Anne Ashley
Podstęp lorda
Exmountha
Tłumaczył
Wojciech Rusakiewicz
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wyraźny brak entuzjazmu sprawił, Ŝe częściowo złoŜona
suknia wyślizgnęła się Robinie z dłoni, a ona zapatrzyła się w
okno, po ulicy bowiem przejeŜdŜała bardzo elegancka kolaska
zaprzęŜona w dwa pięknie dobrane gniadosze.
ZwaŜywszy na to, Ŝe sezon oficjalnie zakończył się przed
tygodniem, Londyn pozostawał jeszcze zaskakująco gwarny, a
wielu przyjezdnych nad wyraz opieszale szykowało się do
powrotu na wieś lub przeprowadzki do nadmorskich kurortów,
których odwiedzanie latem weszło ostatnio w modę.
Tak się złoŜyło, Ŝe Robina z wielkim zadowoleniem
myślała o powrocie do domu, do hrabstwa Northampton, o
ponownym odetchnięciu świeŜym, wiejskim powietrzem i
zobaczeniu się z ojcem oraz siostrami. Nie była jednak taka
naiwna, by sądzić, Ŝe z dnia na dzień przyzwyczai się znowu
do zacisza plebanii w Abbot Quincey po spędzeniu ponad
trzech miesięcy w stolicy i nacieszeniu się rozrywkami
dostępnymi podczas sezonu, który poczytywała sobie za
całkiem udany.
Mimo Ŝe była córką wiejskiego pastora i nie miała
znacznego posagu, zdołała zwrócić na siebie uwagę dwóch
bardzo zacnych dŜentelmenów, z których obaj - w co ani przez
chwilę nie wątpiła - byliby bardzo troskliwymi męŜami. Jednak
wskutek namów matki posłusznie odrzuciła oświadczyny obu
kandydatów, Ŝywiąc nadzieję, Ŝe nie naraŜa tym Ŝadnego z
nich na długotrwały smutek. Sama zresztą teŜ swojej decyzji
ani trochę nie Ŝałowała.
Ani
panu
Chardowi,
ani
wielebnemu
Simonowi
Sutherlandowi nie udało się rozpalić tego złudnego płomienia,
który pragną odkryć w swoim wnętrzu wszystkie młode damy
o romantycznym usposobieniu. Robina zakończyła swój
3
pierwszy i zapewne jedyny londyński sezon odrobinę bardziej
doświadczona i niewątpliwie wolna od sercowych udręk.
Myśląc o tym, mimowolnie westchnęła. Wcale nie była
bowiem pewna, czy będzie mogła to samo powtórzyć z
końcem lata.
Zupełnie niespodziewanie doznała kolejnego przypływu
paniki. Dlaczego, och, dlaczego zdecydowanie nie odmówiła,
gdy pierwszy raz otrzymała tę propozycję? Dlaczego pozwoliła
się namówić na wyjazd do Brighton z lady Exmouth, skoro w
głębi serca od samego początku wiedziała, Ŝe wdowa w
rzeczywistości wcale nie potrzebuje damy do towarzystwa,
lecz szuka potulnej Ŝony dla swojego syna.
Przerwawszy pakowanie na dobre, Robina bezsilnie opadła
na łóŜko. Nie pierwszy raz przeklinała swój brak stanowczości.
Nie chodziło o to, Ŝe syn lady Exmouth budzi w niej
niechęć. Trudno byłoby o twierdzenie bardziej odległe od
prawdy. Lord Exmouth był dŜentelmenem o bardzo miłej
powierzchowności. MoŜe nie typem zuchwałego i zabójczo
przystojnego bohatera tanich powieści, ale atrakcyjności nie
moŜna mu było odmówić, los bowiem obdarzył go okazałym
wyglądem i posturą człowieka szlachetnie urodzonego. To, Ŝe
skończył juŜ trzydziesty piąty rok Ŝycia, nie było aŜ tak wielką
wadą, Robina wiedziała bowiem z wiarygodnych źródeł, Ŝe
starszych dŜentelmenów jest zazwyczaj łatwiej owinąć sobie
dookoła małego palca.
Na uśmiech lord Exmouth pozwalał sobie rzadko, za to
często w jego ładnych, ciemnych oczach pojawiał się cyniczny
błysk, często teŜ ich właściciel pogrąŜał się w głębokim
milczeniu. Do tego wszystkiego Robina bez wątpienia mogłaby
się z czasem przyzwyczaić, wiedziała jednak, Ŝe jeśli
zdecyduje się na małŜeństwo, to nigdy nie pogodzi się z
pozycją drugiej kobiety w Ŝyciu wybranego męŜczyzny. A
takiego właśnie losu bardzo się obawiała, gdyby nierozwaŜnie
zgodziła się związać z lordem Danielem Exmouthem.
4
Smutno westchnęła, przypominając sobie liczne pogłoski
krąŜące na temat przystojnego wdowca. Gdyby choć połowa z
nich była prawdą, nieszczęsny baron byłby teraz tylko cieniem
dawnego człowieka.
Wiele osób twierdziło, Ŝe po śmierci Ŝony w tragicznym
wypadku półtora roku temu popadł w głęboką rozpacz. Inni
twierdzili, Ŝe poniewaŜ baron akurat sam powoził, gdy powóz
się przewrócił, zabijając jego Ŝonę i kuzyna sąsiada, wyrzuty
sumienia przemieniły go z towarzyskiego człowieka w
zgorzkniałego sceptyka, który unika radości w Ŝyciu. Mimo
smutnego
wyrazu
oczu
i
częstego
przebywania
w
dobrowolnym osamotnieniu lord Exmouth wciąŜ potrafił się
czasem zdobyć na uprzejmość i okazać ujmujące maniery.
Niestety, nie zmieniało to faktu, Ŝe panna czy wdowa, która
zdecydowałaby się zostać jego drugą Ŝoną, zawsze Ŝyłaby w
cieniu pięknej Clarissy.
Nagłe pojawienie się matki w sypialni połoŜyło kres tym
melancholijnym rozwaŜaniom. Robina machinalnie wstała, by
wrócić do przerwanego pakowania
- Wielkie nieba, dziecko! Jeszcze nie skończyłaś? Co ty, na
Boga, robiłaś tyle czasu? Doskonale wiesz, Ŝe słuŜba lady
Exmouth ma przyjechać w południe po twój kufer.
Robina zerknęła na matkę i nie pierwszy raz poŜałowała, Ŝe
nie umie lepiej rozpoznawać jej nastrojów, Ton matki wydawał
się lekko karcący, ale z jej miny nie moŜna było domyślić się
rozdraŜnienia.
Czy ten moment był odpowiedni? Czy mogła liczyć na
zrozumienie matki, osoby nie zawsze najprzystępniejszej, jeśli
zwierzy się ze swoich złych przeczuć co do pobytu w
Brighton? A moŜe nierozsądnie zwlekała z tą rozmową i było
juŜ za późno?
- Mamo, zmieniłam zdanie w sprawie wyjazdu z lady
Exmouth - powiedziała szybko, Ŝeby broń BoŜe się nie
5
rozmyślić. - Zdecydowanie wolałabym wrócić z tobą do Abbot
Quineey.
Sekundy wolno płynęły naprzód, a Robina wpatrywała się
w twarz matki z nadzieją dostrzeŜenia jakiejkolwiek reakcji na
to niewczesne wyznanie, ale lady Elizabeth jak zwykle nie dała
niczego po sobie poznać.
- Skąd ta nagła zmiana, dziecko? - Znowu w jej
perfekcyjnie opanowanym głosie zabrzmiała tylko ledwo
zauwaŜalna nuta zniecierpliwienia. - Nie tak dawno skakałaś z
radości na myśl o spędzeniu lata nad morzem. Nikt w
najmniejszym stopniu nie wywierał na ciebie nacisków, kiedy
złoŜono ci tę propozycję. Sama z własnej woli przyjęłaś to
jakŜe uprzejme zaproszenie lady Exmouth.
Temu Robina nie mogła zaprzeczyć. Nigdy nie ukrywała,
Ŝ
e polubiła lady Exmouth od chwili, gdy ją poznała, a
perspektywa przedłuŜenia okresu beztroskich rozrywek o kilka
tygodni, spędzonych w gościnie u tej przemiłej i bardzo
towarzyskiej damy, było pokusą nie do odparcia dla córki
wiejskiego pastora, która szybko odkryła u siebie upodobanie
do światowego Ŝycia. Dopiero po wizycie w hrabstwie Hamp,
gdzie uczestniczyła w przyjęciu dla niewielkiego grona osób,
wydanego z okazji zaręczyn księcia Shambrook z lady Sophią
Cleeve, naszły ją powaŜne wątpliwości.
- A więc nie zobaczymy się aŜ do jesieni -powiedziała jej
dobra przyjaciółka Sophia, gdy Robina mimochodem wyjawiła
jej zamiar spędzenia lata w Brighton na zaproszenie lady
Exmouth.
Stały właśnie przed okazałą rezydencją księcia i
wymieniały poŜegnania. Nagle w oczach Sophii pokazał się
błysk przekory, gdy dodała ciszej:
- Czy wobec tego mam pogratulować ci juŜ teraz, czy
poczekać na oficjalne ogłoszenie, ty przebiegła istoto?
Robina dobrze pamiętała, z jakim zdumieniem popatrzyła
na przyjaciółkę.
6
- Nie bardzo cię rozumiem, Sophio. PrzecieŜ to tobie
naleŜy gratulować, a nie mnie.
- W tej chwili tak - przyznała rozbawiona. - KaŜdy, kto
ma choć trochę oleju w głowie, rozumie, Ŝe wkrótce i ty
włoŜysz na palec piękny zaręczynowy pierścionek. -
Robina pamiętała równieŜ śmiech przyjaciółki, który
poprzedził dalszy ciąg Ŝartobliwej przemowy.
- Nie moŜna bez wywołania rozgłosu odrzucić rozsądnej
propozycji małŜeństwa, jeśli zachęca się do zalotów pewnego
dŜentelmena i z podziękowaniem przyjmuje zaproszenie do
spędzenia lata z matką tegoŜ dŜentelmena. Nie sądzisz chyba,
Ŝ
e ludzie nie umieją skojarzyć prostych faktów. Wszyscy juŜ
wiedzą, Ŝe znalazłaś obiekt uczuć. Sama niedawno zakochałam
się jak szalona, umiem więc dostrzec oznaki tego stanu, moja
droga. Jeśli wolisz, Ŝebym jeszcze trochę poczekała, zamiast
od razu złoŜyć ci serdeczne Ŝyczenia, to proszę bardzo,
wystarczy, Ŝebyś mi to powiedziała.
Robinie z wraŜenia odebrało mowę i nie wyrzekła ani
słowa, dlatego od tamtej pory była ofiarą wyjątkowo
nieprzychylnych aluzji i najokropniejszych domysłów.
CzyŜby
naprawdę
nasunęła
lordowi
Exmouthowi
przypuszczenie, Ŝe jego oświadczyny byłyby miłe widziane?
Ostatnimi czasy nieustannie zadawała sobie to samo pytanie i
miała coraz mniej pewności, Ŝe zna na nie odpowiedź.
Niezaprzeczalnie, zanim jeszcze złoŜyły z matką krótką
wizytę w hrabstwie Hamp, ani razu nie odmówiła lordowi
Exmouthowi wspólnego tańca, ilekroć spotykali się na
przyjęciu. A to, jak nagle zauwaŜyła, zdarzało się stanowczo
zbyt często, by widzieć w tym jedynie dzieło przypadku.
Mogła tylko się dziwić swojej łatwowierności, skoro dotąd
uwaŜała, Ŝe ich ciągłe spotkania są zrządzeniem losu, a nie -jak
teraz była skłonna podejrzewać - skutkiem planów obu matek.
Lady Exmouth musiała sądzić, Ŝe cicha, potulna córka
wiejskiego pastora będzie idealną osobą do opieki nad dwiema
7
wnuczkami pozbawionymi matki i osłodą Ŝycia jej załamanego
syna, a jednocześnie nie postawi w zamian zbyt wielkich
Ŝą
dań. Z duŜą dozą prawdopodobieństwa Robina mogła
załoŜyć, Ŝe jej matka rozumuje podobnie i w niezbyt odległej
przyszłości oczekuje bardzo korzystnych zaręczyn swej
najstarszej córki.
- Czy mogę o coś cię spytać, mamo? Czy liczysz na to -
ciągnęła, nie czekając na odpowiedź - Ŝe lord Exmouth jeszcze
przed końcem lata poprosi o moją rękę?
Wyraz twarzy lady Elizabeth pozostał nieprzenikniony, a
mimo to Robina czuła, Ŝe bezceremonialność tego pytania
zmieszała matkę. Prawdę mówiąc, sama się sobie dziwiła, Ŝe
znalazła dość odwagi, by postawić tak jasno sprawę. Zasadą
było, Ŝe matkę traktuje się z największym szacunkiem, toteŜ
Robinie nigdy nie podsunięto myśli, Ŝe moŜna zakwestionować
decyzję rodzicielki.
Widocznie jednak lady Elizabeth nie poczytała jej tego
pytania
za
impertynencję,
bo
po
chwili
namysłu
odpowiedziała:
- W kaŜdym razie wierzę, Ŝe lord Exmouth nie jest ci
obojętny, Robino. Nie zaprzeczam, Ŝe w razie gdyby poprosił
cię o rękę, byłabym zachwycona. Tak. To wspaniała
perspektywa małŜeństwa, o wiele lepsza, niŜbym się
spodziewała. Miałabyś na zawołanie powozy, klejnoty i piękne
stroje. Nie zbywałoby ci na niczym, dziecko.
Na niczym z wyjątkiem miłości, chciała zripostować
Robina, ale wytrwała w milczeniu, przyglądając się, jak matka
z gracją podchodzi do okna.
- Na pewno rozumiesz teŜ, Ŝe gdybyś poślubiła
Exmoutha, wzrosłyby szanse twoich sióstr na znalezienie
odpowiednich męŜów. Naturalnie to przypomnienie wcale nie
słuŜy temu, abyś poświęciła swoje szczęście dla dobra sióstr.
Nie mam takich wymagań wobec ciebie i daleko mi do tego.
Gdybym sądziła, Ŝe sprzyjasz juŜ komuś innemu, nie
8
próbowałabym nawet wysuwać sugestii, Ŝe mogłabyś zacieśnić
znajomość z wdowcem... Ale przecieŜ nie jesteś zakochana,
prawda, Robino?
- Nie, mamo - odrzekła szczerze, choć z nutą
melancholijnej zadumy, którą czujna matka bez trudu
wychwyciła.
Lady Elizabeth odwróciła się plecami do okna i jeszcze raz
zmierzyła córkę wzrokiem.
- Ale chciałabyś mieć, co? śałujesz, Ŝe podczas sezonu
nie poznałaś ani jednego męŜczyzny, na widok którego
mocniej zabiłoby ci serce. Rycerza z bajki, w którym moŜna
się zakochać od pierwszego wejrzenia. - Śmiech lady
Elizabeth, choć nieoczekiwany, nie był pozbawiony ciepła i
wyrozumiałości. - Och, dziecko. TeŜ byłam kiedyś młoda i
pamiętam, jakie niemądre pomysły przychodzą do głowy
dziewczynie w tym wieku. Pamiętaj, moja droga, Ŝe bardzo
niewiele panien naszego stanu zawiera małŜeństwa z miłości.
MoŜe nawet to dobrze... Bądź co bądź, miłość jest luksusem,
na który stać tylko nielicznych.
Po chwili milczenia wolno ruszyła ku drzwiom.
- Ani twój ojciec, ani ja za nic nie próbowalibyśmy cię
zmusić do małŜeństwa z męŜczyzną, którego nie moŜesz
polubić i obdarzyć szacunkiem. Wydaje mi się jednak, moje
dziecko, Ŝe nie jesteś obojętna lordowi Exmouthowi. Dlatego
proszę cię, Ŝebyś dobrze się zastanowiła, zanim odrzucisz
oświadczyny, które mogą być twoją jedyną szansą w Ŝyciu na
wspaniałe zamąŜpójście.
Patrząc na cicho zamykane drzwi, Robina uświadomiła
sobie, Ŝe w ciągu ostatnich kilku minut matka wyjawiła jej o
sobie więcej niŜ przez wiele lat.
Bardzo długo Ŝyła w przeświadczeniu, Ŝe małŜeństwo jej
rodziców zostało zawarte z miłości. Dumna lady Elizabeth
Finedon, córka księcia, postanowiła poślubić wielebnego
Williama Percevala, młodszego syna zbiedniałego baroneta.
9
Trudno było doszukiwać się innej oprócz miłości przyczyny
takiego mariaŜu. Robina dopuszczała jednak myśl, Ŝe w miarę
upływu lat musiały zdarzać się chwile, gdy matka Ŝałowała
pójścia za głosem serca, które wzięło górę nad rozsądkiem.
Jej ojciec, czcigodny i bardzo pryncypialny człowiek, nie
ukrywał bynajmniej, Ŝe nie co innego jak znaczny posag Ŝony
umoŜliwia rodzinie Ŝycie we względnym dostatku, choć moŜe
nie w luksusie. Mimo to jedynie dzięki bardzo oszczędnemu
gospodarowaniu pastor z Abbot Quincey i jego Ŝona zdołali
zapewnić swej najstarszej córce sezon w Londynie.
Robina wiedziała, Ŝe jej rodzice mają powaŜny zamiar
stworzenia tej samej moŜliwości jej trzem młodszym siostrom.
Bliźniaczki, Edwina i Fryderyka, oczekiwały debiutu w
następnym roku, co naturalnie łączyło się z jeszcze większymi
wydatkami. Nic dziwnego, Ŝe lady Elizabeth chciała, by jej
najstarsza córka zdąŜyła zawczasu uporządkować sobie Ŝycie.
Zerknęła na zapakowany do połowy kufer i ogarnęły ją
wyrzuty sumienia. Dla rodziców sfinansowanie jej sezonu w
Londynie wcale nie było łatwe. Zwłaszcza matka przez wiele
lat odmawiała sobie niejednego, byle tylko jej córki miały
przynajmniej niewielki posag. Czy nie nadszedł czas, by
okazała wdzięczność rodzicom i odwzajemniła się za troskę?
Podniosła z podłogi wytworną suknię, pieczołowicie ją
złoŜyła i umieściła na innych juŜ spakowanych strojach.
Pięknie dobrane gniadosze, które przykuły uwagę panny
Robiny Perceval, zatrzymały się mniej więcej dwadzieścia
minut później przed domem na Curzon Street. Stangret w
ś
rednim wieku, siedzący obok swojego pana na koźle, ochoczo
przejął wodze, od dawna bowiem nie widział tak urodziwej
pary koni, i z dumną miną przyjrzał się, jak dość wybredny
właściciel gniadoszy zręcznie zeskakuje na ziemię.
ChociaŜ juŜ nie pierwszej młodości, męŜczyzna był nadal
bardzo sprawny fizycznie i wcale nie mniej dziarski niŜ konie,
10
które kupił tego ranka. Wysoki, szczupły i muskularny lord
Exmouth wciąŜ zwracał uwagę swoim wyglądem i zdaniem
wielu wreszcie zaczął zdradzać oznaki dochodzenia do siebie
po tragicznym ciosie, jaki otrzymał od losu.
Niektórzy rozumieli sytuację lepiej. Byli to ci, którzy znali
prawdę, lecz szacunek i oddanie kazały im milczeć. NaleŜał do
nich wierny Kendall, który śledził wzrokiem pana, znikającego
w głębi domu.
Inny waŜny przedstawiciel tej wzruszająco lojalnej grupy
mieszkańców domu czekał w sieni, gotów wziąć od jego
lordowskiej mości kapelusz i rękawiczki.
- Starsza pani przekazuje pozdrowienia, i pyta, czy
milord mógłby poświęcić jej kilka minut przed zamknięciem
się w tym bibliotecznym więzieniu? -Kamerdyner pozwolił
sobie na wątły uśmiech. - To są słowa starszej pani, nie moje,
milordzie.
- Gdzie jest matka? Ufam, Ŝe juŜ wstała.
- Istotnie, milordzie, ale wciąŜ jest w swojej sypialni. O
ile wiem, dogląda pakowania kufrów przed podróŜą.
Białe, równe zęby błysnęły w pogodnym uśmiechu.
- Ani przez chwilę nie sądziłem, Stebbings, Ŝe matka
sama zajmuje się pakowaniem - odrzekł lord Exmouth i szybko
pokonał dwa biegi schodów. Nie zauwaŜył juŜ tego, jak
tłumiony śmiech wprawił w ruch przygarbione ramiona
kamerdynera.
Lady Exmouth, wdowę po baronie, która od wielu lat była
w średnim wieku, znano z tego, Ŝe nie lubi się przemęczać,
zwłaszcza jeśli moŜe tego uniknąć. Nie zaskoczyło więc jej
postawnego syna, Ŝe zastał matkę wyciągniętą na szezlongu, z
jedną pulchną, ozdobioną licznymi pierścionkami ręką
zawieszoną nad otwartym pudełkiem łakoci, znajdującym się
na podorędziu.
11
Chwilę potem ręka drgnęła i znowu uszczupliła zawartość
pudełka, a lady Exmouth obróciła głowę, by sprawdzić, kto
wszedł do pokoju.
- Daniel, mój drogi! - Powitała go z wszelkimi oznakami
zachwytu, podstawiwszy mu do cmoknięcia miękki, róŜowy
policzek, i zastygła w oczekiwaniu, aŜ syn dopełni rytuału. -
Powiadomiono mnie, Ŝe wyszedłeś dzisiaj z samego rana.
Ufam, Ŝe nie zaniedbałeś śniadania.
- Nie, droga matko. Na pewno sprawi ci przyjemność,
gdy dowiesz się, Ŝe apetyt niezmiennie mi dopisuje.
- Tak, tak, masz to po twoim papie, zresztą nie tylko to.
On nie był z tych wybrednych, gdy przychodziło do jedzenia, a
mimo to nigdy nie miał na sobie ani grama zbędnego tłuszczu.
- śałośnie westchnęła. - A ja jem jak ptaszek i mam brzuch jak
kuc szetlandzki.
- Ciekawe dlaczego? - mruknął Daniel, zerkając w stronę
opróŜnionego do połowy pudełka łakoci. Potem usiadł na
krześle niedaleko szezlongu. - Podobno chciałaś mnie widzieć,
mamo.
- CzyŜby? - Wydawała się zupełnie zbita z tropu, ale
Daniel dobrze wiedział, Ŝe wygląd matki bywa zwodniczy.
Wprawdzie ostatnimi laty lady Exmouth trochę zgnuśniała i
unikała ruchu, jeśli tylko mogła, ale jej zadumane piwne oczy
dostrzegały zadziwiająco duŜo. - Ach, tak! Miałam ci
przypomnieć, Ŝe większość naszych bagaŜy odjeŜdŜa juŜ
dzisiaj, bo doprawdy nie potrzeba nam całej piramidy rzeczy
do wzięcia, kiedy i my wyruszymy w piątek.
- Sądzę, Ŝe Perm jak zwykle wszystkim się zajął i zrobił na
czas to, co do niego naleŜy.
- Ten twój osobisty słuŜący jest prawdziwym skarbem,
Danielu! Tak samo jak moja droga Pinner! - Zwróciła się ku
kobiecie o ptasiej urodzie, zajętej składaniem strojów i
rozmieszczaniem ich w pokaźnych rozmiarów kufrze, i
odprawiła ją prawie niezauwaŜalnym skinieniem głowy.
12
- Ufam, Ŝe cieszysz się na pobyt w Brighton, mój drogi -
odezwała się, gdy zostali sami - i Ŝe z zadowoleniem zniesiesz
towarzystwo swojej słabej, starej mamy jeszcze przez kilka
tygodni. Muszę wyznać, Ŝe nasz wspólny pobyt w Londynie
sprawił mi wiele przyjemności.
W oczach jego lordowskiej mości, bardzo podobnych
kolorem i kształtem do oczu matki, pojawił się kpiący błysk.
- Nie jesteś ani słaba na umyśle, ani stara, moja droga. A
ja nie jestem naiwny, przestań więc mnie zwodzić i zadaj
wreszcie to pytanie, które masz na końcu swojego
nieokiełznanego czasami języka! Inaczej mówiąc, spytaj mnie
wreszcie, czy cieszę się z moŜliwości pogłębienia znajomości z
panną Perceval. A odpowiedź na twoje pytanie brzmi „tak”.
Wybuch radosnego śmiechu matki okazał się zaraźliwy i
Daniel mimo woli się uśmiechnął.
- MoŜe dobrze się stało, Ŝe spodziewam się wielu miłych
chwil nad morzem, bo Montague Merrell i w ogóle połowa
moich znajomych stanowczo uwaŜa, Ŝe ta urocza córka pastora
jest wymarzoną kandydatką na moją Ŝonę.
- To prawda! - zgodziła się lady Exmouth, skwapliwie
przyłączając się do licznego chóru tych, którzy w ostatnich
tygodniach zachęcali przystojnego barona do powaŜnego
namysłu nad ponownym rzuceniem się na głębokie wody
małŜeństwa. - Drugiej tak uroczej panny bez wątpienia nie
spotkasz.
- Nie przeczę.
- Jest posłuszna i obowiązkowa. Nie wtrącałaby się do
twoich przyjemności i nie sprawiałaby ci kłopotów.
- Wolałbym nieco lepiej ją poznać, zanim wyraŜę pogląd
o niektórych cechach jej charakteru. Nie mogę pozbyć się
podejrzenia, Ŝe panna Robina Perceval ma znacznie bardziej
Ŝ
ywiołowy temperament, niŜ sądzi większość ludzi.
Lady Exmouth potraktowała tę uwagę jak krytykę, nie była
jednak w stu procentach pewna, czy słusznie. Jej syn naleŜał do
13
tych irytujących ludzi, którzy zawsze umieli dobrze ukrywać
swoje poglądy i uczucia. Nagłe jednak przez głowę przemknęła
jej całkiem nowa i do tego niepokojąca myśl.
- Mam nadzieję, mój drogi, Ŝe nie oczekujesz zna lezienia
drugiej Clarissy. To ci się nigdy nie uda.
Jego lordowska mość przez chwilę przyglądał się matce bez
słowa, z nieprzeniknioną miną, a potem nagle wstał i podszedł
do okna.
- Zdaję sobie sprawę z tego, Ŝe Clarissa była wyjątkową
istotą - powiedział beznamiętnie, zachowując kamienną twarz.
- Równie pięknej kobiety jeszcze nie spotkałem i wątpię, czy
kiedyś spotkam.
Lady Exmouth, po mistrzowsku opanowując łzy,
popatrzyła na syna z drugiego końca pokoju, ale zupełnie nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Od dnia tragedii Daniel ani razu
nie próbował o tym rozmawiać, w kaŜdym razie na pewno nie
z nią, a gdy tylko padło imię Clarissy, natychmiast zamykał się
w sobie i pogrąŜał w Ŝałobie.
- Nie rób takiej ponurej miny, moja droga - łagodnie
poradził matce. Odwrócił się akurat w porę, by dostrzec u niej
ten sam grymas, który widywał równieŜ na wielu innych
twarzach w ostatnim okresie. - Nie przyjechałem do Londynu
w poszukiwaniu lustrzanego odbicia mojej Ŝony. Przyjechałem
wyłącznie po to, by znaleźć osobę, która chętnie zaopiekuje się
moimi córkami i będzie dla nich dobra, a przy okazji, owszem,
w pewnym sensie zajmie miejsce ich zmarłej mamy.
Jeśli to stwierdzenie miało uwolnić lady Exmouth od
niepokoju, to całkiem chybiło celu.
- śywiłam nadzieję, Ŝe w tej kwestii liczą się równieŜ
twoje uczucia, Danielu, a nie tylko potrzeby córek. Czy
doprawdy niczego nie czujesz do panny Perceval?
Zamilkł na tak długo, Ŝe juŜ straciła nadzieję na to, iŜ
zaspokoi jej ciekawość. I wtedy nagle powiedział:
14
- UwaŜam, Ŝe Robina Perceval jest jedną z najbardziej
uroczych, układnych i uczciwych panien, jakie znam. Byłbym
jednak duŜo spokojniejszy, gdybym był przekonany, Ŝe
przyjęła to zaproszenie do spędzenia lata w Brighton ze szczerą
ochotą.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Danielu?
Lady Exmouth wydawała się tak zdezorientowana, Ŝe omal
głośno się nie roześmiał.
- Mamo, zawsze miałem wielkie uznanie dla twojej
bystrości, ale muszę przyznać, Ŝe zdarzały się teŜ sytuacje, gdy
przedwczesne plany szkodziły twojej jasności sądu.
- Ale... ale... - Starszej pani na chwilę zabrało słów. -
Jestem pewna, Ŝe się mylisz, Danielu. To dziecko po prostu
skorzystało z okazji dotrzymania mi towarzystwa, gdy tylko ją
o to poprosiłam.
- W to nie wątpię, matko. Bardzo szybko pojąłem, Ŝe
chociaŜ panna Perceval ma w swej naturze uroczą
powściągliwość, to nie jest w Ŝadnej mierze przeciwna
towarzyskim uciechom i bardzo dobrze bawi się w Londynie.
Jest więc całkiem naturalne, Ŝe chce przedłuŜyć ten okres, jeśli
nadarza się po temu sposobność. Wnoszę jednak, Ŝe umknęła
twojej uwagi pewna rezerwa w zachowaniu, którą wyraźnie u
niej widzę od powrotu z hrabstwa Hamp.
Lady Exmouth rzeczywiście niczego nie zauwaŜyła. Bardzo
była na siebie zła z tego powodu, gdyŜ nie ulegało dla niej
wątpliwości, Ŝe Daniel, obdarzony wprost niezwykłą
spostrzegawczością, nie omylił się ani trochę.
- Ciekawe, co takiego mogło tam zajść, Ŝe zaczęła mieć
wątpliwości, czy powinna nam towarzyszyć.
Syn znowu zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.
- No, no, matko. CzyŜ to nie oczywiste? Ktoś uświadomił
jej, czym naprawdę się kierowałaś, występując z zaproszeniem.
- Niektórzy ludzie są doprawdy zupełnie nietaktowni! A
juŜ wszystko tak dobrze się układało! - Wydawała się w tej
15
chwili tak bardzo zirytowana, jak tylko moŜe być zirytowana
osoba pogodna z natury. -Danielu, dlaczego ludzie muszą się
wtrącać do nie swoich spraw?
- To dziwne, mamo, ale przez ostatnie tygodnie zadaję
sobie dokładnie to samo pytanie - powiedział i przesłał jej
uśmiech naznaczony zarówno czułością, jak i irytacją. -
Trudno, stało się. Ona juŜ wie, jaki los przeznaczyłyście jej i
ty, i jej matka.
- Danielu, to jest po prostu nieprawda! - Udało jej się
wytrzymać spojrzenie syna przez pełne dziesięć sekund, zanim
urządziła, pokaz poprawiania szala. -No, owszem, gdzieś
mogłam niebacznie wspomnieć, Ŝe skoro okres oficjalnej
Ŝ
ałoby dobiegł końca, to pewnie rozwaŜysz, czy nie poszukać
drugiej Ŝony.
Wymownie spojrzał w sufit.
- Zaskakujesz mnie!
- Lady Elizabeth równieŜ mogła powiedzieć coś o tym, Ŝe
jej najstarsza córką zdradza oznaki silnego instynktu
macierzyńskiego, gdyŜ wykazuje niezwykłą wprost cierpliwość
wobec swoich młodszych sióstr - ciągnęła tak, jakby syn wcale
jej nie przerwał. - Zapewniam cię jednak, Danielu, Ŝe do głowy
mi nie przyszło, by wystąpić z sugestią, Ŝe panna Perceval
byłaby dla ciebie idealną Ŝoną. Co to, to nie! Jesteś zbyt
podobny do twojego drogiego ojca. Zawsze chętnie słuchasz
innych, ale w końcu i tak robisz po swojemu.
- Dobrze, Ŝe wreszcie to doceniłaś, mamo, bo ułatwiasz
mi powiedzenie tego, co zamierzałem. -WciąŜ się uśmiechał,
nie ulegało jednak wątpliwości, Ŝe jego głos nabrał duŜo
bardziej stanowczego brzmienia.- Od początku miałem szczery
zamiar ulec twoim namowom i towarzyszyć ci do Brighton,
chociaŜ naturalnie wiem, jaki cel naprawdę ci przyświeca...
Nie, nie, proszę, pozwól mi łaskawie dokończyć. - Dla
zaakcentowania swojej prośby uniósł rękę. - Owszem,
zamierzam pogłębić znajomość z panną Perceval, o czym juŜ
16
wspomniałem. Ona wydaje mi się bardzo intrygująca. Na
pewno moŜe jeszcze zaskoczyć i mnie, i ciebie. Ale jedno jest
dla mnie pewne. Panna Perceval w ogóle nie myślała o
przyjęciu roli lady Exmouth, póki ktoś szczególnie Ŝyczliwy
nie zwrócił jej uwagi, Ŝe właśnie taki los moŜe ją czekać.
Rzecz jasna nie wykluczam, Ŝe w przyszłości panna Perceval
sama uzna to za wymarzoną okazję, obstaję jednak przy tym,
Ŝ
eby to była jej własna decyzja, a nie twoja albo jej matki...
Czy wyraŜam się jasno, moja droga?
- Tak, Danielu. Chcesz, Ŝebym stała z boku i zostawiła
sprawy ich własnemu biegowi.
- Właśnie!
Starsza pani znowu zainteresowała się pysznościami
znajdującymi się tuŜ przy jej łokciu.
- Zgoda, Danielu. MoŜesz zalecać się do panny Robiny
Perceval po swojemu, a ja nie będę się do tego wtrącać.
Daniel obserwował spod przymruŜonych powiek, jak
kolejny lepki przysmak znika między róŜowymi wargami. Miał
przykre przeświadczenie, Ŝe matka nie będzie w stanie
dotrzymać danego słowa.
ROZDZIAŁ DRUGI
Opierając się wygodnie o obite aksamitem wałki, lady
Exmouth obserwowała przez okno powozu mijane krajobrazy i
wspominała czasy, gdy w niezbyt odległej przeszłości droga do
Brighton była ledwie widoczna i często nieprzejezdna.
Wszystko to, naturalnie, szybko się zmieniło, gdy regent
odkrył, Ŝe powietrze w tej małej i niewiele znaczącej
miejscowości korzystnie wpływa na jego zdrowie. Brighton
stało się modnym kurortem i teraz moŜna było tam dojechać
17
wieloma drogami, z których jedną dość powszechnie uwaŜano
za najnowocześniejszy trakt pocztowy w Anglii.
Lady
Exmouth
bez
Ŝ
alu
pozostawiła
wszystkie
przygotowania do podróŜy oraz wybór trasy swemu bardzo
rzutkiemu synowi. Odkąd Daniel po skończeniu dwudziestu
jeden lat przejął tytuł barona, przejawiał talent organizacyjny i
poczucie odpowiedzialności zdecydowanie ponad swój wiek.
Nic dziwnego, Ŝe bardzo niewiele osób wyraŜało wątpliwości,
gdy zaledwie dwa lata po śmierci ojca Daniel ze spokojem
ogłosił zamiar poślubienia swojej dziecięcej miłości.
Jak piękną kobietą była Clarissa! - pomyślała lady
Exmouth, choć prawdę mówiąc, miała juŜ kłopoty z wiernym
przywołaniem obrazu tej uroczej twarzy w kształcie serca,
otoczonej burzą złocistych pukli, i czystych niebieskich oczu.
Clarissa, córka zuboŜałego właściciela ziemskiego,
niewątpliwie byłaby ozdobą sezonu, gdyby jej ojciec był w
stanie sfinansować takie przedsięwzięcie, jak wyjazd do
Londynu. Odkąd skończyła szesnaście lat, starali się o nią
kolejno właściwie wszyscy kawalerowie w okolicy. Jednak
Clarissa pozostała wzruszająco wierna jedynemu synowi
swych najbliŜszych sąsiadów. Oboje tworzyli doprawdy
wymarzoną parę, idealnie dopasowaną pod kaŜdym względem.
Gdy rok po ślubie urodziła się Hanna, szczęście młodych
wydawało się dopełnione.
Lady Exmouth dobrze pamiętała, jak wkrótce po przyjściu
na świat wnuczki wyraziła chęć zamieszkania w Bath. Protesty
syna i synowej tak ją jednak wzruszyły, Ŝe przebywała w
Courtney Place aŜ do narodzenia ich drugiego dziecka trzy lata
później. Wtedy juŜ nie zdołano jej przekonać do pozostania w
pięknej posiadłości przodków, w której pod wieloma
względami czuła się tak, jakby nadal była panią domu.
Nigdy jednak nie poŜałowała dokonanego wyboru. Bath
bardzo jej odpowiadało. Nawiązała tam wiele przyjaźni i teraz
18
z niecierpliwością czekała, kiedy wreszcie wróci do swego
wygodnego domu przy Camden Place.
Wiele naturalnie zaleŜało od biegu spraw w najbliŜszych
tygodniach. Lady Exmouth nie zamierzała bowiem pozwolić
swemu synowi na samotny powrót do rodowej siedziby z
końcem lata i dalsze rozpamiętywanie straty uroczej Clarissy.
Gdyby oznaczało to dla niej zwłokę w powrocie do Bath i
konieczność dotrzymania towarzystwa Danielowi, to trudno,
niech tak będzie! Mimo wszystko nie mogła jednak nie Ŝywić
nadziei, Ŝe wszystko ułoŜy się duŜo lepiej, a jej syn wkrótce
będzie dzielił domostwo z zupełnie inną kobietą.
Oderwawszy oczy od widoków, lady Exmouth zerknęła na
swoją towarzyszkę podróŜy eleganckim,
resorowanym
powozem. Młoda kobieta siedziała w milczeniu z głową
zwróconą ku pejzaŜom po drugiej stronie drogi i wydawało się,
Ŝ
e jest głęboko pochłonięta własnymi myślami.
Daniel, demon spostrzegawczości, nie mylił się ani trochę,
gdy powiedział, Ŝe stało się coś, co zburzyło spokój umysłu
panny Robiny Perceval. Niewątpliwie tak właśnie było! Jeśli
Daniel słusznie odgadł, Ŝe córka pastora jeszcze waha się, czy
chce wejść do znakomitego rodu Courtneyów, to byłoby
doprawdy wyjątkową niegodziwością naciskać na tę przemiłą
pannę, by podjęła właśnie taką decyzję w ciągu nadchodzących
tygodni.
Trudno dociec, jakie postępowanie w takiej sytuacji byłoby
najlepsze, pomyślała lady Exmouth, machinalnie przesuwając
tam i z powrotem dłoń po fałdzie spódnicy. Nie chciała
mieszać się do cudzych spraw delikatnej i osobistej natury,
jednak nie zamierzała teŜ pozwolić, by jej syn wszedł w wiek
ś
redni jako samotny Ŝałobnik, podczas gdy na wyciągnięcie
reki jest panna, która moŜe wnieść do jego Ŝycia radość, nawet
jeśli nieco odbiega od ideału.
Naturalnie lady Exmouth była rozsądną kobietą i ani przez
chwilę nie przypuszczała, Ŝe panna Robina Perceval zajmie w
19
sercu Daniela miejsce pięknej Clarissy. Takie nadzieje byłyby
znacznie przesadzone. Niezaprzeczalnie jednak Daniel
dostrzegł w córce pastora coś, co do niego przemawiało, była
ona bowiem jedyną osobą płci Ŝeńskiej, która wzbudziła jego
zainteresowanie przez prawie cały okres pobytu w stolicy.
Jeszcze raz zerknęła ukradkiem w przeciwległy kąt. Tym
razem przekonała się, Ŝe patrzy na nią para niebieskich oczu
przypominających
odcieniem
oczy
zmarłej
baronowej
Exmouth, lecz zarazem nieporównanie bystrzejszych.
- JuŜ myślałam, Ŝe zasnęłaś - CóŜ innego moŜna było
powiedzieć? - W ogóle cię nie słychać.
- Nie, milady. Z zachwytu zapomniałam o całym świecie.
Nigdy nie byłam tak daleko na południu kraju i wszystko
wydaje mi się nowe i ciekawe.
ChociaŜ biedaczka najpewniej przeŜywała niemałą rozterkę
w związku z pobytem w Brighton, nie pozwalała, by
niepokojące myśli zaszkodziły jej manierom. ZauwaŜywszy to,
lady Exmouth dodała jeszcze jedną pozycję do długiej listy
zalet panny Robiny Perceval.
- Pamiętam, moje drogie dziecko, wcale nie takie dawne
czasy, kiedy wielu musiało rezygnować z podróŜy w pół drogi
do małej rybackiej wioski Brighton. Ostatnio weszło w modę
narzekanie na regenta, ale gdyby nie kupił tego „małego
wiejskiego domku” na wybrzeŜu, to obawiam się, Ŝe i ten, i
inne trakty w okolicy na długo pozostałyby błotnistymi,
nierównymi drogami, często nie do przejechania. Czy ty wiesz,
ile tu stało porzuconych powozów?
Najwidoczniej Robinę zainteresował ten wywód, bo na jej
ładnej twarzy odmalował się wyraz głębokiej zadumy.
- Rzeczywiście, łatwo zapominamy, Ŝe jeszcze nie tak
dawno podróŜe po kraju były niebezpieczne. W dodatku drogę,
która kiedyś zajmowała wiele godzin, teraz przebywa się
znacznie szybciej.
20
- I znacznie wygodniej - dodała lady Exmouth. -
Resorowane powozy mniej rzucają, a podczas podróŜy moŜna
przystanąć na odpoczynek w licznych zajazdach,
Chwilę później jak na zamówienie ujrzały przy drodze
zajazd i ich powóz stanął na dziedzińcu bardzo eleganckiej
stacji pocztowej. SłuŜba otworzyła drzwi i przystawiła schodki,
a jego lordowska mość stanął na posterunku, by pomóc swoim
damom w wysiadaniu.
- Jak to jest, mamo - spytał, prowadząc je do wnętrza
zajazdu - Ŝe dwie damy mogą przejechać tę samą drogę jednym
powozem, a mimo to jedna wygląda tak samo jak przed
wyjazdem, natomiast druga bardziej przypomina nastroszoną
kurę, która przez cały dzień obijała się po podwórzu.
- Paskudny chłopiec! Nie muszę nawet pytać, która z nas
powinna twoim zdaniem zadbać o swój wygląd. - Starsza pani
próbowała udać uraŜoną, ale wypadło to mało przekonująco. -
Gdzie ta zgrzana kura moŜe się trochę odświeŜyć?
Daniel przyzwał gestem słuŜącą, a Robina, która z
najwyŜszym trudem zachowała powagę, udała się w
towarzystwie lady Exmouth do pokoju na górę, Ŝeby zadbać
równieŜ o swój wygląd i dokonać niezbędnych poprawek.
Naturalnie
nie
pierwszy
raz
słyszała
Daniela
wypowiadającego prowokującą uwagę. Lady Exmouth zawsze
brała docinki syna za dobrą monetę i Robina była nawet nieco
zazdrosna o szczególną więź łączącą matkę z synem. Nigdy nie
odwaŜyłaby się podobnie odezwać do Ŝadnego z rodziców, a
na pewno nie do matki, która w odróŜnieniu od lady Exmouth
była całkiem pozbawiona poczucia humoru.
Pewnie właśnie dlatego starsza dama tak przypadła jej do
serca. Lady Exmouth cechowała się wyjątkową poczciwością,
uwielbiała Ŝart i śmiech, lecz nie miała w sobie ani odrobiny
niefrasobliwości, aczkolwiek naleŜało podejrzewać ją o to, Ŝe
niekiedy celowo usiłuje sprawić wraŜenie osoby niezbyt
rozumnej.
21
Znalazły wspólny język prawie natychmiast, toteŜ Robina
była pewna, Ŝe towarzystwo lady Exmouth w najbliŜszych
tygodniach dałoby jej wiele przyjemności, gdyby nie myśl o
tym, Ŝe dama przeŜyje przykre rozczarowanie, jeśli pobyt w
Brighton nie zakończy się ogłoszeniem zaręczyn jej syna z
córką pastora z Abbot Quincey.
W zasadzie powinno jej schlebiać to, Ŝe interesuje się nią
baron Exmouth, i moŜe nawet tak by było, gdyby Robina
sądziła, Ŝe udało jej się zdobyć uczucie tego męŜczyzny.
Wolała jednak nie ulegać bezsensownym złudzeniom. Raczej
nie było nadziei na to, by ktokolwiek zajął w jego sercu
miejsce zmarłej Ŝony.
Zdjąwszy czepek, przez chwilę studiowała swoje odbicie w
lustrze, a przy okazji poprawiła zabłąkany kosmyk. Wyglądała
całkiem nie najgorzej. Zapewniono ją zresztą, Ŝe choć za
piękność uwaŜać się nie moŜe, to swą urodą jest w stanie
zawrócić w głowie niejednemu. Panien o wybitnej urodzie było
podczas tegorocznego sezonu wystarczająco duŜo, na przykład
jej dobra przyjaciółka Sophia Cleeve. Wydawało się zatem
dość dziwne, Ŝe lord Exmouth wykazał mało zainteresowania
tymi pannami, bo przecieŜ powszechnie uwaŜano go za znawcę
piękna.
- Czy coś cię dręczy, dziecko?
Wyrwana z zadumy Robina stwierdziła, Ŝe skupiło się na
niej badawcze spojrzenie oszukańczo sennych piwnych oczu.
- Nie, właściwie nie, milady. Myślałam o pewnych
osobach, które poznałam podczas sezonu w Londynie.
Ciekawa jestem, ile z nich pojedzie do Brighton tak jak my.
Robina uspokoiła swoje sumienie tłumaczeniem, Ŝe
przecieŜ nie całkiem skłamała, a lady Exmouth na szczęście nie
próbowała kwestionować odpowiedzi.
- Nie zdziwiłoby mnie, gdyby okazało się, Ŝe całkiem
duŜo. Na pewno cały krąg Carlton House, w którym, jak
zapewne wiesz, obraca się najlepszy przyjaciel mojego syna,
22
Montague Merrell. Najlepiej spytajmy Daniela, kto jeszcze
zamierza pobyć nad morzem. On bez wątpienia oświeci nas w
tej materii.
Okazało się jednak, Ŝe Daniel nie moŜe lub po prostu nie
chce tego zrobić. Gdy obie panie spotkały go kilka minut
później w prywatnym saloniku zajazdu, stwierdził:
- Dobrze wiesz, mamo, Ŝe nie naleŜę do otoczenia
regenta. Nie powiem teŜ, Ŝebym był choć trochę
zainteresowany tym, kto będzie w jego świcie tego lata.
- Jak na młodego człowieka uwaŜanego przez całe
dorosłe Ŝycie za jednego z dyktatorów mody w towarzystwie,
wykazujesz zaskakująco mało zainteresowania tym, co dzieje
się w elitarnych kręgach - zauwaŜyła jego matka, z uznaniem
mierząc wzrokiem obfity posiłek przygotowany dla nich.
Daniel niezwłocznie dostrzegł poŜądliwy błysk w jej
oczach i elegancko odsunął krzesło, by mogła usiąść. Jak
daleko sięgał pamięcią, matka zawsze miała zdrowy apetyt.
Wcale zresztą nie uwaŜał tego za niepoŜądaną cechę, póki
jedzenie nie stawało się dla kogoś nieposkromioną
namiętnością.
Z nie mniejszą bystrością dostrzegł równieŜ, Ŝe od chwili
wejścia do saloniku panna Perceval ani razu nie otworzyła
swoich kształtnych i zachęcających do pocałunków ust. Poza
tym ostatnio wydawała się mocno skrępowana jego
towarzystwem. Ten godzien poŜałowania stan rzeczy naleŜało
jak najszybciej zmienić!
- Proszę pozwolić, Ŝe nałoŜę pani kurczaka, panno
Perceval. - Nie dał jej okazji do sprzeciwu. - Musi pani być
głodna po tylu godzinach jazdy. PodróŜe na większe odległości
często rozbudzają apetyt.
- Mój na pewno - włączyła się do rozmowy lady
Exmouth.
- To się rozumie samo przez się, mamo.
23
- Niegrzeczny chłopiec! - skarciła go z uśmiechem. -
Twój drogi papa stanowczo za mało bił cię w dzieciństwie.
Daniel zauwaŜył, Ŝe uroczy, spontaniczny uśmiech panny
Perceval, wywołany tą Ŝartobliwą wymianą zdań, szybko zgasł.
Liczył jednak na to, Ŝe przywracanie Robinie spokoju ducha
nie będzie trudne. Miał nawet nadzieję na pogłębienie
znajomości, i to jeszcze tego samego dnia. OdwaŜnie postawił
sobie nowy cel.
- Chyba masz rację, mamo. Pozwól mi jednak wspomnieć
o wybornym pasztecie z dziczyzny przy twoim prawym łokciu,
poniewaŜ dotąd umknął twojej uwagi.
- Dziękuję, mój drogi. - Porozumiewawczy uśmiech
jednoznacznie dał mu do zrozumienia, Ŝe matka wie, o co
chodzi. Wyglądało zresztą na to, Ŝe cel został osiągnięty, bo
panna Perceval bez dalszych zachęt zaczęła częstować się
rozmaitymi potrawami.
- Muszę powiedzieć, mój drogi chłopcze, Ŝe przeszedłeś
samego siebie. To jest najlepsza przekąska, jaką zdarzyło ci się
kiedykolwiek zamówić. MoŜe zadowolić najwybredniejsze
gusta.
- To nie moja zasługa. - Daniel zaskoczył damy tym
wynurzeniem. - Jeśli chcesz wyrazić swoje uznanie, podziękuj
Kendallowi, mamo. To on zamówił ten późny lunch w
prywatnym saloniku, kiedy przed dwoma dniami załatwiał
stajnię dla moich gniadoszy.
- Czy zostało nam jeszcze duŜo drogi do przejechania,
milordzie? - spytała Robina, uznawszy, Ŝe powinna wreszcie
wnieść jakiś wkład do rozmowy.
- Mamy przed sobą najwyŜej godzinę jazdy. Moje nowo
kupione konie poradzą sobie bez wysiłku.
- Dumny jesteś, synu, z tego zakupu, czyŜ nie?
- Bardzo, matko! - przyznał, zadowolony z siebie. - To
wielka przyjemność uprzedzić samego księcia. Dostałem
informację z wiarygodnego źródła, Ŝe Sharnbrook był bardzo
24
powaŜnie nimi zainteresowany - wyjaśnił w odpowiedzi na
pytające spojrzenia. - Ale za długo się zastanawiał. MoŜe miał
na głowie waŜniejsze sprawy, na przykład zaręczyny z
przyjaciółką panny Perceval.
