background image

NICHOLAS SPARKS 

KRONIKA PEWNEJ MIŁOŚCI

 

background image

CUDA 

Kim jestem? I jak, ciekawi mnie, skończy się ta opowieść? 

Słońce już wzeszło i siedzę przy oknie, zasnutym mgłą mijającego życia. Ładny dziś 

przedstawiam sobą widok: dwie koszule, grube spodnie, szalik owinięty dwa razy wokół szyi, 

z  końcami  wepchniętymi  pod  gruby  sweter,  wydziergany  przed  trzydziestu  wiosnami  przez 

moją  córkę.  Termostat  w  pokoju  nastawiony  jest  na  najwyższą  temperaturę,  tuż  za  mną  stoi 

mniejszy  grzejnik.  Stęka,  sapie  i  wypluwa  z  siebie  gorące  powietrze  niczym  jakiś  baśniowy 

smok,  a  mimo  to  cały  się  trzęsę  z  zimna,  które  nigdy  nie  ustępuje,  a  zbierało  się  od 

osiemdziesięciu  lat.  Osiemdziesiąt  łat  -  myślę  czasami  i  choć  się  z  tym  godzę,  nadal  mnie 

zdumiewa, że od prezydentury George'a Busha ani razu nie było mi ciepło. Zastanawiam się, 

czy wszyscy w moim wieku tak się czują. 

Moje  życie?  Niełatwo  je  opisać.  Nie  okazało  się  tak  wspaniałe,  jak  to  sobie 

wymarzyłem, ale też nie skończyłem jako chłopiec na posyłki. Podejrzewam, że można by je 

porównać  do  rynku  obligacji:  dość  stabilne,  więcej  zysków  niż  strat,  z  czasem  wykazujące 

tendencję zwyżkową. Trafny zakup, szczęśliwy zakup, a przekonałem się, że nie każdy może 

to powiedzieć o swoim życiu.  Lecz nie dajcie się zwieść. Nie jestem wyjątkowy, co do tego 

nie  mam  wątpliwości.  Jestem  zwyczajnym  człowiekiem  o  zwyczajnych  myślach  i  wiodłem 

zwyczajne  życie.  Nikt  nie  postawił  pomnika  ku  mej  czci,  a  moje  imię  szybko  pójdzie  w 

zapomnienie, lecz kochałem - całym sercem i duszą - a to moim zdaniem wystarczająco dużo. 

Romantycy nazwaliby to opowieścią o miłości, cynicy - tragedią. Mnie się wydaje, że 

znajdzie  się  tu  trochę  jednego  i  drugiego,  lecz  niezależnie  od  punktu  widzenia,  który 

wybierzecie,  historia  ta  obejmuje  znaczną  część  mego  życia  i  drogi,  którą  obrałem.  Nie 

narzekam na tę drogę ani na to, dokąd mnie zawiodła. Na inne rzeczy, owszem, skarg by się 

znalazło dosyć, ale moją ścieżkę zawsze uważałem za dobrą i szedłem nią bez wahania. 

Niestety,  z  czasem  coraz  trudniej  nią  kroczyć.  Prosta  jest  jak  dawniej,  lecz  teraz 

pojawiły  się  na  niej  kamienie  i  żwir.  nazbierało  ich  z  biegiem  czasu.  Jeszcze  trzy  lata  temu 

łatwo  było  je  ignorować,  ale  nie  teraz.  Ciało  niszczy  choroba;  nie  jestem  już  ani  silny,  ani 

zdrowy, a moje dni przypominają egzystencję sflaczałego balona: pozbawione życia, gąbczaste, 

z dnia na dzień coraz bardziej miękkie. 

Kaszlę,  mrużę  oczy  i  sprawdzam  godzinę  na  zegarku.  Uświadamiam  sobie,  że  pora 

ruszać.  Wstaję  z  fotela  pod  oknem  i  człapię  przez  pokój,  zatrzymując  się  przy  biurku,  żeby 

wziąć notatnik, który czytałem już setki razy. Nie przerzucam kartek, tylko wsuwam go pod 

background image

pachę i dalej idę tam, dokąd muszę pójść. 

Przemierzam posadzkę z białych płytek, przyprószonych nieco szarością.  Podobną do 

moich  włosów  i  włosów  większości  mieszkańców  tego  domu,  choć  dziś  rano  tylko  ja  idę 

korytarzem. Reszta siedzi samotnie w pokojach, wyłącznie w towarzystwie telewizorów, ale 

oni,  tak  samo  jak  ja,  do  tego  przywykli.  Wystarczy  człowiekowi  dać  dość  czasu,  a  do 

wszystkiego przywyknie. 

Z  oddali  dobiega  mnie  przytłumiony  szloch  i  doskonale  wiem,  kto  to  płacze.  Wtedy 

zauważają mnie pielęgniarki, uśmiechamy się do siebie, pozdrawiamy. To moje przyjaciółki i 

często  gawędzimy,  ale  jestem  przekonany,  że  nie  pojmują  ani  mnie,  ani  tego,  przez  co 

codziennie przechodzę. Szepczą między sobą, kiedy je mijam. 

- Znowu idzie - słyszę. - Mam nadzieję, że to się dobrze skończy. 

Lecz  nie  mówią  tego  głośno.  Zapewne  uważają,  że  bolałaby  mnie  ta  rozmowa  o  tak 

wczesnej porze, i - o ile siebie znam - mają rację. 

W chwilę potem dochodzę do pokoju. Drzwi, jak zwykle, zostawiły uchylone. Siedzą 

tam dwie siostry, które również witają mnie uśmiechem. 

-  Dzień  dobry  -  mówią  pogodnie.  Przystaję  na  chwilę,  by  zapytać  o  dzieci,  szkołę  i 

nadchodzące wakacje. Przez jakiś czas gawędzimy, nie zwracając uwagi na płacz. Pielęgniarki 

już do niego przywykły, zobojętniały. Ja zresztą też. 

Potem zapadam się w fotelu, który tak do mnie przywykł, że dopasował się do mego 

ciała. Pielęgniarki już kończą; jest ubrana, ale nadal płacze. Wiem, że się uspokoi, gdy wyjdą. 

Poranne  obrządki  zawsze  wytrącają  ją  z  równowagi,  a  dzisiejszy  ranek  nie  należy  do 

wyjątków. W końcu pielęgniarki odsuwają parawan i opuszczają pokój. Obie muskają mnie z 

uśmiechem, przechodząc obok. Zastanawiam się, co to oznacza. 

Siedzę  przez  moment,  wpatrując  się  w  nią,  lecz  ona  nie  odpowiada  spojrzeniem. 

Rozumiem to, wszak nie wie, kim jestem. Uważa mnie za obcego. Potem opuszczam głowę i 

w duchu modlę się o siłę, której - wiem o tym - będę potrzebował. Zawsze głęboko wierzyłem 

w Boga i w potęgę modlitwy, choć - jeśli mam być szczery - ma wiara składa się z listy pytań, 

na które po śmierci z pewnością zażądam odpowiedzi. 

No,  już  jestem  gotowy.  Okulary  na  nos,  lupa  z  kieszeni.  Na  chwilę  odkładam  ją  na 

stolik, żeby otworzyć notatnik. Dwukrotnie muszę polizać sękaty  palec, zanim w końcu uda 

mi się odwrócić dobrze już zniszczoną okładkę i otworzyć na pierwszej stronie. Potem biorę 

do ręki lupę. 

Zawsze na moment przedtem, nim zacznę czytać, serce mi się ściska i myślę: Co dziś 

się wydarzy? 

background image

Nie wiem, bo nigdy nie mogę tego przewidzieć, i w głębi ducha zdaję sobie sprawę, że 

to bez znaczenia. Sił dodaje mi liczenie na szansę, nie pewność, lecz swego rodzaju zakład z 

samym  sobą.  I  choć  możecie  nazwać  mnie  marzycielem  albo  głupcem,  czy  jeszcze  kimś 

innym, wierzę, że wszystko się może zdarzyć. 

Rozumiem, że fakty i nauka sprzysięgły się przeciwko mnie. Lecz nauka nie stanowi 

odpowiedzi na wszystko; to wiem, nauczyłem się tego w swym długim życiu.  I dzięki temu 

zostaje  mi  wiara,  że  cuda  -  nawet  najbardziej  niewytłumaczalne  i  niewiarygodne  -  istnieją  i 

zdarzają  się,  kpiąc  sobie  z  naturalnego  porządku  rzeczy.  Dlatego  po  raz  kolejny,  tak  jak  to 

czynię co dzień, zaczynam czytać jej na  głos notatnik - w nadziei, że cud, który zmienił me 

ż

ycie, zdarzy się kolejny raz. 

I może - powtarzam: może - tak się stanie. 

background image

DUCHY 

Był rok 1946, początek października, i Noah Calhoun z ganku swojego domu w stylu 

kolonialnym oglądał zachodzące słońce. Lubił przesiadywać tu wieczorami, zwłaszcza po dniu 

ciężkiej pracy, i pozwalać myślom błądzić, nie narzucając im określonego kierunku. Właśnie 

tak odpoczywał - zwyczaj ten przejął po ojcu. 

Najbardziej  lubił  patrzeć  na  drzewa  i  ich  odbicie  w  rzece.  W  Północnej  Karolinie 

drzewa pięknie wyglądają późną jesienią: mienią się wszystkimi odcieniami zieleni, żółci, złota 

i  czerwieni.  Ich  niesamowite  kolory  płoną  w  słońcu  i  chyba  już  po  raz  setny  Noah  Calhoun 

zastanawiał się, czy pierwsi właściciele rezydencji spędzali wieczory, myśląc o tym samym. 

Dom  postawiono  w  1772  roku,  stanowił  jeden  z  najstarszych  i  największych 

budynków  w  New  Bern.  Początkowo  był  rezydencją  właścicieli  plantacji.  Noah  Calhoun 

kupił go tuż po zakończeniu wojny, poświęciwszy jedenaście miesięcy i małą fortunę na jego 

renowację. Parę tygodni temu pewien dziennikarz z Raleigh napisał o nim artykuł; twierdził, 

ż

e  to  jeden  z  najwspanialej  odbudowanych  majątków,  jakie  widział.  Przynajmniej  budynek. 

Reszta posiadłości to zupełnie co innego i właśnie na pracy nad nią Noah spędził większość 

dnia. 

Dwunastoakrowy  majątek  z  jednej  strony  oblewały  wody  Brices  Creek  i  Noah 

naprawiał  drewniany  płot,  otaczający  posiadłość  z  pozostałych  trzech  boków,  sprawdzając, 

czy nie jest spróchniały albo naruszony przez termity, i w razie potrzeby wymieniając deski. 

Zostało  mu  jeszcze  sporo  roboty,  zwłaszcza  na  zachodniej  granicy,  i  dziś,  odkładając 

narzędzia,  pomyślał,  że  trzeba  będzie  zamówić  więcej  drewna.  Wszedł  do  domu,  wypił 

szklankę  słodkiej  herbaty,  potem  wziął  prysznic.  Zawsze  się  mył  pod  koniec  dnia,  woda 

spłukiwała z niego brud i zmęczenie. 

Potem gładko zaczesał włosy, włożył spłowiałe dżinsy i niebieską koszulę, nalał sobie 

kolejną porcję słodkiej herbaty i udał się na ganek, gdzie teraz siedział, jak zwykle o tej porze 

dnia. 

Wyciągnął  ręce  nad  głową,  opuścił  je,  po  czym  kilka  razy  ruszył  barkami.  Czuł  się 

dobrze,  czysto,  świeżo.  Zmęczone  mięśnie  dawały  o  sobie  znać  i  wiedział,  że  jutro  będzie 

trochę obolały, ale cieszył się, że zrobił większość tego, co sobie zaplanował. 

Sięgnął  po  gitarę,  co  przypomniało  mu  o  ojcu  i  kolejny  raz  uświadomiło,  jak  bardzo 

mu  go  brak.  Przeciągnął  palcami  po  strunach,  dostroił  dwie  i  znowu  sprawdził.  Tym  razem 

instrument  brzmiał  prawie  tak,  jak  trzeba.  Noah  zaczął  grać.  Cicho,  spokojnie.  Najpierw 

background image

nucił, potem, gdy otoczył go zmierzch, zaśpiewał. Grał i śpiewał, dopóki słońce nie zniknęło, 

a niebo nie poczerniało. 

Skończył  trochę  po  siódmej  i  oparł  się  wygodniej  w  fotelu,  żeby  się  pobujać.  Z 

przyzwyczajenia  zerknął  w  górę  i  zobaczył  Oriona,  Wielką  Niedźwiedzicę,  konstelację  Bliź-

niąt i Gwiazdę Polarną, migoczące na jesiennym niebie. 

W myślach zaczął obliczać stan swoich finansów, ale po chwili dał spokój. Wiedział, 

ż

e  wydał  na  dom  prawie  wszystkie  oszczędności  i  już  wkrótce  będzie  musiał  znowu  się 

rozejrzeć za pracą, lecz odepchnął tę myśl i postanowił się rozkoszować ostatnimi miesiącami 

renowacji,  nie  zatruwając  ich  martwieniem  się  o  jutro.  Nie  wątpił,  że  wszystko  się  jakoś 

ułoży. Zawsze się układało. Poza tym myślenie o pieniądzach go nudziło. Już dawno nauczył 

się  radować  prostymi  rzeczami  -  rzeczami,  których  nie  można  kupić  -  i  nie  był  w  stanie 

zrozumieć ludzi, którzy tego nie potrafią. To kolejny zwyczaj odziedziczony po ojcu. 

W tej samej chwili podeszła do niego Ciem, jego suka myśliwska, i szturchnęła go w 

rękę wilgotnym nosem, zanim umościła się u jego nóg. 

- Cześć, malutka, co tam słychać? - spytał, pogładziwszy ją po łbie. 

Zapiszczała cicho i podniosła ku niemu łagodne, okrągłe ślepia. 

W  wypadku  samochodowym  straciła  łapę,  ale  nadal  sprawnie  się  poruszała  i 

dotrzymywała mu towarzystwa w spokojne wieczory, takie jak ten. 

Noah miał trzydzieści jeden lat - nie tak znów wiele, ale był na tyle dojrzały, by czuć 

się  samotny.  Odkąd  tu  się  sprowadził,  nie  umawiał  się  z  dziewczynami,  nie  spotkał  żadnej, 

która choć odrobinę by go zainteresowała. Wiedział, że to wyłącznie jego wina. Było w nim 

coś, co sprawiało, że utrzymywał dystans między sobą a kobietą, która próbowała się do niego 

zbliżyć. I chyba nawet nie potrafiłby tego zmienić, choćby i próbował. Ale czasem, tuż przed 

zapadnięciem w sen, zastanawiał się, czy na zawsze ma pozostać samotny. 

Wieczór  płynął  dalej,  ciepły,  przyjemny.  Wsłuchany  w  muzykę  świerszczy  i  szelest 

liści,  Noah  myślał,  że  odgłosy  natury  są  bardziej  rzeczywiste  i  budzą  więcej  uczuć  niż 

przedmioty, takie jak samochody czy samoloty. Natura dawała więcej, niż brała, a jej dźwięki 

zawsze  uświadamiały  człowiekowi,  kim  powinien  być.  W  czasie  wojny  wielokrotnie, 

zwłaszcza po większych przeżyciach, wracał myślą do tych prostych odgłosów. 

- Dzięki temu nie oszalejesz - powiedział ojciec na pożegnanie, gdy Noah odpływał. - 

To muzyka Boga, która przeniesie cię do domu. 

Dopił herbatę, wszedł do środka, znalazł książkę i w drodze powrotnej zapalił światło 

na  ganku.  Usiadłszy  w  fotelu,  spojrzał  na  tomik.  Był  stary,  okładka  miała  wystrzępione 

brzegi, a strony poplamiło błoto i woda. Źdźbła trawy Walta Whitmana. Towarzyszyły mu w 

background image

czasie wojny, kiedyś nawet przyjęły wycelowaną w niego kulę. 

Przetarł  z  kurzu  okładkę.  Potem  otworzył  książkę  w  przypadkowym  miejscu  i 

przeczytał słowa, które przed sobą zobaczył: 

 

Północ widna - to godzina twoja, o duszo, wolny twój lot 

w niewymowne. 

W oderwaniu od ksiąg, ze sztukami w rozbracie, po dniu 

wypełnionym, dokonawszy roboty, 

Unosząca się całkowicie i w oddal ostatnią, milcząca, 

zdumiona, zadumana o tym, co miłujesz najbardziej: 

Noc, sen, gwiazdy i śmierć

1

*. 

 

Uśmiechnął się do siebie. Nie wiedział czemu, lecz Whitman zawsze kojarzył mu się z 

New Bern i Noah cieszył się, że wrócił. Choć nie było go tu przez czternaście lat, uważał je za 

swój dom, znał tu mnóstwo ludzi, większość jeszcze z czasów młodości. Nic dziwnego. Wszak 

mieszkańcy południowych miasteczek nigdy się nie zmieniali, najwyżej odrobinę starzeli. 

Teraz  jego  najlepszym  przyjacielem  był  Gus,  siedemdziesięcioletni  Murzyn 

mieszkający w pobliżu. Spotkali się parę tygodni po tym, jak Noah kupił dom - Gus zjawił się 

z  domową  nalewką  i  gulaszem  z  królika;  spędzili  wieczór,  upijając  się  i  opowiadając  sobie 

swe dzieje. 

Od  tamtej  pory  Gus  odwiedzał  go  kilka  razy  w  tygodniu,  zazwyczaj  po  ósmej.  Od 

czasu do czasu musiał się wyrwać z domu, w którym mieszkało czworo jego dzieci i jedenaś-

cioro  wnucząt,  i  Noah  doskonale  go  rozumiał.  Zwykle  Gus  przynosił  harmonijkę  ustną  i 

pogawędziwszy, grali razem parę piosenek. Zdarzało się, że muzykowali tak godzinami. 

Gus  zastępował  Noahowi  rodzinę.  Właściwie  nikogo  poza  nim  już  nie  miał,  a 

przynajmniej  od  śmierci  ojca  przed  rokiem.  Noah  był  jedynakiem  -  matka  zmarła  na  grypę, 

gdy miał dwa lata - i choć kiedyś chciał się ożenić, nigdy tego nie zrobił. 

Ale  raz  się  zakochał,  to  wiedział  na  pewno.  Jeden,  jedyny  raz,  dawno  temu.  I  to 

uczucie przemieniło go na zawsze. Prawdziwa miłość potrafi to zrobić z człowiekiem, a jego 

miłość była prawdziwa. 

Nadciągnęły  chmury  znad  wybrzeża,  srebrząc  się  w  poświacie  księżyca.  Gdy 

zgęstniały, odchylił głowę, kładąc ją na oparciu bujanego fotela. Automatycznie odpychał się 

                                                 

1

 Walt Whitman: Północ widna, przeł. Stefan Napiórski. 

background image

nogami,  fotel  kołysał  się  rytmicznie,  a  myśli,  jak  niemal  co  wieczór,  popłynęły  ku 

wspomnieniu podobnego ciepłego zmierzchu sprzed czternastu lat. 

To  było  tuż  po  maturze  w  1932  roku,  pierwszy  wieczór  jarmarku.  Wszyscy 

mieszkańcy miasta wylegli na ulice, bawiąc się na barbakojach albo oddając się grom hazar-

dowym. W powietrzu wisiała wilgoć - z jakiegoś powodu doskonale to zapamiętał. Przyszedł 

sam  i  kiedy  przedzierał  się  przez  tłum  w  poszukiwaniu  przyjaciół,  wypatrzył  Fina  i  Sarę,  z 

którymi  dorastał,  rozmawiających  z  jakąś  nieznajomą  dziewczyną.  Pamiętał,  że  pomyślał: 

Ładna,  a  gdy  w  końcu  do  nich  dotarł,  spojrzała  na  niego  zamglonymi  oczami,  które  potem 

ciągle do niego wracały. 

-  Cześć  -  odezwała  się  zwyczajnie,  podając  mu  rękę.  -  Finley  wiele  mi  o  tobie 

opowiadał. 

Zwyczajny początek, coś, co łatwo byłoby zapomnieć, gdyby dotyczyło kogoś innego 

niż  ona.  Ledwo  jednak  ujął  jej  rękę  i  zajrzał  w  te  niesamowite,  szmaragdowe  oczy,  nim 

jeszcze zaczerpnął tchu, wiedział z całą pewnością, że oto dziewczyna, której mógłby szukać 

przez resztę życia i nigdy już nie znaleźć. Wydawała mu się tak wspaniała, tak idealna - a letni 

wiatr szumiał w gałęziach drzew. 

Od tamtej chwili wszystko poszło jak burza. Fin powiedział Noahowi, że dziewczyna 

przyjechała z rodziną do New Bern na wakacje, bo ojciec pracował u R.J. Reynoldsa, a choć 

Noah  tylko  kiwał  głową,  jej  spojrzenie  sprawiało,  że  to  milczenie  wydawało  się  normalne. 

Wtedy  Fin parsknął śmiechem, bo widział, co się święci, a Sara zaproponowała, żeby kupili 

sobie  wiśniowej  coli,  po  czym  cała  czwórka  się  bawiła,  dopóki  tłumy  nie  zrzedły  i  nie 

pozamykano straganów. 

Spotkali  się  następnego  dnia  i  kolejnego,  a  wkrótce  stali  się  nierozłączni.  Co  rano,  z 

wyjątkiem niedzieli, kiedy musiał iść do kościoła, w zawrotnym tempie robił wszystko, co do 

niego  należało,  a  potem  ruszał  prosto  do  Fort  Totten  Park,  gdzie  czekała  na  niego  ona. 

Ponieważ była gościem i nigdy przedtem nie spędziła wakacji w miasteczku, dni wypełniały 

im zajęcia zupełnie jej nie znane. Nauczył ją, jak nakładać przynętę i łowić okoniopstrągi na 

płyciznach,  zabierał  na  wyprawy  w  gęstwiny  Croatan  Forest.  Pływali  łodzią,  oglądali  letnie 

burze i Noahowi wydawało się, że znają się od zawsze. 

Ale  i  on  się  czegoś  uczył.  Na  potańcówce  w  remizie  to  ona  pokazała  mu,  jak  się 

tańczy walca i charlestona, a choć przez pierwsze kilka utworów deptali sobie po palcach, jej 

cierpliwość  wkrótce  została  wynagrodzona  i  tańczyli  razem  do  końca  zabawy.  Potem 

odprowadził  ją  do  domu,  a  gdy  pożegnawszy  się,  stali  na  ganku,  pierwszy  raz  ją  pocałował, 

zastanawiając  się,  czemu  tak  długo  zwlekał.  Któregoś  dnia  zaprosił  ją  do  tego  domu,  nie 

background image

zważając na jego opłakany stan, i zapowiedział że kiedyś go kupi i wyremontuje. Godzinami 

rozmawiali  o  swoich  marzeniach  -  on  pragnął  zwiedzić  świat,  ona  zostać  malarką  -  aż 

wreszcie  pewnej  parnej  sierpniowej  nocy  oboje  stracili  dziewictwo.  Kiedy  wyjechała  trzy 

tygodnie  później,  zabrała  ze  sobą  cząstkę  Noaha  i  resztę  lata.  W  deszczowy  poranek 

odprowadzał ją wzrokiem, gdy opuszczała miasto. Poprzedniej nocy nie zmrużył oka, a potem 

wrócił do domu i spakował torbę. Następny tydzień spędził samotnie na Harkers Island. 

Noah  przeczesał  ręką  włosy  i  zerknął  na  zegarek.  Dwanaście  po  ósmej.  Wstał  i 

wyszedł przed dom, spoglądając na drogę. Ani śladu Gusa, pewnie dziś się nie zjawi. Wrócił 

na ganek i usiadł w fotelu. 

Pamiętał, jak pierwszy raz wspominał o niej Gusowi. Stary potrząsnął głową i zaczął 

się śmiać. 

- Więc przed tym duchem uciekasz. 

Kiedy spytał, co Gus ma na myśli, Murzyn odparł: 

-  No,  rozumiesz:  duch,  wspomnienie.  Patrzyłem,  jak  harujesz  dzień  i  noc,  tyrasz  bez 

wytchnienia.  Ludzie  robią  to  z  trzech  powodów:  albo  postradali  rozum,  albo  są  głupi,  albo 

próbują zapomnieć. Wiedziałem, że w twoim wypadku chodziło o to ostatnie. Zastanawiałem 

się tylko, o czym chcesz zapomnieć. 

Zastanowił  się  nad  słowami  Gusa.  Oczywiście  przyjaciel  miał  rację.  New  Bern  stało 

się  dlań  miejscem  nawiedzonym.  Nawiedzonym  przez  ducha  wspomnień.  Wystarczyło,  że 

przeszedł przez Fort Totten Park, a widział ją tam: jak czeka na ławce albo stoi przy wejściu - 

zawsze uśmiechnięta, blond włosy miękko opadające na ramiona, szmaragdowe oczy. A gdy 

wieczorem  siadał  na  ganku  z  gitarą,  widział  ją  przy  sobie,  jak  w  ciszy  słucha  muzyki  jego 

dzieciństwa. 

To  samo  się  powtarzało,  ilekroć  zajrzał  do  drogerii  Gastona,  kina  Masonie,  a  nawet 

gdy szedł przez miasto. Gdziekolwiek spojrzał, dostrzegał jej obraz lub rzeczy, które znowu 

przywoływały ją do życia. 

Zdawał  sobie  sprawę,  że  to  dziwaczne.  W  końcu  dorastał  w  New  Bern.  Spędził  tu 

pierwsze  siedemnaście  lat  życia.  Gdy  jednak  myślał  o  rodzinnym  mieście,  pamiętał  tylko 

ostatnie  lato,  wspólnie  spędzone  lato.  Pozostałe  wspomnienia  stanowiły  jedynie  szczątki, 

urywki  z  dzieciństwa,  które  rzadko  kiedy  wzbudzały  w  nim  jakieś  uczucia  -  o  ile  w  ogóle 

wzbudzały. 

Któregoś  wieczoru  zwierzył  się  z  tego  Gusowi,  a  ten  nie  tylko  zrozumiał,  ale  nawet 

mu to wyjaśnił. 

- Tata mawiał, że kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwołalnie 

background image

się  zmienia  i  choćby  nie  wiedzieć  jak  się  próbowało,  to  uczucie  nigdy  nie  zniknie.  Ta 

dziewczyna,  o  której  opowiadasz,  była  twoją  pierwszą  miłością.  I  cokolwiek  byś  zrobił, 

zostanie z tobą. Na zawsze. 

Noah potrząsnął głową, a gdy obraz dziewczyny zniknął, wrócił do Whitmana. Czytał 

przez  godzinę,  od  czasu  do  czasu  podnosił  wzrok,  przyglądając  się  szopom  i  oposom 

przemykającym  nad  odnogą  rzeki.  Wpół  do  dziesiątej  zamknął  książkę,  poszedł  do  sypialni 

na górze i opisał swój dzień w pamiętniku, umieszczając w nim zarówno osobiste rozważania, 

jak i relację z domowych zajęć. Czterdzieści minut później spał. Ciem wdrapała się na górę, 

obwąchała  śpiącego  mężczyznę, pokręciła  w kółko,  aż  wreszcie zwinęła  się  w  kłębek  u  stóp 

łóżka. 

Nieco  wcześniej  tego  samego  wieczoru,  sto  mil  od  Noaha,  ona  kołysała  się  na 

huśtawce  na  ganku  domu  swoich  rodziców.  Siedzenie  było  odrobinę  wilgotne  po  ulewnym, 

siekącym  deszczu,  ale  niebo  się  przecierało  i  przez  pojedyncze  chmury  spoglądała  ku 

gwiazdom, zastanawiając się, czy podjęła właściwą decyzję. Zmagała się z nią od kilku dni - i 

dziś wieczorem stoczyła ze sobą kolejną walkę - w końcu jednak uznała, że nigdy by sobie nie 

wybaczyła, gdyby wypuściła z rąk okazję. 

Lon  nie  znał  prawdziwego  powodu  jej  jutrzejszego  wyjazdu.  W  ubiegłym  tygodniu 

wspomniała mimochodem, że może wyskoczy na wybrzeże zajrzeć do sklepów ze starociami. 

- Tylko na parę dni - wyjaśniła. - Poza tym muszę się oderwać od tych przygotowań 

weselnych. 

Ź

le się czuła kłamiąc,  ale nie mogła mu wyznać  prawdy. Ten wyjazd nie miał z nim 

nic wspólnego i postąpiłaby nieuczciwie, żądając od Lona, by to zrozumiał. 

Po  zaledwie  dwugodzinnej  podróży  z  Raleigh,  stolicy  stanu,  tuż  przed  jedenastą 

znalazła się na miejscu. Wynajęła pokój w małej gospodzie, rozpakowała walizki, powiesiła 

w szafie sukienki, resztę rzeczy pochowała do szuflad. Zjadła szybko lunch,  spytała kelnerkę,  

gdzie  znajdzie  najbliższe  sklepy  z  antykami,  i  przez  następne  kilka  godzin  robiła  zakupy.  O 

wpół do piątej wróciła do pokoju. 

Siadła  na  skraju  łóżka,  wzięła  słuchawkę  i  zadzwoniła  do  Lona.  Nie  mógł  długo 

rozmawiać,  bo  spieszył  się  do  sądu,  ale  zanim  się  rozłączyli,  podała  mu  numer  telefonu 

gospody i obiecała, że zadzwoni jutro. 

Dobrze  -  pomyślała,  odkładając  słuchawkę.  Zwykła  rozmowa,  nic  nadzwyczajnego. 

Nic, co wzbudziłoby w nim podejrzenia. 

Lona  znała  już  od  czterech  lat.  Poznali  się  w  1942,  kiedy  świat  od  dawna  był 

pogrążony  w  wojnie,  a  Ameryka  dopiero  od  roku.  Każdy  starał  się  spełnić  patriotyczny 

background image

obowiązek, więc i ona zgłosiła się jako ochotniczka do szpitala w mieście. Potrzebowano jej 

tam  i  ceniono  za  pracę,  ale  zadanie  okazało  się  trudniejsze,  niż  początkową  sądziła.  Do 

domów  wróciły  pierwsze  grupy  rannych  młodych  żołnierzy  i  całe  dnie  spędzała  wśród 

przygnębionych  mężczyzn  i  poszarpanych  ciał.  Gdy  w  jej  życiu  pojawił  się  Lon,  który  ze 

swym  naturalnym  wdziękiem  przedstawił  się  na  jakimś  przyjęciu  bożonarodzeniowym, 

zobaczyła w nim człowieka, którego właśnie potrzebowała: kogoś, kto z ufnością spogląda w 

przyszłość i ma poczucie humoru, rozpraszające wszystkie jej lęki. 

Przystojny, inteligentny i ambitny, osiem lat od niej starszy, prowadził udaną praktykę 

adwokacką. Namiętnie oddawał się pracy, wygrywając sprawy i jednocześnie zyskując sławę. 

Doskonale  rozumiała  to  jego  pragnienie  sukcesu,  gdyż  zarówno  ojciec,  jak  i  większość 

mężczyzn z kręgów, w których się obracała, byli stworzeni na ten sam obraz i podobieństwo. 

Lona także wychowano w podobny sposób, w zamkniętym środowisku południowców, gdzie 

nazwisko  i  osiągnięcia  często  stanowiły  najważniejsze  kryterium,  brane  pod  uwagę  przy 

zawieraniu małżeństwa. W niektórych wypadkach stanowiły wręcz jedyne kryterium. 

Choć już od dzieciństwa buntowała się w duchu przeciw takim regułom i spotykała z 

mężczyznami,  których  najłagodniej  dawało  się  określić  mianem  niespokojnych  duchów, 

pociągała ją lekkość i swoboda Lona. Po pewnym czasie go pokochała. Choć pracował całymi 

dniami, okazywał jej dobroć. Był prawdziwym dżentelmenem: dojrzałym i odpowiedzialnym, 

a w tych okropnych dniach wojny, gdy potrzebowała kogoś, kto by się nią opiekował, nigdy 

jej nie zawiódł. Czuła się przy nim bezpieczna i wiedziała, że on też ją kocha, dlatego przyjęła 

jego oświadczyny. 

Kiedy  o  tym  myślała,  ogarniało  ją  poczucie  winy,  że  tu  się  znalazła;  wiedziała,  że 

powinna się spakować i wyjechać. Już raz to zrobiła - dawno temu - i była pewna, że gdyby 

teraz opuściła miasto, nigdy nie zebrałaby dość sił, by znowu tu wrócić. Wzięła torebkę i już 

ruszała  do  drzwi,  kiedy  sobie  przypomniała,  jaki  to  zbieg  okoliczności  ją  tu  przywiódł. 

Odłożyła torebkę, po raz kolejny sobie uświadamiając, że jeśli w tym momencie wyjedzie, do 

końca  życia  będzie  się  zastanawiać,  co  by  było,  gdyby...  I  chyba  nie  potrafiłaby  żyć  z  tą 

ś

wiadomością. 

Przeszła  do  łazienki  przyszykować  sobie  kąpiel.  Sprawdziwszy  temperaturę  wody, 

wróciła do komódki, równocześnie wyjmując z uszu złote kolczyki. Sięgnęła po kosmetyczkę, 

otworzyła ją, wzięła maszynkę do golenia i kostkę mydła, a potem rozebrała się przed toaletką. 

Już  jako  nastolatkę  nazywaną  ją  piękną.  Naga  przyjrzała  się  sobie  w  lustrze.  Ciało 

miała  jędrne,  proporcjonalne,  piersi  krągłe,  brzuch  płaski,  a  nogi  smukłe.  Po  matce 

odziedziczyła  wysokie  kości  policzkowe,  gładką  skórę  i  jasne  włosy,  lecz  największy  atut 

background image

stanowił jej wyłączną własność: „oczy niczym fale oceanu”, jak je nazywał Lon. 

Z maszynką i mydłem w ręku przeszła do łazienki, zakręciła kran, położyła ręcznik w 

pobliżu, by móc po niego sięgnąć, i wyciągnęła się w wannie. 

Woda ją odprężała, więc głębiej się w niej zanurzyła. Miała za sobą ciężki dzień, plecy 

ją  bolały,  ale  cieszyła  się,  że  tak  szybko  uporała  się  z  zakupami.  Musi  wrócić  do  Raleigh  z 

namacalnymi dowodami i dwie rzeczy, które wybrała, wystarczą za alibi. Przypomniała sobie, 

ż

e  powinna  zapytać  o  inne  sklepy  w  okolicach  Beaufort,  ale  nagle  pomyślała,  że  chyba  nie 

musi się tak asekurować. Lon nie należał do ludzi skłonnych do szpiegowania. 

Namydliła się i zaczęła golić nogi. Równocześnie myślała o rodzicach i o tym, co by 

powiedzieli  na  jej  zachowanie.  Z  pewnością  by  go  nie  pochwalili,  zwłaszcza  matka.  Nigdy 

nie  zaaprobowała  tego,  co  się  stało  owego  lata,  które  tu  spędzili,  i  teraz  też  by  tego  nie 

zaakceptowała, niezależnie od tłumaczeń, jakich by jej udzieliła córka. 

Jeszcze  trochę  się  pomoczyła  w  wannie,  w  końcu  wyszła  z  wody  i  wytarła  się 

ręcznikiem.  Stanąwszy  przed  szafą,  zastanawiała  się,  co  na  siebie  włożyć,  wreszcie 

zdecydowała  się  na  długą  żółtą  sukienkę,  lekko  rozchylającą  się  na  przodzie  -  fason  bardzo 

często  spotykany  na  Południu.  Przymierzyła  ją,  przejrzała  się  w  lustrze,  obracając  na 

wszystkie strony. Sukienka świetnie leżała, wyglądała w niej kobieco, lecz mimo to uznała, że 

jest nieodpowiednia. Zdjęła ją więc i odwiesiła do szafy. 

Następnie wybrała mniej szykowną i mniej uwodzicielską sukienkę: jasnoniebieską, z 

odrobiną  koronki,  zapinaną  z  przodu  na  guziki.  Choć  nie  prezentowała  się  w  niej  równie 

dobrze jak w tej pierwszej, stwierdziła, że wygląda za to bardziej stosownie. 

Delikatnie się umalowała: tylko odrobina cienia do powiek i tusz do rzęs, by pokreślić 

oczy.  Potem  perfumy,  nie  za  dużo.  Wyjęła  parę  kolczyków  w  kształcie  kółek  i  wpięła  je  w 

uszy,  potem  wsunęła  na  nogi  skórzane  sandały  na  niskim  obcasie,  w  których  chodziła  po 

południu. Rozczesała jasne włosy, upięła je i przejrzała się w lustrze. 

Nie, za dużo tego dobrego - pomyślała i z powrotem je rozpuściła. Teraz lepiej. 

Skończywszy,  cofnęła  się  o  krok  i  jeszcze  raz  bacznie  się  sobie  przyjrzała.  Dobrze 

wyglądała:  nie  za  strojnie,  ale  też  i  bez  zbytniej  swobody.  Nie  chciała  przesadzić  w  żadną 

stronę.  W  końcu  nie  wiedziała,  czego  się  spodziewać.  Minęło  wiele  czasu  - 

najprawdopodobniej za wiele - i mogło się wydarzyć mnóstwo najróżniejszych rzeczy, także i 

takich, jakich wolała nie przyjmować do wiadomości. 

Spojrzała na dłonie. Drżały. Roześmiała się w duchu. Dziwne. Zwykle nie bywała taka 

nerwowa.  Zawsze,  już  od  dzieciństwa,  cechowała  ją  pewność  siebie,  zresztą  podobnie  jak 

Lona.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  czasami  stawało  się  to  przeszkodą,  zwłaszcza  na  randkach, 

background image

gdyż onieśmielała większość swoich rówieśników. 

Wzięła  torebkę,  kluczyki  do  samochodu,  potem  sięgnęła  po  klucz  od  pokoju.  Przez 

chwilę w zamyśleniu obracała go w dłoniach. 

Sprawy zaszły tak daleko, nie wycofuj się w ostatniej chwili. Już ruszała do drzwi, ale 

z  powrotem  usiadła  na  łóżku.  Zerknęła  na  zegarek.  Prawie  szósta.  Wiedziała,  że  musi  za 

chwilę wyjść - nie chciała się zjawić po zmierzchu - ale potrzebowała jeszcze trochę czasu. 

- Do licha - szepnęła - co ja wyprawiam? Nie powinno mnie tu w ogóle być. Nie mam 

powodu, żeby tu przyjeżdżać. 

Ale jeszcze kiedy mówiła te słowa, zdała sobie sprawę, że to nieprawda. Miała powód. 

W najgorszym razie otrzyma odpowiedź na swe pytanie. 

Otworzyła  torebkę  i  przeszukała  zawartość,  aż  znalazła  złożony  wycinek  z  gazety. 

Wyjąwszy  go  wolno,  niemal  z  nabożeństwem,  ostrożnie,  by  nie  podrzeć,  rozłożyła  go  i 

wpatrywała się w niego przez chwilę. 

- Właśnie dlatego - powiedziała w końcu do siebie. - Właśnie o to tu chodzi. 

background image

Ś

WIATŁO 

Noah  wstał  o  piątej  i  jak  to  miał  w  zwyczaju,  godzinę  popływał  kajakiem  po  Brices 

Greek. Potem włożył ubranie robocze, odgrzał kilka wczorajszych bułek, złapał parę jabłek i 

zalał to wszystko dwoma kubkami kawy. 

Znowu  pracował  przy  ogrodzeniu,  naprawiając  większość  słupków,  które  wymagały 

wymiany.  Utrzymywało  się  „indiańskie  łato”,  temperatura  sięgała  dwudziestu  ośmiu  stopni, 

tak że w południe Noah był zmęczony, zgrzany i cieszył się, że może sobie zrobić przerwę. 

Lunch  zjadł  nad  brzegiem  rzeki,  żeby  móc  obserwować  cefale.  Lubił  patrzeć,  jak 

wyskakują trzy, cztery razy i prześlizgują się w powietrzu, nim znikną w mętnej wodzie. Nie 

wiedział czemu, ale nieodmiennie zachwycał go fakt, że instynkt tych zwierząt pozostał taki 

sam od tysięcy, może nawet i dziesiątek tysięcy lat. 

Czasem  zastanawiał  się,  czy  ludzkie  instynkty  zmieniły  się  w  tym  czasie,  i  zawsze 

dochodził  do  wniosku,  że  nie.  Przynajmniej  w  podstawowych,  najbardziej  pierwotnych 

kwestiach.  O  ile  mógł  się  przekonać,  człowiek  zawsze  był  agresywny,  nieustannie  dążył  do 

dominacji,  przejęcia  kontroli  nad  światem  i  wszystkim,  co  go  zamieszkuje.  Najlepiej 

ś

wiadczyła o tym wojna w Europie i na Dalekim Wschodzie. 

Trochę  po  trzeciej  skończył  pracę  i  poszedł  na  przystań.  Zajrzał  do  komórki, 

wyciągnął wędkę, wabiki i trochę żywej przynęty, którą zawsze miał na podorędziu, przyczepił 

haczyk i zarzucił wędkę. 

Wędkowanie zawsze prowokowało go do zadumy nad własnym życiem. Tak też było i 

teraz.  Pamiętał,  że  po  śmierci  matki  spędzał  dni  w  kolejnych  domach  i  z  jakiegoś  powodu 

bardzo się jąkał, tak że inne dzieci się z niego wyśmiewały. Odzywał się coraz rzadziej, aż w 

końcu  jako  pięcioletni  chłopiec  w  ogóle  przestał  mówić.  Kiedy  zaczął  chodzić  do  szkoły, 

nauczyciele uznali go za opóźnionego w rozwoju i poradzili, by go wypisać. 

Jednak ojciec postanowił sam zająć się tą sprawą. Nadal posyłał Noaha do szkoły, a po 

lekcjach kazał mu przychodzić do magazynu, w którym pracował, i układać drewno. 

- Dobrze nam zrobi, jeśli będziemy spędzać razem trochę czasu - mówił, gdy pracowali 

ramię w ramię. – Dokładnie tak, jak kiedyś ja i mój tato. 

Podczas  tych  wspólnych  godzin  ojciec  opowiadał  chłopcu  o  ptakach  i  zwierzętach, 

albo zapoznawał go z dziejami i legendami Północnej Karoliny. Nie minęło kilka miesięcy, a 

Noah znowu mówił, choć niezbyt dobrze, więc ojciec postanowił nauczyć go czytać poezję. 

-  Jeśli  potrafisz  przeczytać  na  głos,  będziesz  również  umiał  powiedzieć,  co  tylko 

background image

zechcesz. 

I ponownie okazało się, że miał rację. Rok później Noah zapomniał o jąkaniu. Nadal 

jednak  codziennie  zaglądał  do  składu  drewna,  po  prostu  dlatego,  że  był  tam  ojciec,  a 

wieczorami,  gdy  tato  kołysał  się  w  fotelu  bujanym,  czytał  na  głos  dzieła  Whitmana  i 

Tennysona. 

Kiedy  trochę  podrósł,  większość  weekendów  i  wakacji  spędzał  samotnie.  Na  swojej 

pierwszej  łodzi  zgłębiał  Croatan  Forest,  płynąc  i  po  dwadzieścia  mil  w  górę  Brices  Greek. 

Kiedy  nie  mógł  się  już  dalej  posuwać  łodzią,  resztę  trasy  do  morza  przemierzał  pieszo. 

Wędrówki i obozowanie pod gołym niebem stały się jego pasją. Godzinami siedział w cieniu 

drzew, gwiżdżąc cicho, grając na gitarze bobrom, gęsiom i czaplom. Poeci wiedzieli, że takie 

oddalenie od świata ludzi i pobyt na łonie natury służą duszy, a on utożsamiał się z poetami. 

Zawsze  był  cichy  i  spokojny,  ale  dzięki  latom  przerzucania  belek  w  składzie  drewna 

doskonale  rozwinął  się  fizycznie,  a  sukcesy  sportowe  przyczyniły  się  do  jego  popularności. 

Chętnie  grywał  w  futbol  i  biegał,  lecz  choć  większość  jego  kolegów  z  drużyny  razem 

spędzała  wolny  czas,  rzadko  się  do  nich  przyłączał.  Postronny  obserwator  uznałby  go  za 

gbura; większość po prostu uważała, że Noah dojrzał szybciej niż jego rówieśnicy. W szkole 

chodził  z  kilkoma  dziewczynami,  lecz  żadna  nie  wywarła  na  nim  większego  wrażenia.  Z 

wyjątkiem jednej. A ta się zjawiła już po dyplomie. 

Allie. Jego Allie. 

Pamiętał,  jak  po  ich  pierwszym  spotkaniu  na  jarmarku  rozmawiał  o  niej  z  Finem. 

Kolega  się  wtedy  roześmiał,  po  czym  przepowiedział,  jak  to  się  skończy:  po  pierwsze,  że 

Allie i Noah się w sobie zakochają, a po drugie, że nic z tego nie wyjdzie. 

Linka się naprężyła i Noah liczył, że złowi jakiegoś okoniopstrąga, lecz szarpnięcie się 

nie powtórzyło, więc wyciągnął linę, założył kolejną przynętę i znowu zarzucił. 

Okazało  się,  że  obie  przepowiednie  Fina  się  sprawdziły.  Prawie  zawsze,  kiedy  Allie 

chciała się spotkać z Noahem, musiała się uciekać do wybiegów. Nie żeby jej rodzice go nie 

lubili  -  tylko  że  pochodził  z  innej  warstwy,  zbyt  ubogiej,  i  nigdy  by  nie  zaakceptowali 

poważniejszego związku ich córki z kimś takim. 

- Nic mnie nie obchodzi, co oni myślą – zapewniła Allie. - Kocham cię i zawsze będę 

cię kochać. Znajdziemy jakiś sposób, żeby być razem. 

A  mimo  to  nie  znaleźli.  Na  początku  września  tytoń  został  zebrany  i  Allie  nie  miała 

wyboru, musiała wraz z rodziną wrócić do Winston-Salem. 

-  Lato  się  kończy,  ale  nie  to,  co  nas  połączyło  -  powiedział  jej  tego  ranka,  gdy  się 

ż

egnali. - Nasza miłość nigdy nie przeminie. 

background image

Jednak przeminęła. Z powodów, które nie do końca rozumiał, jego listy pozostały bez 

odpowiedzi. 

Wreszcie  postanowił  opuścić  New  Bern,  w  nadziei,  że  zapomni  o  Allie,  a  także 

dlatego,  że  szalejący  wielki  kryzys  zmusił  go  do  poszukiwania  pracy  gdzie  indziej. 

Początkowo  udał  się  do  Norfolk;  przez  pół  roku  pracował  tam  w  stoczni,  dopóki  go  nie 

zwolniono. Potem przeniósł się do New Jersey,  gdyż słyszał, że tamtejsza gospodarka nieco 

lepiej się trzyma. 

Zdobył  pracę  w  punkcie  skupu  złomu.  Właściciel,  Żyd,  niejaki  Morris  Goldman, 

przekonany,  że  w  Europie  wybuchnie  wojna  i  Ameryka  zostanie  w  nią  wciągnięta,  chciał 

zgromadzić jak największe ilości złomu. Noaha jednak nie obchodziły motywy postępowania 

właściciela. Cieszył się, że ma zajęcie. 

Lata  dźwigania  drewna  w  składzie  przygotowały  go  do  takiej  harówki  i  pracował 

uczciwie. Dzięki temu w ciągu dnia mógł zapomnieć o Allie, a poza tym uważał, że powinien 

tak robić. Tato zawsze powtarzał: 

- Solidnie zapracuj na swoją dniówkę. Inaczej będziesz postępował jak złodziej. 

Taki stosunek do pracy zyskał uznanie Goldmana. 

- Szkoda, że nie jesteś Żydem - mawiał. - Bo poza tym świetny z ciebie chłopak. 

