Cathie Linz
Zbyt samodzielna na Ŝonę
Too Smart for Marriage
PROLOG
- Uwielbiam wesela - powiedziała Hattie Goodie. Jej delikatne jak
pajęczyna skrzydła drŜały z przejęcia.
- No, no, trzeba przyznać, Ŝe urządzili niezłą ucztę. - Betty,
najstarsza z trojaczków Goodie, potoczyła wzrokiem po stołach
zastawionych rozmaitymi pysznościami, od zimnych przystawek z
owoców morza po truskawki w czekoladowej polewie i fondue z
białej czekolady. Jej krótka zawadiacka fryzura pasowała jak ulał do
krnąbrnego charakteru.
- Całe szczęście, Ŝe jako dobre wróŜki nie musimy przejmować się
kaloriami - rzuciła Muriel, najtrzeźwiej z całej trójki patrząca na
Ŝ
ycie. Siedziała na stosie prezentów ułoŜonym na bocznym stole pod
ś
cianą sali balowej.
Betty, niczym generał na polu bitwy, przechadzała się tam i z
powrotem wzdłuŜ brzegu stołu, a Hattie, która uwielbiała górować
nad wszystkimi, przysiadła na największym prezencie.
- Nie pojmuję, jak mogłyście się ubrać w codzienne stroje na tak
uroczystą okazję - narzekała, wystrojona w lawendową suknię i
kapelusz z szerokim rondem. Specjalnie na ten wieczór
przefarbowała pantofle i torebkę, Ŝeby pasowały do reszty kreacji. -
Betty, bawełniany podkoszulek naprawdę nie nadaje się na weselne
przyjęcie.
- Nie chciałam przyćmić panny młodej - odparowała Betty,
wygładzając jeden ze swoich ulubionych T-shirtów.
- Przeczytaj to. - Wskazała palcem napis: „Dobre wróŜki latają, bo
lekki stosunek do siebie mają". - A poza tym, do stu petunii, przecieŜ
jesteśmy niewidzialne!
- Trzeba jednak zachowywać pozory - powiedziała Hattie
afektowanym głosem.
Betty prychnęła głośno, w sposób, jaki nie przystoi ani damom, ani
dobrym wróŜkom. Hattie zaś, przeczuwając, Ŝe tej potyczki nie
wygra, zwróciła swój gniew przeciwko Muriel.
- I ty, w tej swojej kamizelce fotograficznej. Nigdy nawet nie
trzymałaś w ręku aparatu.
- Po prostu lubię mieć duŜo kieszeni. - Muriel wzruszyła ramionami.
Przypomniawszy sobie ich kłótnię sprzed kilku tygodni, Hattie
postanowiła nie wywoływać wilka z lasu i zostawić w spokoju
beznadziejnie niemodne siostry, skupiając swoją uwagę na
otoczeniu.
- Przynajmniej sala jest pięknie udekorowana, w przeciwieństwie do
was - nie darowała sobie jednak złośliwości.
Rozświetlona sala bankietowa „Karuzela", ze śnieŜnobiałymi
obrusami, lawendowymi serwetkami i morzem kwiatów, wyglądała
doprawdy imponująco. W drugim jej końcu panna młoda, w sukni z
atłasu i staromodnych koronek, karmiła swojego oblubieńca
weselnym tortem.
- Tak się cieszę, Ŝe Jason i Heather w końcu się pobrali.
- Hattie otarła oczy haftowaną batystową chusteczką. - Bałam się, Ŝe
ten dzień nigdy nie nadejdzie.
- Ryan i Courtney mądrze zrobili, Ŝe wzięli ślub po cichu -
pochwaliła Muriel swoich podopiecznych.
- Jason sądził, Ŝe Ryan jak zwykle Ŝartuje – powiedziała Betty -
kiedy oświadczył mu, Ŝe został przeniesiony do Chicago i wraca jako
Ŝ
onaty męŜczyzna.
- Jason wkurzył się po prostu na Ryana, Ŝe go wyprzedził - nie
omieszkała wyjaśnić Muriel.
- JuŜ nie wygląda na wkurzonego - zauwaŜyła Betty. - Jest
szczęśliwy.
- Ryan teŜ.
- Czyli zostaje nam ich siostra, Anastazja.
Jak na zawołanie, wszystkie trzy dobre wróŜki spojrzały na
ciemnowłosą kobietę w lśniącej lawendowej sukni druhny. ZdąŜyła
juŜ zamienić wytworne szpilki na wygodne sportowe buty.
- No dobrze... - westchnęła Betty. - Tym razem zabierzemy się do
tego trochę inaczej. Z Jasonem i Ryanem działałyśmy raczej na
wyczucie...
- Jakie tam raczej - przerwała jej Muriel. - Z całą pewnością
działałyśmy na wyczucie.
Betty zmarszczyła gniewnie czoło. Nie znosiła, kiedy ktoś jej
przerywał.
- Od dnia, w którym rozpoczęłyśmy pracę w tym fachu, kiedy w
czasie chrztu trojaczków Knight przez nieuwagę wysypałyśmy na
dzieci zbyt wiele czarodziejskiego pyłu, ponosimy konsekwencje
tamtego błędu. Swatałyśmy potem wiele innych trojaczków i nie
miałyśmy z nimi większych kłopotów. Ale ta trójka od początku jest
wyjątkowa. Prawdopodobnie dlatego, Ŝe obdarzyłyśmy Jasona
nadmiernym rozsądkiem i seksapilem, a Ryana przesadnym uporem i
poczuciem humoru.
- Nie zapominaj o Anastazji. Za duŜo inteligencji i zbyt Ŝywiołowy
temperament. ChociaŜ dobrze jej z tym, prawda? - powiedziała z
dumą w głosie Hattie.
- Jej ze wszystkim i we wszystkim jest dobrze - przyznała Muriel.
Siostry zauwaŜyły, Ŝe goście zaczęli tańczyć. Ze sprzętu
nagłaśniającego dostarczonego przez stację radiową WMAX, w
której pracowała Heather, popłynęła muzyka. Pierwszą piosenką była
„The One" Eltona Johna, zajmująca szczególne miejsce w sercach
Jasona i Heather. Młoda para wyglądała na nieprzytomnie
szczęśliwą. Tak samo jak Ryan i Courtney.
Anastazja sprawiała wraŜenie znacznie mniej zadowolonej. Tańczyła
z krępym męŜczyzną, który był juŜ bardziej niŜ podchmielony.
Kiedy facet nieopatrznie zsunął rękę na jej pośladek, z całej siły
nadepnęła mu na nogę.
- No właśnie... - Betty pokręciła głową. – Nadmiar zapalczywości.
- Została ordynarnie sprowokowana. - Hattie natychmiast stanęła w
obronie swojej podopiecznej. - Ten pijany łobuz zachował się jak
ostatni prostak!
- Będziemy miały z nią duŜo kłopotów - powiedziała Muriel. - Czy
wiemy juŜ, kto jest jej przeznaczony?
- Oczywiście, Ŝe wiemy. Na tym polega nasza praca - oświadczyła z
wyŜszością Betty.
- David Sullivan, trudny typ, taki, który nie wierzy w marzenia -
gorliwie wyjaśniła Hattie.
- Dlatego właśnie powinnyśmy opracować dla Anastazji specjalny
plan.
- Zawsze sobie mówimy, Ŝe mamy jakiś plan, a potem rzadko coś z
niego wychodzi.
- Fakt, Ŝe zdarzają nam się wpadki...
- Nie da się ukryć - wtrąciła się Muriel - ale czy zauwaŜyłaś, Ŝe nam
zdarzają się częściej niŜ innym?
- I dlatego musimy wezwać posiłki - oświadczyła Berty.
- Anioła stróŜa? - Hattie wymówiła te słowa z namaszczeniem.
- Nie, babcię.
- Babcię?
- Właśnie. śeby wyswatać tych dwoje, musimy skorzystać z ludzkiej
pomocy. Kogoś, kto będzie trzymał rękę na pulsie. W końcu mamy
teŜ innych podopiecznych.
- A co ja i ty mamy z tym wspólnego? - spytała Muriel. - Wydawało
mi się, Ŝe to zadanie Hattie, a my jesteśmy tu tylko po to, Ŝeby słuŜyć
jej radą. W kaŜdym razie tak mi powiedziałaś, kiedy zajmowałam się
Ryanem. PrzecieŜ to zasługa Hattie, Ŝe Anastazja wyrosła na kobietę
w gorącej wodzie kąpaną i nieprzeciętnie inteligentną.
- Daj spokój - przerwała jej Berty. - Pamiętasz chyba naszą zasadę:
jedna za wszystkie, wszystkie za jedną.
- To zawołanie Trzech Muszkieterów.
- No i dobrze, im się sprawdzało i sprawdza się nam. Na czym to ja
skończyłam?
- Wspomniałaś, Ŝe masz znaleźć wśród ludzi kogoś do pomocy -
przypomniała Hattie. - Jakąś babcię.
- Słusznie. Zwerbowałam babcię Davida Sullivana.
- Czy to jest dozwolone? - spytała niepewnie Hattie.
- Jeśli nie będziesz o tym trąbić... - Betty wzruszyła ramionami - to ja
teŜ nie.
- Dlaczego David i Anastazja nie mogą się po prostu spotkać i
zakochać od pierwszego wejrzenia? - westchnęła Hattie.
- Bo to by było zbyt łatwe.
- A widziałabyś w tym coś złego? - Muriel najwyraźniej nie
widziała. - To dobrze, jeśli coś idzie jak z płatka.
- Być moŜe, ale nie taka nasza dola. A zresztą co się z wami dzieje?
Nie lubicie przygód? KaŜde trio dobrych wróŜek poradzi sobie z
łatwą sprawą. Ale Ŝeby stawić czoło prawdziwym wyzwaniom,
potrzeba odwagi i pomysłowości takich specjalistek jak my.
- A co jest właściwie naszą specjalnością? - spytała niewinnie Hattie.
- Kłopoty - odparła bez zastanowienia Muriel.
- Stwarzamy je czy zaradzamy im?
- Jedno i drugie, niestety. Ale wkrótce przełamiemy złą passę. Claire
Sullivan marzy o tym, Ŝeby jej jedyny wnuczek się ustatkował.
Wychowywała go jak matka, odkąd jego rodzice zginęli w wypadku.
Miał wtedy dziesięć lat. David słucha rad swojej babci, więc jeśli
będziemy mieć w niej oparcie, pójdzie nam z płatka.
Gdy tylko Betty dokończyła zdanie, wybuchła głośna utarczka przy
stole z weselnym tortem. Anastazję rozzłościły w końcu na dobre
końskie zaloty przysadzistego partnera, który zachowywał się, jakby
całkiem nie pojmował, dlaczego nadepnęła mu na nogę. Tym razem
odepchnęła go z całej siły. Zbyt pijany, Ŝeby utrzymać równowagę,
zachwiał się i zatoczył do tyłu, następnie wymachując rękami,
znieruchomiał na chwilę, po czym runął jak kłoda w sam środek
tortu.
- Pójdzie nam jak z płatka - powiedziała z przekąsem Muriel. - JuŜ to
widzę.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Denton dalej pchał się z tymi łapami, więc w końcu go
odepchnęłam, wcale nie tak mocno... - opowiadała Anastazja swojej
przyjaciółce Claire Sullivan, kiedy jechały prowadzącą na północ
Chicago trasą Lakę Shore. - Ale on był pijany, stracił równowagę i
wylądował na torcie weselnym mojego brata.
Anastazja siedziała za kierownicą swojego czerwonego triumpha.
Dach kabrioletu był opuszczony, związała więc włosy w koński
ogon, Ŝeby nie rozwiewał ich wiatr. Był gorący sierpniowy dzień, ale
chłodna bryza od jeziora łagodziła upał.
Claire, z obawy o fryzurę, wcisnęła na czoło czapkę baseballową
druŜyny Chicago Cubs. Zupełnie nie wyglądała na swoje
siedemdziesiąt lat z okładem, a w szafirowym dresie do uprawiania
joggingu było jej szczególnie do twarzy.
- Coś podobnego... - Spojrzała na Anastazję z troską w oczach. - Czy
bardzo był zły?
- Kto? Denton czy Jason? - Zanim doczekała się odpowiedzi,
wyprzedziła z wprawą kilka samochodów. Anastazja prowadziła
auto tak, jak Ŝyła: pewnie i z odrobiną szaleństwa.
- Denton dostał to, na co zasłuŜył. Miałam na myśli Jasona.
- Nie wyglądał na rozbawionego, ale Heather zachowała się
fantastycznie. Najpierw wszystkich rozśmieszyła, a potem zebrała
nas wokół siebie, rzuciła w tłum ślubny bukiet, i było po sprawie.
- A kto go złapał?
- No więc, wyobraź sobie, druhną Heather była producentka jej
audycji radiowej, Nita Weiskopf. Do nieśmiałych to ona nie naleŜy.
Stanęła w pierwszym rzędzie, gotowa na wszystko, byle pochwycić
ten bukiet. Ja stałam z tyłu.
- Bo ty naleŜysz do nieśmiałych... - Claire uśmiechnęła się
przewrotnie.
- Jasne. - Anastazja odwzajemniła uśmiech. - Wszystko moŜna o
mnie powiedzieć, tylko nie to, Ŝe jestem nieśmiała. Stanęłam jak
najdalej, bo po prostu nie chciałam złapać tego bukietu. Zupełnie mi
się nie marzyła rola następnej panny młodej.
- Masz coś przeciwko pannom młodym?
- Oczywiście, Ŝe nie. Dopóki nie jestem jedną z nich. Zbyt wysoko
cenię sobie wolność. W kaŜdym razie Heather rzuciła bukiet prosto
w Nitę. A potem zdarzyło się coś dziwnego... - Anastazja zamilkła na
chwilę. - Mimo moich najszczerszych wysiłków, Ŝeby trzymać się
jak najdalej od tych przeklętych kwiatów, nagle bukiet skręcił, jakby
zdalnie sterowany, i zaczął lądować tuŜ nade mną. Mogłam go albo
chwycić, albo dostać nim po głowie.
- Miałaś szczęście!
- Nie nazwałabym tego szczęściem. To, Ŝe poznałam w bibliotece
ciebie - o, to było prawdziwe szczęście! - Anastazja od pierwszej
chwili poczuła sympatię do Claire, a przez cały ostatni rok stawały
się sobie coraz bliŜsze.
- Dla mnie to teŜ był wyjątkowy dzień. Tak jak dzisiejszy. Pomyśl
tylko: ja - kobietą interesu. WciąŜ jeszcze nie mogę w to uwierzyć.
- Będziesz wspaniała.
- Od dawna chciałam otworzyć własną cukierenkę z lodami, ale to
było tylko marzenie i nigdy nie myślałam, Ŝe kiedykolwiek się
spełni.
- To był rzeczywiście łut szczęścia, Ŝe właściciele domu, w którym
mieszkam, zdecydowali się akurat teraz go sprzedać. A sklep na
parterze ma tę cudowną marmurową ladę, w sam raz dla twojej
cukierenki. To miejsce aŜ się prosiło o remont. Trudno uwierzyć, Ŝe
od zamknięcia polskich delikatesów stało puste. - Anastazja
uśmiechnęła się do Claire. - Wiesz, Ŝe jestem dobrą lokatorką, więc
kiedy wynajmiesz mi mieszkanie na drugim piętrze, będziesz miała
następne źródło regularnych dochodów.
- Wiem. I nie mogę się doczekać rozpoczęcia remontu. Mam
nadzieję, Ŝe uda mi ruszyć z tym biznesem za półtora miesiąca.
Kwadrans później Anastazja zaparkowała przed swoim domem.
Ledwie zgasł silnik, Claire wysiadła z samochodu i pędem ruszyła do
drzwi wejściowych.
- BoŜe, jestem tak zdenerwowana, Ŝe nie potrafię poradzić sobie z
zamkiem. - Starsza kobieta ścisnęła dłoń Anastazji. - Jeszcze raz
dziękuję, Ŝe zechciałaś pojechać ze mną na ten przetarg. Twoja
obecność naprawdę dodawała mi otuchy.
- Po to ma się przyjaciół. - Anastazja przytuliła Claire.
- Miałam nadzieję, Ŝe mój wnuk wróci z konferencji w Nowym
Jorku i będzie mi towarzyszył... ale widocznie coś go zatrzymało.
Anastazję korciło, Ŝeby przemówić mu do rozumu. Nie znała tego
faceta, a juŜ go nie lubiła. Z tego, co o nim słyszała, musiał być
zwariowanym pracoholikiem, któremu brakowało czasu na to, Ŝeby
w pełni docenić swoją babcię. A ona była tak niezwykłą kobietą.
Miała błękitne Ŝywe oczy, a na jej kasztanowych włosach nie widać
było śladu siwizny. Zawdzięczała to swoim rytualnym wizytom w
salonie piękności „Paula's Powder Puff", którego, jak przyznała, była
wierną klientką od czasów prezydentury Eisenhowera w pierwszej
połowie lat pięćdziesiątych. Poza tym Claire miała wielkie serce.
Zasługiwała na coś lepszego niŜ na wnuka, który nie potrafi znaleźć
dla niej czasu, gdy ona naprawdę go potrzebuje.
- Zapomnij o Davidzie. Proszę... - Anastazja przekręciła klucz w
zamku i z uroczystą miną otworzyła drzwi. - Witamy w...
Wymyśliłaś juŜ nazwę dla swojej lodziarni?
- Jeszcze nie. - Claire wpadła do opuszczonego sklepu. Stanęła na
samym środku podłogi z kafelków ułoŜonych we wzór płatków
ś
niegu, zakręciła się w tanecznym piruecie i krzyknęła: - Moje! To
wszystko moje!
Anastazja roześmiała się. Podobnie jak Claire, dostrzegła otwierające
się przed przyjaciółką perspektywy, choć puste pomieszczenie nie
wyglądało teraz najlepiej. Poprzedni właściciel budynku zmarł w
zeszłym roku, a jego spadkobiercy długo spierali się między sobą, aŜ
w końcu zdecydowali się sprzedać nieruchomość.
Sklep wymagał gruntownego remontu, ale dwa mieszkania na górze
były w dobrym stanie. Wybudowany w latach dwudziestych dom z
czerwonej cegły znajdował się w Evanston, na północnym
przedmieściu Chicago, o rzut kamieniem od granic miasta.
Lokalizacja u zbiegu dwóch ulic niemal gwarantowała popularność,
a do tego łatwo było tu zaparkować samochód. Poza tym niedaleko
mieścił się campus Uniwersytetu Northwestern, moŜna więc było
liczyć na studentów.
Jednym słowem, było to znakomite miejsce na urzeczywistnienie
marzeń Claire. A Anastazja gotowa była zrobić wszystko, co tylko
moŜliwe, Ŝeby jej w tym pomóc.
- Co tu, u diabła, się dzieje? - spytał wściekłym tonem stojący w
progu męŜczyzna. W oczach miał dziką furię, co nie przeszkodziło
Anastazji zauwaŜyć, Ŝe jest wyjątkowo przystojny.
- Cofnij się! - rozkazała stanowczym, ostrym tonem, tak jak ją uczył
instruktor samoobrony. Nie odwracając wzroku, sięgnęła do torebki
po pojemnik z pieprzem w sprayu i wycelowała go w potencjalnego
napastnika. Wedle zasady „przezorny ubezpieczony". - Z drogi!
- Bo co? - Intruz rzucił jej kpiące spojrzenie, w którym nie było
nawet cienia strachu. - Udusisz mnie kremem do golenia?
- David, co za niespodzianka! - krzyknęła Claire i podeszła, Ŝeby go
uściskać. - Myślałam, Ŝe siedzisz jeszcze na tej konferencji w
Buffalo.
- Właśnie wróciłem i odsłuchałem na sekretarce twoją dziwną
wiadomość. Niewiele z tego zrozumiałem. Coś o kupnie domu, o
jakiejś cukierence z lodami...
- Zostawiłam ci adres, ale nie sądziłam, Ŝe będziesz jechał taki kawał
drogi, Ŝeby zobaczyć to miejsce na własne oczy. Kochany z ciebie
chłopiec.
Chłopiec? Anastazja nie wierzyła własnym uszom. Nie mogła się w
nim dopatrzyć niczego chłopięcego. Wyglądał bardzo męsko i
pociągająco: miał czarne włosy i brwi oraz niewiarygodnie
niebieskie oczy w oprawie gęstych rzęs. Była dopiero trzecia po
południu, a jego kanciastą brodę pokrywał juŜ cień świeŜego zarostu.
Widać było, Ŝe wrócił z bardzo uciąŜliwej podróŜy.
Ubrany był w znoszone dŜinsy i płócienną koszulę uwydatniającą
jego szerokie barki. Podwinięte rękawy odsłaniały opalone
przedramiona. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale szczupły. Typem
muskulatury nie zaimponowałby nawet początkującemu kulturyście.
- Co tu się dzieje? - spytał ponownie.
- To... - Claire zamaszystym gestem dłoni zakreśliła w powietrzu
półkole - … jest moja przyszłość.
- Nieprawda. Twoją przyszłością jest kapitał odłoŜony w banku.
- JuŜ nie. Zainwestowałam go w to.
- Co zrobiłaś?! - David pobladł.
- Nie musisz krzyczeć, kochanie - powiedziała z łagodną reprymendą
w głosie. - Mam tę swoją siedemdziesiątkę z okładem, ale to nie
znaczy, Ŝe jestem głucha.
- Nie mogę uwierzyć, Ŝe zrobiłaś coś takiego, nie prosząc mnie
nawet o radę.
- Byłeś ostatnio bardzo zajęty, więc nie chciałam zawracać ci głowy.
Anastazja zastanawiała się, czy to, co przemknęło przez jego twarz,
było cieniem zaŜenowania, czy tylko złudzeniem optycznym. Nie
miała pewności, bo teraz jego mina wyraŜała niczym niezmącony
gniew.
- Nie powinnaś była tego robić. Ale moŜe powiesz mi wreszcie, co
dokładnie zrobiłaś?
- Kupiłam tę kamienicę. - Claire czule poklepała ścianę. David
sprawiał wraŜenie, jakby dostał po głowie grubą deską.
- Kupiłaś - powtórzył ostroŜnie. - To znaczy zapłaciłaś za nią?
- Tak. I obciąŜyłam jej hipotekę.
- Co cię, na miłość boską, opętało?
- Mam zamiar otworzyć cukierenkę z lodami.
- Lodziarnię. Dopadł cię jakiś wygadany pośrednik i podstępem
wyłudził pieniądze?
- Oczywiście, Ŝe nie. Moja lodziarnia będzie jak ze starych dobrych
czasów, kiedy sprzedawano lody domowej roboty - oświadczyła
dumnie.
- Nie wydaje ci się, Ŝe to trochę za późno, Ŝeby ruszać z takim
pomysłem? Dzisiaj prowadzenie własnego interesu przynosi więcej
kłopotów niŜ korzyści. Na emeryturze powinnaś korzystać z Ŝycia,
cieszyć się wolnością od obowiązków, a nie skazywać na cięŜką
całodzienną harówkę. - David przemawiał do swojej babci jak do
niesfornego dziecka, doprowadzając tym do furii Anastazję.
AleŜ ma tupet ten wielki gamoń! Anastazja była zbyt wściekła, Ŝeby
się odezwać. Na szczęście Claire zachowała spokój, ufna, Ŝe zdoła
przekonać Davida do swojej decyzji. Anastazja uwaŜała to za stratę
czasu. Ten facet miał zakuty łeb i klapki na oczach. Ba, Ŝeby choć
klapki! Bielmo byłoby właściwszym słowem.
- Dwa mieszkania na górze są w dobrym stanie - tłumaczyła Claire -
ale sklep wymaga odrobiny pracy.
- Odrobiny pracy? - powtórzył z niedowierzaniem David, rozglądając
się dokoła. - Tu przydałby się cud!
- Miałam cichą nadzieję, Ŝe pomoŜesz nam w remoncie... Właśnie
zaczynasz urlop, prawda?
- Tak, ale...
- Zaplanowałam uroczyste otwarcie na pierwszego października, za
sześć tygodni.
- O ile wiem, do tego czasu skończy się sezon największego popytu
na lody.
- Na lody zawsze jest popyt - odezwała się w końcu Anastazja. -
Poza tym nieczęsto się zdarza okazja nabycia nieruchomości w tak
dobrym punkcie, więc Claire nie mogła z tym czekać do następnego
lata.
- A pani jest... - David spojrzał wściekle na Anastazję.
- Och, wybaczcie mi złe maniery... - Claire przycisnęła dłonie do
zarumienionych policzków, a potem skierowała je do wnuczka. -
Davidzie, to jest Anastazja Knight, moja przyjaciółka. Opowiadałam
ci o niej, pamiętasz?
- Nie opowiadałaś. Podobnie jak nie wspomniałaś mi o tym miejscu.
- Na pewno mówiłam ci o Anastazji, nie mam przecieŜ zbyt wielu
przyjaciółek.
- Jedyna przyjaciółka, o której mi opowiadałaś, to jakaś szara
myszka z biblioteki dla dzieci.
- Szara myszka? - Claire zmarszczyła brwi.
- Nie pamiętam, jak dokładnie ją opisałaś - David wzruszył
arogancko ramionami - ale wszystkie bibliotekarki są takie same. W
kaŜdym razie to wspaniale, Ŝe znalazłaś jakąś starszą panią, z którą
moŜesz sobie do woli plotkować... - Zamilkł wreszcie, gdy zdał sobie
sprawę z wiszącego w powietrzu napięcia i wrogości. MoŜe nie był
najbardziej złotoustym facetem w okolicy, a i poczucie taktu nie
naleŜało do jego najsilniejszych stron. Poza tym miał za sobą
okropną podróŜ z Buffalo. Spróbował odzyskać stracony teren. -
Chciałem powiedzieć, Ŝe to wspaniale, iŜ poznałaś starszą panią,
która... uff, zaprzyjaźniła się z tobą.
Jego łagodna z natury babcia kręciła głową, wyraźnie zirytowana.
CzyŜby obraziła się za to, Ŝe nazwał bibliotekarkę starszą kobietą? A
jakie określenie byłoby tu politycznie poprawne?
- Dobrze, Ŝe znalazłaś kumpelkę w wieku przedemerytalnym - czy to
brzmi lepiej? - spytał z nadzieją w głosie.
Dwie pary oczu przeszywających go iskrzącym wzrokiem
uświadomiły Davidowi, Ŝe trafił jak kulą w płot.
- Nigdy nie mówiłam, Ŝe moja przyjaciółka jest stara, starsza czy w
wieku przedemerytalnym - oświadczyła stanowczo Claire. - Ani teŜ
nigdy w rozmowie nie pojawiło się słowo „szara myszka".
Davida ogarnęło złe przeczucie.
- Pozwól, Ŝe zgadnę...
- To ja jestem tą szarą myszką z biblioteki - Anastazja potwierdziła
jego najgorsze przypuszczenia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Z całą pewnością nie przypominała Ŝadnej z bibliotekarek, które
widział w swoim Ŝyciu David. Choć, prawdę mówiąc, niezbyt często
zaglądał do bibliotek. Nigdy nie miał na to dość czasu ani chęci.
Przez kilka ostatnich lat praca inspektora analizującego przyczyny
poŜarów pochłaniała go bez reszty. Badanie kataklizmów, które
często całe rodziny odzierały z ich marzeń, a nawet pozbawiały
Ŝ
ycia, naleŜało do takich doświadczeń, które zmieniały w cynika
kaŜdego optymistę czy marzyciela. David zaś nigdy - a przynajmniej
od śmierci rodziców w wypadku samochodowym - optymistą ani
marzycielem nie był.
Marzycielami byli jego rodzice. Ojciec wycofał pieniądze z polisy
ubezpieczeniowej na Ŝycie i zainwestował je w piramidę finansową,
nie zostawiając po sobie niczego prócz długów. David zdawał sobie
sprawę, Ŝe dziadkowie, wychowując go, borykali się z wieloma
powaŜnymi kłopotami, a jednak nigdy nie dali mu do zrozumienia,
Ŝ
e jest dla nich cięŜarem.
Od dziecka był pracowity i trzeźwo myślący. Wyśmiewał górnolotne
marzenia innych dzieci, które chciały być gwiazdami koszykówki
albo rocka. Kiedyś w szkole, w dniu prezentacji róŜnych zawodów,
wysłuchał pogadanki dowódcy straŜy poŜarnej i odtąd nie miał juŜ
wątpliwości, kim chciałby zostać. Po college'u rozpoczął pracę jako
straŜak, wspinał się po kolejnych szczeblach kariery, aŜ przeniesiono
do wydziału rozpoznawania przyczyn poŜarów.
Z kaŜdym rokiem pracy potęgowała się doza cynizmu w jego
spojrzeniu na świat. Jaki sens mają marzenia, jeśli w kaŜdej chwili
mogą pójść z dymem? Jeśli potrafią człowieka zaślepić, całkowicie
przesłaniając realny świat, tak jak zaślepiły jego ojca, który zostawił
rodzinę z niczym, poza spopielonymi resztkami swoich złudzeń.
Zbyt wiele złych rzeczy przydarzyło się dobrym ludziom na oczach
Davida, Ŝeby potrafił jeszcze w coś wierzyć.
Urlop wziął na Ŝądanie szefa. Miał wykorzystać wszystkie wolne
dni, które uzbierały się przez ostatnie osiem lat, Ŝeby spojrzeć na
sprawy z dystansu.
Problem polegał na tym, Ŝe na samą myśl o bezczynności miał
ochotę gryźć ścianę. Nie naleŜał do ludzi, którzy potrafią lenić się
całymi dniami, kontemplując własny pępek i zastanawiając się,
dlaczego Cubsi nigdy nie wygrywają.
Postanowił spędzić trochę czasu z babcią i sprawdzić, czy dobrze jej
się wiedzie na emeryturze. Była jedyną bliską mu osobą, miał więc
wyrzuty sumienia, Ŝe ostatnio tak rzadko się z nią widywał, ale teraz
tu był i nie miał zamiaru pozwolić, Ŝeby ktoś wykorzystywał jej
Ŝ
yczliwe do granic naiwności usposobienie. Instynkt mu
podpowiadał, Ŝe Anastazja ma fatalny wpływ na jego babcię -
kobietę, która od dziesięcioleci nie zmieniła banku ani fryzjera.
Kupienie walącego się domu i obłędny pomysł otworzenia w nim
lodziarni absolutnie nie były w jej stylu.
Ale coś podobnego na pewno mogło urodzić się w głowie tej
szalonej kobiety, która groziła mu kremem do golenia.
Miał więcej niŜ przeczucie, Ŝe to ona skłoniła babcię do wydania
lekką ręką oszczędności całego Ŝycia.
Spojrzał na bibliotekarkę, tym razem jak męŜczyzna na kobietę.
Obnosiła się z tą swoją pewnością siebie jak z pucharem
mistrzowskim. Tylko bardzo odwaŜna kobieta mogłaby się ubrać w
ten sposób. Jej Ŝółta sukienka bez rękawów była tak długa, Ŝe
opierała się na pomarańczowych trampkach, ale na niej wyglądała
seksownie. Nie wiadomo dlaczego, ta sukienka przywiodła mu na
myśl parne letnie noce, zimną lemoniadę i ukradkowe pocałunki.
Miała długie kasztanowe włosy związane w koński ogon i robiące
niezwykłe wraŜenie złote oczy. Była zdecydowanie wysoka, musiała
mieć ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, bo czubkiem głowy sięgała
jego brody. Nie, nie miał ochoty sprawdzić tego dokładnie, nic z tych
rzeczy. Była piękna, ale zdecydowanie nie w jego typie. A poza tym
nie ufał jej.
- A więc, Anastazjo... - David starał się mówić jak najmniej
podejrzliwym tonem - ...jeśli dobrze zrozumiałem, przyjechałaś tu z
moją babcią, Ŝeby pomóc jej doprowadzić to miejsce do stanu
uŜywalności.
- Mieszkam tutaj. Oczywiście nie w sklepie, tylko w jednym z
mieszkań na górze.
- Świetnie się składa - zauwaŜył drwiąco. - Śmiem przypuszczać, Ŝe
to ty poradziłaś mojej babci kupno tej... - chciał powiedzieć „rudery",
ale na wszelki wypadek zrezygnował z otwartego ataku - ...tego
starego domu.
- Kiedy Anastazja powiedziała, Ŝe znalazła wspaniałe miejsce na
moją lodziarnię, wprost nie mogłam w to uwierzyć - odpowiedziała
za Anastazję Claire.
- Nie mam o to do ciebie pretensji - mruknął David, postanawiając
sobie w duchu, Ŝe nie uwierzy w ani jedno słowo Anastazji, dopóki
sam wszystkiego nie sprawdzi. Prawdopodobnie ta spryciara
namówiła babcię na kupno domu, w którym sama mieszka, z bardzo
prostego powodu. Wygodnie jest mieć za gospodarza bliską
przyjaciółkę, kogoś, kto nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli
spóźnimy się z uiszczeniem opłaty za czynsz, a nawet wcale go nie
zapłacimy. - Co jeszcze zrobiłaś dla mojej babci, Anastazjo?
- Zawiozłam ją dziś rano do notariusza.
David zaklął pod nosem. A więc umowa została podpisana zaledwie
kilka godzin temu. Niech to szlag! Gdyby z powodu złej pogody nie
odwołano lotu, na który miał zarezerwowany bilet, zdąŜyłby odwieść
babcię od tego strasznego głupstwa.
