background image

MIDNIGHT SUN

1. PIERWSZE SPOTKANIE 

To była ta cześć dnia, którą najchętniej bym przespał. 
Liceum. 

Ale chyba lepszym określeniem tego miejsca byłby czyściec. Jeśli był 
jakikolwiek sposób, bym odpokutował swoje grzechy, to co miało nadejść było 

pewną miarą pokuty. Ta nuda nie była czymś, do czego mógłbym kiedykolwiek 
przywyknąć. Każdy dzień stawał się bardziej niewyobrażalnie monotonny niż 

poprzedni. 
Przypuszczałem, ze to była forma snu, jeśli sen można definiować jako 

bezładny stan między okresami aktywności. 
Szybko przeszedłem przez pomieszczenie do najbardziej oddalonego kąta 

kafeterii, wyobrażając sobie wzory na ścianach których tak naprawdę tam nie 
było. Był to jedyny sposób, by zagłuszyć głosy, które gaworzyły niczym szum 

rzeki w mojej głowie. 
Setki tych głosów ignorowałem ze znudzenia. 

Kiedy jakaś myśl przychodziła do ludzkiego umysłu, mimowolnie ją 
słyszałem. Dzisiaj wszystko kręciło się wokół błahego 'dramatu’ wszystkich 

uczniów. To śmieszne. Wystarczyło tak niewiele by wszystkie myśli skupiły się 
wokół jednej osoby. Zwyczajnej dziewczyny, która była nową twarzą w tym 

mieście. Ta ekscytacja, towarzysząca jej przybyciu była łatwa do przewidzenia. 
To tak, jakby podarować błyszczący przedmiot dziecku. Część uczniów płci 

męskiej wyobrażało sobie, ze są zakochani w tej dziewczynie tylko dlatego, że 
była czymś nowym na co mogli popatrzeć. Tym usilniej starałem się zagłuszyć 

ich myśli. 
Były tylko cztery głosy, które zagłuszałem raczej z grzeczności, niż odrazy; 

mojej rodziny - moich dwóch braci i dwóch sióstr. Nie mogłem dopuścić, by w 
mojej obecności nie posiadali choć odrobiny prywatności. Dawałem im jej tyle, 

ile byłem w stanie. Starałem się nie słuchać jeśli to miałoby im pomóc. 
Robiłem wszystko co w mojej mocy, ale ciągle słyszałem… 

Rosalie jak zwykle myślała o sobie. Lubiła przyglądać się odbiciom swojego 
profilu w szklankach uczniów, oraz rozprawiać na temat swojej doskonałości. 

Rosalie była płytka jak sadzawka z kilkoma niespodziankami. 
Emett wściekał się o mecz, który przegrał zeszłej nocy z Jasperem. Zbierał całą 

swoja energię na rewanż, który mieli rozegrać dziś po szkole. Nigdy nie miałem 
wyrzutów sumienia podsłuchując jego myśli, bo nie było rzeczy, której nie 

powiedziałby głośno lub nie sprawił by stała się rzeczywistością. Jedynie czułem 
się winny czytając umysły innych, ponieważ wiedziałem, że są rzeczy, o których 

woleliby żebym nie wiedział. Jeśli umysł Rosalie był płytką sadzawką, to ten, 
Emetta można określić jako przejrzyste jezioro wolne od tajemnic. 

A Jasper był… cierpiący. Stłumiłem westchnienie. 

Edward – Alice wypowiedziała moje imię w swojej głowie, co zwróciło moją 
uwagę. Było zupełnie tak samo, jakby wypowiedziała je na głos. Cieszyłem się, 

że moje imię już dawno wyszło z mody – to byłoby wkurzające, gdy 
kiedykolwiek i ktokolwiek myślałby o jakimś Edwardzie moja głowa 

odwracałaby się automatycznie. 
W tej chwili moja głowa się nie odwróciła. Byliśmy już wprawieni w tego 

typu poufnych rozmowach. To taki kamuflaż, by nikt nas nie przyłapał. Cały 
czas patrzyłem na brzeg naszego stolika. 

Jak on się trzyma? spytała mnie. 
Podniosłem jedynie kącik ust. Nic co mogłoby zaciekawić innych. To z 

łatwością mogło być oznaką znudzenia. 
Mentalny ton Alice zaalarmował mnie. Zobaczyłem w jej umyśle, że 

obserwuje Jaspera w swojej wizji Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo? 
Przeszukała najbliższą przyszłość ślizgając się przez wizje monotonii, do źródła 

mojego znudzenia. 
Powoli odwróciłem głowę w lewo w stronę ściany, potem w prawo w stronę 

stolików, przy których siedzieli uczniowie. Tylko Alice wiedziała czemu to 

background image

robię. Po prostu to było znakiem zaprzeczenia. 
Rozluźniła się. Daj mi znać, jak będzie z nim gorzej. 

Poruszyłem tylko oczami w tą i z powrotem. 
Dziękuję, że to robisz. 

Byłem wdzięczny, że nie musiałem głośno udzielić jej odpowiedzi. Niby co 
miałbym rzec? ‘Cała przyjemność po mojej stronie’? Było by to trudne. Nie 

lubiłem słuchać zmagań Jaspera. Czy naprawdę było konieczne, by sprawdzać go 
w ten sposób? Czy nie było bezpieczniejszego sposobu, by uświadomić sobie, że 

on nigdy nie będzie na tyle silny by zagłuszyć swoje pragnienie? Nie 
powinniśmy narażać go na takie pokusy jak stołówka pełna dzieciaków… 

Czemu pozwalaliśmy balansować mu na granicy katastrofy? 
Minęły dwa tygodnie od ostatniego polowania. To był trudny czas dla nas 

wszystkich, ale potrafiliśmy sobie z tym radzić. Uczucie niewygody pojawiało 
się tylko wtedy, gdy jakiś człowiek przechodził zbyt blisko, a wiatr wiał w złą 

stronę. Jednak ludzie rzadko kiedy podchodzili zbyt blisko. Instynkt 
podpowiadał im to, czego ich umysły mogłyby nigdy nie zrozumieć: byliśmy 

niebezpieczni. 
A Jasper był obecnie bardzo niebezpieczny… 

W tej chwili mała dziewczynka zatrzymała się przy sąsiednim stoliku i 
przestała rozmawiać z przyjaciółką. Zarzuciła swoje piaskowe włosy 

przebierając z nich palcami. Jej zapach tak silnie przez nas odczuwalny poleciał 
dokładnie w naszym kierunku. Przywyknąłem już do sposobu, w jaki 

oddziałują na mnie takie zapachy. Poczułem suchość w gardle, puste 
westchnienie w żołądku… Odruchowo moje mięśnie napięły się, a w ustach 

poczułem nadmierny przypływ jadu. 
To było całkiem normalne, dlatego łatwo to ignorowałem. Obecnie było po 

prostu trudniej, ponieważ uczucia były silniejsze, podwojone, gdy 
obserwowałem reakcję Jaspera… Podwójne pragnienie było dużo bardziej 

uciążliwe. 

Jasper odpłynął pogrążony w swoich fantazjach.. Wyobrażał sobie siebie 
stojącego obok tej małej dziewczynki. Myślał o tym, że schyla się, tak jakby 

chciał jej szepnąć do ucha, a zamiast tego pozwolił, by jego usta dotknęły jej 
gardła. Rozkoszował się tym szalonym tętnem, które mógł czuć na swoich 

wargach przez cienką warstwę skóry. 
Kopnąłem jego krzesło. 

Przez jakąś minutę siłował się ze mną na spojrzenie, a potem spuścił wzrok. 
Słyszałem wstyd i buntowniczą walkę w jego głowie. 

- Przepraszam – mruknął Jasper. 
Wzruszyłem ramionami. 

- Nie zamierzałeś nic zrobić – Alice szepnęła do niego z przekonaniem. – 
zobaczyłabym to. 

Na mojej twarzy pojawił się specyficzny grymas. Wiedziałem, ze to, co 
mówiła było kłamstwem. Musieliśmy trzymać się razem. Alice i ja. Nie było 

łatwo słyszeć głosy w głowie, czy mieć wizje przyszłości. Wiedziałem, ze nikt 
nie 

powinien nam tego zazdrościć… Nie było czego… Dwa świry pomiędzy tymi, co 
już od dawna byli szaleńcami. Starannie chroniliśmy nasze sekrety. 

- Będzie ci łatwiej, jeśli pomyślisz o nich jak o ludziach – zasugerowała Alice. 
Jej wysoki, melodyjny głos był zbyt szybki, by ludzkie ucho mogło go 

zrozumieć. Jeśli ktoś byłby wystarczająco blisko, by go usłyszeć. 
- Nazywa się Whitney. Ma malutką siostrę, którą uwielbia. Jej mama zaprosiła 

Esme na to przyjęcie w ogrodzie, pamiętasz? 
- Wiem, kim ona jest – powiedział szorstko Jasper. Następnie wyjrzał przez 

okno. Jego ton był znakiem, że ta rozmowa dobiegła końca. 
Powinien dzisiaj zapolować. To było niedorzeczne, że ryzykował w ten 

sposób, próbując sprawdzić swoją wytrzymałość i zbudować silną wolę. Jasper 
powinien zaakceptować swoje potrzeby i żyć z nimi, a nie przeciwko nim. Jego 

dawne nawyki powinny odejść na drugi plan. Teraz jego życie wygląda inaczej. 
On nie powinien katować się w ten sposób. 

background image

Alice w ciszy wstała i odeszła zabierając tacę z nietkniętym jedzeniem. 
Zostawiła 

go samego. Wiedziała, kiedy ma dość jej towarzystwa. Chociaż Rosalie i 
Emett mieli bardziej zabiegający stosunek o swój związek to Alice i Jasper, 

którzy znali każdy kaprys swojego partnera jak swój własny, zupełnie tak, jakby 
potrafili czytać swoje umysły… 

Edward Cullen. 
Natychmiastowa reakcja. Odwróciłem się do źródła dźwięku. Po chwili 

zrozumiałem, że to nie było wołanie, tylko czyjaś myśl. 
Spojrzałem dyskretnie - blada cera, zaokrąglona twarz i czekoladowe oczy… 

Słyszałem już jej myśli, ale osobiście nigdy się w nich nie pojawiłem. Dzisiaj 
wszystkie myśli były strasznie monotematyczne. Pewna dziewczyna zawładnęła 

umysłami wszystkich uczniów. Nowa uczennica Isabella Swan. Córka 
miejscowego szeryfa przeprowadziła się do Forks z powodów rodzinnych. 

Bella… Poprawiała każdego, kto zwrócił się do niej jej pełnym imieniem. 
Spojrzałem w przestrzeń znudzony. Zajęło mi chwilę, by uświadomić sobie, 

że to nie ona o mnie myślała. 

Oczywiście już zabujała się w Cullenach. Usłyszałem. 
Teraz rozpoznałem ten 'głos'. Jessica Stanley – już od dawna nie zanudzała 

mnie swoim wewnętrznym gadaniem. Jaka to była ulga, kiedy dała sobie 
wreszcie spokój z tym gorącym uczuciem, którym do mnie pałała. Te dni jej 

ciągłego rozmarzenia były dla mnie prawie nie do zniesienia. Wtedy miałem 
ochotę powiedzieć jej, co właściwie może się stać, kiedy moje usta, a raczej 

zęby 
znajdą się zbyt blisko niej. To może uciszyłoby te wkurzające fantazje. Jej 

myśli 
czasami niemal mnie bawiły. 

Trochę tłuszczu dobrze by jej zrobiło. Rozmyślała Jessica. Ona nie jest nawet 
ładna. Nie rozumiem czemu Eric i Mike tak do niej startują., 'Powiedziała' z 

naciskiem na drugie imię. Jej nowym obiektem westchnień był Mike Newton, 
który zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Najwyraźniej miał zupełnie inne 

podejście do tej nowej dziewczyny. On był już kolejną osobą, która 
zachowywała się całkowicie irracjonalnie. Daj dziecku cukierka, to się będzie 

cieszyło. Tylko ja wiedziałem, co tak naprawdę chodziło jej po głowie. Pozornie 
była bardzo ciepła dla tej nowo przybyłej. W tej chwili opowiadała historię 

mojej rodziny. Nowa uczennica musiała o nas zapytać… 
Dzisiaj każdy też się na mnie patrzy. pomyślała Jessica z satysfakcją. Ale ze 

mnie szczęściara. Bella ma aż dwie lekcje ze mną. Mogę się założyć, że Mike 
zapyta mnie, kim ona jest… 

Próbowałem zagłuszyć tą bezmyślną paplaninę, zanim jej błahe i mało ważne 
sprawy doprowadzą mnie do obłędu. 

- Jessica Stanley pierze wszystkie nasze brudy. Opowiada tej nowej Swan 
historię klanu Cullenów – bąknąłem do Emetta w roztargnieniu. 

Zachichotał na wdechu. Mam nadzieję, że robi to dobrze.- pomyślał. 
- Prawdę mówiąc, raczej bez wyobraźni. Tylko gołe wzmianki skandali. 

Żadnej uncji dramaturgii. Jestem trochę rozczarowany…. 
A ta nowa? Czy tak samo jest rozczarowana tymi plotkami…? 

Wsłuchałem się, by wyłapać reakcję tej nowej na historię Jess. 
Co sobie myślała, kiedy patrzyła na tę dziwną, niezdrowo bladą rodzinę 

generalnie stroniącą od ludzi? 
Czułem się w pewnym stopniu odpowiedzialny, by znać jej reakcję. 

Wiedziałem, że nie usłyszę ani jednego pochlebnego słowa na temat mojej 
rodziny. To była taka forma ochrony. Jeśli ktoś stawał się nadmiernie 

podejrzliwy, mogłem ostrzec wszystkich tak, żebyśmy w razie potrzeby mogli 
się łatwo wycofać. To miało miejsce naprawdę okazjonalnie - jakiś człowiek z 

naprawdę wybujałą wyobraźnią mógł dostrzec w nas bohaterów z książki czy 
filmu. Zwykle ich rozumowanie było błędne, ale lepiej było przenieść się w 

nowe miejsce, niż niepotrzebnie ryzykować. Bardzo, bardzo rzadko ktoś 
domyślał się prawdy. Nie dawaliśmy im szansy sprawdzenia swoich 

przypuszczeń. Po prostu znikaliśmy, by stać się tylko przerażającym 

background image

wspomnieniem… 
Nic nie słyszałem, mimo, że bzdurny monolog Jessici był tak wyraźny, a ona 

siedziała tak blisko. Wszystko przeradzało się w szum. Tak, jakby nikt nie 
siedział koło niej. Jakie to osobliwe… Czy ta dziewczyna ruszyła się? Nie tylko 

mnie się tak wydawało, bo Jessica cały czas do niej szczebiotała. Podniosłem 

głowę, by lepiej nasłuchiwać. Sprawdzając, co mój 'super słuch' może mi 
powiedzieć. Nigdy wcześniej nie musiałem tak robić. 

Mój wzrok znowu spoczął na tych samych brązowych oczach. Siedziała tam, 
gdzie wcześniej i patrzyła na nas zupełnie naturalnie. Przypuszczałem, że 

Jessica 
cały czas opowiada jej lokalne plotki dotyczące Cullenów. 

Też o nas myśli. To przecież naturalne. 
Ale nie słyszałem nawet szeptu. 

W chwili gdy przyłapałem ją na na gapieniu się na obcego, spojrzała w dół, a 
jej policzki były zapraszająco rumiane. To dobrze, że Jasper cały czas patrzył 

przez okno. Nie chciałem sobie wyobrażać, jak łatwo ten przypływ gorącej krwi 
mógł sprawić, że straci nad sobą kontrolę. 

Emocje były tak wyraźne na jej twarzy, zupełnie jakby zostały wypowiedziane 
na głos lub wypisane na jej czole. Zaskoczenie – jakby była pochłonięta 

doszukiwaniem się subtelnych różnic między nią a mną. Ciekawość, gdy 
słuchała opowieści Jessici. A może to coś więcej…. Fascynacja? To nie był 

pierwszy raz. Byliśmy dla nich tak piękni. Nasza zamierzona ofiara. I w końcu 
zażenowanie, gdy przyłapałem ją na gapieniu się na mnie. 

Jak na razie najwyraźniej myśli… jej myśli, były tak wyraźne w jej 
dziwacznych oczach – dziwacznych, ponieważ w ich głębi, w brązowych 

tęczówkach, często można się dopatrzeć tylko ciemności. Nic nie słyszałem. 
Tylko cisza dochodziła z miejsca, gdzie ona siedziała. Zupełnie nic. 

Przez chwilę ogarnął mną niepokój. 
Jeszcze nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. Czy coś było ze mną nie 

tak? Czułem się jak zwykle. Zmartwiony, starałem się intensywniej nasłuchiwać. 
Wszystkie te głosy, które starałem się zagłuszać dosłownie krzyczały w mojej 

głowie. 
….zastanawiam się jakiej muzyki ona lubi słuchać. Może powinienem jej 

pożyczyć to nowe CD… zastanawiał się Mike Newton dwa stoliki dalej. – jego 
wzrok zawieszony był na Belli. 

Spójrzcie jak się na nią gapi. Czy mu nie wystarczy, że polowa dziewczyn z tej 
szkoły czeka aż je… zastanawiał się Eric Yorkie. Jego myśli też krążyły wokół 

dziewczyny. 
…ale ohyda. Jeszcze sobie pomyśli, ze jest gwiazdą czy kimś takim. Nawet 

Edward Cullen się gapi… Lauren Mallory była tak zazdrosna, że jej twarz 
powinna mieć odcień purpury. …A Jessica upatrzyła ją sobie na nową najlepszą 

przyjaciółkę. Tu chyba jakiś żart... Dokończyła swój jadowity wywód na temat 
dziewczyny. 

…Mogę się założyć, że ktoś ją o to spyta… Ale chciałabym z nią pomówić. 
Pomyślę nad bardziej oryginalnym pytaniem… zastanawiała się Angela Dowling. 

…może będzie chodziła ze mną na hiszpański… Miała nadzieję June 
Richardson. 

…muszę popracować nad akcentem. Jutro jest test z angielskiego, Mam 
nadzieję, że moja mama… Angela Weber, spokojna dziewczyna, której myśli 

były zwykle tego rodzaju, była jedyną osobą przy tym stoliku, która nie miała 

obsesji na punkcie Belli… 
Mogłem słyszeć ich wszystkich. Każdą nawet najbardziej błahą myśl, a oni 

zupełnie nie byli tego świadomi. Jednak nie byłem w stanie usłyszeć nic, co 
pochodziło od tej nowej uczennicy. Nawet, gdy miałem z nią kontakt wzrokowy. 

Oczywiście słyszałem wszystko, co powiedziała, gdy rozmawiała z Jessicą. 
Nie musiałem czytać w umysłach, by słyszeć jej wyraźny niski głos, nawet na 

drugim końcu sali. 
- Ten z rudawymi włosami, to który? – usłyszałem jej pytanie. Spojrzała na mnie 

kątem oka, ale szybko odwróciła wzrok, gdy zdała sobie sprawę, że się ciągle na 

background image

nią patrzę. 
Jeśli miałem nadzieje, że ton głosu pomoże mi wyłapać jej myśli, szybko ją 

straciłem. Okazało się, że nic to nie zmieniło. Byłem całkowicie rozczarowany. 
Zazwyczaj, gdy myśli pojawiały się w ludzkich umysłach, ja w tej samej chwili 

słyszałem ich wewnętrzne glosy. Ale tym razem ten nieśmiały głos był zupełnie 
nie podobny do żadnej z setki innych myśli, które huczały w tym 

pomieszczeniu. Byłem tego pewien. Zupełnie coś nowego... 
O, powodzenia idiotko! Pomyślała Jessica, zanim odpowiedziała na pytanie 

dziewczyny. 
- To Edward. Wiem, że wygląda zabójczo, ale nie zawracaj sobie nim głowy. 

Nie chodzi na randki. Najwyraźniej żadna z miejscowych dziewczyn nie jest dla 
niego dostatecznie ładna. – wywęszyła. 

Odwróciłem głowę, by ukryć uśmiech. Jessica i jej koledzy z klasy nie mieli 
pojęcia, jakimi są szczęściarzami, że nie musieli się uciekać do osobistego 

kontaktu z moja osobą. 
Pod tym przelotnym rozbawieniem poczułem silny impuls, którego do końca 

nie rozumiałem. Musiałem coś zrobić z tymi złośliwymi myślami Jessici, których 
ta nowa dziewczyna nie była świadoma. Miałem wielką ochotę stanąć między 

nimi i osłonić Bellę Swan przed tymi mrocznymi myślami jej towarzyszki. To 
było naprawdę dziwne uczucie… Próbując wywnioskować co mną kierowało, 

spojrzałem na nią jeszcze raz. 
Być może to był długo pogrzebany instynkt zapobiegliwości – siła dla 

słabeuszy. Dziewczyna wyglądała na bardziej kruchą niż reszta jej nowych 
znajomych. Jej skóra była tak przeźroczysta, że aż trudno było uwierzyć, iż 

dawała jej ochronę przed światem zewnętrznym. Dosłownie widziałem 
rytmiczny puls krwi przepływających przez żyły pod cienką błoną. Ale nie 

powinienem się na tym koncentrować. Byłem dobry w tym życiu, które 
wybrałem. Po prostu męczyło mnie pragnienie, zupełnie jak w przypadku 

Jaspera, nie było możliwości by poddać się pokusie. 
Pomiędzy jej brwiami pojawiła się prawie niewidoczna zmarszczka, kiedy 

dziewczyna nieświadomie się skrzywiła. 
To było niewiarygodnie frustrujące! Wyraźnie widziałem, ze rozmowa z obcymi 

i bycie w centrum uwagi jest ponad jej siły. Wyczułem jej nieśmiałość po wątło 
wyglądających ramionach, lekko zgarbionych, jakby w każdej chwili 

spodziewała się odrzucenia. I teraz mogłem tylko przeczuwać… Mogłem tylko 
zobaczyć… Mogłem tylko sobie wyobrazić…Nie było nic prócz ciszy 

dochodzącej od tej bardzo zwykłej ludzkiej dziewczyny. Dlaczego niczego nie 

słyszałem…? 
- Możemy? – spytała Rosalie rujnując moje skupienie. 

Spojrzałem w bok z wyraźną ulgą. Nie chciałem dalej w to brnąć. Narastała 
we mnie irytacja. Nie mogłem stać się nadmiernie zainteresowany jej 

skrywanymi myślami. Właśnie dlatego, ze ich nie słyszałem. Bez żartów. 
Gdybym tylko chciał, na pewno znalazł bym sposób by usłyszeć jej wewnętrzny 

głos. Tylko niby po co miałbym sobie zawracać nią głowę, skoro jej myśli byłyby 
takie same jak reszty śmiertelników…? Błahe i mało znaczące. Na pewno nie 

były warte mojego wysiłku. 
- Więc czy ta nowa już się nas boi? – Zapytał Emett ciągle czekając aż 

odpowiem mu na poprzednie pytanie. 
Wzruszyłem ramionami. Nie wydawał się wystarczająco zainteresowany tymi 

informacjami. 
Mnie też to nie powinno interesować. 

Wstaliśmy od stolika i wyszliśmy ze stołówki. 
Emett Rosalie i Jasper, którzy udawali starsze rodzeństwo rozeszli się po 

swoich klasach. Ja udawałem, że jestem od nich młodszy. Poszedłem do klasy, w 
której za chwilę miała się odbyć lekcja biologii. Przygotowywałem się 

psychicznie na niesamowitą nudę. Nauczycielem był pan Banner – mężczyzna 
posiadający jedynie przeciętny intelekt. Swoje lekcje opierał jedynie na 

podręczniku. Nie mógł niczym zaskoczyć kogoś, kto posiadał drugi stopień 
wykształcenia medycznego. 

W klasie podszedłem do mojego krzesła i wyciągnąłem książki. Byłem 

background image

całkowicie pewny, że nie znajdę w nich niczego, o czym do tej pory bym nie 
wiedział. Rozłożyłem się na ławce. Byłem jedynym uczniem, który miał ją tylko 

dla siebie. Ludzie nie byli wystarczająco inteligentni, by wiedzieć, że się mnie 
boją, ale ich instynkt podpowiadał im, by trzymali się ode mnie z daleka. 

Pomieszczenie powoli zapełniało się ludźmi wracającymi z drugiego 
śniadania. Oparłem się o krzesło i czekałem na upływ czasu. Ponownie dałbym 

wiele, by móc to przespać. 
Ponieważ cały czas moje myśli krążyły wokół jednej osoby, gdy Angela 

Weber wprowadziła ją przez drzwi, jej imię przykuło moją uwagę. 
Bella wydaje się być równie nieśmiała jak ja. Mogę się założyć, że to naprawdę 

dla niej trudny dzień... Gdybym mógł cokolwiek powiedzieć by ją trochę pocieszyć 
Prawdopodobnie zabrzmiało by to głupio… Tak! 

Myślał Mike Newton śledząc jej nadejście. Cały czas nic nie słyszałem z 
miejsca, w którym stała Bella. Ta pusta przestrzeń, w której powinny pojawić się 

jej myśli… Irytowała i załamywała mnie jednocześnie. 
Podeszła trochę bliżej kierując się do biurka nauczyciela. Biedaczka… Jedyne 

wolne miejsce w tej klasie było obok mnie. Odruchowo posprzątałam jej część 
ławki, spychając moje książki na brzeg. Byłem prawie pewien, że poczuje się 

swobodnie. Czekał nas długi semestr – w tej klasie to na początek. Być może gdy 
usiądzie tak blisko, będę mógł poznać jej sekrety. Nigdy wcześniej nie 

potrzebowałem tak małej odległości. Nie żeby było coś wartego 
podsłuchiwania… 

Bella zmieniła przepływ powietrza, które poleciało prosto na mnie. 

Jej zapach uderzył mnie niczym rozpędzona piłka. Niewyobrażalnie dużo 
przemocy narodziło się we mnie w tej jednej chwili. 

Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko człowieka, jak w tym momencie. Raz 
byłem: nie został ani jeden strzępek ludzkości gdy dałem ponieść się 

zapomnieniu. 
Ja byłem drapieżnikiem, a ona moją ofiarą. Tylko taka prawda liczyła się na 

całym świecie. 
Nie było pomieszczenia pełnego świadków – wszyscy zniknęli w mojej 

głowie. Tajemniczość jej myśli odeszła w niepamięć. Jej myśli nic nie znaczyły… 
Już nigdy więcej nie będą mi potrzebne. 

Ja byłem wampirem, a ona posiadała najsłodszą krew, której nie mogłem 
wywąchać przez osiemdziesiąt lat. 

Nie miałem pojęcia, że może istnieć tak wspaniały zapach. Gdybym tylko 
wiedział, szukałbym go od dawna. Przemierzył bym dla niej cały świat. Mogłem 

sobie wyobrazić jak będzie smakować… 
Pragnienie wybuchło w moim gardle niczym ogień. Wargi piekły mnie z 

wysuszenia. Nawet świeży przypływ jadu nie rozwiał tego uczucia. Mój żołądek 
skręcał się z głodu. Było to echem mojego pragnienia. Moje mięśnie 

przygotowywały się do ataku. 
Nie minęła nawet sekunda. Ona cały czas zmierzała w moim kierunku. 

Gdy jej stopy dotykały podłoża jej oczy sunęły po mnie. Każdy ich ruch był 
bardzo subtelny i skrywany. Jej lustrujące spojrzenie spotkało się z moim. 

Widziałem moje odbicie w jej oczach. 
Przez kilka chwil chciałem uratować jej życie, ale ona mi tego nie ułatwiała. 

Kiedy zobaczyła to wrażenie na mojej twarzy, krew dopłynęła do jej policzków, 
a one znowu stały się rumiane. Jej skóra przybrała najbardziej przepyszny kolor 

jaki w kiedykolwiek widziałem. Gęsta mgła zamroczyła mój mózg. Nie mogłem 
przez to racjonalnie myśleć. Moje myśli bezwładne. Traciłem nad nimi kontrolę. 

Teraz szła szybciej, jakby zrozumiała, że powinna uciekać. Jej pośpiech 
uczynił ją niezdarną – potknęła się i żeby nie upaść musiała podeprzeć się o 

ławkę dziewczyn, które siedziały przede mną. Podatna na zranienie i słaba…. 
Dużo bardziej niż każdy zwyczajny człowiek. 

Próbowałem się skupić na jej twarzy. W jej oczach zobaczyłem twarz, którą 
rozpoznałem ze wstrętem. Twarz potwora we mnie – twarz, którą ukrywałem 

niezwykle zdyscyplinowany. Jak łatwo byłoby mi się teraz zdemaskować! 
Zapach znowu zawirował wokół mnie. Moje myśli były tak bliskie do 

urzeczywistnienia. Już niemal podnosiłem się z miejsca. 

background image

Nie 
Moja ręka powędrowała pod ławkę i starałem się ją trzymać na krześle. 

Drewno nie wykonało swojego zadania. Moja ręka przebiła podpórkę na wylot. 
Na krześle został odbity kształt mojej dłoni. 

Zniszczyć dowód. To była najistotniejsza sprawa. Szybko sproszkowałem 
brzeg krzesła nie zostało nic prócz wielkiej dziury. Pył rozdeptałem butami. 

Zniszczyć dowód… Dodatkowa szkoda…. 
Wiedziałem, co za chwilę musi się stać. Dziewczyna podejdzie, usiądzie obok 

mnie, a ja prawdopodobnie ją zabiję. 

Niewinne osoby w tej klasie, osiemnastolatkowie, inne dzieci i jeden 
mężczyzna mogli nie mieć szansy opuszczenia tego pomieszczenia. Po tym, co 

mieli niebawem zobaczyć. 
Skupiłem się na tym co będę musiał zrobić. Nawet w moich najgorszych 

koszmarach nigdy nie zabijałem niewinnych ludzi, tym bardziej 
osiemnastolatków. A teraz planowałem uśmiercić dwadzieścioro z nich za 

jednym razem. 
Odbicie twarzy potwora kpiło ze mnie. 

Nawet jeśli udało mi się poskromić pewną część potwora, to i tak reszta 
wszystko dokładnie planowała. 

Jeśli zabiłbym tą dziewczynę jako pierwszą miałbym jakieś piętnaście, 
dwadzieścia sekund do reakcji reszty grupy. Może trochę więcej, jeśli nie 

uświadomiliby sobie od razu co się dzieje. Nie miałaby czasu krzyczeć czy 
poczuć bólu: nie zabiłbym jej okrutnie. Tylko tyle mogłem dać tej nieznajomej z 

niewyobrażalnie kuszącą krwią. 
Ale potem musiałbym powstrzymać ich od ucieczki. Nie musiałbym martwic 

się o okna – były zbyt małe i zbyt wysoko osadzone by ktokolwiek z nich mógł 
przez nie uciec. Tylko drzwi wystarczyło by zablokować i byliby w pułapce. 

Mogłoby być trudniej i dłużej gdybym próbował ściągnąć ich wszystkich 
oszołomionych i miotających się w panice. Niemożliwe. Z pewnością byłoby 

dużo hałasu. Mnóstwo czasu na krzyki. Ktoś mógłby usłyszeć… I musiałbym 
zabić dużo więcej niewinnych w tą czarną godzinę. 

Jej krew mogłaby wystygnąć, gdy zabijałbym innych. 
Ten zapach mnie karał zamykając moje gardło, suche i zbolałe. 

Więc potem świadkowie… 
Ułożyłem wszystko w swojej głowie. Byłem w samym środku sali. Najpierw 

zaatakowałbym prawą stronę. Mógłbym zasmakować czterech czy pięciu z 
uczniów przez jakąś sekundę. Obmyślałem. Nie byłoby tak głośno. Prawa strona 

byłaby tą szczęśliwą stroną, ponieważ nie widzieliby jak się zbliżam. Ruszając 
się dookoła do przodu i do tyłu. Lewa strona w najgorszym wypadku powinna 

zabrać mi jakieś pięć sekund by odebrać życie wszystkim śmiertelnikom 
znajdującym się na tej sali… 

Wystarczająco długo, by Bella Swan zrozumiała co ją czeka. Wystarczająco 
długo, by zaczęła się bać. Zdziwiłbym się gdyby ten strach jej nie sparaliżował 


zaczęłaby krzyczeć. Ale i tak jeden miękki krzyk nikogo by nie zaniepokoił… 

Wziąłem głęboki wdech… Ten zapach był ogniem płonącym w moich 
suchych żyłach... wybuchającym w klatce piersiowej i trawiącym z premedytacją 

każdy mój organ... To było nie do zniesienia. 
Odwróciła się. Przez kilka sekund nie siedziała już tak blisko mnie. 

Potwór w mojej głowie uśmiechnął się z oczekiwaniem. 
Ktoś zamknął z trzaskiem segregator po lewej stronie. Nie podniosłem 

wzroku, by sprawdzić kto to. Jakaś fala zwyczajnego zapachu przeleciała obok 
mojej twarzy. 

Przez krótką chwilę byłem w stanie trzeźwo myśleć. Przez tą sekundę 
widziałem dwie twarze obok siebie w mojej głowie. Jedna była moja, a raczej jej 

wyobrażenie – czerwonooki potwór, który zabił w swoim życiu tyle ludzi, że już 

nawet przestał ich liczyć. Bezwzględne, planowane morderstwa.... Zabójca 
zabójców. Bez wliczania potężnych drapieżników. Decydowałem kto zasługuje 

na śmierć, a kto jest wystarczająco dobry by żyć. To był taki mój wewnętrzny 

background image

kompromis. Żywiłem się ludzką krwią, ale przynajmniej we właściwy sposób. 
Moje ofiary były okrutne, bezwzględne… Tylko odrobinę bardziej ludzkie ode 

mnie. 
Tą drugą była twarz Carlisle’a. 

Nie było żadnego podobieństwa miedzy nimi dwoma. Były jak bezchmurny 
dzień i najczarniejsza noc. Carlisle nie był moim ojcem z biologicznego punktu 

widzenia. Nie mieliśmy żadnych wspólnych cech wyglądu zewnętrznego. 
Podobieństwo opierało się tylko na tym, kim naprawdę jesteśmy. Każdy wampir 

ma taki sam odcień skóry. Kolor oczu miał zupełnie inne znaczenie. To było 
odbicie naszych potrzeb, nastroju i samopoczucia. 

I również nie mieliśmy wspólnego pochodzenia. Zacząłem sobie wyobrażać, 
że moja twarz stała się jego odbiciem, aż do zupełnego podobieństwa. Przez te 

siedemdziesiąt dziwnych lat, kiedy to podążałem za jego krokami, moje cechy 
się nie zmieniły, a nawet wydaje mi się, że zostały wyostrzone. Jednak po tylu 

latach wspólnego życia, przejąłem po nim pewne rzeczy bardzo dla niego 
charakterystyczne. Ułożenie ust, cierpliwość i wytrwałość były już w pewien 

sposób we mnie zakodowane. 
Wszystkie te niewielkie ulepszenia ginęły na twarzy potwora. Przez jedną 

krótką chwilę mogłem zniszczyć wszystkie lata, które spędziłem z moim 
stwórcą, moim nauczycielem moim ojcem…. Moje oczy mogłyby błyszczeć 

czerwienią zupełnie jak u diabła. Całe to podobieństwo mogłem stracić już na 
zawsze. 

W mojej głowie Carlisle nie patrzył na mnie wzrokiem pełnym oskarżenia. 
Wiedziałem, że wybaczyłby mi ten straszliwy atak, który niedługo miałem 

urzeczywistnić. Bo mnie kochał. Bo uważał mnie za lepszego, niż naprawdę 
jestem. On ciągle by mnie kochał, nawet gdybym zrobił coś złego. 

Bella Swan znowu usiadła na krześle tuż obok mnie. Jej ruchy były 
skrępowane i odrętwiałe… Można było wyczuć w nich strach…? Poczułem silny 

aromat jej krwi. 
Mogłem udowodnić mojemu ojcu, że źle mnie postrzegał. Konsekwencje tego 

działania raniły niemal tak samo jak palący ogień w moim gardle. 
Odwróciłem się od niej ze wstrętem kuszony przez potwora, który marzył by nią 

zawładnąć… 
Kim było to stworzenie? Czemu tutaj przyjechała? Dlaczego ja, dlaczego 

teraz…? Dlaczego miałbym stracić wszystko tylko dlatego, że ona wybrała to 
małe miasteczko..? 

Dlaczego musiała tu przyjechać! 
Nie chciałem być potworem! Nie chciałem mordować w tym pomieszczeniu 

pełnym uroczych dzieci. Nie chciałem wszystkiego stracić… Nie po całym życiu 
poświęcenia i odmawiania sobie przyjemności… 

Nie mogłem… Ona nie mogła sprawić, bym się nim stał. 
Największym problemem był zapach. Niewyobrażalnie apetyczna woń jej krwi. 

Jeśli tylko była jakaś droga wyjścia z tej sytuacji… Jeśli tylko kolejny powiew 

świeżego powietrza mógłby oczyścić mój umysł. 
Bella Swan odrzuciła swoje długie cienkie, mahoniowe włosy w moim 

kierunku. 
Czy ona zwariowała? Czy ona nie rozumiała że dopingowała potwora… Kpiąc 

z niego? 
Nieprzyjemna bryza poleciała na mnie. Niebawem wszyscy mieli być straceni. 

Ten powiew powietrza już nie dolatywał do moich płuc. 
To nie był pomocny wietrzyk, ale przecież nie musiałem oddychać. 

Ulga była natychmiastowa, ale nie całkowita. Cały czas w mojej pamięci 
miałem ten zapach i pewien smak pojawił się na moim języku.. wiedziałem, ze 

nie wytrzymam zbyt długo, ale może mógłbym powstrzymać się przez ta krótką 
godzinę… Tylko godzinę… wystarczająco dużo czasu, bym mógł uśmiercić 

wszystkie moje ofiary… potencjalne ofiary, które tak naprawdę nie musiały się 
nimi stać. Jeśli tylko będę w stanie powstrzymać się przez najbliższą godzinę. 

Naprawdę dziwne uczucie, ten brak oddechu. Moje ciało nie potrzebowało 
tlenu, ale to było wbrew mojemu instynktowi. Polegałem na węchu, nawet gdy 

byłem mocno zdenerwowany. Bardzo przydawał mi się na polowaniu, od razu 

background image

mogłem zlokalizować niebezpieczeństwo. Rzadko kiedy spotykałem się z czyś 
równie niebezpiecznym jak ja, ale zapobiegliwość była u mnie tak silna jak u 

normalnego człowieka. 
Dziwne, ale wykonalne. Było mniej groźne niż wąchanie jej i pozwalanie 

sobie marzyć patrząc przez jej cienką skórę o gorącym, wilgotnym pulsie. 
Godzina… Tylko jedna godzina. Muszę przestać myśleć o zapachu i smaku. 

Pewna cicha dziewczyna przesunęła jej włosy miedzy nas, bo przeszkadzały jej 
w przeglądaniu notatek. Nie widziałem już jej twarzy by spróbować rozpoznać 

uczucia w jej czystych, jasnych i głębokich oczach. Może ona poprosiła tą 
dziewczynę żeby tak zrobiła..? By ukryć te oczy przede mną ? Ze strachu..? 

Nieśmiałości…? Po to by ukryć przede mną jej sekrety ? 
Moja dawna irytacja spowodowana tym, że nie słyszę jej myśli była niczym w 

porównaniu do tej potrzeby – i nienawiści – w tej chwili to mną opętało. 
Nienawidziłem tej lekkomyślnej kobietki siedzącej koło mnie. Nie nawiedziłem 

jej z całą gorliwością. Lgnąłem do mojego dawnego nastawienia do miłości do 
mojej rodziny, do marzeń do bycia kimś lepszym niż tym czym się stałem. 

Nienawiść do niej… Nienawiść do tego jak przy niej się czułem trochę 
pomagała. Tak ta irytacja…Wcześniej była słaba, ale teraz się wzmocniła i tez 

przynosiła ulgę. Lgnąłem do uczucia jakie mogła by wzbudzić jej krew w moich 
ustach... Jej smak… 

Nienawiść, irytacja i zniecierpliwienie. Czy ta godzina nigdy nie minie?! 
Kiedy ta lekcja się skończy ona wyjdzie z sali. A co ja zrobię? 

Mógłbym się tak przedstawić: Cześć, nazywam się Edward Cullen, czy 
mógłbym cię odprowadzić pod następną klasę..? 

Z grzeczności zgodziłaby się. Nawet jeśli teraz się mnie boi jak, 
przypuszczam. Szła by koło mnie Łatwo byłoby zaprowadzić ją w złym 

kierunku w stronę lasu lub na tyły parkingu. Mógłbym jej powiedzieć, że 

zapomniałem książki z samochodu. 
Czy ktoś by zauważyłby, że byłem ostatnią osobą, z którą by była? Jak zwykle 

padało. Dwie osoby ubrane w kurtki przeciwdeszczowe idące w złym kierunku 
nie powinny wzbudzić zainteresowania. 

Tym bardziej, że nie byłem jedynym uczniem świadomym jej obecności. – ich 
myśli to potwierdzały. Ona dla wszystkich była prawdziwą atrakcja… Nawet dla 

mnie. Mike Newton śledził każdy jej ruch, nie spuszczał z niej wzroku tym 
bardziej, że dzieliła ze mną ławkę. Czuła się niezręcznie z pewnością jak każdy 

kto znalazłby się na jej miejscu…. Newton zauważyłby gdyby oddaliła się ze 
mną z klasy… 

Skoro mogłem się powstrzymać przez godzinę to może druga też nie będzie 
problemem? 

Zignorowałem palący ból…. 
Wróciłaby do pustego domu. Jej ojciec pracuje całymi dniami. Znałem jego 

dom tak jak wszystkie w tym niewielkim miasteczku. Jego dom znajdował się na 
przedmieściach… Nawet jeśli miała by czas by krzyknąć w co wątpię i tak nikt 

by jej nie usłyszał… 
To był rozsądny sposób by wstrzymać atak. Wytrzymałem siedem dekad bez 

ludzkiej krwi. Jeśli wstrzymam oddech mogę poczekać te dwie godziny i jeśli 
spotkam się z nią sam na sam nikt inny nie ucierpi. 

I nie byłoby powodu by cię o to oskarżyć Potwór w mojej głowie przyznał mi 
rację. 

To było zgubne myślenie. To, że oszczędzę dziewiętnaście osób, a zabiję 
jedna niewinną dziewczynę, wcale nie uczyni mnie mniejszym potworem.. 

Przez to jej nienawidziłem, mimo że wiedziałam jakie to jest strasznie 
krzywdzące. Tak naprawdę widziałem, ze nienawidziłem siebie nie jej. Ale 

znienawidziłbym nas oboje o wiele bardziej gdy ona byłaby martwa… 
Przez tą godzinę szukałem najlepszego sposobu by pozbawić jej życia. 

Próbowałem sobie wyobrazić ostateczny atak. To było zbyt wiele jak dla mnie. 
Musiałem przegrać tą bitwę, miałem ochotę pozabijać wszystkich znajdujących 

się w zasięgu mojego wzroku. Nie było odwrotu przez ten czas wszystko 
dokładnie obmyślałem. 

Raz, spojrzała na mnie spod kurtyny włosów. Poczułem wzrastającą we mnie 

background image

nienawiść. Napotkałem na jej spojrzenie. Zobaczyłem własne odbicie w jej 
przerażonych oczach. Gorąca krew rozszalała się w jej szyi zanim zdążyła ukryć 

się za włosami… Była prawie niespełniona… Jakby mnie wołała…. 
Ale zadzwonił dzwonek. Uratowana przez dzwonek… W czepku urodzona… 

Oboje byliśmy ocaleni. Ona uchroniona przed śmiercią, natomiast ja w ostatniej 
chwili uratowałem się przed byciem kreaturą jak z koszmaru – przerażającą i 

wstrętną. 
Nie mogłem iść tak wolno jak powinienem… Jak wszedłem do tego 

pomieszczenia. Przemknąłem przez salę. Jeśli ktoś na mnie patrzył mógł 
zauważyć, że coś było nie tak ze sposobem, jakim się poruszałem. Jednak nikt 

nie zwracał na mnie uwagi. Wszystkie myśli 
nadal krążyły wokół dziewczyny, która przez ostatnią godzinę była narażona na 

śmiertelne niebezpieczeństwo. 

Schowałem się w moim samochodzie. 
Nigdy nie lubiłem myśleć, że muszę się gdzieś ukryć. Jak tchórzliwie to 

brzmiało. Jednak tym razem nie miałem wyjścia. 
Nie miałem w sobie wystarczająco dużo samodyscypliny, by w tej chwili 

krążyć wśród ludzi. Cały czas myślałem o zabiciu jednego śmiertelnika, ale 
jednocześnie nie powinienem narażać też innych. Jaka to byłaby strata. Jeśli 

zmieniłbym się w potwora równie dobrze mógłbym zapaść się pod ziemię. 
Włączyłem płytę z muzyką która mnie uspokajała, ale tym razem niewiele to 

pomogło. Teraz najbardziej pomogło mi świeże wilgotne, chłodne powietrze 
wpadające przez moje okno. Cały czas czułem jej zapach, a wdychanie świeżego 

powietrza było oczyszczeniem mojego ciała z infekcji. 
Znowu byłem świadomy. Mogłem rozsądnie myśleć. Mogłem znowu walczyć… 

Walczyć z tym, czym nie chciałem się stać. 
Nie musiałem jechać do jej domu. Wcale nie musiałem jej zabijać. Miałem 

świadomość, że ta decyzja należy do mnie, miałem wybór. Zawsze jest jakiś 
wybór. 

W klasie nie rozumowałem w ten sposób. Jednak teraz byłem z dala od niej. 
Być może, jeśli będę potrafił obchodzić się z nią bardzo, bardzo, bardzo 

ostrożnie nie będzie takiej potrzeby by zaczynać wszystko od nowa w zupełnie 
innym miejscu. Lubiłem mój styl życia. Nie chciałem niczego zmieniać. Dlaczego 

miałbym pozwolić jakiejś pustej i mało znaczącej dziewczynie zrujnować moje 
życie…?! 

Wcale nie musiałem rozczarować mojego ojca. Nie musiałem dawać mojej 
matce powodów do nerwów, zmartwień i cierpienia. Tak, również zraniłbym 

moja adoptowaną matkę. A Esme była taka delikatna, uczuciowa i wrażliwa. 
Dawanie takim ludziom jak ona powodów do zmartwień było po prostu 

niewybaczalne. 
Cóż za ironia. Chciałem chronić Bellę przez złośliwymi myślami Jessici. Ona 

nie miała tak ostrych zębów. Byłem ostatnią osobą, która powinna stanąć w jej 
obronie. Oby Isabella Swan nigdy nie potrzebowała ochrony przed czymś takim 

jak ja… a tym bardziej by nigdy nie potrzebowała ochrony przede mną. 
Zastanawiałem się gdzie była Alice… Ciekawe czy widziała co zamierzałem 

zrobić. Dlaczego nie przyszła mi pomóc – powstrzymać mnie, albo chociaż 
pomóc mi pozbyć się dowodów. Czy była tak, zajęta obserwowaniem poczynań 

Jaspera, że moje plany po prostu jej umknęły? Czemu okazałem się silniejszy 
niż myślałem, ze jestem? Czy naprawdę nic nie zrobiłbym tej dziewczynie.? 

Nie, wiedziałem, że to nieprawda. Alice musiała naprawdę koncentrować się 
na Jasperze. 

Spojrzałem w kierunku, z którego miała nadejść. Znajdował się tam niewielki 
budynek, w którym odbywały się lekcje języka angielskiego. Nie zajęło mi wiele 

czasu by zlokalizować jej wewnętrzny ‘głos’. Miałem racje. Jej każda myśl była 
poświęcona Jasperowi. 

Chciałem ją zapytać o moje dzisiejsze posunięcia, ale byłem zadowolony, że 
nie miała pojęcia, co było na rzeczy. Była zupełnie nieświadoma tej masakry 

jakiej mogłem się dopuścić w ciągu ostatniej godziny. 
Poczułem nowy wybuch w moim ciele – wybuch wstydu. Nie chciałem by 

background image

którekolwiek z nich wiedziało… 
Gdybym tylko mógł unikać Bellę Swan, by nie stać się przyczyną jej śmierci. 

Wiedziałem, że mój wewnętrzny potwór skręca się z frustracji i tylko czeka na 
chwilę słabości, by móc obnażyć swoje zęby… Nikt nie musiał się o tym 

dowiedzieć jeśli tylko będę trzymał się z dala od jej woni… 
Nie było powodu żebym nie miał próbować. Podjąłem dobry wybór. 

Próbowałem być tym, kim Carlisle myślał, że jestem… 
Ostatnia godzina w szkole prawie dobiegła końca. Postanowiłem spróbować 

zmienić mój plan zajęć. To było lepsze niż siedzenie w samochodzie. Nie daj 
Bóg jeszcze bym się na nią natknął… Znowu poczułem wzrastającą nienawiść do 

tej dziewczyny. Nie nawiedziłem tego, że ona ma nade mną władzę. Tylko ona 
mogła sprawić, bym stał się czymś, czego się wypierałem… 

Wszedłem błyskawicznie. Może trochę zbyt szybko, ale w okolicy nie było 
żadnych świadków. Przeszedłem przez sekretariat. Nie było powodu by Bella tez 

tu się pojawiła. Ona unikała takich miejsc jak plagi szarańczy. 
Biuro było puste z wyjątkiem sekretarki, jedynej osoby, którą chciałem widzieć. 

Nie zauważyła mojego bezszelestnego przybycia. 
- Pani Cope…? 

Kobieta z nienaturalnie czerwonymi włosami spojrzała w górę, mrugając oczami. 
Na jej twarzy malowało się zdziwienie. Nie ważne ile razy wcześniej nas 

widziała. 
- Oo... – westchnęła odrobinę zaskoczona. Poprawiła sobie koszulę. Głupia - 

pomyślała. On mógłby być twoim synem. Jest za młody byś myślała o nim w ten 
sposób. 

- Witaj Edwardzie. W czym mogę pomóc? – jej rzęsy poruszyły się zalotnie za 
jej okularami. 

Zakłopotanie. Jednak wiedziałem jak być czarującym, kiedy chciałem nim 
być. To było łatwe od kiedy nauczyłem się skąd wziąć ten miękki ton głosu. 

Stałem naprzeciwko napotykając jej spojrzenie. Gdybym stał bliżej jej 
bezdennych małych brązowych oczu, mógłbym z nich utonąć. Jej myśli były 

strasznie rozemocjonowane. To powinno być łatwe… 
- Zastanawiałem się, czy pani mogłaby mi pomóc z moim planem zajęć… - 

powiedziałem miękkim głosem zarezerwowanym dla nie przestraszonych ludzi. 
Jej serce bilo szybciej. 

- Oczywiście Edwardzie. Jak mogę pomóc? - zbyt młody, zbyt młody… 
powtarzała sobie w myślach. 

Oczywiście to było złe rozumowanie, byłem starszy od jej dziadka, ale 
nawiązując do mojego prawa jazdy – miała rację. 

- Zastanawiałem się, czy mógłbym się przenieść z biologii do starszej klasy o 
profilu naukowym. Przypuśćmy na fizykę. 

- Masz jakieś problemy z panem Bannerem, Edwardzie…? 
- Nie, nie mam wcale, tylko problem w tym, że już przerobiłem cały ten 

materiał. 
- Pewnie wszyscy byliście w szkole na Alasce z bardzo wysokim poziomem. – 

jej cienkie usta pulsowały, gdy to mówiła. Oni wszyscy powinni być na 
studiach… Słyszałam opowieści nauczycieli. Żadnego zawahania przy 

odpowiedzi. Żadnej złej odpowiedzi na sprawdzianie – zupełnie jakby znaleźli 

sposób by ściągać na każdym przedmiocie. Pan Varner wolał zapierać się, że 
ściągali niż przyznać, że uczniowie są mądrzejsi od niego… Mogę się założyć, że 

matka ich uczyła. 
- Prawdę mówiąc, Edwardzie, fizyka jest w tej chwili bardzo oblegana. A pan 

Banner nie znosi mieć więcej niż dwadzieścia pięć uczniów na lekcji 
- Ja nie byłbym problemem. 

Oczywiście, że nie. Nie doskonały Cullen. 
- Rozumiem to, ale w klasie nie ma wystarczająco dużo miejsc. 

- W takim razie, czy mógłbym porzucić ten przedmiot? Mógłbym wykorzystać 
ten czas przygotowując się na studia. 

- Porzucić biologię?! – jej usta otworzyły się ze zdumienia. To szaleństwo. Czy 
tak trudno jest mu wysiedzieć na przedmiocie, który ma już opanowany?! On 

chyba jednak ma jakiś problem z panem Bannerem Zastanawiam się, czy 

background image

powinnam porozmawiać o tym z Bobem. 
- Nie masz pozaliczanych wszystkich semestrów, byś mógł rzucić przedmiot. 

- Pozaliczam je w przyszłym roku. 
- Może powinieneś porozmawiać o tym ze swoimi rodzicami? 

Drzwi otworzyły się. Ktokolwiek się pojawił nie myślał o mnie, więc 
zignorowałem jego przybycie koncentrując się na pani Cope. Podszedłem trochę 

bliżej i patrzyłem na nią przenikliwym wzrokiem. Działało to lepiej gdy moje 
oczy były złote. Czerń przerażała ludzi tak jak powinna. 

- Proszę pani Cope - uczyniłem mój głos tak przekonującym i delikatnym jak 
to tylko było możliwe. – Czy nie ma jakiejś innej grupy do której mógłbym 

dołączyć? Jestem pewien, że powinno się znaleźć jakieś wolne miejsce. Podobno 
w tej szkole jest aż sześć godzin biologii. 

Uśmiechnąłem się do niej delikatnie nie z mocno, bo moje zęby mogłyby ją 
przestraszyć. Dzięki temu nawet moja twarz stała się bardziej przyjazna. 

Jej serce zabiło szybciej. Zbyt młody, przypomniała sobie. 
- Może mogłabym porozmawiać z Bobem tzn panem Bannerem… Zobaczę to 

da się zrobić 
Jedna sekunda wszystko zmieniła. Przestrzeń w tym pokoju. Moje zadanie... 

powód, dla którego tu przyszedłem do tej kobiety z nienaturalnie czerwonymi 
włosami…. Nawet maja intencja. Teraz wszystko się zmieniło. 

Samatha Wells szybko otworzyła drzwi sekretariatu i wybiegła jak oparzona 
byle być jak najdalej od szkoły. Silny powiew wiatru zderzył się ze mną. Teraz 

zrozumiałem czemu nie słyszałem myśli osoby, która weszła tu przed chwilą. 
Odwróciłem się chociaż tak naprawdę nie musiałem nawet sprawdzać. 

Odwracałem się wolno walcząc ze swoim pragnieniem. Próbowałem zachować 
kontrole nad tą częścią siebie, która zbuntowała się przeciwko mnie… 

Bella Swan stała oparta plecami o ścianę niedaleko drzwi, trzymając jakiś 
kawałek papieru w dłoni. Jej oczy były większe niż zwykle, gdy pojawiała się w 

moich dzikich, nieludzkich fantazjach. 
Zapach jej gorącej krwi wypełniał każdą cząstkę tego małego, ciepłego 

pomieszczenia. 
Moje gardło płonęło żywym ogniem. 

Ponownie zobaczyłem odbicie potwora w jej oczach. Maskę zła. 

Gdyby tylko dało się oczyścić jakoś to powietrze. Wiedziałem, że biurko nie 
stanowi żadnej przeszkody do zabicia pani Cope. Dwa życia to o wiele mniej niż 

dwadzieścia… 
Potwór czekał spragniony, złakniony krwi. Cierpliwie czekał na to co miałem 

za chwile uczynić. 
Ale zawsze jest jakiś wybór – musi być jakiś wybór. 

Robiłem wszystko żeby ten nieziemski zapach nie dolatywał do moich płuc. 
Przed oczami znowu miałem twarz Carlisle’a. Odwróciłem się znowu w stronę 

pani Cope. I usłyszałem jej wyraźne zdziwienie spowodowane moim 
nienaturalnym zachowaniem. Odskoczyła ode mnie jednak nie ubrała swojego 

przerażenia w słowa. 
Użyłem całej mojej kontroli i samozaparcia. Mój głos uczyniłem jeszcze 

bardziej miękkim i subtelnym. Miałem w płucach wystarczająco dużo powietrza 
by jeszcze raz się odezwać, odpowiednio dobierając słowa. 

- Trudno Widzę, że rzeczywiście nic nie da się zrobić. Dziękuję za fatygę. 
Wyskoczyłem z gabinetu starając się nie czuć tych ciepłych uderzeń krwi w 

ciele dziewczyny. 
Zatrzymałem się dopiero przy samochodzie. Znowu poruszałem się nie tak, jak 

powinienem. 
Większość uczniów pojechało do domu, więc nie było wielu świadków. 

Tylko D.J. Garrett o mnie rozmyślał: 
Skąd wracał Cullen? – wyglądało to tak, jakby zmaterializował się z 

powietrza. Ta chora wyobraźnia. Moja mama zawsze mówiła…. 
Kiedy wskoczyłem do Volvo moje rodzeństwo już na mnie czekało. Starałem 

się kontrolować oddychanie. Jednak byłem pozbawiony czystego powietrza, 
zupełnie jakbym był wypompowany. 

- Edward…? – usłyszałem zaniepokojony głos Alice 

background image

Tylko oparłem głowę o jej ramie. 
- Co ci się do cholery stało? – dopytywał się Emett, zapominając na chwile o 

tym, że Jasper nie był w nastroju na rewanż. 
Unikając odpowiedzi, odpaliłem silnik. Chciałem szybko odjechać, zanim 

pojawi się tu Bella Swan byle tylko nie przyszło mi do głowy, by ją śledzić. 
Zwodził mnie mój osobisty demon. Okrążyłem parking i docisnąłem gaz. Na 

ulicy miałem już na liczniku siedemdziesiąt km/h zanim wyjechałem za róg. 
Nie musiałem patrzeć, by wiedzieć, że Emett Jasper i Rosalie gapią się na 

Alice. Ona tylko wzruszyła ramionami. Przecież nie mogła mieć wizji 
przeszłości… 

Spojrzała na mnie uważnie. Oboje wiedzieliśmy, co widziała w swojej wizji i 
oboje byliśmy równie zaskoczeni. 

- Wyjeżdżasz ? – wyszeptała. 
Teraz wszyscy gapili się na mnie. 

- Naprawdę ? – burknąłem przez zęby. 
Miałem wrażenie, ze mój kolejny wybór skieruje moje życie w kierunku 

ciemności. 
- Oo. 

Bella Swan nieżywa. Moje oczy niewiarygodnie błyszczące od porcji świeżej 

krwi. Śledziłem ją. Zaprzepaściłem wszystko, o co moja rodzina tak wytrwale 
walczyła – choć odrobinę normalności. Znowu będziemy musieli zaczynać 

wszystko od nowa. 
- Oo – powiedziała znowu. Obrazy stały się bardziej wyraziste. Pierwszy raz 

widziałem Bellę w małej kuchni w domu szeryfa. Stała odwrócona do mnie 
plecami. Zupełnie jak jej cień śledziłem każdy jej ruch, by w końcu móc się na 

nią rzucić…. 
- Wystarczy! – wrzasnąłem nie będąc w stanie więcej sobie uzmysłowić. 

- Przepraszam – szepnęła skruszona. 
Potwor się ujawnił. 

Alice miała kolejną wizję. Pusta droga nocą. Drzewa otulone śniegiem…. 
Samochód jadący dwieście kilometrów na godzinę. 

- Będę tęsknić – powiedziała. Nieważne na ile pojedziesz… 
Emett i Rosalie puścili mi nieodgadnione spojrzenie. 

Jeszcze tylko jedna prosta dzieliła nas od domu. 
- Zostaw nas tutaj – zarządziła Alice – Jednak powinieneś sam powiedzieć 

Carslisle’owi. 
Tak, tego mi jeszcze brakowało. Zatrzymałem samochód. 

Emett Roslie i Jasper wysiedli w ciszy. Na pewno będą dopytywać się Alice, 
czemu wyjechałem. 

Alice dotknęła mojego ramienia. 
- Dobrze robisz – szepnęła. Nie miała żadnej wizji tym razem. – Ona jest 

jedyną rodziną Charliego, gdybyś ją zabił to tak jakbyś zabił i jego… 
- Tak. – zgodziłem się tylko z ostatnią częścią jej wypowiedzi. 

Dołączyła do reszty. 
Zawróciłem na główną ulicę. Nie wiedząc dokąd zmierzam. Może chciałem 

pożegnać się z ojcem, albo pokonać potwora, którym nie chciałem się stać. Droga 
znikała pod oponami mojego samochodu. 

2.OTWARTA KSIĘGA 
Opierałem się plecami o miękką śnieżną skarpę, pozwalając by suchy puch 

odtworzył kształt mojej sylwetki. Moja skóra pasowała temperaturą do 
powietrza wokół mnie, a malutkie okruchy lodu odczuwałem niczym aksamit 

pod moją skórą. 
Niebo nade mną było czyste, rozświetlone przez gwiazdy, miejscami 

połyskując niebiesko, a gdzieniegdzie żółtawe. Gwiazdy tworzące 
majestatyczne, wirujące kształty, na tle, czarnego wszechświata - obłędny widok. 

Doskonale piękny. Albo raczej powinien być doskonały. Byłby, gdybym był w 
stanie naprawdę go zobaczyć. 

Wcale nie poczułem się lepiej. Minęło sześć dni, przez sześć dni 

background image

ukrywałem się tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolność wciąż nie 
powracała, wolność, którą miałem zanim poznałem jej woń. 

Kiedy patrzyłem się w obsypane klejnotami niebo, to było tak, jakby była 
jakaś przeszkoda pomiędzy moim wzrokiem a tym pięknem. Tą przeszkodą 

była twarz, przeciętna ludzka twarz, której najwidoczniej nie byłem w stanie 
wypędzić z moich myśli. 

Usłyszałem zbliżające się myśli, zanim wyłapałem kroki, które im 
akompaniowały. Odgłos ruchu był tylko słabym szeptem na śnieżnym puchu. 

Nie było dla mnie niespodzianką, że Tanya podążyła za mną tutaj. 
Wiedziałem, że przez te kilka dni dużo rozmyślała o nadchodzącej rozmowie, 

odkładając ją do czasu aż będzie pewna tego, co ma mi do powiedzenia. 
Namierzyła swój cel sześćdziesiąt jardów wcześniej, skacząc na koniuszki 

czarnych skał i huśtając się tam na swych bosych stopach. 
Skóra Tanyi była srebrna w świetle gwiazd, a jej długie, blond kręcone 

włosy blado lśniły, prawie że różowe z truskawkowymi pasemkami. Jej 
bursztynowe oczy zamigotały jakby paląc się na śniegu, gdy spojrzała na mnie, a 

jej pełne usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu 
Przepiękna. Gdybym tylko był w stanie ją zobaczyć. Westchnąłem 

Przykucnęła na końcu skały, jej palce u stóp dotykały kamieni. Jej ciało 
nienaturalnie się naprężyło 

Kula armatnia, pomyślała 
Wystrzeliła w powietrze; jej postać pociemniała, wyglądała jak szybko 

obracający się cień, kiedy z gracją zrobiła fikołka pomiędzy mną a gwiazdami. 

Zwinęła się w kulkę, taką samą jak kula śnieżna, którą we mnie rzuciła 
Zamieć ta przeleciała nade mną. Gwiazdy poczerniały a ja byłem głęboko 

zakopany pod puszystym lodem. 
Ponownie westchnąłem, ale nie ruszyłem się, by wygrzebać się na 

zewnątrz. Czerń pod śniegiem ani mnie nie raniła, ani nie zmieniła mojego 
widoku. Wciąż widziałem tę samą twarz. 

- Edward? 
Tanya szybko wygrzebała mnie z pod śniegu. Strzepnęła puch z mojej 

nieruchomej twarzy, nie bardzo patrząc mi w oczy 
- Przepraszam. – wyszeptała – to był żart. 

- Wiem. Całkiem zabawny. 
Jej usta wykrzywiły w grymasie. 

- Irina i Kate powiedziały mi, żebym zostawiła cię w spokoju. Myślą, że cię 
drażnię. 

- Nie – zapewniłem ją – Przeciwnie. To ja źle się zachowuję, wręcz 
paskudnie. Przepraszam. 

Wracasz do domu, prawda? pomyślała 
- Jeszcze... niezupełnie... się zdecydowałem. 

Ale nie zostaniesz tutaj. Jej myśli były teraz pełne tęsknoty i smutku. 
- Nie. Raczej to mi nie... pomaga. 

Wykrzywiła usta 
- To moja wina, prawda? 

- Oczywiście, że nie - Płynnie skłamałem. 
- Nie bądź takim dżentelmenem 

Uśmiechnąłem się. 
Czujesz się przeze mnie zakłopotany, oskarżyła się 

- Nie. 
Podniosła jedną brew, a jej wyraz twarzy stał się taki niedowierzający, że 

musiałem się zaśmiać. Krótki śmiech zaraz po następnym westchnięciu. 
- Dobra - przyznałem – może trochę 

Ona również westchnęła i oparła brodę na swych dłoniach. Jej myśli były 
zasmucone. 

- Jesteś tysiąc razy cudowniejsza niż gwiazdy, Tanya. Ale oczywiście jesteś 
tego świadoma. Nie pozwól by moja uporczywość osłabiła twoją pewność siebie. 

- Zachichotałem, bo było to raczej mało prawdopodobne. 
- Nie będę zaprzeczać – zamruczała, a jej dolna warga wygięła się w 

background image

pociągający sposób. 
- Z pewnością nie - zgodziłem się, starając się przy tym zablokować jej 

myśli w czasie gdy ona przebierała we wspomnieniach z jej tysięcy udanych 
zalotów. Zazwyczaj Tanya wolała człowieczych mężczyzn – było ich więcej, 

przeważnie ciepli i delikatni i zawsze chętni, na pewno. 
- Sukub - Podroczyłem się z nią, mając nadzieję, że przerwie to migoczące 

obrazy w jej głowie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. 
- Oryginalny 

W odróżnieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco później odnalazły swoje 
sumienie. Dopiero potem to zamiłowanie do ludzkich mężczyzn, sprawiło, że 

sprzeciwiły się mordowaniu. Teraz mężczyźni, których kochają... żyją 
- Kiedy się tu pojawiłeś, – zaczęła powoli Tanya – myślałam, że... 

Wiedziałem, że właśnie tak pomyśli. Powinienem przewidzieć, że właśnie 
tak to odczuje. Ale nie byłem wtedy wstanie trzeźwo myśleć. 

- Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie. 
- Tak- popatrzyła na mnie z pode łba. 

- Czuję się okropnie, że niszczę twoją nadzieję, Tanya. Nie chcę cię zranić. 
Nie pomyślałem. Po prostu odszedłem... w pośpiechu. 

- Nie oczekuję, abyś miałbyś mi powiedzieć czemu...? 
Usiadłem i objąłem rękoma nogi, skrzywiłem się – Nie chcę o tym 

rozmawiać. 
Tanya, Irina i Kate miały duże doświadczenie, w kwestii życia, do którego 

musiały się tak bardzo zaangażować. Czasem w niektórych sprawach, były 
lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej bliskości z sąsiedztwem, na 

którą dopuściły się z tymi, którzy powinni być – raz tak było – ich ofiarami, 
ani 

razu nie popełniły błędu. Byłem zbyt zawstydzony aby wyznać moją słabość 
przed Tanyą. 

- Problemy z kobietami? - zgadywała, ignorując moją niechęć. 
Zaśmiałem się ponuro 

– Nie w sposób jaki myślisz. 
Siedziała cicho. Słuchałem jej myśli, kiedy to zgadywała o co mi chodziło, 

interpretując każde moje słowo. 
- Nie zgadniesz - powiedziałem jej. 

- Może mała podpowiedź? 
- Proszę, daj spokój Tanya. 

Znów ucichła, wciąż spekulując. Zignorowałem ją, na próżno starając 
upajać się pięknem gwiazd. 

Poddała się po chwili ciszy, a jej myśli skierowały w inne rejony życia.

Gdzie masz zamiar się udać? Wrócić do Carlisle'a? 
- Nie sądzę. - wyszeptałem 

Gdzie mógłbym pojechać? Nie mogłem wymyślić żadnego miejsca na całej 
Ziemi, które mogłoby mnie zainteresować. Nie było niczego co chciałbym 

zobaczyć bądź zrobić. Bo nie ważne gdzie bym poszedł, uciekałbym tylko od 
problemu. 

Czułem do siebie odrazę. Kiedy stałem się takim tchórzem? 
Tanya zarzuciła swoje smukłe ręce na moją szyję. Zesztywniałem, ale nie 

uchyliłem się od jej dotyku. Dla niej było to, nic więcej jak tylko 
przyjacielski 

odruch. Zazwyczaj. 
Myślę, że wrócisz, - powiedziała, jej głos trącił dawno zagubionym 

rosyjskim akcentem – Nie ważne co to jest... albo kto to jest... ciągle cię to 
prześladuje. Zmierzysz się z tym. To w twoim stylu. 

Jej myśli były stanowcze jak jej słowa. Próbowałem ogarnąć wizję samego 
siebie, którą nosiła w swojej głowie. Ten, który ma stawić wszystkiemu czoło, 

ruszy na przód. Przyjemnie było ponownie pomyśleć o sobie w ten sposób. 
Przed tą feralną godziną lekcji biologii, jeszcze zresztą nie tak dawno; nigdy 

wcześniej nie wątpiłem w moją odwagę czy zdolności, by zmierzyć się z 
problemami. 

Pocałowałem ją w policzek, odsuwając się szybko, kiedy przechyliła się 

background image

bliżej ku mojej twarzy, a jej usta ułożyły się zapraszająco. Uśmiechnęła się 
smutno z powodu mojego zachowania. 

- Dziękuję ci Tanya. Chyba właśnie to potrzebowałem usłyszeć. 
Jej myśli stały się podirytowane 

Nie ma za co. Tak myślę. Chciałabym, byś był bardziej rozsądny w stosunku 
do niektórych spraw, Edwardzie. 

- Przepraszam cię Tanya. Wiesz, że jesteś dla mnie za dobra. Po prostu... 
nie znalazłem jeszcze tego czego szukam. 

- Tak na wszelki wypadek, gdybyś odszedł za nim cię znowu zobaczę... do 
widzenia Edwardzie. 

- Do widzenia, Tanya - kiedy to powiedziałem, nareszcie mogłem sobie to 
uświadomić.. Mogłem zobaczyć jak odchodzę. Byłem wystarczająco silny, by 

wrócić do miejsca, w którym chciałem być – Jeszcze raz, dziękuję. 
Wstała i w jednym zwinnym ruchu uciekła, biegnąc przez śnieg tak 

szybko, że jej stopy nie miały czasu, by mogły ugrzęznąć w śniegu, nie 
zostawiała za sobą żadnych śladów. Nie odwróciła się. Moja odmowa zraniła ją 

bardziej, niż to sobie wyobrażała, wcześniej. Nie chciałaby mnie jeszcze raz 
zobaczyć, zanim bym ostatecznie odszedł. 

Moje usta wykrzywiły się w smutku. Nie chciałem skrzywdzić Tanyi, 
aczkolwiek jej uczucia nie były głębokie, zaledwie czyste i wiem, że nie 

mógłbym ich odwzajemnić. To wszystko sprawiało, że wciąż czułem się kimś 

mniej niż dżentelmenem. 
Położyłem swój podbródek na kolana i znów zacząłem patrzeć w gwiazdy, 

jednak wciąż byłem niespokojny. Wiedziałem, że Alice na pewno zobaczy mnie 
wracającego do domu i rozgłosi nowinę. Na pewno się ucieszą – szczególnie 

Carlisle i Esme. Przypatrywałem się gwiazdom jeszcze przez jakiś moment, 
próbując na nowo zobaczyć tę twarz. Pomiędzy mną a lśniącymi gwiazdami na 

niebie, para zdezorientowanych, brązowo-czekoladowych oczu zwróciła się do 
mnie, wydając się pytać, czy ta decyzja będzie miała dla niej jakieś znaczenie. 

Oczywiście, nie byłem pewien, czy to naprawdę była informacja, której jej oczy 
poszukiwały. Nawet w moich wyobrażeniach nie słyszałem, o czym myśli. Oczy 

Belli Swan wciąż były pytające, nie uniemożliwiały widoku na gwiazdy, których 
nadal nie widziałem. Z ciężkim westchnieniem poddałem się i wstałem. Jeśli 

pobiegnę, będę przy samochodzie Carlisle’a za mniej niż godzinę… 
Spiesząc się, by zobaczyć moja rodzinę – bardzo chcąc znów być 

Edwardem, po którego myśli wszystko się układało – pędziłem przez 
rozgwieżdżone, wiecznie pokryte śniegiem pola, nie zostawiając śladów stop. 

- Wszystko będzie dobrze - wydyszała Alice. Jej oczy nie były skupione, a 
Jasper wsunął jej lekko pod ramię swą dłoń, prowadząc ją do zaniedbanej 

stołówki, do której wszyscy weszliśmy małą grupką. Emmett i Rosalie szli 
przodem, Emmett wyglądał absurdalnie, jak jakiś ochroniarz w środku wrogiego 

obszaru. Rose również wyglądała groźnie, chociaż bardziej w sposób 
podirytowany niż opiekuńczy. 

- Oczywiście – burknąłem. Ich zachowanie było niedorzeczne. Gdybym 
nie był przekonany, że jestem w stanie znieść ich przez jakiś czas, zostałbym 

pewnie w domu. 
Zaszła nagła zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym 

poranku – w nocy spadł śnieg, Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzystać 
mnie do zbombardowania mokrymi śnieżkami; kiedy znudził ich mój brak 

zainteresowania wszystkim, rzucili się na siebie nawzajem – moja przesadna 
czujność mogłaby być śmieszna, gdyby nie była tak irytująca. 

- Jeszcze jej tu nie ma, ale kierunek, z którego przyjdzie… nie będzie z 
wiatrem, jeśli usiądziemy na swoim zwykłym miejscu. 

- Oczywiście, że usiądziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przestań, 
Alice. Grasz mi na nerwach. Wszystko będzie dobrze.

Mrugnęła przelotnie, kiedy Jasper odsunął dla niej krzesło, w końcu 

skupiła swój wzrok na mojej twarzy. 
- Hmmm - powiedziała, wyglądała na zaskoczoną – chyba masz rację. 

- Oczywiście, że mam – wymamrotałem. 

background image

Nienawidziłem być w centrum ich zainteresowania. Poczułem nagłe 
współczucie dla Jaspera, wspominając wszystkie chwile, kiedy krążyliśmy 

opiekuńczo nad nim. Zerknął na mnie i wyszczerzył zęby. 
Wkurzające, nieprawdaż? 

Wykrzywiłem się do niego w grymasie. 
Czy to tylko ten tydzień był tak nieznośnie długi, że ponure pomieszczenia 

wydawały się śmiertelnie mnie dołować? 
Jakbym zasypiał, jakby śpiączka unosiła się w powietrzu. 

Dzisiaj moje nerwy były w strzępach – jak klawisze pianina czułe choćby 
na najmniejszy nacisk. Moje zmysły były w pogotowiu. Badałem choćby 

najmniejszy dźwięk, każde westchnięcie, każdy podmuch wiatru, który dotykał 
mej skóry, każdą myśl. Zwłaszcza myśli. Tylko jeden mój zmysł był 

zablokowany. Zmysł węchu oczywiście. Nie oddychałem. 
Spodziewałem się usłyszeć coś więcej o Cullenach w myślach, które 

podsłuchiwałem. Cały dzień czekałem, szukałem jakiejkolwiek nowej 
informacji, Bella Swan mogła się komuś zwierzyć, a ja mógłbym namierzyć 

kierunek plotki. Ale niczego takiego nie było. Nikt nie zauważył pięciu 
wampirów w stołówce, wciąż tych samych, jak przed pojawieniem się nowej 

dziewczyny. Kilkoro ludzi wciąż o niej myślało, te same myśli co z przed 
tygodnia. Zamiast szukać tych nudziarstw, byłem teraz zafascynowany. 

Nikomu nic o mnie nie powiedziała? 
Na pewno musiała zauważyć moje czarne, mordercze spojrzenia. 

Widziałem jej reakcję. Na pewno mocno ją wystraszyłem. Jestem przekonany, że 
musiała o tym komuś wspomnieć, albo nawet wyolbrzymić całą historię, by była 

ciekawsza. Rzucić kilka gróźb pod moim adresem. 
A później, na pewno słyszała, jak szybko próbuję wydostać się z klasy, w 

której mieliśmy wspólną lekcję biologii. Musiała się zastanawiać, czy to ona 
jest 

powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pytałaby się wokoło, 
porównując swoje przeżycia z pozostałymi, szukając wspólnego powodu, aby 

nie czuć się odosobniona. Ludzie byli nieustannie zdeterminowani, by czuć się 
normalnym, by dopasować się do otoczenia. By wmieszać się w tłum razem z 

innymi, jak niewyróżniające się stado owiec. Potrzeba ta była szczególnie mocna 
w czasie trwania tych niepewnych, młodocianych lat. Dziewczyna nie mogła być 

wyjątkiem. 
Nikt nie zwracał na nas uwagi, siedzących tutaj przy normalnym stole. 

Bella musiała być w takim razie niezwykle nieśmiała, jeśli nikomu się nie 
zwierzyła. Może rozmawiała ze swym ojcem, może ich łączyła mocniejsza więź... 

chociaż wydaje się to dziwne, w zestawieniu z faktem, że spędziła z nim tak 

mało czasu przez całe swoje życie. Bliższe kontakty miała z matką. W takim 
razie, muszę przemknąć przed komendantem Swan’em, by usłyszeć jego myśli. 

- Coś nowego? - zapytał Jasper 
- Nie. Musiała... nikomu nic nie mówić. 

Wszyscy razem podnieśli jedną brew ku górze, słysząc tę wiadomość 
- Może nie jesteś aż taki straszny, jak myślisz – powiedział Emmett, 

chichocząc - Założę się, że ja bym ją bardziej tym przestraszył. 
Wywróciłem oczami. 

- Ciekawe dlaczego...? - zastanawiał się nad moim odkryciem dotyczącym 
niezwykłego milczenia dziewczyny. 

- Nie mam pojęcia. 
- Idzie - wymamrotała Alice. Poczułem jak moje ciało zesztywniało – 

Spróbuj wyglądać jak człowiek. 
- Jak człowiek, powiadasz? - powiedział Emmett. 

Uniósł swoją prawą pięść, wykręcając swoje palce tak, by pokazać ukrytą 
śnieżkę schowaną w jego dłoni. Oczywiście nie roztopiła się. Ścisnął ją w 

bryłkowaty kloc. Oczy zwrócone miał w stronę Jaspera, ale widziałem 
prawdziwy kierunek w jego myślach. Alice również. Kiedy nagle cisnął 

kawałkiem lodu na nią, błyskawicznie odbiła ją dalej przypadkowym trzepotem 
palców. Lód przeleciał przez długość sali, zbyt szybko, by ludzkie oko mogło go 

dostrzec i roztrzaskał się na ceglanej ścianie. Cegła również się roztrzaskała. 

background image

Wszyscy w rogu sali zwrócili swoje głowy, by zobaczyć stos połamanego 
lodu na podłodze, a później obrócili się, żeby znaleźć winowajcę. Nie patrzyli 

dalej niż kilka stołów stąd. Nikt nawet na nas nie spojrzał. 
- Bardzo ludzkie, Emmett – powiedziała złośliwie Rosalie – Dlaczego nie 

rzucisz jej na wprost ściany, podczas gdy na niej będziesz? 
- Byłoby to bardziej efektowne, gdybyś ty to zrobiła, kotku. 

Próbowałem się na nich skupić, starając się szeroko uśmiechać, jak 
gdybym był częścią ich przekomarzania. Nie pozwoliłem sobie odwrócić się do 

tyłu, gdzie wiedziałem, że stała. Za to wszystkiemu się przysłuchiwałem. 
Słyszałem niecierpliwość Jessiki w stosunku do nowej dziewczyny, która 

zdawała się być rozproszona, stojąc w bezruchu. Widziałem w myślach Jessiki, 
jak policzki Belli poróżowiały. 

Zaciągnąłem kilka, płytkich wdechów, gotowy, by zrezygnować, gdybym 
poczuł jej zapach unoszący się w powietrzu. 

Mike Newton był z nimi dwiema. Słyszałem oba jego głosy, mentalny i 
dosłowny, kiedy spytał Jessikę, co się stało dziewczynie Swan. Nie spodobało mi 

się, w jaki sposób myślał o niej, przeleciały mi obrazy jego fantazji, które 

gnieździły się w jego głowie, podczas gdy obserwował ją w zadumie, jak gdyby 
zapomniała o tym, że był tuż obok. 

- Nic, nic - usłyszałem Bellę i jej cichy, czysty głos. Brzmiał jak dźwięki 
dzwonów pośród całej tej paplaniny w stołówce, ale wiedziałem, że to tylko 

dlatego, iż bacznie się jej przysłuchiwałem. 
- Wezmę tylko napój - powiedziała, przesuwając się z kolejką do przodu. 

Nie mogłem się opanować i mrugnąłem kątem oka w jej kierunku. Nadal 
gapiła się w podłogę, a krew powoli spełzała z jej policzków. Szybko 

odwróciłem się do Emmetta, który zaśmiał się z powodu mojego uśmiechu 
wykrzywionego bólem, malującego się na mojej twarzy. 

Stary, źle wyglądasz. 
Szybko zmieniłem wyraz twarzy by wyglądał normalnie i swobodnie. 

Jessika głośno zastanawiała się nad brakiem apetytu dziewczyny 
- Nie jesteś głodna? 

- Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze - jej głos był niższy, lecz wciąż czysty. 
Dlaczego dręczyło mnie opiekuńcza troska, która nagle emanowała z myśli 

Mike'a Newtona? Dlaczego miało to dla mnie znaczenie? To nie był mój interes, 
czy Mike Newton czuł bezinteresowną troskę o nią. Widocznie wszyscy tak na 

nią reagowali. A może ja też chciałem ją instynktownie chronić? Zanim chciałem 
ją zabić, to ... 

Ale czy ona była chora? 
Trudno było ocenić – wyglądała na taką delikatną z jej przezroczystą 

skórą. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak też się o nią martwię, tak jak ten 
głupi chłopak, próbowałem zmusić się, by nie zamartwiać się o jej zdrowie. 

Nie bardzo lubiłem nasłuchiwać jej słów, poprzez myśli Mike'a. 
Zamieniłem go na Jessikę, spoglądając na nich ostrożnie, jak wybierali stolik, 

by 
zasiąść. Na szczęście, usiedli przy starym stoliku Jessiki, z jej znajomymi. Nie 

wiało od tamtej strony, tak jak obiecała Alice. 
Alice szturchnęła mnie. Zaraz się na ciebie spojrzy, zachowuj się jak 

człowiek. 
Zacisnąłem moje zęby w uśmiechu. 

- Wyluzuj Edward. - powiedział Emmett – Naprawdę. Więc zabiłeś 
człowieka. No po prostu koniec świata. 

- Żebyś wiedział. - wymamrotałem. 
Emmett zaśmiał się 

- Musisz się nauczyć, by dać sobie z tym spokój. Jak ja. Wieczność to dość 
dużo czasu na zamartwianie się. 

Właśnie wtedy Alice niespodziewanie rzuciła garstką lodu, którą 
ukrywała, w nic nie podejrzewającego Emmetta.

Zerknął, zaskoczony i uśmiechnął się w oczekiwaniu. 

- Sama się o to prosiłaś. - powiedział, pochylił się nad stołem i potrząsnął 

background image

swoją głową pokrytą kawałkami lodu. Śnieg roztopił się w ciepłym 
pomieszczeniu i poleciał w jej kierunku w postaci zawiesistego prysznica, 

półpłynnego, 
pół-zamrożonego. 

- Ew! - jęknęła Rose, kiedy obie odskoczyły od niego. 
Alice zaśmiała się, i wszyscy dołączyliśmy się do niej. Zobaczyłem w 

głowie Alice, że dziewczyna spojrzy na ten perfekcyjny moment – dziewczyna, 
powinienem przestać o niej myśleć w ten sposób, jakby była jedyną dziewczyna 

na świecie – że Bella spojrzy na nas, kiedy będziemy się śmiać i bawić, patrząc 
na szczęśliwych i ludzkich, i nierealistycznie idealnych, jak z obrazów Normana 

Rockwella. 
Alice wciąż się śmiała, trzymając swoją tacę w górze jako osłonę. 

Dziewczyna – Bella wciąż musiała się na nas gapić. 
... znowu gapi się na Cullenów, czyjeś myśli przykuły moją uwagę. 

Słysząc moje imię, automatycznie odwróciłem się do tyłu, zdając sobie 
sprawę, że moje oczy znalazły miejsce, z którego dochodził znajomy głos – głos, 

którego słuchałem dziś zbyt wiele razy. Ale moje oczy przesunęły się w prawo 
od Jessiki i skupiły się na badawczym spojrzeniu dziewczyny. 

Szybko popatrzyła do dołu, chowając się za kurtyną gęstych włosów. 
O czym myślała? Moja frustracja okazała się bardziej uciążliwa niż nudna, 

wraz z przemijającym czasem. Próbowałem – niepewny tego, co zamierzałem 
zrobić, czego nigdy wcześniej nie próbowałem – wgłębiłem się w mój umysł i 

ciszę wokół niej. Mój ekstra słuch zawsze przychodził do mnie naturalnie, bez 
żadnego wysiłku. Ale teraz musiałem się skoncentrować, starając się przebić 

przez osłonę wokół niej. 
Nic prócz ciszy. 

Co z nią? myśli Jessiki powielały echo mojej frustracji. 
- Edward Cullen się na ciebie gapi.- wyszeptała do ucha Swan, chichocząc. 

W jej tonie nie było cienia tej irytującej zazdrości. Jessika musiała mieć 
wprawę 

w symulowaniu przyjaźni. 
Nasłuchiwałem, zaabsorbowany odpowiedzią dziewczyny. 

- I nie jest wściekły? - wyszeptała. 
Więc jednak zauważyła moją dziką reakcję w zeszłym tygodniu. No 

oczywiście. 
Pytanie zbiło ją z pantałyku. Widziałem swoją twarz w jej myślach, kiedy 

sprawdzała mój wyraz twarzy, ale nie spojrzałem jej prosto w oczy. Wciąż byłem 
skoncentrowany na dziewczynie, próbując coś usłyszeć. Moje zdeterminowanie 

wcale mi nie pomagało. 
- Skąd - odpowiedziała jej Jessika, choć wiedziałem, że marzyła o tym, by 

odpowiedzieć „tak” - gotowała się w środku – ale nie dawała tego po sobie 

poznać - A ma jakieś powody? 
- Chyba za mną nie przepada - wyszeptała. Przytuliła swój policzek do 

ramienia, jakby nagle się poczuła się zmęczona. Próbowałem to zrozumieć, ale 
mogłem tylko zgadywać. Może była zmęczona. 

- Cullenowie nikogo nie lubią – zapewniła ją Jessica – zresztą trudno, żeby 
lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi. - Nigdy nie zwracają. Jej myśli 

pełne 
były uskarżania się na ten fakt - On nadal się na ciebie gapi. 

- A ty na niego. Przestań.- powiedziała niespokojnie, podnosząc głowę by 
mieć pewność, że ją posłuchała. 

Jessika zachichotała, ale spełniła jej prośbę. 
Dziewczyna nie podniosła wzroku znad swojego stolika przez resztę 

godziny. Pomyślałem – oczywiście nie byłem pewien – że zrobiła to celowo. 
Jednak wyglądała jakby chciała na mnie spojrzeć. Jej ciało mogło przesunąć się 

nieco w moją stronę, jej broda mogła lekko przechylić się ku mnie, a potem 
znów mogła odsunąć się, wziąć głęboki wdech i znów spojrzeć się na swojego 

rozmówcę. 
Zignorowałem na jakiś czas myśli reszty ludzi wokół dziewczyny, jakby 

na moment zniknęli. Mike Newton planował urządzić bitwę na śnieżki zaraz po 

background image

szkole, nie zdając sobie sprawy, że śnieg dawno zamienił się w papkę. Dźwięk 
spadających, miękkich płatków śniegu, zamienił się przecież w głośny dźwięk 

spadającego deszczu. Czy naprawdę nie usłyszał tej różnicy? Wydawała się 
dosyć głośna. 

Kiedy czas lunchu dobiegł końca, zostałem na swoim miejscu. Ludzie 
wychodzili na zewnątrz, a ja próbowałem rozróżnić jej kroki od innych, jak 

gdyby miało w nich być coś ważnego, nadzwyczajnego. Co za głupota. 
Moja rodzina również pozostała na swoich miejscach. Czekali, aż coś 

zrobię. 
Czy mogłem tak pójść do klasy, usiąść obok niej, gdzie mogłem dokładnie 

czuć zapach jej krwi i czuć ciepło jej tętna unoszącego się w powietrzu na mojej 
skórze? Czy byłem wystarczająco silny? Czy to nie za dużo jak na dzisiaj? 

- Myślę... że będzie w porządku. - powiedziała Alice, wahając się – Twój 
umysł jest zdecydowany. Myślę, że dasz sobie radę przez tę godzinę. 

Alice dobrze wiedziała jak szybko mój umysł może zmienić zdanie. 
- Dlaczego się upierasz, Edwardzie? - spytał Jasper. Raczej nie wydawał się 

zadowolony z siebie, bo to ja byłem teraz tym słabym, ale słyszałem, że poczuł 
się lepiej - Idź do domu. Wszystko na spokojnie. 

- Czemu robicie z tego wielkie halo? - sprzeciwił się Emmett – Zabije ją, 
czy też nie. Mógłby dać sobie z nią spokój. 

- Nie chcę się znowu przeprowadzać – zaczęła Rosalie – Nie chcę znowu 

zaczynać wszystkiego od nowa. Już prawie kończymy liceum, Emmett. Nareszcie. 
Czułem się rozdarty. Chciałem tak bardzo, bardzo stawić czoło temu 

wszystkiemu, zamiast znowu uciekać. Ale również nie chciałem się naciskać za 
mocno. W zeszłym tygodniu Jasper nie polował długo; czy właśnie to było 

przyczyną błędu? 
Nie chciałem by moja rodzina znów się przenosiła. Raczej nie byliby mi 

wdzięczni za to. 
Ale ja naprawdę chciałem pójść na tę lekcję biologii. I wtedy zdałem sobie 

sprawę, że chcę ponownie zobaczyć jej twarz. 
To właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się pójść na lekcję. Moja 

ciekawość. Byłem na siebie zły. Czy nie obiecywałem sobie, że nie pozwolę by 
cisza w umyśle dziewczyny przesadnie mnie zainteresowała? No i proszę 

bardzo, byłem teraz zanadto nią zainteresowany. 
Chciałem wiedzieć, o czym myślała. Jej umysł może był zamknięty, ale jej 

oczy mówiły wszystko. Możliwe, że mógłbym odczytać coś z jej oczu. 
- Nie, Rose. Ja naprawdę myślę, że wszystko będzie w porządku. - 

powiedziała Alice – Raczej...nic się nie zmieni. Jestem tego pewna na 
dziewięćdziesiąt trzy procent, na pewno nic mu się nie stanie, jak pójdzie do 

klasy - spojrzała na mnie dociekliwie, zastanawiając się, co się zmieniło w 
moich 

myślach, bo jej wizja stała się bardziej wyraźna. 
Czy moja ciekawość będzie na tyle silna, by utrzymać Bellę Swan przy 

życiu? 
Emmett miał rację - czy nie mogłem sobie po prostu odpuścić? Zmierzę się 

z czyhającą na mnie pokusą. 
- Idę do klasy - powiedziałem, odsuwając się od stołu. Odwróciłem się i 

odszedłem od nich, nie patrząc do tyłu. Mogłem usłyszeć, zamartwiającą się 
Alice, dezaprobatę Jaspera, aprobatę Emmeta i irytację Rosalie ciągnącą się za 

mną. 
Wziąłem ostatni wdech przed drzwiami klasy i zatrzymałem go w płucach 

wchodząc do małego, ciepłego pomieszczenia. Nie spóźniłem się. Pan Banner 
zajęty był dzisiejszym zadaniem. Dziewczyna siedziała przy moim - przy 

naszym biurku, ze spuszczoną głową, bazgroląc coś po okładce zeszytu. 
Spojrzałem na jej szkic. Zbliżyłem się do niej, zainteresowany tym tak 

trywialnym wytworem jej wyobraźni, jednak rysunek nic nie przedstawiał. 
Zwykłe bazgroły. Musiała nie skupiać się nad rysunkiem, a intensywnie o 

czymś rozmyślać. Odsunąłem swoje krzesło, pozwalając, by wydało dźwięki 
ocierając się o linoleum, ludzie zawsze czuli się pewniej słysząc czyjeś 

przybycie. 

background image

Wiedziałem, że mnie usłyszała, nie spojrzała w górę, ale jej ręka lekko 
zjechała z toru malowanych przez nią kół. 

Dlaczego nie spojrzała się w moją stronę? Być może była przestraszona. 

Musiałem sprawić, aby tym razem odeszła w innym humorze. By myślała, że 
sama wymyśliła sobie moją wcześniejszą złość. 

- Hej - powiedziałem cichym głosem, którego używałem zazwyczaj przy 
ludziach, żeby czuli się bardziej komfortowo, uśmiechając się przy tym 

formalnie, tak, by zasłonić moje zęby. 
Podniosła głowę, jej duże, brązowe oczy zapłonęły – zdezorientowane – 

pełne niemych pytań. Te same odczucia, które widziałem w mojej wizji przez 
ostatni tydzień. 

Spoglądałem się w te osobliwe, głębokie brązowe oczy. Zauważyłem, że 
nienawiść – nienawiść, z którą wyobrażałem sobie tę dziewczynę, która 

zasługiwała na to by żyć - ulotniła się. Gdy nie oddychałem, nie czułem jej 
woni, trudno mi było uwierzyć, że ktoś tak delikatny, mógł kiedykolwiek 

doświadczyć czyjejś nienawiści. 
Jej policzki zaczerwieniły się, nic nie odpowiedziała. 

Wciąż przypatrywałem się jej oczom, zatopionych w otchłani pytań, 
próbując ignorować jej narastający, apetyczny wygląd. Miałem wystarczająco 

dużo powietrza, by porozmawiać z nią przez dłuższy czas, nie oddychając. 
- Nazywam się Edward Cullen. - powiedziałem, wiedząc doskonale, że na 

pewno to wie. Ale to był najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy. - Nie 
miałem okazji przedstawić się w zeszłym tygodniu. Ty musisz być Bellą Swan. 

Wydawała się zdezorientowana – znowu pojawiła się ta zmarszczka 
pomiędzy jej oczyma. Aby mogła mi odpowiedzieć musiała zastanowić się o pół 

sekundy dłużej, niż powinna. 
- Skąd wiesz jak mam na imię? - wymamrotała z trudem. Musiałem ją 

naprawdę wystraszyć. Poczułem się okropnie, była przecież taka bezbronna. 
Zaśmiałem się lekko – był to dźwięk, który wprawiał ludzi w błogostan. Znów 

starałem się ukryć moje zęby. 
- Ach, sądzę, że wszyscy tu wiedzą jak masz na imię. - Na pewno zdawała 

sobie z tego sprawę, że jest w centrum zainteresowania w tym nudnym mieście. - 
Całe miasteczko żyło twoim przyjazdem. 

Skrzywiła się, jakby była to jakaś wyjątkowo niemiła informacja. Wydaje 
mi się, że przez to, że była nie śmiała, bycie w centrum uwagi było dla niej 

czymś nie przyjemnym. Zazwyczaj większość ludzi myślało odwrotnie. 
- Nie o to mi chodziło - odpowiedziała – Skąd wiedziałeś, że powinieneś 

powiedzieć „Bella”? 
- Wolisz Isabellę? - zapytałem, zakłopotany, tym, że nie wiedziałem do 

czego zmierza. Nie rozumiałem jej. Oczywiście, już wiele razy tego pierwszego 
dnia jasno dawała mi do zrozumienia swoje preferencje. Czy wszyscy ludzie byli 

tak niezrozumiali, gdy owijali w bawełnę rzeczy które mieli do powiedzenia? 
- Nie, Bellę. - powiedziała, obracając lekko głowę w jedną stronę. Jej wyraz 

twarzy – jeśli dobrze odczytałem – wyrażał coś pomiędzy zawstydzeniem a 

zakłopotaniem – Ale myślałam, że Charlie, to znaczy mój tata, nazywa mnie za 
moimi plecami Isabellą. Nikt inny w szkole nie użył tego zdrobnienia, witając 

się ze mną - zaczerwieniła się. 
- Ach, tak – powiedziałem nieprzekonująco, i szybko odwróciłem głowę. 

Właśnie zrozumiałem, o co chodziło w jej pytaniu: popełniłem błąd. Gdybym 
nie podsłuchiwał wszystkich dookoła tego pierwszego dnia, zwróciłbym się do 

niej pełnym imieniem, tak jak reszta. Dostrzegła tą różnicę. 
Poczułem ukłucie niepokoju. Bardzo szybko zauważyła moją pomyłkę. 