- Prawdę mówiąc, dość bezbarwne przyjęcie w
Sharnbrook było dla mnie niespodzianką - zauwaŜyła lady
Exmouth. - Zupełnie nie rozumiem, czemu zaproszono tak
mało gości. Bądź co bądź, ksiąŜę ma reputację jednego z
najbogatszych ludzi w Anglii. Nie wierzę, Ŝeby nie mógł sobie
pozwolić na nic bardziej wystawnego. Przyjaciel twojego papy,
Robino, teŜ podobno do biednych nie naleŜy, więc doprawdy
nie pojmuję, czemu nie uświetniono tych zaręczyn bardziej
okazale.
- Tak sobie Ŝyczyli Sophia i Benedykt - wytłumaczyła
Robina. - Zresztą mimo Ŝe nie zjechało tam wielu gości,
przyjęcie było bardzo udane.
- Ja równieŜ jestem zwolennikiem poglądu, Ŝe bardzo
osobiste uroczystości powinny być moŜliwie skromne i
nieoficjalne - oznajmił Daniel ku zaskoczeniu matki. - Omal
nie poczułem przed chwilą wyrzutów sumienia z powodu
pozbawienia Sharnbrooka tych gniadoszy, mam bowiem
wraŜenie, Ŝe wiele nas łączy. To, Ŝe ktoś jest dobrze
sytuowany, nie oznacza, Ŝe ma obnosić się ze swoim
bogactwem.
- Zaskakujesz mnie, synu. Na przyjęcie z okazji swoich
zaręczyn z Clarissą uparłeś się zaprosić połowę hrabstwa.
Lady Exmouth nie przemyślała tej wypowiedzi, ale prawie
natychmiast przeklęła w duchu swoją głupotę. Publicznie
rzadko zdarzało jej się wspominać imię niedawno zmarłej
synowej, a juŜ na pewno nie powinna tego robić w obecności
panny Perceval, która siedziała przy stole w milczeniu i
zdawała się całkowicie pochłonięta jedzeniem.
- Święta prawda, mamo - szybko przerwał niezręczną
ciszę baron, nie zdradzając bynajmniej zakłopotania draŜliwym
25
tematem. - Z wiekiem upodobania się zmieniają. Kiedyś nie
przyszłoby mi do głowy przejechać otwartym powozem więcej
niŜ kilka mil, a dziś sprawiło mi to duŜą przyjemność.
Skierował spojrzenie na Robinę.
- MoŜe uda mi się panią namówić, panno Perceval, do
dotrzymania mi towarzystwa przez pozostałą część podróŜy.
Ś
wieŜe powietrze wydaje mi się zdrowsze niŜ duchota w pudle
powozu. Poza tym mama będzie mogła zgodnie ze swym
zwyczajem uciąć sobie popołudniową drzemkę, nie naruszając
zasad dobrego wychowania.
Robina zawahała się, ale trwało to tylko chwilę. W gruncie
rzeczy nie było sposobu na uniknięcie towarzystwa lorda
Exmoutha przez nadchodzące tygodnie, równie dobrze mogła
więc wykazać rozsądek i juŜ teraz zacząć przyzwyczajać się do
jego obecności.
- Przyjmuję zaproszenie, milordzie, ja teŜ myślę, Ŝe kilka
łyków świeŜego powietrza dobrze mi zrobi. - Obdarzyła go
uśmiechem, w którym wstydliwość mieszała się, o dziwo, z
szelmostwem. – Wprawdzie mogę dojechać do celu nieco
potargana, ale mam nadzieję, Ŝe nie będę przypominać
oszalałej kury.
Donośny śmiech lorda Exmoutha pomógł jej poczuć się
swobodniej do tego stopnia, Ŝe gdy później zajęła miejsce obok
niego w kolasce, była bardzo zadowolona z jego towarzystwa.
Nie niepokoiło jej nawet to, Ŝe oddała swoje bezpieczeństwo w
ręce człowieka, który podobno właśnie przez ryzykowne
powoŜenie zabił ukochaną Ŝonę.
Dopiero gdy po przejechaniu ponad mili za cięŜkim
powozem, w którym podróŜowała lady Exmouth, Daniel
skręcił w znacznie węŜszą drogę i zatrzymał dziarskie
gniadosze w cieniu przydroŜnych drzew, Robina doświadczyła
kolejnego ataku paniki, dobrze jej znanej z ostatnich dni.
- Panno Perceval, miałem pewien szczególny powód,
prosząc o dotrzymanie mi towarzystwa w tej części podróŜy -
26
oznajmił, wpatrując się w pustą drogę przed nimi, a
jednocześnie bez większego wysiłku utrzymując w ryzach
ogniste konie. - Jeśli moja matka będzie sumiennie wypełniać
obowiązki przyzwoitki, nie znajdziemy wielu okazji do
pozostania sam na sam, a chciałbym pani coś powiedzieć,
zanim rozpoczniemy pobyt w Brighton, który, jak ufam, sprawi
nam obojgu wiele przyjemności.
Gdyby Robina nie miała w tej chwili takiego wraŜenia,
jakby powoli zaciskano jej pętlę na szyi, to chętnie wyraziłaby
swoje uczucia głośnym, przeciągłym jękiem. Naturalnie juŜ
wcześniej pogodziła się z tym, Ŝe prędzej czy później zostanie
podniesiona kwestia małŜeństwa, miała jednak nadzieję, Ŝe
nastąpi to później, co pozwoli jej nacieszyć się bez przeszkód
przynajmniej częścią pobytu w Brighton. Tymczasem jego
lordowska mość odezwał się znowu, zmuszając ją tym do
skupienia uwagi.
- Oboje wiemy, dlaczego nasze matki chciały, Ŝebyśmy
spędzili lato razem. I jedna, i druga Ŝywi nadzieję, Ŝe, mówiąc
współczesnym i mało eleganckim językiem, zatańczę tak, jak
mi zagrają. Chcę więc zapewnić panią, Ŝe w obecnej chwili nie
mam najmniejszego zamiaru prosić o jej rękę.
Odwróciwszy głowę, Daniel dostrzegł na uroczej twarzy
Robiny wyraz tak bezgranicznego zdumienia, ze tylko wielką
siłą woli zdołał się powstrzymać przed wzięciem jej w ramiona
i obsypaniem zapierającymi dech w piersiach pocałunkami.
- Wydaje się pani nieco zdziwiona, panno Perceval. -
Było to nader oględnie powiedziane. Biedaczka wyglądała tak,
jakby zaraz miała zemdleć. -Bardzo przepraszam, jeśli
uraziłem panią tak otwartym postawieniem sprawy.
- Nic się nie stało, sir - odpowiedziała tak cicho, Ŝe ledwo
mógł rozróŜnić słowa.
- Myślę jednak, Ŝe będzie nam łatwiej pielęgnować tę
znajomość, jeśli wyjaśnimy sobie to i owo na samym początku.
- Znów musiał bardzo uwaŜać, tym razem jednak dlatego, Ŝe
27
omal nie wybuchnął śmiechem. Panna Perceval przyglądała mu
się tak, jak bezbronny królik patrzy na atakującego węŜa. -
Zapewne zdaje sobie pani sprawę z tego, Ŝe podczas pobytu w
Londynie bardzo polubiłem jej towarzystwo. Bardzo
chciałbym, Ŝebyśmy się zaprzyjaźnili.
- Hm, tak - odpowiedziała ostroŜnie.
- A skoro tak, to chyba moŜemy pozwolić sobie na
wzajemną szczerość, nie powodując tym urazy.
- To bardzo... bardzo krzepiące przekonanie, z pewnością.
- Głos Robiny brzmiał stopniowo coraz mocniej, choć przez
cały czas pobrzmiewała w nim nieufność.
- Jak pani juŜ zapewne odkryła, moja droga matka i
większość moich przyjaciół uwaŜa, Ŝe najwyŜszy czas, abym
zastanowił się nad powtórnym oŜenkiem.
Tym razem nie doczekał się odpowiedzi, więc mówił dalej.
- O ile wiem, panuje dość powszechna zgoda co do tego,
Ŝ
e jest pani dla mnie idealną kandydatką na Ŝonę.
Znowu nie było odpowiedzi.
- MoŜliwe, Ŝe to słuszny pogląd, ale zastrzegam sobie
prawo zdecydowania o tym samodzielnie. Naturalnie równieŜ
pani zasługuje na to, by dać jej szansę wyrobienia sobie zdania
na mój temat w spokoju i bez Ŝadnych nacisków. W obecnych
okolicznościach moŜe to być trudne, gdyŜ pewna osoba
obserwuje kaŜdy nasz ruch i z zapartym tchem czeka na
ogłoszenie zaręczyn, pozostaje nam więc współpraca, by tę
sytuację obrócić na naszą korzyść.
- A jak mielibyśmy współpracować, milordzie? -Robina
wydawała się mocno zdezorientowana.
- Po prostu być sobą i robić to, na co przyjdzie nam
ochota. Głupio byłoby celowo się unikać, skoro mamy
mieszkać pod jednym dachem, nie sądzi pani?
- Stanowczo tak.
- Proponuję więc, Ŝebyśmy dali światu do myślenia i
często pokazywali się razem, a jednocześnie nie odmawiali
28
sobie przyjemności dostępnych innym ludziom. Jeśli pod
koniec lata, gdy duŜo lepiej się poznamy, dojdziemy do
wniosku, Ŝe pasujemy do siebie, to dobrze, a jeśli nie...
Ujął ją za rękę i poczuł, Ŝe smukłe palce w jego uścisku
lekko drŜą.
- Tak czy owak, dziecko, chcę, Ŝeby decyzja w tej
sprawie naleŜała do nas, do pani i do mnie. Nie do mojej matki,
nie wyłącznie do mnie i nie do kogo innego. Czy pani to
rozumie?
Wymagało to od Robiny wielkiego wysiłku woli, udało jej
się jednak wytrzymać łagodne spojrzenie Daniela. Przy okazji
dokonała dość zaskakującego odkrycia. Jego oczy w ciepłym
odcieniu brązu były upstrzone urzekającymi złocistymi
plamkami.
- Tak, milordzie, rozumiem... I dziękuję - powiedziała
cicho, całkiem nieświadoma tego, ile kosztowało go
wypowiedzenie tych słów. W rzeczywistości bowiem był jak
najdalszy od osłabiania u niej poczucia, Ŝe jej obowiązkiem
jest go poślubić.
- Za co? - Uniósł brwi. - Za zaproponowanie czegoś, co
przyniesie korzyść nam obojgu? Jeśli naprawdę chcesz
pokazać, Ŝe odpowiada ci ta propozycja, moŜesz przestać
tytułować mnie milordem. Mam na imię Daniel.
- Och, nie mogłabym tak się do pana zwracać. -Wydawała
się wstrząśnięta tym pomysłem. - Mama za nic by się na to nie
zgodziła.
- Zdanie mamy w tej sprawie mało mnie interesuje -
odparł bezceremonialnie. - Przez następne kilka tygodni będzie
pani mieszkać pod moim dachem, więc w dobrze pojętym
własnym interesie proszę robić tak, jak jej mówię.
Roześmiała się niepewnie. Uchodził za łagodnego i
opiekuńczego człowieka, a jednak wewnętrzny głos -
odpowiadał jej, Ŝe lord Exmouth ma równieŜ mniej pozytywne
cechy, które mogą się ujawnić, jeśli ktoś postępuje wbrew jego
29
woli. Z pewnością nie obawiał się mówić tego, co myśli, bo o
tym juŜ się przekonała. Bardzo ją intrygowało, jakich odkryć
dotyczących jego charakteru dokona jeszcze tego dnia.
- No dobrze, jaskółeczko, zawrzyjmy kompromis.
Prywatnie będziesz nazywać mnie Danielem, a publicznie
moŜesz zwracać się do mnie, jak chcesz. - Białe zęby zabłysły
w uśmiechu. - Naturalnie pod warunkiem, Ŝe będzie to zgodne
z zasadami dobrego wychowania.
Uścisnął jej rękę i znów skupił uwagę na swoich
gniadoszach.
- A teraz lepiej gońmy moją drogą matkę, bo inaczej
gotowa uznać, Ŝe razem zbiegliśmy, by potajemnie wziąć ślub.
- Och, to niezmiernie romantyczny pomysł! -wykrzyknęła
bez zastanowienia Robina i natychmiast spłonęła rumieńcem,
przekonała się bowiem, Ŝe lord Exmouth zmierzył ją
zdziwionym spojrzeniem.
- Powiedziałbym raczej, Ŝe niezmiernie kłopotliwy -
sprzeciwił się i powściągnął konie, zbliŜali się bowiem do
wioski. - Zwłaszcza gdyby podczas ucieczki kolaską nagle
spadł deszcz.
- Zakochani nie zwracają uwagi na tak przyziemne
sprawy, jak pogoda, kiedy planują potajemną ucieczkę -
zwróciła mu uwagę Robina. Droczenie się z lordem
Exmouthem było całkiem przyjemne, a najbardziej podobał jej
się szelmowski błysk, który wtedy pojawiał się w jego oczach.
- Ja tam zwróciłbym uwagę - stwierdził. - Ale to dlatego,
Ŝ
e jestem z natury praktycznym człowiekiem i obce mi są
szalone pomysły. Poza tym osiągnąwszy szacowny wiek blisko
trzydziestu sześciu lat, zdąŜyłem polubić wygodę i jestem o
wiele za stary na to, by gnać na złamanie karku Bóg wie gdzie.
Mogę więc z góry powiedzieć, Ŝe nie przyszłoby mi do głowy
dokądkolwiek z panią uciekać.
- W takim razie postąpił pan bardzo rozsądnie, decydując
się zaczekać z oświadczynami - poinformowała go
30
prowokująco, choć jeszcze pół godziny temu za nic nie
odezwałaby się do niego w ten sposób. Teraz jednak miała
poczucie, Ŝe są bliscy nawiązania prawdziwej przyjaźni. - Jest
dla mnie oczywiste, Ŝe byśmy do siebie nie pasowali. Wiem na
pewno, Ŝe bardzo podobałby mi się dŜentelmen, który chciałby
pognać ze mną na złamanie karku Bóg wie gdzie.
- Wcale nie powiedziałem, Ŝe zdecydowałem się
zaczekać z oświadczynami, moja panno - poprawił ją. -
Powiedziałem tylko... A to co, u diabła!?
Panna Perceval ze zdumieniem zatrzymała wzrok na
potęŜnym męŜczyźnie, który okładał sękatą laską osła i
wydawał się bardzo zadowolony z siebie, podczas gdy kobieta
i dwoje dzieci kurczowo trzymających się jej spódnicy na
przemian krzyczeli i błagali męŜczyznę, by przestał.
Robina machinalnie ujęła wodze, które rzucił jej lord
Exmouth, i patrzyła, co będzie dalej. On tymczasem podszedł
do męŜczyzny, wyrwał mu łaskę, kilka razy grzmotnął go po
szerokich barkach, a w końcu celnie wymierzonym w szczękę
ciosem pięści powalił na ziemię.
Ze sporej odległości nie słyszała wyraźnie wymiany zdań,
ale widziała Ŝywą gestykulację. Potem przewrócony osiłek
zaczął, zdaje się, głośno przeklinać, a Daniel spokojnie wyjął
jakiś przedmiot z prawego buta. Zaraz potem sterta garnków i
patelni posypała się z grzbietu osła na ziemię. Tymczasem
wybuchła gwałtowna kłótnia między osiłkiem a kobietą, ale
Daniel znowu interweniował.
Robinie trudno było bacznie obserwować całe zdarzenie,
musiała bowiem przez, cały czas uspokajać konie, spłoszone
głośnym
brzękiem
naczyń.
Zanim
opanowała
konie,
męŜczyzna oddalał się wiejską drogą, dźwigając na plecach
swój dobytek; dwoje dzieci, które przestały płakać, szło z
osłem do zagrody, a Daniel odprowadzał kobietę do chaty.
31
Kilka minut później pojawił się z powrotem na dworze.
Kobieta dreptała za nim, z wysiłkiem starając się dotrzymać
mu kroku, i wylewnie dziękowała.
- Nie ma za co, dobra kobieto. Cieszę się, Ŝe mogłem
pomóc - usłyszała Robina. W końcu lord Exmouth uchylił
kapelusza i szybko wrócił do kolaski.
- Serdecznie przepraszam, moja panno! -Wyraźnie był
zatroskany powstałą sytuacją. Szybko wskoczył na kozioł i
wziął od niej wodze. - Zapewne myśli pani o mnie jak
najgorzej, poniewaŜ zostawiłem ją w takich okolicznościach.
Mam jednak nadzieję, Ŝe konie nie były trudne do
opanowania?
- SkądŜe znowu - zapewniła go. - Kiedy jestem w domu,
często powoŜę jednokonnym gigiem papy. - ZauwaŜyła, Ŝe
kąciki ust podejrzanie mu się unoszą, nie dociekała jednak, co
go rozbawiło, tylko poprosiła o wyjaśnienie zajścia.
- Ze wstydem muszę stwierdzić, Ŝe właściwie wszystko
pani widziała, ale, niestety, niewiele mogłem zrobić, Ŝeby jej
tego oszczędzić. - Szarpnął wodze i gniadosze ruszyły, znowu
prowadzone pewną ręką. - Nie jestem z natury gwałtowny, ale
przyznam, Ŝe odczuwam niemal patologiczną nienawiść do
ludzi, którzy przejawiają niczym nieuzasadnione okrucieństwo.
Nie dość było temu bydlakowi, Ŝe codziennie mijał obejście
poprzednich właścicieli, którzy dawniej dbali o osła, to jeszcze
dręczył dzieci, znęcając się przy nich nad ich ulubieńcem.
- To straszne! Bardzo się cieszę, Ŝe połoŜył pan temu
kres. Rozumiem, Ŝe osioł wrócił do poprzednich właścicieli.
- Niezupełnie. - Uśmiechnął się smutno. – Teraz naleŜy
do mnie. Po rozwaŜeniu sytuacji uznałem, Ŝe takie wyjście jest
najlepsze.
Robina zdołała zachować powagę, ale nie było to łatwe.
Najnowszy nabytek najwidoczniej nie zachwycił lorda
Exmoutha, nie mogła więc się powstrzymać, by trochę mu nie
podokuczać.
32
- W Londynie podczas sezonu zaobserwowałam, Ŝe są
dŜentelmeni, których naturę moŜna by nazwać ekscentryczną, i
właśnie oni pozwalają sobie od czasu do czasu na dość
dziwaczne zachowania. Wnoszę, Ŝe nagle odkrył pan u siebie
potrzebę posiadania jucznego zwierzęcia.
- Widzę u pani silną potrzebę Ŝartowania z innych, moja
panno. - W spojrzeniu, którym ją zmierzył, moŜna było
zauwaŜyć i rozbawienie, i lekką irytację. - Ale mylisz się, ty
prowokująca istoto! Takie stworzenie nie jest mi do niczego
potrzebne. Jeśli ośmieli się pani opowiedzieć komuś o tym
zdarzeniu, to marny jej los! Stałbym się pośmiewiskiem i w
klubach przez długie tygodnie wytykano by mnie palcami.
Wcale nie sądziła, by przywiązywał wagę do tego, co mówi
o nim świat, ale uroczyście złoŜyła obietnicę milczenia.
Dopiero potem spytała, po co dokonał tak niezwykłego zakupu.
- PoniewaŜ dowiedziałem się, Ŝe osła sprzedał mąŜ
obibok tej nieszczęsnej kobiety, i zaraz potem zniknął,
zostawiając ją z dziećmi na łasce losu. Kobieta od tej pory go
nie widziała i juŜ nie spodziewa się zobaczyć. Zawsze jednak
istnieje moŜliwość, Ŝe mąŜ w końcu wróci i historia się
powtórzy. Kobieta znowu nie będzie miała jak wozić towarów
na targ, a dzieci stracą ulubieńca. Dla zapobieŜenia temu
niebezpieczeństwu
wystawiłem
dokument,
w
którym
stwierdzam, Ŝe jako właściciel zezwalam kobiecie na uŜywanie
osła do dowoŜenia towarów na miejscowy targ, zabraniam
jednak sprzedaŜy zwierzęcia bez mojej pisemnej zgody.
Jaki to dobry i wraŜliwy człowiek, pomyślała Robina, gdy
wrócili na główny trakt, a w oddali pojawił się zarys powozu
lady Exmouth. Jej towarzysz okazał wielką szczodrość wobec
trojga zupełnie obcych ludzi.
Odkąd zaproponował jej przyjaźń, znowu mogła cieszyć się
nadchodzącymi tygodniami bez lęku o to, Ŝe po ich upływie
będzie musiała mu to wynagrodzić.
33
Zastanawiało ją tylko, dlaczego nie czuje się szczęśliwa. I
skąd właściwie wzięło się w jej sercu nagłe uczucie pustki?
ROZDZIAŁ TRZECI
Robina,
wciąŜ
bardzo
podekscytowana
nowym
doświadczeniem, jakim było dla niej codzienne układanie
fryzury przez zręczną słuŜącą lady Exmouth, siedziała
nieruchomo przed toaletką i dumała, jak bardzo zmieniło się jej
Ŝ
ycie, odkąd wyjechała z hrabstwa Northampton w pewien
chłodny dzień na początku marca.
Jak na dziewczynę ze wsi, przyzwyczajoną bardziej do
wygody niŜ luksusu i do długich okresów samotności,
poświęcanych na rozmyślania lub na róŜne uŜyteczne zajęcia
słuŜące dobru bliźnich, z zaskakującą łatwością przywykła do
wyczerpującego Ŝycia towarzyskiego, w którym z zasady
kaŜdy troszczył się jedynie o własne przyjemności. Rzecz
jasna, podczas pobytu w Londynie obecność matki nieco
Robinę ograniczała. Od przyjazdu do Brighton nikt jednak
niczym juŜ jej nie krępował. Przeciwnie, poczciwa lady
Exmouth rozpuszczała ją na kaŜdym kroku, a sekundował jej w
tym syn. Ona zaś, o wstydzie, cieszyła się kaŜdą chwilą tej
rozpusty.
- Tak nie moŜna, trzeba z tym skończyć! - oznajmiła z
determinacją, nawet nie wiedząc, Ŝe głośno dała wyraz swoim
niepokojom. Dopiero gdy podniosła głowę, dostrzegła w
lustrze dość zdziwioną minę słuŜącej, kobiety w średnim
wieku.
- Co się stało, panienko? Czy juŜ nie podoba się panience
taki sposób układania włosów? Jeśli panienka woli, zawsze
moŜemy spróbować czegoś innego.
34
- Nie, nie, Pinner. Nie mam nic przeciwko temu, jak
układasz mi włosy - pośpiesznie zapewniła ją Robina
- Dzięki Bogu, panienko! - Sumienna i bardzo
kompetentna słuŜąca omal nie wydała westchnienia ulgi. -
Przez chwilę bałam się, Ŝe panienka poprosi mnie o obcięcie
włosów. A tego nie chciałabym zrobić - oznajmiła, z
naboŜeństwem przesuwając szczotką po długich, lśniących
pasmach. - Są piękne. Uwielbiam je układać. Zresztą figury teŜ
moŜna panience pozazdrościć. Dla słuŜącej to prawdziwa
gratka zajmować się kimś takim, panno Robino. Panienka
wyglądałaby pięknie nawet w kuchennym fartuchu!
- To wyłącznie twoja zasługa, a nie moja - odparła
Robina, desperacko broniąc się przed ogarniającym ją
poczuciem dumy.
Jej ojciec, wielebny William Perceval, zawsze uwaŜał
próŜność za jeden z najcięŜszych grzechów, więc na plebanii w
Abbot Quincey rzadko słyszano komplementy. Mimo to
Robina, którą nauczono, Ŝe wewnętrzne piękno naleŜy cenić
najwyŜej, ponad to, co powierzchowne i złudne, nie umiała
jakoś oprzeć się sile pochwały.
- To na nic, Pinner - oświadczyła i wstała, gdy ostatnie
kosmyki zostały przytrzymane szpilkami. - Muszę spojrzeć
prawdzie w oczy. JeŜeli nie będę bardziej powściągliwa, to
ulegnę pod tym dachem całkowitemu zepsuciu i po powrocie
do Abbot Quincey nie przydam się juŜ Ŝadnej Ŝywej istocie,
ani dwu-, ani czworonoŜnej. Do tej pory zawsze bez ociągania
cerowałam sobie suknie i układałam włosy, teraz nawet nie
myślę o takich zajęciach, tylko siedzę i czekam, aŜ inni zrobią
to za mnie. Jestem tu rozpieszczana ponad wszelką miarę, a co
gorsza, bardzo mi się to podoba. Co powiedziałby mój papa?
W sypialni rozległ się radosny chichot Pinner, a Robina
pomyślała, Ŝe śmiech to zdrowie, ale problem jest bardzo
powaŜny.
Przystosowała
się
do
beztroskiego
Ŝ
ycia,
wypełnionego jedynie przyjemnościami, zupełnie jakby była
35
do niego stworzona, ale to nie miało nic wspólnego z
rzeczywistością. ChociaŜ naturalnie na plebanii nie harowała
jak wół, wymagano od niej jednak wykonywania róŜnych
lŜejszych prac, do których naleŜało zajmowanie się trzema
młodszymi siostrami i dawanie im dobrego przykładu, Ŝeby nie
wpadły w tarapaty.
Ale dałaby im teraz dobry przykład! Na wargach pojawił jej
się smutny półuśmiech. Niezaprzeczalnie dobroduszna i trochę
zgnuśniała lady Exmouth wywierała na nią jak najgorszy
wpływ. Naturalnie z czystej uczciwości Robina musiała
przyznać, Ŝe to przede wszystkim ona ponosi winę, nie
wykazała bowiem dostatecznej siły charakteru, by uchronić się
przed upadkiem w gorszącą otchłań rozpusty. Częściowo
usprawiedliwiało ją to, Ŝe przez ostatnie dni stawiała czoło
przewaŜającym siłom. Lord Daniel równieŜ namawiał ją do
robienia tego, co sprawia jej przyjemność.
ChociaŜ Exmouth z góry określił swoje oczekiwania i
oświadczył wprost, Ŝe liczy jedynie na przyjaźń, to odkąd
przyjechała do Brighton, zachowywał się wobec niej bardzo
opiekuńczo i starał się odgadywać wszystkie jej potrzeby.
Bardzo ją to wzruszało.
Przystanęła u podnóŜa schodów i zapatrzyła się na drzwi
pokoju śniadaniowego. Nawet nie zdawała sobie sprawy z
tego, Ŝe wciąŜ się uśmiecha.
Sugestię Daniela przyjęła entuzjastycznie, ale ku własnemu
niedowierzaniu z czasem przekonała się, Ŝe wcale nie będzie
jej łatwo traktować go jak przyjaciela. Było to tym
dziwniejsze, Ŝe gdy rozmawiali, nawet jeszcze w Londynie,
nigdy nie odczuwała najmniejszego skrępowania.
Szczególne powołanie jej ojca sprawiło, Ŝe przez całe Ŝycie
regularnie stykała się z ludźmi pogrąŜonymi w Ŝałobie. Dzięki
temu potrafiła znaleźć odpowiednie słowa dla Exmoutha, nie
groziło im więc krępujące milczenie. Nie oznaczało to jednak,
36
Ŝ
e z równą swobodą będzie myślała o nawiązaniu choćby
odrobinę bliŜszej znajomości.
Los nie obdarzył jej braćmi, miała więc poczucie, Ŝe w
zasadzie nic nie wie o płci przeciwnej. I chociaŜ częstymi
gośćmi na plebanii bywali jej kuzyni, Hugo i Lowell, to od
Ŝ
adnego z nich nie dowiedziała się duŜo o działaniu męskiego
umysłu. W dzieciństwie traktowała dziesięć lat starszego od
niej Hugona jak istotę wyŜszą: wyrafinowaną i dość
nieprzystępną. Lowell, mający sześć lat mniej niŜ brat, jeszcze
teraz wydawał jej się po prostu uroczym nicponiem, zawsze
gotowym do najwymyślniejszych figli. Z tego powodu
mieszkanie pod jednym dachem z lordem Exmouthem było
kształcące.
Szybko odkryła, Ŝe Daniel ma wspaniałe poczucie humoru.
Bardzo lubił się przekomarzać i cenił sobie błyskotliwe riposty
w rozmowie, lecz mimo to w niczym nie przypominał
uczniaka. Przeciwnie! Był w kaŜdym calu dŜentelmenem,
imponującym obyciem i ogładą, aczkolwiek wcale nie sprawiał
wraŜenia człowieka, który patrzy na wszystkich z góry.
Prawdopodobnie dlatego pozbyła się w końcu resztek
zakłopotania i poczuła w jego obecności całkiem swobodnie,
nawet bardziej niŜ w towarzystwie własnego ojca.
Jednak gdy weszła do pokoju śniadaniowego i zgodnie z
przewidywaniami zastała Daniela przy stole, nikt nie
domyśliłby się, Ŝe tak bardzo powaŜa swojego nowego
przyjaciela. Na pewno nie zgadłby tego sam Daniel, który
szybko zauwaŜył dość zakłopotany wyraz pięknych niebieskich
oczu.
- Co się stało, ptaszyno? - Jako wzorowy dŜentelmen
wstał i poczekał, aŜ Robina zajmie miejsce. - Czy miała pani
kłopoty ze snem ostatniej nocy?
- Jak mogłabym mieć kłopoty ze snem, Danielu, skoro
dostałam bez wątpienia najwygodniejsze łóŜko w całym domu?
- Nie okazując najmniejszego onieśmielenia, Robina nalała
37
sobie kawy i wzięła ciepłą bułeczkę z masłem. - I właśnie to
mnie martwi. Jeśli nie będę ostroŜna, to prawdopodobnie pan i
pańska matka przyczynicie się do mojego upadku.
- Bardzo kusząca myśl- mruknął, zanim zdąŜył się
powstrzymać. Na szczęście jednak Robina chyba tego nie
usłyszała. - Z jakiego właściwie powodu wypadliśmy z mamą z
łask?
- Oboje rozpieszczacie mnie ponad wszelkie granice.
Proszę nie zaprzeczać - zastrzegła, widząc budzący się protest.
- Pan poświęca mi mnóstwo czasu i dba, Ŝebym się nie nudziła.
A co do pańskiej matki... Och, Danielu! Wczoraj wieczorem
pańska matka przyszła do mojego pokoju i przyniosła mi swój
ś
liczny naszyjnik z granatów, a do tego jeszcze kolczyki. - W
jej głosie było słychać poruszenie. -Uparła się, Ŝe da mi je w
prezencie, tymczasem w mojej sytuacji odmowa przyjęcia
wyglądałaby jak wielka niewdzięczność. A ja przecieŜ nie
jestem niewdzięczna, słowo daję! Ale lady Exmouth naprawdę
nie powinna mi dawać takich prezentów.
- Podzielam pani zdanie - oznajmił i tym ją nieco
zaskoczył, zwłaszcza Ŝe wydawał się poirytowany.
- Czy to znaczy, Ŝe porozmawia pan o mnie z mamą? -
Miała
nadzieję,
Ŝ
e
nie
sprowokuje
w
ten
sposób
nieporozumienia między synem a matką. - Czy da jej pan
delikatnie do zrozumienia, Ŝe nie powinna tak mnie
obdarowywać?
- Na pewno, dziecinko. MoŜe pani na mnie polegać -
powiedział i zmarszczył czoło, bo nagle otworzyły się drzwi. -
O proszę, kujmy Ŝelazo, póki gorące - dodał, widząc lady
Exmouth, która tego dnia zeszła na śniadanie wyjątkowo
wcześnie. - Co ja słyszę, mamo! - odezwał się natychmiast,
gdy zasiadła naprzeciwko niego przy stole. - Czy mogę spytać,
dlaczego podarowałaś Robinie sznur granatów?
- A dlaczego miałam tego nie zrobić, mój drogi? -
odrzekła lady Exmouth, bynajmniej niezraŜona dyktatorskim
38
tonem syna. - Były moje, więc mogłam nimi dysponować
według woli, a na młodym ciele naszyjnik wygląda duŜo
ładniej. - ZauwaŜyła łobuzerski błysk w oczach Daniela. - Co
się stało, synu? CzyŜbyś nie pochwalał mojego prezentu dla
Robiny?
- Właśnie. Dlaczego nie dałaś jej rubinów? -Z trudem
powstrzymał wybuch śmiechu, bo Robina głośno upuściła nóŜ
na stół. - Zawsze uwaŜałem, Ŝe granaty to zwykłe świecidełka.
- Mój drogi, nie mogę jej podarować rubinów, chyba
wiesz - broniła się lady Exmouth. - To są klejnoty rodzinne,
ukryte bezpiecznie w Courtney Place. Poza tym nie naleŜą do
mnie, więc nie mogę nimi rozporządzać.
Ignorując
mordercze
spojrzenie
pewnej
bardzo
rozzłoszczonej osoby, Daniel rozparł się na krześle i przybrał
taką minę, jakby pracowicie rozwaŜał argument matki.
- Po zastanowieniu nie sądzę, Ŝebym chciał dać naszej
Robinie rubiny, chyba Ŝe wyjątkowo przypadłyby jej do serca.
Nie, przy takiej delikatnej cerze wolałbym obejrzeć ją w
szafirach. Jak sądzisz, mamo?
- Na miły Bóg! - Robina ukryła twarz w dłoniach, nie
wiedząc, czy się roześmiać, czy wybuchnąć płaczem.- Poddaję
się!
- MoŜe masz rację, mój drogi - przyznała lady Exmouth,
w ogóle nie zwracając uwagi na ten okrzyk. - Szafiry
podkreślają błękit oczu i jasną cerę. ChociaŜ nie spisywałabym
na straty rubinów. Do takich pięknych, ciemnych włosów
równieŜ będą znakomicie pasować.
Lord Daniel, który znakomicie bawił się kosztem swego
miłego gościa, przełknął ostatni kęs śniadania, po czym sięgnął
po gazetę.
- Nawiasem mówiąc, mamo, nasza droga panna Robina
ma odczucie, Ŝe jest przez nas rozpieszczana i psuta, poniewaŜ
odnosimy się do niej stanowczo zbyt uprzejmie. Postanowiłem
39
ukrócić nasze karygodne zachowanie i w tym celu dziś po
ś
niadaniu wezmę pannę Robinę na przejaŜdŜkę kolaską.
Przelotne spojrzenie wystarczyło lady Exmouth, by
zorientować się, Ŝe panna rozumie z tego przemówienia nie
więcej niŜ ona.
- Niewątpliwie brakuje mi bystrości umysłu, ale nie
umiem pojąć, w jaki sposób przejaŜdŜka otwartym powozikiem
po mieście moŜe zaŜegnać ten kłopot, mój synu - powiedziała.
- Spacerowaliśmy wczoraj z Robiną po mieście i w
pewnej chwili naszą uwagę zwrócił widok śmiało poczynającej
sobie lady Claudii Melrose, która znowu zrobiła z siebie
widowisko. Siedziała wysoko na koźle i powoziła faetonem.
Młoda, tu obecna dama bynajmniej nie zgorszyła się jednak
tym widokiem, lecz wręcz przeciwnie, wyraziła podziw dla
zręczności i odwagi lady Melrose. Przy okazji wspomniała, Ŝe
sama chciałaby tak wprawnie kierować wyścigowym
powozem. Po przemyśleniu tego zdarzenia postanowiłem dać
pannie Perceval moŜliwość skorzystania z moich niemałych
doświadczeń w tej materii i udzielić jej instruktaŜu.
Robina natychmiast zapomniała o swoich niepokojach i
wydała pisk zachwytu.
- Naprawdę? Nauczy mnie pan?
- Tak, dziecinko, ale tylko dlatego, Ŝe będę miał przy tym
doskonałą okazję bezlitośnie panią złajać. I biada jej, jeśli moje
drogocenne gniadosze poniosą jakikolwiek...
Nagle urwał, bo co innego zaprzątnęło jego uwagę. Przez
dłuŜszą chwilę studiował gazetę. Potem podał ją Robinie,
wypielęgnowanym palcem wskazując artykuł.
- Czy dobrze mi się wydaje, Ŝe markiz Sywell rozsławił
pani rodzinne strony?
Robina raptownie zmieniła się na twarzy. Trudno jej było
uwierzyć w to, co przeczytała, toteŜ zwróciła się do Exmoutha,
szukając u niego potwierdzenia.
- Wielkie nieba! Czy pana zdaniem to moŜe być prawda?
40
- Często bywam bardzo sceptycznie nastawiony do
doniesień w gazetach, a zwłaszcza w kolumnach towarzyskich.
Ale tym razem bardzo wątpię, czy tak szczegółowy opis
mógłby ukazać się w druku, gdyby nie był prawdziwy.
- Co się stało, na Boga? - zainteresowała się lady
Exmouth.
- Markiz Sywell nie Ŝyje. SłuŜący znalazł go martwego w
sypialni, morderca posłuŜył się brzytwą markiza. Wszędzie
było pełno krwi. Okropność!
Robinę zastanowiło, Ŝe nie ma w niej ani cienia
współczucia.
Niezaprzeczalnie markiz był okrutnym i egoistycznym
człowiekiem, który przez całe Ŝycie brał, co chciał, nie dbając
o uczucia i potrzeby innych. Wśród mieszkańców wsi
otaczających opactwo Steepwood nazwisko Sywella stało się
synonimem rozpusty. Wielu łudzi pogardzało markizem, a nie
lubił go nikt. Ale ani jej, ani nikomu z bliskiej rodziny markiz
nie wyrządził krzywdy. Powinna więc przynajmniej trochę
Ŝ
ałować tego człowieka, tymczasem pozostała całkowicie
obojętna na jego los. CzyŜby kilka tygodni spędzonych w
Londynie zmieniło ją do tego stopnia, Ŝe przestała ją obchodzić
tragedia bliźniego, który zakończył Ŝycie w tak przeraŜających
okolicznościach?
Exmouth, nie spuszczający z niej oka, szybko zauwaŜył jej
zmieszanie.
- Znałaś go, dziecinko?
- Nie. - Pokręciła głową. - Wstyd mi to mówić - dodała,
zanim zdąŜyła dobrze się nad tym zastanowić - ale sądzę, Ŝe
ś
wiat będzie lepszy bez markiza. Jeśli miałabym komuś
współczuć, to raczej sprawcy tego czynu. Musiał wiele
wycierpieć z rąk Sywella, skoro zdecydował się z zemsty
popełnić tak okrutną zbrodnię.
- To prawda - poparła ją bardzo poruszona lady Exmouth.
- Prawdopodobnie podejrzanych nie zabraknie.
41
- Nie wiedziałem, Ŝe tak dobrze go znałaś, mamo.
- Znaliśmy się tylko trochę, Danielu - sprostowała. -
Spotkaliśmy się raz czy dwa wiele lat temu. JuŜ wtedy Sywell
miał zszarganą reputację. Niezaprzeczalnie był zresztą bardzo
konfliktowym człowiekiem, który przez całe Ŝycie tylko
przysparzał sobie wrogów. Obawiam się, Ŝe jest ich więcej, niŜ
było Ŝałobników na pogrzebie.
- MoŜliwe - przyznał Daniel i wstał. - Co do mnie jednak,
nie zamierzam snuć domysłów, który z jego licznych wrogów
popełnił zbrodnię, jeśli rzeczywiście była to zbrodnia. Mam
duŜo waŜniejszą sprawę na głowie. Muszę wymyślić, jak
ugłaskać Kendalla, bo czeka go niemały wysiłek. Pewnie o tym
nie wiesz, mamo - ciągnął, odnotowawszy jej zdziwione
spojrzenie
-
ale
mój
najwierniejszy
słuŜący
jest
zdeklarowanym kawalerem, ma przeto ustalone poglądy na
płeć piękną. Wprawdzie nie moŜna go uznać za absolutnego
mizogina, bo raz kiedyś podsłuchano, jak wygłosił dyskretną
pochwałę pewnej amazonki, niemniej jednak jest dostatecznie
staroświecki, by ubolewać nad modnym ostatnio wśród dam
upodobaniem do powoŜenia.
- Czemu po prostu nie zostawisz go w domu, wybierając
się z Robiną na przejaŜdŜkę? - spytała lady Exmouth, nie
pojmując, dlaczego syn stwarza zbędne problemy.
- PoniewaŜ - odrzekł z kpiącą miną - wprawdzie ty,
mamo, odkąd jesteśmy w Brighton przykładasz się do
obowiązków przyzwoitki wyjątkowo mało, ja jednak
stanowczo nie Ŝyczę sobie, Ŝeby nieposzlakowana reputacja
panny Perceval została naraŜona na szwank w oczach łatwo
gorszącego się towarzystwa, gdyby ktoś przypadkiem
zauwaŜył ją wyjeŜdŜającą poza granice miasta tylko w moim
towarzystwie.
ChociaŜ to wyjaśnienie zdawało się satysfakcjonować lady
Exmouth, Robina nie była pewna, czy całkiem rozumie
powody ścisłego trzymania się zasad etykiety. Nie mogła
42
rozstrzygnąć, czyją reputację stara się w ten sposób chronić -jej
czy własną. Czy chodziło mu o to, by za wszelką cenę uniknąć
sytuacji, w której małŜeństwo stałoby się dla niej przymusem?
A moŜe raczej obawiał się, Ŝe gdyby zrodziły się plotki o ich
częstym przebywaniu razem, dla uchronienia jej przed
skandalem musiałby dać jej swoje nazwisko? Najgorsze, Ŝe na
myśl o drugiej z tych moŜliwości znowu ogarnęło ją znajome i
bardzo przykre uczucie pustki.
Zanim jeszcze tego samego przedpołudnia Robina zajęła
miejsce w kolasce, wyraźnie skłaniała się ku przeświadczeniu,
Ŝ
e Daniel upierał się przy obecności osoby trzeciej, mając na
względzie przede wszystkim jej dobro. Skłaniała się, owszem,
ale nie była całkiem przekonana. Postanowiła jednak, Ŝe nie
pozwoli, by resztki wątpliwości zepsuły jej emocjonujące
przeŜycie, jakim miała być nauka powoŜenia parą wspaniałych
koni.
Liczne prace, które wykonywała w domu pod czujnym
okiem matki, dobrze przygotowały ją do obecnej sytuacji, więc
gdy dojechali na obrzeŜa miasta i zobaczyli przed sobą
zachęcający wiejski krajobraz, z entuzjazmem przejęła wodze
od Daniela. W pewnym momencie swojego młodego Ŝycia
nauczyła się ignorować obawy, niepowodzenia i nawet
krytyczne opinie osób znających się na rzeczy, jeśli
przeszkadzało jej to w dąŜeniu do czegoś nowego. Dlatego i
tym razem udało jej się skupić na swoim zadaniu, mimo Ŝe
zawczasu ją ostrzeŜono przed małym, chuderlawym typem,
który przycupnął na siedzeniu za jej plecami. Bez wątpienia
ś
ledził kaŜdy ruch, tylko czekając na pretekst do wyraŜenia
swojego zdania o wielkich paniach, którym wydaje się, Ŝe
potrafią powozić, i skwitowania kaŜdego niepowodzenia
pogardliwym parsknięciem.
Na szczęście Ŝadnego takiego odgłosu nie usłyszała. Co
więcej, zanim została poproszona o zatrzymanie kolaski w
43
odpowiednio szerokim miejscu na drodze, gdzie mogły się
wyminąć dwa pojazdy, jej nauczyciel tylko raz skorygował
niewielki błąd. Nie umiała jednak powiedzieć, dlaczego gdy
Daniel na chwilę ujął ją przy tej okazji za ręce, serce nagle
zabiło jej znacznie szybciej.
- To była bardzo udana próba jak na kogoś, kto przedtem
powoził tylko jednokonnym gigiem - oznajmił Daniel,
wydawało się, Ŝe szczerze. - Co ty na to, Kendall?
Po chwili złowieszczej ciszy rozległ się wyrok:
- Muszę przyznać, milordzie, Ŝe panna Perceval ma dobrą
rękę do koni.
- No, to ci dopiero pochwała! - mruknął Daniel tak, Ŝeby
tylko Robina usłyszała. A potem dodał głośniej: - Czy chce
pani powozić dalej, czy teraz kolej na mnie?
ChociaŜ postępy, jakie uczyniła, sprawiły jej niemałą
satysfakcję,
podobnie
jak
pochwały,
a
zwłaszcza
powściągliwie wyraŜone uznanie słuŜącego lorda Exmoutha, to
znała granice swoich, moŜliwości. Ramiona jej ciąŜyły, a od
wytęŜania uwagi rozbolała ją głowa. Chętnie oddała więc
wodze w ręce swego nauczyciela.
- Czy chce pani wrócić do domu, czy moŜe raczej jeszcze
rozejrzeć się po okolicy?
Naturalnie chętnie obejrzałaby coś więcej, czuła jednak, Ŝe
nie powinna naduŜywać wielkoduszności gospodarza i dłuŜej
zajmować jego czasu, wyraziła więc swoje wątpliwości głośno.
- Zapewniam, Ŝe wcale mi się pani nie narzuca -
zaprotestował. - Gdybym sam nie miał na to ochoty, nigdy bym
tego pani nie zaproponował.
W jego oczach pojawił się błysk, który u dziecka mógłby
zwiastować jakiś figiel.
- Zdaje się, Ŝe przejęła pani, ptaszyno, bardzo
niewłaściwy pogląd na mój charakter, zapewne od mojej
drogiej
mamy.
Warto
pamiętać,
Ŝ
e
rodzice,
którzy
rozpieszczają dziecko, często nie chcą dostrzegać jego wad.
44
- CzyŜby, milordzie? - odrzekła dość oschle Robina. - W
takim razie mogę tylko powiedzieć, Ŝe miał pan wyjątkowe
szczęście, bo moja mama, choć okazuje mi wiele miłości i
troski, nigdy teŜ nie straci okazji, by wypomnieć mi liczne
wady.
PoniewaŜ w Londynie Daniel nieraz spotkał bardzo
pryncypialną lady Elizabeth, a przez lata stał się
kompetentnym sędzią charakterów, wcale nie zdziwił się tym
niewinnym zwierzeniem, wolał go jednak nie komentować.
- Tak czy owak, mam równieŜ inny waŜny powód, by
zaspokajać kaŜde pani Ŝyczenie i kaŜdy kaprys. Spodziewam
się, Ŝe wyświadczy mi pani w zamian wielką łaskę.
Dostrzegł nieznaczne uniesienie delikatnych brwi.
- Bo widzi pani, napisałem list do panny Halliwell,
guwernantki moich córek. ZaŜyczyłem sobie, by przerwały
podróŜ po okolicach Lyme Regis i spędziły z nami kilka dni w
Brighton. Moje córki, Hanna i Lizzie, co roku latem spędzają
miesiąc w Dorset, u ich ciotecznej babki, Agaty. To jest
najmłodsza siostra mojego ojca, która rozpieszcza je na
wszystkie moŜliwe sposoby.
Uroczy, spontaniczny uśmiech, który zawsze odbijał się
równieŜ w oczach i od razu zwrócił uwagę Daniela na Robinę,
dodał teraz wdzięku jej kształtnym ustom.
- JakŜe się cieszę! W głębi duszy Ŝywiłam nadzieję, Ŝe
będę miała okazję poznać pańskie córki osobiście. Lady
Exmouth opowiadała mi o nich tak wiele, Ŝe mam wraŜenie,
jakbym juŜ je trochę znała.
Daniel uśmiechnął się pod nosem, przypomniał sobie
bowiem drugą myśl dotyczącą Robiny, zapamiętaną z
Londynu. Ta panna zawsze wiedziała, co naleŜy powiedzieć w
danej chwili. Doprawdy urocza istota!
- Bardzo miło mi to słyszeć, poniewaŜ miałem nadzieję,
Ŝ
e pomoŜe mi pani znajdować zajęcia dla córek, póki tutaj
będą. Lizzie, niestety, łatwo poddaje się znudzeniu. MoŜe
45
popełniłem gruby błąd, ale od czasu śmierci ich matki
okazywałem im obu wiele pobłaŜania. No, i Lizzie niekiedy
wystawia opiekunów na cięŜką próbę.
Robina wiedziała juŜ od lady Exmouth, Ŝe Daniel jest
kochającym i wyrozumiałym ojcem. Po raz pierwszy
wspomniał o nieŜyjącej Ŝonie w jej obecności. Najbardziej
zdumiało ją, Ŝe w niskim, dźwięcznym głosie Exmoutha nie
było śladu smutku.
Ukradkiem przyjrzała się jego męskiemu profilowi i
stwierdziła, Ŝe chociaŜ nie moŜna powiedzieć, by się
uśmiechał, to nie widać teŜ oznak, by wspomnienie Ŝony
wytrąciło go z równowagi.
- Sama mam trzy młodsze siostry, więc dobrze wiem, jak
psotne potrafią być młode dziewczęta. Dlatego chętnie
pomogę, milordzie - zapewniła go. Okazało się jednak, Ŝe
obietnica pomocy nie zrobiła na nim większego wraŜenia. Lord
Exmouth wydawał się nawet poirytowany.
Powód jego nagłego rozdraŜnienia wkrótce się ujawnił.
- Zdawało mi się, Robino, Ŝe mamy umowę i nie
trzymamy się oficjalnych form, kiedy jesteśmy sami.
- Umowę mamy - przyznała - ale jeśli wolno mi
przypomnieć, nie jesteśmy tu sami. Towarzyszy nam Kendall.
Na jedną krótką chwilę Daniel oderwał wzrok od drogi i
przesłał jej taksujące spojrzenie spod przymruŜonych powiek.
- Zaczynam rozumieć, Ŝe po przyjeździe córek będę miał
więcej niŜ jedną niesforną pannę pod swoim dachem. Dzięki
Bogu, Ŝe przynajmniej Hanna zawsze jest grzeczna.
Robina serdecznie się roześmiała. W dzieciństwie słyszała
o sobie niejedno, a najlepiej zapamiętała, Ŝe jest śliczną,
posłuszną dziewczynką. W ostatnich latach to określenie coraz
bardziej ją jednak irytowało. Wywoływało u niej takie
wraŜenie, jakby była potulną, tępą i bezwolną istotą. Dlatego
uwagę Daniela potraktowała jak komplement, a nie krytykę,
46
choć prawdę mówiąc, bardzo wątpiła, czy jest to zgodne z
intencją Exmoutha.
