background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

Arthur ConanDoyle

"Przygody Sherlocka Holmesa"
Srebrna gwiazda

* * *
- Obawiam się, Watsonie, Ŝe będę musiał wyjechać - powiedział Holmes, kiedy 
zasiedliśmy do śniadania.
- Wyjechać? Dokąd?
- Do King" s Pyland w Dartmoor.
Nie zdziwiło mnie to. Zastanawiałem się nawet, dlaczego dotąd nie zainteresował 
się tą nadzwyczajną sprawą, o której mówiła cała Anglia. Od świtu mój 
przyjaciel 
chodził po pokoju ze spuszczoną głową i zmarszczonymi brawiami, raz po raz 
nabijając fajkę mocnym czarnym tytoniem, nie reagując na moje pytania. Gazety 
przejrzał jedynie pobieŜnie i cisnął je w kąt. Doskonale wiedziałem, co kryje 
się pod jego milczeniem. Tylko jedna sprawa mogła zmusić jego umysł do 
wytęŜonej 
pracy, a było nią zniknięcie faworyta wyścigów konnych o puchar Wessexu i 
morderstwo jego trenera. Kiedy więc oznajmił, Ŝe wybiera się na miejsce 
zdarzenia, odetchnąłem z ulgą.
- Chętnie z tobą pojadę. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Wyświadczysz mi tym wielką przysługę, mój drogi Watsonie, i myślę, Ŝe nie 
będzie to stracony czas, bowiem pewne aspekty tej sprawy zapowiadają się 
niezwykle ciekawie. Mamy akurat tyle czasu, by złapać pociąg na dworcu 
Paddington, a po drodze opowiem ci, co wiem o tej sprawie. Byłbym wdzięczny, 
gdybyś zabrał ze sobą polową lornetkę.

Godzinę później siedzieliśmy w przedziale pierwszej klasy pociągu zmierzającego 
w kierunku Exeter. Holmes zagłębił się w lekturze nabytych na dworcu gazet. Oder
- Dobrze jedziemy - oznajmił, patrząc w okno, a potem na zegarek. - Prędkość 
pociągu wynosi w tej chwili pięćdziesiąt trzy i pół mili na godzinę.
- Nie zauwaŜyłem słupów milowych - odparłem.
- Ani ja. Ale słupy telegraficzne są ustawione w odległości sześćdziesięciu 
jardów od siebie, więc rachunek jest prosty. Chyba słyszałeś o zamordowaniu 
Johna Strakera i zniknięciu Srebrnej Gwiazdy.
- Czytałem o tym w "Telegraph" i "Chronicie".
- To jedna z tych spraw, w których sztuka dedukcji powinna słuŜyć raczej 
analizowaniu istniejących faktów niŜ szukaniu nowych. Tragedia jest tak 
niezwykła i dotyczy tak wielu osób, Ŝe cierpimy na nadmiar domysłów i hipotez. 
Trudność polega na tym, by oddzielić niepodwaŜalne fakty od spekulacji 
reporterów. Potem, mając juŜ solidne podstawy, będziemy musieli się zastanowić, 
jakie naleŜy wyciągnąć wnioski i na czym opiera się cała tajemnica. We wtorek 
wieczorem otrzymałem telegram z zaproszeniem do współpracy od pułkownika Rossa, 
właściciela konia, i od inspektora Gregory'ego, który zajmuje się tą sprawą.
- We wtorek wieczorem?! - wykrzyknąłem. - A dziś jest czwartek. Czemu w takim 
razie nie pojechałeś wczoraj?
- PoniewaŜ, mój drogi Watsonie, popełniłem błąd, który zdarza się często, wbrew 
temu, co mógłby sądzić ktoś, kto zna mnie tylko z twoich pamiętników. Po prostu 
nie mogłem uwierzyć w to, Ŝe najpiękniejszy koń w Anglii moŜe długo pozostawać 

ukryciu, zwłaszcza w tak rzadko zamieszkanej okolicy jak północne Dartmoor. Z 
godziny na godzinę oczekiwałem wieści, Ŝe się odnalazł i Ŝe sprawca porwania 
jest równieŜ mordercą Johna Strakera. Jednak kiedy minął kolejny dzień i 
okazało 
się, Ŝe poza aresztowaniem młodego Fitzroya Simpsona niczego nie zrobiono, 
doszedłem do wniosku, iŜ nadszedł czas, bym wkroczył do akcji. Sądzę jednak, Ŝe 
wczorajszy dzień nie był stracony.
- Masz juŜ jakąś koncepcję?
- W kaŜdym razie zebrałem podstawowe fakty. Przedstawię ci je, bo nic tak nie 
rozjaśnia w głowie, jak podzielenie się myślami z drugą osobą. Nie będziesz teŜ 
mógł ze mną współpracować, jeśli nie poznasz całej sprawy.
Odchyliłem się na poduszki, zaciągając cygarem, podczas gdy Holmes pochylił się 

Strona 1

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

w przód i rozpoczął swą opowieść.
- Srebrna Gwiazda pochodzi od Somomy i jest równie wspaniała, jak jej sławny 
przodek. Ma teraz pięć lat i zdobyła juŜ wszystkie nagrody na wyścigach, 
przynosząc sławę właścicielowi, pułkownikowi Rossowi. Do chwili zniknięcia była 
faworytem gonitwy o puchar Wessexu. Stawiano na nią trzy do jednego. Zawsze 
była 
głównym faworytem wyścigów i nigdy nie zawiodła swych kibiców, dlatego stawiano 
na nią olbrzymie sumy. To oczywiste, Ŝe byli teŜ tacy, którym zaleŜało, by 
Srebrna Gwiazda nie stanęła na starcie w przyszły wtorek.
Wiedziano o tym równieŜ w King's Pyland, gdzie mieści się stajnia pułkownika, i 
podjęto wszelkie środki ostroŜności. Trener John Straker był kiedyś dŜokejem 
pułkownika Rossa, póki nie utył. Przez pięć lat słuŜył u pułkownika jako dŜokej 
i siedem jako trener, zyskując opinię pracowitego i uczciwego. Do pomocy miał 
trzech stajennych. Stajnia nie jest duŜa, liczy sobie zaledwie cztery konie. 
Jeden z tych chłopców pełnił wartę w stajni, a pozostali spali na strychu. Cała 
trójka cieszyła się dobrą opinią. John Straker był Ŝonaty i mieszkał w małym 
domku, około dwustu jardów od stajni. Nie miał dzieci, w gospodarstwie pomagała 
słuŜąca. Powodziło mu się nieźle. Okolica jest odludna, ale jakieś pół mili w 
kierunku północnym znajduje się kolonia domków zbudowanych przez pewnego 
przesiębiorcę z Tavistock dla chorych i tych, którzy lubią czyste powietrze 
Dartmoor. Tavistock leŜy dwie mile na zachód, a po drugiej stronie wrzosowiska, 
w odległości równieŜ dwóch mil, mieści się stajnia wyścigowa Mapleton, naleŜąca 
do lorda Back-watera, prowadzona przez Silasa Browna. Poza tym okolica jest 
dzika, odwiedzana jedynie przez wędrujących Cyganów. Tak oto
wyglądała sytuacja do zeszłego poniedziałku, kiedy nastąpiła katastrofa.
Tego wieczoru konie jak zwykle trenowano i napojono. Stajnię zamknięto o 
dziewiątej. Dwaj pomocnicy poszli do domu trenera na kolację, a trzeci, Ned 
Hunter, pozostał na straŜy. Kilka minut po dziewiątej słuŜąca, Edith Baxter, 
zaniosła mu do stajni kolację złoŜoną z baraniego gulaszu. Nie dała mu nic do 
picia, bo do stajni jest doprowadzona woda. Poza tym na słuŜbie wolno było pić 
tylko wodę. Dziewczyna wzięła ze sobą latarnię, bo zapadł zmrok i ścieŜka 
prowadziła przez wrzosowisko.
Kiedy znajdowała się w odległości trzydziestu jardów od stajni, z ciemności 
wyłonił się męŜczyzna i kazał jej się zatrzymać. Gdy wszedł w krąg światła, 
zobaczyła, Ŝe jest ubrany w szary tweedowy garnitur i beret. Miał teŜ getry i 
cięŜką laskę zakończoną gałką. Zaskoczyła ją bladość twarzy nieznajomego i 
nerwowe zachowanie. Jego wiek określiła na ponad trzydzieści lat.
"MoŜesz mi powiedzieć, gdzie jestem? - zapytał. - JuŜ miałem tu przenocować, 
kiedy zobaczyłem światło latarni".
"Jest pan niedaleko stajni wyścigowej King" s Pyland" - odparła.
"Naprawdę? CóŜ za szczęśliwy traf! - wykrzyknął nieznajomy. - Pewnie niesiesz 
kolację chłopcu stajennemu, który dyŜuruje w stajni. Chciałabyś zarobić na nową 
sukienkę? - Wyjął z kieszonki kamizelki złoŜoną kartkę papieru i podał 
dziewczynie. - Daj to stajennemu, a będziesz miała najpiękniejszą sukienkę na 
świecie".
Dziewczyna minęła bez słowa nieznajomego i pobiegła prosto do okna, przez które 
zwykle podawała posiłki. Było otwarte, a Hunter siedział w środku przy małym 
stole. Zaczęła mu opowiadać, co się stało, kiedy ponownie ukazał się nieznajomy.
"Dobry wieczór - powiedział do stajennego. - Chciałbym zamienić z tobą słowo".
Dziewczyna przysięga, Ŝe kiedy mówił, trzymał w dłoni kartkę papieru.
"Na jaki temat?" - zapytał pomocnik.
"Na temat sprawy, która pozwoli ci się wzbogacić - odparł tamten. - Wystawiacie 
do gonitwy w Wessex dwa konie: Srebrną Gwiazdę i Bayarda. Odpowiedz mi 
szczerze, 
a nie poŜałujesz. Czy to prawda, Ŝe Bayard moŜe prześcignąć Srebrną Gwiazdę i 
dlatego wasza stajnia postawiła na niego?"
"A więc przyszedł pan tu na przeszpiegi! - krzyknął stajenny. - PokaŜę panu, 
jak 
się z takimi obchodzimy".
Pobiegł na drugi koniec stajni po psa, dziewczyna zaś rzuciła się pędem do 
domu. 
Biegnąc, odwróciła się i zobaczyła, Ŝe nieznajomy zagląda przez okno do stajni. 
Jednak chwilę później, kiedy Hunter wypadł z psem, juŜ go nie było i chociaŜ 

Strona 2

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

chłopak obiegł budynek dookoła, nie znalazł po nim śladu.
- Chwileczkę - przerwałem Holmesowi. - Czy ten chłopak zostawił w tym czasie 
drzwi do stajni otwarte?
- Bardzo dobrze, Watsonie - mruknął mój towarzysz. - Ja równieŜ o tym 
pomyślałem, dlatego wczoraj wysiałem telegram doDartmoor z prośbą o 
wyjaśnienie. 
Chłopak zamknął drzwi, zanim wyszedł ze stajni. Dodam, Ŝe okno było zbyt małe, 
by przez nie wejść.
Hunter zaczekał, aŜ wrócą jego współtowarzysze, po czym powiadomił trenera o 
tym, co zaszło. Strakera zdenerwowała ta informacja, choć, zdaje się, nie 
zdawał 
sobie sprawy z jej konsekwencji. Jednak był niespokojny, bo pani Straker, 
obudziwszy się o pierwszej w nocy, zobaczyła, Ŝe mąŜ się ubiera. Na pytanie 
Ŝony 
odpowiedział, Ŝe niepokoi się o konie i zamierza pójść do stajni, by sprawdzić, 
czy wszystko w porządku. Błagała, Ŝeby nie wychodził, bo usłyszała krople 
deszczu uderzające o szyby, lecz zignorował jej prośby, włoŜył płaszcz 
nieprzemakalny i wyszedł z domu.
Obudziła się o siódmej rano i stwierdziła, Ŝe mąŜ jeszcze nie wrócił. Ubrała 
się 
pospiesznie, zawołała słuŜącą i razem poszły do stajni. Drzwi były otwarte, a w 
środku na krześle spał Hunter w stanie kompletnego zamroczenia. Boks faworyta 
był pusty i ani śladu po trenerze.
Pani Straker zbudziła stajennych, którzy nocowali w sieczkarni nad składem 
uprzęŜy. Niczego jednak nie słyszeli, bo mocno spali. Hunter był najwyraźniej 
pod wpływem jakiegoś narkotyku, więc zostawiono go w spokoju. Obie kobiety i 
chłopcy rozbiegli się w poszukiwaniu trenera i konia. Przypuszczali, Ŝe Straker 
wyprowadził Srebrną Gwiazdę na wczesny trening, lecz po wejściu na pobliskie 
wzgórze, z którego roztaczał się widok na wrzosowiska, nie zauwaŜyli śladu 
konia, za to spostrzegli coś, co ich przeraziło.
Jakieś ćwierć mili od stajni na krzaku Ŝarnowca trzepotał płaszcz Johna 
Strakera. TuŜ za nim, w niewielkim zagłębieniu, leŜało ciało nieszczęsnego 
trenera. Głowę miał roztrzaskaną uderzeniem jakiegoś cięŜkiego przedmiotu i 
długą ranę na udzie, wyglądającą jak cięcie czymś ostrym. Wszystko wskazywało 
na 
to, Ŝe Straker bronił się rozpaczliwie, bo w prawej ręce ściskał nóŜ, umazany 
krwią aŜ po rękojeść, a w lewej czerwono-czarny jedwabny krawat, który słuŜąca 
widziała wczoraj u nieznajomego. RównieŜ Hunter, kiedy oprzytomniał, rozpoznał 
ten krawat. Twierdził, Ŝe ten sam człowiek musiał mu wsypać narkotyku do 
gulaszu. Jeśli chodzi o konia, to w błocie na dnie wgłębienia znaleziono liczne 
ślady kopyt. Zwierzę jednak zniknęło. Nie pomogło wyznaczenie wysokiej nagrody 

zaangaŜowanie w poszukiwania wszystkich Cyganów z Dartmoor. Poza tym analiza 
resztek kolacji Huntera wykazała obecność znacznej ilości sproszkowanego opium. 
Tymczasem reszta domowników po zjedzeniu gulaszu nie odczuła Ŝadnych sensacji.
Oto główne fakty, bez upiększeń i hipotez. A teraz opowiem ci, co w tej sprawie 
zdziałała policja.
Inspektor Gregory, któremu powierzono sprawę, to ze wszech miar kompetentny 
oficer. Gdyby tylko natura obdarzyła go wyobraźnią, mógłby zajść wysoko w swoim 
zawodzie. Po przybyciu na miejsce odnalazł i aresztował człowieka, na którego 
przede wszystkim padło podejrzenie. Nietrudno go było znaleźć, bowiem mieszkał 

jednym z tych wspomnianych przeze mnie domków. Nazy-
wa się Fitzroy Simpson. To człowiek z dobrej rodziny, wykształcony, który 
roztrwonił majątek na wyścigach i zajmuje się teraz buk-macherstwem w 
londyńskich klubach sportowych. Po przejrzeniu jego ksiąŜki zakładów okazało 
się, Ŝe przyjął stawki na sumę pięciu tysięcy funtów przeciw Srebrnej 
Gwieździe. 
Po aresztowaniu powiedział z własnej woli, Ŝe przyjechał do Dartmoor w nadziei 
zdobycia informacji o koniach z King's Pyland, a takŜe o Desborough, drugim 
faworycie wyścigów, ze stajni Mapleton zarządzanej przez Silasa Browna. Nie 
zaprzeczał, Ŝe był tego wieczoru w Dartmoor, lecz nie miał Ŝadnych złych 
zamiarów. Kiedy pokazano mu krawat, zbladł i nie potrafił wyjaśnić, skąd się 

Strona 3

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

wziął w ręku zamordowanego. Wilgotne ubranie wskazywało na to, Ŝe był ubiegłej 
nocy na dworze, a cięŜka laska obciąŜona ołowiem mogła być tą bronią, którą 
zadano śmiertelne obraŜenia trenerowi. Na jego ciele nie znaleziono jednak 
Ŝadnych ran, gdy tymczasem ślady na noŜu Strakera wskazywały, Ŝe musiał zranić 
jednego z napastników.
Tak oto, Watsonie, przedstawia się w skrócie cała sprawa i będę ci wielce 
zobowiązany,- jeśli zechcesz wnieść w nią trochę światła.
Z wielkim zainteresowaniem wysłuchałem niezwykle przejrzystego wywodu Holmesa. 
ChociaŜ większość faktów była mi znana, nie potrafiłem ocenić ich znaczenia i 
wzajemnych związków.
- Czy to moŜliwe, by Straker sam się zranił w konwulsjach spowodowanych 
uszkodzeniem mózgu? - zapytałem.
- To więcej niŜ moŜliwe, to prawdopodobne - odparł Holmes. - W ten sposób 
upadłby główny punkt obrony oskarŜonego.
- W dalszym ciągu jednak nie wiem, co o tym sądzi policja.
- Obawiam się, Ŝe kaŜda teoria będzie miała braki - powiedział mój przyjaciel. 

Policja, zdaje się, uwaŜa, Ŝe ten Fitzroy Simpson uśpił stajennego, jakoś 
zdobył 
drugi klucz, otworzył drzwi stajni i wyprowadził konia. Brakuje uzdy, więc 
Simpson musiał mu Ją włoŜyć. Potem, zostawiając otwarte drzwi, poprowadził 
konia 
na wrzosowisko, gdzie spotkał trenera. Wywiązała się bójka. Simp-
son uderzył trenera laską w głowę, sam jednak nie odniósł Ŝadnej rany. Potem 
albo poprowadził konia do jakiejś kryjówki, albo koń uciekł w czasie bójki i 
błąka się teraz po wrzosowisku. Tak widzi to policja i choć jej teoria brzmi 
nieprawdopodobnie, inne są jeszcze mniej prawdopodobne. Wszystko to spodziewam 
się sprawdzić na miejscu, bo w tej chwili nie jestem w stanie posunąć się dalej 
w rozumowaniu.
Dopiero wieczorem dojechaliśmy do miasteczka Tavistock, leŜącego w samym środku 
olbrzymiego okręgu Dartmoor. Na stacji czekało na nas dwóch dŜentelmenów - 
jeden 
wysoki, z wielką, przypominającą lwią grzywę czupryną i przenikliwymi 
niebieskimi oczyma, drugi niski, wyprostowany, niezwykle elegancki, w surducie 

getrach, z przystrzyŜonymi bokobrodami i monoklem. Tym drugim był pułkownik 
Ross, znany sportsmen, a pierwszym inspektor Gregory, człowiek, który szybko 
zdobywał sobie sławę w policji.
- Cieszę się, Ŝe pan przyjechał, panie Holmes - powiedział pułkownik. - 
Inspektor zrobił wszystko, co było moŜliwe, chciałbym jednak poruszyć niebo i 
ziemię, by pomścić biednego Strakera i odzyskać konia.
- Czy pojawiły się jakieś nowe fakty? - zapytał Holmes.
- Z przykrością muszę stwierdzić, Ŝe nie - powiedział inspektor. - Mamy tu 
powóz, gdyby więc panowie zechcieli obejrzeć miejsce zdarzenia przed 
zapadnięciem zmroku, porozmawiamy po drodze.
Chwilę później jechaliśmy wygodnym landem uliczkami starego miasteczka. 
Inspektorowi usta się nie zamykały. Holmes tylko czasami wtrącał jakieś pytanie 
lub uwagę. Pułkownik Ross siedział ze skrzyŜowanymi ramionami i kapeluszem 
zsuniętym na oczy. Ja natomiast z zainteresowaniem przysłuchiwałem się rozmowie 
obu detektywów. Teoria Gregory'ego zgadzała się z tym, co przewidział Holmes.
- Pętla zaciska się wokół Fitzroya Simpsona - mówił inspektor.
- Jest juŜ jakby nasz. MoŜe jednak być to czysty zbieg okoliczności i kaŜdy 
nowy 
fakt obali naszą teorię.
- A co z noŜem Strakera?
- Doszliśmy do wniosku, Ŝe denat musiał się zranić podczas upadku.
- Mój przyjaciel, doktor Watson, równieŜ doszedł do takiego wniosku. Jeśli tak, 
świadczyłoby to przeciw Simpsonowi.
- Niewątpliwie. Nie ma on ani noŜa, ani Ŝadnej rany. Dowody przeciwko niemu są 
bardzo powaŜne. Był zainteresowany zniknięciem faworyta wyścigu. Jest 
podejrzany 
o zatrucie chłopca stajennego. Był na dworze w czasie deszczu, ma cięŜką laskę, 
a jego krawat znaleziono w ręku zamordowanego. Mamy dość dowodów, by postawić 

Strona 4

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

go 
przed sądem.
Holmes pokręcił głową.
- Dobry adwokat natychmiast obali oskarŜenie. Po co miałby wyprowadzać konia ze 
stajni? Jeśli chciał go zranić, mógł to zrobić w środku. Czy znaleziono przy 
nim 
drugi klucz? Kto sprzedał mu sproszkowane opium? Przede wszystkim jednak, jak 
nie znający okolicy człowiek mógł ukryć konia, i to takiego? A co Simpson mówi 

tej kartce papieru, którą przez słuŜącą chciał przekazać chłopcu stajennemu?
- Twierdzi, Ŝe był to banknot dziesięciofuntowy. Znaleziono taki w jego 
portfelu. Lecz pozostałe pytania nie są takie groźne. Simpson wcale nie jest tu 
obcy. Dwukrotnie mieszkał latem w Tavistock. Opium przywiózł prawdopodobnie z 
Londynu, klucz mógł wyrzucić, a koń moŜe być na dnie jakiejś rozpadliny lub 
kopalni na wrzosowiskach.
- A co mówi o krawacie?
- Przyznaje, Ŝe to jego i Ŝe go zgubił. Jednak pojawił się nowy fakt, który 
moŜe 
uczynić go odpowiedzialnym za wyprowadzenie konia ze stajni.
Holmes nastawił uszu.
- Znaleźliśmy ślady świadczące o tym, Ŝe w poniedziałek wie-
czorem, o milę od miejsca zbrodni, obozowała grupa Cyganów. We wtorek 
odjechali. 
Czy moŜna pokusić się o teorię, Ŝe Simpson porozumiał się z Cyganami i 
prowadził 
konia do nich, kiedy zaskoczył go Straker? MoŜe to oni mają zwierzę.
- To moŜliwe.
- Kazałem przeszukać wrzosowisko. Sprawdziłem równieŜ wszystkie stajnie i szopy 
w Tavistock i w promieniu dziesięciu mil.
- Zdaje się, Ŝe niedaleko stąd jest jeszcze druga stajnia treningowa.
- Tak, i tego faktu nie moŜemy lekcewaŜyć. Desborough, ich koń, jest drugim 
faworytem, byli więc zainteresowani zniknięciem pierwszego. Jego trener, Silas 
Brown, postawił w zakładach duŜo pieniędzy i nie naleŜał do przyjaciół biednego 
Strakera. Sprawdziliśmy te stajnie, lecz nie znaleźliśmy nic, co mogłoby go 
łączyć z tą sprawą.
- I nic, co łączyłoby Simpsona ze stajnią w Mapleton?
- Nic.
Holmes odchylił się na poduszki powozu i rozmowa się urwała. Kilka minut 
później 
zatrzymaliśmy się przed schludnym domkiem z czerwonej cegły, ze spadzistym 
okapem. Nieco dalej, po drugiej stronie padoku, stał długi, szary budynek, a za 
nim ciągnęło się wrzosowisko, brunatne od więdnących paproci. Jego monotonię 
przerywały jedynie wieŜe kościelne miasteczka i skupisko domków na zachodzie. 
Były to stajnie Mapleton. Wysiedliśmy wszyscy prócz Holmesa, który nie ruszył 
się z miejsca. Był tak zatopiony w myślach, Ŝe ocknął się dopiero, kiedy 
dotknąłem jego ramienia. Wówczas poderwał się i wyskoczył z landa.
- Proszę mi wybaczyć - zwrócił się do pułkownika Rossa, widząc jego zdziwione 
spojrzenie. - Zamyśliłem się.
Błyszczące oczy i tłumione podniecenie świadczyły o tym, Ŝe wpadł na jakiś ślad.
- Czy chciałby pan od razu udać się na miejsce zbrodni? - zapytał Gregory.
- Wolałbym zostać tutaj i zbadać parę szczegółów. Ciało Strakera przyniesiono 
tutaj, tak?
- Tak, leŜy na górze. Sekcja odbędzie się jutro.
- Zdaje się, Ŝe Straker słuŜył u pana od kilku lat, pułkowniku?
- Tak. UwaŜałem go za doskonałego pracownika.
- Przypuszczam, Ŝe sprawdził pan jego kieszenie, inspektorze?
- Jeśli chciałby pan obejrzeć te przedmioty, to są w salonie.
- Bardzo chętnie.
Przeszliśmy wszyscy do salonu i zasiedliśmy wokół stołu. Inspektor otworzył 
kwadratowe blaszane pudełko i wysypał jego zawartość na stół. Było tam pudełko 
zapałek, dwucalowy ogarek łojowej świeczki, fajka z korzenia wrzośca, kapciuch 

foczej skóry z uncją tytoniu Cayendish, srebrny zegarek ze złotym łańcuszkiem, 

Strona 5

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

pięć funtów w złocie, aluminiowy piórnik, kilka kartek i nóŜ z rączką z kości 
słoniowej o bardzo cienkim, lecz twardym ostrzu, ze znakiem firmowym "Weiss & 
Co. London".
- To nie jest zwykły nóŜ - powiedział Holmes, przyglądając mu się z uwagą. - 
Sądząc po śladach krwi, ten właśnie nóŜ znaleziono przy zamordowanym. Watsonie, 
zdaje się, Ŝe mógłbyś coś o nim powiedzieć.
- Jest to nóŜ uŜywany przy operacjach oczu - wyjaśniłem.
- Tak myślałem. Cienkie ostrze przeznaczone jest do delikatnych zabiegów. 
Dziwne, Ŝe ktoś na taką niebezpieczną wyprawę zabrał ze sobą nóŜ bez pochewki.
- Ostrze było zabezpieczone kawałkiem korka, który znaleźliśmy przy ciele - 
odparł inspektor. - śona trenera twierdzi, Ŝe nóŜ leŜał na toaletce i Ŝe mąŜ 
zabrał go ze sobą, wychodząc z pokoju. Nie była to najlepsza broń, ale moŜe 
tylko taką miał pod ręką.
- Bardzo moŜliwe. A co z tymi kartkami?
- Trzy z nich to kwity za siano. Jeden to list ze wskazówkami od pułkownika 
Rossa, a drugi to rachunek od modystki, Madame Lesurier z Bond Street, na 
trzydzieści siedem funtów i piętnaście pensów, wystawiony na Williama 
Derbyshire'a. Pani Straker twier-
dzi, Ŝe ten Derbyshire był przyjacielem męŜa i Ŝe czasami przysyłał listy pod 
ten adres.
- Pani Derbyshire ma kosztowne gusta - zauwaŜył Holmes. ~ Dwadzieścia dwie 
gwinee to dość wygórowana suma za suknię. Chyba juŜ wszystko obejrzeliśmy. 
MoŜemy teraz przyjrzeć się miejscu zbrodni.
Kiedy wyszliśmy z salonu, do inspektora podeszła jakaś kobieta i chwyciła go za 
rękę. Miała wymizerowaną twarz, a w jej błyszczących oczach widać było trwogę.
- Złapaliście go? - zapytała.
- Nie, pani Straker. Ale z Londynu przyjechał obecny tu pan Holmes i zrobimy 
wszystko, co w naszej mocy.
- Zdaje się, Ŝe widziałem panią jakiś czas temu na przyjęciu w Płymouth - 
odezwał się Holmes.
- Pan się myli.
- Coś podobnego! Mógłbym przysiąc, Ŝe tak. Miała pani na sobie szarą jedwabną 
suknię, przybraną strusimi piórami.
- Nigdy nie miałam takiej sukni - odparła kobieta.
- W takim razie musiałem się pomylić - powiedział Holmes, przeprosił i wyszedł 
za inspektorem.
Po krótkim spacerze przez wrzosowisko dotarliśmy do zagłębienia, w którym 
znaleziono ciało Strakera. Nieopodal rósł krzew Ŝarnowca. Na nim właśnie 
znaleziono płaszcz zamordowanego.
- Tamtej nocy chyba nie było wiatru? - powiedział Holmes.
- Nie, tylko deszcz.
- W takim razie płaszcz nie znalazł się tam z powodu wiatru, lecz ktoś go tam 
połoŜył.
- Tak, zgadza się.
- Ciekawe. Widzę, Ŝe ziemia jest tu mocno zdeptana. Od poniedziałku wiele osób 
musiało tędy przejść.
- Przykryliśmy to miejsce kawałkiem maty, Ŝeby nie zatrzeć śladów.
- Doskonale.
- W torbie mam jeden z butów Strakera, jeden Fitzroya Sim-psona i podkowę 
Srebrnej Gwiazdy.
- Drogi inspektorze, jest pan nieoceniony! - wykrzyknął Holmes, wziął od niego 
torbę, pochylił się nad zagłębieniem i przesunął matę bardziej na środek. 
Następnie połoŜył się na niej i z twarzą przy samej ziemi dokładnie obejrzał 
zadeptane miejsce. - A cóŜ to takiego?
Była to do połowy wypalona stearynowa zapałka, tak mocno umazana błotem, Ŝe na 
pierwszy rzut oka wyglądała jak kawałek drewna.
- Nie pojmuję, jak mogłem to przeoczyć - powiedział z niezadowoleniem inspektor.
- Tkwiła w błocie. Znalazłem ją tylko dlatego, Ŝe jej szukałem.
- Szukał jej pan?
- Przypuszczałem, Ŝe tu będzie.
Wyjął z torby buty i przyłoŜył je do pozostawionych na ziemi śladów. Potem 
wstał 
i obejrzał rosnące wokół paprocie i krzewy.

