background image

Margaret Barker  

 

Dzika plaża  

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY  

Jacky zerknęła na nowego lekarza z oddziału ratownictwa medycznego i krew odpłynęła jej z twarzy. 

Pierre.  Nie  spodziewała  się,  że  spotkają  się  po  tylu  latach,  na  dodatek  tu,  w  gabinecie  Marcela.  Co  za 
po

czątek dnia!  

- Dziwne - 

mruknęła zaintrygowana, gdy z samego rana Marcel bez uprzedzenia zaprosił ją do siebie. - 

Dzisiaj przekazuję swoje obowiązki na oddziale  

oznajmił. Zanim zdążyła go o cokolwiek zapytać,  

wszedł nowo przyjęty specjalista.  

Pierre 

... Tyle wspomnień, tyle sprzecznych uczuć.  

Pokój zatańczył jej przed oczami. W głowie powstał zamęt. To chyba nie może być prawda ...  

Miło cię widzieć, Pierre. - Marcel uśmiechnął się ciepło i wyciągnął rękę na powitanie.  

Jacky  machinalnie  przysunęła  sobie  najbliższe  krzesło.  Bała  się,  że  nogi  odmówią  jej  posłuszeństwa. 

Dlacze

go Marcel nie uprzedził jej, że dziś odchodzi? A przede wszystkim dlaczego nie powiedział, kto go 

zastąpi?  

- To jest doktor Jacky Manson. Jacky, to doktor Pierre Mellanger. J

acky przez miesiąc pracowała z moją 

żoną, Debbie, a teraz ją zastępuje w czasie urlopu macierzyńskiego ...  

My się znamy - powiedziała, niepewnie wstając z mIeJsca. 

Spojrzała na Pierre'a i zaczerwieniła się trochę bardziej, niżby sobie życzyła. Wyciągnęła do niego rękę, 

czując do siebie niechęć za to, iż wprost nie może się doc:zekać, kiedy go dotknie. Zachowywała przy tym 

pozory całkowitego spokoju, gdyż nie chciała pokazać, jak bardzo poruszyło ją to spotkanie. To była jej 

tarcza ochronna. Kryła się za nią, odkąd zrozumiała, że Pierre, jej ideał, nigdy jej nie pokocha.  

Wymienili krótki uścisk dłoni.  

Proszę mi przypomnieć, gdzie się poznaliśmy  

poprosił. Widać było, że jest zaskoczony.  

W Normandii. Moja matka nalegała, żebym nie  

zdrabniała imienia, więc wszyscy zwracali się do mnie Jacqueline, ty też ...  

Jacqueline! To naprawdę ty? Ależ się zmieniłaś! Poczuła ulgę. Jednak trochę ją pamięta.  

Oczywiście, że się zmieniłam. Kiedy wyjeżdżałeś do Australii, miałam szesnaście lat.  

Uśmiechał się do niej szeroko, odsłaniając mocne białe zęby. Wtedy ten uśmiech wzbudzał w niej za-

chwyt.  

Jak mogłem od razu nie poznać tych pięknych kasztanowych włosów i zielonych oczu! Moja mama 

ciągle powtarzała, że śliczna z ciebie panienka.  

Co z tego, że śliczna, skoro i tak interesowałeś się  

dużo starszymi dziewczynami?  

Manson? Zmieniłaś nazwisko. Wyszłaś za mąż?  

Tak, ale ... rozwiedliśmy się·  

Pamiętam, że jako jedyna w miasteczku nosiłaś  

angielskie nazwisko. Twój ojciec jest Anglikiem, a mama Fran

cuzką, prawda? Shaftesbury. Jak na 

Fran

cję, nazywaliście się bardzo nietypowo. 

Jacky uśmiechnęła się sceptycznie.  

Kiedy byłam mała, dzieciaki nie potrafiły wymówić naszego nazwiska. Nawet nauczycielka ze szkoły 

podstawowej miała problemy. Mimo to czasem kusi mnie, żeby wrócić do panieńskiego nazwiska i odciąć 

background image

się raz na zawsze od ... trudnej przeszłości.  

Ciężko zaczynać wszystko od nowa - westchnął.  

W jego niskim, lekko ochrypłym głosie zabrzmiała nuta smutku.  

Bardzo ciężko - przyznała.  

Popatrz

yli sobie w oczy, a ona poczuła ogromną radość, że pojawiła się między nimi nić porozumienia. 

Odkąd Pierre opuścił Normandię, słuch o nim zaginął. Nie miała pojęcia, co się z nim działo przez te lata. 

