background image

 

Autorka bestsellerowej serii Światy Chrestomanciego 

 
 

Diana Wynne Jones 

 
 

 
 

RUCHOMY ZAMEK HAURU 

 
 

 
 
 
 
 

Powieść wielkiej damy fantasy 

sfilmowana przez Hayao Miyazakiego, 

największego mistrza japońskiego anime 

 
 

Tytuł oryginału 

HOWL'S MOVING CASTLE 

 

Przekład 

Danuta Górska 

background image

Rozdział 1

 

w którym Sophie rozmawia z kapeluszami 

 

W  krainie  Ingarii,  gdzie  siedmiomilowe  buty  i  płaszcze  –  niewidki  istnieją  naprawdę, 

pechowo  jest  się  urodzić  jako  najstarsze  z  trójki  rodzeństwa.  Wszyscy  wiedzą,  że  ty  pierwsza 
poniesiesz klęskę, i to najgorszą, jeśli cała trójka wyruszy szukać szczęścia. 

Sophie Kapeluszniczka była najstarsza z trzech sióstr. Nie była nawet córką biednego drwala, 

który  mógł  jej  zapewnić  jakieś  szanse  na  sukces.  Jej  rodzice,  ludzie  zamożni,  prowadzili  sklep  z 
kapeluszami  w  kwitnącym  miasteczku  Market  Chipping.  Matka  Sophie  zmarła,  kiedy  dziewczynka 
miała dwa lata, a jej siostrzyczka Lettie zaledwie rok. Ojciec poślubił najmłodszą sprzedawczynię w 
sklepie,  ładną  blondynkę,  Fanny.  Fanny  wkrótce  urodziła  trzecią  siostrę,  Martę.  Sophie  i  Lettie 
powinny wtedy zmienić się w Brzydkie siostry, ale w rzeczywistości wszystkie trzy wyrosły na bardzo 
ładne panny, chociaż Lettie uważano za najpiękniejszą. Fanny jednakowo dobrze traktowała wszystkie 
trzy siostry i ani trochę nie faworyzowała Marty. 

Pan Kapelusznik był dumny ze swoich trzech córek i posłał wszystkie do najlepszej szkoły w 

mieście.  Sophie  uczyła  się  najlepiej.  Dużo  czytała  i  bardzo  szybko  zdała  sobie  sprawę,  że  jej 
przyszłość  zapowiada  się  nieciekawie.  To  ją  rozczarowało,  ale  na  razie  dzielnie  opiekowała  się 
rodzeństwem i przygotowywała Martę, żeby w odpowiednim czasie wyruszyła szukać szczęścia. 

Dwie  młodsze  siostry  często  skakały  sobie  do  oczu.  Lettie  bynajmniej  nie  pogodziła  się  z 

faktem, że jako drugą w kolejności czeka ją najgorszy los po Sophie. 

— To niesprawiedliwe! — krzyczała. — Czemu Marta wszystko najlepsze tylko dlatego, że 

urodziła się ostatnia? To ja poślubię księcia i już! 

Na co Marta odpowiadała, że ona wcale nie musi za nikogo wychodzić, i tak będzie 

obrzydliwie bogata. 

Potem Sophie odciągała od siebie skłócone dziewczynki i cerowała im sukienki. Bardzo 

zręcznie  radziła  sobie  z  igłą.  Z  czasem  zaczęła  również  szyć  stroje  dla  sióstr.  Pewna  ciemnoróżowa 
kreacja, którą uszyła dla Lettie, na Majowe Święto, zanim ta opowieść naprawdę się zaczyna, zdaniem 
Fanny wyglądała tak, jakby pochodziła z najdroższego sklepu w Kingsburry. 

Mniej więcej w tym czasie wszyscy znowu zaczęli gadać o Wiedźmie z Pustkowia. Podobno 

Wiedźma  zagroziła  życiu  królewskiej  córki,  więc  Król  rozkazał  swojemu  osobistemu  magowi, 
czarnoksiężnikowi  Sulimanowi,  żeby  udał  się  na  Pustkowie  i  rozprawił  się  z  Wiedźmą.  Niestety 
Suliman nie tylko nie zdołał rozprawić się z Wiedźmą, ale sam poniósł śmierć z jej ręki. 

Więc kiedy kilka miesięcy później wysoki czarny zamek pojawił się nagle na wzgórzach nad 

Market  Chipping,  buchając  kłębami  czarnego  dymu  z  czterech  wieżyczek,  wszyscy  byli  przekonani, 
ż

e  Wiedźma  znowu  powróciła  z  Pustkowia  i  zamierza  gnębić  cały  kraj,  jak  to  robiła  przed 

pięćdziesięciu laty. Blady strach padł na ludzi. Nikt nie wychodził sam, zwłaszcza w nocy. Co jeszcze 
bardziej przerażające, zamek nie został na tym samym miejscu. Czasami wyglądał jak wysoka czarna 
chmura  na  bagnach  na  północnym  zachodzie,  czasami  wznosił  się  na  skałach  od  wschodu,  a  kiedy 
indziej zbliżał się i siadał na wrzosowiskach tuż za ostatnią farmą na północy. Niekiedy widać było, 
jak zamek się porusza, a brudny szary dym snuje się z wieżyczek. Przez pewien czas ludzie obawiali 
się, że wkrótce zamek wtargnie do samej doliny. Burmistrz zamierzał nawet wysłać kogoś do Króla po 
pomoc. 

Lecz zamek nadal wędrował po wzgórzach i okazało się, że wcale nie należy do Wiedźmy, 

tylko do złego czarnoksiężnika Hauru. Wiadomo było, że Hauru porywał młode dziewczyny i wysysał 
z nich dusze. Albo pożerał ich serca, jak twierdzili niektórzy. Żadna dziewczyna nie była bezpieczna 
przed  bezlitosnym  i  zimnokrwistym  czarnoksiężnikiem.  Sophie,  Lettie,  Marta  i  wszystkie  inne 
dziewczęta z Market Chipping zostały ostrzeżone, żeby nigdy nie wychodziły same z domu, co bardzo 
je  rozzłościło.  Nie  rozumiały,  po  co  czarnoksiężnikowi  Hauru  te  wszystkie  dusze,  które 
kolekcjonował. 

Wkrótce  jednak  miały  inne  zmartwienia  na  głowie,  ponieważ  pan  Kapelusznik  zmarł  nagle, 

akurat kiedy Sophie niedługo miała skończyć szkołę. Okazało się wówczas, ze szkolne czesne, które 
płacił  ojciec,  obciążyło  sklep  pokaźnymi  długami.  Po  pogrzebie  Fanny  usiadła  w  salonie  domu 
sąsiadującego ze sklepem i wyjaśniła sytuację. 

— Niestety, wszystkie musicie opuścić szkołę — oznajmiła. — Liczyłam tak i owak, ale nie 

dam  rady  utrzymać  sklepu  i  całej  waszej  trójki.  Nie  ma  innego  wyjścia,  trzeba  oddać  was  na  naukę 

background image

jakiegoś obiecującego zawodu. Nie mogę zatrzymać was w sklepie. Nie stać mnie na to. Więc oto, co 
postanowiłam. Najpierw Lettie... 

Lettie  podniosła  wzrok,  jaśniejąc  zdrowiem  i  urodą,  której  nie  przyćmił  nawet  smutek  i 

ż

ałobny strój. 

— Chcę się dalej uczyć — oświadczyła. 
—  I  będziesz,  kochanie  —  zapewniła  ją  Fanny.  —  Załatwiłam  ci  praktykę  u  Cesariego,  w 

ciastkarni na Rynku. Oni traktują swoich uczniów po królewsku, więc będzie ci tam dobrze i jeszcze 
nauczysz  się  pożytecznego  fachu.  Pani  Cesari  to  dobra  klientka  i  przyjaciółka,  więc  zgodziła  się 
wcisnąć cię dodatkowo w ramach przysługi. 

Lettie zaśmiała się w sposób świadczący o tym, że wcale nie jest zadowolona. 
— No cóż, dziękuję — powiedziała. — Świetnie się składa, że lubię gotować, prawda? 
Fanny odetchnęłą z ulgą. Lettie bywała czasami okropnie uparta. 
— Teraz Marta. Jesteś za młoda, żeby pójść do pracy, więc dla ciebie rozglądałam się za jakąś 

długą, spokojną praktyką, która później ci się przyda w każdym zawodzie. Znasz moją dawną szkolną 
przyjaciółkę, Annabellę Fairfax? 

Marta,  smukła  i  jasnowłosa,  niemal  równie  uparta  jak  Lettie,  wbiła  w  matkę  wielkie  szare 

oczy. 

— To ta, co tak dużo mówi? — zapytała. — Czy ona nie jest czarownicą? 
— Tak, ma śliczny dom i klientów w całej Fałdowanej Dolinie — potwierdziła Fanny z 

zapałem.  —  To  dobra  kobieta,  Marto.  Nauczy  cię  wszystkiego,  co  potrafi,  i  pewnie  przedstawi  cię 
ważnym  osobom,  które  zna  w  Kingsburry.  Po  zakończeniu  praktyki  będzie  ci  się  dobrze  wiodło  w 
ż

yciu. 

— To miła pani — przyznałą Marta. — Zgoda. 
Sophie czuła, że Fanny zorganizowała wszystko, jak należy. Lettie jako druga córka nigdy nie 

osiągnie zbyt wiele, więc została umieszczona tam, gdzie mogła poznać przystojnego młodego ucznia 
i  żyć  z  nim  szczęśliwie.  Marta,  która  musiała  się  wyróżnić  i  zdobyć  fortunę,  pozyska  do  pomocy 
możnych przyjaciół i czary. Co do własnej osoby Sophie nie miała żadnych złudzeń. Nie zdziwiła się 
więc, kiedy Fanny powiedziała: 

— A więc, droga Sophie, wydaje się słuszne i sprawiedliwe, żebyś odziedziczyła po mnie 

sklep z kapeluszami jako najstarsza. Postanowiłam sama przyjąć cię na praktykę, żebyś miała szansę 
nauczyć się zawodu. Co ty na to? 

Sophie  nie  mogła  przecież  powiedzieć,  że  czuje  się  skazana  na  handel  kapeluszami. 

Podziękowała Fanny z wdzięcznością. 

— A więc załatwione! — zakończyła Fanny. 
Następnego  dnia  Sophie  pomogła  Marcie  spakować  ubrania  do  skrzyni,  a  nazajutrz  rano 

wszystkie odprowadziły ją na dyliżans. Przewoźnik wydawał się nerwowy, ponieważ droga do Górnej 
Fałdy,  gdzie  mieszkała  pani  Fairfax,  prowadziła  przez  wzgórza,  obok  wędrującego  zamku 
czarnoksiężnika Hauru. Marta okazywała zrozumiały lęk. 

— Nic jej nie będzie — burknęła Lettie. 
Lettie  nie  pozwoliła  sobie  pomóc  przy  pakowaniu.  Kiedy  dyliżans  przewoźnika  zniknął  w 

oddali,  wepchnęła  wszystkie  swoje  rzeczy  do  powłoczki  na  poduszkę  i  zapłaciła  sześć  pensów 
pucybutowi  od  sąsiada,  żeby  zawiózł  je  na  taczce  do  Cesariego  na  Rynku.  Sama  maszerowała  obok 
taczki z niespodziewanie wesołą miną. Właściwie sprawiała wrażenie, jakby chętnie opuszczała sklep 
z kapeluszami. 

Pucybut  wrócił  z  nagryzmoloną  wiadomością  od  Lettie,  że  rozpakowała  swoje  rzeczy  w 

dormitorium dziewcząt i że u Cesariego jest bardzo fajnie. Tydzień później przewoźnik przywiózł list 
od  Marty,  że  dojechała  bezpiecznie  i  że  pani  Fairfax  „jest  bardzo  kochana  i  używa  miodu  do 
wszystkiego.  Hoduje  pszczoły”.  Przez  dłuższy  czas  Sophie  nie  wiedziała  osiostrach  nic  więcej, 
ponieważ w dniu wyjazdu Marty i Lettie rozpoczęła własną praktykę. 

Sophie  oczywiście  poznała  już  całkiem  dobrze  rzemiosło  kapelusznika.  Jako  mała 

dziewczynka biegała do wielkiego warsztatu po drugiej stronie podwórza, gdzie kapelusze zwilżano i 
formowano na główkach, a z wosku i jedwabiu wyrabiano kwiaty i inne ozdoby. Znała ludzi, którzy 
tam pracowali. W większości nie zmienili miejsca pracy, odkąd jej ojciec był chłopcem. Znała Bessie, 
jedyną  pozostałą  sprzedawczynię  w  sklepie.  Znała  klientki,  które  kupowały  kapelusze,  i  woźnicę, 
który  przywoził  ze  wsi  niewykończone  słomkowe  kapelusze  do  uformowania  na  główkach  w 

background image

warsztacie. Znała innych dostawców i wiedziała, jak się wyrabia filc na zimowe kapelusze. Właściwie 
Fanny niewiele mogła ją nauczyć, najwyżej jak skłonić klientkę, żeby kupiła kapelusz. 

— Doprowadzasz ją do odpowiedniego kapelusza, kochanie — wyjaśniła Fanny. — Pokaż jej 

najpierw te, które nie pasują, żeby od razu zobaczyła różnicę, kiedy przymierzy odpowiedni 
kapelusz. 

Zresztą Sophie rzadko sprzedawała kapelusze. Po jednym dniu przyglądania się w warsztacie i 

drugim,  kiedy  poszła  z  Fanny  do  kupca  bławatnego  i  handlarza  jedwabiu,  Fanny  usadziła  ją  do 
ozdabiania  kapeluszy.  Sophie  siedziała  w  małej  alkowie  na  tyłach  sklepu,  przyszywała  róże  do 
czepków  i  woalki  do  welurowych  kapelusików,  wszywała  do  wszystkich  jedwabne  podszewki, 
rozmieszczała stylowo na rondach wstążki i woskowe owoce. Ładnie jej to wychodziło. Nawet lubiła 
to zajęcie. Ale czuła się osamotniona i trochę się nudziła. Pracownicy z warsztatu byli za starzy, żeby 
z nimi pożartować, poza tym uważali ją za kogoś odmiennego, kto pewnego dnia odziedziczy interes. 
Bessie traktowała ją podobnie. Zresztą i tak gadała tylko o farmerze,  którego zamierzała poślubić w 
tygodniu po Święcie Majowym. Sophie trochę zazdrościła Fanny, która w każdej chwili mogła wyjść 
ze sklepu, żeby się potargować z handlarzem jedwabiu. 

Najbardziej  interesujące  były  rozmowy  z  klientkami.  Nikt  nie  kupuje  kapelusza  bez 

plotkowania.  Sophie  siedziała  w  alkowie,  szyła  i  słuchała,  że  burmistrz  nie  jada  żadnych  zielonych 
warzyw, że zamek czarnoksiężnika Hauru znowu przesunął się na skały... Szept, szept, szept... Głosy 
zawsze  cichły,  kiedy  rozmowa  schodziła  na  Hauru,  ale  Sophie  dosłyszała,  że  w  zeszłym  miesiącu 
złapał dziewczynkę w dolinie. „Sinobrody!” – orzekły szepty, a potem znowu przeszły w głosy, żeby 
stwierdzić, że Jane Farrier wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy w nowym uczesaniu. No, ona to nigdy 
nie  przyciągnie  nawet  czarnoksiężnika  Hauru,  nie  mówiąc  już  o  przyzwoitym  mężczyźnie.  Potem 
rozbrzmiewały trwożne, urywane szepty o Wiedźmie z Pustkowia. 

Sophie doszła do wniosku, że czarnoksiężnik Hauru i Wiedźma z Pustkowia powinni się  

połączyć. 

— Oni wydają się stworzeni dla siebie. Ktoś mógłby ich wyswatać — zwróciła się do 

kapelusza, który właśnie wykańczała. 

Lecz pod koniec miesiąca w sklepie nagle plotkowano tylko o Lettie. Podobno u Cesariego od 

rana  do  wieczora  tłoczyli  się  panowie,  każdy  kupował  całe  fury  ciastek  i  żądał,  żeby  obsłużyła  go 
Lettie. Otrzymała dziesięć propozycji małżeństwa, poczynając od syna burmistrza do zamiatacza ulic, 
jednak odrzuciła wszystkie. Wyjaśniła, że jest jeszcze za młoda, żeby podjąć taką decyzję. 

—  Uważam,  że  to  rozsądne  z  jej strony  —  zwierzyła  się  Sophie  czepkowi,  który  pokrywała 

plisowanym jedwabiem. 

Fanny ucieszyła się z tych nowin. 
— Wiedziałam, że sobie poradzi! — zawołała uszczęśliwiona. 
Sophie zaczęłą podejrzewać, że Fanny chętnie pozbyła się Lettie z domu. 
— Lettie miała zły wpływ na interesy — wyjaśniła czepkowi, plisując beżowy jedwab. Nawet 

ty wyglądałbyś na niej wspaniale, stara paskudo. Inne panie spoglądały na Lettie i wpadały w rozpacz. 

W miarę, jak upływały tygodnie, Sophie coraz częściej rozmawiała z kapeluszami. Nie miała 

do  kogo  otworzyć  ust.  Fanny  przez  większość  dnia  targowała  się  z  dostawcami  albo  próbowała 
pozyskać  klientelę,  a  Bessie  obsługiwała  i  opowiadała  wszystkim  o  swoich  małżeńskich  planach. 
Sophie  nabrała  zwyczaju, żeby  każdy  kapelusz  po  wykończeniu  ustawiać  na  stojaki,  gdzie  wyglądał 
prawie jak głowa bez ciała, a potem opowiadała mu, jakie ciało powinien ozdobić. Trochę pochlebiała 
kapeluszom, ponieważ trzeba prawić komplementy klientom. 

— Masz w sobie tajemniczy urok — powiedziała do jednego, całego zakrytego migotliwą 

woalką. 

Szerokiemu kremowemu kapeluszowi z rondem ozdobionym różami obiecała: 
— Na pewno wyjdziesz bogato za mąż! 
Groszkowozielony kapelusik z falującym zielonym piórem pochwaliła: 
— Wyglądasz młodo jak wiosenny liść. 
Różowym czepkom mówiła, że wyglądają słodko, a eleganckim kapeluszom wykończonym 

aksamitem, że są interesujące. Do plisowanego beżowego czepka powiedziała: 

— Masz złote serce i ktoś na wysokim stanowisku dostrzeże to i zakocha się w tobie. 
Wymyśliła to, ponieważ litowała się nad tym czepkiem. Wyglądał tak prostacko i 

niegustownie. 

background image

Następnego dnia Jane Farrier przyszła do sklepu i kupiła go. Jej włosy rzeczywiście 

wyglądają  dziwnie,  zauważyła  Sophie,  zerkając  ukradkiem  z  alkowy  –  jakby  Jane  nakręciła  je  na 
pogrzebacze.  Szkoda,  że  wybrała  właśnie  ten  czepek.  Ale  ostatnio  wszyscy  kupowali  czepki  i 
kapelusze.  Może  handlowe  chwyty  Fanny  podziałały,  a  może  dlatego,  że  zbliża  się  wiosna,  tak  czy 
owak, sprzedaż kapeluszy zdecydowanie rosła. Fanny zaczęła powtarzać z lekkim wyrzutem sumienia: 
„Chyba  nie  powinnam  była  tak  szybko  odsyłać  Marty  i  Lettie  z  domu.  Przy  takich  obrotach 
dałybyśmy sobie radę”. 

Klientela dopisywała jeszcze bardziej, kiedy zbliżało się Majowe Święto. Sophie musiała więc 

nałożyć skromną szarą sukienkę i pomagać w sklepie. Nie miała ani chwili na próżnowanie. Jak nie 
obsługiwała  klientek,  pośpiesznie  wykańczała  kapelusze.  Co  wieczór  zabierała  je  do  domu  obok 
sklepu, gdzie pracowała przy lampie do późnej nocy, żeby następnego dnia sklep miał co sprzedawać. 
Groszkowozielone kapelusze, takie jak kapelusz żony burmistrza, cieszyły się wielkim powodzeniem, 
podobnie  jak  różowe  czepki.  Potem,  na  tydzień  przed  Majowym  Świętem,  ktoś  wszedł  i  zapytał  o 
plisowany czepek, taki sam,   jaki nosiła Jane Farrier, kiedy uciekła z hrabią Catterackiem. 

Tego wieczoru przy szyciu Sophie przyznała, że prowadzi nudny żywot. Zamiast rozmawiać z 

kapeluszami, po wykończeniu przymierzyła jeden przed lustrem. To był błąd. Surowa szara sukienka 
nie była twarzowa, zwłaszcza kiedy Sophie miała oczy zaczerwienione od szycia, a do jej rudoblond 
włosów  nie  pasował  ani  groszkowozielony,  ani  różowy  kolor.  W  plisowanym  beżowym  czepku 
wyglądała po prostu okropnie. „Jak stara panna!” — powiedziała sobie. Nie żeby od razu zamierzała 
uciekać  z  hrabią,  jak  Jane  Farrier,  albo  żeby  pół  miasta  pragnęło  się  z  nią  żenić,  jak  z  Lettie.  Ale 
chciała robić coś — sama nie wiedziała, co — trochę bardziej interesującego niż zwykłe wykańczanie 
kapeluszy. 

Postanowiła, że następnego dnia znajdzie chwilę czasu i pójdzie porozmawiać z Lettie. Ale nie 

poszła.  Albo  nie  miała  czasu,  albo  była  zbyt  zmęczona,  żeby  iść  taki  kawał  na  Rynek,  albo 
przypominał  jej  się  czarnoksiężnik  Hauru  zagrażający  samotnym  dziewczętom  —  tak  czy  owak,  z 
każdym dniem coraz trudniej jej przychodziło wybrać się do siostry. 

Bardzo dziwne. Sophie zawsze uważała się za niemal równie upartą jak Lettie. Teraz odkryła, 

ż

e niektóre rzeczy może zrobić dopiero wtedy, kiedy skończą się jej wymówki. 

— To absurd! — skarciła się głośno. — Rynek jest tylko dwie ulice dalej. Jeśli pobiegnę... 
I przyrzekła sobie, że pójdzie do Cesariego, kiedy sklep z kapeluszami zostanie zamknięty 

na Majowe Święto. 

Tymczasem  do  sklepu  dotarły  nowe  plotki.  Podobno  Król  pokłócił  się  z  własnym  bratem, 

księciem  Justynem,  i  książę  został  skazany  na  wygnanie.  Nikt  nie  znał  powodów  kłótni,  ale  kilka 
miesięcy  temu  książę  nawet  przejeżdżał  w  przebraniu  przez  Market  Chipping,  nierozpoznany.  Na 
poszukiwanie  księcia  Król  wysłał  hrabiego  Catteracka,  który  właśnie  wtedy  poznał  Jane  Farrier. 
Sophie słuchała i robiło jej się smutno. Zdarzały się różne ciekawe rzeczy, ale zawsze komuś innemu. 

Nadeszło  Majowe  Święto.  Od  samego  świtu  ulice  wypełniły  się  wesołością.  Fanny  wyszła 

wcześnie,  ale  Sophie  musiała  najpierw  wykończyć  kilka  kapeluszy.  Śpiewała  przy  pracy.  W  końcu 
Lettie też pracowała. W święta sklep Cesariego był otwarty do północy. 

—  Zafunduję  sobie  ciastko  z  kremem  —  postanowiła  Sophie.  —  Nie  jadłam  ciastek  od 

wieków. 

Patrzyła, jak za oknem tłoczą się ludzie w najrozmaitszych jaskrawych strojach, sprzedawcy 

pamiątek, akrobaci na szczudłach, i ogarniał ją narastający entuzjazm. Lecz kiedy wreszcie narzuciła 
szary  szal  na  szarą  sukienkę  i  wyszła  na  ulicę,  nie  czuła  się  już  podniecona,  tylko  przytłoczona.  Za 
dużo  ludzi  spieszących  gdzieś  ze  śmiechem  i  śpiewem  na  ustach,  za  dużo  hałasu  i  przepychania. 
Sophie miała wrażenie, jakby ostatnie miesiące siedzenia i szycia zmieniły ją w staruszkę czy wręcz 
inwalidkę.  Owinęła  się ciaśniej szalem  i  przemykała ukradkiem  pod  ścianami  domów,  żeby  uniknąć 
podeptania  przez  stopy  w  najlepszych  butach  czy  poszturchiwania  przez  łokcie  w  powłóczystych 
jedwabnych  rękawach.  Kiedy  gdzieś  wysoko  nagle  zagrzmiała  salwa,  Sophie  mało  nie  zemdlała. 
Podniosła wzrok i zobaczyła zamek czarnoksiężnika Hauru tuż na wzgórzu ponad miastem, tak blisko 
jakby opierał się na kominach ostatnich domów. Błękitne promienie strzelały ze wszystkich czterech 
wieżyczek zamku, tworząc kule błękitnego ognia, które wybuchały wysoko na niebie z przerażającym 
hukiem.  Czarnoksiężnik  Hauru  chyba  nie  pochwalał Majowego  Święta.  Albo  próbował  się  do  niego 
przyłączyć na swój sposób. Sophie za bardzo się bała, żeby zgadywać. Wróciłaby do domu, ale była 
już w połowie drogi do Cesariego. Więc pobiegła. 

background image

Co  we  mnie  wstąpiło,  że  marzyłam  o  interesującym  życiu?  —    zastanawiała  się  w  biegu. 

Todla mnie zbyt straszne. Dlatego że jestem najstarsza z trzech sióstr. 

Kiedy  dotarła  a  Rynek,  zrobiło  się  jeszcze  gorzej,  o  ile  to  możliwe.  Tłumy  młodych 

podchmielonych  mężczyzn  paradowały  od  gospody  do  gospody,  wlokąc  po  ziemi  płaszcze,  tupiąc 
butami  ze  sprzączkami,  jakich  nigdy  nie  włożyliby  w  dzień  powszedni,  wykrzykującgłośno  i 
zaczepiając  dziewczęta.  Panny  spacerowały  grzecznie  parami,  gotowe  na  zaczepki.  Wszystko 
wyglądało  całkiem  zwyczajnie  jak  na  Majowe  Święto,  ale  śmiertelnie  przerażało  Sophie.  A  kiedy 
młody mężczyzna w fantastycznym srebrno-błękitnym kostiumie spostrzegł ją i postanowił zaczepić, 
próbowała się schować w drzwiach sklepu. 

Młodzieniec spojrzał na nią zaskoczony. 
— W porządku, mała szara myszko — powiedział, śmiejąc się z lekkim politowaniem. — Ja 

tylko chciałem ci postawić drinka. Nie rób takiej przestraszonej miny. 

Sophie się zawstydziła. Kawaler był elegancki ze szczupłą, interesującą twarzą — sporo po 

dwudziestce  —  z  misterną  blond  fryzurą.  Rękawy  miał  bardzo  długie,  obrębione  ściegiem 
muszelkowym, ze srebrnymi wstawkami. 

— Och nie, dziękuję panu — wyjąkała Sophie. — Ja... idę z wizytą do siostry. 
— Ależ idź, proszę bardzo. — Wygadany młodzieniec zaśmiał się. — Za nic nie chciałbym 

przeszkodzić  młodej  damie  w  spotkaniu  z  siostrą.  Mogę  cię  odprowadzić?  Wydajesz  się  taka 
wystraszona. 

Zaproponował to z dobrego serca, co jeszcze bardziej zawstydziło Sophie. 
— Nie. Nie, dziękuję uprzejmie! — wykrztusiła i wyminęła go spiesznie. 
Nawet był uperfumowany. Zapach hiacyntów ścigał uciekającą Sophie. Co za dworny 

młodzieniec!  —  pomyślała,  przepychając  się  między  stolikami  ustawionymi  przed  cukiernią 
Cerasiego. 

Przy  stolikach  panował  tłok.  W  środku  też  było  tłoczno  i  równie  hałaśliwie,  jak  na  Rynku. 

Sophie  wypatrzyła  siostrę  w  szeregu  sprzedawczyń  za  kontuarem  dzięki  grupce  chłopskich  synów, 
którzy opierali się na łokciach i wykrzykiwali do Lettie zaczepki. Lettie, ładniejsza niż kiedykolwiek i 
chyba  trochę  szczuplejsza,  wkładała  ciastka  do  torebek  w  największym  pośpiechu,  każdą  torebkę 
skręcała  zręcznym  ruchem  i  oglądała  się  z  uśmiechem  przez  ramię,  rzucając  cięte  odpowiedzi. 
Wszyscy pękali ze śmiechu. Sophie musiała przepychać się do kontuaru. 

Lettie  zobaczyła  ją.  Przez  chwilę  wydawała  się  wstrząśnięta.  Potem  szerzej  otworzyła  oczy, 

uśmiechnęła się od ucha do ucha i zawołała: 

— Sophie! 
—  Mogę  z  tobą  porozmawiać?!  —  krzyknęła  Sophie.  —  Gdzieś  indziej  —  dodała  trochę 

bezradnie, kiedy wielki łokieć odepchnął ją od kontuaru. 

— Chwileczkę! — odwrzasnęła Lettie. 
Odwróciła się do dziewczyny obok i coś szepnęła. Dziewczyna kiwnęła głową, wyszczerzyła 

zęby i zajęła miejsce Lettie. 

— Teraz macie moją zastępczynię — powiedziała do tłumu. — Kto następny? 
— Ale ja chcę rozmawiać z tobą, Lettie! — wrzasnął któryś chłopski syn. 
— Rozmawiaj z Carrie — odparła. — Ja chcę zamienić słówko z siostrą. 
Nikt więcej nie protestował. Kilkoma szturchańcami przepchnęli Sophie na koniec kontuaru, 

gdzie  Lettie  podniosła  klapę  i  kiwała  na  siostrę.  Ostrzegali tylko,  żeby  nie  zajęła  Lettie  całego  dnia. 
Sophie przecisnęła się bokiem pod klapą, a siostra złapała ją za nadgarstek i pociągnęła na zaplecze, 
do pokoju, gdzie pod ścianami stały drewniane półki, każda z tacami pełnymi ciastek. Lettie wysunęła 
na środek dwa stołki. 

— Siadaj — powiedziała. Spojrzała z roztargnieniem na najbliższą półkę, wzięła ciastko z 

kremem i podała siostrze. 

Sophie opadła na stołek, wdychając słodki zapach. Zbierało jej się na płacz. 
— Och, Lettie! — powiedziała. — Tak się cieszę, że cię widzę! 
—  A  ja  się  cieszę,  że  siedzisz  —  odparła  Lettie.  —  Widzisz,  ja  nie  jestem  Lettie.  Jestem 

Marta. 
 
 
 

background image

Rozdział 2 

w którym Sophie musi wyruszyć na poszukiwanie szczęścia 

— Co? 
Sophie  wytrzeszczyła  oczy.  Dziewczyna  siedząca  na  stołku  naprzeciwko  wyglądała  całkiem 

jak Lettie. Nosiła jedną z najlepszych sukienek Lettie, bardzo twarzową, w pięknym odcieniu błękitu. 
Miała ciemne włosy i błękitne oczy Lettie. 

—  Jestem  Marta  —  powtórzyła  siostra.  —  Kogo  przyłapałaś  na  rozcinaniu  jedwabnych 

pantalonów Lettie? Ja nigdy tego Lettie nie powiedziałam. A ty? 

— Nie – przyznała Sophie, całkiem ogłupiała. 
Teraz widziała, że to Marta. Przechylała głowę jak Marta, obejmowała kolana rękami i kręciła 

młynka kciukami. 

— Dlaczego? 
—  Bałam  się,  że  przyjdziesz  mnie  odwiedzić  —  ciągnęła  Marta  —  bo  wiedziałam,  że  będę 

musiała wyznać ci prawdę. Teraz mi ulżyło. Obiecaj, że nikomu nie zdradzisz tej tajemnicy. Wiem, że 
dotrzymasz słowa, jeśli obiecasz. Jesteś taka honorowa. 

— Obiecuję — przyrzekła Sophie. — Ale jak? Dlaczego? 
—  Zamieniłyśmy  się  z  Lettie  —  wyjaśniła  Marta,  kręcąc  kciukami.  —  Lettie  chciała  się 

uczyćczarów, a ja nie. Ona ma rozum i chce go wykorzystać w przyszłości... ale spróbuj to powiedzieć 
mamie! Mama jest zazdrosna o Lettie. Nigdy nie przyzna jej ani krzty rozumu. 

Sophie nie wierzyła, że Fanny jest taka, ale puściła to mimo uszu. 
— Ale co z tobą? 
—  Zjedz  ciastko  —  zachęciła  ją  Marta.  —  Jest  smaczne.  Och  tak,  ja  też  jestem  sprytna. 

Wystarczyły  mi  tylko  dwa  tygodnie  u  pani  Fairfax,  żeby  znaleźć  zaklęcie,  którego  używamy. 
Wstawałam w nocy i ukradkiem czytałam jej książki, i to było całkiem łatwe. Potem zapytałam, czy 
mogę odwiedzić rodzinę, a pani Fairfax się zgodziła. Ona jestkochana. Myślała, że tęsknię za domem. 
Więc wzięłam zaklęcie i przyszłam tutaj, a Lettie wróciła do pani Fairfax i udawała mnie. Najgorszy 
był  pierwszy  tydzień,  kiedy  jeszcze  niczego  nie  umiałam.  Ale  odkryłam,  że  ludzie  mnie  lubią...  no 
wiesz, jeśli ja ich lubię... i potem już było w porządku. A pani Fairfax nie wyrzuciła Lettie, wiec chyba 
jej też się udało. 

Sophie ugryzła ciastko, właściwie nie czując smaku. 
— Ale dlaczego chciałaś to zrobić? 
Marta zakołysała się na stołku z szerokim uśmiechem na twarzy Lettie i zakręciłą radosnego 

różowego młynka kciukami. 

— Chcę wyjść za mąż i mieć dziesięcioro dzieci. 
— Jesteś za młoda! — zaprotestowała Sophie. 
— Trochę — zgodziła się Marta. — Ale widzisz, muszę zacząć już niedługo, żeby zdążyć z 

dziesięciorgiem dzieci. A w ten sposób mam czas, żeby sprawdzić, czy ta upragniona osoba lubi mnie 
taką, jaką jestem naprawdę. Zaklęcie zużywa się po trochu i coraz bardziej staję się sobą, rozumiesz? 

Sophie tak się zdumiała, że skończyła ciastko i nawet nie zauważyła, jakiego było rodzaju. 
— Dlaczego dziesięcioro dzieci? 
— Bo tyle chcę — odparła Marta. 
— Nie wiedziałam! 
— No, gadanie o tym niewiele by dało, kiedy tak gorliwie popierałaś mamę w sprawie mojej 

ś

wietlanej przyszłości — burknęła Marta. — Myślałaś, że mamie naprawdę na tym zależy. Ja też tak 

myślałam, dopóki ojciec nie umarł. Wtedy się przekonałam, że ona po prostu chciała się nas pozbyć... 
Umieściła Lettie tam, gdzie kręci się wielu mężczyzn, a mnie wysłała jak najdalej od domu! Tak się 
złościłam,  że  pomyślałam  sobie:  czemu  nie?  Pogadam  z  Lettie.  Ona  też  była  wściekła  i  wszystko 
załatwiłyśmy. Teraz jesteśmy zadowolone. Ale obie martwimy się o ciebie. Jesteś za bystra i za ładna, 
ż

eby tkwić w sklepie do końca życia. Rozmawiałyśmy o tym, ale nic nie wymyśliłyśmy. 

— Ale tam mi dobrze — sprzeciwiła się Sophie. — No, może trochę nudno. 
—  Dobrze?!  —  wykrzyknęła  Marta.  —  Tak,  od  razu  widać,  jak  ci  dobrze,  skoro  nie 

pokazujesz się całymi miesiącami, a potem zjawiasz się w koszmarnej szarej kiecce, taka zastraszona, 
jakbyś nawet mnie się bała! Co mama ci zrobiła? 

— Nic – odparła zażenowana Sophie. — Miałyśmy dużo roboty. Marto, nie powinnaś tak 

mówić o Fanny. To twoja matka. 

background image

— Właśnie, i jestem do niej dostatecznie podobna, żeby ją rozumieć — oświadczyła Marta. —  

Dlatego wysłała mnie tak daleko, a przynajmniej próbowała. Mama wie, że nie trzeba traktować ludzi 
nieuprzejmie,  żeby  ich  wykorzystywać.  Wie,  jaka  jesteś  obowiązkowa.  Wie,  że  uważasz  się  za 
przegraną, bo jesteś najstarsza. Omotała cię i zmusiła, żebyś dla niej harowała jak niewolnica. Założę 
się, że nawet ci nie płaci. 

— Jestem jeszcze praktykantką — broniła się Sophie. 
— Ja też, ale dostaję pensję. Bo na to zasługuję — oznajmiła Marta. — Sklep z kapeluszami 

ostatnio przynosi duże zyski, wszystko dzięki tobie! Ty zrobiłaś ten zielony kapelusz, w którym żona 
burmistrza wygląda jak prześliczna uczennica, tak? 

— Groszkowa zieleń. Ja go wykończyłam. — przyznała Sophie. 
— I ten czepek, który nosiła Jane Farrier, kiedy poznała hrabiego — mówiła dalej Marta. — 

Jesteś  geniuszem  od  kapeluszy  i  strojów,  a  mama  o  tym  wie!  Przypieczętowałaś  swój  los,  kiedy 
uszyłaś sukienkę dla Lettie na poprzednie Majowe Święto. Teraz zarabiasz dla Fanny pieniądze, a ona 
się włóczy... 

— Jeździ po towar — sprostowała Sophie. 
—  Dobre  sobie!  —  wykrzyknęła  Marta,  coraz  szybciej  kręcąc  kciukami.  —  To  jej  zajmuje 

połowę ranka. Widziałam ją nieraz, Sophie, i słyszałam plotki. Rozjeżdża się wynajętym powozem w 
nowych strojach za twoje pieniądze i odwiedza wszystkie rezydencje w dolinie! Mówią, że zamierza 
kupić wielki dom na końcu doliny i urządzić stylowo. A gdzie ty jesteś? 

— No, Fanny ma prawo się trochę zabawić, skoro tak się napracowała, żeby nas wychować — 

powiedziała Sophie. — Ja pewnie odziedziczę sklep. 

— Co za los! — oburzyła się Marta. — Słuchaj... 
Ale w tej samej chwili na drugim końcu pomieszczenia odsunęły się dwa puste regały na 

ciastka, zza których wystawił głowę jakiś praktykant. 

— Zdawało mi się, że słyszałem twój głos, Lettie. — Wyszczerzył zęby w bardzo zalotnym i 

przyjaznym uśmiechu. — Nowe wypieki już gotowe. Powiedz im. 

Kędzierzawa, trochę umączona głowa znowu znikła. Sophie pomyślała, że wyglądał na 

miłego  chłopca.  Chciała  zapytać,  czy  to  on  się  Marcie  naprawdę  podoba,  ale  nie  zdążyła.  Marta 
zerwała się na równe nogi, mówiąc bez przerwy. 

—  Muszę  przekazać  dziewczynom,  żeby  przeniosły  to  wszystko  do  sklepu!  —  zawołała. — 

Pomóż mi, złap za drugi koniec. 

Wyciągnęła  z  szeregu  najbliższą  tacę  i  Sophie  pomogła  siostrze  przydźwigać  towar  do 

ruchliwego, gwarnego sklepu. 

— Musisz coś zrobić ze sobą, Sophie — sapała Marta, kiedy taszczyły ciastka. — Lettie wciąż 

powtarzała, że nie wie, co się z tobą stanie, kiedy nas nie będzie. Że powinnaś bardziej się szanować. 
Słusznie się martwiła. 

W sklepie pani Cesari wzięła od dziewcząt tacę w potężne ramiona, wywrzaskując polecenia. 

Szereg pracowników przepchnął się obok Marty, żeby przynieść następne porcje. Sophie wykrzyknęła 
pożegnanie  i  wymknęła  się  w  zamieszaniu.  Sądziła,  że  nie  powinna  zabierać  Marcie  więcej  czasu. 
Poza tym chciała zostać sama i pomyśleć. Pobiegła do domu. Na polu nad rzeką, gdzie odbywał się 
jarmark,  właśnie  puszczano  fajerwerki,  rywalizujące  z  niebieskimi  ogniowymi  kulami  nad  zamkiem 
Hauru. Sophie poczuła się jeszcze bardziej jak kaleka. 

Myślała i myślałąa przez cały następny tydzień, ale czuła tylko coraz większy zamęt w głowie 

i  narastające  niezadowolenie.  Sprawy  nie  wyglądały  tak,  jak  jej  się  zdawało.  Zaskoczyły  ją  Lettie  i 
Marta. Przez tyle lat ich nie rozumiała. Ale nie wierzyła, że Fanny jest tak zła, jak twierdziła Marta. 
Miała mnóstwo czasu na rozmyślania, ponieważ Bessie zgodnie z zapowiedzią wyszła za mąż i Sophie 
została  sama  w  sklepie.  Fanny  wychodziła  często,  może  się  włóczyła, a  obroty spadły  po  Majowym 
Ś

więcie. Po trzech dniach Sophie zebrała się na odwagę, żeby zapytać Fanny: 

— Czy nie powinnam dostawać pensji? 
— Oczywiście, kochanie, za tyle pracy! — przytaknęła gorąco Fanny, przymierzając przed 

sklepowym  lustrem  kapelusz  przybrany  różami.  —  Zajmiemy  się  tym,  jak  tylko  zrobię  wieczorem 
rachunki. 

Potem wyszła i nie wróciła, dopóki Sophie nie zamknęła sklepu i nie zabrała kapeluszy do 

wykończenia w domu. 

Początkowo Sophie czuła się podle, że słuchała Marty. Lecz kiedy Fanny nie wspomniała o 

background image

pensji ani tego wieczora, ani przez cały następny tydzień, Sophie zaczęła myśleć, że Marta 
miała rację. 

— Może naprawdę jestem wyzyskiwana — zwierzyła się kapeluszowi, który przybierała 

czerwonym jedwabiem i kiścią woskowych czereśni. — Ale ktoś musi to robić, bo inaczej nie 
będzie żadnych kapeluszy do sprzedania. 

Kiedy zaczęła ozdabiać następny kapelusz, surowy, czarno-biały, bardzo stylowy, zaświtała 

jej całkiem nowa myśl. 

— Jakie to ma znaczenie, że nie będzie kapeluszy na sprzedaż? — zapytała go. 
Rozejrzała się po zebranych kapeluszach, umieszczonych na stojakach albo czekających na 

wykończenie. 

— Jaki z was wszystkich pożytek? —  zapytała. — Mnie z pewnością nie przydacie się do 

niczego. 

I już chciała opuścić dom i wyruszyć na poszukiwanie szczęścia, kiedy przypomniała sobie, 

ż

e jest najstarsza, wiec to bez sensu. Z westchnieniem znowu wzięła do ręki kapelusz. 

Następnego  ranka  siedziała  sama  w  sklepie,  wciąż  niezadowolona,  kiedy  do  środka  wpadła 

jakaś nieładna młoda klientka, wywijając plisowanym beżowym czepkiem. 

— Popatrz! — zapiszczała młoda dama. — Powiedziałaś mi, że jest taki sam jak czepek, który 

nosiła Jane Farrier, kiedy spotkała hrabiego. Skłamałaś. Nic mnie nie spotkało! 

— Wcale się nie dziwię — odparła Sophie, zanim zdążyła się powstrzymać. — Jeśli jesteś na 

tyle głupia, żeby nosić ten czepek  z taką twarzą, nie zauważyłabyś samego Króla, gdyby padł przed 
tobą na kolana...gdyby wcześniej nie skamieniał na twój widok. 

Klientka  spiorunowała  ją  wzrokiem.  Potem  cisnęła  w  dziewczynę  czepkiem  i  wypadła  ze 

sklepu.  Sophie,  lekko  zdyszana,  wepchnęła  czepek  do  kosza  na  śmiecie.  Zasada  głosiła:    tracisz 
opanowanie,  tracisz  klienta.  Sophie  właśnie  dowiodła  prawdziwości  tej  zasady.  Z  niepokojem 
stwierdziła, że świetnie się przy tym bawiła. 

Nie miała czasu, żeby ochłonąć. Zaturkotały koła, zastukały końskie kopyta i powóz przesłonił 

okno.  Dzwonek  na  drzwiach  brzęknął  i  do  sklepu  wpłynęła  najwytworniejsza  klientka,  jaką  Sophie 
dotąd  widziała,  w  sobolowej  etoli  na  ramionach  i  kosztownej  czarnej  sukni,  usianej  migotliwymi 
brylantami. Oczy Sophie pobiegły najpierw do szerokiego kapelusza damy – prawdziwe strusie pióro 
ufarbowane, żeby odbijać różowe, zielone i błękitne refleksy brylantów, a jednak wciąż czarne. To był 
bogaty  kapelusz.  Twarz  damy  jaśniała  wypracowaną  urodą.  Kasztanowe  włosy  nadawały  kobiecie 
młody wygląd, ale... 

Sophie  objęła  spojrzeniem  młodzieńca,  który  wszedł  za  damą,  mężczyznę  z  rudawymi 

włosami  i  trochę  nieforemną  twarzą,  całkiem  dobrze  ubranego,  ale  bladego  i  wyraźnie 
zdenerwowanego. Popatrzył na Sophie z lękliwą prośbą. Sophie była zdziwiona. 

— Panna Kapeluszniczka? — zapytała dama melodyjnym, lecz rozkazującym głosem. 
— Tak — potwierdziła Sophie. 
Mężczyzna coraz bardziej się denerwował. Może dama była jego matką? 
— Słyszałam, że sprzedajecie najcudowniejsze kapelusze — oświadczyła dama. — Pokaż mi, 

proszę. 

W obecnym nastroju Sophie wolała nic nie mówić. Poszła i przyniosła kapelusze. Żaden nie 

nadawał  się  dla  klientki  tej  klasy,  ale  Sophie  czuła  na  sobie  wzrok  mężczyzny  i  zrobiło  jej  się 
nieswojo. Im szybciej dama odkryje, że te kapelusze do niej nie pasują, tym szybciej ta dziwna para 
stąd wyjdzie. Zastosowała się do rady Fanny i pokazała najpierw najgorsze. 

Dama natychmiast zaczęła odrzucać kapelusze. 

—  Przesłodzony  —  powiedziała  na  różowy  czepek,  a  na  groszkowozielony:  —    „Smarkaty”.  Ten  z 
migotliwą woalką skwitowała: — Tajemniczy urok. Jakież to oczywiste. Co masz jeszcze? 

Sophie wyjęła stylowy czarno-biały kapelusz, jedyny, który mógł chociaż trochę 

zainteresować damę. 

Kobieta zmierzyła go pogardliwym wzrokiem. 
— Ten nie nadaje się dla nikogo. Marnujesz mój czas, panno Kapeluszniczko. 
— To tylko mały sklepik w małym miasteczku, proszę pani — odparła Sophie. — Dlaczego 

pani w ogóle... — za plecami damy mężczyzna głośno wciągnął powietrze i próbował dawać 
ostrzegawcze znaki —  ... tu się fatygowała? — dokończyła Sophie, nie rozumiejąc, co się 
dzieje.  

background image

—  Zawsze  się  fatyguję,  kiedy  ktoś  próbuje  przeciwstawić  się  Wiedźmie  z  Pustkowia  — 

odparła dama. — Słyszałam o tobie, panno Kapeluszniczko, i nie podoba mi się twoja rywalizacja ani 
postawa. Przybyłam, żeby cię powstrzymać. Masz. 

Wyrzuciła rękę z rozczapierzonymi palcami w stronę twarzy Sophie. 
— To znaczy, że pani jest Wiedźmą z Pustkowia? — wyjąkała Sophie. Głos jej się zmienił, ze 

strachu i zdumienia. 

— Tak – potwierdziła dama. — I niech to cię nauczy nie wchodzić mi w drogę. 
—  Wcale nie wchodzę pani w drogę. To jakaś pomyłka — zaskrzeczała Sophie. 
Mężczyzna patrzył teraz na nią ze zgrozą, chociaż nie wiedziała, dlaczego. 
— Żadna pomyłka, panno Kapeluszniczko – oświadczyła Wiedźma. — Chodź, Gaston. 
Odwróciła  się  i  podpłynęła  do  wyjścia.  Podczas  gdy  mężczyzna  pokornie  otwierał  drzwi, 

obejrzała się na Sophie. 

—  Jeszcze  jedno,  nie  będziesz  mogła  nikomu  powiedzieć,  że  rzucono  na  ciebie  zaklęcie  — 

dodała. 

Dzwonek na drzwiach pożegnał ją żałobnym dźwiękiem. 
Sophie  przyłożyła  ręce  do  twarzy,  żeby  sprawdzić,  na  co  tak  się  gapił  mężczyzna.  Poczuła  

obwisłą,  pomarszczoną  skórę.  Spojrzała  na  swoje  ręce.  Też  były  pomarszczone  i  kościste,  z  sinymi 
ż

yłami i guzowatymi stawami, Podciągnęła szarą spódnicę i spojrzała na chude, wykrzywione kostki i 

koślawe stopy rozpychające pantofle. Wyglądały jak nogi stuletniej staruszki. 

Sophie  rzuciła  się  do  lustra,  ale  odkryła,  że  może  tylko  kuśtykać.  W  lustrzanym  odbiciu 

zobaczyła twarz wynędzniałej staruszki, szarą i zwiędłą, otoczoną rzadkimi siwymi kosmykami. Oczy, 
ż

ółte i wodniste, spojrzały na nią z tragicznym wyrazem. 

—  Nie  martw  się,  staruszko  —  pocieszyła  się  Sophie.  —  Wyglądasz  całkiem  zdrowo.  Poza 

tym teraz jesteś bardziej podobna do prawdziwej siebie. 

Spokojnie zastanowiła się nad swoją sytuacją. Wszystko stało się jakieś odległe i nieważne. 

Nawet nie bardzo się gniewała na Wiedźmę z Pustkowia. 

—  No,  oczywiście  powinnam  ją  załatwić  przy  pierwszej  okazji  —  powiedziała  sobie  —  ale 

jeśli Lettie i Marta mogą wytrzymać zamianę w siebie nawzajem, ja mogę wytrzymać tę zamianę. Ale 
muszę  stąd  odejść.  Fanny  dostanie  spazmów.  Zobaczymy.  Ta  szara  sukienka  całkiem  pasuje,  ale 
potrzebuję szala i trochę jedzenia. 
 

Pokuśtykała  do  drzwi  sklepu  i  starannie  zawiesiła  na  nich  wywieszkę  ZAMKNIĘTE.  Przy 

każdym ruchu stawy jej skrzypiały. Musiała chodzić powoli, pochylona. Stwierdziła jednak z ulgą, że 
zmieniła  się  w  całkiem  krzepką  staruszkę.  Nie  czuła  się  słaba  ani  chora,  tylko  zesztywniała. 
Pokuśtykała  po  swój  szal  i  narzuciła  go  na  głowę  i  ramiona,  jak  to  robią  stare  kobiety.  Potem 
poczłapała  do  domu,  skąd  zabrała  swoją  portmonetkę  z  kilkoma  monetami  i  paczuszkę  z  chlebem  i 
serem.  Wymknęła  się  z  domu,  starannie  schowała  klucz  w  zwykłym  miejscu  i  pokuśtykała  ulicą, 
zdumiona własnym spokojem. 

Zastanawiała się, czy powinna pożegnać się z Martą. Ale z przykrością pomyślała, że Marta 

jej  nie  rozpozna.  Najlepiej  po  prostu  odejść.  Sophie  postanowiła,  że  napisze  do  sióstr,  kiedy  już 
dojdzie  tam,  dokąd  zamierzała.  Poczłapała  przez  pole,  gdzie  przedtem  odbywał  się  jarmark,  przez 
most i dalej wiejską drogą. Był ciepły wiosenny dzień. Starość nie przeszkadzała Sophie rozkoszować 
się  widokiem  i  zapachem  kwitnącego  głogu  w  żywopłotach,  chociaż  widok  trochę  się  rozmazywał. 
Rozbolały  ją  plecy.  Wytrwale  kuśtykała  naprzód,  ale  potrzebowała  laski.  Po  drodze  szukała  w 
ż

ywopłotach jakiegoś kija czy obluzowanego palika.  

Najwyraźniej wzrok miała już nie ten, co dawniej. Zdawało jej się, że w oddali zobaczyła kij, 

ale  kiedy  się  do  niego  dowlekła,  okazał  się  nogą  starego  stracha  na  wróble,  którego  ktoś  wrzucił  w 
ż

ywopłot. Sophie dźwignęła go i postawiła prosto. Miał głowę ze zwiędłej rzepy. Poczuła się dziwnie 

do niego podobna. Zamiast rozerwać straszydło na kawałki i zabrać kij, wetknęła go pomiędzy dwie 
gałęzie  żywopłotu  tak,  że  stanął  zawadiacko  przechylony  nad  kwiatami  głogu,  trzepocząc 
postrzępionymi rękawami na patykowych ramionach. 

—  Gotowe  –  powiedziała  i  zdziwiła  się,  kiedy  jej  cienki  stary  głos  przeszedł  w  starczy 

skrzekliwy  śmiech.  —  Żadne  z  nas  nie jest  wiele  warte,  co  mój  przyjacielu?  Może  wrócisz  na pole, 
jeśli zostawię cię tutaj, na widoku. — Ruszyła dalej ścieżką, ale coś jej przyszło do głowy i znowu się 
odwróciła.  —  No,  gdyby  moja  pozycja  w  rodzinie  nie  skazała  mnie  z  góry  na  niepowodzenie  — 
powiedziała do stracha — mógłbyś ożyć i pomóc mi zdobyć fortunę. Ale i tak życzę ci szczęścia. 

background image

Znowu  zarechotała  skrzekliwie  i  poczłapała  dalej.  Wyglądało  na  to,  że  stała  się  trochę 

stuknięta, jak wiele staruszek. 

Znalazła kij godzinę później, kiedy usiadła na stoku, żeby odpocząć i zjeść chleb z serem. Za 

nią  w  żywopłocie  rozległy  się  jakieś  hałasy:  zdławione  piski,  a  potem  szamotanina,  która  strącała 
płatki  z  kwiatów  głogu.  Sophie  podczołgała  się  na  kościstych  kolanach,  żeby  zajrzeć  przez  liście, 
kwiaty i ciernie. W gęstwinie zobaczyła chudego szarego psa. Tkwił uwięziony przez mocny kij, który 
zaplątał się w sznur zawiązany na psiej szyi. Kij zaklinował się pomiędzy gałęziami żywopłotu i pies 
ledwie mógł się ruszyć. Przewracał dziko oczami na widok Sophie. 

Jako  dziewczynka  Sophie  bała  się  psów.  Nawet  jako  staruszka  poczuła  niepokój  na  widok 

dwóch rzędów białych kłów w rozwartym pysku zwierzęcia. Ale pomyślała, że w obecnym stanie nie 
warto  nie  warto  się  przejmować,  i  poszukała  w  kieszeni  nożyczek  krawieckich.  Sięgnęła  w  głąb 
ż

ywopłotu i zaczęła przecinać sznur na szyi psa. 

Pies był bardzo dziki. Szarpał się i warczał. Ale Sophie dzielnie cięła dalej. 
— Jeśli mi nie pozwolisz przeciąć sznura, zdechniesz z głodu albo się udusisz, przyjacielu — 

powiedziała  do  psa  skrzekliwym  starczym  głosem.  —  Właściwie  myślę,  że  ktoś  już  próbował  cię 
udusić. Może dlatego jesteś taki dziki. 

Sznur  wpijał  się  w  szyję  psa.  Sophie  długo  musiała  ciąć,  zanim  sznur  puścił  i  pies  mógł  się 

wyczołgać spod kija. 

— Masz ochotę na trochę chleba z serem? — zapytała. 
Ale pies tylko warknął, przecisnął się na drugą stronę żywopłotu i umknął. 
— Ładna mi wdzięczność! — burknęła Sophie, rozcierając pokłute ramiona. — Ale niechcący 

zostawiłeś mi prezent. 

Wyciągnęła  z  żywopłotu  kij,  który  więził  psa,  i  odkryła,  że  to  prawdziwa  laska,  porządnie 

wykończona, z okutym  końcem. Sophie dokończyła chleb z serem i ruszyła dalej. Ścieżka robiła się 
coraz  bardziej  stroma  i  laska  ogromnie  się  przydała.  Poza  tym  Sophie  mogła  z  nią  rozmawiać. 
Dreptała ochoczo dalej i gawędziła z laską. Ostatecznie starzy ludzie często mruczą coś pod nosem. 

—  To  już  dwa  spotkania  —  mówiła  —  i  ani  krzty  magicznej  wdzięczności.  No,  ale  nie 

narzekam,  bo  dobra  z  ciebie  laska.  Ale  na  pewno  czeka  mnie  trzecie  spotkanie,  magiczne  czy  nie. 
Nawet liczę na to. Ciekawe kogo spotkam. 

Trzecie spotkanie nastąpiło wieczorem, kiedy Sophie wdrapała się wysoko na wzgórza. Jakiś 

wieśniak  schodził  ścieżką  w  jej  stronę,  pogwizdując.  Pasterz,  pomyślała  Sophie,  wraca  do  domu  po 
obrządzeniu owiec. Był to krzepki młody człowiek około czterdziestki. 

— Wielkie nieba! — powiedziała do siebie Sophie. — Jeszcze dzisiaj rano wzięłabym go za 

starca. Jak bardzo może się zmienić sposób widzenia! 

Kiedy pasterz zobaczył Sophie mamroczącą do siebie, odsunął się przezornie na drugą stronę 

ś

cieżki i zawołał serdecznie: 

— Dobry wieczór, matko! Dokąd to wędrujesz? 
— Matko? — zdziwiła się Sophie. — Nie jestem twoją matką, młodzieńcze! 
— Tak się mówi — wyjaśnił pasterz, przesuwając się wzdłuż żywopłotu. — Chciałem tylko 

grzecznie zapytać, skoro widzę, że idziesz na wzgórza pod koniec dnia. Nie dojdziesz do Górnej Fałdy 
przed nocą. 

Sophie jeszcze się nad tym nie zastanawiała. Przystanęła na drodze i rozmyślała. 
— Właściwie to nieważne —  powiedziała na wpół do siebie. — nie wolno grymasić, kiedy 

się wyrusza szukać szczęścia. 

—  Naprawdę  nie  wolno,  matko?  —  rzucił  pasterz,  który  właśnie  zdołał  wyminąć  Sophie  i 

wyraźnie mu ulżyło. — W takim razie życzę powodzenia, pod warunkiem że twoje szczęście nie ma 
nic wspólnego z zaklinaniem cudzego bydła. 

I ruszył w dół wielkimi krokami, prawie biegnąc. 
Sophie odprowadziła go oburzonym spojrzeniem. 
— Wziął mnie za czarownicę! — powiedziała do laski. 
Miała  ochotę  nastraszyć  pasterza,  wykrzykując  za  nim  brzydkie  słowa,  ale  to  się  wydawało  

niegrzeczne.  Więc  poczłapała  pod  górę,  mamrocząc.  Wkrótce  żywopłoty  ustąpiły  miejsca  nagim 
stokom,  a  dalej  rozciągał  się  płaskowyż  porośnięty  wrzosem,  za  którym  zaczynały  się  stromizny 
pokryte żółtą, szeleszczącą trawą. Sophie ponuro wlokła się, noga za nogą. Teraz już bolały ją stare 

background image

wykoślawione stopy, grzbiet i kolana. Za bardzo zmęczona, żeby mamrotać, po prostu człapała przed 
siebie zdyszana, dopóki słońce się nie zniżyło. I nagle zrozumiała, że nie zrobi już więcej ani kroku. 

Osunęła się na kamień przy drodze i zastanowiła się, co robić. 
— Teraz, jedyne o czym marzę, to wygodny fotel! — wysapała 
Z miejsca, w którym leżał kamień rozciągał się wspaniały widok na przebytą drogę. W dole 

rozpościerała  się  prawie  cała  dolina  ozłocona  zachodzącym  słońcem,  wszystkie  pola,  murki  i 
ż

ywopłoty,  zakola  rzeki  i  okazałe  rezydencje  bogaczy  przeświecające  spomiędzy  drzew,  aż  do 

błękitnych gór w oddali. Tuż pod nogami leżał Market Chipping. Sophie spoglądała z góry na dobrze 
znane  ulice.  Tam  był  Rynek  i  cukiernia  Cesariego.  Mogła  wrzucić  kamień  do  kominka  domu  obok 
sklepu z kapeluszami. 

—  Jak  to  ciągle  blisko!  —  powiedziała  ze  zdumieniem  do  laski.  —  Tyle  się  nachodziłam  i 

tylko weszłam nad własny dach! 

Na  kamieniu  zrobiło  się  zimno,  kiedy  słońce  zaszło.  Przenikliwy  wiatr  dmuchał  z  każdej 

strony,  gdziekolwiek  Sophie  się  obróciła.  Teraz  już  nie  wydawało  się  takie  nieważne,  że  będzie 
musiała  spędzić  noc  na  wzgórzach.  Przyłapała  się  na  tym,  że  coraz  bardziej  tęskni  za  wygodnym 
fotelem przy kominku, a coraz bardziej boi się ciemności i dzikich zwierząt. Ale gdyby zawróciła do 
Market  Chipping,  nie  dojdzie  tam  przed  północą.  Równie  dobrze  mogła  pójść  dalej.  Westchnęła  i 
wstała. Kości jej zatrzeszczały. Zawsze to jakaś pociecha. 

Noc  zapadała  szybko,  wrzosowiska  zrobiły  się  szarozielone.  Ostry  wiatr  dmuchał  coraz 

mocniej.  Sophie  słyszała  własne  sapanie,  a  stawy  trzeszczały  jej  tak  głośno,  że  dopiero  po  chwili 
zorientowała się, że nie tylko ona trzeszczy i sapie. Podniosła zamglone oczy. 

Zamek czarnoksiężnika Hauru toczył się w jej stronę po wrzosowisku, dudnił i podskakiwał. 

Czarny  dym  buchał  kłębami  znad  czarnych  blanków.  Zamek  był  wysoki  i  wąski,  ciężki  i  brzydki,  i 
bardzo złowrogi. Sophie przyglądała mu się, oparta na lasce. Nie była wystraszona. Zastanawiała się, 
jak  zamek  się  porusza.  Głównie  jednak  rozmyślała,  że  tyle  dymu  oznacza  duży  kominek  gdzieś  za 
tymi masywnymi czarnymi ścianami. 

— Czemu nie? — zwróciła się do laski. — Czarnoksiężnik Hauru raczej nie zechce dołączyć 

mojej duszy do kolekcji. On porywa tylko młode dziewczęta. 

Podniosła laskę i pomachała władczo na zamek. 
— Stój! — wrzasnęła. 
Zamek posłusznie zahamował z łoskotem i zgrzytem piętnaście metrów dalej. Sophie 

pokuśtykała do niego, przepełniona wdzięcznością. 
 

Rozdział 3 

w którym Sophie wkracza do zamku i zawiera umowę 

 

W  czarnym  murze  przed  Sophie  znajdowały  się  wielkie  czarne  drzwi.  Z  bliska  zamek 

wydawał  się  jeszcze  brzydszy.  Był  o  wiele  za  wysoki  jak  na  swoją  wielkość  i  miał  nieregularny 
kształt.  O  ile  Sophie  dobrze  widziała  w  zapadających  ciemnościach,  zbudowano  go  z  wielkich 
czarnych brył, przypominających węgiel, które podobnie jak węgiel miały różne kształty i rozmiary. 
Od murów wiało przejmującym chłodem, ale Sophie wcale to nie odstraszyło. Myślała tylko o fotelu i 
kominku. Skwapliwie wyciągnęła dłoń. 

Ale  niewidzialna  ściana  zatrzymała  jej  rękę  niecałe  pół  metra  przed  drzwiami.  Sophie  z 

irytacją szturchnęła palcem. Kiedy to nie pomogło, dźgnęła ją laską. Ściana rozciągała się wysoko nad 
drzwiami aż do kępek wrzosu sterczących pod progiem. 

— Otwieraj! — zaskrzeczała Sophie. 
Ś

ciana ani drgnęła. 

— No dobrze — mruknęła Sophie. — Znajdę tylne drzwi. 
Pokuśtykała  do  lewego  narożnika  zamku,  jako  najbliższego  i  stojącego  trochę  niżej.  Ale  nie 

mogła  skręcić  za  róg.  Niewidzialna  ściana  znowu  ją  zatrzymała,  jak  tylko  Sophie  podeszła  do 
czarnych nieregularnych kamieni narożnych. Na to Sophie powiedziała słowo, którego nauczyła się od 
Marty,  chociaż  nie  powinny  go  znać  ani  młode  dziewczyny,  ani  starsze  panie, i  poczłapałą  w  drugą 
stronę, trochę pod górę, do prawego narożnika zamku. Tam nie natrafiła na barierę. Skręciła za róg i 
ochoczo pokuśtykała do drugich wielkich czarnych drzwi. 

Tych również strzegła bariera. 

background image

Sophie zmierzyła je gniewnym wzrokiem. 
— To bardzo niegościnne! — oświadczyła. 
Chmura  czarnego  dymu  spłynęła  znad  parapetu.  Sophie  zakaszlała.  Teraz  naprawdę  się 

rozzłościła. Była stara, słaba, zmarznięta i obolała. Zapadała noc, a zamek tylko stał i dmuchał na nią 
dymem. 

— Porozmawiam o tym  z  Hauru! — zagroziła Sophie i pomaszerowała do następnego rogu. 

Tam  również  nie  znalazła bariery  —  widocznie  zamek  należało  okrążać  w  kierunku  przeciwnym  do 
ruchu  wskazówek  zegara  —  ale  w  następnej  ścianie,  trochę  z  boku,  znajdowały  się  trzecie  drzwi, 
znacznie mniejsze i skromniejsze. 

— Nareszcie tylne drzwi! — stwierdziła. 
Zamek znowu się poruszył, kiedy Sophie podeszła do tylnych drzwi. Ziemia zadrżała. Ściana 

zaskrzypiała i zadygotała, a drzwi zaczęły się odsuwać od Sophie. 

—  O  nie,  nic  z  tego!  —  krzyknęła.  Pobiegła  za  drzwiami  i  mocno  walnęła  w  nie  laską.  

Otwierać! — wrzasnęła. 

Drzwi  otworzyły  się  do  środka,  wciąż  przesuwając  się  w  bok.  Sophie,  spiesznie  kuśtykając, 

zdołała postawić jedną nogę na progu. Potem podskakiwała, dreptała i znowu podskakiwała, podczas 
gdy wielkie czarne bloki wokół drzwi trzęsły się i zgrzytały, kiedy zamek rozpędzał się po nierównym 
zboczu. Już się nie dziwiła, że wyglądał trochę koślawo. Cud, że się nie rozleciał. 

— Co za głupia budowla! — wysapała, kiedy wreszcie wcisnęła się do środka. 
Musiała  rzucić  laskę  i  uwiesić  się  na  otwartych  drzwiach,  żeby  zamek  nie  wytrząsnął  jej  z 

powrotem na ziemię. 

Kiedy trochę odsapnęła, zobaczyła, że ktoś przed nią stoi, również trzymając się drzwi. Był o 

głowę  wyższy  od  Sophie,  ale  wyglądał  jak  chłopiec  niewiele  starszy  od  Marty.  Wyraźnie  próbował 
zamknąć drzwi i wypchnąć ją z ciepłego, przytulnego, oświetlonego lampą pokoju z powrotem w noc. 

— Nie waż się zatrzaskiwać mi drzwi przed nosem, chłopcze! — warknęła Sophie. 
—  Nie  chciałem,  ale  ty  trzymasz  je  otwarte  —  zaprotestował  chłopiec.  —  Czego  sobie 

ż

yczysz? 

Sophie  zajrzała  w  głąb  mroku.  Z  niskiego,  belkowanego  sufitu  zwisały  rozmaite,  pewnie 

czarnoksięskie  rzeczy  —  wianki  cebuli,  pęczki  ziół  i  wiązki  dziwnych  korzeni.  Widziała  też  rzeczy 
zdecydowanie czarnoksięskie: księgi oprawione w skórę, krzywe butle i starą, brązową, wyszczerzoną 
ludzką  czaszkę.  Po  drugiej  stronie  chłopca  znajdował  się  kominek.  W  palenisku  płonął  niewielki 
ogień,  znacznie  mniejszy,  niż  zapowiadały  potężne  kłęby  dymu  nad  zamkiem.  No,  ale  to  był  tylko 
pokoik na zapleczu. Co ważniejsze dla Sophie, nad polanami tańczyły małe niebieskie płomyki, obok 
zaś w najcieplejszym miejscu stał niski fotel z poduszką. 

Sophie odepchnęła chłopca i rzuciła się do fotela.  
— Ach! Moje szczęście! — westchnęła, sadowiąc się wygodnie. 
Ogarnęła  ją  błogość.  Ogień  rozgrzewał  zziębnięte  kości,  fotel  podpierał  obolałe  plecy. 

Wiedziała,  że  gdyby  teraz  ktoś  chciał  ją  stąd  wyrzucić,  musiałby  użyć  wyjątkowo  silnej  i  brutalnej 
magii. 

Chłopiec  zamknął  drzwi.  Potem  podniósł  laskę  Sophie  i  uprzejmie  oparł  ją  o  fotel.  Sophie 

zauważyła,  że  nie  docierają  tutaj  żadne  odgłosy  wędrówki  zamku  po  wzgórzach,  nawet  najcichszy 
zgrzyt czy najsłabsze drżenie. Jakie to dziwne! 

— Przekaż czarnoksiężnikowi Hauru — zwróciła się do chłopca — że niedługo ten zamek 

rozleci mu się pod nogami. 

— Zamek jest zaklęty, więc się nie rozpadnie — odparł chłopiec. — A Hauru chwilowo nie 

ma. 

To była dobra wiadomość dla Sophie. 
— A kiedy wróci? — zapytała trochę nerwowo. 
— Pewnie dopiero jutro — odpowiedział chłopiec. — Czego sobie życzysz? Jestem Michael, 

uczeń Hauru. 

To była jeszcze lepsza wiadomość. 
—  Niestety  tylko  sam  Hauru  może  mi  pomóc  —  oświadczyła  Sophie  prędko  i  stanowczo. 

Zresztą pewnie mówiła prawdę. — Zaczekam, jeśli to ci nie przeszkadza. 

Michaelowi to wyraźnie przeszkadzało. Stał nad nią trochę bezradnie. Żeby mu pokazać, że 

nie da się spławić byle uczniowi, Sophie zamknęła oczy i udawała, że zasypia. 

background image

—  Powiedz  mu,  że  mam  na  imię  Sophie  —  wymamrotała.  —  Stara  Sophie  —  dodała  na 

wszelki wypadek. — I chciałabym się z nim widzieć. 

— Musiałabyś czekać całą noc — ostrzegł Michael. 
Sophie  właśnie  o to chodziło,  więc udała,  że  nie  słyszy.  Rzeczywiście  prawie już  zapadła  w 

płytką drzemkę. Była bardzo zmęczona wędrówką. Po chwili Michael zrezygnował i wrócił do pracy 
przy warsztacie, gdzie stała lampa. 

Więc zdobyłam schronienie na noc, chociaż pod niezbyt prawdziwym pretekstem, rozmyślała 

sennie Sophie. Zresztą Hauru był taki podły, że bez żadnych skrupułów nadużywała jego gościnności. 
Zamierzała jednak się wynieść dużo wcześniej, zanim czarnoksiężnik wróci i zgłosi pretensje. 