Strona 6

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- Niestety, nie znajdzie pan tam Ŝadnych śladów - powiedział inspektor. - 
Przejrzałem dokładnie całą ziemię w promieniu stu jardów.
- Byłaby to z mojej strony impertynencja, gdybym szukał ich po tym, co pan 
powiedział. Ale chciałbym się jeszcze przespacerować po wrzosowisku, zanim się 
ściemni. Wezmę tę podkowę na szczęście.
Pułkownik Ross, który wykazywał oznaki zniecierpliwienia wobec metod pracy 
mojego przyjaciela, spojrzał teraz na zegarek.
- Chciałbym, Ŝeby pan wrócił ze mną, inspektorze - powiedział. - Jest kilka 
spraw, które chciałbym z panem omówić, a zwłaszcza to, czy musimy podać do 
publicznej wiadomości, Ŝe wycofujemy naszego konia z wyścigów.
- W Ŝadnym razie! - wykrzyknął Holmes. - Proszę zostawić wszystko tak, jak 
jest. 
Pułkownik skinął głową.
- Jestem panu wdzięczny za radę. Zaczekamy na panów w domu biednego Strakera, a 
potem pojedziemy razem do Tavistock.
Odszedł z inspektorem, a my poszliśmy wolno przez wrzosowisko. Słońce zaczęło 
chylić się ku zachodowi i szeroka równina przybrała złotą i kasztanową barwę w 
miejscu, gdzie rosły paprocie i krzewy jeŜyn. Jednak mój towarzysz był tak 
zatopiony w rozmyślaniach, Ŝe nie zauwaŜył tych wspaniałości.
- A więc tak, Watsonie - powiedział. - Zostawmy na razie pytanie, kto zabił 
Johna Strakera, i spróbujmy dojść, co się stało z koniem. Przypuśćmy, Ŝe zerwał 
się w trakcie lub po tragedii. Dokąd mógł pobiec? Koń jest zwierzęciem stadnym. 
Mógł więc pójść albo do King's Pyland, albo do Mapleton. Nie sądzę, by błąkał 
się po wrzosowisku. W przeciwnym razie ktoś by go juŜ zauwaŜył. Nie porwali go 
teŜ Cyganie. Oni zwykle uciekają, kiedy pojawiają się kłopoty, bo nie chcą 
zadzierać z policją. Nie sprzedaliby przecieŜ takiego konia. To zbyt wielkie 
ryzyko i nic by nie zyskali.
- W takim razie, gdzie on jest?
- Powiedziałem juŜ, Ŝe musiał pobiec do King's Pyland albo do Mapleton. Nie ma 
go w King's Pyland, w takim razie jest w Mapleton. Potraktujmy to jako hipotezę 
i przekonajmy się, dokąd nas zaprowadzi. Zgodnie z tym, co powiedział 
inspektor, 
ta część wrzosowiska jest twarda i sucha. Dochodzi jednak do Mapleton i widać 
stąd długą zapadlinę, która w poniedziałek wieczorem musiała napełnić się wodą. 
Jeśli nasze przypuszczenie jest słuszne, koń musiał pobiec tamtędy i tam 
powinniśmy szukać jego śladów.
Po kilku minutach szybkiego marszu stanęliśmy nad zapadliną. Na prośbę Holmesa 
poszedłem na prawo, a on na lewo. Nie zdąŜyłem jszcze zrobić pięćdziesięciu 
kroków, kiedy posłyszałem jego wołanie i zobaczyłem, Ŝe przyzywa mnie do 
siebie. 
W miękkiej ziemi widniały wyraźne ślady kopyt, a podkowa, którą Holmes wziął ze 
sobą, doskonale do nich pasowała.
- Widzisz, co potrafi zdziałać wyobraźnia? - powiedział Holmes. - Tego właśnie 
brakuje Gregory'emu. Wyobraziliśmy sobie,
co się mogło zdarzyć, i wszystko się sprawdziło. Idźmy więc dalej tym tropem.
Minęliśmy zapadlinę i przez kolejne ćwierć mili szliśmy po suchym, twardym 
gruncie. Teren znów się obniŜył i ponownie natrafiliśmy na ślady kopyt. 
Zniknęły 
jednak na pół mili, by pojawić się w pobliŜu Mapleton. Holmes pierwszy je 
dostrzegł i stał teraz z wyrazem triumfu na twarzy. TuŜ przy końskich śladach 
widniały ludzkie.
- Przedtem były tylko ślady kopyt! - wykrzyknąłem.
- Zgadza się. A to co?
Podwójny ślad skręcał nagle w stronę King" s Pyland. Holmes gwizdnął zdumiony i 
ruszył tym tropem. W pewnym momencie spojrzałem w bok i spostrzegłem te same 
ślady, lecz biegnące w przeciwnym kierunku.
- Punkt dla ciebie, Watsonie - powiedział Holmes, kiedy mu je wskazałem. - 
Oszczędziłeś nam długiego marszu, który doprowadziłby nas w to właśnie miejsce. 
Idźmy tym śladem.
Skończył się na asfaltowej drodze prowadzącej do stajni Mapleton. Natychmiast 
podbiegł do nas stajenny.
- Nie chcemy tu Ŝadnych włóczęgów - oznajmił.
- Chciałbym tylko o coś zapytać - powiedział Holmes, wsuwając palce do kieszeni 

Strona 7

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

kamizelki. - Czy nie będzie za wcześnie, jeśli zjawię się tu jutro o piątej 
rano, by porozmawiać z twoim szefem, panem Silasem Brownem?
- AleŜ skądŜe, jeśli ktokolwiek pojawia się o tej porze, to na pewno on. Ale 
sam 
pan moŜe go o to spytać. Nie, nie, gdyby zobaczył, Ŝe biorę od pana pieniądze, 
wyleciałbym z pracy. MoŜe Później.
Holmes wsunął z powrotem do kieszonki półkoronówkę, a tymczasem w bramie 
pojawił 
się męŜczyzna w średnim wieku, o srogim spojrzeniu, ze szpicrutą w ręku.
- Co to ma znaczyć, Dawson?! - krzyknął. - śadnych plotek. Wracaj do roboty. A 
wy, czego tu chcecie, do diabła?
- Dziesięciu minut rozmowy z panem - odparł słodkim głosem Holmes.
- Nie mam czasu na rozmowy z byle łazęgami. Nie chcemy tu obcych. Wynocha, bo 
psem poszczuję.
Holmes pochylił się i szepnął mu coś do ucha. MęŜczyzna drgnął gwałtownie i 
oblał się rumieńcem.
- To kłamstwo! - krzyknął. - Wierutne łgarstwo!
- Czy będziemy dyskutować o tym tutaj, czy porozmawiamy u pana?
- No dobrze, skoro pan chce... Holmes uśmiechnął się.
- Zajmie mi to tylko kilka minut, Watsonie - zwrócił się do mnie. - A teraz, 
panie Brown, jestem do pańskiej dyspozycji.
Minęło jednak dobre dwadzieścia minut i czerwień zachodu zdąŜyła przejść w 
szarość. Nie sądziłem, by w tak krótkim czasie człowiek mógł się tak zmienić. 
Twarz Browna poszarzała, nad brwiami błyszczały kropelki potu, trzęsły mu się 
ręce, a szpicruta drgała niczym gałąź na wietrze. Aroganckie maniery zniknęły 
bez śladu. Płaszczył się teraz przed Holmesem niczym pies przed swoim panem.
- Pańskie polecenia będą wykonane - oznajmił.
- Co do joty - powiedział Holmes, patrząc na niego znacząco.
- Zrobię wszystko co trzeba - zapewnił go Brown. - Będzie tam na pewno. Czy mam 
go najpierw zmienić?
Holmes zastanawiał się przez chwilę, po czym wybuchnął śmiechem.
- "Nie - odparł. - Zresztą dam panu znać. Ale Ŝadnych kawałów, bo...
- MoŜe pan na mnie polegać.
- Myślę, Ŝe mogę. A więc do jutra.
Odwrócił się na pięcie, ignorując wyciągniętą w jego stronę drŜącą dłoń Browna, 
i ruszyliśmy w powrotną drogę do King's Pyland.
- Tak doskonałej mieszaniny draństwa, tchórzostwa i cwaniactwa jeszcze dotąd 
nie 
spotkałem - stwierdził w pewnej chwili Holmes.
- A więc ma tego konia?
- Usiłował temu zaprzeczać, ale tak dokładnie opisałem jego poczynania owego 
pamiętnego ranka, Ŝe uznał, iŜ go śledziłem. ZauwaŜyłeś oczywiście te 
charakterystyczne kwadratowe noski butów odciśnięte w ziemi. Jego buty 
doskonale 
do tych śladów pasują. Opowiedziałem mu o tym, jak wczesnym rankiem zobaczył 
dziwnego konia błąkającego się po wrzosowisku, w którym ku swemu zaskoczeniu 
rozpoznał po białej gwiazdce na czole słynnego faworyta wyścigów. Zrozumiał 
wtedy, Ŝe oto los daje mu szansę. Jego pierwszą myślą było odprowadzić zwierzę 
do King's Pyland, a potem diabeł mu podszepnął, by ukrył je do czasu wyścigów w 
stajniach Mapleton. Kiedy mu to wszystko opisałem, poddał się i myślał tylko o 
ratowaniu własnej skóry.
- Ale jego stajnię przecieŜ przeszukano.
- Taki stary cwaniak jak on ma swoje sposoby.
- Nie obawiasz się zostawić mu konia? Ma teraz powód, by wyrządzić mu krzywdę.
- Zapewniam cię, przyjacielu, Ŝe będzie go strzegł jak oka w głowie. Wie, Ŝe 
tylko tak moŜe uchronić się przed karą.
- Pułkownik Ross nie wygląda mi na kogoś, kto chętnie daruje winy
- Pułkownik Ross nie musi o tym wiedzieć. Działam według własnych metod i 
wyjawię tyle, ile uznam za stosowne. To zaleta pracy nieoficjalnej. Nie wiem, 
czy zauwaŜyłeś, ale zachowanie pułkownika w stosunku do mnie było dość 
wyniosłe. 
Zamierzam zabawić się jego kosztem. Nie mów mu nic o koniu.
- Nie powiem nic bez twojego pozwolenia.

Strona 8

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- Ale to jeszcze nic w porównaniu z pytaniem, kto zabił Johna Strakera.
- Zajmiesz się rozwikłaniem tej zagadki?
- Wprost przeciwnie, dziś jeszcze wracamy do Londynu. Zdziwiło mnie to. Byliśmy 
w Devonshire zaledwie od kilku godzin. Dlaczego rezygnuje z tak wspaniale 
rozpoczętego śledztwa? Nie zdołałem jednak nic z niego wyciągnąć. Pułkownik i 
inspektor czekali na nas w salonie.
- Mój przyjaciel i ja wracamy wieczornym pociągiem do Londynu - oznajmił 
Holmes. 
- Przechadzka po świeŜym dartmoor-skim powietrzu doskonale nam zrobiła.
Inspektor otworzył szeroko oczy, a pułkownik uśmiechnął się szyderczo.
- Nie ma więc pan nadziei na odnalezienie mordercy biednego Strakera?
Holmes wzruszył ramionami.
- Są powaŜne trudności. Spodziewam się natomiast, Ŝe pański koń wystartuje we 
wtorek, dlatego proszę, by pański dŜokej był gotowy. Czy mógłbym prosić o 
fotografię Johna Strakera?
Inspektor wyjął zdjęcie z koperty i podał Holmesowi.
- Mój drogi Gregory, uprzedza pan moje Ŝyczenia. Czy mógłby pan tu chwilę 
zaczekać? Chciałbym jeszcze zapytać o coś pokojówkę.
- Muszę przyznać, Ŝe jestem nieco rozczarowany naszym londyńskim konsultantem - 
powiedział pułkownik Ross, kiedy mój przyjaciel wyszedł z pokoju. - Jak dotąd, 
nie posunęliśmy się nawet o krok.
- Przynajmniej ma pan jego zapewnienie, Ŝe pański koń weźmie udział w wyścigach 
- wtrąciłem.
- To prawda - przyznał, wzruszając ramionami. - Wolałbym jednak mieć konia niŜ 
zapewnienie.
Właśnie zamierzałem powiedzieć coś w obronie przyjaciela, kiedy zjawił się w 
salonie.
- MoŜemy ruszać do Tayistock - oznajmił.
Kiedy wsiadaliśmy do powozu, jeden z chłopców stajennych
przytrzymał drzwiczki. Holmesowi musiał w tej chwili przyjść jakiś pomysł do 
głowy, bo pochylił się i dotknął ramienia chłopaka.
- Jak widzę, macie tu kilka owiec. Kto się nimi zajmuje?
- Ja, proszę pana.
- Czy ostatnio nie zdarzyło się z nimi nic szczególnego?
- Chyba nie, poza tym, Ŝe trzy okulały. Holmesa najwyraźniej ucieszyła ta 
odpowiedź, bo uśmiechnął się i zatarł ręce z zadowoleniem.
- Daleki strzał, Watsonie, bardzo daleki - powiedział, ściskając mnie za rękę. 

Polecam uwadze pana tę dziwną epidemię wśród owiec, Gregory. Ruszaj, woźnico!
Sądząc po wyrazie twarzy pułkownika, nie miał on zbyt wysokiego mniemania o 
umiejętnościach mojego przyjaciela, za to inspektor okazał wyraźną czujność.
- Sądzi pan, Ŝe to waŜne? - zapytał.
- Nawet bardzo.
- Czy uwaŜa pan, Ŝe powinienem zwrócić na coś szczególną uwagę?
- Na dziwne zachowanie psa owej nocy.
- Pies nic takiego nie robił.
- I to właśnie jest dziwne.
Cztery dni później Holmes i ja znaleźliśmy się w pociągu zmierzającym do 
Winchesteru z zamiarem obejrzenia gonitwy o puchar Wessexu. Pułkownik Ross 
czekał na nas 
na                                                                              

stacji. Wsiedliśmy do Jego powozu i udaliśmy się na tor wyścigowy. Zachowanie 
pułkownika było niezwykłe chłodne.
- Mojego konia wciąŜ nie ma - oznajmił.
- Przypuszczam, Ŝe pozna go pan, kiedy go zobaczy? - zapytał Holmes.
Pułkownik spojrzał na niego gniewnie.
- Od dwadziestu lat uczestniczę w wyścigach i nikt nigdy nie zadał mi takiego 
pytania. KaŜde dziecko rozpoznałoby Srebr-
na Gwiazdę po białej gwiazdce na czole i cętkowanej przedniej nodze.
- Jak stoją zakłady?
- To właśnie jest dziwne. Wczoraj stawiano jeszcze piętnaście do jednego, ale 

Strona 9

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

potem stawki zaczęły spadać i teraz jest tylko trzy do jednego.
- Hmm - mruknął Holmes. - Ktoś musi coś wiedzieć, to oczywiste.
Kiedy powóz zajechał przed główną trybunę, przestudiowałem program gonitw.
Puchar Wessexu: 50 funtów za kaŜde sto stóp i dodatkowe 1000 funtów dla cztero- 
i pięciolatków. Druga nagroda: 300 funtów. Trzecia nagroda: 200 funtów. Nowy 
dystans: l i 5/8 mili.
1. Murzyn, właściciel pan Heath Newton. DŜokej: czerwona czapka, cynamonowa 
kurtka.
2. Bokser, właściciel pułkownik Wardlaw. DŜokej: róŜowa czapka, 
niebiesko-czarna 
kurtka.
3. Desborough, właściciel lord Backwater. DŜokej: Ŝółta czapka i Ŝółte rękawy 
kurtki.
4. Srebrna Gwiazda, właściciel pułkownik Ross. DŜokej: czarna czapka, czerwona 
kurtka.
5. Iris, właściciel ksiąŜę Balmoral. DŜokej: czapka i kurtka w Ŝółto-czarne 
pasy.
6. Przeszkoda, właściciel lord Singleford. DŜokej: purpurowa czapka, czarne 
rękawy kurtki.
- Wycofaliśmy naszego drugiego konia, zawierzając pańskiemu słowu - powiedział 
pułkownik. - Ale co to? Srebrna Gwiazda
faworytem?
- Pięć do czterech przeciwko Srebrnej Gwieździe! - ryczał tłum. - Pięć do 
piętnastu przeciwko Desborough!
- Są wszystkie! - zawołałem. - Wszystkie sześć koni!
- Sześć? W takim razie mój koń teŜ biegnie! - wykrzyknął
pułkownik w podnieceniu. - Ale nie widzę go. Nie przeszły moje barwy.
- Przeszło tylko pięć. Teraz będzie pański. W tym momencie od strony wagi 
przygalopował wielki gniady koń, niosąc na sobie jeźdźca w barwach pułkownika.
- To nie jest mój koń! - wykrzyknął Ross. - To zwierzę nie ma ani jednego 
białego włosa. Co pan zrobił, panie Holmes?
- Zobaczymy, jak sobie poradzi - odpowiedział spokojnie mój przyjaciel. Przez 
chwilę obserował tor przez polową lornetkę. -Wspaniały start! - krzyknął nagle. 
- Zaraz wezmą zakręt.
Z powozu mieliśmy doskonały widok na prostą. Sześć koni szło łeb w łeb, lecz w 
połowie drogi wysunął się na prowadzenie dŜokej w Ŝółtej czapce ze stajni 
Mapleton. Zanim nas minęły, wystrzelił w przód koń pułkownika i minął metę, 
wyprzedzając rywala o dobre sześć długości. Jako trzecia przyszła Iris księcia 
Balmoral.
- Wygrałem! - wydyszał pułkownik, przecierając oczy. - Nic nie rozumiem. Nie 
sądzi pan, Ŝe juŜ dość tych tajemnic, panie Holmes?
- Oczywiście, pułkowniku, zaraz wszystko panu wyjaśnię. Najpierw jednak chodźmy 
popatrzeć na konia. Oto i on - dodał, kiedy znaleźliśmy się w miejscu dostępnym 
jedynie dla właścicieli i ich przyjaciół. - Wystarczy, Ŝe umyje mu pan łeb i 
nogę spirytusem i okaŜe się, Ŝe to ta sama Srebrna Gwiazda.
- Pan mnie zaskakuje.
- Znalazłem go u złodzieja i pozwoliłem dopuścić go do gonitwy w takim stanie, 

jakim go znalazłem.
- Dokonał pan cudu. Koń jest w doskonałym stanie. Nigdy nie wyglądał lepiej. 
Winienem panu stokrotne przeprosiny za to, Ŝe wątpiłem w pańskie umiejętności. 
Wyświadczył mi pan wielką Przysługę, odnajdując konia, a zrobiłby jeszcze 
większą, odnajdując mordercę Johna Strakera.
- Odnalazłem - powiedział cicho Holmes. Pułkownik i ja spojrzeliśmy na niego ze 
zdumieniem.
- Odnalazł pan? To gdzieŜ on jest?
- Tutaj.
- To znaczy gdzie?
- Tu, obok mnie.
Pułkownik poczerwieniał z gniewu.
- Wiem, Ŝe jestem pana wielkim dłuŜnikiem, panie Holmes, ale to, co pan przed 
chwilą powiedział, muszę uznać albo za kiepski Ŝart, albo za zniewagę.
Sherlock Holmes wybuchnął śmiechem.

Strona 10

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- Zapewniam pana, pułkowniku, Ŝe nie chodzi o pana. Prawdziwy morderca stoi 
dokładnie za panem.
Cofnął się i połoŜył dłoń na gładkiej szyi konia.
- Koń?!- wykrzyknęliśmy jednocześnie.
- Tak, koń. Zmniejszy to jego winę, kiedy powiem, Ŝe zrobił to we własnej 
obronie i Ŝe John Straker był człowiekiem nie zasługującym na pańskie zaufanie. 
Ale oto i gong. Jeśli mam coś wygrać w następnej gonitwie, dłuŜsze wyjaśnienie 
pozwolę sobie odłoŜyć na później.
Wieczorem tego dnia, w drodze powrotnej do Londynu, mieliśmy dla siebie cały 
przedział pulmanowskiego wagonu. PodróŜ minęła nam szybko, słuchaliśmy bowiem 
opowieści naszego towarzysza o wypadkach w Dartmoor i o tym, jak odkrył, co się 
naprawdę zdarzyło owej poniedziałkowej nocy.
- Muszę przyznać - powiedział - Ŝe wszystkie hipotezy, które sformułowałem na 
podstawie relacji w prasie, były błędne. MoŜna było z nich wyciągnąć pewne 
wnioski, gdyby nie mnóstwo szczegółów, które nie pozwalały dostrzec ich 
znaczenia. Wyruszyłem do Devonshire z przeświadczeniem, Ŝe winny jest Fitzroy 
Simpson, choć nie miałem przeciw niemu wystarczających dowodów. Dopiero w 
powozie, kiedy jechaliśmy do domu trenera, zdałem sobie sprawę ze znaczenia 
baraniego gulaszu. Przypominacie sobie zapewne, Ŝe byłem wówczas roztargniony i 
pozostałem w powozie,
podczas gdy wy wysiedliście. Zachodziłem w głowę, jak mogłem przegapić tak 
waŜną 
wskazówkę.
- Przyznam szczerze, Ŝe nawet teraz nie pojmuję, jakie to mogło mieć znaczenie 

powiedział pułkownik.
- Było to pierwsze ogniwo w moim łańcuchu rozumowania. Sproszkowane opium nie 
jest zbyt przyjemne w smaku i da się wyczuć. Natomiast baranina doskonale 
maskuje jego smak. Nie ma podstaw, by przypuszczać, Ŝe Fitzroy Simpson miał 
jakiś wpływ na wybór potrawy. Zbyt wielkim zbiegiem okoliczności wydało mi się 
równieŜ to, Ŝe przyszedł z opium do stajni akurat tego dnia, kiedy serwowano 
baraninę. Dlatego wyeliminowałem Simpsona z kręgu podejrzanych i skupiłem się 
na 
Strakerze i jego Ŝonie, bo tylko oni mogli wybrać baraninę na kolację. Opium 
musiano dosypać w chwili, gdy oddzielono juŜ porcję dla chłopca stajennego, 
bowiem pozostali jedli tę samą potrawę i nie odczuli Ŝadnych ubocznych skutków. 
Kto więc mógł to zrobić bez zwracania na siebie uwagi?
Zanim znalazłem na to odpowiedź, zaciekawiło mnie dziwne zachowanie psa. Jeden 
właściwy wniosek pociąga za sobą następne. Sprawa z Simpsonem przypomniała mi, 
Ŝe psa trzymano w stajni. Jednak pomimo tego, Ŝe wyprowadzono z niej konia, 
pies 
nie szczekał i nie obudził śpiących na strychu chłopców. Musiał więc dobrze 
znać 
nocnego gościa.
Byłem pewny lub prawie pewny, Ŝe John Straker wszedł w nocy do stajni i zabrał 
Srebrną Gwiazdę. Ale w jakim celu? Oczywiście w nieuczciwym, po cóŜ jednak 
miałby usypiać własnego chłopca stajennego? Nie potrafiłem na to odpowiedzieć. 
Zdarzały się juŜ wypadki, Ŝe trenerzy stawiali poprzez agentów duŜe sumy 
pieniędzy przeciw własnym koniom, nie dopuszczając do ich zwycięstwa. Czasami 
robili to dŜokeje. Stosowano równieŜ pewniejsze metody i bardziej wyrafinowane. 
A co było w tym przypadku? Miałem nadzieję, Ŝe odpowie mi na to zawartość 
kieszeni trenera.
I tak się stało. Pamiętacie zapewne ten niezwykły nóŜ, znalezio-
ny w ręku zabitego; nikt o zdrowych zmysłach nie nosiłby go przy sobie. Był to, 
jak wyjaśnił doktor Watson, rodzaj noŜa chirurgicznego uŜywanego przy 
najbardziej delikatnych operacjach. Jako specjalista od torów wyścigowych musi 
pan wiedzieć, pułkowniku, Ŝe moŜna naciąć ścięgno w nodze konia tak, by nie 
było 
to widoczne. Zwierzę zaczyna wówczas lekko kuleć, co przypisuje się 
przetrenowaniu lub reumatyzmowi, lecz w Ŝadnym wypadku haniebnej działalności.
- Łotr! Kanalia! - wykrzyknął pułkownik.
- Mamy więc wytłumaczenie, dlaczego John Straker chciał zabrać konia na 
wrzosowisko. Tak ognisty rumak obudziłby największego śpiocha, gdyby poczuł 

Strona 11

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

ukłucie noŜa. Trzeba go więc było wyprowadzić gdzieś dalej.
- CóŜ ze mnie za ślepiec! - wykrzyknął pułkownik. - To do tego potrzebna mu 
była 
świeca i zapałki.
- Tak. Przeglądając jego rzeczy, odkryłem nie tylko metodę przestępstwa, ale 
równieŜ jego motywy. Jako człowiek bywały w świecie, wie pan, pułkowniku, Ŝe 
zwykle nie nosi się w kieszeni cudzych rachunków. Mamy przecieŜ dość własnych. 
Doszedłem na tej podstawie do wniosku, Ŝe Straker prowadził podwójne Ŝycie. Z 
rachunku wynikało, Ŝe w grę wchodzi kobieta, w dodatku o kosztownych gustach. 
Choć płaci pan hojnie swoim pracownikom, to i tak nie byłoby ich stać na 
kupowanie Ŝonom sukni za dwadzieścia gwinei. Zapytałem panią Straker o tę 
suknię 
i upewniłem się, Ŝe nigdy takiej nie dostała. Zapisałem więc sobie adres 
modystki, aby pójść do niej z fotografią Strakera i dowiedzieć się, kim jest 
ten 
mityczny Derbyshire.
Od tej chwili wszystko było jasne. Straker poprowadził konia do zagłębienia, w 
którym światło świecy nie byłoby widoczne. Simp-son, uciekając, zgubił krawat, 

Straker podniósł go, zapewne w celu obwiązania nogi konia. Na miejscu stanął za 
koniem i zapalił świecę. Zwierzę, wystraszone nagłym błyskiem światła, czując 
instynktownie, Ŝe szykuje się coś złego, wierzgnęło kopytami, ude-
rzając Strakera w czoło. LeŜący na krzaku płaszcz trener musiał zdjąć 
wcześniej, 
by mu nie krępował ruchów, dlatego, padając, wbił sobie nóŜ w udo. Czy wszystko 
wyjaśniłem?
- Nadzwyczajne! - wykrzyknął pułkownik. - Jakby pan tam był.
- Muszę przyznać, Ŝe dojście do końcowych wniosków zajęło mi trochę czasu. 
Przyszło mi do głowy, Ŝe taki przebiegły człowiek jak Straker musiał na kimś 
wypróbować operację przecięcia ścięgna. KtóŜ to mógł być? Zobaczyłem owce, 
zadałem ich opiekunowi pytanie i ku memu zaskoczeniu otrzymałem potwierdzenie 
moich przypuszczeń.
Po powrocie do Londynu złoŜyłem wizytę modystce, która w Strakerze rozpoznała 
bogatego klienta nazwiskiem Derbyshire, który miał piękną Ŝonę lubiącą 
kosztowne 
stroje. Nie miałem wątpliwości, Ŝe właśnie ta kobieta wpędziła go w długi i w 
rezultacie przywiodła do przestępstwa.
- Nie wyjaśnił pan jeszcze jednej sprawy - stwierdził pułkownik. - Co się stało 
z koniem?
- Ach, uciekł, i zaopiekował się nim jeden z pańskich sąsiadów. Myślę, Ŝe mu to 
wybaczymy. Jeśli się nie mylę, dojeŜdŜamy do Ciapham i za niecałe dziesięć 
minut 
będziemy na dworu Yictoria. Gdyby zechciał pan wypalić cygaro w naszym 
towarzystwie, pułkowniku, z przyjemnością wyjaśnię panu inne szczegóły tej 
sprawy.
śółta twan
To zupełnie naturalne, Ŝe w moich krótkich opowiadaniach, opisujących liczne i 
dziwne sprawy, w których dzięki Holmesowi uczestniczyłem lub o których jedynie 
słyszałem, skupiam się tylko na tych zakończonych sukcesem, a nie poraŜką. 
Robię 
to nie ze względu na dobre imię Holmesa, choć muszę przyznać, Ŝe właśnie wtedy, 
kiedy nie wiedział, co dalej robić, najpełniej ujawniała się jego energia i 
wszechstronność. Faktem jednak jest, Ŝe tam, gdzie jemu się nie powiodło, innym 
równieŜ. W ten sposób zagadka pozostawała nie rozwiązana. Od czasu do czasu 
zdarzało się, Ŝe nawet gdy się pomylił, prawda i tak wychodziła na jaw. 
Spisałem 
z pół tuzina takich spraw. Wśród nich najciekawsze to histońa z "drugą plamą" i 
ta, którą mam zamiar teraz opowiedzieć.
Sherlock Holmes rzadko uprawiał gimnastykę dla samej przyjemności ćwiczenia. 
Tylko niewielu dorównywało mu siłą, a jeśli chodzi o boks, był jednym z 
najlepszych bokserów w swojej wadze, jakich znałem. Bezcelowy wysiłek uwaŜał 
jednak za stratę czasu i rzadko się nań zdobywał, chyba Ŝe w sprawach 
zawodowych. Wówczas był absolutnie niezmordowany.

Strona 12

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

Pewnego dnia wczesną wiosną postanowił wybrać się ze mną na spacer do parku. 
Wiązy zaczęły pokrywać się młodą zielenią, a na kasztanach pojawiły się lepkie, 
spiczaste, pięciolistne pączki. Przez dwie godziny spacerowaliśmy, prawie się 
do 
siebie nie odzywając, jak przystało na dwóch bliskich sobie przyjaciół. Na 
Baker 
Street wróciliśmy dopiero przed piątą.
- Ktoś o pana pytał - powiedział nasz słuŜący, otwierając
drzwi.
Holmes spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Oto skutki spacerów - powiedział. - Czy ten dŜentelmen sobie poszedł?
- Tak, proszę pana.
- Nie poprosiłeś go do środka?
- Poprosiłem.
- Jak długo czekał?
- Pół godziny. Był bardzo niecierpliwy. Przez cały czas chodził tam i z 
powrotem. Stałem przy drzwiach i wszystko słyszałem. W końcu wyszedł na 
korytarz 
i zawołał: "Czy ten człowiek nigdy nie wróci?". To jego własne słowa. "Musi pan 
jeszcze trochę poczekać" - odpowiedziałem. "W takim razie zaczekam na zewnątrz, 
bo czuję, Ŝe się duszę - odparł. - Niedługo wrócę". I wyszedł, zanim zdąŜyłem 
go 
zatrzymać.
- Dobrze się spisałeś - rzekł Holmes. - Wielka szkoda, Wat-sonie - dodał, kiedy 
weszliśmy do pokoju. - Potrzebuję jakiejś sprawy, a ta, sądząc z 
niecierpliwości 
naszego gościa, musi być waŜna. A cóŜ tu mamy? PrzecieŜ to nie twoja fajka. 
Musiał ją zostawić. To piękna, stara fajka z korzenia wrzośca z długim 
cybuchem. 
Bursztynowym, jak mówią sprzedawcy tytoniu. Ciekawe, ile takich bursztynowych 
cybuchów jest w Londynie. Niektórzy twierdzą, Ŝe o prawdziwości bursztynu 
świadczy zatopiona w nim mucha. Musiał być bardzo zdenerwowany, skoro zostawił 
swoją ulubioną fajkę.
- Skąd wiesz, Ŝe ją lubi? - zapytałem.
- Taka fajka kosztuje siedem szylingów i sześć pensów. Spójrz, była dwa razy 
naprawiana: raz przy drewnianej części cybucha l raz przy bursztynowej. Podczas 
kaŜdej z tych napraw zakładano srebrne kółka, które musiały kosztować więcej 
niŜ 
sama fajka. Ten człowiek musi ją więc bardzo lubić, skoro woli ją naprawiać, za-
Oliast kupić nową.
-- Coś jeszcze? - spytałem, bo Holmes wciąŜ obracał fajkę w dłoniach.
Uniósł ją w górę i postukał w nią długim, szczupłym palcem, niczym profesor w 
jakąś kość podczas wykładu.
- Fajki bywają nadzwyczaj ciekawe - powiedział. - śaden przedmiot nie powie ci 
tyle o właścicielu, co fajka, moŜe z wyjąt. kiem zegarków i sznurowadeł. Jednak 
widoczne tu wskazówki nie mają wielkiego znaczenia. Właściciel to dobrze 
zbudowany, leworęczny męŜczyzna, o wspaniałych zębach, który nie musi troszczyć 
się o pieniądze.
Rzucał te informacje niedbałym tonem, widziałem jednak, Ŝe zerka na mnie, by 
sprawdzić, czy go słucham.
- Sądzisz, Ŝe jest dobrze sytuowany, bo pali fajkę za siedem szylingów? - 
zapytałem.
- To grosvenorska mieszanka po osiem pensów za uncję - odparł Holmes, wysypując 
trochę popiołu na dłoń. - Skoro moŜna dostać doskonały tytoń za pół tej ceny, 
znaczy to, Ŝe ten człowiek nie musi liczyć się z pieniędzmi.
- A inne sprawy?
- Ma zwyczaj zapalania fajki od lamp i palnika gazowego. Spójrz, jedna strona 
jest sczerniała. Zapałka by tego nie zrobiła. Poza tym nie przytykałby jej do 
boku fajki. Przypalając od lampy, osmala się główkę. A tu jest osmalona z 
prawej 
strony. Wnioskuję z tego, Ŝe właściciel jest leworęczny. Jeśli ty przytknąłbyś 
fajkę do lampy, zrobiłbyś to z jej lewej strony. Raz mógłbyś zrobić inaczej, 
lecz nie stale. Ta zawsze była przypalana z prawej strony. Widać teŜ, Ŝe 

Strona 13

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

bursztyn jest pogryziony. Musi to więc być silny męŜczyzna, o mocnych zębach. 
Ale jeśli się nie mylę, wchodzi właśnie po schodach. Wkrótce dowiemy się czegoś 
więcej.
Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki, młody męŜczyzna. Miał na 
sobie eleganckie ubranie - ciemnoszary garnitur - a w ręku trzymał brązowy 
filcowy kapelusz z szerokim rondem. Jego wiek określiłbym na jakieś trzydzieści 
lat, choć naprawdę był nieco starszy.
- Proszę wybaczyć - powiedział z lekkim zakłopotaniem. -Powinienem zapukać, ale 
jestem trochę zdenerwowany, stąd moje zachowanie.
Przetarł ręką czoło jak człowiek oszołomiony i opadł raczej, niŜ usiadł, na 
krzesło.
- Domyślam się, Ŝe nie spał pan dwie noce - odezwał się Holmes jak zwykle 
przyjaźnie. - To wprawia człowieka w zdenerwowanie, bardziej nawet niŜ praca 
czy 
zabawa. Jak mógłbym panu pomóc?
- Potrzebuję rady, sir. Nie wiem, co robić, i całe moje Ŝycie legło w gruzach.
- Chciałby pan mnie zatrudnić jako detektywa?
- Nie tylko. Chciałbym zasięgnąć pańskiej opinii. Jest pan bowiem człowiekiem 
sprawiedliwym i doświadczonym. Chcę widzieć, co powinienem zrobić. Mam 
nadzieję, 
Ŝe pan mi pomoŜe.
Mówił krótkimi, urywanymi zdaniami. Odniosłem wraŜenie, Ŝe mówienie sprawia mu 
ból i robi to wbrew własnej woli.
- To bardzo delikatna sprawa - ciągnął. - Niechętnie opowiada się obcym o 
domowych kłopotach. To okropne mówić dwóm nie znanym mi męŜczyznom o zachowaniu 
własnej Ŝony. Ale jestem u granic wytrzymałości.
- Drogi panie Munro... - zaczął Holmes. Nasz gość poderwał się z krzesła.
- Zna pan moje nazwisko?
- Jeśli chciał pan zachować incognito, nie trzeba było wypisywać swego nazwiska 
na podszewce kapelusza albo nie odwracać jej w kierunku rozmówcy - odpowiedział 
z uśmiechem Holmes. - Ja i mój przyjaciel słyszeliśmy w tym pokoju wiele 
dziwnych historii i udało nam się ukoić niejedną skołataną duszę. Ufam, Ŝe panu 
równieŜ pomoŜemy. Jako Ŝe czas moŜe tu mieć znaczenie, bardzo proszę przejść do 
rzeczy.
Nasz gość ponownie przesunął dłonią po czole, jakby to zadanie sprawiało mu 
wielką trudność. Jego zachowanie i wyraz twarzy Pozwalały przypuszczać, Ŝe jest 
to człowiek zamknięty w sobie, Powściągliwy, o dumnej naturze, nie obnoszący 
się 
ze swoimi kło-
potami. Nagle machnął zaciśniętą pięścią, jakby pozbywał się rezerwy, i zaczął 
mówić.
- Fakty są następujące. Jestem Ŝonaty od trzech lat. Bardzo się z Ŝoną kochamy 

Ŝyliśmy szczęśliwie. Nie było między nami róŜnic, ani w słowie, ani w czynie. I 
nagle od zeszłego poniedziałku wyrósł między nami mur. Okazało się, Ŝe w Ŝyciu 
mojej Ŝony jest coś, o czym wiem tyle, co o Ŝyciu mijanej na ulicy kobiety. 
Staliśmy się sobie obcy i chciałbym wiedzieć dlaczego.
Jest jednak coś, na co chciałbym zwrócić pańską uwagę, panie Holmes. Effie mnie 
kocha. Nie ma co do tego Ŝadnych wątpliwości. Kocha mnie całym sercem i duszą 
nawet bardziej niŜ kiedyś. Wiem to i czuję. MęŜczyzna wie, kiedy kobieta go 
kocha. Ale dzieli nas tajemnica i nigdy nie będzie między nami tak jak dawniej, 
dopóki jej nie wyjaśnimy.
- Bardzo proszę o fakty, panie Munro - ponaglił go Holmes.
- Powiem panu, co wiem o Effie. Kiedy ją poznałem, była wdową, choć miała 
zaledwie dwadzieścia pięć lat. Jej nazwisko brzmiało Hebron. Jako młoda 
dziewczyna wyjechała do Ameryki i zamieszkała w Atlancie. Tam poślubiła tego 
Hebrona, wziętego adwokata. Mieli dziecko, ale umarło w czasie epidemii Ŝółtej 
febry, która zabrała takŜe męŜa. Widziałem jego akt zgonu. To zniechęciło ją do 
Ameryki, wróciła więc do Anglii i zamieszkała wraz z niezamęŜną ciotką w Pinner 
w Middlesex. MąŜ zabezpieczył ją finansowo. Odziedziczyła cztery tysiące 
pięćset 
funtów, które dawały jakieś siedem procent zysku. Poznałem ją, kiedy była w 
Pinner dopiero od sześciu miesięcy. Zakochaliśmy się w sobie i kilka tygodni 