Wyobrażała sobie, że jest szczęśliwy u boku pięknej koleżanki ze studiów, którą przywiózł kiedyś do mias-

teczka. Tym bardziej zaskoczył ją bezgraniczny smutek w jego oczach. Wprawdzie nie stracił nic ze swego 

uroku, wciąż był przystojny i pewny siebie, lecz nie miał j~ż w sobie tej beztroski, którą tak bardzo ją ujął.  

-  Zycie przynosi mnóstwo niespodzianek -  stwier

dził sentencjonalnie. - Szkoda, że niektóre są wyjąt-

kowo przykre.  

Uciekła wzrokiem w bok. Czyżby Pierre, podobnie jak ona, dostał surową lekcję życia? Ona, mimo tru-

dnych doświadczeń, starała się z optymizmem patrzeć w przyszłość. Od rozwodu minęły dwa lata, więc 

pora,  by  definitywnie  zamknąć  ten  rozdział  życia.  Może  rany  szybciej  się  zabliźnią,  jeśli  pozbędzie  się 

reliktów  przeszłości  i  faktycznie  wróci  do  panieńskiego nazwiska. Smutna prawda była  taka,  że  z  mał-

żeństwa nie wyniosła nic, o czym warto by pamiętać ...  

Z wyjątkiem  Cóż, gdyby jej ukochane dziecko żyło,  

może wtedy .  

Marcel dyskretnie odchrząknął.  

O ile zrozumiałem, znacie się od dawna, tak?  

Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, Jacqueline by-  

łajeszcze  dzieckiem.  -  Na  ustach  Pierre'a  pojawił  się  chłopięcy  uśmiech.  -  Bardzo 
sympatycznym i uro

czym.  Mieszkaliśmy  po  sąsiedzku  w  małym  miasteczku nad morzem, 

blisko Mont Saint Michel. Jaqueline i jej koledzy łazili  za mną krok w krok. Zwłaszcza gdy 

towarzyszyła mi jakaś dziewczyna.  

Byłeś od nas sporo starszy. - Jacky uśmiechnęła się do wspomnień. Czuła, że powoli 

odzyskuje spokój. - 

Studiowałeś  w  Paryżu,  a  my  byliśmy  bardzo  ciekawi  życia  w  wielkim 

mieście. Ty jednak uważałeś się za dorosłego i nie chciałeś zadawać się z małolatami.  

W tamtym czasie marzyłem tylko o tym, żeby jak najszybciej wyrwać się z prowincji - 

westchnął. A teraz, jak na ironię, uciekam od zgiełku Paryża i z ulgą wracam na wieś. Sto 
Martin sur mer przypomi

na  mi  nasze  miasteczko.  Jestem  pewien,  że  zmiana  stylu  życia 

dobrze mi zrobi.  

Spojrzał na morze widoczne za oknem i poczuł, jak budzi się w nim energia.  

Choć przyjechał do Sto Martin zaledwie wczoraj, miał przeczucie, że tu szybciej wyleczy 

zranioną duszę i nabierze dystansu do tego, co przeżył.  

Zerknął  na  Jacky.  Nie  mógł  uwierzyć,  że  ta  piękna  kobieta  była  kiedyś  rozbrykaną, 

wesołą dziewczynką, która uganiała się po wsi z bandą dzieciaków.  

Pamiętał, że była bardzo lubiana. Żywiołowa, pomysłowa i tryskająca energią, wyróżniała 

się z tłumu  

i  przewodziła  wiejskiej  dzieciarni.  Bardzo  się  od  tamtej  pory  zmieniła,  pomyślał, 

przyglądając się jej dyskretnie. Sprawiała wrażenie zagubionej i bezradnej. Zupełnie jakby 

czekała na cios, który odbierze jej resztę wiary w siebie.  

Piękna  kobieta,  pomyślał  z  zachwytem,  choć  ze  względu  na  trudną  sytuację  osobistą 

rzadko intereso

wał  się  kobietami.  Pamiętał,  że  już  jako  szesnastolatka  wyróżniała  się 

urodą, ale on wtedy czuł, że nie powinien oglądać się za dziewczynami. Miał dwadzieścia 

pięć lat i wyjeżdżał do Australii, gdzie zamierzał się ożenić. Podziwiał więc Jacky z daleka, 

tłumacząc sobie, że przecież patrzenie to nie grzech.  

Myślałam, że mieszkasz w Australii - powiedziała. Gdyby podejrzewała, że istnieje bodaj 

cień  szansy,  iż  spotkają  się  na  gruncie  zawodowym,  nigdy  nie  wróciłaby  do  Francji. 