Całkiem przebiegła, jak na osobę, która powinna bać się mojej bliskości. 
Ale miałem poważniejsze sprawy na głowie, niż zamartwianie się, jakich 

nabrała podejrzeń w stosunku do mnie. 
Nie miałem już powietrza w płucach. Jeśli będę musiał jeszcze raz do niej 

przemówić, musiałbym wpierw nabrać powietrza. Byłoby trudno unikać 
rozmowy. Na nieszczęście dla niej, siedząc ze mną w ławce, stawała się moją 

partnerką na lekcji, a akurat dzisiaj musieliśmy razem pracować. Wydawało by 

background image

się to niegrzeczne – niezrozumiale nieuprzejmie – z mojej strony, ignorowanie ją 
w czasie dzisiejszych zajęć. Nabrałaby tylko podejrzeń, przeraziłaby. 

Odsunąłem się najdalej, jak tylko mogłem bez przesuwania krzesła, 
odwracając głowę w drugą stronę. Napiąłem się, wstrzymując mięśnie na swoich 

miejscach, i zaciągnąłem jeden wielki wdech, rozciągający się w moich płucach. 
Ahh! 

Prawdziwie bolesne. Nawet nie czując jej zapachu, mogłem posmakować 
ją na końcu mojego języka. Moje gardło znalazło się znów w płomieniach, 

miałem nieprzepartą ochotę ugryźć ją tak samo, jak za pierwszym razem, gdy w 
zeszłym tygodniu poczułem jej woń.. 

Zacisnąłem zęby i starałem się uspokoić. 
- Do dzieła, - zakomenderował pan Banner. 

Zebrałem każdą część mojej samokontroli, jaką pozyskałem podczas 

siedemdziesięciu latach ciężkiej pracy, by obrócić się do dziewczyny, patrzącej 
w blat stołu i uśmiechnąć się. 

- Panie przodem, partnerko? - zaoferowałem. 
Popatrzyła na mnie, a jej twarz pobladła, szeroko otworzyła oczy. Coś nie 

tak ze mną? Przestraszyła się mnie? Nie odpowiedziała. 
- Albo może ja zacznę, jeśli nie masz nic przeciwko – powiedziałem cicho. 

- Już się biorę do roboty – powiedziała rumieniąc się. 
Gapiłem się na sprzęt na stole, poobijany mikroskop, pudełko z 

preparatami, zamiast obserwować krew krążącą pod jej przejrzystą skórą. 
Wziąłem kolejny oddech przez zęby i skrzywiłem się kiedy jej smak zmienił 

moje gardło w płonącą pochodnię. 
- To profaza – powiedziała po szybkim rozeznaniu. Zaczęła zdejmować 

szkiełko mimo, że ledwie zerknęła przez okular. 
- Pozwolisz, że zajrzę? – Instynktownie – bezmyślnie, jak bym należał do 

jej rasy – by ją powstrzymać, położyłem swoją dłoń na jej. Przez sekundę, ciepło 
jej ręki poparzyło mnie. Cieplejsze niż zwykłe 36,6 stopni – jakby poraziła mnie 

prądem. Uderzenie przeszło przez moją rękę i w górę przez ramię. Odskoczyła i 
cofnęła swoją słoń spod mojej. 

- Przepraszam – wymamrotałem przez zaciśnięte zęby. Potrzebując miejsca 
gdzie mógłbym spojrzeć, sięgnąłem po mikroskop i zerknąłem przez okular. 

Miała rację. 
- Profaza – zgodziłem się. 

Byłem za bardzo zaniepokojony, by spojrzeć na nią. Oddychając najciszej, 
jak tylko mogłem przez zaciśnięte zęby, starając się zignorować palące 

pragnienie, skoncentrowałem się na prostej czynności, napisaniu słowa w 
odpowiedniej rubryce arkusza, a później zmieniając szkiełko z próbką na 

następne. 
O czym myślała? Co poczuła gdy dotknąłem jej dłoni? Moja skóra musiała 

być odpychająco lodowata. Nie wiedziałem, była taka cicha. 

Spojrzałem na próbkę. 
- Anafaza – mruknąłem pod nosem, wypełniając kolejną rubrykę. 

- Pozwolisz? - zapytała. 
Spojrzałem na nią, zaskoczony, widząc, że czekała, oczekując z jedną ręką 

wyciągniętą do mikroskopu. Nie wyglądała na wystraszoną. Czy naprawdę 
myślała, że mógłbym się pomylić? 

Raczej nie, ale uśmiechnąłem się do niej, kiedy przysunąłem mikroskop w 
jej stronę. 

Spojrzała w okular z podnieceniem, które szybko zgasło. Kąciki jej ust 
opadły na dół. 

- Preparat numer trzy? - spytała, nie patrząc znad mikroskopu, tylko 
wyciągając rękę. Podałem jej następny preparat do ręki, tym razem starając się 

nie dotknął jej skóry. Siedzenie przy niej to jak siedzenie przy gorącej lampie. 
Mogłem poczuć na sobie delikatnie jej ciepło. 

Ledwo zerknęła na preparat. 
- Interfaza – powiedziała nonszalancko – prawdopodobnie starając się zbyt 

mocno, by tak to zabrzmiało – i odsunęła mikroskop w moją stronę. 

background image

Nie sięgnęła po arkusz by zapisać, tylko poczekała, aż ja to zrobię. Sprawdziłem 
– znowu miała rację. 

I tak skończyliśmy, mówiąc tylko jedno słowo w tym czasie i nigdy nie 
patrząc sobie w oczy. Tylko my zrobiliśmy to zadanie do końca- podczas gdy 

reszta klasy rozmyślała nad odpowiedziami. Mike Newton zdawał się być 
zdekoncentrowany – starał się nas obserwować, mnie i Bellę. 

Chciałbym by wrócił tam skąd przyszedł, pomyślał Mike, musztrując mnie 
wzrokiem. Hmm, interesujące. Nie zdawałem sobie sprawy, że chłopak 

emanujący taką złością będzie podobny do mnie. Jak się zdawało, było to nowe 

wydarzenie równie, jak przyjazd dziewczyny. Jeszcze bardziej interesujące, było 
odkrycie – ku mojemu zaskoczeniu- że uczucie było odwzajemnione. 

Jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę, zdezorientowany zasięgiem zamętu 
i wstrząsu jakie, wywołał jej zwykły, niegroźny przyjazd, na mym życiu. 

To nie tak, że nie widziałem, o co chodzi Mike’owi. Właściwie była 
ładna...w jakiś niezwykły sposób. Więcej niż piękna, jej twarz była 

interesująca. 
Nie tak symetryczna – jej wąski podbródek z szerokimi kośćmi 

policzkowymi; ekstremalnie kolorowe – jak światło i ciemność jej cera i włosy 
kontrastowały ze sobą, a te jej oczy, pełne milczących sekretów. 

Oczy, które niespodziewanie wpiły się w moje. 
Ja również gapiłem się na nią, próbując odgadnąć chodź jeden z jej 

sekretów. 
- Nosisz szkła kontaktowe? - spytała bez zastanowienia. 

Co za głupie pytanie. 
- Nie - niemal się uśmiechnąłem, słysząc tę hipotezę. 

- Ach – zmieszała się – Wydawało mi się, że miałeś jakieś takie inne oczy. 
Znów poczułem chłód, i zdałem sobie sprawę, że nie tylko ja usiłowałem 

myszkować, by poznać czyjś sekret. 
Wzruszyłem ramionami i zwróciłem swoje oczy na nauczyciela. 

Oczywiście moje oczy zmieniły się od czasu kiedy ostatni raz się w nie patrzyła. 
Musiałem się na dzisiaj przygotować. Spędziłem cały weekend polując by 

zaspokoić moje pragnienie. Nasyciłem się krwią zwierząt, nie żeby zrobiło to 
jakąś różnicę w zapachu unoszącego się w powietrzu wokół niej. Kiedy 

wcześniej się na nią patrzyłem moje oczy były czarne z pragnienia. Teraz, w 
moim ciele płynęła krew, więc oczy stały się złociste. Lekko bursztynowe od 

przesadnej próby ugaszenia pragnienia. 
Następne potknięcie. Gdybym wiedział, co miała na myśli przez to 

pytanie, po prostu odpowiedziałbym jej „tak”. 
Siedzę między ludźmi w tej szkole od dwóch lat, a ona jako pierwsza 

zauważyła zmianę koloru moich oczu. Inni zachwyceni nadludzkim pięknem 
mojej rodziny, zawsze odwracali wzrok gdy spojrzeliśmy się w ich stronę. 

Spłoszeni, zapominali szczegóły naszego spotkania, instynktownie wypierając je 

z pamięci. Ignorancja była rozkoszą dla ludzkiego umysłu. 
Dlaczego akurat ona musiała widzieć więcej niż pozostali? 

Pan Banner podszedł do naszego stołu. Wdzięczny, nabrałem powietrza, 
które ze sobą przyniósł, tak by nie pomieszał się jeszcze z jej wonią. 

- Nie pomyślałeś, Edwardzie, że byłoby grzecznie dać szansę Isabelli? - 
spytał, patrząc na nasze odpowiedzi. 

- Belli - Poprawiłem go odruchowo. - Sama zidentyfikowała trzy na pięć. 
Myśli pana Banner'a były sceptyczne, kiedy zwrócił się do dziewczyny 

- Przerabiałaś to już wcześniej? 
Obserwowałem ją, zaabsorbowany, kiedy uśmiechnęła się nieśmiało. 

- Nie z komórkami cebuli. 
- Na blastuli siei? - zasugerował. 

- Tak. 
Zaskoczyła go tym. Dzisiejsze zajęcia zaczerpnął z poziomu dla bardziej 

zaawansowanych. Pokiwał głową. 
- W Phoenix chodziłaś na biologię dla zaawansowanych? 

- Tak 

background image

Więc była w zaawansowanej grupie, inteligentna jak na człowieka. Nie 
zaskoczyło mnie to. 

- Cóż – powiedział Pan Banner, ściągając swe usta – W takim razie dobrze 
się złożyło, że siedzicie razem. - odwrócił się i poszedł dalej mamrocząc. - 

Przynajmniej reszta dzieciaków będzie mogła się od nich czegoś nauczyć. Raczej 
tego nie usłyszała. Znowu zaczęła gryzmolić po okładce zeszytu. 

Popełniłem dwa błędy w nie całe pół godziny. Nędzne przedstawienie 
samego siebie. W dodatku nie wiedziałem, co o mnie myślała – jak bardzo się 

mnie bała, jak bardzo mnie podejrzewała? - wiedziałem, że muszę się bardziej 
postarać, by zmieniła o mnie zdanie. Sprawić by jej wspomnienia z naszego 

pierwszego spotkania wyparowały. 
- Szkoda, że ze śniegu nic nie zostało, prawda? - powiedziałem, 

podsłuchując rozmowę paru uczniów. Nudny, standardowy temat do rozmowy. 
Pogoda – zawsze się sprawdza. 

Popatrzyła na mnie z oczywistym powątpiewaniem – nienormalna reakcja 
na moje jakże normalne słowa. 

- Ja tam się cieszę – powiedziała, zaskakując mnie. 
Starałem się skierować rozmowę na właściwą ścieżkę. Pochodziła z 

bardziej słonecznego i cieplejszego miejsca – jej skóra zdawała się jakoś to 
odzwierciedlać, mimo jej bladej karnacji – widać zimno sprawiało, że musiała 

czuć się nieswojo. Tak samo, jak mój zimny dotyk.

- Nie lubisz zimna – zgadłem. 
- Ani wilgoci. - zgodziła się 

- Musisz się tu męczyć. - Więc może nie powinnaś tu przyjeżdżać. Chciałem 
dodać. Może powinnaś wrócić tam skąd przybyłaś. 

Nie byłem pewien, czy tego właśnie chciałem. Już zawsze pamiętałbym 
zapach jej krwi – nie miałem pewności, czy nie pojechałbym ją śledzić. Poza tym 

gdyby wyjechała, do końca życia pamiętałaby moje dziwne zachowanie. 
Nieprzerwaną, dokuczliwą układankę. 

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - powiedziała niskim głosem, moja złość 
ulotniła się na moment. 

Jej odpowiedzi zawsze były takie zaskakujące. Sprawiały, że chciałem 
zadać jej kolejne pytania. 

- To dlaczego tu przyjechałaś? - upomniałem ją, zdając sobie szybko 
sprawę z tego, że mój głos zabrzmiał zbyt oskarżycielsko, a nie swobodny jak na 

normalna rozmowę. Pytanie to zabrzmiało niegrzecznie. 
- To trochę skomplikowane. 

Zamknęła swoje wielkie oczy i pozostawiła je tak, a ja prawie, nie 
wybuchłem z zaciekawienia, moja ciekawość płonęła jak pragnienie ściskające 

gardło. Właściwie, zorientowałem się, że szło mi znacznie lepiej z oddychaniem, 
agonia przeszła w zażyłość. 

- Chyba się nie pogubię – naciskałem. Być może moja prosta grzeczność, 
podtrzyma ją w odpowiadaniu na moje coraz to nowe pytania. 

Spuściła swój wzrok na dłonie. Zrobiłem się niecierpliwy. Chciałem 
położyć moje dłonie na jej policzku i przechylić jej głowę w moja stronę, bym 

mógł spojrzeć w jej oczy. Ale byłoby to głupie – niebezpieczne – by jeszcze raz 
dotknąć jej skóry. 

Nagle spojrzała na mnie. Poczułem ulgę, słodycz w nieszczęściu, mogąc 
jeszcze raz dostrzec emocje w jej oczach. Mówiła w pośpiechu, przynaglając 

słowa. 
- Moja mama ponownie wyszła za mąż. 

To było wystarczająco ludzkie, proste do zrozumienia. Przez jej czyste 
oczy przeleciał smutek. Zmarszczyła brwi i znowu pojawiła się lekka 

zmarszczka. 
- To akurat nie jest zbyt skomplikowane – powiedziałem. W moim głosie 

niespodziewanie słychać było przyjazny ton. Jej smutek wzbudził we mnie 
dziwną bezradność, gdybym mógł znaleźć coś co sprawiłoby, by poczuła się 

lepiej. Dziwny impuls – Kiedy dokładnie? 
- We wrześniu – wydusiła ciężko, wzdychając. Wstrzymałem powietrze, 

kiedy jej ciepły oddech musnął moją twarz. 

background image

- A ty nie przepadasz za ojczymem? - zasugerowałem, licząc na więcej 

informacji. 
- Nie, jest w porządku. - powiedziała, poprawiając moje przypuszczenia. 

Kąciki jej pełnych ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. - Może trochę za 
młody, ale miły. 

Nie pasowało to do reszty scenariusza, którego ułożyłem sobie w głowie. 
- Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? - spytałem, mój głos był 

ciekawski. Zabrzmiało to jak bym był wścibski. Wprawdzie, taki właśnie 
byłem. 

- Phil, dużo podróżuje. Jest zawodowym baseballistą – jej uśmiech stał się 
teraz bardziej widoczny, wybór jego kariery rozbawił ją. 

Też się uśmiechnąłem, nie narzucając się zbytnio. Chciałem, by czuła się 
swobodnie. Jej uśmiech sprawił, że również chciałem go odwzajemnić – 

wtajemniczyć ją w mój sekret. 
- Czy istnieje możliwość, że znam jego nazwisko? - przewertowałem 

szybko listę profesjonalnych baseballistów, zastanawiając się, który z nich był 
tym Philem. 

Raczej nie. Nie jest specjalnie jakiś dobry. - kolejny uśmiech - Nigdy nie 
trafił do pierwszej ligi. Często się przeprowadza. 

Lista w mojej głowie szybko runęła, a wtedy ułożyłem tabelę możliwości 
w mniej niż sekundę. W tym samym czasie, stworzyłem sobie nowy scenariusz. 

- I matka przysłała cię tutaj, żeby móc z nim jeździć? - powiedziałem. 
Hipotezy wyciągały z niej jak widać więcej informacji niż zadawane pytania. 

Znów podziałało. Wysunęła brodę do przodu, a jej wyraz twarzy stał się uparty. 
- Nikt mnie nie przysłał- powiedziała, a jej głos stał się surowszy. Moja 

hipoteza zasmuciła ją trochę, sam nie wiedząc jak. - Sama się przysłałam. 
Nie mogłem zrozumieć znaczenia, bądź źródła jej rozgoryczenia. Byłem 

całkowicie zagubiony. 
Poddałem się. Nie rozumiałem jej. Nie zachowywała się jak inni ludzie. 

Może cisza w jej umyśle, czy zapach nie były jej jedynymi niezwykłymi 
rzeczami. 

- Nie rozumiem – przyznałem z niechęcią. 
Westchnęła i popatrzyła mi w oczy dłużej niż którykolwiek z ludzi był 

wstanie wytrzymać. 
- Z początku zostawała ze mną, ale tęskniła. - wyjaśniła powoli, a jej głos z 

każdym słowem stawał się smutniejszy. - Było jej ciężko. Postanowiłam, że 
będzie lepiej, jeśli nareszcie spędzę trochę czasu z Charliem. 

Jej mała zmarszczka pomiędzy brwiami, pogłębiła się. 
- Ale teraz to tobie jest ciężko – wymamrotałem. Najwyraźniej nie mogłem 

przestać wypowiadać na głos moje hipotezy, mając nadzieję nauczyć się czegoś 

przez jej reakcje. Tym razem jednak, nie wydawało się to dalekie od celu. 
- No to co? - spytała, jakby nie był to powód do zmartwień. 

Wciąż wpatrywałem się w jej oczy, czując, że wreszcie naprawdę 
dostrzegłem jej duszę. Dostrzegłem to w tych trzech słowach, gdy ukazała mi 

listę swoich priorytetów. W przeciwieństwie do większości ludzi, jej potrzeby 
były na końcu listy. 

Była bezinteresowna. 
Zauważyłem, że tajemnica jej postawy skryta w milczącym umyśle, nagle 

zaczęła się wyłaniać. 
- To chyba nie fair – wzruszyłem ramionami, starając się wyglądać 

zwyczajnie, starając zamaskować narastającą ciekawość. 
Zaśmiała się gorzko. 

- Nikt cię jeszcze nie uświadomił? Takie jest życie. 
Również chciałem zaśmiać się gorzko, słysząc jej słowa. Wiedziałem co 

nieco o tym, że życie nie jest fair. - Chyba coś obiło mi się o uszy. 
Odwróciła się, znów czując się zmieszaną. Jej oczy powędrowały gdzieś, 

lecz potem znów zwróciła je na mnie. 
- Życie nie jest fair i tyle. - podsumowała. 

Nie zamierzałem jeszcze kończyć tej rozmowy. Dręczyła mnie zmarszczka 

background image

pomiędzy jej brwiami, jaka pozostała po smutku. Chciałem wygładzić ją moimi 
palcami. Ale oczywiście nie mogłem jej dotknąć. Było to niebezpieczne z 

różnych powodów. 
- Robisz dobrą minę do złej gry. - powiedziałem powoli, zastanawiając się 

nad następną hipotezą. - Ale założę się, że nie dajesz po sobie poznać, jak 
bardzo 

tak naprawdę cierpisz. 
Wlepiła wzrok w tablicę, jej oczy zwęziły się, a usta wygięły w krzywym 

grymasie. Nie spodobało jej się to, że dobrze zgadłem. Nie była przeciętnym 
cierpiętnikiem – nie chciała afiszować się swoim bólem. 

- Czy się mylę? 
Wzdrygnęła się lekko, ale po za tym ignorując mnie. 

Sprawiła, że się uśmiechnąłem 
– Nie sądzę. 

- Co cię to w ogóle obchodzi? - warknęła, wciąż odwrócona. 
- Dobre pytanie – odpowiedziałem bardziej sobie, niż jej. 

Jej spostrzegawczość była lepsza od mojej, widziała prawdziwe sedno 
sprawy, kiedy ja grzęzłem na skraju segregując na ślepo wskazówki. Szczegóły 

jej ludzkiego życia nie powinny mnie obchodzić. Nie powinienem dbać o to, co 
mnie myśli. Poza, ochroną mojej rodziny od wszelkich podejrzeń, ludzkie myśli 

nie były znaczące. 

Nie byłem przyzwyczajony do zmniejszonej intuicji. Za bardzo zdawałem 
się na mój nadzwyczajny słuch – jednak nie byłem tak spostrzegawczy jak 

myślałem 
Westchnęła i wlepiła wzrok w tablicę. Coś w jej frustracji zdawało się być 

zabawne. Cała sytuacja, cała ta rozmowa zdawała się być dowcipna. Nikt nie był 
w większym niebezpieczeństwie przeze mnie, niż ta mała dziewczyna – w 

każdym momencie mogłem rozproszyć się moim niedorzecznym 
zaabsorbowaniem w czasie rozmowy i wciągnąć powietrze, a wtedy 

zaatakowałbym ją, zanim zdążyłbym się opanować – a ona była podirytowana 
tym, że nie mogłem odpowiedzieć na jej pytanie. 

- Drażnię cię? - spytałem uśmiechając się, nad niedorzecznością tej sytuacji 
Szybko zerknęła na mnie, jej oczy zdawały się w pułapce mojego 

spojrzenia. 
- Nie zupełnie. - powiedziała – Jestem raczej zła na siebie. Tak łatwo się 

czerwienię. Mama zawsze powtarza, że moja twarz to otwarta księga. 
Nachmurzyła się. 

Patrzyłem się na nią w osłupieniu. Powodem dla, którego była smutna, 
było bo myślała, że przejrzałem ją na wylot. Jakież to dziwaczne. Nigdy nie 

musiałem się tak wysilać by zrozumieć kogoś, przez całe moje życie – a raczej 
moją egzystencję, życie nie było chyba odpowiednim słowem w moim 

przypadku. W końcu ja nie żyłem. 
- Wręcz przeciwnie – powiedziałem, dziwnie się czując,... przezornie, jakby 

kryło się tu jakieś ukryte niebezpieczeństwo, w które właśnie miałem wpaść. 
Stojąc właśnie na krańcu. Moje przeczucie sprawiło, że byłem niespokojny. - 

Trudno mi cię przejrzeć. 
- Pewnie zwykle nie masz z tym kłopotów – zasugerowała, nie zdając sobie 

sprawy, że miała absolutną rację. 
- Zazwyczaj nie – zgodziłem się. 

Uśmiechnąłem się do niej, odsłaniając lekko rząd, śnieżnobiałych, ostrych 
zębów. Głupie posunięcie, ale chciałem dać jej jakoś do zrozumienia, że jestem 

niebezpieczny. Jej ciało było teraz bliżej mnie, musiała nieświadomie przysunąć 
się w czasie naszej rozmowy. Widać wszystkie moje oznaki, które odstraszały 

resztę ludzi, jej widocznie nie odpychały. Dlaczego nie uciekała ode mnie z 
przerażeniem? Musiała intuicyjnie, jak mi się zdawało, zauważyć moją ciemną 

stronę by zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa. 
Nie wiedziałem czy moje ostrzeżenie odniosło zamierzony efekt. Pan 

Banner poprosił klasę o uwagę, a wtedy odwróciła się ode mnie. Wydawało się, 
że ulżyło jej tą przerwą, więc może jednak automatycznie zrozumiała. 

Mam nadzieję. 

background image

Poczułem narastającą fascynację, nawet kiedy próbowałem ją wykorzenić. 

Nie mogłem wymyślić, jakie miała zainteresowania. Albo raczej to ona nie 
dawała mi dojść do celu. Pragnąłem porozmawiać z nią jeszcze. Chciałem 

wiedzieć więcej o jej matce, jej życiu przed przyjazdem tutaj, jej relacjach z 
ojcem. Ale za każdym razem popełniałem błąd, narażałem ją na zbędne 

niebezpieczeństwo. 
Odruchowo, odrzuciła swój kosmyk włosów w momencie kiedy 

pozwoliłem sobie na kolejny wdech. Szczególnie skoncentrowana fala jej woni, 
wdarła się w moje gardło. 

Było jak za pierwszym razem – takie mocne uderzenie. Paląca suchość 
odurzyła mnie. Musiałem jeszcze raz chwycić się blatu by usiedzieć na miejscu. 

Tym razem miałem nieco więcej samokontroli. Przynajmniej niczego nie 
zniszczyłem. Potwór siedzący we mnie warknął, bo nie znajdował przyjemności 

w moim cierpieniu. Był zbyt mocno związany. Tymczasowo. 
Przestałem oddychać i odsunąłem się od niej jak najdalej. Nie mogłem 

sobie pozwolić na wyszukanie jej zainteresowań. Ponieważ im bardziej się nią 
interesowałem, tym większe było prawdopodobieństwo, że mógłbym ją zabić. 

Dzisiaj już dwa razy popełniłem błąd. Czy mogłem popełnić jeszcze trzeci, który 
nie byłby pomyłką? Kiedy zadzwonił dzwonek, wyleciałem z klasy niszcząc w 

tym momencie wszelkie zasady dobrego wychowania. Byłem w połowie drogi 
do katastrofy. Znowu z trudem złapałem czyste, wilgotne powietrze, jakby był 

jakimś leczniczym olejkiem. Pośpieszyłem się, by zwiększyć dystans pomiędzy 
mną a dziewczyną. 

Emmett czekał już na mnie przed wspólną klasą hiszpańskiego. Przez 
moment patrzył na mój dziki wyraz twarzy. 

I jak poszło?, zapytał ostrożnie. 
- Nikt nie zginął – burknąłem. 

Zawsze to coś. Kiedy zobaczyłem Alice zdenerwowaną pod koniec lekcji, 
pomyślałem, że... 

Kiedy weszliśmy razem do klasy zobaczyłem jego wspomnienia sprzed 
paru minut, przez otwarte drzwi klasy: wychodziła Alice z twarzą bez wyrazu, 

przez trawnik omijając budynek naukowy. Poczułem jego wielką chęć by wstać i 
udać się za nią, i jego decyzję, by jednak pozostać. Gdyby Alice potrzebowała 

jego pomocy, poprosiła by go... 
Kiedy usiadłem na swoim miejscu, zamknąłem oczy w przerażeniu i 

wstręcie. 
- Nie zdawałem sobie sprawy, że byłem tak blisko. Nie wiedziałem, że 

miałem zamiar... Nie wiedziałem, że jest aż tak źle. - wyszeptałem 
- Nie było – pocieszył mnie – nikt przecież nie zginął. 

- Racja – powiedziałem przez zęby – nie tym razem 
Zobaczysz, będzie lepiej – odpowiedział – Nie byłbyś pierwszym, który 

pochrzanił wszystko. Nikt by cię nie oceniał za srogo. Po prostu czasem ktoś za 

apetycznie pachnie. Jestem pod wrażeniem, że wytrzymałeś tak długo. 
- Nie pomagasz mi. 

Byłem oburzony jego akceptacją na mój pomysł z zabiciem dziewczyny, 
jakby było to nieuniknione. Czy to była jej wina, że pachniała tak kusząco? 

Ja wiem, kiedy to się dzieje we mnie – przypomniał mi, zabierając mnie 
razem z nim w przeszłość, pół wieku temu, nad wiejską rzeczką, kobieta w 

średnim wieku zdejmowała pranie z liny przywiązanej do stojących na przeciw 
siebie jabłonek. Zapach jabłek mocno unosił się w powietrzu, żniwa dobiegły 

końca, i odrzucone owoce rozsypane były na trawniku, bruzdy na ich skórce 
tylko wzmacniały unoszący się zapach w gęstych chmurach. W tle unosił się 

zapach skoszonej trawy, czysta harmonia. Szedł wzdłuż rzeczki, obojętny na 
kobietą, na prośbę Rosalie. Niebo nad głową stało się fioletowe, a na zachód 

pomarańczowe. Kontynuowałby swoją przechadzkę, a wtedy wieczór ten nie 
byłby wart zapamiętania, gdyby nie, raptowny wieczorny wiaterek, który unosił 

białe prześcieradło, jak jedwab ku górze, unosząc zapach kobiety wzdłuż twarzy 
Emmetta. 

-Oh - jęknąłem. Jak gdybym nie pamiętał wystarczająco dobrze zapachu 

background image

Belli. 
Wiem. Nie wytrwałem nawet pół sekundy. Nie zdążyłem nic 

przeciwdziałać. 
Jego wspomnienie sprawiło, że poczułem się gorzej. 

Wstałem i zacisnąłem zęby tak mocno, że mogłyby przeciąć stal. 
- Esta bien, Edward? - zapytała Seniora Goff, zdziwiona moim nagłym 

zachowaniem. 
Zobaczyłem siebie w jej myślach, widząc, że kiepsko wyglądam. 

- Me pardona. - wymamrotałem, kiedy rzuciłem się w kierunku drzwi. 
- Emmett- por favor, puedas tu ayuda a tu hermano. - spytała, gestykulując 

by pomógł mi, gdy wychodziłem z klasy 
- Jasne - usłyszałem jak odpowiada. I zaraz znalazł się tuż przy mnie. 

Poszedł ze mną za budynek, wtedy stanął przy mnie i położył rękę na 
moim ramieniu. 

Strzepnąłem ją z niepotrzebną siłą. Z taką siłą połamałbym kości w ręce 
człowieka, kości ramienne również. 

- Wybacz Edward. 
- W porządku - Z trudem wciągnąłem powietrze, starając się oczyścić mój 

umysł i płuca. 
- Jest aż tak źle? - spytał Emmett starając się nie myśleć o zapachu z jego 

wspomnienia i nie przejmować się nim. 
- Znacznie gorzej Emmett, znacznie gorzej. 

Przez chwilę stał cicho. 

Może... 
- Nie, nie będzie mi lepiej, jeśli dam sobie z tym spokój. Emmett, wracaj do 

klasy. Chcę być sam. 
Odwrócił się nic nie mówiąc czy myśląc, i szybko odszedł. Mógł 

powiedzieć nauczycielce, że źle się poczułem, lub byłem zdenerwowany czy też 
chorym na umyśle wampirem. Czy jego wytłumaczenie w ogóle mnie 

obchodziło? Może nie powinienem wracać. Może powinienem sobie pójść? 
Poszedłem do samochodu, aby zaczekać, aż skończą się zajęcia. By się 

schować. Znowu 
Powinienem spędzać mój czas na podejmowaniu decyzji, albo starając się 

uporządkować moje postanowienia, ale jak nałogowiec, podsłuchiwałem cudze 
paplaniny, które emanowały ze szkolnych budynków. Usłyszałem znajome 

głosy rodziny, ale nie chciałem teraz widzieć wizji Alice, czy słyszeć narzekań 
Rosalie. Z łatwością znalazłem Jessicę, ale dziewczyna nie była z nią, więc 

kontynuowałem poszukiwania. Myśli Mike'a Newtona przykuły moją uwagę, 
była z nim w sali gimnastycznej. Był niezadowolony, bo rozmawiała ze mną 

dzisiaj na lekcji biologii Odpowiadał na jej pytania, kiedy to załapałem 
temat... 

Właściwie, to nigdy nie widziałem go, aby z kimś rozmawiał. Może, 
zainteresował się Bellą. Nie lubię sposobu, w jaki na nią patrzy. Ale nie widać, 

by 
była nim zainteresowana. Co ona powiedziała? „Nie mam pojęcia, co go naszło w 

zeszły poniedziałek.” Czy coś w tym stylu. Raczej nie zabrzmiało to, jakby ją 
obchodził. To nie mogło być nic więcej, jak tylko zwykła rozmowa... 

Mówił do siebie z pełnym pesymizmem, dodając sobie otuchy tym, że 
Bella nie była zachwycona moją zmianą. Zdenerwowało mnie to trochę bardziej 

niż myślałem, więc przestałem go słuchać. 
Włączyłem płytę z głośną muzyką i nastawiłem ją pogłaszając, do czasu, 

kiedy nie słyszałem już żadnych głosów. Musiałem się mocno skoncentrować na 
muzyce, by nie zwracać uwagi na myśli Mike'a Newtona i szpiegowanie niczego 

nie podejrzewającej dziewczyny. 
Oszukiwałem parę razy, w czasie gdy lekcje dobiegały końca. Ale nie by 

szpiegować, tylko by przemówić sobie do rozsądku. Właśnie się 
przygotowywałem. Chciałem się dowiedzieć, kiedy dokładnie wyjdzie z sali 

gimnastycznej, i kiedy znajdzie się na parkingu. Nie chciałem by znowu mnie 
zaskoczyła. 

Kiedy uczniowie zaczęli wychodzić z sali gimnastycznej, wyszedłem z 

background image

samochodu, nie wiedząc dlaczego. Padał lekki deszcz – zignorowałem go, kiedy 
zaczął padać na moje włosy. Czy chciałem by mnie tu zobaczyła? Czy łudziłem 

się właśnie, że podejdzie do mnie i porozmawia ze mną? Co ja wyrabiałem? 
Nie ruszyłem się, starając się przekonać samego siebie, by wsiąść z 

powrotem do samochodu, wiedząc, że moje zachowanie było karygodne. 
Trzymałem skrzyżowane ramiona przy klatce piersiowej, oddychając bardzo 

płytko, kiedy obserwowałem ją jak szła, kąciki jej ust przechyliły się w dół. 

Nie 
patrzyła w moją stronę. Kilka razy spojrzała w górę na chmury, z grymasem na 

twarzy, jakby ją obrażały. Zasmuciłem się, kiedy weszła do samochodu, zanim 
musiałaby mnie minąć. Czy powinna się do mnie odezwać? Może to ja 

powinienem ją zaczepić? 
Weszła do swojej starej, czerwonej furgonetki, rdzewiejącego potwora, 

starszego niż jej ojciec. Patrzyłem jak wyjeżdża – jej silnik zaryczał głośniej, 
niż 

jakikolwiek inny pojazd na parkingu - a później na jej dłonie włączające 
ogrzewanie. Zimno było dla niej nie przyjemne - nie lubiła tego. Rozczesała 

palcami swoje gęste włosy, strosząc je przy tym, jakby chciała je wysuszyć. 
Zastanawiałem się, jak taka szoferka musi pachnieć, i jak szybko może jeździć. 

Rozejrzała się, by sprawdzić czy nic nie jedzie i wreszcie zerknęła w moim 
kierunku. Popatrzyła się na mnie tylko przez parę sekund i jedyną rzecz jaką 

mogłem wyczytać z jej oczu było zaskoczenie zanim spojrzała w inną stronę i 
wrzuciła wsteczny. Furgonetka zapiszczała i zatrzymała się, tył jej samochodu 

ledwo ominął Erina Teague'a. 
Spojrzała się w lusterko wsteczne, rozdziawiając swą buzię. Kiedy drugi 

samochód zerwał się by zawrócić, dwa razy zerknęła do tyłu i dopiero wtedy 
wyjechała z parkingu, tak ostrożnie, że wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Jakby 

myślała, że siedząc w swojej niezgrabnej furgonetce stanowi zagrożenie dla 
reszty świata. Myśl, że Bella Swan mogła stanowić wielkie niebezpieczeństwo 

dla ludzi, sprawiła, iż zaśmiałem się, kiedy mijała mnie ze wzrokiem wbitym w 
jezdnię.

3. NIESAMOWITE ZDARZENIE
Tak naprawdę, nie odczuwałem już pragnienia, ale postanowiłem, że jeszcze raz 

zapoluję tej nocy. Starałem się być zapobiegliwy i przezorny. 
Carlisle pojechał razem ze mną. Nie spędzaliśmy współnie czasu, odkąd 

wróciłem z Denali. Gdy biegliśmy przez ciemny las, słyszałem jak rozmyśla o 
naszym pośpiesznym pożegnaniu w zeszłym tygodniu. 

W jego pamięci moje zachowanie wzbudziło w nim silne emocje. Bardzo go 
zaskoczyłem i zmartwiłem. 

- Edward? 
- Muszę odejść Carlisle. Muszę odejść natychmiast. 

- Co się stało? 
- Jeszcze nic, ale się stanie jeśli tu zostanę. 

Chciał dotknąć pocieszająco mojego ramienia. Bardzo go zraniłem, gdy 
usunąłem się przed jego ręką. 

- Nie rozumiem. 
- Czy kiedyś… Czy kiedykolwiek podczas twojego istnienia… 

Wziąłem głęboki oddech. Promyki w moim oczach tańcowały złowrogo. 
Zdałem sobie z tego sprawę patrząc na zamyślonego Carlisle. 

- Czy kiedykolwiek jakaś osoba pachniała lepiej niż reszta? Dużo lepiej... 
- Ach, tak… 

Kiedy zrozumiałem, że wie co mam na myśli, płonąłem ze wstydu. Chciał 
mnie znowu pocieszyć. Ignorując mój kolejny unik, delikatnie położył dłonie na 

moich ramionach. 
- Musisz to przetrwać, synu. Będę za tobą tęsknił. Weź mój samochód. Jest 

szybszy. 
W tej chwili zastanawiał się, czy dobrze postąpił pozwalając mi odejść. 

Przypuszczał, że zranił mnie, brakiem zaufania. 

background image

- Nie. – wyszeptałem nie przerywając biegu. – Tego właśnie potrzebowałem. 
Bardzo łatwo mógłbym stracić twoje zaufanie, gdybyś kazał mi zostać. 

- Przykro mi, że cierpisz Edwardzie, ale musisz zrobić wszystko co w twojej 
mocy, by utrzymać dziecko Swana przy życiu. 

- Wiem, wiem… 

- Dlaczego wróciłeś? Wiesz jaki jestem szczęśliwy mogąc mieć cię przy sobie, 
ale jeśli dla ciebie to jest zbyt trudne… 

- Nie cierpię być tchórzem. – oświadczyłem. 
Zwolniliśmy – lekkim truchtem przemierzaliśmy mrok. 

- Lepsze to niż narażanie jej na niebezpieczeństwo. Pewnie wyjedzie za rok 
lub dwa. 

Carlisle się zatrzymał, a ja poszedłem za jego przykładem. 
Nie uciekniesz Edwardzie, prawda? 

Skinąłem głową, potakująco. 
Nie musisz być dumny. . . Nie ma nic wstydliwego w . . . 

- To nie duma mnie tu trzyma. 
Nie masz dokąd pojechać? 

Zaśmiałem się krótko. 
- Nie. To by mnie nie powstrzymywało, gdybym zdecydował, że naprawdę 

muszę odejść. 
- Oczywiście odejdziemy razem z tobą, jeśli zajdzie taka potrzeba. Powiedz 

tylko, kiedy. Nie musisz podejmować decyzji przez wzgląd na innych . . . 
Zrozumieją. 

Uniosłem brew, a on się zaśmiał. 
- Rzeczywiście Rosalie, może robić ci wyrzuty, ale z czasem na pewno 

zrozumie. Lepiej jest odejść, teraz niż dopiero po jej ewentualnej śmierci. 
Jego słowa były prawdziwe, ale zarazem raniące. 

- Nasz rację. – przyznałem. 
Ale nie odejdziesz? 

- Powinienem. 
- Co cię tu trzyma Edwardzie? Naprawdę chciałbym zrozumieć. . . 

- Chyba nie potrafię tego wyjaśnić. – przyznałem uczciwie. 
Długo rozmyślał nad tym co powiedziałem. 

Nie rozumiem, ale uszanuję twoją prywatność. 
- Dziękuje i właśnie to jest w tobie wspaniałe. Rozumiesz, że nawet ja czasami 

potrzebuje prywatności. Ja również nie chciałbym nikogo jej pozbawiać. 
Wszyscy mamy swoje tajemnice, nieprawdaż? 

Właśnie zwęszył trop małego jelenia. Mnie było trudniej podchodzić do tego z 
takim entuzjazmem. Cały czas miałem w pamięci zapach świeżej krwi 

dziewczyny. To wspomnienie, aż skręcało mój żołądek. 
- Chodźmy. – powiedziałem., zdając sobie sprawę, że trochę gorącej krwi 

dobrze mi zrobi. 

Obaj daliśmy ponieść się naszym wyostrzonym zmysłom . . . 
* * * 

Było chłodniej, gdy wróciliśmy do domu. Stopniały śnieg znowu zamarzł; 
zupełnie jakby całe podłoże zostało pokryte cienkim szkłem. 

Gdy Carlisle przygotowywał się, na poranny dyżur, w szpitalu, udałem cię 
nad rzekę czekając, aż wzejdzie słońce. Czułem się niemal przejedzony krwią, 

którą wypiłem. Jednak wiedziałem, że znowu odezwie siwe mnie pragnienie, 
gdy znowu znajdę się blisko niej. 

Zamyślony, zimny i pozbawiony emocji siedziałem wpatrując się w płynącą 
rzekę. 

Carlisle miał rację. Powinienem opuścić Forks. Mogliby wymyślić jakąś 
historyjkę tłumaczącą moje nagłe zniknięcie. Wymiana szkolna. Odwiedziny u 

dalekich krewnych. Ucieczka z domu. Wymówka nie miała większego znaczenia 
i tak nikt nie zadawałby zbędnych pytań. 

Za rok może dwa to dziewczyna opuściłaby to małe miasteczko. Poszła by 
własną drogą, studiowała, odnosiła sukcesy w pracy, a w przyszłości może y 

kogoś poślubiła. Po prostu wiodła by zwykłe ludzkie życie, z wiekiem 

background image

doceniając jego przewidywalność. Byłem w stanie nawet wyobrazić sobie ją w 
dniu ślubu - ubraną w piękną, białą suknię , prowadzoną przez ojca do ołtarza. 

Towarzyszył mi dziwny ból, gdy to sobie zobrazowałem. Nie rozumiałem tego. 
Czyżbym był zazdrosny, ponieważ ona miała przed sobą przyszłość, której ja 

nigdy nie będę miał . . . ? Bez sensu . . . Każdy człowiek miał przed sobą, 
życie – 

coś, co mi nigdy nie będzie mi dane. Wiec, dlaczego miałem do niej żal . . . ? 
Dla jej dobra powinienem zostawić ją w spokoju. Nie powinna, żyć ze 

śmiertelnym zagrożeniem, za jej plecami. Odejście wydawało się być właściwym 
posunięciem. Carlisle wiedział jak postępować – powinienem go posłuchać. 

Słońce właśnie wyszło zza chmur, śląc ciepłe promienie, na zamarzniętą 
ziemię. 

Jeszcze tylko jeden dzień. Postanowiłem. By zobaczyć ją ostatni raz. Dałbym 
radę to znieść. Może udałoby mi się usprawiedliwić jakoś moje nieoczekiwane 

zniknięcie. 
To nie będzie łatwe. Poczułem nagle jak mój umysł desperacko pragnie 

wymyślić przekonującą wymówkę, bym jednak mógł tu zostać. Przynajmniej 
przez kilka dni. Ale postąpię jak należy. Mogę zaufać Carlisle on zawsze 

wiedział jak postępować. Również wiedziałem, że jestem zbyt pewny siebie by 
podjąć tą decyzję samodzielnie. 

Zbyt wiele niedomówień. Ona i tak, nigdy nie mogłaby się dowiedzieć czym 

naprawdę jestem. Nie powinienem żyć kierowany czystą ciekawością. 
Wszedłem do domu by założyć świeże ubrania do szkoły. 

Alice czekała na mnie na półpiętrze. 
Znowu wyjeżdżasz. stwierdziła smutno. 

Posłałem jej znaczące spojrzenie. 
Tym razem nie widzę dokąd pojedziesz. 

- Jeszcze nie zdecydowałem. –szepnąłem cicho. 
Chcę żebyś został. 

Pokręciłem przecząco głową. 
Może Jazz i ja moglibyśmy z tobą pojechać . . . ? 

- Tu będą was bardziej potrzebować. Kiedy wyjadę ktoś ich będzie musiał 
ostrzegać. Pomyśl o Esme. Chcesz zabrać jej pół rodziny za jednym zamachem? 

Sprawisz jej przykrość. 
- Wiem i właśnie dlatego ty musisz zostać. 

To nie to samo. Przecież wiesz . . . 
- Wiem, ale muszę postąpić jak należy. 

Jest wiele wyjść z tej sytuacji, także tych niewłaściwych. Pomyślałeś o tym? 
Potem przez dłuższą chwilę zatraciła się w moich wizjach, które dla mnie były 

niczym zamazane zdjęcia. Widziałem siebie pośród cieni, które przyjmowały 
niestworzone formy. A potem moja skóra iskrzyła się na polanie – znałem to 

miejsce. Ktoś był razem ze mną, ale nie byłem w stanie rozpoznać tej osoby. 
Następnie obraz się rozmył i pozostała tylko niewiadoma. 

- Nie wiele z tego zrozumiałem. – stwierdziłem, gdy wizja dobiegła końca 
Szczerze mówiąc, ja tak samo. Twoja przyszłość wydaje się być bardzo 

zagmatwana. Czasami nawet myślę, że . . . 
Przerwała, przeczesując inne wizje związane z moją osobą. Wszystkie miały 

jedną wspólną cechę: były zamazane i trudne do zinterpretowania. 
- Wydaje mi się, że wiele, rzeczy się teraz zmieni. – Twoje życie wydaje się być 

na rozdrożu. 
Zaśmiałem się kpiąco. 

- Czy zdajesz sobie sprawę, że zabrzmiałaś jak tania wróżka? 
Pokazała mi język, niczym naburmuszona pięciolatka. 

- Dzisiaj wszystko będzie w porządku, prawda? – dodałem rozbawionym 
tonem, ale z pewnością dało się wyczuć, że oczekuję szczerej odpowiedzi. 

- Nie widzę żebyś dzisiaj kogoś zabijał. – zapewniła mnie. 

- Dzięki, Alice. 
- Idź się przebrać. Nic nikomu nie powiem, zaczekam aż będziesz gotowy, by 

sam im to oznajmić. 

background image

Schodziła w dół, a jej ramiona, poruszały się w rytm kroków. 
Naprawdę będę za tobą tęskniła. 

Zdawałem sobie sprawę, że i mnie będzie jej brakowało. 
Szybko dojechaliśmy do szkoły. Jasper wiedział, że Alice jest smutna, ale znał 

ją i zdawał sobie sprawę, że jeśli chciałaby o czymś porozmawiać, już dawno by 
to zrobiła. Rasalie i Emmett puścili wiele, rzeczy w niepamięć. W tej chwili 

wpatrywali się w swoją drugą połówkę z zastanowieniem – te ich zalotne 
spojrzenia mogły wydawać się czymś ohydnym dla ludzi, którzy byli zmuszeni 

się temu przyglądać. Możliwe, że tylko ja tak reagowałem, ponieważ jako jedyny 
w naszej rodzinie, byłem samotny. Czasami życie z trzema zakochanymi parami 

pod jednym dachem stawało się udręką. To właśnie była jedna z takich chwil. 
Może oni byli by szczęśliwsi, gdybym przez cały czas nie plątał się im pod 

nogami. 
Oczywiście pierwszą rzeczą, o której pomyślałem, gdy tylko pojawiłem się 

pod szkołą to, że muszę ją zobaczyć. By móc przygotować się do ostatecznego 
odejścia. 

To było, żenujące. Nagle mój stał się pusty. Tylko ona się dla mnie liczyła. 
Cała moja egzystencja, kręciła się wokół tej dziewczyny. Rzeczywistość przestała 

mieć jakiekolwiek znaczenie. 
Łatwo było zrozumieć, że po tym osiemdziesięciu latach myślenia tylko o 

sobie, myślenie o kimś innym, całkowicie mnie pochłonęło. 
Jeszcze nie przejechała, ale w oddali dało się słyszeć głośny silnik jej 

furgonetki. Oparłem się o samochód czekając na jej przybycie. Alice została ze 
mną podczas gdy pozostali rozeszli się do swoich klas. Znudziła ich moja 

obsesja. – dla nich fascynacja jakimś śmiertelnikiem, przez tak długi okres 
czasu, 

była czymś niepojętym, nieważne, że ten ktoś smakowicie pachniał. 
Dziewczyna powoli pojawiła się na horyzoncie. Uważnie obserwowała drogę, 

a jej ręce były zaciśnięte na kierownicy. Wydawała się być niezwykle skupiona. 
Zajęło mi chwili by uświadomić sobie, że tego dnia każdy człowiek starał się 

jeździć jeszcze ostrożniej niż zazwyczaj. Ona bardzo poważnie podchodziła do 
bezpieczeństwa. 

Chyba dowiedziałem się o niej czegoś nowego. Była niezwykle poważną i 
odpowiedzialną osobą. – dodałem to, do mojej listy. 

Zaparkowała niezbyt daleko ode mnie. Jednak nie zauważyła, że się na nią 
gapię. Zastanawiałem co by zrobiła? Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem i 

odeszła? Taka była moja pierwsza myśl. Może jednak odwzajemniłaby moje 
zaciekawione spojrzenie? Może podeszłaby by zamienić ze mną kilka słów? 

Wziąłem głęboki oddech, napełniając moje płuca, świeżym mroźnym 

powietrzem. 
Ostrożnie wysiadła z furgonetki, ostrożnie sprawdzając podłoże nim postawiła 

na nim obie stopy. Nie rozejrzało się wokoło co mnie sfrustrowało. Może 
powinienem z nią porozmawiać . . . 

Nie, to byłoby niewłaściwe. 
Powoli szła w stronę szkoły opierając dłonie o samochód. Uśmiechnąłem się i 

poczułem wzrok Alice na mojej twarzy. Nie słuchałem o czym myślała. Zbyt 
wielką frajdę sprawiało mi obserwowanie dziewczyny z trudem przedostającej 

się przez śnieżne zaspy. Przez cały czas wydawało mi się, że może za chwilę 
upaść. Nikt inny nie miał z tym problemów. Czyżby zaparkowała na najgorszym 

lodzie? 
Zatrzymał się nagle i spojrzała z . . . Czułością? Zupełnie jakby coś bardzo ją 

wzruszyło. 
Znowu ciekawość stała się niemal nie do zniesienia. Poczułem, że muszę 

wiedzieć o czym myśli. – nic innego się nie liczyło. 
Poszedłbym z nią porozmawiać. I tak wyglądała na kogoś, kto niezwłocznie 

potrzebuje pomocy, w każdej chwili mogła się poślizgnąć. Ale Oczywiście, nie 
mogłem zaoferować jej swojej pomocy . . . Niby jak miałbym to zrobić? Wahałem 

się i czułem wewnętrzne rozdarcie. Wychłodzona, otulona śniegiem pewnie z 
przyjemnością podałaby mi rękę. Powinienem włożyć rękawiczki. 

- NIE! – krzyknęła głośno Alice. 

background image

Natychmiast przeszukałem jej myśli przypuszczając, że widzi jak robię coś 
niewłaściwego. Jednak to nie miało nic ze mną wspólnego. Tyler Crowley 

wjechał na parking ze zbyt dużą prędkością przez co jego samochód wpadł w 
poślizg . . . 

Wizja nadeszła chwilę przed rzeczywistym zdarzeniem Tyler wjeżdżał na 
parking, a ja ze zdziwieniem spojrzałem na twarz Alice. 

Nagle wszystko zrozumiałem. Tak właściwie ta wizja mnie nie dotyczyła, 
jednak miała wiele wspólnego ze mną ponieważ van Crowleya miał uderzyć w 

dziewczynę, która stała się całym moim światem. 
Nie potrzebowałem nawet Alice, by mieć pewność, że ona nie przeżyłaby tego 

uderzenia. 
Bella znalazła się w złym miejscu i w złym czasie. Z przerażeniem wpatrywała 

się w piszczące opony samochodu. Spojrzała dokładnie w moim kierunku 
swoimi ciemnymi, przerażonymi oczami, a potem spojrzała w stronę 

rozpędzonego vana. 
Błagam, tylko nie ona! Słowa zostały wykrzyczane w mojej głowie, jakby 

należały do kogoś innego. 
Alice miała nową wizje, jednak nie miałem czasu dowiedzieć się czego 

dotyczyła. 

Musiałem jak natychmiast znaleźć się koło dziewczyny. Poruszałem się tak 
szybko, że wszystko po za nią było rozmazane. Nie widziała mnie – ludzkie oczy 

nie były w stanie zarejestrować mojego biegu. Cały czas wpatrywała się w 
samochód, który już za chwilę miał wgnieść jej ciało w karoserię furgonetki. 

Otuliłem ją ramionami wokół talii, zbyt natarczywie niż powinienem był to 
zrobić. Po ułamku sekundy uderzyłem o ziemie trzymając ją, w swoich 

ramionach. Zdawałem sobie sprawę, jak łatwo mógłbym ją zranić. 
Gdy usłyszałem jak jej głowa uderza o lód nie miałem nawet sekundy, by 

sprawdzić w jakim jest stanie. Usłyszałem, jak van zagłębia się , w karoserię, 
jej 

furgonetki. Potem zmienił kurs, zupełnie jakby ona była magnesem, 
przeciągającym samochód do siebie. 

- Cholera. – zakląłem cicho. 
Wiedziałem, że już za dużo zrobiłem. Popełniłem mnóstwo błędów, które 

mogły mnie drogo kosztować. Najgorszy był jednak fakt, że moim postępowanie 
mogłem zaszkodzić, nie tylko sobie, ale również mojej rodzinie. 

Naraziłem wszystkich na zdemaskowanie. 
Wiem, że to kiepskie usprawiedliwienie, ale nie mogłem pozwolić by 

rozpędzony samochód odebrał jej życie. 
Wyswobodziłem ją z uścisku i zatrzymałem vana nim zdążył staranować 

dziewczynę. Po chwili znowu poczułem ją, przy sobie. Samochód stawał opór 
sile moich ramion. A potem opony bezwładnie kręciły się, w powietrzu. 

Jeśli zabrałbym ręce, samochód zmiażdżył by jej nogi. 
Na miłość boską czy ta katastrofa się nigdy nie skończy? Czy jest jeszcze jakaś 

rzecz która mogłaby się nie udać? Miałem dwa wyjścia. Mogłem siedzieć tu i 
podtrzymywać vana w powietrzu, czekając na ratunek, bądź odrzucić go daleko – 

nie było w nim nikogo, gdyż nie słyszałem żadnych myśli przepełnionych 
paniką 

Z wewnętrznym jękiem popchnąłem furgonetkę aby zakołysała się daleko od 
nas na chwilę. Kiedy poczułem ją ponownie, napierającą na mnie, chwyciłem ją 

za ramę prawą ręką, podczas gdy lewą ponownie zawinąłem wokół talii 
dziewczyny, aby ochronić ją przed nią. Jej ciało poruszyło się bezwładnie, kiedy 

pociągnąłem ją lekko – czyżby była nieprzytomna ? 
Jak bardzo zraniłem ją podczas tej próby ratunku? 

Przestałem podtrzymywać vana. Upadł na chodnik nie raniąc dziewczyny. 
Wszystkie szyby roztrzaskały się w drobny mak.. Wiedziałem, że byłem w 

samym środku kryzysu. Jak dużo widziała? Czy był jakiś świadek, który widział 
jak zmaterializowałem się przy jej boku, a potem żonglowałem vanem, aby nie 

dopuścić by staranował dziewczynę? Te pytania powinny być dla mnie 
największym zmartwieniem. 

Jednak, byłem zbyt zaniepokojony, by martwić się ewentualnym 

background image

ujawnieniem tak bardzo jak powinienem. Byłem zbyt dotknięty strachem, że być 

może zraniłem dziewczynę, próbując ją ratować. Zbyt przerażony tą bliskością, 
wiedząc co się może stać gdybym pozwolił sobie na oddychanie. . Zbyt 

świadomy ciepła jej delikatnego ciała naciskanego przez moje – nawet przez 
powłokę naszych kurtek mogłem poczuć to ciepło… 

Pierwszy strach był najbardziej budujący. Kiedy tłum krzyczących świadków 
nas otoczył, pochyliłem się, by sprawdzić jej wyraz twarzy oraz czy była 

przytomna - mając nadzieję, że nie miała nigdzie otwartej rany. 
Miała szeroko otwarte oczy. Była w szoku. 

- Bello? Nic ci nie jest? - spytałem się szybko 
- Nie. – powiedziała wyraźnie oszołomiona. 

Ulga, tak delikatna, że był to prawie ból rozmyty przez jej głos. Delikatnie 
zassałem powietrze, przez zaciśnięte zęby nie przejmując się akompaniującemu 

paleniu w moim gardle. 
- Uważaj - ostrzegłem. - Sądzę, że uderzyłaś się w głowę naprawdę mocno. 

Nie wyczuwałem żadnego zapachu świeżej krwi – dzięki Bogu – ale to nie 
wykluczało wewnętrznych uszkodzeń. Byłem tym zaniepokojony i chciałem by 

Carlisle jak najszybciej ją przebadał. 
- Au – jej głos wydał się zadziwiająco zabawny, gdy zdała sobie sprawę, że 

mam rację. 
- A nie mówiłem. – poczułem ulgę. 

- Jak u licha… - zamrugała nerwowo. - Jakim cudem udało ci się podbiec tak 
szybko? 

Ulga i dobry humor zniknęły. Widziała zbyt wiele. 
Moja rodzina była w niebezpieczeństwie. 

- Stałem tuż obok, Bello – wiedziałem z doświadczenia, że gdy byłem bardzo 
pewny siebie, moi rozmówcy tracili wiarę w swoje przypuszczenia. 

Dziewczyna ponownie spróbowała się ruszyć, tym razem pozwoliłem jej na 
to. Musiałem oddychać, aby dobrze odegrać swoją rolę. Potrzebowałem 

przestrzeni, by nie czuć jej krwi pulsującej w żyłach, by nie łączyć jej z 
zapachem dziewczyny. Nie mogłem pozwolić, aby pragnienie mną zawładnęło. 

Odsunąłem się od niej najdalej jak to było możliwe w tym zakamarku pomiędzy 
rozbitymi pojazdami. 

Patrzyliśmy na siebie wnikliwie. Odwrócenie wzroku, mogło zasugerować, że 
kłamię. Moja twarz była gładka i życzliwa. To zdawało się ją zdezorientować… 

Dobry znak… 
Miejsce wypadku zostało otoczone. Głównie uczniowie i dzieci spoglądali 

przez dziury szukając jakiś zmasakrowanych ciał. Wszyscy krzyczeli i myśleli z 
przerażeniem o zaistniałej sytuacji. Skanowałem myśli wszystkich po kolei, aby 

wyłapać czy poznali już prawdę o mnie, jednak wszyscy skupili się na niej. 

Była roztargniona przez panujący harmider. Próbowała dojść do siebie, wciąż 
wyglądając na ogłuszoną. Nieustannie próbowała wstać. 

Położyłem delikatnie dłoń na jej ramieniu, by ją powstrzymać 
- Siedź spokojnie. – wydawała się być nadmiernie ruchliwa. Moja wiedza 

teoretyczna nie biała znaczenia. Pragnąłem by Carlisle jak najszybciej ja 
obejrzał. 

- Zimno mi. – pożaliła się. 
Ledwo co, cudem uniknęła śmierci, jednak jej jedynym zmartwieniem było 

to, że jest jej zimno…Cichy chichot wymsknął mi się z ust zanim 
przypomniałem sobie, że sytuacja wcale nie była zabawna. 

Bella skupiła się na mojej twarzy. 
- Tam stałeś – przypomniała sobie. – koło swojego samochodu. 

Poczułem się jakby ktoś wylał mi wiadro zimnej wody na głowę. 
- Wcale nie. 

- Sama widziałam. – Jej głos stał się bardziej dziecinny. 
- Bello, stałem obok ciebie i w porę popchnąłem 

Wpatrywałem się głęboko w jej szeroko otwarte oczy, starając się wmówić jej 
moją to co chciałem. – jedyną racjonalną wersję prawdy. 

Jej szczęka zadrżała. – Nie prawda. 

background image

Starałem się być dalej opanowanym. Zero paniki. Gdybym tylko mógł uciszyć 
ją na chwilę, by zniszczyć dowody…i zaprzeczyć jej wersji wydarzeń, tłumacząc, 

że mocno zraniła się w głowę. 
Czy nie prościej było zachować ten spokój i ciszę? Gdyby tylko dziewczyna 

zaufała mi na kilka minut… 
- Proszę, Bello – powiedziałem, przepełniony emocjami. Pragnąłem by mi 

zaufała. Za bardzo. Bardziej niż było mi wolno. Dla niej i tak nie miałoby to 
żadnego znaczenia. 

- Czemu miałabym to robić? – spytała. 
- Zaufaj mi. – poprosiłem. 

- Obiecujesz, że wszystko mi później wyjaśnisz? 
Byłem na siebie zły, że oto, w tej chwili będę musiał znowu ją okłamać. 

Przecież tak bardzo chciałem zasłużyć na jej zaufanie. 
- Obiecuję. 

- Dobra. – zgodziła się beznamiętnie. 
Kiedy próba ratowania nas rozpoczęła się – przybywający dorośli, wezwane 

władze, syreny w oddali – starałem się ignorować dziewczynę i przywrócić moje 
priorytety do odpowiedniej formy. Słuchałem myśli wszystkich świadków, aby 

wyłapać czy widzieli coś dziwnego, jednak nie natknąłem się na nic 

niepokojącego. Wielu z nich było zaskoczonych widząc mnie razem z Bellą, 
jednak wmawiali sobie, że po prostu nie zauważyli mnie stojącego przy niej 

przed wypadkiem. 
Ona okazała się jedyną osobą, która nie akceptowała najprostszego 

wyjaśnienia, jednak nie była godnym zaufania świadkiem. Wydawała sie 
przestraszona, nie wspominając o uderzeniu w głowę. Prawdopodobnie w szoku. 

To bardzo podważało jej wersję, prawda? Nikt nie dałby wiary jej słowom. 
Wzdrygnąłem się kiedy usłyszałem myśli Rosalie, Jaspera i Emmetta, którzy 

właśnie dotarli na miejsce wypadku. Wieczorem rozpęta się piekło. 
Chciałem usunąć ślady i wgięcia, które pozostawiły moje ręce, ale dziewczyna 

była zbyt blisko. Musiałem poczekać, aż dojdzie do siebie. Czekanie było 
frustrujące – tyle spojrzeń na mnie - kiedy ludzie starali się odepchnąć 

furgonetkę, aby się do nas dostać. Mógłbym im pomóc, aby przyspieszyć ten 
proces, jednak miałem już i tak za dużo problemów na głowie, a wzrok 

dziewczyny był bardzo nieufny i hardy.. 
Znajoma, posiwiała twarz zagadnęła mnie 

- Cześć, Edward. – powiedział Brett Warner. Był on pielęgniarzem i znałem go 
dobrze ze szpitala. Miałem szczęście – w jego myślach nie wyłapałem nic 

martwiącego. Ja natomiast byłem spokojny i opanowany – Wszystko porządku, 
dzieciaku? 

- Wszystko w porządku, Brett. Jednak martwię się o Bellę. Chyba ma 
wstrząśnienie mózgu. Bardzo mocno uderzyła się w głowę, gdy ją odepchnąłem. 

Brett skierował swoją uwagę na Bellę, która rzuciła mi pełne gniewu 
spojrzenie. Ah, tak. Więc była cichym męczennikiem – wolała cierpieć w ciszy. 

Nie zaprzeczyła moim słowom, więc ułatwiła mi zadanie. 
Następny sanitariusz próbował upierać się, że potrzebuję pomocy, jednak nie 

było zbyt trudno go spławić. Obiecałem dać się zbadać mojemu Carlisleowi, 
więc odpuścił. Gdy rozmawiałem z większością ludzi, twarde zapieranie się było 

tym czego potrzebowałem. Tylko Bella… Ona…. Nie pasowała do żadnego 
schematu. 

Kiedy założyli jej kołnierz ortopedyczny – a jej twarz poczerwieniała z 
zawstydzenia – wykorzystałem chwilę, by cicho zmienić kształt wgiecia w 

samochodzie, spodem mojej stopy. Tylko moje rodzeństwo wiedziało, co robię. 
Usłyszałem myśli Emmetta. Obiecał, że usunie to, o czym ja zapomnę. 

Wdzięczny za jego pomoc, lecz bardziej wdzięczny za to, że co najmniej 
Emmett wybaczył mi moje ryzykowne zachowanie – byłem bardziej 

zrelaksowany, gdy wdrapałem się na siedzenie obok Bretta w karetce. 
Szeryf policji przybył zanim zdążyli umieścić Bellę z tyłu, w ambulansie. 

Chociaż myśli ojca Belli były przeszłymi słowami, panika i zainteresowanie 
emanujące z umysłu mężczyzny zagłuszały każdą inną myśl w pobliżu. Cichy 

background image

niepokój i wina, ich ogrom, spływał z niego, ponieważ zobaczył swoją jedyną 
córkę na noszach. 

Spływał także ze mnie, rozbrzmiewając i rosnąć. Kiedy Alice ostrzegała mnie, 
że zabijając córkę Charliego, zabiłbym także jego, nie przesadzała. 

Moja głowa pochyliła się z poczuciem winy, kiedy słuchałem jego 
spanikowanego głosu. 

- Bella! – krzyknął. 
- Nic mi nie jest Cha... tato - westchnęła. - Naprawdę, nie ma się czym 

przejmować 
Jej zapewnienia zaledwie złagodziły jego strach. Zawrócił się do najbliższego 

sanitariusza i zażądał więcej informacji 
Usłyszałem, gdy z nim rozmawiał, tworząc doskonale złączone zdania wbrew 

jego panice i wtedy zrozumiałem, że ten niepokój i zainteresowanie nie były 
ciche. Ja po prostu… nie mogłem usłyszeć dokładnie jego słów. 

Hmm. Charlie Swan nie był taki cichy jak jego córka, jednak dowiedziałem 
się po kim to odziedziczyła. Interesujące. 

Nigdy nie spędziłem tyle czasu w towarzystwie szeryfa policji. Zawsze 
brałem go za człowieka wolno myślącego, jednak teraz to ja nim byłem. Jego 

myśli były częściowo ukryte, nieobecne. 
Chciałem się bardziej wsłuchać, aby zobaczyć czy mogę znaleźć w tej nowej, 

mniejszej łamigłówce klucz do sekretów dziewczyny, jednak Bella już została 
załadowana do karetki. To było trudne, aby oderwać mnie od tego możliwego 

rozwiązania tajemnicy, która wprawiała mnie w obsesję. Musiałem jednak 
skupić się teraz, aby zobaczyć co zostało zrobione dziś w każdym kącie. 

Musiałem słuchać, aby upewnić się, że nie wpakowałem nas w zbyt duże 
kłopoty i musielibyśmy wyjechać natychmiast. Musiałem się skoncentrować. 

Nie było nic w myślach sanitariuszy, co mogłoby mnie zmartwić. Dziewczynie 
nie stało się nic poważnego. 

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przyjeździe do szpitala, było zobaczenie 
się z Carlisleem. Przebiegłem przez automatyczne drzwi, jednak nie mogłem 

całkowicie zapomnieć o Belli; wciąż podsłuchiwałem myśli lekarzy na temat 
stanu jej zdrowia. 

Łatwo było znaleźć znajomy umysł mojego ojca. Był on w małym budynku, 
całkowicie sam - drugi plus w tym 'szczęśliwym' dniu. 

- Carlisle. 
Edwardzie… Nie zrobiłeś tego… 

- Nie o to chodzi. 
Wziął głęboki oddech. 

Oczywiście, że nie. Przepraszam, że tak pomyślałem. Twoje oczy… 

Oczywiście, powinienem wiedzieć... 
- Ona jest ranna Carlisle, prawdopodobnie to nic takiego, ale… 

- Co się stało? 
- Głupi wypadek samochodowy. Była w złym miejscu, w złym czasie. Ale nie 

mogłem tam tak stać i pozwolić jej zginąć 
Zacznij od początku. Nic nie rozumiem…Jaki jest w tym twój udział? 

- Van wpadł w poślizg na lodzie. – wyszeptałem wpatrując się w ścianę. 
Zamiast multum. oprawionych w ramki dyplomów, miał tylko jeden prosty 

obraz - jego ulubiony, nie odkryty Hassam 
- Ona stała mu na drodze. Alice widziała to w swojej wizji, jednak nie było 

czasu, by zrobić cokolwiek innego niż pobiec i odepchnąć ją. Nikt nic nie 
zauważył... poza nią. Musiałem ponownie zatrzymać vana, jednak znowu nikt 

tego nie widział, z wyjątkiem niej. Ja... Przepraszam Carlisle. Nie chciałem 
narazić nas na niebezpieczeństwo. 

Carlisle położył mi rękę na ramieniu. 
Postąpiłeś słusznie. Wiem, że to nie było dla ciebie łatwe. Jestem z ciebie 

dumny. 
Odważyłem się by spojrzeć mu w oczy. 

- Ona wie, że jest ze mną... coś nie tak. 
- To nie ma znaczenia. Jeśli będziemy musieli wyjechać, wyjedziemy. Czy, coś 

już powiedziała? 

background image

Zaprzeczyłem ruchem głowy. 
- Do tej pory, jeszcze nic. 

Jeszcze . . . ? 
- Zgodziła się potwierdzić moją wersję wydarzeń, jednak oczekuje 

wyjaśnień. 
Zmarszczył brwi, myśląc nad tym co mu powiedziałem. 

- Uderzyła się w głowę… Uderzyła nią naprawdę mocno o ziemię. Wydaje się 
być cała. Jednak… Ona chyba naprawdę wiele oczekuje, w zamian za milczenie. 

Gdy mówiłem, czułem jak moje ciało drga niemiłosiernie. 
Carlisle wyczuł niechęć w moim głosie. 

Być może nie będzie to konieczne. Zobaczymy co się wydarzy… Wydaje mi 
się, że mam pacjenta do zbadania. 

- Proszę. – powiedziałem błagalnie. – Tak bardzo się martwię, że ją 
skrzywdziłem. 

Twarz Carlisle rozpromieniła się, gdy pogładził swoje piękne, jasne włosy. 

Zaśmiał się pocieszająco. 
To był dla Ciebie interesujący dzień, prawda? 

W jego myślach mogłem wyczuć ironię. Carlisle żartował ze mnie. Całkowite 
odwrócenie ról. Gdzieś, podczas tej krótkiej, bezmyślnej sekundy, kiedy 

biegłem po lodzie, zmieniłem się z zabójcy w obrońcę. 
Śmiałem się z nim, rozpamiętując, jaki byłem pewny, że Bella nigdy nie 

będzie potrzebowała ochrony przed nikim poza mną. To był koniec mojego 
rozbawienia, ponieważ furgonetka była całkowicie prawdziwa. 

Czekałem osamotniony w biurze Carlisle'a - jedna z najdłuższych godzin, 
jakie kiedykolwiek przeżyłem - słuchając myśli ludzi ze szpitala. 

Tyler Crowley, kierowca vana, wyglądał na bardziej rannego niż Bella, więc 
cała uwaga została skupiona na nim, kiedy Bella czekała na prześwietlenie. 

Carlisle pozostał w cieniu, ufając, że dziewczyna została tylko nieznacznie 
zraniona. To mnie zaniepokoiło, jednak wiedziałem, że mam rację. Jedno 

spojrzenie na jego twarz, a na pewno od razu przypomni sobie o mnie, o fakcie, 
że jest coś nie tak z moją rodziną i to może sprawić, że dziewczyna zacznie 

mówić. 
Ona na pewno ma wystarczająco chętnego do rozmowy partnera. Tyler'a 

zjadały wyrzuty sumienia, że prawie ją zabił i nie mógł przestać o tym myśleć. 
Mogłem zobaczyć wyraz jej twarzy poprzez jego oczy. Dziewczyna marzyła o 

tym, by zamilkł. Jak on mógł tego nie widzieć? 
Nagle poczułem napięcie, kiedy Tyler spytał się jej, jakim cudem udało jej się 

odskoczyć. Czekałem, nie oddychając, kiedy dziewczyna zawahała się. 
- Eee... – usłyszałem Crowley uważał, ze jest zdezorientowana. Po namyśle 

odpowiedziała. - Edward skoczył i pociągnął mnie ze sobą. – z trudem 
wypuściłem powietrze. Miałem przyspieszony oddech. Mój oddech 

przyspieszył. Nigdy wcześniej nie słyszałem jak wypowiadała moje imię. 
Podobał mi się sposób w jaki to zrobiła. Nie chciałem analizować jej 

zachowania, przez rozmyślania Tylera. Marzyłem, by usłyszeć jej myśli. 
- Edward Cullen. – wyjaśniła, gdy chłopak nie zrozumiał o kogo chodzi. Nagle 

znalazłem się przy drzwiach, z ręką opartą, o klamkę. Pragnąłem ją zobaczyć. 
Jednak musiałem pamiętać o ostrożności. 

- Wiesz, stał tuż obok. 
- Cullen? Jakoś go przegapiłem. No, ale wszystko działo się tak szybko. Nic 

mu nie jest? 
- Chyba nie. Też tutaj trafił, ale nie kazali mu leżeć na noszach. 

Widziałem zamyślenie na jej twarzy, podejrzenie w jej oczach, jednak te 
niewielkie zmiany zgubiły się na nim. 

Ona jest ładna, pomyślał Tyler, prawie zaskoczony. Nawet jeśli wszystko 
nawaliło. Nie mój typ, ale... Powinienem się z nią umówić. Zrewanżować za 

dzisiejszy dzień...

Byłem holu, w połowie drogi do sali. Bez myślenia o tym co robię, chociaż 
przez chwilę. Na szczęście pielęgniarka weszła do pokoju zanim ja to zrobiłem - 

nadeszła kolej Belli na prześwietlenie. Oparłem się o ścianę w ciemnym kącie, w 

background image

rogu i próbowałem dojść do siebie, kiedy ona została wywieziona ode mnie. 
To nie miało znaczenia, że Tyler pomyślał, że była ładna. Każdy mógł to 

zauważyć. Nie było więc żadnego powodu, abym czuł się... Jak właściwie się 
czułem? Rozdrażniony? A może zły będzie lepiej obrazowało moje uczucia. Bez 

sensu. To nie powinno mieć dla mnie najmniejszego znaczenia. 
Zostałem tam gdzie byłem tak długo jak tylko mogłem, jednak niecierpliwość 

uzyskała przewagę nade mną i zawróciłem do sali z rentgenem. Dziewczyna 
została już z powrotem przewieziona do swojej sali nagłego wypadku, jednak 

skorzystałem z okazji i obejrzałem jej zdjęcia rentgenowskie, kiedy pielęgniarka 
gdzieś wyszła. 

Czułem się spokojniejszy. Było z nią wszystko w porządku. Nie zraniłem jej. 
Carlisle mnie przyłapał. 

Lepiej wyglądasz. – skomentował. 
Spojrzałem się prosto przed siebie. Nie byliśmy sami, korytarz był pełen 

ludzi. Ah, tak. Carlisle obejrzał zdjęcia. Ja nie potrzebowałem robić tego 
kolejny 

raz. 
Jest absolutnie w porządku. Dobra robota, Edwardzie. 

Jego głos, pełen aprobaty, wywołał u mnie mieszane uczucia. Powinienem być 
zadowolony, jednak wiedziałem, że mój ojciec nie zaakceptuje tego, co 

zamierzałem teraz uczynić. W każdym razie nie zaakceptowałby, gdyby znał 
prawdziwy powód... 

- Myślę, że powinienem z nią porozmawiać, zanim cię zobaczy. – szepnąłem. – 
Będę się zachowywał całkiem normalnie. Jakoś załagodzę sprawę. Carlisle 

kiwną głową z roztargnieniem, cały czas oglądając zdjęcia. 
Dobry pomysł. Hmm 

Spojrzałem na niego, aby zobaczyć co przykuło jego uwagę. 
Spójrz na te wyleczone stłuczenia! Ile razy jej matka ją upuściła? 

Carlisle zaśmiał się sam do sobie. 
- Zacząłem przypuszczać, że pech nigdy jej nie opuszcza. Zawsze w złym 

miejscu w złym czasie 
Forks nie jest dla niej odpowiednim miejscem, gdy ty jesteś w pobliżu. 

Cofnąłem się. 
Idź śmiało, do ciebie niebawem. 

Odszedłem szybkim krokiem, z wyraźnym poczuciem winy. Byłem 
wyśmienitym kłamcą, skoro udało mi się oszukać nawet Carlisle. 

Kiedy doszedłem do miejscowej urazówki, Tyler mamrotał pod nosem, ciągle 

przepraszając. Dziewczyna starała się uciec przed jego żalem, udając, że śpi. 
Jej 

oczy były zamknięte, jednak oddychała nierówno, a jej dłonie zaciskały się 
zniecierpliwieniu. 

Przyjrzałem się jej twarzy. Prawdopodobnie widziałem ją po raz ostatni. Ta 
świadomość wywołała u mnie dziwny ucisk w klatce piersiowej, którego źródła 

nie rozumiałem. 
Wziąłem głęboki oddech i wychyliłem się zza framugi drzwi. 

Kiedy Tyler mnie zobaczył chciał zacząć paplać o tym samym. Jednak 
przyłożyłem palec wskazujący do ust po to, by milczał. 

- Czy ona śpi? – wyszeptałem. 
Oczy Belli otworzyły się i skupiły na mojej twarzy. Poszerzyły się chwilowo, a 

następnie zwęziły w gniewie bądź podejrzeniu. Pamiętałem, że muszę odegrać 
swoją rolę, więc uśmiechnąłem się do niej, jakby nic nadzwyczajnego się dziś 

nie stało - oprócz uderzenia jej głowy o ziemię i mojego nadzwyczaj szybkiego 
biegu. 

- Cześć, Edward – zaczął Tyler. - Naprawdę, tak mi... 
Podniosłem jedną rękę, aby przyjąć jego przeprosiny. 

- Nie ma krwi, nie ma żalu. 
Powiedziałem bez namysłu. Z zadziwiającą łatwością ignorowałem Tylera., 

leżącego kilka metrów ode mnie, pokrytego świeżą krwią. Nigdy nie rozumiałem 
jak Carlisle sobie z tym radził - z ignorowaniem krwi jego pacjentów. Czy stała 

pokusa nie rozpraszała, nie była niebezpieczna...? Ale, teraz... Mogłem zobaczyć 

background image

jak, skupiając się na czymś innym, wystarczająco mocno, pokusa była niczym. 
Nawet świeża krew Tyler'a nie robiła na mnie takiego wrażenia jak Belli. 

Zachowałem pewną odległość siadając w nogach łóżka chłopaka. 
- No i jaka diagnoza? – spytałem się jej. 

Jej dolna warga lekko zadrżała. 
- Nic mi nie jest, ale muszę tu siedzieć. Jak ci się udało uniknąć noszy, co? 

- Mam znajomości. – odparłem. – Zaraz wyjdziesz na wolność 
Obserwowałem jej reakcję delikatnie, kiedy mój ojciec wszedł do sali. Jej oczy 

rozszerzyły się, a usta otworzyły się ze zdziwienia. Zajęczałem w środku. Tak, 
ona na pewno zauważyła to podobieństwo. 

- A zatem, panno Swan, jak się czujemy? – spytał Carlisle. Mówił bardzo 
spokojnie, ciepłym głosem, który uspokajał większość pacjentów. Nie mogłem 

określić jak bardzo to zadziałało na Bellę. 
- Dobrze – odparła. 

Carlisle podszedł do podświetlonej tablicy wiszącej nad jej łóżkiem, włączył 
ją i przyjrzał się rentgenowi. 

- Wygląda ładnie - stwierdził. - Głowa cię nie boli? Edward mówił, że 

naprawdę mocno się uderzyłaś. 
- Nic mi nie jest. – westchnęła zmęczona. Jakaś dziwna niecierpliwość 

emanowała z jej głosu. Rzuciła mi wrogie spojrzenie. 
Carlisle dotykał jej głowy. Zalała mnie fala dziwnych emocji. 

Patrzyłam na Carlislea przy pracy od wielu lat. Kiedyś nawet byłem jego 
nieformalnym asystentem. Wyschnięta krew nie stanowiła, dla mnie problemu. 

Więc nie było dla mnie nową rzeczą, oglądanie jak badał dziewczynę, tak jakby 
był człowiekiem. Zazdrościłem mu jego samokontroli wiele razy. Zazdrościłem 

mu tego bardzo. Znałem różnicę między mną, a Carlisle'em - on mógł dotykać 
dziewczynę tak delikatnie, bez żadnego strachu, wiedząc, że nigdy jej nie 

skrzywdzi... 
Skrzywiła się, a ja zmieniłem pozycję. Musiałem się skoncentrować na 

chwilę, aby utrzymać moją zrelaksowaną postawę. 
- Boli? 

Jej podbródek lekko drgnął. 
- Nie za bardzo. Bywało gorzej. 

Kolejna cecha charakteru : była odważna. Nie lubiła okazywać swoich 
słabości. 

Prawdopodobnie najwrażliwsza osoba, jaką kiedykolwiek widziałem i nie 
chciała wydawać się słaba. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. 

Rzuciła mi kolejne, pełne gniewu spojrzenie. 
- No cóż, twój ojciec czeka na zewnątrz - może cię zabrać do domu. Ale wróć, 

jeśli będziesz miała zawroty głowy albo jakieś kłopoty ze wzrokiem. 
Jej ojciec tutaj? Przejrzałem myśli tłumu, jednak nie zdążyłem wyłapać myśli 

ojca dziewczyny, zanim ta odezwała się ponownie, była zdenerwowana. 
- Nie mogę wrócić na lekcje? 

- Chyba powinnaś sobie dzisiaj odpuścić.- Stwierdził Carlisle. 
Ponownie, lustrowała mnie spojrzeniem. 

- A on wraca do szkoły? 
Normalne zachowanie, sprawy zostały złagodzone... Pomijając fakt, w jaki 

sposób patrzyła mi w oczy... 
- Ktoś musi zanieść im dobrą nowinę. Żyjemy. – powiedziałem. 

- W rzeczy samej. – poparł mnie Carlisle. – Większość uczniów czeka, na 
zewnątrz. 

Tym razem przewidziałem jej reakcję - jej niechęć zmieniającą się w uwagę. 
Nie rozczarowała mnie. 

- O, nie! – jęknęła chowając twarz w dłoniach. 

Spodobało mi się to, że wreszcie odgadłem. Zaczynałem ją rozumieć... 
- Chcesz zostać? – spytał Carlisle. 

- Nie, nie! – zaprotestowała szybko, wyskakując pospiesznie z łóżka. 
. Zatoczyła się i wpadła w ramiona Carlisle'a. Przytrzymał ją i pomógł złapać 

równowagę. 

background image

Ponownie, zawiść wezbrała we mnie. 
- Nic mi nie jest. – powtórzyła, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać. 

- Weź Tylenol, jakby mocno bolało - doradził. 
- Nie jest tak źle –zapewniła z przekonaniem. 

Carlisle uśmiechnął się gdy wypisywał jej kartę. 
- Wszystko wskazuje na to, że miałaś wielkie szczęście – powiedział z 

sympatią. 
- Miałam szczęście, że Edward stał tuż obok. – stwierdziła z niechęcią. 

- Ach, no tak – zgodził się szybko dość mocno ironizują. 
Dla ciebie wszystko pomyślał. Dasz sobie radę. 

- Dziękuje ci. – wyszeptałem cicho. Z pewnością, żaden człowiek, nie był w 
stanie mnie usłyszeć. 

Następnie Carlisle zwrócił się do Tylera: 
- Obawiam się, że jeśli o ciebie chodzi, będziesz musiał zabawić u nas nieco 

dłużej. 
Będę musiał wypić piwo, które naważyłem. 

- Możemy pogadać? – szepnęła do mnie. 
Jej ciepły oddech owiał moją twarz, więc musiałem się cofnąć. Za każdym 

razem, kiedy była blisko mnie, to wywoływało wszystko co najgorsze, 
pobudzało instynkty. Jad płynął w moich ustach, a moje ciało pragnęło ataku - 

chciałem złapać ją w moje ramiona i zębami wgryźć się w jej gardło. 
Na szczęście mój umysł panował nad ciałem. 

- Ojciec na ciebie czeka – wycedziłem przez zęby. 
Zerknęła na Carlisle'a i Tylera. Chłopak nie zwracał na nas uwagi, natomiast 

Carlisle obserwował każdy mój ruch 
Ostrożnie Edwardzie. 

- Chciałabym rozmówić się z tobą na osobności, jeśli nie masz nic przeciwko – 
upierała się półgłosem. Chciałem powiedzieć jej, że nie ma o czym, jednak 

wiedziałem, że i tak musiałem to zrobić. Najlepiej jak tylko potrafiłem. 

Byłem przepełniony dziwnymi emocjami, kiedy wychodziłem z sali, 
słuchając kroków dziewczyny, gdy próbowała mnie dogonić. 

Musiałem odegrać swoją rolę. Byłem tą złą postacią - nikczemnikiem. Muszę 
kłamać i być okrutny. 

Starałem się, aby kierowały mną tylko dobre impulsy - ludzkie impulsy, 
które zachowały się we mnie przez te wszystkie lata. Nigdy wcześniej nie 

chciałem zasłużyć na czyjeś zaufanie tak bardzo jak teraz, kiedy musiałem 
zniszczyć wszystkie możliwości na uzyskanie czego tak bardzo pragnąłem. 

Świadomość, że to może być jej ostatnie wspomnienie mnie tylko pogarszała 
sprawę. To była moja scena pożegnania. 

Odwróciłem się do niej. 
- Czego chcesz? – spytałem wyniośle. 

Skuliła się z powrotem nieznacznie przez moją wrogość. Jej oczy stały się 
zadziwione moim zachowaniem... Ten wyraz twarzy będzie mnie prześladował, 

po kres mojego istnienia. 
- Obiecałeś mi wszystko wyjaśnić – powiedziała półgłosem. Jej twarz w 

odcieniu kości słoniowej pobladła. 
- Uratowałem ci życie. Starczy. 

- Obiecałeś. – wyszeptała. 
- Bello, uderzyłaś się w głowę, pleciesz jakieś bzdury. 

Zdenerwowała się, co ułatwiało mi zadanie. Nasze spojrzenia spotkały się, 
moja twarz stała się nieprzyjazna. 

- Z moja głową jest wszystko w porządku. 
- Co chcesz ode mnie wyciągnąć? 

- Chce poznać prawdę. Chcę wiedzieć, dlaczego kazałeś mi kłamać 
Chciała tylko poznać prawdę - frustrowała mnie to, że musiałem jej 

odmówić. 
- A co według ciebie się niby wydarzyło?- burknąłem. 

Zaczęła wyrzucać z siebie, potoki słów. 
- Wiem tylko, że wcale nie stałeś tak blisko. Tyler też cię nie widział, więc 

nie mów, że uderzyłam się w głowę i miałam omamy. A potem Van pędził prosto 

background image

na nas, ale mimo to nas nie staranował, a twoje dłonie zostawiły w jego boku 
wgniecenia. W tym drugim aucie też zresztą zrobiłeś wgniecenie. I nic ci się me 

stało. A potem van mógł zwalić się na moje nogi, ale go podniosłeś...- nagle 
zacisnęła zęby a jej oczy zaszkliły się od łez. 

Patrzyłem się na nią szyderczo, chociaż tak naprawdę czułem strach; ona 

widziała wszystko. 
- Uważasz, że podniosłem vana? – spytałem z sarkazmem. 

Skinęła w milczeniu głową. 
Mój głos był coraz bardziej prześmiewczy. 

- Przecież wiesz, że nikt ci nie uwierzy. 
Dziewczyna starała się kontrolować swój gniew. Gdy odpowiadała każde jej 

słowo było niezwykle przemyślane. 
- Nie zamierzam tego rozgłaszać. 

Mówiła prawdę - mogłem zobaczyć to w jej oczach. Nawet wściekła i 
zdradzona, zamierzała utrzymać ten sekret w tajemnicy. 

Tylko dlaczego? 
Szok zburzył mój starannie zaplanowany wyraz twarzy na pół sekundy, 

potem wziąłem się w garść. 
- Wiec po co to wszystko? – starałem, się brzmieć surowo. 

- Dla mnie samej. – wyjaśniła. - Nie lubię kłamać, a skoro muszę, wolałabym 
poznać powód. 

Prosiła mnie bym jej zaufał. Tak samo jak ja chciałem, aby ona zaufała mi. 
Jednak była to 

granica , której w żaden sposób nie mogłem przekroczyć. 
Byłem bezduszny. Musiałem taki być. 

-Nie możesz mi po prostu podziękować i zapomnieć o sprawie? 
- Dziękuje. – powiedziała czekając na wyjaśnienia. 

- Nie masz zamiaru sobie odpuścić, prawda? 
- Nie. 

- W takim razie… - nie mógłbym powiedzieć prawdy, nawet jeślibym chciał, 
rzeczy w tym, że nie chciałem. Wolałbym, żeby sama wymyśliła jakąś hipotezę, 

niż żeby wiedziała kim naprawdę jestem, ponieważ nic nie byłoby gorsze niż 
prawda - byłem żyjącym koszmarem, prosto z horroru.. – W takim razie mam 

nadzieję, że lubisz rozczarowania. 
Mierzyliśmy się wzrokiem. To było dziwne, jak ujmujący był jej gniew. Jak 

rozwścieczony kociak, delikatny i nieszkodliwy, i tak nieświadomy jej własnej 

wrażliwości. 
Zaczerwieniła się i wysyczała przez zęby. 

- Po co w ogóle się fatygowałeś? – zupełnie nie spodziewałem się tego 
pytania. Straciłem nad sobą kontrolę, maska ześlizgnęła się z twarzy. Pierwszy 

raz od dawna powiedziałem prawdę. 
- Nie wiem. 

Zapamiętałem jej wyraz twarzy. Gniew zmieszany w flustracją Pulsująca 
krew w jej policzkach. Odwróciłem się i odszedłem. Miałem już jej nigdy nie 

zobaczyć… 

4. WIZJE 

Wróciłem do szkoły. To było najwłaściwsze rozwiązanie. Nie powinienem wzbudzać 
podejrzeń. 

Pod koniec dnia prawie wszyscy uczniowie wrócili do klas. Tylko Tyler, Bella i 
kilku 

innych – którzy prawdopodobnie skorzystali z wypadku jako pretekstu do wagarów – 
pozostało nieobecnych. 

Nie powinno być dla mnie taką trudną rzeczą zachowanie się właściwie. Ale przez 
całe 

popołudnie zaciskałem zęby powstrzymują pragnienie. Marzyłem by urwać się z 
lekcji, 

by znowu ją zobaczyć. 

background image

Jak jakiś natręt. Obsesyjny natręt. Obsesyjny wampir natręt . 
Szkoła była dzisiaj, jakimś cudem, niemożliwie, bardziej nudna niż wydawało się 

to 
tylko tydzień temu. Jak śpiączka. Było tak jak by kolor odpłynął z cegieł, 

drzew, nieba, 
z twarzy dookoła mnie… Gapiłem się na rysę na ścianie. 

Była inna właściwa rzecz która powinienem robić… i której nie robiłem. 
Oczywiście, 

to była następna niewłaściwa rzecz. Wszystko zależało od perspektywy z której 
się 

spojrzało. 
Z perspektywy Cullena – nie tylko wampira, ale Cullena, kogoś kto należał do 

rodziny, 
taki rzadki stan w naszym świecie – właściwą rzeczą do zrobienia było by coś 

takiego: 
- Jestem zdziwiony widząc Cię w mojej klasie, Edwardzie. Słyszałem, że byłeś 

zamieszany w ten okropny incydent dziś rano. 
- Tak, byłem Proszę Pana, ale miałem szczęście. - Przyjazny uśmiech - Wcale nie 

zostałem ranny… Chciałbym móc powiedzieć to samo o Belli i Tylerze. 
- Jak się oni mają? 

- Myślę, że Tyler ma się dobrze… Tylko jakieś powierzchniowe zadrapania od szkła 

okien. Jednak nie jestem pewien co do Belli. - Zmartwiony grymas. - Może mieć 
jakąś 

kontuzję. Słyszałem, że była zupełnie bezwładna przez dłuższą chwilę – widziała 
nawet 

jakieś rzeczy. Wiem, że doktorzy byli zmartwieni… 
Tak to powinno wyglądać. To byłem winny mojej rodzinie. 

- Jestem zdziwiony widząc Cię w mojej klasie, Edwardzie. Słyszałem, że byłeś 
zamieszany w ten okropny incydent dziś rano. 

- Nic mi się nie stało. - Żadnego uśmiechu. 
Mr. Banner przerzucił swoją wagę z jednej stopy na drugą, czując się nieswojo. 

- Masz jakieś pojęcie w jakim stanie są Bella Swan i Tyler Crowley? Słyszałem, 
że 

mieli jakieś obrażenia… 
- Nie znam ich stanu. - Wzruszyłem ramionami.

Mr. Banner odchrząknął. 

- Taa, racja… - powiedział; moje zimne spojrzenie sprawiło, że jego głos był 
trochę 

spięty.. 
Odszedł szybko na przód klasy i zaczął swój wykład. 

To było niewłaściwą rzeczą do zrobienia. Chyba, że spojrzało się na to z 
bardziej 

niezrozumiałego punktu widzenia. 
Wydawało się po prostu to tak… tak obraźliwie nieuprzejme oczerniać dziewczynę 

za 
jej plecami, zwłaszcza kiedy ona udowodniła, że była bardziej godna zaufania niż 

mógł 
bym marzyć. Nie powiedziała niczego co mogło by mnie zdradzić, mimo tego, że 

miała 
dobry powód żeby to zrobić. Czy mógłbym ją zdradzić kiedy ona zrobiła wszystko 

żeby utrzymać mój sekret? 
Miałem prawie identyczną rozmowę z Panią Goff – tylko raczej po hiszpańsku niż 

po angielsku – i Emmett posłał mi długie spojrzenie. 
Mam nadzieję, że masz dobre wyjaśnienie na to co się dzisiaj stało. Rose jest na 

ścieżce 
wojennej. 

Przewróciłem oczami bez patrzenia na niego. 
Właściwie wymyśliłem perfekcyjnie brzmiące wyjaśnienie. Przypuszczając, że nie 

zrobiłbym wszystkiego żeby powstrzymać vana od zmiażdżenia dziewczyny… 

background image

Wzdrygnąłem się na myśl o tym. Ale jeśli została by uderzona, jeśli została by 
zmasakrowana i krwawiła by, czerwony płyn rozlał by się na betonie, zapach 

świeżej 
krwi rozpływający się w powietrzu… 

Zadrżałem ponownie, ale nie tylko ze strachu. Część mnie zadrżała w pożądaniu. 
Nie, 

nie byłbym w stanie patrzeć na jej krew bez ujawnienia nas w bardziej rażący i 
szokujący sposób. 

To była perfekcyjnie brzmiąca wymówka… ale nie użył bym jej. Wydawała się być, 
zbyt zawstydzająca.. 

Zważywszy na to, że pomyślałem o tym długo po zdarzeniu. 
Spójrz na Jaspera. Emmett wciął się nieświadomy mojej zadumy. Nie jest na Ciebie 

zły… jest bardziej zdecydowany. 
Zobaczyłem co miał na myśli i na chwilę pokój dookoła mnie się rozmył. Moja 

wściekłość była tak wszechogarniająca, że czerwona mgła przesłoniła mi pole 
widzenia. Myślałem, że się nią zadławię. 

CIIII, EDWARD! WEŹ SIĘ W GARŚĆ!! Emmett wrzasnął na mnie w swojej głowie. 
Jego ręka spoczęła na moim ramieniu, trzymając mnie, bym nie wstał na równe 

nogi. 
Rzadko używał aż tyle siły – rzadko była taka potrzeba, był o wiele silniejszy 

niż 
jakikolwiek wampir którego kiedykolwiek spotkaliśmy – ale użył jej teraz. 

Ścisnął 
moje ramie, zamiast popchnąć mnie w dół. Jeśli by pchał, krzesło pode mną z 

pewnością by się zapadło. 
SPOKOJNIE! Zarządził. 

Spróbowałem się uspokoić, ale było mi ciężko. Wściekłość płonęła w mojej w 
głowie. 

Jasper nic nie zrobi do czasu aż wszyscy porozmawiamy. Po prostu pomyślałem, że 

powinieneś wiedzieć w jakim kierunku będzie podążał. 
Skoncentrowałem się na uspokojeniu się i poczułem, jak ręka Emmetta się 

rozluźnia. 
Postaraj się nie zrobić większego przedstawienia. Masz wystarczająco dużo 

kłopotów. 
Wziąłem głęboki oddech i Emmett uwolnił mnie z uścisku.. 

Dla pewności przesłuchałem klasę wzrokiem, ale nasza konfrontacja była tak cicha 

tak krótka, że tylko parę osób siedzących za Emmettem coś zauważyło. Nikt z nich 
nie 

wiedział co z tym zrobić i wzruszyli tylko ramionami. Cullenowie byli dziwakami 
– 

wszyscy już o tym wiedzieli. 
Cholera, dzieciaku, ale jesteś niezrównoważony. 

Emmett dodał z sympatią w głosie. 
-Ugryź mnie.- Wymamrotałem cicho i usłyszałem jego niski chichot. 

Emmett nie żywił do mnie urazy, i to ja powinienem być bardziej wdzięczny za 
jego 

wyrozumiałość. Ale mogłem zobaczyć, że intencje Jaspera brzmiały tak sensownie 
dla 

niego, że rozważał czy to nie był by najlepsze rozwiązanie. 
Wściekłość zawrzała, z trudem kontrolowana. 

Tak, Emmett był silniejszy ode mnie, ale jeszcze nigdy mnie nie poturbował. 
Twierdził, że to dlatego, że oszukiwałem, ale słyszenie myśli było tak 

nieodłączną 
częścią mnie, tak jak jego ogromna siła była jego atrybutem. Mieliśmy równe 

szanse w 
walce. 