Strona 14

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

później pobraliśmy.
Handluję chmielem, z czego mam od siedmiuset do ośmiuset
funtów. Mogliśmy więc wygodnie Ŝyć i wynająć dom w Norbury za osiemdziesiąt 
funtów rocznie. To wiejska posesja, chociaŜ leŜy niedaleko miasta. W pobliŜu 
jest zajazd i dwa domki, a po drugiej stronie pola, naprzeciwko nas, stoi 
wiejski domek. Poza tym w okolicy nie ma więcej zabudowań. Interes zmusza mnie 
do wyjazdów do
miasta w róŜnych porach roku, ale latem mam niewiele pracy. Mieszkaliśmy sobie 
szczęśliwie. Niestety, do czasu.
Tu muszę jeszcze o czymś wspomnieć. Kiedy się pobraliśmy, Ŝona przepisała na 
mnie cały swój majątek i to wbrew mej woli. Wiedziałem bowiem, co się stanie, 
jeśli mój interes przestanie przynosić dochód. Tak czy owak, zrobiła to. Jakieś 
sześć tygodni temu przyszła do mnie z prośbą.
"Jack - powiedziała. - Kiedy przekazywałam ci mój majątek, powiedziałeś, Ŝe w 
kaŜdej chwili jest do mojej dyspozycji".
"Oczywiście - odparłem. - Jest twój".
"W takim razie potrzebuję sto funtów".
Zdziwiło mnie to, ale pomyślałem, Ŝe pewnie chce je przeznaczyć na nową suknię 
albo coś z tych rzeczy.
"Na cóŜ ci one potrzebne?" - zapytałem.
"Och - rzuciła Ŝartobliwym tonem - powiedziałeś, Ŝe jesteś tylko moim 
bankierem, 
a bankierzy nie zadają pytań".
"Jeśli naprawdę ich potrzebujesz, dam ci je" - odparłem.
"Tak, potrzebuję".
"I nie powiesz, na co?"
"MoŜe kiedyś, ale nie teraz, Jack".
Musiałem się tym zadowolić, bo po raz pierwszy pojawiła się między nami jakaś 
tajemnica. Wypisałem czek i więcej o tym nie myślałem. MoŜe to nie ma nic 
wspólnego z tym, co zaszło później, ale uznałem, Ŝe powinienem o tym wspomnieć.
Jak juŜ mówiłem, niedaleko od nas stoi mały wiejski domek. Dzieli nas jedynie 
pole, ale Ŝeby do niego dotrzeć, trzeba iść drogą i skręcić w polną dróŜkę. 
Zaraz za nią rośnie lasek sosnowy. Bardzo lubiłem tam spacerować, bo drzewa 
zawsze są najmilszymi sąsiadami. Przez osiem miesięcy ów domek stał pusty. 
Szkoda, bo to ładny, piętrowy budynek, ze staromodnym gankiem obrośniętym 
kapryfolium.
Kiedy w zeszły poniedziałek wieczorem wybrałem się tam na ^acer, minęła mnie 
pusta cięŜarówka, a na trawniku przed gan-
kiem leŜał stos dywanów i róŜnych rzeczy. Najwidoczniej domek w końcu wynajęto. 
Podszedłem bliŜej i przesunąłem po nim spojrzeniem, zastanawiając się, jakich 
to 
będziemy mieć sąsiadów. Nagle zdałem sobie sprawę, Ŝe ktoś mi się przygląda z 
okna na górze. Nie widziałem dobrze twarzy, ale przejęła mnie dreszczem. Byłem 
zbyt daleko, by dostrzec rysy, ale odniosłem wraŜenie, Ŝe jest w nich coś 
nienaturalnego i nieludzkiego. Podszedłem bliŜej, lecz wówczas twarz nagle 
zniknęła, jakby rozpłynęła się w mroku pokoju. Stałem tam z pięć minut, 
rozmyślając nad tym, co przeŜyłem. Nie potrafię powiedzieć, czy była to męska, 
czy kobieca twarz. Jednak największe wraŜenie zrobił na mnie jej kolor. Była 
kredowobiała, jakby nieruchoma. Tak mnie to zdenerwowało, Ŝe postanowiłem 
dowiedzieć się czegoś więcej o nowych lokatorach. Zapukałem do drzwi. Otworzyła 
mi wysoka, chuda kobieta, o szorstkiej, ponurej twarzy. "Czego pan sobie 
Ŝyczy?" 
- zapytała z północnym akcentem. "Jestem sąsiadem - odpowiedziałem. - I 
mieszkam 
tam. -Wskazałem na mój dom. - Widzę, Ŝe dopiero się państwo sprowadzili, 
pomyślałem więc, Ŝe moŜe potrzebna będzie jakaś pomoc..." "Jeśli będzie 
potrzeba, poprosimy" - odparła i zamknęła mi
drzwi przed nosem.
Rozgniewany jej grubiańskim zachowaniem, odwróciłem się i poszedłem do domu. 
Cały wieczór starałem się myśleć o czymś innym, ale nie mogłem zapomnieć tej 
dziwnej twarzy i nieuprzejmego zachowania kobiety. Postanowiłem nie mówić o tym 
Ŝonie, bo jest nerwowa i nie chciałem, by udzieliło się jej moje nieprzyjemne 
wraŜenie. Przed snem wspomniałem tylko, Ŝe ktoś wynajął domek, na co nie 

Strona 15

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

zareagowała.
Zazwyczaj mam twardy sen. W rodzinie śmieją się, Ŝe nic nie jest w stanie mnie 
obudzić. Jednak owej nocy, moŜe z powodu zdenerwowania, spałem lŜej. W pewnym 
momencie zdałem sobie sprawę, Ŝe coś się dzieje w pokoju. Nagle uprzytomniłem 
sobie, Ŝe Ŝona ubrała się i wkłada płaszcz i kapelusz. JuŜ miałem wymruczeć 
jakieś słowa zdziwienia i protestu przeciw tym niewczesnym przygo-
towaniom, kiedy nagle spojrzałem jej w twarz oświetloną światłem świecy i 
zdumienie odjęło mi mowę. Miała taki wyraz, jakiego nigdy u niej nie widziałem. 
Była śmiertelnie blada, szybko oddychała i co chwila zerkała na mnie ukradkiem. 
Sądząc, Ŝe śpię, wysunęła się bezszelestnie z pokoju i chwilę później 
usłyszałem 
skrzyp zawiasów przy drzwiach wejściowych. Usiadłem na łóŜku i uderzyłem 
pięścią 
w obramowanie, by się przekonać, Ŝe nie śnię. Potem wyjąłem zegarek spod 
poduszki. Była trzecia w nocy. CóŜ, u licha, moja Ŝona mogła robić na dworze o 
trzeciej w nocy?
Siedziałem tak przez dwadzieścia minut, zastanawiając się nad tym i próbując 
znaleźć jakieś wytłumaczenie. Im dłuŜej o tym myślałem, tym trudniej było mi to 
zrozumieć. Nagle usłyszałem, Ŝe drzwi się otwierają, a potem kroki Ŝony na 
schodach.
"Gdzieś ty, na Boga, była. Elfie?" - zapytałem, gdy weszła.
Wzdrygnęła się gwałtownie i wydała zduszony okrzyk. Właśnie ten okrzyk i jej 
przeraŜenie zaniepokoiły mnie najbardziej, bo było w nich poczucie winy. Moja 
Ŝona zawsze miała szczerą i otwartą naturę, toteŜ przeszedł mnie dreszcz na 
widok jej tajemniczego zachowania.
"Nie śpisz, Jack? - zapytała z nerwowym śmiechem. - Sądziłam, Ŝe nic nie moŜe 
cię zbudzić".
"Gdzie byłaś?" - zapytałem surowo.
"Nie dziwię się, Ŝe o to pytasz - powiedziała i dostrzegłem, Ŝe drŜą jej palce, 
kiedy rozpinała płaszcz. - Nigdy dotąd tego nie robiłam. Nagle poczułam, Ŝe się 
duszę, i musiałam wyjść, odetchnąć świeŜym powietrzem. Czułam, Ŝe jeśli nie 
wyjdę, to zemdleję. Postałam kilka minut przy drzwiach i teraz juŜ mi lepiej".
Przez cały ten czas ani razu nie spojrzała mi w oczy i jej głos brzmiał inaczej 
niŜ zwykle. Zrozumiałem, Ŝe kłamie. Nic nie odpowiedziałem i odwróciłem się do 
ściany z cięŜkim sercem i umysłem Przepełnionym wątpliwościami i podejrzeniami. 
CóŜ takiego moja Ŝona przede mną ukrywa? Dokąd poszła? Poczułem, Ŝe nie zaznam 
spokoju, dopóki się nie dowiem, ale wzbraniałem się ją o to
zapytać. Przez resztę nocy przewracałem się z boku na bok, wy. myślając coraz 
to 
nowe i bardziej niewiarygodne historie.
Następnego dnia powinienem pojechać do miasta, lecz byłem zbyt zdenerwowany, by 
myśleć o interesach. Moja Ŝona wydawała się równie niespokojna i sądząc po 
rzucanych mi ukradkowych spojrzeniach musiała się domyślić, Ŝe jej nie 
uwierzyłem, i rozpaczliwie starała się znaleźć jakieś wyjście. Podczas 
śniadania 
prawie ze sobą nie rozmawialiśmy, a ja zaraz potem wyszedłem na spacer, by się 
uspokoić.
Doszedłem aŜ do Crystal Pałace i o pierwszej wróciłem do Nor-bury. Droga wiodła 
obok domku, więc zatrzymałem się przy nim, by popatrzeć w okna i sprawdzić, czy 
nie zobaczę tej dziwnej twarzy. Nagle, ku memu zdziwieniu, drzwi się otworzyły 

wyszła z nich moja Ŝona.
Osłupiałem na jej widok, lecz moje uczucia były niczym w porównaniu z tymi, 
które ukazały się na jej twarzy, kiedy mnie zobaczyła. Przez chwilę miała 
ochotę 
cofnąć się do domku, a potem, widząc, Ŝe to bezcelowe, podeszła do mnie z 
wyrazem przestrachu w oczach i fałszywym uśmiechem na ustach.
"Och, Jack! - wykrzyknęła. - Przyszłam odwiedzić naszych nowych sąsiadów i 
zapytać, czy czegoś nie potrzebują. Czemu tak na mnie patrzysz? Chyba się na 
mnie nie gniewasz?"
"A więc tu chodziłaś zeszłej nocy" - powiedziałem.
"Nie rozumiem".
"Byłaś tu. Jestem tego pewny. Kim są ci ludzie, Ŝe odwiedzasz ich o takiej 

Strona 16

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

porze?"
"Nie odwiedzałam ich".
"Jak moŜesz tak kłamać?! - krzyknąłem. - Twój własny głos cię zdradza. Czy 
kiedykolwiek ukrywałem coś przed tobą? Wejdę do tego domu i wszystko wyjaśnię".
"Nie, na miłość boską! - wydyszała, a kiedy podszedłem do drzwi, złapała mnie 
za 
rękaw i odciągnęła z rozpaczliwą wprost siłą. - Błagam cię, byś tego nie robił, 
Jack! - zawołała. - Przy-
sięgam, Ŝe kiedyś wszystko ci wyjaśnię, lecz jeśli tam wejdziesz, wyniknie z 
tego nieszczęście. - Kiedy próbowałem się uwolnić, przytrzymała mnie, błagając 
rozpaczliwie: - Zaufaj mi, Jack. Tylko ten jeden raz. Nigdy tego nie 
poŜałujesz. 
Wiesz, Ŝe jeśli coś ukrywam, to tylko dla twojego dobra. Od tego zaleŜy nasze 
wspólne Ŝycie. Jeśli wrócisz ze mną do domu, wszystko będzie dobrze. Jeśli tam 
wejdziesz, wszystko między nami skończone".
W jej głosie było tyle Ŝarliwości i rozpaczy, Ŝe zatrzymałem się niezdecydowany.
"Zaufam ci pod jednym jedynym warunkiem - powiedziałem. - Musisz skończyć z tą 
tajemnicą. MoŜesz sobie zatrzymać swój sekret, ale musisz mi obiecać, Ŝe nie 
będzie juŜ nocnych wizyt i knowań za moimi plecami. Jestem skłonny wybaczyć ci 
to, co było, ale musisz mi obiecać, Ŝe więcej to się nie powtórzy".
"Byłam pewna, Ŝe mi zaufasz! - wykrzyknęła z ulgą. - Stanie się tak, jak sobie 
Ŝyczysz. A teraz wracajmy do domu".
WciąŜ trzymając mnie za rękaw, odciągnęła mnie od domku. Kiedy odchodziliśmy, 
obejrzałem się za siebie i w górnym oknie znowu zobaczyłem tę sinoŜółtą twarz. 
Jaki związek istniał między tym potworem a moją Ŝoną? I co łączyło ją z tą 
szorstką, ordynarną kobietą? Wiedziałem, Ŝe nie zaznam spokoju, póki nie 
rozwiąŜę tej zagadki.
Przez dwa dni nie opuszczałem domu, a moja Ŝona dotrzymała przyrzeczenia i teŜ 
nigdzie nie wychodziła. Jednak trzeciego dnia nie mogła oprzeć się pokusie i 
zapomniała o obietnicy, własnym męŜu i obowiązkach względem niego.
Tego dnia pojechałem do miasta, lecz zamiast o 3.36, wróciłem pociągiem o 2.40. 
Kiedy wszedłem do domu, wybiegła mi na spotkanie zaskoczona pokojówka.
"Gdzie jest pani?" - zapytałem.
"Chyba poszła na spacer" - odparła.
Natychmiast nabrałem podejrzeń. Pobiegłem na górę, by upew-"ic się, Ŝe Ŝony nie 
ma w domu. Przypadkiem spojrzałem w okno
i zobaczyłem, Ŝe pokojówka, z którą przed chwilą rozmawiałem biegnie przez pole 
w stronę domku. Zrozumiałem, co to oznacza. Moja Ŝona znowu tam poszła i 
poleciła słuŜącej, by dać jej znać gdybym wrócił. Płonąc gniewem, zbiegłem na 
dół i ruszyłem przez pole, zdecydowany raz na zawsze wyjaśnić tę sprawę. śona i 
słuŜąca biegły właśnie drogą, lecz ominąłem je i pognałem dalej. W tym domku 
kryła się tajemnica rzucająca cień na moje Ŝycie. Przyrzekłem sobie, Ŝe ją 
rozwiąŜę. Nawet nie zapukałem, tylko nacisnąłem na klamkę i wpadłem do środka.
Na parterze panowała cisza. W kuchni garnek śpiewał na ogniu, a w koszyku spał 
zwinięty wielki, czarny kot. Po kobiecie, którą widziałem przed paroma dniami, 
nie było śladu. Wbiegłem do drugiego pokoju, lecz tu teŜ nikogo nie zastałem. 
Popędziłem więc na górę, lecz tam równieŜ nikogo nie było. Cały dom świecił 
pustką. WyposaŜenie pokoi było proste, z wyjątkiem pokoju z oknem, w którym 
widziałem tę dziwną twarz. Stojące tu meble odznaczały się elegancją i wygodą. 
Moje podejrzenia rozgorzały na nowo, kiedy ujrzałem na gzymsie kominka duŜą 
fotografię Ŝony, zrobioną na moje osobiste Ŝyczenie zaledwie przed trzema 
miesiącami.
Zostałem w domu na tyle długo, by się upewnić, Ŝe nikogo w nim nie ma. Potem 
wyszedłem z cięŜkim sercem. Kiedy zjawiłem się w domu, w hallu czekała na mnie 
Ŝona. Byłem jednak zbyt rozŜalony i rozgniewany, by z nią rozmawiać. Minąłem ją 
i skierowałem się do gabinetu. Weszła jednak za mną, nim zdąŜyłem zamknąć drzwi.
"Przykro mi, Ŝe złamałam przyrzeczenie, Jack - powiedziała. -Gdybyś jednak znał 
wszystkie okoliczności, z pewnością byś mi wybaczył".
"W takim razie opowiedz mi wszystko" - odrzekłem.
"Nie mogę, Jack!" - zawołała.
"Dopóki nie powiesz mi, kto mieszka w tym domku i komu dałaś swoją fotografię, 
nie moŜe być mowy o zaufaniu między nami" - oświadczyłem i wybiegłem z domu.
To było wczoraj, panie Holmes. Od tego czasu ani jej nie widziałem, ani nie 

Strona 17

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

dowiedziałem się niczego nowego. To pierwsza sprzeczka między nami, i tak mną 
wstrząsnęła, Ŝe nie wiem, co począć. Nagle dziś rano przyszło mi do głowy, Ŝe 
pan mógłby mi coś poradzić, więc przyszedłem tu i oddaję się całkowicie w 
pańskie ręce. Jeśli jest coś, czego nie wyjaśniłem, proszę pytać. Przede 
wszystkim jednak, proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, bo jestem u kresu 
wytrzymałości.
Holmes i ja wysłuchaliśmy tej niezwykłej relacji z wielkim zaciekawieniem. Mój 
przyjaciel siedział przez jakiś czas w milczeniu, podpierając brodę ręką.
- Proszę mi powiedzieć - odezwał się w końcu - czy moŜe pan przysiąc, Ŝe twarz, 
którą pan widział, naleŜała do męŜczyzny?
- Za kaŜdym razem stałem zbyt daleko, więc nie mogę tego zrobić.
- Ale sprawiała nieprzyjemne wraŜenie.
- Miała nienaturalny kolor i była dziwnie nieruchoma. Kiedy podszedłem bliŜej, 
nagle znikła.
- Kiedy pańska Ŝona poprosiła pana o sto funtów?
- Jakieś dwa miesiące temu.
- Czy widział pan fotografię jej pierwszego męŜa?
- Nie. Wkrótce po jego śmierci wybuchł w Atlancie wielki poŜar i wszystkie 
papiery Ŝony spłonęły.
- A mimo to miała akt zgonu. Mówił pan, Ŝe go widział.
- Tak, otrzymała duplikat.
- Czy spotkał pan kogoś, kto znał ją w Ameryce?
- Nie.
- Czy wspominała o ponownym jej odwiedzeniu?
- Nie.
- A moŜe dostawała stamtąd listy?
- Nie.
- Dziękuję. A teraz chciałbym to wszystko przemyśleć. Jeśli domek będzie nadal 
opuszczony, moŜemy mieć trudności. Jeśli
zaś, jak przypuszczam, jego mieszkańców ostrzeŜono o pańskim pojawieniu się i 
zdąŜyli go wczoraj opuścić, mogą juŜ być z powrotem. Wówczas bez trudu wszystko 
wyjaśnimy. Radzę panu wrócić teraz do Norbury i jeszcze raz sprawdzić wszystkie 
okna w domku. Jeśli pan stwierdzi, Ŝe ktoś tam mieszka, proszę nie wchodzić do 
środka, tylko przesłać nam depeszę. W ciągu godziny od jej otrzymania będziemy 
na miejscu.
- A jeśli będzie pusty?
- Wówczas przyjadę jutro i porozmawiamy. Do widzenia i proszę się nie martwić.
- Obawiam się, Watsonie, Ŝe ta sprawa źle wróŜy - powiedział Holmes po 
odprowadzeniu naszego gościa do drzwi. - Co o tym sądzisz?
- Nie wygląda dobrze - stwierdziłem.
- Tak. Pachnie mi tu szantaŜem.
- A kim jest szantaŜysta?
- To zapewne ktoś, kto mieszka w tym ładnie umeblowanym pokoju z fotografią na 
gzymsie kominka. Jest coś fascynującego w tej Ŝółtej twarzy w oknie i muszę 
wyjaśnić tę zagadkę.
- Masz juŜ jakąś koncepcję?
- Na razie tylko zarysy. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby przybrała 

                                                                    konkretny 
kształt. W tym domku musi mieszkać pierwszy mąŜ pani Munro.
- Czemu tak sądzisz?
- A jak inaczej moŜna wytłumaczyć jej szalony strach, by drugi mąŜ nie wszedł 
do 
środka? Fakty według mnie są następujące: kobieta wyszła za mąŜ w Ameryce. Jej 
mąŜ ujawnił jakieś złe cechy albo moŜe przeszedł jakąś wstrętną chorobę, stał 
się trędowatym czy popadł w obłęd. Uciekła w końcu od niego, wróciła do Anglii, 
zmieniła nazwisko i zaczęła nowe Ŝycie. Od trzech lat była męŜatką i sądziła, 
Ŝe 
nic juŜ jej nie grozi. MęŜowi pokazała akt zgonu męŜczyzny, którego nazwisko 
przyjęła. I nagle ów pierwszy mąŜ albo jakaś pozbawiona skrupułów kobieta, 
która 
się z nim związała, od-

Strona 18

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

krywa jej miejsce pobytu. Piszą do niej i groŜą, Ŝe wyjawią jej tajemnicę. 
Prosi 
więc drugiego męŜa o sto funtów i postanawia ich przekupić. Jednak oni i tak 
przyjeŜdŜają. Kiedy mąŜ wspomina coś o nowych lokatorach domku, ona domyśla 
się, 
Ŝe to jej prześladowcy. Czeka, aŜ mąŜ zaśnie, i biegnie tam, jeszcze raz 
spróbować namówić ich, by dali jej spokój. Nic z tego nie wychodzi, próbuje 
więc 
następnego dnia rano. Wówczas to musiał zobaczyć ją drugi mąŜ. Kobieta 
obiecuje, 
Ŝe więcej tam nie pójdzie, lecz dwa dni później nadzieja na pozbycie się 
strasznych sąsiadów przewaŜa i ponawia próbę. Zabiera ze sobą fotografię, 
której 
prawdopodobnie od niej zaŜądano. W czasie rozmowy przybiega pokojówka z 
wiadomością, Ŝe pan wrócił do domu. Wiedząc, Ŝe zaraz się tu zjawi, wyprowadza 
mieszkańców domku tylnymi drzwiami, zapewne do sosnowego lasku, który rośnie w 
pobliŜu. Dlatego nie było nikogo w domu, kiedy Munro się tam zjawił. Byłbym 
jednak zdziwiony, gdyby nadal stał pusty, kiedy dziś wieczorem będzie go 
oglądał. Co o tym myślisz?
- To tylko przypuszczenia.
- Ale przynajmniej pokrywają się z faktami. Kiedy pojawią się nowe, nie 
odpowiadające mojej teorii, będziemy mieć dość czasu, by przemyśleć wszystko 
jeszcze raz. Musimy jednak poczekać na depeszę z Norbury.
Nie czekaliśmy długo. Właśnie skończyliśmy pić herbatę, kiedy ją nam doręczono.
Domek jest zamieszkany. Znowu widziałem twarz w oknie. Czekam na przyjazd 
pociągiem o siódmej. Do tego czasu nie podejmę Ŝadnych kroków.
Czekał na nas na peronie. W świetle latarni dostrzegliśmy, Ŝe Jest bardzo blady 
i cały drŜy.
- Oni tam są, panie Holmes - powiedział, kładąc rękę na ramieniu mojego 
przyjaciela. - Kiedy tu szedłem, widziałem palące s1? światła. Musimy tę sprawę 
jeszcze dziś rozwikłać.
- Jaki ma pan plan? - zapytał Holmes, kiedy szliśmy ciemną, wysadzaną drzewami 
aleją.
- Zamierzam wtargnąć do środka i sprawdzić, kto tam mieszka. Chciałbym, Ŝeby 
panowie byli moimi świadkami.
- Jest pan zdecydowany to zrobić, pomimo ostrzeŜeń Ŝony, Ŝe lepiej nie 
dochodzić 
tajemnicy?
- Tak, jestem.
- Myślę, Ŝe słusznie pan robi. KaŜda prawda jest lepsza od niepewności. Idźmy 
tam od razu. Nie jest to legalne działanie, ale myślę, Ŝe warto zaryzykować.
Było bardzo ciemno i zaczął mŜyć deszcz. Z głównej drogi skręciliśmy w wąską, 
porytą koleinami ścieŜkę wysadzaną krzewami. Munro parł do przodu, a my 
staraliśmy się za nim nadąŜyć.
- Stąd widać światła mojego domu - mruknął, wskazując na migoczące między 
drzewami światełka. - A tu jest ten domek.
Wyszliśmy zza zakrętu i naszym oczom ukazał się wiejski domek. śółta linia w 
dole drzwi wskazywała na to, Ŝe są uchylone. RównieŜ jedno z okien na piętrze 
było jasno oświetlone. W tym momencie za zasłoną mignął jakiś cień.
- Jest ten potwór! - krzyknął Munro. - Sami widzieliście. A teraz proszę za 
mną. 
Wkrótce poznamy całą prawdę.
Podeszliśmy do drzwi. Nagle z cienia wyłoniła się kobieta i stanęła w smudze 
światła. Nie widziałem jej twarzy, jedynie ręce wyciągnięte w błagalnym geście.
- Na litość boską, nie rób tego, Jack! - krzyknęła. - Miałam przeczucie, Ŝe 
zjawisz się tu dziś wieczorem. Zastanów się jeszcze. Zaufaj mi, a nigdy tego 
nie 
poŜałujesz.
- Zbyt długo ci ufałem, Effie - rzucił ostro. - Przepuść mnie. Musimy wreszcie 
wyjaśnić tę sprawę.
Odepchnął ją, a my podąŜyliśmy za nim. Kiedy otworzył drzwi, zagrodziła mu 
drogę 
stara kobieta, ale odepchnął ją i po chwili byliśmy juŜ na górze. Munro wpadł 

Strona 19

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

do 
oświetlonego pokoju, a my tuz za nim.
Było to przytulne, ładnie umeblowane pomieszczenie. Na stole stały dwie świece 

dwie na kominku. W rogu, pochylona nad biurkiem, siedziała dziwna postać 
przypominająca dziewczynkę. Miała na sobie czerwoną sukienkę i długie białe 
rękawiczki. Kiedy odwróciła się w naszą stronę, krzyknąłem zaskoczony i 
przeraŜony. Ujrzałem bowiem twarz o dziwnym Ŝółtym odcieniu, pozbawioną 
jakiegokolwiek wyrazu. Zaraz jednak tajemnica się wyjaśniła. Holmes, śmiejąc 
się, wsunął rękę za ucho dziecka i ściągnął maskę, ukazując czarną jak węgiel 
murzyńską buzię, z białymi zębami połyskującymi wesołością na widok naszych 
zdumionych twarzy. Przyłączyłem się do tej dziecięcej radości, natomiast Munro 
wytrzeszczał oczy i przyciskał ręką gardło.
- Mój BoŜe! - wykrzyknął. - Co to ma znaczyć?
- Powiem ci, co to znaczy! - zawołała jego Ŝona, wchodząc do pokoju z dumnie 
podniesionym czołem. - Zmusiłeś mnie do wyznania ci prawdy i teraz musimy przez 
to przejść. Mój mąŜ zmarł w Atlancie, ale dziecko przeŜyło.
- Twoje dziecko?
Wyjęła zza dekoltu duŜy srebrny medalion, nacisnęła spręŜynę i wieczko 
odskoczyło. W środku był portret niezwykle przystojnego męŜczyzny o 
inteligentnej twarzy, ale z niezaprzeczalnie afrykańskimi rysami.
- To jest John Hebron - wyjaśniła pani Munro. - Najszlachetniejszy z ludzi. 
Wyparłam się swojej rasy, by go poślubić, lecz nigdy tego nie Ŝałowałam. Tak 
się 
jednak nieszczęśliwie stało, Ŝe nasze dziecko jest podobne do niego, a nie do 
mnie. To się często zdarza w mieszanych małŜeństwach. Lucy jest nawet 
ciemniejsza od ojca. Ale czarna czy biała, jest moim najdroŜszym skarbem. - Na 
te słowa dziewczynka podbiegła do matki i przytuliła się do niej. - Zostawiłam 
ją w Ameryce tylko dlatego, Ŝe była słabego zdrowia i zmiana klimatu mogłaby 
jej 
zaszkodzić - podjęła swą "powieść pani Munro. - Opiekowała się nią Szkotka, 
słuŜąca, która kiedyś pracowała w naszym domu. Nawet przez chwilę nie po-
myślałam, Ŝe mogłabym się wyrzec mojego dziecka. Tymczasem los postawił cię na 
mojej drodze, Jack, i sprawił, Ŝe cię pokochałam. Niech mi Bóg wybaczy, ale 
lękałam się, Ŝe mogę cię stracić, i zabrakło mi odwagi, by wyznać ci prawdę. 
Musiałam wybierać między tobą a nią i wówczas odwróciłam się od mojej małej 
córeczki. Przez trzy lata ukrywałam przed tobą jej istnienie, ale otrzymywałam 
wiadomości od piastunki i wiedziałam, Ŝe mała dobrze się czuje. W końcu 
zapragnęłam ją zobaczyć. Walczyłam z tym, lecz na próŜno. Wiedziałam, czym to 
grozi, ale zdecydowałam się sprowadzić dziecko, choćby na kilka tygodni. 
Wysłałam piastunce sto funtów i przekazałam jej informacje o tym domku. Miała 
go 
wynająć, dzięki czemu ja mogłam pozostać z boku. Ostrzegłam ją, by nie 
wypuszczała dziecka z domu w ciągu dnia i zakrywała mu twarzyczkę i ręce. Nawet 
gdyby zobaczył ją ktoś w oknie, nie przyszłoby mu do głowy, Ŝe jest czarnym 
dzieckiem. Gdybym się tak nie przejmowała środkami ostroŜności, moŜe rozsądek 
wziąłby górę, ale szalałam ze strachu na myśl o tym, Ŝe dowiesz się prawdy.
To ty pierwszy powiedziałeś mi, Ŝe ktoś wynajął domek. Powinnam zaczekać do 
rana, ale nie mogłam spać z podniecenia. Wymknęłam się więc z domu, wiedząc, Ŝe 
masz twardy sen. Ale mnie zobaczyłeś i to był początek moich kłopotów. 
Następnego dnia mogłeś odkryć mój sekret, ale szlachetnie zrezygnowałeś ze 
swojej przewagi nade mną. Jednak trzy dni później piastunce i dziecku ledwie 
udało się wymknąć z domu tylnymi drzwiami, kiedy wpadłeś do środka frontowymi. 
Teraz juŜ wiesz wszystko, pytam więc, co się teraz stanie ze mną i z dzieckiem?
Splotła ręce i czekała na odpowiedź.
Bardzo długo Munro się nie odzywał. W końcu zrobił coś, co z przyjemnością będę 
wspominał. Wziął dziewczynkę na ręce, ucałował, drugą wyciągnął do Ŝony i 
ruszył 
do drzwi.
- Porozmawiamy o tym w domu - powiedział. - Nie jestem aniołem. Elfie, ale 
chyba 
moŜna po mnie oczekiwać czegoś więcej.
Holmes i ja wyszliśmy za nimi na drogę. W pewnym momencie mój przyjaciel złapał 

Strona 20

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

mnie za rękaw.
- Myślę, Ŝe bardziej się przydamy w Londynie niŜ w Norbury. Wspomniał o tej 
sprawie dopiero późnym wieczorem, gdy ze świecą w ręku szedł do sypialni.
- Watsonie - powiedział - jeśli kiedykolwiek stwierdzisz, Ŝe staję się zbyt 
zarozumiały albo Ŝe nie bardzo przykładam się do jakiejś sprawy, szepnij mi do 
ucha "Norbury", a będę ci bardzo wdzięczny.
Trzej studenci
W 1895 roku w wyniku pewnego splotu zdarzeń, o których nie chciałbym mówić, 
spędziliśmy z Sheriockiem Holmesem kilka tygodni w jednym z naszych wielkich 
miast uniwersyteckich, gdzie przeŜyliśmy małą, lecz wielce pouczającą przygodę. 
To oczywiste, Ŝe ujawnienie jakichkolwiek szczegółów, pozwalających 
czytelnikowi 
na rozpoznanie uczelni czy przestępcy, byłoby nie na miejscu. Tak bolesny 
skandal lepiej pozostawić w mrokach przeszłości. MoŜna go jednak opisać przy 
zachowaniu odpowiedniej dyskrecji, doskonale bowiem ilustruje nadzwyczajne 
talenty mojego przyjaciela. Będę się więc starał unikać określeń, które 
naprowadziłyby na miejsce zdarzenia i ludzi w nim uczestniczących.
Zajmowaliśmy wtedy umeblowane mieszkanie niedaleko biblioteki, gdzie Holmes 
prowadził badania nad bardzo starymi dokumentami dotyczącymi angielskich 
przywilejów. To, co wówczas odkrył, jest tak frapujące, Ŝe nadaje się na temat 
kolejnego opowiadania.
Pewnego wieczoru odwiedził nas jeden ze znajomych, wykładowca z Kolegium św. 
Łukasza, pan Hilton Soames. Był to wysoki, szczupły męŜczyzna o nerwowym i 
gwałtownym usposobieniu. Sprawiał wraŜenie, jakby wszystko go denerwowało, 
jednak tym razem znajdował się w stanie tak wielkiego wzburzenia, Ŝe 
natychmiast 
zrozumiałem, iŜ musiało zajść coś niezwykłego.
- Mam nadzieję, panie Holmes, Ŝe zechce mi pan poświęcić trochę swojego cennego 
czasu. W kolegium zdarzył się przykry wypadek i gdyby nie pan, nie wiedziałbym, 
do kogo się udać.
- Jestem teraz bardzo zajęty i nie chciałbym się rozpraszać -
odparł mój przyjaciel. - Wolałbym, aby pan zwrócił się z tym do policji.
- Nie, to absolutnie niemoŜliwe. Kiedy zajmie się tym policja, wybuchnie 
skandal. A w grę wchodzi dobre imię uczelni i z tego względu nie powinno się 
tej 
sprawie nadawać rozgłosu. Pańska dyskrecja jest powszechnie znana, podobnie jak 
talenty, i tylko pan moŜe mi pomóc. Dlatego błagam, proszę mi nie odmawiać.
Charakter Holmesa nie zmienił się ani na jotę pomimo braku otoczenia Baker 
Street. Bez swojego archiwum, chemikaliów i bałaganu czuł się nieswojo. 
Wzruszył 
więc teraz ramionami na znak przyzwolenia, a nasz gość w pospiesznych słowach i 
z przesadną gestykulacją zaczął opowiadać swoją historię.
- Przede wszystkim muszę panu wyjaśnić, panie Holmes, Ŝe jutro jest pierwszy 
dzień egzaminów na stypendium Fortescue'a. Jestem jednym z egzaminatorów. 
Wykładam grekę i pierwszy egzamin wymaga przetłumaczenia obszernego tekstu 
greckiego, którego kandydat nie zna. Tekst ten drukuje się na specjalnym 
blankiecie egzaminacyjnym i kandydatowi bardzo by ułatwiło sprawę, gdyby mógł 
się z nim wcześniej zapoznać. Z tego teŜ powodu trzyma się ów tekst w tajemnicy.
Dziś, około trzeciej, przyszły z drukarni odbitki: pół rozdziału z Tukidydesa. 
Musiałem je dokładnie przeczytać, bo tekst nie moŜe zawierać błędów. O trzeciej 
trzydzieści wciąŜ byłem nim zajęty. Wcześniej obiecałem, Ŝe wypiję z 
przyjacielem popołudniową herbatę, zostawiłem więc odbitki na biurku i 
wyszedłem. Nie było mnie ponad godzinę.
Zapewne wie pan, panie Holmes, Ŝe drzwi w naszym kolegium są podwójne: 
wewnętrzne obite zielonym rypsem, a zewnętrzne z solidnego dębu. Kiedy stanąłem 
przed swoim gabinetem, zauwaŜyłem ze zdumieniem, Ŝe w zamku tkwi klucz. Przez 
chwilę ttyślalem, Ŝe zapomniałem go zabrać, ale nie, miałem go w kieszeni. 
Jedyny duplikat był w posiadaniu mojego słuŜącego Ban-nistera, który od 
dziesięciu lat dba o mój pokój i którego uczci-
wośćjest poza wszelkim podejrzeniem. Okazało się, Ŝe to jego klucz i Ŝe wszedł 
do pokoju juŜ po moim wyjściu, by zapytać, czy nie Ŝyczę sobie herbaty, po czym 
wyszedł, zostawiając klucz w drzwiach. W innych okolicznościach nie miałoby to 
znaczenia, lecz tego dnia mogło to grozić powaŜnymi konsekwencjami.