- Posłuchaj, babciu, prowadzenie własnego interesu moŜe wydawać
się zabawne, ale w rzeczywistości to cięŜka praca, zatrudnianie
pracowników, księgi rachunkowe, podatki i mnóstwo róŜnych
kłopotów. To naprawdę nie jest rozsądny pomysł.
- Jest bardzo rozsądny. Potrzeba tylko odrobiny wyobraźni, Ŝeby
spojrzeć na to z innej strony.
Te gorące słowa wyrwały się oczywiście nie jego babci, lecz
Anastazji. Złoty snop światła przedzierający się przez okienne
Ŝ
aluzje tworzył aureolę wokół rozwichrzonych kosmyków jej
włosów. Ale w jej wyglądzie nie było nic anielskiego. Biła z niej
pasja i jakaś dziwna energia. Wyglądała na kobietę, której równie
łatwo udaje się zburzyć spokój ducha męŜczyzny, jak wbić do głowy
starszej pani najgłupszy pomysł na świecie.
- Jak poznałaś moją babcię? - zapytał uprzejmie.
- Poznałyśmy się w bibliotece, w której pracuję razem z innymi
szarymi jak myszy starymi bibliotekarkami - dodała jednym tchem.
David skrzywił się. Najwyraźniej nie miała zamiaru mu darować.
Tym lepiej dla niego. Ona teŜ nie wzbudziła w nim szczególnej
sympatii.
- Twoja babcia wybawiła mnie z opresji. Oczywiście doszedł do
wniosku, Ŝe babcia poŜyczyła jej pieniądze. MoŜe nie wiedział zbyt
wiele o bibliotekarkach, ale słyszał przecieŜ, Ŝe kiepsko im płacą.
- Proszę cię, moja droga, nie opowiadaj mu tej historii -
zaprotestowała Claire.
Strzał w dziesiątkę, pomyślał David. ZaleŜy im, Ŝeby o czymś nie
wiedział, jest więc coś, czego dowiedzieć się musi.
- Dlaczego nie, babciu? Z przyjemnością posłucham, jak wybawiłaś
ją z opresji.
- Dobrze, ale to trochę krępujące. - Claire nerwowo zachichotała. -
Widzisz, bibliotekarki cienko przędą, zwłaszcza po ostatnich
cięciach w budŜecie. Anastazja często Ŝartuje, Ŝe zostać
bibliotekarką, to jakby złoŜyć śluby ubóstwa.
Chyba Ŝe znajdzie się bogatą starą przyjaciółkę i namówi ją
podstępnie na kupno walącego się domu, w którym wynajmuje się
mieszkanie, pomyślał cynicznie David. Niewykluczone, Ŝe ta
oszustka była w zmowie z poprzednimi właścicielami. I na pewno
trzyma w zanadrzu kilka następnych pomysłów na wyprowadzenie w
pole jego babci.
- No więc zgłosiłam się jako wolontariuszka do opowiadania
dzieciom bajek - ciągnęła Claire. - Wtedy właśnie spotkałyśmy się
po raz pierwszy.
- A w jaki sposób wybawiło cię to z opresji? - David zwrócił się do
Anastazji.
- Podejrzewam, Ŝe nigdy nie próbowałeś czytać bajek grupie
dwudziestu pięciu przedszkolaków.
Na samą myśl o tym Davida przeszył dreszcz. Nie miał Ŝadnego
doświadczenia w obcowaniu z małymi dziećmi. Owszem, pracował
ze starszymi, dostatecznie duŜymi, Ŝeby grać w małej lidze
baseballu, którą pomagał prowadzić.
- Miałam w grupie dwie pary wyjątkowo nieznośnych bliźniaków -
opowiadała Anastazja z uśmiechem, który zdradzał i wesołość, i
trwogę. - Zachowywali się jak małe dzikusy, a ja bez dziesięciu par
dodatkowych rąk nie miałam szansy panować nad sytuacją. Przedtem
miałam asystentkę do pomocy, ale kiedy odeszła, nie przyjęli nikogo
na jej miejsce. Nazywa się to redukcją etatów - albo strategią na
wyczerpanie przeciwnika. Ja to nazywam krótkowzroczną,
piramidalną głupotą, ale dajmy temu spokój. Lepiej, Ŝebym nie
zaczęła rozprawiać o polityce podatkowej.
- Słusznie. - David wątpił, Ŝeby mogli mieć podobne poglądy na
temat odpowiedzialności finansowej.
- W kaŜdym razie twoja babcia, anioł nie człowiek, powstrzymała
tego małego potwora Terry'ego, jednego z bliźniaków, przed
obcięciem mi włosów. Do dzisiaj nie wiem, jak on znalazł te noŜyce.
Claire ma genialne podejście do dzieci. I opowiada im najpiękniejsze
bajki.
- Nie umywają się nawet do bajek Anastazji. - Claire uśmiechnęła się
promiennie. - Czy wiesz, Ŝe ona je sama wymyśla?
Jasne, nie tylko bajki dla dzieci, pomyślał David.
- O trójce dobrych wróŜek. Niektóre nawet ilustruje. Radziłam jej,
Ŝ
eby zgłosiła się z nimi do jakiegoś wydawcy, bo według mnie są tak
dobre, Ŝe nadają się do publikacji.
- Naprawdę chcesz zostać pisarką, Anastazjo?
- Nie. Tak naprawdę chciałabym być na tyle bogata, Ŝeby móc sobie
pozwolić na bycie pisarką - odpowiedziała z impertynenckim
uśmiechem.
Pewnie, Ŝe byś chciała. David juŜ miał powiedzieć Anastazji, Ŝe ma
szansę wzbogacić się kosztem jego babci, gdy Claire chwyciła go za
rękę i zaciągnęła na drugą stronę sklepu.
- Davidzie, spójrz tylko na tę marmurową ladę... - przeciągnęła po
niej dłonią - i na te kafelki na podłodze, z wzorem płatków śniegu.
CzyŜ nie są piękne? To miejsce moŜna naprawdę wspaniale urządzić.
Najpierw usuniemy te dziwaczne ścianki działowe, Ŝeby było więcej
przestrzeni. Z tyłu chciałabym urządzić kuchnię.
- Kuchnię? Po co ci kuchnia?
- śeby robić w niej lody.
- Robić? Myślałem, Ŝe chcesz je sprzedawać.
- PrzecieŜ ci mówiłam, Ŝe moje lody będą domowej roboty. Pracuję
właśnie nad kilkoma specjalnymi przepisami. W rzeczach twojego
dziadka znalazłam starą ksiąŜkę o prowadzeniu sklepu z wodą
sodową, lemoniadą i lodami. Jest w niej kilka klasycznych receptur.
- Najbardziej mi smakowały „Nastrojone Delicje" - wtrąciła się
Anastazja. - Lody w kształcie staromodnego radia. „Deser Trzeciego
Stopnia" teŜ jest ciekawy, ale bardziej wodnisty.
David najchętniej urządziłby jej przesłuchanie trzeciego stopnia
1
,
Ŝ
eby dowiedzieć się, w jaki sposób udało jej się tak skutecznie
wkraść w łaski jego babci. Zadała sobie trud, Ŝeby przeczytać
podręcznik zawodowy jego dziadka! A on nie miał nawet pojęcia, Ŝe
taka ksiąŜka jest w domu. Zdawał sobie co prawda sprawę, Ŝe babci
bardzo brakuje męŜa, ale nigdy by się nie spodziewał, Ŝe samotność
przywiedzie ją do popełnienia tak rozpaczliwych głupstw.
- Dlaczego nie porozmawiałaś ze mną o tym domu? - zapytał po raz
kolejny. - Czy nie mogłaś trochę poczekać?
- Tłumaczyłam ci... - Claire poklepała go po dłoni. - Nie chciałam
zawracać ci głowy, wiedziałam, Ŝe jesteś bardzo zajęty. Jak się udała
konferencja?
- Konferencja jak konferencja, a ja nigdy nie jestem aŜ tak zajęty,
Ŝ
eby nie porozmawiać o czymś bardzo waŜnym.
- David bada przyczyny poŜarów.
- Wiem, juŜ mi to mówiłaś. - W przeciwieństwie do Davida,
Anastazja uwaŜnie słuchała Claire, co wypomniała mu znaczącym
spojrzeniem.
- JuŜ samo kupno nieruchomości - David nie zamierzał odchodzić od
tematu - wiąŜe się z wielkim ryzykiem, nie mówiąc o prowadzeniu
interesu. Czy wiesz, ile firm upada w pierwszym roku działalności?
Większość. I dlaczego akurat cukierenka z lodami?
- Dlatego, Ŝe w takiej cukierence poznałam twojego dziadka. Nie
masz pojęcia... - rysy Claire złagodniały - z jaką gracją potrafił
wrzucić przez ramię kulkę lodów do miseczki, która stała na ladzie.
Miał wspaniałe ruchy.
David spoglądał przez ramię na ruchy Anastazji, która szła w ich
kierunku, łagodnie kołysząc biodrami.
- KaŜdy ma prawo do marzeń - powiedziała zaczepnie.
- CzyŜby? A co myślisz o odpowiedzialności, bezpieczeństwie
finansowym?
1
third degree - wymuszenie zeznań za pomocą tortur (przyp. tłum.)
- Twoja babcia opracowała szczegółowy plan przedsięwzięcia,
obliczyła, ile kapitału musi w nie zainwestować i tak dalej. Jest
inteligentną kobietą. Czy nie rozumiesz, Ŝe robi coś, co ją
uszczęśliwia? Coś, co ma dla niej głębokie osobiste znaczenie, bo
przywołuje wspomnienie młodości, pierwszych dni spędzonych z
dziadkiem? To jest właśnie marzenie Claire.
Davida boleśnie ukłuły słowa Anastazji, bo wynikało z nich, Ŝe zna
jego babcię lepiej niŜ on.
- Ciekawe, jak wyglądałby ten świat, gdyby wszyscy gonili za
kaŜdym szalonym marzeniem.
- Lepiej - odpowiedziała cierpko. - Pomyśl o tym, a ja skoczę na górę
i przebiorę się w jakieś robocze ciuchy.
* * *
- No cóŜ, poszło zupełnie dobrze - stwierdziła Hattie, unosząc się w
powietrzu. W całym pomieszczeniu nie było ani jednego czystego
miejsca, na którym mogłaby przysiąść w swojej wytwornej sukni.
- Dobrze? - Muriel, siedząca na zakurzonej marmurowej ladzie,
wepchnęła z pasją obie ręce do głębokich kieszeni kamizelki. -
Dobrze, bo nie polała się krew?
- Ty zawsze musisz się czepiać. Nudziara!
- I kto to mówi? Największa pleciuga w rodzinie.
- Dziewczyny! - Betty spojrzała na siostry wymownym wzrokiem.
Przechadzała się po ladzie w luźnym podkoszulku z napisem
„Wrzeszczę, bo mam powód", co oznaczało, Ŝe nie jest w nastroju do
wysłuchiwania bzdur. - Zdaje się, Ŝe mamy problem z Davidem. On
nie wierzy w marzenia, a poza tym jest przekonany, ze Anastazja
czyha na pieniądze jego babci.
- Wątpię, Ŝeby wierzył w istnienie dobrych wróŜek - wtrąciła Muriel.
- To dopiero początek. Wpadłyśmy tu, by zobaczyć ich pierwsze
spotkanie i upewnić się, czy Claire jest skłonna zagrać rolę swatki.
UwaŜam, Ŝe nie ma powodu do obaw, wszystko ułoŜy się jak trzeba.
- Jesteś pewna, Ŝe zwerbowanie Claire do pomocy jest dobrym
pomysłem? - spytała niepewnie Hattie.
- A czym to moŜe grozić? - Betty wzruszyła ramionami.
- Tylko zachwianiem ogólnej równowagi w kosmosie -
odpowiedziała ponuro Muriel.
* * *
- Musisz być dzielna. Musisz zebrać się na odwagę - przemawiała
Anastazja do skulonej pod fotelem himalajskiej kotki. - Pamiętaj,
kim jesteś. To małe zwierzątko jest słabsze od ciebie. Dziś rano
włoŜyłam kawałek sera do humanitarnej pułapki, takiej, która nie
zrobi myszy krzywdy. Nie bój się, jestem pewna, Ŝe zaraz złapie
przynętę i przestanie cię dręczyć. Uspokój się, Xeno, ona tylko biega
sobie w kółko, Ŝeby ci dokuczyć. Naprawdę nie powinnaś pozwalać
tak się traktować.
Anastazja liczyła na to, Ŝe nadając kotce imię wojowniczej
księŜniczki, pomoŜe jej przezwycięŜyć słabości charakteru, ale jak
dotychczas bez powodzenia. Właścicielką tego zwierzęcia stała się z
konieczności. Dał go jej - a właściwie podrzucił - Trevor, jeden z jej
byłych chłopaków, mówiąc, Ŝe nie ma czasu na zajmowanie się
neurotycznymi kotkami. Dwa dni później Anastazja rzuciła Trevora,
ale zatrzymała Xenę.
- Ta mysz nie ma prawa cię gnębić - tłumaczyła cierpliwie. - Musisz
w siebie uwierzyć, nie moŜesz przed nią uciekać.
To samo mogłaby powiedzieć o Davidzie. Ten twardogłowy
pracoholik nie miał prawa zastraszać Claire, pozbawiać jej marzeń.
Sam sobie był winien, Ŝe babcia nie wciągnęła go w swoje plany. Na
pewno zdawała sobie podświadomie sprawę, Ŝe starałby się ją
zniechęcić.
Ta
podejrzliwość
w
oczach....
Swoją
drogą
niewiarygodnych, w kolorze czystego intensywnego błękitu. Szkoda,
Ŝ
e marnują się u tak zatwardziałego frajera.
Skąd więc u niej ta nagła iskierka zainteresowania?
- MoŜe to apetyt seksualny, a nie zainteresowanie - mruknęła,
zrzucając buty w drodze do sypialni. Potem ściągnęła przez głowę
sukienkę, włoŜyła pomarańczową bluzkę bez rękawów i białe
ogrodniczki. Lubiła kolorowe stroje. Lubiła teŜ kolorowe otoczenie,
dlatego w pokoju nie było niczego neutralnego, szarego ani białego.
Ś
ciany były Ŝółte, a ręcznie tkany indiański dywan niebieski, ze
złotymi gwiazdami i księŜycami. Równie wyraźny akcent
kolorystyczny stanowiła witraŜowa lampa na komódce oraz
reprodukcja Van Gogha nad łóŜkiem.
Kiedy nałoŜyła na ramiona szelki spodni, do jej myśli powrócił
David. Wyraźnie mu się nie spodobała i od pierwszej chwili był
podejrzliwy. Ten typ juŜ taki jest. Po prostu nie potrafi uwierzyć w
bezinteresowną Ŝyczliwość. Gdyby na przykład jadący przed nim
kierowca zapłacił za niego wjazd na autostradę, na wszelki wypadek
pojechałby za nim, Ŝeby zdemaskować ukryte motywy takiego gestu.
Co spowodowało, Ŝe jest w nim tyle nieufności? Praca polegająca na
tropieniu podpalaczy? Czy moŜe wczesna utrata rodziców?
Dlaczego ją to obchodzi?
Przez te jego przeklęte błękitne oczy. Gdyby choć nie szła z nimi w
parze ta uroda śniadego Irlandczyka. Zawsze lgnęła do takich
męŜczyzn.
Ale prawie wszyscy faceci w jej Ŝyciu byli na luzie. Mieli wielkie
marzenia i nie dzielili włosa na czworo, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek się spełnią. Zgoda, byli przez to trochę niedojrzali i
nieodpowiedzialni, ale na tym, między innymi, polegał ich urok. Na
początku.
Dorastanie z dwoma despotycznymi braćmi skutecznie ją zniechęciło
do władczych, trzeźwo myślących typów. Takich jak David.
MoŜe nie będzie się tu za często kręcił. MoŜe właśnie w tej chwili
Claire przemawia mu do rozsądku.
* * *
- Tak się cieszę, Ŝe pomoŜesz mi w tym remoncie! - Claire
promieniała ze szczęścia. - Nie mam pojęcia, czym się róŜnią ściany
nośne od innych, sama niewiele bym tu zdziałała. Jesteś taki mądry,
mój drogi. No, ale w końcu przepracowałeś na budowach niejedne
wakacje.
- Dawne czasy, babciu - przypomniał jej David.
- Ale z tym jest na pewno jak z jazdą na rowerze, tego się nie
zapomina. A teraz jesteś na urlopie, prawda? Jeśli dobrze pamiętam,
sześciotygodniowym?
David skinął głową.
- Świetnie się składa. Przez te sześć tygodni moŜemy wiele zdziałać.
Wystarczy, pomyślał, Ŝeby się dowiedzieć, o co naprawdę chodzi
Anastazji.
- A co z twoim mieszkaniem? Mówiłeś, Ŝe niedługo będziesz musiał
się przeprowadzić. Znalazłeś juŜ coś? Jeśli nie, mieszkanie na
drugim piętrze jest puste, moŜesz z niego korzystać tak długo, jak
zechcesz.
- Kto wie?
- Och, byłoby wspaniale! Nie bałabym się zostawić sklepu na noc, bo
przecieŜ wszystkiego byś dopilnował.
- No tak, krem do golenia nie jest najskuteczniejszą bronią przeciwko
włamywaczom.
- Och, przestań dokuczać Anastazji. Ona po prostu stara mi się
pomóc.
- Dobrze wiem, co stara się zrobić.
Wiedział teŜ, co on musi zrobić, Ŝeby pokrzyŜować jej plany.
Wprowadzić się tutaj i zadbać o interesy babci.
* * *
- Nie ma go? - spytała Anastazja, zastawszy Claire samą w sklepie.
- Na razie. Przepraszam cię za Davida, za tę szarą myszkę.
- Daj spokój, pamiętam gorsze przezwiska. A twój wnuczek
przekona się wkrótce, jak bardzo się pomylił. Co do wielu rzeczy.
- Kocham go nad Ŝycie, ale czasami jest taki...
- Despotyczny, twardogłowy, niemoŜliwy?
- Chciałam powiedzieć: strasznie powaŜny.
- To teŜ miałam na końcu języka. - Anastazja uśmiechnęła się.
- On potrzebuje kogoś, kto by go trochę rozluźnił, pomógł
zrozumieć, Ŝe ludzie mają prawo do marzeń. Nawet znam kobietę,
która świetnie by się do tego nadawała. - Claire spojrzała na
Anastazję pełnym nadziei wzrokiem.
- Ja? O, nie, mylisz się...
- Na pewno potrafiłabyś go nauczyć marzyć... i czerpać z Ŝycia
trochę radości. Nigdy nie spotkałam nikogo, kto cieszyłby się Ŝyciem
tak jak ty.
- A wiesz, dlaczego nie straciłam jeszcze tego daru? Bo unikam jak
ognia takich ponurych facetów jak David, którzy odbierają Ŝyciu całą
radość. - Na widok przygnębionej miny Claire natychmiast się
zreflektowała. - Przepraszam, wiem, Ŝe jest twoim wnukiem i Ŝe
bardzo go kochasz, ale...
- Pewnie masz rację, moja droga. Zresztą wątpię, Ŝeby komukolwiek,
nawet tobie, udało się zmienić Davida. Jesteś zdolna, ale nie aŜ tak.
- Chwileczkę. - Anastazji nie spodobały się te słowa. - Z całą
pewnością jestem wystarczająco zdolna. Mogłabym go trochę
natchnąć i...
- Stałby się trochę znośniejszy - Claire przerwała jej w pół zdania. -
Nie chcesz chyba, Ŝeby przygadywał nam bez przerwy, kiedy będzie
pomagał urządzić to miejsce. Czy nie byłoby łatwiej, gdybyś
spróbowała go przekonać do naszego sposobu myślenia?
- Zaraz, zaraz, o co chodzi z tą jego pomocą?
- David zgodził się wykonać kilka prac remontowych, Ŝeby
ograniczyć moje wydatki. I wprowadza się do wolnego mieszkania
na drugim piętrze.
- A więc będzie się tu plątał przez jakiś czas... W takim razie w
naszym własnym interesie musimy go nawrócić na nasz sposób
myślenia. Poza tym, to niezupełnie jest tak, Ŝe nie miałam Ŝadnego
doświadczenia z podobnymi typami. Mój brat Jason był butnym
waŜniakiem. Znaczną część tej buty zdąŜyłam mu wybić z głowy.
Ale twój wnuk jest o wiele... - Nie potrafiła znaleźć właściwego
określenia. Twardszy? Mniej ogładzony? Jason jest bardzo
przystojny. Dostał nawet tytuł Najbardziej Seksownego Kawalera
Chicago. Ale David jest więcej niŜ przystojny. Bije z niego surowa,
dzika męskość, tak jak z rozpalonego pieca bije Ŝar.
- Jest o wiele co, moja droga?
- Jest o wiele trudniejszy - znalazła słowo zastępcze. - Ale mnie
pociągają trudne zadania. Powiedz mi, co David robi dla
przyjemności, kiedy chce się rozerwać?
- Pracuje.
- Tego się właśnie obawiałam - westchnęła Anastazja. - No więc
dobrze, umowa stoi. Postaram się przerobić Davida po twojej myśli.
* * *
Łubudu! Przeraźliwy łomot wyrwał Anastazję z głębokiego snu.
Usiadła na łóŜku i zamglonym wzrokiem spojrzała na budzik. Była
druga nad ranem, a hałas zdawał się dochodzić tuŜ zza jej drzwi.
Doszła do wniosku, Ŝe z dwojga złego lepiej bać się hałasu
wiadomego pochodzenia, wyśliznęła się więc z łóŜka, podeszła na
palcach do drzwi wejściowych i zerknęła przez wizjer.
Zobaczyła tylną część dŜinsowych spodni - na bez wątpienia
męskich pośladkach. Wyjątkowo zgrabnych.
Po chwili jej oczom ukazała się reszta męŜczyzny, kiedy
wyprostował się i rzucił przez ramię spojrzenie na jej drzwi. To był
David.
Od dwóch dni zastanawiała się, kiedy wreszcie zacznie znosić swoje
graty. Podejrzewała nawet, Ŝe wycofał się z umowy z babcią, ale oto
zjawił się: z wielkim hukiem i wiązanką pomysłowych przekleństw
na ustach.
Nie mogąc zaprzepaścić takiej okazji, otworzyła drzwi, gestem
filmowej amantki oparła dłoń o biodro i powiedziała przeciągle:
- Witamy w sąsiedztwie, waŜniaku.
ROZDZIAŁ TRZECI
David zaklął i upuścił pudło ze sprzętem gimnastycznym, o mało nie
przygniatając sobie nim stopy.
- Co jest, bawisz się w komitet powitalny? - warknął wściekle.
- Na to wygląda - odpowiedziała bez cienia skruchy. - A tobie co
odbiło, Ŝeby zakradać się do domu w środku nocy?
- Wcale się nie zakradam.
- Nie? - Uniosła z niedowierzaniem brwi. - W takim razie przyjmuję
sprzeciw.
Anastazja stała w progu w prostej białej koszuli, która zakrywała ją
od szyi po same kostki. Ale padające z tyłu światło przenikało
kusząco cienką bawełnę, odsłaniając zarys jej figury. David nie
naleŜał do tych, którzy zaglądają darowanemu koniowi w zęby, stał
więc w milczeniu i rozkoszował się widokiem.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? - zapytała sennym,
lekko ochrypłym głosem. Chwilę później usunęła się z kręgu
niedyskretnego światła, podeszła bliŜej, Ŝeby zerknąć do otwartego
pudła. - Hantle... - mruknęła. - JakŜeby inaczej.
- Co ma znaczyć ta dowcipna uwaga?
- Nic. Długo jeszcze będziesz tłukł się po tym korytarzu? Pytam, bo
muszę wstać o siódmej.
Był podniecony jak diabli i wcale go ta zdradziecka reakcja
własnego ciała nie ucieszyła. Sprowadził się tutaj, Ŝeby patrzeć
Anastazji na ręce i chronić przed nią babcię, a nie gapić się na nią jak
nastolatek. Swoją drogą, ona teŜ zerkała na niego ukradkiem. Te jej
bystre złote oczy prześlizgiwały się po nim jak ciepły miód.
- JuŜ prawie skończyłem - odpowiedział chropawym głosem,
schylając się po pudło.
- Co za ulga. Baw się więc dobrze. - Machnęła ręką na poŜegnanie,
ale na moment zatrzymała się w progu i pobłaŜliwie uśmiechnęła. -
Jeśli będziesz potrzebował pomocy, po prostu zagwiŜdŜ. Potrafisz
gwizdać, prawda? Trzeba ściągnąć wargi i dmuchnąć.
Kiedy patrzył, jak Anastazja kołysze biodrami, wycofując się do
mieszkania, wargi miał juŜ tak spierzchnięte, Ŝe cholernie trudno
byłoby mu przyzwoicie zagwizdać. Jednak spoglądając na to z
jaśniejszej strony, przynajmniej nie dostał ślinotoku.
Następnego dnia w pracy od rozmyślania o Davidzie uchroniła
Anastazję niezliczona ilość spraw, które musiała załatwić. Najpierw
oprowadzała po bibliotece grupę dzieci z ośrodka opieki dziennej,
potem miała trzygodzinny dyŜur w punkcie informacji, a pod koniec
dnia zebranie personelu.
Przerwę na lunch spędziła w świetlicy dla pracowników. ZdąŜyła
zjeść połowę sałatki, kiedy ktoś zawołał ją do telefonu. Podniosła
słuchawkę i z radością usłyszała głos mamy.
- Przepraszam, Ŝe przeszkadzam ci w pracy, kochanie, ale twój
telefon w domu od rana jest bez przerwy zajęty.
- Xena musiała strącić słuchawkę w łazience. Myślałam nawet o tym,
Ŝ
eby kupić aparat do powieszenia na ścianie.
- Skoro juŜ o tym mówimy, moŜe postarałabyś się o lepszego kota.
Takiego, który zarobi na swoje utrzymanie polowaniem na myszy.
- Mamo, ale ja nie chcę, Ŝeby Xena Ŝywiła się myszami. Nie
zamierzam mieć na sumieniu ani jednej martwej myszki.
- PrzecieŜ ojciec mógłby do ciebie wpaść i...
- Nie, dziękuję, panuję nad sytuacją - przerwała szybko, doskonale
wiedząc, co zrobiłby jej ojciec. Zawsze miał skłonność do przesady i
pewnie zdemolowałby jej mieszkanie, byle tylko złapać tę mysz.
Kiedyś uparł się, Ŝe zmieni Ŝarówkę w kuchni, i skończyło się
przepaleniem korków w całym budynku.
- Dobrze więc, dzwonię, Ŝeby zaprosić cię na kolację w tę sobotę.
Przyjechał syn pani Sanduski i pomyślałam, Ŝe powinnaś go poznać.
- Mamo, znowu chcesz mnie w coś wpakować? Pamiętasz, co stało
się ostatnim razem?
- Skąd mogłam wiedzieć, Ŝe Denton tak się upije na weselu Jasona?
Sprawiał wraŜenie miłego młodego człowieka. Od trzech lat zajmuje
się naszymi podatkami.
- Nie mówmy o tym - powiedziała stanowczym tonem Anastazja.
Tylko tak mogła sobie poradzić ze swatającą ją mamą. Czasami
odnosiła wraŜenie, Ŝe jest otoczona przez samych swatów i swatki. -
Wszystkie terminy towarzyskie mam juŜ zajęte.
- Och? Poznałaś kogoś? - Pani Knight zadała to pytanie z nie tajoną
nadzieją w głosie.
- Przez kilka najbliŜszych tygodni będę bardzo zajęta, bo pomagam
Claire urządzić cukierenkę.
- Dlaczego nie wynajęła fachowca?
- Zrobiła to, poza tym pomaga jej wnuk...
- Ile ma lat?
- Trzydzieści parę.
- Naprawdę? I jest kawalerem?
- Wolałabym, Ŝebyś zostawiła moje Ŝycie miłosne w spokoju.
- Kochanie, ja po prostu nie chcę, Ŝebyś była sama.
- Mówisz jak Claire.
- Próbuje cię swatać z wnukiem?
- Nie.
A moŜe jednak? PrzecieŜ to Claire ją prosiła, Ŝeby pomogła
Davidowi rozluźnić się, Ŝeby nauczyła go cieszyć się Ŝyciem.
Zaproponowała Davidowi mieszkanie na drugim piętrze, namówiła,
Ŝ
eby zajął się remontem... Wprowadził się dopiero wczoraj, a juŜ w
całym domu czuje się jego obecność.
- Słuchaj, mamo, muszę wracać do pracy. Uściskaj ode mnie tatę,
dobrze? I pamiętaj, koniec tego swatania!
* * *
- Hattie, czy ty wpłynęłaś jakoś na mamę Anastazji? Zachęcałaś ją
do wtrącania się w miłosne Ŝycie córki? - spytała Betty, mierząc
siostrę pełnym nagany wzrokiem i nie zwracając najmniejszej uwagi
na kręcące się po bibliotece dzieci.
Hattie, która siedziała obok na półce, zaczęła dłubać nerwowo przy
swoim misternie ozdobionym słomianym kapeluszu.
- Nie, naprawdę nie. No, moŜe trochę. Ale do niczego nie
namawiałam Dentona. Nie mam nic wspólnego z jego zachowaniem
na weselu. To był jego własny pomysł. Zresztą okropny.
- Bredzi - stwierdziła Muriel. - Najlepszy dowód, Ŝe narozrabiała.
- Tylko trochę - broniła się Hattie. - PrzecieŜ to ty, Betty,
powiedziałaś, Ŝe potrzebujemy pomocy ludzi. Pomyślałam sobie, Ŝe
jeśli babcia się nadaje, to mama będzie jeszcze lepsza.
- Błąd - powiedziała krótko Betty. - Anastazja zaprze się obiema
nogami, jeśli będzie miała na karku dwie kobiety poganiające ją do
małŜeństwa.
- Nawet nie uŜyłam do tego za wiele magii. Pani Knight chce, Ŝeby
jej córka wyszła za mąŜ. Nie musiałam jej specjalnie przekonywać.
A pamiętacie, jak źle znosiła randki Anastazji w szkole średniej?
Wypytywała ją na wszystkie sposoby, zamęczała...
- Przy niej hiszpańska inkwizycja wydawała się fraszką -
potwierdziła Betty.
- Więc naprawdę niewiele tu mogłam narozrabiać. MoŜe nawet moja
magiczna róŜdŜka nie miała na to wpływu. Wiecie przecieŜ, Ŝe takie
rzeczy się zdarzają.
- JuŜ dobrze, tylko nie rób tego więcej - przykazała jej Betty. - Nie
próbuj działać na własną rękę i niczego sama nie wymyślaj. Po
prostu trzymaj się planu gry, a swoje ciągoty twórcze ogranicz do
własnych kapeluszy.
- Ludzie wszystko komplikują - dodała Muriel.
- A my sobie poradzimy bez ich pomocy - zgodziła się Hattie.
* * *
Wróciwszy z biblioteki, Anastazja zauwaŜyła przez szybę wystawy
sklepowej, Ŝe Claire przegląda katalogi tapet ściennych. Zamiast
wejść na klatkę schodową prowadzącą do jej mieszkania, zatrzymała
się i zastukała w okno.
- Właśnie ciebie potrzebowałam! - krzyknęła na powitanie Claire i
pociągnęła Anastazję do karcianego stolika ustawionego na środku
pomieszczenia.
- O co chodzi?
- O tapety.
- Gdzie jest David? - Rozejrzała się wkoło. Jedynym śladem jego
obecności był oparty na dwóch kozłach wielki arkusz sklejki, a na
nim mnóstwo narzędzi.
- Zdziera starą tapetę na zapleczu.
- Naprawdę? Więc w czym mogę ci pomóc?
- W wyborze tapety. Nie mogę się zdecydować między tą... -
pokazała jej próbkę w róŜowo-białe paski - ...a tą. - Wyjęła następną,
której deseń tworzyły roŜki z lodami.
- Jeśli chodzi o tapetę w róŜowe paski, to nie potrafię być
obiektywna, od czasu kiedy piłam czekoladę z mlekiem, pomagając
tacie tapetować moją sypialnię. Miałam wtedy dziesięć lat.
- Nie rozumiem, jaki to ma związek....
- Mój brat Ryan opowiedział mi fantastyczny dowcip, a ja
parsknęłam śmiechem i wyplułam napój prosto na nową tapetę.
Widok był straszny. Od tamtej pory nie przepadam za róŜowymi
ś
cianami ani za mlekiem z czekoladą. Poza tym nie piję niczego,
kiedy Ryan jest w zasięgu mojego wzroku.
- To ten, który pracuje w Urzędzie Szeryfa Federalnego?
- Tak. Po kilkuletnim pobycie w Oregonie przenieśli go z powrotem
do Chicago. Jak to on, musiał nas czymś zaskoczyć i wrócił jako
Ŝ
onaty męŜczyzna. Swoją drogą, zawsze lubiłam Courtney.
- Czyli małŜeństwo jest dobrą rzeczą dla twoich braci, ale nie dla
ciebie?
- Moim braciom potrzebne są bystre kobiety, które potrafią utrzymać
ich w karbach - powiedziała wyniośle. - A ja nie potrzebuję nikogo,
kto by mnie trzymał w karbach, dziękuję bardzo.
- A ty nie chciałabyś trzymać w karbach jakiegoś męŜczyzny?
- Mówiłam ci, Ŝe unikam jak zarazy sztywnych waŜniaków. Faceci, z
którymi się zadaję, są na tyle wyluzowani, Ŝe nie potrzebują nikogo,
kto by ich ustawiał. Ale dość o mnie. Co z nazwą dla twojej
lodziarni? Masz jakieś nowe pomysły?