Spod przymkniętych powiek ukradkiem zerknęła na ucznia. Trochę ją zdziwiło, że znalazła w 

zamku  takiego  miłego,  uprzejmego  chłopca.  W  końcu  wtargnęła  tu  nieproszona,  a  on  nie  robił  jej 
ż

adnych wymówek. Może Hauru nauczył chłopca służalczego zachowania. Ale Michael nie wyglądał 

służalczo.  Był  wysoki,  ciemnowłosy  ze  szczerą,  sympatyczną  twarzą,  ubrany  bardzo  przyzwoicie. 
Właściwie, gdyby Sophie nie widziała przed chwilą, jak  ostrożnie przelewał zielony płyn z retorty do 
szklanego słoja z czarnym proszkiem, wzięłaby go za syna zamożnego wieśniaka. Jakie to dziwne! 

No,  ale  wszystko,  co  dotyczy  czarnoksiężników,  musi  być  dziwne,  pomyślała  Sophie.  A  ta 

kuchnia  czy  pracownia  była  rozkosznie  przytulna  i  bardzo  spokojna.  Sophie  zasnęła  głęboko  i 
zachrapała. Nie obudziła się, kiedy na warsztacie coś błysnęło i huknęło, a potem rozległo się urwane 
przekleństwo. Nie obudziła się, kiedy Michael, ssąc poparzone palce, schował zaklęcie i przyniósł ze 
spiżarni  chleb  z  serem.  Nawet  nie  drgnęła,  kiedy  chłopiec  z  hałasem  przewrócił  laskę,  sięgając  nad 
nią, żeby dołożyć do ognia, ani kiedy zajrzał w jej otwarte usta i powiedział do kominka: 

— Ona ma wszystkie zęby. To nie jest Wiedźma z Pustkowia, prawda? 
— Wtedy bym jej nie wpuścił – odparł kominek. 
Michael wzruszył ramionami i grzecznie podniósł laskę Sophie. Potem dołożył polano do 

ognia i poszedł gdzieś na górę do łóżka. 

W środku nocy Sophie zbudziło czyjeś chrapanie. Poderwała się i odkryła z irytacją, że to ona 

sama  chrapała.  Zdawało  jej  się,  że  zasnęła  tylko  na  sekundę,  ale  przez  tę  sekundę  Michael  gdzieś 
zniknął  i  zabrał  ze  sobą  światło.  Uczeń  czarnoksiężnika  poznaje  takie  sztuczki  pewnie  już  w 
pierwszym  tygodniu  praktyki.  I  pozwolił,  żeby  ogień  prawie  wygasł.  Płomienie  gniewnie  strzelały  i 
syczały.  Zimny  przeciąg  dmuchnął  Sophie  w  plecy.  Przypomniała  sobie,  że  jest  w  zamku 
czarnoksiężnika, a także że gdzieś za nią na warsztacie leży ludzka czaszka. 

Wzdrygnęła się i obróciła sztywną starą szyję, ale za sobą widziała tylko ciemność. 
— Przydałoby się trochę światła — powiedziała. 
Jej starczy skrzekliwy głos brzmiał nie głośniej od trzaskania płomieni. Dziwne. Spodziewała 

się,  że  zbudzi  echa  w  zamkowych  lochach.  Obok  niej  leżały  polana  w  koszyku.  Wyciągnęła 
trzeszczące ramię, dźwignęła polano i wrzuciła do ognia, który strzelił zielonymi i niebieskimi iskrami 
w głąb komina. Sophie dołożyła jeszcze jedno polano i usiadła z powrotem, ale przedtem obejrzała się 
nerwowo  za siebie,  gdzie błękitnopurpurowy  blask  płomieni tańczył  na  wypolerowanych  brązowych 
kościach czaszki. W małym pokoju nie było nikogo, tylko Sophie i czaszka. 

—  On już  stoi  obiema  nogami  w  grobie,  a ja tylko  jedną  —  powiedziała  sobie na  pociechę. 

Znów odwróciła się do ognia, który teraz buzował błękitnymi i zielonymi płomieniami. — Widocznie 
w tym drewnie jest sól – mruknęła Sophie. 

Usadowiła się wygodniej, oparła guzowate stopy na podnóżku i wtuliła głowę w róg oparcia. 

Wpatrywała się w kolorowe płomienie i zastanawiała się sennie, co powinna zrobić rano. Ale jej myśli 
błądziły i wreszcie zaczęła sobie wyobrażać, że płomienie przybierają kształt głowy. 

— Chuda, sina twarz — mamrotała. — Chuda, z cienkim sinym nosem. A te kręcone zielone 

płomyki  na  górze  to  na  pewno  twoje  włosy.  Załóżmy,  że  nie  wyjdę,  dopóki  Hauru  nie  wróci? 
Czarnoksiężnicy potrafią chyba odczyniać zaklęcia. A te purpurowe płomienie całkiem nisko to usta... 
masz groźne zęby, przyjacielu. Dwie zielone kępki płomieni zamiast brwi... 

Co  dziwne,  jedyne  dwa  pomarańczowe  płomyki  w  palenisku  znajdowały  się  pod  zielonymi 

płomiennymi  brwiami,  zupełnie  jak  oczy,  a  pośrodku  każdego  świecił  maleńki  purpurowy  błysk. 
Sophie miała wrażenie, że te błyski patrzą na nią jak dwie źrenice. 
 

—  Z  drugiej  strony  –  ciągnęła,  spoglądając  na  pomarańczowe  plamki  —  jeśli  odczyni 

zaklęcie, pewnie pożre mi serce, zanim się obejrzę. 

background image

— Nie chcesz stracić serca? — zapytał ogień. 
Z  całą  pewnością  to  on  przemówił.  Sophie  widziała,  jak  purpurowe  usta  wymawiają  słowa.  

Głos miał skrzekliwy, pełen syków i trzasków płonącego drewna. 

— Pewnie, że nie — przytaknęła Sophie. — Kto ty jesteś? 
—  Ogniowy  demon  —  odparły  purpurowe  usta.  Głosem  bardziej  jękliwym  niż  syczącym 

dodały:  —  Jestem  przywiązany  kontraktem  do  tego  kominka.  Nie  mogę  się  stad  ruszyć.  —  Potem 
bardziej dziarskim tonem zatrzeszczały: — A kim ty jesteś? Widzę, że rzucono na ciebie zaklęcie. 

Te słowa wyrwały Sophie z sennego rozmarzenia. 
— Widzisz! — wykrzyknęła. — Możesz zdjąć to zaklęcie? 
Zapadła paląca, skwiercząca cisza, kiedy pomarańczowe oczy w sinej, falującej twarzy 

demona wędrowały po Sophie w górę i w dół. 

— To silne zaklęcie — odezwał się w końcu demon. — Wygląda mi na czar Wiedźmy z 

Pustkowia. 

— To jej zaklęcie — przyznała Sophie. 
— Ale jest w nim coś więcej — zatrzeszczał demon.— Wykryłem dwie warstwy. I oczywiście 

nie  możesz  o  nim  nikomu  powiedzieć,  chyba  że  już  wie.  —  Przyglądał  się  Sophie  jeszcze  przez 
chwilę. — Muszę je zbadać. 

— Ile ci to zajmie? — zapytała Sophie. 
— No, pewnie trochę potrwa – odparł demon. I dodał miękkim tonem perswazji: — Może się 

dogadamy? Zdejmę z ciebie zaklęcie, jeśli ty zerwiesz mój kontrakt. 

Sophie  popatrzyła  nieufnie  na  chudą,  siną  twarz  demona.  Wygłaszając  tę  propozycję,  miał 

wyjątkowo chytrą minę. Wszystkie książki, które przeczytała, ostrzegały przed zawieraniem umów z 
demonami. A ten wydawał się szczególnie zły. Miał takie długie purpurowe zęby... 

— Na pewno jesteś uczciwy? — zapytała Sophie. 
—  Nie  całkiem  –  przyznał  demon.  —  Ale  chcesz  zostać  taka  aż  do  śmierci?  To  zaklęcie 

skróciło ci życie o sześćdziesiąt lat, jeśli prawidłowo oceniam. 

To była paskudna myśl, przed którą dotąd Sophie się broniła. 
— Ten kontrakt, który cię wiąże, zawarłeś z czarnoksiężnikiem Hauru? — zagadnęła. 
—  Oczywiście  —  potwierdził  demon  znowu  nieco  jękliwym  tonem.  —  Jestem  przykuty  do 

tego paleniska i nie mogę się stąd ruszyć dalej niż na metr. Każą mi tutaj robić prawie całą magię. 
Muszę  dbać,  żeby  zamek  się  nie  rozpadł,  przesuwać  go,  tworzyć  efekty  specjalne,  które  odstraszają 
ludzi, i wszystko inne czego Hauru sobie zażyczy. On jest bez serca. 

Sophie sama dobrze o tym wiedziała. Z drugiej strony demon pewnie był równie podły. 
— I nie masz żadnych korzyści z tego kontraktu? — zapytała. 
— Nie poszedłbym na to, gdybym nic nie skorzystał — odparł demon, migocząc smutno. — 

Ale gdybym wcześniej wiedział, jak to wygląda, nigdy bym się nie zgodził. On mnie wykorzystuje. 

Pomimo nieufności Sophie ogarnęło współczucie dla demona. Przypomniało jej się, jak robiła 

kapelusze, a Fanny przez ten czas się włóczyła. 

— No dobrze — powiedziała. — Jakie są warunki kontraktu? Jak mam go zerwać? 
Szeroki purpurowy uśmiech rozjaśnił sine oblicze demona. 
— Zgadzasz się na umowę? 
—  Jeśli  zdejmiesz  ze  mnie  zaklęcie  —  oświadczyła  Sophie  z  mocnym  przeczuciem,  że 

popełnia fatalny błąd. 

— Stoi! — zawołał demon i jego długa twarz radośnie podskoczyła do wylotu komina. 
— Więc powiedz, jak mam zerwać twój kontrakt — poprosiła Sophie. 
Pomarańczowe oczy błysnęły i umknęły przed jej wzrokiem. 
— Nie mogę. Kontrakt częściowo polega na tym, że ani ja, ani czarnoksiężnik nie możemy 

nikomu zdradzić głównej klauzuli. 

Sophie zrozumiała, że ją oszukano. Otworzyła usta, żeby powiedzieć demonowi, że w takim 

razie może siedzieć w kominku aż do sądnego dnia. 

Demon zorientował się, co zamierzała. 
—  Nie  tak  szybko!  —  zatrzeszczał.  —  Możesz  się  tego  dowiedzieć,  jeśli  będziesz  uważnie 

patrzeć  i  słuchać.  Błagam  cię,  spróbuj.  Ten  kontrakt  na  dłuższą  metę  żadnemu  z  nas  nie  przyniesie 
korzyści. A ja dotrzymuję słowa. Świadczy o tym sam fakt, że tkwię tutaj! 

Z przejęcia podskakiwał na płonących polanach. Sophie znowu nie mogła się oprzeć 

background image

współczuciu. 

— Ale jeśli mam patrzeć i słuchać, muszę zostać w zamku Hauru — zaprotestowała. 
— Tylko około miesiąca. Pamiętaj, ja też muszę zbadać twoje zaklęcie — przekonywał ją 

demon. 

— Ale pod jakim pretekstem mogę tu zostać? 
— Coś wymyślimy. Hauru kiepsko sobie radzi w wielu sprawach. Zresztą — syknął zjadliwie 

demon  —  jest  taki  zadufany  w  sobie,  że  nie  widzi  dalej,  niż  koniec  własnego  nosa.  Możemy  go 
oszukać... jeśli się zgodzisz zostać. 

— No dobrze — ustąpiła Sophie. — Nie ruszę się stąd. Teraz wymyśl pretekst. 
Rozsiadła się wygodnie w fotelu. Demon myślał na głos, cicho pomrukując i potrzaskując, 

co przypominało Sophie własną rozmowę z laską. Podczas rozmyślań demon płonął takim gorącym, 
zadowolonym  płomieniem,  że  Sophie  znowu  zmorzył  sen.  Zdawało jej  się,  że  demon  wysunął  kilka 
propozycji.  Pamiętała  niezbyt  wyraźnie,  jak  pokręciła  głową  na  pomysł,  żeby  udawała  dawno 
zaginioną  cioteczną  babkę  Hauru,  i  na  kilka  innych,  równie  naciąganych.  W  końcu  demon  zaczął 
ś

piewać cichą, migotliwą piosenkę. Śpiewał w języku, którego Sophie nie znała — przynajmniej tak 

jej  się  zdawało,  dopóki  nie  usłyszała  słowa  „rondel”  powtórzonego  kilka  razy  i  bardzo  usypiająco. 
Zasnęła głęboko z niejasnym podejrzeniem, że znowu ją zaczarowano i omamiono, ale nie bardzo się 
tym przejmowała. 

Wkrótce uwolni się od zaklęcia... 

 

Rozdział 4 

w którym Sophie odkrywa kilka dziwnych rzeczy 

 

Sophie zbudziła się w jasnym świetle dnia. Ponieważ przedtem nie widziała żadnych okien w 

zamku,  w  pierwszej  chwili  pomyślała,  że  zasnęła  przy  wykańczaniu  kapeluszy  i  przyśniła  jej  się 
ucieczka z domu. Ogień przygasł do różowego żaru i białego popiołu, co ją przekonało, że demon był 
tylko  snem.  Ale  po  pierwszych  ruchach  stwierdziła,  że  z  pewnością  nie  wszystko  jej  się  przyśniło. 
Ostre igły bólu przeszyły całe ciało. 

— Au! — jęknęła. — Wszystko mnie boli! 
Głos  miała  słaby,  skrzeczący  i  piskliwy.  Przyłożyła  guzowate  dłonie  do  twarzy  i  poczuła 

zmarszczki.  Poprzedniego  dnia  prawdopodobnie  była  w  szoku,  bo  teraz  okropnie  się  rozzłościła  na 
Wiedźmę z Pustkowia. 

— Wchodzi sobie do sklepów i zmienia ludzi w staruszki! — wykrzyknęła. — No, niech tylko 

ją dopadnę! 

Rozgniewana,  zerwała  się  z  fotela,  wywołując  salwę  trzasków,  i  pokuśtykała  do  okna.  Ku 

swojemu zdumieniu, w dole zobaczyła nabrzeżne miasteczko. Widziała strome, niebrukowane uliczki, 
małe dość nędzne domy i maszty wystające nad dachami. Za masztami dostrzegła rozmigotane morze 
— coś, czego nie widziała jeszcze nigdy w życiu. 

—  Gdzie  ja  jestem?  —  zapytała  czaszkę  leżącą  na  warsztacie.  —  Nie  oczekuję  od  ciebie 

odpowiedzi, przyjacielu — dodała pospiesznie, gdy sobie przypomniała, że to zamek czarnoksiężnika. 

Rozejrzała się po pokoiku z grubymi czarnymi belkami na suficie. W dziennym świetle okazał 

się  straszliwie  brudny.  Kamienną  podłogę  pokrywały  tłuste  plamy,  popiół  piętrzył  się  na  palenisku, 
festony  zakurzonych  pajęczyn  zwieszały  się  z  sufitu.  Na  czaszce  widniała  warstwa  kurzu.  Sophie 
wytarła ją odruchowo i zajrzała do zlewu obok warsztatu. Wzdrygnęła się na widok zielonej i różowej 
mazi  wypełniającej  zlew  oraz  białego  szlamu  skapującego  z  kranu.  Widocznie  Hauru  wcale  się  nie 
przejmował, że jego służba mieszka w takich fatalnych warunkach. 

Do  pozostałych  części  zamku  prowadziły  pewnie  któreś  z  czterech  niskich  czarnych  drzwi. 

Sophie otworzyła najbliższe, w głębi za stołem warsztatowym. Po drugiej stronie znajdowała się duża 
łazienka. W pewnym sensie była godna pałacu, pełna takich luksusów, jak spłukiwana toaleta, kabina 
prysznicowa, ogromna wanna na lwich łapach i lustra na każdej ścianie – niestety jeszcze brudniejsza 
niż poprzednie pomieszczenie. Sophie się skrzywiła. Zamrugała, widząc kolor wanny, odsunęła się ze 
wstrętem od zielonych chwastów wybujałych w kabinie prysznicowej i bez trudu uniknęła oglądania 
swojej  starej  twarzy  w  lustrach,  ponieważ  szkło  oblepiały  grudy  jakichś  nieznanych  substancji.  Te 
same  substancje  zapełniały  bardzo  szeroką  półkę  nad  wanną,  przechowywane  w  tubkach,  słoikach, 
pudełkach oraz w niezliczonych podartych brązowych torebkach i paczuszkach. Największy słój miał 

background image

etykietę wypisaną krzywymi literami: SUCHY TAK. Sophie nie mogła odczytać, czy była tam litera 
L.  Na  chybił  trafił  wzięła  jedną  paczuszkę.  Nabazgrano  na  niej  SKÓRA,  więc  pospiesznie  odłożyła 
zawiniątko.  Inny  słoik  podpisano  takimi  samymi  bazgrołami:  OCZY.  Tubkę  oznaczono:  NA 
PRÓCHNICĘ. 

— Widać, że działa — mruknęła Sophie, zaglądając z drżeniem do umywalki.  
Woda  popłynęła  i  spłukała  trochę  brudu,  kiedy  Sophie  odkręciła  kran  pokryty 

niebieskozielonym  nalotem,  pewnie  mosiężny.  Obmyła  twarz  i  ręce,  nie  dotykając  umywalki.  Nie 
odważyła się jednak użyć SUCHEGO TAKU. Wytarła się spódnicą i ruszyła do następnych czarnych 
drzwi. 

Otworzyły  się  na  rozchwierutane  drewniane  schody.  Sophie  usłyszała  czyjeś  kroki,  więc 

szybko zamknęła drzwi. I tak schody prowadziły tylko na jakiś strych. Pokuśtykała do 
następnych drzwi. Teraz poruszanie się już nie sprawiało jej bólu.  

Trzecie  drzwi  wychodziły  na  ciasne  podwórze  otoczone  wysokim  ceglanym  murem. 

Zobaczyła  tam  wielki  stos  drewna  oraz  sterty  czegoś,  co  wyglądało  na  złom,  druty,  wiadra,  koła, 
blachy,  sięgające  niemal  do  szczytu  muru.  Sophie  zamknęła  również  te  drzwi,  trochę  zaskoczona, 
ponieważ  wygląd  podwórza  zupełnie  nie  pasował  do  zamku.  Nad  ceglanym  murem  widziała  tylko 
niebo.  Próbowała  jednak  sobie  wytłumaczyć,  że  ta  część  znajdowała  się  po  drugiej  stronie,  gdzie 
niewidzialna bariera zatrzymała ją w nocy. 

Otworzyła  czwarte drzwi  i  znalazła tylko  szafkę  na  miotły,  a  na  nich  wisiały  dwa  porządne, 

lecz  zakurzone  aksamitne  płaszcze.  Powoli  zamknęła  szafkę.  Pozostały  tylko  drzwi  w  ścianie  obok 
okna, te przez które weszła poprzedniej nocy. Pokuśtykała do nich i uchyliła je ostrożnie. 

Przez  chwilę  stała  i  spoglądała  na  poruszający  się  powoli  krajobraz  wzgórz.  Patrzyła,  jak 

wrzosy  przesuwają  się  pod  progiem,  czuła  wiatr  rozwiewający  jej  rzadkie  włosy,  słyszała  zgrzyt  i 
hurgot wielkich czarnych kamieni Wędrującego zamku. Potem zamknęła drzwi i podeszła do okna. I 
znowu  zobaczyła  portowe  miasteczko.  Prawdziwe,  nienamalowane.  W  domu  naprzeciwko  jakaś 
kobieta  otworzyła  drzwi  i  wymiatała  kurz  na  ulicę.  Za  tym  domem    szarawy  brezentowy  żagiel 
wciągano  na  maszt  krótkimi  szarpnięciami,  płosząc  stado  mew,  które  kołowały  bez  końca  nad 
roziskrzonym morzem. 

— Nie rozumiem — powiedziała Sophie do ludzkiej czaszki. 
Potem, ponieważ ogień prawie wygasł, dołożyła kilka polan do kominka i wygarnęła trochę 

popiołu. 

Zielone płomyki, małe i zwichrzone, wspięły się po drewnie i wyciągnęły w długą siną 

twarz, zwieńczoną zielonymi płomiennymi włosami. 

— Dzień dobry — powiedział ogniowy demon. — Nie zapominaj, że mamy umowę. 
Więc to nie był sen. Sophie, choć nie miała skłonności do płaczu, przez długą chwilę ze łzami 

w  oczach  siedziała  w  fotelu,  wpatrzona  w  migotliwego,  rozmazanego  ogniowego  demona.  Nie 
zwracała  uwagi  na  odgłosy  świadczące,  że  Michael  już  wstał,  dopóki  nie  zjawił  się  obok  niej, 
zakłopotany i lekko zirytowany. 

— Jeszcze tu jesteś — stwierdził. — Coś się stało? 
Sophie pociągnęła nosem. 
— Jestem stara — mruknęła. 
—  No,  kiedyś  nas  wszystkich  to  czeka  —  odparł  wesoło  Michael.  —  Masz  ochotę  na 

ś

niadanie? 

Sophie  odkryła,  że  podeszły  wiek  bynajmniej  nie  przytępił jej  apetytu.  Wczoraj  zjadła  tylko 

chleb z serem, więc konała z głodu. 

— Tak! — zawołała i kiedy Michael podszedł do szafy ściennej, podbiegła i zajrzała mu przez 

ramię, żeby zobaczyć, co jest do jedzenia. 

— Niestety mam tylko chleb i ser — oświadczył dość sztywno Michael. 
— Ale przecież jest cały koszyk jajek!— zaprotestowała Sophie.— A to chyba boczek. I może 

znajdzie się coś ciepłego do picia. Gdzie czajnik? 

— Nie ma – odparł Michael. — Tylko Hauru może gotować. 
— A ja to nie? — obruszyła się Sophie. — Zdejmij tę patelnię z haka. Zaraz ci pokażę. 
Sięgnęła po wielką czarną patelnię zawieszoną na ścianie szafki, ale Michael pierwszy 

chwycił naczynie. 

— Nie rozumiesz — tłumaczył. — Kalcyfer, ogniowy demon, nie zniży się do gotowania dla 

background image

nikogo oprócz Hauru. 

Sophie obejrzała się na ogniowego demona. Złośliwie błysnął na nią oczami. 
— Nie pozwolę się wykorzystywać — oznajmił. 
—  To  znaczy  —  zwróciła  się  Sophie  do  Michaela  —  że  musisz  się  obywać  bez  gorącego 

jedzenia,  jeśli  Hauru  nie  ma?  —  Kiedy  chłopiec  przytaknął  z  zakłopotaniem,  zawołała:  —  Więc  to 
ciebie tu wykorzystują! Daj mi to! 

Wyrwała  Michaelowi  patelnię  z  rąk,  wrzuciła  na  nią  boczek,  wetknęła  drewnianą  łyżkę  do 

koszyka z jajkami i pomaszerowała do kominka. 

— No, Kalcyfer — warknęła. — Dosyć tego. Zniż głowę. 
— Nie zmusisz mnie! — zaskwierczał ogniowy demon. 
— Owszem, zmuszę! — syknęła Sophie srogim tonem, który dawniej często powstrzymywał 

jej siostry w połowie bójki. — Jeśli się nie zgodzisz, zaleję cię wodą. Albo wezmę szczypce i wyrwę 
ci wszystkie polana — dodała, klękając z trzeszczeniem stawów obok paleniska. 

Potem szepnęła: — Albo wycofam się z umowy i powiem o wszystkim Hauru. 
— Do licha ciężkiego! — splunął Kalcyfer. — Po coś ją wpuścił, Michael? 
Nadąsany, pochylił siną twarz do przodu tak, że został tylko krąg falistych zielonych płomieni 

tańczących na palenisku. 

—  Dziękuję  —  powiedziała  Sophie  i  szybko  przycisnęła  patelnią  zielony  pierścień,  żeby 

Kalcyfer nagle nie podniósł głowy. 

—  Mam  nadzieję,  że  boczek  ci  się  przypali  —  rzucił  demon  głosem  stłumionym  przez  

naczynie. 

Patelnia  dobrze  się  rozgrzała.  Wrzucony  boczek  zaskwierczał.  Sophie  musiała  owinąć  dłoń 

spódnicą, żeby utrzymać rączkę. Drzwi się otworzyły, ale nic nie zauważyła. 

— Nie wygłupiaj się — skarciła demona. — I leż spokojnie, bo chcę wbić jajka.  
— O, cześć, Hauru — powiedział Michael bezradnie. 
— Na te słowa Sophie odwróciła się szybko i wytrzeszczyła oczy. 
Wysoki  młodzieniec  w  krzykliwym  srebrno-błękitnym  kostiumie  właśnie  ustawiał  gitarę  w 

kącie.  Odgarnął  jasne  włosy  z  dość  niezwykłych,  szklistozielonych  oczu  i  również  zagapił  się  na 
Sophie. Na jego długiej, kanciastej twarzy malowało się osłupienie. 

— Kim ty jesteś, na litość? — zapytał Hauru. — Gdzie ja cię przedtem widziałem? 
— My się nie znamy — skłamała stanowczo Sophie. 
Ostatecznie  Hauru  spotkał  ją  przedtem  tylko  przelotnie  (i  nazwał  myszką),  więc  prawie 

powiedziała prawdę. Powinna podziękować gwiazdom, ze  wtedy udało jej się uciec bezpiecznie, ale 
zamiast  tego  pomyślała:  Wielkie  nieba!  Czarnoksiężnik  Hauru  to  dzieciak  ledwie  po  dwudziestce,  a 
mimo to taki podły! Na starość wszystko wygląda całkiem inaczej, rozmyślała, przewracając boczek 
na patelni. Wolałaby umrzeć, niż wyznać temu wystrojonemu młokosowi, ze to nad nią się zlitował w 
Majowe Święto. Uczciwość nie miała tu nic do rzeczy. Hauru nigdy się nie dowie. 

— Ona mówi, że nazywa się Sophie — odezwał się Michael. — Przyszła wczoraj w nocy. 
— Jak zmusiła Kalcyfera, żeby się zniżył? — zapytał Hauru. 
— Groziła mi! — jęknął Kalcyfer żałosnym, stłumionym głosem spod skwierczącej patelni. 
— Niewiele osób to potrafi — stwierdził czarnoksiężnik z namysłem. 
Oparł gitarę o ścianę w kącie i podszedł do kominka. Zapach hiacyntów zmieszał się z wonią 

smażonego boczku. Hauru stanowczo odepchnął Sophie na bok.  

— Kalcyfer nie lubi, kiedy ktoś inny na nim gotuje — oświadczył. Przyklęknął i owinął sobie 

jedną  rękę  powłóczystym  rękawem,  żeby  przytrzymać  patelnię.  —  Podaj  mi  jeszcze  dwa  plastry 
boczku i sześć jajek, proszę, i powiedz, po co tu przyszłaś. 

Sophie podawała mu jajka po jednym, patrząc na błękitny klejnot w jego uchu. 
— Dlaczego przyszłam, młody człowieku? — powtórzyła. Po obejrzeniu zamku odpowiedź 

była oczywista. — Jestem twoją nową sprzątaczką. 

— Doprawdy? — rzucił Hauru, rozbijając jajka jedną ręką i rzucając skorupki w płomienie, 

gdzie Kalcyfer chyba je zjadał z głośnym trzeszczeniem i powarkiwaniem — Kto tak mówi? 

— Ja — odparła Sophie i dodała świętoszkowato: — Zaprowadzę tu porządek, nawet jeśli nie 

zrobię z ciebie porządnego człowieka. 

— Hauru jest porządny — obruszył się Michael. 

background image

—  Wcale  nie  —  zaprzeczył  czarnoksiężnik.  —  Teraz  nie  pamiętasz,  jaki  jestem  podły.  — 

Wysunął  podbródek  w  stronę  Sophie.  —  Skoro  tak  się  palisz  do  pracy,  moja  dobra  kobieto,  znajdź 
jakieś noże i widelce i uprzątnij stół.  

Pod  warsztatem  stały  wysokie  stołki.  Michael  wyciągnął  je,  żeby  mieli  na  czym  usiąść,  i 

odsuwał przedmioty piętrzące się na stole, żeby zrobić miejsce na sztućce, które wyjął z szuflady pod 
blatem.  Sophie  poszła  mu  pomóc.  Nie  spodziewała  się  oczywiście,  że  Hauru  powita  ją  z  otwartymi 
ramionami,  ale  na  razie  nie  zaproponował  nawet,  żeby  została  po  śniadaniu.  Ponieważ  Michael  nie 
potrzebował pomocy, Sophie poczłapała do swojej laski i powoli, pokazowo ustawiła ją w schowku na 
miotły. Hauru jednak nie zwrócił na to uwagi, wiec powiedziała. 

— Możesz mnie przyjąć na miesiąc na próbę, jeśli chcesz. 
Czarnoksiężnik Hauru rzucił tylko: 
— Talerze proszę, Michael. 
Wstał  z  dymiącą  patelnią  w  ręku.  Kalcyfer  zerwał  się  z  rykiem  ulgi  i  wzbił  się  wysoko  do 

komina. 

Sophie jeszcze raz spróbowała przycisnąć gospodarza. 
—  Jeśli  mam  tu  sprzątać  przez  następny  miesiąc  –  powiedziała  –  chcę  wiedzieć,  gdzie  jest 

reszta zamku. Znalazłam tylko ten pokój i łazienkę. 

Ku jej zdumieniu, i Michael, i czarnoksiężnik ryknęli śmiechem. 
Dopiero  kiedy  już  skończyli  śniadanie,  Sophie  odkryła,  co  ich  tak  rozśmieszyło.  Hauru  nie 

tylko  opierał  się  wszelkim  naciskom,  ale  nawet  nie  dawał  się  pociągnąć  za  język.  Sophie  w  końcu 
przestała go wypytywać i zwróciła się do Michaela. 

— Powiedz jej wreszcie — poradził Hauru. — Niech przestanie nas zamęczać. 
— Nie ma więcej zamku — oznajmił chłopiec. — Jest tylko to, co widziałaś, i dwie sypialnie 

na górze. 

— Co?! — wykrzyknęła Sophie. 
Hauru i Michael znowu się roześmiali. 
— Hauru i Kalcyfer wymyślili ten zamek — wyjaśnił Michael. — I Kalcyfer nim porusza. W 

ś

rodku jest po prostu stary dom Hauru w Posthaven, jedyna prawdziwa część. 

— Ale Porthaven leży nad morzem, wiele kilometrów stąd! — zaprotestowała Sophie. — Do 

bani z takim interesem! Po co ciągasz ten wielki, brzydki zamek po wzgórzach i straszysz na śmierć 
całe Market Chipping? 

Hauru wzruszył ramionami. 
—  Ale  z  ciebie  wyszczekana  staruszka!  Osiągnąłem  ten  etap  w  karierze,  kiedy  powinienem 

zrobić na wszystkich wrażenie swoją potęgą i nikczemnością. Nie mogę pozwolić, żeby Król miał o 
mnie dobrą opinię. A w zeszłym roku obraziłem kogoś bardzo potężnego i muszę mu schodzić z drogi. 

Ta  metoda  unikania  wrogów  wydawała  się  dziwna,  ale  Sophie  przypuszczała,  że 

czarnoksiężnicy  postępują  inaczej  niż  zwykli  ludzie.  Wkrótce  zresztą  odkryła  w  zamku  inne 
osobliwości.  Skończyli  jeść  i  Michael  ustawił  talerze  w  oślizłym  zlewie  obok  stołu  warsztatowego, 
kiedy rozległo się donośne, głuche pukanie do drzwi. 

Kalcyfer zapłonął jaśniej. 
— Drzwi do Kingsburry! 
Hauru,  który  właśnie  szedł  do  łazienki,  zawrócił.  Nad  drzwiami  znajdował  się  kwadratowy 

drewniany kołek osadzony w nadprożu, z plamką farby na każdym z czterech boków. W tej chwili na 
spodzie  widniała  zielona  kropka,  ale  Hauru  przekręcił  kołek  czerwoną  plamką  do  dołu,  zanim 
otworzył drzwi. 

Na  progu  stał  osobnik  w  białej  peruce,  zwieńczonym  szerokim  kapeluszem.  Odziany  był  w 

szkarłat, purpurę i złoto. W ręku trzymał laseczkę,  ozdobioną wstążkami niczym  miniaturowy maik. 
Skłonił się. Zapach goździków i kwiecia pomarańczy wpłynął do pokoju. 

—  Jego  Wysokość  Król  przesyła  pozdrowienia  i  przekazuje  zapłatę  za  dwa  tysiące  par 

siedmiomilowych butów — oznajmił osobnik w peruce. 

Za jego plecami Sophie dostrzegła powóz czekający na ulicy, przy której stały okazałe domy 

zdobione malowanymi rzeźbami, a dalej wznosiły się wieże, iglice i kopuły, wspaniałe ponad wszelkie 
wyobrażenie. Żałowała, że tak mało czasu zajęło posłańcowi wręczenie długiej, jedwabnej, brzęczącej 
sakiewki,  a  Hauru  Przyjęcie  sakiewki,  ukłon  i  zamknięcie  drzwi.  Czarnoksiężnik  przekręcił  kołek  z 

background image

powrotem  zieloną  plamką  do  dołu  i  wepchnął  sakiewkę  do  kieszeni.  Sophie  zauważyła,  że  oczy 
Michaela śledzą sakiewkę z napięciem i niepokojem.  

Hauru ruszył prosto do łazienki, wołając: 
— Potrzebuję tu gorącej wody, Kalcyfer! 
Zniknął na bardzo długi czas. Sophie nie mogła opanować ciekawości. 
— Kim był ten człowiek za drzwiami? — zapytała Michaela. — A raczej gdzie on był? 
— Te drzwi prowadzą do Kingsburry — oznajmił Michael. — Tam mieszka Król. Myślę, że 

odwiedził nas urzędnik kanclerza. I – zwrócił się do Kalcyfera zmartwionym tonem – wielka szkoda, 
ż

e dał Hauru wszystkie pieniądze. 

— Czy Hauru pozwoli mi tu zostać? — zapytała Sophie. 
—  Nawet  jeśli  tak,  nigdy  go  nie  zmusisz,  żeby  ci  powiedział  —  odparł  Michael.  —  On  nie 

znosi żadnych nacisków. 
 

Rozdział 5 

gdzie jest stanowczo za dużo sprzątania 

 

Nie  ma  innej  rady,  pomyślała  Sophie,  muszę  pokazać  Hauru,  jaka  ze  mnie  świetna 

sprzątaczka, prawdziwy skarb. Zawiązała starą szmatę na cienkich siwych włosach, podwinęła rękawy 
na  chudych  starczych  ramionach i  przepasała  się  starym  obrusem  ze  schowka  jak  fartuchem.  Z  ulgą 
pomyślała, że ma do sprzątania tylko cztery pomieszczenia zamiast całego zamku. Chwyciła wiadro, 
miotłę i zabrała się do roboty.  

— Co ty robisz?! — krzyknęli razem Michael i Kalcyfer strwożonym chórem. 
— Sprzątam — odparła stanowczo. — Tutaj jest jak w chlewie. 
— Wcale nie trzeba — burknął Kalcyfer. 
— Hauru cię wyrzuci! — ostrzegł Michael. 
Sophie nie zwracała na nich uwagi. Chmury kurzu wzbijały się w powietrze. 
W samym środku zamieszania znowu rozległo się stukanie do drzwi. Kalcyfer poderwał się, 

wołając: „Drzwi do Porthaven!” — i kichnął potężnie, rozsiewając wokoło syczące purpurowe iskry. 

Michael  wstał  od  warsztatu  i  podszedł  do  drzwi.  Sophie  zerknęła  przez  kłęby  kurzu  i 

zobaczyła,  że  tym  razem  Michael  przekręcił  kwadratowy  kołek  nad  drzwiami  niebieską  kropką  do 
dołu. Potem otworzył drzwi na ulicę, którą widziała z okna. 

Stała tam mała dziewczynka. 
— Proszę, panie Rybaku — powiedziała. — Przyszłam po to zaklęcie. 
—  Zaklęcie  bezpieczeństwa  dla  łódki  twojego  taty,  tak?  —  upewnił  się  Michael.  —  Jedną 

chwileczkę. 

Wrócił  do  warsztatu  i  odmierzył  proszek  ze  słoja  na  półce  na  kwadrat  papieru.  Tymczasem 

dziewczynka zerkała na Sophie równie ciekawie, jak Sophie zerkała na nią. Michael zwinął papier z 
proszkiem w środku i wrócił, mówiąc: 

—  Powiedz  mamie,  żeby  posypała  tym  łódź.  Wystarczy  na  tam  i  z  powrotem,  nawet  jeśli 

będzie sztorm. 

Dziewczynka wzięła papierek i podała monetę. 
— Czy teraz czarnoksiężnik ma do pomocy czarownicę? — zapytała. 
— Nie — odparł Michael. 
—  Pytasz  o  mnie?!  —  zawołała  Sophie.  —  O  tak,  moje  dziecko.  Jestem  najlepszą  i 

najczystszą czarownicą w Ingarii. 

Michael zamknął drzwi z irytacją. 
— Teraz to się rozniesie po całym Porthaven. Hauru nie będzie zadowolony. 
Sophie zaśmiała się skrzekliwie bez cienia skruchy. Pewnie uległą podszeptom miotły, którą 

trzymała  w  rękach.  Ale  może  Hauru  pozwoli  jej  zostać,  jeśli  wszyscy  się  dowiedzą,  że  ona  u  niego 
pracuje. Dziwne. Jako młoda dziewczyna Sophie spaliłaby się ze wstydu za swoje zachowanie. Jako 
staruszka nie przejmowała się niczym, co zrobiła czy powiedziała. Co za ulga. 

Hałaśliwie zbliżyła się do Michaela, który podniósł kamień i kominku i ukrył pod nim monetę 

od dziewczynki. 

— Co robisz? 

background image

— Kalcyfer i ja próbujemy odłożyć trochę pieniędzy — wyznał Michael z miną winowajcy. 

— Inaczej Hauru wyda wszystko co do grosza. 

— Nieodpowiedzialny rozrzutnik! — zatrzeszczał demon. — Wyda pieniądze Króla szybciej, 

niż spalę polano. Bez sensu. 

Sophie skropiła wodą podłogę, żeby kurz osiadł, na co Kalcyfer wycofał się do komina. Potem 

zamiotła  jeszcze  raz.  Zamiatała  w  stronę  drzwi,  żeby  widzieć  kwadratowy  kołek  w  nadprożu.  Na 
czwartym boku, jeszcze nieużywanym w jej obecności, miał czarną kropkę. Zastanawiając się, dokąd 
prowadziła,  Sophie  zaczęła  żwawo  zmiatać  pajęczyny  z  belek  sufitu.  Michael  jęknął,  a  Kalcyfer 
znowu kichnął. 

Akurat  wtedy  Hauru  wyszedł  z  łazienki  w  smudze  perfumowanej  pary.  Wyglądał 

nieskazitelnie  jak  spod  igły.  Nawet  srebrne  wstawki  i  hafty  na  kostiumie  nabrały  blasku.  Spojrzał 
tylko raz i cofnął się do łazienki, osłaniając głowę srebrno-błękitnym rękawem. 

— Przestań, kobieto! — zawołał. — Zostaw w spokoju biedne pająki! 
— Te pajęczyny są okropne! — oświadczyła Sophie, ściągając całe kłęby z sufitu. 
— Więc je zdejmij, ale zostaw pająki — polecił Hauru. 
Pewnie łączy go jakieś nikczemne powinowactwo z pająkami, pomyślała Sophie. 
— One tylko uprzędą więcej pajęczyn. 
— Ale zabijają muchy, więc są bardzo pożyteczne –— oświadczył Hauru. — Proszę, przestań 

machać tą miotłą, żebym mógł przejść przez własny pokój. 

Sophie  oparła  się  na  miotle  i  patrzyła,  jak  Hauru  przemierza  pokój  i  bierze  gitarę.  Kiedy 

położył rękę na klamce, powiedziała: 

—  Skoro  czerwona  kropka  prowadzi  do  Kingsburry,  a  niebieska  do  Porthaven,  dokąd 

prowadzi czarna? 

— Ale z ciebie wścibska starucha! — prychnął Hauru. — Prowadzi do mojej prywatnej 

kryjówki i nie powiem ci, gdzie to jest. 

Otworzył drzwi na rozległe wrzosowisko i wzgórza. 
— Kiedy wrócisz, Hauru? — zapytał Michael trochę rozpaczliwie. 
Hauru udał, że nie słyszy. 
— Żebyś mi nie zabiła ani jednego pająka, kiedy mnie nie będzie — ostrzegł Sophie. 
Zatrzasnął  za  sobą  drzwi.  Michael  spojrzał  znacząco  na  Kalcyfera  i  westchnął.  Demon 

zasyczał złośliwym śmiechem. 

Ponieważ  nikt  nie  wyjaśnił,  dokąd  poszedł  Hauru,  Sophie  wywnioskowała,  że  znowu 

wyruszył zapolować na młode dziewczęta, więc zabrała się do roboty z jeszcze większym zapałem. Po 
ostrzeżeniu  Hauru  nie  odważyła  się  zrobić  krzywdy  żadnym  pająkom,  tylko  stukała  miotłą  w  belki 
sufitu i krzyczała: 

— Wynocha, pająki! Z drogi! 
Pająki czmychały w popłochu na wszystkie strony, pajęczyny spadały jak brudny śnieg. Potem 

oczywiście Sophie musiała jeszcze raz pozamiatać. Na koniec na kolanach wyszorowała podłogę. 

—  Przestań  wreszcie!  —  poprosił  Michael,  siedząc  na  schodach,  żeby  jej  nie  przeszkadzać. 

Kalcyfer, skulony w głębi kominka, mruknął: 

— Teraz żałuję, że zawarłem z tobą umowę! 
Sophie szorowała gorliwie. 
— Będziecie dużo bardziej zadowoleni, kiedy zrobi się czysto i miło — obiecała. 
— Ale ja teraz jestem nieszczęśliwy! — jęknął Michael. 
Hauru  wrócił  dopiero  późnym  wieczorem.  Do  tej  pory  Sophie  tyle  się  nazamiatała  i 

naszorowała, że ledwie mogła się ruszać. Siedziała zgarbiona w fotelu i wszystko ją bolało. Michael 
złapał  Hauru  za  powłóczysty  rękaw  i  zaciągnął  do  łazienki,  gdzie  długo  skarżył  mu  się  żarliwym 
szeptem.  Sophie  bez  trudu  wyłapała  zwroty  „okropna  stara  megiera”  i  „nie  da  sobie  powiedzieć  ani 
słowa”, chociaż Kalcyfer ciągle wrzeszczał: 

— Hauru, powstrzymaj ją! Ona nas wykończy! 
Ale Hauru powiedział tylko, kiedy Michael go puścił: 
— Zabiłaś jakieś pająki? 
— Skąd! — warknęła Sophie, rozdrażniona z powodu obolałych mięśni. — Tylko na mnie 

spojrzały i zwiały, gdzie pieprz rośnie. Kim one są? Dziewczynami, którym pożarłeś serca? 

Hauru parsknął śmiechem. 

background image

— Nie, to zwykłe pająki — odparł i ziewając, poszedł na górę. 
Michael westchnął. Otworzył schowek na miotły i szperał tam, aż znalazł stare polowe łóżko, 

materac ze słomy i kilka dywaników, które rozłożył w łukowej wnęce pod schodami. 

— Lepiej śpij tutaj — powiedział do Sophie. 
— Czy to znaczy, że Hauru pozwoli mi zostać? — zapytała Sophie. 
—  Nie  wiem!  —  zirytował  się  Michael.  —  Hauru  nigdy  niczego  nie  obiecuje.  Mieszkałem 

tutaj przez sześć miesięcy, zanim mnie zauważył i zrobił swoim uczniem. Pomyślałem tylko, że łóżko 
jest lepsze od fotela. 

— W takim razie bardzo ci dziękuję — powiedziała Sophie z wdzięcznością. 
Łóżko  rzeczywiście  okazało  się  wygodniejsze  od  fotela  i  kiedy  Kalcyfer  w  nocy  zaczął 

narzekać, że jest głodny, Sophie bez trudu wygramoliła się z posłania i dołożyła mu następne polano. 

W  następnych  dniach  Sophie  bezlitośnie  sprzątała  cały  zamek.  Naprawdę  dobrze  się  bawiła. 

Powtarzając sobie, że szuka wskazówek, umyła okno, wyczyściła kapiący zlew i kazała Michaelowi 
zdjąć  wszystko  z  warsztatu  i  półek,  żeby  mogła  je  wyszorować.  Pozdejmowała  szafki,  żeby  je 
wyczyścić. Miała wrażenie, że ludzka czaszka przybrała równie cierpiętnicą minę jak Michael, bo tak 
często ją przestawiano. Potem Sophie zawiesiła stare prześcieradło na belce przed kominkiem, kazała 
Kalcyferowi  zniżyć  głowę  i  przeczyściła  komin.  Kalcyfer  był  wściekły.  Zasyczał  złośliwym 
ś

miechem, kiedy Sophie odkryła, że sadze wyleciały na cały pokój i trzeba sprzątać od nowa. Na tym 

polegał jej kłopot. Nie miała skrupułów, ale brakowało jej metody. Jednak w tym braku skrupułów też 
tkwiła metoda: Sophie liczyła, że sprzątając tak dokładnie, prędzej czy później na trafi na ukryty zapas 
dziewczęcych  dusz  albo  przeżutych  serc,  albo  coś  innego,  co  wyjaśni  kontrakt  Kalcyfera.  Komin, 
strzeżony przez demona, wydawał jej się dobrą kryjówką. Ale nie krył niczego oprócz mnóstwa sadzy, 
którą  Sophie  składała  w  workach  na  podwórzu.  Podwórze  zajmowało  wysoką  pozycję  na  jej  liście 
kryjówek. 

Za każdym razem, kiedy zjawiał się Hauru, Michael i Kalcyfer skarżyli się głośno na Sophie. 

Ale  czarnoksiężnik  nie  zwracał  na  nich  uwagi.  I  jakby  nie  zauważał,  ze  zrobiło  się  czysto.  Ani  że 
spiżarnia pęka w szwach od ciastek, dżemu i czasami sałaty. 

Zgodnie z przepowiednią Michaela, nowina rozeszła się po Porthaven. Wszyscy przychodzili 

więc  zobaczyć  Sophie.  W  Porthaven  nazywali  ją  babcią  Wiedźmą,  a  w    Kingsburry  –  panią 
Czarodziejką.  Nowina  obiegła  także  stolicę.  Chociaż  ludzie,  którzy  zjawiali  się  przed  drzwiami  w 
Kingsburry, byli lepiej ubrani niż ci z Porthaven, w żadnym z tych miast nikt nie śmiał niepokoić tak 
potężnej  osoby  bez  jakiegoś  pretekstu.  Sophie  musiała  więc  przerywać  pracę,  uśmiechać  się,  kiwać 
głową i przyjmować podarek albo wołać Michaela, żeby przygotował dla kogoś szybki czar. Niektóre 
prezenty  były  miłe  –  obrazki,  sznurki  muszelek  albo praktyczne  fartuchy  Sophie  używała  fartuchów 
na  co  dzień,  a  muszelki  i  obrazki  wieszała  w  swoim  kąciku  pod  schodami,  który  wkrótce  zaczął 
wyglądać bardzo przytulnie. 

Sophie  wiedziała,  że  będzie  jej  tego  brakowało,  kiedy  Hauru  ją  wyrzuci.  Coraz  bardziej  się 

tego bała. Przecież nie mógł wiecznie ignorować gościa we własnym zamku. W następnej kolejności 
sprzątnęła łazienkę. To jej zajęło kilka dni, ponieważ Hauru spędzał tam codziennie bardzo dużo czasu 
przed  wyjściem.  Jak  tylko  opuszczał  łazienkę,  zostawiając  po  sobie  mnóstwo  pary  i  zapachowych 
zaklęć,  Sophie  wkraczała  do  środka.  „Teraz  zobaczymy  ten  kontrakt!”  —  mruczała  nad  wanną,  ale 
oczywiście  interesowały  ją  głównie  słoiki,  tubki  i  pudełeczka.  Zdjęła  wszystkie  pod  pretekstem 
wyszorowania  półki  i  przeglądała  je  uważnie  prawie  przez  cały  dzień,  żeby  sprawdzić,  czy  te 
oznaczone    SKÓRA,  OCZY  i  WŁOSY  naprawdę  kryją  w  sobie  szczątki  dziewczyn.  O  ile  zdołała 
ustalić,  wszystkie  zawierały  tylko  kremy,  pudry  i  farby.  Może  poprzednią  zawartość  Hauru 
potraktował  specyfikiem  NA  PRÓCHNICĘ  i  rozpuścił  w  zlewie,  zastanawiała  się  Sophie.  Miała 
jednak nadzieję, że zawsze były tu zwykłe kosmetyki. 

Ustawiła  je  z  powrotem  na  wyszorowanej  półce.  Tego  wieczoru,  kiedy  siedziała  obolała  w 

fotelu, Kalcyfer burknął, że przez nią wyczerpał jedno gorące źródło. 

— Gdzie są te gorące źródła? — zapytała Sophie. Ostatnio wszystko ją ciekawiło. 
—  Głównie  pod  bagnami  Porthaven  —  powiedział  Kalcyfer.  —  Ale  jeśli  tak  dalej  pójdzie, 

będę  musiał  dostarczać  gorącą  wodę  z  Pustkowia.  Kiedy  wreszcie  przestaniesz  sprzątać  i  odkryjesz, 
jak zerwać mój kontrakt? 

— W swoim czasie — odparła Sophie. — Jak mam wyciągnąć z Hauru warunki kontraktu, 

skoro nigdy go nie ma w domu? On tak zawsze wychodzi? 

background image

— Tylko kiedy ugania się za jakąś panną — wyjaśnił Kalcyfer. 
Kiedy  już  łazienka  lśniła  czystością,  Sophie  wyszorowała  schody  i  podest  na  piętrze.  Potem 

wtargnęła  do  małego  pokoiku  Michaela  od  frontu.  Chłopiec,  który  już  pogodził  się  z  obecnością 
Sophie i traktował ją jak naturalną klęskę żywiołową, wydał okrzyk rozpaczy i popędził na górę, żeby 
ratować swoje najcenniejsze skarby. Trzymał je w starym pudle pod wąskim łóżkiem stoczonym przez 
korniki.  Kiedy  pospiesznie  wynosił  pudełko,  Sophie dostrzegła  w  środku  niebieską  wstążkę  i  różę  z 
waty cukrowej na stosie listów. 

— Więc Michael ma dziewczynę! — powiedziała sobie. 
Szeroko otworzyła okno — również wychodziło na ulicę w Porthaven — i przewiesiła pościel 

przez parapet, żeby ją wywietrzyć. Zważywszy, jaka ostatnio zrobiła się wścibska, sama się dziwiła, 
ż

e nie zapytała Michaela, jak się nazywa jego dziewczyna i jak ją uchronił przed Hauru. 

Wymiotła z pokoju Michaela takie ilości kurzu i śmieci, że mało nie zadusiła Kalcyfera, który 

próbował to wszystko spalić. 

— Ty mnie wykończysz! Jesteś bez serca, tak samo jak Hauru! — krztusił się demon; widać 

było tylko jego zielone włosy i wąski pasek sinego czoła. 

Michael włożył cenne pudełko do szuflady stołu warsztatowego i zamknął szufladę na 

klucz. 

— Szkoda, że Hauru nas nie słucha! — powiedział. — Czemu ta dziewczyna zabiera mu tyle 

czasu? 

Następnego  dnia  Sophie  chciała  posprzątać  na  podwórzu.  Ale  w  Porthaven  akurat  padało. 

Deszcz zacinał w okno i bębnił w kominie, aż Kalcyfer syczał ze złości. Podwórze należało do domu 
w Porthaven i tonęło w strugach deszczu, kiedy Sophie otworzyła drzwi. Narzuciła fartuch na głowę i 
trochę poszperała. Zanim całkiem przemokła, znalazła kubeł wapna i duży pędzel. Zabrała je do domu 
i zaczęła malować ściany. W schowku na miotły znalazła starą rozkładaną drabinę i pobieliła też sufit 
pomiędzy belkami. Przez następne dwa dni w Porthaven padało, chociaż kiedy Hauru otwierał drzwi 
pod kołkiem obróconym zieloną kropką do dołu i wychodził, nad wzgórzami świeciło słońce i cienie 
wielkich chmur ścigały się po wrzosowiskach szybciej niż biegają krowy. Sophie pobieliła swój kącik, 
schody, podest i pokój Michaela. 

— Co tu się stało? — zapytal Hauru, kiedy wrócił trzeciego dnia. — Zrobiło się dużo jaśniej. 
— To robota Sophie — odparł posępnie Michael. 
— Mogłem się domyślić — mruknął Hauru i znikł w łazience. 
— Zauważył! — szepnął Michael do Kalcyfera. — Dobra robota! 
Następnego  dnia  w  Porthaven  wciąż  siąpiło.  Sophie  obwiązała  głowę  szmatą,  przepasała  się 

fartuchem  i  podwinęła  rękawy.  Zabrała  miotłę,  wiadro  i  mydło,  i  jak  tylko  Hauru  zamknął  za  sobą 
drzwi, wyruszyła niczym podstarzały anioł śmierci, żeby posprzątać jego sypialnię. Zostawiła ją sobie 
na  koniec  z  obawy  przed  tym,  co  tam  znajdzie.  Nie  odważyła  się  nawet  zajrzeć  do  sypialni 
czarnoksiężnika.  Zwykła  głupota,  myślała,  kuśtykając  po  schodach.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  to 
Kalcyfer  robił  wszystkie  mocne  czary  w  zamku,  a  Michael  odwalał  chałtury

1

,  podczas  gdy  Hauru 

uganiał  się  za  dziewczynami  i  wykorzystywał  tych  dwóch  tak  samo,  jak  Fanny  ją  wykorzystywała. 
Sophie nigdy nie bała się zbytnio Hauru. Teraz budził w niej tylko pogardę. 

Weszła na podest i zastała Hauru w drzwiach jego sypialni. Leniwie opierał wyciągnięte 

ramię o framugę i całkowicie zagradzał jej drogę. 

— Nic z tego — oświadczył miłym głosem. — Dziękuję, ale chcę mieć brudno. 
Sophie wytrzeszczyła na niego oczy. 
— Skąd się tu wziąłeś? Widziałam, jak wychodziłeś 
—  Specjalnie  tak  zrobiłem  —  wyjaśnił  Hauru.  —  Załatwiłaś  już  Kalcyfera  i  biednego 

Michaela.To jasne, ze dzisiaj przyszła kolej na mnie. A cokolwiek ci mówił Kalcyfer, ja jestem 
czarnoksiężnikiem, wiesz? Myślałaś, że nie umiem czarować? 

Niedawne plany Sophie legły w gruzach, ale wolała umrzeć, niż się do tego przyznać. 
— Wszyscy wiedzą, że jesteś czarnoksiężnikiem, młody człowieku — powiedziała surowo. — 

Ale to nie zmienia faktu, że twój zamek to najbrudniejsze miejsce na świecie. 

Zajrzała do pokoju pod zwisającym srebrno-niebieskim rękawem Hauru. Dywan na podłodze 

przypominał  zaśmieconą  plażę  po  odpływie.  Dostrzegła  odrapane  ściany  i  regał  pełen  książek; 

                                                            

1

 

chałtura – mało ambitna praca, zwłaszcza artystyczna lub naukowa, podjęta głównie dla zarobku (wg Słownika SJP)

 

background image

niektóre wyglądały dziwnie. Nigdzie nie widziała sterty przeżutych serc, ale pewnie leżały za lub pod 
wielkim łożem z baldachimem. Zasłony, szare od kurzu, skutecznie przesłaniały widok za oknem. 

Hauru machnął jej przed nosem rękawem. 
— Um-um. Nie bądź wścibska. 
— Wcale nie jestem! — zaprotestowała Sophie. — Ten pokój...! 
— Dość — przerwał jej Hauru. — Jesteś okropnie wścibską, obrzydliwie czystą, odrażająco 

pracowitą staruszką i ciągle się szarogęsisz. Opanuj się. Zamęczasz nas wszystkich. 

— Ale to chlew — zaprotestowała Sophie. — Nic nie mogę poradzić, że taka jestem! 
— Możesz, możesz — zapewnił Hauru. — A mój pokój podoba mi się taki, jaki jest. Musisz 

przyznać, że mam prawo mieszkać w chlewie, jeśli chcę. Wracaj na dół i znajdź sobie coś innego do 
roboty. Proszę. Nie cierpię się kłócić. 

Sophie  nie  miała  wyboru.  Pokuśtykała  z  powrotem,  pobrzękując  wiadrem.  Była  trochę 

wstrząśnięta  i  bardzo  zdumiona,  że  Hauru  z  miejsca  jej  nie  wyrzucił.  Ale  skoro  tak,  natychmiast 
pomyślała  o  następnym  czekającym  na  nią  zadaniu. Otworzyła  drzwi  obok  schodów  i  zobaczyła,  że 
siąpiący  deszcz  prawie  ustał,  więc  wyszła  na  podwórze  i  zaczęła  energicznie  porządkować  sterty 
ociekających wodą rupieci. 

Rozległ  się  metaliczny  brzdęk  i  Hauru  znowu  się  pojawił,  potknąwszy  się  lekko,  na  środku 

wielkiej zardzewiałej blachy, do której Sophie właśnie się przymierzała. 

—  Tutaj  też  nie  —  oznajmił.  —  Prawdziwe  z  ciebie  utrapienie.  Nie  ruszaj  podwórza. 

Dokładnie  wiem,  co  gdzie  leży,  a  jeśli  posprzątasz,  nie  znajdę  rzeczy,  których  potrzebuję  do  zaklęć 
transportowych. 

Więc  pewnie  gdzieś  tutaj  spoczywa  węzełek  z  duszami  albo  skrzynka  przeżutych  serc, 

pomyślała Sophie. Poczuła się okropnie zawiedziona. 

— Po to tutaj jestem, żeby sprzątać! — krzyknęła do Hauru. 
— Więc musisz sobie znaleźć inny cel w życiu — oświadczył Hauru. Przez chwilę zdawało 

się,  że  on  też  straci  cierpliwość.  Spiorunował  Sophie  spojrzeniem  dziwnych  bladych  oczu.  Ale 
opanował  się  i  powiedział:  —  Wracaj  biegiem  do  domu,  stara  zrzędo,  i  znajdź  sobie  inną  zabawę, 
zanim się rozzłoszczę. Nie cierpię się złościć. 

Sophie założyła chude ręce. Wcale jej się nie podobało, że piorunowały ją oczy przezroczyste 

jak szklane kulki. 

—  Pewnie,  że  nie  lubisz  się  złościć!  —  prychnęła.  —  Nie  lubisz  niczego  nieprzyjemnego. 

Tylko się wykręcasz, ot co! Wymigujesz się od wszystkiego, czego nie lubisz! 

Hauru uśmiechnął się z przymusem. 
— No dobrze — powiedział. — Teraz oboje znamy swoje wady. Więc zmykaj do domu. Idź. 

Odejdź. 

Zamaszyście  wskazał  drzwi.  Przy  tym  geście  zaczepił  rękawem  o  krawędź  zardzewiałego 

metalu, szarpnął i rozdarł materiał. 

— A niech to! — zawołał, podnosząc zwisające srebrno-błękitne strzępy. — Popatrz, co przez 

ciebie zrobiłem! 

— Zaceruję — zaofiarowała się Sophie. 
Hauru przeszył ją kolejnym szklistym spojrzeniem. 
— Znowu zaczynasz — jęknął. — Ty chyba kochasz służbę! 
Delikatnie ujął rozdarty rękaw prawą ręką i przeciągnął pomiędzy palcami. Srebrnoniebieska 

tkanina wysunęła się z jego dłoni nieuszkodzona, bez śladu rozdarcia. 

— Proszę — powiedział. — Rozumiesz? 
Poskromiona Sophie pokuśtykała do drzwi. Widocznie czarnoksiężnicy nie musieli pracować 

jak zwykli ludzie. Hauru pokazał, że naprawdę zna się na czarach i nie wolno go lekceważyć. 

— Dlaczego mnie nie wyrzucił? — zwróciła się ni to do siebie, ni do Michaela. 
—  Nie  mam  pojęcia  —  przyznał  chłopiec.  —  Ale  myślę,  że  chodzi  o  Kalcyfera.  Ludzie, 

którzy tu przychodzą, albo nie widzą demona, albo boją się go śmiertelnie. 

 
 
 
 
 

background image

Rozdział 6 

w którym Hauru wyraża swoje uczucia za pomocą zielonego śluzu 

 

Hauru  nie  wyszedł  tego  dnia  ani  przez  następnych  kilka  dni.  Sophie  siedziała  cichutko  w 

fotelu  przy  kominku,  nie wchodząc  mu  w  drogę,  i  rozmyślała.  Zrozumiała,  że wyładowywała  swoją 
złość  na  mieszkańcach  zamku,  chociaż  tak  naprawdę  wściekała  się  na  Wiedźmę  z  Pustkowia. 
Wprawdzie  Hauru  zasłużył  sobie  na  złe  traktowanie,  ale  czuła  się  trochę  nieswojo,  ponieważ 
przebywała w zamku pod fałszywym pozorem. Hauru może  myślał, że Kalcyfer polubił Sophie, ona 
jednak wiedziała, że demon po prostu skorzystał z okazji, żeby zawrzeć z nią umowę. Miała wrażenie, 
ż

e go zawiodła. 

Wyrzuty  sumienia  nie dręczyły  jej jednak  długo.  Sophie  znalazła stos  ubrań  Michaela,  które 

wymagały  naprawy.  Wyjęła  igłę,  nitkę,  nożyczki  i  naparstek  z  kieszonki  z  przyborami  do  szycia  i 
zabrała  się  do  pracy.  Pod  wieczór  tak  poweselała,  że  dołączyła  swój  głos  do  niemądrej  pioseneczki 
Kalcyfera o rondlach. 

— Zadowolona z pracy? — zagadnął z przekąsem Hauru. 
— Muszę mieć coś do roboty — odparła Sophie. 
— Trzeba naprawić moje stare ubranie, jeśli koniecznie chcesz się czymś zająć — oznajmił 

Hauru. 

To chyba znaczyło, że już się nie gniewał. Sophie poczuła ulgę. Rano trochę się 

przestraszyła. 

Najwyraźniej  Hauru  nie  schwytał  jeszcze  tej  dziewczyny,  na  której  mu  zależało.  Sophie 

słuchała jak Michael zadaje dość oczywiste pytania, a Hauru gładko wykręca się od odpowiedzi. 

— On zawsze się wykręca — mruknęła do pary skarpetek chłopca. — Nie potrafi się przyznać 

do własnej podłości. 

Hauru  rzucił  się  w  wir  pracy,  żeby  ukryć  swoje  niezadowolenie.  Sophie  rozumiała  go 

doskonale. 

Przy  warsztacie  Hauru  pracował  ciężko  i  znacznie  szybciej  od  Michaela,  klecąc  zaklęcia 

wprawnie,  ale  byle  jak.  Sądząc  po  minie  ucznia,  większość  zaklęć  była  niezwykła  i  trudna  do 
wykonania.  Hauru  zostawiał  zaklęcie  w  połowie  i  pędził  do  sypialni,  żeby  dopilnować  jakiegoś 
tajnego  —  i  niewątpliwie  złowrogiego  —  procesu,  który  tam  się  odbywał,  a  potem  zbiegał  na 
podwórze,  żeby  majstrować  przy  wielkim  zaklęciu.  Sophie  uchyliła  drzwi,  wyjrzał  przez  szparkę  i 
trochę  się  zdziwiła,  widząc  jak  elegancki  czarnoksiężnik  klęczy  w  błocie,  z  wysoko  podwiniętymi 
rękawami,  żeby  nie  zawadzały,  i  starannie  osadza  plątaninę  zatłuszczonych  metalowych  rurek  w 
specjalnie skonstruowanej ramie. 

Wykonał  ten  czar  dla  Króla.  Następny  wystrojony,  pachnący  posłaniec  przybył  z  listem  i 

niemiłosiernie długą przemową, w której wyrażał nadzieję, że Hauru zechce poświęcić nieco cennego 
czasu,  niewątpliwie  przeznaczonego  na  ważniejsze  rzeczy,  żeby  pochylić  swój  potężny  intelekt  nad 
drobnym  kłopotem,  jakiego  doświadczył  Jego  Królewska  Mość  —    a  mianowicie,  jak  wojsko  ma 
przeprawić ciężkie wozy przez bagna i bezdroża. 

Hauru udzielił niezwykle uprzejmej i obszernej odpowiedzi. Powiedział: „nie”. Lecz posłaniec 

przemawiał jeszcze przez pół godziny. Wreszcie wymienili ukłony i Hauru zgodził się wykonać czar. 

—  To  nie  wróży  nic  dobrego  —  powiedział  Hauru  do  Michaela  po  odejściu  posłańca.  — 

Dlaczego ten Suliman musiał zaginąć na Pustkowiu? Król chyba myśli, że ja go zastąpię. 

— Podobno nie był taki pomysłowy, jak ty — zauważył Michael. 
— Jestem zbyt uprzejmy i cierpliwy — stwierdził ponuro Hauru. — Trzeba było mu policzyć 

jeszcze więcej. 

Hauru równie grzecznie i cierpliwie odnosił się do klientów z Porthaven, niestety jednak liczył 

im za mało, jak mu wytknął zmartwiony Michael. Chłopiec poruszył tę kwestię, kiedy Hauru przez pół 
godziny wysłuchiwał powodów, dla których żona rybaka nie mogła mu na razie zapłacić ani grosza, 
po czym obiecał kapitanowi zaklęcie wiatru prawie za darmo. 

Hauru  uchylił  się  od  odpowiedzi  na  zarzuty  ucznia,  dając  mu  lekcję  magii.  Sophie 

przyszywała guziki do koszuli Michaela i słuchała, jak Hauru omawia zaklęcie z Michaelem. 

— Wiem, że jestem niedbały — mówił. — Ale nie musisz mnie naśladować. Zawsze najpierw 

przeczytaj  wszystko  dokładnie.  Sam  kształt  zaklęcia  powinien  ci  dużo  powiedzieć,  czy  to  jest 
samospełniające, czy samopoznające, czy prosta inkantacja albo połączenie słów z działaniem. Jak już 

background image

to  ustalisz,  znowu  przejrzyj  całość  i  zdecyduj,  które  kawałki  znaczą  to,  co  mówią,  a  które  stanowią 
zagadkę. Teraz przechodzisz do silniejszych zaklęć. Przekonasz się, że każde zaklęcie mocy zawiera 
co  najmniej  jeden  rozmyślny  błąd  albo  tajemnicę,  żeby  uniknąć  wypadków.  Musisz  je  wyłapać. 
Weźmy to zaklęcie... 

Słuchając  niepewnych  odpowiedzi  ucznia  na  pytania  mistrza  i  patrząc,  jak  Hauru  gryzmoli 

uwagi  na  papierze  dziwnym  gęsim  piórem,  które  nie  wymagało  atramentu, Sophie  odkryła,  że  także 
mogła  się  wiele  nauczyć.  Przyszło  jej  do  głowy,  że  skoro  Marta  potrafiła  wykraść  zaklęcie  od  pani 
Fairfax i zamienić się z Lettie, ona też tego dokona. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiała liczyć 
na Kalcyfera. 

Kiedy  Michael  już  całkiem  zapomniał,  jak  mało  płacili  za  czary  rybacy  z  Porthaven,  Hauru 

zabrał  go  na  podwórze  do  pomocy  przy  zaklęciu  dla  Króla.  Sophie  dźwignęła  się  na  nogi  i 
pokuśtykała  do  stołu.  Zaklęcie  było  całkiem  jasne,  ale  nagryzmolone  uwagi  Hauru  okazały  się 
nieczytelne. 

—  Nigdy  nie  widziałam  takich  bazgrołów!  —  burknęła  do  ludzkiej  czaszki.  —  On  pisze 

piórem  czy  pogrzebaczem?  —  Niecierpliwie  przejrzała  każdą  kartkę  na  warsztacie,  zbadała  płyny  i 
proszki w krzywych słojach.— Tak, przyznaję, że szpieguję— zwróciła się znów do czaszki.— I mam 
z  tego  korzyści.  Mogę  się  dowiedzieć,  jak  wyleczyć  zarazę  drobiu  i  koklusz,  jak  wywołać  wiatr  i 
usunąć włosy z twarzy. Gdyby Marta to znalazła, zostałaby u pani Fairfax. 

Po powrocie z podwórza Hauru obejrzał chyba każdą rzecz, którą ruszała. Ale tylko wyrażał w 

ten  sposób  swoje  zdenerwowanie.  Potem  jakby  nie  wiedział,  co  ma  ze  sobą  zrobić.  Sophie słyszała, 
jak w nocy spacerował tam i z powrotem. Następnego ranka spędził w łazience zaledwie godzinę. Z 
wyraźnym  trudem  opanowywał  nerwy,  kiedy  Michael  zakładał  swoje  najlepsze  aksamitne  ubranie, 
ż

eby  pójść  do  Pałacu  w  Kingsburry.  Obaj  owinęli  pękate  zaklęcie  złotym  papierem.  Wydawało  się 

zadziwiająco lekkie jak na swoją objętość. Michael podniósł je bez trudu, opasując paczkę ramionami. 
Hauru przekręcił kołek czerwoną kropką do dołu, otworzył drzwi przed Michaelem i wypuścił go na 
ulicę wśród malowanych domów. 

—  Spodziewają  się  ciebie  —  powiedział  Hauru.  —  Będziesz  musiał  czekać  najwyżej  do 

południa.  Powiedz  im,  że  to  dziecinnie  łatwe.  Pokaż  wszystko.  A  kiedy  wrócisz,  dam  ci  do  roboty 
zaklęcie mocy. Na razie. 

Zamknął drzwi i znowu zaczął krążyć po pokoju. 
—  Stopy  mnie  swędzą  —  oznajmił  nagle.  —  Idę  się  przejść  po  wzgórzach.  Przekaż 

Michaelowi, że zaklęcie, które mu obiecałem, jest na warsztacie. A to dla ciebie, żebyś miała zajęcie. 

Szkarłatno-szary  strój,  równie  wymyślny,  jak  błękitno-srebrne  ubranie,  spadł  znikąd  na  

podołek Sophie. Hauru zabrał gitarę z kąta, przekręcił kołek  zielonym do dołu i wkroczył pomiędzy 
falujące wrzosy nad Market Chipping. 

— Stopy go swędzą! — burknął Kalcyfer. Nad Porthaven wisiała mgła, więc demon kulił się 

nisko wśród polan i przesuwał nerwowo w różne strony, żeby uniknąć kropel spadających z komina. 
— A jak ja się czuję, uwięziony w takim wilgotnym palenisku?! 

— Więc musisz przynajmniej dać mi wskazówkę, jak zerwać kontrakt — powiedziała Sophie 

i  rozłożyła  szkarłatno-szare  ubranie.  —  No,  no,  piękny  z  ciebie  strój,  chociaż  trochę  znoszony! 
Przyciągasz dziewczęta jak magnes, co? 

— Przecież dałem ci wskazówkę! — zasyczał Kalcyfer. 
— Więc musisz mi dać jeszcze raz. Nie zrozumiałam — odparła Sophie. 
Odłożyła ubranie i pokuśtykała do drzwi. 
— Gdybym dał ci wskazówkę i powiedział, że to wskazówka, podałbym ci informację, a tego 

mi nie wolno — obruszył się Kalcyfer. — Dokąd idziesz? 