Strona 21

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

Kiedy spojrzałem na biurko, zauwaŜyłem, Ŝe ktoś grzebał w moich papierach. 
Dowodem były trzy szpalty. Zostawiłem je złoŜone razem, teraz jedna leŜała na 
podłodze, druga na stoliku przy oknie, a trzecia na biurku.
W tym momencie Holmes po raz pierwszy się poruszył.
- Pierwsza szpalta na podłodze, druga pod oknem, a trzecia tam, gdzie ją pan 
zostawił, tak? - zapytał.
- Tak, panie Holmes. To zdumiewające. Skąd pan to moŜe wiedzieć?
- Proszę kontynuować, to bardzo interesujące.
- Początkowo sądziłem, Ŝe Bannister pozwolił sobie na coś tak 
niedopuszczalnego, 
jak grzebanie w moich papierach. Jednak zdecydowanie temu zaprzeczył i jestem 
przekonany, Ŝe mówi prawdę. W takim razie ktoś, przechodząc obok moich drzwi, 
zauwaŜył tkwiący w nich klucz, a wiedząc, Ŝe mnie nie ma, wszedł i przejrzał 
papiery. W grę wchodzi spora suma pieniędzy, bo stypendium jest wysokie i ktoś 
nieuczciwy mógłby spróbować zyskać w ten sposób przewagę nad innymi kandydatami.
Bannister bardzo się przejął tym incydentem. Omal nie zemdlał, gdy się 
przekonał, Ŝe ktoś ruszał moje papiery. Dałem mu brandy i zostawiłem 
bezwładnego 
na krześle, a sam dokładnie przeszukałem gabinet. Wkrótce się zorientowałem, Ŝe 
intruz zostawił jeszcze inne ślady swojej obecności. Na stoliku pod oknem 
znalazłem kilkanaście obrzynków z temperowanego ołówka. Był tam równieŜ złamany 
kawałek grafitu. Najwidoczniej drań przepisywał tekst w pośpiechu, złamał 
ołówek 
i musiał go zatemperować.
- Doskonale! - wykrzyknął Holmes, odzyskując humor, w miarę jak rosło jego 
zainteresowanie sprawą. - Los panu sprzyjał.
- To jeszcze nie wszystko. Mam nowe biurko z blatem pokrytym czerwoną skórą. 
Gotów jestem przysiąc, Bannister równieŜ, Ŝe powierzchnia blatu była gładka i 
nie poplamiona. Teraz zauwaŜyłem na niej świeŜe przecięcie o długości trzech 
cali. Poza tym na biurku znalazłem małą grudkę czarnego ciasta lub gliny z 
kruszynami wyglądającymi na trociny. Jestem przekonany, Ŝe te ślady zostawił 
ktoś, kto grzebał w papierach. Nie znalazłem śladów stóp ani innych dowodów 
mogących go zidentyfikować. Nie wiedziałem, co począć, kiedy nagle 
przypomniałem 
sobie o panu i natychmiast tu przyszedłem. Proszę mi pomóc, panie Holmes. 
Rozumie pan, jakie mogą być konsekwencje: albo odnajdę sprawcę, albo egzamin 
trzeba będzie odłoŜyć, dopóki nie wydrukuje się nowego tekstu. Będę jednak 
musiał o wszystkim powiedzieć i wybuchnie straszny skandal, który rzuci cień 
nie 
tylko na nasze kolegium, lecz na cały uniwersytet. Pragnąłbym więc załatwić 
całą 
sprawę po cichu i dyskretnie.
- Z przyjemnością się nią zajmę - powiedział Holmes, wstając i biorąc 
wierzchnie 
okrycie. - Ta sprawa ma wiele ciekawych elementów. Czy ktoś pana odwiedzał, 
kiedy miał juŜ pan ten tekst u siebie?
- Tak, młody Daulat Ras, hinduski student, który mieszka na tej samej klatce 
schodowej. Przyszedł zapytać mnie o jakieś szczegóły dotyczące egzaminu.
- Ma w nim uczestniczyć?
-Tak.
- I papiery leŜały wówczas na biurku?
- O ile sobie przypominam, były zwinięte w rulon.
- Mógł się domyślić, Ŝe są to odbitki?
- Chyba tak.
~ Nikt więcej pana nie odwiedzał?
-Nie.
~ Czy ktoś wiedział, Ŝe będzie pan miał te odbitki?
~ Nikt z wyjątkiem drukarza.
- Czy ten Bannister wiedział?
- Nie, oczywiście Ŝe nie.
- A gdzie jest teraz pański słuŜący?
- Rozchorował się biedak ze zdenerwowania. Zostawiłem go siedzącego na krześle. 
Chciałem jak najszybciej przyjść do pana.

Strona 22

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- I zostawił pan drzwi otwarte?
- Ałe papiery zamknąłem na klucz.
- To by oznaczało, panie Soames, Ŝe jeŜeli ten hinduski student nie rozpoznał 
odbitek, człowiek, który je oglądał, musiał trafić na nie przypadkiem, nie 
wiedząc, Ŝe tam są.
- Ja teŜ tak sądzę.
Holmes uśmiechnął się enigmatycznie.
- A więc chodźmy się rozejrzeć - powiedział. - To sprawa czysto dedukcyjna, 
Watsonie. Nie ma w niej przemocy. Ale jeśli chcesz, moŜesz iść z nami.
Gabinet profesora Soamesa zdobiło długie, niskie, witraŜowe okno, wychodzące na 
wiekowy, pokryty mchem dziedziniec kolegium. Gotyckie drzwi prowadziły na stare 
kamienne schody. Pokój mieścił się na parterze, a wyŜej mieszkali trzej 
studenci, kaŜdy na innym piętrze. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zapadał juŜ 
zmierzch. Holmes przystanął pod oknem gabinetu. Potem podszedł do niego, wspiął 
się na palce, wyciągnął szyję i zajrzał do środka.
- Musiał wejść drzwiami. W tym oknie otwiera się tylko lufcik - powiedział nasz 
uczony przewodnik. Holmes uśmiechnął się tajemniczo.
- A więc wejdźmy do środka.
Profesor otworzył zewnętrzne drzwi i wprowadził nas do gabinetu. Stanęliśmy w 
progu, a Holmes dokładnie obejrzał dywan.
- Niestety, nie widzę tu Ŝadnych śladów - powiedział. - Zresztą trudno się ich 
spodziewać, skoro dzień był suchy. Pański słuŜący musiał juŜ chyba wyzdrowieć. 
Zostawił go pan na krześle, tak? Na którym?
- Na tym przy oknie.
- Aha, przy tym małym stoliku. MoŜecie juŜ wejść, panowie, skończyłem z 
dywanem. 
Najpierw zajmijmy się stolikiem. Przebieg zdarzeń jest zupełnie jasny. Ktoś 
wszedł i wziął z biurka papiery. Następnie przeniósł je na stolik pod oknem, 
aby 
nie dać się zaskoczyć, gdyby pan się pojawił na dziedzińcu.
- Prawdę powiedziawszy, i tak nie mógł mnie zobaczyć, bo wszedłem boczną bramą 

odparł Soames.
- W kaŜdym razie taki był jego zamiar. Proszę mi pokazać te trzy szpalty. Nie 
widzę na nich Ŝadnych śladów. A więc wziął pierwszą, zaniósł pod okno i 
przepisał. Ile czasu mogło mu to zająć, jeśli załoŜymy, Ŝe posłuŜył się 
skrótami? Najmniej kwadrans. Następnie odłoŜył pierwszą i wziął drugą. Był w 
połowie szpalty, kiedy wrócił pan niespodziewanie i zmusił go do pospiesznego 
odwrotu. Bardzo pospiesznego, nie miał bowiem czasu, by odłoŜyć papiery na 
miejsce, tak by się pan niczego nie domyślił. Nie słyszał pan, Ŝeby ktoś biegł 
po schodach?
- Nie, nie wydaje mi się.
- Pisał tak szybko, Ŝe złamał ołówek i musiał go naostrzyć. To ciekawe, 
Watsonie. Ten ołówek nie był takim sobie zwykłym ołówkiem: był dłuŜszy od 
normalnego, z miękkim grafitem i wierzchem pomalowanym na kolor 
ciemnoniebieski. 
Nazwę firmy wydrukowano srebrnymi literami. Ten kawałek, który został, mierzy 
sobie zaledwie półtora cala. Proszę znaleźć taki ołówek, panie Soames, a będzie 
pan miał winowajcę. Dla ułatwienia dodam, Ŝe ma duŜy, tępy nóŜ.
Profesor Soames był nieco oszołomiony tym potokiem informacji.
- Niektóre z pańskich uwag rozumiem, ale jeśli chodzi o długość ołówka...
Holmes wziął do ręki malutki ścinek z widocznymi na nim lite-ranli "nn" i 
kawałkiem czystego drewna.
- Widzi pan?
- Tak, ale nadal nie rozumiem...
- Co mogą oznaczać litery "nn"? To koniec wyrazu. Najpopularniejsze ołówki 
pochodzą z firmy "Johann Faber". Czy to nie oczywiste, Ŝe długość ołówka wynosi 
tyle, ile pozostało po imieniu Johann? - zapytał Holmes, po czym ustawił stolik 
tak, by padło na niego światło lampy elektrycznej. - Zobaczmy, czy na blacie 
nie 
pozostały jakieś ślady od pisania. Nie, nie widzę. Niczego więcej się tu nie 
dopatrzymy. Obejrzyjmy więc biurko. Ta mała kulka jest, jak przypuszczam, ową 
grudką czarnego ciasta, o której pan mówił. Ma kształt stoŜka i otwór w środku. 

Strona 23

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

I są w niej trociny. Interesujące. Wreszcie nacięcie. Zaczyna się cienką linią, 
a kończy poszarpaną dziurą. Jestem panu niezmiernie wdzięczny za 
zainteresowanie 
mnie tą sprawą, profesorze. Dokąd prowadzą te drzwi?
- Do mojej sypialni.
- Czy zaglądał pan tam od czasu owego zdarzenia?
- Nie, poszedłem prosto do pana.
- Chciałbym ją obejrzeć. CóŜ za uroczy staroświecki pokój! Proszę łaskawie 
poczekać, dopóki nie zbadam podłogi. Nie, nic tu nie widzę. A co jest za tą 
zasłoną? Ach, miejsce na ubrania. Jeśli ktoś chciałby się tu ukryć, to tylko za 
zasłoną, bo łóŜko jest za niskie, a szafa zbyt płytka. Chyba nie ma tu nikogo?
Kiedy Holmes odsuwał zasłonę, wyczułem w nim lekkie napięcie, jakby był 
przygotowany na niebezpieczeństwo. Tymczasem za zasłoną wisiały jedynie trzy 
lub 
cztery garnitury. Mój przyjaciel odwrócił się i nagle znieruchomiał.
- A cóŜ to takiego?
Na podłodze leŜała grudka czarnej, lepkiej substancji, takiej jak na biurku. 
Holmes uniósł ją do światła.
- Wygląda na to, Ŝe pański gość zostawił ślady nie tylko w gabinecie, 
profesorze.
- Czego on tu szukał?
- To oczywiste. Wrócił pan niespodziewanie, a on zorientował
się dopiero wtedy, gdy był pan pod drzwiami. CóŜ mógł zrobić? Zabrał to, co 
mogło go zdradzić, i ukrył się w sypialni.
- Wielkie nieba! Chce pan powiedzieć, Ŝe przez cały czas, kiedy rozmawiałem z 
Bannisterem, ten człowiek był tuŜ obok?
- Na to wygląda.
- Musi być jakieś inne wytłumaczenie, panie Holmes. Czy obejrzał pan juŜ okno w 
sypialni?
- Okratowane, oprawne w ołów, trój skrzydłowe, z jednym skrzydłem na zawiasach, 
na tyle duŜym, Ŝeby przeszedł przez nie człowiek.
- Właśnie. I wychodzi na róg dziedzińca, przez co częściowo jest niewidoczne. 
Mógł więc tędy wejść do środka, zostawić ślady w sypialni i stwierdziwszy, Ŝe 
drzwi są otwarte, uciec przez nie.
Holmes pokręcił głową.
- Bądźmy realistami. Powiedział pan, Ŝe tych schodów uŜywają trzej studenci i 
zwykle przechodzą obok pańskich drzwi.
- Tak.
- I wszyscy przystępują do egzaminu?
- Tak.
- Czy ma pan jakiś powód, by podejrzewać któregoś z nich? Soames zawahał się.
- To kłopotliwe pytanie - odparł. - Trudno kogoś podejrzewać, kiedy nie ma się 
dowodów.
- A więc proszę przedstawić pańskie podejrzenia, a ja poszukam dowodów.
- W takim razie opiszę panu charaktery tych trzech studentów. Nade mną mieszka 
Gilchrist, świetny student i sportowiec. Gra w uniwersyteckiej druŜynie rugby i 
krykieta. Zdobył medal w biegu przez płotki i skoku w dal. To dzielny młody 
człowiek. Jest synem sir Jabeza Gilchrista, który stracił majątek na wyścigach. 
Po jego śmierci chłopak nie miał z czego Ŝyć, ale jest pilny i pracowity. Da 
sobie radę.
Na drugim piętrze mieszka Daulat Ras, Hindus. Jest cichy
i skryty jak większość Hindusów. Świetnie daje sobie radę, ale greka to jego 
pięta achillesowa. Jest sumienny i systematyczny.
Na najwyŜszym piętrze mieszka Miles McLaren. Zdolny młodzieniec, ale leniwy. To 
jeden z najbystrzej szych studentów na uniwersytecie. CóŜ z tego, skoro jest 
krnąbrny, rozpustny i pozbawiony skrupułów. Na pierwszym roku omal nie został 
wyrzucony z uczelni za wywołanie karcianego skandalu. Przez cały semestr nie 
przykładał się do nauki i moŜe obawiać się o wynik tego egzaminu.
- I właśnie jego pan podejrzewa?
- Nie ośmieliłbym się posunąć aŜ tak daleko, ale z całej trójki właśnie po nim 
moŜna się wszystkiego spodziewać.
- Rozumiem. A teraz, profesorze, porozmawiajmy z pańskim słuŜącym Bannisterem.
Był to drobny, blady, gładko ogolony, siwiejący męŜczyzna koło pięćdziesiątki. 

Strona 24

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

WciąŜ nie mógł dojść do siebie. Pulchna twarz drgała mu nerwowo, a palce 
nieustannie się poruszały.
- Staramy się rozwikłać tę niefortunną sprawę - wyjaśnił profesor Soames.
- Rozumiem, proszę pana.
- Dowiedziałem się, Ŝe zostawiliście klucz w drzwiach - powiedział Holmes.
- Tak, proszę pana.
- Czy to nie dziwne, Ŝe zrobiliście to właśnie tego dnia, kiedy w gabinecie 
znajdowały się waŜne papiery?
- To nieszczęśliwy zbieg okoliczności, ale wcześniej teŜ mi się to zdarzało.
- O której weszliście do gabinetu?
- Około wpół do piątej. Profesor Soames pije o tej porze herbatę.
- Jak długo w nim pozostaliście?
- Kiedy zobaczyłem, Ŝe pana profesora nie ma, natychmiast wyszedłem.
- Zaglądaliście do papierów na biurku?
- Nie, proszę pana.
- Jak to się stało, Ŝe zostawiliście klucz w zamku?
- W rękach trzymałem tacę. Pomyślałem, Ŝe wrócę po klucz, a potem zapomniałem.
- Czy zewnętrzne drzwi mają zatrzask?
- Nie, proszę pana.
- Więc cały czas były otwarte?
- Tak, proszę pana.
- I kaŜdy mógł wyjść z tego pokoju?
- Tak.
- Kiedy profesor Soames wrócił i opowiedział wam, co się stało, byliście bardzo 
zdenerwowani.
- Tak, sir. SłuŜę tu od wielu lat i dotąd nic podobnego się nie zdarzyło. Omal 
nie zemdlałem.
- Tak, wiem. Gdzie staliście, kiedy zrobiło wam się słabo?
- Gdzie stałem? Nie rozumiem. Przy drzwiach.
- To dziwne, bo usiedliście na krześle stojącym w rogu pokoju. Czemu nie 
wybraliście bliŜszego?
- Nie wiem, proszę pana. Nie zastanawiałem się nad tym.
- Nie sądzę, by zdawał sobie sprawę z tego, co robi, panie Holmes. Wyglądał 
bardzo złe, wprost przeraŜająco.
- Zostaliście tu, kiedy profesor wyszedł?
- Tylko kilka minut. Potem zamknąłem drzwi i poszedłem do siebie.
- Podejrzewacie kogoś?
- Nie ośmieliłbym się nikogo podejrzewać, sir. Nie wierzę, by był na uczelni 
ktoś zdolny do takiego czynu.
- Dziękuję wam, to wszystko - odparł Holmes. - Ach, jeszcze Jedno. Nie 
wspomnieliście Ŝadnemu z tych trzech dŜentelmenów, którym słuŜycie, co tu 
zaszło?
- Nie, proszę pana, ani słowem.
- Widzieliście któregoś z nich?
- Nie, proszę pana.
- Dobrze. A teraz, profesorze, jeśli pan pozwoli, przejdziemy się po dziedzińcu.
W zapadającym mroku lśniły trzy Ŝółte prostokąty okien.
- Pańskie trzy ptaszki są w swoich klatkach - zauwaŜył Holmes, spoglądając w 
górę. - Ale ale! Jeden z nich wydaje się dość niespokojny.
Był to Hindus, którego ciemna sylwetka ukazała się na tle zasłony. Chodził po 
pokoju w tę i z powrotem.
- Miałbym ochotę zerknąć na kaŜdego z nich - powiedział Holmes. - Czy to byłoby 
moŜliwe?
- Nic prostszego - odparł profesor Soames. - Te pokoje mieszczą się w 
najstarszej części kolegium i często oglądają je turyści. Proszę za mną. 
Oprowadzę panów.
- Tylko proszę bez nazwisk - powiedział Holmes, kiedy zapukaliśmy do drzwi 
Gilchrista.
Otworzył nam wysoki, jasnowłosy, szczupły młodzieniec i dowiedziawszy się, o co 
chodzi, zaprosił nas do środka. Pokój miał kilka interesujących szczegółów 
architektonicznych pochodzących z okresu średniowiecza. Holmesowi tak bardzo 
spodobał się jeden z nich, Ŝe wyciągnął notatnik i ołówek z zamiarem 
naszkicowania go. Tak zamaszyście rysował, Ŝe złamał ołówek i poprosił studenta 

Strona 25

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

o poŜyczenie drugiego. Po chwili poŜyczył takŜe nóŜ do naostrzenia własnego. To 
samo przydarzyło mu się w pokoju Hindusa -drobnego, małomównego młodzieńca o 
orlim nosie, który patrzył na nas spode łba i był wyraźnie zadowolony, kiedy 
architektoniczne szkice Holmesa dobiegły końca. Nie zauwaŜyłem, Ŝeby w obu tych 
pokojach Holmes znalazł to, czego szukał. Natomiast wizyta w trzecim pokoju 
zakończyła się fiaskiem. Pomimo pukania nie otworzono nam drzwi, a na dodatek 
poczęstowano potokiem obelg.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteście. Idźcie do diabła! - ryknął wściekły głos. - 
Jutro mam egzamin i nikt mi nie będzie przeszkadzał.
- CóŜ za ordynarny człowiek - stwierdził nasz przewodnik, czerwieniąc się z 
gniewu. - Oczywiście nie wiedział, kto to puka, niemniej jednak jego zachowanie 
było nieuprzejme i w tych okolicznościach dość podejrzane.
- Czy moŜe pan powiedzieć, jakiego on jest wzrostu? - zapytał Holmes.
- Nie bardzo umiem określić. Jest wyŜszy od Hindusa, lecz niŜszy do Gilchrista. 
Ma chyba jakieś pięć stóp, sześć cali.
- To bardzo waŜne - odparł Holmes. - A teraz, profesorze, pozwoli pan, Ŝe 
powiem: "Dobranoc".
Nasz przewodnik wydał z siebie okrzyk zaskoczenia i oburzenia.
- Wielkie nieba! Chyba nie zostawi mnie pan z tą sprawą? Jutro jest egzamin. 
Dziś wieczorem muszę podjąć jakąś decyzję. Nie mogę pozwolić na przeprowadzenie 
egzaminu, jeśli ktoś miał dostęp do tekstu.
- Proszę zostawić wszystko, tak jak jest. Wpadnę tu jutro wczesnym rankiem i 
porozmawiamy. MoŜliwe, Ŝe będę mógł zasugerować pewne kroki. Tymczasem proszę 
niczego nie zmieniać.
- Dobrze, panie Holmes.
- MoŜe pan spać spokojnie. Z pewnością znajdziemy jakieś wyjście. Wezmę ze sobą 
tę grudkę czarnej gliny i ścinki ołówka. Do widzenia.
Kiedy ponownie znaleźliśmy się na dziedzińcu i spojrzeliśmy w okna trzech 
studentów. Hindus nadal chodził po pokoju, pozostali zaś byli niewidoczni.
- No i cóŜ o tym myślisz, Watsonie? - zapytał Holmes, gdy znaleźliśmy się na 
głównej ulicy. - Czy nie przypomina ci to gry towarzyskiej, na przykład 
sztuczki 
z trzema kartami? Mamy trzech męŜczyzn. Jeden z nich jest winowajcą. Jak 
myślisz, który?
- Ten z niewyparzoną gębą. On ma najwięcej na sumieniu. I ten Hindus, chytra z 
niego sztuka. Po co tak chodzi nerwowo po Pokoju?
- To nie ma nic do rzeczy. Wielu ludzi tak robi, kiedy uczy się Gzegoś na 
pamięć.
- Patrzył na nas tak dziwnie.
- Ty teŜ byś patrzył, gdyby ci do pokoju wparował tłum gości, kiedy 
przygotowujesz się do egzaminu i kaŜda chwila jest droga. Nie widzę w tym nic 
podejrzanego. Ołówki i noŜe równieŜ były w porządku. Ale ten typ mnie 
zastanawia.
- Który?
- Ten słuŜący Bannister. Jaki jest jego udział w tej sprawie?
- Zrobił na mnie wraŜenie niezwykle uczciwego człowieka.
- Na mnie równieŜ. I to właśnie jest dziwne. Dlaczego niezwykle uczciwy 
człowiek... Ale oto i mamy sklep z przyborami piśmiennymi. Od niego zaczniemy 
poszukiwania.
W mieście były tylko cztery takie sklepy i w kaŜdym z nich Holmes pokazał 
ścinki 
ołówka i gotów był zapłacić wysoką cenę za identyczny. Wszyscy sprzedawcy 
odpowiedzieli, Ŝe moŜna go zamówić, ale to nietypowy ołówek i rzadko mają go w 
ofercie. Jednak mój przyjaciel nie zmartwił się tym niepowodzeniem i tylko 
wzruszył ramionami z udaną rezygnacją.
- No i nic z tego nie wyszło, mój drogi Watsonie. Najlepsza i jedyna poszlaka 
zaprowadziła nas w ślepy zaułek. Jestem jednak pewien, Ŝe i bez niej damy sobie 
radę. Na Jowisza! Jest juŜ prawie dziewiąta, a gospodyni wspominała coś o 
zielonym groszku na kolację. Twoje zamiłowanie do tytoniu i ciągłe spóźnianie 
się na posiłki doprowadzi do tego, Ŝe w końcu wymówią ci mieszkanie i będę 
musiał podzielić twój los. Wcześniej jednak rozwiąŜemy zagadkę tego nerwowego 
wykładowcy, roztrzepanego słuŜącego i trzech przedsiębiorczych studentów.
Tego dnia nie wspomniał juŜ więcej o sprawie, chociaŜ podczas naszego 

Strona 26

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

spóźnionego posiłku był milczący i zamyślony. Następnego dnia zapukał do mojego 
pokoju juŜ o ósmej rano. Kończyłem właśnie toaletę.
- Czas, byśmy poszli do Kolegium św. Łukasza, Watsonie -oznajmił. - Czy moŜesz 
obejść się bez śniadania?
- Oczywiście.
- Soames będzie w strasznym stanie nerwów, jeśli nie przekaŜemy mu czegoś 
optymistycznego.
- A masz dla niego jakąś optymistyczną wiadomość?
- Tak sądzę.
- Czy doszedłeś do jakichś wniosków?
- Tak, mój drogi Watsonie, rozwiązałem zagadkę.
- CzyŜbyś zdobył jakiś nowy dowód?
- Aha. Nie na próŜno zerwałem się z łóŜka o szóstej rano i przez dwie godziny 
cięŜko pracowałem, pokonując co najmniej pięć mil. Ale się opłaciło. Spójrz na 
to.
Wyciągnął dłoń, na której leŜały trzy grudki czarnej, lepkiej gliny.
- Wczoraj miałeś tylko dwie.
- A dziś rano zdobyłem trzecią. To oczywiste, Ŝe tam, skąd pochodzi grudka 
numer 
trzy, pochodzi równieŜ grudka numer jeden i dwa, nie sądzisz, Watsonie? Chodźmy 
uwolnić naszego przyjaciela Soamesa od bólu.
Zrozpaczony wykładowca rzeczywiście znajdował się w stanie najwyŜszego 
wzburzenia. Za kilka godzin miał się zacząć egzamin, a on wciąŜ nie wiedział, 
czy ma ujawnić fakty, czy teŜ pozwolić winowajcy ubiegać się o cenne 
stypendium. 
Nie był w stanie usiedzieć na miejscu i na nasz widok podbiegł do Holmesa z 
wyciągniętymi rękami.
- Bogu dzięki, Ŝe pan przyszedł. Co mam robić? Odwołać egzamin?
- W Ŝadnym wypadku.
- A co z tym draniem?
- Nie weźmie udziału w egzaminie.
- A więc wie pan, kim on jest?
- Tak sądzę. Jeśli ta sprawa ma pozostać w ukryciu, musimy nadać sobie pewną 
władzę i odbyć mały sąd. Pan, profesorze, ze-^ce usiąść tutaj, ty, Watsonie, 
tu, 
a ja zajmę miejsce w środku,
w tym fotelu. Myślę, Ŝe jesteśmy teraz gotowi napędzić stracha winowajcy. 
Proszę 
zadzwonić, profesorze.
Po chwili zjawił się Bannister i cofnął się przeraŜony na widok tak dostojnego 
gremium.
- Zamknijcie drzwi - powiedział Holmes. - A teraz, jeśli łaska, powiedzcie, co 
tu wczoraj zaszło. Twarz słuŜącego pokryła się bladością.
- Powiedziałem juŜ wszystko, proszę pana.
- Nie macie nic do dodania?
- Nie, proszę pana.
- W takim razie coś wam zasugeruję. Kiedy usiedliście wczoraj na krześle, czy 
zrobiliście to po to, by ukryć pewien przedmiot, ujawniający, kto był w tym 
pokoju?
Twarz Bannistera zrobiła się upiornie blada.
- Nie, proszę pana.
- To tylko moja sugestia - powiedział łagodnie Holmes. -Przyznam szczerze, Ŝe 
nie potrafię tego dowieść. Lecz wydaje się to prawdopodobne, poniewaŜ kiedy 
profesor Soames był odwrócony tyłem, wy uwolniliście człowieka, który ukrywał 
się w sypialni.
SłuŜący zwilŜył językiem wyschnięte wargi.
- Nie było tam Ŝadnego człowieka.
- Dotychczas mówiliście prawdę, lecz teraz wiem, Ŝe kłamiecie.
- Tam nikogo nie było - powtórzył z uporem.
-

Strona 27

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

                             Dajcie spokój, Bannister.
- Naprawdę nikogo tam nie widziałem.
- Skoro tak, to nie mam więcej pytań. Proszę jednak, byście pozostali w pokoju. 
Stańcie tam, przy drzwiach do sypialni. A teraz, profesorze, czy zechciałby pan 
pójść do młodego Gilchrista i poprosić go do nas?
Chwilę później Soames wrócił ze studentem. Był to przystojny młody człowiek, 
wysoki, gibki i zręczny, o spręŜystych ruchach i przyjemnej, szczerej 
fizjonomii. Jego zaniepokojone niebieskie
oczy przesunęły się po kaŜdym z nas i w końcu spoczęły na Ban-nisterze.
- Proszę zamknąć drzwi - powiedział Holmes. - Panie Gil-christ, jesteśmy tu 
zupełnie sami i nikt nie musi wiedzieć o tym, co tu zaszło. MoŜemy być ze sobą 
zupełnie szczerzy. Chcielibyśmy wiedzieć, jak pan, człowiek honoru, zdobył się 
na taki czyn.
Nieszczęsny młodzieniec zachwiał się i spojrzał z wyrzutem na Bannistera.
- Ja nic nie powiedziałem, panie Gilchrist! - wykrzyknął słuŜący.
- Ale zrobiliście to teraz - stwierdził Holmes. - Rozumie pan chyba, Ŝe po tym, 
co powiedział Bannister, znalazł się pan w sytuacji bez wyjścia. MoŜe pana 
uratować jedynie szczere wyznanie.
Przez chwilę Gilchrist stał nieruchomo, po czym upadł na kolana, ukrył twarz w 
dłoniach i wybuchnął spazmatycznym łkaniem.
- No, no - powiedział łagodnie Holmes. - Rzeczą ludzką jest błądzić. Nikt nie 
będzie tu pana traktował jak przestępcy. MoŜe ja opowiem profesorowi, co tu 
zaszło, a pan mnie tylko skoryguje, gdybym się mylił, dobrze? Nie, proszę nie 
odpowiadać, tylko słuchać.
Kiedy pan, profesorze, zapewnił mnie, Ŝe nikt, nawet Bannister, nie wiedział, 
Ŝe 
te papiery znajdują się w pańskim gabinecie, sprawa przybrała w mojej głowie 
konkretny kształt. Drukarza naleŜało wykluczyć. Mógł przejrzeć te papiery na 
miejscu. Hindus równieŜ nie wchodził w grę. Odbitki były zwinięte w rulon, więc 
nie mógł wiedzieć, co zawierają. Wykluczyłem równieŜ moŜliwość, by ktoś 
przypadkiem wszedł do gabinetu i znalazł te papiery. Ten, kto tu wszedł, 
doskonale wiedział, Ŝe leŜą na biurku.
Kiedy szliśmy do kolegium, dokładnie przyjrzałem się oknu Pańskiego gabinetu. 
Rozbawił mnie pan sugestią, Ŝe zastanawiam ^ę nad tym, czy ktoś w świetle dnia, 
na oczach mieszkających po ^ugiej stronie, mógłby przez nie wejść. Taki pomysł 
był absurdem. Zastanawiałem się jedynie, ile wzrostu musiał mieć męŜczyzna, Ŝe-
by zajrzeć przez okno do środka i sprawdzić, co leŜy na biurku. Mam sześć stóp 
wzrostu, ale i tak sprawiłoby mi to trudność. Tym bardziej komuś, kto jest 
niŜszy ode mnie. Rozumie pan więc, dlaczego moje podejrzenia padły na 
najwyŜszego z trójki studentów.
Po wejściu do pokoju podzieliłem się z panem moimi wnioskami na temat stolika 
przy oknie. Biurka nie brałem pod uwagę do momentu, gdy wspomniał pan, Ŝe 
Gilchrist skacze w dal. Wówczas cała sprawa stała się dla mnie jasna. 
Potrzebowałem jedynie potwierdzających dowodów, które zresztą uzyskałem.
Oto co zaszło: ten oto młody człowiek spędził popołudnie na boisku, gdzie 
trenował skoki w dal. Wracał, niosąc ze sobą specjalne buty, które, jak wiecie, 
mają kolce. Przechodząc pod pańskim oknem, dostrzegł, z racji wzrostu, leŜące 
na 
biurku odbitki i domyślił się, co zawierają. Nic by się nie stało, gdyby, 
mijając pańskie drzwi, nie zauwaŜył klucza, który przez nieuwagę zostawił 
pański 
słuŜący. Wiedziony impulsem wszedł do środka, by sprawdzić, czy rzeczywiście są 
to odbitki egzaminacyjne. Niczym nie ryzykował, mógł zawsze powiedzieć, Ŝe 
zajrzał, bo chciał się o coś spytać.
Kiedy się przekonał, Ŝe jest to tekst egzaminacyjny, uległ pokusie. OdłoŜył 
buty 
na biurko... A co pan zostawił na tym krześle pod oknem?
- Rękawiczki - odparł młodzieniec. Holmes spojrzał z triumfem na Bannistera.
- PołoŜył rękawiczki na krześle i zaczął przepisywać tekst. Sądził, Ŝe profesor 
będzie wracał przez główną bramę, więc w porę go zobaczy. Jak wiemy, profesor 
wszedł boczną bramą. Nagle dały się słyszeć jego kroki przy drzwiach. Nie było 
czasu na ucieczkę. Młody człowiek zapomniał o rękawiczkach, ale złapał buty i 
umknął do sypialni. Jak zapewne zauwaŜyliście, rozcięcie na blacie biurka 