Była to najwyższa pochwała, jaka mogła paść z jego ust. 

Noah  dalej  myślał  o  Allie,  zwłaszcza  wieczorami.  Pisał  do  niej  raz  w  miesiącu,  ale 

nigdy nie doczekał się odpowiedzi. Wreszcie napisał ostatni list i zmusił się do pogodzenia z 

faktem, że tamto wspólnie spędzone lato to jedyne, co kiedykolwiek ich połączyło. 

Mimo to Allie nieustannie mu towarzyszyła.  Trzy  lata po ostatnim liście  pojechał do 

Winston-Salem,  licząc,  że  ją  tam  znajdzie.  Odszukał  jej  dom,  okazało  się,  że  się  stamtąd 

wyprowadziła.  Porozmawiał  z  sąsiadami,  a  w  końcu  zadzwonił  do  zakładów  RJR. 

Dziewczyna,  która  odebrała  telefon,  była  tam  zatrudniona  od  niedawna,  ale  na  jego  prośbę 

zajrzała do akt. Okazało się, że ojciec Allie nie pracował już w tej firmie i nie zostawił adresu 

do korespondencji. Ta podróż stanowiła pierwszą i ostatnią próbę odnalezienia ukochanej. 

Przez  następne  osiem  lat  nie  opuścił  Goldmana.  Początkowo  był  jednym  z  dwunastu 

pracowników, lecz po kilku latach, w miarę jak firma się rozwijała, awansował. W” 1940 roku 

doskonale  już  znał  się  na  rzeczy  i  organizował  cały  skup  złomu,  kierując  trzydziestoma 

pracownikami.  Składnica  stała  się  jedną  z  największych  firm  tego  rodzaju  na  Wschodnim 

Wybrzeżu. 

W tym okresie spotykał się z różnymi kobietami. Dość poważnie zaangażował  się w 

związek  z  jedną  z  nich,  kelnerką  z  pobliskiego  baru,  która  miała  piękne,  niebieskie  oczy  i 

background image

jedwabiste,  czarne  włosy.  Chociaż  chodzili  ze  sobą  dwa  lata  i  spędzili  razem  wiele  miłych 

chwil, nigdy nie czuł do niej tego co do Allie. 

Ale  też  i  jej  nie  zapomniał.  Była  od  niego  kilka  lat  starsza  i  właśnie  od  niej  się 

dowiedział, jak przypodobać się  kobiecie,  gdzie należy  jej dotykać, jak  całować i  pieścić,  co 

szeptać.  Czasem  spędzali  razem  cały  dzień  w  łóżku,  tuląc  się  do  siebie  i uprawiając  miłość, 

która obojgu przynosiła pełne zaspokojenie. 

Wiedziała,  że  nie  będą  ze  sobą  na  zawsze.  Raz,  już  pod  koniec  ich  związku, 

powiedziała: 

-  Chciałabym  móc  ci  dać  to,  czego  szukasz,  ale  nie  wiem,  co  to  jest.  Coś  w  sobie 

tłumisz, zamykasz się przed wszystkimi, również i przede mną. Tak jakbyś to nie ze mną tak 

naprawdę był. Myślami jesteś przy innej. 

Próbował zaprzeczyć, ale mu nie wierzyła. 

-  Jestem  kobietą,  wyczuwam  takie  rzeczy.  Czasem,  gdy  na  mnie  spoglądasz...  wiem, 

ż

e widzisz inną. Jakbyś ciągle czekał, aż ona niespodziewanie się zmaterializuje i wyrwie cię 

ż

 tego wszystkiego... 

Miesiąc później odwiedziła go w pracy i powiedziała, że poznała innego. Zrozumiał. 

Rozstali się w przyjaźni, a następnego roku dostał od niej kartkę z wiadomością, że wyszła za 

mąż. Od tamtej pory nie miał od niej znaku życia. 

Kiedy  pracował  w  New  Jersey,  mógł  odwiedzać  ojca  raz  do  roku,  koło  Bożego 

Narodzenia.  Łowili  ryby  i  rozmawiali,  od  czasu  do  czasu  urządzali  wyprawę  na  wybrzeże  i 

rozbijali  obóz  nad  oceanem  w  pobliżu  Ocracoke.  .  W  grudniu  1941  roku,  kiedy  Noah  miał 

dwadzieścia  sześć  lat,  Ameryka  przystąpiła  do  wojny  -  dokładnie  tak,  jak  przewidział 

Goldman.  W  styczniu  Noah  wszedł  do  gabinetu  szefa  i  poinformował  go,  że  zaciąga  się  do 

wojska, po czym wyjechał do New Bern pożegnać się z ojcem. Pięć tygodni później znalazł 

się  na  poligonie.  Tam  dostał  list  od  Goldmana,  który  dziękował  mu  za  wierną  pracę  i 

przesyłał dokument uprawniający do niewielkiego procentu od ceny składnicy, w razie gdyby 

ta  kiedyś  przeszła  w  inne  ręce.  „Bez  Ciebie  nigdy  bym  tego  nie  osiągnął  -  pisał  Goldman.  - 

Jesteś  wspaniałym  młodzieńcem,  najlepszym  pracownikiem,  jakiego  kiedykolwiek  miałem  - 

choć nie Żydem”. 

Następne  trzy  lata  Noah  spędził  w  piechocie  Trzeciej  Armii  Pattona.  Z  piętnastoma 

kilogramami na plecach przemierzył pustynie Afryki Północnej i lasy Europy, zawsze na linii 

ognia.  Widział,  jak  giną  jego  towarzysze;  widział,  jak  wielu  z  nich  grzebano  tysiące  mil  od 

domu. Kiedyś, chowając się w jakiejś norze nad Renem, wymyślił sobie, że to Allie otacza go 

swą opieką. 

background image

Wspominał  zakończenie  wojny  w  Europie,  a  potem,  kilka  miesięcy  później,  na 

Dalekim  Wschodzie.  Tuż  przed  powrotem  do  cywila  dostał  list  z  New  Jersey  od  prawnika 

Morrisa  Goldmana.  Podczas  spotkania  dowiedział  się,  że  pracodawca  zmarł  rok  wcześniej,  a 

jego  firma  została  sprzedana.  Noah  otrzymał  czek  na  prawie  siedemdziesiąt  tysięcy  dolarów. 

Nie wiedzieć czemu, był dziwnie mało poruszony tym faktem. 

Tydzień  potem  wrócił  do  New  Bern  i  kupił  dom.  Pamiętał,  jak  oprowadzał  po  nim 

ojca, pokazując, co zamierza zrobić, jakie zmiany wprowadzi. Ojciec źle wyglądał: zanosił się 

kaszlem, oddychał ze świstem, lecz na pełne niepokoju pytania syna odpowiedział, że nie ma 

powodów do obaw, bo to zwyczajne przeziębienie. 

Niecały  miesiąc  później  zmarł  na  zapalenie  płuc  i  spoczął  przy  swojej  żonie  na 

tutejszym cmentarzu. Noah regularnie przynosił kwiaty na grób, od czasu do czasu zostawiał 

list. 

Lecz  każdego  wieczoru  przynajmniej  chwilę  poświęcał  na  wspomnienia,  a  potem 

modlił się za człowieka, który nauczył go tego, co w życiu najważniejsze. 

Zwinąwszy  linkę,  odłożył  wędkę  do  komórki  i  wrócił  do  domu.  Czekała  już  tam 

sąsiadka, Martha Shaw, która przyszła mu podziękować za pomoc i przyniosła trzy bochenki 

domowego chleba oraz trochę ciastek. Jej mąż zginął na wojnie, zostawiając ją z trójką dzieci i 

rozsypującą  się  chałupą,  w  której  miała  je  wychować.  Zbliżała  się  zima  i  Noah  spędził  u 

Marthy kilka dni, naprawiając dach, wstawiając szyby, reperując palenisko. Miał nadzieję, że 

dzięki temu jakoś przetrwają najgorsze. 

Po jej wyjściu wsiadł do poobijanej półciężarówki i pojechał odwiedzić Gusa. Zawsze 

do  niego  wstępował,  kiedy  wybierał  się  na  zakupy,  bo  rodzina  przyjaciela  nie  miała 

samochodu. Jedna z córek Gusa wskoczyła do kabiny i pojechała razem z nim. Zrobili zakupy 

u Capersa. Po powrocie do domu Noah nie od razu wyjął sprawunki. Najpierw wziął prysznic, 

znalazł butelkę budweisera i tomik poezji Dylana Thomasa, po czym usiadł na ganku. 

Ciągle jeszcze nie mieściło jej się to w głowie, choć dowód trzymała w rękach. 

Znalazła go w gazecie u rodziców, w niedzielę, trzy tygodnie temu. Poszła do kuchni 

po kawę, a gdy wróciła do stołu, ojciec uśmiechnął się i pokazał jej niewielkie zdjęcie. 

- Pamiętasz? 

Podał  córce  gazetę.  Zerknęła  zrazu  obojętnie,  lecz  coś  przykuło  jej  wzrok  i  zmusiło, 

by dokładniej przyjrzeć się fotografii. 

- Niemożliwe - szepnęła, a gdy ojciec popatrzył na nią z ciekawością, nie zwracając na 

niego uwagi, usiadła i bez słowa przeczytała artykuł. 

Jak  przez  mgłę  pamięta,  że  przyszła  matka  i  siadła  naprzeciwko.  A  gdy  już  córka 

background image

odłożyła  gazetę,  starsza  kobieta  wpatrywała  się  w  nią  z  tym  samym  wyrazem  twarzy,  co 

przed chwilą ojciec. 

- Nic ci nie jest? - spytała matka znad filiżanki kawy. -Wyglądasz nieco blado. 

- Nie od razu odpowiedziała - nie mogła - i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że ręce 

jej drżą. Właśnie wówczas to się zaczęło. 

- I tu się skończy, tak albo inaczej - szepnęła znowu. 

Złożyła  wycinek,  schowała  go  do  torebki.  Przypomniała  sobie,  jak  tamtego  dnia, 

wychodząc  od  rodziców,  zabrała  gazetę,  by  wyciąć  artykuł.  Wieczorem,  przed  pójściem  do 

łóżka, ponownie go przeczytała, starając się zrozumieć, co oznacza ten zbieg okoliczności, a 

następnego ranka jeszcze raz go przestudiowała, jakby się chciała upewnić, że to nie sen. Tak 

oto, po trzech tygodniach długich samotnych spacerów, po trzech tygodniach zmagania się ze 

sobą, tu przyjechała. Właśnie dlatego. 

Na  pełne  niepokoju  pytania  odpowiadała,  że  jej  dziwaczne  zachowanie  to  skutek 

napięcia.  Wymówka  była  idealna.  Wszyscy  to  rozumieli,  także  Lon  -  i  dlatego  nie 

protestował,  gdy  postanowiła  wyjechać  na  kilka  dni.  Przygotowania  weselne  stanowiły  dla 

wszystkich  olbrzymi  stres.  Na  ślub  zaproszono  prawie  pięćset  osób,  w  tym  gubernatora, 

jednego senatora i ambasadora Peru. Uważała, że zdecydowanie za dużo tych gości, lecz ich 

zaręczyny stały się sensacją i od pół roku wzmianki o przygotowaniach do ślubu nieustannie 

pojawiały  się  w  rubrykach  ploteczek  z  wyższych  sfer.  Od  czasu  do  czasu  nachodziło  ją 

pragnienie, by uciec z Łonem i poślubić go bez całej tej pompy. Wiedziała jednak, że on by 

się  na  to  nie  zgodził.  Jako  młody,  ambitny  prawnik  o  ambicjach  politycznych  uwielbiał 

znajdować się w centrum uwagi. 

Głęboko zaczerpnęła tchu i wstała. 

- Teraz albo nigdy - szepnęła, wzięła rzeczy i ruszyła do drzwi. 

Zawahała  się  jeszcze  raz  tylko  przez  ułamek  sekundy,  w  końcu  nacisnęła  klamkę  i 

zeszła  na  dół.  Kierownik  uśmiechnął  się  do  niej,  kiedy  go  mijała.  Wychodząc  z  hotelu  i 

otwierając  drzwiczki  samochodu,  czuła  na  sobie  jego  wzrok.  Siadła  za  kierownicą,  po  raz 

ostatni przejrzała się w lusterku, potem uruchomiła silnik i skręciła w główną ulicę. 

Wcale  jej  nie  zdziwiło,  że  nadal  tak  dobrze  pamięta  drogę.  Choć  nie  była  tu  od  lat, 

miasteczko nie należało do największych i bez trudu odnajdowała starą trasę. Przejechawszy 

staromodny  most  zwodzony  nad  rzeką  Trent,  skręciła  w  żwirową  drogę  i  rozpoczęła  ostatni 

etap podróży. 

Niziny  zachwyciły  ją  jak  dawniej.  W  przeciwieństwie  do  Piedmontu,  w  którym  się 

wychowała,  okolice  były  równinne,  lecz  miały  tę  samą  żyzną  glebę,  idealną  do  uprawy 

background image

bawełny  i  tytoniu.  Właśnie  z  tych  dwóch  upraw  i  handlu  drewnem  utrzymywały  się 

miasteczka  w  tej  części  stanu.  Jadąc  drogą  za  miastem,  podziwiała  piękno  natury,  które  tak 

przyciągało ludzi w te strony. 

Dla  niej  nic  tu  się  nie  zmieniło.  Rozproszone  promienie  słońca  przeświecały  przez 

dęby i drzewa hikorowe wysokie na trzydzieści metrów, złocące się barwami jesieni. Po lewej 

stronie  srebrzysty  strumień  tulił  się  do  drogi,  by  milę  dalej  wpaść  do  innej,  większej  rzeki. 

Wysypana  żwirem  droga  wiła  się  wśród  gospodarstw,  założonych  jeszcze  przed  wojną 

secesyjną,  ona  zaś  wiedziała,  że  część  ich  właścicieli  żyła  tak  jak  ich  pradziadowie. 

Niezmienność  tych  stron  przywołała  falę  wspomnień;  poczuła,  że  serce  jej  się  ściska,  gdy 

jeden po drugim poznawała drogowskazy, tak dawno już zapomniane. 

Słońce  wisiało  tuż  nad  szczytami  drzew,  gdy  droga  zakręciła  i  przemknęła  obok 

starego kościoła, od lat już opuszczonego, ale nadal jakoś się jeszcze trzymającego. W czasie 

tamtych wakacji przed laty zwiedzała go, szukając śladów wojny między stanami, i teraz, gdy 

go mijała, wspomnienie owego dnia ożyło, jakby to było wczoraj. 

Potem ujrzała przed sobą dąb rosnący nad brzegiem rzeki i wspomnienia przybrały na 

sile.  Drzewo  wyglądało  dokładnie  tak  samo  jak  kiedyś:  niskie,  grube  gałęzie  zwisały  nad 

ziemią,  spowite  hiszpańskim  mchem  niczym  welonem.  Pamiętała,  jak  pewnego  upalnego 

lipcowego  dnia  siedziała  pod  tym  dębem  z  kimś,  kto  spoglądał  na  nią  z  pragnieniem  i 

tęsknotą,  które  usunęły  w  cień  wszystko  inne.  Właśnie  w  tamtej  chwili  po  raz  pierwszy  się 

zakochała. 

Chłopak  był  od  niej  dwa  lata  starszy  i  podczas  owej  wędrówki  w  czasie  wolno 

odtwarzała  w  pamięci  jego  postać.  Pamiętała,  że  zawsze  jej  się  wydawało,  że  wygląda  na 

starszego,  niż  był  w  rzeczywistości.  Ogorzałe  policzki  przywodziły  na  myśl  farmera,  który 

wraca  do  domu  po  dniu  spędzonym  na  polu.  Miał  szorstkie  ręce  i  szerokie  bary  człowieka, 

który  zarabia  na  życie  ciężką  pracą,  a  w  kącikach  ciemnych  oczu,  które  zdawały  się 

odczytywać każdą jej myśl, pojawiały się pierwsze, delikatne zmarszczki. 

Był  silny  i  wysoki,  miał  kasztanowe  włosy,  można  by  go  nazwać  na  swój  sposób 

przystojnym,  ale  ona  najlepiej  zapamiętała  jego  glos.  Tamtego  dnia  jej  czytał;  czytał,  kiedy 

leżeli  na  trawie  pod  drzewem  -  cicho,  płynnie,  melodyjnie.    Ktoś  z  takim  głosem  powinien 

pracować w radiu. Pamiętała, że przymykała oczy, słuchając z uwagą, a czytane przez niego 

słowa dźwięczały w powietrzu i dotykały jej duszy. 

 

Wciąga mnie w mgłę i w mrok 

Odchodzę jak powietrze, potrząsam białymi lokami 

background image

w uciekającym słońcu

2

 *... 

 

Przerzucał  podniszczone  strony  starych  książek,  tomików,  które  czytał  setki  razy. 

Deklamował  przez  chwilę,  potem  przerywał  i  rozmawiali.  Zwierzała  mu  się  z  tego,  co 

pragnęłaby  osiągnąć,  dzieliła  swymi  nadziejami  i  marzeniami,  a  on  słuchał  z  uwagą  i 

obiecywał, że to wszystko się spełni. A sposób, w jaki to mówił, sprawiał, że mu wierzyła i w 

takich chwilach uświadamiała sobie, jak wiele dla niej znaczy. Czasem, gdy go o to poprosiła, 

opowiadał  o  sobie  albo  wyjaśniał,  dlaczego  wybrał  ten,  a  nie  inny  wiersz,  mówił,  co  o  nim 

myśli. A czasami tylko się w nią wpatrywał, intensywnie, w napięciu, jak tylko on potrafił. 

Oboje  patrzyli,  jak  zachodzi  słońce  i  jedli  przy  świetle  gwiazd.  Robiło  się  późno  i 

wiedziała, że rodzice byliby wściekli, gdyby odkryli, gdzie się podziewa. Wtedy jednak to się 

dla  niej  nie  liczyło.  Myślała  wyłącznie  o  tym,  jak  wyjątkowy  to  dzień  i  jak  wyjątkowy 

chłopak, a gdy parę minut potem ruszyli w stronę domu, wziął ją za rękę, i teraz przypominała 

sobie, jak ten dotyk grzał ją przez całą drogę powrotną. 

Kolejny  zakręt  i  wreszcie  zobaczyła  przed  sobą  dom.  Wyglądał  zupełnie  inaczej  niż 

przed laty. Przyhamowała i samochód wolno toczył się długim, obrzeżonym szeregiem drzew 

podjazdem prowadzącym do latarni, która swoim światłem przywołała ją tu aż z Raleigh. 

Jechała  wolno,  wytężając  wzrok,  i  głęboko  zaczerpnęła  tchu,  gdy  zobaczyła 

mężczyznę siedzącego na ganku i przyglądającego się samochodowi. Ubrany był swobodnie. 

Z  daleka  wyglądał  tak  samo  jak  przed  laty.  Przez  moment,  gdy  słońce  zaświeciło  za  jego 

plecami, wydało jej się, że w ogóle zniknął z pola widzenia. 

Samochód powoli zbliżał się do domu, w końcu zatrzymał się pod dębem ocieniającym 

front. Nie odrywając wzroku od mężczyzny, przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik umilkł. 

Mężczyzna  zszedł  z  ganku  i  swobodnym,  pewnym  krokiem  ruszył  w  stronę 

dziewczyny,  lecz  znieruchomiał,  gdy  zobaczył,  kto  wysiada  w  wozu.  Przez  dłuższą  chwilę 

oboje tylko się w siebie wpatrywali, niezdolni nic zrobić ani powiedzieć. 

Licząca sobie dwadzieścia dziewięć lat, obracająca się w wyższych sferach, zaręczona 

z innym, Allison Nelson, która przybyła w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące ją pytania. I 

trzydziestojednoletni marzyciel, Noah Calhoun, którego nawiedził duch, prześladujący go od 

lat. 

                                                 

2

 Walt Whitman: Nakrapiany jastrząb spada w dół..., przeł. Ludmiła Marjańska. 

background image

SPOTKANIE 

Oboje wpatrywali się w siebie bez ruchu. 

Noah milczał, z jego twarzy niczego nie dawało się wyczytać i przez ułamek sekundy 

Allie się obawiała, że jej nie poznał. Nagle ogarnęły ją  wyrzuty sumienia, że tak się zjawiła 

bez ostrzeżenia, co zresztą tylko utrudniło sytuację. Sądziła, że tak będzie łatwiej, że będzie 

wiedziała, co powiedzieć. Tymczasem nie. Wszystko, co w tym momencie przychodziło jej na 

myśli, wydawało się niestosowne, jakieś puste. 

Wróciły  wspomnienia  tamtych  wakacji  sprzed  lat  i  patrząc  na  Noaha,  Allie 

uświadomiła sobie, jak niewiele się zmienił od owego czasu. 

Dobrze wygląda - pomyślała. 

Pod koszulą byle jak wepchniętą w stare, spłowiałe dżinsy widziała te same silne bary, 

płaski brzuch i wąskie biodra. I nadal był opalony, jakby całe lato pracował na dworze, a choć 

włosy  miał  nieco  rzadsze  i  jaśniejsze,  niż  zapamiętała,  wyglądał  dokładnie  tak  samo  jak 

tamtego lata. 

Kiedy  wreszcie  odzyskała  panowanie  nad  sobą,  głęboko  zaczerpnęła  tchu  i 

uśmiechnęła się do mężczyzny. 

- Witaj, Noah. Dobrze znowu cię widzieć. 

Te słowa go zaskoczyły. Popatrzył na nią zdziwiony. Pokręcił głową, w końcu na jego 

twarzy powoli zjawił się uśmiech. 

- Ty też... - wydusił. Potarł ręką brodę. Dopiero wtedy zauważyła, że jest nie ogolony. 

- To naprawdę ty? Nie wierzę własnym oczom... 

Usłyszała w jego głosie zdumienie i w tej samej chwili, ku jej zaskoczeniu, wszystko 

nabrało sensu: była tu, widziała go. Poczuła, że się coś w niej porusza - coś znajomego, coś 

przemożnego, od czego na moment zakręciło jej się w głowie. 

Nie spodziewała tego, nie chciała, by to się stało. Przecież jest zaręczona. Nie po to tu 

przyjechała... a jednak... 

A jednak... 

A jednak uczucie nie dało się stłumić i przez krótką chwilę znowu miała piętnaście lat. 

I czuła się tak, jak od lat się nie czuła: jakby wszystkie jej marzenia mogły się spełnić. 

Jakby nareszcie znalazła się w domu. 

Bez  słowa  przytulili  się  do  siebie.  Wydawało  się  to  czymś  zupełnie  naturalnym  i 

oczywistym.  Noah otoczył ją  ramionami, przyciągając do siebie. Obejmowali się mocno, by 

background image

się upewnić, że to prawda. Czternaście lat rozłąki znikało w zapadającym zmierzchu. 

Stali tak długo, w końcu Allie odsunęła się, by spojrzeć na Noaha. Z bliska dostrzegła 

zmiany, których nie zauważyła na pierwszy rzut oka. Oto stał przed nią dojrzały mężczyzna, z 

jego  twarzy  zniknęła  chłopięca  miękkość  rysów.  Drobne  zmarszczki  wokół  oczu  się 

pogłębiły,  na  brodzie  pojawiła  się  blizna,  której  przedtem  nie  było.  Wydał  jej  się  trochę 

odmieniony: mniej niewinny, ostrożniejszy, a mimo to dotyk jego ramion uświadomił jej, jak 

bardzo za nim tęskniła od chwili rozstania. 

Kiedy wreszcie się od siebie odsunęli, w oczach Allie błyszczały łzy. Roześmiała się 

nerwowo. 

- Wszystko w porządku? - spytał Noah, a w jego głosie brzmiało tysiąc innych pytań. 

- Przepraszam, nie chciałam się tak rozkleić... - powiedziała wycierając kąciki oczu. 

- Nic się nie stało - odparł z uśmiechem. - Ciągle jeszcze nie wierzę, że to naprawdę 

ty. Jak mnie znalazłaś? 

Cofnęła się, próbując nad sobą zapanować, jeszcze raz otarła łzy. 

-  Kilka  tygodni  temu  przeczytałam  w  lokalnej  gazecie  artykuł  o  twoim  domu  i 

musiałam przyjechać, żeby jeszcze raz się z tobą zobaczyć. 

Uśmiechnął się promiennie. 

- Cieszę się, że to zrobiłaś. 

Też odrobinę się cofnął. 

- Boże, wyglądasz fantastycznie. Jesteś jeszcze ładniejsza niż kiedyś. 

Krew napłynęła jej do twarzy. Dokładnie tak samo jak przed czternastu laty. 

- Dziękuję. Ty też świetnie wyglądasz. 

Bo i wyglądał, bez dwóch zdań. Czas dobrze się z nim obszedł. 

- No więc? Co porabiasz? Dlaczego przyjechałaś? 

Te  pytania  przywołały  ją  do  porządku,  uświadamiając,  co  się  może  stać,  jeśli  nie 

będzie uważała. 

Nie  trać  panowania  nad  sytuacją  -  ostrzegła  się  w  duchu.  Im  dłużej  to  potrwa,  tym 

trudniejsze się stanie. A nie chciała, by było jej jeszcze ciężej. 

Ale, Boże, te oczy. Te łagodne, ciemne oczy. 

Odwróciła  się  i  głęboko  zaczerpnęła  tchu,  zastanawiając  się,  jak  to  powiedzieć.  Gdy 

wreszcie przemówiła, jej głos brzmiał spokojnie: 

-  Noahu,  nie  chcę,  byś  opacznie  to  zrozumiał.  Rzeczywiście  chciałam  się  z  tobą 

spotkać, ale nic poza tym. - Zawahała się przez moment. - Przyjechałam tu dlatego, że muszę 

ci coś powiedzieć. 

background image

- Co? 

Spuściła  wzrok  i  przez  chwilę  milczała,  zaskoczona,  że  nie  może  tego  z  siebie 

wydusić.  W  przeciągającej  się  ciszy  Noah  czuł,  jak  ściska  mu  się  żołądek.  Cokolwiek  to 

będzie, na pewno nie okaże się przyjemne. 

-  Nie  wiem,  jak  to  powiedzieć.  Początkowo  sądziłam,  że  będę  potrafiła,  ale  teraz  już 

nie jestem tego taka pewna... 

Nagle  powietrze  rozciął  ostry  skrzek  szopa  i  spod  ganku  wyskoczyła  Ciem,  ujadając 

gniewnie.  Oboje  się  odwrócili,  słysząc  zamieszanie,  i  Allie  skwapliwie  wykorzystała  tę 

okazję, aby zmienić temat. 

- To twój pies? 

Noah potaknął. Skurcz żołądka nie ustępował. 

- Suka. Wabi się Clementine. Ale tak, jest moja od czubka nosa do końca ogona. 

Patrzyli, jak Ciem potrząsa łbem, przeciąga się i rusza w stronę, z której dobiegł hałas. 

Allie zdumiona zauważyła, że suka kuleje. 

- Co jej się stało w łapę? - spytała, grając na zwłokę. 

-  Parę  miesięcy  temu  potrącił  ją  samochód.  Weterynarz,  doktor  Harrison,  spytał, 

czybym jej nie przygarnął, bo dawny właściciel nie chciał zabrać suki z powrotem. A gdy ją 

zobaczyłem... Cóż, nie mogłem pozwolić, by ją uśpiono. 

- Zawsze miałeś dobre serce - powiedziała, próbując się uspokoić. Umilkła i spojrzała 

na  budynek.  -  Wspaniale  się  spisałeś  z  renowacją.  Dom  wygląda  cudownie,  wiedziałam,  że 

kiedyś powróci do dawnej chwały. 

Noah popatrzył w tę samą stronę. Zastanawiał się, do czego ma prowadzić ta rozmowa 

o niczym i co Allie przed nim ukrywa. 

- Dziękuję, miło mi to słyszeć. Choć przyznam, że to był kawał roboty. Nie wiem, czy 

drugi raz bym się na to zdecydował. 

- Oczywiście, że byś się zdecydował. 

Doskonale  wiedziała,  co  czuł  do  tego  miejsca.  Wszak znała  wszystkie  jego  uczucia  i 

myśli - przynajmniej dawno temu. 

I  w  chwili,  gdy  to  pomyślała,  uświadomiła  sobie,  jak  wiele  się  od  tamtej  pory 

zmieniło. W tym momencie byli sobie zupełnie obcy. Wystarczyło na niego spojrzeć. Czter-

naście lat rozłąki to długo. Za długo. 

- Co się stało, Allie? 

Odwrócił się w jej stronę, zmuszając, by na niego spojrzała, lecz ona nadal patrzyła na 

dom. 

background image

- Wyszłam na idiotkę, prawda? - powiedziała, próbując się uśmiechnąć. 

- Co masz na myśli? 

-  To  wszystko.  Ten  przyjazd  ni  z  tego,  ni  z  owego,  to,  że  nie  wiem,  co  chcę 

powiedzieć. Pewnie uważasz, że zupełnie postradałam rozum. 

- Wcale nie - odparł łagodnie. 

Ujął dłoń Allie, a ona jej nie cofnęła i stali tak obok siebie. 

- Choć nie wiem dlaczego, ale widzę, że to dla ciebie bardzo trudne - podjął. - Może 

byśmy się przespacerowali? 

- Tak jak dawniej? 

- Czemu nie? Myślę, że obojgu nam to dobrze zrobi. 

Zawahała się i zerknęła na drzwi wejściowe. 

- Nie musisz się nikomu opowiadać? Pokręcił głową. 

-  Nie,  nikomu.  Mieszkamy  tu  tylko  we  dwoje,  ja  i  Ciem.  Chociaż  spytała,  w  głębi 

duszy  właśnie  takiej  odpowiedzi  oczekiwała,  a  jednak  sama  nie  wiedziała,  co  o  tym  sądzić. 

Nagle  to,  co  musi  mu  powiedzieć,  stało  się  jeszcze  trudniejsze.  Łatwiej  by  jej  było,  gdyby 

Noah kogoś miał. 

Ruszyli  w  stronę  rzeki  i  skręcili  na  ścieżkę  biegnącą  wzdłuż  brzegu.  Allie  cofnęła 

rękę, co zaskoczyło Noaha, i odsunęła się na tyle, by nie mogli się przypadkowo dotknąć. 

Przyglądał  się  jej.  Nadal  była  ładna:  gęste  włosy,  śliczne  oczy.  Poruszała  się  tak 

wdzięcznie,  wydawało  się,  że  sunie  nad  ziemią.  Noah  widywał  już  piękne  kobiety,  niejedna 

wpadła  mu  w  oko,  lecz  brakowało  im  tego,  co  go  w  kobiecie  najbardziej  pociągało. 

Inteligencji, pewności siebie, hartu ducha, namiętności, jednym słowem - cech, które świad-

czyły o wielkości i które też sobie przypisywał. 

Wiedział,  że  Allie  je  posiada,  i  jak  dawniej  czuł,  że  kryją  się  tuż  pod  powierzchnią. 

„Uosobienie poezji” - te słowa zawsze mu przychodziły na myśl, kiedy opisywał Allie innym. 

- Kiedy tu wróciłeś? - spytała. 

Ś

cieżka się skończyła, szli po porośniętym trawą wzgórku. 

-  W  grudniu.  Przez  jakiś  czas  pracowałem  na  Północy,  potem  spędziłem  trzy  lata  w 

Europie. 

Zerknęła na niego pytająco. 

- Wojna? 

Skinął głową. 

- Tak podejrzewałam, że tam pojedziesz. Cieszę się, że wyszedłeś z tego cało. 

- Ja też. 

background image

- Cieszysz się, że wróciłeś do domu? 

-  Taa...  Tu  są  moje  korzenie.  To  moje  miejsce.  -  Umilkł.  -  A  co  u  ciebie?  -  spytał 

cicho, oczekując najgorszego. 

Minęła dłuższa chwila, nim odpowiedziała. 

- Jestem zaręczona. 

Słysząc to, spuścił wzrok. Nagle poczuł się odrobinę słabo. A więc jednak. Właśnie to 

miała mu powiedzieć. 

- Winszuję - wydusił w końcu, zastanawiając się, jak przekonująco to zabrzmiało. - I 

kiedyż to nastąpi ta uroczysta chwila? 

- W sobotę za trzy tygodnie. Lon chciał, byśmy się pobrali w listopadzie. 

- Lon? 

- Lon Hammond Junior, mój narzeczony. 

Skinął głową, bynajmniej nie zaskoczony. Hnmmondowie należeli do najsilniejszych, 

najbardziej  wpływowych  rodzin  w  stanie.  Zbili  majątek  na  bawełnie.  O  ile  śmierć  jego  ojca 

przeszła nie zauważona, o tyle informacja o zgonie Lona Hammonda Seniora znalazła się na 

pierwszych stronach gazet. 

-  Słyszałem  o  tej  rodzinie.  Jego  ojciec  stworzył  całe  imperium.  Czy  Lon  je  po  nim 

przejmie? 

Pokręciła głową. 

- Nie, jest prawnikiem. Prowadzi własną praktykę w mieście. 

- Z takim nazwiskiem musi mieć ogromna klientelę. 

- To prawda. Mnóstwo pracuje. 

Wydawało mu się, że jej głos zabrzmiał jakoś dziwnie, i następne pytanie samo mu się 

wyrwało. 

- Czy dobrze cię traktuje? 

Nie  odpowiedziała  natychmiast,  jakby  po  raz  pierwszy  się  nad  tym  zastanawiała. 

Wreszcie rzekła: 

- Tak. To dobry człowiek, Noah. Polubiłbyś go. 

Mówiła to z pewnym chłodem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zastanawiał się, 

czy nie ponosi go wyobraźnia. 

- Co słychać u twego taty? - spytała. Noah przeszedł kilka kroków, nim odparł: 

- Zmarł na początku roku, tuż po moim powrocie. 

- Tak mi przykro - powiedziała cicho. Wiedziała, jak wiele ojciec znaczył dla Noaha. 

Skinął głową i przez jakiś czas oboje szli w milczeniu. 

background image

Dotarli  na  szczyt  wzgórza  i  tam  się  zatrzymali.  W  oddali  widać  było  dąb,  za  którym 

płonęło  pomarańczowe  słońce.  Allie  czuła  na  sobie  wzrok  Noaha,  gdy  patrzyła  w  tamtym 

kierunku. 

- Ileż wspomnień się z nim wiąże, Allie. 

Uśmiechnęła się. 

- Rzeczywiście. Widziałam go, jadąc tutaj. Pamiętasz dzień, który tam spędziliśmy? 

- Tak - uciął, nie rozwijając tematu. 

- Myślisz o tym jeszcze? 

-  Od  czasu  do  czasu.  Zwykle,  kiedy  tu  pracuję.  Ten  dąb  znajduje  się  teraz  na  mojej 

ziemi. 

- Kupiłeś ją? 

- Nie mogłem znieść myśli, że miałby pójść na szafki kuchenne. 

Roześmiała się cicho, dziwnie zadowolona. 

- Nadal czytasz poezje? Przytaknął. 

- Taa... Nigdy nie przestałem. Chyba mam to we krwi. 

- Wiesz, jesteś jedynym poetą, jakiego znam. 

-  Nie  jestem  poetą.  Czytam  poezje,  ale  nie  potrafiłbym  napisać  ani  linijki.  Wiem,  bo 

próbowałem. 

-  Co  nie  zmienia  faktu,  że  jest  pan  poetą,  panie  Noahu  Taylorze  Calhoun.  -  Jej  głos 

złagodniał.  -  Ciągle  jeszcze  często  o  tym  myślę.  Wtedy  po  raz  pierwszy  ktoś  czytał  mi 

wiersze. Prawdę mówiąc, po raz pierwszy i ostatni. 

Oboje  zatonęli  we  wspomnieniach.  Wolno  zawrócili  w  stronę  domu,  idąc  nową 

ś

cieżką  biegnącą  obok  przystani.  Kiedy  słońce  opuściło  się  jeszcze  niżej  nad  horyzont,  a 

niebo zapłonęło złotem, Noah spytał: 

- Jak długo tu zostaniesz? 

- Nie wiem. Niedługo. Może do jutra albo jeszcze jeden dzień. 

- Twój narzeczony przyjechał tu w interesach? 

Potrząsnęła głową. 

- Nie, został w Raleigh. Noah uniósł brwi. 

- Wie, że tu jesteś? Znowu pokręciła głową. 

-  Nie  -  odparła  wolno.  -  Powiedziałam  mu,  że  rozglądam  się  za  antykami.  Nie 

zrozumiałby, dlaczego tu chciałam przyjechać. 

Noaha  nieco  zaskoczyła  ta  odpowiedź.  Przyjechać  w  odwiedziny  to  nic  takiego,  ale 

ukrywać to przed narzeczonym - to już zupełnie inna sprawa. 

background image

-  Nie  musiałaś  przyjeżdżać  i  mówić  mi  o  swoich  zaręczynach.  Mogłaś  napisać  czy 

choćby zadzwonić. 

- Wiem. Ale czułam, że muszę to zrobić osobiście. 

- Dlaczego? 

Zawahała się. 

- Sama nie wiem... 

Umilkła,  a  ton,  którym  to  powiedziała,  sprawił,  że  Noah  jej  uwierzył.  Żwir  chrzęścił 

im pod stopami, kiedy przez jakiś czas szli bez słowa. W końcu Noah zapytał: 

- Allie, czy ty go kochasz? 

- Tak, kocham go - odparła automatycznie. 

To  zabolało.  Ale  po  raz  kolejny  Noahowi  wydało  się,  że  w  jej  głosie  słyszy  coś 

nienaturalnego,  jakby  sama  próbowała  to  sobie  wmówić.  Stanął,  delikatnie  wziął  ją  za 

ramiona,  zmuszając,  by  spojrzała  mu  prosto  w  twarz.  W  jej  oczach  odbijało  się  zachodzące 

słońce. 

-  Jeśli  jesteś  szczęśliwa,  Allie,  i  go  kochasz  –  przemówił  -  nie  będę  próbował  cię 

zatrzymywać. Jeśli jednak nie do końca jesteś przekonana, to nie rób tego. W małżeństwo nie 

można się angażować połowicznie. 

Jej odpowiedź padła odrobinę za szybko. 

- Podejmuję właściwą decyzję, Noah. 

Wpatrywał się w nią przez chwilę, zastanawiając się, czy ma jej wierzyć. Potem skinął 

głową i znowu ruszyli w drogę. 

- Nie ułatwiam ci tego, prawda? - odezwał się po jakimś czasie. 

Uśmiechnęła się przelotnie. 

- Nie szkodzi. W końcu nie mogę cię za to winić. 

- Ale i tak przepraszam. 

-  Nie  musisz.  Nie  masz  za  co  przepraszać.  Właściwie  to  ja  powinnam.  Może  byłoby 

lepiej, gdybym napisała. 

Potrząsnął głową. 

- Szczerze mówiąc, nadal się cieszę, że przyjechałaś. Mimo wszystko. Dobrze znowu 

cię widzieć. 

- Dziękuję. 

- Sądzisz, że udałoby nam się zacząć na nowo? 

Spojrzała nań zaskoczona. 

-  Byłaś  najlepszym  przyjacielem,  jakiego  kiedykolwiek  miałem,  Allie.  Chciałbym 

background image

zachować  twą  przyjaźń,  nawet  jeśli  jesteś  zaręczona,  nawet  tylko  na  parę  dni.  Co  byś 

powiedziała na to, żebyśmy niejako na nowo się poznali? 

Zastanowiła się nad tym, czy zostać, czy wrócić, po czym uznała, że skoro Noah wie o 

jej  zaręczynach,  chyba  to  nie  będzie  nic  groźnego.  A  przynajmniej  złego.  Uśmiechnęła  się 

lekko i skinęła głową. 

- Chętnie. 

-  Doskonale.  Co  byś  powiedziała  na  kolację?  Znam  miejsce,  gdzie  podają  najlepsze 

raki w okolicy. 

- Brzmi cudownie. Gdzie? 

-  U  mnie.  W  ubiegłym  tygodniu  zastawiłem  pułapki  i  kilka  dni  temu  widziałem,  że 

złapało się parę ładnych sztuk. Nie masz nic przeciwko temu? 

- Nie, wcale. 

Uśmiechnął się i kciukiem wskazał w kierunku, skąd przyszli. 

- Świetnie. Są nad przystanią. Wrócę za moment. 

Allie odprowadziła go wzrokiem i uświadomiła sobie, że napięcie, które czuła mówiąc 

mu  o  zaręczynach,  powoli  ustępuje.  Przymknąwszy  powieki,  przeczesała  włosy  palcami  i 

wystawiła  policzek  na  lekki  powiew  wiatru.  Głęboko  zaczerpnęła  powietrza,  na  chwilę 

wstrzymała  oddech,  czując,  jak  w  miarę  wypuszczania  tchu  rozluźniają  się  mięśnie  ramion. 

Potem otworzyła oczy i podziwiała piękno otaczające ją ze wszystkich stron. 

Zawsze  przepadała  za  takimi  wieczorami,  kiedy  ciepły,  południowy  wiatr  niósł  ze 

sobą  delikatną  woń  jesiennych  liści.  Kochała  drzewa  i  ich  szmer.  Wsłuchując  się  w  te 

odgłosy,  jeszcze  bardziej  się  odprężyła.  Po  chwili  odwróciła  się  w  stronę,  w  którą  poszedł 

Noah, i przypatrywała mu się, jakby go widziała po raz pierwszy. 

Boże, świetnie wyglądał. Nawet po tylu lalach. 

Patrzyła, jak sięga po sznur zanurzony w wodzie. Zaczął ciągnąć i mimo zapadającego 

zmroku widziała, jak mięśnie jego ramion naprężają się, gdy wydobywał z rzeki klatkę. Przez 

moment  trzymał  ją  w  górze,  otrząsając  z  wody.  Później  postawił  pułapkę  na  pomoście, 

otworzył ją i po kolei wyjmował raki, wkładając je do wiadra. 

Ruszyła w jego stronę, nasłuchując cykania świerszczy, i przypomniała sobie zabawę 

z  dzieciństwa.  Do  liczby  odgłosów  wydawanych  przez  świerszcze  w  ciągu  minuty  dodała 

dwadzieścia  dziewięć.  Sześćdziesiąt  siedem  stopni

3

 -  pomyślała,  uśmiechając  się  w  duchu. 

Nie wiedziała, czy dokładnie taka temperatura jest na dworze, ale prawdopodobnie coś koło 

                                                 

3

 W skali Fahrenheita, czyli 18°C (przyp. tłum.). 

background image

tego. 

Idąc,  rozglądała  się  i  uświadomiła  sobie,  że  zapomniała,  jak  świeżo  i  cudownie 

wszystko tu wygląda. Obejrzawszy się przez ramię, dostrzegła w oddali dom. Noah zostawił 

kilka świateł zapalonych. Wyglądało na to, że to jedyny budynek w okolicy. A przynajmniej 

jedyny  z  elektrycznością.  Tutaj,  poza  granicami  miasta,  niczego  nie  można  z  góry  zakładać. 

Tysiące wiejskich obejść nadal było pozbawione luksusu elektrycznego oświetlenia. 

Allie  weszła  na  pomost.  Zaskrzypiał  pod  jej  stopami.  Ten  odgłos  przywiódł  jej  na 

myśl  zardzewiałą  harmonię.  Noah  podniósł  wzrok,  mrugnął  do  niej  i  z  powrotem  zajął  się 

rakami,  dobierając  sztuki  odpowiedniej  wielkości.  Zatrzymała  się  przy  bujanym  fotelu,  który 

stał  na  pomoście,  i  pogładziła  jego  oparcie.  Wyobraziła  sobie  Noaha,  jak  siedzi  w  nim,  łowi 

ryby,  myśli,  czyta.  Stary,  zniszczony  bujak,  który  niejedno  już  przeszedł.  Ciekawa  była,  ile 

czasu Noah tu spędza samotnie, pogrążony w zadumie, i o czym wtedy myśli. 

- To fotel mojego ojca - odezwał się, nie odrywając wzroku od raków. 

Przytaknęła. Nad jej głową przefrunęło kilka nietoperzy, żaby dołączyły do świerszczy 

w wieczornej symfonii dźwięków. 

Przeszła  na  drugi  koniec  pomostu.  Ogarnęło  ją  poczucie  spełnienia.  Przywiódł  ją  tu 

impuls i po raz pierwszy od trzech tygodni niepokój zniknął. Sama nie pojmowała dlaczego, 

ale musiała powiadomić Noaha o swoich zaręczynach, wiedzieć, że on rozumie i akceptuje jej 

decyzję  -  teraz  to  już  było  dla  niej  jasne  -  i  kiedy  tak  o  nim  myślała,  przypomniała  sobie 

jeszcze  o  czymś,  co  połączyło  ich  tamtego  lata.  Ze  spuszczoną  głową  wolno  krążyła  po 

pomoście,  dopóki  nie  znalazła  tego,  czego  szukała  -  serca  z  napisem  „Noah  kocha  Allie”. 

Noah wyrył je w desce na kilka dni przed jej wyjazdem. 

Zerwał  się  lekki  wietrzyk,  Allie  przeszył  dreszcz,  zaplotła  ramiona.  Stała  tak, 

spoglądając to na serce, to na rzekę, dopóki nie usłyszała tuż obok kroków Noaha. Czuła jego 

bliskość, jego ciepło. 

- Tak tu spokojnie - odezwała się rozmarzona. 

- To prawda. Bardzo często tu przychodzę tylko po to, by znaleźć się w pobliżu wody. 

Dobrze się wtedy czuję. 

- Na twoim miejscu też bym tu przychodziła. 

- Ruszajmy już. Komary zaczynają ciąć, a ja konam z głodu. 

Niebo  pociemniało,  Noah  skierował  się  w  stronę  domu,  Allie  szła  tuż  przy  nim.  W 

ciszy błądziła myślami, trochę szumiało jej w głowie, gdy tak kroczyła ścieżką. Zastanawiała 

się, co Noah sądzi o jej wizycie, i sama nie była pewna, czy rzeczywiście właściwie wie, po co 

tu przyjechała. Kiedy po kilku minutach dotarli do domu, powitała ich zabłocona Ciem. Noah 

background image

odgonił ją machnięciem ręki, czmychnęła z podkulonym ogonem. 

Wskazał ręką samochód Allie. 

- Nie zostawiłaś w nim swoich rzeczy? 

- Nie, przyjechałam wcześniej i już się rozpakowałam. Własny głos wydał jej się inny, 

jakby nagle zniknęły lata dzielące ich od tamtych wakacji. 

- To dobrze - stwierdził, kierując się w stronę ganku na tyłach domu. 

Postawił  wiadro  przy  wejściu  i  wprowadził  Allie  do  domu.  Kuchnia  znajdowała  się 

zaraz za drzwiami, po prawej stronie, była przestronna, pachniała świeżym drewnem. Szafki 

wykonano  z  dębu,  podobnie  jak  podłogę,  przez  duże  wschodnie  okna  o  poranku  zapewne 

zaglądało słońce. Pomieszczenie odnowiono ze smakiem, bez przesady, jaka się często zdarza 

przy tego typu przedsięwzięciach. 

- Nie obrazisz się, jeśli się rozejrzę? 

- Nie, proszę. Dziś zrobiłem zakupy i jeszcze nie wszystko wypakowałem. 

Na moment spotkali się wzrokiem, a gdy Allie się odwróciła i wyszła z kuchni, nadal 

czuła na sobie jego spojrzenie. I znowu to znajome ściśnięcie w dołku. 

Przez  następne  kilka  minut  krążyła  po  domu,  oglądając  pokoje,  zachwycając  się,  jak 

wspaniale zostały odnowione. Kiedy się teraz na nie patrzyło, nie chciało się wierzyć, w jak 

opłakanym stanie znajdował się ten budynek kilkanaście lat temu.  Zeszła z piętra, zawróciła 

do  kuchni  i  zobaczyła  przed  sobą  profil  Noaha.  W  tym  momencie  wyglądał,  jakby  znowu 

miał siedemnaście lat, i Allie przystanęła na ułamek sekundy. 