Walka? To do tego to prowadziło? Miałem zamiar walczyć z własną rodziną dla 
człowieka którego ledwo znałem? 

Pomyślałem o tym przez chwilę, o delikatnym ciele dziewczyny w moich ramionach 

background image

w zestawieniu z Jasperem, Rose i Emmettem – nadprzyrodzeni silni i szybcy, 
maszyny 

do zabijania stworzone przez naturę… 
Tak, walczył bym dla niej. Przeciwko mojej rodzinie. 

Zadrżałem. 
Bo to nie było w porządku pozostawić ją bezbronną, kiedy to ja byłem tym który 

naraził ją na niebezpieczeństwo. 
Nie mógłbym wygrać sam, nie przeciwko całej trójce i zastanawiałem się kto 

mógłby 
być moim sprzymierzeńcem. 

Carlisle, na pewno. Nie walczył by z nikim, ale był by całkowicie przeciwko 
pomysłowi 

Jaspera i Rose. To może być wszystko czego potrzebowałbym. Zobaczę… 
Esme, wątpliwie. Nie stanęła by przeciwko mnie także, nie zniosła by też nie 

zgadzania się z Carlislem, ale poparła by każdy plan który trzymał by jej 
rodzinę 

razem. Jeśli Carlisle był duszą rodziny, to Esme była jej sercem. On dawał nam 
przywódcę który był warty naśladowania; ona sprawiła to naśladowanie aktem 

miłości. Wszyscy się kochaliśmy - nawet teraz pod powierzchnią furii którą 
czułem do 

Jaspera i Rose, nawet kiedy planowałem walczyć z nimi żeby ocalić dziewczynę, 
wiedziałem, że ich kocham. 

Alice… nie miałem pojęcia. To prawdopodobnie zależało od tego co będzie 
widziała, 

że nastąpi. Wyobrażam sobie, że wybierze stronę zwycięscy. 

Więc musiałbym to zrobić bez niczyjej pomocy. Nie mogłem się równać z nimi 
wszystkimi, ale nie zamierzałem pozwolić im skrzywdzić dziewczyny z mojego 

powodu. To może oznaczać manewr odejścia… 
Moja wściekłość opadła nagle w przypływie wisielczego poczucia humoru. Mogłem 

sobie wyobrazić jak dziewczyna by zareagowała kiedy bym ją porwał. Oczywiście 
rzadko poprawnie zgadywałem jej reakcje - ale jaką inną mogła by mieć reakcję 

oprócz czystego przerażenia? 
Nie byłem też pewien jak to rozwiązać – porwanie jej. Nie był bym w stanie 

wytrzymać blisko niej przez dłuższy czas. Możliwe, że dostarczył bym ją po 
prostu z 

powrotem do jej matki. Nawet - było by dla niej bardzo niebezpieczne. 
I także dla mnie, uświadomiłem sobie nagle. Jeśli zabił bym ją przez przypadek… 

Nie byłem całkowicie pewien ile by to bólu by mnie kosztowało, ale wiedziałem, 
że był 

by on złożony i intensywny. 
Cóż, nie mogłem już więcej narzekać, że życie poza szkołą było monotonne. 

Dziewczyna zmieniła to tak bardzo. 
Kiedy zadzwonił dzwonek Emmett i ja poszliśmy w ciszy w stronę auta. Martwił się 

o mnie i martwił się o Rosalie. Wiedział którą stronę musiałby wybrać w razie 
konfliktu i to go niepokoiło. 

Reszta czekała na nas w aucie, także pogrążona w ciszy. Byliśmy bardzo cichą 
grupą. Tylko ja mogłem słyszeć krzyki. 

Idiota! Szaleniec! Kretyn! Dupek! Samolubny, nieodpowiedzialny głupek! 
Rosalie utrzymywała stały potok obelg z całą siłą swoich mentalnych płuc. 

Sprawiało to, że było trudno wsłuchiwać się w innych, ale ignorowałem ją 
najlepiej jak 

umiałem. 
Emmett miał rację co do Jaspera. Był pewien swojego planu. 

Alice była niespokojna, martwiła się o Jaspera, przesuwając obrazki przyszłości. 
Nie ważne z której strony Jasper podchodził do dziewczyny, Alice zawsze mnie tam 

widziała, blokującego go. Interesujące… ani Rosalie ani Emmett nie byli z nim w 
tych 

wizjach. Więc Jasper planował to zrobić sam. To by wszystko uprościło. 
Jasper był najlepszym, najbardziej doświadczonym wojownikiem z nas wszystkich; 

moja jedyna przewaga była taka, że mogłem usłyszeć jego ruchy zanim je wykonał. 

background image

Nigdy nie walczyłem z Emmettem czy Jasperem bardziej niż dla zabawy- po prostu 
obijaliśmy się z nudów. Zrobiło mi się niedobrze na myśl o spróbowaniu zranienia 

Jaspera tak naprawdę… 
Nie, nie o to chodziło. Tylko go zablokować. To wszystko. 

Skupiłem się na Alice, przypominającej sobie różne sposoby ataków Jaspera. 
Jak tylko to zrobiłem, jej wizja się przesunęła, idąc dalej i dalej do domu 

Swanów. 
Wyeliminowałem go wcześniej… 

Powstrzymaj to, Edwardzie! Tak się nie może stać. Nie dopuszczę do tego. 
Nie odpowiedziałem jej, po prostu patrzyłem dalej. 

Zaczęła dalej szukać, w zamglonej rzeczywistości odległych jeszcze możliwości. 

Wszystko było cieniste i mgliste. 
Przez całą drogę do domu ładunek ciszy nie opadł. Zaparkowałem w dużym garażu 

za domem; Mercedes Carlisle’a już tam był, tak jak duży jeep Emmetta, M3 Rose i 
mój Vanquish. Byłem zadowolony, że Carlisle jest już w domu – ta cisza zakończy 

się 
eksplozją i chciałem by był przy tym, kiedy to się stanie. 

Poszliśmy prosto do jadalni. 
Pokój był oczywiście nigdy używany we właściwych celach. Ale był urządzony 

długim, owalnym, mahoniowym stołem otoczonym krzesłami – byliśmy skrupulatni w 
trzymaniu wszystkich rekwizytów we właściwym miejscu. Carlisle lubił używać tego 

jako pokoju konferencyjnego. W grupie gdzie było tyle silnych i skrajnie różnych 
osobowości, czasami było konieczne żeby prowadzić dyskusje w sposób spokojny, na 

siedząco. 
Miałem przeczucie, że posadzenie wszystkich na krzesłach niewiele dzisiaj 

pomoże. 
Carlisle siedział na swoim zwykłym miejscu, na wschodnim krańcu stołu. Esme 

była obok niego – trzymali się za ręce. 
Oczy Esme wpatrywały się we mnie, złote głębie i pełne troski. 

Zostań. To była jej jedyna myśl. 
Chciałbym być w stanie uśmiechnąć się do tej, która była dla mnie prawdziwą 

matką, 
ale nie miałem dla niej żadnej otuchy. 

Usiadłem po drugiej stronie Carlisle’a. Esme sięgnęła przez niego żeby położyć 
wolną rękę na moim ramieniu. Nie miała pojęcia co miało się zacząć, tylko 

martwiła 
się o mnie. 

Carlisle miał lepsze pojęcie o tym, co nadchodziło. Jego usta były zaciśnięte, a 
czoło 

zmarszczone. Grymas wyglądał za staro na jego młodej twarzy. 
Kiedy wszyscy usiedli, widziałem, że linie zostały narysowane. 

Rosalie usiadła dokładnie naprzeciwko Carlisle’a, na drugim końcu długiego 
stołu. 

Rzucała mi pełne złości spojrzenia, nigdy nie odwracając wzroku. 
Emmett usiadł obok niej, jego myśli i twarz były skrzywione. 

Jasper się zawahał i poszedł stanąć przy ścianie dokładnie naprzeciwko Rosalie. 
Był 

zdecydowany, obojętny na przebieg tej dyskusji. Zacisnąłem zęby. 
Alice weszła ostatnia, jej oczy były skupione na czymś dalekim – przyszłości, 

wciąż 
zbyt niepewnej by mogła zrobić z niej użytek. Bez większego namysłu usiadła obok 

Esme. Pocierała czoło jak by dręczył ją ból głowy. Jasper drgnął niespokojnie, 
rozważył dołączenie do niej, ale pozostał na miejscu. 

Wziąłem głęboki oddech. Ja to zacząłem – powinienem przemówić jako pierwszy. 
- Przepraszam. – powiedziałem spoglądając najpierw na Rose, potem na Jaspera a 

w końcu na Emmetta. – Nie chciałem wystawiać żadnego z was na niebezpieczeństwo. 
To było bezmyślne i chcę wziąć pełną odpowiedzialność za mój pochopny czyn. 

Rosalie spojrzała na mnie złowrogo. 
- Co masz na myśli przez „wziąć pełną odpowiedzialność”? Masz zamiar to 

background image

naprawić? 
- Nie w sposób który masz na myśli. – powiedziałem starając utrzymać mój głos 

pewnie i spokojnie – Jestem skłonny odejść już teraz, jeśli to tylko poprawi 
naszą 

sytuację. – Jeśli uwierzą, że ta dziewczyna będzie bezpieczna, jeśli uwierzę, że 
żadne z was 

jej nie tknie, poprawiłem się w myślach. 
- Nie – Esme wyszeptała – Nie, Edwardzie. 

Pogłaskałem jej rękę. 
- To tylko parę lat. 

- Jednak Esme ma rację. – powiedział Emmett – Nie możesz teraz nigdzie wyjechać. 
To w niczym by nie pomogło, wręcz przeciwnie. Musimy wiedzieć co ludzie dookoła 

nas myślą, teraz bardziej niż kiedykolwiek. 
Nie zgodziłem się z nim. 

- Alice wyłapie wszystko co będzie miało dla nas jakieś kluczowe znaczenie. 
Carlisle pokręcił głową. 

- Myślę, że Emmett ma rację, Edwardzie. Dziewczyna będzie o wiele bardziej 
rozmowna, jeśli nagle znikniesz. Albo odchodzimy wszyscy albo nikt. 

- Ona nic nie powie. – szybko odparłem. Rose zbliżała się do eksplozji i 
chciałem 

żeby ten fakt wyszedł szybko na jaw. 
- Nie znasz jej umysłu. – przypomniał mi Carlisle. 

- Wiem tylko, że nic nie powie. Alice, wesprzyj mnie. 
Alice spojrzała na mnie ze znużeniem. 

- Nie widzę, że stało by się coś złego, jeśli po prostu to zignorujemy. 
Rzuciła szybkie spojrzenie na Jaspera i Rose. 

Nie, nie mogła zobaczyć tej wersji przyszłości – nie kiedy Rosalie i Jasper byli 
aż tak 

przeciwko jej nie ignorowaniu. 
Dłoń Rosalie uderzyła w stół z głośnym hukiem. 

- Nie możemy dopuścić, żeby ten człowiek miał szanse powiedzieć cokolwiek. 
Carlisle, musisz to zrozumieć. Nawet jeśli zdecydujemy, że wszyscy znikamy, nie 

jest to 
bezpieczne pozostawić za sobą takiej historii. Żyjemy tak odmiennie od reszty 

naszego 
gatunku – wiecie, że są tacy którzy z przyjemnością podciągnęli by nas pod 

odpowiedzialność. Musimy być ostrożniejsi niż ktokolwiek inny! 
- Zostawialiśmy już za sobą plotki.– przypomniałem jej. 

- Tylko plotki i podejrzenia, Edwardzie. Nie świadków i dowody! 
- Dowody! – zaszydziłem. 

Jasper już potakiwał, z twardym wyrazem oczu. 
- Rose… - Carlisle zaczął. 

- Daj mi skończyć, Carlisle. To nie musi być żadne wielkie wydarzenie. 
Dziewczyna 

uderzyła się dzisiaj w głowę. Więc może ta kontuzja okazać się większa niż się 
wydawało. – Rosalie wzruszyła ramionami – Każdy śmiertelnik kładzie się spać z 

szansą, że się więcej nie obudzi. Inni oczekiwali by, że posprzątamy po sobie. 

Technicznie rzecz biorąc to było by zadanie Edwarda, ale rzecz jasna to leży 
poza jego 

możliwościami. Wiesz, że jestem zdolna do samokontroli. Nie zostawiłabym za nami 
żadnego śladu. 

- Tak, Rosalie, wszyscy wiemy jak zdolną jesteś zabójcą. – warknąłem. 
Zasyczała na mnie z furią. 

- Edward, proszę. – powiedział Carlisle i zwrócił się do Rosalie – Rosalie, 
miałem do 

tego inny stosunek w Rochester, ponieważ czułem, że należy Ci się 
sprawiedliwość. 

Mężczyzna którego zabiłaś potraktował Cię jak potwora. To nie jest ta sama 
sytuacja. 

Panna Swan jest niewinna. 

background image

- To nie jest nic osobistego, Carlisle. – Rosalie ledwo wycedziła te słowa przez 
zęby – 

To po to by chronić nas wszystkich. 
Zapadła krótkotrwała cisza kiedy Carlisle obmyślał swoją odpowiedź. Kiedy skinął 

głową, oczy Rosalie się rozbłysnęły. Powinna wiedzieć lepiej. Nawet jeśli nie 
był bym w 

stanie przeczytać jego myśli, mogłem przewidzieć jego następne słowa. 
- Wiem, że chcesz dobrze Rosalie, ale… chciałbym bardzo, żeby nasza rodzina była 

warta tego, żeby ją bronić. Przypadkowy… wypadek lub chwila nieuwagi w 
kontrolowaniu się jest przykrą częścią tego kim jesteśmy. – To było bardzo w 

jego 
stylu użyć liczby mnogiej, chociaż on nigdy nie miał takiej chwili nieuwagi. – 

Zamordowanie niewinnego dziecka z zimną krwią to zupełnie inna rzecz. Wierzę, że 
ryzyko które ona ze sobą niesie, czy powie o swoich podejrzeniach czy nie, jest 

niczym 
w porównaniu z większym ryzykiem. Jeśli poczynimy wyjątki żeby chronić siebie 

samych, ryzykujemy coś znacznie ważniejszego. Ryzykujemy stracenie istoty tego 
kim 

jesteśmy. 
Starałem się bardzo kontrolować mój wyraz twarzy. Jeśli bym tego nie robił to 

uśmiechał bym się szeroko. Lub bił brawo, tak jak miałem na to ochotę. 
- To odpowiedzialne zachowanie. – Rosalie się nachmurzyła. 

- Raczej bezduszne. – Carlisle poprawił ją delikatnie – Każde życie jest cenne. 
Rosalie westchnęła ciężki i wydęła dolną wargę. Emmett pogłaskał ja po ramieniu. 

- Będzie dobrze, Rose. – zapewnił niskim głosem. 
- Pytanie brzmi – Carlisle kontynuował – czy powinniśmy się przeprowadzić? 

- Nie – Rosalie jęknęła – dopiero co się tutaj zadomowiliśmy. Nie chce zaczynać 
mojego drugiego roku jeszcze raz! 

- Oczywiście moglibyście zachować swój obecny wiek. – powiedział Carlisle. 
- I przeprowadzić się o wiele wcześniej? – odparła. 

Carlisle wzruszył ramionami. 
- Podoba mi się tutaj! Jest tak mało słońca, możemy żyć jak ludzie! 

- Cóż, oczywiście nie musimy decydować o tym teraz. Możemy poczekać i zobaczyć 
czy to okaże się konieczne. Edward wydaje się być pewien milczenia tej Swan. 

Rosalie prychnęła. 

Nie martwiłem się już więcej. Wiedziałem, że zgodzi się z decyzją Carlisle’a, 
nieważne 

jak bardzo była na mnie wściekła. Ich rozmowa przeszła na nieważne szczegóły. 
Jasper zastygł bez ruchu.. 

Rozumiałem dlaczego. Zanim on i Alice się poznali, żył na polu bitwy, bezlitosny 
teatr wojny. Znał konsekwencje nieprzestrzegania zasad – widział makabryczne 

następstwa na własne oczy. 
Wiele mówiło to, że nie próbował uspokoić Rosalie za pomocą swoich specjalnych 

zdolności, czy spróbować ją podburzyć w tej chwili. Trzymał się z daleka od tej 
dyskusji – był ponad tym. 

- Jasper –powiedziałem. 
Napotkał moje spojrzenie, jego twarz pozostała bez wyrazu. 

- Ona nie będzie płacić za moje błędy. Nie dopuszczę do tego. 
- Więc ma z tego skorzystać? Ona powinna dzisiaj umrzeć, Edwardzie. Dla mnie 

tylko to rozwiązanie jest słuszne. 
Powtórzyłem, akcentując każde słowo. 

- Nie dopuszczę do tego. 
Jego brwi się podniosły. Nie oczekiwał tego – nie wyobrażał sobie, że będę 

działał 
żeby go powstrzymać. 

Pokręcił raz głową. 
- Nie pozwolę żeby Alice żyła w niebezpieczeństwie, nawet w najmniejszym 

stopniu. 
Ty nie czujesz do nikogo tego co ja czuje do niej, Edwardzie, nie przechodziłeś 

przez to 

background image

co ja przeszedłem, nieważne czy znasz moje wspomnienia czy nie. Nie rozumiesz 
tego. 

- Nie dyskutuję o tym, Jasper. Ale mówię Ci teraz, że nie pozwolę byś skrzywdził 
Izabellę Swan. 

Patrzeliśmy na siebie – nie przeszywaliśmy się wzrokiem ze złością, tylko 
ocenialiśmy przeciwnika. Wyczułem, że zaczął sprawdzać nastroje dookoła mnie, 

sprawdzał moją determinację. 
- Jazz – powiedziała Alice, przerywając nam. 

Utrzymał wzrok na mnie jeszcze przez chwilę, a potem spojrzał na nią. 
- Nie kłopocz się mówieniem mi, że potrafisz o siebie zadbać Alice. Wiem to. 

Jednak 
wciąż muszę… 

- Nie to, chciałam powiedzieć. – przerwała mu – Miałam zamiar poprosić Cię o 
przysługę. 

Zobaczyłem co ma na myśli i moje usta otworzyły się ze słyszalnym westchnieniem. 
Gapiłem się na nią, zszokowany, ledwie świadomy, że wszyscy oprócz Jaspera i 

Alice 
patrzą na mnie przezornie. 

- Wiem, że mnie kochasz. Dzięki. Ale była bym naprawdę wdzięczna jeśli nie 
będziesz próbował zabić Belli. Po pierwsze Edward jest poważny, a ja nie chcę 

żeby 
wasza dwójka się biła. Po drugie, ona jest moją przyjaciółką. A przynajmniej nią 

będzie. 

To było czyste jak dzwon w jej głowie: Alice, uśmiechnięta, z jej lodowo białym 
ramieniem dookoła ciepłych, delikatnych ramion dziewczyny. I Bella też się 

uśmiechała, jej ramię obejmowało talię Alice. 
Wizja była twarda jak skała; tylko czas był niepewny. 

- Ale… Alice… - Jasper wydyszał. Nie mogłem się zmusić żeby przesunąć głowę 
żeby zobaczyć jego twarz. Nie mogłem się oderwać od obrazu w głowie Alice żeby 

go 
wysłuchać. 

- Pewnego dnia będę ją kochać, Jazz. Będę bardzo wytrącona z równowagi jeśli nie 
zostawisz jej w spokoju. 

Wciąż tkwiłem w myślach Alice. Zobaczyłem przyszłość bardziej jasną, kiedy 
Jasper brnął przez jej nieoczekiwaną prośbę. 

- Ach – westchnęła; jego niezdecydowanie jeszcze rozjaśniło nową przyszłość – 
Widzisz? Bella nic nikomu nie powie. Nie ma się o co martwić. 

Sposób w jaki wypowiedziała imię dziewczyny… jakby już były swoimi bliskimi 
powierniczkami… 

- Alice… - zadławiłem się własnymi słowami – Co… to ma… do rzeczy…? 
- Powiedziałam Ci, że nadchodzi jakaś zmiana. Nie wiem Edward. 

Zacisnęła szczękę i już wiedziałem, że jest coś jeszcze. Starała się o tym nie 
myśleć; 

nagle skupiła się bardzo na Jasperze, chociaż był on zbyt oszołomiony żeby móc 
podjąć 

jakąś decyzję. 
Robiła to czasami kiedy chciała coś przede mną ukryć. 

- Co, Alice? Co ukrywasz? 
Usłyszałem stękanie Emmetta. Zawsze był sfrustrowany kiedy ja i Alice 

prowadziliśmy rozmowy tego typu. 
Pokręciła głową, starając się mnie nie dopuścić. 

- Czy to jest coś związanego z dziewczyną? – dopytywałem się – Czy to jest coś 
związanego z Bellą? 

Miała zaciśnięte zęby z koncentracji, ale kiedy wypowiedziałem imię dziewczyny, 
potknęła się. Jej potknięcie trwało tylko najmniejszą część sekundy, ale trwało 

to 
wystarczająco długo. 

- NIE! – krzyknąłem. Usłyszałem jak moje krzesło upada na podłogę i tylko dzięki 
temu zorientowałem się, że stoję. 

- Edward! – Carlisle był także na nogach; położył rękę na moim ramieniu. Byłem 

background image

tego ledwie świadomy. 
- To się umacnia – wyszeptała Alice – Z każdą minuta jesteś bardziej 

zdecydowany. 
Pozostały jej tylko naprawdę dwie drogi. Ta pierwsza lub ta inna, Edwardzie. 

Mogłem zobaczyć to co ona widziała… ale nie mogłem zaakceptować tego. 
- Nie. – powtórzyłem się; nie było odpowiednio głośnego tonu dla mojego głosu. 

Poczułem, że się zapadam w dziurę i musiałem się podeprzeć o stół. 

- Proszę, czy ktoś może powiedzieć nam, co tu się dzieje? – zajęczał Emmett 
- Muszę odejść – wyszeptałem do Alice, ignorując go. 

- Edward, już przez to przeszliśmy. – powiedział głośno Emmett – To jest 
najlepszy 

sposób na sprowokowanie dziewczyny do mówienia. Poza tym, jeśli ty się zwiniesz, 
to 

nie będziemy mieli pewności czy ona coś już gada czy nie. Musisz zostać i uporać 
się z 

tym. 
- Nie widzę żebyś gdziekolwiek się wybierał, Edwardzie. – powiedziała Alice – 

Nie 
sądzę żebyś mógł gdziekolwiek pojechać. Pomyśl o tym dodała cicho. Pomyśl o 

odejściu. 
Wiedziałem co ma na myśli. Tak, pomysł nie zobaczenia się już więcej z 

dziewczyną 
był… bolesny. Ale to było konieczne. Nie mogłem popierać przyszłości na którą ją 

najwyraźniej skazywałem. 
Nie jestem zupełnie pewna co do Jaspera, Edwardzie Alice kontynuowała. Jeśli 

odejdziesz, on pomyśli, że ona jest zagrożeniem dla nas… 
- Nie chcę tego słuchać – zaprzeczałem jej, tylko w połowie świadomy naszej 

widowni. 
Jasper się wahał. Nie zrobił by czegoś co skrzywdziło by Alice. 

Nie w tej chwili. Zaryzykujesz jej życie, pozostawisz bez obrony? 
- Dlaczego mi to robisz? – jęknąłem. Złapałem się za głowę. 

Nie byłem obrońcą Belli. Nie mogłem. Czy rozdzielna przyszłość którą widziała 
Alice nie była na to wystarczającym dowodem? 

Ja ją też kocham. Albo będę. To nie jest to samo, ale chcę ją mieć przy sobie. 
- Też ją kochasz? – wyszeptałem niedowierzająco. 

Jesteś tak ślepy Edwardzie. Nie widzisz do czego zmierzasz? Gdzie już się 
znalazłeś? 

To jest tak nieuniknione jak to, że słońce wstanie na wschodzie. Zobacz to co ja 
widzę… 

Pokręciłem głową, przerażony. 
- Nie. – starałem przestać widzieć to co mi pokazywała w swoich wizjach. 

- Nie muszę podążyć w tym kierunku. Odejdę. Zmienię przyszłość. 
-Możesz spróbować. – powiedziała sceptycznie. 

- Och, dajcie spokój! – wydarł się Emmett 
- Skup się – wysyczała Rosalie – Alice widzi go zakochującego się w człowieku! 

Jak 
klasycznie Edward! 

Wydała z siebie dźwięk jak by się dławiła. 
Ledwo ją usłyszałem. 

- Co? – Emmett powiedział zaskoczony. Jego dudniący śmiech rozszedł się po 
pokoju. – Więc o to chodzi? – Zaśmiał się znowu – Mały kłopot, Edward. 

Poczułem jego rękę na ramieniu i zrzuciłem ją w roztargnieniu. Nie mogłem 
zwracać na niego teraz uwagi. 

- Zakochał się w człowieku? – powtórzyła Esme oszołomiona – W dziewczynie którą 

dzisiaj uratował? Zakochał się w niej? 
- Co widzisz Alice? Konkretnie. – domagał się odpowiedzi Jasper. 

Odwróciła się w jego kierunku; wciąż gapiłem się martwo na część jej twarzy. 
- Wszystko zależy od tego jak będzie silny. Albo zabiję ją własnoręcznie – 

rzuciła mi 

background image

szybkie spojrzenie – co naprawdę by mnie zirytowało Edward, nie wspominając, jak 
by 

to oddziałało na Ciebie – spojrzała znów na Jaspera – albo ona będzie jedną z 
nas 

pewnego dnia. 
Ktoś głośno nabrał powietrza; nie spojrzałem na nawet w tamtą stronę. 

- To się nie stanie! – znowu zacząłem krzyczeć – Żadne z nich! 
Alice nie zdawała się mnie słyszeć. 

- Wszystko zależy – powtórzyła – On może zwyczajnie nie być w stanie po prostu 
jej 

zabić – Tylko będzie tego bliski. Będzie to kosztowało go ogromną ilość 
samokontroli…– zadumała się – Więcej nawet niż Carlisle ma. Może będzie 

wystarczająco silny… Jedyną rzeczą do której nie jest zdolny to trzymanie się z 
daleka 

od niej. To już przegrana sprawa. 
Nie mogłem odnaleźć swojego głosu. Chyba nikt nie był. Pokój był spokojny. 

Gapiłem się na Alice, a cała reszta patrzała na mnie. Mogłem znaleźć odbicie 
swojej 

przerażonej twarzy z pięciu różnych punktów widzenia 
Po długiej chwili, Carlisle westchnął. 

- Cóż, to.. komplikuje sprawy 
- Też tak myślę. – zgodził się Emmett. Jego głos był wciąż bliski śmiechu. Można 

zaufać Emmettowi, że znajdzie coś zabawnego w gruzach mojego życia. 
- Myślę, że jednak nasze plany pozostaną bez zmian. – powiedział Carlisle 

zamyślony – Zostaniemy i będziemy patrzeć na rozwój sytuacji. Oczywiście, nikt… 
nie 

skrzywdzi dziewczyny. 
Zdrętwiałem. 

- Nie- powiedział cicho Jasper – Zgadzam się z tym. Jeśli Alice widzi tylko te 
dwie 

możliwości… 
- Nie! – Mój głos to nie był krzyk czy jęk czy płacz rozpaczy, ale jakaś 

kombinacja 
tych trzech czynników – Nie! 

Musiałem gdzieś pójść, być daleko od ich głośnych myśli – obłudnego wstrętu do 
samej siebie Rosalie, rozbawienia Emmetta, niekończącej się cierpliwości 

Carlisle’a… 
Gorzej: pewności siebie Alice. Pewności Jaspera w jej pewności. 

Najgorszego ze wszystkich: radości Esme… 
Sztywno opuściłem pokój; Esme dotknęła mojego ramienia jak przechodziłem ,ale 

ja nie odwzajemniłem tego gestu. 
Zacząłem biec jeszcze zanim wydostałem się z domu. Przeskoczyłem rzekę jednym 

skokiem i popędziłem w las. Znów padało, tak mocno, że po kilku chwilach byłem 

zupełnie mokry. Spodobała mi się cienka warstwa wody – tworzyła ścianę pomiędzy 
mną, a resztą świata. Otaczała mnie, pozwalała mi być samemu. 

Biegłem na wschód, poprzez góry, nie przestając podążać wciąż prosto, aż nie 
zobaczyłem świateł Seattle po drugiej stronie cieśniny. Zatrzymałem się zanim 

dotknąłem krawędzi ludzkiej cywilizacji. 
Otoczony przez deszcz, samotnie, w końcu zmusiłem się żeby spojrzeć na to co 

zrobiłem – na to jak poszarpałem przyszłość. 
Po pierwsze – wizja Alice i dziewczyny, obejmujących się ramionami – zaufanie i 

przyjaźń były tak widoczne w tym obrazie, że aż to krzyczało. Duże oczy Belli 
były nie 

zdezorientowane w tej wizji, ale wciąż pełne sekretów - w tej chwili wydawało 
się, 

pełne radosnych sekretów. Nie uchylała się przed chłodnym ramieniem Alice. 
Co to oznaczało? Ile ona wiedziała? W tym nieruchomym obrazku przyszłości, co 

ona myślała o mnie? 
I ten inny obraz, prawie identyczny, ale zabarwiony horrorem. Alice i Bella, 

wciąż 

background image

obejmujące się w przyjaźni. Ale nie było różnicy pomiędzy tymi ramionami – oba 
były 

białe, gładkie jak marmur, twarde jak stal. Wielkie oczy Belli nie były już 
czekoladowe. Jej tęczówki były szokująco ostro szkarłatne. Sekrety w nich były 

niezgłębione – akceptacja czy rozpacz? Było to niemożliwe do stwierdzenia. Jej 
twarz 

była zimna i nieśmiertelna. 
Zadrżałem. Nie mogłem uciszyć pytań, podobnych, ale jednak różnych: Co to 

oznaczało – jak to się stało? I co teraz o mnie myślała? 
Mogłem odpowiedzieć sobie na to ostatnie. Jeśli zmusiłbym ją do tego pustego 

półżycia, 
przez moją słabość i samolubność, było pewne, że mnie by nienawidziła. 

Ale był jeszcze jeden przerażający obraz w mojej głowie – najbardziej 
przerażający 

ze wszystkich które kiedykolwiek miałem. 
Moje własne oczy, mocno szkarłatne dzięki ludzkiej krwi, oczy potwora. Połamane 

ciało Belli w moich ramionach, popielato białe, puste, bez życia. Było to takie 
konkretne, takie stałe. 

Nie mogłem znieść tego widoku. Nie mogłem. Starałem się to usunąć ze swego 
umysłu, pomyśleć o czymś innym, czymkolwiek. Spróbować zobaczyć jej żywą twarz 

która zawsze będzie blokować mój wzrok, aż do ostatniego rozdziału mojej 
egzystencji. 

Wszystko bez skutku. 
Ponura wizja Alice wypełniła moją głowę i zwinąłem się wewnętrznie z bólu jaki 

ze 
sobą przyniosła. Tymczasem potwora we mnie przepełniała radość, triumf na myśl o 

prawdopodobieństwie jego sukcesu. Wzbudziło to we mnie odrazę. 
To się nie mogło stać. Musiał być jakiś sposób żeby przechytrzyć przyszłość. Nie 

mogłem pozwolić żeby wizja Alice mnie prowadziła. Mogłem wybrać inną ścieżkę. 
Zawsze jest jakiś inny wybór 

Musi być. 

5. ZAPROSZENIA 

Szkoła średnia. Już nie czyściec, ale najgłębsze piekło. Męka i ogień… Tak, 
doświadczałem obu. 

Teraz wszystko robiłem prawidłowo. Pod każdym względem. Nikt nie 
mógł się poskarżyć, że uchylam się od odpowiedzialności. 

Aby zadowolić Esme i nas chronić, zostałem w Forks. Wróciłem do mojego 
starego harmonogramu. Nie polowałem więcej niż reszta rodziny. Każdego dnia 

uczęszczałem do szkoły i zachowywałem się jak człowiek. Codziennie 
przysłuchiwałem się uważnie cudzym myślom, by usłyszeć coś nowego o 

Cullenach – ale nie było niczego nowego. Dziewczyna nie powiedziała o swoich 
podejrzeniach. Ciągle powtarzała tę samą historię – że stałem koło niej i 

odepchnąłem ją w odpowiednim momencie – aż ciekawscy słuchacze znudzili 
się tym wydarzeniem i przestali wypytywać o szczegóły. Nie było 

niebezpieczeństwa. Moje pochopne zachowanie nikogo nie zraniło. 
Nikogo oprócz mnie. 

Byłem zdeterminowany, aby zmienić przyszłość. Nienajłatwiejsze zadanie 
dla jednej osoby, ale nie było innego wyboru, z którego konsekwencjami 

mógłbym się pogodzić. 
Alice powiedziała, że nie będę dostatecznie silny, aby trzymać się z daleka 

od dziewczyny. Musiałem jej udowodnić, że nie miała racji. 
Myślałem, że pierwszy dzień będzie najtrudniejszy. Pod koniec byłem 

tego pewnien. Jednak się myliłem. 
Miałem wyrzuty sumienia, wiedząc, że muszę zranić dziewczynę. 

Pocieszałem się myślą, że jej cierpienie, w porównaniu do mojego, będzie 

niczym więcej niż ukłuciem szpilki – maleńkim bólem odrzucenia. Jako 
człowiek Bella wiedziała, że jestem czymś innym, czymś niewłaściwym, czymś 

przerażającym. Prawdopodobnie będzie bardziej spokojna niż zraniona, gdy 

background image

przestanę z nią rozmawiać i zacznę udawać, że nie istnieje. 
- Cześć, Edward – przywitała mnie w pierwszy dzień po wypadku na 

biologii. Jej głos był uprzejmy, przyjacielski, jakby obrócony o sto 
osiemdziesiąt 

stopni od czasu, gdy rozmawiałem z nią po raz ostatni. 
Dlaczego? Co oznaczała ta zmiana? Zapomniała? Zdecydowała, że 

wyobraziła sobie cały epizod? Czy było możliwe, że wybaczyła mi 
niedotrzymanie obietnicy? 

Pytania paliły jak pragnienie, które atakowało mnie za każdym razem, gdy 
oddychałem. 

Gdyby tak spojrzeć jej w oczy przez krótką chwilę, aby zobaczyć, czy 
można wyczytać w nich odpowiedzi… 

Nie. Nie mogłem sobie pozwolić nawet na to. Nie, jeżeli zamierzałem 
zmienić przyszłość. 

Przesunąłem podbródek o cal w jej kierunku, nie odrywając wzroku od 
przedniej części sali. Kiwnąłem lekko głową, a potem obróciłem twarz prosto 

przed siebie. 
Już więcej się do mnie nie odezwała. 

Tego popołudnia, gdy tylko skończyły się lekcje i nie musiałem już dłużej 
grać, pobiegłem do Seattle, podobnie jak poprzedniego dnia. Wydawało mi się, 

że lepiej znosiłem ból, lecąc nad ziemią, gdy wszystko wokół mnie było zieloną 
plamą. 

Ten bieg stał się moim codziennym zwyczajem. 
Czy ją kochałem? Raczej nie. Jeszcze nie. Jednak mignięcia obrazów 

przyszłości z wizji Alice przylgnęły do mnie i mogłem zobaczyć, jak łatwo 

zakochać się w Belli. Byłoby to dokładnie jak upadanie – nie wymagałoby 
żadnego wysiłku. Brak pozwolenia, by ją pokochać, stanowił przeciwieństwo 

spadania – wspinałem się po ścianie klifu, wolno brnąc w górę o kolejne cale, 
zupełnie wyczerpany, jakbym miał jedynie siłę śmiertelnika. 

Minął już ponad miesiąc, a każdy dzień stawał się trudniejszy. Nie miało 
to dla mnie żadnego znaczenia – czekałem, aby się to skończyło, by stało się 

łatwiejsze. Ten trud musiała mieć na myśli Alice, gdy mówiła, że nie będę w 
stanie trzymać się z daleka od dziewczyny. Zobaczyła rozmiar mojego bólu. Ale 

ja mogłem znieść cierpienie. 
Nie zamierzałem zniszczyć przyszłości Belli. Jeżeli miałem ją kiedyś 

pokochać, to czy unikanie jej nie było najlepszą rzeczą, którą mogłem zrobić? 
Ignorowanie Belli oznaczało ograniczenie, które jeszcze umiałem znieść. 

Mogłem udawać, że jej nie zauważałem, że w żadnym stopniu mnie nie 
interesowała. Nigdy na nią nie patrzyłem. Ale to był maksymalny zasięg mojej 

granicy, pozory, nie rzeczywistość. 
Nadal zwracałem uwagę na każdy jej oddech, na każde wypowiedziane 

przez nią słowo. 
Podzieliłem moje męki na cztery kategorie. 

Pierwsze dwie były podobne. Jej zapach i cisza. Albo raczej – aby wziąć 
odpowiedzialność na siebie, czyli tam, gdzie faktycznie powinna leżeć – moje 

pragnienie i ciekawość. 
Pragnienie było najbardziej podstawową torturą. Moim zwyczajem stało 

się wstrzymywanie oddechu na biologii. Oczywiście, zawsze istniały pewne 
wyjątki – gdy musiałem odpowiedzieć na pytanie – i wtedy robiłem wdech. Za 

każdym razem, kiedy czułem zapach powietrza wokół dziewczyny, powtarzała 
się sytuacja z pierwszego dnia – ogień, potrzeba i brutalna przemoc, 

zdesperowana, by wydostać się na wolność. Trudno było wtedy zachować 
rozsądek i pohamować samego siebie. I, tak samo jak pierwszego dnia, potwór 

we mnie ryczał głośno, tak blisko powierzchni...

Ciekawość była najbardziej stałą męką. To pytanie nigdy mnie nie 
opuszczało: O czym ona teraz myśli? Kiedy słyszałem jej ciche westchnienie. 

Kiedy z roztargnieniem skręcała pukiel włosów wokół palca. Kiedy wyrzucała 
swoje książki na ławkę z większą siłą niż zazwyczaj. Kiedy biegła do klasy 

spóźniona. Kiedy stukała niecierpliwie nogą o podłogę. Każdy ruch uchwycony 

background image

przez mój peryferyjny wzrok był doprowadzającą do szaleństwa zagadką. Kiedy 
rozmawiała z innymi uczniami, analizowałem jej każde słowo i ton głosu. Czy 

wypowiadała swoje myśli, czy może rozważała, co powinna mówić? Często 
wydawało mi się, że próbowała powiedzieć to, czego oczekiwali jej rozmówcy; 

przypomniałem sobie moją rodzinę i naszą codzienną iluzję życia - byliśmy lepsi 
w tym niż ona. Chyba że nie miałem racji, może wyobraziłem sobie te rzeczy. 

Dlaczego miałaby grać jakąś rolę? Była jedną z nich – ludzkim nastolatkiem. 
Mike Newton stanowił najbardziej zaskakującą torturę. Kto by 

kiedykolwiek przypuszczał, że tak pospolity, nudny śmiertelnik umiał 
doprowadzić mnie do szału? Aby być sprawiedliwym, powinienem czuć pewien 

rodzaj wdzięczności dla irytującego chłopaka; bardziej niż inni skłaniał 
dziewczynę do rozmowy. Dowiedziałem się o niej tak wielu rzeczy dzięki tym 

konwersacjom – wciąż uzupełniałem moją listę – ale, zupełnie pechowo, asysta 
Mike’a w tym projekcie bardzo mnie denerwowała. Nie chciałem, aby to on 

odkrywał jej sekrety. Ja pragnąłem to zrobić. 
Pewne pocieszenie stanowił fakt, że Mike nigdy nie zauważył jej małych 

rewelacji, drobnych poślizgnięć. Nic o niej nie wiedział. Stworzył w swojej 
głowie Bellę, która nie istniała – dziewczynę tak pospolitą jak on sam. Nie 

dostrzegł jej bezinteresowności i odwagi, które odróżniały ją od innych ludzi, 
nie słyszał nieprawidłowej dojrzałości wypowiadanych przez nią myśli. Nie 

miał pojęcia, że gdy wspominała o swojej matce, brzmiało to tak, jakby rodzic 
mówił o dziecku, odwrotnie niż w rzeczywistości – z uwielbieniem, 

nieznacznym rozbawieniem, pobłażliwie i bardzo opiekuńczo. Nie słyszał 
cierpliwości w jej głosie, gdy udawała zainteresowanie jego chaotycznymi 

historyjkami i nie dostrzegł uprzejmości ukrywającej się za tą cierpliwością.

Dzięki rozmowom z Mikiem dodałem najważniejszą cechę do mojej listy, 
najbardziej odkrywczą, tak prostą jak rzadką. Bella była dobra. Wszystkie inne 

rzeczy uzupełniały całość – życzliwość, skromność, bezinteresowność, kochanie i 
odwaga; dziewczyna była niezaprzeczalnie dobra. 

Te obiecujące odkrycia nie ociepliły moich uczuć w stosunku do chłopaka. 
Własnościowy sposób postrzegania Belli – jakby była nabytkiem, który należy 

mieć – prowokowały mnie prawie tak mocno jak jego prymitywne fantazje o 
niej. Z upływem czasu stawał się też coraz bardziej pewny siebie; wydawało mu 

się, że Bella lubi go bardziej niż tych, których postrzegał jako swoich rywali – 
Tylera Crowley’a, Erica Yorkie’a, a nawet, sporadycznie, mnie. Rutynowo, zanim 

zaczynały się zajęcia, siadał na brzegu naszej ławki, paplając do niej, 
zachęcony 

jej uśmiechami. Tylko grzecznymi uśmiechami, powtarzałem sobie. Zirytowany 
zachowaniem chłopaka, często próbowałem się zrelaksować, przywołując wizję 

samego siebie rzucającego nim przez pomieszczenie w daleką ścianę… To 
prawdopodobnie nie zraniłoby go śmiertelnie… 

Mike nieczęsto myślał o mnie jako rywalu. Po wypadku obawiał się, że 
Bella i ja zbliżymy się do siebie dzięki wspólnemu doświadczeniiu, ale 

najwyraźniej stało się odwrotnie. Wtedy martwił się, że wyróżniłem Bellę 
spośród jej rówieśniczek, zainteresowałem się nią. Teraz całkowicie ją 

ignorowałem, podobnie jak innych, więc Mike był zadowolony. 
O czym teraz myślała? Czy podobało się jej się jego zainteresowanie? 

I w końcu ostatnia z moich tortur, najbardziej bolesna: obojętność Belli. Ja 
ją ignorowałem, a ona ignorowała mnie. Nigdy nie spróbowała znowu ze mną 

porozmawiać. Z tego, co wiedziałem, nigdy też o mnie nie myślała. 
To zapewne doprowadziłoby mnie do szaleństwa – albo nawet złamania 

mojej determinacji, by zmienić przyszłość – gdyby nie fakt, że czasami Bella 
przyglądała się mi tak jak wcześniej. Sam tego nie widziałem, od kiedy nie 

mogłem sobie pozwolić na patrzenie na nią, ale Alice zawsze nas ostrzegała, że 
dziewczyna spojrzy się w naszym kierunku. Moja rodzina wciąż była nieufna i 

ostrożna, z niechęcią akceptowali problematyczną wiedzę Belii. 

To, że przyglądała mi się z daleka przez dzielący nas dystans stołówki, 
trochę łagodziło ból. Oczywiście mogła po prostu zastanawiać się, jakiego typu 

dziwakiem byłem. 

background image

- Bella zamierza patrzeć się na Edwarda za minutę. Wyglądajcie normalnie 
– powiedziała Alice w pewien wtorek marca; skupiliśmy się na wierceniu i 

przesunięciu ciężaru swoich ciał, jak to robią ludzie; bezruch był znacznikiem 
naszego rodzaju. 

Zwracałem uwagę na to, jak często zerkała w moim kierunku; cieszyło 
mnie, chociaż nie powinno, że częstotliwość nie zmniejszyła się z biegiem czasu. 

Nie wiedziałem, co to oznaczało, ale czułem się lepiej. 
Alice westchnęła. Chciałabym… 

- Trzymaj się od tego z daleka, Alice - powiedziałem na wydechu. – To się 
nie zdarzy. 

Nadąsała się. Pragnęła stworzyć jej przewidzianą przyjaźń z Bellą. 
Dziwne, że tęskniła za dziewczyną, której nie znała. 

Muszę przyznać, że jesteś silniejszy, niż sądziłam. Znowu zablokowałeś 
przyszłość, pozbawiłeś jej sensu. Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony. 

- Dla mnie ma jest to bardzo sensowne.. 
Skrzywiła się delikatnie. 

Próbowałem ją wyciszyć, zbyt zniecierpliwiony na konwersację. Nie 
miałem dobrego humoru - byłem bardziej spięty, niż to okazywałem. Tylko 

Jasper znał poziom mojego zdenerwowania; wykorzystując swoją unikalną 
zdolność do wyczuwania i wpływania na nastroje innych, rozpoznał emanujący 

ze mnie stres. Nie rozumiał jednak przyczyn stojących za konkretnym stanem 
ducha i – od kiedy stale miałem kiepski humor w tych dniach – zlekceważył to. 

Dzisiejszy dzień miał być trudny. Trudniejszy niż wczorajszy, zgodnie ze 
schematem. 

Mike Newton, wstrętny chłopak, z którym nie mogłem pozwolić sobie na 

rywalizację, zamierzał zaprosić Bellę na randkę. 
Termin tańców, na które dziewczyny wybierały partnerów, zbliżał się 

nieubłaganie; Mike miał ogromną nadzieję, że Bella go zaprosi. To, że tego nie 
zrobiła, podkopało jego pewność siebie. Teraz znajdował się w niewygodnej 

sytuacji – cieszyłem się z jego dyskomfortu bardziej, niż powinienem – 
ponieważ Jessica Stanley właśnie zaprosiła go na tę imprezę. Nie chciał 

powiedzieć tak, nadal mając nadzieję, że Bella go wybierze (i udowodni jego 
zwycięstwo nad rywalami), ale nie chciał też powiedzieć nie i w ogóle nie pójść 

na bal. Jessica, zraniona przez wahanie chłopaka, prawidłowo odgadła przyczynę 
takiej odpowiedzi i sztyletowała myślami Bellę. Instynkt ponownie 

podpowiadał mi, abym stanął pomiędzy wściekłymi rozważaniami Jessici a 
Bellą. Teraz lepiej rozumiałem taki odruch, ale nie mogłem za nim podążyć i cała 

ta sytuacja stała się jeszcze bardziej irytująca. 
Pomyśleć, do czego to doszło! Byłem całkowicie zaangażowany w 

małostkowe szkolne dramaty, którymi wcześniej gardziłem. 
Mike próbował ukoić swoje nerwy, gdy szedł z Bellą na biologię. Czekając 

na ich przybycie, słuchałem toczącej się wewnątrz niego bitwy. Chłopak był 
słaby. Celowo czekał na te tańce, obawiając się ujawnienia swoich uczuć, zanim 

ona pokazałaby, że też się nim interesuje. Nie chciał narazić się na odrzucenie, 
woląc, aby to Bella zrobiła ten pierwszy krok. 

Tchórz. 
Znów usiadł na naszym stole, nieskrępowany dzięki długiej historii 

poufałości, a ja wyobraziłem sobie dźwięk, jaki wydałoby jego ciało rzucone o 
przeciwległą ścianę z wystarczającą siłą, aby połamać mu wszystkie kości. 

- - Widzisz - odwrócił się do dziewczyny, mając wzrok utkwiony w 
podłodze. –Jessica zaprosiła mnie na tę imprezę za dwa tygodnie. 

- Świetnie. – Bella odpowiedziała natychmiast z wyraźnym entuzjazmem. 
Trudno było powstrzymać uśmiech, kiedy jej ton wniknął do świadomości 

Mike’a. Miał nadzieję na konsternację, smutek. – Na pewno będziecie się dobrze 

bawić. 
Próbował znaleźć właściwą odpowiedź. 

- Widzisz… - zawahał się i prawie stchórzył, ale w końcu zebrał się w 
sobie. – Poprosiłem ją, o trochę czasu do namysłu. 

- A to dlaczego? – dopytywała się. Jej głos był pełen dezaprobaty, ale 

background image

dosłyszałem też w nim bardzo słaby ślad ulgi. 
Co to znaczyło? Niespodziewana, intensywna furia spowodowała, że moje 

ręce zacisnęły się w pięści. 
Mike nie dosłyszał ulgi. Krew napłynęła mu do twarzy – wydawało się to 

zaproszeniem, które stanowiłoby ujście dla mojej nagłej wściekłości – i opuścił 
ponownie wzrok, gdy zaczął mówić. 

- Myślałem, że może, no wiesz, może, może ty chciałaś... 
Bella się zawahała. 

W tym momencie jej niezdecydowania zobaczyłem przyszłość bardziej 
przejrzyście, niż kiedykolwiek miała okazję widzieć ją Alice. 

Możliwe, że na milczące pytanie Mike’a dziewczyna zamierzała 
odpowiedzieć nie, ale wiedziałem, że pewnego dnia - całkiem niedługo – powie 

w końcu komuś tak. Była śliczna i intrygująca, chociaż ludzcy mężczyźni nie 
zdawali sobie z tego sprawy. Niezależnie od tego, czy wybierze chłopaka z tego 

nijakiego tłumu uczniów, czy też zaczeka na decyzję, aż uwolni się od Forks, 
nadejdzie dzień, w którym powie tak. 

Ponownie zobaczyłem jej życie – studia, karierę… miłość, małżeństwo. 
Zobaczyłem ją, trzymającą ramię swojego ojca, w zwiewnej bieli i z twarzą 

zarumienioną ze szczęścia, kiedy kroczyła zgodnie z tempem marszu Wagnera. 
Ten ból był silniejszy niż wszystko, co do tej pory odczuwałem w całej 

mojej egzystencji. Człowiek musiał być bliski śmierci, aby doznać tak ogromnej 
męki… Człowiek by tego nie przeżył.

Nie tylko ból, ale też wszechogarniająca wściekłość. 

Ta furia potrzebowała jakiegoś fizycznego ujścia. Chociaż ten mało 
znaczący, niezasługujący na nią chłopak nie musi być tym, któremu Bella powie 

tak, bardzo chciałem zmiażdżyć mu czaszkę w mojej ręce, aby był ostrzeżeniem 
dla jego następców. 

Nie rozumiałem tych emocji – to była silna plątanina bólu, wściekłości, 
żądzy i rozpaczy. Nigdy wcześniej się tak nie czułem, nie potrafiłem tego 

nazwać. 
- Mike, sądzę, że powinieneś pójść z Jessicą – powiedziała Bella 

delikatnym głosem. 
Nadzieje Mike’a zniknęły. Zapewne cieszyłbym się z tego w innych 

okolicznościach, ale ciągle byłem zagubiony w szoku - wywołanym przez 
niespodziewane cierpienie – i wyrzutach sumienia, bo wiedziałem, co zrobiły ze 

mną ból i wściekłość. 
Alice miała rację. Nie byłem dostatecznie silny. 

Właśnie teraz Alice oglądała wirującą i skręcającą się przyszłość, ponownie 
zniekształconą. Czy to ją uszczęśliwi? 

- Już z kimś idziesz? – zapytał Mike ponuro. Zerknął w moją stronę, 
podejrzliwy pierwszy raz od kilku tygodni. Zorientowałem się, że ujawniłem 

swoje zainteresowanie – odchyliłem głowę w kierunku Belli. 
Dzika zawiść w jego myślach – zawiść do tego, którego wolała, 

kimkolwiek by nie był – znalazła nazwę dla moich niezidentyfikowanych 
emocji. 

Byłem zazdrosny. 
- Nie – powiedziała dziewczyna, nieznacznie rozbawiona. – Nawet się tam 

nie wybieram. 
Mimo wyrzutów sumienia i złości poczułem ulgę. Nieoczekiwanie, 

rozpatrywałem własnych rywali. 

- Czemu nie? – zapytał Mike niemal niegrzecznie. Rozjuszyło mnie, że tak 
się do niej zwrócił. Musiałem powstrzymać warknięcie. 

- Jadę w ten dzień do Seattle – odparła. 
Ciekawość nie była tak dokuczliwa jak wcześniej – teraz zamierzałem 

znaleźć wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Bardzo 
szybko poznam szczegóły tej nowej rewelacji. 

Głos Mike’a stał się nieprzyjemnie natarczywy. 
- Nie możesz pojechać kiedy indziej? 

- Niestety nie. – Bella była teraz szorstka. – Więc nie powinieneś trzymać 

background image

Jess dłużej w niepewności, to nie wypada 
Jej troska o uczucia Jessici podsyciła płomienie mojej zazdrości. Ta 

wycieczka do Seattle brzmiała jak wymówka, aby powiedzieć nie – czy 
odmówiła tylko ze względu na lojalność do koleżanki? Z pewnością była 

wystarczająco bezinteresowna, by to zrobić. Czy tak naprawdę chciała 
powiedzieć tak? A może oba przypuszczenia były błędne? Czy interesowała się 

kimś innym? 
- No tak, masz rację – wymamrotał Mike, tak zniechęcony, że prawie było 

mi go żal. Prawie. 
Odwrócił wzrok od dziewczyny, uniemożliwiając mi przyglądanie się jej 

przez jego myśli. 
Nie zamierzałem tego tolerować. 

Odwróciłem się - pierwszy raz od ponad miesiąca - by odczytać emocje 
malujące się na jej twarzy. Pozwalając sobie w końcu na nią spojrzeć, poczułem 

przejmującą ulgę, podobną do porcji świeżego powierza wypełniającego ludzkie 
płuca po długim pobycie pod wodą. 

Oczy dziewczyny były zamknięte, a ręce przyciśnięte do policzków. Jej 
ramiona skurczyły się obronnie. Potrząsnęła nieznacznie głową, jakby 

próbowała wyrzucić ze swojego umysłu niechciane myśli. 

Frustrujące. Fascynujące. 
Głos pana Bannera wyrwał ją z zamyślenia; jej oczy otworzyły się wolno. 

Natychmiast na mnie spojrzała, prawdopodobnie czuwając na sobie mój wzrok. 
Patrzyła się w moje oczy ze znajomym, zdezorientowanym wyrazem twarzy, 

który prześladował mnie przez bardzo długi czas. 
Nie czułem wyrzutów sumienia, winy lub gniewu. Wiedziałem, że w 

końcu się pojawią i to wkrótce, ale w tym konkretnym momencie dryfowałem po 
dziwnej, roztrzęsionej, wysokiej warstwie emocji; tak jakbym triumfował, a nie 

przegrywał. 
Nie odwróciła wzroku, chociaż patrzyłem się na nią z niestosowną 

intensywnością, na próżno próbując odczytać jej myśli przez płynne, brązowe 
oczy. Były pełne pytań, nie odpowiedzi. 

Mogłem dostrzec odbicie moich własnych oczu i zobaczyłem, że są czarne 
z pragnienia. Minęły już niemal dwa tygodnie od ostatniego polowania. Ten 

dzień nie był najbezpieczniejszy na łamanie postanowienia i silnej woli. 
Wydawało się jednak, że nie przeraziła ją czerń moich tęczówek. Nadal nie 

odwracała wzroku, a delikatny, niesamowicie zachęcający róż zaczął kolorować 
jej policzki. 

O czym ona teraz myśli? 
Prawie wypowiedziałem to zdanie na głos, ale w tym momencie pan 

Banner zadał mi jakieś pytanie. Wyszukałem właściwą odpowiedź w jego 
głowie, patrząc się przez chwilę w jego kierunku. 

Wziąłem, szybki wdech. 
- Cykl Krebsa. 

Głód przypiekł mi gardło, mięśnie się napięły, a usta wypełnił jad; 
zamknąłem oczy, próbując odrzucić od siebie pragnienie, burzące się wewnątrz 

mnie, zachęcające do wypicia jej krwi. 
Potwór był silniejszy niż wcześniej. Czerpał radość z zaistniałej sytuacji. 

Opowiedział się za dwoistą przyszłością, która dawała mu duże szanse – pół na 

pół – by dostał to, czego tak bardzo pragnął. Trzecia, chwiejna przyszłość, 
którą 

sam próbowałem stworzyć, wykorzystując siłę woli, rozpadła się – zniszczona 
przez zwykłą zazdrość. Potwór przybliżył się do osiągnięcia swojego celu. 

Wyrzuty sumienia i wina paliły razem z pragnieniem i gdybym miał 
możliwość wytwarzania łez, z pewnością wypełniałyby teraz moje oczy. 

Co ja najlepszego zrobiłem? 
Wiedząc, że bitwa była już przegrana, nie znajdowałem powodu, aby 

odmawiać sobie tego, czego chciałem; ponownie odwróciłem się, żeby popatrzeć 
na dziewczynę. 

Schowała się za swoimi włosami, ale mogłem zobaczyć przez przerwy 

background image

między grubymi lokami, że jej policzki miały teraz kolor głębokiego szkarłatu. 
Potworowi się to spodobało. 

Nasze oczy nie spotkały się ponownie. Nerwowo zwijała pukle swoich 
ciemnych włosów miedzy palcami; jej delikatne palce, wątłe nadgarstki – tak 

słabowite, że prawdopodobnie sam mój oddech mógł je złamać. 
Nie, nie, nie. Nie potrafiłem tego zrobić. Była zbyt krucha, zbyt dobra, 

zbyt cenna, by zasłużyć na taki los. Nie mogłem pozwolić, aby moje życie 
kolidowało z jej, aby ją zniszczyło. 

Nie mogłem też trzymać się od niej z daleka. Alice miała rację. 
Potwór wewnątrz mnie zasyczał z frustracją, kiedy wahałem się, odpierając 

jego ataki pragnienia. 
Moja krótka godzina z nią minęła zbyt szybko; walczyłem sam ze sobą, z 

moim głodem. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka i dziewczyna zaczęła zbierać swoje 
rzeczy. Nie spojrzała na mnie. Byłem rozczarowany, ale przecież nie mogłem 

spodziewać się niczego innego. Od wypadku zachowywałem się okropnie, 
niewybaczalnie. 

- Bello? – powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać. Moja siła woli była 

już rozszarpana na drobne kawałeczki. 
Zawahała się, zanim na mnie spojrzała. Gdy się obróciła, wyraz jej twarzy 

był ostrożny, podejrzliwy. 
Przypomniałem sobie, że miała pełne prawo mi nie ufać. Że powinna tak 

się czuć względem mnie. 
Czekała, abym kontynuował, ale ja tylko się na nią patrzyłem, czytając jej 

twarz. Robiłem płytkie wdechy w regularnych odstępach, walcząc z 
pragnieniem. 

- Co? – powiedziała w końcu. – Nagle chce ci się ze mną gadać? 
Dosłyszałem nutkę urazy w jej głosie, która, podobnie jak złość 

dziewczyny, była ujmująca. Z trudem powstrzymałem uśmiech. 
Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Czy ponownie z nią 

rozmawiałem w sposób, który miała na myśli? 
Nie. Nie, jeżeli mógłbym temu zapobiec. Spróbuję temu zapobiec. 

- Nie, nie za bardzo – odparłem. 
Zamknęła oczy, co mnie zirytowało. Odcięła moją najlepszą drogę dostępu 

do jej uczuć. Wzięła długi, głęboki oddech, nie podnosząc powiek. Jej szczęka 
była zaciśnięta. 

Przemówiła, mając ciągle zamknięte oczy. Z pewnością nie był to typowy 
dla ludzi sposób konwersacji. Dlaczego to zrobiła? 

- No to, o co ci chodzi, Edward? 
Dźwięk mojego imienia wydobywający się z jej ust wywołał dziwne 

sensacje w całym moim ciele. Gdyby serce mi nadal biło, z pewnością 
zwiększyłoby tempo swoich ruchów. 

Ale jak miałem odpowiedzieć? 
Wyznam prawdę, zdecydowałem. Od teraz zamierzałem być z nią tak 

szczery, jak tylko mogłem. Nie chciałem zasłużyć na brak jej zaufania, nawet 

jeżeli zdobycie tego ostatniego było niemożliwe. 
- Wybacz mi – powiedziałem bardziej szczere, niż była w stanie sobie to 

wyobrazić. Niestety, teraz mogłem jedynie banalnie przeprosić. – Wiem, że moje 
zachowanie jest karygodne. Ale, uwierz, to najlepsze rozwiązanie. 

Korzystniej by dla niej było, gdybym podtrzymał swoje zachowanie, 
kontynuował bycie nieuprzejmym i grubiańskim. Ale czy umiałem to zrobić? 

Jej oczy otworzyły się, ciągle nieufne. 
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. 

Spróbowałem ją ostrzec, nie przekazując jednocześnie informacji, których 
nie wolno mi było powiedzieć. 

- Lepiej będzie, jeśli nie będziemy utrzymywać ze sobą bliższych 
kontaktów. – Z pewnością mogła to wyczuć intuicyjnie. Była bardzo inteligentną 

dziewczyną. – Zaufaj mi. 
Zmrużyła oczy, a ja przypomniałem sobie, że już kiedyś usłyszała ode 

mnie te słowa – zaraz przed złamaniem obietnicy. Skrzywiłem się lekko, kiedy 

background image

zacisnęła zęby – najwidoczniej też pamiętała. 
- Szkoda tylko, że dopiero teraz na to wpadłeś – powiedziała gniewnie. – 

Nie miałbyś przynajmniej czego żałować. 
Patrzyłem się na nią w szoku. Co ona wiedziała o moich rozterkach? 

- Żałować? Żałować czego? – zapytałem. 
- Ze cię poniosło i wypchnąłeś mnie spod kół samochodu – warknęła. 

Zamarłem, oszołomiony. 
Jak ona mogła tak pomyśleć? Uratowanie jej życia było jedyną prawidłową 

rzeczą, którą zrobiłem, od kiedy ją poznałem. Jedyną rzeczą, której się nie 
wstydziłem. Jedyną i tylko jedyną rzeczą, która sprawiła, że uciszyłem się 

chociaż w niewielkim stopniu ze swojego istnienia. Walczyłem, by utrzymać ją 
przy życiu od momentu, kiedy pierwszy raz poczułem jej zapach. Jak ona mogła 

tak o mnie myśleć? Jak śmiała poddawać w wątpliwość mój jedyny dobry 

uczynek w tym całym bałaganie? 
- Myślisz, że żałuję uratowania ci życia? 

- Jestem o tym przekonana – zripostowała. 
Rozwścieczyła mnie taka ocena moich intencji. 

- Wydajesz osąd w sprawie, o której nie masz najmniejszego pojęcia. 
Jak zawile i niezrozumiale pracował jej umysł! Musiała myśleć zupełnie 

inaczej niż inni ludzie. To mogło tłumaczyć jej mentalną ciszę. Była całkowicie 
inna. 

Odwróciła gwałtownie głowę, ponownie zgrzytając zębami. Jej policzki 
były zarumienione, tym razem z gniewu. Ustawiła swoje książki w niewielki 

stosik, energicznie zgarnęła je z ławki i pomaszerowała w kierunku drzwi, 
unikając mojego spojrzenia. 

Mimo irytacji jej złość wydawała mi się całkiem zabawna. 
Szła szybko, nie patrząc, dokąd zmierza; zaczepiła stopą o framugę drzwi. 

Potknęła się, a jej rzeczy upadły na podłogę. Zamiast się po nie schylić, stała 
sztywno wyprostowana; nawet nie spojrzała w dół, jakby sądziła, że książki nie 

są warte podnoszenia. 
Starałem się nie zaśmiać. 

Nie było nikogo, kto mógłby mnie zobaczyć; podfrunąłem do niej i 
zebrałem książki, zanim zerknęła w stronę podłogi. 

Nachyliła się lekko, zobaczyła mnie i zamarła. Podałem jej podręczniki, 
upewniając się, że moja lodowata skóra nie dotknie ręki dziewczyny. 

- Dziękuję – powiedziała zimnym, surowym głosem. 
Jej ton spowodował nawrót mojej irytacji. 

- Nie ma za co – odparłem chłodno. 
Wyprostowała się i odeszła na kolejne zajęcia. 

Śledziłem ją wzrokiem, aż jej rozwścieczona sylwetka zniknęła w 

kolejnym budynku. 
Hiszpański był rozmytym ciągiem nic nieznaczących obrazów. Pani Goff 

nigdy nie zwracała uwagi na moje roztargnienie – wiedziała, że przewyższam ją 
znajomością języka, więc traktowała mnie bardzo liberalnie; nic nie 

przeszkadzało mi w rozważeniu dzisiejszych zdarzeń . 
Nie mogłem ignorować dziewczyny. To było oczywiste. Czy nie miałem 

innego wyboru oprócz tego, który ją zniszczy? To nie mogła być jedyna dostępna 
przyszłość. Musiała istnieć inna alternatywa, jakaś delikatna równowaga. 

Starałem się wymyślić sposób… 
Nie zwracałem dużej uwagi na Emmetta aż do ostatnich minut lekcji. Był 

ciekawy – nie wyczuwał intuicyjnie odcieni naszych nastrojów, ale widział 
oczywistą zmianę, jaka we mnie zaszła. Zastanawiał się, co spowodowało 

znikniecie mojego nieznośnego, kiepskiego humoru. Spierał się ze sobą, 
próbując zdefiniować zmianę i ostatecznie przyznał, że wyglądam na pełnego 

nadziei. 
Pełny nadziei? Czy tak właśnie wyglądałem od zewnątrz? 

Rozważałem ten pomysł, kiedy szedłem w kierunku mojego Volvo i 
próbowałem odgadnąć, na co właściwie miałem nadzieję. 

Ale nie mogłem się nad tym długo zastanawiać. Zawsze wrażliwy na myśli 

background image

o dziewczynie, usłyszałem imię Belli w głowach… moich rywali – to chyba 
najtrafniejsze określenie tych dwóch nastoletnich chłopaków. Eric i Tyler, 

którzy 
usłyszeli – z dużą satysfakcją – o porażce Mike’a, przygotowywali się, aby 

wykorzystać swoją szansę. 
Eric był już na miejscu, opierając się o jej furgonetkę; tam nie mogła go 

uniknać. Zajęcia Tylera przedłużyły się z powodu konieczności dokończenia 
pewnego zadania i chłopak bardzo się śpieszył, by ją złapać, zanim opuści teren 

szkoły. 
Musiałem to zobaczyć. 

- Poczekaj tutaj na innych, okej? – wymamrotałem do Emmetta. 

Zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, a potem wzruszył ramionami i 
kiwnął głową. 

Dzieciak zupełnie oszalał - pomyślał, rozbawiony moją dziwną prośbą. 
Zobaczyłem Bellę wychodzącą z gimnastyki i zaczekałem, aż przejdzie, 

kryjąc się w miejscu, w którym nie mogła mnie dostrzec. Kiedy zbliżała się do 
pułapki Erica, ruszyłem przed siebie, odpowiednio dobierając prędkość, tak, 

żeby minąć dziewczynę w odpowiednim momencie. 
Patrzyłem, jak jej ciało zesztywniało, gdy uchwyciła wzrokiem czekającego 

na nią chłopaka. Zamarła na chwilę, a potem rozluźniła się i ponowiła przerwany 
marsz. 

- Cześć, Eric – przywitała się przyjaznym głosem. 
Nagle stałem się niespokojny. Co jeżeli ten patyczkowaty nastolatek z 

niezdrową barwą skóry wydawał się jej w jakiś sposób atrakcyjny? 
Eric połknął głośno ślinę, a jego jabłko Adama podskoczyło. 

- Hej, Bella. 
Wydawała się nieświadoma zdenerwowania chłopaka. 

- Jak tam lekcje? – zapytała, otwierając swoją furgonetkę i nie patrząc na 
jego przerażony wyraz twarzy. 

- Zastanawiałem się, czy, no, czy nie poszłabyś ze mną na ten bal na 
powitanie wiosny. – Głos mu się załamał. 

- Myślałam, że to dziewczyny wybierają – powiedziała podenerwowana. 
- No, właściwie to tak – zgodził się nieszczęśliwy. 

Ten żałosny chłopak nie irytował mnie tak bardzo jak Mike Newton, ale 
nie potrafiłem poczuć do niego sympatii, dopóki Bella nie odpowiedziała mu 

uprzejmie: 
-- To bardzo miło z twojej strony, ale akurat w tę sobotę jadę do Seattle. 

Już o tym słyszał, ale to nie zmniejszyło jego rozczarowania. 

- Och – wymamrotał. – Może następnym razem. 
- Tak, innym razem – zgodziła się. Przygryzła dolną wargę, jakby żałowała, 

że daje mu złudne nadzieje. To mi się spodobało. 
Podłamany Eric szybko od niej odszedł, nieświadomie oddalając się od 

swojego samochodu, myśląc tylko o ucieczce. 
W tym momencie ją minąłem i usłyszałem ciche westchnienie ulgi. 

Zaśmiałem się. 
Obróciła się szybko, ale swój wzrok utkwiłem w dalekim punkcie przede 

mną, próbując ukryć wszelkie oznaki rozbawienia. 
Tyler wychodził właśnie z budynku. Prawie biegł, śpiesząc się, by ją 

złapać, zanim odjedzie. Był śmielszy i bardziej pewny siebie niż pozostała 
dwójka. Czekał tak długi czas, by zbliżyć się do Belli, ponieważ respektował 

wcześniejsze roszczenia Mike’a. 
Chciałem, aby Tyler zdążył z dwóch powodów. Jeżeli – tak jak zacząłem 

podejrzewać – cała ta uwaga denerwowała Bellę, pragnąłem nacieszyć się jej 
reakcją. Ale gdyby zaproszenie Tylera było tym, na które liczyła, też chciałem o 

tym wiedzieć. 
Postrzegałem Tylera Crowleya jako rywala, mając świadomość, że to 

niewłaściwe. Wydawał się mi tendencyjnie średni i przeciętny, ale tak naprawdę 
nic nie wiedziałem o preferencjach Belli. Może lubiła zwyczajnych chłopców… 

Wzdrygnąłem się na tę myśl. Nigdy nie będę przeciętnym chłopakiem. Jak 

background image

głupie wydawało się teraz rywalizowanie o jej względy. Jak mogłaby 
kiedykolwiek chcieć kogoś takiego jak ja - potwora? 

Była zbyt dobra dla potwora. 
Mogłem pozwolić jej uciec, ale moja niewybaczalna ciekawość 

powstrzymała mnie przed zrobieniem tego, co słuszne. Znowu. Opuściłem swoje 
miejsce parkingowe i ustawiłem Volvo w wąskiej uliczce, blokując wyjazd.

Emmett i inni byli coraz bliżej; ten pierwszy opisał im moje dziwne 

zachowanie, więc szli wolno, próbując odgadnąć moje zamiary. 
Obserwowałem dziewczynę we wstecznym lusterku. Patrzyła się na tylnią 

część Volvo, unikając mojego wzroku; jej wyraz twarzy sugerował, że wolałaby 
teraz prowadzić czołg, a nie zardzewiałą furgonetkę. 

Tyler dopadł swojego samochodu i ustawił się za nią w szeregu, czując 
wdzięczność za moje niewytłumaczalne zachowanie. Pomachał do niej, próbując 

zwrócić na siebie uwagę, ale ona tego nie zauważyła. Zwlekał przez chwilę, a 
potem opuścił swoje auto i podszedł do okna jej furgonetki od strony pasażera. 

Zapukał w szybę. 
Podskoczyła, a następnie spojrzała na niego zdziwiona. Po sekundzie 

ręcznie opuściła okno samochodu; wyglądało na to, że miała z tym duży 
problem. 

- Przepraszam, Tyler – przywitała się, wyraźnie zirytowana. – Cullen mnie 
blokuje. 

Moje nazwisko powiedziała z szorstkością w głosie – wciąż była na mnie 
wściekła. 

- Och, wiem – odparł, niezrażony jej kiepskim nastrojem. – Chciałem cię 
tylko o coś zapytać przy okazji 

Jego uśmiech był bardzo pewny siebie. 
Ucieszyłem się, widząc, że zbladła, zrozumiawszy jego oczywiste zamiary. 

- Zaprosiłabyś mnie na ten bal wiosenny?– zapytał, przekonany o 
pozytywnej odpowiedzi dziewczyny. 

- Jadę na cały dzień do Seattle.– powiedziała; w jej głosie nadal brzmiała 
irytacja. 

- Tak, Mike mi o tym mówił. 
- Wiec dlaczego…? – zaczęła. 

Wzruszył ramionami. 

- Miałem nadzieję, że po prostu chciałaś go spławić. 
Jej oczy błysnęły i wyraźnie się ochłodziły. 

- Przepraszam, Tyler – powiedziała tonem, który wcale nie wskazywał na 
to, że było jej przykro. - Naprawdę będę poza miastem w tym dniu. 

Zaakceptował to usprawiedliwienie; jego pewność siebie pozostała 
nienaruszona. 

- Nie ma sprawy. Ciągle mamy bal absolwentów. 
Ruszył dumnie w kierunku swojego auta. 

Postąpiłem słusznie, że na to zaczekałem. 
Jej przerażony wyraz twarzy był bezcenny. Powiedział mi to, co tak 

desperacko musiałem wiedzieć, chociaż te sprawy nie powinny mnie obchodzić 
– dziewczyna nic nie czuła do żadnego z tych ludzkich chłopców, którzy chcieli, 

by się nimi zainteresowała. 
Ponadto jej wyraz twarzy był prawdopodobnie najzabawniejszą rzeczą, 

jaką kiedykolwiek widziałem. 
Wtedy podeszła moja rodzina, zdezorientowana faktem, że – dla odmiany 

– nie rzucałem morderczych spojrzeń na wszystko wokoło, ale trząsłem się ze 
śmiechu. 

Co jest takiego zabawnego? – chciał się dowiedzieć Emmett. 
Pokręciłem tylko głową i zalała mnie kolejna fala śmiechu, gdy Bella 

wściekle zwiększyła obroty swojego silnika. Znowu wyglądała tak, jakby marzył 
jej się czołg. 

- Jedźmy – syknęła Rosalie niecierpliwie. – Przestań być idiotą. Jeżeli 
potrafisz. 

Nie zirytowały mnie jej słowa – byłem zbyt rozbawiony. Ale zrobiłem tak, 

background image

jak prosiła. 

Nikt nic nie mówił w drodze do domu. Nie mogłem powstrzymać cichych 
chichotów, przypominając sobie twarz Belli. 

Kiedy wjechaliśmy na drogę dojazdową – nie było tam żadnych świadków, 
więc przyspieszyłem - Alice zrujnowała mój dobry humor. 

- Czy teraz mogę porozmawiać z Bellą? – spytała nagle, nie zastanawiając 
się wcześniej nad wypowiadanymi słowami, przez co nie zostałem ostrzeżony. 

- Nie – warknąłem. 
- To niesprawiedliwe! Na co ja w ogóle czekam? 

- Jeszcze nie podjąłem żadnej decyzji, Alice. 
- Jak tam sobie chcesz, Edward. 

W jej głowie dwie wizje przyszłości Belli były ponownie klarowne. 
- Jaki jest zatem sens, by ją poznawać – wymamrotałem, nieoczekiwanie 

przygnębiony – skoro i tak zamierzam ją zabić? 
Alice zawahała się przez chwilę. 

- Masz rację – przyznała. 
Wziąłem ostatni zakręt, jadąc dziewięćdziesiąt mil na godzinę i 

zatrzymałem się o cal od tylniej ściany garażu. 
- Przyjemnego biegu – powiedziała Rosalie wyraźnie zadowolona, kiedy 

wypadłem szybko z samochodu. 
Ale dzisiaj nie biegałem. Poszedłem zapolować. 

Inni planowali polować jutro, ale teraz nie mogłem pozwolić sobie na to, 
by być spragnionym. Przekroczyłem konieczną granicę, pijąc więcej niż potrzeba 

i ponownie się przesycając – tym razem małą grupą łosi i jednym czarnym 
niedźwiedziem, którego miałem szczęście spotkać mimo tak wczesnej pory roku. 

Dlaczego to nie mogło wystarczyć? Dlaczego jej zapach musiał być silniejszy niż 
wszystko inne? 

Polowałem, aby przygotować się na jutro, ale - kiedy już zaspokoiłem 

pragnienie, a słońce miało wzejść dopiero za kilkanaście godzin - wiedziałem, że 
kolejny dzień był zbyt daleki. 

Ponownie wstrząsnęła mną obezwładniająca radość, kiedy zdałem sobie 
sprawę, że zamierzam znaleźć dziewczynę. 

Kłóciłem się sam ze sobą w drodze powrotnej do Forks, ale sprzeczkę 
wygrała moja mniej szlachetna strona; kontynuowałem realizację tego 

niewybaczalnego planu. Potwór był zniecierpliwiony, ale dobrze związany. 
Wiedziałem, że utrzymam bezpieczny dystans między sobą a dziewczyną. 

Chciałem tylko wiedzieć, gdzie była. Chciałem zobaczyć jej twarz. 
Było po północy; dom Belli otaczały ciemność i zupełna cisza. Furgonetka 

dziewczyny stała przy krawężniku, zaś radiowóz jej ojca na podjeździe. W 
sąsiedztwie nie było żadnych świadomych myśli. Przez chwilę obserwowałem 

dom z ciemności lasu, otaczającego posiadłość od wschodu. Frontowe drzwi były 
z pewnością zamknięte – niewielki problem, pominąwszy fakt, że nie chciałem 

zostawiać dowodu w postaci potrzaskanego drewna. Zdecydowałem, że 
sprawdzę najpierw okno na piętrze. Niewielu ludzi zadałoby sobie trud, by 

zainstalować tam zamek. 
Przekroczyłem otwarte podwórko i wdrapałem się po ścianie domu w 

ciągu pół sekundy. Dyndając w powietrzu, uczepiony jedną ręką okapu powyżej 
okna, spojrzałem przez szkło i przestałem oddychać. 

To był ten pokój. Spała w małym łóżku, przykryta prześcieradłem 
oplatającym jej nogi; obok, na podłodze, leżały rozrzucone ubrania. Wierciła się 

niespokojnie, gwałtownie kładąc rękę nad swoją głową. Nie spała mocno, 
przynajmniej tej nocy. Czy intuicyjnie wyczuła niebezpieczeństwo? 

Oglądając jej kolejny niespokojny ruch, pomyślałem, że zachowuję się 
okropnie. Czy byłem lepszy od jakiegoś chorego podglądacza? Nie, z pewnością 

nie. Byłem o wiele, wiele gorszy. 
Rozluźniłem opuszki palców, prawie opadając na ziemię. Ale najpierw 

rzuciłem jedno długie spojrzenie na jej twarz. Nie wydawała się spokojna. 

Pomiędzy brwiami dziewczyny dostrzegłem małą zmarszczkę, a kąciki ust były 

background image

zwrócone do dołu. Jej wargi zadrżały, a potem się rozchyliły. 
- Okej, mamo – wymamrotała. 

Bella mówiła przez sen. 
Nagły wybuch ciekawości zdominował wstręt do samego siebie. Pokusa 

tych niechronionych, nieświadomie wypowiedzianych myśli była niesamowicie 
kusząca. 

Popchnąłem okno; nie było zamknięte, chociaż stawiało niewielki opór z 
powodu długiego niestosowania. Przesunąłem je wolno na bok, kuląc się za 

każdym razem, gdy metalowa framuga cicho skrzypiała. Będę musiał znaleźć 
trochę oliwy, zanim przyjdę tu następnym razem… 

Następnym razem? Pokręciłem głową, ponownie obrzydzony. 
Wszedłem cicho przez na wpół otwarte okno. 

Jej pokój był mały – zagracony, ale nie brudny. Dostrzegłem książki 
ułożone w wysokie stópki koło łóżka – odwrócone ode mnie grzbietami – i płyty 

CD, rozrzucone przy niedrogim odtwarzaczu; na wierzchu leżało puste pudełko. 
Stosy papierów otaczały komputer, wyglądający jak rekwizyt z muzeum, które 

zajmowało się kolekcjonowaniem przestarzałych technologii. Buty kropkowały 
drewnianą podłogę. 

Bardzo chciałem przeczytać tytuły jej książek i płyt, ale obiecałem sobie, że 
będę trzymać dystans. Usiadłem zatem na bujanym fotelu w dalekim kącie 

pokoju. 
Czy naprawdę kiedyś sądziłem, że wygląda przeciętnie? Pomyślałem o tym 

w pierwszym dniu i moim obrzydzeniu do chłopaków, którzy natychmiast się 
nią zainteresowali. Ale kiedy teraz przypominałem sobie jej twarz w ich 

umysłach, nie mogłem zrozumieć, dlaczego od razu nie zauważyłem, że była 
piękna. Wydawało się to oczywistą rzeczą. 

W tym momencie – z jej ciemnymi włosami zaplątanymi i rozrzuconymi 

wokół jasnej twarzy, podniszczoną koszulką pełną dziur, znoszonymi 
spodniami od dresu, rysami twarzy zrelaksowanymi w nieświadomości oraz 

nieznacznie rozchylonymi ustami – zaparło mi dech w piersiach. A raczej stałoby 
się tak, pomyślałem gorzko, gdybym oddychał. 

Nic nie mówiła; możliwe, że jej sen się skończył. 
Przyglądałem się jej twarzy i próbowałem myśleć o sposobach, które 

uczyniłyby przyszłość znośną. 
Zranienie jej nie było znośne. Czy to oznaczyło, że znowu musiałem 

spróbować wyjechać? 
Inni nie mogliby się teraz ze mną kłócić. Moja nieobecność nie zagrażała 

nikomu. Nie byłoby żadnych podejrzeń ani faktów, które połączyłyby mój 
wyjazd z wypadkiem. 

Zawahałem się – ponownie, tak samo jak tego popołudnia - i nic nie 
wydawało się możliwe. 

Nie miałem nadziei na rywalizację z ludzkimi nastolatkami, niezależnie 
od tego, czy ci specyficzni chłopcy jej się podobali czy nie. Byłem potworem. 

Jak 
mogłaby zobaczyć we mnie coś innego? Gdyby znała o mnie prawdę, 

przestraszyłoby to ją, odrzuciło. Jak ofiara w filmach grozy, uciekłaby, 
wrzeszcząc z przerażenia. 

Przypomniałem sobie jej pierwszy dzień na biologii… i wiedziałem, że ta 
reakcja byłaby bardzo odpowiednia, zwarzywszy na sytuację. 

Głupotą wydawało się przypuszczenie, że gdybym to ja zaprosił ją na te 
śmieszne tańce, odwołałaby swoje pospiesznie zrobione plany i zgodziłaby się 

pójść ze mną. 
Nie byłem tym, któremu miała powiedzieć tak. Czekał na nią ktoś inny, 

ludzki i ciepły. I nie mogłem nawet – pewnego dnia, kiedy padnie w końcu 
słowo tak – zapolować i zabić go, ponieważ ona zasługiwała na niego. 

Zasługiwała na szczęście i miłość z tym, kogo wybierze.

Teraz musiałem postąpić właściwie – byłem jej to winien; nie mogłem 
dłużej udawać, że tylko mnie groziłoby niebezpieczeństwo, jeżeli pokochałbym 

tę dziewczynę. 

background image

W gruncie rzeczy to nie miałoby znaczenia, gdybym wyjechał, bo Bella 
nigdy nie spojrzy na mnie tak, jakbym tego pragnął. Nigdy nie spojrzy na mnie 

jak na kogoś wartego miłości. 
Nigdy. 

Czy martwe, zamrożone serce można złamać? Czułem, że moje się właśnie 
rozpadało. 

- Edward – powiedziała Bella. 
Zamarłem, patrząc się na jej zamknięte oczy. 

Czyżby się obudziła, przyłapała mnie tutaj? Wyglądało na to, że nadal 
spała, ale jej głos był taki wyraźny, czysty… 

Westchnęła cicho i znowu poruszyła się niespokojnie, obracając się na 
drugą stronę – z pewnością spała, a także coś jej się śniło.. 

- Edward – wymamrotała miękko. 
Śniła o mnie. 

Czy martwe, zamrożone serce może znowu bić? Czułem, że moje zaraz 
zacznie. 

- Zostań – westchnęła. – Nie odchodź… Proszę, nie odchodź. 
Śniła o mnie i to nie był koszmar. Chciała, abym z nią został, tam, w tym 

śnie. 
Zmagałem się ze sobą, by znaleźć słowa, które mogłyby opisać uczucia, 

które we mnie wezbrały. Nie istniały jednak dostatecznie silne określenia, 
mogące udźwignąć wagę moich doznań. Przez długą chwile się w nich 

zatopiłem. 
A kiedy w końcu się wynurzyłem, byłem zupełnie innym mężczyzną. 

Moje życie wypełniała niekończąca się, niezmienna ciemność. Świat 

zawsze miał tak dla mnie wyglądać i nic nie mogłem z tym zrobić. Jak to więc 
możliwe, że teraz wzeszło słońce, w środku bezkresnej ciemności. 

Kiedy stałem się wampirem, w palącym bólu transformacji 
przehandlowałem moją duszę na nieśmiertelność; byłem zamarznięty. Moje 

ciało zamieniło się w coś bardziej podobnego do skały niż do mięsa, wytrzymałe 
i wieczne. Moja jaźń również została zamrożona – osobowość, sympatie i 

antypatie, nastroje oraz pragnienia; wszystko to pozostawało niezmienne. 
Tak samo było z innymi. Wszyscy byliśmy zamarznięci. Żywe kamienie. 

Każda zmiana stanowiła rzadką i trwałą rzecz. Widziałem, jak spotkało to 
Carlisle, a dekadę później Rosalie. Miłość całkowicie ich przeobraziła, a skutki 

tej transformacji nigdy nie zniknęły. Minęło ponad osiemdziesiąt lat odkąd 
Carlisle znalazł Esme, a pomimo to nadal patrzył na nią niedowierzającymi 

oczami pierwszej miłości. I to już się nie zmieni. 
Tak samo będzie ze mną. Nigdy nie przestanę kochać tej kruchej, ludzkiej 

dziewczyny, aż do końca mojej nieograniczonej egzystencji. 
Patrzyłem się na jej nieświadomą twarz, czując, jak ta miłość trwale 

wypełnia każdą część mojego kamiennego ciała. 
Teraz spała bardziej spokojnie, z lekkim uśmiechem na ustach. 

Zawsze będę ją obserwować, rozpocząłem swoje rozważania. 
Kochałem ją, więc musiałem spróbować ją opuścić. Teraz nie byłem na to 

wystarczająco silny, ale mogłem nad tym popracować. Możliwe jednak, że istniał 
sposób, by inaczej oszukać przyszłość. Alice widziała tylko dwie opcje tej 

ostatniej i teraz w pełni je zrozumiałem. 
Moja miłość nie powstrzyma mnie przed zabiciem jej, jeżeli pozwolę sobie 

na błędy. 
W tej chwili nie czułem się potworem, nie mogłem go w sobie znaleźć. 

Może moje uczucie uciszyło go na zawsze. Gdybym ją teraz zabił, byłby to 

okropny wypadek, nie zamierzone działanie. 
Muszę być niezwykle ostrożny. Nie mogę pozwolić sobie na to, by stracić 

czujność. Będę kontrolował każdy oddech, zawsze trzymał bezpieczny dystans 
między nami. 

Nie popełnię błędów. 
W końcu zrozumiałem tę drugą przyszłość. Byłem zdumiony ową wizją – 

co właściwie mogło się stać, by w rezultacie Bella została więźniem tego 

background image

nieśmiertelnego pół-życia? Teraz – zdewastowany tęsknotą do dziewczyny – 
mogłem zrozumieć, że pod wpływem niewybaczalnego egoizmu poprosiłbym 

mojego ojca o tę przysługę. Poprosiłbym go o odebranie jej życia i duszy, abym 
mógł zatrzymać ją przy sobie na wieczność. 

Zasługiwała na coś więcej. 
Ale zobaczyłem jeszcze jedną przyszłość, jeden cienki drut, po którym 

może byłbym w stanie chodzić, gdybym potrafił zachować równowagę. 
Czy mogłem to zrobić? Być z nią i pozostawić ją człowiekiem? 

Umyślnie wziąłem głęboki oddech, a potem kolejny, pozwalając jej 
zapachowi rozejść się we mnie – uczucie to przypominało porażenie 

wyładowaniami elektrycznymi. Pokój był wypełniony wonią dziewczyny, 
odkładającą się na każdej powierzchni. Moja głowa wydawała się bliska 

eksplozji, ale walczyłem z nieznośnym wirowaniem. Musiałem się do tego 
przyzwyczaić, jeżeli zamierzałem zbudować z nią jakikolwiek rodzaj związku. 

Wziąłem następny głęboki, parzący wdech. 
Obserwowałem ją, gdy spała, oddychając i rozmyślając, aż w końcu 

wzeszło słońce, ukryte za wschodnimi chmurami. 
Wszedłem do domu zaraz po tym, jak inni pojechali do szkoły. Przebrałem 

się szybko, unikając pytającego spojrzenia Esme. Zobaczyła gorączkowy ogień 
malujący się na mojej twarzy; jednocześnie poczuła niepokój oraz ulgę. Moja 

długa melancholia sprawiała jej ból i teraz cieszyła się, że ten stan miałem już 

za 
sobą. 

Pobiegłem do szkoły, docierając tam kilka sekund po przyjeździe mojego 
rodzeństwa. Nie odwrócili się, chociaż Alice z pewnością wiedziała, że stałem 

tutaj w gęstym lesie, który wyznaczał granicę chodnika. Poczekałem, aż nikt nie 
mógł mnie dostrzec, a następnie wyszedłem swobodnie spośród drzew na 

parking pełny zaparkowanych samochodów. 
Usłyszałem furgonetkę Belli, huczącą zaraz za rogiem i zatrzymałem się za 

Suburbanem, gdzie mogłem obserwować bez ryzyka, że ktoś mnie zobaczy. 
Wjechała na parking. Marszcząc brwi, przez długi moment patrzyła się na 

moje Volvo, zanim zaparkowała w jednym z najbardziej oddalonych od niego 
miejsc. 

Dziwnie było sobie przypomnieć, że prawdopodobnie wciąż się na mnie 
wściekała i miała ku temu dobry powód. 

Zachciało mi się śmiać z własnej głupoty – albo dać sobie porządnego 
kopniaka. Wszystkie moje rozważania i plany były całkowicie bezużyteczne, 

gdyby okazało się, że w ogóle jej nie obchodziłem, nieprawdaż? Jej sen mógł 
dotyczyć czegoś zupełnie przypadkowego. Byłem bardzo aroganckim głupcem. 

No cóż, byłoby dla niej znacznie lepiej, gdyby się o mnie nie troszczyła. To 
nie powstrzymałoby mnie od prób nawiązania z nią kontaktu, ale ostrzegłbym ją 

uczciwie przed samym sobą. Byłem jej to winny. 
Szedłem cicho przed siebie, zastanawiając się, jak najrozsądniej do niej 

podejść. 
Ułatwiła mi to. Kiedy wysiadała, kluczyki prześliznęły się przez jej palce i 

wpadły do głębokiej kałuży. Schyliła się, ale ją wyprzedziłem, znajdując je, 
zanim włożyła rękę do zimnej wody. 

Oparłem się plecami o furgonetkę; rzuciła mi zdziwione spojrzenie, a 
następnie się wyprostowała. 

- Jak u licha to zrobiłeś? – niemal zażądała odpowiedzi. 

Tak, nadal była wściekła. 
Zaoferowałem jej kluczyki. 

- Co takiego? 
Wyciągnęła rękę i opuściłem zimny metal na jej dłoń. Wziąłem głęboki 

oddech, czując, jak jej zapach szarpie mnie od środka. 
- Zmaterializowałeś się, czy co? Przed sekundą cię tu jeszcze nie było. 

- Bello, to doprawdy nie moja wina, że jesteś nadzwyczaj mało 
spostrzegawcza - powiedziałem, próbując ukryć ironię. Czy ona czegokolwiek 

nie widziała? Czy usłyszała, jak mój głos pieszczotliwie owinął się wokół jej 

background image

imienia? 
Przyglądała mi się, nie doceniając mojego humoru. Serce zaczęło jej 

szybciej bić – z gniewu? Ze strachu? Po chwili opuściła wzrok. 
- A może wyjaśniłbyś mi, po co wczoraj blokowałeś wyjazd z parkingu? – 

spytała bez patrzenia mi w oczy. – Miałeś udawać, że nie istnieję, a nie 
doprowadzać mnie do szału. 

Wciąż rozgniewana. Wyglądało na to, że będę musiał się bardzo postarać, 
aby to zmienić. Przypomniałem sobie moje postanowienie, aby być z nią 

szczerym… 
- Nie chodziło o ciebie, tylko o Tylera – I wtedy się zaśmiałem. . I 

chłopczyna mądrze skorzystał z okazji. 
Nie mogłem tego powstrzymać, myśląc o jej wczorajszym wyrazie twarzy. 

- Ty… - wysapała, nie mówiąc nic więcej – wydawało się, że była zbyt 
wściekła, by skończyć. 

Oto i on – ten sam wyraz twarzy. Zdusiłem kolejną falę śmiechu. Była już 
wystarczająco rozzłoszczona. 

- I nie udaję, że nie istniejesz – dokończyłem. Należało podtrzymać 

przypadkowy, nieco drażniący nastrój konwersacji. Nie zrozumiałaby, gdybym 
pokazał jej, co naprawdę czułem. Przestraszyłbym ją. Musiałem kontrolować 

swoje emocje, zachowywać się normalnie… 
- A więc masz zamiar doprowadzać mnie do szału, tak? Aż w końcu szlag 

mnie trafi? No cóż, jakoś trzeba się mnie pozbyć, skoro vanowi Tylera się nie 
udało 

Szybki błysk wściekłości przepłynął przez moje ciało. Czy ona naprawdę 
w to wierzyła? 

Nie powinienem być tak urażony – nie wiedziała o transformacji, która 
miała miejsce tej nocy. To jednak nie umniejszało mojego gniewu. 

- Twoje przypuszczenia są absurdalne – powiedziałem zimno. 
Zarumieniła się i odwróciła na pięcie. Zaczęła odchodzić. 

Wyrzuty sumienia. Nie miałem prawa być wściekły. 
- Zaczekaj – poprosiłem. 

Nie zatrzymała się, więc podążyłem za nią. 
- Przepraszam, zachowałem się niegrzeczne. Nie mówię, że miałaś rację. – 

Absurdalne wydawało się podejrzenie, że mógłbym chcieć jej jakiejkolwiek 
szkody. – Niemniej, było to niegrzeczne. 

- Dlaczego się ode mnie nie odczepisz? 
Uwierz mi - chciałem powiedzieć. - Próbowałem. 

Och, i tak przy okazji: jestem w tobie szaleńczo zakochany. 
Zachowuj się normalnie. 

- Chciałem cię o coś zapytać, ale nie dałaś mi dojść do głosu. – Przyszedł mi 
do głowy pewien pomysł na dalszy przebieg tej rozmowy; zaśmiałem się. 

- Masz rozdwojenie jaźni, czy co?? 
To musiało tak wyglądać. Mój nastrój był nieprzewidywalny, przepływało 

przeze mnie tak wiele nowych emocji. 

- Widzisz, znowu zaczynasz.– powiedziałem. 
Westchnęła. 

- Dobra. O co chciałeś zapytać? 
- W następną sobotę jest ten bal wiosenny...- Patrzyłem, jak na jej twarzy 

pojawia się najgłębszy szok i zdusiłem śmiech. – Wiesz, w dniu tańców 
wiosennych… 

Przystanęła gwałtownie, w końcu spoglądając mi w oczy. 
- Myślisz, że jesteś dowcipny? 

Tak. 
- Pozwolisz, że skończę? 

Czekała w ciszy, przygryzając lekko swoją miękką, dolną wargę. 
Ten widok rozproszył moją uwagę na krótki moment. Dziwne, nieznane 

reakcje kłębiły się głęboko w zapomnianej, ludzkiej części mojej psychiki. 
Próbowałem je zignorować, aby móc grać swoją rolę. 

- Słyszałem, że zamiast na bal wybierasz się tego dnia do Seattle. Może 

background image

miałabyś ochotę załapać się na darmowy transport?– zaproponowałem. 
Uświadomiłem sobie, że pytając o jej plany, mogę jednocześnie stać się ich 

częścią. 
Patrzyła się na mnie bezmyślnie. 

- Co? 
- Chciałabyś się załapać na darmowy transport? 

Sam na sam z nią w samochodzie – moje gardło zapłonęło na tę myśl. 
Wziąłem głęboki oddech. Przyzwyczaj się do tego. 

- A kto jedzie do Seattle? – zapytała, rozszerzając jeszcze bardziej swoje 
zdezorientowane oczy. 

- Ja, a któżby inny? – powiedziałem wolno. 

- Skąd taki gest? 
Czy to naprawdę było tak szokujące, że chciałem jej towarzystwa? Moje 

dawne zachowanie musiała zinterpretować w najgorszy z możliwych sposobów. 
- No cóż – powiedziałem tak swobodnie, jak było to tylko możliwe. – Już 

od dłuższego czasu planowałem jechać do Seattle. Poza tym, szczerze mówiąc, 
nie wierzę, że twoja furgonetka dojedzie do celu. – Drażnienie jej wydawało się 

bezpieczniejsze niż pozwolenie sobie na bycie poważnym. 
- Jestem wzruszona twoją troską, ale nie martw się, auto świetnie się 

spisuje – powiedziała tym samym, zaskoczonym głosem. Znowu zaczęła iść. 
Dotrzymywałem jej kroku. 