- Zastanówmy się. - Claire sięgnęła po listę, którą zawsze miała pod
ręką. - Na razie mamy „Czarodziejski RoŜek" i „Ogród Smaków",
ale to brzmi jakoś pretensjonalnie.
- Musimy jeszcze pomyśleć. Posłuchaj, idziemy dzisiaj na tę aukcję?
- Jasne.
- Jaką aukcję? - David wyłonił się z zaplecza, wycierając dłonie w
ś
cierkę. Miał na sobie zakurzone dŜinsy i biały podkoszulek.
Dlaczego nawet lśniący pot dobrze na nim wygląda? Anastazja
starała się zachować zimną krew.
- Wybieramy się z twoją babcią na aukcję antyków, Ŝeby kupić
jakieś meble do cukierenki.
- Na pewno nie beze mnie - oświadczył David.
- Cieszę się - odpowiedziała z uśmiechem. I naprawdę się ucieszyła.
Niestety, poszedł z nimi jak owca na rzeź, bezwolnie wlokąc się u
ich boku. Zmienił robocze ubranie na czarne spodnie i niebieską
koszulę. Do diabła, nałoŜył nawet krawat, no i siedział teraz jak
manekin na składanym krześle obok babci i Anastazji, pośród tłumu
artystycznej gawiedzi, gapiącej się nie wiadomo na co. I pomyśleć,
Ŝ
e stracił przez to mecz Cubsów.
- Jak długo to jeszcze potrwa? - szepnął Anastazji prosto do ucha,
wdychając cytrusowy zapach jej perfum.
- AŜ skończy się aukcja.
- A kiedy to będzie?
- JeŜeli ci się nudzi, to bardzo proszę, moŜesz złapać taksówkę i
wracać do domu.
- I zostawić cię samą z babcią? - Rzucił jej kpiące spojrzenie. - Ani
mi się śni.
- Pewnie, Ŝe nie. Ty przecieŜ nie wierzysz w sny ani w marzenia,
prawda? Ciekawe dlaczego.
- Bo jestem praktyczny. I powiem ci, Ŝe Ŝaden praktyczny człowiek
nie zapłaciłby takich pieniędzy za graty, które moŜna kupić na
garaŜowej wyprzedaŜy.
- To nie są graty, tylko dzieła sztuki z najlepszych kolekcji.
- Jasne. Te zapleśniałe kanapy, stoły i lampy to dzieła sztuki? -
Wskazał palcem monstrualny stół z rzeźbionymi nogami w kształcie
smoków.
- Z całą pewnością.
- A te rupiecie za szkłem?
- To jest wystawa porcelany i biŜuterii, a nie rupiecie.
- Moim zdaniem, przynajmniej co minutę musi rodzić się głupiec.
- Najwidoczniej - odparowała słodkim głosem. - Właśnie siedzę
obok kogoś takiego.
- Moja babcia nie jest głupcem.
- Oczywiście, Ŝe nie. Ale jej wnuk owszem, przynajmniej wszystko
na to wskazuje. MoŜe gdybyś siedział tu z otwartą głową, to udałoby
ci się czegoś nauczyć. Kto wie, moŜe nawet dobrze byś się bawił.
- Bawię się zupełnie dobrze - mruknął.
Nie skłamał. Bawił go wściekły błysk w oczach Anastazji. W ogóle z
przyjemnością na nią patrzył, i na tym koniec. Reszta tego cyrku nie
bardzo go interesowała.
Prowadzący aukcję przeszedł do następnej licytacji, a mówił tak
szybko, jakby był pod wpływem o wiele za duŜej dawki kofeiny.
- Dwa tysiące, dwa sto, dwa dwieście po raz pierwszy. Kto da dwa
pięćset? - Wszystko to w niecałe pięć sekund. Człowiekowi
zdrowemu na umyśle nie wytrzymałyby płuca. Rozległo się głośne
uderzenie młotka i jakieś następne bezwartościowe starocie
powędrowało na biurko licytującego. Wszystko zaczęło się od nowa.
David skrzyŜował ręce na piersiach i odchylił się do tyłu, z
półprzymkniętymi oczami, jak zwykł to robić na zebraniach
słuŜbowych. Niewiele spał ostatniej nocy. Nie mógł się uwolnić od
widoku Anastazji w podświetlonej od tyłu nocnej koszuli. Ten obraz
wciąŜ tkwił w jego pamięci. Teraz teŜ go widział. Zmarszczył brwi i
podniósł rękę, Ŝeby podrapać się po nosie.
Usłyszał huknięcie młotka.
- Sprzedano za osiemdziesiąt dolarów panu w krawacie.
- Gratuluję - powiedziała Anastazja z uśmiechem, który nie wzbudził
w nim zaufania. - Przebiłeś resztę chętnych.
- O czym ty mówisz? Podrapałem się tylko po nosie.
- To niebezpieczne w czasie aukcji.
- Wiesz przynajmniej, co kupiłem?
- Erotyczną netsuke.
Zakrztusił się. Anastazja uderzyła go w plecy z przesadną
gorliwością.
Odchylając się do tyłu, David spiorunował ją wzrokiem. Nie bardzo
wiedział, co to takiego netsuke, ale z definicją erotyzmu nie miał
najmniejszych kłopotów.
- To przez ciebie wylicytowałem jakiś nieprzyzwoity gadŜet.
Netsuke! MoŜe mi powiesz, co to jest?
- Mała orientalna rzeźba. Bardzo poszukiwana przez kolekcjonerów.
Masz niezłe oko jak na kogoś, kto uwaŜa dzieła sztuki za rupiecie -
nie powstrzymała się od złośliwości.
David nie wyglądał na rozbawionego. Gdyby nie obawiał się, Ŝe
Anastazja namówi babcię do kupna jakiegoś obrzydlistwa, w ogóle
by tu nie przyszedł. Ale babcia wylicytowała tylko stolik z kutego
Ŝ
elaza z parą krzeseł, co prowadzący aukcję opisał jako oryginalne
wyposaŜenie bistra. Za to on kupił coś idiotycznego.
- Czy zacząłeś się juŜ dobrze bawić? - spytała Anastazja, trzepocząc
niewinnie rzęsami.
- Nie.
- Więc pojedź ze mną w sobotę na piknik.
- Po co? - zapytał nieufnie.
- śebym mogła włoŜyć ci parę cementowych butów i wrzucić cię do
rzeki - odpowiedziała zaciągającym akcentem gangstera z lat
dwudziestych, a potem wybuchnęła śmiechem. - Jezu, co za
podejrzliwość. W mojej propozycji nie ma Ŝadnego ryzyka. Ani
Ŝ
adnych warunków. Chodzi o zwykłą zabawę.
- Fantastycznie. A więc sobota. Piknik. - Na ostatnim był ze
dwadzieścia lat temu, ale to przecieŜ nic nadzwyczajnego. Bierze się
kilka hamburgerów i zjada je przy składanym stoliku. Do diabła,
jego zwykły lunch w pracy teŜ moŜna by nazwać piknikiem... wtedy,
gdy wcina hamburgera na dworze... wśród zgliszcz wypalonych
budynków.
Ale pojedzie na ten piknik. Będzie miał okazję odkryć, o co
naprawdę chodzi tej nieznośnej kobiecie.
- Fajnie. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Wszystko przygotuję.
Spotkajmy się u mnie o szóstej.
- Zgoda. - Nie śmiał skinąć głową z obawy, Ŝe stanie się w ten
sposób właścicielem jeszcze jednego dzieła sztuki.
* * *
- Pierwszy krok zrobiony - orzekła Betty ze szczytu witryny
osłaniającej kolekcję porcelany ze Staffordshire. - Wszystko
przebiega według planu. Mówiłam wam, Ŝe pomoc Claire ułatwi
sprawę.
- Nie do wiary... - westchnęła Hattie, sadowiąc się na gablocie z
biŜuterią. - Widziałyście, jak sprytnie wmanewrowała Anastazję w
oswajanie tego sztywniaka Davida?
- To wcale nie znaczy, Ŝe on tak łatwo da się oswoić. WciąŜ jej nie
ufa. - Sceptyczna jak zwykle Muriel otrzepała z kurzu kamizelkę i
wyjęła z kieszeni swój ulubiony baton z bakaliami.
- Nie słuchaj jej. - Betty niecierpliwym gestem odsunęła z czoła
grzywkę. - Tym razem wszystko potoczy się gładko.
- MoŜe powinnaś odstukać w nie malowane - zaproponowała Hattie.
- Tak na wszelki wypadek.
- Dobre wróŜki nie powinny być przesądne - upomniała ją Muriel. -
Popatrz, tu jest to napisane czarno na białym.
- Wyjęła spod pazuchy grubą księgę, prawie tak wielką jak ona sama,
za pomocą magicznej róŜdŜki przekartkowała setki bogato
zdobionych stronic, aŜ wreszcie znalazła to, czego szukała. - Zasada
1359.
- JuŜ kilka zasad z tej księgi nagięłyśmy dla naszych potrzeb -
zauwaŜyła Hattie.
- Nagięłyśmy? - zadrwiła Betty. - Do stu petunii, niektóre z nich
powyginałyśmy tak bardzo, Ŝe przypominają precelki.
- Czy to dobrze? - zaniepokoiła się Hattie.
- PrzecieŜ ciągle tu jesteśmy, prawda?
- W porządku. - Hattie dotknęła swoich srebrnych loków, jakby
upewniając się, czy siostra powiedziała prawdę.
- A skoro juŜ tu jesteśmy, wypadałoby się przyjrzeć z bliska tym
wiktoriańskim szpilkom do kapeluszy. Zawsze o takiej marzyłam.
* * *
W soboty Anastazja lubiła wysypiać się do dziesiątej. Była to jedna z
jej nielicznych słabości i z upodobaniem sobie na ten luksus
pozwalała. Lecz tego ranka nieznośny huk obudził ją przed świtem.
ZmruŜyła oczy, starając się odczytać na budziku godzinę. Piąta.
Znowu to samo. Czy ten facet nigdy nie śpi? Co on tam moŜe robić?
A moŜe nie jest sam?
Na tę myśl opadła z powrotem na poduszkę. Chyba nie powinna
jednak biec od razu na górę. Niestety, nie miała numeru jego
telefonu. Sięgnęła po słuchawkę i wybrała numer informacji. Nic z
tego, nie było go w spisie, pewnie po to, Ŝeby sąsiedzi nie suszyli mu
głowy za te nocne hałasy.
Łup, łup, łup, łubudu. Przycisnęła do głowy poduszkę. Nie pomogło.
Musi przecieŜ jeszcze trochę pospać. To nieludzkie. To sadyzm. On
to robi celowo. Łup, łup, łup, łubudu.
Wyskoczyła z łóŜka, nie będąc w stanie znieść dłuŜej hałasu.
WłoŜyła bluzę i pierwsze z brzegu spodnie od dresów. Nic ją nie
obchodziło, jak wygląda. Nie wybierała się na górę, Ŝeby uwodzić
Davida. Zamierzała go skutecznie uciszyć. Bo nie tylko obudził ją,
ale przestraszył teŜ Xenę.
- Nie martw się, dziecinko - próbowała uspokoić kotkę, która
zanurkowała pod pościel. - Zaraz się tym zajmę.
Kilka minut później stała przed drzwiami Davida na drugim piętrze.
W pierwszej chwili nikt nie zareagował na jej pukanie. W końcu
usłyszała odgłos otwieranego zamka. Omal nie padła z wraŜenia,
kiedy David stanął w progu z przepraszającym uśmiechem, nie
mając na sobie niczego oprócz granatowych gimnastycznych
spodenek.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Obudziłem cię? - spytał, mrugając swoimi olśniewająco błękitnymi
oczami.
- Jak na to wpadłeś? - Za wszelką cenę usiłowała zachować dystans.
- Podsunął ci tę myśl fakt, Ŝe mamy piątą rano? Bo taka jest naga
prawda. - Słowo „naga" bardzo pasowało do sytuacji. Patrzyła na
jego nagi, rozbudowany tors, na którym połyskiwały kropelki potu. -
Narobiłeś tyle hałasu, Ŝe umarłego byś obudził.
- Ćwiczyłem.
- Sam?
- Tak, sam. Dlaczego pytasz?
- Miałam wraŜenie, jakby galopowało stado koni. Co robiłeś?
- śabki.
To pewnie nawyk wyniesiony ze słuŜby straŜackiej, pomyślała.
ś
abki robią tylko męŜczyźni w mundurach.
- Spróbuj tai chi. Będzie duŜo ciszej.
- Tai co?
- Tai chi. StaroŜytny chiński sposób ćwiczenia ducha i ciała. -
Widząc jego głupią minę, machnęła ręką. - NiewaŜne. Bądź
uprzejmy pamiętać, Ŝe śpię dokładnie pod tobą.
Poniewczasie zdała sobie sprawę, Ŝe sformułowanie było nie
najszczęśliwsze. Dostrzegła gwałtowną zmianę jego rysów twarzy,
podejrzewając, Ŝe wyobraził sobie to samo - jak śpi pod nim, ich
splątane nogi, jego ciało otulające ją niczym kołdra. Patrzył na nią
wzrokiem, który zdawał się przenikać jej ubranie, parzył skórę i
przyprawiał ją o palpitację serca.
Zaskoczona, cofnęła się o krok, omal nie potykając się o zbyt długie
nogawki
dresów.
Podciągnęła
je,
co
moŜe
nie
było
najwytworniejszym gestem, ale pomogło wrócić do rzeczywistości.
- Koniec z tym skakaniem albo poskarŜę się naszej gospodyni.
- Znam dłuŜej swoją babcię niŜ ty. Sądzisz, Ŝe co mi zrobi? Wyrzuci
z mieszkania?
- Nie, myślę, Ŝe spojrzy na ciebie tym swoim wymownym wzrokiem,
bez jednego słowa, i to ci wystarczy.
Ku jej zdumieniu, David uśmiechnął się. I wcale nie było mu z tym
nie do twarzy. Tak naprawdę wyglądał cholernie dobrze. O wiele za
dobrze. Ale nie zawrócił jej tym uśmiechem w głowie, bez przesady,
była za mądra, Ŝeby sobie na to pozwolić.
- Hej, czy naprawdę widziałam te dołeczki? - spytała zaczepnie. -
Nie, to chyba jednak halucynacja.
W odpowiedzi wycelował w nią swoim białym ręcznikiem.
- UwaŜaj, chłopczyku! - Pogroziła mu palcem. - Jestem mistrzynią w
walce na ręczniki. Chyba nie chcesz się ze mną mierzyć.
Wychowałam się z dwoma braćmi i tata nauczył mnie, jak naleŜy się
bronić.
- Kremem do golenia i strzelaniem z ręcznika?
- Między innymi. - Ziewnęła mimowolnie, co przypomniało jej o
celu tej niekonwencjonalnej wizyty. Miała go uciszyć, a nie
podziwiać jego męski urok.
- Muszę się wyspać, więc zrób mi tę przyjemność i uprawiaj swoje
męskie ćwiczenia w stosownych godzinach, między południem a
północą. - Ziewnęła jeszcze raz i warknęła jak Arnold
Schwarzenegger: - Hasta la vista, baby.
Kiedy schodziła po schodach, David nie mógł oderwać od niej oczu.
Nigdy nie spotkał podobnej kobiety. Była nieobliczalna. Zdawało mu
się, Ŝe juŜ ją rozgryzł i przytarł rogów, gdy ona nagle odbija piłeczkę
i to podkręconą.
Kumpel z policji sprawdził w kartotece jej konto. Cztery lata temu
została zatrzymana razem z dwudziestoma innymi demonstrantami,
którzy uniemoŜliwiali rozbiórkę zabytkowej kamienicy. Nic więcej,
co wcale nie dowodzi, Ŝe potem była uosobieniem niewinności.
MoŜe po prostu jest zbyt sprytna, Ŝeby dać się złapać. Do czasu.
David zerknął na zegarek, Ŝeby upewnić się, czy jest dokładnie
szósta. Była. Podniósł rękę, Ŝeby zapukać do drzwi Anastazji, ale
zanim ich dotknął, otworzyły się gwałtownie i na korytarz wybiegła
ona sama. Z obłędem w oczach, omal go nie przewróciwszy, pognała
schodami w dół.
- Hej! - Zaniepokojony, ruszył za nią. - Nic ci nie jest? Stało się coś?
Nie odpowiedziała. Dogonił ją dopiero na Ŝwirowej alejce za
domem, przy kępie krzaków. Zachowywała się więcej niŜ dziwnie.
Kręciła się w kółko, chyba najszybciej, jak mogła, chwilami tracąc
równowagę.
- To właśnie tai chi, o którym mówiłaś? Próbujesz przebłagać boga
pikniku czy co?
- Próbuję oszołomić mysz - odpowiedziała, z trudem łapiąc oddech.
No jasne, ta kobieta jest obłąkana, pomyślał.
- Obserwuje cię z tych krzaków?
- Nie, jest tutaj.
Gdy wyciągnęła w jego kierunku pułapkę na myszy, cofnął się
odruchowo i skrzywił. W pracy wszyscy znali jego awersję do myszy
i szczurów. Na sam ich widok ciarki przechodziły mu po plecach.
- Masz w domu myszy? - spytał ochrypłym głosem, chowając za
plecami wilgotne od potu ręce.
- Nie, właśnie próbuję się jej pozbyć. Kręcę się w kółko, Ŝeby
straciła orientację, bo inaczej od razu wróci do domu. - Zakręciła
jeszcze jeden piruet i w końcu otworzyła pułapkę, pozwalając
oszołomionej myszy wygramolić się na wolność.
- Dlaczego jej po prostu nie zabijesz?
- Mój brat Ryan trzymał w domu białą myszkę, więc nie potrafię
zabić myszy, bo przypomina mi się Pescado.
- Pescado? PrzecieŜ to po hiszpańsku ryba, a nie mysz.
- Wiem, i Ryan teŜ to wiedział, ale to w jego stylu. Jest przewrotny.
- JeŜeli nie potrafisz zabić myszy, weź sobie kota i niech on się
zajmie brudną robotą.
- Mam kota. Ma na imię Xena i boi się myszy.
- Co to za kot, który boi się myszy?
- Mój kot - powiedziała uraŜonym tonem.
- Pasuje do ciebie.
- Co chciałeś przez to powiedzieć?
- Niczego nie robisz normalnie.
- Normalnie robię mnóstwo rzeczy.
Teraz on się naburmuszył. Nie bardzo mu się podobało, Ŝe odbija
piłeczkę w gramatycznej grze słów.
- Wiesz, o co mi chodziło.
- JeŜeli to miał być komplement doceniający moją niezwykłość,
dziękuję bardzo - odpowiedziała z wyniosłą miną, która juŜ po chwili
rozpłynęła się w zaczepnym uśmiechu. - A jeśli coś innego, to
ostrzegam, Ŝe wieczór moŜe okazać się dla ciebie niezbyt przyjemny.
Pamiętaj, Ŝe to ja mam przygotowywać posiłki, a chyba nie chcesz
denerwować kucharza.
- Ty gotujesz?
- Tak, gotuję. Przestań się krzywić. Nie rozumiem, co cię tak dziwi.
Jestem zupełnie dobrą kucharką. - Zerknęła na zegarek. -
Powinniśmy się zbierać, nie chciałabym się spóźnić.
Spóźnić? Na piknik? Nic z tego nie rozumiał. Anastazja pobiegła na
górę, a on za nią. Nie miał szansy nie zauwaŜyć, w jaki sposób jej
kwiecista sukienka na ramiączkach przylega do ciała w
najwłaściwszych miejscach. Narzuciła na nią białą koszulę i
zawiązała ją w talii na węzeł.
Nie była przesadnie szczupła, kojarzyła mu się raczej z Marilyn
Monroe, zwłaszcza gdy klosz sukienki owijał się wokół jej
wspaniałych nóg, kiedy z imponującą szybkością pokonywała zakręt
na schodach.
Czekała juŜ na niego, kiedy przekraczał próg jej mieszkania.
Rozejrzał się dookoła, ale zdąŜył tylko zauwaŜyć, Ŝe ma niewiele
mebli. Dwa krzesła z obiciem w kwiaty zastępowały kanapę, a na
ś
rodku stał bardzo dziwny i bardzo kolorowy stół. Jego uwagę
przykuł stos rzeczy na podłodze.
- Co to jest? - spytał podejrzliwie. - To ma być piknik, a nie
miesięczna wyprawa w dŜunglę.
- Zaufaj mi, to wszystko nam się przyda. - Poklepała go po ramieniu,
tak jak to często robiła Claire.
I z tym był kłopot. Nie potrafił jej zaufać, a jednocześnie nie
przestawał o niej myśleć. Słyszał oczywiście, Ŝe najgenialniejsi
naciągacze i oszuści roztaczają wokół siebie nieodparty urok. A co z
seksualnym powabem? Tego teŜ jej nie brakowało. Do czego ona
zmierza?
- Dokąd się wybieramy? - spytał, podnosząc dwa składane krzesła i
ogromną turystyczną lodówkę.
- Do Ravinii. - Wepchnęła mu pod pachę długą, wąską torbę. - Byłeś
tam kiedyś?
- Czy to nie tam grają muzykę albo coś w tym rodzaju?
- Coś w tym rodzaju. To letnia siedziba Chicagowskiej Orkiestry
Symfonicznej.
- To raczej nie ma co liczyć na koncert jakiegoś Davida Bowie?
- OdpręŜ się. - Jeszcze raz go poklepała, tym razem po plecach. -
Będziemy się wspaniale bawili.
- Dlaczego tak się o mnie martwisz, kiedy wspominasz o zabawie?
- Bo uwaŜam, Ŝe bawisz się zbyt rzadko. MoŜemy pojechać twoim
blazerem? Więcej się w nim mieści niŜ w moim małym triumphie.
Więc to piękne sportowe auto naleŜy do niej? Bibliotekarka jeździ
takim samochodem? Zanim ją poznał, sądził, Ŝe wszystkie
bibliotekarki uŜywają siatek na włosy, noszą buty ortopedyczne i
prowadzą sedany. Patrząc na jej seksowne purpurowe sandały, zdał
sobie sprawę, Ŝe musi się jeszcze wiele dowiedzieć o
bibliotekarkach, a o Anastazji w szczególności. Poczuł się jak raŜony
gromem, kiedy wreszcie dotarło do jego świadomości, Ŝe naprawdę
mu na tym zaleŜy.
PodróŜ do pobliskiego przedmieścia Highland Park, siedziby
Festiwalu Muzycznego w Ravinii, okazała się krótka. Davida
zdumiało, Ŝe aŜ tylu ludzi zaparkowało swoje samochody przed nimi.
Niektórzy transportowali do parku swój bagaŜ na wózkach albo w
dziecięcych pojazdach. Anastazja długo szukała dobrego miejsca, w
końcu wybrała trawnik pod dębami, wystarczająco blisko krytego
pawilonu, Ŝeby widzieć orkiestrę.
Davidowi zdecydowanie bardziej zaleŜało na tym, Ŝeby zobaczyć
przed sobą coś do jedzenia. Umierał z głodu. Anastazja natomiast
zupełnie przestała się spieszyć. Pomógł jej rozłoŜyć plastikową
płachtę, a na niej koc. Potem ustawiła krzesła i wręczyła mu długą
torbę.
- Co to jest?
- Stół.
- Przykro mi, ale ktoś musiał go zepsuć. Ma przykrótkie nogi -
odkrył po kilku minutach.
- Właśnie takie mają być. - RozłoŜyła na stole kolorowy obrus i
ustawiła na nim turkusowe świece w szklanych świecznikach.
- Trochę dziwny sposób urządzania pikniku - mruknął.
- Widzę, Ŝe jesteś teŜ ekspertem od pikników.
- Mam o nich wystarczająco dobre pojęcie. - Otworzył lodówkę i
zajrzał do środka. - Umieram z głodu. Gdzie jest smaŜony kurczak?
- Kurczak? Czy wiesz, jak smaŜone mięso działa na układ krąŜenia?
- Wiem, jak działa na moje kubeczki smakowe. Lubię smaŜone
kurczaki. A jeśli juŜ rozmawiamy o krąŜeniu, to lody teŜ nie są
najzdrowsze.
- Wolę jednak lody od smaŜonych kurczaków.
- Co to za piknik: karłowaty stół, świeczki, a nie ma pieczonych
kurczaków?
- Spokojnie. Mam mnóstwo pysznych rzeczy. Proszę, na początek
drobne zakąski.
Uporał się z nimi w kilka minut.
- Przepraszam, Ŝe jem jak świnka. - Uśmiechnął się do niej
przepraszająco, oblizując z palca resztkę topionego sera. - To
dlatego, Ŝe przez cały dzień nie miałem nic w ustach.
- Masz, tu są krakersy. Jeszcze minutka i skończę. - Z jednego z
plecaków wyjęła szklany wazon, nalała do niego wody z butelki i
włoŜyła kilka świeŜych kwiatów, które miała w oddzielnej torbie.
- Jak na piknik to chyba przesada.
- Tutaj, w Ravinii, jest taka tradycja.
David rozejrzał się wkoło i musiał przyznać jej rację.
- No więc tak, na pierwsze danie jest chłodnik z awokado, potem
sałatka z kartofli i buraków, surówka z marchwi i... - Wyciągnęła z
plecaka termos. - Voila! Gorące pieczone kurczaki. A na deser
pistacjowe lody twojej babci.
Kiedy o ósmej zaczynał się koncert, David był juŜ w znacznie
pogodniejszym nastroju. Jedzenie było wspaniałe - istna uczta dla
męŜczyzny przywykłego przegryzać w biegu byle co.
Większość przybyłych zapaliła świeczki. Muzyka była rzewna i
głośna, nie nadawała się do tańca, ale teŜ nie grała mu na nerwach.
Po jakimś czasie zaczął jej nawet słuchać z przyjemnością.
ZauwaŜył, jak wygodnie poukładały się pary na sąsiednich kocach -
kobiety oparły głowy na ramionach swoich towarzyszy. Chciał juŜ
zaproponować Anastazji, Ŝeby przenieśli się na koc, kiedy stuknęła
go w plecy i skinęła głową przez ramię.
Odwrócił się i zobaczył gasnącą karmazynowa poświatę
zachodzącego słońca. I setki świeczek migoczących aŜ po najdalsze
krańce parku.
- Ładnie, co? - wyszeptała.
- Rzeczywiście, ładnie.
Anastazja miała nadzieję, Ŝe David czuje się na tyle dobrze, Ŝe
przynajmniej nie będzie Ŝałował spędzonego z nią czasu. Na
początku miała wątpliwości, ale teraz wyglądał na zadowolonego.
Zwykle o tej porze wyciągała się na kocu i owijała nim, gdy
wieczorny chłód zaczynał zbytnio dokuczać. David jednak wyglądał
na faceta, który uŜywa na piknikach krzeseł i składanego stołu. Choć
z drugiej strony, dŜinsy i płócienna koszula świadczyły chyba o tym,
Ŝ
e dba o wygodę jak większość ludzi. MoŜe źle go oceniała, sądząc,
Ŝ
e nie potrafi się relaksować.
Bez słowa przeniosła się na koc, mile zdziwiona, gdy David
natychmiast zrobił to samo. PołoŜył się tak blisko, Ŝe wyczuwała
ciepło jego ciała.
Nagle poczuła się niezręcznie, nie wiedząc, co począć z rękoma.
Musiała się jednak uśmiechnąć, gdy mruknął coś w rodzaju
„przestań się wiercić" i przyciągnął ją bliŜej. Teraz jej ciało
przylegało do boku Davida, głowę oparła na jego ramieniu, a on
objął ręką jej plecy. Ogarnęło ją oszałamiające uczucie błogości.
I niemal w tej samej chwili spadły pierwsze krople deszczu. Chmury,
dzięki którym oglądali tak nadzwyczajny zachód słońca, płynęły
teraz dokładnie nad ich głowami. Kilka osób spośród publiczności
pospiesznie zebrało swoje rzeczy i uciekło, ale większość po prostu
wyjęła parasole.
Anastazja zrobiłaby to samo, gdyby nie zapomniała zabrać go z
domu.
- Nie przejmuj się - pocieszała Davida, wyciągając spod niego koc z
nieprzemakalną płachtą. - Nie jestem tu nowicjuszką. Wiem, co
trzeba zrobić.
- Wracamy? - spytał z nadzieją w głosie.
- Nie. - Usiadła na składanym krześle i zaprosiła go na drugie. Gdy
David usiadł, wręczyła mu jeden z rogów plastikowej płachty. - To
stara zasłona z prysznica. - Trzymając nad głową prowizoryczny
parasol, drugą ręką rozpostarła koc na kolanach. - MoŜemy dalej
spokojnie słuchać muzyki. Dobrze, Ŝe nie padało przed przerwą.
Uwielbiam
następny
kawałek.
„Szeherezada"
Rimskiego-
Korsakowa. - Zaczęła czytać z programu: - Sułtan Szahriar,
przekonany o dwulicowości i niewierności wszystkich kobiet, męska
szowinistyczna świnia...
- Tam jest tak napisane? - David rzucił okiem przez jej ramię.
- Nie, fragment ze świnią sama dodałam. W kaŜdym razie ślubował,
Ŝ
e zabije kaŜdą ze swoich Ŝon po spędzeniu z nią pierwszej nocy.
Szeherezada ocaliła głowę, opowiadając sułtanowi cykl baśni - przez
tysiąc i jedną noc. Trawiony ciekawością sułtan z dnia na dzień
odraczał egzekucję, Ŝeby usłyszeć dalszy ciąg opowieści, wreszcie
darował małŜonce Ŝycie. - David nie sądził, Ŝeby uwielbienie
Anastazji dla Szeherezady było tylko zbiegiem okoliczności. Dwie
bąjarki. Nawet jeśli nie miała jeszcze nic złego na sumieniu, to
zaraziła jego babcię marzycielskimi wizjami, wystawiając na ryzyko
jej zabezpieczenie emerytalne. To przecieŜ jasne, Ŝe gdyby nie
wpływ Anastazji, babcia nie stałaby się wielbicielką Bruce'a
Springsteena i nie podrygiwała jak nastolatka, słuchając „Born in the
USA". To ta szalona kobieta natchnęła ją swoimi zwariowanymi
pomysłami.
A jego... czym natchnęła? Jak mógłby nazwać to uczucie?
Zainteresowanie? Fizyczny pociąg? Irytacja? Wolał się skupić na
ostatnim.
Dla tego pikniku musiał zrezygnować z meczu Cubsów. I choć te
kilka minut, kiedy dotykał bujnego ciała Anastazji, było warte
takiego poświęcenia, wolałby jednak, Ŝeby to doświadczenie trwało
dłuŜej.
- A więc? - spytała radośnie. - Dobrze się bawisz?
- Jasne.
Czy mogło być duŜo gorzej?
A jednak mogło. Zaczęło go swędzić, kiedy wracali do samochodu,
stojącego w najdalszym kącie parkingu. David kilka razy musiał
przystanąć, Ŝeby podrapać się po ramionach i karku.
- Czy w tym parku rośnie trujący bluszcz? - zapytał.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- MoŜe w jedzeniu coś było?
- Nic podejrzanego.
- Jakieś krewetki?
- Rzeczywiście, w niektórych kanapkach były siekane krewetki.
- No to wszystko jasne. Dostaję po nich pokrzywki.
- Tak mi przykro! Nie mogłeś mi powiedzieć? Czy to jakaś
niebezpieczna alergia? Nie powinieneś wziąć lekarstwa? MoŜe
powinniśmy jechać do szpitala?
- Nie, muszę tylko zaŜyć antyhistaminę.
- Chciałam, Ŝeby ten wieczór okazał się dla ciebie niezapomniany,
ale nie to miałam na myśli - powiedziała skruszonym tonem.
- Mnie teŜ nie o to chodziło.
- Więc moŜe powinniśmy to niedługo powtórzyć, co?
- MoŜe powinniśmy. Ale tym razem będzie to moja wersja dobrej
zabawy.
- To znaczy?
- Baseball.
Tak oto juŜ następnego popołudnia Anastazja znalazła się na
stadionie Wrigley Field.
- Masz szczęście, Ŝe w ostatniej chwili udało mi się kupić dwa bilety.
- Jasne. Mam szczęście. Ludzie stoją przecieŜ w kolejkach, Ŝeby
obejrzeć zespół, który nie zwycięŜył w swojej lidze od 1908 roku.
- Mówiłaś, Ŝe nic nie wiesz o baseballu. - Podał jej rękę i pomógł
zejść po betonowych schodach do właściwego sektora.
- Jestem bibliotekarką. Zdobywanie informacji to moja specjalność.
Natomiast specjalnością Davida zaczęło być wprawianie jej serca w
łomot. Polubiła teŜ jego głos, jedyny w swoim rodzaju, aksamitny i
szorstki zarazem. Szkoda, Ŝe nie spodobało jej się to, co mówił w
czasie jazdy. Uraczył ją wykładem o przewadze odpowiedzialności
nad lekkomyślnym marzycielstwem.
- Co, tak naprawdę, masz przeciwko marzeniom? - spytała,
posuwając się za nim wąskim przejściem.
- Skąd to pytanie?
- To dalszy ciąg naszej rozmowy w samochodzie. No, powiedz mi
wreszcie.
- Marzenia to zwykła strata czasu. A niektóre bywają po prostu
niebezpieczne.
Potrafią
człowieka
zaślepić,
oderwać
od
rzeczywistości i narazić na niepewną przyszłość.