Do diabła - nakazała sobie w duchu - weź się w garść. Pamiętaj, że jesteś zaręczona. 

Stał  przy  blacie,  gwiżdżąc  pod  nosem.  Kilka  szafek  było  otwarte  na  oścież,  po 

podłodze walały się puste torby po zakupach. Uśmiechnął się do Allie, nim postawił na jednej 

z półek kolejne puszki. Zatrzymała się parę kroków od niego, oparła o blat, skrzyżowała nogi. 

Potrząsnęła głową, ciągle jeszcze oszołomiona ogromem pracy, jaki włożył w remont. 

- Zupełnie niewiarygodne, Noahu. Jak długo trwała renowacja? 

Spojrzał znad ostatniej torby, którą właśnie rozpakowywał. 

- Prawie rok. 

- Sam to wszystko zrobiłeś? 

Roześmiał się cicho. 

- Nie. Kiedy byłem młodszy, wyobrażałem sobie, że odbuduję go własnymi rękami, i 

początkowo  rzeczywiście  tak  robiłem.  Ale  okazało  się,  że  jest  tego  za  dużo.  Remont 

ciągnąłby się latami, więc w końcu zatrudniłem parę osób... Szczerze mówiąc, całe brygady. 

Ale i tak roboty miałem huk, prawie dzień w dzień kładłem się po północy. 

background image

- Dlaczego tak się zaharowywałeś? 

Duchy - pchało mu się na usta, ale zamiast tego odparł: 

-  Sam  nie  wiem.  Chyba  po  prostu  chciałem  to  skończyć.  Napijesz  się  czegoś  przed 

kolacją? 

- A co masz? 

- Cóż, niewiele. Piwo, herbatę, kawę. 

- Herbata to świetny pomysł. 

Zgarnął  torby  po  zakupach,  odłożył  je,  potem  zniknął  w  małym  pomieszczeniu  przy 

kuchni  i  po  chwili  wynurzył  się  z  niego  z  pudełkiem  w  ręku.  Wyjął  dwie  torebki  herbaty 

ekspresowej, położył w pobliżu pieca i nalał wody do czajnika. Postawiwszy go na fajerkach, 

zapalił zapałkę i Allie usłyszała trzask ognia budzącego się do życia. 

- To potrwa moment - zapewnił Noah. - Kuchnia momentalnie się nagrzewa. 

- Dobrze. 

Kiedy  czajnik  zagwizdał,  Noah  wlał  wody  do  dwóch  kubków  i  podał  Allie  herbatę. 

Uśmiechnęła się, skosztowała, potem ruchem głowy wskazała okno. 

- Założę się, że kuchnia wygląda pięknie, kiedy zagląda do niej poranne słońce. 

Skinął głową. 

- To prawda. Właśnie po to kazałem wstawić większe okna w tej części domu. Nawet 

w sypialniach na górze. 

- Na pewno twoim gościom ogromnie się to podoba. No, chyba że wolą dłużej sobie 

pospać. 

-  Szczerze  mówiąc,  nikt  jeszcze  u  mnie  nie  nocował.  Po  śmierci  taty  właściwie  nie 

mam kogo zapraszać. 

Ton  jego  głosu  wskazywał,  że  mówi  to  tylko  po  to,  by  podtrzymać  konwersację.  A 

jednak z jakiegoś niepojętego powodu poczuła się... samotna. Noah chyba się tego domyślał, 

lecz nim zdążyła się nad tym dokładniej zastanowić, zmienił temat. 

-  Zanim  ugotuję  raki,  wrzucę  je  na  parę  minut  do  marynaty  -  odezwał  się,  stawiając 

kubek na blacie. 

Podszedł  do  jednej  z  szafek,  wyjął  z  niej  duży  garnek  do  gotowania  na  parze  i 

pokrywkę. Wstawił go do zlewu, nalał wody i przeniósł na kuchnię. 

- Pomóc ci w czymś? 

-  Jeśli  chcesz.  Mogłabyś  pokroić  trochę  warzyw.  Znajdziesz  ich  dość  w  lodówce.  A 

tam jest miska. 

Ruchem  ręki  wskazał  szafkę  przy  zlewie.  Allie  wypiła  jeszcze  łyk  herbaty,  potem 

background image

odstawiła kubek i wyjęła miskę. Podeszła z nią do lodówki i z najniższej półki wzięła melona, 

cukinię,  cebulę  i  marchew.  Noah  stanął  przy  niej  w  otwartych  drzwiach  lodówki,  więc 

odsunęła się, robiąc mu miejsce. Poczuła jego zapach - czysty, znajomy, charakterystyczny - i 

muśnięcie  ramienia,  gdy  się  schylił,  sięgając  po  piwo  i  butelkę  pikantnego  sosu.  Wyjął  je  i 

wrócił do paleniska. 

Noah  otworzył  piwo,  wlał  je  do  wody,  potem  dodał  pikantnego  sosu  oraz  innych 

przypraw. Wymieszał to dokładnie, sprawdzając, czy nie zostały jakieś  grudki, i wyszedł na 

dwór po raki. 

Zanim  wrócił,  stał  chwilę  w  drzwiach,  obserwując  Allie  zajętą  krojeniem  marchwi  i 

kolejny  raz  się  zastanawiając,  dlaczego  przyjechała  -  zwłaszcza  jeśli  jest  zaręczona.  To 

wszystko nie trzymało się kupy. 

Ale cóż... Allie zawsze potrafiła go zaskoczyć. 

Uśmiechnął  się  do  siebie  na  wspomnienie  dziewczyny,  jaką  kiedyś  była.  Dumna, 

spontaniczna,  namiętna  -  czyli  uosobienie  jego  wyobrażeń  o  artystce.  I  nie  ulegało  wąt-

pliwości,  że  posiadała  talent,  prawdziwy  talent,  rzadki  dar.  Pamiętał,  jak  kiedyś  podziwiał 

obrazy w nowojorskich muzeach i myślał, że jej prace dorównywały temu, co tam oglądał. 

Tamtego lata przed wyjazdem Allie ofiarowała mu obraz. Wisiał teraz nad kominkiem 

w  salonie.  Nazywała  go  wyobrażeniem  swoich  marzeń,  a  Noahowi  zawsze  wydawał  się 

wyjątkowo  zmysłowy.  Ilekroć  na  niego  spoglądał,  a  często  to  czynił  późnym  wieczorem, 

dostrzegał w barwach i liniach pożądanie, a jeśli bardzo się skupił, potrafił sobie wyobrazić, 

co myślała przy każdym pociągnięciu pędzlem. 

W  oddali  zaszczekał  pies  i  Noah  zdał  sobie  sprawę,  że  bardzo  długo  już  tkwi  w 

otwartych  drzwiach.  Szybko  zamknął  je  za  sobą  i  wrócił  do  kuchni.  Po  drodze  zastanawiał 

się, czy Allie zauważyła, na jak długo zniknął. 

- Jak leci? - spytał, widząc, że już prawie ze wszystkim się uporała. 

- Dobrze. Właśnie kończę. Co jeszcze będzie na kolację? 

- Mam trochę domowego chleba. 

- Domowego? 

- Od sąsiadki - wyjaśnił, wrzucając skorupiaki do zlewu. 

Odkręcił kran i zaczął je płukać, biorąc do ręki każdą sztukę, myjąc pod bieżącą wodą 

i  puszczając,  żeby  pełzała  po  zlewie,  podczas  gdy  on  zajmował  się  kolejną.  Allie  wzięła 

kubek i podeszła do Noaha, przyglądając się jego zajęciu. 

- Nie boisz się, że cię uszczypną, kiedy je bierzesz do ręki? 

- Nie. Wystarczy je złapać, o tak - odparł pokazując. Uśmiechnęła się. 

background image

- Zapomniałam, że robisz to od najmłodszych łat. 

-  New  Bern  to  mała  mieścina,  ale  uczy  człowieka  tego,  co  w  życiu  naprawdę 

przydatne. 

Oparła  się  o  blat  i  stojąc  przy  Noahu,  dopiła  herbatę.  Kiedy  już  raki  były  gotowe, 

wrzucił je do garnka na ogniu. Mył ręce, równocześnie odwracając się do Allie i mówiąc: 

-  Miałabyś  ochotę  posiedzieć  na  ganku?  -  zapytał.  -  Chciałbym,  żeby  się  pomoczyły 

jakieś pół godziny. 

- Jasne - odparła. 

Wytarł ręce i  razem wyszli na ganek. Noah po drodze zapalał światła, a  gdy znaleźli 

się na dworze, zaproponował jej nowszy fotel, sam siadając w bardziej wysłużonym. Widząc, 

ż

e  jej  kubek  jest  pusty,  na  chwilę  zniknął,  po  czym  zjawił  się  z  następną  porcją  herbaty  dla 

niej  i  piwem  dla  siebie.  Podał  Allie  kubek,  wzięła  go,  pociągnęła  łyk  i  dopiero  wtedy 

odstawiła herbatę. 

- Właśnie tutaj siedziałeś, gdy się zjawiłam, prawda? 

- Tak - odparł, moszcząc się w swoim fotelu. - Siedzę tu co wieczór. Już mi to weszło 

w krew. 

- Doskonale cię rozumiem - stwierdziła, wodząc wzrokiem po okolicy. - To czym się 

teraz zajmujesz? 

-  Cóż,  w  tej  chwili  cały  mój  czas  pochłania  odnawianie  domu.  To  w  pełni  zaspokaja 

moje potrzeby twórcze. 

- Jak to możliwe, że... To znaczy... 

- Morris Goldman. 

- Słucham? 

-  Mój  szef  z  czasów,  gdy  pracowałem  na  Północy.  Nazywał  się  Morris  Goldman. 

Kiedy  się  zaciągnąłem  do  wojska,  przepisał  na  mnie  część  majątku  firmy,  a  zmarł  jeszcze 

przed  końcem  wojny.  Po  powrocie  do  Stanów  otrzymałem  od  jego  prawników  czek  na 

okrągłą sumkę, dzięki czemu mogłem kupić ten dom i go wyremontować. 

Parsknęła śmiechem. 

- Zawsze powtarzałeś, że znajdziesz sposób, żeby go kupić. 

Oboje  przez  chwilę  siedzieli  w  milczeniu,  pogrążeni  w  zadumie.  Allie  pociągnęła 

kolejny łyk herbaty. 

- Pamiętasz, jak się tu wemknęliśmy tego wieczoru, kiedy mi o nim opowiedziałeś? - 

Skinął głową, więc kontynuowała: - Wróciłam wtedy do domu dość późno i gdy się zjawiłam, 

rodzice byli wściekli. Do dziś to widzę: ojciec stoi w salonie, paląc papierosa, matka siedzi na 

background image

sofie  wpatrzona  w  przestrzeń.  Daję  słowo,  wyglądali,  jakby  ktoś  z  rodziny  umarł.  Właśnie 

wtedy  się  zorientowali,  że  czuję  do  ciebie  coś  poważnego,  i  tego  samego  wieczoru  matka 

odbyła ze mną zasadniczą rozmowę. Powiedziała: „Na pewno uważasz, że nie rozumiem, co 

się w tobie dzieje, ale ja rozumiem. Tyle że czasem dla naszej przyszłości najważniejsze jest 

to,  kim  jesteśmy,  a  nie  to,  co  sobie  wymarzymy”.  Pamiętam,  że  bardzo  mnie  zabolały  te 

słowa. 

-  Mówiłaś  mi  o  tym  następnego  dnia.  Mnie  też  one  zabolały.  Lubiłem  twoich 

rodziców, nawet mi przez myśl nie przeszło, że oni mnie nie lubią. 

- Nie żeby cię nie lubili. Oni po prostu uważali, że na mnie nie zasługujesz. 

- Niewielka różnica. 

W  jego  głosie  zabrzmiał  smutek  i  Allie  wiedziała,  że  miał  prawo  tak  się  czuć. 

Popatrzyła na gwiazdy, równocześnie odgarniając z czoła włosy, które zasłoniły jej twarz. 

- Wiem o tym. Zawsze wiedziałam. Może właśnie dlatego między mną a moją matką 

zawsze pojawia się jakiś dystans, kiedy ze sobą rozmawiamy. 

- A co sądzisz o tym jej stwierdzeniu dzisiaj? 

-  To  samo  co  wtedy.  Uważam  to  za  złe  i  niesprawiedliwe.  Młoda  dziewczyna  nie 

powinna słyszeć czegoś takiego: że pozycja społeczna bardziej się liczy od uczuć. 

Noah lekko się uśmiechnął, ale milczał. 

- Po wyjeździe często o tobie myślałam - odezwała się. 

- Naprawdę? 

- To cię dziwi? - Wyglądała na rzeczywiście zaskoczoną. 

- Nie odpowiadałaś na moje listy. 

- Pisałeś? 

-  Mnóstwo  razy.  Pisałem  do  ciebie  przez  dwa  lata  i  nie  dostałem  ani  jednej 

odpowiedzi. 

Wolno pokręciła głową, spuszczając wzrok. 

- Nie wiedziałam... - odezwała się wreszcie cicho. 

Zrozumiał,  że  to  zapewne  jej  matka  kontrolowała  pocztę  i  potajemnie  zabierała  jego 

listy.  Zawsze  podejrzewał,  że  coś  takiego  miało  miejsce,  i  teraz  obserwował,  jak  Allie 

dochodzi do podobnego wniosku. 

- Nie powinna była tego robić, Noah, i żałuję, że się do tego uciekała. Ale spróbuj ją 

zrozumieć.  Kiedy  wyjechaliśmy,  pewnie  sądziła,  że  będzie  mi  lżej,  jeśli  po  prostu  o 

wszystkim  zapomnę.  Nigdy  nie  pojęła,  jak  wiele  dla  mnie  znaczyłeś,  i  szczerze  mówiąc, 

wątpię,  by  kiedykolwiek  kochała  ojca  tak  bardzo,  jak  ja  kochałam  ciebie.  Na  swój  sposób 

background image

próbowała mnie chronić i zapewne uznała, że najlepszym wyjściem będzie ukrywanie listów. 

- Lecz nie miała prawa podejmować takiej decyzji - powiedział cicho. 

- Wiem. 

- A gdybyś je dostawała, czy to cokolwiek by zmieniło? 

- Oczywiście. Zawsze się zastanawiałam, co się z tobą dzieje. 

- Nie, chodzi mi o nas dwoje. Myślisz, że nasze uczucie by zwyciężyło? 

Zastanowiła się nad odpowiedzią. 

- Nie wiem, Noah. Naprawdę nie wiem. Ty zresztą też. Nie jesteśmy już tymi samymi 

osobami co wtedy. Zmieniliśmy się, dorośliśmy. Oboje. 

Umilkła. Nic nie odrzekł. Allie zapatrzyła się w strumień. 

-  Ale  tak,  Noahu  -  podjęła  -  sądzę,  że  by  zwyciężyło.  A  przynajmniej  wolę  sobie 

wyobrażać, że tak by się stało. 

Skinął głową, spuścił wzrok, potem się odwrócił. 

- Jaki jest Lon? 

Zawahała  się.  Nie  spodziewała  się  tego  pytania,  a  wzmianka  o  Łonie  obudziła  lekkie 

wyrzuty  sumienia,  tak  że  przez  chwilę  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Sięgnęła  po  kubek, 

wypiła jeszcze herbaty, wsłuchując się w stukanie dzięcioła. 

- Lon jest przystojny, czarujący, prawdziwy człowiek sukcesu - powiedziała cicho. - I 

większość  przyjaciółek  szaleńczo  mi  go  zazdrości.  Uważają  go  za  chodzący  ideał  i  pod 

wieloma względami Lon nim rzeczywiście jest. Jest dla mnie dobry, potrafi rozbawić i wiem, 

ż

e  kocha  mnie  na  swój  sposób.  -  Umilkła  na  chwilę,  by  zebrać  myśli.  -  Lecz  w  naszym 

związku zawsze czegoś będzie brakować. 

Samą  ją  zaskoczyły  te  słowa,  co  w  niczym  nie  zmieniało  faktu,  że  była  szczera.  A 

jedno  spojrzenie  na  Noaha  wystarczyło,  by  zrozumieć,  że  już  wcześniej  się  domyślił  takiej 

odpowiedzi. 

- Dlaczego? 

Uśmiechnęła się słabo i wzruszyła ramionami. 

- Cóż, pewnie nadal szukam takiej miłości, jaka połączyła nas tamtego lata - bardziej 

wyszeptała, niż powiedziała. 

Noah  długo  przetrawiał  jej  słowa,  wspominając  związki,  które  nawiązywał  po  ich 

rozstaniu. 

- A ty? - spytała. - Czy w ogóle o nas myślałeś? 

- Bez przerwy. Nadal to robię. 

- Spotykasz się z kimś? 

background image

- Nie - odparł, kręcąc głową. 

Oboje  się  zadumali,  bezskutecznie  próbując  wyrzucić  to  z  myśli.  Noah  dokończył 

piwo, zaskoczony, że tak szybko opróżnił butelkę. 

- Pójdę wstawić wodę. Przynieść ci coś? 

Potrząsnęła głową, a Noah przeszedł do kuchni, żeby wrzucić raki do garnka i wstawić 

chleb  do  piekarnika.  Znalazł  trochę  mąki  i  mączki  kukurydzianej,  oprószył  warzywa  i 

rozgrzał  trochę  tłuszczu  na  patelni.  Zostawił  ją  na  małym  ogniu,  włączył  minutnik,  wyjął  z 

lodówki  kolejne  piwo  i  dopiero  potem  wrócił  na  ganek.  Wykonując  te  wszystkie  czynności, 

bez przerwy myślał o Allie i miłości, której brakowało w jej i w jego życiu. Allie też myślała. 

O  Noahu,  o  sobie,  o  wielu  sprawach.  Przez  moment  żałowała,  że  jest  zaręczona,  ale  szybko 

przywołała  się  do  porządku.  Wszak  nie  Noaha  kocha,  lecz  to,  co  kiedyś  ich  połączyło. 

Zresztą,  to  całkiem  naturalna  reakcja.  W  końcu  był  jej  pierwszym  i  do  tej  pory  jedynym 

mężczyzną - jak miałaby go zapomnieć? 

Czy  jednak  jest  normalne  ściskanie  w  dołku,  które  czuła,  ilekroć  Noah  się  do  niej 

zbliżył? Czy to normalne zwierzać mu się z rzeczy, o których nigdy nikomu nie mówiła? Czy 

to normalne przyjeżdżać tu na trzy tygodnie przed ślubem? 

- Nie, nienormalne - szepnęła w końcu, spoglądając na rozgwieżdżone niebo. - Żadna 

z tych rzeczy nie jest normalna. 

W tej samej chwili pojawił się Noah i powitała go uśmiechem, zadowolona, że wrócił 

i więcej nie musi się nad tym wszystkim zastanawiać. 

- Jedzenie będzie gotowe dopiero za parę minut - oświadczył siadając. 

-  W  porządku.  Nie  jestem  aż  taka  głodna.  Spojrzał  na  nią,  w  jego  oczach  dostrzegła 

ciepło. 

- Cieszę się, że się pokazałaś, Allie - powiedział. 

- Ja też. Choć niewiele brakowało, żebym nie przyjechała. 

- Dlaczego to zrobiłaś? 

Musiałam, to było silniejsze ode mnie - chciała powiedzieć, tymczasem odparła: 

- Och, zobaczyć cię, dowiedzieć się, co porabiasz, jak się miewasz. 

Zastanawiał się, czy to wszystko, lecz nie drążył głębiej, tylko zmienił temat. 

- A właśnie, już wcześniej chciałem spytać: czy nadal malujesz? 

Pokręciła głową. 

- Nie, już nie. 

Był zdumiony. 

- Ale dlaczego? Przecież masz taki talent. 

background image

- Sama nie wiem... 

- Oczywiście, że wiesz. Musiał być jakiś powód. Nie mylił się. Był powód. 

- To długa historia. 

- Mamy całą noc. 

- Naprawdę uważałeś, że mam talent? - zapytała cicho. 

- Chodź - odparł tylko, biorąc ją za rękę. - Chcę ci coś pokazać. 

Posłusznie  wstała  i  ruszyła  za  nim  do  salonu.  Stanął  przed  kominkiem  i  pokazał  jej 

obraz,  który  wisiał  nad  półką.  Głośno  wciągnęła  powietrze,  zdziwiona,  że  przedtem  go  nie 

zauważyła, a jeszcze bardziej zdumiona, że w ogóle tu wisi. 

- Zatrzymałeś go? 

- Oczywiście. Jest wspaniały. 

Posłała mu sceptyczne spojrzenie, więc wyjaśnił: 

-  Ilekroć  na  niego  patrzę,  czuję,  że  żyję.  Czasem  nawet  muszę  wstać  i  go  dotknąć. 

Wszystko  tu  jest  tak  niewiarygodnie  rzeczywiste:  kształty,  cienie,  barwy.  Czasem  nawet  mi 

się śni. To niesamowity obraz, Allie, mogę się w niego wpatrywać godzinami. 

- Ty mówisz poważnie - wydusiła zaskoczona. 

- Jak zawsze. 

Milczała. 

- To znaczy, że nikt przedtem ci tego nie powiedział? 

- Mój profesor - przyznała wreszcie - ale po prostu mu nie uwierzyłam. 

Noah wiedział, że za tym kryło się coś więcej. Allie odwróciła wzrok, zanim podjęła 

opowieść. 

-  Od  najmłodszych  lat  rysowałam  i  malowałam.  Kiedy  trochę  podrosłam,  zaczęłam 

podejrzewać, że jestem w tym całkiem niezła. I lubiłam malować. Pamiętam, jak tamtego lata 

codziennie pracowałam nad tym obrazem, dodając parę pociągnięć pędzlem, zmieniając go w 

miarę, jak zmieniał się nasz związek. Już zapomniałam, od czego to się zaczęło i jak miał ten 

obraz  wyglądać,  właściwie  to  on  sam  się  stworzył.  Pamiętam,  że  później,  po  powrocie  do 

domu, nie mogłam przestać malować. Sądzę, że to był mój sposób uporania się z bólem, który 

mnie  nie  opuszczał.  Tak  czy  owak,  skończyłam  uczelnię  plastyczną,  bo  musiałam  to zrobić. 

Nadal pamiętam tamte godziny spędzane samotnie w pracowni. Wtedy czułam się najlepiej. I 

to wrażenie wolności, jakie mnie ogarniało, gdy coś tworzyłam; to coś, co rodziło się w głębi 

mnie,  ilekroć  ukończyłam  coś  pięknego.  Przed  samym  dyplomem  mój  profesor,  który 

równocześnie pisywał recenzje w prasie, powiedział, że mam prawdziwy talent. Radził, bym 

zaczęła malować na poważnie. Ale ja go nie posłuchałam. 

background image

Tu urwała, zbierając myśli. 

-  Rodzice  uważali,  że  to  niestosowne,  aby  ktoś  z  moim  pochodzeniem  i  pozycją 

społeczną utrzymywał się z malowania. I po pewnym czasie po prostu przerwałam. Od lat nie 

miałam pędzla w ręku. 

Zapatrzyła się w obraz. 

- Sądzisz, że kiedyś wrócisz do malarstwa? 

- Nie wiem, czybym jeszcze potrafiła. Minęło tyle czasu. 

-  Oczywiście,  żebyś  potrafiła,  Allie.  Wiem  o  tym.  Twój  talent  nie  polega  na 

sprawności  palców,  lecz  pochodzi  z  twego  wnętrza,  twego  serca.  A  taki  talent  nigdy  nie 

przemija. Inni mogą o czymś takim tylko marzyć. Jesteś prawdziwą artystką, Allie. 

W jego słowach brzmiała taka szczerość, że wiedziała, iż nie mówi tego tylko po to, 

by ją pocieszyć. Naprawdę wierzył w jej zdolności i choć sama nie potrafiła wyjaśnić czemu, 

bardzo dużo to dla niej znaczyło. Jednak w tej samej chwili wydarzyło się coś jeszcze, coś o 

wiele potężniejszego. 

Dlaczego  tak  się  stało  -  tego  nigdy  nie  zdołała  wytłumaczyć  -  ale  właśnie  w  tym 

momencie w życiu Allie zamknęła się otchłań, którą stworzyła, by oddzielić ból od rozkoszy. 

Podejrzewała też, może nie w pełni świadomie, że w tym, co właśnie nastąpiło, kryło się coś, 

do czego sama nie chciała się przyznać. 

Wtedy  jednak  nie  do  końca  zdawała  sobie  z  tego  sprawę  i  obróciła  się  do  Noaha. 

Wyciągnęła dłoń i delikatnie, z wahaniem dotknęła jego ręki, zdumiona, że po tylu latach on 

nadal doskonale wiedział, co pragnęła usłyszeć. A gdy spotkali się wzrokiem, po raz kolejny 

uświadomiła sobie, jak wyjątkową osobą jest dla niej Noah. 

I w tej krótkiej chwili, w tym ułamku czasu, który zawisł w powietrzu niczym świetlik 

na  wieczornym  niebie,  spytała  się  w  duchu,  czy  to  możliwe,  by  ponownie  zakochała  się  w 

Noahu. 

W kuchni zadźwięczał minutnik, pojedyncze „ding”, i Noah odwrócił się, przerywając 

czar  chwili,  dziwnie  poruszony  tym,  co  właśnie  między  nimi  się  stało.  Jej  oczy  mówiły  do 

niego,  szeptały  słowa,  które  tak  bardzo  pragnął  usłyszeć,  a  mimo  to  nie  potrafił  stłumić 

drugiego głosu, który brzmiał w jego głowie i mówił, że ona kocha innego. W duchu przeklął 

minutnik,  skierował  się  do  kuchni  i  wyjął  chleb  z  piekarnika.  Omal  nie  poparzył  sobie 

palców,  upuścił  bochen  na  blat.  Patelnia  też  była  rozgrzana,  wrzucił  na  tłuszcz  warzywa, 

słuchając, jak skwierczą. Potem, mamrocząc pod nosem, wyjął z lodówki masło, posmarował 

chleb i dodał odrobinę do raków. Allie przyszła za nim do kuchni. Odchrząknęła. 

- Może bym nakryła do stołu? 

background image

-  Jasne,  talerze  są  tam.  -  Wskazał  nożem  do  chleba.  -  Sztućce  i  serwetki  tam.  Weź 

sporo serwetek, przy rakach można się nieźle usmarować, więc się nam przydadzą. 

Nie  mógł  się  zmusić,  by  na  nią  spojrzeć.  Nie  chciał  zobaczyć,  że  się  omylił  i  tylko 

sobie  wyobraził  to,  co  zaszło  między  nimi  przed  chwilą.  Nie  chciał,  by  to  się  okazało 

pomyłką. 

Allie  zastanawiała  się  nad  tym  samym  i  ogarniało  ją  miłe  ciepło.  Odtwarzała  w 

pamięci  każde  jego  słowo,  równocześnie  wyjmując  potrzebne  rzeczy:  sztućce,  talerze, 

pojemniczki z przyprawami. Gdy już nakryła, podał jej chleb i przelotnie musnęli się dłońmi. 

Noah  z  powrotem  całą  uwagę  skupił  na  patelni,  i  mieszając  warzywa.  Zajrzał  pod 

pokrywkę  rondla,  raki  powinny  się  jeszcze  chwilę  pogotować.  Odzyskał  w  znacznej  mierze 

panowanie nad sobą i znowu mógł wrócić do lekkiej, niezobowiązującej pogawędki. 

- Jadłaś już kiedyś raki? 

- Kilkakrotnie. Ale tylko w sałatkach. 

Zaśmiał się. 

-  Więc  czeka  cię  prawdziwa  przygoda.  Poczekaj  chwilkę.  Na  jakiś  czas  zniknął  na 

górze, po czym zjawił się z granatową rozpinaną koszulą. Podał ją Allie jak płaszcz. 

- Masz, włóż to. Nie chciałbym, żebyś sobie poplamiła sukienkę. 

Włożyła  koszulę  i  wciągnęła  zapach,  którym  była  przesiąknięta:  jego  woń, 

charakterystyczna, naturalna. 

- Nie obawiaj się - zapewnił, widząc jej minę. - Jest czysta. 

Roześmiała się. 

- Wiem. Tylko przypomniała mi się nasza pierwsza prawdziwa randka. Pożyczyłeś mi 

wtedy swoją kurtkę, pamiętasz? 

- Tak, pamiętam. - Skinął głową. - Byli z nami Fin i Sara. Przez całą drogę do twojego 

domu Fin szturchał mnie znacząco, żebym wziął cię za rękę. 

- Ale nie wziąłeś. 

- Nie - przyznał, kręcąc głową. 

- Dlaczego? 

-  Pewnie  się  wstydziłem  i  trochę  bałem.  Po  prostu  wydawało  mi  się,  że  jeszcze  nie 

czas na to. 

- Właściwie, skoro już o tym mowa, to w ogóle byłeś dość nieśmiały, prawda? 

- Wolę określenie: spokojna pewność siebie - odparł, mrugając znacząco. 

Uśmiechnęła się. 

Raki i warzywa już się dogotowały. 

background image

-  Uważaj,  gorące  -  ostrzegł,  dając  jej  talerze,  i  usiedli  naprzeciwko  siebie  przy 

drewnianym stoliku. 

W  tej  samej  chwili  Allie  zauważyła,  że  herbata  ciągle  jeszcze  stoi  na  blacie,  więc 

wstała  i  przyniosła  kubki.  Nałożywszy  jej  na  talerz  warzyw  i  chleba,  Noah  dorzucił  raka. 

Allie wpatrywała się przez chwilę w skorupiaka. 

- Wygląda jak karaluch. 

- Ale bardzo pyszny karaluch - odparł Noah. - Poczekaj, pokażę ci, jak się go rozbiera. 

Pokazał  jej  szybko,  a  w  jego  wykonaniu  wydawało  się  to  zupełnie  proste.  Zgrabnie 

oddzielał  mięso,  kładąc  je  na  jej  talerzu.  Za  pierwszym  razem  Allie  za  mocno  zgniotła 

odnóża, za drugim też i musiała palcami wydłubywać odłamki skorupy z mięsa. Początkowo 

czuła się niezręcznie, lękając się, że Noah dostrzega jej nieudolność, lecz potem uświadomiła 

sobie,  że  przemawia  przez  nią  tylko  brak  pewności  siebie.  On  nie  przejmował  się  takimi 

sprawami. Nigdy nie był drobiazgowy. 

- A co się stało z Finem? - spytała. 

Odparł dopiero po krótkim wahaniu. 

- Fin zginął na wojnie. W czterdziestym trzecim jego niszczyciel został storpedowany. 

- To smutne. Wiem, że się przyjaźniliście. 

Głos mu się zmienił, zabrzmiała w nim głębsza nuta. 

-  Tak.  Sporo  o  nim  rozmyślałem.  A  najczęściej  o  naszym  ostatnim  spotkaniu.  Kiedy 

zaciągnąłem się do wojska, przyjechałem do domu, żeby się pożegnać, i wpadliśmy na siebie. 

Pracował  w  banku  ojca  i  spędziliśmy  razem  ten  ostatni  tydzień.  Czasem  myślę,  że  to  ja  go 

namówiłem,  aby  się  zaciągnął.  Podejrzewam,  że  nie  zrobiłby  tego,  gdyby  nie  fakt,  że  ja  się 

zdecydowałem. 

- Nie powinieneś tak mówić - powiedziała, żałując, że poruszyła ten temat. 

- Masz rację. Po prostu brak mi go, to wszystko. 

- Ja też go lubiłam. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć. 

- To robił doskonale. 

Spojrzała na niego spod oka. 

- Zalecał się do mnie, wiesz? 

- Wiem. Mówił mi o tym. 

- Tak? A co? 

Noah wzruszył ramionami. 

-  Jak  to  on.  Że  musiał  się  od  ciebie  opędzać.  Że  nieustannie  się  za  nim  uganiałaś,  te 

rzeczy. 

background image

Roześmiała się cicho. 

- I uwierzyłeś mu? 

- Oczywiście - odparł. - A czemu miałbym nie wierzyć? 

- Wy, faceci, zawsze trzymacie swoją stronę.  - Pochyliła się nad stołem i dźgnęła  go 

palcem w ramię. - Opowiedz mi, co się z tobą działo od naszego ostatniego spotkania. 

Zaczęli  rozmawiać,  nadrabiając  stracony  czas.  Noah  mówił  o  tym,  jak  opuścił  New 

Bern,  pracował  w  stoczni  i  skupie  złomu  w  New  Jersey.  Serdecznie  wyrażał  się  o  Morrisie 

Goldmanie,  zahaczył  nieco  o  wojnę,  pomijając  szczegóły,  na  końcu  opowiedział  o  ojcu  i  o 

tym,  jak  bardzo  za  nim  tęskni.  Allie  zrelacjonowała  swoje  lata  w  college'u,  mówiła  o 

malarstwie  i  godzinach  spędzonych  w  szpitalu  na  opiece  nad  rannymi.  Opisywała  rodzinę, 

przyjaciół, działalność charytatywną, w którą się zaangażowała. Żadne z nich nie wspomniało 

o  partnerach,  których  miało  po  rozstaniu.  Nawet  na  temat  Lona  nie  padło  ani  jedno  słowo  i 

choć oboje zwrócili na to uwagę, powstrzymali się jednak od komentarzy. 

Później  Allie  próbowała  sobie  przypomnieć,  kiedy  po  raz  ostatni  rozmawiała  w  ten 

sposób  z  Łonem.  Choć  umiał  słuchać  i  rzadko  się  sprzeczali,  nie  należał  do  ludzi,  wobec 

których  można  się  było  wygadać.  Podobnie  jak  jej  ojciec,  nie  potrafił  się  dzielić  swoimi 

myślami ani uczuciami. Allie próbowała mu wyjaśnić, że chce się do niego bardziej zbliżyć, 

lecz te wysiłki nigdy nie odniosły żadnego skutku. 

Teraz jednak, siedząc z Noahem, uświadomiła sobie, czego jej brakowało. 

Na dworze ciemniało, księżyc coraz wyżej świecił na niebie.  I choć żadne z nich nie 

zdawało  sobie  z  tego  sprawy,  ponownie  rodziła  się  między  nimi  bliskość,  silna  więź,  która 

niegdyś ich łączyła. 

Skończyli  kolację,  oboje  zadowoleni  z  posiłku.  Teraz  już  niewiele  rozmawiali. 

Zerknąwszy na zegarek, Noah uświadomił sobie, że robi się późno. Gwiazdy świeciły jasno, 

ś

wierszcze trochę przycichły. Rozmowa z Allie sprawiała mu przyjemność, choć obawiał się, 

czy nie za wiele mówił. Zastanawiał się, co ona sądzi o jego życiu i jakie ma to znaczenie - 

jeśli w ogóle jakieś ma. 

Wstał, nalał wody do czajnika. Razem zanieśli naczynia do zlewu, posprzątali ze stołu, 

a Noah przygotował dwa kolejne kubki herbaty. 

-  Co  byś  powiedziała  na  to,  żebyśmy  znowu  się  przenieśli  na  ganek?  -  zaproponował, 

podając jej kubek, a ona zgodziła się i ruszyła przodem. 

Po drodze Noah złapał narzutę, żeby przykryć Allie, gdyby zmarzła, i po chwili oboje 

znów siedzieli na swoich miejscach. Kołysali się, kolana Allie zasłaniał koc. Noah przyglądał 

się jej kątem oka. 

background image

Boże, jaka ona piękna - myślał. I aż go ściskało z bólu. 

Bo zupełnie zwyczajnie po raz drugi się zakochał. Właśnie zdał sobie z tego sprawę, 

teraz, gdy tak siedzieli na ganku. Zakochał się w tej nowej Allie, nie tylko w jej wspomnieniu. 

Choć właściwie nigdy nie przestał jej kochać i ona - uświadomił sobie - stanowi jego 

przeznaczenie. 

- Cóż za wyjątkowy wieczór - powiedział cicho. 

- O tak - odparła - cudowny. 

Noah  zapatrzył  się  na  gwiazdy,  ich  migotliwy  blask  przypomniał  mu,  że  Allie 

niedługo  odjedzie,  i  nagle  poczuł  w  duszy  pustkę.  Chciał,  by  ta  noc  trwała  wiecznie.  Jak 

powinien jej to wyznać? Co powiedzieć, by została? 

Nie miał pojęcia. Dlatego postanowił nie mówić nic. I w tej chwili zdał sobie sprawę, 

ż

e przegrał. 

Fotele  kołysały  się  spokojnie.  Kolejne  nietoperze  przemknęły  nad  rzeką.  Ćmy 

całowały światło na ganku. Wiedział, że gdzieś w tej chwili ludzie się kochali. 

- Mów do mnie - odezwała się wreszcie Allie zmysłowo. A może to wyobraźnia płata 

mu figle? 

- Co mam mówić? 

- Mów tak jak wtedy pod dębem. 

I  posłuchał,  recytował  oderwane  fragmenty,  koronując  w  ten  sposób  tę  wyjątkową 

noc. Whitmana i Thomasa, bo kochał obrazy. Tennysona i Browninga, gdyż ich motywy były 

mu tak znajome. 

Allie  oparła  głowę  na  fotelu,  przymknęła  oczy,  a  kiedy  skończył,  zrobiło  jej  się 

wreszcie ciepło. Nie sprawiły tego wyłącznie wiersze ani głos Noaha, lecz wszystko to razem: 

suma  znacznie  przekraczająca  wartość  składników.  Allie  nie  próbowała  stłumić  swoich 

odczuć, nie chciała, nie tak bowiem należało tego słuchać. Poezji - myślała - nie tworzy się po 

to, by ją analizować; poezja ma po prostu inspirować, wzruszać, nie powinna być odbierana 

umysłem. 

Wspomnienie Noaha kazało jej podczas studiów w college^ pójść na kilka wieczorów 

poetyckich  zorganizowanych  przez  katedrę  anglistyki.  Wysłuchała  wielu  recytatorów,  wielu 

wierszy, lecz szybko przestała tam uczęszczać, zniechęcona tym, że żaden z wykonawców jej 

nie porwał ani nie wyglądał na prawdziwie natchnionego miłośnika poezji. 

Przez jakiś czas kołysali się w fotelach, popijając herbatę, siedząc w milczeniu, każde 

pogrążone w myślach. Wewnętrzny nakaz, który kazał jej tu przyjechać, zniknął - cieszyła się 

z tego - lecz równocześnie niepokoiły ją uczucia, które zajęły jego miejsce: to drżenie, które 

background image

przeszywało  każdą  komórkę  i  wirowało  w  niej,  tańczyło  niczym  drobiny  złota  w  korycie 

rzeki.  Próbowała  je  stłumić,  zaprzeć  się  go  przed  sobą,  lecz  teraz  zrozumiała,  że  wcale  nie 

chce, by to drżenie ustało. Od lat już nie czuła czegoś takiego. 

Lon  nigdy  nie  budził  w  niej  takich  odczuć.  Nie  budził  i  zapewne  nie  obudzi.  Może 

dlatego nigdy nie poszła z nim do łóżka. Wielokrotnie próbował ją tam zaciągnąć, uciekając się 

do  wszystkich  sposobów  -  od  kwiatów  po  budzenie  poczucia  winy  -  a  ona  zawsze  chwytała 

się  wymówki,  że  woli  poczekać  z  tym  do  ślubu.  Na  ogół  przyjmował  to  spokojnie  i  Allie 

czasem  się  zastanawiała,  jak  bardzo  by  go  zabolało,  gdyby  kiedykolwiek  dowiedział  się  o 

Noahu. 

Ale jeszcze coś innego kazało jej czekać i to wiązało się już z samym Łonem. Lon był 

człowiekiem  pracy,  a  praca  zawsze  wymagała  od  niego  maksimum  uwagi.  Nieodmiennie 

stawała  na  pierwszym  miejscu,  Lon  nie  miał  czasu  na  czytanie  poezji,  nie  marnował 

wieczorów, siedząc bezczynnie na ganku. Allie wiedziała, że właśnie temu zawdzięczał swój 

sukces, i podziwiała go za to. Równocześnie jednak czuła, że to nie wystarcza. Chciała czegoś 

innego, czegoś więcej. Może namiętności i romantyzmu, spokojnych pogawędek przy blasku 

ś

wiec, a może po prostu nie chciała być na drugim miejscu. 

Noah  też  analizował  swe  odczucia.  Zapamięta  ten  wieczór  jako  jedną  z  najbardziej 

wyjątkowych  chwil  w  swoim  życiu.  Odtwarzał  go  teraz  w  najmniejszych  szczegółach, 

kołysząc  się  w  fotelu.  Wszystko,  co  zrobiła  Allie,  wydawało  mu  się  dziwnie  wyraziste, 

naładowane treścią. 

A  teraz,  siedząc  przy  niej,  zastanawiał  się,  czy  choć  raz  marzyła  o  tym,  o  czym  on 

marzył  nieustannie  przez  wszystkie  lata  rozłąki.  Czy  kiedykolwiek  marzyła,  by  ponownie  się 

obejmowali  i  całowali  w  poświacie  księżyca?  Albo  czy  posunęła  się  dalej  i  marzyła  o  ich 

nagich ciałach, na tak długo rozdzielonych... 

Popatrzył  na  gwiazdy  i  przypomniał  sobie  tysiące  pustych  nocy,  które  spędził  od  ich 

ostatniego  spotkania.  Jej  przybycie  na  nowo  obudziło  te  wszystkie  uczucia  i  teraz  już  nie 

mógł ich stłumić. W tej samej chwili zrozumiał, że znowu chce się z nią kochać i odzyskać jej 

miłość. Tego jednego potrzebował jak niczego na świecie. 

Ale  równocześnie  zdał  sobie  sprawę,  że  nigdy  tego  nie  otrzyma.  Przecież  jest 

zaręczona. 

Po  milczeniu  Noaha  Allie  odgadła,  że  myśli  o  niej,  i  ogromnie  jej  się  to  spodobało. 

Nie wiedziała, jakie to myśli, i na dobrą sprawę niewiele ją to obchodziło - wystarczała sama 

ś

wiadomość, że jej dotyczą. 

Przypomniała  sobie  ich  rozmowę  przy  kolacji  i  zadumała  się  nad  samotnością.  Z 

background image

niepojętych  przyczyn  nie  potrafiła  sobie  wyobrazić,  by  czytał  poezję  komuś  prócz  niej  albo 

dzielił  się  z  inną  swymi  marzeniami.  Nie  wyglądał  na  takiego.  Albo  też  ona  nie  chciała 

przyjąć do wiadomości, że mogłoby być inaczej. 

Odstawiła kubek i przeczesała palcami włosy, przymykając oczy. 

Jesteś zmęczona? - spytał, otrząsając się z zadumy. 

- Troszeczkę. Za parę minut będę musiała już uciekać. 

- Wiem - odparł, skinąwszy głową. Z jego tonu niczego nie dawało się wyczytać. 

Nie od razu wstała. Sięgnęła po herbatę, wypiła do ostatniej kropli, rozkoszując się jej 

ciepłem.  Rozejrzała  się:  księżyc  stał  wyżej,  wiatr  poruszał  gałęziami  drzew,  robiło  się 

chłodniej. 

Popatrzyła  na  Noaha.  Z  boku  blizna  na  jego  brodzie  stawała  się  wyraźniejsza.  Allie 

zaciekawiło, czy to pamiątka z wojny, a potem - czy w ogóle był ranny. Noah nic o tym nie 

wspomniał, a ona nie pytała - przede wszystkim dlatego, że nie chciała sobie wyobrażać, jak 

on cierpi. 

- Muszę iść - odezwała się w końcu, oddając mu koc. 

Noah  skinął  głową,  po  czym  wstał  bez  słowa.  Wziął  koc  i  oboje  ruszyli  w  stronę 

samochodu.  Suche  liście  szeleściły  im  pod  nogami.  Kiedy  Noah  otworzył  drzwiczki,  Allie 

chciała zdjąć i oddać mu koszulę, ale ją powstrzymał. 

- Zachowaj ją - powiedział. - Chcę, żebyś ją miała. 

Nie pytała dlaczego, bo ona też chciała ją zatrzymać. 

Poprawiła koszulę i zaplotła ramiona, by się rozgrzać. Sama nie wiedziała czemu, ale 

stojąc tak przy samochodzie, czuła się jak za szczenięcych lat, gdy po zabawie żegnała się na 

ganku i czekała na pocałunek. 

- To był wspaniały wieczór - przemówił. - Dziękuję, że mnie odnalazłaś. 

- Ja też wspaniale spędziłam ten czas. Zebrał się na odwagę. 

- Zobaczymy się jutro? 

Proste  pytanie.  Wiedziała,  jakiej  odpowiedzi  powinna  udzielić,  zwłaszcza  jeśli  nie 

chciała  komplikować  sobie  życia.  Nie  sądzę,  byśmy  powinni  się  widywać  -  tyle  musiała 

powiedzieć i cała sprawa by się zakończyła, tu i teraz. Lecz przez chwilę milczała. 

Stanął przed nią demon  wyboru, kusił ją, mamił. Dlaczego nie mogła wymówić tych 

słów?  Sama  nie  wiedziała.  Kiedy  jednak  zajrzała  Noahowi  w  oczy,  by  znaleźć  odpowiedź, 

dostrzegła człowieka, w którym kiedyś się zakochała, i nagle wszystko stało się jasne. 

- Z przyjemnością. 

Noaha  to  zaskoczyło.  Nie  spodziewał  się  takiej  odpowiedzi.  Marzył  o  tym,  by  jej 

background image

dotknąć, wziąć ją w ramiona, ale się powstrzymał. 

- Możesz być tu koło południa? 

- Oczywiście. Co planujesz? 

- Zobaczysz - odparł. - Znam wymarzone miejsce, w które cię zabiorę. 

- Byłam tam już? 

- Nie, ale to wyjątkowe miejsce. 

- A gdzie? 

- To niespodzianka. 

- Spodoba mi się? 

- Jeszcze jak - zapewnił. 

Odwróciła  się,  nim  mógłby  spróbować  ją  pocałować.  Nie  wiedziała,  czyby  to  zrobił, 

lecz zdawała sobie sprawę, że gdyby tak się stało, trudno by jej przyszło go powstrzymać. Nie 

poradziłaby sobie z tym, nie teraz, gdy w głowie tak jej się kotłowało. Z westchnieniem ulgi 

wsunęła  się  za  kierownicę.  Noah  zatrzasnął  drzwiczki,  uruchomiła  silnik.  Gdy  samochód 

zawarczał, odrobinę odkręciła szybę. 

- Do zobaczenia jutro - powiedziała. W jej oczach odbijał się księżyc. 

Noah  pomachał  jej,  gdy  ruszyła  do  tyłu.  Zawróciła  i  odjechała  w  stronę  miasta. 

Odprowadzał samochód wzrokiem, póki światła nie zniknęły za odległymi dębami, a warkot 

silnika  nie  ucichł.  Podeszła  do  niego  Ciem,  przykucnął  i  podrapał  ją  pieszczotliwie, 

szczególną  uwagę  zwracając  na  kark,  do  którego  już  sama  nie  mogła  sięgnąć.  Ostatni  raz 

zerknął na drogę i razem z psem wrócił na ganek. 

Ponownie usiadł w fotelu, tym razem samotnie, jeszcze raz odtwarzając w pamięci ten 

wieczór.  Myśląc  o  nim.  Przypominając  sobie  każdą  chwilę.  Znowu  widząc  każdą  scenę. 

Słysząc każde słowo.  I jeszcze raz, w zwolnionym tempie. Nie chciało mu się już sięgać po 

gitarę ani czytać. Sam nie wiedział, co czuje. 

- Jest zaręczona - szepnął w końcu, a potem przez wiele godzin już się nie odzywał. 

