background image

Tytuł oryginału
To the Stars. Starworld
Rozdział 1
 

Redaktor
Jacek Foromariski
Opracowanie graficzne: Maria Dylis Ilustracja: 
Radosław Dylis
PRINTED IN GREAT BRITAIN
Wydanie I
Harry Harrison 1987 Copyright for the Polish 
edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL 
GDAŃSK 1991
ISBN 8385276742

GWIEZDNY DOM

Rozdział 1

Stary, połatany frachtowiec przeciął orbitę 
Marsa i leciał dalej, wykorzystując jedynie 
tradycyjny napęd silników atomowych. Kierował 
się w stronę Ziemi  lub raczej w stronę miejsca, 
w którym Ziemia znajdzie się za kilka godzin. 
Wszystkie urządzenia elektroniczne statku były 
bądź wyłączone, bądź pracowały na 
minimalnych obrotach  pełną moc pobierały 
jedynie ekrany ochronne. Wraz ze zbliżaniem się 
ku Ziemi, z każdą sekundą rosło ryzyko 
wykrycia. I natychmiastowego zniszczenia.
 A więc przynosimy im w końcu wojnę  
powiedział oficer polityczny.
Przed rewolucją był profesorem ekonomii 

background image

niewielkiego uniwersytetu na jednej z odległych 
planet. Wojna pozmieniała wszystko.
 Nie musi mnie pan o tym przekonywać  odparł 
Blakeney.  Byłem w komitecie, który opracował 
ten atak. I mówiąc szczerze, wcale nie jestem 
tym pomysłem zachwycony.
 Wcale nie próbuję pana przekonywać, po 
prostu sama myśl o tym sprawia mi 
przyjemność. Miałem rodzinę na Teorancie...
 Ale już jej pan nie ma  przerwał szybko 
Blakeney.  Cała planeta została zniszczona. 
Radziłbym, by jak najszybciej pan o nich 
zapomniał.
 Nie. Chcę o nich pamiętać. I wierzę, że atak ten 
przeprowadzamy także i po to, by uczcić pamięć 
tych ludzi. Tych i milionów innych, 
zniewolonych lub
pomordowanych. Nareszcie odważyliśmy się 
walczyć. Jestem z tego dumny.
 Wciąż niepokoi mnie oprogramowanie 
komputera.
 Zupełnie niepotrzebnie. Pojedyncza bomba 
zrzucona zostanie na Australie. W jaki sposób 
może pan nie trafić w tak duży cel?
 Mogę to panu dokładnie wyjaśnić. Po 
odłączeniu statku zwiadowczego rozpocznie on 
przyśpieszenie od prędkości podstawowej, 
którą w tej chwili osiągamy. Komputer nie 
będzie mógł popełnić żadnego błędu w 
trajektorii lotu, ponieważ nie będzie czasu na 
żadne korekty. Czy zdaje pan sobie sprawę, jak 
ogromna będzie prędkość końcowa?  sięgnął po 
kalkulator i nacisnął kilka przycisków.
Dowódca niecierpliwym ruchem uniósł rękę.

background image

 Wystarczy. Nie mam w tej chwili głowy do 
matematyki. Wiem jedynie, iż nasi najlepsi 
specjaliści zmodyfikowali statek zwiadowczy do 
tego jednego zadania. W środku jest jakiś wirus, 
który ma zniszczyć wszystkie zasoby żywności. 
Sam pan przecież opracował program lotu, 
lokalizacji celu i rzucenia bomby.
 Tak, zawierają one jednak zbyt wiele 
zmiennych. Zejdę na dół i przeprowadzę jeszcze 
jeden test.
 Proszę bardzo. Lecz niech pan nie zapomni, że 
pozostało już tylko kilka godzin. Gdy znajdziemy 
się w zasięgu sieci ich radarów, natychmiast 
wysyłamy statek i zmykamy, nie oglądając się 
za siebie.
 To nie zajmie dużo czasu  zapewnił Blakeney.
Odwrócił się i opuścił mostek.
"To wszystko jest jedną wielką improwizacją"  
rozmyślał ponuro, idąc w dół pustymi 
korytarzami statku.
Nieuzbrojony frachtowiec atakujący samo serce 
Federacji! Lecz sam plan był na tyle 
zwariowany, że może się powieść. Od momentu 
przecięcia orbity Marsa wciąż nabierali 
prędkości. Być może uda im się przemknąć tuż 
obok Ziemi, zanim zaskoczona obrona będzie w 
stanie wykonać przeciwuderzenie, i wystrzelić 
bez przeszkód niewielki statek zwiadowczy, nad 
którym kontrolę przejmie komputer.
I to właśnie martwiło go najbardziej. Obwody 
większości komputerów były prototypowe i 
niesprawdzone. Jeżeli zawiodą, nie powiedzie 
się cała misja. Przeprowadzenie jeszcze jednej 
serii testów było sprawą zwykłego rozsądku.

background image

Maleńki zwiadowca, mniejszy nawet niż zwykły 
pojazd ratunkowy, tkwił przymocowany do 
podłogi zewnętrznego luku stalowymi klamrami 
wyposażonymi w wybuchowe sworznie. Tuba 
łącznikowa, dzięki której powietrze z frachtowca 
przedostawało się do wnętrza zwiadowcy, wciąż 
tkwiła na swoim miejscu. Blakeney przeczołgał 
się przez nią, wszedł do wnętrza kabiny i 
zmarszczył czoło, spoglądając na umieszczoną 
na jednej ze ścian plątaninę kabli i urządzeń 
kontrolnych. Odwrócił się w stronę ekranu, 
wcisnął kilka przycisków na pulpicie komputera 
i rozpoczął ostatnią serię kontrolnych testów.
Nagle na mostku zabrzmiał sygnał alarmowy i 
paru członków załogi podeszło, by spojrzeć na 
ekran. Oficer polityczny zbliżył się także i stanął 
tuż obok pełniącego wachtę operatora.
 Co to za sygnał?  zapytał.
 Weszliśmy właśnie w zasięg ich detektorów.
 Więc wiedzą już, że tu jesteśmy?
 Niekoniecznie. Wciąż jeszcze znajdujemy się w 
płaszczyźnie ekliptyki...
 A to oznacza..
 Że jesteśmy jeszcze zbyt daleko, by mogli 
wykryć jakiekolwiek ślady promieniowania z 
naszego statku.
Na razie jesteśmy dla nich jeszcze jednym 
kawałkiem kosmicznego śmiecia. Na razie. 
System wykrywania został już jednak 
zaalarmowany i za chwilę skierują na nas 
wszystko, co tylko mają. Lasery, radary i tym 
podobne rzeczy. Zresztą wkrótce się tego 
dowiemy. Monitorujemy ich wszystkie sygnały. 
Gdy powrócimy, wszystko będzie pięknie 

background image

nagrane. Po uważnym przeanalizowaniu 
dowiemy się sporo o układach, w jakich pracują.
"Gdy  pomyślał ponuro oficer polityczny  a nie: 
jeżeli". Jak na razie morale załogi było bez 
zarzutu. Lecz to dopiero połowa misji. Pozostała 
jeszcze ta druga połowa  ta najważniejsza. 
Zerknął na zegar i połączył się ze statkiem 
zwiadowczym.
 Wkraczamy w strefę czerwoną. Do odłączenia 
statku pozostało mniej niż pół godziny. Co u 
pana?
 Za chwilę kończę i zaraz do was dołączę.
 Dobrze. Chciałbym...
 Zlokalizował nas radar pulsacyjny!  wykrzyknął 
operator. Teraz wiedzą już, że się zbliżamy. Tuż 
obok jego łokcia zapłonął nagle ekran 
pomocniczy, na którym pojawiać się zaczęły 
rzędy cyfr. Operator wskazał na nie palcem.  
Wszystkie ekrany ochronne zostały 
wystrzelone, tak więc na ich ekranach zamiast 
jednego, pojawi się kilkanaście 
niezidentyfikowanych punktów, poruszających 
się w różnych kierunkach i z różnymi 
prędkościami.
 Nie będą więc wiedzieli, który z tych punktów 
jest prawdziwym statkiem?
 W tej chwili nie, lecz już wkrótce zaczną 
analizować wypadkowe wszystkich kursów, 
zarówno do przodu jak i do tyłu w czasie i 
zlokalizują ten prawdziwy. Jednak zanim ich 
komputery uporają się z tym problemem, nasze 
zainicjują już kolejne programy dezorientujące. 
Zresztą całkiem niezłe, opracowane przez 
najlepszych fizyków i komptechów.

background image

Rozumowanie to nie trafiało jednak do 
przekonania oficerowi politycznemu. Nie 
podobała mu się myśl, iż jego życie zależy od 
zaprogramowanych przez nieznanych mu ludzi 
komputerów, bawiących się w kotka i myszkę z 
komputerami wroga. Zamiast tego wyjrzał na 
zewnątrz, spoglądając na maleńkie iskierki 
gwiazd i powiększający się dysk Ziemi. 
Spróbował wyobrazić sobie, jak tuż obok nich 
przemykają niewidzialne promienie światła i fale 
radiowe. Było to oczywiście niemożliwe. Musiał 
jedynie na wiarę przyjąć, iż rzeczywiście tam są 
i walczą zamiast niego z wrogiem.
Ludzie dawno już przestali toczyć bitwy w 
kosmosie. Zastąpiły ich komputery. Załogi były 
jedynie uwięzionymi w kruchych kadłubach 
obserwatorami. Stał nieruchomo, nieświadomy, 
iż coraz mocniej zaciska założone za plecy 
dłonie.
Nagle wyczuł raczej niż usłyszał serię 
niewielkich, głuchych wstrząsów, po których 
nastąpiła słyszalna już wyraźnie eksplozja.
 Trafili nas!  wykrzyknął w przypływie paniki.
 Jeszcze nie  odparł operator, nie odrywając 
wzroku od ekranu. Wystrzeliliśmy jedynie 
pozostałe ekrany, a po nich statek zwiadowczy. 
Nasza misja jest już zakończona, lecz musimy 
się jeszcze stąd wyrwać. Stos wyłączony, 
obwody napędu przestrzennego zregenerowane 
w pełni. Za chwilę będziemy w drodze.
Oczy oficera politycznego otworzyły się 
szeroko, gdy jego mózg przeszyło nagle 
straszliwe podejrzenie. Rozejrzał się szybko 
dookoła.

background image

 Gdzie jest Blakeney? wykrzyknął, lecz żaden ze 
zgromadzonych na mostku ludzi nawet go nie 
usłyszał.
W napiętym milczeniu odliczali sekundy, 
dzielące ich od pocisków, które z pewnością 
zostały już wystrzelone w ich stronę.
Oficer jednak nie myślał w tej chwili o rakietach. 
Wiedział już, gdzie był Blakeney.
Miał wiec rację, zupełną rację! I oni nazywali 
siebie komptechami. Nie potrafiliby nawet 
napisać programu, który wygrałby w bierki. 
Porównawcza orientacja przestrzenna 
najwidoczniej przekraczała ich możliwości.
Z satysfakcją obserwował elektroniczny pisak, 
kreślący na ekranie obraz przesuwającej się w 
dole Ziemi. Nagle zmartwiał, gdy dostrzegł 
przesuwający się majestatycznie tuż nad Europą 
front burzowy. Wyłączył automat zawiadujący 
ruchami pisaka i dotknął palcem ekranu w 
miejscu, na którym widział jedyny wolny w tej 
chwili od gęstej pokrywy chmur wycinek 
Australii. Gdy świecąca końcówka pisaka 
przesunęła się na wskazane przez niego 
miejsce, wcisnął klawisz z napisem 
IDENTYFIKACJA POZYTYWNA i cofnął palec.
W sekundę później jednostajny do tej pory 
śpiew silników zmienił się, gdy niewielki 
stateczek zmienił kurs. Dobrze. Wyświetlił na 
ekranie kolejny etap programu i odblokował 
przełącznik, umożliwiający mu w razie 
jakichkolwiek kłopotów ręczne odstrzelenie 
pojemnika.
Na szczęście nie było żadnych. W chwili, gdy na 
ekranie pojawiła się cyfra zero, komputer 

background image

uaktywnił mechanizm detonujący, wyrzucając 
ceramiczny pojemnik ku powierzchni Ziemi. 
Siedzący w kabinie oddalającego się łagodnym 
łukiem stateczku, Blakeney
uśmiechnął się w duchu, wiedząc, co się za 
chwilę wydarzy: pojemnik był jedyną rzeczą, 
która została zaprojektowana naprawdę dobrze. 
Wraz z opadaniem w coraz gęstsze warstwy 
atmosfery, pojemnik, zawierający umieszczone 
w kriogenicznych kapsułach zamrożone wirusy, 
zacznie się rozgrzewać, wytracając przy tym 
szybkość. Odpadnie powłoka ceramiczna, 
odsłaniając tkwiący wewnątrz manometr.
Dokładnie na wysokości dziesięciu tysięcy 
siedemset sześćdziesięciu dziewięciu metrów 
eksploduje ładunek wybuchowy, uwalniając 
zawarte w kapsułach wirusy.
Wiatry rozniosą je po całej Australii, zaniosą być 
może nawet do Nowej Zelandii  zmodyfikowane 
genetycznie, mikroskopijne szkodniki, które 
zaatakują i zniszczą wszelkie pozostałe jeszcze 
na Ziemi zbiory płodów rolnych.
Blakeney uśmiechał się jeszcze, gdy uderzył 
pocisk.
Ponieważ rakieta wyposażona była w głowicę 
jądrową, ludzie na powierzchni Ziemi odnieśli 
wrażenie, iż przez moment nad horyzontem 
rozbłysło drugie słońce.

Rozdział 2

Odrzutowiec TWA wystartował z Nowego Jorku 
parę godzin po zmroku. Natychmiast po 
osiągnięciu wyznaczonego mu korytarza 
powietrznego zwiększył szybkość do 

background image

naddźwiękowej i z rykiem silników pomknął na 
wschód. Gdy przelatywali nad Kansas, lecący z 
prędkością 2,5 Macha odrzutowiec napotkał na 
pierwsze promienie zachodzącego słońca. A 
gdy obniżyli pułap lotu nad Arizoną, słońce 
stało jeszcze wysoko nad horyzontem, i 
pasażerowie, którzy oglądali jeden zachód 
słońca w Nowym Jorku, byli teraz świadkami 
kolejnego, tym razem jednak o wiele bardziej 
malowniczego  nad pustynią Mojave.
ThurgoodSmythe skrzywił się i przyciemnił 
okno. Musiał przejrzeć notatki ze zwołanej w 
pośpiechu w gmachu Narodów Zjednoczonych 
konferencji i nie miał głowy, by podziwiać 
subtelne piękno zachodu słońca. Na jego 
kolanach leżała otwarta dyplomatka z tkwiącym 
wewnątrz ekranem monitora. Wędrowały teraz 
po nim cyfry, nazwiska i daty. Nieruchomiały 
jedynie wtedy, gdy mężczyzna dotykał 
klawiatury niewielkiego komputera, korygując 
błąd zapisu. Robił to jednak zupełnie 
automatycznie, myślami błądząc wokół tego, co 
wydawało się nieprawdopodobne, a jednak się 
wydarzyło.
Lądowaniu towarzyszyło niewielkie szarpnięcie. 
ThurgoodSmythe zamknął dyplomatkę, 
naciśnięciem guzika rozjaśnił przyciemnione 
okno i spojrzał na zewnątrz, na białe wieże 
centrum kosmicznego, skąpanego w tej chwili w 
krwawych rozbłyskach zachodzącego słońca. 
Był pierwszym pasażerem, który wysiadł z 
samolotu.
Na zewnątrz czekało już dwu umundurowanych 
strażników. Na ich sprężysty salut skinął jedynie 

background image

niedbale głową. Nie padło ani jedno słowo, czy 
to powitania, czy też z prośbą o identyfikację. 
Strażnicy wiedzieli, kim był; wiedzieli także, iż 
ten nadprogramowy lot odbył się jedynie po to, 
by przywieźć tego człowieka tutaj. Haczykowaty 
nos i ostre rysy twarzy ThurgoodSmythe'a 
wystarczająco często pojawiały się w środkach 
masowego przekazu, by nie zadawać mu 
żadnych pytań. Krótko przycięte, stalowosiwe 
włosy oraz wyprostowana sylwetka sprawiały, iż 
wyglądał dokładnie na tego, kim był w 
rzeczywistości na człowieka u steru władzy.
Gdy wszedł do pokoju, August Blanc stał 
zwrócony twarzą w stronę ogromnego, 
całościennego okna. Jako dyrektor 
Spaceconcent zajmował biuro umieszczone na 
ostatnim piętrze najwyższego budynku 
administracyjnego. Widok za oknem był wręcz 
olśniewający. Majaczące na horyzoncie 
smoliście czarne góry, obramowane były 
czerwienią nieba. Wszystkie budynki i statki 
kosmiczne skąpane były w tym samym, 
ognistym kolorze  kolorze krwi. Być może był to 
znak. Dyrektor wzdrygnął się na tę myśl. 
Nonsens. Słysząc za plecami znaczące 
chrząknięcie, odwrócił się i spojrzał prosto w 
twarz ThurgoodSmythe'a.
 Mam nadzieję, że miał pan przyjemny lot  
powiedział, wyciągając dłoń.
Była szczupła i równie delikatna, jak rysy jego 
twarzy. Chlubił się posiadaniem starego, 
francuskiego tytułu, niemniej jednak używał go 
niezmiernie rzadko. Zresztą ludzie pokroju 
ThurgoodSmythe'a nie zawracali sobie takimi 

background image

rzeczami głowy. Przybysz skinął krótko głową, 
wydając się zniecierpliwiony tymi 
niepotrzebnymi formalnościami.
 Niewątpliwie miał pan męczący dzień. Może 
więc coś na pokrzepienie?
 Nie. Dziękuję drogi Auguście. Chociaż... 
poproszę o szklaneczkę Perrier.
 To suche powietrze w samolotach... Nie to, co 
w naszych liniowcach  powiedział, podając 
gościowi wysoką szklaneczkę. Sobie nalał 
koniaku. Nie odwracając głowy, zupełnie jakby 
zawstydzony tym, o co chce zapytać, przemówił 
w stronę zgromadzonych w barku butelek:  Czy 
rzeczywiście jest źle? Tak źle, jak o tym 
czytałem?
 Nie wiem, co pan słyszał  odparł 
ThurgoodSmythe, pociągając ze szklaneczki.  
Ale w zaufaniu mogę panu powiedzieć...
 Ten pokój jest absolutnie bezpieczny.
 ... że jest o wiele gorzej, niż nam się wydawało 
na początku. To była istna lawina  opadł w fotel i 
pustym wzrokiem zapatrzył się w trzymaną w 
dłoni szklaneczkę.  Przegraliśmy. Wszędzie. Nie 
mamy już kontroli nad żadną z planet...
 To niemożliwe!  w starannie modulowanym do 
tej pory głosie Augusta zabrzmiały nutki niemal 
zwierzęcej paniki. A nasze bazy? W jaki sposób 
mogą zostać zajęte?
 Nie mówię w tej chwili o nich. Są zresztą 
nieważne. Położone są na pozbawionych 
powietrza księżycach o niskiej grawitacji i 
muszą być regularnie zaopatrywane. Więcej z 
nimi kłopotu niż pożytku. Ewakuujemy je 
wszystkie.

background image

 Nie możecie tego zrobić! Są naszą główną linią 
obrony przed...
Używając klasycznego porównania: są naszą 
piętą Achillesową  tym razem w głosie 
ThurgoodSmythe'a nie było ani śladu ciepła.  
Potrzebujemy transportu i potrzebujemy ludzi. 
Tutaj jest rozkaz. Od tej chwili jest pan 
odpowiedzialny za sprawny przerzut siecią 
Fascolo  wyjął z dyplomatki dokument i wręczył 
go pobladłemu wyraźnie dyrektorowi.  Decyzje 
zostały już podjęte.
August Blanc wyciągnął drżącą dłoń i przybliżył 
dokument do oczu. ThurgoodSmythe spoglądał 
na niego bez słowa. Ten człowiek był mu 
potrzebny. Znał się na tym, co robi. Tylko 
dlatego jego głos, gdy odezwał się ponownie, 
zabrzmiał niemal łagodnie:
 Wiem, iż decyzje takie łatwiej jest czasami 
podjąć, niż się z nich wywiązać. Przykro mi, 
Auguście. Rebelianci nie pozostawili nam 
wyboru. Planety są ich. Wszystkie. Zaplanowali 
to doskonale. Większość naszych ludzi została 
pojmana lub po prostu nie żyje. Jednak cała 
nasza flota przestrzenna pozostała nietknięta, 
chociaż miało miejsce parę aktów sabotażu. To, 
co w tej chwili robimy, to po prostu strategiczne 
przegrupowanie sił.
 Odwrót! w głosie dyrektora brzmiała wyraźnie 
gorycz.  A więc przegraliśmy.
 Wcale nie. Wciąż mamy jeszcze liniowce, a 
pomiędzy nimi jednostki o przeznaczeniu 
typowo militarnym. Rebelianci posiadają jedynie 
frachtowce, holowniki i jednostki pomocnicze. 
Wiele z ich planet już cierpi głód. Podczas gdy 

background image

oni będą zmuszeni martwić się o przeżycie, my 
zreorganizujemy nasze środki obrony. Gdy 
spróbują nas zaatakować, z pewnością 
będziemy na to dobrze przygotowani. A potem 
ponownie odzyskamy wszystkie planety. 
Ostateczny sukces Ziemi nie podlega żadnej 
dyskusji, choć być może jest to sprawa odległej 
przyszłości.
 Co więc mam robić?August Blanc nie wydawał 
się być przekonany.
 Wysłać to. Jest to specjalny rozkaz Służb 
Bezpieczeństwa zalecający natychmiastową 
zmianę kodów. Jestem przekonany, iż stare 
kody nie stanowią już dla rebeliantów tajemnicy.
August Blanc spojrzał na tajemnicze serie liter i 
cyfr i skinął głową. Sam proces kodowania 
niewiele go obchodził  starczyło, iż wiedział, że 
całym tym procesem zajmuje się komputer. 
Wsunął zapisany gęsto skrawek papieru w 
szczelinę czytnika i szybko wystukał na 
klawiaturze serię poleceń. Parę sekund później 
mechaniczny głos, dobiegający z 
wmontowanego w obudowę komputera głośnika 
oznajmił:
 Polecenie przekazane do wszystkich 
wymienionych na liście odbiorców. 
Potwierdzenie odbioru od wszystkich 
wymienionych na liście odbiorców. Procedura 
zmiany kodów komunikacyjnych w toku.
ThurgoodSmythe po wysłuchaniu komunikatu 
skinął krótko głową i położył na biurku 
dyrektora kolejny papier.
 Po przeczytaniu z pewnością zauważy pan, że 
wszystkie wyszczególnione tu rozkazy 

background image

potraktowane są bardzo ogólnikowo. Cała flota 
w możliwie najkrótszym terminie wycofana ma 
zostać na orbitę Ziemi, bazy planetarne 
zniszczone, a bazy na Księżycu mają otrzymać 
posiłki. Gdy wejdziemy w posiadanie 
odpowiedniej ilości środków transportu, 
natychmiast rozpoczniemy przerzucanie 
oddziałów na kolonie okołoziemskie. Zostaną 
zajęte siłą. Z dobrego źródła wiadomo, iż 
sympatyzują z rebetiantami, a nie z nami.
To samo stanie się z orbitalnymi stacjami 
satelitarnymi. Czy ma pan jakieś pytania?
 Czy wystąpią braki żywnościowe? Doszły mnie 
słuchy, że stoimy przed widmem głodu. 
Wysłałem żonę z dużą listą zakupów, z której 
udało jej się zrealizować zaledwie połowę. Czy 
wie pan coś na ten temat?
"Ten człowiek jest tchórzem, a w dodatku 
głupcem
 pomyślał ThurgoodSmythe  w takiej sytuacji 
martwić się o kuchnię! Defetysta. Ale to pojęcie 
z pewnością jest dla niego obce. Dla większości 
ludzi najprawdopodobniej także. Ale to 
nieważne, dowiedzą się, co ono oznacza, gdy 
rozstrzelamy kilku z nich. Właśnie za 
rozsiewanie takich niesprawdzonych plotek."
 Powiem panu prawdę  powiedział głośno.
 Lecz przede wszystkim muszę pana ostrzec. 
Jesteśmy w stanie wojny, kiedy morale całego 
społeczeństwa jest sprawą pierwszorzędnej 
wagi. Tak więc ludzie, którzy rozsiewają 
niepokojące pogłoski oraz tacy, którzy będą 
gromadzić nadmierne zapasy żywności, 
pozbawiając jej innych pomagają naszemu 

background image

wrogowi i będą za to ukarani. Jedyną karą 
będzie kara śmierci. Czy wyraziłem się dość 
jasno?
 Oczywiście, ja... ja nie zdawałem sobie sprawy. 
Nie miałem zamiaru...
Mężczyzna trząsł się jak w ataku febry. 
ThurgoodSmythe spoglądał na niego przez 
chwilę spod zmrużonych powiek.
 Bardzo dobrze  powiedział wreszcie, usilnie 
starając się nie ukazać po sobie śladu niechęci.  
Na Ziemi nie będzie głodu, lecz racje 
żywnościowe będą zmniejszone i racjonowane. 
Zawsze musieliśmy importować pewną żywność 
dla proli. Przez jakiś czas będą musieli zacisnąć 
trochę pasa, nie sądzę jednak, by fakt ten miał 
nam spędzać sen z powiek. O wiele 
poważniejsza jest zaraza, która zniszczyła całe 
zboże Australii.
 Zaraza...? Obawiam się, że nie rozumiem.
 Spowodowana zmutowanym wirusem, który 
zrzucili w formie bomby z niewielkiego statku 
kosmicznego. Ulega samodestrukcji po kilku 
miesiącach, lecz do tej pory cała Australia 
będzie jedynie jałową pustynią.
 Musimy zniszczyć ich wszystkich! To zwykli 
kryminaliści! Chcą nas zagłodzić na śmierć!
 Niekoniecznie. Ten atak był formą ostrzeżenia. 
Niektórzy dowódcy naszych sił przestrzennych 
powodowani chęcią zemsty przeprowadzili parę 
akcji na własną rękę, niszcząc kompletnie co 
najmniej dwie planety rebeliantów. Ci w 
odpowiedzi wysłali ten statek, by zbombardował 
Australię. Bardzo łatwo mogli zniszczyć 
wszystkie ziemskie zasoby żywności, a jednak 

background image

ograniczyli się do jednego tylko kontynentu. 
Nie, to było pewnego rodzaju ultimatum. 
Przejęliśmy oczywiście ten statek i wysłaliśmy 
go im z wiadomością, iż zgadzamy się na ich 
warunki.
Od tej chwili bombardowanie planet ograniczać 
się ma do celów wyłącznie militarnych.
 Musimy zniszczyć ich co do jednego!  rzucił 
ochryple August Blanc.
 I tak się stanie. Nasz plan jest stosunkowo 
prosty. Wycofujemy wszystkie nasze siły na 
orbitę Ziemi, by zabezpieczyć się przed 
jakakolwiek inwazją, czy próbą przejęcia kolonii 
okołoziemskich lub satelitów. Potem ponownie 
zaczniemy zdobywać utracone planety. Nasze 
wszystkie liniowce zostaną uzbrojone i 
przekształcone w jednostki wojenne. Rebelianci 
mają jedynie kilka statków. Może wygrają 
jeszcze parę bitew, ale my wygramy wojnę...
 Pilna wiadomość  przerwał mu mechaniczny 
głos komputera.
August Blanc oderwał wysuwający się z 
drukarki skrawek papieru, podniósł do oczu i 
wyciągnął w stronę swego gościa.
 Zaadresowane do pana  powiedział. 
ThurgoodSmythe szybko przebiegł wzrokiem 
kilka linijek tekstu i uśmiechnął się.
 Poleciłem, by śledzono wszystkie ruchy floty 
nieprzyjaciela. Potrzebują więcej żywności, niż 
my. Wysłali właśnie pewną ilość statków 
transportowych na Halvmork  to jedna z 
największych planet produkujących żywność. 
Chcę, by te statki wylądowały i zostały 
załadowane. Potem mogą odlecieć...

background image

 A my je przejmiemy!  wykrzyknął z 
podnieceniem August Blanc, zapominając na 
chwilę o swych wcześniejszych obawach.  To 
genialny plan, panie ThurgoodSmythe. Niech mi 
będzie wolno panu pogratulować. Rozpętali tę 
wojnę, teraz więc przyjdzie im za to zapłacić. 
Skażemy ich na głód.
 Dokładnie to było moim zamiarem, drogi 
Auguście. Dokładnie. Obydwaj mężczyźni 
wymienili okrutne, pozbawione ciepła uśmiechy.
 Winić mogą jedynie siebie  mówił 
ThurgoodSmythe.  Daliśmy im pokój, a oni w 
zamian dali nam wojnę. Pokażemy im teraz, jak 
wielką cenę przyjdzie im zapłacić za tę 
nieprzemyślaną decyzję. Gdy wreszcie z nimi 
skończymy, w galaktyce na wieki już zapanuje 
pokój. Zapomnieli już, że są dziećmi Ziemi, że 
stworzyliśmy Federację dla ich własnego dobra. 
Zapomnieli, jak wiele sił i środków pochłonęło 
przekształcenie planet, by mogli się na nich 
osiedlić.

Rozdział 3

Zbuntowali się przeciwko dłoni, która zapewnia 
im bezpieczeństwo. Zaciśniemy teraz dłoń w 
żelazną pięść, która spadnie im na karki i 
przygniecie do ziemi. Oni rozpoczęli tę wojnę  
lecz to my ją zakończymy.
A więc odchodzisz powiedziała Elżbieta, 
starając się nie okazywać po sobie żadnych 
emocji.
Jednak jej dłonie, które Jan trzymał mocno w 
uścisku, wyraźnie drżały. Stali w cieniu jednego 
z frachtowców, który górował ponad 

background image

najwyższymi silosami. Mężczyzna spojrzał na 
łagodne, zatroskane w tej chwili rysy twarzy 
dziewczyny. Westchnął i nie znajdując żadnej 
sensownej odpowiedzi, skinął jedynie głową.
Zakrawało na okrutną ironię, iż po wszystkich 
latach spędzonych na tej niegościnnej planecie, 
żonaty i nareszcie szczęśliwy, musi ją opuścić. 
Nie miał jednak wyboru. Był jedynym, który 
mógł walczyć o prawa dla zamieszkujących tę 
rolniczą planetę ludzi, jedynym, który mógł 
stworzyć tu nowe, funkcjonujące na 
prawidłowych zasadach społeczeństwo. Jan był 
bowiem jedynym na całej Halymork 
człowiekiem, który urodził się na Ziemi i znał 
realia, jakimi kierowało się życie nie tylko na 
macierzystej planecie, ale w całej Ziemskiej 
Federacji Planet.
Halvmork było zapomnianym, ponurym 
światem, zamieszkanym przez ekonomicznych 
niewolników, których jedynym zadaniem było 
zaopatrywanie pozostałych planet w żywność. 
Walcząc z tyranią Ziemi planety oczekiwały, iż 
Halvmork w dalszym ciągu pozostanie 
rolniczym zapleczem rebelii. Oczywiście, mogli 
obsiewać pola  w końcu było to jedyne, na czym 
się znali pod warunkiem jednak, że zamieszkały 
przez nich świat przestanie być więzieniem, a 
stanie się domem.
Musieli być wolni, by stać się częścią Federacji, 
by ich dzieci mogły się uczyć i żyć w pokoju, 
wreszcie by zmienić sztuczny system, dawno 
temu narzucony im siłą przez Ziemię. Jan 
wiedział, iż nikt mu za to nie podziękuje. 
Niemniej jednak musiał to zrobić. Dla przyszłych 

background image

generacji. Dla własnego dziecka.
 Tak, muszę was opuścić  powiedział wreszcie.
 Jesteś tu potrzebny w tonie jej głosu 
zabrzmiała prośba.
 Spróbuj mnie zrozumieć. Ta planeta, chociaż 
tak duża, jest jedynie niewielką częścią 
galaktyki. Dawno temu mieszkałem na Ziemi, 
pracowałem tam i byłem nawet szczęśliwy, 
dopóki nie odkryłem, że życie tam dla 
większości ludzi jest prawdziwym piekłem. 
Próbowałem im pomóc  lecz to na Ziemi jest 
nielegalne. Zostałem za to aresztowany, 
pozbawiony wszystkiego i zesłany tutaj jako 
zwykły pracownik fizyczny. Miałem do wyboru 
to albo śmierć. Jednak gdy tu mijały wolno lata, 
rebelia wreszcie wybuchła i zakończyła się 
sukcesem. Wszędzie, za wyjątkiem Ziemi. W tej 
chwili moja praca tutaj jest już zakończona, 
zboże zabezpieczone i gotowe do wysyłki. My 
wywiązaliśmy się ze swoich zobowiązań, chcę 
się więc upewnić, że owoce zwycięstwa staną 
się także i naszym udziałem. Po prostu muszę 
lecieć, rozumiesz?
Obdarzyła go czułym, pełnym miłości 
spojrzeniem i zamknęła w silnym uścisku, jakby 
obawiając się, że widzą się być może po raz 
ostatni. Nie chciała się do tego przyznać, lecz 
bała się. Gdzieś daleko, pomiędzy obcymi 
gwiazdami trwała wojna, a on wyruszał, aby 
wziąć w niej udział. Przytuliła się do niego 
mocniej.
"On wróci  powtarzała w myślach z pełną 
rozpaczy determinacją.  Musi wrócić..."
 Wróć do mnie  szepnęła. Odepchnęła go od 

background image

siebie i nie oglądając się, pobiegła w stronę 
domu.
 Dziesięć minut  wykrzyknął Debhu, stojąc u 
podstawy prowadzącego do śluzy trapu.  
Chodźmy na pokład. Musimy się przygotować.
Jan odwrócił się i ruszył za nim w górę trapu. 
Jeden z członków załogi czekał już na nich przy 
śluzie i natychmiast po ich wejściu zamknął i 
uszczelnił zewnętrzny właz.
 Idę na mostek  rzucił Debhu.  Nie byłeś nigdy w 
kosmosie, więc lepiej przywiąż się do czegoś 
pasami
 Pracowałem w stanie nieważkości odparł 
krótko Jan.
Przez wargi Debhu przemknął uśmiech, 
mężczyzna nie powiedział jednak ani słowa. 
Halvmork była planetą  więzieniem i nie było już 
ważne, za co ktoś został tutaj zesłany.
 Dobrze  mruknął.  Może mi się przydasz. 
Straciliśmy mnóstwo wyszkolonych ludzi, a 
większość nowej załogi nie oglądała jeszcze 
otwartej przestrzeni. Chodźmy na mostek.
Jan stwierdził, iż operacja, której właśnie był 
świadkiem, jest niezwykle fascynująca. Musiał 
przybyć na Halvmork statkiem, który był bardzo 
podobny do tego, na którym znajdował się 
obecnie  niewiele jednak z tego okresu 
zachowało się w jego pamięci. Jedyne, co 
pamiętał to duszna, pozbawiona okien cela 
więzienna. I nafaszerowane narkotykami 
pożywienie, które sprawiało, iż był uległy i 
zobojętniały na wszysko. A potem już stracił 
przytomność. Gdy się ocknął stwierdził, że leży 
na nawierzchni drogi a statki zniknęły. To 

background image

jednak działo się wiele lat temu.
Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. 
Pojazd, na pokładzie którego znajdowali się w 
tej chwili, różnił się od pozostałych holowników 
jedynie numerem. Były to toporne, lecz 
niezwykle potężne jednostki, zdolne do 
podniesienia z powierzchni planety ciężarów, 
tysiąckrotnie przekraczających ich własną 
wagę. Przez cały czas przebywały w przestrzeni, 
krążąc na orbicie kołowej. Używano je raz na 
cztery ziemskie lata, gdy na planecie zmieniały 
się pory roku. Wtedy właśnie, zanim jeszcze 
pola uprawne zamienią się latem w jałowe 
pustynie a mieszkańcy wyruszą na drugą, 
zimową półkulę, przybywały statki. Z otchłani 
kosmosu wynurzały się liniowce  podobne do 
olbrzymich pająków jednostki, które nigdy nie 
wchodziły w kontakt z atmosferą planet. 
Pozostawały na orbicie, uwalniając 
zacumowane po bokach metalowe cygara 
frachtowców. Wtedy właśnie wkraczały do akcji 
holowniki.
Na ich pokłady wchodziły załogi i uruchamiały 
wszystkie urządzenia jednostek. Potem 
holowniki cumowały przy burtach pustych 
frachtowców i rozpoczynały delikatną operację 
opuszczania ciężkich jednostek na 
powierzchnię planety.
W tej chwili frachtowce były już załadowane. 
Miały na swych pokładach wystarczającą ilość 
ziarna, by wyżywić wszystkie zbuntowane 
planety. Start, kontrolowany w całości przez 
komputer, przebiegł bez żadnych zakłóceń. 
Metalowe olbrzymy wznosiły się coraz wyżej i 

background image

szybciej, przebijając z rykiem silników 
atmosferę. Programy komputerowe, 
nadzorujące całą operację, napisane zostały 
przez nieżyjących już dawno komtechów z 
precyzją, dającą im powód do słusznej chwały. 
Orbity zostały obliczone, odrzutowe silniki 
korekcyjne włączone. Olbrzymie kadłuby, 
ważące tysiące ton, dryfowały wolno ku sobie i 
wreszcie łączyły się ze statkiem macierzystym.
 Połączenia frachtowców zakończone  
wyrecytował mechanicznie komputer.  Pełna 
gotowość do odcumowania i transferu załogi.
Debhu naciśnięciem odpowiedniego klawisza 
rozpoczął następną fazę programu. Jeden po 
drugim gigantyczne winogrona zaczęły się 
rozdzielać. Kadłubem holownika targnął 
wyraźny wstrząs. Pozbawiony swego ciężaru 
holownik odpłynął na bok, a po chwili skierował 
się w stronę liniowca. Oba olbrzymy zetknęły 
się. Natychmiast po uszczelnieniu komory 
powietrznej rozległ się syk i wewnętrzne drzwi 
rozsunęły się na boki.
 Chodźmy  powiedział Debhu i ruszył jako 
pierwszy.  Zazwyczaj czekamy, dopóki 
holowniki ponownie nie znajdą się na orbitach 
kołowych. Tym razem jednak liniowce po 
przycumowaniu frachtowców natychmiast 
wyruszają w drogę. Każdy z nich kieruje się do 
innego punktu przeznaczenia. To zboże jest 
sprawą naszego życia lub śmierci.
W centrali rozbrzmiewał brzęczyk alarmowy, a 
jedna z lampek na pulpicie kontrolnym 
pulsowała ogniście czerwonym kolorem.
 Nic poważnego  oświadczył Debhu.  Nie 

background image

zabezpieczona pokrywa chwytaka. Do szczęk 
mogło dostać się trochę pyłu lub też mogło to 
zostać spowodowane błędem odczytu. 
Chciałbyś rzucić na to okiem?
Czemu nie?  odparł Jan.  Od czasu przybycia na 
tę planetę to właśnie naprawy były moim 
głównym zajęciem. Gdzie są kombinezony?
Pojemnik z narzędziami był integralną częścią 
kombinezonu, tak samo jak i radio. Kierując się 
głosem niewidzialnego przewodnika, Jan dotarł 
do uszkodzonej jednostki. Wraz z 
wypompowaniem powietrza ze śluzy, 
kombinezon z lekkim sykiem zaczął się 
usztywniać. W końcu właz zewnętrzny otworzył 
się i Jan wypłynął na zewnątrz.
Nie miał czasu, by podziwiać subtelne piękno 
gwiazd nie przesłoniętych atmosferą planety. 
Podróż nie rozpocznie się, dopóki on nie usunie 
opóźniającego ich uszkodzenia. Uruchomił 
namiernik i przytrzymując się poręczy, ruszył w 
kierunku wskazywanym przez strzałkę. 
Zatrzymał się gwałtownie, gdy nagle tuż obok 
niego z kadłuba wystrzelił w górę słup 
cząsteczek lodu. Po chwili pojawił się jeszcze 
jeden i jeszcze. Jan uśmiechnął się lekko i 
ruszył dalej. Dobrze wiedział, czym w 
rzeczywistości były owe gejzery. Frachtowce 
wypompowywały z ładowni powietrze. 
Uwolnione z wnętrza statków powietrze i para 
wodna natychmiast zamieniały się w lód. 
Próżnia odwodni ziarno, zabezpieczając je i nie 
dopuszczając przy okazji do rozprzestrzenienia 
się przywleczonych tutaj z powierzchni planety 
mikroorganizmów.

background image

Nim Jan dotarł do sygnalizującego uszkodzenie 
modułu, wykwitujące z kadłuba strumienie lodu 
zaczęły już zanikać. Uniósł pokrywę skrzynki 
kontrolnej i przełączył na sterowanie ręczne. 
Motory zajęczały i masywne szczęki jęły 
rozsuwać się na boki. Przyjrzał się uważnie ich 
gładkim powierzchniom i po chwili na jednej z 
nich dostrzegł coś, co przypominało grudkę 
skrystalizowanego błota. Usunął ją i nacisnął 
przycisk w skrzyni kontrolnej. Tym razem 
szczęki zetknęły się całymi powierzchniami, a 
na pulpicie zapłonęła zielona lampka. "Prosta 
sprawa"  pomyślał, ponownie zamykając 
skrzynkę.
 Natychmiast wracaj!  dobiegł go podniecony 
głos z wmontowanego w kombinezonie radia. 
Urządzenie umilkło, zanim zdążył zapytać o 
przyczynę takiego pośpiechu. Nie tracąc ani 
chwili, złapał za linę bezpieczeństwa i 
niezgrabnymi ruchami zaczął podciągać się w 
stronę śluzy powietrznej.
Właz był jednak zamknięty i uszczelniony.
Przez kilka cennych sekund wpatrywał się w 
niego z osłupieniem. To przecież niemożliwe. 
Odwrócił się i dopiero wtedy spostrzegł 
przyczynę całego zajścia.
Tuż przed ich dziobem dryfował wolno kolejny 
liniowiec, wysuwając w ich stronę chwytaki 
magnetyczne. Na jego obłym boku widniał 
znajomy znak błękitnego globu na białym tle.
Była to flaga Ziemi.
Przez dłuższą chwilę Jan tkwił po prostu 
nieruchomo, czując, jak wali mu serce i 
próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje. 

background image

Spostrzegł, jak na statku przeciwnika otwiera 
się śluza powietrzna i nagle wszystko stało się 
jasne.
Ziemia nie miała wcale zamiaru poddawać się 
tak łatwo. Z pewnością obserwowali tworzenie 
się tego konwoju i z łatwością mogli odgadnąć 
miejsce jego przeznaczenia. A Ziemia 
potrzebowała zmagazynowanego w cielskach 
frachtowców ziarna w takim samym stopniu, jak 
planety rebeliantów. Potrzebowała, by przetrwać 
i by głodem zmusić niepokornych do uległości. 
Utrata tego zboża oznaczałaby klęskę.
Na widok pierwszej, opadającej właśnie na 
kadłub ubranej w kombinezon postaci Jan 
zawrzał gniewem.
Za wszelką cenę trzeba ich powstrzymać. Wyjął 
z pojemnika z narzędziami elektryczny 
śrubokręt i naciśnięciem kciuka nastawił 
wirujące ostrze na najszybsze obroty. Trzymając 
zaimprowizowaną broń przed sobą, ruszył w 
stronę odwróconego tyłem mężczyzny.
Przewaga leżała po stronie Jana  w cieniu, 
rzucanym przez masywny kadłub był zupełnie 
niewidoczny. Mężczyzna, kątem oka 
dostrzegając niewyraźny ruch, próbował się 
odwrócić  było już jednak za późno. Jan złapał 
go za ramię i przyłożył obracające się szybko 
ostrze do boku kombinezonu. Obserwował, jak 
metal wgryzając się w twardy materiał rozerwał 
go, i jak po chwili wytrysnął w kosmos strumień 
zamrożonego powietrza. Mężczyzna szarpnął się 
raz i zwiotczał. Jan odepchnął bezwładne ciało, 
odwrócił się i odskoczył na bok, wyciągając 
równocześnie swą broń w stronę kolejnego 

background image

przeciwnika.
Jednak za drugim razem nie udało mu się 
zaatakować tak skutecznie, jak za pierwszym. 
Mężczyzna unieruchomił dzierżącą śrubokręt 
dłoń w silnym uchwycie. Zmagając się 
desperacko, Jan zapomniał o obecności innych. 
Nagle poczuł, że ktoś łapie go za nogi.
Był to nierówny pojedynek i Jan wiedział, że 
musi go przegrać. Jego przeciwnicy byli 
uzbrojeni  Jan dostrzegł w ich dłoniach pistolety 
rakietowe. Po unieruchomieniu go schowali je 
jednak do kabur. Jan zaprzestał walki. Nie 
chcieli go zabijać  oczywistym było, że 
potrzebowali jeńców. Dłonie napastników 
uniosły go w górę i poczuł, że płynie w stronę 
obcego statku. Przez śluzę powietrzną wciągnęli 
go do środka. Gdy tylko właz śluzy ponownie 
został uszczelniony, zdarli z niego kombinezon i 
przewrócili na podłogę. Jeden z mężczyzn 
postąpił krok do przodu i kopnął go w skroń, a 
potem powoli, metodycznie, zaczął kopać w 
żebra. Jan czuł, jak ból przesłania mu oczy 
kurtyną czerwonej mgły. Potrzebowali swych 
jeńców żywych  lecz niekoniecznie cieszących 
się dobrym zdrowiem. Była to jego ostatnia 
myśl, bowiem but ponownie uderzył go w głowę, 
tym razem odbierając litościwie przytomność.

Rozdział 4

 Zabili kilku naszych mówił Debhu, przykładając 
wilgotny ręcznik do głowy Jana.  Jednak jedynie 
wtedy, gdy stawiali opór i pojmanie ich było 
zbyt niebezpieczne. Resztę wzięli żywcem. 
Otoczyli nas i stłukli pałkami. Najwidoczniej 

background image

potrzebują jeńców. Jak twoja głowa?
 Paskudnie.
 Mogło być gorzej. Masz parę siniaków i założyli 
ci kilka szwów. Lekarz powiedział, że wszystkie 
kości są całe. Chcą dowieźć nas w dobrym 
stanie, by po powrocie na Ziemię urządzić 
pokazowy proces  z nami jako oskarżonymi. Do 
tej pory nie udało im się wziąć zbyt wielu 
jeńców. To nie był ten rodzaj wojny - zawahał 
się na moment, a po chwili przemówił dużo 
spokojniejszym tonem.  Jesteś w ich 
kartotekach? To znaczy, czy mogą cię 
zidentyfikować? Dowiedzieć się, kim byłeś?
 Dlaczego pytasz?
 Ja nigdy poprzednio nie byłem na Ziemi. Być 
może i mają o mnie jakieś informacje, nie jestem 
pewny. Lecz wszystkim nam zrobiono fotografię 
siatkówki oka. Tobie także, gdy byłeś 
nieprzytomny.
Jan skinął głową i prawie natychmiast 
przymknął oczy, gdyż nawet tak nieznaczny 
ruch eksplodował gdzieś we wnętrzu głowy 
tępym bólem.
 Gdy mnie zidentyfikują, czeka ich prawdziwa 
niespodzianka  powiedział.  Niestety, nie mogę 
cieszyć się z tego na równi z nimi.
Wzór siatkówki oka jest bardziej indywidualny 
dla danego osobnika, niż jakiekolwiek odciski 
palców. Nie można go zmienić czy sfałszować. 
Każdy na Ziemi ma ów wzór zakodowany w 
kartotekach już od urodzenia i co kilka lat 
zmuszany jest poddawać go obowiązkowej 
weryfikacji. Komputer jest w stanie przejrzeć 
miliony takich fotografii w ciągu zaledwie kilku 

background image

sekund. Z pewnością odnajdą jego fiszkę. A 
wtedy będą wiedzieli o nim wszystko. O jego 
kryminalnej przeszłości także.
 Zresztą i tak nie ma to już większego znaczenia
 powiedział Debhu, opierając się plecami o 
stalową ścianę ich celi.  Wszystkich nas czeka 
to samo. Najprawdopodobniej pokazowy proces 
by zabawić proli, a co potem  nie wiadomo. 
Jestem jednak dziwnie pewny, że nic dobrego. 
Możemy mieć jedynie nadzieję na szybką 
śmierć.
 Zamiast popadać w depresję, możemy 
pomyśleć o czymś innym.  Ignorując ból, Jan 
zmusił się, by usiąść prosto.  Możemy 
spróbować stąd uciec.
 Tak.  Wargi Debhu wykrzywiły się w lekkim 
uśmiechu.  Możemy spróbować.
 Nie staraj się traktować mnie protekcjonalnie
 rzucił ze złością Jan.  Wiem, co mówię. 
Pochodzę z Ziemi i samo to, to już więcej, niż 
ktokolwiek w tym pomieszczeniu może o sobie 
powiedzieć. Wiem, jak ludzie na Ziemi myślą i w 
jaki sposób działają. Zresztą i tak jesteśmy już 
martwi, więc co szkodzi nam przynajmniej 
spróbować?
 Jeżeli uda nam się stąd wydostać, to i tak nigdy 
nie opanujemy tego statku. Nie bez armii 
uzbrojonych ludzi.
 Nie musimy przecież uciekać stąd właśnie 
teraz. Poczekajmy aż do momentu lądowania. 
Wtedy cała załoga będzie na swoich 
stanowiskach, pozostaną jedynie strażnicy. I 
wcale nie będziemy musieli zdobywać tego 
statku. Po prostu wyniesiemy się stąd.

background image

 Brzmi stosunkowo prosto  ponownie 
uśmiechnął się Debhu.  Jestem z tobą. Czy 
masz jednak jakikolwiek pomysł, jak wydostać 
się z tej zamkniętej celi?
 Mnóstwo. Chcę, byś zebrał od ludzi wszystko, 
co mają jeszcze przy sobie. Zegarki, narzędzia, 
monety  wszystko. Gdy zobaczę, co mamy, 
wtedy powiem, jak się stąd wydostaniemy.
Jan nie chciał w tej chwili niczego wyjaśniać. 
Napił się jedynie wody i rozejrzał po metalowych 
ścianach pomieszczenia, w którym zostali 
uwięzieni. Na plastykowej wykładzinie podłogi 
leżało kilka cienkich materacy, a pod jedną ze 
ścian znajdował się zlew i niewielka toaletka. I to 
było już wszystko. W przeciwnej ścianie 
widniały pojedyncze drzwi. Nie dostrzegł nigdzie 
żadnych ukrytych urządzeń podglądowych, nie 
znaczyło to jednak, że ich nie było. Musi 
zachować wszelkie dostępne środki 
ostrożności, mając jedynie nadzieję, że 
strażnicy nie obserwują ich zbyt uważnie.
 W jaki sposób podają nam jedzenie?  zapytał 
Jan, gdy Debhu ponownie usiadł tuż obok 
niego.
 Wsuwają tace przez szczelinę w drzwiach. 
Kubki i talerze są plastykowe i po trzech 
minutach rozpuszczają się. Nic, czego 
moglibyśmy użyć jako broni.
 Nie o tym myślałem. Co jest za tymi drzwiami?
 Krótki korytarz i drugie drzwi. Nigdy nie są 
otwierane jednocześnie.
 Coraz lepiej. Czy w tym korytarzu jest jakiś 
strażnik?
Ja żadnego nie widziałem. Być może uważają, iż 

background image

nie ma takiej potrzeby. Ale udało mi się coś 
zebrać od chłopaków...
 Nie pokazuj mi tego. Po prostu powiedz.
 W większości śmiecie. Monety, klucze, 
obcinacz do paznokci, komputer osobisty...
 Proszę, proszę. Jakieś zegarki?
 Nie, zabrali wszystkie. Ten komputer to czysty 
przypadek. Jest wbudowany w brelok, który 
jeden z naszych nosił na szyi. I co ty właściwie 
chcesz z tym zrobić?
 Zbudować zespół obwodów 
mikroelektronicznych. Zajmowałem się tym, 
zanim mnie aresztowano. Czy te światła nigdy 
nie gasną?
 Obawiam się, że nie.
 A więc musimy postępować niezwykle 
ostrożnie. Przysuń się bliżej i włóż mi te 
wszystkie rzeczy do kieszeni. Jeżeli zabierają 
nas na Ziemię  jak długo potrwa sama podróż?
 Około dwóch tygodni czasu subiektywnego. 
Pół raza dłużej czasu przestrzennego.
 Dobrze. A więc powinno się udać.
Światła nie gasły nawet na chwilę. Jan wątpił, by 
więźniowie obserwowani byli przez cały czas  
musiał tak zresztą uważać, bowiem w 
przeciwnym wypadku jakakolwiek próba 
ucieczki nie miałaby większego sensu. 
Posługując się jedynie dotykiem, posortował 
znajdujące się w kieszeni przedmioty. Następnie 
położył się na podłodze i rozłożył przed sobą 
wyjęte z kieszeni klucze, starając się 
jednocześnie zasłonić je własnym ciałem. Były 
to różnokolorowe, niewielkie rurki, zaopatrzone 
na jednym końcu w pierścień. Aby otworzyć 

background image

drzwi, należało po prostu włożyć je w otwór 
mechanizmu zamka. Były tak powszechne, iż 
niewielu ludzi zastanawiało się, co właściwie 
tkwi wewnątrz plastykowej rurki.
Jan wiedział jednak, że zawiera ona stosunkowo 
skomplikowany mechanizm, składający się z 
odbiornika mikrofal owego, procesora 
mikrochipowego i niewielkiej baterii. Po 
włożeniu klucza w otwór, wysyłany przez 
mikroelektryczny obwód zanika sygnał 
uaktywniał ukryty w kluczu mechanizm, który w 
odpowiedzi wysłał swój własny sygnał kodowy. 
Jeżeli był on prawidłowy, drzwi otwierały się, a 
niewielkie, lecz bardzo silne pole magnetyczne 
ładowało powtórnie baterię. Jeżeli w zamek 
włożono jednak nieodpowiedni klucz ze złym 
sygnałem kodowym, drzwi nie tylko 
pozostawały zamknięte, ale mechanizm zamka 
natychmiast rozładowywał baterię, czyniąc 
klucz niezdatnym do użytku.
Używając ostrza obcinacza do paznokci, Jan 
zerwał okrywającą mechanizm klucza warstwę 
plastyku. Miał teraz narzędzia, obwody i baterie. 
Był pewny, że przy odrobinie cierpliwości i 
umiejętności uda mu się zbudować to, czego 
potrzebuje. Technologia mikrochipowa była już 
tak powszechna, iż te nieprawdopodobnie małe 
mikroprocesory znalazły swe zastosowanie we 
wszystkich praktycznie urządzeniach 
mechanicznych. Większość ludzi wydawała się 
tego jednak nie dostrzegać. Jan wiedział o tym 
doskonale, ponieważ sam zaprojektował 
większość tego typu obwodów. Wiedział także 
jak je zmienić, by posłużyły jego celom.