- Chodzi ci o twoją babcię? Wiem, Ŝe martwisz się o jej sytuację
finansową, ale...
- Mówię o swoich rodzicach. Mój ojciec postawił wszystko na jedną
kartę, Ŝeby się szybko wzbogacić. To nie marzyciele płacą za swoje
marzenia, płaci reszta ich rodziny - powiedział z ponurą miną, a
potem wzruszył ramionami.
- Powiedzmy, Ŝe jestem praktycznym facetem. Nie wierzę w
wielkanocne zajączki ani w garnek złota na końcu tęczy. I moŜesz
mnie za to potępiać.
- A w co ty wierzysz?
- W cięŜką pracę i w baseball. Jak to się stało, Ŝe wychowywałaś się
z dwoma braćmi i nigdy nie byłaś na meczu baseballowym?
- Miałam szczęście. Więc to z powodu taty uwaŜasz marzenia za
niebezpieczne?
- I dlatego, Ŝe zbyt często widziałem, jak marzenia idą z dymem. W
moim zawodzie nie znalazłabyś wielu marzycieli.
- To mogę zrozumieć. - Dostrzegła ostrzegawczy błysk w jego
oczach i wolała nie naciskać dalej. - A jeśli chodzi o twoje pytanie,
dlaczego nie chodziłam na mecze, to mój tata jest wprawdzie
kibicem Cubsów, ale ogląda ich w telewizji, a moi bracia wolą
koszykówkę i Bullsów.
- A ty co wolisz?
- Balet. - Zajęła miejsce i wciągnęła nosem powietrze. Dzień był
słoneczny, a rześka bryza od jeziora przypominała, Ŝe zbliŜa się
wrzesień. - A wiesz, myślałam, Ŝe mecz baseballowy pachnie
inaczej.
- Co? - Spojrzał na nią jak na osobę, która postradała rozum.
- WyobraŜałam sobie mniej świeŜego powietrza, a więcej zapachu
hot dogów i musztardy.
- Ten zapach znajdziesz przy kioskach. Poza tym tutejsi sprzedawcy
hot dogów nie zawracają sobie głowy Ŝadną musztardą. Ich hot dogi
są zawsze zimne, a piwo ciepłe.
- Mniam - skrzywiła się ze wstrętem.
- Mam torebkę ziemnych orzeszków. Chcesz trochę? - Nasypał jej
orzeszków na dłoń.
Uniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Podobało jej się, Ŝe nosi
czapkę baseballową na odwrót, bo daszek nie zasłaniał mu oczu.
Powinna przywyknąć juŜ do ich niesamowitego koloru, ale ciągle ją
fascynowały. Nie mogła oderwać od nich wzroku.
Dopiero hasło do odśpiewania hymnu wyrwało ją z odurzenia.
Westchnęła z ulgą. Od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo
szybko, choć moŜe powinna raczej powiedzieć: powoli. Straszliwie
powoli. Nudziła się beznadziejnie.
Za to David nie okazywał Ŝadnych objawów znudzenia.
- Ten facet rzuca podkręcane piłki. - Pochylił się ku Anastazji mniej
więcej godzinę później.
- Który facet?
- Rzucający.
- Ten, który stoi na małej górce, tak?
- To się nazywa pole rzucającego.
Nagle przysadzisty męŜczyzna siedzący obok skoczył na równe nogi,
wytrącając z dłoni Anastazji orzeszki. Wylądowały na głowach ludzi
siedzących dwa rzędy niŜej. Obsypana gradem złych spojrzeń,
Anastazja skuliła się na ławce, ale wcale nie poczuła się lepiej.
LeŜenie na trawie w Ravinii było o wiele przyjemniejsze.
- Masz. - David wręczył jej całą torbę orzeszków. - Będziesz miała
co robić podczas przerw w grze.
- Z tego, co widzę, ta gra polega głównie na przerwach.
- To dopiero czwarta rozgrywka. Jeszcze nic nie widziałaś.
- Mów tak do mnie.
Znowu wszyscy podskoczyli do góry. Wszyscy oprócz Anastazji
obarczonej orzeszkami. Gdy odłoŜyła je na bok, kibicujący tłum
zdąŜył usiąść z powrotem. Następnym razem była lepiej
przygotowana, a przy siódmej rozgrywce wpadła juŜ we właściwy
rytm.
- Wiesz, co jest najlepsze w tej grze? - zapytała Davida.
- To, Ŝe przegrywamy tylko o parę.
- Jaką parę?
- Wynik jest dwa do czterech.
- Wiem. Ale najbardziej mi się podoba, jak w siedemnastej
rozgrywce śpiewają „Weź mnie na mecz baseballu". Och, i jeszcze
to, Ŝe w czasie gry moŜna sobie pokrzyczeć, co tylko ślina na język
przyniesie.
- Nie rozumiem.
- MoŜna wstać i powiedzieć cokolwiek, a i tak nikt tego nie usłyszy.
Zobacz... - Wstała z resztą widowni i zaczęła wrzeszczeć: - Rzepy to
durne jarzyny!
- Przestań! - Szarpnął ją, ściągając z powrotem na ławkę.
- Dlaczego? Nikt na to nie zwraca uwagi. Następnym razem,
zrywając się do góry, wrzasnęła:
- Pieprzony fiskus!
- Fiskus to ich gracz między drugą a trzecią bazą, tak? - zapytał łysy
gość z górnego rzędu, kiedy usiadła.
- Teraz naprawdę dobrze się bawię! - stwierdziła Anastazja,
uśmiechając się do Davida.
ROZDZIAŁ PI
Ą
TY
- Myślisz, Ŝe zdąŜymy na czas z uroczystym otwarciem? - spytała
Claire, kiedy David zrobił sobie krótką przerwę. W połowie drugiego
tygodnia remontu w całym pomieszczeniu panował nieopisany
rozgardiasz. Zapach sklejki i smarów hydraulicznych mieszał się z
aromatem kawy i świeŜych pączków.
- Sądzę, Ŝe tak. Hydraulicy i elektrycy pracują według planu.
Powinni skończyć na początku przyszłego tygodnia, potem wejdą
ludzie od ogrzewania.
- Jest tu teraz duŜo przestronniej, prawda?
David skinął tylko głową, zajęty odkryciem, którego dokonał,
usuwając ściany działowe. Coś tu nie grało. Występując o
pozwolenie na remont, dostał plany budynku, wiedział więc, gdzie te
ś
ciany powinny stać. Problem polegał na tym, Ŝe między wymiarami
piwnicy a resztą budynku istniała metrowa niezgodność.
Sprawdził teŜ historię hipoteki nieruchomości, Ŝeby upewnić się, czy
transakcja została przeprowadzona uczciwie. Okazało się, Ŝe jednym
z poprzednich właścicieli był Chester „Chesty" Ferguson,
prowadzący w czasach prohibicji wiele nielegalnych, doskonale
prosperujących szynków.
David od dziecka interesował się tą barwną erą w historii Chicago, z
wypiekami na twarzy śledził przygody Elliota Nessa w
„Niedotykalnych". Gdyby nie to, moŜe uznałby tę róŜnicę między
planami a rzeczywistą powierzchnią piwnicy za błąd kreślarza. Ale
to miejsce było kiedyś nielegalną knajpą gangstera, nie mógł więc
powstrzymać się od podejrzeń, Ŝe gdzieś na dole znajdował się
ukryty magazyn.
Na razie, z braku czasu, tylko pobieŜnie obejrzał piwnicę. Było
mnóstwo pracy, a babci bardzo zaleŜało, Ŝeby pierwszego
października odbyło się uroczyste otwarcie cukierenki.
- Nie Ŝałujesz, Ŝe zgodziłeś mi się pomóc? - spytała z troską w głosie
Claire. - Nie wiem, czy do końca zdawałeś sobie sprawę, co cię
czeka.
- Dobrze wiedziałem, do czego się zabieram. I niczego nie Ŝałuję,
choć było mi przykro, Ŝe kupiłaś ten dom w tajemnicy przede mną.
- Byłam pewna, Ŝe się nie zgodzisz, Ŝe nie spojrzysz na to miejsce
moimi oczami. Ale chyba powoli się przekonujesz, prawda?
David wymruczał jakąś wymijającą odpowiedź. ChociaŜ musiał
przyznać, Ŝe sklep zaczynał wyglądać obiecująco. Usunął warstwa
po warstwie starą farbę i nagle dębowa boazeria ujawniła swoje
naturalne piękno. Marmurowa lada była przykryta grubą narzutą, a
babcia dwa razy dziennie sprawdzała, czy nie stało jej się nic złego.
Spędzała w sklepie całe popołudnia, Ŝeby nad wszystkim czuwać.
- Zdecydowałaś juŜ, jak nazwiesz to miejsce?
- Jeszcze nie. A przy okazji... bardzo się cieszę, Ŝe dogadaliście się z
Anastazją. Chyba nawet lubicie być razem.
- Zabrzmiało to tak, jakbyśmy byli parą dwunastolatków bawiących
się na podwórku.
- Nonsens, mój drogi. - Babcia poklepała go po ramieniu. -
Zapewniam cię, Ŝe znakomicie sobie zdaję sprawę, Ŝe oboje jesteście
dorośli i Ŝe czas szybko płynie naprzód.
On teŜ zdawał sobie sprawę z upływu czasu. Minęło pięć dni, odkąd
zabrał Anastazję na mecz. Potem widywał ją tylko przelotnie, gdy
wpadała po pracy doradzać babci - we wszystkim, od wzoru tapet po
wybór szklanek do wody sodowej. Niechętnie, ale musiał przyznać
się w duchu, Ŝe coraz bardziej mu jej brakowało.
Ledwie o tym pomyślał, usłyszał za plecami głos Anastazji.
- Sullivan, znowu bujasz w obłokach w czasie pracy? - zaŜartowała.
- Jak ci się udaje tak cicho podkradać w cięŜkich wojskowych
butach?
- Co, nie podoba ci się moje obuwie? - Podniosła prawą stopę i
obróciła nią, Ŝeby mógł się dobrze przyjrzeć. - Nie miałam pojęcia,
Ŝ
e jesteś takim niewolnikiem mody - dodała kpiąco, zerkając na jego
znoszone dŜinsy i zakurzony biały podkoszulek.
- Jasne. - Mimowolny uśmiech rozjaśnił mu twarz.
- Znowu próbujesz mnie rozpraszać tymi seksownymi dołeczkami,
ale nic z tego. Przyszłam powiedzieć Claire, Ŝe znalazłam
rzemieślnika, który robi na zamówienie lady chłodnicze z
pojemnikami do lodów i saturatorami. - Odwróciła się do Claire. -
Jego dane były w ksiąŜce o historii lodów, zrobiłam ci kserokopię tej
strony.
- Historia lodów? - powtórzył David.
- Owszem. JeŜeli będziesz grzeczny, któregoś dnia opowiem ci o
tym.
- Nie mogę się doczekać.
Anastazja doskonale rozpoznawała tę ironiczną nutę w jego głosie.
Równie dobrze zdawała sobie sprawę, Ŝe wciąŜ jej do końca nie ufa.
Musiała mu jednak przyznać, Ŝe stara się być miły. Nie wypominał
jej krewetek w Ravinii ani wygłupów na meczu baseballowym. I
choć nie przestał marudzić o tym, jak nierozsądne jest porywanie się
na tak niepewny interes jak cukierenka z lodami, jego opór zdawał
się tracić na sile. Gdyby tylko udało jej się przekonać tego sceptyka i
malkontenta, Ŝe Ŝycie bez marzeń nie ma sensu, jej misja byłaby
spełniona.
* * *
- Jakim cudem chcesz doprowadzić tych dwoje do ołtarza, jeŜeli do
dziś nawet się nie pocałowali? - Betty maszerowała tam i z
powrotem po zakurzonej marmurowej ladzie.
- Budują nastrój - odpowiedziała jej Hattie spod sufitu, trzepocząc z
gracją delikatnymi jak sieć pajęcza skrzydełkami.
- Zgadzam się z Betty. - Muriel potrząsnęła głową. Niesforny kogut
na jej głowie wydawał się bardziej sterczący niŜ zwykle. - Na tym
etapie Jason i Ryan juŜ dawno byli po pierwszym pocałunku.
- Anastazja działa we własnym tempie, powinnyście o tym wiedzieć.
- Hattie zrobiła uraŜoną minę.
- Myślałam, Ŝe pomoc Claire przyspieszy bieg wydarzeń.
- Nie przypominam sobie, Ŝeby Betty mówiła o przyspieszaniu
czegokolwiek. Twierdziła, jeśli dobrze pamiętam, Ŝe zwerbowanie
Claire pozwoli nam poświęcić więcej czasu innym podopiecznym, a
z tą parą pójdzie nam jak z płatka.
Oczywiście gdy tylko to powiedziała, Anastazja wepchnęła tego
nieokrzesanego dzikusa w tort weselny.
- I to powinno mnie ostrzec, Ŝe nie pójdzie wcale tak łatwo... -
mruknęła pod nosem Betty.
- Nigdy nie idzie łatwo. Powiedziałaś, Ŝe im trudniej, tym większą
potem mamy satysfakcję.
- Kłamałam.
- Daj spokój! - uniosła się Hattie. - Moim zdaniem, obie
niepotrzebnie się martwicie. Wszystko idzie jak trzeba. David jest
coraz mniej podejrzliwy. MoŜe czuje się zakłopotany tym, Ŝe
Anastazja mu się podoba, ale zachowuje się przyzwoicie. A i
Anastazja zaczyna wierzyć, Ŝe uda jej się coś wskórać. David ją
najzwyczajniej w świecie pociąga. ZauwaŜyłyście, jak go
kokietowała, proponując, Ŝe opowie mu historię lodów?
- Jak moŜna flirtować, rozmawiając o historii lodów? - Muriel
wzruszyła ramionami. - Wszyscy wiedzą, Ŝe lody wymyśliły dobre
wróŜki, dawno temu.
- Ale ludzie w swoich historycznych ksiąŜkach piszą, Ŝe pochodzenie
lodów spowite jest głęboką tajemnicą.
- Właśnie w ten sposób sugerują, Ŝe stworzyły je dobre wróŜki -
wyjaśniła Muriel.
- MoŜe to chce powiedzieć Davidowi Anastazja?
- Jasne - zadrwiła Betty. - Jeśli naprawdę w to wierzysz, mam pod
ręką most do sprzedania.
- Nie, dziękuję - odparła wyniośle Hattie. - Nie interesują mnie
mosty.
Ostatnie słowo jak zwykle naleŜało do Muriel.
- O mostach wiem tylko tyle, Ŝe lepiej ich za sobą nie palić.
* * *
- Jesteś pewna, Ŝe chcesz to robić? - spytał David Anastazję tydzień
później.
- Absolutnie. Daj mi w końcu ten wałek. - Wyrwała mu go z ręki. -
Mamy do pomalowania mnóstwo ścian.
- Na pewno chcesz w ten sposób spędzić wolny dzień?
- Na pewno. - Poprawiła szelki swojego roboczego kombinezonu. -
Boisz się, Ŝe okaŜę się lepszym malarzem od ciebie?
- Umieram ze strachu.
- Dobrze, panie majster. Łap swój wałek i bierz się do roboty.
Kiedy skończyła pokrywać farbą ścianę, chwyciła za pędzel, Ŝeby
pomalować krawędzie i zakamarki. Z magnetofonu Davida płynęła
głośna muzyka - przeboje lat osiemdziesiątych Kenny Logginsa,
Davida Bowie, Cyndii Lauper. Podrygując przy jednym ze skoczniej
szych kawałków, Anastazja, całkiem niechcący, prysnęła farbą ze
swojego pędzla. Prosto w kierunku Davida.
- O p... - Zakryła dłonią usta.
- Op nie załatwia sprawy - warknął z udawaną złością. - To był mój
ostatni czysty podkoszulek. Zaraz pokaŜę ci op. - Podszedł do niej z
miną nie wróŜącą niczego dobrego.
- Spokojnie... Zastanów się, zanim zrobisz coś, czego będziesz
Ŝ
ałował.
- Nie wydaje mi się, Ŝebym mógł czegoś Ŝałować. Ale ty na pewno.
- Zrobiłam to niechcący, przysięgam. - PołoŜyła dłoń na piersi. -
Gdybym naprawdę chciała cię ochlapać farbą, zrobiłabym to
znacznie lepiej.
- Tak czy jeszcze lepiej? - Odchylił karczek jej kombinezonu i
chlapnął farbą na pomarańczową koszulkę.
- Hej, kolego, jak się bawić, to we dwoje! - Tym razem on rzucił się
do ucieczki.
- Zdaje się, Ŝe jesteśmy kwita.
- To tobie się tak zdaje. - PosłuŜyła się pędzlem jak rapierem, a lewą
rękę wyrzuciła w powietrze. - Broń się!
Tak go rozśmieszyła, Ŝe nie zdołał uniknąć ciosu w nagie ramię.
- Doigrałaś się.
Chwycił ją w ramiona, zanim zdąŜyła pomyśleć o odwrocie. Śmiech
zamarł jej w krtani, gdy próbując się uwolnić, musnęła wargami jego
policzek.
David pochylił się i zamknął jej usta długim, Ŝarliwym pocałunkiem.
Namiętność, jaką w niej rozpalił, oszołomiła ją. Przeraziła. Czy
domyślał się tego? Czy z nim działo się to samo?
Tak, pod dłonią wyczuwała łomot jego serca, ale ich pocałunek
skończył się równie gwałtownie, jak zaczął. Zaczęła się zastanawiać,
dlaczego tak niespodziewanie odepchnął ją od siebie, kiedy zdała
sobie sprawę, Ŝe nie są sami. Fachowcy od ogrzewania skończyli
właśnie przerwę na lunch i przez drzwi na zapleczu zeszli do
piwnicy.
Starając się zachować choćby pozory opanowania, Anastazja
spojrzała na Davida z czarującym uśmiechem.
- Miły sposób na rozpraszanie mnie, ale i tak jestem lepszym
malarzem.
- Całujesz teŜ nieźle.
- Dzięki - odpowiedziała drŜącym głosem. Ten pocałunek sprawił, Ŝe
zobaczyła w nim innego męŜczyznę. I osłabił jej kontrolę nad
sytuacją. Zakłopotana, podniosła pędzel i wróciła do malowania, nie
powstrzymując się jednak od nonszalanckiej riposty: - Pochlebstwa
zaprowadzą cię donikąd.
Czuła, Ŝe ma nogi jak z waty. A to oznaczało, Ŝe David moŜe być dla
niej wielkim kłopotem. Wiedziała to. I obawiała się, Ŝe teraz i on
zdaje sobie z tego sprawę.
Nie miał pojęcia, co go podkusiło, Ŝeby wpaść do biblioteki, w której
pracowała Anastazja. Ale przez cały dzień miał wraŜenie, Ŝe nie jest
sobą. Wczorajszy pocałunek kompletnie go zaskoczył. Skąd mógł
przypuszczać, Ŝe ona potrafi tak całować? I czy w ten sposób
zamierza zawrócić mu na tyle w głowie, Ŝeby nie dowiedział się, o
co naprawdę jej chodzi?
A jeśli o nic nie chodzi? Jeśli nie ma Ŝadnych złych zamiarów? MoŜe
ta kobieta jest po prostu naiwna, zwariowana i nierozsądna? MoŜe
wcale nie nabiera jego babci? Ale i to nie oznaczałoby, Ŝe jest
kobietą dla niego. Stop. Skąd takie myśli lęgną mu się w głowie? On
i Anastazja? Zbyt wiele ich róŜni.
Bez kłopotów odnalazł ją w sekcji dziecięcej biblioteki publicznej.
Siedziała otoczona grupą dwudziestu pięciu przedszkolaków, z
włosami związanymi w jeden gruby warkocz. Czytała dzieciom
zabawną ksiąŜkę o Ŝabie, która pocałowana przez księcia zamieniła
się w piękną bibliotekarkę.
Oczywiście natychmiast przypomniało mu to o ich pocałunku, więc
przez dobre pięć minut z trudem powracał na ziemię. Tymczasem
Anastazja przeszła do następnej opowieści. Trzymała w dłoniach
cykl laminowanych rysunków ilustrujących historyjkę o trzech
dobrych wróŜkach, które marzyły o większych skrzydłach.
- Henrietta, Betina i Maria uwielbiały się śmiać. A wy potraficie się
ś
miać? - spytała dzieciaki.
Roześmiały się wszystkie, choć z nierównym entuzjazmem.
- One przepadały teŜ za lodami. A wy lubicie lody? Większość
wrzasnęła, Ŝe tak, z wyjątkiem jednej małej dziewczynki, która
powiedziała przejętym głosem, Ŝe lody tuczą.
- Dobrym wróŜkom to nie grozi, Mitsy. Ale dziś dobre wróŜki mają
coś waŜnego do zrobienia. Muszą pomóc księŜniczce Sarze odnaleźć
jej zagubionego kotka. Znajdziecie kotka na tym obrazku?
Kilkoro dzieci pokazało go od razu.
- Kociaki drapią ludzi i kanapy - znowu odezwała się Mitsy.
- PoniewaŜ dobre wróŜki potrafią latać - ciągnęła Anastazja -
przeszukały najpierw czubki drzew. MoŜe kociak wspiął się na
drzewo. Potraficie pokazać drzewo na tym obrazku?
- W drzewach jest duŜo robaków - zabrzmiał po raz kolejny głos
Mitsy.
Davida korciło, Ŝeby rozweselić jakoś dziewczynkę, ale Anastazja
zdawała się przyzwyczajona do jej ponurych komentarzy.
- Dobre wróŜki zaczęły się martwić. Jak wyglądacie, kiedy jesteście
zmartwione?
Cała grupa zaczęła stroić miny, marszczyć czoła i nosy. Mała
maruda nie musiała niczego udawać, jej zwykła mina była
dostatecznie skrzywiona.
Kiedy Anastazja uśmiechnęła się do jakiegoś dziecka, David
przylgnął wzrokiem do jej warg, znowu przypominając sobie o ich
pocałunku. Gdzie ona się nauczyła tak całować? Na pewno nie
wyczytała instrukcji w Ŝadnej z ksiąŜek. A to znaczy...? śe ma
bardzo duŜe doświadczenie? A moŜe po prostu wrodzony talent?
Starał się skoncentrować na jej słowach i zapomnieć o ustach.
- Potem uŜyły swych magicznych róŜdŜek, by kilkoma podmuchami
wiatru rozwiać liście i odsłonić konary drzew.
- Liście tylko śmiecą - prychnęła Mitsy.
- I wiecie co? Na najwyŜszym drzewie ukryta wśród liści siedziała
kotka Psotka, która bała się zejść z drzewa. Domyślacie się, co
zrobiły dobre wróŜki?
- Strzeliły do niej? - zapytał z morderczym błyskiem w oku
rudowłosy chłopczyk.
- Nie, oczywiście, Ŝe nie! - Anastazja spojrzała na niego ze zgrozą. -
Mogłyby zranić kotkę, a przecieŜ nie wolno ranić kotków ani do
niczego strzelać.
- UŜyły czarów - podpowiedział chłopczyk, który przez cały czas
trzymał kciuk w ustach.
- Racja, Bobby! UŜyły czarodziejskich róŜdŜek, Ŝeby zdjąć kotkę z
drzewa i oddać ją księŜniczce Sarze. Dobre wróŜki, które tak głupio
się czuły ze swoimi maleńkimi skrzydełkami, teraz mogły być
dumne. A księŜniczka z wdzięczności obdarowała je... wiecie czym?
- Kupą forsy?
- Dała im dzień urlopu - podpowiedział David, wyłaniając się zza
regału.
Anastazja spojrzała na niego zdumiona, ale nie przerwała opowieści.
- Ofiarowała im dar śmiechu i pewności siebie.
- JeŜeli śmiała się tak jak ty, to nie był zły prezent - oświadczył
tubalnym głosem David.
- O rany, zaraz się będą całować! - krzyknął rudzielec.
- Nie, nie będziemy - zaprzeczyła Anastazja rzeczowym tonem. - Za
minutę będę wolna, Davidzie. - Zakończyła swoją bajkę z pomocą
kukiełki o imieniu Panna Myszka, a gdy przedszkolaki wróciły do
swoich rodziców, zajęła się Davidem.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Wpadłem zobaczyć, jak zarabiasz na Ŝycie. A więc śpiewasz i
opowiadasz bajki. Niezły fach.
- Fach jest dobry, ale zajmuję się nie tylko tym. Mam dyŜury w
punkcie
informacyjnym,
gdzie
polecam
dzieciom
lektury,
odpowiadam na najróŜniejsze pytania - na przykład jakie zwierzęta
Ŝ
yją w Ameryce Południowej. Do tego praca administracyjna,
opracowuję teŜ nowe programy edukacyjne i konkretne projekty. W
tej pracy trzeba naprawdę lubić dzieci - skończyła smętnym tonem -
a tego nie moŜna się nauczyć.
Zaczął się zastanawiać, jaką byłaby matką. Przestań natychmiast,
ostrzegł go wewnętrzny głos zatwardziałego kawalera. To
niebezpieczny teren.
- Więc jakie zwierzęta Ŝyją w Ameryce Południowej?
- Kapucynki, wyjce i inne małpy, wigonie i węŜe anakonda. Wiem,
bo wczoraj dostałam siedem pytań z rzędu na ten temat. Dopadł mnie
teŜ czwartoklasista, który zaŜyczył sobie fotografii dinozaura i był
bardzo zły, kiedy mu wytłumaczyłam, Ŝe to niemoŜliwe.
- Trzeba go było skontaktować ze Spielbergiem.
- Dobry pomysł. - Wyrównała stos rysunków w formacie plakatu
ulicznego.
- Z jakiej to ksiąŜki?
- Sama robiłam te ilustracje.
- Niezłe - stwierdził zaskoczony. - Ale nie jestem ekspertem w tej
dziedzinie.
- Wielkie dzięki.
Chwilę później Anastazja musiała pomóc jakiejś matce, która
szukała dobrej ksiąŜki dla syna. Dopiero kiedy wróciła i usiadła przy
komputerze, zdumienie Davida dosięgło zenitu. Czasami uŜywał
komputera, ale daleko mu było do jej szybkości i wprawy.
Tutaj, w bibliotece, wcale nie sprawiała wraŜenia szalonej ani
ekscentrycznej, ani razu nie wyprowadziła go z równowagi tym
swoim kuszącym uśmieszkiem albo zaraźliwym śmiechem.
Wyglądała na mądrą, ambitną kobietę. A on kobiet tego typu unikał
kiedyś jak ognia.
Skłonny był przyznać, Ŝe podejrzewając Anastazję o niecne zamiary
wobec babci, trafił jak kulą w płot. Nie zmieniało to jednak faktu, Ŝe
ona była bibliotekarką z klasą, a on wypalonym wewnętrznie
analitykiem poŜarów, przechodzącym cięŜki kryzys toŜsamości.
- ZauwaŜyłaś, jak niewiele mamy ze sobą wspólnego? - zapytał,
kiedy oderwała się od pracy.
- Skąd to pytanie? - Wyglądała na zaskoczoną.
- Ty jesteś bibliotekarką z klasą, miłośniczką muzyki symfonicznej i
baletu, a ja sztywnym pedantem z zasadami, który lubi baseball i
seriale komiczne w stylu „Trzech Fagasów".
- Wolisz Shempa czy Curliego?
- Curliego.
- Mowwa - powiedziała, naśladując akcent komika. - A powiedz, ilu
tak naprawdę komików występuje w „Trzech Fagasach"?
- Sześciu. A jak ma na nazwisko Larry?
- Fine. Larry Fine.
- Zgadza się. - Spojrzał na nią z szacunkiem. - Dobra jesteś.
- Właśnie to, nie od dzisiaj, próbuję ci włoŜyć do głowy -
odparowała z zawadiackim uśmiechem.
- Nigdy nie spotkałem kobiety, która lubiłaby „Trzech Fagasów".
- To znaczy, Ŝe nigdy nie spotkałeś kobiety podobnej do mnie.
- Chyba masz rację.
- Ja zawsze mam rację.
- Anastazjo, mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko temu, Ŝeby
David poszedł z nami na pchli targ? - spytała Claire następnego
popołudnia.
- Oczywiście, Ŝe nie.
- Miło mi to słyszeć. Czy zauwaŜyłaś, jak on się zmienił? Przestał
być taki powaŜny, zachowuje się całkiem normalnie! To twoja
zasługa.
Anastazja skinęła głową. ZauwaŜyła u Davida wiele rzeczy. Choćby
to, Ŝe wspaniale rozumie się z babcią. I nigdy nie rzuca słów na
wiatr. JeŜeli powie, Ŝe coś zrobi, zrobi na pewno.
Faceci, z którymi się zadawała, byli zabawni, na luzie, ale
nieodpowiedzialni. MoŜe jednak jest coś, co przemawia za
męŜczyzną, który zawsze dotrzymuje danego słowa, całuje, jakby nie
istniało jutro, a oczy majak błękitne niebo.
Pchli targ odbywał się na terenach targowych Kane County. Przed
bramami wejściowymi farmerzy z Wisconsin i Michigan sprzedawali
ś
wieŜo zebrane jabłka i cydr. Wewnątrz moŜna było kupić dosłownie
wszystko, od pochodzących prosto z fabryki kołder po witraŜowe
okna.
Stoiska zadaszone falistą blachą miały stare tabliczki, na przykład
„Owce 1965" albo „Świnie 1960", poniewaŜ umieszczono je w
dawnych boksach dla zwierząt. Teraz sprzedawano w nich porcelanę,
bele materiału, boŜonarodzeniową galanterię. Jeszcze inni kupcy
oferowali starą biŜuterię i bogaty asortyment mebli.
- Słyszałam, Ŝe jest tu gdzieś handlarz, u którego moŜna dostać półki
barowe z lustrzaną ścianą. - Anastazja pełniła rolę przewodniczki. -
Coś takiego świetnie by pasowało do marmurowej lady.
Po drodze często się zatrzymywali. Anastazja nie potrafiła oprzeć się
pokusie zjedzenia placka prosto z gorącej blachy, posypanego
cukrem pudrem. David patrzył na nią głodnym wzrokiem,
wyobraŜając sobie smak tego cukru na jej ustach. Zadowolił się
jednak kupnem plakatu z „Trzema Fagasami".
- Większość kobiet kompletnie nie chwyta ich dowcipów.
- Przemawia przez ciebie męski szowinizm. Mój brat Ryan przekonał
mnie do „Fagasów", kiedy jeszcze byliśmy dziećmi, ale Jason nic z
tego nie łapał. Dziś teŜ nie łapie.
- Jest od ciebie starszy?
- Tylko o kilka minut, ale od dziecka udawał waŜniaka i próbował
nami rządzić. Wszyscy troje urodziliśmy się w tym samym roku i
tego samego dnia.
- To znaczy, Ŝe...
- Jesteśmy trojaczkami.
- Trojaczkami? - powtórzył, jakby nie rozumiał znaczenia tego
słowa.
Sprawdzając kartotekę Anastazji, David doszukał się oczywiście
dwóch braci, nie zwrócił jednak uwagi na daty ich urodzenia.
Dowiedział się, Ŝe jeden pracuje w biurze prokuratora okręgowego w
Chicago, a drugi jest zastępcą szeryfa federalnego, co pozwalało
sądzić, Ŝe oszustwa finansowe nie są specjalnością rodziny
Knightów. Przestał teŜ podejrzewać Anastazję. Była zbyt
bezpośrednia i bezceremonialna, Ŝeby kogokolwiek oszukać. Co
wcale nie oznaczało, Ŝe ma dobry wpływ na jego babcię.
Była marzycielką, a on na własnej skórze przekonał się, czym moŜe
grozić bujanie w obłokach. I nie miał pojęcia, z jakim następnym
szalonym pomysłem wyskoczy lada chwila.
Kiedy znaleźli budkę, której szukali, David zauwaŜył, Ŝe Anastazja
czeka, aŜ babcia sama zdecyduje się na ten bar z lustrami, czy jak mu
tam. Był ogromny, mógł nie zmieścić się do jego samochodu, ale
sprzedawca zaoferował dostawę na miejsce.
David przyjrzał się wiktoriańskiemu meblowi i doszedł do wniosku,
Ŝ
e istotnie będzie bardzo pasował do ściany za marmurowym
kontuarem. A robota była mistrzowska. Nikt juŜ teraz nie robi takich
rzeczy. Potem utargował dobrą cenę, w której mieściła się darmowa
dostawa.
Dopiero gdy sprzedawca podpisał zamówienie, David zauwaŜył
zdziwione miny Claire i Anastazji.
- No co? JeŜeli chcecie brać się do interesów, nauczcie się liczyć
kaŜdy grosz. Pieniądze nie rosną na drzewach, to chyba wiecie?
- Wiem - przyznała mu rację Anastazja, z uśmiechem i nutą
szacunku w głosie. - Nie przypuszczałam po prostu, Ŝe moŜesz się
tak oŜywić na widok antycznego wyposaŜenia cukierenki z lodami.
- Nie obiecuj sobie po tym zbyt wiele - burknął pod nosem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nie obiecuj sobie po tym zbyt wiele. Słowa Davida tłukły się echem
w jej głowie z ogłuszającą siłą. Problem polegał na tym, Ŝe juŜ sobie
zaczęła obiecywać. Przyzwyczaiła się do jego obecności, do
przekomarzania się z nim, do całowania go. To wszystko daleko
wybiegało poza przyjacielskie lekcje, jakich miała mu udzielać na
prośbę Claire. Jak mogła do tego dopuścić? Czuła, Ŝe ogarnia ją
panika.