Nieodwzajernniona pierwsza miłość tkwiła w jej sercu jak zadra. Łudziła się, że ból kiedyś 

minie, ale nie. Został i co pewien czas dawał  

sobie znać. Nie lubiła o tym myśleć.  

- Mój dom jest tu, we Francji - 

odparł, nie kryjąc wzruszenia. - Kiedy życie daje w kość ... 

Umilkł, nie dokończywszy zdania.  

Marcel położył rękę na jego ramieniu.  

background image

Znamy  się  ze  studiów  -  wyjaśnił.  -  Po  dyplomie  obaj  wyjechaliśmy  do  Australii i 

zaczęliśmy pracować w szpitalu w Sydney.  

Byliśmy młodzi i ciekawi świata - dodał Pierre.  

Opanował już emocje i jego głos odzyskał siłę. - Ale kiedy człowiekowi wali się świat, lepiej 

być wśród swoich. Prawda, Marcel?  

Ten pokiwał głową.  

Dlatego 

wróciliśmy do Francji. Ale dość wspomnień, skupmy się na sprawach aktualnych. Jak 

już mówiłem, przekazuję obowiązki Pierre' owi i przenoszę się piętro wyżej, na chirurgię·  

Załatwiłeś  to  wyjątkowo  dyskretnie  -  zauważyła  z  przekąsem.  -  Po co te tajemnice? 

Wydawało mi się, że jesteś zadowolony z pracy na oddziale ratownictwa.  

Marcel wzruszył ramionami.  

_ Jestem zadowolony, a właściwie ... byłem, dopóki nie odkryłem, że chirurgia daje mi więcej 
satysfakcji. - Rozumiem.  

Odwróciła  się  w  stronę  Pierre'a.  Widok jego przystojnej  twarzy  obudził  w  niej  znajomy 

dreszcz pod

niecenia. Co z nią jest nie tak, że nie potrafi uwolnić się od dziecinnej miłości? W 

dodatku niechcianej i niepotrzebnej. Zwłaszcza teraz. Nawet gdyby Pierre się nią zainteresował, 
i tak musi

ałaby oprzeć się pokusie.  

. - 

Czy to Marcel zaproponował ci, żebyś przejął  

jego stanowisko? - 

zapytała.  

Tak. Propozycja przyszła w idealnym momencie, bo akurat musiałem ... wyjechać z Paryża. 

O  miejsce  po  Marcelu  starało  się  kilku  kandydatów,  ale  podejrzewam,  że  dzięki  jego 

rekomendacji zarząd szpitala wybrał właśnie mnie ..  

Po prostu byłeś najlepszy - podkreślił Marcel chociaż fakt, że znamy się i przyjaźnimy, nie 

był bez znaczema.  

To  dziwne  uczucie,  tak  niespodziewanie  spotkać  starych  znajomych  -  powiedział  cicho 

Pierre. - Mia

łem nadzieję, że gdy wyjadę z Paryża ...  

_ Przepraszam was. - 

Marcel nacisnął przycisk na interkomie, który brzęczał już od kilku sekund. 

- Tak? - 

Przez chwilę słuchał w skupieniu. - Już idę.  

Natychmiast wstał zza biurka.  

Musimy  wracać na  oddział.  Na morzu  wydarzył  się  wypadek,  zatonął statek  wycieczkowy. 

Karetki z poszkodowanymi już są w drodze. Trochę wam pomogę, ale za godzinę mam planową 

operację.  

Na oddziale rozdzielili się i zajęli badaniem poszkodowanych. Jacky trafiła na starszą panią, 

którą bardzo bolała noga.  

Pewnie ją złamałam, prawda, pani doktor?  

Obawiam się, że tak, ale żeby mieć pewność,  

musimy zrobić prześwietlenie, pani ... - Zerknęła do karty, żeby sprawdzić, jak nazywa się 
pacjentka.  

- Marguerite - 

podpowiedziała starsza pani.  

Dobrze, pani Marguerite. Ja mam na imię Jacky  

albo, jeśli pani woli, Jacqueline.  

O  tak,  zdecydowanie  wolę  Jacqueline.  Tak  ma  na  imię  moja  córka  -  oznajmiła  pani 

Marguerite i zaczęła opowiadać o swoich dzieciach i wnukach.  

Jacky  starała  się  słuchać,  gdyż  jak  zawsze  zależało  jej  na  zdobyciu  zaufania  pacjentki. 

Jednocześnie przeglądała informacje dostarczone przez ratowników, którzy wyciągali rozbitków z 
wody.  