background image

Z jednego z kluczy wyjął samą baterię. Jej dwa 
cienkie przewody posłużyły do zmian w 
obwodach mikroelektronicznych drugiego 
klucza. Jego transmiter stał się teraz 
odbiornikiem, którego zadaniem będzie 
wykrycie kombinacji impulsów zamka w 
drzwiach celi. Gdy wszystkie czynności zostały 
już zakończone, Jan odwrócił się w kierunku 
siedzącego nieruchomo Debhu.
 Chcę teraz spróbować odczytać kod zamka w 
drzwiach naszej celi. Mam jedynie nadzieję, że 
nie jest obwarowany obwodem 
zabezpieczającym.
 Myślisz, że się uda?
Jan pozwolił sobie na słaby uśmiech.
 Powiedzmy, iż mam taką nadzieję. Jedynym 
sposobem, by się o tym przekonać, jest 
włożenie tego klucza w zamek. Ale będę 
potrzebował twojej pomocy.
 Oczywiście. Co mogę zrobić?
 Musisz odwrócić uwagę strażników. Nie wiem, 
w jakim stopniu jesteśmy obserwowani. Nie 
chcę jednak ryzykować. Ja będę pod ścianą tuż 
obok drzwi. Niech twoi ludzie zaczną walczyć ze 
sobą pod przeciwległą ścianą. Z pewnością 
zwróci to uwagę strażników i da mi kilka 
cennych sekund.
Debhu pokręcił z powątpiewaniem głową.
 Czy to musi być akurat walka? Moi ludzie 
niewiele wiedzą o tego typu sprawach. Nigdy się 
tego nie uczyli.
 Naprawdę? zaskoczony Jan spojrzał prosto na 
swego rozmówcę.  A te karabiny, którymi tak 
ochoczo wymachiwali na planecie? Wyglądały 

background image

całkiem realistycznie.
 Był prawdziwe, ale nie naładowane. Może 
moglibyśmy zrobić coś innego? Hainault jest 
gimnastykiem. Porozmawiam z nim. Z 
pewnością przyjdzie mu coś do głowy.
 I niech to lepiej będzie dobry pomysł.
 Kiedy ma zacząć?
 Gdy tylko znajdę się pod drzwiami. Gdy będę 
gotowy, potrę podbródek.
Daj mi parę minut  powiedział Debhu i ruszył 
powoli w stronę leżącego nieruchomo 
mężczyzny.
Hainault okazał się być prawdziwym artystą. 
Zaczął od niewielkiej rozgrzewki. Wkrótce 
przeszedł do stania na rękach i 
skomplikowanych mostków, a zakończył 
wyskokiem z saltem w powietrzu.
Zanim jeszcze stopy akrobaty dotknęły podłogi, 
Jan na krótką chwilę włożył zmodyfikowany 
klucz w otwór zamka. Po wyjęciu ukrył go w 
dłoni i odsunął się od drzwi, oczekując na ryk 
syreny alarmowej.
Nic się jednak nie stało. Po pięciu minutach już 
wiedział, iż pierwszy krok zakończony został 
sukcesem.
Najważniejszą rzeczą, którą udało się zatrzymać 
więźniom, był mikrokomputer. Była to właściwie 
zabaweczka, niewątpliwie otrzymana od kogoś 
w podarunku. Strażnicy przeoczyli go, ponieważ 
z wyglądu przypominał sztukę biżuterii w 
kształcie wiszącego na złotym łańcuszku 
czerwonego serca, z wygrawerowaną po jednej 
stronie literą "J". Należało jedynie położyć 
wisiorek na płaskiej powierzchni i nacisnąć 

background image

literę, by przed operatorem pojawił się pełny 
hologram klawiatury. Pomimo braku wrażenia 
realności był to jednak najprawdziwszy 
komputer, dzięki wbudowanej jednostce 
pamięci molekularnej zbliżony pojemnością do 
zwykłych komputerów osobistych.
Jan znał już kod zamka w drzwiach celi. 
Następnym krokiem będzie taka zmiana jednego 
z kluczy, by emitował ten właśnie kod. Bez 
komputera nie byłoby to jednak możliwe. Użył 
go, by wykasować starą pamięć z obwodów 
klucza i wprowadzić na to miejsce nową. Był to 
długi, pełen prób i błędów proces. Zajęło to 
mnóstwo czasu  lecz w efekcie Jan otrzymał 
klucz, o którym wiedział, iż otworzy drzwi celi 
nie powodując alarmu. Debhu spojrzał z 
powątpiewaniem na niewielki, plastykowy 
cylinder.
 Jesteś pewny, że zadziała?  zapytał.
 Prawie. Powiedzmy, że w dziewięćdziesięciu 
dziewięciu procentach.
 Spore szansę. A co zrobimy po otwarciu tych 
drzwi?
 Użyjemy tego samego klucza, by otworzyć 
zewnętrzne drzwi na końcu korytarza. Tutaj 
szansę, że ten zamek otwiera się tą samą 
kombinacją klucza są już mniejsze, wynoszą 
jakieś pięćdziesiąt procent. Jeżeli się otworzą, 
wychodzimy na zewnątrz. Jeżeli nie, to... no cóż, 
wtedy po naszej stronie będzie przynajmniej 
element zaskoczenia.
 Jeżeli się uda, prawdopodobnie nigdy nie 
zdołamy ci się odwdzięczyć...
 Nawet tak nie mów  przerwał ostro Jan. Gdyby 

background image

nie to, że najprawdopodobniej na nas 
wszystkich wydano już wyrok śmierci, nawet nie 
rozważałbym tak zwariowanego pomysłu. Czy 
zastanowiłeś się, co stanie się, jeżeli nasza 
ucieczka rzeczywiście zakończy się 
powodzeniem? Jeżeli uda nam się opuścić ten 
statek?
 No cóż  będziemy wolni. Jan westchnął z 
rezygnacją.
 Być może, gdybyśmy wylądowali na jakiejś 
innej planecie. Ale to będzie Ziemia. Gdy 
wyjdziesz z tego liniowca, znajdziesz się w 
samym sercu centrum kosmicznego. W dodatku 
bardzo pilnie strzeżonego. Każda osoba, którą 
spotkasz, będzie twoim wrogiem. Prole nie 
zrobią nic, by ci pomóc  a najprawdopodobniej 
wydadzą, gdy za twoją głowę wyznaczona 
zostanie nagroda. Każdy inny człowiek będzie 
twoim prześladowcą. W przeciwieństwie do 
twoich ludzi potrafią walczyć i sprawia im to 
przyjemność. Niektórzy z nich lubią nawet 
zabijać. Widzisz więc, że będziemy stąpać po 
bardzo niebezpiecznym gruncie.
 To już nasze zmartwienie  odparł Debhu, kładąc 
dłoń na ramieniu Jana.  Wszyscy jesteśmy 
ochotnikami. Rozpoczynając rebelię doskonale 
wiedzieliśmy, dokąd może nas to zaprowadzić. 
Przeciwnikowi udało się nas pojmać i ma zamiar 
poprowadzić nas na stryczek niczym stado 
baranów na rzeź. Uratuj nas, Janie Kulozik, a do 
końca życia pozostaniemy twoimi dłużnikami.
"Aby tylko starczyło tego życia"  pomyślał 
gorzko Jan. Szybko jednak odepchnął ponure 
myśli na bok, koncentrując się na planowanej 

background image

ucieczce. Szansę na powodzenie, chociaż 
minimalne, jednak rzeczywiście były. Rozmyślał 
nad tym wszystkim przez kilka pozostałych do 
ładowania dni i opracował plan, który wydał mu 
się najodpowiedniejszy. Szeptem wyjaśnił 
leżącemu tuż obok Debhu, co należy robić:
 Gdy wyjdziemy z celi, musimy trzymać się 
razem i poruszać bardzo szybko. Zaskoczenie 
jest naszą jedyną bronią. Będziemy także 
musieli odnaleźć drogę do wyjścia. Proponuję 
pojmać jednego z członków załogi i zmusić go, 
by nas prowadził...
 Nie ma takiej potrzeby  przerwał Debhu. Jestem 
konstruktorem i sam budowałem takie statki. 
Dlatego też powierzono mi dowództwo jednego 
z nich. Ten liniowiec to ulepszona wersja 
standartowego pojazdu klasy Bravo.
 Znajdziesz drogę?
 Nawet w ciemnościach.
 A więc bardzo ważne pytanie  w jaki sposób 
możemy ominąć główną śluzę? Czy są jakieś 
inne drogi wyjścia ze statku?  I to całkiem 
sporo. Ponieważ statek ten zaprojektowano, by 
operował zarówno w atmosferze, jak i w próżni, 
posiada kilka niezależnych śluz i włazów. Duży 
luk załadunkowy jest w maszynowni... chociaż 
nie, otwarcie go zajmuje zbyt wiele czasu  
zamyślił się na chwilę.  Ale całkiem niedaleko 
jest dużo mniejszy luk, służący do uzupełniania 
zapasów. Do naszych celów wręcz idealny.
Jan uśmiechnął się szeroko.
 Zatem dobrze. Będziemy postępować zgodnie z 
rozwojem sytuacji. W tej chwili nie wiem nawet, 
w jakim kraju wylądujemy. Najprawdopodobniej 

background image

w Stanach Zjednoczonych, w Spaceconcent na 
pustyni Mojave. To stwarza dodatkowy problem. 
Pozwól mi przez chwilę pomyśleć. Kompleks na 
pustyni posiada jedynie kilka dróg wjazdu i 
wyjazdu. Niedobrze. Mogą łatwo wszystko 
zablokować.
Po następnym posiłku do pomieszczenia wszedł 
oddział silnie uzbrojonych strażników.
 Ustawić się w szeregu  rozkazał dowodzący 
oficer.  Twarzami do ściany. Właśnie tak, ręce 
do góry i dłonie oparte o ścianę, tak, byśmy 
mogli je widzieć. Ty tam, pierwszy w szeregu. 
Wyrzuć wreszcie ten chleb i klękaj.
Do przodu wystąpił strażnik z soniczną 
maszynką do golenia i nachylił się nad 
klęczącym więźniem. Fale ultradźwiękowe 
dawały znakomity efekt - usuwały wszelki zarost 
nie dotykając przy tym skóry. Sam akt golenia 
był też niezwykle szybki. Wkrótce z twarzy 
więźniów zniknęły wszelkie ślady zarostu, a 
ogolone do gołej skóry głowy przypominały 
gładkie kule bilardowe. Było to niezwykle 
upokarzające - strażnikom jednak wydawało się 
śmieszne. Cała podłoga
zaśmiecona została ścinkami włosów. Oficer 
ponownie zwrócił się w stronę więźniów:
 Gdy usłyszycie sygnał ostrzegawczy, chcę 
abyście wszyscy leżeli na podłodze. Przy 
lądowaniu możecie trochę pofruwać, a nam nie 
trzeba dodatkowych kłopotów w postaci 
połamanych kości. Ten, kto będzie miał pecha i 
nie będzie w stanie wyjść stąd o własnych 
siłach, zostanie natychmiast zastrzelony. 
Obiecuję wam to.

background image

Przy wtórze głośnego śmiechu strażnicy 
opuścili celę. Głucho szczęknęły zamykane 
drzwi. Więźniowie spojrzeli po sobie w 
milczeniu.
 Zaczekajmy, dopóki nie wylądujemy i nie 
przywrócą normalnego ciążenia  powiedział 
wreszcie Debhu.  Wtedy wszyscy będą zajęci, a 
włazy zewnętrzne wciąż jeszcze zamknięte.
Jan skinął głową i w tej samej chwili zawyła 
syrena alarmowa.
Wejściu w atmosferę towarzyszyły lekkie 
wibracje i stopniowy wzrost ciążenia. Wszyscy 
położyli się nieruchomo na podłodze, 
spoglądając czujnie na leżących obok siebie 
Hana i Debhu.
Silniki umilkły. Na krótką chwilę powróciła 
nieważkość, lecz szybko zastąpiona została 
ponownym ciążeniem, wzrastającym wraz z 
opuszczaniem się statku ku powierzchni Ziemi.
 Teraz!  wykrzyknął Debhu.
Jan zerwał się na równe nogi i włożył klucz w 
zamek. Drzwi otworzyły się nadspodziewanie 
lekko. Krótki korytarz był pusty. Mając za sobą 
resztę więźniów, kilkoma skokami przebył 
dzielącą go od drugich drzwi wolną przestrzeń i 
wsunął klucz w szczelinę zamka. Wstrzymał 
oddech. Drzwi otworzyły się. Nie rozległ się 
żaden sygnał alarmowy. Jan skinął głową w 
stronę Debhu, który otworzył je szerzej i wyjrzał 
ostrożnie na zewnątrz.
 Tędy  syknął i pobiegł w głąb pustego 
korytarza.
Nagle zza zakrętu wyszedł jeden z członków 
załogi liniowca. Na ich widok stanął jak wryty, a 

background image

potem odwrócił się próbując uciec. Spóźnił się z 
tym jednak o całą wieczność. W chwilę później 
leżał nieprzytomny na podłodze.
 A więc jesteśmy uzbrojeni  uśmiechnął się 
Debhu, prezentując wyjętą z kabury broń.  Weź 
to, Janie. Z pewnością wiesz lepiej od nas, jak 
się z tym obchodzić.
Debhu ruszył dalej, a pozostali tłoczyli się tuż za 
nim. Zignorował windę, jako zbyt powolną. 
Zamiast tego ruszył w dół schodami 
awaryjnymi, przeskakując po kilka stopni na raz. 
Zatrzymał się dopiero na samym dole, czekając 
na resztę przy okrągłym włazie.
 Ten właz prowadzi do głównego przedziału 
silnikowego  wyjaśnił.  Wewnątrz jest co 
najmniej czterech ludzi i jeden oficer. Możemy 
spróbować ich zaskoczyć...
 Nie  sprzeciwił się Jan.  Zbyt ryzykowne. Mogą 
być uzbrojeni. Gdzie powinien znajdować się 
oficer?
 Przy pomocniczym pulpicie kontrolnym. Jakieś 
cztery metry po lewej stronie.
 Pięknie. Wchodzę pierwszy. Wy wejdziecie za 
mną, lecz nie ustawiajcie się na linii strzału 
pomiędzy mną a obsługą maszynowni.
 Nie zamierzasz chyba...
 Doskonale wiesz, co zamierzam  uciął Jan, 
unosząc w górę broń.  A teraz otwieraj ten luk. 
Znajdujący się wewnątrz oficer był bardzo 
młody. Jego pełen przerażenia okrzyk rychło 
zamienił się w agonalne rzężenie, gdy 
wystrzelony z trzymanego przez Jana rewolweru 
pocisk rzucił go o ścianę. Na widok 
osuwającego się bezwładnie, zakrwawionego 

background image

ciała, wbiegający do maszynowni rebelianci 
zatrzymali się gwałtownie. Na szczęście w 
pomieszczeniu nie było pełnej obsady ludzi. Jan 
zabił jeszcze dwu mężczyzn, w tym jednego 
strzałem w plecy.
 Prędzej!  wykrzyknął ze zniecierpliwieniem.
 Droga wolna!
Więźniowie rzucili się w stronę luku. Jan 
zauważył jednak, iż przebiegając obok, starali 
się nie spoglądać mu w twarz. Debhu nie 
zawracał sobie głowy szukaniem przycisków 
otwierających klapę, lecz podbiegł do 
awaryjnego koła zamachowego i zaczął je 
przekręcać. Po dwu obrotach odepchnięty 
został przez Hainaulta na bok, który 
wykorzystując swą potężną siłę jął kręcić korbą 
coraz szybciej i szybciej. Wkrótce blokujące 
właz stalowe zapadki uniosły się w górę.
 Jak na razie żadnego alarmu  szepnął Jan.
 Otwórzcie trochę szerzej. Musimy się 
przekonać, czy na zewnątrz nie czeka już na nas 
komitet powitalny.

Rozdział 5

Lądowisko było ciemne i ciche. Słychać było 
tylko cichy zgrzyt kurczącego się metalu i szum 
wody. Kadłub statku i sam szyb ładowniczy 
schładzany był strumieniami wody, tryskającymi 
z dysz chłodniczych. Jan zatrzymał się u 
szczytu trapu, który automatycznie wysunął się 
tuż po wylądowaniu. Ostatnie stopnie ginęły w 
masie kłębiącej się na dnie szybu pary.
 Przy dyszach wodnych powinien być luk 
wyjściowy  szepnął Debhu.  Jeżeli oczywiście te 

background image

szyby są podobne do tych, które projektowałem.
 Lepiej, aby były  odparł Jan.  Prowadź.
Odsunął się na bok i rozejrzał czujnie dookoła. 
Wszędzie panowała cisza. Dziwne, przecież 
powinni odkryć już ich ucieczkę. Debhu z 
pozostałymi zaczął schodzić w dół.
Nagle ze wszystkich stron zapłonęły reflektory, 
zalewając wszystko ulewą jaskrawego światła. 
W chwilę później padły strzały. Pociski odbijały 
się od metalowych boków statku i od betonu, 
rozrywając schodzących w dół ludzi na strzępy.
Jan osłonił oczy ramieniem i parę razy wystrzelił 
na ślepo. W końcu odrzucił pustą broń na bok. 
Jakimś cudem nie był nawet ranny. Dobiegające 
z dołu chrapliwe okrzyki świadczyły, że 
pozostali nie mieli tyle szczęścia.
Jako ostatni z uciekających więźniów wciąż 
jeszcze znajdował się na szczycie trapu. Ich 
ucieczka nie pozostała niezauważona  
powiadomieni przez radio strażnicy brali 
właśnie srogi odwet. Wewnątrz szybu szalała 
śmierć. Ignorując deszcz padających wszędzie 
dookoła kuł, Jan dał nura w zbawczy otwór 
otwartego włazu.
Przez chwilę leżał zupełnie nieruchomo. 
Wiedział, iż jego egzekucja została jedynie 
chwilowo odroczona. Jednak nie mógł znieść 
myśli, że jego prześladowcy znajdą go leżącego 
bezsilnie na podłodze. Podniósł się z wysiłkiem 
i ruszył powoli w głąb maszynowni. Nagle z 
dreszczem przerażenia spostrzegł, że drzwi 
windy zaczynają się wolno otwierać...
Jednym skokiem dopadł do zgrupowanych pod 
jedną ze ścian urządzeń i wcisnął się w wąską 

background image

szczelinę pomiędzy jednym z nich a ścianką 
grodzi. Wstrzymał oddech, słysząc tupot 
zbliżających się, ciężkich kroków.
 Zatrzymajcie się tutaj  rozległ się czyjś głos.  I 
uważajcie, by nie dostać się w ogień naszych 
własnych oddziałów na zewnątrz.  Po chwili 
najwyraźniej zwrócił się do kogoś z zewnątrz:
 Tu Lauca. Połączcie mnie z dowództwem. Tak, 
sir... Jesteśmy na pozycji w maszynowni. Tak, 
wstrzymać ogień. Wchodzimy do akcji. 
Rozumiem, żadnych jeńców.
Strzały zaczęły cichnąć. Mężczyzna ponownie 
zwrócił się w stronę żołnierzy:
 Słyszeliście? Żadnych jeńców. I spróbujcie nie 
powystrzelać się nawzajem z nadmiaru 
entuzjazmu. Zostawcie ciała tam, gdzie leżą. 
Potem przylecą reporterzy. Major chce, by cały 
światr dowiedział się, jaki los czeka 
odszczepieńców i morderców. Ruszajcie!
Żołnierze, trzymając gotową do strzału broń, 
ruszyli do przodu. Jan mógł jedynie czekać, aż 
jeden z nich spojrzy w bok i odkryje go 
siedzącego bezradnie na podłodze. Jednak 
żaden z nich tego nie uczynił. Zaślepieni żądzą 
zemsty gnali w stronę luku.
Dowodzący nimi oficer zatrzymał się niespełna 
pół metra od Jana i przemówił do widocznego u 
kołnierza mikrofonu:
 Wstrzymać ogień. Powtarzam: wstrzymać 
ogień. Do szybu schodzą oddziały porządkowe.
Jan jął wysuwać się na zewnątrz, jednak jego 
koszula zaczepiła się o jedną z wystających 
śrub. Gdy szarpnął mocniej, pękła z cichym 
trzaskiem. Zaskoczony oficer drgnął i odwrócił 

background image

głowę. Jan runął do przodu i obiema dłońmi 
złapał go za gardło.
Było to okrutne, niemniej jednak efektywne. 
Oficer szarpnął się do tyłu, próbując oderwać 
miażdżące mu krtań palce. Upadli na podłogę. Z 
głowy żołnierza spadł hełm i potoczył się na 
bok. Oficer walczył jednak zaciekle dalej. Jego 
paznokcie pozostawiały na dłoniach Jana 
krwawe bruzdy, szeroko otwarte usta 
bezskutecznie próbowały wciągnąć do płuc 
odrobinę powietrza. Mięśnie Jana, zahartowane 
latami ciężkiej pracy, dawały mu teraz wyraźną 
przewagę. Tylko jeden z mężczyzn mógł wyjść z 
tej potyczki z życiem. Jan zacisnął palce silniej, 
bez emocji patrząc na posiniałą twarz 
trzepoczącego się pod nim oficera.
Mężczyzna szarpnął się jeszcze raz i 
znieruchomiał. Jan zwolnił ucisk dopiero wtedy, 
gdy jego palce nie wyczuwały już żadnego śladu 
pulsu.
Rozejrzał się szybko dookoła. Na razie był sam. 
Strzały na zewnątrz stawały się coraz rzadsze, w 
miarę jak żołnierze unieszkodliwiali jeden cel po 
drugim. W każdej chwili mogą wrócić z 
powrotem...
Rozpiął magnetyczne zapięcia i szybkimi 
ruchami zerwał z ciała oficera mundur. Zdjęcie 
własnego ubrania i założenie czarnego uniformu 
zajęło mu mniej, niż minutę. Pasował, chociaż 
buty były odrobinę za ciasne. Do diabła z tym. 
Założył na głowę hełm i nie tracąc czasu, 
wepchnął bezwładne ciało w to samo miejsce, 
które posłużyło mu za kryjówkę. Biegnąc w 
stronę windy, zapiął pod brodą pasek hełmu. 

background image

Unosił już palec w stronę guzika, gdy nagle jego 
wzrok spoczął na świecącej płytce wskaźnika. 
Zamarł.
Winda zjeżdżała właśnie w dół.
Schody awaryjne. Droga, którą dostali się tutaj. 
Przebiegł przez drzwi i naparł na mechanizm, by 
zamknęły się za nim szybciej. A teraz w górę. 
Nie za szybko, nie może pozwolić, by stracić 
oddech. Ale jak wysoko? Który pokład? Gdzie 
jest inne wyjście ze statku? Debhu znałby 
odpowiedzi na te pytania. Ale Debhu był 
martwy. Wszyscy byli martwi. Jan ze 
zdumieniem spostrzegł, że ich śmierć nie robi 
na nim większego wrażenia. Teraz czy później, 
cóż za różnica? I tak wszystkich czekałoby to 
samo. On jednak wciąż jeszcze był wolny. 
Schwytanie go z pewnością nie będzie takie 
proste, jak ta rzeźnia nieuzbrojonych ludzi w 
szybie. Jan poprawił wiszącą przy pasie kaburę. 
Z nim nie pójdzie im tak łatwo.
Ile pokładów już właściwie przeszedł? Pięć, 
sześć? Następny będzie równie dobry, jak każdy 
inny. Po dotarciu do kolejnych drzwi obciągnął 
mundur i wziął głęboki oddech. Wyprostował się 
i pchnął drzwi.
Korytarz był pusty. Ruszył w głąb statku 
krokiem, który jak miał nadzieję, przypominał 
sposób poruszania się wojskowych. Nagle zza 
załomu korytarza wynurzył się jeden z członków 
załogi. Na widok Jana skinął lekko głową, 
zamierzając przejść obok. Jan położył mu rękę 
na ramieniu.
Chwileczkę, dobry człowiekuzupełnie 
nieświadomie jął formułować słowa z akcentem 

background image

swej dawno zapomnianej,    elitarnej    szkoły   
przygotowawczej.
 Gdzie jest najbliższe wyjście?
Zaskoczony mężczyzna cofnął się do tyłu i 
spojrzał na niego szeroko otwartymi oczyma. 
Jan przemówił ponownie, tym razem bardziej 
stanowczo.
 Odpowiadaj! Razem z oddziałem byłem w 
szybie ładowniczym i chcę się teraz stąd 
wydostać, by złożyć odpowiedni meldunek.
 Przepraszam, wasza dostojność. Nie 
wiedziałem. Śluza jest na pokładzie pierwszym. 
Tymi schodami w górę. Potem na prawo.
Jan skinął głową i ruszył sztywno do przodu. 
Jak na razie wszystko w porządku. Oszukał tego 
człowieka
 lecz czy tak samo łatwo pójdzie mu z 
pozostałymi? Wkrótce się przekona. Próbował 
sobie przypomnieć, jakie nazwisko wymienił 
oficer. Loka? Nie. Lauca albo coś bardzo 
podobnego. Spojrzał na widniejącą na rękawie 
munduru naszywkę. Podporucznik Lauca. 
Pchnął drzwi i ruszył w górę schodów.
Przy wyjściu ze statku stało dwóch uzbrojonych 
strażników. Sama śluza, była otwarta. 
Widniejący za nią metalowy trap dawał nadzieję 
na chwilowe bezpieczeństwo.
Na jego widok strażnicy wyprostowali się i 
zasalutowali mu. Jan nie mógł się już wycofać. 
Szedł dalej, odmierzając miarowo krok, aż w 
końcu zatrzymał się tuż przed nimi. Wtedy 
właśnie dostrzegł coś, co natchnęło go 
odrobiną nadziei.
Numer ich jednostki różnił się od tego, który 

background image

widniał na rękawie jego munduru.
 Jestem porucznik Lauca ze szwadronu 
porządkowego. Mam zepsute radio. Gdzie 
znajdę waszego dowódcę?
Żołnierze wyprostowali się jeszcze bardziej. 
 Major jest na dole, sir. W punkcie dowodzenia.
 Dziękuję.
Jan zasalutował z precyzją, którą wpajano mu 
podczas szkolenia wojskowego w szkole, 
odwrócił się na pięcie i wymaszerował na trap.
Będąc pewnym, że żołnierze przy śluzie nie 
mogą go już dostrzec, odwrócił się i 
przemykając wzdłuż rzędu skupionych na 
rampie maszyn, pomknął w mrok.
Doskonale wiedział, iż to chwilowe 
bezpieczeństwo nie oznaczało jeszcze wolności. 
Mundur zabitego oficera był co prawda 
znakomitym kamuflażem, lecz gdy tylko 
zostanie odnalezione ciało, stanie się śmiertelną 
pułapką. A w dodatku nie wiedział nawet, gdzie 
się znajduje.. Najprawdopodobniej w centrum 
kosmicznym na pustyni Mojave. Chociaż równie 
dobrze mógł być w jednej z tajnych baz 
wojskowych. Teraz nie było to jednak 
najważniejsze. Przede wszystkim musi się stąd 
wydostać. I to jak najszybciej, zanim pułapka się 
zatrzaśnie. Ruszył w stronę czegoś w rodzaju 
drogi, słabo oświetlonej reflektorami 
przejeżdżających pojazdów.
Przystanął w cieniu rzucanym przez ogromne 
paki i spojrzał na jaskrawo iluminowaną bramę. 
Zwykły bluff nie wystarczy, by przedostać się 
przez nią na drugą stronę. Przez chwilę rozważał 
możliwość przejścia przez ogrodzenie. Szybko 

background image

zarzucił jednak ten pomysł. Cały płot jest 
najprawdopodobniej pod napięciem, 
wyposażony w różnorakie systemy alarmowe. 
Jan był boleśnie świadomy, iż z każdą 
upływającą sekundą szansę na pomyślną 
ucieczkę kurczą się w zastraszająco szybkim 
tempie.
 Porucznik Lauca, zgloś się.
Na nagły dźwięk tego rozkazu nieomal 
podskoczył. Radio, oczywiście. Gdzie jest 
przełącznik? Sięgnął dłonią do kontrolki przy 
pasie, próbujące odnaleźć w ciemnościach 
prawidłowy przycisk.
 Lauca, zgloś się.
Czy ten jest tym prawidłowym? Musi nim być. 
Był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. 
Nacisnął guzik i przemówił:
 Słucham, sir.
 Nareszcie. Chcemy, byś pozostawił ciała prasie. 
Odwalaj ludzi z powrotem.
Głos w słuchawkach umilkł. A więc fortel działał 
nadal  lecz Jan wiedział, że zyskał tylko kilka 
cennych minut, nie więcej. Przełączył radio na 
obwód ogólny i jednym uchem słuchał 
krzyżujących się komend i rozkazów. Musi coś 
zrobić i to szybko.
Podbiegł w stronę oświetlonej alejki i skryty 
przed wzrokiem stojących strażników, czekał na 
okazję. Wkrótce pojawił się samochód, ale w 
kabinie obok kierowcy siedział ktoś jeszcze. Jan 
cofnął się w cień. Za samochodem przejechał 
motocykl. Minuty płynęły. Pojazdy 
nieprzerwanym strumieniem wjeżdżały do bazy, 
jednak bardzo niewiele z nich ją opuszczało. 

background image

Niech się wreszcie coś pojawi!
Nagle mrok rozproszyły światła potężnej 
ciężarówki. Kabina była zbyt wysoko, by mógł 
zobaczyć, czy kierowca jest sam. Było to jednak 
ryzyko, które należało podjąć.
Jan wyszedł na środek betonowej nawierzchni i 
uniósł rękę. Zgrzytnęły hamulce. Pojazd 
zatrzymał się i w oknie ukazała się twarz 
kierowcy.
 Czym mogę służyć, wasza dostojność?
 Czy ten samochód był już przeszukiwany?
 Jeszcze nie, sir.
 A więc otwórz drzwi. Wchodzę do środka.
Jan wspiął się po kilku stopniach w górę i 
wślizgnął do wnętrza kabiny. Kierowca, zwykły 
prol ubrany w poplamiony kombinezon i czapkę, 
był sam. Jan zatrzasnął drzwiczki, odwrócił się 
w stronę mężczyzny i wyciągnął rewolwer.
 Wiesz, co to jest?
 Tak, wasza miłość, wiem.
Mężczyzna wpatrywał się w broń rozszerzonymi 
strachem oczyma. W mdłym świetle wskaźników 
widać było, że drży. Jan nie mógł sobie jednak 
pozwolić, by mu współczuć.
 Dobrze. Rób więc dokładnie to, co ci powiem. 
Przejedziesz przez bramę tak, jak zwykle. Nic nie 
mów. Będę leżał tuż obok na podłodze i 
zastrzelę cię, jak tylko otworzysz gębę. 
Zrozumiałeś?
 Tak, sir. Oczywiście, że...
 Ruszaj.
Jęknął wrzucony bieg i maszyna potoczyła się 
do przodu. Po chwili wolnej jazdy kierowca 
ponownie nacisnął na hamulec. Jan przyłożył 

background image

lufę broni do boku mężczyzny. Miał jedynie 
nadzieję, że malujący się na twarzy prola strach 
nie zwróci uwagi stojących poniżej strażników. 
Jeden z nich powiedział coś niewyraźnie i 
kierowca wyjął z kieszeni w drzwiach plik 
papierów, po czym podał je komuś na zewnątrz. 
Napięcie w kabinie stało się niemal namacalne. 
Jan wyraźnie widział spływające po twarzy 
mężczyzny strużki potu. Wepchnął lufę głębiej.
W końcu papiery zostały zwrócone i kierowca, 
nie zawracając sobie głowy włożeniem ich na 
miejsce, rzucił je na podłogę. Gwałtownym 
ruchem wrzucił bieg i ruszyli. Jechali przeszło 
minutę, gdy nagle szmer prowadzonych w 
słuchawce rozmów zagłuszony został przez 
jeden, brzmiący zdecydowanie głos:
 Uwaga, wszystkie posterunki. Odnaleziono 
cialo zamordowanego podporucznika. Jego 
mundur zaginął. Przypuszcza się, iż jeden ze 
zbiegów pozostaje na wolności. Zamknąć 
wszystkie bramy.
Ostrzeżenie to przyszło jednak za późno.

Rozdział 6

Ciężarówka mijała właśnie puste i ponure 
magazyny, oświetlone jedynie 
porozmieszczanymi w dość dalekich odstępach 
od siebie lampami.
 Skręć za następnym rogiem  polecił Jan. 
Istniała spora szansa, że rozpoczęto pościg.  
Dobrze. Za następnym rogiem zatrzymaj się.
Zaszumiały hydrauliczne hamulce. Znajdowali 
się na jednej z bocznych uliczek, sto metrów od 
najbliższej latarni. Doskonale.

background image

 Która godzina?  zapytał Jan.
Kierowca zawahał się, a potem spojrzał na 
zegarek.
 Trzecia... rano...  wystękał.
 Nie obawiaj się. Nie mam zamiaru cię 
skrzywdzić  powiedział uspokajająco. Nie 
schował jednak broni.
 O której będzie świt?
 Około szóstej.
A więc jeszcze trzy godziny ciemności. Nie było 
to zbyt wiele.
 Gdzie jesteśmy?
 W Dinkstown. Dzielnica magazynów. Nikt tutaj 
nie mieszka.
 Nie o to pytam. Co to za baza, którą właśnie 
opuściliśmy?
Kierowca przez chwilę gapił się na Jana w 
milczeniu, jakby nie bardzo wiedząc, co 
powiedzieć. W końcu odpowiedział:
  Mojave, wasza dostojność. Centrum 
kosmiczne na pustyni Mojave...
 Wystarczy  przerwał Jan, decydując się na 
kolejny krok.
Było to niebezpieczne, lecz potrzebował 
jakiegoś środka transportu. Zresztą na obecnym 
etapie wszystko było niebezpieczne.  Zdejmuj 
kombinezon.
 Proszę, nie. Nie chcę, aby mnie zabili...!
 Zamknij się! Powiedziałem ci przecież, że nic ci 
się nie stanie. Jak się nazywasz?
 Miliard, wasza dostojność. Eddie Miliard.
 A więc powiem ci, co zrobię, Eddie. Zabiorę 
twoje ubranie i cię zwiążę. Potem wezmę twój 
samochód. I nie mam zamiaru cię skrzywdzić. 

background image

Gdy cię znajdą, powiesz po prostu, że cię 
porwałem. To zresztą prawda. Nie będziesz miał 
przez to żadnych kłopotów.
 Nie! Już jestem w kłopotach  głos mężczyzny 
pełen był rozpaczy i gniewu.  Równie dobrze 
mogę być już martwy. W najlepszym wypadku 
wyrzucą mnie z roboty i do końca życia 
pozostanę na zasiłku. Już lepiej, gdybyś mnie 
zastrzelił!
Ostatnie słowa były histerycznym wrzaskiem. 
Kierowca nagłym ruchem odwrócił się i złapał 
siedzącego na siedzeniu obok Jana za szyję. Był 
bardzo silny. Jan nie miał wyjścia. Kolbą 
rewolweru uderzył mężczyznę w czoło, a gdy ten 
nie zwalniał ucisku, uderzył ponownie. Eddie 
Miliard westchnął głęboko i nieprzytomny, 
osunął się na siedzenie. "A więc to, co ten 
człowiek powiedział, okazało się prawdą  
pomyślał ponuro Jan, ściągając z kierowcy 
kombinezon. Jeszcze jedna ofiara. A czyż oni 
wszyscy nie byli w jakimś stopniu ofiarami?" 
Nie miał jednak czasu, by rozmyślać o takich 
rzeczach.
Gdy wywlókł wciąż jeszcze nieprzytomnego 
kierowcę z kabiny i delikatnie ułożył na asfalcie, 
zaczął się trząść. Tak wiele ludzi. Chociaż działał 
w samoobronie, wciąż jeszcze nie mógł 
zaakceptować myśli, iż w brutalności nie daje 
się prześcignąć innym. Ale dzięki temu żył. Od 
momentu, w którym poświęcił swoją pozycję na 
Ziemi, nie było już odwrotu. Podjął tę decyzję 
gdy uświadomił sobie, iż jego pozorna wolność 
jest sterowana przez państwo policyjne, którego 
nadzór rozciągnął się nad wszystkimi sferami 

background image

życia. Takich, którzy myśleli podobnie jak on, 
wciąż przybywało  rezultatem była rebelia, która 
ogarnęła całą galaktykę. Toczyła się wojna, a on 
był w niej żołnierzem. Na razie musi mu to 
wystarczyć. Na wzajemne obwinianie się 
przyjdzie czas po zwycięstwie. Rewolta bowiem 
zatriumfuje, musi zatriumfować. Inne 
rozwiązanie jest po prostu nie do pomyślenia.
Kombinezon Eddie Miliarda przesycony był 
potem i smarami. Był także za duży. Jak na razie 
jednak będzie musiał spełnić swe zadanie. 
Czapka kierowcy skutecznie ukryła świeżo 
ogoloną głowę. Znalezionym pod siedzeniem 
drutem skrępował przeguby nieprzytomnego 
mężczyzny. Wystarczy. Wkrótce i tak będzie się 
musiał pozbyć tej ciężarówki.
Silnik zaskoczył z cichym zgrzytem i pojazd 
zaczął wolno toczyć się wąską ulicą. Jan miał 
wciąż na głowie zabrany oficerowi hełm. Nie 
było innego sposobu by zorientować się, co 
dzieje się na zewnątrz. Jednak szybko zdał 
sobie sprawę, że jest to właściwie bez sensu. W 
słuchawkach zabrzmiało jedynie kilka komend, 
a potem zapadła cisza. Ochrona bazy z 
pewnością wiedziała, że ma przy sobie 
skradzione radio, więc komputer komunikacyjny 
dawno pozmieniał już wszystkie częstotliwości, 
by uniemożliwić mu dalszy podsłuch rozmów. 
Rzucił hełm na podłogę i nacisnął na pedał 
gazu.
Zwolnił dopiero wtedy, gdy dojechał do 
skrzyżowania z drogą główną. Komputer 
drogowy dał mu zielone światło, skręcił więc w 
prawo. Dostrzegł co prawda zjazd na autostradę 

background image

nr 399 do Los Angeles, wiedział jednak, że przy 
wjeździe do większych miast z pewnością 
postawiono już policyjne zapory.
Ruch na drodze stawał się stopniowo coraz 
większy. Gdy Jan dostrzegł jaskrawo oświetloną 
stację benzynową, zwolnił. Za nią znajdował się 
parking i całodobowa restauracja. Doskonale. 
Skręcił na podjazd i przejechał powoli obok 
rzędu zaparkowanych pojazdów, kierując się w 
stronę majaczących w mroku budynków. Były to 
garaże. Wszystkie były zamknięte, lecz mógł 
postawić za nimi ciężarówkę. Przy odrobinie 
szczęścia znajdą ją dopiero za parę godzin. Ale 
co dalej?
Działać. Miał przy sobie kartę identyfikacyjną 
Eddie'go Miliarda, lecz zda ona egzamin jedynie 
przy bardzo powierzchownej kontroli. W skrytce 
znalazł kilka banknotów jednodolarowych i 
garść miedziaków. Wsunął je do kieszeni i zapiał 
kombinezon. Jeżeli prole tutaj podobni byli do 
tych z Wielkiej Brytanii, to poważnie wątpił, by 
zauważyli, że ubranie jest niedopasowane. Ale 
co zrobić z mundurem oficera? W tej chwili był 
zupełnie nieprzydatny. Z pewnością wiedzą już 
o nim wszyscy policjanci w okolicy. A broń i 
dodatkowy magazynek? Lepiej będzie, jeżeli 
zatrzyma je przy sobie.
Przez chwilę macał ręką pod fotelem, aż znalazł 
w końcu brudny worek. Pistolet i magazynek 
wrzucił do środka, a mundur i hełm wcisnął pod 
fotel. Na razie będzie to musiało wystarczyć. 
Zarzucił worek na ramię, zamknął drzwi kabiny 
na klucz i zszedł na ziemię. Rozejrzał się 
dookoła i szybkim ruchem cisnął klucz ponad 

background image

otaczającym garaże płotem. To wszystko, co 
mógł w tej chwili zrobić. Odetchnął głęboko i 
wolnym krokiem ruszył w stronę świateł 
restauracji.
Przed wejściem do jaskrawo iluminowanego 
pomieszczenia zatrzymał się niepewny, co 
oczekuje go w środku. Był zmęczony i 
spragniony  chociaż "zmęczony" było zbyt 
słabym określeniem. Leciał wprost z nóg.
Od chwili, w której udało mu się otworzyć drzwi 
celi, bez przerwy uciekał, bez przerwy groziło 
mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Adrenalina 
utrzymywała go w ruchu, maskowała 
narastające znużenie. Dopiero teraz zaczął 
odczuwać je w całej pełni. Z wysiłkiem oparł się 
o ścianę restauracji i przez szerokie okno zajrzał 
do środka.
Przestronna sala z lożami i stolikami; przy 
długim barze siedziało dwu mężczyzn. Reszta 
sali była pusta. Czy powinien tam wejść? Było 
to ryzykowne, lecz w tej chwili wszystko było 
jednym wielkim ryzykiem. Wewnątrz będzie miał 
szansę coś zjeść, przez chwilę posiedzieć i 
uporządkować chaos rozbieganych myśli. 
Potrzebował tego. Bardzo tego potrzebował. 
Zmęczenie sprawiało, iż z wolna stawał się 
fatalistą. Ostatecznie i tak go złapią  lecz 
przynajmniej wtedy, gdy będzie miał pełny 
żołądek. Odepchnął się od ściany, 
zdecydowanym ruchem otworzył drzwi i wszedł 
do środka.
Podczas swych poprzednich wizyt w Stanach 
Zjednoczonych jak wiele lat temu to było?  
nigdy nie był w miejscu takim jak to. 

background image

Oczywiście, bywał w najlepszych restauracjach 
Nowego Jorku, Detroit, nie dawało mu to jednak 
jakiejkolwiek skali porównawczej. Podłoga była 
betonowa, poplamiona i bardzo stara. Siedzący 
przy barze mężczyźni nawet nie podnieśli głów, 
gdy siadał w pierwszej od drzwi loży. Same 
siedzenia i stolik wydawały się być zrobione z 
aluminium i solidnie dotknięte zębem czasu. 
Czyżby obowiązywała tutaj samoobsługa? Czy 
może był tu gdzieś selektor z mechanizmem 
dostawczym? Rzeczywiście, dopiero teraz 
dostrzegł na blacie szklaną płytę. Była 
porysowana do tego stopnia, iż znajdujące się 
pod nią menu było ledwie widoczne. Pod 
napisem: "NAPOJE" występowała kawa, nie 
było jednak herbaty. Napis: "DANIA" oferował 
potrawy, których nazwy nic mu nie mówiły.
Znaczenie płyty było jasne, jednak jej 
konstrukcja zupełnie nieznana. Dotknął jej przy 
słowie kawa, lecz bez widocznego efektu. W 
końcu, rozglądając się dookoła, dostrzegł tuż 
pod wbudowanym w ścianie telewizorem 
niewielki guzik. Umieszczony nad nim napis 
głosił: "OBSŁUGA". Z wahaniem wyciągnął 
palec i nacisnął go.
W panującej na sali ciszy dźwięk brzęczyka 
zabrzmiał niezwykle donośnie. Dobiegł gdzieś 
od strony kontuaru. Popijający swoje drinki 
mężczyźni nawet się nie poruszyli. W chwilę 
później zza lady wyszła dziewczyna i ruszyła w 
stronę loży. W jednym ręku trzymała bloczek 
rachunków. Obsługa kelnerska w takim miejscu! 
Jednak jej fartuszek był poplamiony nieomal w 
równym stopniu, co podłoga, a ona sama nie 

background image

była tak młoda, jak wyglądało to z daleka. Jej 
szorskie włosy przyprószone były siwizną i 
najwyraźniej była bezzębna. Nie była to 
najlepsza reklama dla serwowanych przez nią 
potraw.
 Co ma być?  zapytała, spoglądając na Jana z 
kompletnym brakiem zainteresowania.
 Kawa.
 Coś do jedzenia?
Uderzył palcem w szklaną płytkę.
 Hamburger.
 Z dodatkiem?
Nie mając najmniejszego pojęcia, o czym 
dziewczyna mówi, skinął głową. Wydawało się 
to ją satysfakcjonować, bowiem napisała coś na 
bloczku i odeszła. Jan nigdy w życiu nie jadł 
jeszcze hamburgera, nie wiedział nawet, co to 
jest.
Wiedział za to, iż jego nienaganny brytyjski 
akcent z łatwością może go zdradzić. 
Hamburger było słowem, które często słyszał na 
oglądanych jako dziecko amerykańskich 
filmach. Później, razem z kolegami wymawiali je 
z namaszczeniem, usiłując podrobić ten 
charakterystyczny sposób wymowy u aktorów. 
Bawili się wtedy świetnie. Także i teraz 
wypowiedział je bez chwili wahania, mając 
jedynie nadzieję, iż jego próbka amerykańskiego 
będzie wystarczająco dobra.
Nagle jego uwagę przyciągnął brzęk rzuconych 
na kontuar monet. Jeden z mężczyzn wstał i 
skierował się do wyjścia. Przechodząc obok 
Jana obdarzył go przelotnym spojrzeniem. Czy 
to możliwe, by jego oczy rozszerzyły się lekko? 

background image

Trudno było to sprawdzić, bowiem mężczyzna 
zniknął już za drzwiami. Czyżby go rozpoznał? 
Ale jak? A może zachowanie Jana stawało się 
już z lekka paranoiczne? Przysunął worek bliżej 
siebie, tak, aby łatwiej mu było sięgnąć po 
umieszczoną w środku broń. Zamiast 
przejmować się każdym nieznajomym, powinien 
pomyśleć raczej o dalszej ucieczce.
Jednak gdy kilka minut później kelnerka 
przyniosła jego zamówienie, nie miał nawet 
ogólnych zarysów jakiegokolwiek planu. 
Dziewczyna postawiła tacę na stoliku i 
obdarzyła jego kombinezon krytycznym 
spojrzeniem.
 To będzie sześć boksów  oświadczyła.
"Gdy jesteś ubrany w taki sposób, pieniążki na 
stół" pomyślał z lekkim rozbawieniem. Nawet jej 
o to nie winił. Wyciągnął z kieszeni garść 
banknotów odliczył sześć i wręczył dziewczynie. 
Włożyła pieniądze do kieszeni fartucha, 
odwróciła się i odeszła.
Kawa, ku jego zdziwieniu, była gorąca i 
aromatyczna. Z hambugerem sprawa wyglądała 
inaczej. Było to coś w rodzaju bułki z 
nadzieniem w środku. Na tacy nie było żadnych 
sztućców, więc Jan nie miał najmniejszego 
pojęcia, jak się do tego zabrać. Wreszcie, 
pewny, że nikt go nie obserwuje, podniósł go do 
ust i odgryzł kawałek. W smaku było to 
niepodobne do niczego, co jadł przedtem, 
niemniej jednak całkiem znośne. Głęboko w 
sercu wyryty miał obraz krwistego befsztyka, 
nurzającego się w oceanie zielonej sałaty. 
Jednak na razie musiał wystarczyć hamburger. 

background image

Zjedzenie go  a raczej pochłonięcie  zajęło mu 
równą minutę. Kończył właśnie kawę, gdy do 
restauracji weszło dwóch mężczyzn.
Bez wahania, nawet bez rozglądania się, 
podeszli bliżej i zajęli miejsce w pustej loży 
naprzeciwko niego. Jan odstawił powoli 
filiżankę, a drugą ręką namacał kolbę tkwiącej w 
worku broni.
Nie patrzyli na niego jednak nie dlatego, że go 
nie zauważyli. Jeden z nich wyjął z kieszeni 
monetę i włożył ją w szczelinę pod ekranem 
telewizora. Urządzenie przebudziło się do życia, 
emitując dźwięki hałaśliwej muzyki. Jan starał 
się nie zwracać na to uwagi; wyjęty z torby 
pistolet ukrył pod blatem stolika. Mężczyzna, 
który wrzucił monetę przez chwilę kręcił 
zmieniającym programy pokrętłem, aż w końcu, 
usatysfakcjonowany, usiadł. Muzyka zastąpiona 
została wiadomościami sportowymi.
Co to miało znaczyć? Obaj mężczyźni byli w 
średnim wieku, ich znoszone ubrania 
świadczyły o przynależności do proli. Wydawali 
się studiować menu, nie naciskali jednak 
wzywającego kelnerkę guzika. I jak do tej pory 
żaden z nich nie spojrzał nawet w jego kierunku. 
Z chwilowego zamyślenia wyrwały go 
dobiegające z telewizora słowa spikera:
 dalsze wiadomości o kryminalistach, którzy 
usiłowali porwać Alpharon. Walki zakończyły 
się, a wszystkich morderców spotkał taki sam 
los, jaki wielokrotnie gotowali innym. 
Sprawiedliwość wymierzona została rękami 
towarzyszy tych wszystkich dzielnych 
chłopców, którzy oddali życie w obronie 

background image

ojczystej planety...
Jedno spojrzenie na porozdzierane, zalane 
krwią ciała jego przyjaciół wystarczyło. Jan 
ponownie spojrzał na obu mężczyzn. Kolejne 
słowa spikera sprawiły, że zamarł w bezruchu.
 Uwaga, jednemu z kryminalistów udało się 
zbiec. Nazywa się JanKulozik. Ostrzega się 
jednocześnie, iż człowiek ten jest niezwykle 
niebezpiecznym mordercą. Za jakąkolwiek 
informację, pomocną w jego ponownym ujęciu 
wyznaczono nagrodę w wysokości dwudziestu 
pięciu tysięcy dolarów. Uwaga, mieszkańcy 
Kalifornii i Arizony. Poszukuje się tego właśnie 
człowieka..
Jan pozwolił sobie na szybkie spojrzenie w 
stronę ekranu. Przedstawiono tam akurat jego 
fotografie, ukazując go en face i z profilu. 
Robiono je dość dawno temu, jeszcze zanim 
zesłano go na Halvmork, lecz w dalszym ciągu 
można go było rozpoznać na pierwszy rzut oka. 
Gdy odwrócił się ponownie, obaj mężczyźni 
patrzyli prosto na niego.
Ich ręce spoczywały w widoczny sposób na 
blacie stolika. Byli więc bardzo pewni siebie - 
lub po prostu głupi.
 Czy to prawda, co powiedział ten facet?  zapytał 
mężczyzna, który włączył telewizor. Ponieważ 
Jan nie odpowiedział, po chwili dodał:  Dlaczego 
oni tak bardzo chcą ciebie odnaleźć, Kulozik?
W odpowiedzi Jan wysunął lufę pistoletu nad 
blat stołu.
 To, co widzicie, jest standartowym pistoletem 
rakietowym kaliber 65. Jeden pocisk może 
wywalić dziurę na wylot w krowie. Chcę, abyście 

background image

teraz wstali i razem ze mną wyszli grzecznie na 
zewnątrz. Ruszajcie.
Mężczyźni posłusznie wstali i odwrócili się do 
niego plecami. Gdy wychodził za nimi przez 
drzwi, odniósł wrażenie, że pod ścianą czai się 
jakaś postać. Zdążył jedynie unieść pistolet, gdy 
coś twardego uderzyło go w głowę. Stracił 
przytomność.