— Zrobić coś, na co się jeszcze nie odważyłam — wyjaśniła Sophie. 
Przekręciła kołek nad drzwiami tak, że czarna kropka znalazła się na dole. Potem otworzyła 

drzwi. 

Na zewnątrz było coś. Ani czarne, ani białe, ani szare. Ani gęste, ani przejrzyste. Nie ruszało 

się, nie miało zapachu. Kiedy Sophie bardzo ostrożnie wsadziła w to palec, nie poczuła ani zimna, ani 
ciepła. Nie poczuła nic. To była całkowita, absolutna nicość. 

— Co to jest? — zapytała Sophie demona. 
Kalcyfer był równie zaciekawiony, jak ona. Wysunął siną twarz z paleniska, żeby spojrzeć 

na drzwi. Zapomniał o mgle. 

background image

—  Nie  mam  pojęcia  —  szepnął.  —  Ja  jedynie  to  podtrzymuję.  Wiem  tylko,  że  to  po  tej 

stroniezamku, której nikt nie może obejść. Wydaje się bardzo daleko. 

— Jak na księżycu! — zawołała Sophie. 
Zamknęła  drzwi  i  przekręciła  kołek  zielonym  do  dołu.  Zawahała  się  na  chwilę,  potem 

pokuśtykała na schody. 

—  Zamknął  na  klucz  —  uprzedził ją Kalcyfer. —    Kazał,  żebym  ci  powiedział, jeśli  znowu 

spróbujesz węszyć. 

— Och! — westchnęła zmartwiona Sophie. — Co on tam chowa? 
—  Ja  ci  tego  nie  powiem  —  mruknął  Kalcyfer.  —  Nigdy  nie  byłem  na  piętrze.  Żebyś  ty 

wiedziała,  jakie  to  irytujące!  Nawet  nie  mogę  porządnie  wyjrzeć  z  zamku.  Tylko  na  tyle,  żeby 
zobaczyć, w którą stronę się poruszamy. 

Sophie, równie zirytowana, usiadła i zaczęła naprawiać szkarłatno-szary strój. Niedługo potem 

wrócił Michael. 

—  Król  od  razu  mnie  zobaczył!  —  zawołał  od  progu.  —  On...  —  Rozejrzał  się  po  pokoju. 

Jego  spojrzenie  padło  na  pusty  kąt,  gdzie  zwykle  stała  gitara.  —  O  nie!  —  krzyknął.  —  Znowu  ta 
przyjaciółka? Myślałem, że się w nim zakochała i już dawno po wszystkim. Co ją powstrzymuje? 

Kalcyfer zasyczał złośliwie. 
— Pomyliłeś objawy. Hauru Bez Serca trafił na trudny orzech do zgryzienia. Postanowił 

opuścić damę na kilka dni, żeby zobaczyć, czy to pomoże. 

—  Do  licha!  —  zmartwił  się  Michael.  —  Zapowiadają  się  spore  kłopoty.  A  już  miałem 

nadzieję, że Hauru odzyskał rozsądek. 

Sophie rzuciła robotę na kolana. 
—  No  nie!  —  zawołała.  —  Jak  możecie  spokojnie  rozmawiać  o  takiej  nikczemności! 

Przynajmniej do Kalcyfera nie można mieć pretensji, skoro to zły duch. Ale ty, Michaelu...! 

— Wcale nie jestem zły — zaprotestował Kalcyfer. 
— A ja wcale nie mówię o tym spokojnie! — oświadczył Michael. — Gdybyś wiedziała, ile 

Hauru  przysparza  nam  kłopotów,  dlatego  że  ciągle  się  zakochuje!  Mieliśmy  pozwy  sądowe, 
zalotników  z  mieczami,  matki  z  wałkami  do  ciasta,  ojców  i  wujów  z  pałkami.  I  ciotki.  Ciotki  są 
okropne. Atakują szpilkami do kapelusza. Ale najgorzej, kiedy dziewczyna się dowie, gdzie mieszka 
Hauru,  i  zjawia  się  na  progu,  zapłakana  i  nieszczęśliwa.  Hauru  ucieka  tylnymi  drzwiami,  a  ja  i 
Kalcyfer musimy ją uspokajać. 

— Nie znoszę tych nieszczęśliwych — zatrzeszczał Kalcyfer. — Kapią na mnie. Wolę już jak 

się złoszczą. 

—  Postawmy  sprawę  jasno  —  zażądała  Sophie,  zaciskając  guzłowate  pięści  na  czerwonej 

satynie. — Co takiego Hauru robi tym biedaczkom? Słyszałam, że pożera ich serca i kradnie 
dusze. 

Michael zaśmiał się z zakłopotaniem. 
— Więc na pewno pochodzisz z Market Chipping. Hauru wysłał mnie tam, żebym go oczernił, 

kiedy  postawiliśmy  ten  zamek.  Ja...  ee...  powiedziałem  coś  takiego.  Ciotki  zwykle  mówią  podobne 
rzeczy. To prawda, ale tylko w przenośni. 

— Hauru jest bardzo niestały — wyjaśnił Kalcyfer. — Interesuje się, dopóki dziewczyna się w 

nim nie zakocha. Wtedy przestaje mu zależeć. 

—  Ale  nie  spocznie,  dopóki  jej  w  sobie  nie  rozkocha  —  podjął  Michael.  —  Nie  da  sobie 

przemówić  do  rozumu.  Musi  postawić  na  swoim.  Zawsze  czekam  z  utęsknieniem,  aż  dziewczyna 
ulegnie. Wtedy robi się lepiej. 

— Chyba że go wytropią — zauważył Kalcyfer. 
— Mógłby podawać im fałszywe nazwiska — rzuciła pogardliwie Sophie. 
Pogardą chciała zamaskować fakt, że czuła się trochę głupio. 
— Och, on zawsze tak robi — zapewnił Michael. — Uwielbia zamieniać nazwiska i udawać 

kogoś innego. Nawet kiedy się nie zaleca do dziewczyn. Nie zauważyłaś, że w Porthaven występuje 
jako czarnoksiężnik Jenkins, w Kingsburry jako Pendragon, a w tym zamku jako Hauru Straszliwy! 

Sophie nie zauważyła i zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio. Więc się rozzłościła. 
— No, dalej uważam za nikczemne unieszczęśliwianie biednych dziewczyn —  oświadczyła. 

— To okrutne i bezsensowne. 

— On już taki jest — westchnął Kalcyfer. 

background image

Michael przyciągnął do ognia stołek na trzech nogach i usiadł. Sophie szyła, a on opowiadał 

jej o podbojach Hauru i kłopotach, jakie czasami powodowały. Sophie ciągle czuła się bardzo głupio. 
Mamrotała nad pięknym ubraniem: 

— Więc pożerasz serca, co, garniturku? Czemu ciotki wygadują takie rzeczy, kiedy mówią o 

swoich siostrzenicach i  bratanicach?  Pewnie same  na ciebie leciały,  mój  garniturku.  Co  byś  zrobił  z 
taką rozwścieczoną ciotką? 

Kiedy  Michael  opowiadał  historię  pewnej  konkretnej  ciotki,  Sophie  pomyślała,  że  może  to 

lepiej, że plotki o złym Hauru dotarły do Market Chipping. Wyobrażała sobie, że w przeciwnym razie 
jakaś  uparta  i  samowolna  dziewczyna,  jak  Lettie,  mogła  się  zainteresować  okrutnym  zalotnikiem  i 
skończyć bardzo nieszczęśliwie. 

Michael  właśnie  zaproponował  posiłek  i  Kalcyfer  jak  zwykle  narzekał,  kiedy  Hauru 

gwałtownie otworzył drzwi i wpadł do środka, wyjątkowo niezadowolony. 

— Coś do jedzenia? — zagadnęła Sophie. 
— Nie — warknął Hauru. — Gorąca woda do łazienki, Kalcyfer. — Markotnie przystanął w 

drzwiach łazienki. — Sophie, czy przypadkiem posprzątałaś tę półkę z zaklęciami? 

Sophie  zdrętwiała.  Za  nic  by  się  nie  przyznała,  że  przejrzała  wszystkie  słoiki  i  pudełeczka, 

szukając szczątków dziewczyn. 

— Niczego nie dotykałam — odparła niewinnie i poszła po patelnię. 
— Mam nadzieję, że to prawda — mruknął niepewnie Michael. 
Z łazienki dobiegało pluskanie i chlupotanie, kiedy Sophie smażyła jajecznicę. 
—  On  zużywa  mnóstwo  gorącej  wody  —  poskarżył  się  Kalcyfer  spod  patelni.  —  Chyba 

farbuje sobie włosy. Mam nadzieję, że nie dotykałaś zaklęcia na włosy. Jak na przeciętnego faceta z 
czupryną koloru błota, on jest okropnie czuły na punkcie swojego wyglądu. 

— Och, zamknij się! — warknęła Sophie. — Odłożyłam wszystko z powrotem na miejsce! 
Tak  się  zirytowała,  że  wyrzuciła  z  patelni  jajka  i  boczek  na  Kalcyfera.  Demon  oczywiście 

pożarł  je  z  entuzjazmem,  mlaskając  i  kłapiąc  płomiennymi  szczękami.  Sophie  usmażyła  następną 
porcję  na  syczącym  ogniu.  Właśnie  zmywała  z  Michaelem  po  posiłku,  a  Kalcyfer  oblizywał 
purpurowe wargi sinym jęzorem, kiedy drzwi łazienki rozwarły się z hukiem i Hauru wybiegł stamtąd, 
jęcząc rozpaczliwie. 

— Patrzcie! — krzyknął. — Tylko popatrzcie! Co ta jednoosobowa klęska żywiołowa zrobiła 

z moimi zaklęciami? 

Sophie i Michael obejrzeli się na Hauru. Włosy miał mokre, ale poza tym nie zauważyli w ich 

wyglądzie żadnej różnicy. 

— Jeśli mówisz o mnie... — zaczęła Sophie. 
—  A  niby  o  kim?!  Patrz!  —  wrzasnął  Hauru.  Usiadł  z  łomotem  na  trójnożnym  stołku  i 

podźgał palcem swoje mokre włosy — I co ty na to?! Zniszczyłaś mi włosy! Wyglądam jak patelnia z 
jajkami na boczku! 

Michael i Sophie nerwowo pochylili się nad głową czarnoksiężnika. Włosy aż do korzonków 

miały  swój  zwykły  lniany  kolor.  Jedyną  różnicę  stanowił  leciutki,  niemal  niedostrzegalny  rudawy 
połysk. Sophie nawet się spodobał. Trochę przypominał odcień, jaki dawniej miały jej własne włosy. 

— Myślę, że są bardzo ładne — oceniła. 
—  Ładne!  —  zawył  Hauru.  —  Wszystko  przez  ciebie!  Naumyślnie  to  zrobiłaś!  Nie 

wytrzymałaś, mnie też musiałaś zgnębić! Tylko popatrz! Rude! Będę musiał się ukrywać, dopóki nie 
odrosną! — Dramatycznie rozłożył ramiona. — Zgroza! Rozpacz! Potworność! 

W  pokoju  zrobiło  się  ciemno.  Olbrzymie,  mgliste,  jakby  ludzkie  postacie  wyrosły  we 

wszystkich czterech kątach i wyjąc, natarły na Sophie i Michaela. Wycie zaczęło się od rozpaczliwego 
jęku, spotężniało w ryk bólu i wznosiło się coraz wyżej, aż do piskliwego wrzasku przerażenia Sophie 
zatkała  uszy  rękami,  ale  wrzaski  przemocą  wdzierały  się  jej  do  głowy,  z  każdą  sekundą  coraz 
głośniejsze, bardziej przeraźliwe. Kalcyfer skurczył się i pospiesznie wycofał pod najmniejsze polano 
na samym spodzie paleniska. Michael złapał Sophie za łokieć i pociągnął do drzwi. Przekręcił kolek 
niebieskim  w  dół,  kopniakiem  otworzył  drzwi  i  czym  prędzej  wyprowadził  Sophie  do  Porthaven. 
Hałas  dochodził  tutaj  aż  nazbyt  wyraźnie.  Na  całej  ulicy  otwierały  się  drzwi  i  ludzie  wybiegali  z 
domów, zakrywając uszy rękami. 

— Możemy go zostawić samego w takim stanie? — zapytała drżącym głosem Sophie. 
— Tak — zapewnił Michael. — Jeśli on myśli, ze to twoja wina, nie ma rady. 

background image

Pobiegli  przez  miasteczko,  ścigani  grzmiącym  rykiem.  Razem  z  nimi  biegł  spory  tłum. 

Chociaż mgła przeszła teraz w siąpiącą słoną mżawkę, ludzie biegli do przystani lub na plażę, gdzie 
hałas był łatwiejszy do zniesienia. Rozległy przestwór morza nieco tłumił dźwięk. Wszyscy stali zbici 
w drżące grupki, spoglądając na zamglony biały horyzont i opadające liny kotwiczne statków, podczas 
gdy  hałas  przeszedł  w  potężne,  rozdzierające  szlochanie.  Sophie  uświadomiła  sobie,  że  po  raz 
pierwszy w życiu widzi morze z bliska. Szkoda, że nie mogła się tym nacieszyć. 

Szlochy  ucichły  do  głębokich,  żałosnych  westchnień.  Potem  zapadła  cisza.  Ludzie  ostrożnie   

ruszyli z powrotem do miasta. Kilka osób podeszło nieśmiało do Sophie. 

— Czy coś się stało biednemu czarnoksiężnikowi, pani Wiedźmo? 
— Dzisiaj jest trochę smutny — wyjaśnił Michael. — Chodźmy. Chyba już możemy wrócić. 
Kiedy  szli  po  kamiennym  nabrzeżu,  kilku  niespokojnych  marynarzy  zawołało  do  nich  z 

zakotwiczonych statków. Chcieli wiedzieć, czy ten hałas zwiastuje sztorm albo pecha. 

— Nie, nie! — odkrzyknęła Sophie. — Już po wszystkim. 
Ale  nie  miała  racji.  Wrócili  do  domu  czarnoksiężnika;  z  zewnątrz  wyglądał  jak  zwyczajna 

koślawa  chałupka.  Sophie  nie  trafiłaby  tam  bez  Michaela.  Chłopiec  ostrożnie  otworzył  odrapane 
niskie drzwi. Hauru wciąż siedział na stołku. Przybrał pozę krańcowej rozpaczy. I cały ociekał gęstym 
zielonym śluzem. 

Straszne,  potworne,  przerażające  ilości  zielonego  śluzu  pokrywały  go  od  stóp  do  głów.  Śluz 

spływał mu z głowy i ramion lepkimi festonami, piętrzył się na ramionach i kolanach, ściekał gęstymi 
strumyczkami  po  nogach  i  skapywał  ciężkimi  kroplami  ze  stołka.  Rozlewał  się  powoli  po  podłodze, 
tworzył  głębokie  kałuże  i  kleiste  odnogi.  Wpełzał  długimi  mackami  aż  do  kominka.  Cuchnął 
paskudnie. 

—  Ratunku!  —  zawołał  Kalcyfer  ochrypłym  szeptem.  Przygasł  do  dwóch  rozpaczliwie 

migoczących płomyczków. — Ta maź mnie zdusi! 

Sophie podkasała spódnicę i podeszła do Hauru najbliżej, jak się dało — czyli niezbyt blisko. 
— Przestań! — zażądała. — Natychmiast! Zachowujesz się jak dziecko! 
Hauru nie odpowiedział ani się nie poruszył. Pod warstwą śluzu oczy miał szeroko otwarte w 

białej, tragicznej twarzy. 

— Ojej, co robić? Żyje? — zapytał Michael pod drzwiami, nerwowo przestępując z nogi na 

nogę. 

Michael to miły chłopiec, pomyślała Sophie, ale trochę bezradny. 
— Oczywiście, że żyje — odparła. — I gdyby nie Kalcyfer, dla mnie mógłby udawać węgorza 

w galarecie przez cały dzień! Otwórz drzwi łazienki. 

Kiedy  Michael  brnął  przez  lepkie  kałuże  do  łazienki,  Sophie  zdjęła  fartuch  i  wepchnęła  do 

kominka, żeby zatamować dalszy dopływ śluzu. Potem złapała szufelkę, nagarnęła gorącego popiołu i 
wrzuciła  do  największej  kałuży.  Śluz  syczał  gwałtownie,  kłęby  pary  wypełniły  pokój,  śmierdziało 
jeszcze  gorzej.  Sophie  podwinęła  rękawy,  schyliła  się,  żeby  lepiej  uchwycić  oślizłe  kolana  Hauru,  i 
popchnęła  go  razem  ze  stołkiem  w  stronę  łazienki.  Nogi jej  się rozjeżdżały  na  śliskiej  podłodze,  ale 
maź  ułatwiała  przesuwanie  stołka.  Michael  przyszedł  jej  z  pomocą  i  pociągnął  za  oblepione  śluzem 
rękawy  czarnoksiężnika.  Razem  zataszczyli  go  do  łazienki.  Tam  wpakowali  Hauru  do  kabiny 
prysznica. 

— Gorąca woda, Kalcyfer! — wysapała wściekle Sophie. — Bardzo gorąca. 
Godzinę trwało, zanim zmyli śluz z Hauru. Przez następną godzinę Michael namawiał mistrza, 

ż

eby wstał ze stołka i przebrał się w suche ubranie. Na szczęście szkarłatno-szary strój, który Sophie 

właśnie zreperowała, wisiał przerzucony przez oparcie krzesła, poza zasięgiem lepkiej mazi. Srebrno-
błękitne ubranie było zniszczone. Sophie kazała Michaelowi namoczyć je w wannie. Sama, stękając i 
narzekając, przyniosła więcej gorącej wody. Przekręciła kołek zielonym na dół i wypłukała cały śluz 
na  wrzosowisko.  Zamek  zostawiał  za  sobą  ślad  jak  ślimak,  ale  dość  szybko  pozbyli  się  śmierdzącej 
substancji. 

Mieszkanie  w  ruchomym  zamku  ma  swoje  zalety,  rozmyślała  Sophie  myjąc  podłogę. 

Zastanawiała  się  też,  czy  wrzaski  Hauru  słychać  było  wszędzie.  Jeśli  tak,  żałowała  mieszkańców 
Market Chipping. 

Po zakończeniu porządków była zmęczona i zła. Wiedziała, że Hauru zemścił się na niej tym 

zielonym śluzem, więc wcale nie zamierzała mu współczuć, kiedy Michael wreszcie wyprowadził go z 
łazienki, odzianego w szkarłat i szarość, i posadził delikatnie w fotelu przy kominku. 

background image

— Co za głupota! — prychnął Kalcyfer. — Chciałeś zniszczyć najlepszą część swojej magii 

czy co? 

Hauru nie zwracał na niego uwagi. Po prostu siedział, zrozpaczony i drżący. 
— Nie mogę z niego wyciągnąć ani słowa! — pożalił się szeptem Michael. 
— Urządza scenę i tyle — mruknęła Sophie. 
Marta  i  Lettie  też  urządzały  niezłe  sceny.  Sophie  potrafiła  sobie  z  nimi  radzić.  Z  drugiej 

strony,  to  trochę  ryzykowne  spuścić  lanie  czarnoksiężnikowi,  który  histeryzuje  z  powodu  swoich 
włosów. W  każdym  razie Sophie  wiedziała  z  doświadczenia,  że  prawdziwy  powód  awantury  rzadko 
jest taki, jaki się wydaje. Kazała Kalcyferowi się przesunąć i ustawiła na palenisku rondel z mlekiem. 
Kiedy się zagrzało, wcisnęła Hauru kubek do rąk. 

— Wypij to — rozkazała. — No więc, o co tyle zamieszania? Chodzi o tę młodą damę, którą 

odwiedzasz? 

Hauru smętnie siorbnął mleka. 
—  Tak  —  przyznał.  —  Zostawiłem  ją  samą,  żeby  sprawdzić,  czy  będzie  mnie  miło 

wspominać, ale nie podziałało. A ostatnio mi powiedziała, że jest ktoś inny. 

Wyglądał tak żałośnie, że Sophie poczuła litość. Teraz, kiedy włosy mu wyschły, zauważyła z 

poczuciem winy, że zrobiły się prawie różowe. 

— To najpiękniejsza dziewczyna w całej okolicy – ciągnął smętnie Hauru. — Tak bardzo ją 

kocham,  ale  ona  wzgardziła  moim  głębokim  uczuciem.  Jak  mogła  się  zadawać  z  innym,  kiedy 
okazywałem jej tyle względów? One zwykle zrywają z tym drugim, jak tylko się zjawiam. 

Współczucie Sophie skurczyło się gwałtownie. Przyszło jej do głowy, że jeśli Hauru tak łatwo 

mógł  się  pokryć  zielonym  śluzem,  to  równie  łatwo  mógł  przywrócić  swoim  włosom  odpowiedni 
kolor. 

— Więc czemu nie zadasz jej lubczyku, żeby załatwić sprawę? — zapytała. 
— O nie — sprzeciwił się Hauru. — Wykluczone. Zepsułbym całą zabawę. 
Współczucie Sophie jeszcze bardziej zmalało. 
— Czy ty w ogóle czasem myślisz o tej biednej dziewczynie? — warknęła. 
Hauru dopił mleko i zajrzał do kubka z sentymentalnym uśmiechem. 
— Myślę o nim przez cały czas — zapewnił. — Moja śliczna Lettie Kapeluszniczka. 
Współczucie Sophie wyparowało całkowicie z ostrym syknięciem. Zastąpił je niepokój. Och, 

Marto! — pomyślała. Naprawdę nie próżnowałaś! Więc nie mówiłaś o nikim od Cesariego! 
 

Rozdział 7 

w którym strach na wróble nie pozwala Sophie wyjść z zamku 

 

Tylko  wyjątkowo  silny  atak  reumatyzmu  powstrzymał  Sophie  przed  wyprawą  do  Market 

Chipping jeszcze tego wieczoru. Ale wilgotny klimat Porthaven właził jej w kości. Leżała cierpiąca w 
swojej  klitce  pod  schodami i  martwiła  się o Martę.  Nie  będzie  tak  źle,  pocieszała  się.  Musiała  tylko 
powiedzieć  siostrze,  że  jej  zalotnik,  to  czarnoksiężnik  Hauru  we  własnej  osobie.  W  ten  sposób 
odstraszy  Martę.  I  poradzi  jej,  że  jeśli  chce  pozbyć  się  Hauru,  musi  mu  wyznać  miłość,  a  potem 
jeszcze  zagrozić  ciotkami.  Ciągle  trzeszczało  jej  w  stawach,  kiedy  następnego  ranka  zwlekła  się  z 
łóżka. 

—  Niech  licho  porwie  Wiedźmę  z  Pustkowia!  —  mruknęła  do  swojej  laski,  gotowa  do 

wyjścia. 

Słyszała,  że  Hauru  śpiewa  w  łazience,  jakby  zupełnie  zapomniał  o  wczorajszej  tragedii. 

Cichutko pokuśtykała jak najszybciej do drzwi. 

Oczywiście  Hauru  wyszedł  z  łazienki,  zanim  Sophie  dotarła  do  wyjścia.  Spojrzała  na  niego 

kwaśno.  Wyglądał  nieskazitelnie,  wymuskany  i  wystrojony,  pachnący  lekko  kwieciem  jabłoni. 
Promień słońca z okna rozświetlił jego szkarłatno-szary strój i zabłysnął w różowej aureoli włosów. 

— Uważam, że moje włosy całkiem nieźle wyglądają w tym odcieniu — oznajmił. 
— Coś takiego? — burknęła Sophie. 
— Pasują do ubrania — wyjaśnił Hauru. — Masz smykałkę do szycia, wiesz? Dodałaś stylu 

temu strojowi. 
— Hm! — odchrząknęła Sophie. 

Hauru zatrzymał się z ręką na kółku nad drzwiami. 

background image

— Coś cię boli? — zagadnął. — Czy po prostu się złościsz? 
— Złoszczę? — powtórzyła Sophie. — Dlaczego mam się złościć? Ktoś tylko zapaćkał cały 

zamek śmierdzącą galaretą, ogłuszył wszystkich ludzi w miasteczku i wystraszył Kalcyfera na popiół, 
nie licząc dobrej setki złamanych serc. Czy to powód do złości? 

Hauru parsknął śmiechem. 
— Przepraszam — powiedział, przekręcając kołek czerwonym na dół. — Król chce mnie 

dzisiaj widzieć. Pewnie każe mi czekać w Pałacu do wieczora, ale kiedy wrócę, spróbuję coś zaradzić 
na  twój  reumatyzm.  Nie  zapomnij  powiedzieć  Michaelowi,  że  zostawiłem  dla  niego  zaklęcie  na 
warsztacie. — Obdarzył Sophie promiennym uśmiechem i wyszedł na bogatą ulicę Kingsburry. 

—  I  myślisz,  że  to  wystarczy!  —  burknęła  Sophie,  wbrew  sobie  udobruchana.  —  Jeśli  ten 

uśmiech działa nawet na mnie, nic dziwnego, że zawrócił w głowie biednej Marcie! 

— Potrzebuję następnego polana, zanim wyjdziesz — przypomniał jej Kalcyfer. 
Sophie przykuśtykała, żeby dołożyć do kominka. Potem  znowu ruszyła do drzwi. Ale wtedy 

Michael zbiegł po schodach, porwał ze stołu resztkę chleba i pospieszył do drzwi. 

—  Nie  masz  nic  przeciwko?  —  rzucił  zaaferowany.  —  Przyniosę  świeży  bochenek.  Muszę 

dziś  załatwić  coś  bardzo  pilnego,  ale  wrócę  do  wieczora.  Jeśli  żona  kapitana  wpadnie  po  zaklęcie 
wiatru,  leży  na  końcu  warsztatu,  wyraźnie  oznaczone.  —  Przekręcił  kołek  zielonym  do  dołu  i 
wyskoczył na wietrzny stok wzgórza, przyciskając chleb do piersi. — Na razie! — zawołał.  

Zamek odtoczył się od niego i drzwi się zatrzasnęły. 
— Niech to licho! — zaklęła Sophie. — Kalcyfer, jak się otwiera drzwi, kiedy nikogo nie ma 

w  zamku? 

— Otworzę tobie albo Michaelowi. Hauru sam sobie otwiera — wyjaśnił demon. 
Więc  obaj  bez  kłopotu  dostaną  się  do  domu  pod  jej  nieobecność.  Sama  nie  wiedziała,  czy 

wróci,  ale  nie  zamierzała  tego  mówić  Kalcyferowi.  Odczekała,  żeby  Michael  się  oddalił,  i  znowu 
ruszyła do drzwi. Tym razem powstrzymał ją demon. 

— Jeśli wychodzisz na dłużej — powiedział — zostaw mi kilka polan pod ręką. 
— A sam nie możesz dołożyć drewna? — zapytała zaciekawiona mimo zniecierpliwienia. 
Zamiast  odpowiedzi  Kalcyfer  wyciągnął  niebieski  płomień  w  kształcie  ramienia,  podzielony 

na  końcu  na  pięć  zielonych  palczastych  płomyków.  Ramię  nie  było  zbyt  długie  i  nie  wyglądało  na 
silne. 

— Widzisz? Prawie dosięgam paleniska — powiedział dumnie. 
Sophie ułożyła stos polan przed kominkiem, gdzie Kalcyfer mógł wziąć przynajmniej te z 

wierzchu. 

— Nie wolno ci spalić drewna, dopóki nie przeniesiesz go do paleniska — ostrzegła i po raz 

czwarty pokuśtykała do drzwi. 

Tym razem ktoś zapukał. 
Widocznie  to już  taki  dzień,  kiedy  wszystko  idzie  na  opak,  pomyślała  Sophie. To  na  pewno 

znowu kapitan. Podniosła rękę, żeby przekręcić kołek niebieskim na dół. 

— Nie, to drzwi do zamku –— powstrzymał ją Kalcyfer. — Chociaż sam już nie wiem... 
Więc to  Michael  wraca,  bo  czegoś  zapomniał,  pomyślała  Sophie,  otwierając  drzwi.  Głowa  z 

rzepy  łypnęła  na  nią  guzikowymi  oczami.  Zapachniało  wilgocią.  Obszarpane  patykowate  ramię 
zatoczyło krąg na tle błękitnego nieba i próbowało złapać Sophie. To był strach na wróble, z badyli i 
łachmanów, ale żywy. Próbował się dostać do środka. 

— Kalcyfer! — wrzasnęła Sophie. — Czy zamek może poruszać się szybciej? 
Kamienne  bloki  wokół  drzwi  zgrzytnęły  i  zaszurały.  Zielono-brązowe  wrzosowisko  nagle 

pomknęło do tyłu. Patykowate ramię stracha załomotało do drzwi, a potem przeszorowało po ścianie 
zamku,  który  odjeżdżał  coraz  szybciej.  Strach  na  wróble  zamachnął  się  drugim  ramieniem,  żeby 
uczepić się kamiennego muru. Za wszelką cenę zamierzał się dostać do środka. 

Sophie zatrzasnęła drzwi. Oto dowód, pomyślała, że najstarsze dziecko nie powinno wyruszać 

na  poszukiwanie  szczęścia!  To  był  ten  sam  strach  na  wróble,  którego  ustawiła  w  żywopłocie  po 
drodze na zamek. Żartowała sobie z niego. Teraz, jakby jej żarty obdarzyły go złowieszczym życiem, 
przyszedł aż tutaj i próbował ją podrapać. Podbiegła do okna, żeby zobaczyć, czy stwór wciąż próbuje 
się dostać do zamku. 

Oczywiście  zobaczyła  tylko  słoneczny  dzień  w  Porthaven,  tuzin  żagli  wciąganych  na  tuzin 

masztów ponad dachami domów i stado mew kołujących na błękitnym niebie. 

background image

— W tym kłopot, kiedy się przebywa w kilku miejscach jednocześnie! — powiedziała Sophie 

do ludzkiej czaszki na warsztacie. 

Potem  nagle  odkryła  kolejny  minus  starości.  Serce  jej  podskoczyło,  zacięło  się  na  chwilę, 

potem zaczęło walić o żebra tak mocno, jakby chciało się wyrwać z piersi. To bolało. 

Sophie dygotała na całym ciele i kolana się pod nią uginały. Myślała już, że umiera. Ledwie 

zdołała doczłapać do fotela przed kominkiem. Usiadła zdyszana, przyciskając ręce do piersi. 

— Coś się stało? — zapytał Kalcyfer. 
— Tak. Moje serce. Za drzwiami był strach na wróble! — wysapała Sophie. 
— Co ma strach na wróble do twojego serca? — zdziwił się demon. 
—  Próbował  tutaj  wejść. Okropnie  mnie  przestraszył.  A  moje  serce...  ale  ty  nie  zrozumiesz, 

głupi młody demonie! — sapnęła Sophie. — Ty nie masz serca. 

— Właśnie, że mam — oświadczył Kalcyfer z taką samą dumą, z jaką wcześniej pokazywał   

swoje ramię. — Na samym dole, tam, gdzie żar pod polanami. I nie nazywaj mnie młodym. Jestem od 
ciebie starszy o ponad milion lat! Mogę już zmniejszyć szybkość zamku? 

— Tylko jeśli strach odszedł — odparła Sophie. — Nie ma go? 
— Nie wiem — przyznał Kalcyfer. — Mówiłem ci, że właściwie nie wyglądam na zewnątrz. 
Sophie wstała i znowu powlekła się do drzwi, chora i obolała. Otworzyła je powoli i ostrożnie. 

Zielone stromizny, skały i purpurowe łąki przemykały obok tak szybko, że poczuła zawroty głowy, ale 
chwyciła się framugi i wyjrzała na wrzosowisko. Strach na wróble został dobre pięćdziesiąt metrów z 
tyłu.  Przeskakiwał  z  kępy  na  kępę  ze  złowieszczą  determinacją,  balansując  szeroko  rozłożonymi 
ramionami,  na  których  trzepotały  łachmany.  Stopniowo  coraz  bardziej  się  oddalał.  Zamek  go 
wyprzedzał, ale strach nie przerywał powolnego pościgu. Sophie zamknęła drzwi. 

— Ciągle tam jest — powiedziała. — Skacze za nami. Przyśpiesz. 
—  Ale  to  psuje  wszystkie  moje  obliczenia  —  zaprotestował  Kalcyfer.  —  Zamierzałem 

okrążyć wzgórza i wrócić wieczorem na to samo miejsce, żeby zabrać Michaela. 

— Więc poruszaj zamkiem dwukrotnie szybciej i zrób dwa okrążenia. Dopóki nie uwolnimy 

się od tego okropnego stwora! — zawołała Sophie. 

— Co za panikara! — burknął Kalcyfer. 
Zwiększył jednak szybkość zamku. Sophie po raz pierwszy poczuła, że zamek drży, kiedy 

siedziała skulona  w fotelu i  myślała,  że  śmierć jest już  blisko.  Nie  chciała jeszcze  umierać.  Musiała 
porozmawiać z Martą. 

Z  upływem  dnia  wszystko  w  zamku  zaczęło  się  trząść  od  szybkości.  Butelki  brzęczały. 

Czaszka  klekotała  na  warsztacie.  Sophie  słyszała, jak  różne  przedmioty  spadają z  półki  w  łazience i 
lądują  z  pluskiem  w  wannie,  gdzie  moczył  się  srebrno-błękitny  strój  Hauru.  W  końcu  poczuła  się 
trochę  lepiej.  Znowu  powlekła  się  do  drzwi  i  wyjrzała.  Wiatr  rozwiewał  jej  włosy,  ziemia  umykała 
spod  stóp.  Wzgórza  jakby  powoli  zataczały  krąg  wokół  rozpędzonego  zamku.  Hurgot  i  zgrzytania 
niemal ogłuszyły Sophie. Dym buchał z komina wielkimi kłębami. Ale strach na wróble wyglądał jak 
maleńka czarna kropka na odległym zboczu. Następnym razem, kiedy spojrzała, całkiem zniknął. 

— Dobrze. Więc zatrzymam się na noc — oświadczył Kalcyfer. — Porządnie się zmęczyłem. 
Hurgot  ucichł.  Przedmioty  przestały  brzęczeć.  Demon  zasnął.  Opadł  pomiędzy  polana,  które 

zmieniły się w różowe walce powleczone białym popiołem i tylko na samym spodzie drżał słabiutki 
niebieskozielony poblask. 

Sophie czuła się już całkiem rześko. Poszła do łazienki i wyłowiła sześć paczuszek oraz jedną 

butelkę  ze  śluzowatej  wody  w  wannie.  Paczuszki  były  przemoczone.  Po  wczorajszej  awanturze  nie 
odważyła  się  ich  tak  zostawić,  więc  rozłożyła  je  na  podłodze  i  bardzo  ostrożnie  posypała  środkiem 
oznaczonym jako SUCHY TAK. Wyschły prawie natychmiast. To dodało jej otuchy. Wypuściła wodę 
z  wanny  i  wypróbowała    SUCHY  TAK  na  ubraniu  Hauru.  Materiał  też  szybko  wysechł.  Zostały  na 
nim  zielone  plamy  i  wyraźnie  się  skurczył,  ale  Sophie  ucieszyła  się,  że  przynajmniej  coś  może 
naprawić. 

W  znacznie  lepszym  nastroju  zabrała  się  do  przygotowania  kolacji.  Spiętrzyła  wszystko  na 

stole obok czaszki i zaczęła siekać cebulę. 

— Przynajmniej oczy ci nie łzawią, przyjacielu — zwróciła się do czaszki. — Dziękuj za to 

niebiosom. 

Drzwi rozwarły się gwałtownie. 

background image

Sophie mało się nie skaleczyła przerażona, że to znowu strach na wróble. Ale to był Michael. 

Radośnie  wpadł  do  pokoju.  Rzucił  chleb,  zapiekankę  i  pudełko  w  biało-różowe  paski  na  pokrojone 
cebule. Potem objął Sophie w kościstej talii i przetańczył z nią przez pokój. 

— Wszystko dobrze! Wszystko dobrze! — wołał rozradowany. 
Sophie potknęła się i odskoczyła, żeby nie nadepnął jej na nogę. 
—  Uspokój  się!  —  zasapała,  próbując  trzymać  nóż  w  takiej  pozycji,  żeby  nie  skaleczyć  ani 

Michaela, ani siebie. — Co jest dobrze? 

—  Lettie  mnie  kocha!  —  krzyknął  Michael  i  prawie  wtańczył  do  łazienki,  a  potem  do 

kominka. — Ona nigdy nawet nie widziała Hauru! To wszystko pomyłka! 

Okręcił Sophie dookoła na środku pokoju. 
— Puść mnie, zanim kogoś pokroję tym nożem! — zaskrzeczała Sophie. — I może co nieco 

wyjaśnisz. 

— Juhuu! —  zawołał Michael i wirując, zaciągnął Sophie do fotela, na który upadła bez tchu. 

—  Wczoraj  żałowałem,  że  nie  ufarbowałaś  mu  włosów  na  niebiesko!  —  wyznał.  —  Teraz  już  nie 
ż

ałuję.  Kiedy  Hauru  powiedział:  „Lettie  Kapeluszniczka”,  sam  chciałem  go  wymazać  na  niebiesko. 

Wiedziałem, że zamierzał rzucić tę dziewczynę, jak wszystkie inne, gdy tylko ją w sobie rozkocha. I 
jak  pomyślałem,  że  to  moja  Lettie...  W  każdym  razie  pamiętasz, jak  mówił,  że  jest  ktoś  drugi,  więc 
myślałem, że chodzi o mnie! Więc dzisiaj wyrwałem się do Market Chipping. I wszystko w porządku! 
Widocznie Hauru uganiał się za inną dziewczyną o tym samym nazwisku. Lettie nigdy go nie widziała 
na oczy. 

— Zaraz, zaraz, wyjaśnijmy sobie sytuację — zażądała Sophie, której już kręciło się w 

głowie. — Mówimy o tej Lettie Kapeluszniczce od Cesariego, tak? 

— Oczywiście! — potwierdził Michael z entuzjazmem. — Pokochałem ją, jak tylko zaczęła 

pracować w cukierni, i ledwie mogłem uwierzyć,  kiedy  mi powiedziała, że też mnie kocha. Ona ma 
setki  wielbicieli.  Nie  zdziwiłbym  się,  gdyby  Hauru  do  nich  należał.  Ale  mi  ulżyło!  Przyniosłem  ci 
ciasto od Cesariego, żeby to uczcić. Gdzie je położyłem? Ach, tutaj. — Wcisnął Sophie biało-różowe 
pudełko. 

Cebula spadła jej na kolana. 
— Ile ty masz lat, moje dziecko? — zapytała Sophie. 
— Skończyłem piętnaście w Majowe Święto — odpowiedział Michael. — Kalcyfer wystrzelił 

fajerwerki  nad  zamkiem.  Prawda,  Kalcyfer?  Och,  on  śpi.  Pewnie  myślisz,  że  jestem  za  młody  na 
zaręczyny...  mam  jeszcze  trzy  lata  terminowania,  a  Lettie  nawet  więcej...  ale  przyrzekliśmy  sobie  i 
możemy zaczekać. 

Więc Michael jest w odpowiednim wieku dla Marty, pomyślała Sophie. Wiedziała już, że był 

miłym,  statecznym  chłopcem  i  miał  przed  sobą  karierę  czarnoksiężnika.  Kochana  Marta! 
Wspominając tamto niezwykłe Majowe Święto skojarzyła sobie, że Michael stał w grupie krzykaczy 
opartych o kontuar. Hauru jednak był wtedy na Rynku. 

— Czy twoja Lettie na pewno powiedziała prawdę o Hauru? — zapytała niespokojnie. 
— Jasne — potwierdził Michael z przekonaniem. — Od razu widać, kiedy kłamie. Przestaje 

wtedy kręcić młynka kciukami. 

— Rzeczywiście! — zachichotała Sophie. 
— Skąd wiesz? — zdziwił się Michael. 
— Bo to moja sio... siostrzenica — wyjaśniła Sophie. — I w dzieciństwie nie zawsze mówiła 

prawdę. Ale jest jeszcze bardzo młoda i ... No, a jeśli z wiekiem się zmieni? Za rok może wyglądać 
zupełnie inaczej. 

— Ja też — odparł Michael. — Ludzie w naszym wieku ciągle się zmieniają. Ale my się nie 

martwimy. Przecież ona nadal zostanie Lettie. 

W pewnym sensie, pomyślała Sophie. 
— Ale załóżmy, że mówiła prawdę — ciągnęła nerwowo — tylko zna Hauru pod fałszywym 

nazwiskiem? 

— Ha, pomyślałem o tym! — odparł Michael. — Opisałem Hauru... przyznasz,  że łatwo go   

rozpoznać... i ona nigdy nie widziała takiego osobnika ani żadnej przeklętej gitary. Nawet nie muszę 
jej  mówić,  że  on  wcale  nie  umie  grać.  Nigdy  go  nie  widziała  na  oczy  i  przez  cały  czas  kręciła 
kciukami, kiedy to mówiła. 

— Co za ulga! — Sophie oparła się o zagłówek fotela. 

background image

Rzeczywiście odetchnęła z ulgą. Ale tylko częściowo, bo przecież istniała druga, prawdziwa 

Lettie Kapeluszniczka. Więc twarda, nieugięta Lettie oparła się Hauru? To do niej podobne. Natomiast 
Sophie zmartwiła się, że Lettie wyjawiła Hauru swoje prawdziwe imię. Może nie miała co do niego 
pewności, ale lubiła go dostatecznie, żeby powierzyć mu tak ważny sekret. 

—  Nie  rób  takiej  zmartwionej  miny!  —  Michael  roześmiał  się,  opierając  się  na  zagłówku 

fotela. — Popatrz, jakie ciasto ci kupiłem. 

Otwierając  pudełko,  Sophie  uświadomiła  sobie,  że  Michael  przestał  ją  traktować  jak  klęskę 

ż

ywiołową i nawet polubił. Tak się ucieszyła, że z wdzięczności postanowiła wyznać Michaelowi całą 

prawdę  o  Lettie,  Marcie  i  nawet  o  sobie.  Uczciwość  wymagała,  żeby  poznał  rodzinę,  do  której 
zamierzał  się  wżenić.  Wreszcie  pokrywka  ustąpiła.  W  pudełku  znajdowało  się  najdroższe  ciasto  od 
Cesariego, pokryte kremem, wisienkami i małymi czekoladowymi zawijasami.  

— Och! — westchnęła Sophie. 
Kwadratowy kołek nd drzwiami sam przekręcił się czerwoną kropką do dołu. Wszedł Hauru. 
— Jakie wspaniałe ciasto! Moje ulubione — oświadczył. — Skąd macie? 
— Ja... ee... wpadłem do Cesariego — wybąkał Michael niepewnie. 
Sophie popatrzyła na Hauru. Coś zawsze musiało jej przeszkodzić, kiedy chciała wyznać, że 

została zaczarowana. 

— Chyba warto było się pofatygować — stwierdził, oglądając ciasto. — Słyszałem, że Cesari 

bije  na  głowę  wszystkie  cukiernie  w  Kingsburry.  Aż  głupio,  że  nigdy  tam  nie  byłem.  A  czy  to  
zapiekanka  na  stole?  —  Podszedł,  żeby  zobaczyć.  —  Zapiekanka  na  podkładzie  z  surowej  cebuli. 
Ludzka czaszka została bezwzględnie wykorzystana. — Podniósł czaszkę i wytrząsnął krążek cebuli z 
oczodołu. — Widzę, że Sophie nie próżnuje. Nie mogłeś jej pohamować, przyjacielu? 

Czaszka zaklekotała do niego zębami. Hauru drgnął zaskoczony i odłożył ją pospiesznie. 
— Coś się stało? — zapytał Michael, który rozpoznał oznaki. 
— Owszem — potwierdził Hauru. — Muszę znaleźć kogoś, żeby mnie oczernił przed Królem. 
— Coś nie w porządku z zaklęciem dla wozów? — zaniepokoił się Michael. 
—  Nie.  Działa  doskonale.  W  tym  kłopot  —  oznajmił  Hauru,  nerwowo  obracając  na  palcu 

krążek  cebuli.  —  Teraz  Król  chce  mnie  znowu  zapędzić  do  roboty.  Chwila  nieuwagi  i  zostanę 
nadwornym magiem, słyszysz, Kalcyfer? 

Kalcyfer nie odpowiedział. Hauru podszedł do kominka i zobaczył, że demon śpi. 
— Obudź go, Michael — polecił. — Potrzebuję jego rady. 
Michael  rzucił  dwa  polana  na  Kalcyfera  i  zawołał  go  po  imieniu.  Demon  nie  zareagował. 

Tylko cienka smużka dymu uniosła się z paleniska. 

— Kalcyfer! — krzyknął Hauru. 
To też  nie  pomogło.  Hauru  rzucił Michaelowi  zdumione  spojrzenie  i sięgnął  po  pogrzebacz, 

czego jeszcze nigdy nie robił w obecności Sophie. 

— Przepraszam, Kalcyfer — powiedział, grzebiąc pod niedopalonym drewnem. — Obudź się! 
Gęsty czarny kłąb dymu wzbił się i zawisł bez ruchu. 
— Odejdź — stęknął Kalcyfer. — Jestem zmęczony. 
Hauru wyraźnie się przestraszył. 
— Co mu się stało? Jeszcze nigdy go nie widziałem w takim stanie! 
— To chyba przez stracha na wróble — odezwała się Sophie. 
Hauru obrócił się na kolanach i wbił w Sophie szkliste oczy. 
—  Coś  ty  znowu  narobiła?  —  Przewiercał  ją  wzrokiem,  kiedy  się  tłumaczyła.  —  Strach  na 

wróble?  Kalcyfer  zgodził  się  przyspieszyć  zamek  z  powodu  stracha  na  wróble?  Droga  Sophie, 
powiedz  mi,  proszę,  jak  zmusiłaś  ogniowego  demona  do  takiego  posłuszeństwa.  Bardzo  chciałbym 
wiedzieć! 

—  Ja  go  nie  zmuszałam  —  broniła  się  Sophie.  —  Zlękłam  się  stracha,  a  Kalcyfer  mnie 

ż

ałował. 

— Zlękła się stracha, a Kalcyfer jej żałował — powtórzył Hauru z przekąsem. — Moja droga 

Sophie,  Kalcyfer  nigdy  nikogo  nie  żałuje.  W  każdym  razie  życzę  smacznej  surowej  cebuli  i  zimnej 
zapiekanki na kolację, bo prawie zgasiłaś Kalcyfera. 

— Jest jeszcze ciasto — wtrącił Michael, próbując załagodzić sytuację. 
Jedzenie  trochę  poprawiło  humor  Hauru,  chociaż  przez  całą  kolację  spoglądał  z  troską  na 

niedopalone  polana  na  kominku.  Zapiekanka  była  smaczna  na  zimno,  a  cebula  również  nieźle 

background image

smakowała,  kiedy  Sophie  nasączyła  ją  octem.  Ciasto  okazało  się  pyszne.  Kiedy  je  zjadali,  Michael 
odważył się zapytać Hauru, czego chciał Król. 

—  Na  razie  niczego  konkretnego  —  odparł  posępnie  Hauru.  —  Ale  wypytywał  mnie  o 

swojego  brata,  a  to  źle  wróży.  Widocznie  porządnie  się  pokłócili,  zanim  książę  Justyn  się  wyniósł. 
Król  oczywiście  chciał,  żebym  zgłosił  się  na  ochotnika  do  poszukiwania  jego  brata.  A  ja  jak  głupi 
palnąłem, że moim zdaniem czarnoksiężnik Suliman żyje, co tylko pogorszyło sprawę. 

— Dlaczego chcesz się wykręcić od szukania księcia? — zapytała Sophie. — Nie potrafisz go 

znaleźć? 

—  Nieuprzejmość  to  normalne  u  osoby,  która  wszystkimi  pomiata  —  burknął  Hauru,  ciągle 

zły  na  Sophie  za  Kalcyfera.  —  Po  prostu  nie  chcę  się  w  to  mieszać,  skoro  musisz  wiedzieć.  Justyn 
przyjaźnił  się  z  Sulimanem  i  kłótnia  wynikła  dlatego,  że  powiedział  Królowi,  że  sam  pójdzie  go 
szukać.  Przede  wszystkim  uważał,  że  Król  nie  powinien  wysyłać  Sulimana  na  Pustkowie.  Nawet  ty 
chyba wiesz, że tam mieszka pewna dama, której lepiej schodzić z drogi. W zeszłym roku obiecała, że 
usmaży  mnie  żywcem,  i  nasłała  klątwę,  której  na  razie  uniknąłem  tylko  dlatego,  że  miałem  tyle 
rozumu, żeby podać Wiedźmie fałszywe nazwisko. 

Sophie niemal poczuła przed nim respekt. 
— To znaczy, że rzuciłeś Wiedźmę z Pustkowia? 
Hauru z poważną, szlachetną twarzą ukroił sobie następny kawał ciasta. 
—  To  nie jest  odpowiednie  określenie.  Przyznaję,  przez  jakiś  czas  myślałem,  że ją lubię. W 

pewny sensie to bardzo smutna kobieta, niekochana. Wszyscy mężczyźni w Ingarii śmiertelnie się jej 
boją. Ty chyba powinnaś wiedzieć, jak to jest, droga Sophie. 

Sophie otworzyła usta, głęboko oburzona. Michael wtrącił pospiesznie: 
— Myślisz, że powinniśmy przesunąć zamek? Przecież dlatego go wymyśliłeś. 
—  To  zależy  od  Kalcyfera.  —  Hauru  znowu  obejrzał  się  przez  ramię  na  ledwie  tlące  się 

polana. — Jak pomyślę, że i Król, i Wiedźma się na mnie uwzięli, mam ochotę postawić ten zamek na 
jakiejś ładnej, niedostępnej skale tysiąc kilometrów stąd. 

Michael  wyraźnie  żałował,  że  się  odezwał.  Na  pewno  się  martwi,  że  tysiąc  kilometrów  to 

strasznie daleko od Marty, pomyślała Sophie. 

— Ale co się stanie z twoją Lettie, jeśli się wyprowadzisz? — zapytała Hauru. 
—  Zakładam,  że  do  tej  pory  będzie  po  wszystkim  —  odparł  z  roztargnieniem.  —  Gdybym 

tylko  wymyślił  sposób,  żeby  się  uwolnić  od  Króla...  Mam!  —  Wycelował  w  Sophie  widelcem,  na 
którym  tkwiła  porcja  ciasta  ociekającego  kremem.  —  Ty  mnie  oczernisz  przed  Królem.  Możesz 
udawać  moją  starą  matkę  i  wstawić  się  za  swoim  błękitnookim  chłopcem.  —  Obdarzył  Sophie 
olśniewającym uśmiechem, jakim niewątpliwie oczarował Wiedźmę z Pustkowia i pewnie też Lettie. 
—  Skoro  potrafisz  zmusić  do  posłuszeństwa  Kalcyfera,  z  Królem  nie  będziesz  miała  żadnych 
kłopotów. 

Sophie  zmrużyła  oczy  i  nic  nie  odpowiedziała.  Teraz  ja  się  wykręcę,  pomyślała.  Odchodzę. 

Trudno,  nie  pomogę  Kalcyferowi  zerwać  kontraktu.  Mam  już  dość  Hauru.  Najpierw  zielony  śluz, 
potem  pretensje  za  coś,  co  Kalcyfer  zrobił  z  własnej  woli,  a  teraz  to!  Jutro  wymknę  się  do  Górnej 
Fałdy i opowiem wszystko Lettie. 
 

Rozdział 8 

w którym Sophie opuszcza zamek w kilku kierunkach równocześnie 

 

Ku  uldze  Sophie  następnego  ranka  Kalcyfer  buzował  jasno  i  wesoło.  Gdyby  nie  miała  dość 

Hauru, wzruszyłaby się, widząc, jak się z tego cieszył. 

— Myślałem, że już cię załatwiła, ty stary podżegaczu — powiedział czarnoksiężnik, klęcząc 

przed paleniskiem, z rękawami unurzanymi w popiele. 

—  Byłem  tylko  zmęczony  —  wyjaśnił  Kalcyfer.  —  Naharowałem  się  przy  tym  zamku. 

Jeszcze nigdy go tak szybko nie ciągnąłem. 

— No, więcej nie daj się do tego zmusić — poradził Hauru. 
Wstał i elegancko strzepnął popiół ze szkarłatno-szarego stroju. 
— Zacznij dzisiaj to zaklęcie, Michaelu. A jeśli przyjdzie ktoś od Króla, wyjechałem w pilnej 

sprawie prywatnej aż do jutra. Wybieram się do Lettie, ale on tego nie musi wiedzieć. — Wziął gitarę, 
przekręcił kołek zielonym do dołu i otworzył drzwi na rozległe, pochmurne wzgórza. 

background image

Strach  na  wróble  już  tam  czekał.  Rzucił  się  bokiem  na  czarnoksiężnika,  wciskając  głowę  z 

rzepy w jego pierś. Gitara wydała przeraźliwy brzdęk. Sophie pisnęła słabo ze strachu i chwyciła się 
fotela. Jedno patykowate ramię stracha sztywno drapało dookoła, żeby dosięgnąć drzwi. Hauru mocno 
zapierał się nogami, popychany do środka. Stwór za wszelką cenę usiłował się dostać do zamku. Sina 
twarz Kalcyfera wychyliła się z kominka. Michael stał jak słup soli. 

— Tam naprawdę jest strach na wróble! — zawołali obaj. 
— Och, czyżby? Nie opowiadajcie! — wysapał Hauru. 
Oparł jedną  stopę o  framugę  i  pchnął  drzwi.  Strach na  wróble  niezgrabnie  poleciał  do tyłu  i 

upadł  z  lekkim  szelestem  na  wrzosy  kilka  metrów  dalej.  Zerwał  się  natychmiast  i  podskakując, 
popędził z powrotem do zamku. 

Hauru pospiesznie odłożył gitarę i zeskoczył mu na spotkanie. 

— Nic z tego, przyjacielu! — zawołał, wyciągając rękę. — Wracaj tam, skąd przyszedłeś. 

Powoli  ruszył  przed  siebie  z  wyciągniętą  ręką.  Strach  na  wróble  cofnął  się  trochę,  wolno 

ostrożnie, skacząc do tyłu. Kiedy Hauru przystanął, strach także się zatrzymał. Stał na swojej jedynej 
nodze wbitej w kępę wrzosu, przechylając obszarpane ramiona na różne strony, jakby zamierzał się do 
ciosu. Łachmany furkoczące na jego ramionach wyglądały jak nędzna imitacja rękawów Hauru. 

— Więc nie odejdziesz? — zapytał Hauru. 
Głowa z rzepy wolno zachwiała się na boki. Nie. 
— Niestety, musisz — oznajmił Hauru. — Sophie się ciebie boi, a nie wiadomo, co ona może 

zrobić ze strachu. Skoro o tym mowa, ja też się ciebie boję. 

Czarnoksiężnik uniósł powoli ramiona, jakby dźwigał wielki ciężar. Z rękami podniesionymi 

wysoko  wykrzyknął  dziwne  słowo,  na  wpół  zagłuszone  nagłym  grzmotem.  Strach  na  wróble 
wystrzelił  w  powietrze  i  pofrunął  do  tyłu.  Łachmany  trzepotały,  ramiona  obracały  się  w  proteście, 
kiedy  wzbijał  się  coraz  wyżej  i  wyżej,  dalej  i  dalej,  aż  zmienił  się  w  plamkę  szybującą  po  niebie, 
potem w kropkę migającą w chmurach, aż całkiem znikł. 

Hauru opuścił ramiona i wrócił do drzwi, ocierając czoło wierzchem dłoni. 
—  Cofam  swoje  twarde  słowa,  Sophie  —  powiedział  zdyszany.  —  Ten  stwór  był 

przerażający.  Mógł  ciągnąć  zamek  do  tyłu  przez  cały  wczorajszy  dzień.  Miał  chyba  najsilniejszą 
magię,  z  jaką  się  spotkałem.  Co  to  w  ogóle  było...  tylko  tyle  zostało  z  ostatniej  osoby,  u  której 
sprzątałaś? 

Sophie zaśmiała się słabo i skrzekliwie. Serce znowu jej dokuczało. 
Hauru zauważył, że z nią niedobrze. Przeskoczył przez gitarę leżącą na progu, chwycił Sophie 

za łokieć i posadził w fotelu. 

— Tylko spokojnie! 
Potem  coś  się  działo  pomiędzy  nim  a  Kalcyferem.  Sophie  to  czuła,  ponieważ  Hauru  ją 

trzymał, a Kalcyfer wciąż wychylał się z paleniska. Cokolwiek to było, serce prawie od razu przestało 
jej dokuczać. Hauru spojrzał na demona, wzruszył ramionami i odwrócił się, żeby wydać Michaelowi 
mnóstwo  poleceń  dotyczących  opieki  nad  Sophie  na  resztę  dnia.  Potem  wziął  gitarę  i  w  końcu 
wyszedł. 

Sophie  leżała  w  fotelu  i  udawała  dwa  razy  słabszą,  niż  była.  Musiała  odczekać,  aż  Hauru 

zniknie. Szkoda, że też poszedł do Górnej Fałdy, ale ona szła o tyle wolniej, że powinna tam dotrzeć, 
kiedy  on  będzie  wracał.  Najważniejsze,  żeby  nie  spotkać  go  po  drodze.  Ukradkiem  obserwowała 
Michaela,  jak  łamał  sobie  głowę  nad  zaklęciem.  Zaczekała,  aż  wyciągnął  z  półek  wielkie  księgi  w 
skórzanych  oprawach  i  gorączkowo,  rozpaczliwie  zaczął  robić  notatki.  Wreszcie,  kiedy  już 
wystarczająco pogrążył się w pracy, Sophie mruknęła kilka razy: 

— Duszno tutaj! 
Michael nie zwrócił na nią uwagi. 
— Okropnie duszno — powtórzyła. — Wstała i poczłapała do drzwi. — Potrzebuję świeżego 

powietrza. — Otworzyła drzwi i wyszła. 

Kalcyfer posłusznie zatrzymał zamek. Sophie wylądowała we wrzosach i się rozejrzała. Droga 

prowadząca przez wzgórza dorobiło jej się trochę smutno. Wiedziała, że będzie tęsknić za Michaelem 
i Kalcyferem. 

Prawie już dotarła do drogi, kiedy z tyłu usłyszała krzyk. Michael wielkimi susami zbiegał po 

zboczu  wzgórza,  a  wysoki  czarny  zamek  toczył  się  za  nim,  podskakując i  puszczając trwożne  kłęby 
dymu ze wszystkich czterech wieżyczek. 

background image

— Co ty wyprawiasz?! — zawołał Michael, kiedy ją dogonił. 
Patrzył takim wzrokiem, jakby podejrzewał, ze po spotkaniu ze strachem na wróble staruszce 

pomieszało się w głowie. 

—  Nic  —  odparła  Sophie  z  oburzeniem.  —  Po  prostu  idę  z  wizytą  do  mojej  drugiej  sios... 

trzenicy. Ona też się nazywa Lettie Kapeluszniczka. Teraz rozumiesz? 

— Gdzie mieszka? — zapytał surowo Michael, jakby zakładał, że Sophie nie wie. 
— W Górnej Fałdzie – odpowiedziała. 
— Ale to ponad pięć kilometrów stąd! — zawołał. — Obiecałem Hauru, że dopilnuję, żebyś 

odpoczywała. Przyrzekłem, że nie spuszczę cię z oka. 

Sophie wcale się z tego nie ucieszyła. Oczywiście, teraz Hauru na niej zależało, bo zamierzał 

ją wysłać do Króla. Więc nie chciał, żeby wychodziła z zamku. 

— Hm! — odchrząknęła. 
— Poza tym — ciągnął Michael, powoli orientując się w sytuacji — Hauru chyba też poszedł   

do Górnej Fałdy. 

— Na pewno — potwierdziła Sophie 
— Więc widocznie martwisz się o tę dziewczynę, skoro jest twoją siostrzenicą — zrozumiał 

wreszcie chłopak. — Jasne! Ale nie mogę cię puścić. 

— Właśnie, że pójdę — uparła się Sophie. 
— Ale jeśli Hauru tam cię zobaczy, będzie wściekły — ciągnął Michael, który rozumiał coraz 

więcej. — A skoro mu obiecałem, wścieknie się na nas oboje. Powinnaś odpoczywać. — Potem, kiedy 
Sophie już chciała go uderzyć, krzyknął: — Czekaj! W schowku jest para siedmiomilowych butów! 

Chwycił  Sophie  za  kościsty  nadgarstek  i  zaciągnął  ją  pod  górę,  do  zamku.  Musiała 

podskakiwać, żeby nie zaplątać się w kępkach wrzosu. 

— Ale — zasapała — siedem mil to ponad jedenaście kilometrów! Dwa kroki i dojdę prawie 

do Porthaven! 

— A jeden krok to pięć i pół kilometra — wyjaśnił Michael. — To prawie tyle, ile do Górnej 

Fałdy.  Jeśli  oboje  weźmiemy  po  jednym  bucie  i  pójdziemy  razem,  to  nie  spuszczę  cię  z  oka  i  nie 
przemęczysz  się.  Poza  tym  zdążymy  przed  Hauru,  więc  nawet się  nie  dowie.  Co  pięknie  rozwiązuje 
wszystkie nasze problemy! 

Michael  był  tak  zadowolony  z  siebie,  że  Sophie  nie  miała  serca  protestować.  Wzruszyła 

ramionami  i  pomyślała,  że  powinien  się  dowiedzieć  o  dwóch  Lettie,  zanim  znowu  się  zamienią 
wyglądem. Tego wymagała zwykła uczciwość. Ale kiedy Michael przyniósł buty ze schowka, Sophie 
ogarnęły  wątpliwości.  Aż  do  tej  pory  myślała,  że  to  dwa  skórzane  wiadra,  trochę  wgniecione,  od 
których odpadły uchwyty. 

—  Trzeba  w  nie  włożyć  stopę,  razem  z  butem  —  objaśnił  Michael,  taszcząc  do  drzwi  dwa 

ciężkie  przedmioty.  —  To  są  prototypy  butów,  które  Hauru  zaprojektował  dla  królewskiej  armii. 
Później udało nam się zrobić lżejsze i bardziej kształtne. 

Usiedli z Sophie na progu i każde włożyło jedną nogę do buta. 
— Obróć się w stronę Górnej Fałdy, zanim postawisz but na ziemi — ostrzegł Sophie Michael 
Oboje stanęli na nogach w zwykłych butach i ostrożnie okręcili się twarzami do Górnej Fałdy. 
— Teraz zrób krok — powiedział Michael. 
Wiuu! Krajobraz przemknął obok nich tak błyskawicznie, że zmienił się w rozmazane smugi, 

szarozielone  na  ziemi  i  szaroniebieskie  na  niebie.  Podmuch  wywołany  szybkością  potargał  włosy 
Sophie  i  ściągnął  pomarszczoną  skórę,  aż  staruszka  się  zlękła,  że  zjawi  się  na  miejscu  z  twarzą  za 
uszami. 

Pęd ustał równie nagle, jak się zaczął. Wszędzie było spokojnie i słonecznie. Stali po kolana w 

jaskrach na wiejskich błoniach Górnej Fałdy. W pobliżu krowa gapiła się na nich. W oddali chałupy 
kryte  strzechą  drzemały  w  cieniu  drzew.  Na  nieszczęście  podobny  do  wiadra  but  był  tak  ciężki,  że 
Sophie zatoczyła się przy lądowaniu. 

—  Nie  stawiaj  tej  nogi  na  ziemi!  —  wrzasnął  Michael,  ale  za  późno.  Znowu  wszystko 

rozmazało  się  w  pędzie  i  dmuchnął  silny  wiatr.  Kiedy  ustał,  Sophie  znalazła  się  dokładnie  przy 
wylocie Fałdowej Doliny, prawie na Fałdowych Bagnach. 

— A nich to! — zaklęła. 
Ostrożnie obróciła się, skacząc na jednej nodze, i spróbowała jeszcze raz. Wiuu! Pęd. 
— O rany! — jęknęła. 

background image

Znowu znalazła się na wzgórzach. Czarna, krzywa sylwetka zamku spokojnie sunęła opodal. 

Kalcyfer  zabawiał  się  wydmuchiwaniem  kółek  dymu  z  jednej  wieżyczki.  Tyle  Sophie  zobaczyła, 
zanim  zawadziła  pantoflem  o  kępkę  wrzosu  i  znowu  się  potknęła.  Wiuu!  Wiuu!  Tym  razem 
odwiedziła  w  szybkim  tempie  Rynek  w  Market  Chipping  i  frontowy  trawnik  bardzo  okazałej 
rezydencji. 

— Niech to szlag! — krzyknęła. — Cholera! 
Po  jednym  przekleństwie  w  każdym  miejscu.  Z  rozpędu  znowu  przeniosła  się  z  kolejnym 

wiuu!  prosto  na  koniec  doliny,  gdzieś  na  pole.  Wielki  rudy  byk  podniósł  zakolczykowany  nos  znad 
trawy i z namysłem pochylił rogi. 

—  Już  stąd  znikam,  mój  poczciwy  byczku!  —  zawołała  Sophie,  podskakując  gorączkowo 

dookoła. 

Wiuu! Z powrotem do rezydencji. Wiuu! Na Rynek. Wiuu! I znowu ujrzała zamek. Zaczynała 

już to chwytać. Wiuu! Górna Fałda... ale jak się zatrzymać? Wiuu! 

— Och, do diabła! — krzyknęła, znowu prawie na Fałdowych Bagnach. 
Tym razem okręciła się bardzo ostrożnie i zrobiła krok z wielką rozwagą. Wiuu! Na szczęście 

but  wylądował  w  krowim  placku.  Sophie  usiadła  z  łomotem.  Michael  podbiegł,  zanim  zdążyła  się 
ruszyć, i ściągnął jej but z nogi. 

— Dziękuję! — wydyszała. — Myślałam, że już nigdy się nie zatrzymam! 
Serce biło jej trochę mocniej, kiedy szli przez błonia do domu pani Fairfax, ale tylko tak, jak 

zwykle bije serce po większym wysiłku. Była bardzo wdzięczna za to, co zrobili Hauru z Kalcyferem. 

— Ładny dom — zauważył Michael, chowając buty w żywopłocie pani Fairfax. 
Sophie przyznała mu rację. Był to największy dom w wiosce. Miał słomianą strzechę i bielone 

ś

ciany,  przekreślone  czarnymi  belkami.  Jak  Sophie  zapamiętała  z  wizyt  w  dzieciństwie,  na  ganek 

wchodziło  się  przez  ogród  pełen  kwiatów,  brzęczący  od  pszczół.  Nad  gankiem  kapryfolium  i  biała 
pnąca róża rywalizowały ze sobą, które przysporzy pszczołom więcej roboty. Był piękny, upalny letni 
poranek w Górnej Fałdzie. 

Pani  Fairfax  sama  otworzyła  drzwi.  Miała  włosy  koloru  masła,  splecione  w  grubą  koronę 

dookoła  głowy.  Należała  do  tych  pulchnych,  pogodnych  dam,  których  sam  widok  poprawia  humor. 
Sophie  poczuła  drobne  ukłucie  zazdrości  o  Lettie.  Pani  Fairfax  przeniosła  spojrzenie  na  Michaela. 
Ostatnio  widziała  Sophie  przed  rokiem  jako  siedemnastoletnią  dziewczynę,  więc  nie  mogła  jej 
rozpoznać jako staruszki. 

— Dzień dobry państwu — powiedziała uprzejmie. 
Sophie westchnęła. 
— To jest cioteczna babka Lettie Kapeluszniczki — odezwał się Michael.— Przyprowadziłem 

ją z wizytą do Lettie. 

— Och, tak mi się zdawało, że twarz wygląda znajomo! — zawołała pani Fairfax. — Widać 

rodzinne podobieństwo. Proszę wejść. Lettie jest teraz trochę zajeta, ale zaczekajcie i poczęstujcie się 
placuszkami z miodem. 

Otworzyła  szerzej  drzwi.  Natychmiast  duży  owczarek  collie  przecisnął  się  pod  jej  spódnicą, 

przepchnął  pomiędzy  Sophie  a  Michaelem  i  przebiegł  przez  najbliższą  grządkę,  łamiąc  kwiaty  na 
prawo i lewo. 

—  Och,  zatrzymajcie  psa!  —  krzyknęła  pani  Fairfax  i  rzuciła  się  w  pościg.  —  Nie  chcę  go 

teraz wypuszczać! 

Przez kilka chwil trwała bezładna gonitwa. Zwierzę biegało tu i tam, skomląc trwożnie, pani 

Fairfax i Sophie biegały za nim, przeskakując grządki i wpadając na siebie, a Michael biegł za Sophie 
i wołał: 

— Stój! Nie możesz się męczyć! 
Potem  pies  dał  susa  za  róg  domu.  Michael  zrozumiał,  że  jeśli  chce  zatrzymać  Sophie,  musi 

schwytać psa. Rzucił się na skróty przez kwiatowe grządki, skręcił za dom i złapał obiema garściami 
za gęste futro, zanim zwierzę wpadło do sadu za domem. 

Sophie pokuśtykała do Michaela, który odciągał psa do tyłu i robił do niej takie dziwne miny, 

ż

e w pierwszej chwili przestraszyła się, czy coś mu się nie stało. Ale tak gwałtownie pokazywał głową 

na  sad,  że  w  końcu  zrozumiała,  że  tylko  próbował  zwrócić  jej  na  coś  uwagę.  Wyjrzała  zza  rogu, 
spodziewając się co najmniej roju pszczół. 

background image

Zobaczyła Hauru i Lettie. Omszałe jabłonie stały w pełnym rozkwicie, dalej ciągnął się rząd 

uli.  Lettie  siedziała  na  białym  ogrodowym  krześle.  Hauru  klęczał  przed  nią  na  jednym  kolanie  i 
trzymał  ją  za  rękę,  w  pozie  szlachetnej  i  pełnej  namiętności.  Lettie  uśmiechała  się  do  niego  czule. 
Najbardziej jednak zmartwiło Sophie, że Lettie wcale nie wyglądała jak Marta. Promieniowała własną 
wyjątkową urodą. Nosiła sukienkę w tym samym białoróżowym odcieniu co kwiaty jabłoni. Ciemne 
włosy spływały jej w lśniących lokach na jedno ramię, a oczy błyszczały uczuciem dla Hauru. 

Sophie cofnęła głowę i spojrzała z przerażeniem na Michaela, który trzymał skomlącego psa. 
— Widocznie wziął ze sobą zaklęcie szybkości — szepnął Michael, równie przerażony. 
Dotarła do nich zdyszana pani Fairfax, upinając rozwichrzone zwoje jasnych włosów. 
—  Niedobre  psisko!  —  skarciła  owczarka  gniewnym  szeptem.  —  Rzucę  na  ciebie  zaklęcie, 

jeśli jeszcze raz to zrobisz! 

Pies zamrugał i przypadł do ziemi. Pani Fairfax pogroziła mu palcem. 
— Do domu! 
Owczarek wyrwał się z rąk Michaela i chyłkiem przemknął za róg. 
— Bardzo ci dziękuję — zwróciła się pani Fairfax do Michaela. — On ciągle próbuje ugryźć 

gościa  Lettie.  Już  do  domu!  —  krzyknęła  ostro  na  psa,  który  chyba  zamierzał  obejść  dom  z  drugiej 
strony, żeby się dostać do sadu. 