Osiągnąwszy stan dogłębnego zadowolenia, ostatnio u niej
częsty, usiadła wygodniej i zaczęła z zainteresowaniem
oglądać nieznane krajobrazy. Nie odwaŜyła się na to, dopóki
sama powoziła kolaską, teraz jednak lord Daniel zdawał się
łączyć jedno z drugim bez najmniejszego kłopotu. Musiał mieć
wiele doświadczenia w powoŜeniu, bo nie pozwalał ognistym
gniadoszom na najmniejszą samowolę.
Wcześniej juŜ kilka razy miała okazję siedzieć obok niego
na koźle, zdąŜyła się więc przekonać, Ŝe Exmouth nie zwykł
popisywać się swoimi umiejętnościami. Nie próbował o włos
ominąć przeszkody ani wjechać kolaską - między dwa inne
powozy. Wprawdzie ani przez chwilę nie wątpiła, Ŝe potrafiłby
to zrobić, ale nie wyobraŜała sobie, Ŝeby chciał naraŜać
pasaŜerów albo konie. Chyba Ŝe zdarzyłoby się coś
nieprzewidywalnego. W ten sposób znów wróciła myślami do
tragicznego wypadku, w którym mniej więcej półtora roku
temu zginęła jego Ŝona.
Nie była taka naiwna, by sądzić, Ŝe wypadki spotykają
tylko niefrasobliwych zawadiaków. Konie są nieobliczalne,
więc do wypadku moŜe dojść właściwie zawsze. PrzecieŜ jej
dobra przyjaciółka Sophia Cleeve, doskonała amazonka, teŜ
kiedyś spadła z konia. Nie ominęło to nawet kuzyna Hugona,
któremu w jeździeckim rzemiośle mało kto mógł dorównać.
Krótko mówiąc, w tarapaty wpadali nawet najlepsi Ale i tak
trudno jej było uwierzyć w to, Ŝe śmierć Ŝony Daniela była
wynikiem jego chwilowej nieuwagi lub, co gorsza,
zaniedbania.
Wnet skarciła się ostro za te rozmyślania, nie miało
bowiem sensu zgadywać, co wtedy zaszło. Wiedziała, Ŝe
szczegółów tego zdarzenia nie pozna nigdy, choć gdy teraz się
nad nim zastanawiała, wydawało jej się ono dziwne. Lady
Exmouth wprost uwielbiała swojego syna i nigdy nie trzeba jej
47
było zachęcać do snucia opowieści na jego temat. Czasem przy
okazji wymykało jej się coś mimo woli. Z takich półsłówek
wynikało, Ŝe lubiła równieŜ swoją synową. Nie sposób było
jednak odgadnąć, czy sama nie wszystko wiedziała, czy teŜ
ś
mierć pięknej Clarissy wydawała jej się zbyt bolesnym
tematem do rozmowy. W kaŜdym razie nigdy nie próbowała go
podjąć. Robinie i to wydawało się dziwne.
Ocknąwszy się nagłe z zadumy, stwierdziła, Ŝe opuścili
wąską, krętą drogę i znowu jadą traktem, a poruszają się
znacznie szybciej niŜ poprzednio. Z połoŜenia słońca naleŜało
wnosić, Ŝe Daniel postanowił wrócić do Brighton na lunch.
Robina teŜ zaczynała juŜ odczuwać zainteresowanie tym, co
kucharka dla nich przygotowała, gdy nagle zauwaŜyła z przodu
duŜe zbiegowisko przy drodze.
- Co tam się dzieje, jak pan sądzi?
- Pewnie koński jarmark, jeden z tych, które odbywają się
w tej okolicy co roku. NajwaŜniejszy jest w sierpniu. -
Exmouth dostrzegł wyraz zainteresowania w niebieskich
oczach Robiny. - Czy chce pani zatrzymać się i popatrzeć? Na
pewno są równieŜ dodatkowe atrakcje.
Robina wprost uwielbiała doroczny jarmark na gruntach
Perceval Hall, majątku jej wuja w hrabstwie Northampton. W
tym roku nie miała szans go obejrzeć, zawsze bowiem odbywał
się w lipcu, dlatego uznała, Ŝe naleŜy jej się jakaś
rekompensata. PoniewaŜ jednak zawsze liczyła się z
potrzebami innych, wyraziła wątpliwość, czy mogą sprawić
zawód kucharce spóźnieniem na jej wyborny posiłek.
- Tym nie musi się pani kłopotać - uspokoił ją Exmouth,
zręcznie zjechawszy z drogi. Zaraz potem zatrzymał kolaskę
pod drzewami. - Przed wyjazdem wyraźnie zapowiedziałem, Ŝe
trudno przewidzieć, o której godzinie wrócimy.
- A co z Kendallem? - spytała Robina, bez ociągania
zsiadłszy z kozła, korzystając z pomocy lorda Exmoutha.
48
Zwróciła się do słuŜącego, który stał przy koniach. - Nie
chcecie przyjrzeć się jarmarkowi?
- Nie, dziękuję... panno Robino. Z przyjemnością
posiedzę tu w cieniu i zapalę fajkę.
Daniel zmierzył wzrokiem swojego totumfackiego, a potem
zdecydowanym ruchem połoŜył dłoń Robiny na swoim
przedramieniu i poprowadził ją do pierwszej atrakcji
towarzyszącej jarmarkowi. Najprawdopodobniej Robina nie
zdawała sobie sprawy z tego, Ŝe poufałe zachowanie Kendalla
wcale nie świadczy o braku szacunku, lecz wręcz przeciwnie.
SłuŜący bez wątpienia patrzył na nią z coraz większym
uznaniem.
- Zdaje mi się, Ŝe pani powoŜenie dziś rano zrobiło na
Kendallu znacznie większe wraŜenie, niŜ chciałby się do tego
przyznać - powiedział. A poza tym zawojowała go liczeniem
się z uczuciami innych ludzi, dodał juŜ w myśli.
- Muszę wyznać, Ŝe ja teŜ byłam z siebie dość
zadowolona. - Uśmiechnęła się nieznacznie, przyszło jej
bowiem do głowy, Ŝe gdyby słuchał jej w tej chwili ojciec,
zapewne pochwaliłby ją za szczerość, lecz jednocześnie
skwitowałby groźnym zmarszczeniem czoła taki przejaw
pychy.
Exmouth nie wydawał się jednak dostrzegać u niej
zarozumialstwa, bo odpowiedział jej ciepłym uśmiechem
wyrozumiałego wujka. A uśmiech miał ujmujący, wiedziała o
tym od pierwszej chwili ich znajomości. Lubiła patrzyć na
uroczy dołek w mocnym podbródku i bruzdki przy kącikach
piwnych oczu.
- Och, co tam - powiedziała po chwili zaskoczona
kierunkiem, w którym zabłądziły jej myśli. Mimo wszystko
miała nadzieję, Ŝe rumieniec zalewający jej policzki moŜna
będzie przypisać ciepłu pogodnego dnia. - Doskonale wiem, Ŝe
jeszcze wiele muszę się nauczyć. PowoŜenie jednokonnym
49
gigiem papy, ciągniętym przez starą, poczciwą Bessie, to
zupełnie co innego niŜ prowadzenie pary narowistych koni.
Podczas gdy rozmawiali, bacznie obserwowała liczne
towary wystawione w kramach na sprzedaŜ. Nagle przez twarz
przemknął jej grymas niechęci. Daniel zerknął w tę samą
stronę, by sprawdzić, co wywołało taką reakcję, i dostrzegł
jaskrawy szyld zapraszający ludzi do wejścia za parawan i
obejrzenia dwugłowego cielęcia, trzynogiej gęsi oraz kilku
innych kuriozów.
- Widzę, Ŝe pani nie lubi takich widowisk.
- Wydają mi się obrzydliwe. Poza tym jest to
niepotrzebne okrucieństwo. Niewiele z tych nieszczęsnych
stworzeń ma przed sobą długie Ŝycie. Byłoby o wiele bardziej
przyzwoicie skrócić ich cierpienia od razu przy urodzeniu.
ChociaŜ - westchnęła - czy mam prawo krytykować? Nigdy nie
zaznałam głodu. Nie mogę potępiać biedaka za to, Ŝe chce
zapewnić jedzenie swoim dzieciom, bez względu na to jak
obrzydliwych sposobów się ima.
Uśmiech szybko jednak wrócił jej na twarz przy następnej
atrakcji: drewnianej budzie, w której - jeśli wierzyć szyldowi -
znajdowała się najgrubsza kobieta świata. Zza parawanu
wyszło nagle dwóch wieśniaków. Wyglądało na to, Ŝe widok
zrobił na nich niewielkie wraŜenie.
- Ta, którą mieli w zeszłym roku, była grubsza -
zauwaŜył donośnym głosem wyŜszy, dodawszy sobie
animuszu potęŜnym haustem z trzymanego kufla.
- Ajuści - przyznał drugi. - Nie była nawet tak gruba jak
twoja Ŝona.
- Nie była i juŜ. Tak samiutko myślałem... Ej, co ty
gadasz? - Do wyŜszego dotarły nagle słowa kompana. -
Zapamiętaj sobie, Ŝe Betsy wcale nie jest graba, tylko po prostu
przy kości. - Chwycił drugiego za koszulę, przy okazji
rozlewając piwo. - Odszczekaj to, co powiedziałeś!
50
Daniel szybko odciągnął swoją rozbawioną towarzyszkę,
zanim wieśniacy wzięli się do nieuniknionej bitki, spojrzał na
jej roześmianą twarz i pomyślał, Ŝe Robina ma bardzo
przewrotne poczucie humoru. Podejrzewał to zresztą od
samego początku.
Był równieŜ przekonany, Ŝe lady Elizabeth Perceval
zaszczepiła swej najstarszej córce bardzo ścisłe reguły
zachowania, co zresztą uwaŜał za osiągnięcie godne pochwały.
Z doświadczenia wiedział, Ŝe dzieci trzeba trzymać pod
kontrolą i uczyć manier, byle nie przesadzać z dyscypliną, bo
to groziło zabiciem naturalnej Ŝywiołowości dziecka.
Oczywiście nie posunąłby się aŜ do twierdzenia, Ŝe właśnie to
spotkało
Robinę,
Ŝ
ywił
jednak
coraz
mocniejsze
przeświadczenie, Ŝe Robinę wychowano w taki sposób, by
doskonale panowała nad swoimi uczuciami i skłonnościami.
Naturalnie ślad tego musiał pozostać na zawsze, a jednak od
przyjazdu do Brighton Robina wyraźnie się zmieniła.
Sprawiała wraŜenie swobodniejszej i bardziej otwartej. Daniela
ciekawiło, ile jeszcze intrygujących stron jej charakteru ujawni
się w najbliŜszych tygodniach.
Dalej oglądali kramy i róŜne występy, ale ani Ŝadna z
atrakcji, ani Ŝaden z towarów nie był dotąd dla Robiny
dostateczną pokusą, by sięgnęła po sakiewkę i rozstała się z
drobną sumą pieniędzy, którą niewątpliwie miała przy sobie.
Dopiero gdy podeszli do jaskrawo pomalowanego wozu, na
którym znajdował się szyld zachęcający do poznania swojej
przyszłości z ust jasnowidzącej madame Carlotty, Robina
zawahała się, a na jej twarzy pojawił się na chwilę wyraz
rozmarzenia. Szybko jednak opanowała słabość i chciała się
oddalić.
- Niech pani wejdzie - odezwał się Exmouth. -Czemu nie,
jeśli ma pani ochotę?
51
- Nie, nie powinnam. Papa nigdy by się na to nie zgodził.
On uwaŜa, Ŝe wszystkie wróŜki przepowiadające przyszłość to
szarlatanki.
- Bez wątpienia przynajmniej niektóre są szarlatankami -
zgodził się Daniel, wciąŜ delikatnie, lecz zdecydowanie
zatrzymując Robinę przed wozem. -Ale ojciec, który uczy
córkę łaciny i greki - tu odwołał się do zaskakującego
odkrycia, jakiego dokonał juŜ w Brighton - musi uwaŜać ją za
dostatecznie rozsądną, by sama mogła wyrobić sobie pogląd na
róŜne sprawy. Dlatego z pewnością nie odebrałby pani Ŝadnej
okazji do wykazania się tą umiejętnością.
Argument okazał się przekonujący, bo Robina zaczęła się
wahać.
- PrzecieŜ to nikomu nie szkodzi. Niech pani tam
wejdzie, dziecinko - namawiał dalej i Robina wreszcie uległa
pokusie. Znalazła się za zasłoną, zanim Exmouth zdąŜył
sięgnąć do kieszeni i zapłacić za jej niewinny kaprys.
Najwidoczniej Cyganka była profesjonalistką w kaŜdym
calu i przepowiadała przyszłość z szybkością błyskawicy, bo
wkrótce Robina znów ukazała się na schodkach wozu. Minę
miała nietęgą.
- Niech będzie to dla mnie lekcja, by w przyszłości
słuchać ojca - oznajmiła, gdy podeszła do Exmoutha i sama z
siebie ujęła go pod ramię. - Papa miał absolutną rację, jak
zwykle. Głupiec z pieniędzmi szybko się rozstaje.
- Proszę pozwolić, Ŝe zapłacę. PrzecieŜ to ja panią
namówiłem.
- Co to, to nie! - Zdecydowanym ruchem przytrzymała go
za ramię, Ŝeby nie mógł sięgnąć po sakiewkę. - Dostałam
nauczkę, Ŝeby w przyszłości nie grzeszyć naiwnością.
- Z pani słów wnoszę, Ŝe nie jest zadowolona z tego, co ją
czeka.
- Przeciwnie, gdybym miała uwierzyć w to, co właśnie
usłyszałam, to mam przed sobą pozazdroszczenia godną
52
egzystencję. Madame Carlotta przepowiedziała mi dokładnie
to, co kaŜda panna chciałaby usłyszeć.
- Czyli co? - Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu,
słysząc jej cyniczny ton.
- Och, same nieprawdopodobne zdarzenia. Wkrótce
poznam wysokiego, przystojnego męŜczyznę. Czekają mnie
przygody i niebezpieczeństwo, cokolwiek by to miało znaczyć.
Nie wiadomo czemu, madame Carlotta nie chciała ujawnić
Ŝ
adnych szczegółów. Zaraz, co ona jeszcze mi powiedziała? -
Ś
ciągnęła brwi. - Ach, tak! Za niewiele tygodni zostanę Ŝoną
męŜczyzny, o jakim marzę. Co więcej, w ciągu roku urodzę
pierwszego z trzech synów, których będziemy mieli w naszym
długim i szczęśliwym poŜyciu.
Daniel odwrócił głowę, Ŝeby ukryć wyraz zachwytu
malujący mu się na twarzy. Trzech synów, na Boga, to jest coś!
Chętnie zadowoliłby nawet jednym.
ROZDZIAŁ CZWARTY
ChociaŜ Robina nieraz wyrzucała sobie, Ŝe zachowała się
wyjątkowo naiwnie, marnując cząstkę swojego skromnego
dochodu na wróŜbę, to pod koniec drugiego tygodnia pobytu w
Brighton zaczęła powoli zmieniać zdanie i nawet zdarzało jej
się zastanawiać, czy madame Carlotta naprawdę nie ma
rzadkiego daru jasnowidzenia.
Pierwszy tydzień okazał się dla niej bardzo męczący, w
kurorcie zjawiło się bowiem wielu nowych przyjezdnych i
liczba
gości
składających
wizyty
znacznie
wzrosła.
Przynoszono równieŜ niezliczone zaproszenia, a w środku
tygodnia lady Exmouth zorganizowała pierwszy z kilku
planowanych na lato wieczorków.
53
Dama miała juŜ swoje lata, dowiodła jednak, Ŝe mimo to
jest au courant, dopilnowała bowiem, by trio muzyków
wynajętych na wieczorek zagrało równieŜ wiązankę walców.
ChociaŜ taniec ten nie zyskał jeszcze powszechnego
uznania, to na prywatnych spotkaniach wykonywano go coraz
częściej. Rzecz jasna, biada debiutantce, która w Londynie
odwaŜyłaby się wirować w ramionach dŜentelmena na balu.
Groziłoby jej uznanie za osobę występną, a w następstwie tego
towarzyski ostracyzm.
Robina
była
jednak
przekonana,
Ŝ
e
jej
to
niebezpieczeństwo nie grozi. Przez cały sezon w Londynie
uchodziła za wzór wszelkich cnót, a jej szanse na ponowne
pojawienie się w stolicy były minimalne, chyba Ŝe udałoby jej
się dobrze wyjść za mąŜ. Dlatego nie obawiała się, Ŝe
zatańczenie tego ryzykownego tańca na prywatnym przyjęciu
moŜe zaszkodzić jej reputacji.
Mimo to dobrze wiedziała, Ŝe jej matka, znacznie mniej
elastyczna i postępowa niŜ niepoprawna lady Exmouth, surowo
skarciłaby ją za ten postępek. O dziwo jednak, wcale jej to nie
zniechęciło. Po krótkiej walce z sumieniem przyjęła
zaproszenie Daniela, dŜentelmena, który - jak zdąŜyła juŜ
zauwaŜyć - miał wrodzoną umiejętność przekonywania jej do
robienia tego, czego w swoim przekonaniu stanowczo nie
powinna robić.
W chwili gdy połoŜył kształtną dłoń na jej talii, a drugą
delikatnie ujął ją za palce, Robinie przypomniał się ranek, gdy
odwiedzała na Berkeley Square swoją przyjaciółkę, lady
Sophię Cleeve. Tam pierwszy raz widziała, jak tańczy się
walca. Sophia zamierzała poprosić brata, Ŝeby pokazał jej
kroki. Niestety, lord Angmering niespodziewanie wyjechał z
miasta, dlatego Sophia, która nigdy łatwo się nie poddawała,
bez wahania zapewniła sobie pomoc osobistego stajennego.
Robinę nawiedziło podejrzenie, Ŝe wbrew staraniom o
zachowanie pozorów przyjaciółka wcale nie jest obojętna na
54
wdzięki męŜczyzny, z którym wiruje po eleganckim salonie, i
Ŝ
e w rzeczywistości jest na najlepszej drodze do zakochania się
po uszy. O tym, Ŝe słuŜący okazał się księciem Sharnbrook,
wiedzieli tylko nieliczni, a chociaŜ ich niezwykle szybkie
zaręczyny wywołały w towarzystwie duŜe zdziwienie, to ci,
którzy brali udział w niewielkim przyjęciu dla wybranych
gości w rodowej siedzibie Sharnbrooka, nie wątpili ani przez
chwilę w miłość łączącą tych dwoje.
W duchu Robina musiała jednak przyznać, Ŝe wszystko to
ma niewiele wspólnego z przedziwnym doznaniem, jakie
nawiedziło ją, gdy wirowała w objęciach Daniela po salonie.
Niby powinna była juŜ trochę się przyzwyczaić do fizycznego
kontaktu ich ciał, bo lord Exmouth nigdy nie tracił okazji, by
podać jej rękę przy wsiadaniu do powozu i wysiadaniu. Ale to
doświadczenie wydawało jej się jednak całkiem nowe.
Zanim nadszedł piątkowy wieczór i znowu naleŜało zająć
miejsce w wygodnym, dobrze resorowanym powozie, Robina
zdołała sobie wytłumaczyć, Ŝe dziwne trzepotanie serca w
piersi i przyspieszone tętno, jakie czuła ostatnio na parkiecie,
były skutkiem naturalnego zdenerwowania pierwszym walcem
tańczonym przez nią publicznie, a nie długotrwałej styczności
z bardzo męskim partnerem.
To
wyjaśnienie
wydawało
się
znośne,
ale
nie
wytrzymywało naporu faktów. Gdy bowiem wkrótce potem
poprosił Robinę do walca inny bardzo elegancki i pełen uroku
męŜczyzna, nie zrobiło to na niej najmniejszego wraŜenia.
Wołała jednak nie rozwaŜać zbyt długo tego dziwnego
zjawiska i na szczęście udało jej się wyrzucić je z pamięci.
Tego wieczoru oczekiwała Ŝ duŜą niecierpliwością.
Spodziewała się dobrej zabawy nie tylko dlatego, Ŝe mogła
zacieśnić stosunki z kilkoma osobami znanymi jej z Londynu,
lecz równieŜ ze względu na lady Exmouth, która miała po
ponad dwóch dekadach spotkać się z panią domu, niegdyś jej
wypróbowaną przyjaciółką.
55
- Czy dobrze mi się zdaje, Ŝe lady Phelps ma tylko
jednego syna, podobnie jak pani? - spytała Robina, gdy
rozmowa na chwilę ucichła.
- Tak, moja droga. To jedno z wielu podobieństw w
naszych kolejach losu. - Rozsiadła się wygodniej i zaczęła
wspominać. - Wyszłyśmy za mąŜ w odstępie niecałego
miesiąca. Obie poślubiłyśmy znacznie starszych męŜczyzn i
obie straciłyśmy ich prawie w tym samym czasie. Los dał nam
tylko po jednym dziecku, z tym Ŝe Augusta musiała na nie
czekać znacznie dłuŜej niŜ ja. Nigdy nie miałam okazji poznać
jej syna Simona, ale słyszałam z wiarygodnych źródeł, Ŝe lady
Phelps go rozpieszcza.
- Szczęśliwy Simon - kwaśno zauwaŜył Daniel. - Ja
byłem w niewiele lepszej sytuacji niŜ biedna, zaniedbana
sierota niekochana przez nikogo.
- Tak, i obawiam się, Ŝe to widać - zripostowała Robina,
z najwyŜszym wysiłkiem zachowując powagę. Tymczasem
lady Exmouth skwitowała wysoce niestosowną uwagę syna
równie niestosownym parsknięciem.
- Byłeś do cna zepsuty. Twój drogi papa folgował ci we
wszystkim. A ja przedwcześnie posiwiałam z twojego powodu,
mój chłopcze! Zawsze trzymały się ciebie tylko figle i psoty -
oświadczyła. - Ale i tak wolę, Ŝe jesteś, jaki jesteś, niŜ miałbyś
przypominać syna Augusty. Wnoszę, Ŝe jest on słabym,
chorobliwym dzieckiem, zawsze cierpiącym na tę czy inną
dolegliwość. To zapewne było jedną z przyczyn, dla których
juŜ się z Augustą nie widziałyśmy po jego urodzeniu. To, i
naturalnie jej małŜeństwo z irlandzkim parem, które sprawiło,
Ŝ
e Augusta rzadko bywała w Anglii.
- To wszystko i jeszcze brak pieniędzy .- dodał Daniel,
nie
pierwszy
raz
w
obecności
Robiny
wykazując
bezkompromisową szczerość. - Powszechnie wiadomo, Ŝe
niedawno zmarły lord Phelps był notorycznym graczem. Tylko
56
małŜeństwo z twoją przyjaciółką, Augustą Davenport,
uratowało go od ruiny.
- Słusznie mówisz - musiała przyznać lady Exmouth. - Z
listów, które wymieniałyśmy z Augustą przez lata, wynika
jednak, Ŝe jej syn na szczęście nie odziedziczył po ojcu tej
słabości. O ile wiem, większość czasu spędza na malowaniu i
pisaniu wierszy.
Na Danielu nie zrobiło to wraŜenia, czemu zresztą
natychmiast dał wyraz.
- To w duŜej mierze zasługa Byrona. Od czasów
publikacji Wędrówek Childe Harolda kaŜdy domorosły
rymopis uwaŜa, Ŝe jest wielkim poetą. Przypomnij sobie
deklamację tych banialuków, które musieliśmy znosić u lady
Tufnell. W Ŝyciu nie słyszałem tylu niedorzeczności w ciągu
jednego wieczoru.
- Nie było aŜ tak źle, Danielu - zaprotestowała lady
Exmouth. - Kłopot w tym, Ŝe całkowicie brak ci romantyzmu.
Jedna czy dwie deklamacje były bardzo poruszające, czyŜ nie,
Robino?
- Niestety, proszę pani, nie mogę wyrazić zdania na ten
temat. - Kącik jej ust uniósł się prawie niezauwaŜalnie. - Jeśli
pamięć mi słuŜy, siedziałam wtedy obok pani syna i przez cały
wieczór nie mogłam się skupić, musiałam bowiem pilnować,
Ŝ
eby nie zasnął.
Odpowiedzią na ten przytyk był grzmiący śmiech Daniela,
ostatnio słyszany coraz częściej, a na lady Exmouth działający
jak najpiękniejsza muzyka.
Była bardzo zadowolona, Ŝe zdobyła się na niemały
wysiłek
i
wbrew
swym
naturalnym
odruchom
nie
przeszkadzała w rozwoju znajomości między Danielem a
Robiną. Pochłonięta tą myślą, odwróciła się do okna.
Ktoś obserwujący tych dwoje razem, mógłby powziąć
przypuszczenie, Ŝe połączyła ich piękna więź przyjaźni. To
zresztą istotnie się stało. Łatwo było dostrzec, Ŝe oboje
57
szczerze się lubią, nie było za to między nimi ani śladu
poufałości typowej dla zakochanych. Daniel traktował Robinę
tak, jak mógłby traktować młodszą siostrę, a lady Exmouth
podejrzewała, Ŝe z kolei Robina zaczyna patrzeć na Daniela jak
na brata, którego nie dane jej było mieć.
Uśmiechnęła się pod nosem. Jej syn, zgodnie z własną
naturą, wykazywał się wielką cierpliwością i wyrozumiałością
i bardzo, bardzo ostroŜnie starał się o zdobycie względów
kobiety, którą pragnął poślubić. Lady Exmouth nie miała juŜ
wątpliwości, Ŝe syn naprawdę chce pojąć za Ŝonę tę córkę
duchownego, chociaŜ nie do końca rozumiała powody jego
zdecydowania.
W odróŜnieniu od jego pierwszej Ŝony Robina była bardzo
cichą panną, która zawsze wydawała się zadowolona, gdy
mogła posiedzieć z Danielem w salonie lub bibliotece, czytając
ksiąŜkę. Była równieŜ bystra i nie obawiała się wyraŜać
poglądów w róŜnych istotnych sprawach. Przez ostatnie dwa
tygodnie lady Exmouth kilkakrotnie zastała tych dwoje
podczas rozmowy na róŜne kontrowersyjne tematy. Nie
przypominała sobie, by coś takiego zdarzało się Danielowi z
pierwszą Ŝoną.
Tak, pomyślała, nie ulega wątpliwości, Ŝe ci dwoje
znakomicie do siebie pasują. Była równieŜ pewna, Ŝe Daniel
ukrywa głębię swoich uczuć, chociaŜ nie umiała ocenić, czy
doszło aŜ do tego, Ŝe wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu
znowu się zakochał.
Powóz przystanął, kładąc tym samym kres przyjemnym
rozwaŜaniom lady Exmouth. Dama bez ociągania wysiadła i
szybko ruszyła ku drzwiom domu, który jej dawno niewidziana
przyjaciółka wynajęła na okres pobytu w Brighton. Z duŜą
radością oczekiwała ponownego spotkania i naturalnie
przypuszczała, Ŝe zobaczy zupełnie inną osobę niŜ ta, którą
zapamiętała.
58
Okazało się jednak, Ŝe to wcale nie widok lady Phelps,
bladej, wychudzonej i w kaŜdym calu wyglądającej na swoje
pięćdziesiąt pięć lat, lecz widok jasnowłosego adonisa
wyprostowanego obok niej niczym Ŝołnierz na warcie omal nie
sprawił, Ŝe lady Exmouth stanęła w drodze do salonu jak
wryta.
Nie miała jeszcze tylu lat, by nie poznać się na zaletach
wybitnego przedstawiciela rodzaju męskiego. Spotkała w Ŝyciu
wielu przystojnych dŜentelmenów, ale nie przypominała sobie
takiego, który mógłby dorównać młodzieńcowi pochylającemu
się właśnie nad jej wyciągniętą ręką z niewymuszonym
wdziękiem.
Miał doskonałe proporcje ciała i rysy twarzy, które
mogłyby naleŜeć do greckiego posągu. Doprawdy niewiele
brakowało mu do tego, by moŜna było nazwać go pięknym.
Lady
Exmouth
próbowała
ocenić
reakcję
swojej
protegowanej na tak niezwykły okaz, ale poza szerszym niŜ
zwykle otwarciem przejrzystych, błękitnych oczu po Robinie
nie było widać innych oznak tego, by młodzieniec poruszył jej
serce.
Przyjazd następnych gości skrócił wymianę uprzejmości do
niezbędnego minimum, wkrótce więc Daniel, kwaśno
uśmiechając się pod nosem, zaprowadził towarzyszące mu
damy w głąb salonu.
- Wprawdzie pozory często mylą, ale nie przy-szłoby mi
do głowy, Ŝe nasz młody gospodarz niewymownie cierpi z
powodu licznych dolegliwości.
- Mnie teŜ nie - zgodziła się z nim matka. -Wręcz
przeciwnie, sądziłabym raczej, Ŝe tryska zdrowiem, w
odróŜnieniu od swojej matki. Lata nie były łaskawe dla biednej
Augusty. Tak schudła i zmarniała! - Zwróciła się do Robiny. -
A tobie jak się zdaje, moja droga? Czy lord Phelps nie wydaje
ci się niezwykle przystojny?
59
- Och, tak. Poza tym zauwaŜyłam, Ŝe nie jest
zarozumiały, i to mi się podoba.
Lady Exmouth skinęła głową, w duchu zadowolona z tej
odpowiedzi. Powinna była wiedzieć, Ŝe rozsądna panna, taka
jak Robina, nie będzie się kierować w ocenie tylko wyglądem
zewnętrznym.
- A co ty sądzisz o tym młodym człowieku, Danielu?
- Obawiam się, mamo, Ŝe jestem złym sędzią męskich
wdzięków. Albo ich braku, co teŜ się zdarza - stwierdził,
rozglądając się dookoła. - Ha! Widzę wśród gości twojego
wiernego adoratora. Przepraszam bardzo...
CzyŜby w jego głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia?
Robina zastanawiała się nad tym, obserwując Exmoutha
idącego przez salon. Była przekonana, Ŝe - jak kaŜdy - równieŜ
on bywa czasem zniecierpliwiony lub wręcz zły, chociaŜ w
okresie
ich
znajomości
miała
niewiele
okazji,
by
zaobserwować u niego takie stany.
Na chwilę skupiła uwagę na tęgawym baronecie, którego
towarzystwa szukał Daniel. Dobry przyjaciel regenta i
długoletni członek tak zwanego kręgu Carl-ton House, sir
Percy Lovell, przed wieloma laty był ponoć powaŜnym
kandydatem do ręki lady Exmouth i pozostał jej wiernym
przyjacielem.
Robina spotkała go kilkakrotnie w Londynie, a ostatnio
równieŜ wśród gości obecnych na środowym wieczorku u lady
Exmouth. Całkiem go lubiła, nie zmartwiła się więc,
stwierdziwszy, Ŝe właśnie sir Percy jest jej sąsiadem przy suto
zastawionym stole, do którego zasiadło kilkanaścioro
uprzywilejowanych gości, zaproszonych na kolację jeszcze
przed oficjalnym rozpoczęciem przyjęcia.
- Muszę powiedzieć - odezwał się, nakładając sobie na
talerz solidne porcje kilku smakowitych dań, które podano - Ŝe
Augusta bardzo się postarała o bogaty i ciekawy jadłospis.
MoŜe zresztą to jej wyśmienita kucharka chciała się pochwalić
60
swoimi umiejętnościami. - Zerknął w stronę pani domu. - Jeśli
sądzić po wyglądzie poczciwej Gussie, to jedzenie juŜ mało ją
interesuje. PrzeŜyłem dzisiaj prawdziwy wstrząs na jej widok.
Zaiste trudno uwierzyć, Ŝe w młodości była pulchnym
kurczaczkiem. Ale cóŜ, z czasem wszyscy się zmieniają.
Robinie trudno było powstrzymać uśmiech. Z zasłyszanych
opowieści wiedziała, Ŝe równieŜ sir Percy przez lata bardzo się
zmienił. Podobno w młodości naleŜał do bardzo przystojnych
męŜczyzn. Niestety, juŜ nie moŜna było tego o nim
powiedzieć. Beztroska egzystencja kawalera i niewątpliwa
słabość
do
uroków
Ŝ
ycia
zostawiły
ś
lad
na
jego
powierzchowności. Jeśli wierzyć lady Exmouth, brzuch urósł
mu przynajmniej dwukrotnie, a rumieniec na twarzy świadczył
o upodobaniu do dobrego porto i brandy.
- Zdaje mi się, Ŝe równieŜ lady Exmouth była poruszona
wyglądem lady Phelps - wyjawiła. - Ale jak sam pan
powiedział, dwadzieścia lat to dość czasu, by się zmienić.
- Lavinia nie zmieniła się tak bardzo. Tyle Ŝe w ostatnich
latach trochę przytyła. - Zerknął na swój pokaźny brzuch. - Ale
kto nie przytył? - Skierował spojrzenie bystrych oczu, których
uwagi nie umykało chyba prawie nic, ku znacznie smuklejszej
postaci, siedzącej u szczytu stołu. - Młody Phelps teŜ mnie
trochę zaskoczył. Nie spodziewałbym się, Ŝe Augusta, która
nawet w młodych latach nie była pięknością, i niedawno
zmarły lord Phelps mogą postarać się o tak przystojnego
potomka.
W odróŜnieniu od wielu innych obecnych tu młodych dam
Robina nie spoglądała dotąd zbyt często ku szczytowi stołu,
zrobiła to jednak teraz.
- Bez wątpienia tak przystojnego męŜczyzny jeszcze nie
widziałam - przekazała swoje pierwsze wraŜenie. - Na sam
jego widok kaŜdej pannie serce zaczyna bić dwa razy szybciej.
Naturalnie jest jeszcze bardzo młody. O ile pamiętam, lady
Exmouth mówiła, Ŝe ma dopiero dwadzieścia cztery lata.
61
Prawdopodobnie gdy zacznie rozglądać się za Ŝoną, nie będzie
narzekał na brak kandydatek.
- Hm - zabrzmiało w odpowiedzi, po czym sir Percy upił
łyk wina z kieliszka.
- Nie zgadza się pan ze mną?
- Zastanawiam się tylko, czy następna lady Phelps
zostanie wybrana wyłącznie przez niego.
Robina natychmiast zrozumiała ukryte znaczenie. ChociaŜ
lady Phelps powitała ją bardzo ciepło, to ze zmatowiałych oczu
taksujących gości moŜna było odczytać pewne wyrachowanie.
Niewykluczone więc, Ŝe dość ospałe zachowanie lady Phelps
było tak samo zwodnicze jak zdziwione, niemal dziecięce
spojrzenia sir Percy'ego.
- CzyŜby jakimś trafem sugerował pan, Ŝe lord Phelps
moŜe czuć się w obowiązku uzyskać zgodę matki, zanim włoŜy
zaręczynowy pierścionek na palec swojej wybranki?
Sir Percy popatrzył na nią z uznaniem.
- Od pierwszej chwili podejrzewałem, Ŝe bystra z pani
dziewczyna - stwierdził. - Słusznie spostrzeŜenie. Właśnie to
chciałem powiedzieć. Myślę równieŜ, Ŝe lady Phelps nie będzie
się śpieszyć z wyraŜeniem zgody.
Robinie nie było dane powiedzieć nic więcej na ten temat,
poniewaŜ jej uwagę zajął sąsiad z drugiej strony, niejaki sir
Frederick Ainsley, którego poznała tego wieczoru.
Okazało się, Ŝe pan Ainsley liczy na zrobienie kariery w
kościele, bez trudu znaleźli więc temat do konwersacji i sporo
czasu minęło, nim Robina znów zwróciła się do Ŝyczliwego
baroneta, który akurat ze smakiem pałaszował świeŜutką bezę
truskawkową, obficie polaną gęstym kremem.
- Exmouth wydaje się dość przygaszony dziś wieczorem -
zauwaŜył. Zaskoczona przeniosła wzrok na Daniela i
przekonała się, Ŝe patrzy prosto na nią.
62
Uśmiechnęła się, ale pierwszy raz jej uśmiech nie został
odwzajemniony. Zaraz potem Daniel odwrócił głowę i zajął się
energiczną sąsiadką z lewej strony.
- Wcześniej zachowywał się całkiem zwyczajnie,
powiedziałabym nawet, Ŝe jowialnie. - Przypomniała sobie ich
rozmowę podczas podróŜy powozem. - Przypuszczam jednak,
Ŝ
e czasem ogarniają go przykre wspomnienia, zwłaszcza przy
takich okazjach jak ta, bo przecieŜ na przyjęciach bez
wątpienia towarzyszyła mu Ŝona. Nie sądzę, Ŝeby moŜna było
całkiem się otrząsnąć po takim ciosie, nawet jeśli ktoś bardzo
się stara.
- MoŜe i nie - przyznał sir Percy, który właśnie rozprawił
się z ostatnim kawałkiem smakowitej bezy i z godną podziwu
powściągliwością powstrzymał się przed wzięciem sobie
dokładki. - W kaŜdym razie Clarissa była bardzo towarzyską
istotą, znacznie bardziej niŜ Exmouth. Ona uwielbiała chodzić
na bale i przyjęcia, natomiast Daniel jest najszczęśliwszy w
domu, kiedy moŜe zajmować się gospodarstwem.
Sir Percy urwał na chwilę, by pociągnąć wzmacniający łyk
z kieliszka, po czym podjął te interesujące wynurzenia.
- O ile pamiętam, pod koniec Ŝycia Clarissa coraz
częściej bywała w Londynie, składała wizyty przyjaciółkom
albo ściągała do Brighton, a Daniela zostawiała w Courtney
Place, Ŝeby później do niej dołączył. Z pozorów jednak ich
małŜeństwo było szczęśliwe.
CzyŜby w jego głosie usłyszała powątpiewanie? Nie, to
niemoŜliwe!
- Rozumiem, Ŝe pan dobrze znał niedawno zmarłą panią
baronową.
- Jestem przyjacielem Exmouthów od wielu lat, moja
droga, więc owszem, znałem ją dobrze. To był diament czystej
wody! - Spojrzał na powierzchnię płynu pozostającego w
kieliszku i nieznacznie zmarszczył siwe brwi. - Nie mogę
jednak pozbyć się wraŜenia, Ŝe Exmouth porzucił kawalerski
63
stan zdecydowanie zbyt młodo. Miał dwadzieścia trzy lata, a
chociaŜ zawsze był bardzo zrównowaŜonym młodym
człowiekiem, dojrzałym ponad swój wiek, to przecieŜ z czasem
zmieniamy się wszyscy, nie tylko fizycznie, i od tego nie da się
uciec. Clarissa była niepospolitą pięknością. Temu nie
zaprzeczyłby nikt. Podbiłaby serce kaŜdego młodego
człowieka. Ale z dziełem sztuki jest tak, Ŝe właściwie nie ma z
niego wielkiego poŜytku... moŜna tylko na nie z podziwem
patrzeć, jeśli rozumie pani, o co mi chodzi. Nie chcę przez to
powiedzieć, Ŝe Clarissa była głupia - zastrzegł się skwapliwie.
- Skłamałbym podle. Powiedziałbym, Ŝe jej zainteresowania
były dość ograniczone. Mimo wszystko - wzruszył ramionami
- wyglądało jednak na to, Ŝe młody Exmouth jest całkiem
zadowolony z małŜeństwa.
Robina próbowała ogarnąć to, co przed chwilą usłyszała.
Tymczasem sir Percy kontynuował:
- A potem zdarzył się wypadek. Wielka tragedia, jak
sama pani zauwaŜyła, moja droga. Ale coś w tym wszystkim
zawsze mnie zastanawiało... coś mi nie pasowało.
Robina natychmiast odzyskała zainteresowanie wywodem.
- Czy pan chce powiedzieć, Ŝe był świadkiem wypadku?
- Och, nie! Przebywałem w pobliŜu, gościłem bowiem u
sąsiada Exmoutha. Kiedy dotarła do nas wiadomość,
wskoczyliśmy do powozu i szybko pojechaliśmy do Courtney
Place. Dowiedzieliśmy się, Ŝe Clarissa nie Ŝyje, a młody John
Travers, który przyjechał w odwiedziny do niedaleko
mieszkającej ciotki, odniósł cięŜkie rany. Zresztą biedak nie
odzyskał przytomności i zmarł następnego ranka.
Robina upiła łyk ze swojego kieliszka i ukradkiem zerknęła
na Daniela. Teraz znowu miał na twarzy uśmiech, ten sam,
którym często ją urzekał, i z zapałem prowadził konwersację z
lady Smethurst.
Gdy pierwszy raz spotkała Daniela w Londynie,
wiadomość o jego Ŝałobie naturalnie ją zasmuciła na tyle, na
64
ile moŜe zasmucić tragiczna wiadomość dotycząca obcego
człowieka. Teraz jednak Daniel nie był juŜ obcym, lecz drogim
jej, wspaniałym towarzyszem, którego przyjaźń szybko zaczęła
cenić ponad wszystko inne. Sama myśl, Ŝe Daniel moŜe
cierpieć, sprawiała jej niewysłowiony ból.
- Kiedy dotarliśmy do Courtney Place, Daniela nie było. -
Sir Percy powrócił do swojej opowieści, najwidoczniej wciąŜ
tkwiąc w świecie wspomnień. -Powiedziano nam, Ŝe
znajdziemy go na miejscu wypadku, więc pojechaliśmy
sprawdzić, czy moŜemy w czymś pomóc. - Pokręcił głową. -
To był przeraŜający widok. Powóz Clarissy, ten, który Daniel
kupił jej rok wcześniej do prywatnego uŜytku, leŜał rozbity na
dnie wąwozu, a obok konie. Daniel musiał je dobić, Ŝeby nie
cierpiały.
- Co konkretnie zwróciło pańską uwagę w tym wypadku,
sir Percy? - spytała Robina, gdy znów zamilkł.
- Miejsce, moja droga - odrzekł bez wahania. -Wypadek
zdarzył się na przewęŜeniu znanym w okolicy pod nazwą
Przełęczy WęŜa. Bardzo jest tam malowniczo, ale drogi uŜywa
się rzadko, odkąd zbudowano nową. Jeszcze jeŜdŜą tamtędy
miejscowi gospodarze, no i przybysze szukający pięknych
widoków, ale tylko latem. Zimą drogę przez Przełęcz WęŜa
trudno pokonać. Jest wąska, kręta i spadzista, stąd zresztą
nazwa.
- I co z tą przełęczą? - przynagliła, by zachęcić sir
Percy'ego do jaśniejszego sformułowania myśli.
- Widzi pani, moja droga... Nieustannie zadaję sobie
pytanie, dlaczego trzeźwo myślący człowiek, jakim jest Daniel,
wiózł Ŝonę taką niebezpieczną drogą. Poza tym dowiedziałem
się w swoim czasie, Ŝe wrócił z Londynu zaledwie godzinę czy
dwie przed wypadkiem. RozwaŜny człowiek nie wybiera się na
przejaŜdŜkę, w dodatku po wertepach, kiedy jest zmęczony
podróŜą z Londynu. I jeszcze w dodatku miałby podziwiać
widoki? - ciągnął sir Percy zniŜonym głosem, bo nie chciał, by
65
ich podsłuchano. - Czy zdrowy na umyśle człowiek wybierze
na to paskudny dzień w końcu października? Niech pani sama
powie! Dobrze pamiętam, Ŝe przez cały ranek siąpił deszcz, a
chociaŜ po południu przestało padać, to dalej było szaro,
wilgotno i okropnie. Daniel powiedział mi, Ŝe to był pomysł
młodego Traversa. Ponoć młodzieniec chciał jak najwięcej
obejrzeć przed powrotem do hrabstwa Derby. No, moŜe i takie
wyjaśnienie ujdzie - przyznał. - Ale do tej pory nie mogę
uwierzyć w to, Ŝe Daniel przyjął zakład.
- Zakład? - powtórzyła Robina zdziwiona.
- Młody Travers podobno powiedział, Ŝe jeśli ktoś dobrze
powozi, to potrafi rozpędzić konie przy kaŜdej pogodzie.
Exmouthowi naturalnie nie brak umiejętności powoŜenia, sama
pani wie. - Wzruszył ramionami. - Nie chcę przez to
powiedzieć, Ŝe nigdy nie przyjąłby zakładu. DŜentelmenom
czasem się to zdarza. Jednak jestem przekonany, Ŝe nie
naraziłby Ŝycia koni, a tym bardziej Ŝony, wybierając taką
niebezpieczną trasę. To mi wygląda bardzo podejrzanie.
Rzeczywiście, przyznała w myśli Robina. Daniel nie
dopuściłby się takiej lekkomyślności, a juŜ na pewno nie dla
wygrania zakładu. Sir Percy się nie mylił, ta wersja wydarzeń
wydawała się mało prawdopodobna.
Tego samego wieczoru po połoŜeniu się do łóŜka Robina
zadumała się nad rozmową z sir Percym. Była to bardzo
interesująca wymiana zdań i dostarczyła jej wiele materiału do
przemyśleń.
Naturalnie nie tylko ta część wieczoru była przyjemna,
przypomniała sobie, otulając się prześcieradłem. Dobrze czuła
się równieŜ w towarzystwie pana Fredericka Ainsleya, z
którym dwukrotnie tańczyła. Drobne rozczarowanie przeŜyła
jedynie z powodu Daniela, który ani razu nie zaprosił jej do
tańca. Natomiast zrobił to niezwykle przystojny lord Phelps,
budząc tym zazdrość zaproszonych panien w salonie i
ś
ciągając na nią spojrzenia wszystkich gości.
66
Nagle zmarszczyła czoło, poraŜona niespodziewaną myślą.
Cyganka na jarmarku przepowiedziała jej spotkanie z
przystojnym młodym człowiekiem w najbliŜszej przyszłości. I
tak właśnie się stało! Najdziwniejsze, Ŝe gdy tańczyła z lordem
Phelpsem, w ogóle nie robiło to na niej wraŜenia. Czuła się
zupełnie inaczej niŜ dwa wieczory wcześniej, gdy wirowała w
walcu w objęciach Daniela.
Było to bardzo dziwne!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego ranka Robinie wydawało się, Ŝe kołatka w
ogóle nie milknie. Pierwszym gościem był pan Frederick
Ainsley, który przyszedł wyłącznie w tym celu, by
zaproponować spacer po parku. Normalnie przyjęłaby takie
zaproszenie z radością, ale poniewaŜ była juŜ umówiona z
Danielem na przejaŜdŜkę kolaską, a takiej atrakcji nie
wyrzekłaby się łatwo bez waŜnej przyczyny, uprzejmie
odmówiła panu Ainsleyowi, acz w zamian za to z ochotą
przyjęła
propozycję
wspólnej
przechadzki
następnego
popołudnia.
Gdy tylko przemiły pan Ainsley zakończył wizytę, przyszła
gospodyni poprzedniego wieczoru wraz z synem. Okrutne
ś
wiatło dnia bynajmniej nie polepszyło zmęczonego wyglądu
lady Phelps, zgoła inaczej rzecz przedstawiała się natomiast z
jej jedynakiem. Gdy usiadł na kanapie obok Robiny,
przypominał złotowłosego Apolla, a wraŜenie potęgowały
promienie słońca, wlewające się przez okno do pokoju.
Daniel, który wkrótce po śniadaniu wycofał się do
biblioteki z zamiarem napisania obszernej odpowiedzi na list
rządcy, widocznie usłyszał tym razem dźwięk kołatki, bo na
chwilę zawitał do gości. Konwersacja zeszła na współczesne
67
mody w malarstwie i sztuce w ogóle, który to temat, co Robina
odkryła poprzedniego wieczora, bardzo odpowiadał lordowi
Phelpsowi, mającemu w tej materii głęboką wiedzę. Przy
pierwszej nadarzającej się sposobności Daniel spytał jednak
swego młodego gościa, czy chciałby obejrzeć interesujący
pejzaŜ, wiszący w bibliotece nad kominkiem. Zaproszenie
zostało przyjęte ze skwapliwością, chociaŜ Robina nie miała
pewności, czy było to spowodowane szczerą chęcią obejrzenia
obrazu, czy moŜe raczej wzmianką Daniela o czymś
mocniejszym niŜ herbata, którą właśnie podał kamerdyner.
Lady Exmouth bystro zauwaŜyła ukradkowy uśmiech
igrający na uroczej twarzy panny, którą juŜ wkrótce miała
nadzieję zwać synową, toteŜ bardzo się zainteresowała, co teŜ
lęgnie się w tej główce. Milady była w kaŜdym calu realistką i
ś
wietnie zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe nieoczekiwane
wejście na scenę tak przystojnego młodzieńca moŜe
spowodować nieoczekiwane kłopoty. PrzeŜyła jednak niemałą
satysfakcję, widząc, Ŝe jej młoda protegowana nie wydaje się
w najmniejszym stopniu zasmucona nagłym usunięciem tego
adonisa ze sfery jej wpływów.
W odróŜnieniu od Robiny lady Phelps odprowadziła
dŜentelmenów wzrokiem, a gdy tylko drzwi za nimi
ostatecznie się zamknęły, zwróciła się do przyjaciółki i złoŜyła
jej kondolencje z powodu odejścia Ŝony Daniela.
- Co za przeraŜająca tragedia. Clarissa była taką piękną
niewiastą! Pamiętam, ile było w niej Ŝycia.
- To prawda - przyznała lady Exmouth, podając gościowi
herbatę w porcelanowej filiŜance. - Na szczęście Daniel powoli
dochodzi do siebie. Czas spędzony w Londynie bardzo dobrze
mu zrobił.
Lady Phelps zerknęła znacząco w stronę Robiny.
- Miło mi to słyszeć. Daniel wciąŜ jest stosunkowo
młodym człowiekiem, bo jeśli pamięć mnie nie myli, nie
68
skończył jeszcze trzydziestu sześciu lat. Nie moŜna mu
pozwolić, by na zawsze pogrąŜył się w Ŝałobie.
Znów spojrzała na Robinę, tym razem znacznie bardziej
bezpośrednio.
- A ty, moja droga, czy jesteś zadowolona z pobytu w
Brighton?
- Bardzo, proszę pani. Lady Exmouth i jej syn są dla mnie
wyjątkowo uprzejmi.
- Niedorzeczność, dziecko! To raczej dla mnie twój pobyt
jest wielką radością. Obecność męŜczyzn bywa bardzo
uŜyteczna, ale i tak potrzebne jest równieŜ towarzystwo osób
tej samej płci. Robina jest najstarszą córką lady Elizabeth
Finedon i Williama Percevala, Augusto - wyjaśniła lady
Exmouth, zakończywszy rozdzielanie herbaty.