W drodze na prześwietlenie pani Marguerite opowiedziała, co wydarzyło się na statku:  

Rejs był naprawdę wspaniały, wszyscy tak dobrze się bawili. Właśnie dopływaliśmy do małej 

wyspy, na której mieliśmy urządzić piknik, kiedy nagle coś przeraźliwie zatrzeszczało. Nasz 

statek wpadł na podwodne skały i zaczął nabierać wody. Wtedy młodsi pasażerowie 

powyskakiwali za burtę, ale ja nie jestem 

już tak sprawna jak kiedyś, więc siedziałam i mod-

liłam się, żeby ktoś mnie uratował.  

_ Na szczęście pani modlitwy zostały wysłuchane. Przerwały rozmowę na czas 

background image

prze

świetlenia, a gdy po kilku minutach radiolog przyniósł klisze, Jacky wytłumaczyła pani 

Marguerite, co wykazał rentgen: _ Złamała pani nogę w miejscu, gdzie kość łączy  

się ze stawem biodrowym.  

_ To znaczy kość udową, tak? Jestem emerytowa-  

ną pielęgniarką, więc proszę śmiało powiedzieć, jak  

poważny jest uraz.  

. ,.  

.,  

_ Cóż, główka kości przemIescIła SIę 

wysunęła  

 

z panewki. Trzeba będzie wstawić protezę..   .  

Pani Marguerite beztrosko Wzruszyła ramiOnami. 

_ I 

dobrze. Ostatnio często dokuczały 

mi bóle sta

wów, nawet wybierałam się do lekarza, żeby p~rozmawiać o wstawieniu 

protezy. No i sprawa załatWiOna. _ Chciałabym, żeby wszyscy moi pacjenci mieli  
równie pozytywne nastawienie - 

uśmiechnęła się Jacky. - Zaraz umieścimy panią na 

ort~pedii. .  

_ Dz

iękuję, pani doktor. Bardzo miła z pam osoba.  

  Zajrzy pani do mnie?  

.  

.  

_ Oczywiście. Zawsze sprawdzam, Jak radzą sobIe  

  moi pacjenci.  

.  

Na korytarzu pojawił się kolejny ratowmk z no-  

szami.  

_ Mam tu małe dziecko. Dominie, dwa lata. Przed  

chwilą  go przywieziono -  raportował  pospie.sznie.  ~  Bardzo  długo  przebywał  pod  wodą. 
Rokowama raczej kiepskie - 

zaznaczył,  zniżając  głos.  -  Brak wyczu.walnego pulsu, nie 

oddycha. Próbowaliśmy go reammować, ale bez skutku.  

-  Dajcie go tutaj - 

wskazała  jedno  z  wydzielonych stanowisk -  a pani -  zwróciła  się  do 

pielęgniarki  niech  się  zajmie  jego  rodzicami.  Są  w  szoku,  więc  proszę  im  dać  coś  na 

uspokojenie,  a  jeśli  to  nie  pomoże,  wezwać  któregoś  z  lekarzy  -  poinstruowała,  po  czym 

skupiła się całkowicie na drobnym, bezwładnym ciałku okrytym ciepłym kocem.  

Wystająca spod niego blada buzia miała nieziemski, niemal anielski wyraz. Malujący się 

na niej głęboki spokój nasuwał podejrzenie, że chłopczyk znajduje się już po drugiej stronie. 

Jacky zaczerpnęła głęboko powietrza. Nie mogła pozwolić, by niepotrzebne myśli zakłócały 

jej koncentrację.  

Jak długo znajdował się pod wodą?  

Co najmniej pół godziny. Kiedy nurek go wydo-  

był, był już bardzo wychłodzony - odparł ratownik. - Mówi pan, że był wychłodzony? To 
dobrze

. Jest szansa, że da się go uratować - powiedział Pierre, który wchodząc, usłyszał ich 

rozmowę.  

Jacky podłączyła chłopca do urządzenia monitorującego parametry życiowe i już po chwili 

mieli po

twierdzenie,  że  temperatura  ciała  jest  rzeczywiście  niebezpiecznie niska. Jacky 

jeszcze  nigdy  nie  miała  do  czynienia  z  pacjentem  w  stanie  tak  znacznego  wychłodzenia, 

przypomniała  sobie  jednak,  że  w  jednym  z  podręczników  opisyWano  przypadek  dziecka, 

które przeżyło właśnie dlatego, że niemal zamarzło w zimnej wodzie.  

Czy ty też uważasz, że dzięki skrajnemu wychłodzeniu Dominie ma szansę przeżyć? - 

zapytała Pierre'a.  

Skinął głową.  