Rozdział 7

 Mogę jedynie powtórzyć to, co już 
powiedziałem  w głosie Jana brzmiało znużenie.
 A więc zrób to.
Tym razem głos był inny lecz pytania wciąż takie 
same. Jan tkwił przywiązany do twardego 
krzesła. Ramiona i nogi zupełnie mu zdrętwiały; 
oczy przewiązano czarną opaską. Wydawało mu 
się, że to przesłuchanie trwa już całą wieczność.
 Nazywam się Jan Kulozik. Na Ziemię przybyłem 
na pokładzie statku Alpharon. Po raz pierwszy 
usłyszałem tę nazwę w wiadomościach 
telewizyjnych. Byłem z grupą więźniów, którzy 
uciekli. Jedynie mnie jednak udało się ujść z 
tego z życiem. Zabiłem oficera...
 Jego nazwisko?
 Lauca. Podporucznik Lauca. Nie było to 
morderstwo, lecz samoobrona. Mówiłem to już. 
Zabrałem jego mundur i broń, a potem 
porwałem ciężarówkę, której kierowcą był 
mężczyzna o nazwisku Eddie Miliard. 
Porzuciłem ją za garażami obok restauragi, w 
której mnie pojmaliście. A teraz wy. Kim 
właściwie jesteście? Służba Bezpieczeństwa?
 Stul gębę. To my zadajemy pytania...

background image

Głos zamilkł, gdyż do pokoju wszedł ktoś nowy. 
Jan słyszał odgłosy kroków i cichy szmer 
prowadzonej szeptem rozmowy. Podeszli bliżej i 
nagle zerwano mu z twarzy opaskę. Skrzywił się, 
gdyż jaskrawe światło boleśnie uraziło go w 
oczy.  Jaki był numer rejestracyjny twojego 
ostatniego samochodu w Anglii?
 Skąd mam to pamiętać, do diabła? To było tak 
dawno temu  mrugając powiekami, spojrzał na 
stojących przed nim trzech mężczyzn. Dwóch 
znał
 byli to ci z restauracji.  Jeżeli jesteście z 
Bezpieki, wiecie o mnie wszystko. Po co więc ta 
gra?
Odpowiedział mu nowoprzybyły  kościsty 
mężczyzna, którego głowa, w przeciwieństwie 
do głowy Jana pozbawiona została włosów w 
sposób naturalny:
 Nie, nie jesteśmy ze Służby Bezpieczeństwa. 
Ale być może to ty jesteś ich wtyczką, 
podesłaną tutaj, by rozpracować nasze siły od 
wewnątrz. Tak więc lepiej dla ciebie będzie, 
jeżeli postarasz się w miarę ściśle odpowiadać 
na nasze pytania. Jeżeli rzeczywiście jesteś tym, 
za kogo się podajesz, pomożemy ci. Jeżeli nie
 zabijemy.
Jan spojrzał na ich pozbawione wyrazu twarze i 
powoli skinął głową.
 Nie sądzę, by takie wyjaśnienie mogło 
rozproszyć moje obawy. Możecie być z 
Bezpieczeństwa, bez względu na to, co 
powiecie. Dlatego powiem wam tylko to, co 
będziecie mogli znaleźć w mojej kartotece.
 Zgoda  Łysy mężczyzna spojrzał na plik 

background image

trzymanych w dłoni papierów.  Twój numer 
telefonu w Londynie?
Jan zamknął oczy i spróbował się 
skoncentrować. To pytanie wydawało się 
dotyczyć innego świata, innego życia. Wyobraził 
sobie swój apartament, odźwiernego i windę. 
Wchodzi do pokoju, podnosi słuchawkę...
 Jeden... dwa, trzy, sześć... potrójne zero, dwa. 
Padło jeszcze wiele tego typu pytań. Jan 
odpowiadał na nie coraz pewniej, w miarę 
przypominania sobie
fragmentów własnej przeszłości. Zadający je 
mężczyzna musiał posiadać odpis jego akt 
policyjnych  skąd bowiem znałby tyle 
szczegółów? Jedynie Bezpieka wiedziała tak 
dużo. O co w tym wszystkim chodzi?
 Wystarczy powiedział wreszcie przesłuchujący 
go mężczyzna odkładając plik papierów na bok.
 Odwiążcie go. Wygląda na to, że mówi prawdę.
Po zdjęciu więzów musieli go podtrzymać, by 
nie upadł. Zdrętwiałe członki zareagowały 
gwałtownym bólem na powrót krążenia. 
Spróbował rozmasować obolałe nogi.
 Cudownie  powiedział, krzywiąc się z bólu.
Jesteście zadowoleni. Aleja w dalszym ciągu nie 
mam pewności, czy nie jesteście Służbą 
Bezpieczeństwa.
 W naszej robocie nie posługujemy się kartami 
identyfikacyjnymi  odparł łysy, uśmiechając się 
po raz pierwszy.  Możesz więc myśleć, co ci się 
żywnie podoba. Jednak, gdybyś sam był 
agentem, to muszę ci powiedzieć szczerze, że z 
podziemia nie znamy nikogo. Dlatego właśnie 
zostaliśmy wybrani, by cię porwać i 

background image

przesłuchać. Dane o tobie otrzymaliśmy z policji 
tak więc organizacja i tam także musi mieć 
własnego człowieka. Przyjaciele zwracają się do 
mnie Słoneczko
 wskazał na swą bezwłosą czaszkę i uśmiechnął 
się ponownie.
Tym razem Jan odwzajemnił uśmiech.
 Wierzę ci, Słoneczko. Muszę ci wierzyć. Gdybyś 
rzeczywiście był z Bezpieki, z łatwością 
dowiedziałbyś się o mnie wszystkiego bez 
odstawiania tego cyrku.
- Rzeczywiście byłeś na innych planetach?  
wyrwał się nagle jeden z mężczyzn, nie potrafiąc 
powstrzymać ciekawości.  Opowiedz nam o tej 
rebelii. My wiemy o niej jedynie ze źródeł 
oficjalnej propagandy.
  I co mówią?
 Nic. Same bzdury. Sabotażyści zniszczyli 
zbiory, więc czeka nas racjonowanie żywności. 
Wszyscy rebelianci zostali ujęci lub zabici. 
Zwycięstwo na wszystkich frontach i tym 
podobne rzeczy. Ciekawe, ile ludzi dało się na to 
nabrać.
 Macie rację to wszystko bzdury. Nie ośmieliliby 
się przecież przyznać, że to my wygrywamy! 
Utracili wszystkie planety i zmuszeni zostali do 
ucieczki tutaj, na Ziemię.
Słysząc to, ich surowe dotąd twarze zaczęły się 
z wolna rozpogadzać. Jeden z nich wykrzyknął:
 To znaczy, że walki trwają nadal?
 Oczywiście. Nie mam najmniejszego powodu, 
by kłamać. Rządzą jedynie systemem 
słonecznym  lecz nigdzie dalej.
Ich radosne podniecenie wyglądało na 

background image

autentyczne. .Jeżeli udają  pomyślał  to są 
najlepszymi aktorami na świecie." Mocno w to 
jednak wątpił. Był dziwnie pewny, że znajduje 
się w rękach ludzi z ruchu oporu, a nie policji. 
Opowiedział im wszystko co wiedział i czego był 
świadkiem, a oni w odpowiedzi zasypali go 
gradem pytań. W końcu zmuszony został im 
przerwać.
 Teraz moja kolej  powiedział. Jakim cudem 
wpadliście na mój ślad przed siłami 
Bezpieczeństwa?
Po prostu szczęście  odparł Słoneczko  lub po 
prostu dlatego, iż jest nas więcej, niż 
przypuszczasz. Gdy tylko zaczęto mówić o tobie 
w wiadomościach, natychmiast przyszło 
polecenie, by spróbować cię odnaleźć. Mamy 
sporo sympatyków. To właśnie jeden z nich 
rozpoznał cię w tej restauracji i powiadomił nas. 
Resztę znasz.
 A więc  co dalej? 
Coś mi mówi, że jesteś bardzo ważną figurą. 
Możesz się nam przydać. Oczywiście, jeżeli 
zgodzisz się z nami pracować.
Przez wargi Jana przemknął niewesoły uśmiech.
 Od tego właśnie zaczęły się wszystkie moje 
kłopoty. Dlaczego nie? Jeżeli ktoś mi nie 
pomoże, moja przyszłość rysuje się w bardzo 
ciemnych barwach.
Dobrze. A więc zabieramy cię stąd natychmiast, 
zanim odkryją, że ktoś ci pomaga. Nie wiem, w 
jaki sposób się to odbędzie. I nawet nie chcę 
tego wiedzieć. Mamy dla ciebie ubranie. 
Przebierz się. Ja muszę zatelefonować.
Jego nowym przebraniem były obszerne, 

background image

podniszczone portki i bawełniana koszula. Z 
przyjemnością zzuł wreszcie wojskowe buty, 
które uwierały go coraz bardziej. Proste sandały 
były prawdziwą ulgą. Jeden z mężczyzn podał 
mu basebollową czapkę, nad daszkiem której 
widniał żółty napis: "Dodgers".
Weź to i przykryj ten swój ogolony łeb 
powiedział z uśmiechem. Mamy trochę 
prawdziwego bourbona. Gdybyś zechciał...
 Chętnie  odparł Jan, biorąc plastykowy kubek. 
Piję za wolność. Oby któregoś dnia Ziemia 
dzieliła się razem z gwiazdami.
 Tak, za to rzeczywiście warto wypić.
Jan był już przy trzecim drinku  za każdym 
razem palący napój smakował coraz lepiej  gdy 
powrócił Słoneczko.
 Musimy ruszać  oświadczył.  Ktoś na ciebie 
czeka. Pójdziemy na piechotę. Wszystko, co ma 
koła, podlega kontroli.
Ich cel nie był daleko, a rześkie, nocne 
powietrze, orzeźwiało go. Przez cały czas 
przemykali bocznymi uliczkami. Słoneczko bez 
przerwy spoglądał na zegarek i zmuszał ich, by 
ostatni odcinek drogi przebyli biegiem. W końcu 
zatrzymali się przed bocznym wejściem do 
ogromnego budynku.
- Tutaj cię zostawiam. Gdy tylko zniknę, zapukaj 
w te drzwi. Ktoś cię wpuści. Powodzenia, Janie.
Wymienili uściski dłoni. Słoneczko odwrócił się 
i już po chwili jego sylwetka rozpłynęła się w 
mroku. Jan zapukał lekko. Otworzono mu 
natychmiast. Wewnątrz było ciemno.
 Pośpiesz się  rozbrzmiał czyjś głos. Po 
zamknięciu drzwi ciemność stała się jeszcze 

background image

głębsza.
 Słuchaj uważnie  ciągnął niewidoczny 
mężczyzna.  Po przejściu przez te drzwi 
znajdziesz się w garażu. Stoją tam ciężarówki z 
przyczepami towarowymi. Przewożą produkty 
wolne od cła, nie będą więc ich przeszukiwać. 
Wszystkie przyczepy, za wyjątkiem trzeciej od 
drzwi, są zamknięte i opieczętowane. Wejdź do 
niej a my zamkniemy ją ponownie. Teraz 
wyprowadzę cię stąd. Jeden z naszych odbierze 
cię w Los Angeles. Przy ciężarówkach może 
ktoś się kręcić, ale nie będzie cię zaczepiał, 
jeżeli będziesz wyglądał naturalnie. I nie pozwól, 
by ktokolwiek zobaczył, jak wchodzisz do tej 
przyczepy. To bardzo ważne. Poczekaj tu 
chwilę, a ja się rozejrzę.
Drzwi po przeciwnej stronie uchyliły się lekko i 
w wypadającym przez nie świetle Jan dostrzegł 
niewyraźny zarys męskiej postaci. Mężczyzna 
rozejrzał się szybko i ponownie cofnął w mrok.
- Droga wolna  szepnął.  Powodzenia.
Budynek był ogromny, rozbrzmiewający 
odległym echem pracujących głośno 
wentylatorów. Cały garaż zastawiony był 
rzędami ciężarówek, z których każda miała 
doczepioną olbrzymią przyczepę. Jan szedł 
powoli, nie spiesząc się, zupełnie jakby jego 
obecność tutaj była czymś naturalnym. Po 
chwili szum wentylatorów zastąpiony został 
odgłosami czegoś ciężkiego, uderzającego o 
metal. Podszedł do trzeciej przyczepy i rozejrzał 
się ostrożnie dookoła  jednak w zasięgu wzroku 
nie było nikogo. Zdecydowanym ruchem 
otworzył ciężkie drzwi i wśliznął się do środka. 

background image

Zasuwając je za sobą, spostrzegł wypełniające 
wnętrze przyczepy paki. Po chwili usłyszał, jak 
ktoś zamyka i blokuje drzwi od zewnątrz.
W środku było ciemno i ciepło; pachniało lekką 
stęchlizną. Usiadł, opierając się plecami o 
ścianę, jednak szybko zrobiło mu się 
niewygodnie. Położył się więc płasko na 
podłodze, kryjąc twarz w zgięciu łokcia i prawie 
natychmiast zapadł w sen. Nie przebudził się 
nawet wtedy, gdy pojazd drgnął i wytoczył się z 
garażu.
Po wjechaniu na szosę samochód zwiększył 
szybkość. Jan spał dalej. Obudziło go dopiero 
lekkie drżenie podłogi i syk hydraulicznych 
hamulców. W nagłym przypływie paniki zerwał 
się na równe nogi, lecz na szczęście w porę 
przypomniał sobie, gdzie się znajduje. 
Wstrzymał oddech, gdy ktoś na zewnątrz 
sprawdzał mocujące drzwi sztaby. Jeżeli je 
otworzą, złapią go natychmiast i to będzie już 
koniec wszystkiego. Przywarł kurczowo do 
ściany i czekał. Jednak wkrótce cały pojazd 
drgnął i ruszył do przodu. Jeżeli był to punkt 
kontrolny, to przejechali go bezpiecznie. Czuł, 
jak w miarę nabierania prędkości napięcie go 
opuszcza. Wkrótce ponownie zapadł w sen.
Wiercił się niespokojnie na twardej podłodze, 
lecz przebudził się dopiero wtedy, gdy ciężki 
pojazd zaczął zwalniać i zatrzymał się. Po 
krótkim postoju ruszyli dalej. Co to było? 
Blokada policyjna przed wjazdem do miasta? Z 
pewnością coś takiego byłoby w Wielkiej 
Brytani; istniała spora szansa, że tutaj 
procedura jest podobna. Gdy zatrzymali się po 

background image

raz trzeci, usłyszał wyraźny zgrzyt 
zdejmowanych sztab. Wkrótce drzwi otworzyły 
się szeroko. Jan, oślepiony pełnym słońcem, 
osłonił oczy przedramieniem.
 Wysiadaj, Buster, dla ciebie to już przystanek 
końcowy  usłyszał nagle chropawy głos.
Zeskoczył na ziemię i poczuł, jak na widok 
umundurowanego policjanta zamiera w nim 
serce. A więc jednak go złapali! Zamierzając 
uciekać, odwrócił się, lecz zaciśnięta nagle na 
jego ramieniu dłoń osadziła go na miejscu.
 Żadnych sztuczek! Właź do samochodu i połóż 
się na podłodze. Przerwali mi lunch, cholera, i 
lepiej byłoby, Buster, gdyby to rzeczywiście 
było coś ważnego  mówiąc to pchnął Jana w 
stronę mrugającego światłami wozu 
patrolowego, który stał tuż obok przyczepy w 
wąskiej alejce.
Tylne drzwi były otrwarte. Jan,stosownie do 
otrzymanego wcześniej polecenia, położył się 
na podłodze, a policjant zatrzasnął za nim drzwi. 
W chwilę później mężczyzna wśliznął się za 
kierownicę i wrzucając wsteczny bieg, ruszył 
ostro do tyłu. Gdy wyjechali na główną ulicę, 
kierowca odprężył się widocznie i obdarzył 
leżącego na podłodze Jana nie pozbawionym 
sympatii spojrzeniem.
 To prawda, co im powiedziałeś? O tych 
planetach? Że są... jakie to właściwie było 
słowo, którego użyłeś?
 Wolne. Tak, to wszystko prawda. A rebelii nie 
da się tak łatwo zdławić, jak się wam wydaje.
 No cóż, dobrze to słyszeć. Jeżeli rzeczywiście 
jest taka zaraźliwa, jak mówisz, to być może 

background image

zawita wkrótce na staruszkę Ziemię. Ci, do 
których się udajesz, wiedzieliby, jaki zrobić z 
niej użytek. Zabieram cię do smoluchów. Nie 
wiem, czy będzie ci tam wygodnie, ale przez 
jakiś czas będziesz bezpieczny.
"O czym ten człowiek właściwie mówi?"  
zastanawiał się gorączkowo Jan.
 Przykro mi ale obawiam się, że nie rozumiem.
 Śmiesznie gadasz. Jesteś Angolem, co?
 Rzeczywiście urodziłem się w Anglii. 
Opuściłem ją jednak dość dawno temu.
 No właśnie. Od razu poznałem. Po akcencie. No 
cóż, nie wiem, jak rzeczy układają się tam, skąd 
pochodzisz, panie Angol, tu jednak wszystko 
wygląda zupełnie inaczej. Jedziemy do New 
Watts. Gdy je zobaczysz, zrozumiesz o czym 
mówię. Zatrzymam się na chwilę, a ty wystaw 
nos i rozejrzyj się dookoła.
Samochód zaczął zwalniać, a po chwili 
zatrzymali się.
 Teraz  rzucił policjant.
Jan uniósł ostrożnie głowę i spostrzegł, że 
zaparkowali obok rzędu niewielkich domków. 
Kiedyś musiały być całkiem atrakcyjne, lecz 
teraz stanowiły już tylko ruinę. Stały 
niezamieszkałe i ciche, strasząc 
pozałamywanymi dachami i powybijanymi 
oknami.
Po drugiej stronie ulicy widniał wysoki płot z 
drutu kolczastego, za którym znajdował się pas 
ugorów. Spalona ziemia, na której rosły jedynie 
sporadyczne kępy trawy lub chwastów. Dobre 
sto metrów dalej ustawiono drugi, identyczny 
płot. Za nim stały domy mieszkalne i biurowce.

background image

Z tej odległości Jan nie mógł dostrzec 
wszystkiego wyraźnie, ale wyglądało na to, że 
są także w opłakanym stanie.
 Kładź się  polecił policjant.  Tam właśnie się 
udajesz. Z tego miejsca nie wygląda to jeszcze 
tak źle... roześmiał się. Zbliżamy się do punktu 
kontrolnego. Chłopcy mnie tutaj znają, więc 
najwyżej pomachają rękoma. Włączę syrenę. 
Niech myślą, że dostałem wezwanie.
Jęk syren wdarł się w ciszę niczym upiorne 
wycie. Skręcili ostro, nabierając szybkości i 
nagle samochód podskoczył gwałtownie, gdy 
uderzyli w coś leżącego na jezdni. Nie 
zwalniając, pomknęli dalej. Po chwili kierowca 
wyłączył syrenę i wytracając stopniowo 
prędkość, zjechał na pobocze.
 Przygotuj się  oświadczył.  Wolałbym nie 
zatrzymywać się tutaj dłużej. Wyskoczysz, gdy 
ci powiem. Znajdziesz się na alejce z tyłu 
domów. Przejdziesz nią kilka jardów i ktoś cię 
tam spotka.
 Dzięki za pomoc.
 Nie dziękuj dopóki nie zobaczysz, w co się 
właściwie pakujesz. Teraz!
Jan przekręcił klamkę i otworzył drzwi. Wysiadł, 
a w następnej chwili samochód wystrzelił do 
przodu. Nagłe przyśpieszenie z hukiem 
zatrzasnęło drzwiczki. Pojazd zakręcił ostro, 
piszcząc przeraźliwie oponami i zniknął za 
najbliższym rogiem. Jan z ciekawością rozejrzał 
się dookoła.
Tak, jak powiedział kierowca, znajdował się na 
wąskiej, zaśmieconej alejce. Po obu stronach 
wznosiły się drewniane płoty. Zgodnie z 

background image

instrukcją ruszył do przodu i chociaż nikogo nie 
było widać, miał wrażenie, iż jest bacznie 
obserwowany. Nagle tuż za nim, w płocie, 
otworzyła się szczelina i jakiś chropawy głos 
rzucił tylko jedno słowo:
Właź!
Po drugiej stronie płotu stało trzech mężczyzn, 
mierzących do niego z pistoletów. Wszyscy byli 
czarni.

Rozdział 8

 Więc to ty jesteś facetem z gwiazd  zapytał ten 
stojący najbliżej. Jan skinął w odpowiedzi głową 
a mężczyzna wskazał kierunek pistoletem.  
Chodź. Tam opowiesz nam wszystko.
Otoczyli go i popchnęli w stronę stojącego 
nieopodal domku. Po wejściu do środka znaleźli 
się w ciemnym, dusznym pokoju, którego 
wszystkie okna zabite były szczelnie deskami. 
Jedynym meblem był okrągły, drewniany stół, 
przy którym stało kilka podniszczonych krzeseł. 
Jeden z mężczyzn położył dłoń na ramieniu 
Jana, zmuszając go, by usiadł, a sam wymierzył 
w niego pistolet.
 Jesteś szpieg  rzucił z wściekłością przez 
zaciśnięte zęby.  Cholerny szpieg od...
 Odsuń się, głupku!  wtrącił najstarszy z trójki, 
podchodząc bliżej.
Rozeźlony mężczyzna odstąpił niechętnie na 
bok, a starszy usiadł naprzeciwko Jana.
 Kłopot w tym, że przywiozły cię tu gliny. On 
tego nie lubi. Kto ich zresztą lubi? Jestem Willy. 
Ty jesteś Jan, widziałem twoje foto w telewizji.
Jan skinął głową, wytężając uwagę, by 

background image

zrozumieć wypowiadane z dziwnym akcentem 
słowa.
 W telewizji gadali, że jesteś z gwiazd. Jeżeli to 
prawda to powiedz nam, co się tam dzieje.
Jan po raz wtóry zmuszony był do snucia 
opowieści o zwycięstwie rebelii. Mężczyźni 
słuchali z uwagą, od czasu do czasu prosząc o 
powtórzenie jakiegoś zdania najwidoczniej jego 
akcent był dla nich równie trudny do 
zrozumienia. Jan czuł, jak ponownie zaczyna 
opadać go znużenie. Od mówienia zaschło mu w 
gardle. Poprosił o wodę.
 Głodny jesteś?  zapytał Willy.
Jan przytaknął ruchem głowy i mężczyzna 
zawołał coś niezrozumiale przez otwarte drzwi.
Przyniesione pożywienie było Janowi zupełnie 
nieznane, jednak niezwykle sycące. Gotowana 
zielenina, biała fasola i coś, co zapewne było 
substytutem mięsa. Mężczyźni obserwowali go, 
jak jadł i rozprawiali o czymś z podnieceniem.
 Chcę wiedzieć powiedział w końcu Willy.  Czy 
tam w górze są jacyś bracia.
 Nie rozumiem.
 Czarni. Czarni ludzie, jak my. A może to tylko 
biali zabijają się nawzajem?
Było to bardzo ważne pytanie. Gdy Jan odstawił 
pusty talerz na bok, w pokoju zaległa pełna 
napięcia cisza.
 Dziękuję. Byłem bardzo głodny zamyślił się na 
chwilę.  Na początku chciałbym zadać wam 
jedno pytanie, Czy tutaj, w tym New Watts, 
wszyscy ludzie są czarni?
 Trafiłeś w dziesiątkę.
 Na planetach nie występuje coś takiego. To 

background image

znaczy, nie widziałem tam ludzi, którzy byliby 
odseparowani od siebie jedynie z powodu 
koloru skóry. Tutaj, na Ziemi, występują 
oczywiście różnice pomiędzy populacjami 
Afryki i Azji. Jednak podziały rasowe 
spowodowane są głównie przez odrębne 
miejsca zamieszkania. Lecz gdy ludzie osiedleni 
są na obcych planetach, wszystkie te 
uprzedzenia tracą na znaczeniu. Nie mają po 
prostu sensu. Jest tyle innych rzeczy, o które 
należy się martwić...
 Mówisz trochę za szybkoprzerwał krzywiąc się 
Willy. Jeśli dobrze zrozumiałem, to 
powiedziałeś, że ludzie tam są ślepi na kolory? 
Że wszyscy mieszają się ze sobą?
 Właśnie. Kolor skóry nie jest tam ważny.
 Tutaj jest bardzo ważny parsknął Willy i z 
rozmachem klepnął się w kolano.
Pozostała dwójka zanosiła się głośnym 
śmiechem. Jan uśmiechnął się także, chociaż 
nie bardzo wiedział, na czym polegał ten 
dowcip.
 Mamy nadzieję, że mówisz prawdę  powiedział 
po chwili Willy, a jeden z mężczyzn wykrzyknął 
głośno:
 Amen.
 Jednak trudno w to tak uwierzyć. Pogadaj lepiej 
z Wielebnym. On mówi twoim językiem. Powie 
nam potem, co i jak.
Jan wyprowadzony został z pokoju przez tę 
samą trójkę mężczyzn. Chociaż wydawali się 
rozluźnieni, to jednak trzymana przez nich broń 
cały czas gotowa była do strzału. Jan 
spostrzegł, iż pistolety te były stare i solidnie 

background image

zniszczone, niczym eksponaty muzealne.
Przeszli do kolejnego pokoju, który 
najwidoczniej pełnił funkcję olbrzymiej sypialni. 
Siedzące na łóżku nagie dzieci i siwowłose 
kobiety śledziły ich przejście w ponurym 
milczeniu. Było tu także wyjście, które stanowiła 
zwykła, wybita w ścianie dziura. Otwierała się na 
kryty pasaż, który prowadził do sąsiedniego, 
bliźniaczo podobnego domu. Gdy przeszli w ten 
sposób przez kilka budynków, Jan zorientował 
się, że wszystkie domy muszą być w ten sposób 
połączone, tworząc jedno, ogromne 
pomieszczenie. W końcu zatrzymali się przed 
zamkniętymi drzwiami. Willy zastukał lekko.
 Wejść  odpowiedział głos z wewnątrz.
Willy wprowadził Jana do obszernego, pełnego 
książek pokoju. Różnica, pomiędzy tym 
pomieszczeniem a pozostałymi była uderzająca. 
To, w którym się teraz znalazł, przypominało mu 
pokój, zajmowany przez jego starego profesora 
na uniwersytecie. Biurka zawalone były 
papierami i otwartymi książkami, na ścianach 
wisiały obrazy, a na podłodze stał nawet globus. 
Za biurkiem jednak, zamiast profesora, siedział 
mężczyzna równie czarny jak pozostali.
 Dziękuję, Willy  powiedział.  Chcę teraz 
porozmawiać z tym panem na osobności.
 Czy będzie dobrze...
 Oczywiście, że będzie. Zostaw kogoś za 
drzwiami. Krzyknę, gdy będę czegoś 
potrzebował.
Gdy za wychodzącym Willym zamknęły się 
drzwi, mężczyzna zza biurka uniósł się i 
wyciągnął rękę. Jan uścisnął ją niepewnie, 

background image

przyglądając się jednocześnie Wielebnemu. Był 
to postawny, w sile wieku mężczyzna, którego 
włosy i broda gęsto przetykane już były 
pasemkami siwizny. Jego ubiór stanowił 
ciemny, konserwatywny garnitur, doskonale 
pasujący do widniejącej pod szyją koloratki.
 Jestem wielebny Montour, panieKulozik. Niech 
mi wolno będzie powitać pana w samym sercu 
naszej siedziby.
Zaskoczony Jan mógł skinąć jedynie głową. 
Ślady obcego akcentu, obecnego jeszcze przed 
chwilą, w trakcie krótkiej rozmowy z Willym 
zniknęły bez śladu. Wielebny przemawiał teraz 
miłym, kulturalnym tonem wykształconej osoby.
 Proszę siadać. Czy mógłbym zaproponować 
panu kieliszeczek sherry? To coś w rodzaju 
lokalnego wina i myślę, iż jego smak pozyska 
pańskie uznanie.
Jan pociągnął z kieliszka i z nieukrywanym 
podziwem rozejrzał się po pokoju.
 Proszę mi wybaczyć moją ciekawość  
powiedział. Ale lata minęły od chwili, kiedy po 
raz ostatni byłem w takim pokoju, jak ten. 
Podziwiam pańską bibliotekę.
 Dziękuję panu. Istotnie, jest imponująca. 
Większość zgromadzonych tu woluminów ma 
setki lat. Są już niezwykle rzadkie. Ich wszystkie 
kartki zostały pieczołowicie zabezpieczone 
przed wilgocią.
 Pozostałości po Uzurpatorach? Mogę spojrzeć? 
Dziękuję.
Odstawił szklankę i podszedł w stronę 
uginających się półek. Większość okładek była 
zniszczona, a same tytuły nieczytelne. Wyjął 

background image

jeden z grubych tomów i otworzył na stronie 
tytułowej. Złoty napis głosił: "Wieki Średnie 
3951500". Odwrócił ostrożnie stronę i 
przeczytał: "Rok wydania 1942". Gdy przemówił, 
jego głos drżał z przejęcia:
 Ta książka... ona ma przeszło pięćset lat. Nawet 
nie przypuszczałem, że coś takiego jeszcze 
istnieje.
 Mogę pana zapewnić, że jest jeszcze sporo tego 
typu pozostałości. Rozumiem jednak pańskie 
uczucia. Jest pan Brytyjczykiem, prawda?
Jan skinął głową.
 Tak myślałem. Pański akcent i ten termin: 
Uzurpatorzy. Sądzę, iż w pańskim kraju jest on 
w dość powszechnym użytku. Musi pan jednak 
wiedzieć, że zbiór ten powstał u schyłku okresu, 
który historycy nazywają Retrocesją. W owym 
czasie różne kraje i obszary świata borykały się 
z tymi samymi trudnościami, lecz zabrały się za 
ich rozwiązywanie w różny sposób, 
wykorzystując zazwyczaj istniejące podziały 
społeczne. Wielka Brytania, ze swym 
społeczeństwem tradycyjnie już podzielonym na 
klasy, wykorzystała owo historyczne podłoże, 
by stworzyć sztywną, funkcjonującą do dzisiaj 
strukturę społeczną. Elity rządzące nigdy nie 
były zachwycone zbytnio możliwością 
gruntownej edukacji, która stałaby się udziałem 
mas. Odetchnęły więc z ulgą, gdy wkrótce stało 
się to po prostu fizycznie niemożliwe. Jednak 
proces hamowania swobodnego dostępu do 
edukacji i informacji, raz rozpoczęty, nie ma 
właściwie końca. Dzisiaj większość obywateli 
brytyjskich nie ma żadnego pojęcia o historii 

background image

czy nawet o świecie, w którym żyją. Czy mam 
rację?
 W zupełności. Moje przypadkowe odkrycie tego 
faktu było początkiem całego łańcucha 
wydarzeń, które w efekcie doprowadziły mnie do 
tego właśnie pokoju.
 Rozumiem. Przestrzeganie przyjętych zasad w 
systemie takim, jaki panuje w pańskim kraju, 
musi być niezwykle uciążliwe. U nas historia 
potoczyła się w zupełnie odmienny sposób. 
Ameryka, pozbawiona w zasadzie systemu 
klasowego, rozwinęła system wartości oparty w 
większości o pieniądze. Zakrawa to na truizm, 
lecz w naszym państwie o statusie obywatela 
nigdy nie decydowało jego pochodzenie, lecz 
stan konta bankowego. Za wyjątkiem, 
oczywiście,mniejszości narodowych. 
Irlandczycy, Polacy czy Żydzi, jako tradycyjnie 
już odrzucane mniejszości zasymilowali się w 
końcu w przeciągu kilku pierwszych generacji, 
ponieważ ich typy rasowe umożliwiały im 
swobodne mieszanie się z resztą 
społeczeństwa. Jednak zupełnie inaczej było z 
rasą czarnych, którzy raz zepchnięci na samo 
dno białej społeczności, musieli już tam
pozostać, zmuszeni do tego powtarzającymi się 
cyklami fizycznej i edukacyjnej deprawacji. Tak 
wyglądała sytuacja na początku Retrocesji, a 
doprowadziła ona w naszym kraju do tego, co 
widzi pan obecnie. Przerwał i sięgnął po karafkę 
z sherry.
 Widzę, że pański kieliszek jest już prawie pusty. 
Przepraszam, ale obawiam się, że kiepski ze 
mnie gospodarz.

background image

 Nie, proszę już mi nie dolewać. I proszę mówić 
dalej. Latami tkwiłem na planecie, która jest 
kulturową pustynią wszechświata. Pańskie 
słowa... rozmowa z Panem sprawia mi 
prawdziwą przyjemność. Nie może pan niestety 
zrozumieć, co czuję...
 Wydaje mi się, że wiem. Odczuwałem to samo, 
gdy otworzyłem pierwszą książkę. Był to ten 
sam głód wiedzy, który mnie również 
zaprowadził do tego pokoju, do pozycji, którą 
obecnie zajmuję. Chciałem wiedzieć po prostu, 
dlaczego ten świat jest taki, jaki właśnie jest. 
Miałem wiele powodów aby go nienawidzieć  
lecz chciałem go także zrozumieć. Jak już 
powiedziałem, Retrocesja powiększyła jedynie 
tradycyjne podziały. Wasza policja w Anglii 
pozornie stała się niezwykle uprzejma, próbując 
dopilnować, by wszyscy obywatele posiadali 
niezbędne do przeżycia minimum, nawet jeżeli 
byłyby to jedynie zwykłe resztki pożywienia. 
Jednak gdy państwo zaczyna kontrolować 
wszystko, ludzie którzy kontrolują państwo 
osiągają władzę absolutną. I nie rezygnują z niej 
łatwo. Naszą narodową tradycją stało się 
deklarowanie, iż wszyscy potrzebujący są w 
rzeczywistości próżniakami, a pozostający bez 
pracy: leniami i pasożytami. Tak więc 
Retrocesja przyniosła kompletne zwycięstwo 
laissez fair e, czym okazał się doprowadzony do 
ekstremum zinstytucjonalizowany egoizm. To 
zadziwiające, w jakie nonsensy ludzie wierzą, 
gdy leży to w ich własnym interesie. Miejsce 
zdrowego rozsądku zajęły kompletnie nie 
sprawdzone teorie ekonomiczne, które 

background image

umożliwiły dalsze bogacenie się bogatych, a 
biednych spychały na samo dno drabiny 
społecznej.
Montour westchnął i pociągnął łyk sherry.
 A więc stało się to, co od początku było 
oczywiste. Gdy żywność i energia zaczęły się 
wyczerpywać, bogaci zaczęli większość 
zapasów zatrzymywać dla siebie, aż w końcu 
zawładnęli wszystkim. Zresztą była to polityka 
narodowa  Ameryka sama konsumowała 
większość światowych zasobów nafty, nie 
dbając w zupełności o potrzeby innych krajów. 
Kto może więc winić jednostki, że przyjęły taki 
sam kurs? Jeżeli jakiś kraj pozwala swoim 
obywatelom umierać jedynie dlatego, iż nie stać 
ich na opiekę medyczną, szybko staje się 
narodem stojącym w obliczu poważnych 
kłopotów moralnych. Wybuchały zamieszki. 
Użycie siły pociągnęło za sobą nasilenie się 
aktów gwałtów i terroru. Broń dostępna była 
wszędzie, tak pozostało zresztą do dzisiaj. 
Efektem końcowym tego wszystkiego stał się 
naród podzielony, z brązowymi i czarnymi 
żyjącymi tak, jak pan to teraz widzi  w gettach 
otoczonych drutem kolczastym. Uprawiają tutaj 
niewielkie poletka lub zarabiają na życie 
wykonując najbardziej upokarzające prace. 
Dobrodziejstwa techniki nie są dla nich 
osiągalne w najmniejszym nawet stopniu. I w 
przeciwieństwie do pańskiego kraju, tutaj nie 
ma żadnych prób ukrywania czy też fałszowania 
faktów, dzięki którym znaleźliśmy się w takiej 
właśnie sytuacji. Gnębiciele chcą, by gnębieni 
dokładnie widzieli, co się z nimi stało, aby nigdy 

background image

ponownie nie podjęli jakiejkolwiek próby buntu. 
Czy dziwi się pan teraz, że z taką ciekawością 
słucham o rebelii na innych planetach? Z 
utęsknieniem czekamy, by rozszerzyła się 
wreszcie na Ziemie.
Jan mógł się jedynie z tym zgodzić.
 Proszę mi wybaczyć bezpośredniość pytania, 
lecz nie rozumiem, dlaczego klasy rządzące 
pozwoliły na pańską edukację?
Montour uśmiechnął się lekko:
 Nie pozwoliły. Ludzie o moim kolorze skóry 
pierwotnie przybyli do tego kraju jako 
niewolnicy. Bez wykształcenia, pozbawieni 
zostali własnych korzeni i własnej kultury. To, 
co obecnie posiadamy udało nam się uzyskać 
wbrew pozycji, w jakiej umieścili nas nasi 
panowie. Gdy zaczął się kryzys, nie mieliśmy 
zamiaru oddawać tego, co z takim trudem 
uzyskaliśmy. Zabrali nam wszystko, za 
wyjątkiem inteligenci  musieliśmy więc nauczyć 
się robić z niej użytek. Bardzo pomógł nam w 
tym przykład innej, równie prześladowanej 
mniejszości  Żydów. Poprzez wieki udało im się 
zachować kulturę i tradycje poprzez religię i 
szacunek do nauki. Człowiek religijny i 
wykształcony był w tej społeczności 
człowiekiem wysoko honorowanym. My także 
mieliśmy naszą religię, naszych profesorów i 
wychowawców. Pod wpływem okoliczności te 
dwie osoby stały się obecnie jedną, pełniącą te 
same funkcje. Ja swoje młode lata spędziłem na 
tych właśnie ulicach. Mówiłem językiem, który 
rozwinęliśmy na własny użytek, odkąd 
odsunięto nas od głównego nurtu życia. Lecz 

background image

częścią mojej edukacji była także nauka języka 
naszych gnębicieli. Jeżeli wyzwolenie nie 
nadejdzie za mojego życia, przekaże moją 
wiedzę tym, którzy nastąpią po mnie. Wiem 
jednak  wierzę  iż pewnego dnia doczekamy się 
wolności. Jan dopił resztkę sherry i odstawił 
pusty kieliszek na biurko. Gwałtowne 
wydarzenia mijającego dnia sprawiły, iż czuł się 
lekko zdezorientowany. Jego umysł był prawie 
tak samo zmęczony, jak ciało; skupienie się nad 
tym, co przed chwilą usłyszał, przychodziło mu 
z wyraźnym trudem. Co za parszywy żywot 
wiedli tutaj ci ludzie! Prole w Anglii byli 
przynajmniej odżywiani i dbano o nich, niczym o 
bydło  oczywiście, o ile akceptowali taki stan 
rzeczy. Tutaj ludzie zamieszkujący czarne getta 
Ameryki nie mieli takiego komfortu. Wiedzieli 
jednak, czym byli w przeszłości i czym stali się 
obecnie.
 Naprawdę sam już nie wiem, który system jest 
gorszy powiedział zamyślony Jan. Pański czy 
mój.
 Żadna z form represji nie może być lepsza od 
drugiej. A na świecie istnieją jeszcze gorsze 
systemy. Choćby wielki eksperyment 
socjalistyczny w Związku Radzieckim, łącznie z 
szaleństwem w rodzaju wewnętrznych 
paszportów czy masowych obozów pracy. Nie 
dowiemy się już nigdy, czy losy tego kraju 
potoczyłyby się zgodnie z teorią Marksa. Przed 
Retrocesją Rosjanie wciąż jeszcze nie 
zindustrializowali swej głównej rolniczej 
ekonomii, stąd więc powrót do stosunków 
feudalnych był już jedynie kwestią czasu. Wielu 

background image

ludzi umarło, lecz w Rosji zawsze umierało 
wielu. Komisarze i wyżsi urzędnicy partyjni 
przejęli funkcję szlachty. Tytuły są być może 
trochę inne, ale gdyby którykolwiek z carów 
powrócił z przeszłości w czasy obecne, czułby 
się tam teraz jak u siebie w domu.
 Rebelia musi ogarnąć także i Ziemię  
oświadczył Jan.
 W zupełności się z panem zgadzam. Wszyscy 
musimy pracować na tę chwilę...

Rozdział 9

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju 
wtargnął Willy. Chrapliwy oddech i trzymane w 
obu dłoniach pistolety świadczyły o powadze 
sytuacji.
 Kłopoty  nucił.  Cholerne kłopoty.
Co jest?  zapytał Montour, szybko zarzucając 
dotychczasowy sposób mówienia.
 Gliny. Tylu tych wściekłych psów na raz nie 
widziałem w życiu. Otoczyli całe New Watts i 
strzelają do wszystkiego, co się rusza. Mają 
działa ogniowe i...
Dalsze słowa zagłuszył ryk miotacza ognia, do 
którego po chwili dołączyły serie z broni 
automatycznej. Wszystko to działo się blisko, 
bardzo blisko. Jan poczuł, jak jego żołądek 
zaczyna kurczyć się ze strachu. Podniósł wzrok 
i spostrzegł, że obaj mężczyźni patrzą prosto na 
niego.
 Oni chcą mnie  powiedział.
Wielebny Montour skinął potakująco głową.
 To możliwe. Jeszcze nigdy nie najeżdżali nas w 
takiej sile.

background image

 Nie ma sensu przeciągać tego dłużej. Te 
miotacze ognia zamienią tu wszystko w popiół. 
Lepiej będzie, jeżeli się poddam.
 Mamy miejsca, w których może się pan ukryć  
odparł Montour.  Gdy ich siły główne zbliżają 
się, nie będą już mogli używać ognia. Być może 
wypalą jedynie dziurę w płocie.
 Przykro mi, ale nie skorzystam z tej propozycji. 
Ostatnimi dniami widziałem już zbyt wielu 
zabitych ludzi. Nie chcę być odpowiedzialny za 
kolejną masakrę. Wychodzę na zewnątrz.
Montour przez chwilę spoglądał na niego bez 
słowa, a potem powoli skinął głową.
 Jest pan odważnym człowiekiem. Żałuje, iż nie 
możemy zrobić dla pana niczego więcej  
odwrócił się w stronę Willy'ego.
 Zostaw pistolety tutaj i pokaż mu, gdzie jest 
policja.
Dwa pistolety upadły na podłogę. Jan uścisnął 
wyciągniętą w jego kierunku dłoń Montoura.
 Nie zapomnę tego spotkania.
 Ja także  Montour wyjął z kieszeni na piersi 
białą chusteczkę.  Niech pan to lepiej weźmie. 
Oni często najpierw strzelają, a dopiero potem 
zadają pytania.
Willy ruszył pierwszy. Prowadząc Jana 
ciemnymi pasażami, mruczał coś wściekle pod 
nosem. Raz musieli usunąć się na bok, by 
przepuścić dwóch strzelców dźwigających 
trzeciego, którego koszula splamiona byk krwią. 
"To nie ma końca  pomyślał gorzko Jan.  Nigdy 
nie będzie miało końca".
 Tam masz tych pieprzonych drani  powiedział 
Willy, wskazując na drzwi, po czym odwrócił się 

background image

i ruszył pośpiesznie w stronę, z której właśnie 
przybyli.
Jan przystanął obok otwartych lekko drzwi i 
wytknął na zewnątrz białą chusteczkę. W 
odpowiedzi posypał się grad pocisków, które 
przebiły drzwi i pomknęły z jękiem w głąb 
korytarza.
 Nie strzelać!  wrzasnął, wymachując 
desperacko chusteczką.  Wychodzę na 
zewnątrz.
Na ostry gwizd strzelanina zaczęła ucichać, a 
wzmocniony silnie głos wykrzyknął:
 Otwieraj drzwi powoli. Wychodzić pojedynczo, 
z rękami na głowie. Jeżeli ręce będą w innej 
pozycji, lub jeżeli wyjdzie was więcej, niż tylko 
jeden na raz, natychmiast otwieramy ogień. W 
porządku, a teraz wychodzić.
Jan złączył palce na czubku głowy, pchnął 
łokciem drzwi i wolnym krokiem ruszył w stronę 
stojących z bronią gotową do strzału 
policjantów. Dzięki jednakowym hełmom z 
przyłbicami i tarczom, wyglądali jak roboty.
 Jestem sam  powiedział.
 To on!  wykrzyknął ktoś.
 Cisza  uciął sierżant. Schował broń do kabury i 
skinął na Jana dłonią.  Tutaj, chłopcze. Idź 
powoli i spokojnie. Everson, podprowadź 
samochód.
Wytrenowanym ruchem złapał Jana za ramię i 
wykręcił je za plecy, zatrzaskując równocześnie 
kajdanki. Potem to samo zrobił z drugą ręką i 
pchnął go silnie do przodu.
Przeszli przez wyrwę w drucie kolczastym i 
skierowali się w stronę czekającego już wozu 

background image

patrolowego. Poczerniały grunt był wciąż 
jeszcze ciepły. Sierżant wepchnął Jana głową 
naprzód do wnętrza samochodu i zatrzasnął za 
nim drzwiczki. Kierowca z piskiem opon ruszył 
do przodu.
Jechali w milczeniu. Jan czuł się rozbity i 
przygnębiony. Doskonale wiedział, co wydarzy 
się potem. Ponieważ pochodził z Ziemi, Służba 
Bezpieczeństwa bez wątpienia uważała go za 
jednego z przywódców rebelii. W poszukiwaniu 
dowodów rozedrą mu umysł na strzępy. 
Wiedział, jak wyglądali ludzie po takim badaniu. 
Śmierć byłaby wybawieniem.
Zatrzymali się przed wysokim budynkiem 
biurowym. Sierżant wywlókł go z samochodu i 
wepchnął przez otwarte drzwi do środka. 
Wewnątrz dwóch ubranych po cywilnemu 
policjantów schwyciło Jana za ramiona i 
poprowadziło w stronę windy. Więzień był zbyt 
wyczerpany, by zastanawiać się, dokąd 
właściwie idą. Wszystko było skończzone. 
Policjanci wciągnęli go do pokoju i posadzili na 
krześle. Widniejące po drugiej stronie pokoju 
drzwi otworzyły się powoli.
Do środka wszedł ThurgoodSmythe.
Jan poczuł, jak całe zmęczenie i desperacja 
momentalnie zastąpione zostały zimną, 
morderczą furią.
 Zafundowałeś nam niezły pościg, drogi 
szwgarze
powiedział oficer. Jeżeli przyrzekniesz, że 
będziesz zachowywał się rozsądnie, rozkażę 
zdjąć kajdanki. Ty i ja musimy poważnie 
porozmawiać.

background image

Jan, siedząc z wbitym w podłogę wzrokiem i 
trzęsąc się z trudem pohamowywanej 
wściekłości, skinął jedynie głową.
 Dobrze  uśmiechnął się ThurgoodSmythe, 
nieopatrznie biorąc targające Janem uczucie za 
strach.
 Zdejmijcie mu kajdanki. Nic ci się nie stanie, 
masz na to moje słowo.
Szczęknął metal i już po chwili Jan rozcierał 
czerwone pręgi na nadgarstkach, wsłuchując 
się w odgłos oddalających się kroków. Nie mógł 
już dłużej czekać  wściekłość wezbrała w nim 
nagłą furią i musiał znaleźć dla niej ujście. Z 
gardłowym krzykiem zerwał się z krzesła i rzucił 
na swego ciemiężyciela. Zaskoczony 
ThurgoodSmythe runął na podłogę. Jan usiadł 
na nim okrakiem, zaciskając palce na gardle. 
Oficer krzyknął coś gardłowo  w następnej 
chwili silne kopnięcie w szyję rzuciło Jana na 
bok. Skulił się, usiłując osłonić przed 
następnymi kopniakami.
 WystarczywysapałThurgoodSmythe. Posadźcie 
go na krzesło i wynoście się stąd.
Usiadł naprzeciwko Jana i wymierzył w niego 
wyjętym z kabury pistoletem. Przez chwilę obaj 
mężczyźni oddychali ciężko.
 Nie chciałbym, aby to się powtórzyło  
powiedział w końcu ThurgoodSmythe.  Mam ci 
coś ważnego do powiedzenia. Ważnego dla nas 
obydwu, lecz jednocześnie nie zawaham się cię 
zastrzelić, jeżeli zrobisz choć krok w moim 
kierunku. Zrozumiałeś?
 Rozumiem, że zabiłeś moich przyjaciół. 
Zamordowałeś Sarę, zanim mnie...

background image

 Nie mówimy w tej chwili o przeszłości. Stało 
się. Twoje oskarżenie i żal nic tu nie pomogą.
 Zabij mnie i skończ z tym wreszcie. Twoja gra w 
kotka i myszkę już mnie nie interesuje. Gdy 
widzieliśmy się po raz ostatni, powiedziałeś mi, 
bym pracował lub zostanę zniszczony. 
Przestałem pracować  lub raczej zacząłem 
pracować nad obaleniem takich ludzi, jak ty. Jak 
chcesz, możesz to łatwo zakończyć.
 Cóż za dziwaczny pociąg do samodestrukgi  
uśmiechnął się lekko ThurgoodSmythe i otarł z 
kącika ust strużkę krwi. Jednak wycelowana w 
Jana broń ani na chwilę nie zmieniła swego 
położenia. To do ciebie niepodobne.
 Zmieniłem się. Przekonałeś się na własnej 
skórze.
 Istotnie. Mam nadzieję, że również trochę 
dojrzałeś. Przynajmniej do tego, by usiąść i 
spokojnie wysłuchać, co nam ci do 
powiedzenia. W chwili obecnej zasiadam w 
radzie Narodów Zjednoczonych. Zajmuję się 
równocześnie koordynacją działań pomiędzy 
globalną siecią Służb Bezpieczeństwa a 
Ziemską Obroną Powietrzną. Debaty w radzie 
Narodów Zjednoczonych są pasmem jałowych 
dyskusji, które prowadzą do niczego. Na Ziemi 
nie ma w tej chwili jednolitej władzy  obojętnie, 
co na ten temat wypisują w gazetach. Każdy kraj 
sam stanowi prawo dla siebie. Są jednak jeszcze 
na szczęście komitety, zajmujące się zarówno 
międzynarodowymi porozumieniami 
handlowymi jak i programem kosmicznym. 
Spacecontent
w Kalifornii jest towarzystwem 

background image

międzynarodowym i do niedawna organizacją 
międzyplanetarną. Obaj wiemy, iż ostatnimi 
czasy strefa jej wpływów znacznie zmalała. A 
ponieważ pomiędzy Spacecontent a pewnymi 
krajami, które czerpią z jego przedsięwzięcia 
znaczne zyski, istnieje swego rodzaju 
sprzężenie zwrotne, moja pozycja jest zarówno 
bezpieczna jak i bardzo mocna. To bardzo 
odpowiedzialna pozycja, o czym nie przestaje 
mi powtarzać twoja siostra. A tak przy okazji  
cieszy się doskonałym zdrowiem. Pomyślałem, 
iż ucieszy cię ta wiadomość. Moja praca jest tak 
odpowiedzialna, że przed nikim nie muszę 
składać raportów z wyników mojej działalności. 
A to oznacza, że mogę zrobić z tobą wszystko, 
co będę chciał. Wszystko.
 Czyżbyś oczekiwał, że będę błagał cię o litość?
 W dalszym ciągu błędnie interpretujesz moje 
słowa, Janie. Wysłuchaj mnie uważnie, proszę. 
W przeciągu ostatnich kilku miesięcy zmieniło 
się dosłownie wszystko. Jak doskonale wiesz, 
nasze siły poniosły klęskę i zmuszone zostały 
do wycofania się z wszystkich planet, które były 
we władaniu Ziemi. Nastały bardzo dramatyczne 
czasy, które wymagają bardzo drastycznych 
środków zaradczych. Dlatego też wszystkie 
zarzuty, wniesione niegdyś przeciwko tobie, nie 
mają obecnie żadnej wartości. Jesteś wolnym 
człowiekiem, Janie, ze wszystkimi prawami 
przysługującymi wolnemu obywatelowi.
Jan parsknął krótkim śmiechem.
 Naprawdę sądzisz, że w to uwierzę? Za chwilę 
mnie poprosisz, abym dla ciebie pracował.
 Rzeczywiście, miałem coś takiego na myśli. 

background image

Mam dla ciebie pracę, która doskonale 
odpowiada twojemu pochodzeniu i 
doświadczeniu  w oczekiwaniu na lepszy efekt 
zawiesił na chwilę głos. To bardzo 
odpowiedzialne zadanie. Chcę, abyś 
skontaktował się z ludźmi z ruchu oporu tutaj, 
na Ziemi. Chcę, abyś został moim łącznikiem.
Jan pokiwał z politowaniem głową.
 Sądzisz więc, że byłbym w stanie ich wydać? 
Jesteś chorą pozbawioną skrupułów kreaturą.
 Rozumiem twój punkt widzenia, drogi Janie. To 
zresztą zrozumiale, biorąc pod uwagę 
okoliczności. Lecz wysłuchaj mnie do końca. 
Zamierzam opowiedzieć ci o sobie parę rzeczy, 
jakich nigdy nie podejrzewałeś. Pamiętasz 
chyba, że byliśmy kiedyś przyjaciółmi. Być 
może zostaniemy nimi ponownie, gdy 
wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia. 
Tak jak i ciebie, jako młodego człowieka, zawsze 
intrygował mnie otaczający nas świat i sposób, 
w jakim funkcjonujemy. Ponieważ nie miałem 
żadnych innych środków, za wyjątkiem własnej 
ambicji, wiedziałem, że będę musiał zabrać się 
do tego na swój własny sposób. Odkrycie, w 
jaki właściwie sposób rzeczywiście prowadzimy 
życie, podobnie jak i ciebie przepełniło mnie 
wstrętem i odrazą. Jednak w przeciwieństwie do 
ciebie, postanowiłem wniknąć raczej do władzy, 
niż próbować ją zwalczać. Rodzaj konspiracji od 
wewnątrz, mógłbyś powiedzieć...
 Przykro mi, ty sukinsynu, ale to nie przejdzie. 
Widziałem cię przy robocie, widziałem, jaką 
sprawiała ci przyjemność.
 Byłem przekonywujący, prawda? Ale były to 

background image

tylko działania pozorujące. Wiedziałem, że 
Służba Bezpieczeństwa jest rzeczywistą siłą, 
która kontroluje Ziemię  postanowiłem więc 
kontrolować Służbę Bezpieczeństwa. By tego 
dokonać, musiałem pozbyć się wszystkich 
potencjalnych rywali. Być zawsze najlepszym. 
Nie było to łatwe zadanie, jednak opłaciło się. 
Przy okazji osiągnąłem dwa cele za jednym 
zamachem. Zdobyłem władzę, będąc 
największym reakcjonistą ze wszystkich 
członków Służb Bezpieczeństwa. Nikt we mnie 
nie wątpił. Nikt także nie rozumiał, że działając w 
ten sposób  poprzez zwiększenie represji  
zwiększyłem równocześnie siły ruchu oporu. 
Czuję się dumny, iż prowadzona z taką 
konsekwencją polityka zaowocowała wreszcie 
zbrojną rebelią. Tak, Janie. To, że planety są już 
wolne, jest moim osobistym sukcesem.
Jan pokręcił z niedowierzaniem głową.
 Nie, to zbyt nieprawdopodobne, by w to 
uwierzyć.
 Jednak to prawda. Zresztą, prawda czy też nie, 
nie powinno to mieć większego wpływu na 
nasze wzajemne stosunki. Od tej chwili jesteś 
wolny. Masz wszystkie przywileje, należne 
człowiekowi o twoim statusie. Wszystkie dane o 
twojej kryminalnej przeszłości zostaną 
wymazane, a do komputera powróci twoja 
oryginalna karta. Twoja nieobecność przez 
ostatnie lata wyjaśniona została jako praca dla 
Służby Bezpieczeństwa. Wszystkim, którzy 
posiadają odpowiednio wysoki stopień 
priorytetu, by móc zajrzeć do kartoteki, twoje 
akta wykażą, że zawsze byłeś wyższym oficerem 

background image

Służby Bezpieczeństwa i wszystkie twoje 
zadania były ściśle powiązane z tą właśnie 
instutycją. Jesteś człowiekiem bardzo 
zamożnym, twoje konto bankowe jest pełne. 
Proszę, oto twoja nowa karta identyfikacyjna. 
Witamy z powrotem, Janie. Mam nadzieję, że nie 
odmówisz z tej okazji kieliszka szampana.
Jan wiedział, iż to wszystko musiało być 
kolejną, sadystyczną sztuczką. Chociaż od 
zadanych mu kopnieć bolało go całe ciało, 
spróbował zebrać myśli. Musi posłużyć się 
inteligencją, a nie emocjami. Jednak w stosunku 
do swego szwagra w dalszym ciągu odczuwał 
jedynie nienawiść; jakże musiał się on cieszyć, 
mając w swych rękach człowieka, który 
nienawidził go jak nikt na tym świecie! Ale o co 
w tym wszystkim chodzi? Musi to być pewnego 
rodzaju podstęp Jan wątpił, by 
ThurgoodSmythe był zdolny do prowadzenia 
uczciwej gry. Karty, którymi się posługiwał, 
musiały być znaczone. Cokolwiek jednak 
planował, z pewnością nie zostanie to teraz 
ujawnione. Co więc powinien zrobić? Przyłączyć 
się do gry? Udawać, że wierzy? Czy jest zresztą 
inny wybór? Jeżeli jego nowa tożsamość była 
rzeczywiście prawdziwa, to być może będzie 
miał wreszcie szansę uniknąć z sieci Bezpieki. 
Tak więc bez znaczenia będzie, co powie, jeżeli 
uda się mu opuścić ten pokój żywym. Nie miał 
żadnych obiekcji przed okłamywaniem szwagra 
w rzeczywistości była to przyjemność. Może 
obiecać przecież cokolwiek. To o wiele lepsze 
niż pewna śmierć, która niechybnie spotkałaby 
go, gdyby odmówił. Jan patrzył z 

background image

niedowierzaniem, jak ThurgoodSmythe nalewa 
dwa kieliszki szampana. Szwagier odwrócił się i 
z szerokim uśmiechem wyciągnął jeden z nich w 
stronę Jana, który przyjął poczęstunek.
 Tak jest o wiele lepiej  powiedział 
ThurgoodSmythe.  Pohamuj jedynie swe 
krwiożercze instynkty, a pozostaniesz przy 
życiu. Nie jesteś typem skłonnym do 
samobójstwa.
 Dobrze. Będę z tobą pracował. Zrobię, co 
każesz. Ale nikogo nie wydam, nie przekażę ci 
żadnych informacji.
 Doskonale. Nie proszę o nic więcej. Możemy 
wypić wiec za przyszłość i za nadzieję, że będzie 
pomyślniejsza dla całej ludzkości.
Podniósł swój kieliszek. Wypili.
 Co więc mam robić?  zapytał Jan.
 Udasz się z misją. Do Izraela. Wierzysz mi 
teraz? Jeżeli wątpisz, równie dobrze możesz 
pozostać tutaj.
 Nie wierzę ci. Sam mi przecież powiedziałeś, że 
twój człowiek w rządzie Izraela śledził wszelkie 
poczynania ich agentów.
 To prawda. Nigdy nie mówiłem jednak, iż 
naprawdę wiem, co dzieje się w tym kraju. Jak 
już z pewnością sam się o tym przekonałeś, są 
to ludzie obdarzeni dużą siłą woli. Powiem ci 
teraz w sekrecie, co zresztą będzie dowodem 
mojej uczciwości, coś, co złoży moje życie w 
twoje ręce. Pod kodowym imieniem Kasjusz 
przekazywałem Izraelitom tajne informacje 
dotyczące Służb Bezpieczeństwa, nie żądając 
niczego w zamian. Sami bardzo wdzięczni, 
uważają bowiem, iż zrobiłem to wszystko 

background image

jedynie dla lepszej przyszłości ludzkości. 
Zdobędziesz ich pełne zaufanie, gdy ujawnisz, 
że to ty właśnie jesteś Kasjuszem. Dam ci kod 
identyfikacyjny i kopie wszystkich informacji, 
które przekazywałem do Izraela w przeciągu 
ostatnich kilku lat. To, co stanie się później, 
zależeć będzie wyłącznie od ciebie. Jeżeli 
zdradzisz jednak ten sekret tutaj, w tej kwaterze, 
to przekonasz się, jak wielu ludzi chciałoby 
mnie zniszczyć i zająć moje stanowisko. Możesz 
też udać się do Izraela i przekazać najważniejszą 
wiadomość w całym swoim życiu. Wybór należy 
do ciebie, Janie.
Wybór? Jan wątpił, by miał jakikolwiek wybór. 
Był pewny, iż pierwsza próba przekazania tych 
informacji jakiemukolwiek innemu oficerowi 
Służby Bezpieczeństwa zakończyłaby się jego 
natychmiastową śmiercią. ThurgoodSmythe był 
zbyt przebiegły, by pozwolić sobie na 
zagrożenie własnej pozycji. Nie. Musi podjąć tę 
grę. Zawiezie tę wiadomość do Izraela i niech 
oni zadecydują, co z tym wszystkim zrobić. 
Wygląda na to, że cały świat wywraca się do 
góry nogami. Część opowieści 
ThurgoodSmythe'a może być prawdą. Lecz 
równie dobrze szwagier może próbować 
opuścić tonący już statek, by uratować własne 
życie. Jan sam już nie wiedział, co o tym 
wszystkim myśleć.
 Dobrze  powiedział wreszcie.  Powiedz mi więc, 
co mam robić.
 Mądra decyzja. Nie będziesz jej żałował.
Oficer podszedł do biurka i z jednej z szuflad 
wyjął plastykową torbę. Podrzucił ją w dłoni i 

background image

wyciągnął w stronę Jana.
 Wsadzę cię teraz w samolot do Nowego Jorku. 
W Arizonie i Kalifornii nie jest dla ciebie zbyt 
bezpiecznie  wciąż jesteś poszukiwany. Mogę 
jednak sprawić, by stan alarmu nie objął całego 
kraju. Masz zarezerwowany pokój w 
WaldorfAstorii. Odpocznij, kup sobie nowe 
ubrania, odwiedź kilka restauracji. Gdy będziesz 
już gotowy, chcę abyś przejrzał zawartość tej 
teczki. Nie musisz uczyć się tego na pamięć, 
wystarczy, że będziesz wiedział czego dotyczą 
zamieszczone w niej informacje. Są dla mnie 
mocno obciążające, nie zawierusz ich więc 
gdzieś. Na przeczytanie ich będziesz miał osiem 
godzin. Potem papier ulegnie samozniszczeniu. 
Zadzwoń potem do mnie pod numer, który 
znajdziesz wewnątrz koperty, bym mógł 
poczynić kolejny krok. Jakieś pytania?
 Tak wiele, że nie wiem, od czego zacząć. Będę 
potrzebował trochę czasu, by się z tym 
wszystkim oswoić.
Rozumiem cię doskonale. Witamy na pokładzie, 
Janie. Po tylu latach samotnej pracy miło mieć 
wreszcie kogoś do pomocy.  Wyciągnął rękę.
Jan spojrzał na dłoń szwagra i po długim 
wahaniu pokręcił odmownie głową.
 Nie zapominam tak łatwo. Na twoich rękach jest 
zbyt wiele krwi, bym mógł ich dotknąć.
 Czy przypadkiem nie stajesz się przesadnie 
melodramatyczny?
 Być może. Będę z tobą pracował, ponieważ nie 
mam innego wyboru. Nie oznacza to jednak, że 
muszę to lubić  a tym bardziej, że lubię ciebie.
Oczy ThurgoodSmythe'a zwęziły się lekko. 

background image

Jednak gdy przemówił, w jego głosie nie było 
gniewu.
 Niech będzie i tak, Janie. Sukces jest 
ważniejszy, niż nasze osobiste animozje. Czas, 
byś ruszył na lotnisko.