- Nic ci nie jest? - spytał David, gdy zatrzymała się nagle w miejscu.
- Wyglądasz zabawnie.
- Wszystko w porządku - skłamała, wachlując się dłonią. - Strasznie
tu gorąco. Wyjdę złapać trochę świeŜego powietrza. MoŜe napiję się
zimnej lemoniady...
Niepotrzebnie na niego patrzyła, bo zrobiło jej się jeszcze bardziej
gorąco. Miał na sobie tę samą płócienną koszulę, w której zjawił się
tu po raz pierwszy. I tak jak wtedy podciągnął rękawy, odsłaniając
opalone przedramiona. Fizyczna praca przy remoncie sklepu
sprawiła, Ŝe zarys mięśni stał się nieco bardziej wyrazisty, ale tylko
bystre oko mogło to zauwaŜyć.
We wszystkim, co dotyczyło Davida, Anastazja miała bystre oko, i to
ją martwiło. Miała nauczyć go dystansu do Ŝycia, pokazać, jak
moŜna się bawić, przekonać do marzeń. I chociaŜ ich wycieczka do
Ravinii nie odbyła się po jej myśli, zdawało się, Ŝe David
rozchmurzył się trochę i zaczął coś rozumieć. Nie uskarŜał się juŜ na
głupotę swojej babci, która kupiła ruinę, nie dom, nie truł o
statystyce bankructw ani o podobnych bzdurach.
I z pewnością nie całował jak facet, który jest nieuleczalnym
tępakiem!
- Jesteś taka rozpalona - zauwaŜyła z niepokojem Claire. - Mam
nadzieję, Ŝe nie rozłoŜy cię jakieś choróbsko.
- TeŜ mam taką nadzieję. - Miała nadzieję, Ŝe znajdzie w sobie
odporność na urok Davida, choćby dlatego, Ŝe ten facet wciąŜ jej do
końca nie akceptował ani jej nie ufał.
- Słabo ci? - Objął ją w talii, jakby obawiał się, Ŝe zemdleje.
- Potrzebuję tylko zimnej lemoniady.
- A nie lodów? - spytał z Ŝartobliwym błyskiem w oku.
- Gdzie tym wszystkim lodom do lodów Claire. Ona mnie całkiem
rozpuściła.
- To jej specjalność.
Spojrzała mu w oczy. Miało to być przelotne zerknięcie, ale
przerodziło się w coś niebezpiecznego. Jego tęczówki mieniły się
róŜnymi odcieniami błękitu. Spojrzenie było równieŜ pełne znaczeń -
najpierw iskierka humoru, potem zamyślenie i jeszcze... czyŜby to
było poŜądanie?
Anastazja nie miała pojęcia, jak długo gapili się tak na siebie, jak
dwoje chorych z miłości głupców. A kiedy głos Claire sprowadził
ich na ziemię, modliła się, Ŝeby to była tylko sekunda albo dwie, a
nie dziesięć minut.
- Patrzcie, idzie ten przemiły pan Rozenkrantz. MoŜe zechciałby się
z nami napić lemoniady?
- Kto to jest Rozenkrantz? - spytał David, kiedy babcia popędziła
alejką za starszym męŜczyzną.
- To właściciel antykwariatu z sąsiedniego domu. Na pewno go
zauwaŜyłeś. Ma szyld „Jaskinia StaroŜytności".
- Nie zauwaŜyłem. Co ta babcia wyprawia?
- Rzeczywiście, trudno się domyślić - zakpiła Anastazja. - Rozmawia
z panem Rozenkrantzem.
- To nie jest zwykła rozmowa. Zobacz, jak się wdzięczy. Ona... ona z
nim flirtuje! - David był oburzony.
Anastazja wybuchnęła nieopanowanym śmiechem.
- I co w tym takiego śmiesznego?
- Ty... - nie zdąŜyła wyjaśnić, bo przyłączyła się do nich Claire,
ciągnąc za sobą uśmiechniętego pana Rozenkrantza.
- Ira, chciałabym ci przedstawić mojego wnuka, Davida. A to moja
przyjaciółka, Anastazja.
- Znam Anastazję, wpada czasami do mojego antykwariatu. Jak się
spisuje ten ręcznie tkany dywan? - spytał Ira swoim tubalnym
głosem. - Davidzie... - Ira wyciągnął do niego dłoń - bardzo mi miło.
Twoja babcia zawsze wychwala cię po niebiosa.
- W jakich okolicznościach?
- Kiedy wpada do mnie do sklepu na popołudniową herbatkę.
- Od dawna? - David był coraz bardziej naburmuszony.
- Patrz... - Anastazja musiała wkroczyć do akcji. - W tamtej budce
wisi siodło na wielbłąda. Zawsze o takim marzyłam. - Chwyciła
Davida pod ramię. - Chodź, pomoŜesz mi utargować najlepszą cenę.
- Ciągnęła go za sobą tak długo, aŜ znaleźli się poza zasięgiem
słuchu babci i jej przyjaciela.
- Po diabła ci siodło na wielbłąda?
- Nie potrzebuję Ŝadnego siodła, choć byłby z niego wygodny
podnóŜek. Nie chciałam, Ŝebyś dalej robił z siebie głupca.
- Ja?!
- Jakbym słyszała wściekłego straŜnika z powieści Jane Austen. -
Spojrzała na niego spode łba i zaczęła przedrzeźniać. - Od dawna? W
jakich okolicznościach? Daj spokój, twoja babcia jest dorosła. MoŜe
chodzić na herbatkę do przyjaciela, kiedy ma na to ochotę.
- To twoja robota, prawda?
- Jej przyjaźń z Irą? Jasne, a dlaczego by nie?
- Dlatego, Ŝe ona jest moją babcią. Właśnie dlatego.
- I z tego powodu ma nie mieć prywatnego Ŝycia?
- Ona dawno skończyła siedemdziesiąt lat.
- Ira teŜ. I co z tego?
- Ciekawe, o co mu chodzi. - David nie spuszczał wzroku z Iry
Rozenkrantza.
- Dlaczego podejrzewasz, Ŝe o coś mu chodzi? - David zaczął
doprowadzać ją do szału.
- Wszystkim o coś chodzi.
- Więc o co chodzi tobie?
- Staram się chronić babcię.
- Przed czym albo przed kim?
- Przed kaŜdym, kto mógłby ją zranić. I wykorzystać.
- O mnie teŜ pomyślałeś, Ŝe chcę ją wykorzystać?
- Wątpię, czy masz na nią dobry wpływ.
- A ty masz?
- Oczywiście, Ŝe tak - odpowiedział dopiero po chwili, wyraźnie
zbity z tropu pytaniem Anastazji. - Chcę dla niej jak najlepiej.
- Pod warunkiem, Ŝe ty decydujesz, co jest dla niej najlepsze. - Miała
wraŜenie, Ŝe wrócili do punktu wyjścia. David był tym samym tępym
facetem, którego poznała kilka tygodni temu. - Gdyby to zaleŜało od
ciebie, ona musiałaby zapomnieć o swoich marzeniach.
- Nie poświęciłaby dla marzeń zabezpieczenia finansowego na resztę
Ŝ
ycia.
- Czy naprawdę tak słabo znasz swoją babcię? To przecieŜ mądra
kobieta. Dobrze wie, co robi.
- O, tak, na przykład teraz flirtuje z tym facetem z antykwariatu.
Spójrz tylko, wziął ją pod rękę.
- A to rozpustnik!
- To wcale nie jest śmieszne!
- Oczywiście, Ŝe jest.
- Bo masz spaczone poczucie humoru.
- To lepsze niŜ nie mieć go w ogóle. - Uśmiechnęła się z wyŜszością.
- Nie będę się z tobą kłócić - odburknął ze złością.
- Oczywiście, Ŝe nie będziesz. Ale tylko dlatego, Ŝe do kłótni trzeba
dwojga. A to ja nie mam zamiaru ciągnąć tego rodzaju dyskusji.
- Jakiej dyskusji?
- Takiej, w której byś przegrał. - Odwróciła się na pięcie i dołączyła
z powrotem do Iry i Claire, zostawiając Davida z jego
zmartwieniami.
- Ira, jak długo prowadzisz ten interes? - zapytał znienacka David,
przyłączywszy się do nich w kolejce po lemoniadę. - O co chodzi? -
zwrócił się do wyraźnie oburzonej babci i sztyletującej go wzrokiem
Anastazji.
- Pozwoliłbyś chociaŜ człowiekowi usiąść i wypić lemoniadę, zanim
zaczniesz swoje przesłuchanie - pouczyła go Anastazja i
pobłaŜliwym tonem wyjaśniła Irze: - David jest inspektorem
dochodzeniowym straŜy poŜarnej, bada przyczyny poŜarów i tropi
podpalaczy. Wścibstwo i podejrzliwość leŜy w jego naturze, nie
bierz więc tego do siebie.
- Nie biorę - zapewnił ją Ira, a w jego piwnych oczach pojawił się
błysk rozbawienia. Mimo mocno juŜ przerzedzonych siwych
włosów, nadal był uwodzicielsko przystojny. - Biznesem zajmuję się
od dwóch lat, Davidzie.
- Niezbyt długo. Zawsze pracowałeś w branŜy antykwarycznej?
- Nie, imałem się w Ŝyciu przeróŜnych zajęć.
- Tak myślałem.
Claire rzuciła Davidowi piorunujące spojrzenie i szybko zmieniła
temat.
- Wyobraź sobie, Ira, kupiłam tu przepiękny bar, z lustrem na tylnej
ś
cianie i witraŜowymi lampami... JuŜ widzę, jak będą wyglądać na
półkach moje kielichy w kształcie tulipanów... To prawdziwy
klejnot.
- Tak jak ty - szepnął Ira z galanterią.
- Byłeś kiedyś Ŝonaty? - zapytał David z delikatnością słonia w
składzie porcelany.
- Parę razy.
Wspaniale. Więc ten facet to zwykły kobieciarz. David czuł przez
skórę, Ŝe jest w nim coś podejrzanego.
- MoŜe powinieneś zdjąć Irze odciski palców i mieć to z głowy? -
zaproponowała Anastazja.
David spojrzał na nią okrągłymi oczami. Czy ona jest ślepa? Nie
widzi, Ŝe ten Ira to jakiś ciemny typ?
- Podtrzymuję tylko rozmowę, nic więcej.
- Jasne - mruknęła z zaciętą miną.
David szybko się zorientował, Ŝe w obecności Claire i Anastazji
niczego więcej od Iry nie wyciągnie. Postanowił poczekać na
właściwy moment. Przysłuchiwał się, jak babcia gawędzi z
przyjacielem o modelach łyŜek do lodów, o wystroju cukierenki, i o
tysiącu innych spraw. Udawał, Ŝe nie zwraca na nich uwagi, ale
kiedy chwilę później podsłuchał, Ŝe wybierają się razem na kolację,
juŜ wiedział, co musi zrobić.
Anastazja spojrzała w lustro po raz piąty w ciągu pięciu minut.
Wyglądała nieźle. Zdecydowała się na czarną sukienkę z lat
czterdziestych, z atłasową górą i bolerkiem z siatki. Natrafiła na nią
w sklepie z uŜywanymi rzeczami i wprost nie mogła uwierzyć we
własne szczęście. Zawsze, kiedy ją miała na sobie, czuła się jak
Lauren Bacall.
Jaskrawoczerwona szminka równieŜ pasowała do stylu lat
czterdziestych. Podobnie jak kolczyki i bransolety z gagatów, które
wyszperała po południu na pchlim targu.
Kiedy David zaprosił ją na kolację, w pierwszej chwili chciała
odmówić, bo zachował się wobec Iry jak natrętny nudziarz. Ale gdy
spojrzał na nią przepraszająco, tymi swoimi czarodziejskimi oczami,
jej początkowy opór rozmył się niczym zamek z piasku oblany
morską falą.
Stanął w progu dokładnie o umówionej porze. Z obezwładniającym
uśmiechem na twarzy wręczył jej czerwoną róŜę.
- Wyglądasz olśniewająco. Myślałem, Ŝe przejdziemy się na
piechotę, jest piękna pogoda. To niedaleko... - Spojrzał na jej
pantofle na wysokich obcasach.
- Dobrze wyglądają, ale to nie znaczy, Ŝe są niewygodne -
odpowiedziała, kiedy wreszcie odzyskała oddech. Miał na sobie
czarny garnitur, niebiesko-czarną koszulę i świetnie dobrany krawat.
- Z przyjemnością się przespaceruję.
Przeszli trzy przecznice do restauracji „Pod RóŜą", którą wybrał
David. Anastazja dobrzeją znała, słynęła z najlepszej włoskiej kuchni
w okolicy. Czy wiedział, ze to jedno z jej ulubionych miejsc? Na
myśl o tym, Ŝe zaleŜało mu, Ŝeby ten wieczór był specjalny,
zawirowało jej w głowie. Przyniósł róŜę. Wybrał restaurację, którą
lubiła. Kiedy jednak weszli do środka, natychmiast spadła na ziemię.
Jedno spojrzenie na Irę i Claire, którzy rozkoszowali się
romantyczną kolacją we dwoje, wystarczyło, Ŝeby domyślić się, o co
tu naprawdę chodzi. Wpadła w furię.
- Ty podły szpiegu! Nie zostanę tu w roli twojej wspólniczki! Było
jednak za późno. Claire i Ira juŜ ich zauwaŜyli.
- Hej, siadajcie z nami - zawołał Ira.
- Nie moŜemy... - Anastazja potrząsnęła głową.
- To się nazywa szczęście... - przerwał jej David. - Co za przypadek.
- Co za farsa - wycedziła przez zęby Anastazja. Mogła wyjść, ale nie
chciała denerwować Claire. Poza tym zdecydowana była bronić jej
przyjaciela przed jej wrednym wnukiem. Usiadła więc, gotując się w
ś
rodku ze złości.
Kelner przyniósł dwa dodatkowe krzesła i nakrycia. Podnieśli karty z
menu.
- Co zamówisz?
- Poradę adwokata - odpowiedziała z pasją.
- Nie widzę tego w menu - David odparł jej atak z ostrzegawczym
błyskiem w oku.
- Kłócicie się? - spytała zmartwiona Claire.
- Jeszcze nie - odpowiedziała Anastazja. - Ale w kaŜdej chwili...
- Co ty zrobiłeś? - Claire surowym wzrokiem spojrzała na Davida.
- Ja? Dlaczego podejrzewasz, Ŝe coś zrobiłem?
- Bo dobrze cię zna - odpowiedziała za nią Anastazja.
- Tak, tak, dobrze cię znam. - Claire poklepała Davida po dłoni, a
Anastazji zdawało się, Ŝe przez jego twarz przemknął grymas
gniewu. - A teraz, mój drogi, zachowuj się.
Anastazja uśmiechnęła się. Claire, Panie, chwała jej za to, pokazała
Davidowi, gdzie jest jego miejsce. Wątpliwe, Ŝeby taki tuman wziął
sobie to na dłuŜej do serca, ale sprawy nie potoczyły się po jego
myśli. Mogła z przyjemnością zabrać się do jedzenia.
* * *
- CóŜ ta Claire wyrabia? - Osowiała Hattie przysiadła na łopatce
jednego z wentylatorów w restauracji „Pod RóŜą". - Miała zająć się
swataniem Anastazji i Davida, a ona umawia się na randki. Po co ona
to robi?
- Bo jest człowiekiem, a ty nie.
- Jasne, a ty ciągle musisz mi to przypominać.
- Przestań marudzić. - Muriel rzuciła w nią grzanką. Nie trafiła tylko
dlatego, Ŝe Hattie w ostatniej chwili zdąŜyła przykucnąć. Poprawiła
kapelusz przyozdobiony kwiatami moreli i przejrzała się w
maleńkim lusterku zatkniętym na czubku czarodziejskiej róŜdŜki.
- Chciałam tylko powiedzieć, Ŝe na pchlim targu wszystko
przebiegało wspaniale, dopóki nie zjawił się ten Ira i Claire nie
zaczęła z nim flirtować. Teraz David martwi się o babcię, a
Anastazja jest na niego wściekła.
- A więc na autostradzie Ŝycia doszło do małej stłuczki. - Muriel
wzruszyła tylko ramionami.
- Znowu buszowałaś w Internecie, co? - Betty zmierzyła siostrę
karcącym wzrokiem. - Ostrzegałam cię przed wizytami w tym
gnieździe plotkarzy.
- UŜywam go tylko dla pogłębienia swojej wiedzy. O ludzkim
zachowaniu i tym podobnych sprawach.
- Hm, hm... - Hattie głośno chrząknęła. - MoŜe byśmy wróciły do
Anastazji i Davida. Co teraz zrobimy?
- Gdybym była tobą, zeszłabym z tego śmigła - odpowiedziała Betty.
- Niby dlaczego?
- Bo właśnie ktoś włączył wentylator.
Ułamek sekundy później wirujące śmigło wyrzuciło Hattie w
powietrze. Wylądowała w drugim końcu sali, na półce za barem
obok butelki Jacka Danielsa. Kapelusz zakrył jej pół twarzy, a suknia
owinęła się wokół talii, odsłaniając kolorowe majtki. Siła uderzenia
przewróciła otwartą butelkę gazowanej wody, która polała się
ciurkiem na zadarty nos Hattie.
- Pierwsza zasada działania dobrych wróŜek - zacytowała Muriel. -
Nigdy nie pokazuj po sobie, Ŝe się pocisz.
* * *
- No więc dobrze - zaczął David pojednawczym tonem, kiedy
znaleźli się przed domem. - Przyznaję, Ŝe wplątywanie cię w mój
plan było nie fair...
Anastazja, idąc dziesięć kroków przed nim, odwróciła się i przez
chwilę milczała, patrząc na niego z pogardą i ogniem w oczach.
- Mogę ci powiedzieć, co jest nie fair. To, Ŝe ty... Uff! - Bezradnym
gestem wyrzuciła w górę ręce. - Jestem zbyt wściekła, Ŝeby z tobą
rozmawiać.
- To znaczy, Ŝe nie dostanę buzi na dobranoc? - spytał z kwaśną
miną.
- Och, Davidzie, Davidzie... - Ku jego zdumieniu nie rozzłościła się
jeszcze bardziej, tylko pokręciła głową. - Jak mało mnie znasz.
Sam nie był pewien, czy spodobało mu się to, co usłyszał.
- Nie tylko cię nie pocałuję, tak jak teraz... - przyciągnęła go do
siebie i na samym środku chodnika uraczyła ognistym pocałunkiem -
ale w dodatku sprawię, Ŝe będziesz za tym tęsknił. - Przy drugim
pocałunku przylgnęła do niego tak namiętnie, Ŝe odruchowo
wyciągnął ręce, Ŝeby ją objąć. Ale jej juŜ nie było. Przebiegła kilka
kroków do drzwi, a potem z hukiem je zatrzasnęła.
Popijał u siebie w mieszkaniu drugie piwo, kiedy usłyszał pukanie do
drzwi. Otworzył ostroŜnie, z cichą nadzieją, Ŝe to Anastazja.
- Zdaje się, Ŝe spodziewałeś się kogoś innego? - Claire właściwie
odczytała jego minę.
- Przepraszam, babciu, wejdź, proszę. Pewnie przyszłaś mnie
zbesztać. - Umościł się z powrotem na wielkiej skórzanej kanapie.
- Oczywiście, Ŝe nie. - Usiadła obok, poklepała go po dłoni, a potem
sięgnęła po puszkę piwa i otworzyła ją z taką wprawą, Ŝe David ze
zdumienia otworzył usta. Nigdy przedtem nie widział babci pijącej
piwo.
- Podać ci szklankę?
- Nie, dziękuję. Wiem, Ŝe troszczysz się o mnie i stąd to twoje
zachowanie w restauracji. Doceniam twoją troskę, ale naprawdę nie
masz się o co martwić. Nigdy nie marzyłam, Ŝeby powtórnie wyjść
za mąŜ.
Uspokojony, wypił następny łyk piwa.
- Jeśli się ma stałą rentę, o wiele rozsądniej jest po prostu mieszkać
we dwoje - powiedziała wesoło. - Z finansowego punktu widzenia
formalne małŜeństwo jest niekorzystne w naszej sytuacji.
David tak się zakrztusił, Ŝe Claire musiała uderzyć go w plecy.
- Och, mój drogi, widzę, Ŝe cię zaszokowałam.
- śebyś wiedziała! - warknął wściekle.
- Trudno, po prostu będziesz musiał się z tym pogodzić - powiedziała
bez cienia skruchy. - I przestań się o mnie martwić. Raczej zajmij się
Anastazją. To twoja przyszłość.
Raczej mój upadek, to bardziej prawdopodobne, pomyślał ponuro.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- To musi być gdzieś tutaj - mruknął do siebie David, wpatrując się
w plany budynku. Oświetlenie w piwnicy nie było najlepsze, ale
wystarczyło, Ŝeby odnaleźć znaki na ścianach. Sprawdził juŜ, z
czego są zbudowane, a najtrudniejsze zostawił na koniec. Wschodnia
ś
ciana była zasłonięta przez urządzenia ogrzewcze i klimatyzacyjne.
JeŜeli rzeczywiście na dole znajdowało się jakieś ukryte
pomieszczenie, to Chester dobrze je zakamuflował. A jeśli tak, to
nielegalny szynk był równie dobrze zamaskowany i pewnie nigdy nie
stał się obiektem policyjnego nalotu. David przewertował kilka
ksiąŜek o prohibicji w Chicago i znalazł w nich trochę informacji o
„Chesty" Fergusonie, ale były to najwyŜej dwuzdaniowe wzmianki,
pozostające w cieniu opowieści o najsławniejszym gangsterze
tamtych czasów, Alu Capone.
Jeszcze raz pochylił się nad planami, kiedy usłyszał nad sobą
przeraźliwy hałas, jakby do cukierenki na parterze wpadła banda
ludzi. Była niedziela i nie spodziewał się Ŝadnych robotników.
Na górze zastał kompletny chaos. A w jego centrum Anastazję,
wydającą rozkazy swoim Ŝołnierzom.
- Okay, Ryan i Jason pomalują sufit. Courtney i Heather przyłoŜą
tapety do ściany. Musimy w końcu wybrać jedną z tych dwóch i
zacząć je przyklejać. Mama i tata pójdą ze mną do kuchni pomóc
Claire.
Wylewając z siebie nieprzerwany potok słów, Anastazja cofała się
powoli, aŜ w końcu wpadła prosto na Davida.
- Przepraszam... - Spojrzała na niego przez ramię, wyraźnie
zaskoczona. - Nie wiedziałam, Ŝe dzisiaj tu przyjdziesz.
Wspominałeś coś o wolnym dniu.
O co jej chodzi, co ona knuje? Ma minę, jakby czuła się winna. A
moŜe to zwykła konsternacja? Przez ostatni tydzień celowo go
unikała. Tęsknił za nią. I to bardzo.
- Co tu się dzieje? - zapytał w końcu.
- Nic, czym musiałbyś się martwić. Wracaj do piwnicy i rób swoje.
Na nas w ogóle nie zwracaj uwagi.
- Nie ma mowy - zapewnił ją skwaszonym tonem.
- Nie zamierzasz nas przedstawić? - zapytała przytomnie Shirley
Knight, matka Anastazji.
- Oczywiście. Mamo, to jest David Sullivan, wnuk Claire, ale nie
moŜe teraz z nami porozmawiać, bo ma coś bardzo waŜnego do
zrobienia na dole - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Czy jest Ŝonaty? - spytała Shirley, która nie zwykła niczego owijać
w bawełnę.
- Mamo!
Davidowi spodobało się zakłopotanie Anastazji. Wyczytała to z jego
uśmiechu i poczuła, Ŝe się czerwieni. Nienawidziła tego. Do diabła,
była przecieŜ dorosła. JuŜ dawno powinna przywyknąć do zagrywek
mamy. Problem w tym, Ŝe nie przywykła do Davida, i do tego, jak na
nią działa.
- Nie jestem Ŝonaty - odpowiedział uprzejmie.
- Jak to miło. - Shirley rozpromieniła się.
Anastazja odetchnęła z ulgą, kiedy przyłączył się do nich tata, choć
ograniczył się do jednej kpiącej rady:
- A teraz biegnij, synu, póki jeszcze masz szansę. Jestem ojcem
Anastazji. Bob Knight.
Jego ostatnie słowa zagłuszyły dźwięki „Everybody Loves
Somebody" Deana Martina.
- Tato, prosiłem cię, Ŝebyś zostawił swoje płyty w domu! - krzyknął
Jason.
- I zostawiłem. To jest kaseta. - Bob wskazał nie bez dumy głośnik
magnetofonu, po czym pogrąŜył się w dyskusji z synami, z których
Ŝ
aden nie podzielał jego miłości do Deana.
- Kochanie - upomniała go Ŝona - nie bądź taki irytujący, wiesz
przecieŜ, jak to wszystkich draŜni.
Na szczęście oddaliła się tuŜ za nim.
- Chyba powinnam cię wcześniej ostrzec, Ŝe przyjdzie moja rodzina,
Ŝ
eby pomóc Claire, ale pomyślałam, Ŝe to będzie dla ciebie niełatwe
przeŜycie.
- Dlaczego tak pomyślałaś?
- Nikt zdrowy na umyśle nie zniesie łatwo spotkania z całą moją
rodziną. Mówiąc oględnie, potrafimy być kłopotliwi.
- Sądzisz, Ŝe nie umiem sobie radzić w trudnych sytuacjach?
ZauwaŜyła w jego oczach szatańskie błyski i trochę ją to poruszyło.
CzyŜby flirtował z nią? Na oczach jej rodziny?
Kiedy się znienacka pojawił, serce podeszło jej do gardła. Tylko
dlatego, Ŝe dobrze znała swoją mamę i wiedziała, jak zareaguje.
Zawsze tak się zachowywała, kiedy widziała swoją jedyną córkę w
towarzystwie męŜczyzny przed sześćdziesiatką. No, moŜe nie
zawsze. Zaczęło się, tak naprawdę, kiedy Jason i Ryan szczęśliwie
się poŜenili. Przedtem była całkiem zrównowaŜona.
Owszem, zdarzył się jeden wyskok, kiedy miała dość ojca i
wyrzuciła go na kilka dni do Jasona. Ale potem państwo Knight
znowu byli parą zakochanych gołąbków, moŜe nawet bardziej niŜ
kiedykolwiek. Dramat zaczął się po ślubie Jasona w zeszłym
miesiącu. Mama zwariowała na punkcie Anastazji i jej stabilizacji.
Widząc, co się dzieje, jej bracia z miejsca zaczęli wtrącać swoje trzy
grosze, świetnie się przy tym bawiąc. Właśnie dlatego postanowiła
chronić Davida przed wyskokami swojej rodziny.
Znając jego przewrotność, nie powinna się jednak dziwić, Ŝe czując
pismo nosem, tym bardziej uparł się zostać.
- Proszę bardzo, zostań tu, jeśli chcesz. Tylko mi potem nie mów, Ŝe
cię nie ostrzegałam.
- Obiecuję.
Jakby na potwierdzenie tego, co myślała o swoich braciach,
przyłączył się do nich Jason.
- JeŜeli wyprowadzisz z równowagi moją siostrę, natychmiast jesteś
moim przyjacielem. Jason Knight.
- Brat waŜniak - nie omieszkała dodać Anastazja.
- A ja jestem jego Ŝoną, Heather Grayson-Knight - przedstawiła się
kobieta, która stanęła u boku Jasona.
- Gwiazda radiowa, prowadzi „Miłość w opałach" - uzupełniła
Anastazja.
- Nieczęsto słucham radia - przyznał ze skruchą David.
- David jest absolwentem Wydziału Tępienia Zabawy. W
przeciwieństwie do mojego brata Ryana, który ma ogromne poczucie
humoru. UwaŜaj, nie pij przy nim czekolady z mlekiem.
- Lepiej nie pytaj - poradził Jason, widząc skonsternowaną minę
Davida.
- Hej, wszystko słyszałem. - Podszedł do nich Ryan. -Ten wypadek z
tapetą przydarzył się wieki temu.
- Pewnych rzeczy nigdy się nie zapomina - stwierdziła powaŜnie
Anastazja.
- I niektórych ludzi. - Ryan spojrzał czule na kobietę, która objęła go
w pasie.
- Ryan ma na myśli swoją Ŝonę. Był tak głupi, Ŝe pozwolił jej kiedyś
odejść. Ale teraz, starszy i mądrzejszy, naprawił swój błąd.
- Ryan nigdy nie przyznaje się do błędów. Cześć, jestem Courtney,
jego lepsza połowa.
- I tu masz rację - zgodził się Ryan.
- Anastazjo, moim zdaniem to genialny pomysł z tą cukierenką z
lodami - powiedziała Heather. - Powiem coś o tym w swojej audycji.
- JuŜ wiesz, dlaczego te dwie dziewczyny tak się lubią - oświecił
Davida Jason.
- Ja teŜ uwaŜam, Ŝe to dobry pomysł - wtrąciła się Courtney.
- Słusznie, nie dwie, tylko trzy - poprawił się Jason. - Dobrały się jak
w korcu maku.
David zauwaŜył, jak bardzo te trzy kobiety róŜnią się urodą. Wysoka
i szczupła Courtney była jasną blondynką, niŜsza od niej Heather
miała kasztanoworude włosy do ramion. Anastazja miała w sobie coś
wyjątkowego, jakąś niezwykłą energię, jakby była samoistnym
Ŝ
ywiołem natury. Jej złote oczy hipnotyzowały go, a bujne
kasztanowe włosy budziły pokusę, Ŝeby zanurzyć w nich palce.
- Dosyć tego - upomniała braci. - Nie zaprosiłam was tutaj na
pogaduszki.
- Wcale nas nie zapraszałaś - zaprotestował Ryan. - Ty nam
rozkazałaś tu przyjść, o ile mnie pamięć nie myli.
- Jesteście moimi braćmi. Moją rolą jest trzymać was w karbach.
- Myślałem, Ŝe po to mamy Ŝony. Au! - Dostał kuksańca od
Courtney. - Co ja takiego powiedziałem? Lepiej juŜ sobie pójdę.
- Dlaczego zagoniłaś swoją rodzinę do roboty? - spytał David, kiedy
został sam na sam z Anastazją.
- Nie słuchaj Ryana, oni naprawdę chcieli pomóc. Doszłam do
wniosku, Ŝe przydadzą nam się dodatkowe ręce do pracy. Do
otwarcia zostały tylko dwa tygodnie, a my jesteśmy w lesie. Mimo Ŝe
urabiasz sobie ręce po łokcie.
Prawda była taka, Ŝe ten remont sprawiał Davidowi ogromną
satysfakcję. KaŜdego dnia rano ledwie otworzył oko, zrywał się z
łóŜka. Przypomniał sobie po wielu latach, jaką przyjemnością moŜe
być fizyczna praca.
- Jesteś zły, Ŝe poprosiłam ich o pomoc?
- Nie, oczywiście, Ŝe nie. Miałaś rację, przydadzą nam się dodatkowe
ręce do pracy.
Uraczyła go jednym ze swoich profesjonalnych uśmiechów
bibliotekarki i niemal w tym samym momencie jęknęła na dźwięk
„Welcome to my World" Deana Martina.
- Tato! Nie tak głośno!
- MoŜe powinnaś namówić moją babcię, Ŝeby włączyła taśmę z
Bruce'em Springsteenem?
- Ooo? ZauwaŜyłeś...?
- Trudno było nie zauwaŜyć, skoro jej muzyczne gusty ograniczały
się dotąd do piosenek z lat pięćdziesiątych - odpowiedział z
przekąsem.
- Puściłam kiedyś kasetę z Bruce'em w samochodzie, i to wszystko.
Spodobała jej się.
- Powiedziała mi to. Powiedziała teŜ, Ŝebym pilnował swoich spraw i
odczepił się od niej i od Iry.
- Ja teŜ ci to mówiłam.
- Tak, ale jej posłuchałem.
- Dobra, punkt dla ciebie.
- Więc nie jesteś juŜ na mnie wściekła?
- Czy ty nie próbujesz przypadkiem przeciągnąć mnie na swoją
stronę? Po to, Ŝeby skutecznie zaatakować Claire? - Patrzyła na
niego podejrzliwie.
- Klnę się na Ŝycie, Ŝe nic takiego nie przyszło mi do głowy -
przysiągł najzupełniej powaŜnie.
Przypomniała sobie, Ŝe kiedyś juŜ tak na nią patrzył - uwodząc
męskim czarem i wyrzutami sumienia. Tym razem jednak przysięgał
tak Ŝarliwie, Ŝe postanowiła mu zaufać.
- Dajmy temu spokój, ale jeśli jeszcze raz nabruździsz, masz u mnie
przechlapane.
- Jak na bibliotekarkę, ciekawie dobierasz słowa.
- To skutek oglądania „Trzech Fagasów".
- Anastazjo - zawołała Claire - mam zamiar wykorzystać twoich
rodziców do pomocy w kuchni.
- Śmiało! - odpowiedziała ze śmiechem, a potem wyjaśniła
Davidowi: - Mama będzie ubijała lody, a tata ma je degustować.
Twoja babcia ciągle eksperymentuje, szuka oryginalnych smaków.
- Wiem, wiem - zaśmiał się rozbawiony. - Unikaj brzoskwiniowo-
miętowo-orzechowych.
- To jeszcze nic. W dawnych czasach robili lody o smaku zupy z
ostryg albo szparagów. Delmonico z Nowego Jorku miał w swoim
repertuarze pumpemiklowe z ryŜowego ciasta!