Owczarek rzucił swojej pani zgnębione spojrzenie i niechętnie wlazł na ganek. 
— Ten pies chyba miał dobry pomysł – odezwała się Sophie. — Czy pani wie, kim jest gość 

Lettie? 

Kobieta zachichotała. 
—  Czarnoksiężnik  Pendragon  albo  Hauru,  czy  jak  tam  się  nazywa  —  powiedziała.  —  Ale 

Lettie i ja udajemy, że nie wiemy. Ubawiłam się, kiedy zjawił się po raz pierwszy i przedstawił jako 
Sylwester  Dąb,  bo  widziałam,  że  mnie  nie  pamięta.  Ale  ja  go  zapamiętałam,  chociaż  włosy  miał 
czarne w szkolnych czasach. — Pani Fairfax stanęła wyprostowana, z założonymi rękami, jak zwykle 
gotowa gadać przez cały dzień. — Był ostatnim uczniem mojej dawnej nauczycielki, zanim odeszła na 
emeryturę. Kiedy jeszcze żył pan Fairfax, lubił, kiedy czasem przenosiłam nas oboje do Kingsburry na 
przedstawienie.  Mogę  bez  kłopotu  zabrać  dwie  osoby,  jeśli  robię  to  powoli.  I  zawsze  wpadałam  do 
starej  pani  Pentstemmon,  jak  już  byłam  w  pobliżu.  Ona  chętnie  utrzymuje  kontakt  z  dawnymi 
uczniami. I kiedyś przedstawiła nam młodego Hauru. Och, była z niego bardzo dumna. Ona uczyła też 
czarnoksiężnika Sulimana i mówiła, że Hauru jest dwa razy lepszy... 

— Ale czy pani nie zna reputacji Hauru? — wtrącił Michael. 
Rozmowa z panią Fairfax przypominała wskakiwanie w rozpędzony kołowrót. Kobieta 

lekko obróciła się w stronę Michaela. 

— Moim zdaniem w większości to zwykłe plotki — oświadczyła. Michael otworzył usta, żeby 

zaprzeczyć, ale wpadł już w kołowrót, który obracał się niepowstrzymanie. — Wiec powiedziałam do 
Lettie: „To twoja wielka szansa, kochana”. Wiem, że Hauru może ją nauczyć dwadzieścia razy więcej 
niż  ja...  bo  nie  wstydzę  się  przyznać,  że  Lettie  jest  znaczenie  bystrzejsza  ode  mnie  i  może  kiedyś 
dorównać Wiedźmie z Pustkowia, tylko w dobrym sensie. Lettie to miła dziewczyna i bardzo ją lubię. 
Gdyby  pani  Pentstemmon  jeszcze  uczyła,  oddałabym jej  Lettie już jutro.  Ale  przeszła  na  emeryturę. 
Więc  mówię:  „Lettie,  sam  czarnoksiężnik  Hauru  zaleca  się  do  ciebie.  Masz  okazję  odwzajemnić 
uczucie  i  zostać  jego  uczennicą.  We  dwoje  możecie  zajść  daleko”.  Myślę,  że  z  początku  Lettie  nie 
bardzo  się  paliła  do  tego  pomysłu,  ale  ostatnio jakby  zmiękła  i  dzisiaj  wszystko  idzie  doskonale. — 
Pani Fairfax zrobiła przerwę, żeby uśmiechnąć się dobrotliwie do Michaela. 

Sophie skorzystała ze sposobności i wskoczyła w kołowrót. 
— Ale ktoś mi mówił, że Lettie woli innego — odezwała się. 
—  Chciałaś  powiedzieć,  że  się  nad  nim  lituje  —  odparła  pani  Fairfax.  Zniżyła  głos.  —  To 

straszne  kalectwo  —  szepnęła  z  naciskiem  —  i  nie  można  tego  wymagać  od  dziewczyny.  Sama  go 
ż

ałuję... 

Sophie zdołała wtrącić zdumione: 
— Och? 
—...  ale  to  okropnie  silne  zaklęcie.  Bardzo  smutna  sprawa  —  ciągnęła  pani  Fairfax.  — 

Musiałam mu powiedzieć, że ktoś z moimi zdolnościami nie zdoła przełamać czaru rzuconego przez 
Wiedźmę z Pustkowia. Hauru dałby radę, ale on oczywiście nie może poprosić Hauru, prawda? 

background image

Michael,  który  wciąż  oglądał  się  nerwowo  w  obawie,  że  Hauru  wyjdzie  zza  domu  i  ich 

zobaczy, wsadził nogę w kołowrót i zatrzymał go siłą, mówiąc: 

— Musimy już iść. 
— Na pewno nie chcecie wstąpić i skosztować mojego miodu? — zmartwiła się pani Fairfax. 

— Używam go prawie do wszystkich zaklęć. — I znowu zaczęła opowiadać, tym razem o magicznych 
właściwościach miodu. 

Michael i Sophie z determinacją ruszyli ścieżką do furtki, a pani Fairfax deptała im po piętach, 

gadając  bez  przerwy  i  troskliwie  prostując  rośliny,  które  pies  przygniótł  podczas  ucieczki.  Sophie 
tymczasem  łamała  sobie  głowę,  jak  sprawdzić,  nie  denerwując  Michaela,  skąd  pani  Fairfax  wie,  że 
Lettie  to  Lettie.  Pani  Fairfax  przerwała  i  schyliła  się  z  trudem,  żeby  podnieść  wielki  łubin.  Sophie 
zaryzykowała. 

— Czy to nie moja siostrzenica Marta miała do pani przyjść? 
—  Niegrzeczne  dziewczynki!  —  Pani  Fairfax  uśmiechnęła się  i  pokręciła  głową,  wyłaniając 

się  spod  łubinu.  —  Jakbym  nie  rozpoznała  własnego  miodowego  zaklęcia!  Powiedziałam  wtedy: 
„Nikogo  nie  zatrzymuję  przemocą  i  zawsze  wolę  uczyć  kogoś,  kto  tego  chce.  Tylko  żadnego 
udawania”,  uprzedziłam.  „Zostajesz  jako  prawdziwa  ty  albo  wcale”.  I  wszystko  skończyło  się 
szczęśliwie, jak widać. Zresztą sami ją zapytacie. 

— Lepiej już pójdziemy – odparła Sophie. 
—  Musimy  wracać  —  dodał  Michael,  rzucając  kolejne  nerwowe  spojrzenie  w  stronę  sadu. 

Wyjął siedmiomilowe buty z żywopłotu i postawił jeden przed furtką dla Sophie. — Tym razem będę 
cię trzymał – zapowiedział. 

Pani Fairfax wychyliła się zza furtki, kiedy Sophie wkładała stopę do buta. 
—  Siedmiomilówki  —  stwierdziła.  —  Nie  widziałam  ich  od  lat,  uwierzycie?  Bardzo 

pożyteczne dla kogoś w naszym wieku, pani... ee... mnie samej by się przydały. Więc to po pani Lettie 
dziedziczy  magię,  tak?  Chociaż  nie  zawsze  czary  w  rodzinie  przechodzą  na  następne  pokolenie,  ale 
często... 

Michael chwycił Sophie za ramię i pociągnął. Oba buty opadły na ziemię i reszta przemowy 

pani Fairfax rozpłynęła się w szumie powietrza. Wiuu! W następnej chwili Michael musiał się zaprzeć 
nogami, żeby nie zderzyć się z zamkiem. Drzwi były otwarte. W środku Kalcyfer ryczał: 

— Drzwi do Porthaven! Ktoś się dobija, odkąd tylko wyszliście. 

 

Rozdział 9 

w którym Michael ma kłopoty z zaklęciem 

 
Za drzwiami stał kapitan, który w końcu przyszedł po swoje zaklęcie wiatru, niezbyt zadowolony, że 
musiał czekać. 

—  Jeśli  stracę  odpływ,  chłopcze  —  warknął  do  Michaela  —  porozmawiam  o  tobie  z 

czarnoksiężnikiem. Nie lubię leniuchów. 

Michael,  zdaniem  Sophie,  potraktował  go  o  wiele  za  uprzejmie,  ale  czuła  się  zbyt 

przygnębiona, żeby się wtrącać. Po wyjściu kapitana Michael zasiadł przy warsztacie i znowu głowił 
się nad zaklęciem. Sophie siedziała cicho i cerowała pończochy. Miała tylko jedną parę i tak się już 
przetarły, że porobiły się w nich wielkie dziury. Szara sukienka pobrudziła się i wystrzępiła. Sophie 
rozmyślała,  czy  odważy  się  wyciąć  najmniej  zaplamione  kawałki  zniszczonego  srebrno-błękitnego 
stroju Hauru, żeby uszyć sobie nową spódnicę. Ale się nie odważyła. 

— Sophie — odezwał się Michael, podnosząc głowę znad jedenastej stronicy notatek. — Ile 

masz siostrzenic? 

Sophie cały czas się bała, że Michael zacznie zadawać pytania. 
—  Kiedy  dojdziesz  do  mojego  wieku,  chłopcze,  sam  stracisz  rachubę  —  odparła.  — 

Wszystkie są takie podobne. Te dwie Lettie wyglądają dla mnie jak bliźniaczki. 

—  O  nie,  wcale  nie  —  zaprzeczył  Michael  ku  jej  zdumieniu.  —  Ta  siostrzenica  z  Górnej 

Fałdy nie jest taka ładna, jak moja Lettie. — Wyrwał jedenastą stronicę i zaczął studiować dwunastą. 
— Cieszę się, że Hauru nie zna mojej Lettie. — Wyrwał również dwunastą i wziął się do trzynastej. 
— Śmiać mi się chciało, kiedy pani Fairfax powiedziała, że poznała Hauru, a tobie? 

background image

—  Nie  –  odburknęła  Sophie.  Lettie  to  nie  robiło  różnicy.  Przypomniała  sobie  promienną, 

rozkochaną twarz siostry pod kwitnącą jabłonią. — Pewnie nie ma szans, żeby Hauru tym razem był 
naprawdę zakochany, co? — zapytała bez większej nadziei. 

Kalcyfer prychnął zielonymi iskrami do komina. 
— Bałem się, że tak pomyślisz — mruknął Michael. — Ale tylko się oszukujesz, tak jak pani 

Fairfax 

— Skąd wiesz? — zapytała Sophie. 
Kalcyfer i Michael wymienili spojrzenia. 
— Czy dzisiaj rano zapomniał spędzić co najmniej godzinę w łazience? — zagadnął Michael. 
—  Zmarnował  tam  dwie  gdziny,  nakładając  czary  na  twarz.  —  odparł  Kalcyfer.  —  Próżny 

głupiec! 

—  No  więc  widzisz  —  zwrócił  się  Michael  do  Sophie.  —  W  dniu,  kiedy  Hauru  o  tym 

zapomni, uwierzę w jego prawdziwe uczucie, ale nie wcześniej. 

Sophie wspomniała, jak Hauru klęczał na jednym kolanie w sadzie, upozowany w najbardziej 

korzystny  sposób,  i  zrozumiała,  że  mieli  rację.  Zapragnęła  pójść  do  łazienki  i  wylać  wszystkie 
upiększające  czarodziejskie  mikstury  do  ubikacji.  Ale  się  nie  odważyła.  Zamiast  tego  przyniosła  
srebrno-błękitny  strój  i  przez  resztę  dnia  wykrawała  z  niego  małe  niebieskie  trójkąty,  żeby  uszyć 
spódnicę. 

Michael  pocieszająco  poklepał  ją  po  ramieniu,  kiedy  podszedł  do  kominka,  żeby  rzucić 

Kalcyferowi wszystkie siedemnaście stron notatek. 

— Każdy w końcu się otrząśnie — powiedział. 
Do  tej  pory  stało  się  jasne,  że  Michael  ma  kłopoty  z  zaklęciem.  Przestał  notować  i  zdrapał  

trochę  sadzy  z  komina.  Kalcyfer  z  zaciekawieniem  wyciągnął  szyję.  Michael  wydobył  skurczony 
korzeń z torby wiszącej pod sufitem i włożył go do sadzy. Potem, po długim namyśle, przekręcił kołek 
niebieskim  do  dołu  i  wyszedł  do  Porthaven  na  dwadzieścia  minut.  Wrócił  z  dużą  spiralną  muszlą 
morską i dołączył ją do korzenia i sadzy. Potem wydzierał kolejne kartki z notatnika i też dokładał do 
kupki.  Umieścił  stertkę  przed  ludzką  czaszką  i  dmuchał  na  to,  aż  sadza  i  skrawki  papieru  wirowały 
nad stołem. 

— Jak myślisz, co on robi? — zapytał Sophie Kalcyfer. 
Michael  zaczął  rozcierać  wszystko  w  moździerzu,  włącznie  z  papierem,  od  czasu  do  czasu 

spoglądając wyczekująco na czaszkę. Nic się nie działo, więc wypróbował inne składniki ze słojów i z 
zawiniątek. 

—  Mam  wyrzuty  sumienia,  że  śledziłem  Hauru  —  oznajmił,  kiedy  już  utłukł  trzeci  zestaw 

składników  w  moździerzu.  —  Może  i  jest  niestały  wobec  kobiet,  ale  dla  mnie  zawsze  był  bardzo 
dobry. Wziął mnie do siebie, kiedy byłem zwykłym bezdomnym sierotą i siedziałem na jego progu w 
Porthaven. 

— Jak to się stało? — zapytała Sophie, wykrawając następny błękitny trójkąt. 
— Moja matka zmarła, a ojciec zatonął podczas sztormu — odpowiedział Michael. — I nikt 

mnie nie chciał. Musiałem się wynieść z domu, bo nie mogłem płacić czynszu. Próbowałem mieszkać 
na ulicach, ale ludzie przeganiali mnie ze swoich progów i z łodzi. W końcu mogłem pójść już tylko w 
takie miejsce, gdzie inni boją się zbliżać. Hauru właśnie założył skromny interes jako czarnoksiężnik 
Jenkins.  Ale  wszyscy  mówili,  że  w  domu  Hauru  są  diabły,  więc  przez  kilka  nocy  spałem  na  jego 
progu,  aż  któregoś  ranka  otworzył  drzwi,  żeby  wyjść  po  chleb,  a  ja  wpadłem  do  środka.  Więc 
powiedział,  że  mogę  zaczekać  w  domu,  aż  on  kupi  coś  do  jedzenia.  Wszedłem  i  zobaczyłem 
Kalcyfera. Zacząłem z nim rozmawiać, bo jeszcze nigdy nie spotkałem demona. 

—  O  czym  rozmawialiście?  —  zapytała  Sophie  zaciekawiona,  czy  Kalcyfer  prosił  także 

Michaela o pomoc w zerwaniu kontraktu. 

— Zwierzał mi się ze swoich kłopotów i kapał na mnie. Prawda? — powiedział Kalcyfer. — 

Jakoś nie przyszło mu do głowy, że ja też mogę mieć problemy. 

— A tam! Po prostu lubisz narzekać — odciął się Michael. — Byłeś dla mnie całkiem miły 

tamtego ranka, co chyba zrobiło wrażenie na Hauru. Ale wiesz, jaki on jest. Wcale mi nie powiedział, 
ż

e mogę zostać. Po prostu nie kazał mi odejść. Więc starałem się, żeby miał ze mnie jakiś pożytek, na 

przykład pilnowałem, żeby nie wydał wszystkiego, jak tylko dostanie pieniądze do ręki, i tak dalej. 

background image

Zaklęcie zrobiło wtedy pufff! I nastąpiła niewielka eksplozja. Michael wytarł sadze z ludzkiej 

czaszki,  westchnął  i  sięgnął  po  nowe  składniki.  Sophie  zaczęła  układać  niebieskie  trójkąty  wokół 
swoich stóp na podłodze. 

—  Na  samym  początku  popełniałem  mnóstwo  głupich  błędów  —  ciągnął  Michael.  –  Hauru 

przyjmował  to  bardzo  miło.  Teraz  już  chyba  się  poprawiłem.  I  myślę,  że  pomagam  przy  finansach. 
Hauru  kupuje  niezwykle  kosztowne  ubrania.  Mówi,  że  nikt  nie  zatrudni  czarnoksiężnika,  który 
wygląda, jakby nie potrafił zarobić na swoim rzemiośle. 

— Tylko dlatego, że lubi się stroić — zauważył Kalcyfer. Znacząco błysnął pomarańczowymi 

oczami na Sophie zajętą szyciem. 

— To ubranie było zniszczone — broniła się Sophie. 
— Nie chodzi tylko o ubrania — wtrącił Michael. — Pamiętasz, zeszłej zimy,  kiedy zostało 

nam  ostatnie  polano  dla  ciebie,  Hauru  kupił  czaszkę  i  tę  głupią  gitarę.  Porządnie  się  na  niego 
wściekłem. Powiedział, że ładnie wyglądają! 

— A co z drewnem dla Kalcyfera? — zapytała Sophie. 
— Hauru wyczarował trochę od kogoś, kto był mu winien pieniądze — wyjaśnił Michael. — 

Przynajmniej  tak  powiedział  i  mam  nadzieję,  że  mówił  prawdę.  I  jedliśmy  wodorosty.  Hauru 
twierdził, że są zdrowe. 

— Całkiem smaczne — mruknął Kalcyfer. — Suche i trzaskające. 
—  Nie  znoszę  ich  —  oświadczył  Michael,  wpatrując  się  niewidzącym  wzrokiem  w  miskę 

pełną  utłuczonych  substancji.  —  Sam  nie  wiem...  powinno  być  siedem  składników,  chyba  że  to 
siedem procesów, ale i tak spróbujmy w pentagramie 

Postawił  miskę  na  podłodze  i  kredą  narysował  wokół  niej  koślawą  pięcioramienną  gwiazdę. 

Proszek  wybuchnął  z  taką  siłą,  że  podmuch  cisnął  trójkąty  Sophie  do  kominka.  Michael  zaklął  i 
pospiesznie starł kredowe linie. 

— Sophie nie daję rady z tym zaklęciem — zawołał. — Mogłabyś mi trochę pomóc? 
Zupełnie  jakby  wnuczek  prosił  babcię  o  pomoc  przy  odrabianiu  lekcji,  pomyślała  Sophie, 

cierpliwie zbierając kawałki materiału i układając je z powrotem. 

— Zobaczymy — powiedziała ostrożnie. — Nie znam się na magii. 
Michael  skwapliwie  wcisnął  jej  do  ręki  kartkę  dziwnego,  lekko  błyszczącego  papieru. 

Zaklęcie  wydrukowano  dużymi  literami,  ale  lekko  rozmazanymi  i  szarawymi.  Wokół  wszystkich 
czterech krawędzi widniały rozmyte szare cienie, niczym odpływające chmury burzowe. 

— Powiedz, co o tym myślisz — poprosił Michael. 
Sophie przeczytała: 
 
— Ten, kto gwiazdę w locie schwyta, 
Sprawi dziecko mandragorze, 
Wie, skąd diabeł wziął kopyta 
Albo czemu gasną zorze, 
Umie słuchać Syren śpiewu, 
Strzec się zawistników gniewu  
Ten jedyny 
Zna krainy, 
Gdzie nie znajdzie fałsz gościny. 
Wyjaśnij, o czym to jest. 
Napisz sam drugą zwrotkę. 
 
Sophie zupełnie nie mogła się w tym połapać. Nie przypominało żadnego zaklęcia, z jakim się 

wcześniej  zetknęła.  Jeszcze  raz  przebrnęła  przez  tekst,  w  czym  wcale  nie  pomagał  Michael,  który 
zaglądał jej przez ramię i wyjaśnił gorliwie: 

—  Hauru  mi  powiedział,  że  zaawansowane  zaklęcia  z  reguły  zawierają  zagadki.  No  więc 

najpierw założyłem, że każda linijka to zagadka. Użyłem sadzy z iskierkami jako spadającej gwiazdy i 
morskiej muszli zamiast śpiewu syren. I pomyślałem, i pomyślałem, że ja też się liczę jako dziecko, 
więc  wyjąłem  korzeń  mandragory  i  wypisałem  z  kalendarza  wschody  i  zachody  słońca,  chociaż... 
może  z  tym  zrobiłem  błąd...  i  czy  nie  należy  dawać  powodów  do  zawiści?  Jeszcze  o  tym  nie 
pomyślałem... w każdym razie nic nie działa! 

background image

Sophie wzruszyła ramionami. 
— Dla mnie to wygląda jak lista rzeczy niemożliwych. 
Ale  Michael  się  nie  zgadzał.  Jeśli  te  rzeczy  były  niemożliwe,  zauważył  rozsądnie,  nikt  nie 

mógłby rzucić takiego zaklęcia. 

— Tak mi wstyd, że podglądałem Hauru — wyznał. — W ramach przeprosin chcę porządnie 

zrobić to zaklęcie. 

— No dobrze — powiedziała Sophie. — Zacznijmy od polecenia: „Wyjaśnij, o czym to jest”. 

Coś powinno drgnąć, skoro wyjaśnianie to część samego zaklęcia. 

Ale Michael z tym również się nie zgadzał. 
—  Nie  –  zaprzeczył.  —  To  taki  rodzaj  zaklęcia,  które  samo  się  odsłania  w  miarę 

wykonywania.  To  właśnie  znaczy  ostatnia  linijka.  Kiedy  napiszesz  drugą  połowę  wyjaśniającą,  co 
znaczy  zaklęcie,  wtedy  zadziała.  To  są  bardzo  zaawansowane  czary.  Musimy  najpierw  złamać 
pierwszą część. 

Sophie ponownie zgarnęła niebieskie trójkąty na kupkę. 
— Zapytajmy demona — zaproponowała. — Kalcyfer, kto...? 
Ale na to również Michael się nie zgodził. 
—  Cicho  bądź.  Myślę,  że  Kalcyfer  jest  częścią  zaklęcia.  Najpierw  przypuszczałem,  że 

chodziło o czaszkę, ale nie podziałało. 

— Sam to sobie rozwiązuj, skoro kręcisz nosem na wszystkie moje pomysły! — obraziła się 

Sophie. — Zresztą Kalcyfer chyba wie najlepiej, kto mu dał kopyta! 

Kalcyfer lekko się rozjarzył. 
— Nie mam żadnych kopyt! Jestem demonem, nie diabłem. — Skrył się pod stosem drewna, 

gdzie  trzeszczał  i  pomrukiwał:  —  Kupa  bzdur!  —  przez  cały  czas,  kiedy  Sophie  i  Michael 
dyskutowali o zaklęciu. 

Zagadka  całkowicie  wciągnęła  Sophie.  Zaintrygowana  schowała  swoje  niebieskie  trójkąty, 

przyniosła papier i pióro, i zaczęła robić notatki równie obszerne, jak przedtem Michael. Przez resztę 
dnia oboje siedzieli, wpatrując się w przestrzeń, obgryzali gęsie pióra i prześcigali się w pomysłach. 

Przeciętna strona notatek Sophie wyglądała tak:  
Czy  czosnek  odstrasza  zawiść?  Mogę  wyciąć  gwiazdę  z  papieru,  upuścić  i  schwytać.  Czy 

możemy powiedzieć Hauru? Hauru syreny spodobają się bardziej niż Kalcyferowi. Nie myśl, że Hauru 
nie zna fałszu. A Kalcyfer? Właściwie dlaczego gasną zorze? Czy to znaczy, ze ten zeschły korzeń ma 
wydać  owoce?  A  może  powinniśmy  go  zasadzić?  W  morskiej  muszli?  Wiele  zwierząt  ma  kopyta. 
Podkuć  konia  ząbkiem  czosnku?  Kraina  bez  fałszu?  Gościna  bez  fałszu?  Czy  Hauru  jest  diabłem? 
Akurat kiedy to napisała, Michael zapytał: 

— Czy te krainy są gdzieś daleko? I jak je poznać? Wystarczy mówić prawdę? 
— Zjedzmy kolację — zaproponowała Sophie. 
Przeżuwali chleb z serem, wciąż wpatrując się w przestrzeń 
Wreszcie Sophie powiedziała: 
—  Michael,  na  litość  boską,  dajmy  sobie  spokój  ze  zgadywaniem  i  zróbmy  dokładnie to, co 

tam napisano. Gdzie jest najlepsze miejsce, żeby schwytać gwiazdę w locie? Na wzgórzach? 

—  Bagna  w  Porthaven  są  bardziej  płaskie  —  zauważył  chłopiec.  —  Ale  czy  damy  radę? 

Spadające gwiazdy lecą strasznie szybko. 

— My też, w siedmiomilowych butach — odparła Sophie. 
Michael zerwał się z ulgą i radością. 
— Chyba znalazłaś rozwiązanie! — zawołał, szukając butów. — Chodź, spróbujemy. 
Tym  razem  Sophie  przezornie  zabrała  szal  i  laskę,  ponieważ  już  się  ściemniło.  Michael 

przekręcał kołek nad drzwiami niebieskim do dołu, kiedy wydarzyły się dwie dziwne rzeczy. Ludzka 
czaszka na warsztacie zaczęła szczękać zębami. A Kalcyfer buchnął płomieniem aż do komina. 

— Nie chodźcie nigdzie! — krzyknął. 
— Niedługo wrócimy — uspokoił go Michael. 
Wyszli na ulicę w Porthaven. Noc była jasna i pogodna. Zanim jednak dotarli do końca ulicy, 

Michael przypomniał sobie, że Sophie rano źle się czuła, i zaczął się martwić, czy  nocne powietrze jej 
nie zaszkodzi. Sophie ofuknęła go, żeby się nie wygłupiał. Dzielnie kuśtykała, podpierając się laską, 
aż zostawili za sobą oświetlone okna i zanurzyli się w rozległą, zimną, wilgotną ciemność. Mokradła 
pachniały błotem i solą. Z tyłu szemrało lśniące morze. Sophie bardziej wyczuwała niż widziała całe 

background image

hektary płaskich bagien, rozciągających się dookoła. Dostrzegała natomiast smugi nisko płożącej się 
niebieskawej  mgły  i  słabo  połyskujące  bagienne  stawy,  sięgające  aż  do  jasnej  linii,  gdzie  ziemia 
łączyła  się  z  niebem.  Niebo  wydawało  się  jeszcze  bardziej  ogromne.  Mleczna  Droga  wyglądała  jak 
pasmo  mgły,  która  uniosła  się  z  bagniska.  Przeświecały  przez  nią  migoczące  gwiazdy.  Michael  i 
Sophie stanęli, każde z jednym butem przed sobą na ziemi, i czekali, aż któraś gwiazda spadnie. 

Po  godzinie  Sophie  musiała  udawać,  że  wcale  nie  drży  z  zimna,  bo  Michael  tak  się  o  nią 

martwił. 

Po półgodzinie Michael stwierdził: 
—  Maj  to  nieodpowiednia  pora  roku.  Najlepszy  jest  sierpień  albo  listopad.  —  Jeszcze  pół 

godziny później zapytał zatroskanym głosem: — A co zrobimy z korzeniem mandragory? 

—  Załatwmy  najpierw  jedno,  zanim  zaczniemy  się  martwić  o  drugie  —  odparła  Sophie, 

zaciskając zęby, żeby nie dzwoniły z zimna. 

Jakiś czas później Michael powiedział: 
— Wracaj do domu, Sophie. W końcu to moje zaklęcie. 
Sophie  już  otworzyła  usta,  żeby  pochwalić  ten  znakomity  pomysł,  kiedy  jedna  z  gwiazd 

odpadła od firmamentu i śmignęła w dół jak biała błyskawica. 

— Jest! — wrzasnęła Sophie. 
Michael wepchnął nogę w but i wystartował. Sophie podparła się laską i wyruszyła sekundę 

później. Wiuu! Plask. Dalekie  mokradła, wszędzie tylko  mgła i pustka, i mętnie połyskujące kałuże. 
Sophie wbiła laskę w ziemię i zdołała stanąć bez ruchu. 

But  Michaela  był  czarną  plamą  tuż  obok.  Sam  Michael  z  chlupotem  szaleńczo  biegł  gdzieś 

dalej. 

Sophie  widziała  małą,  białą,  płomienną  kropkę,  opadającą  kilka  metrów  przed  ruchomym, 

niewyraźnym cieniem Michaela. Świetlisty punkt zniżał się teraz powoli i wyglądało na to, że Michael 
go złapie. 

Sophie wyciągnęła stopę z buta. 
— Dalej, lasko! — zaskrzeczała. — Zabierz mnie tam! 
I  popędziła  co  sił  w  starych  nogach.  Przeskakiwała  kępki  trawy  i  brnęła  przez  kałuże,  nie 

odrywając oczu od białego światełka. 

Zanim  dotarła  na  miejsce,  Michael  kocimi  krokami  skradał  się  do  gwiazdy,  wyciągając 

ramiona,  żeby  ją  złapać.  Sophie  widziała  jego  sylwetkę  odcinającą  się  na  tle  gwiezdnego  blasku. 
Gwiazda  unosiła  się  na  wysokości  rąk  Michaela,  ledwie  parę  kroków  dalej.  Oglądała  się  na  niego 
nerwowo. Dziwne! — pomyślała Sophie. Gwiazda stworzona była ze światła, a jednak miała wielkie, 
płochliwe oczy, zerkające trwożnie z małej, trójkątnej twarzyczki. Nadejście Sophie jeszcze bardziej 
przestraszyło gwiazdę. Wykonała rozpaczliwy podskok i krzyknęła ostrym, piskliwym głosem: 

— O co chodzi? Czego chcecie? 
Sophie chciała powiedzieć do Michaela: „Przestań... ona się boi!”, ale zabrakło jej tchu. 
— Ja tylko chcę cię złapać — wyjaśnił Michael. — Nie zrobię ci krzywdy. 
— Nie! Nie! — zapiszczała rozpaczliwie gwiazda. — Tak nie wolno! Ja muszę umrzeć! 
— Ale ja cię uratuję, jeśli pozwolisz się złapać — łagodnie przekonywał Michael. 
— Nie! — wrzasnęła gwiazda. — Wolę umrzeć! 
Odleciała  od  wyciągniętych  palców  chłopca.  Michael  rzucił  się  za  nią,  ale  go  wyprzedziła.  

Zanurkowała do najbliższej kałuży i czarna woda na ułamek sekundy rozjarzyła się białym blaskiem. 
Potem rozległ się krótki, zamierający syk. Kiedy Sophie tam dokuśtykała, Michael stał i patrzył, jak 
ostatnie błyski gasną na małej okrągłej bryłce, zanurzonej w ciemnej wodzie. 

— Smutne – powiedziała Sophie. 
Michael westchnął. 
— Tak. Trochę jej współczułem. Wracajmy do domu. Mam dość tego zaklęcia. 
Dwadzieścia  minut  zabrało  im  odszukanie  butów.  Sophie  uważała  za  cud,  że  w  ogóle  je 

znaleźli.  

— Wiesz – powiedział Michael, kiedy wlekli się markotnie przez ciemne uliczki Porthaven — 

ja chyba nigdy nie opanuję tego zaklęcia. Dla mnie jest za bardzo zaawansowane. Będę musiał zapytać 
Hauru. Nie lubię się poddawać, ale teraz przynajmniej mogę z nim rozsądnie rozmawiać, odkąd Lettie 
Kapeluszniczka mu uległa. 

Sophie wcale to nie pocieszyło. 

background image

 

Rozdział 10 

w którym Kalcyfer obiecuje Sophie wskazówkę 

 

Hauru wrócił pod nieobecność Sophie i Michaela. Wyszedł z łazienki, kiedy Sophie smażyła 

ś

niadanie  na  Kalcyferze.  Usiadł  z  wdziękiem  w  fotelu,  wymuskany,  wystrojony  i  pachnący 

kapryfolium. 

—  Kochana  Sophie  —  powiedział.  —  Zawsze  zajęta.  Napracowałaś  się  wczoraj  pomimo 

moich  rad,  co?  Dlaczego  zrobiłaś  szachownicę  z  mojego  najlepszego  ubrania?  Tak  tylko  pytam  z 
ż

yczliwości. 

— Przedwczoraj upaprałeś go galaretą — wyjaśniła Sophie. — Chciałam go przerobić. 
—  Ja  to  mogę  załatwić  —    oświadczył  Hauru.  —  Przecież  ci  pokazywałem.  Zrobię  też  dla 

ciebie parę siedmiomilowych butów, musisz mi tylko podać swój rozmiar. Coś praktycznego, najlepiej 
z brązowej cielęcej skóry. Zadziwiające, że można robić pięciokilometrowe kroki i wciąż wdeptywać 
w krowie placki. 

—  Pewnie  znajdziesz  na  nich  także  błoto  z  bagien  —  burknęła  Sophie.  —  Osoba  w  moim 

wieku potrzebuje dużo ruchu. 

—  Więc  wczoraj  miałaś  bardzo  pracowity  dzień  —  ciągnął  Hauru.  —  Wiesz,  kiedy 

oderwałem  na  moment  wzrok  od  ślicznej  twarzy  Lettie,  przysiągłbym,  że  widziałem  twój  długi  nos 
wystawiony zza węgła. 

— Pani Fairfax to przyjaciółka rodziny od— parła Sophie. — Skąd mogłam wiedzieć, że też 

tam będziesz? 

—  Instynkt  ci  podpowiedział,  ot  co  —  oświadczył  Hauru.  —  Nic  się  przed  tobą  nie  ukryje. 

Gdybym  zalecał  się  do  dziewczyny,  która  mieszka  na  górze  lodowej  pośrodku  oceanu,  prędzej  czy 
później... raczej prędzej... zobaczyłbym, jak przelatujesz tamtędy na miotle. Właściwie bardzo bym się 
zdziwił, gdybym cię nie zobaczył. 

—  A  co,  wyjeżdżasz  dzisiaj  na  lodowiec?  —  odgryzła  się  Sophie.  —  Sądząc  z  wczorajszej 

miny Lettie, nic cię już tutaj nie trzyma! 

— Źle mnie oceniasz, Sophie — odparł Hauru tonem głębokiej urazy. 
Sophie  obejrzała  się  podejrzliwie.  Profil  czarnoksiężnika,  ozdobiony  czerwonym  klejnotem 

dyndającym w uchu, wyglądał smutno i szlachetnie. 

— Długie lata miną, zanim opuszczę Lettie — oznajmił Hauru. — Ale owszem, dzisiaj znowu 

wybieram się do Króla. Zadowolona, pani Wścibska? 

Sophie  nie  bardzo  mu  wierzyła,  chociaż  rzeczywiście  po  śniadaniu  wyszedł  do  Kingsburry, 

pod  kołkiem  przekręconym  czerwonym  w  dół.  Wcześniej  opędził  się  niecierpliwym  gestem  od 
Michaela, który chciał się go poradzić w sprawie nieszczęsnego zaklęcia. Michael, skoro nie miał nic 
do roboty, również wyszedł. Oznajmił, że wybiera się do Cesariego. 

Sophie  została  sama.  Nadal  nie  wierzyła  w  to,  co  Hauru  powiedział  o  Lettie,  ale  już  raz 

pomyliła się co do niego. Zresztą polegała tylko na opinii Michaela i Kalcyfera. Gnębiona wyrzutami 
sumienia pozbierała wszystkie małe niebieskie trójkąciki materiału i zaczęła je wszywać z powrotem 
w srebrną sieć rybacką, bo tylko tyle zostało z ubrania. 

Kiedy ktoś zastukał do drzwi, wzdrygnęła się gwałtownie na myśl, że to znowu strach na 

wróble. 

—  Drzwi  do  Porthaven  —  oznajmił  Kalcyfer,  wykrzywiając  się  do  niej  w  purpurowym 

uśmiechu. 

Sophie  odetchnęła.  Pokuśtykała  do  drzwi  i  przekręciła  kołek  niebieskim  do  dołu.  Przed 

domem stał koń zaprzężony do furmanki. Pięćdziesięcioletni mężczyzna, który nim powoził, pragnął 
wiedzieć, czy pani Wiedźma ma coś, żeby powstrzymać zwierzaka od ustawicznego gubienia podków. 

— Zobaczymy — powiedziała Sophie i poczłapała do kominka. — Co robić? — szepnęła. 
—  Żółty  proszek,  czwarty  słoik  na  drugiej  półce  od  góry  —  odszepnął  Kalcyfer.  —  Te 

zaklęcia to głównie wiara. Zrób pewną siebie minę, kiedy mu to dasz. 

Sophie  nasypała  żółtego  proszku  na  papierek,  jak  to  robił  Michael,  zręcznie  zawinęła 

paczuszkę i zaniosła do drzwi. 

— Proszę bardzo, mój chłopcze — powiedziała. — To przytrzyma podkowy mocniej niż setka 

background image

gwoździ.  Słyszysz  mnie,  koniu?  Przez  następny  rok  nie  potrzebujesz  kowala.  Należy  się  grosz, 
dziękuję. 

Przez  cały  dzień  panował  ruch  w  interesie.  Sophie  musiała  odłożyć  szycie  i  sprzedawać,  z 

pomocą Kalcyfera, czar na przepchanie rur ściekowych, drugi na sprowadzenie kóz i coś na warzenie 
dobrego  piwa.  Kłopotliwy  okazał  się  tylko  klient,  który  zastukał  do  drzwi  w  Kingsburry.  Sophie 
otworzyła czerwonym w dół i zobaczyła bogato odzianego chłopca, niewiele starszego od Michaela, 
bladego i spoconego, który załamywał ręce na progu. 

— Pani Czarodziejko, na litość! — zawołał. — Jutro o świtaniu muszę odbyć pojedynek. Daj 

mi coś, żebym na pewno zwyciężył. Zapłacę każdą sumę! 

Sophie  obejrzała  się  przez  ramię  na  Kalcyfera,  który  odpowiedział  jej  grymasem 

oznaczającym, że nie mają takiego gotowego czaru. 

— To nieuczciwe — powiedziała surowo do chłopca. — Poza tym pojedynki są złe. 
— Więc daj mi tylko coś, żebym miał równe szanse! — jęknął rozpaczliwie przybysz. 
Sophie  popatrzyła  na  niego.  Był  niewysoki  i  wyraźnie  przerażony.  Miał  ten  beznadziejny 

wyraz twarzy kogoś, kto zawsze przegrywa. 

— Zobaczę, co się da zrobić — zmiękła Sophie. 
Pokuśtykała  do  półek  i  przepatrzyła  słoiki.  Najbardziej  pasował  czerwony,  z  napisem 

CAYENNE. Sophie nasypała szczodrą porcję na kwadrat papieru. Obok postawiła ludzką czaszkę. 

— Ty musisz o tym wiedzieć więcej ode mnie — mruknęła do niej. 
Młody  człowiek  niespokojnie  kręcił  się  przy  drzwiach.  Sophie  wzięła  nóż  i  udawała,  że 

wykonuje mistyczne passy nad kupką pieprzu. 

— Masz zapewnić uczciwą walkę — wymamrotała. — Uczciwa walka. Zrozumiano? 
Zwinęła papierek i pokuśtykała do drzwi. 
— Rzuć to w powietrze, kiedy rozpocznie się pojedynek — poradziła wątłemu młodemu 

człowiekowi. — To da ci równe szanse z przeciwnikiem. Potem tylko od ciebie będzie zależało, czy 
zwyciężysz. 

Chłopczyna z wdzięczności chciał wcisnąć Sophie sztukę złota. Sophie odmówiła, więc dał jej 

dwa grosze i odszedł, pogwizdując wesoło. 

—  Czuję  się  jak  oszustka  —  wyznała  Sophie,  chowając  pieniądze  pod  obramowaniem 

kominka. — Ale chciałabym zobaczyć ten pojedynek! 

— Ja też! — zarechotał Kalcyfer. — Kiedy mnie uwolnisz, żebym mógł oglądać takie rzeczy? 
— Jak dostanę wskazówkę co do kontraktu — odparła. 
— Może jeszcze dzisiaj dostaniesz — obiecał Kalcyfer. 
Michael  zjawił  się  późnym  popołudniem.  Rozejrzał  się  niespokojnie,  żeby  sprawdzić,  czy 

Hauru  nie  wrócił  do  domu  pierwszy.  Potem  usiadł  przy  warsztacie  i  podśpiewując  wesoło,  rozłożył 
przybory, żeby wyglądało tak, jakby ciężko pracował 

—  Zazdroszczę  ci,  że  możesz  tak  łatwo  przejść  całą  drogę  —  powiedziała  Sophie, 

przyszywając błękitny trójkąt do srebrnego galonu. — Co słychać u Ma... mojej siostrzenicy? Michael 
chętnie porzucił warsztat i usiadł na stołku przy kominku, żeby opowiedzieć Sophie, jak spędził dzień. 
Potem  zapytał,  co  ona  porabiała.  W  rezultacie,  kiedy  Hauru  otworzył  drzwi  ramieniem,  dźwigając 
naręcze  paczek,  Michael  nawet  nie  udawał,  że  pracuje.  Kołysał  się  na  stołku,  zaśmiewając  z 
pojedynkowego zaklęcia. 

Hauru oparł się plecami o drzwi, żeby je zamknąć, i przybrał tragiczną pozę. 
—  A  to  dobre!  —    zawołał.  —  Haruję  na  was  przez  cały  dzień,  a  nikt,  nawet  Kalcyfer,  nie 

raczy nawet powiedzieć: „Cześć!” 

Michael zerwał się z miną winowajcy, a Kalcyfer burknął: 
— Ja nigdy nie mówię „Cześć”. 
— Coś się stało? — zapytała Sophie. 
— Tak już lepiej — stwierdził Hauru. — Niektórzy z was udają, że dopiero mnie zauważyli. 

Jakto miło, że pytasz, Sophie. Owszem, coś się stało. Król oficjalnie poprosił mnie, żebym odnalazł 
jego brata... wyraźnie sugerując, że przydałoby się też zniszczyć Wiedźmę z Pustkowia... a wy sobie 
spokojnie siedzicie! 

Hauru był w takim nastroju, że w każdej chwili mógł chlusnąć zielonym śluzem. Sophie 

pospiesznie odłożyła szycie. 

— Zrobię gorące grzanki z masłem — zaproponowała. 

background image

— Tylko na tyle cię stać w obliczu tragedii? — prychnął Hauru. — Grzanki z masłem! Nie, 

nie  wstawaj.  Przyszedłem  tutaj  obładowany  sprawunkami  dla  ciebie,  więc  możesz  przynajmniej 
okazać  uprzejme  zainteresowanie.  Masz.  —  Rzucił  jej  na  kolana  stos  paczek,  a  jedną  podał 
Michaelowi. 

Zdumiona  Sophie  odwinęła  pakunki:  kilka  par  jedwabnych  pończoch,  dwie  eleganckie 

batystowe halki z falbankami, koronkami i satynowymi wstawkami; pantofle z gołębioszarego zamszu 
z  elastycznymi  bokami;  koronkowy  szal;  i  suknia  z  szarej  jedwabnej  mory,  wykończona  koronką 
pasującą do szala. Sophie spojrzała na wszystko fachowym okiem i aż ją zatkało. Sama koronka była 
warta fortunę. Z zachwytem pogładziła jedwab sukni. 

Michael rozpakował piękne nowe aksamitne ubranie. 
— Chyba wydałeś wszystko co do grosza z jedwabnej sakiewki! — burknął bez cienia   

wdzięczności. — Wcale tego nie potrzebuję. To tobie przydałoby się nowe ubranie. 

Hauru zahaczył butem o strzępy srebrno-błękitnego odzienia i podniósł je wymownie. Sophie 

ciężko pracowała, ale ono nadal składało się głównie z dziur. 

— Z natury jestem bezinteresowny — westchnął. — Ale nie mogę wysłać ciebie i Sophie w 

łachmanach, żebyście mnie oczernili przed Królem. Gotów pomyśleć, że nie dbam o moją starą matkę. 
No jak, Sophie? Pantofle pasują? 

Sophie przerwała głaskanie nowych rzeczy. 
— Jesteś taki hojny, czy po prostu tchórzliwy? — zapytała. — Bardzo ci dziękuję i nie zrobię 

tego. 

—  Co  za  niewdzięczność!  —  wykrzyknął  Hauru,  wznosząc  ramiona.  —  Niech  znowu 

popłynie zielony śluz! A potem przeniosę zamek tysiąc kilometrów dalej i nigdy już nie zobaczę mojej 
ś

licznej Lettie! 

Michael spojrzał błagalnie na Sophie, ale ona spiorunowała go wzrokiem. Sama rozumiała, że 

szczęście obu sióstr zależy od jej zgody na wizytę u Króla. Zielony śluz czekał w rezerwie. 

—  Jeszcze  mnie  o  nic  nie  poprosiłeś  –  zwróciła  uwagę  czarnoksiężnikowi.  —  Tylko 

powiedziałeś, że pójdę. 

Hauru się uśmiechnął. 
— I pójdziesz, prawda? 
— No dobrze. Kiedy? — zapytała Sophie. 
— Jutro po południu — odparł Hauru. — Michael będzie twoim lokajem. Król cię oczekuje. 
Usiadł  na  stołku  i  zaczął  wyjaśniać  bardzo  spokojnie  i  logicznie,  co  Sophie  ma  powiedzieć 

Królowi.  Teraz,  kiedy  postawił  na  swoim,  całkowicie  znikła  groźba  zielonego  śluzu.  Sophie  miała 
ochotę dać Hauru klapsa. 

— Masz do wypełnienia bardzo delikatne zadanie — mówil Hauru. — Chcę, żeby Król dalej 

zlecał  mi  wykonywanie  zaklęć,  ale  nie  powierzał  mi  niczego  takiego jak  szukanie  brata. Musisz  mu 
opowiedzieć, jak rozgniewałem Wiedźmę z Pustkowia i jakim jestem dobrym synem, ale właściwie do 
niczego się nie nadaję. 

Wyjaśniał  dalej  ze  szczegółami.  Sophie  splotła  ręce  na  paczkach  i  próbowała  wszystko 

zapamiętać. Nie mogła jednak odpędzić myśli, że na miejscu Króla nie miałaby pojęcia, o co chodzi 
staruszce! 

Michael  tymczasem  wisiał  nad  głową  Hauru  i  usiłował  go  zapytać  o  kłopotliwe  zaklęcie. 

Hauru wciąż wymyślał nowe, subtelne szczegóły do przekazania Królowi i opędzał się od ucznia. 

—  Nie  teraz,  Michaelu.  I  przyszło  mi  do  głowy,  Sophie,  że  chyba  powinnaś  najpierw 

poćwiczyć,  żeby  z  nerwów  nie  zrobiło  ci  się  słabo  w  połowie  audiencji.  Później,  Michael.  Więc 
załatwiłem ci wizytę u mojej dawnej nauczycielki, pani Pentstemmon. To wielka dama. Pod pewnymi 
względami bardziej wielkopańska od Króla. U niej oswoisz się z tymi rzeczami, zanim pójdziesz do 
Pałacu. 

Sophie zaczęła już żałować, że się zgodziła. Odetchnęła z ulgą, kiedy Hauru w końcu 

odwrócił się do Michaela. 

— No dobrze. Teraz twoja kolej. O co chodzi? 
Chłopiec  machnął  błyszczącą  szarą  kartką  i  wyjaśnił  pospiesznie,  z  nieszczęśliwą  miną,  że 

zaklęcie okazało się za trudne. 

Hauru wysłuchał go lekko ubawiony i wziął kartkę. 

background image

—  No  więc  w  czym  problem?  —  Rozłożył  papier  i  spojrzał.  Jedna  brew  podjechała  mu  do 

góry. 

— Raz próbowałem to rozwiązać jak zagadkę, a potem potraktować dosłownie — tłumaczył   

Michael. — Ale Sophie i ja nie mogliśmy schwytać gwiazdy w locie... 

—  Na  bogów!  —  wykrzyknął  Hauru.  Przygryzł  sobie  wargę,  żeby  się  powstrzymać  od 

ś

miechu. — Ależ Michaelu, to zaklęcie nie jest dla ciebie. Gdzie to znalazłeś? 

— Na warsztacie, w kupce rzeczy, które Sophie położyła obok czaszki — odparł Michael. — 

To było jedyne nowe zaklęcie, więc myślałem... 

Hauru zerwał się i pogrzebał wśród przedmiotów leżących na warsztacie. 
—  Sophie  znowu  atakuje  —  mruknął,  rozrzucając  rzeczy  na  prawo  i  lewo.  —  Mogłem  się 

domyślić!  Nie,  tamtego  zaklęcia  tutaj  nie  ma.  —  Z  namysłem  postukał  w  lśniącą  brązową  kopułę 
czaszki.  —  To  twoja  sprawka,  przyjacielu?  Zdaje  mi  się,  że  stamtąd  pochodzisz.  Gitara  na  pewno. 
Hm... droga Sophie... 

— Co? — przestraszyła się Sophie. 
—  Wścibska,  głupia,  nieposłuszna  starucha  —  stwierdził  Hauru.  —  Czy  słusznie  się 

domyślam, że przekręciłaś kołek czarnym w dół i wystawiłaś długi nos za drzwi? 

— Tylko palec — odparła Sophie z godnością. 
—  Ale  otworzyłaś  drzwi  —  ciągnął  Hauru.  —  Ta  rzecz,  którą  Michael  uznał  za  zaklęcie, 

widocznie  dostała  się  do  środka.  Czy  żadnemu  z  was  nie  przyszło  do  głowy,  że  to  nie  wygląda  jak 
zwykłe zaklęcie? 

— Zaklęcia często wyglądają niezwykle — bronił się Michael. — A co to jest? 
Hauru parsknął śmiechem. 
—  Wyjaśnij  tekst.  Napisz  drugą  zwrotkę!  O  rany!  —  zawołał  i  pobiegł  na  górę.  —  Pokażę 

wam! — krzyknął, tupiąc butami na schodach. 

— Chyba wczoraj w nocy niepotrzebnie traciliśmy czas na bagnach — powiedziała Sophie. 
Michael przytaknął ponuro. Widziała, że czuł się głupio. 
— To moja wina – dodała. — Otworzyłam drzwi. 
— Co tam było? — zapytał Michael z wielką ciekawością. 
Ale właśnie wtedy Hauru zbiegł po schodach. 
—  Jednak  nie  mam  tej  książki  —  oznajmił  z  wyraźną  irytacją.  —  Michaelu,  czy  dobrze 

usłyszałem, że próbowałeś schwytać gwiazdę w locie? 

— Tak, ale ona okropnie się bała, wpadła do kałuży i utonęła — wyznał chłopiec. 
— Całe szczęście! — oświadczył Hauru. 
— To było bardzo smutne — odezwała się Sophie. 
— Smutne, powiadasz? — rzucił Hauru, coraz bardziej rozzłoszczony. — To był twój pomysł, 

prawda?  Na  pewno!  Już  widzę,  jak  skaczesz  po  bagnach  i  go  zachęcasz!  Powiem  ci  tyle,  że  to 
największa  głupota,  jaką  popełnił  w  życiu.  Gdyby  udało  mu  się  złapać  tę  gwiazdę,  dopiero  by  było 
smutno! A ty... 

Kalcyfer sennie zamigotał w kominie. 
— O co tyle hałasu? — zapytał. — Przecież sam jedną złapałeś, nie? 
—  Tak,  i  ...  —  zaczął  Hauru,  kierując  na  demona  wściekłe  spojrzenie  szklistych  oczu. 

Opanował się jednak i odwrócił do Michaela. — Przyrzeknij, że nigdy więcej nie spróbujesz chwytać 
gwiazd. 

— Przyrzekam — zgodził się chętnie Michael. — Więc co to za pismo, skoro nie zaklęcie? 
Hauru spojrzał na szarą kartkę, którą trzymał w ręku. 
— Nazywa się Pieśń... i pewnie tym właśnie jest. Ale nie ma jej tutaj całej, a ja nie pamiętam 

reszty.  —  Zamarł,  jakby  tknięty  jakąś  myślą,  która  wyraźnie  go  zaniepokoiła.  —  Następna  zwrotka 
chyba jest ważna — powiedział. — Lepiej zabiorę to z powrotem i sprawdzę... — Podszedł do drzwi i 
przekręcił czarnym na dół. Potem obejrzał się na Sophie i Michaela, którzy oczywiście wpatrywali się 
w kołek. — No dobrze — powiedział. — Wiem, że Sophie jakoś się tam wciśnie, jeśli ją zostawię, co 
będzie niesprawiedliwe wobec Michaela. Chodźcie oboje, żebym przynajmniej miał was na oku. 

Otworzył  drzwi  i  wszedł  w  nicość.  Michael  rzucił  się  za  nim,  przewracając  stołek.  Sophie 

również się zerwała. Paczki posypały się na podłogę przed kominkiem. 

— Pilnuj, żeby żadna iskierka na to nie spadła! — ostrzegła pospiesznie Kalcyfera. 

background image

— Jeśli obiecasz, że mi powiesz, co tam jest — odparł demon. — Przy okazji, dostałaś swoją 

wskazówkę. 

— O, tak? — Sophie za bardzo się spieszyła, żeby zwrócić na to uwagę. 

 

Rozdział 11 

w którym Hauru wyrusza do dziwnego kraju w poszukiwaniu zaklęcia 

 

Nicość  miała  najwyżej  trzy  centymetry  grubości.  Za  nią  w  szarym,  siąpiącym  deszczu 

cementowa ścieżka prowadziła do ogrodowej bramy. Dalej zaczynała się płaska, ubita droga, wzdłuż 
której po obu stronach stały domy. Sophie obejrzała się za siebie, lekko drżąc na deszczu, i odkryła, ze 
zamek zmienił się w dom z żółtej cegły, z dużymi oknami. Tak jak wszystkie inne domy, był nowy i 
kanciasty, z oszklonymi frontowymi drzwiami. Nikt nie kręcił się między budynkami, może z powodu 
mżawki, ale Sophie miała wrażenie, że znajdowali się na skraju miasta. 

— Kiedy skończysz węszyć?! — zawołał do niej Hauru. 
Szkarłatno-szary  strój  czarnoksiężnika  pociemniał  od  wilgoci.  W  ręku  Hauru  trzymał  pęk 

dziwnych  kluczy,  płaskich  i  żółtych,  jakby  pasujących  do  domów.  Kiedy  Sophie  podeszła,  Hauru 
powiedział: 

— Musimy się ubrać odpowiednio do tego miejsca. 
Wytworny strój rozmazał się na chwilę, jakby deszcz nagle zmienił się we mgłę. Potem znowu 

zrobił się wyraźny, wciąż szkarłatny i szary, ale całkiem inaczej skrojony. Znikły zwisające rękawy, 
ubranie wyglądało na wytarte i znoszone. Kurtka Michaela zmieniła się w watowany kubrak do pasa. 
Chłopiec podniósł stopę w płóciennym bucie i spojrzał na ciasne, niebieskie rury, opinające jego nogi. 

— Ledwie mogę zgiąć kolana — poskarżył się. 
— Przywykniesz — pocieszył go Hauru. — Chodź, Sophie. 
Ku jej zdumieniu, Hauru ruszył z powrotem ogrodową ścieżką do żółtego domu. Na plecach 

workowatej kurtki miał wypisane tajemnicze słowa: WALIA RUGBY. Michael poszedł za mistrzem 
sztywnym krokiem z powodu rur na nogach. 

Sophie  spojrzała  na  siebie  i  zobaczyła  dwa  razy  więcej  chudych  nóg  widocznych  nad 

koślawymi  pantoflami.  Poza  tym  niewiele  się  zmieniła.  Hauru  jednym  z  kluczy  otworzył  drzwi  z 
falistego  szkła.  Obok  drzwi  na  łańcuchach  wisiała  drewniana  tabliczka.  RIVENDELL,  przeczytała 
Sophie,  zanim  Hauru  wepchnął  ją  do  schludnego,  lśniącego  holu.  W  domu  chyba  byli  ludzie.  Zza 
najbliższych  drzwi  dobiegały  podniesione  głosy.  Jak  się  za  chwilę  okazało  wydobywały  się  z 
magicznych kolorowych obrazów, poruszających się na przedniej ścianie dużej kwadratowej skrzyni. 

—  Howell!  —  wykrzyknęła  kobieta,  która  siedziała  tam  z  robótką  na  drutach.  Przerwała 

pracę, jakby zirytowana, ale zanim zdążyła się podnieść, mała dziewczynka, która oglądała magiczne 
obrazy bardzo poważnie z brodą wspartą na piąstkach, zerwała się i rzuciła na Hauru. 

— Wujek Howell! — pisnęła i wskoczyła na niego. 
— Mari! — wykrzyknął Hauru. —  Jak się masz, cariad? Byłaś grzeczna? 
Potem on i dziewczynka przeszli na obcy język, szybki i głośny. Sophie widziała, że łączyło 

ich  gorące  uczucie.  Zastanawiała  się  nad  językiem.  Brzmiał  podobnie  jak  niemądra  piosenka 
Kalcyfera  o  rondlu,  ale  nie  miała  pewności.  Pomiędzy  potokami  cudzoziemskiej  paplaniny  Hauru 
zdołał wtrącić niczym brzuchomówca: 

— To jest moja siostrzenica Mari i moja siostra, Megan Parry. Megan, to Michael i Sophie... 

eee... 

— Kapeluszniczka – przedstawiła się Sophie. 
Megan  podała  im  rękę  powściągliwie  i  trochę  niechętnie.  Była  starsza  od  Hauru,  ale  bardzo 

podobna,  z  taką  samą  długą,  kanciastą  twarzą,  ale  oczy  miała  niebieskie  i  zatroskane,  a  włosy 
ciemniejsze. 

—  Cicho,  Mari!  —  rozkazała  tonem,  który  uciął  jak  nożem  cudzoziemską  paplaninę.  — 

Howell, długo zostaniesz? 

— Wpadłem tylko na chwilę — odparł Hauru, stawiając Mari na podłodze. 
— Garetha jeszcze nie ma — oznajmiła Megan znacząco. 
—  Jaka  szkoda!  Nie  możemy  zostać  —  powiedział  Hauru  z  serdecznym,  fałszywym 

uśmiechem.  —  Pomyślałem  tylko,  że  przedstawię  ci  moich  przyjaciół.  I  chciałbym  zadać  jedno 
pytanie, może trochę głupie. Czy Neil przypadkiem nie zgubił ostatnio pracy domowej z angielskiego? 

background image

— A to ci dopiero! — zawołała Megan. — Wszędzie jej szukał w zeszły czwartek. Ma nową 

nauczycielkę angielskiego, bardzo wymagającą, nie tylko pod względem ortografii. Krótko ich trzyma 
i  pilnuje,  żeby  oddawali  prace  w  terminie.  Trochę  dyscypliny  nie  zaszkodzi  temu  leniowi!  Więc  w 
czwartek Neil przewrócił cały dom do góry nogami i znalazł tylko jakieś dziwaczne stare pismo... 

— Ach — powiedział Hauru. — I co z nim zrobił? 
—  Kazałam  mu  je  oddać  pannie  Angorian.  Nauczycielce  —  wyjaśniła  Megan.  —  Żeby 

pokazać, że przynajmniej próbował. 

— I oddał? — zapytał Hauru. 
—  Skąd  mam  wiedzieć?  Zapytaj  Neila.  Jest  we  frontowym  pokoju  z  tą  swoją  maszyną  — 

odparła kobieta. — Ale nie wyciągniesz z niego nic sensownego. 

— Chodźcie — powiedział Hauru do Michaela i Sophie, którzy rozglądali się po błyszczącym, 

brązowo-pomarańczowym pokoju. 

Wziął Mari za rękę i zaprowadził wszystkich po schodach na górę. Nawet na stopniach leżał 

dywanik  w  zielono-różowy  wzór,  więc cała  procesja z  Hauru  na czele prawie  bezszelestnie przeszła 
przez  różowo-zielony  korytarz  i  wkroczyła  do  pokoju  z  żółto-niebieskim  dywanem.  Sophie  jednak 
podejrzewała,  że  dwaj  chłopcy  pochyleni  nad  rozmaitymi  magicznymi  pudełkami  na  wielkim  stole 
pod  oknem  nie  podnieśliby  wzroku  nawet  wtedy,  gdyby  do  pokoju  wmaszerowała  orkiestra  dęta. 
Główna magiczna skrzynka miała z przodu szkło jak ta na dole, ale pokazywała tylko słowa i wykresy 
zamiast  obrazków.  Ze  wszystkich  skrzynek  wyrastały  długie  białe  łodygi,  które  chyba  zapuściły 
korzenie w ścianie po drugiej stronie pokoju. 

— Neil! — odezwał się Hauru. 
— Nie przeszkadzaj! — rzucił jeden z chłopców. — On straci życie. 
Sophie  i  Michael  odruchowo  cofnęli  się  do  drzwi,  żeby  nikogo  nie  narażać,  ale  Hauru,  bez   

ż

adnych skrupułów gotów zabić siostrzeńca, podszedł do ściany i wyrwał łodygi z korzeniami. Obraz 

na skrzynce znikł. Obaj chłopcy wymówili słowa, których chyba nawet Marta nie znała. Potem jeden z 
nich obrócił się, krzycząc: 

— Mari! Pożałujesz tego! 
— Teraz to nie ja! — odkrzyknęła Mari. 
Neil odwrócił się jeszcze bardziej i spojrzał oskarżycielsko na Hauru. 
— Siema, Neil — powiedział przyjaźnie Hauru. 
— Kto to jest? — zapytał drugi chłopiec. 
—  Mój  beznadziejny  wujek  —  wyjaśnił  Neil,  przeszywając  Hauru  wściekłym  spojrzeniem. 

Był wysoki, miał gęste brwi i jego wzrok robił wrażenie. — O co chodzi? Włącz wtyczkę z powrotem. 

— Ładne powitanie! — zrobił mu wymówkę Hauru. — Włączę, jeśli odpowiesz mi na jedno 

pytanie. 

Neil westchnął. 
— Wujku Howellu, jestem w środku gry komputerowej. 
— Nowej? — zainteresował się Hauru. 
Obaj chłopcy zrobili niezadowolone miny. 
—  Nie,  to  ta,  którą  dostałem  na  Gwiazdkę  —  mruknął  Neil.  —  Chyba  wiesz,  jak  oni 

narzekają, że to wyrzucanie pieniędzy. Nie dadzą mi następnej przed moimi urodzinami. 

— W takim razie przekupię cię nową grą... — stwierdził Hauru. 
—  Naprawdę?  —  chłopcy  wyraźnie  się  ożywili,  a  Neil  dodał:  —  A  możesz  zrobić  jeszcze 

jedną taką, której nikt inny nie ma? 

— Tak. Ale najpierw powiedz, co to jest — zażądał Hauru i podsunął Neilowi pod nos lśniący 

szary papier. 

Obaj chłopcy spojrzeli na kartkę. 
— Wiersz – powiedział Neil takim tonem, jakim większość ludzi mówi: „To zdechły szczur” 

— Panna Angorian dała nam go w zeszłym tygodniu — dodał kolega. — Pamiętam gwiazdy i zorze. 
To o pogodzie. 

Sophie i Michael zamrugali, słysząc tę nową teorię, i nie mogli zrozumieć, dlaczego sami na 

to nie wpadli. Neil tymczasem wykrzyknął: 

— Hej! To moja zgubiona praca domowa! Gdzie ją znalazłeś? Czy ten dziwny tekst, który się 

pojawił, jest twój? Panna Angorian powiedziała, że interesujący...na szczęście dla mnie... i zabrała go 
do domu. 

background image

— Dzięki — powiedział Hauru. — Gdzie ona mieszka? 
— Nad herbaciarnią pani Phillips. Cardiff Road — odparł Neil. — Kiedy mi dasz nową grę? 
— Kiedy sobie przypomnisz, jak idzie reszta wiersza — odparł Hauru. 
— To nieuczciwe! — zaprotestował Neil. — Nie pamiętam nawet tego zapisanego kawałka! 

Nabrałeś  mnie...!  —  Urwał,  kiedy  Hauru  roześmiał  się,  pogrzebał  w  jednej  workowatej  kieszeni  i 
podał mu płaskie pudełeczko. — Wielkie dzięki! — zawołał chłopiec żarliwie i natychmiast odwrócił 
się do swoich magicznych skrzynek. 

Hauru, szczerząc zęby, wsadził wiązkę korzeni z powrotem w ścianę i gestem ponaglił Sophie 

i  Michaela  do  wyjścia.  Neil  z  kolegą  pogrążyli  się  w  tajemniczym,  gorączkowym  działaniu,  a  Mari 
jakoś wcisnęła się między nich i patrzyła z kciukiem w buzi. Hauru pospiesznie wyszedł na różowo-
zielone  schody,  ale  Michael  i  Sophie  ociągali  się  przy  drzwiach  pokoju,  zaciekawieni,  o  co  tam 
chodziło. W środku Neil czytał głośno: 

— Jesteś w zaklętym zamku z czterema drzwiami. Każde drzwi otwierają się na inny wymiar. 

W Wymiarze Pierwszym zamek porusza się nieustannie i może pojawić się w każdej chwili... 

Sophie, kuśtykając po schodach, stwierdziła, że to brzmiało bardzo znajomo. Niemal wpadła 

na Michaela, który zatrzymał się w połowie drogi, wyraźnie zażenowany. Hauru stał na dole i kłócił 
się z siostrą. 

—  Jak  to  sprzedałaś  wszystkie  moje  książki?  —  mówił.  —  Akurat  jednej  wyjątkowo 

potrzebuję. Nie były twoje. Nie miałaś prawa się ich pozbywać. 

—  Przestań  mi  przerywać!  —  odparła  Megan  zniżonym,  groźnym  głosem.  —  Posłuchaj 

wreszcie!  Już  ci  mówiłam,  nie  prowadzę  magazynu  na  twoje  rupiecie.  Przynosisz  wstyd  mnie  i 
Garethowi, kiedy tak paradujesz w tych szmatach, zamiast kupić porządny garnitur i przynajmniej raz 
wyglądać po ludzku. Zadajesz się z hołotą i sprowadzasz jakichś podejrzanych włóczęgów do mojego 
domu!  Próbujesz  mnie  ściągnąć  do  swojego  poziomu?  Masz  wyższe  wykształcenie  i  nawet  nie 
znalazłeś  przyzwoitej  pracy,  tylko  się  obijasz.  Zmarnowałeś  tyle  czasu  na  studiach,  tyle  cudzego 
poświęcenia, tyle pieniędzy... 

Megan  mogła  stanowić  godną  przeciwniczkę  dla  pani  Fairfax.  Usta  jej  się  nie  zamykały. 

Sophie zaczęła rozumieć, dlaczego Hauru tak często stosował wykręty. Megan należała do tych osób, 
przy których każdy ma ochotę wycofać się cichutko do najbliższych drzwi. Niestety, Hauru mógł się 
cofnąć jedynie na schody, gdzie tkwili już jak w pułapce Sophie i Michael. 

—...nigdy nie przepracowałeś uczciwie ani jednego dnia, nigdy nie miałeś posady zasługującej 

na szacunek, ja i Gareth wstydzimy się za ciebie. Przychodzisz tutaj i rozpuszczasz Mari... — ciągnęła 
niepowstrzymanie Megan. 

Sophie  przepchnęła  się  obok  Michaela  i  majestatycznie  zeszła  po  schodach,  przybierając 

postawę pełną godności. 

— Chodźmy, Hauru — powiedziała wyniosłym tonem. — Naprawdę musimy już wracać. My 

tu stoimy, a pieniądze przechodzą nam koło nosa i twoi słudzy pewnie już sprzedają złote półmiski. 
Miło  było  panią  poznać  —  rzuciła  do  Megan,  kiedy  dotarła  na  dół  —  ale  czas  nas  goni.  Hauru  jest 
bardzo zajętym człowiekiem. 

Megan  lekko  się  zakrztusiła  i  spojrzała  na  staruszkę.  Sophie  dostojnie  skinęła  głową  i 

popchnęła  Hauru  w  stronę  oszklonych  drzwi  wejściowych.  Michael  był  czerwony  jak  burak.  Hauru 
jeszcze odwrócił się do Megan i zapytał: 

— Mój stary samochód wciąż jest w garażu, czy też go sprzedałaś? 
— Tylko ty masz kluczyki — odparła kwaśno Megan. 
Tak  odbyło  się  ich  pożegnanie.  Frontowe  drzwi  trzasnęły  i  Hauru  poprowadził  ich  do 

kwadratowego  białego  buynku  na  końcu  płaskiej  czarnej  drogi.  Nie  wspomniał  już  ani  słowem  o 
Megan. Powiedział tylko, otwierając kluczem szerokie drzwi budynku: 

—  Zakładam,  że  surowa  nauczycielka  angielskiego  powinna  mieć  egzemplarz  tej  książki. 

Sophie  wolałaby  zapomnieć  o  następnym  przeżyciu.  Pojechali  bezkonnym  powozem,  który  pędził  z 
przerażającą  szybkością,  warczał,  śmierdział  i  podskakiwał  na  najbardziej  stromych  drogach,  jakie 
Sophie dotąd widziała – tak stromych, że nie rozumiała, dlaczego stojące przy nich domy nie zwalą się 
na kupę w dole. Zamknęła oczy, chwyciła się kurczowo jakichś kawałków oderwanych od siedzenia i 
miała tylko nadzieję, ze podróż szybko się skończy. 

Na  szczęście  wkrótce  wyjechali  na  bardziej  płaską  drogę  z  domami  stłoczonymi  po  obu 

stronach. Zatrzymali się przy dużym oknie, zasłoniętym białą kotarą, z wywieszką: HERBACIARNIA 

background image

ZAMKNIĘTA.  Lecz  kiedy  Hauru  nacisnął  dzwonek  przy  małych  drzwiach  obok  okna,  panna 
Angorian otworzyła. 

Wszyscy  wytrzeszczyli  na  nią  oczy.  Jak  na  surową  nauczycielkę  była  zadziwiająco  młoda, 

smukła  i  atrakcyjna.  Miała  granatowoczarne  włosy  spływające  po  obu  stronach  twarzy  w  kształcie 
serca,  oliwkową  cerę  i  ogromne  ciemne  oczy.  O  jej  zawodzie  mogło  świadczyć  jedynie  bystre 
spojrzenie. 

— Pan Howell Jenkins, jak sądzę — zwróciła się do Hauru. 
Miała niski, melodyjny głos, w którym dźwięczała pewność siebie i lekka nuta rozbawienia. 

Hauru przez chwilkę był zbity z tropu. Potem błysnął uśmiechem. I tak oto, pomyślała Sophie, prysły 
piękne  marzenia  Lettie  i  pani  Fairfax.  Panna  Angorian  była  dokładnie  taką  osobą,  w jakiej  ktoś  taki 
jak Hauru z pewnością natychmiast się zakocha. Zresztą Michael też patrzył z zachwytem. I chociaż 
wszystkie  domy  w  sąsiedztwie  wydawały  się  puste,  Sophie  nie  miała  wątpliwości,  że  pełno  w  nich 
ludzi,  którzy  znają  zarówno  Hauru,  jak  i  pannę  Angorian  i  obserwują  z  zaciekawieniem  rozwój 
wypadków. Czuła na sobie niewidzialne oczy. Market Chipping był taki sam. 

—  Panna  Angorian,  prawda?  —  odpowiedział  gładko  Hauru.  —  Przepraszam,  że  niepokoję, 

ale w zeszłym tygodniu popełniłem głupi błąd i zabrałem wypracowanie domowe mojego siostrzeńca 
zamiast dość ważnego tekstu, który miałem ze sobą. Jak rozumiem, Neil dał go pani na dowód, że nie 
wymigiwał się od pracy. 

—  Owszem  —  potwierdziła  panna  Angorian.  —  Niech  pan  wejdzie  i  go  zabierze. 

Niewidzialna  publiczność  we  wszystkich  oknach  na  pewno  wytrzeszczyła  oczy  i  wyciągnęła  szyje, 
kiedy  Hauru,  Michael  i  Sophie  weszli  do  domu  panny  Angorian  i  pomaszerowali  na  piętro  do 
maleńkiego, schludnego salonu. 