Tak,  spotkałem  się  z  podobnym  przypadkiem  w  Australii.  Kiedy  ciało  opada  na  dno, 

gdzie panuje niska temperatura, metabolizm staje si

ę wolniejszy, dzięki czemu mózg lepiej 

radzi  sobie  z  niedoborem  tlenu.  Musimy  go  powoli  rozgrzać.  Nie  odpuszczę,  dopóki  nie 
przywrócimy mu normalnej temperatury.  

Pierre  poprosił  pielęgniarkę,  by  przyniosła  specjalny  pled  dmuchający  ciepłym 

powietrzem, po 

czym on i Jacky zajęli się chłopcem. Po pewnym czasie, który wydawał się 

wiecznością, Jacky zerknęła na monitor.  

_. Spójrz! Pojawił się słaby puls! - zawołała, obejmując palcami przegub chłopca.  

W  pierwszym  momencie  nie  poczuła  nic  poza  chłodem pozbawionej  życia  kończyny, 

background image

jednak po chwili pod palcami. wyczuła słabiutkie pulsowanie.  

_ Zaczynam masaż serca - oznajmił Pierre. Minuty przeszły w godziny, a oni wciąż nie 

dawali za wygraną. Rodzice chłopca zostali na wszelki wypadek uprzedzeni, że szanse na 

uratowanie Dominica są niewielkie.  

Po  czterech  godzinach  bezustannych  wysiłków  Jacky  zaczęła  odczuwać  napięcie. 

Polubiła to dziecko i nie wyobrażała sobie, że mogliby je stracić.  

_  Jeszcze  raz  sprawdzę,  czy  reaguje  na  światło  -powiedziała  do  Pierre'a  i  skierowała 

strumień  światła  prosto  w  źrenicę.  I  wstrzymała  oddech.  -  Reaguje!  Jestem  pewna,  że 

źrenica się zmniejszyła. Zresztą  

 

chodź -i sam zobacz! - zawołała.  

_  

Pierre wziął od niej wziernik i pochylił się nad  

Dominikiem.  

_ Masz rację, Jacky! - oznajmił głosem; w którym  

ulga  mieszała  się  z  radością.  -  Teraz  szansa,  że  przeży  je,  zwiększa  się  z  każdą  minutą. 

Świetnie! ~ Uradowany, obrócił się w jej stronę i spontanicznie przytulił ją do siebie.  

Poruszona jego zaraźliwym entuzjazmem, z uśmiechem spojrzała mu w oczy. Cudownie 

było  czuć  jego  dotyk.  I  strasznie.  Czy  onw  ogóle  zdaje  sobie  sprawę,  co  się  z  nią  teraz 
dzieje?  

Pierre  zerknął  na  piękną  kobietę,  którą  ku  swemu  zaskoczeniu  znienacka  porwał  w 

ramiona, i natych

miast się opanował. Demonstracyjne okazywanie uczuć nie leżało w jego 

naturze,  dlatego  zupełnie  nie  rozumiał,  jaki  impuls  nim  powodował.  Owszem,  on  i  J  acky 

mieli z czego się cieszyć, ale nie musiał być aż tak wylewny. Jeśli Jacky opacznie zrozumie 
jego in

tencje, będzie prawdziwa katastrofa.  

Pochylił się nad Dominikiem i dokładnie go osłuchał.  

Serce podjęło pracę. Bije coraz mocniej ...  

Temperatura ciała wraca do normy - powiedziała  

Jacky, spojrzawszy na monitor.  

Oddech się stabilizuje. Wydaje mi się, że on próbuje ... Otwiera oczy!  

Jacky chwyciła chłopca za rękę i w napięciu obserwowała gwałtowne ruchy jego powiek. 

Po chwili usłyszała cichutki jęk. Dominic zakrztusił się, a potem pisnął żałośnie:  

- Mamusiu!  

Wzruszona pochyliła się nad nim. - Mama zaraz przyjdzie, Dominic.  
- A tata?  

Tata też - zapewniła. - To cud - szepnęła, odwracając się do Pierre'a.  

 

Miała w oczach łzy, więc chciał znów ją przytulić, lecz nie zrobił tego. Tylko raz widział, 

jak płakała. Przewróciła się podczas zabawy na plaży i zraniła o ostre kamienie. Miała wtedy 

jakieś pięć lat. On grał z kolegami w piłkę, lecz kiedy usłyszał jej płacz, pobiegł zobaczyć, co 

się  stało.  Z  rozciętego  kolana  ciekła  krew,  więc  oddarł  kawałek  koszuli  i  zrobił  z  niego 

opatrunek,  a  potem  wziął  ją  na  ręce  i  zaniósł  do  swojego  ojca,  który  miał  w  miasteczku 
gabinet lekarski.  