Rozdział 10

W środku nocy przebudził Jana odgłos odległej 
eksplozji. Usłyszał ją wyraźnie, mimo że jego 
apartament mieścił się na trzydziestym piętrze, 
a okna posiadały podwójne, dźwiękoszczelne 
szyby. Pchnął drzwi i wyszedł na balkon. Po 
drugiej stronie miasta coś się paliło. Ulicami 
przemykały wozy policyjne i jednostki straży 
pożarnej, torując sobie drogę migocącymi 
światłami i syrenami. Pożar wyglądał na całkiem 
spory. Nie przyglądał się jednak długo, 
ponieważ na zewnątrz klimatyzowanego pokoju 
było nieznośnie duszno. Wciąż czuł się 
zmęczony i zasnął, gdy tylko znalazł się z 
powrotem w łóżku.
Gdy obudził się ponownie, pokój skąpany był w 
pełnym świetle dnia. Jan przeciągnął się i 
nacisnął guzik rozsuwający kotary. To, co na 
pierwszy rzut oka wyglądało na oryginalny 
obraz Rembrandta, po naciśnięciu 
odpowiedniego przycisku okazało się być 
ekranem telewizyjnym. Jan wybrał program z 
wiadomościami lokalnymi i zatrzymał 
przesuwające się w górę ekranu napisy na 
nagłówku: "EKSPLOZJA I POŻAR". Lista 
zniknęła, zastąpiona widokiem ławki w parku. 
Po żwirowej ścieżce maszerowało kilka gołębi. 
Na dwóch końcach ławki siedzieli kobieta i 

background image

mężczyzna, oboje smukli, niezwykle piękni i 
opaleni. A także całkowicie nadzy. Uśmiechnęli 
się do niego, prezentując nieskazitelnie białe 
uzębienie.
 Dzień dobry  powiedział mężczyzna.  Jestem 
Kevin ODonnel.
A ja Patti Pierce. Które z nas ma zapoznać pana 
z wiadomościami porannymi?
Po wypowiedzeniu tej kuszącej propozycji, 
oboje zastygli nieruchomo, tak samo jak gołębie 
i szumiące cichutko liście drzew. Komputer 
czekał na jego decyzję.
 Patti, oczywiście  powiedział Jan szybko, a 
kamera zrobiła najazd na dziewczynę, która 
wstała i uśmiechnęła się promiennie. To, czy 
była prawdziwa, czy była tylko programem w 
komputerze, naprawdę nie miało żadnego 
znaczenia. Była zarówno piękna jak i godna 
pożądania i z pewnością uczyni wiadomości 
bardziej interesującymi. Chociaż Jan nie bardzo 
mógł zrozumieć, co naga spikerka mogła mieć 
wspólnego z wiadomościami.
Wczoraj w nocy w domach towarowych Apple 
było bardzo gorąco  oświadczyła Patti, 
wskazując na coś przez ramię.
Park zniknął, a na jego miejsce ukazał się obraz 
palącego się budynku. Olbrzymie płomienie biły 
wysoko w czarne niebo. Na ulicy przed 
budynkiem widniał porozkładany sprzęt 
ratowniczy, a mężczyźni z wężami strażackimi 
usiłowali ugasić pożar. Patti odwróciła się i 
wdzięcznym krokiem podeszła w stronę 
najbliższego wozu strażackiego. Wspięła się do 
wnętrza kabiny i usiadła na miejscu operatora 

background image

drabiny.
 Pożar magazynu trwał niemal przez całą noc, 
sir. Wezwano cztery oddziały straży. Walka z 
ogniem i niedopuszczenie, by płomienie nie 
rozprzestrzeniły się dalej, trwało aż do świtu. W 
budynku tym znajdowały się farby i łatwopalne 
chemikalia, co bardzo utrudniało pracę naszym 
bohaterskim strażakom. Nikt nie wie jeszcze, co 
było bezpośrednią przyczyną pożaru,
lecz celowe podpalenie zostało z całą 
stanowczością wykluczone.
Na ekranie ukazał się właśnie jeden z 
bohaterskich strażaków. Podbiegł do pojazdu i 
zdjął wiszącą tuż obok Patti gaśnicę. Nawet jej 
nie zauważył. Stymulacja komputerowa była 
doskonała dziewczyna rzeczywiście sprawiała 
wrażenie, iż jest w samym sercu opisywanych 
wydarzeń.
Ktoś zapukał do drzwi. Jan szybko wyłączył 
telewizor i uśmiechnął się pod nosem; każdy z 
pozostałych gości z całą pewnością oglądałby 
nagą dziewczynę dalej.
 Proszę wejść  wykrzyknął i drzwi otworzyły się.
 Dzień dobry, sir, piękny mamy dzisiaj poranek  
powiedział kelner, wtaczając na wózku 
zamówione przez Jana śniadanie.
Był to młody, biały mężczyzna, z widniejącym 
nad górną wargą śladem pierwszych wąsów. 
Położył tacę na stojącym obok łóżka stoliku i 
ukłonił się.
 Niezły pożar mieliście w nory  powiedział Jan.
 To te przeklęte czarnuchy  odparł kelner, ciężko 
oddychając przez rozchylone usta.  Dzisiaj 
żaden z nich nie pojawił się w kuchni. To oni to 

background image

zrobili.
 Myślisz, że to oni spowodowali ten pożar? W 
wiadomościach podano, że przyczyna nie jest 
jeszcze znana...
 Oni zawsze tak mówią. Ale to musieli być 
czarni. Powinni spalić za to Harlem do gołej 
ziemi.
Jan poczuł się nieswojo, wyczuwając tak 
jaskrawą nienawiść. Nalał sobie trochę kawy; 
kelner ukłonił się jeszcze raz i wyszedł. Jan 
nigdy przedtem nie zdawał sobie sprawy, jak 
bardzo cała Ameryka podzielona jest na tle 
rasowym. Lecz musiało tu być tak zawsze, a 
gorączka wojny podsyciła jeszcze ogólny 
nastrój. Nic nie mógł na to poradzić, absolutnie 
nic. Ponownie włączył telewizor i spoglądał od 
czasu do czasu na ponętną Patti, całą uwagę 
koncentrując jednak na jajkach na bekonie i 
tostach.
Gdy wstał z łóżka, uwagę jego przykuła 
plastykowa koperta, którą zeszłego wieczoru 
rzucił na sekretarzyk. Nie był jeszcze gotowy, by 
ją otworzyć  nie był nawet pewny, czy powinien 
to zrobić. Wiedział bowiem, że gdy już to zrobi, 
będzie musiał dołączyć do ThurgoodSmythe'a w 
jego zwariowanym planie. Spostrzegł, iż jego 
umysł w dalszym ciągu ma trudności z 
zaakceptowaniem nowej rzeczywistości. Nic 
zresztą dziwnego. Zmiany były zbyt gwałtowne. 
Po latach bezbarwnej wegetacji na Halvmork nie 
mógł narzekać teraz na brak silnych wrażeń. 
Podróż liniowcem, uwięzienie, ucieczka, 
ponowne uwięzienie i wreszcie to 
nieprawdopodobne wyznanie jego szwagra. Jan 

background image

pomimo wszystko nie potrafił wyzbyć się 
nieufności. Przeszedł do marmurowozłotej 
łazienki i spojrzał na swe odbicie w lustrze. 
Czerwone, podkrążone oczy, wymizerowana 
twarz i ślady zarostu na brodzie. Nieźle. Zanim 
cokolwiek zadecyduje, będzie musiał 
doprowadzić się do porządku.
Okrągła wanna była wystarczająco duża, by w 
niej pływać. Nastawił odpowiednią temperaturę i 
nacisnął przycisk NAPEŁNIANIE. Wanna niemal 
natychmiast stała się pełna. Najwidoczniej 
gdzieś niedaleko musiał być zbiornik wodny. 
Jan zanurzył się w pachnącej wodzie świadomy, 
jak daleko znajduje się teraz od New Watts i 
Harlemu, o którym wspominał kelner. I jak 
blisko jest tam w rzeczywistości. Ten świat, w 
którym nieliczni żyją w luksusie, a reszta 
egzystuje na krawędzi głodu, był bardzo 
nietrwałym miejscem. Okruchy rewolucji dotarły 
już na Ziemię. Lecz czy jest szansa, by dotarła 
sama rebelia?
 Mam nadzieję, że kąpiel sprawia panu 
przyjemność  powiedziała wchodząca właśnie 
na środek łazienki dziewczyna.
Ubrana była w kusy szlafroczek, który właśnie 
wolno zdejmowała  pod nim była rozkosznie 
naga. Rzuciła strój na podłogę i szlafroczek 
zniknął. Jan zdał sobie sprawę, że patrzy na 
projekcję holograficzną.
 Dyrekcja hotelu WaldorfAstoria życzy sobie, by 
podczas swego pobytu w naszym hotelu 
otrzymał pan najlepszą obsługę. Jeżeli pan 
sobie życzy, mogę zrobić panu masaż pleców, 
wymyć i osuszyć. Mogę też zaproponować o 

background image

wiele bardziej intymny masaż w łóżku. Czy 
wyraża pan takie życzenie, sir?
Jan potrząsnął przecząco głową, widząc jednak 
znieruchomiały obraz, zrozumiał, iż komputer 
oczekuje dyspozycji ustnych.
 Nie. Odejdź ode mnie, Szatanie  dziewczyna 
zafalowała i zniknęła.
Jego żona znajdowała się o lata świetlne stąd, 
nie oznaczało to jednak, że o niej nie myślał. 
Skończył się myć i wyszedł z wanny, a 
samoczynny regulator opróżnił ją natychmiast i 
spłukał czystą wodą.
Gdy przybył tu poprzedniego dnia, na widok 
jego podniszczonego ubrania i braku bagażu nie 
uniosła się ani jedna brew, nie padło ani jedno 
znaczące spojrzenie. Nawet wtedy, gdy zajął 
jeden z najdroższych apartamentów w hotelu. 
Potrzebował jednak nowego ubrania wymagała 
tego jego pozycja. Nowa pozycja.
Szybko ubrał się i założył sandały. W saloniku 
znajdowała się skrytka, tam więc umieścił 
otrzymaną od szwagra kopertę. Z nową kartą 
identyfikacyjną otrzyma wszystko, czego będzie 
potrzebował. Uśmiechnął się pod nosem i 
wyszedł z pokoju.
Lobby hotelowe wypełnione było tłumem 
elegancko odzianych gości, głównie kobiet, 
które śpieszyły się do sklepu z konfekcją 
damską. Przepychając się pomiędzy nimi, czuł 
się niemal jak żebrak. W końcu wyszedł na 
zalaną słońcem ulicę. Przyjeżdżając tutaj 
wczoraj wieczorem, zauważył, że najwięcej 
sklepów widniało przy Lexington Avenue. 
Ubrania, buty, walizki  było tam wszystko, czego 

background image

mógłby potrzebować.
Chociaż ulicą przesuwało się sporo 
samochodów, na chodnikach nie było zbyt wielu 
pieszych. Miał już ruszyć w swoją stronę, gdy 
nagle zatrzymany został przez rosłego 
policjanta, który przyłożył mu do piersi koniec 
solidnej pałki.
 W porządku, koleś. Jeżeli szukałeś kłopotów, to 
właśnie je znalazłeś.
Jan zawrzał gniewem w ciągu ostatnich 
dwudziestu czterech godzin widział już zbyt 
wielu policjantów.
 Obawiam się, że to pan jest właśnie tym, który 
będzie miał kłopoty  powiedział wyciągając kartę 
identyfikacyjną.  Proszę rzucić na to okiem. 
Potem oczekuję natychmiastowych przeprosin.
Pałka policjanta opadła powoli ku ziemi. 
Nienaganny akcent i wyszukane maniery nie 
pasowały jakoś do podniszczonego ubrania. 
Gdy stróż porządku zobaczył obok symbolu 
Służb Bezpieczeństwa trzycyfrowy numer, 
określający rangę Jana, zaczął wyraźnie drżeć. 
Zasalutował energicznie, a Jan poczuł się nagle 
głupio. Zachował się właśnie tak samo jak 
policjanci, którzy najechali New Watts.
 Przepraszam, sir. Nie wiedziałem. Ale to 
ubranie...
Rozumiem  odparł Jan, chowające kartę do 
kieszeni.  Wracam z rozpoznania. Właśnie 
wybierałem się, by kupić coś bardziej 
stosownego.
 A więc proszę za mną, sir, pokażę panu drogę. 
Zaczekam też, by odprowadzić pana z 
powrotem. Niebezpiecznie jest dzisiaj chodzić 

background image

samemu po ulicach.
 Ogłoszono już alarm?
 Nie. Ale ludzie i tak już wiedzą. Plotki rozchodzą 
się szybko. Zastrzeliliśmy dwóch facetów, 
którzy spalili samochód pancerny. Obaj biali. Co 
oni sobie właściwie wyobrażają, do cholery? 
Jesteśmy na miejscu. To najlepszy sklep w 
Lexigton. Zaczekam na zewnątrz.
Zastukał głośno końcem pałki w drzwi. 
Otworzyły się prawie natychmiast.
 Proszę zająć się tym gentelmenem natychmiast 
powiedział, kręcąc przy tym znacząco pałką. 
Wystraszony sprzedawca kiwnął głową i gestem 
zaprosił Jana do środka.
Magazyn był bardzo ekskluzywny i bardzo drogi. 
Jan z prawdziwą przyjemnością oddał się 
wydawaniu sporej ilości świeżo zdobytych 
pieniędzy. Koszule, spodnie, garnitury, bielizna  
wszystko było bardzo lekkie, nie mnące się i 
łatwe do pakowania. Jeżeli w Nowym Jorku było 
gorąco, to Izrael z pewnością przypominać 
będzie rozpalony piec. Lubił ciepły klimat  
jedynie wtedy jednak, gdy był odpowiednio 
ubrany. Zakupy uzupełniły miękkie mokasyny i 
kilka par sandałów. Z przyjemnością spojrzał na 
własne odbicie w lustrze.
 Resztę proszę przesłać do hotelu Waldorf  
powiedział i wskazał na swe stare ubranie, 
leżące na podłodze.  A tego proszę się pozbyć. 
 Oczywiście, sir. Czy mógłbym prosić o pańską 
kartę...?
Jan wręczył ją sprzedawcy  ostatecznie nie były 
to jego pieniądze. Mężczyzna wsunął kartę do 
komputera, szybko wystukał wysokość sumy i 

background image

oddał ją z powrotem. Pieniądze z konta Jana 
zostały już przetransferowane na konto sklepu.
Widząc nowe ubranie Jana, oczekujący na 
zewnątrz policjant skinął z uznaniem głową. 
Teraz wszystko było w porządku. Przeszli do 
sklepu z walizkami, a potem odwiedzili optyka, 
gdzie Jan dobrał odpowiednie okulary 
przeciwsłoneczne. Po latach spędzonych w 
mroku Halvmork jego oczy wciąż jeszcze nie 
mogły przyzwyczaić się do pełnego blasku 
słońca. Pod wpływem impulsu kupił jeszcze 
jedną parę i po wyjściu ze sklepu wręczył ją 
policjantowi. Mężczyzna aż sapnął, zdumiony. 
Nałożył je powoli i spoglądając na własne 
odbicie w oknie wystawowym, pogłaskał się z 
lubością po brzuchu.
 Nie zapomnę tego, sir. Jest pan klawym 
gościem. Nigdy przedtem nie spotkałem Angola, 
ale teraz wydaje mi się, że jesteście w porządku.
Ruszyli w drogę powrotną do hotelu. Poligant z 
uwagą spoglądał w twarz każdemu 
przechodniowi. Na widok czarnego mężczyzny 
w podniszczonym ubraniu jego pałka zatoczyła 
młynka. Mężczyzna trzymał oczy utkwione w 
chodniku i mijając ich, dotknął wpiętego w klapę 
marynarki plastykowego znaczka  z pewnością 
jakiegoś identyfikatora. Niespodziewanie Jan 
miał już dość tego spaceru i z prawdziwą 
przyjemnością znalazł się w klimatyzowanym 
hollu WaldorfAstorii. Boy hotelowy zawiózł go 
na górę i otworzył przed nim drzwi apartamentu. 
Pudełka z jego zakupami stały już w równym 
rzędzie na podłodze w przedpokoju. Jan 
spojrzał na ozdobne drzwiczki sejfu. Ta chwila 

background image

nie może być odwlekana w nieskończoność. 
Czas, by się dowiedzieć, w co się właściwie 
pakuje. Otwarciu koperty towarzyszył lekki syk 
dostającego się do środka powietrza. Wewnątrz 
znajdował się gruby plik papierów. Jan usiadł 
wygodnie w fotelu i zaczął czytać.
Była to przerażająca, dotycząca ostatnich dwu 
lat, kronika zła. Każda informacja była 
datowana, każda linijka zdumiewająco treściwa. 
Nazwiska aresztowanych, osadzonych w 
więzieniach i wreszcie straconych. Lista 
agentów obcych państw, których każdy ruch 
znano co do godziny. Wykaz meldunków, które 
dostarczali brytyjscy agenci i ich ambasady. 
Były tu także inne, niezwykle intrygujące 
informacje, które z pewnością nigdy nie ujrzały 
światła dziennego. Lord Mer Londynu, bogaty i 
szanowany biznesmen, okazał się równocześnie 
człowiekiem kontrolującym czarny rynek 
żywnościowy. Służba Bezpieczeństwa wiedziała 
o tym doskonale, nie zrobiła jednak niczego  
dopóki agenci niemieccy nie odkryli tego faktu i 
nie posłużyli się nim, by go szantażować. 
Problem ten rozwiązało morderstwo, czy też 
raczej nieszczęśliwy wypadek. W obszernym 
dossier było więcej tego typu informacji.
Jan przerzucał szybko strony, starając się 
zapamiętać nazwiska i daty najważniejszych 
wydarzeń. Było to nudne, lecz mogło okazać się 
niezwykle przydatne. Po kilku godzinach 
uświadomił sobie, iż jest głodny, zadzwonił więc 
po obsługę. Menu było wręcz imponujące. 
Zamówił pieczonego na ruszcie homara, 
zamrożoną butelkę Louis Martini i powrócił do 

background image

czytania.
Godzinę później róg strony, którą właśnie 
przewracał, pozostał mu w palcach. Szybko 
przerzucał resztę materiału, próbując 
zapamiętać tak dużo, jak to tylko możliwe. Kiedy 
skończył, spostrzegł iż na dłoniach pozostał mu 
tusz i fragmenty papieru. Przeszedł do łazienki i 
włożył dłonie pod silny strumień ciepłej wody. 
Po powrocie spostrzegł, że z kartek pozostała 
jedynie kupka szarego proszku.
Jan podniósł kopertę i spojrzał na umieszczony 
wewnątrz numer telefonu. Czy miał jakikolwiek 
wybór?
Odpowiedź w dalszym ciągu brzmiała: nie. Ta 
cała sprawa musiała być jakimś szatańskim 
planem jego szwagra. Jednak w dalszym ciągu 
Jan nie był pewien, o co właściwie chodzi. Jeżeli 
nie zgodzi się na współpracę, był pewny, iż 
zostanie pozbawiony swego nowego statusu tak 
szybko, jak go poprzednio uzyskał. Musi się 
więc podporządkować i wydostać z kraju - a 
potem przemyśleć wszystko ponownie, gdy 
będzie już bezpieczny.
Szybko wystukał numer na klawiaturze telefonu. 
W sekundę później na ekranie ukazała się twarz 
ThurgoodSmythe'a. Widząc, kto dzwoni, oficer 
uśmiechnął się.
 Mam nadzieję, że zadowolony jesteś z pobytu w 
Nowym Jorku, Janie?
 Przeczytałem twoje dossier.
 Bardzo dobrze. I jaka jest twoja decyzja?
 Jestem z tobą, dopóki nie dowiem się nowych 
faktów, które wszystko zmienią. Mam nadzieję, 
że od początku zdawałeś sobie z tego sprawę?

background image

 Oczywiście. Witam na pokładzie. Jeżeli za 
godzinę wezwiesz taksówkę, zdążysz na 
specjalnie wyczarterowany lot do Kairu. Na 
pokładzie będą technicy i inżynierowie, udający 
się na nowo otwarte pola naftowe. Ponieważ 
byłeś długo nieobecny, powiem ci, że techniki 
ekstrakcj cieplnej rozwinęły się do tego stopnia, 
iż pozwalają po raz pierwszy od przeszło 
czterystu lat na ponowne wydobycie ropy. 
Dołączysz do nich jako specjalista obwodów 
mikroelektronicznych, którym jesteś przecież w 
rzeczywistości. Bilety, paszport i nowa karta 
identyfikacyjna czekają już na ciebie w recepcji. 
Zatrzymaj swoją obecną kartę na wypadek 
nagłego niebezpieczeństwa. Twoja nowa karta 
spełnia także inną funkcję. Numer 
identyfikacyjny jest także kodem 
identyfikacyjnym Kasjusza. Gdy podzielisz ten 
numer przez dzień miesiąca, wszystkie cyfry na 
lewo od przecinka dziesiętnego stanowią kod na 
ten właśnie dzień.
 A więc Kair. Co potem?
 Ktoś się z tobą skontaktuje. I postaraj się 
zapamiętać ten numer telefonu. Poprzez niego 
skontaktować się możesz ze mną natychmiast, 
gdziekolwiek będę. Powodzenia!
Ekran zgasł. Jan spakował swoje rzeczy i 
zadzwonił do recepcji. Zastanawiał się, jak się to 
wszystko skończy. Nie podobał mu się pomysł 
udawania się w drogę, o której nie wiedział, 
dokąd prowadzi. Jednak Stany Zjednoczone 
opuszczał bez żalu.

Rozdział 11

background image

Przez pełnych sześć dni Jan poświecił się 
wyłącznie pracy. Szyby naftowe na pustyni 
Synaj były pierwszymi instalacjami, w których 
na skalę przemysłową wykorzystać miano 
złożoną technikę ekstrakcji cieplnej. 
Przypominało to pracę na cmentarzu  ich obóz 
rozłożony został pośrodku starego pola 
naftowego. Wszędzie dookoła widniały antyczne 
pompy i wieże wiertnicze, ciche i nieruchome, 
zakonserwowane na wieki przez jałową 
pustynię. Współczesne instalacje były nowe i 
błyszczące, niczym świeżo wybita moneta. 
Budynki mieszkalne wykonano z lśniącego 
prefabrykatu, tak jak i całą resztę sprzętu. 
Wewnątrz laboratorium petrolog Karaman, kręcił 
trzymaną w dłoni probówką, wypełnioną 
ciemną, gęstą cieczą.
 Próbka wygląda na dobrą  powiedział.  Jednak 
w przeciągu kilku dni dalsze pompowanie 
wstrzymano już po raz trzeci. Dlaczego?
 Kontrola sprzężenia zwrotnego  odparł Jan. 
Jest pan w tym projekcie od początku, więc z 
pewnością zna pan wszystkie wiążące się z tym 
problemy. Pod naszymi stopami, głęboko w 
piasku, panuje prawdziwe piekło. W dół 
pompowany jest azot, który przez generator 
atomowy zamieniany jest w plazmę. Powstałe w 
wyniku topienia piasku i skały składniki lotne 
wytwarzają ciśnienie, które wypiera z kolei naftę 
na powierzchnię. Tyle teoria. Lecz w praktyce 
występują setki czynników, które zaważyć mogą 
na całym procesie...
Wiem. Może nastąpić eksplozja całego szybu 
lub nawet stopienie reaktora, tak jak przydarzyło 

background image

się to nam w Kalifornii. Lecz mówiąc szczerze, 
Janie, ten etap mamy już za sobą.
 Lecz kontrola układu sterowania ciągle jest 
jeszcze w powijakach. Występuje brak 
niezbędnej korelacji przy równoczesnej kontroli 
poszczególnych cykli całego procesu. Cykle 
nakładają się, a wtedy musimy wszystko 
przerwać i zaczynać jeszcze raz od początku. Na 
szczęście otrzymaliśmy nowe programy, które 
powinny coś poradzić na te problemy. Musimy 
je jedynie wypróbować.
Karaman z ponurą miną wpatrywał się w 
probówkę. Po chwili odłożył ją na bok, by 
odebrać telefon.
 Dyrektor. Prosi, byś zgłosił się natychmiast do 
biura.
Po wejściu do biura, dyrektor wręczył mu 
złożoną kartkę papieru, na której widniało 
podkreślone słowo: PILNE.
 Wiadomość z centrali. Potrzebują cię, jak to 
powiedzieli, na wczoraj. I nie mówią nawet 
dlaczego. Cholera, nie mogli wybrać gorszego 
momentu, by cię stąd odwołać. Powiedz im, że 
już wkrótce rozpoczynamy wydobycie. Mnie 
nawet nie chcieli słuchać. Zrób tam, co trzeba i 
natychmiast wracaj. Stanowisz dla nas cenny 
nabytek, Kulozik. Na zewnątrz czeka już 
taksówka.
 Muszę się spakować...
 Wszystko już przygotowane. Pośpiesz cię i 
wracaj jak najszybciej.
Jan żywił silne podejrzenie, iż jego droga nie 
prowadzi bezpośrednio do Kairu. Arabski 
kierowca włożył walizki do bagażnika i usłużnie 

background image

otworzył przed nim drzwi. Powietrze w 
klimatyzowanym wnętrzu pojazdu było 
rozkosznie chłodne. Po opuszczeniu terenu 
robót, kierowca wyjął ze skrytki płaskie, 
metalowe pudełeczko i podał je do tyłu.
 Po podniesieniu wieczka ukaże się zamek 
cyfrowy. Jeżeli nie jest pan pewny kombinacji, 
proszę, by nie eksperymentował pan we wnętrzu 
samochodu. Błąd grozi wybuchem.
 Dzięki  odparł Jan, ważąc pudełeczko w dłoni.  
Czy jest coś jeszcze?
 Spotkanie. Wiozę pana właśnie na umówione 
miejsce. Opłata za przejazd wynosi 
osiemdziesiąt funtów.
Jan był pewny, z mężczyzna został opłacony z 
góry, a dodatkowa opłata była jedynie formą 
zarobku na boku. Niemniej jednak wręczył mu 
pieniądze.
Przez pół godziny jechali nieźle utrzymaną 
autostradą, a potem skręcili na jeden z 
nieoznakowanych szlaków, prowadzących 
prosto na pustynię. W chwilę później dojechali 
do miejsca, które przypominało zapomniane 
pole bitwy. Wszędzie dookoła widniały 
wypalone szkielety czołgów i porozbijane 
armaty.
 To już tutaj  powiedział kierowca i otworzył 
drzwi.
Do środka wlała się fala gorąca. Jan wysiadł i 
rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegł niczego, za 
wyjątkiem pordzewiałych wraków i samej 
pustyni. Odwrócił się i spostrzegł, że jego 
bagaże stoją już na piasku, a kierowca wchodzi 
do samochodu.

background image

 Poczekaj  krzyknął Jan.  Co dalej?
Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego 
włączył silnik i zakręcając ciasnym łukiem, 
pomknął w stronę autostrady. Wyrzucony spod 
kół piasek obsypał Jana, który klnąc, uskoczył 
na bok i otarł twarz wierzchem dłoni. Gdy 
odgłos silnika umilkł już w oddali, panująca 
wokół cisza przytłoczyła go. Było w niej coś 
przerażającego. Było także gorąco, nieznośnie 
gorąco. Gdyby był zmuszony wracać w stronę 
autostrady na piechotę, musiałby pozostawić 
bagaże. W tej temperaturze dźwiganie 
czegokolwiek było nieprawdopodobieństwem. 
Położył metalowe pudełeczko w cieniu torby, 
mając jedynie nadzieję, iż umieszczony w 
środku ładunek wybuchowy nie jest wrażliwy na 
ciepło.
 Czy to ty jesteś Kasjusz?  zapytał 
niespodziewanie jakiś głos.
Zaskoczony Jan odwrócił się i zamarł. Niedaleko 
zdewastowanego czołgu stała dziewczyna. 
Przez chwilę miał wrażenie, że patrzy na 
pustynny miraż. Nie, to nie była Sara  ona 
zginęła, zamordowana na jego oczach, wiele lat 
temu. A jednak widok tej smukłej, opalonej 
dziewczyny o długich blond włosach wstrząsnął 
nim. Podobieństwo było ogromne. A może po 
tych wszystkich latach jego pamięć zaczyna mu 
już płatać figle? Była po prostu Izraelitką, tak jak 
Sara, to wszystko. Zorientował się, że nie 
odpowiedział jeszcze na pytanie.
 Przybywam od Kasjusza. Mam na imię Jan.
 Dvora  odparła. Podeszła bliżej i ujęła go za 
rękę. Uścisk jej dłoni był silny i ciepły.  Od 

background image

dawna podejrzewaliśmy, że Kasjusz musi być 
kilkoma osobami. Lecz porozmawiamy później, 
w jakimś chłodniejszym miejscu. Pomóc ci z 
bagażem?
 Dziękuję, poradzę sobie sam. Masz jakiś środek 
transportu?
 Tak. Ustawiłam go za tym wrakiem, by nie był 
widoczny od strony autostrady.
Dziewczyna przybyła takim samym łazikiem, 
jakich używali na polach naftowych. Jan rzucił 
swe bagaże na tylne siedzenie, a sam usiadł 
obok Dvory. Pojazd nie posiadał drzwi. Był 
otwarty, a ochronę przed słońcem stanowił 
metalowy dach. Dziewczyna wcisnęła przycisk 
na kolumnie kierowniczej i pojazd z lekkim 
szumem ruszył do przodu.
 Napęd elektryczny?  zapytał Jan. Dvora skinęła 
głową.
 Tak. Pod podłogą znajdują się baterie o 
podwyższonej gęstości, ważące przeszło 
czterysta kilo. Lecz dzięki temu te wehikuły są 
niemal samowystarczalne. Dach wyłożony jest 
ogniwami solarnymi najnowszej generacji więc 
energii starczy, by przejechać pustynię.
Odwróciła głowę i napotkawszy jego natarczywe 
spojrzenie, skrzywiła się lekko.
 Przepraszam, iż tak ci się przyglądam  
powiedział zmieszany Jan.  Przypominasz mi 
jednak kogoś, kogo znałem wiele lat temu. Ona 
także była Izraelitką, tak samo jak i ty.
 A więc byłeś już kiedyś w naszym państwie?
 Nie. To jest pierwszy raz. Ale ją poznałem 
niedaleko stąd, a potem spotkaliśmy się jeszcze 
raz w Anglii.

background image

 Mieliście więc szczęście. Bardzo niewielu z 
naszych ludzi podróżuje za granicę.
 Ona była jak by to ująć  bardzo utalentowaną 
osobą. Na imię miała Sara.
 Jest to bardzo pospolite imię. Bardzo często 
pojawia się w Biblii.
 Tak, chyba masz rację. Jej nazwisko 
usłyszałem tylko raz. Giladi. Nazywała się Sara 
Giladi.
Dvora nagłym ruchem przekręciła kluczyk w 
stacyjce. Łazik przejechał jeszcze kilka metrów i 
zatrzymał się. Dziewczyna, opierając łokieć o 
oparciefotela, spojrzała na niego swymi 
ogromnymi, w tej chwili odrobinę smutnymi 
oczyma.
 Naszym światem nie rządzi przypadek, Janie. 
Teraz już wiem, dlaczego wysłano po ciebie 
mnie, a nie jednego z wyszkolonych agentów 
polowych. Ja także nazywam się Giladi. Sara 
była moją siostrą.
A więc to tak. Właściwie sam powinien się tego 
domyśleć. Sposób poruszania się, głos...
 Sara nie żyje  powiedziała Dvora zadziwiająco 
opanowanym tonem.  Wiedziałeś o tym?
W grymasie, który wykrzywił twarz Jana nie było 
ani cienia uśmiechu.
 Byłem tam, gdy ją zabili. Byliśmy razem. 
Próbowaliśmy wydostać się z Anglii. To było 
takie głupie... Ona nie powinna była umrzeć. To 
straszne.
Pamięć tej chwili powróciła nagłą, paraliżującą 
falą. Huk wystrzałów. Bezwładne ciało w kałuży 
krwi. I obecność ThurgoodSmythe'a. Wszystko 
na jego rozkaz. Nieświadomie zacisnął dłoń na 

background image

klamce.
 Nie powiedzieli mi żadnych szczegółów.  Dvora 
nie odrywała oczu od jego zbielałych kłykci.  
Tylko to, że poległa na służbie. Czy... czy 
kochałeś ją?
 Czy to takie istotne?
 Dla mnie tak. Ja także ją kochałam. Czy 
mógłbyś mi opowiedzieć, jak to się stało?
 Oczywiście. Właściwie, to bardzo proste. 
Próbowaliśmy wyjechać z kraju, lecz nie 
mieliśmy na to nawet najmniejszej szansy. 
Zdradzono nas już na samym początku. Ona 
jednak o tym nie wiedziała. Zamiast poddać się, 
otworzyła ogień, zmuszając ich, by zrobili to 
samo. Pragnęła własnej śmierci bowiem nie 
chciała, by cokolwiek udało im się z niej 
wydobyć. I to właśnie było najstraszliwszą 
pomyłką. Oni od dawna już znali wszystkie 
szczegóły.
 Nic o tym nie wiedziałam. To rzeczywiście 
straszne. I chyba nawet bardziej dla ciebie, 
ponieważ ty wciąż musisz z tym żyć.
 Tak, ale ostatecznie to już przeszłość. Nie 
możemy przywrócić jej do życia.
Nie chciał już więcej rozmawiać na ten temat. 
Łazik drgnął i ruszyli dalej. Jadąc przez 
pustynię, Jan nie mógł uciec przed kłębiącymi 
się pod czaszką myślami. Być może 
ThurgoodSmythe i Służba Bezpieczeństwa 
unicestwiła Sarę fizycznie, lecz już wcześniej 
została ona zdradzona przez własnych ludzi, 
przez własną organizację, tu, w Izraelu. 
Przynajmniej tak twierdził ThurgoodSmythe. 
Gdzie leżała prawda? Zanim zacznie z tymi 

background image

ludźmi współpracować, będzie musiał się tego 
dowiedzieć.
Dalsza jazda była niezwykle wyczerpująca. 
Zatopieni we własnych myślach, niewiele mieli 
sobie do powiedzenia. Piasek dookoła z czasem 
zastąpiony został skałami. Wkrótce zaczęły 
pojawiać się znaki drogowe w języku hebrajskim 
i Jan zorientował się, że opuścili już pustynię 
Synaj znajdującą się w Izraelu.
 Jak daleko jeszcze?
 Pół godziny, nie więcej. Jedziemy do 
Beersheby. On już tam na ciebie czeka.
Kto?
Odpowiedziała mu cisza, która trwała 
nieprzerwanie, aż do końca podróży. Jechali 
teraz brukowaną drogą, mijając niewielkie, 
zakurzone wioski i poletka uprawne. 
Niespodziewanie pustynia skończyła się i 
wszystko dookoła rozkwitło zielenią. Przejechali 
dolinę i tuż przed nimi pojawiło się miasteczko. 
Skręcili w wąską, wijącą się pod górę uliczkę i 
po kilku minutach jazdy zatrzymali się przed 
osamotnioną willą, otoczoną drzewami.
 Bagaże możesz tu zostawić  powiedziała D 
vora. Wysiadła z samochodu i przeciągnęła się.  
Ktoś o nie zadba. Weź jednak to metalowe 
pudełeczko. On na nie czeka.
W progu ukazało się dwóch młodych mężczyzn. 
Mijając ich, pozdrowili Dvorę gestem wysoko 
uniesionych dłoni. Jan, poprzedzany przez 
dziewczynę, przeszedł na obszerny balkon, 
otwierający się na dolinę i leżące poniżej 
miasto. Na ich spotkanie wyszedł stary, 
posiwiały i niezwykle chudy mężczyzna.

background image

 Szalom, Janie Kulozik  powiedział 
nieoczekiwanie mocnym głosem, zdecydowanie 
nie pasującym do jego wątłej postury.  Jestem 
Amri BenHaim. Proszę usiąść.
 Wysłanie po mnie Dvory nie było przypadkiem?
 Oczywiście, że nie.
 A więc należy mi się parę słów wyjaśnienia
 rzucił wojowniczo Jan, nie ruszając się z 
miejsca.
 To zrozumiałe. Za chwilę je pan otrzyma.
 Chciałbym, aby usłyszała je także Dvora.
 Naturalnie, dlatego tu jest. Czy teraz pan 
usiądzie?
Jan westchnął i opadł na jedno z krzeseł. Z 
wdzięcznością przyjął oferowaną mu ogromną 
szklankę mrożonej lemoniady. Po wypiciu, 
została natychmiast napełniona ponownie. Jan 
położył dłoń na spoczywającej na kolanach 
metalowej kasetce. Mógłby im ją wręczyć, chciał 
jednak najpierw wysłuchać, co ma do 
powiedzenia BenHaim.
 Czy wie pan, kto to jest ThurgoodSmythe?
 zapytał Jan.
Amri BenHeim skinął poważnie głową.
 Były szef brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa. 
Przez ostatnie lata wspinał się coraz wyżej ł 
najprawdopodobniej jest w tej chwili 
najpotężniejszym człowiekiem na Ziemi. Wiemy 
także, iż jest zaangażowany bezpośrednio w 
akcje wywiadowcze i militarne Narodów 
Zjednoczonych.
 A czy wie pan, iż jest także moim szwagrem? I 
że to właśnie on zwabił mnie oraz Sarę w 
pułapkę?

background image

 Tak, wiem o tych wszystkich rzeczach.
Nadeszła pora na najważniejsze pytanie. Jan 
odstawił szklankę na stolik i spróbował się 
rozluźnić. Jego słowa, gdy wreszcie padły, 
zabrzmiały jednak nadspodziewanie ostro:
 ThurgoodSmythe od samego początku w pełni 
zdawał sobie sprawę z istnienia w Londynie 
ruchu oporu. Wszystkich członków miał pod 
baczną obserwacją, dokonał nawet kilku 
aresztowań. Wiedział także, że Sara jest 
Izraelitka. Zginęła, by zachować to w tajemnicy, 
ponieważ obawiała się, iż jeżeli jej narodowość 
stanie się znana bezpiece, jej kraj może 
ucierpieć na skutek daleko idących reperkusji. 
Jej poświęcenie poszło jednak na marne. 
ThurgoodSmythe nie tylko wiedział o niej 
wszystko, ale także twierdził, że sam ściśle 
współpracuje z rządem Izraela. Twierdził, że 
podaliście mu pełną listę waszych ludzi, którzy 
próbowali pracować na własną rękę poza 
granicami Izraela. Czy to prawda?
 I tak, i nie  odparł BenHaim.
 To nie jest wystarczająca odpowiedź.
 A więc postaram sie ją rozwinąć. Nasze 
państwo ma dość niepewne powiązania z 
potęgami, które operują pod przykrywką 
Narodów Zjednoczonych. Podczas Retrocesji 
kraje te zapomniały zupełnie o Bliskim 
Wschodzie. Gdy złoża naftowe wyczerpały się, 
natychmiast odwróciły się plecami od tej 
wiecznie niespokojnej części świata. Wolny od 
wszelkich zewnętrznych wpływów, Izrael mógł 
wreszcie spróbować zaprowadzić tutaj pokój. 
Nie obyło się bez wojen, oczywiście. 

background image

Umieraliśmy tysiącami, lecz przetrwaliśmy. 
Państwa arabskie szybko zużyły wszelką 
importowaną broń i naturalnie nie miały 
środków, by zakupić ją ponownie. Pobici przez 
nas, zwrócili się przeciwko sobie. Dżihad, ich 
święta wojna, poprzez Iran rozprzestrzeniła się 
aż po nasze granice. To także udało nam się 
przeżyć. W końcu nawet ich religia ustąpić 
musiała przed widmem głodu. Ludzie zaczęli 
masowo chorować i umierać. I tu właśnie 
zaczęła się nasza rola. Jednak w 
przeciwieństwie do światowych potęg, naszym 
zamiarem nie było tworzenie tu wysoko 
rozwiniętego, stechnicyzowanego i 
konsumpcyjnego społeczeństwa typu 
zachodniego. W istniejących warunkach taki 
model po prostu by się nie przyjął. Zamiast tego 
usprawniliśmy stare techniki uprawy ziemi, 
wprowadzając jedynie najniezbędniejsze 
procesy technologiczne, takie jak odsalania 
wody, co na tym obszarze jest niezwykle 
istotne.
 W dalszym ciągu nie odpowiedział mi pan 
jednak na moje pytanie.
 Proszę o chwilę cierpliwości, panie Kulozik. 
Wszystko, co teraz mówię, ma naprawdę istotne 
znaczenie. Mógłby pan powiedzieć, iż 
powróciliśmy do naszych ogrodów. 
Rozbudowaliśmy gospodarkę żywnościową i 
niewielkie formy przetwórstwa, odpowiednie dla 
tej części świata. Leczyliśmy choroby, 
budowaliśmy szpitale i szkoliliśmy lekarzy. 
Zatroszczyliśmy się także o nasze własne 
bezpieczeństwo. Zaprowadziliśmy dookoła 

background image

pokój, ponieważ jedynie pokój jest najlepszą 
formą bezpieczeństwa. Wiem, że jest to dość 
trudne do zaakceptowania, szczególnie, gdy 
weźmiemy pod uwagę historię. Wszystkie 
najstarsze dokumenty pisane, włączając w to 
Stary Testament, są kronikami wojen. 
Niekończących się wojen. My na szczęście 
mamy to już za sobą. Gdy powróciła stabilizacja, 
świat ponownie stał się świadomy istnienia 
Bliskiego Wschodu jako obszaru, który przez 
cały rok zaopatrywać może wszystkie kraje w 
tak poszukiwane produkty żywnościowe. Nie 
powiem, by wpadł w nasze ramiona ze szczęścia 
w rzeczywistości było kilka prób przejęcia 
bardziej zdecydowanej kontroli. Wtedy właśnie 
nasze pociski atomowe, w większości 
porozmieszczane poza granicami Izraela, stały 
się bardzo ważnym czynnikiem tonującym te 
zapędy. My nigdy nie zaczniemy wojny 
atomowej. Chociażby dlatego, iż jesteśmy tak 
małym narodem, że kilka starannie 
wycelowanych bomb wodorowych zmiecie nas 
całkowicie z powierzchni Ziemi. Lecz inni 
wiedzą, że dzisiaj nawet martwi potrafią 
oddawać ciosy. Cena za rozpętanie wojny 
atomowej byłaby tak straszliwa, że nie istnieje w 
tej chwili naród, który odważyłby się ją zapłacić. 
Wypracowano więc pewnego rodzaju 
porozumienie, które szczęśliwie funkcjonuje już 
od setek lat. Dopóki pozostaniemy na miejscu, 
nikt się do nas nie wtrąca. Znaczy to, że my, 
Żydzi, niegdyś najbardziej kosmopolityczny 
naród na świecie, dziś staliśmy się narodem 
najbardziej zamkniętym. Oczywiście, by 

background image

utrzymać tę niezwykle chwiejną równowagę, 
często korzystamy z pomocy innych rządów. W 
dużej mierze polegamy także na naszych 
agentach wywiadu.
 Na szpiegach?
 To inne określenie, lecz oznacza dokładnie to 
samo. Inne kraje także mają swoich agentów. 
Wiemy to, ponieważ często udaje nam się 
któregoś z nich pojmać. To samo dotyczy 
naszych agentów za granicą, niestety. A teraz 
wracając do pańskiego pytania. Gdy odkryliśmy, 
że Sara została zdemaskowana, było już zbyt 
późno, by cokolwiek zrobić z...
 Przepraszam, że panu przerywam, panie 
BenHaim, ale wydaje mi się, iż ta pańska 
gadanina nie wnosi nic nowego. Proszę nie 
poczytać moich słów za obrazę, ale żądam 
jasnej i precyzyjnej odpowiedzi.
 Cierpliwości, młody człowieku.  BenHaim uniósł 
w górę otwartą dłoń.  Już do tego dochodzę. 
ThurgoodSmythe poinformował nas, że 
zamierza aresztować Sarę i wymienić ją na 
trzech własnych agentów, którzy przebywali w 
naszych więzieniach. Oczywiście, przystałem na 
tę propozycję. Wiedziałem więc, że Sara jest w 
niebezpieczeństwie i prawdą jest także, że 
kontaktowałem się z ThurgoodSmythe'm.
 Powiedział mi, iż to właśnie pan informował go 
o Sarze, tak samo jak i o obecności innych 
agentów na terytorium Wielkiej Brytanii, którzy 
próbowali działać na własną rękę.
 Skłamał panu. Nigdy nie było pomiędzy nami 
tego rodzaju porozumienia. I żaden z naszych 
agentów nie pracuje na własną rękę, obojętnie, 

background image

co naopowiadał panu na ten temat 
ThurgoodSmythe lub sami agenci.
Jan wyprostował się nieznacznie.
 A więc któryś z was kłamie - powiedział.
 Właśnie. Wiec rozumie pan teraz, dlaczego 
zmusiłem pana do wysłuchania nudnawej 
historii naszego kraju. Może pan teraz osądzić, 
kto z nas dwóch jest większym kłamcą. Ja czy 
ThurgoodSmythe.
 Obaj możecie kłamać. On z pobudek czysto 
egoistycznych, a pan kierowany interesami 
własnego kraju. Wiem jedynie, że Sara jest 
martwa.
 Tak w ustach BenHaima zabrzmiało to niemal 
jak westchnienie.  Nie miałem pojęcia, że tak to 
się zakończy. Gdybym wiedział zrobiłbym 
wszystko, by ją uratować. Wszystko inne jest 
zwykłym kłamstwem.
 A ThurgoodSmythe jest najzręczniejszym 
intrygantem na świecie. Wszyscy utknęliśmy w 
jego sieci. A ja w szczególności. Przybywam tu 
jako Kasjusz
 człowiek, który przez ostatnie dwa lata 
dostarczał wam ściśle tajnych informacji.
 Wiem. Jesteśmy za to ogromnie wdzięczni.
 Jeżeli życzy pan sobie tego, mogę udowodnić, 
kto naprawdę jest Kasjuszem. Sam 
dowiedziałem się tego zaledwie tydzień temu. 
Czy chce pan o tym usłyszeć?
BenHaim skinął głową.
 Weryfikacja mogłaby być pomocna. Od samego 
początku byliśmy pewni, iż osobą tą mógł być 
jedynie sam ThurgoodSmythe. Dlatego byliśmy 
tacy zaintrygowani, gdy na scenie pojawił się 

background image

pan.
 A więc przez cały czas była to jego prywatna 
rozgrywka  rzucił Jan.  On bawi się z nami 
wszystkimi.
 Tak  potwierdził skinieniem głowy BenHaim.
Jestem pewny, że częściowo tak to właśnie 
wygląda. Ale nie do końca. Mógł przygotować 
rolę Kasjusza z wielu powodów. Lecz gdy tak 
nagle pojawił się pan na Ziemi, niespodziewanie 
otworzyła się przed nim nowa możliwość, której 
nie mógł nie wykorzystać. Teraz musimy się 
dowiedzieć, o co mu naprawdę chodzi. Sądzę, 
że przesyłkę ma pan ze sobą. Jan położył 
pudełeczko na blacie stołu.
 Ma zamek szyfrowy  powiedział tonem 
wyjaśnienia.  I eksploduje, gdy użyje się 
niewłaściwej kombinacji szyfru. A przynajmniej 
tyle powiedział mi ten typek w taksówce.
  Pewny jestem, iż ta informacja jest prawdziwa. 
Na początku całej tej afery Kasjusz podał mi 
siedmiocyfrowy numer. Czy to może być ta 
kombinacja?
Jan nie odrywał wzroku od metalowej kasetki.
 Nie wiem. Nie znam żadnej kombinacji.
 A więc musimy wypróbować moją  BenHaim 
sięgnął po pudełko, lecz Dvora uprzedziła go.
 Nie sądzę, by było to mądre, aby przy próbie 
otwierania tego zamka uczestniczyła cała nasza 
trójka. Potrzebujemy ochotnika. Czyli mnie. Czy 
mógłbyś podać mi ten numer, Amri BenHaim?
 Nie pozwól jej na to - powiedział szybko Jan.  
Ja to zrobię.
Mamy już ochotnika  odparł mężczyzna i wręczył 
dziewczynie złożoną na pół kartkę papieru.

background image

Wzięła kasetkę i zeszła po schodach do ogrodu. 
Podeszła aż pod ścianę i machnęła w ich stronę 
ręką, a potem uklękła i pochyliła się nad 
pudełkiem.