Panna Angorian powiedziała troskliwie do Sophie: 
— Może pani usiądzie? 
Sophie jeszcze się trzęsła po podróży powozem bez koni. Chętnie więc spoczęła na jednym z 

dwóch krzeseł. Okazało się niezbyt wygodne. Pokój panny Angorian urządzono z myślą o nauce, nie 
odpoczynku. Obok wielu dziwnych rzeczy znajdowały się tam regały pełne książek, stosy papierów na 
stole  i  teczki  spiętrzone  na  podłodze.  Sophie  siedziała  i  patrzyła,  jak  Michael  gapi  się  cielęcym 
wzrokiem na pannę Angorian, a Hauru włącza swój czar. 

— Skąd pani wie, jak się nazywam? — zapytał uwodzicielsko. 
—  Jest  pan  tematem  licznych  plotek  w  tym  miasteczku  —  wyjaśniła  panna  Angorian, 

przetrząsając papiery na stole. 

— I czego się pani dowiedziała z tych plotek? — ciągnął Hauru. 
Oparł się wdzięcznie na końcu stołu i próbował uchwycić spojrzenie panny Angorian. 
— Na przykład, że pan się pojawia i niespodziewanie znika. 
— I co jeszcze? 
Hauru śledził każdy ruch panny Angorian takim wzrokiem, że Sophie wiedziała, że Lettie nie 

ma szans, chyba że panna Angorian natychmiast również zakocha się w Hauru. 

Ale nauczycielka najwyraźniej nie byłą kochliwa. 
— Wiele innych rzeczy, raczej mało pochlebnych — odparła i spojrzała na Michaela, który się 

zarumienił,  a  potem  na  Sophie  i  chyba  uznała,  że  lepiej  przemilczeć  temat.  Podała  Hauru  żółtawą 
kartkę z falistymi brzegami. — Pański tekst — powiedziała. — Wie pan, co to jest? 

— Oczywiście — zapewnił Hauru. 
— Więc proszę mi powiedzieć — zażądała. 
Hauru  wziął  kartkę.  Nastąpiła  krótka  utarczka,  kiedy  próbował  jednocześnie  wziąć 

nauczycielkę  za  rękę.  Panna  Angorian  wygrała  i  schowała  ręce  za  plecami.  Hauru  uśmiechnął  się 
rozbrajająco i przekazał papiery Michaelowi. 

— Ty powiedz — polecił. 
Zaczerwieniona twarz Michaela rozjaśniła się, jak tylko spojrzał na kartkę. 
— Zaklęcie! Och, potrafię je zrobić... to powiększenie, prawda? 
— Tak  myślałam  — stwierdziła  panna  Angorian  oskarżycielskim  tonem.  —  Ciekawe,  na co 

panu takie rzeczy. 

—  Panno  Angorian  —  powiedział  Hauru.  —    Skoro  tyle  pani  o  mnie  słyszała,  musi  pani 

wiedzieć,  ze  napisałem  doktorat  o  czarach  i  zaklęciach.  Patrzy  pani,  jakby  mnie  podejrzewała  o 
uprawianie czarnej magii! Zapewniam, nigdy w życiu nie rzuciłem żadnego czaru. 

background image

Sophie nie mogła powstrzymać cichego parsknięcia, słysząc to oczywiste kłamstwo. 
— Z ręką na sercu — ciągnął Hauru, spoglądając na nią z irytacją. — To zaklęcie wyłącznie 

do celów naukowych. Jest bardzo stare i rzadkie. Dlatego chciałem je odzyskać. 

— No więc je pan odzyskał — rzuciła energicznie panna Angorian. —  Zanim pan wyjdzie, 

mogę dostać w zamian pracę domową Neila? Kserowanie jest drogie. 

Hauru usłużnie wyjął szarą kartkę, ale nie oddał jej nauczycielce. 
— Ten wiersz... — zaczął. — Nie daje mi spokoju. Nie mogę sobie przypomnieć reszty. To 

Walter Raleigh, prawda? 

Panna Angorian zmiażdżyła go wzrokiem. 
—  Bynajmniej. To  wiersz  Johna  Donne'a,  zresztą  bardzo  znany.  Mam  tutaj tom jego  poezji, 

jeśli chce pan odświeżyć sobie pamięć. 

— Poproszę — powiedział. 
Z  wyrazu  oczu  Hauru,  kiedy  śledziły  pannę  Angorian  podchodzącą  do  regału,  Sophie 

wywnioskowała,  że  to  był  prawdziwy  powód  wizyty  w  tej  dziwnej  krainie,  gdzie  mieszkała  jego 
rodzina. Ale to nie znaczyło, że nie próbował upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu. 

—  Panno  Angorian  —  powiedział  prosząco,  mierząc  wzrokiem  jej  figurę,  kiedy  sięgała  po 

książkę. —  Poszłaby pani ze mną na kolację dziś wieczorem? 

Nauczycielka odwróciła się z dużą książką w ręku, jeszcze bardziej surowa niż wcześniej. 
— Nie poszłabym — odpowiedziała. — Na pewno pan wie, że jestem zaręczona z Benem 

Sullivanem... 

— Nigdy o nim nie słyszałem — wtrącił Hauru. 
— Mój narzeczony — wyjaśniła panna Angorian. — Zniknął kilka lat temu. Przeczytać panu 

ten wiersz? 

— Och tak — poprosił Hauru bez cienia skruchy. — Ma pani taki piękny głos. 
— Zacznę od drugiej zwrotki — zdecydowała panna Angorian — skoro ma pan pierwszą w 

ręku. 

Czytała bardzo dobrze, nie tylko melodyjnie, ale też tak, że druga zwrotka wpadała w 

rytm pierwszej, do której zdaniem Sophie wcale nie pasowała. 

 
— Jeśli tylko jest w twej mocy 
Niewidzialne widzieć dziwy, 
Pędź tysiące dni i nocy. 
Aż ośnieży cię włos siwy: 
Jedź, a powiesz po powrocie, 
Ż

e widziałeś cudów krocie, 

Ale przecie 
Nigdzie w świecie 
Nie dowierza się kobiecie. 
Jeśli znajdziesz... 

2

 

 
Hauru straszliwie zbladł. Pot wystąpił mu na czoło. 
—  Dziękuję  —  przerwał.  —  Tyle  wystarczy.  Nie  będę  już  pani  fatygował.  Nawet  wierna 

kobieta  zdradza  w  ostatniej  zwrotce,  prawda?  Teraz  pamiętam.  Głupiec  ze  mnie.  John  Donne, 
oczywiście. 

Panna Angorian opuściła książkę i popatrzyła na niego. Zdobył się na wymuszony uśmiech. 

— Musimy już iść. Na pewno nie zmieni pani zdania co do kolacji?  
— Nie — odpowiedziała panna Angorian. — Dobrze się pan czuje, Jenkins?  

 

— Doskonale — zapewnił Hauru. 

 Pospiesznie  wygonił  Sophie  i  Michaela  na  schody  i  na  ulicę.  Niewidzialni  widzowie  w  domach 
pewnie  pomyśleli,  że  panna  Angorian  ściga  ich  z  szablą  w  ręku,  jeśli  sądzili  po  szybkości,  z  jaką 
Hauru wepchnął ich do okropnego bezkonnego powozu i odjechał.  

— Co się stało? — zapytał Michael.  
Hauru  udał,  że  nie  słyszy.  Pojazd  z  rykiem  i  ze  zgrzytem  wspinał  się  znowu  na  wzgórze,  a 

                                                            

2

 

John Donne  Pieśń, tłum. Stanisław Barańczak, w: John Donne  77 wierszy, wyd. Znak, Kraków 1998.

 

background image

Sophie  kurczowo  trzymała  się  kawałków  siedzenia.  Michael  odczekał,  aż  Hauru  zamknie  powóz  na 
klucz w szopie i ponownie powtórzył pytanie.  

—  Och,  nic  —  odparł  nonszalancko  Hauru,  prowadząc  ich  z  powrotem  do  żółtego  domu  o 

nazwie  Rivendell.  Wiedźma  z  Pustkowia  dopadła  mnie  swoją  klątwą  i  już.  Prędzej  czy  później  to 
musiało się stać. — Kiedy otwierał furtkę do ogrodu, zaczął coś obliczać w pamięci.  

— Najwyżej dziesięć tysięcy — mruknął. — Mniej więcej tyle wypada na Sobótkę. 
— Co wypada na Sobótkę? — zapytała Sophie.  
—  Czas,  kiedy  przeżyję  dziesięć  tysięcy  dni  —  odpowiedział  Hauru.  —  A  wtedy,  pani 

Wścibska  —  ciągnął,  wkraczając  do  ogrodu  Rivendell  —  będę  musiał  wrócić  do  Wiedźmy  z 
Pustkowia.  

 

 

Sophie i Michael zatrzymali się na ścieżce i zagapili na plecy Hauru, z tajemniczym napisem 

WALIA RUGBY.  

— Jeśli będę unikał syren — słyszeli jego mamrotanie — i nie dotknę korzenia mandragory... 

 

Michael zawołał: 

  

— Musimy wracać do tego domu?!  

 

A Sophie zawołała: 

— Co zrobi Wiedźma?!  
— Boję się pomyśleć — odparł Hauru. — Nie wchodź, jak nie chcesz, Michaelu. 

 

Otworzył  drzwi  z  falistego  szkła.  Za  nimi  znajdował  się  znajomy  mroczny  pokój  w  zamku. 

Senne  płomienie  Kalcyfera  rzucały  nikły  błękitno  zielony  odblask  na  ściany  Hauru  odrzucił  do  tyłu 
długie rękawy i dołożył Kalcyferowi polano.  

— Dopadła mnie, sinogęby — powiedział.  
— Wiem — odparł Kalcyfer. — Czułem, że się zaczyna.  

 
 

Rozdział 12 

w którym Sophie udaje starą matkę Hauru 

 
 

Sophie nie widziała wielkiego sensu w oczernianiu Hauru przed Królem, skoro Wiedźma i tak 

go dopadła. Ale Hauru oświadczył, że teraz tym bardziej mu na tym zależy.  

— Będę musiał się nieźle namęczyć, żeby się wymknąć Wiedźmie — wyjaśnił. — Nie mogę 

jeszcze do tego użerać się z Królem. 
 

Więc  następnego  dnia  po  południu  Sophie  włożyła  nowe  ubranie  i  siedziała  wystrojona, 

chociaż trochę sztywna, czekając, aż Michael się przygotuje i Hauru wyjdzie z łazienki. Tymczasem 
opowiadała Kalcyferowi o dziwnej krainie, gdzie mieszkała rodzina Hauru. Przynajmniej nie musiała 
myśleć o Królu. Kalcyfer okazał żywe zainteresowanie.  

— Wiedziałem, że on pochodzi z obcych stron powiedział. — Ale to wygląda na inny świat. 

Wiedźma z Pustkowia sprytnie zrobiła, że wysłała stamtąd klątwę. Bardzo sprytnie. Podziwiam taką 
magię, która wykorzystuje coś, co już istnieje, i zmienia to w klątwę. Sam się nad tym zastanawiałem, 
kiedy wczoraj czytaliście ten tekst z Michaelem na głos. Głupi Hauru za dużo jej o sobie powiedział.  
 

Sophie popatrzyła na chudą, siną twarz Kalcyfera. Nie zdziwiła się, że demon podziwia klątwę 

ani  że  nazwał  Hauru  głupcem.  Kalcyfer  zawsze  obrażał  czarnoksiężnika.  Ale  czy  naprawdę  go 
nienawidził? Wyglądał tak demonicznie, że nie mogła tego odgadnąć.  

Przeniósł na nią spojrzenie pomarańczowych oczu.  
—Ja  też  się  boję  —  wyznał.  —  Dostanę  za  swoje,  jak  Wiedźma  schwyta  Hauru.  Jeśli 

przedtem nie zerwiesz kontraktu, w den sposób nie zdołam ci pomóc.  
 

Zanim Sophie zdążyła zapytać o coś więcej, Hauru wypadł łazienki, szykowny i wystrojony, 

napełniając  pokój  zapachem  róż  i  wezwał  Michaela.  Chłopiec  zbiegł  z  łomotem  po  schodach  w 
nowym niebieskim aksamitnym ubraniu. Sophie wstała i wzięła swoją wierną laskę. Czas było iść.  

— Wyglądasz jak wielka pani! — pochwalił ją Michael.  
— Przynosi mi chlubę — zgodził się Hauru. — Tylko po co okropny kij. 
—  Niektórzy  ludzie  myślą  tylko  o  sobie  —  burknęła  Sophie.  —    Nigdzie  się  nie  ruszę  bez 

laski. Potrzebuję jej jako moralnego wsparcia.  
 

Hauru podniósł oczy do sufitu, ale nie dyskutował.  

 

Dostojnie wkroczyli na ulice Kingsburry. Sophie oczywiście obejrzała się, żeby sprawdzić, jak 

background image

tutaj  wygląda  zamek.  Zobaczyła  duży  łuk  bramy  ocieniający  niewielkie  czarne  drzwi.  Ze  zamku 
wyglądała jak ślepy, otynkowany mur wciśnięty pomiędzy dwie rzeźbione kamienne fasady domów.  

— Zanim zapytasz — odezwał się Hauru — w rzeczywistości tylko nieużywana stajnia. Tędy. 

 

Wędrowali ulicami, równie wytworni, jak inni przechodnie. Spotykali jednak niewielu ludzi. 

Kingsburry leżało daleko na południu i panował tutaj straszliwy upał. Chodniki błyszczały w słońcu. 
Sophie  odkryła  kolejną  ujemną  stronę  starości:  źle  się  czuła  przy  takiej  pogodzie.  Okazałe  budowle 
pływały  jej  przed  oczami.  Złościła  się,  bo  chciała  obejrzeć  miasto,  ale  pozostało  jej  tylko  mętne 
wspomnienie wyniosłych budynków, zwieńczonych złotymi kopułami.  

— Przy okazji — odezwał się Hauru — pani Pentstemmon będzie się zwracała do ciebie: pani 

Pendragon. Tutaj występuję pod tym nazwiskiem.  

— Po co? — zapytała Sophie.  
— Dla kamuflażu — wyjaśnił. — Pendragon to piękne nazwisko, znacznie lepsze niż Jenkins. 
—  Mnie  tam  całkiem  wystarczy  zwyczajne  nazwisko  —  burknęła  Sophie,  kiedy  skręcili  w 

wąską, na szczęście chłodną uliczkę. 

— Nie każdy może być Szalonym Kapelusznikiem — odparł Hauru.  

 

Dom  pani  Pentstemmon,  wysoki  i  elegancki,  stał  na  końcu  wąskiej  uliczki.  Po  obu  stronach 

okazałych frontowych drzwi rosły w donicach drzewka pomarańczowe. Drzwi otworzył starszy lokaj 
w czarnym aksamicie, który wprowadził gości do cudownie chłodnego holu z marmurową posadzką w 
czarno-białą szachownicę. Michael ukradkiem próbował wytrzeć pot z czoła. Hauru, który nigdy nie 
wyglądał na zmęczonego upałem, żartował z lokajem i traktował go jak starego znajomego.  
 

Lokaj  przekazał  ich  paziowi  w  czerwonym  aksamicie.  Sophie,  prowadzona  ceremonialnie 

przez  chłopca  po  wypolerowanych  chodach,  zaczynała  rozumieć,  dlaczego  to  odpowiednia  praktyka 
przed  wizytą  u  Króla.  Już  czuła  się  jak  w  pałacu.  Paź  wprowadził  ich  do  zacienionej  bawialni, 
prawdopodobnie  znacznie  szykowniejszej  niż  królewska.  Dookoła  wszystko  było  białe,  niebieskie  i 
złote,  ozdobne  i  wytworne.  Najwytworniejsza  była  sama  pani  Pentstemmon.  Wysoka  i  chuda, 
siedziała sztywno wyprostowana w złoto-niebieskim wzorzystym fotelu. Nieruchomą dłoń w mitence 
ze złotej siatki wspierała na lasce ze złotą rączką. Miała na sobie jedwabną suknię w kolorze starego 
złota,  bardzo  sztywną  i staroświecką,  a  na  głowie  złocisty  stroik  przypominający  koronę,  zawiązany 
na  dużą  złotą  kokardę  pod  kościstym  wystającym  podbródkiem.  Sophie  nigdy  jeszcze  nie  widziała 
równie wytwornej i przerażającej damy.  

—  Ach,  mój  drogi  Howell  —  powiedziała  pani  Pentstemmon,  wyciągając  złotą  mitenkę. 

 

Hauru  skłonił  się  i  pocałował  mitenkę,  czego  wyraźnie  od  niego  oczekiwano.  Zrobił  to  z 

wielkim wdziękiem, ale efekt został zepsuty nieco przez widok jego drugiej ręki, ukrytej za plecami i 
machającej  wściekle  na  Michaela.  Chłopiec  trochę  za  późno  zrozumiał,  że  powinien  stanąć  przy 
drzwiach obok pazia. Cofnął się tam aż nazbyt skwapliwie, zadowolony, że może się oddalić od pani 
Pentstemmon.  

— Pozwoli pani sobie przedstawić moją starą matkę — odezwał się Hauru i skinął na Sophie. 

Ponieważ podobnie jak Michael nie miała ochoty się zbliżyć, musiał również na nią pomachać.  

— Uroczo. Przemiło — powiedziała pani Pentstemmon i wyciągnęła do Sophie złotą mitenkę.  

 

Sophie  przypuszczała,  że  też  powinna  ucałować  dłoń  damy,  ale  nie  mogła  się  na  to  zdobyć. 

Położyła  więc  własną  dłoń  mitence.  Palce  okryte  złotą  koronką  przypominały  stare,  zimne  szpony. 
Kiedy Sophie ich dotknęła niemal się zdziwiła, że Pentstemmon żyje.  

— Proszę wybaczyć, że nie wstanę, pani Pendragon — powiedziała pani Pentstemmon.  
— Moje zdrowie szwankuje Z tego względu musiałam odejść na emeryturę przed trzema laty. 

Siadajcie oboje.  
 

Próbując  opanować  drżenie,  Sophie  zasiadła  majestatycznie  na  wzorzystym  fotelu 

naprzeciwko pani Pentstemmon i wsparła się na lasce w sposób, miała nadzieję, równie elegancki.  
 

Hauru z gracją wyciągnął się na krześle obok. Wydawał całkiem swobodny, czego Sophie mu 

zazdrościła.  

—  Mam  osiemdziesiąt  sześć  lat  —  oznajmiła  pani  Pentstemmon  —  A  pani,  droga  pani 

Pendragon?  

— Dziewięćdziesiąt — rzuciła Sophie pierwszą liczbę, która przyszła do głowy  
— Aż tyle? — zdziwiła się pani Pentstemmon z odcieniem wielkopańskiej zazdrości.  
— Porusza się pani niesłychanie sprawnie.  
— O tak, ona jest cudownie sprawna — zgodził się Hauru. — Czasami nawet trudno za nią 

background image

nadążyć.  
 

Pani  Pentstemmon  zmierzyła  go  spojrzeniem,  że  dawniej  była  nauczycielką  równie  surową, 

jak panna Angorian. 

— Rozmawiam z twoją matką — zwróciła mu uwagę. — Przypuszczam, że jest z ciebie tak 

dumna jak ja. Obie przyłożyłyśmy rękę do uformowania ciebie. Można powiedzieć, że jesteś naszym 
wspólnym dziełem.  

—  Więc  nie  uważa  pani,  że  sam  też  trochę  zrobiłem?  —  zapytał  Hauru.  —  Dodałem  kilka 

własnych akcentów?  

— Owszem, kilka, które nie całkiem przypadły mi do gustu — odparła pani Pentstemmon.  
—  Ale  chyba  nie  chcesz  tu  siedzieć  jako  przedmiot  dyskusji.  Idź  na  taras  i  zabierz  ze  sobą 

swojego pazia. Hunch poda wam zimne napoje. Zmykaj.  
 

Gdyby nie zdenerwowanie, Sophie parsknęłaby śmiechem na widok miny Hauru. Widocznie 

wcale się nie spodziewał takiego obrotu rzeczy. Ale wstał, tylko nieznacznie wzruszając ramionami, 
rzucił  Sophie  ostrzegawcze  spojrzenie  i  wyszedł  z  pokoju,  poganiając  przed  sobą  Michaela.  Pani 
Pentstemmon  odrobinę  przekręciła  sztywne  ciało  i  odprowadziła  ich  wzrokiem.  Potem  znowu 
zwróciła się do Sophie, którą ogarnęło jeszcze większe zdenerwowanie.  

— Wolę go z czarnymi włosami — oznajmiła. — Ten chłopiec zejdzie na złą drogę.  
— Kto? Michael? — zdumiała się Sophie.  
— Ależ skąd! — zaprzeczyła pani Pentstemmon. — Wątpię, czy jest dość bystry, żeby dać mi 

powody do niepokoju. Mówię o Howellu, pani Pendragon.  

—  Och!  —  westchnęła  Sophie,  zastanawiając  się,  dlaczego  pani  Pentstemmon  użyła  czasu 

przyszłego. Z pewnością Hauru już dawno zszedł na złą drogę.  

— Weźmy jego wygląd — ciągnęła pani Pentstemmon. Na przykład ubranie.  
—  On  bardzo  o  siebie  dba  —  przyznała  Sophie,  chociaż  pomyślała,  że  to  za  mało 

powiedziane. 

—  Zawsze  dbał.  Ja  też  dbam  o  wygląd  i  nie  widzę  w  tym  nic  złego    kontynuowała  pani 

Pentstemmon.  —  Ale  dlaczego  paraduje  w  zaczarowanym  ubraniu?  To  olśniewający  czar 
przyciągania, skierowany do pań... bardzo dobrze zrobiony, muszę przyznać, i ledwie widoczny nawet 
dla mojego wyćwiczonego oka, ponieważ ukryty w szwach... który czyni go niezwykle ponętnym dla 
płci  pięknej.  To  oznacza  tendencję  zniżkową  w  czarnych  sztukach  i  niewątpliwie  budzi  pani 
macierzyńską troskę pani Pendragon.  
 

Sophie  z  zakłopotaniem  pomyślała  o  szkarłatno-szarym  ubraniu.  Zacerowała  rozdarte  szwy, 

ale  nie  zauważyła  w  nic  szczególnego.  Pani  Pentstemmon  była  jednak  specjalistką  magii,  a  Sophie 
znała się tylko na strojach.  
 

Dama złożyła obie złote mitenki na gałce laski, pochyliła sztywny tułów i wwierciła w Sophie 

przenikliwe spojrzenie. Sophie czuła się coraz bardziej nieswojo.  

— Moje życie prawie przeminęło — obwieściła pani Pentstemmon. — Śmierć depcze mi po 

piętach.  

—  Och,  na  pewno  tak  nie  jest  —  zaprzeczyła  Sophie,  siląc  się  na  kojący  ton,  co  nie 

przychodziło łatwo pod świdrującym wzrokiem pani Pentstemmon.  

— Zapewniam, że tak jest — ucięła pani Pentstemmon. —  Dlatego tak bardzo pragnęłam się 

z  panią  spotkać.  Howell  był  i  ostatnim  uczniem  i  zdecydowanie  najlepszym.  Chciałam  odejść  na 
emeryturę,  kiedy  przybył  do  mnie  z  obcego  kraju.  Sądziłam,  że  już  zrobiłam  swoje,  kiedy 
wyszkoliłam  Bena  Sullivana...  którego  pewnie  pani  zna  jako  czarnoksiężnika  Sulimana,  niech 
spoczywa w spokoju! ... i umieściłam go na stanowisku Nadwornego Maga. Co dziwne, pochodził z 
samego  kraju  co  Howell.  Potem  zjawił  się  pani  syn  i  od  zobaczyłam,  że  ma  dwa  razy  więcej 
wyobraźni  i  dwukrotnie  większe  zdolności.  Przyznaję,  dostrzegłam  u  niego  pewne  wady  charakteru, 
ale wiedziałam, że posiada dobrą moc. A jaki jest teraz?  

— Właśnie, jaki? — zapytała Sophie.  
—  Coś  się  z  nim  stało  —  oświadczyła  pani  Pentstemmon,  wciąż  przeszywając  Sophie 

palącym wzrokiem. —  I zamierzam to naprawić, zanim umrę.  

— Jak pani myśli, co się stało? — zapytała Sophie.  
— Tego mogę się dowiedzieć tylko od pani — powiedziała pani Pentstemmon.  
— Przeczuwam, że przeszedł tę samą drogę, jak Wiedźma z Pustkowia. Podobno dawniej nie 

była  zła...  chociaż  słyszałam  tylko  takie  pogłoski,  ponieważ  ona  jest  najstarsza  z  nas  wszystkich  i 

background image

zachowuje  młodość  wyłącznie  dzięki  swojej  sztuce.  Howell  posiada  identyczny  dar.  Wydaje  się,  że 
ludzie  obdarzeni  wyjątkowymi  zdolnościami  nie  potrafią  się  oprzeć  pewnej  dodatkowej, 
niebezpiecznej formie talentu, która wywołuje fatalną skazę i rozpoczyna powolną drogę do zła. Czy 
pani przypadkiem nie podejrzewa, co to może być?  
 

Sophie usłyszała w myślach głos Kalcyfera: „Ten kontrakt na dłuższą metę żadnemu z nas nie 

przyniesie  korzyści"  Zrobiło  jej  się  zimno  pomimo  upału,  który  napływał  przez  otwarte  okna 
eleganckiego, cienistego pokoju.  

— Cóż... — zaczęła niepewnie. — On zawarł jakiś kontrakt ze swoim ogniowym demonem.  
Dłonie pani Pentstemmon zadrżały lekko na rączce laski.  
— To jest to. Pani musi zerwać ten kontrakt.  
— Gdybym tylko wiedziała, jak — westchnęła Sophie.  
—  Z  pewnością  macierzyńskie  uczucia  i  własny  silny  magiczny  dar  podpowiedzą  pani 

właściwy sposób — przekonywała wiekowa staruszka. — Przyglądałam się pani, chociaż może pani 
nie zauważyła... 

— Och, zauważyłam — wtrąciła Sophie.  
—  ...  i  podoba  mi  się  pani  dar  —  ciągnęła  wyniosła  nauczycielka.  —    Nadaje  życie 

przedmiotom, jak tej lasce, z którą pani widocznie rozmawiała, aż zmieniła ją w coś, co laik nazwałby 
magiczną różdżką. Myślę, że bez większych trudności zerwie pani ten kontrakt. 

—  Tak,  ale  muszę  znać  warunki  —  zaznaczyła  Sophie.  —  Czy  Hauru  pani  powiedział,  że 

jestem czarownicą, bo jeśli tak... 
  

— Nie. Nie trzeba się wstydzić. Może pani polegać na moim doświadczeniu w tych sprawach 

— uspokoiła ją pani Pentstemmon.  
 

Potem, ku uldze Sophie, zamknęła oczy. Zupełnie jakby wyłączyła silne światło. 

—  Nie  znam  się  na  takich  kontraktach  ani  nie  chcę  się  znać  —  podjęła.  Laska  znowu  się 

zachwiała.  Wargi  pani  Pentstemmon  ściągnęły  się  w  linię,  jakby  ich  właścicielka  niespodziewanie 
rozgryzła  ziarnko  pieprzu.  —  Teraz  jednak  rozumiem,  co  się  stało  z  Wiedźmą.  Zawarła  kontrakt  z 
ogniowym demonem i po latach on przejął nad nią kontrolę. Demony nie odróżniają dobra od zła. Ale 
można  je  przekupić  i  nakłonić  do  ugody.  Pod  warunkiem,  że  dostaną  coś  cennego,  co  mają  tylko 
ludzie. To przedłuża życie zarówno człowieka, jak demona, a człowiek dodaje magiczną moc demona 
do  swojej  własnej.  —  Pani  Pentstemmon  otworzyła  oczy.  —  Tyle  tylko  mogę  powiedzieć  na  ten 
temat. Radzę jednak dowiedzieć się, co otrzymał ten demon. Teraz muszę panią pożegnać. Potrzebuję 
odpoczynku.  
 

I jakby za sprawą czarów, czyli prawdopodobnie za ich sprawą, drzwi otworzyły się i wszedł 

paź, żeby wyprowadzić gościa z pokoju. Sophie wyszła z największą radością. Przez ostatnie minuty 
dosłownie  skręcała  się  z  zakłopotania.  Obejrzała  się  na  sztywną,  wyprostowaną  sylwetkę  pani 
Pentstemmon. Zastanawiała się, czy przeżywałaby takie katusze podczas tej wizyty, gdyby naprawdę 
była starą matką Hauru. Doszła do wniosku, że raczej tak.  

— Chylę czoło przed Hauru, że wytrzymał dłużej niż dzień z taką nauczycielką! — mruknęła 

do siebie.  

— Tak, proszę pani? — zapytał paź, myśląc, że zwróciła się do niego.  
— Mówiłam, schodź powoli ze schodów, bo za tobą nie nadążę — skłamała Sophie. Kolana 

się pod nią uginały. — Wy, młodzi, zawsze tak pędzicie.  
 

Paź sprowadzał ją powoli i troskliwie po lśniących schodach. W połowie drogi Sophie na tyle 

otrząsnęła się z przytłaczającego wpływu pani Pentstemmon, że zaczęła rozważać kilka rzeczy, które 
usłyszała.  Stara  nauczycielka  Hauru  powiedziała,  że  Sophie  jest  czarownicą.  Cóż,  możliwe.  To 
tłumaczyłoby  popularność  niektórych  kapeluszy,  pomyślała.  I  związek  hrabiego  z  Jane  Farrier.  I 
pewnie zazdrość Wiedźmy z Pustkowia Zupełnie jakby Sophie zawsze o tym wiedziała. Ale dawniej 
myślała,  że  nie  powinna  posiadać  magicznego  daru,  jako  najstarsza  z  trzech  sióstr.  Lettie  znacznie 
bardziej się nadawała do takich rzeczy.  

Potem przypomniała sobie szkarłatno-szary strój i mało nie spadła ze schodów To ona wszyła 

w  niego  czar.  Pamiętała,  jak  z  nim  rozmawiała.  „Przyciągasz  dziewczęta  jak  magnes!"  —  tak 
powiedziała.  I  oczywiście  przyciągał.  Oczarował  Lettie  tamtego  dnia  w  sadzie.  Wczoraj,  nieco 
zamaskowany, widocznie wywarł sekretny wpływ również na pannę Angorian.  
 

O rety! — pomyślała Sophie. Przeze mnie Hauru złamie dwa razy więcej serc! Muszę jakoś z 

niego ściągnąć to ubranie!  

background image

 

Hauru,  w  tymże  ubraniu,  czekał  z  Michaelem  w  chłodnym  czarno-białym  holu.  Michael 

szturchnął Hauru z zaniepokojoną miną, kiedy Sophie powoli zeszła ze schodów za paziem.  
 

Hauru posmutniał. 

— Wyglądasz na zmęczoną — powiedział. — Lepiej dajmy sobie spokój z Królem. Sam się 

oczernię, kiedy pójdę przeprosić w twoim imieniu. Wyznam, że wpędziłem cię w chorobę swoim złym 
postępowaniem. Zresztą to prawda, sądząc po twojej minie. 
 

Sophie  rzeczywiście  nie  miała  ochoty  na  wizytę  u  Króla.  Ale  przypomniała  sobie,  co  mówił 

Kalcyfer.  Jeśli  Król  wyśle  Hauru  na  Pustkowie  i  Wiedźma  go  złapie,  Sophie  już  nigdy  nie  odzyska 
młodości. Pokręciła głową.  

— Po wizycie u pani Pentstemmon wizyta u Króla lngarii to dla mnie pestka — mruknęła.  

 

Rozdział 13 

w którym Sophie oczernia Hauru 

 

 

 

Sophie  znowu  źle  się  poczuła,  kiedy  dotarli  do  pałacu.  Złote  pałacowe  kopuły  oślepiały  ją 

swym  blaskiem.  Do  głównego  wejścia  prowadziły  szerokie  schody,  na  których  co  sześć  stopni  stał 
wartownik w szkarłatnym mundurze. Biedni chłopcy na pewno prawie mdleją w tym upale, pomyślała 
zdyszana, półprzytomna Sophie, mijając ich w mozolnej wspinaczce.  
 

Na szczycie schodów zaczynały się łukowe przejścia, sale, korytarze, arkady, jedno za drugim. 

Sophie  szybko  straciła  rachubę.  Przy  każdych  łukowych  odrzwiach  wspaniale  odziany  osobnik  w 
rękawiczkach — jakimś cudem wciąż białych pomimo panującego upału — pytał o cel ich wizyty, po 
czym prowadził do następnego wystrojonego pana przy kolejnych łukowych drzwiach. 

— Pani Pendragon do Króla! — niósł się echem przez rozległe drzwiach sale głos każdego z 

nich.  
 

Mniej  więcej  w  połowie  drogi  Hauru  został  uprzejmie  oddzielony  od  grupy  i  kazano  mu 

zaczekać.  Sophie  i  Michaela  dalej  przekazywano  z  rąk  do  rąk.  Zaprowadzono  ich  na  górę,  gdzie 
wspaniałe  stroje  zmieniły  się  z  czerwonych  na  niebieskie,  i  przekazywano  dalej,  aż  weszli  do 
poczekalni,  wyłożonej  boazerią  z  drewna  w  stu  rozmaitych  odcieniach.  Tam  odsunięto  na  bok 
Michaela  i  również  kazano  mu  zaczekać.  Sophie,  która  sama  już  nie  wiedziała,  czy  śni  jakiś 
dziwaczny sen, została wprowadzona przez ogromne podwójne drzwi. Tym razem głos budzący echa 
oznajmił:  

— Wasza Królewska Mość, oto pani Pendragon.  

 

I  oto  był  Król,  prawie  na  środku  dużej  sali,  zasiadający  nie  na  tronie,  lecz  na  zwykłym 

kanciastym  krześle,  ozdobionym  tylko  małym  złotym  listkiem,  ubrany  znacznie  skromniej  niż 
usługujący mu osobnicy. Siedział całkiem sam, z jedną nogą wysuniętą po królewsku do przodu. Był 
przystojny, nieco pulchny Sophie wydał się całkiem młody i trochę za bardzo dumny, że jest królem. 
Uważała,  że  z  taką  twarzą  powinien  okazywać  mniej  pewności  siebie.  —  No  —  zaczął  —  w  jakiej 
sprawie matka czarnoksiężnika Hauru chciała mnie widzieć?   Sophie 

nagle 

przytłoczyła 

ś

wiadomość, że oto stoi i rozmawia z prawdziwym władcą. Pomyślała w oszołomieniu, że to zupełnie 

tak,  jakby  siedzący  przed  nią  człowiek  i  ogromna,  ważna  godność  królewska  stanowiły  dwie  różne 
rzeczy,  które  tylko  przypadkiem  zajmują  to  samo  krzesło.  I  odkryła,  że  zapomniała  każde  słowo 
starannej, wyważonej przemowy, przygotowanej przez Hauru. Ale coś musiała powiedzieć.  

—  Wysłał  mnie  z  wiadomością,  że  nie  będzie  szukał  pańskiego  brata  —  palnęła.  —  Wasza 

Królewska Mość.  
 

Popatrzyła na Króla. Król popatrzył na nią. Całkowita katastrofa.  

—  Na  pewno?  —  zapytał  Król.  —  Czarnoksiężnik  wydawał  się  chętny,  kiedy  z  nim 

rozmawiałem.  
 

Jedno, co Sophie zostało w głowie, to, że ma oczernić Hauru, więc powiedziała: 

— Skłamał. Nie chciał rozgniewać Waszej Królewskiej Mości. zawsze się wykręca. 
— I tym razem próbuje się wykręcić od szukania mojego brata Justyna — odgadł Król.  
— Rozumiem. Niech pani usiądzie i wytłumaczy mi przyczyny jego postępowania.  

 

Drugie  zwykłe  krzesło  stało  w  sporej  odległości  od Króla.  Sophie  usiadła  i  oparła  dłonie  na 

lasce jak pani Pentstemmon, z nadzieją, że to pomoże. Ale w głowie wciąż miała ryczącą białą pustkę 
tremy. Nie wymyśliła nic lepszego niż:  

—  Tylko  tchórz  wysyła  swoją  starą  matkę,  żeby  się  za  nim  wstawiła.  Z  tego  widać, jaki  on 

background image

jest, Wasza Królewska Mość.  

— To niezwykły krok — stwierdził Król z powagą. — Ale uprzedziłem, że go wynagrodzę, 

jeśli się zgodzi.  

—  Och,  jemu  nie  zależy  na  pieniądzach  —  odparła  Sophie.  —  On  się  śmiertelnie  boi 

Wiedźmy z Pustkowia. Rzuciła na niego klątwę i ta klątwa właśnie go dopadła.  
—  Więc  ma  wszelkie  powody,  żeby  się  bać  —  przyznał Król  z  lekkim  drżeniem.  —  Ale  proszę  mi 
powiedzieć więcej o swoim synu.  
 

Więcej o Hauru? — pomyślała rozpaczliwie Sophie. Muszę go oczernić! W głowie miała taką 

pustkę, że przez sekundę wydawało jej się, że Hauru nie ma żadnych wad. Co za głupota!  

— No więc jest kapryśny, niedbały, samolubny i rozhisteryzowany — wyliczała. — Czasami 

myślę,  że  nie  dba  o  nikogo,  tylko  o  siebie...  a  potem  się  dowiaduję,  jak  wielkodusznie  kogoś 
potraktował. I myślę sobie, że on spełnia dobre uczynki tylko wtedy, jeśli akurat to mu na rękę... ale 
potem widzę, że liczy za mało biedakom. Nie wiem, Wasza Królewska Mość. On jest ni taki, ni siaki.  
— Moim zdaniem — odezwał się Król — Hauru to gładki, sprytny, pozbawiony skrupułów łajdak z 
giętkim językiem. Zgadza się pani ze mną?  

—  Jak  trafnie  Król  to  ujął!  —  wykrzyknęła  Sophie  z  entuzjazmem.  Ale  pominął  Król  jego 

próżność i...  
 

Zerknęła podejrzliwie na Króla ponad dzielącymi ich metrami dywanu. Zadziwiająco chętnie 

pomagał jej oczerniać Hauru. 
`Król  się  uśmiechał.  Ten  trochę  niepewny  uśmiech  pasował  raczej  do  zwykłego  człowieka  niż  do 
królewskiego majestatu.  

—  Dziękuję,  pani  Pendragon  —  powiedział.  —  Dzięki  pani  szczerości  kamień  spadł  mi  z 

serca. Czarnoksiężnik zgodził się szukać mojego brata tak chętnie, że zacząłem się obawiać, czy nie 
wybrałem  jednak  niewłaściwego  człowieka.  Myślałem,  że  on  należy  do  tych,  którzy  uwielbiają  się 
popisywać albo zrobią wszystko dla pieniędzy. Ale pani mnie przekonała, że on się nadaje...  

—  A  niech  to  licho!  —  jęknęła  Sophie.  —  On  mnie  wysłał,  żebym  powiedziała,  że  się  nie 

nadaje!  

—  I  tak  się  stało.  —  Król  przysunął  swoje  krzesło  o  centymetr  w  stronę  Sophie.  —  Będę  z 

panią równie szczery. Pani Pendragon, bardzo potrzebuję mojego brata. Nie tylko dlatego, że jestem 
do  niego  przywiązany  i  żałuję  naszej  kłótni.  Nawet  nie  dlatego,  że  pewni  ludzie  szepczą,  że  sam 
kazałem  go  wykończyć...  oczywista  bzdura  dla  każdego,  kto  znał  nas  obu.  Nie,  pani  Pendragon. 
Chodzi  o  to,  że  mój  brat  Justyn  jest  świetnym  generałem  i  teraz,  kiedy  Górna  Norlandia  i  Strangia 
zamierzają  wypowiedzieć  nam  wojnę,  nie  poradzę  sobie  bez  niego.    Wie  pani,  Wiedźma  też  mi 
groziła. Skoro wszystkie raporty potwierdzają, że Justyn rzeczywiście udał się na pustkowie, Wiedźma 
z  pewnością  chciała  mi  go  zabrać  wtedy,  kiedy  najbardziej  go  potrzebuję.  Myślę,  że  porwała 
czarnoksiężnika Sulimana na przynętę, żeby zwabić Justyna. Z czego wynika, że muszę mieć równie 
sprytnego i bezwzględnego czarnoksiężnika, żeby odzyskać obu.  

— Myślę, że Wasza Królewska Mość... ee ... dopatruje się subtelnych wskazówek, które nie 

istnieją — zasugerowała Sophie.  

—  Ja  tak  nie  myślę.  —  Król  uśmiechnął  się.  Miękkie  rysy  jego  twarzy  stwardniały.  Był 

całkowicie  pewien  swojej  racji.  —  Proszę  powiedzieć  synowi,  pani  Pendragon,  że  od  tej  chwili 
mianuję go Nadwornym Magiem i wydaję mu królewski rozkaz, żeby znalazł księcia Justyna, żywego 
czy martwego, przed końcem roku. Teraz może pani odejść.  
 

Wyciągnął  rękę  do  Sophie,  podobnie  jak  pani  Pentstemmon,  tylko  mniej  królewsko.  Sophie 

dźwignęła się z krzesła, znów tylko nie wiedząc, czy powinna pocałować rękę. Ponieważ miała jednak 
ochotę raczej walnąć Króla laską po głowie, ujęła królewską dłoń i ograniczyła się do trzeszczącego 
dygnięcia. Chyba zachowała się właściwie. Król obdarzył ją życzliwym uśmiechem, kiedy kuśtykała 
do podwójnych drzwi.  

— A niech to! — mruknęła pod nosem. Nie tylko zrobiła dokładnie to, czego Hauru sobie nie 

ż

yczył.  Teraz  Hauru  przeniesie  zamek  tysiąc  kilometrów  dalej.  Lettie,  Marta  i  Michael  będą 

nieszczęśliwi,  a  na  dodatek  niewątpliwie  popłyną  potoki  zielonego  śluzu.  —Wszystko  przez  to,  że 
jestem najstarsza — mamrotała, popychając ciężkie skrzydło drzwi. — Nic mi się nie udaje!  
 

I  jeszcze  jedno  się  nie  udało.  Ze  zdenerwowania  Sophie  pomyliła  drzwi  i  wyszła  do  innego 

przedpokoju.  Tutaj  wszędzie  były  lustra.  Widziała  w  nich  własną  drobną,  zgarbioną,  kuśtykającą 
sylwetkę  w  pięknej  szarej  sukni,  mnóstwo  ludzi  w  niebieskich  dworskich  liberiach,  innych 

background image

wystrojonych jak Hauru, ale nigdzie ani śladu Michaela. Chłopiec oczywiście czekał w przedpokoju z 
boazerią ze stu gatunków drewna.  

— Do licha! — zaklęła Sophie. Jeden z dworzan pospieszył do niej i się skłonił.  
— Pani czarodziejka! Mogę w czymś pomóc?  

 

Był to młody niski człowiek z zaczerwienionymi oczami, Sophie wlepiła w niego wzrok.  

— Wielkie nieba! — zawołała. — Więc czar podziałał!  
— Rzeczywiście podziałał — przyznał mały dworzanin z pewnym żalem. — Rozbroiłem go, 

kiedy  kichał,  i  teraz  on  mnie  pozwał  do  sądu.  Ale  najważniejsze  —  rozciągnął  usta  w  radosnym 
uśmiechu — że moja kochana Jane wróciła do mnie! Więc co mogę zrobić dla pani? Czuję za panią 
odpowiedzialny.  

—  Mam  nadzieję,  że  to  nie  działa  w  drugą  stronę  —  mruknęła  Sophie.  —  Czy  pan 

przypadkiem jest hrabią Catterackiem?  

— Do usług — skłonił się mikry dworzanin.  

 

Jane Farrier jest od niego wyższa o głowę! — pomyślała Sophie. To wszystko moja wina.  

— Tak, może pan mi pomóc —  odparła i wyjaśniła, że pomyliła drogę. 

 

Hrabia  zapewnił  ją,  że  Michael  zostanie  zawiadomiony  i  przyprowadzą  go  do  holu  przy 

głównym wejściu Żaden kłopot. Osobiście zaprowadził Sophie do lokaja w rękawiczkach i przekazał 
mu ją wśród wielu uśmiechów i ukłonów. Ten przekazał ją następnemu, a tamten jeszcze następnemu, 
tak jak przedtem, aż wreszcie dokuśtykała do schodów strzeżonych przez wartowników.  
 

Michaela  tam  nie  było.  Ani  Hauru,  choć  akurat  tym  Sophie  się  nie  martwiła.  Pomyślała,  że 

mogła się tego spodziewać. Hrabia Catterack widocznie należał do osób, które nigdy nic nie robią, jak 
należy  całkiem  jak  ona  sama.  Pewnie  miała  szczęście,  ze  w  ogóle  dotarła  do  wyjścia.  Czuła  się  tak 
zmęczona,  zgrzana  i  zniechęcona,  że  postanowiła  nie  czekać  na  Michaela.  Chciała  usiąść  w  fotelu 
przed kominkiem i opowiedzieć Kalcyferowi, jak sknociła sprawę.  
 

Wolno  zeszła  po  imponujących  schodach.  Przekuśtykała  przez  wspaniałą  aleję.  Skręciła  w 

następną,  gdzie  wieże,  iglice  i  pozłacane  dachy  piętrzyły  się  bezładnie,  przyprawiając  ją  o  zawrót 
głowy.  I  odkryła,  że  jest  gorzej,  niż  myślała.  Zabłądziła.  Nie  miała  zielonego  pojęcia,  jak  znaleźć 
rzekome stajnie, czyli wejście do zamku. Na chybił trafił skręciła w następną szeroką ulicę, ale też jej 
nie rozpoznała.  

Teraz nie potrafiła nawet znaleźć drogi powrotnej do Pałacu. Próbowała pytać napotykanych 

ludzi. Wydawali się równie zmęczeni upałem jak ona. 

— Czarnoksiężnik Pendragon? pytali. — Kto to taki?  
Sophie  kuśtykała  dalej.  Chciała  już  się  poddać  i  usiąść  na  najbliższym  progu,  kiedy  minęła 

wylot  wąskiej  uliczki,  na  której  końcu  stał  dom  pani  Pentstemmon.  Ach!  —  pomyślała.  Mogę  tam 
pójść  i  zapytać  lokaja.  Tak  przyjaźnie  rozmawiał  z  Hauru,  że  na  pewno  wie,  gdzie  Hauru  mieszka. 
Skręciła w uliczkę. 

 Naprzeciwko niej szła Wiedźma z Pustkowia.  
Nie  wiadomo,  jak  Sophie  ją  rozpoznała.  Wiedźma  miała  inną  twarz.  Porządnie  ułożone 

kasztanowe  loki  zastąpiła  falująca  ruda  grzywa,  spływająca  prawie  do  pasa.  Lekka,  powłóczysta 
suknia w kolorach rdzawym i bladożółtym trzepotała na wietrze. Wiedźma wyglądała bardzo chłodno 
i ślicznie. Sophie natychmiast wiedziała, kto to jest. Prawie się zatrzymała. 

 Nie ma powodu, żeby mnie pamiętała, pomyślała sobie. Na pewno zaczarowała setki ludzi. I 

ś

miało człapała dalej, stukając laską po kocich łbach. Na wypadek kłopotów przypomniała I sobie, co 

mówiła pani Pentstemmon o magicznej mocy laski.  

To był kolejny błąd. Wiedźma podpłynęła do niej wąską uliczką, uśmiechnięta, okręcając w 

ręku parasolkę od słońca, eskortowana przez dwóch nadąsanych paziów w pomarańczom aksamicie. 
Zrównała się z Sophie i przystanęła. Piżmowe perfumy wypełniły nozdrza Sophie.  
—  Ależ  to  panna  Kapeluszniczka!  —  zawołała  Wiedźma  ze  śmiechem.  —  Nigdy  nie  zapominam 
twarzy, zwłaszcza jeśli są moim dziełem. Co ty tu robisz taka wystrojona? Jeśli planowałaś odwiedzić 
panią Pentstemmon, możesz sobie oszczędzić fatygi. Starowinka nie żyje.  

— Nie żyje? — powtórzyła Sophie. Zamierzała zawołać niemądrze: Ale przecież żyła jeszcze 

godzinę temu! Powstrzymała się jednak, bo śmierć już taka jest: ludzie żyją, dopóki nie umrą.  

—  Tak,  nie  żyje  —  potwierdziła  Wiedźma.  —  Nie  chciała  mi  powiedzieć,  gdzie  jest  ktoś, 

kogo szukam. Oświadczyła: „Po moim trupie!" — więc wzięłam ją za słowo.  

Szuka  Hauru!  —  pomyślała  Sophie.  I  co  ja  mam  teraz  zrobić?  Gdyby  nie  była  taka 

background image

wykończona,  pewnie  straciłaby  głowę  ze  strachu. Wiedźma,  która  zabiła  panią Pentstemmon,  mogła 
załatwić  Sophie  w  mgnieniu  oka,  z  laską  czy  bez  laski.  Tym  bardziej,  gdyby  chociaż  przez  chwilę 
podejrzewała,  że  Sophie  wie,  gdzie  jest  Hauru.  Może  to  i  lepiej,  że  Sophie  nie  pamiętała  drogi 
powrotnej do zamku.  

— Nie znam osoby, którą zabiłaś powiedziała. — Ale jesteś podłą morderczynią.  
Wiedźma jednak mimo wszystko coś podejrzewała. Rzuciła: 
— Przecież mówiłaś, że idziesz z wizytą do pani Pentstemmon?  
— Nie — zaprzeczyła Sophie. — Ty to powiedziałaś.  
— Więc dokąd zmierzasz? — drążyła Wiedźma. 
 Sophie  miała  ochotę  jej  odburknąć,  żeby  pilnowała  własnego  nosa.  Ale  wolała  unikać 

kłopotów, więc powiedziała pierwszą rzecz, która jej przyszła do głowy:  

— Idę do Króla. Wiedźma roześmiała się z niedowierzaniem. 
— I on cię przyjmie?  
—  Tak,  oczywiście  —  zapewniła  Sophie,  drżąc  ze  strachu  i  gniewu.  —  Mam  wyznaczoną 

audiencję. Chcę... złożyć petycję o lepsze warunki dla kapeluszników. Widzisz, dalej pracuję, nawet 
po tym, co mi zrobiłaś.  

— Więc idziesz w złą stronę zwróciła jej uwagę Wiedźma. — Pałac jest za tobą.  
—  Och,  naprawdę?  —  Sophie  nie  musiała  udawać  zdumienia.  —  Pewnie  źle  skręciłam. 

Trochę mi się mylą kierunki, odkąd mnie zmieniłaś.  

Wiedźma roześmiała się i nie uwierzyła w ani jedno słowo.  
— Chodź ze mną — zaproponowała. — Pokażę ci drogę do Pałacu. 
Sophie  nie  miała  wyboru,  musiała  zawrócić  i  pokuśtykać  za  Wiedźmą.  Dwaj  nadąsani 

paziowie  wlekli  się  ponuro  za  nimi.  Sophie  kipiała  bezsilnym  gniewem.  Spojrzała  na  Wiedźmę 
płynącą  wdzięcznie  obok  niej  i  przypomniała  sobie,  co  mówiła  pani  Pentstemmon,  że  w 
rzeczywistości  Wiedźma  jest  bardzo  stara.  To  niesprawiedliwe!  —  powtarzała  w  duchu,  ale  nic  nie 
mogła poradzić.  

— Dlaczego mnie taką zrobiłaś? — zapytała, kiedy szły wspaniałą aleją z fontanną na końcu.  
— Nie pozwalałaś mi zdobyć pewnej informacji, której potrzebowałam — odparła Wiedźma. 

W końcu oczywiście i tak ją zdobyłam.  

Sophie  nic  z  tego  nie  rozumiała.  Zastanawiała  się,  czy  powinna  wytłumaczyć,  że  zaszła 

pomyłka, kiedy Wiedźma dodała:  
—  Chociaż  przypuszczam,  że  sama  o  tym  nie  wiedziałaś.  —  Zaśmiała  się,  jak  z  dobrego  żartu.  — 
Słyszałaś o krainie zwanej Walią?  
— Nie — zaprzeczyła Sophie. — Czy leży pod wodą?  

Wiedźmę to jeszcze bardziej rozbawiło.  
—  Jeszcze  nie  —  zachichotała.  —  Stamtąd  pochodzi  czarnoksiężnik  Hauru.  Znasz  go, 

prawda? 

— Tylko ze słyszenia — skłamała Sophie. — On zjada dziewczyny. Jest równie podły jak ty. 

— Zrobiło jej się jakoś zimno, chyba nie dlatego, że właśnie przechodziły obok fontanny.  

Za  fontanną,  po  drugiej  stronie  placu  z  różowego  marmuru,  wznosiły  się  kamienne  schody, 

prowadzące do Pałacu.  

— Proszę bardzo. Oto Pałac — powiedziała Wiedźma.— Na pewno dasz radę wejść na takie 

wysokie schody? 

— No, ty mi tego nie ułatwiłaś — odgryzła się Sophie. —Oddaj mi młodość, to wbiegnę po 

nich nawet w takim upale.  

—  Wtedy  nie  miałabym  żadnej  zabawy  —  odparła  Wiedźma.  —  Marsz  na  górę.  A  jeśli  się 

dostaniesz do Króla, przypomnij mu, że jego dziadek zesłał mnie na Pustkowie i za to żywię do niego 
urazę. 

Sophie z rozpaczą popatrzyła na niebotyczny ciąg schodów. Przynajmniej nikogo tam nie było 

oprócz  żołnierzy.  Przy  swoim  dzisiejszym  szczęściu  nie  zdziwiłaby  się,  gdyby  zobaczyła  Hauru  i 
Michaela  wychodzących  z  Pałacu.  Skoro  Wiedźma  wyraźnie  zamierzała  stać  i  czekać,  aż  Sophie 
wdrapie  się  na  szczyt,  Sophie  nie  miała  wyboru.  Znowu  kuśtykała  mozolnie  obok  spoconych 
ż

ołnierzy, nienawidząc Wiedźmy coraz bardziej z każdym stopniem. Na górze odwróciła się, spocona 

i  zdyszana.  Wiedźma  ciągle  tam  stała,  smukła  sylwetka  w  powiewnej  sukni,  i  czekała,  aż  Sophie 
wyrzucą z Pałacu. Za nią tkwiły dwie małe pomarańczowe figurki.  

background image

— Niech ją szlag! — zaklęła Sophie.  
Pokuśtykała do wartowników przed łukowym wejściem. Pech ciągle ją prześladował. Nigdzie 

nie widziała ani śladu Hauru czy Michaela. Musiała skłamać wartownikom:  

— Zapomniałam coś powiedzieć Królowi.  
Pamiętali  ją,  więc  wpuścili  do  środka,  gdzie  została  przyjęta  przez  osobistość  w  białych 

rękawiczkach.  I  zanim  Sophie  zdążyła  pozbierać  myśli,  pałacowa  maszyneria  znowu  poszła  w  ruch, 
całkiem jak za pierwszym razem, aż znalazła się przed tymi samymi podwójnymi drzwiami i ten sam 
osobnik w błękicie ogłosił: 

— Pani Pendragon po raz drugi, Wasza Królewska Mość.  
To  jakiś  zły  sen,  pomyślała  Sophie,  kiedy  znów  weszła  do  wielkiej  sali.  Nie  miała  wyboru, 

musiała dalej oczerniać Hauru. Niestety, wyczerpanie oraz kolejny atak tremy sprawiły, że w głowie 
miała zupełną pustkę.  

Król  tym  razem  stał  przy  dużym  biurku  w  kącie  i  nerwowo  Przesuwał  flagi  na  mapie. 

Podniósł wzrok.  

— Podobno pani zapomniała mi coś powiedzieć — odezwał się życzliwym tonem.  
— Tak — potwierdziła Sophie. — Hauru mówi, że poszuka księcia Justyna tylko wtedy, jeśli 

Wasza Królewska Mość obieca mu rękę swojej córki. 

Co mi strzeliło do głowy? — przeraziła się. Król każe stracić nas oboje!  
Władca zmierzył ją zatroskanym spojrzeniem.  
—  Pani  Pendragon,  to  wykluczone.  Rozumiem,  że  pani  to  powiedziała,  ponieważ  bardzo 

martwi  się  o  syna,  ale  on  nie  może  wiecznie  czepiać  się  maminej  spódnicy.  Zresztą  już  podjąłem 
decyzję. Proszę sobie spocząć w tym fotelu. Wygląda pani na zmęczoną. 

Sophie podreptała do niskiego fotela, który wskazywał Król, i opadła na niego, zastanawiając 

się, kiedy przyjdzie straż, żeby ją aresztować.  

Król rozejrzał się z roztargnieniem.  
— Moja córka była tu jeszcze przed chwilą — powiedział.  
Ku zaskoczeniu Sophie nachylił się i zajrzał pod biurko. 
— Walerio! — zawołał. — Walu, wyjdź. Tędy, grzeczna dziewczynka.  
Rozległo się szuranie. Po chwili księżniczka Waleria wygramoliła się spod biurka i usiadła na 

podłodze,  radośnie  uśmiechnięta.  Miała  cztery  zęby.  Ale  włosy  jeszcze  jej  nie  wyrosły  i  tylko  nad 
uszami  sterczało  kilka  wiotkich  białych  kłaczków.  Na  widok  Sophie  księżniczka  uśmiechnęła  się 
jeszcze  szerzej,  wyjęła  rękę  z  buzi  i  chwyciła  suknię  Sophie.  Na  materiale  pojawiła  się  wilgotna 
plama.  Księżniczka  podźwignęła  się  do  pozycji  stojącej.  Wpatrzona  w  nachyloną  twarz  Sophie, 
wygłosiła przyjazną mowę w swoim prywatnym obcym języku.  

—Och! — westchnęła Sophie i zrobiło jej się strasznie głupio.  
— Rozumiem rodzicielskie uczucia, pani Pendragon — zapewnił Król.  
 

Rozdział 14 

w którym Nadworny Mag łapie katar 

 
 Sophie wróciła do wejścia na zamek w Kingsburry królewską karetą zaprzężoną w czwórkę 

koni.  Odwozili  ją  stangret,  lokaj  i  foryś.  Sześciu  królewskich  kawalerzystów  pod  dowództwem 
sierżanta eskortowało karetę dla bezpieczeństwa. Powodem wzmożonej ostrożności była księżniczka 
Waleria.  Wdrapała  się  na  kolana  Sophie  i  pokryła  jej  suknię  wilgotnymi  dowodami  królewskiej 
sympatii. Sophie uśmiechnęła się lekko, siedząc w turkoczącej karecie. Pomyślała, że Marta chyba ma 
rację w swoim pragnieniu dzieci, chociaż dziesięć Walerii wydawało się trochę za dużo. Trzymając na 
kolanach  wiercącą  się  dziewczynkę,  przypomniała  sobie,  że  Wiedźma  zagroziła  też  w  jakiś  sposób 
Walerii, więc odruchowo powiedziała do małej:  

— Wiedźma cię nie skrzywdzi, nie pozwolę jej!  
Król nic nie odpowiedział. Ale zamówił dla Sophie królewską karetę.  
Ekwipaż zatrzymał się z wielkim hałasem przed rzekomą stajnią. Michael wypadł zza drzwi i 

odepchnął lokaja, który pomagał Sophie wysiąść.  

— Gdzieś ty się podziewała?! —  zawołał. — Tak się martwiłem!  
A Hauru strasznie się przejął...  
— Ja myślę — mruknęła zaniepokojona Sophie.  

background image

— Bo pani Pentstemmon nie żyje — dokończył Michael.  
Hauru  również  podszedł  do  drzwi.  Był  blady  i  przygnębiony.  Trzymał  zwój  pergaminu  z 

dyndającymi  czerwonymi  i  niebieskimi  królewskimi  pieczęciami,  na  który  Sophie  zerkała  z 
poczuciem winy. Hauru wręczył sierżantowi sztukę złota i nie powiedział ani słowa, dopóki kareta i 
kawalerzyści nie odjechali. Potem rzucił:  

—  Cztery  konie  i  dziesięciu  ludzi,  tylko  po  to,  żeby  się  pozbyć  ej  staruszki.  Coś  ty  zrobiła 

Królowi?  

Sophie weszła do środka za Hauru i Michaelem. Wbrew jej oczekiwaniom pokój nie tonął w 

zielonym śluzie. Kalcyfer buzował wysoko w kominie, szczerząc się szkarłatnym uśmiechem. Sophie 
opadła na fotel.  

—  Myślę,  że  Król  miał  dosyć  tego,  jak  cię  oczerniałam.  Rozmawiałam  z  nim  dwa  razy  — 

oznajmiła.  Wszystko  poszło  źle.  I  spotkałam  Wiedźmę  z  Pustkowia,  jak  wracała  po  zabiciu  pani 
Pentstemmon. Co za dzień!  

Podczas gdy Sophie opowiadała o swoich przygodach, Hauru stał oparty o gzyms kominka i 

kołysał zwojem, jakby chciał nim nakarmić Kalcyfera. 

— Podziwiajcie nowego Nadwornego Maga — powiedział. — Oczernionego od stóp do głów. 

— Potem zaczął się śmiać, ku wielkiemu zdumieniu Sophie i Michaela. — A co ona zrobiła z hrabią?! 
Nie powinienem jej dopuszczać do Króla!   

— Przecież cię oczerniłam! — zaprotestowała Sophie.  
— Wiem. To ja się przeliczyłem — czyłem — przyznał Hauru. No więc jak pójdę na pogrzeb 

biednej pani Pentstemmon, żeby Wiedźma się nie dowiedziała? Jakieś pomysły, Kalcyfer?  

Najwyraźniej Hauru znacznie bardziej się przejął panią Pentstemmon  niż całą resztą. 
Natomiast Michael  martwił  się  Wiedźmą.  Następnego  ranka  wyznał,  że  w  nocy  dręczyły  go 

koszmary. Śniło mu się, że Wiedźma weszła do zamku przez wszystkie wejścia naraz. 

– Gdzie jest Hauru? —  zapytał niespokojnie.  
Hauru  wyszedł  bardzo  wcześnie,  i  jak  zwykle  zostawił  łazienkę  wypełnioną  pachnącą  parą. 

Nie  zabrał  gitary  i  przekręcił  kołek  nad  drzwiami  zielonym  w  dół.  Nawet  Kalcyfer  nie  wiedział  nic 
więcej. 

—  Nie  otwierajcie  nikomu  —  ostrzegł.  —  Wiedźma  zna  wszystkie  wejścia  oprócz  tego  w 

Porthaven.  

Michael tak się przeraził, że przyniósł z podwórza kilka desek i zaklinował nimi drzwi. Potem 

wreszcie zabrał się do zaklęcia, które odebrali od panny Angorian.  
 

Pół  godziny  później  kołek  przekręcił  się  nagle  czarnym  w  dół.  Drzwi  zaczęły  dygotać. 

Michael chwycił Sophie za ramię.  

— Nie bój się —  powiedział drżącym głosem. — Ja cię obronię.  
Drzwi przez chwilę podskakiwały gwałtownie. Potem przestały. Michael właśnie z ulgą puścił 

Sophie, kiedy nastąpił silny wybuch. Deski z grzechotem spadły na podłogę. Kalcyfer opadł na spód 
paleniska, a Michael zanurkował do schowka na miotły. Sophie została sama, kiedy Hauru wpadł do 
ś

rodka jak burza.  

— Tego już za wiele, Sophie! — zawołał. — Ja tu mieszkam.  
Ociekał  wodą.  Szkarłatno-szare  ubranie  zrobiło  się  czarno-brązowe.  Z  rękawów  i  włosów 

skapywały wielkie krople. 

Sophie spojrzała na kołek nad drzwiami, nadal przekręcony czarnym w dół. Panna Angorian, 

pomyślała. Poszedł ją odwiedzić w zaczarowanym ubraniu.  

— Gdzieś ty był? —  zapytała. 
 Hauru kichnął.  
—  Stałem  na  deszczu.  Nie  twój  interes  —  odparł  ochryple.  —  Do  czego  miały  służyć  te 

deski?  

—  Ja  je  zamocowałem  —  wyznał  Michael,  wyłaniając  się  ze  schowka  na  miotły  —  

Wiedźma...  

— Chyba myślisz, że nie znam własnego fachu — prychną z irytacją Hauru. —Rzuciem tyle 

czarów zwodzących, że większość ludzi w ogóle nas nie znajdzie. Daję Wiedźmie trzy dni. Kalcyfer, 
muszę się napić czegoś gorącego. 

 Kalcyfer  wspinał  się  po  szczapach  drewna,  ale  kiedy  Hauru  podszedł  do  kominka,  demon 

znowu się skulił.  

background image

— Nie zbliżaj się! Jesteś mokry!— syknął.  
— Sophie, proszę — mruknął Hauru. 
Sophie bezlitośnie skrzyżowała ramiona na piersiach.  
— A co z Lettie? —  zapytała Sophie. 
— Jestem przemoczony — poskarżył się Hauru. Potrzebuję czegoś ciepłego.  
— A ja pytam: co z Lettie Kapeluszniczką? — powtórzyła Sophie  
— Więc niech cię licho porwie! — warknął Hauru.  
Otrząsnął się. Woda spłynęła z niego, tworząc równiutkie kółko na podłodze. Hauru wyszedł z 

kręgu z suchymi, lśniącymi włosami, w szkarłatno-szarym ubraniu bez jednej plamki wilgoci, i ruszył 
po rondel.  

—  Na  tym  świecie  pełno  jest  kobiet  z  twardymi  sercami,  Michaelu  —  powiedział.  —  Bez 

zastanowienia mogę wymienić trzy.  

— A jedna to panna Angorian? — odgadła Sophie.  
Hauru nie odpowiedział. Przez resztę poranka wyniośle ignorował Sophie, kiedy dyskutował o 

przeniesieniu  zamku  z  Michaelem  i  Kalcyferem.  On  naprawdę  zamierza  uciec,  tak  jak  ostrzegałam 
Króla, pomyślała Sophie, która siedziała i zszywała razem trójkąty powycinane ze srebrno-błękitnego 
ubrania, Wiedziała, że musi jak najprędzej zdjąć z Hauru szkarłatno-szary strój. 

—  Myślę,  że  nie  musimy  przenosić  wejścia  w  Porthaven  —  mówił  Hauru.  Wyczarował  z 

powietrza  chusteczkę  i  wydmuchał  nos  z  takim  głośnym  trąbieniem,  że  Kalcyfer  zamigotał 
niespokojnie.  —  Ale  chcę  przesunąć  zamek  daleko  od  wszystkich  miejsc,  gdzie  stał  przedtem,  i 
zamknąć wejście w Kingsburry.  

Ktoś  zapukał  do  drzwi.  Sophie  zauważyła,  że  Hauru  podskoczył  i  obejrzał  się  równie 

nerwowo, jak Michael. Żaden z nich nie otworzył. Tchórz! — pomyślała pogardliwie. Nie rozumiała, 
dlaczego wczoraj zadała sobie tyle trudu dla Hauru.  

— Chyba zwariowałam! — mruknęła do srebrno-błękitnego ubrania.  
— Co z czarnym wejściem? — zapytał Michael, kiedy stukanie ucichło.  
— Zostaje — oświadczył Hauru i pstryknięciem wyczarował sobie następną chusteczkę.  
Ja myślę! — powiedziała w duchu Sophie. Za nim jest panna Angorian. Biedna Lettie!  
Do południa Hauru wyczarowywał już kilka chusteczek. W rzeczywistości były to kwadraty 

miękkiego papieru, jak zauważyła Sophie. Czamoksieżnik ciągle kichał. Głos mu zachrypi. Wkrótce 
wyjmował z powietrza chusteczki całymi tuzinami. Popioły po zużytych chustkach piętrzyły się wokół 
Kalcyfera.  

—  Och,  dlaczego  ,za  każdym  razem,  kiedy  się  wybiorę  do  Walii,  wracam  z  katarem!  — 

zachrypiał Hauru i wyczarował sobie całą paczkę kawałków ligniny.  

Sophie prychnęła.  
— Mówiłaś coś? — zagadnął Hauru.  
—  Nie,  ale  myślałam,  że  ludzie,  którzy  od  wszystkiego  uciekają,  zasługują  na  najgorsze 

przeziębienie — odparła Sophie.— A ktoś, kto  zamiast wypełniać zadanie wyznaczone przez Króla, 
idzie się zalecać w deszczu, powinien mieć pretensje tylko do siebie.  

— Nie wiesz, co robię, pani Mądralińska — burknął Hauru. —Następnym razem dam ci listę, 

zanim wyjdę. Właśnie że szukałem księcia Justyna. Wychodzę nie tylko po to, żeby się zalecać.  

— Kiedy szukałeś? — zapytała Sophie.  
—  Och,  jak  nadstawiasz  wielkie  uszy  i  wyciągasz  długi  nos!  —  zachrypiał  Hauru.  — 

Oczywiście szukałem tani, gdzie zniknął. Ciekawy byłem, co książę Justyn tutaj robił, skoro wszyscy 
wiedzieli, że Sukman wyruszył na Pustkowie. Myślę, że ktoś mu sprzedał felerny czar szukający, bo 
pojechał  prosto  do  Fałdowej  Doliny  i  kupił  następny  od  pani  Fairfax.  Po  drodze  wstąpił  do  zamku, 
gdzie Michael sprzedał mu następny czar szukający i zaklęcie maskujące...  

Michael zakrył usta ręką.  
— Więc człowiek w szarym mundurze to był książę Justyn? — wybełkotał.  
—  Tak,  ale  wcześniej  o  tym  nie  wspominałem  —  przyznał  Hauru  —  bo  Król  mógłby 

pomyśleć,  że  powinieneś  mieć  tyle  rozumu,  żeby  sprzedać  księciu  następny  bubel.  Miałem  przez  to 
wyrzuty sumienia. Sumienie. Zapamiętaj to słowo, pani Wścibska. Mam sumienie.  

Hauru  wyczarował  następną  paczkę  chusteczek  i  sponad  nich  popatrzył  gniewnie  na  Sophie 

oczami, które zrobiły się czerwone i załzawione. Potem wstał.  

—  Jestem  chory  —  oznajmił.  —  Idę  do  łóżka,  gdzie  może  umrę.  Żałośnie  powlókł  się  na 

background image

schody.  

— Pochowajcie mnie obok pani Pentstemmon — zachrypiał i zniknął w sypialni.  
Sophie  jeszcze  gorliwiej  przyłożyła  się  do  szycia.  Teraz  miała  okazję  zabrać  Hauru 

szkarłatno-szary  strój,  zanim  poczyni  następne  spustoszenia  w  sercu  panny  Angorian  —    chyba  że 
Hauru  poszedł  do  łóżka  w  ubraniu,  co  było  do  niego  podobne,  zdaniem  Sophie.  Więc  Hauru  szukał 
księcia Justyna, kiedy wybrał się do Górnej Fałdy i spotkał Lettie. Biedna dziewczyna! — pomyślała 
Sophie, szybko przeszywając drobnym ściegiem pięćdziesiąty siódmy błękitny trójkąt. Zostało jeszcze 
tylko czterdzieści. Wkrótce dał się słyszeć słaby głos Hauru:  

— Niech mi ktoś pomoże! Umieram tutaj w zapomnieniu!  
Sophie prychnęła. Michael przerwał pracę nad nowym zaklęciem i biegał po schodach w górę 

i  w  dół.  Zrobił  się  wielki  ruch.  Zanim  Sophie  zszyła  następne  dziesięć  trójkątów,  Michael  zdążył 
zanieść na górę cytrynę i miód, pewną szczególną książkę, syrop na kaszel, łyżkę do syropu, a potem 
krople  do  nosa,  tabletki  na  gardło,  płyn  do  płukania  gardła,  pióro,  papier,  jeszcze  trzy  książki  oraz 
napar  z  kory  wierzbowej.  Tymczasem  ludzie  ciągle  pukali  do  drzwi,  aż  Sophie  podskakiwała,  a 
Kalcyfer migotał niespokojnie. Kiedy nikt nie otwierał, niektórzy dobijali się przez dobre pięć minut, 
słusznie podejrzewając, ż stali zignorowani.  