Pamiętał,  że  mała  dziewczynka  wydała  się  jemu,  dużemu,  silnemu  czternastolatkowi, 

lekka  jak  piórko.  Gdy  ją  niósł,  objęła  go  za  szyję  i  mocno  się  przytuliła.  Wzruszyło  go  jej 
bezgraniczne zaufanie i 

wiara,  że  będzie  umiał  jej  pomóc.  Jego  matka  odnosiła  się  do 

Shaftesburych  z  rezerwą,  gdyż  pani  Shaftesbury  była  zbyt  ekscentryczna,  ajej  mąż  zbyt 

niekonwencjonalny  jak  na  gust  społeczności  małego  miasteczka.  Jednak  gdy  zobaczyła 
Pierre'a przed gabinetem, 

natychmiast przybiegła pomóc mężowi.  

Ojciec  musiał  założyć  Jacky  kilka  szwów.  Była  zaledwie  pięcioletnim  dzieckiem,  ale 

zniosła to bardzo dzielnie. Cukierki, które ojciec zawsze trzymał w szufladzie, osłodziły żal i 

pomogły  ukoić  łzy.  Pierre  gotów  był  iść  o  zakład,  że  elegancka  pani  doktor  nawet  nie 

pamięta, jak kurczowo trzymała go za rękę, gdy ojciec znieczulał ją przed szyciem. Domyślał 

się,  że  w  owych  czasach  był  dla  niej  jednym  z  tych  bezimiennych,  dużo  starszych 

chłopaków, z którymi nie miała nic wspólnego.  

Tak, to rzeczywiście cud, że udało nam się go odratować - przyznał, wracając do 

rzeczywistości.  

background image

Jacky uśmiechnęła się z ulgą. - Jest co świętować, prawda?  

Natychmiast pożałowała swoich słów. Pierre mógł pomyśleć, że po pracy chce pójść z nim 

na drinka, a przecież nie to miała na myśli. Choć pomysł jest rzeczywiście kuszący.  

Pierre wyglądał na zaskoczonego.  

Faktycznie, po pracy możemy gdzieś pójść rzekł z namysłem. ~ Może ...  

Źle  mnie  zrozumiałeś. Ja  tylko ... -  Nie  dokończyła,  bo musiała  zająć  się  Dominikiem. 

Ścisnęła go lekko za rękę i zaczęła łagodnie do niego mówić. Nagrodą był słaby uśmiech i 

kilka bezładnych słów.  

Naprawdę  musimy  to  jakoś  uczcić  -  podchwycił  Pierre.  -  Zaraz  uprzedzę  ...  -  Nie 

dokończył, gdyż przyszli wezwani na konsultację lekarze z intensywnej terapii i kardiologii, 

którzy mieli zdecydować o dalszym leczeniu chłopca.  

Choć przekazali Dominica kolegom, i tak nie mieli czasu wracać do rozmowy o fetowaniu 

sukcesu,  bo  musieli  pomóc  pozostałym  uczestnikom  pechowego  rejsu.  Jacky  opatrywała 

starszego pana, który stracił żonę· Zespół reanimacyjny długo o nią walczył, lecz nie udało 

się jej uratować.  

-  Do widzenia, Anne-

Marie. Wkrótce  się  zobaczymy  -  mówił  mężczyzna,  ściskając  rękę 

kobiety, z którą przeżył życie.  

Jacky  patrzyła  na  niego  z  boku  i  połykała  łzy.  Choć  była  doświadczonym  lekarzem  i 

widziała w szpitalu niejedno, rutyna nie zabiła w niej wrażliwości na ludzkie nieszczęście.  

Chcemy  zatrzymać  pana  na  obserwacji  -  powiedziała  łagodnie.  -  Życzy  pan  sobie, 

żebyśmy poinformowali o tym kogoś z rodziny?  

Tak, moją córkę. Niestety, nie pamiętam jej numeru.  

Ja  się  tym  zajmę,  pani  doktor-  powiedziała  siostra Marie. - W czwórce czeka pacjent 

ranny w nogę. To już ostatni z poszkodowanych.  

Muszę iść, ale zostawiam pana w fachowych rękach - powiedziała do starszego pana i 

zniknęła.  

Jej dyżur trwał dzisiaj dłużej niż zazwyczaj.  

Pora  iść  do  domu,  pani  doktor  -  uśmiechnęła  się  do  niej  Marie,  gdy  wyszła  z  sali 

zabiegowej. - 

Zaraz zaczyna się nocny dyżur.  

A pani? Przecież pani też pracowała cały dzień.  

- Ja wytrzymam.  