- Ach, tak! Naturalnie. Twój papa jest duchownym,
prawda, moja droga?
- Tak, proszę pani. Pastorem w Abbot Quincey.
- Jestem przekonana, Ŝe zacny z niego człowiek. Dobrze
pamiętam twoją mamę. Masz zapewne młodsze rodzeństwo,
jak wnoszę.
- Trzy siostry.
- JakŜe szczęśliwi są twoi rodzice! Mnie Bóg
pobłogosławił tylko jednym dzieckiem. - Zwróciła się do
przyjaciółki. - Za to mamy naprawdę dobre dzieci, czyŜ nie,
Lavinio?
- Bardzo. A Simon jest w dodatku bardzo przystojny,
Augusto.
Lady Phelps pozwoliła sobie na wątły uśmiech.
- Niestety, choć przystojny, to słabej konstytucji.
Po
tym
stwierdzeniu
kącik
ust
lady
Exmouth
niebezpiecznie drgnął, co nie uszło uwagi Robiny. Jej
opiekunka bez wątpienia dzieliła z nią opinię na temat lorda
Phelpsa i uwaŜała go za okaz zdrowia, na co zresztą
69
wskazywały jego gładka cera, skrzące się oczy i masa
lśniących, bardzo jasnych pukli.
ChociaŜ lady Exmouth z pewnością nie przyznałaby tego
wprost, Robina odniosła nieodparte wraŜenie, Ŝe spotkanie po
latach nie całkiem spełniło jej oczekiwania. Z półsłówek
wychwyconych przez Robinę podczas jazdy powozem do
domu
poprzedniego
wieczoru
wynikało
zupełnie
jednoznacznie, Ŝe zdaniem lady Exmouth jej dawna
przyjaciółka zmieniła się pod wieloma względami nie do
poznania, i to bynajmniej nie na lepsze. Robina pamiętała teŜ
wyraz twarzy matki Daniela, jaki zauwaŜyła, gdy ta siedziała z
lady Phelps przy deserze, po wybornej kolacji podanej
poprzedniego wieczoru. W oczach damy majaczył ślad
zniecierpliwienia i chyba znudzenia.
Teraz jednak lady Exmouth nie wydawała się znudzona, z
trudem bowiem powściągała wesołość.
- Wszystkie dzieci chorują od czasu do czasu -
powiedziała. - Nie da się tego uniknąć, Augusto. Ponadto
jestem pewna, Ŝe ostatnio nie masz powodów do troski o
Simona. Wygląda bardzo zdrowo.
- Och, moja droga, pozory często mylą. On wcale nie jest
taki krzepki, jak się zdaje. Poza tym musi udźwignąć na swoich
młodych ramionach niemałą odpowiedzialność. Nie jest
tajemnicą, Ŝe majątek przeszedł na jego nazwisko w
opłakanym stanie. Na szczęście Simon nie odziedziczył
słabości swojego ojca i sytuacja znacznie się polepszyła. -
Frasobliwa mina damy została jeszcze zaakcentowana. - WciąŜ
jednak dobry oŜenek jest dla Simona koniecznością.
- W takim razie, Augusto - odrzekła bezceremonialnie
lady Exmouth - nie pojmuję, co, u licha, sprowadziło was tutaj,
do Brighton. Naprawdę dobre partie moŜna znaleźć tylko
podczas sezonu w Londynie.
Dźwięczny śmiech lady Phelps zabrzmiał w bardzo
wymuszony sposób.
70
- Och, nie, moja droga! Nie przyjechaliśmy tutaj z
nadzieją znalezienia Simonowi stosownej Ŝony. On wciąŜ
jeszcze jest bardzo młody i tymczasem nie zamierza zakładać
rodziny. Naturalnie gdyby spotkał odpowiednią pannę i ją
pokochał, byłby to szczęśliwy traf, ale w grancie rzeczy
przyjechaliśmy tutaj poszukać trochę odmiany, a przy okazji
odetchnąć świeŜym nadmorskim powietrzem.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa tak właśnie było,
bo gdyby sądzić po wyglądzie, wdowa, w odróŜnieniu od syna,
powinna podreperować zdrowie w kurorcie. Nawet jednak jeśli
doskwierała jej słabość fizyczna, to Robina ani przez chwilę
nie odniosła wraŜenia, by damie brakowało ambicji lub, na
przykład, sprytu. Siłą rzeczy zastanawiała się więc, czy lady
Phelps dopuściłaby do tego, by przeciekła jej przez chciwe,
kościste palce wyśmienita okazja zapewnienia synowi bogatej
Ŝ
ony, gdyby - rzecz jasna - odpowiednia dziedziczka zawitała
do Brighton podczas ich pobytu.
Czy Simon Phelps aprobował te plany co do swojej
przyszłości? Robina naturalnie nie mogła tego wiedzieć.
Jednak w miarę jak mijały dni i często spotykała go w
towarzystwie - co w takim miasteczku jak Brighton było
nieuniknione, na wszystkie przyjęcia i bale zapraszano tu
bowiem tych samych ludzi - wyrobiła sobie pogląd, Ŝe jest to
nader beztroski młodzieniec, przejawiający niewiele ambicji i
zainteresowań, które nie dotyczyłyby poezji i sztuki.
Nigdy
nie
wykazywał
chęci
uczestniczenia
w
jakichkolwiek męskich rozrywkach na świeŜym powietrzu i
wydawał się całkiem zadowolony z moŜliwości towarzyszenia
matce wszędzie, gdzie tylko sobie Ŝyczyła. Wieczorami
pokazywali się więc w salonach, a za dnia składali w
miasteczku wizyty jej przyjaciołom. PoniewaŜ zaś byli
regularnymi gośćmi równieŜ w domu lorda Exmoutha, Robina
nie potrzebowała długich obserwacji, by nabrać przekonania,
71
Ŝ
e ich wizyta zazwyczaj zbiegała się w czasie z opuszczeniem
domu przez Daniela.
W następstwie tego zaczęła widywać Daniela duŜo rzadziej
niŜ do tej pory. Niewątpliwie winę za to ponosiły właśnie
częste odwiedziny lady Phelps. Z nadejściem lipca do Brighton
zjechała następna grupa gości, a wśród nich równieŜ dobrzy
znajomi Robiny z hrabstwa Northampton, Olivia Roade Burton
i jej siostra Beatrice z poślubionym przez nią niedawno
czarującym lordem Ravensdenem. Wizyty u Ravensdenów i
zacieśniająca się przyjaźń z panem Frederickiem Ainsleyem,
który w odróŜnieniu od lorda Phelpsa nie stronił od świeŜego
powietrza i spacerów, sprawiły, Ŝe i Robina często przebywała
poza domem.
Do Brighton przybył równieŜ przyjaciel Daniela, Montague
Merrell, toteŜ naturalną koleją rzeczy Daniel chętnie spędzał z
nim czas i poświęcał go typowo męskim sprawom. Łatwo
zrozumieć, Ŝe z tego powodu wieczorami nie zawsze mógł
towarzyszyć matce i Robinie. Nie stanowiło to szczególnego
problemu, tyle Ŝe Robina zaczęła tęsknić za Danielem. Nie
chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, póki nie została
postawiona w przymusowej sytuacji, gdy pewnego ranka przy
ś
niadaniu Daniel oznajmił, iŜ przeprowadzi się na pewien
okres do domu Merrella.
- Wielkie nieba, Danielu, po co? - spytała lady Exmouth,
zwięźle wyraŜając w ten sposób równieŜ myśl Robiny.
- MoŜe wyleciało ci to z pamięci, mamo, ale dziś mają
przyjechać twoje wnuczki.
- I co z tego? Mamy dość miejsca w domu, by wszystkim
było wygodnie. Absolutnie nie widzę takiej konieczności,
Ŝ
ebyś się wyprowadzał.
- MoŜe rzeczywiście - przyznał, zerkając na Robinę, która
przez cały czas pilnie czytała list, połoŜony przy talerzu - ale
wszystkim wam będzie duŜo wygodniej, jeśli jednak się
przeniosę. Poza tym stanowczo nie zgadzam się na
72
przydzielenie pannie Halliwell pokoju na strychu. Ona
nieustannie słuŜy pocieszeniem i wsparciem dziewczętom,
odkąd zmarła ich matka, nie pozwolę więc traktować jej jak
słuŜącej. Hanna z Lizzie mogą zamieszkać w moim pokoju, a
panna Halliwell w sąsiednim.
Najwidoczniej lady Exmouth w pełni podzielała względy
Daniela dla guwernantki jego córek, gdyŜ po chwilowym
zastanowieniu skinęła głową na znak zgody.
- Dobrze. Czyli wszystko ustaliliśmy - stwierdził Daniel,
uznawszy sprawę za zamkniętą, po czym zwrócił się do
Robiny, która nadal w zadumie śledziła treść listu. - Jest pani
dzisiaj bardzo milcząca. Ufam, Ŝe nie otrzymała pani złych
wiadomości z domu.
- Słucham... ? Ach, nie, skądŜe. Tylko trochę plotek i
ploteczek. Moja rodzina niecierpliwie oczekuje przybycia
kuzynki. Tymczasem zresztą kuzynka juŜ zapewne przybyła.
Robina zmusiła się do spojrzenia na Daniela z nadzieją, Ŝe
nie widać po niej wielkiego rozczarowania, jakie odczuła na
wiadomość o jego rychłej wyprowadzce z domu.
- Być moŜe pamięta pan, jak opowiadałam mu, Ŝe mama
zaproponowała dach nad głową kuzynce Deborze po tym, jak
mama kuzynki, a moja ciotka Frances, zmarła w ubiegłym
roku. Ośmielę się wyrazić przypuszczenie, Ŝe plebania
nieodwracalnie się zmieni, gdy tylko kuzynka rzeczywiście
tam zamieszka. Droga Debora zbyt często staje się ofiarą
nieszczęśliwych wypadków. - Zajrzała do listu. - Poza tym
jednak mama pisze tylko, Ŝe tymczasem jeszcze nikogo nie
oskarŜono o zamordowanie markiza Sywell.
- Równie dobrze moŜe się okazać, Ŝe jest to jedna ze
spraw, które nigdy nie zostają rozwiązane - wyraził
przekonanie Daniel po chwili namysłu. – ChociaŜ z tego, co
niedawno powiedział mi Merrell, wynika, Ŝe regent bardzo
chciałby wyjaśnić tę historię. Lady Exmouth zmarszczyła
czoło.
73
- Dlaczego, twoim zdaniem? Mam nadzieję, Ŝe Sywell
nigdy nie był przyjacielem regenta.
- O ile wiem, markiz nie był niczyim przyjacielem -
odrzekł Daniel, dając upust swemu sarkastycznemu poczuciu
humoru. - Nie w tym rzecz. Po prostu regent nie jest
zadowolony, gdy dowiaduje się, Ŝe jeden z parów został, hm,
zgładzony. Dość było w ostatnich latach podobnych
incydentów po drugiej stronie Kanału. Nasz przyszły król nie
Ŝ
yczy sobie nic podobnego u nas i prawdę mówiąc, trudno go o
to winić. Po co nam bandy rewolucjonistów podrzynające
gardła arystokratom? Zawsze mogłaby wtedy przyjść kolej i na
mnie!
- Jestem jedyną osobą, która mogłaby cię zamordować, a
to dlatego Ŝe opuszczasz mnie w taki sposób! - odpowiedziała
jego matka, - Dzięki Bogu, Ŝe wciąŜ mam drogą Robinę do
towarzystwa. PowaŜnie zastanawiam się nad tym, Ŝeby po
zakończeniu sezonu namówić ją na wspólny powrót do Bath.
Mogłaby zamieszkać tam na stałe. Jestem przekonana, Ŝe ona
nigdy by mnie nie opuściła!
- Jeśli nie będziesz bardzo ostroŜna, mamo -ostrzegł ją
Daniel, którego uśmiech powoli topniał, a spojrzenie stawało
się wyjątkowo skupione - moŜesz przypadkiem osiągnąć
całkiem odwrotny skutek.
PoniewaŜ Daniel był zajęty przenoszeniem części swojego
osobistego dobytku do domu przyjaciela, Robina musiała z
konieczności zrezygnować z lekcji powoŜenia kolaską.
Pozostała więc w domu i razem z lady Exmouth przyjmowała
gości, którzy przez ostatnie przedpołudnia niezmiennie
napływali szerokim strumieniem. Po lunchu postanowiła
jednak zaczerpnąć świeŜego powietrza, bardzo się więc
ucieszyła, gdy akurat w najodpowiedniejszej chwili pojawił się
pan Frederick Ainsley i zaproponował jej swoje towarzystwo.
74
Pan Ainsley był ledwie średniego wzrostu i poza parą
czystych, bardzo bystrych, szarych oczu nie miał w swym
wyglądzie niczego, co zwracałoby na niego uwagę, dlatego z
pewnością nie odpowiadał gustom dam. W odróŜnieniu od
lorda
Simona
Phelpsa,
który
budził
powszechne
zainteresowanie wszędzie, gdzie się pojawił, pan Ainsley mógł
nawet być obecny na przyjęciu, a większość gości i tak o tym
nie wiedziała. Mimo to Robina zdecydowanie przedkładała
jego towarzystwo nad towarzystwo przystojnego, młodego
lorda.
UwaŜała, Ŝe liczne zalety pana Ainsleya rekompensują jego
niepozorność. Był on pod kaŜdym względem dŜentelmenem,
eleganckim i troskliwym. Umiał ciekawie prowadzić rozmowę
w odróŜnieniu od Simona Phelpsa, który raz po raz zdawał się
odpływać w swój własny świat, pozostawiając Robinę z
mocnym przeświadczeniem, Ŝe nie słyszał ani jednego jej
słowa.
Robina przekonała się, Ŝe ilekroć dotrzymuje jej
towarzystwa pan Ainsley, czas upływa podejrzanie szybko.
Ten spacer nie był wyjątkiem, wróciła więc do domu później,
niŜ zamierzała, i weszła do sieni akurat w chwili, gdy
kamerdyner dowodził roznoszeniem mnóstwa pozostawionych
tam bagaŜy. Pod wpływem tego widoku zrezygnowała z
pójścia na górę, aby zdjąć czepek i uczesać włosy, i skierowała
się prosto do głównego salonu, gdzie zgodnie z oczekiwaniami
zastała córki Daniela, siedzące razem z babką na kanapie, oraz
kobietę w prostej, szarej sukni, zajmującą fotel obok.
Obecny był równieŜ sam Daniel. Natychmiast po wejściu
Robiny wstał z fotela i powitał ją okrzykiem:
- Ha, w końcu wraca nasz wędrowiec!
MoŜna to było odebrać takŜe jako łagodną przyganę. Ale
jeśli nawet taki miał cel, to złagodził wymowę swoich słów
ciepłym uśmiechem i przyjaznym gestem zaprosił Robinę
bliŜej.
75
- Panno Perceval, proszę pozwolić, Ŝe przedstawię moje
córki, Hannę i Elizabeth.
Robina i jej trzy siostry nie wyglądały naturalnie
jednakowo, mimo to na pierwszy rzut oka było widać, Ŝe są
spokrewnione. Nie powiedziałoby się tego o dwóch
dziewczętach, które stanęły teraz przed Robina i dygnęły.
Nawet ich dygi róŜniły się między sobą zręcznością i
elegancją. Ciemnowłosa Hanna miała łagodne, piwne oczy i
przypominała
z
urody
ojca.
Lizzie
prawdopodobnie
przypominała swą piękną matkę, miała bowiem jasną karnację,
niesamowicie niebieskie oczy i mnóstwo blond loczków.
Szybko okazało się, Ŝe róŜnice dotyczą takŜe charakteru.
Hanna wydawała się dorosła jak na swoje dwanaście lat, była
cicha i dbała o maniery. Lizzie, czego nie dało się ukryć, miała
niewyczerpaną energię dziewięcioletniego dziecka i była w
ruchu praktycznie bez przerwy. Chcąc przedstawić pannę
Halliwell, ojciec zdołał ją jednak bez trudu namówić, Ŝeby
jeszcze na chwilę usiadła przy babci.
Robina miała dotąd nieliczne kontakty z guwernantkami.
Jej rodziców nie było stać na luksus zatrudnienia prywatnego
nauczyciela, więc ona i siostry zdobywały wykształcenie na
plebanii, uczone przez rodziców, którzy byli oczytani i duŜo
wiedzieli. We wsi przez te wszystkie lata moŜe ze dwie
guwernantki zostały zatrudnione, a przyjaciółka Robiny, lady
Sophia Cleeve, naturalnie pobierała nauki u prywatnych
nauczycielek, z których wszystkie - jak Robina sięgała
pamięcią - były dość podobne: chuderlawe, w średnim wieku i
nosiły okulary. Panna Halliwell nie pasowała do tego
stereotypu, na pewno nie skończyła jeszcze bowiem trzydziestu
lat i miała smukłą, kształtną, bardzo atrakcyjną figurę.
- Zanim pani do nas dołączyła - zwrócił się Daniel do
Robiny, gdy oboje usiedli - rozmawialiśmy o tym, co
moglibyśmy wymyślić na jutro, Ŝeby dziewczęta się nie
nudziły. Czy ma pani jakiś pomysł?
76
- Jeśli utrzyma się ładna pogoda - odrzekła po chwili
zastanowienia - a wszystko wskazuje na to, Ŝe tak, moglibyśmy
wybrać się gdzieś na piknik.
Propozycja
zyskała
natychmiastową
aprobatę
obu
dziewcząt, a zwłaszcza Hanny, która bardzo chciała wziąć
szkicownik i utrwalić na papierze jakiś widok z okolicy.
- A zatem to mamy ustalone - powiedział dobrotliwie
Daniel. - Musimy tylko wybrać miejsce pikniku. Czy w tej
kwestii coś się pani nasuwa, panno Perceval?
Robina wiedziała, Ŝe oblała się rumieńcem, takie wraŜenie
wywarł na niej uśmiech Daniela. Pozostała jej nadzieja, Ŝe te
kolory na twarzy będzie moŜna przypisać skutkom
przechadzki, z której właśnie wróciła.
- Kiedy dawał mi pan pierwszą lekcję powoŜenia kolaską,
mijaliśmy bardzo ładny las. Niedaleko tego miejsca, gdzie
odbywa się targ - wyjaśniła, gdy Daniel zmarszczył czoło. - O
ile pamiętam, powiedział pan, Ŝe w pobliŜu są ruiny klasztoru,
a to, jak sądzę, jest doskonały obiekt do szkicowania.
- A, tak! JuŜ wiem, co ma pani na myśli. Jeśli dobrze
pamiętam, po rzeczce zawsze pływa tam kilka par łabędzi. -
Została nagrodzona kolejnym ciepłym uśmiechem. - Mądra z
pani osóbka, panno Perceval. Wymyśliła pani idealne miejsce.
Jest tam dość cienia dla mamy, w razie gdyby zrobiło się
gorąco, i las dla tych spośród nas, którzy będą mieli dość
energii na spacer.
- Uczysz pannę Perceval powozić kolaską, papo? - spytała
Hanna. Gdy zmarszczyła czoło, jej podobieństwo do ojca
jeszcze się uwidoczniło. – Mamy nigdy nie uczyłeś.
- Mama
nigdy
nie
wyraŜała
najmniejszego
zainteresowania taką moŜliwością, w odróŜnieniu od panny
Perceval, która nieustannie zaskakuje mnie licznymi
zainteresowaniami.
- A mnie teŜ nauczysz, papo? - spytała pełna entuzjazmu
Lizzie.
77
- MoŜe. Ale musisz być trochę starsza i potrafić
spokojnie siedzieć przez przynajmniej dwie minuty -
zaŜartował i wstał, bo do pokoju weszła pokojówka z tacą z
herbatą. - Tymczasem zostawimy babcię, Ŝeby mogła wypić
herbatę, a my wyjdziemy na dwór i tam dostaniemy lody z
lemoniadą.
- Czy dobrze mi się zdaje, Ŝe pani pochodzi z tej części
kraju, panno Halliwell? - spytała lady Exmouth, gdy jej syn z
córkami opuścili pokój.
- Tak, proszę pani, to prawda - odpowiedziała z
nieskazitelną poprawnością.
- Wspominała pani, zdaje się, o krewnych wciąŜ
mieszkających w okolicy.
- Tak, milady. Mieszka tu mój brat z rodziną. On uczy w
szkole znajdującej się około pięciu mil od Brighton.
- W takim razie, moja droga, powinnaś skorzystać z
okazji i złoŜyć mu wizytę. MoŜe nawet wybierzesz się tam na
cały dzień właśnie jutro? - podsunęła. -Mój syn na pewno nie
będzie miał nic przeciwko temu, Ŝebyś wzięła mniejszy powóz.
Nam będzie wygodniej podróŜować w większym. Poza tym
Daniel pewnie zechce pojechać kolaską.
Uszczęśliwiona mina panny Halliwell dowodziła, Ŝe ta
wielkoduszna propozycja została przyjęta z wdzięcznością. Nie
ulegało jednak wątpliwości, Ŝe guwernantka nie zwykła
zaniedbywać swych obowiązków, powiedziała bowiem:
- Ale przecieŜ jutro będę z pewnością potrzebna, Ŝeby
zająć się dziewczętami podczas pikniku.
- Jestem pewna, Ŝe sobie poradzimy. Panna Perceval ma
trzy młodsze siostry, więc dobrze umie zabawiać młode damy.
Zatem wszystko ustalone.
Lady Exmouth uśmiechnęła się do Robiny i poprosiła ją o
nalanie herbaty, a potem znowu zwróciła się do guwernantki.
78
- Powiem ci przy okazji, moja droga, Ŝe łączy was z
panną Perceval znacznie więcej niŜ tylko umiejętność opieki
nad dziewczętami. Jej ojciec teŜ jest duchownym.
Konwersacja w naturalny sposób zeszła na pracowite, lecz
przyjemne Ŝycie na wiejskiej plebanii. Okazało się, Ŝe panna
Halliwell w dzieciństwie straciła matkę i musiała wziąć na
siebie obowiązek prowadzenia domu. Gdy jej starszy brat się
wyprowadził, przyjąwszy posadę nauczyciela, została przy
ojcu i mieszkała z nim aŜ do jego śmierci przed czterema laty.
Wtedy niemal z dnia na dzień parafia przeszła w inne ręce, a
ona została bez dachu nad głową. Postanowiła więc iść w ślady
brata, a Ŝe sprzyjało jej szczęście, wkrótce znalazła
zatrudnienie u rodziny Exmouthów.
Po wysłuchaniu tej niedługiej opowieści o losach panny
Halliwell Robina zaczęła chyba pierwszy raz w pełni zdawać
sobie sprawę z tego, jak często uwaŜała, Ŝe coś naleŜy jej się
od Ŝycia, podczas gdy w rzeczywistości była bardzo
uprzywilejowana w porównaniu z wieloma innymi dziećmi
duchownych. W odróŜnieniu od niedawno zmarłego pana
Halliwella, jej ojca było stać na zatrudnienie słuŜby do
wykonywania cięŜszych prac domowych. Nikt nie kazał jej
sprzątać, gotować ani rozpalać ognia. Nie miała obowiązku
uprawiać warzywnika, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy.
Musiała teŜ postawić sobie pytanie, ile córek duchownych
mogło się poszczycić sezonem w Londynie. Ilu spośród nich
zdarzyło się tak jak jej teraz siedzieć w wytwornym salonie i
częstować obecnych herbatą, jakby były paniami domu i miały
wszelkie prawo to robić?
Przystosowała się do tego uprzywilejowanego Ŝycia z taką
łatwością, jakby urodziła się artystokratką. W gruncie rzeczy
przez ostatnie kilka miesięcy po prostu Ŝyła jak w bajce, był
więc najwyŜszy czas skończyć z głupimi rojeniami i spojrzeć
prawdzie w oczy. PrzecieŜ jeśli nie otrzyma następnych
propozycji małŜeństwa i wróci do Abbot Quincey, to w niezbyt
79
odległej przyszłości sama moŜe być zmuszona do szukania
posady u jakiejś arystokratycznej rodziny. Wszak nie mogła
wymagać od rodziców, by bez końca ją utrzymywali, a to
oznaczało, Ŝe zapewne któregoś dnia zostanie guwernantką.
Panna Halliwell, trzeba powiedzieć, wydawała się całkiem
zadowolona ze swego losu. Ale ile guwernantek miało
szczęście znaleźć zatrudnienie w domu tak Ŝyczliwego i
opiekuńczego dŜentelmena, jak lord Exmouth? Robina
podejrzewała, Ŝe bardzo niewiele.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego ranka w sieni zebrała się niewielka, lecz bardzo
wesoła grupa amatorów pikniku. Panna Halliwell, przy pełnym
poparciu lorda Exmoutha, wyruszyła godzinę wcześniej, by
spędzić dzień z bratem i jego rodziną. Robina, która juŜ
zdąŜyła zaskarbić sobie sympatię córek Daniela, a zwłaszcza
Lizzie, powoli dochodzącej do przekonania, Ŝe w pannie
Perceval odnalazła pokrewną duszę, z powodzeniem
rozweselała dziewczynki, opowiadając im o kolejnym ze
swoich niezbyt chlubnych dziecięcych wyczynów, gdy drzwi
wejściowe się otworzyły i do domu wszedł Daniel. Ku
zaskoczeniu zebranych tuŜ za nim dziarskim krokiem
wmaszerował do środka sir Percy Lovell w słomkowym
kapeluszu na głowie, ubrany w krzykliwą kamizelkę w
Ŝ
ółtozielone paski, z dziwacznie wyglądającą wiązanką
kwiatów przy klapie surduta.
- Wielkie nieba! - zawołała lady Exmouth, spoglądając to
na kamizelkę, to na kwiaty. - CóŜ pana do nas sprowadza,
Percy? Chyba nie chce pan przyłączyć się do naszego
towarzystwa?
80
- Wręcz przeciwnie - zapewnił. - Wczoraj wieczorem,
kiedy spotkałem Exmoutha, wspomniał o małej przejaŜdŜce.
Uznałem, Ŝe takiej okazji nie mogę stracić, więc się wprosiłem.
Niewątpliwie ani Hanna, ani Lizzie, nie miały nic
przeciwko jego obecności, o czym świadczyło entuzjastyczne
powitanie. Sir Percy, rozpromieniony niczym wyrozumiały
wujek, natychmiast wręczył Hannie bukiet i powiedział jej, Ŝe
wyrasta na diabelnie urodziwą pannę, po czym powiadomił
Lizzie, Ŝe jest nieznośnym kociakiem, którego powinno się
prowadzać na szelkach, co przyprawiło małą o chichot i
spowodowało, Ŝe zaczęła jeszcze bardziej obskakiwać sir
Percy'ego.
- Ma pan fatalny wpływ na dzieci, Percy - oświadczyła
lady Exmouth i zerknęła karcąco w stronę innej osoby. -
Niewątpliwie jednak nie jest pan w tym odosobniony.
Daniel, który polecił lokajowi zmienić zabrudzony
chodniczek w kolasce, odwrócił się w porę, by usłyszeć tę
uwagę.
- CzyŜby?! - Z ukosa zerknął na winowajczynię.
W odpowiedzi otrzymał jedynie prowokacyjne spojrzenie
niebieskich oczu, które natychmiast wywołało na jego twarzy
tak czuły uśmiech, Ŝe sir Percy stanął jak wryty i tylko
zamrugał powiekami ze zdumienia.
Pełne znaczenie zdarzenia, którego był świadkiem, zostało
przezeń w lot zrozumiane. Dobrze wiedział, gdzie, a ściślej
mówiąc z kim, zdaniem jego dobrej przyjaciółki lady Exmouth
jej syn ma szukać w przyszłości szczęścia. Do tej chwili nie
zdawał sobie jednak sprawy z tego, Ŝe zabiegi damy odnoszą
bardzo dobre skutki. Zerknął w jej kierunku, szukając
potwierdzenia swojego wniosku, i zobaczył wspaniałą scenę
poszukiwania czegoś w torebce. Jednak niezaprzeczalną
satysfakcję lady Exmouth zdradzały jej uniesione kąciki ust.
81
- Na Jowisza! Tak... no tak. Czy nie powinniśmy juŜ
wyruszyć? - Zgłosiwszy tę propozycję, jako pierwszy
skierował się do wyjścia.
Obie dziewczynki, co zrozumiałe, chciały jechać kolaską z
ojcem. Gdy ten był zajęty lokowaniem ich na siedzeniu, jego
uwagę niespodziewanie zaprzątnął zbliŜający się kłusem
samotny jeździec.
W spojrzeniu, którym Daniel obdarzył Robinę, nie było
tym razem ani krzty czułości. Robina jednakŜe wydawała się
zaskoczona widokiem przybysza nie mniej niŜ inni, a lady
Exmouth czym prędzej przejęła inicjatywę, aby jej syn pod
wpływem
widocznego
rozdraŜnienia
nie
powiedział
przypadkiem czegoś, czego mógłby potem Ŝałować.
- O, dzień dobry, lordzie Phelps - powitała przybysza,
który w końcu zbliŜył się do niewielkiego orszaku. - Ufam, Ŝe
nie zamierzał pan złoŜyć nam porannej wizyty, bo jak pan z
pewnością zauwaŜył, właśnie wyruszamy na małą włóczęgę po
okolicy.
- Wiem, milady. Liczyłem na to, Ŝe uda mi się zdąŜyć
jeszcze przed wyjazdem. Dowiedziałem się wcześniej od
matki, Ŝe ma się odbyć plener dla miłośników szkicowania, i
postanowiłem wziąć w nim udział. Naturalnie jeśli nie ma pani
nic przeciwko temu
- Nie, skądŜe - oznajmiła lady Exmouth, usiłując
wykrzesać z siebie jak najwięcej entuzjazmu. Na wszelki
wypadek nieco podniosła głos, mając nadzieję, Ŝe zagłuszy tym
niechętnie mruczącego coś pod nosem sir Percy'ego. -
Kucharka z pewnością przygotowała dostatecznie obfity
prowiant.
- Co panią, u licha, opętało, Lavinio, Ŝe pozwoliła pani
temu osobnikowi zabrać się z nami? - spytał stanowczym
głosem sir Percy, gdy wspiął się do powozu za damami i
ostentacyjnie zatrzasnął drzwi, Ŝeby ostatniemu przybyszowi
nie wpadło do głowy zrezygnować z wierzchowca i zaŜyczyć
82
sobie miejsca w pojeździe. - To doprawdy impertynencja
pojawiać się bez zapowiedzi i w taki sposób wpraszać.
- Ucieszne, Ŝe akurat od pana to słyszę, Percy -odparła.-
Pan zrobił dokładnie to samo.
- Pozwolę sobie jednak dostrzec duŜą róŜnicę. Jestem od
dawna przyjacielem rodziny. Wiedziałem, Ŝe nie będziecie
mieli obiekcji przeciwko mojemu towarzystwu.
- A co skłania pana do przypuszczenia, Ŝe mam obiekcje
przeciwko obecności lorda Phelpsa, który postąpił dokładnie
tak samo?
- Pomyślałbym raczej, Ŝe to dość oczywiste, moja droga -
odrzekł, przesyłając znaczące spojrzenie jedynej osobie,
zajmującej miejsce na siedzeniu naprzeciwko. Ta, od chwili
gdy powóz ruszył, niezmiennie wyglądała przez okno. - Daniel
nie był zachwycony powiększeniem naszej kompanii.
ZauwaŜyłby to nawet głupiec.
- Och, nie sądzę, Ŝeby powaŜnie się temu sprzeciwiał -
odparła lady Exmouth, bynajmniej nie starając się zniŜyć
głosu. - Zresztą dlaczego miałby to robić, na miłość boską?
Lord Phelps jest całkiem nieszkodliwy, sam pan wie.
- MoŜe i nieszkodliwy - przyznał, po czym dodał
półgłosem: - Ale piekielnie przystojny.
- Temu nie moŜna zaprzeczyć. - Lady Exmouth
postanowiła jednak dowieść swojemu wypróbowanemu
przyjacielowi, Ŝe jego niepokój jest całkowicie bezpodstawny,
zwróciła się więc do Robiny: - Moja droga, czy zauwaŜyłaś
minę Hanny, gdy nadjeŜdŜał lord Phelps?
Robina nie umiała powściągnąć uśmiechu.
- Owszem, proszę pani, i doprawdy chciałabym dostawać
złotą gwineę za kaŜdym razem, gdy widzę u kogoś tę minę. Od
czasu gdy młody lord przyjechał do Brighton, byłabym juŜ
bogatą kobietą!
83
- Ale nie przypominam sobie, abyś ty przypatrywała się
lordowi w ten sposób chociaŜ raz, odkąd zostaliście sobie
przedstawieni.
W oczach Robiny błysnęły wesołe ogniki.
- To dlatego, Ŝe zostałam zawczasu ostrzeŜona. Cyganka,
jak się okazało, trafnie przepowiedziała mi, Ŝe poznam
przystojnego męŜczyznę.
- Wielkie nieba! - Lady Exmouth objawiła szczere
zdziwienie i niemałe zainteresowanie. - Nie wiedziałam, Ŝe
byłaś u wróŜki, dziecko. Kiedy? Czy niedawno?
- Tak. Kiedy lord Exmouth wziął mnie na pierwszą lekcję
powoŜenia kolaską, natknęliśmy się na koński targ i
postanowiliśmy obejrzeć go z bliska. WróŜka była jedną z
miejscowych atrakcji.
- To niezwykle ciekawe, moje dziecko! I czego jeszcze
się od niej dowiedziałaś?
Robina uświadomiła sobie, Ŝe ostatnio podejrzanie duŜo
zastanawia się nad słowami Cyganki. Najprawdopodobniej w
głębi serca miała nadzieję, Ŝe niejedna z jej przepowiedni się
sprawdzi. Myśl o tym, Ŝe oczekuje ją beztroskie i szczęśliwe
Ŝ
ycie, była bardzo krzepiąca, naturalnie jednak Robina ze
wszystkich sił starała się zachować rozsądny dystans wobec
tych nadziei.
- Niewiele, proszę pani. - Wzruszyła ramionami. - Nie
naleŜy traktować cygańskich wróŜb zbyt powaŜnie.
- Co do przystojnego męŜczyzny z pewnością miała rację.
Czy przypadkiem nie przepowiedziała ci małŜeństwa?
- Phi! - niezbyt grzecznie przerwał te dociekania sir
Percy, czym zasłuŜył sobie na zniecierpliwione spojrzenie
przyjaciółki. - Sama dobrze pani wie, Ŝe to tylko czcza
gadanina. A jeśli nawet Cyganka przepowiedziała obecnej tu
pannie Robinie małŜeństwo, to mam wielką nadzieję, Ŝe nie z
tym bufonem, który jedzie obok.
84
Lady Exmouth z największym wysiłkiem zdołała
powstrzymać wybuch śmiechu.
- Jest pan nieuprzejmy, Percy. Wprawdzie nie twierdzę,
Ŝ
e lord Phelps to wybitnie zajmujący rozmówca, ale z
pewnością nie moŜna uznać go za prostaka.
- Na mnie sprawia właśnie takie wraŜenie. Czy
kiedykolwiek próbowała pani prowadzić konwersację z
półgłówkiem? Taki z byle powodu zamyka się w swoim
ś
wiecie i juŜ go nie ma. - Wzruszył ramionami. -
Przypuszczam zresztą, Ŝe był zmuszony do przyjęcia takiej
taktyki, Ŝeby odciąć się od swojej matki, choćby tylko
duchowo - ciągnął, starając się zachować fair wobec lorda. -
Ona nie odstępuje syna na krok. Ciąga go ze sobą wszędzie.
- Owszem, teŜ to zauwaŜyłam - musiała przyznać lady
Exmouth.
- I powiem pani coś jeszcze - mówił coraz bardziej
zaaferowany sir Percy. - Nie wolno dać się oszukać tym
zamglonym oczom Augusty. Ona jest chytra jak lisica. A do
tego bezwzględna niczym lichwiarz! Słyszałem z dobrego
ź
ródła, Ŝe przyjechała do Brighton wyłącznie dlatego, Ŝe nie
musiała z własnej sakiewki opłacić pobytu. Dom wynajęła
początkowo jej siostra, ale późną wiosną zaniemogła i wtedy
zaproponowała go Auguście. A ta naturalnie skorzystała z
okazji. I bez wątpienia nie zapłaciła siostrze ani pensa
odstępnego!
Lady Exmouth nie słyszała tej plotki, ale wcale nie
zdziwiłaby się, gdyby prawda istotnie tak wyglądała.
- Augusta, niestety, bardzo się zmieniła. To juŜ nie jest
przyjaciółka, jaką pamiętam z dawnych łat.
- Święta prawda. Dlatego musi pani uwaŜać, moja droga -
ostrzegł ją sir Percy. - Słyszałem równieŜ pogłoskę, Ŝe Augusta
zamierza zostać w Anglii aŜ do przyszłego roku. Jej rodzina
nie ma juŜ posiadłości w naszym kraju, więc nie wykluczam,
Ŝ
e lady Phelps postanowiła Ŝerować na dawnych przyjaźniach.
85
Jeśli nie zachowa pani ostroŜności, wprosi się na jesień do
Bath i będzie pani skazana na jej towarzystwo.
- Jeśli spróbuje, to spotka ją srogi zawód - oznajmiła
dama. - Tymczasem jeszcze nie jestem zdecydowana.
Wprawdzie chciałabym z końcem lata wrócić do Bath, ale jest
teŜ taka moŜliwość, Ŝe pojadę z Danielem do Courtney Place.
Sir Percy nawet nie starał się ukryć zaskoczenia.
- Po co, u licha? Daniel juŜ całkiem ozdrawiał. W tak
dobrej dyspozycji nie widziałem go od lat.
- Naprawdę tak pan sądzi? - Lady Exmouth bardzo
wysoko ceniła opinię sir Percy'ego na wszystkie tematy. -
MoŜe wobec tego wcale nie muszę zastanawiać się nad
pobytem w Kencie.
- Stanowczo nie - zapewnił ją rozmówca. - Po wypadku
była inna sytuacja. Wtedy sam uwaŜałem, Ŝe pani wsparcie
byłoby mu bardzo potrzebne. Właśnie dlatego pozwoliłem
sobie przyjechać po panią do Bath.
- Jestem panu za to dozgonnie wdzięczna, Percy -
odpowiedziała, przesyłając mu ciepły uśmiech.
- Och, to nie był dla mnie Ŝaden kłopot. - Pokręcił głową,
bo obrazy tamtych dni wciąŜ składały się w jego umyśle na
Ŝ
ywe, plastyczne wspomnienie. - UwaŜam, Ŝe Exmouth juŜ
odzyskał siły i moŜe sam decydować o swojej przyszłości,
więc jeśli chcesz skorzystać z mojej rady, droga Lavinio,
pozwól mu na trochę samodzielności. Będzie ci za to
wdzięczny
-
dodał,
mierząc
przyjaciółkę
znaczącym
spojrzeniem.
Robina, która w milczeniu przysłuchiwała się tej rozmowie,
podzielała zdanie sir Percy'ego. Wprawdzie nie była tak pewna
jak on, czy Daniel juŜ doszedł do siebie po stracie Ŝony, ale
uwaŜała, Ŝe jest w stanie zająć się własnymi sprawami bez
pomocy matki, mimo Ŝe lady Exmouth miała jak najlepsze
intencje.
86
Na szczęście Daniel dobrze orientował się w terenie i bez
trudu znalazł zakątek zaproponowany przez Robinę. Skręcił z
głównego traktu, by zatrzymać kolaskę w cieniu potęŜnego
cisu.
Podczas gdy Robina i lady Exmouth zastanawiały się nad
wyborem odpowiedniego miejsca na rozłoŜenie rzeczy, Daniel
zorganizował wynoszenie z powozu koców i koszyków z
prowiantem. Po rozstawieniu jedzenia na trawie w powietrzu
uniósł się smakowity zapach pieczonych kurcząt, co
natychmiast obudziło apetyt sir Percy'ego, który bez ociągania
wyraził pogląd, Ŝe naleŜy przystąpić do badania zawartości
koszyków, zanim szampan niestosownie się ogrzeje.
PoniewaŜ nikt nie zgłosił sprzeciwu, lady Exmouth poleciła
słuŜbie podać jedzenie i napoje. Wszyscy z wyjątkiem lorda
Phelpsa, bardzo powściągliwego w zaspokajaniu głodu, z
duŜym entuzjazmem kosztowali kolejne dania przygotowane
na tę okazję przez kucharkę. Dlatego nikt nie czuł potem
zbytku energii i gra w krykieta, zaproponowana wcześniej
przez Daniela dla sprawienia przyjemności Lizzie, została
odłoŜona na czas potrzebny Ŝołądkom, aby poradzić sobie z
obfitym posiłkiem.
Hanna, zachęcona przykładem lorda Phelpsa, postanowiła
szkicować. Uznano, Ŝe najbardziej malowniczy widok ruin
klasztoru rozciąga się od strony duŜego lasu, zasłaniającego
znaczną część horyzontu. Skrajem lasu płynęła zakolami rzeka,
a ruiny znajdowały się wśród drzew na drugim jej brzegu.
Po rozłoŜeniu koca na bujnej trawie, o kilka jardów od
stanowiska lorda Phelpsa, Robina usiadła między dwiema
dziewczynkami. Hannę, zręczną rysowniczkę, bardzo szybko
pochłonął temat, natomiast jej siostra jeszcze szybciej straciła
zainteresowanie szkicowaniem, uległa jednak perswazjom i
zgodziła się wytrwać przy pracy do czasu, aŜ przyjdzie ojciec.
Daniel przystanął, by zerknąć przez ramię lordowi Phelpsowi i
odniósł wystarczająco korzystne wraŜenie, by kilka razy z
87
uznaniem skinąć głową. Potem odwrócił się i wolno ruszył ku
dziewczętom.
- Phelps niezaprzeczalnie ma talent – zauwaŜył
półgłosem, gdy podszedł do koca.
Umiejętności swojej starszej córki równieŜ szczodrze
wychwalał. Zdołał nawet powiedzieć coś pochlebnego o
pośpiesznie nagryzmolonym szkicu Lizzie, w który autorka
włoŜyła niezbyt wiele serca. W końcu stanął przy Robinie.
- Zastanawiam się, co powiedzieć o tym rysunku -
odezwał się w końcu, przyjrzawszy się z uwagą ostatniemu
dziełu.
Robina zdołała zapanować nad sobą i dalej rysowała ze
skupioną miną, jakby to nie jej praca była właśnie poddawana
ocenie. Szkicowanie zawsze było jej ulubionym zajęciem i
miłym sposobem na spędzenie czasu w smutne, deszczowe dni,
gdy nie mogła wyjść z domu. Wielu ludzi, w tym nawet matka,
naleŜąca do surowych krytyków tak zwanych kobiecych zajęć,
mówiło jej, Ŝe ma niezaprzeczalny talent. Robina znała granice
swoich zdolności, wiedziała jednak równieŜ, Ŝe słuŜące jej do
rysunków modele moŜna rozpoznać na pierwszy rzut oka, była
więc przygotowana na odparowanie z humorem wszelkich
Ŝ
artobliwych uwag.
- Ten... hm... obiekt pośrodku jest zapewne klasztorem...
Tak - mruknął, zwracając głowę w bok - jeśli spojrzy się na
niego pod tym kątem, rzeczywiście przypomina budynek.. .w
kaŜdym razie do pewnego stopnia.
- Och, papo! Jesteś wyjątkowo niesprawiedliwy, jeśli
stroisz sobie takie Ŝarty - oburzyła się Hanna. - Chciałabym
umieć szkicować choćby w połowie tak zręcznie jak Robina.
Uniósł brwi.
- Robina?
- Uhm... Robina pozwoliła mi mówić do siebie po
imieniu.
88
- I mnie teŜ, papo - poinformowała go Lizzie, zrywając
się z koca od bezpowrotnie porzuconego rysunku. - Czy wiesz,
Ŝ
e ona ma trzy siostry, a papa dał im wszystkim chłopięce
imiona, bo chciał, Ŝeby były chłopcami?
- Wcale tego nie zrobił, głuptasie - poprawiła ją starsza
siostra. - On wybierał imiona dla chłopców i zmieniał je, kiedy
okazywało się, Ŝe ma dziewczynki.
- Ale i tak chciał mieć chłopca. Robina tak powiedziała -
zaprotestowała Lizzie, po czym obdarzyła ojca pytającym
spojrzeniem. - Papo, czy ty teŜ chciałeś, Ŝebyśmy były
chłopcami?
- Nie, kochanie. Byłem bardzo szczęśliwy z powodu
waszego przyjścia na świat.
Tą dyplomatyczną odpowiedzią zaskarbił sobie promienny
uśmiech młodszej latorośli, która mocno chwyciła go za rękę.
- Chodź, papo. Zobaczymy, co jest w lesie.
- Dobrze, Lizzie. Zaraz z tobą pójdę - odrzekł, delikatnie
uwalniając rękę z uścisku. - Ale najpierw muszę dowiedzieć
się, czy twoja babcia albo sir Percy nie chcieliby nam
towarzyszyć. Nie odchodź nigdzie beze mnie - ostrzegł.
Lizzie najwyraźniej niezbyt zadowolona, Ŝe musi jeszcze
posiedzieć w oczekiwaniu na powrót ojca, postanowiła
wykorzystać zwalone drzewo, by poćwiczyć równowagę,
chodząc tam i z powrotem po pniu, a Hannie i Robinie dać
moŜliwość dalszego szkicowania w spokoju.
- Myślę, Ŝe papa zachował się bardzo niegrzecznie,
oceniając twój rysunek - oświadczyła Hanna, gdy lord
Exmouth oddalił się poza zasięg głosu. - Nigdy nie słyszałam,
Ŝ
eby tak krytykował rysunki mamy, a twój jest o niebo lepszy
od nich wszystkich. - Nagle zmarszczyła czoło. - Mama nie
lubiła, kiedy ludzie źle oceniali jej rysunki.
Nawet te nieliczne wzmianki o matce, które Robina dotąd
usłyszała od dziewcząt, przekonały ją, Ŝe obie darzyły zmarłą
Ŝ
onę Daniela głębokim uczuciem, a zwłaszcza Hanna, która
89
pamiętała ją lepiej niŜ Lizzie, była bowiem o trzy lata starsza.
Obie radziły sobie nadspodziewanie dobrze ze stratą, jakiej
doznały. I obie były wzruszająco przywiązane do ojca.
Robinie nawet nie przyszło do głowy, Ŝe ostatnia uwaga
Hanny mogła być w zamierzeniu negatywną oceną charakteru
matki. Najwyraźniej jednak albo zmarła lady Exmouth nie
ceniła sobie krytycznych uwag, albo nie lubiła, kiedy się z nią
przekomarzano. Robina była przyzwyczajona i do jednego, i do
drugiego, więc wcale nie wzięła sobie do serca niepochlebnej
opinii Daniela o szkicu.
- Twój papa bardzo lubi Ŝartować. Z pewnością
dokuczanie mi dla zabawy sprawia mu przyjemność.
- Lizzie i mnie papa teŜ dokucza. - Hanna znowu
sposępniała. - Nie pamiętam, Ŝeby dokuczał w ten sposób
mamie. - Zerknęła na lorda Phelpsa, który wciąŜ w milczeniu
oddawał się pracy. - On jest bardzo przystojny, prawda?
- Bardzo - przyznała Robina i pomyślała, Ŝe ostatnimi
czasy dziewczęta zadziwiająco szybko dorastają. Nie
przypominała sobie, by w wieku Hanny zwracała uwagę na to,
czy jakiś dŜentelmen jest przystojny. Pamiętała jednak, Ŝe
oddalała się bez pozwolenia, chociaŜ stanowczo jej tego
zabraniano, i wyglądało na to, Ŝe ta mała małpka Lizzie
właśnie zrobiła to samo.
- Widzę, Ŝe twoja siostra postanowiła jednak nie czekać
na powrót ojca - powiedziała, ostroŜnie odkładając szkicownik
na koc. - Lepiej pójdę jej poszukać, Ŝeby nie napytała sobie
biedy.
- Ona zawsze to robi - zrzędliwie stwierdziła Hanna. -
Pójdę z tobą. Lizzie prędzej czy później zgubi się w lesie i
wtedy dopiero poŜałuje!
Weszły między drzewa, ale nigdzie nie było ani śladu
dziewczynki. Hanna, znająca upodobania siostry, wyraziła
przypuszczenie, Ŝe Lizzie mogła wybrać się nad rzekę.
90
- To do niej podobne, bo papa bardzo wyraźnie mówił, Ŝe
tego nie wolno jej robić pod Ŝadnym pozorem.
Robina z trudem powściągnęła uśmiech. Rozumiała
zawstydzenie starszej córki Daniela. Sama miała przecieŜ trzy
młodsze siostry i dobrze wiedziała, jak czasem potrafią zaleźć
za skórę, lecz mimo to nigdy nie nęciła jej rola skarŜypyty. Nie
wątpiła, Ŝe pod tym względem Hanna jest do niej podobna.
- Wobec tego poszukajmy najpierw tam - zdecydowała
Robina i pierwsza ruszyła przez zarośla.
Wysoka trawa i paprocie ocierały jej się o spódnice, ale nie
było sposobu na uratowanie ich przed zaplamieniem. Zresztą
Robina bardziej troszczyła się w tej chwili o Lizzie niŜ o swój
wygląd.
Doszły nad brzeg rzeki, gdzie nie znalazły winowajczyni,
na szczęście jednak Robina usłyszała chichot, który rozległ się
w odpowiedzi na wołanie Hanny.
- Jest
nad
rzeką,
tylko
dalej
-
powiedziała,
zlokalizowawszy źródło wątłego odgłosu.
Zachowując bezpieczną odległość od śliskiego, spadzistego
brzegu, dalej przedzierały się przez nadbrzeŜne krzaki i
wreszcie dostrzegły małą. Wisiała niczym małpka na
wysuniętej nad wodę gałęzi drzewa, która niebezpiecznie się
chyliła pod jej cięŜarem.
- Natychmiast wracaj, Lizzie! - zakomenderowała
przestraszona Hanna. - Wracaj natychmiast, słyszysz? Bo jak
nie, to zawołam papę!
- No dobrze - odburknęła, najwyraźniej potraktowawszy
groźbę siostry powaŜnie, i juŜ miała powoli przesunąć się w
stronę pnia, gdy nagle rozległ się głośny trzask. Lizzie z
pluskiem znikła w mętnej toni.
Hanna krzyknęła, ale Robina wiedziała, Ŝe nie wolno jej
wpaść w panikę. Natychmiast wysłała dziewczynkę po ojca.