- Moim zdaniem, waŜniejsza od nowych smaków jest dobra nazwa
dla tej cukierenki.
- Wszystko słyszałam! - Claire pojawiła się z łyŜką lodów. - Masz,
spróbuj.
- Co to jest? - David przyglądał się im nieufnie.
- Lody.
- Jaki smaa... - nie zdąŜył skończyć, bo babcia wepchnęła mu łyŜkę
do ust.
- Rozpływają się w ustach. Bob uwaŜa, Ŝe są smaczne, prawda, Bob?
- zapytała, odwracając się przez ramię do ojca Anastazji.
- Pyszne. Chyba będę musiał popuścić trochę pasa, zanim stąd
wyjdę.
- Rzeczywiście, ciekawe - przyznał David. - Co to za smak?
- śurawiny.
- Nie lubię Ŝurawin - skrzywił się jak kapryśne dziecko.
- A jak nazywa się twoja cukierenka? - Bob zwrócił się do Claire.
- Nie ma jeszcze nazwy.
- Co byście powiedzieli na „MacRoŜek"? - Ryan oderwał się na
chwilę od malowania i rzucił swój pomysł.
- A „Cafe Ambrozja"? - zaproponowała Heather znad stołu, przy
którym rozwijały z Courtney rolki tapet.
- Albo „Retro pod Sułtańskim Pucharkiem" - dorzucił swoje Jason.
- To jest to! - krzyknęła z entuzjazmem Claire, wymachując rękami. -
To jest nazwa, o jaką mi chodziło. Retro... wspaniale, sprawa
załatwiona.
- NajwyŜsza pora - zauwaŜył David. - Do uroczystego otwarcia
pozostały dwa tygodnie.
- Zaraz zadzwonię do szyldziarza. „Retro pod Sułtańskim
Pucharkiem" - powtórzyła. - Tak, to brzmi dobrze.
Kiedy rodzina Anastazji wychodziła, było juŜ prawie ciemno.
- Doprawdy nie znajduję słów, Ŝeby podziękować wam za pomoc -
rozpływała się w uprzejmościach Claire.
- Po to ma się rodzinę i przyjaciół.
- Nie mam lepszych przyjaciół od ciebie. - Uścisnęła mocno
Anastazję. - Dzięki rodzinie Knightow „Retro" ma juŜ nazwę i tapety
na ścianach. - A gdzie jest David?
- Jakąś godzinę temu poszedł na dół - odpowiedziała Anastazja,
przypominając sobie z ulgą, Ŝe czmychnął nie zauwaŜony przed
drugą rundą inkwizycyjnych pytań mamy.
- Ten biedny chłopak nigdy nie odpoczywa.
- Kiedy któregoś dnia zapytałam go, w co wierzy, odpowiedział, Ŝe
w cięŜką pracę i w baseball. Nie w marzenia. Mówił, Ŝe jego tata
zaryzykował wszystko dla jakiegoś głupiego pomysłu, a reszta
rodziny musiała za to płacić.
- Coś takiego! - Wstrząśnięta Claire przyłoŜyła dłoń do ust. - Nie
miałam pojęcia, Ŝe patrzy na to w ten sposób. To prawda, Ŝe mój syn
był marzycielem i niezbyt dobrze planował swoje finansowe
poczynania, ale przecieŜ w Ŝaden sposób nie mógł przewidzieć, Ŝe
zginie razem z Ŝoną w czołowym zderzeniu. To nie on spowodował
ten wypadek.
- Czy David wie o tym?
- Tak, wiele razy mu to powtarzałam, ale on potrafi być potwornie
uparty, jeśli wbije sobie coś do głowy.
- To nie to... - mruknęła posępnie Anastazja. - Powiedział mi, Ŝe
wśród analityków poŜarów nie ma zbyt wielu marzycieli. Sądzę, Ŝe
to praca tak na niego działa.
- MoŜe masz rację. Mam nadzieję, Ŝe ten urlop dobrze mu zrobi, Ŝe
trochę odetchnie, ale przecieŜ nie odpoczął za bardzo, pracując tutaj
całymi dniami. A teraz jeszcze zszedł do piwnicy.
- Jakieś poprawki?
- Nie, coś tam sobie dłubie dla zabawy.
- Nigdy nie widziałam, Ŝeby się bawił... Chyba musiał tam coś
odkryć, coś, co go zainteresowało. - Sama nie pozbawiona
wyobraźni, zaczęła się zastanawiać, co to moŜe być. - Chodźmy tam.
Znalazły go w odległym kącie piwnicy. Obstukiwał jedną ze ścian i
w ogóle zachowywał się podejrzanie. Miał rozpalony wzrok i nie
zauwaŜał ich obecności. To nie był człowiek zajęty poprawkami
remontowymi, to był facet z misją - a misje nie tak wiele dzieli od
marzeń.
- Czy właśnie w ten sposób się bawisz? - spytała wesoło Anastazja. -
A jeśli tak, to czy moŜemy się przyłączyć?
ROZDZIAŁ ÓSMY
David aŜ podskoczył. Potem powoli się do nich odwrócił.
- Ho, ho - przekomarzała się Anastazja. - Spójrz tylko na ten wyraz
winy w jego oczach, Claire. Chyba przyłapałyśmy go na
poszukiwaniu skarbów.
- Kiedy był małym chłopcem, uwielbiał ich szukać - powiedziała z
czułością w głosie Claire.
- Naprawdę? Nigdy bym nie pomyślała. A jakiego skarbu szukasz w
tej piwnicy, Davidzie? - Anastazja podeszła do planów.
- Nie szukam skarbu.
- A powinieneś - stwierdziła Claire. - Ten dom ma pasjonującą
historię.
- Słyszałaś o tym? - Zdziwiony spojrzał na babcię.
- KrąŜą plotki, Ŝe w tej kamienicy mieścił się kiedyś nielegalny
szynk.
- Nie Ŝartujcie! - wykrzyknęła Anastazja. - Dlaczego Ŝadne z was nic
mi nie powiedziało?
- Babcia nie Ŝyczyła sobie, Ŝebyś obstukiwała kaŜdą ścianę w
poszukiwaniu ukrytych pomieszczeń - wyjaśnił z przekąsem David.
- Dlaczego miałabym to robić?
- A więc tym się zajmujesz się w piwnicy... - Claire westchnęła z
ulgą.
- Co miałaś na myśli? - Anastazja zerkała to na Claire, to na Davida.
- David coś odkrył - odpowiedziała Claire. – Powiedz jej.
- Nic specjalnego. Odkryłem tylko metrową róŜnicę między
wymiarami na planach a rzeczywistym obrysem piwnicy.
Prawdopodobnie to zwykła pomyłka.
- I dlatego opukujesz ściany? - spytała Anastazja.
- Szuka tajnego magazynu. - Claire broniła Davida.
- A moŜe sprawdzam, czy nie ma tu termitów.
- To dom z cegły, a kontrola sanitarna wykluczyła jakiekolwiek
robactwo.
- No więc dobrze, szukam tajnego magazynu.
- Nie musisz o tym opowiadać, jakbyś popełnił jakąś zbrodnię -
powiedziała łagodnie Anastazja. - To jest w porządku. To jest bardzo
podniecające. To...
- Prawdopodobnie wielkie nic. - Postanowił sprowadzić ją na ziemię.
- Przypomnij sobie, jaka wpadka przydarzyła się Geraldo Rerze,
kiedy w telewizyjnym programie na Ŝywo otworzył sejf Ala Capone.
W środku nie znalazł niczego interesującego.
Nawet wtedy, gdy David to mówił, Anastazja widziała błysk w jego
oczach i wiedziała - niewaŜne, czy chciał się do tego przyznać, czy
nie - Ŝe porwało go coś, co nie było niczym innym niŜ marzeniem
poszukiwacza skarbów.
Nie potrafiła się powstrzymać. Podeszła i uścisnęła go.
- Jestem z ciebie dumna - szepnęła mu do ucha. Spojrzał na nią
zakłopotany, a potem dodał z typową dla siebie ostroŜnością:
- Nie ma sensu, Ŝebyś robiła sobie zbyt wielką nadzieję.
- Chłodny rozsądek nigdy nie był moją specjalnością.
- Uśmiechnęła się zalotnie.
Nie miała stuprocentowej pewności, ale mogłaby przysiąc, Ŝe
mruknął do siebie: „I dzięki Bogu".
* * *
- Zaczyna się łamać. - Betty dosłownie cmoknęła z zadowolenia. -
Mówiłam wam, Ŝe pokusa tajemnego magazynu przywróci w nim
wiarę w marzenia.
- Ciągle nie mogę dopatrzyć się związku... - wyznała Hattie ze
szczytu zawile rzeźbionej kolumienki baru.
- On szuka skarbu - wyjaśniła Betty. - Dokładnie tak, jak robił to w
dzieciństwie.
- PrzecieŜ nasze zadanie polega na połączeniu Anastazji z
przeznaczonym jej męŜczyzną, a nie na skłonieniu Davida, Ŝeby
uwierzył w marzenia - upierała się Hattie.
- śeby udało się to pierwsze, musimy dokonać drugiego.
- To zaczyna być strasznie skomplikowane. - Hattie potarła czoło
magiczną róŜdŜką. - Wiecie, co myślę o komplikacjach. Nie lubię
ich.
- Nie lubisz teŜ koloru khaki - przypomniała jej Muriel - ale to nie
zmienia ogólnej postaci rzeczy. Prawda jest taka, Ŝe David musi
uwierzyć w marzenia, zanim połączy się z Anastazją w szczęśliwym
Ŝ
yciu aŜ do grobowej deski.
- ZałoŜę się, Ŝe aniołowie stróŜe nie muszą wplątywać się w takie
sytuacje. Na pewno mają od nas lŜejsze Ŝycie. Bez porównania... -
westchnęła rozmarzona. - Z tymi pięknymi, eleganckimi skrzydłami.
Nie takimi, jak nasze małe skrzydełka, krótkie i niezgrabne.
- Mówiłam ci, Ŝe nasze skrzydła są równie aerodynamiczne jak
skrzydła anielskie - tłumaczyła jej Muriel. – Poza tym nie masz na co
narzekać. Nie tylko ty chorujesz na uszy i przez to masz trudności z
lataniem. Ja teŜ bez przerwy tracę równowagę.
- ZałoŜę się - Hattie wymachiwała róŜdŜką, uradowana z myśli, która
właśnie wpadła jej do głowy - Ŝe dokładnie z tego powodu
wysypałam na Anastazję zbyt wiele pyłu odpowiedzialnego za
inteligencję i Ŝywiołowy charakter. Musiałam chorować na zapalenie
ucha!
- Zręczna wymówka, ale wysypałaś ten pył, bo, jak zwykle,
popisywałaś się jak na scenie. Paradowałaś z tą śmieszną aksamitną
poduszką, która...
- Ona wcale nie jest śmieszna! - zaprotestowała Hattie. - To aksamit
w kolorze królewskiej purpury, z falbaną z przezroczystego szyfonu,
przetykanego złotymi i purpurowymi nitkami.... A na środku
przepiękne złocone naczynie z cherubinami.
- Właśnie - zakpiła Muriel. - Dokładnie tak, jak mówiłam. Śmieszna
ostentacja. To nie twój brak równowagi zawinił, tylko ta poduszka.
Oczywiście na koniec występu rzuciłaś w naszą stronę triumfalne
spojrzenia, jakŜe by inaczej, i ta krótka chwila dekoncentracji
wystarczyła, Ŝeby poduszka z naczyniem przechyliła się...
- Co za bzdury! - krzyknęła Hattie. - Tak, jakbyś mogła pamiętać to
wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami, po trzydziestu trzech
latach.
- Dla dobrych wróŜek to jak mgnienie oka.
- Hej, dość tego! - warknęła Betty. - MoŜe byśmy wróciły do
Anastazji i Davida? Tak jak przypuszczałam, jego babcia okazała się
niezwykle przydatna. Widziałyście, jak złagodniała twarz Anastazji,
gdy Claire wspomniała, Ŝe jej wnuk szukał w dzieciństwie skarbów?
Hattie i Muriel zgodnie skinęły głowami.
- To dobrze. A więc trzymamy się naszego planu, pamiętając, Ŝe
zgranie w czasie jest wszystkim. JeŜeli David odkryje ten magazyn
za wcześnie albo za późno, nie osiągniemy tego, co chcemy.
Zrozumiano?
- Hm, a skąd będziemy wiedziały, kiedy nastąpi ta właściwa chwila?
- spytała Hattie.
- Twoim zadaniem jest to wiedzieć.
- Czyli moje zadanie polega na robieniu rzeczy, których nie potrafię
robić.
- Kiedy nadejdzie ta chwila, rozjarzy się twoja magiczna róŜdŜka -
pocieszyła ją Betty.
- Zakładasz, Ŝe ona to zauwaŜy - zadrwiła Muriel. - Pamiętaj, Ŝe to
ona nie włoŜyła okularów i dlatego poprowadziła nas przez niebo złą
drogą.
- A ty byś potrafiła zrobić to lepiej - oburzyła się Hattie. - Myślałby
kto!
- Potrafiłabym.
- A jednak teŜ ci się nie udało, więc moŜe byś się zamknęła! - Hattie
sfrunęła do Muriel na marmurową ladę i podwinęła rękawy swojej
złotej szyfonowej sukni. - Mam juŜ dość wałkowania tego tematu!
Wara ode mnie!
Ku zdumieniu Hattie, Muriel uśmiechnęła się i czule ją przytuliła.
- To mi się podoba! Wreszcie nauczyłaś się bronić swojego zdania i
walczyć jak przystało dobrej wróŜce. Moje gratulacje! Teraz wiem,
Ŝ
e jesteś moją siostrą.
- I moją. - Betty przyłączyła się do wzajemnych uścisków.
- UwaŜajcie na mój kapelusz! Jeśli macie taki dobry nastrój, to
pozwólcie mi zmienić wystrój tego wnętrza. Tylko trochę. Spójrzcie,
wszystko jest czerwone, białe albo niebieskie. Czuję się jak na planie
filmowym
„Przeklętych
Jankesów".
Tu
potrzeba
więcej
lawendowego i róŜowego.
Jednym machnięciem czarodziejskiej róŜdŜki Hattie podarowała
ś
cianom lawendowo-róŜowe pasy.
- Daj spokój - powiedziała Betty, przywracając poprzednie kolory. -
Do stu petunii, jesteś dobrą wróŜką, a nie zwariowaną malarką.
Oszczędzaj magię na powaŜniejsze sprawy.
* * *
- Wiesz przynajmniej, skąd wracam? - Anastazja siedziała na swoim
najwygodniejszym krześle, z kotem zwiniętym na kolanach,
wlepiającym w nią niebieskie oczy. - Wcale nie bronię myszy, która
cię dręczy. Po prostu mój brat miał kiedyś w domu myszkę, więc nie
mogę jej tak zwyczajnie zabić. - Przerwała, Ŝeby podrapać uszy
Xeny, co kotka uznawała za najczulszą pieszczotę. - Nie zrozum
mnie źle, denerwuje mnie ta mysz tak samo jak ciebie. AŜ trudno
uwierzyć, Ŝe miała czelność znowu się tu pokazać. Kiedy następnym
razem wpadnie do pułapki, wywiozę ją gdzieś daleko. No, moŜe nie
za daleko, bo kiedy jest uwięziona, dostaje szału, a nie chcę, Ŝeby
zrobiła sobie coś złego.
Kotka zamruczała, Anastazja mówiła więc dalej.
- Nie myśl sobie, Ŝe tylko ty jesteś tu rozstrojona. Wejdź w moją
skórę. David doprowadza mnie do obłędu. Najpierw myślałam, Ŝe
jest niemoŜliwy, potem, Ŝe budzi jakieś nadzieje, a w końcu
dochodzę do wniosku, Ŝe jest czarujący i seksowny. Co się ze mną
dzieje?
Anastazja rozglądała się po pokoju, jakby szukała odpowiedzi na to
pytanie w jakimś kącie. Celowo zostawiła w salonie duŜo wolnej
przestrzeni, Ŝeby te nieliczne meble mówiły same za siebie.
Kolorowy marokański stół powinien gryźć się z obitymi kwiecistym
perkalem krzesłami, ale się nie gryzł. Podobnie jak „Milczenie jest
złotem", drewniana rzeźba Balinese'a przedstawiająca maskę z
palcem przytkniętym do ust, współgrała z plakatami i reprodukcjami
ilustracji z jej ulubionych ksiąŜek dla dzieci.
Niestety nie znalazła odpowiedzi nigdzie w pokoju, podsumowała
więc swój monolog.
- Wiesz, Ŝe David mnie pocałował, a potem pozostawił w
zawieszeniu. No tak, tego wieczora, kiedy zabrał mnie do restauracji,
to ja go pocałowałam i pozostawiłam w zawieszeniu. Czyli wyszło
na remis. Coś mi jednak mówi, Ŝe to do mnie naleŜy następne
posunięcie. Powinnam coś zrobić, prawda? A nie siedzieć tu i
marudzić. No dobrze, dzwonię do niego.
- Jesteś zajęty? - spytała, ledwie dając mu szansę na powiedzenie
„halo".
- To zaleŜy, dlaczego pytasz? - odpowiedział ostroŜnie.
- Spotkaj się ze mną za pół godziny w cukierence, to się dowiesz. -
Jej niski głos zdawał się wiele obiecywać.
Zderzyła się z nim na schodach prowadzących do piwnicy. Przed
wyjściem z domu przebrała się w wygodną sukienkę ze sztucznego
jedwabiu w bursztynowym kolorze. Jej miękkie sandały skrzypiały
cichutko, gdy balansowała na stopniu, starając się odzyskać
równowagę.
David objął ją ramionami, Ŝeby nie upadła, ale zaraz potem usłyszała
jego wyniosły głos.
- Za szybko chodzisz.
- ZauwaŜyłeś, Ŝe masz zadatki na despotę? - Cofnęła się o krok, Ŝeby
otworzyć drzwi do „Retro" kluczem, który dostała od Claire. David
teŜ miał klucz, ale ona była przy drzwiach pierwsza.
- Ja? - zdziwił się David, wchodząc za nią do środka. - A co powiesz
o sobie? To ty lubisz wszystkim rozkazywać.
- Nieprawda.
- Pamiętasz, jak ustawiałaś swoich braci?
- Bracia się nie liczą. - Włączyła witraŜowe lampy za barem, które
rozproszyły mrok ciepłym światłem. - W dzieciństwie to oni bez
przerwy mi rozkazywali. Szczególnie Jason. Właśnie dlatego
przyrzekłam sobie, Ŝe kiedy dorosnę, nikt nie będzie mi mówił, co
mam robić. Nie wyobraŜasz sobie, co to znaczy wychowywać się z
przemądrzałymi braćmi.
- Rzeczywiście, nie wyobraŜam sobie.
- Przepraszam, twoje dzieciństwo bardzo róŜniło się od mojego. -
Anastazja uświadomiła sobie, Ŝe David dorastał nie tylko bez
Ŝ
adnego rodzeństwa, ale i bez rodziców.
- Miałem szczęście, Ŝe dziadek i babcia byli tacy wspaniali. Dziadek
zmarł na zawał parę dni po tym, jak skończyłem college. Nie miałem
najmniejszego pojęcia, Ŝe był kiedyś sprzedawcą lodów i wody
sodowej, i Ŝe poznali się z babcią w cukierence z lodami.
Dowiedziałaś się o tym wcześniej niŜ ja.
Zrozumiała, Ŝe trafiła na jego czuły punkt, i postanowiła go
rozweselić.
- Tak, czasami bywam trochę wścibska.
- Umiesz słuchać.
- Mogę cię tego nauczyć. Zaczniemy dziś wieczorem. Potrzebne
będą lody i wyobraźnia. Ale stawiam jeden warunek - Ŝe będziesz
trzymał ręce przy sobie. UwaŜasz, Ŝe ci się uda? To będzie test na
silną wolę.
- Jestem znany z silnej woli.
- Tak teŜ myślałam. Więc coś takiego... - uraczyła go serią
delikatnych pocałunków w brodę - wcale cię nie bierze, prawda?
- Nie. - Jego głęboki głos wydał jej się bardziej ochrypły niŜ
zazwyczaj. I jeszcze bardziej podniecający.
Anastazja uśmiechnęła się tajemniczo. Właśnie na to czekała. Mógł
sobie mówić na schodach, Ŝe jest za szybka, ale nie przewidywała,
Ŝ
eby dziś wieczorem uskarŜał się na jej śmiałość.
- Więc na czym ma polegać ta wielka niespodzianka? - zapytał
David.
- Stań za ladą, to zobaczysz. No, moŜe nie do końca zobaczysz, bo
muszę zasłonić ci oczy.
- Czy w planie jest teŜ jedwabna pościel i kajdanki? - spytał z
nadzieją w głosie.
- Nie. A liczyłeś na to?
- MoŜe...
- Niedobrze. Musisz wytęŜyć wyobraźnię. - Nachyliła się i
przewiązała mu oczy jedwabną chustką, którą zdjęła z szyi. - Nie
podglądaj!
- Nie masz chyba zamiaru robić niczego, czego nie powinny oglądać
niepowołane oczy? - zapytał niespokojnie, ale i z tonem nadziei w
głosie.
- Na przykład rozbierać się, to miałeś na myśli?
- Tak, coś w tym rodzaju...
- Oczywiście, Ŝe nie.
- Szkoda.
- Dobrze, zaczniemy od krótkiej lekcji biologii - zaśmiała się.
- Brzmi obiecująco.
- Czy wiesz, Ŝe na twoim języku znajduje się dziewięć tysięcy
kubeczków smakowych, a kaŜdy z tych maleńkich kubeczków
zawiera od dziesięciu do piętnastu receptorów, które mówią
mózgowi, czy coś jest słone, kwaśne czy słodkie?
Zaprzeczył ruchem głowy. Wiedział tylko, Ŝe rozmowa o języku
budzi w nim szczególny rodzaj głodu. Wyobraził sobie, jak zlizuje z
jej nagiego ciała roztapiające się lody. I na tym prawdopodobnie
polega jej plan. Chce doprowadzić go do szaleństwa. Dobrze, we
dwoje moŜna w to grać.
Wyciągnął po omacku ręce. Miał szczęście, chwycił jej dłoń.
Podniósł ją do ust i polizał między palcami.
- Mmm, słodkie i słonawe. Wszystkie dziewięć tysięcy kubeczków
smakowych mówi mi to samo.
RozłoŜył jej palce i dotarł do wewnętrznej strony dłoni. Prześliznął
się językiem po całej powierzchni, licząc na to, Ŝe Anastazji zmiękną
kolana.
Musiała odetchnąć kilka razy, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć.
- Jesteś gotowy, Ŝeby spróbować tych smakołyków?
- Bardziej niŜ gotowy - zachrypiał.
- Otwórz usta.
Rozchylił wargi, gotów przyjąć jej usta w gorącym pocałunku. Ale
ona wsunęła mu do ust małą plastikową łyŜeczkę z czymś zimnym i
smacznym.
- Nikt na świecie nie ma stuprocentowej pewności, gdzie i kiedy
ukręcono pierwsze lody - opowiadała - ale istnieje wiele ciekawych
historii o ich pochodzeniu. Mówi się, Ŝe w pierwszym wieku naszej
ery cesarz Neron tak za nimi przepadał, Ŝe kazał sobie sprowadzać
ś
nieg z Alp.
David zaczynał rozumieć, na czym polega uzaleŜnienie. Stawał się
coraz bardziej uzaleŜniony od jej głosu. Ta baśniowa Szeherezada
musiała mieć głos podobny do głosu Anastazji.
- Cały miesiąc trwał transport śniegu do Rzymu. Neron jadał go z
sokami owocowymi i z miodem. To, czego teraz próbujesz, to
wiśniowy sorbet.
Smak wiśni i wyobraźnia kazały mu myśleć o jej wargach i o tym,
jak by smakowały po zimnym sorbecie. Nim zdąŜył pogrąŜyć się w
erotycznych fantazjach, włoŜyła mu do ust następną porcję.
- Legenda głosi, Ŝe Marco Polo powrócił z Chin z przepisem na
mroŜoną śmietanę. Stała się znana jako gelati, czyli lody. To, czego
teraz próbujesz, to aromatyczna francuska wanilia. Kiedy Katarzyna
Medycejska przyjechała do Francji, Ŝeby poślubić króla, przywiozła
ze sobą własnego szefa kuchni, który potrafił przyrządzić gelati, i
odtąd Francuzi mogli raczyć się tymi pysznościami.
David przysiągłby, Ŝe celowo uŜyła tych słów. Raczyć się.
Pyszności. Był cały rozpalony. Dręczyły go myśli o ciele Anastazji, a
nie o przeklętych lodach.
- Słuchasz mnie? - spytała. - To miało być ćwiczenie na
koncentrację.
- Och, jestem skoncentrowany - wychrypiał, ale nie powiedział, na
czym.
- W XVII wieku król Anglii Karol I ściągnął na dwór francuskiego
szefa kuchni, który przywiózł ze sobą przepis na lody. Król zalecił
kucharzowi, Ŝeby przepis pozostał królewską tajemnicą, ale gdy
króla ścięto, tajemnica wyrobu lodów rozprzestrzeniła się po całym
ś
wiecie. Zajadał się nimi George Washington, latem wydawał na
lody dwieście dolarów. W tamtych czasach to była mała fortuna. Ale
któŜ potrafi oprzeć się smakowi grzesznej rozkoszy? - Wsunęła mu
do ust kolejną porcję smakołyku.
Grzeszna, z całą pewnością. Lody były dobre, myślał udręczony, ale
ona jeszcze lepsza. Prowadzi rozmowę w sposób, w jaki rozpala się
ognisko. Zawsze pozostawia wystarczającą ilość Ŝaru, Ŝeby
podtrzymać płomienie.
- Amerykanie wymyślili roŜki lodowe i lody z wodą sodową, potem
jeszcze lody z bitą śmietaną, sokiem owocowym i orzechami.
Mniam.... Niewiarygodna kombinacja.
- Znam jeszcze lepsze kombinacje - warknął, gdy jego siła woli
spopieliła się do reszty. Chwycił dłoń, która go karmiła, i przyciągnął
Anastazję do siebie. Instynkt i pragnienie pokierowały jego ustami.
Całował ją gwałtownie, Ŝarliwie, czule.
Kiedy jego wargi pochłaniały jej usta, Anastazja doszła do wniosku,
Ŝ
e smakują lepiej niŜ jakiekolwiek lody na tej planecie.
Zsunęła Davidowi przepaskę z oczu. Ich wyraz przyprawił ją o
dreszcze. Potem zacisnęła powieki, Ŝeby skoncentrować się tylko na
tym, co czuje. David draŜnił jej wargi językiem, kusząc, by je
rozchyliła, a potem wynagrodził ją stokrotnie.
Czuła smak czekolady i tę niewiarygodną esencję, która była samym
Davidem.
Pocałunek łączył się z następnym pocałunkiem, aŜ płomień
namiętności wymknął się spod ich kontroli. Jakimś cudem znaleźli
się na wyściełanej ławce przy zapleczu cukierenki.
David drŜącymi palcami obrysował dekolt jej sukienki. Anastazja
wypręŜyła się i z cichym pomrukiem zadowolenia połoŜyła jego
dłonie na swoich piersiach. Nie chciał się spieszyć. Rozpinał jeden
guzik, powracał do jej rozpalonych ust, a potem rozpoczął nowy
szlak pocałunków, Ŝeby rozpiąć następny.
Dopiero po dłuŜszej chwili, odzyskawszy na moment jasność
umysłu, Anastazja odwzajemniła się, rozpinając guziki jego koszuli.
Kiedy połoŜyła rękę na nagim torsie Davida, zastygła nieruchomo,
rozkoszując się moŜliwością dotykania go.
Chciała więcej. Chciała pozbyć się ubrania, być całkiem naga i
kochać się z nim. Teraz. On chciał tego samego. Mówiły to jego
zachłanne dłonie zamknięte na jej piersiach, kaŜdy pocałunek, kaŜdy
ruch jego bioder. Właśnie miał ściągnąć jej z ramion sukienkę, kiedy
zalało ich ostre światło.
- Co, do diabła?... - David usiadł raptownie, zasłaniając sobą
Anastazję.
- Coś takiego! - zdołała krzyknąć Claire, nim zamieniła się w słup
soli.
ROZDZIAŁ DZIEWI
Ą
TY
- Nie miałam zamiaru przeszkadzać... - tłumaczyła się zakłopotana
Claire. - Nie wiedziałam, Ŝe ktoś tu będzie tak późno. Zobaczyłam
zapalone światło i pomyślałam, Ŝe zapomniałam je zgasić... choć
zdawało mi się, Ŝe jednak zgasiłam. .. Więc moŜe powinnam była
domyślić się, Ŝe to wy, ale przecieŜ skąd miałam wiedzieć, to
znaczy... to nie mój interes... Co ja tu bełkoczę...
- Nic się nie stało - Anastazja gorliwie zapewniła Claire, kiedy juŜ
zapięła sukienkę. Jej serce biło jak oszalałe. - To twój lokal i masz
prawo do niego wchodzić, kiedy tylko ci się podoba, a poza tym,
skąd mogłaś wiedzieć... Teraz to ja bełkoczę. David, powiedz coś... -
poprosiła zdenerwowana.
- Dlaczego ja? - spytał rozbawionym głosem. - Zbyt dobrze się
bawię, słuchając, jak się obie jąkacie. Swoją drogą, ja nie umiem tak
bełkotać.
- Ty mu przyłoŜysz, Claire, czy ja mam to zrobić? - spytała
Anastazja.
- Słucham? A co ja takiego powiedziałem?
- Mój drogi, zdarza ci się pleść coś bez sensu. Ale i tak cię kocham. -
Claire poklepała go po ramieniu.
- Skąd się tu wzięłaś o tej porze? - zapytał David. - Myślałem, Ŝe
jesteś zmęczona i połoŜysz się wcześnie spać.
- Próbowałam zasnąć, ale obudził mnie przedziwny sen o dobrej
wróŜce, która uwielbiała szalone kapelusze. - Zmieszana Claire
pokręciła z niedowierzaniem głową. - Potem zaczęłam się martwić o
uroczyste otwarcie lodziarni i postanowiłam wpaść tutaj, Ŝeby
sprawdzić parę rzeczy w kuchni. Do głowy mi nie przyszło, Ŝe
wpadnę na was dwoje...
Anastazja czuła, jak pąsowieje jej twarz, po raz drugi w tym roku - i
po raz drugi z powodu Davida. Musi się stąd wynieść, zanim zrobi z
siebie idiotkę, a raczej kompletną idiotkę.
Bo w końcu wyszło jednak na to, Ŝe zakochała się w Davidzie, a
przecieŜ długo się przed tym broniła. śarty i dobra zabawa to jedno.
Ale zdawała sobie sprawę, Ŝe zakochanie się w kimś takim jak on,
zupełnie niepodobnym do facetów, z którymi się zadawała do tej
pory, moŜe okazać się bardzo ryzykowne. Pora się opanować.
- Lepiej wrócę do siebie na górę - postanowiła znienacka. - David
niech zostanie i pomoŜe ci... w tym, co powinnaś jeszcze zrobić
przed otwarciem. Jutro muszę iść do pracy. Na cały dzień. Muszę
poćwiczyć
nową
palcówkę,
potem
prowadzę
zajęcia
z
pierwszoklasistami, a po południu mam jakieś spotkanie... Znowu
zaczynam bełkotać. A przecieŜ nigdy mi się to nie zdarza. Lecę.
- Nie ma potrzeby, moja droga - zaczęła Claire, ale Anastazja juŜ
uciekła.
* * *
- Po co ci pager, jeśli nigdy nie odpowiadasz na wezwania? - Betty
skarciła Hattie, która spóźniła się dziesięć sekund na nadzwyczajne
spotkanie w mieszkaniu Anastazji.
- Ach, to dlatego moja magiczna róŜdŜka tak migocze! Najpierw
pomyślałam, Ŝe nadszedł czas, Ŝeby David odkrył tajemny magazyn
w piwnicy, potem przypomniałam sobie, Ŝe mówiłaś, iŜ róŜdŜka
powinna jarzyć się, a nie migotać. Więc zaczęłam się zastanawiać,
czy przypadkiem nie trzeba wymienić baterii.
- RóŜdŜki nie potrzebują baterii, wystarczy im energia słoneczna,
powinnaś o tym wiedzieć - wtrąciła się Muriel, ale uwagę Hattie
przykuł właśnie stos ilustracji, nad którymi pracowała ostatnio
Anastazja.
- Pamiętacie, kiedy Anastazja była małą dziewczynką, wydawało się,
Ŝ
e naprawdę nas widzi i słyszy? - spytała ciepłym, czułym głosem.
- Właśnie dlatego opowiada takie cudowne historie o dobrych
wróŜkach - dodała Betty.
- Ale ja jestem o wiele ładniejsza niŜ na rysunku Anastazji. Do tego
ubrała mnie na zielono. - Hattie z Ŝalem kręciła głową. - Nie lubię
tego koloru, wyglądam w nim, jakbym chorowała na Ŝółtaczkę.
- Och, daj sobie spokój! - krzyknęła Muriel. - Mamy o wiele
powaŜniejsze problemy niŜ twoja uroda.
- Jakie problemy? Gdzie jest Anastazja?
- Śpi w drugim pokoju.