Tymczasem  Sophie  zaczęła  się  martwić  stanem  srebrno-niebieskiego  stroju.  Robił  się  coraz 

mniejszy. Nie można zszyć takiej ilości trójkątów, żeby nie zebrać na szwach całkiem sporo materiału.  

—  Michael  —  zagadnęła  Sophie,  kiedy  chłopiec  znowu  zbiegł  spiesznie  po  schodach,  bo 

Hauru zażyczył sobie kanapkę z boczkiem. — Znasz jakiś sposób, żeby powiększyć małe ubranie? 

—  O  tak  odparł  Michael.  —  To  właśnie  moje  nowe  zaklęcie...  muszę  tylko  nad  nim 

popracować. Hauru chce sześć plasterków boczku do kanapki. Możesz poprosić Kalcyfera?  

Sophie i demon wymienili znaczące spojrzenia.  
— Myślę, że on wcale nie umiera — powiedział Kalcyfer. 
— Dam ci skórki do zjedzenia, jeśli pochylisz głowę — obiecała Sophie, odkładając szycie. 

Łatwiej było przekupić Kalcyfera, niż go zastraszyć.  

Zjedli  kanapki  z  boczkiem,  ale  Michael  w  połowie  posiłku  musiał  pędzić  na  górę.  Wrócił  z 

nowiną, że Hauru wysyła go do Market Chipping po kilka rzeczy, których potrzebuje do przesunięcia 
zamku. 

— Ale Wiedźma... czy to bezpieczne? — zatroskała się Sophie.  
Michael oblizał z palców tłuszcz po boczku i zanurkował do schowka na miotły. Wyłonił się 

w zakurzonym aksamitnym płaszczu narzuconym na ramiona. A raczej ze schowka wyszedł krzepki 
mężczyzna z rudą brodą. Oblizał palce i odezwał się głosem Michaela: 

—  Hauru  uważa,  że  w  tym  będę  bezpieczny.  To  nie  tylko  przebranie,  ale  czar  mylący. 

Ciekawe, czy Lettie mnie pozna.  

Postawny młodzieniec otworzył drzwi zielonym do dołu i wyskoczył na powoli sunące zbocze 

wzgórza.  

Zapanował  spokój.  Kalcyfer  przygasi.  Hauru  widocznie  zdawał  sobie  sprawę,  że  Sophie  nie 

zamierza koło niego skakać. Na górze było cicho. Sophie wstała i ostrożnie pokuśtykała do schowka 
na  miotły.  Teraz  miała  szansę  odwiedzić  siostrę.  Lettie  na  pewno  jest  bardzo  nieszczęśliwa.  Hauru 
prawdopodobnie  nie  przyszedł  do  niej  ani  razu  od  tamtego  dnia  w  sadzie.  Mogło  pomóc,  gdyby 
Sophie  powiedziała,  że  uczucie  wywołał  zaczarowany  strój.  W  każdym  razie  Lettie  miała  prawo 
wiedzieć. 

Siedmiomilowych  butów  nie  było  w  schowku.  Sophie  nie  wierzyła  własnym  oczom. 

Przewróciła wszystko do góry nogami. Znalazła tylko zwykłe wiadra, miotły i drugi aksamit płaszcz.  

— Niech go szlag trafi! — zaklęła. Hauru widocznie dopilnował, żeby już nigdy więcej go i 

ś

ledziła. Wkładała wszystko z powrotem do schowka, kiedy ktoś znowu zapukał.  

Sophie jak zwykle podskoczyła. Miała nadzieję, natręt sobie pójdzie, ale okazał się znacznie bardziej 
uparty  i  jego  poprzednicy.  Pukał  dalej  —  czy  raczej  rzucał  się  całym  ciałem  na  drzwi,  ponieważ 
rozległo się donośne łup! łuk! łup! Wcale nie przestał po pięciu minutach.  

Sophie spojrzała na drżące zielone płomyczki, bo tylko t widziała z Kalcyfera.  
— Czy to Wiedźma?  
— Nie — zaprzeczył Kalcyfer stłumionym  głosem spomiędzy szczap. — Ktoś biegnie obok 

nas. Całkiem szybko.  

— Strach na wróble? — przeraziła się Sophie i na samą myśl serce jej podskoczyło w piersi.  

background image

— To ciało i krew — odparł demon i wysunął do kominka si zdziwioną twarz. — Nie wiem, 

co to jest, ale bardzo chce wejść. Chyba nie ma złych zamiarów.  

Ponieważ  łup!  łup!  nie  ustawało,  doprowadzając  Sophie  najwyższej  irytacji,  postanowiła 

otworzyć drzwi. Poza tym ciekawiło ją, kto tak się dobija. Trzymała jeszcze w ręku drugi aksamitny 
płaszcz  ze  schowka  na  miotły,  więc  narzuciła  go  na  ramiona,  idąc  do  drzwi.  Kalcyfer  wytrzeszczył 
oczy. Potem po pierwszy, odkąd go poznała, z własnej woli pochylił głowę. Spod kręconych zielonych 
płomyków  dobiegły  salwy  trzeszcząc  śmiechu.  Zastanawiając  się,  w  co  ją  zmienił  płaszcz,  Sophie 
otworzyła drzwi. 

Ogromny  chudy  chart  wskoczył  pomiędzy  czarne,  zgrzytają  ce  bloki  zamku  i  wylądował  na 

ś

rodku  pokoju.  Sophie  zrzuciła  płaszcz  i  cofnęła  się gwałtownie  Zawsze  trochę  się  bała  psów,  a  ten 

wcale  nie  wyglądał  nieszkodliwie.  Stanął  pomiędzy  Sophie  a  drzwiami  i  gapił  się  na  nią.  Sophie 
tęsknie spojrzała na skały i wrzosowiska przesuwające się za drzwiami i zastanawiała się, czy warto 
wezwać na pomoc Hauru. 

 Pies  zgiął  jeszcze  bardziej  swój  wygięty  grzbiet  i  jakoś  dźwignął  się  na  chude  tylne  łapy. 

Teraz prawie dorównywał wysokością Sophie. Sztywno wyciągnął przed siebie przednie łapy i znowu 
się  podźwignął.  Potem,  kiedy  Sophie  już  otworzyła  usta,  żeby  wrzasnąć  do  Hauru,  stwór  uczynił 
wyraźnie ogromny wysiłek i przekształcił się w postać mężczyzny w zmiętym brązowym garniturze. 
Miał rudawe włosy i bladą, nieszczęśliwą twarz.  

—  Przychodzę  z  Górnej  Fałdy!  —  wydyszał  ten  człowiek  pies.  —  Kocham  Lettie...  Lettie 

mnie wysłała... płacze i bardzo nieszczęśliwa.. . wysłała mnie do ciebie... kazała mi zostać...  

Zgiął się wpół i zaczął się zmieniać, zanim dokończył zdanie. Zaskowytał jak pies z rozpaczy 

i wściekłości.  

— Nie mów czarnoksiężnikowi! — zaskomlał i znowu stał się psem, tylko że z kędzierzawą 

rudą sierścią.  

Tym  razem  to  był  irlandzki  seter.  Pomachał  frędzlastym  ogonem  i  spojrzał  błagalnie  na 

Sophie wielkimi oczami pełnymi żalu.  

—  O  rety  —  mruknęła  Sophie,  zamykając  drzwi  —  Masz  spore  kłopoty,  przyjacielu.  To  ty 

byłeś owczarkiem collie, tak? Teraz rozumiem, o co chodziło pani Fairfax. Wiedźma sama się prosi o 
porządne lanie! Ale dlaczego Lettie cię tutaj przysłała? Jeśli nie chcesz, żebym powiedziała Hauru..  

Pies  zawarczał  cicho  na  dźwięk  tego  imienia.  Ale  jednocześnie  machał  ogonem  i  patrzył 
prosząco. 
—No dobrze, nie powiem mu — obiecała Sophie.  
Pies się  uspokoił.  Podreptał  do  kominka,  zmierzył  Kalcyfera  nieufnym  spojrzeniem  i  zwinął 

się w rudy kłębek obok kraty paleniska.   

— Kalcyfer, co ty na to? — zagadnęła Sophie.  
— To zaczarowany człowiek — powiedział niepotrzebnie demon. 
— Wiem, ale czy możesz zdjąć z niego czar? — zapytała Sophie.  
Lettie  pewnie  usłyszała,  jak  wielu  innych  ludzi,  że  u  Hauru  pracuje  teraz  czarownica.  Tego 

psa  koniecznie  należało  zmienić  z  powrotem  w  człowieka  i  odesłać  do  Górnej  Fałdy,  zanim  Hauru 
wstanie z łóżka i znajdzie go tutaj.  

— Nie. Do tego muszę się połączyć z Hauru — odparł Kalcyfer. 
— Więc sama spróbuję — oznajmiła Sophie. 
 Biedna Lettie! Hauru złamał jej serce, a jedyny poza nim konkurent to pies! Sophie położyła 

rękę na okrągłym, miękkim łbie.  

— Zmień się z powrotem w człowieka — rozkazała.  
Powtórzyła to po wielekroć, ale tylko tyle wskórała, że pies głęboko zasnął, przytulony do jej 

nóg. Pochrapywał i rzucał przez sen. Tymczasem z sypialni na piętrze zaczęły  dochodzić bole jęki i 
stękania.  Sophie  dalej  mruczała  do  psa  i  nie  zwracała  uwagi  na  te  odgłosy.  Donośny,  głuchy  kaszel 
przebrzmiał i zamilkł w kolejnym jęku. Sophie również to zignorowała. Po kaszlu nastąpiły grzmiące 
kichnięcia,  od  których  szyby  dzwoniły  w  oknach  i  drzwi  dygotały.  Sophie  trudniej  przyszło  je 
zignorować,  ale  jakoś  dała  sobie  radę.  Tru-tu-tuuu!  zatrąbił  wydmuchiwany  nos  niczym  fagot  w 
tunelu.  Ponownie  rozległ  się  kaszel  urozmaicony  jękami.  Kichnięcia  przeplatały  się  z  kaszlem  i 
pojękiwaniem.  Stopniowo  odgłosy  urosły  do  crescendo,  kiedy  Hauru  jakimś  cudem  jednocześnie 
kichał, prychał, wycierał nos, kaszlał i żałośnie pojękiwał. Drzwi grzechotały, belki w suficie drżały, a 
jedno polano Kalcyfera stoczyło się z paleniska. 

background image

— No dobrze, dobrze, wiadomość dotarła! — burknęła Sophie i wrzuciła polano z powrotem 

na ruszt. — Następny będzie zielony śluz. Kalcyfer, dopilnuj, żeby pies tutaj został.  

Wdrapała się po schodach, gderając głośno:  
— Ach ci czarnoksiężnicy! Myślałby kto, że żaden nigdy się nie przeziębił! No, o co chodzi? 

— zapytała, wchodząc na brudny dywan sypialni.  

— Umieram z nudów odparł — żałośnie Hauru. — Albo po prostu umieram.  
Leżał  wsparty  na  brudnych  szarych  poduszkach,  nakryty  czymś,  co  wyglądało  jak 

patchworkowa kołdra, tyle że koloru kurzu. Wyglądał dość marnie. Pająki, które tak lubił, pracowicie 
tkały sieci na baldachimie nad jego głową. Sophie położyła mu rękę na czole.  

— Masz lekką gorączkę — przyznała.  
— Mam delirium — poprawił ją Hauru. — Czarne plamy latają mi przed oczami.  
— To pająki — wyjaśniła. — Dlaczego nie wyleczysz się zaklęciem?  
— Bo nie ma zaklęcia na katar — oświadczył Hauru smętnie. — Kręci mi się w głowie... albo 

to  pokój  się  kręci.  Ciągle  myślę  warunkach  klątwy  Wiedźmy.  Nie  zdawałem  sobie  sprawy,  że  tak 
mnie przejrzała. Źle się stało, chociaż na razie te rzeczy, które są prawdziwe, to moja własna robota.  

Sophie wróciła myślami do zagadkowego wiersza.  
— Jakie rzeczy? Powiedz, czemu gasną zorze?  
—  Och,  ja  to  wiem  —  odparł  Hauru.  —  Czekam  tylko  na  trzy  rzeczy:  syreny,  korzeń 

mandragory i krainę bez fałszu. Zostały trzy tygodnie, żeby wszystko się spełniło, a wtedy Wiedźma 
mnie  dostanie.  Ale  zjazd  Klubu  Rugby  odbywa  się w  wigilię  świętego  Jana, więc  przynajmniej  tam 
będę. Reszta zdarzyła się już dawno ternu.  

—  Czyli  spadająca  gwiazda  i to,  że  nigdzie  nie  znajdziesz  wiernej  kobiety? — upewniła się 

Sophie. — Nic dziwnego, skoro szukasz w ten sposób. Pani Pentstemmon mówiła mi, że schodzisz a 
złą drogę. Nie myliła się, prawda?  

—  Koniecznie  muszę  pójść  na  jej  pogrzeb  —  powiedział  Hauru  ze  smutkiem.  —  Pani 

Pentstemmon zawsze miała o mnie zbyt pochlebną opinię. Omamiłem ją swoim urokiem. 

Łzy pociekły mu z oczu. Sophie nie wiedziała, czy Hauru naprawdę płacze, czy tylko łzawi od 

kataru. Ale zauważyła, znowu się wykręcał.  

— Mówiłam o tym, że rzucasz kobiety, jak tylko je w sobie rozkochasz — przypomniała. —  

Dlaczego tak postępujesz? 

 Hauru wskazał drżącą ręką na baldachim.  
—  Dlatego  kocham  pająki.  „Jeśli  z  początku  ci  się  nie  uda,  próbuj,  próbuj,  próbuj  dalej". 

Ciągle  próbuję  —  zapewnił  z  wielkim  stu  klem.  —  Ale  sam  to  na  siebie  sprowadziłem,  kiedy 
zawarłem umowę przed laty, i już nie potrafię nikogo prawdziwie pokochać.  

Teraz z oczu Hauru na pewno płynęły łzy. Sophie zmiękła  
— No, no, nie trzeba płakać...  
Za  drzwiami  rozległo  się  stąpanie.  Sophie  obejrzała  się  i  baczyła,  że  człowiek-pies  zwinnie 

wsuwa  się  do  sypialni.  Wyciągnęła  rękę  i  chwyciła  pełną  garścią  jego  rude  futro,  prze  onana,  że 
przyszedł  ugryźć  Hauru.  On  jednak  tylko  oparł  się  o  jej  nogi,  aż  zatoczyła  się  na  ścianę  obłażącą  z 
farby. 

— Co to? —  zapytał Hauru.  
—  Mój  nowy  pies  —  odpowiedziała  Sophie,  mocno  trzymając  kędzierzawą  sierść.  Teraz, 

oparta  o  ścianę,  miała  widok  z  okna  sypialni.  Powinno  wychodzić  na  podwórze,  ale  zamiast  tego 
pokazywało  schludny,  kwadratowy  ogródek  z  metalową  dziecięcą  huśtawką  pośrodku.  Zachodzące 
słońce  zapalało  czerwone  i  niebieskie  blaski  w  kroplach  deszczu  wiszących  na  huśtawce.  Mari, 
siostrzenica  Hauru,  przebiegła  po  mokrej  trawie.  Za  nią  szła  Megan,  siostra  Hauru.  Z  pewnością 
krzyczała, żeby Mari nie siadała na mokrej huśtawce, ale żaden dźwięk nie dochodził przez szybę. 

— Czy to jest miejsce zwane Walią? — zapytała Sophie. 
 Hauru zaśmiał się i uderzył pięścią w kołdrę. Kurz wzbił się jak dym.  
— Niech licho porwie tego psa! — zachrypiał czarnoksiężnik. — Założyłem się ze sobą, że 

powstrzymam cię od podglądania p okno przez cały czas, dopóki tu będziesz!  

— Czyżby? — mruknęła Sophie i puściła psa z nadzieją, że mocno ugryzie Hauru. Ale seter 

uparcie popychał ją do drzwi. — Więc to była tylko gra? Powinnam się domyślić.  

Hauru oparł się na szarych poduszkach, urażony i pokrzywdzony. – 
— Czasami mówisz całkiem jak Megan powiedział z wyrzutem.  

background image

—  Czasami  rozumiem,  czemu  Megan  taka  się  stała  —  odparła  Sophie,  wyganiając  psa  z 

pokoju. Z głośnym trzaskiem zamknęła drzwi za kurzem, pająkami i widokiem ogrodu.  

  

Rozdział 15 

w którym Hauru idzie w przebraniu na pogrzeb 

 
Sophie  wróciła  do  szycia,  a  człowiek-pies  zwinął  się  w  kłębek  na  jej  stopach.  Chyba  miał 
nadzieję, 

ż

e  Sophie  jakoś  zdoła  zdjąć  zaklęcie,  jeśli  będzie  się  trzymał  blisko  niej.  Kiedy  potężny  rudobrody 

mężczyzna  wpadł  do  pokoju,  niosąc  pudło  z  różnościami,  zrzucił  płaszcz  i  zmienił  się  w  Michaela, 
człowiek-pies  wstał  i  zamerdał  ogonem.  Pozwolił,  żeby  Michael  poklepał  go  po  łbie  i  podrapał  za 
uszami. 

— Mam nadzieję, że on zostanie — powiedział chłopiec. — Zawsze chciałem mieć psa.  
Hauru  usłyszał  głos  swojego  ucznia.  Zszedł  owinięty  w  brązową  patchworkową  kołdrę. 

Sophie przestała szyć i przezornie przytrzymała psa, ale ten jednak uprzejmie odniósł się do Hauru i 
nawet dał mu się poklepać.  

— No więc? — zachrypiał Hauru, wzbijając tumany kurzu, kiedy wyczarował jeszcze trochę 

chusteczek.  

—  Mam  wszystko  —  oznajmił  Michael.  —  I  naprawdę  mi  się  poszczęściło.  W  Market 

Chipping jest na sprzedaż pusty sklep. Przedtem sprzedawali tam kapelusze. Myślisz, że możemy tam 
przenieść zamek?  

Hauru  usiadł  na  wysokim  stołku,  niczym  rzymski  senator  odziany  w  togę,  rozważając 
propozycję.  —  Zależy,  ile  to  kosztuje  —  powiedział.  —  Nawet  mnie  kusi,  żeby  tam 
przemieścić  wejście  do  Porthaven.  Niełatwe  zadanie,  bo  trzeba  będzie  przenieść  Kalcyfera. 
Porthaven jest tam, gdzie naprawdę jest Kalcyfer. Co ty na to, demonie?  

— Przeniesienie mnie wymaga bardzo delikatnej operacji — odparł Kalcyfer, bledszy o kilka odcieni. 
— Myślę, że powinieneś mnie tutaj zostawić.  

Więc  Fanny  sprzedaje  sklep,  pomyślała  Sophie,  kiedy  pozostała  trójka  dyskutowała  o 

przeprowadzce.  A  Hauru  twierdził,  że  ma  sumienie!  Ale  najbardziej  intrygowało  ją  dziwne 
zachowanie  psa.  Chociaż  Sophie  zapewniła  go  kilkakrotnie,  że  potrafi  zdjąć  czaru,  jakoś  nie  chciał 
odejść.  I  nie  zamierzał  ugryźć  Hauru.  Pozwolił,  żeby  Michael  zabrał  go  na  spacer  na  bagna  w 
Porthaven tego wieczoru i następnego ranka. Wyraźnie próbował się zadomowić.  

—  Na  twoim  miejscu  siedziałabym  w  Górnej  Fałdzie  i  czekała,  aż  Lettie  odmieni  swoje 

uczucia — powiedziała Sophie do setera.  

Przez cały następny dzień Hauru na przemian kładł się i wstawał z łóżka. Kiedy leżał, Michael 

musiał  ganiać  tam  i  z  powrotem  po  schodach.  Kiedy  wstawał,  Michael  musiał  biegać  za  po  zamku, 
mierzyć  odległości  i  mocować  metalowe  wsporniki  we  wszystkich  rogach.  W  przerwach  Hauru 
zjawiał  się  spowity  kołdrą  i  kłębami  kurzu,  żeby  zadawać  pytania  i  wygłaszać  uwagi,  głównie  pod 
adresem Sophie.  

—  Sophie,  skoro  pobieliłaś  wszystkie  znaki,  które  zrobiliśmy,  kiedy  wynaleźliśmy  zamek, 

może pamiętasz, gdzie były znaki w pokoju Michaela?  

— Nie — odparła Sophie, przyszywając siedemdziesiąty błękitny trójkąt. — Nie pamiętam.  
Hauru smutno pociągnął nosem i odszedł. Wkrótce znowu się pojawił.  
— Sophie, gdybyśmy przejęli ten sklep z kapeluszami, czym moglibyśmy handlować?  
Sophie stwierdziła, że do końca życia ma dosyć kapeluszy.  
— Na pewno nie kapeluszami — oświadczyła. — Można kupić sklep, ale nie firmę.  
— Skieruj swój diabelski umysł na tę sprawę — polecił Hauru. — Albo nawet pomyśl, jeśli 

potrafisz.  

I znowu pomaszerował na górę.  
Pięć minut później zszedł z powrotem.  
— Sophie, masz jakieś wymagania co do innych wejść? Gdzie chciałabyś mieszkać? 
 Sophie natychmiast pomyślała o siedzibie pani Fairfax.  
— Najchętniej w ładnym domu z mnóstwem kwiatów — odparła.  
—  Rozumiem  —  zachrypiał  Hauru  i  ruszył  na  górę.  Następnym  razem  pojawił  się  ubrany. 

Sophie  nie  zwróciła  na  niego  uwagi,  dopóki  nie  włożył  aksamitnego  płaszcza,  którego  przedtem 

background image

używał Michael. Zmienił się w bladego, kaszlącego, rudobrodego mężczyznę z dużą czerwoną chustką 
przyłożoną do nosa. Wtedy zrozumiała, że Hauru wychodzi.  

— Pogorszy ci się — ostrzegła. 
—  Więc  umrę  i  wszyscy  będziecie  mnie  żałować  —  oświadczył  rudobrody  mężczyzna, 

przekręcił  kołek  zielonym  na  dół  i  wyszedł.  Przez  następną  godzinę  Michael  miał  czas,  żeby 
popracować  nad  swoim  zaklęciem.  Sophie  doszła  aż  do  osiemdziesiątego  czwartego  trójkąta.  Potem 
rudobrody  mężczyzna  wrócił  Zrzucił  aksamitny  płaszcz  i  stał  się  Hauru,  kaszlącym  jeszcze  bardziej 
niż przedtem i jeszcze bardziej, o ile to możliwe, użalającym się nad sobą.  

—  Kupiłem  sklep  —  oznajmił.  —  Tam  jest  przydatna  szopa  na  tyłach  i  obok  dom,  więc 

wziąłem wszystko. Chociaż nie jestem, pewien, ile zapłacę za całość. 

— A te pieniądze, które dostaniesz, jeśli znajdziesz księcia Justyna? — podsunął Michael. 
—  Zapominasz,  że  przeprowadzamy  tę  operację,  żeby  nie  szukać  księcia  Justyna  — 

zachrypiał Hauru — musimy zniknąć.  

Kaszląc,  poszedł  na  górę  do  łóżka,  gdzie  wkrótce  zaczął  kichać  tak,  aż  trzęsły  się  belki  w 

suficie.  Michael  musiał  zostawić  swoje  zaklęcie  i  pędzić  na  górę.  Sophie  też  zamierzała  się 
pofatygować,  tylko  że  człowiek-pies  ciągle  zastępował  jej  drogę.  Kolejna  dziwna  cecha  jego 
zachowania:  nie  chciał,  żeby  Sophie  coś  robiła  dla  Hauru.  Sophie  uznała,  ze  to całkiem  zrozumiałe. 
Zaczęła osiemdziesiąty piąty trójkąt. 

Michael  wesoło  zbiegł  ze  schodów  i  znowu  zabrał  się  do  pracy  nad  zaklęciem.  Był  taki 

uszczęśliwiony, że przyłączył się do piosenki Kalcyfera o rondlach i rozmawiał z czaszką całkiem jak 
Sophie.  

—  Zamieszkamy  w  Market  Chipping  —  poinformował  czaszkę.  —  Codziennie  będę  mógł 

odwiedzać moją Lettie.  

— Dlatego podsunąłeś Hauru propozycję kupna sklepu? — zapytała Sophie, nawlekając nitkę. 

Doszła już do osiemdziesiątego dziewiątego trójkąta. 

—  Tak  —  potwierdził  radośnie  Michael.  —  Lettie  mi  o  tym  powiedziała,  kiedy  nie 

wiedzieliśmy, czy się jeszcze zobaczymy. A ja jej na to...  

Przerwał mu Hauru, który zwlókł się ze schodów omotany kołdrą.  
—  Ostatni  raz  tu  schodzę  —  wychrypiał.  —  Zapomniałem  przekazać,  że  pogrzeb  pani 

Pentstemmon odbędzie się jutro w jej posiadłości niedaleko Porthaven i potrzebuję czystego ubrania.  

Wyciągnął spod kołdry szkarłatno-szary strój i upuścił na kolana Sophie. 
—  Zajmujesz  się  nie  tym  ubraniem  —  powiedział  do  niej.  —  To  ubranie  lubię  o  wiele 

bardziej, ale nie mam energii, żeby samemu go wyczyścić.  

— Przecież nie musisz iść na pogrzeb — odezwał się Michael z niepokojem. 
—  Uważam  to  za  swój  obowiązek  —  oświadczył  Hauru.  —  Pani  Pentstemmon  zrobiła  ze 

mnie czarnoksiężnika. Muszę okazać jej szacunek. 

— Ale przecież ci się pogorszyło — zaprotestował Michael.  
— Sam się do tego doprowadził — burknęła Sophie. — Wstaje i łazi nie wiadomo gdzie. 
Hauru natychmiast przybrał najbardziej szlachetny wyraz twarzy. 
—  Nic  mi  nie  będzie  wychrypiał.  —  Muszę  tylko  unikać  morskiego  wiatru.  Posiadłość 

Pentstemmonów to ponure miejsce. Wszystkie drzewa gną się na boki i kilometrami nie ma żadnego 
schronienia.  

Sophie wiedziała, że próbował wzbudzić współczucie. Prychnęła. 
— A co z Wiedźmą? — zapytał Michael.  
Hauru zakaszlał żałośnie.  
— Pójdę w przebraniu, prawdopodobnie jako drugi trup — oznajmił i powlókł się z powrotem 

na schody.  

— Więc potrzebujesz całunu, nie ubrania — zawołała za nim Sophie.  
Hauru nie odpowiedział, a ona dała mu spokój. Miała teraz w ręku zaczarowane ubranie, więc 

nie mogła zmarnować okazji. Wzięła nożyczki i pocięła szkarłatno-szary strój na siedem nierównych, 
postrzępionych  kawałków  To  powinno  zniechęcić  Hauru  do  tego  ubrania.  Potem  zabrała  się  do 
ostatnich  trójkątów  srebrno-błękitnego  odzienia.  Głównie  skupiła  się  na  małych  kawałkach  wokół 
szyi.  Strój  istotnie  zrobił  się  dużo  mniejszy.  Wydawał  się  o  numer  za  mały  nawet  na  pazia  pani 
Pentstemmon. 

— Michael — powiedziała Sophie. — Pospiesz się z tym zaklęciem. To pilne. 

background image

— Już niedługo — obiecał chłopiec.  
Pół  godziny  później  odkreślił  po  kolei  wszystkie  pozycje  z  listy  i  oznajmił,  że  chyba  jest 

gotowy. Podszedł do Sophie, niosąc miseczkę z odrobiną zielonego proszku na dnie. 

— Gdzie chcesz tego użyć? 
— Tutaj — odparła Sophie, przegryzając ostatnią nitkę.  
Odsunęła na bok śpiącego człowieka-psa i starannie rozłożyła na podłodze dziecięce ubranko. 

Michael ostrożnie przechylił miseczkę i posypał proszkiem każdą część ubrania. Potem oboje czekali 
z niepokojem. Upłynęła chwila. Michael westchnął z ulgą. Garnitur powoli się rozszerzał. Patrzyli, jak 
się  powiększa  coraz  bardziej.  Sophie  musiała  dalej  odsunąć  człowieka-psa,  żeby  zrobić  więcej 
miejsca.  

Po pięciu minutach uznali, że garnitur znowu osiągnął rozmiar Hauru. Michael podniósł go i 

starannie  strzepnął  resztę  proszku  do  kominka.  Kalcyfer  warknął  i  strzelił  wysokim  płomieniem. 
Człowiek-pies podskoczył przez sen. 

—  Uważaj!  —  ostrzegł  demon.—  To  było  mocne.  Sophie  zabrała  ubranie  i  cichutko 

pokuśtykała na schody. Hauru spał na szarych poduszkach, a pająki gorliwie tkały wokół niego nowe 
sieci. We śnie wyglądał smutno i szlachetnie. Sophie podeszła do okna, żeby położyć ubranie na starej 
skrzyni, przekonując samą siebie, że nie powiększył się, odkąd go wzięła do ręki. 

— Zresztą jeśli przez niego nie pójdziesz na pogrzeb, to żadna strata — mruknęła i wyjrzała 

przez okno.  

Słońce  stało  nisko  nad  schludnym  ogródkiem.  Duży,  ciemny  mężczyzna  entuzjastycznie 

rzucał  czerwoną  piłeczkę  do  Neila,  kuzyna  Hauru,  który  stał  z  miną  cierpliwego  męczennika, 
trzymając kij. Mężczyzna wyglądał na ojca Neila. 

— Znowu podglądasz — powiedział nagle Hauru za plecami Sophie.  
Zawstydzona, odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że Hauru tylko częściowo się rozbudził. 

—  „Strzec  się  zawistników  gniewu"...  to  już  przeszłość  —  mamrotał.  —  Kocham  Walię,  ale  bez 
wzajemności.  Megan  mi  zazdrości,  bo  jest  szanowaną  osobą,  a  ja  nie.  —  Potem  trochę  bardziej 
przytomnie zapytał: — Co ty tu robisz?  

— Przyniosłam ci ubranie — wyjaśniła Sophie i pospiesznie wyszła z sypialni.  
Hauru  widocznie  znowu  zasnął,  bo  nie pojawił  się  więcej tego  wieczoru.  Następnego  ranka, 

kiedy  Michael  i  Sophie  wstali,  czarnoksiężnik  wciąż  nie  dawał  znaku  życia.  Oboje  chodzili  na 
palcach,  żeby  go  nie  obudzić.  Wcale  im  się  nie  podobało,  że  wybiera  się  na  pogrzeb  pani 
Pentstemmon. Michael zabrał człowieka-psa i wymknął się na spacer po wzgórzach. Sophie cichutko 
przygotowywała  śniadanie  z  nadzieją,  że  Hauru  zaspał.  Nadal  się  nie  pokazywał,  kiedy  Michael 
wrócił. Człowiek-pies umierał z głodu. Sophie i Michael szukali w szafie czegoś do jedzenia dla psa, 
kiedy usłyszeli, że Hauru wolno schodzi z piętra. 

— Sophie — rozległ się jego oskarżycielski głos. 
Czarnoksiężnik  stanął  w  otwartych  drzwiach,  które  przytrzymywał  ramieniem  całkowicie 

ukrytym w ogromnym srebrno-błękitnym rękawie. Stopami przydeptywał poły gigantycznej srebrno-
błękitnej marynarki. Drugie ramię nie miało szans dosięgnąć do drugiego olbrzymiego rękawa. Sophie 
widziała  zarys  tego  ramienia,  gestykulującego  pod  obszernymi  fałdami  kołnierza.  Całe  schody  za 
Hauru zajmował srebrno-błękitny strój, ciągnący się aż do sypialni. 

— O rany! — jęknął Michael. — Hauru, to moja wina, bo... 
—  Twoja  wina?  Brednie!  —  warknął  Hauru.  —  Potrafię  wyczuć  a  kilometr  rękę  Sophie.  A 

tego ubrania jest kilka kilometrów. Kochana Sophie, gdzie moje drugie ubranie?  

Sophie pospiesznie przyniosła kawałki szkarłatno-szarego stroju ukryte w schowku na miotły.  
Hauru obejrzał szczątki. 
—  No,  to  już  coś  —  stwierdził.  —  Bałem  się,  że  będzie  za  ma  żeby  go  zobaczyć  gołym 

okiem. Dawaj tu wszystkie siedem kawałków. Sophie wyciągnęła do niego kłębek szkarłatno-szarych 
ś

cinków.  Hauru  z  trudem  wyplątał  rękę  ze  zwojów  srebrno-błękitnego  rękawa  i  przesunął  ją  przez 

pustą przestrzeń pomiędzy dwoma ogromnymi ściegami. Odebrał tobołek od Sophie. 

—  Teraz  zamierzam  się  przygotować  do  pogrzebu  —  oznajmił.  —  Proszę,  oboje 

powstrzymajcie się przez pewien czas od robienia czegokolwiek. Widzę, że Sophie jest w szczytowej 
formie, ale chciałbym, żeby ten pokój zachował obecne rozmiary do mojego powrotu.  

Z  godnością  skierował  się  do  łazienki,  brodząc  w  srebrno-błękitnych  zwojach.  Reszta 

garnituru  ciągnęła  się  za  nim  z  szelestem,  stopień  po  stopniu.  Kiedy  Hauru  wszedł  do  łazienki, 

background image

większość  marynarki  znalazła  się  już  na  podłodze,  a  na  schodach  ukazały  się  spodnie.  Hauru 
przymknął drzwi i zaczął wciągać ubranie do środka obiema rękami. Sophie, Michael i człowiek-pies 
patrzyli, jak kolejne metry srebrno-błękitnej tkaniny suną po podłodze, miejscami ozdobione srebrnym 
guzikiem  wielkości  młyńskiego  kamienia  i  połączone  ogromnymi,  regularnymi  ściegami  jakby  z 
okrętowej liny. 

—  Chyba  coś  pokręciłem  z  tym  zaklęciem  —  przyznał  Michael,  kiedy  ostatni  gigantyczny 

półokrągły rąbek zniknął za drzwiami łazienki. 

— Już on ci o tym przypomniał! — zatrzeszczał Kalcyfer. — Następne polano, proszę. 
Michael  dołożył  Kalcyferowi  polano.  Sophie  nakarmiła  człowieka-psa.  Żadne  jednak  nie 

odważyło się zrobić nic więcej, tylko zjedli chleb z miodem na śniadanie i czekali, aż Hauru wyjdzie z 
łazienki. 

Wynurzył  się  po  dwóch  godzinach,  w  obłoku  zaklęć  pachnących  werbeną.  Cały  na  czarno. 

Miał czarne ubranie, czarne buty i włosy też czarne, z takim samym błękitnym połyskiem, jak u panny 
Angorian. Kolczyk w uchu zmienił się w długi dżetowy wisiorek. Sophie zastanawiała się, czy zmienił 
kolor włosów na cześć starej nauczycielki. Przyznała rację pani Pentstemmon, że z czarnymi włosami 
było  mu  do  twarzy.  Lepiej  pasowały  do jego  szklistozielonych  oczu.  Ale  bardzo  ją  ciekawiło,  który 
strój zmienił się w czarne ubranie. 

Hauru  wyczarował  sobie  czarną  chusteczkę  higieniczną  i  wydmuchał  nos.  Szyba  w  oknie 

zabrzęczała. Hauru wziął ze stołu kromkę chleba z miodem i kiwnął na człowieka-psa. Seter popatrzył 
na niego z powątpiewaniem. 

—  Chcę  tylko  cię  mieć  na  oku  —  zachrypiał  Hauru,  wciąż  mocno  zaziębiony.  —  Do  nogi, 

piesku. 

Pies niechętnie wypełznął na środek pokoju. Hauru dodał: 
— Nie znajdziesz mojego drugiego ubrania w łazience, pani Wścibska. Już nigdy nie tkniesz 

moich ubrań. 

 Sophie  przestała  się  skradać  w  stronę  łazienki.  Hauru  obszedł  dokoła  człowieka-psa,  na 

zmianę jedząc chleb z miodem i wycierając nos. 

— Co myślicie o takim przebraniu? — zagadnął.  
Rzucił  czarną  chusteczką  w  Kalcyfera  i  opadł  na  czworaki.  Jeszcze  w  powietrzu  zaczął  się 

zmieniać. Zanim dotknął podłogi, stał się kędzierzawym rudym seterem.  

Całkowicie  zaskoczony  człowiek-pies  instynktownie zjeżył  sierść  na  grzbiecie, położył  uszy 

po sobie i zawarczał. Hauru go naśladował — albo czuł to samo. Dwa identyczne psy krążyły dokoła 
siebie, warczały, szczerzyły zęby, jeżyły sierść i gotowały się do walki.  

Sophie  złapała  za  ogon  tego,  którego  uważała  za  człowieka-psa.  Michael  chwycił  tego, 

którego uważał za swojego mistrza. Hauru pospiesznie zmienił się z powrotem. Wysoka czarna postać 
wyrosła  przed  Sophie,  która  puściła  tylną  połę  ubrania  Hauru.  Człowiek-pies  usiadł  na  stopach 
Michaela z tragicznym wyrazem pyska. 

— Dobrze — stwierdził Hauru. — Skoro oszukałem drugiego psa, mogę oszukać wszystkich. 

Nikt na pogrzebie nie zwróci uwagi na bezpańskie psisko, które podnosi lapę przy nagrobkach.  

Podszedł do drzwi i przekręcił kołek niebieskim na dół. 
— Zaczekaj chwilę! — zawołała Sophie. — Skoro idziesz na pogrzeb jako rudy seter, po co 

się przebierałeś na czarno? 

 Hauru zadarł podbródek i zrobił szlachetną minę. 
— Z szacunku dla pani Pentstemmon — wyjaśnił. — Ona lubiła dbałość o szczegóły.  
Wyszedł na ulicę w Porthaven.  
 

Rozdział 16 

w którym jest mnóstwo czarów 

 

Upłynęło kilka godzin. Człowiek-pies znowu był głodny. Michael i Sophie postanowili też coś 

zjeść. Sophie podeszła do Kalcyfera z patelnią. 

— Czemu dla odmiany nie zjecie chleba z serem? — burknął Kalcyfer.  
Pochylił  jednak  głowę.  Sophie  właśnie  ustawiała  patelnię  na  wijących  się  zielonych 

płomieniach, kiedy znikąd dobiegł ochrypły glos Hauru: 

— Przygotuj się, Kalcyfer! Ona mnie znalazła! 

background image

Kalcyfer skoczyl w górę. Patelnia spadła Sophie na kolana. 
— Musicie zaczekać! — ryknął Kalcyfer. 
Buchnął  wysokim,  oślepiającym  płomieniem.  Niemal  jednocześnie  z  głośnym,  gardłowym 

warkotem rozmazał się na tuzin płonących sinych twarzy, jakby ktoś nim gwałtownie potrząsał. 

— To chyba znaczy, ze oni walczą— szepnął Michael.  
Sophie  possała  oparzony  palec  i  drugą  ręką  zebrała  plastry  boczku  ze  spódnicy.  Kalcyfer 

miotał  się  w  kominku  na  wszystkie  strony.  Jego  rozmazane  twarze  pulsowały,  przechodząc  od 
ciemnego  granatu  do  jasnego  błękitu,  potem  prawie  do  bieli.  Raz  miał  mnóstwo  pomarańczowych 
oczu, po chwili rzędy źrenic srebrzystych jak gwiazdy. Sophie nigdy nie widziała niczego podobnego. 

Coś przeleciało nad nią ze świstem i z hukiem, od którego zatrząsł się cały pokój. Drugie coś 

pędziło  za  nim  z  przeciągłym,  przeraźliwym  rykiem.  Kalcyfer  zrobił  się  prawie  czarny.  Sophie 
zapiekła skora od odbitej magii. 

Michael rzucił się do okna. 
— Są całkiem blisko!  
Sophie  pokuśtykała  za  chłopcem.  Burza  magii  ogarnęła  połowę  rzeczy  w  pokoju.  Czaszka 

kłapała szczękami tak mocno, że kręciła się w kółko. Paczki podskakiwały. Proszki kipiały w słojach. 
Książka spadła ciężko z półki i leżała otwarta na podłodze, przewracając stronice w przód i w tył. W 
jednym końcu pokoju pachnąca para buchała z łazienki; w drugim gitara Hauru brzdąkała fałszywie, 
nie do taktu. A Kalcyfer miotał się coraz gwałtowniej. 

Michael włożył czaszkę do zlewu, żeby od tego kłapania nie spadla ze stołu. Potem otworzył 

okno i wychylił się jak najdalej. Coś się działo, ale jak na złość tuż poza zasięgiem wzroku. Ludzie w 
domach naprzeciwko wyglądali zza drzwi i okien, pokazując coś w górze. Sophie i Michael pobiegli 
do schowka na miotły, gdzie każde chwyciło aksamitny płaszcz i narzuciło na ramiona. Sophie złapała 
ten, który zmieniał w rudobrodego mężczyznę. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego Kalcyfer śmiał się 
z niej, gdy wcześniej włożyła drugi płaszcz. Michael stał się koniem. Ale nie miała czasu na śmiech. 
Otworzyła  drzwi  i  wybiegła  na  ulicę  razem  z  człowiekiem-psem,  który  zadziwiająco  spokojnie 
przyjmował  tę  sytuację.  Michael  pokłusował  za  nimi  ze  stukotem  kopyt  i  zostawił  Kalcyfera 
przeskakującego od granatu do bieli. 

Na ulicy tłoczyli się ludzie patrzący w gorę. Nikt nie zwracał uwagi na takie rzeczy, jak konie 

wychodzące z domu. Sophie i Michael też zadarli głowy zobaczyli ogromną czarną chmurę kotłującą 
się  tuż  nad  wierzchołkami  kominów.  Chmura  wirowała  z  olbrzymią  szybkością.  Białe  błyski, 
przeszywały  jej  mroczne  wnętrze.  Lecz  niemal  w  tej  samej  chwili,  kiedy  Sophie  z  Michaelem 
podnieśli  wzrok,  zbitek  magii  przybrał  kształt  mglistego  kłębowiska  walczących  wężów.  Potem 
rozdarł się na dwoje z odgłosem zażartej kociej bojki. Jedna część, wrzeszcząc przeraźliwie umknęła 
ponad dachami w stronę morza, druga z rykiem rzuciła się w pościg. 

Niektórzy  wrócili  wtedy  do  domów.  Sophie  i  Michael  przyłączyli  się  do  grupki 

odważniejszych,  którzy  zeszli  po  stromych  zboczach  na  nabrzeże.  Tam  chyba  wszyscy  doszli  do 
wniosku,  że  najlepszy  widok  rozciąga  się  z  muru  otaczającego  przystań.  Sophie  też  pokuśtykała  na 
mur,  ale  nawet  nie  musiała  wysuwać  się  spoza  szopy  zarządcy  portu.  Dwie  chmury  wisiały  nad 
morzem, po drugiej stronie muru, jedyne na pogodnym błękitnym niebie, wyraźnie widoczne. Równie 
wyraźnie  było  widać  ciemną  plamę  sztormu  szalejącego  na  morzu  pomiędzy  chmurami,  gdzie 
wzbijały się olbrzymie spienione bałwany. Jakiś pechowy statek dostał się w sztormowy wir. Maszty 
kołysały się w przód i w tył. Fontanny wody tłukły o burty ze wszystkich stron. Załoga rozpaczliwie 
próbowała zwinąć żagle, ale co najmniej jeden został poszarpany na fruwające szare strzępy. 

— Nie mogą uważać na statek?! — rzucił ktoś z oburzeniem. 
Potem  wiatr i  sztormowy  fale  uderzyły  w  mur  przystani.  Spieniona  woda  przelała  się  górą i 

ś

miałkowie na murze czym prędzej zawrócili tłumnie na nabrzeże, gdzie zakotwiczone statki szarpały 

się  na  cumach.  Wśród  tego  zamieszania  rozlegało  się  wysokie,  gniewne  zawodzenie.  Sophie 
wystawiła twarz na wiatr za szopą, skąd dochodziły glosy. Okazało się, że rozszalała magia nie tylko 
wzburzyła morze i porwała pechowy statek. Jakieś mokre, śliskie z wyglądu damy o rozpuszczonych 
zielono-brązowych włosach wczołgiwały się na mur przystani, krzycząc i wyciągając długie ramiona 
do  innych  zawodzących  dam,  które  unosiły  się  na  morskich  falach.  Każda  miała  rybi  ogon  zamiast 
nóg. 

— A niech to! — zawołała Sophie. — Syreny z klątwy! 
A zatem pozostały jeszcze tylko dwie niemożliwe rzeczy do spełnienia.  

background image

Sophie  podniosła  wzrok  na  chmury.  Hauru  klęczał  na  lewej,  znacznie  większej  i  bliższej. 

Wciąż byt ubrany na czarno. Co typowe dla niego, oglądał się przez ramie na przerażone syreny. Gapil 
się, jakby wcale nie pamiętał, ze należał do klątwy. 

— Uważaj na Wiedźmę! — wrzasnął koń stojący obok Sophie.  
Wiedźma  pojawiła  się  nagle  na  chmurze  po  prawej  stronie,  w  rozwianej  szacie  barwy 

płomienia,  z  rozpuszczonymi  rudymi  włosami  i  ramionami  wzniesionymi  wysoko,  żeby  przywołać 
więcej magii. Kiedy Hauru odwrócił się i spojrzał na nią, opuściła ręce. Z chmury Hauru wystrzeliła 
fontanna różanego płomienia. Fala żaru przeszła przez zatokę, kamienny mur zaczął parować. 

— Uff, mało brakowało! — wykrztusił koń.  
Hauru  stal  na  rozkołysanym,  niemal  tonącym  statku  w  dole.  Wyglądał  jak  niewielka  czarna 

figurka, opierająca się o przechylony główny maszt. Pomachał bezczelnie do Wiedźmy, dając jej znać, 
ze spudłowała. Wiedźma natychmiast go spostrzegła. Razem z chmurą błyskawicznie zmieniła się w 
drapieżnego czerwonego ptaka, gwałtownie pikującego na statek. 

Statek znikł. Syreny wydały żałosny śpiewny okrzyk. Tam, gdzie przedtem unosił się statek, 

pieniły  się  wzburzone  fale.  Lecz  ptak  pikował  zbyt  szybko,  żeby  się  zatrzymać.  Wpadł  do  morza  z 
donośnym pluskiem.  

Wszyscy na nabrzeżu zaczęli wiwatować. 
— Wiedziałem, że to nie jest prawdziwy statek! — powiedział ktoś za plecami Sophie. 
— Tak, to na pewno była iluzja — przyświadczył mądrze koń. 
Fala  wywołana  upadkiem  ptaka  dotarta  do  muru,  zanim  jeszcze  Michael  skończył  mówić. 

Sześciometrowa zielona góra wody gładko przelała się na drugą stronę, zagarnęła wrzeszczące syreny 
z powrotem do zatoki, zakołysała gwałtownie każdym zacumowanym statkiem i uderzyła spienionym 
wirem o ściany szopy. Z boku konia wysunęła się ręka i pociągnęła Sophie w stronę nabrzeża. Sophie 
zachłysnęła  się  i  potknęła  w  szarej  wodzie,  sięgającej  kolan.  Człowiek-pies  pobiegł  za  nimi  w 
podskokach,  mokry  po  same  uszy.  Zaledwie  dotarli  na  nabrzeże,  a  łodzie  w  żaglówce  zdążyły  się 
wyprostować,  kiedy  przez  mur  przewaliła  się  druga  wodna  nawałnica  Z  gładkiej  zielonej  toni 
wyprysnął  potwór.  Długi,  czarny,  pazurzasty  stwór,  na  wpół  kot,  na  wpół  lew  morski,  pomknął  po 
murze w kierunku nabrzeża. Następny, równie długi i niski, ale bardziej łuskowaty, wyskoczył z fali, 
kiedy rozbiła się w zatoce, i popędził za pierwszym potworem. 

Wszyscy zrozumieli, że walka jeszcze się nie skończyła. Pospiesznie, z chlupotem cofnęli się 

pod osłonę budynków nabrzeżu. Sophie potknęła się o linę, potem o próg domu. Koń znowu wysunął 
ramię  i  podtrzymał  ją,  kiedy  dwa  potwory  śmignęły  obok  w  rozbryzgach  słonej  wody.  Kolejna  fala 
przewaliła się przez mur i znów wyskoczyły z niej dwie kreatury. Wyglądały niemal identycznie jak 
pierwsze. Następny przyniósł dwa następne potwory. 

—  Co  się  dzieje?  —  pisnęła  Sophie,  kiedy  trzecia  para  przebiegła  obok,  wstrząsając 

kamieniami nabrzeża. 

— Iluzje — odezwał się głos Michaela z wnętrza konia. — Niektóre. Oboje próbują oszukać 

się nawzajem, żeby ścigać nie tego, co należy. 

— Kto jest kto? — zapytała Sophie. 
— Nie mam pojęcia odparł koń.  
Gapiowie  przerazili  się  potworów.  Wielu  wróciło  do  domu.  Inni  wskakiwali  na  rozkołysane 

statki,  żeby  wyprowadzić  je  z  przystani.  Sophie  i  Michael  dołączyli  do  najbardziej  wytrwałych 
widzów,  którzy  ruszyli  za  potworami  przez  ulice  Porthaven.  Najpierw  szli  za  strumieniem  morskiej 
wody,  potem  za  wielkimi,  mokrymi  odciskami  łap,  wreszcie  za  białymi  rysami  i  zadrapaniami 
wyżłobionymi w bruku przez pazury stworów. Te ślady wyprowadziły tropicieli za miasto, na bagna, 
gdzie kiedyś Sophie z Michaelem ścigali spadającą gwiazdę. 

Teraz,  na  płaskim  terenie,  widzieli  już  wszystkie  sześć  potworów  jako  podskakujące  czarne 

plamki  w  oddali.  Tłum  rozproszył  się  nierównym  szeregiem  na  skraju  bagna.  Ludzie  gapili  się  z 
nadzieją,  że  zobaczą  coś  więcej,  i  jednocześnie  obawiali  się  tego,  co  mogą  zobaczyć.  Po  chwili 
widzieli już tylko puste bagniska. Nic się nie działo. Kilka osób odwróciło się, żeby odejść, a wtedy 
pozostali krzyknęli: 

— Patrzcie! 
Kula  bladego  ognia  leniwie  unosiła  się  w  oddali.  Musiała  być  ogromna.  Grzmot,  który  jej 

towarzyszył,  dotarł  do  obserwatorów  dopiero  wtedy,  kiedy  kula  zmieniła  się  w  rosnącą  kolumnę 
dymu. Ludzie skrzywili się od głuchego huku. Patrzyli, jak dym się rozwiewa, aż zakryły go bagienne 

background image

mgły.  Wkrótce  zapanował  spokój.  Wiatr  szeleścił  w  bagiennych  chwastach,  ptaki  nieśmiało  podjęły 
swój śpiew mieszkańcy Porthaven. 

— Pewno wykończyli się nawzajem — stwierdzili wytrwali. 
Tłum  stopniowo  rozpadł  się  na  pojedyncze  postacie,  spieszące  z  powrotem  do  porzuconych 

zajęć.  

Sophie  i  Michael  czekali  aż  do  momentu,  kiedy  nie  mieli  już  wątpliwości,  że  wszystko  się 

skończyło.  Potem  wolno  ruszyli  z  powrotem  do  miasta.  Żadne  nie  miało  ochoty  rozmawiać.  Tylko 
człowiek-pies  wydawał  się  szczęśliwy.  Biegł  przodem  w  radosnych  podskokach,  jakby  myślał,  że 
Hauru na pewno zginął. Był w tak świetnym nastroju, że kiedy skręcili w ulicę, gdzie stał dom Hauru, 
zaszczekał wesoło na widok bezpańskiego kota i rzucił się za nim w pościg. Gnał z werwą i zapałem 
aż do drzwi zamku, gdzie kot odwrócił się i spiorunował wzrokiem prześladowcę. 

— Odczep się! — miauknął. — Tylko tego mi brakowało! 
Pies cofnął się zawstydzony.  
Michael pogalopował do drzwi, łomocząc kopytami. 
— Hauru! — wykrzyknął.  
Kot skurczył się do rozmiarów kociątka i zrobił bardzo żałosną minę. 
— A wy oboje wyglądacie śmiesznie! — oświadczył. — Otwórz drzwi. Padam ze zmęczenia. 
Sophie posłusznie wykonała polecenie i kot wśliznął się d środka. Ruszył do kominka, gdzie 

Kalcyfer  migotał  słabiutkim  niebieskim  płomykiem  i  z  wysiłkiem  oparł  przednie  łapki  na  siedzeniu 
fotela. Potem powoli przemienił się w Hauru, zgiętego wpół.  

—  Zabiłeś  Wiedźmę?  —  zapytał  niecierpliwie  Michael,  który  zdjął  płaszcz  i  znowu  stał  się 

sobą. 

— Nie — stęknął Hauru. — Obrócił się i opadł na fotel, rzeczywiście mocno wyczerpany. — 

Do  tego  wszystkiego  jeszcze  przeziębienie!  —  zachrypiał.  —  Sophie,  na  litość,  zdejmij  tę  okropną 
rudą brodę i znajdź w szafie butelkę brandy... chyba że sama ją wypiłaś albo zmieniłaś w terpentynę.  

Sophie  zrzuciła  z  ramion  płaszcz,  znalazła  brandy  i  kieliszek.  Hauru  łyknął  pierwszą  porcję 

alkoholu jak wodę. Potem nalał po raz drugi i zamiast wypić, ostrożnie wylał trunek kropla po kropli 
na Kalcyfera. Demon błysnął, zaskwierczał i trochę odżył. Hauru nalał sobie trzeci kieliszek i oparł się 
wygodnie, sącząc brandy. 

— Przestańcie się gapić! — zażądał. — Nie wiem, kto wygrał. Ogromnie trudno się dobrać do 

Wiedźmy. Ona polega głównie na swoim ogniowym demonie i trzyma się z daleka od kłopotów. Ale 
chyba daliśmy jej do myślenia, co, Kalcyfer? 

— Jest stary — zasyczał Kalcyfer słabym głosem spod drewna. — Ja jestem silniejszy, ale on 

wie rzeczy, o jakich nie mam pojęcia. Wiedźma ma swojego demona od stu lat. Prawie mnie zabił! — 
Syczał przez chwilę, potem wspiął się wyżej na polana i burknął: — Mogłeś mnie uprzedzić!  

— Uprzedzałem, ty stary oszuście! — odparł Hauru ze znużeniem. — Wiesz tyle, ile ja.  
Leżał,  popijając  brandy,  a  Michael  tymczasem  znalazł  chleb  i  kiełbasę.  Posiłek  dodał  sił 

wszystkim,  może  oprócz  człowieka-psa,  który  położył  uszy  po  sobie,  odkąd  Hauru  wrócił.  Kalcyfer 
zapłonął mocniej i wyglądał już jak zwykle. 

— To na nic! — oświadczył Hauru i dźwignął się na nogi. 
—  Posłuchaj  uważnie,  Michael.  Wiedźma  wie,  że  jesteśmy  w  Porthaven.  Teraz  musimy  nie 

tylko przesunąć zamek i wejście w Kingsburry. Trzeba przenieść Kalcyfera do tego domu obok sklepu 
z kapeluszami. 

— Przenieść mnie? — zatrzeszczał Kalcyfer, lazurowy ze strachu. 
—  Właśnie  —  potwierdził  Hauru.  —  Masz  wybór  pomiędzy  Wiedźmą  a  Market  Chipping. 

Tylko nie utrudniaj. 

— Co za los! — jęknął Kalcyfer i zanurkował na spód paleniska.  
 

Rozdział 17 

w którym ruchomy zamek przesuwa dom 

 
Hauru  zabrał  się  do  roboty  tak  energicznie,  jakby  właśnie  wrócił  z  tygodniowego  urlopu. 

Gdyby Sophie nie widziała, nigdy by nie uwierzyła, że przed godziną stoczył wyczerpujący magiczny 
pojedynek.  Razem  z  Michaelem  uganiali  się  po  domu,  wykrzykiwali  do  siebie  liczby  i  rysowali 
dziwne znaki w miejscach, gdzie wcześniej zamocowali metalowe wsporniki. Oznaczyli kredą każdy 

background image

kąt,  włącznie  z  podwórzem.  Klitka  Sophie  pod  schodami  i  sufit  łazienki  o  nieregularnym  kształcie 
sprawiły  im  sporo  kłopotów  Sophie  i  człowiek-pies  czuli  się  jak  intruzi,  odsuwani  to  w  jedną,  to  w 
drugą  stronę,  a  w  końcu  całkowicie  zepchnięci  pod  ścianę,  żeby  Michael  mógł  na  czworakach 
narysować na podłodze pięcioramienną gwiazdę wewnątrz okręgu. 

Michael  właśnie  strzepywał  z  kolana  kurz  i  kredę,  kiedy  wszedł  Hauru,  cały  ubrudzony 

wapnem  do  bielenia  ścian.  Sophie  i  człowiek-pies  znowu  musieli  usunąć  się  pod  ścianę,  bo  teraz  z 
kolei  Hauru  pełzał  na  czworakach  i  stawiał  dziwne  znaki  wewnątrz  i  dookoła  gwiazdy  i  okręgu. 
Sophie i seter usiedli na schodach. Człowiek-pies drżał. Chyba nie lubił magii.  

Hauru i Michael wybiegli na podwórze. Hauru wrócił biegiem. 
— Sophie! — krzyknął. — Szybko! Co będziemy sprzedawać w tym sklepie? 
— Kwiaty — odpowiedziała Sophie, myśląc o pani Fairfax. 
— Doskonale — pochwalił Hauru i pospiesznie wrócił do drzwi z pędzelkiem i puszką farby.  
Starannie  przemalował  niebieską  kropkę  na  żółto.  Znowu  zanurzył  pędzel,  który  tym  razem 

zrobił się purpurowy. Hauru przemalował zieloną kropkę. Za trzecim razem farba stała pomarańczowa 
i Hauru pokrył nią czerwoną plamkę. Czarnej nie dotykał. Odwrócił się i koniec rękawa wpadł mu do 
puszki razem z pędzelkiem. 

— Do licha! — zawołał.  
Wyciągnął  rękaw.  Mokry  materiał  mienił  się  wszystkimi  kolorami  tęczy.  Hauru  potrząsnął 

ramieniem i rękaw znowu się czarny. 

— Tak naprawdę które to ubranie? — zapytała Sophie. 
— Zapomniałem. Nie przeszkadzaj. Najtrudniejsze jeszcze przed nami — oświadczył Hauru. 

Odstawił  puszkę  farby  na  półkę  i  wziął  mały  słoiczek  wypełniony  proszkiem.  —  Michael!  Gdzie 
srebrna łopata?  

Chłopiec przybiegł z podwórza z dużą, błyszczącą łopatą. Stylisko było drewniane, ale ostrze 

wykonano z czystego srebra. 

— Tam wszystko przygotowane! — zameldował.  
Hauru  oparł  łopatę  na  kolanie,  żeby  narysować  kredą  znaki  na  ostrzu  i  stylisku.  Posypał  je 

czerwonym  proszkiem  ze  słoika.  Starannie  umieścił  szczyptę  tej  samej  substancji  we  wszystkich 
wierzchołkach gwiazdy, a resztę wysypał na środek. 

— Odsuń się, Michael — polecił. — Niech wszyscy się odsuną. Gotowy, Kalcyfer? 
Demon wyłonił się spomiędzy polan jako długi jęzor sinego płomienia. 
— Bardziej gotowy już nie będę — mruknął. — Wiesz, że to mnie może zabić? 
—  Spójrz  na  wszystko  z  jaśniejszej  strony  —  pocieszył  go  Hauru.  —  To  ja  mogę  zginąć. 

Trzymaj się mocno. Raz, dwa, trzy.  

Wsunął łopatę w palenisko, bardzo ostrożnie i powoli, trzymając ją poziomo, równolegle do 

krat.  Przez  chwilę  balansował  nią  delikatnie,  żeby  wcisnąć  ostrze  pod  Kalcyfera.  Potem  odniósł  ją 
jeszcze wolniej i ostrożniej. Michael wstrzymał oddech.  
— Zrobione! —  oznajmił Hauru.  

Polana  rozsypały  się  na  boki.  Wcale  się  nie  paliły.  Hauru  wstał  i  odwrócił  się,  niosąc 

Kalcyfera na łopacie.  

Pokój wypełnił się dymem. Człowiek-pies zaskomlał i zadygotał. Hauru zakaszlał. Z trudem 

utrzymał  łopatę  nieruchomo.  Oczy  Sophie  zaszły  łzami  i  nie  widziała  wyraźnie,  ale  na  ile  się 
orientowała, Kalcyfer — zgodnie z tym, co jej powiedział — nie miał kopyt ani nawet nóg. Wyglądał 
jak  długa,  spiczasta,  sina  twarz  wyrastająca  z  czarnej,  słabo  świecącej  grudki.  Grudka  miała  przodu 
wgłębienie, co na pierwszy rzut oka wyglądało tak, jakby Kalcyfer klęczał tam na maleńkich nóżkach. 
Sophie jednak zobaczyła, że to nieprawda, kiedy grudka zakołysała się lekko i okazało się, że jest na 
dole zaokrąglona. Kalcyfer widocznie czuł się zagrożony. Pomarańczowe oczy  miał szeroko otwarte 
strachu,  wciąż  wysuwał  z  obu  stron  słabiutkie  płomyczki  kształcie  ramion  i  daremnie  usiłował 
przytrzymać się krawędzi łopaty.  

— Już niedługo! — wykrztusił Hauru, żeby uspokoić demona. 
Musiał jednak zacisnąć usta i stanąć na chwilę, żeby powstrzymać kaszel. Łopata zakolebała 

się, Kalcyfer zrobił przerażoną minę. Hauru wziął się w garść. Zrobił długi, ostrożny krok do wnętrza 
kredowego kręgu, potem drugi do środka gwiazdy. Tam, trzymając łopatę poziomo, powoli obrócił się 
dookoła, a Kalcyfer razem z nim, błękitny jak niebo i przestraszony jak diabli.  

Zdawało  się,  że  cały  pokój  też  zawirował.  Człowiek-pies  przywarł  do  nóg  Sophie.  Michael 

background image

zatoczył się na bok. Sophie odniosła wrażenie, że ich kawałek świata oderwał się od reszty i chwiejnie 
się  toczy,  aż  do  zawrotu  głowy.  Nie  dziwiła  się,  że  Kalcyfer  umierał  ze  strachu.  Wszystko  wciąż 
kołysało się i chybotało, kiedy Hauru takimi samymi długimi, ostrożnymi krokami wyszedł z gwiazdy 
i kręgu. Ukląkł przy kominku i z najwyższą starannością zsunął Kalcyfera z powrotem na palenisko. 
Potem  ułożył  wokół  niego  polana. Kalcyfer  klapnął na  kratę  zielonymi  płomieniami  do  góry.  Hauru 
oparł się na łopacie i za kaszlał.  

Pokój zachwiał się i zastygł. Przez kilka chwil, dopóki dym się nie rozwiał, Sophie ku swemu 

zdumieniu widziała znajome zarysy bawialni w domu, gdzie się urodziła. Poznała ją, chociaż podłogę 
ogołocono z dywanów, a na ścianach nie wisiały żadne obrazy. Zamkowy pokój jakby wciskał się na 
miejsce bawialni, tu popchnął, tam naciągnął, obniżył sufit do poziomu własnego belkowanego stropu, 
aż oba stopiły się w jedno i stały się znowu pokojem w zamku, tyle że teraz trochę wyższym i bardziej 
kanciastym niż poprzednio. 

— Zrobiłeś to, Kalcyfer? — zakaszlał Hauru. 
— Chyba tak — odparł Kalcyfer, wznosząc się do komina. Widocznie przejażdżka na łopacie 

mu nie zaszkodziła. — Ale lepiej mnie sprawdź.  

Hauru,  podpierając  się  łopatą,  otworzył  drzwi  żółtą  kropką  do  dołu.  Na  zewnątrz  Sophie 

zobaczyła ulicę w Market Chipping, przy której dorastała. Znajomi spacerowali przed kolacją, jak to 
zwykle latem. Hauru kiwnął głową do Kalcyfera, zamknął drzwi, przekręcił kołek pomarańczowym na 
dół i znowu otworzył. 

Teraz  za  progiem  zaczynał  się  szeroki,  zachwaszczony  podjazd  i  wił  się  pomiędzy  kępami 

drzew  nadzwyczaj  malowniczo  oświetlonymi  przez  zachodzące  słońce.  W  oddali  wznosiła  się 
wspaniała kamienna brama, ozdobiona rzeźbami. 

— Gdzie to jest? — zapytał Hauru. 
— Pusta rezydencja na końcu doliny — odparł Kalcyfer obronnym tonem. — To ten porządny 

dom, który kazałeś mi znaleźć. Jest całkiem ładny. 

—  O  tak  —  przyznał  Hauru.  —  Mam  tylko  nadzieję,  że  prawowici  właściciele  się  nie 

sprzeciwią.  —  Zamknął  drzwi  i  przekręcił  kołek  purpurą  do  dołu.  —  Teraz  wędrujący  zamek  — 
oznajmił i jeszcze raz otworzył drzwi.  

Na zewnątrz zapadał zmierzch. Ciepły wiatr niósł ze sobą rozmaite zapachy. Sophie zobaczyła 

przesuwającą  się  obok  masę  ciemnych  liści,  gęsto  przetykaną  wielkimi  purpurowymi  kwiatami. 
Powoli odpłynęły do tyłu, zastąpione przez kępę mlecznobiałych lilii i błysk słońca na wodzie w głębi. 
Zapach był taki niebiański, że zanim Sophie się spostrzegła, przeszła już połowę pokoju. 

— Nie, nie wytkniesz tam swojego długiego nosa aż do jutra — oświadczył Hauru i zatrzasnął 

drzwi. — To jest dokładnie na skraju Pustkowia. Dobra robota, Kalcyferze. Doskonała. Ładny dom i 
mnóstwo kwiatów, zgodnie z zamówieniem.  

Odrzucił łopatę i poszedł do łóżka. Widocznie naprawdę był zmordowany, bo nie jęczał, nie 

narzekał i prawie nie kaszlał.  

Sophie  i  Michael  też  lecieli  z  nóg.  Chłopiec  opadł  na  fotel  i  siedział  zagapiony  wpustkę, 

głaszcząc  człowieka-psa.  Sophie  przysiadła  na  stołku.  Dziwnie  się  czuła.  Przeprowadzili  się.  Niby 
wszystko wyglądało tak samo, a jednak inaczej, przez co czuła się zmieszana. I dlaczego wędrujący 
zamek stał teraz na skraju Pustkowia? Czy to klątwa przyciągała Hauru do Wiedźmy? A może Hauru 
tak już się zamotał we własne wykręty, że przechytrzył sam siebie i stał się niemal uczciwy? 

Sophie popatrzyła na Michaela, ciekawa, co on myśli. Michael spał, podobnie jak człowiek-

pies.  Sophie  spojrzała  więc  na  Kalcyfera,  sennie  pełgającego  wśród  różowych  szczap,  z 
przymkniętymi  pomarańczowymi  oczami.  Pamiętała,  jak  pulsował  niemal  bielą,  a  potem  bojaźliwie 
wytrzeszczał oczy, kolebiąc się na łopacie. Coś jej przypominał.  

— Kalcyferze — zagadnęła. — Czy byłeś kiedyś spadającą gwiazdą?  
Demon odemknął jedno pomarańczowe oko. 
— Oczywiście — przyznał. — Mogę o tym rozmawiać, skoro wiesz. Kontrakt na to zezwala. 
— I Hauru cię złapał? — ciągnęła Sophie. 
— Pięć lat temu — potwierdził Kalcyfer. — Na bagnach Porthaven, zaraz jak założył interes 

jako  czarnoksiężnik  Jenkins.  Ścigał  mnie  w  siedmiomilowych  butach.  Okropnie  się  go  bałem.  W 
ogóle  się bałem,  bo  kiedy  spadasz,  to  wiesz,  że  umrzesz.  Dałbym  wszystko,  żeby  nie  zginąć. Kiedy 
Hauru  ofiarował  mi  życie,  z  miejsca  zaproponowałem  kontrakt  żaden  z  nas  nie  wiedział,  w  co  się 
pakujemy. Byłem wdzięczny, a Hauru chciał ocalić mi życie tylko dlatego, że mnie pożałował. 

background image

— Całkiem jak w przypadku Michaela — zauważyła Sophie. 
—  Co  takiego?  —  zapytał  Michael,  który  się  ocknął.  —  Wolałbym,  żebyśmy  nie  stali  na 

skraju Pustkowia. Nie czuję się bezpieczny. 
— Nikt nie jest bezpieczny w domu czarnoksiężnika — odparł Kalcyfer ze współczuciem. 
 

Następnego ranka drzwi były ustawione czarnym w dół i nie dały się otworzyć przy żadnym 

innym ustawieniu, co bardzo irytowało Sophie. Chciała zobaczyć kwiaty, bez względu na Wiedźmę. 
Wic żeby wyładować złość, napełniła wiadro wodą i zmyła z podłogi kredowe znaki. 
 

Hauru przyszedł, kiedy jeszcze szorowała. 

 

— Praca, praca, praca — powiedział, przestępując nad klęczącą Sophie. 

Wyglądał trochę dziwnie. Nadal nosił czarne jak smoła ubranie, ale włosy znowu zmienił na 

jasne.  Na  tle  czerni  wydawały  się  niemal  białe.  Sophie  popatrzyła  na  niego  i  pomyślała  o  klątwie. 
Hauru chyba myślał o tym samym. Wyjął czaszkę ze zlewu i podniósł ją jedną ręką. 

—  Biedny  Yoryku!  —  rzekł  posępnie.  —  Ona  słyszała  syreny,  z  czego  wynika,  że  jest  coś 

chorobliwego  w  państwie  duńskim

3

.  Złapałem  wieczne  przeziębienie,  ale  na  szczęście  nie  mam  w 

sobie za grosz uczciwości. I tego się trzymam.  

Zakaszlał żałośnie. Ale jego zdrowie się poprawiło i kaszel był trochę wymuszony.  
Sophie wymieniła spojrzenia z człowiekiem-psem,  który wpatrywał się w nią z miną równie 
smętną, jak Hauru. 
—  Powinieneś  wrócić  do Lettie —  mruknęła.  —  O co  chodzi?  —zwróciła  się do  Hauru.  — 

Nie poszło dobrze z panną Angorian? 

— Fatalnie — przyznał czarnoksiężnik. — Panna Angorian ma serce z kamienia ugotowanego 

na twardo. — Odłożył czaszkę z powrotem do zlewu i krzyknął na Michaela: — Jeść! I do pracy! 