Ciszę  zakłócał  tylko  skrzyp  bujaka.  Noc  była  spokojna,  bezruch  przerywała  jedynie 

Ciem,  która  od  czasu  do  czasu  podchodziła  do  niego,  sprawdzając,  co  robi,  jakby  chciała 

spytać: „Dobrze się czujesz?” 

I gdzieś w samym środku tej pogodnej październikowej nocy wszystko runęło i Noaha 

ogarnęła niewysłowiona tęsknota. A gdyby ktoś go teraz zobaczył, sądziłby, że ma przed sobą 

starca - człowieka, który w ciągu kilku godzin postarzał się o całe lata. Skulonego w fotelu, z 

twarzą ukrytą w dłoniach i łzami w oczach. 

Nie potrafił ich powstrzymać. 

background image

TELEFONY 

Lon odłożył słuchawkę. 

Dzwonił  o  siódmej,  wpół  do  dziewiątej,  teraz  po  raz  kolejny  spojrzał  na  zegarek.  Za 

piętnaście dziesiąta. 

Gdzie ona się podziewa? 

Wiedział, że przyjechała do gospody, o której wspominała, bo wcześniej rozmawiał z 

kierownikiem.  Tak,  ta  pani  wynajęła  u  nas  pokój  i  ostatni  raz  mignęła  mu  koło  szóstej. 

Wybiera się na kolację, pomyślał sobie. Nie, nie widział jej od tamtej pory. 

Lon  potrząsnął  głową  i  wygodniej  oparł  się  w  fotelu.  Jak  zwykle  został  już  sam  w 

kancelarii,  wokół  panowała  cisza.  Ale  to  było  normalne,  zwłaszcza  w  okresie  prowadzenia 

sprawy,  nawet  jeśli  wszystko  układało  się  pomyślnie.  Prawo  stanowiło  jego  namiętność,  a 

dzięki  tym  wieczornym  godzinom,  spędzanym  samotnie  w  gabinecie,  nadganiał  pracę  i  nikt 

mu nie przeszkadzał. 

Wiedział,  że  tę  sprawę  wygra,  doskonale  bowiem  opanował  przepisy  prawne  i 

oczarowywał  przysięgłych.  Zawsze  tak  było  i  teraz  już  rzadko  zdarzało  mu  się  przegrać. 

Część jego sukcesu kryła się w tym, że osiągnął już ten szczebel kariery, na którym sam mógł 

wybierać  sobie  klientów  i  sprawy,  a  decydował  się  tylko  na  te,  które  potrafił  skutecznie 

przeprowadzić.  Tylko  paru  wybrańców  w  mieście  zdobyło  taką  pozycję,  a  jego  zarobki  to 

odzwierciedlały. 

Lecz  sukces  zawdzięczał  przede  wszystkim  ciężkiej  pracy.  Zawsze  zwracał  uwagę  na 

szczegóły, zwłaszcza na początku kariery. Doszukiwanie się drobiazgów, małych nieścisłości 

weszło  mu  w  krew.  Czy  chodziło  o  przepisy,  czy  o  wystąpienia,  wnikliwie  studiował  akta  i 

dzięki  temu  już  w  początkach  swej  działalności  wygrał  kilka  spraw,  które  powinien  był 

przegrać. 

A teraz jakiś drobiazg nie dawał mu spokoju. 

Nie chodziło o sprawę. Nie, tu wszystko było w porządku. To coś innego. 

Coś związanego z Allie. 

Ale, u licha, nie potrafił tego określić. Dziś rano, gdy wyjeżdżała, nic go nie nękało. A 

przynajmniej  tak  sądził.  Lecz  jakąś  godzinę  po  jej  telefonie,  w  głowie  Lonna  odezwał  się 

sygnał ostrzegawczy, uruchamiając całą machinę. Jakiś drobiażdżek. 

Drobiazg. 

Rzecz bez znaczenia? A może coś ważnego? 

background image

Myśl... Myśl... Do cholery, o co może chodzić? 

Pierwsze szczęknięcie trybika. 

Coś... Coś... Coś, co usłyszał? 

Ktoś coś powiedział? Tak, to właściwy trop. Ale co? Czy Allie powiedziała coś przez 

telefon?  Właśnie  wtedy  zrodził  się  jego  niepokój.  W  myślach  przeanalizował  ich  rozmowę. 

Nie, nic niezwykłego. 

Ale właśnie o tę rozmowę chodziło, był tego pewny. 

Co ona takiego powiedziała? 

Podróż  była  udana,  wprowadziła  się  do  hotelu,  pokrążyła  po  sklepach. Podała  numer 

telefonu. To właściwie wszystko. 

Zaczął  myśleć  o  samej  Allie.  Kochał  ją,  nie  wątpił  w  to.  Nie  tylko  dlatego,  że  była 

piękna  i  czarująca,  ale  również  dlatego, że  stała się dlań  podporą i najlepszym  przyjacielem. 

Po  dniu  ciężkiej  pracy  do  niej  pierwszej  dzwonił.  Słuchała  go,  śmiała  się  w  odpowiednich 

momentach, miała szósty zmysł, którym wyczuwała, co chciał usłyszeć. 

Ale  to  jeszcze  nie  wszystko.  Zawsze  podziwiał  ją  za  odwagę,  z  jaką  wyrażała  swoje 

myśli  i  poglądy.  Pamiętał,  jak  po  kilku  randkach  powiedział  jej  to,  co  mówił  wszystkim 

kobietom,  z  którymi  się  spotykał:  że  jeszcze  nie  jest  gotów  do  trwałego  związku.  I  Allie,  w 

przeciwieństwie do tamtych, tylko skinęła głową. 

- Dobrze - brzmiał cały jej komentarz. Ale gdy odprowadzał ją do drzwi, odwróciła się 

i  dodała:  -  Jednak  twój  problem  nie  leży  we  mnie,  w  twojej  pracy  czy  wolności  albo 

czymkolwiek  innym.  Twój  problem  polega  na  tym,  że  jesteś  samotny.  Ojciec  rozsławił 

nazwisko Hammondów i zapewne od najmłodszych lat porównywano cię do niego. Nigdy nie 

pozwolono  ci  być  sobą.  Takie  życie  sprawia,  że  człowiek  czuje  się  pusty  w  środku  i  szuka 

kogoś,  kto  jakimś  cudownym  sposobem  wypełni  tę  próżnię.  Ale  nikt  nie  zdoła  tego  zrobić, 

jedynie ty sam. 

Te słowa głęboko w niego zapadły i następnego ranka nadal czuł, że kryje się w nich 

prawda. Zadzwonił ponownie do Allie, prosząc o kolejną szansę, i choć początkowo stawiała 

opór, w końcu niechętnie się zgodziła. 

Przez te cztery lata, gdy się spotykali, stała się dla niego wszystkim, czego pragnął, i 

zdawał  sobie  sprawę,  że  powinien  spędzać  z  nią  więcej  czasu.  Lecz  praktyka  adwokacka 

uniemożliwiała  mu  skrócenie  godzin  pracy.  Allie  zawsze  to  rozumiała,  niemniej  jednak 

nieustannie  przeklinał  się  w  duchu  za  ciągły  brak  czasu.  Kiedy  już  się  pobiorą,  ograniczy 

pracę  -  obiecywał  sobie.  Wprowadzi  zmiany,  każe  sekretarce  pilnować,  by  zbytnio  się  nie 

przeciążał... 

background image

Wprowadzi...? 

Następne kółko zaskoczyło. 

Wprowadzi... Wprowadzać... Wprowadzać się? 

Spojrzał na sufit. Wprowadzać się. 

Tak, o to chodzi. Przymknął oczy i zamyślił się na chwilę. Nie. Pustka. Więc co? 

Dalej, nie poddawaj się. Myśl, do cholery, myśl. 

New Bern. 

Te słowa same wyskoczyły mu w pamięci. Tak, New Bern. O to chodziło. To właśnie 

ten drobiazg albo jego część. Ale co więcej? 

New  Bern  -  powtórzył  w  duchu.  Znał  tę  miejscowość.  Obiła  mu  się  o  uszy  ta  nazwa 

przy  okazji  kilku  spraw,  które  prowadził.  Zatrzymywał  się  tam  parokrotnie  w  drodze  na 

wybrzeże. Nic szczególnego. Nigdy tam nie byli razem z Allie. 

Lecz Allie była tam już kiedyś... 

Machina  mózgu  obracała  się  na  maksymalnych  obrotach.  Kolejny  element 

dopasowany. 

Kolejny element... Ale było coś jeszcze... 

Allie,  New  Bern...  i...  i...  coś  na  przyjęciu.  Przelotny  komentarz.  Z  ust  matki  Allie. 

Właściwie nie zwrócił na niego uwagi. Co ona takiego powiedziała? 

W tej samej chwili Lon pobladł, przypomniawszy sobie. Przypomniawszy sobie słowa 

rzucone bardzo dawno temu. Przypomniawszy sobie, co powiedziała matka Allie. 

A wspomniała coś o tym, że kiedyś Allie kochała się w jakimś chłopaku z New Bern. 

Szczenięca  miłość,  tak  ją  określiła.  I  co  z  tego?  -  pomyślał  sobie  wtedy  i  odwrócił  się  z 

uśmiechem do Allie. 

Lecz  ona  się  nie  uśmiechnęła.  Była  zła.  I  wtedy  Lon  odgadł,  że  kochała  tego  kogoś 

znacznie głębiej, niż to sugerowała jej matka. Może nawet o wiele głębiej niż jego. 

A teraz wyjechała do New Bern. Interesujące. 

Lon  złączył  palce,  jakby  się  modlił,  i  oparł  na  nich  brodę.  Zbieg  okoliczności? 

Możliwe,  że  nic  się  za  tym  nie  kryje.  Tylko  to,  co  sama  powiedziała:  stres  i  polowanie  na 

starocie. Niewykluczone. Nawet bardzo prawdopodobne. 

A jednak... jednak... a jeśli...? 

Lon rozważył tę drugą możliwość i pierwszy raz od bardzo dawna ogarnął go strach. 

A jeśli? Jeśli jest z tamtym? 

Przeklął  sprawę,  wściekły,  że  jeszcze  się  nie  skończyła.  Wściekły,  że  nie  pojechał  z 

Allie. Zastanawiając się, czy powiedziała mu prawdę, i modląc się, by tak było. 

background image

I w tej samej chwili postanowił, że będzie o nią walczyć. Zrobi co w jego mocy, by jej 

nie stracić. Była dlań wszystkim, nigdy nie znajdzie drugiej takiej kobiety jak ona. 

Dlatego drżącymi palcami po raz czwarty, ostatni tego wieczoru, wykręcił jej numer. 

I znowu nikt nie podniósł słuchawki. 

background image

KAJAKI I ZAPOMNIANE MARZENIA 

Następnego  dnia  Allie  obudziła  się  wcześnie.  Nieustanny  świergot  szpaków 

skutecznie uniemożliwiał jej dalszy sen. Przetarła oczy, czując ból w mięśniach. Źle spała, co 

rusz się budziła i pamiętała, że za każdym razem wskazówki zegarka były na innej godzinie, 

jakby potwierdzając upływ czasu. 

Spała  w  miękkiej  koszuli,  którą  dał  jej  Noah,  i  czuła  jego  zapach,  kiedy  wspominała 

wydarzenia minionego wieczoru. Wrócił tamten beztroski śmiech i swobodna rozmowa, lecz 

najbardziej  utkwiło  jej  w  pamięci  to,  co  powiedział  o  talencie  malarskim.  Było  to  zupełnie 

nieoczekiwane,  a  jednak  ogromnie  podniosło  ją  na  duchu,  i  odtwarzając  każde  jego  słowo, 

uświadomiła sobie, jak bardzo by żałowała, gdyby zdecydowała się z nim nie spotkać. 

Wyjrzała  przez  okno  i  w  świetle  poranka  obserwowała  rozświergotane  ptaki, 

szukające  pożywienia.  Pamiętała,  że  Noah  zawsze  należał  do  rannych  ptaszków  i  chętnie 

witał  świt.  Wiedziała,  że  lubił  pływać  kajakiem  albo  łódką,  i  przypomniała  sobie  pewien 

poranek, który spędzili razem, oglądając z łódki wschód słońca. Musiała się wtedy wymknąć 

przez okno, bo rodzice nigdy by na coś takiego nie przystali, ale nikt jej nie przyłapał i  gdy 

wstawał ranek, Noah ją objął i przytulił do siebie. 

-  Spójrz  -  szepnął,  a  ona  z  głową  na  jego  ramieniu  oglądała  swój  pierwszy  wschód 

słońca, myśląc, że już nigdy nie przeżyje równie wspaniałej chwili. 

A  gdy  wstała  z  łóżka,  by  wziąć  kąpiel,  i  poczuła  pod  stopami  chłodną  podłogę, 

zaciekawiło  ją,  czy  Noah  wybrał  się  nad  wodę  i  patrzy  z  łodzi,  jak  wstaje  kolejny  dzień. 

Pomyślała, że najprawdopodobniej tak. 

background image

Ś

WIATŁO 

Nie omyliła się. 

Noah  wstał  przed  wschodem  słońca  i  szybko  włożył  te  same  dżinsy  co  wczoraj, 

podkoszulek,  czystą  flanelową  koszulę,  dżinsową  kurtkę  i  wysokie  buty.  Przed  zejściem  na 

dół  umył  zęby,  szybko  wypił  szklankę  mleka  i  w  drodze  do  drzwi  złapał  dwa  herbatniki. 

Kiedy już Ciem powitała go kilkoma wilgotnymi liźnięciami, ruszył w stronę przystani, gdzie 

przechowywał  kajak.  Lubił  się  poddawać  czarowi  rzeki,  pozwalać,  by  rozluźniała  mu 

mięśnie, ogrzewała ciało i oczyszczała umysł. 

Stary  podniszczony  kajak  wisiał  na  dwóch  zardzewiałych  hakach  przybitych  do 

pomostu,  tuż  nad  poziomem  wody,  by  nie  przyssały  się  do  niego  skorupiaki.  Zdjął  go  i 

położył  przed  sobą,  szybko  skontrolował,  a  potem  zaniósł  na  brzeg.  Wystarczyło  kilka 

długich pociągnięć wiosłami, teraz tak wyćwiczonych, że stały się niemal automatyczne, i już 

płynął w górę rzeki, sam sobie sternikiem i silnikiem. 

Rześkie ranne powietrze dotykało jego skóry, na niebie rozszalała się symfonia barw: 

od  czerni  tuż  nad  głową,  przypominającej    szczyt  górski,  po  niezliczone  odcienie  błękitu, 

jaśniejące w miarę zbliżania się do horyzontu, gdzie przechodziły w szarość. Noah oddychał 

głęboko,  wciągając  zapach  sosen  i  stojącej  wody;  pogrążał  się  w  myślach.  Właśnie  tego 

najbardziej  mu  brakowało,  gdy  mieszkał  na  Północy.  Pracował  tak  dużo,  że  niewiele  czasu 

mógł  spędzać  nad  wodą.  Podróże,  rozjazdy,  przeprawy  przez  rzeki,  umówione  spotkania, 

praca... Ciągle był czymś zajęty. Na ogół, ilekroć miał trochę czasu, pieszo przemierzał New 

Jersey, ale przez czternaście lat ani razu nie płynął łódką czy kajakiem. Toteż jak tylko wrócił 

do domu, wyprawił się na rzekę. 

Jest  coś  wyjątkowego,  wręcz  mistycznego  w  oglądaniu  wschodu  słońca  nad  wodą  - 

pomyślał. 

Ostatnio robił to prawie co dzień. Słońce czy niepogoda, chłód czy przenikliwe zimno 

-  to  się  nie  liczyło,  dopóki  poruszał  wiosłami  w  rytm  muzyki  grającej  w  jego  głowie  i 

przemierzał rzekę o stalowym odcieniu. Widział rodzinę żółwi na jakiejś kłodzie, patrzył, jak 

czapla  zrywa  się  do  lotu,  prześlizgując  się  tuż  nad  powierzchnią  wody,  nim  zniknie  w 

srebrzystym brzasku poprzedzającym wschód słońca. 

Wypłynął  na  środek  rzeki  i  stamtąd  oglądał,  jak  pomarańczowa  poświata  kładzie  się 

na wodzie. Poruszał wiosłami zaledwie tyle, by się utrzymać w jednym miejscu, i wpatrywał 

się w horyzont, dopóki światło nie zaczęło się przedzierać przez drzewa. Ten moment zawsze 

background image

był  dla  niego  niepowtarzalny,  jakby  świat  rodził  się  na  nowo.  Potem  Noah  ruszał  w  dalszą 

drogę, mocno wiosłując, by rozładować napięcie i przyszykować się do pracowitego dnia. 

Równocześnie w głowie krążyły mu myśli niczym krople wody na rozgrzanej patelni. 

Myślał  o  Łonie,  ciekawiło  go,  jakim  może  być  człowiekiem  i  jak  wygląda  jego  związek  z 

Allie. Przede wszystkim jednak zastanawiał się nad przyczyną jej wizyty. 

Kiedy  wrócił do przystani, czuł się jak nowo narodzony. Spojrzawszy na zegarek, ze 

zdziwieniem  się  przekonał,  że  wypłynął  na  dwie  godziny.  Ale  tutaj  czas  nieustannie  płatał 

człowiekowi figle i Noah już dawno temu przestał próbować z tym walczyć. 

Odwiesił kajak, by wysechł, i zajrzał do szopy,  w której trzymał łódź.  Wyniósł ją na 

brzeg, położył parę stóp od koryta rzeki, a gdy skierował się do domu, uświadomił sobie, że 

nogi ciągle ma nieco zdrętwiałe. 

Poranna  mgiełka  jeszcze  się  nie  podniosła  i  Noah  wiedział,  że  sztywność  w  nogach 

zwykle  zapowiada  deszcz.  Zerknął  na  zachód  i  zobaczył  na  niebie  grube,  ciężkie  chmury 

burzowe,  odległe,  ale  niewątpliwie  groźne.  Wiatr  nie  wiał  zbyt  mocno,  mimo  to  zbijał  je  w 

jedną masę. Nie wyglądały zachęcająco, zdecydowanie nie chciałby być na dworze, kiedy tu 

dotrą. Niech to szlag! Ile czasu mu jeszcze zostało? Kilka godzin, może więcej. Może mniej. 

Wziął  prysznic,  włożył  świeże  dżinsy,  czerwoną  koszulę  i  czarne  buty  kowbojskie, 

uczesał się i zszedł do kuchni. Umył naczynia po wczorajszej kolacji, trochę pokręcił się po 

domu,  zaparzył  sobie  jeszcze  kawy  i  wyszedł  na  ganek.  Niebo  nadal  ciemniało.  Spojrzał  na 

barometr. Bez zmian, ale wkrótce zacznie spadać. Niebo na zachodzie nie pozostawiało co do 

tego złudzeń. 

Już  dawno  nauczył  się  liczyć  z  pogodą  i  teraz  się  zastanawiał,  czy  zaplanowana 

wyprawa  to  dobry  pomysł.  Z  deszczem  jeszcze  jakoś  by  sobie  poradził,  ale  z  błyskawicami 

już  nie.  Zwłaszcza  kiedy  byłby  na  wodzie.  Łódź  to  kiepskie  miejsce,  gdy  w  wilgotnym 

powietrzu roi się od wyładowań elektrycznych. 

Dopił  kawę,  odkładając  decyzję  na  później.  Poszedł  do  szopy  z  narzędziami  i  wyjął 

siekierę.  Nacisnął  kciukiem  ostrze,  uznał,  że  jest  za  tępe,  i  porządnie  naostrzył  siekierę  na 

brusie. 

- Tępa siekiera jest groźniejsza od naostrzonej - mawiał jego ojciec. 

Przez  następne  dwadzieścia  minut  rąbał  i  układał  drwa.  Robił  to  bez  wysiłku, 

pewnymi ruchami, nawet się przy tym nie spociwszy. Parę kłód odłożył, a następnie wziął je 

do domu i zostawił przy kominku. 

Ponownie  spojrzał  na  obraz  Allie,  wyciągnął  rękę,  by  go  dotknąć,  i  po  raz  kolejny  z 

niedowierzaniem  pomyślał,  że  oto  znowu  ją  zobaczy.  Boże,  co  ona  takiego  w  sobie  ma,  że 

background image

robi na nim takie wrażenie? I to po tylu latach? Jakąż władzę nad nim posiada? 

W  końcu  odwrócił  się,  pokręcił  głową  i  wyszedł  na  ganek.  Znowu  zerknął  na 

barometr. Bez zmian. Potem spojrzał na zegarek. 

Niedługo powinna się zjawić Allie. 

Allie  wzięła  kąpiel  i  już  się  ubrała.  Wcześniej  otworzyła  okno,  sprawdzając 

temperaturę  na  dworze.  Nie  było  zimno,  więc  zdecydowała  się  na  przewiewną  kremową 

sukienkę  z  długimi  rękawami,  zapinaną  pod  szyję.  Była  miękka  i  wygodna,  może  odrobinę 

zbyt dopasowana, ale dobrze wyglądała. Włożyła do niej białe sandały. 

Ranek  spędziła  chodząc  po  mieście.  Wielki  kryzys  wycisnął  na  nim  swe  piętno,  lecz 

zauważyła  też  oznaki  powracającej  prosperity.  Masonie,  najstarsze  kino  w  kraju,  nie 

prezentowało się najlepiej, ale nadal funkcjonowało, grano w nim kilka najnowszych filmów. 

Fort Totten Park wyglądał dokładnie tak samo jak czternaście lat temu, zresztą podobnie jak 

dzieciaki,  które  po  lekcjach  przychodziły  tu  na  huśtawki.  Uśmiechnęła  się  do  wspomnień, 

myśląc o czasach, gdy wszystko było prostsze. A przynajmniej takie się wydawało. 

Teraz  zaś  nic  nie  było  proste.  Wręcz  nieprawdopodobne,  jak  wszystko  niesamowicie 

się ułożyło. Allie zastanawiała się, co by dziś robiła, gdyby nie zobaczyła tego artykułu. Bez 

trudu  to  sobie  wyobraziła,  jako  że  miała  ustalony  rytm  tygodnia.  Dziś  środa,  czyli  brydż  w 

klubie,  potem  spotkanie  w  Junior  Women's  League,  gdzie  zapewne  organizowałaby  kolejną 

akcję dobroczynną na rzecz jakiejś szkoły czy szpitala. Następnie wizyta u matki, powrót do 

domu, gdzie przyszykowałaby się do kolacji z Łonem, gdyż w środy zawsze kończył pracę o 

siódmej. Był to jedyny wieczór w tygodniu, kiedy regularnie się spotykali. 

Na  myśl  o  tym  ogarnął  ją  smutek.  Miała  nadzieję,  że  Łon  jeszcze  się zmieni.  Często 

jej  to  obiecywał  i  zwykle  przez  parę  tygodni  dotrzymywał  słowa,  a  potem  nieodmiennie 

wracał do poprzednich zwyczajów. 

-  Dziś  wieczorem  nie  mogę,  kochanie  -  tłumaczył  zawsze.  -  Przepraszam,  ale  to 

niemożliwe. Kiedy indziej ci to wynagrodzę. 

Nie  chciała  się  z  nim  sprzeczać,  zwłaszcza  że  mówił  prawdę.  Wiedziała,  że  praca  w 

sądzie  jest  czasochłonna,  zarówno  przed  rozprawą,  jak  i  w  jej  trakcie,  a  mimo  to  często  nie 

mogła  powstrzymać  się  od  refleksji,  że  nie  rozumie,  po  co  Łon  poświęcił  tyle  czasu,  aby  ją 

zdobyć, skoro teraz nie chce go z nią spędzać. 

Omal  nie  minęła  galerii,  tak  była  pogrążona  w  myślach.  Przez  chwilę  stała  przed 

drzwiami,  z zaskoczeniem  uświadamiając  sobie,  jak  wiele  czasu  upłynęło,  odkąd  ostatni  raz 

przekroczyła  próg  jakiejkolwiek  wystawy.  Co  najmniej  trzy  lata,  jeśli  nie  więcej.  Dlaczego 

ich unikała? 

background image

Weszła do środka - galerię otwierano o tej samej porze co pozostałe sklepy na głównej 

ulicy  -  i  zaczęła  oglądać  obrazy.  Większość  płócien  wyszła  spod  ręki  tutejszych  malarzy. 

Dominowały motywy morskie: mnóstwo widoków oceanu i piaszczystych plaż, pelikany, stare 

parowce,  holowniki,  falochrony  i  mewy.  Głównie  jednak  fale.  Fale  wszelkich  kształtów, 

rozmiarów,  w  każdym  możliwym  odcieniu,  ale  po  dłuższej  chwili  wszystkie  wydawały  się 

takie same. Albo artystom brakowało natchnienia, albo niezbyt się starali - pomyślała. 

Za  to  na  jednej  ze  ścian  wisiały  obrazy,  które  bardziej  jej  przypadły  do  gustu. 

Wszystkie  namalował  ten  sam  twórca,  niejaki  Elayn,  o  którym  nigdy  nie  słyszała,  i  w 

większości  wyglądały,  jakby  były  inspirowane  architekturą  grecką.  Na  płótnie,  które 

najbardziej  jej  się  spodobało,  autor  z  zamierzoną  przesadą  nakreślił  scenerię:  drobniutkie 

postacie,  szerokie  linie,  wyraziste  smugi  barw  tworzyły  efekt  pozornego  braku  spójności. 

Jednak  żywe,  wirujące  kolory  przyciągały  wzrok  i  kierowały  go  ku  odpowiednim 

szczegółom. Obraz był dynamiczny, pełen dramatyzmu. Im bardziej mu się przyglądała, tym 

bardziej jej się podobał - i już miała zamiar go kupić, kiedy zdała sobie sprawę, że dlatego tak 

ją  pociąga,  iż  przypomina  jej  własne  prace.  Obejrzała  obraz  uważniej  i  pomyślała,  że  może 

Noah miał rację. Może powinna wrócić do malarstwa. 

O  wpół  do  dziesiątej  wyszła  z  galerii  i  udała  się  do  domu  towarowego  Hoffmana-

Lane'a.  Ładne  parę  minut  zajęły  jej  poszukiwania,    zanim    w  końcu  w  dziale  papierniczym 

znalazła potrzebne rzeczyszkicownik, węgiel, ołówki, nie najlepszej wprawdzie jakości, ale 

przyzwoite.  To  jeszcze  nie  malowanie,  ale  przynajmniej  jakiś  początek.  Kiedy  wróciła  do 

swojego pokoju hotelowego, rozsadzała ją chęć działania. Usiadła przy stoliku i zabrała się do 

pracy: nic określonego, ponowne odkrywanie dawnych umiejętności, przenoszenie na kartkę 

kształtów i kolorów z młodości. Po kilku minutach rysowania abstrakcji naszkicowała widok 

na  ulicę  ze  swego  okna,  zdumiona  łatwością,  z  jaką  jej  to  przyszło.  Tak  jakby  w  ogóle  nie 

przestała malować. 

Skończywszy,  obejrzała  rysunek,  zadowolona  z  ostatecznego  efektu.  Zastanowiła  się, 

co by jeszcze narysować. Wreszcie wpadła na pomysł. Ponieważ nie miała wzoru, wyobraziła 

go  sobie  i  wszystko  ułożyła  w  głowie.  A  choć  było  to  trudniejsze  niż  rysowanie  scenki  z 

ulicy, przyszło jej naturalnie i rysunek szybko nabrał kształtów. 

Czas  mijał.  Pracowała  bez  wytchnienia,  ale  często  zerkała  na  zegarek,  żeby  się  nie 

spóźnić, i skończyła pracę tuż przed południem. Zajęło jej to prawie dwie godziny, ale efekt 

końcowy  ją  zaskoczył.  Rysunek  wyglądał,  jakby  poświęcono  mu  znacznie  więcej  czasu. 

Zwinęła  go,  włożyła  do  torby  i  zebrała  resztę  rzeczy.  W  drodze  do  drzwi  przejrzała  się  w 

lustrze, czując się dziwnie odprężona, choć sama właściwie nie wiedziała dlaczego. 

background image

Znowu w dół po schodach, do drzwi wyjściowych. Już prawie wyszła,  gdy usłyszała 

za sobą głos: 

- Proszę pani! 

Obejrzała się, pewna, że to ją ktoś woła. Kierownik. Ten sam mężczyzna co wczoraj, z 

wyrazem ciekawości na. twarzy. 

- Tak? 

- Było do pani wczoraj kilka telefonów. 

- Do mnie? - spytała zdumiona. 

- Tak. Wszystkie od niejakiego pana Hammonda. 

O Boże! 

- Lon dzwonił? 

-  Tak,  proszę  pani.  Cztery  razy.  Rozmawiałem  z  nim,  kiedy  dzwonił  drugi  raz. 

Niepokoił się o panią. Mówił, że jest pani narzeczonym. 

Uśmiechnęła  się  blado,  próbując  ukryć  myśli.  Cztery  razy?  Aż  cztery?  Co  to  może 

znaczyć? A jeśli coś się stało w domu? 

- Mówił coś? Czy to jakaś ważna sprawa? 

Kierownik szybko pokręcił głową. 

- Nie, właściwie nic nie powiedział, ale nie wspomniał, by coś się wydarzyło. Szczerze 

mówiąc, bardziej chyba niepokoił się o panią. 

Dobrze - pomyślała. To dobrze. 

I  równocześnie  nagłe  ściśnięcie  serca.  Skąd  te  telefony?  I  dlaczego  aż  tyle?  Czyżby 

czymś wczoraj się zdradziła? Dlaczego tak bardzo chciał się z nią skontaktować? To zupełnie 

nie w jego stylu. 

Czyżby  odkrył  prawdę?  Nie...  to  niemożliwe.  Chyba  że  ktoś  ją  wczoraj  tu  widział  i 

zadzwonił... Ale wtedy ten ktoś musiałby za nią jechać aż do domu Noaha. Nikt by się na to 

nie zdobył. 

Musi  teraz  zadzwonić  do  Lona;  nie  da  się  tego  uniknąć.  Ale,  co  dziwne,  wcale  nie 

miała na to ochoty. To jej czas i chce go spędzić po swojemu. Zamierzała skontaktować się z 

Łonem  później  i  nagle  poczuła  się  tak,  jakby  rozmowa  z  nim  mogła  zepsuć  cały  dzień. 

Zresztą,  co  mu  powie?  Jak  wytłumaczy  późny  powrót  do  hotelu?  Kolacja  i  spacer?  Może. 

Albo kino? Albo... 

- Proszę pani? 

Dochodzi  południe.  Gdzie  on  może  teraz  być?  Pewnie  w  biurze...  Nie,  w  sądzie  - 

przypomniała sobie nagle i w tej samej chwili poczuła się, jakby uwolniono ją z kajdan. Nie 

background image

mogłaby z nim rozmawiać, nawet gdyby chciała. Zaskoczyły ją własne uczucia. Nie powinna 

tak  o  tym  myśleć,  a  mimo  to  wcale  nie  gnębiły  jej  wyrzuty  sumienia.  Spojrzała  na  zegarek, 

odgrywając przedstawienie. 

- Czyżby naprawdę była już dwunasta? 

Kierownik spojrzał na zegar i przytaknął. 

- Tak, dokładnie za kwadrans dwunasta. 

-  Niestety  -  zaczęła  -  w  tej  chwili  pan  Hammond  jest  w  sądzie  i  nie  mogę  się  z  nim 

skontaktować.  Gdyby  znowu  telefonował,  czy  mógłby  mu  pan  powiedzieć,  że  wybrałam  się 

na zakupy i postaram się zadzwonić później ? 

-  Oczywiście  -  zapewnił,  lecz  w  jego  oczach  i  tak  malowało  się  pytanie:  Ale  gdzie 

byłaś wczoraj? 

Doskonale  wiedział,  o  której  wróciła.  O  wiele  za  późno  jak  na  samotną  kobietę  w 

małym miasteczku, to nie ulegało wątpliwości. 

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem. - Będę panu ogromnie wdzięczna. 

Dwie minuty później siedziała w samochodzie, jadąc do Noaha, ciekawa, co przyniesie 

jej dzień. Jeszcze wczoraj zamartwiałaby się telefonami od Lona. Dziś właściwie się nimi nie 

przejmowała. Zastanawiała się, co to może oznaczać. 

Kiedy  przejeżdżała  przez  most  zwodzony,  niecałe  cztery  minuty  po  opuszczeniu 

gospody, Lon zadzwonił z sądu. 

background image

PŁYNĄCA WODA 

Noah  siedział  w  swoim  bujaku,  popijając  słodką  herbatę  i  nasłuchując,  czy  nie 

nadjeżdża  samochód,  aż  wreszcie  dobiegł  go  warkot  na  podjeździe.  Przeszedł  przed  dom  i 

obserwował, jak wóz hamuje i ponownie staje pod dębem. Dokładnie w tym samym miejscu, 

co  wczoraj.  Clem  obszczekała  samochód  na  powitanie  i  stanęła  przy  drzwiczkach,  merdając 

ogonem. Allie pomachała ze środka. 

Wysiadła, poklepała sukę po łbie, zagadała przyjaźnie, potem z uśmiechem odwróciła 

się  w  stronę  nadchodzącego  Noaha.  Wyglądała  na  bardziej  odprężoną  niż  wczoraj,  bardziej 

pewną  siebie,  a jej  widok ponownie  nim wstrząsnął. Choć dzisiejsze doznania różniły  się od 

wczorajszych: wspomnieniom towarzyszyły całkiem nowe uczucia. A czar, jaki Allie na niego 

rzuciła, przez noc bynajmniej nie osłabł, przeciwnie - jeszcze się nasilił, i teraz w jej towarzys-

twie ogarnęła go lekka trema. 

Spotkali  się  w  połowie  drogi.  Allie  trzymała  w  ręku  małą  torebkę.  Zaskoczyła  go 

lekkim pocałunkiem w policzek na powitanie i nie cofnęła wolnej dłoni z jego biodra, nawet 

gdy już się odsunęła. 

Cześć - odezwała się. W jej oczach błyszczała radość. - I gdzie ta niespodzianka? 

Trochę się odprężył, dziękując za to Bogu. 

- Żadnego „dzień dobry” ani „jak minęła noc”? 

Uśmiechnęła się. Cierpliwość nigdy nie należała do jej najmocniejszych stron. 

- Świetnie. Więc dzień dobry. Jak minęła noc? I gdzie ta niespodzianka? 

Parsknął śmiechem, potem spoważniał. 

- Allie, mam złe wieści. 

- Jakie? 

- Chciałem cię zabrać w pewne miejsce, ale te chmury nie wróżą najlepiej i nie jestem 

pewien, czy powinniśmy tam jechać. 

- Dlaczego? 

- Burza. Nie będziemy pod dachem i może nas zmoczyć. A do tego jeszcze pioruny. 

- Na razie nie pada. Jak daleko stąd jest to miejsce? 

- Jakąś milę w górę rzeki. 

- I nigdy jeszcze tam nie byłam? 

- Wtedy nie wyglądało tak jak teraz. 

Zawahała się przez chwilę, obserwując aurę. 

background image

-  W  takim  razie  pojedziemy  -  oznajmiła  w  końcu  z  determinacją.  -  Mam  w  nosie 

deszcz. 

- Jesteś pewna? 

- Całkowicie. 

Ponownie zerknął za chmury. Przybliżały się. 

- Wobec tego najlepiej od razu ruszajmy - postanowił. - Odnieść twoją torbę? 

Skinęła głową. 

Szybko pobiegł do domu, zostawił torbę na krześle w salonie, po czym złapał trochę 

chleba i wyszedł na zewnątrz. 

Razem ruszyli do łodzi. Allie szła obok niego. Trochę bliżej niż wczoraj. 

- Co to właściwie za miejsce? 

- Sama zobaczysz. 

- Żadnej, nawet malutkiej podpowiedzi? 

- Cóż... Pamiętasz, kiedy wypłynęliśmy łodzią oglądać wschód słońca? 

- Właśnie dziś wspominałam tę wyprawę. Pamiętam, że byłam wzruszona do łez. 

- Po tym, co zobaczysz dziś, tamto wyda ci się czymś zupełnie zwyczajnym. 

- Chyba powinnam się czuć wyróżniona. 

Przeszli kilka kroków w milczeniu. 

- Bo też zasługujesz na wyróżnienie - odezwał się w końcu Noah, a uczynił to w taki 

sposób, że Allie zachodziła w głowę, czy chciał dodać coś więcej. 

On jednak milczał. 

Allie uśmiechnęła się lekko, a potem odwróciła wzrok. W tej samej chwili poczuła na 

twarzy podmuch wiatru i zauważyła, że od rana przybrał na sile. 

Wkrótce dotarli na przystań. Rzuciwszy worek do łodzi, Noah szybko sprawdził, czy o 

niczym nie zapomniał, a potem zsunął ją na wodę. 

- Pomóc ci w czymś? 

- Nie, wskakuj. 

Kiedy już siedziała, pchnął łódź dalej na wodę, tuż przy pomoście. Potem zgrabnie do 

niej  wskoczył,  stając  ostrożnie,  żeby  się  nie  przewróciła.  Allie  z  podziwem  śledziła  każdy 

jego  ruch,  wiedząc,  że  to,  co  przyszło  mu  z taką  lekkością, jest o wiele trudniejsze, niżby się 

mogło wydawać. 

Siedziała na dziobie przodem do Noaha, który zajął się wiosłowaniem. Protestował, że 

w ten sposób nie będzie mogła oglądać widoków, lecz ona potrząsnęła głową i powiedziała, 

ż

e tak jej doskonale. 

background image

Bo i tak było. 

Jeśli  chciała  czemuś  dokładniej  się  przyjrzeć,  wystarczyło,  że  odwróciła  głowę,  ale 

przede  wszystkim  pragnęła  obserwować  Noaha.  To  jego  przyjechała  tu  zobaczyć,  nie  rzekę. 

Koszulę miał rozpiętą i widziała mięśnie naprężające się przy każdym pociągnięciu wiosłami. 

Podwinięte  rękawy  odsłaniały  silne  muskuły,  tak  świetnie  wyrobione  dzięki  codziennym 

wyprawom łodzią. 

Porywające  -  pomyślała.  Jest  w  nim  coś  porywającego,  coś  budzącego  natchnienie, 

kiedy tak wiosłuje po rzece. Coś naturalnego, jakby woda stanowiła jego żywioł, a łączność z 

nią miał zakodowaną w genach, przekazanych przez jakichś odległych przodków. Obserwując 

go,  myślała,  że  tak  właśnie  musieli  wyglądać  podróżnicy,  którzy  przed  wiekami  odkryli  te 

strony. 

Nie  znała  nikogo  choć  odrobinę  podobnego  do  Noaha.  Stanowił  skomplikowaną 

osobowość,  pod  wieloma  względami  sprzeczną,  a  równocześnie  tak  prostą  i  niepokojąco 

erotyczną.  Z  pozoru  można  by  go  wziąć  za  zwykłego  chłopaka  z  prowincji,  który  właśnie 

wrócił z wojny. Zresztą on sam pewnie siebie w ten sposób widział. Może to za sprawą poezji 

tak się różnił od innych, a może to zasługa wartości, które  wpoił mu ojciec? Tak czy owak, 

zdawał się pełniej niż inni rozkoszować życiem i właśnie to najbardziej ją w nim pociągało od 

samego początku znajomości. 

- O czym myślisz? - wyrwał ją z zadumy głos Noaha. 

Uświadomiła  sobie,  że  odkąd  wypłynęli,  niewiele  się  odzywała,  i  była  wdzięczna 

Noahowi,  że  nie  zmuszał  jej  do  rozmowy.  Wrażliwość  na  potrzeby  innych  stanowiła  jego 

kolejną zaletę. 

-  O  samych  dobrych  rzeczach  -  odparła  cicho,  a  jego  spojrzenie  wskazywało,  że 

odgadł,  iż  myślała  o  nim.  Cieszyło  ją,  że  o  tym  wiedział,  i  miała  nadzieję,  że  on  również  o 

niej myślał. 

W  tej  samej  chwili  zdała  sobie  sprawę,  że  coś  w  niej  się  budzi  -  tak  samo  jak  przed 

wielu laty. Obserwując Noaha, jego ruchy, czuła go. Na chwilę spotkali się wzrokiem; kark i 

piersi oblał jej żar. Zaczerwieniła się i odwróciła, zanim zdążył to zauważyć. 

- Daleko jeszcze? 

- Jakieś pół mili, może mniej. W każdym razie nie więcej. 

Cisza. 

-  Ładnie  tu  -  odezwała  się  ponownie.  -  Tak  czysto,  tak  spokojnie.  Człowiek  ma 

wrażenie, jakby się cofał w czasie. 

- W pewnym sensie chyba rzeczywiście. Rzeka wypływa z lasu. Między jej źródłem a 

background image

tym  miejscem  nie  ma  ani  jednego  gospodarstwa  i  woda  jest  czysta  jak  łza.  Zapewne 

jednakowo czysta od początków swego istnienia. 

Allie nachyliła się ku niemu. 

- Powiedz mi, Noah, co najbardziej utkwiło ci w pamięci z tych wakacji? 

- Wszystko. 

- A coś szczególnie? 

- Nie - odparł. 

- Nic nie pamiętasz? 

- Nie, nie o to chodzi - odparł po chwili cicho, z powagą. - Opacznie mnie zrozumiałaś. 

Ja  naprawdę  pamiętam  wszystko.  Pamiętam  każdą  wspólnie  spędzoną  chwilę.  A  w  każdej 

było coś wspaniałego. Nie potrafię wybrać żadnej z nich i powiedzieć: ta znaczyła więcej niż 

pozostałe. Całe te wakacje były doskonałe, każdy powinien w swoim życiu przeżyć takie lato. 

Jak  mógłbym  faworyzować  któreś  wspomnienie?  Poeci  często  opisują  miłość  jako  uczucie, 

nad  którym  nie  możemy  zapanować  -  ciągnął  -  które  bierze  górę  nad  logiką  i  zdrowym 

rozsądkiem. Właśnie coś takiego się mi przytrafiło. Nie zamierzałem się w tobie zakochiwać, 

a ty z pewnością nie planowałaś, że zakochasz się we mnie. Ledwo jednak się poznaliśmy, nie 

ulegało wątpliwości, że żadne z nas nie ma wpływu na to, co się dzieje. Zakochaliśmy się w 

sobie  mimo  dzielących  nas  różnic,  a  gdy  już  to  się  stało,  zrodziło  się  coś  wyjątkowego  i 

pięknego.  Moim  zdaniem  w  ten  sposób  kocha  się  tylko  raz  i  dlatego  każda  nasza  wspólna 

minuta  jest  na  trwałe  wyryta  w  mej  pamięci.  Nigdy  nie  zapomnę  ani  jednej  chwili.  Allie  nie 

odrywała  od  niego  wzroku.  Nikt  nigdy  nie  mówił  jej  takich  słów.  Nigdy.  Nie  wiedziała,  co 

odrzec, i milczała z płonącymi policzkami. 

-  Przepraszam,  jeśli  wprawiłem  cię  w  zakłopotanie,  Allie.  Nie  chciałem.  Ale  tamto 

lato pozostało we mnie i pewnie już na zawsze zostanie. Wiem, że nigdy nie wróci, lecz nie 

mogę wymazać z pamięci tego, co wtedy do ciebie czułem. 

- Nie wprawiłeś mnie w zakłopotanie, Noahu... - odparła cicho. Zrobiło jej się ciepło. - 

Ale nigdy nie słyszałam takich słów. To, co powiedziałeś, było piękne. Tylko poeta umie tak 

przemawiać, a jak już wspomniałam, jesteś jedynym poetą, jakiego znam. 

Zapadło pełne spokoju milczenie. W oddali zaskrzeczał rybołów. Przy brzegu plusnęła 

ryba. Wiosła poruszały się rytmicznie, rozcinając wodę i leciutko kołysząc łodzią. Wiatr ustał, 

ciemne chmury nadciągały coraz bliżej, a łódka zmierzała w jakimś nieznanym kierunku. 

Allie  wszystko  to  odnotowywała  w  pamięci,  każdy  dźwięk,  każdą  myśl.  Jej  zmysły 

obudziły  się  do  życia,  napełniając  ją  nowymi  siłami.  W  myślach  odtwarzała  ostatnie  kilka 

tygodni:  niepokój,  jaki  budziła  w  niej  decyzja  o  przyjeździe  tutaj,  wstrząsie  na  widok 

background image

artykułu,  bezsenne  noce,  zmienne  nastroje  w  ciągu  dnia.  Jeszcze  wczoraj  się  bała  i  chciała 

uciec. Teraz jednak napięcie ustąpiło całkowicie, a jego miejsce zajęło inne doznanie, i Allie 

cieszyła się z tego, kiedy tak płynęła w milczeniu starą czerwoną łodzią. 

Ogarnęło  ją  dziwne  zadowolenie,  że  tu  przyjechała.  Że  Noah  wyrósł  na  takiego 

właśnie mężczyznę, na jakiego się zapowiadał. I że będzie dalej żyła z tą świadomością. Przez 

te  ostatnie  kilka  lat  widziała  zbyt  wielu  mężczyzn  zniszczonych  przez  wojnę,  czas  czy  po 

prostu  pieniądze.  Dochowanie  wierności  swoim  marzeniom  wymagało  ogromnej  siły,  a 

Noahowi udało się to osiągnąć. 

Jednak żyli w świecie ludzi pracy, nie poetów, i innym trudno by przyszło zrozumieć 

Noaha. Ameryka była teraz w pełnym rozkwicie - we wszystkich gazetach tak pisano - ludzie 

gnali naprzód, byle dalej od koszmaru wojny. Rozumiała ich motywacje, ale oni wszyscy, tak 

samo jak Lon, pędzili ku coraz dłuższym godzinom pracy i większym zyskom, zapominając o 

rzeczach, którym świat zawdzięcza swe piękno. 

Czy  znała  w  Raleigh  kogoś,  kto  potrafiłby  zrezygnować  z  pracy  zawodowej,  by 

naprawić stary  dom? Albo czytał Whitmana i Eliota, budując świat w  wyobraźni i myśląc o 

sprawach ducha? Lub wstawał przed brzaskiem, by z dziobu łodzi podziwiać wschód słońca? 

Nie tym zajmowała się większość ludzi, lecz Allie uważała, że nie powinno się takich spraw 

lekceważyć. Dzięki nim życie nabiera wartości. 

Jej  zdaniem  to  samo  dotyczyło  sztuki,  choć  zdała  sobie  z  tego  sprawę  dopiero  po 

przyjeździe tutaj. A raczej: przypomniała sobie. Już raz odkryła tę prawdę i teraz przeklinała 

się w duchu, że zapomniała o czymś tak ważnym jak tworzenie piękna. Malowanie - właśnie 

do  niego  została  powołana,  teraz  już  nie  miała  cienia  wątpliwości.  A  to,  co  czuła  dziś  rano, 

jeszcze  ją  utwierdziło  w  tym  przekonaniu.  Wiedziała,  że  niezależnie  od  tego,  jak  się  cała 

sprawa  zakończy,  ponownie  spróbuje  swoich  sił  w  malarstwie.  Musi,  nawet  gdyby  wszyscy 

chcieli jej to wyperswadować. 

Czy  Lon  zachęcałby  do  malowania?  Przypomniała  sobie,  jak  parę  miesięcy  po  tym, 

gdy zaczęli się spotykać, pokazała mu jedno swoje płótno, abstrakcję. Odrobinę przypominało 

obraz,  który  wisiał  nad  kominkiem  w  salonie  Noaha,  choć  nie  zawierało  tak  ogromnego 

ładunku  emocjonalnego.  Lon  przyglądał  się  dziełu,  wpatrywał  z  uwagą,  a  potem  spytał,  co 

właściwie przedstawia. Allie nawet nie próbowała wyjaśnić. 

Potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę, że nie jest wobec Lona sprawiedliwa. Kochała 

go  i  nadal  kocha  z  wielu  innych  powodów.  Choć  zupełnie  różny  od  Noaha,  był  przecież 

dobrym człowiekiem, a od dziecka wiedziała, że właśnie za kogoś takiego wyjdzie. Z Łonem 

nie  czekają  jej  niespodzianki,  zawsze  będzie  pewna  jutra.  Stanowiliby  udaną  parę.  Żyłaby 

background image

blisko przyjaciół i rodziny, miałaby dzieci, pozycję społeczną. Właśnie takiego życia zawsze 

oczekiwała.  A  choć  w  małżeństwie  rodziców  trudno  by  się  dopatrzyć  prawdziwej 

namiętności,  już  dawno  sobie  wmówiła,  że  w  związkach  między  ludźmi  nie  trzeba  szukać 

pełni, nawet jeśli zamierza się kogoś poślubić. Z czasem namiętność ustąpi, jej miejsce zajmą 

poczucie  bliskości  i  wzajemna  zgodność  charakterów.  A  tego  jej  i  Lonowi  nie  brakowało, 

więc zakładała, że niczego więcej już nie potrzebuje. 

Teraz  jednak,  kiedy  patrzyła  na  wiosłującego  Noaha,  podawała  w  wątpliwość  to 

założenie.  Z  każdego  jego  ruchu  emanowała  zmysłowość  i  Allie  przyłapała  się  na  myślach 

zgoła  nie  przystojących  narzeczonej.  Starała  się  nie  wpatrywać  nachalnie  w  mężczyznę, 

często  odwracała  wzrok,  jednak  naturalny  wdzięk,  z  jakim  się  poruszał,  nieustannie 

przykuwał jej uwagę. 

-  Jesteśmy  na  miejscu  -  oznajmił  Noah,  kierując  łódź  ku  drzewom  rosnącym  nad 

brzegiem rzeki. 

Allie rozejrzała się, lecz nie zauważyła niczego nadzwyczajnego. 

- Gdzie to jest? 

-  Tu  -  odparł,  podpływając  do  starego  zwalonego  drzewa,  które  broniło  dostępu  do 

niemal całkiem zasłoniętego rozlewiska. 

Oboje musieli się schylić, żeby nie uderzyć głowami o pień. 

- Zamknij oczy - szepnął Noah. 

Allie posłusznie zasłoniła twarz dłońmi. Słyszała plusk wody, czuła ruch posuwającej 

się łodzi, oddalającej od głównego nurtu rzeki. 

- Dobra - odezwał się w końcu, przestając wiosłować. - Możesz już patrzeć. 

background image

ŁABĘDZIE I BURZA 

Znajdowali  się  na  środku  małego  jeziorka  powstałego  z  wód  Brices  Creek.  A  choć 

liczyło sobie jakieś sto jardów długości, Allie była zdumiona, że tak doskonale się skryło i że 

jeszcze przed chwilą nawet się nie domyślała jego istnienia. 

Widok  zapierał  dech  w  piersi.  Otaczały  ich  niezliczone  dzikie  łabędzie  i  gęsi.  Całe 

tysiące.  Ptaki  pływały  tak  blisko  siebie,  że  miejscami  całkowicie  zasłaniały  taflę  wody.  Z 

daleka stadka łabędzi wyglądały jak góry lodowe. 

- Och, Noahu - przemówiła wreszcie cicho - to cudowne. 

A  potem  długo  siedzieli  w  milczeniu,  obserwując  ptaki.  Noah  pokazał  Allie  stado 

piskląt, które dopiero co opuściły gniazda i teraz z wysiłkiem dreptały za dorosłymi gęsiami, 

próbując dotrzymać im kroku. 

Kiedy  sunęli  po  wodzie,  otaczał  ich  świergot  i  nawoływanie.  Ptaki  właściwie  nie 

zwracały uwagi na dwójkę intruzów - jedynie niektóre musiały się odsunąć, kiedy zbliżyła się 

do nich łódź. Allie wyciągnęła rękę, by dotknąć najbliższych Sztuk, i poczuła pióra stroszące 

się jej pod palcami. 

Noah  wyjął  zabraną  z  domu  torbę  z  okruchami  i  podał  ją  Allie.  Rozrzucała  chleb, 

faworyzując maluchy, i ze śmiechem patrzyła, jak płyną w kółko, szukając jedzenia. 

Bawili  się  tak,  dopóki  nie  usłyszeli  w  oddali  dudnienia  burzy  -  jeszcze  słabego,  ale 

groźnego.  Oboje  wiedzieli,  że  pora  wracać.  Noah  skierował  więc  łódź  do  głównego  nurtu 

rzeki,  mocniej  niż  przedtem  pracując  wiosłami.  Allie  ciągle  była  pod  wrażeniem  tego,  co 

zobaczyła. 

- Noah, skąd one się tu wzięły? 

-  Nie  mam  pojęcia.  Wiem,  że  łabędzie  z  Północy  każdej  zimy  odlatują  nad  jezioro 

Matamuskeet,  ale  wygląda  na  to,  że  w  tym  roku  postanowiły  się  zatrzymać  tutaj.  Może  to 

sprawka wcześniejszej wichury. Zgubiły się albo coś takiego. Ale i tak ruszą w drogę. 

- Nie przezimują tutaj? 

-  Wątpię.  Kierują  się  instynktem,  a  to  nie  ich  miejsce.  Może  część  gęsi  zostanie,  ale 

łabędzie polecą nad Matamuskeet. 

W  miarę  jak  nad  ich  głowami  gromadziły  się  czarne  chmury,  Noah  coraz  mocniej 

wiosłował.  Wkrótce  zaczęło  padać,  najpierw  mżawka,  potem  coraz  większe  krople. 

Błyskawica...  cisza...  i  znowu  grom.  Trochę  głośniejszy.  Jakieś  dziesięć,  dwanaście 

kilometrów  stąd.  Deszcz  się  wzmagał,  Noah  z  całej  siły  pracował  wiosłami,  naprężając 

background image

mięśnie przy każdym ruchu. 

Jeszcze większe krople. 

Ulewa... 

Ulewa z wichurą... 

Potężna, siekąca... Noah wiosłuje... Ściga się z burzą.... Moknie... Klnie na czym świat 

stoi... Przegrywa z matką naturą... 

Teraz  już  lało  jak  z  cebra  i  Allie  patrzyła  na  zacinające  strugi  deszczu,  próbujące 

zakpić z prawa ciężkości, posłuszne porywom zachodniego wiatru szalejącego nad drzewami. 

Niebo  jeszcze  bardziej  pociemniało,  a  z  chmur  spadały  ogromne,  ciężkie  krople.  Krople 

burzowe. 

Allie  rozkoszowała  się  deszczem,  odchyliła  głowę,  wystawiając  policzki  na  jego 

uderzenia.  Wiedziała,  że  za  moment  sukienka  przemoknie  do  suchej  nitki,  ale  nic  jej  to  nie 

obchodziło.  Za  to  zastanawiała  się,  czy  Noah  to  zauważył,  i  uznała,  że  najprawdopodobniej 

tak. 

Przeciągnęła ręką po mokrych włosach. Co za wspaniałe doznanie. W ogóle czuła się 

wspaniale,  wszystko  było  cudowne.  Nawet  szum  deszczu  nie  zagłuszył  ciężkiego  oddechu 

Noaha i ten dźwięk podniecił ją jak nic. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak rozpalona. 

Dokładnie nad ich głowami oberwała się chmura i ulewa rozszalała się na dobre. Allie 

nigdy jeszcze nie widziała takiej nawałnicy. Spojrzała w niebo i roześmiała się, rezygnując z 

wszelkich prób ochrony przed deszczem. Jej śmiech uspokoił Noaha, który nie do końca był 

pewny,  co  ona  myśli  o  całej  tej  sytuacji.  Chociaż  sama  zadecydowała,  by  się  tu  wybrali, 

zapewne nie oczekiwała, że schwyci ich aż taka burza. 

Parę  minut  później  dotarli  do  przystani  i  Noah  podprowadził  łódź  pod  sam  pomost, 

ż

eby Allie mogła wyjść. Podsadził ją, potem sam wyskoczył i wyciągnął łódkę na ląd, na tyle 

daleko od brzegu, by woda jej nie porwała. Jeszcze na wszelki wypadek przywiązał ją mocno 

do  pomostu.  W  końcu  ta  minuta  dłużej  na  deszczu  ich  nie  zbawi.  I  tak  oboje  byli  już 

przemoczeni do suchej nitki. 

Kiedy  przycumowywał  łódź,  podniósł  wzrok  i  na  chwilę  zaparło  mu  dech  w  piersi. 

Allie  wyglądała  nieziemsko  pięknie,  kiedy  tak  stała,  czekając,  obserwując  go,  zupełnie  nie 

przejmując się deszczem. Nie próbowała się schować, nie kuliła się - i Noah mógł podziwiać 

linię jej biustu, rysującą się pod materiałem sukienki oblepiającej ciało. Deszcz nie był zimny, 

ale  Noah  widział,  że  jej  sutki  naprężyły  się  i  sterczały  niczym  twarde  kamyczki.  Poczuł 

dreszcz  w  lędźwiach  i  zażenowany  szybko  się  odwrócił,  mrucząc  pod  nosem.  Na  szczęście 

dudnienie deszczu zagłuszyło jego mamrotanie. Kiedy już uporał się z łodzią i wyprostował, 

background image

Allie zaskoczyła go, biorąc za rękę. Mimo ulewy nie spieszyli się do domu i Noah wyobrażał 

sobie, jak mogłaby wyglądać noc spędzona z Allie. 

Ona też o nim myślała. Czuła ciepło płynące z jego dłoni i zastanawiała się, jakby się 

czuła, gdyby te ręce dotykały jej ciała, każdego zakamarka, pieszczotliwie gładziły jej skórę. 

Na samą myśl o tym głęboko zaczerpnęła tchu, sutki znowu nabrzmiały i poczuła żar między 

udami. 

W tej właśnie chwili zrozumiała, że od jej przyjazdu do New Bern coś się zmieniło. A 

choć  nie  potrafiła  określić  momentu,  kiedy  to  się  stało  -  wczoraj  po  kolacji,  może  dziś  w 

łódce,  albo  gdy  oglądali  łabędzie,  lub  właśnie  teraz,  kiedy  tak  szli  trzymając  się  za  ręce  - 

wiedziała,  że  ponownie  się  zakochała  w  Noahu  Taylorze  Calhounie,  i  niewykluczone,  że  w 

ogóle nie przestała go kochać. 

Nie pojawiło się między nimi skrępowanie, gdy kompletnie przemoczeni stanęli przed 

drzwiami ani gdy razem weszli do środka i zatrzymali się w holu. 

- Wzięłaś coś na zmianę? 

Potrząsnęła  głową,  zastanawiając  się,  czy  na  jej  twarzy  odbijają  się  uczucia  kłębiące 

się w jej wnętrzu. 

-  Chyba  uda  mi  się  znaleźć  coś,  żebyś  nie  musiała  tkwić  w  tych  mokrych  rzeczach. 

Może to będzie odrobinę przy-duże, ale przynajmniej ciepłe. 

- Może być cokolwiek. 

- Zaraz wracam. 

Noah  zdjął  buty  i  pobiegł  na  górę,  w  chwilę  później  zjawiając  się  z  powrotem.  Pod 

pachą ściskał bawełniane spodnie i koszulę z długim rękawem, w drugiej ręce trzymał dżinsy i 

niebieską koszulę. 

-  Proszę  -  powiedział,  dając  jej  ubranie.  -  Możesz  się  przebrać  w  sypialni  na  górze. 

Jeśli chcesz się opłukać, to jest tam też łazienka, a w niej ręcznik. 

Podziękowała  mu  uśmiechem  i  poszła  na  górę,  czując  na  sobie  jego  spojrzenie. 

Weszła  do  sypialni,  zamknęła  drzwi,  położyła  na  łóżku  bawełniane  spodnie  i  koszulę,  po 

czym  się  rozebrała.  Naga  podeszła  do  jego  szafy,  znalazła  wieszak,  powiesiła  na  nim 

sukienkę,  stanik  i  majtki  i  zaniosła  to  do  łazienki,  żeby  woda  nie  skapywała  na  drewnianą 

podłogę.  Przeszył  ją  lekki  dreszcz  podniecenia  na  myśl  o  tym,  że  chodzi  nago  po 

pomieszczeniu, w którym sypia Noah. 

Nie  chciała  wchodzić  pod  prysznic.  Podobał  jej  się  delikatny  dotyk  deszczu,  który 

pozostał  na  skórze.  Przypominał  o  tym,  jak  kiedyś  żyli  ludzie.  W  zgodzie  z  naturą.  Tak  jak 

Noah. Włożyła jego rzeczy, dopiero potem przejrzała się w lustrze. Spodnie na niej wisiały, 

background image

ale  zaradziła  temu,  wpuszczając  do  środka  koszulę.  Podwinęła  też  trochę  nogawki,  żeby  nie 

wlokły się po ziemi. Kołnierzyk był odrobinę przetarty, niemal topiła się w koszuli, ale i tak 

się  sobie  podobała.  Podwinęła  rękawy  do  łokci,  w  komódce  znalazła  skarpetki,  a  potem 

przeszła do łazienki, żeby poszukać szczotki do włosów. 

Rozczesała wilgotne włosy, rozplątując poskręcane loki. Patrząc w lustro, żałowała, że 

nie wzięła żadnej spinki ani wsuwek. 

I  tuszu  do  rzęs.  Cóż,  teraz  już  nic  na  to  nie  poradzi.  Na  powiekach  została  resztka 

porannego makijażu, wilgotną ściereczką próbowała go jakoś uratować. 

Skończywszy,  jeszcze  raz  przejrzała  się  w  lustrze.  Uznała,  że  mimo  tych  wszystkich 

niedostatków wygląda całkiem nieźle i może zejść na dół. 

Noah był w salonie i przykucnąwszy przed kominkiem, rozpalał ogień. Nie zauważył, 

ż

e  Allie  weszła,  więc  mogła  bez  skrępowania  go  obserwować.  On  też  się  przebrał.  Dobrze 

wyglądał: silne bary, wilgotne włosy opadające tuż nad kołnierzykiem, obcisłe dżinsy. 

Grzebał w palenisku, szturchał polana, dorzucił kilka drzazg. Allie oparła się o drzwi, 

skrzyżowała nogi i dalej mu się przyglądała. Po kilku minutach żar zmienił się w płomienie, 

palące  się  równo  i  pewnie.  Noah  poprawił  kłody  leżące  przy  kominku  i  wtedy  kątem  oka 

dostrzegł Allie stojącą w progu. Szybko obejrzał się w jej stronę. 

Nawet  w  jego  ubraniu  wyglądała  pięknie.  Po  chwili  nieśmiało  odwrócił  wzrok  i 

ponownie zajął się układaniem drew. 

-  Nie  słyszałem,  kiedy  weszłaś  -  odezwał  się,  usiłując  nadać  głosowi  swobodne 

brzmienie. 

- Wiem. Nie chciałam, żebyś usłyszał. 

Wiedziała, co myślał, i ogarnęło ją rozbawienie. Wydał jej się taki chłopięcy. 

- Od jak dawna tam stoisz? 

- Od kilku minut. 

Noah wytarł dłonie o dżinsy, potem ruchem ręki wskazał kuchnię. 

- Napijesz się herbaty? Kiedy byłaś na górze, wstawiłem wodę. 

Gadać  o  bzdurach,  byle  tylko  nad  sobą  zapanować.  Ale,  u  licha,  kiedy  ona  tak 

wygląda... 

Zawahała się, zobaczyła, jak Noah na nią spogląda, i poczuła, że stare instynkty biorą 

w niej górę. 

- Masz coś mocniejszego? A może za wcześnie na drinka? 

Uśmiechnął się. 

- Znajdzie się w spiżarni trochę burbona. Może być? 

background image

- Doskonale. 

Ruszył w stronę kuchni, a Allie patrzyła, jak znikając w drzwiach, przeciągnął ręką po 

włosach. 

Zadudnił grom, znowu chlusnął deszcz. Allie słyszała jego dudnienie o dach, słyszała 

trzask  polan.  Migotliwe  płomienie  oświetlały  pokój.  Odwróciła  się  do  okna  i  zobaczyła,  jak 

szare niebo rozcina błyskawica. W chwilę potem kolejny grzmot. Tym razem blisko. 

Wzięła  z  kanapy  narzutę  i  usiadła  na  chodniku  przed  kominkiem.  Owinęła  się, 

umościła  wygodnie  i  wpatrywała  w  tańczące  płomienie.  Gdy  wrócił  Noah,  zobaczył,  gdzie 

jest Allie, i usiadł przy niej. Postawił dwa kieliszki i nalał do obu trochę burbona. Na dworze 

niebo jeszcze bardziej pociemniało. 

Następny grzmot. Głośny. Burza rozszalała się na dobre, siekł deszcz, wył wiatr. 

-  Ależ  nawałnica  -  odezwał  się  Noah,  patrząc  na  krople  deszczu  spływające  po 

szybach. 

Siedzieli tuż obok siebie, choć się nie dotykali, i Noah patrzył, jak jej pierś unosi się 

lekko przy każdym oddechu. Zanim zwalczył pokusę, jeszcze raz sobie wyobraził, jak by to 

było, gdyby jej dotknął. 

-  Lubię  taką  pogodę  -  powiedziała,  wypijając  odrobinę  burbona.  -  Zawsze 

przepadałam za burzą. Nawet jako dziecko. 

- Dlaczego? - Mówić byle co, byle tylko utrzymać panowanie nad sobą. 

- Nie wiem. Po prostu wydawała mi się romantyczna. 

Przez  chwilę  milczała,  a  Noah  patrzył,  jak  płomień  odbija  się  w  jej  szmaragdowych 

oczach. 

- Pamiętasz, jak parę dni przed moim wyjazdem siedzieliśmy razem, przyglądając się 

burzy? - przemówiła znowu. 

- Oczywiście. 

- To wspomnienie nieustannie mi towarzyszyło po powrocie do domu. Odtwarzałam, 

jak wtedy wyglądałeś. Właśnie takim cię zapamiętałam. 

- Czy bardzo się zmieniłem? 

Upiła jeszcze trochę burbona, czując, jak po jej ciele rozlewa się ciepło. 

-  Niewiele  -  odparła,  dotykając  dłoni  Noaha.  -  A  przynajmniej  nie  w  tym,  co 

zapamiętałam.  Oczywiście  jesteś  starszy,  swoje  już  przeżyłeś,  lecz  zachowałeś  dawny  błysk 

w oku. Nadal czytasz poezję i pływasz po rzece. I pozostała w tobie tamta łagodność, której 

nawet wojna nie zdołała ci odebrać. 

Rozważał jej słowa. Czuł dotyk jej ręki, kciukiem zataczającej kręgi na jego dłoni. 

background image

-  Allie,  wczoraj  pytałaś,  co  najlepiej  zapamiętałem  z  tamtych  wakacji.  A  co  tobie 

utkwiło w pamięci? 

Chwilę potrwało, nim odpowiedziała. Jej głos zdawał się płynąć z bardzo daleka. 

-  Pamiętam,  jak  się  kochaliśmy.  To  najbardziej  utkwiło  mi  w  pamięci.  Byłeś  moim 

pierwszym  mężczyzną,  a  kochanie  okazało  się  o  niebo  cudowniejsze,  niż  to  sobie  wyob-

rażałam w najśmielszych snach. 

Noah wypił odrobinę burbona, pogrążając się we wspomnieniach, przywołując dawne 

uczucia. Potem gwałtownie potrząsnął głową. I bez tego mu ciężko. 

-  Pamiętam,  jak  bardzo  się  najpierw  bałam  -  podjęła  Allie.  -  Aż  się  trzęsłam  ze 

strachu,  a  równocześnie  byłam  taka  podniecona.  Cieszę  się,  że  byłeś  moim  pierwszym 

mężczyzną. Cieszę się, że mogliśmy to wspólnie przeżyć. 

- Ja też. 

- Czy i ty bałeś się równie mocno jak ja? 

Noah bez słowa przytaknął. Uśmiechnęła się, widząc ten przejaw skromności. 

-  Tak  podejrzewałam.  Zawsze byłeś  nieśmiały.  Zwłaszcza  na  początku.  Pamiętam,  jak 

spytałeś, czy mam chłopca. Gdy potwierdziłam, prawie przestałeś się do mnie odzywać. 

- Nie chciałem między was wchodzić. 

-  Ale  w  końcu  wszedłeś,  choć  udajesz  niewiniątko  -  odparła  z  uśmiechem.  -  I  cieszę 

się, że tak się stało. 

- Kiedy mu o nas powiedziałaś? 

- Po powrocie do domu. 

- Trudno ci to przyszło? 

- Skąd! Przecież byłam w tobie zakochana. 

Ś

cisnęła jego dłoń, wypuściła ją i przysunęła się bliżej. Wsunęła rękę pod jego ramię i 

położyła  mu  głowę  na  barku.  Noah  czuł  jej  delikatną,  ciepłą  woń,  przypominającą  zapach 

deszczu. 

- Pamiętasz, jak odprowadzałeś mnie do domu po jarmarku? Spytałam, czy chcesz się 

jeszcze  ze  mną  spotkać.  A  ty  tylko  skinąłeś  głową  bez  słowa.  Nie  było  to  szczególnie 

przekonujące. 

- Nigdy przedtem nie spotkałem dziewczyny takiej jak ty. To było silniejsze ode mnie. 

Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. 

- Wiem. Nigdy nie potrafiłeś niczego ukryć. Oczy cię zdradzały. Nie znam nikogo, kto 

miałby równie piękne oczy. 

Umilkła, podniosła głowę i spojrzała na niego. Odezwała się dopiero po chwili. 

background image

- Chyba nigdy nikogo nie kochałam tak mocno jak ciebie tamtego lata - szepnęła. 

Niebo  rozcięła  kolejna  błyskawica.  W  ciszy,  która  dzieliła  ten  moment  od  uderzenia 

pioruna,  patrzyli  sobie  w  oczy,  próbując  wymazać  te  czternaście  lat.  Oboje  czuli,  że  od 

wczoraj coś się zmieniło. Kiedy wreszcie zadudnił grom, Noah westchnął i oderwał wzrok od 

Allie, spoglądając w stronę okna. 

- Szkoda, że nie przeczytałaś listów, które do ciebie napisałem. 

Milczała przez dłuższy czas. 

- To nie zależało tylko od ciebie, Noahu. Nie mówiłam ci, ale po powrocie napisałam 

do ciebie kilkanaście listów. Tyle że nigdy ich nie wysłałam. 

- Dlaczego? 

Noah nie ukrywał zaskoczenia. 

- Chyba za bardzo się bałam. 

- Czego? 

- Że może to, co nas połączyło, nie było tak głębokie, jak sobie wyobrażałam. Że może 

o mnie zapomniałeś. 

- Nigdy bym o tobie nie zapomniał. To w ogóle nie wchodzi w rachubę. 

- Teraz już wiem. Wystarczy, że na ciebie spojrzę. Ale wtedy... Wszystko wyglądało 

inaczej. Tylu rzeczy jeszcze nie rozumiałam. Były sprawy, których mój dziewczęcy umysł nie 

pojmował. 

- To znaczy? 

Milczała, zbierając myśli. 

- Nie wiedziałam, co myśleć, kiedy nie dostałam od ciebie żadnego listu. Pamiętam, że 

zwierzyłam się mojej najlepszej przyjaciółce, a ona stwierdziła, że wziąłeś to, czego chciałeś, 

i wcale jej nie dziwi twoje milczenie. Nie mieściło mi się w głowie, byś mógł tak postąpić, i 

nigdy  w  to  nie  uwierzyłam,  lecz  jej  słowa  sprowokowały  mnie  do  myślenia o wszystkim, co 

nas dzieli, i zaczęłam podejrzewać, że może to, co się między nami wydarzyło tego lata, więcej 

znaczyło dla mnie  niż dla  ciebie... A potem,  gdy  te wszystkie myśli  kłębiły  mi  się  w  głowie, 

dostałam wiadomość od Sary. Pisała, że wyjechałeś z New Bern. 

- Fin i Sara doskonale znali mój nowy adres... 

Podniosła rękę, przerywając mu. 

- Wiem, ale nie prosiłam, by mi go dali. Uznałam, że opuściłeś New Bern, żeby zacząć 

nowe życie - życie beze mnie. Bo jak inaczej wytłumaczyć twoje milczenie? Brak listów czy 

telefonu? To, że nie przyjechałeś mnie odwiedzić? 

Noah odwrócił wzrok, nie odpowiadając. 

background image

-  Nie  rozumiałam  tego  -  podjęła.  -  A  z  czasem  ból  nieco  ustąpił  i  prościej  było  o 

wszystkim zapomnieć. Tak przynajmniej mi się zdawało. Tymczasem przez następne kilka lat 

w  każdym  spotkanych  chłopaku  szukałam  ciebie,  a  gdy  nie  mogłam  już  dalej  tłumić  uczuć, 

pisałam  kolejny  list.  Ale  nigdy  żadnego  nie  wysłałam.  Za  bardzo  się  lękałam  odpowiedzi. 

Przypuszczałam,  że  już  ułożyłeś  sobie  życie,  nie  chciałam  dopuścić  myśli,  że  kochasz  inną. 

Pragnęłam,  by  wspomnienie  tamtego  lata  pozostało  nie  skażone.  Bałam  się  je  utracić.  Było 

dla mnie zbyt cenne. 

Jej słowa zabrzmiały tak słodko, tak niewinnie, że Noah najchętniej by ją w tej chwili 

ucałował. Stłumił to pragnienie, gdyż wiedział, że nie tego Allie w tej chwili potrzebuje. Ale 

było mu tak cudownie, gdy czuł jej bliskość, jej dotyk... 

-  Ostatni  list  do  ciebie  napisałam  kilka  lat  temu,  kiedy  poznałam  Lona.  Właśnie  to 

napisałam do twojego taty, pytając, gdzie się podziewasz. Ale tak długo się nie widzieliśmy, 

ż

e nawet nie byłam pewna, czy on tam jeszcze mieszka. No i toczyła się wtedy wojna... 

Zawiesiła głos i przez chwilę oboje milczeli, pogrążeni w zadumie. Niebo rozświetliła 

kolejna błyskawica, zanim Noah w końcu powiedział: 

- Żałuję, że jednak go nie wysłałaś. 

- Dlaczego? 

- Przynajmniej bym się dowiedział, co u ciebie słychać. Wiedziałbym, co porabiasz. 

- Mógłbyś się rozczarować. Nie wiodę jakiegoś szczególnie ekscytującego życia. Poza 

tym nie taką mnie zapamiętałeś. 

- Rzeczywistość o niebo przewyższyła wspomnienia, Allie. 

- Kochany z ciebie chłopak, Noah. 

Omal  na  tym  poprzestał,  bo  wiedział,  że  jeśli  zdławi  słowa,  które  mu  się  cisnęły  na 

usta,  to  zachowa  też  władzę  nad  sobą  -  tę  samą  władzę,  którą  utrzymywał  przez  ostatnie 

czternaście lat. Lecz uczucia okazały się silniejsze i poddał się im, w głębi ducha marząc, że 

może dzięki temu stanie się cud i połączy go z Allie to samo co przed czternastu laty. 

- Nie powiedziałem tak dlatego, że „kochany ze mnie chłopak”. Powiedziałem tak, bo 

zawsze cię kochałem i nadal kocham. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo. 

Trzasnęło  polano,  posypały  się  iskry  i  oboje  zauważyli  tlące  się  resztki  drewna. 

Należało dorzucić do ognia, ale żadne się nie ruszyło. 

Allie  napiła  się  jeszcze  trochę  burbona  i  poczuła  jego  działanie.  Lecz  nie  tylko  za 

sprawą  alkoholu  mocniej  objęła  Noaha,  żeby  wyraźniej  czuć  jego  ciepło.  Zerknęła  za  okno. 

Chmury były prawie czarne. 

- Muszę podsycić ogień - odezwał się Noah, który chciał to wszystko przemyśleć. 

background image

Wypuściła  go.  Podszedł  do  kominka,  odsunął  kratę  i  dorzucił  parę  polan. 

Pogrzebaczem poruszył palenisko, żeby drewno dobrze się zajęło. Ogień na nowo zapłonął i 

Noah wrócił do Allie. Znowu się w niego wtuliła, tak jak wcześniej opierając głowę na jego 

ramieniu, i siedziała bez słowa, lekko gładząc go po torsie. 

Noah przysunął się bliżej i szepnął jej do ucha: 

- To mi przypomina dawne chwile. Tak samo siedzieliśmy, kiedy byliśmy młodzi. 

Uśmiechnęła  się,  bo  o  tym  samym  pomyślała,  i  przytuleni  dalej  wpatrywali  się  w 

płomienie. 

- Noahu, nie pytałeś mnie o to, ale chcę ci coś powiedzieć. 

- Co takiego? 

- Poza tobą nie było nikogo - mówiła czule. - Byłeś nie tylko moim pierwszym, ale i 

jedynym  mężczyzną.  Nie  oczekuję  od  ciebie  podobnego  wyznania,  po  prostu  chciałam,  byś 

wiedział. 

Noah w milczeniu odwrócił głowę. Allie rozgrzała się, patrząc na ogień. Wsunąwszy 

dłoń pod koszulę, wodziła po jego torsie, twardym i silnym. 

Przypomniała sobie, jak w ten sam sposób tulili się do siebie, myśląc, że robią to już 

ostatni  raz. Siedzieli  na zaporze  powstrzymującej  wody  rzeki  Neuse.  Allie  płakała,  wiedząc, 

ż

e  już  nigdy  się  nie  zobaczą,  i  pytała,  czy  jeszcze  kiedykolwiek  będzie  szczęśliwa.  Noah, 

zamiast  odpowiedzieć,  wcisnął  jej  do  ręki  kartkę,  którą  przeczytała  w  drodze  do  domu. 

Zatrzymała  ją,  od  czasu  do  czasu  czytając  całą  albo  pojedyncze  zdania.  Szczególnie  często 

wracała do jednego fragmentu, który właśnie teraz jej się przypomniał. Noah pisał tam tak: 

 

Rozstanie boli tak bardzo dlatego, że nasze dusze stanowią jedno. Może zawsze tak było i 

może  na  zawsze  tak  pozostanie.  Może  przed  tym  wcieleniem  żyliśmy  po  tysiąc  razy  i  w  każdym 

ż

yciu siebie odnajdowaliśmy. I może za każdym razem z tego samego powodu nas rozdzielano. Co 

oznaczałoby,  że  dzisiejsze  pożegnanie  równa  się  pożegnaniu  sprzed  dziesięciu  tysięcy  lat  i 

stanowi preludium przyszłego pożegnania. 

Patrząc na Ciebie, widzę Twe piękno i czar i wiem, że w każdym Twoim wcieleniu stają 

się one coraz wyraźniejsze. I wiem, że każde moje poprzednie wcielenie poszukiwało Ciebie. Nie 

kogoś  takiego  jak  Ty,  lecz  Ciebie,  nasze  dusze  bowiem  zawsze  muszą się  połączyć.  A  potem, z 

powodów, których żadne z nas nie pojmuje, zmusza się nas do rozstania. 

Jakżebym  pragnął  móc  powiedzieć,  że  wszystko  się  dobrze  skończy.  Mogę  Cię  tylko 

zapewnić, że zrobię co w mojej mocy, by tak się stało. Gdybyśmy się jednak już nigdy nie spotkali i 

dzisiaj  rozstali  na  zawsze,  wiem,  że  ponownie  się  zobaczymy  w  przyszłym  życiu.  Znowu  się 

background image

odnajdziemy  i  może  gwiazdy  się  odmienia,  tak  że  w  kolejnym  wcieleniu  nie  tylko  będziemy  się 

kochać, ale zostaniemy nagrodzeni za wszystkie nasze wcześniejsze cierpienia. 

 

Czyżby  tak  właśnie  się  stało?  -  myślała  teraz.  Czyżby  Noah  miał  rację?  Zawsze 

czepiała  się  resztek  nadziei,  trzymając  go  za  słowo,  licząc  na  to,  że  może  się  nie  mylił.  Ta 

myśl  pomogła  jej  przetrwać  wiele  ciężkich  chwil.  Lecz  to,  że  teraz  tu  siedzą,  w  pewnym 

sensie  potwierdza  teorię,  iż  zawsze  będą  skazani  na  rozstanie.  Chyba  że  od  ich  ostatniego 

spotkania gwiazdy się odmieniły. 

I może tak się stało, ale nie chciała sprawdzać, tylko wtuliła się w Noaha, rozkoszując 

się  ciepłem,  jego  ciałem,  dotykiem  obejmującego  ją  ramienia.  I  przeszył  ją  ten  sam  dreszcz 

oczekiwania, który towarzyszył ich pierwszemu razowi. 

Czuła się tutaj tak bardzo na miejscu. Wszystko było dokładnie tak, jak być powinno. 

Ogień,  trunek,  burza  -  nie  sposób  wymyślić  czegoś  bardziej  doskonałego.  Za  sprawą 

niepojętego cudu przestały się liczyć lata rozstania. 

Błyskawica  ponownie  przecięła  niebo.  Na  rozpalonym  drewnie  tańczyły  płomienie, 

ogrzewając pokój. Październikowy deszcz siekł w okna, zagłuszając wszystkie odgłosy. 

I  wtedy  poddali  się  temu,  z  czym  walczyli  przez  ostatnie  czternaście  lat.  Allie 

podniosła  głowę,  popatrzyła  leniwie  na  Noaha,  a  on  delikatnie  pocałował  ją  w  usta. 

Wyciągnęła  rękę  ku  jego  twarzy  i  dotykała  jego  policzka,  leciutko  muskając  go  palcami. 

Noah  wolno  pochylił  się  do  niej  i  jeszcze  raz  ją  pocałował,  nadal  czule  i  delikatnie.  Od-

wzajemniła pocałunek, czując, jak namiętność niweczy lata rozstania. 

Przymknęła oczy i rozchyliła wargi, podczas gdy Noah zataczał palcami leniwe kręgi 

na jej ramionach. Całował jej szyję, policzki, powieki, a Allie rozkoszowała się wilgocią jego 

warg. Ujęła go za rękę i powiodła ją ku swym piersiom. Gdy poczuła, jak muska je przez cienki 

materiał koszuli, w jej gardle zrodził się jęk. 

Jak  we  śnie  oderwała  się  od  Noaha.  Na  jej  twarzy  tańczył  poblask  ognia.  Bez  słowa 

zaczęła rozpinać koszulę. Wsłuchany w jej cichy oddech, obserwował, jak posuwa się w dół. 

Przy każdym guziku muskała palcami jego skórę, a gdy wreszcie rozpięła koszulę, lekko się do 

niego uśmiechnęła. Wsunęła ręce pod jej poły, muskając go, gładząc, badając jego ciało. Był 

rozpalony,  wodziła  palcami  po  odrobinę  spoconej  klatce  piersiowej,  bawiła  się  włoskami 

porastającymi  tors.  Pochyliwszy  się,  pieszczotliwie  całowała  jego  szyję,  równocześnie 

zsuwając  mu  koszulę  z  barków  i  oplatając  go  ramionami.  Podniosła  głowę  i  pozwalała  się 

całować, podczas gdy Noah wyplątywał się z rękawów. 

Uporawszy się z nimi, wolno przyciągnął Allie do siebie. Wsunął ręce pod jej koszulę 

background image

i  najpierw  palcami  zataczał  kręgi  na  brzuchu,  dopiero  potem  podniósł  jej  ramiona  i 

wyswobodził  z  ubrania.  Na  chwilę  Allie  zabrakło  tchu,  kiedy  się  pochylił,  całując  ścieżkę 

między jej piersiami i wolno wyznaczając językiem trasę do szyi. Dłońmi łagodnie gładził jej 

plecy, ręce, ramiona, aż ich rozpalone ciała przywarły do siebie. Całował jej szyję, skubiąc ją 

delikatnie. Wreszcie uniosła biodra, by mógł zsunąć z niej spodnie. Sięgnęła do klamry przy 

jego pasku, rozpięła ją i obserwowała, jak zdejmuje dżinsy. Wszystko to odbywało się jakby 

w zwolnionym tempie. W końcu ich nagie ciała się połączyły, a oboje kochankowie zadrżeli 

na wspomnienie tego, co niegdyś ich łączyło. 

Noah językiem wodził po jej szyi, podczas gdy jego ręce pieściły gładką, gorącą skórę 

piersi,  schodząc  do  brzucha,  zatrzymując  się  pod  pępkiem  i  wracając  na  górę.  Uroda  Allie 

zapierała mu dech. W jej lśniących włosach tańczyło światło. Skórę miała miękką, cudowną, w 

ś

wietle ognia z kominka zdawała się emanować blaskiem. W tej samej chwili mocniej zaplotła 

ręce na jego plecach, przyzywając go do siebie. 

Leżeli  tuż  przy  ogniu,  powietrze  wydawało  się  aż  gęste  od  gorąca  płomieni.  Allie 

wygięła  się  w  łuk,  kiedy  Noah  jednym  płynnym  ruchem  przykrył  ją  sobą.  Klęczał  nad  nią, 

oparty na dłoniach, kolanami przytrzymywał jej biodra. Podniosła głowę i ciężko oddychając, 

całowała go po szyi i brodzie, wodziła językiem po jego barkach, smakując pot, który zrosił 

mu ciało. Przeczesywała palcami jego włosy, podczas gdy on, naprężając z wysiłku mięśnie 

utrzymywał jej ciężar. Kusząco uniosła brwi i pociągnęła go na siebie, ale on nie uległ, tylko 

trochę się opuścił i leciutko pocierał torsem o jej piersi. Ciało Allie odpowiedziało na to drże-

niem rozkoszy. Noah powtarzał tę pieszczotę i całował każdy zakątek jej ciała, wsłuchując się 

w ciche jęki, jakie wydawała, gdy się nad nią poruszał. 

Nie  przerywał,  póki  nie  mogła  znieść  dłużej  tej  słodkiej  tortury,  a  gdy  wreszcie  się 

połączyli, głośno krzyknęła i wbiła mu paznokcie w plecy. Wtuliła twarz w jego szyję, czując 

go głęboko w sobie, rozkoszując się jego siłą i łagodnością, zachwycając jego ciałem i duszą. 

Poruszała się pod nim rytmicznie, dając się wieść tam, dokąd chciał ją zabrać, w miejsce, do 

którego przynależała. 

Otworzyła  oczy  i  w  blasku  ognia  patrzyła  na  poruszającego  się  nad  nią  Noaha, 

zachwycona jego urodą. Ciało błyszczało mu od potu, którego krople padały na nią jak ulewa, 

szalejąca  na  dworze.  A  z  każdą  kroplą,  z  każdym  oddechem  czuła,  jak  ona  sama  i  całe  jej 

dotychczasowe życie odpływają w dal. 

Ich  ciała  brały  i  dawały  całą  pełnią,  a  nagrodą  dla  Allie  stało  się  niewiarygodne 

doznanie, którego istnienia nawet się nie domyślała. Trwało i trwało, przeszywając jej ciało, 

rozgrzewając  je,  aż  w  końcu  ustąpiło,  podczas  gdy  ona  drżąc,  powoli  odzyskiwała  oddech. 

background image

Ledwo jednak się uspokoiła, nadeszła kolejna fala i Allie  raz po  raz przeżywała na nowo to 

samo.  Deszcz  ustał,  słońce  zaszło,  zmęczone  ciało  domagało  się  odpoczynku,  lecz  ona  nie 

chciała przerwać rozkoszy, która ich połączyła. 

Spędzili  tam  cały  dzień,  na  zmianę  kochając  się  przy  ogniu  i  leżąc  objęci,  wpatrując 

się  w  płomienie  oplatające  polana.  Czasem  Noah  recytował  któryś  z  ulubionych  wierszy,  a 

Allie słuchała z zamkniętymi oczami, niemal fizycznie odbierając słowa. Potem, gdy już byli 

gotowi, znowu się jednoczyli, a Noah między jednym pocałunkiem a drugim mamrotał słowa 

miłości. 

Tak  samo  spędzili  wieczór,  nadrabiając  lata  rozłąki,  i  tej  nocy  zasnęli  w  swoich 

ramionami. Noah budził się od czasu do czasu i patrzył na Allie, na jej ciało promieniejące i 

syte, i czuł się, jakby nagle świat stał się taki, jakim być powinien. 

Raz, kiedy tak obserwował ją tuż przed brzaskiem, otworzyła oczy, uśmiechnęła się i 

pogładziła  go  po  twarzy.  Przyłożył  jej  palce  do  ust,  powstrzymując  w  ten  sposób  od 

mówienia, i przez dłuższy czas leżeli, tylko na siebie patrząc. 

Gdy już ucisk w jego gardle ustąpił, szepnął do Allie: 

-  Jesteś  odpowiedzią  na  każdą  modlitwę,  jaką  zanosiłem.  Jesteś  pieśnią,  marzeniem  i 

szeptem.  Sam  nie  pojmuję,  jakim  cudem  tyle  czasu  bez  ciebie  wytrzymałem.  Kocham  cię, 

Allie, nawet nie wiesz jak bardzo. Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochać. 

- Och, Noahu - odparła, przyciągając go do siebie. 

Chciała go, potrzebowała. Teraz bardziej niż kiedykolwiek, bardziej niż czegokolwiek 

w życiu. 

background image

W SĄDZIE 

Przed południem trzej mężczyźni - dwaj prawnicy i sędzia - spotkali się w kancelarii. 

Lon właśnie zakończył swe wystąpienie. Minęła dłuższa chwila, nim sędzia odpowiedział. 

-  To  nieoczekiwana  prośba  -  oświadczył,  rozważając  sytuację.  -  Wydaje  mi  się,  że 

proces dałoby się zakończyć dzisiaj. Powiada pan, że ta pilna sprawa nie może poczekać do 

wieczoru ani do jutra? 

- Nie, wysoki sądzie, nie może - odparł Lon, z trudem dobywając głos. 

Odpręż się - nakazał sobie w duchu. Oddychaj głęboko. 

- I nie ma żadnego związku z procesem? 

-  Nie,  wysoki  sądzie.  To  sprawa  osobista.  Wiem,  że  to  dość  niezwykłe  żądanie,  ale 

naprawdę muszę zająć się tą kwestią. 

No, od razu lepiej. Sędzia rozparł się w fotelu, przez chwilę mierząc Lona wzrokiem. 

- Panie Bates, co pan na to? 

Prokurator odchrząknął. 

-  Pan  Hammond  rozmawiał  ze  mną  dziś  rano  i  już  skontaktowałem  się  z  moimi 

klientami. Zgadzają się na odroczenie procesu do poniedziałku. 

-  Rozumiem  -  powiedział  sędzia.  -  I  uważa  pan,  że  leży  to  w  interesie  pańskich 

klientów? 

- Owszem. Pan Hammond zgodził się podjąć dyskusję nad pewną kwestią, do tej pory 

nie poruszaną w trakcie rozprawy. 

Sędzia  bacznie  się  przyjrzał  obu  mężczyznom  i  jeszcze  raz  rozważył  wszystkie 

argumenty. 

- Nie podoba mi się to - stwierdził w końcu. - Wcale. Ale pan Hammond nigdy jeszcze 

nie  wystąpił  z  tego  rodzaju  prośbą  i  rozumiem,  że  ta  sprawa  musi  być  dla  niego  ogromnie 

ważna. 

Dramatycznie zawiesił głos i przejrzał jakieś dokumenty na biurku. 

-  Zgadzam  się  na  odroczenie  rozprawy  do  poniedziałku.  Zaczynamy  punktualnie  o 

dziewiątej. 

- Dziękuję, wysoki sądzie - powiedział Lon. 

Dwie  minuty  później  wyszedł  z  gmachu  sądu.  Skierował  się  prosto  do  samochodu 

zaparkowanego po drugiej stronie ulicy, położył drżące dłonie na kierownicy i ruszył w drogę 

do New Bern. 

background image

NIEOCZEKIWANY GOŚĆ 

Allie  jeszcze  spała  w  salonie,  gdy  Noah  przygotował  dla  niej  śniadanie.  Nic 

nadzwyczajnego,  smażony  bekon,  biszkopty,  kawa.  Po  przebudzeniu  zobaczyła  tacę  i  ledwo 

skończyli  jeść,  ponownie  zaczęli  się  kochać.  Było  to  potężnym,  niewzruszonym 

potwierdzeniem tego, co połączyło ich wczoraj. Allie wyprężyła się i głośno krzyczała, kiedy 

ogarnęła ją ta sama fala doznań co poprzedniego wieczoru, potem oplotła Noaha ramionami i 

oboje leżeli wyczerpani, ciężko dysząc. 

Razem  wzięli  prysznic  i  Allie  włożyła  sukienkę,  która  wyschła  przez  noc.  Ranek 

spędziła z Noahem. Wspólnie nakarmili Ciem i sprawdzili, czy burza nie wybiła okien. Wiatr 

wywrócił dwie sosny, na szczęście żadna niczego nie zniszczyła, zerwał też parę dachówek z 

szopy. 

Noah  prawie  nie  wypuszczał  z  ręki  dłoni  Allie  i  oboje  gawędzili  swobodnie,  choć 

czasem  przerywał  w  pół  słowa  i  tylko  się  w  nią  wpatrywał.  W  takich  chwilach  czuła,  że 

powinna coś powiedzieć, lecz nie przychodziło jej na myśl nic głębokiego. Zagubiona, tylko 

go całowała. 

Tuż  przed  południem zajęli  się  przygotowywaniem  lunchu.  Oboje  konali z  głodu,  bo 

dzień wcześniej niewiele zjedli. Wykorzystując to, co znaleźli w kuchni, usmażyli kurczaka i 

upiekli  następną  blachę  bułek,  po  czym  posilili  się  na  ganku,  słuchając  śpiewu 

przedrzeźniacza. 

Wrócili  do  środka  i  właśnie  zmywali  naczynia,  gdy  rozległo  się  pukanie  do  drzwi. 

Noah zostawił Allie w kuchni. 

Ponowne stukanie. 

- Już idę! - zawołał Noah. 

Puk, puk. Tym razem głośniej. 

Podchodził do drzwi. 

Puk, puk. 

- Już idę - powtórzył otwierając. - O Boże! 

Przez  chwilę  wpatrywał  się  w  piękną  kobietą,  teraz  liczącą  sobie  pewnie  jakieś 

pięćdziesiąt lat, kobietę, którą poznałby na końcu świata. 

Zaniemówił. 

- Witaj, Noahu - odezwała się wreszcie. Noah milczał. 

- Mogę wejść? - spytała pewnym głosem. 

background image

Wybąkał coś, lecz ona go minęła i ruszyła do środka, zatrzymując się przy schodach. 

- Kto to?! - krzyknęła Allie z kuchni i kobieta odwróciła się, słysząc jej głos. 

- Twoja matka - Noah w końcu odzyskał mowę. 

Jeszcze nie przebrzmiały te słowa, gdy usłyszał trzask tłuczonego szkła. 

-  Wiedziałam,  że  cię  tu znajdę  -  zwróciła  się  Annę  Nelson  do  córki,  kiedy  we  trójkę 

usiedli wokół niskiego stolika w salonie. 

- Skąd ta pewność? 

-  Jesteś  moją  córką.  Któregoś  dnia,  kiedy  sama  będziesz  matką,  zrozumiesz.  - 

Uśmiechnęła się, ale zachowywała się sztywno. Noah domyślał się, w jak trudnej znalazła się 

sytuacji.  -  Ja  tez  widziałam  artykuł.  I  twoją  reakcję.  Tak  samo  widziałam,  jak  napięta 

chodziłaś  przez  ostatnie  parę  tygodni,  a  gdy  oświadczyłaś,  że  wybierasz  się  na  wybrzeże 

polować na starocie, doskonale wiedziałam, do czego zmierzasz. 