Strona 28

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

zaczyna się cienką linią i pogłębia w kierunku drzwi do sypialni. Dowodzi to, 
Ŝe 
but przeciągnięto właśnie w tę stronę i winowajca tam się ukrył. Na blacie 
pozostała ziemia z kolców. Podobna grudka od-kleiła się w sypialni. Udałem się 
dziś rano na boisko, sprawdziłem.
Ŝe taką gliniastą, czarną ziemią pokryta jest bieŜnia, i wziąłem jej próbkę, a 
takŜe próbkę trocin, które zapobiegają poślizgnięciu się w czasie skoku. Czy 
tak 
było, panie Gilchrist?
- Tak, proszę pana - przytaknął młodzieniec.
- Wielkie nieba! - wykrzyknął profesor Soames. - Nie ma pan nic do dodania?
- Mam, panie profesorze, ale zaskoczenie odjęło mi mowę. Oto list, który 
napisałem do pana dziś rano po nie przespanej nocy. Zrobiłem to, zanim się 
dowiedziałem, Ŝe odkryto mój czyn. Proszę. Piszę w nim, Ŝe postanowiłem nie 
przystępować do egzaminu. Zaproponowano mi stanowisko w rodezyjskiej policji i 
natychmiast wyjeŜdŜam do Afryki Południowej.
- Cieszy mnie, Ŝe nie zamierzał pan wykorzystać nieuczciwie zdobytej przewagi - 
powiedział profesor Soames. - Ale skąd ta nagła zmiana planów?
Gilchrist wskazał na Bannistera.
- To on zawrócił mnie ze złej drogi.
- Chyba teraz rozumiecie, Ŝe tylko wy mogliście wypuścić z sypialni tego 
młodzieńca, a potem zamknąć drzwi na klucz - zwrócił się do słuŜącego Holmes. - 
Ucieczka przez okno była niemoŜliwa. Czy moglibyście rozwikłać ten ostatni 
szczegół i wyjawić nam powody swego postępowania?
- Są bardzo proste, ale przy całej swojej inteligencji nie mógł pan o nich 
wiedzieć. Kiedyś słuŜyłem w domu sir Jabeza Gilchri-sta, ojca tego młodego 
dŜentelmena. Kiedy stracił majątek, poszedłem na słuŜbę do kolegium, ale nigdy 
nie zapomniałem dawnego pana, choć popadł w kłopoty. Opiekowałem się, jak 
mogłem, jego synem przez pamięć dawnych dni. Kiedy wszedłem wczoraj do gabinetu 
i dowiedziałem się o całej sprawie, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, to leŜące 
na krześle brązowe rękawiczki pana Gilchrista. Znałem te rękawiczki i 
zrozumiałem, co one oznaczają. Gdyby pan Profesor je zobaczył, byłby to koniec 
wszystkiego. Osunąłem się na to krzesło i nie wstałem, dopóki pan profesor nie 
wyszedł z gabine-
tu. Wówczas w drzwiach sypialni pojawił się mój biedny panicz, którego huśtałem 
kiedyś na kolanach, i wszystko mi wyznał. Czy to nie oczywiste, Ŝe postanowiłem 
go ratować i spróbować przekonać go, Ŝe nie powinien czerpać korzyści z tak 
niecnego czynu? Czy moŜna mnie za to winić?
- Nie moŜna - przyznał Holmes, wstając z fotela. - No cóŜ, profesorze, 
rozwiązaliśmy pana drobny problem, a w domu czeka na nas śniadanie. Chodź, 
Watsonie. Co zaś się tyczy pana, młody człowieku, ufam, Ŝe w Rodezji się panu 
powiedzie. Raz w Ŝyciu upadł pan nisko. Przyszłość pokaŜe, jak wysoko potrafi 
pan się wspiąć.
Stowarzyszenie Czerwonych Głów
Pewnego jesiennego dnia odwiedziłem mojego przyjaciela Sheriocka Holmesa i 
zastałem go pogrąŜonego w rozmowie z tęgim, rumianym, starszym jegomościem o 
ogniście rudych włosach. Przeprosiłem za wtargnięcie i zamierzałem się wycofać, 
lecz Holmes wciągnął mnie do pokoju i zamknął drzwi.
- Przyszedłeś w samą porę, drogi Watsonie - powiedział serdecznie.
- Zdaje się, Ŝe jesteś zajęty.
- Oczywiście, i to bardzo.
- W takim razie zaczekam w pokoju obok.
- W Ŝadnym razie. Ten dŜentelmen, panie Wilson, był moim partnerem i 
pomocnikiem 
w wielu sprawach i jestem pewien, Ŝe i tym razem okaŜe się nieocenionym 
towarzyszem.
ZaŜywny jegomość wstał z krzesła i ukłonił się, obrzucając mnie jednocześnie 
podejrzliwym spojrzeniem.
- Usiądź na kanapie - polecił Holmes, sadowiąc się w fotelu
1 łącząc czubki palców, jak zwykle, kiedy nad czymś rozmyślał. - Wiem, drogi 
Watsonie, Ŝe podzielasz moje zamiłowanie do wszystkiego, co dziwne i 
wykraczające poza monotonię i wszelką rutynę. Dowodzi tego zapał, z jakim 
zabrałeś się do spisywania, i wybacz, Ŝe to powiem, upiększania moich przygód.

Strona 29

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- Twoje sprawy zawsze bardzo mnie interesowały - powiedziałem.
-- Czy przypominasz sobie, co mówiłem owego dnia, kiedy ujęliśmy się sprawą 
panny Mary Sutherland? śe nic nie jest tak interesujące, jak skutki ludzkich 
poczynań i dziwnych zbiegów °kliczności. śadne wytwory naszej wyobraźni nie 
mogą 
się
2 nimi równać.
- Pozwoliłem sobie wówczas w to wątpić.
- Będziesz chyba musiał zmienić zdanie, bo moją tezę potwierdzają liczne fakty. 
Obecny tu pan Jabez Wilson był uprzejmy odwiedzić mnie dziś rano i opowiedzieć 
niezwykłą historię. Mówiłem ci juŜ, Ŝe dziwne i niezwykłe zdarzenia często 
łączą 
się nie z wielkimi, lecz z drobniejszymi przestępstwami. Niekiedy pojawiają się 
nawet wątpliwości, czy w ogóle dokonano jakiegoś przestępstwa. Z tego, co 
zdąŜyłem usłyszeć, trudno mi powiedzieć, czy ta sprawa ma związek z jakimś 
przestępstwem, muszę jednak przyznać, Ŝe wydarzenia są zadziwiające. Panie 
Wilson, proszę łaskawie opowiedzieć nam swoją historię. Proszę pana o jej 
powtórzenie nie dlatego, Ŝe mój przyjaciel, doktor Watson, nie słyszał 
początku, 
lecz po to, by Ŝaden szczegół nie umknął mojej uwagi. Z reguły juŜ pierwsze 
wskazówki kierują mnie na właściwy trop, a to dzięki innym podobnym sprawom, 
które mam w pamięci. Jednak w tym wypadku przyznaję, Ŝe fakty są wyjątkowe.
Tęgi jegomość wypiął dumnie pierś i z kieszeni palta wyciągnął brudną i pomiętą 
gazetę. W czasie gdy szukał czegoś w dziale ogłoszeń, spróbowałem wysnuć jakieś 
wnioski z jego ubioru i wyglądu, tak jak czynił to mój przyjaciel.
Niestety, niewiele z nich wydedukowałem. Nasz gość sprawiał wraŜenie 
najzupełniej przeciętnego angielskiego handlowca - korpulentnego, napuszonego i 
powolnego. Miał na sobie workowate, szare spodnie w kratę, przybrudzony czarny 
surdut i płową kamizelkę z grubą miedzianą dewizką i jakimś kwadratowym 
kawałkiem metalu. Na krześle leŜał wytarty cylinder i wyblakłe brązowe palto z 
wygniecionym aksamitnym kołnierzem. W wyglądzie tego człowieka nie było nic 
szczególnego, z wyjątkiem jaskrawoczerwonych włosów i wyrazu najwyŜszego smutku 
i niezadowolenia na twarzy.
Bystre oko Sheriocka Holmesa dostrzegło moje wysiłki. Uśmiechnął się i pokręcił 
głową.
- Z wyjątkiem tak oczywistych faktów, jak to, Ŝe przez pewien czas wykonywał 
ręczną pracę, zaŜywa tabaki, jest masonem, był
w Chinach, a ostatnio bardzo duŜo pisał, nic więcej nie mogę wydedukować.
Pan Jabez Wilson zamarł z palcem na gazecie i spojrzał zaskoczony na mojego 
towarzysza.
- Jak pan to odkrył, panie Holmes? - zapytał. - Skąd pan na przykład wie, Ŝe 
parałem się ręczną robotą? To święta prawda, bo zaczynałem jako cieśla okrętowy.
- Pańskie dłonie na to wskazują. Prawą ma pan znacznie większą od lewej. Musiał 
jej pan często uŜywać i mięśnie się rozrosły.
- A co z tabaką i tym, Ŝe naleŜę do masonów?
- Nie chciałbym obraŜać pańskiej inteligencji, więc powiem tylko, Ŝe wbrew 
zasadom tej organizacji nosi pan spinkę z łukiem i cyrklem.
- A prawda, zapomniałem o niej. Ale jak pan odkrył, Ŝe ostatnio duŜo pisałem?
- Ma pan wyświecony prawy mankiet i na lewym jasną smugę w okolicy łokcia, w 
miejscu, gdzie go pan opierał.
- A Chiny?
- Ryba, którą ma pan wytatuowaną nad nadgarstkiem, mogła być zrobiona tylko w 
Chinach. Swojego czasu studiowałem techniki tatuaŜu i nawet napisałem na ten 
temat kilka artykułów. Charakterystyczna dla Chin jest metoda barwienia rybich 
łusek na jasnoróŜowo. Poza tym ma pan przyczepioną do dewizki chińską monetę.
Nasz gość wybuchnął głośnym śmiechem.
- Coś podobnego! Myślałem, Ŝe jest pan bardzo mądry, tymczasem nie ma w tym nic 
szczególnego.
~ Zaczynam się zastanawiać, Watsonie, czy nie popełniam błędu, ujawniając to 
wszystko - stwierdził Holmes. - Omne ignotum Pro magnifico, mówi łacińska 
maksyma, czyli wszystko, co nieznane, wydaje się wspaniałe. Jeśli będę nazbyt 
szczery, ucierpi na tym moja reputacja. Czy znalazł pan juŜ to ogłoszenie, 
panie 

Strona 30

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

Wilson?
- Tak - odparł, trzymając gruby czerwony palec w połowie kolumny. - Od niego 
wszystko się zaczęło. Proszę je przeczytać, sir. Wziąłem z jego rąk gazetę i 
przeczytałem, co następuje:
Do Stowarzyszenia Czerwonych Głów:
Zgodnie z ostatnią wolą świętej pamięci Ezechiasza Hopkinsa z Lebanon - stan 
Pensylwania w Stanach Zjednoczonych, zwolniło się miejsce w stowarzyszeniu, 
które upowaŜnia jego członka do otrzymywania pensji w wysokości czterech funtów 
tygodniowo w zamian za drobne usługi. Mogą się o nie ubiegać wszyscy zdrowi na 
ciele i umyśle rudzi męŜczyźni w wieku powyŜej dwudziestu jeden lat. NaleŜy 
zgłaszać się osobiście do pana Duncana Rossa w poniedziałek, o jedenastej, w 
biurze stowarzyszenia, Pope's Court 7 przy Fleet Street.
- CóŜ to ma znaczyć, na Boga?! - wykrzyknąłem po dwukrotnym przeczytaniu tego 
niezwykłego ogłoszenia.
Holmes zachichotał i poruszył się w fotelu, jak zwykle, kiedy był w doskonałym 
humorze.
- Zbija z tropu, nieprawdaŜ? - powiedział. - A teraz, panie Wilson, proszę nam 
opowiedzieć o sobie, domu i o tym, jak to wpłynęło na pańskie Ŝycie. Najpierw 
jednak zapisz tytuł gazety i datę, Watsonie.
- To "Morning Chronicie" z 27 kwietnia 1890 roku, czyli sprzed dwóch miesięcy.
- Doskonale. A więc, panie Wilson?
- Jak juŜ mówiłem, prowadzę mały lombard przy Coburg Squa-re, niedaleko City - 
rozpoczął swą opowieść Jabez Wilson, wycierając spocone czoło. - Nie jest to 
duŜy interes i ostatnio wystarcza mi jedynie na przeŜycie. Kiedyś miałem dwóch 
pomocników, ale teraz tylko jednego. Stać mnie na to, by płacić mu całą pensję, 
lecz on zgodził się pracować za połowę, by uczyć się zawodu.
- Jak się nazywa ten wspaniałomyślny młodzieniec? - zapytał Holmes.
- Yincent Spaulding, i wcale nie jest taki młody. Zresztą trudno określić jego 
wiek. Niezwykle bystry z niego pomocnik, panie Holmes. Gdzie indziej mógłby 
zarobić dwa razy więcej. Skoro jednak jest zadowolony, po cóŜ miałbym mu to 
mówić?
- Jest więc pan szczęśliwcem, mogąc zatrudniać pracownika, który godzi się na 
niŜszą pensję. To się rzadko zdarza. Wygląda na to, Ŝe pański pomocnik jest 
równie niezwykły, jak to ogłoszenie.
- Och, ma teŜ swoje wady - zauwaŜył Wilson. - Nigdy nie widziałem kogoś tak 
zainteresowanego fotografią. WciąŜ pstryka zdjęcia, zamiast się uczyć, a potem 
znika w piwnicy, niczym królik w norze, Ŝeby je wywoływać. To jego główna wada, 
bo tak poza tym nie moŜna mu nic zarzucić.
- Przypuszczam, Ŝe nadal u pana pracuje?
- Tak, sir. Prócz niego mam jeszcze czternastoletnią dziewczynę, która gotuje i 
sprząta. Jestem wdowcem i nie mam dzieci. śyjemy bardzo spokojnie i rzadko 
wychodzimy z domu. Dopiero to ogłoszenie wszystko zmieniło. Dwa miesiące temu 
Spaulding przyszedł do mojego biura z gazetą w ręku i powiedział:
"Szkoda, Ŝe nie jestem rudy".
"Dlaczego?" - spytałem.
"Bo zwolniło się miejsce w Stowarzyszeniu Czerwonych Głów. MoŜna tam zdobyć 
niezłą fortunkę. Podejrzewam, Ŝe wolnych posad jest więcej niŜ chętnych, więc 
członkowie zarządu zachodzą w głowę, co zrobić z pieniędzmi. Gdybym tylko mógł 
zmienić kolor włosów, to natychmiast skorzystałbym z okazji".
"A cóŜ to za okazja?" - spytałem. Widzi pan, panie Holmes, jestem wielkim 
domatorem. Interes przychodzi do mnie, a nie ja do niego, więc całymi 
tygodniami 
nie wychodzę poza próg domu. Dlatego nie wiem, co dzieje się na zewnątrz, i 
zawsze chętnie słucham róŜnych nowin.
"Nie słyszał pan o Stowarzyszeniu Czerwonych Głów?" - zapytał ze zdziwieniem.
"Nie".
"Dziwi mnie to, bo nadawałby się pan na tę posadę".
"A cóŜ ona jest warta?"
"Och, tylko dwieście funtów na rok, ale praca jest lekka i nie kolidowałaby z 
pana zajęciami".
Bardzo mnie to zaciekawiło, bo interes ostatnio szedł słabo i dodatkowe dwie 
setki bardzo by się przydały.
"Opowiedz mi o tym coś więcej" - poprosiłem.

Strona 31

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

"MoŜe pan sam o tym przeczytać w ogłoszeniu - powiedział, wręczając mi gazetę. 

Podali nawet adres, pod który naleŜy się zgłosić. Z tego co wiem, 
stowarzyszenie 
załoŜył amerykański milioner, Ezechiasz Hopkins, człowiek niezwykle oryginalny. 
Sam był rudy i darzył sympatią wszystkich rudych. Kiedy umarł, okazało się, Ŝe 
zostawił olbrzymi majątek z poleceniem, by dać posadę wszystkim, którzy mają 
rude włosy. Słyszałem, Ŝe dobrze płacą i nie ma wiele do roboty".
"Ale na pewno będzie mnóstwo chętnych" - powiedziałem.
"Nie tak wielu, jak pan myśli - odparł. - Dotyczy to bowiem tylko Londynu i 
dorosłych męŜczyzn. Ten Amerykanin zaczynał w Londynie, dlatego pragnie teraz 
przysłuŜyć się miastu. Słyszałem równieŜ, Ŝe posady nie otrzymają ci, którzy 
mająjasnorude lub ciemnorude włosy. W grę wchodzą tylko ognistorudzi. Jeśli 
zaleŜy panu na tej posadzie, wystarczy się tam zgłosić. Chyba Ŝe kilkaset 
funtów 
nie jest warte pańskiego zachodu".
Jak panowie widzą, moje włosy mają głęboki odcień czerwieni, toteŜ uznałem, Ŝe 
jeśli będzie jakaś konkurencja, mam duŜe szansę. Kazałem więc Spauldingowi 
zamknąć lombard i pójść ze mną. Nie miał nic przeciwko temu i wyruszyliśmy pod 
wskazany w ogłoszeniu adres.
Chyba drugi raz nie zobaczę takiego widoku, panie Holmes. Z północy, południa, 
wschodu i zachodu nadchodzili męŜczyźni o najróŜniejszych odcieniach rudych 
włosów. Fleet Street była nimi zapchana, a Pope's Court wyglądał jak stragan z 
pomarańczami. Nie przypuszczałem, Ŝe w Londynie jest aŜ tylu rudych.
I ileŜ odcieni rudego - słomiany, cytrynowy, pomarańczowy, ceglasty, w kolorze 
selera irlandzkiego, wątroby, gliny, ale - tak jak powiedział Spaulding - tylko 
niewielu miało płomiennorudy kolor. Kiedy zobaczyłem ten tłum, miałem ochotę 
zrezygnować. Spaulding jednak nie chciał o tym słyszeć. Nie wiem, jak to 
zrobił, 
ale rozpychając się łokciami, dobrnął do schodów prowadzących do biura. Płynął 
po nich nieprzerwany strumień męŜczyzn: jedni wchodzili, drudzy wychodzili z 
wyrazem zawodu na twarzy. Lecz i tę przeszkodę udało nam się pokonać i 
znaleźliśmy się w biurze.
- To bardzo interesujące, co pan mówi - przyznał Holmes, kiedy jego klient 
umilkł na chwilę, odświeŜając sobie pamięć szczyptą tabaki.
- W biurze nie było nic z wyjątkiem dwóch krzeseł i stołu, za którym siedział 
niski męŜczyzna o włosach jeszcze czerwieńszych od moich - podjął opowieść nasz 
gość. - KaŜdemu z kandydatów mówił kilka słów, a potem zawsze wynajdywał jakąś 
usterkę. Okazało się, Ŝe uzyskanie posady nie było taką prostą sprawą. Jednak 
kiedy przyszła nasza kolej, mały człowieczek okazał nam większą przychylność 
niŜ 
innym i zamknął drzwi, by móc z nami porozmawiać na osobności.
"To jest pan Jabez Wilson - oświadczył mój pomocnik. - Jest gotów objąć posadę 

stowarzyszeniu".
"I wspaniale się do tego nadaje - odpowiedział ten człowiek. - Nie przypominam 
sobie, Ŝebym kiedykolwiek widział takie włosy".
Cofnął się, przechylił głowę na bok i przyglądał się im tak długo, Ŝe poczułem 
się zawstydzony. Potem nagle podszedł do mnie i gorąco pogratulował sukcesu.
"Nie ma co się wahać - oznajmił. - Ale najpierw muszę jeszcze coś sprawdzić. - 
Złapał mnie za włosy i mocno pociągnął, aŜ krzyknąłem z bólu. - Widzę łzy w 
pańskich oczach - powiedział. ~ I tak właśnie powinno być. Musimy być ostroŜni, 
bo dwa razy zostaliśmy oszukam: raz była to peruka, a drugi raz farba. Mógł-
bym o tym długo opowiadać. Są to jednak historie, które nie przy-stoją 
uczciwemu 
człowiekowi".
Podszedł do okna i krzyknął głośno, Ŝe posada jest juŜ zajęta. Rozległ się 
pomruk niezadowolenia i ludzie zaczęli się rozchodzić.
"Nazywam się Duncan Ross - powiedział człowieczek - i jestem pracownikiem 
opłacanym z funduszu pozostawionego przez naszego szlachetnego beneficjenta. 
Czy 
jest pan Ŝonaty, panie Wil-son? Ma pan rodzinę?"
Odpowiedziałem, Ŝe nie.

Strona 32

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

"O mój BoŜe! To doprawdy problem - zmartwił się. - Przykro mi to słyszeć. Celem 
funduszu jest rozkrzewianie i wspomaganie rudowłosych. Wielka szkoda, Ŝe jest 
pan kawalerem".
Twarz mi się wydłuŜyła, bo pomyślałem, Ŝe nici z posady. Jednak po chwili 
zastanowienia Ross oznajmił, Ŝe to nic nie szkodzi.
"Mogą się krzywić, lecz uwaŜam, Ŝe musimy zrobić ustępstwo na rzecz kogoś z 
takimi włosami. Kiedy moŜe pan zacząć pracę?"
"Ale ja juŜ mam pracę" - powiedziałem.
"Och, proszę się tym nie martwić, panie Wilson - odparł Vin-cent Spaulding. - 
Zastąpię pana".
"W jakich godzinach miałbym pracować?" - spytałem.
"Od dziesiątej do drugiej".
Muszę tu dodać, Ŝe największy ruch w lombardzie jest wieczorem, a zwłaszcza w 
czwartki i piątki, przed dniami wypłat, więc przedpołudnia mam wolne.
"Bardzo mi to odpowiada - powiedziałem. - A ile wynosi pensja?"
"Cztery funty tygodniowo".
"A moje obowiązki?"
"Będą czysto symboliczne".
"Co pan rozumie przez czysto symboliczne?"
"W czasie pracy nie wolno panu wychodzić ani z biura, ani z budynku. Jeśli pan 
wyjdzie, straci pan posadę. Tak stanowi testament. Jeśli wyjdzie pan z biura, 
złamie pan jego warunki".
"To tylko cztery godziny dziennie, nie będę więc musiał wychodzić" - odparłem.
"Nie ma Ŝadnych wyjątków - powiedział Duncan Ross. - Ani choroba, ani interes, 
nic. Albo pan zostaje, albo traci posadę".
"A co będę robił?"
"Będzie pan przepisywał »Encyklopedię Britannica«. Oto jest jej pierwszy tom. 
Musi pan postarać się o atrament, stalówki i papier. My zapewniamy stół i 
krzesło. Będzie pan gotowy na jutro?"
"Oczywiście" - odparłem.
"W takim razie do zobaczenia, panie Wilson, i jeszcze raz gratuluję".
Z ukłonem wyprowadził mnie z pokoju. Wróciłem do domu, nie mogąc uwierzyć we 
własne szczęście.
Myślałem o tym przez cały dzień, a wieczorem wpadłem w panikę. Doszedłem do 
wniosku, Ŝe cała sprawa to jedno wielkie oszustwo, lecz nie mogłem zrozumieć, 
jaki był jego cel. Wydawało się niewiarygodne, by ktoś mógł pozostawić taki 
testament, jak równieŜ to, Ŝe miałem dostawać pensję za przepisywanie 
encyklopedii. Yincent Spaulding robił wszystko, by mnie pocieszyć, ale ja, 
leŜąc 
juŜ w łóŜku, postanowiłem zrezygnować. Rano jednak uznałem, Ŝe spróbuję, 
kupiłem 
butelkę atramentu, pióro, siedem arkuszy papieru kancelaryjnego i wyruszyłem do 
Pope's Court.
Ku mojemu zaskoczeniu i radości wszystko było jak naleŜy. Czekał na mnie stół i 
pan Duncan Ross, który pilnował, czy uczciwie pracuję. Kazał mi zacząć od 
litery 
A i wyszedł. Zaglądał jednak od czasu do czasu, by sprawdzić, czy wszystko w 
porządku. O drugiej poŜegnał mnie, chwaląc, Ŝe tak duŜo przepisałem, i zamknął 
za mną drzwi biura.
Tak mijał dzień za dniem, a w sobotę mój szef wręczył mi cztery funty 
tygodniówki. Podobnie przeszedł następny tydzień, a po nim Jeszcze jeden. 
KaŜdego dnia zjawiałem się o dziesiątej i wychodziłem o drugiej. Pan Ross coraz 
rzadziej się pojawiał, przewaŜnie tylko rano, w końcu przestał w ogóle 
przychodzić. Nie odwaŜyłem się
jednak opuścić pokoju, obawiając się, Ŝe w kaŜdej chwili moŜe się zjawić. 
Posada 
tak mi odpowiadała, Ŝe wolałem nie ryzykować jej utraty.
Minęło osiem tygodni. Skończyłem hasła o architekturze, arystokracji i 
astrologii i miałem nadzieję, Ŝe wkrótce przejdę do litery B. Sporo wydałem na 
papier kancelaryjny i zapełniłem nim prawie całą półkę. I nagle wszystko się 
skończyło.
- Skończyło?
- Tak, sir. Właśnie dziś rano. Przyszedłem do biura jak zwykle o dziesiątej i 

Strona 33

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

zastałem drzwi zamknięte, a na nich kartkę. Oto ona. Podał nam biały kartonik, 
na którym widniał napis:
Stowarzyszenie Czerwonych Głów zostaje rozwiązane. 9 października 1890
Popatrzyliśmy z Holmesem na siebie. Cała ta sprawa wydała się tak komiczna, Ŝe 
wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego! - wykrzyknął nasz gość, oblewając się 
krwistym 
rumieńcem. - Jeśli potraficie jedynie śmiać się ze mnie, pójdę gdzie indziej.
- Nie, nie - zaprotestował Holmes. - Za nic nie chciałbym stracić pańskiej 
sprawy. To doprawdy niezwykła historia. Proszę wybaczyć, ale jest w niej coś 
zabawnego. Co pan zrobił, kiedy zobaczył tę kartkę na drzwiach?
- Byłem oszołomiony i nie wiedziałem, co robić. Potem obszedłem sąsiednie 
biura, 
lecz nikt nie potrafił udzielić mi informacji. W końcu udałem się do 
właściciela 
posesji, który jest księgowym i mieszka na parterze. Zapytałem go, czy nie wie, 
co się stało ze Stowarzyszeniem Czerwonych Głów. Odparł, Ŝe nigdy nie słyszał o 
czymś takim. Wtedy zapytałem go o pana Duncana. Powiedział, Ŝe go nie zna.
"Chodzi mi o tego dŜentelmena spod czwórki" - wyjaśniłem.
"Tego z rudymi włosami?"
"Tak".
"Ach, on nazywa się William Morris - odparł. - Jest radcą prawnym. Wynajmował 
ten pokój tylko czasowo, dopóki jego biuro nie będzie gotowe. Wczoraj się 
wyprowadził".
"Gdzie mógłbym go znaleźć?"
"W nowym biurze. Zostawił mi nawet adres: King Edward Street 17, koło St. 
Paul's".
- Poszedłem tam, panie Holmes. Pod tym adresem mieści się fabryka sztucznych 
rzepek kolanowych i nikt tam nie słyszał ani o Williamie Morrisie, ani o 
Duncanie Rossie.
- I co pan wówczas zrobił? - zapytał Holmes.
- Wróciłem do domu i poprosiłem o radę mojego pomocnika. Lecz on powiedział 
tylko, Ŝebym zaczekał, bo na pewno przyślą mi jakieś wyjaśnienie. Ale to mnie 
nie zadowoliło, panie Holmes. Nie zamierzałem poddać się bez walki. 
Dowiedziałem 
się, Ŝe pan udziela pomocy ludziom w potrzebie, przyszedłem więc prosto do pana.
- I mądrze pan zrobił - powiedział Holmes. - Pańska sprawa jest niezwykle 
interesująca i z przyjemnością się nią zajmę. Podejrzewam, Ŝe kryje się za tym 
coś znacznie powaŜniejszego.
- Ja myślę! - wykrzyknął Jabez Wilson. - Straciłem cztery funty tygodniowo.
- Co się tyczy pańskiej osoby, to nie ma pan powodu do skargi - stwierdził 
Holmes. - Wprost przeciwnie. Zarobił pan przecieŜ jakieś trzydzieści funtów, 
nie 
mówiąc juŜ o wiedzy, którą pan zdobył, przepisując hasła z encyklopedii.
- To prawda. Ale chciałbym się dowiedzieć, kim są ci ludzie i jaki mieli cel w 
tym, by tak ze mnie zadrwić. Drogo ich ten Ŝart kosztował.
- Postaramy się to wyjaśnić. A teraz proszę mi jeszcze odpowiedzieć na kilka 
pytań. Jak długo pracuje u pana ten pomocnik, który pokazał panu ogłoszenie?
- Miesiąc.
- Jak go pan znalazł?
- Przez ogłoszenie.
- Czy był jedynym kandydatem?
- Nie, miałem ich dwunastu.
- Dlaczego wybrał pan jego?
- Bo był zręczny i tani.
- Zgodził się pracować za połowę.
-Tak.
- Jak wygląda ten Yincent Spaulding?
- Niski, silnie zbudowany, energiczny, bez zarostu, choć dochodzi do 
trzydziestki. Na czole ma białą plamę. Holmes uniósł się w fotelu.
- Tak teŜ myślałem. ZauwaŜył pan moŜe, czy ma przekłute uszy?
- Tak, proszę pana. Powiedział, Ŝe przekłuli mu je Cyganie, kiedy był dzieckiem.
- Hmm - mruknął Holmes, pogrąŜając się w myślach. - Czy nadal u pana pracuje?