Lizzie wpadła do wody kilka jardów od brzegu. Nie było na co
91
czekać. Robina, nie wahając się dłuŜej, zdjęła czepek i
trzewiki.
Nie dalej jak tego ranka zabawiała córki lorda Exmoutha
opowiadaniami o własnych wybrykach z dziecięcych lat, wśród
których, jak teraz mogła stwierdzić, część zdecydowanie nie
stanowiła powodu do dumy. Nigdy jednak nie Ŝałowała, Ŝe
podczas swoich sekretnych eskapad w młodości zdobyła
umiejętność pływania.
Jej dobra przyjaciółka, lady Sophia Cleeve, nauczyła się
tego od swego starszego brata lorda Angmeringa i naturalnie
zapragnęła podzielić się rzadką wśród dam sprawnością z
zaprzyjaźnioną córką pastora. Jezioro na terenie obszernego
majątku rodziny Cleeve'ów było idealnym miejscem do nauki,
a Robina po przezwycięŜeniu początkowej niepewności
przestała bać się wody i zaskakująco szybko doszła do
godnych uwagi wyników. Nigdy nie cieszyła się bardziej z
posiadania tej umiejętności niŜ właśnie teraz, bo w chwili, gdy
wskoczyła do wody, potwierdziły się jej najgorsze przeczucia.
Rzeka wydawała się spokojna, nurt miała leniwy, ale pod
powierzchnią czyhały na nieostroŜnych zdradliwe prądy, a, co
gorsza, plątanina trzcin i innych roślin wodnych stanowiła
pułapkę, która nie spodziewającej się niczego ofierze groziła
ś
miertelnym niebezpieczeństwem. Robina raz po raz czuła
dotyk zielonych macek, ocierających się jej o spódnice, gdy
płynąc, gorączkowo szukała dziewczynki, która chwilę
wcześniej ukazała się na powierzchni, krztusząc się i parskając,
a teraz znów znikła bez śladu. Na szczęście kilka jardów dalej
Robina dostrzegła duŜe zagęszczenie bąbelków powietrza,
mignęło jej teŜ coś niebieskiego.
Błyskawicznie dotarła do tego miejsca. W mętnej,
zawiesistej wodzie nic nie było widać, ale gdy zanurkowała,
natrafiła dłonią na tkaninę. Mocno trzymając rękaw niebieskiej
sukienki Lizzie, wyciągnęła dziewczynkę na powierzchnię.
92
Kaszląca, przeraŜona Lizzie kurczowo zacisnęła ręce na
szyi wybawicielki. przez co omal nie wciągnęła ich obu
ponownie pod wodę. W ostatniej chwili Robina zdołała
uwolnić się z uścisku i chwycić dziewczynkę tak, by móc ją
doholować do brzegu.
Walka z prądem i szarpiącą się Lizzie sprawiła, Ŝe Robina
osiągnęła cel półŜywa. Nawet przy samym brzegu nie miała
jednak gruntu pod nogami, a śliski, spadzisty teren
uniemoŜliwiał jej wydostanie się z koryta rzeki. Brakowało jej
zresztą siły, by tego spróbować. Pozostało tylko kurczowo
chwycić się sterczącego z ziemi korzenia i modlić, by pomoc
przyszła w porę.
Niebiosa wysłuchały jej modlitwy. JuŜ, juŜ wydawało jej
się, Ŝe nie utrzyma Lizzie ani chwili dłuŜej, gdy tuŜ nad nią
rozległ się krzepiący męski głos i mocne ramię uwolniło ją od
cięŜaru, który udało jej się ocalić przed niechybną śmiercią.
Chwilę potem sama została wyciągnięta z wody. Z całej
siły przywarła do muskularnego męskiego torsu, a ramionami
oplotła wybawicielowi szyję, bardzo podobnie jak kilka minut
wcześniej uwiesiła się na niej Lizzie. Jej wybawca zdawał się
nie mieć nic przeciwko temu, bo wcale nie próbował się
uwolnić, wręcz przeciwnie, szeptał kojące słowa, których i tak
nie była w stanie zrozumieć, bo pękała jej głowa i wciąŜ nie
mogła złapać tchu.
Dopiero gdy nieco wyrównała oddech i poczuła, Ŝe moŜe
ustać na własnych nogach bez pomocy, oswobodziła się z
uścisku. Zaraz potem pojawiła się lady Exmouth z kocem, a za
nią zasapany sir Percy. Dama bez chwili zwłoki owinęła
wełnianym kocem przeraŜoną, rozszlochaną Lizzie, zerknęła
na Robinę i wydała okrzyk przeraŜenia.
- Na Jowisza! - mruknął sir Percy, spoglądając w tę samą
stronę, po czym szybko włoŜył do oka monokl.
93
- Danielu, daj swój surdut... szybko - zakomenderowała
lady Exmouth słabnącym głosem. - Biedaczce na pewno jest
zimno.
Jedno spojrzenie na Robinę wystarczyło Danielowi, by
pojąć ogrom matczynej trwogi, i zrozumieć, dlaczego w
spojrzeniu sir Percy'ego było tyle męskiego entuzjazmu dla
piękna. Mokra suknia Robiny przylgnęła do ciała jak druga
skóra, zdradzając kaŜdy szczegół kobiecej urody i nie
pozostawiając wyobraźni patrzącego Ŝadnego poła do popisu.
Powściągając chęć nasycenia się tym widokiem i ignorując
protesty Robiny, która nie chciała przyjąć okrycia, Daniel
narzucił jej surdut na ramiona, po czym nie tracąc czasu, zajął
się winowajczynią całego zajścia, które omal nie skończyło się
tragicznie.
Wziął Lizzie na ręce i pierwszy wyszedł z lasu,
zostawiwszy Robinę pod troskliwą opieką matki. Zanim dama
ze swą podopieczną równieŜ wyłoniły się spomiędzy drzew,
Robina zdąŜyła zapewnić lady Exmouth, Ŝe mimo tej przygody
nic jej nie jest poza kilkoma siniakami, zadrapaniem na prawej
ręce i lekkim przemarznięciem.
- Przynajmniej z rozgrzaniem pani nie będziemy mieli
kłopotu - stwierdził sir Percy i wielkimi krokami przemierzył
łąkę do miejsca, gdzie siedział lord Phelps.
- Panna Perceval bardziej potrzebuje tego niŜ pan - orzekł
zdecydowanie i wyciągnął koc spod zaskoczonego młodzieńca.
- Wielkie nieba! - powiedział osłupiały Phelps,
zatrzymując wzrok na Robinie.
Jak na kogoś, kto najczęściej zdawał się bujać w obłokach,
wykazał
się
tym
razem
zadziwiająco
taksującym
i
przenikliwym spojrzeniem.
- CzyŜby doszło do wypadku? - spytał, dowodząc tym, Ŝe
od czasu, gdy rozsiadł się na trawie, nie interesowało go nic
oprócz szkicu. - Czy pani wpadła do rzeki, panno Perceval?
Sir Percy ostentacyjnie zasłonił sobie oczy.
94
- Wielki BoŜe, miej nas w swojej opiece! - mruknął i nie
siląc się na wyjaśnienie, odprowadził dość rozbawione damy
do powozu.
Później, po zdjęciu przemoczonej i ubłoconej sukni, Robina
mogła wygrzać obolałe ręce i nogi w aromatycznej kąpieli.
Pinner, która zawsze zdradzała wielką słabość do panienki,
zrzędziła jak matką kwoka. Robina przyjmowała te przejawy
nadopiekuńczości bez protestów, ale gdy Pinner, pomógłszy
odzyskać nieskazitelny wygląd bohaterce dnia, oznajmiła, Ŝe
wezwano doktora i wkrótce naleŜy się spodziewać jego wizyty,
Robina uznała, Ŝe jak na jeden dzień wystarczy tej
troskliwości.
- Nie chcę doktora, Pinner. Poza tym oprócz skaleczenia
ręki nic mi nie dolega, więc nie warto marnować jego cennego
czasu z powodu takiego drobiazgu.
- Pan nalegał, panienko.
Pierwszy raz Pinner miała okazję zobaczyć w łagodnych
oczach Robiny błysk złości. Jeśli nawet zwykle bardzo
zrównowaŜona córka pastora zamierzała powiedzieć coś
niestosownego, to w porę ugryzła się w język, bo drzwi się
otworzyły i do pokoju wszedł pulchny niski męŜczyzna ze
skórzaną torbą.
Uśmiechając się jak dobrotliwy wujek, doktor wysłuchał
cierpliwie zapewnień Robiny, Ŝe nic jej nie jest, po czym
szybko zrobił, co naleŜało, by po krótkim badaniu potwierdzić,
Ŝ
e zdrowie pacjentki jest w jak najlepszym stanie. Obiecał teŜ
wkrótce przysłać pomocnika ze słoiczkiem maści do
smarowania skaleczonej ręki.
- Czy miał pan juŜ okazję zbadać pannę Lizzie, doktorze?
- Tak, panienko. Nic jej się nie stało. - Cmoknął. -
Naturalnie zawsze była bardzo pobudliwym dzieckiem. Tak jak
jej droga mama... nieustannie w napięciu. Zostawiłem środek
uspokajający, Ŝeby łatwiej jej było zasnąć dziś wieczorem, a
95
jutro z rana jeszcze ją odwiedzę, ale nie przewiduję Ŝadnych
komplikacji po tej niefortunnej przygodzie.
- Jego lordowska mość bardzo się na nią gniewał -
wyjawiła Pinner, gdy doktor opuścił pokój. - Podobno srodze
ją złajał i kazał leŜeć w łóŜku do końca dnia. Zagroził teŜ, Ŝe
jeśli go nie usłucha, to natychmiast odeśle ją do Courtney
Place.
- Och, nie - jęknęła Robina, trochę współczując
dziewczynce, ale Pinner pozostała surowa.
- Jeśli chce panienka znać moje zdanie, to i tak o wiele za
długo jej pobłaŜano. Nie mówię, Ŝe nie naleŜało jej się trochę
mniej surowości po śmierci matki, ale panienka Lizzie zawsze
lubiła być niegrzeczna. Teraz pan chyba wreszcie zrozumiał, Ŝe
musi ją krócej trzymać, Ŝeby nie wyrosła na całkiem zepsute
dziecko. Podsłuchałam, jak pan mówił do starszej pani, Ŝe
gdyby panna Robina nie wyciągnęła panienki z rzeki, to on
przybiegłby za późno. - Oczy słuŜącej zrobiły się podejrzanie
wilgotne. - Panna Robina jest prawdziwą bohaterką.
Bardzo zakłopotana tą niezasłuŜoną pochwałą Robina
usiłowała przekonać słuŜącą, Ŝe w tym, co zrobiła, nie było nic
bohaterskiego, i kaŜdy na jej miejscu zachowałby się podobnie,
ale Pinner w ogóle nie chciała jej słuchać. Z jej punktu
widzenia córka pastora była niepospolitą istotą namaszczoną
przez samego Boga, kimś niezwykłym i godnym najwyŜszego
szacunku, toteŜ Ŝaden argument Robiny po prostu nie mógł do
niej trafić.
Uznawszy, Ŝe jedynie upływ czasu moŜe przywrócić
słuŜącej nieco większą trzeźwość sądu, Robina poszła do
pokoju dziewcząt sprawdzić, jak się miewa Lizzie.
Dziewczynka,
przestraszona
wypadkiem,
była
bardzo
przygaszona przez całą drogę powrotną do domu. Robina nie
sądziła jednak, by tak niezwykły dla Lizzie letargiczny stan
mógł długo trwać. Nie zdziwiła się więc, odkrywszy, Ŝe mała
96
siedzi w łóŜku i z wielkim zainteresowaniem słucha bajki,
czytanej jej przez siostrę.
Wejście Robiny wywołało dwie zgoła róŜne reakcje. Hanna
zerwała się z krzesła przy łóŜku i szeroko uśmiechnęła,
zachwycona jej widokiem. Lizzie, przesławszy wybawicielce
spojrzenie pełne winy, pochyliła głowę i nagle bardzo
zainteresowała się wzorem na pościeli.
Dzięki swojej wiedzy o postępowaniu z dziewczętami w
tym wieku Robina natychmiast zrozumiała przyczynę tego
mało entuzjastycznego powitania ze strony młodszej siostry.
- Nie przyszłam tu, Ŝeby cię łajać - powiedziała.
Tym zapewnieniem wywołała natychmiastowy odzew:
dziecko szelmowsko się uśmiechnęło i zachichotało.
- Czy nie było to podniecające, Robino? PrzeŜyłyśmy
dzisiaj prawdziwą przygodę!
- Podniecające? - Hanna zerknęła na siostrę z irytacją. -
Mogłaś umrzeć, głupia! Wiesz, co papa powiedział. Gdyby nie
Robina, juŜ by cię tutaj nie było.
- Eee... wiem — z ociąganiem przyznała Lizzie. -Ale
Robina mnie uratowała, więc wszystko jest w porządku,
prawda?
Hanna, ku rozbawieniu Robiny, wyciągnęła błagalnie
ramiona w stronę sufitu.
- Poddaję
się!
Jesteś
beznadziejna...
Zupełnie
beznadziejna. PrzecieŜ wiesz, co zrobi z tobą papa, jeśli jeszcze
raz będziesz niegrzeczna - przypomniała jej. - A mówił
powaŜnie, bo był bardzo zły.
- Wiem - bąknęła Lizzie, nerwowo skubiąc pościel. -
Obiecałam mu, Ŝe juŜ tak nie postąpię. Nie będę zbliŜać się do
rzeki, dopóki papa nie nauczy nas pływać. - Spojrzała z
podnieceniem na Robinę, która stanęła przy łóŜku. - Papa
obiecał, Ŝe kiedy jesienią wróci do domu, nauczy pływać i
mnie, i Hannę. Czy ciebie teŜ papa nauczył pływać?
97
- Hm... niezupełnie - wyznała, zastanawiając się, jak
zareagowałby jej ojciec, gdyby miał kiedykolwiek dowiedzieć
się o tej niezwykłej umiejętności córki. Bardzo wątpiła, czy
wykazałby tyle samo entuzjazmu, co lord Exmouth. - Nie.
Nauczyłam się od przyjaciółki.
- Papa mówi, Ŝe dziewczynki nie powinny być gorsze od
chłopców, i sam nie rozumie, dlaczego wcześniej nie przyszło
mu do głowy, Ŝeby nauczyć nas pływać - oznajmiła Hanna,
która wydawała się mniej rozentuzjazmowana tą perspektywą
niŜ młodsza siostra. - Ja nie miałabym nic przeciwko tej nauce
gdyby... no, gdybyś to ty mnie uczyła, Robino - wyznała, lekko
się rumieniąc. - Bądź co bądź, to nie jest zbyt stosowne,
prawda?
- Nie bądź głupia! - parsknęła Lizzie, gdy Robina z
pełnym zrozumieniem dla skromności starszej dziewczynki
zamierzała podsunąć jej mysi, Ŝe gdyby panna Halliwell
umiała pływać, to pewnie udałoby się ją namówić na takie
lekcje. - PrzecieŜ papa w ogóle nie patrzył na Robinę, kiedy
wyciągnął ją z rzeki -ciągnęła mała, niefrasobliwie ignorując
ostrzegawcze spojrzenie siostry. - A ona wyglądała wtedy tak,
jakby nic na sobie nie miała.
- Lizzie, jak moŜesz!- skarciła ją surowo Hanna, ale
szkoda juŜ się stała. Biedna Robina okryła się pąsem, dobrze
bowiem wiedziała, Ŝe Lizzie powiedziała najprawdziwszą
prawdę.
Owszem, zauwaŜyła wyraz nieukrywanego zachwytu na
twarzy sir Percy'ego, wtedy jednak sądziła, Ŝe jest to; pochwała
za jej dzielność w ratowaniu córki Daniela. AleŜ była naiwna!
Powinna pomyśleć, Ŝe cienka muślinowa suknia, choć skromna
i jak najbardziej stosowna dla młodej damy, po przemoczeniu
staje się całkiem przezroczysta.
Przypomniała sobie równieŜ co innego. Jak mocno tulił ją
do siebie Daniel po wyciągnięciu z rzeki i jak sama lgnęła do
niego w tej cudownej chwili, gdy czuła się bezpieczna,
98
chroniona i doceniona. CzyŜby trzymając ją w ten sposób,
chciał jedynie ukryć nieskromny stan jej garderoby? To
przypuszczenie, przecieŜ całkiem prawdopodobne, o dziwo,
zakłopotało ją znacznie bardziej niŜ odkrycie, Ŝe nieświadomie
wystawiła
swoje
wdzięki
na
widok
publiczny
ku
niewątpliwemu zadowoleniu męŜczyzn.
Nagle uświadomiła sobie, Ŝe jest pod ostrzałem dwóch par
dziecięcych oczu, postarała się więc zbagatelizować problem i
szybko zmieniła temat, roztaczając przed dziewczynkami plany
róŜnych atrakcji, którymi moŜna by wypełnić ich czas w
Brighton. MoŜe nawet udałoby jej się całkiem wyrzucić z
pamięci ten kompromitujący epizod, gdyby nie to, Ŝe kilka
minut później, gdy po opuszczeniu dziecięcego pokoju znalazła
się na schodach, stanęła oko w oko z Danielem.
Nie było sposobu na uniknięcie spotkania. Gdyby
odwróciła się do niego plecami i uciekła na górę szukać azylu
w swoim pokoju, bez wątpienia wzbudziłaby u niego wręcz
haniebne domniemania. DuŜo lepiej było juŜ stanąć do
konfrontacji i po prostu nie przywiązywać nadmiernej wagi do
wcześniejszej przygody.
- Właśnie zajrzałam do pańskiej syrenki, Ŝeby sprawdzić,
jak się czuje. Zdaje mi się, Ŝe kąpiel ani trochę jej nie
zaszkodziła.
- A pani? - Zatrzymał się o dwa stopnie niŜej i
odchyliwszy głowę, spojrzał prosto w jej twarz.
- Ja teŜ czuję się dobrze. W hrabstwie Northampton
mieszkają zdrowi ludzie - powiedziała z wdziękiem. -
Wszystkie panny są krzepkie.
- I odwaŜne - dodał Daniel Ujął jej prawą rękę, lekko
drŜącą w tym uścisku, i zaczął oglądać połamane paznokcie i
zadrapania na wierzchu dłoni. Ani przez chwilę nie wątpił, Ŝe
taka skromna panna jak Robina wolałaby raczej zapomnieć o
tym, co stało się wcześniej. Musiała być czymś zakłopotana, bo
unikała jego spojrzenia, uznał więc, Ŝe nie naleŜy przeciągać
99
tego spotkania, i rzekł: - Nie mam sposobu, aby odpowiednio
wyrazić pani wdzięczność i nawet nie będę próbował. Powiem
tylko, Ŝe chylę czoło przed pani odwagą, ptaszyno.
Musnął wargami wierzch jej dłoni, po czym wyminął
Robinę i poszedł na górę. Drugi raz tego dnia zostawił ją bez
tchu, we władzy jakiejś tajemniczej, wielkiej siły, która
zmusiła ją do wsparcia się na poręczy schodów.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Robinie w ogóle nie przyszło do głowy, Ŝe jakikolwiek jej
czyn moŜe wywołać takie poruszenie. Szybko przekonała się,
Ŝ
e słuŜba ją rozpieszcza i okazuje jej wprost niezwykły
szacunek. W jadłospisie częściej pojawiały się jej ulubione
dania, a Stebbings i Pinner nieustannie przekazywali jej, Ŝe
kucharka chce przygotować jakiś specjał, Ŝeby panna Perceval
mogła go skosztować.
Co gorsza, te niespodziewane wyrazy uznania spotykały ją
nie tylko ze strony domowników. Wiadomość o wypadku nad
rzeką, rozpowszechniona prawdopodobnie przez sir Percy'ego,
szybko rozeszła się w towarzystwie i od tej pory dzień w dzień
w domu zjawiały się tłumy ciekawskich, którzy postanowili
osobiście sprawdzić, czy w plotkach krąŜących o bohaterskim
czynie panny Robiny Perceval jest choć ziarno prawdy.
We wszystkich pokojach stały wazony pełne kwiatów, w
tym olbrzymi bukiet pachnących białych lilii, przysłany przez
lorda Phelpsa i jego matkę. Ilekroć Daniel przechodził przez
sień i mijał ten bukiet, marszczył czoło, choć nikt nie był
pewien, czy przeszkadza mu silny zapach kwiatów, czy to, Ŝe
przysłał je Simon Phelps.
100
Robina pocieszała się świadomością, Ŝe w końcu przestanie
ś
ciągać na siebie powszechną uwagę, bo towarzystwo z czasem
znajdzie sobie nowy obiekt zainteresowania. Na szczęście wraz
opuszczeniem przez Hannę i Lizzie Brighton i ich wyjazdem w
dalszą drogę do Dorset jej przewidywania się sprawdziły.
Robinie przykro było Ŝegnać się z siostrami, szczerze je
bowiem polubiła, wynagradzała sobie jednak Ŝal przyjemną
myślą, Ŝe za to lord Exmouth wróci teraz do domu. Wprawdzie
przebywanie w towarzystwie Hanny i Lizzie sprawiało jej
przyjemność, nie mogła jednak zaprzeczyć, Ŝe brakuje jej
czasu wspólnie spędzanego z Danielem, gdy siedzieli obok
siebie i czytali albo grali w karty.
Niestety, Daniel wcale nie zdradzał chęci rychłego powrotu
do domu i przynajmniej na razie wydawał się całkowicie
zadowolony z pobytu u przyjaciela, Montague Merrella. Co
jeszcze dziwniejsze, lady Exmouth nie była szczególnie
zaniepokojona
ociąganiem
się
syna.
Zresztą
zanadto
podniecało ją otrzymane zaproszenie na kolację w Pawilonie,
by zajmowała myśli czymkolwiek innym.
Przyjazd regenta do Brighton spowodował dalszy napływ
gości do miasteczka i znaczne wzbogacenie kalendarza
towarzyskiego.
KaŜdego
wieczoru
Robina
spędzała
przynajmniej godzinę w swoim pokoju, by przygotować się do
kolejnego przyjęcia, a w dniu kolacji w Pawilonie Pinner z
wyjątkową starannością ułoŜyła jej włosy i ubrała ją w uroczą
turkusową jedwabną suknię, którą wcześniej Robina miała na
sobie tylko raz, podczas zaręczynowego przyjęcia Sophii
Cleeve.
Daniel uprzejmie zgodził się towarzyszyć im na kolację i
przez całą, niedługą zresztą podróŜ powozem utrzymywał
Robinę w stanie rozbawienia, pozwalając sobie na dość
lekcewaŜące
uwagi
o
niegustownych
upodobaniach
architektonicznych regenta i Ŝałosnych przeróbkach, którym
101
Jego Królewska mość wciąŜ poddaje swój „mały domek” nad
morzem.
Mimo podniecenia perspektywą zjedzenia kolacji w
Pawilonie Robina nie mogła nie zgodzić się z Danielem.
Wszystkie sale, przez które przechodziła w słynnej budowli,
miały ozdobny wystrój i kosztowne umeblowanie, na które nie
szczędzono pieniędzy. Charakter wnętrz jednak nie pasował do
wszystkich gustów, a na pewno nie do upodobań Robiny.
Wydawało się, Ŝe w słowniku regenta nie ma w ogóle takich
słów, jak prostota i powściągliwość. Wszędzie dookoła, a
zwłaszcza w jadalni, gdzie na stole ustawiono zadziwiającą
liczbę
efektownie
przybranych
dań,
były
widoczne
najrozmaitsze ekstrawagancje.
W miarę upływu czasu i przybywania kolejnych gości w
sali bankietowej, gdzie tańczono, panowała coraz większa
duchota. Robina zdołała znaleźć nieco chłodniejsze miejsce w
kącie i próbowała się ukryć za ustawioną tam rozłoŜystą palmą
w donicy. Stąd przyglądała się tłumowi tańczących, ubranych z
niezwykłą elegancją w stroje mieniące się od klejnotów.
Niestety, jej myśli, jak to często ostatnio bywało, zbłądziły
i zaczęła dumać, co przyniesie jej przyszłość po opuszczeniu
Brighton i rozstaniu z wszystkimi tutejszymi wspaniałościami.
Zajęta tym nie zauwaŜyła zbliŜającego się wysokiego,
postawnego męŜczyzny.
- A to co takiego? - Na dźwięk znajomego, bardzo
przyjemnego głosu, aŜ podskoczyła. - Chowanie się po kątach
jest do ciebie niepodobne.
- Wcale nie chowam się po kątach, jak pan to nazwał -
odparła, zastanawiając się, jak długo była obserwowana. - Po
prostu staram się nie zwracać na siebie uwagi. Jest bardzo
gorąco, Danielu. Nie chciałam ryzykować dalszej obecności na
parkiecie, więc stanęłam z boku, Ŝeby nie poproszono mnie do
tańca.
Wydał się usatysfakcjonowany tym tłumaczeniem.
102
- Tu rzeczywiście jest duszno. MoŜe przejdziemy do
oranŜerii? Tam powietrze powinno być trochę przyjemniejsze.
Tego nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Wsparta na
jego ramieniu pozwoliła się zaprowadzić do wielkiego
przeszklonego pomieszczenia, gdzie było wyraźnie chłodniej i
mniej tłoczno, chociaŜ wśród zieleni kryło się kilka par.
- O czym myślisz? - spytał, gdy doszli do końca drogi
przez oranŜerię i usiedli na dwóch wiklinowych krzesłach. -
Wydajesz się całkiem pogrąŜona w swoim świecie. CzyŜby nie
podobał ci się królewski przepych?
- Bardzo mi się podoba, choć jest nieco przytłaczający.
Odpowiedź padła szybko, ale poniewaŜ Daniel był juŜ
ekspertem w dziedzinie nastrojów panny Perceval, uznał, Ŝe
zostało to powiedziane zbyt machinalnie, jakby rozmówczyni
błądziła myślami gdzie indziej.
- Czy coś cię trapi? - spytał łagodnie, ale tym razem nie
doczekał się odpowiedzi. - Nie krępuj się, ptaszyno, przecieŜ
jesteśmy przyjaciółmi, czyŜ nie? A prawdziwi przyjaciele nie
powinni obawiać się zwierzeń.
Przyjaciele? Kiedyś takie określenie byłoby dla niej bardzo
krzepiące, ale teraz.
- Myślałam o tym, jak przyjemny jest dla mnie pobyt w
Brighton. Dziwne, ale czuję się tu o wiele lepiej niŜ w stolicy.
Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie.
- Wybacz mi, Ŝe to mówię, ale jeszcze kilka minut temu
wcale nie wyglądałaś na zadowoloną.
Nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc tak szybką i szczerą
odpowiedź.
- To dlatego, Ŝe myślałam równieŜ, ile stracę, wracając
do Abbot Quincey. - Mimo woli westchnęła. - Stanowczo za
bardzo przyzwyczajam się do luksusu, Danielu. Martwi mnie
to.
Przyglądał jej się w milczeniu, jego twarz przybrała
całkiem nieprzenikniony wyraz.
103
- Co kaŜe ci sądzić, Ŝe musisz zrezygnować z takiego
Ŝ
ycia? Jeśli nie podoba ci się perspektywa powrotu do
hrabstwa Northampton, z pewnością moŜesz rozwaŜyć inne
moŜliwości.
- Na przykład?
- MałŜeństwo. - W spojrzeniu, które jej przesłał, było
znacznie więcej niŜ szczypta cynizmu. - PrzecieŜ właśnie z
zamiarem znalezienia sobie męŜa opuściłaś Abbot Quincey.
Nie poczuła się tym uraŜona. Daniel z pewnością nie
chciałby celowo sprawić jej przykrości, z zasady mówił bez
ogródek, toteŜ przyzwyczaiła się juŜ, Ŝe niekiedy jego uwagi
bywają dość bezceremonialne.
- W pańskich ustach brzmi to jak coś małostkowego -
stwierdziła, ale nie próbowała mu zaprzeczyć. - Naturalnie ma
pan rację. Większość młodych kobiet przyjeŜdŜa na sezon do
Londynu właśnie w tym celu. Ja miałam więcej szczęścia niŜ
wiele spośród nich. Dostałam dwie propozycje małŜeństwa,
obie jednak bez Ŝalu odrzuciłam.
Nie dodała, Ŝe stało się to z pełną aprobatą jej matki, która
kierowała się nadzieją na trzecie, znacznie bardziej korzystne
oświadczyny.
- Obaj dŜentelmeni byli wielkiej zacności, ale nie
zaskarbili sobie moich uczuć.
I znów spoczęło na niej przenikliwe spojrzenie piwnych
oczu.
- A czy naprawdę Ŝaden odpowiedni dŜentelmen nie
wzbudził pani zainteresowania juŜ po przyjeździe do Brighton?
Na przykład pan Frederick Ainsley? Przez ostatnie tygodnie
najwyraźniej darzy panią względami, a pani równieŜ zdaje się
nie unikać jego towarzystwa.
Niewątpliwie nie miała nic przeciwko spotykaniu pana
Ainsleya. Całkiem go lubiła, i to od pierwszej chwili. Czy
jednak byłaby zadowolona, mając spędzić z nim resztę Ŝycia?
To juŜ było inne pytanie.
104
Dziwne, ale Robina nigdy powaŜnie nie rozwaŜała
moŜliwości związania się z Frederickiem Ainsleyem. Ani przez
chwilę nie wątpiła, Ŝe pan Ainsley jest kandydatem na
troskliwego i kochającego męŜa. Pod wieloma względami
przypominał jej ojca. Obaj byli inteligentni, obaj szczerze
oddani swojemu powołaniu. Ale chyba właśnie to było
przyczyną, Ŝe Robina nie zamierzała dopuścić do zacieśnienia
znajomości z panem Ainsleyem.
Nigdy nie ukrywała, Ŝe w Abbot Quincey spędziła bardzo
szczęśliwe dzieciństwo. Mimo to nie miała najmniejszej ochoty
zmienić w swoim Ŝyciu jedynie plebanii.
Coraz bardziej przyzwyczajała się do zupełnie innego stylu
Ŝ
ycia. I to jej się podobało! Naturalnie wcale nie wiązała
swojej przyszłości wyłącznie z przyjęciami i innymi atrakcjami
towarzyskimi. W tym nie widziałaby nic pociągającego.
Chciała wyjść za mąŜ i mieć dzieci. Ale najwaŜniejsze było dla
niej, by poślubić męŜczyznę, którego mogłaby kochać i
szanować. Jej ideał gdzieś juŜ na nią czekał, tego była pewna, a
mimo to nie umiała go sobie wyobrazić. Obraz tego człowieka,
jaki miała w głowie, wciąŜ był zamazany.
- Tak, chciałabym wyjść za mąŜ, Danielu. Zdecyduję się
na to dopiero wtedy, kiedy spotkam męŜczyznę, którego
pokocham. - A więc zdradziła swoje najskrytsze myśli. - Nigdy
nie zawarłabym małŜeństwa tylko dla poczucia bezpieczeństwa
albo tylko po to, by mieć własny dom.
Roześmiała się dźwięcznie, trochę zakłopotana.
- Och, sama nie wiem, Danielu. MoŜe za wiele wymagam
od Ŝycia. To prawda, Ŝe miałam więcej szczęścia niŜ wiele
innych panien. Tylko Ŝe... – Jak to wytłumaczyć? - W moim
Ŝ
yciu nigdy nie zdarzyło się nic naprawdę ekscytującego.
KaŜda panna marzy o spotkaniu rycerza z bajki, dzielnego
Galahada, który ocali ją przed niebezpieczeństwem, a potem
beznadziejnie się w niej zakocha. Pan moŜe się śmiać -
ciągnęła, gdy po tym wyznaniu usłyszała głośny wybuch
105
ś
miechu. - Pan jest męŜczyzną i bez wątpienia miał niejedno
ekscytujące doświadczenie. Tymczasem moje Ŝycie jeszcze
kilka tygodni temu było zupełnie bezbarwne.
Daniel nadal się uśmiechał, ale gdy się odezwał, nie ulegało
wątpliwości, Ŝe mówi szczerze i bez ironii.
- Wydaje mi się, Ŝe to rozumiem, ptaszyno. Coś
ekscytującego od czasu do czasu na pewno nikomu nie
zaszkodzi. A więc masz nadzieję spotkać swojego sir
Lancelota.
- Galahada - poprawiła go zawstydzona, Ŝe przyznała się
do tak dziecinnego marzenia. - PoniewaŜ jednak ziszczenie się
tej nadziei jest mało prawdopodobne, próbuję przyzwyczaić się
do myśli, Ŝe będę wiodła Ŝycie guwernantki.
- Wielkie nieba! To jednak duŜo skromniejszy plan niŜ
Ŝ
ycie u boku dzielnego rycerza.
- Owszem - przyznała - ale za to więcej w nim realizmu.
Daniel wyjął jej z ręki wachlarz, rozłoŜył go i zaczął się
przyglądać delikatnemu rysunkowi przedstawiającemu kwiaty.
- Czy zapomniała juŜ pani, Ŝe mama proponowała jej
pobyt w Bath w charakterze damy do towarzystwa?
Robina dobrze pamiętała tę rozmowę, ale nie potraktowała
słów lady Exmouth powaŜnie.
- Pańska matka z pewnością tylko Ŝartowała.
- Nie sądzę. Ona bardzo panią lubi. Wyglądał tak, jakby
chciał powiedzieć coś jeszcze, ale najwyraźniej zmienił zdanie.
Szybko oddał jej wachlarz, po czym wstał.
- Ma pani dość czasu, aby rozwaŜyć propozycję mojej
matki. Sezon w Brighton trwa dość długo. Tymczasem
moŜemy wrócić na salę i dalej się weselić.
Byli w pół drogi przez oszkloną budowlę, gdy zauwaŜyli,
Ŝ
e przy drzwiach zaczynają gromadzić się ludzie. Grupka nagle
się rozstąpiła i do oranŜerii wszedł wypróbowany przyjaciel
Daniela, Montague Merrell, w towarzystwie nie kogo innego, a
samego regenta, Robina naturalnie wiedziała, Ŝe przyjaciel
106
Daniela pozostaje w przyjaźni z przyszłym królem. TuŜ przed
kolacją widziała, jak pan Merrell wchodzi na salę w grupce
osób otaczającej regenta. Wtedy nie miała szansy zostać
przedstawiona monarsze, za to teraz nie mogła tego uniknąć.
Regent potoczył wzrokiem po oranŜerii i jego nalana twarz
rozjaśniła się na widok znajomej postaci.
- Exmouth, stary druhu! - Jak na dŜentelmena o tak
obfitych kształtach poruszał się z zaskakującą lekkością. - Tu
obecny Monty poinformował mnie, Ŝe znajdujesz się wśród
gości. Jak to dobrze znowu zobaczyć cię w towarzystwie!
- Dziękuję, sir. - Daniel zauwaŜył, Ŝe spojrzenie
przyszłego monarchy kieruje się na Robinę, więc szybko ją
przedstawił.
Z gracją dygnęła i poczuła, jak jej dłoń otaczają ciepłe,
pulchne palce.
- Pyszności! Pyszności! - rozpromienił się regent, z
uznaniem mierząc ją wzrokiem. Robina poczuła się jak
wyjątkowo smakowity kąsek podany mu na talerzu.
- Panna Perceval przebywa razem z nami w Brighton.
Jest pod opieką mojej matki - wyjaśnił szybko Daniel na
wypadek, gdyby władca miał jeszcze jakieś wątpliwości co do
reputacji Robiny.
- Wspaniale! - Przyszły król ostatni raz uścisnął smukłe
palce Robiny i uwolnił jej dłoń..- A jak się miewa twoja droga
matka, Exmouth? Ufam, Ŝe zdrowie jej dopisuje.
- O, tak, sir. Jak zawsze.
- Wspaniale! Wspaniale! - powiedział znowu i zwrócił się
do Merrella. - Zostawmy, Monty, Exmoutha, niech odprowadzi
tę pyszną pannę pod opiekuńcze skrzydła matki, a my chodźmy
poszukać Wilmingtona. O ile pamiętam, mówiłeś, Ŝe i on tu
dziś będzie.
- Zaiste jest - potwierdził pan Merrell i szelmowsko
mrugnąwszy okiem do Daniela, wrócił z regentem do sali
bankietowej.
107
Daniel i Robina ruszyli za nimi w stosownej odległości i po
chwili znaleźli lady Exmouth wśród osób zgromadzonych w
drugim końcu sali.
- Nie kto inny jak regent we własnej osobie polecił mi
odprowadzić Robinę pod twoją opiekę - oznajmił Daniel,
wywabiwszy matkę z kręgu. - PoniewaŜ nie śmiałbym
przeciwstawić się woli króla, oto panna Perceval.
- Na Boga, gdzieś ty była, moje dziecko? Ostatnio gdy
cię widziałam, tańczyłaś z lordem Farleyem.
- Och, Robina tymczasem awansowała w hierarchii
społecznej, mamo - odrzekł Daniel, zanim Robina zdąŜyła
powiedzieć cokolwiek na temat swojej długiej nieobecności. -
Zawarła znajomość z jego królewską mością.
- Naprawdę? - Lady Exmouth spoglądała podniecona to
na jedno, to na drugie. - Poznałaś regenta, dziecko? Czy
przedstawiłeś ją, Danielu? Miałam nadzieję, Ŝe uda się to
zrobić. Co sądzisz o naszym przyszłym królu?
- Dość przytłaczający, proszę pani.
- Chcesz chyba powiedzieć, Ŝe ma nadwagę - poprawiła
ją lady Exmouth.
- OstroŜnie, mamo - zwrócił jej uwagę syn. – Są tacy,
którzy popadli w niełaskę za drobniejsze przewinienia.
Lady Exmouth zamierzała powiedzieć, Ŝe wcale nie minęła
się z prawdą, gdy do jej uszu dobiegł niegodny damy pisk.
Obróciwszy się, zobaczyła zmierzającą ku nim Ŝywiołową
niewiastę, ubraną w suknię koloru bursztynowego.
- Wielkie nieba! - zawołała starsza pani i serdecznie
uściskała sprawczynię pisku. - Co ty tu robisz, dziecko?
- Sądzę, Ŝe to samo co ty, ciociu Lavinio.
Uwolniwszy się z czułego uścisku, nowo przybyła
niewiasta zwróciła się do Daniela i bezwstydnie głośno
cmoknęła go w policzek.
- Nie spodziewałam się, Ŝe tu na ciebie wpadnę, drogi
kuzynie - przyznała, spoglądając na niego ciemnymi oczami, w
108
których skrzyły się diabelskie ogniki. - Zawsze myślałam, Ŝe
masz więcej smaku. Ho, ho, aleś się zmienił!
- A ty najwyraźniej nie, zuchwała kobieto! - odparł z
uśmiechem. - I bądź grzeczna przez chwilę, to przedstawię ci
pannę Robinę Perceval. To jest moja kuzynka, lady Arabella
Tolliver, przekleństwo mojego Ŝycia.
- O ty paskudniku! - Lady Arabella Tolliver ze śmiechem
chwyciła dłoń Robiny i uścisnęła ją oburącz. - Jest mi bardzo
miło, Ŝe moŜemy się poznać, panno Perceval. Słyszałam juŜ
plotki, Ŝe ciotka Lavinia wzięła pod swe opiekuńcze skrzydła
bardzo urodziwą pannę.
- Zanim ulegniesz pokusie ujawnienia następnych plotek
- przerwała jej starsza pani - powinnyśmy chyba znaleźć sobie
jakiś zaciszny kąt, najlepiej taki, gdzie moŜna usiąść.
Zwróciła się do syna i zdąŜyła jeszcze dostrzec błysk
rozbawienia w jego oczach, więc na wszelki wypadek szybko
poprosiła go o przyniesienie napojów. Potem bez dalszych
ceregieli zaprowadziła swoje młode podopieczne w najdalszy
kąt sali, gdzie stały trzy wolne krzesła.
- No dobrze, Arabello - odezwała się, gdy wszystkie
zajęły miejsca - opowiadaj, co cię sprowadza do Brighton. W
ostatnim Uście nie wspominałaś, Ŝe zamierzasz tu przyjechać.
- Och, ciociu Lavinio, powinnaś znać mnie lepiej i
wiedzieć, Ŝe nigdy niczego nie planuję. Wszystko robię pod
wpływem impulsu. Poza tym dlaczego miałoby mnie tutaj nie
być? Moja Ŝałoba dobiegła końca wiele tygodni temu. -
Spojrzała z rozmarzeniem na spódnice swojej uroczej
bursztynowej sukni. - Nawet szkoda... Było mi bardzo do
twarzy w kirze.
- Doprawdy, Arabello! - skarciła ją ciotka, uwaŜając,
Ŝ
eby się nie roześmiać. - Co sobie ludzie pomyślą, gdy
będziesz opowiadać takie rzeczy?
Potem zwróciła się do Robiny, która równieŜ przygryzała
wargi, Ŝeby nie roześmiać się z gadaniny lady Tolliver.
109
- Jeśli jeszcze nie zgadłaś, moja droga, ta zuchwała młoda
kobieta jest moją siostrzenicą, jedyną córką drogiej Emily,
niech jej ziemia lekką będzie. Moja siostra zmarła przy drugim
porodzie, wydając na świat martwe dziecko, dlatego Arabella
spędziła wiele czasu w Courtney Place. Myślę, Ŝe traktuje to
miejsce jak swój drugi dom, a Daniela jak brata.
- Z pewnością traktuję Courtney Place jak swój dom,
ciociu, ale czy kiedykolwiek uwaŜałam Daniela za brata - to
zupełnie inna kwestia.
Robina wychwyciła ironiczną nutę w tonie lady Tolliver.
Trudno było jednak ocenić, czy starsza pani odniosła podobne
wraŜenie, bo zaraz potem jej uwagę przykuł Daniel wracający
z lokajem, który niósł na srebrnej tacy cztery kieliszki
szampana. Gdy wszyscy skosztowali juŜ trunku, Daniel
zwrócił się do kuzynki i spytał, gdzie się zatrzymała.
- Drogi Roderick wynajął dom na całe lato. Biedak nawet
nie chciał słyszeć o zostawieniu mnie na łasce losu, kiedy
fatalnie się przeziębiłam i nie mogłam potem dojść do siebie.
Zamierzaliśmy ściągnąć tu w połowie czerwca, ale udało nam
się wyjechać z Devonu dopiero przed kilkoma dniami.
- Ufam, Ŝe juŜ w pełni odzyskałaś zdrowie.
- Tak, kuzynie, i spieszno mi do nadrobienia straconego
czasu. - Na jej szerokich ustach niespodziewanie wykwitł
uśmiech. - O, jest mój drogi Roddy - oznajmiła, spoglądając ku
drzwiom. - Idź do niego, proszę, i uratuj go ze szponów lorda
Crawforda. Nie chcę, Ŝeby dał się skusić temu niepoprawnemu
hazardziście. Roddy nie ma pojęcia o grze w karty, więc nie
chciałabym się rano przekonać, Ŝe zdąŜył przegrać cały
rodzinny majątek.
Parsknęła śmiechem, a kuzyn posłusznie poszedł spełnić
jej Ŝyczenie.
- To bardzo zabawne mieć pasierba, który jest prawie
rówieśnikiem. Większość ludzi, widząc nas razem, myśli, Ŝe
jesteśmy męŜem i Ŝoną.
110
Robina zobaczyła, jak Daniel ściska dłoń jasnowłosemu
dŜentelmenowi średniego wzrostu. Wcale jej nie zdziwiło, Ŝe
obcy biorą lady Tolliver i sir Rodericka za małŜeństwo. Bardzo
chciała się dowiedzieć czegoś więcej o Ŝywiołowej kuzynce
Daniela, ale tego wieczoru nie udało jej się juŜ zdobyć Ŝadnych
nowych informacji, poniewaŜ do kręgu przyłączyły się
znajome lady Exmouth, a wkrótce potem lady Tolliver oddaliła
się do innej grupki.
Przez resztę wieczoru Robina widziała ją jeszcze tylko
trzykrotnie. Za kaŜdym razem Arabella była zaborczo
uczepiona ramienia Daniela, który wydawał się nie mieć nic
przeciwko temu. Nawet więcej, sprawiał wraŜenie wyjątkowo
zadowolonego. Robina pomyślała, Ŝe radość Daniela z
towarzystwa kuzynki powinna jej sprawić przyjemność, było
jednak wręcz przeciwnie. Późnym wieczorem opuszczała
królewski Pawilon w zdecydowanie kiepskim nastroju.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego ranka Robina dostała list od rodziny, a w nim
potwierdzenie zaskakującej nowiny znalezionej przez nią dwa
tygodnie wcześniej w gazecie, a dotyczącej zaręczyn kuzynki
Hester z lordem Dungarranem.
Pokręciła głową, wciąŜ bowiem trudno jej było w to
uwierzyć.
- A jednak to prawda - zwróciła się do lady Exmouth,
która siedziała naprzeciwko niej przy śniadaniu i z pogodną
miną zjadała drugą pyszną bułeczkę z masłem. - Nie przestaję
się dziwić. Hester nigdy nie przejawiała najmniejszego
zainteresowania małŜeństwem. Jej pierwszy sezon w Londynie
111
zakończył się fiaskiem i całkowicie wybił jej z głowy myśli o
zamąŜpójściu.
- Jak widać nie całkowicie - odparła starsza pani. -
Widocznie lord Dungarran skłonił ją do zmiany zdania,
chociaŜ muszę przyznać, Ŝe nie przypominam sobie, by twoja
kuzynka zainteresowała się jakimkolwiek dŜentelmenem, gdy
widywałam ją w Londynie. Niektóre młode damy po prostu
lepiej skrywają swoje uczucia niŜ inne, nie sądzisz? - Po chwili
zastanowienia lady Exmouth uległa pokusie i sięgnęła po
trzecią bułeczkę. - Czy twoja matka ujawniła w liście inne
szczegóły związane z zaręczynami?
Robina przebiegła wzrokiem kartkę pokrytą równym,
starannym pismem matki.
- Tylko tyle, Ŝe ogłoszono je w dniu jarmarku. Jaka
szkoda, Ŝe nie mogłam ich świętować razem z rodziną! Wuj
James i ciotka Eleanor muszą być zachwyceni. - Pokręciła
głową i uśmiechnęła się, coś bowiem przyszło jej nagle do
głowy. - Czy pani wie, Ŝe zanim jeszcze opuściłyśmy
Northampton - my, czyli lady Sophia Cleeve, Hester i ja -
nawet nie przyszłoby mi do głowy, Ŝe jako jedyna wrócę do
domu niezaręczona? Szczerze mówiąc, sądziłabym coś wręcz
przeciwnego. Zdawało mi się, Ŝe tylko dla mnie jednej sezon
skończy się zaręczynami.
Lady Exmouth zatrzymała dłoń trzymającą filiŜankę w pół
drogi do ust.
- Masz jeszcze przed sobą mnóstwo czasu, moja droga.
PrzecieŜ według planu wracasz do domu dopiero jesienią.
- Dokładnie to samo mówił Daniel - odrzekła Robina i
dopiero wtedy zorientowała się, co powiedziała. Natychmiast
dostrzegła wyraz Ŝywego zainteresowania na twarzy lady
Exmouth.
Swoboda i niefrasobliwość tej damy były bardzo
zwodnicze. MoŜna było nabrać przekonania, Ŝe starsza pani
zazwyczaj szczęśliwie przebywa we własnym świecie i
112
pozwala, by przyziemne sprawy toczyły się swoją drogą.
Tymczasem w rzeczywistości bardzo niewiele umykało jej
uwagi.
- A tak, bo wspomniałam mu wczoraj wieczorem -
pośpiesznie dodała Robina - Ŝe nigdy nie zawarłabym
małŜeństwa tylko po to, by poczuć się bezpiecznie i mieć
własny dom.
- Czy naprawdę powiedziałaś coś takiego mojemu
synowi? - Lady Exmouth wydawała się szczerze poruszona. -
Dobrze, dziecko.
Robina spojrzała na damę, dość zaskoczona jej reakcją.
PrzecieŜ gdyby lady Exmouth nadal Ŝywiła nadzieję na
małŜeństwo jej syna z córką pastora z Abbot Quincey, to z
pewnością nie powinna jej ucieszyć wiadomość, Ŝe panna,
którą uwaŜała za idealną kandydatkę na synową, nie pozwoli
się przekonać do małŜeństwa z rozsądku i skusić bogactwem
ani tytułem. MoŜe po przyjeździe do Brighton lady Exmouth
doszła do wniosku, Ŝe jej syn i córka pastora po prostu do
siebie nie pasują, więc zmieniła zdanie? Robina całkiem
niespodziewanie doznała przykrego rozczarowania. Na wszelki
wypadek zmieniła temat i zapytała, czy naleŜy się spodziewać
wizyty lady Tolliver.
- Wielkie nieba! Nawet nie próbowałabym przewidywać,
co ta moja postrzelona siostrzenica moŜe wymyślić. Ona
zawsze robi wszystko według własnego widzimisię.
Rozczarowanie Robiny szybko przekształciło się w
niechęć, ni stąd, ni zowąd bowiem wyobraźnia podsunęła jej
obraz lady Tolliver uczepionej ramienia Daniela.
- Daniel dał mi wyraźnie do zrozumienia, Ŝe bardzo lubi
swoją kuzynkę, proszę pani - stwierdziła obojętnym tonem,
starając się zapanować nad emocjami. - Oni są jak brat i
siostra... prawda? Tak, zdaje się, pani mówiła?
- Zawsze tak mi się zdawało, ale... Nie wiem, moja droga.
- Lady Exmouth uśmiechnęła się do jakiegoś swojego
113
wspomnienia. - Kiedyś chyba sądziłam, Ŝe mogą być dobraną
parą. Arabella nie grzeszy urodą, ale ma wiele innych zalet,
którymi to nadrabia. Jest inteligentna, dowcipna i pełna
wigoru. - Pokręciła głową, a uśmiech szybko znikł jej z twarzy.
-Obawiam się jednak, Ŝe nijak nie mogłaby dorównać
Clarissie, w kaŜdym razie urodą. To zresztą dotyczy
większości kobiet.
O dziwo, ta informacja wcale nie poprawiła samopoczucia
Robiny. Z niewyjaśnionego powodu nadal nie umiała
zapanować nad uczuciem niechęci. Co więcej, zdawało się ono
nasilać i obejmowało teraz juŜ nie tylko lady Tolliver, lecz
równieŜ niedawno zmarłą Clarissę.