- A co z tatą? 

Annę Nelson potrząsnęła głową. 

-  Nie,  nie  powiedziałam  o  tym  ani  ojcu,  ani  nikomu  innemu.  Nikomu  też  nie 

powiedziałam, dokąd się dziś wybieram. 

Nad stołem zawisła cisza. Allie i Noah zastanawiali się, jakie będą kolejne słowa, lecz 

Annę milczała. 

- Dlaczego przyjechałaś? - spytała w końcu Allie. Matka uniosła brwi. 

- Sądziłam, że to ja zadam to pytanie. Allie pobladła. 

-  Przyjechałam,  bo  musiałam  -  wyjaśniła  matka  -  co,  nie  wątpię,  było  również 

powodem, dla którego ty się tu zjawiłaś. Mam rację? 

Allie skinęła głową. 

-  Ostatnie  parę  dni  przyniosło  ci  mnóstwo  niespodzianek  -  zwróciła  się  Annę  do 

Noaha. 

- Tak - odparł po prostu. Uśmiechnęła się do niego. 

Wiem,  ze  możesz  mi  nie  uwierzyć,  ale  zawsze  cię  lubiłam  Noahu.  Tyle  że  nie 

uważałam  cię  za  odpowiedniego  chłopca  dla  mojej  córki.  Czy  potrafisz  to  zrozumieć? 

Pokręcił głową. 

- Nie, nie potrafię - powiedział z powagą. - Nie postąpiliście państwo uczciwie wobec 

mnie ani wobec Allie. W przeciwnym razie by jej tu dziś nie było. 

Przyglądała  mu  się  uważnie,  ale  milczała.  Wyczuwając  nadchodzącą  burzę,  Allie 

szybko się wtrąciła: 

- Co miałaś na myśli, mówiąc, że musiałaś przyjechać? Nie ufasz mi? 

background image

Annę z powrotem skoncentrowała uwagę na córce. 

-  To  nie  ma  nic  wspólnego  z  zaufaniem.  Chodzi  o  Lona.  Wczoraj  wieczorem 

zadzwonił do mnie, wypytując o Noaha, i w tej chwili jest w drodze do New Bern. Odniosłam 

wrażenie, że to nim ogromnie wstrząsnęło. Pomyślałam, że będziesz chciała wiedzieć. 

Allie gwałtownie zaczerpnęła powietrza. 

- Jest w drodze? 

- W tej właśnie chwili. Udało mu się przełożyć rozprawę na przyszły tydzień. Nawet 

jeśli nie dotarł jeszcze do New Bern, to jest już blisko. 

- Co mu powiedziałaś? 

-  Niewiele.  Ale  on  i  tak  wiedział.  Wszystkiego  się  domyślił.  Przypomniał  sobie,  że 

kiedyś wspominałam coś o Noahu. 

Allie głośno przełknęła ślinę. 

- Powiedziałaś mu, że tu jestem? 

- Nie. I nie powiem. To sprawa między tobą a nim. Ale o ile go znam, to znajdzie cię, 

jeśli  tu  zostaniesz.  Wystarczy  parę  telefonów  do  odpowiednich  ludzi.  Jak  widzisz,  ja  cię 

znalazłam. 

Allie, choć wyraźnie wstrząśnięta, uśmiechnęła się do matki. 

- Dziękuję - powiedziała. Pani Nelson ujęła ją za rękę. 

-  Wiem,  że  nie  we  wszystkim  się  rozumiałyśmy,  Allie,  i  w  wielu  sprawach  się  nie 

zgadzałyśmy.    Nie  jestem  doskonała,  ale  starałam  się  wychować  cię  najlepiej,  jak  umiałam. 

Jestem  twoją  matką  i  zawsze  nią  zostanę.  Co  oznacza,  że  zawsze  będę  cię  kochać.  Allie 

milczała przez jakiś czas. 

- Co powinnam zrobić? - spytała wreszcie. 

- Nie wiem, Allie. Decyzja należy do ciebie. Ale na twoim miejscu przemyślałabym to 

sobie. Zastanów się, czego naprawdę chcesz. 

Allie  odwróciła  wzrok,  w  jej  oczach  błysnęły  łzy.  Po  chwili  jedna  spłynęła  po 

policzku. 

- Sama nie wiem... 

Ucichła,  matka  ścisnęła  ją  za  rękę.  Annę  popatrzyła  na  Noaha,  który  siedział  ze 

spuszczoną  głową,  przysłuchując  się  uważnie.  Jakby  wyczuwając  jej  spojrzenie,  podniósł 

wzrok, skinął głową i wyszedł. 

Gdy już zniknął, Annę szepnęła: 

- Kochasz go? 

- Tak, kocham - odparła cicho Allie. - Bardzo. 

background image

- Kochasz Lona? 

-  Tak,  kocham.  Jego  też  kocham.  Ale  w  inny  sposób.  Z  nim  nie  czuję  się  tak  jak  z 

Noahem. 

-  Nigdy  już  z  nikim  nie  będziesz  się  czuła  tak  jak  z  Noahem  -  powiedziała  matka, 

wypuszczając dłoń Allie. - Nie mogę podjąć za ciebie tej decyzji, córeczko. Chcę jednak, byś 

wiedziała, że cię kocham. I że zawsze będę cię kochać. Wiem, że to nic nie pomoże, ale tylko 

tyle mogę ci dać. 

Sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę listów związanych tasiemką. Koperty były stare, 

pożółkłe. 

-  To  są  listy,  które  napisał  do  ciebie  Noah.  Nie  wyrzuciłam  ich  ani  nie  otwierałam. 

Wiem, że nie powinnam była ich ukrywać i przepraszam cię za to. Starałam się  cię osłonić. 

Nie zdawałam sobie sprawy... 

Allie wzięła listy i wstrząśnięta przeciągnęła ręką po paczuszce. 

-  Muszę  już  wracać,  Allie.  Powinnaś  podjąć  ważną  decyzję,  a  nie  masz  zbyt  wiele 

czasu. Chcesz, żebym została w mieście? 

- Nie. - Potrząsnęła głową. - Nie, to wyłącznie moja sprawa. 

Annę  przez  moment  przypatrywała  się  córce  w  zadumie.  W  końcu  wstała,  obeszła 

stolik, pochyliła się i pocałowała ją w policzek. Widziała pytanie malujące się w oczach Allie, 

gdy ta wstała, żeby ją objąć. 

- Co zrobisz? - spytała Annę, odsuwając się. Zapadło długie milczenie. 

- Sama nie wiem - odparła wreszcie córka. 

Stały jeszcze przez dłuższy czas, ściskając się bez słowa. 

- Dzięki, że przyjechałaś. Kocham cię. 

- Ja też cię kocham. 

Matka skierowała się do wyjścia. Allie wydawało się, że słyszy jej szept: 

- Pójdź za głosem serca. 

Ale nie była tego pewna. 

background image

NA ROZSTAJU DRÓG 

Noah otworzył drzwi przed Annę Nelson. Zatrzymała się w progu. 

- Do widzenia, Noahu - pożegnała go cicho. 

Bez słowa skinął głową. Wszystko zostało już powiedziane; oboje zdawali sobie z tego 

sprawę. Odwróciła się i wyszła. Noah patrzył, jak idzie, wsiada do samochodu i odjeżdża, ani 

razu nie oglądając się za siebie. 

To  silna  kobieta  -  pomyślał  i  zrozumiał,  po  kim  jej  córka  odziedziczyła  pewność 

siebie. 

W  milczeniu zajrzał  do salonu  i zobaczył,  że  Allie  siedzi ze  spuszczoną głową,  więc 

wrócił na ganek. Wyczuł, że chce teraz zostać sama. Siedział w bujaku i obserwował płynącą 

wodę. 

Wydawało mu się, że minęła cała wieczność, nim dobiegł go skrzyp uchylanych drzwi. 

Nie obejrzał się na wchodzącą Allie - nie wiedział czemu, ale nie mógł się do tego zmusić - 

usłyszał tylko, jak siada obok niego w fotelu. 

-  Przepraszam  -  odezwała  się.  -  Nawet  mi  przez  myśl  nie  przeszło,  że  coś  takiego 

może się stać. 

Noah potrząsnął głową. 

- Nie masz za co przepraszać. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że tak czy inaczej musi 

dojść do jakiejś konfrontacji. 

- Ale boli tak samo. 

- Wiem. - Wreszcie popatrzył na nią i wziął ją za rękę. - Czy mogę w jakiś sposób ci 

pomóc? 

Pokręciła głową. 

- Nie. Nie, sama muszę  się ze wszystkim uporać. Poza tym jeszcze nie  wiem, co mu 

powiem.  -  Spuściła  wzrok,  mówiła  ciszej,  jakby  rozmawiała  z  samą  sobą.  -  Myślę,  że  to 

zależy  od  niego  i  od  tego,  ile  wie.  Jeśli  mama  się  nie  myliła,  Lon  może  żywić  pewne 

podejrzenia, lecz nie ma pewności. 

Noah poczuł, jak ściska  mu się żołądek. Kiedy się odezwał, mówił spokojnie, jednak 

Allie słyszała ból w jego głosie. 

- Nie powiesz mu o nas, prawda? 

-  Nie  wiem.  Sama  nie  wiem.  Kiedy  siedziałam  w  salonie,  bez  przerwy  zadawałam 

sobie pytanie, czego naprawdę chcę. - Ścisnęła jego dłoń. - I wiesz, jak brzmiała odpowiedź? 

background image

Ż

e chcę dwóch rzeczy. Przede wszystkim chcę ciebie. Nas. Kocham cię, zawsze kochałam. 

Głęboko zaczerpnęła tchu, nim podjęła: 

- Ale chcę także szczęśliwego zakończenia, tak by nikomu nie sprawić bólu. A zdaję 

sobie sprawę, że gdybym została, przysporzyłabym innym cierpienia. Zwłaszcza Łonowi. Nie 

kłamałam, kiedy mówiłam, że go kocham. Nie czuję do niego tego, co  czuję do ciebie, lecz 

jest  mi  bliski  i  postąpiłabym  wobec  niego  nieuczciwie.  Pozostaje  jeszcze  moja  rodzina  i 

przyjaciele. Ich też by to zabolało. Zawiodłabym wszystkich, których znam... Nie wiem, czy 

mogę się na to zdobyć. 

-  Nie  możesz  poświęcić  swego  życia  dla  innych.  Musisz  robić  to,  co  jest  dobre  dla 

ciebie, nawet jeśli w ten sposób zranisz część bliskich ci osób. 

-  Wiem,  ale  niezależnie  od  tego,  jaką  decyzję  podejmę,  będę  musiała  ponieść  jej 

konsekwencje.  Na  zawsze.  Muszę  się  zdobyć  na  to,  by  pójść  przed  siebie  i  nie  oglądać  się 

wstecz. Czy potrafisz to zrozumieć? 

Potrząsnął głową, próbując zapanować nad głosem. 

-  Chyba  nie.  Zwłaszcza  jeśli  to  oznacza,  że  miałbym  cię  utracić.  Drugi  raz  tego  nie 

wytrzymam. 

Nie odpowiedziała, tylko spuściła głowę. 

- Czy naprawdę potrafiłabyś mnie zostawić i nie oglądać się wstecz? 

Przygryzła wargę. Głos jej się łamał. 

- Nie wiem. Chyba nie. 

- Czy to byłoby uczciwe wobec Lona? 

Nie od razu odpowiedziała. Wstała, otarła łzy i przeszła przez ganek. Opierając się o 

kolumnę, splotła ramiona i zapatrzyła się w wodę. 

- Nie - odrzekła cicho. 

-  To  nie  musi  być  tak,  Allie  -  tłumaczył.  -  Jesteśmy  już  dorośli,  mamy  możliwość 

wyboru,  której  nam  brakowało  przed  laty.  Jesteśmy  sobie  przeznaczeni.  Od  zawsze.  -  Pod-

szedł do niej i otoczył ją ramieniem. - Nie chcę spędzić reszty życia, wyobrażając sobie, jak 

ono by wyglądało, gdybyśmy byli razem. Zostań ze mną, Allie. 

Łzy napłynęły jej do oczu. 

- Nie wiem, czy mogę - wyszeptała w końcu. 

- Możesz. Allie... Nie potrafiłbym żyć szczęśliwie ze świadomością, że jesteś z innym. 

To by zabiło część mnie. Uczucie, które nas połączyło, jest wyjątkowe. I zbyt piękne, by ot tak 

je odrzucić. 

Milczała.  Po  chwili  delikatnie  odwrócił  ją  do  siebie,  wziął za  ręce  i  wpatrywał  się  w 

background image

nią, zmuszając, by na niego spojrzała. Wreszcie podniosła ku niemu wilgotne oczy. Długo tak 

stali, w końcu Noah palcami starł jej z policzków łzy. Patrzył na nią z czułością. Gardło mu 

się ścisnęło, gdy wyczytał odpowiedź w jej wzroku. 

- Nie zostaniesz, prawda? – Uśmiechnął się blado. - Chcesz, ale nie możesz. 

- Och, Noahu... - zaczęła. Łzy spływały jedna za drugą. 

- Proszę, spróbuj zrozumieć. 

Pokręcił głową, przerywając jej. 

-  Wiem,  co  pragniesz  mi  powiedzieć,  czytam  to  w  twoich  oczach.  Ale  nie  chcę  tego 

zrozumieć,  Allie.  Nie  chcę,  by  nasza  miłość  skończyła  się  w  ten  sposób.  Żeby  w  ogóle  się 

skończyła.  A  przecież  oboje  zdajemy  sobie  sprawę,  że  jeśli  odjedziesz,  już  nigdy  się  nie 

spotkamy. 

Wtuliła się w niego i na dobre się rozpłakała. Noah też czuł napływające łzy. Otoczył 

ją ramionami. 

-  Allie,  nie  mogę  cię  zmusić,  byś  ze  mną  została.  Lecz  niezależnie  od  tego,  jak  się 

ułoży moje życie, nigdy nie zapomnę tego naszego krótkiego spotkania. Marzyłem o nim od 

lat. 

Pocałował ją delikatnie i objęli się tak samo jak dwa dni temu, kiedy po raz pierwszy 

wysiadła z samochodu. W końcu Allie uwolniła się z uścisku i otarła łzy. 

- Muszę zabrać rzeczy. 

Nie wszedł z nią do środka, tylko jak ogłuszony siadł w fotelu. Patrzył, jak Allie znika 

w domu, słuchał echa jej kroków, rozpływającego się w nicość. Po paru minutach wynurzyła 

się z ciemnego wnętrza pokoju i podeszła do niego ze spuszczoną głową. Dała mu szkic, który 

narysowała dzień wcześniej. Biorąc go, Noah zauważył, że ona nadal płacze. 

- Proszę, narysowałam to dla ciebie. 

Wziął kartkę i rozwinął ostrożnie, uważając, by jej nie rozedrzeć. 

Zobaczył na niej dwa rysunki zachodzące na siebie. Zajmujący większość strony szkic 

w  tle  przedstawiał  jego,  tak  jak  wyglądał  dziś,  nie  przed  czternastu  laty.  Noah  zauważył,  że 

odtworzyła  każdy  najmniejszy  szczegół  jego  twarzy,  nawet  bliznę.  Można  było  odnieść 

wrażenie, ze wzorowała się na fotografii. 

Drugi  rysunek  przedstawiał  fronton  domu.  Tu  także  Allie  z  niewiarygodną 

dokładnością  oddała  każdy,  najdrobniejszy  szczegół,  tak  jakby  szkicowała  budynek,  siedząc 

przed nim na ławce w cieniu dębu. 

-  Jakie  piękne,  Allie.  Dziękuję.  -  Zmusił  się  do  uśmiechu.  -  Mówiłem  ci,  że  masz 

talent. 

background image

Skinęła głową, nie podnosząc wzroku. Mocniej zacisnęła usta. Musiała już ruszać. 

Wolno  poszli  do  samochodu,  nie  zamieniając  w  drodze  ani  słowa.  Na  pożegnanie 

Noah  znowu  ją  objął  i  tulił  do  siebie,  póki  nie  poczuł  łez  wzbierających  pod  powiekami. 

Ucałował ją w usta i policzki, potem palcem delikatnie musnął pocałowane miejsca. 

- Kocham cię, Allie. 

- Ja ciebie też. 

Otworzył  drzwiczki  wozu,  pocałowali  się  po  raz  ostatni.  Potem  Allie  wsunęła  się  za 

kierownicę,  ani  na  chwilę  nie  odrywając  wzroku  od  ukochanego.  Listy  i  portfel  położyła  na 

siedzeniu  obok,  chwilę  szukała  kluczyków,  w  końcu  przekręciła  je  w  stacyjce.  Samochód 

natychmiast zapalił, silnik warczał niecierpliwie. Najwyższa pora jechać. 

Noah  zatrzasnął  drzwiczki,  Allie  opuściła  szybę.  Widziała  jego  bicepsy,  pogodny 

uśmiech, opaloną twarz. Wyciągnęła rękę i Noah ujął ją na moment, palcami muskając gładką 

skórę. 

-  Zostań  ze  mną  -  powiedział  bezgłośnie  i  Allie  nie  potrafiła  wytłumaczyć,  dlaczego 

właśnie to tak bardzo ją zabolało. 

Łzy płynęły jedna za drugą, ale nie była w stanie dobyć głosu. Wreszcie z ociąganiem 

odwróciła wzrok i cofnęła rękę. Wrzuciła bieg i odrobinę zwolniła pedał sprzęgła. Jeśli teraz 

nie odjedzie, nigdy już się na to nie zdobędzie. Noah odsunął się o krok. 

Był  jak  w  transie,  powoli  docierała  do  niego  brutalna  rzeczywistość.  Patrzył,  jak 

samochód  wolno  rusza;  słyszał  chrzęst  żwiru  pod  kołami.  Wóz zawrócił  i  coraz  bardziej  się 

od niego oddalał, zabierając Allie do miasta. Odjeżdża! Allie odjeżdża! Świat zawirował mu 

przed oczami. 

Samochód rusza... mija go... 

Ostatni raz pomachała mu na pożegnanie, bez uśmiechu, potem zaczęła przyspieszać, 

więc też pomachał słabo. 

Nie odjeżdżaj! - chciał krzyknąć za oddalającym się wozem. 

Ale  milczał,  a  po  chwili  wszystko  zniknęło  i  jedynym  świadectwem  obecności  Allie 

pozostały ślady opon na ziemi. 

Noah  długo  stał  bez  ruchu.  Zniknęła  równie  szybko,  jak  się  pojawiła.  Tym  razem 

jednak na zawsze. Na zawsze. 

Przymknął  oczy  i  znowu  zobaczył  oddalający  się  samochód.  Ukochana  odjeżdżała, 

zabierając ze sobą jego serce. 

Uświadomił  sobie  z  bólem,  że  Allie,  podobnie  jak  jej  matka,  nigdy  nie  ogląda  się  za 

siebie. 

background image

LIST Z PRZESZŁOŚCI 

Trudno prowadzić samochód, gdy ma się oczy pełne łez, lecz jechała, licząc na to, że 

instynkt  doprowadzi  ją  z  powrotem  do  gospody.  Szybę  zostawiła  opuszczoną,  w  nadziei  że 

ś

wieże powietrze pomoże jej oczyścić umysł, ale nic to nie dało. 

Była  zmęczona,  zastanawiała  się,  czy  starczy  jej  sił  na  rozmowę  z  Łonem.  I  co  mu 

powie?  Wciąż  jeszcze  nie  miała  pojęcia;  pozostawała  nadzieja,  że  we  właściwej  chwili  coś 

przyjdzie jej na myśl. 

Musi przyjść. 

Kiedy  dotarła  na  most  zwodzony  prowadzący  do  głównej  ulicy,  już  się  trochę 

pozbierała. Nie do końca, ale na tyle, by móc rozmawiać z Łonem. Tak przynajmniej sądziła. 

Ruch  był  niewielki,  tak  że  jadąc  przez  New  Bern,  mogła  obserwować  nieznajomych 

zajętych swoimi sprawami. Na stacji benzynowej mechanik zaglądał pod maskę nowego auta, 

obok  stał  mężczyzna,  najprawdopodobniej  właściciel  wozu.  Przed  domem  towarowym  dwie 

kobiety  popychały  wózki,  gawędząc  i  oglądając  wystawy.  Obok  jubilera  żwawym  krokiem 

przechodził dobrze ubrany mężczyzna z aktówką. 

Kolejny  zakręt  i  przed  sklepem  spożywczym  zobaczyła  młodego  chłopaka,  który 

rozładowywał  ciężarówkę  blokującą  połowę  ulicy.  Coś  w  jego  ruchach,  a  może  postawie, 

przypominało jej Noaha, kiedy stał na pomoście i wyciągał klatki z rakami. 

Zatrzymawszy  się  na  czerwonym  świetle,  Allie  ujrzała  przed  sobą  gospodę.  Kiedy 

ś

wiatło  zmieniło  się  na  zielone,  głęboko  zaczerpnęła  powietrza  i  ruszyła  wolno  w  stronę 

parkingu  dla  gości  hotelu  i  pracowników  pobliskich  instytucji.  Na  pierwszym  stanowisku 

zauważyła samochód Lona. Choć miejsce obok było wolne, minęła je i wybrała inne, bardziej 

oddalone od wjazdu. 

Przekręciła  kluczyk  w  stacyjce,  silnik  zgasł.  Wtedy  sięgnęła  do  schowka  na 

rękawiczki  po  szczotkę  i  lusterko.  Obie  rzeczy  leżały  na  mapie  Północnej  Karoliny.  Przej-

rzawszy się, stwierdziła, że oczy nadal ma czerwone i zapuchnięte. Podobnie jak wczoraj po 

burzy,  żałowała,  że  nie  wzięła  kosmetyków,  choć  wątpiła,  by  cokolwiek  teraz  zdziałały. 

Zaczesała włosy na jedną stronę, potem ułożyła je tak, by spadały na ramiona, w końcu dała 

spokój. 

Sięgnęła  po  torebkę,  otworzyła  ją  i  kolejny  raz  popatrzyła  na  artykuł,  który  ją  tu 

sprowadził. Tyle się od tamtej pory wydarzyło; nie chciało się wierzyć, że minęły tylko trzy 

tygodnie.  Nie  mieściło  jej  się  w  głowie,  że  przyjechała  tutaj  zaledwie  przedwczoraj. 

background image

Wydawało się, że od kolacji z Noahem upłynęły wieki. 

Szpaki ćwierkały w drzewach. Przecierało się i między białymi obłoczkami pojawiały 

się przebłyski błękitu. Słońce jeszcze było zamglone, ale zanosiło się na piękny dzień. 

Właśnie taki dzień pragnęłaby spędzić z Noahem. Na myśl o nim przypomniała sobie 

o listach, które dała jej matka. Sięgnęła po nie. 

Rozwiązała  tasiemkę  i  wzięła  do  ręki  pierwszy  list.  Już  zaczęła  rozdzierać  kopertę, 

kiedy  się zatrzymała.  Domyślała  się,  co  w  nim  znajdzie.  Niewątpliwie  coś  naturalnego:  opis 

jego  zajęć,  wspomnienia  z  wakacji,  może  jakiejś  pytania.  Przecież  zapewne  spodziewał  się 

odpowiedzi.  Dlatego  wyjęła  ostatni  list,  z  dołu  paczki.  List  pożegnalny.  Ten  interesował  ją 

znacznie bardziej niż pozostałe. Jak to ujął? Jak ona by to ujęła? 

Koperta nie była wypchana. Jedna, góra dwie strony. Czyli napisał to krótko. Najpierw 

odwróciła list i sprawdziła nadawcę. Brakowało nazwiska, widniał tylko adres w New Jersey. 

Allie wstrzymała oddech, kiedy palcem rozdzierała kopertę. 

Rozłożywszy kartkę, zobaczyła datę: marzec 1935 roku. 

Po dwóch i pół roku bez odpowiedzi. 

Wyobraziła  sobie  Noaha,  jak  siedzi  przy  podniszczonym  biurku  i  pisze  list,  zdając 

sobie sprawę, że to już koniec. Na kartkach dostrzegła jakby ślady łez. Pewnie tylko wytwór 

jej wyobraźni. 

Rozłożyła stronicę i zaczęła czytać w delikatnych promieniach słońca, zaglądających 

przez samochodową szybę. 

 

Najdroższa Allie! 

Nie  wiem,  co  jeszcze  napisać  oprócz  tego,  że  ostatniej  nocy  nie  mogłem  spać,  gdyż 

wiedziałem,  że  między  nami  wszystko  skończone.  To  dla  mnie  nieznane  uczucie,  nigdy  się  nie 

spodziewałem, że coś takiego przeżyję, ale patrząc wstecz, sam widzę, że to chyba nie mogło się 

skończyć inaczej. 

Jesteśmy  zupełnie  inni.  Pochodzimy  z  dwóch  różnych  światów,  a  jednak  to  właśnie  Ty 

nauczyłaś mnie wagi miłości. Pokazałaś mi, co to znaczy troszczyć się o kogoś, i dzięki temu stałem 

się lepszym człowiekiem. Pragnę, byś zawsze o tym pamiętała. 

Nie  myślę  z  goryczą  o  tym,  co  się  wydarzyło.  Przeciwnie.  Wiem,  że  połączyło  nas 

prawdziwe uczucie, i cieszę się, że choć na krótko mogliśmy być razem. A jeśli w jakiejś odległej 

przyszłości  znowu  się  spotkamy  ~  choć  nasze  drogi  się  rozeszły  -  uśmiechnę  się  do  Ciebie  z 

radością i będę wspominał lato pod drzewami, kiedy to uczyliśmy się nawzajem zakochani w sobie. 

I może przez krótką chwilę Ty poczujesz to samo i też uśmiechniesz się do  wspomnień,  które  na 

background image

zawsze pozostaną naszą wspólną własnością. 

Kocham Cię, Allie. Noah 

 

Przeczytała  list  ponownie,  tym  razem  wolniej,  potem  jeszcze  raz  i  dopiero  wtedy 

włożyła  go  do  koperty.  Znowu  wyobraziła  sobie  Noaha  kreślącego  słowa  i  przez  moment 

zastanawiała się, czyby nie przeczytać jeszcze któregoś z listów. Wiedziała jednak, że dłużej 

nie może zwlekać. Lon jej oczekuje. 

Nogi  się  pod  nią  ugięły,  kiedy  wysiadła  z  samochodu.  Zatrzymała  się,  odetchnęła 

głęboko  i  ruszając  w  stronę  hotelu,  uświadomiła  sobie,  że  nadal  nie  do  końca  wie,  co 

powiedzieć narzeczonemu. 

Odpowiedź  przyszła  dopiero  w  chwili,  gdy  stanęła  w  drzwiach  gospody  i  zobaczyła 

tam Lona. 

background image

ZIMA WE DWOJE 

Tu opowieść się kończy, więc zamykam notes, zdejmuję okulary i wycieram oczy. Są 

zmęczone i przekrwione, ale do tej pory mnie nie zawiodły. Choć wkrótce to uczynią, jestem 

tego pewny. Ani one, ani ja nie będziemy trwać wiecznie. Teraz, gdy już skończyłem, patrzę 

na  nią,  ale  nie  odpowiada  spojrzeniem,  tylko  wygląda  przez  okno  na  dziedziniec,  gdzie 

spotykają się przyjaciele i rodziny. 

Idę za jej wzrokiem i razem obserwujemy podwórze. Przez wszystkie te lata rytm dnia 

nie  uległ  zmianie.  Codziennie  godzinę  po  śniadaniu  przyjeżdżają.  Młodzi  -  sami  albo  z 

rodzinami - zjawiają się, by odwiedzić tych, co tu mieszkają. Przywożą zdjęcia i upominki, a 

potem  albo  siedzą  na  ławeczkach,  albo  spacerują  po  ocienionych  przez  drzewa  alejkach, 

mających dawać iluzję łona natury. Niektórzy zostają na cały dzień, ale większość wraca po 

kilku  godzinach,  a  gdy  odjeżdżają,  zawsze  ogarnia  mnie  smutek  na  myśl  o  tych,  których  tu 

zostawiają.  Czasem  zastanawiam  się,  co  czują  moi  przyjaciele,  odprowadzając  wzrokiem 

swoich bliskich. Wiem jednak, że to nie moja sprawa. I nigdy o to nie pytam, nauczyłem się 

bowiem, że każdy z nas ma prawo do tajemnic. 

Lecz ja wkrótce zdradzę wam parę moich sekretów. 

Odkładam notatnik i szkło powiększające na stolik obok, czując przy tym łamanie w 

kościach,  które  po  raz  kolejny  uświadamia  mi,  jak  jestem  zmarznięty.  Nawet  czytanie  w 

promieniach  porannego  słońca  nic  nie  pomaga.  Właściwie  nie  dziwi  mnie  to,  gdyż  ostatnio 

moje ciało samo sobą rządzi. 

Trzeba  przyznać,  że  nie  mogę  się  zbytnio  uskarżać.  Ludzie,  którzy  tu  pracują,  znają 

mnie  i  moje  bolączki  i  robią  co  w  ich  mocy,  by  mi  pomóc.  Na  brzegu  stolika  zostawili  dla 

mnie gorącą herbatę, biorę kubek w obie ręce. To prawdziwy wysiłek podnieść go do ust, ale 

robię  to,  bo  potrzebuję  herbaty,  by  się  rozgrzać,  i  wysiłku,  by  całkiem  nie  zardzewieć.  Co 

prawda  jestem  już  całkiem  przerdzewiały,  to  nie  ulega  wątpliwości.  Przerdzewiały  jak 

samochód po dwudziestu latach leżenia w moczarach. 

Czytałem jej dziś rano, tak jak to robię codziennie, gdyż nie wolno mi tego zaniedbać. 

Nikt mi tego nie nakazuje - choć w pewnym sensie można by to nazwać moim obowiązkiem - 

lecz robię to z innych, bardziej romantycznych powodów. Chciałbym móc dokładniej to wam 

wyjaśnić,  ale  jest  wcześnie,  a  naprawdę  trudno  przed  lunchem  rozprawiać  o  romantycznych 

porywach,  przynajmniej  mnie.  Zresztą,  nie  mam  pojęcia,  jak  to  wszystko  się  skończy,  i 

szczerze mówiąc, nie chciałbym sobie robić złudnych nadziei. 

background image

Spędzamy  wspólnie  całe  dnie,  ale  noce  już  oddzielnie.  Lekarze  powiadają,  że  nie 

wolno  mi  u  niej  bywać  po  zmierzchu.  Doskonale  rozumiem  ich  argumenty  i  zgadzam  się  z 

nimi,  mimo  to  czasem  łamię  ten  zakaz.  Późną  nocą,  jeśli  jestem  w  odpowiednim  nastroju, 

wymykam  się  ze  swego  pokoju  i  idę  do  niej,  żeby  patrzeć,  jak  śpi.  Ona  nic  o  tym  nie  wie. 

Zaglądam do środka, widzę, jak oddycha, i myślę, że gdyby nie ona, nigdy bym się nie ożenił. 

A kiedy spojrzę na jej twarz - twarz, którą znam lepiej niż własną - wiem, że znaczyłem dla 

niej  równie  wiele,  a  może  i  więcej.  Co  dla  mnie  z  kolei  znaczy  o  wiele  więcej,  niż 

kiedykolwiek zdołałbym wytłumaczyć. 

Czasem,  kiedy  tam  stoję,  myślę  o  tym,  jak  ogromne  mam  szczęście,  że  od  prawie 

czterdziestu dziewięciu lat jestem jej mężem. W przyszłym miesiącu minie właśnie rocznica. 

Przez  pierwsze  czterdzieści  pięć  lat  słuchała  mego  chrapania,  ale  teraz  spędzamy  noce  w 

oddzielnych pokojach. Źle mi się bez niej śpi. Wiercę się i kręcę, tęsknię za ciepłem jej ciała i 

większość nocy leżę z otwartymi oczami, obserwując cienie tańczące na suficie niczym suche 

rośliny szarpane przez pustynny wiatr. Jeśli szczęście mi dopisze, przesypiam dwie godziny i 

nadal się budzę przed świtem. To wszystko nie ma za grosz sensu. 

Ale już wkrótce się skończy. Wiem o tym. Ona nie. Coraz krótsze stają się notatki w 

moim  pamiętniku,  coraz  mniej  czasu  na  nie  poświęcam.  Zresztą,  teraz  nie  mam  się  już  nad 

czym  rozwodzić,  gdyż  dni  płyną  tak  samo.  Dziś  jednak  chyba  przepiszę  wiersz,  który 

przyniosła mi jedna z pielęgniarek, bo sądziła, że mi się spodoba. Brzmi on tak: 

 

Nigdy do tej pory mi się nie zdarzyło, 

By nagle mnie słodka opętała miłość; 

Twarz mej ukochanej, niczym kwiat w rozkwicie, 

Zawładnęła sercem moim całkowicie 

4

 

Ponieważ wieczory należą do nas, poproszono  mnie, bym odwiedzał innych.  Zwykle 

to  robię,  bo  dobrze  czytam  i  się  przydaję,  tak  przynajmniej  mi  mówiono.  Chodzę  po 

korytarzach  i  wybieram,  do  kogo  dziś  zajrzę,  gdyż  jestem  zbyt  stary,  by  poddawać  się 

ustalonym  regułom,  zresztą  w  głębi  ducha  zawsze  wiem,  kto  mnie  potrzebuje.  To  moi 

przyjaciele,  a  gdy  otwieram  ich  drzwi,  widzę  pokoje  dokładnie  takie  same  jak  mój:  zawsze 

tonące  w  półmroku,  rozświetlone  jedynie  blaskiem  „koła  fortuny”  czy  zębów  prezentera. 

Meble  wszędzie  są  takie  same,  a  telewizor  dudni  na  cały  regulator,  bo  wszyscy  kiepsko  już 

                                                 

4

 Przeł. Kazimiera Gałązka. 

background image

słyszą. 

Czy  to  mężczyźni,  czy  kobiety,  wszyscy  witają  mnie  uśmiechem  i  odzywają  się 

szeptem, gasząc odbiorniki. 

- Cieszę się, że przyszedłeś - mówią, a potem pytają o żonę. 

Czasem im opowiadam. Mówię na przykład o jej wdzięku i słodyczy albo opisuję, jak 

nauczyła mnie dostrzegać piękno świata. Lub wspominam nasze pierwsze wspólne lata, kiedy 

do pełni szczęścia wystarczyło nam leżeć w swoich ramionach pod rozgwieżdżonym niebem 

Południa.  Tylko  wyjątkowo  szepczę  o  naszych  wspólnych  przygodach,  o  wystawach  w 

Nowym  Jorku  i  Paryżu,  rzadko  pojawiających  się  recenzjach,  pisanych  w  językach,  których 

nie  znam.  Najczęściej  jednak  uśmiecham  się  i  mówię,  że  czuje  się  tak  samo  jak  zwykle. 

Wtedy  się  odwracają.  Wiem,  że  nie  chcą,  bym  widział  ich  twarze.  Za  bardzo  im  to 

przypomina o własnej śmiertelności. Dlatego siedzę z nimi i czytam, by uciszyć ich lęki. 

 

Bądź spokojna, bądź sobą, gdy jestem przy tobie 

Prędzej słońce ci zgaśnie, niźli ja to zrobię. 

Prędzej woda przed tobą toń świetlistą schowa, 

Liście szelest uciszą, niźli moje słowa, 

Którymi cię obdarzam, stracą wdzięk i powab 

5

I czytam, by pokazać im, kim jestem. 

W wizji mej wędruję przez całą noc, 

Krocząc lekkimi stopami, szybko i bezgłośnie idąc i zatrzymując się. 

Pochylając się z rozwartymi oczami nad zamkniętymi oczami uśpionych, 

Wędrujący i zagubiony, obcy samemu sobie, nieprzystosowany, sprzeczny - 

Przystaję nagle, wpatruję się, pochylam, przez chwilę trwam bez ruchu 

6

 

Moja  żona,  gdyby  tylko  mogła,  towarzyszyłaby  mi  w  wieczornych  spacerach,  poezja 

bowiem  była  jedną  z  jej  miłości.  Thomas,  Whitman,  Eliot,  Szekspir  i  król  Dawid  z  Księgi 

Psalmów. Miłośnicy słów, twórcy języka. Kiedy oglądam się wstecz, samego mnie zaskakuje 

ta  namiętność  do  poezji,  a  teraz  czasem  nawet  jej  żałuję.  Poezja  wnosi  ogromne  piękno  do 

ż

ycia, ale także i wielki smutek. Wątpię, czy to uczciwa wymiana dla kogoś w moim wieku. 

Człowiek  powinien  się  rozkoszować  innymi  rzeczami,  dopóki  może;  ostatnie  lata  życia 

powinien spędzać na słońcu. Ja swoje ostatnie lata spędzę przy lampce do czytania. 

                                                 

5

 Przeł Kazimiera Gałązka 

6

 Walt Whitman: Pogrążeni we śnie, przeł. Zygmunt Kubiak. 

background image

Człapię w jej stronę i opadam na krzesło przy łóżku. Plecy mnie bolą, kiedy siadam. 

Muszę  sobie  sprawić  nowe  poduszki  do  tego  krzesła  -  przypominam  sobie  po  raz  setny. 

Wyciągam  do  niej  rękę,  ujmuję  tę  kruchą,  kościstą  dłoń.  Miły  jest  jej  dotyk.  Odpowiada 

ś

ciśnięciem,  po  jakimś  czasie  kciukiem  zaczyna  lekko  gładzić  mój  palec.  Nie  odzywam  się, 

dopóki  ona  pierwsza  nie  przemówi;  tego  już  zdążyłem  się  nauczyć.  Najczęściej  siedzę  przy 

niej w milczeniu aż do zachodu słońca i w takie dni niczego się o niej nie dowiaduję. 

Upływają długie minuty, zanim wreszcie się do mnie odwróci. Płacze. Uśmiecham się, 

wypuszczam jej dłoń i sięgam do kieszeni. Wyjmuję chusteczkę i ocieram jej łzy. Przygląda 

mi się. Zastanawiam się, o czym myśli. 

- To była piękna opowieść. 

Zaczyna padać deszczyk. Delikatne krople lekko uderzają w szyby. Ponownie biorę ją 

za rękę. To będzie dobry dzień, bardzo dobry dzień. Czarodziejski dzień. Moją twarz rozjaśnia 

uśmiech, nie potrafię go powstrzymać. 

- Tak, bardzo piękna - mówię. 

- Ty ją napisałeś? - pyta. 

Jej głos brzmi jak szept, wietrzyk poruszający liście. 

- Tak - odpowiadam. 

Spogląda  na  szafkę  nocną.  Jej  leki  czekają  w  plastikowym  kubeczku.  Moje  też.  Małe 

pigułki, barwne niczym tęcza, czekają, byśmy o  nich nie zapomnieli. Pielęgniarki przynoszą 

moje tabletki tutaj, do jej pokoju, choć zasadniczo nie powinny tego robić. 

- Słyszałam ją już kiedyś, prawda? 

-  Tak  -  potwierdzam  tak  samo,  jak  to  robię  w  każdy  dzień  podobny  do  tego. 

Nauczyłem się cierpliwości. 

Studiuje moją twarz. Oczy ma zielone niczym fale oceanu. 

- Dzięki niej mniej się boję - powiada. 

- Wiem. 

Kiwam lekko głową. 

Odwraca się, czekam na coś więcej. Wypuszcza moją dłoń i sięga po szklankę z wodą. 

Stoi na szafce obok lekarstw. Wypija łyk. 

- Czy to prawdziwa historia? - Prostuje się w łóżku i wypija jeszcze jeden łyk. Ciało 

nadal ma silne. - Znałeś tych ludzi? 

- Tak - powtarzam. 

Mógłbym  dodać  więcej,  ale  na  tym  poprzestaję.  Zachowała  swoją  urodę.  Zadaje 

oczywiste pytanie: 

background image

- No i? Za którego w końcu wyszła? 

- Za tego, za którego powinna - odpowiadam. 

- To znaczy za którego? Uśmiecham się. 

- Dowiesz się - mówię cicho - po koniec dnia. Wtedy będziesz wiedziała. 

Nie  pyta  dalej,  tylko  zaczyna  się  bawić  palcami.  Zastanawia  się,  jak  by  mi  zadać 

jeszcze  jedno  pytanie,  ale  nie  wie,  jak  to  zrobić.  Dlatego  gra  na  zwłokę  i  sięga  po  jeden  z 

plastikowych kubeczków. 

- Czy to moje? 

- Nie, twoje są te. 

Wyciągam rękę i popycham naczynko w jej stronę. Nie mogę wziąć go w palce. Bierze 

kubeczek  i  patrzy  na  tabletki.  Widzę  po  jej  minie, że  nie  ma  pojęcia,  po  co to.  Obiema  rękami 

chwytam kubeczek i wrzucam pastylki do gardła. Powtarza po mnie. Dziś poszło bez walki. Tak 

jest łatwiej. Podnoszę kubek w żartobliwym geście toastu i herbatą spłukuję mdły smak. Robi 

się chłodno. Połyka lekarstwa na wiarę i zapija je wodą. 

Za  oknem  zaczyna  śpiewać  ptak.  Oboje  odwracamy  głowy.  Przez  pewien  czas 

siedzimy w milczeniu, wspólnie radując się czymś pięknym. Lecz i to się kończy. Wzdycha. 

- Muszę cię jeszcze o coś spytać - odzywa się. 

- Postaram się odpowiedzieć na każde twe pytanie. 

- Ale to jest trudne. 

Ucieka  wzrokiem,  nie  widzę  jej  oczu.  W  ten  sposób  ukrywa  myśli.  Niektóre  rzeczy 

nigdy się nie zmieniają. 

- Nie spiesz się - uspokajam. Wiem, o co zapyta. 

Wreszcie odwraca się w moją stronę i patrzy mi w oczy. Uśmiecha się do mnie czule, 

tak jakby się uśmiechała do dziecka, nie do kochanka. 

- Nie chciałabym cię zranić, bo byłeś dla mnie taki miły, ale... 

Czekam.  Jej  słowa  mnie  zabolą.  Oderwą  kawałek  mego  serca  i  pozostawią  po  sobie 

bliznę. 

- Kim jesteś? 

Już  od  trzech  lat  mieszkamy  w  domu  opieki  w  Creekside.  To  ona  podjęła  decyzję  o 

przeniesieniu  się  tutaj.  Znajduje  się  on  blisko  posiadłości,  w  której  spędziliśmy  nasze 

najpiękniejsze  lata,  a  poza  tym  wydawało  jej  się,  iż  tak  będzie  mi  lżej.  Wynajęliśmy  nasz 

dom,  gdyż  żadne  z  nas  nie  mogło  znieść  myśli  o  jego  sprzedaży,  podpisaliśmy  jakieś 

dokumenty  i  w  ten  oto  sposób  otrzymaliśmy  miejsce,  w  którym  możemy  żyć  i  umrzeć, 

zrzekłszy się części wolności, na którą pracowaliśmy całe życie. 

background image

Oczywiście  postąpiła  słusznie.  Sam  zupełnie  nie  dałbym  sobie  rady,  gdyż  oboje  nas 

dopadła  choroba.  Zbliżamy  się  do  kresu  życia  i  zegar  tyka  coraz  głośniej.  Zastanawiam  się, 

czy tylko ja to słyszę. 

Palce  przeszywa  mi  przenikliwy  ból,  który  przypomina,  że  odkąd  tu  się 

sprowadziliśmy,  ani  razu  nie  trzymaliśmy  się  za  ręce  splatając  palce.  Smuci  mnie  to,  ale  to 

moja wina, nie jej. To za sprawą zapalenia stawów w jego najgorszej postaci: reumatoidalnej, 

a  do  tego  zaawansowanej.  Ręce  mam  powykrzywiane,  wyglądają  groteskowo,  przez  więk-

szość  dnia  odczuwam  w  nich  ból.  Patrzę  na  nie  i  chcę,  by  zniknęły,  by  je  amputowano,  ale 

wtedy  nie  mógłbym  robić  tych  drobiazgów,  które  muszę  robić.  Dlatego  wykorzystuję  swoje 

łapy,  jak  je  czasem  nazywam;  codziennie  mimo  bólu  biorę  żonę  za  rękę  i  staram  się  za 

wszelką cenę ją trzymać, tego bowiem ode mnie oczekuje. 

Chociaż  Biblia  powiada,  że  człowiek  może  dożyć  stu  dwudziestu  lat,  nie  chcę  tak 

długo chodzić po świecie. Wątpię zresztą, by moje ciało wytrzymało tyle, nawet gdyby mnie 

to  się  udało.  Już  się  rozpada,  umiera  po  kawałeczku,  wnętrzności  i  stawy  toczy  rdza.  Ręce 

mam już bezużyteczne, nerki szwankują, a liczba uderzeń serca z miesiąca na miesiąc spada. 

Co  gorsza,  znowu  pojawił  się  rak,  tym  razem  prostaty.  To  moje  trzecie  spotkanie  z  tym 

niewidzialnym wrogiem, który w końcu mnie zabierze, ale dopiero wtedy, gdy uznam, że już 

pora. Lekarze martwią się o mnie, ale ja nie. Brak mi na to czasu w tym zmierzchu żywota. 

Z  piątki  naszych  dzieci  czworo  jeszcze  żyje,  a  choć  trudno  im  znaleźć  czas  na 

odwiedziny, często do nas zaglądają, za co jestem wdzięczny. Ale nawet kiedy ich tu nie ma, 

codziennie  żyją  w  moich  myślach  -  każde  z  nich  -  gdzie  ponownie  przeżywam  radości  i 

smutki, nieodłącznie towarzyszące każdej rodzinie. Na ścianach mego pokoju wisi mnóstwo 

zdjęć.  To  moje  dziedzictwo,  mój  wkład,  jaki  wniosłem  w  ten  świat.  Jestem  bardzo  dumny. 

Czasem się zastanawiam, co moja żona myśli o naszych dzieciach albo jak jej się śnią, o ile w 

ogóle o nich myśli czy śni. Tak wiele przestałem w niej rozumieć. 

Co tato by powiedział o moim życiu i jakby postąpił na moim miejscu? Nie widziałem 

go  od  pięćdziesięciu  lat,  dziś  stanowi  dla  mnie  tylko  cień.  Nie  potrafię  już  przywołać  jego 

twarzy,  widzę  ją  niewyraźnie,  jakbym  patrzył  pod  światło.  Nie  wiem,  czy  to  kwestia 

szwankującej  pamięci,  czy  po  prostu  upływu  czasu.  Zostało  mi  tylko  jedno  jego  zdjęcie,  a  i 

ono jest niewyraźne. Za jakieś dziesięć lat nic po tej fotografii nie zostanie, podobnie jak i po 

mnie,  a  jego  pamięć  przeminie  niczym  słowa  pisane  na  piasku.  Gdyby  nie  świadectwo 

pamiętnika,  przysiągłbym,  że  żyłem  o  połowę  krócej.  Znaczne  fragmenty  mego  życiorysu 

zniknęły  mi  z  pamięci.  Nawet  teraz,  czytając  swoje  notatki,  często  się  zastanawiam,  kim 

byłem,  gdy  je  pisałem,  gdyż  nie  przypominam  sobie  tych  wydarzeń.  Bywa,  że  siedzę  zdu-

background image

miony, nie pojmując, gdzie to wszystko odeszło. 

- Nazywam się - odpowiadam - Duke. Zawsze przepadałem za Johnem Wayne'em. 

- Duke - szepcze cicho. - Duke. 

Zamyśla się, marszczy czoło, patrzy na mnie z powagą. 

- Tak - potakuję. - Jestem tu, by ci towarzyszyć. 

I zawsze będę ci towarzyszył - dodaję w duchu. 

Czerwieni się na te słowa.  Oczy jej wilgotnieją, po policzkach toczą się łzy. Serce mi 

się ściska i tysięczny już chyba raz żałuję, że w niczym jej nie mogę pomóc. 