W gruncie rzeczy nie powiedziała jeszcze nie, więc nadal próbowałem 
osiągnąć zamierzony cel. 

Czy powie nie? Jeżeli tak się stanie, to co wtedy zrobię? 
- Ale czy twoja furgonetka dojedzie tam na jednym baku, prawda? 

- Nie rozumiem, co cię to obchodzi – gderała. 
To wciąż nie było nie. Jej serce znowu zaczęło bić szybciej, a oddech stał 

się płytszy. 
- Wszystkich powinno obchodzić marnowanie nieodnawialnych źródeł 

energii. 
- Szczerze, Edward, nie mogę za tobą nadążyć. Myślałam, że nie chcesz, 

abyśmy zostali przyjaciółmi. 
Przeszył mnie silny dreszcz, na dźwięk mojego imienia.. 

Jak zachowywać się normalnie i mówić prawdę jednocześnie? Cóż, 
ważniejsza była uczciwość. Szczególnie na tym poziomie naszej znajomości. 

- Powiedziałem, że byłoby lepiej, gdybyśmy się nie przyjaźnili, a nie, że 
tego nie chcę. 

- Och, dzięki, teraz już wszystko rozumiem – powiedziała sarkastycznie. 

Przystanęła pod krawędzią dachu stołówki i ponownie spojrzała mi w 
oczy. Tempo bicia jej serca było nierówne. Czy się bała? 

Ostrożnie dobierałem słowa. Nie, nie mogłem jej zostawić, ale może okaże 
się na tyle mądra, by sama odejść, zanim będzie za późno. 

- Byłoby... roztropniej, gdybyśmy nie zostali przyjaciółmi – Patrząc się w 
głębię 

jej płynnych, czekoladowych oczu, zgubiłem swoje normalne zachowanie. – - Ale 
mam już dość zmuszania się do ignorowania ciebie, Bello. 

– Słowa te aż parzyły zawartą w nich żarliwością. 
Jej oddychanie ustało na chwilę; zaniepokoiłem się. Jak bardzo ją 

wystraszyłem? Cóż, zaraz się dowiem. 
- Pojedziesz ze mną do Seattle? – zapytałem się, chcąc wiedzieć, na czym 

stałem. 
Pokiwała głową z głośno dzwoniącym sercem. 

Tak. Byłem tym, któremu powiedziała tak. 
I wtedy wątpliwości uderzyły mnie z ogromną siłą. Jak wiele będzie ją 

kosztował ten wyjazd? 
- Co nie zmienia faktu, że naprawdę powinnaś się trzymać ode mnie z 

daleka - ostrzegł. – ostrzegłem ją. Czy mnie usłyszała? Czy ucieknie 
przyszłości, 

na którą ją naraziłem? Czy mogłem zrobić cokolwiek, by ją przede mną uchronić? 

background image

Zachowuj się normalnie – krzyczałem do siebie. 
- Zobaczymy się w klasie. 

Uciekając od niej, musiałem się specjalnie skoncentrować, by nie zacząć 
biec. 

6. GRUPA KRWI 

Podążałem za nią przy pomocy cudzych spojrzeń, prawie nie znając otoczenia. 
Nie posługiwałem się oczami Mike’a Newtona, bo nie mogłem wytrzymać już jego 

nieprzyjemnych fantazji, ani Jessici Stanley, bo jej złość na Bellę powodowała, 
że 

byłem wściekły; w sposób jaki nie jest bezpieczny dla ładnej dziewczyny. Angela 
Weber, okazała się dobrym wyborem, gdyż jej spojrzenie było w moim zasięgu; 

niezwykle miła - łatwo było mi przebywać się w jej myślach. Czasami posługiwałem 
się też nauczycielami, zapewniali najlepszy widok. 

Byłem zdziwiony gdy zobaczyłem, że cały dzień się potyka, o rysę w chodniku, 
zgubione książki i najczęściej o własne nogi – ludzie postrzegali ją jako 

niezdarę. 
Przemyślałem to. To prawda, miała często problemy z równowagę. Pamiętałem 

jak pierwszego dnia zahaczyła się o biurko, poślizgnęła się na lodzie przed 
wypadkiem, 

wczoraj uderzyła dolną wargą o framugę drzwi… Jakie to dziwne, mieli rację. Ona 
była niezdarą. 

Nie wiem dlaczego tak mnie to rozbawiło, ale śmiałem się na głos całą drogę z 
Historii 

Ameryki na Angielski i parę osób patrzyło na mnie nieufnie. Jak mogłem tego 
wcześniej nie zauważyć? Może dlatego, że gdy była nieruchoma było w niej tyle 

gracji, 
sposób w jaki trzymała głowę, wyprężała szyję… 

Teraz nie było w niej gracji. Pan Varner patrzył jak potknęła się o dywan i 
dosłownie spadła na krzesło. 

Znowu się uśmiałem. 
Czas mijał niesamowicie powolnie, gdy czekałem aż ujrzę ją na własne oczy. 

Nareszcie, dzwonek zadzwonił. Szybko wkroczyłem do stołówki by zarezerwować moje 
miejsce. Byłem jednym z pierwszych, którzy przybyli. Wybrałem stolik, który 

zwykle 
jest wolny i byłem pewny, że tak pozostanie, póki ja tam siedzę. Kiedy weszła 

moja 
rodzina i zobaczyli mnie siedzącego w nowym miejscu, nie byli zdziwieni. Alice 

pewnie 
ich wcześniej ostrzegła. Rosalie przeszła obok, nawet mnie nie spoglądając. 

Idiota 
Mój związek z Rosalie, nigdy nie był prosty- obraziłem ją gdy pierwszy raz mnie 

usłyszała i od tego czasu mamy wzloty i upadki, choć wydaje się, że ostatnie 
parę dni 

jest bardziej rozgorączkowana niż zwykle. Westchnąłem. Rosalie obchodziła tylko 
ona 

sama. 
Jasper uśmiechnął się ukradkiem i poszedł dalej. 

Powodzenia, pomyślał z powątpiewaniem. 
Emmett uniósł oczy ku niebu i potrząsnął głową.

Postradał zmysły, biedny dzieciak. 

Alice promieniała, jej zęby świeciły aż za bardzo. 
Mogę już porozmawiać z Bellą? 

- Trzymaj się od tego z daleka. Wyszeptałem. 
Dobra. Bądź uparty. To tylko kwestia czasu. 

Znów westchnąłem. 
Nie zapominaj o dzisiejszych zajęciach z biologii. Przypomniała mi. 

Przytaknąłem. Nie, o tym nie zapomniałem. 

background image

Kiedy czekałem na przybycie Belli, podążałem za nią w oczach świeżarka, który 
szedł do stołówki za Jessicą. Jessica paplała o nadchodzącej potańcówce, ale 

Bella jej 
nic nie odpowiedziała. Nie, żeby Jessica dała jej dojść do głosu. 

Moment w którym Bella stanęła w drzwiach, jej oczy błyskawicznie skierowały się 
na stolik przy którym siedziało moje rodzeństwo. Gapiła się przez chwilę, 

zmarszczyła 
czoło i utkwiła wzrok w podłodze. Nie zauważyła mnie tam. 

Wyglądała na taką…smutną. Poczułem silny impuls, by wstawić i podejść do jej 
miejsca zrobić coś , by w jakiś sposób poczuła się komfortowo, tylko nie 

wiedziałem co 
to dla niej znaczy. Nie miałem pojęcia, co spowodowało, że tak wygląda. Jessica 

trajkotała o potańcówce. Czy Bella była smutna, że jej na niej nie będzie? To 
nie 

wydawało się możliwe… 
Ale to mogło jej przypomnieć, że chciała. 

Wzięła na lunch tylko napój. Czy to było w porządku? Czyż nie potrzebowała 
więcej składników odżywczych? Nigdy wcześniej nie interesowałem się ludzką 

dietą. 
Ludzie byli tacy krusi! Było milion rzeczy, którymi można było się martwić… 

- Edward Cullen znowu się na ciebie gapi.-usłyszałem słowa Jessici.- Ciekawe, 
czemu usiadł dziś sam. 

Teraz byłam wdzięczny Jessice - choć była teraz jeszcze bardziej urażona- bo 
Bella 

uniosła głowę i jej oczy szukały, aż odnajdą moje. 
Teraz na jej twarzy nie było ani śladu smutku. Pozwoliłem sobie mieć nadzieje, 

że 
była smutna, bo myślała, że wyszedłem wcześniej ze szkoły i ta nadzieja, 

przyniosła mi 
uśmiech. 

Kiwnąłem na nią palcem, by do mnie dołączyła. Była tym tak zaskoczona, że 
chciałem się z nią znowu podrażnić. 

Więc mrugnąłem, a ona otworzyła buzie. 
-Czy on ma c i e b i e na myśli? – Jessica zapytała nieprzyjemnie. 

- Może potrzebuje pomocy z zadaniem domowym z biologii –powiedziała niskim, 
niepewnym głosem.- Lepiej pójdę zobaczyć, o co mu chodzi. 

To było kolejne tak. 
Potknęła się dwa razy w drodze do mojego stolika, mimo, że nie było żadnej 

przeszkody na drodze, tylko gładkie linoleum. Serio, jak wcześniej mogłem tego 
nie 

zauważyć? Przywiązywałem chyba większą uwagę, na jej ciche myśli… Co jeszcze 

mnie ominęło? 
Bądź szczery, bądź pogodny – Zachęcałem samego siebie. 

Zatrzymała się za krzesłem, naprzeciwko mnie, wahała się. Westchnąłem głęboko, 
bardziej przez nos, niż przez usta. 

Poczuj palenie, pomyślałem sucho. 
- Może usiadłabyś dzisiaj ze mną?- zapytałem ją. 

Odsunęła krzesło i usiadła, gapiąc się na mnie cały czas. Wydawała się być 
zdenerwowana, ale jej zachowanie fizyczne, to było kolejne tak. 

Czekałem, aż coś powie. 
Trwało to chwilę, ale, w końcu, powiedziała - Nie do tego mnie przyzwyczaiłeś 

- No cóż…zawahałem się. - doszedłem do wniosku, że skoro i tak skończę w piekle, 
to mogę po drodze zaszaleć. 

Co spowodowało, że to powiedziałem? Powinienem być przynajmniej szczery. I 
może usłyszała niesubtelne ostrzeżenie w tych słowach. Może zda sobie sprawę, że 

powinna wstać i odejść tak szybko, jak jest to możliwe… 
Nie wstała. Patrzyła na mnie, czekając, tak jakbym nie skończył wcześniejszego 

zdania. 
- Słuchaj, nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi– powiedziała, kiedy nie 

dokończyłem. 

background image

To była ulga. Uśmiechnąłem się. 
- Wiem. 

Ciężko było ignorować myśli, który krzyczały na mnie z tyłu głowy – i tak 
chciałem 

zmienić temat. 
- Myślę, że twoi znajomi mają mi za złe, że Cię im podkradłem. 

Nie wydawała się tym przejmować. 
- Jakoś to przeżyją. 

- Mogę cię już im nie oddać – nawet nie wiedziałem czy starałem się być teraz 
szczery czy znowu się z nią droczyłem. Będą z nią, ciężko mi było nadać sens 

własnym 
myślą. 

Bella przełknęła głośno ślinę. 
Zaśmiałem się z tej reakcji. 

- Boisz się? 
To nie powinno być zabawne… Ona powinna się bać. 

-Nie – była złym kłamcą, jej złamany głos jej nie pomógł. 
- Jestem raczej zaskoczona. Skąd ta zmiana?

- Już Ci mówiłem– przypomniałem jej. -Mam już dość tego, że muszę cię ignorować. 

Więc daję sobie z tym spokój- z lekkim wysiłkiem uśmiechnąłem się z powrotem. To 
nie było proste- bycie szczerym i wyluzowanym w tym samym czasie. 

-Spokój? – powtórzyła, zdezorientowana. 
- Nie chcę dłużej być grzecznym chłopcem– i jak widać, daje sobie spokój z 

byciem 
wyluzowanym. - Od teraz będę robił to, na co mam ochotę, i niech się dzieje, co 

chceto 
przynajmniej było szczere. Niech zobaczy jaki jestem samolubny. Niech to da jej 

ostrzeżenie. 
- Znów nic nie rozumiem. 

Byłem wystarczająco samolubny by ucieszyć się, że to stanowiło problem. 
- Przy tobie zawsze się niepotrzebnie rozgaduję. Mam z tym problem. Jeden z 

wielu 
zresztą-raczej nieistotny, w porównaniu z resztą. 

-Nie martw się – uspokoiła mnie. - I tak nigdy nie wiem, o co ci chodzi. 
Dobrze. Została. 

- Na to też liczę. 
- Czyli, w normalnym języku, zostajemy przyjaciółmi? 

Zastanowiłem się nad tym, przez sekundę. 
- Przyjaciółmi…-powtórzyłem. Nie podobało mi się jak to brzmiało, to nie było 

wystarczające, to za mało jak dla mnie. 
- Albo i nie – wyszeptała, zawstydzona. 

Czy myślała, że nie lubię jej w ten sposób? 
Uśmiechnąłem się. 

- Sądzę, że możemy spróbować. Ale uprzedzam cię, że przyjaźń ze mną to nie 
przelewki. 

Czekałem na jej odpowiedz, rozdarty-miałem nadzieje, że w końcu usłyszy i 
zrozumie, 

myśląc, że mogę umrzeć jeśli tak będzie. Jakie to melodramatyczne. Stawałem się 
taki 

ludzki. 
Jej serce zabiło szybciej. - W kółko to powtarzasz. 

- Bo mnie nie słuchasz -powiedziałem, znów zbyt intensywnie. 
- Nadal czekam, aż potraktujesz mnie poważnie. Jeśli jesteś bystra, sama 

zaczniesz 

mnie unikać. 
Ach, ale czy pozwolę jej to zrobić, jeśli spróbuje? 

Zwęziła wzrok.- No tak, teraz już wiemy dokładnie, jak oceniasz moje zdolności 
intelektualne. Piękne dzięki. 

Nie byłem do końca pewny, co ma na myśli, ale uśmiechnąłem się przepraszająco, 

background image

zgadywałem, że przez przypadek ją uraziłem. 
-Więc- zaczęła powoli. -Podsumowując, póki nie przejrzę na oczy, możemy 

próbować się zaprzyjaźnić, zgadza się? 
- Tak to mniej więcej wygląda. 

Zaczęła spoglądać na dół, patrząc intensywnie na butelkę z lemoniadą, którą 
miała w dłoniach. 

Naszła mnie stara ciekawość. 
- O czym myślisz? – zapytałem, to była ulga, pierwszy raz wypowiedzieć to 

pytanie 
na głos. 

Spojrzała mi w oczy, jej oddech się przyśpieszył, gdy jej policzki oblał różowy 
rumieniec. Odetchnąłem, smakując to w powietrzu. 

- Zastanawiam się, kim naprawdę jesteś. 
Ciągle się uśmiechałem, nie zmieniałem wyrazu twarzy, podczas gdy panika 

zawładnęła moim ciałem. 
Oczywiście, że to ją zastanawiało. Nie była głupia. Nie mogłem mieć nadziei, że 

rzeczy oczywiste, nie będą dla mnie oczywiste. 
- I jak ci idzie? – zapytałem tak łagodnie, jak tylko potrafiłem. 

-Kiepsko – przyznała. 
Zachichotałem z ulgą. - Masz jakieś hipotezy? 

Nie mogły być gorsze niż prawda, nie ważne co tam wymyśliła. 
Jej policzki znów się zarumieniły, nic nie powiedziała. Mogłem czuć ciepło jej 

rumieńca w powietrzu.

Starałem się użyć przekonywującego tonu. To działało na innych ludzi. 
- Powiesz mi? – uśmiechnąłem się zachęcająco. 

Pokręciła głową - spaliłabym się ze wstydu. 
Ugh. Nie wiedza, była najgorszą możliwą rzeczą. Jak jej hipotezy mogą ją tak 

krępować? Nie mogłem znieść tego, że nie znałem odpowiedzi. 
- To takie frustrujące– moje zażalenie wywołało w niej jakąś iskrę. Jej oczy się 

rozbłysły, a słowa popłynęły szybciej niż zwykle. 
- Nie rozumiem, co w tym takiego frustrującego - zaoponowałam z zapałem. 

- Tylko, dlatego, że ktoś nie chce ci się zwierzyć a jednocześnie co rusz czyni 
jakieś 

enigmatyczne uwagi, nad których zrozumieniem człowiek biedzi się po nocy, bo z 
nerwów nie może zasnąć? Gdzie tu, u licha, powód do frustracji? 

Zmarszczyłem brwi, zdałem sobie sprawę, że miała rację. Nie byłem w stosunku 
do niej fair. Mówiła dalej. 

-Albo jeszcze lepiej .Taka osoba może nie tylko mówić, ale i robić różne dziwne 
rzeczy. Jednego dnia, dajmy na to, ratuje ci życie, przecząc prawom fizyki, a 

nazajutrz 
traktuje cię jak pariasa, bez jednego słowa wyjaśnienia, choć obiecała, że 

wszystko 
wytłumaczy. Przecież to błahostka, którą nie ma się, co przejmować. 

To była najdłuższa przemowa jaką kiedykolwiek od usłyszałem z jej ust i nadała 
nowej jakości mojej liście Nie powiem, masz charakterek. 

- Nie lubię hipokrytów i ludzi, którzy nie dotrzymują słowa. 
Oczywiście jej irytacja była całkowicie usprawiedliwiona. 

Patrzyłem na Bellę, zastanawiając się jak to możliwe, by zrobić coś co ona uzna 
za właściwe. Ale myśli Mike’a Newtona mnie rozproszyły. 

Byłem tak zirytowany, że zacząłem chichotać. - Co jest? –domagała się 
wyjaśnienia. 

-Twój chłopak zdaje się sądzić, że jestem wobec ciebie chamski. Zastanawia się, 
czy tu nie podejść i nie wszcząć bójki – oj chciałbym zobaczyć . Znów się 

zaśmiałem. 
- Nie wiem, o kim mówisz. Powiedziała chłodno. - Ale tak czy siak na pewno 

jesteś 
w błędzie. 

Bardzo podobał mi się sposób w jaki wyrzekła się jego posiadania, używając 

odrzucającego zdania. 

background image

- Nie mylę się. Mówiłem ci, większość ludzi łatwo rozszyfrować. 
- Poza mną, rzecz jasna. 

- Tak, z wyjątkiem Ciebie –czy od wszystkiego musi być wyjątek? Czy nie byłoby 
fair- rozważając wszystko to z czym muszę się zmagać -żebym mógł chociaż 

usłyszeć 
cokolwiek w jej głowie? Czy proszę o tak wiele? 

- Ciekawe, dlaczego tak jest. 
Spojrzałem w jej oczy, znów próbowałem… 

Odwróciła wzrok. Odkręciła butelkę z lemoniadą, wzięła szybki chełst a wzrok 
przykuła do blatu stołu. 

- Nie jesteś głodna? - zapytałem. 
-Nie –jej wzrok wciąż przykuwał do pustego blatu stołu. – A Ty? 

- Nie, nie jestem głodny – powiedziałem. Na pewno nie w takim sensie. 
Patrzyła się na stół a jej usta się zacisnęły. Czekałem. 

- Zrobisz coś dla mnie? –spytała, nagle jej oczy znów napotkały moje. Czego 
mogła 

ode mnie chcieć? Czy zapyta mnie o prawdę- której nie mogłem jej wyznać- prawdę, 
którą nie chce by kiedykolwiek poznała? 

- To zależy. 
- Nic takiego –obiecała. 

Czekałem, znów ciekaw. 
- Czy nie mógłbyś...- zaczęła powoli, wpatrując się w butelkę, krążąc małym 

palcem 
po otworze szyjki. 

- Uprzedź jakoś, kiedy następnym razem postanowisz mnie ignorować dla mojego 
własnego dobra? Chce być przygotowana. 

Potrzebowała ostrzeżenia? Więc bycie ignorowaną przeze mnie było złe… 
Uśmiechnąłem się. 

- Rzeczywiście, tak będzie bardziej fair –zgodziłem się. 
- Dzięki –Powiedziała, patrząc na mnie. Wydawało się, że poczuła ulgę i chciało 

mi 

się śmiać z mojej własnej ulgi. 
- Czy dostanę w zamian jedną szczerą odpowiedź? - zapytałem z nadzieją. 

- Strzelaj -przyzwoliła. 
- Zdradź mi choć jedną ze swoich hipotez. 

Zarumieniła się. - O nie. 
- Poproszę o inny zestaw pytań. 

- Obiecałaś, i nie określiłaś kategorii – wykłócałem się. 
- Sam nie dotrzymujesz obietnic– odpyskowała. 

Tu mnie miała. 
- Jedna mała hipoteza. Nie będę się śmiał. 

- Będziesz, będziesz –wydawała się być tego pewna, choć ja nie widziałem w tym 
nic 

śmiesznego. 
Dałem perswazji drugą szansę. Spojrzałem jej głęboko w oczy- co było łatwe bo ma 

tak głębokie spojrzenie i wyszeptałem. -Proszę. 
Zamrugała a jej twarzy zabrakło wyrazu. 

Cóż, nie takiej reakcji się spodziewałem. 
- Co? -zapytała. Wyglądała jakby kręciło jej się w głowie. Co było z nią nie 

tak? 
Ale jeszcze się nie poddałem. 

- Proszę, zdradź mi jedną ze swoich hipotez– prosiłem ją moim miękkim, łagodnym 
głosem, wciąż patrząc jej w oczy. 

Ku mojemu zdumieniu i uciesze, w końcu podziałało. 
- Czy ja wiem, ugryzł cię radioaktywny pająk? 

Komiksy? Nic dziwnego, że myślała, że będę się śmiał. 
- Niezbyt to oryginalny pomysł – oszukałem ją, starając się ukryć własną ulgę. 

- Sorry, nic więcej nie przychodzi mi do głowy –powiedziała, poddają się. 
Jeszcze większa ulga. Mogłem się znów z nią podroczyć.

background image

- Nie zbliżyłaś się do rozwiązania zagadki nawet o milimetr. 
- Żadnych pająków? 

- Żadnych. 
- Zero radioaktywności? 

- Nic z tych rzeczy. 
- Cholera – westchnęła ciężko. 

- Kryptonit też mnie nie martwi –powiedziałem szybko, zanim zaczęłaby pytać o 
ugryzienia i wtedy musiałem zacząć się śmiać, bo myślała, że jestem 

superbohaterem. 
- Miałeś się nie śmiać, pamiętasz? 

Złączyłem usta. 
- Kiedyś zgadnę –obiecała. 

A kiedy tak się stanie, powinna uciekać. 
- Lepiej nie próbuj – powiedziałem, droczenie się skończyło. 

- Bo co? 
Byłem jej winny szczerość. Ciągle starałem się uśmiechać, by moje słowa nie 

brzmiały jak groźba. 
- A jeśli nie jestem pozytywnym bohaterem komiksu, tylko jedną z tych mrocznych 

postaci, z którymi walczy? 
Na chwilę wyostrzyła wzrok a jej wargi się rozwarły. 

-Oh –powiedziała. 
I po sekundzie dodała –Rozumiem. 

Zdecydowanie mnie zrozumiała. 
- Tak? - zapytałem, starając się ukryć agonię. 

- Jesteś niebezpieczny? -zgadła. Jej oddech się przyśpieszył, serce zaczęło 
mocniej 

bić. 
Nie mogłem jej odpowiedzieć. Czy to był mój ostatni moment z nią? Czy teraz 

ucieknie? Czy wolno mi powiedzieć jej, że ją kocham, zanim odejdzie? Czy to 
przerazi 

ją jeszcze bardziej?

- Ale nie jesteś zły - wyszeptała, potrząsając głową, żadnego strachu w jej 
czystym 

spojrzeniu. - Nie, w to nie uwierzę. 
-Mylisz się –wyszeptałem. 

Oczywiście, że byłem zły. Nie byłem teraz uradowany, kiedy myślała o mnie lepiej 
niż na to zasługiwałem. Gdybym był dobry, trzymałbym się od niej z daleka. 

Spojrzałem na blat, sięgnąłem po nakrętkę od butelki i jako wymówkę, zacząłem 
kręcić nią jak bąkiem. Nie odsunęła ręki, gdy moja była blisko. Nie bała się 

mnie. 
Jeszcze nie. 

Patrzyłem się na nakrętkę, zamiast na nią. Moje myśli pokazywały zęby. 
Uciekaj Bello, uciekaj. Ale nie umiałem powiedzieć tego na głos. 

Wstała na równe nogi. 
- Spóźnimy się na lekcję – powiedziała, gdy już zacząłem myśleć, że w jakiś 

sposób 
usłyszała moje ciche ostrzeżenie 

- Ja nie idę 
- Czemu? 

Bo nie chcę Cię zabić. 
- Dobrze człowiekowi robi powagarować od czasu do czasu. 

Żeby być precyzyjnym, dobrze dla ludzi gdy wampiry znikają, w dni gdy 
rozlewana jest ludzka krew. Pan Banner sprawdzał dziś grupy krwi. Alice już 

opuściła 
swoje poranne zajęcia 

- Ja tam nie wagaruję– powiedziała. Nie zdziwiło mnie to. Była 
odpowiedzialnazawsze 

robiła to, co należało zrobić. 
Była moim przeciwieństwem. 

- W takim razie do zobaczenia. –powiedziałem, starając się wyglądać na 

background image

wyluzowanego, znów patrzyłem na nakrętkę. 
A tak przy okazji, ubóstwiam Cię…w przerażający i niebezpieczny sposób. 

Zawahała się i przez chwilę miałem nadzieję, że jednak ze mną zostanie. 
Ale dzwonek zadzwonił i pognała do klasy.

Poczekałem aż wyszła i schowałem nakrętkę do kieszeni, pamiątkę najważniejszej 

rozmowy i wyszedłem na deszcz, do mojego samochodu. 
Włączyłem moją ulubioną, uspokajającą płytę - tę samą jaką słuchałem pierwszego 

dnia- dawno nie słuchałem piosenek Debussy. Inne nuty chodziły mi po głowie, 
fragment melodii, która mnie zadowalała i intrygowała. Ściszyłem radio by 

posłuchać muzyki w mojej głowie, grającą z fragmentem muzyki, dopóki nie 
powstanie pełniejsza harmonia. 

Instynktownie, moje palce poruszały się w powietrzu, wyobrażając sobie klawisze 
pianina. 

Nowa kompozycja się klarowała, gdy nagle zawładnęła mną fala psychicznego 
cierpienia. 

Szukałem nadchodzącego zmartwienia. 
Czy ona zemdleję? Co zrobić? Mike panikowałam. 

Sto, jardów stąd, Mike Newton upuszczał wiotkie ciało Belli. Upadła, 
nieodpowiedzialnie na mokry cement, miała zamknięte oczy a ciało kredowo białe, 

niczym zwłoki. 
Prawie wyrwałem drzwi od samochodu. 

- Bella? – wykrzyknąłem. 
Na jej martwej twarzy, nie pojawiała się żadna zmiana po tym jak wykrzyknąłem 

jej imię. 
Całe moje ciało stało się zimniejsze niż lód. 

Byłem świadomy, że sprawiłem Mikowi przykrą niespodziankę, gdy w furii 
przejrzałem jego myśli. Gdyby zrobił jej krzywdę, unicestwiłbym go. 

- Co jej jest? Co się stało? –zażądałem odpowiedzi, ciągle skupiając się na jego 
myślach. Chodzenie w ludzkim tempie, było takie irytujące. Nie powinienem 

skupiać 
się na podchodzeniu bliżej. 

Wtedy usłyszałem bicie jej serca, a nawet jej oddech. Spostrzegłem, że zaciska 
zamknięte powieki jeszcze mocniej. To trochę uspokoiło moją panikę. 

Zobaczyłem przebłysk wspomnieć Mike’a, obrazy z Sali biologicznej. Głowa Belli 

na naszej ławce, jej jasna twarz zmieniająca odcień na zielony. Czerwone krople 
na 

białych kartkach. 
Sprawdzanie grupy krwi. 

Zatrzymałem się, wstrzymując oddech. Jej zapach to było jedno, jej kwiecista 
krew 

to było drugie. Razem to było trzecie. 
- Chyba zemdlała– powiedział Mike zarówno zatroskany jak i urażony. - Dziwne, 

nawet nie zdążyła sobie nakłuć tego palca. 
Naszła mnie ulga, znów odetchnąłem, smakując powietrza. Ach, czułem jedynie 

delikatny zapach małej rany Mike’a Newtona. Jedyne, co mogło mnie przyciągnąć. 
Przyklęknąłem obok niej a Mike krążył nade mną, wściekły z powodu mojej 

interwencji. 
-Bello, słyszysz mnie? 

-Nie- wyjąkała– Daj mi spokój. 
Ulga była tak rozkoszna, że zacząłem się śmiać. Wszystko było z nią w porządku. 

- Prowadziłem ją właśnie do pielęgniarki- powiedział Mike.- Ale nie chciała iść 
dalej. 

- Zastąpię cię. Wracaj do klasy- powiedziałem z odrzuceniem. 
Mike zazgrzytał zębami.- Ale to ja ją miałem zaprowadzić. 

Nie miałem zamiaru dłużej kłócić się z tym nieudacznikiem. 
Podekscytowany i przerażony, w połowie wdzięczny, w połowie zasmucony 

tarapatami, które spowodowały, że dotykanie jej było koniecznością. Delikatnie 
podniosłem Bellę z podłogi, trzymałem ją w ramionach, dotykając tylko jej ubrań, 

trzymając dystans między nami, jak tylko było to możliwe. Kroczyłem w równym 

background image

tempie, śpieszyłem się by zapewnić jej bezpieczeństwo- innymi słowy by była z 
dala 

ode mnie. 
Otworzyły oczy ze zdumieniem. 

- Postaw mnie na ziemi!- zażądała ze słabym głosem-znów zawstydzona, co można 
było odczytać z wyrazu jej twarzy. Nie lubiła okazywać słabości.

Ledwie słyszałem głos protestującego Mike’a. 

- Wyglądasz okropnie - powiedziałem jej wyszczerzając zęby w uśmiechu, bo nic 
jej 

nie było, poza słabą głową i żołądkiem. 
- Puść mnie, do cholery!- powiedziała. Usta miała całe białe. 

- A więc mdlejesz na widok krwi? – Czy może być jeszcze bardziej ironicznie? 
Zamknęła oczy i zacisnęła usta. 

- I to nawet nie swojej własnej?- dodałem, jeszcze bardziej się uśmiechając. 
Byliśmy naprzeciwko gabinetu. Drzwi były uchylone i podtrzymywane przez 

podpórkę, więc wykopałem ją z drogi. 
Pani Cope podskoczyła, przestraszona. 

- Matko Boska! – nie mogła złapać tchu, gdy ujrzała kruchą dziewczynę w moich 
ramionach. 

- Zasłabła na lekcji biologii – wyjaśniłem, zanim zaczęła wyobrażać sobie za 
wiele. 

Pani Cope podbiegła by otworzyć drzwi do gabinetu pielęgniarki. Bella znów 
otworzyła oczy, obserwowała ją. Usłyszałem wewnętrzne zdziwienie starszej 

pielęgniarki, gdy delikatnie kładłem dziewczynę na zniszczonym łóżku. Jak tylko 
wypuściłem Bellę z mych ramion, zadbałem o jak największy dystans między nami. 

Moje ciało było zbyt podekscytowane, zbyt zachęcone, moje mięśnie były napięte a 
jad napływał. Była taka ciepła i pachnąca. 

- To nic takiego - uspokoiłem Panią Hammond. - Zrobiło jej się tylko niedobrze i 
zakręciło w głowie. Ustalali dziś grupy krwi na biologii. 

Przytaknęła, teraz wszystko było dla niej jasne. - Tak, tak, zawsze się jedno 
takie 

trafi. 
I oczywiście musiała to być Bella. Podtrzymywałem śmiech. 

-Poleż sobie chwilkę, słoneczko-powiedziała Pani Hammond. - Samo minie. 
- Wiem, wiem – westchnęła Bella. 

- Często ci się to zdarza?- spytała pielęgniarka. 
- Czasami - przyznała Bella.

Zakaszlałem, by ukryć śmiech. To przykuło uwagę pielęgniarki. 

- Możesz już wrócić na lekcję - powiedziała. 
Spojrzałem jej prosto w oczy i skłamałem bez zażenowania. - Mam z nią zostać. 

Hmm…zastanawiam się…no dobrze. Pani Hammond przytaknęła. 
Działo to na nią świetnie. Czemu Bella musi być taka trudna? 

- Przyniosę ci trochę lodu na czoło, złotko-powiedziała pielęgniarka, wyraźnie 
nie 

czuła się dobrze, patrząc mi oczy-w ten sposób powinni zachowywać się ludzie- i 
wyszła z pokoju. 

- Miałeś rację- wyjęczała Bella i znów zamknęła oczy. 
Co miała na myśli? Myślałem o najgorszej konkluzji- w końcu zgodziła się z moimi 

ostrzeżeniami 
- Zwykle mam- powiedziałem, starając się być ciągle rozbawiony, ale zabrzmiało 

to 
gorzko. 

- A o co dokładniej chodzi? 
- Te wagary to był jednak dobry pomysł- westchnęła. 

Ach, znowu ulga. 
Zamilkła. Tylko oddychała powoli. Usta jej się zaróżowiły. Usta wyszły z 

równowagi, dolna warga była zbyt pełna w porównaniu do górnej. Patrząc na jej 
usta, 

poczułem się dziwnie. Miałam ochotę podjeść do niej bliżej, co nie było dobrym 

background image

pomysłem. 
- Przestraszyłem się trochę - powiedziałem, by wznowić rozmowę, tak by znów 

usłyszeć jej głos- gdy zobaczyłem cię z Newtonem. Wyglądało to tak, jakby 
ciągnął 

twoje zwłoki do lasu, żeby je gdzieś zakopać. 
-Ha... Ha... –powiedziała. 

- Serio. Byłaś bardziej zielona na twarzy niż niejeden trup. Myślałem już, że 
będę 

musiał cię pomścić- a zrobiłbym to. 
-Biedny Mike- wytchnęła.- Musi być wściekły. 

Ogarnęła mnie furia, ale szybko ją powstrzymałem. Jej troska wynikała ze 

współczucia. Była miła. To wszystko. 
- Nie ma co, facet mnie nienawidzi- powiedziałem jej, rozbawiony. 

- Skąd wiesz? 
-Było to widać po jego minie. 

To prawdopodobnie mogłaby być prawda, że odczyt wyrazu jego twarzy dałby mi 
wystarczająco dużo informacji by dojść do takiej dedukcji. Cała praktyka z 

Bellą, 
wyostrzała moją zdolność do odczytywania ludzkich reakcji. 

- Jak nas zauważyłeś? Miałeś się urwać z lekcji. 
Jej twarz wyglądała już lepiej, zielony odzień znikał z pół przezroczystej 

twarzy. 
- Siedziałem w aucie. Słuchałem muzyki. 

Zmienił się wyraz jej twarzy, jakby moja zwyczajna odpowiedz zdziwiła ją w jakiś 
sposób. 

Gdy Pani Hammond wróciła z zimnym okładem, znów otworzyła oczy. 
- Proszę bardzo- powiedziała pielęgniarka, kładąc jej kompres na czole. - 

Wyglądasz 
dużo lepiej. 

- Chyba już wszystko w porządku - oświadczyła Bella siadając i odpychając od 
siebie kompres. Nie lubiła, gdy ktoś się o nią troszczył. 

Pomarszczone ręce pani Hammond zatrzepotały w kierunku Belli, by położyć ją z 
powrotem, ale pani Cope otworzyła drzwi i zajrzała do środka. 

Z jej pojawieniem nadszedł zapach świeżej krwi, zwykły powiew. 
Niewidoczny, w biurze za nią, Mike Newton wciąż był wściekły, chciał by ciężki 

chłopak, którego teraz przyniósł, był dziewczyną, która była tu ze mną. 
- Mamy następnego-powiedziała pani Cope. 

Bella szybko zeskoczyła z kozetki, chętna by wyjść z centrum zainteresowania. 
- Proszę- powiedziała, oddając pani Hammond kompres. -Już go nie potrzebuję. 

Mike chrząchnął, gdy w połowie wepchnął Lee Stephena przez drzwi. 
Krew ciągle spływała z dłoni Lee, odpadając wzdłuż jego talii.

-Cholera- to był mój sygnał do wyjścia i wydawało się, że również Belli- - 

Bello, 
wyjdź do sekretariatu, dobra? 

Rzuciła mi zdziwione spojrzenie. 
- Zaufaj mi. No, idź już. 

Odwróciła się i wymknęła przez zamykające się za nowo przybyłymi drzwi, 
pośpiesznie udała się do biura. Szedłem kilka cali za nią. Jej włosy musnęły 

moją 
rękę… 

Odwróciła się by spojrzeć mi w oczy, wciąż miała oczy szeroko otwarte. 
- Kurczę, posłuchałaś mnie- to był pierwszy raz. 

Zmarszczyła swój mały nosek.- Poczułam zapach krwi. 
Patrzyłem na nią zdziwiony. - Ludzie nie potrafią wyczuć zapachu krwi. 

- No cóż, ja potrafię. To od niego mnie mdli. Krew pachnie jak rdza... i sól. 
Zamarłem, ciągle się gapiłem. 

Czy ona w ogóle była człowiekiem? Wyglądała jak człowiek. Była miękka jak 
człowiek. Pachniała jak człowiek, cóż nawet lepiej. Zachowywała się jak 

człowiek…no 

background image

prawie. 
Ale nie myślała jak człowiek i tak nie reagowała. 

Ale czy miałem inne opcje? 
-Co jest? – spytała. 

- Nic, nic. 
Przerwał nam Mike Newton, wszedł po pokoju ze swoimi agresywnymi i pełnymi 

żalu myślami. 
- Wyglądasz dużo lepiej- powiedział do niej po niemiłym tonem. 

Moje ręce zadrżały, miałam ochotę nauczyć go trochę manier. Musiałem uważać na 
siebie, bo skończyło by się tak, że zabiłbym tego nieprzyjemnego chłopaka. 

-Tylko nie wyciągaj ręki z kieszeni - powiedziała. Przez jedną, szaloną sekundę 
myślałem, że mówi do mnie.

- Już nie krwawi- burknął. -Wracasz na lekcję? 

- Chyba żartujesz. Zaraz musiałabym tu wrócić. 
To było bardzo dobre. Myślałem, że stracę całą godzinę bycia z nią, a w zamian 

dostałem jeszcze czas ekstra. Poczułem się jak zachłanny skąpiec walczący o 
każdą 

minutę. 
- No tak...wymruczał Mike. - To co, jedziesz nad to morze? 

Ach, mieli plany. Z miejsca ogarnął mnie gniew. Ale to była wycieczka grupowa. 
Widziałem to w głowach innych uczniów. Nie chodziło tylko o ich dwoje. Wciąż 

byłem 
wściekły. 

Oparłem się o kontuar, stałem bez ruchu, starając się odzyskać panowanie nad 
sobą. 

- Jasne, przecież obiecałam- złożyła mu obietnicę. 
Więc, jemu też powiedziała tak. Zazdrość piekła, bardziej niż pragnienie. Nie, 

to 
tylko wyjście grupowe, przekonywałem sam siebie. Po prostu spędza dzień z 

przyjaciółmi. Nic więcej. 
- Zbiórka jest w sklepie ojca o dziesiątej. I Cullenowie nie są zaproszeni. 

- Będę na pewno - powiedziała. 
- No to do zobaczenia na WF - ie. 

- Na razie - odpowiedziała mu. 
Przygarbiony wszedł do klasy, jego myśli były pełne gniewu. 

Co ona widzi w tym dziwaku? Jasne jest bogaty, tak myślę. Dziewczyny myślą, że 
jest 

gorący, ale ja tego nie widziałam. Zbyt…zbyt idealny. Założę się, że jego ojciec 
eksperymentuje z chirurgię plastyczną na nich wszystkich. Wszyscy byli tacy 

biali i piękni. 
To nie jest naturalne. A on w pewnym sensie…wyglądał przerażająco. Czasami, jak 

się na 
mnie gapi, mógłbym przysiądź, że myśli o tym ,żeby mnie zabić…Dziwak. 

Mike nie był całkowicie nieprecyzyjny. 
- WF- Bella jąknęła. 

Spojrzałem na nią, znów było jej smutno z jakiegoś powodu. Nie byłem pewien 

dlaczego, ale wydawało się jasne, że nie chce iść na następne zajęcia z Mikem, a 
ja 

miałem plan. 
Podszedłem do niej i pochyliłem nad niej twarzą, ciepło jej skóry promieniowało 

do 
moich ust. Nie śmiałem oddychać. 

- Zajmę się tym - wyszeptałem. - Siadaj i postaraj się wyglądać blado. 
Zrobiła tak jej poradziłem, usiadłam na jednym z chybotliwych krzesełek i oparła 

głowę o ścianę kiedy, za mną pani Cope wróciła z zaplecza i wróciła do swojego 
biurka. 

Z zamkniętymi oczami Bella wyglądała, jakby znowu zemdlała. Nie wróciły jej 
jeszcze 

pełne kolory. 

background image

Odwróciłem się do sekretarki. Miałem nadzieje, że Bella zwróci na to uwagę, 
pomyślałem sardonicznie. Tak człowiek powinien zareagować. 

- Proszę pani?- spytałem, znów używając głosu pełnego perswazji. 
Zatrzepotała rzęsami, a serce zaczęło bić jej mocniej. Zbyt młody, opanuj się! 

- Tak? 
To było interesujące. Kiedy puls Shelley Cope się przyśpieszył, było to dlatego, 

że jej 
się fizycznie podobałem, nie dlatego, że się mnie bała. Przywykłem do tego w 

towarzystwie kobiet…ale do tej pory nie myślałem ,że to mogłoby być wyjaśnieniem 
na 

przyśpieszone bicie serca Belli. 
Raczej mi się to podobało. Za bardzo. Uśmiechnąłem się, a oddech pani Cope stał 

się głośniejszy. 
- Bella ma zaraz WF, a moim zdaniem nie jest jeszcze w formie. Czy nie 

powinienem odwieźć jej do domu? Byłaby pani tak dobra i usprawiedliwiła tę 
nieobecność? Patrzyłem w jej głębokie oczy, ciesząc się ze spustoszenia jakie 

zapanowało w jej myślach. Czy było możliwe, że Bella? 
Pani Cope głośno przełknęła ślinę, zanim odpowiedziała.- Czy ciebie też 

usprawiedliwić? 
- Nie trzeba. Mam lekcję z panią Goff. Nie będzie robić problemów. 

Teraz nie zwracałem na nią uwagi. Odkrywałem te nowe możliwości. Hmm. 
Chciałbym wierzyć, że wydawałem się dla Belli atrakcyjny, tak jak dla innych 

ludzi, 

ale jeśli chodziło o Bellę, czy kiedykolwiek zachowywała się jak inni ludzie? 
Nie 

mogłem robić sobie nadziei. 
-Słyszałaś, Bello? Wszystko załatwione. Lepiej ci już? 

Bella przytaknęła słabo - trochę przesadziła. 
- Możesz iść czy znów wziąć cię na ręce? -zapytałem, rozbawiony jej fatalnymi 

zdolnościami aktorskimi. Wiedziałem, że będzie chciała iść- nie chciałaby 
pokazać 

słabości. 
- Poradzę sobie - powiedziała. 

Znów miałem rację. Byłem w tym coraz lepszy. Wstała, wahając się przez chwilę, 
jakby chciała sprawić swoją równowagę. Przepuściłem ją drzwiach i wyszedłem na 

deszcz. 
Patrzyłem jak uniosła głowę ku kroplą deszczu, oczy miała zamknięte a na ustach 

pojawił się lekki uśmiech. Co ona sobie myślała? Było w tym zachowaniu coś 
dziwnego 

i szybko zorientowałem się, dlaczego taka postawa była dla mnie nowością. 
Normalne, 

ludzkie dziewczyny nie wystawiłby twarzy do mżawki, zwykłe dziewczyny nosiły 
makijaż, nawet w takim wilgotnym miejscu, jak tutaj. 

Bella nigdy nie nosiła makijażu, nie żeby powinna. Przemysł kosmetyczny zarabiał 
miliardy dolarów rocznie na kobietach, która chciałby mieć taką cerę jak ona. 

- Dziękuję - powiedziała, uśmiechając się do mnie. - Niemal warto było 
zasłabnąć, 

żeby opuścić WF. 
Rozglądałem się po campusie, zastanawiając się jak tu przedłużyć czas spędzony z 

nią. 
- Do usług - powiedziałem. 

- Pojechałbyś z nami nad to morze? Wiesz, w tę sobotę?- wydawało się, jakby 
miała 

nadzieje. 
Jej nadzieja była jak balsam. Chciała być ze mną, nie z Mikem Newtonem. I 

chciałem powiedzieć tak. Ale trzeba było przemyśleć kilka spraw. Po pierwsze, w 
sobotę będzie świeciło słońce… 

- Dokąd tak dokładnie jedziecie?- starałem się brzmieć nonszalancko, jakby mnie 
to nie interesowało. Jednak Mike powiedział plaża. Marne szanse by uniknąć tam 

światła słonecznego. 

background image

- Na plażę nr 1 w La Push.

Cholera. W takim razie to nie możliwe. 
Poza tym, Emmett byłby poirytowany, gdybym zmienił nasze plany. 

Spojrzałem na nią, wymuszając uśmiech. - Nie sądzę, żebym był zaproszony. 
Westchnęła, już zrezygnowana.- Przecież dopiero co cię zaprosiłam. 

- Dość już zaleźliśmy Mike'owi za skórę w tym tygodniu. - Nie chcemy chyba, żeby 
stracił cierpliwość, prawda? Pomyślałem, że chętnie trzepnąłbym biednego Mike’a 


taka wizja w mojej głowie mnie cieszyła. 

- A tam Mike - powiedziała, znów z odrzuceniem. Uśmiechałem się szeroko. 
I zaczęła odchodzić ode mnie. Nie myśląc co robię, dosiągłem ją i złapałem ją za 

tył 
kurtki. 

-A dokąd to?- byłam prawie wściekły, że mnie opuszczała. Nie spędziłem z nią 
wystarczająco dużo czasu. Nie mogła odejść, nie teraz. 

-No, jadę do siebie - powiedziała zmieszana, tak jakby to powinno mnie zmartwić. 
-Nie słyszałaś, jak obiecywałem, że odstawię cię do domu? Myślisz, że pozwolę ci 

kierować w takim stanie?- Wiedziałem, że to się jej nie spodoba, ta wzmianka o 
jej 

słabości. Ale i tak potrzebowałem trochę praktyki przed wyjazdem do Seattle. 
Musiałem sprawdzić czy zdołam przebywać blisko niej w zamkniętym pomieszczeniu. 

To była dużo krótsza podróż. 
- W jakim znowu stanie?- zapytała. - I co będzie z furgonetką? 

- Poproszę Alice, żeby ją odwiozła-pociągnąłem ją delikatnie do samochodu, 
zauważyłem, że chodzenie do przodu, sprawia jej wystarczająco dużo kłopotu. 

- Przestań!- zażądała, wykręcała się, prawie się potykając. Wyciągnąłem jedną 
rękę 

by ją złapać, ale sama doprowadziła się do porządku. Nie powinienem szukać 
wymówek, by móc ją dotknąć. Przypomniałem sobie jak pani Cope na mnie reaguje, 

ale szybko odetchnąłem od siebie te myśli. Wiele przemyśleń czekało na mnie w 
tej 

sprawie. Puściłem ją obok samochodu, ale uderzyła się o drzwi samochodu. 
Muszę być w stosunku do niej jeszcze bardziej ostrożny, bo do tego wszystkiego 

dochodzi jej marne poczucie równowagi… 
- Boże, ale z ciebie tyran!

- Są otwarte. 

Usiadłem na swoim miejscu i uruchomiłem samochód. Stała nieruchomo, wciąż na 
zewnątrz, ale rozpadało się jeszcze mocniej, a wiedziałem, że nie lubi ani zimna 

ani 
wilgoci. Z włosów spływała jej strużka wody, deszcz przyciemnił jej włosy. 

- Nic mi nie jest! Sama się odwiozę! 
Oczywiście, że była w stanie- ale ja nie byłem w stanie dać jej odejść. 

Opuściłem szybę i pochyliłem się nad siedzeniem pasażera. - No już, wsiadaj. 
Zwęziła wzrok, domyśliłem się, że zastanawia się czy uciekać czy nie. 

- Przywlokę cię z powrotem- ucieszyłem się, gdy zobaczyłem zmartwiony wyraz 
twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że mówię poważnie. Uniosła podbródek do góry i 

wsiadła do samochodu. Woda skapywała z jej włosów na skórę a włosy skrzypiały. 
- Niepotrzebnie zawracasz sobie głowę - powiedziała chłodno. Pod urazą, 

wyglądała 
na zażenowaną. 

Włączyłem ogrzewanie, by nie czuła się niekomfortowo i muzykę, jako dobre tło. 
Kierowałem się ku wyjściu, obserwując ją kątem oka. Uparcie, wypchnęła dolną 

wargę. Patrzyłem na nią, analizując co wtedy czuję…znów przypominając sobie 
reakcję sekretarki… 

Nagle spojrzała na radio, uśmiechnęła się i wyostrzyła wzrok. 
- Clair de Lune?- zapytała. 

Fanka muzyki klasycznej?- Znasz Debussy? 
- Nie za dobrze - przyznała. - Moja mama często słucha w domu muzyki poważnej, 

ale po tytułach znam tylko swoje ulubione kawałki. 

background image

- Ja też ten lubię. Patrzyłem na deszcz, myśląc o tym. Miałem coś wspólnego z tą 
dziewczyną. A zaczynałem myśleć, że jesteśmy przeciwieństwami na wszystkich 

frontach. 
Wydawało się, że się trochę zrelaksowała, znów patrzyła na deszcz. Wykorzystałem 

jej chwilowe rozkojarzenie, by poeksperymentować z oddychaniem. Inhalowałem 
spokojnie przez nos. 

Wystarczyło.

Przycisnąłem mocniej kierownice. Deszcz spowodował, że pachniała jeszcze lepiej. 
Nie myślałem, że jest to możliwe. Głupota, nagle wyobraziłem sobie jak mogłaby 

smakować. Starałem się przełknąć ślinę, mimo piekącego gardła, starałem się 
myśleć o 

czymś innym. 
- Jaka jest twoja matka?- zapytałem w roztargnieniu. 

Bella się uśmiechnęła. - Hm. Fizycznie jesteśmy do siebie bardzo podobne, z tym, 
że 

ona jest ładniejsza. 
Wątpiłem w to. 

- Mam w sobie zbyt dużo z Charliego- kontynuowała. 
- Mama jest też bardziej otwarta niż ja, śmielsza- w to też wątpiłem.- Jest 

nieodpowiedzialna i nieco ekscentryczna, a w kuchni robi dzikie eksperymenty. No 

jest moją najlepszą przyjaciółką. Jej głos stał się melancholijny, zmarszczyła 
czoło. 

Znów, brzmiała bardziej jak rodzic, nie jak dziecko. 
Zatrzymałem się przed jej domem, trochę za późno zorientowałem się czy to nie 

podejrzane, że wiedziałem gdzie mieszka. Nie, nie w takim małym mieście, poza 
tym 

jej ojciec był osobą publiczną… 
- Ile masz lat, Bello? -Musiała być starsza od swoich rówieśników. Może późno 

poszła do szkoły, albo nie zdała…ale to by nie pasowało. 
-Siedemnaście - odpowiedziała. 

- Nie zachowujesz się jak siedemnastolatka. 
Zaśmiała się. 

- Co jest? 
- Mama powtarza zawsze, że urodziłam się jako trzydziestopięciolatka i z roku na 

rok robię się coraz bardziej poważna. –Znów się zaśmiała a potem westchnęła. - 
Cóż, 

ktoś w domu musi być dorosły. 
Rozjaśniła mi sytuację. Teraz to rozumiałem…nieodpowiedzialna matka, wyjaśniała 

dojrzałość Belli. Musiała szybko dorosnąć, by zostać opiekunką. Dlatego nie 
lubiła gdy 

ktoś opiekował się nią- uważała, że to jej zadanie.

- Ty też nie przypominasz przeciętnego licealisty- powiedziała, wyciągając mnie 

zadumy. 
Skrzywiłem się. Cokolwiek odkryłem u niej, w zamian ona odkrywała dwa razy 

więcej. Zmieniłem temat. 
- Dlaczego twoja matka wyszła za Phila? 

Zawahała się, zanim udzieliła odpowiedzi. - Mama... ma duszę bardzo młodej 
osoby. 

A przy Philu czuje się chyba jeszcze młodziej. Jak by nie było, szaleje na jego 
punkcie. 

Wyrozumiale pokręciła głową. 
- Nie masz nic przeciwko?- zastanowiłem się. 

- Czy to ważne?- zapytała. - Chcę, żeby była szczęśliwa. A to właśnie jego 
najwyraźniej potrzeba jej do szczęścia. 

Brak egoizmu zszokowałby mnie, gdybym nie zdążył nauczyć się czegoś o jej 
charakterze. 

- Bardzo ładnie z twojej strony. Ciekawe... 

background image

- Co? 
- Czy zachowałaby się w podobny sposób, gdyby chodziło o ciebie? Jak sądzisz? 

Zaaprobowałaby twój wybór? 
To było głupie pytanie, nie umiałem zadać go swobodnie. Jak głupie było nawet 

rozważanie, że ktoś zaakceptowałby mnie dla swojej córki. Jak głupie było 
myślenie, że 

Bella mogłaby wybrać mnie. 
- Chyba tak- wyjąkała, szukając mojego spojrzenia. Strach…albo przyciąganie? 

-Ale jest w końcu matką. Z rodzicami to trochę inna sprawa-skończyła. 
Zmusiłem się do uśmiechu.- No co, nie przeraziłby jej absztyfikant z piekła 

rodem? 
Uśmiechnęła się szeroko. - Z piekła rodem, czyli co? Taki gość z tatuażami i 

masą 
kolczyków w twarzy? Bardzo nonszalancja definicja, moim zdaniem. - Definicje 

mogą 
być rożne. - A jaka jest twoja? 

Zawsze zadawała złe pytania. Albo właśnie dobre. Takie, na które nie chciałem 
udzielać odpowiedzi. 

- Uważasz, że można by się mnie bać?- zapytałem, starając się delikatnie 
uśmiechnąć. 

Przemyślała to zanim odpowiedziała mi poważnym głosem-- Hm... Myślę, że tak, 
gdybyś się postarał. 

Też byłem poważny. - A teraz się mnie boisz?

Odpowiedziała od razu, tej wypowiedzi nie przemyślała- Nie. 
Uśmiechnąłem się z łatwością. Nie myślałem, że mówiła całkowitą prawdę, ale z 

drugiej strony też całkowicie nie kłamała. Bała się wystarczająco, by 
przynajmniej 

chcieć odejść. Zastanawiałem się jakby się czuła, gdyby dowiedziała się, że 
właśnie 

rozmawia z wampirem. Wewnątrz przestraszyłem się, wyobrażając sobie jej reakcję. 
-To, co, może teraz ty opowiesz mi o swojej rodzinie? Z tego, co wiem, twoja 

historia bije moją na głowę. 
Na pewno, bardziej przerażająca. 

- Co chciałabyś wiedzieć?- zapytałem ostrożnie. 
- Cullenowie cię adoptowali, tak? 

- Tak. 
Zawahała się, po czym spytała cicho - Co stało się z twoimi rodzicami? 

To nie było takie trudno, nie musiałem nawet kłamać. - Zmarli wiele lat temu. 
-Przykro mi- wyszeptała, przejęta tym, że mogła mnie zranić 

Martwiła się o mnie. 
- Nie pamiętam ich za dobrze - zapewniłem ją. - Od lat za rodziców mam Carlies'a 

i Esme. 
- I kochasz ich- wydedukowała. 

Uśmiechnąłem się. - Tak. To para ludzi najlepszych pod słońcem. 
- Masz szczęście. 

- Wiem. Jeśli chodziło o rodziców, rzeczywiście miałem szczęście. 
- A twoje rodzeństwo? 

Jeśli zacznie wyciągać ode mnie więcej szczegółów, będę musiał kłamać. 
Spojrzałem na zegarek, serce mi się rozdarło, że mój czas z nią dobiegł końca. 

- Moje rodzeństwo, a także Jasper i Rosalie, nie będą zachwyceni, jeśli każę im 
czekać w deszczu. 

- Och, przepraszam. Już mnie nie ma. 
Ale się nie ruszyła. Też nie chciała by nasz wspólny czas się skończył. Bardzo, 

ale to 
bardzo mi się to podobało. 

- I pewnie chcesz, żeby twoja furgonetka wróciła przed komendantem Swanem, 
żebyś nie musiała opowiedzieć mu o tym incydencie na biologii? Uśmiechnąłem się 

szeroko na wspomnienie jej zawstydzenia gdy była w moich ramionach.

- Pewnie już wie. W Forks nie da się mieć tajemnic.- Wymówiła nazwę miejscowości 

background image

z wyraźnym dystansem w głosie. 
Zaśmiałem się słysząc te słowa. Rzeczywiście, żadnych sekretów.- Miłej zabawy 

nad morzem - spojrzałem na padający deszcz, wiedziałem, że nie będzie trwało to 
już 

długo i bardzo mocno chciałem, by mogła nie być to prawda.- Oby pogoda bardziej 
sprzyjała opalaniu. -Cóż, będzie taka w sobotę. Będzie się jej podobało. 

- Nie zobaczymy się jutro? 
Zaniepokojenie w jej głosie, sprawiło mi przyjemność. 

- Nie. Robimy sobie z Emmettem długi weekend.- Byłem zły na siebie, że wcześniej 
ułożyłem sobie plany. Mógłby je zmienić…ale w tych okolicznościach, polowania 

nigdy 
dość, poza tym moja rodzina wystarczająco martwiło moje zachowanie, bez 

okazywania w jaką obsesję popadam. 
- Jakie macie plany?- nie wydawała się być zadowolona z mojej odpowiedzi. 

Dobrze. 
- Jedziemy na Kozie Skały, to na południe od Rainier- Emmett miał chętkę na 

sezon 
polowania niedźwiedzie. 

- No to bawcie się dobrze- powiedziała cichutko. Jej brak entuzjazmu znów 
sprawił 

mi przyjemność. 
Patrzyłem na nią, czułem prawie agonię mówiąc jej nawet tymczasowe dowidzenia . 

Była taka delikatna i podatna na zranienia. Było mi bardzo ciężko spuścić ją z 
zasięgu 

wzroku, kiedy coś mogłoby się jej stać. Ale na razie, najgorsze co może jej się 
przydarzyć to bycie ze mną. 

- Zrobisz coś dla mnie w ten weekend?- spytałem poważnie 
Przytaknęła, zdezorientowana tonem mojego głosu. 

Bądź pogodny. 
- Nic obrażaj się, ale sprawiasz wrażenie osoby, która przyciąga wypadki jak 

magnes, więc postaraj się i nie wpadnij do oceanu albo pod samochód czy coś tam, 
dobra?- uśmiechnęłam się do niej ze skruchą, mają nadzieje, że nie zauważy 

smutku 
w moich oczach. Jak bardzo miałem nadzieje, że bycie z dala ode nie byłoby dla 

niej 

najlepsze, nie ważne co może jej się tam stać. 
Uciekaj Bello, uciekaj. Kocham Cię zbyt mocno, dla Twojego lub mojego dobra. 

Była urażona moim droczeniem. Rzuciła mi wściekłe spojrzenie. 
- Zobaczę, co da się zrobić- odburknęła, wyskakując z samochodu i zatrzaskując 

drzwi, tak mocno, jak tylko umiała. 
Jak wściekły kociak, który myśli, że jest tygrysem. 

Okręciłem dłoń w koło kluczyka, który właśnie wyjąłem z kieszeni jej kurtki, 
uśmiechnąłem się i odjechałem 

7. MELODIA 

Musiałem czekać kiedy wróciłem do szkoły. Ostatnia godzina lekcji nie 
skończyła się jeszcze. To się dobrze składało, bo miałem kilka rzeczy do 

przemyślenia i potrzebowałem trochę samotności. 
Jej zapach pozostał w samochodzie. Otworzyłem okna, pozwalając by mnie 

zaatakował, próbując przyzwyczaić się do uczucia świadomego ognia w moim 
gardle. 

Pociąg fizyczny. 
To była kłopotliwa sprawa do rozmyślań. Tyle stron, tyle różnych znaczeń i 

poziomów. Nie zupełnie to samo co miłość, ale związane ze sobą nierozerwalnie. 
Nie miałem pojęcia czy Bella była dla mnie atrakcyjna. Czy jej umysłowa cisza 

robiła się jakoś bardziej i bardziej frustrująca jak wpadałem w gniew? Lub czy 
był jakiś limit który w pewnym momencie bym osiągnął? 

Starałem się porównać jej fizyczne reakcje z innymi, jak z sekretarką czy 

background image

Jessicą Stanley, ale było ono nie do rozstrzygnięcia. Te same znaki - zmienne 
uderzenia serca i oddychania – mogły po prostu oznaczać strach, szok czy 

niepokój tak samo jak zainteresowanie. Wydawało się nieprawdopodobne, że 
Bella mogła się cieszyć myślami takimi jakie zwykle miała Jessica Stanley. Mimo 

wszystko, Bella świetnie wiedziała, że ze mną nie wszystko było w porządku, 
chociaż nie wiedziała dokładnie co. Dotknęła mojej lodowatej skóry i 

odskoczyła z zimna. 
A jednak… pamiętałem te fantazję, które mnie odrzucały, ale rozpamiętywałem 

je teraz z Bellą na miejscu Jessici… 
Oddychałem teraz szybciej, ogień drapał mnie z góry na dół w gardle. 

A co by było jeśli to Bella wyobrażała by sobie mnie obejmującego ramionami 
jej kruche ciało? Czuła mnie trzymającego ją blisko siebie, a potem kładącego 

moją rękę pod jej podbródkiem? Odgarniającego ciężką kurtynę jej czarnych 
włosów z jej rumieniącej się twarzy? Śledzącego linię jej pełnych warg 

opuszkami palców? Przybliżającego moją twarz tak blisko jej, że mógłbym 
poczuć jej ciepły oddech na ustach? Wciąż przybliżającego się… 

Ale zaraz wyrwałem się z tych fantazji, wiedząc, tak jak wiedziałem kiedy 
Jessica marzyła sobie o takich rzeczach, co by się stało jak bym się tak do niej 

zbliżył. 
Atrakcyjność była niemożliwą rozterką, ponieważ ja już byłem atrakcyjny dla 

Belli w najgorszy z możliwych sposobów. 

Czy chciałem żeby Bella była pociągająca dla mnie, jak kobieta dla 
mężczyzny? 

Nie, to było złe pytanie. Właściwe było czy powinienem chcieć by Bella była 
dla mnie atrakcyjna w ten sposób i odpowiedzą było nie. Bo nie byłem 

człowiekiem i to nie było w porządku w stosunku do niej. 
Każdą cząstką mojego istnienia, pragnąłem być normalnym mężczyzną, tak 

żebym mógł trzymać ja w moich ramionach bez ryzykowania jej życia. Żebym 
mógł snuć swoje własne fantazje, fantazje które nie skończyły by się widokiem 

jej krwi na moich rękach, jej krwią która była by widoczna w moich oczach. 
Moja pogoń za nią była niewybaczalna. Jaki rodzaj związku mógłbym jej 

oferować, kiedy nawet zwykły dotyk mógł się dla niej skończyć śmiercią? 
Objąłem głowę rękami. 

To było nawet bardziej mylące, bo jeszcze nigdy nie czułem się tak ludzko 
przez całe moje życie – nawet wtedy kiedy byłem człowiekiem, jak mogłem 

sobie przypomnieć. Kiedy nim byłem, moje wszystkie myśli były zajęte chwałą 
żołnierską. Pierwsza Wojna Światowa szalała przez większą część mojego okresu 

dorastania i brakowało mi tylko 8 miesięcy do moich osiemnastych urodzin 
kiedy hiszpańska grypa uderzyła… Miałem tylko niejasne wrażenia tych 

ludzkich lat, ciemne wspomnienia które blakły z każdą mijającą dekadą. 
Najjaśniej pamiętam moją matkę, i czułem wiekowy ból kiedy pomyślałem o jej 

twarzy. Przypominałem sobie blado jak bardzo nienawidziła przyszłości do 
której ochoczo się wyrywałem, modląc się każdej nocy kiedy ona marzyła żeby 

ta „okropna wojna” się wreszcie skończyła… Nie miałem innych wspomnień 
innego rodzaju tęsknoty. Poza miłością mojej matki, nie było żadnej innej która 

mogła sprawić, że bym został… 
To było dla mnie zupełnie nowe. Nie miałem żadnych podobieństw, żadnych 

porównań. 
Miłość, którą czułem do Belli przyszła czysta, ale teraz wody były mętne. 

Chciałem tak bardzo jej dotknąć. Czy ona czuła to samo? 
To nie ma znaczenia, przekonywałem się nieustannie. 

Spojrzałem na moje białe ręce, nienawidząc ich twardości, ich zimna, ich 
nieludzkiej siły… 

Podskoczyłem kiedy otworzyły się drzwi. 
Ha. Złapałem Cię z zaskoczenia. Po raz pierwszy. 

Pomyślał Emmett wślizgując się na siedzenie. 
- Założę się, że Pani Goff myśli, że bierzesz narkotyki, byłeś tak nieobliczalny 

ostatnio. Co robiłeś? 
- Robiłem… dobre uczynki. 

Co?

background image

- Opiekowałem się chorym, coś w tym rodzaju. – zachichotałem. 

To go zmyliło jeszcze bardziej, ale wtedy zrobił wdech i poczuł zapach 
rozchodzący się w samochodzie. 

- Och. Znów ta dziewczyna? 
Skrzywiłem się. 

To się robi coraz bardziej dziwne. 
- I mnie to mówisz. – wymamrotałem. 

Znów zaczerpnął powietrza. 
- Hmm, ona ma jednak pewien smak, no nie? 

Warknięcie wydobyło się z moich usta jeszcze zanim przeanalizowałem jego 
słowa, automatyczna reakcja. 

- Spokojnie, dzieciaku. Tak tylko gadam. 
Nadeszli inni. Rosalie wyczuła zapach i rzuciła mi wściekłe spojrzenie, wciąż 

nie mogąc dać sobie spokoju ze swoją irytacją. Zastanawiałem się jaki miała 
teraz problem, ale wszystko co mogłem tylko usłyszeć to były tylko obelgi. 

Nie podobała mi się także reakcja Jaspera. Tak jak Emmett, zauważył on także 
urok zapachu Belli. Nie żeby był on dla nich tak samo pociągający jak dla mnie. 

Zasmuciło mnie to, że dla nich też był taki słodki. Jasper nie miał tak silnej 
woli… 

Alice podskoczyła na moją stronę i wyciągnęła rękę w stronę kluczyków od 
furgonetki Belli. 

- Widziałam tylko, że byłam. – powiedziała, niejasno, jak to miała w zwyczaju 
– Będziesz musiał mi powiedzieć dlaczego. 

- To nie oznacza, że… 
- Wiem ,wiem. Poczekam. Nie potrwa to długo. 

Westchnąłem i podałem jej kluczyki. 
Podążyłem za nią do domu Belli. Deszcz uderzał jak milion małych 

młoteczków, tak głośno, że może ludzki słuch Belli mógł nie usłyszeć odgłosów 
silnika furgonetki. Obserwowałem jej okno, ale nie wyjrzała przez nie. Może jej 

tam nie było. 
Nie było żadnych myśli do usłyszenia. 

Zrobiło mi się smutno, że nie mogłem ich usłyszeć chociaż na tyle, żeby się 
upewnić czy była szczęśliwa lub chociaż bezpieczna. 

Alice wdrapała się powrotem i popędziliśmy do domu. Drogi były puste, więc 
zajęło nam to tylko parę minut. Weszliśmy razem do domu i rozeszliśmy się do 

naszych własnych rozrywek. 
Emmett i Jasper byli w połowie swojej zawiłej rozgrywki szachowej, w której 

wykorzystywali osiem plansz – rozciągających się wzdłuż tylnej, szklanej ściany 

– i ich własne skomplikowane zasady. Nie pozwolili by mi grać; jedynie wciąż 
Alice chciała to robić. 

Alice podeszła do swojego komputera, tuż w koncie przy nich i mogłem 
usłyszeć jak jej monitory budzą się do życia. Pracowała nad projektem garderoby 

Rosalie, ale ta nie dołączyła do niej dzisiaj, żeby stać za nią i decydować o 
cięciach i kolorach kiedy ręka Alice przesuwała się po wrażliwych monitorach 

(Carlisle i ja musieliśmy ulepszyć trochę system, tak żeby odpowiadała im nasza 
temperatura). Zamiast tego, dzisiaj Rosalie rozciągnęła się na sofie i zaczęła 

przeskakiwać przez dwadzieścia kanałów na sekundę, nigdy się nie zatrzymując. 
Mogłem usłyszeć jej myśli w których debatowała czy nie pójść do garażu i 

pokręcić jej BMW. 
Esme była na górze, nuciła nad nowym zestawem niebieskich odbitek. 

Po chwili Alice oparła głowę o ścianę i zaczęła bezgłośnie mówić o 
następnych ruchach Emmetta – który siedział na podłodze tyłem do niej - do 

Jaspera, który utrzymywał bardzo jednolity wyraz twarzy kiedy zbił ulubionego 
rycerza Emmetta. 

A ja, po raz pierwszy od tak długiego czasu, że prawie się zawstydziłem, 
usiadłem do wspaniałego fortepianu usytuowanego tuż przed wejściem. 

Przebiegłem delikatnie ręką po klawiszach, sprawdzając tony. Wciąż był 
perfekcyjnie nastrojony. 

Na górze, Esme przerwała swoje zajęcia i przekrzywiła głowę. 

background image

Edward znów gra. 
Pomyślała radośnie, szeroko się uśmiechając. Wstała od biurka i cicho 

przemknęła się na szczyt schodów. 
Dodałem harmonizującą się z resztą linię, pozwalając jej się przeplatać z 

główną melodią. 
Esme westchnęła z radością, usiadła na górnym stopniu i oparła głowę o 

balustradę. 
Nowa piosenka. Już tak dawno . . . Co za cudowny ton. 

Pozwoliłem by melodia podążyła w nowym kierunku, dodając linie basowe. 
Edward znów komponuje? 

Pomyślała Rosalie, a jej zęby zacisnęły się w zaciętym oburzeniu. 
W tej chwili się potknęła i mogłem usłyszeć jej ukrytą obrazę. Dlaczego była 

takim kiepskim nastroju w związku ze mną. Dlaczego zabicie Izabelli Swan nie 
ruszało wcale jej sumienia. 

Z Rosalie, zawsze chodzi o próżność. 
Muzyka gwałtownie się zatrzymała i zaśmiałem się zanim mogłem się 

powstrzymać, ostre szczeknięcie uciechy, które szybko zanikło jak przyłożyłem 
rękę do ust. 

Rosalie obróciła się żeby przeszyć mnie spojrzeniem, jej oczy błyszczały furią. 

Emmett i Jasper też obrócili się żeby popatrzeć, a ja usłyszałem zmieszanie 
Esme. Była na dole w mgnieniu oka, obrzucając mnie i Rosalie spojrzeniami. 

- Nie przestawaj, Edward.- Zachęciła po napiętym momencie. 
Zacząłem znów grać, odwracając się plecami do Rosalie, bardzo starając się 

powstrzymać szeroki uśmiech pojawiający się na mojej twarzy. Zerwała się 
szybko na nogi i wypadła z pokoju, bardziej zła niż zażenowana. Ale mimo 

wszystko trochę jednak była. 
Jeśli powiesz cokolwiek, zapoluję na Ciebie jak na psa. 

Zdusiłem następny atak śmiechu. 
- Co jest, Rose? – zawołał za nią Emmett. Rosalie się nie odwróciła. Szła 

sztywno dalej, prosto do garażu, a potem wślizgnęła się pod samochód, tak jak 
by chciała się tam zakopać. 

- O co poszło? 
- Nie mam najbledszego pojęcia. – skłamałem gładko. 

Emmett jęknął, sfrustrowany. 
- Graj dalej. – ponagliła Esme. Moje ręce znów się zatrzymały. 

Kiedy mnie o to prosiła, podeszła i położyła ręce na moich ramionach. 
Utwór był zachwycający, jednak niekompletny. Zabawiałem się łącznikiem, 

ale nie brzmiało to jakoś właściwie. 
- Jest urocze. Ma już jakiś tytuł? 

- Jeszcze nie. 
- Jest do tego jakaś historia? – zapytała z uśmiechem w głosie. Sprawiało jej to 

tak wielką przyjemność, że poczułem się winny z powodu zaniedbywania 
muzyki. Było to samolubne. 

- To jest… kołysanka, jak sądzę. – Znalazłem odpowiedni łącznik w tej samej 
chwili. Dopasował się łatwo do głównej części utworu, brzmiąc własnym 

życiem. 
- Kołysanka. – powiedziała sama do siebie. 

Była historia do tej melodii i kiedy ją tylko ujrzałem, poszczególne kawałki 
utworu dopasowały się do siebie bez wysiłku. Historia opowiadała o śpiącej 

dziewczynie w małym łóżku, gęste czarne włosy, rozrzucone, poskręcane jak 
wodorosty na poduszce… 

Alice pozostawiła Jaspera jego własnemu losowi i podeszła żeby usiąść obok 
mnie na stołku. Jej dźwięczny, jak dzwonki głos zarysował samą melodię, dwie 

oktawy wyżej, bez słów. 
- Podoba mi się. – wymamrotałem – A jak z tym? 

Dodałem jej linię do harmonii – moje ręce przebiegały teraz poprzez klawisze, 

starając się scalić wszystkie kawałki razem – modyfikując je trochę, kierując w 
inne strony… 

Podłapała nastrój i zaśpiewała razem z nim. 

background image

- Tak. Idealnie. 
Esme ścisnęła moje ramiona. 

Ale już widziałem zakończenie, wraz z głosem Alice unoszącym się nad 
melodią i obierającym inny kierunek. Mogłem zobaczyć jak utwór musi się 

zakończyć, ponieważ śpiąca dziewczyna była idealna na swój sposób i 
jakakolwiek zmiana była by zła, smutna. Melodia popłynęła w tą stronę jak 

tylko to sobie uświadomiłem, coraz wolniej i wolniej. Głos Alice także zwolnił, 
stał się bardziej poważny, ton który rozbrzmiewał echem po łukach tlącej się 

płomieniami świeczek katedry. 
Zagrałem ostatnią nutę, pochylając się w stronę klawiszy. 

Esme pogłaskała mnie po włosach. 
Będzie dobrze, Edward. To pójdzie w jak najlepszym kierunku. Zasługujesz na 

szczęście, synu. Przeznaczenie jest ci to winne. 
- Dzięki. – wyszeptałem, pragnąc w to uwierzyć. 

Miłość nie zawsze przychodzi w niekłopotliwych paczkach. 
Zaśmiałem się bez humoru. 

Ty, ze wszystkich ludzi na całej tej planecie, jesteś prawdopodobnie najlepiej 
przygotowany do radzenia sobie z tak trudnym problemem. Jesteś najlepszy z nas 

wszystkich. 
Westchnąłem. Każda matka by tak powiedziała. 

Esme była wciąż pełna radości, że moje serce zostało dotknięte po tak długim 
okresie czasu, nie zważając na potencjalna tragedię. Już myślała, że na zawsze 

będę sam… 
Ona też Cię pokocha, pomyślała nagle, zaskakując mnie kierunkiem jej myśli. 

Jeśli jest mądrą dziewczyną. Uśmiechnęła się. Nie mogę sobie wyobrazić nikogo 
tak ułomnego, że nie mógłby zobaczyć jak ujmujący jesteś. 

- Mamo, przestań, sprawiasz, że się rumienię. – zacząłem się droczyć. Jej słowa, 
chociaż nieprawdopodobne, rozchmurzyły mnie. 

Alice zaśmiała się i wybrała z górnej półki „ Serce i duszę” Uśmiechnąłem się 
szeroko i dokończyłem z nią w prostej harmonii. Potem uradowałem ją 

wykonaniem „Pałeczki”. 
Zachichotała, a potem westchnęła. 

- Tak bym chciała żebyś mi powiedział dlaczego tak śmiałeś się z Rose. – 
powiedziała – Ale widzę, że nic z tego. 

- Nie bardzo.

Trzepnęła mnie w ucho. 
- Bądź miła, Alice. – skarciła ją Esme – Edward stara się być tylko 

dżentelmenem. 
- Ale ja chcę wiedzieć. 

Zaśmiałem z jej jęczącego tonu. 
- Proszę, Esme. 

I zacząłem grać jej ulubioną melodię, nienazwany hołd do miłości którą 
oglądałem pomiędzy nią a Carlisle’em przez tyle lat. 

- Dziękuję Ci, kochanie. – Znów uścisnęła moje ramiona. 
Nie musiałem się koncentrować żeby zagrać znajomy kawałek. Zamiast tego 

pomyślałem o Rosalie, wciąż symbolicznie wijącej się w garażu i skrzywiłem się 
sam do siebie. 

Posiadając sam swoje odkrycie na temat zazdrości, czułem do niej odrobinę 
litości. To było dosyć nikczemne uczucie. Oczywiście, jej zazdrość była tysiąc 

razy mniej ważna niż moja. Całkiem jak lis w korycie. 
Zastanawiałem się jak życie i osobowość Rosalie były by inne gdyby zawsze nie 

była tą najpiękniejszą. Czy była by szczęśliwsza, gdy by jej uroda nie była 
zawsze jej najlepszą stroną do zaprezentowania się? Mniej egocentryczna? 

Bardziej pełna współczucia? Cóż, prawdopodobnie było to bez celowe, 
ponieważ przeszłość już była, a ona zawsze była najpiękniejsza. Nawet kiedy 

była człowiekiem, żyła w blasku własnej urody. Nie żeby jej to przeszkadzało. 
Wręcz przeciwnie – kochała admirację innych prawie ponad wszystko. To się nie 

zmieniło wraz ze stratą jej śmiertelności. 
Więc nie było to zaskakujące, że biorąc to za pewnik poczuła się urażona, 

kiedy od samego początku, nie czciłem jej urody jej tak jak oczekiwała, że każdy 

background image

mężczyzna będzie. Nie żeby chciała mnie w jakikolwiek sposób – w żadnym 
razie. Ale denerwowało ją, że jej nie chciałem, pomimo tego. Była 

przyzwyczajona do bycia pożądaną. 
To było coś innego niż z Jasperem i Carlisle’em – oni już byli zakochani. Ja 

byłem kompletnie samotny, a mimo to uparcie nieporuszony. 
Myślałem, że dawna uraza została pochowana. Że była z tym dawno 

pogodzona. 
I była… aż do dnia kiedy czyjaś uroda dotknęła mnie w sposób który jej tego 

nie zrobiła. 
Rosalie polegała na wierze, że jeśli nie uznałem jej urody wartej czci, to nie 

istniała taka na świecie która mogła by mnie poruszyć. Była wściekła od chwili 
kiedy uratowałem życie Belli, zgadując z przenikliwą kobiecą intuicją, 

zainteresowanie które nieświadomie okazywałem. 
Rosalie była śmiertelnie obrażona, że uznałem nic nie znaczącego człowieka 

bardziej atrakcyjnego od niej. 

Powstrzymałem pragnienie ponownego wybuchnięcia śmiechem. 
Przeszkadzał mi, jakoś, sposób w który postrzegała Bellę. Rosalie właściwie 

myślała o niej, że jest zwyczajna. Jak mogła w to wierzyć? Wydawało się to dla 
mnie niepojęte. Produkt zazdrości, bez wątpienia. 

- Och! – powiedziała nagle Alice. – Jasper, zgadnij co? 
Zobaczyłem to co ona właśnie widziała i moje ręce zamarły na klawiszach. 

- Co Alice? 
- Peter i Charlotte zamierzają nas odwiedzić w przyszłym tygodniu! Będą w 

okolicy, nie jest to miłe? 
- Co się stało Edward? – zapytała Esme, czując napięcie na moich ramionach. 

- Peter i Charlotte przyjeżdżają do Forks? – wysyczałem do Alice 
Przewróciła oczami. 

- Uspokój się Edward. To nie ich pierwsza wizyta. 
Zacisnąłem zęby. To była ich pierwsza wizyta od przyjazdu Belli i jej słodka 

krew nie oddziaływała tylko na mnie. 
Alice zmarszczyła brwi widząc mój wyraz twarzy. 

- Oni nigdy tutaj nie polują. Wiesz to. 
Ale ten jak by brat Jaspera i ta mała wampirzyca którą kochał nie byli tacy jak 

my; polowali bardziej tradycyjnie. 
- Kiedy? – zażądałem odpowiedzi. 

Zacisnęła usta niezadowolona, ale powiedziała mi to co chciałem wiedzieć. 
Poniedziałek rano. Nikt nie zamierza skrzywdzić Belli. 

- Nie – zgodziłem się z nią i odwróciłem się do niej plecami – Gotowy 
Emmett? 

- Myślałem, że wyjeżdżamy rano? 
- Wracamy w niedzielę przed północą. Sądzę, że to zależy od Ciebie kiedy 

chcesz wyjechać. 
- Dobra, w porządku. Pozwól mi się najpierw pożegnać z Rose. 

- Jasne. – Rosalie była teraz w takim nastroju, że to pożegnanie będzie bardzo 
krótkie. 

Naprawdę to straciłeś, Edward pomyślał kierując się w stronę drzwi. 
- Tak przypuszczam. 

- Zagraj dla mnie ten nowy utwór, chociaż raz. – poprosiła Esme. 
- Skoro chcesz. – zgodziłem się, chociaż byłem trochę niepewny żeby podążyć 

do nieuniknionego końca – końca który sprawiał mi ból w nieznany sposób. 
Pomyślałem przez chwilę, a potem wyciągnąłem z kieszeni kapsel od butelki i 

położyłem na pustej podstawce do nut. Pomogło trochę – małe wspomnienie jej 

zgody. 
Pokiwałem do siebie i zacząłem grać. 

Esme i Alice wymieniły spojrzenia, ale żadna z nich nie zapytała. 
*** 

- Nikt Ci nie powiedział, żeby nie bawić się z jedzeniem? - zawołałem do 
Emmetta. 

- O, hej Edward! – odkrzyknął, uśmiechając się szeroko i mrugając. 

background image

Niedźwiedź wykorzystał przewagę w jego braku uwagi grabiąc jego klatę swoją 
ciężką łapą. Ostre szpony porwały na strzępy jego koszulę i zapiszczały wzdłuż 

skóry. 
Niedźwiedź ryknął na ten przenikliwy dźwięk. 

O do diabła, Rose dała mi tą koszulę! 
Emmett odryknął na wściekłe zwierze. 

Westchnąłem i usiadłem na dogodnym głazie. To może chwilę zająć. 
Ale Emmett już prawie skończył. Pozwolił niedźwiedziowi spróbować 

odrąbać swoją głowę wraz z kolejnych ruchem łapy, śmiejąc się kiedy cios 
zachwiał niedźwiedziem. Ten ryknął, a Emmett odrykiwał mu poprzez śmiech. 

Potem cisnął się na zwierzaka, który stojąc na tylnych nogach był od niego o 
głowę wyższy i pozwolił by ich połączone ciała upadły na ziemię, wraz z 

pięknym drzewem. Niedźwiedź jęknął wraz z gulgotem. 
Kilka minut później, Emmett podbiegł do miejsca gdzie na niego 

czekałem. Jego koszula była zniszczona, rozdarta i pokrwawiona, lepka od soku i 
poryta futrem. Jego ciemne kręcone włosy nie były w lepszym stanie. Miał 

szeroki uśmiech na twarzy. 
- Ten był silny. Mogłem prawie coś poczuć kiedy się na mnie zamachnął. 

- Straszny z Ciebie dzieciak, Emmett. 
Oglądnął moją gładką, czystą i zapiętą koszulę. 

- Nie byłeś w stanie wytropić tej pumy? 
- Pewnie, że byłem. Po prostu nie jem jak jakiś dzikus. 

Emmett zaśmiał się swoim dudniącym śmiechem. 
- Chciałbym żeby były silniejsze. Było by więcej zabawy. 

- Nikt Ci nie kazał walczyć ze swoim posiłkiem.

- Taa, ale z kim innym miał bym walczyć? Ty i Alice oszukujecie, Rose nigdy 
nie chce zepsuć sobie fryzury, a Esme się wścieka, kiedy ja i Jasper naprawdę 

się 
zaangażujemy. 

- Życie jest ciężkie, nieprawdaż? 
Emmett uśmiechnął się szeroko do mnie, przesuwając trochę swoją wagę, tak, 

że nagle był w równowadze żeby się odbić. 
- Daj spokój Edward. Po prostu wyłącz to na chwilę i powalcz ze mną fair. 

- Tego się nie da wyłączyć. 
- Ciekawe co ta ludzka dziewczyna w sobie ma, że trzyma Cię z daleka? – 

zadumał się – może mogła by mi dać jakieś wskazówki. 
Mój dobry humor wyparował. 

- Trzymaj się od niej z daleka. – wycedziłem. 
- Drażliwy, drażliwy. 

Westchnąłem. Emmett podszedł i usiadł obok mnie na skale. 
- Przepraszam. Wiem, że przechodzisz przez groźne chwile. Naprawdę się 

staram nie być niewrażliwym dupkiem, ale jako, że jest to tak jak by mój 
naturalny stan… 

Odczekał chwilę abym zaśmiał się z jego żartu, a potem zrobił minę. 
Taki poważny przez cały czas. Co cię teraz dręczy? 

- Myślę o niej. Cóż, tak naprawdę się martwię. 
- A o co się martwić? Ty jesteś tutaj. – zaśmiał się głośno. 

Znów zignorowałem jego żart, ale odpowiedziałem na pytanie. 
- Czy kiedykolwiek myślałeś o tym jak oni wszyscy są delikatni? Jak wiele 

złych rzeczy może przydarzyć się śmiertelnikom? 
- Nie bardzo. Chociaż myślę, że wiem o co Ci chodzi. Nie bardzo dawałem 

sobie radę z niedźwiedziem za pierwszym razem kiedy go spotkałem, nie? 
- Niedźwiedzie. – wymamrotałem, dodając nową katastrofę do kupki – To 

było by po prostu jej szczęście, nieprawdaż? Zabłąkany niedźwiedź w mieście. 
Oczywiście poszedł by prosto w kierunku Belli. 

Emmett zachichotał. 
- Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak jakiś wariat? 

- Po prostu wyobraź sobie przez minutę, że Rosalie jest człowiekiem. I może 
wpaść na niedźwiedzia… lub być potrącona przez samochód… lub trafiona 

błyskawicą…lub może spaść ze schodów… lub zachorować - śmiertelnie! – 

background image

słowa wydobywały się ze mnie gwałtownie. To była taka ulga móc je 
wypowiedzieć – wypalały mnie od środka przez cały weekend. – Pożary i 

trzęsienia ziemi i tornada! Ugh! Kiedy ostatni raz oglądałeś wiadomości? 
Czy chociaż widziałeś jakie rzeczy im się przytrafiają? Włamania i morderstwa… 

- moje zęby się zacisnęły i nagle ogarnęła mnie furia na myśl, że inny człowiek 

mógłby ją skrzywdzić, że nie mogłem oddychać. 
- Whoa, whoa! Wyluzuj, dzieciaku! Ona mieszka w Forks, pamiętasz? 

Najwyżej ją zaleje. – wzruszył ramionami. 
- Myślę, że ona ma jakiegoś strasznego pecha Emmett, naprawdę. Spójrz na 

dowody. Ze wszystkich miejsc na świecie gdzie mogła trafić, pada na Forks, 
gdzie wampiry stanowią znaczącą część populacji. 

- Taa, ale my jesteśmy wegetarianami. Więc nie jest to szczęście, a nie pech? 
- Z tym jak ona pachnie? Zdecydowanie pech. I w końcu, jeszcze bardziej 

pechowo, z tym jak ona pachnie dla mnie. – Spojrzałem znów na swoje ręce, 
nienawidząc ich. 

- Poza tym, że posiadasz więcej samokontroli poza Carlisle’em. Powodzenia. 
- A van? 

- To był tylko wypadek. 
- Powinieneś to widzieć, Em, zbliżające się do niej znów i znów. Przysięgam, 

to było tak jak by miała jakąś przyciągająca siłę. 
- Ale Ty tam byłeś. To było raczej szczęście. 

- Tak? Nie jest to najgorszy rodzaj szczęścia jakie człowiek może mieć – 
zakochanego w nim wampira? 

Emmett rozważał to przez chwilę. Wyobraził sobie dziewczynę i nie mógł 
znaleźć w tym niczego interesującego. 

Szczerze mówiąc, nie mogę znaleźć w niej nic atrakcyjnego. 
- Cóż, ja nie mogę zobaczyć powabu Rosalie. – powiedziałem okrutnie – 

Szczerze mówiąc, ona wydaje się bardziej warta wysiłku niż jakakolwiek ładna 
buzia. 

Emmett zachichotał. 
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć… 

- Nie mam pojęcia jaki ona ma problem, Emmett. – skłamałem z nagłym, 
szerokim uśmiechem. 

Zobaczyłem jego intencję w samą porę żeby się zaprzeć. Spróbował mnie 
zrzucić ze skały i rozszedł się głośny odgłos odłamywania, kiedy pojawiła się 

szczelina między nami. 
- Oszust. – wymamrotał. 

Oczekiwałem, że spróbuje jeszcze raz, ale jego myśli przybrały inny 
kierunek. Wyobrażał sobie twarz Belli, tylko że bielszą, z szkarłatnymi oczami… 

- Nie. – powiedziałem zduszonym głosem. 
- To rozwiązało by wszystkie Twoje problemy dotyczące moralności, nie? I 

nie chciał byś jej także zabić. Nie jest to najlepsze wyjście? 

- Dla mnie? Czy dla niej? 
- Dla Ciebie. – odpowiedział lekko. Jego ton głosu wręcz dodawał 

oczywiście. 
Zaśmiałem się bez humoru. 

- Zła odpowiedź. 
- Mnie aż tak to nie przeszkadzało. – przypomniał mi. 

- Rosalie tak. 
Westchnął. Oboje wiedzieliśmy, że Rosalie oddała by wszystko tylko po to 

żeby móc być znów człowiekiem. Nawet Emmetta. 
- Taa, Rosalie tak. – zgodził się cicho. 

- Nie mogę… Nie powinienem… Nie zamierzam zrujnować Belli życia. Nie 
czuł byś tego samego, gdyby chodziło o Rosalie? 

Emmett myślał o tym przez chwilę. 
Ty naprawdę… ją kochasz? 

- Nie potrafię tego nawet opisać, Emmett. Nagle, ta dziewczyna stała się dla 
mnie całym światem. Nie widzę sensu dalszego istnienia świata bez niej. 

Ale jej nie przemienisz? Edward, ona nie będzie istniała wiecznie. 

background image

- Wiem. – jęknąłem. 
I, jak to wykazałeś, jest ździebko łamliwa. 

- Wierz mi, wiem to też. 
Emmett nie był za taktowna osobą i taka dyskusja nie była jego mocną stroną. 

Szarpał się, chcąc nie być zbyt niedelikatny. 
Czy Ty jej możesz chociaż dotknąć? Mam na myśli, jeśli ją kochasz… nie chciał 

byś jej, no cóż, dotknąć…? 
Emmett i Rosalie dzielili się intensywną miłością fizyczną. To było dla niego 

trudne, wyobrazić sobie jak ktoś mógł kochać bez tego aspektu. 
Westchnąłem. 

- Nie mogę pozwolić sobie nawet o tym myśleć, Emmett. 
Wow. Więc jakie masz opcje? 

- Nie wiem – wyszeptałem – Staram się wykombinować jakiś sposób żeby… ją 
zostawić. Nie mogę pojąc jak to miał bym zrobić, trzymać się od niej z daleka… 

Z głębokim zadowoleniem uświadomiłem sobie, że było właściwe żebym 
został – przynajmniej teraz, kiedy Peter i Charlotte byli w drodze. Była 

bezpieczniejsza ze mną, tymczasowo, niżby była gdybym był daleko. Na chwilę, 
mógłbym być jej nieoczekiwanym obrońcą. 

Ta myśl mnie zaniepokoiła; świerzbiło mnie żeby wrócić do domu, tak aby 
spełniać swoją rolę tak długo jak się tylko da. 

Emmett zauważył zmiany na mojej twarzy. 

O czym teraz myślisz? 
- W tej chwili – przyznałem się trochę zawstydzony – aż się palę, żeby pociec z 

powrotem do Forks żeby sprawdzić co u niej. Nie wiem czy wytrzymam aż do 
niedzielnej nocy. 

- Uh-uh! Nie wracasz do domu wcześniej! Pozwól Rosalie trochę ochłonąć. 
Proszę! Ze względu na mnie! 

- Postaram się zostać. – powiedziałem powątpiewająco. 
Emmett klepnął telefon znajdujący się w mojej kieszeni. 

- Alice by zadzwoniła gdy by były jakiekolwiek podstawy dla Twojego ataku 
paniki. Ona jest zakręcona na punkcie tej dziewczyny tak samo jak Ty. 

Skrzywiłem się na te słowa. 
- Dobra. Ale nie zostanę do niedzieli. 

- Nie ma sensu żeby aż tak lecieć – i tak będzie słonecznie. Alice powiedziała, 
że jesteśmy wolni od szkoły aż do środy. 

Pokręciłem twardo głową. 
- Peter i Charlotte wiedzą jak się mają zachowywać. 

- Nic mnie to nie obchodzi, Emmett. Ze pechem Belli, powędruje do lasu 
dokładnie w złej chwili… -wzdrygnąłem się – Peter nie jest znany z 

samokontroli. Wracam przed niedzielą. 
Emmett westchnął. 

Zupełnie jak jakiś psychol. 
*** 

Bella spokojnie spała kiedy wspiąłem się do jej pokoju 
wczesnym ,poniedziałkowym rankiem. Pamiętałem o oliwie tym razem i okno 

usunęło się cicho z mojej drogi. 
Mogłem powiedzieć z samego ułożenia je włosów, że miała mniej spokojną noc 

tym razem. Jej dłonie były złożone pod policzkami, jak u małego dziecka, a jej 
usta były lekko otwarte. Mogłem usłyszeć oddech prześlizgujący się w tę i 

powrotem przez jej usta. 
Była to niesamowita ulga móc być tutaj, móc znów ją zobaczyć. 

Uświadomiłem sobie, że nie byłem prawdziwie zadowolony w tym przypadku. 
Nic nie było w porządku, kiedy byłem z daleka od niej. 

Nie żeby wszystko było w porządku kiedy byłem. Westchnąłem, pozwalając 

pierwszemu płomykowi przebiec przez moje gardło. Byłem zbyt długo z daleka 
od niej. Czas spędzony bez napięcia i bólu sprawił, że odczuwałem wszystko 

silniej. Było już wystarczająco źle, że nie mogłem uklęknąć przy jej łóżku żeby 
zobaczyć okładki jej książek. Chciałem znać historie w jej głowie, ale bałem się 

background image

bardziej o moje pragnienie, bałem się, że jeśli pozwolę sobie na zbliżenie się 
do 

niej, będę chciał być jeszcze bliżej… 
Jej usta wyglądały na bardzo ciepłe i miękkie. Mogłem sobie wyobrazić 

dotykanie ich opuszkiem palca. Tylko troszkę… 
To był dokładnie ten rodzaj błędów których musiałem unikać. 

Moje oczy przebiegały po jej twarzy, szukając zmian. Śmiertelnicy zmieniają 
się cały czas – robiło mi się smutno na myśl, że mógłbym coś przegapić… 

Pomyślałem, że wygląda… na zmęczoną. Jak by nie miała wystarczająco snu 
przez weekend. Gdzieś wychodziła? 

Zaśmiałem się cicho i kwaśno, na myśl o tym jak bardzo mnie to zasmuciło. A 
nawet jeśli gdzieś wyszła, to co? Nie miałem jej. Nie była moja. 

Nie, nie była moja – i znów byłem smutny. 
Jedna z jej dłoni drgnęła i zauważyłem, że znajdowały się tam powierzchowne, 

ledwo zagojone obtarcia. Zraniła się? Mimo, że była to zupełnie niepoważna 
kontuzja, rozproszyła mnie. Rozważyłem umiejscowienie jej i zdecydowałem, że 

musiała się potknąć. Wydawało się to sensowne, biorąc wszystko pod uwagę. 
Było pocieszające, ze nie musiałem składać do kupy tych małych tajemnic 

wiecznie. Byliśmy teraz przyjaciółmi – albo chociaż staraliśmy się być. Mogłem 
ją zapytać o to co porabiała w weekend – o plażę lub jakąkolwiek nocną 

aktywność, która sprawiła, że wyglądała tak marnie. Mogłem zapytać co się stało 
jej dłoniom. I trochę się zaśmiać jeśli by potwierdziła moją teorię. 