- To dziwne, ale Arabella naleŜała do nielicznych osób,
które uwaŜały, Ŝe Daniel popełnia błąd, decydując się na
małŜeństwo z Clarissą - wyjawiła lady Exmouth i Robina
natychmiast ponownie skupiła uwagę na jej słowach. - Nie
przypuszczam, Ŝeby wyznawała taki pogląd z zazdrości.
Wydawała się szczerze przekonana, Ŝe oni nie będą do siebie
pasować. Naturalnie znaleźli się teŜ inni sceptycy, na przykład
mój przyjaciel sir Percy. Oni równieŜ wyraŜali niepokój, ale
ich obiekcje dotyczyły przede wszystkim zbyt młodego wieku
Daniela.
- A na czym polegały zastrzeŜenia pani siostrzenicy? -
zapytała Robina, gdy dama znowu zamilkła i odbiegła myślami
daleko. - Czy kiedykolwiek wyjaśniła to wprost?
- Nie przypominam sobie tego, moja droga. W
dzieciństwie Arabella duŜo bawiła się z Clarissą, więc dobrze
ją znała. - Wzruszyła ramionami. - MoŜe moja siostrzenica
dostrzegła w naturze Clarissy coś, co ją raziło. PrzecieŜ nikt nie
jest doskonały. Wszyscy mamy swoje słabości i dziwactwa,
które innych irytują.
Była to niewątpliwie prawda. Robina szczerze kochała
swoje siostry, nie znaczyło to jednak, Ŝe jest ślepa na ich wady,
draŜniące ją w najwyŜszym stopniu.
114
Byłoby interesujące dowiedzieć się, co Arabella zarzucała
zmarłej Ŝonie Daniela, ale poniewaŜ jego matka zdawała się
tego nie wiedzieć, nie było sensu drąŜyć tematu. Robina znowu
zmieniła więc bieg rozmowy.
- Ze słów lady Tolliver odniosłam wczoraj wraŜenie, Ŝe
jej mąŜ był od niej duŜo starszy.
- Owszem, moja droga. To widocznie musi być
dziedziczne, Ŝe kobiety w mojej rodzinie wolą starszych
męŜczyzn. Chyba juŜ ci wspominałam, Ŝe ojciec Daniela miał
znacznie więcej lat niŜ ja. Ojciec Arabelli równieŜ był znacznie
starszy od mojej siostry, no i Arabella teŜ poślubiła
dŜentelmena, który mógłby być jej ojcem. - Z uśmiechem
pokręciła głową. - Muszę wyznać, Ŝe zdziwiłam się, gdy
siostrzenica zdecydowała się przyjąć oświadczyny sir
Henry'ego. Zawsze była pełna Ŝycia, wciąŜ w ruchu, więc
sądziłam,
Ŝ
e
wybierze
sobie
młodego,
przystojnego
młodzieńca. Ale nie, zdecydowała się na bardzo spokojnego i
zacnego sir Henry'ego, którego jedyny syn był od niej kilka
miesięcy starszy. O dziwo, Arabella bardzo szybko przywykła
do małŜeńskiego Ŝycia i osiadła w hrabstwie Devon.
NiezaleŜnie od tego, jakie wraŜenie mogła wywrzeć wczoraj
wieczorem, była oddana sir Henry'emu i bardzo przeŜyła jego
ś
mierć. Naturalnie wciąŜ jest stosunkowo młodą kobietą, więc
być moŜe któregoś dnia ponownie wyjdzie za mąŜ i urodzi
dzieci. Ale wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby tak się nie stało.
- Niespodziewanie parsknęła chrapliwym śmiechem. - Nie
wydaje mi się prawdopodobne, Ŝeby wielu dŜentelmenów
miało ochotę godzić się na szaleństwa mojej siostrzenicy.
MoŜe nie było ich wielu, pomyślała Robina, starając się
zagłuszyć duŜym łykiem kawy smak goryczy, który nagle
poczuła, ale jeden dŜentelmen wyraźnie pokazał poprzedniego
wieczoru, Ŝe chętnie by tego spróbował.
W
ramach
pokonywania
nieoczekiwanego
napadu
melancholii, jednego z tych, które dręczyły ją ostatnio coraz
115
częściej, Robina postanowiła złoŜyć wizytę swojej przyjaciółce
Olivii. Najchętniej wybrałaby się do niej sama, poniewaŜ
jednak wiedziała, Ŝe takie zachowanie wywołałoby głębokie
ubolewanie lady Exmouth, która mimo swej Ŝyczliwości nie
aprobowała chodzenia przez młode damy samopas po ulicach,
poprosiła, słuŜącą Nancy, Ŝeby jej towarzyszyła.
Weszła do modnego domu, wynajętego przez świeŜo
upieczonego szwagra Olivii na okres pobytu rodziny w
Brighton, przekonała się jednak, Ŝe przyjaciółka wpadła na
podobny pomysł jak ona i wyszła na przechadzkę. Była za to w
domu siostra Olivii, Beatrice, i ucieszona niespodziewaną
wizytą natychmiast poleciła podać przekąskę do frontowego
salonu
Przez
pewien
czas
rozmawiały
o
zaskakujących
wydarzeniach, jakie w ostatnich tygodniach miały miejsce w
hrabstwie Northampton, po czym zajęły się aktualniejszymi
sprawami, czyli zaręczynami kilku ich wspólnych znajomych,
między innymi dość niespodziewaną nowiną o zaręczynach
Hester Perceval. Beatrice podsumowała tę rozmowę Ŝartobliwą
uwagą, Ŝe zapewne wkrótce równieŜ jej miły gość stwierdzi, Ŝe
wpadł w małŜeńskie sidła, którą to sugestią przyprawiła
Robinę o bolesne ukłucie w sercu.
Szybko zapewniła gościnną panią domu, Ŝe jak dotąd nie
ma Ŝadnych zobowiązań, więc prawdopodobnie naleŜy się
najpierw spodziewać zaręczyn Olivii, co natychmiast
wywołało zatroskaną minę na twarzy Beatrice, od niedawna
lady Ravensden.
Robina wiedziała, Ŝe Beatrice jest bystra i prawdopodobnie
wie równie dobrze jak Robina, Ŝe Olivia wykazuje
zainteresowanie
pewnym
kapitanem
nazwiskiem
Jack
Denning.
PoniewaŜ Robina miała juŜ okazję kilkakrotnie spotkać
tego dŜentelmena, wyrobiła sobie przekonanie, Ŝe kapitan jest
interesującym męŜczyzną. Bez wątpienia był przystojny i na
116
pewno spełniał dziewczęce marzenia o nieustraszonym
bohaterze rodem z ksiąŜki. To nawet skłoniło ją do krótkiej
refleksji nad tym, dlaczego ona, Robina, w odróŜnieniu od
swojej przyjaciółki Olivii w ogóle nie czuje pociągu do tego
człowieka.
Niezaprzeczalnie kapitan roztaczał melancholijną aurę.
Mówiono o nim, Ŝe niekiedy bywa porywczy, a w pewnych
kręgach krąŜyły równieŜ plotki dotyczące rozdźwięku
pomiędzy nim a resztą rodziny, co naturalnie mogło
przysporzyć trosk Beatrice, jeśli sądziła, Ŝe jej młodsza siostra
obdarzyła tego człowieka uczuciem.
Mimo Ŝe Robina uwaŜała się za przyjaciółkę rodziny
Roade'ów, nie była to jej sprawa, dlatego nie miała zamiaru
dawać upustu wścibstwu ani angaŜować się w sprawy, które jej
nie dotyczą. Taktownie skierowała rozmowę na mniej osobiste
tematy, a chwilę później powiedziała, Ŝe musi juŜ iść.
ChociaŜ odrzuciła uprzejme zaproszenie Beatrice, by
jeszcze posiedzieć i poczekać na powrót Olivii, to nie wróciła
prosto do domu, lecz poszła naokoło, przez centrum miasta, co
bardzo ucieszyło młodą słuŜącą.
Szybko wyszło na jaw, Ŝe Nancy niczego nie lubi tak
bardzo jak oglądania sklepowych wystaw. Szeroko otwartymi,
pełnymi podziwu oczami wpatrywała się w pięknie zdobione
suknie i kunsztowne czepki. Robinie trudno było jednak
wykrzesać z siebie entuzjazm dla tych widoków i właśnie
usiłowała przekonać swoją ociągającą się towarzyszkę do
przyśpieszenia kroku, gdy usłyszała, Ŝe ktoś woła ją radosnym,
wibrującym energią głosem. Zaskoczona stwierdziła, Ŝe
zaledwie kilka jardów przed nią zatrzymuje się bardzo
elegancki odkryty powozik.
- Dzień dobry, panno Perceval - powitała ją jedyna w
swoim rodzaju i natychmiast rozpoznawalna osoba siedząca w
ś
rodku. - Czy uda mi się namówić panią na wspólną
przejaŜdŜkę po mieście? I tak zamierzałam odwiedzić ciotkę
117
Lavinię, więc mogę potem bezpiecznie odwieźć panią do
domu.
Odmowa mogłaby wydać się niegrzeczna. Ponadto lady
Tolliver sprawiała wraŜenie szczerze uradowanej spotkaniem.
Robina Ŝałowała, Ŝe nie moŜe odwzajemnić się tym samym, bo
przecieŜ kuzynka Daniela nie dała jej Ŝadnego powodu do
okazywania niechęci.
Zaczęło dokuczać jej sumienie, zdawała sobie bowiem
sprawę z tego, Ŝe pastor byłby bardzo rozczarowany swoją
najstarszą córką, gdyby przyszło mu do głowy, Ŝe moŜe ona
darzyć kogoś antypatią bez widomego powodu.
- Z chęcią przyjmuję zaproszenie - odrzekła, bardzo
starając się, aby ta deklaracja zabrzmiała szczerze, po czym
zwróciła się do młodej słuŜącej, która powiedziała, Ŝe pójdzie
dalej pieszo, jeśli panienka nie ma nic przeciwko temu.
- Zupełnie jak moje słuŜące - stwierdziła Arabella,
poleciwszy stangretowi ruszyć. - Wszystkie zdają się czerpać
wielką przyjemność z gapienia się na wystawy. To zresztą
chyba jest zrozumiałe! Większość kobiet lubi przyglądać się
fatałaszkom i falbankom. - Nagle zmruŜyła powieki i
zmierzyła swą towarzyszkę taksującym spojrzeniem. - Ale
pani, zdaje się, to nie dotyczy.
Robina odwzajemniła jej spojrzenie i nagle uświadomiła
sobie, Ŝe lady Tolliver łączy ze starszą panią Exmouth znacznie
więcej niŜ tylko rodzinne podobieństwo. Obie damy wydawały
się niezwykle spostrzegawcze.
Uznawszy,
Ŝ
e
rozsądnie
będzie
nie
zaprzeczać,
powiedziała:
- Napatrzyłam się juŜ na wystawy w Londynie. -
Wzruszyła ramionami. - Jest bardzo miło mieć i nosić ładne
stroje, ale obawiam się, Ŝe naleŜę do osób, dla których
posiadanie rzeczy nie jest najwaŜniejsze, lady Tolliver.
- Doprawdy niezwykła z pani kobieta - odrzekła Arabella,
po czym zaproponowała rozluźnienie etykiety. - Mam nadzieję,
118
Ŝ
e zechcesz mówić do mnie po imieniu, bo co do mnie.
zdecydowanie mam zamiar nazywać cię Robiną. Nie znoszę
zbędnych ceregieli, więc moŜemy rozmawiać z sobą tak,
jakbyśmy zamierzały się zaprzyjaźnić, nie sądzisz?
Wziąwszy milczenie Robiny za przyzwolenie, Arabella z
zainteresowaniem rozejrzała się dookoła.
- Wielkie nieba! - zawołała, dostrzegając znajomą postać
w mijającym je powozie. - CzyŜ to nie lady Milverton? Ale
fikuśny kapelusz! - Szelmowsko zachichotała i znów skupiła
uwagę na Robinie. - I jak ci się podoba w Brighton?
- Bardzo. Daniel i jego matka są dla mnie niezwykle mili,
poświęcają mi wiele czasu, abym się nie nudziła. Daniel zadał
sobie nawet trud nauczenia mnie, jak się powozi.
Arabella wydawała się pod wraŜeniem.
- Ho, ho, nigdy dość zaskoczeń na tym świecie. Daniel
musi doprawdy mieć o tobie bardzo wysokie mniemanie, moja
droga, jeśli pozwolił ci powozić swoimi bezcennymi końmi. W
przeszłości jechałam z nim wiele razy i nigdy nie chciał dać mi
wodzy do ręki. Jestem równieŜ pewna, Ŝe nigdy nie wyróŜnił
tym swojej Ŝony. Naturalnie Clarissa wcale nie zamierzała
nauczyć się panowania nad tymi dzikimi stworzeniami -
dodała. - Obawiam się, Ŝe miała dość ograniczone
zainteresowania.
W głosie Arabelli zabrzmiała złośliwa nuta. Niby mówiła o
faktach, a jednak coś podszeptywało Robinie, Ŝe starsza pani
Exmouth miała rację, gdy posądzała Arabellę o niezbyt
pochlebną opinię na temat zmarłej Clarissy. Było całkiem
moŜliwe, Ŝe lady Tolliver w skrytości Ŝywiła nadzieję na
poślubienie Daniela, więc nienawidziła kobiety, która
zniweczyła jej ambitny zamiar.
- Rozumiem, Ŝe dobrze znałaś zmarłą Ŝonę Daniela -
zaryzykowała, licząc na dowiedzenie się czegoś więcej.
- Ha! Droga ciocia Lavinia rozmawiała z tobą na mój
temat, prawda? - odrzekła Arabella, wyginając pełne wargi w
119
lekko ironicznym uśmiechu. - To do niej podobne. Owszem,
Clarissę znałam bardzo dobrze. Często składałam jej wizyty,
ilekroć zatrzymywałam się w Courtney Place. Wyjątkowo
dobrze czułyśmy się w swoim towarzystwie, zwaŜywszy na to,
jak mało miałyśmy ze sobą wspólnego. Ja byłam chłopczycą,
która uwielbia wspinać się po drzewach i ściągać na siebie
wszystkie moŜliwe nieszczęścia, podczas gdy droga Clarissa
była przede wszystkim wyniosłą młodą damą, której
przyjemność sprawiało spędzanie wolnego czasu na szyciu,
rysowaniu lub grze na fortepianie.
Na pełnych wargach Arabelli znów pojawił się uśmiech.
- Oczywiście przerastała mnie o głowę we wszystkich tak
zwanych kobiecych zajęciach - przyznała bez zakłopotania. -
Ale wykazywała teŜ niezwykle mało entuzjazmu do
czegokolwiek innego, moŜe z wyjątkiem Ŝycia towarzyskiego.
Clarissa uwielbiała znajdować się w centrum uwagi. Trzeba
oddać jej sprawiedliwość, Ŝe nie była próŜna, ale poniewaŜ los
obdarzył ją wielką urodą, z czasem zapewne przyzwyczaiła się
do tego, Ŝe jest obiektem zachwytu wszystkich dŜentelmenów.
Westchnęła i po chwili dodała:
- MoŜe dobrze się stało, Ŝe wtedy umarła. Z czasem jej
uroda niewątpliwie zbladłaby i obawiam się, Ŝe Clarissa
zamieniłaby się w jedną z przekwitłych piękności, które
spędzają cały swój czas, leŜąc na kanapie i wyobraŜając sobie
wszelkie moŜliwe dolegliwości, a przyjemność czerpią z bycia
obskakiwaną przez głupawą damę do towarzystwa.
Nagle wybuchnęła tak zaraźliwym śmiechem, Ŝe Robina ku
swemu zdumieniu równieŜ zachichotała.
- Ojej, aleŜ jadowicie to zabrzmiało. KaŜdy, kto by mnie
słuchał, mógłby pomyśleć, Ŝe nie lubiłam Clarissy, a trudno
bardziej minąć się z prawdą. Ona była miła i Ŝyczliwa, i
naturalnie śliczna. Wcale mnie nie zdziwiło, Ŝe zauroczyła
Daniela. Większość dŜentelmenów natychmiast ulegała jej
czarowi. Ale bardzo mnie zaskoczyło, Ŝe postanowił ją
120
poślubić... Ciekawa jestem, ile czasu potrzebował, by
zrozumieć swój błąd.
Robina wlepiła w nią osłupiałe spojrzenie. Na szczęście
uwagę Arabelli znowu zaprzątnęła znajoma, machająca do niej
z przejeŜdŜającego powozu, a gdy lady Tolliver z powrotem się
odwróciła, Robina zdąŜyła się opanować.
- Muszę przyznać, Ŝe przyjemnie znowu zobaczyć
Daniela cieszącego się Ŝyciem. Nie byłam w stanie przyjechać
na pogrzeb Clarissy - wyjawiła Arabella, zerkając na swoją
złotą bransoletkę. – Drogi Henry gasł wtedy w oczach. Nigdy
nie zdołał w pełni odzyskać sił po ostatnim ataku i zmarł
zaledwie kilka miesięcy po Clarissie. Daniel był na jego
pogrzebie. Wstrząsnęła mną zmiana, jaka w nim zaszła. Teraz
jednak wydaje się zupełnie innym człowiekiem. Tak
szczęśliwego nie widziałam go od lat i cieszę się z tego,
chociaŜ nie rozumiem, dlaczego właściwie ten paskudnik
miałby jeszcze mnie obchodzić!
Ciemne, figlarnie skrzące się oczy znów zwróciły się ku
Robinie.
- Pojutrze ma zamiar wyciągnąć mojego drogiego
Rodericka na oglądanie jakiejś ohydnej walki bokserskiej i
zostawia mnie całkiem bez opieki. PoniewaŜ stanowczo nie
zamierzam czekać w domu na ich powrót, postanowiłam
urządzić śniadanie pod gołym niebem w jakimś malowniczym
zakątku. Obiecaj, proszę, Ŝe przyłączysz się do towarzystwa.
Wiem na pewno, Ŝe chcę lepiej cię poznać i się z tobą
zaprzyjaźnić.
Robina nie była przekonana, czy kiedykolwiek uda im się
osiągnąć taką zaŜyłość, a poza tym czuła, Ŝe byłoby rozsądnie
zachować pewien dystans wobec lady Tolliver, mimo Ŝe
niezaprzeczalnie była ona przemiłą kobietą, której wrodzoną
uczciwość Robina mogła tylko podziwiać.
Tego wieczoru, ponownie zobaczywszy Arabellę podczas
przyjęcia u jednej z dobrych znajomych lady Exmouth, Robina
121
jeszcze bardziej straciła chęć na nawiązanie bliŜszych
stosunków z Ŝywiołową wdówką.
Kiedy lady Exmouth tuŜ przed wyjazdem na przyjęcie
wspomniała o liściku, który przysłał jej syn, by przeprosić, Ŝe
nie moŜe im towarzyszyć tego wieczoru, Robina uznała to za
dziwne zdarzenie, od dawna bowiem uwaŜała Daniela za
bardzo słownego człowieka, który zawsze dotrzymuje
wcześniejszych obietnic.
Po wejściu do stylowego salonu lady Maitland Robina
natychmiast jednak zrozumiała, dlaczego tym razem Daniel
postanowił złamać przyrzeczenie. OdpręŜony i zadowolony
stał w grupce otaczającej jego energiczną kuzynkę. PoniewaŜ
wśród gości nie było ani śladu sir Rodericka, Robina doszła do
wniosku, Ŝe Arabella poprosiła kuzyna o przysługę, ten zaś
podjął się towarzyszenia - jej na przyjęciu, zapewne z wielką
ochotą.
Robina poczuła się bezsilna wobec małostkowej niechęci,
która ponownie się w niej obudziła, i to jeszcze gwałtowniej
niŜ poprzednio. Wiedziała, Ŝe reaguje jak rozpieszczone
dziecko, bo nie powinna Ŝywić urazy do Daniela, który mógł
przecieŜ towarzyszyć podczas przyjęcia, komu tylko chciał.
Miała równieŜ przykrą świadomość, Ŝe zazdroszcząc kuzynce
spędzanego z nim czasu, przejawia skrajny egoizm, ale z
trudnego do wytłumaczenia powodu nic nie mogła na to
poradzić.
Starała się ze wszystkich sił okazać zadowolenie, gdy
Daniel wreszcie zauwaŜył ich obecność i podszedł je powitać,
ale było widać, Ŝe jest to wymuszona grzeczność. Lord
Exmouth natychmiast wykrył fałszywą nutę w jej głosie i
spytał wprost, czy nie czuje się niedysponowana.
- To prawda, moja droga, masz takie rumieńce -włączyła
się do rozmowy lady Exmouth, zanim Robina zdąŜyła go
zapewnić, Ŝe wszystko jest w najlepszym porządku. - Chyba
nie zaraziłaś się gorączką od lady Phelps, Ta Augusta zrobiła
122
się doprawdy nieznośna! Składa wizyty, chociaŜ nieustannie
kicha, a do tego kapie jej z oczu i z nosa! Wcale nie
zdziwiłabym się, gdybyśmy obie musiały w najbliŜszych
dniach połoŜyć się do łóŜek.
Robina zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe pozostając przy
lady Exmouth, moŜe głupio zdradzić się z uczuciami, których
nie umie opanować, gorączkowo zaczęła więc rozglądać się po
salonie w poszukiwaniu drogi ucieczki i na szczęście ją
znalazła.
- O, jest Olivia Roade Burton z siostrą. ZłoŜyłam im rano
wizytę, ale niestety nie zastałam Olivii w domu. Bardzo
przepraszam, ale chciałabym z nią zamienić kilka słów. Czy
moŜna? Dawno jej nie widziałam.
- Czy jesteś pewna, mamo, Ŝe nic jej nie jest? -spytał
Daniel, gdy tylko Robina się oddaliła. - Wydaje mi się trochę
spięta.
- Jeśli masz rację, znaczy to, Ŝe w sprawach dotyczących
panny Perceval wykazujesz duŜo większą spostrzegawczość
ode mnie, synu - odpowiedziała, promieniejąc z satysfakcji. -
Wcześniej na pewno nic jej nie było. Rano wyszła do miasta,
zgodnie z tym, co mówiła, a potem przywiozła ją do domu
nasza droga Arabella. Nic niepoŜądanego dzisiaj się nie
zdarzyło, mogę cię zapewnić.
Daniela to nie przekonało. Zbyt dobrze poznał Robinę
przez ostatnie tygodnie, by nie być pewnym, Ŝe zaszło coś, co
zburzyło spokój jej umysłu. I o ile słusznie mu się zdawało,
Robina postanowiła za wszelką cenę zachować to dla siebie.
Pozostawiwszy matkę w trakcie oŜywionej rozmowy ze
znajomymi, poszedł do pokoju przeznaczonego dla graczy w
karty i wybrał stolik przy drzwiach, od którego mógł
obserwować, co dzieje się w salonie.
Robinie, z racji jej urody, nigdy nie brakowało zaproszeń
do tańca, więc i ten wieczór nie stanowił wyjątku. Ilekroć
Daniel podnosił wzrok znad wachlarzyka kart, widział, jak
123
Robina porusza się z wdziękiem po parkiecie. Pozornie
wydawało się, Ŝe jest bardzo rozbawiona, jego jednak nie
zwiodła. ZauwaŜył, Ŝe jej uśmiechom brakuje spontaniczności
i ciepła, a kształtne ramiona wydawały się bardziej
usztywnione niŜ zwykle.
Odrzuciwszy propozycję rozegrania następnej partii, wrócił
do salonu. Partner Robiny odprowadził ją akurat pod opiekę
lady Exmouth.
- Mam nadzieję, Ŝe zaszczyci mnie pani ostatnim tańcem
przed kolacją? - Podszedł do niej niepostrzeŜenie, więc aŜ się
wzdrygnęła zaskoczona. - I naturalnie pozwoli się potem
zaprowadzić na małą przekąskę.
Robina uczyniła niemały wysiłek, by ukryć zachwyt.
Daniel, choć jak na człowieka swojej postury tańczył
znakomicie i zaskakująco lekko się poruszał, pojawiał się na
parkiecie rzadko, twierdził bowiem, Ŝe skoro osiągnął juŜ
powaŜny wiek trzydziestu sześciu lat, powinien poprzestać na
przyglądaniu
się
zabawie,
zamiast
samemu
w
niej
uczestniczyć.
To, Ŝe postanowił wziąć na kolację ją, Robinę, a nie swoją
kuzynkę, natychmiast poprawiło jej nastrój. Miała nadzieję, Ŝe
zaproszenie było wyrazem tęsknoty za jej towarzystwem, a nie
rekompensatą za to, Ŝe zawiódł ją i nie przyszedł z nią na
przyjęcie.
Obdarzyła Daniela spontanicznym uśmiechem, okazał się
on jednak niedostatecznie przekonujący, by zatrzymać go na
dłuŜej. Wkrótce Daniel przyłączył się do grupki swoich
przyjaciół zbierających się koło drzwi.
Później tego wieczoru Robina kilkakrotnie złapała go na
tym, Ŝe spogląda w jej kierunku, ale więcej nie próbował juŜ
podejść. ZbliŜał się czas ostatniego tańca przed kolacją,
tymczasem Daniela nawet nie było w pobliŜu.
124
- Czy nie wie pani przypadkiem, gdzie ukrywa się
Daniel? - skierowała pytanie do lady Exmouth, gdy na próŜno
omiotła wzrokiem cały salon w poszukiwaniu jego wysokiej,
muskularnej sylwetki.
- Nie, moja droga. Nie mam pojęcia, moŜe jest na dworze
z Arabellą. Zdaje mi się, Ŝe nieco wcześniej widziałam, jak
wychodzili na taras.
Robina zawahała się, ale tylko na chwilę. Bądź co bądź, nic
jej nie szkodziło iść go poszukać. Tak w kaŜdym razie
przekonywała samą siebie, wychodząc na zewnątrz przez
oszklone drzwi, które przewidująca pani domu poleciła
zostawić szeroko otwarte, Ŝeby zapewnić stały dopływ
ś
wieŜego powietrza do wnętrza domu.
Zaskoczyło ją, Ŝe taras jest pusty. JuŜ miała z powrotem
wejść do środka, gdy z wonnego ogrodu dobiegł ją perlisty
kobiecy śmiech.
Była w miękkich pantofelkach, więc bezszelestnie
przemierzyła taras i po czterech kamiennych schodkach zeszła
na rozległy trawnik. Dwie blisko siebie stojące postaci,
rysujące się w świetle księŜyca zaledwie kilkanaście jardów od
niej, wydawały się całkiem obojętne na jej obecność. Mimo
półmroku bez większego trudu poznała obie, i to jeszcze zanim
bardzo charakterystyczny kobiecy głos, irytująco czysty i
donośny, oznajmił:
- Och, Danielu! Nie potrafię ci powiedzieć, jak bardzo
jestem szczęśliwa! I pomyśleć, Ŝe po tylu latach wreszcie
nabrałeś rozumu. Mam nadzieję, Ŝe tym razem dokonałeś
słusznego wyboru.
Robina zmartwiała, przejęta lodowatym chłodem. MoŜe się
przesłyszała? Ale gdy spojrzała i zobaczyła Arabellę
obejmującą Daniela, który czule zamknął ją w uścisku,
zrozumiała, Ŝe nie wolno jej dłuŜej ulegać złudzeniom.
Jeszcze nigdy Robina nie była tak wdzięczna matce za to,
Ŝ
e zawsze wymagała od niej opanowania. Tego, co
125
wszczepiono jej w dzieciństwie, nie dało się łatwo zapomnieć,
i właśnie dzięki temu udało jej się stłumić okrzyk i w
milczeniu odejść z wysoko podniesioną głową. Nie płakała,
tylko większa niŜ zwykle bladość wskazywała, Ŝe jej
samopoczucie jest dalekie od dobrego.
Brak rumieńców nie uszedł jednak uwagi lady Exmouth,
gdy w końcu znów przy niej stanęła.
- Moja droga, czy jesteś całkiem pewna, Ŝe dobrze się
czujesz? Wyglądasz bardzo blado.
- Nie czuję się najlepiej, proszę pani - odpowiedziała,
zdziwiona, Ŝe zabrzmiało to tak naturalnie, chociaŜ słowa
ledwie przeszły jej przez gardło. -Bardzo boli mnie głowa i
chyba powinnam jak najszybciej wrócić do domu.
Lady Exmouth natychmiast podchwyciła tę sugestię. Ale
gdy kilka minut później Robina, uniknąwszy spotkania z
Danielem, usiadła obok starszej pani w powozie, miała bardzo
bolesną świadomość, Ŝe nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda
jej się uciec przed dręczącym ją poczuciem beznadziejności.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Jestem ci wdzięczny za wspaniałomyślną gościnność i
niezrównane męskie towarzystwo, ale myślę, Ŝe przyszedł czas
na powrót do domu – oznajmił nagle Daniel przyjacielowi, gdy
zatrzymali się podczas przechadzki po mieście, by obejrzeć
grupę kilkunastu łodzi rybackich, wypływających w morze.
Jaśnie wielmoŜny sir Montague Merrell nie próbował
skłonić Daniela do zmiany zdania.
- Prawdę mówiąc, sądziłem, Ŝe to zrobisz juŜ kilka dni
temu. Od dość dawna widzę, Ŝe zakochałeś się po uszy w tej
126
gołąbeczce. Panna Perceval jest doprawdy urocza i nie
rozumiem, czemu tak długo zwlekałeś z przenosinami.
- Ty lepiej niŜ kto inny powinieneś wiedzieć, skąd moja
ostroŜność, Monty. JuŜ kiedyś się zakochałem, pamiętasz?
Pan Merrell bez trudu wykrył w miłym, dźwięcznym głosie
Daniela nutę goryczy i przesłał przyjacielowi współczujące
spojrzenie. Ruszyli dalej przed siebie.
- Byłeś wtedy bardzo młody, Danielu – zwrócił uwagę. -
Wprawdzie naleŜałem w owym czasie do nielicznych, którzy
odradzali ci małŜeństwo, ale wyłącznie dlatego, Ŝe wydawało
mi się rozsądne, abyś poczekał jeszcze rok lub dwa lata. Gdy
patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, nie przypominam sobie
ani jednego męŜczyzny, który oparłby się czarowi Clarissy.
MoŜesz mi wierzyć, Ŝe i ja nie byłem w tym wyjątkiem.
- MoŜe nie... Ale ty, mój drogi przyjacielu, przynajmniej
miałeś dość rozsądku, by odróŜnić zauroczenie od miłości,
natomiast ja. ...
Daniel nie próbował dokończyć tego zdania. Nie było
potrzeby, poniewaŜ Montague był jego jedynym powiernikiem.
I on jeden oprócz Kendalla znał niechlubne fakty związane z
przedwczesnym i nieoczekiwanym odejściem Clarissy.
Machinalnie wyrównał krok z przyjacielem, gdy skręcili w
jedną z licznych bocznych uliczek Brighton, na której nigdy
przedtem nie był. Wróciło do niego wspomnienie pewnego
wieczoru sprzed prawie dwóch lat, wkrótce po pogrzebie.
Siedział wtedy w bibliotece w Courtney Place z Montague
Merrellem i poczuł, Ŝe musi z siebie wszystko wyrzucić.
Pierwszy raz w Ŝyciu opowiedział komuś, Ŝe jego małŜeństwo
wcale nie było tak bardzo udane, jak sądzono. Kiedy
zrelacjonował
Merrellowi
szczegóły
ś
mierci
Clarissy,
przyjaciel wydawał się wstrząśnięty. W swoim czasie miał
zastrzeŜenia co do tego małŜeństwa, ale potem, podobnie jak
wszyscy, uwaŜał, Ŝe jest ono szczęśliwe.
Skręcili w następną nieznaną uliczkę.
127
- Nie krępuj się, Monty. Czemu nie powiesz „A nie
mówiłem”? PrzecieŜ właśnie to chodzi ci teraz po głowie.
- Wcale nie! - odparł Merrell, a w kącikach jego ust
pojawił się smutny uśmieszek. - W gruncie rzeczy myślałem
tylko o tym, do jakiej wprawy doszedłeś przez te lata w
ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć. Nie sądzę, Ŝeby było w
tej chwili w Brighton więcej niŜ dziesięć osób, które
podejrzewają, Ŝe twoja znajomość z panną Robiną Perceval to
coś więcej niŜ zwykła przyjaźń.
- Owszem, w tym jestem dobry - przyznał Daniel z
niemałą satysfakcją.
Montague przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu.
Wreszcie spytał:
- Chyba nie masz Ŝadnych wątpliwości, co? Panna
Robina Perceval jest absolutnie urocza. JuŜ dawno temu w
Londynie mówiłem ci, Ŝe idealnie nadaje się na twoją Ŝonę.
- O ile pamiętam, bardzo się starałeś, Ŝeby mieć okazję
do wyrobienia sobie takiego poglądu - odparował Daniel,
nieraz
bowiem
spotkał
w
Londynie
przyjaciela
rozmawiającego z Robiną w jakimś odludnym zaciszu. -
Gdybym nie był całkiem pewien, Ŝe taki zaprzysięgły stary
kawaler nie stanowi zagroŜenia, mógłbym nawet wpaść z
twojego powodu w szał zazdrości.
- Z tego, co zaobserwowałem przez ostatnie tygodnie,
nikt inny równieŜ nie stanowi zagroŜenia. -Montague kpiąco
spojrzał na niego z ukosa. - Dlaczego więc celowo
powstrzymujesz się z wyraŜeniem swoich zamiarów wprost?
- PoniewaŜ, mój drogi ciekawski przyjacielu, uwaŜałem,
Ŝ
e nie nadszedł jeszcze na to stosowny czas, a kilka tygodni
zwłoki niczemu nie zaszkodzi. Nie dla własnego dobra -
ciągnął - postanowiłem poślubić Robinę na długo przed tym,
nim opuściliśmy stolicę.
Znów na jego ustach pojawił, się smutny uśmiech.
128
- Gdy pod koniec zeszłego roku pierwszy raz zacząłem
rozwaŜać sugestię części rodziny i wielu przyjaciół, między
innymi twoją, Ŝe powinienem się ponownie oŜenić, myślałem
jedynie o moich córkach, a nie o sobie. W końcu doszedłem do
wniosku, Ŝe jeśli uda mi się znaleźć szlachetnie urodzoną,
dobrze wychowaną kobietę, która troskliwie zajmie się
dziewczynkami i odpowiednio poprowadzi dom, to powaŜnie
zastanowię się nad powtórnym oŜenkiem. Nie muszę dodawać,
Ŝ
e o miłości nawet nie pomyślałem. A potem pojechałem do
Londynu i poznałem córkę pastora z Abbot Quincey.
- I natychmiast wszystko się zmieniło - podchwycił
Montague, ale Daniel, zawsze prawdomówny do przesady,
pokręcił głową.
- Nie. Nie natychmiast. W kaŜdym razie nie przez
pierwsze kilka tygodni - wyjawił ku zaskoczeniu przyjaciela. -
Owszem, polubiłem ją od razu. Spełniała wszystkie warunki,
które postawiłem, była ładna, nie zepsuta kaprysami i pogodna.
Poza tym miała trzy młodsze siostry, umiałaby więc
zaopiekować się dziewczynkami. Postanowiłem lepiej ją
poznać i z czasem ku swemu zaskoczeniu przekonałem się, Ŝe
zaszło coś nieprzewidywalnego. Polubiłem ją znacznie
bardziej... - Skrzywił się. - Nie, bądźmy całkiem szczerzy... Ze
zdumieniem
odkryłem,
Ŝ
e
wbrew
wszelkiemu
prawdopodobieństwu zakochałem się w pannie Robinie
Perceval. Tym razem ujęła mnie nie tylko miła twarz.
Naturalnie byłem świadom, Ŝe chociaŜ moja matka bardzo
sprzyja naszemu związkowi i robi wszystko co moŜe, Ŝeby do
niego doprowadzić, podobnie zresztą jak matka Robiny, to
sama panna...
- Nie Ŝartuj. Ta panna cię po prostu uwielbia -zapewnił
go Montague, a ton jego głosu dowodził, Ŝe nie Ŝywi
najmniejszych
wątpliwości.
-
Ta
urocza
twarzyczka
promienieje, ilekroć jesteś w pobliŜu.
129
Danielowi złagodniały rysy, w ciemnych oczach pojawił się
ciepły blask.
- Ostatnio zacząłem dochodzić do przekonania, Ŝe być
moŜe Robina widzi we mnie jednak kogoś więcej niŜ tylko
przyjaciela.
- Na pewno masz rację. CóŜ więc cię wstrzymuje, na
miłość boską?
- Sam nie wiem. - Daniel zdjął kapelusz i ze
zniecierpliwieniem przeczesał włosy, a przy okazji pierwszy
raz względnie przytomnie potoczył wzrokiem dookoła. - Gdzie
my, u diabła, jesteśmy? - Zatrzymał wzrok na gospodzie u
wylotu wąskiej uliczki. - Wejdźmy tam. Po takiej
bezsensownej włóczędze człowiekowi strasznie chce się pić.
Montague skrzywił się z niechęcią i z rezygnacją poszedł za
towarzyszem. Gospoda nie była na poziomie, do jakiego
przywykł, ale piwo miejscowego warzenia okazało się znośne,
więc uznał, Ŝe moŜe spędzić tu trochę czasu i zaspokoić
pragnienie.
Usiadłszy obok Daniela na surowej drewnianej ławie,
szybko wrócił do tematu ich wcześniejszej rozmowy.
- Jak długo będziesz jeszcze zwlekał z oświadczynami?
- Wścibski jesteś! - skarcił go Daniel, ale bez urazy. Jak
moŜna było mieć pretensje o ciekawość do kogoś, kto tak
dobrze Ŝyczy, pozostaje wzruszająco lojalny i niezmiennie
słuŜy wsparciem, gdy tylko jest ono potrzebne?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to chciałem się oświadczyć
wczoraj wieczorem. - Nagle na czole pojawił mu się mars. -
Tyle Ŝe moja matka, niespodziewanie dla mnie, postanowiła
wcześniej opuścić przyjęcie. Spędziłem trochę czasu w
ogrodzie z kuzynką Arabellą, a gdy wróciłem do salonu, pani
domu powiadomiła mnie, Ŝe panna Perceval nie czuła się
najlepiej i moja matka postanowiła odwieźć ją do domu. Dziś
rano zajrzałem do nich, ale Robina siedziała w swoim pokoju.
Matka uwaŜa, Ŝe to jakaś gorączka, ale ja nie jestem tego taki
130
pewien. - Wzruszył ramionami. -Wczoraj wieczorem Robina
zachowywała się dziwnie, ale nie powiedziałbym, Ŝe jest
chora.
- Pewnie ma jakąś kobiecą niedyspozycję - podsunął
Montague. - Przypuszczalnie szybko jej to minie.
Daniel przesłał mu lekko kpiące spojrzenie.
- Pozwolę sobie spytać, co zaprzysięgły stary kawaler
moŜe wiedzieć o kobiecych niedyspozycjach.
- Znacznie więcej, niŜ sądzisz, staruszku - odparł
Montague, uśmiechając się pod nosem. - Wprawdzie
szczęśliwie uniknąłem małŜeństwa, ale mnichem teŜ nie
jestem. Status kawalera dobrze mi słuŜy, za to tobie,
przyjacielu, nie. I dlatego zrób coś z tym! Takie
niezdecydowanie jest zupełnie do ciebie niepodobne.
- Nie wątpię w głębokość swoich uczuć, Monty -zapewnił
go Daniel po dłuŜszym namyśle. - WciąŜ jednak się
zastanawiam, czy jestem właściwym człowiekiem dla mojej
ptaszyny, czy mogę dać jej szczęście. Wielki BoŜe, Człowieku!
- wykrzyknął, słysząc pogardliwe parsknięcie Montague. - Ona
jest bliŜsza wiekiem mojej córce Hannie niŜ mnie.
- No i co z tego? — odrzekł Montague, któremu róŜnica
wieku
nie
wydawała
się
przeszkodą.
-
Jesteś
w
najpiękniejszym okresie Ŝycia, zdrowy, krzepki i przystojny. -
Zerknął dość krytycznie na swój zaokrąglający się brzuch. -
Muszę przyznać, Ŝe wyglądasz duŜo lepiej ode mnie.
- MoŜliwe, ale to nie zmienia faktu, Ŝe wchodzę w wiek
ś
redni. Lubię spokojne Ŝycie, więc jak dla Robiny mogę być
nieco zbyt nieruchawy i przywiązany do swoich zwyczajów.
Pod pewnymi względami jesteśmy podobni albo się
uzupełniamy; wygląda na to, Ŝe dzielimy wiele upodobań. Ale
to nie zmienia faktu, Ŝe ona jest duŜo młodsza ode mnie. Ma
młode serce, któremu potrzeba od czasu do czasu jakichś
podniet. MoŜesz mi wierzyć, Ŝe tak jest - podkreślił, gdy
przyjaciel przybrał sceptyczną minę. - Z pozoru wydaje się
131
bardzo skromną, doskonale wychowaną młodą damą, ale za tą
fasadą kryją się wręcz zadziwiające cechy. Ona jest niezwykle
odwaŜna, czego dowiodła, ratując moją córkę przed
utonięciem, za co zresztą pozostanę jej dozgonnym
dłuŜnikiem. Zawsze jest chętna do nauki, czym bardzo róŜni
się od większości młodych kobiet szlachetnego urodzenia,
które zadowalają się siedzeniem w salonie przy robótce.
Urwał na chwilę, przypomniał sobie bowiem pewną
rozmowę z Robiną w wieczór przyjęcia w Pawilonie.
- ChociaŜ spędziła na plebanii całkiem szczęśliwe
dzieciństwo, to brakowało jej tam emocjonujących przeŜyć,
dlatego ma w sobie tęsknotę za poznaniem męŜczyzny, który
mógłby zrekompensować jej ten brak w Ŝyciu.
- Dlaczego więc nie będziesz nim ty? - spytał Monty.
- A jak, u diabła, miałoby to wyglądać? - odparł
zniecierpliwiony Daniel, trochę zanadto podnosząc przy tym
głos. - Nie jestem typem zawadiaki. Nie jestem teŜ rycerzem z
bajki, który śpieszyłby damie na pomoc z drugiego końca
ś
wiata, nawet gdyby była taka potrzeba, w co zresztą szczerze
wątpię.
- Nie sugeruję wcale, Ŝebyś czekał na okazję dowiedzenia
swojej męskości, tylko Ŝebyś trochę pomógł losowi.
- Moim zdaniem - odparł Daniel, obrzucając przyjaciela
zniecierpliwionym spojrzeniem - to piwo domowej roboty
poszło ci do głowy.
- Dobre sobie! - Montague wybuchnął śmiechem. - Nie
musisz się nawet wysilać. KaŜ komuś uprowadzić Robinę, a
potem po rycersku wybaw ją z rąk przestępcy. Jutro jest ku
temu znakomita okazja. - Montague wyraźnie zapalił się do
swojego pomysłu, - Jeśli pamięć mnie nie myli, Robina będzie
wśród gości uczestniczących w pikniku wydanym przez twoją
kuzynkę w przyklasztornym lesie. Będziesz mógł wykazać się
rycerskością.
132
- W Ŝyciu nie słyszałem głupszego pomysłu! -rzekł bez
ogródek Daniel. - Gdybym nawet powaŜnie potraktował to, co
mówisz, czego nie zrobię, chyba nie sądzisz, Ŝe wziąłbym
udział w takiej awanturze?
- O człowieku zajęczego serca!
- Poza tym - ciągnął Daniel, ignorując krytykę Montague
- jest bardzo prawdopodobne, Ŝe Robina wymówi się od
udziału w pikniku. A nawet jeśli tam pojedzie, to nie ma
sposobu, Ŝebym do tej pory zdołał zorganizować jej porwanie.
Zresztą nie jestem na tyle głupi, by zastanawiać się nad taką
niedorzecznością. - Wstał. - Chodźmy stąd. Ufam, Ŝe świeŜe
powietrze pomoŜe ci odzyskać jasność myślenia.
Daniel obrócił się do drzwi i wpadł na krępego osobnika,
który dotąd popijał piwo przy sąsiednim stole. Przeszył
nieznajomego wzrokiem.
- Bardzo przepraszam waszą miłość - bąknął tamten i
szybko usunął się z drogi. - Nie zauwaŜyłem. Proszę się nie
gniewać.
- Nic się nie stało. To była równieŜ moja wina -odrzekł
po dŜentelmeńsku Daniel.
Dopiero później, po powrocie do domu Merrella, zauwaŜył
brak zegarka z dewizką.
Starając się nie rozpamiętywać utraty cennego przedmiotu,
ostatniego prezentu otrzymanego od chorego juŜ ojca, Daniel
udał się z przyjacielem w pewne miejsce, gdzie gra o wysokie
stawki była na porządku dziennym.
Pan Merrell, w odróŜnieniu od Daniela, nie znał większej
przyjemności, niŜ zasiąść w towarzystwie podobnych sobie
ludzi przy zielonym stoliku, ze szklaneczką dobrej, starej
brandy pod ręką i wachlarzykiem kart w dłoni. ZwaŜywszy na
to, Ŝe miał zwyczaj grywać ostro, było nawet dość dziwne, Ŝe
dotąd fortuna go nie opuściła. Owszem, nieraz zdarzyło mu się
przegrać duŜe sumy, ale nigdy się tym szczególnie nie martwił,
133
wiedział bowiem, Ŝe prędzej czy później kapryśna pani losu
znów się do niego uśmiechnie.
Daniel przez pewien czas stał za krzesłem przyjaciela i
przyglądał się grze, a potem odszedł zagrać ze znajomym kilka
rozdań pikiety. Zdecydowanie brakowało mu jednak wiary w
opiekuńczą siłę fortuny, która cechowała Montague, dlatego po
półgodzinie zrezygnował z hazardu i postanowił poszukać
matki, która zamierzała tego wieczoru pojawić się na przyjęciu
w sąsiedztwie.
Pani domu, wieloletnia przyjaciółka rodziny, przyjęła jego
niespodziewane nadejście z zachwytem. Po krótkiej wymianie
uprzejmości Daniel niezwłocznie przystąpił do szukania matki,
ale ku swemu głębokiemu rozczarowaniu stwierdził, Ŝe
przyszła na przyjęcie sama.
- ChociaŜ Robina upierała się, Ŝe nie ma potrzeby
wzywać doktora, to nie czuła się na siłach towarzyszyć mi
dzisiaj wieczorem - powiedziała lady Exmouth. - Wydaje mi
się jednak, Ŝe ma ochotę wybrać się jutro rano na piknik.
- Jeśli będzie dobrze się czuła, to naturalnie niech jedzie,
ale w innym przypadku nie wahaj się wezwać doktora.
Lady Exmouth wychwyciła znajomą stanowczą nutę w
głosie syna. Daniel, podobnie jak jego ojciec, był uroczym,
zrównowaŜonym człowiekiem, ale umiał być bardzo
zdecydowany i władczy, jeśli zachodziła taka potrzeba.
Uśmiechnęła się.
- A czy na pewno jutro do nas wrócisz, mój drogi?
- Tak. Wydałem juŜ polecenie, Ŝeby podczas mojej
nieobecności przewieziono z powrotem rzeczy. Jak wiesz,
umówiłem się na jutro z Roderickiem. Spodziewam się wrócić
do Brighton wczesnym wieczorem.
Pozwoliwszy matce ponownie zająć miejsce w gronie
przyjaciółek, Daniel obszedł salon, kilka razy przystanął, by
porozmawiać ze znajomymi, ale nieobecność Robiny
oznaczała, Ŝe nic go tu nie zatrzymuje, wkrótce więc wyszedł.
134
Uznał, Ŝe najlepiej będzie wkrótce połoŜyć się spać i wcześnie
wstać nazajutrz.
Odrzuciwszy propozycję lokaja, który chciał poszukać dla
niego powozu, niedługą drogę do domu Montague Merrella
pokonał spacerem. Stanął u drzwi akurat w chwili, gdy zegar
na odległej wieŜy wybijał godzinę. Czekając na pojawienie się
kamerdynera, odniósł wraŜenie, Ŝe widzi postać kryjącą się w
mroku po drugiej stronie ulicy. ZlekcewaŜył to jednak i
natychmiast po otwarciu drzwi skierował się do biblioteki, by
przed snem wypić łyczek brandy.
Ledwo zdąŜył sobie nalać szklaneczkę trunku, gdy w sieni
rozległo się stukanie kołatki. Była to dość niezwykła pora na
składanie wizyty, nie starał się więc ukryć zdziwienia, gdy
chwilę potem wszedł słuŜący z wiadomością, Ŝe pewien
człowiek czeka przy drzwiach i chce się z nim zobaczyć.
- Jaki człowiek?
Układny kamerdyner pana Merrella głośno parsknął.
- Bardzo - zwyczajny, milordzie. Był tu juŜ wcześniej,
podczas pańskiej nieobecności. Bez wahania odesłałbym go
tam, skąd przyszedł, ale powiadomił mnie, Ŝe jest w posiadaniu
pańskiej własności.
- Naprawdę? - Daniel machinalnie skierował myśli ku
utraconemu zegarkowi..
- Według mojej wiedzy tak. Wprawdzie tłumaczyłem mu,
Ŝ
e moŜe bezpiecznie zostawić ten przedmiot u mnie, ale on
uparcie odmawiał. Twierdził, Ŝe albo odda to panu osobiście,
albo nie odda w ogóle.
- W takim razie lepiej go wprowadź - zgodził się Daniel i
chwilę potem do pokoju wszedł krępy człowieczek w
znoszonym surducie, mnący w dłoniach dość sfatygowany
kapelusz.
Daniel miał dobrą pamięć do twarzy, natychmiast więc
poznał męŜczyznę, z którym po południu zderzył się w
gospodzie.
135
- A więc spotykamy się znowu, panie...?
- Higgins, milordzie. Honest* Hector Higgins do usług.
- Mam nadzieję, Higgins, Ŝe zasługuje pan na swoje imię-
stwierdził ironicznie Daniel, spoglądając na sękate, spracowane
ręce, które wydawały się niezgrabne, miały jednak dość
zręczności, by niepostrzeŜenie wyciągnąć coś z cudzej
kieszeni. - Jak rozumiem, jest pan w posiadaniu przedmiotu
stanowiącego moją własność.
- To prawda, sir. - Higgins sięgnął do kieszeni, wydobył z
niej zegarek i połoŜył go na wyciągniętej dłoni Daniela.
Ten obejrzał szybko przedmiot i z ulgą stwierdził, Ŝe jest
nieuszkodzony.
- Wygląda na to, Higgins, Ŝe jestem pańskim dłuŜnikiem.