-  Przepraszam  -  mówi.  -  Nie  rozumiem  nic  z  tego,  co  się  teraz  wokół  mnie  dzieje. 

Nawet ciebie. Kiedy cię słucham, mam wrażenie, że powinnam cię znać. A nie znam. Nawet 

nie pamiętam swego imienia. 

Ociera łzy i prosi: 

-  Pomóż  mi,  Duke,  pomóż  mi  pamiętać,  kim  jestem.  A  przynajmniej,  kim  byłam. 

Czuję się taka zagubiona. 

Odpowiadam z głębi serca, ale nie podaję jej prawdziwego imienia. Tak samo, jak nie 

podałem swego. Mam po temu powody. 

- Jesteś Hannah, kochającą życie i stanowiącą opokę dla tych, którzy cieszyli się twą 

przyjaźnią.  Jesteś  marzeniem,  artystką,  która  poruszyła  tysiące  dusz  i  dawała  szczęście. 

Zaznałaś  pełni  życia  i  niczego  nie  chciałaś,  nie  uganiałaś  się  bowiem  za  doczesnością, 

wystarczyło ci sięgnąć w głąb siebie. Jesteś dobra i lojalna, dostrzegasz piękno tam, gdzie inni 

go nie widzą. Jesteś nauczycielką, która przekazuje cudowną wiedzę, marzycielką dążącą do 

lepszego świata. 

Milknę na chwilę, by zaczerpnąć tchu. 

- Hannah - podejmuję - nie musisz się czuć zagubiona, gdyż... 

 

Nic naprawdę nie ginie ani się nie gubi, 

Urodzenie, tożsamość, rzeczy tego świata 

Ani życie, ni siła, ani nic, co widzisz... 

Ciało stare, zimne, przywiędłe - popioły 

niegdysiejszych płomieni... 

ponownie ogniem się rozżarzy... 

 

Chwilę przetrawia to, co usłyszała. Patrzę w okno. Deszcz już ustał. Do pokoju zerka 

słońce. 

background image

- Ty to napisałeś? - pyta. 

- Nie, Walt Whitman. 

- Kto? 

- Człowiek, który kochał słowa i nadawał kształt myślom. 

Nie odpowiada wprost, tylko długo, długo na mnie patrzy, aż nasze oddechy zlewają 

się  w  jedno.  Wdech.  Wydech.  Wdech.  Wydech.  Wdech.  Wydech.  Głębokie  wciąganie 

powietrza. Ciekaw jestem, czy ona wie, że uważam ją za piękną. 

- Zostaniesz ze mną na trochę? - pyta w końcu. 

Uśmiecham się i potakująco kiwam głową. Odpowiada uśmiechem. Wyciąga do mnie 

rękę,  ujmuje  moją  dłoń  i  przyciąga  ją  do  swej  talii.  Wpatruje  się  guzłowate  stawy,  które 

deformują  moje  palce,  i  delikatnie  je  gładzi.  Dotyk  jej  dłoni  nadal  przypomina  muśnięcie 

anioła. 

-  Chodźmy  -  odzywam  się,  z  ogromnym  wysiłkiem  dźwigając  się  na  nogi  - 

wybierzemy się na spacer. Powietrze jest rześkie, pisklaki czekają. Mamy piękny dzień. 

Nie odrywam od niej wzroku, kiedy wypowiadam ostatnie zdanie. Rumieni się. Znowu 

czuję się młodo. 

Oczywiście  stała  się  sławna.  Niektórzy  określali  ją  mianem  ,,  jednej  z  największych 

artystek  Południa  dwudziestego  wieku”  i  byłem,  jestem  z  niej  dumny.  Podczas  gdy  ja 

musiałem się zmagać z każdym, najprostszym nawet wierszem, moja żona tworzyła piękno z 

taką samą łatwością, z jaką Bóg tworzył ziemię. Jej obrazy wiszą w muzeach całego świata, 

lecz ja zachowałem dla siebie tylko dwa. Pierwszy, który mi podarowała, i ostatni. Wiszą w 

moim pokoju i nocą się w nie wpatruję. Czasem przy tym płaczę. Nie wiem dlaczego. 

I  tak  płynęły  lata.  Wiedliśmy  życie  pracując,  malując,  wychowując  dzieci,  kochając 

się  nawzajem.  Spoglądam  na  zdjęcia  z  kolejnych  świąt  Bożego  Narodzenia,  wyjazdów 

rodzinnych,  uroczystości  szkolnych  i  ślubów.  Widzę  moje  wnuki,  promienne  twarze.  Patrzę 

także  na  nasze  wspólne  zdjęcia,  we  włosach  coraz  więcej  siwizny,  zmarszczki  na  twarzach 

coraz wyraźniejsze. Życie pozornie tak normalne, a zarazem tak niezwykłe. 

Nie  mogliśmy  przewidzieć  przyszłości,  ale  któż  to  potrafi?  Nie  żyję  teraz  tak,  jak 

pragnąłem żyć. A czego oczekiwałem? Emerytury. Odwiedzin u wnucząt, może liczniejszych 

podróży. Ona zawsze przepadała za wojażami. Sądziłem, że może znajdę sobie jakieś hobby, 

coś,  czym  wcześniej się nie zajmowałem,  na  przykład  robienie  modeli  statków  w  butelkach. 

Małych, wymagających precyzji - dziś nie do pomyślenia z moimi rękami. Ale nie poddaję się 

goryczy. 

Ż

ycia  nie  wolno  mierzyć  jego  ostatnimi  latami,  to  dla  mnie  nie  ulega  wątpliwości,  i 

background image

chyba powinienem był się domyślić, co nas czeka. Teraz, kiedy patrzę wstecz, to wydaje mi 

się  oczywiste,  lecz  początkowo  jej  roztargnienie  uważałem  za  zupełnie  normalne,  nic 

groźnego.  Zapominała,  gdzie  położyła  klucze  -  ale  komu  z  nas  to  się  nie  zdarzyło? 

Wylatywało  jej  z  pamięci  imię  sąsiada,  ale  nie  kogoś,  kogo  dobrze  znaliśmy  i  z  kim 

utrzymywaliśmy  bliskie  kontakty.  Czasem  na  czeku  pisała  zły  rok,  a  ja  znowu  to 

lekceważyłem, uznawałem za zwykły błąd, jaki  się popełnia, myśląc o innych sprawach. 

Dopiero  kiedy  pojawiły  się  wyraźniejsze  symptomy,  zacząłem  się  obawiać 

najgorszego. Żelazko w zamrażarce, ubrania w zmywarce do naczyń, książki w piekarniku. I 

inne  rzeczy.  Ale  naprawdę  przeraziłem  się  dopiero  tego  dnia,  kiedy  znalazłem  ją  w 

samochodzie  trzy  ulice  dalej,  jak  siedziała  za  kierownicą,  płacząc,  bo  nie  mogła  trafić  do 

domu.  Ona  też  się  przeraziła,  bo  kiedy  zastukałem  w  okno,  odwróciła  się  do  mnie  i 

powiedziała: 

- O Boże, co się ze mną dzieje? Proszę, pomóż mi. 

Czułem,  jak  żołądek  mi  się  ściska  z  obawy,  ale  nie  odważyłem  się  myśleć  o 

najgorszym. 

Sześć  dni  potem  lekarz  rozpoczął  serię  badań.  Nie  rozumiałem  ich  wtedy  ani  nie 

rozumiem  dzisiaj,  ale  to  pewnie  dlatego,  że  boję  się  wiedzieć.  Spędziła  prawie  godzinę  u 

doktora  Barnwella  i  wróciła  następnego  dnia.  Był  to  najdłuższy  dzień  w  moim  życiu. 

Przeglądałem  gazety,  których  nie  czytałem,  grałem  w  karty,  nie  myśląc  o  tym,  co  robię.  W 

końcu  lekarz  wezwał  nas  oboje  do  gabinetu  i  kazał  usiąść.  Trzymała  mnie  spokojnie  pod 

ramię, ale ja wyraźnie pamiętam, że trzęsły mi się ręce. 

- Bardzo mi przykro, że muszę to państwu powiedzieć - zaczął doktor Barnwell - ale 

wygląda na to, że cierpi pani na początkowe stadium choroby Alzheimera... 

W  głowie  poczułem  pustkę,  mogłem  myśleć  wyłącznie  o  świetle,  które  płonęło  pod 

sufitem.  Słowa  odbijały  się  echem  po  mojej  czaszce:  „początkowe  stadium  choroby 

Alzheimera...”. 

Ś

wiat wokół mnie zawirował, poczułem* jak zaciska rękę na moim ramieniu. 

- Och, Noah... Noah... - szeptała właściwie do siebie. 

A gdy zaczęła płakać, wróciło do mnie to jedno słowo: 

„...Alzheimera...”. 

To bezwzględna choroba, martwa niczym pustynia. Złodziej serc, dusz i pamięci. Nie 

miałem pojęcia, co jej powiedzieć, kiedy szlochała w moich ramionach, więc tylko ją tuliłem i 

kołysałem jak dziecko. 

Lekarz siedział z ponurą miną. Był dobrym człowiekiem i też to przeżywał. Wiekiem 

background image

nie  dorównywał  naszemu  najmłodszemu  dziecku  i  w  jego  obecności  jeszcze  wyraźniej 

poczułem  balast  lat.  W  głowie  miałem  zamęt,  moja  miłość  drżała,  a  tymczasem  w  myślach 

dźwięczał mi jeden werset: 

 

Człowiek zupełnie nie wie, kiedy tonie, 

Która kropla wody wyznacza mu koniec... 

7

 

 

Mądre  słowa  poety,  a  jednak  nie  przyniosły  mi  ulgi.  Nie  wiem,  co  znaczyły  ani 

dlaczego przyszły mi na myśl. 

Kołysaliśmy się i Allie, moje marzenie, moja wieczna ponadczasowa piękność, cicho 

mnie przepraszała. Wiedziałem, że nie mam czego wybaczać, i szeptałem jej do ucha. 

- Wszystko będzie dobrze - uspokajałem, lecz w głębi duszy czułem lęk. 

Byłem pusty, niczego nie mogłem jej ofiarować, pusty niczym wyrzucony dzban. 

Pamiętam tylko urywki, pojedyncze fragmenty wyjaśnień doktora Barnwella. 

-  To  choroba  polegająca  na  zwyrodnieniu  kory  mózgu,  uszkadzającym  pamięć  i 

osobowość...  Nie  ma  lekarstwa  ani  terapii...  Nie  sposób  określić,  jak  szybko  będzie  się 

posuwać...  Różnie  to  wygląda  u  poszczególnych  osób...  Żałuję,  że  nie  potrafię  więcej 

powiedzieć... Niektóre dni będą lepsze, inne gorsze... Z czasem będzie się pogarszać... Bardzo 

mi przykro, że to ja musiałem pani o tym powiedzieć... 

Bardzo mi przykro... 

Bardzo mi przykro... 

Bardzo mi przykro... 

Wszystkich  to  poraziło.  Dzieci  były  załamane,  przyjaciele  bali  się  o  siebie.  Nie 

pamiętam, jak wyszliśmy z gabinetu lekarza, nie pamiętam drogi powrotnej do domu. Nic nie 

pamiętam z tamtego dnia i to łączy mnie i moją żonę. 

Od  tamtej  chwili  minęły  już  cztery  lata.  W  tym  okresie  staraliśmy  się,  o  ile  to 

możliwe,  żyć  normalnie.  Allie  wszystko  zorganizowała,  bo  miała  to  we  krwi.  Załatwiła 

formalności  związane  z  opuszczeniem  domu  i  przeniesieniem  się  tutaj.  Sporządziła  nowy 

testament i zapieczętowała. Zostawiła szczegółowe instrukcje dotyczące pogrzebu - leżą teraz 

w  moim  biurku,  w  najniższej  szufladzie.  Nie  czytałem  ich.  A  gdy  już  się  z  tym  uporała, 

zaczęła  pisać.  Listy  do  przyjaciół  i  dzieci.  Listy  do  braci,  sióstr  i  krewniaków.  Listy  do 

siostrzeńców, bratanków i sąsiadów. Oraz list do mnie. 

                                                 

7

 Przeł. Kazimiera Gałązka. 

background image

Czasem, gdy jestem w odpowiednim nastroju, czytam go i wtedy mi się przypomina, 

jak  w  chłodne  zimowe  wieczory  Allie  siedziała  przy  kominku,  w  którym  huczał  ogień,  i  z 

kieliszkiem wina pod ręką czytała listy, które do niej napisałem. Zachowała te listy, a teraz ja 

je  trzymam,  gdyż  kazała  mi  to  obiecać.  Powiedziała,  że  będę  wiedział,  co  z  nimi  robić.  Nie 

myliła się; okazało się, że z przyjemnością czytam ich fragmenty, tak samo jak ona to kiedyś 

robiła.  Intrygują  mnie  te  listy,  bo  kiedy  je  przeglądam,  przekonuję  się,  że  namiętność  i 

romantyczne porywy są możliwe w każdym wieku. Patrząc teraz na Allie, wiem, że nigdy nie 

kochałem jej goręcej, lecz kiedy czytam listy, uświadamiam sobie, że zawsze czułem do niej 

to samo. 

Ostatnio zaglądałem do nich trzy dni temu, w nocy, kiedy już dawno powinienem był 

spać.  Dochodziła  druga,  kiedy  podszedłem  do  biurka,  wyjąłem  grubą,  długą  paczkę  podnisz-

czonych  kopert.  Rozwiązałem  tasiemkę  -  nawet  ona  liczy  już  sobie  prawie  pół  wieku  -  i 

wyjąłem  listy,  które  przed  wielu  laty  matka  ukrywała  przed  Allie,  a  także  te  pisane  później. 

Całe życie  zamknięte  w listach  -  w  listach,  w których  wyznaję  miłość,  pisanych  z  głębi  serca. 

Przerzucałem je z uśmiechem, wybierając to ten, to inny, aż w końcu rozłożyłem kartkę, którą 

napisałem w pierwszą rocznicę naszego ślubu. 

Przeczytałem fragment: 

 

Kiedy spoglądam teraz  na Ciebie, jak poruszasz się wolno, nosząc w sobie nowe, rosnące 

ż

ycie, mam nadzieję, że wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz i jak szczególny był dla mnie ten rok. Nie 

ma człowieka szczęśliwszego nade mnie i kocham Cię z całego serca. 

 

Odkładam  kartkę,  szukam  wśród  kopert  i  wyjmuję  kolejny  list,  tym  razem  pisany  w 

chłodny wieczór trzydzieści dziewięć lat temu. 

 

Siedząc  przy  Tobie  w  czasie  jasełek,  kiedy  nasza  najmłodsza  fałszowała,  aż  uszy  puchły, 

zerknąłem na Ciebie i zobaczyłem na Twojej twarzy dumę, która rodzi się tylko u ludzi, umiejących 

przeżywać wszystko sercem i uświadomiłem sobie, że nie ma na ziemi  szczęśliwszego  mężczyzny 

ode mnie. 

 

A  kiedy  umarł  nasz  synek,  ten,  który  tak  bardzo  przypominał  matkę...  Były  to 

najtrudniejsze dni w naszym małżeństwie i te słowa nadal brzmią prawdziwie: 

 

W chwilach bólu i cierpienia, będę Cię tulił i kołysał, zabiorę Twą mękę i uczynię ją swoją. 

background image

Kiedy płaczesz, i ja płaczę, a gdy Ty cierpisz, ja też cierpię. I wspólnie spróbujemy powstrzymać potoki 

łez i zwątpienie, by dalej brnąć po wyboistych ścieżkach życia. 

 

Zatrzymuję się na chwilę, wspominam naszego chłopca. Miał wtedy cztery latka, był 

jeszcze dzieckiem. Ja żyję już dwadzieścia razy dłużej niż on, ale gdybym mógł, oddałbym to, 

byleby on żył. To straszne: pochować własne dziecko, nikomu nie życzę takiej tragedii. 

Z  trudem  powstrzymuję  łzy,  przerzucam  listy  i  wybieram  następny,  z  dwudziestej 

rocznicy naszego ślubu - o tym znacznie łatwiej myśleć. 

 

Kiedy  patrzę  na  Ciebie,  najmilsza,  rano,  nim  weźmiesz  prysznic,  albo  w  pracowni, 

gdzie uwijasz się umazana farbą, z brudnymi włosami i zmęczonymi oczami, wiem z całą pewnoś-

cią, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. 

 

I tak następowały po sobie te listy, korespondencja życia i miłości. Czytałem kolejne, 

niektóre bolesne, najczęściej jednak podnoszące na duchu. O trzeciej byłem już zmęczony, ale 

dotarłem do końca. Został tylko jeden, z samego dna, ostatni, jaki do niej napisałem. Wtedy 

już wiedziałem, że muszę jakoś wytrzymać. 

Podważyłem  kopertę  i  wyjąłem  obie  kartki.  Drugą  odłożyłem  na  bok,  pierwszą 

przysunąłem do światła i zacząłem czytać. 

 

Najdroższa Allie! 

Na  ganku  panuje  cisza,  którą  mącą  jedynie  odgłosy  dochodzące  z  mroku,  a  mnie  po  raz 

pierwszy  brak  słów.  Dziwne  to  dla  mnie  doświadczenie,  bo  kiedy  myślę  o  Tobie  i  życiu,  jakie 

dzieliliśmy, wiele nasuwa mi się wspomnień. Życie pełne wspomnień. Lecz ubrać to w słowa? Nie 

wiem, czy potrafię. Nie jestem poetą, a jednak tylko wiersz zdołałby w pełni wyrazić to, co czuję 

do Ciebie. 

Dlatego  błądzę  myślami  i  przypominam  sobie,  jak  dziś  rano,  szykując  kawę, 

rozpamiętywałem nasze wspólne życie. Była tam Kate, a także Jane, obie ucichły, gdy wszedłem do 

kuchni.  Zauważyłem,  że  płakały,  i  bez  słowa  usiadłem  między  nimi  przy  stole,  ujmując  je  za 

ręce. I wiesz, co zobaczyłem, kiedy na nie spojrzałem? Ciebie sprzed wielu lat, z tego dnia, gdy się 

ż

egnaliśmy.  Przypominają  Ciebie,  tamtą  dziewczynę,  piękną,  wrażliwą,  głęboko  zranioną, 

cierpiącą tak, jak się cierpi tylko wtedy, gdy zabierze się człowiekowi coś wyjątkowego. I z powodów 

dla mnie samego nie do końca zrozumiałych postanowiłem coś im opowiedzieć. 

Zawołałem do kuchni Jeffa i Davida, którzy też byli w domu, a gdy już cała czwórka się 

background image

zebrała, opowiedziałem im o nas i o tym, jak dawno temu do mnie wróciłaś. Mówiłem o naszym 

spacerze, o kolacji z raków, a oni z uśmiechami na twarzach słuchali wspomnień o wyprawie łódką 

i  o  tym,  jak  siedzieliśmy  przy  kominku,  podczas  gdy  na  dworze  szalała  burza.  I  o  tym,  jak 

następnego dnia Twoja matka ostrzegła nas, że Lon przyjeżdża - wydawali się równie zaskoczeni 

jak my. Tak, opowiedziałem im nawet o tym, co się wydarzyło później, kiedy wróciłaś do miasta. 

Tej  części  historii  nigdy nie  zapomnę, nawet  po tylu latach. Chociaż mnie tam nie było, a 

opisałaś mi to tylko raz, pamiętam, jak zdumiała mnie siła, którą wykazałaś tamtego dnia. Do tej 

pory nie umiem sobie wyobrazić, co się w Tobie kłębiło, gdy weszłaś do hotelu i zobaczyłaś Lona, 

ani jak się musiałaś czuć, rozmawiając z nim. Mówiłaś, że wy szliście z gospody i usiedliście na ławce 

przed starym kościołem metodystów, a on trzymał Cię za ręce,  nawet wtedy,  gdy tłumaczyłaś, że 

musisz zostać. 

Wiem,  że  był  Ci  drogi.  A  jego  reakcja  świadczy  o  tym,  że  on  też  Cię  kochał.  Nie,  nie 

potrafił  zrozumieć,  że  Cię  traci,  ale  czy  można  mu  się  dziwić?  Nawet  kiedy  tłumaczyłaś,  że 

zawsze  mnie  kochałaś  i  że  nie  chcesz  postąpić  wobec  niego  nieuczciwie,  nie  wypuścił  Twej  ręki. 

Wiem,  że  cierpiał  i  był  rozgniewany.  Przez  godzinę  próbował  zmienić  Twoją  decyzję,  kiedy 

jednak  nie  ustępowałaś  i  powtórzyłaś:  „Nie  mogę  z  tobą  wrócić.  Bardzo  cię  przepraszam”, 

zrozumiał,  że  nic  nie  wskóra.  Powiedziałaś,  że  tylko  skinął  głową,  a  potem  bardzo  długo 

siedzieliście bez słowa. Zawsze się zastanawiałem, co wtedy myślał, i jestem pewien, że czuł się 

dokładnie  tak  samo,  jak  ja  zaledwie  parę  godzin  wcześniej.  A  gdy  wreszcie  odprowadził  Cię  do 

samochodu, powiedział, że jestem prawdziwym szczęściarzem. Zachował się jak dżentelmen i wtedy 

zrozumiałem, dlaczego tak trudno Ci było podjąć decyzję. 

Kiedy skończyłem mówić, w kuchni zapadła cisza, wreszcie wstała Kate. Objęła mnie i ze 

łzami  w  oczach  powiedziała:  „Och,  tatusiu”,  a  choć  spodziewałem  się  pytań,  żadne  nie  padło. 

Podarowali mi za to coś zupełnie wyjątkowego. 

W  ciągu  najbliższych  godzin  dali  mi  do  zrozumienia,  ile  oboje  dla  nich  znaczyliśmy,  gdy 

dorastali.  Jedno  po  drugim  opowiadali  historie,  o  których  dawno  już  zapomniałem.  A  na  końcu 

płakałem,  gdyż  uświadomiłem  sobie,  jak  doskonale  sobie  poradziliśmy  z  ich  wychowywaniem. 

Byłem z nich taki dumny, dumny z Ciebie i szczęśliwy, że udało nam się wieść właśnie takie życie. 

I nic nigdy nam tego nie odbierze. Nic. Żałuję tylko, że nie było Cię tu, byś mogła się tym ze mną 

radować. 

Po ich wyjeździe w zadumie kołysałem się w fotelu, wspominając nasze wspólne życie. W 

takich chwilach zawsze mi towarzyszysz, przynajmniej w sercu, i nie pamiętam czasów, kiedy nie 

stanowiłaś części mnie. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybyś tamtego dnia nie przyjechała, ale 

nie wątpię, że żyłbym i umierał w żalu, którego, dzięki Bogu, nigdy nie zaznam. 

background image

Kocham  Cię,  Allie.  Jestem  tym,  kim  jestem,  dzięki  Tobie.  Jesteś  każdą  myślą,  każdą 

nadzieją,  każdym  moim  marzeniem,  i  nieważne,  co  przyniesie  nam  przyszłość:  każdy  wspólnie 

spędzony dzień to najwspanialszy dzień mego życia. Zawsze będę należał wyłącznie do Ciebie. 

A Ty, ukochana, zawsze będziesz należeć do mnie. 

Noah 

 

Odkładam kartki i przypominam sobie, jak siedziałem z Allie na naszym ganku, kiedy 

po  raz  pierwszy  czytała  ten  list.  Było  późne  popołudnie,  czerwona  poświata  rozlała  się  na 

letnim  niebie,  dzień  powoli  już  odchodził.  Niebo  stopniowo  zmieniało  kolor  i  pamiętam,  że 

patrząc  na  znikające  słońce,  pomyślałem  o  tym  króciutkim,  niemal  niedostrzegalnym 

momencie, gdy dzień nagle przechodzi w noc. 

Zmierzch - uświadomiłem sobie wtedy - to tylko złudzenie, gdyż słońce jest albo nad 

horyzontem, albo za nim. A to znaczy, że dzień i noc łączy szczególna więź; nie istnieją bez 

siebie, ale też nie mogą istnieć równocześnie. Jak by to było - pamiętam, że pomyślałem - być 

zawsze razem, a mimo to nieustannie osobno? 

Patrząc wstecz, dostrzegam ironię losu w tym, że właśnie w chwili, gdy Allie czytała 

list, wpadła mi do głowy akurat ta myśl. A ironia polega oczywiście na tym, że teraz już znam 

odpowiedź. Wiem, co to znaczy być dniem i nocą; zawsze razem i nieustannie osobno. 

Miejsce, w którym dziś siedzimy, emanuje pięknem. To uwieńczenie mego życia. Tu, 

nad rzeką, zastaję wszystkie ptaki, moich przyjaciół. Gęsi suną po chłodnej wodzie, odbijając 

się  w  jej  migotliwej  toni  barwnymi  plamami,  przez  co  wydają  się  większe  niż  w 

rzeczywistości. Allie również jest pod ich urokiem i powolutku oboje zaczynamy się na nowo 

poznawać. 

-  Dobrze  z  tobą  pogawędzić.  Brakuje  mi  tego,  nawet  jeśli  przerwy  w  rozmowie  nie 

trwają długo. 

Mówię  szczerze  i  ona  o  tym  wie,  a  mimo  to  zachowuje  ostrożność.  Wszak  jestem 

obcy. 

- Czy często to robimy? - pyta. - Czy często siedzimy tutaj, oglądając ptaki? Mam na 

myśli: czy dobrze się znamy? 

- I tak, i nie. Sądzę, że każdy ma własne tajemnice, ale my znamy się od lat. 

Spogląda na moje dłonie, potem na swoje. Przez chwilę rozważa te słowa. Twarz ma 

przechyloną  pod  takim  kątem,  że  znowu  wygląda  młodo.  Nie  nosimy  obrączek.  To  kolejna 

rzecz, która nie dzieje się bez powodu. 

- Byłeś kiedyś żonaty? - pyta. Przytakuję. 

background image

- Tak. 

- Jaka ona była? Mówię prawdę. 

-  Była  ucieleśnieniem  moich  marzeń.  Dzięki  niej  stałem  się  tym,  kim  jestem,  a 

trzymanie jej w ramionach wydawało się bardziej naturalne niż bicie serca. Bez przerwy o niej 

myślę. Nawet teraz, siedząc tu z tobą, myślę o niej. Nigdy nie istniała dla mnie inna kobieta. 

Przetrawia to. Nie wiem, co o tym sądzi. W końcu odzywa się cicho, słodko. Ciekaw 

jestem, czy zdaje sobie sprawę z moich myśli. 

- Umarła? 

Czym jest śmierć? - zastanawiam się, ale nie mówię tego na głos. 

- Moja żona żyje w moim sercu - odpowiadam tylko. - I zawsze będzie w nim żyła. 

- Nadal ją kochasz, prawda? 

- Oczywiście. Ale kocham też wiele innych rzeczy. Kocham tak siedzieć tu z tobą. Tak 

samo, jak dzielić się pięknem tego miejsca z kimś mi bliskim. I patrzeć, jak rybołów ląduje na 

wodzie w poszukiwaniu kolacji. 

Milczy przez chwilę. Odwraca się, tak że nie widzę jej twarzy. Od lat ma taki zwyczaj. 

- Dlaczego to robisz? 

Ani  cienia  strachu,  tylko  ciekawość.  To  dobrze.  Wiem,  co  ma  na  myśli,  ale  i  tak  się 

upewniam. 

- Co? 

- Dlaczego spędzasz ze mną dzień? Uśmiecham się. 

-  Jestem  tu,  bo  właśnie  tu  powinienem  być.  To  proste.  Obojgu  nam  sprawia 

przyjemność  nasze  towarzystwo.  Nie  lekceważ  czasu,  który  z  tobą  spędzam,  on  nie  jest 

zmarnowany. Właśnie tego chcę. Siedzę tu, rozmawiam, myślę sobie: Cóż może być lepszego 

niż to, co teraz robię? 

Patrzy  mi  w  oczy  i  na  moment,  jedną  chwilkę,  pojawia  się  w  nich  błysk.  Na  ustach 

gości uśmieszek. 

- Lubię z tobą przebywać, ale jeśli twoim celem jest zaintrygować mnie, to ci się udało. 

Przyznam, że lubię twoje towarzystwo, ale nic o tobie nie wiem. Nie oczekuję, że streścisz mi 

swój życiorys, ale dlaczego jesteś taki tajemniczy? 

- Kiedyś czytałem, że kobiety kochają tajemniczych nieznajomych. 

-  Widzisz,  wymigałeś  się  od  odpowiedzi.  Nie  odpowiedziałeś  na  większość  moich 

pytań. Nawet na to, jak się skończyła tamta historia, którą mi czytałeś rano. 

Wzruszam ramionami. Przez jakiś czas siedzimy w milczeniu. 

- Czy to prawda? - pytam wreszcie. 

background image

- Co? 

- Że kobiety kochają tajemniczych nieznajomych? 

Zastanawia  się  nad  tym  i  wybucha  śmiechem.  Potem  odpowiada  tak,  jak  ja  bym 

odpowiedział: 

- Sądzę, że niektóre tak. 

- A ty? 

- No, no, nie przyciskaj mnie do ściany. Za słabo cię znam. 

Droczy się ze mną, podoba mi się to. 

Siedzimy  bez  słowa  i  obserwujemy  otaczający  nas  świat.  Potrzebowaliśmy  całego 

ż

ycia,  by  się  tego  nauczyć.  Zdaje  się,  że  tylko  starzy  ludzie  potrafią  siedzieć  obok  siebie, 

milczeć  i  nie  czuć  się  niezręcznie.  Młodzi,  popędliwi,  niespokojni,  zawsze  muszą  przerwać 

ciszę. Wielka szkoda, cisza bowiem jest czysta. Cisza jest święta. Zbliża ludzi, gdyż tylko ci, 

którzy się dobrze ze sobą czują, mogą siedzieć w milczeniu. Oto wielki paradoks. 

Czas płynie i stopniowo nasze oddechy nabierają tego samego rytmu, podobnie jak to 

było rano. Głębokie, odprężone oddechy. W pewnej chwili Allie przysypia, jak to się często 

zdarza,  kiedy  ludziom  dobrze  w  swoim  towarzystwie.  Zastanawiam  się,  czy  młodzi  potrafią 

się zdobyć na coś takiego. A kiedy się zbudzi, czeka mnie cud. 

- Widzisz tego ptaka? 

Pokazuje,  wytężam  wzrok.  Istny  cud,  że  go  zauważam,  ale  udaje  mi  się  to,  bo  słońce 

jasno świeci. Ja też go pokazuję. 

- Rybitwa - mówię cicho. 

Pochłania  całą  naszą  uwagę,  obserwujemy,  jak  ślizga  się  nad  Brices  Creek.  Potem, 

jakbym na nowo odkrywał stary zwyczaj, opuszczam ramię, kładę rękę na jej kolanie, a ona 

jej nie odsuwa. 

Ma rację, narzekając na moje uniki. W dni takie jak dzisiejszy, kiedy tylko pamięć ją 

zawodzi, nie udzielam jasnych odpowiedzi. W ciągu bowiem ostatnich kilku lat wielokrotnie 

niechcący  zraniłem  moją  żoną  nieopatrznie  rzuconymi  słowy  i  postanowiłem,  że  już  nigdy 

więcej to się nie powtórzy. Dlatego pohamowuję swój język i odpowiadam tylko, jeśli zapyta, 

czasem nie najzgrabniej, a sam z siebie nie mówię nic. 

To  trudna  decyzja,  tak  samo  dobra  jak  i  zła,  ale  konieczna,  wiedza  bowiem  przynosi 

ból. Aby ograniczyć ból, ograniczam swe odpowiedzi. Zdarzają się dni, że Allie nie słyszy ani 

słowa  o  swoich  dzieciach,  ani  o  tym,  że  jesteśmy  małżeństwem.  Przykro  mi,  ale  tego  nie 

zmienię. 

Czy można to nazwać nieuczciwością? Może tak, ale widziałem, jak miażdżył ją zalew 

background image

informacji o jej własnym życiu. Czy mógłbym patrzeć w lustro na swoje zaczerwienione oczy 

i drżącą brodę, uświadamiając sobie, że zapomniałem o wszystkim, co dla mnie ważne? Nie 

mógłbym  i  ona  też  nie  może,  kiedy  bowiem  wyruszyłem  w  tę  wędrówkę,  właśnie  od  tego 

zaczynałem. Jej życie, jej małżeństwo i dzieci. Jej przyjaciele i praca. Pytania i odpowiedzi z 

teleturnieju w rodzaju „Jeden z dziesięciu”. 

To  były  trudne  dni  dla  nas  obojga.  Ja  stałem  się  encyklopedią,  pozbawionym  uczuć 

zbiorem informacji o tym, kto, gdzie i kiedy w jej życiu, podczas gdy tak naprawdę liczy się 

to,  czego  nie  wiem,  na  co  nie  potrafię  odpowiedzieć,  czyli  wszystkie  „dlaczego”.  Allie 

wpatrywała  się  w  zdjęcia  zapomnianych  dzieci,  trzymała  pędzle,  które  nie  zachęcały  do 

malowania, czytała listy miłosne nie przynoszące radości. Słabła z godziny na godzinę. Dzień 

kończył  się  gorzej,  niż  się  zaczął;  każdy  był  spisany  na  straty.  Tak  samo  jak  ona.  I, 

egoistycznie, tak samo jak ja. 

Więc  się  zmieniłem.  Stałem  się  Magellanem,  Kolumbem,  zgłębiałem  tajniki  jej 

umysłu i uczyłem się, powoli, niezręcznie, ale jednak uczyłem, co należy czynić. I przekona-

łem się o czymś, co jest oczywiste dla małego dziecka. Że na jedno życie składa się mnóstwo 

malutkich  żyć,  każde  mieszczące  się  w  ramach  jednego  dnia.  Że  każdy  dzień  winno  się 

spędzać na poszukiwaniu piękna w kwiatach i poezji, rozmowach ze zwierzętami. Że nic nie 

dorówna  godzinom  poświęconym  na  marzenia  ani  zachodom  słońca,  lekkiemu  podmuchowi 

wiatru. Przede wszystkim jednak przekonałem się, że życie polega na siedzeniu na ławeczce 

nad prastarą rzeką, z ręką na kolanie mojej żony, i czasem, w dobre dni, na zakochaniu się. 

- O czym myślisz? - pyta. 

Zapada  zmierzch.  Wstaliśmy  z  ławki  i  wolno  drepczemy  po  oświetlonych  krętych 

ś

cieżkach prowadzących do ośrodka. Allie trzyma mnie pod rękę, jestem jej towarzyszem. To 

jej inicjatywa. Może ją oczarowałem. Może chce mnie podtrzymać, żebym nie upadł. Tak czy 

owak, uśmiecham się do siebie. 

- Myślę o tobie. 

Nie  komentuje  tego,  tylko  ściska  mnie  za  ramię  i  czuję,  że  spodobała  jej  się  moja 

odpowiedź. Nasze wspólne życie nauczyło mnie dostrzegać pewne symptomy, nawet jeśli ona 

sama ich nie rozpoznaje. 

- Wiem, że nie pamiętasz, kim jesteś - podejmuję – ale ja nie mam wątpliwości, że gdy 

na ciebie patrzę, dobrze się czuję. 

Z uśmiechem poklepuje mnie po ramieniu. 

-  Dobry  z  ciebie  człowiek,  o  czułym  sercu.  Mam  nadzieję,  że  dawniej  lubiłam  twoje 

towarzystwo równie mocno jak teraz. 

background image

Spacerujemy dalej. W końcu Allie się odzywa: 

- Coś ci muszę powiedzieć. 

- Mów. 

- Chyba mam wielbiciela. 

- Wielbiciela? 

- Tak. 

- Aha. 

- Nie wierzysz mi? 

- Wierzę. 

- Też tak myślę, że powinieneś wierzyć. 

- Dlaczego? 

- Bo podejrzewam, że to ty. 

Analizuję to, tymczasem dalej idziemy  w milczeniu, trzymając się pod  rękę. Mijamy 

okna  pokoju,  dziedziniec,  przechodzimy  do  ogrodu.  Rosną  w  nim  przede  wszystkim  polne 

kwiaty. Zatrzymuję ją. Zbieram bukiet: czerwone, różowe, żółte, fioletowe. Daję jej, wtula w 

nie nos. Wącha z przymkniętymi oczami. 

- Jakie piękne - szepcze. 

Znowu  ruszamy  w  drogę.  W  jednej  dłoni  trzyma  mą  rękę,  w  drugiej  kwiaty.  Ludzie 

odprowadzają nas wzrokiem, gdyż stanowimy wyjątkową parę, prawdziwy cud, przynajmniej 

tak  o  nas  mówią.  W  pewnym  sensie  to  prawda,  choć  w  ogóle  nie  czuję  się  takim 

szczęśliwcem. 

- Podejrzewasz, że to ja? - pytam w końcu. 

- Tak. 

- Dlaczego? 

- Bo znalazłam to, co schowałeś. 

- Co? 

- To - odpowiada, wręczając mi kartkę. - Było pod moją poduszką. 

Czytam czterowiersz: 

 

Gdy ciało słabnie, ból je przeszywa 

I kres wydaje się bliski 

Trwa nasza miłość, jest ciągle żywa, 

background image

Ś

le pocałunki, czułość, uściski

8

 

- A są jeszcze inne? 

- To znalazłam w kieszeni płaszcza. 

 

Skoro chcesz wiedzieć, wyznać ci muszę, 

Ż

e nierozłączne są nasze dusze. 

Ś

wit. Wstajesz światłem opromieniona, 

Czuję me serce w twoich ramionach 

9

 

- Aha - brzmi cały mój komentarz. 

Idziemy  dalej,  słońce  chyli  się  coraz  niżej.  Po  pewnym  czasie  już  tylko  srebrzysty 

zmierzch  przypomina  o  minionym  dniu,  a  my  nadal  rozmawiamy  o  poezji.  Jest  oczarowana 

tym romantycznym spacerem. 

Kiedy  w  końcu  docieramy  do  budynku,  czuję  już  zmęczenie.  Wie  o  tym,  więc 

zatrzymuje  mnie  ręką  i  zmusza,  bym  stanął  twarzą  do  niej.  Robię,  jak  każe,  równocześnie 

uświadamiając  sobie,  jak  bardzo  się  pochyliłem.  Oboje  jesteśmy  teraz  równi  wzrostem. 

Czasem się cieszę, że nie zdaje sobie sprawy, jak się zmieniłem. Obraca się w moją stronę i 

długo się we mnie wpatruje. 

- Co robisz? - pytam. 

- Nie chcę zapomnieć ciebie ani tego dnia, staram się zachować cię w pamięci. 

Czy  tym  razem  się  uda?  -  myślę  i  sam  sobie  odpowiadam:  nie,  nie  może.  Ale  nie 

mówię jej o tym, tylko uśmiecham się. To takie czarowne słowa. 

- Dziękuję. 

-  Mówię  poważnie.  Nie  chcę  znowu  cię  zapomnieć.  Jesteś  dla  mnie  kimś 

wyjątkowym. Nie wiem, jak bym sobie dzisiaj bez ciebie poradziła. 

Gardło mi się ściska.  Za jej słowami kryje się uczucie, takie samo jak to, które mnie 

ogarnia,  ilekroć  o  niej  myślę.  Wiem,  że  dlatego  żyję,  i  w  tej  chwili  ogromnie  ją  kocham. 

Jakżebym pragnął być na tyle mocny, by wziąć ją w ramiona i zanieść do nieba. 

- Nie mów nic - ucisza mnie. - Tylko smakuj tę chwilę. 

Robię to i czuję się jak w raju. 

Jej  stan  się  pogarsza,  choć  Allie  różni  się  od  innych.  Są  tu  jeszcze  trzy  osoby  z  tą 

                                                 

8

 Przeł. Kazimiera Gałązka. 

9

 Przeł. Kazimiera Gałązka. 

background image

chorobą i one stanowią źródło mej praktycznej wiedzy. W przeciwieństwie do Allie znajdują 

się  w  bardziej  zaawansowanym  stadium  Alzheimera  i  niemal  zupełnie  straciły  kontakt  z 

rzeczywistością.  Budzą  się  zagubione,  nie  wiedząc,  w  jakim  świecie  żyją.  Bez  przerwy  się 

powtarzają. Dwie z tych osób trzeba karmić, wkrótce już umrą. Trzecia często się błąka i nie 

potrafi  odnaleźć  drogi.  Kiedyś  znaleziono  tę  kobietę  ćwierć  mili  od  ośrodka  w  cudzym 

samochodzie.  Od  tamtej  pory  przywiązuje  się  ją  do  łóżka.  Wszystko  to  bywa  czasami 

ogromnie  bolesne,  choć  poza  tym  zachowują  się  jak  zagubione  dzieci,  smutne  i  samotne. 

Rzadko  poznają  pracowników  albo  tych,  którzy  ich  kochają.  To  męcząca  choroba;  dlatego 

dzieciom tamtych pacjentów i moim dzieciom tak trudno tu przyjeżdżać. 

Oczywiście Allie boryka się ze swoimi problemami - problemami, które z czasem się 

pogłębią.  Rankami  budzi  się  wystraszona  i  płacze  nieutulenie.  Chyba  widzi  jakieś  ludziki, 

może  gnomy,  które  ją  obserwują,  i  krzykiem  próbuje  je  odgonić.  Chętnie  się  kąpie,  ale  nie 

jada  regularnie.  Jest  teraz  taka  szczuplutka,  moim  zdaniem  o  wiele  za  chuda,  i  w  dobre  dni 

staram się ją podkarmić. 

Tu  jednak  podobieństwa  się  kończą. Właśnie  dlatego  Allie  uważa  się  tu za  fenomen, 

cud,  gdyż  czasami,  tylko  czasami,  po  tym,  jak  czytam,  jej  stan  się  poprawia.  Nie  ma  na  to 

wytłumaczenia. 

- To niemożliwe - powiadają lekarze. - Widocznie to nie Alzheimer. 

Ale  to  jest  choroba  Alzheimera.  Każdy  ranek  i  większość  dni  to  potwierdza.  Co  do 

tego wszyscy się zgadzają. 

W  takim  razie  dlaczego  różni  się  od  innych  chorych?  Dlaczego  czasem  po  lekturze 

Allie  się  zmienia?  Tłumaczę  to  lekarzom  -  odpowiedź  znam  w  moim  sercu,  ale  nikt  mi  nie 

wierzy.  Szukają  wyjaśnienia  w  nauce.  Już  czterokrotnie  zjawiali  się  tu  specjaliści  z  Chapel 

Hill, próbując rozwikłać tę zagadkę. I cztery razy wyjeżdżali, nie osiągnąwszy porozumienia. 

-  Niczego  nie  zrozumiecie,  jeśli  będziecie  się  opierać  jedynie  na  waszym 

doświadczeniu lekarskim i podręcznikach - tłumaczę, ale oni tylko kręcą głowami. 

-  Alzheimer  wygląda  inaczej.  To  po  prostu  niemożliwe,  żeby  normalnie  rozmawiała 

albo żeby jej stan się poprawiał w ciągu dnia. Absolutnie. 

Tymczasem  właśnie  tak  jest.  Nie  codziennie,  raczej  rzadziej  niż  częściej,  a  z 

pewnością  rzadziej  niż  dawniej.  Ale  czasami.  W  takie  dni  tylko  pamięć  ją  zawodzi,  jakby 

cierpiała  na  amnezję.  Lecz  czuje  normalnie,  myśli  normalnie.  I  w  takie  dni  wiem,  że 

postępuję słusznie. 

Kiedy  wracamy,  w  pokoju  czeka  kolacja.  Przyszykowano  tu  dla  nas  posiłek,  jak 

zwykle  w  dobre  dni,  i  po  raz  kolejny  czuję,  że  nie  mógłbym  prosić  o  więcej.  Pracownicy 

background image

ośrodka wszystkim się zajmują. Są dla mnie dobrzy i jestem im za to wdzięczny. 

W  pomieszczeniu  palą  się  tylko  dwie  świece,  postawione  na  stole,  przy  którym 

usiądziemy, w tle gra cicha muzyka. Kubki i talerze są z plastiku, w karafce nie ma wina, lecz 

sok jabłkowy, ale cóż, regulamin to regulamin, a jej to nie przeszkadza. Na widok stołu cicho 

wciąga powietrze. Szeroko otwiera oczy. 

- Ty to zrobiłeś? Przytakuję. Wchodzi do pokoju. 

- Wygląda pięknie. 

Podaję  jej  ramię  i  prowadzę  do  okna.  Nie  wysuwa  ręki,  gdy  się  zatrzymujemy.  Jej 

dotyk  jest  przyjemny,  stoimy  blisko,  podziwiając  ten  przejrzysty,  niemal  wiosenny  wieczór. 

Przez  uchylone  okno  wpada  wietrzyk  i  muska  mi  policzek.  Księżyc  wzeszedł  i  długo 

wpatrujemy się w wieczorne niebo. 

- Nigdy nie widziałam nic równie pięknego, jestem o tym przekonana - oświadcza. 

- Ani ja - potwierdzam, lecz patrzę na nią. 

Rozumie, co mam na myśli, i widzę, jak się uśmiecha. W chwilę potem szepce: 

- Chyba wiem, z kim Allie w końcu została. 

- Naprawdę? 

- Tak. 

- Z kim? 

- Z Noahem. 

- Jesteś pewna? 

- Najzupełniej. 

Uśmiecham się i przytakuję. 

- Tak, z nim - mówię cicho, a ona uśmiecha się do mnie. Twarz jej promienieje. 

Z  wysiłkiem  odsuwam  dla  niej  krzesło.  Siada,  zajmuję  miejsce  naprzeciwko.  Podaje 

mi rękę nad stołem, biorę jej dłoń i czuję, że kciuk zaczyna krążyć tak samo jak przed laty. 

Wpatruję się w nią bez słowa, rozkoszując się teraźniejszością, wspominając minione chwile, 

odtwarzając je wszystkie, tak że stają się rzeczywistością. Coś chwyta mnie za gardło i po raz 

kolejny uświadamiam sobie, jak bardzo ją kocham. 

- Jesteś taka piękna - przemawiam w końcu drżącym głosem. 

Czytam w jej oczach, że wie, co do niej czuję i co naprawdę znaczą moje słowa. 

Nie  odpowiada,  tylko  spuszcza  wzrok.  Zastanawiam  się,  o  czym  myśli.  Delikatnie 

ś

ciskam jej dłoń. Czekam. Przecież znam jej serce i wiem, że już-już tam docieram. 

I wtedy: cud, który potwierdza, że się nie mylę. 

Podczas  gdy  w  tle  przy  blasku  świec  cicho  gra  Glenn  Miller,  patrzę,  jak  Allie 

background image

stopniowo poddaje się uczuciom, które żyją w głębi niej. Widzę, jak na jej ustach pojawia się 

ciepły  uśmiech,  dla  którego  warto  się  zdobyć  na  każdy  wysiłek,  obserwuję,  jak  podnosi  ku 

mnie zamglone oczy. Przyciąga moją dłoń. 

-    Jesteś  cudowny...  -  mówi  cicho  i  w  tej  właśnie  chwili  ona  też  się  we  mnie 

zakochuje. Wiem o tym, bo tysiące razy widziałem te symptomy. 

Nie  od  razu  mówi,  zresztą  nie  musi,  posyła  mi  spojrzenie  z  poprzedniego  wcielenia, 

dzięki  któremu  ponownie  ożywam.  Uśmiecham  się  do  niej  z  niewysłowioną  czułością  i 

wpatrujemy  się  w  siebie,  czując  miłość  przepełniającą  nas  niczym  fale  oceanu.  Wodzę 

wzrokiem  po  pokoju,  suficie,  potem  patrzę  na  Allie,  a  od  jej  spojrzenia  zalewa  mnie  żar.  I 

nagle ponownie staję się młody. Nie jest mi zimno, nic mnie nie boli, nie garbię się, nie mam 

powykręcanych palców, a oczu nie przesłania mi katarakta. 