Uśmiechnąłem się delikatnie zastanawiając się czy wpadła do tego oceanu. 
Zastanawiałem się czy miło spędziła czas na wycieczce. Zastanawiałem się czy 

pomyślała o mnie, chociaż trochę. Czy tęskniła za mną chociaż minimalną ilością 
tej tęsknoty którą ja czułem do niej. 

Starałem się wyobrazić ją sobie w słońcu na plaży. Jednak obraz był 
niekompletny, bo nigdy nie byłem na plaży w La Push. Wiedziałem jak 

wyglądała tylko z obrazków… 
Poczułem odrobinę niepokoju kiedy pomyślałem o przyczynie przez którą 

nigdy nie byłem na tej ładnej plaży, usytuowanej tylko kilka minut od mojego 
domu. Bella spędziła ten dzień w La Push – miejscu gdzie moja obecność była 

zakazana przez pakt. Miejscu gdzie kilku starych mężczyzn wciąż pamiętało 
historie o Cullenach, pamiętało i wierzyło w nie. Miejscu gdzie nasz sekret był 

znany… 
Potrząsnąłem głową. Nie miałem się czym martwić. Quileute’owie też byli 

związani tym paktem. Nawet jeśli Bella by wpadła na któregoś z tych 
wiekowych mędrców, nie mogli jej nic powiedzieć. I dlaczego ten temat miałby 

być w ogóle poruszony? Dlaczego Bella miała by dać ujście swojej ciekawości 

właśnie tam? Nie, Quileute’owie byli prawdopodobnie jedyną rzeczą o którą nie 
musiałem się martwić. 

Zacząłem się robić rozdraźniony, kiedy słońce wzeszło. Przypomniało mi to, 
że nie mogłem zaspokoić swojej ciekawości w najbliższych dniach. Dlaczego 

musiało świecić właśnie teraz? 
Z westchnieniem, wyskoczyłem z jej okna zanim zaczęło świecić na tyle by 

ktoś mógł mnie zauważyć. Zamierzałem zostać w gęstym lesie rosnącym dookoła 
jej domu i zobaczyć jak wybiera się do szkoły, ale kiedy dotarłem do linii 

drzew, 
nagle zaskoczył mnie jej zapach unoszący się na szlaku. 

Podążyłem nim szybko, zaciekawiony, robiąc się coraz bardziej i bardziej 
zmartwiony im głębiej wchodziłem w ciemność. Co Bella robiła tutaj? 

Ślad nagle się urwał, praktycznie w samym środku niczego. Zeszła tylko trochę 
z utartego szlaku, w paprocie, gdzie dotknęła pnia zwalonego drzewa. Możliwe, 

że tu usiadła… 
Usiadłem, tam gdzie ona i rozejrzałem się dookoła. Wszystko co mogła by 

zobaczyć to były tylko paprocie i las. Prawdopodobnie padało – jej zapach zmył 
się z powietrza i wsiąknął głębiej w drzewo. 

Dlaczego Bella miała by tu przyjść samotnie – była sama, nie miałem żadnych 
wątpliwości – w samym środku mokrego, mrocznego lasu? 

Nie miało to żadnego sensu, i w przeciwieństwie do innych spraw które mnie 

background image

ciekawiły, nie mogłem tego ot tak przywołać w zwykłej rozmowie. 
Więc, Bella, podążałem za Twoim zapachem poprzez las, tuż po tym jak 

opuściłem Twój pokój gdzie patrzałem jak śpisz… 
O, tak to na pewno przełamało by wszystkie lody. 

Nigdy nie będę wiedział co robiła tutaj i o czym myślała, a to sprawiło, że 
zacisnąłem zęby w niemej frustracji. Gorzej, to brzmiało dokładnie tak jak 

scenariusz który zaprezentowałem Emmettowi – Bella wędrująca samotnie 
poprzez las, gdzie jej zapach mógł przywołać każdego, kto miał dostatecznie 

wyostrzone zmysły…. 
Jęknąłem. Nie tylko, że miała gigantycznego pecha, ale jeszcze wręcz go 

przyzywała. 
Cóż, w tej chwili miała obrońcę. Będę się nią opiekował, chronił ją, 

przynajmniej tak długo jak było to uzasadnione. 
Nagle przyłapałem się na tym, że zacząłem marzyć, żeby Peter i Charlotte 

przedłużyli swój pobyt. 

8. DUCH 

Nie przebywałem zbyt wiele z gośćmi Jaspera przez te dwa słoneczne dni 
w Forks. Do domu zaglądałem tylko dlatego, żeby Esme się nie martwiła. Poza 

tym moja egzystencja wyglądała raczej jak ducha niż wampira. Ukrywałem się, 
niewidzialny w cieniu, skąd mogłem śledzić obiekt mojej miłości i obsesji – 

gdzie mogłem widzieć ją i słyszeć w myślach szczęśliwców, którzy mogli 
spacerować w słońcu obok niej, czasami niechcący muskając jej dłoń swoją. 

Nigdy nie reagowała na taki kontakt, ich dłonie były tak samo ciepłe, jak jej 
własna. 

Ta przymusowa nieobecność w szkole nigdy dotąd nie była takim 
utrapieniem. Ale słońce zdawało się ją uszczęśliwiać, więc nie narzekałem zbyt 

mocno. Wszystko, co było jej miłe, cieszyło się także moimi łaskami. 
Poniedziałek rano. Podsłuchałem rozmowę, która miała potencjał 

zniszczenia mojej pewności siebie i uczynienia z czasu bycia z dala od niej 
torturę. Chociaż kiedy się skończyła, raczej uczyniła mój dzień lepszym. 

Poczułem lekki respekt w stosunku do Mike’a Newtona; nie poddał się tak 
po prostu i nie zniknął, by w spokoju lizać swoje rany. Miał więcej odwagi, niż 

sądziłem. Miał zamiar spróbować ponownie. 
Bella przyszła do szkoły trochę wcześniej, wydawała szczerze cieszyć się 

słońcem póki jeszcze trwało. Czekając na pierwszy dzwonek rozpoczynający 
lekcje, usiadła na jednej z rzadko używanych piknikowych ławek. Jej włosy 

łapały słońce na wiele nieoczekiwanych sposobów, dając rudawy połysk, 
którego się nie spodziewałem. 

Mike znalazł ją tam, zaczął coś gryzmolić, podekscytowany swoim 
szczęściem. 

To było bolesne być zdolnym tylko do patrzenia, bezsilnym ukrytym 
leśnym cieniu przed jasnymi promieniami słońca. 

Pozdrowiła go z wystarczającym entuzjazmem, by uczynić go pełnym 
zachwytu, a mnie wprost przeciwnie. 

Kurczę, naprawdę mnie lubi. Nie uśmiechałaby się do mnie w taki sposób, 
gdyby było inaczej. Założę się, że chciała iść ze mną na tańce. Zastanawiam się, 

co 
ma takiego ważnego do załatwienia w Seattle… 

Spostrzegł zmianę w jej włosach. 
– Nie zauważyłem wcześniej, że twoje włosy mają rudawy odcień. 

Kiedy schwycił w palce jeden z kosmyków jej włosów, niechcący 

wyrwałem z ziemi młody świerk, na którym opierałem ręce. 
– Tylko w słońcu to widać.– powiedziała. Dla mojej głębokiej satysfakcji 

odsunęła się delikatnie, gdy włożył jej kosmyk za ucho. 
Zabrało mu minutę podbudowanie swojej odwagi, w tym czasie prowadził 

błahą rozmowę. 
Przypomniała mu o eseju, który wszyscy mieliśmy oddać na środę. Z 

nieśmiałej smugi zakłopotania na jej twarzy wywnioskowałem, że swój już 

background image

napisała. On o nim zapomniał i to poważnie ograniczyło jego wolny czas. 
Dang! Głupi esej! 

Wreszcie dotarł do sedna – moje zęby się tak mocno zacisnęły, że mogłyby 
zmielić granit w pył węglowy – i nawet wtedy nie potrafił odpowiednio zadać 

pytania. 
– Zamierzałem cię gdzieś zaprosić. 

– Och! – westchnęła. 
Cisza. 

Och? Co to ma znaczyć? Zamierza się zgodzić? Czekaj – to nie było 
właściwie pytanie. 

Przełknął ciężko. 
– Wiesz, moglibyśmy zjeść razem kolację, czy coś… Wypracowanie zdążę 

napisać później. 
Głupi – to także nie było pytanie. 

Udręka i gwałtowna wściekłość mojej zazdrości była w każdym calu tak 
potężna, jak w zeszłym tygodniu. Złamałem następne drzewo, próbując 

zatrzymać siebie tutaj, gdzie się ukryłem. Tak intensywnie chciałem przebiec 
przez campus, zbyt szybko dla ludzkich oczu, porwać ją – wykraść jak najdalej 

od tego chłopca, którego w tym momencie tak bardzo nienawidziłem, że 
mógłbym go zabić i rozkoszować się każdą chwilą tego czynu. 

Czy się zgodzi? 
– To chyba nienajlepszy pomysł. 

Znów oddychałem. Moje zesztywniałe ciało się rozluźniło. 
W końcu Seattle było tylko wymówką. Nie zaszkodziło zapytać. O czym ja 

myślałem? Założę się, że to przez tego dziwaka, Cullena… 
– Czemu? – zapytał nagle. 

– Sądzę, że… - zawahała się – Tylko nikomu tego nie mów, bo zostanie z 
ciebie krwawa miazga! 

Zaśmiałem się cicho na dźwięk śmiertelnej groźby, jaka popłynęła z jej 
ust. Sójka wrzasnęła, zaskoczona i wystrzeliła nagle, jak najdalej ode mnie. 

– Sądzę, że to zraniłoby uczucia Jessiki. 

– Jessiki? 
Co? Ale…Och! Jasne. Sądzę…Więc… 

Jego myśli nie były już zrozumiałe. 
– Naprawdę, Mike, ślepy jesteś, czy co? 

Usłyszałem echo jej uczuć. Nie powinna oczekiwać, że wszyscy będą tak 
spostrzegawczy, jak ona, ale ten przypadek był akurat oczywisty. Z tą całą masą 

kłopotów, jakie Mike miał sam ze sobą, by zdobyć się na zaproszenie Belli, czy 
wyobrażał sobie, że nie będzie tak ciężko z Jessiką? Egoizm uczynił go ślepym 

na innych. A Bella była tak bezinteresowna, że dostrzegała wszystko. 
Jessika! Huh… Wow! Huh… 

– Och! – zdołał wydukać. 
Bella wykorzystała jego zmieszanie, by znaleźć wyjście. 

– Zaraz się zacznie lekcja, nie chcę się znowu spóźnić. 
Mike stał się od tej chwili niewiarygodnym obiektem obserwacji. Odkrył, 

jak obracał ideę Jessiki w swojej głowie wciąż i wciąż od nowa, że podoba mu 
się myśl, że jest dla niej atrakcyjny. Była na drugim miejscu, nie tak dobra jak 

Bella. 
Sądzę, że jest słodka. Przyzwoite ciało. Lepszy wróbel w garści… 

Otworzył się na nowe fantazje, które były tak samo wulgarne, jak te 
poprzednie o Belli, ale te raczej tylko mnie irytowały, a nie rozwścieczały. Jak 

niewiele on zasłużył na przychylność dziewcząt, były dla niego niemal 
wymienne. Od tej chwili starałem się trzymać od jego głowy z daleka. 

Kiedy zniknęła mi z widoku, zwinąłem się wokół chłodnego pnia 
ogromnej jodły i przeskakiwałem z myśli do myśli różnych osób, by nie stracić 

Belli z oczu, ciesząc się zawsze, gdy tylko mogłem patrzeć poprzez myśli Angeli 
Weber. Chciałem, by był jakiś sposób, by podziękować tej dziewczynie, za bycie 

po prostu miłą osobą. Czułem się lepiej na myśl, że Bella ma choć jedną 
przyjaciółkę wartą bycia jej przyjaciółką. 

Obserwowałem twarz Belli z któregokolwiek kąta czy punktu widzenia, 

background image

którego tylko mogłem i widziałem, że znów jest smutna. Zaskoczyło mnie to – 
myślałem, że słońce będzie wystarczającym powodem, by była uśmiechnięta. 

Podczas lunchu widziałem, jak od czasu do czasu zerka w kierunku stolika 
Cullenów i to mnie zachwycało. Dawało nadzieję. Być może ona także za mną 

tęskniła. 
Umówiła się z innymi dziewczętami na wyjście – ja automatycznie także 

zaplanowałem swoją obserwację – ale te plany zostały przełożone, gdy Mike 
zaprosił Jessikę na randkę, jaką zaplanował z myślą o Belli. 

Więc i ja pospieszyłem prosto do jej domu, omiatając spojrzeniami trasę jej 
podróży, by upewnić się, że nikt niebezpieczny nie kręci się w pobliżu. 

Wiedziałem, że Jasper poprosił swojego niegdysiejszego brata, by omijał miasto 

– cytując moje szaleństwo jako przestrogę i ostrzeżenie – ale nie zamierzałem 
ryzykować. Peter i Charlotte nie zamierzali wywoływać animozji w naszej 

rodzinie, ale intencje bywają zmienne…. 
No dobrze. Przesadzałem. Wiedziałem o tym. 

Jak gdyby wiedziała, że ją obserwuję, jak gdyby czuła w jakiejś części 
moje cierpienie, gdy jej nie widziałem, Bella wyszła do ogródka z tyłu domu po 

jednej długiej godzinie wewnątrz. Miała książkę w ręku i koc pod ręką. 
Cicho wspiąłem się na wyższe gałęzie najbliżej położonego drzewa przy 

ogródku, który obserwowałem. 
Rozłożyła koc na wilgotnej trawie, a potem położyła się na brzuchu i 

zaczęła przeglądać książkę, jakby szukała miejsca, w którym skończyła czytać. 
Czytałem nad jej ramieniem. 

Ach – klasyka. Była fanką Austen. 
Czytała szybko, od czasu do czasu krzyżując i rozkrzyżowując kostki w 

powietrzu. Patrzyłem, jak słońce i wiatr igrają z jej włosami, kiedy jej ciało 
nagle 

stężało, a ręka zamarła na stronie książki. Wszystko co widziałem, to jak 
dotarła 

do rozdziału trzeciego i chwyciła książkę, odkładając ją. 
Rzuciłem spojrzenie na stronę tytułową, Mansfield Park. Zaczęła czytać 

inną historię z książki, gdzie było kilka nowel. Zastanawiałem się, dlaczego tak 
gwałtownie zamieniła książki. 

Kilka chwil później trzasnęła książką, wściele ją zamykając. Z grymasem 
niezadowolenia odsunęła ją i przekręciła się na plecy. Wzięła głęboki wdech, jak 

gdyby chciała się uspokoić, podciągnęła rękawy i zamknęła oczy. Pamiętałem tą 
powieść, ale nie potrafiłem wymyślić nic takiego, co mogłoby ją w niej 

zezłościć. 
Kolejna zagadka. Westchnąłem. 

Leżała bardzo spokojnie, tylko raz się poruszyła, by odgarnąć włosy z 
twarzy. Ułożyły się wachlarzem dookoła głowy, jak kasztanowa rzeka. I znów 

była nieruchomo. 
Jej oddech zwolnił. Po kilku długich minutach jej usta zaczęły drżeć. 

Mamrotała przez sen. 
Nie mogłem się oprzeć pokusie. Wytężyłem słuch, jak najdalej mogłem, 

łapiąc urywki myśli w domach najbliżej. 
Dwie łyżki mąki… szklanka mleka… 

No dalej! Traf do tego kosza! Dawaj! 
Czerwona czy niebieska… może powinnam założyć coś bardziej 

zwyczajnego.. 
Nikogo w pobliżu. Zeskoczyłem na ziemię, lądując cicho na palcach. 

To było bardzo nieodpowiedzialne. Bardzo ryzykowne. Jak łaskawie 
kiedyś wydawałem osąd, widząc bezmyślność Emmetta lub brak dyscypliny 

Jaspera. Świadomie lekceważyłem wszystkie reguły z dziką rezygnacją, która 

czyniła ich chwile zapomnienia niczym, przy moim zachowaniu teraz. I to ja 
byłem ten odpowiedzialny. 

Westchnąłem, ale nie bacząc na nic, wyszedłem na słońce. 
Unikałem patrzenia na swoją skórę błyszczącą na słońcu. Wystarczająco 

złe było, że moja skóra w cieniu była kamienna i nieludzka; nie chciałem patrzeć 

background image

na siebie stojącego obok Belli, kiedy byłem na słońcu. Różnice pomiędzy nami 
już i tak były nie do pokonania, wystarczająco bolesne bez wyobrażania siebie 

teraz w swojej głowie tuż obok niej. 
Ale nie mogłem zignorować tęczowych błysków odbijających się na jej 

skórze, gdy się zbliżyłem. Zamknąłem szczęki tłumiąc westchnienie. Czy 
mogłem być czymś więcej niż wybrykiem natury? Wyobraziłem sobie jej 

przerażenie, gdyby teraz otworzyła oczy. 
Już zacząłem powrót, gdy zamamrotała znowu, zatrzymując mnie na 

miejscu. 
– Mmm …mmm… 

Nic zrozumiałego. Cóż, mogłem chwilkę poczekać. 
Ostrożnie wykradłem jej książkę, wyciągając rękę daleko i wstrzymując 

oddech na chwilę, gdy byłem blisko niej, tak na wszelki wypadek. Znów 
zacząłem oddychać, kiedy byłem kilka metrów dalej, smakując sposób, w jaki 

słońce i otwarte powietrze wpłynęło na jej zapach. Ciepło wydawało się czynić 
ten zapach jeszcze słodszym. Moje gardło zapłonęło pożądaniem, świeży ogień 

znów zagorzał, bo zbyt długo byłem z dala od niej. 
Poświęciłem chwilę, by to kontrolować, a potem – zmusiłem się, aby 

odetchnąć przez nos – i otworzyłem książkę. Zaczęła czytać pierwszą powieść, 
przekartkowałem strony książki do trzeciego rozdziału ‘Rozważnej i 

Romantycznej’, szukając czegoś, co potencjalnie mogło ją zdenerwować w 
grzecznej prozie Austen. 

Kiedy moje oczy automatycznie zatrzymały się na moim imieniu – postać 
Edwarda Ferrarsa była przedstawiana po raz pierwszy – Bella znów przemówiła. 

– Mmm… Edward… – westchnęła 
Tym razem nie obawiałem się, że się przebudziła, jej głos był niski, tęskne 

westchnienie. Nie krzyk strachu, jaki wydałaby, jeśli by mnie teraz zobaczyła. 
Radość zawojowała odrazę do samego siebie. Ona przynajmniej wciąż o 

mnie śniła. 
– Edmund… Ach… Zbyt blisko…. 

Edmund? 
Ha! W ogóle o mnie nie śniła, zauważyłem złowrogo. Odraza do samego 

siebie wróciła. Śniła o fikcyjnej postaci. To tyle, jeśli chodzi o moją 
próżność. 

Odłożyłem książkę i wróciłem do kryjówki w cieniu, gdzie przynależałem. 
Popołudnie minęło i obserwowałem, czując bezsilność, jak słońce wolno 

tonie na niebie, a cienie wydłużają się i skradają w jej stronę. Chciałem 

odepchnąć je z powrotem, ale ciemność była nie do powstrzymania; cienie ją 
pochłonęły. Kiedy światło zniknęło, jej skóra wyglądała zbyt blado – jak ducha. 

Jej włosy znów były ciemne, prawie czarne w porównaniu z twarzą. 
Przerażającą rzeczą było patrzenie – jak świadectwo wizji Alice się spełnia. 

Stałe, silne bicie serca Belli było jedynym zapewnieniem, dźwięk, dzięki 
któremu ten moment nie był koszmarem. 

Odczułem ulgę, gdy jej ojciec wrócił do domu. 
Mogłem coś od niego usłyszeć, gdy tak jechał w dół ulicą w kierunku 

domu. Jakaś niejasna irytacja… z przeszłości, może coś w ciągu jego dnia w 
pracy. Oczekiwanie pomieszane z głodem – zgadłem, że pilno było mu do 

obiadu. Ale jego myśli były tak ciche i opanowane, że nie miałem pewności, czy 
mam rację; miałem tylko istotę, samo sedno od niego. 

Zastanawiałem się, jak brzmiała jej matka – co dała genetyczna 
kombinacja, że uczyniła ją tak wyjątkową. 

Bella zaczynała się budzić, kiedy opony samochodu jej ojca uderzyły o 
kostkę brukową podjazdu, nagłym szarpnięciem przeszła do siedzącej pozycji. 

Zaczęła się rozglądać dookoła, wyglądają na zakłopotaną przez nieoczekiwaną 
ciemność. Przez ułamek sekundy jej oczy dotykały miejsca w cieniu, gdzie się 

kryłem, ale szybko popłynęły dalej. 
– Charlie? – zapytała niskim głosem, wciąż przypatrując się drzewom 

otaczającym niewielki ogródek. 
Drzwi wozu lekko trzasnęły przy zamknięciu i to przyciągnęło jej wzrok. 

background image

Szybko zerwała się na nogi i zaczęła zbierać swoje rzeczy, rzucając jeszcze 
jedno 

spojrzenie do tyłu na drzewa. 
Przeniosłem się na drzewo bliżej tylnego okna, w pobliżu ich małej kuchni 

i słuchałem ich wieczoru. Interesujące było, jak brzmiały słowa Charliego w 
zestawieniu z jego przytłumionymi myślami. Jego miłość i troska do jedynej 

córki były niemalże przytłaczające, przemożne, a jednak jego słowa były zawsze 
lapidarne i zdawkowe. Przez większość czasu siedzieli w towarzyskiej ciszy. 

Słuchałem, jak omawiała swoje plany na następny wieczór w Port Angeles 
i słuchając, dopracowywałem swoje plany. Jasper nie ostrzegł Petera i Charlotte, 

by trzymali się z dala od Port Angeles. Pomimo, iż wiedziałem, że pożywiali się 
ostatnio i nie mieli zamiaru polować nigdzie w pobliżu naszego domu, będę ją 

obserwował, tak na wszelki wypadek. Poza tym zawsze gdzieś tam byli jeszcze 
inni mojego gatunku. No i te wszystkie inne ludzkie niebezpieczeństwa, których 

nigdy nie brałem pod uwagę, aż do teraz. 
Słyszałem jej obawy przed zostawieniem go bez przygotowanego obiadu i 

uśmiechnąłem się na ten dowód mojej teorii – tak, była typem opiekunki. 
I odszedłem, wiedząc, że wrócę, kiedy zaśnie. 

Nie naruszyłbym jej prywatności, jak jakiś przeciętny podglądacz. Byłem 

tu dla jej obrony, nie po to, by podglądać, patrząc pożądliwie, jak bez 
wątpienia 

robiłby to Mike Newton, gdyby był na tyle zwinny aby - jak ja - poruszać się w 
koronach drzew. Nie mógłbym traktować jej tak prymitywnie. 

Mój dom był pusty, kiedy do niego wróciłem, co mnie ucieszyło. Nie 
tęskniłem za zakłopotanymi lub ubliżającymi myślami, kwestionującymi moją 

poczytalność. Emmett zostawił notatkę unieruchomioną przez powieść. 
Mecz footballu na naszej polanie – c’mon! Proszę? 

Znalazłem długopis i nabazgrałem słowo: Sorry, pod tą prośbą. W razie 
czego mogli skompletować drużyny bez mnie. 

Pospieszyłem na najkrótsze z polowań, zadowalając się małym delikatnym 
roślinożercą, który nie był tak dobry, jak mięsożerne drapieżniki, potem 

przebrałem się w świeże ubranie i wróciłem do Forks. 
Bella nie spała najlepiej. Poruszała się niespokojnie pod kocami, jej twarz 

czasami była zmartwiona, a czasami wyrażała smutek. Zastanawiałem się, jaki 
koszmar ją męczy, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że być może tak naprawdę 

wolałbym nie wiedzieć. 
Kiedy mówiła, przeważnie mruczała ponurym głosem niepochlebne rzeczy 

o Forks. Jeden raz, kiedy westchnęła „Wróć” jej dłoń szarpnęła się otwarta - w 
niemym błaganiu – mogłem mieć nadzieję, że mogła śnić o mnie. 

Następny dzień w szkole, ostatni dzień słońca, które więziło mnie z dala 
od niej, wydawał się być taki sam jak poprzedni. Bella wydawała się być 

bardziej przygnębiona niż wczoraj i zastanawiałem się, czy nie zmieni swoich 
planów; wydawała się nie mieć nastroju na podróż w poszukiwaniu strojów na 

bal. 
Ale jak zdążyłem się przekonać, Bella przedkładała dobry humor 

przyjaciółek nad swój. 
Dziś miała na sobie ciemno błękitną bluzę i jej kolor podkreślał 

doskonałość jej skóry, czyniąc ją jak świeży, przepyszny krem. 
Szkoła się skończyła i Jessika zgodziła się zawieźć je obie – Angela też 

jechała, za co byłem wdzięczny. 
Wróciłem do domu po samochód. Kiedy spostrzegłem, że Peter i Charlotte 

wciąż tam są, pozwoliłem sobie na podarowanie dziewczynom godziny, zanim 
pojadę za nimi. Nigdy nie sądziłem, że byłbym w stanie jechać za nimi zgodnie z 

obowiązującymi limitami prędkości – ohydny pomysł. 
Przeszedłem przez kuchnię, niewyraźnie pozdrawiając skinięciem głowy 

Emmetta i Esme, przeszedłem przed wszystkimi w salonie prosto do pianina. 
Ugh, wrócił – Rosalie oczywiście. 

Ach, Edward. Nie mogę znieść, że tak cierpi – radość Esme na mój widok 
popsuła się przez mój stan. Historia miłosna, którą dla mnie przewidziała, 

zdążała z każdą chwilą coraz wyraźniej w kierunku tragedii.

background image

Baw się dobrze dziś wieczór w Port Angeles, pomyślała czule Alice, daj mi 

znać, kiedy będę mogła porozmawiać z Bellą. 
Jesteś beznadziejny. Nie mogę uwierzyć, że przepuściłeś wczorajszy mecz 

tylko po to, by patrzeć jak ktoś śpi, narzekał Emmett 
Jasper nie poświęcił mi żadnej myśli, nawet kiedy melodia, którą zacząłem 

grać, zabrzmiała bardziej awanturniczo, niż zamierzałem. To była stara pieśń z 
bliskim mi tematem: niecierpliwość; Jasper żegnał się ze swoimi przyjaciółmi, 

którzy spoglądali na mnie ciekawie. 
Co za dziwna istota, pomyślała rozmiarów Alice jasno - blond Charlotte, A 

zachowywał się tak normalnie i miło, jak byliśmy tu ostatnim razem. 
Jak zwykle myśli Petera były zsynchronizowane z jej myślami. 

To pewnie przez zwierzęta. Brak ludzkiej krwi w końcu doprowadza ich do 
szaleństwa, zakończył. Jego włosy były tak samo piękne, jak jej i prawie tak 

samo długie. Byli do siebie bardzo podobni – z wyjątkiem wzrostu, Peter był 
prawie tak samo wysoki jak Jasper – z wyglądu i z charakteru. Doskonale 

dobrana para, jak zawsze myślałem. 
Wszyscy poza Esme po chwili przestali o mnie myśleć i zagrałem bardziej 

łagodne tony, żeby z powrotem nie przyciągnąć ich myśli. 
Nie poświęcałem im uwagi przez dłuższy czas, pozwalając, by muzyka 

odwróciła moje myśli od niepokoju. Ciężko było nie mieć Belli w zasięgu 
wzroku czy myśli. Wróciłem uwagą do rozmów rodziny, kiedy pożegnania 

zbliżały się do finału. 
– Kiedy znów zobaczysz Marię – słowa Jaspera były trochę ostrożne – 

przekaż jej, że życzę jej powodzenia. 
Maria była wampirzycą, która stworzyła ich obu, Jaspera i Petera – Jaspera 

w połowie dziewiętnastego wieku, Petera w latach czterdziestych dwudziestego 
wieku. Maria widziała Jaspera, kiedy byliśmy w Calgary. To była bogata we 

wrażenia wizyta – musieliśmy się natychmiast przeprowadzić. Jasper poprosił ją 
grzecznie, by na przyszłość trzymała się z daleka. 

– Nie mogę sobie wyobrazić, żeby to miało nastąpić wkrótce – zaśmiał się 
Peter – Maria była niezaprzeczalnie niebezpieczna a pomiędzy nią i Peterem nie 

było zbyt wiele ciepłych uczuć. Peter był w końcu tylko pomocnikiem w razie 
dezercji Jaspera. Jasper zawsze był faworytem Marii; przemyśliwała tylko 

pomniejsze sprawy, żeby planować zabicie go – Oczywiście, jeśli się to tylko 
zdarzy, na pewno jej przekażę. 

Potem potrząsali swymi dłońmi, przygotowując się do odejścia. 
Pozwoliłem, by pieśń, którą grałem dobiegła do niezadowalającego końca i 

pospiesznie zerwałem się na nogi. 
– Charlotte, Peter – powiedziałem, kiwając głową. 

– Miło cię było znowu widzieć - powiedziała powątpiewająco Charlotte, 
Peter tylko skinął w odpowiedzi.

Szaleniec, rzucił do mnie Emmett. 

Idiota, pomyślała Rosalie w tej samej chwili. 
Biedaczysko. Esme. 

A Alice karcąco, oni będą szli prosto na wschód, do Seattle. Bynajmniej nie 
w pobliżu Port Angeles. Na dowód pokazała mi swoją wizję. 

Udałem, że tego nie usłyszałem. Moja wymówka była bardziej niż marna. 
W samochodzie zdecydowanie się rozluźniłem; krzepki pomruk silnika, 

który Rosalie nieco stuningowała – w zeszłym roku, kiedy była w lepszym 
humorze – był kojący. 

To była ulga być w ruchu, być bliżej Belli z każdym kilometrem 
uciekającym pod oponami mojego samochodu. 

9.PORT ANGELES 
Na dworze było jeszcze zbyt jasno jak dla mnie, kiedy dotarłem do Port 

Angeles; słońce znajdowało się cały czas wysoko na niebie. I mimo tego, że 
szyby w moim samochodzie były przyciemniane, nie miałem powodu, aby 

podjąć niepotrzebne ryzyko. Więcej niepotrzebnego ryzyka, chyba powinienem 

background image

powiedzieć. 
Byłem pewien, że dam radę usłyszeć myśli Jessiki nawet z pewnej 

odległości – były one głośniejsze niż Angeli, więc kiedy znajdę już te pierwsze, 
będę w stanie usłyszeć drugie. Wtedy, kiedy już się ściemni, będę mógł 

podjechać bliżej. Ale jak na razie zjechałem z głównej drogi na jakąś zarośniętą 
tuż za miastem, która wydawała się rzadko używana. 

Znałem główny kierunek, w którym powinienem szukać – tak naprawdę w 
Port Angeles było tylko jedno miejsce, gdzie można kupić sukienki. No i nie 

trwało to długo, kiedy znalazłem Jessikę, okręcającą się akurat przed lustrem. 
Ujrzałem także Bellę w jej drugorzędnych myślach, oceniającą długą czarną 

sukienkę, którą Jessica miała na sobie. 
Bella cały czas wygląda nieswojo. Ha ha. Angela miała rację – Tyler nie 

marnował ani chwili czasu. Chociaż nie mogę uwierzyć, że jest tym aż tak 
zdenerwowana. A co jeśli Mike nie będzie się dobrze bawił i nie zaprosi mnie 

nigdzie później? Co, jeśli zaprosi Bellę na bal absolwentów? A czy ona 
zaprosiłaby Mike’a, gdy ja bym nic nie powiedziała? Czy on myśli, że ona jest 

ładniejsza ode mnie? Czy ona myśli, że jest ładniejsza ode mnie? 
- Myślę, że ta turkusowa jest lepsza. Podkreśla kolor twoich oczu. 

Jessica uśmiechnęła się fałszywie do Belli, obserwując ją podejrzliwie. 
Czy ona na pewno tak myśli? A może po prostu chce, żebym wyglądała w 

sobotę jak idiotka? 
Zmęczyło mnie słuchanie myśli Jessiki. Poszukałem więc w pobliżu 

Angeli – ach, ale Angela akurat zmieniała sukienkę, więc szybko uciekłem z jej 
głowy, aby zapewnić jej prywatność. 

Cóż, w centrum handlowym nie było zbyt wiele możliwości dla Belli, aby 
zrobiła sobie krzywdę. Pozwolę im dokończyć zakupy a potem niby 

przypadkiem wpadnę na nie. Już wkrótce miało zrobić się ciemno – z zachodu 
zaczęły napływać chmury. Uchwyciłem co prawda tylko ich zarysy pomiędzy 

wysokimi drzewami, ale byłem przekonany, że nieuchronnie przyspieszą 

zapadnięcie zmroku. Dlatego też ucieszyłem się na ich widok, pragnąc ich cienia 
bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Już jutro będę siedział obok Belli w szkole, 

skupiał całą jej uwagę podczas lunchu. Będę mógł zadać jej te wszystkie 
pytania… 

A więc była wściekła na zarozumialstwo Tylera. Widziałem to w jego 
myślach – że mówił dosłownie o balu absolwentów, że stawiał jej żądania. 

Przypomniałem sobie jej wyraz twarzy z tamtego popołudnia – odrazę, 
niedowierzanie – i roześmiałem się. Byłem ciekaw, co mu na to odpowie. Nie 

chciałbym przegapić jej reakcji. 
Czas mijał wyjątkowo wolno, kiedy czekałem na zapadnięcie zmroku. 

Sporadycznie sprawdzałem myśli Jessiki; była najłatwiejsza do znalezienia, ale 
naprawdę nie lubiłem przebywać w jej myślach zbyt długo. Zobaczyłem miejsce, 

gdzie planują iść coś zjeść. Do czasu kolacji będzie wystarczająco ciemno… może 
mógłbym przypadkiem wybrać tą samą restaurację. Dotknąłem telefonu w 

swojej kieszeni, rozważając zaproszenie Alice. Na pewno byłaby zachwycona, 
przecież też chciała porozmawiać z Bellą. Ale nie byłem pewien, czy byłem już 

gotowy wprowadzić bardziej Bellę w mój świat. Czy jeden wampir to 
niewystarczający problem? 

Rutynowo sprawdziłem Jessikę. Myślała o swojej biżuterii, pytając Angelę 
o radę.

Może powinnam oddać ten naszyjnik z powrotem. Przecież mam w domu 
inny, na pewno by pasował. No i wydałam trochę za dużo… Mama się wścieknie. 

Co ja sobie myślałam? 
Nie chce mi się wracać z powrotem do sklepu. Jak myślisz, Bella będzie nas 

szukać? 
Co się stało? Belli nie było z nimi? Popatrzyłem oczami Jessiki, potem 

Angeli. Stały właśnie na chodniku, naprzeciw rzędu sklepów. Belli nie było 
nigdzie w zasięgu wzroku. 

Och, kogo obchodzi Bella? – pomyślała niecierpliwie Jess, zanim 
odpowiedziała na pytanie Angeli. – Nic jej nie będzie. Minie trochę czasu, zanim 

dojdziemy do restauracji. Poza tym, myślę, że chciała zostać sama. – wyłapałem z 

background image

myśli Jessiki widok księgarni, do której miała pójść Bella. 
Pospieszmy się więc. – powiedziała Angela. Mam nadzieję, że Bella nie 

będzie nam miała tego za złe. Była dla mnie taka uprzejma w samochodzie… 
Naprawdę jest miłą osobą. Ale odniosłam wrażenie, że cały dzień była jakby 

przygnębiona. Czy to przez Edwarda Cullena? Założę się, że to właśnie dlatego 
wypytywała o jego rodzinę… 

Powinienem zwracać większa uwagę. Co jeszcze przegapiłem? Bella 
chciała przejść się samotnie, a wcześniej pytała o mnie? Ale Angela skupiła 

teraz 
uwagę na Jessice – a ta paplała coś o tym idiocie, Mike’u – więc nie byłem w 

stanie dowiedzieć się od niej niczego więcej. 
Oceniłem ciemność. Słońce znajdzie się za chmurami już wkrótce. Jeśli 

trzymałbym się zachodniej części ulicy, gdzie budynki dostatecznie zasłaniały 

światło… 
Zaczynałem się niepokoić, kiedy jechałem już w kierunku centrum miasta. 

To nie było coś, co rozważałem wcześniej – Bella chodząca samotnie – więc nie 
miałem pojęcia, jak ją znaleźć. A powinienem to rozważyć. 

Znałem Port Angeles wystarczająco dobrze; pojechałem prosto w stronę 
księgarni, którą Jessica miała na myśli, mając cały czas nadzieję, że moje 

poszukiwania nie będą trwały zbyt długo. Chociaż w głębi ducha i tak w to 
wątpiłem. Kiedy Bella cokolwiek ułatwiała? 

Malutki sklep był pusty, nie licząc hipisowsko ubranej kobiety za ladą. To 
miejsce nie wyglądało na takie, którym Bella mogłaby być zainteresowana – zbyt 

new age jak dla nowoczesnej osoby. Byłem ciekaw, czy w ogóle miała zamiar 
tam wejść. 

Znalazłem skrawek cienia, w którym mogłem zaparkować… Tworzył 
ciemną ścieżkę wprost pod daszek sklepu. Naprawdę nie powinienem. 

Wychodzenie na zewnątrz w godzinach, kiedy słońce jeszcze nie zaszło, nie było 
bezpieczne. A co, jeśli przejeżdżający samochód rzuci snop światła wprost na 

mnie w cieniu? 
Ale nie wiedziałem, w jaki inny sposób szukać Belli! 

Zaparkowałem więc i wyszedłem, kierując się w najciemniejszy cień. 
Udałem się szybko w stronę sklepu, wyłapując słaby zapach Belli w powietrzu. 

A więc była tu, na chodniku, ale wewnątrz sklepu nie było już po niej śladu. 
- Witam! W czym mogę pomóc? – kobieta zza lady ledwie zdążyła to 

powiedzieć, a ja byłem już na zewnątrz. 
Podążałem za zapachem Belli tak daleko, jak pozwalał mi na to cień, 

zatrzymując się tuż na skraju światła słonecznego. 
Bardzo mnie to zirytowało, czułem się jak pozbawiony mocy! Ograniczony 

liniami cienia i światła na chodniku. 
Mogłem tylko zgadywać, że przeszła przez ulicę, kierując się na południe. 

Tak naprawdę w tamtym kierunku nie było już nic ciekawego. Może się 
zgubiła? Cóż, ta możliwość nie brzmiała nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę 

jej charakter. 
Wróciłem więc do samochodu i jeździłem po ulicach, rozglądając się 

wszędzie. Zatrzymałem się jedynie jeszcze w kilku plamach cienia, ale trafiłem 
na jej zapach tylko raz, a ten kierunek zaniepokoił mnie. Gdzie ona próbowała 

dojść?
Jeździłem jeszcze w tę i z powrotem, pomiędzy księgarnią i restauracją, 

mając nadzieję zobaczyć ją właśnie tu. Jessica i Angela już były w środku, 
zastanawiając się, czy złożyć zamówienie, czy poczekać na Bellę. Jessica 

nalegała 
na zamówienie. 

Zacząłem więc zerkać w myśli przechodniów, patrząc ich oczami. Z 

pewnością ktoś musiał ją gdzieś widzieć. 
Niepokoiłem się coraz bardziej. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak 

trudno może mi być ją znaleźć, kiedy – tak, jak teraz – będzie z dala od mojego 
zasięgu wzroku i z dala od swoich zwyczajowych miejsc, gdzie przebywała. Nie 

podobało mi się to. 

background image

Na horyzoncie kłębiło się mnóstwo chmur, więc za chwilę będę mógł 
szukać jej nawet na piechotę. Wtedy nie powinno to już trwać długo. W tej 

chwili tylko słońce mnie ograniczało. Jeszcze kilka minut i wtedy ja zdobędę 
przewagę ponownie i to świat ludzi będzie ograniczony. 

Inne myśli, i kolejne. Tak wiele trywialnych problemów. 
… myślę, że znów złapał infekcję ucha… 

Czy to było sześć-cztery-zero czy sześć-zero-cztery…? 
Znów się spóźnia. Powinnam mu powiedzieć… 

Tu jest! Aha! 
Nareszcie, pojawiła się jej twarz. Ktoś ją zauważył! 

Ale moja ulga trwała ułamek sekundy, a wtedy dostrzegłem resztę myśli 
mężczyzny, który przyglądał się jej twarzy w cieniu. 

Jego umysł był dla mnie obcy, ale nie całkowicie nieznajomy. Przecież 
swego czasu polowałem na dokładnie takie osoby… 

- NIE! – ryknąłem, a z mojego gardła wydobyło się warczenie. Stopa 
przycisnęła pedał gazu, ale tak właściwie dokąd miałem jechać? 

Znałem ogólnie lokację jego myśli, ale ta wiedza nie była wystarczająca. 
Coś, cokolwiek musi tam być – znak drogowy, witryna sklepu, cokolwiek w jego 

myślach, co da mi jakąś wskazówkę. Ale Bella była głęboko w cieniu a jego oczy 
były skupione na jej przerażonym wyrazie twarzy – cieszył się na ten widok. 

Jej twarz była niewyraźna w jego myślach, rozmyta przez zbyt wiele 
innych twarzy. Bella nie była jego pierwszą ofiarą. 

Odgłos mojego warczenia odbił się od karoserii samochodu, ale nic nie 
było w stanie mnie rozproszyć. 

Na ścianie za nią nie było żadnych okien. Jakaś strefa przemysłowa, z dala 
od ulic uczęszczanych przez ludzi. Mój samochód zapiszczał na zakręcie, ledwie 

wymijając inne auto. Miałem nadzieję, że jadę w dobrym kierunku, a kiedy 
tamten kierowca zatrąbił klaksonem, byłem już daleko. 

Spójrzcie, jak się trzęsie! – mężczyzna zachichotał w oczekiwaniu. Strach 
był dla niego dodatkową atrakcją, bardzo to lubił. 

- Trzymaj się ode mnie z daleka – jej głoś był cichy i groźny, ale nie 
krzyczała. 

- Nie bądź taka ostra, maleńka. 
Obserwował, jak się wzdrygnęła, kiedy usłyszała chuligański śmiech, 

dochodzący z innego kierunku. Zirytował się tym hałasem – Zamknij się, Jeff! – 

pomyślał, ale ucieszył się na jej widok, kiedy mimowolnie się skuliła. 
Podniecało go to. Już wyobrażał sobie jej usilne prośby, sposób, w jaki będzie 

go 
błagać…

Nie zdawałem sobie sprawy, że byli z nim jeszcze inni, zanim nie 
usłyszałem głośnego śmiechu. Skupiłem się na tym, starając się zauważyć coś, co 

mogłoby mi pomóc. Ale on już robił pierwszy krok w jej kierunku, zacierając 
ręce. 

Myśli jego towarzyszy nie były aż tak obrzydliwe, co najwyżej lekko 
odurzone. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak daleko mężczyzna 

nazywany przez nich Lonnie ma zamiar się z tym posunąć. Po prostu podążali za 
nim ślepo. Obiecał im wszakże trochę zabawy… 

Jeden z nich rzucił okiem wzdłuż ulicy, nerwowo – nie chciał być złapany 
na gorącym uczynku – i dał mi to, co potrzebowałem. Rozpoznałem 

skrzyżowanie, w kierunku którego patrzył. 
Ruszyłem, nie zwracając uwagi na czerwone światło, wślizgując się w 

przestrzeń pomiędzy dwoma samochodami, poruszającymi się w korku. 
Rozbrzmiały za mną dźwięki klaksonów. 

Na dodatek w kieszeni zawibrował mój telefon. Zignorowałem go. 
Lonnie szedł wolno w stronę dziewczyny, podtrzymując cały czas nutkę 

niepewności, ten moment zawsze go pobudzał. Czekał na jej krzyk, 
przygotowując się do delektowania nim. 

Ale Bella zacisnęła szczękę i objęła się ramionami. Zdziwiło go to – 
oczekiwał, że będzie próbowała uciekać. Stał więc zaskoczony i jakby lekko 

rozczarowany. Uwielbiał pogoń za swoimi ofiarami, czuć tą adrenalinę jak 

background image

podczas polowania. 
Odważna, ta jedna. Może to lepiej, tak myślę… więcej walki. 

Byłem już nieopodal. Potwór mógłby usłyszeć ryk mojego silnika, ale nie 
zwracał na nic uwagi, był zbyt skupiony na swojej ofierze. 

Niemal mogłem zobaczyć, jak czułby się, gdyby to on był łupem. Co 
myślałby o moim stylu polowania. 

W innej części mojego umysłu przeszukiwałem ranking wszelkich tortur, 
jakie kiedykolwiek widziałem, decydując się, która z nich będzie najbardziej 

bolesna. Musi ponieść konsekwencje swojego zachowania. Powinien wić się w 
agonii. Inni mogliby umrzeć tak po prostu, ale potwór o imieniu Lonnie 

powinien błagać o śmierć na długo przedtem, zanim dostanie ode mnie ten dar. 
Był na ulicy, zbliżał się do niej. 

Wyjechałem ostro zza rogu, reflektory mojego samochodu oświetlały całą 
scenę, mrożąc wszystkich w miejscu. Mógłbym pobiec wprost do ich przywódcy, 

który odskoczył na chodnik, ale to byłaby dla niego zbyt łagodna śmierć. 
Pozwoliłem samochodowi podjechać bokiem w poślizgu, ustawiając się 

tak, aby drzwi pasażera znalazły się jak najbliżej Belli. Otworzyłem je, a ona 

momentalnie ruszyła z moim kierunku. 
- Wsiadaj! – warknąłem. 

Co jest do diabła? 
Wiedziałem, że to był zły pomysł! Ona nie jest sama. 

Powinienem uciekać? 
Chyba zaraz się zrzygam… 

Bella wskoczyła do samochodu bez wahania, zatrzaskując za sobą drzwi. 
A wtedy spojrzała na mnie z najbardziej ufnym wyrazem twarzy, jaki 

kiedykolwiek widziałem u człowieka i wszelkie moje gwałtowne plany 
rozpadły się. 

Zajęło mi to o wiele, wiele mniej niż sekundę aby uświadomić sobie, że 
nie mógłbym zostawić jej samej w samochodzie, w razie gdybym miał się zająć 

czterema mężczyznami. Co powinienem jej powiedzieć, żeby nie patrzyła? Ha! A 
czy kiedyś w ogóle zrobiła to, o co prosiłem? Czy kiedykolwiek robiła coś, co 

bezpośrednio jej nie zagrażało? 
A może miałbym zabrać ich daleko stąd, a ją zostawić tu samą? Ale istniało 

prawdopodobieństwo, że inny niebezpieczny człowiek będzie się kręcił po 
ulicach Port Angeles dziś wieczorem. A Bella niczym magnes przyciągała do 

siebie wszystkie niebezpieczeństwa. Nie, nie mogę jej spuścić z oka. 
Właśnie to uczucie, nawet wzmocnione, sprawiło, że chciałem natychmiast 

zabrać ją z dala od tych mężczyzn, tak szybko, że tylko patrzyliby za moim 
samochodem z zaszokowanym wyrazem twarzy. Ona nawet nie rozpoznałaby, że 

miałem chwilę zawahania. Pomyślałaby, że od samego początku planowałem po 
prostu uciec. 

Ale nawet nie mógłbym potrącić ich samochodem. To by ją przeraziło. 
Pragnąłem ich śmierci tak potwornie, że ta potrzeba niemal dzwoniła mi w 

uszach, zaciemniała umysł, przynosiła smak na język. Moje mięśnie były napięte 
z ochoty, usilnego pożądania, potrzeby. Musiałem ich zabić. Mógłbym obierać go 

po kolei, kawałek po kawałku, obedrzeć skórę z mięśni, oderwać mięśnie od 
kości… 

Oprócz tego, że ta dziewczyna – ta jedyna dziewczyna na świecie – 
przylgnęła do swojego siedzenia, wczepiła się w nie obiema rękami i cały czas 

patrzyła na mnie, jej oczy były cały czas szeroko otwarte i pełne ufności. 
Zemsta 

może poczekać. 
- Zapnij pasy. – zarządziłem. Mój głos był szorstki, przepełniony 

nienawiścią do tych mężczyzn i pragnieniem krwi. Ale nie takim zwykłym 
pragnieniem. Nie mógłbym aż tak pohańbić się i mieć choćby najmniejszą część 

tamtego mężczyzny wewnątrz siebie. 
Bella zapięła pas, wzdrygając się lekko na głośne kliknięcie. I chociaż 

podskoczyła na taki dźwięk, zdawała się nie zwracać uwagi na szaleńczą jazdę 

po mieście. Mijałem wszystkie znaki stopu. Czułem także jej wzrok na sobie. 

background image

Wydawała się dziwnie zrelaksowana. To nie miało według mnie sensu – nie po 
tym, co przed chwilą przeżyła. 

- Wszystko w porządku? – zapytała chrapliwym głosem ze stresu i strachu. 
Ona chciała wiedzieć, czy ze mną wszystko w porządku? 

Pomyślałem nad jej pytaniem przez ułamek sekundy. Za krótki dla niej, 
aby zauważyła moje zawahanie. Czy było ze mną wszystko w porządku? 

- Nie. – odparłem, a mój głos nadal brzmiał wściekle. 
Zabrałem ją na tą samą nieużywaną drogę za miastem, gdzie spędziłem 

popołudnie, pochłonięty w najgorszym możliwym nadzorowaniu, jakie 
kiedykolwiek ktoś sprawował. Teraz droga była ciemna, ocieniona drzewami. 

Byłem cały czas tak rozwścieczony, że moje ciało niemal znieruchomiało. 
Moje lodowate dłonie cały czas pragnęły zmiażdżyć jej napastnika, rozetrzeć go 

na miazgę, tak, aby jego ciało nigdy nie mogło zostać zidentyfikowane. 
Ale to wymagałoby pozostawienia jej tutaj samej, bez ochrony w ciemną 

noc. 
- Bella? – zapytałem przez zęby. 

- Tak? – odpowiedziała wciąż zachrypniętym głosem. Spróbowała 
odchrząknąć. 

- Nic ci nie jest? – to była teraz najważniejsza rzecz, główny priorytet. 
Zemsta stała na drugim miejscu. Wiedziałem o tym dobrze, ale moje ciało było 

jeszcze tak przepełnione gniewem, że ciężko mi było myśleć. 
- Nie. – jej głos cały czas był niewyraźny. Bez wątpienia ze strachu. 

Tym bardziej nie mogłem jej opuścić. 
I nawet jeśli nie podejmowałaby stałego ryzyka dla jakiegoś głupiego 

powodu – to był jakiś okrutny żart ze strony czegoś wyższego nad nami – nawet, 
jeśli byłbym pewien, że jest idealnie bezpieczna w mojej obecności, nie 

zostawiłbym jej samej w ciemności. 
Musi być tak przerażona. 

W dodatku jeszcze nie byłem w stanie, aby ją uspokoić – nawet jakbym 
wiedział, jak to zrobić. Nie wiedziałem. Z pewnością może czuć jakieś złowrogie 

emocje ode mnie, to oczywiste. Przerażam ją jeszcze mocniej, tym bardziej, że 
nie mogę uspokoić pragnienia mordu, palącego mnie od wewnątrz żywym 

ogniem. 
Musiałbym spróbować myśleć o czymś innym. 

- Bądź tak dobra i opowiedz mi coś. – poprosiłem. 
- Opowiedz? 

Ledwie zdobyłem się na odrobinę samokontroli, aby spróbować jej 

wyjaśnić to, czego potrzebowałem. 
- Ach, pleć po prostu o jakichś błahostkach, dopóki się nie uspokoję. – 

wyjaśniłem. Tylko i wyłącznie świadomość, że ona mnie potrzebuje, trzymała 
mnie wewnątrz samochodu. Cały czas słyszałem myśli tych mężczyzn, ich 

rozczarowanie i wściekłość… Wiedziałem dobrze, gdzie ich znaleźć… 
Zamknąłem oczy, mając płonną nadzieję, że w ten sposób uwolnię się od tego 

obrazu. 
- Ehm… - zawahała się, próbując zrozumieć moją prośbę. – Na przykład… 

jutro po szkole zamierzam przejechać Tylera Crowleya furgonetką? – 
powiedziała to, jakby to było pytanie. 

Tak, to było to, czego potrzebowałem. Ale oczywiście Bella może za chwilę 
wyskoczyć z czymś niespodziewanym. Tak jak wcześniej, taka pogróżka 

wydobywająca się z jej ust brzmiała po prostu komicznie. Jeśli nie paliłbym się 
do morderstwa, roześmiałbym się. 

- Dlaczego? – wydusiłem z siebie, aby zachęcić ją do mówienia. 
- Rozpowiada na prawo i lewo, że idziemy razem na bal absolwentów. – 

powiedziała tonem rozwścieczonego kociaka. - Albo zwariował, albo chce mi 
jakoś wynagrodzić to, co się stało… No, sam wiesz, kiedy. – wtrąciła sucho. - 

Uważa widocznie, że ten bal to idealna okazja. Wydedukowałam, że jeśli narażę 
jego życie na niebezpieczeństwo, to sobie odpuści, bo wyrównamy rachunki. 

Może, gdy zobaczy to Lauren, też mi przy okazji odpuści – naprawdę, nie 
potrzebuję wrogów. Ha, będę musiała się przyłożyć. Jeśli jego nissan Sentra 

trafi 

background image

na złomowisko, Tyler na pewno nikogo nie zaprosi na bal, bo jak to tak, bez 
samochodu… 

To napawało odrobiną optymizmu, że czasem Bella odbiera pewne rzeczy 
niewłaściwie. Nachalność Tylera nie miała żadnego związku z wcześniejszym 

wypadkiem. Odniosłem wrażenie, że Bella nie zauważa, jak działa na 
chłopaków w szkole. I czyżby nie zauważała, jak działa na mnie? 

Ach, podziałało. Podczas gdy mówiła, starałem się jej słuchać i uspokoić. 
Już niemal odzyskałem pełnię kontroli nad sobą, aby zauważać inne rzeczy, niż 

myśleć tylko o zemście i torturach… 
- Słyszałem, jak się chwalił. – powiedziałem. Przestała mówić a chciałem, 

żeby kontynuowała. 
- Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem. W jej głosie słychać było nagle 

przypływ irytacji. – Jeśli będzie sparaliżowany od szyi w dół, to też z balu 
absolwentów nici. 

Bardzo chciałem, aby był sposób, w jaki mógłbym ją zachęcić do dalszego 
monologu właśnie w takim stylu – zawierającego pogróżki śmierci i uszkodzeń 

ciała, mimo że brzmiało to nieprawdopodobnie. Nie mogła wybrać lepszego 
sposobu na uspokojenie mnie. A jej słowa – co prawda przesycone sarkazmem i 

przenośniami – były odzwierciedleniem tego, czego tak bardzo pragnąłem w tej 
chwili.

Westchnąłem i otworzyłem oczy. 

- I co, lepiej ci? – zapytała nieśmiało. 
- Nie za bardzo. 

Nie, byłem spokojniejszy, ale nie czułem się lepiej. Ponieważ dopiero co 
uświadomiłem sobie, że nie mogłem zabić potwora o imieniu Lonnie, a 

pragnąłem tego prawie bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Prawie. 
Jedyną rzeczą, której pragnąłem bardziej niż popełnienia w pełni 

uzasadnionego przestępstwa, była ta dziewczyna. I, chociaż nie mogłem jej mieć, 
samo marzenie o tym sprawiało, że nie byłem w stanie jej opuścić, aby udać się 

morderczą hulankę – nieważne, że ten powód był teoretycznie mało 
przekonujący. 

Bella zasługiwała na kogoś lepszego do mordercy. 
Spędziłem siedemdziesiąt lat, próbując być czymś innym niż tym – 

czymkolwiek, ale nie mordercą. Ale nawet te lata wysiłku nie czyniły mnie kimś 
godnym dziewczyny siedzącej obok mnie. I w dodatku czułem, że gdybym 

powrócił do tego życia – życia zabójcy – chociaż na jedną noc, to z pewnością 
uczyniłoby ją z dala od mojego zasięgu na zawsze. Nawet jeśli nie 

posmakowałbym ich krwi – jeśli nie miałbym tego jaskrawoczerwonego 
poblasku w moich oczach – czy to miałoby dla niej jakieś znaczenie? 

Starałem się być wystarczająco dobry dla niej. Nie było to przecież 
nieosiągalne. Mogłem próbować. 

- Co ci jest? – szepnęła. 
Jej oddech dotarł do moich nozdrzy i od razu przypomniałem sobie, 

dlaczego na nią nie zasługuję. Po tym wszystkim, co się dziś wydarzyło, z całą 
miłością, jaką do niej czułem… sprawiła, że usta wypełniły mi się jadem. 

Muszę być z nią szczery. Jestem jej to winien. 
- Widzisz, Bello, czasami mam problem z porywczością. – wyjrzałem przez 

okno w ciemną noc, mając nadzieję, że usłyszy w moim głosie horror, 
jednocześnie tego nie chcąc. Z przewagą tego drugiego. Uciekaj, Bella, uciekaj. 

Zostań, Bella, zostań. – Tylko napytałbym sobie biedy, gdybym dopadł tych…- 
na samą tą myśl miałem ochotę wyjść z samochodu. Wziąłem jednak głęboki 

oddech, pozwalając jej zapachowi przeniknąć w dół mojego gardła. – A 
przynajmniej to próbuję sobie wmówić. 

- Och. 
Nie powiedziała nic więcej. Ile tak naprawdę zrozumiała i wyciągnęła z 

moich słów? Spojrzałem na nią wyczekująco, ale z jej twarzy nie dało się nic 
wyczytać. Pusta, zaszokowana prawdopodobnie. Cóż, przynajmniej nie 

krzyczała. Jeszcze. 
Na moment zapadła cisza. Walczyłem ze sobą, próbujący być takim, jaki 

powinienem. I jaki nie mogłem być.

background image

- Jessica i Angela będą się o mnie martwić. – powiedziała cicho. Jej głos był 

bardzo spokojny i nie byłem pewny, dlaczego. Była w szoku? Może wydarzenia 
dzisiejszego wieczoru jeszcze do niej nie dotarły? – Jesteśmy umówione. 

Chciała znaleźć się jak najdalej ode mnie? Czy tylko martwiła się o swoje 
koleżanki? 

Nie odpowiedziałem jej, jedynie odpaliłem samochód i zawróciłem. Z 
każdym niemal calem bliżej miasta trudniej mi było utrzymać kontrolę. Byłem 

już tak blisko niego… 
Jeśli to byłoby niemożliwe – jeśli nigdy nie mógłbym mieć bądź zasłużyć 

na tą dziewczynę – wtedy jaki był sens pozwolić temu mężczyźnie odejść bez 
wymierzenia kary? Z pewnością dałbym radę na tyle się powstrzymać… 

Nie. Jeszcze nie. Zbyt mocno jej pragnąłem. 
Akurat dojechaliśmy pod restaurację, gdzie zamierzała spotkać się z 

koleżankami, a ja jeszcze nie doszedłem do ładu ze swoimi myślami. Jessica i 
Angela kończyły właśnie jedzenie i obie naprawdę martwiły się o Bellę. 

Zamierzały nawet zacząć jej szukać, chodząc wzdłuż głównej ulicy. 
To nie była dla nich zbyt dobra noc na wędrowanie… 

- Skąd wiedziałeś, gdzie…? – przerwane pytanie Belli rozkojarzyło mnie i 
zdałem sobie sprawę, że popełniłem kolejny błąd. Byłem po prostu zbyt 

skupiony na czymś innym, aby zapytać ją, gdzie ma się spotkać z dziewczynami. 
Ale zamiast dokończyć pytanie, Bella tylko potrząsnęła głową i lekko się 

uśmiechnęła. 
Co to miało znaczyć? 

Cóż, nie miałem czasu głębiej się nad tym zastanowić i zrozumieć jej 
akceptacji mojej dziwnej wiedzy. Otworzyłem drzwi. 

- Co robisz? – zapytała zdziwiona. 
Nie pozwalam ci odejść poza mój zasięg wzroku. Nie pozwalam sobie być 

samemu dziś wieczorem. Tak, w tej kolejności. – Zabieram cię na kolację. 
Hmm, to może być nawet interesujące. Wyglądało to tak jak wtedy, kiedy 

rozważałem zaproszenie Alice i przypadkowe wybranie tej samej restauracji. A 
teraz tu byłem naprawdę, prawie na randce z tą dziewczyną. Ale to się nie 

liczyło, bo nawet nie dałem jej szansy na powiedzenie ‘nie’. 
Miała już częściowo uchylone drzwi po swojej stronie, zanim obszedłem 

samochód – zazwyczaj to nie było tak denerwujące, nie móc poruszać się 
błyskawicznie – więc nie mogłem otworzyć ich dla niej pierwszy. Czy to 

znaczyło, że nie była przyzwyczajona do traktowania siebie jak damy, czy może 
nie myślała o mnie jako o dżentelmenie? 

Poczekałem na nią, aby do mnie dołączyła, z każdą chwilą coraz bardziej 
się niepokojąc, widząc jej koleżanki zmierzające w stronę cienia. 

- Biegnij złapać dziewczyny, zanim ich też będę musiał szukać. – 

zarządziłem szybko. – Jeśli znów wpadnę na tych typków, nie będę umiał się 
pohamować. – nie, nie byłbym już wystarczająco silny. 

Zadrżała lekko, ale szybko oprzytomniała. Zrobiła w ich kierunku mały 
krok, krzycząc – Jess! Angela! – odwróciły się, a Bella pomachała do nich. 

Bella! Och, nic jej nie jest! – pomyślała Angela z ulgą. 
Tak późno? – Jessica mruczała do siebie, ale w głębi także się uspokoiła, 

widząc, że Bella się znalazła. To sprawiło, że moje uczucia względem niej lekko 
się ociepliły. 

Szybko podbiegły, ale stanęły jak wryte, widząc mnie u jej boku. 
Uch-uch! – pomyślała Jess. To niemożliwe! 

Edward Cullen? Czy właśnie po to oddaliła się od nas, aby się z nim 
spotkać? Ale dlaczego wypytywała, czy będą w mieście, skoro wiedziała, że on tu 

będzie? – wyłapałem przerażoną twarz Belli w myślach Angeli, kiedy 
wypytywała ją, dlaczego moja rodzina jest tak często nieobecna w szkole. Nie, 

nie mogła wiedzieć. – zdecydowała ostatecznie Angela. 
Myśli Jessiki były wyjątkowo nieuporządkowane. Bella nie powiedziała 

mi całej prawdy. 
- Gdzie się podziewałaś? – zapytała podejrzliwie, patrząc niby na Bellę, ale 

nie spuszczając mnie ukradkiem z oka. 

background image

- Zgubiłam się. A potem wpadłam na Edwarda. – powiedziała Bella, 
wskazując ręką w moją stronę. Jej głos był całkiem normalny. Jakby to była cała 

prawda, jakby tylko to się wydarzyło. 
Musi być w szoku. To naprawdę było jedynym wytłumaczeniem dla jej 

opanowania. 
- Czy mogę do was dołączyć? – zapytałem, aby być uprzejmym. 

Wiedziałem, że przecież już jadły. 
Jasna cholera, jaki on jest przystojny! - pomyślała Jessica, a jej myśli stały 

się jeszcze bardziej nieskładne. 
Angela wcale nie była w lepszym stanie. – Szkoda, że już zjadłyśmy. Wow. 

Po prostu. Wow. 
A czemu nie działałem tak na Bellę? 

- Ehm… jasne. – wydukała Jessica. 
Angela zadrżała. – Tak właściwie to już jesteśmy po, Bello. Przepraszam, 

tak długo na ciebie czekałyśmy. 
Że co? Zamknij się! – poskarżyła się Jess. 

Bella wzruszyła ramionami. Ot, tak. Zdecydowanie jest w szoku. – Nie ma 
sprawy. Nie jestem głodna. 

- Uważam, że powinnaś coś zjeść. – powiedziałem cichym, ale stanowczym 
tonem. Potrzebowała cukru we krwi – chociaż i bez tego pachniała niesamowicie 

słodko, pomyślałem. Niedługo powinno do niej dotrzeć to, co się stało, a pusty 

żołądek w niczym nie pomoże. Była przecież wyjątkowo skłonna do omdleń, co 
wiedziałem z doświadczenia. 

Te dziewczyny nie powinny znaleźć się w żadnym niebezpieczeństwie, 
jeśli pojadą prosto do domu. Ich nie prześladował na każdym kroku pech. 

I raczej wolałbym być z Bellą sam na sam – tak długo, dopóki i ona 
wyrażała taką chęć. 

- Czy zgodzisz się, żebym odwiózł Bellę? – zapytałem Jessiki, zanim Bella 
zdążyła się sprzeciwić. – Nie będziecie musiały czekać, aż skończy. 

- Czy ja wiem, chyba to dobry pomysł… - Jessica spojrzała na Bellę, chcąc 
się upewnić, czy ta nie ma nic przeciwko. 

Chciałabym zostać… ale ona prawdopodobnie wolałaby być z nim sama. 
Zresztą, kto by nie chciał? – pomyślała Jessica. W tym samym czasie zauważyła 

mrugnięcie Belli. 
Bella puściła do niej oko? 

- No to załatwione. – stwierdziła szybko Angela, domyślając się, o co 
chodzi. I wydawało mi się, że ona tego chciała. – Do jutra, Bella… Edward. – 

walczyła ze sobą, aby wypowiedzieć moje imię w miarę normalnym tonem. 
Wtedy chwyciła Jessikę za rękę i pociągnęła za sobą. 

Muszę znaleźć jakiś sposób, aby podziękować za to Angeli. 
Samochód Jessiki stał nieopodal w jasnym kręgu światła, padającego z 

latarni. Bella obserwowała je ostrożnie z lekką zmarszczką pomiędzy brwiami, 
aż znalazły się w samochodzie. Widocznie była świadoma niebezpieczeństwa, w 

jakim niedawno się znalazła. Jessica pomachała jej na pożegnanie. Dopiero 
kiedy samochód zniknął, wzięła głęboki oddech i odwróciła się w moją stronę. 

- Naprawdę nie jestem głodna. – powiedziała. 
Dlaczego czekała do chwili, aż odjadą, żeby zacząć rozmowę? Naprawdę 

chciała być ze mną sama – nawet teraz, po ujrzeniu mojego nieludzkiego 
gniewu? 

I czy była taka potrzeba czy nie, musiała coś zjeść. 
- Zrób to dla mnie. – poprosiłem. 

Otworzyłem przed nią drzwi restauracji. 
Westchnęła, ale weszła do środka. 

Szedłem tuż za nią aż do miejsca, w którym czekała właścicielka. Bella cały 
czas wydawała się być nieswoja. Tak bardzo chciałem dotknąć jej dłoni, czoła, 

sprawdzić, czy ma temperaturę. Ale moja lodowata dłoń przeraziłaby ją. 
O mój… mentalny głos kobiety brutalnie przerwał moje rozmyślania. 

Och… 
Tego wieczora chyba naprawdę zawracałem wszystkim w głowach. A 

background image

może tylko zwracałem na to taką uwagę, bo marzyłem, żeby Bella także 
postrzegała mnie w ten sposób? Zawsze byliśmy bardzo atrakcyjni fizycznie dla 

naszych ofiar. Tak naprawdę nigdy nie myślałem o tym tak na poważnie. 
Zazwyczaj – no, chyba że w przypadku Shelley Cope albo Jessiki Stanley, które 

nie okazywały przerażenia – strach uderzał ofiary wkrótce po pierwszym 
oczarowaniu. 

- Prosimy o stolik dla dwojga. – odezwałem się, kiedy kobieta cały czas 
stała bez słowa. 

- Och, tak. Witam w La Bella Italia. – Mmm, co za głos! – Proszę za mną. – 
jej myśli znów były zajęte, jakby coś kalkulowała. 

Może to tylko jego kuzynka. Nie może być jego siostrą, w ogóle nie są 
podobni. Ale jakaś rodzina… On nie może być z nią. 

Ludzkie oczy były tak słabe, zamglone; nie widziały dobrze. Jak ta mało 
inteligentna kobieta może uważać moją fizyczność za tak atrakcyjną i 

jednocześnie nie dostrzegać perfekcji dziewczyny tuż obok mnie? 
Cóż, nawet jej nie trzyma za rękę… - myślała kobieta, prowadząc nas do 

niemal rodzinnego stołu w centrum najbardziej zatłoczonej części restauracji. 
Mogę mu dać swój numer, podczas gdy ona tu jest? – przemknęło jej przez myśl. 

Wyciągnąłem banknot w tylnej kieszeni. Ludzie stawali się bardziej 
skłonni do współpracy, gdy na scenę wkraczały pieniądze. 

Bella właśnie zamierzała zająć wskazane miejsce, ale potrząsnąłem głową. 
Zawahała się wtedy i przekrzywiła z zaciekawieniem głowę. Tak, dziś wieczór 

będzie bardzo ciekawa. A wszelki tłum będzie tylko utrudnieniem dla naszej 
konwersacji. 

- Zależałoby nam na większej prywatności. – powiedziałem, wręczając 
kobiecie pieniądze. Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu. 

- Oczywiście. 
Rzuciła okiem na napiwek, prowadząc nas za przepierzenie. 

Pięćdziesiąt dolarów za lepszy stolik? Więc jest też bogaty. To ma sens – 
założę się, że jego kurtka kosztowała więcej niż wynosiła moja ostatnia wypłata. 

Cholera. Dlaczego zależy mu na prywatności z nią? 
Zaoferowała nam stolik w małej wnęce, tak aby nikt inny w restauracji nie 

był w stanie nas dostrzec – i zauważyć reakcji Belli na cokolwiek, co miałbym 
jej 

powiedzieć. Nie miałem także pojęcia, czego ona może ode mnie chcieć. Albo co 
mógłbym jej zaoferować. 

Ile już zdołała zgadnąć? Jakie ma wyjaśnienie dzisiejszych wydarzeń? 
- Czy to państwu odpowiada? – zapytała właścicielka. 

- Idealnie. – odparłem, czując już lekkie zdenerwowanie przez jej 
nieprzyjemny stosunek wobec Belli. Posłałem jej szeroki uśmiech, celowo 

obnażając zęby. Niech ujrzy mnie w innym świetle.

Och… - Kelnerka zaraz przyjdzie. – On nie może być prawdziwy. Ja chyba 
śnię. Może on po prostu zniknie, a może zapiszę mu swój numer na talerzu za 

pomocą ketchupu? – nareszcie odeszła. 
Dziwne. Cały czas się nie bała. Nagle przypomniałem sobie Emmetta, jak 

droczył się ze mną w stołówce kilka tygodni temu. Założę się, że potrafiłbym ją 
nastraszyć lepiej. 

Czy coś mi umknęło? 
- Nie powinieneś wykręcać ludziom takich numerów. – Bella przerwała 

moje rozmyślania karcącym tonem. – To nie fair. 
Popatrzyłem na nią. Co miała w ogóle na myśli? Przecież wcale nie 

przestraszyłem tej kobiety, mimo że chciałem. – Jakich numerów? 
- Twoje zachowanie mąci ludziom w głowie. Biedaczka ma pewnie teraz 

palpitacje. 
Hmm. Bella niemal miała rację. Tamta kobieta była w tej chwili na pół 

przytomna, opisując zajście swojej przyjaciółce. 
- Nie powiesz mi chyba, że nie zdajesz sobie z tego sprawy? – Bella 

ponagliła mnie, kiedy na chwilę zamilkłem. 
- Mącę w głowach? – to był nawet ciekawy opis tego zjawiska. W sam raz 

na dzisiejszy wieczór. Ciekawiło mnie, jaka różnica… 

background image

- Nie zauważyłeś? – zapytała krytycznym tonem. – A dlaczego niby 
wszyscy tańczą, jak im zagrasz? 

- Tobie też mącę? – spytałem natychmiast, nie mogąc już dłużej 
powstrzymać ciekawości; ale już się stało, już to wypowiedziałem. 

Ale zanim miałem czas, aby głębiej zacząć tego żałować, odpowiedziała – 
Bardzo często. – Jej policzki gwałtownie poróżowiały. 

A więc na nią to też działało. 
Moje ciche serce prawie drgnęło z intensywną nadzieją, mocniej, niż 

kiedykolwiek mogłem to poczuć. 
- Witam. – powiedział ktoś, chyba kelnerka, przedstawiając się. Jej myśli 

były głośne, nachalne, jeszcze gorsze niż właścicielki, ale zagłuszyłem je. 
Patrzyłem nieustannie na twarz Belli zamiast słuchać, obserwując, jak krew 

porusza się tuż pod jej cienką skórą; zauważając nawet nie, że pali to moje 
gardło, ale w jaki sposób rozświetla jej twarz, dodaje życia jej kremowej 

twarzy… 
Kelnerka najwyraźniej czekała na coś. Ach, zapytała, co zamówimy do 

picia. Nie przerywałem jednak spoglądania na Bellę i kelnerka chcąc nie chcąc 
także odwróciła się w jej kierunku. 

- Dla mnie colę. – powiedziała Bella, jakby czekała na moje zdanie. 
- Dwie cole. – uściśliłem. Pragnienie – normalne, ludzkie pragnienie – było 

oznaką szoku. Musiałem koniecznie zadbać, aby w jej krwi znalazło się 

dostatecznie dużo cukru. 
Chociaż tak naprawdę wyglądała całkiem zdrowo. Nawet bardziej niż 

zdrowo. Po prostu promiennie. 
- Co jest? – zapytała z ciekawością, zapewne dlaczego tak na nią patrzę. 

Praktycznie nie zauważyłem, że kelnerka już odeszła. 
- Jak się czujesz? – zapytałem. 

Zamrugała, jakby speszona. – Dobrze. 
- Nie jest ci niedobrze, nie kręci ci się w głowie…? 

Była jeszcze bardziej zdezorientowana. – A powinno? 
- Cóż, czekam na jakieś objawy szoku. – uśmiechnąłem się delikatnie, 

oczekując na jej reakcję. Widocznie nie chciała, aby się o nią troszczyć. 
Zajęło jej to dobrą minutę, aby wreszcie mi odpowiedzieć. Jej wzrok był 

lekko rozkojarzony. Wyglądała właśnie tak zazwyczaj wtedy, kiedy się do niej 
uśmiechałem. Czy to właśnie przez to taka była? Zamąciłem jej w głowie, jak 

zwykła to nazwać? 
Bardzo pragnąłem, aby właśnie tak było. 

- Chyba się nie doczekasz. Mam talent do tłumienia w sobie takich rzeczy. 
– odpowiedziała wreszcie, ciężko oddychając. 

Więc miała już jakieś doświadczenie z nieprzyjemnymi zdarzeniami? Jej 
życie było ciągle tak ryzykowne? 

- Tak czy siak, wolałbym, żebyś coś zjadła. Przyda ci się trochę cukru we 
krwi. 

Wróciła kelnerka z dwiema colami i koszyczkiem pieczywa. Położyła je 
tuż przede mną i zapytała o zamówienie, próbując uchwycić wzrokiem moje 

spojrzenie. A powinna przecież najpierw zapytać Bellę o życzenia, potem wrócić 
do mnie. Miała prymitywny umysł. 

- Hmm… - Bella rzuciła okiem w menu. – Poproszę ravioli z grzybami. 
Kelnerka błyskawicznie odwróciła się do mnie. – A dla pana? 

- Dziękuję, nie będę jadł. 
Cień przemknął przez twarz Belli. Hmm. Musiała już zauważyć, że nigdy 

nic nie jem. Zauważała wszystko. Zawsze zapomniałem być ostrożny, kiedy była 
niedaleko. 

Poczekałem, aż znów będziemy sami. 
- Duszkiem. – rozkazałem. 

Zaskoczyło mnie, że posłuchała od razu. Piła tak długo, aż szklanka była 
zupełnie pusta, więc podsunąłem jej drugą. Pragnienie czy szok? 

Wypiła jeszcze odrobinę i lekko się wzdrygnęła.

- Zimno ci? 

background image

- To od lodu w coli. – powiedziała, ale zadrżała ponownie i zazgrzytała 
zębami. 

Piękna bluzka, którą miała na sobie, wyglądała na zbyt cienką, aby 
ogrzewać ją dostatecznie; przylegała do niej jak druga skóra, niemal tak 

delikatna jak ta pierwsza. Była tak krucha, śmiertelna. – Nie masz kurtki? 
- Mam, mam. – zerknęła obok siebie, nieco zmieszana. – Och, została w 

aucie Jessiki. 
Zdjąłem więc swoją kurtkę, mając nadzieję, że nie zwróci uwagi na jej 

temperaturę. Miło by było, gdybym mógł jej zaoferować ciepłe okrycie. 
Spojrzała na mnie, a jej policzki znów rozgorzały. O czym teraz myśli? 

Podałem jej kurtkę ponad stołem, natychmiast ją włożyła i zadrżała jeszcze 
raz. 

Tak, to byłoby bardzo miłe być ciepłym. 
- Dzięki. – powiedziała. Wzięła głęboki oddech i podwinęła zbyt długie 

rękawy. Znów odetchnęła głęboko. 
Czy wszystko nareszcie do niej docierało? Kolor jej twarzy był co prawda 

nienajgorszy; skóra była kremowa i lekko różowe policzki wyróżniały się w 
porównaniu do błękitu jej bluzki. 

- Ślicznie ci w niebieskim. – powiedziałem. Bo prostu byłem szczery. 
Spłonęła nowym rumieńcem, potęgując efekt. 

Wyglądała dobrze, ale nigdy nic nie wiadomo. Popchnąłem koszyczek 
chleba w jej kierunku. 

- Uwierz mi. – zaprotestowała, dobrze odczytując moje intencje. – Nie mam 
zamiaru mdleć z głodu i nadmiaru wrażeń. 

- Normalna osoba byłaby teraz w głębokim szoku, a ty nie wydajesz się 
być nawet poruszona. – patrzyłem na nią w niedowierzaniu, myśląc, dlaczego nie 

mogła po prostu reagować normalnie, a potem zastanawiając się, czy 
rzeczywiście wolałem jej obecne zachowanie. 

- Przy tobie czuję się bardzo bezpieczna – powiedziała, znów ze wzrokiem 
przepełnionym ufnością. Ufnością, na którą nie zasługiwałem w najmniejszym 

stopniu. 
Wszystkie jej instynkty były złe – odwrotne. To musiał być ten problem. 

Nie rozpoznawała po prostu niebezpieczeństwa jak każdy inny człowiek. Wręcz 
przeciwnie. Zamiast uciekać, podchodziła bliżej, zachwycona tym, co powinno ją 

przerażać… 
Jak więc w takim razie mogłem ją chronić, skoro żadne z nas tego nie 

chciało? 
- To się robi bardziej skomplikowane, niż myślałem – powiedziałem cicho.

Prawie widziałem, jak przetwarza te słowa w swojej głowie. Wzięła 

podłużną bułkę z koszyka i zaczęła ją jeść, jakby nieświadoma tego, co robi. 
Przeżuwała ją przez moment, a potem przechyliła głowę. 

- Zazwyczaj, kiedy masz złociste oczy, jesteś w lepszym humorze. – 
powiedziała zwyczajnym, lekkim tonem. 

Jej obserwacja, zgodna z faktami, całkowicie mnie zaskoczyła. – Co 
takiego? 

- To z czarnymi robisz się bardziej drażliwy, wtedy mam się na baczności. 
Próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć… - dodała. 

A więc miała własne wytłumaczenie. Oczywiście. Poczułem głęboko 
dziwne uczucie, zastanawiając się, jak blisko prawdy była. 

- Nowa teoria? 
- Aha. – odgryzła kolejny kęs z gracją. Jakby nie dyskutowała o aspektach 

bycia potworem z takim właśnie potworem osobiście. 
- Mam nadzieję, że tym razem bardziej się postarałaś… - podpuściłem ją, 

kiedy się nie odzywała. Naprawdę miałem jeszcze nadzieję, że się myli – że jest 
mile od znalezienia rozwiązania. – A może nadal podkradasz pomysły z 

komiksów? 
- Nie, już nie. – odpowiedziała zmieszana. – Choć muszę przyznać, że nie 

wpadłam na to sama. 
- No i? – zachęciłem ją. 

Z pewnością nie mówiłaby tak cicho, jeśli miałaby zamiar za chwilę 

background image

krzyczeć. 
Kiedy zawahała się i przegryzła dolną wargę, wróciła kelnerka z jej 

jedzeniem. Nie zwróciłem na nią najmniejszej uwagi, kiedy stawiała talerz przed 
Bellą, zapytała jednak, czy sobie czegoś nie życzę. 

Zaprzeczyłem, ale poprosiłem o więcej coli. Kelnerka w ogóle nie 
zauważyła pustych szklanek. Zabrała je i zniknęła. 

- Wróćmy do twoich teorii. – przypomniałem niecierpliwie, kiedy znów 
zostaliśmy sami. 

- Opowiem ci w samochodzie. – powiedziała cicho. Ach, więc jest źle. 
Nadal nie miała zamiaru powiedzieć o swoich przypuszczeniach w otoczeniu 

ludzi. – Jeśli… - zawahała się nagle. 
- Będą po temu odpowiednie warunki? – byłem tak wzburzony, że prawie 

wywarczałem te słowa. 
- Nie ukrywam, że mam kilka pytań. 

- Nie dziwię ci się. – zgodziłem się hardym głosem. 
Jej pytania z pewnością będą dla mnie wystarczające, aby dowiedzieć się, 

w jakim kierunku zmierza. Ale jak miałbym na nie odpowiedzieć? Kłamać? Czy 

powiedzieć całą prawdę? A może w ogóle się nie odzywać? 
Siedzieliśmy w ciszy, aż kelnerka nie wróciła z colą. 

- Proszę, strzelaj. – powiedziałem przez zaciśnięte zęby, kiedy odeszła. 
- Dlaczego przyjechałeś do Port Angeles? 

To pytanie było za łatwe – dla niej. Nie wnosiło nic ciekawego, podczas 
gdy moja odpowiedź, nawet w pełni prawdziwa, dałaby jej dużo za dużo. 

Pozwólmy jej kontynuować. 
- Następne proszę. 

- Ależ to jest najłatwiejsze! 
- Następne proszę – powtórzyłem. 

Moja odmowna odpowiedź sfrustrowała ją. Spuściła ze mnie wzrok na 
dół, na jedzenie. Powoli, ciężko myśląc, wzięła kęs i przeżuwała go w 

zastanowieniu. Popiła go colą i w końcu znów na mnie spojrzała. Jej oczy były 
przymrużone. 

- Dobra – zaczęła. Załóżmy zatem, że… ktoś… potrafi czytać ludziom w 
myślach, z kilkoma wyjątkami. 

Mogło być gorzej. 
To wyjaśniało ten jej uśmieszek w samochodzie. Podczas gdy to było 

oczywiste dla niej, że coś jest ze mną nie tak, nie było to aż tak poważne. 
Czytanie w myślach w końcu nie jest domeną wampirów. Dlatego więc 

podążyłem za jej tokiem myślenia. 
- Z jednym wyjątkiem – uściśliłem. – Załóżmy, że z jednym. 

Walczyła z uśmiechem – mój przypływ szczerości ucieszył ją. – Może być z 
jednym. Jaki jest tego mechanizm? Jakie ograniczenia? Jak… ten ktoś… mógłby 

zlokalizować kogoś innego? Skąd wiedziałby, że ta osoba jest w opałach? 
- Hipotetycznie, rzecz jasna? 

- Tylko hipotetycznie. – wygięła usta, a jej brązowe oczy zalśniły. 
- Cóż – zawahałem się. – Jeśli ten… ktoś… 

- Nazwijmy go Joe. – zasugerowała. 
Musiałem uśmiechnąć się na jej entuzjazm. Czy naprawdę myślała, że 

poznanie prawdy będzie dla niej odpowiednie? Jeśli moje sekrety były całkiem 
przyjemne, dlaczego miałbym je ukrywać? 

- Niech będzie Joe. – zgodziłem się. – Cóż, jeśli chodzi o zadziałanie w 
odpowiedniej chwili, Joe musiałby tylko mieć się na baczności, nic więcej. – 

potrząsnąłem głową i wzdrygnąłem się na samą myśl co by się stało, gdybym się 
dziś spóźnił. – Tylko tobie mogło się przydarzyć coś podobnego w tak 

spokojnym miasteczku. Popsułabyś im statystyki kryminalne na najbliższe 
dziesięć lat.

Wydęła usta. – Nie omawialiśmy żadnego konkretnego przypadku. 

Roześmiałem się na jej poirytowanie. 
Jej usta, jej skóra… Wyglądały na takie miękkie. Pragnąłem ich dotknąć. 

Chciałem położyć swój palec na jej zmarszczone brwi i wygładzić je. Nie, to 

background image

niemożliwe. Moja skóra byłaby dla niej odrażająca. 
- Wiem, wiem – powiedziałem, wracając do rozmowy. – Jeśli chcesz, 

możemy mówić na ciebie Jane. 
Pochyliła się nad stołem w moją stronę, cała złość już zniknęła z jej oczu. 

- Skąd wiedziałeś? – zapytała cichym, przesyconym emocjami głosem. 
Powinienem powiedzieć jej prawdę? I, jeśli tak, do którego momentu? 

Chciałem jej powiedzieć. Chciałem zasługiwać na całe to zaufanie, które 
wyczytałem z jej twarzy. 

- Możesz mi zaufać. – wyszeptała i wyciągnęła jedną rękę do przodu, aby 
dotknąć moich dłoni, które spoczywały na pustym stole przede mną. 

Cofnąłem je jednak – nienawidziłem samej myśli o tym, jak 
zareagowałaby na moją lodowatą skórę. 

Wiedziałem, że nikomu nie zdradzi moich sekretów, była całkowicie 
godna zaufania, po prostu dobra. Ale mimo to nie byłem pewien, czy moje 

zwierzenia nie przerażą jej. W każdym razie ona powinna być przerażona. 
Prawda była potworna. 

- Chyba nie mam innego wyboru. – wyszeptałem. Pamiętałem, że już 
kiedyś się z nią droczyłem, nazywając ją mało spostrzegawczą w pewnych 

sytuacjach. – Popełniłem błąd. Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak 
spostrzegawcza. – I, choć ona może nie zdała sobie z tego sprawy, dałem jej 

wiele do zrozumienia. Niczego nigdy nie przegapiła. 
- Sądziłam, że nigdy się nie mylisz. – powiedziała z uśmiechem. 

- Tak było kiedyś. – Kiedyś dobrze wiedziałem, co robić. Zawsze byłem 
pewny siebie. A teraz wszystko było chaotyczne. 

Ale nie walczyłem z tym. Nie chciałem życia, które miałoby sens. Nie, jeśli 
chaos oznaczał bycie z Bellą. 

- Pomyliłem się także co do innej rzeczy. – kontynuowałem, prowadząc 
rozmowę na inny tor. – Nie przyciągasz wyłącznie wypadków – to nie dość 

szeroka definicja. Ty, Bello, przyciągasz wszelakie kłopoty. Jeśli ktoś lub coś 

promieniu dziesięciu mil stanowi zagrożenie, z pewnością stanie na twojej 
drodze. – Dlaczego właśnie ona? Co takiego zrobiła, że zasłużyła na cokolwiek z 

tego? 
Wyraz twarzy Belli znów był poważny. – A ty zaliczasz się do tej kategorii? 

Szczerość w przypadku odpowiedzi tego pytania była niezbędna. – Bez 
wątpienia.

Zmrużyła delikatnie oczy – nie podejrzliwie, ale jakby była dziwnie 

skupiona. Ponownie wyciągnęła dłoń nad stołem, powoli. Odsunąłem swoje ręce 
zaledwie cal od niej, ale zignorowała to, była zdeterminowana, aby mnie 

dotknąć. Wstrzymałem oddech – nie z powodu jej zapachu, ale obcego, 
wszechogarniającego odczucia. Strachu. Moja skóra obrzydzi ją. Powinna już 

dawno uciec. 
Przesunęła opuszkami palców po wierzchu mojej dłoni. Ciepło od niej 

bijące było niesamowite, jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. To była 
niemal czysta przyjemność. A w każdym razie byłaby, gdybym nie czuł tego 

strachu. Obserwowałem jej twarz, kiedy dotykała mojej zimnej, twardej skóry, 
cały czas nie będąc w stanie oddychać. 

Lekki uśmiech rozjaśnił jej twarz. 
- Dziękuję. – szepnęła, spoglądając na mnie intensywnie. – To już drugi 

raz. 
Jej miękkie palce nie opuszczały mojej dłoni, jakby to było dla niej 

przyjemne uczucie. 
Odpowiedziałem jej tak zwyczajnym tonem, na jaki mogłem się zdobyć. – 

Ale na tym kończymy, zgoda? 
Skrzywiła się, ale przytaknęła. 

Odsunąłem więc ręce. I choć jej dotyk był tak cudowny, nie chciałem 
czekać, aż wreszcie zrozumie swoje zachowanie. Schowałem dłonie pod stołem. 

Starałem się wyczytać coś z jej oczu; chociaż jej umysł był cichy, znalazłem 
w nich zarówno ufność, jak i zaciekawienie. W tej chwili zdałem sobie sprawę, 

że tak naprawdę bardzo chciałem odpowiedzieć na jej wszystkie pytania. Nie 

background image

dlatego, że byłem jej to winien. Nie dlatego, że chciałem, aby mi ufała. 
Pragnąłem, aby mnie poznała. 

- Śledziłem cię do Port Angeles. – powiedziałem, słowa wymknęły mi się 
chyba zbyt szybko. Znałem niebezpieczeństwo, jakie niosła ze sobą prawda, 

ryzyko, jakie podejmowałem. W każdym momencie jej nienaturalny spokój 
mógł obrócić się w histerię. I właśnie to sprawiło, że zacząłem mówić jeszcze 

szybciej. – Nigdy przedtem nie próbowałem roztaczać pieczy nad jakąś 
konkretną osobą i nie przypuszczałem, że jest to takie trudne. Ale to już 

zapewne twoja zasługa, zwykłym ludziom nie przytrafia się tyle katastrof. 
Obserwowałem ją, czekając. 

Uśmiechnęła się. Kąciki jej ust uniosły się w górę, a czekoladowe oczy 
zabłysły. 

Właśnie wspomniałem, że ją śledzę, o ona się śmieje. 
- Czy nie przyszło ci nigdy do głowy, że może śmierć była mi pisana, i 

ratując mnie po raz pierwszy, pod szkołą, wystąpiłeś przeciwko przeznaczeniu? 
– zapytała.

- Śmierć była ci już pisana wcześniej. – powiedziałem, spuszczając wzrok. 

Przełamałem bariery, prawda wypływała ze mnie niczym potok. – Gdy 
spotkaliśmy się po raz pierwszy. 

To była prawda i bardzo mnie to złościło. Zagrażałem jej życiu jak ostrze 
gilotyny. Jakby była w dziwny sposób naznaczona przez okrutne przeznaczenie, 

ślepy los. Czułem się jak narzędzie w jego rękach, dążące nieustannie do 
wykonania egzekucji. Nawet wyobrażałem sobie uosobienie tego przeznaczenia 

– przerażającą, zazdrosną wiedźmę, pałającą żądzą zemsty harpię. 
Chciałem czegoś, kogoś wprost odpowiedzialnego za to – żebym mógł z 

tym walczyć. Coś, cokolwiek, czego można się pozbyć, zniszczyć to, żeby Bella 
wreszcie była bezpieczna. 

Siedziała w ciszy; jej oddech stał się głośniejszy. 
Spojrzałem na nią, wiedząc, że wreszcie ujrzę ten strach, na który 

czekałem. Czy właśnie nie wspomniałem, jak blisko było, abym ją wtedy zabił? 
Bliżej nawet niż van, który pędził, aby ją zmiażdżyć. Ale jej twarz cały czas 

była 
spokojna, a oczy skupione. 

- Pamiętasz? – musiała to pamiętać. 
- Tak. – odparła spokojnym, jakby grobowym głosem. 

Wiedziała. Wiedziała, że chciałem ją zamordować. 
A gdzie krzyki? 

- I mimo to nadal tu siedzisz? – dodałem z niedowierzaniem w głosie. 
- Tak, ale… tylko dzięki tobie. – jej wyraz twarzy stężał, był pełen 

ciekawości i zmieniła temat. – Ponieważ jakimś cudem wiedziałeś, gdzie mnie 
dzisiaj znaleźć. 

Bez większej nadziei kolejny raz spróbowałem przebić się przez barierę, 
która chroniła jej myśli, byłem zdesperowany, aby ją usłyszeć! To nie miało dla 

mnie żadnego sensu. Jak ona mogła w ogóle być zainteresowana resztą, kiedy 
przyznałem się już do najgorszych rzeczy? 

Czekała, zaciekawiona. Jej skóra była bardzo jasna, i choć to było u niej 
naturalne, nieco mnie to rozpraszało. Jej ledwie napoczęta kolacja stała tuż 

przed 
nią. Jeśli będę jej dalej odpowiadał, będzie potrzebowała jakiegoś załagodzenia 

doznanego szoku. 
Nazwałem więc swoje warunki. – Opowiem ci więcej, jeśli będziesz jadła. 

Myślała nad tym przez pół sekundy, a potem błyskawicznie zaczęła jeść. 
Widocznie była bardziej ciekawa mojej odpowiedzi, niż zdradzały to jej oczy. 

- Trudno się ciebie tropi. – powiedziałem. – Zazwyczaj nie mam z tym 
żadnego problemu; wystarczy, że już kiedyś słyszałem czyjeś myśli. 

Spojrzałem na nią ostrożnie, wypowiedziawszy te słowa. Domyślać się 
czegoś to jedno, a uzyskać potwierdzenie drugie.

Nie ruszyła się, oczy miała szeroko otwarte. Poczułem, że mimowolnie 

zaciskam zęby, czekając na atak paniki. 

background image

Ale ona tylko mrugnęła jeden raz, przełknęła kęs jedzenia i wzięła do ust 
kolejny. A więc chciała, żebym kontynuował. 

- Uczepiłem się Jessiki. – mówiłem, starannie dobierając słowa. – Choć 
niezbyt uważnie – jak już wspominałem, tylko tobie mogło się coś tu przytrafić. 

– nie wytrzymałem, dodając to. Czy zdawała sobie sprawę, że życie innych ludzi 
nie jest na każdym kroku prześladowane przez śmierć jak jej? Uważała swoje 

życie za normalne? Była tak daleko od normalności, jak tylko mogłem to sobie 
wyobrazić. – I przegapiłem moment, w którym się odłączyłaś. Kiedy zdałem 

sobie z tego sprawę, poszedłem cię najpierw szukać w znanej Jessice księgarni. 
Byłem w stanie ustalić, że nie weszłaś do środka i udałaś się na południe, 

wiedziałem więc, że prędzej czy później zawrócisz. Czekając na ciebie, 
sprawdzałem wyrywkowo myśli przechodniów, licząc na to, że w ich 

wspomnieniach zobaczę, gdzie się znajdujesz. Z pozoru nie miałem powodów 
do niepokoju, ale dręczyło mnie dziwne przeczucie… - mój oddech przyspieszył, 

kiedy przypomniałem sobie tamto uczucie paniki. Jej zapach wypełniał moje 
gardło i to mnie cieszyło. Ten ból znaczył dla mnie, że żyła. Tak długo, jak 

mnie 
to pali, ona jest bezpieczna. 

- Zacząłem robić autem rundki po okolicy, nadal… nasłuchiwałem. – 
miałem nadzieję, że rozumie, co mam na myśli. To musi być ogłupiające. – 

Zapadał już zmrok. Miałem właśnie zacząć szukać cię na piechotę, gdy wtem… 
Wspomnienia powróciły, tak wyraźne, jakby to działo się znowu – 

poczułem morderczą furię przepływającą przez moje ciało, zmieniającą je w 
bryłę lodu. 

Pragnąłem jego śmierci. Potrzebowałem jego śmierci. Moja szczęka 
zacisnęła się bezwiednie, kiedy całą siłą woli starałem się pozostać przy 

stoliku. 
Przecież Bella mnie tu potrzebowała. Tylko to się liczyło. 

- Co się stało? – wyszeptała z szeroko otwartymi oczyma. 
- Usłyszałem ich myśli. – powiedziałem przez zęby. – Zobaczyłem w jego 

myślach twoją twarz. 
Ledwo udało mi się opanować pragnienie mordu. Wiedziałem dobrze, 

gdzie ich znaleźć. Ich brudne myśli przesycały nocne powietrze, popychały mnie 
w ich kierunku. 

Zakryłem twarz, wiedząc, że wyglądam teraz jak potwór, łowca, morderca. 
Przywołałem jej obraz pod swoje zamknięte powieki, aby się uspokoić, 

skupiając się tylko i wyłącznie na jej twarzy. Delikatny zarys jej kości, jej 
cienka, jasna skóra – jak jedwab okalający szkło, niemożliwie miękki i łatwy do 

rozerwania. Była zbyt krucha dla tego świata. Potrzebowała ochrony. I, poprzez 
lekką dezorganizację jej przeznaczenia, to ja miałem odegrać tą rolę. 