A przynajmniej byłbym, gdybym nie miał pewności, Ŝe
zręcznie wyciągnął mi pan ten zegarek z kieszeni kamizelki
podczas naszego krótkiego, hm, spotkania w tawernie.
Na ogorzałej twarzy tamtego pojawił się natychmiast wyraz
najwyŜszej ostroŜności.
- Jak to, wasza miłość? Gdybym zwinął ten zegarek, to
przecieŜ nie oddawałbym go teraz, prawda?
- Mógłby pan to zrobić z nadzieją osiągnięcia większej
korzyści z nagrody niŜ ze sprzedaŜy tego przedmiotu, co
wydaje się tym logiczniejsze, Ŝe na kopercie jest
wygrawerowane moje imię i nazwisko.
- Phi! Łatwo moŜna je zdrapać i koniec - odparł Higgins,
który najwidoczniej postanowił, Ŝe nie pozwoli zbić się z
pantałyku. - Poza tym nie przyniosłem go tutaj dla nagrody.
Jestem uczciwym człowiekiem. Nie zawsze byłem, wstyd mi
przyznać, ale teraz jestem, odkąd poznałem moją Dorę.
Daniel nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc to niezgrabne
wyznanie. Był juŜ nawet skłonny okazać męŜczyźnie
wielkoduszność i pozwolić sobie na zwątpienie w słuszność
swojego przekonania o sposobie utraty zegarka.
* Honest (j. ang.) - uczciwy, prawy
136
- Skoro tak, Higgins, skoro nie chce pan przyjąć nagrody,
to mogę przynajmniej panu zaproponować drinka dla
wynagrodzenia kłopotu. - Odwrócił się do karafek stojących na
tacy. - Czy moŜe być brandy?
- Wasza miłość jest bardzo gościnny. MoŜe być, moŜe.
Uśmiechając się mimo przeczucia, Ŝe w zamian za zwrot
zegarka Higgins zaŜąda jakiejś rekompensaty, Daniel napełnił
szklaneczkę i podał trunek niespodziewanemu gościowi.
- Niech pan usiądzie, Higgins, i opowie mi o sobie. Z
czego pan Ŝyje?
- Jestem woźnicą, proszę pana. Od dziesięciu lat jeŜdŜę
własnym powozem. - Pociągnął nosem i wytarł go wierzchem
dłoni. - Ech, rozklekotała się ta drynda, a i moja stara szkapa
nie jest taka jak dawniej. - Ze smutkiem pokręcił głową. -
Blisko jej juŜ do rzeźni.
- To bardzo przykre - przyznał lord Exmouth,
zastanawiając się, co go opętało, Ŝe pozwolił temu osobnikowi
się rozgościć.
- O, tak, proszę pana. Nie jest łatwo być uczciwym
człowiekiem. Panowie nie lubią pokazywać się w odrapanym
powozie, takim jak mój, a jeśli nie ma się wielu pasaŜerów w
ciągu dnia, nie ma pieniędzy na naprawy.
- Współczuję
panu,
Higgins
-
odrzekł
Daniel,
zastanawiając się, kiedy zdesperowany woźnica odkryje
prawdziwy powód swojej wizyty.
- Wiedziałem, Ŝe pan będzie mi współczuł. - Nie
odrywając wzroku od twarzy Daniela, przełknął jednym
haustem zawartość szklaneczki. - Ja teŜ mam miękkie serce i
dlatego współczuję panu.
Daniel upił łyk brandy.
- Przykro mi bardzo, Higgins, ale nie rozumiem.
- NieodŜałowana miłość, proszę pana, moŜe zrobić
straszne rzeczy z człowiekiem.
137
- Jestem pewien, Ŝe ma pan rację - odrzekł Daniel,
dzielnie powściągając chichot. - Chodziło panu chyba o
nieodwzajemnioną miłość.
- O, tak. Ale proszę się nie martwić. Hector Higgins
ś
pieszy waszej miłości na pomoc.
Daniel uznał, Ŝe się przesłyszał.
- Przepraszam,
Higgins,
ale
znowu
niezupełnie
rozumiem. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
- No, no, nie musi pan się wstydzić swoich uczuć. To się
zdarza kaŜdemu. Mnie się zdarzyło kiedyś, a panu teraz. Rzecz
jasna, nie chcę się wtrącać, ale niechcący podsłuchałem pana
rozmowę z przyjacielem Pod Koroną i wiem, Ŝe jestem właśnie
człowiekiem, jakiego pan szuka.
- A czym niby moŜe mi pan słuŜyć, Higgins? -spytał
Daniel z widocznym znuŜeniem.
- Jak to? Naturalnie mogę porwać pannę! Znam tę okolicę
jak własną kieszeń. Nie ma nic prostszego! Schowam się jutro
w lesie i poczekam na okazję, potem złapię pannę i wsadzę do
swojego powozu. Wtedy pan nadjedzie, wymachując
pistoletem, na wszelki wypadek rozładowanym - ciągnął ze
ś
miertelną powagą. - Jeszcze by pan wystraszył moją szkapę, a
ona juŜ ma swoje lata. Mogłaby tego nie wytrzymać. -
Przerwał i omiótł spojrzeniem pełnym nadziei swą pustą
szklaneczkę. - I co, wasza miłość?
Daniel przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu tak,
jakby patrzył na niedorozwinięte dziecko.
- Myślę, Higgins, Ŝe postradał pan zmysły. Nawet gdyby
pański plan nie był w najwyŜszym stopniu niedorzeczny, to
nigdy
nie
popełniłbym
tak
haniebnego
czynu,
jak
uprowadzenie i śmiertelne wystraszenie młodej kobiety. Co
więcej, mój przyjaciel, którego podsłuchał pan dziś wieczorem,
ma naturę Ŝartownisia i właśnie ta część jego natury wzięła
górę w tawernie. Nie znaczy to jednak, Ŝe jego bezsensowny
138
pomysł moŜna traktować powaŜnie. Osobiście mam znacznie
lepszy plan, a mianowicie obaj powinniśmy iść spać.
Jednym zręcznym ruchem Daniel wstał i wyjął bardzo
rozczarowanemu przybyszowi pustą szklaneczkę z ręki.
- śyczę dobrej nocy, Higgins... I niech pan się cieszy, Ŝe
postanowiłem nie interesować się więcej sprawą celowego
przywłaszczenia mojego zegarka.
Lady Exmouth dobrze wiedziała, Ŝe nieodłączną częścią
charakteru jej syna, ujawniającą się od czasu do czasu, jest
niezłomny upór. Stało się to jasne właśnie teraz. Higgins
otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uznał widocznie, Ŝe nie
byłoby to rozsądne, bo niepocieszony odszedł do drzwi.
- Proszę się nie gniewać, wasza miłość – bąknął przez
ramię, a potem dzielnie opierając się pokusie zdzielenia
kamerdynera w Ŝałosny, długi nos, bez ociągania opuścił dom.
ś
ycie bywa okrutne, uznał, wlokąc się w stronę domu. Oto
on, przyzwoity człowiek, tydzień w tydzień, rok w rok
wykonuje uczciwą pracę. I po co? Ledwie moŜe związać
koniec z końcem. Znacznie lepiej prosperowałby, gdyby wrócił
do dawnej specjalności... Ale nie, obiecał Dorze, Ŝe kradzieŜe
raz na zawsze się skończyły. Odciął się od tamtego Ŝycia, gdy
wyjechał z Londynu, i tak naprawdę wcale nie chciał znowu
wejść na drogę przestępstwa.
Naturalnie mógłby, gdyby naszła go taka głupia chęć. Palce
wciąŜ miał sprawne i bez trudu potrafił wyjąć zegarek z
kieszonki cudzej kamizelki. Pomyślał o tym z ponurą
satysfakcją. Rzecz jasna, wcale nie zamierzał zatrzymać tego
zegarka. To w ogóle nie przyszło mu do głowy. Ale skoro
sprawy potoczyły się w taki sposób, moŜe rozsądniej byłoby
jednak zachować cenny przedmiot. Bądź co bądź, co mu po
dobrych chęciach? Nic, po prostu nic!
- Niech to - mruknął pod nosem, przechodząc przez ulicę
do tawerny.. Zostało mu przynajmniej tyle drobnych w
kieszeni, by mógł utopić smutki w solidnym kuflu piwa.
139
„Pod Koroną” było tego wieczoru wyjątkowo cicho i
spokojnie, co pasowało do podłego nastroju Higginsa. Łatwo
znalazł wolny stół w kącie, gdzie mógł dalej posępnie i bez
przeszkód rozmyślać nad niewdzięcznością losu, ten jednak
nawet tu nie był dość łaskawy, by zapewnić mu krótki okres
wytęsknionej samotności. Ledwie bowiem Higgins zajął
miejsce na ławie, gdy naprzeciwko niego rozsiedli się bez
zaproszenia
męŜczyzna
o
ostrych
rysach,
noszący
jaskrawoczerwoną chustkę nieudolnie zawiązaną na szyi, i
niechlujna, gruba kobieta w głęboko wyciętej sukni.
- Co z tobą, Hectorze, mój stary przyjacielu? To do ciebie
niepodobne, Ŝeby chować się po kątach. Miałeś zły dzień, co? -
MęŜczyzna rozciągnął cienkie wargi w nieprzyjemnym
uśmiechu, który odsłonił popsute zęby. - Ja tam nie narzekam,
mój był dobry. Mówiłem ci juŜ nieraz, stary przyjacielu, Ŝe
powinniśmy połączyć siły.
- A ja mówiłem ci nieraz, Jack, Ŝe dawno zerwałem z
takim Ŝyciem.
- I co z tego masz? - MęŜczyzna znów zaprezentował
zepsute zęby. - Tylko pracujesz od rana do nocy? ZałoŜę się, Ŝe
nawet ci nie starczy na drugi kufel piwa.
Była to prawda, ale Higgins nie zamierzał tego potwierdzić,
a zwłaszcza nie przed pozbawionym skrupułów drobnym
złodziejaszkiem Jackiem Sharpe'em, któremu było zupełnie
wszystko jedno, w jaki sposób połoŜy swoje łapska na
pieniądzach. Kiedy przychodziła posucha, nie wstydził się
wysyłać swojej przyjaciółki na ulicę i Ŝyć z jej zarobków.
- Właściwie nie wiem, dlaczego jeszcze chcę z tobą
gadać; - odezwał się znowu Jack. - Niewiele juŜ mi po tobie.
Jesteś stary i niezdarny.
- TeŜ coś! - Higgins tym razem pozwolił się
sprowokować. - Wiedz, Ŝe właśnie dzisiaj zwinąłem fikuśny
kieszonkowy zegarek. Przeskoczył z kamizelki wielkiego pana
do mojej kieszeni, a on nic nie zauwaŜył.
140
- Aha! - Jack wyraźnie mu nie dowierzał. -A gdzie jest
ten zegarek? PokaŜ.
- JuŜ go nie mam - bąknął Higgins i trochę się
zaczerwienił. - Zwróciłem.
- Co takiego?! - Sharpe i jego towarzyszka ryknęli
ś
miechem, co jeszcze bardziej zakłopotało Higginsa.
Rozejrzał się bardzo niepewnie dookoła.
- Ciszej! - syknął. - Nie chcę, Ŝeby wszyscy to usłyszeli.
- Boisz się, Ŝe Ŝoneczka byłaby zła, gdyby dowiedziała
się, jak próbujesz starych sztuczek? – draŜniła się z nim
kobieta, a Higgins spojrzał na nią z niechęcią.
- Zamknij się, Molly! - nakazał jej Jack juŜ zupełnie
powaŜnie. - To jest dawny Hector, on nie kantuje. On
naprawdę zwinął ten zegarek. Nie kapuję tylko, dlaczego go
zwrócił.
Zmieszany Higgins zaczął niezbornie tłumaczyć swoje
zamierzenia. Opowiedział więc o podsłuchanej rozmowie i
tym, co zaszło potem.
Jack chłonął kaŜdy szczegół.
- Czyli poszedłeś do tego lorda Exmoutha i miałeś
nadzieję, Ŝe zgodzi się na twój plan, a on cię wyrzucił na zbity
pysk, tak?
- Nie od razu - odparł Higgins. - Powiedziałem ci, Ŝe
najpierw byłem w jego domu i dowiedziałem się od
pomywaczki, Ŝe on tam nie mieszka, tylko jego matka i ta
panna, która mu się podoba. A on zatrzymał się u przyjaciela.
No, więc poszedłem tam i za drugim razem był i mnie przyjął.
- Szkoda, Ŝe propozycja go nie zainteresowała -zauwaŜył
Jack ku wielkiemu rozbawieniu jego towarzyszki.
- Mnie to nie dziwi! - parsknęła. - Jeśli temu wielkiemu
panu dziewczyna podoba się tak, jak mówi Hector, to nigdy się
nie zgodzi, Ŝeby ktoś ją porwał jakąś rozklekotaną dryndą.
Sama kiedyś jechałam tym klekotem, więc wiem, jak to jest.
141
Wróciłam z pogrzebu szwagierki cała poobijana. Siniak na
siniaku.
- Zamknij się, kobieto - burknął Jack. - Idź i przynieś nam
jeszcze coś do picia. - Rzucił jej monetę i poczekał, aŜ
odejdzie, po czym zwrócił się znowu do Hectora: - I mówisz,
Ŝ
e ta panna, co podoba się lordowi Exmouthowi, będzie jutro w
lesie koło klasztoru?
- JuŜ to mówiłem, nie? - Higgins spojrzał podejrzliwie na
rozmówcę. - A czemu tak cię to interesuje?
- Bez specjalnego powodu. Szkoda, Ŝe temu wielkiemu
panu nie spodobał się twój pomysł. MoŜe mógłbym ci pomóc.
Jak dla Higginsa tego dnia zdarzyło się juŜ wystarczająco
duŜo, a poza tym miał dość obecnego towarzystwa, więc
szybko dopił piwo i wstał.
- Dzięki, ale obejdę się bez twojej pomocy, Jack.
- O! Hector poszedł? - zdziwiła się Molly, gdy wróciła z
napitkami. - Co tam, zaraz wypiję jego dŜin. Niewdzięczny
kundel.
- Nic nie będziesz piła! - Jack wyrwał jej naczynie z ręki.
- Musisz być rano świeŜa i dobrze kojarzyć. Mam dla ciebie
robotę.
- Tak? - Zerknęła na niego nieufnie. - Jaką?
- Staniesz na czujce pod domem tego Exmoutha. Jeśli
panna pojedzie do lasu, chcę o tym wiedzieć.
- Ale ja nawet nie wiem, jak ona wygląda - zwróciła mu
uwagę Molly, mało zachwycona perspektywą wczesnego
wstawania. -I nie wiem, gdzie mieszka.
- Łatwo się dowiesz. - Przez chwilę dumał. - Słyszałaś, co
powiedział Higgins. Poza słuŜbą w domu jest tylko stara matka
Exmoutha i ta panna. Poczekasz na czujce przed domem.
- I co dalej?
- Twój brat mieszka przy lesie, niedaleko ruin klasztoru,
nie?
- Ano mieszka. I co z tego?
142
Jack rozparł się na ławie.
- Powiem ci rano, kiedy wszystko domyśle sobie do
końca.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Lady Exmouth promieniała z radości, przyglądając się
Robinie, która schodziła po schodach. W niebieskiej sukni
spacerowej i dopasowanej kolorystycznie pelerynie panna
wyglądała wprost urzekająco. Szkoda tylko, Ŝe Danie! nie
mógł obejrzeć tego ujmującego występu. Delikatna twarz w
modnym czepku, z szaroniebieskimi tasiemkami tworzącymi
figlarną kokardę pod uroczym, drobnym podbródkiem mogła
zmiękczyć serce najtwardszego męŜczyzny.
Naturalnie nie wydawało jej się dłuŜej, by Daniel
potrzebował dodatkowych namów do uznania Robiny za
idealną kandydatkę na Ŝonę. Jeśli jej pogląd na tę kwestię nie
był całkowicie błędny, to ten wstrętny chłopiec podjął
ostateczną decyzję juŜ przed kilkoma tygodniami, mimo Ŝe
bardzo starał się to ukryć. A gdyby potrzebowała dalszych
ś
wiadectw określających stan jego umysłu, to zdradził się
poprzedniego wieczoru. Lady Exmouth myślała z niemałą
satysfakcją o tym, Ŝe nawet obecność Arabelli nie skłoniła go
do pozostania na przyjęciu. Gdyby była tam Robina, sprawy
przedstawiałyby się zgoła inaczej!
- Gzy jesteś całkiem pewna, moja droga, Ŝe masz ochotę
jechać dzisiaj na piknik? - spytała, gdy Robina do niej
podeszła. Wprawdzie panna wydawała się w pełni sił, była
jednak odrobinę bledsza, niŜby Ŝyczyła sobie lady Exmouth. -
Jeszcze nie jest za późno na zmianę zdania - zapewniła ją. -
Arabella to zrozumie.
143
- Nie, nie. Całkiem dobrze się czuję. - Robina skupiła się
na wygładzaniu fałdy na jednej z rękawiczek. - Nie mam
pojęcia, co mnie naszło. Rzadko zapadam na migrenę.
- Cieszmy się, Ŝe nie było to nic gorszego niŜ uporczywy
ból głowy, który nie chciał minąć. Gdybyś zaraziła się
gorączką od lady Phelps, mogłabyś trafić do łóŜka na wiele
dni. O ile wiem, biedna Augusta wciąŜ jeszcze nie wstaje. Co
naturalnie oznacza, Ŝe będziemy pozbawieni towarzystwa jej
syna podczas dzisiejszego śniadania.
Robina usłyszała nutę ulgi w głosie lady Exmouth, ale
doszła do wniosku, Ŝe nie naleŜy o tym mówić, spytała więc
tylko, kto jeszcze jedzie tego ranka do lasu.
- Nie do końca wiem, moja droga. Na pewno kilkoro
naszych wspólnych znajomych. Arabella zaprosiła sir
Percy'ego Lovella, ale miał juŜ inne zobowiązania. Zdaje się,
Ŝ
e zaprosiła równieŜ sir Fredericka Ainsleya, lecz i on był
zmuszony odmówić. Dzisiaj nie ma go w mieście, bo wyjechał
w odwiedziny do chorego kuzyna. - Pokręciła głowę. - Trudno
jest zorganizować piknik z takim małym wyprzedzeniem, ale
jestem pewna, Ŝe Arabella namówi przynajmniej kilka osób. -
Lady Exmouth uniosła rękę, odzianą w fioletową rękawiczkę. -
Oho! Zdaje się, Ŝe o wilku mowa.
Jak się okazało, słuch jej nie mylił. Gdy lokaj otworzył
drzwi, zobaczyły Arabellę wysiadającą z eleganckiego
odkrytego powozu Tolliverów, który właśnie zajechał przed
dom.
- Nie musisz zadawać sobie tyle trudu – zawołała lady
Exmouth, schodząc na ulicę, by przywitać kuzynkę. - Jesteśmy
gotowi, moŜemy więc zaraz wyruszyć, jeśli nie masz nic
przeciwko temu.
- Wspaniale! Zawsze ceniłam punktualność! - oznajmiła
Arabella i wróciła do powozu. - O, jest Robina! Cieszę się, Ŝe
czujesz się na siłach dotrzymać nam towarzystwa. Obawiam
się, Ŝe jesteśmy najmłodsze w tej kompanii, musimy trzymać
144
się razem - dodała, gdy Robina podeszła do powozu. - Trochę
mnie dziwi, Ŝe tak niewielu młodych ludzi zgodziło się przyjąć
moje zaproszenie. Wygląda na to, Ŝe śniadanie na trawie jest
atrakcyjne raczej dla starszego pokolenia.
- Prawdę mówiąc, przypuszczałam, Ŝe zorganizowanie
pikniku w takim pośpiechu moŜe sprawić ci nieco kłopotów -
powiedziała lady Exmouth, sadowiąc się na ławie obok
siostrzenicy. - Ostatnio ludzie mają zwyczaj planować zajęcia z
duŜym wyprzedzeniem. Zwłaszcza na wieczór trudno jest
zebrać towarzystwo. Nawet przyjaciele wymawiają się
wcześniej podjętymi zobowiązaniami.
- Właśnie z tego powodu postanowiłam nie wydawać
proszonej kolacji - odrzekła Arabella, a jej uwagę zwróciła
nagle samotna postać po drugiej stronie ulicy.
- Co za brak wychowania! - stwierdziła. - Odkąd tu
przyjechałam, ta młoda kobieta bez przerwy patrzy w naszą
stronę. - Szybko jednak odzyskała poczucie humoru i
wybuchnęła śmiechem. - Mam nadzieję, Ŝe nie czeka na
Daniela. Musiałaby tam stać jeszcze bardzo długo.
Lady Exmouth zerknęła na drugą stronę ulicy i głośno
parsknęła.
- Muszę ci powiedzieć, Ŝe mój syn nie zadaje się z
osobami tego... tego pokroju.
- Nie bądź naiwna, ciociu! - W oczach Arabelli znów
pojawił się figlarny błysk. - Clarissa nie Ŝyje prawie od dwóch
lat... ChociaŜ rzeczywiście się nie mylisz - podjęła po namyśle.
- Daniel ma za dobry gust, Ŝeby zadawać się z osobą tak
podłego stanu. MoŜe zresztą po prostu dba o zdrowie.
Lekko poklepała stangreta parasolką po ramieniu, dając mu
znak do odjazdu, i powóz potoczył się po ulicy. Uwagi Robiny
nie uszło, Ŝe nieznajoma kobieta bacznie obserwuje ich odjazd
ze swojego miejsca.
145
Robina nie była aŜ tak naiwna, by nie zrozumieć aluzji lady
Tolliver. Podczas pobytu w stolicy szybko odkryła, Ŝe
dŜentelmeni - zarówno owdowiali, jak i Ŝonaci - często
utrzymują równieŜ kochanki. Nie wiedziała, czy Daniel
postępuje podobnie, ale w gruncie rzeczy jakie to mogło mieć
dla niej znaczenie? PrzecieŜ to nie jej sprawa, powtarzała sobie
uparcie. Owszem, interesowałoby ją to na miejscu Arabelli, ale
przyszła Ŝona Daniela wydawała się całkowicie nie
przywiązywać do tego wagi. Dziwne!
- Jesteś dzisiaj małomówna.
Niespodziewana uwaga wyrwała Robinę z zamyślenia.
Stwierdziła, Ŝe lady Tolliver przygląda jej się z uwagą.
- Mam nadzieję, Ŝe nie jedziesz dzisiaj z nami tylko z
powodu namów cioci?
- Och, nie! - zapewniła ją Robina, siląc się na uśmiech. -
Po prostu myślałam o niebieskich migdałach.
Nie była jednak w stanie znieść przenikliwego spojrzenia
ciemnych oczu, zbyt przypominających oczy Daniela, zerknęła
więc do góry i przekonała się, Ŝe niebo jest zupełnie
bezchmurne.
- Zdaje się, Ŝe pogoda ci sprzyja. Zapowiada się następny
piękny dzień.
- To prawda - przyznała Arabella. - Mam nadzieję, Ŝe nie
będzie równieŜ zbyt ciepło. Mniejsza o to. - Wzruszyła
ramionami. - W przyklasztornym lesie i tak jest duŜo cienia.
- Szkoda, Ŝe nie urządziłaś pikniku gdzie indziej -
włączyła się do rozmowy lady Exmouth. - Mam złe
wspomnienia związane z tym sielskim miejscem.
Arabella roześmiała się serdecznie.
- Och, wiem. Daniel mi o tym opowiedział. Co za małpka
z tej Lizzie! Zupełnie niepodobna do matki. Pewnie więcej
odziedziczyła po naszych przodkach.
146
Lady Exmouth cmoknęła kilka razy i zmierzyła swoją
ulubioną
siostrzenicę
karcącym
spojrzeniem,
Arabella
postarała się więc przybrać bardzo skruszoną minę.
- Masz
rację,
ciociu.
Zachowałam
się
bardzo
nietaktownie, Ŝartując z powaŜnej sprawy. Daniel, jak wiem,
był bardzo poruszony tym zdarzeniem. - Znowu spojrzała na
Robinę. - I jest ci dozgonnie wdzięczny, moja droga. Nie kryje,
Ŝ
e ma wobec ciebie dług nie do spłacenia.
MoŜe Arabella nie zauwaŜyła smutku, który zagościł przez
chwilę nieuwagi w niebieskich oczach Robiny, dojrzała go
jednak lady Exmouth, a spostrzeŜenie to wzbudziło w niej
wątpliwość, czy jej protegowana czuje się całkiem zdrowa, czy
tylko stara się stworzyć takie pozory. Arabella była przemiła,
ale zdarzało jej się niekiedy wykazać brakiem taktu, no i mogła
czasem być dość przytłaczająca, zwłaszcza dla tych, którzy nie
dorównywali jej wigorem.
Celowo zajęła więc siostrzenicę konwersacją, pytając,
czego naleŜy się spodziewać w jadłospisie śniadania. Robina
starała się od czasu do czasu włączyć do rozmowy, ale lady
Exmouth wyczuwała, Ŝe robi to bez przekonania. Coraz
bardziej dochodziła do wniosku, Ŝe Robina wolałaby pozostać
w domu.
Na szczęście, gdy dotarły na znajome miejsce, gdzie zaczęli
się juŜ gromadzić pozostali goście, napięcie Robiny, związane
ze staraniami, by zachowywać się jak najswobodniej, zelŜało.
Poza tym wreszcie udało jej się bez zwracania na siebie uwagi
uwolnić się od towarzystwa Arabelli. Dzięki temu zdołała się
nawet zmusić do zjedzenia kilku smakołyków przygotowanych
przez znakomitą kucharkę lady Tolliver. Przy pierwszej
nadarzającej się okazji oddaliła się jednak od tej nielicznej
części grupy, która nie zapadła w drzemkę, znuŜona upałem i
skutkami picia schłodzonego szampana. Wreszcie mogła
poszukać wytęsknionej samotności.
147
Upewniwszy się, Ŝe nikt inny nie wziął z niej przykładu i
nie podąŜa za nią na przechadzkę, Robina weszła głębiej
między drzewa. Wiedziała, Ŝe dalej w lewo płynie rzeka, ale
nie zamierzała tam skręcać. Obraz tamtego dnia, o wiele
szczęśliwszego niŜ obecny, zbyt mocno wrył jej się w pamięć.
Szyderczy głos podszeptywał, Ŝe wkrótce nie zostanie jej
nic więcej oprócz wspomnień i bolesnej świadomości, Ŝe
wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby przez tyle tygodni
nie pozostała obojętna na skłonności swego serca.
Rozwiązała kokardę i zdjąwszy czepek, zaczęła nim
bezmyślnie kołysać. WciąŜ zagłębiała się w las, nie chciała
bowiem zbyt szybko poŜegnać się z samotnością.
Naturalnie gdy wyraŜała zgodę, aby towarzyszyć lady
Exmouth na pikniku, wiedziała, Ŝe obecność Arabelli będzie
dla niej trudna do zniesienia. Nie wiedziała jednak, Ŝe aŜ tak
trudna. Ale jaki miała wybór? Nie mogła bez końca ukrywać
się w sypialni i płakać, gdy tylko była pewna, Ŝe nikt akurat jej
nie przeszkodzi. Poza tym tego wieczoru miał wrócić do domu
Daniel i prędzej czy później musiała stanąć z nim twarzą w
twarz, chociaŜ mogło się to okazać niezwykle nieprzyjemne.
Nie, pomyślała zasmucona, nie ma dla niej łatwych
rozwiązań. Następne dni, zanim uda jej się znaleźć pretekst,
aby wrócić do hrabstwa Northampton, będą bolesne. JuŜ ten
dzień dostarczył jej przykrych przeŜyć. Uprzejme traktowanie
kogoś, do kogo czuje się urazę, stanowi nie lada zadanie,
jednak wiedziała, Ŝe nie mogłaby się zdobyć na prawdziwą
nienawiść czy nawet niechęć do Arabelli. Jak mogła mieć do
lady Tolliver pretensje o jej uczucie do Daniela? PrzecieŜ
kaŜda kobieta chciałaby poślubić takiego wspaniałego
męŜczyznę.
Dziwne wydawało jej się tylko to, Ŝe nikt nie mówi głośno
o zbliŜającym się ślubie. Ze zmarszczonym czołem zaczęła
rozwaŜać ten problem. Naturalnie mogły być powody, dla
których Arabella i Daniel nie podawali swoich zaręczyn do
148
wiadomości publicznej, na przykład jeśli Daniel chciał
najpierw powiedzieć o swoim zamiarze córkom i czekał na ich
powrót z Dorset. Utrzymywanie sekretu przed lady Exmouth
wydawało się mimo wszystko bardzo dziwne. Robina była
przekonana, Ŝe matka Daniela nic nie wie o jego zamiarze
rychłego oŜenku. Co więcej, po Arabelli teŜ nie było widać,
aby oczekiwała wkrótce tak radosnego wydarzenia. Robina nic
z tego wszystkiego nie rozumiała.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków. A więc jednak ktoś
za nią poszedł. Odwróciła się, Ŝeby sprawdzić, kogo z gości
lady Tolliver będzie miała za towarzysza przechadzki.
OdłoŜywszy ksiąŜkę, Daniel zerknął na zegarek i przekonał
się, Ŝe brakuje kilku minut do siódmej. Śniadanie na trawie
zajęło matce i Robinie podejrzanie duŜo czasu. UwaŜał zresztą,
Ŝ
e nazwa „śniadanie” dla posiłku jedzonego wczesnym
popołudniem jest absurdalna. Wsunął zegarek z powrotem do
kieszonki i znowu wziął się do czytania.
Otworzyły się drzwi i wszedł kamerdyner z karafką i
kieliszkiem, które ustawił tuŜ obok łokcia lorda Exmoutha.
- Czy wasza lordowska mość jeszcze sobie czegoś Ŝyczy?
- Nie sądzę. Dziękuję, Stebbings... Albo poczekaj. -
SłuŜący przystanął w pół drogi do drzwi. -O której godzinie
milady wyjechała z domu?
- Niedługo przed południem, sir.
- Czy wspominała, Ŝe moŜe późno wrócić?
- Nie, milordzie. Czy mam polecić, Ŝeby kolację podać
później?
- Tak, to chyba rozsądny pomysł. Powiedz kucharce, Ŝe
zjemy o dziewiątej.
Maszcząc czoło, Daniel sięgnął po burgunda i nalał sobie
kieliszek. To było zupełnie niepodobne do jego matki, Ŝeby nie
uprzedzić słuŜby o moŜliwości późnego powrotu. Co ją, u
licha, zatrzymało? Nawet jeśli straciła rachubę czasu, to
149
przecieŜ w śniadaniu uczestniczyli równieŜ inni goście, którzy
mogli ją przywrócić do rzeczywistości, a zwłaszcza Robina. W
odróŜnieniu od innych znanych mu kobiet, była bardzo
punktualna.
Uśmiechając się pod nosem, rozsiadł się wygodniej i dalej
sączył wino, kontemplując połysk swoich butów z cholewami.
Dobrze było znaleźć się znowu w domu. Owszem, bardzo mu
było przyjemnie w towarzystwie Monty'ego, ale brakowało mu
Robiny, jego ptaszyny, brakowało mu jej nawet bardziej, niŜby
chciał się do tego przyznać.
Robina była doprawdy niezwykłą kobietą! Nigdy nie
podejrzewałby, Ŝe córka wiejskiego pastora, która - jak sama
przyznała
-
odebrała
dość
ograniczoną
i
bardzo
konwencjonalną edukację, stanie się wybranką jego serca.
Bardzo go zdziwiło odkrycie, jak wiele mają ze sobą
wspólnego. Na wargach znów pojawił mu się mimowolny
uśmiech. I pomyśleć, Ŝe gdy pierwszy raz rozwaŜał pomysł
ponownego oŜenku, za jedyny cel stawiał sobie znalezienie
odpowiedniej matki dla córek, a tymczasem los dał mu
towarzyszkę Ŝycia, bez której teraz trudno juŜ byłoby mu się
obejść.
Nagłe zamieszanie w sieni przerwało mu zadumę. Do
pokoju wpadła matka, zupełnie nie dbająca o godny krok, za
nią zaś kuzynka Arabella, która wydawała się podejrzanie
blada, a w oczach nie miała ani śladu figlarnych ogników.
- Och, Danielu, dzięki Bogu, Ŝe jesteś! - Lady Exmouth
prawie rzuciła mu się w ramiona. - To wszystko przeze mnie.
Przyjmuję na siebie całą winę. Nie powinnam była brać jej z
sobą. Jak tylko wyjechałyśmy, od razu wiedziałam, Ŝe to
biedne dziecko nie powinno nigdzie ruszać się z domu. -
Spokojnie, ciociu Lavinio. Nie wolno ci się tak gorączkować. -
Arabella objęła ją i zaprowadziła na kanapę. - Jestem pewna,
Ŝ
e znajdzie się zupełnie zwyczajne wyjaśnienie tej sytuacji -
150
powiedziała tonem, w którym zdaniem Daniela zdecydowanie
brakowało przekonania.
- Gdzie jest Robina? - spytał.
- Właśnie w tym rzecz, Danielu. Nie wiemy - odrzekła,
siląc się na spokój Arabella. - Robina znikła.
Przeniósł wzrok ze szlochającej matki na kuzynkę, starając
się nie zdradzić z niepokojem.
- Chyba powinnyście mi wytłumaczyć, co tam zaszło.
- Ciocia Lavinia powiedziała świętą prawdę - zaczęła
Arabella. - Robina wydawała się dzisiaj wyjątkowo zasępiona.
- Wzruszyła ramionami. - Myślałam, Ŝe moŜe brakuje jej
rówieśników na pikniku i trochę się nudzi. To zresztą nie
byłoby dziwne. Gdy większość gości po posiłku zdecydowała
się na drzemkę, sama poŜałowałam, Ŝe urządziłam to śniadanie.
Bardzo mnie kusiło, Ŝeby pójść za Robiną, kiedy zauwaŜyłam,
Ŝ
e znika w lesie. - Zerknęła na lekko zgnieciony czepek z
niebieskim wykończeniem, trzymany przez siebie w dłoni. -
Teraz naturalnie nie mogę sobie wybaczyć, Ŝe tak nie
postąpiłam.
- Zatem Robina nie wróciła, a wy naturalnie zaczęłyście
jej szukać.
Arabella przyjrzała się, jak Daniel spokojnie sięga po
kieliszek wina. Sprawiał takie wraŜenie, jakby to wszystko nic
go nie obchodziło. Znała go zbyt dobrze, by pozwolić się
zwieść, podziwiała jednak jego opanowanie, którym w
trudnych chwilach zawsze imponował.
- Początkowo myślałam, Ŝe po prostu straciła poczucie
czasu. W dzieciństwie uwielbiałam chodzić po lesie w
okolicach Courtney Place i teŜ często spóźniałam się na
posiłki. Dopiero kiedy goście zaczęli się rozjeŜdŜać, ogarnął
mnie niepokój. Kilkoro spośród nich zaofiarowało się, Ŝe
zostanie i pomoŜe w poszukiwaniach, ale zapewniłam ich, Ŝe
nie ma takiej potrzeby. - Przez chwilę przyglądała się
Danielowi w milczeniu. - Pomyślałam sobie, Ŝe z twojego
151
punktu widzenia byłoby lepiej, gdyby o zniknięciu Robiny nie
wiedziano w całym Brighton. Spojrzał na nią z uznaniem.
- Postąpiłaś bardzo rozsądnie, Bello. Rzeczywiście,
wolałbym, Ŝeby miłośniczki plotek nie ostrzyły sobie na niej
języków.
- Tak teŜ sądziłam. Dlatego po odjeździe wszystkich
kazałam słuŜbie dokładnie przeczesać las. Mój lokaj znalazł to.
Podała mu czepek z oderwaną tasiemką i częściowym
odciskiem podeszwy.
- Przyszło mi do głowy, Ŝe moŜe zdarzył jej się jakiś
wypadek, na przykład skręciła nogę. Wysłałam lokaja równieŜ
do pobliskiej wsi, Ŝeby spytał, czy nikt nie szukał tam pomocy,
ale…
Spojrzała na niego z głęboką troską.
- Och, Danielu, nie uwaŜam się za osobę przesadnie
ulegającą panice, ale jestem bliska myśli, Ŝe Robinę porwano.
Lady Exmouth, która do tej pory panowała nad sobą,
raptownie podniosła głowę.
- To niedorzeczność, Arabello! Kto, u licha, chciałby
porwać takie słodkie, kochane dziecko? Poza tym kto oprócz
zaproszonych gości mógł wiedzieć, Ŝe wybieramy się dzisiaj
do lasu?
- No właśnie kto? - podchwycił Daniel, mruŜąc oczy.
Nagle obrócił się na pięcie i wielkimi krokami podszedł do
drzwi.
- Stebbings! - zawołał. - Niech w stajni natychmiast
przygotują mi kolaskę!
152
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Robina spojrzała w brudne okienko i stwierdziła, Ŝe na
dworze szybko zapada zmierzch. Jak długo juŜ leŜała,
związana jak kurczak do pieczenia? Przede wszystkim zaś po
co porwano ją i uwięziono w tej brudnej i ciasnej graciarni?
Wszystko stało się tak szybko. Szła przez las, myśląc o
swoich sprawach, i nagle napadło ją dwóch obcych męŜczyzn.
Nie zdąŜyła nawet krzyknąć, bo jeden chwycił ją za ramiona i
związał jej ręce za plecami, a drugi wepchnął do ust ohydną
szmatę. Potem nasadzili jej na głowę cuchnącą siatkę i jeden z
nich miał czelność przerzucić ją sobie przez ramię, jakby była
workiem, by wkrótce potem bez ceregieli zwalić ją na wózek.
Jeśli sądzić po wstrząsach, jakie musiała ścierpieć, jechali
bardzo nierównym traktem. Zdawało jej się, Ŝe trwa to wieki,
choć prawdopodobnie pokonali nie więcej niŜ trzy mile. Potem
wniesiono ją w ten sam haniebny sposób po dwóch biegach
schodów i przywiązano do pryczy w zatęchłej klitce.
Marszcząc czoło, rozejrzała się dookoła. Co to, u licha, za
miejsce? Gdzie ją przetrzymywano? I po co?
Głosy i stukot kroków na schodach przerwały jej
niepokojące rozmyślania. Chwilę później rozległ się trzask
odsuwanego rygla, drzwi się otworzyły i na stryszek weszli
dwaj porywacze, a za nimi niechlujna kobieta, którą Robina
bez wątpienia gdzieś juŜ widziała.
- Na miłość boską, Jack! - wykrzyknęła kobieta,
przesyłając Robinie współczujące spojrzenie. - Po coś ją tak
związał? - Odstawiwszy tacę na drewnianą skrzynię przy
pryczy, zaczęła rozplątywać sznur krępujący Robinie nogi w
kostkach. - Jak, u diabła, ona ma stąd waszym zdaniem uciec?
- To nie ja - odburknął niŜszy z męŜczyzn. - Tę robotę
zostawiłem twojemu bratu.
153
Kobieta zerknęła zniecierpliwiona na drugiego męŜczyznę,
który stał oparty o ścianę i patrzył na łóŜko z lubieŜnym
błyskiem w oczach.
- Ona nie jest ptakiem, Ben. Nie wyfrunie przez okno.
- Nie chciałem ryzykować. Smakowity kąsek nie moŜe
nam się wyślizgnąć z rąk. — LubieŜny uśmiech stał się
bardziej ostentacyjny. - Nieczęsto mam okazję pogłaskać taką
elegancką panienkę.
- Trzymaj swoje brudne łapska przy sobie, Ben -ostrzegła
kobieta, zdająca sobie doskonale sprawę z tego, w jakim
kierunku zmierzają myśli brata. -Włos jej nie moŜe spaść z
głowy. Tak się umówiliśmy.
- To prawda - przyszedł jej w sukurs Jack, podchodząc do
pryczy, by rozplatać więzy na nadgarstkach Robiny. - Mamy
dostać pieniądze i tyle.
Robina, wysłuchawszy tej krótkiej wymiany zdań, mogła
wreszcie usiąść i wyjąć z ust szmatę. A więc trzymano ją tu dla
okupu. Ale dlaczego właśnie ją? Czy padła ofiarą
niefortunnego zbiegu okoliczności, czy moŜe porywacze
wybrali właśnie ją celowo?
MęŜczyzn z pewnością nie znała, ale kobiecie przyjrzała się
uwaŜniej. Podobnie jak Daniel miała dobrą pamięć do twarzy,
szybko więc przypomniała sobie, gdzie ją wcześniej widziała.
- Pani stała dzisiaj rano na ulicy i obserwowała dom.
Kobieta nie próbowała zaprzeczyć.
- Pewnie. Musiałam dopilnować, Ŝeby ucapić kogo
trzeba, wiesz, kochaniutka. Myślę, Ŝe lord Exmouth dobrze
zapłaci za twój bezpieczny powrót.
- A dlaczego miałby zapłacić? - spytała ostroŜnie Robina.
Skoro chodziło im o okup, to z pewnością postąpiliby
rozsądniej, gdyby porwali lady Exmouth.
- Nie próbuj z nami sztuczek. - MęŜczyzna, zwany
Jackiem, roześmiał się pogardliwie. - I tak wiemy, Ŝe ten
bogaty pan chce się z tobą oŜenić.
154
A więc tu był pies pogrzebany! Gdyby jej pozycja nie była
tak rozpaczliwa, moŜe nawet uznałaby tę sytuację za zabawną.
Głupcy uprowadzili nie tę kobietę, którą naleŜało. Powinni byli
wybrać Arabellę. Naturalnie mimo to nie wątpiła, Ŝe Daniel
spełni Ŝądania tych łotrów, byle tylko zapewnić jej bezpieczny
powrót do domu.
Wbrew rozsądkowi to jednak rozzłościło ją jeszcze
bardziej. Po co Daniel miał rezygnować z, być moŜe, całkiem
pokaźnej sumy pieniędzy tylko dlatego, Ŝe nierozsądnie
zachciało jej się spacerować po lesie? Gdyby nie zachowała się
lekkomyślnie, nie wpadłaby w tarapaty. Skoro jednak sama
była sobie winna, do niej naleŜało znalezienie drogi wyjścia.
Niestety, nie było to łatwe.
Przez chwilę przyglądała się kaŜdemu z porywaczy po
kolei. Odrobinę dłuŜej zatrzymała wzrok na męŜczyźnie z
lubieŜnym błyskiem w głęboko osadzonych oczach.
- Pewnie ma pan rację - powiedziała w końcu,
powstrzymując wybuch złości. - Naturalnie pod warunkiem, Ŝe
nic mi się nie stanie... zupełnie nic.
Kobieta bez trudu zrozumiała, o co chodzi. Rozciągnęła
wargi w pogardliwym uśmiechu.
- Ty nic się nie martw moim bratem, kochaniutka. On
będzie grzeczny... póki i ty będziesz grzeczna. Zjedz teraz
swoją kolację jak naleŜy i zostawimy cię samą do rana.
Robina zerknęła na gęsty rosół z wielkim okami tłuszczu na
powierzchni i uznała, Ŝe lepiej spróbuje chleba, który, choć
nieco zakalcowaty, przynajmniej był świeŜo upieczony.
- A co zamierzacie zrobić ze mną jutro, jeśli wolno
spytać?
- O, pannica jest ciekawska - stwierdził Jack. -Napiszesz
list do swojego lorda. Jeśli wszystko pójdzie gładko, to jutro
wieczorem będziesz z powrotem leŜeć w swoim ślicznym
łóŜeczku.
155
- Albo w łóŜeczku jego lordowskiej mości - zarechotał
ten drugi, po czym zwrócił się do siostry: -Nie rozumiem,
dlaczego nie moŜemy tego załatwić dziś wieczorem. Mówiłem
ci juŜ, Moll, Ŝe nie podoba mi się pomysł z trzymaniem jej
tutaj.
- Nie rozumiem, co ci to przeszkadza? - Siostra spojrzała
na niego gniewnie. - PrzecieŜ nikt tu nie przychodzi. I nic
dziwnego. Po śmierci Betsy doprowadziłeś dom do kompletnej
ruiny, Ben. - Wprawdzie Molly nie była wzorem czystości, ale
nawet ona czuła odrazę do brudu panującego dookoła. - Poza
tym powiedziałam ci juŜ, Ŝe nie zamierzam tłuc się po nocy do
miasta. Jeśli jego lordowska mość poczeka, to moŜe chętniej
rozstanie się z pieniędzmi. Niech się trochę podręczy.
Zadowolona z siebie zwróciła się do Robiny.
- Wrąbałaś wszystko, kochaniutka? To dobrze. Teraz
Jack zwiąŜe ci ręce. Ale nóg nie trzeba. Nie sądzę, Ŝebyś
próbowała uciec przez okno. W dół moŜna spadać i spadać.
Posłusznie załoŜywszy ręce na plecy, Robina gorączkowo
rozmyślała. Jeśli zamierzała uciec, musiała to zrobić przed
ś
witem.
- Skoro... skoro mam tu zostać całą noc, to czy nie
mogłabym przynajmniej dostać świecy? Niedługo zapadnie
zmrok, a przysięgłabym, Ŝe wcześniej widziałam, jak coś
wystawia głowę z tej dziury w kącie.
- Ha! - szczeknął Jack, bezlitośnie krępując jej
nadgarstki. - Mogłaś widzieć, to pewne. Tu jest mnóstwo
szczurów. - Zawahał się. - Ale świecę moŜemy jej dać. Co ty
na to, Molly?
Molly tylko wzruszyła ramionami, po czym zabrała tacę i
wyszła z poddasza. Jej brat omiótł kształtną figurę Robiny
jeszcze jednym natarczywym spojrzeniem i wziął przykład z
siostry. Jack równieŜ wyszedł, ale po chwili wrócił z zapaloną
ś
wiecą, którą postawił na skrzyni obok pryczy. Nie odezwał się
156
więcej i szybko znikł, starannie zamykając za sobą drzwi.
Robina usłyszała odgłos zasuwanego rygla.
Uznała, Ŝe przynajmniej ma trochę czasu na obmyślenie
planu ucieczki. Była zdecydowana nie poddawać się rozpaczy i
nie załamywać w trudnym połoŜeniu. Rozsądek nakazywał
poczekać w bezruchu przynajmniej godzinę. Wszyscy w domu
musieli zasnąć. Zresztą sądząc po silnym zapachu dŜinu,
sączącym się na stryszek, naleŜało się tego spodziewać
znacznie wcześniej. Tymczasem naleŜało jedynie pokonać
znuŜenie i ból nadgarstków, sznur bowiem dotkliwie ocierał jej
skórę.
Spojrzała w brudne okienko i przeciągle westchnęła. Która
mogła być godzina? Dziewiąta, moŜe dziesiąta. Długo juŜ
siedziała uwięziona. Mimo woli zaczęła się zastanawiać, co w
tym czasie robią pewne znane jej osoby.
Biedna lady Exmouth na pewno odchodziła od zmysłów ze
zmartwienia.
Do
tej
pory
niewątpliwie
zakończono
poszukiwania. Nie naleŜało wykluczyć, Ŝe lady Exmouth
zawiadomiła władze, chociaŜ bardziej prawdopodobne było, Ŝe
wróciła do Brighton szukać pomocy u Daniela.
On na pewno jak zwykle wykaŜe się rozsądkiem i zapanuje
nad sytuacją. Zawiadomi władze, jeśli nie zrobiła tego jego
matka, a o świcie zorganizuje dalsze poszukiwania w lesie i
okolicy. Tymczasem jednak.
Oczy zaszły jej mgłą od łez, które usiłowała powstrzymać.
Potoczyła wzrokiem po stryszku pełnym kurzu, przed oczami
miała jednak bibliotekę w Brighton i Daniela, który zamartwia
się o jej bezpieczeństwo, ale zachowuje pozory spokoju i jak
zwykle siedzi w swoim ulubionym fotelu.
Byłoby dla Robiny niemałym zaskoczeniem, gdyby
wiedziała, Ŝe dokładnie w tej -samej chwili Daniel bynajmniej
nie siedział wygodnie wśród półek z ksiąŜkami, lecz z zaciętą
twarzą poganiał na złamanie karku konie ciągnące jego
157
kolaskę. Gnał przez miasto z zamiarem odszukania pewnego
woźnicy.
Kendall, zajmujący miejsce obok niego, zerkał na pana z
troską. Nigdy jeszcze nie widział jego lordowskiej mości w
takim gniewie, nawet tamtego strasznego dnia przed prawie
dwoma laty, kiedy pan równieŜ pędził jak szalony traktem po
zboczu
wzgórza,
niedaleko
Courtney
Place.
SłuŜący
zreflektował się. Tylko on sam i najbliŜszy przyjaciel lorda
Exmoutha wiedzieli, co zaszło w dniu śmierci milady. Niektóre
osoby być moŜe domyślały się, ale o ile Kendallowi było
wiadomo, Ŝadna z nich nie zdradziła jego lordowskiej mości i
nie puściła pary z ust.
- Czy milord na pewno nie chce, Ŝebym przejął wodze? -
spytał z niepokojem, gdy Daniel bardzo ryzykownie
wyprzedził wolniej jadący powóz.
Rozbawił Daniela.
- Boisz się, Kendall? Myślałem, Ŝe masz znacznie więcej
zaufania do moich umiejętności. Popatrz, do zdrapania farby z
tamtego pudła sporo mi jeszcze brakowało.
- Nie o to chodzi - skwapliwie zapewnił go totumfacki. -
Ale chciałbym, Ŝeby było ze mnie więcej poŜytku.
Kendall doskonale wiedział, jaki jest cel ich nocnej
wyprawy ulicami Brighton, i tak jak wszyscy bardzo się
martwił niespodziewanym zniknięciem panny Perceval.
- Nie mam pojęcia, jak wygląda ten woźnica i jego
powóz. Gdybym przejął wodze, pan mógłby spokojnie
rozejrzeć się za tym człowiekiem.
- Dziękuję za propozycję, Kendall, ale sam widzę, Ŝe
szukam wiatru w polu. Rozsądniej było poczekać ,,Pod
Koroną”. MoŜe w końcu tam go zastanę albo przynajmniej uda
mi się porozmawiać z karczmarzem.
Z tymi słowami skręcił w następną przecznicę i znów
skierował się do gospody, którą odwiedzili juŜ wcześniej.
158
- Ciekawe, jakie ciemne interesy zajmują teraz tego
szelmę karczmarza, Ŝe zostawił gospodę w rękach brata?