Jestem  silny  i  dumny,  czuję  się  najszczęśliwszym  mężczyzną  pod  słońcem.  Trwamy 

tak długo, z rękami połączonymi nad stołem. 

Kiedy świece w jednej trzeciej już się wypaliły, dojrzewam, by przerwać ciszę. 

- Gorąco cię kocham i mam nadzieję, że o tym wiesz - mówię. 

- Oczywiście, że tak - odpowiada niemal bez tchu. 

- Zawsze cię kochałam, Noah. 

Noah - słyszę znowu. 

Noah. To słowo rozbrzmiewa echem w moich uszach. Noah... Noah... 

Wie - myślę w duchu - wie, kim jestem. 

Wie. 

Taki  drobiażdżek,  a  dla  mnie  to  dar  z  nieba.  Ponownie  przeżywam  nasze  wspólne 

ż

ycie, jak ją obejmowałem, kochałem, a ona towarzyszyła mi w moich najlepszych latach. 

- Noahu - mówi cicho. - Mój najmilszy Noahu... 

I  tak  oto  ja,  który  nie  chciałem  przyjąć  słów  lekarza,  ponownie  zatriumfowałem, 

przynajmniej  na  chwilę.  Przestaję  udawać  tajemniczego  nieznajomego,  całuję  jej  rękę, 

przytulam się do policzka i szepczę do ucha: 

- Nigdy w życiu nie przytrafiło mi się nic wspanialszego od ciebie. 

- Och... Noahu - odpowiada ze łzami w oczach. - Ja też cię kocham. 

Gdyby tylko tak mogło się skończyć, byłbym szczęśliwym człowiekiem. 

Ale  tak  się  nie  stanie.  To  nie  ulega  wątpliwości,  po  pewnym  czasie  bowiem 

dostrzegam na jej twarzy niepokój. 

- Co się stało? - pytam. 

- Tak bardzo się boję - pada jej cicha odpowiedź. - Boję się, że znowu cię zapomnę... 

background image

To nieuczciwe. Nie mogę znieść myśli, że będę musiała to oddać. 

Głos jej się załamuje, ale nie wiem, co odrzec. Zdaję sobie sprawę, że wieczór dobiega 

końca  i  w  żaden  sposób  nie  zdołam  powstrzymać  nieuniknionego.  Z  tym  jednym  zawsze 

przegrywam. 

- Nigdy cię nie opuszczę - zapewniam tylko. - To, co nas łączy, trwa wiecznie. 

Wie, że tylko tyle mogę zrobić, bo żadne z nas nie chce obietnic bez pokrycia. Kiedy 

jednak  znowu  na  mnie  patrzy,  w  jej  spojrzeniu  czytam  pragnienie,  bym  mógł  jej  więcej 

obiecać. 

Ś

wierszcze cykają za oknami, zaczynamy skubać kolację. Żadne z nas nie ma apetytu, 

ale  ja  daję  jej  wzór,  a  ona  podąża  za  mną.  Wkłada  do  ust  małe  kąski  i  długo  je  przeżuwa. 

Cieszę się, że w ogóle je. Za dużo schudła w ciągu ostatnich trzech miesięcy. 

Po kolacji ogarnia mnie lęk, nad którym nie mogę zapanować. Wiem, że powinienem 

się  cieszyć,  gdyż  dzisiejszy  wieczór  świadczy  o  tym,  że  nasza  miłość  dalej  trwa,  ale  zdaję 

sobie sprawę, że wybiła już godzina. Słońce dawno zaszło i wkrótce przyjdzie złodziej, a ja w 

ż

aden sposób nie zdołam go powstrzymać. Dlatego wpatruję się w moją najmilszą i czekam, 

próbując w tych ostatnich chwilach zmieścić całe życie. 

Nic. 

Zegar tyka. 

Nic. 

Biorę ją w ramiona, tulimy się do siebie. 

Nic. 

Czuję, jak drży, szepczę jej do ucha. 

Nic. 

Po raz ostatni tego wieczoru powtarzam, że ją kocham. 

I w tej chwili przychodzi złodziej. 

Nieustannie  mnie  zdumiewa,  jak  szybko  to  następuje.  Nawet  teraz.  Po  tylu  latach. 

Jeszcze tuli się do mnie, ale zaczyna szybko mrugać powiekami, potrząsać głową. Potem się 

odwraca, wbija wzrok w róg pokoju, wpatruje się długo, na jej twarzy pojawia się obawa. 

Nie!  -  krzyczę  w  duchu.  Jeszcze  nie!  Nie  teraz...  Nie  kiedy  byliśmy  tak  blisko!  Nie 

dziś! Każdego innego wieczoru, ale nie dziś... Błagam. 

Słowa kłębią się we mnie. 

Nie zniosę tego znowu! To nieuczciwe... to nie w porządku... 

Ale jak zwykle nie ma ratunku. 

-  Oni  -  odzywa  się  wreszcie,  pokazując  w  tamtą  stronę.  -  Gapią  się  na  mnie.  Proszę, 

background image

każ im przestać. 

Karty. 

W  moim  żołądku  rozrasta  się  kula.  Twarda,  bolesna.  Na  chwilę  braknie  mi  tchu, 

potem znowu oddycham, ale płycej. W ustach mi zasycha, serce wali. Wiem, że to koniec, i 

się  nie  mylę.  Zaszło  już  słońce.  Właśnie  to  wieczorne  zagubienie,  które  opanowuje  moją 

ż

onę,  stanowi  najtrudniejszy  do  przyjęcia  element  choroby  Alzheimera.  Bo  kiedy  ono  się 

pojawia,  ona  odchodzi,  i  czasem  zastanawiam  się,  czy  jeszcze  kiedykolwiek  będziemy  się 

kochać. 

- Tam nikogo nie ma, Allie - próbuję walczyć z nieuniknionym. Nie wierzy mi. 

- Gapią się na mnie. 

- Nie - szepczę, kręcąc głową. 

- Nie widzisz ich? 

- Nie - odpowiadam. 

Zamyśla się na moment. 

- Ale one tam są - upiera się, odpychając mnie od siebie - i gapią się na mnie. 

Zaczyna rozmawiać ze sobą i w chwilę potem, kiedy próbuję ją uspokoić, uchyla się, 

spogląda na mnie szeroko otwartymi oczami. 

- Kim ty jesteś! - krzyczy przerażona, twarz jej blednie. 

- Co tu robisz? 

Ogarnia ją lęk. Cierpię, bo w żaden sposób nie mogę jej pomóc. Odsuwa się ode mnie, 

cofa się, zasłaniając rękami. A w końcu wyrzuca z siebie najboleśniejsze słowa. 

- Precz! Precz ode mnie! - wrzeszczy. 

Przerażona odgania od siebie karły, nawet nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. 

Wstaję, podchodzę do jej łóżka. Jest mi słabo, ledwo powłóczę nogami, w boku czuję 

dziwny ból. Nie wiem, skąd on się bierze. Bezskutecznie próbuję nacisnąć dzwonek, bo palce 

mnie bolą, odmawiają posłuszeństwa, są jak z lodu, ale w końcu mi się udaje. Wkrótce zjawią 

się pielęgniarki. Czekam na nie. A czekając, patrzę na żonę. 

Dziesięć... 

Dwadzieścia... 

Trzydzieści sekund, a ja nadal patrzę, wszystko odnotowuję, zapamiętuję chwile, które 

dopiero  co  przeżywaliśmy.  Przez  cały  ten  czas  ani  razu  nie  odpowiada  spojrzeniem  i 

prześladuje mnie wizja mojej żony zmagającej się z niewidzialnym wrogiem. 

Siadam  przy  łóżku,  plecy  mnie  bolą.  Sięgam  po  notatnik,  po  twarzy  ciekną  mi  łzy. 

Allie tego nie zauważa. Rozumiem, bo jej myśli odpłynęły gdzie indziej. 

background image

Parę  kartek  się  wysuwa,  spada  na  podłogę.  Schylam  się  po  nie.  Jestem  bardzo 

zmęczony, więc siadam, samotny, oddzielony od Allie. Wchodzące pielęgniarki zastają w po-

koju  dwójkę  ludzi  wymagających  pocieszenia.  Kobietę,  która  drży  ze  strachu  przed 

demonami  mieszkającymi  w  jej  głowie,  i  starca,  który  kocha  ją  nad  życie  i  teraz  płacze  w 

kącie, z twarzą ukrytą w dłoniach. 

Resztę  wieczoru  spędzam  samotnie  w  swoim  pokoju.  Drzwi  zostawiłem  uchylone  i 

widzę  ludzi  przechodzących  korytarzem.  Część  to  nieznajomi,  część  przyjaciele,  a  jeśli  się 

skupię,  słyszę,  jak  rozmawiają  o  rodzinach,  pracy,  spacerze  po  parku.  Zwyczajne  rozmowy, 

nic  takiego,  ale  przyłapuję  się  na  tym,  że  im  zazdroszczę  tej  łatwości,  z  którą  się 

porozumiewają. Kolejny grzech główny, wiem, ale czasem nie potrafię się powstrzymać. 

Jest  też  doktor  Barnwell,  rozmawia  z  jedną  z  pielęgniarek.  Zastanawiam  się,  któż  to 

poczuł się na tyle źle, że lekarz musiał tu zajrzeć o tej porze. Za dużo pracuje, nieraz mu to 

powtarzałem.  Niech  pan  spędza  więcej  czasu  z  rodziną  -  radzę  -  oni  nie  będą  z  panem 

wiecznie.  Ale  on  nie  słucha.  Odpowiada  za  swoich  pacjentów  -  brzmi  jego  argument  -  więc 

musi  tu  przychodzić  na  każde  wezwanie.  Twierdzi,  że  nie  ma  wyboru,  ale  przez  to  staje  się 

człowiekiem  rozdartym,  który  sam  sobie  przeczy.  Chce  być  lekarzem  całkowicie  oddanym 

pacjentom,  a  równocześnie  mężem  całkowicie  oddanym  rodzinie.  To  się  wyklucza,  doba 

bowiem  nie  ma  tylu  godzin,  ale  sam  musi  się  o  tym  przekonać.  Słuchając  jego  cichnącego 

głosu,  zastanawiam  się,  co  w  końcu  wybierze  albo,  co  smutniejsze,  czy  ktoś  za  niego  nie 

wybierze. 

Siedzę  przy  oknie  w  miękkim  fotelu  i  wspominam  miniony  dzień.  Był  radosny  i 

smutny,  cudowny  i  rozdzierający  serce.  Kotłujące  się  we  mnie  uczucia  sprawiają,  że  przez 

wiele  godzin  tkwię  w  milczeniu.  Nie  czytałem  dziś  nikomu;  nie  mogłem,  gdyż  poezja 

sprowokowałaby mnie do łez. Po jakimś czasie w korytarzach zapada cisza, przerywana tylko 

szelestem  nóg  nocnych  marków.  O  jedenastej  słyszę  znajome  kroki,  których  właściwie  się 

spodziewałem. Które znam tak dobrze. 

Do pokoju zagląda doktor Barnwell. 

- Zauważyłem palące się światło. Mogę wejść? 

- Tak, proszę. 

Wchodzi, rozgląda się, dopiero potem siada parę kroków ode mnie. 

- Słyszałem, że miałeś udany dzień z Allie. 

Uśmiecha  się.  Intrygujemy  go  my  i  nasz  związek.  Nie  wiem,  czy  kieruje  nim 

wyłącznie zawodowa ciekawość. 

- Tak, myślę, że tak. 

background image

Przechyla głowę i bacznie mi się przypatruje. 

- Dobrze się czujesz, Noah? Wyglądasz na przygnębionego. 

- Wszystko w porządku. Jestem tylko trochę zmęczony. 

- Jak dziś się czuła Allie? 

- Nieźle. Rozmawialiśmy prawie przez cztery godziny. 

- Cztery godziny? Noah, to... to niewiarygodne. 

Kiwam głową. 

- Nigdy czegoś takiego nie widziałem ani nie słyszałem o czymś podobnym - ciągnie, 

kręcąc  głową.  -  Podejrzewam,  że  właśnie  na  tym  polega  prawdziwa  miłość.  Wy  dwoje 

byliście sobie przeznaczeni. Allie musi cię ogromnie kochać. Wiesz o tym, prawda? 

- Wiem - mówię, ale to wszystko, na co mogę się zdobyć. 

- Co cię gnębi, Noah? Allie powiedziała coś, co cię zabolało? 

- Nie. Przeciwnie, była cudowna. Tyle że teraz czuję się taki... sam. 

- Sam? 

- Tak. 

- Nikt nie jest sam. 

-  Ja  tak  -  odpowiadam,  spoglądając  na  zegarek  i  myśląc  o  jego  rodzinie,  która  śpi  w 

cichym domu. Właśnie tam powinien teraz być. - I ty też. 

Kolejne  dni  nie  przyniosły  niczego  znaczącego.  Allie  ani  razu  mnie  nie  poznała. 

Przyznam,  że  moja  uwaga  nieco  osłabła,  gdyż  myślami  ciągle  wracałem  do  tamtego  dnia. 

Choć koniec zawsze przychodzi za szybko, niczego wtedy nie straciłem, jedynie zdobyłem, i 

cieszyłem się, że jeszcze raz spadło na mnie to błogosławieństwo. 

Następnego  tygodnia  moje  życie  właściwie  wróciło  do  normy.  Oczywiście,  jeśli 

można  je  nazwać  normalnym.  Czytanie  Allie,  czytanie  innym,  błąkanie  się  po  korytarzach. 

Bezsenne  noce,  ranki  spędzane  przy  grzejniku.  Znajduję  dziwne  ukojenie  w 

przewidywalności mego życia. 

W chłodny, mglisty poranek, osiem dni po naszym wspólnie spędzonym  popołudniu, 

jak zwykle obudziłem się wcześnie i kręciłem się przy biurku, to oglądając zdjęcia, to czytając 

listy  sprzed  wielu  lat.  A  przynajmniej  próbując  to  robić.  Ciężko  mi  było  się  skupić,  nękał 

mnie ból głowy, więc zostawiłem kartki i usiadłem w fotelu przy oknie, żeby oglądać wschód 

słońca.  Wiedziałem,  że  Allie  obudzi  się  za  parę  godzin,  i  chciałem  nabrać  sił,  gdyż 

całodzienne czytanie może tylko wzmocnić migrenę. 

Przymknąłem oczy na parę minut, ból w głowie to się nasilał, to ustępował. Uniosłem 

powieki  i  patrzyłem  na  moją  starą  przyjaciółkę  rzekę,  która  płynęła  pod  oknem.  W 

background image

przeciwieństwie  do  Allie  miałem  pokój  z  widokiem  na  wodę,  która  zawsze  przynosiła  mi 

natchnienie. Cóż za paradoks, ta rzeka. Niby trwa tak od setek tysięcy lat, a zarazem odnawia 

się z każdym deszczem. Rozmawiałem z nią tego ranka, szeptałem tak, by usłyszała. 

-  Błogosławiona  jesteś,  moja  przyjaciółko,  i  ja  jestem  błogosławiony,  wspólnie 

wychodzimy naprzeciw nadchodzącym dniom. 

Fale,  zmarszczki  kołysały  się  i  krążyły,  przytakując.  Padało  na  nią  blade  światło 

wstającego  dnia,  odbijał  się  w  niej  nasz  wspólny  świat.  Rzeka  i  ja.  Płynąca,  drążąca, 

ustępująca.  Patrząc  na  rzekę,  widzi  się  życie  -  pomyślałem.  Człowiek  tyle  się  może  od  niej 

nauczyć. 

To  się  stało,  kiedy  siedziałem  w  fotelu.  Słońce  właśnie  zaczęło  się  wynurzać  zza 

horyzontu. Zauważyłem, że ręka mi drży. Nigdy przedtem coś takiego mi się nie przytrafiło. 

Chciałem ją podnieść, ale zatrzymałem się w pół ruchu, gdyż głowę znowu rozsadzał mi ból, 

tępy, przypominający uderzenie młotkiem. Zamknąłem oczy, z całej siły zacisnąłem powieki. 

Ręka  przestała  się  trząść,  za  to  błyskawicznie  drętwiała,  jakby  ktoś  uszkodził  nerw  w 

przedramieniu. Straszliwy ból przeszył mi głowę, niczym wezbrane wody spływał przez szyję 

do każdej komórki ciała, niszcząc wszystko, co napotkał na swej drodze. 

Nic nie widziałem, miałem wrażenie, że tuż przy mojej głowie dudni pociąg, i w tym 

momencie  zrozumiałem,  że  mam  wylew.  Ból  przeszywał  moje  ciało  jak  błyskawica  i 

ostatkiem  świadomości  wyobraziłem  sobie  Allie  leżącą  w  łóżku,  czekającą  na  opowieść, 

której  nigdy  nie  przeczytam,  zagubioną,  nieszczęśliwą,  całkowicie  bezradną.  Dokładnie  tak 

samo jak ja. 

I kiedy oczy mi się zamknęły po raz ostatni, pomyślałem: O Boże, co ja zrobiłem? 

Przez  całe  dnie  leżałem,  to  odzyskując  przytomność,  to  znowu  ją  tracąc.  W  chwilach 

ś

wiadomości  widziałem  wokół  siebie  jakieś  urządzenia,  z  nosa  i  gardła  wystawały  mi  rurki, 

przy  łóżku  wisiały  dwa  worki  z  kroplówką.  Słyszałem  szum  maszyn,  jakieś  brzęczenie, 

czasem  odgłosy,  których  nie  potrafiłem  zidentyfikować.  Jedno  z  urządzeń,  to  wspierające 

pracę serca, przynosiło mi dziwną ulgę i usypiało mnie, przenosząc raz za razem w niebyt. 

Lekarze  byli  zaniepokojeni.  Spod  uchylonych  powiek  widziałem  troskę  na  ich 

twarzach,  kiedy  oglądali  kartę  choroby  i  ustawiali  urządzenia.  Szeptem  wypowiadali  swe 

opinie, sądząc, że nie słyszę. 

-  Wylew  to  ciężka  sprawa  -  mówili  -  zwłaszcza  dla  osoby  w  tym  wieku,  a 

konsekwencje mogą być poważne. 

- Ponure miny zapowiadały najgorsze. - Utrata mowy, utrata ruchu, paraliż. 

Kolejna konsultacja z kartą, pikanie dziwacznej maszyny - i wychodzili, nawet się nie 

background image

domyślając,  że  wszystko  słyszałem.  Starałem  się  potem  nie  myśleć  o  ich  słowach,  tylko 

skupiać na Allie, przywoływać przed oczy jej obraz. Robiłem co w mojej mocy, by znowu we 

mnie  ożyła,  byśmy  ponownie  stali  się  jednym.  Próbowałem  czuć  jej  dotyk,  słyszeć  jej  głos, 

zobaczyć  jej  twarz,  a  w  końcu  do  oczu  napływały  mi  łzy,  gdyż  nie  wiedziałem,  czy  jeszcze 

kiedyś  ją  zobaczę,  będę  mógł  do  niej  szeptać,  spędzać  dni  na  rozmowie,  czytaniu  jej  i 

spacerach.  Nie  tak  wyobrażałem  sobie  koniec.  Nie  na  to  liczyłem.  Zawsze  zakładałem,  że 

odejdę po niej. Nie tak miało być. 

I  tak  przez  wiele  dni  kołysałem  się  na  progu  jawy  i  nieświadomości,  aż  kolejnego 

mglistego  poranka  obietnica  złożona  Allie  przywróciła  mnie  do  życia.  Otworzyłem  oczy, 

zobaczyłem wokół siebie kwiaty, ich zapach dodał mi jeszcze motywacji. Rozejrzałem się za 

guzikiem dzwonka, z trudem go nacisnąłem i po pół minucie zjawiła się pielęgniarka, której 

deptał po piętach doktor Barnwell. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. 

- Pić mi się chce - przemówiłem chrapliwie, a lekarz uśmiechnął się jeszcze szerzej. 

- Witaj wśród żywych. Wiedziałem, że się wygrzebiesz. 

Dwa  tygodnie  później  wypisują  mnie  ze  szpitala,  choć  została  ze  mnie  tylko  połowa 

człowieka.  Gdybym  był  cadillakiem,  krążyłbym  w  kółko,  bo  prawą  stronę  mam  słabszą  od 

lewej. Mówią, że to dobrze, gdyż paraliż mógł objąć całe ciało. Czasem odnoszę wrażenie, że 

ś

wiat składa się wyłącznie z optymistów. 

Jest  też  zła  wiadomość:  chore  palce  uniemożliwiają  mi  korzystanie  z  laski  i  wózka, 

muszę więc sobie znaleźć własny sposób poruszania się. Nie lewa-prawa-lewa, jak to było za 

czasów  mej  młodości,  ani  nawet  nie  modne  ostatnio  wolny-wolny,  tylko  wolny-przenieść 

ciężar  ciała  na  prawo-wolny.  Teraz  podróż  po  korytarzach  to  cała  wyprawa.  Nawet  jak  na 

mnie  posuwam  się  wolno,  a  mówi  to  człowiek,  który  dwa  tygodnie  temu  przegrałby  z 

ż

ółwiem. 

Wracam  dość  późno,  a  kiedy  wreszcie  docieram  do  pokoju,  wiem,  że  nie  zasnę. 

Głęboko  wciągam  powietrze  i  sycę  się  wiosennym  zapachem  napełniającym  pokój.  Okno 

zostawiono  uchylone,  wpada  przez  nie  wieczorny  chłód.  Przekonuję  się,  że  ta  zmiana 

temperatury dobrze mi robi. Evelyn, jedna z licznych pielęgniarek, od której jestem trzy razy 

starszy, pomaga mu usiąść w fotelu przy oknie i zaczyna je zamykać. Powstrzymuję ją, a choć 

unosi brwi, ustępuje. Słyszę trzask otwieranej szuflady i za chwilę pielęgniarka zarzuca mi na 

ramiona sweter, delikatnie go poklepując. Nic przy tym nie mówi i po jej milczeniu zgaduję, 

ż

e wygląda przez okno. Długo stoi bez ruchu. Zastanawiam się, o czym może myśleć, ale nie 

pytam. Po pewnym czasie słyszę, jak wzdycha. Rusza do wyjścia, ale jeszcze się zatrzymuje, 

pochyla nade mną i czule całuje w policzek. Tak samo całuje mnie moja wnuczka. Spoglądam 

background image

na nią zaskoczony. 

-  Dobrze  mieć  cię  z  powrotem  -  mówi  cicho.  -  Allie  za  tobą  tęskniła.  I  my  też. 

Wszyscy się za ciebie modliliśmy, bo bez ciebie to miejsce nie jest już takie samo. 

Uśmiecha się, gładzi mnie po policzku i wychodzi. Milczę. Później słyszę, jak znowu 

przechodzi  obok  mojego  pokoju,  pchając  wózek,  i  przyciszonym  głosem  rozmawia  z  drugą 

pielęgniarką. 

Dziś  na  niebie  świecą  gwiazdy,  wszystko  tonie  w  czarownej  granatowej  poświacie. 

Ś

piewają szpaki, zagłuszając wszystkie inne odgłosy. Siedząc w oknie, zastanawiam się, czy 

ktoś  z  zewnątrz  widzi  mnie,  niewolnika  ciała.  Patrzę  po  drzewach,  dziedzińcu,  ławeczkach, 

szukając  śladu  życia,  ale  niczego  nie  zauważam.  Nawet  rzeka  trwa  w  bezruchu.  W 

ciemnościach  wygląda  niczym  pusta  przestrzeń.  Pociąga  mnie  jej  tajemniczość.  Godzinami 

się w nią wpatruję i po pewnym czasie dostrzegam odbicie chmur kołyszących się na falach. 

Zanosi się na burzę, wkrótce niebo poszarzeje, jakby wstawał kolejny świt. 

Błyskawica rozcina wzburzone niebo i myślami wracam do wcześniejszych rozważań. 

Kim jesteśmy, Allie i ja? Czy prastarym bluszczem oplatającym cyprys, których gałęzie i wici 

tak mocno się splątały, że umrą, jeśli się je rozerwie? Nie wiem. Kolejny błysk, który na tyle 

rozjaśnia  pokój,  że  widzę  fotografię  Allie,  jej  najlepsze  zdjęcie,  ustawione  na  stoliku  obok. 

Już  wiele  lat  temu  je  oprawiłem,  licząc,  że  dzięki  szkłu  przetrwa  wieki.  Sięgam  po  nie, 

przysuwam  do  oczu.  Długo,  długo  się  w  nie  wpatruję,  nie  mogę  się  powstrzymać.  Zrobiono 

je,  gdy  miała  czterdzieści  jeden  lat,  nigdy  nie  była  piękniejsza.  O  tyle  rzeczy  chciałbym  ją 

spytać, ale wiem, że fotografia mi nie odpowie, więc odkładam ją na bok. 

Dziś, choć Allie leży w tym samym budynku, jestem sam. Zawsze będę sam. Właśnie 

o tym myślałem, przebywając w szpitalu. To nie ulega dla mnie wątpliwości, kiedy wychylam 

się  przez  okno,  patrząc  na  gromadzące  się  chmury  burzowe.  I  nagle  ogarnia  mnie  smutek, 

gdyż uświadamiam sobie, że tamtego, ostatniego wspólnie spędzonego dnia nie pocałowałem 

jej w usta. I może już nigdy tego nie zrobię. Przy jej chorobie nie sposób niczego przewidzieć. 

Dlaczego nękają mnie takie myśli? 

Wreszcie  wstaję,  przechodzę  do  biurka  i  zapalam  lampkę.  Wymaga  to  znacznie 

większego  wysiłku,  niż  sądziłem,  jestem  wyczerpany,  więc  nie  wracam  na  stanowisko  przy 

oknie.  Siadam  i  patrzę  na  zdjęcia  stojące  na  blacie.  Zdjęcia  rodzinne,  fotografie  dzieci, 

pamiątki  z  wakacji.  Zdjęcia  moje  i  Allie.  Wspominam  nasze  wspólne  chwile,  spędzone  we 

dwoje lub z rodziną, i po raz kolejny dociera do mnie, jak stary już jestem. 

Otwieram  szufladę  i  wyjmuję  kwiaty,  które  dałem  jej  przed  laty:  stare,  wyblakłe, 

przewiązane  wstążką.  Podobnie  jak  ja  są  suche  i  kruche,  trzeba  się  z  nimi  delikatnie 

background image

obchodzić. Ale zatrzymała je. 

- Nie rozumiem, po co ci one - mówiłem, ale ona mnie ignorowała. 

I czasem wieczorami widziałem, jak ich dotykała, niemal z czcią, jakby kryły w sobie 

tajemnicę istoty życia. Ech, te kobiety. 

Jako że zanosi się na noc wspominek, odnajduję swoją obrączkę.  Leży w  najwyższej 

szufladzie, owinięta w bibułkę. Nie mogę jej już nosić, bo stawy mam opuchnięte, a palcom 

brak krwi. Rozwijam bibułkę i patrzę na nią. Pozostała niezmienna. Ma w sobie dziwną moc, 

stanowi symbol, więź, i wiem, WIEM, że dla mnie istnieje tylko ta jedna kobieta. Wiedziałem 

o tym, kiedy nakładałem jej tę obrączkę, i wiem o tym teraz. 

- Ciągle należę do ciebie, Allie - szepczę głośno – moja królowo, moja nieskończona 

piękności. Byłaś i zawsze będziesz najwspanialszym darem, jaki dało mi życie. 

Ciekaw  jestem,  czy  mnie  teraz  słyszy,  i  nasłuchuję  odpowiedzi.  Ale  nic  się  nie 

pojawia. 

Dochodzi  wpół  do  dwunastej.  Szukam  listu,  który  do  mnie  napisała,  a  który  czytam, 

gdy  jestem  w  odpowiednim  nastroju.  Leży  tam,  gdzie  go  odłożyłem.  Obracam  kartkę  w 

palcach, zanim ją rozłożę, a gdy to robię, dłonie mi drżą. W końcu czytam: 

 

Kochany Noahu! 

Piszę ten list przy blasku świecy, podczas gdy Ty śpisz w naszej sypialni, którą dzielimy 

od  dnia  ślubu.  I  choć  nie  słyszę  Twego  oddechu,  wiem,  że  tam  jesteś,  i  niedługo  położę  się  przy 

Tobie, jak zawsze. I będę czuła Twoje ciepło, znajdę ukojenie, a Twój oddech wolno poprowadzi 

mnie tam, gdzie śnię o Tobie i myślę o tym, jak wspaniałym jesteś człowiekiem. 

Obok  płonie  ogień  w  kominku.  Przypomina  mi  on  inny  ogień,  sprzed  wielu  lat,  kiedy  ja 

siedziałam w Twoich miękkich ubraniach, a Ty byłeś w dżinsach. Wiedziałam wtedy, że zawsze 

już  będziemy  razem,  choć  następnego  dnia  się  wahałam.  Pewien  poeta  z  Południa  schwycił  i 

mocno przywiązał  moje serce, a ja w głębi ducha wiedziałam, że ono zawsze należało do Ciebie. 

Kimże  jestem,  by  podawać  w  wątpliwość  miłość  spadającą  wraz  z  gwiazdami  z  nieba,  miażdżącą 

niczym ryczące fale? Tak bowiem wtedy się czuliśmy i tak do dzisiaj między nami pozostało. 

Pamiętam,  jak  wróciłam  do  Ciebie  następnego  dnia,  tego  po  wizycie  matki.  Jechałam 

przerażona, nigdy w życiu nie czułam takiego lęku, gdyż byłam pewna, że nie wybaczysz mi tego, 

iż Cię zostawiłam. Wysiadając z samochodu, trzęsłam się jak osika, lecz Ty uspokoiłeś wszystkie 

moje  obawy  jednym  uśmiechem  i  wyciągniętą  dłonią.  „Masz  ochotę  na  filiżankę  kawy?”  - 

powiedziałeś  tylko.  I  nigdy  więcej  nie  wróciłeś  do  tamtej  sprawy.  Nigdy,  przez  te  wszystkie 

lata. 

background image

Nie zadawałeś też żadnych pytań, kiedy w ciągu pierwszych paru  dni  znikałam  z  domu, 

udając  się  na  samotne  spacery.  A  gdy  wracałam  z  oczami  pełnymi  łez,  zawsze  wiedziałeś,  czy 

chcę, byś mnie objął, czy wolę zostać sama. Nie mam pojęcia, jak się tego domyślałeś, ale zawsze 

to wyczuwałeś i dzięki temu było mi lżej. Później, gdy poszliśmy do małej kapliczki, aby wymienić 

obrączki  i  złożyć  sobie  przysięgę  małżeńską,  patrzyłam  Ci  w  oczy  i  wiedziałam,  że  podjęłam 

właściwą  decyzję.  Co  więcej, zdałam  sobie sprawę, że byłam idiotką, w ogóle  myśląc o innym. 

Od tamtej pory ani razu nie zachwiałam się w swych uczuciach. 

Mieliśmy  cudowne  życie  i  bardzo  często  teraz  o  nim  myślę.  Czasem  przymykam  oczy  i 

widzę Ciebie, z włosami przyprószonymi siwizną, jak siedzisz na ganku i grasz na gitarze, podczas 

gdy maluchy baraszkują i klaszczą Ci do wtóru. Ubranie masz zabrudzone po wielogodzinnej pracy, 

jesteś zmęczony, a choć proponuję Ci, byś odpoczął, uśmiechasz się i mówisz: „ Właśnie to robi”\ 

Coś  zmysłowego  i  podniecającego  kryje  się  dla  mnie  w  Twojej  miłości  do  dzieci.  „Nie  masz 

pojęcia, jak cudownym jesteś ojcem” - mówię Ci, gdy dzieci już śpią. Niedługo potem zrzucamy z 

siebie ubrania, całujemy się i prawie całkiem zapominamy, jeszcze nim się wsuniemy pod flanelowe 

powłoczki. 

Kocham Cię za wiele rzeczy, przede wszystkim za Twoje pasje, gdyż zawsze były tym, co 

w  życiu  najpiękniejsze.  Miłość,  poezja  i  ojcostwo,  tak  samo  jak  przyjaźń,  piękno  i  natura.  I 

cieszę  się,  że  przekazałeś  je  naszym  dzieciom,  gdyż  wiem,  że  dzięki  temu  ich  życie  nabrało 

wartości.  Mówią  mi,  jak  ważny  dla  nich  jesteś,  a  ilekroć  to  słyszę,  czuję  się  najszczęśliwszą 

kobietą pod słońcem. 

Mnie też uczyłeś pasji, dawałeś mi natchnienie, wspierałeś w malowaniu i nigdy się nie 

dowiesz, jak wiele to dla mnie znaczyło. Moje obrazy wiszą w muzeach i prywatnych kolekcjach, a 

choć  bywało,  że  z  powodu  wystaw  i  krytyków  chodziłam  rozdrażniona,  niespokojna,  Ty  zawsze 

znajdowałeś  dla  mnie  dobre  słowa,  zachętę.  Akceptowałeś  to,  że  potrzebuję  własnej  pracowni, 

własnej przestrzeni, i widziałeś coś więcej niż tylko poplamione farbą ubranie, włosy, a czasem i 

meble. Wiem, że to nie było łatwe. Jedynie prawdziwy mężczyzna, wielki człowiek potrafiłby z tym 

wytrzymać. A Ty wytrzymałeś. Przez czterdzieści pięć lat. Cudownych lat. 

Jesteś  nie  tylko  moim  kochankiem,  ale  i  najlepszym  przyjacielem,  i  sama  nie  wiem,  co 

więcej  dla  mnie  znaczy.  Cenię  i  jedno,  i  drugie,  podobnie  jak  całe  nasze  wspólne  życie.  Masz  w 

sobie,  Noahu,  coś  wyjątkowego,  coś  pięknego  i  potężnego.  Dobroć  -  oto  co  widzę,  kiedy  na 

Ciebie patrzę; oto co wszyscy widzą. Dobroć. Nie znam nikogo bardziej wyrozumiałego, pełnego 

spokoju. Bóg jest z Tobą, musi być, bo dla mnie stanowisz uosobienie anioła. 

Wiem,  że  uważałeś  to  za  bezsensowny  pomysł,  kiedy  Cię  poprosiłam,  byśmy  przed 

opuszczeniem domu spisali naszą historię, ale miałam po temu powody i dziękuję Ci za cierpliwość. 

background image

I  choć  pytałeś,  czemu  to  robię,  nigdy  Ci  nie  wyjaśniłam.  Sądzę,  że  nadeszła  pora,  byś  się 

dowiedział. 

Mamy  za  sobą  życie,  jakiego  większość  par  nawet  nie  zakosztowała,  a  jednak  kiedy  na 

Ciebie  patrzę,  ogarnia  mnie  lęk  na  myśl,  że  to  wkrótce  się  skończy.  Oboje  znamy  diagnozę  i 

wiemy, co ona oznacza. Widzę Twe łzy i martwię się bardziej o Ciebie niż o siebie, gdyż boję się 

cierpienia, które Cię dotknie. Brak mi słów, by wyrazić, jak Ci współczuję. Tego się nie da opisać. 

Ale kocham Cię tak głęboko, tak niewyrażalnie, że znajdę sposób, by do Ciebie wrócić 

mimo choroby. Obiecuję Ci to. I właśnie tu pojawia się wytłumaczenie, dlaczego Cię prosiłam o 

spisanie  tej  historii.  Kiedy  będę  zagubiona  i  samotna,  czytaj  mi  ją  -  tak  jak  opowiedziałeś  ją 

dzieciom - wiedz, że jakoś zrozumiem, że ona dotyczy nas. I może, ale tylko może, znajdziemy 

sposób, żeby ponownie być razem. 

Proszę, nie gniewaj się na mnie w te dni, gdy nie będę Cię poznawać, a oboje wiemy, że one 

nadejdą. Pamiętaj, że Cię kocham i zawsze będę kochać, niezależnie od tego, co się wydarzy. 

Wiodłam najcudowniejsze życie z możliwych. Życie z Tobą. 

A  jeśli  zatrzymasz  ten  list  i  ponownie  będziesz  go  czytał,  uwierz  w  to,  co  piszę.  Noahu, 

gdziekolwiek teraz jesteś i kimkolwiek teraz jesteś, kocham Cię. Kocham Cię, kreśląc te słowa, 

kocham  Cię,  kiedy  je  czytasz.  I  tak  bardzo  przepraszam,  jeśli  nie  potrafię  Ci  tego  powiedzieć. 

Kocham Cię z całego serca, mój mężu. Jesteś i zawsze byłeś moim wyśnionym i wybranym. 

Allie 

 

Skończywszy czytać, odkładam list. Wstaję od biurka, szukam kapci. Stoją przy łóżku 

i muszę usiąść, by je włożyć. Podnoszę się, przechodzę do drzwi, uchylam je. Wyglądam na 

korytarz, widzę tylko Janice przy biurku. A przynajmniej tak mi się wydaje, że to ona. Żeby 

się  dostać  do  pokoju  Allie,  będę  musiał  minąć  jej  biurko,  a  o  tej  porze  nie  wolno  mi 

wychodzić, Janice zaś nie należy do osób, które patrzą przez palce na łamanie regulaminu. Jej 

mąż jest prawnikiem. 

Czekam,  licząc,  że  sobie  pójdzie,  ale  ona  się  nie  rusza.  Ogarnia  mnie 

zniecierpliwienie.  W  końcu  jednak  wychodzę  z  pokoju.  Wolny-przenieść  ciężar  ciała  na 

prawo-wolny.  Pokonanie  krótkiego  dystansu  zajmuje  mi  całe  wieki,  a  mimo  to,  rzecz 

niepojęta,  Janice  mnie  nie  zauważa.  Jestem  jak  pantera  cicho  skradająca  się  przez  dżunglę, 

niewidzialny niczym pisklę gołębia. 

W końcu mnie dostrzega, czemu wcale się nie dziwię. Staję przed pielęgniarką. 

- Noah - mówi - co ty tu robisz? 

- Spaceruję - wyjaśniam. - Nie mogę zasnąć. 

background image

- Wiesz, że nie wolno ci tego robić. 

- Wiem. 

Nie ruszam się o krok. Zawziąłem się. 

- Tak naprawdę to wcale nie spacerujesz, prawda? Idziesz do Allie. 

- Tak. 

- Noah, wiesz, co się stało, kiedy ostatnio zajrzałeś do niej w nocy. 

- Pamiętam. 

- W takim razie wiesz, że nie powinieneś tego robić. 

Nie odpowiadam wprost, tylko mówię: 

- Tęsknię za nią. 

- Rozumiem, że tęsknisz, ale nie mogę ci pozwolić do niej iść. 

- To nasza rocznica ślubu - nalegam. 

Nie  kłamię.  Rok  przed  złotymi  godami.  Dziś  mija  czterdzieści  dziewięć  lat  naszego 

małżeństwa. 

- Rozumiem. 

- Więc mogę pójść? 

Na  chwilę  odwraca  wzrok,  głos  jej  się  zmienia.  Mówi  cicho,  łagodnie.  Słucham 

zaskoczony. Nigdy nie wyglądała mi na sentymentalną. 

- Noah, pracuję tu od pięciu lat, a przedtem pracowałam w innym ośrodku. Widziałam 

setki  par  zmagających  się  z  bólem  i  smutkiem,  ale  nigdy  jeszcze  nie  spotkałam  człowieka, 

który  radziłby  sobie  z  nimi  tak  jak  ty.  Nikt,  ani  żaden  lekarz,  ani  żadna  pielęgniarka,  nigdy 

przedtem nie miał do czynienia z czymś takim. 

Przerywa, ku memu zdumieniu jej oczy napełniają się łzami. Ociera je palcem. 

-  Staram  się  odgadnąć,  co  czujesz,  w  jaki  sposób  udaje  ci  się  wytrzymywać  dzień  za 

dniem,  a  mimo  to  nadal  nie  mieści  mi  się  to  w  głowie  -  ciągnie.  -  Nie  wiem,  jak  to  robisz. 

Czasem  udaje  ci  się  nawet  pokonać  jej  chorobę.  A  choć  lekarze  tego  nie  pojmują,  my, 

pielęgniarki, rozumiemy. To miłość, po prostu. Najbardziej zdumiewająca rzecz, jaką w życiu 

widziałam. 

Coś mnie ściska w gardle, brakuje mi słów. 

-  Ale,  Noahu,  nie  wolno  ci  tego  robić,  a  ja  nie  mogę  ci  na  to  pozwolić.  Tak  więc 

wracaj  do  siebie.  -  A  potem,  uśmiechając  się  łagodnie,  siąkając  nosem  i  poprawiając  jakieś 

papiery  na  biurku,  dorzuca:  -  Ja  tymczasem  idę  na  dół  po  kawę.  Nie  będzie  mnie  tu  przez 

jakiś czas, więc nie rób żadnych głupstw. 

Szybko wstaje, dotyka mojego ramienia i idzie w stronę schodów. Nie ogląda się, a ja 

background image

nagle  zostaję  sam.  Nie  wiem,  co  o  tym  myśleć.  Patrzę  na  puste  miejsce,  widzę  na  biurku 

filiżankę  gorącej,  parującej  kawy  i  po  raz  kolejny  się  przekonuję,  że  są  na  świecie  dobrzy 

ludzie. 

Ruszając  w  podróż  do  pokoju  Allie,  po  raz  pierwszy  od  lat  czuję,  że  mi  ciepło. 

Posuwam  się  maleńkimi  kroczkami,  ale  i  tak  narzucam  zbyt  ostre  tempo,  bo  nogi  już  mnie 

rozbolały.  Muszę  się  przytrzymać  ściany,  żeby  nie  upaść.  Nad  głową  brzęczą  jarzeniówki, 

oczy  mnie  bolą  od  ich  światła,  więc  przymykam  powieki.  Mijam  kolejne  ciemne  pokoje,  w 

każdym z nich komuś już czytałem, i uświadamiam sobie, że tęsknię za ich mieszkańcami. To 

moi  przyjaciele,  doskonale  znam  ich  twarze,  a  już  jutro  wszystkich  zobaczę.  Lecz  nie  dziś, 

gdyż nie wolno mi się zatrzymywać. Prę naprzód, wysiłek pompuje krew przez zablokowane 

ż

yły. Czuję, jak z każdym krokiem nabieram mocy. Słyszę, jak drzwi się za mną uchylają, ale 

nikt  nie  wychodzi.  Idę  dalej.  Jestem  nieznajomym.  Nie  dam  się  zatrzymać.  W  pokoju 

pielęgniarek  dzwoni  telefon,  więc  przyspieszam,  żeby  nie  dać  się  złapać.  Jestem  mrocznym 

bandytą, który na końskim grzbiecie przemyka przez uśpione miasta i z jukami pełnymi złota 

mknie  ku  złocistemu  miesiącowi.  Jestem  młody,  silny,  serce  rozsadza  mi  namiętność, 

staranuję drzwi, chwycę swą bogdankę w ramiona i zaniosę wprost do raju. 

Kogo próbuję oszukać? 

Wiodę  teraz  proste  życie.  Jestem  głupcem,  zakochanym  starcem,  marzycielem,  który 

pragnie  jedynie  czytać  Allie  i  tulić  ją,  kiedy  tylko  może.  Jestem  grzesznikiem,  który  nieraz 

błądził, człowiekiem, którzy wierzy w magię, alem za stary już, by się zmienić, za stary, by 

mnie to wzruszało. 

Kiedy  w  końcu  dochodzę  do  jej  pokoju,  opadam  z  sił.  Nogi  się  pode  mną  uginają, 

ledwo patrzę na oczy, serce dziwnie mi się kołacze w piersi. Zmagam się z gałką, otwieram ją 

dopiero  przy  użyciu  dwóch  rąk  i  całego  zapasu  sił.  Drzwi  się  uchylają,  do  pokoju  wpada 

ś

wiatło  z  korytarza,  wydobywając  z  ciemności  łóżko,  na  którym  śpi  Allie.  Patrząc  na  nią, 

myślę,  że  jestem  niczym  więcej  jak  przechodniem  na  zatłoczonej  miejskiej  ulicy,  którego 

natychmiast się wyrzuca z pamięci. 

W  pokoju  panuje  cisza,  Allie  leży  pod  kocem.  Po  chwili  widzę,  jak  się  przekręca  na 

bok, ten szelest przypomina mi nasze szczęśliwsze lata. Wydaje się taka drobna w tym łóżku i 

przypatrując się jej, uświadamiam sobie, że między nami wszystko skończone. W powietrzu 

unosi się zapach stęchlizny. Przeszywa mnie dreszcz. Ten budynek stał się naszym grobem. 

Stoję nieruchomo, w dniu naszej rocznicy, prawie przez minutę, rozpaczliwie pragnąc 

jej powiedzieć, co czuję, ale nie ruszam się, żeby jej nie obudzić. Poza tym napisałem to już 

na skrawku papieru, który wsunę jej pod poduszkę: 

background image

 

Miłości ostatnie chwile 

Czynią ją tkliwą i czystą. 

W poranka słonecznym pyle 

Zdobywa moc wiekuistą

10

 

Wydaje mi się, że słyszę czyjeś kroki, więc wchodzę i zamykam drzwi. Otacza mnie 

ciemność, lecz znam ten pokój na pamięć. Dochodzę do okna, odsłaniam zasłony i do środka 

zagląda  księżyc  -  złocisty,  okrągły  strażnik  nocy.  Odwracam  się  do  Allie  i  oddaję  się  ma-

rzeniom.  I  choć  wiem,  że  nie  powinienem  tego  robić,  wsuwając  kartkę  pod  jej  poduszkę 

siadam  na  łóżku.  Potem  wyciągam  rękę  i  delikatnie  dotykam  jej  twarzy,  gładkiej  jak  puch. 

Gładzę  ją  po  włosach,  zapiera  mi  dech  w  piersi.  Czuję  zdumienie,  czuję  trwogę,  jak  kom-

pozytor,  który  po  raz  pierwszy  słyszy  Mozarta.  Allie  porusza  się  i  otwiera  oczy,  mrużąc  je 

lekko, i nagle żałuję swej bezmyślności, bo wiem, że zaraz zacznie płakać, krzyczeć; zawsze 

tak  reaguje.  Ulegam  zachciankom,  jestem  słaby,  wiem  o  tym,  lecz  ogarnia  mnie  pragnienie 

spróbowania niemożliwego, pochylam się. Moja twarz jest tuż przy jej twarzy. 

A  kiedy  nasze  usta  się  spotykają,  czuję  dziwne  drżenie,  jakiego  nigdy  jeszcze  nie 

doświadczyłem, ani razu przez wszystkie te wspólne lata. I nagle staje się cud, gdyż czuję, jak 

rozchyla  wargi,  i  odkrywam  zapomniane  niebo,  nie  zmienione  przez  ten  czas,  wieczne  jak 

gwiazdy. Czuję ciepło jej ciała, a gdy nasze języki się stykają, daję się porwać, tak samo jak 

przed  laty.  Zamykam  oczy,  staję  się  potężnym  statkiem  prującym  fale,  silnym, 

nieustraszonym,  a  ona  jest  moim  żaglem.  Delikatnie  wodzę  palcem  po  jej    twarzy,  potem 

biorę  ją za rękę. Całuję jej usta, policzki, słucham, jak głośno wciąga powietrze. 

- Och, Noahu... - szepcze cicho. - Tęskniłam za tobą. 

Kolejny  cud,  największy  ze  wszystkich!  I  nie  potrafię  powstrzymać  łez,  gdy  oboje 

zdążamy  wprost  do  raju.  W  'tej  bowiem  chwili  świat  jest  pełen  cudowności,  gdy  czuję,  jak 

palcami sięga do guzików i wolno, wolniutko zaczyna je rozpinać, jeden po drugim. 

                                                 

10

 Przeł. Kazimiera Gałązka.