Strona 34

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- O tak.
- I zajmował się interesem podczas pańskiej nieobecności?
- Nie mogę na niego narzekać, sir. Zresztą rano niewiele jest do roboty.
- Dziękuję, panie Wilson. Za dzień lub dwa przekaŜę panu moje wnioski. Dziś 
jest 
sobota, myślę więc, Ŝe w poniedziałek będę juŜ coś wiedział.
- No i co o tym myślisz, Watsonie? - zapytał Holmes po wyjściu naszego gościa.
- Nic nie myślę - odparłem szczerze. - To bardzo tajemnicza sprawa.
- Zazwyczaj bywa tak, Ŝe im coś jest dziwniejsze, tym bardziej okazuje się 
później banalne. To twoje własne słowa. Najtrudniej rozwikłać najprostsze 
przestępstwa, tak jak trudno rozpoznać pospolitą twarz. W tym wypadku muszę 
jednak szybko działać.
- Co więc zamierzasz zrobić? - zapytałem.
- Zapalić - odparł. - To sprawa na trzy fajki. Proszę cię o pięćdziesiąt minut 
absolutnej ciszy.
Zwinął się w fotelu, podciągnął w górę kolana i siedział tak z zamkniętymi 
oczami i czarną glinianą fajką, sterczącą niczym dziób jakiegoś dziwnego ptaka. 
Myślałem, Ŝe usnął, kiedy nagle wstał z fotela i odłoŜył fajkę na gzyms kominka.
- Sarasate gra dziś po południu w St. James's Hali - oznajmił. - Co ty na to, 
Watsonie? Czy twoi pacjenci wytrzymają kilka godzin bez ciebie?
- Nie mam dziś Ŝadnych wizyt.
- W takim razie wkładaj kapelusz i chodźmy. Chcę się przejść po City, a po 
drodze zjeść lunch. W programie koncertu jest sporo muzyki niemieckich 
kompozytorów, która bardziej odpowiada moim gustom niŜ włoska czy francuska. 
Jest analityczna, a ja pragnę analizować.
Pojechaliśmy koleją podziemną do stacji Aldersgate i po krótkim spacerze 
dotarliśmy do Saxe-Coburg Square. Był to ubogi, mały plac, sprawiający pozory 
zamoŜności. Z czterech stron otaczały go obskurne dwupiętrowe kamienice, 
których 
okna wychodziły na ogrodzony trawnik, zarośnięty chwastami i krzewami 
laurowymi, 
próbującymi rozproszyć duszną i odpychającą atmosferę. Na naroŜnym domu 
widniały 
trzy złote kule i brązowa tablica z napisem "Jabez Wilson". Był to lombard 
naszego rudowłosego klienta. Holmes zatrzymał się tu i uwaŜnie obejrzał dom. 
Następnie przeszedł się wzdłuŜ placu. Na koniec wrócił do lombardu, postukał 
laską w chodnik, po czym podszedł do drzwi i zapukał. Otworzył je inteligentnie 
wyglądający, gładko wygolony młodzieniec, który gestem zaprosił go do środka.
- Dziękuję - odpowiedział Holmes. - Chciałem tylko zapytać, jak dojść stąd do 
Strandu.
- Przy trzeciej przecznicy w prawo i czwartą w lewo - odparł zapytany i zamknął 
drzwi.
- Bystry młodzieniec - zauwaŜył Holmes. - To chyba czwar-
ty najbystrzejszy człowiek w Londynie, a moŜe nawet i trzeci. Miałem okazję o 
nim słyszeć.
- Zdaje się, Ŝe pomocnik pana Wilsona jest zamieszany w tę sprawę - 
powiedziałem. - Zapytałeś go o drogę, by mu się
przyjrzeć?
-Nie.
- W takim razie po co?
- By przyjrzeć się jego spodniom.
- I co zobaczyłeś?
- To, co spodziewałem się zobaczyć.
- Dlaczego stukałeś w chodnik?
- Drogi doktorze, teraz jest czas obserwacji, nie wyciągania wniosków. Jesteśmy 
szpiegami na wrogim terytorium. Poznaliśmy juŜ Saxe-Coburg Square. Teraz 
zobaczmy, co znajduje
się z tyłu.
Ulica, w którą skręciliśmy, róŜniła się od placu, tak jak wierzch
obrazu róŜni się od spodu. Była to jedna z głównych arterii miasta prowadzących 
na północ i zachód. Stały wzdłuŜ niej liczne sklepy, a chodnikiem sunął gęsty 
tłum przechodniów. Patrząc na eleganckie magazyny i okazałe biura, trudno było 
uwierzyć, Ŝe graniczyły

Strona 35

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

z ponurym i martwym placem.
- Chciałbym zapamiętać układ domów - powiedział Holmes, stając na rogu i 
lustrując z uwagą ulicę. - Znajomość Londynu to moje hobby. Najpierw mamy 
Mortimera, potem sklep tytoniowy, kiosk z gazetami, filię Banku Coburg dla City 
i okolic, restaurację wegetariańską i zakład powozów McFarlane'a. Tu zaczyna 
się 
druga przecznica. A teraz, doktorze, czas na odpoczynek, kanapkę i fi liŜankę 
kawy, a potem znajdziemy się w krainie skrzypiec, gdzie króluje słodycz i 
harmonia i nie ma rudych klientów i tajemniczych
zagadek.
Mój przyjaciel był zapalonym muzykiem, nie tylko uzdolnionym wirtuozem, lecz 
równieŜ utalentowanym kompozytorem. Przez cały koncert pławił się w 
szczęśliwości, poruszając długimi
palcami w takt muzyki. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, a oczy 
spoglądały marzycielsko. Było to niepodobne do niezmordowanego, czujnego, 
twardego tropiciela przestępców. Te dwie cechy jego charakteru doskonale ze 
sobą 
współgrały. Perfekcyjna dokładność i niezwykła inteligencja stanowiły 
przeciwwagę dla romantycznych i kontemplacyjnych nastrojów, które go czasami 
ogarniały. Ta dwoistość natury sprawiała, Ŝe marzyciel w jednej chwili zmieniał 
się w tryskającego energią detektywa. Był równie wspaniały takŜe wtedy, gdy 
improwizował na skrzypcach. I nagle ogarniała go Ŝądza tropienia, bystry umysł 
wznosił się na wyŜyny inteligencji i ci, którzy nie znali jego metod, patrzyli 
na niego jak na człowieka o nadzwyczajnych, niedostępnych zwykłym śmiertelnikom 
zdolnościach. Kiedy obserwowałem go tego popołudnia, czułem, Ŝe nadchodzi 
niedobry czas dla tych, których zamierzał dopaść.
- Pewnie chciałbyś wrócić do domu, doktorze - powiedział, kiedy wyszliśmy z 
sali.
- Tak - przyznałem.
- Mam kilka spraw do załatwienia. Zajmie mi to kilka godzin. Ta sprawa z Coburg 
Square jest powaŜna.
- Jak bardzo?
- Zanosi się na powaŜne przestępstwo. Mam jednak wszelkie powody przypuszczać, 
Ŝe zdąŜymy temu zapobiec. Jednak sobota jest tu pewną komplikacją. Dziś w nocy 
będzie mi potrzebna twoja pomoc.
- O której godzinie?
- Powiedzmy o dziesiątej.
- Wobec tego będę o dziesiątej na Baker Street.
- Doskonale. I weź ze sobą rewolwer, bo moŜe być niebezpiecznie.
Pomachał mi ręką, odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. W kontaktach z 
Holmesem zawsze przygniatała mnie świadomość własnej ograniczoności. Słyszałem 

widziałem to samo, co
on, tymczasem z jego słów wynikało, Ŝe nie tylko wie, co zaszło, lecz takŜe, co 
się zdarzy, podczas gdy dla mnie cała ta sprawa była nadal zagmatwana i 
groteskowa. Jadąc do domu na Kensington, jeszcze raz przebiegłem w myślach 
opowieść rudego kopisty encyklopedii, naszą wizytę na Saxe-Coburg Square i 
złowieszcze słowa Holmesa. Co miała znaczyć ta nocna wyprawa i dlaczego kazał 
mi 
wziąć pistolet? Holmes wspominał, Ŝe ten pomocnik pana Wilsona jest wyjątkowym 
człowiekiem i moŜe odegrać powaŜną rolę w jakimś przestępstwie. Próbowałem 
rozwiązać tę zagadkę, lecz w końcu dałem za wygraną, uznając, Ŝe dzisiejsza 

         noc wszystko wyjaśni.
Wyszedłem z domu kwadrans po dziewiątej. Przed domem na Baker Street stały dwie 
doroŜki. Na korytarzu usłyszałem dochodzące z pokoju Holmesa głosy. Mój 
przyjaciel rozmawiał właśnie z dwoma dŜentelmenami. Jednym z nich był Peter 
Jones, agent policji. Drugi miał pociągłą, smutną twarz, błyszczący cylinder i 
niezwykle elegancki surdut.
- Ha! Jesteśmy więc w komplecie - oznajmił Holmes, wkładając płaszcz i biorąc z 
wieszaka szpicrutę. - Chyba znasz pana Jo-nesa ze Scotland Yardu, Watsonie? A 

Strona 36

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

to 
jest pan Merryweather, który będzie nam towarzyszył w nocnej wyprawie.
- Znów polujemy w parach, doktorze - wtrącił Jones z waŜną miną. - Nasz 
przyjaciel to świetny myśliwy. Potrzeba mu tylko psa
do pomocy.
- Mam nadzieję, Ŝe zdobyczą nie okaŜe się dzika gęś - mruknął pan Merryweather.
- MoŜe pan zaufać Holmesowi, sir - zapewnił go z dumą agent policji. - Ma swoje 
metody, które, proszę wybaczyć, są nieco zbyt teoretyczne i fantastyczne, ale 
dobry z niego detektyw. Pozwolę sobie po raz kolejny powtórzyć, Ŝe w sprawie 
morderstwa Sholto i skarbu Agra spisał się lepiej niŜ policja.
- Skoro pan tak twierdzi, to w porządku - powiedział z szacunkiem Merryweather. 
- Nie zmienia to jednak faktu, Ŝe stracę robra i to pierwszy raz od dwudziestu 
siedmiu lat,
- Przekona się pan, Ŝe stawka w tej grze będzie znacznie wyŜsza, a rozgrywka 
znacznie ciekawsza. Zagra pan bowiem o jakieś trzydzieści tysięcy funtów, a pan 
Jones o człowieka, na którego od dawna poluje.
- Nazywa się John Ciay i jest mordercą, złodziejem i fałszerzem. To młody 
człowiek, jednak najlepszy w swym fachu. Dlatego lepiej, Ŝeby znalazł się za 
kratkami. Ten John Ciay to nie byle kto. Jego dziadek był księciem, a on sam 
studiował w Eton i Oxfordzie. Jego mózg zręcznością dorównuje palcom. Choć 
często natrafialiśmy na ślady jego działalności, to zawsze udało mu się 
wymknąć. 
Jednego dnia potrafi być w Szkocji, dokonuje kradzieŜy, a w następnym tygodniu 
zbiera pieniądze na budowę sierocińca w Korn-walii. Od lat go ścigam, lecz 
nigdy 
go nie widziałem.
- Mam nadzieję, Ŝe dziś w nocy dokonam prezentacji. Ja równieŜ miałem okazję 
zetknąć się z Johnem Clayem i zgadzam się z panem, Ŝe jest profesjonalistą w 
swej dziedzinie. Ale minęła dziesiąta i najwyŜszy czas ruszać. MoŜe panowie 
wsiądą do pierwszej doroŜki, a my z Watsonem pojedziemy drugą.
Sheriock Holmes niewiele mówił w czasie drogi. Nucił jedynie pod nosem utwory z 
koncertu. Kluczyliśmy pośród labiryntu oświetlonych gazowymi lampami ulic, aŜ 
na 
koniec dotarliśmy na ulicę Farrington.
- Jesteśmy juŜ blisko - oznajmił mój przyjaciel. - Ten Merryweather jest 
dyrektorem banku i bardzo go ta sprawa interesuje. Pomyślałem, Ŝe dobrze będzie 
mieć przy sobie Jonesa. Nie jest złym człowiekiem, lecz absolutnym kretynem w 
swoim zawodzie. Ma za to jedną zaletę: jest dzielny niczym lew i nieustępliwy 
niczym pijawka, kiedy juŜ się do kogoś przyssie. Ale oto dotarliśmy na miejsce.
Znajdowaliśmy się na tej samej zatłoczonej ulicy, na której byliśmy dziś rano. 
DoroŜki odjechały, a my podąŜyliśmy za panem Mer-ryweatherem do bocznych drzwi. 
Otworzył je i znaleźliśmy się w małym korytarzu zakończonym potęŜną Ŝelazną 
kratą. Po jej
otwarciu zeszliśmy w dół po krętych schodach. Tu znajdowała się kolejna krata. 
Pan Merryweather zatrzymał się, by zapalić latarnię, i poprowadził nas 
pachnącym 
stęchlizną korytarzem. Po otwarciu trzecich drzwi weszliśmy do obszernej 
piwnicy, wypełnionej skrzynkami i wielkimi pudłami.
- Jesteście dobrze zabezpieczeni od góry - zauwaŜył Holmes unosząc latarnię i 
rozglądając się po pomieszczeniu.
- Od dołu teŜ - dodał pan Merryweather, stukając laską w wyłoŜoną kamiennymi 
płytami podłogę. - AleŜ tu dudni - stwierdził ze zdziwieniem.
- Bardzo proszę o zachowanie ciszy - powiedział surowo Holmes. - Wystawia pan 
na 
niebezpieczeństwo cały nasz plan. Zechce pan usiąść na jednym z tych pudeł i 
nie 
przeszkadzać?
Pan Merryweather usiadł z obraŜoną miną na skrzyni, a Holmes ukląkł na podłodze 
i przyświecając sobie latarnią, zaczął oglądać pod lupą szczeliny między 
płytami. Po chwili wstał i schował szkło powiększające do kieszeni.
- Mamy przez sobą co najmniej godzinę - oznajmił. - Nie podejmą Ŝadnych kroków, 
dopóki właściciel lombardu nie pójdzie spać. Potem nie będą tracili ani minuty, 
bo im szybciej uporają się z robotą, tym więcej czasu będą mieli na ucieczkę. 

Strona 37

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

Jak zapewne się domyślasz, Watsonie, jesteśmy w piwnicy jednego z londyńskich 
banków. Pan Merryweather jest prezesem rady nadzorczej i wyjaśni ci, dlaczego 
co 
bardziej śmiali złodzieje interesują się tą piwnicą.
- To z powodu francuskiego złota - powiedział ściszonym głosem bankier. - 
Otrzymaliśmy kilka ostrzeŜeń o moŜliwości kradzieŜy.
- Francuskie złoto?
- Tak. Przed kilkoma miesiącami nadarzyła się okazja, by wzmocnić nasze zasoby 

poŜyczyliśmy na ten cel trzydzieści tysięcy napoleonów z banku francuskiego. 
Niestety, rozeszło się po mieście, Ŝe nie rozpakowaliśmy tych pieniędzy i wciąŜ 
znajdują się w piwnicy. Skrzynia, na której siedzę, zawiera dwa tysiące napoleo-
nów, przełoŜonych warstwami ołowiu. Nasze rezerwy złota są obecnie znacznie 
większe niŜ zazwyczaj w filii banku i zarząd bardzo się z tego powodu niepokoił.
- Co było ze wszech miar uzasadnione - zauwaŜył Holmes. - A teraz czas, byśmy 
przygotowali nasz plan. W ciągu godziny wszystko się wyjaśni. Tymczasem, panie 
Merryweather, musimy przysłonić tę latarnię.
- I siedzieć w ciemnościach?
- Niestety, tak. Wziąłem ze sobą talię kart. Jest nas czterech, moŜe więc pan 
rozegrać swojego robra. Przygotowania wroga posunęły się jednak zbyt daleko, 
byśmy mogli zaryzykować zapalenie światła. I przede wszystkim musimy zająć 
pozycje. To odwaŜni ludzie i choć ich zaskoczymy, mogą okazać się 
niebezpieczni, 
jeśli nie zachowamy ostroŜności. Ja stanę za tą skrzynią, a panowie ukryjcie 
się 
za tamtymi. Kiedy oślepię ich światłem, wy natychmiast ich otoczycie. Jeśli 
zaczną strzelać, bez skrupułów uŜyj pistoletu, Watsonie.
Odbezpieczyłem broń i połoŜyłem na skrzyni, za którą przykucnąłem. Holmes 
przysłonił światło latarni, pozostawiając nas w absolutnych ciemnościach. 
Zapach 
rozgrzanego metalu dowodził, Ŝe lampa nie zgasła i w odpowiedniej chwili 
rozbłyśnie. Było coś przygnębiającego w tym mroku i zimnym, wilgotnym powietrzu 
piwnicy. W dodatku nerwy miałem napięte do ostatnich granic.
- Mają tylko jedną drogę ucieczki - szepnął Holmes. - Przez dom na Saxe-Coburg 
Square. Mam nadzieję, Ŝe zrobił pan to, o co prosiłem, Jones?
- Przed frontowymi drzwiami czeka inspektor i dwóch komisarzy.
CóŜ to były za chwile! Później okazało się, Ŝe czekaliśmy zaledwie godzinę z 
kwadransem, mnie zaś wydawało się, Ŝe całą noc 1 wschodzi juŜ świt. Nogi mi 
zesztywniały, bo bałem się poniŜyć. Słuch jednak miałem tak wyostrzony, Ŝe nie 
tylko słyszałem
oddechy moich towarzyszy, ale mogłem teŜ odróŜnić cięŜki oddech grubego Jonesa 
od delikatnego niczym westchnienie oddechu prezesa banku. W pewnej chwili 
dostrzegłem w podłodze błysk światła.
Początkowo była to zaledwie iskierka. Potem wydłuŜyła się do Ŝółtej linii, 
która 
powoli się rozszerzała i w powstałej szczelinie ukazała się ludzka dłoń. 
Zniknęła jednak równie szybko, jak się pojawiła i znowu zapadła ciemność.
Po krótkiej chwili rozległ się zgrzyt i jedna z kamiennych płyt uniosła się, 
pozostawiając otwór, przez który wpadło światło latarni. Wyjrzała z niego 
chłopięca twarz, zlustrowała pomieszczenie, po czym uniosła się w górę. 
Pojawiły 
się ramiona, potem talia i w końcu kolana. W następnej chwili postać stała juŜ 
na podłodze i pomagała podciągnąć się towarzyszowi, zwinnemu i drobnemu jak ona 
sama, o bladej twarzy i burzy ognistorudych włosów.
- Droga wolna - szepnął. - Masz dłuto i worki? Wielki BoŜe! Skacz, Archie, 
skacz, bo mnie za to powieszą!
W tym momencie Sherlock Holmes wyskoczył ze swej kryjówki i złapał intruza za 
kołnierz. Ten drugi zniknął tymczasem w otworze. Usłyszałem trzask 
rozdzieranego 
materiału, kiedy Jones próbował go zatrzymać. Dostrzegłem błysk rewolweru, lecz 
szpicruta Holmesa wytrąciła złodziejowi broń z ręki.
- To bezcelowe, panie Ciay - odezwał się Holmes. - Nie ma pan Ŝadnej szansy.
- Widzę - odparł chłodno męŜczyzna. - Sądząc po połach surduta w waszych 

Strona 38

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

rękach, 
mój towarzysz jest bezpieczny.
- Przed drzwiami czeka na niego trzech ludzi - wyjaśnił Holmes.
- Doprawdy? Wygląda na to, Ŝe pomyśleliście o wszystkim. NaleŜą się wam 
gratulacje.
- I panu równieŜ - odparł Holmes. - Ten pomysł ze stowarzyszeniem był 
oryginalny 
i skuteczny.
- Wkrótce zobaczysz swego towarzysza - powiedział Jones. - Jest szybszy ode 
mnie 
w wychodzeniu z dziur. Rączki przed siebie, bym mógł załoŜyć ci kajdanki.
- Proszę nie dotykać mnie swoimi brudnymi łapskami - zaprotestował więzień, 
kiedy kajdanki zatrzasnęły mu się na rękach.
- MoŜe pan nie wie, ale płynie we mnie ksiąŜęca krew. Zechce pan równieŜ nie 
zapominać o słowie "pan" i "proszę".
- Proszę bardzo - zachichotał Jones. - Zechce pan łaskawie udać się schodami na 
górę. Tam juŜ czeka na waszą wysokość doroŜka, która zawiezie jaśnie pana na 
policję.
- Tak juŜ lepiej - stwierdził spokojnie John Ciay, po czym skłonił się nam i 
odszedł w towarzystwie detektywa.
- Nie wiem, jak bank się panu odwdzięczy, panie Holmes
- powiedział pan Merryweather, kiedy wyszliśmy z piwnicy.
- Wykrył pan i uniemoŜliwił jedną z największych kradzieŜy.
- Miałem z panem Johnem Clayem kilka rachunków do wyrównania - odparł Holmes. - 
Spodziewam się, Ŝe bank zrefunduje mi kilka drobnych wydatków, które poniosłem 

tej sprawie. Poza tym zostałem szczodrze wynagrodzony, mogąc uczestniczyć w 
rozwiązaniu tej niezwykłej zagadki i wysłuchać frapującej opowieści o 
Stowarzyszeniu Czerwonych Głów.
- Widzisz więc, Watsonie - powiedział Holmes, kiedy we wczesnych godzinach 
rannych siedzieliśmy ze szklaneczkami whisky w salonie na Baker Street - od 
początku było wiadomo, iŜ cała ta sprawa ze stowarzyszeniem i przepisywaniem 
encyklopedii miała na celu wyciągnięcie niezbyt rozgarniętego właściciela 
lombardu na parę godzin z domu. Trudno o lepszy sposób. Pomysł podsunął Clayowi 
kolor włosów pracodawcy. Cztery funty tygodniowo były wystarczającą przynętą, 
lecz cóŜ znaczyły wobec czekających ich tysięcy? Dają ogłoszenie, jeden 
wynajmuje biuro, a drugi namawia pana Wilsona, by odpowiedział na ogłoszenie, i 
organizują wszystko tak, by przez kilka godzin nie było go w domu. Kiedy 
usłysza-
łem, Ŝe ten pomocnik zgodził się pracować za połowę pensji, wiedziałem, Ŝe ma w 
tym jakiś cel.
- Lecz jak wpadłeś na to, co nim jest?
- Gdyby w domu były kobiety, podejrzewałbym pospolitą intrygę. Jednak to nie 
wchodziło w grę. Interes pana Wilsona nie przynosił wielkiego dochodu, więc nie 
on był celem tak drobiazgowych przygotowań. Dlatego przyczyn naleŜało szukać 
poza domem. Wówczas pomyślałem o zamiłowaniu pomocnika do fotografii i jego 
ciągłym znikaniu w piwnicy. Piwnica! Tu właśnie leŜało rozwiązanie zagadki. 
Zasięgnąłem informacji o tym tajemniczym pomocniku i okazało się, Ŝe mam do 
czynienia z jednym z naj-bezczelniej szych i najbardziej wyrachowanych 
przestępców w Londynie. Robił coś w piwnicy, coś, co zajmowało wiele godzin i 
miesięcy. CóŜ to mogło być? Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to to, Ŝe 
kopie 
tunel do drugiego budynku.
Tymczasem poszliśmy obejrzeć miejsce zdarzenia. Zaskoczyłem cię, kiedy zacząłem 
stukać laską w chodnik. Musiałem się upewnić, czy ta piwnica mieści się od 
frontu czy od tyłu budynku. Okazało się, Ŝe od tyłu. Zastukałem do drzwi i 
zgodnie z moimi przewidywaniami otworzył mi pomocnik. Ledwie zerknąłem na jego 
twarz, bo najbardziej interesowały mnie kolana. Nawet sobie nie wyobraŜasz, 
jakie były powycierane, pogniecione i poplamione. Mówiły o wielu godzinach 
pracy 
na klęczkach. Pozostało jedynie dowiedzieć się, jaki jest cel tego kopania. 
Kiedy zobaczyłem Bank dla City i okolic, który graniczył z posesją naszego 
klienta, poczułem, Ŝe rozwiązałem zagadkę. Kiedy ty pojechałeś do domu, ja 

Strona 39

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

złoŜyłem wizytę w Scotland Yardzie, a następnie prezesowi banku. Rezultaty 
znasz.
- A skąd wiedziałeś, Ŝe będą próbowali dostać się tam dziś w nocy?
- Kiedy zamknęli biuro stowarzyszenia, był to znak, Ŝe nie zaleŜy im juŜ na 
nieobecności pana Jabeza Wilsona, czyli, innymi słowy, Ŝe skończyli kopać 
tunel. 
Musieli działać szybko, bo ktoś
mógł odkryć ich plan. Obawiali się równieŜ, by złota nie przeniesiono w inne 
miejsce. Sobota była najlepsza, bo dzięki niej mieli dwa dni na ucieczkę. 
Dlatego spodziewałem się ich dziś w nocy.
- Twoje rozumowanie jest doskonałe! - wykrzyknąłem z niekłamanym podziwem. - 
Przypomina długi łańcuch, w którym nie ma ani jednego fałszywego ogniwa.
- To chroni mnie przed nudą - odpowiedział, ziewając. - JuŜ czuję, Ŝe mnie 
ogarnia. Moje Ŝycie to ciągła ucieczka przed monotonią, a zagadki mi w tym 
pomagają.
- Jesteś dobroczyńcą ludzkości - powiedziałem. Wzruszył ramionami.
- No cóŜ, moŜe się na coś przydaję - stwierdził. - L'homme c'est rien, l'oeuvre 
c'est tout, czyli człowiek jest nikim, jego dzieło - wszystkim, jak Gustaw 
Flaubert napisał w liście do George Sand.
Błękitny karbunkul
Następnego dnia rano po BoŜym Narodzeniu wpadłem do mojego przyjaciela 
Sheriocka 
Holmesa z zamiarem złoŜenia mu Ŝyczeń świątecznych. Siedział na sofie w 
purpurowym szlafroku, z fajką i plikiem porannych gazet pod ręką. Obok stało 
krzesło, na którego oparciu wisiał zniszczony filcowy kapelusz, a na siedzeniu 
leŜała lupa i peseta, co dowodziło, Ŝe kapelusz został poddany dokładnym 
oględzinom.
- Widzę, Ŝe jesteś zajęty- powiedziałem.- MoŜe ci przeszkadzam?
- Bynajmniej. Cieszę się, Ŝe mogę z przyjacielem przedyskutować wyniki. To 
prosta sprawa - dodał, wskazując na stary kapelusz. - Ale nie pozbawiona 
ciekawych, a nawet pouczających aspektów.
Usiadłem w fotelu i wyciągnąłem dłonie w stronę buzującego na kominku ognia, bo 
na dworze był siarczysty mróz, a okna pokrywała gruba warstwa szronu.
- To dość pospolity kapelusz - stwierdziłem - a zapewne wiąŜe się z nim jakaś 
straszna historia. To wskazówka, która doprowadzi cię do rozwiązania zagadki i 
schwytania przestępcy.
- Nie chodzi tu o przestępstwo - odparł ze śmiechem Holmes - lecz o jedno z 
tych 
dziwacznych drobnych zdarzeń, które mają miejsce tam, gdzie na przestrzeni 
kilku 
mil kwadratowych stykają się ze sobą cztery miliony ludzkich istnień. W tak 
gęstym skupisku wszystko moŜe się wydarzyć, a kaŜda sprawa moŜe okazać się 
zaskakująca i dziwna, lecz nie musi zaraz być przestępstwem. Mieliśmy juŜ 
okazję 
się o tym przekonać.
- I to nie raz - zauwaŜyłem. - Z sześciu opisanych przeze mnie spraw trzy nie 
miały cech przestępstwa.
- Właśnie. Masz na myśli próbę odzyskania fotografii Ireny Adier, dziwną sprawę 
panny Mary Sutherland i przygodę męŜczyzny z zajęczą wargą. Jestem pewny, Ŝe i 
tę sprawę będzie moŜna zaliczyć do tej kategorii. Znasz posłańca Petersona?
- Tak.
- To trofeum naleŜy do niego.
- To jego kapelusz?
- Nie, on go tylko znalazł. Właściciel jest nieznany. Spróbuj spojrzeć na niego 
nie jak na zniszczony przedmiot, lecz jak na problem do rozwiązania. Najpierw 
ci 
opowiem, jak się tu znalazł. Przybył tu w boŜonarodzeniowy poranek razem z 
tłustą gęsią, która teraz zapewne piecze się u Petersona. Fakty są następujące: 
około czwartej tego ranka Peterson, który, jak wiesz, jest poczciwym 
człowiekiem, wracał z jakiegoś przyjęcia do domu na Tottenham Court Road. Nagle 
zobaczył wysokiego męŜczyznę, utykającego lekko, który niósł na ramieniu gęś. 
Kiedy posłaniec dotarł do Goodge Street, między tym męŜczyzną a bandą 
chuliganów 

Strona 40

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

wynikła bójka. Jeden z nich strącił nieznajomemu kapelusz z głowy, na co ten 
podniósł laskę z zamiarem obrony, wykonał nią zamach i stłukł znajdującą się za 
nim szybę wystawową. Peterson rzucił się w tę stronę, by pomóc napadniętemu, 
lecz ten, przestraszony zbiciem szyby i widokiem nadbiegającej osoby w 
mundurze, 
rzucił gęś i zniknął w labiryncie uliczek znajdujących się na tyłach Tottenham 
Court Road. Na widok Petersona chuligani równieŜ się rozpierzchli. Został więc 
na polu walki ze zniszczonym kapeluszem i gęsią.
- Którą oczywiście zwrócił właścicielowi.
- W tym właśnie problem. Co prawda, do nogi gęsi była przywiązana karteczka z 
napisem: "Dla MałŜonki pana Henry'ego Ba-kera", a na podszewce kapelusza 
widniały inicjały "H.B.", lecz w naszym mieście są tysiące Bakerów i setki 
Henrych Bakerów, toteŜ niełatwo zwrócić własność jednemu z nich.
- To co zrobił Peterson?
- Przyniósł kapelusz i gęś do mnie, wiedząc, Ŝe interesują mnie róŜne dziwne 
sprawy. Gęś przetrzymaliśmy do dzisiejszego dnia, lecz okazało się, Ŝe pomimo 
ostrego mrozu nie wytrzyma dłuŜej i powinna być natychmiast upieczona. Jej 
znalazca zabrał ją więc do domu, a kapelusz pozostał u mnie.
- Czy ten męŜczyzna nie dał ogłoszenia?
-Nie.
- Czy moŜesz coś powiedzieć na temat jego osoby?
- Tylko tyle, ile moŜna wyciągnąć z obserwacji.
- Tego kapelusza?
- Właśnie.
- Chyba Ŝartujesz. Co moŜesz wywnioskować z takiego starego, zniszczonego 
kapelusza?
- Masz tu lupę. Znasz moje metody. Spróbuj sam coś wydedu-
kować.
Obejrzałem niepewnie kapelusz. Był to zwykły czarny melonik,
twardy i bardzo zniszczony. Podszewkę miał z czerwonego jedwabiu, lecz mocno 
juŜ 
wyblakłą. Nie dostrzegłem znaku firmowego, lecz, jak Holmes powiedział, na boku 
nagryzmolono inicjały H. B. W rondzie była teŜ dziurka na gumkę, której zresztą 
brakowało. Ogólnie rzecz biorąc, kapelusz był popękany, zakurzony i w kilku 
miejscach poplamiony, choć widać było, Ŝe ktoś próbował ukryć wypłowiałe 
miejsca, zamazując je atramentem.
- Niczego nie widzę - odpowiedziałem, podając melonik Holmesowi.
- AleŜ moŜesz tu wiele zobaczyć, Watsonie. Nie potrafisz tylko
wyciągnąć naleŜytych wniosków z tego, co widzisz.
- W takim razie powiedz mi, co ty widzisz.
Przyjrzał się kapeluszowi w swój charakterystyczny, badawczy
sposób.
- MoŜe i trudno coś z niego wywnioskować - powiedział
- ale kilka wniosków jest najzupełniej oczywistych, a kilka innych moŜna uznać 
za prawdopodobne. Nie ulega wątpliwości, Ŝe ten
nieznajomy jest pracownikiem umysłowym, jak równieŜ to, Ŝe przez ostatnie trzy 
lata Ŝył w dostatku, lecz teraz przyszły na niego chude dni. Przestał być 
zapobiegliwy, co dowodzi moralnego upadku, a razem z pogorszeniem się sytuacji 
materialnej wskazuje na jakiś zły wpływ, prawdopodobnie alkohol. To równieŜ 
moŜe 
prowadzić do wniosku, Ŝe jego Ŝona przestała go kochać.
- AleŜ drogi Holmesie!
- Zachował jednak resztki szacunku dla samego siebie - ciągnął, nie zwracając 
uwagi na mój protest. - To człowiek, który prowadzi siedzący tryb Ŝycia, mało 
wychodzi, zupełnie brak mu kondycji, jest w średnim wieku, ma siwe włosy, które 
ostrzygł przed kilkoma dniami i które nasmarował kremem cytrynowym. Tyle moŜna 
wywnioskować na podstawie tego kapelusza. Jest teŜ wysoce prawdopodobne, Ŝe nie 
ma w domu lampy gazowej.
- śartujesz sobie, Holmesie.
- Ani trochę. Czy to moŜliwe, Ŝebyś nawet teraz, kiedy przedstawiłem ci moje 
wnioski, nie domyślał się, jak do nich doszedłem?
- Widocznie jestem głupi, bo nie nadąŜam za tobą. Na przykład, jak 
wydedukowałeś, Ŝe ten człowiek jest pracownikiem umysłowym?

Strona 41

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

Zamiast odpowiedzi Holmes włoŜył kapelusz na głowę. Sięgnął mu aŜ po nasadę 
nosa.
- To kwestia pojemności czaszki - wyjaśnił. - Tylko człowiek z wielkim mózgiem 
moŜe go nosić.
- A pogorszenie się sytuacji materialnej?
- Ten kapelusz ma trzy lata, bowiem wówczas były modne takie płaskie ronda o 
podwiniętych brzegach. Jest w najlepszym gatunku. Zwróć uwagę na jedwabną 
wstąŜkę i doskonałą podszewkę. Jeśli ten męŜczyzna mógł przed trzema laty 
pozwolić sobie na tak kosztowny kapelusz i ma go aŜ do dziś, znaczy to, Ŝe jego 
pozycja w świecie spadła.
- To jasne, lecz co z tą zapobiegliwością i moralnym upadkiem? Sherioek Holmes 
wybuchnął śmiechem.
- Oto jest zapobiegliwość - powiedział, wskazując na małe kółko i pętelkę od 
gumki. - Sprzedaje się je na specjalne zamówienie. To, Ŝe ten męŜczyzna ją 
zamówił, świadczy o pewnej zapobiegliwości, gdyŜ chciał zabezpieczyć się przed 
wiatrem. Skoro jednak ją zerwał i nie wstawił w to miejsce nowej, znaczy, Ŝe 
jest teraz mniej zapobiegliwy i dowodzi osłabienia charakteru. Z drugiej jednak 
strony zadał sobie trud, by ukryć plamy, zamazując je atramentem, co oznacza, 
Ŝe 
nie stracił zupełnie szacunku dla siebie.
- Twoje rozumowanie brzmi przekonująco.
- Następne wnioski, jak te, Ŝe jest w średnim wieku, ma siwe włosy i niedawno 
je 
podciął, Ŝe uŜywa kremu cytrynowego, moŜna ustalić po dokładnym obejrzeniu 
dolnej części podszewki. Przez szkło powiększające widać końcówki włosów, 
obcięte za pomocą fryzjerskich noŜyczek. Są sklejone i czuć wyraźny zapach 
kremu 
cytrynowego. Kurz, który widzisz, nie pochodzi z ulicy, lecz z domu, co 
wskazuje, Ŝe kapelusz długo wisiał na wieszaku. Natomiast ślady wilgoci na 
wewnętrznej stronie dowodzą, Ŝe jego właściciel bardzo się poci, co świadczy o 
jego złej kondycji fizycznej.
- A co z Ŝoną? Powiedziałeś, Ŝe przestała go kochać.
- Tego kapelusza od tygodni nie czyszczono. Gdybym zobaczył ciebie, mój drogi 
Watsonie, w kapeluszu pokrytym tygodniowym kurzem, znaczyłoby, Ŝe twoja Ŝona 
przestała cię darzyć uczuciem, skoro pozwala wychodzić ci w brudnym kapeluszu.
- Ale on moŜe być kawalerem.
- Nie. Niósł do domu gęś jako dar pojednania dla Ŝony. Przypomnij sobie kartkę 
na nodze ptaka.
- Potrafisz na wszystko znaleźć odpowiedź. Ale jak, na Boga, wydedukowałeś, Ŝe 
nie ma w domu gazu?
- Jedna czy dwie tłuste plamy mogą być kwestią przypadku, kiedy jednak widzę co 
najmniej pięć, jest niemal pewne, Ŝe ów człowiek musiał mieć częsty kontakt ze 
stearyną. Mógł na przykład wchodzić po schodach z kapeluszem w jednej ręce i 
kapiącą świe-
ca w drugiej. Lampa gazowa nie pozostawia tłustych plam. Jesteś zadowolony?
- To nadzwyczajne - powiedziałem, wybuchając śmiechem. - Skoro jednak, jak 
powiedziałeś, nie popełniono Ŝadnego przestępstwa i nikomu nie stała się 
krzywda, poza zgubieniem gęsi, to cała ta dedukcja wydaje się niepotrzebną 
stratą czasu i energii.
Holmes juŜ otwierał usta, by mi odpowiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły i do 
pokoju wpadł posłaniec Peterson. Miał czerwone policzki i zmieniony wyraz 
twarzy.
- Gęś, panie Holmes! Gęś! - wydyszał.
- Co z nią? CzyŜby oŜyła i uciekła przez okno kuchenne? Holmes obrócił się na 
sofie i spojrzał na rozpaloną twarz przybyłego.
- Proszę zobaczyć, sir. Oto co moja Ŝona znalazła w jej Ŝołądku.
Rozwarł palce, ukazując skrzący się niebieski kamień, mniejszy od ziarna 
fasoli, 
lecz o niezwykłej czystości i blasku, który sprawiał, Ŝe migotał niczym iskra 
elektryczna.
Sherlock Holmes aŜ gwizdnął z podziwu.
- Na Jowisza, Peterson! - wykrzyknął. - ToŜ to prawdziwy skarb. Wie pan, co pan 
znalazł?