Daniel zerknął kpiąco na słuŜącego.
- A jak sądzisz, człowieku? Jeśli tylko na czymś się
znam, to karczmarz troszczy się o uzupełnienie zapasów
brandy i rumu z zaufanego źródła.
- Ma pan na myśli przemyt?
- Wcale by mnie to nie zdziwiło. Na wybrzeŜu mnóstwo
ludzi zajmuje się przemytem. StraŜ stoi na straconej pozycji i
moim zdaniem będzie tak dopóty, dopóki nie zmieni się prawo.
Tymczasem dotarli „Pod Koronę”. Daniel bez ociągania
oddał wodze Kendallowi i wszedł do gospody, by przekonać
się, Ŝe właściciel jeszcze nie wrócił. Zrozumiał, Ŝe dalsze
wypytywanie brata o cokolwiek po prostu nie ma sensu.
MęŜczyzna oświadczył stanowczo, Ŝe w gospodzie pomaga
rzadko i niektórych miejscowych zna jedynie z twarzy, dlatego
nie potrafi powiedzieć, czy był juŜ tego wieczoru ktoś o
nazwisku Higgins.
Daniel szybko zdecydował, Ŝe pozostaje mu tylko poczekać
na powrót właściciela i mieć nadzieję, Ŝe ten dobrze zna
woźnicę. Zamówił kufel piwa i właśnie niósł go do stołu w
kącie, gdy drzwi gospody się otworzyły i do środka spokojnie
wszedł poszukiwany przez niego człowiek.
W pierwszym odruchu chciał skoczyć woźnicy do gardła,
ale się powstrzymał. Higgins nie wyglądał na kogoś, kto
wkrótce spodziewa się otrzymania pokaźnej sumy pieniędzy.
Przeciwnie, minę miał ponurą i wydawał się głęboko
rozczarowany Ŝyciem. Co więcej, czekając przy szynkwasie na
nalanie piwa, rozejrzał się po gospodzie i na widok swego
niedoszłego pracodawcy wcale nie okazał strachu, lecz raczej
zaskoczenie.
Daniel zaczął się zastanawiać, czy to moŜliwe, Ŝe pomylił
się w ocenie Higginsa. CzyŜby męŜczyzna niczego nie
wiedział o zniknięciu Robiny ? No cóŜ, byłby to bardzo
159
dziwny zbieg okoliczności, gdyby akurat dzień po tym, jak
Higgins proponował jej porwanie, panna znikła z całkiem
innego powodu. Tymczasem woźnica podszedł uśmiechnięty
do jego stołu.
- Witam waszą miłość! Nie spodziewałem się spotkać tu
pana znowu. Zasmakowało tutejsze piwo, hę? Nie ma w tym
nic złego. Tu rzeczywiście dobrze je warzą.
- Owszem. Usiądzie pan, Higgins?
Woźnica bez wahania skorzystał z zaproszenia, co tylko
umocniło Daniela w przeświadczeniu, Ŝe człowiek ten jest
zupełnie niewinny. Musiał jednak zdobyć pewność.
- A więc co sprowadza waszą miłość z powrotem na taki
koniec świata? - Higgins wydawał się całkiem spokojny. -
Ludzie wysokiego stanu nie bywają w tej karczmie często.
Naturalnie kaŜdy moŜe tu przyjść, czemu nie? I zawsze miło
spotkać kogoś Ŝyczliwego.
Daniel oparł się wygodnie, zmierzył wzrokiem zawartość
kufla i w końcu powiedział:
- W gruncie rzeczy przyszedłem, Ŝeby z panem
porozmawiać, Higgins.
Zdumienie woźnicy nie mogło być udawane.
- Ze mną? Po co, wasza miłość? - spytał, po chwili zaś na
jego zniszczonej, ogorzałej twarzy pojawił się wyraz wątłej
nadziei. - CzyŜby pan przemyślał sprawę, o której mówiliśmy
poprzedniego wieczoru?
Uśmiech Daniela nie był przyjacielski.
- Proszę mi wierzyć, Higgins, Ŝe od kilku godzin nie
myślę o niczym innym. - Pochylił się i przeszył rozmówcę
spojrzeniem. - Bo widzi pan, pannę Perceval naprawdę
porwano, a w kaŜdym razie jej tajemnicze zniknięcie nosi
wszelkie cechy porwania.
Daniel patrzył, jak twarz pokryta szczeciniastym zarostem
przybiera wyraz niedowierzania. Woźnica wytrzeszczył na
niego oczy. Albo był wyjątkowo utalentowanym aktorem, albo
160
naprawdę o niczym nie wiedział. Daniel musiał teraz
zdecydować, którą z tych wersji uznać za prawdziwą.
- Niech pan posłucha, Higgins - podjął, wpatrując się w
niego uwaŜnie. - Bardzo niewiele osób wiedziało, Ŝe panna
Perceval będzie na pikniku w lesie przy ruinach klasztoru.
NaleŜy do nich dama, która urządziła piknik, moja matka, ja
sam... No, i pan.
Woźnica od razu zrozumiał, o co chodzi.
- Chyba wasza miłość nie sądzi, Ŝe mam coś wspólnego
ze zniknięciem tej panny?
- Właśnie staram się to ustalić - gładko odpowiedział
Daniel.
- Przysięgam na Ŝycie mojej Dory, wasza miłość, Ŝe
nigdy w Ŝyciu nawet nie spojrzałem na tę dziewkę... chciałem
powiedzieć „na tę damę”. Poza tym cały dzień byłem w
mieście. Mnóstwo ludzi moŜe o tym zaświadczyć.
- Nie twierdzę, Ŝe pan osobiście brał udział w porwaniu,
Higgins - zapewnił go Daniel, który pozbył się juŜ wszelkich
wątpliwości. - Chcę się teraz dowiedzieć, czy wspominał pan
komuś o pikniku, na którym miała być panna Perceval?
- Nie. Po co, u diabła, miałbym...? - Nagłe zamilknięcie i
głęboki namysł woźnicy były nader wymowne.
- A więc komuś pan o tym wspomniał - ponaglił Daniel
Higginsa, który zapatrzył się w swój kufel.
- No tak. Na to wygląda - przyznał w końcu. - Brat Molly
Turpin mieszka na skraju tego lasu. Wiozłem ją tam parę
miesięcy temu, kiedy umarła jej szwagierka. Bardzo ją
rozzłościło, Ŝe nie została dla niej nawet perłowa broszka,
która zawsze jej się podobała. Ale to nic dziwnego. Brat Molly
na pewno dawno juŜ sprzedał tę broszkę i wydał pieniądze na
dŜin - dodał po chwili zastanowienia. - Ben Turpin to zły
człowiek. Zrobiłby prawie wszystko za dŜin i pieniądze.
161
- Nawet porwał młodą kobietę i przetrzymywał ją dla
okupu? - podsunął Daniel, a Higgins spojrzał na niego z
powagą.
- Nie powiem „tak” i nie powiem „nie”, ale to
podejrzane, Ŝe opowiedziałem Molly i temu jej oberwanemu
przyjacielowi o tym, jak byłem u waszej miłości, a zaraz
następnego dnia panna znikła. - Wydawał się bardzo
zawstydzony. - Nie chciałbym, Ŝeby przez mój długi język
stała się pannie jakaś krzywda.
Daniel wolał nawet nie dopuszczać do siebie takiej myśli.
- Czy pan wie, gdzie znaleźć tych ludzi? To znaczy Molly
i jej przyjaciela? Czy mieszkają tu w okolicy?
- Niedaleko mnie. - Higgins nagle się oŜywił. Wychylił
duszkiem resztę piwa i energicznie wstał od stołu. - Jeśli
moŜna, pójdę z milordem. Znam tych ludzi i znacznie łatwiej
mi będzie czegoś się od nich dowiedzieć.
Daniel skwapliwie przyjął propozycję pomocy. Szybko
wrócił do kolaski i wkrótce znalazł się w ciasno zabudowanym
rejonie. Zaczął rozumieć, dlaczego człowiek, siedzący obok
niego na ławie, tak rozpaczliwie szuka moŜliwości zarobku i
polepszenia sobie bytu. Dzielnicę, w której mieszkał woźnica,
zajmowała biedota.
Higgins polecił zatrzymać kolaskę przed wyjątkowo
nędznym domostwem, zeskoczył z siedzenia i znikł w wąskiej
uliczce. Parę minut później wrócił z bardzo powaŜną miną.
- Jacka ani Molly nie ma. Nikt ich nie widział od rana, a
to niezwykłe. Jack Sharpe... hm, moŜna powiedzieć, Ŝe ma
najwięcej pracy nocą, więc za dnia siedzi albo w gospodzie,
albo w domu.
- Rozumiem - odrzekł Daniel, pojąwszy natychmiast, jaką
profesję uprawia Jack Sharpe. Opadły go jak najgorsze obawy.
Ś
wiadomość, Ŝe Robina mogła wpaść w ręce bezwzględnego
rabusia i jego kochanki, była dlań przeraŜająca, ale jak zwykle
trudno byłoby się tego domyślić z wyrazu jego twarzy. -
162
Wygląda na to, Ŝe muszę złoŜyć wizytę temu Turpinowi. Czy
pan wie, gdzie on mieszka, Higgins?
- Byłem tam tylko raz, tak jak mówiłem, ale na pewno
trafię, nawet po ciemku. Mogę pojechać z milordem i pokazać
drogę. Tylko proszę zaczekać, Ŝebym mógł wpaść na chwilę do
domu i powiedzieć mojej Dorze, Ŝe mam jeszcze robotę, bo
inaczej będzie się martwiła.
Poczekawszy, aŜ woźnica wejdzie do domu, który z
zewnątrz wyglądał nieco lepiej niŜ pozostałe w okolicy, Daniel
zwrócił się do swojego totumfackiego, siedzącego z tyłu
kolaski.
- Chcę, Ŝebyś wrócił do domu. Powiadom lady Exmouth,
Ŝ
e wyjechałem z miasta. Do mojego powrotu niech nie
podejmuje Ŝadnych kroków. Mogę wrócić nawet dopiero rano.
ChociaŜ Kendall posłusznie zeskoczył z kozła, wydawał się
zaniepokojony.
- Czy na pewno milord nie chce, Ŝebym z nim pojechał?
Wygląda na to, Ŝe szubrawców moŜe być kilku. - Zerknął przez
ramię. - Czy na pewno moŜna zaufać temu woźnicy,
milordzie?
Daniel uśmiechnął się, wzruszony troską o jego
bezpieczeństwo.
- Przyznaję, Kendall, Ŝe jeśli chodzi o mojego osobistego
słuŜącego, zdarzało mi się popełniać błędy w ocenie, ale w
ostatnich latach moje sądy osiągnęły znacznie większą
doskonałość. I jestem pewien, Ŝe równieŜ moje zaufanie do
pana Higginsa nie okaŜe się pomyłką.
W świetle coraz krótszej świecy Robina obejrzała
poparzone nadgarstki. Przepaliła więzy, ale pieczenie, które
musiała teraz znieść, wydawało jej się dość wysoką ceną za to
osiągnięcie. Udało jej się teŜ otworzyć okno. Gdyby mogła
przynajmniej zejść na dół po bluszczu porastającym ścianę, jej
163
sytuacja byłaby znacznie lepsza. Mimo wszystko nie traciła
jednak nadziei
Postanowiła jeszcze raz ocenić moŜliwość ucieczki przez
okno za mniej więcej godzinę, gdy zbliŜający się świt zapewni
jej dość światła. Bluszcz wydawał się całkiem solidny, ale
musiała się upewnić, czy wytrzyma jej cięŜar. Ze zwichniętą
kostką nie zaszłaby daleko.
Poza tym, naturalnie, mogła próbować jedynie ucieczki
normalną drogą, czyli drzwiami. Zerknęła na solidne polano,
które znalazła pod pryczą i odłoŜyła na skrzynię, Ŝeby mieć je
pod ręką. Fizyczna przemoc w kaŜdej postaci wydawała jej się
odraŜająca, ale w obecnej sytuacji nie wolno jej było okazywać
słabości
ducha.
W
razie
konieczności
musiała
być
przygotowana do uŜycia tego oręŜa, naleŜało jednak poczekać,
aŜ ktoś odrygluje drzwi z zewnątrz. Tymczasem i tak miała
zajęcie.
Znów usiadła na nierównym materacu i oderwawszy dwa
wąskie paski koronki z halki, zaczęła bandaŜować sobie
nadgarstek. Nagle usłyszała pod oknem szelest, a potem coś
jakby chrząknięcie. Chwilę potem ku swemu przeraŜeniu
ujrzała na parapecie dwie mocne dłonie.
Stłumiła krzyk i skoczyła ku oknu.
- Kto tam?! - spytała, obawiając się, Ŝe moŜe to być
obleśny właściciel domu, który postanowił złoŜyć jej wizytę,
korzystając ze snu towarzyszy. PowaŜnie zastanawiała się, czy
nie przytrzasnąć tych rąk oknem, gdy usłyszała rozbawiony,
znajomy i jakŜe miły jej sercu głos:
- A kogo, u licha, się spodziewasz, najmilsza? Sir
Galahad przyszedł cię ocalić... Co więcej, sir Galahad jest juŜ
stanowczo za stary na takie wyczyny.
Gdy tylko Daniel znalazł się na stryszku, Robina wydała
zduszony okrzyk, a moŜe szloch, i rzuciła mu się w ramiona, a
on przytulił ją i zaczął szeptać kojące słowa. Serce biło mu jak
164
szalone, oddychał chrapliwie, ale nie było to spowodowane
jedynie wysiłkiem, jaki musiał włoŜyć we wspinaczkę.
- Niech no na ciebie popatrzę. - Odsunął ją od siebie,
pogłaskał po ramionach i ujął jej dłonie. ZauwaŜył, Ŝe drgnęła.
- Co się stało? Czy jesteś ranna?
- To
tylko
nadgarstki.
Właśnie
chciałam
je
zabandaŜować. - Nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc
stłumione przekleństwo Daniela. - Nie martw się, sama to
sobie zrobiłam. Musiałam przepalić sznurek, którym mnie
związali - wyjaśniła cicho.
- Te dranie cię związały? - Bez dalszych komentarzy
sięgnął po drugi pasek koronki i z zaskakującą łagodnością
opatrzył jej rękę. - Czy wiesz, ilu ich jest?
- Troje... To znaczy ja widziałam troje - poprawiła się. -
Kobietę i dwóch męŜczyzn.
Daniel sprawnie zawiązał improwizowany bandaŜ, a
Robina wciąŜ nie mogła uwierzyć, Ŝe jest przy niej.
- Danielu, jak udało ci się mnie odnaleźć?
- To długa i skomplikowana historia, najmilsza -odrzekł z
uśmiechem.
- I dlatego nie opowiesz mi jej teraz. Rozumiem.
Wyjrzała ostroŜnie przez okno. Wyglądało na to, Ŝe do
ziemi jest daleko. Znów musiała sobie powtórzyć, Ŝe to nie
czas na strach. Zresztą jeśli Danielowi udało się tędy wspiąć, to
z pewnością zejście teŜ było moŜliwe.
- Kto schodzi pierwszy, ja czy ty? - spytała, cofnąwszy
głowę. W odpowiedzi ujrzała przeczący gest Daniela.
- Ani jedno, ani drugie, moja droga. - Daniel podszedł do
drzwi i naparł na nie ramieniem, Ŝeby sprawdzić siłę rygla. -
Obawiam się, Ŝe podczas wspinaczki zniszczyłem duŜą część
tego pnącza. To cud, Ŝe w ogóle do ciebie dotarłem - wyznał z
brutalną szczerością. - Schodzenia juŜ bym nie zaryzykował.
Rozczarowana, lecz nie załamana Robina popatrzyła na
drzwi.
165
- To znaczy, Ŝe musimy zastosować mój plan numer dwa.
Daniel, oczarowany tym rzeczowym podejściem do
zagadnienia, uśmiechnął się jeszcze szerzej. CóŜ za niezwykła
kobieta! Większość dam uległaby atakowi histerii, gdyby
musiała przejść choć połowę tego, co stało się tego dnia
udziałem Robiny. Porwano ją, związano, zamknięto na wiele
godzin na obskurnym stryszku. A tymczasem oprócz tego, Ŝe
była brudna, rozczochrana i miała poparzone ręce, sprawiała
wraŜenie osoby w całkiem dobrej kondycji.
- Widzę, Ŝe juŜ rozwaŜałaś moŜliwości ucieczki.
- Owszem - przyznała ostroŜnie - chociaŜ nie doszłam do
najlepszych wyników. - Zerknęła na skrzynię. - Przynajmniej
znalazłam coś, co nadaje się na broń.
- I naprawdę chciałaś jej uŜyć? - spytał, nagle
zmarszczywszy czoło.
- Mogłabym być zmuszona.
Nie usłyszała odpowiedzi, więc podniosła głowę i
stwierdziła, Ŝe Daniel przygląda jej się zamyślony. Wydawał
się czymś bardzo zatroskany.
- Co się stało, Danielu?
- Nic... Zupełnie nic - odrzekł nieprzekonująco.
Nagle podszedł do okna i znów ją zaskoczył, wyjął bowiem
z kieszeni chustkę do nosa i kilka razy nią machnął.
- Komu dajesz sygnały? Czy jest z tobą Kendall?
- Nie, moja droga. Zostawiłem kolaskę wraz z parą koni
pod opieką niejakiego Hectora Higginsa, o którym wkrótce ci
opowiem. Tymczasem jednak chciałbym wiedzieć, czy cała ta
trójka zbirów jest jeszcze w domu.
- Tak sądzę, ale nie mogę być tego pewna. Od dłuŜszego
czasu nie słyszałam Ŝadnych odgłosów na dole, więc pewnie
zasnęli... albo są pijani.
- To moŜliwe. W kaŜdym razie mam nadzieję, Ŝe do rana
nie odkryją mojej obecności.
166
Najwidoczniej Daniel miał swoje powody, chociaŜ Robina
nie mogła ich pojąć.
- A czy ten pan Higgins nie moŜe zaalarmować władz i
powiedzieć, gdzie jesteśmy?
- Naturalnie mógłby, ale zdecydowanie wolę, Ŝeby został
tutaj z kolaską i czekał na dalsze instrukcje. Tak mu zresztą
poleciłem, dając sygnał chustką. -Dostrzegł jej zdziwioną
minę. - Muszę dbać o twoje dobre imię, moja droga. Im mniej
ludzi wie o tej eskapadzie, tym lepiej.
Uśmiechnęła się do niego, widział jednak, Ŝe wciąŜ coś ją
intryguje.
- Zaufaj mi, ptaszynko. Uwierz, Ŝe mam na względzie
wyłącznie twoje dobro.
Robina uświadomiła sobie, Ŝe chcąc natychmiast uciekać,
zachowuje się bardzo samolubnie, i przestała nalegać. Daniel
odszukał ją, nadstawiając karku, i był gotów do dalszych
poświęceń. Czego jeszcze mogłaby od niego Ŝądać?
Nagle poczuła, Ŝe nie jest w stanie dłuŜej wytrzymać
spojrzenia tych zatroskanych piwnych oczu, więc odwróciła
głowę. Dlaczego od razu nie poznała się na Danielu? Dlaczego
potrzebowała aŜ tyle czasu, by zrozumieć, Ŝe ten Ŝyczliwy,
zrównowaŜony męŜczyzna jest wcieleniem jej marzeń? Dostała
swoją szansę i... lekkomyślnie ją odrzuciła. A teraz było juŜ za
późno!
- Myślę, Ŝe powinniśmy się usadowić tak, by było nam
jak najwygodniej doczekać rana.
Ta praktyczna sugestia przerwała, przynajmniej na razie,
sercowe rozterki Robiny. Spojrzała na Daniela, który
obmacywał materac i krzywił się niemiłosiernie na jego
nierówności.
- Chodź... Chodź, usiądź obok mnie, to opowiem ci
wszystko o moim nowym przyjacielu, Honeście Hectorze
Higginsie. - Daniel wyciągnął ku niej rękę, a Robina po
krótkim wahaniu skorzystała z zaproszenia.
167
Daniel celowo rozwlekał swoją opowieść, aŜ wreszcie z
zadowoleniem stwierdził, Ŝe Robinie kleją się oczy. Chwilę
potem szepnęła do niego sennie:
- Nie
rozumiem
tylko,
dlaczego
pan
Merrell
zaproponował, Ŝebyś mnie porwał.
Daniel uśmiechnął się pod nosem i objął smukłe ramiona
Robiny, która przytuliła się do niego.
- Myślę, Ŝe byłoby rozsądnie poczekać z wyjaśnieniem
tego do rana, najmilsza.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Daniel zerknął w okno. Nastał ranek, a on wciąŜ nie
wiedział, czy podjął słuszną decyzję, postanawiając spędzić
noc w tym miejscu. Było jednak za późno, by cokolwiek
zmienić. Z tą myślą przeniósł wzrok na istotę, która skazała go
na wiele godzin duchowych rozterek.
Robina nadal smacznie spała, opierając się na jego
ramieniu. On za to, dręczony wyrzutami sumienia, prawie nie
zmruŜył oka.
Byłoby duŜo prościej spróbować ucieczki w nocy. Mógł
wybrać inny sygnał i polecić Higginsowi, by zostawił kolaskę.
Woźnica bez trudu włamałby się do domu, wykorzystując
umiejętności nabyte w młodych latach. Wszedłby na stryszek,
odryglował drzwi, po czym, przy odrobinie szczęścia, wszyscy
troje opuściliby ten dom niezauwaŜeni przez szubrawców. Ale
nie, pomyślał Daniel. Pokusa okazała się zbyt silna,
zdecydował więc inaczej.
W chwili gdy Robina wspomniała, Ŝe jest gotowa poczekać
z ucieczką do rana, przyszło mu do głowy, Ŝe jeśli spędzą tu
razem noc, moŜe potem uda mu się namówić ją do małŜeństwa.
168
DŜentelmen nie powinien stosować takich podstępów, to
musiał przyznać, ale przynajmniej powstrzymał się przed
zastosowaniem tak haniebnego środka, jak uwiedzenie Robiny,
a w ciągu ostatnich godzin zastanawiał się nad tym wiele razy.
Nawet go dziwiło, Ŝe zdołał wykazać tyle opanowania.
Tuląc do siebie smukłe, zgrabne ciało, czując przez koszulę
dotyk jędrnych, młodych piersi, zadawał sobie rozkoszne
cierpienie, ale konsekwencje niespełnienia wydawały mu się
zbyt wielką karą. Wyrok losu, pomyślał. Gdyby nie był
absolutnie pewny, Ŝe zaznają z Robiną wielkiego szczęścia w
małŜeństwie, moŜe nie posunąłby się aŜ tak daleko, Ŝeby ją
przekonać.
Robina widocznie intuicyjnie wyczuła jego myśli i chciała
go ukarać za podstępny zamiar jeszcze większym cierpieniem,
bo przesunęła mu dłoń po torsie i zatrzymała ją na brzuchu.
- Tylko spokojnie - mruknął do siebie Daniel i
przytrzymał dłoń, broniąc się przed niewinnym, lecz jakŜe
urzekającym ruchem palców.
Krótki kontakt ich rąk zakłócił spokój Robiny. Poruszyła
powiekami, a Daniel z zachwytem popatrzył na jej długie
rzęsy, których delikatne muśnięcia niepokoiły go przez całą
noc.
- Wszystko w porządku, Danielu. Trzymam je - szepnęła
nieoczekiwanie.
- Słucham, najdroŜsza?
Powieki jej się uniosły i Robina spojrzała na niego z
uśmiechem,
- Konie, Danielu. Bo... - Zamrugała jeszcze kilka razy i
nagle wyprostowała się bardzo zmieszana.
- Śniło mi się, Ŝe jedziemy kolaską. - Rozejrzała się
dookoła. Wyraz zmieszania znikł, a jego miejsce zajęło
zdziwienie. - Wielkie nieba, juŜ rano!
169
- Spałaś w moich ramionach całą noc, ptaszyno. - Jakiś
diabeł podszepnął mu te słowa, gdy nieco się od niego
odsunęła.
- Dobry BoŜe! - Zarumieniła się tak uroczo, Ŝe Daniel
musiał bardzo się starać, by znowu nie pochwycić jej w
ramiona. - Ostatnie, co pamiętam, to jak opowiadał mi pan...
opowiadał mi pan o swoim znajomym, niejakim Higginsie. Nie
było w tym za wiele sensu, chociaŜ obawiam się, Ŝe ze
zmęczenia nie mogłam odpowiednio się skupić.
- To moŜliwe. - Rozprostował obolałe plecy i wstał. -
Niestety, nie ma teraz czasu na dalsze wyjaśnienia. Muszę
wykorzystać szansę bezpiecznego dowiezienia pani do domu,
zanim całe towarzystwo obecne w Brighton zacznie
spacerować po ulicach.
- Która jest godzina? - Spojrzała na Daniela, próbującego
doprowadzić się do porządku po całej nocy spędzonej w
niewygodnej pozie.
- Zostawiłem zegarek pod opieką Higginsa, mogę więc
tylko zgadywać, ale sądzę, Ŝe około szóstej.
- W takim razie nasi znajomi z dołu na pewno jeszcze nie
wstali - stwierdziła Robina. - A przynajmniej - dodała po
chwili nasłuchiwania -nie dają znaku Ŝycia.
- Na pewno niedługo się zbudzą. - Z wyrazem
determinacji na twarzy Daniel chwycił za sękate polano i
zaczął nim walić w drzwi. - Niech pani pokrzyczy trochę,
najmilsza. Nie chcę, Ŝeby zbyt szybko dowiedzieli się o mojej
obecności.
Robina machinalnie spełniła polecenie. Wzięła od niego
polano i dalej bębniła nim w drzwi, krzycząc wniebogłosy.
Wreszcie usłyszeli na schodach cięŜkie kroki.
- O co chodzi? Po co ten rwetes? - dobiegł ich ochrypły,
zirytowany głos. Musiał naleŜeć do obleśnego brata Molly,
który przyszedł zbadać sytuację.
170
Robina zerknęła na Daniela, który ustawił się pod ścianą
tak, by wchodzący zbir go nie zobaczył. Intuicyjnie odgadła, co
ma dalej robić.
- Wypuśćcie
mnie
stąd
natychmiast,
słyszycie?!
Wypuśćcie mnie albo ogłuchniecie od moich wrzasków! -
Musiało to zabrzmieć przekonująco, bo rygiel został odsunięty,
drzwi się otworzyły i odraŜający właściciel zaniedbanego
domu wszedł na stryszek. Robina na wszelki wypadek cofnęła
się kilka kroków, przez cały czas trzymając polano w
pogotowiu.
- Kto cię rozwiązał?! -burknął tamten, zbliŜył się o krok i
wyciągnął tłustą dłoń, Ŝeby odebrać jej broń. - Ej, lepiej mi to
daj.
- Obawiam się, Ŝe nic z tego. Ale masz tu coś, co ci się
naleŜy - odezwał się Daniel, a gdy Ben się odwrócił,
wymierzył mu solidny cios w obwisłą szczękę. Siła uderzenia
powaliła Bena na podłogę.
- Chodź, najmilsza, nie ma czasu do stracenia! -
Chwyciwszy zaskoczoną Robinę za rękę, Daniel wyciągnął ją
na korytarz i zaryglował za sobą drzwi. - Przepraszam, Ŝe
musiałaś być świadkiem takiej sceny.
- Och, Danielu, nie musisz mnie przepraszać. Zresztą juŜ
widziałam cię w podobnej sytuacji - przypomniała mu z
błyskiem w oczach.
- AleŜ z ciebie groźna kobieta. Nigdy nie przestaniesz
mnie zaskakiwać. Teraz szybko! Musimy zniknąć z tego
okropnego miejsca.
Bardzo zadowolona z nieoczekiwanych komplementów
Robina ruszyła za nim zatęchłym korytarzykiem do wąskich
schodów. W obszernych spódnicach nie bardzo mogła
nadąŜyć, tymczasem Daniel pokonywał juŜ następny odcinek
korytarzyka, gdzie zwolnił i zaczął posuwać się naprzód z duŜą
ostroŜnością. Wtem za jego plecami uchyliły się drzwi. Zanim
Robina zdąŜyła wydać ostrzegawczy okrzyk, wypadła z nich
171
Molly i jak kocica rzuciła się na Daniela z pazurami, głośno
sycząc.
Wcześniej Robina zastanawiała się, czy miałaby odwagę
uŜyć swojego oręŜa. Teraz nadeszła chwila, by się o tym
przekonać. Nie dbając o własne bezpieczeństwo, pokonała
biegiem ostatnie schody, zamachnęła się i opuściła polano na
ramiona kobiety uczepionej Daniela. Rozległ się głośny
okrzyk, Molly puściła swoją ofiarę i upadła skulona przy
ś
cianie.
Z twarzą wykrzywioną z bólu trzymała się za ramię i
histerycznie szlochała. Daniel bez współczucia obejrzał się za
nią, a wtedy zagrodził im drogę trzeci porywacz. W ręce
trzymał nóŜ.
- Myślałeś, Ŝe uwolnisz dziewczynę, co? - zarechotał
Jack. Nie wydawał się szczególnie zainteresowany tym, kogo
ma przed sobą. Wystarczała mu świadomość, Ŝe obcy chciał go
pozbawić źródła łatwego dochodu.
Uniósł uzbrojoną rękę.
- Zobaczymy, co teraz zrobisz.
- Zobaczymy - odparł Daniel i szybkim ruchem
wyciągnął z kieszeni pistolet. Strzał padł, zanim Jack zdąŜył
zrobić dwa kroki. Robina, widząc nóŜ wysuwający się z nagle
zwiotczałej dłoni, pomyślała, Ŝe sama nie wie, który z czynów
Daniela budzi jej większy podziw. Czy to, Ŝe potrafił powalić
jednym ciosem krzepkiego, rosłego męŜczyznę, czy to, Ŝe tak
celnie strzela. Ani przez chwilę nie podejrzewała, Ŝe chciał
zadać śmiertelną ranę opryszkowi imieniem Jack, który,
kuśtykając, w popłochu oddalał się korytarzykiem. Wyglądało
na to, Ŝe Daniel osiągnął cel. JuŜ nikt nie stał im na drodze.
- Chodź, najmilsza. - Daniel znowu chwycił Robinę za
rękę, stanęła bowiem zapatrzona w niego z podziwem. -
NajwyŜszy czas wyjść z tej złodziejskiej nory.
172
- PrzecieŜ... przecieŜ nie moŜemy ich tak zostawić -
zaprotestowała, ale Daniel siłą pociągnął ją za sobą. Chwilę
potem owionęło ich rześkie powietrze poranka.
- Nie mam zamiaru więcej się nimi przejmować -
oświadczył beztroskim tonem, prowadząc ją zachwaszczoną
alejką. - Nikomu z tych opryszków nic się nie stało. Niech się
cieszą, Ŝe nie wniosę przeciwko nim oskarŜenia.
Robina
zmierzyła
go
wzrokiem,
bynajmniej
nie-
przekonana, czy rozsądnie jest zostawić sprawy w takim stanie.
Nie była mściwa i najchętniej szybko zapomniałaby o
przykrych przeŜyciach, ale nie mogła pozbyć się niepokoju.
Skoro Daniel zniweczył tamtym obwiesiom plan łatwego
zdobycia pieniędzy, to czy w bliŜszej lub dalszej przyszłości
nie będą próbowali się odegrać? Po chwili zastanowienia
głośno wyraziła tę wątpliwość.
- Niby mogliby, ale nie sądzę, Ŝeby przyszło im to do
głowy. To nie są bezwzględni zbrodniarze, tylko drobne
złodziejaszki, których -jeśli sądzić po wyglądzie - fortuna nie
rozpieszcza. Poza tym nie chcę, Ŝeby rozeszła się wiadomość o
twojej przygodzie. No i naleŜy pamiętać o interesach innych
osób. Wprawdzie nie przypuszczam, Ŝeby ta trójka jeszcze
próbowała sprawiać mi kłopoty, ale mój przyjaciel Higgins
mógłby mieć mniej szczęścia, gdyby wyszła na jaw jego rola w
tej sprawie.
Daniel doprowadził ją na polanę osłoniętą gęstymi
zaroślami.
- A oto i pan Higgins pilnujący kolaski. Tak jak obiecał.
Robina z radością zawarła nową znajomość. To przecieŜ
właśnie ten człowiek umoŜliwił Danielowi dokonanie
prawdziwie romantycznego i bohaterskiego czynu. WciąŜ tylko
nie rozumiała, dlaczego poczciwemu panu Higginsowi
zdawało się, Ŝe Daniel mógłby chcieć ją porwać.
Wkrótce kolaska toczyła się w stronę Brighton. Na
szczęście o tak wczesnej porze na trakcie było bardzo niewielu
173
podróŜnych. Robina mogła nieco doprowadzić do porządku
swój wygląd, a jednocześnie słuchała, jak Daniel składa
sprawozdanie panu Higginsowi, który chętnie ustąpił jej
swojego miejsca i usiadł z tyłu.
Jechali szybko do chwili, gdy Daniel niespodziewanie
zatrzymał kolaskę.
- Tu nasze drogi się rozchodzą - oznajmił, zwracając się
do Higginsa, który wprawdzie wydawał się nie mniej
zaskoczony tym zdarzeniem niŜ Robina, lecz posłusznie
zeskoczył na ziemię.
- Gromadzą się juŜ pierwsi handlarze na końskim targu.
Za dwie godziny będzie tam tłoczno. Niech pan skorzysta z
wczesnego przyjazdu, Higgins, i dobrze przyjrzy się
zwierzętom przed dokonaniem wyboru. Cisnął woźnicy pękatą
sakiewkę.
- W środku znajdzie pan dość pieniędzy, Ŝeby kupić
dobrego konia i naprawić powóz albo po prostu postarać się o
nowszy. Zanim się poŜegnamy - Daniel uśmiechnął się, widząc
naboŜny zachwyt na twarzy Higginsa - poproszę jeszcze o
zwrot mojego zegarka.
To przypomnienie otrzeźwiło woźnicę. Ze śmiechem oddał
Danielowi zegarek, serdecznie podziękował za szczodrość i
dziarsko oddalił się w stronę końskiego targu.
- Skoro zostaliśmy sami - odezwał się Daniel, gdy
gniadosze znowu ruszyły - to musimy ustalić kilka kwestii
przed powrotem do domu.
Robina instynktownie sięgnęła do włosów związanych
wstąŜką oderwaną od sukni.
- Wiem, Ŝe muszę wyglądać jak straszydło, ale niewiele
więcej mogę zrobić.
- Wygląd w ogóle mnie nie niepokoi - zapewnił ją Daniel.
- Za to martwię się o twoją reputację. Spędziłaś całą noc w
moim towarzystwie. Dla ochrony dobrego imienia mam więc
zaszczyt zaproponować małŜeństwo.
174
Zapadło długie milczenie.
- Nie!
Daniel nie spodziewał się, Ŝe jego oświadczyny zostaną
przyjęte z wielkim entuzjazmem, musiał teŜ przyznać; Ŝe nie
ubrał ich w zgrabną formę, ale gwałtowność odmowy po prostu
go zdumiała.
Jeszcze raz powściągnął konie, a gdy zwrócił się do
Robiny, stwierdził, Ŝe patrzy prosto przed siebie i ma zaciętą
minę.
- Nie dąsaj się, najmilsza. Tak dobrze umiemy się
porozumieć. - Sięgnął po jej rękę i zatrzymał w dłoni, mimo Ŝe
Robina usiłowała ją uwolnić. - Nie rozumiem, dlaczego nie
podoba ci się myśl, Ŝe chcę cię poślubić - ciągnął, starając się
nie zdradzić z tym, jak głęboko uraziła go odmowa. Po prostu
nie mógł uwierzyć... za nic nie uwierzyłby, Ŝe jest kimś
zupełnie obojętnym dla Robiny. - Na pewno będziesz mogła
znieść takiego męŜa jak ja.
- Nawet gdybym mogła, nie jestem tak okrutna, Ŝeby
wykradać cię Arabelli - szepnęła tak cicho, Ŝe Daniel nie był
pewien, czy się nie przesłyszał.
- Arabelli? Czy tak powiedziałaś? A co ona ma
wspólnego z tym wszystkim?
Robina odwróciła się do niego. Jej twarz wyraŜała
jednocześnie oburzenie i zdumienie.
- Myślę, Ŝe bardzo duŜo! PrzecieŜ to z nią w
rzeczywistości chcesz się oŜenić!
- OŜenić się z Arabellą? - Tym razem Daniel zdumiał się
nie na Ŝarty. - Skąd, na Boga, to przypuszczenie, Ŝe chcę
oŜenić się z kuzynką?
- Podsłuchałam was w ogrodzie na przyjęciu u
Maitlandów.
Wyrwało jej się to, zanim zrozumiała, co mówi. Trudno,
stało się. Daniel zadumał się na chwilę, a potem spojrzał na
nią, wciąŜ jednak zdawał się widzieć przed oczami co innego.
175
- Nie wiem, co zrozumiałaś z tej podsłuchanej rozmowy,
najmilsza, ale o ile dobrze pamiętam, tamtego wieczoru
zwierzyłem się Arabelli z zamiaru powtórnego oŜenku. Co
więcej, planowałem tego samego wieczoru oświadczyć się
damie, która podbiła moje serce. Arabella bardzo się ucieszyła
i z całego serca poparła mój wybór. Niestety, moje plany
zniweczył nie kto inny, jak przyszła oblubienica we własnej
osobie. - Nagle zmienił ton i powiedział z łagodnym wyrzutem:
- Ze znanych tylko sobie powodów, które jednak mam nadzieję
kiedyś poznać, panna opuściła przyjęcie przed czasem i od tej
pory uparcie się przede mną ukrywała, pozbawiając mnie
zupełnie moŜliwości cieszenia się jej widokiem. I tak było aŜ
do ostatniej nocy.
Robina patrzyła na niego zachwycona. Czułość, którą
często widywała w jego oczach, znów tam zagościła i
potwierdzała szczerość kaŜdego słowa. Wydawało się to
niewiarygodne, ale było widać, Ŝe Daniel kocha ją nie mniej
niŜ ona jego. W tej chwili olśniewającego szczęścia nie mogła
zebrać myśli, powiedziała więc tylko:
- Och.
Daniel jednakŜe wydawał się dokładnie wiedzieć, co robić
w tej sytuacji, Ŝeby rozwiać wszelkie wątpliwości, które
mogłaby jeszcze Ŝywić jego wybranka. Objął ją i zachłannie
pocałował.
To
pierwsze
doświadczenie
męskiej
namiętności
pozostawiło Robinę bez tchu, ale z entuzjastycznym
nastawieniem do dalszych prób. Oparła mu głowę na ramieniu.
- Ojej, Danielu, taka jestem głupia - wyznała. Nie umiała
zapanować nad łzami szczęścia, które potoczyły jej się po
policzkach. - Dopiero kiedy zaczęło mi się wydawać, Ŝe chcesz
poślubić Arabellę, zrozumiałam, jak bardzo cię kocham. Ale
nawet nie przemknęło mi przez myśl, Ŝe moŜesz odwzajemniać
to uczucie. - Przypadkowo musnęła rzęsami jego policzek i
176
poczuła, Ŝe silne ramię obejmuje ją mocniej. - Bardzo dobrze
skrywałeś je przede mną.
- Był ku temu waŜny powód - odrzekł z ociąganiem,
lekko ją odsunąwszy, by dobrze widzieć jej twarz. - ChociaŜ po
pobycie w Londynie zdecydowałem, Ŝe jesteś idealną
kandydatką na Ŝonę, miałem poczucie, Ŝe byłoby z mojej
strony nieuczciwością skłaniać cię do przyjęcia niechcianych
oświadczyn. Wydawało mi się, Ŝe potrzebujesz czasu, aby
mnie lepiej poznać.
Bez wątpienia była to prawda, ale nawet teraz, po kilku
dniach rozpaczy, Robinie trudno było uwierzyć, Ŝe
kiedykolwiek mogła mieć wątpliwości, czy naleŜy przyjąć
oświadczyny lorda Exmoutha.
- Zawsze cię lubiłam, Danielu, polubiłam od pierwszej
chwili. Szybko odkryłam, Ŝe wyjątkowo dobrze czuję się w
twoim towarzystwie. Tylko Ŝe... -Urwała, pełna wahań, czy
powinna mu wyjawić swoje początkowe obiekcje. Ale jeśli
chciała, Ŝeby ją zrozumiał, musiała być z nim całkowicie
szczera. - Myślałam, Ŝe nigdy nie będziesz mógł mnie
pokochać. Ani mnie, ani Ŝadnej innej kobiety... Po tym, co się
stało...
- To znaczy po śmierci Clarissy - dokończył za nią, gdy
zabrakło jej odwagi.
Zerknął na jej smukłą dłoń i ujął ją czule, przeklinając w
duchu swoją głupotę. Byli do siebie pod tyloma względami
podobni, a jednak okazał się prawdziwym głupcem. Nie
domyślił się, Ŝe jego droga Robina obawia się Ŝycia w cieniu
Clarissy.
- Powinienem był juŜ dawno powiedzieć ci prawdę, ale -
wzruszył ramionami - jakoś nigdy nie było odpowiedniej
chwili. A prawda, najmilsza, jest taka, Ŝe o Clarissie zbyt
często ostatnio nie myślałem.
Uśmiechnął się, widząc wyraz jej niebieskich oczu.
177
- Zaskoczona? Tak, naturalnie. Podobnie jak wszyscy,
sądziłaś, Ŝe kochałem Ŝonę szaleńczo i po jej śmierci nie
mogłem otrząsnąć się z rozpaczy. Właśnie na tym mi zaleŜało,
najmilsza. Z prawdą jednak niewiele to miało wspólnego.
WciąŜ trzymając jej rękę, zaczął nerwowo przesuwać
kciukiem po gładkiej skórze, tam i z powrotem. Wbił wzrok w
pustą drogę przed nimi.
- Kiedy poślubiłem Clarissę, byłem bardzo młody i dość
uparty... moŜe nawet arogancki. Od dnia śmierci ojca
zarządzałem majątkiem, powodziło mi się dobrze, uwaŜałem
więc, Ŝe mam wszelkie prawo podejmować własne decyzje, nie
licząc się z opiniami innych. Pod wieloma względami byłem
chyba bardzo dojrzały jak na swoje lata: odpowiedzialny,
wiarygodny. Ale emocjonalnie pozostałem duŜo młodszy.
Potem szybko zorientowałem się, Ŝe wziąłem zwykłe
zauroczenie za miłość.
To wyznanie było tak zaskakujące, Ŝe Robina zupełnie nie
wiedziała, co powiedzieć. Wydawało jej się jednak, Ŝe Daniel
oczekuje odpowiedzi.
- Chyba nie byłeś nieszczęśliwy w małŜeństwie, Danielu?
- zapytała po chwili głębokiego namysłu.
- Nie, tak bym tego nie nazwał - zapewnił ją skwapliwie.
- Po urodzeniu Lizzie zrozumiałem, Ŝe się zmieniłem,
dojrzałem, jeśli wolisz, podczas gdy moja Ŝona pozostała takim
samym dzieckiem jak przedtem. Po prostu mieliśmy ze sobą
niewiele wspólnego. W miarę Upływu lat róŜnice między nami
stawały się coraz wyraźniejsze, dlatego coraz bardziej
oddalaliśmy się od siebie. Nie aŜ tak, by rozpocząć Ŝycie w
separacji, ale niewątpliwie spędzaliśmy razem coraz mniej
czasu. Nie protestowałem, gdy Clarissa wybierała się do
Londynu albo do naszego domu tutaj, w Brighton - ciągnął. -
Nawet ją do tego zachęcałem. Nie myślałem o tym, Ŝe
pewnego dnia Clarissa moŜe zwrócić się ku innemu w
poszukiwaniu komplementów i uwagi. DŜentelmen, którego
178
zainteresowała swoją osobą, nazywał się John Travers. Pan
Travers miał ciotkę, starą pannę, która mieszkała niedaleko
Courtney Place, co naturalnie okazało się bardzo korzystne dla
nich obojga. Wydajesz się wstrząśnięta - stwierdził, gdy nagle
na nią spojrzał. - Tak, moja Ŝona miała kochanka. I prawdę
mówiąc, najmilsza, długo podejrzewałem taki stan rzeczy, ale
nie zrobiłem niczego, by go zmienić. To chyba dostatecznie
ś
wiadczy o rozpadzie naszego związku. Któregoś dnia
wróciłem do naszego domu w Londynie i przekonałem się, Ŝe
jest prawie pusty. Córka jednego z moich dzierŜawców brała
tego dnia ślub i Clarissa pozwoliła słuŜbie wziąć udział w
uroczystości. Został tylko kamerdyner, który poinformował
mnie, Ŝe godzinę temu moja Ŝona w towarzystwie pana
Traversa wyjechała z wizytą do jego ciotki. -Uśmiech Daniela
był bardzo cyniczny. - Clarissa regularnie odwiedzała tę damę,
więc nie zrobiło to na mnie Ŝadnego wraŜenia, póki Kendall,
towarzyszący mi w wojaŜach, nie powiedział, Ŝe stajenny,
który normalnie woził moją Ŝonę, jest razem ze wszystkimi na
weselu, a koń pana Traversa został w stajni. To mnie
zaintrygowało. Skąd taki pośpiech, Ŝe Travers uznał za
stosowne samemu powozić, zamiast poczekać na powrót
stajennego?
- To znaczy, Ŝe wcale nie jesteś odpowiedzialny za
ś
mierć Ŝony - szepnęła Robina.
- Nie powoziłem wtedy, to prawda. Na koźle siedział
Travers.
Głupiec
wybrał
drogę
zboczem
wzgórza
prawdopodobnie po to, by uniknąć spotkania ze mną. Ale i tak
czuję się częściowo winny temu, co się stało.
- Dlaczego, Danielu? - Robina nie mogła tego zrozumieć.
- PrzecieŜ wtedy nawet cię tam nie było.
Odpowiedział jej smutnym uśmiechem.
- Ale gdybym był, najmilsza, Clarissa Ŝyłaby do dziś.
Gdybym poświęcał jej więcej czasu i nie zajmował się
wyłącznie swoimi sprawami, nie szukałaby pocieszenia u pana
179
Johna Traversa. W kaŜdym razie gdy pojechaliśmy z
Kendallem na miejsce wypadku i obejrzałem rozbity powóz,
natychmiast zrozumiałem, Ŝe Clarissa postanowiła mnie
opuścić. Poleciłem Kendallowi wrócić do domu z bagaŜem
mojej Ŝony, by ludzie sądzili, Ŝe planowała tylko wizytę u
ciotki Traversa, chociaŜ sam ani przez chwilę nie miałem
wątpliwości co do jej rzeczywistych zamiarów. Poleciłem teŜ
Kendallowi mówić, Ŝe wróciłem do domu jeszcze przed
wyjazdem Clarissy i Ŝe to ja powoziłem.
- Nie chciałeś, Ŝeby ludzie dowiedzieli się prawdy -
zgadła Robina, gdy znowu zamilkł. - Chyba mogę to
zrozumieć, Danielu.
- Nie chodziło mi tak bardzo o siebie, najmilsza, chociaŜ
przyznaję, Ŝe moja duma bardzo ucierpiała, gdy przekonałem
się, Ŝe Clarissa woli Traversa niŜ mnie. Podejmując decyzję,
myślałem przede wszystkim o córkach. Nie chciałem, Ŝeby
dobre imię Clarissy ucierpiało ani by dzieci dowiedziały się, Ŝe
mama zamierzała je opuścić. Wszyscy, nie wykluczając mojej
matki, uwaŜali, Ŝe miałem bardzo udane małŜeństwo, a ja
podtrzymywałem to przekonanie. Prawdę znali tylko Kendall,
mój kamerdyner, i mój przyjaciel Merrell, który tego dnia
przyjechał ze mną z Londynu... A teraz znasz ją jeszcze ty.
- I nikt nigdy jej ode mnie nie pozna - zapewniła,
szczęśliwa, Ŝe Daniel postanowił obdarzyć ją zaufaniem
- W to nie wątpię. - Znów spojrzał na Robinę z wielką
czułością i ją pocałował. - I pomyśleć, Ŝe w końcu za namową
przyjaciół postanowiłem dla dobra córek oŜenić się ponownie.
Pojechałem do Londynu i znalazłem tam uroczą, posłuszną
pannę, córkę pastora z Abbot Quincey. No, moŜe nie tak
bardzo posłuszną, skoro uwaŜała, Ŝe o wyborze męŜa powinna
zdecydować ona sama, a nie jej matka - zaŜartował - ale w
kaŜdym razie była to dla mnie wymarzona kandydatka.
180
- Tak bardzo się cieszę, Ŝe mój przyszły mąŜ jest gotów
przyjąć mnie ze wszystkimi moimi wadami -odrzekła, starając
się utrzymać pogodny nastrój.
- Czy chcesz powiedzieć, Ŝe mnie poślubisz, i to
wkrótce?
- Tak szybko, jak tylko sobie Ŝyczysz, najmilszy. -
Roześmiała się wesoło. - Zobaczysz, jaka umiem być
posłuszna, kiedy chcę.
- Miejmy nadzieję, Ŝe po weselu teŜ zechcesz mi tego
dowieść. - Nagle spowaŜniał. - Wiesz, Clarissa i ja mieliśmy
olbrzymie wesele w Londynie. Wolałbym tego nie powtarzać.
Wystarczy skromna uroczystość dla rodziny i przyjaciół, a ślub
moglibyśmy wziąć w kaplicy w Courtney Place. Gdyby twój
ojciec się zgodził, to mógłby poprowadzić ceremonię.
- Moim zdaniem to znakomity plan.
- Ślub odbędzie się szybko. Czy się na to zgadzasz?
- Tak szybko, jak sobie Ŝyczysz - zapewniła go jeszcze
raz.
- Wobec tego nie odwlekajmy przygotowań. MoŜe
zapomniałaś juŜ, co ci niedawno przepowiedziała Cyganka? -
Niechętnie puścił jej rękę i skoncentrował się na powoŜeniu. -
Nasze pierwsze dziecko ma się urodzić w ciągu roku. Zresztą
gdy pomyślę o tym, co czuję, wydaje mi się to bardzo
prawdopodobne. Teraz więc na wszelki wypadek oddam cię
szybko pod opiekuńcze skrzydła mojej matki.
Robina odsunęła się od niego na przyzwoitą odległość.
- W tej kwestii twoja niezbyt posłuszna przyszła Ŝona
całkowicie się z tobą zgadza, najmilszy.
Koniec