Rozdział 12

Jan z prawdziwą ulgą spostrzegł, iż dziewczyna 
prostuje się i z uśmiechem triumfu prezentuje 
im trzymane ponad głową pudełko.
 Nie groziło jej większe niebezpieczeństwo  
powiedział BenHaim, spoglądając bystro na 
Jana.  W przeciwnym wypadku nie posłałbym jej 
tam. Lub też pan nie zezwoliłby jej iść.
Rozradowana Dvora wbiegła po schodach i 
położyła otwarte pudełeczko na stole. BenHaim 
wyjął ze środka wykonany z czarnego plastyku 
płaski czworokąt.
 Dyskietka pamięciowa Mark czternaście  
powiedział Jan, rzuciwszy na to okiem.  Gdzie 
jest pański terminal?
 Wewnątrz. Zaprowadzę pana  odparł BenHaim i 
uniósł się z fotela.
Jan, pod wpływem nagłego impulsu schwycił 
stojącą tuż obok Dvorę za rękę.
 To było głupie i niepotrzebne...
 Wcale nie, i doskonale o tym wiesz. A zresztą 
będzie to dobrze wyglądało w moich aktach 
personalnych.
Widząc jego zdumioną minę, dziewczyna 
wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. Zawtórował 
jej, zdając sobie jednocześnie sprawę, że w 
dalszym ciągu trzyma ją za rękę. Chciał ją 
puścić, lecz Dvora trzymała go 
nadspodziewanie silnie. Nagle przytuliła się do 

background image

niego mocno i pocałowała go. Jej wargi były 
miękkie i ciepłe.
 Odwzajemnił pocałunek, a dziewczyna puściła 
jego dłoń. Cofnęła się o krok i obdarzyła 
przeciągłym, znaczącym spojrzeniem, a potem 
odwróciła się na pięcie i ruszyła do środka 
domu. Pośpieszył za nią.
BenHaim stał przed klawiaturą komputera i z 
niecierpliwością naciskał klawisze.
 I nic  rzucił.  Bez przerwy domaga się kodu 
dostępu. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. Jan 
spojrzał na widniejące na ekranie litery:
WPROWADZIĆ PRAWIDŁOWY KOD DOSTĘPU 
NIEPRAWIDŁOWY KOD SPOWODUJE 
WYKASOWANIE PAMIĘCI.
 A więc nie zna pan kodu  mruknął Jan, 
zwracając się właściwie do samego siebie.  W 
takim razie ja muszę go znać. I przychodzi mi do 
głowy tylko jedna rzecz  wyjął swą nową kartę 
identyfikacyjną i spojrzał na numer. 
ThurgoodSmythe powiedział, że gdy numer ten 
podzielić przez dzień miesiąca, stanie się on 
kodem identyfikacyjnym Kasjusza. A więc to 
musi być to.
Jan wprowadził numer do kalkulatora i podzielił 
przez 27. Cyfry na lewo od przecinka wprowadził 
do komputera i nacisnął klawisz zwrotny. Tym 
razem na ekranie ukazała się twarz 
ThurgoodSmythe'a, który uśmiechnął się i 
skinął lekko głową.
 Widzę, że dotarłeś do celu bezpiecznie, Janie. 
Sądzę, iż w tej właśnie chwili jesteś razem z 
moim starym współpracownikiem, Amri 
BenHaimem. Jak już zdążyłeś się zorientować, 

background image

ta dyskietka jest zbyt ważna, by ryzykować 
przypadkowe odtworzenie zawartego na niej 
nagrania. Tak więc BenHaim miał połowę 
klucza, a ty, Janie, drugą. A teraz, proszę, 
usiądźcie gdzieś wygodnie, a ja postaram się 
wszystko wam wyjaśnić.
Jan dotknął klawisza STOP i twarz 
ThurgoodSmuthe'a zastygła w nieruchomą 
maskę.
 Nie sądzi pan, że powinniśmy to nagrać? Dysk 
z pewnością ulegnie samozniszczeniu, a wiec 
jakaś trwalsza kopia byłaby bardzo pożądana.
 Oczywiście  odparł BenHaim.  Proszę tak 
zrobić.
Jan wsunął do komputera pustą dyskietkę i 
ponownie włączył odtwarzanie.
 ... chcę, aby obecna rebelia jak najszybciej 
dobiegła kresu. BenHaimie, Jan opowie ci o 
moich osobistych powodach, które kryją się za 
tą decyzją. Przypuszczam, że tak samo jak mój 
młody przyjaciel, nie uwierzysz w nie, ale 
trudno. Jak widzisz, jestem w tej sprawie 
szczery. Nie są one jednak najważniejsze. 
Proponowane przeze mnie rozwiązanie, mające 
na celu zakończenie tej niepotrzebnej wojny, 
leży na gruncie czystej pragmatyki. Na początku 
nakreślę wam ogólne zarysy mego planu. 
Zrozumiecie wtedy, iż okoliczności niejako 
same zmuszą was, byście przyłączyli się do 
mnie. Mam nadzieję, że wszyscy podzielacie 
wiarę w nasz wspólny cel, jakim w 
nadchodzącym konflikcie będzie absolutne 
zwycięstwo rebeliantów, a w konsekwencji 
dalszy, nieskrępowany rozwój i ekspansja całej 

background image

rasy ludzkiej. A teraz szczegóły. Mój wywiad 
doniósł mi, że pozostałe jednostki Sił 
Przestrzennych grupują się właśnie w pobliżu 
Ziemi. W większości są to duże liniowce. Stawką 
w tej rozgrywce jest przyszłość wszystkich 
planet. Wiecie zapewne, iż jedynie Ziemia 
posiada niezbędne fabryki, by wyprodukować 
paliwo i komponenty napędu przestrzennego. 
Wszystkie uszkodzone lub niesprawne części 
mogą zostać wymienione jedynie tutaj, na Ziemi. 
A więc to, co kiedyś było podstawą potęgi tej 
planety, teraz może stać się główną przyczyną 
jej porażki. Jedyną rzeczą, jaką siły rebeliantów 
powinny w tej sytuacji zrobić, jest atak. I tak 
musi on zostać przeprowadzony wcześniej czy 
później  lepiej jednak wcześniej, nim wraz z 
upływem czasu urządzenia odmawiać zaczną 
posłuszeństwa. Nie znam szczegółów planów 
rebeliantów. Wiem jednak, iż jest jedna rzecz, 
którą muszę zrobić, by mieć nadzieję na 
zwycięstwo. Muszę zaatakować i przejąć bazę 
Spaceconctentu na pustyni Mojave. Każdy inny 
kierunek ataku byłby samobójstwem. Wszystko, 
czego potrzebują Ziemskie Siły Przestrzenne do 
dalszej egzystencji, znajduje się właśnie tam. 
Jeżeli baza zostanie przejęta lub zniszczona, 
oznacza to koniec sił okupacyjnych. Winno to 
zostać przeprowadzone w następujący sposób: 
pierwszy atak nastąpić musi jeszcze w 
przestrzeni, by zmniejszyć siły grupującej się 
floty. Potem należy zająć kompleks na pustyni 
Mojave. Atak przeprowadzić należy z Ziemi, 
ponieważ obrona rakietowa jest zbyt silna, by 
jakakolwiek próba ataku powietrznego mogła 

background image

zakończyć się powodzeniem. Po zajęciu 
ośrodka ostateczne zwycięstwo będzie już 
jedynie kwestią czasu. Janie, jestem w stanie 
umożliwić ci kontakt z flotą rebeliantów, co 
pozwoli ci na koordynowanie całej operacji. Po 
rozbiciu ziemskiej floty, siły Izraela zaatakują i 
opanują bazę Spaceconctentu, gdzie będą 
oczekiwały na wasze przybycie. Zanim podejmą 
jednak decyzję co do ewentualnej współpracy, 
chciałbym przypomnieć im o rajdzie na Entebbe 
i o powstaniu w gettcie warszawskim. Już czas, 
by ponownie opuścili getto...
Jan zatrzymał odtwarzanie i odwrócił się w 
stronę BenHaima. Spostrzegł, iż stary człowiek 
ma dziwny, zamyślony wyraz twarzy.
Myślę, że ten człowiek jest szalony  stwierdził 
Jan.  O czym on właściwie mówił w tym 
ostatnim zdaniu?
 Nie, szaleńcem nie jest z całą pewnością. Kusi 
nas obietnicą zbawienia, wiedząc, iż może to 
oznaczać zniszczenie. I by pomóc nam podjąć 
decyzję, przytacza przykłady z naszej własnej 
historii. Jego sposób rozumowania jest tak 
pokrętny, jakby wywodził się ze starej szkoły 
Talmudu.
 Powstanie Warszawskie miało miejsce podczas 
Drugiej Wojny Światowej  wtrąciła Dvora.  Żydzi 
byli tam mordowani przez nazistów, umierali z 
powodu chorób i głodu. Powstali wiec i walczyli 
przeciwko swym oprawcom, mając przeciw 
karabinom jedynie gołe pięści. Zginęli wszyscy. 
Wiedzieli, że zginą  a jednak nie poddali się.
 Równie ważne jest  dorzucił BenHaim  że 
walczyli, by wydostać się z getta. Do 

background image

dzisiejszych czasów bowiem Żydzi zmuszani są 
do życia w gettach. Więzieniem pozostawać 
może cały kraj, jednak w dalszym ciągu jest to 
więzienie. ThurgoodSmythe doskonale wie, że 
chcemy się z niego wydostać.
 A Entebbe?  zapytał Jan.  Co to takiego?
 Niespodziewany rajd komandosów, który nie 
powinien był mieć nawet cienia szansy na 
powodzenie. Kuszenie przez ThurgoodSmythe'a 
mogłoby wpędzić w kompleksy samego 
Szatana!
 Mówiąc szczerze, to nie jest dla mnie takie 
zupełnie jasne  przyznał Jan.  Nie jesteście 
przecież z nikim w stanie wojny. Możecie po 
prostu zostać tutaj i czekać cierpliwie na dalszy 
rozwój wypadków.
 Zasadniczo ma pan rację. Lecz w 
rzeczywistości nasza wolność jest zaledwie 
iluzją wolności. Jesteśmy wolni na tyle, by, jak 
już mówiłem pozostawać w więzieniu wielkości 
kraju. Dochodzą do tego kwestie moralne, z 
którymi musimy się uporać. My wszyscy, w 
naszym maleńkim, miłym więzieniu otoczeni 
jesteśmy przez świat pełen ekonomicznie i 
fizycznie zniewolonych gojów. Czy powinniśmy 
im pomóc? My, którzy przez wieki byliśmy w 
niewoli, wiemy doskonale, co ona oznacza. A 
więc czy mamy odmówić pomocy dla innych w 
osiągnięciu tego, o co modliliśmy się dla nas 
samych? Jak już powiedziałem, jest to 
prawdziwy problem dla uczonych w Talmudzie. 
Ja jednak jestem jedynie starym człowiekiem i 
dlatego być może nie potrafię oprzeć się 
wątpliwościom. Posłuchajmy jednak głosu 

background image

młodego Izraela. Co ty o tym wszystkim myślisz, 
Dvora?
 Ja nie myślę, ja wiem!  odparła dziewczyna z 
ogniem w oczach.  Musimy walczyć! Nie ma 
innej możliwości.
 Moja odpowiedź jest równie prosta  powiedział 
Jan.  Jeżeli istnieje choćby cień szansy na 
powodzenie tego planu, muszę się przyłączyć. 
ThurgoodSmythe powiedział, że ułatwi mi 
kontakt z naszą flotą. Bardzo dobrze. Opowiem 
im więc o tym planie, a także o naszych 
obiekcjach oraz o tym, jakim pokrętnym 
człowiekiem jest w rzeczywistości 
ThurgoodSmythe. W ten sposób 
odpowiedzialność za ostateczną decyzję nie 
będzie spoczywała wyłącznie na mnie. Zrobię 
więc to, co mówi. Nie mogę dać innej 
odpowiedzi.
 Tak, na pańskim miejscu zrobiłbym to samo  
przyznał BenHaim.  Nie ma pan nic do stracenia, 
a do zyskania cały świat. Jednak to wszystko 
brzmi zbyt doskonale. Mam niejasne przeczucie, 
iż człowiek ten prowadzi jakąś diabelską grę.
 To nieważne  powiedziała Dvora.  Jeżeli to 
pułapka, rebelianci muszą zostać ostrzeżeni, by 
wykorzystać to dla własnej korzyści. A jeżeli nie 
jest to żaden podstęp, Izrael musi walczyć. 
Walczyć w wojnie, która położy kres innym 
wojnom.
BenHaim westchnął i pokiwał w zadumie głową.
 Jak wiele razy słowa te były wypowiadane? 
Wojna, która kładzie kres wojnom. Czy były one 
kiedykolwiek prawdziwe?
 Nie. Lecz mogą być nimi teraz  upierała się 

background image

Dvora. Włącz jeszcze raz, Janie. Posłuchamy 
zakończenia.
Miało to bardzo wiele sensu  lub też nie miało go 
kompletnie. Jan nagle poczuł, iż znajduje się w 
takiej samej pułapce, w jakiej znaleźli się 
Izraelici. Przecież jedyne, co łączyło go z 
ThurgoodSmythe'm to wizja, iż któregoś dnia 
zginie on z jego ręki. A teraz okazuje się, że 
pracuje dla swego największego wroga. 
Zupełnie zdezorientowany, pokręcił głową i 
nacisnął klawisz startu.
 ... by ponownie opuścić getto. Przemyślcie więc 
to, co wam przed chwilą powiedziałem. 
Zwołajcie Knesset i zadecydujcie. Mój plan nie 
przewiduje rozwiązań alternatywnych. Musicie 
zaakceptować go w całości lub odrzucić. 
Wszystko albo nic. Macie jeszcze trochę czasu, 
by rozważyć wszystkie za i przeciw. 
Powracająca flota będzie tu za około dziesięć 
dni. Wasz atak winien mieć miejsce przed 
świtem w dniu, o którym zostaniecie 
poinformowani oddzielnie. W następny piątek 
wasza rozgłośnia radiowa emitować będzie swój 
zwykły, cotygodniowy program upamiętniający 
tych, którzy polegli. Jeżeli zdecydujecie się do 
mnie przyłączyć, umieśćcie po prostu nazwisko 
Jana Kulozika na liście poległych. Jan nie 
należy do ludzi przesądnych, jestem więc 
pewien, iż nie będzie miał nic przeciwko temu. 
Jeżeli zadecydujecie jednak, że próba 
uratowania ludzkości nie powinna stać się 
waszym udziałem, nie róbcie niczego  bowiem i 
tak niczego nie będziecie mogli zrobić. To mój 
ostatni przekaz. Nie usłyszycie mnie więcej.  Z 

background image

tymi słowami ekran zgasł.
 Co za umysł!  wykrzyknął BenHaim, wpatrując 
się w pusty ekran. Teraz nałożył jeszcze na nas 
poczucie winy. Czy jest pan pewny, iż on nigdy 
nie studiował teologii?
 Niczego już nie jestem pewien, jeżeli chodzi o 
mego ukochanego szwagra. Zaczynam wierzyć 
jednak w jego wszystkie wcześniejsze 
dokonania. Lecz z pewnością jest także królem 
kłamców. Co ma pan zamiar zrobić dalej?
 To, co zasugerował. Przedstawię jego 
propozycję dla Knessetu. To nasz parlament. 
Niech trochę tej odpowiedzialności i winy 
spadnie i na ich ramiona.
Dvora i Jan wyszli z pokoju, a BenHaim zasiadł 
przed telefonem. W pomieszczeniu przez cały 
czas płonęło światło, nie zauważyli więc, że na 
zewnątrz zapadł już zmrok. Wyszli na balkon. 
Oboje milczący. Gdy odwrócił się do niej, 
spostrzegł, że dziewczyna zwrócona jest do 
niego twarzą. W następnej chwili była już w jego 
ramionach.
Upłynęło wiele czasu, nim oderwała swoje wargi 
od jego ust, lecz w dalszym ciągu obejmowała 
go mocno ramionami. Jej słowa były zaledwie 
szeptem:
 Chodźmy do mego pokoju. To miejsce jest zbyt 
na widoku.
Delikatnie pogłaskał ją po ramionach i nagle 
poczuł delikatne ukłucie winy.
 Jestem żonaty, Dvora. Moja żona jest o lata 
świetlne stąd...  zamilkł, gdy położyła mu na 
ustach dłoń.

background image

Rozdział 13

 Cicho. Chcę się z tobą kochać, a nie wychodzić 
za ciebie za mąż. Chodź za mną.
Ruszył z większą ochotą, niż chciałby się do 
tego przyznać.
My chyba nigdy nie dostaniemy tu czegoś do 
jedzenia  powiedział Jan.
 Jesteś bardzo wymagający  uśmiechnęła się 
Dvora.  Większość mężczyzn nie miałaby już do 
tego głowy.
Przez zaciągnięte story do pokoju sączyło się 
już pierwsze światło poranka. Dziewczyna 
zrzuciła koc i przeciągnęła się leniwie. Jan 
przewrócił się na bok i koniuszkiem palców 
dotknął jej płaskiego brzucha. Zadrżała lekko.
 Cieszę się, że żyję  powiedziała.  Śmierć z 
pewnością musi być niezwykle nudna. To, co 
obecnie robimy, jest o wiele bardziej 
podniecające.
Uśmiechnął się zamierzając ją objąć, lecz 
dziewczyna wyśliznęła się z jego ramion i 
wstała. Kiedy wygięła plecy do tyłu i sięgnęła 
palcami ku włosom, wyglądała jak przepiękna, 
żywa rzeźba.
 To ty wspomniałeś o jedzeniu, a nie ja  
powiedziała.  Lecz teraz, gdy to słowo nareszcie 
padło, czuję, iż także jestem głodna. Chodź. 
Zrobię nam śniadanie.
 Chyba lepiej będzie, jak przedtem udam się do 
swego pokoju.
Nie przerywając czesania będących w nieładzie 
włosów, roześmiała się serdecznie.
 Dlaczego? Nie jesteśmy przecież dziećmi. 
Jesteśmy dorośli i możemy robić, co nam się 

background image

podoba. A przynajmniej my tak robimy. Z 
jakiego ty właściwie świata przybywasz?
 Z zupełnie innego, niż tutaj. Chociaż w 
Londynie  Chryste, jak to wydaje się dawno 
temu  przypuszczam, że zachowywałem się 
podobnie. Potem żyłem jednak w piekle 
Halvmork  a jest to świat, o którym nie mam 
zamiaru nawet zaczynać ci opowiadać. 
Śniadanie jest zdecydowanie lepszym 
pomysłem.
Łazienka, chociaż nie tak przytłaczająco 
luksusowa jak w WaldorfAstorii, fukcjonowała 
całkiem przyzwoicie. Po przekręceniu kurka z 
kranu popłynęła ciepła woda. Jan pomyślał, iż w 
tym kraju najprawdopodobniej wszyscy mają 
podobne instalacje. Była to koncepcja 
demokracji, której nigdy jeszcze nie rozważał. 
Równość w dostępie do środków fizycznego 
komfortu, tak samo jak równość w swobodzie 
wyboru. Burczenie w brzuchu przerwało te 
filozoficzne rozmyślania; szybko umył się i 
ubrał. Potem, kierując się zapachami, przeszedł 
do obszernej kuchni. Przy drewnianym stole 
siedzieli już młody mężczyzna i kobieta. Na jego 
widok skinęli głowami a Dvora wręczyła mu 
kubek pełen parującej kawy.
 Przede wszystkim jedzenie, towarzyskie 
konwenanse później  powiedziała.  Jak chcesz 
swoje jajka?
 Na talerzu.
 Mądra decyzja. Spróbuj także tego  
podejrzewani, że po raz pierwszy w życiu 
będziesz miał przyjemność skosztować potrawy 
prawdziwie koszernej.

background image

Młodzi ludzie przy stoliku obok wstali i bez 
słowa wyszli na zewnątrz. Nawet się nie 
przedstawili. Jan już wcześniej zauważył, iż tu, 
w samym sercu izraelskiegowywiadu, 
wymienianych jest bardzo niewiele nazwisk  co 
zresztą jest cechą wspólną dla wszystkich 
wywiadów świata. Dvora postawiła na stole 
talerze i usiadła naprzeciwko niego. Oboje 
wykazali wprost wilczy apetyt, rozprawiając od 
czasu do czasu o zupełnie nieistotnych 
rzeczach. Kończyli właśnie, gdy do kuchni 
pędem wbiegła młoda dziewczyna. Była 
śmiertelnie poważna.
 BenHaim chce widzieć was natychmiast. Mamy 
poważne kłopoty.
Atmosfera w całym domu stała się wyraźnie 
napięta. BenHaim siedział w tym samym fotelu, 
w którym zostawili go poprzedniego wieczoru  
być może siedział w nim przez cały ten czas. Z 
nieobecnym wyrazem twarzy ssał dawno 
wygasłą fajkę.
 Wygląda na to, że ThurgoodSmythe wywiera na 
nas pewien nacisk. Powinienem był domyślić 
się wcześniej, iż nie ograniczy się jedynie do 
poproszenia nas o przysługę. To nie w jego 
stylu.
 Co się właściwie stało?  zapytała Dvora.
 Obławy. Na całym świecie, w każdym niemal 
kraju. Raporty wciąż napływają. Nazywają to 
aresztowaniami prewencyjnymi. Powołują się na 
stan zagrożenia. Mają naszych ludzi, 
wszystkich. Misje handlowe i przedstawicieli 
biznesu, a nawet tajnych agentów, o których 
sadziłem, że wciąż są bezpieczni. Wszystkich 

background image

aresztowano. Dwa tysiące ludzi, może więcej.
 Przyciska śrubę  przyznał niechętnie Jan.  Czy 
podejrzewa pan, jaki może być jego następny 
krok?
 Co więcej mógłby jeszcze zrobić? Tych kilka 
tysięcy naszych obywateli, których aresztował, 
są jedynymi osobami, które legalnie, czy też nie, 
przebywają poza granicami Izraela. A on ma ich 
wszystkich. - Jestem pewny, że to do czegoś 
prowadzi. Znam sposób, w jaki 
ThurgoodSmythe przeprowadza swe operacje i 
wiem, że to dopiero pierwszy krok.
Ponure prognozy Jana sprawdziły się w 
przeciągu niecałej godziny. Na wszystkich 
dwustu dwunastu kanałach telewizyjnych 
przerwano nadawanie bieżących programów, by 
podać ważne obwieszczenie. Wygłaszał je 
doktor Bal Ram Mahant, obecny Prezydent 
Narodów Zjednoczonych. Stanowisko to od 
dawna było wyłącznie tytularne, a jego funkcja 
polegała głównie na otwieraniu i zamykaniu 
kolejnych sesji Narodów Zjednoczonych. 
Czasami wygłaszał także przemówienia, przy 
okazjach takich, jak ta. Orkiestra wojskowa 
grała dziarskie marsze, a cały świat obserwował 
ekrany i czekał. W końcu dźwięki muzyki 
zamarły, a na ekranie ukazała się twarz doktora 
Mahanta. Skinął głową, jakby przed niewidzialną 
publicznością i zaczął mówić wysokim, 
podniesionym głosem:
 Obywatele świata. Jesteśmy pośrodku toczącej 
się, okrutnej wojny, spowodowanej przez 
anarchistyczne elementy zamieszkujące planety 
Konfederacji Ziemi. Nie jestem, tu jednak po to, 

background image

by mówić o wielkich bitwach, które nasi dzielni 
żołnierze toczą i wygrywają w imię całej 
ludzkości. Jestem tu, by opowiedzieć wam o 
większym nawet zagrożeniu dla naszego 
bezpieczeństwa. Pewne ilości osobników z 
Izraela, przejmuje dostawy tak życiowo dla nas 
ważnej żywności, dla swych własnych celów. Są 
oni żerującymi na wojnie spekulantami, 
robiącymi fortuny na nieszczęściu i głodzie 
innych. Nie możemy na to pozwolić. Muszą oni 
zrozumieć, że ich postępowanie jest sprzeczne z 
etyką i prawem. Sprawiedliwości musi się stać 
zadość, zanim inni zdecydują się podążyć ich 
śladem. Doktor Mahant westchnął, wszak ciężar 
odpowiedzialności za świat spoczywał na jego 
barkach. Najwidoczniej zaakceptował to 
brzemię, wzruszył bowiem lekko ramionami i 
kontynuował dalej:
 Nawet w tej chwili nasze wojska posuwają się w 
głąb Egiptu, Jordanii i Syrii, oraz wszystkich 
pozostałych najważniejszych producentów 
żywności w tym rejonie. Przyrzekam, iż nikt z 
was nie będzie głodny. Dostawy żywności będą 
kontynuowane pomimo oburzających praktyk 
tej egoistycznej mniejszości. Rebelia zostanie 
złamana i wspólnie podążymy ku ostatecznemu 
zwycięstwu.
Twarz Prezydenta zastąpiona została 
powiewającą na wietrze białobłękitną flagą 
Ziemi. Z głośników buchnął ogłuszający aplauz. 
Trąby zagrzmiały nawet głośniej, niż na 
początku audycji.
BenHaim wyłączył telewizor.
 Nic z tego nie rozumiem  przyznał 

background image

zdezorientowany Jan.
 Za to ja rozumiem bardzo dobrze  odparł 
BenHaim.  Zapomina pan, że reszta świata nie 
ma nawet pojęcia o istnieniu naszego narodu. 
Nie obchodzą ich nasze losy, byleby tylko ich 
brzuchy napchane były do pełna. Te ziemie 
zamieszkane są przez spokojnych wieśniaków, 
którzy wysyłają swe produkty poprzez własnych 
przedstawicieli. Lecz to my nauczyliśmy ich, jak 
nawadniać i użyźniać pustynię, to my 
zapewniliśmy im niezbędne rynki zbytu na ich 
produkty. W naszym wreszcie posiadaniu 
znajdują się wszystkie morskie i powietrzne 
środki transportu. Do tej pory. Czy widzi pan, co 
on zamierza z nami zrobić? Zewsząd jesteśmy 
wypędzani, ponownie zamykani w obrębie 
własnych granic. Wkrótce nastąpią dalsze 
restrykcje. A wszystko to jest dziełem jednego 
tylko człowieka  ThurgoodSmythe'a. Nikt nie 
przejmuje się losem tego niewielkiego zakątka 
świata, nie w obecnych czasach. I proszę 
zauważyć, jakim znakomitym okazał się znawcą 
historii. Z jaką pieczołowitością odszukał stare 
terminy, których głównym zadaniem już w 
średniowiecznej Europie było podsycanie 
antysemityzmu. Spekulanci, krwiopijcy, 
bogacący się gdy reszta przymiera głodem. 
Jego przesłanie jest zupełnie jasne.
Jan skinął głową.
 Ma was w garści. Jeżeli nie zrobicie, czego 
chce, będzie cierpiał cały wasz kraj.
 Ten kraj i tak będzie cierpiał. Przetrwamy 
jedynie wtedy, gdy wielkie potęgi tego świata 
nie będą zwracały na nas uwagi. Tak naprawdę, 

background image

to tych naszych kilkanaście bomb atomowych 
przeciwko ich setkom tysięcy stanowi bardzo 
iluzoryczną równowagę. Jesteśmy zbyt mali i 
słabi, by zawracać sobie nami głowę. Tak długo, 
jak pozostawaliśmy spokojni i zapewnialiśmy im 
w zimie świeże pomarańcze i avocado, byliśmy 
bezpieczni. Teraz ThurgoodSmythe chce to 
wszystko zmienić, a wojna dostarczyła mu 
doskonałego pretekstu. Ich oddziały suną wolno 
w stronę naszych granic. Nie możemy ich 
powstrzymać. Zajmą wszystkie wyrzutnie 
naszych rakiet porozmieszczane poza granicami 
naszego państwa. A gdy tego dokonają, będą 
mogli zrzucić własne bomby lub wysłać czołgi. 
Nie będzie to już miało większej różnicy. Tak czy 
owak, przegramy.
 ThurgoodSmythe rzeczywiście może tego 
dokonać  rzucił ze złością Jan.  Nie z zemsty, iż 
nie otrzymał waszej pomocy  byłoby to działanie 
emocjonalne, a osobników emocjonalnych 
zawsze można przekonać, by zmienili zdanie. 
Lecz ThurgoodSmythe jest człowiekiem innego 
pokroju. Działa bez zbędnych nerwów i zawsze 
doprowadza do końca to, co zaplanował. Chce, 
byście byli tego pewni.
 Zna go pan bardzo dobrze  powiedział 
BenHaim, spoglądając uważnie w twarz Jana. -A 
ja sądziłem, że to tylko zbieg okoliczności. Teraz 
rozumiem, dlaczego jako emisariusza przysłał 
właśnie pana. Nie było właściwie potrzeby, by 
pan osobiście doręczył nam jego przesłanie. 
Chciał jednak, byśmy byli absolutnie pewni jego 
motywów, byśmy dokładnie wiedzieli, jakim jest 
typem człowieka. Jest więc pan adwokatem 

background image

diabła, Janie, czy to się panu podoba, czy nie.
Co więc zrobimy?  zapytała głucho Dvora.
Musimy przekonać Knesset, iż naszą jedyną 
szansą jest przyłączenie się do planu 
ThurgoodSmythe'a. Wyślę wiadomość przez 
radio, obojętnie czy za ich zgodą, czy też bez. W 
końcu i tak się przyłączą. Nie mają po prostu 
żadnej innej alternatywy. A potem nastąpi druga 
Diaspora.*
 Co takiego? Co pan przez to rozumie?
 Pierwsza diaspora datuje się jeszcze z okresu 
niewoli babilońskiej. Tym razem jednak wszyscy 
jesteśmy ochotnikami. Jeżeli atak na bazę na 
pustyni Mojave nie powiedzie się, odpowiedź 
będzie natychmiastowa i ostateczna. Zagłada 
nuklearna. Cały nasz maleńki kraj stanie się 
radioaktywnym piekłem. Musimy więc 
spróbować postarać się zredukować 
śmiertelność. Musimy pozyskać ochotników, 
którzy pozostaną na miejscu, by utrzymywać w 
ruchu urządzenia i ukryć nasze odejście. Reszta 
przedostanie się do krajów sąsiednich, w 
których mamy wielu przyjaciół.
* Diaspora  rozproszenie jakiejś narodowości 
wśród innych, lub wyznawców jakiejś religii 
wśród grup inowierców.
Jeżeli nasz atak powiedzie się, będą mogli 
powrócić bezpiecznie do domu. Jeżeli nie, no 
cóż, przeniesiemy naszą religie i naszą kulturę 
do innych krain. Ale przetrwamy.
Dvora skinęła z determinacją głową. Jan po raz 
pierwszy zrozumiał, co pozwoliło przetrwać tym 
ludziom tysiące lat prześladowań i terroru. 
Wiedział, iż znajdą oni sobie miejsce w 

background image

przyszłości, tak jak wiele razy dokonywali tego 
w przeszłości.
BenHaim wzdrygnął się nagle jak ktoś, kogo 
niespodziewanie owiał zimny wiatr. Wyjął z ust 
wygasłą fajkę i spojrzał na nią, jakby 
zaskoczony jej widokiem. Położył ją ostrożnie 
na stole, wstał i idąc wolnym krokiem starego, 
zmęczonego człowieka, wyszedł z pokoju. Dvora 
spoglądała za nim, dopóki nie zniknął za 
drzwiami, a potem odwróciła się i przywarła do 
Jana, obejmując go silnie ramionami. Przez 
chwilę stali nieruchomo, starając się w cieple 
własnych ciał znaleźć zapomnienie przed 
pędzącą im na spotkanie mroczną przyszłością.
 Chciałabym wiedzieć, jak to się wszystko 
skończy  szepnęła wreszcie Dvora.
 Pokojem dla całej ludzkości. Sama to przecież 
powiedziałaś. Wojna, która kończy wszystkie 
wojny. Ja uczestniczę w tej walce od samego 
początku. A teraz, czy chcę tego, czy też nie, 
twoi ludzie także biorą w niej udział. Chciałbym 
tylko wiedzieć, o co naprawdę chodzi w tym 
planie ThurgoodSmythe'a. Czy jest to pułapka, 
która ma nas zniszczyć, czy też rzeczywiście 
przyniesie on pokój?
Był już prawie zmierzch, gdy na trawniku tuż 
obok willi wylądował śmigłowiec. Jan, który 
razem z Dvorą znajdował się w ogrodzie, 
odwołany został do BenHaima.
Proszę na to spojrzeć  powiedział stary 
mężczyzna, wskazując na stojącą na podłodze 
zamkniętą walizkę.  Specjalna przesyłka dla 
pana z placówki Narodów Zjednoczonych w 
TelAvivie. Przynieśli ją bezpośrednio do naszej 

background image

najbliższej tajnej agendy, która zajmuje się 
nasłuchem ich sygnałów radarowych. Sposób 
dostarczenia tej przesyłki zdradza jej nadawcę. 
To wiadomość dla mnie, iż wiedzą o naszych 
siłach więcej, niż nam się to wydaje. Jeśli 
chodzi o pana - musi pan to otworzyć i 
zobaczyć.
 Nie była jeszcze otwierana?
 Nie. Posiada zamek cyfrowy, którego nikt nie 
chciał ruszyć. Nie ma powodu posyłać po 
Dvorę, by ją otworzyła. Nasz nadawca ma z 
pewnością ważniejszą sprawę na głowie, niż 
zamach na życie starego człowieka. Mogę?
Nie czekając na odpowiedź, BenHaim schylił się 
i szybkim ruchem palców zaczął manipulować 
przy pokrętłach. Rozległ się cichy zgrzyt i 
walizka otworzyła się. Jan położył ją na stole.
Wewnątrz znajdował się czarny mundur, takież 
same buty i pasująca do uniformu czapka z 
błyszczącymi insygniami nad daszkiem. Na 
mundurze leżała przeźroczysta, plastykowa 
koperta. Zawierała kartę kredytową na nazwisko 
John Holliday i gruby podręcznik techniczny z 
wetkniętą pod obwolutę dyskietką. Pomiędzy 
kartkami podręcznika widniał skrawek papieru z 
wypisanym na nim nazwiskiem Jana. Wyjął ją i 
odczytał głośno:
 John Holliday jest technikiem ONZ pracującym 
w centrum komunikacyjnym w Kairze. Należy 
także do Rezerwy Sił Przestrzennych, gdzie 
pełni funkcję technika łączności. Przyswój sobie 
tę dziedzinę wiedzy szybko, Janie. Załączony 
podręcznik powinien ci w tym pomóc. Masz dwa 
pełne dni, by nauczyć się swojej nowej pracy i 

background image

udać się do Kairu. Twoi przyjaciele w Izraelu są 
w stanie zapewnić ci bezpieczny transport. Gdy 
będziesz już w mieście, sugeruję, byś nałożył 
ten uniform i udał się na lotnisko. Twoje dalsze 
rozkazy będą już na ciebie czekały w biurze 
oficera Służby Bezpieczeństwa. Życzę ci 
szczęścia. Powodzenie całej operacji zależy od 
wyniku twojej misji  Jan spojrzał na stojącego 
naprzeciwko mężczyznę. I to już wszystko. 
Żadnego podpisu.
Nie musiało go być. Obaj mężczyźni wiedzieli, 
że plan ThurgoodSmythe'a posunął się o 
kolejny krok do przodu.

Rozdział 14

 Masz szczęście, że jesteś prawidłowo 
umundurowany, żołnierzu  wycedził oficer 
Bezpieczeństwa, obrzucając Jana lodowatym 
spojrzeniem.
 Stawiłem się natychmiast po otrzymaniu 
rozkazu  powiedział Jan.
 To, że przez chwilę korzystałeś z rozkoszy życia 
nie oznacza, że możesz zapominać o swoich 
obowiązkach.
Po zakończeniu zwyczajowej w takich 
sytuacjach słownej chłosty, oficer wsunął kartę 
identyfikacyjną do terminala i skinął głową na 
Jana, który położył prawą dłoń na metalizowanej 
płytce. Był to prostszy i o wiele bardziej 
skuteczny sposób, niż zwykła kartoteka 
odcisków palców. Po chwili karta wysunęła się z 
czytnika. Jego nowa osobowość zaakceptowana 
została bez zastrzeżeń. Najwidoczniej 
ThurgoodSmythe miał dostęp do kartotek 

background image

identyfikacyjnych na najwyższym szczeblu  a 
ponad nim nie było już nikogo, kto mógłby go 
kontrolować.
 No cóż, sir, wygląda na to, że zapewniono panu 
bilet pierwszej klasy  nagła zmiana w 
zachowaniu oficera wskazywała, iż nowy status 
Jana był o wiele wyższy, niż przypuszczał 
policjant.  Oczekujemy na przylot wojskowego 
odrzutowca, który ma pana stąd zabrać. Gdyby 
zechciał zaczekać pan w barze, mógłbym pana 
wywołać natychmiast po wylądowaniu 
samolotu. Czy odpowiada to panu? Bagażami 
zajmę się osobiście. 
Jan skinął głową i skierował się w stronę baru. 
Szacunek, jaki okazywał mu teraz oficer 
Bezpieczeństwa, nie sprawiał mu jakoś 
przyjemności. Czuł się samotny i pozostawiony 
samemu sobie. Inną rzeczą jest rozważanie 
czegoś w teorii, a jeszcze inną  przystąpienie do 
działania. W dodatku bez przerwy unosił się nad 
nim mroczny cień ThurgoodSmythe'a, co także 
nie poprawiło jego samopoczucia. Był niczym 
pionek w partii szachów, którą rozgrywał jego 
szwagier. Nie pierwszy raz zaczął zastanawiać 
się, co ten człowiek właściwie planuje. Piwo 
było zimne, za to zupełnie pozbawione smaku  
ograniczył się więc do jednej butelki. Za nim 
egipski barman w niezwykłym skupieniu 
polerował jedną szklankę za drugą. Wszystko 
wskazywało na to, że na lotnisku w Kairze nie 
było dużego ruchu. Nigdzie także nie było widać 
jednostek wojska, z taką emfazą zapowiadanych 
przez Prezydenta Mahonta. Czyżby był to tylko 
podstęp? W tej chwili trudno było na to 

background image

odpowiedzieć.
Jednak jego kłopoty były zdecydowanie realne i 
nie oczekiwał przyszłych wydarzeń z 
nadmiernym entuzjazmem. Wszystko zaczynało 
toczyć się z tak szaloną prędkością, że 
dotrzymanie kroku zmieniającej się bez przerwy 
sytuacji przychodziło mu z coraz większym 
trudem. Nudne życie na Halvmork prawem 
kontrastu wydało mu się nagle całkiem 
przyjemne.
Gdy powróci jeżeli powróci  przyszłe lata będą 
spokojne i bezpieczne. Będzie tam miał rodzinę, 
żonę i dziecko, a potem więcej dzieci. Ostatnio, 
z powodu braku czasu, rzadko wracał myślami 
do Elżbiety. Nagle zobaczył ją tak, jak widział ją 
po raz ostatni: obejmującą go ramionami i 
uśmiechającą się, pomimo z trudem 
powstrzymywanych łez. Jednak obraz jej szybko 
zbladł i zastąpiony został daleko wyraźniejszym 
wizerunkiem nagiej Dvory, ciepłej i tak słodko 
pachnącej...
Cholera! Szybko wypił resztę piwa i skinął na 
barmana, by podał mu jeszcze jedną butelkę. 
Życie jest zjawiskiem bardzo złożonym. Od 
chwili przybycia na Ziemię stało się 
niekończącym pasmem niebezpieczeństw, ale 
jednocześnie... właściwie jakie? Zabawne? Nie, 
nie było to odpowiednie słowo. Raczej 
ekscytujące. Diabelnie ekscytujące. Szczególnie 
teraz, gdy zdecydował się pożyć jeszcze 
odrobinę dłużej. Chociaż w tej chwili nie 
powinien właściwie rozmyślać o przyszłości. Nie 
w sytuacji, której nie wiedział zupełnie, co go 
jeszcze czeka. Jedyne, co mógł zrobić, to za 

background image

wszelką cenę postarać się przeżyć.
 Technik Holliday  zabrzmiało nagle z głośników. 
Technik Holliday proszony do wyjścia numer 
trzy.
Spiker powtórzył tę wiadomość dwukrotnie, nim 
Jan zorientował się, iż dotyczy ona właśnie jego. 
Odstawił szklankę i ruszył we wskazanym 
kierunku. Przy wyjściu na płytę oczekiwał już na 
niego ten sam oficer Bezpieczeństwa.
 Zaprowadzę pana, sir. Samolot zakończył 
właśnie tankowanie i jest gotowy do startu. 
Pański bagaż jest już na pokładzie.
Jan skinął głową i ruszył za mężczyzną. Płyta 
lotniska skąpana była w promieniach upalnego 
słońca, które złocistymi refleksami odbijało się 
od betonowych budynków lotniska. Podeszli w 
stronę dwumiejscowego, naddźwiękowego 
myśliwca, którego bok opatrzony był białą 
gwiazdą Lotnictwa Stanów Zjednoczonych.
Jan wspiął się do kabiny po drabince 
przytrzymywanej przez dwóch mechaników, 
podczas gdy trzeci pomógł mu usadowić się w 
fotelu i zamknął osłony kabiny. Siedzący przed 
nim pilot odwrócił się i w krótkim geście 
powitania pomachał dłonią.
 Ktoś w wielkim pośpiechu zadecydował, by cię 
stąd wyciągnąć, chłopie. Odciągnęli mnie od 
partyjki pokera i nie pozwolili nawet dokończyć 
rozdania. Zapnij pasy.
Silniki zagrzmiały i wkrótce po wyjeździe na pas 
znaleźli się w powietrzu.
 Dokąd lecimy?  zapytał Jan, podczas gdy 
samolot w dalszym ciągu płynnie wznosił się na 
wyznaczoną ścieżkę przelotu.  Mojave?

background image

 Diabła tam. Chciałbym, aby tak było. Chociaż, 
gdybym posiedział tam odrobinę dłużej, to z 
pewnością zacząłby mi rosnąć garb, jak u 
wielbłąda. Nie, chłopie, gdy tylko wzniesiemy 
się ponad korytarze pasażerskie, prujemy 
prosto do Bajkonuru. A Ruskie nie lubią tam 
nikogo, nawet swoich. Zamykają cię w 
niewielkiej klitce, a dookoła pełno uzbrojonych 
strażników. Dziesięć tysięcy cholernych 
formularzy, by ci zatankowali paliwo. Może być 
niezła zabawa. A pamiętam...
Pilot zaczął snuć wspomnienia, których Jan nie 
silił się nawet słuchać. Najwidoczniej głos pilota 
funkcjonował niezależnie od umysłu, bowiem 
prowadził samolot z godną podziwu precyzją. 
Jak do tej pory nie wykonali ani jednego 
zbędnego manewru.
Bajkonur. Gdzieś w południowej Rosji  to 
wszystko, co Jan pamiętał. Baza o niewielkim 
znaczeniu strategicznym, gdzie w głównej 
mierze stacjonowały zwykłe holowniki orbitalne. 
Prawdopodobnie istniała jedynie dlatego, by 
Udowodnić, iż Rosjanie w dalszym ciągu 
zaliczają się do światowych potęg. Bez 
wątpienia stamtąd uda się w otwarty Kosmos. 
Nie mając w dodatku najmniejszego pojęcia, 
dokąd się właściwie udaje. Atmosfera wojny 
musiała dodatkowo powiększyć tradycyjną 
paranoję Rosjan, bowiem wieża kontrolna w 
Bajkonurze pozostawała w stałym kontakcie 
radiowym z pilotem od chwili, w której pojawili 
się nad Morzem Czarnym.
 Uwaga, Air Force cztery trzy dziewięć. Mamy 
was na radarze. Jakakolwiek zmiana obecnego 

background image

kursu grozi natychmiastowym zestrzeleniem. To 
oficjalne ostrzeżenie i jako takie egzekwowane 
będzie z całą surowością. Słyszycie mnie?
 Czy słyszę? Do diabła, Bajkonur, już po raz 
siedemnasty powtarzam, że jestem tylko 
pasażerem w tym pudełku. Mój autopilot działa 
na waszej częstotliwości i znajduję się na 
wyznaczonej przez was wysokości dwudziestu 
tysięcy stóp, jak zwykle zresztą! Prowadź nas 
grzecznie na ekranie i jeżeli chcesz pogadać, to 
gadaj z własnym komputerem. Ja nie mam 
żadnych możliwości zmian.
Jedyną odpowiedzią było powtórne ostrzeżenie:
 Zostaniecie zestrzeleni przy jakiejkolwiek 
próbie zmiany kursu. Zrozumiałeś mnie, Air 
Force cztery trzy dziewięć?
 Zrozumiałem, zrozumiałem  mruknął wściekle 
pilot i popadł w ponure milczenie.
Nad obszar Bajkonuru dotarli późno w nocy. 
Cały kompleks prawdopodobnie ze względów 
bezpieczeństwa, pogrążony był w głębokich 
ciemnościach. Opadli w dół, prowadzeni jedynie 
przez komputer wieży kontrolnej. Światła pasa 
przez cały czas pozostawały wyłączone. Czując, 
jak myśliwiec wypuszcza podwozie, Jan 
wstrzymał oddech.
Lądowanie było jednak idealne. Zatrzymali się 
prawie na samym końcu pasa i natychmiast tuż 
obok pojawił się pojazd dyspozycyjny. Pilot 
nasunął na oczy gogle na podczerwień i zaczął 
kołować wolno za samochodem w stronę 
zaciemnionego hangaru. Kiedy tylko znaleźli się 
w środku i zamknięto za nimi grube, stalowe 
drzwi, rozbłysło światło. Jan, oślepiony nagłym 

background image

blaskiem, zmrużył oczy i rozpiął pasy. Tuż przy 
drabince oczekiwał już na niego oficer, odziany 
w taki sam, czarny mundur.
 Technik Holliday?
 Tak, sir.
 Zabierz bagaż i idź za mną. Na orbicie jest już 
wahadłowiec dostawczy, a prom do niego 
startuje za dwadzieścia minut. Musimy zdążyć. 
Pośpiesz się.
Od tej chwili Jan był już wyłącznie jednym z 
pasażerów. Napędzana paliwem chemicznym 
rakieta wyniosła ich na orbitę, która leżała tuż 
poza atmosferą. Po chwili do kadłuba 
przycumował wahadłowiec i pasażerowie, z 
których wszyscy stanowili personel wojskowy, 
weszli na jego pokład. Każdy z nich w stanie 
nieważkości czuł się zupełnie swojsko. Jan 
dziękował w duchu Bogu, iż pracował już w 
otwartej przestrzeni, inaczej jego niezdarność 
zdradziłaby go natychmiast.
Siedząc w fotelach, oczekiwali na zakończenie 
załadunku towarów. Po mało apetycznym 
posiłku, na który składało się coś, co jedynie z 
zapachu przypominało smażoną rybę, Jan 
skorzystał z chemicznej toalety. Przedtem 
przeczytał jednak uważnie instrukcję, wiedział 
bowiem, jakie nieszczęścia grożą ludziom, 
którzy przekręcą niewłaściwy zawór.
Wreszcie wyruszyli w drogę. Napięcie szybko 
ustąpiło miejsca nudzie. Na pokładzie 
wahadłowca można było jedynie przeglądać 
nagrania lub spróbować zasnąć. Kolonia 
kosmiczna Lagrange 5 jak na złość była jedną z 
najdalszych i znajdowała się o przeszło 

background image

dwieście tysięcy mil od Ziemi. Podróż była więc 
długa.
Udając, że drzemie, Jan przysłuchiwał się 
rozmowom swych współpasażerów. Jak się 
szybko zorientował, kolonia, do której zmierzali 
była równocześnie bazą Sił Przestrzennych i 
kwaterą główną Ziemskich Sił Obronnych. 
Większość konwersacji była jednak mieszaniną 
pogłosek i plotek, z których najciekawsze Jan 
starał się zapamiętać. Mogło się to okazać 
przydatne.
Po rozmowach z innymi przekonał się, że 
większość z nich była rezerwistami, którzy 
nigdy nie służyli w regularnych oddziałach Sił 
Powietrznych. Natchnęło go to niespodziewaną 
otuchą. Rzeczywiście, ThurgoodSmythe zadbał 
o jego przyszłość z nieomylną precyzją.
Wreszcie zadekowali przy Lagrange 5. Jan nigdy 
nie miał jeszcze sposobności, by z tak bliska 
obejrzeć wnętrze satelity przemysłowego. Przy 
wyjściu ze śluzy powietrznej oczekiwał już na 
nich posłaniec.
 Technik Holliday? wykrzyknął w stronę grupki 
wychodzących mężczyzn.  Który z was nazywa 
się Holliday?
Jan zawahał się na moment, lecz już po chwili 
ruszył w stronę oczekującego nieruchomo 
mężczyzny. Skoro w dalszym ciągu ma 
posługiwać się swą fałszywą tożsamością, 
najwidoczniej było to częścią kompleksowego 
planu ThurgoodSmythe'a. Okazało się, że było 
tak w istocie.
 Wskakuj w kombinezon, a bagaż zostaw tutaj, 
Holliday. Poczeka na ciebie, aż wrócisz. 

background image

Wysyłamy statek zwiadowczy, a na pokładzie 
brakuje technika.
Ty jesteś tym szczęściarzem, który został 
wybrany
 spojrzał na trzymany w dłoni komputerowy 
wydruk.
Nazwisko dowódcy brzmi kapitan Lastrup. 
Statek to Idą Piotr Dwa Pięć Sześć. Chodźmy.
Jego nowy pojazd okazał się otwartym, 
odrzutowym ślizgiem. Był to właściwie 
metalowy szkielet z przymocowanymi doń 
sześcioma fotelami, czterema silnikami 
rakietowymi i nieskomplikowanym pulpitem 
sterowniczym. Jan nałożył hełm i sadowił się na 
jednym z foteli. Ledwie zakończył przypinać się 
troskliwie pasami, pilot odpalił silniki i 
wprowadził niewielki pojazd na nową orbitę.
Flota Ziemi stanowiła imponujący widok. 
Dookoła dwukilometrowej kolonii zgrupowano 
statki kosmiczne najróżniejszych rozmiarów i 
kształtów: od masywnych liniowców po ślizgi, 
takie jak ten, w którym się właśnie znajdowali.
Zmierzali prosto w stronę wysuniętej do przodu, 
srebrzystej igły statku zwiadowczego. 
Przestrzeń mieszkalna na dziobie wyglądała na 
niewielką, w porównaniu z silnikami i 
zapasowymi zbiornikami paliwa na rufie. 
Najeżony błyszczącymi antenami i urządzeniami 
nasłuchowymi, statek taki stanowił oko i ucho 
floty.
Ślizg, błyskając płomieniami wstecznego 
odrzutu, zwolnił i zatrzymał się tuż obok śluzy 
powietrznej. Jej zewnętrzny luk był otwarty, a 
tuż nad nim widniał namalowany olbrzymimi 

background image

literami symbol identyfikacyjny: IP256. Jan 
odpiął pasy, odepchnął się od fotela i 
poszybował wolno w kierunku luku. Po 
wpłynięciu do środka śluzy złapał się za jeden z 
uchwytów, a wolną ręką pomachał w stronę 
pilota ślizgu. Wreszcie nacisnął przycisk i luk 
zewnętrzny z cichym pomrukiem zamknął się.
Chwilę trwało wyrównywanie ciśnień pomiędzy 
śluzą powietrzną a resztą statku, a potem luk 
wewnętrzny otworzył się automatycznie. Jan 
zdjął hełm i wpłynął do środka. Kulista komora, 
najwidoczniej przestrzeń mieszkalna, nie mogła 
mieć więcej jak trzy metry długości i tyle samo 
wysokości. "Około dziewięciu metrów 
sześciennych przestrzeni życiowej dla dwu ludzi 
pomyślał Jan.  Cudownie." Dowództwo Floty nie 
poświęcało zbyt wiele uwagi wygodzie własnych 
załóg.
Nagle w okrągłym włazie po przeciwnej stronie 
kabiny ukazała się twarz. Jak Jan ze 
zdumieniem spostrzegł, mężczyzna po drugiej 
stronie musiał tkwić zawieszony do góry 
nogami.
 Nie wydajesz się być szczególnie rozgarnięty, 
techniku.  Bez wątpienia był to kapitan Lastrup 
we własnej osobie. Przy każdym słowie w stronę 
Jana mknęły kropelki śliny.  Przestań już fruwać 
dookoła i złaź na dół.
 Tak jest, sir  odparł służbiście Jan.
W dwie godziny po odcumowaniu i starcie, Jan 
zaczął już serdecznie nie znosić tego człowieka. 
A gdy po przeszło dwudziestu godzinach 
kapitan zezwolił wreszcie na chwilę 
odpoczynku, jego załogant czuł doń wręcz 

background image

nienawiść.
Po trzech godzinach snu Jana obudził głośny 
brzęczyk. Obolały i wściekły, powlókł się do 
sterowni.
 Muszę się chwilę przespać, techniku, a to 
oznacza, że obejmujesz wachtę. Jako że jesteś 
zupełnie niekompetentnym amatorem z rezerwy, 
nic nie rób i niczego nie dotykaj. Aparatura 
świetnie poradzi sobie bez twojej pomocy. Lecz 
jeżeli zobaczysz choćby najmniejsze czerwone 
światełko lub usłyszysz brzęczyk alarmowy, 
obudź mnie natychmiast. Zrozumiałeś?
Tak, sir. Ale mogę dokonywać odczytu 
pomiarów, wiem przecież...
 Czy pytałem cię o zdanie? Czy rozkazałem ci 
mówić? Wszystko, co do mnie mówisz jest dla 
mnie niczym, chłopcze. I jeżeli jeszcze raz 
powiesz coś ponad "tak, sir", będzie to 
złamaniem rozkazu i wyciągnę z tego 
konsekwencje. Chciałeś więc coś powiedzieć?
Jan był zmęczony i z każdą upływającą minutą 
coraz bardziej rozdrażniony. Nie odpowiedział i 
z przyjemnością patrzył, jak twarz oficera 
purpurowieje z gniewu.
 Rozkazuję ci mówić!
Jan wolno policzył do pięciu, nim odparł:
 Tak jest, sir.
Była to niewielka satysfakcja po obelgach, jakie 
musiał znosić, ale jak na razie musiało to 
wystarczyć. Jan zażył tabletkę pobudzającą i 
starał się nie pocierać bolących, 
podpuchniętych oczu. Cała sterownia skąpana 
była w miękkiej czerwonej poświacie.
Ekrany radarów i urządzeń przeszukujących 

background image

przestrzeń dookoła statku nie wykazywały 
niczego, za wyjątkiem pustki. Wyszli już poza 
zasięg ostatnich stacji wczesnego ostrzegania i 
wkrótce ich raporty staną się jedynym źródłem 
informacji o tym, co dzieje się w tej cząstce 
kosmosu. I chociaż nie otrzymał od 
ThurgoodSmythe'a żadnych instrukcji, Jan 
doskonale wiedział, jak ma się zachować w 
takiej sytuacji.
Na pełnej prędkości pędzili w stronę 
nadciągającej floty. Orbitujący radioteleskop 
wykrył na swym maksymalnym zasięgu jakieś 
obiekty, których nie powinno tutaj być. IP256 był 
w drodze, by wytropić coś, co mogło być 
jedynie flotą rebeliantów.
Jan wiedział, że nie może już sobie pozwolić na 
dalsze irytowanie kapitana Lastrupa. Zaczynał 
już nawet żałować, że dał się ponieść nerwom i 
wywołał tę ostatnią sprzeczkę. Gdy kapitan 
powróci do sterowni, musi go przeprosić. A 
potem będzie musiał stać się doskonałym 
podwładnym i wykonywać tylko to, co każe mu 
zwierzchnik. Szybko i bez wahania. I musi tak 
postępować aż do chwili, w której złapią 
przeciwnika na detektorach i będą absolutnie 
pewni jego zamiarów i pozycji.
A jeszcze potem, wykorzystując przycięty już 
odpowiednio do tego celu kawałek kabla, z 
prawdziwą rozkoszą udusi tego sukinsyna.