Spróbowałem wyjaśnić jej jakoś swoją reakcję, aby mogła zrozumieć. 
- Było mi… bardzo… ciężko… - nawet nie wiesz jak. – tak po prostu 

odjechać i… darować im życie. – wyszeptałem. – Mogłem ci pozwolić odjechać z 

koleżankami, ale bałem się, że zacznę ich szukać, gdy tylko zostanę sam. 
Po raz drugi tego wieczoru wyznałem, że jestem mordercą. A przynajmniej 

ten jeden raz było to pewne. 
Była cicho, kiedy walczyłem ze sobą. Słuchałem jej bicia serca. Rytm był 

nieregularny, ale z czasem zwolnił. Jej oddech także był wolny i opanowany. 
Zaszedłem zbyt daleko. Ona musiała znaleźć się w domu, zanim… 

I co, zabiłbym ich wtedy? Stałbym się mordercą właśnie teraz, kiedy mi 
zaufała? Czy istniał jakikolwiek inny sposób, abym się powstrzymał? 

Obiecała mi opowiedzieć o swojej najnowszej teorii, kiedy znajdziemy się 
sami. Czy na pewno chciałem ją usłyszeć? Co prawda byłem bardzo ciekawy, ale 

czy cena mojej ciekawości nie będzie zbyt wysoka? 
W każdym razie, dowiedziała się o tak za dużo prawdy jak na jedną noc. 

Spojrzałem na nią ponownie, jej twarz była bledsza niż wcześniej, ale 
zupełnie spokojna. 

- Chcesz już wracać do domu? – zapytałem. 
- Mogę jechać choćby zaraz. – odpowiedziała, wybierając tak słowa, jak 

gdyby zwyczajne ‘tak’ nie wyrażało w pełni tego, co chciała mi powiedzieć. 

background image

Irytujące. 
Wróciła kelnerka. Z pewnością słyszała ostatnią odpowiedź Belli, 

zastanawiając się, co ona mogłaby mi zaoferować ze swojej strony. Prawie 
wywróciłem oczami na niektóre jej oferty, które już sobie wyobrażała. 

- I jak tam? – zapytała mnie. 
- Poprosimy o rachunek. – powiedziałem, nie spuszczając oczu z Belli. 

Oddech kelnerki momentalnie przyspieszył, i jakbym miał użyć słów Belli 
– zamąciłem jej w głowie. 

W tym dziwnym momencie, gdy usłyszałem swój głos w jej głowie, 
zdałem sobie sprawę, dlaczego dziś wieczór wydawałem się być tak atrakcyjny – 

przez niepowołany strach. 
A to wszystko przez Bellę. Starając się tak bardzo być wobec niej 

opanowanym, mniej przerażającym, ludzkim, nie panowałem do końca 
świadomie nad sobą. Inni ludzie widzieli tylko zewnętrzne piękno, nie 

dostrzegali najmniejszych oznak grozy. 
Spojrzałem wreszcie w górę na kelnerkę, czekając, aż dojdzie do siebie. To 

było nawet zabawne, kiedy znałem przyczyny. 
- Ja… jasne. – zająknęła się. – Proszę bardzo. 

Wręczyła mi okładkę z rachunkiem, myśląc o karteczce, którą tam wsunęła. 
Karteczce ze swoim imieniem i numerem telefonu.

Tak, to zdecydowanie było zabawne. 

Miałem już przygotowane pieniądze. Oddałem jej okładkę, nawet do niej 
nie zaglądając, dając jej do zrozumienia, aby nie musiała marnować czasu, 

czekając tęsknie na mój telefon. 
- Reszty nie trzeba. – powiedziałem do niej, mając nadzieję, że wysokość 

napiwku wynagrodzi jej rozczarowanie. 
Wstałem i Bella podążyła moim śladem. Chciałem podać jej rękę, ale 

pomyślałem, że lepiej nie przeginać dzisiejszej nocy. Podziękowałem kelnerce, 
nie spuszczając oczu z Belli. 

Wyszliśmy; szedłem tak blisko za nią, na ile się odważyłem. Tak blisko, że 
ciepło jej ciała działało na mnie prawie jak fizyczny dotyk. Przytrzymałem jej 

drzwi, westchnęła cicho i zaciekawiłem się, co też sprawiło, że posmutniała. 
Popatrzyłem w jej oczy, prawie o to spytałem, ale nagle spuściła wzrok na 

chodnik, zażenowana. To jeszcze bardziej podsyciło moją ciekawość, chociaż 
zapytanie się byłoby niegrzeczne. Cisza między nami trwała cały czas, 

otworzyłem dla niej drzwi samochodu. 
Wewnątrz podkręciłem ogrzewanie – ciepłe powietrze na pewno się 

przyda; zimny samochód z pewnością jest dla niej nieprzyjemny. Wtuliła się w 
moją kurtkę z małym uśmiechem na ustach. 

Czekałem, nie wznawiając rozmowy aż do chwili, kiedy wyjechaliśmy 
poza zasięg świateł. To czyniło nas bardziej na osobności. 

Czy to było właściwe? Byłem teraz skupiony tylko na niej, samochód 
wydawał się taki mały. Jej zapach krążył wraz z powietrzem, wzmagał się. 

Wzrastał na swój własny sposób, jak inny rodzaj powietrza. Wymagał 
zauważenia swojej obecności. 

I zrobił swoje, znów czułem palenie w gardle. Chociaż było całkiem 
znośne. Tego wieczora otrzymałem zdecydowanie za dużo – więcej, niż 

oczekiwałem. I ona tu była, u mojego boku. Byłem jej winien coś za to. 
Jeśli tylko mógłbym tak po prostu trwać, palić się, i nic więcej. Ale jad 

znów wypełnił moje usta, mięśnie stężały, jak na polowaniu. 
Musiałem pozbyć się tych myśli ze swojej głowy. I dobrze wiedziałem, co 

mnie rozkojarzy. 
- Teraz twoja kolej. – powiedziałem do niej. 

10.TEORIA 
- Czy mogę ci zadać jeszcze tylko jedno pytanie? – poprosiła, zamiast 

spełnić moje żądanie. 
Znajdowałem się na skraju wytrzymałości, czekając z niepokojem na 

najgorsze. A mimo to jakże kuszące wydawało się przedłużanie tej chwili – by 

background image

mieć Bellę przy sobie jeszcze przez kilka sekund, póki wciąż chciała przebywać 
w moim towarzystwie. Westchnąłem, rozważając ten dylemat. 

- Tylko jedno – powiedziałem. 
- Hm... – zawahała się przez moment, jakby zastanawiała się nad tym, 

które pytanie zadać. - Mówiłeś, że wiedziałeś, że nie weszłam do księgarni, a 
potem poszłam na południe. Jak to odgadłeś? 

Zapatrzyłem się przed siebie. Następne pytanie, które nie ujawniało nic z 
jej strony, za to zbyt wiele z mojej. 

- Myślałam, że już nic przed sobą nie ukrywamy – wytknęła zawiedziona. 
Cóż za ironia. To ona ciągle wykręcała się od odpowiedzi i nawet nie 

musiała się specjalnie wysilać. 
Cóż, chciała, bym był bezpośredni. A ta rozmowa i tak nie prowadziła do 

niczego dobrego. 
- Dobrze, już dobrze. Zwęszyłem twój trop. 

Chciałem jej patrzeć prosto w oczy, ale obawiałem się tego, co mogłem 
zobaczyć. Dlatego przysłuchiwałam się, jak jej oddech przyspiesza, a zaraz 

potem wyrównuje się. Po chwili znów się odezwała, a jej głos zabrzmiał o wiele 
pewniej, niż się spodziewałem. 

- Nie odpowiedziałeś na jedno z moich pierwszych pytań. 
Spojrzałem na nią z grymasem. Ona też grała na zwłokę. 

- Na które? 
- Jak to działa? Jaki jest mechanizm tego czytania w myślach? – spytała, 

powtarzając pytanie, które zadała w restauracji. - Potrafisz prześwietlić 
każdego, 

niezależnie od tego, gdzie jest? Jak to robisz? Czy reszta twojej rodziny...? – 
urwała, znów się rumieniąc. 

- To więcej niż jedno – wytknąłem jej.

Przyglądała mi się jedynie, czekając na odpowiedź. 
Czemu miałbym jej nie odpowiedzieć? Już się większości domyśliła, a to 

na pewno był łatwiejszy temat od tego, który się zbliżał. 
- Prócz mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Nie usłyszę też każdego 

niezależnie od jego oddalenia. Muszę znajdować się dość blisko. Im lepiej dany 
„głos” znam, tym mi łatwiej. Mimo to maksymalna odległość to zaledwie parę 

mil. – Spróbowałem wymyślić jakiś sposób, by opisać to tak, by zrozumiała. 
Szukałem jakiejś analogii, która by jej w tym pomogła. - Można by to 

przyrównać do przebywania w wielkiej, wypełnionej ludźmi sali. Słyszy się 
szmer setek rozmów, lecz każdej z nich z osobna się nie śledzi. Dopiero gdy się 

skupić na jednej, jej sens staje się jasny. Najczęściej po prostu się wyłączam, 
za 

dużo bodźców. Łatwiej też wtedy udawać „normalnego”. – Skrzywiłem się. - 
Inaczej nawiązywałbym do myśli rozmówcy zamiast do jego wypowiedzi. 

- Jak sądzisz, dlaczego mnie nie słyszysz? 
Ponownie odpowiedziałem zgodnie z prawdą, uciekając się do kolejnej 

analogii. 
- Nie wiem – przyznałem. - Jedynym wytłumaczeniem, na które wpadłem, 

jest to, że twój umysł funkcjonuje inaczej niż umysły innych ludzi. Można by 
rzec, że nadajesz na falach krótkich, a ja odbieram tylko UKF. 

Zdałem sobie sprawę, że nie spodoba jej się ta analogia. Oczekując na jej 
reakcję, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Nie zawiodła mnie. 

- Mój mózg nie pracuje normalnie? – zapytała z niepokojem podniesionym 
głosem. - Jestem walnięta? 

Ach, znów ta ironia. 
- Ja tu słyszę w głowie głosy, a ty się przejmujesz, że jesteś wariatką – 

zaśmiałem się. 
Doskonale rozumiała wszystkie te drobne, nieistotne rzeczy, a te naprawdę 

ważne zupełnie przekręcała. Zawsze kierowały nią niewłaściwe instynkty... 
Przygryzła wargę, a zmarszczka między jej brwiami się pogłębiła. 

- Nie martw się – pocieszyłem ją. - To tylko teoria. - A do omówienia 
pozostała dużo ważniejsza teoria. Nie mogłem się doczekać, by mieć to już z 

głowy. Każda mijająca sekunda coraz bardziej wydawała mi się pożyczonym 

background image

czasem. - Właśnie, a co z twoją teorią? – spytałem, rozdarty wewnętrznie, 
ociągając się i jednocześnie niecierpliwiąc. 

Westchnęła, wciąż przygryzając wargę. Bałem się, że sama może sobie 
zrobić krzywdę. Popatrzyła mi w oczy zakłopotana. 

- Myślałem, że już nic przed sobą nie ukrywamy – powiedziałem cicho. 
Odwróciła wzrok, tocząc jakąś wewnętrzną walkę. Nagle zamarła, a jej 

oczy rozszerzyły się. Po raz pierwszy przez jej twarz przemknął strach. 
- Matko Boska! – zawołała.

Wpadłem w panikę. Co takiego zobaczyła? Czym ją tak przeraziłem? 

- Natychmiast zwolnij! – krzyknęła. 
- Coś nie tak? – Nie rozumiałem, skąd się brał jej strach. 

- Jedziesz sto sześćdziesiąt na godzinę! – wrzasnęła. 
Zerknęła w bok, ale szybko odwróciła wzrok od śmigających za oknem 

drzew.
Nadmierna prędkość – taka drobnostka sprawiała, że wrzeszczała ze 

strachu? 
Wywróciłem oczami. 

- Spokojnie. 
- Chcesz nas zabić? – spytała spiętym, podniesionym głosem. 

- Wierz mi, nic nam nie grozi – obiecałem. 
Odetchnęła i odezwała się bardziej opanowanym głosem. 

- Dokąd ci się tak spieszy? 
- Zawsze tak jeżdżę. 

Napotkałem jej spojrzenie. Rozbawił mnie jej przerażony wyraz twarzy. 
- Patrz na jezdnię! 

- Nigdy nie spowodowałem wypadku, Bello. Ba, nawet nie dostałem 
mandatu. – Uśmiechnąłem się, pukając się w czoło. Cała sytuacja stała się 

jeszcze 
bardziej komiczna – absurdalne wydawało się to, że byłem w stanie żartować z 

nią z czegoś tak poufnego i niezwykłego. - Mam tu wbudowany wykrywacz 
radarów. 

- Ha, ha, ha – zaśmiała się sarkastycznie, bardziej wystraszona niż 
wściekła. - Pamiętaj, że Charlie jest gliniarzem. Zostałam wychowana w 

poszanowaniu dla prawa. Poza tym, jeśli zmienisz ten wóz w owinięty wokół 
drzewa precel, pewnie po prostu otrzepiesz się i pójdziesz do domu. 

- Pewnie tak – przyznałem, prychając. Tak, gdyby zdarzył się wypadek, 
nasze szanse byłyby zgoła inne. Miała prawo się bać, nawet mimo moich 

umiejętności prowadzenia samochodu. - Ale ty nie. 
Z westchnieniem zwolniłem. 

- Zadowolona? 
Zerknęła na szybkościomierz. 

- Prawie. 
Dla niej to wciąż było za szybko? 

- Nie cierpię się tak wlec – wymamrotałem, pozwalając, by wskazówka 
szybkościomierza przesunęła się jeszcze niżej. 

- To jest dla ciebie wleczenie?

- Skończmy już temat mojego stylu jazdy – powiedziałem 
zniecierpliwiony. Ile już razy unikała mojego pytania? Trzy? Cztery? Czy jej 

spekulacje były naprawdę takie straszne? Musiałem się tego natychmiast 
dowiedzieć. - Nadał czekam, aż zdradzisz mi swoją najnowszą teorię. 

Znów przygryzła wargę zmartwiona, niemalże zbolała. 
Zapanowałem nad swoim zniecierpliwieniem i złagodziłem ton. Nie 

chciałem, by się martwiła. 
- Nie będę się śmiać – obiecałem, gorąco pragnąc, by się okazało, że to 

przez zażenowanie nie chciała mówić. 
- Boję się raczej, że się rozgniewasz – wyszeptała. 

Postarałem się, by mój głos zabrzmiał naturalnie. 
- Aż tak źle? 

- Obawiam się, że tak. 

background image

Wbiła wzrok w dłonie, nie patrząc mi w oczy. Mijały kolejne sekundy. 
- Do dzieła – zachęciłem ją. 

- Nie wiem, od czego zacząć – stwierdziła cicho. 
- Może od samego początku? – Przypomniałem sobie jej słowa sprzed 

kolacji. - Wspominałaś, że nie wpadłaś na to sama. 
- Zgadza się – potwierdziła i znów zamilkła. 

Zastanowiłem się nad tym, co mogło jej pomóc wpaść na jakiś pomysł. 
- Co ci pomogło? Film? Książka? 

Powinienem przejrzeć jej kolekcje, kiedy nie było jej w domu. Nie miałem 
pojęcia, czy wśród stosu jej starych książek nie było przypadkiem Brama Stokera 

lub Anne Rice... 
- Pojechałam w sobotę nad morze. 

Tego się nie spodziewałem. Plotki, które krążyły o nas w okolicy, nigdy 
nie zbliżyły się do prawdy – nie były ani wystarczająco precyzyjne, ani 

wystarczająco dziwaczne. Pojawiła się jakaś nowa plotka, którą przeoczyłem? 
Bella zerknęła na mnie i dostrzegła malujące się na mojej twarzy zaskoczenie. 

- Spotkałam przypadkiem kolegę z dzieciństwa, Jacoba Blacka - ciągnęła. - 
Nasi ojcowie przyjaźnią się od lat. 

Jacob Black – nie kojarzyłem tego nazwiska, ale przypominało mi ono o 
czymś... o czymś, co zdarzyło się dawno temu... Zapatrzyłem się przed siebie, 

poszukując w myślach wspomnienia, które naprowadziłoby mnie na jakieś 
powiązanie. 

- Ojciec Jacoba jest członkiem starszyzny Quileutów. 
Jacob Black. Ephraim Black. Niewątpliwie jego potomek. 

Już gorzej być nie mogło. 

Znała prawdę. 
Mój umysł zaczął gubić się w domysłach, podczas gdy samochód mijał 

kolejne ciemne zakręty na drodze. Moje ciało zamarło udręczone – 
automatycznie wykonywało jedynie te ruchy, których wymagało prowadzenie 

pojazdu. 
Znała prawdę. 

Ale.. skoro odkryła prawdę w sobotę... w takim razie wiedziała o tym przez 
cały wieczór... a mimo to... 

- Poszliśmy na spacer... - kontynuowała. - Opowiadał mi różne miejscowe 
legendy - chyba chciał mnie nastraszyć. Jedna z nich była o... 

Zawahała się, ale nie było już miejsca na jej skrupuły. Wiedziałem, co 
zamierzała powiedzieć. Jedyną niewiadomą pozostało to, dlaczego wciąż 

siedziała tu razem ze mną. 
- Mów dalej. 

- O wampirach – szepnęła. 
Kiedy wypowiedziała te słowa na głos, poczułem się jeszcze gorzej niż 

wtedy, gdy miałem świadomość, iż zna prawdę. Wzdrygnąłem się na sam ich 
dźwięk, jednak szybko się opanowałem. 

- I od razu pomyślałaś o mnie? 
- Nie. To Jacob zdradził mi tajemnicę twojej rodziny. 

Cóż za ironia. Kto by przypuszczał, że to potomek Ephraima złamie pakt, 
który on sam zawarł. Wnuk bądź prawnuk. Ile to lat już minęło? Siedemdziesiąt? 

Powinienem sobie zdawać sprawę, iż to nie starcy, którzy wierzyli w dawne 
legendy, będą stanowić zagrożenie. Oczywiście, to młode pokolenie mogło nas 

zdemaskować – ci, którzy zostali ostrzeżeni, ale wyśmiewali się ze starych 
podań. 

Przypuszczałem, iż to oznaczało, że mogłem teraz wymordować całe to 
niewielkie, bezbronne plemię żyjące na wybrzeżu. Byłem skłonny to zrobić. 

Ephraim i jego paczka obrońców już od dawna nie żyją... 
- Miał to wszystko za głupie przesądy – powiedziała nagle Bella z 

niepokojem. - Nie spodziewał się, że mu uwierzę. 
Kątem oka dostrzegłem, że wykręca sobie dłonie. 

- To moja wina – dodała po chwili. Zawstydzona zwiesiła głowę. - To ja to 
od niego wyciągnęłam. 

- Dlaczego? 

background image

Już nie tak trudno było zachować normalny ton głosu. Najgorsze już się 
stało. Dopóki rozmawialiśmy o szczegółach tej rewelacji, nie musieliśmy 

przechodzić do konsekwencji, jakie ona za sobą pociągała.

- Lauren dokuczała mi, że nie przyjechałeś z nami, chciała mnie 
sprowokować. – Skrzywiła się na to wspomnienie. To na moment rozproszyło 

moją uwagę. Zastanawiałem się, jak ktoś mógł sprowokować Bellę, wspominając 
o mnie... - Wtedy jeden z Indian powiedział, że twoja rodzina nie zapuszcza się 

na teren rezerwatu, ale wyczułam, że za tym stwierdzeniem kryje się coś więcej. 
Postarałam się więc, żebyśmy zostali z Jacobem sam na sam i pociągnęłam go za 

język. 
Spuściła głowę jeszcze niżej. Na jej twarzy malowało się... poczucie winy. 

Odwróciłem wzrok i wybuchnąłem śmiechem. Ona czuła się winna? Cóż 
takiego mogła zrobić, by zasłużyć na naganę? 

- Ciekawe, jakich sztuczek użyłaś. 
- Próbowałam z nim flirtować. Poszło zaskakująco łatwo – wyjaśniła, w jej 

głosie pobrzmiewało niedowierzanie. 
Biorąc pod uwagę pociąg, jaki odczuwali do niej wszyscy chłopcy, podczas 

gdy ona była tego zupełnie nieświadoma, mogłem sobie jedynie wyobrażać, jak 
powalająca musiała się wydawać, gdy świadomie próbowała zrobić na kimś 

wrażenie. Nagle zrobiło mi się żal tego nic nie podejrzewającego chłopca. 
- Szkoda, że tego nie widziałem – stwierdziłem, śmiejąc się złowrogo. 

Żałowałem, że nie miałem okazji usłyszeć, jak chłopak na to zareagował. 
Żałowałem, że nie mogłem być świadkiem, jakie spustoszenia wywołało to w 

jego głowie. - Biedny Black. A ty twierdzisz, że to ja mącę ludziom w głowach. 
Nie byłem tak wściekły na tego, kto mnie zdemaskował, jak sądziłem, że 

będę. To nie jego wina. Jak mogłem oczekiwać od kogokolwiek, żeby odmówił 
czegoś tej dziewczynie? Nie, współczułem mu jedynie z powodu zamętu, jaki 

Bella musiała wywołać w jego głowie. 
Poczułem, jak jej rumieniec ogrzewa powietrze pomiędzy nami. 

Spojrzałem na nią, ale wyglądała przez okno. Nie odezwała się. 
- Co zrobiłaś potem? – zachęciłem ją. 

Czas wrócić do historii mrożącej krew w żyłach. 
- Szukałam informacji w Internecie. 

Jak zawsze praktyczna. 
- I twoje podejrzenia się potwierdziły? 

- Nie. Nic nie układało się w logiczną całość. Roiło się tam od różnych 
głupot. Aż w końcu... - urwała. Usłyszałem, jak zaciska zęby. 

- Co w końcu? 
Cóż takiego znalazła? Co wydawało się jej takie koszmarne? 

Po chwili milczenia wyszeptała: 
- Doszłam do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia. 

Szok zmroził mnie na ułamek sekundy, a potem wszystko ułożyło się w 

logiczną całość. To, dlaczego odesłała swoje koleżanki, zamiast odjechać z nimi. 
To, dlaczego wsiadła ze mną do auta, zamiast zacząć uciekać, wzywając policję... 

Jej reakcje były zawsze niewłaściwe – zawsze bardzo niewłaściwe. Sama 
przyciągała do siebie niebezpieczeństwo. Wręcz je zapraszała. 

- Nie ma znaczenia? – spytałem przez zaciśnięte zęby. Poczułem 
wzbierający we mnie gniew. Jak miałem chronić kogoś tak... tak... tak... 

wzbraniającego się przed tym? 
- Nie – odparła nadzwyczaj czułym tonem. - Nie obchodzi mnie to, kim 

jesteś. 
Była niemożliwa. 

- Nawet jeśli nie jestem człowiekiem? Jeśli jestem potworem? 
- To naprawdę nie ma znaczenia. 

Zacząłem się zastanawiać, czy ona jest całkiem zdrowa na umyśle. 
Mógłbym zapewnić jej najlepszą dostępną opiekę...Carlisle mógłby 

wykorzystać swoje kontakty, by sprowadzić dla niej najlepszych lekarzy i 
terapeutów. Być może istniała jeszcze nadzieja, że uda się naprawić to, co było 

background image

nią nie tak. To, co sprawiało, że zadowolona siedziała obok wampira, a jej serce 
biło równym rytmem. Oczywiście czuwałbym nad tą placówką i odwiedzałbym 

ją tak często, jak by mi pozwolono. 
- Zdenerwowałeś się - westchnęła. - Nie powinnam była mówić. 

Tak jakby ukrywanie tych niepokojących skłonności mogło pomóc 
któremukolwiek z nas. 

- Nie. To dobrze, że wiem, co o mnie myślisz. Chociaż to szaleństwo. 
- Ta hipoteza to bzdura? – spytała odrobinę zadziornie. 

- Nie o to mi chodzi. – Znowu zacisnąłem zęby. - „To nie ma znaczenia”! - 
zacytowałem wzburzony. 

- A więc mam rację? – wyszeptała. 
- Czy to ważne? – odparowałem. 

Wzięła głęboki wdech. Czekałem ze złością na jej odpowiedź. 
- Nie – powiedziała spokojnie. - Ale jestem ciekawa. 

„Nie”. To nie miało znaczenia. Nie obchodziło ją to. Wiedziała, że nie 
jestem człowiekiem, że jestem potworem, i nie miało to dla niej znaczenia. 

Odkładając na bok obawy co do jej zdrowia psychicznego, poczułem 
przypływ nadziei. Spróbowałem go zdławić. 

- Co chciałabyś wiedzieć? 
Nie mieliśmy już przed sobą sekretów. Pozostały jeszcze tylko mniej 

istotne szczegóły.

- Ile masz lat? 
Odpowiedziałem bez namysłu, odruchowo. 

- Siedemnaście. 
- I od jak dawna masz te siedemnaście lat? 

Spróbowałem powstrzymać uśmiech w odpowiedzi na jej protekcjonalny 
ton. 

- Jakiś czas – przyznałem. 
- Okej – powiedziała, nagle pełna entuzjazmu. 

Uśmiechnęła się do mnie. Kiedy przyjrzałem się jej uważniej, ponownie 
zaniepokojony jej zdrowiem psychicznym, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 

Skrzywiłem się. 
- Tylko się nie śmiej... – ostrzegła. - Dlaczego możesz pokazywać się w 

dzień?
Roześmiałem się pomimo jej ostrzeżenia. A więc jej poszukiwania nie 

przyniosły żadnych wymiernych rezultatów. 
- To mit. 

- Słońce was nie spala? 
- Też mit. 

- A co ze spaniem w trumnach? 
- Mit. 

Sen od bardzo dawna nie był już częścią mojej egzystencji. Dopiero 
ostatnie kilka nocy, gdy przyglądałem się śpiącej Belli, na nowo wprowadziło go 

do mojego życia. 
- Ja nie śpię – wymamrotałem, odpowiadając obszerniej na jej pytanie. 

- Wcale? 
- Nigdy – wyszeptałem. 

Spojrzałem jej głęboko w oczy, w te jej wielkie oczy otoczone wachlarzem 
rzęs, i zatęskniłem za snem. Nie dlatego, żeby móc na moment zapomnieć o 

wszystkim lub uciec nudzie, tak jak tego pragnąłem wcześniej. Nie. Tym razem 
chciałem śnić. Być może gdybym mógł śnić, mógłbym przez kilka godzin żyć w 

świecie, w którym ona i ja bylibyśmy razem. Ona śniła o mnie. A ja chciałem 
śnić o niej. 

Spojrzała na mnie ze zdumieniem. Musiałem odwrócić wzrok. 
Nie mogłem o niej śnić. Ona nie powinna śnić o mnie. 

- Nie zadałaś mi najważniejszego pytania – stwierdziłem. 
Moją pierś wypełnił nagle chłód, a ucisk na klatkę piersiową się wzmógł. 

Musiałem przemówić jej do rozsądku. Powinna zdawać sobie sprawę z tego, co 

właśnie robi. Trzeba było ją przekonać, że to wszystko miało ogromne znaczenie, 

background image

większe niż wszystkie inne względy. Jak choćby fakt, że ją kochałem. 
- To znaczy? – spytała zaskoczona i zupełnie nieświadoma tego 

wszystkiego, przez co mój głos nabrał hardości. 
- Nie interesuje cię moja dieta? 

- Ach, to – mruknęła tonem, którego nie potrafiłem zinterpretować. 
- Tak, to. Nie chcesz wiedzieć, czy piję krew? 

Wzdrygnęła się. Wreszcie. Zaczynała rozumieć. 
- Jacob coś wspominał... 

- Co powiedział? 
- Że... że nie polujecie na ludzi. Stwierdził, że ponoć nie jesteście 

niebezpieczni, ponieważ ograniczacie się do zwierząt. 
- Powiedział, że nie jesteśmy niebezpieczni? - powtórzyłem z cynizmem. 

- Niezupełnie. Że ponoć nie jesteście niebezpieczni. Ale plemię Quileute 
na wszelki wypadek nie wpuszcza was na swój teren. 

Spojrzałem na drogę. Moja głowa była kłębowiskiem myśli. Poczułem 
znajome palące pragnienie. 

- To prawda? – spytała spokojnie, jakby pytała o potwierdzenie prognozy 
pogody. - Nie polujecie na ludzi? 

- Quileuci mają dobrą pamięć. 
Pokiwała głową zamyślona. 

- Tylko się z tego powodu nie rozluźniaj – ostrzegłem. - Dobrze robią, 
trzymając się od nas z daleka. Jesteśmy nadal niebezpieczni. 

- Nie rozumiem. 
Najwyraźniej nie. Co zrobić, by przejrzała na oczy? 

- Staramy się, jak możemy - wyjaśniłem - i zazwyczaj nam wychodzi. 
Czasami jednak popełniamy błędy. Tak jak na przykład ja, pozwalając ci być ze 

mną sam na sam. 
Jej zapach wciąż stanowił pokusę. Zaczynałem się do niego przyzwyczajać, 

byłem w stanie go nawet ignorować, ale nie mogłem zaprzeczyć temu, iż moje 
ciało wciąż pożądało jej bliskości z zupełnie niewłaściwych powodów. Moje 

usta wypełnione były jadem. 
- To błąd? 

Wyczułem rozpacz w jej głosie. Rozbroiła mnie tym. Pragnęła być ze mną – 
pomimo wszystkich przeciwności pragnęła być ze mną. Ponownie wezbrała we 

mnie nadzieja, ale odparłem ją. 
- Błąd, który może nas drogo kosztować – stwierdziłem zgodnie z prawdą, 

marząc o tym, by prawda mogła w jakiś sposób przestać się liczyć. 

Nie odzywała się przez chwilę. Usłyszałem zmianę w rytmie jej oddechu, 
choć nie wynikała ona ze strachu. 

- Opowiedz coś więcej – rzuciła nagle udręczonym tonem. 
Przyjrzałem się jej uważnie. 

Cierpiała. Jak mogłem do tego dopuścić? 
- Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? – spytałem, starając się znaleźć jakiś 

sposób, by już dłużej nie cierpiała. Nie powinna cierpieć. Nie mogłem pozwolić, 
by cierpiała. 

- Może powiedz, dlaczego polujecie na zwierzęta zamiast na ludzi – 
powiedziała jękliwie. 

Czy to nie było oczywiste? A może to też nie miało dla niej znaczenia. 
- Nie chcę być potworem - wyszeptałem. 

- Ale same zwierzęta nie wystarczają? 
Zastanowiłem się nad kolejnym porównaniem, które mogłoby pomóc jej 

to zrozumieć. 
- Oczywiście nie mogę mieć pewności, ale można by to chyba przyrównać 

do żywienia się serkiem tofu i mlekiem sojowym - w żartach nazywamy siebie 
wegetarianami. Taka dieta głodu, czy też raczej pragnienia, do końca nic 

zaspokaja, ale mamy dość sił, by nie ulegać pokusom. Zazwyczaj. – Zniżyłem 
głos. Było mi wstyd, że narażałem ją na takie niebezpieczeństwo. - Czasem jest 

naprawdę ciężko. 
- Czy teraz musisz walczyć ze sobą? 

Westchnąłem. Oczywiście musiała zadać pytanie, na które nie chciałem 

background image

odpowiadać. 
- Muszę. 

Tym razem jej fizyczne reakcje nie zaskoczyły mnie. Oczekiwałem tego: 
oddychała równomiernie, a jej serce biło normalnie. Spodziewałem się tego, choć 

nie potrafiłem tego pojąć. Dlaczego się nie bała? 
- Ale teraz nie jesteś głodny - oświadczyła z przekonaniem. 

- Dlaczego tak uważasz? 
- Zgaduję po oczach – oświadczyła bezceremonialnie. - Mówiłam ci już, 

mam pewną teorię. Zauważyłam, że ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, robią się 
drażliwi, kiedy doskwiera im głód. 

Parsknąłem śmiechem: drażliwi. Cóż za niedopowiedzenie! Ale jak zwykle 
miała całkowitą rację. 

- Jesteś spostrzegawcza, nie ma co! 
Znów się zaśmiałem. Uśmiechnęła się delikatnie, a pomiędzy jej brwiami 

ponownie pojawiła się głęboka zmarszczka, jakby bardzo się nad czymś 

koncentrowała. 
- Czy w weekend polowałeś z Emmettem? – spytała, gdy przestałem się 

śmiać.
Jej niedbały ton był równie fascynujący co frustrujący. Naprawdę mogła 

tyle zaakceptować za jednym razem? Najwyraźniej to ja byłem w większym 
szoku niż ona. 

- Tak – potwierdziłem i miałem już na tym poprzestać, ale nagle poczułem 
ten sam impuls co w restauracji: pragnąłem, żeby mnie poznała. - Nie miałem 

ochoty wyjeżdżać – ciągnąłem powoli - ale to było konieczne. Łatwiej mi z tobą 
przebywać, gdy nie odczuwam pragnienia. 

- Czemu nie chciałeś wyjechać? 
Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem jej w oczy. W tym przypadku 

szczerość sprawiała mi kłopoty z całkiem innych powodów niż poprzednio. 
- Jestem... jestem nieswój... – Przypuszczałem, że to słowo wystarczy, choć 

nie miało tak silnego zabarwienia, jak powinno. - Kiedy... nie ma cię w pobliżu. 
Nie kpiłem, prosząc w czwartek, żebyś nie wpadła do oceanu lub pod samochód. 

Cały weekend martwiłem się o ciebie. A po tym, co cię dzisiaj spotkało, dziwię 
się, że zdołałaś przetrwać kilka dni bez żadnych obrażeń. – Wówczas 

przypomniałem sobie o otarciach na jej dłoniach. - No, niezupełnie. 
- O co ci chodzi? 

- O twoje dłonie. 
Westchnęła, krzywiąc się. 

- Przewróciłam się. 
A więc zgadłem. 

- Tak też myślałem – odparłem, niezdolny powstrzymać uśmiech. - Ale, 
jako że ty to ty, mogło ci się przytrafić coś znacznie gorszego. Przez cały 

wyjazd 
nie dawało mi to spokoju. To były okropne trzy dni. Biedny Emmett miał ze mną 

piekło. 
Prawdę mówiąc, nie powinienem używać czasu przeszłego. 

Prawdopodobnie wciąż irytowałem Emmetta i resztę mojej rodziny. Oprócz 
Alice... 

- Trzy?– spytała ostrzejszym tonem. - Nie wróciliście dzisiaj? 
Nie rozumiałem, czemu ją to tak dotknęło. 

- Nie, w niedzielę. 
- To czemu nie pojawiliście się w szkole? 

Jej irytacja zdziwiła mnie. Nie zdawała sobie sprawy, że to pytanie było 
jednym z tych, które wiązały się z naszą mitologią. 

- No cóż, pytałaś, czy słońce nam szkodzi. Nie szkodzi, ale nie możemy 

wychodzić na dwór w wyjątkowo słoneczne dni - a przynajmniej nie przy 
świadkach. 

Już nie była tak dziwnie rozdrażniona. 
- Dlaczego? – spytała, przekrzywiając w bok głowę. 

Wątpiłem, bym mógł wymyślić odpowiednią analogię, aby jej to wyjaśnić. 

background image

- Kiedyś ci pokażę. 
Wówczas zacząłem się zastanawiać, czy to była obietnica, którą miałem 

ostatecznie złamać. Zobaczę ją jeszcze? Kochałem ją wystarczająco mocno, by 
znieść rozstanie z nią? 

- Mogłeś do mnie zadzwonić. 
Cóż za dziwna konkluzja. 

- Przecież wiedziałem, że nic ci nie grozi. 
- Ale ja nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Widzisz... – urwała, wbijając 

wzrok w swoje dłonie. 
- Co takiego? 

- Było mi źle – stwierdziła nieśmiało, a na jej twarzy wykwitł rumieniec. - 
Że cię nie widuję. Też czułam się nieswojo. 

Jesteś teraz zadowolony?, zapytałem sam siebie. Oto moje nadzieje ziściły 
się. 

Byłem oszołomiony, szczęśliwy i przerażony – przede wszystkim 
przerażony – gdy uświadomiłem sobie, iż moje najdziksze marzenia nie 

odbiegały wcale tak daleko od rzeczywistości. To dlatego fakt, iż jestem 
potworem nie miał dla niej żadnego znaczenia. Dokładnie z tego samego 

powodu wszelkie zasady przestały się liczyć także dla mnie. To, co było dobre, a 
co złe, nie miało już znaczenia. Lista moich priorytetów została ponownie 

uporządkowana tak, by zrobić miejsce na samym szczycie dla tej dziewczyny. 
Ja również nie byłem obojętny Belli. 

Wiedziałem, iż to może być nic w porównaniu do mojej miłości. Ale 
wystarczyło, by ryzykowała własnym życiem, siedząc tu ze mną. I robiła to z taką 

ochotą. 
Wystarczyło, by zadać jej ból, gdybym zrobił to, co powinienem, i ją 

opuścił. 
Czy istniało teraz coś, co mógłbym zrobić i jej nie zranić? Cokolwiek? 

Powinienem był trzymać się od niej z daleka. Nie powinienem był w ogóle 
wracać do Forks. Teraz przysporzę jej tylko cierpienia. 

Czy to mogło powstrzymać mnie przed pozostaniem w Forks? Przed 
pogorszeniem sytuacji? 

To, co czułem w tej chwili, jej ciepło... 

Nie. Nic nie mogło mnie powstrzymać. 
- A więc tak to wygląda - jęknąłem. - To bardzo niedobrze. 

- Co ja takiego powiedziałam? – spytała, gotowa, by wziąć winę na siebie. 
- Nie pojmujesz, Bello? To, że ja się zadręczam, to jeszcze nic takiego, ale 

jeśli i ty jesteś tak zaangażowana uczuciowo... Nawet nie chcę o tym słyszeć. - 
To 

była prawda. To było kłamstwo. Najbardziej egoistyczna część mnie radowała 
się z faktu, że Bella pragnęła mnie tak, jak ja pragnąłem jej. - Tak nie może 

być. 
To niebezpieczne. Ja jestem niebezpieczny. Wbij to sobie wreszcie do głowy, 

dziewczyno. 
- Przestań. – Wydęła wargi rozdrażniona. 

- Nie żartuję. 
Toczyłem ze sobą beznadziejną walkę – z jednej strony chciałem, by 

przyjęła to do wiadomości, a z drugiej nie chciałem jej już ostrzegać – przez co 
moje słowa brzmiały, jakbym cedził je przez zaciśnięte zęby. 

- Ja też nie – podkreśliła. - I powtarzam - to, kim jesteś, nie ma dla mnie 
znaczenia. Już za późno, by coś zmienić. 

Za późno? Przez jedną nie kończącą się sekundę świat stał się nagle 
ponury i czarno-biały, gdy we wspomnieniach obserwowałem cienie skradające 

się po skąpanej w promieniach słońca łące w stronę śpiącej Belli. Nieuniknione i 
niemożliwe do zatrzymania. Pozbawiły jej skórę koloru, a ją samą pogrążyły w 

ciemności. 
Za późno? Wizja Alice zawirowała mi przed oczami – teraz spoglądałem na 

Bellę wpatrującą się we mnie obojętnie czerwonymi oczyma. Oczyma bez 
wyrazu – ale to niemożliwe, by mnie nie znienawidziła za taką przyszłość. Za 

okradzenie jej ze wszystkiego, co posiadała. Za odebranie jej życia i duszy. 

background image

Nie mogło być jeszcze za późno. 
- Nigdy tak nie mów - syknąłem. 

Wyjrzała przez okno, znowu przygryzając wargę. Dłonie zaciśnięte w 
pięści trzymała na kolanach. Jej oddech przyspieszył, stał się przerywany. 

- O czym myślisz? – Musiałem to wiedzieć. 
Pokręciła głową, nawet na mnie nie patrząc. Zauważyłem coś błyszczącego 

na jej policzku. 
Przyglądanie się temu było dla mnie udręką. 

- Płaczesz? 
Doprowadziłem ją do płaczu. Aż tak ją zraniłem. 

Wytarła łzy wierzchem dłoni. 
- Nie – skłamała łamiącym się głosem. 

Jakiś głęboko ukryty instynkt kazał mi wyciągnąć rękę w jej kierunku – w 

tej chwili poczułem się bardziej człowiekiem niż kiedykolwiek wcześniej. Ale 
wówczas uświadomiłem sobie, że nim nie jestem. Opuściłem rękę. 

- Wybacz – odparłem przez zaciśnięte zęby. 
Jak mógłbym jej kiedykolwiek wytłumaczyć, jak bardzo było mi przykro? 

Za te wszystkie głupie pomyłki, których się dopuściłem. Za mój bezkresny 
egoizm. Za to, iż miała pecha, by stać się obiektem mojej pierwszej, 

nieszczęśliwej miłości. Oraz za rzeczy, nad którymi nie panowałem – za to, że 
byłem potworem, któremu los przeznaczył zakończyć jej życie. 

Odetchnąłem głęboko, ignorując swoje odruchy w odpowiedzi na zapach, 
jaki wypełniał wnętrze samochodu. Spróbowałem wziąć się w garść. 

Chciałem zmienić temat, pomyśleć o czymś innym. Na szczęście moja 
ciekawość w stosunku do tej dziewczyny była nienasycona. Zawsze miałem w 

zanadrzu jakieś pytanie. 
- Wyjaśnij mi coś. 

- Tak? – spytała ochrypłym tonem. 
- Powiedz mi, o czym myślałaś tam, na ulicy, tuż przed tym, jak 

wyjechałem zza rogu? Twoja mina mnie zaskoczyła. Nie wyglądałaś na 
wystraszoną, tylko jakbyś próbowała się na czymś intensywnie skoncentrować. 

Przypomniałem sobie jej twarz, malującą się na niej determinację – 
zmuszając się, by zapomnieć, kogo oczyma ją obserwowałem. 

- Usiłowałam przypomnieć sobie, jak unieszkodliwić napastnika – odparła 
bardziej opanowana. - No wiesz, podstawy samoobrony. Zamierzałam wgnieść 

temu gościowi nos w mózg. 
Ostatnie słowa wypowiedziała głosem kipiącym nienawiścią. To nie była 

hiperbola, a jej kocia furia przestała być zabawna. Widziałem jej kruchą postać 
– 

jak szkło pokryte jedwabiem - i górujące nad nią sylwetki muskularnych 
potworów, którzy ją prześladowali, chcąc ją skrzywdzić. Gniew znów we mnie 

zawrzał. 
- Chciałaś się z nimi bić? – Zdusiłem w sobie warknięcie. Jej instynkt 

samozachowawczy był śmiertelną pułapką... dla niej samej. - Mogłaś po prostu 
rzucić się do ucieczki. 

- Często się potykam i przewracam - wyznała. 
- A co z krzyczeniem „ratunku”? 

- Właśnie się do tego zabierałam. 
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak ona zdołała utrzymać się przy 

życiu, zanim zjawiła się w Forks? 
- Miałaś rację – oznajmiłem kwaśno. - Sprzeciwiam się przeznaczeniu, 

próbując utrzymać cię przy życiu. 
Westchnęła, wyglądając przez okno. A potem obróciła się z powrotem w 

moją stronę. 

- Jutro będziesz już w szkole? – spytała nagle. 
Skoro byłem w drodze do piekła, mogłem równie dobrze rozkoszować się 

tą podróżą. 
- Będę, będę. Też mam wypracowanie do oddania. - Uśmiechnąłem się do 

niej i poczułem się lepiej. - Zajmę dla ciebie miejsce w stołówce. 

background image

Jej serce zabiło mocniej, a moje martwe serce nagle wypełniło ciepło. 
Zatrzymałem wóz przed domem jej ojca. Nie ruszyła się, by wysiąść. 

- Słowo honoru, że będziesz jutro w szkole? 
- Słowo. 

Dlaczego postępowanie niewłaściwie napełniało mnie takim szczęściem? 
Z pewnością coś tu było na opak. 

Pokiwała głową usatysfakcjonowana i zaczęła ściągać moją kurtkę. 
- Zatrzymaj ją – zapewniłem ją pospiesznie. Wolałem, by miała przy sobie 

coś należącego do mnie. Jakiś symbol – jak kapsel od butelki, który trzymałem w 
kieszeni... - Nie będziesz miała, w co się rano ubrać. 

Wręczyła mi z powrotem kurtkę, uśmiechając się smutno. 
- Nie chcę się tłumaczyć przed Charliem. 

Potrafiłem sobie to wyobrazić. Odpowiedziałem uśmiechem. 
- Jasne. 

Położyła dłoń na klamce, ale jej nie nacisnęła. Nie miała ochoty wysiadać. 
Podobnie jak ja nie miałem ochoty pozwolić jej odejść. 

I zostawić ją bez opieki, choćby na parę minut... 
Peter i Charlotte byli już w drodze, bez wątpienia minęli Seattle dawno 

temu. Ale inne wampiry zawsze stanowiły zagrożenie. Ten świat nie był 
bezpiecznym miejscem dla ludzi, a w szczególności dla niej. 

- Bello? – Zaskoczyło mnie, że samo wypowiadanie jej imienia sprawiało 
mi taką przyjemność. 

-Tak? 
- Obiecasz mi coś? 

- Oczywiście – zgodziła się z miejsca. Jednak po chwili jej oczy zwęziły się, 
jakby przyszedł jej na myśl jakiś powód, by zaoponować. 

- Nie chodź sama po lesie – ostrzegłem ją, zachodząc w głowę, czy ta 
prośba wywoła jej sprzeciw. 

Zamrugała zdziwiona. 
- Ale dlaczego?

Zapatrzyłem się w ciemność, której nie mogłem ufać. Brak światła nie 

stanowił problemu dla moich oczu, ale dla innego łowcy to również nie byłby 
kłopot. Jedynie ludziom utrudniało to widzenie. 

- Nie jestem jedyną niebezpieczną istotą w okolicy. Nic więcej nie musisz 
wiedzieć. 

Wzdrygnęła się, ale szybko się opanowała. Gdy mi odpowiadała, nawet się 
uśmiechała. 

- Nie ma sprawy. 
Owionął mnie jej oddech – słodki i aromatyczny. 

Mógłbym tu tak siedzieć choćby całą noc, ale ona musiała się wyspać. Dwa 
pragnienia toczyły we mnie walkę: pragnąłem jej i pragnąłem jej 

bezpieczeństwa. 
Westchnąłem – tych dwóch rzeczy nie dało się pogodzić. 

- Do jutra – powiedziałem, wiedząc, że zobaczą ją dużo wcześniej. Jednak 
ona nie zobaczy mnie aż do jutra. 

- Cześć – pożegnała się, otwierając drzwi. 
Przyglądanie się, jak odchodzi, było dla mnie udręką. 

Pochyliłem się w jej stronę, pragnąc ją tu zatrzymać. 
- Bello? 

Odwróciła się i zamarła, zaskoczona bliskością naszych twarzy. Ta 
bliskość mnie również przytłoczyła. Gorąco rozchodziło się od niej stopniowo, 

falami, pieszcząc moją twarz. Mogłem niemalże poczuć jedwab jej skóry... 
Jej serce załomotało, a wargi rozchyliły się. 

- Miłych snów – wyszeptałem. Odchyliłem się, zanim gwałtowne potrzeby 
mojego ciała– czy to znajome pragnienie, czy też całkiem nowy, osobliwy głód, 

jaki nagle poczułem – kazałyby mi zrobić coś, co mogło ją skrzywdzić. 
Przez chwilę siedziała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami. 

Oszołomiona zapewne. 
Tak jak ja. 

Szybko jednak odzyskała panowanie nad sobą, choć wciąż była odrobinę 

background image

zdezorientowana. Niemalże wypadła z samochodu, potykając się o własną nogę. 
Musiała się chwycić drzwi, żeby odzyskać równowagę. 

Zaśmiałem się cicho, mając nadzieję, że nie zdołała tego usłyszeć. 
Obserwowałem, jak chwiejnym krokiem dociera do smugi światła, która 

padała na frontowe drzwi. Na jakiś czas była bezpieczna. A ja wrócę wkrótce, by 
się upewnić. 

Czułem na sobie jej wzrok, gdy odjeżdżałem ciemną ulicą. Uczucie to 
zupełnie różniło się od tego, do którego byłem przyzwyczajony. Zazwyczaj 

mogłem przyglądać się sobie poprzez oczy ludzi spoglądających za mną. Jakże 

dziwnie ekscytujące wydawało się to trudne do określenia uczucie, gdy ktoś 
śledził cię wzrokiem. Wiedziałem, iż działo się tak dlatego, że to ona mnie 

obserwowała. 
Miliony myśli przemykały mi przez głowę, gdy jechałem przed siebie pod 

osłoną nocy. 
Przez długi czas krążyłem bez celu ulicami. Myślałem o Belli i o 

niesamowitej uldze, jaką odczułem, gdy prawda wyszła na jaw. Nie musiałem 
się już dłużej lękać, że Bella odkryje, kim jestem. Wiedziała. I nie obchodziło 

ją 
to. Mimo że oczywiście dla niej nie była to dobra rzecz, ja poczułem się 

wyzwolony. 
Oprócz tego myślałem o Belli i odwzajemnionej miłości. Nie mogła mnie 

kochać tak, jak ja kochałem ją. Taka przytłaczająca, pochłaniająca wszystko na 
swojej drodze miłość prawdopodobnie zmiażdżyłaby jej wątłe ciało. Ale Bella 

była wystarczająco silna. Wystarczająco silna, by pokonać instynktowny lęk. 
Wystarczająco silna, by pragnąć być ze mną. A bycie z nią było największym 

szczęściem, jakie mogłem sobie wyobrazić. 
Przez chwilę, skoro byłem całkiem sam i dla odmiany nie raniłem nikogo, 

pozwoliłem sobie radować się tym szczęściem, nie zastanawiając się nad 
ponurymi aspektami tej sprawy. Zwyczajnie cieszyłem się z tego, że nie byłem 

Belli obojętny. Rozkoszowałem się swoim triumfem – zdobyciem jej względów. 
Wyobrażałem sobie, jak dzień w dzień siadam przy niej, przysłuchuję się jej 

głosowi i zasługuję sobie na jej uśmiechy. 
Odtwarzałem w myślach ten uśmiech. Obserwowałem, jak kąciki jej 

pełnych ust unoszą się, jak niewyraźny dołeczek pojawia się w jej podbródku, 
jak jej oczy rozjaśniają się... Jej palce wydawały się niezmiernie ciepłe i 

delikatne dziś wieczorem. Wyobrażałem sobie, jakie byłoby to uczucie dotknąć 
tę delikatną skórę na jej policzkach – jedwabistą, ciepłą... niewiarygodnie 

kruchą. Jak szkło okryte jedwabiem... przerażająco kruche. 
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, dokąd prowadziły moje myśli, aż było 

już za późno. Gdy tak myślałem o jej bezbronności i podatności na zagrożenia, 
nowe obrazy zakłóciły moje marzenia. 

Jej twarz ukryta w cieniu, pobladła ze strachu. Mimo to szczękę miała 
zaciśniętą, a spojrzenie zacięte i skoncentrowane. Jej szczupłe ciało 

przygotowane było na oparcie ataku otaczających ją napastników jak z 
najgorszych koszmarów... 

- Ach – jęknąłem, gdy ponownie zawrzał we mnie niepohamowany gniew, 
o którym zapomniałem, myśląc o niej. 

Byłem sam. Ufałem, iż Bella była przez jakiś czas bezpieczna w swoim 
domu. Zacząłem cieszyć się z tego, że Charlie Swan – komendant policji, 

wyszkolony i uzbrojony – był jej ojcem. Ten fakt mimo wszystko coś znaczył i 
powinien zapewnić jej niezbędną ochronę.

Była bezpieczna. Zemsta nie zabierze mi dużo czasu... 

Nie. Zasługiwała na coś lepszego. Nie mogłem pozwolić, by darzyła 
uczuciem mordercę. 

Ale... Co z innymi? 
Bella była bezpieczna. Tak. Angela i Jessica również na pewno już spały w 

swoich łóżkach. 
Jednak potwór wciąż chodził sobie po ulicach Port Angeles. Potwór był 

człowiekiem, ale czy to czyniło z niego wyłącznie problem ludzi? Morderstwo, 

background image

które chciałem popełnić, było złe. Wiedziałem o tym. Ale pozostawienie go na 
wolności, by mógł zaatakować kolejne ofiary, również nie wchodziło w grę. 

Blondynka z restauracji. Kelnerka, na którą nawet nie spojrzałem. Obie 
trochę mnie irytowały, ale to nie znaczyło, że zasługiwały na to, by narażać je 

na 
niebezpieczeństwo. 

Któraś z nich mogła być czyjąś Bellą. 
Ten fakt przesądził sprawę. 

Skręciłem na północ, przyspieszając teraz, kiedy miałem przed sobą cel. 
Zawsze gdy miałem jakiś konkretny problem, który był ponad moje siły, 

wiedziałem, gdzie się zwrócić o pomoc. 
Alice siedziała na werandzie, oczekując mnie. Zatrzymałem się przed 

domem, zamiast wjechać do garażu. 
- Carlisle jest w swoim gabinecie – powiedziała, zanim zdążyłem zapytać. 

- Dziękuję – odparłem, mierzwiąc jej włosy, gdy przechodziłem. 
Dzięki, że odebrałeś, jak dzwoniłam, pomyślała z przekąsem. 

- Och. 
Zatrzymałem się przed drzwiami, wyciągnąłem telefon i go otworzyłem. 

- Przepraszam. Nawet nie sprawdzałem, kto dzwonił. Byłem... zajęty. 
- Jasne, wiem. Ja też cię przepraszam. Zanim zobaczyłam, co ma się stać, 

byłeś już w drodze. 
- Było blisko – wymamrotałem. 

Przepraszam, powtórzyła zawstydzona. 
Teraz gdy wiedziałem, że Bella jest bezpieczna, łatwo było udawać 

wspaniałomyślnego. 
- Nie przepraszaj. Wiem, że nie możesz wyłapywać wszystkiego. Nikt nie 

oczekuje, że będziesz wszechwiedząca, Alice. 
- Dzięki. 

- Omal nie zaprosiłem cię dziś na kolację – zobaczyłaś to, zanim zmieniłem 
zdanie?

Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. 

- Nie, to też przeoczyłam. Szkoda, że nie wiedziałam. Przyjechałabym. 
- Nad czym się tak koncentrowałaś, że przegapiłaś tyle rzeczy? 

Jasper myśli o naszej rocznicy. Zaśmiała się. Próbuje nie podejmować 
żadnej decyzji co do mojego prezentu, ale sądzę, że mam całkiem niezłe pojęcie, 

co 
planuje... 

- Jesteś bezwstydna. 
- Wiem. 

Zacisnęła usta, spoglądając na mnie intensywnie z cieniem oskarżenia w 
oczach. 

Natomiast później lepiej uważałam. Masz zamiar powiedzieć im, że ona 
wie? 

Westchnąłem. 
- Tak. Później. 

Ja nic nie powiem. Ale wyświadcz mi przysługę i powiedz Rose, gdy nie 
będzie mnie w pobliżu, dobra? 

Wzdrygnąłem się. 
- Jasne. 

Bella przyjęła to całkiem dobrze. 
- Zbyt dobrze. 

Alice uśmiechnęła się szeroko. 
Nie doceniasz Belli. 

Próbowałem zablokować obraz, którego nie chciałem oglądać – Bella i 
Alice jako najlepsze przyjaciółki. 

Westchnąłem ciężko, zniecierpliwiony. Pragnąłem, by ta część nocy już się 
skończyła. Chciałem mieć to w końcu za sobą. Jednak martwiłem się, że muszę 

na trochę opuścić Forks... 
- Alice... 

Zobaczyła, o co planowałem ją poprosić. 

background image

Dziś w nocy nic jej nie grozi. Teraz mam już na nią oko. Ona chyba 
potrzebuje dwudziestoczterogodzinnego nadzoru, co nie? 

- Co najmniej. 
- W każdym razie niedługo ją zobaczysz. 

Wziąłem głęboki wdech. Te słowa były muzyką dla moich uszu. 
- No dalej, zrób to, co konieczne, żebyś mógł być tam, gdzie pragniesz być. 

Kiwnąłem głową i pobiegłem do gabinetu Carlisle’a.

Czekał na mnie ze wzrokiem utkwionym bardziej w drzwiach niż w 
grubej książce leżącej na biurku. 

- Słyszałem, jak Alice mówi ci, gdzie mnie znajdziesz – stwierdził z 
uśmiechem. 

Poczułem ulgę, widząc przebłysk empatii i inteligencji w jego oczach. 
Carlisle będzie wiedział, co robić. 

- Potrzebuję twojej pomocy. 
- Proś, o co chcesz, Edwardzie. 

- Czy Alice powiedziała ci, co przytrafiło się dzisiaj Belli? 
Prawie przytrafiło, poprawił mnie. 

- Tak, prawie. Mam dylemat, Carlisle. Widzisz, mam... wielką ochotę... by 
go zabić. - Zacząłem wyrzucać z siebie słowa. - Wielką... Ale wiem, że to byłoby 

złe, ponieważ chcę się zemścić, a nie wymierzyć sprawiedliwość. Kieruje mną 
gniew, nie jestem bezstronny. Mimo to nie mogę pozwolić, by seryjny gwałciciel 

i morderca błąkał się po ulicach Port Angeles! Nie znam tamtejszych ludzi, ale 
nie mogę dopuścić do tego, by ktoś inny stał się jego ofiarą w miejsce Belli. 

Tamte kobiety – ktoś może do nich czuć to, co ja czuję do Belli. Cierpiałby tak 
samo, jak ja bym cierpiał, gdyby wyrządzono jej krzywdę. Nie mogę tego tak 

zostawić... 
Nagle szeroki uśmiech, jaki zagościł na jego twarz, sprawił, że urwałem w 

pół słowa. 
Ona ma na ciebie bardzo dobry wpływ, prawda? Tyle współczucia, tyle 

samokontroli. Jestem pod wrażeniem. 
- Nie szukam komplementów, Carlisle. 

- Oczywiście, że nie. Ale nic nie mogę poradzić na moje myśli. – Ponownie 
się uśmiechnął. – Zajmę się tym. Możesz odetchnąć. Nikomu nie stanie się już 

krzywda. 
W jego myślach ujrzałem gotowy plan działania. Nie do końca spełniał 

moje oczekiwania. Nie mógł mnie zadowolić plan bez odrobiny brutalności, ale 
wiedziałem, że tak należy postąpić. 

- Pokażę ci, gdzie go znaleźć. 
- Chodźmy. 

Złapał po drodze swoją czarną torbę. Wolałbym bardziej bezwzględną 
formę pozbawiania kogoś przytomności – jak na przykład pękniętą czaszkę – ale 

pozwolę Carlisle’owi zrobić to po swojemu. 
Wzięliśmy mój samochód. Alice wciąż siedziała na schodach. Uśmiechnęła 

się szeroko i pomachała nam, gdy odjeżdżaliśmy. Zobaczyłem w jej myślach, że 
już sprawdziła naszą przyszłość – nie będziemy mieli żadnych trudności. 

Podróż nie trwała długo. Jechaliśmy ciemną, pustą drogą. Wyłączyłem 

światła, żeby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Uśmiechnąłem się na 
myśl o tym, jak Bella zareagowałaby na taką prędkość. Wtedy i tak jechałem już 

wolniej, by móc dłużej rozkoszować się jej obecnością, gdy zaprotestowała. 
Carlisle również myślał o Belli. 

Nie przewidziałem, że będzie miała na niego taki dobry wpływ. Nie 
spodziewałem się tego. Może to przeznaczenie. Może posłuży to jakiemuś 

wyższemu celowi. Tylko że... 
Wyobraził sobie Bellę ze śnieżnobiałą, zimną cerą i czerwonymi oczami. 

Wzdrygnął się. 
Tak, dokładnie. Tylko że... W rzeczy samej. Jak mogło być coś dobrego w 

zniszczeniu czegoś tak czystego i pięknego? 
Spoglądałem gniewnie przed siebie – całą radość wieczoru zniweczyły 

jego myśli. 

background image

Edward zasługuje na szczęście. Należy mu się to. Intensywność jego myśli 
zaskoczyła mnie. Musi być z tego jakieś wyjście. 

Chciałbym w to wierzyć. Ale nie istniał żaden wyższy cel. Tylko złośliwa 
harpia – okropny los, który nie baczył na to, czy Bella zasługuje na życie. 

Nie zostałem długo w Port Angeles. Zawiozłem Carlisle’a do speluny, w 
której potwór o imieniu Lonnie topił swoje rozczarowanie w alkoholu razem z 

przyjaciółmi – dwóch z nich już odpłynęło. Carlisle widział, jak trudno mi 
przebywać tak blisko niego – słyszeć jego myśli i oglądać jego wspomnienia. 

Wspomnienia o Belli wymieszane ze wspomnieniami o innych dziewczynach, 
które nie miały tyle szczęścia i których nikt już nie mógł uratować. 

Mój oddech przyspieszył. Zacisnąłem ręce na kierownicy. 
Wracaj, Edward, pomyślał czule. On już nikogo nie skrzywdzi. Wracaj do 

Belli. 
Właśnie tego potrzebowałem. Tylko jej imię mogło w tym momencie 

wyrwać mnie z transu. 
Zostawiłem go w samochodzie i pobiegłem z powrotem do Forks po 

prostej linii poprzez uśpiony las. Zajęło mi to mniej czasu niż poprzednia 
podróż pędzącym samochodem. Kilka minut później już wspinałem się do jej 

okna. Otworzyłem je. 
Westchnąłem cicho z ulgą. Wszystko było w należytym porządku. Bella 

leżała bezpiecznie w swoim łóżku. Jej mokre włosy splątane jak wodorosty 
spoczywały na poduszce. 

Ale w przeciwieństwie do innych nocy spała zwinięta w kulkę pod kołdrą. 
Z pewnością było jej zimno, domyśliłem się. Zanim zdążyłem usiąść na swoim 

zwykłym miejscu, zadygotała, a jej usta zadrżały. 
Po chwili namysłu postanowiłem zwiedzić kolejną część jej domu. 

Wymknąłem się na korytarz. Charlie głośno chrapał. Mogłem niemal wyłapać 

treść jego snu. Coś związanego z wodą i cierpliwym oczekiwaniem... być może 
wędkowanie? 

Na szczycie schodów dostrzegłem obiecująco wyglądającą szafkę. Pełen 
nadziei otworzyłem ją i znalazłem to, czego szukałem. Wybrałem najgrubszy koc 

i zaniosłem go do jej pokoju. Odłożę go na miejsce, zanim się obudzi. Nikt się o 
tym nie dowie. 

Wstrzymując oddech, ostrożnie otuliłem ją kocem. Nie zareagowała na 
dodatkowy ciężar. Usiadłem w bujanym fotelu. 

Czekając aż zrobi się jej cieplej, rozmyślałem o Carlisle’u, zastanawiając 
się, gdzie teraz był. Wiedziałem, że jego plan przebiegnie bez zarzutu – Alice 

to 
przewidziała. 

Na myśl o swoim ojcu westchnąłem. Carlisle darzył mnie zbyt wielkim 
zaufaniem. Chciałbym być tą osobą, za którą mnie uważał. Osobą, która 

zasługiwała na szczęście, która mogła mieć nadzieję, że jest warta tej śpiącej 
dziewczyny. Jakże inaczej by się miały sprawy, gdybym był tym Edwardem. 

Gdy tak rozmyślałem, dziwna, bezimienna wizja wypełniła moje myśli. 
Na chwilę okrutny los o twarzy harpii z moich wyobrażeń, który chciał 

zniszczyć Bellę, został zastąpiony przez najbardziej bezmyślnego i 
nierozważnego z aniołów. Anioła stróża – możliwe, że Carlisle wyobrażał sobie 

mnie jako kogoś takiego. Z kpiącym uśmieszkiem i psotą czającą się w oczach 
koloru nieba anioł stworzył Bellę w taki sposób, że nie było możliwości, bym 

mógł jej nie zauważyć. Jej niesamowicie silny zapach zabiegał o moją uwagę, 
niemożliwy do odczytania umysł rozbudzał moją ciekawość, delikatne piękno 

zatrzymywało na dłużej moje spojrzenie, a bezinteresowna dusza wprawiała w 
podziw. Anioł pozbawił ją instynktu samozachowawczego, by Bella była w 

stanie znieść moją obecność, i na koniec dodał niekończącego się, wyjątkowego 
pecha.

Nieodpowiedzialny anioł z beztroskim uśmiechem popchnął tę kruchą 
istotę prosto w moje ramiona, ufając lekkomyślnie, iż moja moralność nie 

pozbawiona skazy wystarczy, by utrzymać ją przy życiu. 
W tej wizji nie byłem dla Belli karą. To ona była moją nagrodą. 

Potrząsnąłem głową na myśl o tym bezmyślnym aniele. Nie był dużo 

background image

lepszy od harpii. Nie mogłem mieć dobrego mniemania o sile wyższej, która 
postępuje w tak niebezpieczny i głupi sposób. Przeciwko okrutnemu 

przeznaczeniu mogłem przynajmniej stanąć do walki. 
A poza tym nie miałem anioła stróża. One były zarezerwowane dla 

dobrych ludzi - takich jak Bella. W takim razie gdzie się przez cały ten czas 
podziewał jej anioł? Kto czuwał nad nią? 

Roześmiałem się cicho zdziwiony, gdy uświadomiłem sobie, że w tym 
momencie ja pełniłem tę rolę. 

Wampir aniołem – to już było przegięcie.

Po pół godzinie Bella wyprostowała się, nie leżała już zwinięta w kulkę. 
Jej oddech pogłębił się. Zaczęła mamrotać przez sen. Uśmiechnąłem się z 

satysfakcją. To była drobnostka, ale tej nocy Belli będzie się spało bardziej 
komfortowo dzięki mnie. 

- Edward – westchnęła, uśmiechając się. 
Na moment odsunąłem od siebie przykre myśli i pozwoliłem sobie na 

chwilę szczęścia. 

11.PRZESŁUCHANIA 

CNN przełamało tą historię jako pierwsze. 
Cieszyłem się, że wspomnieli o tym w informacjach, zanim wyszedłem do 

szkoły, niepokojąc się, jak ludzie podadzą tą wiadomość i jaką to wywoła 
reakcję wśród innych. Na szczęście, tego dnia mówili też o innych, poważnych 

wydarzeniach. W Ameryce Południowej było trzęsienie ziemi, a na Środkowym 
Wschodzie doszło do porwania z pobudek politycznych. Tak więc w końcu 

zabrało to tylko kilka sekund, kilka zdań, pokazano jedno małe zdjęcie. 
- "Alonzo Calderas Wallace, podejrzewany od dawna seryjny gwałciciel i 

morderca, poszukiwany w stanach Teksas i Oklahoma, został zatrzymany 
ostatniej nocy w Portland, w Oregonie, dzięki anonimowemu informatorowi. 

Wallace został znaleziony nieprzytomny wcześnie rano, niedaleko od 
posterunku policji. Śledczy jeszcze nie są w stanie powiedzieć, że zostanie on 

ekstradowany do Houston czy Oklahoma City, aby stanąć przed sądem." 
Zdjęcie było niewyraźne, przedstawiało tylko tę odrażającą twarz, miał 

także lekki zarost. Nawet jeśli Bella to widziała, prawdopodobnie nie 
rozpoznałaby go. Miałem nadzieję, że nie, tylko niepotrzebnie by się zmartwiła. 

- Zainteresowanie tą sprawą tu, w miasteczku, nie będzie duże. To zbyt 
daleko, aby ktoś się tym bardziej zainteresował. - powiedziała mi Alice. - 

Bardzo 
dobrze, że Carlisle wziął go poza stan. 

Przytaknąłem. Bella nie oglądała dużo telewizji, a tym bardziej nigdy nie 
widziałem jej ojca oglądającego cokolwiek innego poza kanałami sportowymi. 

Zrobiłem, co mogłem. Ten potwór już nie będzie dłużej łowił, a ja nie 
jestem mordercą. W każdym razie, nie ostatnio. Dobrze zrobiłem, ufając 

Carlisle'owi, tak samo pragnąc, że potwór nie wyjdzie na wolność zbyt szybko. 
Złapałem się nawet na myślach, mając nadzieję, że mógłby zostać przewieziony 

do Teksasu, gdzie kara śmierci nadal jest tak popularna... 
Nie. To już nieważne. Powinienem o tym zapomnieć i skupić się na 

najważniejszych rzeczach. 
Opuściłem pokój Belli dopiero mniej niż godzinę temu. A w tym 

momencie nie pragnąłem o niczym innym, jak tylko móc ujrzeć ją ponownie. 
- Alice, masz coś przeciwko- 

Przerwała mi. - Rosalie pojedzie. Będzie robiła wrażenie wściekłej, ale tak 
naprawdę nie przepuści okazji, aby pokazać publicznie swój samochód. - Alice 

trzęsła się ze śmiechu. 

Uśmiechnąłem się do niej. - Do zobaczenia w szkole. 
Alice westchnęła, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie. 

Wiem, wiem - pomyślała. - Jeszcze nie. Poczekam, aż będziesz gotów, aby 
przedstawić mnie Belli. Chociaż powinieneś wiedzieć, że to nie chodzi o to, że 

jestem zazdrosna. Bella także mnie polubi. 

background image

Nie odpowiedziałem jej, zamiast tego wyszedłem szybko na dwór. To był 
inny punkt widzenia tej całej sytuacji. Czy Bella chce poznać Alice? Mieć 

wampirzycę za przyjaciółkę? 
Znając Bellę... ten pomysł wcale by jej nie przeszkadzał. 

Skrzywiłem się. Co Bella chciała i co było dla niej najlepsze, to całkowicie 
dwie różne rzeczy. 

Zacząłem czuć się niepewnie, kiedy zaparkowałem na podjeździe domu 
Belli. Ludzkie powiedzenie mówi, że pewne rzeczy wyglądają inaczej rankiem - 

że zmieniają się, kiedy się z nimi prześpi. 
Czy będę wyglądał dla Belli inaczej w słabym świetle mglistego dnia? 

Bardziej czy mniej groźnie niż w ciemności nocy? Czy dotarła do niej wreszcie 
prawda? Czy w końcu będzie się mnie bała? 

Chociaż, ostatniej nocy spała bardzo spokojnie. Kiedy wypowiedziała 
moje imię, raz, potem kolejny, uśmiechała się. Więcej niż raz mruczała, abym 

został. Czy to nie będzie dziś nic znaczyło? 
Czekałem więc nerwowo, słuchając jej odgłosów z wnętrza domu - 

szybkich kroków na schodach, ostrego rozdzierania jakiejś folii, zawartości 
lodówki obijającej się o siebie, kiedy zatrzasnęła drzwi. To wszystko brzmiało 

tak, jakby bardzo się spieszyła. Niespokojna o drogę do szkoły. Na tę myśl 
uśmiechnąłem się, nabierając znów nadziei. 

Spojrzałem na zegar. Moje domysły były słuszne - biorąc pod uwagę, że 
prędkość jej samochodu znacznie ją ogranicza - była już lekko spóźniona. 

Bella wyszła z domu, z torbą z książkami na ramieniu. Jej włosy były w 
lekkim nieładzie. Cienki, zielony sweter, który założyła, nie chronił jej 

dostatecznie przed chłodną mgłą, toteż szła zgarbiona. 
Sweter był długi, za duży na nią, niepasujący. Maskował skutecznie jej 

smukłą figurę, przemieniając jej delikatne kształty i miękkie linie w 
bezkształtną mieszaninę. Paradoksalnie, doceniłem to tak samo mocno, jak 

pragnąłem, aby miała na sobie coś podobnego do miękkiej, niebieskiej bluzki, 
którą założyła wczoraj wieczorem... Materiał przylegał ściśle do jej skóry, 

idealnie wycięty, aby odsłonić hipnotyzujące kształty jej obojczyków, skupiające 
się we wgłębieniu poniżej jej szyi. Niebieski opływał jej ciało jak woda, 

podkreślając subtelną formę jej ciała... 
Tak było dla mnie lepiej - niemal niezbędnie - trzymać myśli daleko, 

daleko od tych kształtów, więc byłem wdzięczny nietwarzowemu swetrowi. Nie 

mogłem dopuścić się żadnego błędu, a to byłby olbrzymi błąd, zastanawiać się 
nad dziwnym głodem, jaki myśli o jej ustach... skórze... ciele... wywoływały u 

mnie, krążąc sobie luźno. Głód, który omijałem przez sto lat. Ale za to mogłem 
nie pozwolić sobie myśleć o dotknięciu jej, ponieważ to było niemożliwe. 

Mógłbym ją skrzywdzić. 
Bella odwróciła się od drzwi i ruszyła przed siebie w takim pośpiechu, że o 

mało co nie wpadła na mój samochód, wcale go nie zauważając. 
Wtedy stanęła jak wryta. Torba zsunęła się z jej ramienia a oczy 

rozszerzyły się, gdy wzrok spoczął na samochodzie. 
Wysiadłem, nie dbając w ogóle o poruszanie się ludzkim tempem i 

otworzyłem dla niej drzwi pasażera. Nie mogłem próbować oszukiwać jej nigdy 
więcej - kiedy byliśmy sami, w końcu mogłem być sobą. 

Spojrzała na mnie, zaskoczona ponownie, kiedy zmaterializowałem się w 
gęstej mgle. A wtedy zaskoczenie, niespodzianka w jej oczach zmieniła się w coś 

jeszcze, i nie musiałem się już dłużej martwić, czy jej uczucia względem mnie 
jakkolwiek zmieniły się od zeszłej nocy. Ciepło, podziw, fascynacja, wszystko to 

kłębiło się w czekoladowym brązie jej oczu. 
- Chciałabyś może pojechać dziś ze mną? - spytałem. Nie chciałem, aby 

było tak jak zeszłej nocy. Pozwoliłem jej wybrać. Od teraz to musi być zawsze 
jej 

wybór. 
- Chętnie. - wymamrotała i wdrapała się do auta bez zastanowienia. 

Czy fakt, że mnie zawsze odpowiadała 'tak' przestanie mnie kiedyś 
zadziwiać? Wątpiłem w to. 

Okrążyłem szybko samochód, aby do niej dołączyć. Nie wyglądała na 

background image

zbytnio zaszokowaną moim nagłym pojawieniem się. 
Szczęście, jakie poczułem, kiedy usiadła obok mnie było nie do opisania. 

Mimo że lubiłem towarzystwo mojej rodziny i cieszyłem się z rozrywek, jakie 
oferował ten świat, nigdy nie czułem się aż tak dobrze. Nawet świadomość, że to 

było złe i coś może pójść nie tak, nie zmazała z mojej twarzy uśmiechu. 
Moja kurtka wisiała na oparciu fotela. Zauważyłem, że zerka na nią. 

- Przywiozłem ci kurtkę. - wyjaśniłem. To była moja wymówka, dlaczego 
przyjechałem dziś rano. Było chłodno. Ona nie miała kurtki. To była z 

pewnością dopuszczalna forma rycerstwa. - Nie chciałem, żebyś się przeziębiła. 
- Nie jestem znowu taka delikatna. - odparła, wpatrując się raczej w moją 

pierś, jakby wahała się spojrzeć mi w twarz. Ale założyła na siebie kurtkę, 
zanim 

miałbym jej to nakazać. 
- Doprawdy? - mruknąłem cicho do siebie. 

Patrzyła na drogę, kiedy skierowałem się w stronę szkoły. Byłem w stanie 
znieść ciszę tylko przez kilka sekund. Musiałem wiedzieć, o czym myślała dziś 

rano. W końcu między nami wiele się zmieniło od czasu, kiedy słońce ostatnio 

wzeszło. 
- Co, koniec przesłuchania? - spytałem, zachowując lekki ton. 

Wydawała się zadowolona, że podjąłem temat. - Denerwują cię te 
wszystkie pytania? 

- Nie tak bardzo, jak twoje odpowiedzi. - powiedziałem szczerze. 
Zmieniła wyraz twarzy. 

- Irytują cię moje reakcje? 
- W tym cały problem. Przyjmujesz każdą rewelację ze stoickim spokojem, 

to nienaturalne. - jeszcze nie krzyczała. Jak to możliwe? - Nie wiem, co 
naprawdę 

myślisz. - Wszystko co robiła, bądź nie robiła, skłaniało mnie do rozmyślań. 
- Zawsze ci mówię, co o czym sądzę. 

- Ale jesteś przy tym bardzo wybiórcza. 
Zagryzła wargi. Chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, ale w ten sposób 

ujawniało się u niej napięcie. 
- Nie za bardzo. 

Te słowa sprawiły, że mało co nie oszalałem z ciekawości. Co takiego tak 
silnie przede mną ukrywała? 

- Dość, żeby doprowadzać mnie do szału. - powiedziałem. 
Zawahała się, a potem szepnęła - O pewnych rzeczach nie chcesz słyszeć. 

Zastanowiłem się przez chwilę, analizując całą naszą wczorajszą rozmowę. 
Prawdopodobnie wymagało to tyle wysiłku, bo nie wiedziałem, czego takiego 

ona nie chciała, abym usłyszał. I wtedy - ponieważ jej głos był taki sam jak 
dziś, 

przepełniony bólem - zrozumiałem. Kiedyś poprosiłem ją, aby nie mówiła mi o 
swoich myślach. - Nigdy tego nie mów. Doprowadziłem ją do płaczu... 

Czy właśnie to przede mną ukrywała? Głębię swoich uczuć do mnie? To, 
że nie przeszkadzało jej moje bycie potworem i że za późno już na jakieś 

zmiany? 
Zaniemówiłem. Ból i radość były zbyt silne, a konflikt między nimi za 

duży, aby wysłowić się w miarę spójnie. Zapanowała cisza, poza jej biciem serca 
i pracą płuc. 

- A gdzie twoje rodzeństwo? - spytała nagle. 
Wziąłem głęboki oddech i poczułem z bólem jej zapach, ale stwierdziłem 

też, że powoli się do niego przyzwyczajam. Starałem się zachować zwyczajny 
ton. 

- Przyjechali wozem Rosalie. - zaparkowałem w wolnym miejscu obok 
wspomnianego właśnie samochodu. Ukryłem uśmiech na widok jej szerokich ze 

zdumienia oczu. - Robi wrażenie, prawda? 
Rosalie ucieszyłaby reakcja Belli. Jeśli oczywiście mogłaby spojrzeć na nią 

przychylnie, co raczej nigdy nie nastąpi. 

- Zwraca uwagę. Staramy się nie rzucać w oczy. 

background image

- Nie za bardzo wam to wychodzi. - odpowiedziała i uśmiechnęła się. 
Czysty, miły odgłos jej śmiechu ocieplił moje martwe wnętrze, nawet jeśli 

umysł był pełen wątpliwości. 
- Więc czemu Rosalie wzięła dziś swój wóz, skoro jest taki szpanerski? - 

zastanawiała się. 
- Nie zauważyłaś? Łamię teraz wszystkie zasady. - Moja odpowiedź 

powinna ją przestraszyć, ale Bella oczywiście tylko się uśmiechnęła. 
Nie poczekała, aż podejdę i otworzę jej drzwi. W szkole musiałem 

zachowywać pozory, więc nie mogłem poruszać się zbyt szybko. Dlatego nie 
mogłem temu zapobiec. W niedalekiej przyszłości powinna chyba przyzwyczaić 

się do traktowania z szacunkiem. 
Podszedłem tak blisko, na ile śmiałem to zrobić, wypatrując, czy moja 

bliskość jej nie przeszkadza. Dwa razy jej ręka powędrowała w moją stronę, ale 
szybko ją cofnęła. Wyglądało na to, że chciała mnie dotknąć... Mój oddech 

przyspieszył. 
- Czemu w ogóle macie takie auta, skoro zależy wam na unikaniu 

rozgłosu? - zapytała. 
- To taka słabostka. - przyznałem. - Wszyscy uwielbiamy szybką jazdę. 

- Jasne - wymamrotała pod nosem. 
Nie spojrzała w górę, aby ujrzeć ewentualnie mój szeroki uśmiech. 

Och... Nie wierzę! Jak Bella do tego doprowadziła? Nie rozumiem... 
Dlaczego? 

Moje myśli zakłóciły mentalne wykrzyknienia Jessiki. Czekała już na 
Bellę schowana przed deszczem pod dachem stołówki, z kurtką Belli 

przewieszoną przez ramię. Jej oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. 
Chwilę później Bella także ją zauważyła. Dostrzegłszy wyraz jej twarzy, 

zarumieniła się. Twarz Jessiki wyrażała bowiem wszystko, o czym myślała. 
- Cześć, Jess. Dzięki, że pamiętałaś. - przywitała się Bella. 

Sięgnęła po kurtkę, a Jessica podała ją jej bez słowa. 
Powinienem być miły dla znajomych Belli, bez względu na to, czy są jej 

dobrymi przyjaciółmi czy nie. 
- Dzień dobry, Jessico. 

Wooow... 
Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Było to nawet trochę dziwne, 

zabawne... i szczerze mówiąc, nieco żenujące, jak bardzo zmieniła mnie obecność 
Belli. Wyglądało na to, że teraz nikt się mnie nie bał. Gdyby Emmett się o tym 

dowiedział, śmiałby się ze mnie przez następne 100 lat. 

- Ehm... Hej - wydusiła Jessika, zerkając porozumiewawczo na Bellę. - Do 
zobaczenia na trygonometrii. 

Wszystko dokładnie mi opowiesz. Nie pozwolę ci się wykręcić. Muszę znać 
wszystkie szczegóły! Cholera, Edward Cullen! Życie jest niesprawiedliwe. 

Bella wykrzywiła twarz. 
- Na razie. 

W głowie Jessiki panował zamęt, kiedy wreszcie poszła na pierwszą lekcję, 
zerkając na nas co chwila. 

Muszę znać całą historię! Czy wczorajszego wieczoru planowali spotkanie? 
A więc czy się spotykają? Jak długo? Jak mogła trzymać to w sekrecie? I 

dlaczego? 
To musi być coś poważnego - naprawdę jej na nim zależy. Czy mogłoby być 

inaczej? Wszystkiego się dowiem. Nie wytrzymam tej niepewności! Ciekawe, jak 
sobie radzi w jego towarzystwie... och, ja bym chyba zemdlała... 

Myśli Jessiki przestały być spójne, a umysł wypełnił się najróżniejszymi 
fantazjami. Skrzywiłem się to w duchu, i to nawet nie tylko dlatego, że w tych 

wizjach zastąpiła Bellę swoją osobą. Do tego nigdy nie mogłoby dojść. A 
jednak... pragnąłem... nie mogłem się do tego przyznać nawet przed sobą. Jak 

wiele chciałem jej pokazać? Która z tych sytuacji skończyłaby się jej śmiercią? 
Potrząsnąłem głową i spróbowałem się rozchmurzyć. 

- Co zamierzasz jej powiedzieć? 
- Hej - wyszeptała groźnie. - Myślałam, że nie potrafisz czytać w moich 

myślach. 

background image

- Nie potrafię - spojrzałem na nią, starając się doszukać sensu w jej 
słowach. Ach tak, chyba pomyśleliśmy o tym samym. Hmm, spodobało mi się to. 

- Umiem jednak czytać w jej. Chce wycisnąć z ciebie wszystko. 
Bella jęknęła i zsunęła z ramion kurtkę. Nie zrozumiałem na początku, że 

chce mi ją oddać; nie prosiłem o jej zwrot, bo wolałbym, żeby ją zatrzymała - 
więc spóźniłem się z zareagowaniem. Podała mi moją kurtkę i nie spoglądając na 

mnie, włożyła swoją. Nie zauważyła nawet, że wyciągnąłem ręce, aby jej pomóc. 
Zmarszczyłem brwi, ale zaraz musiałem się opanować, żeby niczego nie 

zauważyła. 
- No to co zamierzasz jej powiedzieć? 

- Może jakaś podpowiedź? Co ją najbardziej interesuje? 
Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Sam byłem ciekaw jej odpowiedzi. 

- To nie fair. 
- Nie, nie. Nie fair jest to, że mi odmawiasz - zwęziła oczy. 

Dotarliśmy do drzwi klasy, pod którymi musiałem ją zostawić. 
Zastanawiałem się, czy pani Cope poszłaby mi na rękę w sprawie zmiany 

godziny lekcji angielskiego w moim planie... Skupiłem się. Mogłem być jednak 

fair. 
- Jess zachodzi w głowę, czy jesteśmy parą. - powiedziałem powoli. - Jest 

też ciekawa, co do mnie czujesz. 
Tym razem w jej szeroko otwartych oczach pojawiły się wesołe błyski. Ich 

wyraz dało się łatwo odczytać. Tylko udawała... 
- Kurczę. I co mam jej powiedzieć. 

- Hmm... - zawsze chciała wyciągnąć ode mnie więcej, niż powinna. 
Zastanowiłem się nad odpowiedzią. 

Niesforny kosmyk włosów, wilgotny od porannej mgły, łagodnie opadał 
falą po jej ramieniu, gdzie reszta szyi ginęła pod okropnym swetrem. Przyciągał 

moje oczy... i kierował je w inne, zakryte rejony. 
Sięgnąłem po niego delikatnie, starając się nie dotknąć jej skóry - ranek 

był wystarczająco chłodny - i wsunąłem go z powrotem, aby mnie nie rozpraszał. 
Przypomniałem sobie, jak Mike Newton dotykał jej włosów i zacisnąłem 

szczęki. Wtedy odsunęła się od niego. Teraz z kolei jej reakcja była całkowicie 
inna: oczy lekko się rozwarły, krew przyspieszyła bieg, a serce straciło równy 

rytm. 
Odpowiadając jej, starałem się ukryć uśmiech. 

- Sądzę, że na pierwsze pytanie odpowiedź może brzmieć 'tak', rzecz jasna, 
jeśli nie masz nic przeciwko. - Wybór jak zawsze należał do niej. - To 

najprostsze 
wytłumaczenie z możliwych. 

- Nie ma sprawy - wyszeptała. Rytm jej serca jeszcze nie wrócił do normy. 
- A co do drugiego pytania... - uśmiechnąłem się - z chęcią posłucham 

waszej rozmowy w myślach i zobaczę, jak sobie poradzisz. 
Niech Bella dobrze to rozważy. 

Odwróciłem się szybko, zanim poprosiła o dalsze odpowiedzi. Ciężko mi 
było czegokolwiek jej odmawiać. Jednak naprawdę chciałem usłyszeć jej myśli, 

nie swoje. 
- Zobaczymy się w stołówce. - krzyknąłem przez ramię. W ten sposób 

miałem wymówkę, aby sprawdzić, czy nadal na mnie patrzy. Znowu się 
odwróciłem i uśmiechnąłem szeroko. 

Kiedy tak szedłem korytarzem, nie byłem zbytnio świadomy mnóstwa 
myśli ludzi mnie otaczających. Nie przywiązywałem do nich wagi. Nie mogłem 

się skoncentrować. Miałem nawet trudności z utrzymaniem normalnego tempa, 
gdy przemierzałem trawnik. Chciałem pobiec, naprawdę pobiec tak szybko, aż 

nie zniknę, aż będę czuł, że lecę. Już teraz niemal unosiłem się w powietrzu. 
Wszedłem do klasy i włożyłem kurtkę. Natychmiast poczułem jej zapach. 

Chciałem, aby otoczył mnie już teraz, żebym się na niego niejako uodpornił - 
dzięki temu łatwiej mi będzie ignorować go później, na lunchu...

Cieszyłem się, że nauczyciele już nie zwracali na mnie uwagi i nie 

wyrywali do odpowiedzi. Dziś po raz pierwszy mogliby mnie przyłapać 

background image

nieprzygotowanego. Tylko moje ciało zostało w sali. Myśli wędrowały... 
Oczywiście obserwowałem Bellę. Stało się na to na tyle normalne i 

automatyczne co oddychanie. Słyszałem jej rozmowę z Mike'm Newtonem. 
Bardzo szybko poruszyła temat Jessiki, a ja uśmiechnąłem się tak szeroko i 

gwałtownie, że Rob Sawyer, który siedział obok mnie, wzdrygnął się 
nieświadomie i odsunął ode mnie. 

Uch... Wariat. 
Cóż, może jednak nie straciłem całkiem swoich umiejętności. 

Obserwowałem, jak Jessika formułuje swoje przyszłe pytania do Belli. 
Naprawdę nie mogłem się doczekać, wielokrotnie bardziej zniecierpliwiony, niż 

ta ciekawska dziewczyna, pragnąca nowych plotek. 
Przysłuchiwałem się też Angeli Weber. 

Nie zapomniałem o wdzięczności, jaką do niej czułem - przede wszystkim 
za to, że myślała dobrze o Belli, ale też za pomoc, jakiej mi udzieliła. 

Rozmyślałem więc, szukając czegoś, czego mogłaby chcieć. Sądziłem, że to 
będzie łatwe. Na pewno istniała jakaś rzecz, zabawka, której pragnęła w 

szczególności. A może kilka. Mógłbym podarować jej to anonimowo. 
Ale myśli Angeli były podobne do Belli. Jak na nastolatkę była wyjątkowo 

spokojna. Szczęśliwa. Może właśnie to było powodem jej uprzejmości - należała 
do tej wyjątkowej grupki osób, które miały wszystko to, czego pragnęły i 

pragnęli tego, co mieli. Kiedy nie była zajęta słuchaniem nauczyciela czy 
robieniem notatek, myślała o swoich braciach-bliźniakach, z którymi planowała 

wybrać się na plażę w weekend. Musiała zajmować się nimi dość często, ale nie 
przeszkadzało jej to zupełnie - jej myśli były miłe. 

Ale niezbyt przydatne. 
Musiało istnieć coś, czego chciała. Trzeba było szukać dalej. Ale tym zajmę 

się później. Za chwilę zaczynała się trygonometria, na której Bella siedziała z 
Jessiką 

Idąc na angielski, nie zwracałem zbytnio uwagi, dokąd idę. 
Jessica była już w klasie. Czekała na Bellę z prawdziwą niecierpliwością. 

Ja zachowywałem się z kolei odwrotnie - kiedy usiadłem na swoim 
miejscu, znieruchomiałem. Musiałem ciągle zachowywać pozory, zmuszając się 

do nieznacznych ruchów. Moje myśli były jednak tak skupione na Jessice, że 
przychodziło mi to z niemałym trudem. Miałem nadzieję, że będzie dość uważna 

i dobrze przywoła twarz Belli. 
Rytm, jaki wystukiwała nogą stał się szybszy, kiedy Bella weszła do klasy. 

Wygląda... ponuro. Dlaczego? Może między nią i Edwardem Cullenem 
niczego nie ma. Rozczarowanie... no ale wtedy byłby nadal wolny... Jeśli nagle 

zaczął interesować się randkami, chętnie bym mu pomogła...

Twarz Belli wcale nie wyglądała ponuro. Po prostu nie wyrażała emocji. 
Martwiła się, bo wiedziała, że podsłuchuję. Uśmiechnąłem się do siebie. 

- Opowiedz mi o wszystkim! - zażądała Jessica, choć Bella nie zdążyła 
nawet zdjąć kurtki. Była powolna. 

Och, niech się pospieszy! Nie mogę się już doczekać wszystkich soczystych 
kawałków! 

- O czym dokładnie? - po zajęciu miejsca Bella celowo wszystko opóźniała. 
- Co się działo po naszym odjeździe? 

- Postawił mi kolację i odwiózł do domu. 
A potem? Przecież musi być coś więcej! Jestem przekonana, że kłamie. Ale i 

tak wszystko z niej wyciągnę. 
- I już przed ósmą byłaś w domu? 

Bella przewróciła oczami. 
- Jeździ jak wariat. Umierałam ze strachu. 

Uśmiechnęła się lekko, a ja wybuchnąłem śmiechem, przerywając wykład 
pana Masona. Starałem się przekształcić go w kaszel, ale nikt się chyba nie 

nabrał. Pan Mason spojrzał na mnie zirytowanym wzrokiem, ale nawet nie 
starałem się wychwycić, co sobie pomyślał. 

Ech... może jednak mówi prawdę. Dlaczego ciągle muszę ciągnąć ją za 
język? Na jej miejscu chwaliłabym się wszystkim dookoła. 

- Umówiliście się jakoś wcześniej? 

background image

Jessica dostrzegła zaskoczenie na twarzy Belli i zawiodła się, że nie było 
ono udawane. 

- Skądże znowu. Zdziwiłam się bardzo, gdy na niego wpadłam - odparła 
Bella. 

Co się tutaj dzieje? 
- Ale za to dziś podwiózł cię do szkoły? 

Ona musi mi powiedzieć coś więcej! 
- Też mnie nieźle zaskoczył. Zauważył wczoraj, że nie miałam kurtki, to 

dlatego. 
Niezbyt ciekawe - pomyślała zawiedziona Jessica. 

Denerwowało mnie to, w jaki sposób rozmawiała z Bellą. Chciałem 
usłyszeć coś, o czym jeszcze nie wiedziałem. Miałem nadzieję, że nie była 

rozczarowana do tego stopnia, aby pominąć pytania na których najbardziej mi 
zależało. 

- To co, wybieracie się gdzieś jeszcze razem? - spytała w końcu. 
- Zaoferował się, że podrzuci mnie w sobotę do Seattle, bo nie wierzy, że 

moja furgonetka to przeżyje. Czy to się liczy jako randka? 

Hmm, na pewno nadrabia dla niej drogi, bo chyba mu na niej zależy. Musi 
coś do niej czuć, nawet jeśli ona nie czuje tego samego. Czy to w ogóle możliwe? 

Bella jest nienormalna. 
- Tak. - odpowiedziała więc Jessica. 

- No to wybieramy się gdzieś razem - podsumowała Bella. 
- Kurczę, dziewczyno... Edward Cullen. 

Ale głównym problemem jest to, czy ona go lubi. 
- Wiem. - westchnęła Bella. 

Ten ton zachęcił Jessikę do dalszych pytań. 
Nareszcie! Chyba załapała. Musi rozumieć... 

- Czekaj! - zawołała nagle Jessika, przypominając sobie o najważniejszym 
pytaniu. - Pocałował cię? 

Proszę, powiedz że tak. A potem opisz mi to! 
- Nie. - wymruczała Bella, spuszczając wzrok w dół. - To nie tak... 

Cholera. A już miałam nadzieję. Ha, ona chyba też... 
Skrzywiłem się. Bella co prawda wyglądała na zasmuconą, ale nie z tego 

powodu. Ona nie mogła tego chcieć. Nie z wiedzą, którą posiada. Nie mogła 
pragnąć tak bliskiego kontaktu z moimi zębami. Była przekonana 

prawdopodobnie, że mam kły. Wzdrygnąłem się. 
- Myślisz, że może w sobotę...? - nacisnęła Jessica. 

- Raczej wątpię. - Bella zdawała się być sfrustrowana. 
Taak, marzy o tym. 

Czy wydawało mi się, że Jessica ma rację tylko dlatego, że obserwowałem 
to właśnie jej oczami? 

Ta absolutnie niemożliwa do zrealizowania wizja wytrąciła mnie nieco z 
równowagi. Jakby to było - spróbować ją pocałować. Moje usta i jej usta, 

kamienny chłód przy miękkim cieple... 
A chwilę potem umiera. 

Pozbyłem się tej wizji i skupiłem na powrót na rozmowie. 
- A o czym rozmawialiście? 

Czy z nim rozmawiałaś normalnie, czy też był zmuszony wyciągać od ciebie 
każdą informację tak jak ja dzisiaj? 

Uśmiechnąłem się smutno. Jessika wcale nie była tak daleka od prawdy. 
- Czy ja wiem, dużo tego było. O, na przykład pogadaliśmy krótko o 

wypracowaniu z angielskiego.

Bardzo krótko. Uśmiechnąłem się szerzej. 
Litości, Bella. 

- Błagam, zdradź mi trochę więcej szczegółów. 
Bella na chwilę zamilkła. 

- Eee... Dobra, mam. Żałuj, że nie widziałaś, jak podrywała go ta kelnerka. 
Naprawdę, kobieta przechodziła samą siebie. Ale on zupełnie ją ignorował. 

Ten szczegół wydał mi się dziwny. Byłem zaskoczony, że w ogóle to 

background image

zauważyła. Przecież to nie było nic ważnego i istotnego. 
Ciekawe... 

- Dobry znak. Ładna chociaż była? 
Hmm, Jessika myślała o tym więcej niż ja. Widocznie to jedna z typowo 

kobiecych cech. 
- Bardzo ładna. I miała góra dwadzieścia lat. 

Jessica rozkojarzyła się na chwilę, bo przypomniała sobie zachowanie 
Mike'a podczas poniedziałkowej randki. Okazywał trochę za duże 

zainteresowanie wobec kelnerki, której Jessica nie uznałaby za ładną. Zdusiła w 
sobie irytację i wróciła do wypytywania Belli. 

- Jeszcze lepiej. Facet musi coś do ciebie czuć. 
- Też tak myślę - odpowiedziała powoli, a ja zesztywniałem. - Trudno 

powiedzieć. Jest taki skryty. 
Najwidoczniej moje zachowanie nie była tak do końca opanowane, jak 

sądziłem. Ale mimo jej spostrzegawczości, jak mogła jeszcze nie zauważać, że się 
w niej zakochałem? Odtworzyłem sobie naszą rozmowę i niemal się zdziwiłem, 

że nie powiedziałem tego głośno. Ta wiadomość stanowiła podtekst praktycznie 
każdej mojej wypowiedzi. 