- Więc w czym problem? Po co to nagłe spotkanie? Moim zdaniem
idzie im zupełnie dobrze. A to, Ŝe Claire wkroczyła w najbardziej
niestosownym momencie, to wina Betty.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - spytała zaskoczona Betty.
- To ty wpadłaś na pomysł, Ŝeby zwerbować pomocników spośród
ludzi.
- Wrzuciłam tylko do głowy Claire pomysł, Ŝe David i Anastazja
mogliby stać się parą - broniła się Betty.
- No to powinnaś w ten sam sposób zatrzymać ją w domu - upierała
się Hattie.
- KaŜdemu moŜe się zdarzyć drobna wpadka. - Betty była coraz
bardziej zirytowana. - A co z tym snem Claire o dobrej wróŜce w
szalonych kapeluszach? Maczałaś w tym palce, Hattie?
- Oczywiście, Ŝe nie - odpowiedziała wyniośle. - Nie mam ani
jednego szalonego kapelusza. Z czego się śmiejecie?
Betty i Muriel jednocześnie pokazały palcem okazały egzemplarz,
który Hattie miała na głowie, z płaskim rondem udekorowanym
mnóstwem pomarańczowych i Ŝółtych chryzantem, wśród których
ś
wiergotała Ŝółta papuŜka.
- Sądzicie, Ŝe ta kokarda to przesada? - spytała, miętosząc w palcach
zawiązaną na szyi złotą wstąŜkę.
Jej pytanie wywołało następny wybuch śmiechu, aŜ w końcu siostry
nie wytrzymały i zaczęły wykręcać zwariowane salta w powietrzu.
Hattie tupnęła nogą w obite perkalem krzesło, omal nie gubiąc przy
okazji pozłacanego pantofelka.
- Nie mam najmniejszego zamiaru sterczeć tutaj i pozwalać, Ŝebyście
się ze mnie wyśmiewały! Anastazja jest moją podopieczną i
powtarzam wam, Ŝe radzi sobie znakomicie.
- Więc ona mówi, Ŝe nie ma Ŝadnych szalonych kapeluszy - zwróciła
się kwaśnym tonem Muriel do Betty, gdy Hattie zniknęła w
purpurowym obłoczku świętego oburzenia. - I jak tu polegać na jej
zdaniu?
- No tak, przed nami jeszcze wiele trudności - westchnęła Betty. - Ile
dni zostało nam do przejścia w stan spoczynku?
- Zbyt wiele - ponuro odpowiedziała jej Muriel.
* * *
W poniedziałek Anastazja miała w pracy takie urwanie głowy, Ŝe nie
znalazła ani chwili na to, Ŝeby martwić się Davidem. Dopiero kiedy
późnym popołudniem wsiadała do samochodu, znowu zawładnął jej
myślami. Zamiast uciekać przed faktem, Ŝe jest w nim zakochana,
postanowiła tym razem stawić czoło rzeczywistości.
I cóŜ w tym złego, Ŝe go kocha? Fakt, Ŝe David jest trudny i ma
skłonność do kontrolowania wszystkiego dookoła, nie wspominając
o jego okropnej podejrzliwości. Właściwie łączy ich tylko miłość do
Claire i upodobanie do humoru „Trzech Fagasów".
A teraz plusy. To, jak na nią działa. To, jak się do niej uśmiecha. I
jak dba o nią i o Claire, nawet jeśli przesadza ze swoim poczuciem
odpowiedzialności. Zabrał się do szukania skarbu, co świadczy
chyba o tym, Ŝe mimo całej tej czczej gadaniny o wyŜszości
zdrowego rozsądku nad marzeniami jest wraŜliwym człowiekiem. I
prawdopodobnie, tak jak ona, nie umie sobie poradzić z rodzącym
się między nimi uczuciem.
Kiedy przekroczyła próg swojego mieszkania, zmartwienia związane
z Davidem musiały zejść na dalszy plan, bo na pierwszy powróciła
uwięziona w pułapce mysz. Polowała na nią od wielu dni i wreszcie
przynęta z masła orzechowego okazała się skuteczna.
Anastazja trzymała w jednej dłoni kluczyki do samochodu, na drugą
włoŜyła grubą kuchenną rękawicę z jednym palcem, Ŝeby chwycić
pułapkę. Zbiegła ze schodów i rzuciła się do samochodu. JuŜ miała
ruszać, gdy z „Retro pod Suł-tańskim Pucharkiem" niespodziewanie
wyłonił się David.
- Musimy porozmawiać - powiedział rzeczowym tonem.
- Wsiadaj. - Nie miała czasu na wyjaśnienia. Musiała jak najszybciej
wywieźć mysz do parku, Ŝeby zwierzątko nie doznało w czasie drogi
jakiegoś wstrząsu. Przykryła pułapkę rękawicą, sądząc, Ŝe będzie
lepiej dla myszy, jeśli nie będzie widziała, co się dzieje.
- Twoja kuchenna rękawica się porusza - zauwaŜył David, gdy
zjeŜdŜali z krawęŜnika.
- W środku jest mysz.
W tej samej chwili z jego ust wydobył się zduszony okrzyk.
- Spokojnie. - Zdjęła rękę z kierownicy i poklepała go po udzie. -
Mysz jest w pułapce.
David połoŜył jej dłoń z powrotem na kierownicy. Nie wiedział, co
przeraziło go bardziej - mysz czy szalona jazda Anastazji.
- Z jakiej okazji zafundowałaś tej myszy przejaŜdŜkę? - Próbował
ukryć zmieszanie pod maską sarkazmu. - Znudziło ją nasze
sąsiedztwo czy co?
- Ciągle do mnie wraca.
- Skąd wiesz, Ŝe to ta sama mysz?
- Po prostu wiem - odpowiedziała, zatrzymując się przed czerwonym
ś
wiatłem.
- A moŜe w twoim mieszkaniu buszują całe tabuny myszy?
- Jeśli miałabym w domu całe tabuny myszy, to Xena w ogóle by nie
spała. I nie dała spać mnie. Nie, to na pewno ta sama mysz. Ona z
nas się zwyczajnie naigrawa, ze mnie i z Xeny.
- Więc zabij ją w końcu.
- Nie mogę tego zrobić...
- Z powodu Pescado. Rozumiem. Więc dokąd zabierasz pana
myszkę?
- Do parku przy uniwersytecie.
- I będzie teraz terroryzowała jakąś śliczną studentkę z akademika?
Anastazja skrzywiła się. To akurat nie przyszło jej do głowy.
- Masz jakiś lepszy pomysł? Oprócz egzekucji, oczywiście?
- Nie mam.
- W takim razie niech śliczne studentki same dbają o siebie. Zostaje
park i juŜ.
- Zakładając, Ŝe doŜyjemy... - Chwycił się klamki u drzwi, gdy
Anastazja z piskiem opon omijała samochód nieprzepisowo
zaparkowany na zakręcie.
- Spokojnie, jestem dobrym kierowcą. O czym chciałeś rozmawiać?
David nie przewidział, Ŝe będzie prowadził tę rozmowę w
towarzystwie myszy uwięzionej w pułapce.
- O tym, co zdarzyło się ubiegłej nocy.
- Tak?
- Nie planowałem tego.
- Wiem. Ja teŜ nie. Kiedy zapraszałam cię na dół, chodziło mi o to,
Ŝ
ebyśmy się trochę zbliŜyli, ale nie miałam pojęcia, Ŝe... Ŝe wszystko
potoczy się tak szybko i Ŝe wymknie nam się z rąk. Nie chciałam cię
prowokować, nic w tym stylu... - Wrzuciła niŜszy bieg przed
następnym zakrętem i zerknęła ukradkiem na Davida.
Czy jedno spojrzenie jego błękitnych oczu mogło teraz o wszystkim
zdecydować? Czy mogło zepchnąć ją z krawędzi przepaści i
przypieczętować jej miłość? Na szczęście David patrzył na
uwięzioną mysz. Ale i tak poczuła dziwny ucisk w sercu. Doznała
magicznego olśnienia, czegoś, co zdarza się w baśniach, które
opowiada się dzieciom, a nie w realnym Ŝycia.
Przyspieszyła, Ŝeby zająć ostatnie wolne miejsce parkingowe przed
wejściem do parku. Kiedy zgasiła wreszcie silnik, usłyszała, jak
David oddycha z ulgą.
Za wcześnie. Mało brakowało, a szarpiąca się w pułapce mysz
wylądowałaby na jego kolanach. Podskoczył jak oparzony i wysiadł
z samochodu szybciej, niŜ pozwalała na to męska godność.
- Chyba rzeczywiście nie lubisz myszy?
- Poza tobą nie znam wielu ludzi, którzy je lubią.
- Powtarzałam to juŜ Xenie, Ŝe wcale nie lubię myszy, po prostu...
- Nie chcesz ich zabijać. Wiem, wiem... - David wepchnął dłonie do
tylnych kieszeni dŜinsów, jakby chciał trzymać je jak najdalej od
gryzonia. - Wypuść ją wreszcie. Bo jeszcze okaŜe się, Ŝe jakieś
miejskie zarządzenie zabrania wypuszczać myszy w parku.
- Mam nadzieję, Ŝe nie. Na pewno nie.
Kiedy wyjęła juŜ pułapkę z samochodu, nie mogła nie dostrzec
piękna parku połoŜonego nad jeziorem Michigan. Niebo było
zachmurzone, jakby nie mogło się zdecydować, czy lunąć deszczem,
czy nie. Na kilku drzewach liście przybrały juŜ jesienne kolory.
Wyobraziła sobie, jak cudownie będą wyglądały klony i dęby w
październiku.
Teraz jednak musiała skoncentrować się na myszy, która nie bardzo
chciała wyjść z pułapki, choć Anastazja dawno ją uwolniła.
- Po prostu wytrząśnij ją stamtąd. - David był coraz bardziej
zniecierpliwiony.
Kiedy znaleźli się w samym środku parku, zrobiła to, ale moŜe zbyt
energicznie. Mysz poleciała wysoko w powietrze i omal nie
wylądowała na ramieniu Davida. Uratował go szybki unik. Ale nie
uratował Anastazji, bo przeraŜony David wpadł na nią i powalił na
ziemię. W ostatniej chwili zdąŜył jeszcze wsunąć się pod nią,
chroniąc ją przed bolesnym upadkiem.
Wszystko stało się tak szybko, Ŝe Anastazja nie mogła wprost
uwierzyć, Ŝe leŜy jak kłoda na piersi jęczącego Davida.
Przypomniała sobie, Ŝe przytyła kilka kilogramów, odkąd zaczęła
degustować przysmaki Claire, i natychmiast sturlała się na ziemię.
- Nic ci nie jest? - spytała, przyciskając ucho do jego piersi. Zrobiła
to dla czystej przyjemności, a nie z obawy o jego zdrowie.
Skinął brodą, ale ona nie mogła tego widzieć. Uniósł więc jej głowę,
wplatając palce we włosy. Były jak jedwab. A ona pachniała
niewiarygodnie.
Przycisnął ją mocniej do siebie i pocałował. Jej rozchylone wargi
smakowały jak szlachetne wino. MoŜe nie był wielkim znawcą win,
ale, do licha, Anastazja podniecała go do szaleństwa i Ŝadne
porównanie nie oddałoby tego, co czuł.
To była jego ostatnia myśl, a potem zatracił się w namiętnym
pocałunku.
- Hej, wy tam! - wrzasnął jakiś męski głos. - Nie obściskiwać się w
parku!
David skrzywił się mimowolnie, kiedy Anastazja oderwała się od
jego zbolałego z podniecenia ciała. Cholera, ona go wpędzi go do
grobu!
- To policjant - szepnęła ze zgrozą w oczach.
- Słyszeliście? Róbcie to sobie gdzieś indziej. - Policjant podszedł
bliŜej. - Dorośli ludzie Ŝeby się tak zachowywali... - Przy ostatnim
słowie zawiesił głos. - Hej, Sullivan, to ty?
David jęknął. Ze wszystkich policjantów pracujących na
przedmieściach musiał trafić akurat na Abe'a Cravera.
- Słyszałem, Ŝe wziąłeś urlop, ale w Ŝyciu bym nie przypuszczał, Ŝe
stać cię na takie numery. - Abe walnął Davida w plecy z przesadnym
męskim wigorem, typowym dla glin i sportowców. - Musisz mieć
cięŜkie Ŝycie.
- Pewnie - odpowiedział David z fałszywym uśmiechem na ustach. -
Właśnie mieliśmy wracać.
- Muszę ci powiedzieć, Ŝe zanim cię poznałam, nigdy nie miałam
powodu, Ŝeby czerwienić się ze wstydu - zwierzyła mu się
Anastazja, kiedy wsiedli do samochodu.
- Ty? A co powiesz o mnie?
- Zaczerwieniłeś się? - Przyjrzała mu się uwaŜnie, jakby szukała
ś
ladu rumieńca.
- Nie naleŜę do facetów, których przyłapuje się na obściskiwaniu
kobiet w miejscach publicznych - odpowiedział wyniośle.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe ja... ? Słuchaj... - Odwróciła się i dźgnęła go
wskazującym
palcem
w
pierś.
-
MoŜe
bywam
niezbyt
konwencjonalna, ale... Lubię twoje pocałunki. - PołoŜyła dłoń na
ustach, jakby chciała cofnąć ostatnie słowa, ale było za późno,
dodała więc zmieszana: - Wyrwało mi się. Zapomnij o tym.
Tak, jakby mógł zapomnieć cokolwiek, co dotyczy Anastazji.
Szczerze w to wątpił.
Kilka dni, które pozostało do uroczystego otwarcia cukierenki,
spędzili na gorączkowych przygotowaniach. W kulminacyjnym
momencie przecięcia wstęgi Ira wręczył Claire trzy tuziny Ŝółtych
róŜ i pocałował ją. „Retro pod Sułtańskim Pucharkiem" zostało
oficjalnie otwarte. Czterodniowe uroczystości okazały się opłacalne,
częściowo dzięki Heather, która wspomniała o „Retro" w swojej
audycji. Wielu pierwszych klientów było fanami „Miłości w
opałach".
Z wdzięczności Claire przemianowała lody „Leśna polana" na
„Miłość w opałach". W godzinę zostały wyprzedane.
W sobotę panował taki ruch, Ŝe David musiał stanąć za ladą. Zaczął
od sprzątania stolików, ale Anastazja postawiła go za marmurowym
kontuarem w miejsce Barry'ego, studenta, którego w ostatniej chwili
wynajęła Claire.
- Dlaczego ja, a nie Barry? - protestował David, kiedy Anastazja
zaciągnęła go za ladę.
- Bo Claire jeszcze go nie wyszkoliła.
- Mnie teŜ nie wyszkoliła.
- Zafundowałam ci przecieŜ szybki kurs historii lodów.
- Zapewniam cię, Ŝe doceniam twoje niezapomniane lekcje. - David
uśmiechnął się czarująco i przyjął zamówienie od następnego klienta.
Mimo Ŝe przepracował całą sobotę, zszedł jednak do piwnicy, Ŝeby
zająć się tym, co babcia z Anastazją nazywały poszukiwaniem
skarbów. MoŜe dałby juŜ za wygraną, ale do przeszukania został juŜ
tylko kawałek jednej ściany.
- David, jesteś na dole? - krzyknęła ze schodów Anastazja.
Przerwał na chwilę poszukiwania i z radością zauwaŜył, Ŝe przebrała
się w tę samą sukienkę, którą miała na sobie podczas pamiętnej
lekcji historii lodów.
- Jakieś sukcesy?
- Poddaję się. Tutaj nic nie ma - mruknął bardziej do siebie niŜ do
niej.
- Na pewno jest, czuję to. - Anastazja podeszła bliŜej i pocieszającym
gestem ścisnęła go za ramię.
- Więc pokaŜ mi, gdzie.
- Bardzo bym chciała, ale niestety nie jestem róŜdŜkarką. - Zerknęła
na plan i po chwili coś wyszukała. - Spójrz tutaj, ten kąt w
rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej, prawda? Na szkicu jest kąt
prosty, a tu mamy rozwarty. Dzięki temu w piwnicy jest więcej
miejsca.
- I właśnie dlatego tak zbudowali te ściany.
- Ale w ten sposób moŜna było ukryć właśnie w tym kącie tajny
magazyn.
- Chyba trafiłaś w sedno... - David jeszcze raz spojrzał na projekt i
dokładnie przebadał podejrzany kąt. - Nie, sprawdzałem juŜ to
miejsce. Mówię ci, tam naprawdę nic nie ma. - Uderzył w betonową
ś
cianę piwnicy, Ŝeby dowieść swojej racji. I nagle, ku zdumieniu
obojga, tynk ustąpił, wpadając gdzieś do środka.
Anastazja uśmiechnęła się na widok osłupiałej miny Davida i
powiedziała tylko jedno słowo:
- Bingo!
ROZDZIAŁ DZIESI
Ą
TY
- Co tam jest? - spytała drŜącym z podniecenia głosem.
- Widzisz coś?
- Oczywiście, Ŝe nie, świecisz mi latarką prosto w oczy.
- Przepraszam. - Anastazja skierowała snop światła w otwór. - Tak
lepiej? Tam na pewno jest pełno kurzu. - Ledwie zdąŜyła to
powiedzieć, głośno kichnęła. - Kto by pomyślał, Ŝe Chesty był na
tyle sprytny, Ŝeby wbudować w ścianę ukryte drzwi. Wiesz, to mi
wygląda na miniaturową piwnicę na wino.
- Nie rozumiem - mruczał David. - Sprawdzałem wcześniej kaŜdy
centymetr tej ściany i niczego nie znalazłem.
- Więc co tam jest? - spytała z zapartym tchem.
- Półki są puste. Mówiłem ci, Ŝe moŜe być tak samo, jak z pustym
sejfem Ala Capone, który odkrył Geraldo Rivera.
- Zgoda, ale w tamtym przypadku za plecami Geraldo stał urząd
podatkowy, gotowy skonfiskować dosłownie wszystko na poczet
tych setek tysięcy dolarów, z jakimi zalegał Al Capone, nie płacąc
podatków.
- Tak, a morał jest taki, Ŝe poza śmiercią i podatkami nie ma niczego
pewnego.
- Zaraz... Chyba widzę coś na najwyŜszej półce, zobacz.
- Anastazja skierowała tam światło latarki.
- Rzeczywiście. - W głosie Davida odŜył entuzjazm. - Nie mogę
dosięgnąć. Muszę przynieść taboret.
Zamiast taboretu posłuŜył się drewnianą skrzynką.
- Chyba mam... - jęknął podniecony, wspinając się na palce... i spadł
z chybotliwej skrzynki prosto w ramiona Anastazji. Oboje
wylądowali na podłodze. - Nic ci nie jest? - Wcale nie spieszył się
wstawać.
A ona nie wiedziała, co powiedzieć. Przytulona do niego, z dłońmi
opartymi na jego podkoszulku, z udami wciśniętymi pomiędzy jego
nogi, czuła, jak topnieje z poŜądania.
- Powinniśmy unikać takich bliskich spotkań. Ostatnim razem
przyłapała nas policja.
- Pamiętam.
Tak łatwo byłoby nie ruszać się z miejsca i po prostu wtulić się w
niego mocniej. I przestać myśleć. Postanowiła jednak powściągnąć
pokusę i zachować się jak dojrzała osoba.
- Sądzę, Ŝe następnym razem powinieneś posłuŜyć się taboretem.
- Pierwszy raz odezwałaś się do mnie tonem bibliotekarki. I wiesz
co? Podoba mi się.
Anastazja lubiła jego uśmiech i to, Ŝe ostatnio często mogła go
oglądać. Kiedy przypominała sobie tego ponurego męŜczyznę,
którego spotkała sześć tygodni temu, zmiana, jaka w nim zaszła,
napawała ją i radością, i lękiem.
Urlop Davida dobiegał końca i zastanawiała się, jak wpłynie na
niego powrót do pracy. Nigdy o niej nie opowiadał.
- Dlaczego tak się na mnie gapisz? - zapytał. - O co chodzi?
Pobrudziłem sobie twarz czy co?
- Czy co... - szepnęła łagodnie.
Ich oczy się spotkały i natychmiast zaczęła działać znajoma magia.
Anastazja rozpoznawała kolejne stadia - oczekiwanie, czysta
przyjemność i poczucie wdzięczności. Mogłaby się wpatrywać w
jego zamglone błękitne oczy bez końca. A on chyba nie miał nic
przeciwko temu. Nie odwracał wzroku. Widziała, jak powoli w tych
oczach pojawiają się wesołe iskierki, a w kącikach wynurzają się na
powierzchnię delikatne zmarszczki.
- Zdajesz sobie sprawę, Ŝe ciągle jeszcze nie wiemy, co jest w tym
zamaskowanym magazynie? - zapytał miękkim, lekko drŜącym
głosem. Z rozbawienia czy z poŜądania? Czy on jej pragnie?
PrzecieŜ tylko ty tu jesteś, powtarzała sobie w myślach. W pobliŜu
nie widać Ŝadnej innej kobiety.
- Ukryty magazyn. No właśnie - powiedziała energicznym tonem. -
Wracamy do pracy.
David wstał bez słowa i przyniósł taboret.
- Aha! Coś znalazłem. - Chwycił przedmiot stojący na półce i
wyciągnął go na zewnątrz. - To jest... zakurzona butelka wina. - Na
jego twarzy pojawiło się rozczarowanie.
- MoŜe być coś warta. Czytałam gdzieś o bardzo drogich starych
winach.
- Wątpię, Ŝeby trzymali takie wina w nielegalnym szynku Chestera.
MoŜe dodawał wina do kąpieli.
- Do tego uŜywał dŜinu. - Odebrała mu butelkę i ostroŜnie starła z
niej trochę kurzu. - Mało wiem o winach, ale zdaje się, Ŝe to jeden z
najlepszych francuskich roczników. Chodź. - Chwyciła go za rękę.
- Dokąd idziemy?
- Do mnie - odpowiedziała, ciągnąc go za sobą po schodach z
zakurzoną butelką w dłoni.
- Po co?
- śeby poszperać w Internecie, moŜe znajdziemy coś w światowej
sieci.
Nie na taką odpowiedź liczył David. Kiedy chwilę wcześniej trzymał
Anastazję w ramionach, miał ochotę zerwać z niej ubranie i kochać
się z nią, choćby przy piwnicznej ścianie.
Kiedy wbiegała po schodach dwa kroki przed nim, nie odrywał
wzroku od jej bursztynowej sukienki, która tak prowokująco opinała
zgrabne pośladki. O mało nie wyciągnął ręki, Ŝeby ich dotknąć,
kiedy nagle Anastazja odwróciła się i rzuciła mu przez ramię
impertynenckie spojrzenie.
- Wiem, o czym myślisz.
- Mam szczerą nadzieję - wychrypiał przed progiem jej mieszkania.
- Zastanawiasz się, co światowa sieć Internetu moŜe mieć wspólnego
z winami.
- Pudło.
- Odpowiedź brzmi: Internet jest źródłem wszelkich informacji.
- A ja myślałem, Ŝe to światowa sieć porno gawędziarzy.
- I na to moŜna się natknąć, ale przy ponad ośmiu milionach adresów
w sieci masz duŜy wybór. A teraz spróbuję znaleźć coś ciekawego o
markowych winach..
- Znowu ten ton bibliotekarki. - David usiadł na wolnym krześle i
postawił przed sobą podłodze butelkę wina.
- Hm, lista obejmuje dwieście siedemnaście tysięcy adresów
zawierających słowo „wino". Chyba będę musiała zadać bardziej
szczegółowe pytanie... - Palce Anastazji biegały po klawiaturze
laptopa. - Hm, tak, dobrze... - mruczała pod nosem. - Poślę list e-
mailem, tu... i jeszcze tam. Gotowe. - Zamaszystym kliknięciem
wyłączyła zasilanie laptopa. - Rano powinnam dostać odpowiedź.
- Teraz chyba naleŜałoby wznieść toast.
- Zapomnij o tym. - Anastazja wyrwała Davidowi z dłoni butelkę i
znalazła dla niej bezpieczne schronienie w kuchni. Wracając do
pokoju, włączyła stereo, które automatycznie zaczęło odtwarzać
płytę z baśniami Szeherezady. Potem stanęła przed krzesłem, na
którym wyciągnął się David. - Mówię ci, to wino moŜe być coś
warte.
- To ja ci powiem, co tu jest więcej warte. - Ty! Błyskawicznym
ruchem posadził ją na kolanach. Potem zamknął swoje usta na jej
rozchylonych ze zdumienia wargach. Przyjęła zaproszenie,
odpowiadając pieszczotą na pieszczotę. David przesunął kciukiem po
jej policzku, i to wystarczyło. Ten jeden dotyk rozpalił w niej
poŜądanie, przed którym nie chciała się bronić.
Owinęła ręce wokół ramion Davida i przytuliła się. Mimo warstwy
ubrań czuła bijące od niego ciepło. Ale chciała być jeszcze bliŜej.
David znaczył pocałunkami szlak od jej ust do dekoltu, jego zręczne
palce rozpinały guzik za guzikiem, tak jak poprzednim razem. Teraz
był bardziej niecierpliwy. Sukienka w mgnieniu oka osunęła się z jej
ramion. Kiedy Anastazja zdarła z niego podkoszulek, pochylił się i
skubnął zębami koronkowy brzeg jej halki.
Wpiła palce w jego nagie ramiona, kiedy wsunął dłoń pod jedwabną
tkaninę, a gdy musnął kciukiem napięty koniuszek jej piersi,
zdrętwiała z rozkoszy.
Przywarła do niego, chciała być jak najbliŜej - i nagle jej namiętność
rozwiała się jak dym na wietrze, kiedy David chwycił się za łokieć,
którym uderzył w sam róg stołu.
- Co my wyprawiamy? - spytała roztrzęsionym głosem, zeskakując
jak oparzona z jego kolan.
David jęknął. Nie teraz. Chyba nie zamierza teraz zrezygnować. On
nie przeŜyje tego. Pragnie jej tak bardzo, Ŝe odchodzi od zmysłów.
Był tak pochłonięty swoimi myślami i rozpalony poŜądaniem, Ŝe
dopiero po dwóch czy trzech sekundach zaczęły docierać do niego
jej następne słowa.
- Powinniśmy to robić w sypialni - wymruczała z uwodzicielskim
uśmiechem na ustach.
- Amen. - Usłyszała jego cięŜki, długo wstrzymywany oddech.
Sypialnia Anastazji była tak kolorowa jak ona sama, ale Davida nie
zainteresowały jej dekoratorskie umiejętności. Zanim połoŜyli się na
łóŜku, zdjął z niej sukienkę, a ona rozpięła suwak jego dŜinsów.
Musiał zwolnić tempo. Przeczesując palcami jej włosy, wpatrywał
się w nią głodnym, stęsknionym wzrokiem, jak gdyby byli parą
kochanków, którzy spotkali się po latach rozstania.
- Pamiętasz, jak przyłapała nas babcia?
- Jak mogłabym zapomnieć? Zarumieniłam się wtedy po raz drugi w
tym roku.
- Powiedziałaś, Ŝe musisz ćwiczyć nową palcówkę. Co miałaś na
myśli?
- Idzie rak nieborak, takie tam wierszyki. Dlaczego pytasz?
- Bo dręczyły mnie seksualne fantazje na temat twoich palcówek.
Przesunął palcami po jej udzie, wyŜej, coraz wyŜej, w sam środek
wilgotnego Ŝaru.
- Wiesz, jak lubię szukać skarbów... Nie wyobraŜam sobie większego
skarbu niŜ to...
WypręŜyła się jak struna i wyszeptała jego imię jak magiczne
zaklęcie. Ręce Davida tak dokładnie wszystko wiedziały.
Wystarczyło kilka ruchów, kilka dotknięć, i poczuła, jak przelewa się
przez nią fala rozkoszy.
Anastazja leŜała oszołomiona i bezbronna, a tymczasem David
odszedł na chwilę, bo przypomniał sobie o zabezpieczeniu. Kiedy do
niej wrócił, muzyka w salonie potęŜniała w ogłuszającym crescendo.
Anastazja przyciągnęła go do siebie i poprowadziła do celu.
Powitanie było wspaniałe.
David poruszał się miarowym, niezachwianym rytmem, jak
niewolnik Ŝądzy, kaŜdym pchnięciem przybliŜając ją do szczytu. I
nagle dopełniło się. Gdy Anastazja zamarła w ekstazie, on teŜ się
poddał, wykrzykując jej imię.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Mm, niewiarygodne! - mruknęła Anastazja, siedząc pośród
skotłowanej pościeli z Davidem u boku.
- Chodzi ci o nasze miłosne igraszki, czy o ten puchar orzechowych
lodów z syropem klonowym?
- O jedno i o drugie - odpowiedziała, wylizując łyŜeczkę do ostatniej
kropli. - Twoje juŜ się roztopiły.
- Pracuję nad nowym przepisem, potrzebuję jednak twojej pomocy.
- Chcesz, Ŝebym spróbowała, jak skończysz?
- Nie, to ja będę próbował. Ty tylko wygodnie się połóŜ...
- Wyjął jej z dłoni pusty pucharek, postawił go na nocnym stoliku i
poczekał, aŜ Anastazja wyciągnie się na łóŜku. - Dobrze, o to
właśnie chodziło. Mam juŜ nazwę dla tego przepisu
- „Anastazja z sokiem owocowym i bitą śmietaną". - Uśmiechał się
diabelsko, rozpinając jej szlafrok. - Zaczynamy od roztopionych
lodów, czekoladowe z czekoladą będą zupełnie dobre. - Skropił
swoimi lodami jej nagie piersi.
- Zimne! - wrzasnęła zaskoczona.
- Nic się nie martw. Zaraz coś z tym zrobię. - Pochylił się i zaczął
zlizywać lody z jej skóry. Zimny płyn skurczył jej sutki, ale David
zamknął na nich gorące usta. Anastazja wypręŜyła się jak kotka.
- To pieg czy okruszek czekolady? - pytał, nie odrywając warg od jej
skóry. - Mm, pycha.
- Nie sądziłam, Ŝe jesteś tak pomysłowy... - szeptała czule,
przeczesując palcami jego czarne, jedwabiste włosy.
- Bierzesz ze mnie wszystko, co najlepsze. - Wylał na nią resztkę
roztopionych lodów.
DrŜała, gdy zimny płyn rozlewał się po jej skórze, i jęczała z
rozkoszy, kiedy usta i język Davida rozpalały w niej ogień.
David nie wiedział do tej pory, Ŝe lubi, jak ktoś mu liŜe duŜy palec u
nogi. Przekonał się o tym dopiero następnego ranka. Minęło kilka
sekund, nim zdał sobie sprawę, Ŝe to kot Anastazji.
Cofnął szybko stopę, ale kot skoczył za nią, jak za myszą. I wtedy
przypomniał sobie, Ŝe to kotka, która boi się myszy.
W ostatniej chwili usunął stopę. Xena zeskoczyła z łóŜka,
obrzuciwszy go pełnym wyrzutu spojrzeniem swoich niebieskich
oczu.
- Przepraszam - usłyszał własny szept, kiedy wyciągnął rękę na
zgodę. Ku zdumieniu Davida, kotka wróciła i zaczęła obwąchiwać
jego palce. Potem otarła się o wyciągniętą dłoń, zapraszając do
pieszczot.
Zawsze lubił zwierzęta, oczywiście z wyjątkiem myszy i szczurów.
W dzieciństwie miał i psa, i kota. Babcia do dziś chowała parę
kotów, potomków Kłębuszka, pomarańczowej kotki, która była
towarzyszką jego chłopięcych lat.
Przez całe lata nie wspominał tego kota. Od kiedy zaczął słuŜbę w
straŜy poŜarnej, niemal wszystkie swoje myśli poświęcał
obowiązkom zawodowym. Poza baseballem nie miał Ŝadnych innych
zainteresowań. Jego toŜsamość kształtowała praca i tylko ona
naprawdę się liczyła.
LeŜąc w kolorowym, ciepłym łóŜku Anastazji, doszedł nagle do
wniosku, Ŝe pora przyjrzeć się własnemu Ŝyciu. Zmienił się, od kiedy
poznał tę niezwykłą kobietę i zdecydował się pomóc babci spełnić jej
marzenia. Świadomość tej zmiany nie spadła na niego jak grom z
jasnego nieba, juŜ od jakiegoś czasu podświadomie przesiąkała do
jego umysłu. A odkrycie zamaskowanego pomieszczenia w piwnicy
przypomniało mu o przyjemności, jaką moŜe sprawiać posiadanie
marzeń - nawet, jeśli jedynym łupem poszukiwań okazuje się butelka
starego wina.
Wrócił myślami do Anastazji. Spędzona z nią noc była czymś, o
czym nie ośmieliłby się nawet marzyć.
- Bardzo się zamyśliłeś - powiedziała sennym głosem.
- Zastanawiałem się, czy nie zastrzec sobie wyłączności przepisu na
lody „Anastazja".
- Mądra decyzja. - PołoŜyła głowę na jego torsie, wędrując palcami
po płaskim brzuchu.
Chwycił jej dłoń i podniósł do ust.
- Pierwszy raz przyznałaś, Ŝe powiedziałem coś mądrego.
- Bo moŜe po raz pierwszy ci się to zdarzyło. - Rzuciła mu zuchwałe
spojrzenie i pocałowała w czubek brody.
- A jak oceniasz moją propozycję, Ŝeby na uroczyste otwarcie
przygotować lody z likierem jajecznym, zamiast bakaliowych? -
zapytał, bawiąc się jej palcami. - To teŜ było mądre posunięcie.
Sprzedaliśmy wszystko.