Rozdział 15

 Mamy ich! Spójrz tylko na wielkość tej floty! 
Rejestrujesz to wszystko? Jeżeli nie, to ja...
 Wszystko w porządku, sir  przerwał Jan.  Jeden 

background image

zapis idzie na dysk pamięciowy, a drugi na 
rezerwową płytkę molekularną. Urządzenia 
rejestrujące sprawdzałem wcześniej i działają 
bez zarzutu.
 Oby tak było  mruknął wściekle Lastrup.
 Zaprogramuję teraz komputer na kurs 
powrotny. Gdy wszystkie główne talerze anten 
zwrócą się w kierunku Ziemi, włączysz odczyt 
danych na pełną moc nadawania. Zrozumiałeś?
 Oczywiście, sir. To jest właśnie ta chwila, na 
którą czekałem.
W głosie Jana brzmiała prawdziwa radość. 
Ostrożnie owinął końcówki kabla dookoła 
nadgarstków obu dłoni. Napiął go i spojrzał na 
przewód w zamyśleniu
 około siedemdziesięciu centymetrów długości, 
powinno wystarczyć. Nie zmniejszając 
naprężenia, kciukiem odpiął utrzymujący go w 
fotelu pas. Odbił się stopą od podłogi, już w 
powietrzu przekręcił się do przodu i z 
wyciągniętymi przed siebie ramionami popłynął 
w stronę kapitana.
Lastrup dostrzegł poruszającą się postać kątem 
oka. Miał jedynie tyle czasu, by odwrócić głowę. 
W następnej sekundzie kabel zacisnął mu się 
dookoła szyi.
Jan po wielokroć przeprowadzał całą tę 
operację w myślach, planując każdą jej część z 
osobna. Zaciskał teraz kabel stopniowo, 
wiedząc, że silne szarpnięcie mogłoby 
zmiażdżyć krtań mężczyzny. Nie chciał go zabić, 
a jedynie obezwładnić. Zmagania toczyły się w 
absolutnej ciszy, przerywanej jedynie ciężkim 
oddechem Jana. W końcu kapitan szarpnął się 

background image

gwałtownie, zamknął oczy i stracił przytomność.
Jan rozluźnił nieco kabel i czekał. W każdej 
chwili, gdyby postawa mężczyzny okazała się 
jedynie wybiegiem, gotów był zacisnąć go 
ponownie. Nie było to jednak potrzebne. Lastrup 
był nieprzytomny. Oddychał chrapliwie, lecz 
regularnie, na szyi, doskonale widoczna, 
pulsowała niewielka żyłka. Wspaniale. Jan 
założył dłonie oficera za plecy i skrępował je 
kablem. Związał mu także nogi, a następnie 
bezwładne ciało przytroczył do występu w tylnej 
ściance sterowni.
A więc pierwszy krok został zrobiony. Jan nawet 
nie spojrzał w stronę pulpitu sterowniczego 
statku. Wszystkie urządzenia obejrzał już sobie 
dokładnie podczas długich godzin samotnej 
wachty i wiedział, że samo czytanie 
podręczników obsługi nie uczyni z niego pilota. 
Na szczęście wektor kursu IP256, biegł raczej 
prosto w stronę nadciągającej floty rebeliantów. 
To właśnie decyzja Lastrupa, by zmienić ten 
kurs była powodem, dla którego Jan zmuszony 
był wyeliminować swego dowódcę. Obrzucił 
leżącą nieruchomo postać kapitana 
pozbawionym ciepła spojrzeniem i odwrócił się 
w stronę ekranów.
Nie należało jednak oczekiwać, iż przetnie kurs 
rebeliantów prosto od czoła. Nie zaszkodzi, 
jeżeli spróbuje nawiązać z nimi kontakt. 
Skierował jedną z największych anten w stronę 
nadciągającej floty. Ścisłe ustawienie nie będzie 
konieczne  nawet najbardziej skupiona wiązka 
sygnałowa, jaką uda mu się wyemitować, po 
dotarciu do celu będzie miała średnicę

background image

daleko większą, niż cała flota. Ustawił moc na 
maksimum, uruchomił urządzenia rejestrujące i 
sięgnął po mikrofon.
 Mówi Jan Kulozik. Jestem na pokładzie 
ziemskiego statku zwiadowczego, który zbliża 
się właśnie w stronę waszej pozycji. Sygnał ten 
emitowany jest prosto w waszym kierunku. Nie 
próbujcie, powtarzam, nie próbujcie tym razem 
nawiązywać ze mną kontaktu. Proszę 
przygotować się na odebranie wiadomości: 
Byłem rezydentem Halvmork. Opuściłem tę 
planetę na statku dostawczym, którego 
dowódcą był człowiek nazwiskiem Dębnu. Na 
orbicie wpadliśmy w pułapkę Ziemskich Sił 
Przestrzennych i zostaliśmy pojmani. Później 
wszyscy więźniowie zostali zabici. Jestem 
jedynym, który ocalał. Wszystkie szczegóły 
podam wam później. W tej chwili mówię wam 
jedynie tyle, byście mogli zorientować się kim 
naprawdę jestem. Nie strzelajcie do tego statku, 
gdy znajdzie się w waszym zasięgu. To 
dwuosobowy, nieuzbrojony statek zwiadowczy. 
Dowódcę udało mi się unieszkodliwić. Nie wiem 
jednak, jak się pilotuje taką jednostkę. Oto, co 
proponuję: Po ustaleniu mojego kursu i 
prędkości, wyślijcie w moją stronę jeden z 
waszych liniowców. Nie mogę zmienić 
prędkości, pozostawię jednak otwarty właz 
śluzy powietrznej. Potrafię poruszać się w 
stanie nieważkości i mogę przedostać się na 
wasz statek. Sugeruję także, byście wysłali 
jednego z pilotów, który byłby w stanie przejąć 
tego zwiadowcę. Na jego pokładzie znajduje się 
bardzo wyrafinowany sprzęt detekcyjny. Wiem, 

background image

że nie macie powodu, by mi wierzyć, ale nie 
macie też powodu, by nie przejąć tego statku. W 
moim posiadaniu znajdują się także ważne 
informage dotyczące sił obronnych Ziemi i 
przyszłych operacji. Przekaz ten nadawany jest 
na częstotliwości alarmowej. Moje słowa są w 
tej chwili nagrywane i powtarzane będą 
automatycznie na dwóch głównych 
częstotliwościach komunikacyjnych, a potem 
ponownie na częstotliwości alarmowej. Emisja 
będzie trwała aż do momentu spotkania. Koniec.
Teraz Jan mógł już tylko jedynie czekać. I 
martwić się. Dowództwo Sił Przestrzennych 
zasypywało go mnóstwem kodowanych 
wezwań, które radośnie ignorował. Najlepiej 
byłoby, gdyby pomyśleli, że IP256 po prostu 
rozpłynął się w pustce kosmosu. Wywołałoby to 
zrozumiałe zaniepokojenie, a przy odrobinie 
szczęścia przypuszczenie, iż rebelianci 
dysponują jakąś sekretną bronią.
Nie potrafił jednak przestać się martwić. Jego 
plan był dobry, w tej sytuacji jedyny możliwy, 
wymagał jednak ogromnej dozy cierpliwości. Do 
tej pory nie otrzymał żadnej wiadomości od 
zbliżającej się floty. Mogło to oznaczać, że 
rebelianci otrzymali jego przekaz i kierują się 
zawartymi w nim sugestiami. Mogło też 
oznaczać, że statki zmieniły kurs i omijają go 
szerokim łukiem. A nawet jeszcze gorzej mógł 
się pomylić w identyfikacji. Flota, która mknęła 
ku Ziemi, wcale nie musiała należeć do 
rebeliantów. Równie dobrze mogli to być 
obrońcy. Ta i tym podobne myśli wcale nie 
poprawiały jego samopoczucia.

background image

Kapitan Lastrup był kolejnym utrapieniem. 
Natychmiast po odzyskaniu przytomności 
rozpoczął wrzaskliwą przemowę na temat 
okropności, które czekają na Jana po powrocie 
na Ziemię. Nawet nie zauważył, że po brodzie 
cieknie mu strużka śliny. Jan zagroził, że 
ponownie pozbawi go przytomności. Nie 
odniosło to jednak spodziewanego efektu. 
Wobec tego ostrzegł, że ucieknie się do knebla. 
Gdy i to także niespowodowało żadnej reakcji, 
wprowadził groźby w czyn.
Jednak widok sinej twarzy kapitana, z 
wybałuszonymi oczyma i miotającego się jak 
złapana na haczyk ryba, był zbyt trudny do 
zniesienia. Wyjął knebel i aby zagłuszyć miotane 
na jego głowę wściekłe przekleństwa, na pełny 
regulator włączył radio.
W podobnych warunkach upłynęły dwa dni. 
Kapitan zapadał w błogosławione chwile 
drzemki, a potem budził się i rozpoczynał swą 
tyradę od nowa. Jan usiłował go karmić, lecz 
związany mężczyzna z uporem wypluwał 
jedzenie. Pił jedynie niewielkie ilości wody. 
Zapewne jedynie po to, by utrzymywać głos w 
pełnej operatywności bojowej.
Gdy Jan pozwolił mu skorzystać z toaletki, 
usiłował zbiec, wiec Kulozik zmuszony był 
skrępować go ponownie. Było to bardzo 
niewygodne dla nich obu. Dlatego też trzeciego 
dnia Jan z prawdziwą ulgą dostrzegł na ekranie 
radaru niewyraźny punkt. Wyłączył transmisję 
przekazu i skrzyżował palce. Potera ujął za 
mikrofon.
 Tu Jan Kulozik na pokładzie IP256. Mam was na 

background image

radarze. Czy mnie słyszycie?
Jedyną odpowiedzią były dobiegające z 
głośnika trzaski. Wysłał sygnał ponownie i 
przeszedł na nasłuch. W końcu coś usłyszał. 
Słabo, ale wyraźnie.
 Nie zmieniaj kursu IP256. Pod żadnym pozorem 
nie uruchamiaj silników. Żadnych dalszych 
emisji. W przeciwnym wypadku otwieramy 
ogień. Otwórz zewnętrzny właz śluzy 
powietrznej, lecz nie wychodź na zewnątrz. Gdy 
zobaczymy przy śluzie jakiś ruch, natychmiast 
otwieramy ogień. Koniec.
Jan pomyślał, że brzmiało to zdecydowanie po 
wojskowemu. Lecz gdyby był na ich miejscu, 
prawdopodobnie zachowywałby się w taki sam 
sposób. Zgodnie z poleceniem wyłączył 
nadajnik antenowy, odbiornik pozostawił jednak 
nastawiony na nasłuch. Następnie otworzył 
zewnętrzny właz i pogrążył się w oczekiwaniu.
 Przybywają przyjaciele  mruknął pod nosem z 
większą pewnością, niż czuł w rzeczywistości. 
Jego więzień w dalszym ciągu opisywał mu 
szczegółowo czekającą nań pełną przykrości 
przyszłość. Stawało się to już męczące. Z 
pewnością pozbycie się towarzystwa kapitana 
będzie jedną z głównych atrakcji, zamykających 
tę podróż.
W śluzie powietrznej coś nagle zachrobotało.
W chwilę później zapłonęło nad nią światło i Jan 
usłyszał szum pracujących pomp. Podpłynął w 
stronę włazu, z niecierpliwością oczekując na 
zapalenie się zielonego światełka. W końcu właz 
wewnętrzny otworzył się.
 Ręce do góry i nie ruszaj się.

background image

Jan uczynił, jak mu polecono. Ze śluzy 
wypłynęło dwóch mężczyzn. Jeden z nich 
zignorował Jana i poszybował w stronę 
skrępowanego kapitana, który całą swą złość 
skierował na nowo przybyłych. Drugi mężczyzna 
machnął trzymanym w dłoni pistoletem w stronę 
śluzy.
 Właź w skafander i bez żadnych numerów. 
Podczas gdy Jan nakładał kombinezon, drugi 
mężczyzna zakończył przeszukiwanie 
pomieszczeń.
 Jest ich tylko dwóch  powiedział.
 I być może bomba zegarowa. To w dalszym 
ciągu może być pułapka.
 Zgłosiłeś się na ochotnika.
Nie musisz mi o tym przypominać. Zostań z tym 
związanym, a ja przetransportuję tego drugiego 
na pokład.
Jan podporządkował się temu z prawdziwą 
radością. Już na zewnątrz, za rufą zwiadowcy, 
dostrzegł znajomy kształt średniej wielkości 
liniowca. Jego towarzysz, mający na plecach 
silniczek rakietowy, chwycił go pod ramiona i 
zaczął holować w kierunku otwartej śluzy 
powietrznej czekającego statku. Po przejściu 
przez śluzę i zdjęciu skafandra, Jan stanął 
twarzą w twarz z dwoma uzbrojonymi ludźmi. 
Trzeci mężczyzna, potężny blondyn o silnie 
zarysowanej szczęce, spoglądał prosto na Jana 
z zagadkowym wyrazem twarzy.
 Jestem admirał Skougaard  przedstawił się.  A 
teraz proszę mi powiedzieć, o co panu właściwie 
chodzi.
Jan, niezdolny do jakiegokolwiek słowa czy 

background image

gestu, wpatrywał się w niego rozszerzonymi 
grozą oczami. Stojący przed nim mężczyzna 
nosił taki sam czarny uniform Ziemskich Sił 
Przestrzennych, co Jan.

Rozdział 16

Jan cofnął się do tyłu, jakby uderzony 
niewidzialną pięścią. Lufy pistoletów 
powędrowały za nim. Admirał zmarszczył brwi, 
jednał; już po chwili pokiwał ze zrozumieniem 
głową.
 Chodzi o ten mundur, prawda?  na granitowej 
twarzy pojawił się cień uśmiechu.  Być może 
noszę go z tego samego powodu, co i pan. 
Jeżeli rzeczywiście jest pan tym, za kogo się 
podaje. Nie wszyscy na Ziemi są 
odszczepieńcami. Gdyby nie pomoc takich 
ludzi, jak ja, ta rebelia dawno już dobiegałaby 
swego finału. Teraz każę pana przeszukać, 
Kulozik, a potem opowiem mi pan całą tę 
historię od samego początku.
Admirał z pewnością nie był głupcem. Bez 
końca zmuszał Jana do powtarzania 
różnorakich szczegółów, szukając nieścisłości 
w nazwiskach i datach, które znał. Przerwano im 
jedynie raz  oficer dyżurny zameldował, że IP256 
został przeszukany i nie znaleziono na pokładzie 
żadnych materiałów wybuchowych. Pilot 
skierował już jednostkę w stronę flotylli. Potem 
Jan powrócił do swojej opowieści. W końcu 
admirał przerwał mu ruchem dłoni.
 Niels!  krzyknął.  Przynieś nam trochę kawy  i 
zwracając się ponownie w stronę Jana: - Sądzę, 
że mogę zaakceptować pańską historię. Na 

background image

razie. Wszystkie szczegóły dotyczące tej 
wyprawy po żywność są prawdziwe. Znam fakty, 
ponieważ to ja zgromadziłem tę flotę i wysłałem 
ją na pańską planetę.
 Czy wielu statkom udało się przedrzeć?
 Przeszło połowie. Co prawda spodziewaliśmy 
się, iż będzie ich więcej, ale nawet ta ilość na 
jakiś czas oddala od nas klęskę głodu. Lecz 
tutaj dochodzimy do najciekawszej części 
pańskiej historii i szczerze mówiąc, nie wiem 
zupełnie, jak ją zinterpretować. Czy dobrze pan 
zna tego ThurgoodSmythe'a?
 Aż za dobrze. Jak już powiedziałem, to mój 
szwagier. Jest niezrównanym intrygantem.
 I niezwykle wyrafinowanym zdrajcą. Tego 
akurat możemy być absolutnie pewni. Bowiem 
albo występuje przeciwko tym wszystkim, 
którzy widzą w nim ostoję starego porządku i 
rzeczywiście chce dopomóc rebelii, albo to 
wszystko jest gigantyczną pułapką, która ma 
nas zniszczyć.
Jan pociągnął łyk mocnej, czarnej kawy i skinął 
głową.
 Wiem o tym. Lecz co możemy zrobić? 
Przynajmniej jedno jest pewne, a mianowicie 
udział w tym ataku bojowników Izraela.
 Lub też może to być najbardziej śmiertelna 
część całej pułapki. Zwabić nas, by w efekcie 
zniszczyć. Izraelici mogą być jedynie 
przeznaczoną na odstrzał przynętą.
 To możliwe. Właśnie takich rzeczy można się 
po nim spodziewać. Nie pomyślałem o tym 
wcześniej. Lecz co z sugestią, by zająć bazę na 
pustyni Mojave? Brzmi rozsądnie. To z 

background image

pewnością zaważy na losach wojny.
Admirał roześmiał się.
 Istotnie, nie tylko brzmi to rozsądnie, lecz jest 
jedyną możliwością, która mogłaby przeważyć 
szalę zwycięstwa na korzyść jednej ze stron. My 
to wiemy i oni o tym wiedzą. Moglibyśmy zająć 
wszystkie bazy księżycowe, satelity, a nawet 
kolonię Lagrange, lecz Ziemia i tak 
przetrwałaby. Jej flota w dalszym ciągu byłaby 
silna. A my z każdą upływającą chwilą 
stawalibyśmy się coraz słabsi. Mojave jest 
kluczem. Pozostałe bazy służą jedynie jako pasy 
startowe. Ten, kto kontroluje Mojave, kontroluje 
operacje kosmiczne  a w konsekwencji wygrywa 
wojnę.
 Więc jest ona aż tak ważna?
Tak.
 Co więc zamierza pan zrobić?
 Przeanalizować to wszystko i uciąć sobie 
drzemkę. A zresztą i tak nic w tej chwili nie 
możemy zrobić, dopóki nie znajdziemy się bliżej 
orbity Ziemi. Przykro mi, lecz na jakiś czas będę 
zmuszony trzymać pana pod strażą. Tak będzie 
rozsądniej.
 No cóż, po kilku dniach spędzonych w jednej 
kabinie z kapitanem Lastrupem, chwila 
samotności będzie przyjemną odmianą. Jak on 
się właściwie miewa?
 Jest pod silną narkozą. Obawiam się, że będzie 
potrzebował opieki lekarskiej.
 Przykro mi.
 Niepotrzebnie. To wojna. On, będąc w podobnej 
sytuacji, bez wątpienia zastrzeliłby pana.
Na mostku pojawił się młody kadet i wręczył 

background image

admirałowi złożoną kartkę. Po przeczytaniu 
wiadomości admirał spojrzał na Jana, 
uśmiechnął się i wyciągnął dłoń.
 Witamy na pokładzie, Janie Kulozik. Oto 
wiadomość, na którą oczekiwałem. Na orbicie 
dookoła Halvmork pozostał jeden z naszych 
statków. Chociaż uszkodzony po walce, jego 
sprzęt radiowy jest w dalszym ciągu sprawny i 
może przesyłać wiadomości poprzez sieć 
Fascolo. Poleciłem, by skontaktowali się z 
ludźmi na planecie i sprawdzili pańskie słowa.
Okazuje się, iż mówi pan prawdę. Udało im się 
dotrzeć do pańskiej żony. A przy okazji  
przesyła panu gorące pozdrowienia.
 To prawdziwa przyjemność służyć pod 
pańskimi rozkazami, sir  odparł Jan, ujmując 
wyciągniętą dłoń admirała.  Do tej pory nie 
brałem jeszcze udziału w samych walkach...
 Ale już dokonał pan znacznie więcej, niż 
większość z nas. To jedynie dzięki panu nasze 
statki mogły zabrać to zboże. Gdyby nie pańskie 
zdecydowanie, całe zapasy z pewnością 
spłonęłyby. Czy ma pan pojęcie, jak wielu ludzi 
uratował pan przed śmiercią głodową?
 Wiem, że to było ważne. Na szczęście zostało to 
już pomyślnie zakończone. Jednak głównym 
powodem, dla którego zesłano mnie na tę 
planetę było moje aktywne uczestnictwo w 
ruchu oporu. Teraz, gdy planety są już wolne, a 
przed nami ostatnia bitwa, proszę zrozumieć, że 
po prostu muszę wziąć w niej udział.
 I weźmie pan. Po rozpoczęciu walki będziemy 
potrzebowali pana jako łącznika pomiędzy nami, 
a izraelskimi oddziałami na Ziemi. To bardzo 

background image

odpowiedzialna funkcja. Zadowolony?
 Oczywiście. Zrobię wszystko, czego ode mnie 
się zażąda. Z wykształcenia jestem inżynierem 
elektronikiem ze specjalizacją projektowania 
mikroobwodowego. Jednak przez ostatnie lata 
zajmowałem się głównie konserwacją maszyn i 
urządzeń.
 To świetnie! Może okazać się pan tym właśnie 
człowiekiem, którego potrzebujemy. Chcę, by 
poznał pan naszego technika, Vittorio Curtoni. 
Jest odpowiedzialny za nasze uzbrojenie, 
między innymi za to, co niektórzy nazywają 
naszą sekretną bronią. Wiem jednak, że ma z nią 
jeszcze sporo kłopotów, wiec być może będzie 
pan w stanie mu pomóc.
 Byłoby to idealne rozwiązanie.
 Dobrze. Polecę wiec, by zaraz 
przetransportowano pana na pokład Leonardo.  
Admirał gestem dłoni przywołał stojącego w 
pobliżu kadeta.
W chwilę później Jan, ubrany w kompletny 
kombinezon próżniowy, znalazł się na pokładzie 
niewielkiego zwiadowcy. Pozostał w otwartej 
śluzie powietrznej, nie chcąc tracić czasu w 
oczekiwaniu na wyrównanie różnicy ciśnień. 
Przez otwarty luk widział przesuwające się w 
obie strony sylwetki masywnych liniowców. 
Wytracając stopniowo prędkość, znaleźli się 
nagle przy samej burcie jednego ze srebrnych 
olbrzymów. Podpłynęli pod otwartą śluzę i 
wkrótce Jan, wsuwając się przez właz, znalazł 
się na pokładzie Leonarda.
Po drugiej stronie śluzy z niecierpliwością 
oczekiwał już na niego wysoki, ciemnowłosy 

background image

mężczyzna o twarzy ozdobionej imponującymi 
wąsami.
 Pan Kulozik?  zapytał z większą dawką 
podejrzliwości, niż entuzjazmu.  Czy to pan jest 
tym człowiekiem, który ma mi dopomóc?
 A pan jest zapewne Vittorio Curtoni? Tak, mam 
nadzieję, że będę w stanie panu pomóc. To 
znaczy, o ile potrafi pan wykorzystać 
umiejętności doświadczonego inżyniera 
mikroelektronika.
Curtoni natychmiast wyzbył się początkowej 
rezerwy.
 Czy potrafię? A czy głodny człowiek potrafi 
wykorzystać pieczeń wieprzową? Niech mi 
będzie wolno pokazać panu, czym się ostatnio 
zajmujemy.
Poprowadził Jana w głąb statku. Przez cały czas 
rozprawiał z ożywieniem, robiąc przerwy jedynie 
po to, by zaczerpnąć oddechu.
 To wszystko to jedna wielka prowizorka. 
Zaprojektowana, wytworzona i przetestowana 
jeszcze tego samego dnia. A czasami i to nie. 
Admirał Skougaard okazał nam olbrzymią 
pomoc. To on dostarczył wszystkich 
światłokopii i dokumentacji Sił Przestrzennych, 
dotyczących zarówno uzbrojenia jak i 
projektów, które nigdy nie zostały zrealizowane. 
Co pan właściwie wie o walce w przestrzeni 
kosmicznej?  zwrócił się w stronę Jana, 
unosząc do góry brew.
 No cóż, brałem już udział w walce w otwartym 
kosmosie, ale niewiele miało to wspólnego ze 
starciem wrogich flot. Takie bitwy widziałem 
jedynie na filmach.

background image

 Otóż to! Na filmach takich jak ten, który za 
chwilę panu zaprezentuję.
Weszli do warsztatu. Curtoni przeszedł obok 
maszyn i urządzeń i poprowadził Jana w stronę 
zwykłego telewizora, przed którym znajdował 
się rząd krzeseł.
 Proszę usiąść i uważnie patrzeć  powiedział, 
włączając telewizor.  To bardzo stary film, który 
odnalazłem czystym przypadkiem. Jest tu scena 
walki w przestrzeni. Lecz oto i ona.
Z głośnika ryknęła głośna muzyka, a na ekranie 
ukazał się statek kosmiczny. Posiadał okna, 
wieże strzelnicze i baterie dział energetycznych. 
W ślad za nim sunął jego prześladowca, jeszcze 
większy krążownik. Oba statki tryskały 
różnokolorowymi strumieniami energii, w 
przestrzeni krzyżowały się promienie lasera, a 
nad wszystkim dominował bezustanny ryk 
silników i grzmoty kolejnych salw. Nagle ukazał 
się widok mężczyzny, który wychylony z 
wieżyczki mniejszego statku, strzelał z pistoletu 
energetycznego w stronę większego pojazdu. 
Czerwony promień, rysujący na burcie wrogiego 
statku ogniste zygzaki, prezentował się 
niezwykle malowniczo. W końcu mniejszy statek 
skręcił gwałtownie w bok i skrył się za 
widocznym obok księżycem. Ekran zgasł.
 I co pan o tym sądzi?  zapytał Curtoni.
 Niewiele. Wyglądało to raczej zabawnie.
 Właśnie! Zabawa dla mało rozgarniętych dzieci. 
Lecz od strony technicznej, to potworność. Ani 
jeden fakt  ani jeden!  nie jest naukowo 
prawidłowy. W przestrzeni nie występują żadne 
dźwięki. Statki kosmiczne nie zatrzymują się czy 

background image

zakręcają z taką gwałtownością, refleks 
człowieka w warunkach manewrowania 
przestrzennego jest zupełnie bez wartości, broń 
energetyczna nie działa...
 Zgadzam się z panem, chociaż nigdy wcześniej 
nie przyszło mi to do głowy. Ale proszę nie 
odrzucać tak zdecydowanie broni 
energetycznej. Widziałem już tego typu 
miotacze w akcji. W przeciągu kilku sekund 
zmieniają skałę w roztopioną lawę.
 Być może  odparł Curtoni, rozkładając szeroko 
ręce.  Jeżeli lufa jest w takiej odległości od 
skały. A gdy cel znajduje się sto metrów dalej? 
Czy podpali wtedy choćby skrawek papieru? A 
gdy trzeba zniszczyć statek znajdujący się w 
odległości tysiąca kilometrów, co i tak w 
przestrzeni kosmicznej jest bardzo nieznaczną 
odległością? To po prostu niewykonalne. 
Rozchodzenie się światła, rozchodzenie się 
jakiejkolwiek formy energii...
 Oczywiście, zmienia się proporcjonalnie do 
przebytego dystansu. Nie pomyślałem o tym 
wcześniej.
 No właśnie. Nikt nie pomyśli, dopóki nie stanie 
z takim problemem twarzą w twarz. Dlatego 
właśnie wszystkim puszczam na początek ten 
mały instruktaż filmowy. To po pierwsze. Po 
drugie, należy sobie uświadomić, że wszelkie 
wojny kosmiczne są tak bliskie 
nieprawdopodobieństwa, że właściwie uznać je 
należy za niemożliwe.
 Przecież prowadzimy właśnie taką wojnę, 
prawda?
Curtoni włączył jeden ze stojących na długim 

background image

stole aparatów i pokręcił przecząco głową.
 Prowadzimy rebelie, w której po obu stronach 
walczą ziemskie statki. Nie, ja mówię o 
prawdziwej wojnie, w której walczyliśmy ze 
statkami zupełnie obcej cywilizacji, 
nadciągającymi gdzieś spomiędzy odległych 
gwiazd. To bzdury, jak te rzeczy, które właśnie 
widział pan na fiknie. Nawet Ziemskich Sił 
Przestrzennych nie zaplanowano, by toczyły 
wojny. Gdy rozpoczęła się rebelia, zaledwie 
kilka statków było zaopatrzonych w broń. Nie 
była ona zresztą nigdy używana, ponieważ 
Federacja miała absolutną władzę nad planetami 
i wszystkimi liniowcami. Wiedzieli oczywiście, 
że jeden czy dwa z ich statków mogą zostać 
porwane, przygotowali więc broń wyłącznie na 
taki właśnie wypadek. Była ona zaprojektowana 
i wykonana według takiego samego, prostego 
schematu. Może zgadnie pan, jakiego?
 Prawdopodobnie pociski balistyczne, podobne 
do tych, które wykorzystuje się w atmosferze.
 Dokładnie tak. A teraz, jak pan sądzi, jak wiele 
czasu zajęłoby nam zaprojektowanie, wykonanie 
i przetestowanie naszych własnych pocisków?
 Lata. Nawet gdyby udało się wam przejąć jakieś 
i po prostu powielić, to samo wykonanie 
zespołów obwodowych, systemów 
kontrolujących, silników odrzutowych... całe 
lata.
Dokładnie tak. To przyjemność móc rozmawiać 
z kimś naprawdę inteligentnym, to znaczy z 
kimś, kto się ze mną zgadza. Tak więc 
zarzuciliśmy pomysł z pociskami, chociaż, 
nawiasem mówiąc, mamy kilka na jednostkach 

background image

Floty Przestrzennej, które zajęliśmy. Bardziej 
istotne było wypracowanie odpowiednich 
środków obrony. Dokonaliśmy tego, kopiując i 
odpowiednio modyfikując systemy detekcyjne 
Ziemi. Gdy widzimy nadlatujące pociski, 
uaktywniamy odpowiednie pola, które zakłócają 
ich systemy naprowadzające. Do ataku 
przygotowaliśmy jednak coś o wiele prostszego. 
Jak to.
Podniósł z blatu niewielki kawałek metalu 
zakończony statecznikami i zważył go w dłoni.
 To pocisk z pistoletu rakietowego  zauważył 
Jan.
 Waśnie. I lepsza broń w przestrzeni, niż na 
powierzchni planety. Brak grawitacji, która 
zakrzywiałaby tor lotu, brak powietrza by 
spowolnić...
 W próżni nawet stateczniki są bezużyteczne  
dodał Jan.
 Ponownie ma pan zupełną raq'ę. Zmontowanie 
na statkach sterowanych komputerowo 
wyrzutni, strzelających seriami takich pocisków 
okazało się stosunkowo proste. Wystarczy 
postawić zaporę z tych rzeczy tuż przed 
pędzącym statkiem kosmicznym, a będzie pan 
miał wrak. Masa równa się prędkości, więc w 
przestrzeni taki rozpędzony kawałek metalu 
może uderzyć z silą wielu ton. I żegnaj, 
nieprzyjacielu.
 Być może  odparł Jan, obracając niewielki 
pocisk w palcach.  Lecz w dalszym ciągu widzę 
jedną czy dwie trudności. Odległość i prędkość, 
a raczej obie te rzeczy na raz. Te pociski są zbyt 
małe, by stanowiły jakąś poważniejszą siłę.

background image

Oczywiście. Dlatego też używamy ich 
przeważnie do obrony. A do ataku mamy to.
Z pobliskiego stołu podniósł niewielką, 
metalową kulę i nacisnął na widniejącej tablicy 
kontrolnej przycisk. Jan usłyszał niski, basowy 
pomruk. Gdy Curtoni zbliżył kulę do 
umocowanego w pionowej pozycji pierścienia, 
ta wyrwała mu się z dłoni i zawisła nieruchomo 
w samym środku obręczy. Podobne pierścienie, 
ustawione blisko siebie, widniały na całej 
długości stołu. Technik nacisnął kolejny 
przycisk. Rozległ się krótki gwizd, błysnęło i 
kula zniknęła, uderzając z głośnym trzaskiem o 
stojącą pod jedną ze ścian warsztatu grubą, 
plastykową płytę.
 Akcelerator linearny  powiedział Jan z 
podziwem w głosie.  Jak te na Księżycu.
 Dokładnie takie same. Zainstalowane tam 
modele są w stanie przezwyciężyć grawitację 
Księżyca, wystrzeliwując pojemniki wypełnione 
rudą prosto na satelitę Lagrange, w celu dalszej 
obróbki. Jak pan widzi, pierwszy elektromagnes 
w formie pierścienia wytwarza pole 
magnetyczne, które utrzymuje żelazną kulę 
nieruchomo w powietrzu. Uaktywnienie 
kolejnych elektromagnesów powoduje, że 
zaczynają one działać niczym linearny motor, 
przesuwając kulę coraz prędzej i prędzej do 
przodu, aż w końcu opuszcza ona ostatni 
pierścień i z wielką siłą uderza w cel.  Odwrócił 
się i zaprezentował większą kulę, która mieściła 
się wygodnie w dłoni.  To najbardziej praktyczny 
rozmiar, jaki udało nam się uzyskać metodą 
prób i błędów. Waży trochę więcej niż trzy 

background image

kilogramy, co w jednym z bardziej archaicznych 
systemów miary wynosi dokładnie sześć 
funtów. Gdy przystępowałem do tego projektu, 
ogromną pomocą okazały się wczesne testy 
balistyczne, uwzględniające prędkości 
początkowe przy opuszczaniu lufy i tym 
podobne rzeczy. Z prawdziwą fascynacją 
czytałem o pierwszych prymitywnych bitwach 
morskich, w których strzelano do siebie takimi 
solidnymi pociskami, jak właśnie ten. Historia 
ma dla nas w zanadrzu jeszcze niejedną 
niespodziankę.
 Jak daleko zaszedł pan z tym projektem?  
zapytał Jan.
 Cztery liniowce przekształcono w statki 
strzelnicze. Znajduje się pan na jednym z nich. 
Nazwano go, na cześć najgenialniejszego 
teoretyka nauki, który pierwszy wykonał 
rysunek tej nieprawdopodobnej broni, Leonardo 
da Vinci. Na pokładach tych statków znajdują 
się setki tysięcy kuł, które otrzymaliśmy, topiąc 
asteroidy bogate w rudę żelaza. Cały proces jest 
zresztą niezwykle prosty. Pozostawione w 
próżni płynne żelazo pod wpływem napięcia 
powierzchniowego samoczynnie formuje się w 
kształt kuli. Jak więc pan widzi, nasza sekretna 
broń biegnie przez całą długość statku i otwiera 
się na obu jego końcach. Celuje się z takiego 
działa obracając całym statkiem, przy czym 
zarówno celowanie, jak i prowadzenie ognia 
kontrolowane jest przez komputer nawigacyjny. 
I wszystko byłoby doskonale, gdyby nie jedna 
maleńka wada.
 Mianowicie?

background image

 Niesprecyzowana usterka w zespole obwodów 
strzelniczych. Aby kule były efektywne, powinny 
być wystrzeliwane jedna po drugiej w przeciągu 
mikrosekund. Jak na razie nie potrafimy sobie z 
tym poradzić.
Jan odłożył kulę na blat stołu.
 Proszę mi więc pozwolić zobaczyć całą 
dokumentację i diagramy. Postaram się szybko 
zlokalizować tę usterkę.
 Doskonale. Jeszcze wygra pan dla nas tę 
wojnę!

Rozdział 17

 Owoce są już dojrzałe i możemy zaczynać 
zbiory  powiedział stary mężczyzna.  Im dłużej 
będziemy czekać, tym więcej stracimy.
 Możemy stracić coś o wiele bardziej 
wartościowego  odparła dziewczyna.  Na 
przykład nasze głowy. Chodźmy, Tatę, czekają 
już na nas.
Starzec westchnął i powlókł się za córką w 
stronę stojącej na głównym placu kibucu 
ciężarówki. Była już zatłoczona, lecz z uwagi na 
jego starczy wiek ustąpiono mu miejsca na 
drewnianej ławce. Przeszło godzinę temu pod 
kocioł parowy podłożono pachnące żywicą 
kloce, tak więc pojazd gotowy był już do drogi. 
Ktoś wykrzyknął, że to już wszyscy. Kierowca 
otworzył przepustnicę i ruszyli. Przejeżdżali 
obok domów, w niektórych oknach wciąż ciepło 
płonęło światło. Zjechali w dół krytą alejką 
pośród sadów i wjechali na autostradę. Jechali 
nocą, lecz gładka nawierzchnia była doskonale 
widoczna nawet przy mdłym świetle 

background image

migocących w górze gwiazd.
Przekroczyli granicę Syryjską tuż po pomocy. 
Komputer w TelAvivie, za pośrednictwem 
komputerów na granicy, odnotował kod 
identyfikacyjny ciężarówki i godzinę przejazdu. 
Jednak nim dotarli do El Quncitra, kierowca 
skręcił w głębokie, wyschnięte o tej porze roku 
koryto rzeki.
Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy tuż przed sobą 
dostrzegł migocące niewyraźne światełka. Na 
jego pasażerów oczekiwała już karawana 
wielbłądów. Niektórzy z wysiadających 
mężczyzn dotykali jego ramienia, inni mruczeli 
po kilka niewyraźnych słów. Zaczekał, aż 
karawana rozpłynęła się w mroku, a potem 
zawrócił i skierował się w stronę pustych 
zabudowań kibucu, gdzie dotarł tuż przed 
świtem. Był ochotnikiem, który jako jedyny 
pozostał w miejscu swego zamieszkania.
 Przypominało to miasto umarłych  mówił 
malarz.  Przerażający widok dla kogoś, kto 
posiada choć odrobinę wyobraźni. Na 
chodnikach żadnych dzieci, jedynie gdzieś w 
oddali przemyka kilka pojazdów. Zapadł już 
zmierzch, więc wewnątrz mijanych przeze mnie 
domów zaczęły zapalać się światła. Początkowo 
podniosło mnie to nawet na duchu. Dopiero gdy 
podeszłam bliżej i zajrzałem przez jedno z okien, 
spostrzegłem, że w środku nie ma nikogo. 
Światła zapalał komputer. W pewien sposób 
było to bardziej przerażające, niż pustka na 
ulicach. Jeżeli nie przekracza to twoich 
możliwości, to postaraj się trzymać ten szablon 
nieruchomo, Heimyonkel  narzekał, nie 

background image

przestając wprawnymi ruchami przesuwać lufę 
pistoletu, wypełnionego czarną farbą.  Kiedy 
wyjeżdżasz?
 Dziś w nocy. Rodzina już wyjechała.
 Ucałuj ode mnie żonę i poproś, by wróciła 
czasami myślami do samotnego artysty, który 
spotkał się twarzą w twarz ze swym 
przeznaczeniem w mrocznych hangarach 
lotniska Lód.
 Zgłosiłeś się na ochotnika.
 To nie znaczy, że muszę śpiewać z radości, 
prawda? W porządku, zdejmuj.
Cofnął się o krok do tyłu i przyjrzał się swemu 
dziełu. Widniejąca do tej pory po obu stronach 
kadłuba oraz na skrzydłach ciężkiego 
transportowca ANAN13 sześcioramienna 
gwiazda Dawida, zastąpiona została ponurym, 
czarnym krzyżem.
 Symbolika  mruknął malarz.  W dodatku niezbyt 
przyjemna. Gdybyś znał historię, rozpoznałbyś 
ten krzyż.
Heimyonkel wzruszył ramionami i zaczął 
nalewać do zbiorniczka pistoletu srebrną farbę.
 To krzyż Rzeszy Niemieckiej, prześladującej 
dzieci Izraela. Nie jest to miłe i zastanawiam się, 
co to ma do diabła znaczyć. Czy rząd wie, co 
właściwie robi?
Nowe oznaki zaklejone zostały płachtami 
papieru. Po zamalowaniu ich srebrną farbą z 
kadłuba samolotu zniknęły wszelkie ślady 
wykonanej wcześniej pracy.
Zaniepokojony BenHaim siedział w swym 
ulubionym fotelu z szeroko otwartymi, lecz 
niewidzącymi oczami skierowanymi gdzieś w 

background image

przestrzeń. Stojąca na stoliku szklanka 
cytrynowej herbaty dawno już ostygła. Dopiero 
przybierające na sile buczenie śmigłowca 
sprawiło, że starszy mężczyzna drgnął i spojrzał 
w stronę drzwi. Pociągnął łyk herbaty i skrzywił 
usta z niesmakiem. Właśnie odstawił filiżankę 
na blat, gdy do pokoju weszła Dvora z kolejną 
przesyłką.
 Jeszcze jeden prezent, i tym razem także 
dostarczony przez policjanta z Bezpieczeństwa. 
Na jego widok aż ścierpła mi skóra. A on tylko 
uśmiechnął się i wręczył mi to bez słowa.
 Refleksyjni sadyści  mruknął BenHaim, 
odbierając od niej grubą kopertę.  Nie mógł 
wiedzieć, co zawiera. Oni po prostu lubią, gdy 
inni ludzie się ich boją.
Po rozdarciu koperty z jej wnętrza wysunęła się 
metalowa, zamknięta kasetka. Mężczyzna 
otworzył ją, ustawiając znajomą kombinację do 
komputera. Na ekranie monitora ukazała się 
poważna twarz ThurgoodSmythe'a.
 To już moja ostatnia wiadomość, BenHaim  
powiedział. - Do tej pory twoje oddziały i 
samoloty powinny być już gotowe do 
przeprowadzenia zaplanowanej operacji. 
Dokładną datę oraz plan lotu otrzymasz jeszcze 
w tym miesiącu. Przelot odbędzie się w 
ciemnościach, co powinno zmniejszyć ryzyko 
waszego wykrycia przez urządzenia 
obserwacyjne Ziemi. Masz już dane i instrukcje 
dotyczące sieci radarowej. Nigdy nie zapominaj, 
iż jest to atak koordynowany. Jakiekolwiek 
odstępstwo od ram czasowych grozi katastrofą.
ThurgoodSmythe spojrzał na coś, co 

background image

znajdowało się poza zasięgiem kamery i 
uśmiechnął się lekko.
 Dotarła do mnie spora ilość raportów, 
informujących, że nocami wydajesz się 
ewakuować ludność poza granice kraju. Bardzo 
mądrze. Zawsze istnieje przecież możliwość 
jednej czy dwu eksplozji nuklearnych, nawet 
jeżeli wszystko pójdzie dobrze. A może po 
prostu mi nie ufasz? Lecz z drugiej strony nie 
masz także powodów, by mi ufać. Niemniej 
jednak postępujesz słusznie. Mam nadzieję być 
w bazie, gdy rozpoczniecie atak. Jeżeli nie 
sprawi ci to zbyt wiele kłopotu, to uprzedź 
swoich ludzi, by w miarę możliwości postarali 
się mnie nie zastrzelić. Do widzenia zatem, Amri 
BenHaim. Módl się za pomyślność naszego 
przedsięwzięcia.
Ekran zgasł. BenHaim odwrócił się, kręcąc z 
niedowierzaniem głową.
 Nie zastrzelić go! Osobiście usmażę go na 
wolnym ogniu, jeżeli coś pójdzie nie tak!
Rondel z wysiłkiem wlókł swą sztywną nogę w 
górę schodów, posuwając się za każdym razem 
o jeden stopień. Dyszał ciężko. Granatnik 
przewiesił przez plecy, by jedną ręką móc 
wygodnie uchwycić się poręczy. Tuż za nim, z 
twarzą lśniącą od potu, szedł wysoki nastolatek, 
dźwigając skrzynkę pełną granatów.
 Tutaj rzucił Rondel. Otworzył ostrożnie drzwi i 
upewnił się, że zasłony są wciąż zaciągnięte. 
Wszystko w porządku, chłopcze. Połóż tę 
skrzynkę pod oknem i zmiataj stąd. Dam ci 
dziesięć minut. Idź powoli i nie pozwól, by 
zatrzymał cię jakikolwiek posterunek kontrolny. 

background image

Gdy wpadniesz, komputer w Londynie dowie 
się, że tu byłeś i będzie po tobie.
 A nie mógłbym zostać z tobą, Rondel? 
Mógłbym potem pomóc ci uciekać. Twoja 
noga...
 Nie martw się, chłopcze, nie dostaną starego 
Rondla. Udało im się to tylko raz, dawno temu. 
Przetrącili mi nogę i zafundowali wycieczkę po 
górskich obozach. Ten jeden raz wystarczy, 
możesz mi wierzyć. Nie mam zamiaru tam 
wracać. Ale ty idź już stąd. To rozkaz.
Z westchnieniem ulgi usiadł na skrzyni z 
granatami i przez chwilę wsłuchiwał się w 
szybki tupot zbiegających po schodach stóp. 
Dobrze. Przynajmniej o niego nie będzie się 
musiał martwić. Zrobił sobie mocnego skręta i 
zaciągnął się z lubością, zapominając niemal o 
bólu w sztywnej nodze. Palił, dopóki żarzący się 
koniec skręta nie sparzył go w usta. Rzucił 
niedopałek na podłogę i przydeptał obcasem.
Już czas. Odsłonił zasłony i ostrożnie otworzył 
okno. Od strony Marlybone wiał leciutki 
wietrzyk, niosąc ze sobą odgłosy ulicznego 
ruchu. Na widok przesuwającego się w dole 
konwoju wojskowego odsunął się pod ścianę. 
Gdy dźwięk silników zamarł już w oddali, uniósł 
wieko skrzynki.
Wyjął jeden z granatów i z uśmiechem zważył 
metalowy cylinder w dłoni. Dobra robota. 
Ręczna, ale sumienna. Podczas testowania 
granatnika zaledwie jeden pocisk na 
dwadzieścia okazał się niewypałem. A 
powiedziano mu, że od tamtej pory ich 
konstrukcja została znacznie ulepszona. Miał 

background image

taką nadzieję. Złamał broń w pół, wsunął granat 
do cylindrycznej lufy, zarepetował i wyjrzał na 
zewnątrz. Po drugiej stronie ulicy wznosiły się 
budynki Służby Bezpieczeństwa.
Ponurej fasady nie szpeciły żadne okna. 
Kwatera główna Służb Bezpieczeństwa Wielkiej 
Brytanii, a w chwili obecnej prawdopodobnie 
całego świata. Wyśmienity cel. Jeżeli wszelkie 
kalkulacje były słuszne, to zasięg tej broni 
pozwalał na obrzucenie granatami dachu 
pierwszego budynku. Istniał tylko jeden sposób, 
by to sprawdzić. Rondel podniósł broń do 
ramienia, wymierzył troskliwie i nacisnął spust.
Przy wystrzale granatnik szarpnął, uderzając go 
kolbą w ramię. Dostrzegł cienką smugę dymu, 
niknącą poza krawędzią dachu. Doskonale. 
Załadował kolejny granat. Gdy wystrzelił 
ponownie, nad dachem zaczął się już unosić 
słup białego dymu.
 Dobra robota, chłopcze  uśmiechnął się 
złowrogo i jął ostrzeliwać dach ogniem ciągłym.
Ktoś powiedział mu kiedyś, że granaty 
termitowe wypalają dziury absolutnie we 
wszystkim. Miał rację.
Ulica poniżej zaroiła się od uzbrojonych 
mężczyzn. Rondel cofnął się od okna i by nie 
mogli go dostrzec, położył się płasko na 
podłodze, nie przerywając ostrzału.
Kiedy pociągnął za spust po raz kolejny, 
granatnik zareagował jedynie głośnym sykiem.
 Niech to wszyscy diabli!  mrukął wściekle 
Rondel.
Złamał broń i uderzył kolbą o podłogę, by 
wyrzucić wadliwy ładunek na zewnątrz. 

background image

Schwycił dymiący granat i nie zważając na ostry 
ból w dłoni, cisnął go przez okno. W samą porę. 
Eksplodował w sekundę później, a z dołu 
dobiegły go okrzyki bólu i wściekłości.
"Zasłużyli sobie dranie  pomyślał.  Nie musieli 
podchodzić tak blisko." Podczołgał się w stronę 
drzwi i ignorując ból w poparzonej dłoni, posłał 
kolejny granat w dół schodów. Odpowiedziało 
mu więcej okrzyków, a tuż nad jego głową seria 
pocisków odłupała tynk ze ściany. To powinno 
ich na chwilę zatrzymać.
Zostały mu jeszcze dwa granaty, gdy wywalili 
drzwi. Wystrzelił prosto w grupę atakujących 
mężczyzn i sięgał właśnie po ostatni granat, 
kiedy kule przecięły go niemal na pół. Umarł 
szybko, leżąc na plecach pod oknem, wpatrując 
się w widoczne na zewnątrz słupy białego dymu.