Strona 42

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- To brylant, sir, szlachetny kamień. Tnie szkło niczym diament.
- To coś więcej niŜ szlachetny kamień, to drogocenny klejnot.
- CzyŜby to był błękitny karbunkuł hrabiny Morcar?! - wykrzyknąłem.
- Ten sam. Znam jego wielkość i kształt, bo czytam o nim codziennie w 
"Timesie". 
To absolutny unikat. Jego wartość moŜna określić jedynie w przybliŜeniu, lecz 
oferowana za niego nagroda w wysokości tysiąca funtów nie stanowi nawet 
dwudziestej części Geny rynkowej.
- Tysiąc funtów! Wielki BoŜe! Posłaniec opadł z impetem na krzesło.
- To piękna rzecz. Spójrz, jak skrzy się i migocze. Jak kaŜdy klejnot, budzi w 
ludziach złe instynkty. To diabelska przynęta. Większe i starsze kamienie 
mogłyby opowiedzieć o jakimś krwawym czynie. Ten kamień nie ma jeszcze 
dwudziestu lat. Znaleziono go nad brzegiem rzeki Amoy w południowych Chinach. 
Ma 
wszystkie cechy charakterystyczne dla karbunkułu, choć jest błękitny, a nie 
czerwony jak rubin. Pomimo dość młodego wieku ma juŜ za sobą ponurą historię. Z 
powodu tego kawałka skrystalizowanego węgla drzewnego popełniono dwa 
morderstwa, 
samobójstwo, kilka kradzieŜy i oblano kogoś kwasem. Kto by pomyślał, Ŝe ten 
piękny drobiazg moŜe doprowadzić ludzi na szubienicę czy do więzienia. Zamknę 
go 
w mojej pancernej kasetce i prześlę wiadomość hrabinie.
- Sądzisz, Ŝe ten Homer jest niewinny?
- Trudno powiedzieć.
- W takim razie, czy myślisz, Ŝe ten drugi. Henry Baker, ma z tym coś wspólnego?
- Bardziej prawdopodobne, Ŝe Henry Baker jest niewinny i nie miał pojęcia, Ŝe 
ptak, którego niesie, jest wart więcej, niŜ gdyby zrobiono go ze szczerego 
złota. O tym przekonamy się, jeśli odpowie na nasze ogłosznie.
- A do tego czasu co będziesz robił?
- Nic.
- W takim razie dokończę mój obchód lekarski. Ale wrócę na godzinę, którą 
podałeś w ogłoszeniu, bo chciałbym się dowiedzieć, co z tego wyniknie.
- Miło mi będzie cię widzieć. Obiad jem o siódmej. Będzie, zdaje się, bekas. 
Ale 
wobec zaistniałych okoliczności moŜe powinienem poprosić panią Hudson, aby 
zbadała jego wnętrze.
Obchód nieco się przedłuŜył, więc na Baker Street zjawiłem się nieco po wpół do 
szóstej. Podchodząc do domu, ujrzałem wysokiego męŜczyznę w szkockim berecie i 
zapiętym po szyję płaszczu. Stał w świetle padającym z okna nad drzwiami. Obaj 
zostaliśmy wprowadzeni do pokoju Holmesa.
- Pan Henry Baker, nieprawdaŜ? - powiedział mój przyjaciel, wstając w fotela i 
podając gościowi rękę na powitanie. - Zechce pan usiąść przy ogniu. Wieczór 
mamy 
zimny, a pan, zdaje się, woli raczej lato niŜ zimę. Przyszedłeś w samą porę, 
Watsonie. Czy to pański kapelusz, panie Baker?
- Tak, to bez wątpienia mój kapelusz.
Nasz gość był potęŜnie zbudowanym męŜczyzną o przygarbionych plecach, duŜej 
głowie i szerokiej, inteligentnej twarzy zakończonej spiczastą, siwiejącą 
bródką. Czerwony nos i policzki oraz lekkie drŜenie rąk potwierdzały 
przypuszczenie Holmesa o jego nałogu. Podniszczony czarny surdut zapięty był 
pod 
samą szyją, kołnierz miał postawiony, a spod rękawów wystawały kościste 
nadgarstki. Nie widać jednak było mankietów koszuli. Mówił wolno, starannie 
dobierając słowa, i sprawiał wraŜenie człowieka wykształconego, któremu nie 
sprzyjał los.
- JuŜ od kilku dni te rzeczy leŜą u nas - powiedział Holmes - bo spodziewaliśmy 
się, Ŝe da pan ogłoszenie. Nie rozumiem, dlaczego pan tego nie zrobił.
Nasz gość uśmiechnął się z zawstydzeniem.
- Nie mam obecnie tylu szylingów co dawniej - wyjaśnił. - Byłem pewien, Ŝe 
banda 
chuliganów, która na mnie napadła, zabrała kapelusz i ptaka. Nie chciałem 
wydawać pieniędzy na beznadziejną sprawę.
- No tak, to oczywiste. Jeśli chodzi o ptaka, byliśmy zmuszeni go zjeść.

Strona 43

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- Zjeść? - powtórzył nasz gość, zaskoczony.
- Tak. Zmarnowałby się, gdybyśmy go nie zjedli. Przypuszam jednak, Ŝe ta gęś, 
która leŜy na kredensie, całkowicie pana zadowoli.
- Och, naturalnie - odparł z ulgą Baker.
- Mamy jeszcze pióra, nogi i wnętrzności pańskiego ptaka, gdyby więc...
MęŜczyzna wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Taką wyznaczono nagrodę, lecz mam powody przypuszczać, Ŝe na jej wysokość 
wpłynęły względy uczuciowe, dla których hrabina zdecydowała się oddać część 
majątku, Ŝeby odzyskać klejnot.
- O ile dobrze pamiętam, zginął w Hotelu Cosmopolitan -wtrąciłem.
- Tak, 22 grudnia, dokładnie pięć dni temu. O wyjęcie go ze szkatułki hrabiny 
został oskarŜony John Homer, ślusarz. Dowody przeciw niemu były tak niezbite, 
Ŝe 
sprawę natychmiast oddano do sądu. Zdaje się, Ŝe mam tu gdzieś informacje na 
ten 
temat.
Zaczął przerzucać stos gazet, aŜ w końcu wyciągnął jedną, złoŜył na pół i 
przeczytał, co następuje:
- "KradzieŜ klejnotu w Hotelu Cosmopolitan. John Homer, lat dwadzieścia sześć, 

zawodu ślusarz, został oskarŜony o to, Ŝe dwudziestego drugiego bm. wyjął ze 
szkatułki hrabiny Morcar drogocenny klejnot, znany jako »błękitny karbunkuł«. 
James Ryder, szef słuŜby hotelowej, zeznał, Ŝe wprowadził Homera do garderoby 
hrabiny Morcar w dniu kradzieŜy, by przylutował obluzowany pręt kraty. Przez 
krótki czas towarzyszył Homerowi, lecz później został odwołany. Kiedy wrócił, 
nie zastał juŜ Homera, za to zamek sekre-tarzyka był wyłamany, a takŜe zamek 
marokańskiej szkatułki, w której, jak się później okazało, hrabina trzymała 
klejnot. Szkatułka leŜała pusta na toaletce. Ryder natychmiast wszczął alarm i 
Homera aresztowano jeszcze tego wieczoru. Kamienia jednak nie znaleziono ani 
przy nim, ani w jego mieszkaniu. Catheńne Cu-sack, pokojówka hrabiny, zeznała, 
Ŝe usłyszała okrzyk przeraŜenia Rydera i wpadła do garderoby, gdzie zastała 
wszystko tak, jak opisał szef słuŜby. Inspektor Bradstreet z oddziału B zeznał, 
Ŝe kiedy aresztował Homera, ten opierał się i przysięgał, Ŝe jest niewinny. 
Jako 
Ŝe oskarŜony był juŜ karany za kradzieŜ, sędzia odmówił przeprowadzenia sprawy 

trybie doraźnym i przekazał sprawę do wyŜszej instancji. Homer, który w trakcie 
tych czynności wykazywał oznaki wielkiego zdenerwowania, po usłyszeniu tej 
decyzji zemdlał i został wyniesiony z sądu".
- Tyle relacja - powiedział zamyślony Holmes, odkładając na bok gazetę. - Teraz 
musimy ustalić kolejność zdarzeń, poczynając od szkatułki, a kończąc na gęsi 
znalezionej na Tottenham Court Road. Jak widzisz, Watsonie, nasze małe 
wnioskowanie nabrało nagle znaczenia i straciło urok niewinności. Oto mamy 
kamień, kamień znalazł się w Ŝołądku gęsi, która naleŜała do pana Henry" ego 
Bakera, dŜentelmena w zniszczonym kapeluszu i z właściwościami, których opisem 
cię zanudziłem. Musimy koniecznie znaleźć tego dŜentelmena i dowiedzieć się, 
jaką rolę odgrywa w tej zagadce. W tym celu posłuŜymy się najprostszą metodą, 
jaką jest ogłoszenie we wszystkich wieczornych gazetach. Jeśli to zawiedzie, 
spróbuję czegoś innego.
- Co napiszesz w ogłoszeniu?
- Podaj mi ołówek i kartkę papieru. Napiszemy tak: "Na rogu Goodge Street 
znaleziono gęś i czarny filcowy kapelusz. Pan Henry Baker moŜe je odzyskać, 
przychodząc o 6.30 dziś wieczorem na Baker Street 221b". To chyba jasne i 
zwięzłe.
- Tak. Ale czy on je przeczyta?
- Z pewnością zajrzy do gazet. Nie jest majętny i dla niego to powaŜna strata. 
Tak bardzo przestraszył się rozbicia szyby i nadejścia Petersona, Ŝe myślał 
tylko o ucieczce. Musiał jednak później gorzko Ŝałować, Ŝe porzucił gęś. Na 
pewno zauwaŜy własne nazwisko lub zrobi to ktoś ze znajomych. Peterson, biegnij 
pan do biura ogłoszeń i niech to wydrukują w wieczornych gazetach.
- W których, sir?
- W "Globe", "Star", "Pali Mali", "St. James's", "Evening News Standard", 
"Echo" 

Strona 44

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

i wszystkich, które przyjdą panu do głowy.
- Dobrze, a co z kamieniem?
- Zatrzymam go. I jeszcze jedno: wracając, kup pan gęś, bo musimy ją dać temu 
dŜentelmenowi w miejsce tej, którą teraz spoŜywa pańska rodzina.
Kiedy posłaniec wyszedł, Holmes wziął kamień i podniósł go do ^iatła.
- Mogłyby mi posłuŜyć jedynie jako pamiątki mojej niefortunnej przygody. Poza 
tym nie wiem, jaki miałbym poŜytek z tych resztek gęsi. Nie, jeśli pan pozwoli, 
wezmę tylko tego wspaniałego ptaka, którego dostrzegam na kredensie.
Sheriock Holmes rzucił mi znaczące spojrzenie i wzruszył ramionami.
- Proszę więc zabrać kapelusz i gęś - powiedział. - A tak na marginesie, czy 
mógłby pan zdradzić, gdzie pan ją kupił? Uwielbiam drób, a rzadko widuje się 
takie okazy.
- Oczywiście - odparł Baker, wstając i biorąc pod pachę odzyskaną własność. - 
Bywam z przyjaciółmi w gospodzie Alpha przy muzeum, w którym pracuję. W tym 
roku 
nasz gospodarz, Windiga-te, załoŜył gęsi klub. Wpłacając co tydzień kilka 
pensów, kaŜdy jego członek miał dostać na BoŜe Narodzenie gęś. Zapłaciłem 
składkę, a resztę juŜ pan zna. Jestem panu niezmiernie wdzięczny za kapelusz, 
bo 
szkocki beret nie odpowiada ani mojemu wiekowi, ani powadze.
Skłonił się z komiczną pompatycznością i wyszedł.
- No to pana Bakera mamy z głowy - stwierdził Holmes. - To oczywiste, Ŝe on nic 
nie wie o całej sprawie. Jesteś głodny, Watsonie?
- Nieszczególnie.
- W takim razie proponuję, byśmy zamienili obiad na kolację i podąŜyli tym 
tropem, póki jeszcze świeŜy.
- Nie mam nic przeciwko temu.
Był mroźny wieczór, włoŜyliśmy więc palta i owinęliśmy szyje szalikami. Gwiazdy 
świeciły jasno na bezchmurnym niebie, a chmurki oddechów przechodniów 
przywodziły na myśl dym po salwie z pistoletu. Mróz chrzęścił pod stopami, 
kiedy 
szliśmy przez dzielnicę lekarzy, Wimpole Street, Harley Street, a następnie 
przez Wigmore Street do Oxford Street. Po kwadransie byliśmy w Bloomsbury, 
gdzie 
mieściła się gospoda Alpha, niewielki lokal
na rogu jednej z ulic prowadzących do Holborn. Holmes zamówił u gospodarza o 
rumianej twarzy dwa kufle piwa.
- Pańskie piwo zapewne będzie równie znakomite, jak gęsi - powiedział.
- Gęsi? - powtórzył ze zdziwieniem męŜczyzna.
- Tak. Zaledwie przed półgodziną rozmawiałem z panem Hen-rym Bakerem, który 
jest 
członkiem gęsiego klubu.
- Ach tak. Ale, widzi pan, to nie są moje gęsi.
- Doprawdy? Więc czyje?
- Kupiłem ich dwa tuziny od sprzedawcy w Coyent Garden.
- Znam tam kilku. Od którego?
- Od Breckinridge'a.
- Nie znam go. No cóŜ, Ŝyczę panu duŜo zdrowia i pomyślności.
- Idziemy do pana Breckinridge'a - oznajmił Holmes, zapinając 
p                                                                               

                                                                  alto. - 
Pamiętaj, Watsonie, Ŝe choć z jednej strony mamy coś tak pospolitego jak gęś, 
to 
z drugiej strony człowieka, któremu grozi siedem lat cięŜkich robót, jeśli nie 
dowiedzie swojej niewinności. MoŜliwe, Ŝe nasze śledztwo potwierdzi jego winę. 
Tak czy owak mamy trop, który uszedł uwagi policji, a nam trafił się zupełnie 
przez przypadek. Pójdźmy więc tym śladem.
Minęliśmy Holborn, Endell Street i klucząc wśród dzielnicy biedoty, dotarliśmy 
na targ Covent Garden. Jeden z większych straganów opatrzony był szyldem 
"Breckinridge". Jego właściciel o końskiej twarzy pomagał właśnie chłopakowi 
zamykać sklep.
- Dobry wieczór. Bardzo dziś zimno- zagaił rozmowę Holmes. Sprzedawca kiwnął 

Strona 45

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

głową i spojrzał pytająco na mego towarzysza.
- Widzę, Ŝe sprzedał pan juŜ wszystkie gęsi - dodał Holmes, wskazując na puste 
lady.
- Jutro rano mogę panu dostarczyć pięćset.
- To mi nie odpowiada.
- Są jeszcze na straganie obok.
- Ale mnie polecono pana.
- Kto mnie polecił?
- Właściciel gospody Alpha.
- A tak, sprzedałem mu kilka tuzinów.
- Świetne sztuki. Gdzie pan je dostał? Ku naszemu zaskoczeniu pytanie to 
wywołało wściekłość u sprzedawcy.
- No dobra - warknął, przechylając głowę i biorąc się pod boki. - Do czego pan 
zmierza?
- Chciałbym wiedzieć, gdzie kupił pan gęsi, które dostarczył do gospody Alpha.
- Nic panu do tego.
- Nie rozumiem, czemu się pan tak gorączkuje.
- Pan teŜ by się gorączkował, gdyby nie dawano panu spokoju. Płacę dobrą cenę 
za 
dobry towar i na tym koniec. Tymczasem słyszę: "Kto panu sprzedał te gęsi?", 
"Ile pan za nie wziął?". Jakby były to jedyne gęsi na świecie.
- Nie mam nic wspólnego z tymi, którzy zadawali te wszystkie pytania - 
oświadczył spokojnie Holmes. - Jeśli pan nie powie, przegram pewien zakład, i 
tyle. Zawsze jednak będę gotów załoŜyć się o pięć szylingów, Ŝe gęś, którą 
zjadłem w gospodzie, pochodzi ze wsi. A ja znam się na drobiu.
- No to pan straci pięć szylingów, bo jest z miasta - burknął sprzedawca.
- Nic podobnego.
- A ja mówię, Ŝe tak.
- Nie wierzę.
- Myśli pan, Ŝe wie więcej o drobiu ode mnie? Od szczeniaka się nim zajmuję. 
Powtarzam panu, Ŝe wszystkie ptaki, które sprzedałem właścicielowi gospody, są 

miasta.
- Nigdy w to nie uwierzę.
- ZałoŜy się pan?
- Nie chcę pana naciągać, bo wiem, Ŝe mam rację. Ale postawię suwerena, by dać 
panu nauczkę. Sprzedawca zachichotał.
- Przynieś księgi, Billy - polecił chłopcu. Ten przyniósł cienki zeszyt i 
wielką 
zatłuszczoną księgę i połoŜył je pod wiszącą lampą.
- A teraz, panie Przemądrzalski - powiedział sprzedawca - myślałem, Ŝe nie mam 
juŜ Ŝadnej gęsi, ale zanim skończę, przekona się pan, Ŝe została mi jeszcze 
jedna w sklepie. Widzi pan ten zeszyt?
-Tak.
- To lista ludzi, u których kupuję. Widzi pan? Na tej stronie są dostawcy ze 
wsi, a numery przy ich nazwiskach odpowiadają numerom, pod którymi figurują w 
wielkiej księdze. Widzi pan tę drugą stronę zapisaną czerwonym atramentem? To 
lista miejskich dostawców. Niech pan spojrzy na trzecie nazwisko.
- Pani Oakshott, Brbcton Road 117 - przeczytał Holmes.
- Teraz proszę otworzyć wielką księgę. Holmes otworzył ją na wskazanej stronie.
- Pani Oakshott, Brbcton Road 117, dostawczyni jaj i drobiu.
- A teraz proszę przeczytać ostatni wpis.
- Dwudziesty drugi grudnia. Dwadzieścia cztery gęsi po siedem szylingów, sześć 
pensów.
- Zgadza się. A pod spodem?
- Sprzedane panu Windigate'owi z gospody Alpha po dwanaście szylingów za sztukę.
- I co pan teraz powie?
Holmes wyglądał na głęboko zasmuconego. Wyjął z kieszeni su-werena, rzucił go 
na 
ladę i odwrócił się z miną wyraŜającą głębokie oburzenie. Kilka jardów dalej 
zatrzymał się i zaśmiał bezgłośnie.
- Kiedy widzisz człowieka z tak przyciętymi bokobrodami i wystającym z kieszeni 
programem wyścigów konnych, moŜesz załoŜyć się z nim o wszystko - powiedział. - 

Strona 46

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

Ośmielę się twierdzić, Ŝe
gdybym połoŜył przed nim sto funtów, nie udzieliłby tak szczegółowych 
informacji. Zrobił to tylko po to, Ŝeby ze mną wygrać. Myślę, Watsonie, Ŝe 
jesteśmy bliscy rozwiązania zagadki. Musimy jedynie zdecydować, czy pójdziemy 
do 
tej pani Oakshott dziś wieczór, czy przełoŜymy to na jutro. Zgodnie z tym, co 
mówił sprzedawca, nie tylko my interesujemy się tą sprawą...
Jego wypowiedź przerwała wrzawa, jaka wybuchła nagle przy naszym straganie. 
Ujrzeliśmy tam drobnego męŜczyznę o szczurzej twarzy, któremu Breckinridge 
wygraŜał pięściami.
- Mam juŜ dość pana i pańskich gęsi! - krzyczał. - Jeśli jeszcze raz tu pana 
zobaczę, poszczuję psem. Niech pan przyprowadzi tu panią Oakshott, to wtedy 
będziemy gadać. A panu nic do tego. Od pana nie kupuję gęsi.
- Nie, ale jedna z nich była moja - odparł jękliwym głosem człowieczek.
- To zapytaj pan o nią panią Oakshott.
- Powiedziała, Ŝebym zapytał pana.
- Pytaj pan choćby króla Prus. Mam to w nosie. Wynocha stąd! Ruszył w jego 
stronę, a delikwent zniknął w ciemnościach.
- To moŜe nam zaoszczędzić wizyty na Brtxton Road - szepnął Holmes. - Chodź, 
zobaczymy, co moŜna wyciągnąć z tego człowieka.
Omijając ludzi przechadzających się między oświetlonymi straganami, mój 
towarzysz dogonił małego człowieczka i dotknął jego ramienia. Ten odwrócił się 
gwałtownie. W świetle latarni mogłem dostrzec, Ŝe cała krew odpłynęła mu z 
twarzy.
- Kim pan jest i czego pan chce? - zapytał drŜącym głosem.
- Proszę mi wybaczyć - powiedział uprzejmie Holmes - ale posłyszałem pytania, 
które zadał pan właśnie sprzedawcy. Myślę, Ŝe mógłbym panu pomóc.
- Pan? A kim pan jest? Co pan moŜe wiedzieć o tej sprawie?
- Nazywam się Sherlock Holmes. Moim zajęciem jest wiedzieć to, czego inni nie 
wiedzą.
- Ale pan nic nie moŜe o tym wiedzieć.
- Proszę wybaczyć, ale wiem wszystko. Usiłuje pan odnaleźć pewną gęś, którą 
pani 
Oakshott z Brixton Road sprzedała handlarzowi nazwiskiem Breckinridge, który 
następnie sprzedał ją panu Windigate'owi z gospody Alpha, a on z kolei 
członkowi 
jego klubu, panu Henry'emu Bakerowi.
- Och, kogoś takiego pragnąłem spotkać! - wykrzyknął człowieczek, wyciągając 
drŜące ręce. - Nawet pan nie wie, jakie to dla mnie waŜne.
Holmes zatrzymał przejeŜdŜającą doroŜkę.
- W takim razie wygodniej będzie nam rozmawiać w przytulnym pokoju niŜ na 
targu, 
gdzie hula wiatr - powiedział. - Zanim jednak posuniemy się dalej, proszę mi 
powiedzieć, z kim mam przyjemność.
MęŜczyzna zawahał się.
- Nazywam się John Robinson - odpowiedział, spuszczając wzrok.
- Nie, nie, proszę podać prawdziwe nazwisko - powiedział łagodnie Holmes. - 
Jakoś niezręcznie rozmawiać z kimś, kto uŜywa pseudonimu.
Nieznajomy oblał się rumieńcem.
- Tak naprawdę nazywam się James Ryder.
- No właśnie, szef słuŜby z Hotelu Cosmopolitan. Proszę wsiąść do doroŜki, a 
wkrótce wszystkiego się pan dowie.
Mały człowieczek spojrzał na nas jednocześnie z przestrachem i z nadzieją, 
jakby 
nie miał pewności, czy los się do niego uśmiechnął, czy teŜ grozi mu 
niebezpieczeństwo. W końcu wsiadł do doroŜki i po półgodzinie byliśmy juŜ na 
Baker Street. W czasie drogi milczeliśmy, jedynie szybki oddech naszego 
towarzysza i ciągłe splatanie i rozplatanie rąk wskazywały na stan jego nerwów.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił wesoło Holmes, kiedy weszliśmy do salonu. - 
Wygląda pan na zmarzniętego, panie Ryder.
Proszę usiąść na tym plecionym krześle. WłoŜę tylko pantofle i przystępujemy do 
sprawy. Gotowe. Chciałby pan wiedzieć, co stało się z tymi gęsiami?
-Tak.

Strona 47

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- Powinienem raczej powiedzieć: z tą gęsią. Domyślam się, Ŝe interesuje pana 
jeden ptak, biały, z czarną pręgą w poprzek ogona.
- Och tak! - wykrzyknął Ryder. - Czy wie pan, gdzie ona trafiła?
- Tutaj.
- Tutaj?
- Tak. I okazała się wyjątkowym ptakiem. Nie dziwi mnie, Ŝe pana interesuje. Po 
śmierci zniosła jajko, najwspanialsze, najpiękniejsze małe, niebieskie 
jajeczko. 
Mam je w moim muzeum.
Nasz gość zerwał się na równe nogi i złapał za gzyms kominka. Holmes otworzył 
ogniotrwałą kasetkę i wyjął z niej błękitny kar-bunkuł. Kamień zapłonął niczym 
gwiazda, zimnym, lśniącym światłem. Ryder wpatrywał się w niego z napięciem, 
nie 
wiedząc, jak ma się zachować.
- Gra skończona, Ryder - powiedział cicho Holmes. - Trzymaj się, człowieku, bo 
wpadniesz do ognia! Watsonie, posadź go na krześle. Nie ma dość zimnej krwi, 
aby 
popełniać przestępstwa. Daj mu kieliszek brandy. No, teraz wygląda jak 
człowiek. 
CóŜ z pana za tchórz!
Ryder trząsł się cały, lecz brandy trochę go uspokoiła. Usiadł na krześle, 
wpatrując się z przeraŜeniem w swego oskarŜyciela.
- Mam w rękach prawie wszystkie nici i wszystkie potrzebne mi dowody, więc 
niewiele będzie pan miał do dodania. Jednak i to przyda się do wyjaśnienia 
całej 
sprawy. Skąd pan wiedział o błękitnym kamieniu hrabiny Morcar?
- Od Catherine Cusack - odpowiedział łamiącym się głosem.
- Czyli od pokojówki hrabiny. Pokusa szybkiego wzbogacenia się bywa bardzo 
silna. Trudno się jej oprzeć. Nie przebierał pan jednak w środkach. Ma pan 
wszelkie zadatki na łotra. Wiedział pan,
Ŝe ten Homer był zamieszany w podobną sprawę i podejrzenie padnie przede 
wszystkim na niego. I co pan zrobił? Pan i pańska wspólniczka Cusack 
wymyśliliście jakąś drobną naprawę w pokoju pani hrabiny i posłaliście po 
ślusarza. Po jego wyjściu obrabował pan szkatułkę, podniósł alarm i kazał 
aresztować niewinnego człowieka. Potem...
Ryder rzucił się na kolana i objął mojego towarzysza za nogi.
- Miej pan nade mną litość! - krzyknął. - Proszę pomyśleć o moim ojcu i matce. 
To złamałoby im serca. Nigdy przedtem nie popełniłem nic złego. Nigdy więcej 
tego nie zrobię, przysięgam. Przysięgam na Biblię. Tylko proszę nie oddawać 
sprawy do sądu. Błagam pana.
- Proszę usiąść - powiedział surowo Holmes. - Teraz pan czołga się i płaszczy, 
ale przedtem nie pomyślał pan o tym biednym Homerze, który odpowiada za coś, 
czego nie popełnił.
- Wyjadę z kraju, panie Holmes. Wtedy oskarŜenie przeciwko niemu zostanie 
cofnięte.
- Porozmawiamy jeszcze o tym. A teraz chcemy usłyszeć, jak było naprawdę. Jak 
ten klejnot znalazł się w gęsi i jak gęś trafiła na targ? Tylko prawda moŜe 
pana 
ocalić.
Ryder przesunął językiem po zaschniętych wargach.
- Wszystko opowiem. Kiedy Homera aresztowano, uznałem, Ŝe najlepiej będzie 
natychmiast wynieść kamień, bo w kaŜdej chwili policja moŜe przeszukać mnie i 
mój pokój. W hotelu nie byłby bezpieczny. Wyszedłem, jakoby wypełnić jakieś 
zlecenie, i udałem się prosto do mojej siostry. Wyszła za mąŜ za niejakiego 
Oakshotta i zamieszkała na Brixton Road, gdzie hodowała drób na sprzedaŜ. W 
czasie drogi kaŜdy przechodzący męŜczyzna wydawał mi się policjantem lub 
detektywem. Choć było zimno, pot spływał mi po twarzy. Siostra spytała, co się 
stało i czemu jestem taki blady, ale jej powiedziałem, Ŝe zdenerwowała mnie 
kradzieŜ klejnotu w hotelu. Potem wyszedłem na podwórko wypalić fajkę i 
zastanowić się, co dalej robić.
Miałem kiedyś przyjaciela nazwiskiem Maudsiey, który zszedł na złą drogę i 
odbywał karę w Pentonville. Któregoś dnia spotkał mnie i zaczął opowiadać, jak 
złodzieje pozbywają się kradzionych rzeczy. Wiedziałem, Ŝe mnie nie zawiedzie, 

Strona 48

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

bo znam kilka jego sprawek, postanowiłem więc pójść do Kiłburn, gdzie mieszkał, 
i wszystko mu opowiedzieć. Poradzi mi, jak zamienić kamień na pieniądze. Lecz 
jak się do niego dostać? Przypomniałem sobie, co przeŜywałem, kiedy szedłem do 
siostry. W kaŜdej chwili mogli mnie zatrzymać, a wówczas znajdą kamień. Oparłem 
się o ścianę i patrzyłem na gęsi, które dreptały koło moich stóp, i nagle 
wpadłem na pewien pomysł.
Przed kilkoma tygodniami siostra powiedziała, Ŝe dostanę w prezencie gęś na 
BoŜe 
Narodzenie. Postanowiłem, Ŝe teraz zabiorę tę gęś i przeniosę w niej kamień do 
Kiłburn. Na podwórzu stała mała szopa. Zapędziłem tam jedną z gęsi, tłustą, 
białą, z pręgą na ogonie. Potem złapałem ją, rozwarłem dziób i wepchnąłem 
kamień 
do gardła tak daleko, jak sięgnął palec. Przeszedł przez przełyk do Ŝołądka. 
Zaraz jednak ptak zaczął trzepać skrzydłami i wyrywać się, a wówczas wyszła z 
domu moja siostra, by zobaczyć, co się dzieje. Kiedy odwróciłem się do niej, 
ptaszysko wyrwało się i uciekło do innych.
"Co robiłeś z tym ptakiem, Jem?" - zapytała siostra.
"Mówiłaś, Ŝe dasz mi jednego na BoŜe Narodzenie. Sprawdzałem więc, który jest 
najtłuściejszy" - odparłem.
"Twojego trzymamy odzielnie - powiedziała. - Nazywamy go gęsią Jema. To ta duŜa 
biała. Jest ich wszystkich dwadzieścia sześć. Z tego jedna dla ciebie, jedna 
dla 
nas i dwa tuziny na targ".
"Dziękuję, Maggie - powiedziałem. - Lecz jeśli nie zrobi ci to róŜnicy, 
wolałbym 
tę, którą trzymałem".
"Tamta waŜy dobre trzy funty więcej - odparła. - I tuczyliśmy ją specjalnie dla 
ciebie".
"Nie szkodzi, wezmę tę i to zaraz" - odparłem.
T
"Jak chcesz - powiedziała trochę rozgniewana. - Która to ma
być?"
"Ta biała z czarną pręgą na ogonie".
"Dobrze, zabij ją i zabieraj".
Zrobiłem, co powiedziała, i zaniosłem ptaka do Kiłburn. Powiedziałem kumplowi o 
wszystkim. Śmiał się do rozpuku, a potem wzięliśmy nóŜ i rozcięliśmy gęś. 
Niestety, w środku nie było kamienia. Zrozumiałem, Ŝe zaszła straszna pomyłka. 
Zostawiłem gęś i pobiegłem do siostry. Na podwórku nie było ani jednego ptaka.
"Gdzie są gęsi, Maggie?!" - zawołałem.
"Odstawiliśmy je do handlarza".
"Do którego?"
"Do Breckinridge'a na Covent Garden".
"Czy była wśród nich gęś z czarną pręgą na ogonie? - zapytałem. - Taka sama, 
jak 
ta, którą wziąłem?"
"Tak, Jem. Były dwie takie gęsi i nigdy nie mogłam ich rozróŜnić".
Pobiegłem więc do Breckinridge'a, ale on juŜ wszystkie sprzedał i nie chciał 
powiedzieć komu. Sam pan go słyszał dziś wieczorem. Za kaŜdym razem odpowiadał 
mi tak samo. Moja siostra myśli, Ŝe oszalałem. Mnie teŜ się czasami tak wydaje. 
A teraz... teraz będę pokutował jako złodziej, choć nawet nie tknąłem bogactwa, 
za które zaprzedałem duszę diabłu. BoŜe, dopomóŜ mi!
Ukrył twarz w dłoniach i wybuchnął rozpaczliwym łkaniem. Nastąpiła długa cisza, 
przerywana jedynie płaczem i rytmicznym stukaniem palców Holmesa o stół. Nagle 
mój przyjaciel wstał i podszedł do drzwi.
- Precz stąd! - powiedział.
- Co... Och, niech pana Bóg błogosławi.
- Dość tego. Wynoś się pan.
Nie musiał tego dwa razy powtarzać. Ryder wybiegł z pokoju. Posłyszeliśmy tupot 
na schodach i trzaśniecie drzwi, a potem odgłos kroków na ulicy.
- W końcu policja nie zaangaŜowała mnie, bym naprawiał ich błędy - stwierdził 
Holmes, sięgając po glinianą fajkę. - Gdyby Homer znalazł się w 
niebezpieczeństwie, to co innego. Lecz ten człowieczek nie będzie zeznawał 
przeciwko niemu i sprawa zostanie umorzona. MoŜe i popełniam przestępstwo, 