Po śniadaniu wyjęli wszystko ze schowka na miotły. Potem Michael i Hauru wybili dziurę w 

bocznej ścianie schowka. Zza drzwi buchały kłęby kurzu i dolatywały dziwne łomoty. W końcu obaj 
zawołali  Sophie.  Przyszła,  ostentacyjnie  niosąc  miotłę.  Zamiast  ściany  zobaczyła  łukowe  przejście, 
prowadzące do schodów, które zawsze łączyły dom ze sklepem. Hauru kiwnął na nią, żeby podeszła i 
obejrzała  sklep.  Puste  pomieszczenie  dźwięczało  echem.  Podłogę  pokrywała  teraz  czarno-biała 
szachownica z kafelków, jak w holu pani Pentstemmon, a na półkach, gdzie niegdyś leżały kapelusze, 
stała waza z różami z woskowanego jedwabiu oraz mały bukiecik aksamitnych pierwiosnków. Sophie 
zrozumiała, że oczekiwano od niej podziwu, więc zdołała się powstrzymać od złośliwych komentarzy. 

— Znalazłem te kwiaty w  szopie na tyłach — wyjaśnił Hauru. — Chodź i wyjrzyj na ulicę. 

Otworzył  drzwi  i  znowu  brzęknął  ten  sam  sklepowy  dzwonek,  którego  Sophie  słuchała  przez  całe 
ż

ycie. Wykuśtykała na ulicę, pustą wczesnym rankiem. Fasada sklepu została świeżo odmalowana na 

ż

ółto  i  zielono.  Pełne  zakrętasów  litery  na  wystawie  głosiły:  JENKINS  CODZIENNIE  ŚWIEŻE 

KWIATY

— Więc zmieniłeś zdanie co do pospolitych nazwisk? — zagadnęła Sophie. 
— Tylko ze względu na kamuflaż — zapewnił Hauru. — Wolę nazwisko Pendragon. 
— A skąd weźmiesz świeże kwiaty? — zapytała Sophie. — Nie możesz przecież sprzedawać 

woskowych róż do kapeluszy. 

— Zaczekaj, to zobaczysz — odparł Hauru i zaprowadził ją z powrotem do sklepu. Przeszli na 

podwórze.  Teraz  zmniejszyło  się  o  połowę,  ponieważ  jedną  stronę  zajęło  podwórze  wędrującego 
zamku Hauru. Sophie spojrzała ponad ceglanym zamkowym murem na własny stary dom. Wyglądał 
trochę dziwnie z powodu nowego okna, należącego do sypialni Hauru. Wyżej nad sklepem widziała 
okno swojej dawnej sypialni. Kuśtykając za Hauru z powrotem na górę, do schowka na miotły, Sophie 
pożałowała  swojego  szorstkiego  zachowania.  Powrót  do  własnego  starego  domu  budził  w  niej 
mieszane uczucia  

— Wszystko jest bardzo ładne — odezwała się. 
— Doprawdy? — rzucił chłodno urażony Hauru. 
On  tak  lubi,  żeby  go  podziwiać,  pomyślała  Sophie  i  westchnęła.  Hauru  podszedł  do  drzwi 

zamku  i  przekręcił  kołek  purpurowym  na  dół.  Z  drugiej  strony,  chyba  jeszcze  nigdy  go  nie  po 
chwaliła, podobnie jak Kalcyfer, więc nie uważała, że teraz powinna zaczynać. 

Drzwi się otworzyły. Wielkie krzaki obsypane kwiatami przesunęły się łagodnie i zatrzymały, 

ż

eby  Sophie  mogła  zejść.  Pomiędzy  krzakami  alejki  bujnej  jaskrawo  zielonej  trawy  prowadziły  we 

                                                            

3

 

William Szekspir Hamlet, tłum. Olga Chromniak, PIW 1974

 

background image

wszystkich kierunkach. Hauru i Sophie ruszyli najbliższą alejką. Zamek sunął za nimi, strącając płatki 
z krzaków. Chociaż taki czarny, wysoki i koślawy, wypuszczający dziwaczne kłaczki dymu z jednej 
czy drugiej wieżyczki, pasował do tego otoczenia. Tutaj działała magia. Sophie o tym wiedziała. 

Powietrze  było  parne  i  gorące,  przesycone  zapachami  tysięcy  kwiatów.  Sophie  o  mało  nie 

powiedziała,  że  ten  zapach  przypomina  jej  łazienkę  po  wyjściu  Hauru,  ale  ugryzła  się  w  język.  To 
naprawdę było cudowne miejsce. Pomiędzy krzewami obsypanymi czerwonym, białym i purpurowym 
kwieciem,  w  wilgotnej  trawie  rosły  mniejsze  kwiaty:  różowe  z  tylko  trzema  płatkami,  olbrzymie 
bratki,  dzikie  floksy,  różnokolorowy  łubin,  pomarańczowe  lilie  i  wysokie  białe  irysy.  Pnącza 
wypuszczały  kwiaty wielkie jak kapelusze, maki i bławatki wyglądały spośród roślin o dziwacznych 
kształtach  i  jeszcze  dziwniejszych  barwach  liści.  Sophie  wprawdzie  marzyła  o  ogrodzie  jak  u  pani 
Fairfax,  który  wyglądał  całkiem  inaczej,  zapomniała  jednak  o  zwykłej  gderliwości  i  wpadła  w 
zachwyt. 

— Widzisz? — Hauru machnął ręką. Czarny, powłóczysty rękaw spłoszył kilkaset błękitnych 

motyli,  ucztujących  na  krzaku  żółtej  róży.  —  Możemy  tutaj  co  rano  ścinać  całe  naręcza  kwiatów  i 
sprzedawać je w Market Chipping, jeszcze wilgotne od rosy. 

Na  końcu  zielonej  alejki  grunt  stał  się  gąbczasty.  Ogromne  orchidee  wyglądały  spod 

krzewów.  Hauru  i  Sophie  nagle  trafili  na  parującą  sadzawkę,  zarośniętą  liliami  wodnymi.  Zamek 
ostrym zwrotem ominął sadzawkę i skręcił w następną aleję, wysadzaną innymi kwiatami. 

—  Jeśli  przyjdziesz  tutaj  sarna,  zabierz  ze  sobą  laskę,  żeby  sprawdzać  grunt  —  poradził 

Hauru. — Pełno tu źródeł i bagienek. I nie idź dalej w tę stronę. — Wskazał na południowy wschód, 
gdzie  słońce  wyglądało  jak  rozżarzony  biały  dysk  w  mglistym  powietrzu.  —  Tam  się  zaczyna 
Pustkowie... bardzo gorące, jałowe i pełne Wiedźmy. 

— Kto stworzył te kwiaty na samym skraju Pustkowia? — chciała wiedzieć Sophie. 
—  Czarnoksiężnik  Suliman  zaczął  to  przed  rokiem  —  wyjaśnił  Hauru,  odwracając  się  w 

stronę  zamku.  —  Myślę,  że  chciał  doprowadzić  Pustkowie  do  rozkwitu  i  w  ten  sposób  wykończyć 
Wiedźmę.  Wydobył  gorące  źródła  na  powierzchnię  i  sprowadził  rośliny.  Radził  sobie  doskonale, 
dopóki Wiedźma go nie przyłapała. 

— On pochodził z tego samego miejsca co ty, prawda? — przypomniała sobie Sophie. 
— Mniej więcej — przyznał Hauru. — Ale nigdy go nie spotkałem. Kilka miesięcy później 

spróbowałem jeszcze raz w tym miejscu. Pomysł wydawał się dobry. Właśnie w ten sposób poznałem 
Wiedźmę. Wyraziła sprzeciw. 

— Dlaczego? — zdziwiła się Sophie.  
Zamek czekał na nich. 
— Ona lubi się uważać za kwiat — wyjaśnił Hauru, otwierając drzwi. — Samotna orchidea 

kwitnąca na Pustkowiu. Doprawdy żałosne. 

Sophie jeszcze raz popatrzyła na powódź kwiatów, zanim weszła za Hauru do środka. 
— Wiedźma nie wie, że tu jesteś? 
— Starałem się zrobić coś, czego najmniej się spodziewała — odparł Hauru. 
— A starasz się znaleźć księcia Justyna? — przypomniała mu Sophie. 
Hauru wykręcił się od odpowiedzi. Biegł przez schowek na miotły, głośno wołając Michaela.  
 

Rozdział 18 

w którym ponownie pojawiają się strach na wróble i panna Angorian 

 
Następnego dnia otworzyli sklep z kwiatami. Nic prostszego, jak wykazał Hauru. Codziennie 

wczesnym  rankiem  musieli  tylko  przekręcić  kołek  purpurowym  na  dół,  wyjść  w  falującą  zieloną 
mgiełkę i nazrywać kwiatów. Wkrótce to przeszło w rutynę. Sophie zabierała nożyce, laskę i kuśtykała 
po ogrodzie. Rozmawiała z laską, której używała do sprawdzania rozmiękłego gruntu albo naginania 
łodyg  szczególnie  pięknych  wybujałych  róż.  Michael  opracował  własny  wynalazek,  z  którego  był 
bardzo  dumny  —  duża  blaszana  wanna  napełniona  wodą  unosiła  się  w  powietrzu  i  sunęła  za 
Michaelem wszędzie wśród krzaków. Człowiek-pies też im towarzyszył i wspaniale się bawił. Uganiał 
się po wilgotnych alejkach, ścigał motyle albo próbował chwytać maleńkie jaskrawe ptaszki, żywiące 
się pyłkiem kwiatowym. Podczas gdy on dokazywał, Sophie ścinała naręcza długich irysów albo lilii, 
albo  pierzastych  pomarańczowych  kwiatów,  albo  gałęzi  błękitnego  hibiskusa,  a  Michael  ładował  do 
wanny  orchidee,  róże,  gwiaździste  białe  kwiaty  i  błyszczące  cynobrowe  albo  cokolwiek,  co  wpadło 

background image

mu w oko. Wszystkim tam się podobało. 

Potem, zanim upał wśród krzaków zrobił się dokuczliwy, zabierali kwiaty do sklepu i układali 

je w różnokolorowych wiadrach i dzbanach, które Hauru wyszperał na podwórzu. Dwa wiadra to były 
w  rzeczywistości  siedmiomilowe  buty.  Najlepszy  dowód,  myślała  Sophie  wstawiając  do  nich  pęki 
gladiolusów, że Hauru całkowicie przestał interesować się Lettie. Teraz nie obchodziło go, czy Sophie 
ich używała. 

Hauru prawie nigdy nie zbierał kwiatów. Kołek nad drzwiami zawsze wskazywał czarnym w 

dół.  Czarnoksiężnik  wracał  zwykle  na  późne  śniadanie,  rozmarzony,  wciąż  ubrany  na  czarno.  Nie 
powiedział  Sophie,  którym  ubraniem  był  ten  czarny  strój.  Mówił  tylko:  „Jestem  w  żałobie  po  pani 
Pentstemmon". A jeśli Sophie czy Michael pytali, dlaczego Hauru ciągle wychodzi o tej porze, robił 
urażoną  minę  i  odpowiadał:  „Jeśli  chcesz  rozmawiać  z  nauczycielką,  musisz  ją  złapać  przed 
rozpoczęciem lekcji". Po czym znikał w łazience na dwie godziny. 

Tymczasem  Sophie  i  Michael  przebierali  się  odświętnie  i  otwierali  sklep.  Hauru  nalegał  na 

eleganckie  stroje.  Twierdził,  że  przyciągają  klientów.  Sophie  z  kolei  radziła,  żeby  wszyscy  nosili 
fartuchy.  I  po  pierwszych  kilku  dniach,  kiedy  mieszkańcy  Market  Chipping  tylko  gapili  się  przez 
szybę  wystawową  zamiast  wejść  do  środka,  sklep  zyskał  wielką  popularność.  Rozeszła  się  fama,  że 
Jenkins  ma  kwiaty,  jakich  jeszcze  nikt  nie  widział.  Ludzie,  których  Sophie  znała  przez  całe  życie, 
przychodzili  i  kupowali  kwiaty  na  pęczki.  Nikt  jej  nie  rozpoznawał,  więc  czuła  się  bardzo  dziwnie. 
Wszyscy uważali ją za starą matkę Hauru. Ale Sophie miała dość bycia starą matką Hauru. 

— Jestem jego ciotką — powiedziała do pani Cesari. 
I tak stała się znana jako ciotka Jenkins. 
Zanim  Hauru  pojawiał  się  w  sklepie,  w  czarnym  fartuchu  pasującym  do  ubrania,  interes 

zwykle  kręcił  się  na  całego.  Hauru  rozkręcał  go  jeszcze  bardziej.  Wtedy  właśnie  Sophie  nabrała 
pewności,  że  czarne  ubranie  to  naprawdę  zaczarowany  szkarłatno-szary  strój.  Każda  kobieta,  którą 
obsługiwał  Hauru,  zawsze  kupowała  co  najmniej  dwa  razy  tyle  kwiatów,  ile  chciała  na  początku. 
Najczęściej  jednak  Hauru  czarował  klientki  tak,  że  kupowały  dziesięć  razy  więcej.  Wkrótce  Sophie 
zauważyła, że panie zaglądają do sklepu i wolą nie wchodzić, jeśli widzą w środku Hauru. Nie miała 
do  nich  pretensji.  Jeśli  potrzebujesz  tylko  róży  do  butonierki,  nie  chcesz,  żeby  cię  zmuszano  do 
nabycia trzech tuzinów orchidei. Dlatego nie zniechęcała Hauru, kiedy zaczął spędzać długie godziny 
w warsztacie po drugiej stronie podwórza. 

—  Ustawiam  zapory  obronne  przeciwko  Wiedźmie,  zanim  zapytasz  —  oznajmił.  —  Kiedy 

skończę, ona nie dostanie się tutaj żadnym sposobem. 

Czasami  powstawał  kłopot  z  nadwyżkami  kwiatów.  Sophie  nie  mogła  patrzeć,  jak  więdną 

przez  noc.  Zauważyła,  że  pozostawały  względnie  świeże,  jeśli  do  nich  przemawiała.  Od  tej  pory 
często  rozmawiała  z  kwiatami.  Poprosiła  Michaela  o  zaklęcie  na  odżywianie  roślin  i 
eksperymentowała  w  alkowie,  gdzie  przedtem  ozdabiała  kapelusze.  Odkryła,  że  potrafi  utrzymać 
ś

wieżość niektórych roślin przez kilka dni. Więc oczywiście dalej eksperymentowała. Wyniosła sadze 

na  podwórze  i  zasadziła  w  nich  rośliny,  mamrocząc  pracowicie.  W  ten  sposób  wyhodowała 
ciemnoniebieską  różę,  co bardzo ją ucieszyło.  Pączki  były  czarne jak  węgiel,  a  kwiaty  otwierały  się 
coraz bardziej niebieskie i przechodziły w błękit niemal tego samego odcienia co Kalcyfer. Sophie tak 
się uradowała, że wyjęła korzonki ze wszystkich woreczków wiszących pod sufitem i zaczęła na nich 
przeprowadzać doświadczenia. Powtarzała sobie, że nigdy w życiu nie czuła się taka szczęśliwa. 

Ale to nie była prawda. Coś jej doskwierało, chociaż sama nie wiedziała co. Czasami myślała, 

ż

e  chodzi  o  to,  że  nikt  z  Market  Chipping  jej  nie  rozpoznał.  Nie  odważyła  się  odwiedzić  Marty  z 

obawy,  że  siostra  też  jej  nie  pozna.  Z  tego  samego  powodu  nie  ośmieliła  się  wyjąć  kwiatów  z 
siedmiomilowych butów i pójść z wizytą do Lettie. Nie mogła się pokazać siostrom jako stara kobieta. 

Michael  ciągle  chodził  do  Marty  z  naręczami  niesprzedanych  kwiatów.  Czasami  Sophie 

myślała, że to przez niego się gryzie. Promieniował radością, a ona coraz częściej zostawała sama w 
sklepie. Ale chyba nie na tym polegał kłopot. Sophie lubiła sprzedawać kwiaty. Czasami zdawało jej 
się, że to wina Kalcyfera. Demon się nudził. Nie miał nic do roboty, tylko łagodnie przesuwał zamek 
po trawiastych alejkach, dookoła licznych jeziorek i stawów, i pilnował, żeby co rano znaleźli się w 
nowym miejscu, z nowymi kwiatami. Zawsze ciekawie wychylał siną twarz z paleniska, kiedy Sophie 
i Michael wracali z kwiatami. 

— Chcę zobaczyć, jak tam jest — powtarzał. 
Sophie  przyniosła  mu  do  spalenia  wonne,  apetyczne  liście,  od  których  zamkowy  pokój 

background image

pachniał  jak  łazienka,  ale  Kalcyfer  oświadczył,  że  tak  naprawdę  potrzebuje  towarzystwa.  Wszyscy 
wychodzili na cały dzień do sklepu i zostawiali go samego. 

Sophie  kazała  więc  Michaelowi  obsługiwać  klientów  każdego  ranka  co  najmniej  przez 

godzinę, a sama rozmawiała z Kalcyferem. Wymyślała zagadki, żeby zająć Kalcyfera na czas swojej 
nieobecności. Ale demon wciąż był niezadowolony. 

— Kiedy zerwiesz mój kontrakt z Hauru? — dopytywał się coraz częściej. 
— Pracuję nad tym — zbyła go Sophie. — Już niedługo. 
Ale nie mówiła prawdy. Właściwie o tym nie myślała, jeśli nie musiała. Kiedy podsumowała 

wszystko,  co  usłyszała  od  pani  Pentstemmon,  Hauru  i  samego  Kalcyfera,  doszła  do  bardzo 
niepokojących,  wręcz  przerażających  wniosków.  Nabrała  pewności,  że  zerwanie  kontraktu  oznacza 
koniec  zarówno  Hauru,  jak  i  Kalcyfera.  Hauru  może  na  to  zasłużył,  ale  nie  Kalcyfer.  A  ponieważ 
Hauru ciężko pracował, żeby wykręcić się od klątwy Wiedźmy, Sophie nie chciała nic robić, najwyżej 
mu pomóc. 

Czasami  myślała,  że  po  prostu  przygnębia  ją  obecność  człowieka-psa.  Smętny  był  z  niego 

towarzysz. Wykazywał entuzjazm tylko rano, kiedy uganiał się po zielonych alejkach wśród krzewów. 
Przez resztę dnia dreptał ponuro za Sophie i wzdychał ciężko. Na jego zmartwienia też nic nie mogła 
poradzić, więc poczuła ulgę, kiedy nadeszły coraz większe upały i człowiek-pies całym dniami leżał 
na podwórzu w plamach cienia i ziajał. 

Tymczasem korzonki, które posadziła Sophie, sprawowały się całkiem nieźle. Cebula wyrosła 

na małą palmę, obsypaną orzeszkami o cebulowym zapachu. Z innego korzonka wykiełkował różowy 
słonecznik.  Tylko  jedna  roślina  się  spóźniała.  Kiedy  wreszcie  wypuściła  dwa  okrągłe  zielone  listki, 
Sophie  nie  mogła  się  doczekać,  co  będzie  dalej.  Następnego  dnia  roślina  wyglądała  jak  orchidea. 
Miała spiczaste liście nakrapiane fioletowo-różowymi plamkami, spomiędzy których wyrastała długa 
łodyga  z  pączkiem  na  czubku.  Nazajutrz  Sophie  zostawiła  świeże  kwiaty  w  blaszanej  wannie  i 
pospieszyła do alkowy, żeby sprawdzić, czy roślina zakwitła. 

Pączek zmienił się w różowy kwiat, podobny do orchidei przepuszczonej przez wyżymaczkę. 

Był  płaski,  przytwierdzony  do  łodygi  tuż  pod  okrągłym  czubkiem.  Cztery  płatki  wystrzelały  z 
miękkiego  różowego  środka,  dwa  skierowane  w  dół,  dwa  sterczące  na  boki.  Sophie  przyglądała  mu 
się, kiedy mocny zapach wiosennych kwiatów ostrzegł ją, że wszedł Hauru. 

—  Co  to  jest?  —  zapytał.  —  Jeśli  się  spodziewałaś  ultrafioletowego  fiołka  albo 

podczerwonego geranium, źle się zabrałaś do rzeczy. Przestań odgrywać szalonego naukowca. 

—  Dla  mnie  to  wygląda  jak  przygniecione  niemowlę  —  zauważył  Michael,  który  przyszedł 

popatrzeć. 

Rzeczywiście tak wyglądało. Hauru rzucił Michaelowi zaniepokojone spojrzenie i wyciągnął 

kwiat z doniczki. Ostrożnie rozdzielił białe, nitkowate korzonki, sadze i resztki zaklęcia nawożącego, 
aż odsłonił brązowy, rozwidlony korzeń, z którego Sophie wyhodowała kwiat. 

— Mogłem się domyślić — mruknął. — To korzeń mandragory. Sophie znowu atakuje. Masz 

do tego talent, moja droga.  

Starannie włożył roślinę z powrotem do doniczki, podał Sophie i wyszedł nieco blady.  
Więc prawie cała klątwa się spełniła, pomyślała Sophie, kiedy układała świeże kwiaty w oknie 

wystawowym.  Z  korzenia  mandragory  wyrosło  dziecko.  Pozostało  jeszcze  tylko  jedno:  krainy  bez 
fałszu. Jeśli to znaczyło, że Hauru musiał wyzbyć się fałszu, istniały spore szanse, że klątwa nigdy się 
nie  spełni  Zresztą  dobrze  mu  tak,  skoro  codziennie  rano  chodził  zalecać  się  do  panny  Angorian  w 
zaczarowanym  ubraniu,  powiedziała  sobie  Sophie.  A  jednak  czuła  niepokój  i  wyrzuty  sumienia. 
Ułożyła pęk białych lilii w siedmiomilowym bucie i właśnie ustawiała je w oknie, kiedy usłyszała z 
ulicy miarowe stuk, stuk, stuk. Tak nie stukały końskie kopyta. Tak stukał kij na kamieniach bruku. 

Serce  Sophie  podskoczyło,  zanim  jeszcze  odważyła  się  wyjrzeć  przez  okno.  I  oczywiście 

zobaczyła  stracha  na  wróble,  skaczącego  powoli  i  wytrwale  środkiem  ulicy.  Łachmany  zwisające  z 
rozłożonych  ramion  wystrzępiły  się  i  zszarzały,  zwiędła  twarz  z  rzepy  zastygła  w  wyrazie 
determinacji, jakby strach skakał bez przerwy, odkąd został odesłany przez Hauru. Nie tylko Sophie 
się  przestraszyła.  Nieliczni  poranni  przechodnie  uciekali  przed  strachem  co  sił  w  nogach.  Strach 
jednak nie zwracał na nich uwagi i skakał dalej.  

Sophie schowała przed nim twarz. 
— Nie ma nas tutaj! — syknęła ostro do niego. — Nie wiesz, że tu jesteśmy! Nie możesz nas 

znaleźć. Skacz szybko dalej!  

background image

Stuk,  stuk  skaczącego  kija  zwolniło,  kiedy  strach  na  wróble  zbliżał  się  do  sklepu.  Sophie 

chciała wrzasnąć do Hauru, ale mogła tylko powtarzać: 

— Nie ma nas tutaj. Odejdź szybko! 
I  stuk-stukanie  przyspieszyło,  tak  jak  rozkazała.  Strach  na  wróble  przeskakał  koło  sklepu  i 

ruszył dalej przez Market Chipping. Sophie przez cały czas wstrzymywała oddech, aż zrobiło jej się 
słabo. Teraz odetchnęła głęboko i zadygotała z ulgi. Gdyby strach na wróble wrócił, mogła go znowu 
odesłać. 

Nie zastała Hauru, kiedy wróciła do zamkowego pokoju. 
— Okropnie się przejął — powiedział Michael. 
Sophie  spojrzała  na  drzwi.  Kołek  wskazywał  czarnym  do  dołu.  Nie  tak  okropnie!  — 

pomyślała. 

Michael też wyszedł rano do Cesariego i Sophie została w sklepie sama. Było bardzo gorąco. 

Kwiaty  więdły  pomimo  zaklęć  i  niewielu  klientów  chciało  je  kupować.  Przez  to  wszystko,  przez 
korzeń  mandragory  i  stracha  na  wróble,  Sophie  popadła  w  czarny  nastrój.  Czuła  się  głęboko 
nieszczęśliwa. 

— Może to przez tę klątwę, co wisi nad Hauru — westchnęła do kwiatów. — Ale myślę, że 

naprawdę  chodzi  to,  że  jestem  najstarsza.  Popatrzcie  tylko!  Wyruszyłam  szukać  szczęścia  i 
skończyłam dokładnie tam, gdzie zaczęłam, stara jak świat!  

Na  to  człowiek-pies  wysunął  lśniący  rudy  pysk  zza  drzwi  na  podwórze  i  zaskomlał.  Sophie 

znowu westchnęła. Co godzinę do niej zaglądał. 

— Tak, ciągle tu jestem uspokoiła go. — A gdzie mam być? 
Pies  wszedł  do  sklepu.  Usiadł  i  wyciągnął  przednie  łapy  sztywno  przed  siebie.  Sophie 

zrozumiała,  że  próbował  zmienić  się  w  człowieka.  Biedaczysko.  Starała  się  traktować  go  miło,  bo 
przecież skończył gorzej niż ona. 

— No, spróbuj — zachęciła. — Musisz się bardziej przyłożyć. Możesz być człowiekiem, jeśli 

chcesz. 

Pies wyciągnął się, wyprostował grzbiet, naprężył się i natężył. Sophie już myślała, że stwór 

się podda albo przewróci do tyłu, ale zdołał się podnieść na tylne łapy i przemienić w zrozpaczonego 
rudowłosego mężczyznę. 

— Zazdroszczę... Hauru — wydyszał. — Robi to... tak łatwo. Byłem... psem w żywopłocie... 

któremu  pomogłaś.  Byłem...  tutaj,  zanim...  —  Zaczął  się  zmieniać  z  powrotem  w  psa  i  zawył  z 
wściekłości, zgięty wpół. — Z Wiedźmą w sklepie! — zaskomlał i opadł na ręce, pokrywając się gęstą 
szarobiałą sierścią. 

Sophie popatrzyła na dużego kudłatego psa. 
— Ach tak! — zawołała. Teraz przypomniała sobie niespokojnego rudowłosego mężczyznę, 

który patrzył na nią ze zgrozą. —Więc wiesz, kim jestem, i wiesz, że mnie zaczarowała. Czy Lettie też 
wie? 

Pies kiwnął wielkim kudłatym łbem. 
—  I  mówiła  do  ciebie  „Gaston"  —  wspominała  Sophie.  —  Och,  przyjacielu,  nie  ułatwiła  ci 

ż

ycia! Tyle futra w takim upale! Lepiej idź gdzieś w chłodne miejsce. 

Pies ponownie kiwnął głową i żałośnie powlókł się na podwórze. 
— Ale dlaczego Lettie cię przysłała? — zastanawiała się głośno Sophie. 
To  odkrycie  całkiem  wytrąciło  ją  z  równowagi.  Wdrapała  się  na  schody  i  przeszła  przez 

schowek na miotły, żeby pogadać z Kalcyferem. Kalcyfer niewiele jej pomógł.  

— Nie ma znaczenia, ile osób wie, że jesteś zaczarowana — oświadczył. — Psu nie pomogło, 

prawda? 

— Nie, ale... — zaczęła Sophie. 
W tej samej chwili drzwi zamku otworzyły się ze szczęknięciem. Sophie i Kalcyfer podnieśli 

wzrok. Zobaczyli, że kołek wciąż jest ustawiony czarnym w dół, więc spodziewali się Hauru. Trudno 
powiedzieć, które bardziej się zdziwiło, kiedy przez próg nieśmiało przestąpiła panna Angorian. 

Ona również się zdziwiła. 
— Och, przepraszam! — powiedziała. — Myślałam, że zastanę tu pana Jenkinsa. 
— Wyszedł — oznajmiła sztywno Sophie, chociaż nie rozumiała, dokąd poszedł Hauru, jeśli 

nie na spotkanie z panną Angorian. 

Nauczycielka  puściła  drzwi,  których  się  przytrzymała  w  pierwszej  chwili  zaskoczenia. 

background image

Zostawiła  je  otwarte  na  nicość  i  podeszła  do  Sophie  z  błagalną  miną.  Sophie  odruchowo  wstała  i 
wyszła na środek pokoju, jakby chciała zastąpić drogę nieproszonemu gościowi. 

—  Proszę  nie  mówić  panu  Jenkinsowi,  że  tu  byłam  —  powiedziała  panna  Angorian.  — 

Prawdę  mówiąc  zachęcałam  go  tylko  dlatego,  że  miałam  nadzieję  dowiedzieć  się  czegoś  o  moim 
narzeczonym... Ben Sullivan, wie pani. Jestem pewna, że zniknął, w tym samym  miejscu, w którym 
ciągle znika pan Jenkins. Tylko że Ben nie wrócił. 

—  Tutaj  nie  ma  żadnego  pana  Sullivana  —  burknęła  Sophie.  I  pomyślała:  Tak  się  nazywa 

czarnoksiężnik Suliman! Nie wierz w ani jedno słowo!  

— Och, rozumiem — zapewniła panna Angorian. — Ale to wygląda na odpowiednie miejsce. 

Pozwoli pani, że trochę się rozejrzę, żeby się zorientować, jakie życie Ben obecnie prowadzi? 

Odgarnęła skrzydło czarnych włosów za ucho i próbowała wejść dalej do pokoju. Sophie nie 

ustąpiła z drogi. Panna Angorian musiała więc skręcić w bok. Zbliżyła się do warsztatowego stołu. 

— Jakie to urocze! — zawołała, spoglądając na flaszki i słoje. — Co za piękne miasteczko! — 

dodała, wyglądając przez okno. 

—  Nazywa  się  Market  Chipping  —  wyjaśniła  Sophie  i  podeszła,  żeby  zagonić  pannę 

Angorian z powrotem do wyjścia. 

— A co jest na górze? — Panna Angorian wskazała otwarte drzwi na schody. 
— Prywatny pokój Hauru — odparła twardo Sophie, prowadząc pannę Angorian do wyjścia. 
— A za tymi drugimi drzwiami? — wypytywała nauczycielka. 
— Kwiaciarnia — burknęła Sophie. Wścibska smarkula, pomyślała. 
Osaczona panna Angorian mogła już tylko skierować się do fotela albo do drzwi. Popatrzyła 

na Kalcyfera z roztargnieniem, marszcząc czoło, jakby sama nie miała pewności, co właściwie widzi. 
Demon  bez  słowa  odwzajemnił  spojrzenie.  Na  ten  widok  Sophie  przestała  sobie  wyrzucać 
nieuprzejmość. Tylko osoby, które rozumiały Kalcyfera, były mile widziane w domu Hauru. 

Teraz jednak panna Angorian okrążyła fotel i spostrzegła gitarę opartą w kącie. Chwyciła ją ze 

zdławionym okrzykiem i zaborczo przycisnęła do piersi. 

— Skąd to macie? — zapytała niskim, wzruszonym głosem. — Ben miał identyczną! Może to 

jego! 

—  Słyszałam,  że  Hauru ją  kupił  zeszłej  zimy  —  odparła  Sophie.  Znowu  podeszła  do  panny 

Angorian, żeby wypłoszyć ją z kąta i skierować do drzwi. 

—  Coś  się  stało  Benowi!  —  jęknęła  przejmująco  panna  Angorian.  —  On  nigdy  się  nie 

rozstawał z tą gitarą! Gdzie on jest? Wiem, że żyje. Poczułabym w sercu, gdyby umarł! 

Sophie zastanawiała się, czy zdradzić pannie Angorian, że Wiedźma złapała czarnoksiężnika 

Sulimana.  Obejrzała  się  za  ludzką  czaszką.  Miała  ochotę  podsunąć  ją  pod  nos  natarczywej  damie  i 
poinformować, że to jest właśnie czarnoksiężnik Suliman. Czaszka jednak leżała w zlewie, schowana 
za wiaderkiem z zapasami paprotek i lilii. Sophie wiedziała, że gdyby tam podeszła, panna Angorian 
znowu wdarłaby się do pokoju. Zresztą to byłoby niegrzeczne. 

—  Mogę  wziąć  tę  gitarę?  —  poprosiła  wibrującym  głosem  nieszczęśliwa  narzeczona, 

przyciskając do siebie instrument. — Na pamiątkę po Benie.  

Drżenie głosu panny Angorian zirytowało Sophie. 
— Nie — odmówiła. — I po co te nerwy? Nie ma dowodu, że to jego gitara. 
Pokuśtykała  do  panny  Angorian  i  chwyciła  gitarę  za  gryf.  Panna  Angorian  wbiła  w  nią 

spojrzenie  wielkich,  udręczonych  oczu.  Sophie  pociągnęła.  Panna  Angorian  trzymała  mocno.  Gitara 
wydała przeraźliwy brzęk. Sophie wyrwała instrument z ramion czarnowłosej kobiety. 

—  Niechże  się  panna  nie  wygłupia  —  warknęła.  —  Nie  ma  panna  prawa  wdzierać  się  do 

cudzych zamków i zabierać cudze gitary. Mówiłam, że pana Sullivana tutaj nie ma. Proszę wracać do 
Walii. No już. — I za pomocą gitary wypchnęła pannę Angorian za próg. Nauczycielka cofała się w 
nicość, aż znikła do połowy. 

— Twarda pani jest — powiedziała z wyrzutem. 
— A jestem! — przyświadczyła Sophie i zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Przekręciła kołek 

pomarańczowym w dół, żeby intruzka nie wróciła, po czym odstawiła gitarę do kąta ze stanowczym 
brzdęknięciem.  

— I żebyś nie wygadał Hauru, że ona tu była! — zażądała niemądrze od Kalcyfera. — Założę 

się, że przyszła do niego. Reszta to stek kłamstw. Czarnoksiężnik Suliman osiedlił się tutaj przed laty, 
bo pewnie chciał uciec od tego jej okropnego wibrującego głosu! 

background image

Kalcyfer zachichotał. 
— Jeszcze nie widziałem, żeby tak szybko kogoś wyproszono! 
Sophie  ogarnęły  wyrzuty  sumienia.  Ostatecznie  ona  sama  wtargnęła  do  zamku  w  podobny 

sposób i była dwa razy bardziej wścibska niż panna Angorian. 

— Ha! — burknęła tylko. 
Pokuśtykała  do  łazienki  i  popatrzyła  w  lustrach  na  swoje  stare,  pomarszczone  odbicie. 

Podniosła  paczuszkę  podpisaną  SKÓRA  i  zaraz  odłożyła  z  powrotem.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  jej 
twarz, nawet młoda i świeża, nie bardzo mogła się równać z twarzą panny Angorian. 

— Ha! — powtórzyła. — Hu! — Szybko pokuśtykała z powrotem i wyciągnęła ze zlewu lilie 

i paprotki. Zaniosła je, ociekające wodą, do sklepu i wpakowała do wiadra z odżywczym zaklęciem.— 
Stańcie  się  żonkilami!  —  rozkazała  im  gniewnym,  chrapliwym  głosem.  —  Bądźcie  piękne  jak  w 
czerwcu, wy paskudy! 

Człowiek-pies  wetknął  kudłaty  pysk  w  drzwi  z  podwórza.  Kiedy  zobaczył,  w  jakim  Sophie 

jest nastroju, wycofał się z pośpiechem. Po chwili, kiedy Michael radośnie wrócił z wielkim ciastem, 
Sophie przeszyła go takim spojrzeniem, że natychmiast przypomniał sobie zaklęcie, które Hauru kazał 
mu przygotować, i umknął przez schowek na miotły. 

— Ha! — rzuciła za nim Sophie. — Znowu nachyliła się nad wiadrem. — Bądźcie żonkilami! 

Bądźcie żonkilami! — chrypiała. 

Wiedziała, że zachowuje się głupio, co tylko jeszcze bardziej ją złościło. 
 

Rozdział 19 

w którym Sophie wyraża swoje uczucia za pomocą środka chwastobójczego 

 
Pod  wieczór  Hauru  otworzył  drzwi  i  pogwizdując,  wkroczył  do  środka.  Najwyraźniej  już 

przebolał korzeń mandragory. Sophie widziała, że nie wybrał się do Walii, co wcale nie poprawiło jej 
nastroju. Zmierzyła go swoim najgroźniejszym spojrzeniem. 

— Wielkie nieba! — zawołał Hauru. — Prawie zmieniłaś mnie w kamień! O co chodzi?  
Sophie warknęła tylko:  
— Jakie ubranie nosisz? 
Hauru spuścił wzrok na swój czarny strój. 
— Czy to ważne? 
— Tak! — zawarczała Sophie. I nic wciskaj mi tu żadnych gadek o żałobie! Które to jest? 
Hauru  wzruszył  ramionami  i  podniósł jeden  powłóczysty  rękaw,  jakby  sam  nie  wiedział,  co 

ma  na  sobie.  Popatrzył  na  niego  z  namysłem.  Czarny  kolor  spłynął  po  ramieniu  do  zwisającego 
spiczastego koniuszka. Rękaw od góry zrobił się brązowy, potem szary, podczas gdy spiczasty koniec 
coraz  bardziej ciemniał,  aż  Hauru  stał  w  czarnym  ubraniu  z jednym  srebrno-błękitnym  rękawem,  na 
końcu jakby zanurzonym w smole. 

— To — powiedział i pozwolił, żeby czerń znowu rozlała się po ramieniu. 
Sophie jeszcze bardziej się rozzłościła. Wydała nieartykułowany pomruk wściekłości. 
— Sophie! — powiedział Hauru ze śmiechem, proszącym tonem.  
Człowiek-pies pchnął drzwi od podwórza i wczłapał do pokoju. Nigdy nie pozwalał Hauru za 

długo rozmawiać z Sophie. 

Hauru popatrzył na kudłate zwierzę. 
—  O,  teraz  masz  owczarka  angielskiego  —  zauważył, jakby  zadowolony  ze  zmiany  tematu. 

— Dwa psy potrzebują dużo jedzenia. 

— To tylko jeden pies — odparła kwaśno Sophie. — Jest zaczarowany. 
— Czyżby? — zainteresował się Hauru i podszedł do psa z szybkością świadczącą, że wolał 

się znaleźć jak najdalej od Sophie.  

Oczywiście  człowiek-pies  wcale  sobie  tego  nie  życzył.  Zaczął  się  cofać.  Hauru  skoczył  i 

chwycił obiema garściami za kudłatą sierść. 

— Rzeczywiście! — stwierdził i ukląkł, żeby zajrzeć w ledwie widoczne oczy stworzenia. — 

Sophie,  co  to  ma  znaczyć?  Dlaczego  nic  mi  nie  powiedziałaś?  Ten  pies  to  człowiek!  I  jest  w 
okropnym stanie! 

Okręcił  się  na  jednym  kolanie,  wciąż  trzymając  psa.  Sophie  spojrzała  w  szkliste,  gniewne 

oczy i zrozumiała, że Hauru jest naprawdę wściekły. 

background image

I dobrze. Sophie była w nastroju do kłótni. 
— Mogłeś sam zauważyć — odparła wyzywająco, nie spuszczając wzroku, nieugięta pomimo 

groźby zielonego śluzu. — Zresztą pies nie chciał... 

Rozgniewany Hauru nie słuchał. Zerwał się i zaczął ciągnąć zwierzę po podłodze. 
—  I  zauważyłbym,  gdybym  nie  miał  innych  rzeczy  na  głowie  —  oświadczył.  —  No  chodź. 

Musisz stanąć przed Kalcyferem. 

Pies  zaparł  się  wszystkimi  czterema  kudłatymi  łapami.  Hauru  wlókł  go  po  kafelkach, 

pokonując stanowczy opór. 

— Michael! — wrzasnął. 
Pewna nuta w tym wrzasku sprawiła, że chłopiec przybiegł pędem. 
—  Wiedziałeś,  że  ten  pies  jest  człowiekiem?  —  zapytał  Hauru,  kiedy  razem  z  Michaelem 

taszczyli po schodach niechętną kupę futra. 

— Niemożliwe! — zawołał Michael, zaskoczony i wstrząśnięty. 
— Więc nie winię ciebie, tylko Sophie — wysapał Hauru, przeciągając psa przez schowek na 

miotły.  —  Za  każdym  razem  to  przez  Sophie!  Ale  ty  wiedziałeś,  prawda,  Kalcyferze?  —  zapytał, 
kiedy przywlekli psa przed kominek. 

Demon cofnął się tak daleko, że oparł się o tylną ścianę komina. 
— Nie pytałeś — bąknął. 
— A musiałem? — warknął Hauru. — No dobrze, powinienem sam zauważyć! Ale napawasz 

mnie wstrętem, mój drogi! W porównaniu z tym, jak Wiedźma traktuje swojego demona, prowadzisz 
obrzydliwie łatwe życie, a w zamian proszę tylko, żebyś  mówił mi co trzeba. Już po raz drugi  mnie 
zawiodłeś! Teraz natychmiast pomóż mi przywrócić to stworzenie do jego własnej postaci! 

Kalcyfer przybrał niezwykłą, chorobliwie siną barwę. 
— Tak jest — burknął nadąsany. 
Człowiek-pies  próbował  się  wyrwać,  ale  Hauru  wsunął  ramię  pod  jego  klatkę  piersiową  i 

pchnął tak, że chcąc nie chcąc, stwór stanął na tylnych łapach. Hauru razem z Michaelem przytrzymali 
go w tej pozycji. 

—  Czemu  to  głupie  zwierzę  się  broni?  —  wysapał  Hauru.  —  To  mi  wygląda  na  kolejną 

sprawkę Wiedźmy z Pustkowia, nie? 

— Tak. Jest tego kilka warstw — potwierdził Kalcyfer. 
— No dobra, zdejmiemy przynajmniej tę część z psem — postanowił Hauru. 
Kalcyfer  urósł  do  głębokiego,  ryczącego  błękitu.  Sophie,  przezornie  wyglądała  zza  drzwi 

schowka  na  miotły.  Postać  kudłatego  psa  zaczęła  zanikać  wewnątrz  postaci  człowieka.  Znowu 
przeskoczyła w psa, potem z powrotem w człowieka, rozmyła się i wreszcie okrzepła. Hauru i Michael 
trzymali za ręce rudowłosego mężczyznę w zmiętym brązowym garniturze. Sophie nie dziwiła się, że 
przedtem go nie rozpoznała. Poza udręką jego twarz nie wyrażała niemal niczego. 

— No więc kim jesteś, przyjacielu? — zapytał Hauru.  
Mężczyzna podniósł drżące ręce i niepewnie pomacał się po głowie. 
— Ja... nie wiem. 
— Ostatnio wołano na niego Percival— wtrącił się Kalcyfer.  
Mężczyzna popatrzył na Kalcyfera, jakby wolał, żeby demon o tym nie wiedział. 
—  Naprawdę?  —  zapytał.  —  Nieważne.  Od  tej  chwili  tak  będziemy  cię  nazywać  — 

zdecydował  Hauru.  Obrócił  byłego  psa  tyłem  do  fotela.  —  Siadaj  tutaj,  uspokój  się  i  opowiedz,  co 
pamiętasz. Biorąc na wyczucie, przez jakiś czas należałeś do Wiedźmy. 

—  Tak  —  potwierdził  Percival,  pocierając  twarz.  —  Zdjęła  mi  głowę.  Pamiętam,  jak...  jak 

leżałem na półce i patrzyłem na resztę siebie. 

Michael zdumiał się. 
— Przecież byś umarł! — zaprotestował. 
— Niekoniecznie — zaprzeczył Hauru. — Jeszcze nie doszedłeś do czarów tego rodzaju, ale 

mogę  zabrać  ci  dowolny  kawałek  ciała  i  zostawić  resztę  przy  życiu,  jeśli  zrobię  to  we  właściwy 
sposób. — Spojrzał na byłego psa ze zmarszczonym czołem. —Ale nie jestem pewien, czy Wiedźma 
dobrze złożyła go z powrotem. 

Kalcyfer, który wyraźnie próbował pokazać, jak ciężko pracuje dla Hauru, powiedział: 
— Ten człowiek jest niekompletny i ma też części kogoś innego. 
Percival zrobił jeszcze bardziej zrozpaczoną minę. 

background image

—  Nie strasz  go,  Kalcyferze  —  poprosił  Hauru.  — On  pewnie  i tak  źle  się  czuje.  Dlaczego 

Wiedźma zabrała ci głowę, przyjacielu? — zwrócił się do Percivala. 

— Niczego nie pamiętam. — Mężczyzna wzruszył ramionami. 
Sophie prychnęła znacząco. Zdawała sobie sprawę, że to nieprawda.  
Michael nagle wpadł na rewelacyjny pomysł. Nachylił się nad Percivalem i zapytał: 
— Czy kiedyś mówiono na ciebie Justyn.. albo Wasza Książęca Mość? 
Sophie znowu prychnęła. Wiedziała, że to śmieszne, zanim jeszcze Percival odpowiedział: 
— Nie. Wiedźma nazywała mnie Gaston, ale to nie jest moje imię. 
— Nie naciskaj na niego, Michael — ostrzegł Hauru. — I niech Sophie więcej na ciebie nie 

prycha. W takim nastroju może następnym razem rozwalić cały zamek. 

Chociaż  to  znaczyło,  że  Hauru  już  się  nie  gniewa,  Sophie  jeszcze  bardziej  się  rozzłościła. 

Pokuśtykała  z  powrotem  do  sklepu,  zamknęła  drzwi  na  noc  i  hałaśliwie  zaczęła  porządkować  lokal. 
Poszła  zajrzeć  do  żonkili.  Coś  z  nimi  okropnie  nie  wyszło  Zmieniły  się  w  wilgotne  brązowe 
paskudztwa, wypełzające z wiadra pełnego obrzydliwie śmierdzącej cieczy.  

— Och, do licha z tym wszystkim! — wrzasnęła Sophie. 
— Co znowu? — zapytał Hauru, wchodząc do sklepu. Pochylił się nad wiadrem i powąchał. 

—  Masz  tutaj  całkiem  skuteczny  środek  chwastobójczy.  Może  go  wypróbujesz  na  chwastach  na 
podjeździe rezydencji? 

— Wypróbuję — obiecała Sophie. — Mam ochotę mordować! 
Tłukła się po sklepie, aż znalazła konewkę. Potem  zataszczyła konewkę i wiadro do zamku, 

przekręciła  kołek  pomarańczowym  w  dół  i  kopniakiem  otworzyła  drzwi  wychodzące  na  podjazd 
opuszczonej rezydencji. 

Percival  podniósł  spłoszony  wzrok.  Dali  mu  gitarę,  jak  się  daje  dziecku  grzechotkę,  więc 

siedział i brzdąkał, okropnie fałszując. 

— Idź z nią, Percivalu — poprosił Hauru. — Sophie gotowa wytruć wszystkie drzewa.  
Percival  odłożył  gitarę  i  ostrożnie  wyjął  wiadro  z  ręki  staruszki.  Sophie  wyszła  na  końcu 

doliny  w  złocisty  letni  zmierzch.  Do  tej  pory  wszyscy  byli  zbyt  zajęci,  żeby  porządnie  obejrzeć 
rezydencję.  Okazała  się  znacznie  wspanialsza,  niż  Sophie  się  spodziewała.  Był  tam  zachwaszczony 
taras  z  posągami  ustawionymi  wzdłuż  krawędzi,  z  którego  schody  prowadziły  na  podjazd.  Sophie 
obejrzała  się  —  pod  pretekstem  ofuknięcia  Percivala,  żeby  się  pospieszył  —  i  zobaczyła  ogromny 
dom, jeszcze więcej posągów ustawionych na dachu, długie rzędy okien. Lecz rezydencja chyliła się 
ku ruinie. Zielone zacieki przecinały obłażącą z tynku ścianę pod każdym oknem. Wiele okien miało 
wybite szyby, a szare, łuszczące się okiennice zwisały smętnie na zawiasach. 

—  Hmm!  —  mruknęła  Sophie.  —  Hauru  mógł  przynajmniej  trochę  zadbać  o  ten  dom.  Ale 

nie! On nie ma czasu, bo musi się szwendać po Walii! Nie stój tak, młodzieńcze! Wlej trochę tego do 
konewki, a potem idź za mną. 

Percival  potulnie  usłuchał.  Wcale  nie było  zabawnie nim  pomiatać.  Sophie  podejrzewała,  że 

właśnie dlatego Hauru go z nią wysłał. Prychnęła i wyładowała złość na chwastach. Cuchnący płyn, 
który zabił żonkile, był niezwykle mocny. Chwasty umierały, jak tylko się z nim zetknęły. Podobnie 
trawa po obu stronach podjazdu, dopóki Sophie trochę nie ochłonęła.  

Zapadający  zmierzch  pomógł  jej  się  uspokoić.  Świeże  powietrze  napływało  znad  odległych 

wzgórz, drzewa zasadzone obok podjazdu szumiały majestatycznie na wietrze. Sophie wypaliła sobie 
drogę przez ćwierć podjazdu. 

—  Pamiętasz  o  wiele  więcej,  niż  mówisz  —  oskarżyła  Percivala,  kiedy  ponownie  napełniał 

konewkę. — O co chodziło Wiedźmie? Dlaczego wtedy przyprowadziła cię do sklepu? 

— Chciała się dowiedzieć o Hauru — wyznał Percival. 
— O Hauru? — zdziwiła się Sophie. — Przecież go nie znałeś. 
— Tak, ale widocznie coś wiedziałem. To miało jakiś związek z klątwą, którą na niego rzuciła 

—  wyjaśnił  Percival.  —  Ale  nie  mam  pojęcia,  co  to  było.  Widzisz,  ona  to  zabrała  po  wizycie  w 
sklepie. Nie chciałem tego. Próbowałem ją powstrzymać, bo klątwa to zła rzecz, więc myślałem tylko 
o Lettie. Nie wiem, skąd ją znam, bo Lettie twierdziła, że nigdy mnie nie widziała, kiedy poszedłem 
do Górnej Fałdy. Ale ja wiedziałem o niej wszystko... więc kiedy Wiedźma kazała mi mówić o Lettie, 
powiedziałem,  że  dziewczyna  prowadziła  sklep  z  kapeluszami  w  Market  Chipping.  Więc  Wiedźma 
tam poszła, żeby dać nam obojgu nauczkę. Ale zastała ciebie. Wzięła cię za Lettie. Byłem przerażony, 
bo nie wiedziałem, że Lettie ma siostrę. 

background image

Sophie podniosła konewkę i hojnie polała chwasty, żałując, że to nie Wiedźma. 
— I zaraz potem zamieniła cię w psa? 
—  Tuż  za  miastem  —  potwierdził  Percival.  —  Jak  tylko  dowiedziała  się  ode  mnie,  czego 

chciała,  otworzyła  drzwi  powozu  i  powiedziała  „Zmykaj.  Wezwę  cię,  jeśli  będziesz  potrzebny".  I 
pobiegłem,  bo  czułem,  że  rzuciła  jakieś  zaklęcie.  Dopadło  mnie,  kiedy  dotarłem  na  farmę.  Ludzie 
stamtąd  zobaczyli,  że  zmieniam  się  w  psa.  Uznali,  że  jestem  wilkołakiem  i  chcieli  mnie  zabić. 
Musiałem jednego ugryźć, żeby uciec. Ale utknąłem w żywopłocie. 

Sophie, słuchając, wypaliła chwasty do następnego zakrętu. 
— Potem poszedłeś do pani Fairfax? 
—  Tak.  Szukałem  Lettie.  Obie  były  dla  mnie  bardzo  dobre  —zwierzał  się  Percival.  — 

Chociaż nigdy przedtem mnie nie widziały. A czarnoksiężnik Hauru chodził do Lettie w zaloty. Ona 
go nie chciała i poprosiła mnie, żebym ugryzł natręta. Ale Hauru nagle zaczął ją wypytywać o ciebie... 

Sophie  o  mało  nie  polała sobie  pantofli.  I  całe  szczęście,  że  tego  nie  zrobiła,  bo  nawet  żwir 

dymił w miejscach, gdzie spadły na niego krople zabójczej substancji. 

— Co?! 
—  Powiedział:  „Znam  jedną  Sophie,  trochę  podobną  do  ciebie",  a  Lettie  bez  namysłu:  „To 

moja siostra" — opowiadał Percival. — A potem strasznie się zmartwiła, zwłaszcza kiedy Hauru dalej 
ją  wypytywał  o  siostrę.  Mówiła,  że  chciała  sobie  odgryźć  język.  W  dniu,  kiedy  tam  przyszłaś, 
specjalnie  była  miła  dla  Hauru,  żeby  się  dowiedzieć,  skąd  on  cię  zna.  Hauru  powiedział,  że  jesteś 
stara.  A  pani  Fairfax  potwierdziła,  że  cię  widziała.  Lettie  strasznie  płakała.  Powiedziała:  „Coś 
okropnego  stało  się  z  Sophie!  A  najgorsze,  że  ona  myśli,  że  ze  strony  Hauru  nie  grozi  jej 
niebezpieczeństwo. Sama jest za dobra, żeby zrozumieć, że Hauru to bezdusznik!" I tak się przejęła, 
ż

e zdołałem zmienić się w człowieka na dość długo, żeby obiecać, że będę cię pilnował. 

Sophie rozlała truciznę szerokim, dymiącym łukiem. 
— A niech ją! To bardzo miło, że tak się o mnie troszczyła. Ja też się o nią martwiłam. Ale nie 

potrzebuję psa obronnego! 

—  Właśnie  że  tak  —  oświadczył  Percival.  —  Przynajmniej  potrzebowałaś  wcześniej. 

Przyszedłem o wiele za późno. 

Sophie obróciła się razem z tryskającą konewką. Percival musiał uskoczyć w trawę i schować 

się za najbliższym drzewem. Za nim ciągnął się długi brązowy zakos umierającej trawy. 

— Do pioruna z wami! — zaklęła Sophie. 
Cisnęła  dymiącą  konewkę  na  środek  podjazdu  i  pomaszerowała  przez  chwasty  w  stronę 

kamiennej bramy. 

—  Za  późno!  —  mamrotała  w  marszu.  —  Co  za  brednie!  Hauru  to  kawał  drania!  Przecież 

jestem stara — dodała. 

Ale nie mogła zaprzeczyć, że coś było nie tak, odkąd Wędrujący Zamek zaczął wędrować czy 

nawet jeszcze  wcześniej.  I  chyba  miało  to  związek  z  tym,  że  Sophie  z  niewiadomych  powodów  nie 
mogła się spotkać z żadną z sióstr. 

— I wszystko, co powiedziałam Królowi, to prawda! — ciągnęła.  
Zamierzała odejść na własnych nogach i nigdy nie wrócić. Już ona wszystkim pokaże! I co z 

tego, że biedna pani Pentstemmon ufała, że Sophie nie pozwoli Hauru zejść na złą drogę! Sophie i tak 
nic się nie udawało. Dlatego że była najstarsza. A zresztą pani Pentstemmon myślała, że Sophie jest 
starą  kochającą  matką  Hauru.  Myślała?  Czy  nie?  Sophie  uświadomiła  sobie  z  dreszczem,  że  dama, 
której wyćwiczone oko dostrzegło czar wszyty w garnitur, z pewnością nie mogła przegapić znacznie 
silniejszego zaklęcia Wiedźmy. 

— Och, niech licho porwie ten szkarłatno-szary strój! — burknęła Sophie. — Nie wierzę, że 

sama się na niego złapałam! 

Kłopot w tym, że srebrno-błękitny strój działał zawsze tak samo. 
— Na szczęście nie podobam się Hauru! — powiedziała sobie z ulgą. 
Ta  pocieszająca  myśl  wystarczyłaby  Sophie  na  całą  noc  maszerowania,  gdyby  nagle  nie 

owładnął nią znajomy niepokój, Z oddali doleciało do niej stłumione stuk-stuk-stuk. Wytężyła wzrok 
w  zapadającym  zmierzchu.  A  tam  daleko,  na  drodze  wijącej  się  za  kamienną  bramą,  figurka  z 
rozłożonymi ramionami skakała i skakała. 

Sophie  zebrała  spódnicę,  obróciła  się  i  popędziła  z  powrotem.  Kurz  i  żwir  tylko  fruwały 

wokół niej. Porzucony Percival stał na podjeździe obok wiadra i konewki. Sophie złapała go ramię i 

background image

pociągnęła za najbliższe drzewo. 

— Co się stało? — zapytał. 
— Cicho! To znowu ten przeklęty strach na wróble — wysapała Sophie. Zamknęła oczy. — 

Nie ma nas tutaj — wymamrotała. Nie możesz nas znaleźć. Odejdź. Odejdź szybko, szybko, szybko!  

— Ale dlaczego...? — zaczął Percival.  
— Zamknij się! Nie tutaj, nie tutaj, nie tutaj! — rozpaczliwie recytowała Sophie.  
Otworzyła jedno oko. Strach na wróble stał w miejscu, pomiędzy słupami bramy i kołysał się 

niezdecydowanie. 

— Dobrze — powiedziała. — Nie ma nas tutaj. Odejdź szybko. Dwa razy szybciej, trzy razy 

szybciej, dziesięć razy szybciej. Odejdź! 

Strach na wróble z wahaniem obrócił się na kiju i zaczął skakać z powrotem drogą. Po kilku 

pierwszych skokach dawał już gigantyczne susy, szybciej i szybciej, tak jak mu kazała Sophie. 

Sophie wstrzymała oddech i nie wypuszczała rękawa Percivala, dopóki strach nie zniknął jej z 

oczu. 

— Co z nim nie tak? — zapytał Percival. — Czemu go nie chciałaś? 
Sophie zadrżała. Skoro na drodze był strach na wróble nie miała odwagi teraz odejść. Wzięła 

konewkę  i  pokuśtykała  z  powrotem  do  rezydencji.  Jakieś  trzepotanie  przyciągnęło  jej  wzrok. 
Podniosła  oczy  na  budynek.  Na  tarasie  z  posągami,  w  otwartych  drzwiach  balkonowych  powiewały 
długie białe firanki. Posągi były teraz z czystego białego kamienia, we wszystkich oknach błyszczały 
szyby i falowały zasłony. Okiennice, złożone jak należy przy oknach, jaśniały świeżą białą farbą. Ani 
jedna  zielona  plama  wilgoci  nie  szpeciła  nowego  kremowego  tynku  na  frontonie  domu.  Drzwi 
wejściowe  stanowiły  majstersztyk  z  czarnej  farby  i  złotej  woluty,  pośrodku  którego  umieszczono 
pozłacany łeb lwa z pierścieniem w paszczy, służącym za kołatkę. 

— Ha! — mruknęła Sophie. 
Powstrzymała  pokusę,  żeby  wejść  przez  otwarty  balkon  i  obejrzeć  wnętrze.  Tego  właśnie 

chciał  od  niej  Hauru.  Pomaszerowała  prosto  do  głównego  wejścia,  chwyciła  pozłacaną  klamkę  i 
otworzyła drzwi z trzaskiem. Hauru i Michael pochylali się nad warsztatem, pospiesznie rozwiązując 
zaklęcie.  Częściowo  służyło  pewnie  do  odnowienia  rezydencji,  ale  reszta,  jak  Sophie  dobrze 
wiedziała, stanowiła jakiś czar podsłuchujący. Kiedy Sophie wpadła do środka, obaj nerwowo obrócili 
głowy w jej stronę. Kalcyfer natychmiast schował się pod polanami. 

— Trzymaj się za mną z tyłu, Michael — poradził Hauru. 
— Podsłuchiwacz! — wrzasnęła Sophie. 
— Co się stało? — zapytał Hauru. — Okiennice też chcesz czarno-złote? 
—  Ty  bezczelny...  —  zająknęła  się  Sophie.  —  Podsłuchałeś  dużo  więcej!  Ty...  ty...  Od  jak 

dawna wiesz, że byłam... jestem...? 

— Zaczarowana? — dokończył Hauru. — No... 
— Ja mu powiedziałem. — Michael wyjrzał bojaźliwie zza pleców Hauru. — Moja Lettie... 
— Ty! — pisnęła Sophie. 
—  Ta  druga  Lettie  też  się  wygadała  —  wtrącił  szybko  Hauru.  —  Przecież  wiesz.  A  pani 

Fairfax  strasznie  dużo  mówiła  tamtego  dnia.  Zdawało  się,  że  wszyscy  chcą  mi  przekazać  tę 
wiadomość. Nawet Kalcyfer powiedział... kiedy go zapytałem. Ale czy naprawdę uważasz mnie za tak 
kiepskiego czarnoksiężnika, żebym nie rozpoznał silnego zaklęcia? Kilka razy próbowałem je zdjąć, 
kiedy nie patrzyłaś. Ale nic nie podziałało. Zabrałem cię do pani Pentstemmon z nadzieją, że ona coś 
poradzi, ale najwyraźniej nie mogła. Doszedłem do wniosku, że podoba ci się to przebranie. 

— Przebranie! — wrzasnęła Sophie. 
Hauru się roześmiał. 
— Widocznie tak, skoro sama je podtrzymujesz. Co za dziwna z was rodzina! Czy ty też masz 

na imię Lettie? 

Tego już było za wiele. Percival właśnie wtedy wsunął się nieśmiało do środka, dźwigając do 

połowy opróżnione wiadro ze środkiem chwastobójczym. Sophie upuściła konewkę, chwyciła wiadro 
i rzuciła nim w Hauru. Czarnoksiężnik wykonał unik. Michael też się uchylił. Środek chwastobójczy 
chlusnął błyskawicą zielonego syczącego płomienia od sufitu do podłogi. Wiadro z brzękiem wpadło 
do zlewu, gdzie wszystkie pozostałe kwiaty natychmiast zwiędły. 

— Au! — odezwał się Kalcyfer spod szczap drewna. — To było mocne. 
Hauru ostrożnie wyjął czaszkę spod dymiących szczątków roślin i wytarł ją rękawem. 

background image

— Pewnie, że mocne — przyświadczył. — Sophie nigdy niczego nie robi połowicznie.  
Czaszka, którą wytarł Hauru, zrobiła się biała i lśniąca, a na rękawie została wyblakła srebrno-

błękitna plama. Hauru postawił czaszkę na warsztacie i z żalem popatrzył na swój rękaw  

Sophie prawie już postanowiła, że znowu wyjdzie z zamku i pokuśtyka, gdzie ją oczy poniosą. 

Ale tam był strach na wróble. Więc podeszła tylko do fotela, gdzie usiadła nadąsana i obrażona. Nie 
odezwę się do żadnego z nich! — przyrzekła sobie. 

—  Sophie,  robiłem,  co  mogłem  —  powiedział  Hauru.  —  Nie  zauważyłaś,  że  twoje  bóle  i 

dolegliwości ostatnio ustąpiły? Czy może na nich też ci zależy? 

Nie odpowiedziała. Hauru machnął ręką i odwrócił się do Percivala. 
— Cieszę się, że jednak masz trochę rozumu — powiedział. — Martwiłem się przez ciebie. 
—  Naprawdę  niewiele  pamiętam  —  zapewnił  Percival.  Ale  przestał  się  zachowywać  jak 

półgłówek. Wziął gitarę i nastroił. W jednej chwili znacznie poprawił jej brzmienie. 

—  Odkryłeś  moje  nieszczęście  —  westchnął  żałośnie  Hauru.  —  Urodziłem  się  jako 

niemuzykalny Walijczyk. Czy powiedziałeś Sophie wszystko? I czy naprawdę wiesz, czego Wiedźma 
próbowała się dowiedzieć? 

— Pytała o Walię — odparł Percival. 
— Tak myślałem — stwierdził Hauru ponuro. — No nic. 
Wyszedł  do  łazienki,  gdzie  spędził  następne  dwie  godziny.  Przez  ten  czas  Percival  odegrał 

kilka  melodii  na  gitarze,  powoli  i  z  namysłem,  jakby  uczył  się  grać,  a  Michael  łaził  po  podłodze  z 
dymiącą  szmatą,  wycierając  resztki  środka  chwastobójczego.  Sophie  siedziała  w  fotelu  i  uparcie 
milczała. Kalcyfer ciągle wystawiał głowę i zerkał na nią, a potem znowu chował się pod polana. 

Hauru  wyszedł  z  łazienki  w  ubraniu  lśniąco  czarnym,  z  włosami  lśniąco  białymi,  w  obłoku 

pary pachnącej gencjaną. 

—  Pewnie  wrócę  późno  —  oznajmił  Michaelowi.  —  Jutro  Sobótka,  więc  Wiedźma  może 

zaatakować. Proszę, podtrzymuj wszystkie bariery ochronne i pamiętaj, co ci powiedziałem. 

— Dobrze — obiecał Michael, wrzucając do zlewu dymiące resztki szmaty. 
Hauru odwrócił się do Percivala. 
— Chyba wiem, co ci się stało — oznajmił. — Trzeba sporo roboty, żeby cię doprowadzić do 

porządku,  ale  spróbuję  jutro,  jak  wrócę.  —  Podszedł  do  drzwi  i  zatrzymał  się  z  ręką  na  kołku.  — 
Sophie, ciągle ze mną nie rozmawiasz? — zapytał żałośnie. 

Sophie  doskonale  wiedziała,  że  Hauru  potrafi  odegrać  rozpacz  nawet  w  raju.  I  właśnie  ją 

wykorzystał, żeby wyciągnąć informacje od Percivala. 

— Nie! — warknęła. 
Hauru westchnął i wyszedł. Sophie podniosła wzrok i zobaczyła, że kołek wskazuje czarnym 

w dół. Więc sprawa załatwiona! — pomyślała. Wszystko mi jedno, czy jutro jest Sobótka. Odchodzę!  

 

Rozdział 20 

w którym Sophie napotyka na dalsze przeszkody w opuszczeniu zamku 

 
Zaświtał  dzień  świętego  Jana.  Prawie  w  tej  samej  chwili  Hauru  otworzył  drzwi  z  takim 

hałasem, że Sophie poderwała się w swojej klitce, przekonana, że Wiedźma zaraz ją dopadnie. 

—Staram się daremnie, bo zawsze bawią się beze mnie! — zaryczał Hauru. 
Sophie zrozumiała, że tylko próbował śpiewać piosenkę Kalcyfera, więc znowu się położyła. 

Tymczasem Hauru wpadł na foteli kopnął stołek, który przeleciał przez pokój. Potem próbował wejść 
na górę przez schowek na miotły i dalej przez podwórze. Najwyraźniej trochę się pogubił. W końcu 
jednak zauważył schody, wszystkie oprócz pierwszego, na którym się wywrócił jak długi. Cały zamek 
zadrżał. 

— Co się dzieje? — zapytała Sophie, wysuwając głowę spod balustrady. 
—  Zjazd  Klubu  Rugby  —  wychrypiał  Hauru  z  godnością.  —  Nie  wiedziałaś,  że  byłem 

skrzydłowym w uniwersyteckiej drużynie, co, pani Wścibska? 

— Jeśli byłeś skrzydłowym, widocznie nie umiałeś latać — burknęła Sophie. 
— Pamiętaj, że jest w mej mocy niewidzialne widzieć dziwy — odparł Hauru. — Dlatego nie 

ś

pię po nocy i wciąż jestem nieszczęśliwy. Wiem, skąd diabeł wziął kopyta albo czemu gasną zorze. 

— Idź do łóżka, głupcze — odezwał się sennie Kalcyfer. Jesteś pijany. 
—  Kto,  ja?  —  obruszył  się  Hauru.  —  Zapewniam  cię,  przyjacielu,  sze  jestem  zupełnie 

background image

czeźwy. —Wstał i sztywno ruszył po schodach na górę, przytrzymując się ściany, jakby się bał, że mu 
ucieknie.  Drzwi  do  sypialni  rzeczywiście  mu  umknęły.  —  Cóż  to  było  za  kłamstwo!  —  stwierdził 
Hauru i wszedł na ścianę. — Moja wzorowa nieuczciwość mnie ocali. 

Zderzył  się  ze  ścianą  jeszcze  kilka  razy  w  różnych  miejscach,  zanim  odnalazł  drzwi  i 

przepchnął  się  przez  nie  hałaśliwie.  Sophie  słyszała,  jak  Hauru  tłucze  się  po  sypialni  i  narzeka,  że 
łóżko robi uniki. 

—  On  jest  niemożliwy!  —  oświadczyła  Sophie  i  postanowiła  natychmiast  odejść.  Niestety 

Hauru narobił tyle hałasu, że postawił na nogi Michaela i Percivala, który spał na podłodze w pokoju 
chłopca.  Michael  zszedł  z  sypialni  i  powiedział,  że  już  się  całkiem  rozbudzili,  więc  mogą  wyjść  i 
nazbierać kwiatów na wianki świętojańskie, dopóki jeszcze nie ma upału. Sophie bez oporów zgodziła 
się  pójść  po  raz  ostatni  do  kwietnego  ogrodu.  Otulała  go  ciepła,  mlecznobiała  mgiełka,  pełna 
zapachów i ledwie widocznych kolorów. Sophie brnęła przed siebie, sprawdzała laską bagnisty grunt, 
słuchała  trzepotania  i szczebiotania  tysięcy  ptaków  i  ogarniał ją  prawdziwy  żal.  Pogładziła  wilgotną 
atłasową  lilię  i  dotknęła  wystrzępionego  purpurowego  kwiatu  z  długim,  obsypanym  pyłkiem 
pręcikiem. Obejrzała się na wysoki czarny zamek, rozgarniający mgłę za ich plecami. Westchnęła. 

— On tu zrobił dużo ładniej — zauważył Percival, wkładając naręcze hibiskusów do latającej 

wanny Michaela. 

— Kto? — zapytał Michael. 
— Hauru — odparł Percival. Na początku rosły tu tylko krzaki, małe i wysuszone. 
—  Pamiętasz,  jak  tu  byłeś  przedtem?  —  zainteresował  się  gwałtownie  Michael.  Za  nic  nie 

potrafił zrezygnować z pomysłu, ze Percival to książę Justyn. 

— Chyba przyszedłem tutaj z Wiedźmą — odpowiedział niepewnie Percival. 
Przytaszczyli dwie wanny kwiatów. Sophie zauważyła, że kiedy wrócili po raz drugi, Michael 

kilkakrotnie  przekręcił  kołek  nad  drzwiami.  To  chyba  miało  związek  z  ochroną  przed  Wiedźmą. 
Potem  oczywiście  musieli  upleść  świętojańskie  wianki  i  girlandy,  co  zabrało  dużo  czasu.  Sophie 
chciała  zostawić  to  Michaelowi  i  Percivalowi,  ale  chłopiec  prawie  nic  nie  robił,  tylko  zadawał 
Percivalowi  podchwytliwe  pytania,  a  ten  z  kolei  pracował  bardzo  powoli.  Sophie  wiedziała,  co  tak 
intryguje  Michaela.  Percival  rzeczywiście  sprawiał  wrażenie,  jakby  oczekiwał,  że  coś  wkrótce  się 
wydarzy.  Sophie  nawet  zaczęła  się  zastanawiać,  do  jakiego  stopnia  on  wciąż  pozostaje  we  władzy 
Wiedźmy. Sama musiała upleść prawie wszystkie girlandy. To skutecznie wyleczyło ją z myśli, żeby 
jednak zostać i pomóc Hauru w walce z Wiedźmą. Hauru, który mógł wykonać całą tę pracę jednym 
machnięciem ręki, chrapał tak głośno, że słyszała go nawet w sklepie. 

Robienie girland i wianków okazało się tak czasochłonne, ze zanim skończyli, nadeszła pora 

otwarcia sklepu. Michael przyniósł chleb z miodem i kiedy jedli, musieli uporać się z pierwszą nawałą 
klientów. Chociaż dzień świętego Jana, okazał się chłodny i szary, połowa miasta przyszła wystrojona, 
ż

eby  kupić wianki, girlandy i kwiaty. Na ulicach jak zwykle kłębiły się tłumy  Do sklepu cisnęło się 

tylu klientów, że minęło południe, zanim Sophie wreszcie wymknęła się po schodach i przez schowek 
na  miotły.  Zarobili  tyle  pieniędzy,  rozmyślała,  kręcąc  się  po  pokoju,  pakując  do  tobołka  trochę 
jedzenia  i  swoje  stare  ubranie,  że  skarbiec  Michaela  pod  obudową  kominka  powiększy  się 
dziesięciokrotnie. 