Wow... siedzisz koło faceta, który wygląda ja model i jesteś w stanie 
zwyczajnie z nim rozmawiać. 

- Nie wiem, skąd w tobie tyle odwagi, żeby być z nim sam na sam. - 
powiedziała głośno. 

Bella zdziwiła się. 
- A co? 

Bardzo dziwna reakcja. A niby co innego mogę mieć na myśli? 
- On jest taki... jakby to określić - onieśmielający. Zapominam języka w 

gębie. 
Nie potrafiłam się do niego wcale odezwać, a powiedział tylko 'dzień 

dobry'. Chyba uważa mnie za idiotkę. 
Bella uśmiechnęła się.

- Nie powiem, też mi się wszystko plącze. 

Pewnie chciała ją po prostu pocieszyć. W moim towarzystwie byłą przecież 
zawsze opanowana. 

- Zresztą, mniejsza o to - westchnęła Jessica. - Jest nieziemsko przystojny. 
Twarz Belli zasępiła się. Wyglądała na oburzoną, ale Jessica tego nie 

zauważyła. 
- To jeszcze nie wszystko. - rzuciła. 

No, nareszcie postęp. 
- Naprawdę? 

Bella zagryzała usta. 
- Trudno mi to dokładnie wyjaśnić, ale... jego wnętrze jest jeszcze bardziej 

niesamowite niż twarz. - powiedziała w końcu. 
Spojrzała jakby ponad Jessikę, lekko rozkojarzona. 

To, co teraz czułem, było dość podobne do uczucia, gdy Carlisle i Esme 
chwalili mnie bardziej, niż na to zasługiwałem. Podobne, ale zdecydowanie 

silniejsze, intensywniejsze. 
Przekonaj kogo innego - nic nie może być lepsze od jego twarzy. No, chyba 

że jego ciało... ach, chyba zemdleję... 
- Czy to możliwe? - zachichotała. 

Bella nie spojrzała na nią. Nadal była zamyślona. 
Może lepiej będzie zadawać proste pytania. Ha ha. Jak rozmowa z 

przedszkolakiem. 
- Zależy ci na nim, prawda? 

Zamarłem. 
Bella nie patrzyła na nią. 

- Tak. 
- To znaczy, tak zupełnie na poważnie ci zależy? 

- Tak. 
Ten rumieniec! 

- Jak bardzo ci na nim zależy? 

background image

Teraz klasa mogłaby stanąć w płomieniach, a ja bym nawet nie zauważył. 
Twarz Belli była ewidentnie czerwona - niemal czułem uderzające od niej 

gorąco. 
- Za bardzo - szepnęła. - Bardziej niż jemu. Ale nic na to nie mogę 

poradzić. 
O co pyta pan Varner?

- Jaki numer, panie profesorze? 

Cieszyłem się, że Angela nie mogła kontynuować rozmowy. 
Potrzebowałem chwili wytchnienia. 

Co ona sobie myślała? Bardziej niż jemu? Jak mogła coś takiego pomyśleć? 
Ale nic na to nie mogę poradzić? Co to niby miało znaczyć? Nie byłem w stanie 

znaleźć logicznego wyjaśnienia jej słów. To było bez sensu. 
Wygląda na to, że już niczego nie mogę brać na serio. Normalne rzeczy, 

oczywiste, w jej umyśle ulegały odwróceniu. Zależy mi bardziej niż jemu? Może 
nie powinienem od razu wykluczać myśli o psychiatryku. 

Ze zdenerwowaniem zerknąłem na zegarek. Dlaczego nawet dla 
nieśmiertelnego ten czas tak wolno płynie? 

Z lekcji trygonometrii pana Vernera wyniosłem więcej, niż z własnej. Bella 
i Jessika już nie rozmawiały, ale Jessika często zerkała na Bellę. W którymś 

momencie znów bez powodu oblała się rumieńcem. Czas do lunchu jeszcze 
nigdy mi się tak nie dłużył. 

Nie byłem przekonany, że po lekcji Jessika wyciągnie od Belli resztę 
informacji i odpowiedzi, na których mi zależało. Ale okazało się, że Bella była 

od 
niej szybsza. 

Wraz z dźwiękiem dzwonka odwróciła się do Jessiki. 
- Mike spytał mnie na angielskim, jak ci się podobało w poniedziałek - 

powiedziała z lekkim uśmiechem. Natychmiast pojąłem - najlepsza obrona to 
atak. 

Mike o mnie pytał? Radość jakby złagodziła myśli Jess, jej umysł 
zdecydowanie wyzbył się fałszu. 

- Żartujesz! I co mu powiedziałaś? 
- Że się świetnie bawiłaś. Wyglądał na zadowolonego. 

- Powtórz dokładnie, o co się spytał, i dokładnie, co mu odpowiedziałaś. 
A więc już nic więcej od niej nie wyciągnę. Bella miała na ustach uśmiech, 

jakby myślała to samo. Wygrała rundę. Ale na lunchu role się odwrócą. Coś mi 
podpowiadało, że ja nie będę miał tyle problemów z uzyskaniem odpowiedzi. 

Ledwie wytrzymywałem krótkotrwałe wizyty w głowie Jessiki przez 
następne godziny. Ciągle myślała obsesyjnie o Mike'u. A ja miałem go już dość. 

Chłopak ma szczęście, że jeszcze żyje. 
Poszedłem niechętnie na w-f z Alice. Byliśmy partnerami na tej lekcji, 

gdyż jako jedyni odpowiadaliśmy sobie pod względem siły i szybkości. Dziś po 
raz pierwszy ćwiczyliśmy grę w badmintona. Westchnąłem znudzony, odbijając 

lotkę na drugą stronę. Lauren Mallory była w przeciwnej drużynie, oczywiście 
nie trafiła. Alice kręciła swoją rakietą ze znudzeniem. 

Nienawidziliśmy w-fu, zwłaszcza Emmett. Tego rodzaju gry nie zgadzały 
się całkowicie z naszymi charakterami. A dziś zajęcia wydawały się jeszcze 

gorsze niż zwykle. Czułem się niemal tak poirytowany jak Emmett na każdym 

w-fie. 
Ale zanim zdążyłem wybuchnąć z niecierpliwości, trener Clap wypuścił 

nas wcześniej. To było zabawne - opuścił dziś śniadanie, miał to być jakby wstęp 
do diety - i wynikający z tego głód zmusił go do wcześniejszego zakończenia 

lekcji. Obiecał sobie w duchu, że zacznie jednak od jutra... 
Miałem wystarczająco dużo czasu, aby pójść do budynku, gdzie 

znajdowała się klasa Belli. 
Miłej zabawy - pomyślała Alice, oddalając się, aby poszukać Jaspera. 

Jeszcze tylko parę dni cierpliwości. Coś mi się wydaje, że nie pozdrowisz jej 
ode 

mnie? 

background image

Rozdrażniony pokręciłem głową. Czy ona musi być taka przemądrzała? 
W ten weekend będzie bardzo słonecznie, Chyba będziesz musiał zmienić 

swoje plany. 
Westchnąłem, kierując się w przeciwną stronę. Przemądrzała, ale na 

pewno bardzo użyteczna. 
Oparłem się o ścianę tuż przy drzwiach i czekałem. Stałem na tyle blisko, 

że słyszałem zarówno myśli Jessiki, jak i jej głos. 
- Jesz lunch z Edwardem, a nie z nami, prawda? 

Wydaje się taka... radosna. Założę się, że nie powiedziała mi o masie 
rzeczy. 

- Nie sądzę - odparła Bella, dziwnie niepewna. 
Ale czy nie obiecałem jej, że zjemy lunch razem? Co ona sobie myśli? 

Wyszły razem z klasy. Dwie pary oczu rozszerzyły się na mój widok, ale 
usłyszałem tylko jedne myśli. 

No proszę. Wow. Dzieje się tu wyraźnie więcej, niż mi powiedziała. Może 
dzwonił do niej wieczorem. A może nie powinnam się wtrącać. Ech. Mam nadzieję, 

że po prostu minie ją w pośpiechu. Mike jest słodki, ale... wow. 
- Do zobaczenia. 

Bella podeszła do mnie, zatrzymując się przed oddaniem ostatniego kroku. 
Niepewność. Jej policzki były zaróżowione. 

Znałem ją już na tyle, aby wiedzieć, że pod tym wahaniem nie krył się 
strach. Widocznie zachowywała się tak przez wymyśloną przepaść między 

moimi uczuciami a mną. Bardziej niż jemu. Absurd. 
- Cześć. - powiedziałem. 

Jej twarz pojaśniała. 
- Hej. 

Nie wydawała się skora, aby powiedzieć coś więcej, więc skierowałem się 

w stronę stołówki. Kurtka zadziałała - jej zapach nie uderzył mnie tak 
gwałtownie jak zazwyczaj. Po prostu ból, który czułem, nasilił się. 

Zignorowałem go z większą łatwością, niż kiedyś. 
Kiedy staliśmy w kolejce, Bella była niespokojna. Bawiła się zamkiem od 

kurtki i przestępowała nerwowo z nogi na nogę. Często na mnie zerkała, ale gdy 
tylko nasze spojrzenia się spotkał, spuszczała wzrok. Czy to dlatego, że 

znajdowaliśmy się na widoku tylu ludzi? Może doszły do niej te głośne szepty - 
dziś plotki nie tylko krążyły w umysłach ludzi, ale i były wypowiadane na głos. 

A może spojrzawszy na moją twarz, nareszcie do niej dotarło, że jest w 
tarapatach. 

Nie odezwała się aż do chwili, gdy zacząłem wybierać lunch. Nie 
wiedziałem, co lubi, więc wziąłem wszystkiego po trochu. 

- Co ty wyprawiasz? - syknęła. - Ja tyle nie zjem. 
Potrząsnąłem głową i podszedłem do kasy. 

- Połowa jest dla mnie. 
Uniosła jedną brew, ale nie skomentowała tego. Zapłaciłem i poszliśmy do 

tego samego stolika, przy którym siedzieliśmy już wcześniej, przed zdarzeniem z 
oznaczaniem grup krwi. Przez ostatnie dni wiele się wydarzyło. Teraz było 

inaczej. 
Usiadła naprzeciwko mnie. Popchnąłem tackę w jej stronę. 

- Bierz, co chcesz. - zachęciłem ją. 
Wzięła tylko jabłko i obracała je w dłoniach, ze skupionym wyrazem 

twarzy. 
- Zastanawiałam się... 

Żadna niespodzianka. 
- Jestem ciekawa, co byś zrobił, gdyby ktoś rzucił ci wyzwanie i kazał coś 

zjeść. - mówiła cicho, tak aby nikt tego nie usłyszał. Z kolei moje uszy to co 
innego, tym bardziej, że jej słuchałem. 

- Zawsze jesteś taka ciekawska - zwróciłem jej uwagę. Co tam. Przecież to i 
tak nie byłby pierwszy raz, kiedy coś zjadłem. To w końcu też było częścią tego 

przedstawienia. Niemiła część. 
Patrząc jej w oczy, chwyciłem za coś, co leżało najbliżej i ugryzłem 

kawałek, czymkolwiek to było. Nie mogłem tego jednak stwierdzić bez 

background image

patrzenia. W każdym razie było gumowate, mięsiste i ohydne, jak każde inne 
ludzkie jedzenie. Przeżułem to szybko i połknąłem, starając się powstrzymać 

grymas twarzy. Kęs przesuwał się nieprzyjemnie w dół mojego przełyku. 
Wzdrygnąłem się na samą myśl, jak później będę musiał się tego pozbyć... 

Bella była zaszokowana. I pod wrażeniem. Chciałem wywrócić oczami, w 
końcu te sztuczki mieliśmy wyćwiczone do perfekcji.

- Gdyby ktoś założył się z tobą, że nie odważysz się zjeść trochę ziemi, 

zjadłabyś, prawda? 
Skrzywiła się i uśmiechnęła. 

- Po prawdzie zjadłam kiedyś trochę ziemi... dla zakładu. Nie była taka zła. 
Zaśmiałem się. 

- Chyba nie powinienem być zaskoczony. 
Wyglądają na zaprzyjaźnionych. Poprawna mowa ciała. Później przekażę 

to Belli. Pochyla się w jej stronę. Wygląda na zainteresowanego. Wygląda... 
perfekcyjnie. Jessica westchnęła. Ach... 

Spotkałem jej oczy, i wtedy odwróciła sie szybko. Hmm, chyba lepiej 
trzymać się Mike'a. Rzeczywistość, nie fantazja. 

- Jessika poddaje analizie każdy mój gest. - poinformowałem Bellę. - 
Zamierza podzielić się z tobą później swoimi spostrzeżeniami. - Pchnąłem do 

niej z powrotem talerz z jedzeniem, zauważając, że była to pizza. Zastanowiłem 
się, jakby tu najlepiej zacząć. 

Ugryzła ten sam kawałek pizzy, co ja. Niesamowite, jak bardzo była ufna. 
Oczywiście, nie miała pojęcia o jadzie - nie mogłem zatruć nim jedzenia. Ale 

mimo to spodziewałem się, że będzie traktować mnie inaczej. Jak kogoś, kto 
różni się od reszty. Ale nigdy tego nie robiła, nie w negatywnym sensie. 

Postanowiłem zacząć delikatnie. 
- Zatem kelnerka była ładna, tak? 

Znów uniosła brew. 
- Naprawdę nie zauważyłeś? 

Przecież żadna kobieta nie mogła odwrócić mojej uwagi od Belli. Nonsens. 
- Miałem wtedy głowę zajętą czyś innym. - między innymi tym, w jaki 

sposób jej bluzka przylegała do ciała... 
Co za szczęście, że dzisiaj miała na sobie ten okropny sweter. 

- Biedaczka. - uśmiechnęła się. 
Najwyraźniej spodobało się jej to, że kelnerka zupełnie mnie nie 

zainteresowała. Zrozumiałem to. W końcu ile razy sam wyobrażałem sobie, że 
robię porządek z Mikiem Newtonem? Z pewnością nie mogła szczerze wierzyć w 

to, że jej małe uczucia, owoc krótkich siedemnastu lat, były rzekomo silniejsze 
niż moje, nieśmiertelne, narastające we mnie od ponad wieku. 

- Powiedziałaś coś takiego Jessice - mimo, że próbowałem, nie udało mi się 
utrzymać zwyczajnego tonu głosu - co mi się nie spodobało. 

Natychmiast poprawiła się na krześle, przybierając pozycję obronną. 
- Nic dziwnego. Wiesz, co się mówi o ludziach, którzy podsłuchują. 

A mówiło się, że podsłuchując, nigdy nie usłyszysz o sobie czegoś 

dobrego. 
- Ostrzegałem cię, że będę się przysłuchiwał. - przypomniałem. 

- A ja ostrzegałam cię, że wolałbyś nie mieć wglądu we wszystkie moje 
myśli. 

Ach, miała na myśli chwilę, gdy doprowadziłem ją do płaczu. 
Miałem wyrzuty sumienia. 

- Ostrzegałaś. Tyle, że nie miałaś do końca racji. Chciałbym wiedzieć, o 
czym myślisz, bez wyjątku. Wolałbym tylko... żebyś w ogóle nie myślała o 

pewnych rzeczach. 
Więcej częściowych prawd. Wiedziałem, że nie powinienem chcieć, aby jej 

na mnie zależało. Ale mimo to pragnąłem tego. Oczywiście, że tak. 
- To duża różnica. - mruknęła, zerkając na mnie groźnie. 

- Mniejsza z tym, nie o to mi teraz chodzi. 
- A o co? 

Kiedy się pochyliła, dotknęła dłonią swojego gardła. Przyciągnęła mój 

background image

wzrok. Znów mnie rozproszyła. Jej skóra musi być taka miękka... 
Skup się, rozkazałem sobie. 

- Czy naprawdę uważasz, że zależy ci na mnie bardziej niż mnie na tobie? - 
zapytałem. Pytanie to zabrzmiało jak dla mnie śmiesznie. 

Jej oczy były szeroko otwarte, a oddech zamarł. Potem zerknęła w inną 
stronę i zaczęła szybko oddychać. 

- Znowu to robisz. - mruknęła. 
- Co takiego? 

- Mącisz mi w głowie. - przyznała, spoglądając mi w oczy. 
- Ach, tak. - nie byłem do końca pewien, co miałbym z tym zrobić. Tak 

samo jak nie wiedziałem, czy właściwie chcę przestać mieszać jej w głowie. Sam 
fakt, że jednak byłem w stanie to robić wobec niej, cały czas mnie ekscytował. A 

to nie wpływało pozytywnie na naszą rozmowę. 
- To nie twoja wina. - westchnęła. - Nic na to nie poradzisz. 

- Czy odpowiesz na moje pytanie? 
Wbiła wzrok w blat. - Tak. 

To wszystko, co powiedziała. 
- Tak, odpowiesz, czy tak, tak właśnie myślisz? - zapytałem 

zniecierpliwiony. 
- Tak, tak właśnie myślę - odparła, nie patrząc na mnie. Jej głos wydał mi 

się smutny. Zarumieniła się. 
Uświadomiłem sobie wtedy, że było jej to tak trudno wyznać, dlatego że 

naprawdę w to wierzyła. A ja nie byłem w ogóle lepszy od Mike'a, żądając od 

niej potwierdzenia uczuć, zanim ujawnię swoje. Ale to nie miało znaczenia, że z 
mojej strony i tak wszystko było jasne. Do niej to nie docierało, więc nie 

miałem 
usprawiedliwienia 

- Mylisz się. - zapewniłem. Musiała usłyszeć czułość w moim głosie. 
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. 

- Tego nie możesz być pewien. - szepnęła. 
Więc myślała, że nie cenię jej uczuć, bo nie mogę usłyszeć jej myśli. Ale 

głównie problem leżał w tym, że to ona sama nie doceniała moich. 
- Masz jakieś dowody? 

Popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami, zagryzając usta. A ja znów 
desperacko pragnąłem usłyszeć jej myśli, mając dość zmagania się i błagania, 

aby sama mi je wyjawiła. Uniosła jednak palec, aby powstrzymać mnie, zanim 
się odezwałem. 

- Daj mi pomyśleć. - poprosiła. 
Tak długo, jak porządkowała myśli, mogłem poczekać. 

- Cóż, pomijając pewne oczywistości, czasami... - wymamrotała - nie mam 
pewności, w odróżnieniu od ciebie nie umiem czytać w myślach, ale czasami 

odnoszę wrażenie, że mówisz o czyś innym, a tak naprawdę próbujesz mnie 
odepchnąć. 

Nie spojrzała na mnie. 
A więc o to zauważyła. Czy zdawała sobie sprawę, że trzyma mnie przy 

niej tylko moja słabość i egoizm? Czy przez to myślała o mnie gorzej? 
- Wnikliwe - odparłem i zauważyłem, że jej twarz wykrzywia ból. - Ale tu 

się właśnie mylisz - zacząłem, ale przerwałem, przypominając sobie jej pierwsze 
słowa. Dręczyło mnie to, bo nie miałem pewności, czy dobrze je odebrałem. - Co 

to za oczywistości? 
- Spójrz tylko na mnie. - powiedziała. 

I patrzyłem. Nigdy nie mogłem oderwać od niej wzroku. Co miała na 
myśli? 

- Jestem zupełnie przeciętna, nijaka. - wyjaśniła. - No, chyba żeby wziąć 
pod uwagę to, że w kółko pakuję się w kłopoty i okropna ze mnie niezdara. A ty? 

Gdzie mi tam do ciebie? - wskazała ręką w moją stronę, tak jakby było to coś tak 
jasnego, że nie warto o tym wspominać. 

Uważała, że jest przeciętna? Myślała, że jestem w jakiś sposób od niej 
lepszy? W czyjej opinii? Głupich, ograniczonych ludzi jak Jessika czy pani 

background image

Cope? Jak mogła nie zauważać, że jest najpiękniejszą... najdelikatniejszą... 
Nie, i 

te słowa były niewystarczające. A ona nie miała o tym pojęcia. 
- Przyznam, że z wadami trafiłaś w samo sedno. - zaśmiałem się bez 

humoru. Osobiście nie uważałem jej niemożliwego pecha za śmieszny. Jej 

niezdarność była jednak trochę zabawna. Ale czy uwierzyłaby mi, gdybym 
powiedział, że jest cudowna zarówno na zewnątrz, jak i w środku? Być może 

potrzebowała jakiegoś potwierdzenia. - Nie wiesz, co każdy chłopak z tej szkoły 
myślał sobie, kiedy pojawiłaś się tu pierwszego dnia. 

Ach, nadzieja, ekscytacja, gorliwość tych myśli... 
Szybkość, z jaką zmieniały się niemożliwe do zrealizowania fantazje. 

Niemożliwe, bo żadnej z nich nie chciałaby spełnić. 
A to ja byłem tym, któremu powiedziała 'tak'. 

Mój uśmiech musiał być bardzo przemądrzały. 
Bella wyglądała na niesamowicie zaskoczoną. - No co ty... - wymruczała. 

- Choć raz mi zaufaj. Jesteś absolutnym przeciwieństwem przeciętnej 
dziewczyny. 

Sama jej egzystencja musiała wystarczyć, aby istnienie całej reszty świata 
było niezbędne. 

Widziałem wyraźnie, że nie była przyzwyczajona do komplementów. Cóż, 
musi przywyknąć. Zamiast tego zarumieniła się znów i podjęła inny temat. 

- To co z tym odpychaniem? 
- Nie rozumiesz? To dlatego wiem, że to ja mam rację. Mnie zależy na tobie 

bardziej, bo jestem w stanie się poświęcić. 
Czy kiedykolwiek stanę się mniej samolubny, żeby nareszcie zachować się 

właściwie? Potrząsnąłem głową. Będę musiał znaleźć w sobie tą siłę. I to nie w 
ten sposób, jaki przewidziała dla niej Alice. - Odepchnąć cię, choć i mnie 

sprawia to ból, bo tylko w ten sposób mogę zapewnić ci bezpieczeństwo. 
Kiedy wypowiedziałem te słowa, pragnąłem, aby były prawdą. Spojrzała 

na mnie. Rozzłościła się. 
- I uważasz, że ja nie byłabym zdolna do takiego poświęcenia? - spytała 

wściekła. 
Taka zdenerwowana, taka miękka i krucha. Jak mogłaby kogoś zranić? 

- Nigdy nie będziesz stała przed podobnym wyborem - odparłem, a różnica 
między nami znów mnie przygnębiła. 

Rzuciła mi spojrzenie, w jej oczach nie było już złości. Zauważyłem 
zmartwienie. 

Coś naprawdę złego stało się ze wszechświatem, jeśli ktoś tak dobry i 
kruchy jak Bella nie zasłużył na anioła stróża, którym zabrałby od niej wszelkie 

kłopoty. 
Cóż, pomyślałem z czarnym humorem, miała przynajmniej stróża 

wampira. 
Uśmiechnąłem się. Bardzo się cieszyłem, że mam wymówkę, aby z nią 

zostać. 

- Oczywiście, utrzymywanie cię przy życiu to bardziej zajęcie na pełen etat, 
wymagające mojej stałej obecności. 

W odpowiedzi uśmiechnęła się. 
- Dziś jakoś nikt nie próbował mnie zabić. - zauważyła. 

- Jeszcze nie. 
- Jeszcze nie. - ku mojemu zdziwieniu zgodziła się. 

W końcu spodziewałem się oświadczenia, że nie potrzebuje ochrony. 
Jak on mógł! Samolub! No jak on mógł nam to zrobić? - usłyszałem 

wściekły wrzask w myślach Rosalie. 
- Spokojnie, Rose. - z przeciwległego końca stołówki doszedł mnie szept 

Emmetta. Otoczył ją ramionami i trzymał przy sobie. 
Przepraszam, Edward, pomyślała Alice. Zorientowała się, że Bella wie za 

dużo, słuchając waszej rozmowy. A gdybym nie powiedziała jej już całej 
prawdy, mogłoby być jeszcze gorzej. Uwierz mi. 

Wychwyciłem od niej obraz informujący, co by się stało, gdyby Rosalie 

background image

dowiedziała się wszystkiego w domu, gdzie nie musiała zachowywać pozorów. 
Jeśli nie uspokoi się do końca zajęć, będę musiała schować gdzieś Astona 

Martina w innym stanie. Wizja mojego ulubionego samochodu w płomieniach, 
zniszczonego, nie była zbytnio miła. Ale wiedziałem, że zasłużyłem na karę. 

Jasper też nie była zadowolony. 
Później się tym zajmę. Czas, jaki mogłem spędzać z Bellą był zbyt 

ograniczony, aby go marnować. A słuchanie myśli Alice przypomniało mi, że 
miałem jeszcze coś do załatwienia. 

- Mam kolejne pytanie. - powiedziałem do Belli, nie słuchając 
rozwścieczonej Rosalie. 

- Strzelaj. - uśmiechnęła się. 
- Naprawdę musisz jechać w sobotę do Seattle, czy to też wymówka, żeby 

przegonić adoratorów? 
Skrzywiła się. 

- Wiesz... jeszcze ci nie wybaczyłam tej blokady parkingu. To przez ciebie 
Tyler łudzi się, że pójdziemy razem na bal absolwentów. 

- Och, chłopina poradziłby sobie beze mnie. Chciałem tylko zobaczyć, jaką 
zrobisz minę. 

Roześmiałem się, przypominając sobie tą sytuację i jej wyraz twarzy. Jak 
na razie jeszcze nic, co wyjawiłem, nie sprawiło, że wyglądała na tak 

przerażoną. 
Prawda wcale jej nie przerastała. Chciała być ze mną. 

- A gdybym to ja cię zaprosił, zgodziłabyś się?

- Pewnie tak - odparła - a parę dni później wykręciła się chorobą albo 
kontuzją nogi. 

Jakie to dziwne. 
- Dlaczego? 

Potrząsnęła głową zdziwiona, że nie zrozumiałem. 
- Wpadnij kiedyś na salę, jak będę miała w-f, to zrozumiesz. 

Ach tak. 
- Czyżbyś piła do tego, że nie potrafisz pokonać bez potknięcia odcinka o 

gładkiej, stabilnej nawierzchni? 
- Oczywiście. 

- Żaden kłopot. W tańcu wszystko zależy od tego, jak prowadzi partner. 
Dosłownie przez ułamek sekundy poczułem się zbyt przytłoczony wizją 

trzymania jej w ramionach w tańcu - na pewno miałaby na sobie coś delikatnego 
i zwiewnego, a nie ten okropny sweter. 

Cały czas doskonale pamiętałem uczucie jej ciała pod moim w momencie, 
kiedy ratowałem ją przed pędzącym vanem. Zapamiętałem to nawet lepiej niż 

emocje tamtej chwili. Była taka miękka i ciepła, idealnie pasowała do mojego 
kamiennego ciała... 

Zmusiłem się, aby przerwać to wspomnienie. 
- To w końcu jak? - spytałem szybko. - Jedziemy do Seattle czy robimy coś 

innego? 
Znów dawałem jej wybór, ale jednocześnie nie dając żadnej opcji 

spędzenia soboty beze mnie. To było całkowicie nie fair. Ale przecież złożyłem 
jej obietnicę i myśl o jej spełnieniu podobała mi się tak bardzo, jak mnie 

przerażała. 
W sobotę miało świecić słońce. Mógłbym pokazać jej prawdziwego mnie, 

jeśli tylko zdobyłbym się na odwagę. Znałem idealne miejsce, gdzie mogłem 
podjąć takie ryzyko. 

- Jestem otwarta na propozycje. - powiedziała. - Pod jednym warunkiem. 
Czego mogła ode mnie chcieć? 

- Jakim? 
- Możemy pojechać moim wozem? 

Czy to jakiś żart? 
- Dlaczego twoim? 

- Głównie przez wzgląd na Charliego? Spytał, czy jadę do Seattle sama i 
potwierdziłam, bo tak to wtedy wyglądało. Jeśli spyta jeszcze raz, raczej nie 

skłamię, tyle, że jest mało prawdopodobne, że jeszcze raz spyta, a gdybym 

background image

zostawiła furgonetkę, musiałabym się ze wszystkiego niepotrzebnie tłumaczyć. 

A poza tym panicznie boję się twojego stylu jazdy. 
Wywróciłem oczami. 

- Tyle rzeczy grozi ci z mojej strony, a ty boisz się akurat mojego stylu 
jazdy. 

Jej umysł naprawdę był inny. 
Edward, pomyślała nagląco Alice. 

Nagle zobaczyłem jasny krąg światła, który pojawił się w jej wizji. 
Było to znane mi miejsce, właśnie tam planowałem zabrać Bellę. 

Niewielka łąka, na którą nie chodził nikt oprócz mnie. Ciche, spokojne miejsce 
daleko od szlaków i osad ludzkich. Mogłem tam pobyć sam ze sobą i wyciszyć 

się. 
Alice też je rozpoznała, bo nie tak dawno temu widziała je w swojej 

niewyraźnej wizji, pokazała mi ją tego dnia, gdy uratowałem Bellę spod 
samochodu. 

W tej wizji nie byłem sam, ale teraz wszystko stało się jasne. Byłem tam z 
Bellą. A więc jednak zdobędę się na odwagę. Wpatrywała się we mnie, a od jej 

twarzy odbijały się wielokolorowe refleksy. 
To samo miejsce, pomyślała Alice opanowana, ale lekko podenerwowana. 

Dlaczego? Co miała na myśli mówiąc - to samo miejsce? 
A potem to zobaczyłem. 

Edward! - Alice pisnęła. Edward, ja ją kocham! 
Nie zwracałem na nią uwagi. Nie kochała Belli tak mocno, jak ja. Jej wizja 

była nie do spełnienia. Błąd. Musiało być z nią coś nie w porządku, skoro 
widziała takie rzeczy. 

Nie minęła właściwie nawet sekunda. Bella oczekiwała mojej odpowiedzi. 
Czy zauważyła w moich oczach ten błysk przerażenia, czy może to trwało dla 

niej zbyt krótko? 
Skupiłem się na powrót na naszej rozmowie, starając się wymazać wizje 

Alice. Nie, nie zasługiwały nawet na moją uwagę. 
Nie mogłem jednak utrzymać naszej konwersacji w lekkim tonie. 

- Nie powiesz ojcu, że jedziesz ze mną? - spytałem ponuro. 
- Taki już jest, że lepiej nie mówić mu wszystkiego. - stwierdziła z 

przekonaniem. - A tak w ogóle, to dokąd się wybieramy? 
Alice była w błędzie. Myliła się. To nie mogło się wydarzyć. Poza tym to 

była stara wizja. Teraz wszystko się zmieniło. 
- Zapowiada się ładny dzień - powiedziałem powoli, walcząc z 

niezdecydowaniem. Alice była w błędzie... Będę zachowywał się tak, jakbym nic 
nie zobaczył. - Więc będę się trzymał z dala od ludzi. Możesz potrzymać się z 

dala od niech ze mną... jeśli chcesz.

Bella od razu zrozumiała znaczenie tych słów. Jej oczy pojaśniały. 
- Pokażesz mi, co się dzieje z wami w słońcu? 

Być może, tak jak wielokrotnie przedtem, jej reakcja okaże się odwrotna 
niż ta, której się spodziewałem. Ta możliwość przywołała na moją twarz 

uśmiech. 
- Jasne. Ale... - nie powiedziała przecież 'tak' - jeśli ci to nie odpowiada, 

wolałbym mimo wszystko, żebyś nie jechała sama do Seattle. Ciarki mnie 
przechodzą na myśl, co mogłoby ci się przytrafić w tak dużym mieście. 

Zacisnęła obrażona usta. 
- Phoenix ma trzy razy więcej mieszkańców. A jeśli chodzi o 

powierzchnię.. 
- Tyle że w Phoenix śmierć nie była ci jeszcze najwyraźniej pisana - 

przerwałem jej. - Wolałbym więc, żebyś była blisko. 
Mogłaby zostać blisko na zawsze, a i to byłoby dla mnie za mało. Nie 

powinienem myśleć w ten sposób. My nie mieliśmy wieczności. Każda mijająca 
sekunda miała ogromne znaczenie; Bella z każdą sekundą się zmieniała, podczas 

gdy ja pozostawałem taki sam. 
- Nie martw się, sobota sam na sam z tobą najzupełniej mi odpowiada. - 

powiedziała. 

background image

Owszem, ale chyba tylko dlatego, że jej instynkt samozachowawczy nie 
działał prawidłowo. 

- Wiem. - westchnąłem. - Ale lepiej powiedz o tym Charliemu. 
- Po co? 

Zerknąłem na nią, ale tamta wizja ciągle błąkała się po obrzeżach mojej 
świadomości. 

- Dzięki temu będę miał trochę większą motywację, żeby pozwolić ci 
wrócić do domu - syknąłem. Powinna dać mi chociaż tyle, chociaż jednego 

świadka, dzięki któremu zmuszę się do zachowania ostrożności. 
Dlaczego Alice właśnie teraz pokazała mi to, co wie? 

Bella przełknęła głośno i spojrzała na mnie. Co takiego zobaczyła? 
- Sądzę, że podejmę to ryzyko. - oświadczyła spokojnie. 

Uch! Czy takie ryzykowanie życia ekscytowało ją? Powodowało przypływ 
adrenaliny? Spojrzałem na Alice, odpowiedziała mi upominającym spojrzeniem. 

Oczy Rosalie wciąż były pełne furii, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. A 
niech sobie niszczy mój samochód. To tylko zabawka. 

- Może porozmawiamy o czymś innym? - powiedziała nagle Bella. 
Zerknąłem na nią, zastanawiając się, dlaczego jest tak obojętna wobec 

spraw, które są tak ważne. Dlaczego nie widziała jeszcze we mnie potwora?

- O czym byś chciała porozmawiać? 
Spojrzała w lewo, potem w prawo, upewniając się, że nikt nie podsłuchuje. 

Pewnie chciała zapytać o coś w związku z mitami o naszej rasie. Znieruchomiała 
i spytała poważnym tonem. 

- Po co pojechaliście w Kozie Skały w zeszły weekend? Polować? Charlie 
mówił, że to nie najlepsze miejsce na biwak, bo roi się tam od niedźwiedzi. 

Przecież to oczywiste. Podniosłem brew. 
- Niedźwiedzie? - wykrztusiła. 

Uśmiechnąłem się kwaśno widząc, że może wreszcie coś do niej dociera. 
Czy teraz potraktuje mnie poważniej? Czy cokolwiek jest w stanie to sprawić? 

Zebrała się w sobie. 
- To nie sezon polowań. - zauważyła. 

- Przeczytaj i przekonaj się sama. Przepisy zakazują polowań z 
zastosowaniem broni. 

Chyba nie kontrolowała swoich min. Otworzyła szeroko usta? 
- Niedźwiedzie? - walczyła o oddech. 

- To Emmett gustuje w grizzly. 
Popatrzyłem w jej oczy i obserwowałem, jak przyjmuje tą wiadomość. 

- No, no - wymruczała. Spuściła wzrok i odgryzła kęs pizzy. Przeżuła go 
powoli i popiła. 

- A ty w czym gustujesz? - zapytała, podnosząc wreszcie wzrok. 
Mogłem się spodziewać czegoś w tym stylu - ale i tak się nie 

spodziewałem. Reakcje Belli zawsze były... interesujące. 
- W pumach. - odparłem. 

- Ach tak. - zareagowała bez emocji. Jej serce biło równo i mocno, tak, 
jakbyśmy rozmawiali tylko o ulubionej restauracji. W porządku. Jeśli chciała się 

zachowywać, jak gdyby nic się nie stało... 
- Rzecz jasna - poinformowałem ją spokojnie - to, że nie przestrzegamy 

prawa łowieckiego, nie zwalnia nas od troski o środowisko naturalne. Staramy 
się koncentrować na obszarach z nadwyżką drapieżników. Zawsze też łatwo o 

sarnę lub łosia. Nadają sił, ale to żadna zabawa. 
Słuchała z zainteresowaniem, jakbym był nauczycielem prowadzącym 

wykład. 
- W istocie, żadna - mruknęła, odgryzając kawałek pizzy. 

Najlepsza pora na niedźwiedzie to według Emmetta właśnie wczesna 
wiosna - kontynuowałem. - Dopiero co przebudziły się ze snu zimowego, więc są 

bardziej drażliwe.

Minęło już siedemdziesiąt lat, a on jeszcze nie otrząsnął się z porażki na 
pierwszym polowaniu. 

- Ach, nie ma to jak rozdrażniony grizzly. Ubaw po pachy - powiedziała 

background image

ironicznie Bella. 
Nie mogłem opanować śmiechu i potrząsnąłem głową na jej nielogiczną 

reakcję, absurdalny spokój. Na pewno udawała. 
- Proszę, powiedz, co naprawdę o tym wszystkim myślisz. 

- Usiłuję to sobie wyobrazić, ale nie potrafię - wyznała, marszcząc cię. - Jak 
można polować na niedźwiedzia bez broni? 

- Och, mamy broń. - uśmiechnąłem się szeroko, obnażając zęby. Już 
myślałem, że odskoczy, ale ani drgnęła. - Tyle, że prawo łowieckie nie bierze 

jej 
pod uwagę. A jeśli masz kłopoty z wyobrażeniem sobie Emmetta w akcji, 

przypomnij sobie, jak wygląda atak niedźwiedzia, jeśli widziałaś takowy w 
telewizji. 

Skierowała wzrok na stolik, gdzie siedziała reszta mojej rodziny i drgnęła. 
Nareszcie. Zaśmiałem się do siebie, bo wiedziałem, że jakaś cząstka mnie 

pragnie, aby pozostała nieuświadomiona. 
Kiedy na mnie spojrzała, jej oczy były rozszerzone. 

- Czy też atakujesz jak niedźwiedź? - spytała cicho. 
- Ponoć bardziej przypominam pumę - starałem się mówić ze spokojem. - 

Być może ma to coś wspólnego z preferencjami smakowymi. 
Lekko wygięła kąciki ust ku górze. 

- Być może. - powtórzyła po mnie. A potem pochyliła się do mnie i spytała 
- Mogę kiedyś zobaczyć takie polowanie? 

Nie potrzebowałem nawet wizji Alice, aby ujrzeć taką scenę, sama moja 
wyobraźnia wystarczyła. 

- W żadnym wypadku! - warknąłem. 
Odchyliła się gwałtownie do tyłu, wystraszona. Ja też się odchyliłem, 

zwiększając dystans między nami. Tego nie może nigdy zobaczyć. Nawet do tej 
pory nie zrobiła nic, co pomogłoby mi utrzymać ją przy życiu. 

- Za duży szok jak dla mnie? - zapytała opanowana. Ale i tak jej serce biło 
dwa razy szybciej niż powinno. 

- Gdyby chodziło tylko o szok, wziąłbym cię do lasu choćby dzisiaj. - 
odpowiedziałem przez zęby. - Powinnaś się wreszcie porządnie przestraszyć. 

Wyszłoby ci to na zdrowie. 
- Więc czemu? - nie ustępowała. 

Spojrzałem na nią ponuro, czekając na objaw strachu. Ja się bałem. Z 
łatwością wyobraziłem sobie, co mogłoby się stać, gdyby Bella przebywała 

niedaleko podczas polowania...

Ale jej oczy cały czas były zaciekawione. Nie miała zamiaru się poddać. 
Oczekiwała odpowiedzi. Ale przerwa na lunch już się skończyła. 

- Później ci wyjaśnię. - rzuciłem tylko. - Spóźnimy się. 
Rozejrzała się po stołówce zdezorientowana, jakby zapomniała, gdzie 

jesteśmy. Jakby nie zdawała sobie sprawy, że byliśmy w szkole, tylko gdzieś 
daleko, sami. I tu ją zupełnie rozumiałem. Kiedy byłem z nią, reszta świata nie 

była ważna. 
Wstała pospiesznie i zarzuciła torbę na ramię. 

- Niech będzie później. - powiedziała przez zaciśnięte wargi, 
zdeterminowana. Wiedziałem, że będzie mnie trzymać za słowo. 

12. KOMPLIKACJE 
W ciszy szedłem z Bellą na lekcję biologii. Próbowałam skupić się na tej 

chwili, na dziewczynie obok mnie, na tym, co było prawdziwe i solidne, na 
czymkolwiek, co utrzymywałoby Alice w błędzie, jednocześnie odpędzając 

wizje bez znaczenia z dala od mojej głowy. 
Minęliśmy stojącą na chodniku Angelę Weber, omawiającą z chłopakiem, z 

którym chodziła na trygonometrię, zadany projekt. Pobieżnie przeczesałem jej 
myśli, spodziewając się kolejnego zawodu, a odczytując w zamian ich pełen 

tęsknoty bieg. 
Ach, więc jednak było coś, czego Angela pragnęła. Niestety, nie dałoby się tego 

bez trudu zapakować w kolorowy papier. 

background image

Przez moment poczułem się dziwnie pocieszony, słysząc jej tęsknotę, dla 
której nie było nadziei. Przeszła mi przez myśl więź, którą byłem przez chwilę 

związany z tą miłą dziewczyną, z człowiekiem, a o której Angela nigdy się nie 
dowie. To, że nie ja jeden przeżywałem tragiczną historię miłosną, było 

zadziwiająco podnoszące na duchu. Złamane serca były wszędzie. 
Jednak w następnej chwili poczułem gwałtowne zirytowanie. Bo historia 

Angeli nie musiała być tragiczna. Ona była człowiekiem i on też był 
człowiekiem, a różnica, która w jej głowie wydawała się być nie do pokonania, 

była niedorzeczna, naprawdę niedorzeczna w porównaniu z moją własną 
sytuacją. Jej złamane serce nie miało prawa bytu. Co za marnotrawny smutek, 

skoro nie było żadnego powodu, dla którego nie mogłaby być z tym, z którym 
chciała. Dlaczego nie powinna mieć tego, czego pragnęła? Dlaczego 

przynajmniej ta historia nie mogłaby mieć szczęśliwego zakończenia. 
Chciałem jej coś podarować… Cóż, dam jej to, czego pragnie. Z moją 

znajomością ludzkiej natury nie będzie to zbyt trudne. Przeczesałem 
świadomość chłopca obok niej, obiektu jej uczuć i nie wydawał się być 

niechętny, przeszkadzało mu tylko to samo, co i jej. Był pozbawiony nadziei i 
zrezygnowany, tak jak i ona. 

Wystarczyłoby tylko, żebym zasiał ziarno sugestii… 
Plan uformował się z łatwością, scenariusz napisał się sam, bez wysiłku z 

mojej strony. Będę potrzebował pomocy Emmetta – wkręcenie go do tego było 
jedyną poważną trudnością. Ludzką naturą można manipulować o wiele łatwiej 

niż naturą wampirów. 
Byłem zadowolony z mojego rozwiązania, z mojego prezentu dla Angeli. Była to 

miła odskocznia od własnych problemów. Gdyby tylko moje dało się tak łatwo 

rozwiązać… 
Mój nastrój był już nieznacznie zmieniony, gdy wraz z Bellą zajęliśmy nasze 

miejsca. Może i dla nas było gdzieś rozwiązanie, które ciągle mi umykało? Tak 
jak oczywiste wyjście z sytuacji Angeli było dla niej samej niewidzialne. 

Niemożliwe… Ale po co marnować czas pogrążając się w beznadziei? Nie 
mogłem sobie na to pozwolić w przypadku Belli. Liczyła się każda sekunda. 

Wszedł pan Banner, wciągając za sobą przestarzały telewizor i odtwarzacz 
wideo. Chciał przerobić dział, którym nie był szczególnie zainteresowany – 

zaburzenia genetyczne – oglądając film przez trzy kolejne dni. „Olej Lorenza” 
może nie był zbyt pogodny, ale i tak nie powstrzymało to wybuchu 

podekscytowania w całej sali. Żadnych notatek, żadnego materiału, z którego 
można zrobić sprawdzian. Trzy dni wolnego. Ludzie nie posiadali się z 

radości. 
Dla mnie nie miało to i tak żadnego znaczenia. Nie zamierzałem zwracać 

uwagi na nic prócz Belli. 
Nie odsunąłem się dziś od jej krzesła po to, żeby mieć przestrzeń do 

oddychania. Zamiast tego, siedziałem blisko, jak zrobiłby to każdy normalny 
człowiek. Bliżej, niż gdy siedzieliśmy w samochodzie, wystarczająco blisko, by 

cała lewa część mojego ciała zanurzała się w cieple jej skóry. 
To było dziwne doświadczenie, zarówno przyjemne, jak i szarpiące moje 

nerwy, ale i tak wolałem to od siedzenia na drugim końcu stołu, z dala od niej. 
Było to też więcej, niż to do czego zdążyłem się przyzwyczaić, ale szybko zdałem 

sobie sprawę, że i tak mi to nie wystarcza. Nie byłem usatysfakcjonowany. Bycie 
tak blisko niej sprawiało tylko, że wciąż chciałem być jeszcze bliżej… Im byłem 

bliżej, tym większy był pociąg. 
Zarzuciłem jej to, że jest magnesem na niebezpieczeństwa. W tej chwili 

czułem, że była to dosłowna prawda. Ja byłem niebezpieczeństwem, a z każdym 
centymetrem malejącej odległości między nami, jej przyciąganie rosło w siłę. 

A potem pan Banner wyłączył światła. 
Dziwne, jak dużą różnicę to robiło, biorąc pod uwagę, że brak światła 

ograniczał oczy. Ja mogłem widzieć równie doskonale, co wcześniej. Każdy 
szczegół sali był wyraźny. 

Skąd więc ten nagły przeskok elektryczności w powietrzu, w ciemności, która 
dla mnie wcale nie była ciemna? Czy było tak dlatego, że byłem jedyną osobą, 

która mogła widzieć wyraźnie? Czy dlatego, że razem z Bellą byliśmy teraz oboje 

background image

niewidzialni? Jakbyśmy byli sami, tylko my dwoje, ukryci w ciemnym pokoju; 
siedzący tak blisko siebie… 

Moja ręka powędrowała w jej kierunku bez pozwolenia. Tylko dotknąć jej 
dłoni, trzymać ją w ciemnościach. Czy to byłby taki straszny błąd? Gdyby moja 

skóra jej przeszkadzała, musiałaby się jedynie odsunąć… 
Cofnąłem moją rękę z powrotem, ciasno skrzyżowałam ręce na klatce 

piersiowej i zacisnąłem dłonie. Żadnych błędów. Obiecałem sobie, że nie będę 

popełniał żadnych błędów, bez względu na to, jak drobne by się wydawały. 
Gdybym potrzymał jej rękę, chciałbym tylko więcej – kolejnego nic 

nieznaczącego dotyku, kolejnego zbliżenia. Czułem to. Rosło we mnie nowe 
pragnienie, pracujące nad tym, by odsunąć na dalszy plan moją samokontrolę. 

Żadnych błędów. 
Bella pewnie skrzyżowała swoje ręce na piersi, a jej dłonie zacisnęły się w 

pięści, tak jak i u mnie. 
O czym teraz myślisz? – umierałem, nie mogąc wyszeptać do niej tych słów, 

ale sala była zbyt cicha nawet na szeptaną rozmowę. 
Zaczął się film, który tylko odrobinę rozświetlił ciemności. Bella zerknęła na 

mnie. Dostrzegła, jak sztywno trzymałem moje ciało – tak jak ona swoje – i 
uśmiechnęła się. Jej usta lekko się rozchyliły, a oczy pełne były ciepłych 

zaproszeń. 
Albo być może widziałem to, co chciałem widzieć. 

Odwzajemniłem uśmiech; jej oddech przerwało niskie sapnięcie i szybko 
odwróciła wzrok. 

To tylko pogorszyło sprawę. Nie znałem jej myśli, ale nagle zyskałem 
pewność, że wcześniej chciała mnie dotknąć. Tak jak ja czuła to niebezpieczne 

pragnienie. 
Elektryczność szumiała między naszymi ciałami. 

Nie ruszyła się przez całą godzinę, utrzymując swoją sztywną, skontrolowaną 
pozycję, tak jak ja moją. Od czasu do czasu zerkała na mnie, a wtedy szum 

elektryczności szarpał mną w nagłym szoku. 
Godzina minęła – zbyt powoli i jednocześnie zbyt szybko. Było to tak nowe, 

że mógłbym siedzieć dniami, tylko po to, by całkowicie doświadczyć tego 
uczucia. 

Znalazłem mnóstwo argumentów, kiedy minuty mijały, rozsądek walczył z 
pożądaniem, a ja chciałem jakoś usprawiedliwić dotknięcie jej. 

W końcu, pan Banner ponownie włączył lampy. 
W jaskrawym, fluorescencyjnym świetle atmosfera w klasie wróciła do 

normalnego stanu. Bella westchnęła i przeciągnęła się, rozprostowując przed 
sobą palce. Utrzymanie takiej pozycji przez tyle czasu musiało być dla niej 

niewygodne. Mnie było łatwiej – nieruchomość leżała w mojej naturze. 
Cicho zaśmiałem się z ulgi malującej się na jej twarzy. – Cóż, to było 

interesujące. 
- Umm… - wymamrotała, wyraźnie rozumiejąc, do czego się odnosiłem, ale w 

żaden sposób tego nie komentując. Czego bym nie dał, żeby móc tylko usłyszeć, 
co myślała w tej chwili. 

Westchnąłem. Mogłem życzyć sobie tego do woli, ale i tak nic by mi to nie 
dało. 

- Idziemy? – zapytałem, gdy już się podniosłem. 

Zrobiła minę i niestabilnie stanęła na nogach, z wyciągniętymi rękami, jakby 
była się, że zaraz się przewróci. 

Mogłem podać jej rękę. Albo umieścić ją pod jej łokciem – delikatnie – i 
podtrzymać ją. To z pewnością nie byłoby zbyt duże wykroczenie… 

Żadnych błędów. 
Była bardzo cicho, gdy szliśmy na salę gimnastyczną. Głęboko pogrążyła się 

w myślach – dowodem była zmarszczka między jej brwiami. Ja również 
intensywnie rozmyślałem. 

Jedno dotknięcie jej skóry nie skrzywdziłoby jej, upierała się egoistyczna 
część mnie. 

Z łatwością mogłem kontrolować nacisk mojej dłoni. Nie było to trudne, dopóki 

background image

całkowicie miałem się na baczności. Mój zmysł dotyku był rozwinięty lepiej niż 
u ludzi – mógłbym żonglować tuzinem kryształowych pucharów i nie rozbić 

żadnego z nich; mógłbym dotknąć banki mydlanej tak, by nie prysła. Pod 
warunkiem, że mocno się kontrolowałem… 

Bella była jak bańka mydlana – delikatna i ulotna. Tymczasowa. 
Jak długo będę w stanie usprawiedliwiać moją obecność w jej życiu? Ile czasu 

mi pozostało? Czy będę miał jeszcze kiedyś taką okazję, jak dziś, jak w tym 
momencie, w tej sekundzie? Nie zawsze będzie znajdowała się na wyciągnięcie 

ręki… 
Bella odwróciła się twarzą do mnie przed drzwiami prowadzącymi do sali 

gimnastycznej. Jej oczy rozszerzyły się na widok wyrazu mojej twarzy. Nie 
odezwała się. Przejrzałem się w jej oczach i zobaczyłem konflikt szalejący w 

moich własnych. Widziałem, jak to się zmienia, gdy walkę przegrało to lepsze ja. 
Moja ręka uniosła się nieświadomie. Tak delikatnie, jakby cała była z 

najcieńszego szkła, jakby była delikatna niczym bańka, pogładziłem palcami 
ciepłą skórę na jej kości policzkowej. Była gorąca pod moim dotykiem, czułem 

puls krwi pędzącej pod jej przezroczystą skórą. 
Wystarczy! – rozkazałem sobie, chociaż moja ręka wyrywała się boleśnie, by 

położyć się na jej policzku. Wystarczy. 
Ciężko było mi cofnąć ją z powrotem, powstrzymać się przed przysunięciem 

się jeszcze bliżej, niż byłem. Przez głowę przeleciały mi tysiące możliwości – 
tysiące sposobów, na jakie mogłem ją dotykać. Koniuszek palca obrysowujący 

kształt jej ust. Moja dłoń układająca się pod jej podbródkiem. To, jak wyciągam 
spinkę z jej włosów i pozwalam im się rozsypać na mojej ręce. Moje ramiona 

oplatające jej talię, przyciskające ją do mnie na całej długości ciała… 
Wystarczy. 

Zmusiłem się do odwrócenia, do odejścia od niej. Moje ciało poruszało się 
sztywno, niechętnie.

Pozwoliłem mojemu umysłowi zostać w tyle, żeby widzieć ją, gdy ja szybko 

oddalałem się, prawie uciekając przed pokusą. Złapałem myśli Mike’a Newtona 
– były najgłośniejsze – kiedy obserwował Bellę mijającą go jak w transie, z 

nieprzytomnym spojrzeniem i czerwonymi policzkami. Groźnie rozejrzał się i 
nagle w jego głowie moje imię zmieszało się z obelgami. Nie mogłem 

powstrzymać szerokiego uśmiechu. 
Ręka mrowiła. Rozprostowałem ją, a potem zacisnąłem w pięść, ale wciąż 

bezboleśnie szczypała. 
Nie, nie skrzywdziłem jej – ale ten dotyk i tak był błędem. 

Był jak ogień – jak gdyby płomień pragnienia rozprzestrzenił się na całe 
moje ciało. 

Następnym razem, gdy znajdę się w jej pobliżu, czy dam radę powstrzymać się 
przed ponownym jej dotknięciem? A skoro już jej dotknąłem, czy będę w stanie 

na tym poprzestać? 
Nigdy więcej żadnych błędów. Tyle wystarczy. Zachowaj wspomnienie, 

Edwardzie – powiedziałem ponuro. – I trzymaj ręce przy sobie. To albo będę 
musiał zmusić się do wyjazdu… jakimś cudem. Bo nie mogłem pozwolić sobie 

być blisko niej, jeśli wciąż robiłem na kolejne błędy. 
Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem uspokoić swoje myśli. 

Emmett złapał mnie przed budynkiem do angielskiego. 
- Hej, Edward. Wygląda lepiej. Dziwnie, ale lepiej. Szczęśliwie. 

- Hej, Em – Czy wyglądałem szczęśliwie? Przypuszczam, że tak, bo pomimo 
chaosu w mojej głowie, tak się czułem. 

Trzeba było trzymać gębę na kłódkę. Teraz Rosalie chce ci wyrwać język. 
Westchnąłem. – Przepraszam, że musieliście sobie sami z tym radzić. Jesteś na 

mnie zły? 
- Nie. Rose też przejdzie. Zresztą to i tak musiało się wydarzyć – Z Alice 

widzącą przyszłość… 
Wizje Alice nie były tym, o czym akurat chciałem myśleć. Patrzyłem przed 

siebie z zaciśniętymi zębami. 
Gdy szukałem czegoś, co mogłoby mnie rozproszyć, dostrzegłem Bena 

Cheneya wchodzącego do klasy od hiszpańskiego. Ach – właśnie miałem szansę 

background image

na wręczenie Angeli Weber jej prezentu. 
Zatrzymałem się i złapałem Emmetta za ramię. – Poczekaj sekundę. 

Co jest? 
- Wiem, że na to nie zasłużyłem, ale czy wyświadczysz mi przysługę? 

- A o co chodzi? – zapytał zaciekawiony. 
Bardzo cicho i tak szybko, że słowa pozostałyby niezrozumiałe dla ludzi, 

bez względu na to, jak głośno zostałyby wypowiedziane, wyjaśniłem mu, czego 

chciałem. 
Patrzył na mnie pusto, kiedy już skończyłem, a jego myśli były równie 

puste, co i twarz. 
- Więc? – zasugerowałem. – Pomożesz mi z tym? 

Minęła minuta, zanim się odezwał. – Ale czemu? 
- Daj spokój, Emmett. Czemu nie? 

Kim ty do diabła jesteś i co zrobiłeś z moim bratem? 
- Czy to nie ty skarżysz się, że szkoła zawsze jest taka sama? To w końcu coś 

trochę innego, prawda? Traktuj to jak eksperyment – eksperyment na ludzkiej 
naturze. 

Patrzył na mnie przez jeszcze chwilę, zanim się poddał. 
– Cóż, to coś innego. To ci przyznam… OK., w porządku… - Emmett 

prychnął i wzruszył ramionami. – Pomogę ci. 
Uśmiechnąłem się do niego, jeszcze bardziej entuzjastycznie nastawiony do 

mojego planu mając Emmetta w załodze; nikt nie miał lepszego brata ode mnie. 
Emmett nie musiał ćwiczyć. Raz wyszeptałem mu jego rolę do ucha, kiedy 

wchodziliśmy do klasy. 
Ben już siedział na swoim miejscu za mną. Składał do kupy pracę domową, 

żeby móc ją oddać. Emmett i ja usiedliśmy i zrobiliśmy to samo. W klasie nie 
było jeszcze cicho, szum przyciszonych rozmów będzie niósł się, dopóki pani 

Goff nie poprosi o uwagę. Nie spieszyła się, zajęta ocenianiem sprawdzianów 
poprzedniej klasy. 

- Więc – powiedział Emmett głośniej, niż byłoby to potrzebne, gdyby mówił 
tylko do mnie. – Czy już zaprosiłeś Angelę Weber? 

Szmer przewracanych za mną kartek nagle ustał. Ben zamarł, a jego uwaga 
skupiła się na naszej rozmowie. 

Angela? Mówią o Angeli? 
Dobrze. Miałem jego ciekawość. 

- Nie – powiedziałem, powoli potrząsając głową, udając żal. 
- Czemu nie? – Emmett improwizował. – Stchórzyłeś? 

Skrzywiłem się w jego kierunku. – Nie. Słyszałem, że jest zainteresowana 
kimś innym. 

Edward Cullen chciał się umówić z Angelą? Ale… Nie… Nie podoba mi się to. 
Nie chcę, żeby się przy niej kręcił. On… nie jest dla niej odpowiedni. Nie… 

bezpieczny. 
Nie spodziewałem się takiej rycerskości, opiekuńczego instynktu. 

Pracowałem nad jego zazdrością. Ale ważne, że cokolwiek zadziałało. 
- I pozwolisz, żeby to cię zatrzymało? – pogardliwie spytał Emmett, znów 

improwizując. – Boisz się konkurencji? 

Spojrzałem na niego, ale zrobiłem użytek z tego, co powiedział. – Wiesz, 
wydaje mi się, że ona naprawdę lubi tego całego Bena. Zresztą i tak nie będę 

próbował jej przekonać. Są inne dziewczyny. 
Reakcja na krześle za mną była elektryczna. 

- Kogo? – zapytał Emmett, z powrotem stosując scenariusz. 
- Moja partnerka z laboratorium powiedziała, że to jakiś dzieciak o nazwisku 

Cheney. Nie wiem, kto to taki. 
Powstrzymałem uśmiech. Tylko wyniośli Cullenowie mogli udawać, że nie 

znają każdego ucznia w tej maleńkiej szkole. 
W głowie Bena kręciło się od szoku, jakiego doznał. Ja? Zamiast Edwarda 

Cullena? Ale czemu miałaby mnie lubić? 
- Edward – wymamrotał Emmett niższym tonem, przewracając oczami w 

background image

stronę chłopaka. – Siedzi tuż za tobą – powiedział bezgłośnie, lecz tak 
wyraźnie, 

że nawet człowiek mógł odczytać te słowa. 
- Och – wymamrotałem w odpowiedzi. 

Obróciłem się na krześle i rzuciłem chłopakowi pojedyncze spojrzenie. 
Przez chwilę, czarne oczy za jego okularami były przerażone, ale potem zmężniał 

i naprężył swoje wąskie ramiona, urażony moją wyraźnie pogardliwą oceną. 
Wysunął podbródek do przodu, a rumieniec złości przyciemnił jego 

złotobrązową skórę. 
- Ha – powiedziałem arogancko, gdy odwróciłem się do Emmetta. 

Myśli, że jest lepszy ode mnie. Ale nie Angela. Pokażę mu. 
Doskonale. 

- A czy przypadkiem nie mówiłeś, że ona zabiera Yorkie’go na bal? – zapytał 
Emmett, prychając przy wymawianiu imienia chłopaka, którym wielu 

pogardzało ze względu na jego dziwaczność. 
- Najwyraźniej to była decyzja podjęta w grupie – chciałem, by Ben upewnił 

się co do tego. – Angela jest nieśmiała. Jeśli B… cóż, jeśli facet nie może 
zebrać 

się na to, by ją zaprosić, ona nigdy tego nie zrobi. 
- Lubisz nieśmiałe dziewczyny – powiedział Emmett, znowu improwizując. 

Ciche dziewczyny. Dziewczyny jak… hmm… sam nie wiem. Może Bella Swan? 
Uśmiechnąłem się do niego. 

– Zgadza się. 
Potem powróciłem do przedstawienia. 

– Może Angela zmęczy się czekaniem? Może zaproszę ją na bal 
absolwentów. 

Nie, nie zaprosisz. – pomyślał Ben, prostując się na swoim krześle. – Co z 

tego, że jest o wiele wyższa ode mnie? Jeśli jej to nie przeszkadza, to mnie też 
nie. 

Jest najmilszą, najmądrzejszą i najładniejszą dziewczyną w tej szkole… i chce 
być 

ze mną. 
Lubiłem tego Bena. Wydawał się być błyskotliwy i miał dobre intencje. Może 

nawet był wart takiej dziewczyny jak Angela. 
Pod stołem pokazałem Emmettowi uniesiony kciuk, a pani Goff powitała 

klasę. 
Okej, przyznam, to było nawet zabawne – pomyślał Emmett. 

Uśmiechnąłem się do siebie, zadowolony, że sam ułożyłem szczęśliwe 
zakończenie do jednej historii miłosnej. Byłem pewien, że Ben pójdzie dalej i 

Angela otrzyma mój anonimowy podarunek. Mój dług został spłacony. 
Jakże głupi byli ludzie, skoro piętnaście centymetrów różnicy wzrostu 

potrafiło zaważyć na ich szczęściu. 
Mój sukces wprawił mnie w dobry nastrój. Znów się uśmiechnąłem i 

wygodnie usiadłem na krześle, przygotowując się na rozrywkę. W końcu, Bella 
powiedziała na lunchu, że nigdy nie widziałem jej w akcji na sali gimnastycznej. 

Myśli Mike’a były najłatwiejsze do wyłapania wśród głosów, które się tam 
roiły. Jego mózg stał się więcej niż znajomy przez ostatnie kilka tygodni. Z 

westchnieniem, zrezygnowany postanowiłem słuchać właśnie jego. 
Przynajmniej miałem pewność, że jego uwaga będzie skupiona wokół Belli. 

Właśnie trafiłem na chwilę, w której proponował jej bycie partnerem od 
badmintona. Mój uśmiech znikł, zęby mocno się zacisnęły i musiałem sobie 

przypomnieć, że zamordowanie Mike’a Newtona było niedopuszczalną opcją. 
- Dzięki, Mike – ale wiesz, nie musisz tego robić. 

- Nie przejmuj się, nie będę się wcinał. 
Szeroko uśmiechnęli się do siebie, a przebłyski niezliczonych wypadków – 

zawsze w jakiś sposób związanych z Bellą – przemknęły przez umysł Mike’a. 
Na początku Mike grał sam, podczas gdy Bella wahała się z tyłu boiska, 

ostrożnie trzymając rakietę, jakby to był rodzaj broni. Trener Clapp przeszedł 
obok i kazał Mike’owi zagrać razem z nią. 

- Ups – pomyślał Mike, gdy Bella podeszła do przodu z westchnieniem, 

background image

trzymając rakietę pod dziwnym kątem. 
Jennifer Ford zaserwowała lotkę dokładnie w kierunku Belli, w myślach 

nakręcona pewnością siebie. Mike widział, jak Bella rzuca się w jej kierunku, 
biorąc zamach oddalony o wiele centymetrów od celu, i szybko pobiegł, 

próbując uratować punkt. 
Zaalarmowany obserwowałem lot rakiety Belli. Jak można się było spodziewać, 

uderzyła w siatkę i odbiła się z powrotem w jej stronę, uderzając ją w czoło, 
zanim podkręcona poleciała w stronę ramienia Mike’a z długo 

rozbrzmiewającym brzdękiem.

Au. Au. Uch. Będę miał siniaka. 
Bella pocierała swoje czoło. Trudno było mi pozostać na swoim miejscu ze 

świadomością, że się zraniła. Ale co mógłbym zrobić, gdybym tam był? I nie 
wyglądało to na coś poważnego… Zawahałem się, ciągle obserwując. Jeśli będzie 

nalegała na to, żeby dalej próbować grać, będę musiał znaleźć wymówkę, żeby 
wyciągnąć ją z zajęć. 

Trener zaśmiał się. – Przepraszam, Newton. 
Ta dziewczyna ma na sobie najgorszą klątwę, jaką kiedykolwiek widziałem. 

Nie powinienem pozwolić jej rozprzestrzenić się na innych… 
Specjalnie odwrócił się plecami i poszedł oglądać inny mecz, wszystko po to, 

żeby Bella mogła powrócić do swojej poprzedniej roli widza. 
Aua… - znów pomyślał Mike, rozmasowując swoje ramię. Zwrócił się do Belli. – 

Nic ci nie jest? 
- Nie, a tobie? – zapytała zażenowana, rumieniąc się. 

- Jakoś przeżyję. 
Nie chcę wydać się jej płaczliwym bachorem. Ale, człowieku, jak to boli! zrobił 

ręką kółko w powietrzu i skrzywił się z bólu. 
- Zostanę sobie tu z tyłu – powiedziała Bella, zawstydzona, a zamiast bólu miała 

na twarzy wypisane rozgoryczenie. Może Mike’owi dostało się najwięcej. 
Zdecydowanie miałem taką nadzieję. A ona przynajmniej już nie grała. Tak 

ostrożnie trzymała rakietę za plecami, jej oczy były szerokie od wyrzutów 
sumienia… Musiałem zamaskować mój śmiech, udając kaszel. 

Co śmiesznego? – chciał wiedzieć Emmett. 
- Powiem ci później – wyszeptałem. 

Bella nie ryzykowała ponownego wejścia do gry. Trener ignorował ją i 
pozwalał Mike’owi grać samemu. 

Pod koniec lekcji z łatwością rozwiązałem sprawdzian i pani Goff pozwoliła 
mi wyjść wcześniej. Uważnie słuchałem myśli Mike’a, gdy szedłem przez teren 

szkoły. Zdecydował się wprost zapytać Bellę o mnie. 
Jessica przysięga, że ze sobą chodzą. Dlaczego? Czemu musiał wybrać właśnie 

ją? 
Nie zdawał sobie sprawy z prawdziwej sensacji – z tego, że ona wybrała mnie. 

- Więc? 
- Więc co? – zdziwiła się. 

- Ty i Cullen, hę? 
Ty i ten dziwak. Zresztą, skoro bogaty facet jest dla ciebie taki ważny… 

Zacisnąłem zęby, słysząc jego obraźliwe przypuszczenia. 
- To nie twoja sprawa, Mike. 

Broni się. Więc to prawda. Kurde. – Nie podoba mi się to. 

- Nie musi ci się podobać – przerwała mu. 
Czemu nie widzi, jakie z niego dziwaczne cyrkowe widowisko? Jak oni 

wszyscy. Sposób, w jaki się na nią gapi. Dostaję dreszczy od samego patrzenia. 
– Patrzy na ciebie… jakbyś była czymś do jedzenia. 

Skurczyłem się, czekając na jej odpowiedź. 
Jej twarz stała się jaskrawoczerwona, a usta zacisnęły się, jakby wstrzymywała 

oddech. A potem, nagle, wydał się z nich chichot. 
Teraz się ze mnie śmieje. Wspaniale. 

Mike odwrócił się, pełen mrocznych myśli i poszedł się przebrać. 
Oparłem się o ścianę sali gimnastycznej i spróbowałem zebrać się w sobie. 

Jak mogła wyśmiać zarzut Mike’a – tak całkowicie trafiony, że zacząłem się 

background image

martwić, czy Forks nie nabrało zbyt wielu podejrzeń… Czemu miałaby wyśmiać 
sugestię tego, że mógłbym ją zabić, skoro wiedziała, że to prawda? Gdzie w tym 

był humor? 
Co z nią było nie tak? 

Czy miała czarne poczucie humoru? Nie pasowało to do mojego wyobrażenia 
jej charakteru, ale skąd mogłem mieć pewność? A może mój sen na jawie o 

kapryśnym aniele był słuszny w jednym aspekcie – w tym, że w ogóle nie znała 
uczucia strachu. Odważna – tylko takie słowo do tego pasowało. Inni mogą 

mówić, że głupia, ale ja wiedziałem, jak mądra była naprawdę. Bez względu 
jednak na przyczynę, ten brak strachu, czy też zakręcone poczucie humoru, nie 

były dla niej dobre. Czy to nieustannie pchało ją ku niebezpieczeństwom? Może 
zawsze będzie mnie potrzebowała… 

Nagle, poczułem jak wystrzeliwuję w górę. 
Gdybym tylko potrafił nad sobą panować, odpowiednio się zabezpieczyć, 

być może właściwą rzeczą do zrobienia byłoby pozostanie z nią. 
Kiedy wyszła przez drzwi sali gimnastycznej, jej ramiona były sztywne, a 

dolna warga między zębami – oznaka zdenerwowania. Lecz gdy tylko jej oczy 
napotkały moje, ściągnięte ramiona rozluźniły się, a na twarzy zajaśniał szeroki 

uśmiech. Miała dziwnie spokojny wyraz twarzy. Podeszła prosto do mnie bez 
śladu wahania, zatrzymała się dopiero, gdy była tak blisko, że ciepło jej ciała 

obiło się o mnie jak fala morskiego przypływu. 
- Cześć – wyszeptała. 

Szczęście, jakie poczułem w tej chwili, było znów bezprecedensowe. 
- Witaj – powiedziałem, a potem – ponieważ mój nastrój był tak lekki i nie 

mogłem powstrzymać się przed droczeniem się z nią – dodałem: – Jak było na 
sali? 

Uśmiechnęła się niepewnie. – W porządku.

Nie umiała kłamać. 
- Naprawdę? – zapytałem, chcąc ją trochę przycisnąć – wciąż martwiłem się o 

jej głowę, czy ją bolała? Ale potem przerwały mi bardzo głośne myśli Mike’a 
Newtona. 

Nienawidzę go. Chciałbym, żeby umarł. Mam nadzieję, że zjedzie swoim 
błyszczącym wozem z klifu. Czemu nie zostawi jej w spokoju? Nie trzyma się ze 

swoim własnym gatunkiem – dziwadłami!!! 
- Co? – zniecierpliwiła się Bella. 

Moje oczy znów skupiły się na jej twarzy. Obejrzała się na odchodzącego 
Mike’a, a potem ponownie na mnie. 

- Newton działa mi na nerwy – przyznałem się. 
Jej buzia otworzyła się, a uśmiech zniknął. Musiała zapomnieć, że mogłem 

obserwować ja przez całą nieszczęsną minioną godzinę albo miała nadzieję, że 
tego nie zrobię. – Nie podsłuchiwałeś znowu, prawda? 

- Jak tam twoja głowa? 
- Jesteś niemożliwy! – wysyczała przez zęby, a potem odwróciła się i wściekle 

ruszyła w stronę parkingu. Jej skóra mocno się zaczerwieniła – była 
zawstydzona. 

Dotrzymywałem jej kroku, mając nadzieję, że gniew wkrótce jej przejdzie. 
Zwykle szybko mi wybaczała. 

- Sama powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie widziałem cię na sali gimnastycznej 
– wyjaśniłem. – To mnie zaciekawiło. 

Nic nie odpowiedziała. Miała ściągnięte brwi. 
Dotarła do nagłego ścisku na parkingu i zdała sobie sprawę, że mój samochód 

był blokowany przez tłum uczniów, wszystkich płci męskiej. 
Zastanawiam się, jak szybko tym jeżdżą… 

Spójrzcie na tę automatyczną skrzynię biegów. Nigdy takiej nie wiedziałem, no 
chyba, że w gazecie… 

Ładniutkie osłony boczne… 
Pewnie, że chciałbym mieć sześćdziesiąt tysięcy dolarów walających się po 

pokoju… 
Właśnie dlatego było lepiej, gdy Rosalie używała swojego samochodu poza 

naszym miastem. 

background image

Przecisnąłem się do mojego samochodu przez tłum pełnych pożądania 
chłopców. Po sekundzie wahania Bella ruszyła za mną. 

- Widowisko – wymamrotałem, gdy wdrapała się do środka. 
- Jaki to samochód? – zapytała. 

- M3.

Zmarszczyła brwi. – Nie prenumeruję „Auta i kierowcy” 
- To BMW – przewróciłem oczami, a potem skupiłem się, żeby wycofać bez 

rozjechania nikogo. Musiałem spojrzeć w oczy kilku chłopcom, którzy 
najwyraźniej nie mieli ochoty na zejście mi z drogi. Mój półsekundowy kontakt 

wzrokowy z nimi wystarczył, by ich przekonać. 
- Ciągle się gniewasz? – zapytałem. Rozluźniła się. 

- Zdecydowanie tak – odparła szorstko. 
Westchnąłem. Może nie powinienem był tego wywlekać. No cóż. Mogłem 

spróbować jakoś się poprawić. - Wybaczysz mi, jeśli cię przeproszę? 
Myślała nad tym przez chwilę. – Może… Jeśli będą to szczere przeprosiny – 

zdecydowała. – I jeśli obiecasz, że to się już nigdy nie powtórzy. 
Nie chciałem jej okłamywać, ale na to nie mogłem się zgodzić w żaden 

sposób. Może gdybym zaproponował inny warunek… 
- Co, jeśli ja przeproszę szczerze oraz pozwolę ci prowadzić w sobotę? – 

skręciło mnie w środku na samą myśl o tym. 
Na jej czole pojawiła się bruzda, gdy tak rozważała nową możliwość. - Zgoda 

– powiedziała po krótkim namyśle. 
Teraz moje przeprosiny… Nigdy wcześniej nie próbowałem olśnić Belli 

celowo, ale teraz nadeszła chyba na to dobra chwila. Wyjeżdżając z terenu 
szkoły, zajrzałem jej głęboko w oczy, zastanawiając się, czy robię to dobrze. 

Użyłem przy tym mojego najbardziej przekonującego tonu. 
- Przykro mi zatem, że cię zasmuciłem. 

Jej serce łomotało jeszcze szybciej niż wcześniej, nagle w rytmie staccato. Jej 
oczy były szerokie, wyglądały na odrobinę oszołomione. 

Pozwoliłem sobie na mały uśmiech. Chyba mi się udało. Oczywiście ja też 
miałem trudności z oderwaniem wzroku od jej oczu. Olśnieni sobą nawzajem. 

Całe szczęście, że znałem drogę powrotną na pamięć. 
- Zjawię się u ciebie w sobotę z samego rana – dodałem, przypieczętowując 

naszą umowę. 
Mrugnęła szybko, potrząsając głową, jakby próbowała się otrzeźwić. – Um – 

powiedziała. – Ale jeśli chodzi o Charliego, to nie pomoże mi z nim jakieś obce 
volvo stojące na naszym podjeździe. 

Ach, jak mało mnie znała. – Nie miałem zamiaru przyjeżdżać moim 
samochodem. 

- Jak więc…? – zamierzała zapytać. 
Przerwałem jej. Trudno byłoby jej wytłumaczyć bez małego pokazu, a teraz 

nie było na to czasu. – Nie przejmuj się tym. Będę ja, bez samochodu. 
Przechyliła głowę na bok. Przez moment wyglądała, jakby chciała wyciągnąć 

ze mnie więcej, ale najwyraźniej zmieniła zdanie.

- Czy już jest później? – spytała, przypominając mi o naszej niedokończonej 
rozmowie ze stołówki; dała sobie spokój z jednym trudnym pytaniem, po to 

tylko, bo zadać jeszcze gorsze. 
- Sądzę, że tak – zgodziłem się niechętnie. 

Zaparkowałem pod jej domem, spięty, ponieważ rozmyślałem, jak wyjaśnić… 
bez zbędnego ujawniania mojej potwornej natury, bez ponownego jej 

przestraszenia. 
Czekała, z nałożoną na twarz tą samą maską życzliwego zainteresowania, 

którą miała na lunchu. Gdybym był mniej zdenerwowany, jej absurdalny spokój 
rozśmieszyłby mnie. 

- I ciągle chcesz wiedzieć, dlaczego nie możesz zobaczyć, jak poluję? – 
zapytałem. 

- Cóż, głównie to zastanawiałam się nad twoją reakcją – odpowiedziała. 
- Przeraziłem cię? – spytałem, pewien, że zaprzeczy. 

- Nie. 

background image

Próbowałem się nie uśmiechać, ale nie udało się. – Przepraszam za to, że cię 
przestraszyłem – a potem mój uśmiech znikł wraz z chwilowym przebłyskiem 

humoru. – Na samą myśl o tobie będącej w pobliżu… podczas naszego 
polowania. 

- Byłoby tak źle? 
Obraz w mojej głowie – to było za dużo. Bella, taka krucha, w pustych 

ciemnościach; ja, poza jakąkolwiek kontrolą… Spróbowałem to wyrzucić z 
myśli. – Bardzo. 

- Bo…? 
Wziąłem głęboki oddech, koncentrując się na moment na palącym 

pragnieniu. Czując je, opanowując je, udowadniając swoją przewagę nad nim… 
Już nigdy więcej nie będzie mnie kontrolować – chciałbym, żeby to była prawda. 

Będę dla niej bezpieczny. Spoglądałem w moje nabożne życzenia, nie widząc ich 
tak naprawdę, mając nadzieję, że kiedyś uwierzę, że moja determinacja 

pomogłaby, gdybym polując przypadkiem natrafił na jej zapach… 
- Kiedy polujemy… pozwalamy naszym zmysłom przejąć nad nami kontrolę 

– powiedziałem jej, starannie dobierając każde słowo. – Nie rządzą nami nasze 
umysły. Za to zmysł powonienia… Gdybyś znalazła się gdzieś w pobliżu, gdy ja 

akurat nie panowałbym nad sobą… 
Śmiertelnie przerażony pokręciłem głową na myśl o tym, co by się 

wydarzyło – nie mogłoby się wydarzyć, leczy wydarzyłoby się - na pewno… 
Usłyszałem ukłucie w jej sercu, a potem ponownie, niespokojnie, 

spróbowałem wyczytać coś z jej oczu. 
Twarz Belli była spokojna, jej oczy poważne. Usta miała delikatnie 

zaciśnięte, jak zgadywałem, przez troskę. Ale troskę o co? O własne 

bezpieczeństwo? O mnie, cierpiącego? Dalej się w nią wpatrywałem, próbując 
przetłumaczyć jej wieloznaczny wyraz twarzy na jakiś konkretny fakt. 

Odwzajemniła spojrzenie. Po jakimś czasie jej oczy się rozszerzyły, tak samo 
jak i jej źrenice, chociaż światło wcale się nie zmieniło. 

Mój oddech przyspieszył i nagle cisza, panująca wewnątrz samochodu, 
zdawała się zamienić w cichy szum, tak jak dzisiaj w klasie od biologii. 

Pulsujące natężenie szalało między nami, a chęć, żeby móc jej dotknąć, była w 
tej 

chwili, krótko mówiąc, silniejsza niż moje pragnienie. 
Tętniąca elektryczność sprawiła, że poczułem się, jakbym znów miał puls. 

Moje ciało śpiewało z radości na to uczucie. Czułem się prawie jak… człowiek. 
Bardziej niż czegokolwiek na świecie, pragnąłem poczuć ciepło jej ust na moich 

własnych. Przez jedną krótką sekundę, desperacko walczyłem, by znaleźć siłę, 
samokontrolę, aby móc zbliżyć moje usta tak blisko jej skóry… 

Odetchnęła nierówno, a wtedy zdałam sobie sprawę, że kiedy ja zacząłem 
oddychać szybciej, ona przestała oddychać wcale. 

Zamknąłem oczy, próbując zerwać to połączenie między nami. 
Żadnych błędów. 

Istnienie Belli było związane z wieloma zrównoważonymi procesami 
chemicznymi, a wszystkie mogły być zaburzone tak łatwo. Rytmiczne skurcze jej 

płuc, przepływ tlenu, stanowiły o jej życiu bądź śmierci. Trzepoczący takt jej 
delikatnego serca mógł ustać przez wiele głupich wypadków, chorób… lub 

przeze mnie. 
Nikt z członków mojej rodziny nie zawahałby się, gdyby zaoferowano im 

zamianę – nieśmiertelność za powrót do śmiertelnego życia. Każdy z nas 
skoczyłby za taką możliwością w ogień. Pozwoliłby się spalać przez tyle dni, 

wieków, ile byłoby potrzebne. 
Większość z naszego gatunku ceniła sobie nieśmiertelność ponad wszystko. 

Istnieli nawet ludzie, którzy również tego pragnęli, którzy szukali w ciemnych 
zakamarkach kogoś, kto podarowałby im najmroczniejszy z prezentów… 

Ale nie my. Nie nasza rodzina. Oddalibyśmy wszystko, żeby móc ponownie 
być ludźmi. 

Lecz nikt z nas nigdy nie pragnął tego tak gorąco jak ja w tej chwili. 
Patrzyłem w mikroskopijne wgłębienia i rowki w przedniej szybie, jakby w 

szkle było ukryte rozwiązanie moich problemów. Elektryczność między nami 

background image

nie znikła, a ja musiałem skupiać się na tym, by mocno zaciskać ręce na 
kierownicy. 

Moja prawa ręka znów zaczęła bezboleśnie szczypieć, ślad po moim 
wcześniejszym dotyku. 

- Bello, myślę, że powinnaś już iść. 
Od razu mnie posłuchała, bez żadnego komentarza wysiadła z samochodu i 

zatrzasnęła za sobą drzwi. Czy równie wyraźnie jak ja czuła zbliżającą się 

porażkę? 
Czy odejście bolało ją równie mocno, co mnie pozwolenie na jej odejście? 

Jedynym pocieszeniem było to, że wkrótce ją zobaczę. Szybciej niż ona zobaczy 
mnie. Uśmiechnąłem się na tę myśl, a potem opuściłem szybę i 

wychyliłem przez okno, żeby jeszcze raz się do niej odezwać – było teraz 
bezpieczniej, gdy ciepło jej ciała emanowało już na zewnątrz auta. 

Zaciekawiona odwróciła się, by zobaczyć, czego chciałem. 
Wciąż zaciekawiona, chociaż zadała mi dziś już tyle pytań. Moja własna 

ciekawość była nadal niezaspokojona; odpowiadanie na jej dzisiejsze pytania 
tylko odkrywało coraz to więcej moich sekretów – nie dostałem od niej nic, 

miałem jedynie własne przypuszczenia. Nie było to w porządku. 
- Och, Bello? 

- Tak? 
- Jutro moja kolej. 

Zmarszczyła czoło. – Twoja kolej na co? 
- Na zadawanie pytań. 

Jutro, gdy będziemy w bezpieczniejszym miejscu, pełnym świadków, 
otrzymam upragnione odpowiedzi. Szeroko się uśmiechnąłem na myśl o tym, 

a potem odwróciłem się, bo nie zrobiła ani jednego ruchu zapowiadającego jej 
odejście. Nawet, gdy znajdowała się na zewnątrz samochodu, echo 

elektryczności bzyczało w powietrzu. Także chciałem wysiąść, odprowadzić ją 
pod drzwi i mieć wymówkę, by ciągle pozostać obok niej… 

Nigdy więcej żadnych błędów. Wcisnąłem pedał gazu i westchnąłem, gdy 
zniknęła w dali za mną. 

Czułem się, jakbym zawsze uciekał w kierunku Belli albo przed nią, nigdy 
jednak nie pozostając w jednym miejscu. Będę musiał znaleźć jakiś sposób, żeby 

utrzymać się twardo na ziemi, jeśli kiedykolwiek będziemy chcieli osiągnąć 
pełen spokój. 

13. Balansowanie

Siedziałem na skraju lasu obserwując jak przesłonięte cienką warstwą chmur niebo 
stopniowo nabiera bladoróżowej barwy. Śmiertelnik zapewne nie dostrzegłby 

jeszcze różnicy, ale ja widziałem to doskonale – zbliżał się świt. 
Moje wnętrzności skręciły się ze zdenerwowania – zostało mi zaledwie parę godzin 

do spotkania z Bellą. Byłem tak przepełniony krwią, że czułem jakbym w niej 
tonął, ale czy miało to wystarczyć by jej życie nie znalazło się w 

niebezpieczeństwie? Z mojego powodu. Zacisnąłem dłonie w pięści; trzasnęła 
gałązka, którą nerwowo obracałem w palcach – rozpadła się na drobne drzazgi. 

Sfrustrowany otrzepałem dłonie i zapatrzyłem się na dowody mojej nadnaturalnej 
siły unoszone powiewem wiatru. 

Mogłem ją skrzywdzić. Nawet jeśli byłbym w stanie okiełznać swoje pragnienie, o 
czym nie byłem przekonany, mogłem przez przypadek skruszyć jej kości, zmiażdżyć 

jej delikatne dłonie… wzdrygnąłem się na tę myśl. Muszę utrzymać dystans, nie 
wolno mi się zapomnieć, powtarzałem sobie do znudzenia. Ale tak bardzo pragnąłem 

jej dotknąć… choćby na chwile spleść nasze palce, przesunąć opuszkami palców po 
jej policzku, by zobaczyć jak się rumieni. Tylko bym ją wystraszył. Moja 

lodowata skóra z pewnością by ją odrzucała. 
Cały dzień sam na sam z Bellą. Cóż ja najlepszego wyprawiałem? Narażałem ją na 

tak wielkie niebezpieczeństwo z czystego egoizmu. To zupełnie niedopuszczalne. 
Ale nie potrafiłem sobie tego odmówić. Chciała spędzić ze mną ten dzień! 

background image

Wiedziała czym jestem, a mimo to chciała tego! Gdyby moje serce biło, 
zatrzepotałoby teraz radośnie. 

Westchnąłem. Tak chciałbym móc ją po prostu objąć, zanurzyć twarz w jej włosach… 
potwór we mnie uśmiechnął się na myśl o jej zapachu. Stłumiłem go w sobie, 

ukryłem głęboko we własnej świadomości i kazałem mu zamilknąć – najlepiej na 
wieki. 

Alice była pewna, że jej nie skrzywdzę. Ale była tego pewna o tyle, o ile ja 
byłem o tym przekonany. A co jeśli nie wytrzymam? Jeśli zawładną mną emocje, 

których nie będę w stanie kontrolować? Co jeśli znajdzie się zbyt blisko, a 
potwór się uwolni? Potrząsnąłem głową. Nie mógłbym… cóż, wiedziałem, że mógłbym 

i to właśnie przerażało mnie najbardziej. Ale wiedziałem też, że potrafię ze 
sobą walczyć i że jestem w stanie tę walkę wygrać - przy odrobinie wysiłku to 

może się udać. Gdybym sobie nie ufał nigdy nie naraziłbym jej na to ryzyko. 
Niebo przybrało fioletowo błękitny odcień, na wschodzie było już zupełnie jasno. 

Czas na mnie – pomyślałem. Pomknąłem do domu. Bieg pozwolił mi na chwilę 
zatracić się w prędkości, zaufać zmysłom i zapomnieć o wyrzutach sumienia. 

Miałem spędzić z nią cały dzień – tylko z nią! Wybiegałem myślami w przyszłość, 
pławiąc się w czystej radości zalewającej moje martwe serce. 

W domu zastałem Alice siedzącą na schodach. Po raz setny spytałem, czy 
powinienem się czegoś obawiać. Rzuciła mi zirytowane spojrzenie. Nie raczyła się 

odezwać. 
Edwardzie, jeśli postanowisz się na nią rzucić i przegryźć jej gardło, 

niezwłocznie cię o tym poinformuję. 
Wzdrygnąłem się na tę myśl. 

- Alice zrozum, naprawdę boję się, że… 
- Wiem, ale zaufaj mi, naprawdę nic złego się nie wydarzy. Powiedziałabym nawet, 

że będziesz zaskoczony rozwojem wydarzeń – zaśmiała się dźwięcznie. 
Zacząłem się zastanawiać, czy powinienem dociekać, co kryło się za tą 

wypowiedzią, ale nim zdążyłem cokolwiek wyszukać w jej umyśle, Alice zaczęła 
przekładać Jingle bells na suahili. Zawsze tak robiła, kiedy nie chciała bym 

wiedział o czym myśli. Zazwyczaj nie miałem jej tego za złe, ale tym razem 
poczułem przypływ irytacji. Postanowiłem jednak uwierzyć w to, że ostrzegłaby 

mnie, gdyby coś miało pójść nie tak. 
Poszedłem do swojego pokoju i zacząłem przeszukiwać szafę. W co powinienem się 

ubrać? Jeansy… tak, są odpowiednie do chodzenia po lesie. Sweter? Najlepiej w 
jakimś ciepłym kolorze, Bella mówiła, że lubi ciepłe brązy – jasnobrązowy wydał 

mi się odpowiedni. Ale moja skóra wydaje się przy nim tak nienaturalnie jasna… 
Zdecydowałem się na białą koszulkę z kołnierzykiem założoną pod spód, żeby moja 

skóra sprawiała wrażenie choć odrobinę ciemniejszej. Popatrzyłem krytycznie na 
swoje odbicie. Czy Bella znajdzie we mnie coś chociaż trochę pociągającego, czy 

też wydam jej się jedynie pozbawionym odrobiny ciepła potworem? Wzruszyłem 
ramionami – ona jest taka nieprzewidywalna… 

Zerknąłem na zegarek; czas najwyższy zmierzyć się z potworem tkwiącym we wnętrzu 
mojej głowy. Czas udowodnić mu, że jest bezsilny. Spojrzałem sobie w oczy. Nie 

pozwolę by ktokolwiek ją skrzywdził. Tym bardziej nie pozwolę na to samemu 
sobie. 

I z tym przekonaniem pobiegłem na spotkanie miłości mojego życia. 

Chciałbym móc powiedzieć, że czekałem z bijącym sercem aż otworzy drzwi. Za to 

mogę przyznać, że czekałem ze wstrzymanym oddechem. Przypomniałem sobie, że 
powinienem zwalczyć w sobie ten odruch. Jej zapach nie może być przeszkodą w 

naszych relacjach. Zresztą, przecież musiałem się odzywać… 
Słyszałem jak zbiega po schodach. Po chwili do dźwięku wydawanego przez jej 

stopy dołączył inny, znacznie ciekawszy. Słyszałem jak bije jej serce. Bała się? 
Przez chwile mocowała się z zamkiem, ale po chwili drzwi stały otworem. Emocje 

malujące się na jej twarzy nieco mnie zaskoczyły. Ulga? Znów ogarnęła mnie 
głęboka frustracja. Czemu nie mogłem poznać jej myśli? Mój wzrok prześlizgnął 

się po jej sylwetce. Frustracja ustąpiła miejsca rozbawieniu. 
- Dzień dobry – rzuciłem, nie mogąc powstrzymać lekkiego chichotu. 

- Co jest? – spytała, z niepokojem lustrując swoje ubranie. 

background image

- Jesteśmy identycznie ubrani – wyjaśniłem powód swego rozbawienia, uśmiechając 
się przyjaźnie. 

Zastanawiałem się nad przyczyną dla której dobraliśmy te same stroje. O czym 
myślała wyciągając rzeczy z szafki? Czy zdecydowały względy praktyczne czy 

estetyczne? Cisza w jej umyśle doprowadzała mnie do rozpaczy. 
Skwitowała sytuację krótkim śmiechem i zamknęła drzwi na klucz. Czekałem już na 

nią przy furgonetce. Obserwowałem ją z pewnej odległości. Podobała mi się w tym 
ubraniu. Wyglądała tak naturalnie i swobodnie. A ja? Jak jakiś manekin na 

wystawie sklepowej. Żałosna imitacja człowieka. 
- Umówiliśmy się – przypomniała mi, wskakując do szoferki i otwierając mi od 

środka drzwiczki od strony pasażera. - Dokąd jedziemy? 
- Najpierw zapnij pasy. Już się denerwuję. – powiedziałem, drocząc się z nią 

nieco – zmroziła mnie spojrzeniem, a w każdym razie próbowała. Ale posłuchała. 
- Sto jedynką na północ - poinstruowałem 

Jazda furgonetką była dla mnie męczarnią. Nie dość, że wlokła się niemiłosiernie 
to w małej, dusznej przestrzeni szoferki zapach Belli był niemal nie do 

zniesienia – na dodatek osiadł na każdym skrawku tapicerki, na desce 
rozdzielczej, powietrze było nim przesycone jeszcze silniej niż w jej pokoju. 

Moje gardło płonęło żywym ogniem, głód szarpał moje wnętrzności, a mięśnie 
napięły się boleśnie. Uchyliłem okno. Przyniosło to nieznaczną ulgę, ale i tak 

cierpienie było nieznośne. 
- Czy planując wyprawę do Seattle, liczyłaś na to, że uda ci się wyjechać z 

Forks przed zapadnięciem zmroku? – zapytałem, ostrzej niż zamierzałem. Zbyt 
łatwo traciłem kontrolę nad swoim głosem. To przez ten zapach. 

- Trochę więcej szacunku - odparowała. - Moja furgonetka mogłaby być babcią 
twojego volvo. 

Wkrótce przekroczyliśmy granice miasteczka, a przydomowe trawniki ustąpiły 
miejsca gęstej roślinności. 

- Skręć w prawo w sto dziesiątkę – poleciłem, widząc jej wahanie - I jedź tak 
długo, aż skończy się asfalt. 

Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech. Po prostu ta sytuacja sprawiała mi zbyt wiele 
przyjemności, mimo dręczącego pragnienia. Już niedługo miałem znaleźć się na 

świeżym powietrzu, gdzie miało mi się łatwiej oddychać. Mój uśmiech jeszcze się 
pogłębił. 

- A dalej? 
- A dalej zaczyna się szlak. 

- Będziemy chodzić po lesie? – spytała z lekkim niepokojem w głosie. Czy coś 
było nie tak? Czy w końcu zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa na które się 

naraża? 
- A co? – spytałem szybko. 

- Nic nic. – wyczułem jej zdenerwowanie. Czyżby jednak uświadomiła sobie co jej 
grozi? 

- Nie martw się, to tylko jakieś osiem kilometrów i nigdzie nie będziemy się 
spieszyć. 

Nie odpowiedziała. Ale zrobiła się spięta. 
- O czym myślisz? - spytałem zniecierpliwiony. 

- Zastanawiam się, dokąd wiedzie ten szlak – skłamała; nie umiała tego robić. 
Ale najwyraźniej nie chciała żebym poznał jej myśli. Nie nalegałem. 

- Do pewnego miejsca, które lubię odwiedzać, gdy dopisuje pogoda. - Obydwoje 
spojrzeliśmy na niebo. Chmury stopniowo się przerzedzały. 

- Charlie mówił, że będzie ciepło - zauważyła. 
- Powiedziałaś mu, jakie masz na dzisiaj plany? 

- Nie. 
Wspaniale. Ułatwiała mi życie, nie ma co! Za to potwór wychylił się z głębin 

mojej świadomości i uśmiechnął się złośliwie. 
- Ale jest jeszcze Jessica, prawda? - rozpaczliwie próbowałem się pocieszyć. - 

Myśli, że pojechaliśmy razem do Seattle. 
- Powiedziałam jej przez telefon, że się wycofałeś. Poniekąd nie skłamałam. 

- Więc nikt nie wie, że jesteś teraz ze mną? – ogarniała mnie irytacja 
przemieszana z narastającą paniką. 

- Czyja wiem... Zakładam, że powiedziałeś Alice? 

background image

- Naprawdę, bardzo mnie wspierasz, Bello. – mruknąłem. Starałem się zachować w 
miarę uprzejmy ton, ale nie wychodziło. 

- Czy Forks działa na ciebie aż tak depresyjnie, że postanowiłaś targnąć się na 
własne życie? 

- Sam mówiłeś, że możesz mieć kłopoty, jeśli będziemy często pokazywać się 
razem. 

- Ach, więc boisz się, że to mnie będzie coś groziło po tym, jak znikniesz w 
tajemniczych okolicznościach? Ha! 

Pokiwała głową, patrząc przed siebie. 
Zacząłem wyrzucać z siebie przekleństwa – szybko i cicho, tak żeby nie musiała 

ich wysłuchiwać. Czy ona miała zapędy samobójcze? Czułem jak przepływa przeze 
mnie fala wściekłości. Próbowała mnie chronić! Mnie! Podczas gdy ja ze 

wszystkich sił starałem się odsunąć od niej niebezpieczeństwo, ona się narażała, 
bylebym ja pozostał bezpieczny. Cóż za straszliwy paradoks. Ona chyba nigdy nie 

przestanie mnie zaskakiwać. Jej skłonność do poświęceń była wręcz chorobliwa. 
Wydawała się zupełnie nie dbać o własne bezpieczeństwo. I jak ja mam ją chronić? 

Jak mam to zrobić kiedy muszę ją bronić nawet przed nią samą? 
Nie odzywałem się, żeby na nią nie krzyczeć. Właściwie byłem zły na siebie. 