Idąc do szatni, rozejrzała się po opustoszałym korytarzu. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze 

niedawno  wyglądał  jak  pole  bitwy.  Po  drodze  rozpuściła  włosy,  a  gdy  opadły  luźno  na 
ramiona, od r

azu poczuła ulgę. Ten rytualny gest oznaczał koniec pracowitego dnia.  

Właśnie taką cię pamiętam.  

Słysząc za plecami głos Pierre' a, zatrzymała się. - Chciałem z tobą porozmawiać, zanim 
wyjdziesz  

powiedział, biorąc ją za rękę. - Musimy przełożyć  

nas

ze świętowanie na inny dzień, bo ...  

Och, Pierre! Już ci mówiłam, że wcale nie miałam na myśli ...  

Ale ja miałem! Zależy mi, żebyśmy uczcili nasz sukces, ale dziś to niemożliwe.  

Pierre, naprawdę nie musimy nigdzie iść. A jeśli juź, to razem z twoją żoną i ...  

Przepraszam, powinienem był ci powiedzieć. -.  

Z jego twarzy zniknął pogodny wyraz. - Moja żona zmarła.  

- Tak mi przykro. - 

Szczerze mu współczuła. Cóż jeszcze mogła powiedzieć?  

Pamięć  podsunęła  jej  obraz  młodej,  ślicznej  narzeczonej Pierre'a. Byli w siebie tak 

bardzo  zakochani.  Zbliżyła  się  do  niego,  by  dodać  mu  otuchy  ciepłym  gestem,  lecz 

ostatecznie  nie  zrobiła  tego.  Rozsądek  podpowiadał  jej,  że  dla  własnego  dobra  powinna 
trzy

mać się na dystans.  

Dawno odeszła? - zapytała cicho.  

Pięć lat temu. Wydawałoby się, że to szmat cza-  

su, ale jakość wciąż nie mogę się pozbierać ... Niektóre rany nigdy się nie goją.  

- Wiem - 

szepnęła, przybita nagłym wspomnieniem o własnej tragicznej stracie.  

background image

Muszę zostać dzisiaj dłużej w szpitalu, żeby zorientować się w sytuacji. Marcel obiecał, 

że  jak  skończy  operować,  spotka  się  ze  mną  i  wprowadzi  mnie  w  najważniejsze 

zagadnienia. Miałem nadzieję, że załatwimy to w ciągu dnia, ale nie było czasu.  

- Co ty powiesz! - 

zażartowała. - Swoją drogą, miło pogadać z kimś po angielsku.  

A ja się czuję trgchę dziwnie. Pamiętam, że jako dziecko mówiłaś tylko po francusku.  

Bo matka mi kazała! Nie lubiła, kiedy mówiliśmy po angielsku.  

Już  czuję,  jak  miło  będzie  powspominać  dawne  czasy.  Zjedzmy  razem  kolację.  Ja 

stawiam. Poważnie! Masz jutro czas? Jeśli tak, postaram się, żebyśmy skończyli pracę o 
tej samej porze.  

Chętnie zjem z tobą kolację - uśmiechnęła się do niego - a jeśli chodzi o jutro, muszę najpierw 

zerknąć do kalendarza. Żartuję. Nie jestem zbyt aktywna towarzysko. Większość czasu poświęcam 
pracy.  

Ja nawet nie muszę sprawdzać, bo i tak wiem, że w moim kalendarzu jest pusto. - Uśmiechnął 

się, biorąc w palce pasmo jej włosów. - Twoje włosy są jak złocista przędza - powiedział miękko. - 
Jak 

byłem mały, czytałem bajkę o królewnie, która miała takie włosy. Myślałem, że to tylko fantazja, 

lecz gdy parę lat później zobaczyłem, jak z rozwianymi lokami biegasz po miasteczku, zrozumiałem, 

co autor miał na myśli.  

Nie sądziłam, że zwróciłeś na mnie uwagę.  

Owszem, zwróciłem. Wyróżniałaś się·i byłaś ...  

słodka jak cukierek. - Pochylił się i pocałował ją w policzek. - Dobranoc, Jacky.  

Poszła w swoją stronę, a on zawrócił. Przy końcu korytarza zatrzymała się i obejrzała. Nagle zdała 

sobie sprawę, że zjej strony nic się nie zmieniło. Nadal była . w nim zakochana.  

Jaka szkoda, że on wciąż nosi w sercu żałobę po kobiecie, która była miłością jego życia.  

ROZDZIAŁ DRUGI  

Następnego dnia w pracy często się spotykali.  

Tylko pamiętaj, że wieczorem jesteśmy umówieni - zaznaczył na dzień dobry.  