Strona 49

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

moŜliwe jednak, Ŝe właśnie ocaliłem ludzką duszę. Ryder nie zrobi więcej nic 
złego. Dostał dobrą nauczkę. Poślij go teraz do więzienia, a uczynisz z niego 
prawdziwego przestępcę. Poza tym BoŜe Narodzenie to czas przebaczania. Los 
podsunął nam niezwykłą zagadkę, a jej rozwiązanie jest dla nas nagrodą. Bądź 
tak 
dobry i zadzwoń, doktorze. Pora na inne śledztwo, w którym ptak równieŜ będzie 
grał główną rolę.
Umierający detektyw
Pani Hudson, gospodyni Sherlocka Holmesa, była niezwykle wyrozumiałą kobietą. 
Nie dość, Ŝe pierwsze piętro jej domu nawiedzały o róŜnych porach dnia tłumy 
dziwnych i często nieprzyjemnych postaci, to jeszcze jej znakomity lokator 
wykazywał zamiłowanie do ekscentryczności i nieregularnego trybu Ŝycia. Musiało 
to wystawiać na cięŜką próbę cierpliwość szacownej damy. Niewiarygodne 
bałaganiarstwo Holmesa, zamiłowanie do muzyki, któremu oddawał się w 
najdziwniejszych porach, strzelanie z pistoletu, tajemnicze i często cuchnące 
eksperymenty naukowe oraz stale towarzysząca mu atmosfera przemocy i 
niebezpieczeństwa czyniły z niego najgorszego lokatora w Londynie. Z drugiej 
jednak strony płacił czynsz godny ksiąŜęcej szkatuły. Gdyby zliczyć wszystkie 
opłaty, które Holmes wniósł przez te lata, kiedy z nim mieszkałem, moŜna byłoby 
za nie kupić cały dom.
Gospodyni odczuwała strach przed moim genialnym przyjacielem i nigdy nie 
ośmieliła mu się sprzeciwić, bez względu na to, jakich dopuszczał się wybryków. 
Lubiła go jednak za delikatność i kurtuazję w stosunku do kobiet. Nie przepadał 
za nimi, odnosił się do nich nieufnie, lecz był rycerskim przeciwnikiem. 
Wiedząc, jak bardzo pani Hudson się o niego troszczy, słuchałem jej z uwagą, 
kiedy pewnego dnia, w drugim roku mego małŜeństwa, przyszła do mnie z 
wiadomościami o złym stanie zdrowia mego towarzysza.
- On umiera, doktorze - powiedziała. - Przez trzy dni jego stan tak się 
pogorszył, Ŝe wątpię, czy dotrwa do wieczora. Nie pozwolił mi sprowadzić 
lekarza. Kiedy dziś rano zobaczyłam jego wymizerowaną twarz i wielkie, 
błyszczące oczy, nie wytrzymałam. "Z pańską zgodą czy bez, natychmiast idę po 
doktora" -
powiedziałam. "W takim razie niech to będzie doktor Watson" -oznajmił. Na pana 
miejscu nie zwlekałabym ani minuty, bo w kaŜdej chwili moŜe nastąpić koniec.
Byłem przeraŜony, bo nic nie wiedziałem o chorobie Holmesa. Nie muszę mówić, z 
jakim pośpiechem chwyciłem płaszcz i kapelusz. Kiedy jechaliśmy do niego, 
starałem się wyciągnąć od pani Hudson więcej informacji.
- Niewiele mogę panu powiedzieć. Pracował nad jakąś sprawą w Rotherhithe, w 
zaułku nad rzeką, i stamtąd przywlókł tę chorobę. PołoŜył się do łóŜka w środę 
po południu i juŜ nie wstał. Przez te trzy dni nie wziął nic do ust.
- Dobry BoŜe! Czemu nie sprowadziła pani lekarza?
- Bo mi zabronił. Pan wie, jaki on potrafi być apodyktyczny. Nie ośmieliłam się 
sprzeciwić. Ale niedługo juŜ poŜyje. Za chwilę sam pan się o tym przekona.
Rzeczywiście, widok był Ŝałosny. W nikłym świetle mglistego listopadowego dnia 
pokój chorego sprawiał ponure wraŜenie, lecz najbardziej przeraziła mnie 
wymizerowana twarz Holmesa. Oczy mu błyszczały, na policzkach miał krwiste 
rumieńce, a wargi ciemne i popękane. Szczupłe dłonie leŜące na kołdrze 
zaciskały 
się nerwowo. Głos był chrapliwy i urywany. Kiedy wszedłem do pokoju, leŜał bez 
ruchu, lecz na mój widok twarz mu się rozjaśniła.
- No cóŜ, Watsonie, źle ze mną - powiedział słabym głosem, ale z odcieniem 
dawnej nonszalancji.
- Mój drogi przyjacielu! - wykrzyknąłem, podchodząc do niego.
- Nie zbliŜaj się! Natychmiast się cofnij! - krzyknął nagle. -Jeśli się 
zbliŜysz, kaŜę ci stąd wyjść.
- Ale dlaczego?
- Bo takie jest moje Ŝyczenie. Czy to nie wystarczy? Pani Hudson miała rację. 
Był bardziej apodyktyczny niŜ zwykle. Jednak Ŝal było na niego patrzeć.
- Chciałem ci tylko pomóc.
- Właśnie. Najlepiej pomoŜesz, robiąc to, o co cię proszę.
- Dobrze więc.
Twarz mu się rozpogodziła.
- Nie gniewasz się? - zapytał, oddychając spazmatycznie. JakŜe mógłbym się 

Strona 50

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

gniewać, widząc go w takim stanie.
- To dla twego dobra, Watsonie - wychrypiał.
- Dla mego?
- Wiem, co mi jest. To choroba kulisów z Sumatry. Holendrzy wiedzą o niej 
więcej 
od nas, lecz i tak nie mają na nią leku. Jedno jest pewne: to śmiertelna i 
straszliwie zaraźliwa choroba.
Mówił z gorączkową energią, dając mi znak rękami, bym się odsunął.
- Zaraźliwa przez dotyk, Watsonie. Trzymaj się z daleka, a wszystko będzie 
dobrze.
- Wielkie nieba! Czy sądzisz, Ŝe w tej sytuacji ma to jakieś znaczenie? Nie 
przejąłbym się tym, gdyby chodziło o obcego. Myślisz,
Ŝe to mnie powstrzyma przed wypełnieniem obowiązku względem starego przyjaciela?
Ponownie próbowałem podejść, lecz powstrzymał mnie jego gniewny wzrok.
- Jeśli zostaniesz tam, gdzie jesteś, będziemy rozmawiać, jeśli nie, musisz 
opuścić pokój.
Zawsze czułem głęboki respekt dla niezwykłych talentów Holmesa, toteŜ zazwyczaj 
ulegałem jego Ŝyczeniom, nawet gdy ich nie rozumiałem. Teraz jednak wszystkie 
moje zawodowe instynkty buntowały się przeciw temu. Niech on sobie rozkazuje 
gdzie indziej, tu jednak chodziło o jego zdrowie.
- Nie jesteś sobą, Holmesie - powiedziałem. - Chory jest jak
dziecko i tak będę cię traktował. Czy chcesz tego, czy nie, zbadam cię i zacznę 
leczyć.
Spojrzał na mnie jadowitym wzrokiem.
- Jeśli mam być leczony wbrew własnej woli, to niech to będzie ktoś, do kogo 
mam 
zaufanie.
duszki i westchnął z ulgą, widząc, jak odstawiam pudełko na miejsce. - 
Nienawidzę, gdy dotyka się moich rzeczy. Przestań mnie denerwować. Ładny z 
ciebie lekarz, skoro doprowadzasz pacjenta do obłędu. Usiądź i pozwól mi 
odpocząć.
Ten incydent wywarł na mnie nieprzyjemne wraŜenie. Gwałtowne i bezpodstawne 
podniecenie, brutalność mowy daleka od typowej dla niego łagodności dowodziły, 

jak strasznym stanie znajduje się umysł Holmesa. To Ŝałosne, gdy tak wspaniały 
umysł ulega ruinie. Siedziałem milczący i przygnębiony, aŜ do nadejścia 
umówionej godziny. Miałem wraŜenie, Ŝe Holmes równieŜ spoglądał na zegar, bo 
tuŜ 
przed szóstą zaczął mówić z rozgorączkowanym oŜywieniem.
- Czy masz jakieś drobne w kieszeni? - zapytał.
-Tak.
- A srebrne monety?
- Sporo.
- Ile półkoronówek?
- Pięć.
- Za mało. Wielka szkoda, Watsonie. Tak czy owak, włóŜ je wszystkie do koperty 
zegarka. A resztę drobnych do lewej kieszeni spodni. Dziękuję ci. Pozwoli ci to 
lepiej utrzymać równowagę.
Bredził w malignie. ZadrŜał i wydał z siebie dźwięk przypominający kaszel i 
płacz.
- Zapalisz teraz lampę gazową, ale tylko do połowy. Błagam cię, bądź ostroŜny. 
Dziękuję. Nie, nie musisz zaciągać zasłony. A teraz zechciej połoŜyć na stole 
kilka listów i papierów tak, abym mógł ich dosięgnąć. Dziękuję. Teraz trochę 
tych śmieci z kominka. Doskonale. Są tam szczypczyki do cukru. Podnieś nimi to 
pudełko z kości słoniowej i połóŜ na papierach. Dobrze. MoŜesz teraz iść i 
sprowadzić pana Culvertona Smitha z Lower Burkę 13.
Prawdę powiedziawszy, nie bardzo miałem ochotę wychodzić, bo Holmes był w tak 
krytycznym stanie, Ŝe bałem się zostawiać go samego. Jednak domagał się lekarza.
- Nigdy o kimś takim nie słyszałem - odrzekłem.
- Bardzo moŜliwe. Zdziwi cię to, ale człowiek, który najlepiej zna się na tej 
chorobie, nie jest lekarzem, lecz plantatorem. Pan Culverton Smith mieszka na 
Sumatrze i obecnie gości w Londynie. Wybuch epidemii tej choroby na jego 
plantacji, oddalonej od wszelkich ośrodków medycznych, zmusił go do badań nad 

Strona 51

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

nią, co pociągnęło za sobą daleko idące konsekwencje. To bardzo skrupulatny 
człowiek i nie chciałem, Ŝebyś szedł tam przed szóstą, bo wiedziałem, Ŝe go nie 
zastaniesz. Gdybyś zdołał go namówić, Ŝeby tu przyszedł i podzielił się z nami 
swą ogromną wiedzą na temat tej choroby, nie wątpię, iŜ mógłby mi pomóc.
Przedstawiłem wypowiedź Holmesa w całości, nie uwzględniając licznych pauz, 
kiedy to usiłował złapać oddech, i nerwowego zaciskania palców, świadczącego o 
odczuwanym przez niego bólu. W czasie tych paru godzin jego stan znacznie się 
pogorszył. Gorączkowe wypieki stały się bardziej wyraziste, okolone czarnymi 
obwódkami oczy jaśniały niezdrowym blaskiem, a nad brwiami lśniły krople potu. 
Nadal jednak wyczuwało się w jego głosie siłę i zdecydowanie. Będzie walczył do 
ostatka.
- Opowiesz mu dokładnie, w jakim stanie mnie znalazłeś - ciągnął. - Nie 
pominiesz niczego. Jestem umierającym człowiekiem, który powoli traci 
świadomość. WciąŜ się zastanawiam, dlaczego dna oceanu nie pokryły jeszcze 
ostrygi, tyle ich się tu namnoŜyło. Ach, znowu majaczę. To ciekawe, Ŝe jeszcze 
potrafię kontrolować mózg. O czym to ja mówiłem?
- O tym, co mam powiedzieć panu Culvertonowi Smithowi.
- A tak. Moje Ŝycie od tego zaleŜy. Ubłagaj go, Watsonie. On nie bardzo mnie 
lubi. Jego siostrzeniec... podejrzewałem coś niedobrego i dałem mu to do 
zrozumienia. Chłopiec zmarł straszną śmiercią. Smith Ŝywi teraz do mnie urazę. 
Spróbuj go ugłaskać. Błagaj go, proś, ale go tu sprowadź. Tylko on moŜe mnie 
uratować.
- Choćby siłą go tu przywlokę.
- Nie wolno ci tego robić. Namów go, Ŝeby tu przyszedł, a po-
tem postaraj się być tu przed nim. Wymyśl coś, byle tylko zjawić się tu 
wcześniej. Pamiętaj, Watsonie. Nie zawiedź mnie. Zresztą nigdy mnie nie 
zawiodłeś. Na pewno muszą one mieć jakichś naturalnych wrogów, którzy 
powstrzymają rozmnaŜanie tych stworzeń. Ty i ja zrobiliśmy, co do nas naleŜy. 
Czy wobec tego świat opanują ostrygi? Nie, nie, to straszne.
To przeraŜające, co się stało z tym wielkim umysłem. Nie mogłem przestać o tym 
myśleć. Holmes wręczył mi klucz, a ja zabrałem go ze sobą w obawie, by nie 
zamknął się w pokoju. Na korytarzu czekała pani Hudson, drŜąca i zapłakana. 
Wychodząc, słyszałem jeszcze wysoki głos Holmesa bredzący coś w malignie. Kiedy 
czekałem na ulicy na doroŜkę, nagle z mgły wyłonił się jakiś człowiek.
- Jak się czuje pan Holmes? - zapytał. Był to nasz stary znajomy, inspektor 
Morton ze Scotland Yardu, ubrany po cywilnemu.
- Jest bardzo chory - odparłem.
Spojrzał na mnie dziwnie. Mógłbym przysiąc, iŜ dostrzegłem w jego oczach błysk 
triumfu.
- Słyszałem o tym - powiedział.
W tym momencie podjechała doroŜka, więc zostawiłem go na chodniku.
Lower Burkę to elegancka ulica z rzędem pięknych domów, leŜąca na pograniczu 
dzielnic Notting Hill i Kensington. Willa, przed którą zatrzymała się doroŜka, 
robiła wraŜenie wytwornej, ale jednocześnie nieco ostentacyjnej. Świadczyły o 
niej Ŝelazne balustrady, masywne drzwi i błyszczące mosięŜne klamki. W progu 
powitał mnie sztywny lokaj.
- Tak, pan Culverton Smith jest w domu. Doktor Watson? Dobrze, proszę pana, 
zaraz zaniosę pański bilet wizytowy.
Moje skromne nazwisko i tytuł nie wywarły wraŜenia na gospodarzu. Przez 
uchylone 
drzwi posłyszałem jego wysoki, rozdraŜniony głos:
- Kim jest ten człowiek? Czego chce? Ile razy ci powtarzam, Ŝe nie Ŝyczę sobie, 
aby mi przeszkadzano, kiedy pracuję. Lokaj próbował coś łagodnie wyjaśniać.
- Nie, nie przyjmę go. Nie mogę teraz przerwać pracy. Powiedz, Ŝe nie ma mnie w 
domu. Powiedz, Ŝeby przyszedł rano, jeśli koniecznie chce się ze mną widzieć.
Znowu cichy głos lokaja.
- No dobrze, juŜ dobrze, przekaŜ mu, co powiedziałem. Niech przyjdzie rano albo 
wcale.
Pomyślałem o Holmesie leŜącym bez sił w łóŜku i liczącym minuty w oczekiwaniu 
na 
nadejście pomocy. Nie było czasu na ceregiele. Musiałem szybko działać. Nie 
czekając, aŜ lokaj przekaŜe mi odpowiedź, minąłem go i wszedłem do pokoju.
Na mój widok gospodarz podniósł się z fotela stojącego przy kominku. Ujrzałem 

Strona 52

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

szeroką, prostacką, tłustą twarz o Ŝółtej cerze, podwójnym podbródku i 
posępnych 
oczach, spoglądających groźnie spod krzaczastych, jasnych brwi. Na jajowatej 
łysej głowie tkwiła aksamitna czapeczka, zsunięta kokieteryjnie na bok. Choć 
czaszkę miał wyjątkowo duŜą, sam był niski i wątły, o zapadniętych ramionach i 
plecach wskazujących na przebytą w dzieciństwie krzywicę.
- Co to znaczy! - krzyknął piskliwym głosem. - Co ma oznaczać to najście? Czy 
nie powiedziałem, Ŝe ma pan przyjść jutro rano?
- Bardzo przepraszam - odparłem - ale ta sprawa nie moŜe czekać. Pan Sherlock 
Holmes...
Nazwisko mojego przyjaciela wywołało zaskakujące wraŜenie na małym człowieczku. 
Gniew natychmiast zniknął z jego twarzy i pojawiło się napięcie i czujność.
- Przychodzi pan od Holmesa? - zapytał.
- Tak.
- Jak się miewa?
- Jest cięŜko chory. Dlatego do pana przyszedłem.
MęŜczyzna wskazał mi krzesło, a sam usiadł w fotelu. W wiszącym nad kominkiem 
lustrze mignęła mi jego twarz. Mógłbym przysiąc, Ŝe dostrzegłem na niej 
złośliwy, ohydny uśmiech. Musiał to być jakiś nerwowy grymas, bo gdy spojrzał 
na 
mnie, w jego oczach malowała się głęboka troska.
- Przykro mi to słyszeć - powiedział. - Słabo znam pana Holmesa, ale szanuję 
jego zdolności i charakter. Jego interesują zbrodnie, a mnie choroby. On 
zajmuje 
się przestępcami, ja mikrobami. To są moi więźniowie - wskazał na rząd probówek 
i słoików. - Na tym podłoŜu z Ŝelatyny odsiadują wyrok bardzo groźni przestępcy.
- Właśnie ze względu na pańską szczególną wiedzę Holmes pragnie pana widzieć. 
Bardzo pana ceni i uwaŜa, Ŝe jedynie pan moŜe mu pomóc.
Mały człowieczek wzdrygnął się i aksamitna czapeczka spadła na podłogę.
- Dlaczego? - zapytał. - Dlaczego pan Holmes sądzi, Ŝe mógłbym mu pomóc?
- Bo zna się pan na wschodnich chorobach.
- Skąd on wie, Ŝe to wschodnia choroba?
- PoniewaŜ pracował wśród chińskich marynarzy w dokach. Culverton Smith 
uśmiechnął się uprzejmie i podniósł czapeczkę.
- Ach rozumiem - powiedział. - Ufam, Ŝe jego stan nie jest tak powaŜny, jak pan 
przypuszcza. Od jak dawna choruje?
- Od trzech dni.
- Majaczy?
- Od czasu do czasu.
- Ho, ho! To brzmi powaŜnie. Byłoby nieludzkie z mojej strony, gdybym nie 
odpowiedział na jego wezwanie. Bardzo nie lubię, kiedy przeszkadza mi się w 
pracy, doktorze, lecz w tym wypadku zrobię wyjątek. Idę z panem.
Przypomniałem sobie instrukcje Holmesa.
- Muszę jeszcze z kimś się spotkać - odparłem.
- Dobrze więc. Pójdę sam. Mam gdzieś adres pana Holmesa MoŜe pan być pewny, Ŝe 
zjawię się tam w ciągu pół godziny.
Z cięŜkim sercem wszedłem do sypialni Holmesa. Obawiałen się, Ŝe podczas mojej 
nieobecności mogło się wydarzyć to najgor sze. Z ulgą stwierdziłem, Ŝe jego 
stan 
znacznie się polepszył. Wy głądał strasznie i miał słaby głos, ale wyraŜał się 

charakterysty czną dla siebie zwięzłością i wyrazistością.
- No i cóŜ, widziałeś się z nim, Watsonie?
- Tak, wkrótce tu będzie.
- Doskonale. Jesteś najlepszym z posłańców.
- Chciał przyjechać ze mną.
- Nie moŜna było do tego dopuścić. Pytał, co mi dolega?
- Powiedziałem mu, Ŝe zaraziłeś się od chińskich marynarza w londyńskich dokach.
- Doskonale. Zrobiłeś wszystko, co było moŜliwe. Teraz mo Ŝesz zniknąć ze sceny.
- Chcę usłyszeć jego opinię.
- Oczywiście. Mam jednak powody sądzić, Ŝe ta opinia będzk znacznie cenniejsza 

bardziej szczera, jeśli będzie myślał, iŜ jesteś my sami. Za wezgłowiem łóŜka 

Strona 53

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

jest trochę miejsca.
- AleŜ mój drogi Holmesie!
- Obawiam się, Ŝe nie masz wyjścia, Watsonie. Gdzie indzie nie moŜesz się 
ukryć. 
Ale to nawet lepiej, bo mógłbyś wzbudzić po dejrzenia. A tam cię nie zauwaŜy. - 
Nagle usiadł na łóŜku z wyra Ŝem napięcia na wymizerowanej twarzy. - Słyszę 
jego 
kroki, Watsonie. Szybko, ukryj się! I nie wychodź, bez względu na to, co si^ 
będzie działo. Nie odzywaj się, nie ruszaj, tylko uwaŜnie słuchaj. W tym 
momencie siły go opuściły i znowu zaczął majaczyć. Z kryjówki, w której tak 
niespodziewanie się znalazłem, usłyszałem kroki na schodach, a potem skrzyp 
otwieranych i zamykanych drzwi. Potem nastąpiła cisza, przerywana jedynie 
cięŜkim oddechem chorego. Domyśliłem się, Ŝe nasz gość stoi przy łóŜku i 
przygląda się choremu. W końcu przerwał tę pełną napięcia ciszę.
- Holmes! - zawołał natarczywie. - Słyszy mnie pan? Posłyszałem szelest 
pościeli, jakby Smith szarpał chorego za ramię.
- Czy to pan, panie Smith? - wyszeptał Holmes. - Nie śmiałem wierzyć, Ŝe pan 
przyjdzie.
- Nie dziwię się. A jednak przyszedłem. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
- To bardzo szlachetnie z pańskiej strony, bardzo. Doceniam pańską rozległą 
wiedzę. Smith zachichotał.
- Na szczęście jest pan jedynym człowiekiem w Londynie, który ją docenia. Czy 
wie pan, co panu dolega?
- To samo - odparł Holmes.
- Ach, więc rozpoznaje pan symptomy?
- AŜ nazbyt dobrze.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście tak było. Niedobrze to panu wróŜy. 
Biedny Yictor nie Ŝył juŜ na czwarty dzień, a był takim silnym, krzepkim 
młodzieńcem. Dziwne, Ŝe zaraził się tą azjatycką chorobą w samym sercu Londynu. 
Osobliwy zbieg okoliczności. Bardzo sprytnie pan na to wpadł, ale nieładnie, Ŝe 
połączył pan przyczynę ze skutkiem.
- Wiem, Ŝe pan to zrobił.
- CzyŜby? Ale nie moŜe pan tego dowieść. A w ogóle jak pan śmie rozsiewać o 
mnie 
takie informacje, a potem Ŝebrać o pomoc? CóŜ to znowu za gra?
Usłyszałem chrapliwy, urywany oddech chorego.
- Proszę podać mi wody - wydyszał.
- Twój koniec się zbliŜa, przyjacielu. Nie chcę jednak, Ŝeby nastąpił, zanim 
nie 
zamienię z tobą paru słów. Dlatego dam ci tej wody. Hej, tylko nie rozlewaj. 
Rozumiesz, co do ciebie mówię?
- Proszę mi pomóc - jęknął Holmes. - Co było, to było. Przysięgam, Ŝe o 
wszystkim zapomnę. Tylko proszę mnie ratować.
- Zapomnisz? O czym?
- O śmierci Yictora Savage'a. PrzecieŜ sam pan się przed chwilą przyznał.
- MoŜesz sobie pamiętać albo zapomnieć, jak chcesz. Nie widzę cię w sądzie na 
miejscu dla świadków. Raczej zupełnie gdzie indziej. Nie ma dla mnie znaczenia, 
Ŝe wiesz, jak zmarł mój bratanek. To nie o nim teraz mówimy, lecz o tobie.
- Tak, tak.
- Ten człowiek, który do mnie przyszedł... zapomniałem, jak się nazywa... 
mówił, 
Ŝe zaraziłeś się od marynarzy.
- Tylko tak to sobie mogę wytłumaczyć.
- UwaŜasz się za takiego sprytnego, co, Holmes? Tymczasem trafiłeś na 
sprytniejszego od siebie. A teraz dobrze się zastanów. Nie mogłeś w inny sposób 
się tego nabawić?
- Nie wiem. Nie jestem w stanie się skupić. Na litość boską, niech pan mi 
pomoŜe!
- Dobrze, pomogę ci. Pomogę ci zrozumieć, gdzie jesteś i jak się tego 
nabawiłeś. 
Chciałbym, Ŝebyś to wiedział, zanim umrzesz.
- Proszę mi coś dać na uśmierzenie bólu.
- Boli, co? Kulisi teŜ tak piszczeli przed śmiercią. Masz wraŜenie, jakby coś 

Strona 54

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

tamowało ci dopływ krwi?
- Tak, tak.
- Ale słuchać moŜesz, prawda? Czy przypominasz sobie jakieś zdarzenie, które 
miało miejsce tuŜ przed 
wy                                                                              

                                               stąpieniem pierwszych objawów?
- Nie.
- Pomyśl.
- Jestem zbyt chory, by myśleć.
- W takim razie pomogę ci. Czy nie otrzymałeś czegoś pocztą?
- Pocztą?
- Na przykład pudełka.
- Słabo mi... umieram!
- Słuchaj, co mówię, Holmes! - Usłyszałem, jak szarpie chorego. Z trudem 
opanowałem się, by nie wyjść z ukrycia. - Musisz
mnie wysłuchać i wysłuchasz. Przypominasz sobie pudełko, pudełko z kości 
słoniowej? Przyszło w środę. Otworzyłeś je, pamiętasz?
- Tak, tak, otworzyłem. W środku była ostra spręŜyna. To jakiś Ŝart...
- To nie był Ŝart. Wkrótce się o tym przekonasz. Ty głupcze, doigrałeś się. Nie 
trzeba było stawać mi na drodze. Gdybyś zostawił mnie w spokoju, nic by się nie 
stało.
- Pamiętam - wydyszał Holmes. - SpręŜyna! Skaleczyłem się o nią. To pudełko... 
na stole.
- Tak, to samo. Lepiej, Ŝeby stąd zniknęło. Schowam je do kieszeni. W ten 
sposób 
pozbawię cię ostatniego dowodu. Znasz teraz prawdę i umrzesz, wiedząc, Ŝe to ja 
cię zabiłem. Zbyt duŜo wiedziałeś o losie Victora Savage'a, pójdziesz więc w 
jego ślady. Jesteś bliski końca, Holmes. Usiądę tu i będę patrzył, jak umierasz.
Holmes wyszeptał coś niedosłyszalnie.
- Co takiego? - zdziwił się Smith. - Mam zapalić lampę? Ach, ciemnieje ci w 
oczach, tak? Dobrze, zapalę, Ŝebym mógł cię lepiej widzieć. - Przeszedł przez 
pokój i nagle zabłysło światło. - Czy jeszcze coś mógłbym dla ciebie zrobić, 
przyjacielu?
- Proszę o zapałki i papierosa.
Omal nie krzyknąłem ze zdumienia i radości. Znowu mówił swoim normalnym głosem, 
jeszcze nieco słabym, ale takim, jaki znałem. Nastąpiła cisza i zrozumiałem, Ŝe 
Culverton Smith spogląda zaskoczony na mego towarzysza.
- Co to ma znaczyć? - zapytał piskliwym tonem.
- Po prostu wczułem się w rolę - wyjaśnił Holmes. - Daję słowo, Ŝe przez trzy 
dni nie miałem niczego w ustach do chwili, aŜ podał mi pan szklankę wody. 
Najbardziej jednak brakowało mi papierosów. Ach, wreszcie mogę sobie zapalić. - 
Usłyszałem trzask zapałki. - JuŜ mi lepiej. Lecz cóŜ to? CzyŜbym słyszał kroki 
na korytarzu?
Po chwili drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł inspektor Morton.
- Wszystko w porządku, a oto pański ptaszek - powiedział Holmes.
- Aresztuję pana pod zarzutem zamordowania Victora Sava-ge'a - wyrecytował 
inspektor.
- MoŜe pan równieŜ dodać próbę zamordowania niejakiego Sherlocka Holmesa - 
zauwaŜył ze śmiechem mój przyjaciel. - śeby zaoszczędzić mi kłopotu, 
inspektorze, pan Culverton Smith był tak dobry i dał umówiony sygnał, zapalając 
lampę. Nawiasem mówiąc, ma w prawej kieszeni płaszcza pudełko. Dziękuję. Na 
pana 
miejscu byłbym ostroŜny. Proszę je tutaj połoŜyć. MoŜe być dowodem w sprawie.
Nastąpiło gwałtowne zamieszanie, a potem brzęk metalu i okrzyk bólu.
- Tylko pan sobie zaszkodzi - powiedział inspektor. - Proszę stać spokojnie.
Rozległ się trzask zamykanych kajdanków.
- Sprytna pułapka! - warknął Smith. - Lecz to ty, Holmes, zasiądziesz na ławie 
oskarŜonych, nie ja. Prosił, Ŝebym go wyleczył. śal mi się zrobiło, więc 
przyszedłem. A teraz będzie wmawiał, Ŝe powiedziałem coś, co potwierdzi jego 
szalone podejrzenia. MoŜesz sobie kłamać, Holmes. Moje słowo jest tyle samo 
warte, co twoje.

Strona 55

background image

Arthur Conan Doyle - Srebrna Gwiazda (Mandragora76)

2007-03-26

- Wielkie nieba! - wykrzyknął Holmes. - Zupełnie o nim zapomniałem. Mój drogi 
Watsonie, winienem ci przeprosiny. Jak mogłem o tobie zapomnieć? Chyba nie 
muszę 
ci przedstawiać pana Culvertona Smitha. Czy na dole czeka doroŜka, inspektorze? 
Przyjadę do was, jak tylko trochę się ogarnę.
- Nigdy tego bardziej nie potrzebowałem - powiedział Holmes, racząc się 
kieliszkiem wina i biskwitami. Jednocześnie doprowadzał się do porządku. - Jak 
wiesz, prowadzę nieregularny tryb Ŝycia i taki wyczyn nie wymagał ode mnie 
wielkiego poświęcenia. Było rzeczą niezbędną, aby pani Hudson przejęła się moim 
stanem zdrowia i sprowadziła ciebie na pomoc. Ty zaś miałeś sprowadzić
jego. Mam nadzieję, Ŝe się nie obraziłeś, Watsonie. Chyba domyślasz się, Ŝe 
wśród twoich licznych talenów nie ma sztuki udawania. Gdybyś poznał moją 
tajemnicę, nigdy nie zdołałbyś przekonać Smitha o konieczności przyjścia do 
mnie, co było zasadniczym punktem planu. Znając jego mściwą naturę, byłem 
pewien, Ŝe przyjdzie obejrzeć swoje dzieło.
- A twój wygląd, Holmesie, twoja upiorna bladość?
- Trzy dni absolutnej głodówki nie dodają nikomu urody. Resztę moŜe zrobić 
gąbka. Wazelina na czole, belladona w oczach, róŜ na policzkach, strupy z wosku 
na wargach, wszystko to dało wspaniały efekt. Symulowanie choroby to tak 
fascynujący temat, Ŝe muszę kiedyś o tym napisać. Rzucane od czasu do czasu 
zdania o pół-koronówkach, ostrygach czy innych podobnych bzdurach wywołują 
wraŜenie majaczenia.
- Ale czemu nie pozwoliłeś mi podejść do siebie, skoro nie było groźby 
zaraŜenia?
- I ty o to pytasz, mój drogi Watsonie? Naprawdę sądzisz, Ŝe nie Ŝywię respektu 
dla twojej wiedzy medycznej? CzyŜ mógłbym przypuszczać, Ŝe uznasz mnie za 
umierającego? Natomiast z odległości czterech jardów mogłem cię oszukać. Gdyby 
mi się nie udało, nie sprowadziłbyś Smitha. Na twoim miejscu nie dotykałbym 
tego 
pudełka, Watsonie. Z boku zobaczysz ostrą spręŜynę, która po otwarciu pudełka 
ukłuje cię niczym ząb Ŝmii. Przypuszczam, Ŝe w ten właśnie sposób umarł ten 
biedny Savage, który stał temu potworowi na drodze do majątku. Moja 
korespondencja, jak wiesz, jest róŜnorodna, toteŜ zwracam szczególną uwagę na 
przesyłki, które otrzymuję. Byłem pewny, Ŝe udając, iŜ jego zamysł się powiódł, 
zmuszę go do przyznania się do winy. Takiego przedstawienia nie powstydziłby 
się 
Ŝaden aktor. PomóŜ mi włoŜyć płaszcz, Watsonie. Dziękuję. Kiedy juŜ załatwimy 
wszystko w komisariacie, pójdziemy zjeść jakiś poŜywny posiłek.
* * *
KONIEC wiedzieć.

Strona 56