Rozdział 18

Admirał Kapustin był bardzo, bardzo 
zadowolony. Pogwizdując wesoło przez zęby, 
odwrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na 
własne odbicie w lustrze. Mundur był zapięty jak 
należy, skórzany pas i wysokie buty lśniły. W 
porządku. Obrzucił dumnym spojrzeniem 
widniejącą na piersi imponującą kolekcję medali 
i odznaczeń, po czym otworzył drzwi.
Stojący w korytarzu żołnierze wyprężyli się 
oddając honory wojskowe. Mijając ich, admirał 
niedbałym gestem dotknął koniuszkami palców 
daszka czapki. Wreszcie nadszedł ten 
wymarzony dzień! Echu sprężystych kroków 
towarzyszył leciutki brzęk umocowanych przy 
obcasie butów ostróg. Nawet jeżeli ktoś 

background image

dostrzegł coś niezwykłego w butach do końskiej 
jazdy i ostrogach na pokładzie statku 
kosmicznego, dwieście tysięcy mil od 
najbliższego konia, to nie dał tego po sobie 
poznać. Los tych, którzy odważyli się choćby 
uśmiechnąć w kierunku admirała Kapustina, nie 
był godny pozazdroszczenia.
Wkraczającego na mostek admirała powitał jego 
osobisty adiutant, Oniegin. Podwładny trzasnął 
obcasami i pochylił się w lekkim ukłonie, 
trzymając w obu wyciągniętych przed siebie 
dłoniach srebrną tacę. Admirał rozprawił się z 
niewielką szklaneczką zmrożonej wódki za 
pierwszym podejściem i sięgnął po papierosa. 
Adiutant błysnął zapaloną zapałką.
 Dziś jest ten dzień, Oniegin  powiedział admirał, 
otaczając się chmurą aromatycznego dymu. 
 Wkrótce rozegra się pierwsza w historii 
kosmiczna bitwa i ja będę pierwszym dowódcą, 
który ją wygra. Miejsce w książkach 
historycznych zapewnione. Jakieś zmiany w ich 
kursie?
 Żadnych, towarzyszu admirale. Może pan sam 
się przekonać.
Oniegin rzucił krótki rozkaz w stronę operatora 
hologramu, który natychmiast wyświetlił obraz 
zbliżającej się floty nieprzyjaciela. Obraz 
holograficzny mierzył przeszło trzydzieści 
metrów sześciennych, zajmując całe centrum 
mostka bojowego. Sam obraz był trójwymiarowy 
i mógł być oglądany z każdej strony. Pośrodku 
zmaterializowała się nagle grupa świecących 
symboli, od których w górę biegła biała, 
kropkowana linia, ginąca poza zasięgiem 

background image

wzroku.
 Tak wygląda ich kurs w tej chwili  powiedział 
Oniegin. A to projekcja przyszłościowa.  Na 
hologramie ukazała się kolejna linia, tym razem 
czerwona, zmierzająca w stronę podłogi.
 Dobrze  chrząknął admirał.  A dokąd to ich 
właściwie prowadzi?
Wewnątrz hologramu zmaterializowała się nagle 
błękitna kula Ziemi, otoczona satelitami i 
orbitującymi dookoła księżycem. Biała linia 
biegła prosto w jej kierunku.
 To projekcja bieżąca, nie biorąca pod uwagę 
żadnych zmian przyszłościowych  wyjaśnił 
Oniegin.
 Lecz oczywiście, w dalszym ciągu istnieje 
mnóstwo możliwości zmian. Na przykład takich.
Ukazało się kilkanaście czerwonych linii, z 
których każda mknęła w innym kierunku, celując 
w jakiś odległy punkt w przestrzeni. Admirał 
chrząknął ponownie.
Ziemia, Księżyc, satelity, kolonie, cokolwiek. I 
właśnie dlatego tu jesteśmy, Oniegin. Nasze 
zadanie polega na obronie Ziemi. Ci 
kryminaliści, cokolwiek planują, będą musieli 
przejść tuż obok nas. Nawet jeszcze nie wiedzą, 
co ich czeka. A prowadzi ich mój stary 
przyjaciel, Skougaard. Co za radość! Po ich 
pojmaniu osobiście wykonani wyrok na tym 
zdrajcy. Wódki!
Opróżnił kolejną szklaneczkę i usiadł na swym 
fotelu, skąd miał doskonały widok na cały 
hologram.
 Do tej pory walki były jednym pasmem 
nikczemnych podstępów. Bomby, miny, 

background image

wreszcie zdrady. Ci bandyci są nie tylko 
zdrajcami, lecz także tchórzami, którzy umknęli 
przed naszym sprawiedliwym gniewem, a potem 
pozbawili nas naszych własnych baz. Ale to już 
skończone. Mieliśmy dość czasu, by 
przegrupować się i zorganizować obronę. Teraz 
muszą spotkać się z nami na otwartym polu. I 
przeżyją niespodziankę, gdy to zrobią. Proszę 
pokazać mi ostatnie fotografie.
Astronomowie na orbitującym dookoła Ziemi 
trzynastometrowym teleskopie optycznym 
początkowo zaprotestowali, gdy zażądano od 
nich zdjęć zbliżającej się floty. Argumentowali, 
iż teleskop ten zaprojektowany został do 
zupełnie innych celów. Osłonięty przed 
promieniami słońca, bez atmosfery, która 
mogłaby zniekształcić wizję, mógł penetrować 
tajemnice nieprawdopodobnie odległych 
galaktyk, badać systemy gwiezdne leżące w 
odległości tysięcy lat świetlnych. Ich stosunek 
do przedstawionej im propozycji uległ 
gwałtownej zmianie, gdy kolejnym promem z 
Ziemi złożyło im wizytę kilkunastu policjantów. 
Wspólnymi siłami znaleziono sposoby, by 
wykonać to zadanie.
Wewnątrz hologramu pojawiły się sylwetki 
liniowców nieprzyjaciela. Szare i dość 
zamazane, rozciągały się w szerokim łuku.
 Dajcie mi ich flagowy, Dannebrog  zażądał 
Kapustin.
Okręt pośrodku formacji zaczął się powiększać, 
aż miał przeszło metr średnicy. Jednak jego 
obraz wciąż pozostawał niewyraźny.
 Nie możecie czegoś z tym zrobić?  parsknął 

background image

zniecierpliwiony admirał.
 Spróbujemy komputerowego wspomagania 
obrazu  rzucił Oniegin.
Po chwili widoczna na hologramie sylwetka 
zamigotała i stała się wyraźniejsza.
 Teraz lepiej  mruknął admirał. Podszedł bliżej i 
wymierzył palec wskazujący w okręt.  Mata cię, 
Skougaard. Ciebie i ten twój cenny Dannebrog. 
Już mi nie uciekniesz. Dajcie mi teraz projekcję 
kursów zbieżnych.
Obraz zmienił się ponownie. Symbole floty 
nieprzyjaciela pojawiły się teraz po jednej 
stronie hologramu, a floty Ziemi po drugiej. Od 
obu zgrupowań pomknęły w głąb obrazu 
przerywane linie. W miejscu, w którym linie 
skrzyżowały się, wykwitły nagle żółte i zielone 
cyfry. Żółte migotały i zmieniały się bezustannie. 
Zielone reprezentowały odległość w kilometrach 
od ich obecnej pozycji do miejsca przecięcia, 
żółte czas, za jaki dotrą tam przy obecnej 
prędkości. Admirał przez chwilę wpatrywał się w 
hologram. Wciąż byli za daleko.
 Pokażcie mi teraz dziesiątkę i 
dziewiećdziesiątkę.
Komputer dokonał niezbędnych kalkulacji w 
przeciągu mikrosekund. Na hologramie ich 
przyszły kurs przecięły nagle dwa łuki światła. 
Łuk bliższy flocie nieprzyjaciela był właśnie 
dziewięćdziesiątką  był to zasięg, w jakim 
dziewięćdziesiąt procent ich pocisków miało 
uderzyć w nieprzyjaciela. Dziesiątka leżała dalej 
i oznaczała dziesięć procent skuteczności 
pocisków. Jednak nawet ten niepraktyczny 
zasięg osiągnięty zostanie dopiero za kilka 

background image

godzin. Wojna w przestrzeni kosmicznej, tak 
samo jak starożytne bitwy morskie, polegała na 
długich okresach podróży, przerywanych 
krótkimi potyczkami. Admirał zaciągnął się 
radośnie papierosem i czekał. Ostatecznie, był 
przecież człowiekiem o nieskończonej 
cierpliwości.
Okręt flagowy admirała Skougaarda, 
Dannebrog, nie posiadał tak wyrafinowanego 
mostka bojowego jak jego główny przeciwnik 
we flocie nieprzyjaciela
 Stalin. Skougaard nawet tak wolał. Wszystko, 
czego potrzebował, z łatwością mógł odczytać z 
ekranów, a gdyby zażądał czegoś większego, 
aparat projekcyjny w razie potrzeby był w stanie 
powiększyć obraz do rozmiarów ściany 
grodziowej. Zawsze uważał, że niezwykle 
złożony emiter holograficzny jest jedynie 
zbędną komplikacją.
Stał właśnie przed ekranem głównym i 
pocierając w zamyśleniu masywną szczękę, 
spoglądał na powiększony obraz obu flot. W 
końcu drgną) i odwrócił się w stronę Jana, który 
czekał cierpliwie na boku.
 A więc moja artyleria jest już w pełnej 
gotowości bojowej. To dobrze. Muszę przyznać, 
że z serca spadł mi ogromny ciężar.
 Problem nie był właściwie zbyt skomplikowany
 przyznał Jan.  Zastosowałem tu coś, co z 
powodzeniem wykorzystywaliśmy przy 
automatycznych liniach produkcyjnych, kiedy 
musieliśmy przyśpieszyć tempo cykli. To 
właściwie kwestia mechaniki, a nie elektroniki. 
Cykle oparte na zasadzie sprzężenia zwrotnego 

background image

zdają świetnie egzamin w przypadku obwodów 
zespolonych, gdzie różne typy operacji 
przebiegają tak szybko, że w czasie realnym 
wydają się zachodzić niemal równocześnie. 
Mechanika zajmuje się obiektami fizycznymi, 
które mają zarówno wagę, jak i masę. 
Rozpędzenie i zatrzymanie takich obiektów 
pochłania znaczne ilości czasu. Zmieniłem więc 
program strzelniczy komputera w ten sposób, 
by kontrolował nie cały proces, lecz każdą z 
poruszających się kuł oddzielnie. Tak więc jeżeli 
jedna z kuł zwolni, zostanie usunięta, a na jej 
miejsce wprowadzona zostanie następna. Nie 
będzie potrzeby zatrzymywania całego 
urządzenia, tak jak to miało miejsce w 
przeszłości. Oznacza to także, że możemy 
strzelać tymi kulami w o wiele mniejszych 
odstępach czasu i rozmieszczać je w 
mniejszych odległościach od siebie.
Admirał skinął z zadowoleniem głową.
 Cudownie. Możemy je więc porozrzucać na 
kursie kolidującym tuż przed atakującą flotą. W 
jakiej właściwie odległości od siebie mogą być 
wystrzeliwane?
 Podczas prób doszliśmy do około trzech 
metrów.
 Niewiarygodne! A wiec oznacza to stalową 
ścianę, na którą nadzieją się swoimi 
rozpędzonymi nosami!
 Dokładnie tak. Uprości to przy okazji resztę 
funkcji, pozostawiając jedynie celowanie.
 Mamy więc coś, co staremu Kapustinowi 
sprawi przykrą niespodziankę.  Admirał spojrzał 
na ekrany z lekkim uśmiechem satysfakcji.  

background image

Znam go bardzo dobrze. Znam jego taktykę, 
uzbrojenie, a przede wszystkim jego głupotę. 
Pędzi prosto na mnie, nie mając właściwie 
pojęcia, co chowam w zanadrzu. Zapowiada się 
interesujące spotkanie. Będzie to coś, co 
jeszcze długo będzie pan pamiętał.
 Nie wyobrażam sobie, bym mógł pełnić rolę 
biernego obserwatora. Sądzę, że moje miejsce 
jest na jednym z okrętów strzelniczych.
 Nie. Będzie pan bardziej przydatny, pozostając 
ze mną. Na wypadek, gdyby skontaktował się z 
nami ThurgoodSmythe, lub gdyby pojawił się w 
jakiejkolwiek innej sytuacji. Jego osoba jest 
jedynym nieznanym czynnikiem w moich 
kalkulagach. Wszystko pozostałe zapięte jest 
już na ostatni guzik.
Jakby na potwierdzenie tych słów widoczne na 
ekranie kursowym cyfry zaczęły migotać, a na 
mostku rozbrzmiała syrena alarmowa.
 Zmiana kursuobwieściłmechanicznym głosem 
komputer.
Silniki zwiększyły ciąg. Obydwaj mężczyźni 
wyraźnie wyczuwali stopami drżenie stalowych 
płyt pokładu.
 A teraz zobaczymy, jak szybki jest komputer 
Kapustina  powiedział Skougaard.  A także, jak 
szybki jest on sam. Maszyny zbierają jedynie 
informacje, ale to on będzie musiał 
zadecydować, co z tym fantem zrobić.
 Co się właściwie dzieje?  zapytał Jan.
 Rozdzielam moje siły. I to z dwóch ważnych 
powodów. Ten statek, oraz widoczny na ekranie 
Sverige są jedynymi jednostkami, które 
posiadają pociski antyrakietowe. Stary 

background image

Lundwall, który dowodził Sverige, dawno już 
powinien przejść na emeryturę, jest jednak 
najlepszym taktykiem, jakiego znam. Razem 
opracowaliśmy tę operację. Każdy z nas stanie 
na
czele oddzielnej eskadry. Wiem, że moi chłopcy 
wypracowali efektywne techniki zakłócenia 
systemów naprowadzania rakiet wroga. Z 
pewnością okażą się one przydatne w dalszej 
fazie rozgrywki. Na początku wolę mieć jednak z 
przodu dwie jednostki wyposażone w solidne 
ekrany detekcyjne, które wykryją wszystkie 
pociski, zanim jeszcze wejdą w bezpośredni 
zasięg rażenia.
Jan bez słowa wpatrywał się w ekran, na którym 
widoczne były pozycje wszystkich jednostek 
floty. W tej właśnie chwili przesuwały się powoli, 
zgodnie ze schematem kontrolowanym przez 
komputer. Okręt flagowy wysunął się na czoło, 
podczas gdy połowa floty ustawiła się za nim w 
długą linię. Druga połowa robiła to samo za 
Sverige. Wkrótce obie eskadry znalazły się na 
kursach rozbieżnych.
 To da towarzyszowi Kapustinowi sporo do 
myślenia  oświadczył z uśmiechem Skougaard.  
Wszystkie nasze jednostki posuwają się w 
dwóch liniach za okrętami flagowymi, które bez 
przerwy kierują się w stronę ich formacji. Może 
to oznaczać, oczywiście z ich punktu widzenia, 
że pozostałe statki po prostu zniknęły. To 
dobrze, że nasz przeciwnik nie zna historii. 
Słyszał pan kiedykolwiek o admirale Nelsonie, 
Janie?
 Tak. Jeżeli to ten sam facet, który stoi na 

background image

szczycie kolumny na Trafalgar Sąuare.
 Ten sam.
 Brytyjski bohater z wieków średnich, czy jakoś 
tak. Walczył z Chińczykami?
 Niezupełnie. Chociaż z pewnością nie miałby 
nic przeciwko temu. Walczył chyba z wszystkimi 
innymi nagami. Jego najświetniejsze 
zwycięstwo, które go zresztą zabiło, miało 
miejsce w trakcie bitwy pod
Trafalgarem, kiedy przełamał szyk francuskich 
okrętów w sposób, jaki mam teraz zamiar 
powtórzyć. Statki prowadzące przyjmują na 
siebie pierwsze uderzenie, dopóki w formacji 
nieprzyjaciela nie uczyniona zostanie wyrwa...
 Pociski odpalone  przerwał mu meldunek 
komputera.
 Czy nie jesteśmy jeszcze poza zasięgiem? 
zapytał nerwowo Jan.
 Tak, ale to jedynie pociski antyrakietowe. Ich 
silniki nadają ciąg przez stosunkowo krótki 
okres czasu, a potem wyłączają się. Tworzą 
przed nami rodzaj parasola ochronnego, 
zdolnego do przechwycenia pocisków wroga, 
stając się w ten sposób systemem wczesnego 
ostrzegania.
W chwilę później przestrzeń przed nimi 
zakwitała białymi kulami ognia.
 Bardzo niezwykłe  zauważył Skougaard. 
Kapustin już w pierwszym ataku używa głowic 
jądrowych. Niezłe, gdyby mogło się udać. Tym 
razem zrobił jednak poważny błąd, ponieważ 
wiem, iloma takimi pociskami dysponuje.
Spojrzał na zegar, a potem, na ekran, na którym 
jednostki uformowane w dwie, idealnie proste 

background image

linie, sunęły w ślad za okrętami flagowymi.
 Historyczny moment  powiedział wreszcie.  
Początek pierwszej bitwy podczas pierwszej 
wojny w przestrzeni kosmicznej. Od jej wyniku 
zależy przyszłość nas wszystkich.

Rozdział 19

 Oa coś knuje  powiedział Kapustin z lekkim 
niepokojem w głosie.
Pułapka została już zastawiona. Skougaard nie 
miał innego wyjścia, jak w nią wpaść. Lecz we 
wnętrzu hologramu statki wrogiej armady 
zaczęły znikać z pola widzenia, aż pozostały 
tylko dwa.
 Przechodzą na napęd przestrzenny!  wrzasnął 
Kapustin.  Próbują mi uciec!
 To raczej niemożliwe, towarzyszu admirale  
powiedział ostrożnie Oniegin. Jedna z 
trudniejszych funkcji adiutanta polegała na 
formułowaniu myśli w taki sposób, który 
sugerowałby, iż powstały one w głowie 
admirała.  Pan pierwszy wytłumaczył mi 
przecież, że z powodu zachodzących na siebie 
pól grawitacyjnych napęd przestrzenny Fascolo 
nie może być używany w bezpośredniej 
bliskości planet. Nieprzyjaciel próbuje czegoś o 
wiele prostszego. Jego statki formują się w dwie 
linie za...
 To przecież oczywiste. Każdy głupiec to 
zauważy. Nie musi pan marnować mego czasu, 
objaśniając mi takie rzeczy. Ale czy zauważył 
pan, że ich kursy także się zmieniły? Proszę 
trzymać oczy otwarte, Oniegin, to nauczy się 
pan kilku ciekawych rzeczy.

background image

Trudno było tego nie zauważyć. Korzystając z 
chwili czasu, operator hologramu 
wprogramował w obraz dwie Unie sunących za 
jednostkami statków. Nie miało to większego 
znaczenia, niemniej jednak usatysfakcjonowało 
admirała.

 Przeprowadźcie analizę tych kursów. Chcę 
wiedzieć, dokąd zmierzają. I wystrzelcie kilka 
pocisków z głowicami jądrowymi. Niech nie 
będą tacy pewni siebie.
 Mamy ich dość ograniczoną ilość... raczej 
wcześnie, nie sądzi pan... może pociski innego 
typu...
 Proszę się zamknąć i wykonywać rozkazy.
Chociaż ton głosu admirała był zupełnie 
beznamiętny, Onieginowi zrobiło się nagle 
zimno. Wiedział, że posunął się za daleko.
 Oczywiście, towarzyszu admirale! To doskonały 
pomysł.
 I podajcie mi wreszcie tę trajektorię ich 
przyszłych kursów.
Na hologramie od strony zbliżających się eskadr 
wytrysnęły nagle zakrzywione stożki światła. 
Początkowo pokrywały one olbrzymi obszar, 
włączając w to całą Ziemię i sporą liczbę 
satelitów. Jednak w miarę napływu danych 
radarowych stożki robiły się coraz większe, 
przybierając w efekcie postać dwu świecących 
linii.
 Dwa oddzielne cele  Kapustin nie odrywał 
wzroku od hologramów.  Pierwszy, to nasze 
bazy księżycowe. Cudownie. Baterie 
umieszczonych tam rakiet zniszczą ich, gdy 

background image

tylko podejdą bliżej. Ale gdzie prowadzi ten 
drugi kurs?
 Najprawdopodobniej na orbitę geostacjonarną. 
Znajduje się tam spora liczba satelitów. To może 
być...
 To może być cokolwiek. I nawet nie jest to w tej 
chwili ważne. Zamienią się w parę na długo, nim 
tam dotrą. My także podzielimy nasze siły. Chcę, 
by obie eskadry przecięły kurs tych statków. By 
zagrozić Ziemi, będą się musieli przez nas 
przedrzeć. Nie będzie to takie łatwe. 
Była to walka niewidzialnych sił  strumieni 
elektronów w komputerach, fal radiowych i fal 
światła. Żadna ze zbliżających się flot nie 
widziała jeszcze bezpośrednio drugiej  mogło 
się zdarzyć, iż nie dostrzegą siebie nawet w 
trakcie bitwy. W dalszym ciągu znajdowali się o 
tysiące mil od siebie. Załogi statków 
kosmicznych przypominały marynarzy 
odległych bitew morskich, których dalekosiężne 
działa niszczyły nieprzyjaciela, nim ten pojawił 
się w zasięgu wzroku.
Obie floty zbliżały się do siebie coraz bardziej. 
Kapustin z radością w oczach spoglądał na 
widoczny na ekranie powiększony kształt okrętu 
flagowego Skaugaard  Dannebrog.
 Druga eskadra na robić dokładnie to, co ja. 
Strzelać na rozkaz. Nie zezwalam na oddzielne 
komendy. I niech żaden inny statek nie próbuje 
zbliżyć się do Dannebrog, gdy go już 
wypatroszymy. To moja ofiara. Wystrzelić salwę 
pocisków w formacji rozproszonej. To powinno 
nimi wstrząsnąć.
Na pokładzie Dannebrog admirał Skougaard 

background image

uśmiechnął się szeroko i uderzył dłonią o 
kolano.
 Proszę spojrzeć na tego głupca  zwrócił się w 
stronę Jana, wskazując równocześnie na 
ekrany.  Rozrzuca swe cenne pociski jak kawałki 
chleba dla ptaków.
Komputer wyświetlał trasy pocisków, które 
zostawały przechwytywane i niszczone.
 Ten człowiek jest zupełnym głupcem, nie 
mającym pojęcia o taktyce. Wydaje mu się, że 
może nas zniszczyć, używając jedynie brutalnej 
siły. Być może byłoby to możliwe, gdyby 
poczekał, aż się zbliżymy. Nasza obrona 
zostałaby wtedy przygnieciona taką masą 
pocisków. Na szczęście mam tu kilka 
niespodzianek, które dadzą mu trochę do 
myślenia.
 Okręty strzelnicze gotowe do otwarcia ognia  
zameldował komputer.
Oba ogromne okręty weszły w zasięg trajektorii, 
którą posuwała się nieprzyjacielska formacja. W 
kierunku miejsca, w którym wkrótce miały 
znaleźć się wrogie jednostki, pomknął 
nieprzerwany strumień żelaznych kuł. Włączone 
na pełną moc silniki korekcyjne utrzymywały 
statki w pozycji, przeciwdziałając wstrząsom, 
wywołanym przez opuszczające wyrzutnie kule. 
Strumienie metalu wyglądały na ekranach jak 
świetliste ołówki. Wkrótce zniknęły z pola 
widzenia. Pozorujące płynącą przed nimi flotę, 
pociski antyrakietowe sunęły po wyznaczonych 
komputerowo kursach. Ich reflektory radarowe, 
pole Gaussa i źródła ciepła miały za zadanie 
zwieść i zniszczyć rakiety nieprzyjaciela.

background image

Przechadzający się po mostku bojowym Stalina 
Kapustin, nie wydawał się być zadowolony z 
rozwoju sytuacji.
 Czy mogą być jakieś błędy odczytu? To nie 
może być prawda!  krzyknął, wskazując na 
pojawiające się na ekranie cyfry.
 Zawsze występują błędy, sir  odparł spokojnie 
Oniegin.  Lecz stanowią jedynie niewielki 
procent ostatecznego wyniku.
 Lecz ta głupia maszyna wciąż twierdzi, że nie 
trafiliśmy w ani jeden statek nieprzyjaciela. W 
ani jeden! A ja na własne oczy widziałem 
eksplozje.
 Tak, admirale. Lecz w większości były to 
jedynie antyrakiety, których zadaniem było 
przyjęcie na siebie naszych rakiet. Po każdym 
kontakcie nasze radary przeszukują obszar 
eksplozji w poszukiwaniu szczątków. Po ich 
ilości określają, czy zniszczony został statek, 
czy jakiś inny obiekt. Musi pan jednak pamiętać, 
że z każdą eksplozją niszczona jest jedna z ich 
antyrakiet. Ponieważ mamy o wiele więcej 
pocisków niż oni, ostateczne zwycięstwo będzie 
należało do nas. Kapustin nie sprawiał wrażenia 
w pełni zadowolonego z tego wyjaśnienia.
 A gdzie są te ich pociski? Czy ten tchórz nie ma 
nawet zamiaru ich wystrzelić?
 Ponieważ ma ich o wiele mniej, sądzę, iż czeka, 
aż odległość zmniejszy się na tyle, by ich siła 
rażenia była jak największa. Nasze ekrany 
ochronne są jednak tuż przed nami i z 
pewnością nie uda im się ich przebić.
Ta ostatnia uwaga była szczególnie niefortunna. 
Właśnie gdy adiutant kończył ją wypowiadać, na 

background image

mostku zabrzmiał alarm. Na ekranie krwistą 
czerwienią pulsował napis: OBIEKTY NA 
KURSIE KOLIZYJNYM. Niemal natychmiast z 
innych jednostek napływać zaczęły raporty o 
uszkodzeniach. Sparaliżowany zdumieniem, 
admirał wpatrywał się w ekran, na którym jego 
liniowce zmieniały się w poskręcane sterty 
złomu. Na jego oczach jeden ze statków 
eksplodował złocistą kulą ognia.
 Co to jest? Co się dzieje?  wykrztusił.
 Strumień meteorytów...  zaczął Oniegin, chociaż 
wiedział, że to nie może być prawda.
Admirał, zapominając o zamknięciu ust, opadł 
na fotel. Sprawiał wrażenie kompletnie 
zdezorientowanego. Oniegin poprosił operatora 
o powtórne odtworzenie całego zajścia. Chociaż 
trwało ono niespełna sekundę, zostało 
zarejestrowane przez komputer, który odtworzył 
je teraz w zwolnionym tempie. Na ekranie 
ukazała się zwarta ściana jakiejś materii 
przeszło dwukilometrowej długości, z precyzją 
sunąca kursem kolizyjnym na spotkanie 
liniowców floty. Potem nastąpiło zderzenie. To 
musiała być akcja nieprzyjaciela. Na 
powiększeniu Oniegin spostrzegł, iż ową ścianę 
tworzyły w rzeczywistości niewielkie, kuliste 
przedmioty. Wystrzelone przez nich pociski, 
pomimo że tworzyły w przeszkodzie pokaźne 
dziury, nie mogły powstrzymać głównego 
impetu.
 Wygląda na to, że to pewien rodzaj broni  
powiedział wreszcie Oniegin.
 Co takiego?
"Tajnej"  chciało mu się dodać. Nie uczynił 

background image

jednak tego, ponieważ mogło go to kosztować 
życie. Zamiast tego powiedział jedynie:
 Niewielkie obiekty pozbawione własnego 
napędu, które wystrzelono nam na spotkanie. 
Jednak jakie to obiekty i w jaki sposób 
wystrzelono je z taką precyzją, w dalszym ciągu 
nie wiadomo.
 Będzie ich więcej?
 To możliwe, chociaż oczywiście nie mogę być 
tego pewny. Być może wystrzelili w nas od razu 
wszystkim, co mają...
 Więcej pocisków defensywnych. Wystrzelili je 
natychmiast.
 Za pierwszym razem ich efekt był zupełnie 
znikomy, towarzyszu admirale. Gdy wystrzelimy 
je teraz, zabraknie ich na...
Urwał, gdyż silny cios w twarz przewrócił go na 
podłogę.
 Odmawia pan wykonania rozkazu? Kwestionuje 
pan moje dowództwo nad tą flotą?
 Nigdy! Proszę wybaczyć... to była tylko 
sugestia... to się więcej nie powtórzy  Oniegin 
podniósł się na nogi.
Z kącika rozciętej wargi sączyła się krew. 
 Postawić parasol ochronny z pocisków 
defensywnych... I to z wszystkich! Ta piekielna 
broń musi zostać powstrzymana!
Lekkie szarpnięcie Stalina świadczyło, iż pociski 
zostały wystrzelone. Oniegin otarł krwawiące 
usta rękawem. Co jeszcze mogli zrobić? Musi 
być przecież coś, co pozwoliłoby im uniknąć 
ostatecznej katastrofy. Ten głupiec admirał był 
zbyt niekompetentny, a oficerowie za bardzo się 
go bali, by zaproponować jakieś rozsądne 

background image

rozwiązanie.
 Czy mógłbym zasugerować coś, co byłoby 
bardziej efektywne niż pociski defensywne, 
towarzyszu admirale? Czymkolwiek ta broń jest, 
nie posiada własnego napędu. Nasze czujniki 
nie wykrywały u niej śladu jakiejkolwiek radiagi. 
Dlatego wydaje mi się, że wystrzeliwana być 
musi po ściśle określonej trajektorii. Gdybyśmy 
znniejszyli szybkość, istnieje spora szansa, że 
pociski te przejdą przed nami.
 Co takiego? Zwolnić? Bierze mnie pan za 
tchórza?
Oniegin westchnął.
 Nie, sir. Oczywiście, że nie. Równie dobrze 
możemy przyśpieszyć. Efekt będzie ten sam.
 Być może. w Każdym razie nie wyrządzi to 
chyba większej szkody. Niech pan wyda rozkaz.
 Przerwać ogień  wydał polecenie Skougaard.  
Zwiększyli szybkość, więc nasza ostatnia salwa 
przejdzie za nimi. Lecz i tak zadaliśmy im spore 
straty. Proszę spojrzeć na ekran. Wytrąciliśmy z 
walki więcej niż czwartą część ich sił. Kolejna 
zapora wykończy ich. Czy jesteśmy już w 
odpowiednim zasięgu dla naszych rakiet?
 Będziemy za trzydzieści dwie sekundy, sir.
Wydać polecenie otwarcia ognia. Chcę, by 
napotkali na swej drodze stalową ścianę.
Z precyzją co do mikrometra płaskie wieżyczki 
strzelnicze obróciły się, kierując wyloty swych 
wyrzutni na obrany punkt w przestrzeni. Od 
części zamkowej każdej wyrzutni biegła 
przezroczysta, plastykowa rura, przez którą 
podawano z wnętrza statku strumień 
niewielkich, zmodyfikowanych pocisków 

background image

rakietowych. W sumie była to prosta, mało 
subtelna broń  lecz bardzo efektywna.
Po osiągnięciu określonego punktu w 
przestrzeni włączano obwody strzelnicze. We 
wszystkich wieżyczkach elektroniczny zapłon 
zadziałał równocześnie, wyrzucając smukłe 
cygara rakiet w przestrzeń. Na ich miejsce w 
wyrzutnie wsuwały się następne, a potem 
następne. Ponieważ nie było potrzeby 
otwierania i zamykania zamka, czy wyrzucania 
pustych łusek, szybkostrzelność tych urządzeń 
była niewiarygodna. Ograniczało ją jedynie 
tempo mechanicznego podawania pocisków. Co 
sekundę jedną wyrzutnię opuszczało przeciętnie 
sześćdziesiąt rakiet, a sto osiemdziesiąt każdą 
wieżyczkę. Sto dziewięćdziesiąt siedem takich 
wieżyczek zamontowano, zanim jeszcze flota 
wyruszyła do akcji, a ostatecznych połączeń i 
testów dokonano już w drodze.
Co sekundę wyrzutnię opuszczało 
dziewięćdziesiąt cztery tysiące pięćset 
sześćdziesiąt rakiet. Przeszło dwie i pół tony 
stali, Gdy zaprzestano odstrzału po minucie, \v 
stronę ziemskiej floty zmierzało przeszło sto 
pięćdziesiąt ton stali.
Na radarze masa ta przypominała połyskującą 
mgłę, która szybko zniknęła w przestrzeni. 
Komputer zaczął odliczać czas, który pozostał 
do momentu spotkania.
Wszyscy na mostku wstrzymali oddech. Minuty, 
a potem sekundy, nieubłaganie zmierzały w 
stronę zera. Teraz!
 Dobry Boże...  westchnął Jan na widok 
nieprzeliczonej ilości eksplozji.

background image

Admirał Skougaard odwrócił wzrok od ekranów, 
które ukazywały orgię zniszczenia. Znał 
większość z tych, którzy tam ginęli. Część 
służyła niegdyś pod jego rozkazami.
Tam, gdzie jeszcze przed chwilą była 
imponująca flota statków kosmicznych, teraz 
widniały jedynie porozrywane, osmolone 
metalowe szczątki. W przeciągu kilku sekund 
obie ziemskie eskadry przestały istnieć.
Dwie chmury rozpraszających się powoli 
odłamków szybko pozostały z tyłu.
Przed rebeliantami leżała Ziemia.

Rozdział 20

 Powinnam być w samolocie  powiedziała Dvora. 
Pozostali są już na pokładzie.
Zmęczona bezustannym wyczekiwaniem w 
samochodzie, wyszła na zewnątrz, by 
rozprostować kości. Noc była wyjątkowo ciepłą, 
bezchmurne niebo pobłyskiwało tysiącami 
gwiazd. Chociaż sam port lotniczy był 
zaciemniony, sylwetki zgrupowanych na pasie 
startowym transportowców były doskonale 
widoczne. Amri BenHaim stanął tuż obok 
dziewczyny. Ssąc nieodłączną fajkę, obrzucił 
spojrzeniem torbę Dvory, zawierającą zapasowe 
magazynki i przewieszony przez plecy młodej 
bojowniczki karabin maszynowy.
 Nie ma pośpiechu, Dvora  powiedział.  Do startu 
pozostało jeszcze trzydzieści minut. Twoi 
żołnierze to dorośli ludzie, nie musisz prowadzić 
ich za rączkę.
 Dorośli ludzie!  parsknęła ze 
zniecierpliwieniem.  Farmerzy i profesorowie 

background image

uniwersytetu. Jak się będą zachowywać, gdy 
dookoła zaczną świstać kule?
 Dadzą sobie radę, jestem tego pewny. 
Przeszkolenie, które przeszli było bardzo 
dokładne, tak samo zresztą jak twoje. Ty po 
prostu masz więcej doświadczenia, to wszystko, 
Możesz na nich polegać...
 Wiadomość!  wykrzyknął nagle kierowca.
 Potwierdź moim kodem identyfikacyjnym  
polecił BenHaim.
Kierowca szepnął coś w stronę mikrofonu, a po 
chwili wychylił się przez okno.
Podali tylko dwa słowa: beth doar.
 Poczta!  wykrzyknął BenHaim. Odwrócił się w 
stronę Dvory.  A więc udało się. Zajęli stację w 
Khartumie. Powiedz Blonsteinowi, że sytuacja, 
używając jego ulubionego powiedzenia, jest do 
przodu. A potem wsiadaj do samolotu. Nie chcę, 
byś mi się tutaj niepotrzebnie pętała.
Dvora nałożyła heim i sięgnęła po mikrofon.
 Tak... tak, generale. Oczywiście, powtórzę 
odwróciła się w stronę BenHaima.  Wiadomość 
dla pana od generała Blonsteina. Powiedział, by 
miał pan oko na Izrael. Po powrocie chce go 
zwiedzić.
 Postaram się. Ale następnym razem powiedz 
mu, że zależy to od niego, a nie ode mnie. No, 
idź już. Posiedzę sobie na balkonie, czekając na 
wynik akcji. To znaczy tak długo, jak będę miał 
balkon, na którym mógłbym siedzieć.
Dvora pocałowała go leciutko w policzek i 
ruszyła w stronę oczekującego samolotu. 
Wkrótce jej sylwetka rozpłynęła się w mroku.
BenHaim nasłuchiwał, jak silniki potężnych 

background image

samolotów budzą się z hukiem do życia. Mrok 
nocy rozświetliły buchające z dysz ognie 
odrzutu. Pierwszy samolot mknął już po pasie, 
nabierając prędkości, aż wreszcie płynnie uniósł 
się w powietrze. Za nim następny i następny. Na 
obu pasach trwał nieprzerwany ruch. W końcu 
niewyraźne kształty samolotów rozmyły się w 
ciemnościach, echo silników zamarło i 
powróciła cisza.
BenHaim wyjął z ust wygasłą fajkę i wystukał ją 
o krawędź buta. Nie czuł ani podniecenia, ani 
zmęczenia; po dniach pełnych napięcia i 
przytowań był po prostu zmęczony. Od tej chwili 
nie było już odwrotu. Wsiadł do samochodu.
W porządku. Możemy wracać do domu, 
chłopcze  polecił kierowcy.
Wysoko w górze, już poza zasięgiem wzroku, 
powietrzna armada zatoczyła szerokie koło. 
Przestrzeń powietrzna Izraela była zbyt mała na 
wykonanie takiego manewru. Nie obawiano się 
co prawda sieci radarów, lecz w dole leżały 
gęsto zaludnione miasteczka, których 
mieszkańcy mogliby się zastanawiać, dokąd 
właściwie te wszystkie samoloty się kierują. 
Kiedy maszyny ponownie przekroczyły granicę 
Izraela, znajdowały się na wysokości sześciu 
mil. Z takiej wysokości odgłos pracy silników 
był już zupełnie niesłyszalny na dole. W zwartej 
formagi skręcili na południowywschód i znaleźli 
się nad Morzem Czerwonym.
Grigor wyjrzał przez okienko i aż cmoknął ze 
zdumienia.
 Dvorapowiedział. To, co widzę, nie wygląda 
koszernie.

background image

 A cóż takiego widzisz? Stadko świnek?
 Raczej fale Morza Czerwonego.
Grigor był z zawodu wykładowcą matematyki. 
Niezwykle roztargniony, zupełnie nie 
odpowiadał wszelkim wymaganiom stawianym 
żołnierzom. Lecz jako strzelec wyborowy nie 
miał sobie równych. Jego wyczyny na strzelnicy 
przeszły już do legendy.
 Chodzi mi o to, dokąd lecimy. Mamy 
zaatakować przecież Spaceconcent na 
zachodzie Stanów Zjednoczonych. Wiem, wiem, 
nie podniecaj się tak. Dawno już się tego 
domyślaliśmy. Tak wielki sekret, że nawet 
dziecko by na to wpadło. Ale do rzeczy. Z 
położenia gwiazdy pomocnej wnioskuję jedynie, 
że lecimy na południe. Właśnie to skłoniło mnie 
do refleksji, iż nie wygląda to zbyt koszernie. 
Chyba, że nasz samolot ma wystarczające 
zapasy paliwa, by dolecieć do Ameryki przez 
biegun południowy.
 Nie lecimy bezpośrednią trasą.
 Mogłabyś nam coś o tym powiedzieć, Dvorkila
wtrącił Vasil, celowniczy ciężkiego karabinu 
maszynowego.
Pozostali pochylili się w jej kierunku i zastygli w 
oczekiwaniu.
 Mogę powiedzieć wam o kursie, jakim teraz 
lecimy, ale nic ponad to. Lecimy teraz prosto na 
południe, lecz nad Pustynią Nubijską zakręcimy 
na zachód. Jest tam  a raczej była  stacja 
radarowa wKhartumie. Nasi ludzie zajęli ją. Jest 
to jedyna stacja na drodze do Maroka...  
zawahała się i umilkła.
 A dalej?  nalegał Grigor.  A może ma to związek 

background image

z tymi czarnymi krzyżami, które po zdjęciu 
papieru znaleźliśmy na kadłubie? Wtargniemy 
tam pod fałszywymi znakami, jak piraci?
 To ściśle tajne...
 Dvora, proszę. To w końcu my nadstawiamy 
głowy.
 No dobrze, macie rację. Zresztą teraz i tak nie 
jest to już tajemnica. Wiecie z pewnością, że w 
rządzie Narodów Zjednoczonych mamy naszych 
agentów
 urwała nagle.
"Lub być może oni mają nas  pomyślała ponuro.
 Za późno jednak, by się wycofać. Nawet jeżeli 
to rzeczywiście pułapka, to musimy w nią brnąć 
dalej, aż do krwawego końca."
 Od nich właśnie dowiedzieliśmy się  ciągnęła 
dalej.  Że do pomocy w utrzymaniu bazy na 
pustyni Mojave wysłano oddziały niemieckie. To 
ich właśnie znaki i numery identyfikacyjne 
mamy na naszym samolocie. Zajmiemy po 
prostu ich miejsce.
Nie tak po prostu  przerwał Grigor.  
Przypuszczam, że istnieje jeszcze sporo rzeczy, 
o których nam nie powiedziałaś.
 To prawda. Lecz muszę dodać coś jeszcze. 
Wyprzedzamy samoloty niemieckie zaledwie o 
godzinę. Dlatego tak niezwykle ważne było 
skoordynowanie czasowe całej akcji. Jak na 
razie wszystko rozwija się zgodnie z planem. 
Mieścimy się w czasie. Więc lepiej spróbujcie 
teraz trochę odpocząć, bo po wylądowaniu nie 
będzie już na to ani chwili.
Lecieli już kilka godzin. Większość ludzi spała. 
Czuwały jedynie załogi, obserwując bez przerwy 

background image

wskazania automatycznych pilotów. Generał 
Blonstein, jako wykwalifikowany pilot, 
znajdował się w pierwszym samolocie formacji. 
Po minięciu pustyń Maroka znaleźli się nad 
Oceanem Atlantyckim. Generał wpatrywał się 
właśnie w ciemny przestwór, gdy nagle ożyło 
radio.
 Wieża Rabat do Air Force cztery siedem pięć. 
Czy mnie słyszycie?
 Air Force cztery siedem pięć. Słyszymy głośno i 
wyraźnie, wieża Rabat.
Kontakt radiowy był jedynie formalnością. 
Stacje naziemne uaktywniły już transpondery 
we wszystkich samolotach, otrzymując w ten 
sposób wszystkie zakodowane wcześniej dane 
dotyczące identyfikacji, trasy przelotu i miejsca 
przeznaczenia.
 Macie czystą drogę aż nad Azory, Air Force - z 
głośnika dobiegł szmer prowadzonej 
ściszonymi głosami rozmowy.  Mamy tu dane 
dotyczące waszego lotu. Wygląda na to, że 
jesteście pięćdziesiąt dziewięć minut przed 
czasem.
 Mamy sprzyjający wiatr  odparł spokojnie 
Blonstein.
Zrozumiałem, Air Force. Koniec.
Na dole, nasłuchując na częstotliwości wieży 
kontrolnej, tej krótkiej wymianie zdań 
przysłuchiwał się jeszcze ktoś inny. W kępie 
drzew tuż przy nadmorskiej autostradzie tkwił 
mężczyzna w burnusie. Wzdłuż autostrady 
biegły słupy trakcyjne sieci wysokiego napięcia. 
Mężczyzna słuchał rozmowy niezwykle uważnie, 
marszcząc czoło, gdy dobiegające z taniego 

background image

radia trzaski zagłuszały niektóre słowa. 
Odczekał jeszcze chwilę, by być absolutnie 
pewnym, że transmisja została już zakończona. 
W końcu skinął głową i nacisnął guzik z boku 
niewielkiej skrzynki, która przez cały ten czas 
tkwiła u jego stóp.
W niebo wystrzelił jaskrawy słup ognia, a w 
sekundę później jego uszu dobiegł odgłos 
eksplozji. Jeden ze słupów trakcyjnych jął chylić 
się ku ziemi, aż w końcu runął, krzesząc przy 
tym malownicze snopy iskier.
Połowa świateł w całym Rabacie momentalnie 
zgasła. Przy okazji wysiadła także podstacja 
naprowadzania radiowego wieży.
Obsada dyżurna lotniska Cruz del Luz na 
wyspie Santa Maria pogrążona była w błogim 
śnie. Ostatnio bardzo niewiele samolotów 
lądowało tutaj by napełnić zbiorniki, szybko 
więc godziny dyżuru nocnego stały się zwykłą 
rutyną. A zresztą, gdyby coś się działo, to 
wcześniej i tak obudziłoby ich radio.
Tak stało się i tym razem. Kapitana Sarmiento 
wyrwał z okowów pełnego pięknych dziewcząt 
snu wzmocniony głos, dobiegający z wiszącego 
na ścianie głośnika. Żołnierz zerwał się z leżanki 
i nim udało mu się zapalić światło, wyrżnął się 
boleśnie w goleń.
 Zgłasza się Cruz del Luz  wymruczał sennie. 
Odchrząknął, splunął do pełnego kosza na 
śmiecie i zaczął przerzucać leżące na biurku 
wydruki.
 Tu Air Force cztery siedem pięć. Prosimy o 
zezwolenie na lądowanie w celu uzupełnienia 
paliwa.

background image

Trzęsące się palce Sarmiento znalazły właściwy 
wydruk, nim jego rozmówca skończył mówić. 
Tak, wszystko się zgadzało.
 Możecie lądować na pasie numer jeden  nagle 
zamrugał i spojrzał na zegar ścienny.  Jesteście 
o godzinę wcześniej, niż było to przewidziane w 
harmonogramie, Air...
 Sprzyjający wiatr padła lakoniczna odpowiedź.
Sarmiento opadł na fotel i z obrzydzeniem 
spojrzał na swą rozespaną i ziewającą załogę, 
wkraczającą właśnie do centrali łączności.
 Wy syny portowych dziwek! Po raz pierwszy od 
sześciu miesięcy przybywa tu prawdziwy major, 
a wy śpicie jak świnie w błocie. Ruszać się! 
Procedura tankowania.
Jeszcze przez chwilę przemawiał w ten sposób, 
aż w końcu wszyscy jego ludzie zabrali się do 
roboty. Podobała im się ta bezpieczna praca i za 
nic nie chcieliby jej utracić.
Wzdłuż całego pasa równymi szeregami 
zapłonęły światła pozycyjne. Wkrótce z 
otaczających lotnisko ciemności wyłoniły się 
samoloty. Jeden po drugim obniżyły się i 
lądowały, zostając natychmiast kierowane 
automatycznie do punktów tankowania.
Każda część tej operacji sterowana była 
komputerowo. Samoloty podłączane były w 
odpowiednie miejsce, a ich silniki wyłączone. 
Na każdej z wież znajdowała się kamera 
telewizyjna, która określała położenie wpustów 
zbiorników na skrzydłach. Natychmiast po ich 
umiejscowieniu mechaniczne ramię unosiło 
klapę i wprowadzało do baku końcówkę węża. 
Rozpoczynało się pompowanie.

background image

Sensory określające pojemność przesyłały 
informacje o ilości benzyny w każdym zbiorniku. 
Przypadkowe rozlanie paliwa lub przepełnienie 
zbiornika było wykluczone. W trakcie 
tankowania wszystkie samoloty pozostawały 
ciemne i ciche.
Za wyjątkiem pierwszego, w którym 
najwidoczniej znajdował się dowódca formacji. 
Luk w tym samolocie został otwarty, a na ziemię 
opuszczono metalową drabinkę. Zszedł po niej 
umundurowany mężczyzna i sztywnym krokiem 
ruszył wzdłuż zbiorników z paliwem.
Nagle, przechodząc obok jednej z wyniosłych 
ramp paliwowych, coś przykuło jego uwagę. 
Podszedł bliżej i nachylił się, by przyjrzeć się 
temu czemuś bliżej. Ponieważ górne części jego 
ciała znalazły się w cieniu rzucanym przez 
rampę, nikt nie zauważył niewielkiej paczuszki, 
którą wysunęła mu się zza pazuchy i spoczęła 
obok zbiornika. Mężczyzna wyprostował się, 
obciągnął mundur i ruszył w stronę wieży 
kontrolnej.
Sarmiento na widok wchodzącego oficera 
poczuł się trochę nieswojo. Zamrugał nerwowo 
powiekami. Czarny mundur mężczyzny był 
odprasowany i nieskazitelnie czysty, guziki i 
złote naszywki lśniły zimnym blaskiem. U szyi 
oficera wisiał krzyż maltański, pierś pokrywały 
rzędy beretek, a w oku tkwił monokl. Sarmiento, 
na którym wygląd przybysza uczynił 
piorunujące wrażenie, poderwał się na 
baczność.
 Sprechen się Deutsch?- zapytał mężczyzna.
 Przykro mi, ale nie rozumiem ani słowa. Oficer 

background image

skrzywił się i zaczął mówić źle akcentowanym 
portugalskim:
 Przyszłem, by podpisać formularz 
zapotrzebowania.
Tak, oczywiście  Sarmiento machnął ręką w 
stronę komputera. Nie będzie jednak gotowy 
przed zakończeniem tankowania.
Oficer skinął głową i zaczął przechadzać się tam 
i z powrotem wzdłuż pomieszczenia. Sarmiento 
zajął się jakąś nie cierpiącą zwłoki pracą. Oboje 
drgnęli, gdy rozległ się brzęczyk i z drukarki 
wysunął się gotowy formularz.
 Proszę podpisać tutaj i tutaj  powiedział 
Sarmiento wskazując na właściwe miejsce.  
Dziękuję.
Wręczył kopię oficerowi, który odwrócił się i 
ruszył w stronę pasa startowego. Dopiero gdy 
zniknął we wnętrzu samolotu, Sarmiento 
spojrzał na trzymany w dłoni papier. Dziwne 
nazwiska mają ci obcokrajowcy. I cudaczna 
pisownia. Wygląda to na Schickelgruber... tak, 
Adolf Schickelgruber.
 Ile mamy czasu?  zapytał niecierpliwie oficer po 
zajęciu miejsca w fotelu pierwszego pilota.
 Około dwudziestu ośmiu minut. Musimy być w 
powietrzu, nim nawiążę kontakt radiowy.
 Mogą się przecież spóźnić...
 Lecz mogą być także wcześniej. Nie możemy 
ryzykować.
Pierwszy z samolotów opuszczał właśnie pas 
startowy, wznosząc się ostro w górę. Jako 
ostatni wystartował samolot dowódcy. Jednak 
zamiast podążać za formacją, zatoczył nad 
oceanem koło i zawrócił na lotnisko.

background image

 Jednostki straży pożarnej powróciły do remizy  
powiedział pilot.
 Reszta ludzi jest już w wieży kontrolnej. Nie, 
chwileczkę ktoś stoi w drzwiach i macha ręką 
uśmiechnął się generał Blonstein.  Zamrugajmy 
mu reflektorami na pożegnanie.
W chwilę później ponownie znaleźli się nad 
oceanem i łagodnym łukiem zakręcili na zachód. 
Blonstein przycisnął słuchawki do uszu i 
modląc się o czas, nasłuchiwał uważnie. Wciąż 
cisza, żadnych wezwań. A więc wszystko w 
porządku.
 Udało się  powiedział jedynie.
Podniósł widniejącą na tablicy kontrolnej 
czerwoną pokrywkę i nacisnął tkwiący pod nią 
guzik.
Sarmiento usłyszał przytłumiony huk i wyjrzał 
przez okno, spoglądając na bijące pod niebo 
słupy ognia i czarnego, oleistego dymu. 
Rozjęczały się sygnały alarmowe, ożyły drukarki 
i radio.
Transportowce niemieckie przekroczyły właśnie 
brzeg afrykański, gdy dowódca oddziału 
otrzymał zaszyfrowaną wiadomość.
 Nowy kurs  powiedział, spoglądając na 
wyświetloną na ekranie komputera mapę.  Jakiś 
wypadek, ale nie podają szczegółów. Kierują 
nas do Madrytu.
Dowódca zdziwiony był tym nowym kursem, 
niepokoił go także niski poziom paliwa w 
zbiornikach. Nie przyszło mu do głowy, by 
spróbować połączenia z lotniskiem Cruz del Luz 
w tej chwili nie było to już jego zmartwienie. W 
ten sposób zrozpaczony i śmiertelnie 

background image

przerażony kapitan Sormiento nie musiał 
dodatkowo łamać sobie głowy tajemniczym 
przelotem tej samej nocy dwu formacji 
samolotów, posiadających identyczny 
harmonogram lotu i takie same znaki 
identyfikacyjne.

Rozdział 21

 A więc pierwsza połowa naszego zadania 
zakończyła się sukcesem  powiedział z 
satysfakcją admirał Skougaard, gdy szczątki 
floty nieprzyjaciela pozostały już daleko z tyłu.  
Poszło nam tak samo dobrze, jak Nelsonowi pod 
Trafalgarem. A nawet lepiej, zważywszy fakt, iż 
po bitwie pozostałem przy życiu. I nie 
ponieśliśmy żadnych strat. No, może za 
wyjątkiem złamanej nogi jednego z 
artylerzystów, na którą spadła upuszczona 
przypadkowo kula. Korekty kursu?
 Wprowadzone do komputera, sir  odparł 
operator.  Silniki włączą się za około cztery 
minuty.
 Doskonale. Po wejściu na nową orbitę chcę, by 
dotychczasowa zmiana warty udała się na 
odpoczynek.  Odwrócił się w stronę Jana.  
Przywilej rangi. Właśnie z niego korzystam i idę 
coś zjeść. Przyłączy się pan do mnie?
Aż do tej chwili posiłek był ostatnią rzeczą, 
która absorbowała umysł Jana. Lecz gdy 
napięcie poprzednich godzin minęło, nagle zdał 
sobie sprawę, że jest wręcz niesamowicie 
głodny.
 Z przyjemnością, panie admirale.
W prywatnej kabinie admirała czekał już na nich 

background image

suto zastawiony stół, dookoła którego krzątał 
się osobiście szef kuchni. Admirał wymienił z 
nim parę słów w gardłowym, kompletnie dla 
Jana niezrozumiałym języku.
Smorgasbord - westchnął z zachwytem Jan, 
spoglądając na pyszniące się na stole potrawy.  
Ostatni raz jadłem to... już nawet nie pamiętam, 
kiedy.
 Stor kold bar  poprawił admirał.  Chociaż w 
powszechnym użytku przyjęła się nazwa 
szwedzka, w rzeczywistości nie oznacza ona 
tego samego. My, Duńczycy, jesteśmy bardzo 
dumni z naszych potraw. Zawsze wyruszam w 
przestrzeń z pełnymi lodówkami. Chociaż 
niewiele już pozostało  westchnął.  Lepiej 
szybko zakończmy tę wojnę. Za zwycięstwo!
Spełnili toast szklaneczkami zmrożonej 
akvavity. Szef kuchni natychmiast uzupełnił je 
ponownie z butelki, spoczywającej w pojemniku 
z lodem. Posiłek przedstawiał się imponująco. 
Poczesne miejsce zajmował ogromny półmisek, 
pełen grubych kanapek z przyrządzonymi na 
różne sposoby filetami ze śledzia. Potem 
zaserwowano zimną wołowinę z chrzanem i 
jajka w kawiorze, a wszystko to uzupełnione 
kolejnymi puszkami zimnego, duńskiego piwa. 
Ucztowali z apetytem zwycięzców  ludzi, którym 
udało się uzyskać jeszcze kilka dni życia.
Przy kawie powrócili jednak w rozmowie do 
ostatniej fazy bitwy.
 Czy da pan wiarę, że miałem 
zaprogramowanych kilkanaście planów 
strategicznych, zależnych od rezultatu tego 
starcia?  zapytał Skougaard.  Na szczęście 

background image

mogę wprowadzić w życie ten najlepszy. 
Pierwszy. Tak więc moim kolejnym problemem 
jest utrzymanie tego planu w sekrecie przed 
rezerwami nieprzyjaciela. Zaraz go panu 
wyjaśnię.
Porozkładał na stole solniczkę, słoik z 
musztardą, widelce i noże.
 Nasza eskadra to ten nóż. Tuż obok jest 
widelec, czyli druga eskadra. Tu leży nasz cel. 
Ziemia. Pozostałe statki nieprzyjaciela grupują 
się w luźnych formacjach tutaj i tutaj. Chociaż 
znajdują się na odpowiednich orbitach, nie 
zdążą już przeszkodzić nam w naszych planach. 
Zanim osiągną ten punkt, nasze jednostki 
opanują te widelce, czyli satelity energetyczne. 
Jak pan zapewne wie, ich ogromne lustra 
przetwarzają energię słoneczną na 
elektryczność i wysyłają na Ziemię w postaci 
mikrofal. Z energii tej korzysta cała Europa i 
Ameryka Pomocna, więc wyłączenie tych 
satelitów spowoduje totalne zaciemnienie i 
panikę. A chcemy wyłączyć je wszystkie 
równocześnie. Jednak na dłuższą metę nie 
będzie to miało większego znaczenia, bowiem 
Ziemia posiada wystarczająco dużo innych 
źródeł energii, które będzie mogła wykorzystać. 
Mnie jednak interesuje chwila obecna. 
Najprawdopodobniej przeprowadzą atak i 
spróbują usunąć stamtąd naszych ludzi. 
Wykonają go siły desantowe, wątpię bowiem, by 
odważyli się na użycie pocisków rakietowych. 
Mogłoby się to zakończyć całkowitym 
zniszczeniem satelitów. My nie mamy jednak 
żadnych skrupułów przed strzelaniem do ich 

background image

statków. Tak, będzie to niezwykle interesująca 
potyczka. I zupełnie bez znaczenia. Dywersja, 
nic więcej.  Dotknął noża.  A powinni szukać 
tego.
Przesunął nóż dookoła jednego talerzyka i z 
powrotem w stronę drugiego.
 Księżycpowiedział, dotykając pierwszego 
talerzyka i wskazując na drugi, dodał: Ziemia. 
Podniósł spoczywające na talerzyku ciastko.  
Jedna nasza dywersja zaabsorbuje większość 
ich obrony. A druga część naszego planu porobi 
ogromne dziury w tym, co z niej jeszcze 
pozostanie.
 Druga część? Czy nie dotyczy ona przypadkiem 
ataku na bazę Spaceconcentu na pustyni 
Mojave?
Skougaard oblizał palce z resztek kremu.
 Dokładnie tak. Mój plan zakłada, że zniszczenie 
ich głównej floty, atak na satelity, blokada 
urządzeń energetycznych oraz akcje dywersyjne 
ruchu oporu spowodują chaos, w którym 
potracą głowy. Ułatwi to zadanie naszym siłom, 
które zaatakują bazę na Mojave.
Tuż obok pierwszego noża położył drugi i 
ponownie przesunął go za talerzyk, 
symbolizujący Księżyc.
 Tutaj mam zamiar ponownie rozdzielić siły. Po 
drugiej stronie Księżyca będziemy poza 
zasięgiem ziemskich stacji namiarowych. A gdy 
miniemy to miejsce, o tutaj, zmienimy kurs. Siły 
główne przemieszczą się w tym kierunku  
odsunął lekko jeden nóż od drugiego  by 
uniknąć rakiet obrony, które do tej pory z 
pewnością będą już tam na nas czekały. Lecz 

background image

główna zmiana dotyczyć będzie dwóch 
pozostałych statków. Tego, na którym się 
właśnie znajdujemy i transportowca piechoty. 
Zmienimy orbitę i zwiększymy szybkość. 
Wyskoczymy zza Księżyca jak zawieszony na 
sznurku ciężarek  i znajdziemy się tutaj. Daleko 
z boku głównych sił obronnych i na szlaku ku 
Ziemi.
 Na orbicie, która w efekcie zaprowadzi nas nad 
pustynię Mojave?
 Właśnie. Daanebrog, ze swymi pociskami, 
będzie stanowił powietrzne wsparcie i 
jednocześnie osłonę dla sił, atakujących bazę. 
Będziemy mieli wystarczająco dużo czasu, by 
strącić to wszystko, co obrona bazy zdecyduje 
się na nas rzucić. I nie musimy się obawiać baz 
księżycowych. Małe bombardowanie sprawi, iż 
będą mieli coś innego do roboty.
 W pańskich ustach to wszystko brzmi prosto  
stwierdził Jan.
- Wiem, ale to nieprawda. Wojna nie jest rzeczą 
prostą. Może pan zaplanować wszystko w 
najdrobniejszych szczegółach, a i tak o 
końcowym efekcie świadczy zawsze zwykły 
przypadek i czynnik ludzki.  Napełnił stojące 
przed nim szklaneczki.  No, jeszcze po jednej i 
proponuję odrobinę snu. Potem przekonamy 
się, co czeka na nas w pobliżu Księżyca. Proszę 
trochę odpocząć. I jeżeli jest pan wierzący, 
proponuję, aby pomodlił się pan, by pański 
szwagier tym razem rzeczywiście był po naszej 
stronie.
Jan położył się na przydzielonej mu koi, lecz nie 
mógł zasnąć. Pędzili pełną mocą silników ku 

background image

nieznanemu przeznaczeniu. Dvora także była 
częścią owego przeznaczenia, nie powinien o 
niej myśleć, niemniej jednak myślał. Halvmork, 
wszyscy jego przyjaciele i żona znajdowali się o 
lata świetlne stąd. Lecz na szczęście wojna, całe 
to zabijanie, już wkrótce się skończy. W ten, czy 
inny sposób. A co z ThurgoodSmythe'm? Był on 
główną niewiadomą w całym tym równaniu. Czy 
jego plan powiedzie się  czy też wpadną w 
zastawioną przez niego pułapkę?
Ciepłe mięso, martwe mięso, broń, życie i 
śmierć, wszystko to zaczęło wirować mu przed 
oczyma. W konsekwencji obudził go brzęczyk 
budzika. A więc mimo wszystko zasną]. Chwilę 
potrwało, nim przypomniał sobie, po co 
właściwie nastawił ten alarm. Szybko zerwał się 
na nogi. Bitwa wkraczała w swą decydującą 
fazę.
Jan odnalazł Skougaarda na mostku. Admirał 
nasłuchiwał prowadzonych poprzez komputer 
rozmów. Potem spojrzał na ekran i skinął 
szybko głową. Był wyraźnie w filozoficznym 
nastroju.
 Słyszy pan?  zapytał.  Wyrzutnie prowadzą 
ostrzał celów, których nawet nie widzą, i niszczą 
je,
nim do nich dotrzemy. Czy rozważał pan 
wszystkie implikacje matematyczne owego 
niewielkiego ćwiczenia, które w tej chwili 
uważamy już za całkiem oczywiste? 
Zastanawiam się, za ile lat będziemy w stanie 
wykonywać takie obliczenia od ręki. Proszę 
spojrzeć. Wskazał na ekran, na którym widniała 
przesuwająca się wolno powierzchnia Księżyca.  

background image

Wprowadziłem do komputera najnowsze 
fotografie powierzchni Księżyca. Oznaczyłem na 
nich trzy bazy z wyrzutniami pocisków 
rakietowych, które usytuowane są po widocznej 
z Ziemi stronie naszego satelity. A potem 
nakazałem po prostu rozpoczęcie ostrzału. I to 
się właśnie teraz dzieje. By tego dokonać, 
należy prowadzić stałe namiary powierzchni 
Księżyca i naszej orbity, biorąc pod uwagę 
prędkość i wysokość. Potem należy określić 
położenie baz w relacji do naszego kursu. 
Potem obliczyć nowe orbity dla pocisków, które 
muszą uwzględniać naszą prędkość, ich 
prędkość wylotową oraz kąt, który umożliwi im 
uderzenie we właściwy cel. Fantastyczne  
spojrzał na zegar i nagle jego uniesienie 
zastąpione zostało chłodnym spokojem.  Za trzy 
minuty Ziemia ukaże się ponad horyzontem. 
Zobaczymy, jakie czeka nas tam powitanie.
W miarę zbliżania się ku Ziemi, poprzez trzaski 
statyczne przebijać się poczęły pojedyncze 
słowa, a potem całe zdania. Komputer 
przeszukiwał wszystkie częstotliwości, próbując 
zlokalizować kanał łączności bojowej 
nieprzyjaciela.
 Niezła aktywność  zauważył Skougaard.  
Wygląda na to, iż wsadziliśmy kij w mrowisko. 
Pozostało im jednak kilka wyśmienitych 
dowódców, o niebo lepszych niż nasz 
nieodżałowany towarzysz Kapustin. Jeżeli ten 
ThurgoodSmythe działa po naszej stronie, 
powinien ich zdezorientować, wydając 
sprzeczne rozkazy. I oby tak było, bowiem w tej 
chwili ważna jest każda forma pomocy.

background image

Błękitny glob Ziemi znalazł się już w zasięgu 
wzroku. Przestrzeń omiatały wiązki radarowe, 
które natychmiast po zlokalizowaniu jednostek 
rebeliantów zastępowane były bardziej 
dokładnymi promieniami detektorów 
laserowych. Flota inwazyjna także złamała 
niepotrzebną już ciszę radiową i w eter 
pomknęły strumienie danych. Na ekranach 
komputerów zaczęły pojawiać się cyfry i 
symbole kodowe.
 Mogło być lepiej  mruknął Skougaard.  Lecz z 
drugiej strony, mogło też być o wiele gorzej.
Jan nie odzywał się ani słowem. Admirał zajął 
się poprawkami kursowymi, obliczeniami 
prędkości i zasięgu  czyli tym wszystkim, co 
było istotne dla prowadzenia wojny w 
przestrzeni kosmicznej. Nie spieszył się, 
wiedząc, iż każda podjęta przez niego decyzja 
będzie nieodwołalna musiała więc być 
prawidłowa.
 Sygnał gotowości do eskadry pierwszej. Plan 
siódmy. Zakodowany raport do eskadry drugiej.
Skougaard usiadł w fotelu i zamyślił się. Po 
chwili podniósł wzrok i dostrzegając stojącego 
tuż obok Jana, skinął w jego kierunku głową.
 Obrona nieprzyjaciela przybrała kształt 
szerokiej sieci, co było zresztą do przewidzenia. 
Najprawdopodobniej sam postąpiłbym w 
podobny sposób. Wiedzieli, że nie wynurzymy 
się spoza Księżyca na tej samej orbicie, na 
której byliśmy, gdy stracili z nami kontakt. To 
dla nas i dobrze, i źle. Dobrze dla jednostek 
pierwszej eskadry. Są na ciasnej orbicie 
dookoła dwu najważniejszych satelitów kolonii 

background image

Lagrange, tych przemysłowych. Po korektach 
kursów
nieprzyjaciela przekonamy się, czy zechcą 
zorganizować pościg. Siłą rzeczy będzie on 
jednak dość niemrawy, ponieważ siły naszego 
przeciwnika rozrzucone są na dość szerokiej 
przestrzeni. Może to być jednak niebezpieczne 
dla nas, gdyż mogą skomasować większe siły i 
spróbować zagrodzić nam drogę. Miejmy 
jedynie nadzieję, że pomylą się w wyborze 
priorytetów.
 Co pan przez to rozumie? Skougaard wskazał 
na ekran, na którym widoczny był sunący tuż 
obok nich transportowiec piechoty.
 W tej chwili wszystko zależy od tego statku. 
Jeżeli wytrącą go z akcji, przegramy wojnę. 
Nieprzyjaciel już wie, iż obecny kurs zaprowadzi 
nas gdzieś nad Europę Środkową. Lecz w 
trakcie hamowania zmienimy kurs i skierujemy 
się prosto na pustynię Mojave. Znajdziemy się 
tam zaledwie w godzinę po ataku oddziałów 
Izraela. Z naszą pomocą zajmą bazę, jak i 
wyrzutnie pocisków rakietowych. Będziemy w 
stanie zwalczyć każdy atak z kosmosu, lub też 
zniszczyć bazę, jeżeli zaatakowana zostanie z 
Ziemi. Koniec bitwy. Koniec wojny. Jeżeli jednak 
zniszczą ten transportowiec, no cóż... baza 
pozostanie nie zdobyta, Izraelici polegną, a my 
przegramy wojnę... Chwileczkę. Wiadomość od 
trzeciej eskadry.
Admirał przebiegł wzrokiem raport i uśmiechnął 
się szeroko.
 Udało się! Lundwall i jego chłopcy zajęli 
wszystkie trzy satelity energetyczne.  Uśmiech 

background image

stopniowo znikł.  Straciliśmy dwa statki.
Trudno było o jakiekolwiek słowa. Zajęcie tych 
satelitów i kolonii Lagrange będzie niezwykle 
ważnym czynnikiem w szybkim zakończeniu 
wojny po zdobyciu bazy Spaceconcentu. 
Jednak na razie były to działania głównie 
dywersyjne. Miały one na celu
rozdzielenie sił nieprzyjaciela, co umożliwiłoby 
bezpieczne przedarcie się transportowca. 
Jednak czy dywersja ta zakończyłaby się 
sukcesem, oszacować będzie można dopiero po 
ustaleniu nowych kursów jednostek Ziemi.
 Ocena wstępna  dobiegł ich głos komputera.  
Trzy jednostki na kursie jeden alfa. 
Prawdopodobieństwo kontaktu bojowego 
osiemdziesiąt procent.
 Miałem nadzieję na tylko jeden lub dwa  
powiedział w zamyśleniu Skougaard.  Nie 
podoba mi się to. Podajcie mi identyfikację tych 
trzech jednostek.
Teraz mogli jedynie czekać. Nim trzy punkty w 
przestrzeni przybiorą kształty jednostek 
bojowych, program identyfikacyjny musi szukać 
innych szczegółów. Przyśpieszenie przy 
zmianach kursu może dać pojęcie o typach 
silników. Ich kod komunikacyjny może zostać 
złamany. To wszystko zabierało jednak czas  
bezcenny czas, w którym statki zbliżały się do 
siebie coraz bardziej.
 Identyfikacja  oznajmił wreszcie komputer. 
Skougaard spojrzał na ekran, na którym 
wykwitły serie symboli.
 TU hehede!  rzucił z zimną wściekłością.  Coś 
poszło źle. To ich najcięższe krążowniki, 

background image

uzbrojone po zęby wszystkim, co udało się im 
wymyślić. Nie przedrzemy się. Możemy się już 
uznać za martwych.