Zawsze tylko i wyłącznie na siebie. Jak mógłbym być zły na nią? 
Zaparkowała samochód i wysiadła unikając mojego wzroku. Chyba ją wystraszyłem 

moim wybuchem. Może to i lepiej? Ale nie chciałem, żeby się mnie bała. Sama myśl 
o tym sprawiała mi ból, przy którym ogień szalejący w moim gardle był zupełną 

błahostką. Chciałem, żeby mi ufała i jednocześnie nie mogłem na to pozwolić. 
Udręka. 

Zdjęła sweter i przewiązała go sobie w talii. Krótka koszulka bez rękawów ładnie 
się na niej układała. Przez chwile patrzyłem na nią, ale kiedy zaczęła się 

obracać w moją stronę utkwiłem spojrzenie w ścianie lasu. Nie chciałem, żeby 
poczuła, że się na nią gapię. 

- Tędy. – rzuciłem krótko, zerkając w jej stronę. Starałem się na nią nie 
oglądać. Rozpraszała mnie bardziej niż powinna. 

- A co ze szlakiem? – jęknęła, ruszając w ślad za mną. 
- Powiedziałem tylko, że zaparkujemy tam, gdzie zaczyna się szlak, a nie, że to 

właśnie nim pójdziemy. 
- Tak bez żadnych oznaczeń? – spytała zaniepokojona. 

- Przy mnie się nie zgubisz. – starałem się by zabrzmiało to swobodnie, ale 
jakaś gorycz pobrzmiewała w moim głosie. Trudno żeby drapieżnik gubił się we 

własnym lesie, czyż nie? 
Zaczekałem aż do mnie dołączy. Spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami. Nagle 

na jej obliczu odmalował się jakiś smutek. Nie potrafiłem go zinterpretować, ale 
przychodziło mi do głowy tylko jedno – bała się mnie. 

- Chcesz wrócić do domu? – spytałem cicho. 
- Nie, nie – odpowiedziała szybko i podeszła bliżej. 

- Coś nie tak? – martwiło mnie jej zachowanie. Co oznaczało? 
- Nie jestem zbyt dobrym piechurem - wyznała. - Będziesz musiał uzbroić się w 

cierpliwość. 
- Potrafię być cierpliwy. Jeśli się bardzo postaram. – odpowiedziałem. No chyba, 

ze nie słyszę twoich myśli – dodałem w duchu. Ale uśmiechnąłem się, żeby 
potwierdzić moje słowa. Chciała go odwzajemnić, ale nie było to zbyt 

przekonujące. 
- Odwiozę cię do domu. – sam nie byłem pewien co się kryje za tymi słowami. Czy 

byłem gotów zawrócić teraz i zrezygnować z tej wycieczki? Czy byłem jedynie w 
stanie zagwarantować jej, że do tego domu w ogóle wróci? Ale czy naprawdę mogłem 

jej to obiecać? 

- Radziłabym ci się pospieszyć jeśli chcesz, żebym pokonała te osiem kilometrów 
przed zachodem słońca. – oświadczyła oschle. 

Zawahałem się. Jej zachowanie wymykało się moim próbom interpretacji. Poczułem 
przypływ bezsilności. Ruszyłem przodem. 

Odgarniałem mchy i paprocie, żeby nie musiała się przez nie przedzierać i 
starałem się pomagać jej, kiedy napotykaliśmy jakieś przeszkody. Usiłowałem 

zminimalizować kontakt z jej skórą, ale było to niemal niemożliwe przy braku 

background image

koordynacji jaki wykazywała. Kiedy przytrzymywałem ja moimi lodowatymi dłońmi 
słyszałem jak przyspiesza bicie jej serca. Ogarnęło mnie zniechęcenie. Czego się 

właściwie spodziewałem? Przecież to zrozumiałe, że kontakt z moim ciałem budził 
jej przerażenie. Było takie obce i nieprzystępne. 

Czasami pytałem ją o rzeczy, które umknęły mi ostatnim razem. Szalenie rozbawiła 
mnie opowiastka o zwierzątkach domowych. Śmiech rozładował nieco napięcie, które 

odczuwałem. 
Usiłowałem nie zadręczać się wątpliwościami i cieszyć się jej obecnością. 

Towarzyszyła nam cisza. Denerwowało mnie to, że nie mam pojęcia o czym Bella 
myśli i co jest powodem jej milczenia. Najpewniej zastanawiała się czy dobrze 

robi przebywając ze mną sam na sam, tak daleko od jakichkolwiek świadków. 
- Daleko jeszcze? – spytała w pewnej chwili. 

- Zaraz będziemy na miejscu. Widzisz to przejaśnienie wśród drzew? 
Zmrużyła oczy, wpatrując się w gęstwinę lasu. 

- A powinnam? 
Uśmiechnąłem się gorzko. Jedynie moje nienaturalnie wyostrzone zmysły były w 

stanie zarejestrować tak subtelne zmiany w oświetleniu i gęstości poszycia. 
- Rzeczywiście, może to nieco za wcześnie jak na twoje oczy. – przyznałem. 

- Czas na wizytę u okulisty - mruknęła. Cieszyłem się, że moje wynaturzenie jej 
nie przeszkadzała. A przynajmniej podchodziła do tego z pocieszającym dystansem. 

Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust. Jak mogła to tak lekko traktować? 
Po jakichś stu metrach Bella zaczęła przyśpieszać, w końcu i ona dostrzegła 

prześwity. Pozwoliłem jej iść przodem. Obserwowałem jak zatrzymuje się na skraju 
mojej polany. 

Lubiłem to miejsce. Leżało daleko od szlaków turystycznych i nikt się tu raczej 
nie zapuszczał. Więc kiedy zdarzyło mi się zatęsknić za słońcem, a pogoda 

sprzyjała, przychodziłem tutaj i zanurzałem się w słodko pachnącej trawie. 
Lubiłem kiedy ciepłe promienie słońca kładły się na mojej marmurowo zimnej 

skórze, dając jej choćby złudzenie ciepła, rozjarzając ją tysiącem migotliwych 
odblasków światła. Mogłem być tutaj doskonale samotny, nieniepokojony przez 

cudze myśli, zanurzony w pierwotnej ciszy lasu. 
A teraz ona była tutaj ze mną, w mojej samotni, swoją obecnością nadając jej 

niemal magicznej atmosfery. 
Czekałem w cieniu, pozwalając jej nacieszyć się urodą tego miejsca. Obserwowałem 

jak zachwyt maluje się na jej twarzy, jak łagodzi jej rysy i nadaje im wręcz 
bolesnego piękna. Czy miało go zastąpić przerażenie? 

Zauważyła mnie i zrobiła krok w moim kierunku. Zawahałem się. Czy to co się 
teraz ze mną stanie nie odstraszy jej? Zawsze wydawało mi się to raczej 

przyjemnym widokiem, ale nie mogłem być pewien, jak Bella na to zareaguje. 
Uśmiechnęła się i skinęła na mnie. Moje niezdecydowanie musiało ją 

zniecierpliwić. Ostrzegłem ją, żeby się nie zbliżała, zebrałem się w sobie, 
nabrałem w płuca czystego powietrza i wyszedłem w plamę jaskrawego światła, 

zalewającego polanę.

14. Wyznania 

Zamknąłem oczy. Nie byłem jeszcze w stanie zmierzyć się z jej reakcją na to, co 
się działo z moją skórą w promieniach słońca. Słyszałem jak do mnie podchodzi, 

słyszałem trzepot jej serca, słyszałem jak ze świstem wciągnęła powietrze. Jaki 
miała wyraz twarzy? 

Uniosłem powieki. 
Stała jakiś metr ode mnie z lekko przechyloną głową i przyglądała mi się 

ciekawie. Oszołomienie walczyło w niej z niemym zachwytem i obie te emocje 
równocześnie odmalowały się na jej twarzy. Uśmiechnąłem się niepewnie. W moim 

spojrzeniu zawarłem pytanie, którego nie ośmieliłem się zadać. 
- To jest niesamowite… - wykrztusiła, łamiącym się z przejęcia głosem. 

Więc nie zamierzała uciekać z krzykiem. To było pocieszające. 

background image

- Co o tym myślisz? – spytałem, rozkładając ręce prezentując się jak dziewczyna 
wychodząca z przymierzalni w centrum handlowym. Uśmiechnąłem się do niej, 

czekając na odpowiedź. 
Popatrzyła mi krótko w oczy i natychmiast jej twarz oblała się kuszącym 

rumieńcem. Odwróciła wzrok, po czym natychmiast z powrotem utkwiła go we mnie. 
Starannie omijając oczy. Aż westchnąłem ze zniecierpliwienia. Usłyszała to i 

zaśmiała się lekko. 
- Brakuje mi słów. To takie… piękne. – zawahała się, jakby chciała powiedzieć 

coś innego. 
Wydawałem jej się piękny! A przynajmniej to iskrzenie jej się podobało. Nie 

nazwała mnie potworem, nie odpychało jej to. Może była jeszcze dla mnie jakaś 
nadzieja? Ogarnęła mnie tak potężna fala dobrego nastroju, że niemal nie 

potrafiłem sobie z nią poradzić. 
Ominąłem Bellę zgrabnie i usiadłem na środku polany, pozwalając by słońce 

otoczyło mnie delikatną poświatą. Skinąłem na nią, by do mnie dołączyła. Zrobiła 
to natychmiast, bez śladu zawahania. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. 

Położyłem się na miękkiej trawie, jedną rękę położyłem za głową, drugą opuściłem 
luźno wzdłuż ciała, bawiłem się koniuszkiem trawy która zaplątała się pomiędzy 

moje palce. Po chwili na moją twarz padł cień rzucany przez Bellę. Rzuciłem jej 
pytające spojrzenie, nie rozumiejąc czemu nie siada. Zdawała się jednocześnie 

łapczywie chłonąć mnie wzrokiem i unikać mojego spojrzenia. Poczułem się nieco 
zdezorientowany. 

Nagle mnie olśniło. Najzwyczajniej w świecie czuła się skrępowana! Omal się nie 
roześmiałem, ale to tylko pogorszyłoby sytuację. 

Przełamała się jednak i usiadła, podciągając kolana pod brodę i obejmując je 
ramionami. Postawa obronna. Wyraźnie czuła się niepewnie. Ale uśmiechała się do 

mnie. 
Słodki, pełen ciepła uśmiech. 

Zamknąłem oczy. Przez chwilę mogłem uwierzyć, że jestem zwyczajnym człowiekiem, 
że wszystko jest tak jak powinno być, że siedzącej obok mnie dziewczynie nic nie 

grozi, że możemy tak po prostu być razem. 
I wtedy wziąłem głęboki wdech. 

Ulotna wizja zniknęła jak przebita bańka mydlana, a jej miejsce zajął żywy ogień 
spalający mnie od wewnątrz. Jej kuszący zapach owładnął na chwilę moim umysłem i 

natychmiast mnie otrzeźwił. 
Nie mogłem sobie pozwolić nawet na chwilę zapomnienia. 

Nigdy. 
Po chwili jednak dobry nastrój powrócił. Z reguły nie potrafiłem trwać w jednym 

stanie umysłu zbyt długo. Typowe dla istot mojego pokroju. Jednak nadal nie 
otwierałem oczu. Trwałem w zupełnym bezruchu, nie chcąc burzyć spokoju tej 

chwili. 
Nagle poczułem ciepłe muśnięcie na mojej skórze. Otworzyłem oczy i wbiłem wzrok 

w Bellę. Przesuwała opuszkiem palca po wierzchu mojej dłoni, analizując jej 
powierzchnię. Nawet nie drgnąłem, w obawie, że mogłaby przestać. 

Czułem jakby przepływał przeze mnie prąd, rozchodząc się od miejsca, w którym 
moja lodowata, nieustępliwa skóra zetknęła się z jej miękką, gorącą skórą, i 

rozpełzając się po całym ciele. Wrażenie było niesamowite. 
Wydawała się być zafascynowana fakturą mojej skóry i chyba to, co odczuwała 

dotykając mnie sprawiało jej jakąś przyjemność. Nie ośmieliłem się w to wierzyć. 
Ale nadzieja, która we mnie wezbrała zalała mnie falą wszechogarniającej 

radości. Ten łagodny, nieśmiały dotyk budził we mnie emocje, których istnienia 
nie podejrzewałem, których nie potrafiłem nazwać, określić. Budził się we mnie 

człowiek, którego pochowałem ponad 80 lat temu i którego nie spodziewałem się 
juz nigdy w sobie odnaleźć. 

Słyszałem jak bije jej serce, oddychała nieco szybciej niż normalnie. Nie byłem 
pewien co to oznaczało. Niczego nie byłem przy niej pewien. Ta cisza w jej 

umyśle doprowadzała mnie na skraj szaleństwa. Dopiero teraz uświadamiałem sobie 
jak bardzo polegałem na moim ‘słuchu’. Za bardzo – bez niego byłem bezsilny, nie 

umiałem odczytywać sygnałów wysyłanych przez jej ciało, nie rozumiałem jej 
subtelnych reakcji, nie pojmowałem jej zachowań. A co najgorsze nie byłem w 

background image

stanie przewidywać jej posunięć. Stanowiła dla mnie kompletną zagadkę. Tym 
bardziej fascynującą im bardziej niedostępną. 

Wpatrywałem się w nią uporczywie, starając się rozwikłać tajemnicę jej myśli. W 
końcu uniosła wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje usta rozciągnęły 

się w szerokim uśmiechu. 
Musiałem zadać to pytanie, musiałem to wiedzieć. Nie wytrzymałbym ani chwili 

niepewności. 
- Boisz się mnie? – spytałem, siląc się na swobodę. Chyba mi się nie udało. Za 

bardzo pragnąłem poznać na nie odpowiedź. 
- Nie bardziej niż zwykle. – odparła spokojnie. 

Więc jednak trochę się bała. Nie na tyle, żeby ode mnie uciec, ale jednak 
odczuwała jakiś strach. Była ze mną pomimo lęku! 

Uśmiechnąłem się szeroko. Wciąż nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Była 
tu! 

Poruszyła się. Przysunęła się do mnie odrobinę. Cieszyło mnie, że chciała być 
bliżej. I byłem na tyle egoistyczną istotą, że na to pozwalałem, doskonale 

zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo było to niebezpieczne. 
Nagle poczułem jej ciepłe palce przesuwające się po moim przedramieniu. Niemal 

zamruczałem z zadowolenia. 
Dotykała mnie i wszystko było w porządku. Nie tylko moja lodowata skóra jej nie 

odrzucała, ale też ja byłem w stanie trzymać swoje instynkty na wodzy. To ciepło 
było takie przyjemne… Muśnięcia jej palców, jej jedwabista skóra, przyprawiały 

mnie o zawrót głowy. Nieznany dreszcz przepełznął wzdłuż mojego kręgosłupa… 
Przymknąłem powieki. Chciałem skupić się wyłącznie na tym doznaniu. 

- Mam przestać? – spytała cicho. 
Czemu miałaby to robić? Chyba sprawiłoby mi to fizyczny ból gdyby przestała. 

- Nie – odparłem, nie otwierając oczu. - Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, co 
czuję, gdy tak robisz – westchnąłem. 

Przesunęła opuszkiem wzdłuż moich żył, docierając aż do łokcia. Myślałem, że 
umrę z zachwytu. Jak taka prosta czynność może dawać tyle zadowolenia? Czułem 

się najszczęśliwszą istotą pod słońcem – tylko dlatego, że to kruche dziewczę 
nieśmiałym gestem głaskało moją dłoń. Jeśli była w tym jakaś przesada, nie 

potrafiłem jej dostrzec. 
Poczułem, że chce obrócić moją rękę. Nie zastanawiając się nad tym co robię, 

obróciłem ją naturalnym dla mnie ruchem. Nagle jej palce oderwały się od mojej 
skóry. Zastygła zszokowana. 

- Wybacz – mruknąłem - W twoim towarzystwie zbyt łatwo jest mi być sobą. 
Nie zareagowała na moje słowa. Nadal z widoczną fascynacją badała powierzchnię 

mojej dłoni. Intrygowało ją to, w jaki sposób układa się na niej światło. 
Obserwując jego załamania, zbliżyła moją dłoń do swojej twarzy. Poczułem jak 

owionęło ją ciepło jej oddechu, poczułem gorąco bijące od jej zarumienionych 
policzków. 

Płonąłem. Czułem się jak pochodnia, trawił mnie ogień zbyt silny by go opisać. 
Ale nie było to już tylko pragnienie, nie był to jedynie głód jej krwi. Budziły 

się we mnie potrzeby i pożądania, których dotąd nie znałem. 
Potwór wił się w agonii. Ale jego zew był teraz dziwnie odległy, stłumiony przez 

coś znacznie potężniejszego. Płonący we mnie ogień nie był wyłącznie 
pragnieniem. To był płomień najczystszej, głębokiej miłości. Na tym stosie 

pragnąłem zostać spalonym, temu żarowi poddałem się z radością. 
Ta cisza… 

- Zdradź mi, o czym myślisz? – szepnąłem. Powiedzieć, że zżerała mnie ciekawość, 
to za mało. To byłoby zwyczajne niedopowiedzenie. Powiedzieć, że umierałem z 

ciekawości, byłoby jednak błędem merytorycznym. Jak bardzo bym się nie starał, 
nie mogłem umrzeć. 

– Wciąż nie potrafię przywyknąć do tego, że nie wiem – dodałem, tytułem 
usprawiedliwienia. 

- My, szaraczki, mamy tak cały czas. – odpowiedziała, drocząc się ze mną lekko. 
- Musi być wam ciężko – odpowiedziałem z nutką ironii w głosie. I czegoś 

jeszcze. Tęsknoty? Goryczy? Tak, żałowałem, że i ja nie mogę ograniczyć się do 
własnych myśli. Słuchanie innych bywa do tego stopnia męczące, że z chęcią 

background image

pozbyłbym się swojego daru. Chociaż gdyby miał, gdyby mógł, mi pomóc w 
zrozumieniu Belli… 

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – przypomniałem jej, idąc za tropem 
własnych myśli. 

- Żałowałam właśnie, że nie wiem, o czym ty myślisz. I jeszcze… - zamilkła, 
jakby niepewna czy powinna kontynuować. 

- Co takiego? – moja ciekawość tylko się wzmogła, wariowałem z niecierpliwości. 
- Myślałam jeszcze o tym, że chciałabym uwierzyć, że jesteś prawdziwy. I 

marzyłam, że nie czuję strachu. 
Więc jednak. Lęk był obecny w jej sercu. I to ja byłem jego przyczyną. 

Niewypowiedziany ból targnął moją duszą. Powinna się mnie bać. Tak byłoby dla 
niej lepiej. Powinna stąd uciec, póki jeszcze miała szansę. Tylko czy bym na to 

pozwolił? Była różnica między tym, co byłoby lepsze, lepsze dla nas obojga, a 
tym, czego bym chciał. Właściwie nie różnica, a przepaść. Nie chciałem być 

powodem jej strachu. Pragnąłem jej zaufania. Którym nie miała prawa mnie 
obdarzyć. 

- Nie chcę, żebyś się bała – szepnąłem z uczuciem. 
- Nie dokładnie o to mi chodziło, ale twoje słowa z pewnością dają mi wiele do 

myślenia. – odparła. 
Nie mogłem się powstrzymać. 

Zerwałem się błyskawicznie z miejsca, gwałtownie zmieniając pozycję. Podparłem 
się na jednym ramieniu, drugą rękę pozostawiając w jej uścisku. Nasze twarze 

dzieliło teraz ledwie parę centymetrów. Nawet nie drgnęła. 
- To czego się boisz? 

Nadal się nie poruszyła. Nie odezwała się także. Po chwili jednak zrobiła coś na 
co w żadnym wypadku nie byłem przygotowany. 

Przysunęła się. 
Zareagowałem machinalnie, nim zdążyłbym zrobić coś, czego mógłbym żałować. 

Bardzo mocno żałować. W ułamku sekundy znalazłem się na skraju polany, na tyle 
daleko by jej zapach mnie nie oszałamiał. 

Spróbowałem zastanowić się nad tym co się właściwie stało. 
Dlaczego nie mogła reagować jak normalny człowiek? Czy musiała ciągle robić coś 

na co nie byłem przygotowany? Jej instynkt samozachowawczy był w zaniku, byłem o 
tym absolutnie przekonany. Tyle subtelnych znaków krzyczało do niej, że powinna 

mnie unikać, a ona się przysunęła! 
Nie byłem przygotowany na takie zbliżenie. Nawet nie zakładałem, że to będzie 

możliwe. 
Ale dało mi to do myślenia. Może gdybym się tego spodziewał, wszystko było w 

porządku? Jeśli ona chciała być blisko, może mógłbym…? 
Patrzyłem na nią, kiedy siedziała tam sama, taka drobna i krucha. Może? 

- Wybacz mi… proszę… - szepnęła cicho. 
- Jedną chwilkę – odpowiedziałem, wiedząc, że potrzebuję jeszcze kilku sekund 

żeby dojść do siebie. 
Oddychając głęboko, ruszyłem powoli w jej kierunku. Usiadłem, póki co, w 

bezpiecznej odległości. 
- Wybacz. - zawahałem się na moment. - Czy zrozumiałabyś, co mam na myśli, 

gdybym powiedział, że jestem tylko człowiekiem? 
Skinęła głową, wciąż nieco przerażona moim zachowaniem. 

- Czyż nie jestem najdoskonalszym drapieżnikiem na świecie? Wszystko we mnie cię 
przyciąga, pociąga, kusi - mój glos, moja twarz, nawet mój zapach! I po co to 

wszystko? 
Pod wpływem jednego, nieoczekiwanego impulsu, zerwałem się z miejsca i pomknąłem 

do lasu. 
Bieg jak zwykle dał mi poczucie wolności. 

Tak, wolność… Pragnąłem pozbyć się tej całej sztuczności, tej maski, którą 
musiałem nakładać przed ludźmi, chciałem by zniknęły wszystkie bariery między 

nami. Niech widzi czym jestem! Niech wie. 
Okrążyłem polanę w ułamku sekundy, demonstrując jej, jak ogromne prędkości 

potrafię rozwijać. 
- I tak mi nie uciekniesz – zaśmiałem się z goryczą w głosie. Żadne stworzenie 

nie było w stanie mi się wymknąć. 

background image

Nagle w przemożnym pragnieniu całkowitego zdemaskowania się, postanowiłem 
zrobiłem coś jeszcze. Chwyciłem potężny konar i przełamałem go jak zapałkę. 

Chcąc chyba jeszcze podkreślić groteskowy efekt, balansowałem nim przez chwilę 
jakby był długopisem, a ja znudzonym uczniem, po czym od niechcenia cisnąłem go 

przed siebie. Nim oderwała wzrok od lecącej gałęzi, byłem już przy niej. 
- I tak mnie nie pokonasz – dokończyłem cicho. 

Siedziała jak zahipnotyzowana. Była zupełnie przerażona. Cóż, to raczej 
zrozumiałe. W końcu nie co dzień widuje się licealistów rzucających drzewami. 

Stopniowo docierało do mnie to, co zrobiłem. Spodziewałem się, że tym razem 
jednak ucieknie. Ogarnął mnie trudny do opisania smutek. 

- Nie bój się. Obiecuję… Przysięgam, że cię nie skrzywdzę. 
Sam pragnąłem w to wierzyć. 

- Nie bój się – powtórzyłem, starając się usilnie, by brzmiało to przekonująco. 
Poruszając się tak wolno, jak byłem w stanie, usiadłem przy niej. Tak blisko jak 

tylko się odważyłem. 
- Wybacz mi, proszę. Naprawdę potrafię siebie kontrolować. Po prostu nie 

spodziewałem się takiego zachowania z twojej strony. Teraz będę już 
przygotowany. 

Odpowiedziała mi cisza. 
- Zaręczam ci, nie czuję dziś pragnienia. – uśmiechnąłem się z drwiną. Drwiłem 

sam z siebie. Ale roześmiała się. Jednak głos drżał jej lekko. 
- Nic ci nie jest? – spytałem, zaniepokojony nie na żarty. Nieśmiało wsunąłem 

swoją dłoń w jej ciepłe dłonie. 
W końcu uniosła oczy i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnąłem się ze 

skruchą. 
Znów wpatrywała się w moją dłoń. A potem zaczęła wodzić po niej opuszkiem palca. 

Zerknęła na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłem go z sercem przepełnionym radością. 
Zachowywała się jakby nic się nie stało! Jej serce wróciło do w miarę normalnego 

rytmu, oddech się uspokoił, jak gdyby nigdy nic dotykała mojej skóry. Co było z 
nią nie tak? 

- O czym to rozmawialiśmy, zanim ci tak brutalnie przerwałem? – i ja zapragnąłem 
nadąć tej sytuacji pozory normalności. 

- Szczerze, nie pamiętam. – odparła po chwili. 
Trudno się dziwić. Ale było mi głupio, że doprowadziłem ją do takiego stanu. 

- Wydaje mi się, że o tym, czego się lękasz, oprócz tego, co oczywiste. 
- A, tak. 

- No i? 
Cisza wydawała się ciągnąć w nieskończoność. 

- Jakże łatwo się niecierpliwię – westchnąłem. 
Spojrzała mi krótko w oczy i wreszcie się odezwała. 

- Bałam się, ponieważ, cóż, z oczywistych względów, nie powinnam przebywać z 
tobą sam na sam. A obawiam się, że tego właśnie bym chciała i jest to stanowczo 

zbyt silne uczucie. – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje dłonie. Wyraźnie 
trudno było jej o tym mówić. 

Chciała przebywać w moim towarzystwie! Naprawdę to powiedziała! Moją 
obezwładniającą radość przyćmiła jedynie świadomość jej lęku. Ale czy mogło być 

inaczej? Czy mogłem pragnąć więcej? Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego jak 
bardzo jestem dla niej niebezpieczny. Palący ból w gardle przypominał mi o tym w 

każdej sekundzie. 
- Rozumiem. Rzeczywiście jest czego się bać. Pójście za głosem serca w takim 

przypadku z pewnością nie leży w twoim interesie. 
Zawahałem się. 

- Powinienem był zostawić cię w spokoju. Powinienem teraz wstać i odejść w siną 
dal. Tylko nie wiem czy potrafię. 

W porządku wykrztusiłem to. Tak, jestem tak egoistyczną istotą, że narażę cię na 
śmierć, byle tylko móc przez chwilę przebywać w twoim towarzystwie. 

- Nie chcę, żebyś sobie poszedł – odparła niemal prosząco. Chyba stanęłoby mi 
serce, gdyby, rzecz jasna, nie zrobiło tego już dawno. 

Czy to naprawdę musiało być takie skomplikowane? Czy nie byłoby prościej gdyby 
mnie unikała, jak wszyscy ludzie? Wtedy cierpiałbym tylko ja. A tak, odchodząc 

zasmuciłbym także ją. „Och, jasne, wmawiaj to sobie – poczujesz się lepiej. Taki 

background image

szlachetny i honorowy. Jakbyś nie był potworem” – odezwał się złośliwy głosik w 
mojej głowie. Musiałem się z nim zgodzić.. 

- I właśnie dlatego powinienem tak uczynić. – powiedziałem w przypływie 
odpowiedzialności. – Ale nie martw się, z natury jestem egoistyczną istotą. 

Pragnę twego towarzystwa zbyt mocno, by słuchać głosu rozsądku. – przyznałem się 
otwarcie. 

- Cieszy mnie to. – odpowiedziała. 
Poczułem jak ogarnia mnie fala irytacji. Czy ona kiedyś pojmie, co ja do niej 

mówię?! 
- Więc lepiej przestań się cieszyć! – rzuciłem, nieco zbyt ostrym tonem, cofając 

dłoń, którą trzymała. - Pragnę nie tylko twojego towarzystwa! Nigdy o tym nie 
za¬pominaj! Nigdy! Dla nikogo innego prócz ciebie nie stanowię tak ogromnego 

zagrożenia. – odwróciłem wzrok, czując odrazę do samego siebie. 
- Obawiam się, że nie rozumiem do końca, co masz na myśli. Chodzi mi o to 

ostatnie zdanie. – nagle zdałem sobie sprawę z tego, że ona nie ma pojęcia o 
tym, jak na mnie działa. Niemal się roześmiałem, uprzytomniwszy sobie, że 

pominąłem najistotniejszy aspekt całej sytuacji. 
- Hm, jak by ci to wyjaśnić... Tak, żeby znów cię nie wystra¬szyć... – podałem 

jej swoją dłoń, tęskniąc już za tą łagodną pieszczotą. 
- Zadziwiająco przyjemne to ciepło – mruknąłem. Istotnie, nie spodziewałem się, 

że jest to tak miłe doznanie. Tak wielu rzeczy nie wiedziałem, tak wiele ominęło 
mnie w tym pół-życiu! 

Musiałem zastanowić się przez chwilę nad tym, jak ubrać w słowa to co się we 
mnie działo. 

- Ludzie gustują w różnych smakach, prawda? – zacząłem, niepewny tego, co 
właściwie chcę przekazać. - jedni lubią lody czekoladowe, inni truskawkowe. 

Kiwnęła głową dając znać, że rozumie. 
- Przepraszam za to kulinarne porównanie, ale nie wpadłem na nic lepszego. - 

Czułem zażenowanie. Nie było łatwo o tym mówić. 
- Widzisz, każda osoba pachnie w inny sposób, każda ma swój specyficzny... smak. 

Teraz wyobraź sobie, że zamykamy alkoholika w pomieszczeniu pełnym zwietrzałego 
piwa. Zapewne wszystko chętnie by wypił. Ale gdyby był zdrowiejącym alkoholikiem 

wstrzymałby się. Zostawmy, więc takiemu w środku kieliszek stu letniej brandy 
albo, powiedzmy, rzadki wykwintny koniak a pokój wypełnijmy aromatem owych 

alkoholi po podgrzaniu. Jak sadzisz jak się teraz zachowa? 
Siedzieliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy, starając się odczytać nawzajem swoje 

myśli. 
Niemal zakląłem z frustracji. 

- Może to nie najlepsze porównanie. Zapomnijmy o tej nieszczęsnej brandy. Weźmy 
zamiast alkoholika człowieka uzależnio¬nego od heroiny. 

- Usiłujesz powiedzieć, że jestem twoim ulubionym gatunkiem heroiny? – 
zażartowała. 

Hmm heroina… uśmiechnąłem się lekko. Co też narkomani mogą wiedzieć o takim 
przemożnym pragnieniu? A może? Byłem od niej tak samo uzależniony. 

- Tak, trafiłaś w samo sedno. 
- Często tak się zdarza? 

Niebezpieczna kwestia. Starałem się na nią nie patrzeć mówiąc 
- Rozmawiałem o tym z moimi braćmi - odezwałem się, nie od¬wracając głowy. - Dla 

Jaspera każde z was jest tak samo pociąga¬jące. Jest zmuszony bezustannie 
walczyć sam ze sobą, żeby po¬wstrzymać się od ataków. Widzisz, dołączył do nas 

jako ostatni. Nie miał dość czasu, by wyrobić sobie wrażliwość na różnice w 
smaku i zapachu. – Rzuciłem jej krótkie spojrzenie, żeby sprawdzić reakcję. Nie 

wiedziałem jak mam to ubierać w słowa, żeby jej nie spłoszyć. - Wybacz, może nie 
powinienem tak wprost... 

- Naprawdę, nic nie szkodzi. Nie przejmuj się, że mnie obrazisz, przestraszysz, 
czy co tam jeszcze. Tak po prostu jest. Rozumiem, co czujecie, a przynajmniej 

staram się to zrozumieć. Po prostu wyjaśnij mi wszystko jak umiesz najlepiej. 
Wziąłem głęboki oddech. 

- Jasper nie miał, zatem pewności, czy kiedykolwiek napotkał na swej drodze 
kogoś, kto byłby dla niego równie... - usiłowałem dobrać w miarę odpowiednie 

słowo - równie pociągający smakowo, jak ty. Sadzę, że tak się istotnie nie 

background image

stało. Pamiętałby. Emmett, że tak to ujmę siedzi w tym dłużej i wiedział, o co 
mi chodzi. Powiedział, ze zdarzyło mu się to dwukrotnie, przy tym w jednym 

przypadku uczucie było silniejsze. 
- A tobie ile razy się to zdarzyło? – zadała całkiem naturalne pytanie. 

Ha, chwała Bogu, że nie mogę mówić o razach! 
- Nigdy. 

Zdawała się przetrawiać tę informację. 
- I jak postąpił Emmett? – to pytanie również było naturalne. Tyle, że dużo 

trudniejsze. Naprawdę nie miałem ochoty na nie odpowiadać. Znów uciekłem 
spojrzeniem. Mimowolnie zacisnąłem dłonie. To co zrobił Emmett nie jest jednym 

wyjściem, powtarzałem sobie. To nie musi się tak kończyć… 
- Chyba wiem – powiedziała, odczytując odpowiedź z mojego milczenia. 

- Nawet najsilniejsi z nas czasem ulegają pokusom, nieprawdaż? – rzuciłem bez 
sensu. Co ja sobie w ogóle wyobrażałem? 

- Czego ode mnie chcesz? Przyzwolenia? – zamarłem na dźwięk tego pytania - A 
za¬tem nie ma nadziei? – co to miało znaczyć? 

- Nie, skąd – niemal krzyknąłem w odpowiedzi. - Oczywiście, że jest nadzieja! To 
znaczy, nie mam najmniejszego zamiaru... – nie mogłem dokończyć tego zdania. Nie 

wypowiedziałbym tego na głos. - My to co innego - Kiedy Emmett... To byli dla 
niego obcy ludzie. Zresztą zdarzyło się to dawno, dawno temu, gdy nie był 

jeszcze tak... wprawiony we wstrzemięźliwości, tak ostrożny, jak teraz. 
- Więc gdybyśmy wpadli na siebie w ciemnym zaułku... – zasugerowała ostrożnie. 

- Przeszedłem samego siebie, starając się nie rzucić na ciebie wtedy na 
biologii, w klasie pełnej dzieciaków. – wspomnienie tych minut napawało mnie 

obrzydzeniem. Nie byłem w stanie spojrzeć jej w oczy. - Kiedy mnie minęłaś w 
jednej chwili mogłem zniweczyć wysiłki Carlisle'a. Gdybym nie ćwiczył się w 

ignorowaniu swego pragnienia przez ostatnie cóż, przez wiele lat, nie 
potrafiłbym się wówczas opanować. 

Uśmiechnąłem się gorzko. 
- Musiałaś dojść do wniosku, że jestem chory psychicznie. 

- Nie rozumiałam, co takiego się stało. Jak mogłeś tak szybko mnie znienawidzić? 
- Według mnie byłaś demonem zesłanym z piekieł na moją zgubę. Zapach twojej 

skóry... Ach, byłem bliski szaleństwa. Siedząc z tobą w ławce, wymyśliłem ze sto 
różnych sposobów na to jak cię wywabić z klasy. Przy każdym z nich walczyłem z 

pokusą myśląc o mojej rodzinie, o tym, jak mógłbym zrobić im coś takie¬go. Po 
lekcji wybiegłem, czym prędzej, byle tylko nie poprosić cię, żebyś poszła gdzieś 

ze mną. 
Bała się. Szok malował się na jej twarzy. Zaczynała naprawdę rozumieć jak realne 

było niebezpieczeństwo, o którym rozmawialiśmy. 
- A poszłabyś – dodałem. Wiedziałem, że byłbym w stanie omotać ją z zimną krwią, 

z premedytacją głodnego drapieżcy. 
- Bez wątpienia - szepnęła. 

- Potem, co nie miało zresztą większego sensu, próbowałem zmienić swój plan 
zajęć, by móc cię unikać, i właśnie wtedy musiałaś wejść do sekretariatu. W tak 

niewielkim, tak ciepłym pomieszczeniu zapachy rozchodzą się wyjątkowo łatwo. 
Twój też. To było nie zniesienia. O mało, co nie rzuciłem się do ataku. 

Świadkiem byłaby zaledwie jedna słaba kobieta - jakże szybko mógłbym się z nią 
później uporać. 

Zadrżała. Wyłapywałem każdą, najdrobniejszą reakcję na moje słowa, spodziewając 
się, że w każdej chwili jednak wstanie i ucieknie. Usiłowałem się z tym 

pogodzić, tak, żeby pozwolić jej odejść. 
- Sam nie wiem, jak się powstrzymałem. Zmusiłem się, by nie czekać na ciebie pod 

szkolą, by ciebie nie śledzić. Na dworze twój zapach ginął w masie świeżego 
powietrza, było mi, więc łatwiej trzeźwo myśleć. Odstawiłem rodzeństwo do domu - 

wiedzieli, że coś jest nie tak, ale wstyd mi było przyznać się przed nimi do 
własnej słabości - a potem pojechałem prosto do szpitala, do Carlise`a 

powiedzieć mu, że wyjeżdżam, na dobre. 
Otworzyła szeroko oczy – chyba ze zdziwienia. 

- Wymieniliśmy się samochodami, bo miał pełny bak, a ja nic chciałem zwlekać. 
Nie ośmieliłem się zajrzeć do domu, by stanąć twarzą w twarz z Esme. Nie 

pozwoliłaby mi wyjechać bez strasznej awantury. Usiłowałaby mnie przekonać, że 

background image

nie jest to konieczne... - Nazajutrz rano byłem już na Alasce. – niemal 
skrzywiłem się na wspomnienie swojego tchórzostwa. - Spędziłem tam dwa dni wśród 

starych znajomków, ale... tęsk¬niłem za domem. Źle mi było z tym, że sprawiłem 
przykrość Esme i wszystkim innym, całej mojej przyszywanej rodzinie. W górach na 

północy powietrze jest tak czyste... Nabrałem do wszystkiego dystansu. Trudno mi 
było uwierzyć w to, że tak bardzo nie mogłem ci się oprzeć. Wytłumaczyłem sobie, 

że uciekając okazałem się słaby. Wcześniej odczuwałem pokusy, nie tak silne, 
rzecz jasna, nieporównywalnie słabsze, ale jakoś sobie z nimi radziłem. Do czego 

to podobne, myślałem, żeby jakaś dziewczyna – świętokradcze słowa! - jakaś 
zwykła uczennica zmuszała mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Więc wróci¬łem. - 

Do naszego następnego spotkania przygotowałem się odpowiednio polowałem więcej 
niż zwykle. Byłem pewien, że mam w sobie dość siły, by traktować cię jak każdego 

innego człowieka. 
Podszedłem do całej sprawy z wielką arogancją. Na domiar złego nie potrafiłem 

czytać w twoich myślach, aby przewidywać twoje reakcje. 
Nie byłem przyzwyczajony to tego rodzaju problem, a tu nagle musiałem wyłapywać 

twoje wypowiedzi we wspomnieniach Jessiki, która jest dość płytką osobą, 
denerwowało mnie więc, że upadłem tak nisko. W dodatku nie mogłem mieć pewności 

czy przy niej nie kłamałaś. Wszystko to szalenie mnie irytowało. Pragnąłem, 
żebyś zapomniała o tym feralnym pierwszym dniu, starałem się, więc rozmawiać z 

tobą jak z każdą inną osobą. Poniekąd nie mogłem się już tych pogawędek 
doczekać, mając nadzieję, że uda mi się wreszcie odczytać twoje myśli. Ale 

okazało się, że nie jesteś taka jak wszyscy inni... Byłem zafascynowany. A od 
czasu do czasu ruchem dłoni lub włosów nieświadomie przyspieszałaś cyrkulację 

powietrza i twój zapach znów mnie oszałamiał... A potem ten wypadek na szkolnym 
parkingu. Później wymyśliłem świetną wymówkę, dlaczego zareagowałem tak, a nie 

ina¬czej. Gdyby na moich oczach polała się krew, nie potrafiłbym się opanować i 
pokazał swoją prawdziwą twarz. Tyle, że wpadłem na to dopiero po fakcie. W 

tamtej chwili przez głowę przemknęło mi jedynie: „Błagam, tylko nie ona”. 
Przerwałem na chwilę swoja opowieść, wspominając tamte chwile. Jeszcze teraz 

drżałem na samą myśl, o tym, że mogła tam zginąć, na moich oczach. 
- A w szpitalu? 

Zebrałem się w sobie, by spojrzeć jej w oczy. 
- Czułem do siebie wstręt. Jak mogłem narazić swoją rodzinę na tak wielkie 

niebezpieczeństwo? Mój los, nasz los był w twoich rękach. Właśnie twoich! Co za 
ironia. Jakby tego mi było trzeba - kolejnego motywu, by chcieć cię zabić. - 

wzdrygnęliśmy się oboje. 
- Przyniosło to jednak przeciwny efekt - Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, 

że oto nadeszła pora… Nigdy nie kłóciliśmy się tak zajadle. Carlisle stanął po 
mojej stronie, podobnie Alice. – och tak, ona już miała swoje powody, żeby tak 

postąpić. Skrzywiłem się w niechętnym grymasie. „Jeszcze udowodnię jej, że ta 
akurat wizja się nie sprawdzi” pomyślałem. - Esme oświadczyła z kolei, że mam 

zrobić wszystko, co w mojej mocy, by móc zostać w Forks. - Cały następny dzień 
spędziłem, podsłuchując myśli twoich rozmówców. Byłem zaszokowany, że 

dotrzymywałaś słowa. Nie mogłem pojąć, co tobą kieruje. Wiedziałem jedno - że 
nie powinienem kontynuować tej znajomości. O ile było to możliwe, trzymałem się, 

zatem od ciebie z daleka. Tylko ten twój zapach, na twojej skórze, w oddechu, we 
włosach... Wciąż działał na mnie tak samo silnie co pierwszego dnia. 

- A mimo to - lepiej bym na tym wyszedł, gdybym jednak zdemaskował nas 
wszystkich owego pierwszego dnia, niż gdybym miał rzucić się na ciebie tu i 

teraz, w leśnym zaciszu, bez żadnych świadków. – zawładnęły mną emocje. Ta 
krucha ludzka dziewczyna budziła we mnie uczucia, których dotąd nie poznałem, 

które były zupełnie nowe i zaskakujące. Ale poddałem się im bez wahania. Dzięki 
niej moje życie nabrało sensu. Nawet jeśli stało się przez to pasmem bólu. 

- Dlaczego? – spytała po prostu. 
- Isabello - wymówiłem starannie jej imię, wolną dłonią mierz¬wiąc jej piękne, 

gęste włosy. Podobało mi się to uczucie, kiedy grube, mahoniowe pasma, 
prześlizgnęły się pomiędzy moimi palcami - Bello, nie potrafiłbym żyć z myślą, 

że pomo¬głem ci zejść z tego świata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja 
prześladuje. Twoje ciało, blade, zimne, nieruchome... Już nigdy miałbym nie 

zobaczyć twoich ru¬mieńców i tego błysku intuicji w oczach, gdy domyślasz się 

background image

prawdy… Nie, tego bym nie zniósł. – sama myśl o tym wywołała gwałtowny spazm 
bólu, którego nie zdołałem ukryć. - Jesteś teraz dla mnie najważniejsza. Jesteś 

najważniejszą rzeczą w całym moim życiu. – niemal powiedziałem, to co tak bardzo 
pragnąłem jej przekazać. Jeszcze nie teraz. Ale w tych słowach zawarłem tyle 

uczucie ile byłem w stanie. 
Czekałem na jakąś reakcję z jej strony, na jakąś odpowiedź. Coś co da mi, lub 

odbierze nadzieję. 
- Wiadomo ci już oczywiście, co ja czuję – odpowiedziała powoli. – „Nie, nie 

wiadomo, najdroższa. Dlatego drżę z niepokoju.” - krzyczały moje myśli - Siedzę 
teraz tu z tobą, co oznacza, że wolałabym umrzeć niż trzymać się od ciebie z 

daleka. – słowa te zabrzmiały w moich uszach niczym najdoskonalsza symfonia. Czy 
to było koleje ‘tak’? - Co za idiotka ze mnie. – dokończyła. 

- Bez wątpienia - zgodziłem się parskając śmiechem. Ona była idiotką? O 
niebiosa, kimże ja więc powinienem siebie nazwać? Śmiałem się by rozładować 

napięcie, które ogarnęło mnie, gdy czekałem na jej odpowiedź. Akceptowała moje 
szaleńcze uczucie! 

- A to dopiero - mruknąłem - Lew zakochał się w jagnięciu. 
Przemyciłem te słowa, ukryłem je pod drwiną, ale musiałem je wypowiedzieć. Tak 

chciałem by wiedziała… ‘Kocham cię, moja piękna. Tak chciałbym ci to powiedzieć… 
ale co byś tą wiedzą zrobiła?’ 

- Biedne, głupie jagnię - westchnęła. 
- Chory na umyśle lew masochista. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i utkwiłem 

wzrok w ścianie lasu. Ta miłość nigdy nie powinna się była narodzić. Tak, byłem 
masochistą. Ale nie w tym tkwił problem. To, że ja cierpiałem i to na własne 

życzenie, to było nic. Ale jak mogłem ranić ją? 
- Dlaczego…? – urwała rodzące się na jej ustach pytanie. 

- Tak? – zachęciłem ją by kontynuowała. 
- Powiedz mi, proszę, dlaczego wtedy ode mnie odskoczyłeś? 

- Dobrze wiesz, dlaczego. – Jakby to nie było oczywiste! Czy nie mogła pojąć tej 
najbardziej ewidentnej kwestii? 

- Nie, nie. Chodzi mi o to, co dokładnie zrobiłam nie tak. Bę¬dę musiała odtąd 
mieć się na baczności, więc lepiej, żebym na¬uczyła się, czego unikać. To, na 

przykład - pogłaskała mnie po rę¬ce - jakoś ci nie przeszkadza. – nie 
przeszkadza? O Niebiosa! Nic nigdy nie sprawiło mi takiej przyjemności jak ten 

subtelny dotyk! 
- To nie była twoja wina, Bello, tylko wyłącznie moja. – to zawsze jest 

wyłącznie moja wina, pomyślałem z goryczą. 
- Ale, mimo wszystko, mogę ci przecież jakoś pomóc, ułatwić życie. 

- Cóż... - Zamyśliłem się na chwilę. - To, dlatego, że byłaś tak bli¬sko. 
Większość ludzi instynktownie nas unika, nasza odmienności odrzuca. Nie 

spodziewałem się, że się do mnie przysuniesz. I ten zapach bijący od twojej 
szyi... 

- Nie ma sprawy – rzuciła, starając się nadać swojemu głosowi żartobliwy ton. – 
Zakaz eksponowania szyi. 

Nie mogłem się nie roześmiać. Podciągnęła koszulkę do góry, udając, że chce się 
zasłonić. Nie, nie chciałem, żeby to robiła. Ten widok był zbyt kuszący, żeby z 

niego rezygnować. A poza tym, mogłaby być okutana w najgrubsze futro i tak 
niczego by to nie zmieniło. 

- Nie, nie musisz, wierz mi, ważniejszy był element zaskoczenia. 
Skoro tak… 

‘Mogę to zrobić. Mogę udowodnić sobie, że wytrzymam. Nic się przecież nie stanie 
jeśli jej dotknę’. To pragnienie było stanowczo silniejsze ode mnie. W 

nieskończoność wyobrażałem sobie jak miękka, jak gładka będzie jej skóra, 
odtwarzałem to ciepło pod moimi palcami, ten rytmiczny puls jej krwi… Skoro 

faktura i temperatura mojej skóry najwyraźniej jej jakoś specjalnie nie 
przeszkadzały, może, mógłbym… przecież w każdej chwili może się odsunąć. 

Bardzo powoli, sygnalizując co zamierzam, uniosłem dłoń i niepewnie przyłożyłem 
dłoń do jej szyi. 

Ach! 
Szkło pokryte jedwabiem. Bańka mydlana. Jakie porównania mógłbym wymyślić by 

opisać tę satynową gładkość, kruchość jej ciała, niemal odczuwalną ulotność? 

background image

Jej tętno gwałtownie przyspieszyło. Chciałem wierzyć, że spowodował to mój 
dotyk, nie strach. 

Tym razem nie potrafiłem cofnąć dłoni. To przyciąganie było zbyt silne. Na nic 
zdały się wewnętrzne nakazy. Byłem całkiem bezsilny. 

A jednocześnie tak silny jak nigdy dotąd. 
- Sama widzisz. Wszystko w porządku. – ‘tak, w porządku, przecież nie muszę tego 

przerywać’. 
Rumieńce, które wykwitły na jej policzkach po prostu mnie oczarowały. 

- Tak słodko się rumienisz – wymruczałem z czułością. 
Chciałem dotknąć tych kwiatów, które zakwitły na jej porcelanowej skórze, poczuć 

ich ciepło, to cudowne gorąco, które niemal parzyło moje dłonie. 
Pogłaskałem ją delikatnie po policzku, niemal nieprzytomny ze szczęścia, upojony 

tak głębokim zadowoleniem, że niemal nie potrafiłem go znieść. Gdyby nie to, ze 
nie byłem zdolny śnić, niechybnie uznałbym to za cudownie realny sen. 

Ująłem jej twarz w dłonie. Taka delikatna, bezbronna… w moich silnych, 
nienaturalnie silnych dłoniach. Tak bardzo się od siebie różniliśmy. 

- Nie ruszaj się – poprosiłem, chcąc się upewnić, że niczego mi nie utrudni. To 
na co się właśnie porywałem, było tak ryzykowne, tak nieodpowiedzialne, że nie 

powinno mi nawet przyjść do głowy. Ale musiałem sam przed sobą przyznać, że nie 
potrafiłem się powstrzymać. 

Igrałem z losem. Spojrzałem potworowi prosto w płonące czerwienią oczy i 
splunąłem mu w twarz. 

Pochyliłem się w jej kierunku. Uczucia, które się we mnie kłębiły, nie poddawały 
się opisowi, nie znałem słów zdolnych je wyrazić. Mogłem tylko bezwolnie się im 

poddać. 
Oparłem się policzkiem o wgłębienie pod jej gardłem. Byłem tak blisko niej! 

Wtulony w nią, przytulony do jej miękkiego, cudownego ciała. Płonąłem, spalałem 
się, obracałem w popiół i niczym feniks odradzałem się na nowo, by znów pokornie 

poddać się płomieniom. 
Musiałem wstrzymać oddech. Chociaż na chwile przerwać tortury zadawane memu 

ciału, by móc w pełni poczuć tę obezwładniającą przyjemność przebywania tak 
blisko niej. 

Moje dłonie ześlizgnęły się z jej twarzy, zsunęły się w dół po jej szyi, 
zachłannie zapamiętując jej aksamitną, jedwabistą gładkość, aż spoczęły na jej 

ramionach. 
Wiedziałem, że to co zaraz zrobię, będzie niewłaściwe. Już nawet nie walczyłem. 

Moja lepsza strona poległa w tej rozgrywce. Za to ta bardziej egoistyczna 
triumfowała. 

Delikatnie musnąłem czubkiem nosa jej obojczyk i oparłem głowę o jej piersi. 
Dźwięk jej bijącego serca był upajający. Trzepotało niczym maleńki ptaszek 

uwieziony w klatce. Ale biło. Czułem jego mocny rytm, ten głęboki takt 
ożywiający jej drobne ciało. 

Z głębi mojej piersi wyrwało się stłumione westchnienie. Nie spodziewałem się, 
że dostanę tak wiele. 

Żadna siła na świecie nie oderwałby mnie teraz od niej, żadne poczucie 
odpowiedzialności, żaden lęk, żadna wizja nie były w stanie przekonać mnie, że 

powinienem wyrzec się tej cudownej bliskości. 
Pragnienie szarpało bólem moje gardło, ale stłumiłem je z łatwością. Nawet ono 

nie mogło przerwać tej chwili. 
Jej serce się uspokoiło, zwolniło i równo, z determinacją wybijało swoją 

melodię. A ja trwałem zasłuchany. 
Nie wiem ile czasu to trwało. Dosyć bym umarł i narodził się na nowo. I znów, 

tak jak tej nocy, gdy po raz pierwszy wypowiedziała moje imię, wiedziałem, że 
nie byłem już tym samym Edwardem, co jeszcze chwilę temu. 

Poskromiłem drzemiącą we mnie bestię. Odniosłem swoje małe zwycięstwo. 
Zatriumfowałem nad bezmyślnym, zwierzęcym instynktem, który domagał się jej 

krwi. 
Niechętnie się od niej oderwałem, chociaż wszystko we mnie krzyczało bym został. 

Ale wierzyłem, że będę jeszcze miał szansę poczuć to ponownie. 
- Następnym razem nie będzie to już takie trudne – oznajmiłem, nie kryjąc 

zadowolenia. 

background image

- Bardzo musiałeś ze sobą walczyć? – jak zwykle zatroskana o mnie, chociaż to 
ona była w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie mogłem tego pojąć. Ale już się z 

tym pogodziłem. 
- Myślałem, że będzie gorzej. – fakt, naprawdę spodziewałem się katuszy i 

zażartej walki. – A ty jak się czułaś? – być może powinienem pomyśleć o tej 
kwestii wcześniej. Ostatecznie mogła nie mieć ochoty na to żebym znalazł się tak 

blisko, abstrahując od tego, że byłem niebezpiecznym wampirem. Byłem także po 
prostu chłopakiem. 

- Nie było źle. To znaczy, mnie nie było źle. – zabawnie sformułowane. Grunt, że 
nie było to dla niej nieprzyjemne. 

- Wiesz, co mam na myśli, - dodała, uśmiechając się, 
Chciałbym. Ale rozumiałem. Cóż, mi też nie było źle, prawda? 

- Zobacz. Czujesz jaki ciepły? – spytałem przykładając jej dłoń do swojego 
policzka. 

To był spontaniczny odruch. Nie pomyślałem o tym, co poczuję kiedy Bella dotknie 
mojej twarzy. 

Teraz to ona poprosiła, żebym się nie ruszał. Zastygłem w bezruchu, nie 
ośmieliwszy się nawet drgnąć, byle tylko nie przestawała. 

Jeśli dotyk jej palców na mojej dłoni sprawiał mi przyjemność, to teraz 
powinienem popaść w całkowitą ekstazę. 

Przesunęła dłonią po moim policzku musnęła powieki, cienką skórę pod oczami, 
nos. Kiedy jej miękkie palce dotknęły moich ust, niemal jęknąłem. Przez całe 

moje ciało przebiegł prąd, rozkoszny dreszcz przepłynął przeze mnie chłodną 
falą. Moje wargi rozchyliły się lekko, zachęcone pieszczotą. Nie wiem co 

właściwie zamierzałem, ale na szczęście dla nas obojga, Bella chociaż raz 
posłuchała jakiegoś echa instynktu samozachowawczego i odsunęła się, przerywając 

badanie mojej twarzy. 
Głód. 

Niedosyt. Chciałem więcej. Chciałem, żeby nigdy nie przestawała. 
- Żałuję… żałuję, że nie możesz poczuć tego, co ja czuję. Tej złożoności 

targających mną emocji, tego zamętu, jaki mam w głowie. 
Powoli, rozkoszując się tym gestem, odgarnąłem jej włosy, zasłaniające tę piękną 

twarz. 
- Opowiedz mi o tym. - poprosiła. 

- Raczej nie potrafię. Mówiłem ci już, z jednej strony jest głód, pragnienie. 
Pożądam twojej krwi. To takie żałosne. Sądzę, że to akurat jesteś w stanie 

zrozumieć, przynajmniej do pewnego stopnia. Byłoby ci łatwiej gdybyś była 
narkomanką czy kimś takim. Ale to nie wszystko. - Dotknąłem palcami jej warg i 

znów przeszedł mnie drzesz. - Do tego dochodzą jeszcze inne pragnienia. 
Pragnienia, których nie znam i których nie rozumiem. 

- Cóż, istnieje możliwość, że wiem, o co ci chodzi, lepiej, niż ci się to 
wydaje. – och, to było całkiem interesujące. Czy miałem prawo w to uwierzyć? 

- Nie jestem przyzwyczajony do ludzkich odruchów. Często się tak czujesz? 
- Jak teraz przy tobie? – zawahała się. - Nie. To pierw¬szy raz. 

Ująłem jej dłonie. Wydały mi się tak bardzo kruche w moim silnym uścisku. 
- Nie wiem, jak mam się zachowywać, gdy jestem tak blisko ciebie - przyznałem. - 

Nie wiem, czy potrafię być tak blisko. 
Dała mi do zrozumienia, pamiętając o tym jak zareagowałem ostatnio, że zamierza 

się przysunąć. 
Przytuliła się do mnie, opierając się gorącym policzkiem o moje twarde, 

nieustępliwe ciało. 
- Tyle wystarczy – wyszeptała. 

Uważając na każdy gest i kontrolując się tak bardzo, ja tylko byłem w stanie, 
objąłem ją i przycisnąłem do siebie. Tak, chciałem być blisko niej, tak blisko 

jak to tylko możliwe. Wtuliłem twarz w jej włosy rozkoszując się ich zapachem. 
Przez odurzający zapach jej krwi przebijał się teraz lekki aromat truskawkowego 

szamponu. 
- Dobrze ci idzie – zauważyła. 

- Kryje się we mnie wiele człowieczych instynktów. Są scho¬wane głęboko, ale 
gdzieś tam są. – to była prawda, ale dopiero teraz zaczynałem to rozumieć. To 

background image

wszystko nie odeszło – zostało jedynie stłumione przez nową, mroczną naturę. 
Teraz to odzyskiwałem, ciesząc się każdym szczegółem. 

Trwaliśmy tak przez dłuższy czas. Przepełniał mnie spokój – ta chwila była tak 
perfekcyjna, tak doskonale piękna, że niemal nie mogłem w to uwierzyć. Trzymałem 

ją w ramionach! Chyba zrozumiałem, co Alice miała na myśli mówiąc, że będę 
zaskoczony rozwojem wydarzeń. Nie śmiałem przypuszczać, że coś takiego w ogóle 

może się między nami wydarzyć. 
Kiedy zaczęło się ściemniać uświadomiłem sobie, że nasz czas się kończy – ta 

chwila nie mogła trwać w nieskończoność, tak jakbym sobie tego życzył. 
- Czas na ciebie. – zauważyłem niechętnie. 

- A myślałam, że nie potrafisz czytać mi w myślach. 
- Coraz łatwiej mi zgadywać – odparłem, znów ciesząc się, że udało nam się 

pomyśleć o tym samym, nawet jeśli była to myśl o konieczności rozstania. 
Nie mieliśmy już czasu by wracać w taki sam sposób jak przyszliśmy. Pomyślałem 

wiec, że mógłbym zaprezentować jej cos jeszcze. To powinno być ciekawym 
doświadczeniem. 

- Czy mógłbym ci coś pokazać? – spytałem, kładąc jej dłonie na ramionach i 
zaglądając w jej czekoladowe oczy. 

- Co takiego? – spytała z ciekawością w głosie. 
- Pokazałbym ci, jak przemieszczam się po lesie, kiedy jestem sam. – czemu 

posmutniała? Najgorsze już jej i tak pokazałem. - Nie martw się, włos ci z głowy 
nie spadnie, a zaoszczędzimy sporo czasu. – zapewniłem ją uśmiechając się. 

- Zamierzasz zamienić się w nietoperza? 
Roześmiałem się i przez chwilę zupełnie nie mogłem się opanować. Ach te mity! I 

ta jej naiwna wiara w bzdury wpojone ludziom przez głupie hollywoodzkie 
produkcje! 

- I co jeszcze? Może w Batmana? – rzuciłem z ironią. 
- Tak się pytam. Skąd mam wiedzieć? – odparła, lekko urażona. 

- No dobra, tchórzu, koniec dyskusji. Wskakuj mi na plecy. Zawahała się, myśląc, 
że żartuję. Widząc to niezdecydowanie, przyciągnąłem ją do siebie i jednym 

ruchem umieściłem ją na swoich plecach. Poczułem jak przyśpiesza jej serce, 
poczułem bijące od niej gorąco, a kiedy oplotła mnie nogami i zawinęła ramiona 

wokół mojej szyi nie posiadałem się z radości. 
- Ważę trochę więcej niż przeciętny plecak. 

- Też mi coś! - prychnąłem, wywracając oczami - na jej oczach podniosłem 
samochód i rzucałem solidnym konarem, a ona się przejmuje, że jest za ciężka!. 

Była tak blisko, a jej zapach nie powodował już takich cierpień. Nagle 
zapragnąłem rozkoszować się nim, nie myśląc już dłużej o tym, co wywoływał. Był 

po prostu piękny i tak chciałem go odczuwać. Chwyciłem jej dłoń i przycisnąłem 
do swojego policzka, biorąc jednocześnie głęboki wdech. 

- Idzie mi coraz lepiej - skwitowałem. 
I zacząłem biec. 

Zawsze uwielbiałem biegać, możliwość rozwijania takich prędkości była jednym z 
moich ulubionych aspektów bycia wampirem. A bieganie z nią było przyjemnością 

jeszcze większą niż zwykle. Czułem się wolny, czułem się niewiarygodnie 
szczęśliwy, czułem, że wszystko jest możliwe. I wtedy w mojej głowie zrodziła 

się myśl, od której nie byłem w stanie się uwolnić, nie ważne jak bardzo bym 
próbował. Skoro tyle rzeczy poszło o wiele lepiej niż mógłbym się spodziewać, to 

może i to niemożliwe do spełnienia marzenie miało szansę…? 
Tymczasem dotarliśmy już na skraj lasu. 

- Świetna zabawa, nieprawdaż? 
Nie zareagowała. Zaniepokoiło mnie to. 

- Bello? 
- Chyba muszę się położyć - jęknęła. 

- Oj, przepraszam. – czyżbym przesadził? Czy można dostać choroby lokomocyjnej 
„jadąc” na czyichś plecach? Obawiałem się, że nikt raczej nie prowadził takich 

badań. 
- Raczej sama nie dam rady – stwierdziła cicho. 

Zaśmiałem się lekko i delikatnie rozplatałem jej dłonie zaciśnięte na mojej szyi 
- poddały się do razu. Przesunąłem ją sobie na brzuch, przytuliłem do siebie, 

background image

nie chcąc jeszcze odrywać się od jej ciała, po czym ostrożnie położyłem na 
bezpiecznie wyglądającej kępie paproci. 

- Jak się czujesz? 
- Mam zawroty głowy. 

- To schowaj ją między kolana. – odpowiedziałem jak idiota, odruchowo podając 
podręcznikowy sposób. 

Posłuchała jednak i po chwili wyraźnie jej się polepszyło. To było stanowczo 
nieodpowiedzialne z mojej strony. Zrobiło mi się głupio. 

- To chyba nie był najlepszy pomysł – przyznałem ze skruchą. 
- Skąd, bardzo ciekawe doświadczenie. – niemal wyszeptała, słabym głosem. 

- Akurat, jesteś blada jak ściana. Jak ja! – istotnie, można było niemal 
pomyśleć, że jesteśmy istotami jednego gatunku. 

- Coś mi się wydaje, że powinnam była jednak zamknąć oczy. 
- Następnym razem już nie zapomnisz. 

- Następnym razem?! 
Zaśmiałem się. Najważniejsze, że nic jej nie było. A ja nadal byłem opętany 

myślą, która zrodziła się podczas biegu. 
- Szpanować się mu zachciało - mruknęła. 

- Otwórz oczy, Bello - poprosiłem cicho, nie wierząc, że się na to decyduję. 
Przysunąłem się do niej. 

- Biegnąc, pomyślałem sobie, że chciałbym... – urwałem, nagle tracąc cała 
pewność siebie. 

- Że chciałbyś nie trafić w jakieś drzewo? – nie ułatwiała mi życia, jak zwykle 
zresztą. 

- Głuptasku, taki bieg to dla mnie pestka. Wymijam je instynk¬townie. 
- Znowu się popisujesz. 

Uśmiechnąłem się. 
- Pomyślałem sobie – spróbowałem dokończyć, znów czując zdenerwowanie - że 

chciałbym spróbować czegoś jeszcze. – delikatnie ująłem jej twarz w dłonie. Czy 
naprawdę ośmielę się ją pocałować? 

Czy to w ogóle będzie możliwe? Tak wiele ryzykowałem! Ale pokusa była zbyt 
silna, nie potrafiłem się jej oprzeć. Pragnienie posmakowania jej ust owładnęło 

mną całkowicie. 
Zawahałem się. 

To nie powinno być możliwe, ale byłem pewien, absolutnie pewien, że dam radę. 
Nie skrzywdzę jej. Nie zniszczę takiej chwili. 

Powoli, koncentrując się z całych sił, by nie zrobić tego za mocno dotknąłem jej 
ciepłych, cudownie miękkich, jedwabistych ust. Wrażenie było oszałamiające. W 

momencie krótszym niż mgnienie oka, zalała mnie fala gwałtownych doznań, całkiem 
obcych i zupełnie odurzających. Mało brakowało a zatraciłbym się w tym bez 

reszty, jednak reakcja Belli przywróciła mnie rzeczywistości. Odpowiedziała na 
pocałunek gwałtowniej niż się spodziewałem, rozchyliła wargi i wplątała palce w 

moje włosy, przyciągając mnie bliżej do siebie. Dziki głód zawładnął moim 
ciałem, a emocje które mną targnęły pozbawiły mnie w tej chwili jakiejkolwiek 

władzy nad własnymi zmysłami i odruchami. 
Zastygłem przerażony, że nie utrzymam moich mrocznych instynktów na wodzy, że 

jednej chwili stracę nad sobą kontrolę. Natychmiast przewałem to szaleństwo. 
- Oj - szepnęła przepraszająco. 

- „Oj” to mało powiedziane. 
Głód szalał w moim ciele, potwór szarpał się, ze wszystkich sił starając się 

uwolnić i przejąć nade mną kontrolę. Nie miałem zamiaru mu na to pozwolić. Mało 
tego, postanowiłem pokazać mu, że jestem wystarczająco silny, by teraz od niej 

nie uciec, by do reszty nie zepsuć jej pierwszego pocałunku. 
- Może lepiej będzie... – spróbowała wyrwać się z moich objęć, ale nie 

pozwoliłem jej się ruszyć. Nie chciałem, żeby się ode mnie odsunęła. To byłoby 
zbyt bolesne. 

- Nie, nie, poczekaj – powiedziałem tak spokojnie, jak tylko potrafiłem. - 
Wytrzymam. 

Powoli dochodziłem do siebie, wracało panowanie nad sobą, znów trzymałem się w 
ryzach. Uśmiechnąłem się zadowolony z własnych postępów. 

- No i proszę – stwierdziłem obwieszczając zwoje małe zwycięstwo. 

background image

- Wytrzymasz? 
Zaśmiałem się głośno. 

- Mam silniejszą wolę, niż przypuszczałem. To miło. 
- Szkoda, że o mnie tego nie można powiedzieć. Przepraszam z to co się stało. 

To chyba jednak ja powinienem przepraszać. Ale ostatecznie nic się nie stało. 
Zamiast niszczyć wszystko pretensjami do świata, zażartowałem z niej lekko. 

- No cóż, w końcu jesteś tylko człowiekiem. 
- Wielkie dzięki - wycedziła. 

Podniosłem się szybko i wyciągnąłem rękę, by pomóc jej wstać. To było takie 
miłe, móc być wobec niej gentlemanem. 

- To jeszcze po biegu, czy tak doskonale całuję? – zapytałem, trochę żartem, a 
trochę z autentycznej ciekawości. Bardzo pragnąłem wiedzieć jakie to na niej 

zrobiło wrażenie. Cisza w jej umyśle znów stała się dla mnie nieznośna. 
- Sama nie wiem. I to, i to. Nadal kręci mi się w głowie. 

- Sądzę, że powinnaś dać mi poprowadzić. 
- Oszalałeś? – zaprotestowała gwałtownie. 

- Co tu dużo kryć, jestem lepszym kierowcą od ciebie. Nawet w najbardziej 
sprzyjających warunkach masz ode mnie gorszy refleks. – zauważyłem, zgodnie z 

prawdą, zresztą. 
- Zgadzam się w zupełności, nie wiem tylko, czy moje nerwy i moja furgonetka 

zniosą twój styl jazdy. – marudziła. 
- Bello, okażże mi choć trochę zaufania. 

Jakby już nie ufała mi aż za bardzo. 
- Nie ma mowy. – skwitowała, robiąc przy tym minę rozkapryszonej dziewczynki. 

Nie miałem zamiaru godzić się na to, że prowadziła i zastanawiałem się właśnie 
jak odwieść ją od tego pomysłu, kiedy zachwiała się niebezpiecznie. Natychmiast 

ją złapałem. 
- Bello, nie po to przechodziłem samego siebie, ratując cię z licznych opresji, 

żeby pozwolić ci zasiąść za kierownicą, kiedy ledwo się trzymasz na nogach. A 
poza tym jazda po pijanemu to przestępstwo. 

- Po pijanemu? - obruszyła się. 
- Sama moja obecność działa na ciebie upajająco – pozwoliłem sobie na lekką 

ironię. 
Poddała się, dając mi kluczyki. 

- Tylko spokojnie. Moja furgonetka ma już swoje lata. 
- Bardzo rozsądna decyzja 

- A na ciebie moja obecność nic ma żadnego wpływu? - spytała nieco urażonym 
tonem. 

„Dziewczyno, gdybyś chociaż potrafiła sobie wyobrazić jak na mnie działasz! Taka 
władza, jaką masz nade mną powinna być zakazana.” Pomyślałem, czując przypływ 

gorących uczuć. Ale nie zdobyłem się na to, by jej to powiedzieć. 
- I tak mam lepszy refleks. – stwierdziłem tylko.

15 Siła woli 

Nienawidzę jeździć tak wolno. To frustrujące kiedy możesz biec szybciej niż 

jechać. 
Dobrze, że nigdy nie musiałem zbytnio koncentrować się na prowadzeniu samochodu, 

bo tym razem miałbym z tym poważne problemy. Niemal co chwilę upewniałem się, że 
wciąż przy mnie jest, z niedowierzaniem zerkałem na nasze splecione dłonie. 

Przepełniony głębokim zadowoleniem zacząłem nucić jakiś stary przebój Beatlesów, 
lecący akurat w radiu. Słowa popłynęły całkiem naturalnie, praktycznie bez 

udziału mojej woli. Lata pięćdziesiąte… Ciekawy okres w muzyce, trzeba przyznać. 
- Lubisz takie kawałki? – spytała Bella, z ciekawością. 

- Muzyka w latach pięćdziesiątych to było to. Następne dwie dekady - koszmarne - 
wzdrygnąłem się na wspomnienie tych dźwięków. - Dopiero lata osiemdziesiąte były 

znośne. – odpowiedziałem, wyrażając po prostu swoją opinię. Nie zastanawiałem 
się nad tym jaką reakcję z jej strony to wywoła. 

background image

- Powiesz mi kiedyś wreszcie, ile masz lat? – no tak. Ktoś kto był przy tym gdy 
powstawała muzyka lat pięćdziesiątych chyba prowokuje do pytania o wiek. Tę 

kwestię trzeba było w końcu poruszyć. Ale przecież i tak wiedziała już wszystko. 
- Czy ma to jakieś znaczenie? – spytałem. Być może jednak przeszkadzałoby jej 

to, że jestem starszy od jej pradziadka? 
- Nie, po prostu jestem ciekawa. Wiesz, jak człowieka coś nurtuje, to nie śpi po 

nocach. – odparła swobodnym tonem. Może to faktycznie tylko zwykła ludzka 
ciekawość. 

- Czy ja wiem, może będziesz zszokowana. – nie bardzo chciałem o tym rozmawiać. 
Ale wiedziałem, ze to nieuniknione. Zresztą, przecież chciałem, żeby mnie w 

pełni poznała, nie chciałem już mieć przed nią żadnych tajemnic. 
- No, wypróbuj mnie – zachęciła, zniecierpliwiona moim milczeniem. 

Zajrzałem w jej oczy. Biły z nich pewność, całkowite zaufanie i determinacja by 
poznać prawdę – jakakolwiek by ona nie była. Poddałem się. 

- Urodziłem się w Chicago w 1901 roku. - przerwałem, ciekaw jej reakcji na tę 
dość odległą datę. Panowała jednak nad mimiką, nie chcąc zapewne mnie zmartwić. 

Uśmiechnąłem się lekko - ta istota chyba nigdy nie przestanie mnie intrygować. - 
Carlisle natrafił na mnie w szpitalu latem 1918. Miałem wówczas siedem¬naście 

lat i umierałem na grypę hiszpankę. 
Najwyraźniej nawet sama sugestia na temat mojej śmierci ją wystraszyła, bo 

nabrała gwałtownie powietrza. A przecież wiedziała jak ta historia się kończy. 
Mimo to nie chciała słuchać o tym jak umierałem. Interesujące. 

- Nie pamiętam tego za dobrze. Minęło tyle lat, ludzkie wspomnienia blakną. – 
pomyślałem o swoim śmiertelnym życiu. Spłowiałe, rozmyte obrazy. Ledwie 

przypominałem sobie ludzi którzy mnie wtedy otaczali, ale i oni byli jedynie 
mglistymi sylwetkami.- Pamiętam jednak, jak się czułem, gdy Carlisle mnie 

ratował. Cóż, to w końcu wydarzenie, o którym trudno za¬pomnieć. – bez 
wątpienia, trudno. Taki ból nie jest czymś, co łatwo wyprzeć ze świadomości. Ale 

o tym nie zamierzałem jej opowiadać. Nie zamierzałem dopuścić do tego, żeby 
musiała go odczuwać. 

- Co z twoimi rodzicami? 
- Zmarli na grypę przede mną. Byłem sam na świecie. Dlatego mnie wybrał. W 

chaosie szalejącej epidemii nikt nie zwrócił uwagi na to, że zniknąłem. 
- Jak cię... ratował? 

Dlaczego musiała o to pytać? Natychmiast przed moimi oczami pojawiła się wizja 
Alice. Odpędziłem ją natychmiast, by nie tracić dobrego nastroju. Musiałem 

trzymać ją od tego daleka. 
- To trudne. Niewielu z nas potrafi się dostatecznie kontrolować. Ale Carlisle 

zawsze miał w sobie tyle szlachetnego człowieczeństwa, tyle współczucia... Nie 
znajdziesz drugiego takiego w annałach naszej historii, nie sądzę. – o tak, to 

nie to co ja - Co zaś się mnie tyczy, doświadczenie to było po prostu niezwykle 
bolesne. – Przerwałem, by nie powiedzieć za dużo i zmieniłem nieco kierunek 

wypowiedzi. - Kierowała nim samotność. Zwykle to właśnie ona jest powodem, dla 
którego postanawia się kogoś uratować. Byłem pierwszym członkiem rodziny 

Carlisle'a. Esme dołączyła do nas wkrótce potem. Spadła z klifu. Trafiła prosto 
do szpitalnej kostnicy, ale jakimś cudem jej serce nadal biło. 

- Więc trzeba być umierającym, żeby zostać… - nie dokończyła, wciąż nie 
potrafiąc nazwać wprost tego, czym byłem. 

- Nie, nie. To tylko Carlisle tak postępuje. Nie mógłby zrobić tego komuś, kto 
miał inny wybór. – dlatego i ja nie zamierzałem tak postępować. I nie miałem 

zamiaru dopuścić do tego, by kiedykolwiek nie było innego wyboru. - Chociaż, nie 
przeczę, wspominał, że gdy tętno wybranej osoby niknie, łatwiej trzymać się w 

ryzach. – miałem wrażenie, że i tak mówię za dużo. 
- A Emmett i Rosalie? 

- Carlisle sprowadził Rosalie pierwszą. Bardzo długo nie zda¬wałem sobie sprawy, 
że liczył na to, iż stanie się ona dla mnie tym, kim Esme stała się dla niego. 

Dbał o to, by nie rozmyślać przy mnie o swoich planach. – wywróciłem oczami. Ja 
i Rose to była kompletna pomyłka. - Zawsze jednak traktowałem ją wyłącznie jak 

siostrę. Dwa lata później znalazła Emmetta - mieszkaliśmy wtedy w Appalachach. 
Pewnego dnia, podczas polowania, natrafiła na chłopaka, którego zaatakował 

niedźwiedź. Natychmiast zaniosła go na rękach do Carlisle'a, choć miała do 

background image

przebycia ponad sto mil. Bała się, że, sama nie da rady. Dopiero teraz zaczynam 
powoli rozumieć, jaką ciężką próbą musiała być dla niej ta podróż. 

Tak, teraz zaczynało do mnie docierać, jakie katusze musiała znieść Rose, żeby 
ocalić Emmett’a. Jak musiała obawiać się, że zrobi mu krzywdę, mimo tego uczucia 

dla niego, które zaczynało kiełkować w jej sercu, jak musiała panować nad swoim 
instynktem, kiedy trzymała w ramionach jego skrwawione ciało – ona, która nigdy 

nie skosztowała ludzkiej krwi. 
Spojrzałem na Bellę, po raz kolejny myśląc o tym jak wiele dla mnie znaczy i o 

tym ile wyrzeczeń godzę się znieść, byle tylko móc z nią być. Nie rozplatając 
naszych dłoni pogłaskałem ją lekko po policzku. Wciąż dziwiłem się, że stać mnie 

na takie gesty i niedowierzałem własnym zmysłom. 
- Ale udało jej się – stwierdziła Bella, sprowadzając mnie na ziemię i 

przypominając, że przerwałem opowieść. 
- Udało. Zobaczyła coś takiego w jego twarzy, co dało jej tę siłę. I od tamtego 

czasu są parą. Czasem mieszkają osobno, jako młode małżeństwo, ale im młodszych 
udajemy tym dłużej możemy zostać w danym miejscu. Forks wydało nam się idealne, 

więc cała nasza piątka poszła tu do szkoły. – zaśmiałem się lekko - Za parę lat 
wyprawimy im zapewne wesele. Znowu. 

- Zostali jeszcze Alice i Jasper. 
- Alice i Jasper to dwa bardzo rzadkie przypadki. Oboje „nawrócili się”, jak to 

określamy, bez żadnej ingerencji z zewnątrz, Jasper był członkiem innej... 
rodziny, hm, bardzo osobliwej rodzi¬ny. Wpadł w depresję, odłączył się od grupy. 

Wtedy znalazła go Alice. Podobnie jak ja, obdarzona jest pewnymi zdolnościami, 
które nawet wśród nas uważane są za niezwykłe. 

- Naprawdę? – zdziwiła się. – Ale przecież mówiłeś, że tylko ty potrafisz czytać 
ludziom w myślach. – cóż, czemu niby miałaby się spodziewać, że można mieć 

jeszcze dziwniejsze zdolności? 
- Zgadza się. Ona wie o innych rzeczach. Widzi... widzi rzeczy, które mogą 

zdarzyć się w przyszłości. Ale tylko mogą. Przyszłość nie jest pewna. Wszystko 
może się zmienić. 

Powiedziałem to z absolutnym przekonaniem. Właśnie ze wszystkich sił starałem 
się nie dopuścić do tego, by przyszłość pozostała bez zmian. To tylko możliwość. 

To naprawdę nie musi kończyć się w ten sposób. Zacisnąłem zęby, pełen 
determinacji by sprzeciwić się losowi. 

- Co na przykład widzi? – a to podobno ja umiem czytać w myślach. Jeśli z nas 
dwojga tylko ja to potrafię, to w takim razie Bella potrafi zadawać pytania 

adekwatne do moich myśli. I to dokładnie takie, na które wolałbym nie 
odpowiadać. Ale zawsze mogłem opowiedzieć o czymś innym. 

- Zobaczyła Jaspera i wiedziała, że jej szuka, zanim on o tym wiedział. 
Zobaczyła Carlisle'a i naszą rodzinę i postanowili nas odnaleźć. Jest 

szczególnie wyczulona na istoty nieludzkie, zawsze, na przykład, kiedy inna 
grupa pojawia się w okolicy. I czy tamci stanowią jakieś zagrożenie. 

- Czy dużo jest takich... jak wy? – chciała wiedzieć. 
- Nie, niezbyt dużo. Większość nie osiedla się nigdzie na stałe. 

Tylko ci, którzy, tak jak my, zrezygnowali z polowania na ludzi – zerknąłem na 
nią, by sprawdzić jakie wrażenie robi na niej mówienie o polowaniu na istoty jej 

podobne. Zdawała się kompletnie nie reagować. Jakby nie czuła się zagrożona 
nawet w najmniejszym stopniu. - …potrafią z nimi dowolnie długo koegzystować. – 

kontynuowałem rozpoczęte zdanie. - Natrafiliśmy tylko na jedną rodzinę podobną 
do naszej, w pewnej wiosce na Alasce. Mieszkaliśmy nawet przez jakiś czas razem, 

ale tylu nas było, że za bardzo rzucaliśmy się w oczy. Ci z nas, którzy 
zarzucili... pewne obyczaje, trzymają się zazwyczaj razem. 

- A pozostali? 
- Najczęściej to nomadowie. Zdarzało się, że i któreś z nas wędrowało samotnie, 

ale z czasem, jak zresztą wszystko inne, robi się to nużące. Chcąc nie chcąc 
musimy na siebie wpadać, bo większość preferuje północ. 

- Dlaczego północ? – spytała, jakby nie było to całkiem logiczne. 
- Gdzie miałaś oczy na łące? – rzuciłem kpiarskim tonem - Czy sądzisz, że 

mógłbym wyjść na ulicę przy słonecznej pogodzie, nie powodując wypadków 
samochodowych? Wybraliśmy tę część stanu Waszyngton właśnie dlatego, że to jedno 

z najbardziej pochmurnych miejsc na świecie. Miło jest móc wyjść z domu w dzień. 

background image

Nawet nic wiesz, jak bardzo można mieć dość nocy po niemal dziewięćdziesięciu 
latach. 

Naprawdę nienawidziłem życia w nieustającej nocy. Niewiele jest tak 
frustrujących rzeczy, jak ukrywanie się za dnia i wynurzanie się z domu 

wyłącznie pod osłoną nocy, jak jakieś potępione dusze. Po prawdzie byliśmy nimi, 
ale nikt chyba nie lubi sobie tego uświadamiać. 

- To stąd wzięty się legendy? 
- Prawdopodobnie. – chyba nikt nie wziął pod uwagę, że to co dzieje się z nami w 

słońcu może być całkiem przyjemne dla oka i ciemny lud uznał, że pewnie słońce 
nas krzywdzi – dodałem w myślach, ale nie zdążyłem tego wypowiedzieć, bo Bella 

już zadała kolejne pytanie. Była tak zafascynowana tym wszystkim, że zaczął 
ogarniać mnie niepokój. 

- Czy Alice, tak jak Jasper, była kiedyś członkiem innej rodziny? 
- Nie, i tu jest pies pogrzebany. To dla nas zagadka. Alice nie pamięta w ogóle, 

żeby była wcześniej człowiekiem. Nie wie też, kto ją stworzył. Gdy się ocknęła, 
nikogo przy niej nie było. Ktokolwiek jej to zrobił, odszedł w siną dal. Żadne z 

nas nie pojmuje, dlaczego, jak mógł. Gdyby nie była obdarzona wyjątkowymi 
zdolnościami, gdyby nie przewidziała, że spotka Jaspera, a potem dołączy do nas, 

być może skończyłaby jako dzika bestia. 
Z zamyślenia, wywołanego wyobrażeniem mojej siostry - potwora z czerwonymi 

tęczówkami, wyrwał mnie dźwięk, który rozpoznałem jako burczenie w brzuchu. 
- Wybacz. Pewnie marzysz o kolacji. 

- To nic takiego, nie przejmuj się. – jak zwykle bagatelizowała wszystko, co 
było z nią związane. Jakby w ogóle uważała fakt swojej egzystencji za mało 

istotny. Nie mogła się bardziej mylić. 
- Rzadko, kiedy spędzam tyle czasu z kimś, kto odżywia się w tradycyjny sposób. 

Wyleciało mi to z głowy. – powiedziałem tytułem usprawiedliwienia. 
- Nie chcę się z tobą rozstawać. – mruknęła cicho, jakby bała się mojej reakcji 

na te słowa. A ja mało nie wyrwałem się z jakimś triumfalnym okrzykiem. 
Stanowczo za dużo sobie dzisiaj pozwalałem, ale dość już miałem żelaznej 

dyscypliny i odmawiania sobie jakiejkolwiek przyjemności w życiu. Poddałem się 
egoizmowi i zaproponowałem: 

- Może zaprosisz mnie do środka? 
- A chciałbyś? – spytała, jakby nie mieściło jej się w głowie, że mógłbym mieć 

taką ochotę. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć jej podejścia. Jak mogła nie 
widzieć, nie rozumieć tego co do niej czułem? 

- Jeśli nie masz nic przeciwko. – rzuciłem kurtuazyjnie. 
Nie dbając już o zachowywanie pozorów poruszyłem się błyskawicznie by otworzyć 

jej drzwi samochodu. 
- Cóż za ludzkie odruchy - zauważyła. 

- Wraca to i owo. 
Lubiłem być wobec niej uprzejmy, lubiłem widzieć to lekkie zaskoczenie gestami 

takimi, jak choćby otworzenie przez nią drzwi do domu. Tym razem jednak była 
zdziwiona czym innym. To też było całkiem zabawne. 

- Drzwi były otwarte? 
- Nie, użyłem klucza spod okapu. – odparłem, jakby była to zupełnie zwyczajna 

rzecz. 
Po krótkiej chwili zorientowała się jednak, że coś było nie tak. Więc mój blef 

na nic się nie zdał. Była zbyt spostrzegawcza. Pozostawało się przyznać. 
- Byłem ciekawy, jaka jesteś – powiedziałem nieco przepraszającym tonem. 

- Podglądałeś mnie? – trzeba jej przyznać, że przynajmniej próbowała się 
oburzyć. Ale nawet tego nie potrafiła należycie odegrać. Pozostawało tylko 

pytanie, czemu nie oburzyła się naprawdę? 
- Co innego pozostaje do roboty po nocy? – rzuciłem swobodnie. Skoro nie była 

bardzo zła… 
Rozsiadłem się tymczasem w jej maleńkiej kuchni i obserwowałem jak wykonuje 

szereg czynności, by przygotować sobie posiłek. Cieszyłem się, że nie będę 
zmuszony udawać, że jem, bo nawet jak na ludzkie jedzenie, nie wyglądało 

szczególnie atrakcyjnie. Chociaż zapach bazylii, który po chwili zaczął unosić 
się w kuchni, nie był taki znowu nieprzyjemny. 

background image

Kiedy tak przyglądałem się jej krzątaninie znów uprzytomniłem sobie, jak bardzo 
była ludzka. To, co robiła było takie zwyczajne, codzienne; tak jaskrawo 

kontrastowało chociażby z tematem rozmowy, którą odbyliśmy w samochodzie. Czy 
miałem prawo wtargnąć do jej jasnego, prostego świata z moimi mrocznymi 

tajemnicami i moją nieludzką naturą? 
- Jak często? – jej głos wyrwał mnie z zamyślenia i już zacząłem się obawiać, że 

nie usłyszałem jej wcześniejszej wypowiedzi. 
- Co, co? – spytałem, niezbyt przytomnie. 

- Jak często tu przychodzisz? – ach, więc i ona podążała tropem własnych myśli, 
w końcu dochodząc to tego pytania. 

- Niemal każdej nocy. – odpowiedziałem, nie chcąc jej już okłamywać, także w tej 
kwestii. Odwróciła się, wyraźnie zaskoczona moimi słowami. 

- Dlaczego? 
Bo nie potrafię wytrzymać nawet chwili bez ciebie – miałem ochotę odpowiedzieć, 

ale nie chciałem ujawniać swojej obsesji na jej punkcie. 
- Jesteś interesującym obiektem obserwacji – stwierdziłem. Zabrzmiało to 

bezdusznie. – Mówisz przez sen – dodałem widząc, że nie do końca rozumie. 
- O nie! – jęknęła wyraźnie sfrustrowana. 

- Bardzo się gniewasz? – spytałem bojąc się, że czuje się obrażona. 
- To zależy! – czuła się. 

Miałem nadzieję, ze jeszcze coś doda, ale widząc, że nic z tego, zapytałem 
niepewnie: 

- Od czego? 
- Od tego, co podsłuchałeś! – krzyknęła. Czułem się okropnie głupio. Naruszyłem 

jej prywatność, a moja obsesyjna miłość do niej nie była żadnym 
usprawiedliwieniem w tej kwestii. Zbyt często naruszałem prywatność wszystkich 

dookoła i chyba gdzieś po drodze zupełnie zatraciłem poczucie przyzwoitości. 
Chciałem jakoś zatrzeć to złe wrażenie. Zbliżyłem się do niej i chwyciłem jej 

dłonie. 
- Nie gniewaj się, proszę – szepnąłem błagalnie. 

Pochyliłem się, by móc zajrzeć w jej głębokie oczy, by móc cokolwiek z nich 
wyczytać. 

- Tęsknisz za mamą. Martwisz się o nią. Kiedy pada, od szumu deszczu rzucasz się 
w łóżku. Dawniej mówiłaś dużo o domu, ale ostatnio coraz rzadziej. A raz 

powiedziałaś „TU jest za zielono!”. – zaśmiałem się, zawierając w tym śmiechu 
całą czułoś jaką we mnie budziła. Miałem jednak nadzieję, że nie będzie dalej 

drążyła tematu – obawiałem się, że nie będzie zadowolona, kiedy jej obawy się 
potwierdzą. 

- Coś jeszcze? – jak mogłem sądzić, że Bella cokolwiek mi ułatwi? 
- No cóż, słyszałem parę razy swoje imię. – przyznałem. Czy ona w ogóle zdawała 

sobie sprawę z tego, jak to na mnie działało? Co stało się ze mną gdy usłyszałem 
to po raz pierwszy? Czy miała choćby najmniejsze pojęcie o tym ile to dla mnie 

znaczyło? 
- Ile razy? Często? – domagała się szczegółów. 

- Co masz dokładnie na myśli mówiąc ‘często’? – spytałem, mając świadomość, że 
stwierdzenie ‘każdej nocy, czasem kilkakrotnie’ chyba nie poprawiłoby jej 

nastroju. 
- O nie! – i tak zrozumiała. Widocznie pamiętała co, i jak często jej się śniło. 

Nie będę ukrywał, że myśl o tym, iż regularnie goszczę w jej snach sprawiła mi 
niemałą przyjemność. 

Uniosłem jej twarz, by zmusić ją do spojrzenia mi w oczy. 
- Nie przejmuj się. Gdybym mógł śnić, śniłbym tylko o tobie. I nie wstydziłbym 

się tego – wyszeptałem, mając nadzieję, że zrozumie, co chcę jej przekazać. 
Nie miałem okazji poznać jej reakcji, bo pojawił się Charlie, parkując przed 

domem. 
- Czy chcesz przedstawić mnie ojcu? – spytałem, niemal pewien jaką usłyszę 

odpowiedź. 
- Nie wiem… - to nawet nie było kategoryczne nie, ale i tak sądziłem, że lepiej 

będzie jeśli komendant Swan mnie tu teraz nie znajdzie. Jeszcze próbowałby do 
mnie strzelać i okazałoby się, że nie jest w stanie zrobić mi krzywdy. 

background image

- No to innym razem – stwierdziłem krótko i swoim normalnym tempem opuściłem 
kuchnię. Podejrzewam, że przestałem być widoczny w momencie poruszania się. 

- Edward! – usłyszałem głos Belli w którym pobrzmiewało rozczarowanie i nuta 
frustracji. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. 

Ukryłem się w przyległym pokoju z zamiarem przysłuchiwania się dyskusji. 
Chciałem też spróbować wychwycić myśli Charlie’go, z nadzieją, że tym razem 

okażą się nieco wyraźniejsze. 
Wymienił z córką krótkie uprzejmości. Kiedy kolejne myśli pojawiały się w jego 

głowie, były jedynie rozmytymi sugestiami obrazów i trudnymi do zdefiniowania 
emocjami. Zastanawiałem się, na jakiej zasadzie może działać ta osobliwa 

anomalia. Do tego najwyraźniej była dziedziczna. Ciekawe jak wyglądały myśli jej 
matki… 

Rozmowa przebiegała jak najbardziej typowo. Chociaż więź między Bellą a jej 
ojcem była silna, to nie przejawiała się ona w ich konwersacjach. Zwykle bywały 

zdawkowe, zupełnie jakby Charlie tak naprawdę wolał nie wiedzieć co robi i co 
czuje jego córka. Jakby wiedział, że nie chciałaby takiej ingerencji. Jednak 

nawet on nie mógł przemilczeć zachowania Belli. Bo o ile jego gesty i słowa nie 
odbiegały od normy, o tyle ona sprawiała wrażenie podekscytowanej i 

niespokojnej. Wzbudziło to jego podejrzenia. Niemal roześmiałem się na głos, 
kiedy w jego umyśle wykrystalizowało się coś było mieszanką niepokoju i typowo 

ojcowskiej irytacji. Podejrzewał, że Bella chce wymknąć się na rankę. Nie mógł 
przecież przypuszczać, że ‘randka’ przychodzi do niej, czyż nie? 

- Spieszysz się? – spytał zupełnie jakby ciągle jeszcze był w pracy i chciał 
skłonić podejrzanego do złożenia zeznań. Komizm tej sytuacji był uderzający. 

Komendant przesłuchiwał nie tę osobę, którą powinien. 
- Tak, jestem jakaś zmęczona. Chcę się dziś wcześniej poło¬żyć – nie oszukałaby 

nawet dwulatka, nie wspominając o doświadczonym policjancie. 
- Wyglądasz na podekscytowaną – całkiem trafnie zauważył Charlie. Może to po nim 

była taka spostrzegawcza? Chociaż emocje Belli były aż za nadto wyraźne. 
- Naprawdę? – niezdarnie próbowała zamaskować swoje podekscytowanie biorąc się 

za zmywanie, ale nie sposób było jej uwierzyć. 
- Dziś sobota – mruknął. Wobec braku reakcji ze strony swojej córki kontynuował 

myśl – Nie masz jakichś planów na wieczór? 
- Już mówiłam, że chcę iść wcześniej spać – przypomniała. Nie brzmiało to w 

żaden sposób przekonująco. Była urocza. 
- Żaden miejscowy chłopak jakoś nie przypadł ci do gustu, co? – zapytał niby to 

mimochodem. Teraz to byłem ciekaw jak mu odpowie. 
- Nie, żaden chłopak jakoś nie wpadł mi w oko. – nacisk na słowo chłopak. Hmm 

rozumiem, że należałoby tam wstawić wampir, jeśli chciałaby mówić o tym, kto się 
jej spodobał, ale miałem nadzieję, że nie umknęło jej to, że ja także jestem 

‘chłopakiem’. Bardzo zależało mi na tym, żeby o tym nie zapominała. 
- Miałem nadzieję, że może ten Mike Newton… Mówiłaś, że jest bardzo miły – 

zasugerował. Grr znowu ten przebrzydły Newton. Czy naprawdę nazwała go miłym? 
Samo myślenie o nim powodowało u mnie silną irytację. Ten chłopak naprawdę 

powinien pilnować się, żeby nigdy nie wejść mi w drogę. 
- To tylko kolega. – skwitowała. Jak dla mnie nie zasłużył nawet i na to miano. 

- Ech, i tak tutejsi nie dorastają ci do pięt. – mruknął Charlie. Słuszna uwaga, 
trzeba przyznać. - Może lepiej będzie, jeśli poczekasz z tym, aż pójdziesz do 

college'u. 
- Popieram – zgodziła się, dla świętego spokoju, żeby zakończyć dyskusję. 

Zacząłem się zastanawiać jak ma zamiar potem wybrnąć z tego oświadczenia, jakoby 
nikt jej się nie spodobał. Przecież chyba nie będziemy się ukrywać w 

nieskończoność? A może, mówiła poważnie? Odpędziłem szybko tę myśl, zanim 
zdążyłaby się na dobre zagnieździć w moim umyśle. 

- Dobranoc, skarbie – zawołał. 
- Dobranoc. 

Ja tymczasem w mgnieniu oka znalazłem się w jej sypialni. Słyszałem jak udaje, 
że ociężale wspina się po schodach. 

Zerknąłem na jej łóżko i postanowiłem nie walczyć z ochotą położenia się na nim. 
Zapadłem się w miękki materac, otulony jej zapachem. Nareszcie potrafiłem 

należycie docenić jego niepowtarzalny aromat. Mmm, znalezienie się w jej łóżku 

background image

implikowało sporo bardzo ciekawych możliwości. Moja wyobraźnia powędrowała w 
bardzo niewłaściwym kierunku. 

Dotarła do pokoju i głośno zamknęła za sobą drzwi, usiłując dać Charlie’mu do 
zrozumienia, że naprawdę nie ma żadnych niepokojących planów. Cóż za oczywiste 

nieporozumienie! 
Przebiegła przez pokój i otworzyła okno, najwyraźniej spodziewając się sceny 

godnej Szekspira. 
- Edward? – szepnęła w ciemność. 

Naprawdę próbowałem się nie śmiać. 
- Tu jestem – poinformowałem, szczerząc się jak kompletny idiota. 

Jej reakcja była jeszcze ciekawsza. Na jej twarzy odmalowało się zdumienie, a 
dłonią osłoniła szyję. Odruch godny uwagi. Jednak najbardziej podobało mi się 

to, że na wszelki wypadek usiadła. Czyżby obawiała się, jak to mówią, paść z 
wrażenia? Jednak wampir w twoim łóżku to mrożący krew w żyłach widok. 

Mruknąłem ‘przepraszam’ walcząc z chęcią wybuchnięcia głośnym śmiechem. 
- Uff. Potrzebuję minutkę, żeby dojść do siebie.