- I to mówi facet, którego ulubionym deserem były lody waniliowe. -
Uśmiechnęła się kpiąco.
- Skąd wiesz? Nigdy ci tego nie mówiłem.
- Nie musiałeś. Po prostu naleŜysz do typu facetów, którzy kochają
lody waniliowe.
- CzyŜby? A jacy są poza tym, Ŝe lubią smak wanilii?
- Konserwatywni, nudni, odpowiedzialni, despotyczni, rozsądni do
szaleństwa...
- Pochlebstwa zaprowadzą cię donikąd.
- Ty nie potrzebujesz Ŝadnych pochlebstw. Masz wystarczająco
dobre mniemanie o sobie.
- Jak na całkiem wypalonego analityka przyczyn poŜarów...
- O czym ty mówisz? - Anastazja spowaŜniała, wyraźnie zaskoczona
jego słowami.
- Właśnie dlatego wziąłem długi urlop. śeby spojrzeć na sprawy z
dystansu.
Dostrzegła ponury cień w jego błękitnych oczach. Wcale nie
Ŝ
artował. Naprawdę mówił serio.
- Jest aŜ tak źle...?
- A jak sądzisz, dlaczego jestem na urlopie?
- Claire uwierzyła, Ŝe chciałeś wykorzystać wszystkie wolne dni,
które uzbierały ci się przez lata.
- To właśnie jej powiedziałem.
- I nic więcej?
- A o czym miałem opowiadać? śe jestem straŜakiem, który ma
dosyć swojej roboty?
- ZauwaŜyłam, Ŝe nigdy nie wspominałeś o pracy... Co w przypadku
takiego pracoholika, jak ty, rzeczywiście powinno budzić
podejrzenia, Ŝe coś jest nie tak.
- Jestem byłym pracoholikiem. Przez ostatnie kilka tygodni
poprzestawiałem sobie trochę w głowie.
- Więc teraz na pierwszym miejscu jest baseball?
- Nie, ty jesteś na pierwszym miejscu. - To wyznanie przyszło mu
łatwiej, niŜ się spodziewał. A kiedy juŜ zaczął mówić, nie mógł
przestać.
W
końcu
oświadczył
ze
zwykłą
dla
siebie
bezceremonialnością: - Kocham cię i chciałbym się z tobą oŜenić.
Jej mina wyraŜała raczej zdumienie niŜ zachwyt. Bez słowa sięgnęła
po szlafrok i wyskoczyła z łóŜka.
Nie sądził, Ŝeby wróŜyło to coś dobrego. MoŜe nie oświadczał się
zbyt wielu kobietom, miał jednak świadomość, Ŝe normalne w takiej
sytuacji byłyby jakieś oznaki podniecenia z jej strony - powinna
ucieszyć się, wzruszyć, krzyknąć: tak, tak, tak! Coś w tym rodzaju.
No dobrze, Anastazja nigdy nie robiła niczego normalnie, zawsze
reagowała w nietypowy sposób. Ale wyskoczyć bez słowa z łóŜka?
- Czy słusznie odnoszę wraŜenie, Ŝe nie jesteś szczególnie
poruszona?
- Po prostu... nigdy nie marzyłam, Ŝe mi się kiedyś oświadczysz.
Odpowiedź Anastazji nie zadowoliła go. Poza tym był w wyraźnie
niekorzystnym połoŜeniu, leŜąc nago w jej łóŜku, podczas gdy ona
miotała się po pokoju w szlafroku. Chwycił dŜinsy i wciągnął je na
siebie jednym ruchem.
- Dlaczego nie? Jestem wystarczająco dobry, Ŝeby się ze mną
przespać, ale nie Ŝeby wyjść za mnie za mąŜ?
- To nie tak. - Patrzyła mu prosto w oczy. - Nie przyszło mi do
głowy, Ŝe moŜesz mi się oświadczyć, bo zdawało mi się, Ŝe cenisz
sobie niezaleŜność, tak samo jak ja.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe mnie nie kochasz?
- Nie, nic podobnego. Kocham cię. Od chwili gdy tak nerwowo
przyglądałeś się myszy w moim samochodzie. No dobrze.
Zakochałam się w tobie wcześniej, ale dotarło to do mnie kilka dni
temu, wtedy w samochodzie. - Przesunęła dłonią po swoich
zmierzwionych długich włosach. - Problem polega na tym, Ŝe nie
wyobraŜam sobie męŜa, który mówiłby mi bez przerwy, co mam
robić. W ciągu trzydziestu trzech lat zdąŜyłam przyzwyczaić się do
swobody. David nie wierzył własnym uszom.
- Myślałem, Ŝe wszystkie kobiety marzą o zamąŜpójściu.
- Trudno o większą bzdurę! - syknęła Anastazja z błyskiem złości w
oczach.
- To nie jest większa bzdura niŜ opowiadanie, Ŝe nie Ŝyczysz sobie
męŜa, który będzie ci mówił, co masz robić.
- To nie Ŝadna bzdura - zaperzyła się Anastazja - ale byłam idiotką,
wierząc, Ŝe kiedykolwiek zrozumiesz, co czuję!
* * *
- Powiem wam, co tu jest idiotyczne! - wrzeszczała Hattie. - To, Ŝe
tak się napracowałam, Ŝeby ich połączyć, Ŝeby skłonić Davida do
oświadczyn, a ona mówi: nie! Nie do wiary!
- Fakt, Ŝe w ogóle nie brałyśmy pod uwagę takiej moŜliwości -
przyznała Muriel.
- Nie Ŝartuj sobie. - Hattie przeszyła ją nieufnym wzrokiem.
- Skupiłyśmy się na tym, Ŝeby David uświadomił sobie, jak bardzo
kocha Anastazję, i Ŝeby Anastazja zdała sobie sprawę, jak bardzo
kocha jego - dodała Betty. - KtóŜ by przypuszczał, Ŝe Anastazję
trzeba przekonywać nie tylko do miłości, ale i do małŜeństwa?
- Jesteś najstarsza i to ty powinnaś znać się najlepiej na tych
sprawach. - Retoryczne pytanie siostry wzburzyło Hattie jeszcze
bardziej.
- Hej, to jest właściwie twoje zadanie - warknęła Berty. - Ja juŜ
poradziłam sobie z Jasonem i Heather, Anastazja to twoje dziecię.
- Gdyby była moim dzieckiem, wzięłabym ją na kolana i porządnie
sprała.
- Jasne - zakpiła Muriel. - I mówi to dobra wróŜka, która nie
skrzywdziłaby nawet muchy.
- Ale ona go kocha! - jęczała Hattie. - PrzecieŜ to powiedziała.
- Powinnyśmy były przewidzieć, Ŝe nerwowo zareaguje na
propozycję dzielenia z kimś Ŝycia. Jest przeczulona na punkcie
własnej wolności. Ona jest tak samodzielna i Ŝywiołowa, Ŝe inni
często usiłują powściągać jej temperament i ograniczać działania -
stwierdziła Muriel z grobową miną.
Na Hattie nie zrobiło to wraŜenia. Coraz bardziej wzburzona
wędrowała po krawędzi klosza stojącej w sypialni lampy. Jej
lawendowy kapelusz, ten sam, który włoŜyła na wesele Jasona,
przechylił się na bok, gdy z niedowierzaniem kręciła głową.
- Nie, to wprost niemoŜliwe... - mruczała pod nosem, tak mocno
obracając w dłoni róŜdŜkę, Ŝe ta najpierw zapłonęła ognistą
czerwienią, a potem buchnęła oślepiającym płomieniem.
- Pali się! - wrzasnęli jednym głosem wszyscy obecni w sypialni,
dobre wróŜki i ludzie.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Sypialnię wypełniły kłęby dymu. Anastazja zdąŜyła zauwaŜyć w
kącie pokoju mały ognisty punkt, przypominający erupcję
miniaturowego wulkanu, potem jej oczy zaczęły obficie łzawić.
- Musimy się stąd wynosić. - David objął ją wpół i podprowadził ją
do drzwi wyjściowych. - Gdzie trzymasz gaśnicę?
- Pod zlewozmywakiem.
Kiedy wybiegł do kuchni, serce podeszło jej do gardła, ale chwilę
później usłyszała syk gaśnicy i wołanie Davida.
- W porządku. Nie musisz dzwonić po straŜ poŜarną. To było pewnie
krótkie spięcie w twojej lampie. DuŜo dymu, ale nie zauwaŜyłem
większych szkód.
- Dzięki Bogu. - Te kilka sekund, kiedy David był sam w
wypełnionej dymem sypialni, wydało jej się wiecznością. Zatrzymała
się w progu, jakby bojąc się widoku zniszczeń, których mógł
dokonać ogień. Niesamowite - nie było prawie Ŝadnych szkód.
- To najdziwniejszy poŜar, jaki widziałem w Ŝyciu. Było tyle dymu,
a nic się nadpaliło, z wyjątkiem szczytu tej lampy. Kiedy się
upewniłem, Ŝe ogień jest ugaszony, i otworzyłem okno, cały ten dym
błyskawicznie przez nie uleciał.
* * *
- Nieźle! - powiedziała Betty, gromiąc wzrokiem okopconą Hattie,
która uczepiła się kurczowo wezgłowia łóŜka.
- Nie zrobiłam tego celowo... - Uniosła znad oczu przypalone rondo
kapelusza. - To był przypadek. Byłam okropnie zła.
- Myślisz, Ŝe my nie byłyśmy? Ale przecieŜ z tego powodu nie
wywołujemy poŜaru!
- Skąd mogłam wiedzieć, Ŝe pocieranie róŜdŜki moŜe spowodować
poŜar? Powinnaś była mnie o tym uprzedzić.
- Tylko nie próbuj zwalać winy na mnie. Spójrz tylko, co przez
ciebie stało się z moim podkoszulkiem. - Pokazała palcem czarne
plamy na napisie: „Na co się gapisz".
- Zaraz to naprawię. - Hattie jednym machnięciem róŜdŜki
wyczarowała nowy podkoszulek, tym razem w pastelowym kolorze
lila. Widząc jednak furię w oczach Betty, śmignęła jeszcze raz
róŜdŜką i przywróciła koszulce biały kolor.
- JeŜeli sądzisz, Ŝe to załatwia sprawę, grubo się mylisz. - Betty
wcale nie wyglądała na udobruchaną.
- Dobrze, Ŝe przynajmniej moja magiczna róŜdŜka nie przestała
działać. - Hattie z wdzięcznością przytuliła ją do siebie.
- Po tym wszystkim, co dla nas zrobiła... - Betty oparła dłonie na
swoich rozłoŜystych biodrach i spojrzała z naganą na obie siostry. -
Słuchajcie, czasami mogę być pobłaŜliwa, ale to juŜ naprawdę szczyt
wszystkiego!
Hattie podniosła rondo kapelusza i spojrzała jej odwaŜnie w oczy.
- To ty powtarzałaś, Ŝe moje zadanie to kaszka z mleczkiem.
- Uspokójcie się wreszcie - rozkazała im Muriel. - Anastazja i David
zaczęli rozmawiać.
* * *
- Muszę ci powiedzieć, Ŝe nie tak wyobraŜałem sobie ten ranek. -
David odłoŜył gaśnicę. - Słyszałem, Ŝe w sypialni sprawy przybierają
czasami gorący obrót, ale to jest po prostu śmieszne.
- Tym razem masz rację. - Anastazja krztusiła się nerwowym
chichotem. Ręce wciąŜ jej drŜały, włoŜyła je więc do kieszeni
swojego błękitnego szlafroka, natrafiając na zabawkę Xeny. - Kot!
Widziałeś gdzieś Xenę? - Ogarnęła ją panika.
- Widziałem, jak nurkowała pod ten dziwaczny stół. Anastazja
rzuciła się do salonu, uklękła i zajrzała pod stół.
Niebieskie oczy Xeny patrzyły na nią z wyrzutem.
- Przepraszam - mruczała Anastazja. - Wiem, Ŝe nienawidzisz
katastrof. Ja teŜ. O mało nie zemdlałam.
- Prawdopodobnie dlatego, Ŝe cała krew odpłynęła ci do mózgu,
kiedy wypięłaś pupę. Nie zrozum mnie źle, wcale nie uwaŜam, Ŝe nie
jest ładna. - David przykucnął obok Anastazji. - Siadaj. - Przytrzymał
ją delikatnie, gdy zachwiała się, prostując plecy, w końcu oparła się
na jego piersi. - Muszę ci się przyznać, Ŝe te oświadczyny nie
wypadły tak, jak chciałem. Nie mam w takich sprawach wielkiego
doświadczenia. PoŜary to co innego, na tym się znam. Potrafię
przebadać pogorzelisko, znaleźć cenne ślady wśród zwęglonych
resztek, zanalizować informacje. Ale, zdaje się, Ŝe ciebie nie potrafię
rozgryźć.
- Często słyszę zarzut, Ŝe jestem skomplikowana - przyznała
Anastazja cichym głosem, wtulając się w jego objęcia.
- To akurat rozumiem.
- Ty teŜ nie jesteś jakimś prostym kretynem.
- Zakładam, Ŝe to komplement... chociaŜ nie jestem pewien.
- Wiesz, co mam na myśli.
- AŜ boję się powiedzieć: tak. Ale tak, wiem, co masz na myśli.
MoŜe nie zawsze jestem w stanie cię zrozumieć, ale przez ostatnie
kilka tygodni nauczyłem się pojmować, o co ci chodzi. - Oparł brodę
na czubku jej głowy. - Powiedziałaś, Ŝe cenisz sobie niezaleŜność i
jesteś pewna, Ŝe ja równieŜ. No więc masz rację. Bardzo sobie cenię
niezaleŜność. MoŜesz mi wierzyć na słowo, Ŝe nie oświadczam się
kaŜdej kobiecie, z którą idę do łóŜka.
- To pocieszające - odpowiedziała cierpko.
- Twoja ognista natura jest jedną z rzeczy, które w tobie kocham -
powiedział z uśmiechem.
- Inni faceci teŜ mi to mówili, ale tylko po to, Ŝeby chwilę później
próbować mnie przerobić na skromną, bojaźliwą panienkę.
- Wątpię, Ŝeby nawet któraś z tych dobrych wróŜek, które tak chętnie
rysujesz, była zdolna zmienić cię w skromną, bojaźliwą panienkę. To
się nie uda nikomu.
- Z całą pewnością.
- Widzisz, co do tego się zgadzamy. - Pogładził czule jej długie
włosy. - Z przykrością muszę ci jednak uświadomić, Ŝe moja babcia
nie pogodzi się z sytuacją, w której będę Ŝył z tobą w grzechu.
Mogłaby ci zagrozić strzelbą albo jakąś wielką łychą na lody i
zaŜądać, Ŝebyś zrobiła ze mnie uczciwego człowieka. Ostrzegam cię
lojalnie, dla twojego własnego bezpieczeństwa.
Dopiero po kilku sekundach Anastazja uświadomiła sobie, Ŝe David
wcale nie jest zły na nią ani nie próbuje jej niczego narzucać, po
prostu się z nią droczy.
- A więc oświadczyłeś mi się ze strachu przed twoją babcią,
uzbrojoną w wielką łychę do lodów, tak? - Anastazja podjęła grę.
- Głównie dlatego. - Uśmiech rozpalił wesołe iskierki w jego
zamglonych błękitnych oczach. - Gdybym miał wybór, byłbym
bardzo szczęśliwy, mogąc uprawiać z tobą dzikie miłosne harce, nie
oglądając się na konwenanse. Muszę jednak liczyć się z babcią.
Ale... jeśli jest prawdą to, co mi powiedziała - Ŝe nie wyjdzie za mąŜ,
a po prostu będzie Ŝyła z tym facetem na kocią łapę, bo tak jest
korzystniej dla emerytów - wtedy wytrąci mi z ręki i ten argument.
Anastazja nigdy nie kochała go mocniej, niŜ w tej chwili. I nagle
zdała sobie sprawę, Ŝe ślub z Davidem wcale nie musi oznaczać
rezygnacji z własnej niezaleŜności.
- Tak - powiedziała, biorąc głęboki oddech.
- Tak... Co tak?
- Chcę wyjść za ciebie.
- Uff... Dosyć długo to trwało - wysapał jak po cięŜkiej pracy, a
potem ją pocałował. - Zaraz... - Odsunął się po chwili. - Właśnie
sobie przypomniałem, Ŝe przewróciłem wszystko do góry nogami.
- Mnie się to podoba.
- Chodzi mi o moje oświadczyny. Nie powiedziałem ci, co
zdecydowałem w sprawie pracy, to znaczy powrotu do niej.
Wspomniałem ci tylko, Ŝe gdy cię spotkałem, byłem kompletnie
wypalony. Ale to juŜ nieaktualne. Teraz znowu pamiętam, co na
samym początku tak bardzo podobało mi się w mojej pracy -
szukanie śladów, jak ukrytych skarbów. I to naładowało mnie
energią.
- Powiedziałeś teŜ, Ŝe byłeś pracoholikiem.
- Tak było, zanim się pojawiłaś, doprowadzając mnie do
szaleństwa...
- Chcesz powiedzieć, Ŝe doprowadzam cię do szaleństwa?
- Nikt nie nadaje się do tego lepiej niŜ ty. - Wziął ją pod rękę. -
Chodź.
- Dokąd idziemy? - Anastazja naprawdę była zmieszana. - Sypialnia
jest z drugiej strony.
- Po to wino, które znalazłem. Powinniśmy wznieść toast za nasze
zaręczyny. - Wszedł z nią do kuchni i sięgnął po omszałą butelkę.
- Poczekaj! Zanim ją otworzymy, pozwól mi sprawdzić, czy w mojej
poczcie elektronicznej nie ma jakiejś odpowiedzi na listy, które
wysłałam wczoraj wieczorem.
- PrzecieŜ to tylko stara butelka sfermentowanego soku z winogron.
Anastazja wróciła do pokoju i rzuciła się do laptopa.
- Uhm... - mruczała nieprzytomnie, przeglądając pocztę. - Zdaje się,
Ŝ
e ta stara butelka sfermentowanego soku z winogron, jak ją
nazwałeś, jest warta jakieś pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
- Jasne, nie moŜe być inaczej, bardzo zabawne - zaśmiał się David.
- Wcale nie Ŝartuję - zapewniła go Anastazja. - Sam zobacz.
Dostałam kilka wiadomości o tym winie. NaleŜy do najrzadszych
francuskich roczników. Dwóch dealerów złoŜyło mi ofertę kupna za
pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
David o mało nie wypuścił butelki z dłoni. Oboje rzucili się
jednocześnie, Ŝeby ją ratować. Potem ustawili cenną zdobycz na
przenośnym stoliku i wpatrywali się w nią z podziwem.
- Wygląda na to, Ŝe Chesty ukrywał jednak jakieś skarby - szepnęła.
Przerwało im ten seans pukanie do drzwi. To była Claire. W luźnych
spodniach koloru khaki i w bluzce z napisem „Retro pod Sułtańskim
Pucharkiem" wyglądała ładnie i całkiem młodo.
- Szukam Davida, nie wiesz... Ach, tu jesteś - powiedziała
swobodnie, jakby widok rozebranego do pasa wnuka w mieszkaniu
Anastazji wcale jej nie zdziwił. - Zeszłam do piwnicy i natknęłam się
na te dziwne drzwi do ukrytego magazynu. Znalazłeś jakiś skarb?
David wzruszył ramionami i celowo zniŜył głos.
- Znaleźliśmy butelkę wina.
- Och... - westchnęła rozczarowana Claire.
- Wartą pięćdziesiąt tysięcy dolarów - dodał z uśmiechem.
- Och, moi kochani! - krzyknęła z zapartym tchem, chwytając się za
serce.
- Pieniądze są twoje - oznajmił David.
- Nonsens. To ty znalazłeś ukryty magazyn i to wino. Pieniądze
naleŜą do ciebie.
- Nie ma mowy, to twój dom. Są twoje.
- MoŜe powinniście się nimi podzielić - zaproponowała Anastazja.
- Świetna myśl - zgodziła się Claire. - Od początku ci powtarzałam,
Davidzie, Ŝe Anastazja to bystra dziewczyna.
- Nie wątpiłem w to ani przez chwilę.
- Ale moŜe nie jest bystra na tyle, Ŝeby wiedzieć, co jest dla niej
dobre, jeśli w grę wchodzi małŜeństwo.
- Zanim zaczniesz mnie gonić z wielką łychą do lodów, oświadczam,
Ŝ
e planuję uczynić z twojego wnuka uczciwego męŜczyznę i wyjść
za niego za mąŜ - zapewniła przyjaciółkę Anastazja, uśmiechając się
przekornie.
- On zawsze był uczciwym męŜczyzną - odpowiedziała z dumą
Claire, ocierając łzy z policzków. - Ale ty go uczynisz męŜczyzną
szczęśliwym.
- Mówiłam ci, Ŝe znajdę na niego sposób - szepnęła Anastazja z
czarującym uśmiechem - a ja zawsze dotrzymuję obietnic.
EPILOG
Rok później
- To wielka odpowiedzialność - oznajmiła powaŜnym tonem Muriel,
a jej głos niósł się echem po niebotycznie wysokich nawach kościoła.
- Zgadzam się - skinęła głową Betty, szarpiąc za rąbek bawełnianego
podkoszulka z napisem „Nie jęczeć".
- Czy ten kapelusz pasuje do sukienki? - Hattie poprawiała swoją
turkusową kreację, wygładzając wytworne fałdy sukni, a chwilę
potem wychyliła się przez barierkę kościelnego chóru. - Czy nie
powinni juŜ zaczynać?
- Trzymaj nerwy na wodzy - poradziła jej Betty. - I nie rób tu
przypadkiem Ŝadnych przedstawień. Kapelusz, który wyczarowałaś,
jest dostatecznie teatralny.
- Tak się cieszę, Ŝe ci się podoba. - Hattie dumnie wypięła pierś,
podobnie jak biały gołąbek na jej kapeluszu.
- Pasuje do ciebie - wycedziła Betty.
- Dziękuję, ale jestem tak zdenerwowana, Ŝe nie potrafię usiedzieć w
miejscu. - Zatrzepotała skrzydełkami i pofrunęła w górę tak szybko,
Ŝ
e uderzyła w głowę pozłacanego anioła wiszącego wysoko, tuŜ pod
sklepieniem kościoła. - Och, znowu wpadłam na anioła.
- Wychodzi z ciebie wrogość do aniołów stróŜów, bo zazdrościsz im
pięknych skrzydeł - stwierdziła Muriel. Okulary do czytania na jej
wydatnym nosie upodabniały ją do Zygmunta Freuda.
- Co to za bzdury - Ŝachnęła się Hattie. - Jestem po prostu bardzo
zdenerwowana - powtórzyła.
- Przyznam, Ŝe ja teŜ - wyznała Betty. - KtóŜ by przypuszczał, Ŝe
Anastazja okaŜe się najbardziej konserwatywna z trojga Knightów i
zaŜyczy sobie rocznego narzeczeństwa, a potem okazałego ślubu w
kościele, w którym została ochrzczona?
- Wszystko zaczęło się właśnie tutaj... - Wzruszona Hattie otarła łzy
koronkową chusteczką.
- I kto by pomyślał, Ŝe tym wrzeszczącym trojaczkom tak dobrze się
powiedzie - ciągnęła tubalnym głosem Betty.
- Anastazja i David jeszcze się nie pobrali - ostrzegła Muriel.
* * *
- Jak moŜesz być tak spokojna? - pytała Heather Anastazję, która
usiadła swobodnie w kościelnej poczekalni dla nowoŜeńców. - Ja
przed ślubem z Jasonem byłam kłębkiem nerwów.
- Wcale się nie dziwię - uśmiechnęła się Anastazja. - Mój brat miał
podejrzaną reputację. Nie dość, Ŝe zadzierał nosa, to jeszcze się
obnosił z tym wątpliwej sławy tytułem Najseksowniejszego
Kawalera Chicago. Dopóki go nie dopadłaś.
- W rzeczywistości to on mnie dopadł - wyjaśniła Heather. - Albo
moŜe zarzuciliśmy sieci jednocześnie...
- Wyglądasz cudownie w tej ślubnej sukni, Anastazjo. Prawie
zaczynam Ŝałować, Ŝe wzięłam cichy ślub. - Courtney po raz
pierwszy włączyła się do rozmowy.
- Od początku powtarzałam Davidowi, Ŝe wezmę ślub w czerwonych
aksamitnych dresach i jaskraworóŜowym podkoszulku, a na nogi
włoŜę lakierowane pomarańczowe pantofle albo wojskowe buciory.
Nic nie wie o tej sukni. Naprawdę uwaŜacie, Ŝe dobrze w niej
wyglądam? - Jeszcze raz spojrzała w lustro.
Biała ślubna suknia z welonem odsłaniała ramiona, a głęboki dekolt
wieńczył wysadzany perłami koronkowy stanik. Wcięta talia
przechodziła w szeroką atłasową spódnicę z romantycznym trenem.
- Suknia jest wspaniała, ty takŜe. - Claire dołączyła do nich z
najnowszym raportem. - Wszyscy goście juŜ są, pora zaczynać.
- Jak trzyma się Ira?
- Ciągle marudzi, Ŝe jeszcze nigdy nie był druŜbą, a ja mu
powtarzam, Ŝe dla mnie na zawsze pozostanie najlepszym druhem -
odpowiedziała Claire z czułością w głosie.
- Kto by pomyślał, Ŝe tak dobrze dogadają się z Davidem? -
Anastazję niezmiernie cieszyło szczęście Claire i Iry. - Albo Ŝe
David weźmie na druŜbów moich braci. Swoją drogą, nie jestem
przekonana, czy to mądre posunięcie. - Anastazja kręciła niepewnie
głową. - Jeszcze nie zapomniałam, jak próbowali odwieść Davida od
małŜeństwa ze mną.
- Jeszcze nie jest za późno - powtarzał Jason Davidowi w innym
kościelnym pomieszczeniu. - Ciągle moŜesz uciec.
- Jakoś cię wytłumaczymy - dodał Ryan. - Powiemy na przykład, Ŝe
porwali cię kosmici.
- Podobni do striptizerki, która zrzucała z siebie ten kosmiczny strój
na moim wieczorze kawalerskim? - spytał David. - To był
oczywiście twój pomysł. A mówiłem ci, Ŝe nie mam ochoty na Ŝadne
rozbieranki. - David poprawił muszkę. Nigdy przedtem nie wkładał
smokingu i dobrze wiedział, dlaczego. Ale Anastazja uparła się, Ŝe
ma być smoking, a nie Ŝaden normalny garnitur. Niech jej będzie.
Modlił się tylko, Ŝeby nie pokazała się w jakimś odlotowym,
komicznym stroju. Tak naprawdę modlił się, Ŝeby w ogóle się
pokazała. Wiedział, Ŝe jest juŜ w kościele. Jej tata wpadł na chwilę,
Ŝ
eby mu to powiedzieć, ale nie chciał zdradzić, jak się ubrała.
- Myśleliśmy, Ŝe Ŝartujesz, kiedy powiedziałeś, Ŝe nie Ŝyczysz sobie
striptizerki - tłumaczył się Ryan, któremu w smokingu było równie
niewygodnie jak Davidowi. Tylko Jason i Ira czuli się w tym stroju
jak we własnej skórze.
- Przez tę waszą striptizerkę moi przyjaciele wynajęli striptizera na
przyjęcie Anastazji. - Uśmiechnął się, widząc, jak jego przyszłym
szwagrom opadają szczęki. - Wyglądacie na zdziwionych.
- Nie zrobili tego! - Jason i Ryan krzyknęli jednym głosem.
- Oczywiście, Ŝe tak. Powiem wam więcej. Anastazja świetnie się
bawiła, opowiadając mi ze szczegółami, jak facet przebrany za
wielkiego, złego glinę pozbywa się wszystkiego. No, moŜe prawie
wszystkiego.
Jason i Ryan skrzywili się jak na komendę.
- Obaj powinniście wiedzieć, co moŜe wkurzyć waszą siostrę -
upomniał ich ojciec. - Niech to będzie dla was dobrą lekcją.
- Tak - odburknął Ryan. - Po tej lekcji wiem, Ŝe ani na chwilę nie
wolno zostawiać Anastazji, Heather i Courtney samych w jednym
pokoju.
- Właśnie teraz są razem. - David spojrzał na nich z kpiącym
błyskiem w oczach.
- Tak, ale jest z nimi twoja babcia - niepewnym głosem powiedział
Jason.
- Jeszcze lepiej...
- Co masz na myśli? - spytał Ira, po raz pierwszy włączając się do
rozmowy.
- Moja babcia jest właśnie tą osobą, która zamówiła męski striptiz.
- Dobrze się tam prowadzicie, dziewczyny? - spytał Ira przez drzwi. -
David ma prezent dla panny młodej.
- Nie moŜe jej zobaczyć, póki nie zejdzie do nawy - odpowiedziała
mu Claire, uchylając tylko odrobinę drzwi. - Nie ma go tutaj,
prawda?
- Nie, prosił, Ŝebym jej to przekazał. Wyglądasz cudownie, Claire... -
Ukłonił się z galanterią, gdy otworzyła szerzej drzwi. - Ty teŜ,
Anastazjo.
- Tylko nie mów, w co jest ubrana. Chce mu zrobić niespodziankę -
uprzedziła Claire.
- JuŜ zapieczętowałem usta. Muszę przyznać, Ŝe wiktoriańska
broszka z granatem i perłowy naszyjnik, które David wybrał w moim
sklepie, wyglądają przy tej sukni przepięknie.
Tymczasem Anastazja niecierpliwie zrywała elegancki papier z
opakowania. Heather i Courtney wisiały jej na ramieniu, ciekawe, co
podarował jej David.
- To biŜuteria. ZałoŜę się, Ŝe to znowu biŜuteria - rzuciła Heather.
- To ksiąŜka dla dzieci. - W głosie Courtney wyraźnie było słychać
zakłopotanie.
Na wewnętrznej stronie okładki David napisał dedykację:
Dla mojej księŜniczki zamienionej w Ŝabę. Zakochałem się w Tobie,
kiedy pierwszy raz słyszałem, jak i czytasz tę baśń dzieciom. Myślę,
Ŝ
e przyszedł czas, Ŝebyś miała własny egzemplarz, po to, byśmy mogli
kochać się zawsze. To dzięki tobie uwierzyłem, Ŝe czasami marzenia
stają się rzeczywistością. i Twój przyszły mąŜ, David
- Płaczesz nad ksiąŜką dla dzieci?! - krzyknęła zdumiona Heather.
- To nie jest byle jaka ksiąŜka dla dzieci. To „Zaklęta księŜniczka",
moja ulubiona. O Ŝabie, która zamienia się w piękną młodą kobietę,
która...
- Jest księŜniczką - jednym głosem dopowiedziały i Heather z
Courtney.
- Nie, bibliotekarką. - Przytulając ksiąŜkę do piersi, wytarła łzy i
odwróciła się do Iry z promiennym uśmiechem.
- Powiedz Davidowi, Ŝe go kocham i Ŝe chyba powinniśmy juŜ
zacząć to przedstawienie.
- Jeszcze wciąŜ nie jest za późno, Ŝeby zagrać „Everybody Loves
Somebody" - szepnął ojciec Anastazji, biorąc ją pod rękę, Ŝeby
poprowadzić do ołtarza.
- Nic z tego - odszepnęła mu Anastazja. - Czy nie masz dla mnie
Ŝ
adnej rady, tatusiu?
- Nie nazwałaś mnie tak, odkąd skończyłaś dwanaście lat. A jeśli
chodzi o rady, to wcale ich nie potrzebujesz. Jesteś bystrą
dziewczynką, po prostu pamiętaj, Ŝe dla mnie zawsze pozostaniesz
małą córeczką. Uff, zaczyna się.
Kiedy Anastazja szła do ołtarza oparta na ramieniu ojca, miała
cudowną świadomość właściwego wyboru. Bała się, Ŝe po tylu latach
unikania małŜeństwa w ostatniej chwili moŜe ogarnąć ją panika. Ale
trwające cały rok, na jej prośbę, narzeczeństwo przekonało ją, Ŝe to
właśnie David jest tym jedynym męŜczyzną, jej drugą połową,
człowiekiem, który naprawdę ją rozumie. A w tych rzadkich
przypadkach, kiedy nie rozumie, potrafi słuchać, kiedy ona mu
tłumaczy.
Czekał na nią przy ołtarzu. Wyglądał seksownie, na tyle, na ile
pozwalał ciemny smoking. Widziała, jak na widok jej prawdziwej
ś
lubnej sukni zaokrąglają mu się błękitne oczy. Czuła w tym
spojrzeniu jego miłość. A potem stała u jego boku, z dłonią w jego
dłoni.
Przebieg ceremonii zatarł się jej w pamięci, aŜ do momentu, w
którym ksiądz zadał to najwaŜniejsze pytanie:
- Anastazjo, czy chcesz wziąć tego męŜczyznę, Davida, za
prawowitego małŜonka, Ŝeby kochać go, szanować i opiekować się
nim?
Przez krótką chwilę wszyscy w kościele wstrzymali oddech.
Wychyliwszy się za galerię chóru, trzy dobre wróŜki wrzasnęły z
całej siły:
- Chce! Chce!
Anastazja odwróciła głowę i spojrzała w ich kierunku, jakby
naprawdę je słyszała.
A potem, z uśmiechem na ustach, odwróciła się do księdza, tego
samego, którego tak niestosownie uderzyła w nos w czasie chrztu, i
odpowiedziała, odwracając się do Davida:
- Chcę! Oczywiście, Ŝe chcę!