Rozdział 22

Latem pogoda nad pustynią Mojave rzadko 
sprawiała jakiekolwiek niespodzianki. Podczas 
krótkich miesięcy zimowych warunki zmieniały 
się  występowały chmury, okazjonalnie padał 
nawet deszcz. Pustynia zakwitała wtedy 
różnokolorowymi kwiatami, które po kilku 
dniach bladły i więdły. Latem pustynia nie 
zmieniała się nigdy  pozostawała tym samym 
żółtym i jałowym pustkowiem.
Tuż przed świtem temperatura opadała do 
trzydziestu ośmiu stopni. Dla Amerykanów, 
którzy z uporem godnym lepszej sprawy 
odmawiali przyjęcia obowiązującego już 
powszechnie systemu metrycznego, było 
dziewięćdziesiąt. Mogło nawet być o kilka stopni 
chłodniej, ale nie więcej. A potem wschodziło 
słońce.
Gdy pojawiało się ponad horyzontem, paliło 
niczym rozpalony piec. W południe, temperatura 
przekraczająca sześćdziesiąt stopni  sto 
trzydzieści  wcale nie była czymś niezwykłym.
Kiedy samoloty podchodzić zaczęły do 
lądowania, wschód rozjaśniały już pierwsze 
promienie słońca. Wieża kontrolna lotniska 
Spaceconcent pozostawała w kontakcie z 
dowódcą eskadry od chwili, w której ta pojawiła 
się nad Arizoną.
Porucznik Packer ziewnął i bez większego 
zainteresowania spoglądał na pierwszy samolot, 

background image

który kołował właśnie w stronę rampy 
rozładunkowej. Na kadłubie i skrzydłach 
widniały wyraźne, czarne krzyże. Szwaby. 
Porucznik nie lubił szwabów, ponieważ w 
książkach historycznych nieodmiennie 
występowali jako Wrogowie Demokracji. 
Podobnie jak komuchy, Ruskie, żydzi i 
czarnuchy. Szwabów nie lubił szczególnie, 
chociaż w całym swym życiu nie spotkał ani 
jednego.
 Dlaczego do ochrony tej bazy nie przysłano 
dobrych, amerykańskich chłopców? 
Stacjonowali tu co prawda Amerykanie, sam był 
przecież jednym z nich, ale ponieważ 
Spaceconcent było towarzystwem 
międzynarodowym, główny trzon obrony 
stanowiły oddziały pościągane z różnych 
zakątków świata. Jednak szwaby...
W samolocie otwarty został właz i opuszczono 
drabinkę. Zeszło po niej trzech oficerów którzy, 
wolnym krokiem skierowali się w jego stronę. Za 
nimi pojawili się żołnierze. Natychmiast po 
opuszczeniu samolotu zaczęli formować 
dwuszereg. Packer jedynie raz widział mundury 
Armii Światowej, niemniej jednak bezbłędnie 
rozpoznał generalską gwiazdę. Przyjął postawę 
na baczność i zasalutował.
 Porucznik Packer. Trzeci oddział Kawalerii 
Zmotoryzowanej.
 General von Blonstein. Heeresleitung. Gdzie 
nasz transport jest?
Nawet mówił jak typowy szwab na jednym ze 
starych, wojennych filmów.
 Jest już w drodze, generale. Oczekiwaliśmy was 

background image

za...
 Pomyślny wiatr  odparł krótko generał.
Odwrócił się i wydał kilka rozkazów we własnym 
języku.
Porucznik Packer ze zdziwieniem spostrzegł, iż 
świeżo sformowany dwuszereg szybkim 
krokiem rusza w stronę hangarów. Postąpił krok 
w stronę generała.
Proszę mi wybaczyć, sir, ale mam konkretne 
rozkazy. Transport zabierze pańskich ludzi do 
baraków...
 Dobrze  powiedział generał odwracając się. 
Packer szybkim krokiem obszedł go dookoła i 
ponownie znalazł się tuż przed nim.
 Pańscy ludzie nie mogą wejść do tych 
hangarów. To obszar zamknięty.
 Gorąco. Do cienia idą oni.
 Niestety, to niemożliwe. Muszę o tym 
zameldować.  Sięgnął po radiotelefon, gdy nagle 
jeden z towarzyszących generałowi oficerów 
uderzył go silnie kolbą pistoletu w dłoń, a 
następnie przyłożył lufę do brzucha.
 To pistolet z tłumikiem  w głosie generała 
zniknęły nagle wszelkie ślady obcego akcentu.  
Rób, co każę, a nic ci się nie stanie. Odwróć się 
i idź z tymi ludźmi do samolotu. Jedno słowo, 
jeden fałszywy ruch, a zginiesz. Ruszaj  polecił i 
po hebrajsku dodał:  dajcie mu zastrzyk i 
zostawcie w samolocie.
Za procedurę lądowania odpowiedzialny był 
komputer główny wieży kontrolnej. Pomyślne 
zakończenie całego programu zasygnalizował 
głośnym brzęczykiem. Jeden z operatorów 
podniósł do oczu lornetkę i spojrzał na 

background image

lądowisko. Wszystkie samoloty stały już na 
wyznaczonych pozycjach; podjeżdżały już do 
nich ciężarówki i autobusy. Dowodzący 
konwojem oficer w towarzystwie dwóch nowo 
przybyłych żołnierzy, szedł właśnie w stronę 
jednego z samolotów. Prawdopodobnie mieli 
tam butelkę. Uśmiechnął się pod nosem. 
Najwidoczniej żołnierze niemieccy niewiele 
różnili się od amerykańskich.
Do tyłu, nie pchaj się tutaj  rzucił ze złością 
kapral na widok żołnierza, który otworzył drzwi 
ciężarówki i zaczął gramolić się do środka.
 Ja, ja, gut  odparł żołnierz ignorując polecenie.
 Cholera, chłopie, nie mówię w twoim narzeczu. 
No dalej...urwał i ze zdumieniem spojrzał na 
intruza, który wychylił się do przodu i złapał go 
za nogę.
Coś ukłuło go w udo. Otworzył usta, by 
zaprotestować, lecz zdołał jedynie westchnąć i 
osunął się bezwładnie na kierownicę. Izraelczyk 
wsunął ukryty w dłoni hipnotyzer do kieszeni i 
zepchnął kierowcę na siedzenie obok. Za 
kierownicą usiadł kolejny Izraelczyk. Zdjął hełm 
i nałożył na głowę sfatygowaną czapkę kaprala.
Generał Blonstein spojrzał na zegarek.
 Ile czasu nam to jeszcze zajmie?
 Dwie, trzy minuty, nie więcej  odparł adiutant.  
Na samochody ładują się już ostatnie oddziały.
 Dobrze, jakieś kłopoty ?
 Nic ważnego. Musieliśmy uśpić kilku ludzi, 
którzy zadawali zbyt dużo pytań. Nie 
zaatakowaliśmy jednak żadnej ze strzeżonych 
bram ani budynku.
 I nie zaatakujecie, dopóki wszyscy ludzie nie 

background image

znajdą się na swych pozycjach. Ile czasu 
pozostało do akcji?
 Sześćdziesiąt sekund.
 Ruszajmy więc. Reszta ludzi dogoni nas po 
drodze. Nie możemy zmieniać planu ataku ani o 
sekundę.
Dvora siedziała obok Vasila, który miał 
prowadzić opancerzoną ciężarówkę. Jej cały 
oddział znajdował się z tyłu pojazdu. Długie 
włosy związała w ciasny węzeł i ukryła pod 
hełmem.
Jak długo jeszcze?  zapytał Vasil podgrzewając 
silnik.
Dziewczyna zerknęła na zegarek.
 Jeśli trzymają się planu, to ruszamy za kilka 
sekund.
 To duży obszar  mruknął Vasil i wskazał na 
widniejące po drugiej stronie drutów 
kolczastych wieże, dźwigi i magazyny.  Być 
może uda nam się go zdobyć, ale z pewnością 
nie zdołamy go utrzymać.
 Byłeś przecież na ostatniej odprawie. 
Otrzymamy posiłki.
 Nie powiedziano jedynie, skąd.
 Oczywiście. Jeśli nie wiesz, nie będziesz mógł 
tego wypaplać.
Mężczyzna uśmiechnął się zimno i dotknął 
zawieszonego na szyi łańcucha granatów.
 Gdyby mnie dostali, to jedynie martwego. 
Możesz więc śmiało powiedzieć.
Dvora odwzajemniła uśmiech i ruchem głowy 
wskazała na niebo.
 Pomoc nadejdzie prosto stamtąd. Vasil 
chrząknął i pokręcił głową.

background image

 Teraz gadasz zupełnie jak rabbi  urwał, gdyż 
radiotelefon ożył serią ostrych gwizdów.
 Ruszamy! Strzelcy gotowi?  rzuciła do 
mikrofonu.
 Na pozygach  odparł głos w słuchawkach.
Ciężarówka skręciła za róg jednego z 
magazynów i zatrzymała się przed zamkniętą 
bramą, obok której mieścił się posterunek 
żandarmerii. Jeden ze strażników podszedł w 
stronę ciężarówki.
 Traficie do raportu, chłopcy. Ten grat nie ma 
prawa wjazdu...
W rozcięciu okrywającej tył pojazdu plandeki 
ukazała się zaopatrzona w tłumik lufa karabinu 
maszynowego. Krótka seria, odgłosem 
przypominająca zduszony kaszel, odrzuciła 
żandarma do tyłu. Równocześnie drugi karabin 
unieszkodliwił strażników stojących po drugiej 
stronie pojazdu.
 Taranem  rzuciła Dvora.
Ciężarówka ruszyła do przodu. Brama poddała 
się ze zgrzytem rozdzieranego metalu. Gdzieś w 
oddali rozbrzmiały syreny alarmowe, dobiegł ich 
również przytłumiony głos kilku eksplozji.
Dvora spojrzała w rozłożoną na kolanach mapę.
 Za następnym rogiem w lewo poleciła, wodząc 
palcem po zakreślonej na czerwono trasie.  
Jeżeli nie napotkamy na żaden opór, ta droga 
doprowadzi na wprost do celu.
Znajdowali się na obszarze bloków biurowych i 
magazynów. Oprócz nich, na drodze nie było 
nikogo. Yasil nacisnął pedał gazu do oporu i 
ciężarówka skoczyła do przodu. Maltretowana 
skrzynia biegów zaprotestowała głośnym 

background image

zgrzytem, a siedzący z tyłu żołnierze kurczowo 
uczepili się uchwytów.
 To ten duży budynek...  urwała i jęknęła, widząc 
tuż przed nimi pękającą nagle nawierzchnię 
drogi. Yasil z całej siły nacisnął na hamulec. 
Było jednak za późno. Ciężarówka, 
pozostawiając za sobą pasy spalonej gumy, 
wyrżnęła z impetem w stalową płytę, która 
wynurzając się spod ziemi, zatarasowała dalszy 
przejazd.
Impet rzucił Dvorę do przodu. Uderzyła silnie 
hehnem w deskę rozdzielczą. Vasil złapał ją pod 
ramiona i pomógł wyprostować.
 Wszystko w porządku?
Wciąż oszołomiona, skinęła jedynie głową.
 Ta bariera... nic o niej nie mówili na odprawie... 
W kabinę i pancerne okna ciężarówki uderzyła 
nagle seria pocisków.
 Wszyscy wyskakiwać!  krzyknęła Dvora.
Podniosła karabin i posłała krótką serię w 
stronę, w której, jak się jej wydawało, dostrzegła 
jakiś ruch. Vasil był już na zewnątrz, wyskoczyła 
więc za nim. Żołnierze rozbiegli się po ulicy w 
poszukiwaniu jakiejkolwiek osłony, 
odpowiadając chaotycznie ogniem na ogień.
 Nie strzelajcie, dopóki nie ujrzycie celu  
poleciła. Są ranni?
Za wyjątkiem kilku siniaków obyło się bez 
poważniejszych urazów. Część żołnierzy 
przycupnęła za ciężarówką, pozostali schronili 
się pod ścianami domów. Zagrzmiała kolejna 
seria, wyrzucając w powietrze fragmenty płyt 
chodnikowych. Nagle spod ciężarówki rozległ 
się pojedynczy wystrzał i zapadła cisza. Z okna 

background image

budynku leżącego naprzeciwko wypadł karabin i 
z metalicznym brzękiem uderzył o bruk.
 Był tylko jeden  powiedział Grigor, 
wprowadzając do komory kolejny pocisk.
 Idziemy na piechotę.  Dvora podniosła wzrok 
znad mapy i rozejrzała się dookoła.  Musimy 
unikać głównych dróg. Tędy, pójdziemy tą aleją. 
Na początek dwójka zwiadowców. Ruszajcie i 
uważajcie na głowy. Teraz!
Dwóch żołnierzy, jeden po drugim, przemknęło 
przez ulicę i zniknęło w bezpiecznym wylocie 
alejki. Reszta oddziału podążyła za nimi. Biegli 
szybko, boleśnie świadomi upływającego z 
każdą minutą czasu. Vasil, objuczony dwiema 
ładownicami i dźwigający na ramieniu ciężki 
karabin maszynowy, dyszał ciężko.
Przebiegli kolejną główną ulicę, nie napotykając 
tym razem na żaden opór. Tu także 
nawierzchnię jezdni tarasowała stalowa płyta, a 
w oddali widzieli ich jeszcze więcej.
 Jeszcze jedna ulica  powiedziała pochylająca 
się nad mapą Dvora.  Budynek z pewnością 
będzie broniony.
Nagle podniosła w górę dłoń. Żołnierze 
rozsunęli się i odbezpieczyli broń.
W otwartej bramie sporego, mieszczącego się 
naprzeciwko budynku, zamajaczyła 
przygarbiona postać. Cywil, prawdopodobnie 
nieuzbrojony. W dodatku odwrócony był do nich 
tyłem.
 Nie ruszaj się, a nic ci się nie stanie  poleciła 
Dvora.
Spłoszony mężczyzna odwrócił się szybko i aż 
jęknął, widząc tuż przed sobą uzbrojony oddział.

background image

 Nic nie zrobiłem. Pracowałem wewnątrz, gdy 
usłyszałem alarm. Wyjrzałem i...
 Do środka przerwała Dvora i zasygnalizowała w 
stronę oddziału, by ruszył w ślad za mężczyzną.  
Co to za budynek?
 Magazyn kwatermistrzostwa. Ja jestem 
kierowcą jednego z podnośników.
 Czy istnieje przejście przez ten budynek?
 Pewno. Schodami na drugie piętro a potem 
przez biura. Ale co tu się właściwie dzieje, 
panienko?
 Małe kłopoty. W bazie ukryli się sympatycy 
rebeliantów. Ale zniszczymy ich.
Mężczyzna spojrzał na milczący, uzbrojony 
oddział; przesunął spojrzeniem po 
jednakowych, pozbawionych jakichkolwiek 
oznaczeń czy stopni mundurach. Już otwierał 
usta, by zadać oczywiste pytanie, lecz w 
ostatniej chwili połapał się i powiedział jedynie:
 Chodźcie za mną. Pokażę wam drogę. Przeszli 
jedną kondygnacje schodów i ruszyli wzdłuż 
hollu.
 Powiedziałeś przecież, że drugie piętro  
zauważyła podejrzliwie Dvora i uniosła lufę 
pistoletu maszynowego.
 Ano właśnie. To jest drugie piętro.
Ano właśnie. Dvora skrzywiła się lekko. 
Zapomniała, że Amerykanie pierwszym piętrem 
nazywają parter. Przez chwilę zastanawiała się, 
jak idzie pozostałym oddziałom. Czy innym 
także "zapomniano" czegoś powiedzieć, jak im 
o tej stalowej zaporze na drodze? Jednak bez 
wyraźnej potrzeby nie chciała przerywać ciszy 
radiowej.

background image

 To te drzwi  powiedział ich przewodnik.  Za nimi 
są schody na ulicę. Dokąd chcecie iść?
Dvora skinęła na Grigora, który postąpił krok do 
przodu i uderzył odwróconego tyłem 
przewodnika kantem dłoni w szyję. Mężczyzna 
bez czucia zwalił się na podłogę.
Dziewczyna uchyliła lekko drzwi i wyjrzała na 
zewnątrz. W oddali rozbrzmiewały eksplozje i 
zduszone serie z broni automatycznej. Szybko 
zamknęła je z powrotem i ustawiła radio na 
częstotliwości bojowej.
 Czarny kot pięć do czarnego kota jeden. 
Słyszycie mnie?
 Tu czarny kot jeden  padła natychmiastowa 
odpowiedź.
 Jesteśmy na pozycji.
 Czarny kot dwa ma poważne klopoty. Nie może 
się przebić. Działajcie na własną rękę. 
Spróbujcie dostać się do środka. Koniec.
Dvora spojrzała na stojących dookoła 
mężczyzn. Wszyscy byli w pogotowiu, 
oczekując na instrukcje.
Dobre chłopaki. Ale właściwie nic nie wiedzieli 
jeszcze o prawdziwej walce. Muszą się jej 
dopiero nauczyć. Ci, którzy przeżyją, będą 
doświadczonymi żołnierzami.
 Grupa, która atakowała cel od frontu, napotkała 
na silny opór i nie może się przebić  
powiedziała.  A wiec my musimy to zrobić. 
Budynek po drugiej stronie ulicy nie powinien 
być dobrze strzeżony. Musimy się do niego 
dostać, a potem przejść na jego tyły, skąd 
będziemy już bardzo blisko celu. Pójdziemy 
tedy...  urwała, słysząc narastający na zewnątrz 

background image

jęk syreny.
Grigor spojrzał na Dvorę i widząc w jej oczach 
przyzwolenie, rzucił się przed drzwiami na 
ziemię i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz.
 Nadjeżdża samochód  zameldował.  Być może 
zatrzyma się przed wejściem do tego budynku. 
Ktoś stoi tam w drzwiach i macha w stronę 
samochodu ręką.
 Idziemy  rzuciła Dvora, podejmując 
natychmiastową decyzję.  Rusznica. Gdy 
samochód się zatrzyma, rozwal go. Druga 
rakieta w drzwi. Ruszamy natychmiast po 
drugim wystrzale.
Dalsze działanie było już kwestią 
odpowiedniego treningu. Grigor odturlał się na 
bok, a jego miejsce zajął strzelec z bazooki. 
Jego ładowniczy przycupnął tuż za nim, 
wepchnął rakietę w rurę i klepnął swego 
towarzysza w ramię na znak, że wszystko jest 
już gotowe. Pozostali rozsunęli się na boki, by 
uniknąć buchającego w momencie oddawania 
strzału płomienia wylotowego z dyszy. Na 
zewnątrz syrena zawyła jeszcze raz i umilkła. 
Samochód zatrzymał się.
Z dyszy wystrzelił długi jęzor ognia, a nad ulicą 
przetoczył się grzmot eksplozji. Ładowniczy 
wsunął do rury kolejny pocisk. Z potrzaskanych 
okien runął w dół grad odłamków szkła.
 Cel przesłonięty dymem...  mruknął strzelec.
Odczekał chwile i z dyszy bluznęła kolejna 
struga ognia. Druga eksplozja rozległa się tym 
razem wewnątrz budynku. Dvora mocnym 
pchnięciem otworzyła drzwi na oścież i 
poderwała oddział do biegu.

background image

Minęli roztrzaskany wrak samochodu i 
nieruchome, dopalające się ciała. Wbiegli przez 
rozbite drzwi do środka, przeskakując trupy 
żołnierzy. Nagle jeden z nich, skąpany we krwi, 
dźwignął się niepewnie na łokciach i podniósł 
broń. Dwa wystrzelone w biegu pociski 
ponownie przygwoździły go do ziemi. Skręcili w 
holi i stanęli twarzą w twarz z grupą 
zaskoczonych obrońców.
 Padnij  krzyknął Vasil, a sam, stojąc na szeroko 
rozstawionych nogach, rozpoczął ostrzał z 
ciężkiego karabinu maszynowego. Zaskoczenie 
było całkowite. Śmiertelny strumień pocisków 
przewracał ludzi jak szmaciane kukiełki, 
przecinał na pół, unicestwiał i zabijał. W 
przeciągu kilkunastu sekund wszyscy obrońcy 
byli już martwi.
Chociaż szybkość i gwałtowność ataku działały 
na ich korzyść, czas nieubłaganie uciekał. 
Przyspieszyli tempo, biegnąc w ślad za Dvorą, 
która kierowała się otrzymanym wcześniej 
planem budynku.
 To tutaj  powiedziała, gdy wbiegli do dużego 
pomieszczenia, którego cały tył zajmowały 
skrzynie do pakowania.  Ta ściana z tablicą 
ogłoszeń. Sześć metrów, licząc od lewej strony.
Troje ludzi natychmiast przystąpiło do mierzenia 
i wiercenia dziur podładunki wybuchowe. Dvora 
usiadła na jednej ze skrzyń i troskliwie obejrzała 
wyjęte z plecaka zapalniki. Wszystkie były w 
porządku.
 Ukryjcie się  poleciła.  W hollu, za tamtymi 
pakami. Ruszamy natychmiast po wybuchu. 
Powinniśmy znaleźć się w szerokim korytarzu 

background image

prowadzącym do drzwi, które mają być 
odblokowane. Uwaga...
Podłączyła przewody i pobiegła w ślad za 
żołnierzami do hollu. Gdy naciskała guzik 
detonatora, przed jej oczami stanęła twarz 
ThurgoodSmythe'a. Zaraz się przekonają czy 
jego zapewnienia o tym, co czeka ich po drugiej 
stronie tej ściany, były prawdziwe.
Po eksplozji ładunków wybuchowych nie było 
już czasu na myślenie. Krztusząc się od kurzu i 
dymu, rzucili się przez wyszczerbiony otwór. 
Szybki bieg. Zaskoczeni obrońcy, słysząc 
nadciągających od tyłu napastników, mieli 
jedynie tyle czasu, by odwrócić się i umrzeć.
Dalsza walka szybko przerodziła się w 
prawdziwą masakrę. Bunkry, od czoła nie do 
zdobycia, z tyłu były zupełnie otwarte. Granaty i 
serie z automatów zmieniły je w kostnice. Dvora 
sięgnęła po radiotelefon.
 Czarny kot... naprzód... droga wolna... 
powiedziała przerywanym ze zmęczenia głosem.
Zza kurtyny czarnego dymu zaczęły wyłaniać się 
pierwsze oddziały. Prowadził je generał 
Blonstein.
 A teraz do centrali sterowania pociskami 
rakietowymi. Za mną.
Powoli, zachowując wszelkie niezbędne środki 
ostrożności, weszli do budynku i udali się na 
trzecie piętro. Olbrzymi holl był pusty.
 Musimy tam wejść bez jednego strzału  
powiedział Blonstein.  Postaram się odwrócić 
ich uwagę, a wy w tym czasie zabezpieczcie 
wszystkie konsolety. Ale pamiętajcie: musimy to 
miejsce opanować, a nie zniszczyć...

background image

Przerwał mu stłumiony huk eksplozji, który 
wydawał się dobiegać z pokoju naprzeciwko. Po 
chwili drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich 
mężczyzna,

Rozdział 23

opierając się ciężko o framugę. Przód jego 
koszuli splamiony był krwią.
 ThurgoodSmythe!  wykrzyknęła ze zdumieniem 
Dvora.
 A jednak nie obeszło się bez zdrady  wyszeptał 
ThurgoodSmythe i osunął się bezwładnie na 
podłogę.
Wiedzieli  rzucił wściekle Skougaard, nie 
odrywając wzroku od ekranu.  Musieli wiedzieć. 
Ich pojawienie się tutaj w tej właśnie chwili nie 
może być przypadkowe.
 ThurgoodSmythe?  zapytał Jan.
 To pan może mi na to odpowiedzieć  w głosie 
admirała nie było śladu ciepła.  To pan przecież 
wprowadził mnie w jego plan.
 Lecz powiedziałem także, że nie jest to 
człowiek, któremu można ufać.
 Istotnie. I za tą omyłkę wszyscy zapłacimy teraz 
życiem. Szkoda mi tylko tych chłopców na 
transportowcu.
 Możemy przecież walczyć, prawda? Nie ma pan 
chyba zamiaru się poddać.
Wąskie wargi admirała rozciągnęły się w 
niewesołym uśmiechu.
 Oczywiście, że będziemy walczyć. Ale obawiam 
się, że w tej rozgrywce nie mamy szans. Mają 
trzy razy więcej pocisków, niż my, a może nawet 
więcej. Przy takiej masie ognia nasza obrona 

background image

będzie bezsilna. Możemy jedynie spróbować 
skoncentrować na sobie całą ich uwagę i mieć 
nadzieję, że transportowiec zdoła się wymknąć.
 A zdoła?
 Nie. Wynik tej bitwy jest już przesadzony. Ale 
zaatakowali nas, będziemy więc walczyć.
 Możemy zmienić kurs.
Oczywiście. Oni także. Nie unikniemy w ten 
sposób śmierci, co najwyżej odłożymy ją na 
później. Wiec jeżeli ma pan jakąś osobistą 
wiadomość do przekazania, radziłbym się 
pospieszyć...
To niesprawiedliwe! Po tylu wysiłkach, gdy 
zaszliśmy już tak daleko...
 A od kiedy to sprawiedliwość ma cokolwiek 
wspólnego z wygrywaniem bitew? Niegdyś 
piechota i marynarka zwykła mieć w swych 
szeregach księży, którzy przekonywali żołnierzy 
po obu walczących stronach, iż w 
nadchodzącym starciu Bóg będzie im właśnie 
sprzyjał. Jednak pewien generał powiedział 
kiedyś, że Bóg jest po stronie tych, którzy mają 
liczniejsze bataliony. W pełni się z tym zgadzam.
Nie było już nic do dodania. Trzy krążowniki 
przeciwko jednemu. Nawet urodzony optymista 
nie mógł mieć złudzeń, co do wyniku takiego 
starcia. Na rozkaz admirała kurs obu statków 
zaczął się z wolna rozdzielać; jednak kurs 
przeciwnika nie uległ zmianie. Skougaard 
wskazał na jeden z ekranów.
 Nic nie ryzykują i jednocześnie nic nie 
pozostawiają przypadkowi. Jeżeli zetkniemy się 
z atmosferą z taką prędkością jak obecna, 
spłoniemy. Wiedzą, że musimy hamować. 

background image

Prawdopodobnie wiedzą nawet, w którym 
momencie. Poczekają, aż będziemy tuż nad 
atmosferą i kiedy nasza szybkość zmaleje do 
minimum  zaatakują.
Wraz z upływem godzin wściekłość i żal 
przerodziły się w apatię; w odrętwienie 
skazańca w celi śmierci, oczekującego na 
nadejście kata. Jan powrócił myślami do 
dziwnego splotu okoliczności, które 
doprowadziły go w to właśnie miejsce. I chociaż 
nie chciał jeszcze umierać, wiedział, że każdy 
podjęty przez niego wcześniej wybór, każda 
decyzja, były słuszne. Przeżył swe życie w 
sposób, którego nie żałował  chociaż dobiegało 
ono kresu o wiele wcześniej, niż miał to w 
planie. Daleko przed nimi przestrzeń rozjarzyła 
się nagłym blaskiem eksplozji.
 A więc zaczyna się ostatni akt  zauważył z 
ponurym fatalizmem Skougaard. Wysyłają 
pociski, chociaż wiedzą, iż jesteśmy grubo poza 
zasięgiem. Wiedzą także, że nie mamy wyboru. 
Musimy wystrzelić antyrakiety. Taktyka wojny 
na wyczerpanie. Gdy pozbawią nas pocisków 
defensywnych, będziemy bezradni.
Ostrzał nieprzyjacielskich rakiet trwał przeszło 
godzinę i zakończył się tak samo nagle, jak 
rozpoczął..
 Nasze rezerwy spadły do dwudziestu procent
 powiedział admirał.  Ciekawe, co szykują teraz.
 Kontakt radiowy  zameldował nagle operator.
 Na naszej częstotliwości, ale nadaje 
nieprzyjaciel. Chcą z panem rozmawiać, 
admirale.
Na ekranie komunikacyjnym ukazał się 

background image

wizerunek brodatego mężczyzny w mundurze 
Sił Przestrzennych.
 Tak myślałem, że to możesz być właśnie ty, 
Ryzard  w głosie Skougaarda zabrzmiała dawna 
ironia.  Czego chcesz?
 Podać ci warunki, Skougaard.
 Kapitułami? Nie sądzę, by był to mądry pomysł. 
Przecież i tak nas wszystkich w końcu 
pozabijasz.
 Oczywiście. Ale uzyskasz parę tygodni życia. 
Gwarantuję ci sprawiedliwy proces i honorową 
śmierć przed plutonem egzekucyjnym.
 Brzmi czarująco, ale mało atrakcyjnie. Dlaczego 
właściwie chcecie, by moje statki się poddały? 
Zazwyczaj nie bawicie się w takie subtelności.
 Nie statki. Statek. Chcę ciebie i twój Dannebrog, 
jako pamiątkę po zakończonej fiaskiem rebelii. 
Ten drugi statek, który, jak sadze, jest 
transportowcem, zostanie przez nas zniszczony.
 Możesz kazać się wypchać, Ryzard. Ty i reszta 
twoich morderców.
 Wiedziałem, że tak właśnie odpowiesz. Ale 
zawsze byłeś uparty...
 Jedno pytanie, Ryzard. Ostatnia przysługa dla 
starego druha z ławy szkolnej. Byliście 
poinformowani o naszych planach, prawda?
Ryzard uśmiechnął się nieznacznie i pogłaskał 
palcami po brodzie.
 Teraz to już właściwie bez znaczenia. 
Wiedzieliśmy o wszystkim, co macie zamiar 
zrobić. Nie mieliście żadnej szansy. Informacje 
płynęły z samej góry...
Nie czekając na resztę, Skougaard przerwał 
połączenie.

background image

 A więc jednak ThurgoodSmythe. Galaktyka 
byłaby o wiele przyjemniejszym miejscem, 
gdyby w młodości poślizgnął się na skórce od 
banana i skręcił sobie kark...  przerwał, gdyż 
nagle na mostku rozdzwięczały się sygnały 
alarmowe. Szybko odwrócił się w stronę ekranu, 
nad którym pulsowała czerwona lampka.
 Pociski z Ziemi  mruknął w stronę Jana. Zadają 
sobie wiele trudu, by upewnić się, ze zamienimy 
się w parę. Te cygara mają po kilka głowic 
jądrowych, a jest ich przeszło tuzin. Nie 
jesteśmy w stanie ich powstrzymać. Dotrą do 
nas za kilkanaście sekund... ależ nie! To 
niemożliwe!
 Co takiego?  wykrzyknął Jan.  Co się stało?
Dotknięty chwilowym paraliżem strun 
głosowych Skougaard wskazał na ekran. Jan 
spojrzał i z wrażenia zaschło mu w ustach.
Rakiety w dalszym ciągu sunęły po 
zaprogramowanych wcześniej kursach, jednak 
ich celem wcale nie były statki rebeliantów. 
Pędziły prosto w stronę krążowników Ziemskich 
Sił Przestrzennych.
Przebiły się przez zaskoczoną obronę i 
eksplodowały. W ułamku sekundy wszystkie 
trzy okręty wyparowały w piekle atomowego 
ognia.
Było to niewiarygodne  lecz jak najbardziej 
prawdziwe. W jednej chwili klęska przerodziła 
się w całkowite zwycięstwo.
Pełną niedowierzania ciszę przerwał stanowczy 
głos admirała:
 Sygnał do transportowca. Siły nieprzyjaciela 
zniszczone. Procedura lądowania. Schodzimy.

background image

Na mostku rozległy się pełne entuzjazmu 
okrzyki.

Rozdział 24

Lądowanie, pomimo iż nie wspomagał ich 
komputer wieży kontrolnej, przebiegało 
pomyślnie. Obie olbrzymie jednostki, błyskając 
ogniem z dysz hamujących, schodziły w dół nad 
centralną, wolną już od samolotów płytę. Załoga 
i żołnierze, przypięci pasami do swych koi, 
oczekiwali na dalsze rozkazy. Komputer 
pokładowy przeprowadzał ostatnie korekty. W 
chwilę później podpory ładownicze z lekkim 
wstrząsem dotknęły betonowej nawierzchni 
lądowiska Spaceconctent. Ich długa podróż 
dobiegła kresu.
Po wyłączeniu silników hamujących opadły 
przesłony kamer i ekrany na mostku Dannebrog 
jęły pokazywać to, co dzieje się na zewnątrz. W 
stojącym obok transportowcu otwierano luki 
ładunkowe i włazy, spuszczano na ziemię rampy 
zjazdowe i drabiny.
Rozpoczynał się atak. Po rampach zjeżdżały 
lekkie czołgi i transportery. Wylewający się na 
zewnątrz żołnierze przypominali strumień 
czarnych mrówek. Nie napotykając na żaden 
opór, pobiegli w stronę stojących na zewnątrz 
lądowiska budynków.
Admirał Skougaard słuchał podawanych mu na 
częstotliwości bojowej meldunków. W końcu 
skinął z satysfakcją głową i wyłączył radio.
 Wszystko w porządku  powiedział.  Połączyli się 
z oddziałami Izraela i atakują pozostałe punkty 
oporu. My już wykonaliśmy nasze zadanie. 

background image

Reszta zależy od nich.
Jan z lekkim zamętem w głowie spoglądał na 
niknących we wnętrzach budynków żołnierzy. 
Czy to rzeczywiście był już koniec? Koniec 
wojny  czy też oddziały Ziemi kontynuują walkę? 
Gdy nadciągną posiłki, rebelianci nie będą w 
stanie ich powstrzymać. Ale sama baza zostanie 
zniszczona. Czy to jednak wystarczy, by 
powstrzymać dalszy rozlew krwi...?
 Proszę  Skougaard podsunął w stronę Jana 
pełną szklankę.  Wypijmy za sukces.
Była to akvavita, tym razem nie rozcieńczona 
wodą. Wypili. Jan miał wrażenie, że przełyka 
płynny ogień.
 W kierunku statku zbliża się niezidentyfikowany 
pojazd  zameldował operator.
Admirał uśmiechnął się i skinął głową.
 W porządku. Chodźmy na zewnątrz.
Przed statkiem czekał już na nich wojskowy 
samochód terenowy. Jego boki w dalszym ciągu 
zdobił białoniebieski emblemat Sił Ziemi, w tej 
chwili podziurawiony już kulami. Izraelski 
kierowca otworzył przed nimi drzwi.
 Mam polecenie zawieźć panów do Kwatery 
Głównej  powiedział.
Z piskiem opon ruszyli w stronę wyłomu w 
murze na ulicę. Toczyły się tu najcięższe walki  
wszędzie dookoła widać było poprzewracane, 
płonące wraki i leżące nieruchome ciała. Jak 
wyjaśnił kierowca, podczas ataku na budynek, w 
którym mieściła* się centrala sterowania rakiet, 
rebelianci ponieśli najwięcej strat. Kwatera 
Główna usytuowana została na parterze. 
Wewnątrz generał Blonstein rozmawiał z kimś 

background image

przez radio, lecz na ich widok podniósł się i 
ruszył, by ich powitać.
A więc zdobyliśmy bazę  oświadczył bez 
żadnych wstępów.  Ostatni z obrońców właśnie 
złożyli broń. Jednak na odsiecz ciągną dwie 
kolumny pancerne, wspomagane regimentem 
skoczków spadochronowych. Musimy ich 
powstrzymać. Negocjacje są w toku.
Wskazał na siedzącego przy biurku mężczyznę, 
który przyciskał do ucha słuchawkę 
telefoniczną. Tamten powiedział coś krótko, 
przerwał połączenie i odwrócił się do nowo 
przybyłych twarzą. Był to ThurgoodSmythe.
 Witam z powrotem Janie, uszanowanie, panie 
admirale. Jak zapewne sami już to 
zauważyliście, wszystko toczy się zgodnie z 
planem.  Na jego policzku, szyi i koszuli 
widniały strugi ciemnej krwi.
 Jesteś ranny  powiedział Jan i postąpił krok 
bliżej.
Kąciki ust ThurgoodSmythe'a drgnęły i uniosły 
się leciutko do góry.
 Przykro mi, iż muszę cię rozczarować, Janie, 
ale nie jest to moja krew. Należy do mego 
współpracownika, obecnie martwego, który w 
ostatniej chwili próbował pokrzyżować nasze 
plany. Mowa o Auguście Blanc, dyrektorze, a 
raczej byłym dyrektorze tego centrum. Udało mu 
się zamienić moje rozkazy dla pozostającej na 
orbicie floty.
 Te krążowniki, które na nas czekały?  wtrącił 
admirał.
 Właśnie. Chociaż właściwie nie powinienem go 
winić, ponieważ wszystkie wysyłane przeze 

background image

mnie rozkazy podpisywane były jego 
nazwiskiem. Wolałem się zabezpieczyć, by w 
razie poważniejszych kłopotów 
odpowiedzialność spadła na niego. Gdy 
zorientował się, czym to wszystko pachnie, w 
ostatniej chwili zdecydował się spełnić swój 
patriotyczny obowiązek. Nie mogłem do tego 
dopuścić.
 Przez ciebie  powiedział Jan niskim, pełnym 
wściekłości głosem  mogliśmy wszyscy zginąć.
 Ale nie zginęliście, prawda? A w ostatecznym 
rozrachunku wasze opóźnienie nie pociągnęło 
za sobą poważniejszych konsekwencji. Biedy 
August był na tyle głupi, iż nie omieszkał 
pochwalić się przede mną przenikliwością 
własnego umysłu i opowiedział mi o wszystkim, 
co zrobił. Po uprzednim zabraniu mi pistoletu, 
oczywiście.  Spojrzał na swe poplamione krwią 
ubranie.  Był bardzo zaskoczony, gdy broń 
eksplodowała mu w ręku. Byłem pewny, iż w 
ostateczności spróbuje mnie zabić. Dlatego 
właśnie spreparowałem odpowiednio mój 
pistolet. Zawsze był głupcem.
 Pan ThurgoodSmythe umożliwił nam zajęcie 
tego pomieszczenia bez żadnych strat ani 
zniszczeń
 wtrącił generał Blonstein.  Wystrzelił także 
pociski, które zniszczyły atakujące was 
jednostki. Negoguje teraz warunki kapitulacji. 
Jego pomoc dla naszej sprawy jest wprost 
nieoceniona.
Pod jedną ze ścian stał oparty karabin 
maszynowy. Jan podniósł go i wycelował lufę w 
stronę grupki stojących nieruchomo mężczyzn.

background image

 Niech wszyscy odsuną się od tego człowieka
 polecił.  Zabiję każdego, kto postąpi choćby o 
krok w jego kierunku.
W pokoju zapadła cisza. Chociaż wszyscy 
obecni mieli broń, nikt nie był przygotowany na 
coś podobnego. Nikt się nie poruszył.
 Proszę to odłożyć, Janie  powiedział spokojnie 
Skougaard.  Ten człowiek jest po naszej stronie. 
Czy nie rozumie pan, co on zrobił?
Rozumiem aż zbyt dobrze. Wiem o wszystkim, 
co zrobił. To kłamca i morderca. Jest 
człowiekiem, któremu nie wolno ufać. Nigdy się 
nie dowiemy, dlaczego właściwie zrobił to, co 
zrobił. Zresztą to już nieważne. Będziemy 
bezpieczni dopiero wtedy, gdy zginie.
Ktoś wysunął się do przodu. Jan natychmiast 
skierował w tę stronę lufę karabinu. Była to 
Dvora.
 Janie, proszę  powiedziała.  On jest po naszej 
stronie. Potrzebujemy go...
 Nie, nie potrzebujemy. Jestem pewny, że 
ponownie zechce sięgnąć po władzę. Bohater 
rewolucji. Każde działanie, jakie kiedykolwiek 
podejmował, zawsze miało na celu przyszłą 
korzyść. W rzeczywistości on nie przejmuje się 
nami, czy naszą walką. Myśli wyłącznie o sobie. 
Istnieje tylko jeden sposób, by go powstrzymać.
 Czy mnie zastrzelisz także?  zapytała 
dziewczyna, stanąwszy tuż przed nim.
 Jeżeli będę musiał  odparł.  Odsuń się. Nie 
poruszyła się. Zaciśnięty na spuście palec Jana 
nie drgnął nawet o milimetr.
 Niech pan nie będzie głupcem  powiedział 
Skougaard.  Zginie pan, jeżeli pan go zastrzeli. 

background image

Czy jest to tego warte?
 Tak. Wiem, co robił w przeszłości. Nie chcę, by 
tego typu rzeczy powtórzyły się...
ThurgoodSmythe ruszył do przodu i odepchnął 
Dvorę na bok. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy 
lufa nieomal dotknęła jego żołądka.
 A więc dobrze, Janie, masz swoją szansę. Zabij 
mnie i skończ z tym wszystkim. Co prawda nie 
przywróci to życia martwym, ale być może 
uczyni cię szczęśliwym. Więc zrób to. Jeśli 
przeżyję, będę w tym twoim nowym, wspaniałym 
świecie stanowił znaczną siłę. Być może będę 
nawet ubiegał się o urząd podczas pierwszych, 
tak bardzo wymarzonych przez ciebie 
demokratycznych wyborów. Byłoby to szczytem 
ironii, nieprawdaż? ThurgoodSmythe, wróg 
ludzi  zbawca ludzkości  zostaje wybrany na 
przykład prezydentem. Więc strzelaj. Sam nie 
masz wystarczająco dużo wiary w tę swoją 
wolność, by pozwolić, by ktoś taki jak ja 
pozostał przy życiu, nie mam racji? Tak więc ty, 
który zawsze przeciwny byłeś zabijaniu, 
będziesz teraz pierwszym, który zabije. Być 
może będziesz nawet pierwszym, który zostanie 
za to osądzony i skazany przez nowe prawo.
Chociaż w jego słowach była gorzka ironia, na 
jego twarzy nie zagościł nawet cień uśmiechu. 
Gdyby to zrobił, Jan bez wahania pociągnąłby 
za spust. Lekkie naciśnięcie i problem 
ThurgoodSmythe'a na zawsze przestałby 
istnieć. Było to tak kusząco proste 
rozwiązanie... Lecz to, co dotyczyło 
ThurgoodSmythe'a nigdy nie było proste.
 Powiedz mi prawdę  powiedział to tak cicho, by 

background image

słyszeli to jedynie oni dwaj.  Chociaż raz w życiu 
powiedz mi prawdę. Czy rzeczywiście 
zaplanowałeś to w ten właśnie sposób od 
samego początku, czy też po prostu w 
odpowiedniej chwili dostrzegłeś możliwość 
zmiany stron i przyłączyłeś się do lepszych?
Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się 
nieruchomym spojrzeniem. W końcu 
ThurgoodSmythe westchnął i powiedział:
 Mój drogi szwagrze, w tej chwili mówienie ci 
czegokolwiek nowego byłoby kompletną stratą 
czasu. Cokolwiek bym ci powiedział i tak mi nie 
uwierzysz. Musisz więc zadecydować sam. 
Przykro mi, ale nie jestem w stanie ci pomóc.
Odwrócił się i wolnym krokiem podszedł w 
stronę stojącego nieopodal krzesła. Jan, 
chociaż miał ogromną ochotę, nie mógł się 
zmusić, by wystrzelić. Cokolwiek 
ThurgoodSmythe zrobił, jakiekolwiek były jego 
motywy, w końcówce był przecież razem z nimi. 
Bez jego pomocy oswobodzenie Ziemi nie 
byłoby możliwe. Zaangażował się w tę walkę, 
więc ostateczne zwycięstwo stało się także i 
jego udziałem. Jan po raz kolejny zdał sobie 
sprawę, iż jego szwagier nie pozostawił mu 
właściwie wyboru. Uśmiechnął się, zdjął palec 
ze spustu i cisnął broń pod ścianę.
 W porządku, Smitty, ta runda dla ciebie. Jesteś 
wolny. Możesz robić, co chcesz, możesz nawet 
ubiegać się o urząd prezydenta. Nie zapominaj 
jednak, że przez cały czas będę cię obserwował. 
Jeżeli powrócisz tylko do swych 
wypróbowanych metod...
 Wiem. Odnajdziesz mnie i zabijesz. Nie wątpię 

background image

w to ani trochę. Będziemy więc musieli 
pozwolić, by przyszłość zatroszczyła się o 
siebie sama, prawda?
Jan nagle zapragnął znaleźć się na świeżym 
powietrzu, uwolnić się od tego człowieka, 
zapomnieć o wszystkim i pomyśleć w spokoju o 
przyszłości. Nikt nie starał się go zatrzymać, 
kiedy odwrócił się i wyszedł. Na zewnątrz 
zatrzymał się i zaczerpnął kilkakrotnie głęboko 
tchu, zastanawiając się nad targającymi nim 
emocjami. Ktoś wybiegł za nim. Jan odwrócił się 
i spostrzegł Dvorę. Nie myśląc już o niczym 
innym, schwycił ją w ramiona i przytulił.
 Muszę zapomnieć o tym człowieku  powiedział 
żarliwym szeptem.  Chcę powrócić do mojego 
domu na Halvmork, do mojej żony i przyjaciół. 
Jest tam jeszcze tyle do zrobienia.
 Tutaj także  powiedziała.  Ja też chcę już wrócić 
do mojego męża...
Nic mi o nim nie mówiłaś  odsunął ją na 
odległość wyciągniętych ramion.
 Nigdy nie pytałeś  odparła z uśmiechem, 
odgarniając opadające na oczy włosy. Ale 
powiedziałam ci przecież, że nie chcę ci się 
oświadczać, pamiętasz? Mój mąż jest rabinem, 
bardzo pobożnym i poważnym. Jest także 
znakomitym pilotem. Pilotował jeden z naszych 
samolotów. Bardzo się o niego martwiłam. 
Warunki zmusiły nas do rozstania. Teraz na 
zawsze będziemy już razem.
Jan nagle spostrzegł, iż uśmiecha się. Nagle, 
bez żadnego powodu, wybuchnął serdecznym 
śmiechem i nie przestawał się śmiać, dopóki po 
policzkach nie pociekły mu łzy. Wówczas 

background image

przytulił Dvorę po raz ostatni.
 Masz rację. Musimy wierzyć, że to już 
rzeczywiście koniec. Musimy pracować teraz 
nad tym, by dla wszystkich ludzi koniec wojny 
był początkiem nowego życia.  Z nagłym 
postanowieniem spojrzał na przesłonięte 
słupami dymu niebo. Wrócę na Ziemię. Nie 
sądzę, by Elżbiecie się tu spodobało, lecz 
będzie musiała się przyzwyczaić. Ziemia 
ponownie stanie się centrum świata. Więcej 
zrobię dla Halvmork i zamieszkujących ją ludzi, 
będąc tu, na miejscu...
 Dla wszystkich możesz zrobić bardzo dużo. 
Znasz Ziemię, znasz planety i wiesz, czego 
potrzeba ludziom najbardziej.
 Wolności. Mają ją teraz. Lecz może okazać się 
trudniej ją utrzymać, niż było ją zdobyć.
 Zawsze tak było  odparła.  Poczytaj niektóre 
książki. Większość rewolucji ponosiło kieski 
zaraz po tym, jak osiągnęły zwycięstwo.
A więc upewnijmy się, że ta nie przegra  
ponownie spojrzał na niebo.  Chciałbym, aby 
była noc. Chciałbym zobaczyć gwiazdy.
 Są tam przecież. Ludzkość wyruszyła już raz ku 
gwiazdom, ale nie zrobiła tego dobrze. Teraz 
dano nam drugą szansę. Musimy postarać się 
dobrze ją wykorzystać.
 To prawda  przyznał Jan, rozmyślając o 
potędze, jaką właśnie zdobyli, o broni i o 
nieskończonej różnorodności sposobów na 
zadawanie śmierci i zniszczenia.
 Musi nam się udać. Nie sądzę, byśmy 
kiedykolwiek mieli trzecią szansę.