— Przyszłaś ze mną porozmawiać? — zapytał Kalcyfer. 
— Za chwilę — rzuciła Sophie, przechodząc przez pokój z tobołkiem za plecami. Nie chciała, 

ż

eby demon podniósł krzyk z powodu kontraktu. Wyciągnęła rękę, żeby zdjąć laskę z oparcia fotela, 

ale w tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Sophie zamarła i spojrzała pytająco na Kalcyfera. 

— To drzwi rezydencji — oznajmił. — Ktoś nieszkodliwy, z krwi i kości. 
Pukanie  się  powtórzyło.  Zawsze  coś  mi  przeszkodzi,  kiedy  próbuję  odejść!  —  pomyślała 

Sophie.  Przekręciła  kołek  pomarańczowym  do  dołu.  Na  podjeździe  za  posągami  stał  powóz 
zaprzężony w niezgorszą parę koni. Sophie widziała go za plecami bardzo dużego lokaja. 

— Pani Sacheverell Smith z wizytą do nowego sąsiada — oznajmił lokaj. 
Co za niezręczna sytuacja! pomyślała Sophie. Wszystko przez świeżą farbę i zasłony Hauru. 
— Nie ma nas w do... — zaczęła. 
Ale pani Sacheverell Smith odsunęła lokaja na bok. 
—  Zaczekaj  w  powozie,  Teobaldzie  —  poleciła  i  przepłynęła  obok  Sophie,  składając 

parasolkę. 

To  była  Fanny.  —  Wyglądała  bardzo  zamożnie  w  kremowym  jedwabiu.  Nosiła  kremowy 

background image

jedwabny kapelusz przybrany różami, który Sophie pamiętała aż za dobrze. Pamiętała, co powiedziała 
do  tego  kapelusza,  kiedy  go  wykańczała:  „Na  pewno  bogato  wyjdziesz  za  mąż!”  A  wygląd  Fanny 
jasno świadczył, że tego dokonała. 

—  Ojej!  —  powiedziała  Fauny,  rozglądając  się  po  pokoju.  —Chyba  zaszła  pomyłka.  To 

kwatery dla służby! 

—  No...  ee...  jeszcze  nie  całkiem  się  wprowadziliśmy,  proszę  pani  —  bąknęła  Sophie.  I 

pomyślała:  ciekawe,  co  by  powiedziała  Fanny  na  to,  że  stary  sklep  z  kapeluszami  jest  tuż  za 
schowkiem na miotły. Fanny obróciła się i wytrzeszczyła oczy na Sophie. 

—  Sophie!  —  wykrzyknęła.  —  Wielkie  nieba,  dziecko,  co  ci  się  stało?  Wyglądasz  na 

dziewięćdziesiątkę!  Chorowałaś?  —  Po  czym,  ku  zdumieniu  Sophie,  Farmy  odrzuciła  parasolkę, 
kapelusz oraz wielkopańskie maniery, chwyciła Sophie w objęcia i wybuchnęła płaczem. — Och, nie 
wiedziałam, co się z tobą stało! — szlochała. — Poszłam do Marty i posłałam do Lettie, ale żadna nie 
wiedziała.  Zamieniły  się  miejscami,  niemądre  dziewczyny.  Ale  nikt  nic  nie  wiedział  o  tobie! 
Wyznaczyłam  nagrodę,  ciągle  czeka.  A  ty  pracujesz  tutaj  jako  służąca,  kiedy  mogłaś  mieszkać  w 
luksusie tam na wzgórzu ze mną i z panem Smithem! 

Sophie też miała łzy w oczach. Pospiesznie odłożyła tobołek i zaprowadziła Fanny do fotela. 

Przyciągnęła stołeczek i usiadła obok Farmy, trzymając ją za rękę. Teraz już obie jednocześnie śmiały 
się i płakały. Tak bardzo się cieszyły z tego spotkania. 

— To długa historia — powiedziała Sophie, kiedy Fanny zapytała ją po raz szósty, co jej się 

stało. — Kiedy spojrzałam w lustro i zobaczyłam staruszkę, doznałam takiego wstrząsu, że po prostu 
sobie poszłam... 

— Przepracowanie — jęknęła rozpaczliwie Fanny. — Ciągle to sobie wyrzucam! 
—  Nie  całkiem  —  sprostowała  Sophie.  —  I  niepotrzebnie  się  martwisz,  bo  czarnoksiężnik 

Hauru wziął mnie do siebie i... 

—  Czarnoksiężnik  Hauru!  —  wykrzyknęła  Fanny.  —  Ten  podły  człowiek!  On  ci  to  zrobił? 

Gdzie on jest? Puść mnie do niego!  

Wojowniczo chwyciła parasolkę. Sophie musiała powstrzymać Fanny. Wolała nie myśleć, jak 

zareagowałby Hauru, gdyby Fanny obudziła go, dźgając parasolką. 

—  Nie,  nie!  Hauru  bardzo  dobrze  mnie  traktował  —  zapewniła.  I  to  prawda,  uświadomiła 

sobie.  Hauru  okazywał  życzliwość  w  dość  dziwny  sposób,  jednak  biorąc  pod  uwagę  wszystko,  co 
zrobiła Sophie, żeby go zirytować, rzeczywiście był dla niej bardzo dobry. 

—  Ale  mówią,  że  on  zjada  kobiety  żywcem!  —  zawołała  Farmy  i  wciąż  próbowała  się 

wyrwać. 

Sophie zatrzymała wirującą parasolkę. 
— Wcale nie — zaprzeczyła. — Posłuchaj. On nie jest zły! 
Na te słowa coś zasyczało w kominku, skąd Kalcyfer przyglądał się z zainteresowaniem. 
— Właśnie że nie jest! — powtórzyła Sophie tyle do Fanny, ile do Kalcyfera. — Przez cały 

czas, odkąd tu jestem, ani razu nie widziałam, żeby rzucał zły czar! 

I to również było prawda. 
— Cóż muszę ci uwierzyć. — Fanny wreszcie się uspokoiła. — Chociaż na pewno wyłącznie 

dzięki tobie się poprawił. Ty zawsze miałaś swoje sposoby, Sophie. Potrafiłaś powstrzymać Martę od 
robienia scen, kiedy ja nic nie mogłam wskórać. I zawsze mówiłam, że jedynie ty umiałaś złamać upór 
Lettie. Ale powinnaś mi przynajmniej powiedzieć, gdzie jesteś, kochanie! 

Sophie wiedziała, że powinna. Bezkrytycznie przyjęła opinię Marty o Fanny, chociaż powinna 

znać przyrodnią matkę lepiej. Czuła wstyd. 

Fanny  nie  mogła  się  doczekać,  żeby  opowiedzieć  Sophie  o  swoim  mężu.  Zapuściła  się  w 

długą  i  emocjonującą  historię,  jak  to  poznała  pana  Smitha  w  tym  samym  tygodniu,  kiedy  Sophie 
odeszła,  i  poślubiła  go  jeszcze  przed  końcem  tygodnia.  Sophie  przyglądała  się  Fanny  podczas  tej 
opowieści.  Starość  pozwoliła  jej  zobaczyć  macochę  w  całkiem  nowym  świetle.  Farmy  była  jeszcze 
młoda  i  ładna,  a  sklep  z  kapeluszami  nudził  ją  tak  samo,  jak  Sophie.  Ale  wiernie  wypełniała  swoje 
obowiązki  wobec  sklepu  i  trzech  dziewcząt  —  aż  do  śmierci  pana  Kapelusznika.  Wtedy  nagle 
przestraszyła się, że skończy jak Sophie: stara, bez rodziny i żadnego zabezpieczenia. 

—  A  potem,  kiedy  znikłaś  i  nie  miałam  komu  przekazać  sklepu,  równie  dobrze  mogłam  go 

sprzedać — ciągnęła Fanny, kiedy ze schowka na miotły dobiegł tupot.  

Do pokoju wszedł Michael. 

background image

— Zamknęliśmy sklep — oznajmił. — I patrz, kto tu jest! — Trzymał za rękę Martę. 
Marta była szczuplejsza i wyglądała już prawie jak przedtem. Podbiegła do Sophie i chwyciła 

ją w objęcia. 

— Sophie, trzeba było mi powiedzieć! — zawołała. Potem uściskała Fanny, jakby nigdy nie 

mówiła o niej żadnych złych rzeczy. 

Ale  na  tym  się  nie  skończyło.  Za  Martą  przez  schowek  przeszły  Lettie  i  pani  Fairfax, 

dźwigając do spółki wielki kosz. Za nimi wkroczył Percival, bardziej ożywiony niż kiedykolwiek. 

—  Przyjechałyśmy  dyliżansem  o  pierwszym  brzasku  —  poinformowała  pani  Fairfax.  —  I 

przywiozłyśmy... O rety! To Fanny! 

Puściła kosz i podbiegła, żeby uściskać Farmy. Lettie ruszyła uściskać Sophie. 
Nastąpiły  hałaśliwe  powitania  i  okrzyki.  To  cud,  pomyślała  Sophie,  że  cały  ten  zgiełk  nie 

obudził  Hauru.  Słyszała  jednak  jego  chrapanie  przebijające  się  przez  gwar.  Odejdę  dopiero 
wieczorem, postanowiła. Za bardzo się cieszyła ze spotkania, żeby ot tak zniknąć. 

Lettie bardzo lubiła Percivala. Kiedy Michael dźwigał kosz na stół warsztatowy i wyciągał z 

niego kurczęta na zimno, flaszki wina i miodowy pudding, Lettie uwiesiła się na ramieniu Percivala, a 
on  nie  miał  nic  przeciwko  temu.  Lettie  wyglądała  tak  ślicznie,  że  Sophie  mu  się  nie  dziwiła,  choć 
sama nie pochwalała zachowania siostry. 

— Po prostu się zjawił i ciągle zmieniał się w człowieka —wyjaśniła Lettie. — Potem w coraz 

innego  psa.  I  upierał  się,  że  mnie  zna.  Wiedziałam,  że  nigdy  przedtem  go  nie  spotkałam,  ale  to  nie 
miało znaczenia. — Poklepała Percivala po ramieniu, jakby wciąż był psem. 

— Ale spotkałaś księcia Justyna? — zapytała Sophie. 
— O tak — odparła niedbale Lettie. — Był przebrany, w zielonym mundurze, ale to na pewno 

on.  Taki  gładki  i  wytworny,  nawet  kiedy  się  złościł  z  powodu  zaklęć  znajdujących.  Musiałam  mu 
przygotować  dwa  zestawy,  bo  ciągle  pokazywały,  że  czarnoksiężnik  Suliman  jest  gdzieś  pomiędzy 
nami a Market Chipping, a on przysięgał, że to nieprawda. I przez cały czas, kiedy je robiłam, ciągle 
mi przeszkadzał. I ironicznym tonem nazywał mnie „słodką panienką" i wypytywał, jak się nazywam, 
gdzie mieszka moja rodzina i ile mam lat. Bezczelny typ! Wolałabym już czarnoksiężnika Hauru, a to 
coś znaczy! 

Teraz już wszyscy kręcili się po pokoju, zajadali kurczęta i popijali wino. Kalcyfer chyba czuł 

się  onieśmielony.  Przygasł  do  zielonych  migotliwych  płomyczków  i  nikt  go  nie  zauważał.  Sophie 
chciała, żeby poznał Lettie. Próbowała go wywabić z ukrycia. 

—  Czy  to  naprawdę  demon,  który  rządzi  życiem  Hauru?  —  zapytała  Lettie,  spoglądając  z 

niedowierzaniem na zielone migotanie. 

Kiedy Sophie podniosła wzrok, żeby zapewnić siostrę, że Kalcyfer jest prawdziwy, zobaczyła 

w drzwiach pannę Angorian, niepewną i speszoną. 

—  Och,  przepraszam.  Chyba  przyszłam  nie  w  porę  —  odezwała  się  nauczycielka.  — 

Chciałam tylko porozmawiać z Howellem. 

Sophie  wstała,  zmieszana.  Trochę  się  wstydziła,  że  poprzednio  tak  obcesowo  wyprosiła 

przybyszkę z Walii. Zrobiła to tylko dlatego, że Hauru się do panny Angorian zalecał. Z drugiej strony 
to nie znaczyło, że musiała ją lubić. 

Inicjatywę przejął Michael. Powitał promiennym uśmiechem i radosnym okrzykiem. 
— Hauru na razie śpi — poinformował. — Proszę, niech pani zaczeka i napije się wina. 
— Bardzo dziękuję — powiedziała panna Angorian. — To miłe z twojej strony. 
Ale nie dało się ukryć, że była nieszczęśliwa. Odmówiła wina i krążyła nerwowo po pokoju, 

skubiąc nóżkę kurczaka. Znalazła się wśród ludzi, którzy doskonale znali się nawzajem, więc czuła się 
jak intruz. Fanny nie poprawiła sytuacji, kiedy oderwała się od ożywionej rozmowy z panią Fairfax i 
wygłosiła uwagę: 

— Co za dziwaczny strój! 
Marta  też  nie  pomogła  Zauważyła,  z  jakim  entuzjazmem  Michael  witał  pannę  Angorian. 

Zatroszczyła  się  więc,  żeby  Michael  nie  rozmawiał  z  nikim  innym,  tylko  z  nią  i  Sophie.  A  Lettie 
zignorowała pannę Angorian i usiadła na schodach z Percivalem. 

Nauczycielka  dość  szybko  zdecydowała,  że  ma  dość.  Sophie  zobaczyła  ją  przy  drzwiach, 

sięgającą  po  klamkę.  Pospieszyła  do  niej,  gnana  wyrzutami  sumienia.  W  końcu  pannie  Angorian 
musiało bardzo zależeć na Hauru, skoro tutaj przyszła. 

— Proszę jeszcze nie odchodzić—  powiedziała Sophie. — Pójdę i obudzę Hauru. 

background image

—  O  nie,  niech  pani  tego  nie  robi  —  zaprotestowała  panna  Angorian  z  nerwowym 

uśmiechem. — Mam wolny dzień, bardzo chętnie zaczekam. Pomyślałam, że wyjdę i obejrzę okolicę. 
Tutaj jest trochę duszno, przy tym dziwnym zielonym ogniu. 

Sophie uznała to za doskonały sposób, żeby pozbyć się panny Angorian, ale jej nie wyrzucić. 

Uprzejmie otworzyła przed nią drzwi. Nie wiadomo dlaczego — może z powodu barier ochronnych, 
które Hauru kazał Michaelowi podtrzymywać — kołek przekręcił się purpurowym w dół. Na zewnątrz 
mgliste słońce świeciło nad kępami czerwonych i bordowych kwiatów. 

—  Co  za  wspaniałe  rododendrony!  —  wykrzyknęła  panna  A-gorian  swoim  najbardziej 

wibrującym głosem. — Muszę je obejrzeć! — Skwapliwie wyskoczyła na bagienną trawę. 

— Niech pani nie idzie na południowy wschód — ostrzegła Sophie. Zamek odjeżdżał w bok. 

Panna Angorian zanurzyła piękną twarz w gąszczu białych kwiatów. 

— Nie odejdę daleko — obiecała. 
—  Wielkie  nieba!  —  zawołała  Fanny,  podchodząc  do  Sophie.  —Co  się  stało  z  moim 

powozem? 

Sophie  wyjaśniła  najlepiej,  jak  umiała.  Ale  Fanny  tak  się  martwiła,  że  Sophie  musiała 

przekręcić kołek pomarańczowym w dół i otworzyć drzwi, żeby pokazać podjazd rezydencji w szarym 
ś

wietle  dnia,  gdzie  lokaj  i  stangret  Fanny  siedzieli  na  dachu  powozu,  zajadając  kiełbasę  i  grając  w 

karty. Dopiero wtedy Fanny uwierzyła, że jej powóz nie rozpłynął się w powietrzu. 

Sophie  bez  większego  powodzenia  próbowała  wytłumaczyć,  dlaczego  jedne  drzwi  otwierają 

się na kilka różnych miejsc, kiedy Kaicyfer z rykiem wzbił się z paleniska. 

—  Hauru!  —  zagrzmiał,  wypełniając  komin  błękitnym  płomieniem.  —  Hauru!!!  Howellu 

Jenkinsie, Wiedźma znalazła rodzinę twojej siostry! 

Coś dwukrotnie mocno łupnęło na górze. Trzasnęły drzwi sypialni i Hauru zbiegł z łomotem 

po  schodach.  Odtrącił  na  bok  Lettie  i  Perciyala.  Fanny  pisnęła  słabo  na  jego  widok.  Hauru  miał 
rozczochrane włosy i podkrążone oczy. 

— Trafiła mnie w słaby punkt, niech ją! — krzyknął , przebiegając przez pokój z rozwianymi 

czarnymi rękawami. — Tego się bałem! Dzięki, Kalcyferze! 

Odepchnął Fanny i wybiegł z zamku. 
Sophie pokuśtykała na górę. Wiedziała, że jest wścibska, ale musiała zobaczyć, co się stało. 

Kuśtykając przez sypialnię Hauru, słyszała, że wszyscy pozostali cisną się za nią. 

— Jaki brudny pokój! — wykrzyknęła Fanny. 
Sophie  wyjrzała  przez  okno.  W  schludnym  ogrodzie  padał  drobny  deszczyk.  Na  huśtawce 

wisiały krople wody. Falująca grzywa rudych włosów Wiedźmy lśniła od drobinek wilgoci. Wiedźma 
w czerwonych szatach stała oparta o huśtawkę i kiwała palcem. Mari, siostrzenica Hauru, podchodziła 
do Wiedźmy, szurając nogami po wilgotnej trawie. Wyglądała tak, jakby nie chciała iść, ale nie miała 
wyboru  Za  nią  Neil,  siostrzeniec  Hauru,  wlókł  w  stronę  Wiedźmy  jeszcze  wolniej,  wykrzywiając 
groźnie  twarz.    Za  dwójką  dzieci  stała  Megan.  Wymachiwała  ramionami,  usta  się  otwierały  i 
zamykały.  Widocznie  próbowała  przemówić  Wiedźmie  do  rozumu,  ale  przyciąganie  działało  też  na 
nią. 

Hauru wpadł na trawnik. Nie pofatygował się, żeby zmienić ubranie. Nawet nie rzucał zaklęć. 

Po  prostu  pędził  jak  szalony.  Wiedźma  próbowała  złapać  Mari,  ale  dziewczynka  stała  jeszcze  za 
daleko.  Hauru  pierwszy  dotarł  do  siostrzenicy,  zasłonił  ją  sobą  i  nacierał  dalej.  Wiedźma  zaczęła 
uciekać. Zmykała jak kot ścigany przez psa, przez trawnik, ponad schludnym płotem, w rozwianych 
szatach barwy płomienia, a Hauru niczym zajadły deptał jej po piętach. Wiedźma znikła za płotem w 
czerwonym wirze. Hauru skoczył za nią jak czarna smuga, trzepocząc rękawami. Potem płot zasłonił 
ich oboje. 

— Mam nadzieję, że ją złapie — powiedziała Marta. — Ta dziewczynka płacze. 
Na dole Megan objęła Mari i zaprowadziła dzieci do domu. Nie wiadomo, co stało się z Hauru 

i Wiedźmą. Lettie, Percival, Marta i Michael wrócili na dół. Fanny i pani Fairfax zamarli, zgrozy na 
widok stanu sypialni Hauru. 

— Ile pająków! — jęknęła pani Fairfax. 
— I kurz na zasłonach! — dodała Fanny. — Annabello, widziałam miotły w korytarzu. 
—  Chodźmy  po  nie  podchwyciła  pani  Fairfax.  —  Upnę  ci  suknię,  Fanny,  i  bierzmy  się  do 

roboty. Nie mogę patrzeć na ten pokój w takim stanie! 

Och, biedny Hauru! — pomyślała Sophie. On tak kocha pająki! Zawahała się na schodach, nie 

background image

wiedząc, jak powstrzymać Fanny i panią Fairfax. 

Michael krzyknął z dołu: 
— Sophie! Idziemy zwiedzić rezydencję. Chcesz pójść z nami? 
To  wydawało  się  idealnym  pretekstem,  żeby  powstrzymać  dwie  panie  od sprzątania.  Sophie 

zawołała Fanny i szybko pokuśtykała na dół. Lettie i Percival już otwierali drzwi. Lettie nie słuchała 
wcześniej,  kiedy  Sophie  udzielała  Fanny  wyjaśnień.  Percival  wyraźnie  też  nic nie  rozumiał.  Zdążyli 
otworzyć drzwi purpurowym na dół, zanim Sophie przekuśtykała przez pokój. Na tle kwiatów pojawił 
się strach na wróble. 

— Zamknijcie! — wrzasnęła Sophie.  
Zrozumiała, co się stało. Poprzedniego wieczoru właściwie pomogła strachowi, kiedy kazała 

mu odejść dziesięć razy szybciej. Po prostu popędził do wejścia na zamek i próbował się tędy dostać. 
Ale tam była panna Angorian. Pewnie leżała zemdlona gdzieś w krzakach. 

— Nie, nie zamykajcie — powiedziała słabo Sophie.  
I  tak  nikt  jej  nie  słuchał.  Lettie  miała  twarz  koloru  sukni  Fanny  i  kurczowo  trzymała  się 

Marty. Percival wytrzeszczał oczy, a Michael próbował złapać czaszkę, która tak gwałtownie kłapała 
zębami, że zsuwała się ze stołu i ciągnęła za sobą butelkę wina. Wywarła też dziwny wpływ na gitarę. 
Instrument wydawał głośne, brzękliwe akordy: Noumm Harrummm! Noumm Harrummm! 

Kalcyfer ponownie wzbił się do komina. 
— Ten stwór mówi, że me ma złych zamiarów — powiedział do Sophie. — Czeka na twoje 

pozwolenie, żeby wejść.  

Rzeczywiście  strach  na  wróble  tylko  stał  w  progu.  Nie  usiłował  wtargnąć  do  środka  jak 

poprzednim razem. A Kalcyfer widocznie mu zaufał, bo zatrzymał zamek. Sophie popatrzyła na twarz 
z  rzepy  i  furkoczące  łachmany.  Właściwie  strach  nie  był  taki  straszny.  Na  początku  nawet  mu 
współczuła. Podejrzewała, że po prostu wykorzystała go jako wygodny pretekst, żeby nie opuszczać 
zamku, bo tak naprawdę chciała zostać. Teraz to nie miało sensu. Sophie musiała odejść: Hauru wolał 
pannę Angorian. 

— Proszę, wejdź — powiedziała lekko zachrypłym głosem. 
—  Ahmmmgng!  —  zabrzdąkała  gitara.  Strach  na  wróble  wskoczył  do  pokoju  jednym 

potężnym susem. Stał, kołysząc się na jedynej nodze, jakby czegoś szukał. Kwietne wonie, który za 
nim napłynęły, nie maskowały zapachu kurzu i gnijącej rzepy. 

Czaszka  ponownie  zakłapała  pod  palcami  Michaela.  Strach  na  wróble  okręcił  się  z 

zadowoleniem  i  upadł  bokiem  w  jej  stronę.  Michael  w  pierwszej  chwili  próbował  ocalić  czaszkę. 
Szybko  jednak  usunął  się  na  bok,  bo  kiedy  strach  upadł  na  stół  warsztatowy,  strzeliła  sycząca 
błyskawica mocnej magii i czaszka wtopiła się w głowę z rzepy. Jakby wniknęła w rzepę i wypełniła 
ją  od  środka.  Teraz  na  rzepie  wyraźnie  pojawiła  się  koścista  twarz.  Niestety,  znalazła  się  z  tyłu 
stracha.  Strach  na  wróble  zaszamotał  się  sztywno,  podskoczył  niepewnie,  po  czym  szybko  okręcił 
tułów tak, że przód znalazł się pod kościstą rzepową twarzą. Powoli opuścił sterczące ramiona. 

— Teraz mogę mówić — powiedział nieco mlaszczącym głosem. 
— Zaraz zemdleję ostrzegła Fanny ze schodów. 
— Nonsens — odezwała się pani Fairfax. — To tylko magiczny golem. Musi robić to, po co 

go wysłano. One są całkiem nieszkodliwe. 

Lettie jednak wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. Ale tylko Percival zemdlał naprawdę. 

Cichutko osunął się na podłogę i leżał zwinięty w kłębek, jakby zasnął. Lettie, pomimo przerażenia, 
podbiegła  do  niego,  ale  zaraz  się  cofnęła,  kiedy  strach  na  wróble  znów  skoczył  i  stanął  przed 
Percivalem. 

— To jedna z części, które miałem znaleźć — oznajmił kleistym głosem. Okręcił się na kiju i 

stanął przodem do Sophie. — Muszę ci podziękować. Moja czaszka była daleko i opadłem z sił, zanim 
do  niej  dotarłem.  Leżałbym  w  żywopłocie  przez  wieczność,  gdybyś  mnie  nie  ożywiła  swoimi 
słowami. — Obrócił się do pani Fairfax, a potem do Lettie. — Wam też chcę podziękować. 

— Kto cię wysłał? Co masz zrobić? — zapytała Sophie. 
Strach na wróble zakręcił się niepewnie. 
— Coś jeszcze — zamlaskał. — Ciągle brakuje mi kilku części. 
Wszyscy  czekali  w  milczeniu,  wstrząśnięci  i  zdumieni,  podczas  gdy  strach  obracał  się  na 

różne strony, jakby się namyślał. 

— Czego częścią jest Percival? — zapytała Sophie. 

background image

—  Niech  on  się  pozbiera  —  zaproponował  Kalcyfer.  —  Nikt  przedtem  nie  kazał  mu  się 

wytłuma... 

Nagle  zamilkł  i  skurczył  się  do  nikłego  zielonego  płomyczka.  Michael  i  Sophie  wymienili 

przestraszone  spojrzenia.  Potem  znikąd  przemówił  nowy  głos.  Brzmiał  donośnie  i  głucho,  jakby 
przemawiał z wnętrza skrzyni, ale niewątpliwie należał do Wiedźmy. 

—  Michaelu  —  powiedział  głos.  —  Przekaż  swemu  panu,  że  złapał  się  na  moją  przynętę. 

Mam  teraz  kobietę  zwaną Lily  Angorian  w  mojej fortecy  na  Pustkowiu. Wypuszczę  ją  tylko  wtedy, 
jeśli on sam po nią przyjdzie. Czy to jasne, Michaelu? 

Strach na wróble zawirował i skoczył do otwartych drzwi. 
— O nie! — krzyknął chłopiec. — Zatrzymajcie go! Wiedźma na pewno go wysłała, żeby się 

tutaj dostać! 

 

Rozdział 21 

w którym kontrakt zostaje zawarty przy świadkach 

 
Prawie  wszyscy  pognali  za  strachem  na  wróble.  Sophie  pobiegła  w  drugą  stronę,  przez 

schowek na miotły do sklepu, łapiąc po drodze laskę. 

—  To  moja  wina!  —  mruczała  do  siebie.  —  Wszystko  psuję!  Mogłam  zatrzymać  pannę 

Angorian w środku, biedactwo! Wystarczyło uprzejmie z nią porozmawiać. Hauru wybaczył mi wiele, 
ale tego nie daruje mi tak szybko! 

W  kwiaciarni  zdjęła  siedmiomilowe  buty  z  wystawy,  wyrzuciła  z  nich  hibiskusy  i  róże,  i 

wylała wodę. Otworzyła kluczem drzwi sklepu i wystawiła mokre buty na zatłoczony chodnik. 

—  Przepraszam  —  powiedziała  do  rozmaitych  pantofli  i  powłóczystych  rękawów,  które 

wchodziły  jej  w  drogę.  Podniosła  wzrok  na  słońce,  niełatwe  do  wyśledzenia  na  szarym, 
zachmurzonym  niebie.  —  Zobaczymy.  Południowy  wschód.  Tędy.  Przepraszam,  przepraszam.  — 
Zrobiła trochę miejsca na buty wśród świątecznego tłumu. Potem weszła w nie i zaczęła iść. 

Wiuu,  wiuu,  wiuu,  wiuu,  wiuu,  wiuu,  wiuu.  W  obu  butach  świat  uciekał  do  tyłu  jeszcze 

szybciej niż w jednym. Pęd zapierał dech. Pomiędzy długimi podwójnymi krokami Sophie dostrzegała 
przelotne widoki: rezydencja błyszcząca wśród drzew, z powozem Fanny przed drzwiami; paprocie na 
zboczu  wzgórza;  mała  rzeczułka  wpływająca  do  zielonej  doliny;  ta  sama  rzeka  sunąca  powoli  przez 
znacznie  szerszy  teren;  ta  sama  dolina  tak  szeroka  i  rozległa,  że  wydawała  się  bezkresna,  i  hen  w 
błękitnej dali spiczaste wieże Kingsburry; równina znowu zwężająca się ku górom; zbocze górskie tak 
strome, że Sophie potknęła się pomimo laski i zatoczyła na skraj przepaści zasnutej błękitną mgiełką, 
z wierzchołkami drzew daleko w dole, gdzie musiała zrobić następny krok albo spaść.  

Wylądowała  na  sypkim  żółtym  piasku.  Wbiła  w  niego  laskę  i rozejrzała  się  ostrożnie  Za  jej 

prawym  ramieniem,  kilka  kilometrów  dalej,  biała  falująca  mgła  niemal  zakrywała  górę,  przez  którą 
Sophie  właśnie  przemknęła.  Białe  opary  unosiła  się  nad  wstęgą  ciemnej  zieleni.  Sophie  kiwnęła 
głową. Chociaż z tej odległości nie widziała wędrującego zamku, nie miała wątpliwości, że mgła wisi 
nad  kwiatowym  ogrodem.  Zrobiła  następny  ostrożny  krok.  Wiuu.  Straszliwy  upał.  Żółty,  migoczący 
piasek rozciągał się we wszystkich kierunkach. Tu i tam sterczały chaotycznie rozrzucone skały. Nic 
tu  nie  rosło  prócz  nielicznych,  szarych,  wynędzniałych  krzaczków.  Góry  wyglądały  jak  chmury 
spiętrzone na horyzoncie. 

—  Jeśli  to  jest  Pustkowie  —  powiedziała  Sophie,  z  której  pot  spływał  wszystkimi 

zmarszczkami — to żal mi Wiedźmy, że musi tu mieszkać. 

Zrobiła  następny  krok.  Pęd  powietrza  wcale  jej  nie  ochłodził.  Skały  i  krzaki  wyglądały  tak 

samo, ale piasek zrobił się szary, a góry jakby zapadły się pod horyzont. Sophie spojrzała w drgający 
szary blask przed sobą, gdzie majaczył kontur czegoś wyższego niż skały. Zrobiła jeszcze jeden krok. 

Teraz  czuła  się  jak  w  piecu.  Ale  niecałe  pół  kilometra  dalej  wznosiła  się  budowla  o 

dziwacznym  kształcie,  stojąca  na  niewielkim  pagórku  wśród  skalistego  krajobrazu.  Wyglądała  jak 
fantastyczne  skupisko  małych  skręconych  wieżyczek,  przylepionych  do  jednej  głównej  wieży, 
sterczącej  trochę  krzywo  niczym  węźlasty  stary  paluch.  Sophie  wygramoliła  się  z  butów.  Było  za 
gorąco, żeby dźwigać taki ciężar, więc ruszyła dalej uzbrojona tylko w laskę. 

Budowla  została  wzniesiona  z  szarożółtego  piaskowca  Pustkowia.  Z  daleka  początkowo 

przypominała jakiś przedziwny kopiec mrówek. Lecz kiedy Sophie podeszła bliżej, pomyślała, że ktoś 
spiętrzył tysiące żółtych słojowatych doniczek i ustawił w stertę zwężającą się u góry. Wyszczerzyła 

background image

zęby. Wędrujący zamek często przypominał jej wnętrze komina. Ten budynek wyglądał jak kolekcja 
ceramicznych kominów. Z pewnością był dziełem ogniowego demona. 

Sapiąc, wdrapywała się na pagórek, kiedy nagle otrzymała dowód, że widzi przed sobą fortecę 

Wiedźmy.  Z  ciemnego  miejsca  przy  podstawie  budynku  wyszły  dwie  małe  pomarańczowe  figurki  i 
stanęły, czekając na nią. Rozpoznała paziów Wiedźmy. Chociaż zgrzana i zdyszana, odezwała się do 
nich uprzejmie, żeby pokazać, że nic do nich nie ma. 

— Dzień dobry — powiedziała. 
W  zamian  otrzymała  tylko  nadąsane  spojrzenia.  Jeden  z  paziów  skłonił  się  i  wskazał  ręką 

niekształtne  ciemne  wejście  pomiędzy  pochylonymi  kominowymi  kolumnami.  Sophie  wzruszyła 
ramionami i weszła za paziem do środka. Drugi paź zamykał pochód. Oczywiście wejście znikło, jak 
tylko  przez  nie  przeszła.  Sophie  znowu  wzruszyła  ramionami  Zajmie  się  tym  problemem  w  drodze 
powrotnej. 

Poprawiła  koronkowy  szal,  obciągnęła  powłóczystą  spódnicę  i  poszła  dalej.  Korytarz  trochę 

przypominał jej przejście za drzwiami zamku z kołkiem przekręconym czarnym do dołu. Przez chwilę 
otaczała  ją  nicość,  potem  pojawiło  się  mgliste  światło.  Płynęło  z  żółtozielonkawych  płomieni,  które 
migotały  wszędzie  dookoła,  ale  nie  dawały  ciepła  ani  zbyt  wiele  światła.  Nigdy  nie  znajdowały  się 
tam,  gdzie  Sophie  spojrzała,  tylko  zawsze  gdzieś  z  boku.  Ale  tak  już  jest  z  magią.  Sophie  znowu 
wzruszyła  ramionami  i  poszła  za  paziem  krętą  drogą  pomiędzy  cienkimi  kolumnami  tego  samego 
kominowego gatunku co reszta budynku. 

W końcu paziowie doprowadzili ją do głównego pomieszczenia... albo tylko pustego miejsca 

pomiędzy  kolumnami.  Teraz  już  Sophie  całkiem  straciła  orientację.  Forteca  wydawała  się  ogromna, 
chociaż Sophie podejrzewała, że to zwykła sztuczka, jak z zamkiem. Czekała tam Wiedźma. I znowu 
Sophie sama nie wiedziała, jak ją rozpoznała, ale nie miała żadnych wątpliwości. Wiedźma była teraz 
bardzo  wysoka  i  chuda,  jasne  włosy  miała  związane  w  koński  ogon  podobny  do  liny,  przerzucony 
przez  jedno  kościste  ramię.  Nosiła  białą  suknię.  Kiedy  Sophie  podeszła  prosto  do  niej,  wymachując 
laską, Wiedźma się cofnęła  

— Nie wolno mi grozić! — ostrzegła słabym, zmęczonym głosem. 
—  Więc  uwolnij  pannę  Angorian,  to  nic  ci  nie  zrobię  —  obiecała  Sophie.  —  Zabiorę  ją  i 

odejdę. 

Wiedźma cofnęła się jeszcze dalej i machnęła obiema rękami. Obaj paziowie rozpłynęli się w 

lepkie pomarańczowe bąble, które w powietrzu popłynęły do Sophie. 

— Fuj! Odczepcie się! — zawołała Sophie, tłukąc ich laską. 
Pomarańczowe bąble z łatwością uniknęły trafienia, zawirowały dookoła Sophie i śmignęły za 

jej plecy. Myślała już, że się ich pozbyła, lecz kiedy próbowała się poruszyć, odkryła, że przykleiły ją 
do kominowej kolumny. Lepka pomarańczowa maź skrępowała jej kostki u nóg i boleśnie szarpnęła 
za włosy. 

—  Już  chyba  wolę  zielony  śluz!  —  burknęła  Sophie.  —  Mam  nadzieję,  że  to  nie  byli 

prawdziwi chłopcy. 

— Tylko iluzje — zapewniła Wiedźma. 
— Wypuść mnie — zażądała Sophie. 
— Nie — odmówiła Wiedźma. 
Odwróciła  się  i  jakby  całkowicie  straciła  zainteresowanie  dla  Sophie.  Sophie  zaczęła  się 

obawiać, że jak zwykle sknociła sprawę. Pomarańczowa maź z każdą sekundą robiła się coraz bardziej 
twarda  i  elastyczna.  Kiedy  Sophie  próbowała  się  wyrwać,  została  przyciągnięta  z  powrotem  tak 
gwałtownie, że uderzyła o ceramiczną kolumnę. 

— Gdzie panna Angorian? — zapytała. 
— Nie znajdziesz jej — odparła Wiedźma. — Zaczekamy, aż przyjdzie Hauru. 
— On nie przyjdzie — oświadczyła Sophie. — Ma więcej rozsądku, A twoja klątwa i tak nie 

podziałała. 

— Podziała — zapewniła Wiedźma z lekkim uśmiechem. — Zwłaszcza teraz, kiedy wpadłaś 

w naszą pułapkę. Hauru będzie musiał chociaż raz postąpić uczciwie. 

Znów  machnęła  rękami,  tym  razem  w  stronę  bladych  płomieni.  Spomiędzy  dwóch  kolumn 

wytoczył się tron i zatrzymał przed Wiedźmą. Na tronie siedział mężczyzna w zielonym mundurze i 
długich, błyszczących butach. Sophie w pierwszej chwili pomyślała, że mężczyzna śpi i oparł głowę 
gdzieś z boku. Wiedźma ponownie skinęła ręką. Mężczyzna się wyprostował. Wcale nie miał głowy! 

background image

Sophie zrozumiała, że patrzy na szczątki księcia Justyna. 

— Fanny na moim miejscu zagroziłaby, że zemdleje — powiedziała Sophie. — Natychmiast 

włóż mu głowę z powrotem! Wygląda okropnie! 

— Pozbyłam się obu głów przed wieloma miesiącami — wyjaśniła Wiedźma. — Sprzedałam 

czaszkę czarnoksiężnika Sulimana razem z jego gitarą. Głowa księcia Justyna wędruje gdzieś sobie z 
innymi  nadliczbowymi  częściami.  To  ciało  jest  doskonałym  połączeniem  księcia  Justyna  i 
czarnoksiężnika  Sulimana.  Czeka  jeszcze  na  głowę.  Wtedy  powstanie  nasz  idealny  człowiek.  Kiedy 
dostaniemy głowę Hauru, stworzymy nowego króla Ingarii, a ja będę rządzić jako królowa. 

— Oszalałaś! — krzyknęła Sophie. — Nie masz prawa robić z ludzi układanki. I wątpię, czy 

głowa Hauru będzie ci posłuszna. Jakoś się wykręci. 

—  Hauru  zrobi  dokładnie  to,  co  mu  rozkażemy  —  oświadczyła  Wiedźma  z  przebiegłym, 

ukradkowym uśmiechem. — Zapanujemy nad jego ogniowym demonem. 

Sophie poczuła narastający strach. Teraz już wiedziała na pewno, że sknociła sprawę. 
— Gdzie panna Angorian? — powtórzyła, wymachując laską. 
Wiedźmie to się nie podobało. Cofnęła się o krok. 
— Jestem bardzo zmęczona — westchnęła. — Wy, ludzie, ciągle psujecie mi plany. Najpierw 

czarnoksiężnik  Suliman  nie  chciał  przybyć  na  Pustkowie,  więc  musiałam  zagrozić  księżniczce 
Walerii,  żeby  król  go  tutaj  wysłał.  A  jak  już  przyjechał,  wyhodował  drzewa.  Potem  król  przez  całe 
miesiące  nie  puszczał  księcia  Justyna  na  poszukiwanie  Sulimana,  a  kiedy  wreszcie  ten  głupiec 
wyruszył,  nie  wiadomo  dlaczego  pojechał  na  północ  i  musiałam  użyć  całej  mojej  magii,  żeby  go  tu 
ś

ciągnąć. Hauru sprawił mi jeszcze więcej kłopotów. Raz uciekł. Musiałam przygotować odpowiednią 

klątwę,  żeby  go  sprowadzić,  a  kiedy  zbierałam  o  nim  informacje,  ty  dobrałaś  się  do  resztek  mózgu 
Sulimana  i  przysporzyłaś  mi  nowych  problemów.  A  teraz,  kiedy  cię  tutaj  ściągnęłam,  wymachujesz 
laską. Pracowałam bardzo ciężko na tę chwilę i nie wolno się ze mną kłócić. 

Odwróciła się i odeszła w mrok. 
Sophie odprowadzała wzrokiem wysoką białą postać, kroczącą wśród bladych płomieni. Ona 

chyba zgłupiała na starość! — pomyślała. Całkiem zwariowała! Muszę się jakoś uwolnić i uratować 
pannę Angorian! Pamiętając, że pomarańczowa maź omijała jej laskę podobnie jak Wiedźma, Sophie 
sięgnęła  do  tyłu  i  pomachała  w  miejscu,  gdzie  lepkie  paskudztwo  przywierało  do  ceramicznej 
kolumny. 

—  Złaź  stamtąd!  —  zażądała.  —  Puszczaj!  Maź  boleśnie  ciągnęła  ją  za  włosy,  ale 

pomarańczowe  strąki  zaczęły  odfruwać  na  boki.  Sophie  mocniej  pomachała  laską.  Zdążyła  uwolnić 
głowę i ramiona, kiedy rozległ się głuchy grzmot. Blade płomienie zachybotały, kolumna za plecami 
Sophie zadrżała. Potem z  brzękiem i szczękiem, jakby  ktoś rozbił tysiąc serwisów do herbaty, część 
ś

ciany  wyleciała  w  powietrze.  Przez  długą,  wyszczerbioną  dziurę  wpadło  oślepiające  światło.  Do 

ś

rodka  wskoczyła  jakaś  postać.  Sophie  odwróciła  się  z  nadzieją,  że  to  Hauru.  Ale  czarna  sylwetka 

miała tylko jedną nogę. To był znowu strach na wróble. 

Wiedźma  zaryczała  z  furii  i  rzuciła  się  na  stracha  z  wyciągniętymi  kościstymi  ramionami, 

powiewając jasnym końskim ogonem. Strach skoczył na nią. Rozległ się kolejny huk i oboje zniknęli 
w magicznej chmurze, takiej jak nad Porthaven, kiedy Hauru walczył z Wiedźmą. Chmura tłukła się 
na  wszystkie  strony  z  przeraźliwym  hałasem,  wzbijała  kłęby  kurzu,  przemykała  pomiędzy 
ceramicznymi kolumnami. Dziura w ścianie znajdowała się niedaleko. Tak jak Sophie się domyślała, 
forteca wcale nie była duża. Za każdym razem, kiedy chmura przesuwała się na tle oślepiająco białej 
szczeliny, Sophie widziała w środku dwie chude, walczące figurki. Patrzyła i wciąż machała laską za 
plecami 

 Już  prawie  cała  się  oswobodziła,  kiedy  chmura  jeszcze  raz  przecięła  z  wrzaskiem  linię 

ś

wiatła.  Sophie  zobaczyła,  że  jeszcze  jedna  postać  przeskakuje  przez  szczelinę.  Ten  przybysz  miał 

powiewające  czarne  rękawy.  To  był  Hauru.  Sophie  widziała  go  wyraźnie.  Stał  z  założonymi 
ramionami  i  obserwował  walkę.  Przez  chwilę  zdawało  się,  że  pozwoli  Wiedźmie  dokończyć 
pojedynek  ze  strachem  na  wróble.  Potem  długie  rękawy  załopotały  i  Hauru  wzniósł  ręce.  Ponad 
wrzaskiem i hukiem Hauru wykrzyknął jedno długie, dziwne słowo, któremu towarzyszył przeciągły 
grzmot.  Strach  na  wróble  i  Wiedźma  zaszamotali  się  gwałtownie.  Odgłos  gromu  odbijał  się  wśród 
ceramicznych  kolumn,  budząc  kolejne  echa,  a  każde  zabierało  ze  sobą  odrobinę  magicznej  chmury. 
Tuman  znikał  w  wirujących  kłębach  i  rozpływał  się  wiotkimi  smugami.  Wkrótce  pozostała  tylko 
najcieńsza biała mgiełka, w której zataczała się wysoka postać z końskim ogonem. Wiedźma stawała 

background image

się  coraz  chudsza  i  bledsza.  Wreszcie,  kiedy  mgła  się  rozproszyła,  Wiedźma  upadła  na  podłogę  z 
cichym  grzechotem.  Nieprzeliczone  łagodne  echa  ucichły,  a  Hauru  i  strach  na  wróble  stanęli 
naprzeciwko siebie nad kupką kości. 

Dobrze! pomyślała Sophie. Chlaśnięciem laski uwolniła nogi i podeszła do bezgłowej postaci 

na tronie. Ten widok działał jej na nerwy. 

—  Nie,  przyjacielu  —  powiedział  Hauru  do  stracha  na  wróble,  który  wskoczył  pomiędzy 

kości i rozgarniał je na wszystkie strony swoją jedyną nogą. — Nie znajdziesz tu jej serca. Zabrał je 
ogniowy demon. Myślę, że już od dawna miał nad nią przewagę. Smutne, doprawdy. 

Sophie zdjęła szal i udrapowała go ładnie na ramionach bezgłowego księcia Justyna. 
—  Chyba  tam  jest  reszta  tego,  czego  szukasz  —  dodał  Hauru.  W  towarzystwie  stracha  na 

wróble  podszedł  do  tronu.— Typowe!  —  zwrócił się  do  Sophie.  —  Pędzę  tutaj  na  złamanie  karku  i 
zastaję cię, jak spokojnie sprzątasz! 

Sophie podniosła na niego wzrok. Tak jak się obawiała, ostre dzienne światło wpadające przez 

dziurę  w  murze  zdradziło  jej,  że  Hauru  nie  zdążył  się  ogolić  ani  uczesać.  Oczy  wciąż  miał 
zaczerwienione, a czarne rękawy rozdarte w kilku miejscach. Niewiele się różnił od stracha na wróble. 
Ojej! — pomyślała Sophie. Widocznie on bardzo kocha pannę Angorian. 

— Przyszłam po pannę Angorian — wyjaśniła.  
— A ja myślałem, że jeśli sprowadzę z wizytą twoją rodzinę, przynajmniej raz usiądziesz na 

miejscu! — powiedział Hauru z niesmakiem. — Ale nie... 

Strach na wróble wskoczył przed Sophie. 
—  Przysłał  mnie  czarnoksiężnik  Suliman  —  oznajmił  mlaszczącym  głosem.  —  Strzegłem 

jego krzaków przed ptakami na Pustkowiu, kiedy Wiedźma go złapała. Przelał na mnie resztki swojej 
magii  i  rozkazał,  żebym  przyszedł  mu  na  ratunek.  Ale  Wiedźma  już  go  rozebrała  na  kawałki  i 
rozrzuciła je  w  różnych  miejscach.  Miałem  trudne  zadanie.  Gdybyś  wtedy  nie  ożywiła  mnie swoimi 
słowami, poniósłbym klęskę. 

Odpowiadał na pytania, które Sophie zadała, zanim oboje wybiegli z zamku. 
—  Więc  kiedy  książę  Justyn  zamówił  zaklęcia  znajdujące,  ciągle  musiały  wskazywać  na 

ciebie — domyśliła się Sophie. — Dlaczego? 

—  Na  mnie  albo  na  czaszkę  —  wyjaśnił  strach  na  wróble  —  Wspólnie  stanowimy  jego 

największą część. 

— A Percival został stworzony z czarnoksiężnika Sulimana i księcia Justyna? — upewniła się 

Sophie. Pomyślała, że Lettie raczej się z tego nie ucieszy. 

Strach na wróble kiwnął kościstą rzepową głową. 
—  Obie  części  powiedziały  mi,  że  Wiedźma  i  jej  ogniowy  demon  już  nie  są  razem  i  mogę 

pokonać samą Wiedźmę. Dziękuję, że dałaś mi dziesięciokrotnie większą szybkość. 

Hauru odsunął go na bok. 
— Zabierz to ciało do zamku — polecił— Sophie i ja musimy wrócić, zanim tamten ogniowy 

demon  znajdzie  sposób,  żeby  się  przebić  przez  moje bariery  ochronne.  — Wziął  Sophie  za  kościsty 
nadgarstek. — Chodź. Gdzie są siedmiomilowe buty? 

— Ale panna Angorian...! — opierała się Sophie. 
—  Nie  rozumiesz?  —  Hauru  pociągnął  ją  za  sobą.  —  Ogniowy  demon  to  panna  Angorian. 

Jeśli się dostanie do zamku, wykończy Kalcyfera i mnie też! 

Sophie zakryła usta obiema rękami. 
—  Wiedziałam,  że  zawalę  sprawę!  —  zawołała.  —  Panna  Angorian już  tam  była  dwa  razy. 

Ale wyszła. 

— O Boże! — jęknął Hauru. — Dotykała czegoś? 
— Gitary — wyznała Sophie. 
—  Więc  ona  ciągle  tam  jest  —  stwierdził  Hauru.  —  Chodź!  —  Pociągnął  Sophie  do 

rozwalonej  ściany.  —  Idź  za  nami  ostrożnie!  —  krzyknął  do  stracha  na  wróble.  —  Muszę  wywołać 
wiatr!  Nie  mamy  czasu  szukać  butów  —  zwrócił  się  do  Sophie,  kiedy  przeciskali  się  przez 
wyszczerbione krawędzie w palące słońce. — Poprostu biegnij. I nie zatrzymuj się, bo nie będę mógł 
cię poruszyć. 

Sophie,  pomagając  sobie  laską,  puściła  się  kulawym  truchtem,  potykając  się  wśród  skał. 

Hauru  ciągnął  ją  za  rękę.  Zerwał  się  wiatr,  świszczał,  potem  ryczał,  gorący  i  kłujący.  Szary  piach 
zawirował  wokół  nich  i  zabębnił  w  ceramiczną  fortecę.  Teraz  już  nie  biegli,  tylko  szybowali  w 

background image

podskokach.  Kamienisty  grunt  przemykał  w  dole.  Kurz  i  piach  otaczały  ich  grzmiącą  chmurą,  która 
wzbijała  się  wysoko  i  ciągnęła  daleko  za  nimi.  Hałas  porządnie  dawał  się  we  znaki,  ale  Pustkowie 
ś

migało do tyłu. 

— To nie wina Kalcyfera! — krzyknęła Sophie. — Zakazałam mu mówić. 
— I tak by nie powiedział! — odkrzyknął Hauru. — Wiedziałem, że nigdy nie wydałby kolegi 

ogniowego demona. Zawsze był moim najsłabszym punktem. 

— Myślałam, że Walia! — wrzasnęła Sophie. 
—  Nie!  Umyślnie  to  zostawiłem!  —  zaryczał  Hauru.  —  Wiedziałem,  że  będę  dostatecznie 

wściekły,  żeby  ją  powstrzymać,  gdyby  spróbowała  tam  czarować.  Musiałem  dać  jej  sposobność, 
rozumiesz? Tylko wtedy miałem szansę znaleźć księcia Justyna, gdybym wykorzystał klątwę, którą na 
mnie rzuciła, żeby się do niej zbliżyć. 

— Więc jednak zamierzałeś ratować księcia! — zawołała Sophie. — Dlaczego udawałeś, że 

uciekłeś? Żeby zmylić Wiedźmę? 

— Nie całkiem! — wywrzeszczał Hauru. — Jestem tchórzem! Mogę zrobić coś tak strasznego 

tylko wtedy, jeśli sobie wmówię, że wcale tego nie zrobię! 

—  O  rety!  —  pomyślała  Sophie,  spoglądając  na  skały  i  wirujący  kurz.  On  mówi  prawdę! 

Znalazł  się  w  krainie,  gdzie  nie  ma  fałszu!  Ostatnia  część  klątwy  się  spełniła!  Gorący  żwir  siekł  ją 
boleśnie, a Hauru wzmocnił uścisk. 

— Nie zatrzymuj się! — ostrzegł. — Zrobisz sobie krzywdę! 
Sophie rozpaczliwie zaczerpnęła powietrza i zmusiła nogi do biegu. Widziała teraz wyraźnie 

góry  i  zielony  pas  kwitnących  krzaków  na  dole.  Chociaż  wirujący  żółty  piasek  znacznie  przesłaniał 
widoczność, góry rosły w oczach, a zielony pas pędził ku nim, aż zmienił się w żywopłot. 

—  Miałem  same  słabe  punkty!  —  wrzasnął  Hauru.  —  Liczyłem,  że  Suliman  żyje.  A  kiedy 

myślałem, że nie zostało z niego nic oprócz Percivala, tak się przestraszyłem, ze wyszedłem się upić. 
Potem ty sama ułatwiłaś Wiedźmie robotę! 

— Jestem najstarsza! — zapiszczała Sophie. — Nic mi się nie udaje! 
— Brednie! — zagrzmiał Hauru. — Po prostu nigdy wcześniej nie pomyślisz. 
Hauru  zwalniał.  Kurz  wzbijał  się  wokół  nich  gęstą  chmurą.  Sophie  słyszała  szelest  liści  na 

wietrze  i  tylko  po  tym  poznała,  że  ogród  jest  niedaleko.  Wpadli  z  trzaskiem  w  krzaki,  wciąż  tak 
rozpędzeni, że Hauru musiał ostro skręcić i pociągnąć Sophie w długi ślizg po powierzchni jeziora. 

—  I  jesteś  zbyt  miła  —  dodał,  przekrzykując  chlupot  wody  i  bębnienie  piasku  po  liściach 

nenufarów. — Liczyłem, że będziesz za bardzo zazdrosna, żeby wpuścić tamtego demona do środka. 

Z  impetem  wylądowali  na  mglistym  brzegu.  Krzaki  po  obu  stronach  zielonej  alejki  chwiały 

się i uginały, kiedy mijali je w pędzie, wlokąc za sobą wir płatków i ptaków. Zamek szybko płynął ku 
nim, z pióropuszem dymu  rozwianym na wietrze. Hauru zwolnił na tyle, żeby kopniakiem otworzyć 
drzwi. Razem z Sophie wpadli do środka. 

— Michael! — krzyknął Hauru. 
— To nie ja wpuściłem stracha na wróble! — bronił się Michael. 
Wszystko wyglądało tak, jak tuż przed jej odejściem. Sophie zdziwiła się, że była nieobecna 

tak krótko. Ktoś wyciągnął spod schodów łóżko, na którym leżał wciąż nieprzytomny Percival. Lettie, 
Marta i Michael zebrali się wokół niego. Z góry dochodziły głosy Fanny i pani Fairfax. Złowieszcze 
szuranie i skrobanie świadczyło, że pająki Hauru przeżywają ciężkie chwile. 

Hauru  puścił  Sophie  i  skoczył  w  stronę  gitary.  Zanim  jej  dosięgnął,  wybuchnęła  donośnym, 

melodyjnym  BUM!  Struny  świsnęły  w  powietrzu.  Drzazgi  obsypały  Hauru.  Cofnął  się,  zakrywając 
twarz wystrzępionym rękawem. 

Nagle  obok  kominka  stanęła  uśmiechnięta  panna  Angorian.  Hauru  miał  rację.  Widocznie 

przez cały czas ukrywała się w gitarze, czekając na swoją chwilę. 

— Twoja Wiedźma nie żyje—  powiedział do niej Hauru. 
— Och, to fatalnie — stwierdziła, wcale niezmartwiona. — Teraz mogę sobie zrobić drugiego 

człowieka, znacznie lepszego. Klątwa się wypełniła. Twoje serce należy do mnie. 

Sięgnęła  w  dół  i  wyrwała  Kalcyfera  z  paleniska.  Demon  zachybotał  się  na  jej  zaciśniętej 

pięści, wyraźnie przerażony. 

— Niech nikt się nie rusza — ostrzegła. 
Wszyscy zamarli. Hauru stał najbardziej nieruchomo. 
— Na pomoc! — powiedział słabo Kalcyfer. 

background image

—  Nikt  ci  nie  pomoże  —  oświadczyła  panna  Angorian.  —  To  ty  pomożesz  mi  zawładnąć 

moim nowym człowiekiem. Pokażę ci. Muszę tylko zacisnąć pięść. 

Dłoń trzymająca Kalcyfera zacisnęła się, aż kłykcie zrobiły się bladożółte. 
Hauru i Kalcyfer krzyknęli jednym głosem. Kalcyfer szarpał się na wszystkie strony w męce. 

Hauru posiniał na twarzy i runął na podłogę jak podcięte drzewo. Leżał bez ruchu, nieprzytomny jak 
Percival. Wydawało się, że nie oddycha. 

Panna Angorian ze zdumieniem popatrzyła na Hauru. 
— Udaje — orzekła. 
—  Nie,  wcale  nie!  —  wrzasnął  Kalcyfer,  skręcony  w  drgającą  spiralę.  —  On  ma  naprawdę 

miękkie serce! Puść! 

Sophie  podniosła  laskę,  powoli  i  ostrożnie.  Tym  razem  pomyślała  przez  chwilę,  zanim  coś 

zrobiła. 

— Lasko — wymamrotała. — Zbij pannę Angorian, ale nie rób krzywdy nikomu innemu. — 

Potem zamachnęła się laską i z całej siły trzasnęła pannę Angorian po kostkach dłoni. 

Panna Angorian zasyczała przenikliwie niczym wilgotna szczapa rzucona w ogień i upuściła 

Kalcyfera.  Biedny  Kalcyfer  potoczył  się  bezradnie  po  podłodze,  siejąc  płomieniami  po  kamiennych 
płytach  i  wrzeszcząc  ochryple  z  przerażenia.  Panna  Angorian  podniosła  nogę,  żeby  go  zadeptać. 
Sophie  musiała  wypuścić  laskę  i  skoczyć  mu  na  ratunek.  Laska,  ku  jej  zdumieniu,  sama  uderzyła 
pannę  Angorian  jeszcze  raz,  i  jeszcze,  i  jeszcze.  Ależ  oczywiście!  —  pomyślała  Sophie.  Ożywiła  tę 
laskę swoimi słowami. Pani Pentstemmon jej o tym powiedziała. 

Panna  Angorian  syczała  i  zataczała  się  do  tylu.  Sophie  wstała,  trzymając  Kalcyfera,  i 

zobaczyła,  że  laska  aż  dymi  od  gorąca,  okładając  pannę  Angorian.  Kalcyfer  natomiast  wydawał  się 
ledwie ciepły. Od wstrząsu zrobił się mętnosiny. Sophie czuła, że ciemna bryła serca już bardzo słabo 
bije  pod  jej  palcami.  Na  pewno  trzymała  serce  Hauru.  Oddał  je  Kalcyferowi  jako  swoją  część 
kontraktu,  żeby  utrzymać  demona  przy  życiu.  Z  jednej  strony  szlachetny  gest,  z  drugiej  całkowita 
głupota! 

Fanny  i  pani  Fairfax  zbiegły  po  schodach,  dzierżąc  miotły.  Na  ich  widok  panna  Angorian 

chyba  doszła  do  wniosku,  że  przegrała.  Pobiegła  do  drzwi,  ścigana  przez  laskę  Sophie,  która  wciąż 
wymierzała cios za ciosem. 

— Zatrzymajcie ją! — krzyknęła Sophie. — Nie pozwólcie jej uciec! Pilnujcie wyjść! 
Wszyscy  rzucili  się,  żeby  wypełnić  rozkaz.  Pani  Fairfax  zajęła  schowek  i  groźnie  uniosła 

miotłę. Fanny stanęła na schodach. Lettie podbiegła do drzwi na podwórze, Marta do drzwi łazienki, a 
Michael rzucił się do frontowych. Percival zerwał się z łóżka i też skoczył do tych drzwi. Twarz miał 
białą i zamknięte oczy, ale wyprzedził chłopca. Dopadł do drzwi pierwszy i otworzył je na oścież. 

Ponieważ Kalcyfer stracił moc, zamek się zatrzymał. Panna Angorian zobaczyła krzaki stojące 

nieruchomo we mgle i pomknęła do wyjścia z nieludzką szybkością. Zanim tam dotarła, stanął w nich 
strach  na  wróble,  dźwigając  na  ramionach  księcia  Justyna,  wciąż  okrytego  szalem  Sophie.  Rozłożył 
patykowe ramiona i zabarykadował przejście. Panna Angorian cofnęła się. 

Laska,  która  ją  tłukła,  zaczęła  się  palić.  Metalowe  okucie  na  końcu  żarzyło  się  czerwono. 

Sophie widziała, ze laska już długo nie wytrzyma. Na szczęście panna Angorian miała tak dosyć bicia, 
ż

e  schwyciła  Michaela  i  zasłoniła  się  nim  jak  tarczą.  Laska  otrzymała  rozkaz,  żeby  nie  krzywdzić 

Michaela.  Zawisła  w  powietrzu,  płonąc.  Marta  podbiegła  i  próbowała  odciągnąć  chłopca.  Laska 
musiała ją także omijać. Sophie jak zwykle sknociła sprawę. 

Nie było czasu do stracenia. 
— Kalcyferze, muszę zerwać twój kontrakt! — zawołała Sophie. — Czy to cię zabije? 
—  Tak,  gdyby  ktoś  inny  go  zerwał  —  odparł  ochryple  Kalcyfer.  —  Dlatego  ciebie  o  to 

poprosiłem. Wiem, że potrafisz ożywiać rzeczy słowami. Popatrz, co zrobiłaś z czaszką i ze strachem 
na wróble. 

— Więc żyj następne tysiąc lat! — zawołała Sophie i bardzo mocno sobie tego zażyczyła na 

wypadek, gdyby same słowa nie wystarczyły. Bardzo się tym martwiła. 

Ujęła  Kalcyfera  w  palce  i  ostrożnie  oderwała  go  od  czarnej  bryłki,  jak  się  obrywa  zwiędły 

pączek z łodygi. Kalcyfer wystrzelił w górę i zawisł nad jej ramieniem jako błękitna łza. 

— Czuję się tak lekko! — zawołał. Potem dotarło do niego, co się stało. — Jestem wolny! — 

krzyknął. 

Pomknął  do  kominka,  zanurkował  w  niego  i  znikł.  Sophie  usłyszała  stłumiony  okrzyk: 

background image

„Jestem wolny!", kiedy demon wylatywał przez komin sklepu z kapeluszami. 

Odwróciła  się  do  Hauru  z  prawie  martwą  czarną  bryłką  w  ręku,  ogarnięta  zwątpieniem. 

Musiała zrobić to jak należy, chociaż nie wiedziała, jak to się robi. 

— Zaczynamy — mruknęła. 
Uklękła obok Hauru i ostrożnie położyła czarną bryłkę na jego piersi po lewej stronie, gdzie 

wyczuwała własne serce w chwilach słabości. Potem nacisnęła. 

— Wchodź do środka! — rozkazała. — Wejdź tam i pracuj! 
Naciskała  i  wpychała.  Serce  zaczęło  się  zanurzać,  bijąc  coraz  mocniej.  Sophie  ignorowała 

płomienie i zamieszanie przy drzwiach, tylko starała się naciskać równomiernie i bez przerwy. Włosy 
ciągle jej przeszkadzały. Spadały na twarz w jasnych, rudawych puklach, ale próbowała również na to 
nie zwracać uwagi. Naciskała i naciskała. 

Serce zanurzyło się w całości. Jak tylko znikło, Hauru się poruszył. Jęknął głośno i przetoczył 

się na brzuch. 

— Na moce piekielne! — zawołał. — Ale mam kaca! 
— Nie, uderzyłeś głową o podłogę — sprostowała Sophie. 
Hauru chwiejnie dźwignął się na czworaki. 
— Nie mogę zostać — wymamrotał. — Muszę ratować tę głupią Sophie. 
—  Jestem  tutaj!  —  zawołała  Sophie  i  potrząsnęła  go  za  ramię.  —  Ale  panna  Angorian  też! 

Wstawaj i zrób coś z nią! Szybko! 

Laska płonęła już na całej długości. Włosy Marty skwierczały. Panna Angorian zorientowała 

się, że strach na wróble też jest łatwopalny. Manewrowała, żeby skierować na niego laskę. Do diaska, 
zaklęła w duchu Sophie, jak zwykle, nie pomyślałam wcześniej! 

Hauru  wystarczyło  tylko  jedno  spojrzenie.  Zerwał  się  na  nogi,  wyciągnął  rękę  i  wymówił 

zdanie złożone ze słów, które rozpłynęły się w łoskocie gromu. Tynk posypał się z sufitu. Wszystko 
zadrżało. Laska znikła i Hauru postąpił do przodu z małym, czarnym, twardym przedmiotem w ręku. 
To  wyglądało  jak  bryłka  węgla,  ale  miało  taki  sam  kształt  jak  serce,  które  Sophie  dopiero  co 
wepchnęła do piersi Hauru. Panna Angorian zaskomlała jak przyduszony ogień i błagalnie wyciągnęła 
ramiona. 

— Za późno — odparł Hauru. — Miałaś okazję. Zdaje się, że próbowałaś zdobyć nowe serce. 

Chciałaś zabrać moje i pozwolić, żeby Kalcyfer umarł, tak? 

Ujął czarny przedmiot pomiędzy złożone dłonie i ścisnął. Stare serce Wiedźmy skruszyło się 

w piasek, sadzę, a potem nicość. W miarę, jak się rozsypywało, panna Angorian blakła coraz bardziej. 
Kiedy Hauru otworzył puste dłonie, na miejscu panny Angorian też pozostała pustka. 

Stała  się  jeszcze  jedna  rzecz.  Jak  tylko  panna  Angorian  przestała  istnieć,  zniknął  również 

strach  na  wróble.  Gdyby  Sophie  podniosła  wzrok,  zobaczyłaby  w  drzwiach  dwóch  wysokich 
mężczyzn,  uśmiechających  się  do  siebie.  Ten  z  kościstą  twarzą  był  rudowłosy.  Ten  w  zielonym 
mundurze  miał  łagodniejsze  rysy  i  koronkowy  szal  udrapowany  na  ramionach.  Ale  właśnie  wtedy 
Hauru odwrócił się do Sophie. 

—  W  szarym  nie  bardzo  ci  do  twarzy  —  stwierdził.  —  Od  razu  tak  pomyślałem,  kiedy  cię 

zobaczyłem pierwszy raz. 

— Kalcyfer odszedł — oznajmiła Sophie. — Musiałam zerwać twój kontrakt. 
Hauru trochę posmutniał, ale powiedział: 
— Obaj mieliśmy nadzieję, że tego dokonasz żaden z nas nie chciał skończyć jak Wiedźma i 

panna Angorian. Czy twoje włosy są rude? 

—  Rudozłote  —  odparła  Sophie.  Hauru  niewiele  się  zmienił,  odkąd  odzyskał  serce, 

pomyślała. Może tylko jego oczy miały głębszy kolor. Już nie wyglądały jak szklane kulki. 

— To naturalny kolor — dodała z przekąsem. 
—  Nigdy  nie  rozumiałem,  dlaczego  ludzie  przywiązują  taką  wagę  do  naturalności  —  rzucił 

Hauru i Sophie zrozumiała, że wcale się nie zmienił. 

Gdyby  miała  podzielną  uwagę,  zobaczyłaby,  jak  książę  Justyn  i  czarnoksiężnik  Suliman 

ś

ciskają sobie ręce i radośnie poklepują się nawzajem po plecach. 

—  Lepiej  wrócę  do  mojego  brata  —  powiedział  książę  Justyn.  Podszedł  do  Fanny  i  złożył 

przed nią głęboki dworski ukłon.— Czy zwracam się do pani tego domu? 

— Ee... nie całkiem — odparła Fanny, próbując ukryć miotłę za plecami. 
— Panią tego domu jest Sophie. Albo wkrótce będzie — dodała pani Fairfax, uśmiechając się 

background image

dobrotliwie. 

Hauru zwrócił się do Sophie: 
— Przez cały czas się zastanawiałem, czy okażesz się tą śliczną dziewczyną, którą spotkałem 

w Majowe Święto. Dlaczego wtedy tak się bałaś? 

Gdyby  Sophie  zwracała  uwagę  na  otoczenie,  zobaczyłaby,  jak  czarnoksiężnik  Suliman 

podchodzi do Lettie. Teraz, kiedy znowu był sobą, nie ulegało wątpliwości, że ma co najmniej równie 
silną wolę jak Lettie. Dziewczyna wyglądała na speszoną, kiedy pochylił nad nią kościstą twarz. 

— Zdaje się, że znałem cię ze wspomnień księcia, a nie z własnych — powiedział. 
— Nic nie szkodzi — zapewniła dzielnie Lettie. — To była pomyłka. 
— Wcale nie! — zaprotestował czarnoksiężnik Suliman. — Czy zechcesz przynajmniej zostać 

moją uczennicą? 

Lettie spłonęła ognistym rumieńcem i chyba nie wiedziała, co odpowiedzieć. 
Sophie uznała, że to już problem Lettie. Ona miała własny. Hauru powiedział: 
— Myślę, że teraz będziemy żyć długo i szczęśliwie. 
Wiedziała,  że  mówi  poważnie.  Pomyślała,  że  długie  i  szczęśliwe  życie  z  Hauru  oznacza 

przygody, jakich żadne pióro nie opisze, chociaż była zdecydowana spróbować. 

— Nie będzie nudno — zapewnił Hauru. 
— A ty będziesz mnie wykorzystywał — powiedziała Sophie. 
— A ty potniesz moje ubrania, żeby dać mi nauczkę — zripostował. 
Gdyby  Sophie  i  Hauru  dostrzegali  cokolwiek  poza  sobą,  zobaczyliby,  że  książę  Justyn, 

czarnoksiężnik  Suliman  i  pani  Fairfax jednocześnie  próbują  mówić  do  Hauru;  Fanny,  Marta  i  Lettie 
ciągną Sophie za rękawy, a Michael targa Hauru za marynarkę. 

—  Jeszcze  nigdy  nie  widziałam,  żeby  ktoś  tak  składnie  użył  słów  mocy  —  mówiła  pani 

Fairfax. — Ja bym nie potrafiła sobie poradzić z tym stworem. Jak często powtarzam… 

— Sophie — mówiła Lettie. — Potrzebuję twojej rady. 
—  Czarnoksiężniku  Hauru  —  mówił  Suliman.  —  Muszę  przeprosić,  że  tak  często 

próbowałem cię ugryźć. W normalnych okolicznościach nigdy bym nie atakował rodaka. 

— Sophie, ten dżentelmen to chyba książę — mówiła Fanny. 
— Panie — mówił książę Justyn. — Chyba powinienem ci podziękować, że uratowałeś mnie 

przed Wiedźmą. 

— Sophie — mówiła Marta. — Zdjęto z ciebie zaklęcie! Słyszysz? 
Ale Sophie i Hauru trzymali się za ręce, uśmiechali się i nie mogli oderwać od siebie oczu. 
— Nie zawracajcie mi teraz głowy — oznajmił Hauru. — Zrobiłem to tylko dla pieniędzy. 
— Kłamczuch! — zarzuciła mu Sophie. 
— Mówiłem, że Kalcyfer wrócił!!! — wrzasnął Michael. 
To  wreszcie  przyciągnęło  uwagę  Hauru,  a  także  Sophie.  Spojrzeli  na  palenisko,  gdzie 

rzeczywiście pośród polan migotała znajoma sina twarz. 

— Nie musiałeś wracać — powiedział Hauru. 
— Nie szkodzi, dopóki mogę wyjść w każdej chwili — odparł Kalcyfer. — Zresztą w Market 

Chipping pada. 

  
 

 
 
 
 
 
 
 
 
Edycja: 
Osama (Szynszyl853) 
 
Ź

ródło: 

Mystique696