Jak by mogła o tym zapomnieć! Tak się przejęła, że z wrażenia nie mogła zasnąć. Zupełnie jak 

wtedy,  gdy  przeżywała  swoją  szczenięcą  miłość.  Gdy  miała  naście  lat,  intensywne  młodzieńcze 

emocje dały jej się mocno we znaki. Dziś jako dwudziestodziewięcioletnia rozwódka, a przez krótki 

czas również matka  

 

.  

,  

powmna łatwo sobie z nimi poradzić. Po swych do-  

świadczeniach powinna być twarda i odporna, tymczasem była przejęta jak przed pierwszą randką.  

W ~rzer

wie.między  badaniem  pacjentów  zgłaszających  SIę  do  szpItala  z  różnymi  urazami 

znalazła czas, by zajrzeć do osób, którym pomogła poprzedniego dnia.  

Mały  Dominic  dochodził  do  siebie  na  oddziale  intens~ej  terapii,  gdzie  przez  okrągłą  dobę 

otaczany  był  wyjątkowo  troskliwą  opieką.  Badanie  tomograficzne  wykazało,  że  mózg  nie  został 
uszkodzony. Ja

cky przyjęła tę wiadomość z ogromną ulgą i po raz kolejny uświadomiła sobie, że na 

jej oczach stał się prawdziwy cud.  

Historia  o  niezwykłym  ocaleniu  dwuletniego  dziecka  przeciekła  do  prasy  i  dziennikarz,  który 

opisał zdarzenie, chciał zrobić zdjęcie jej i Pierre' owi.  

-  Co 

tym  myślisz? - Pierre skonsultował się przedtem  z Marcelem. - Nie masz nic przeciwko 

temu?  

Nie,  dlaczego?  Niech  społeczeństwo  dowie  się  o  triumfie  medycyny.  Może  dzięki  temu  jakiś 

nieza

dowolony pacjent zastanowi się, zanim nas obsmaruje w którejś z gazet. Tylko proszę, żebyście 

nie do

puszczali dziennikarzy do Dominica. Zrobią mu zdjęcia, jak wróci do domu, o ile zgodzą się na 

to jego rodzice.  

I takim oto sposobem Jacky, w nieskazitelnie bia

łym fartuchu, ze stetoskopem wiszącym na szyi, 

stanęła obok Pierre'a w samym środku głównego holu.  

background image

Mamy bardzo mało czasu - uprzedził Pierre reporterów - więc proszę się spieszyć.  

Proszę przysunąć się do uroczej pani doktor - polecił reporter, ustawiając kadr.  

Czy mogłaby pani rozpuścić włosy? - zapytała jego asystentka. - Są bardzo piękne, a nasi czytel-

mcy ...  

Jacky bez słowa rozpięła klamrę, choć pomysł nie przypadł jej do gustu.  
- Dzi

ękuję, pani doktor. Tak, teraz lepiej ... Proszę o uśmiech!  

Jaka piękna para! - zachwyciła się pielęgniarka, która właśnie przechodziła przez hol.  

Jacky  poczuła  się  zażenowana.  Nie  podobało  jej  się  całe  to  zamieszanie  wokół  jej  osoby. 

Rozstrajała  ją  bliskość  Pierre'a.  Nie  mogła  się  skupić!  Uśmiechała  się,  ale  wewnątrz  dygotała  ze 
zdenerwowania.  

Musimy kończyć - oznajmił Pierre stanowczo.  

Artykuł i zdjęcia ukażą się w popołudniowym wydaniu - rzekł fotograf. - Przyślemy państwu kilka  

egzemplarzy.  

Pierre spojrzał na nią porozumiewawczo.  

'Wprost nie możemy się doczekać - stwierdził.  

O tak. Umieramy z ciekawości.  

Zanim dotrzemy do restauracji, będziemy już  

lokalnymi sławami. Dadzą nam najlepszy stolik i poproszą o autografy - szydził.  

Żebym tylko nie zapomniała długopisu!  

Zaraz po spotkaniu z dziennikarzami Jacky wróciła do swoich obowiązków.  

Właśnie porządkowała salę zabiegową po opatrzeniu ostatniego pacjenta; gdy przyszedł Pierre.  

Już skończyłem. Daj znać, jak będziesz gotowa.  

P

rzyjdę po ciebie i pojedziemy moim samochodem.  

- Dobrze, bo ja nawet nie mam auta. Po pierwsze kupno i utrzymanie to spory wydatek, a po dru-

gie na mojej wąskiej uliczce trudno zaparkować. Do szpitala mam zaledwie parę kroków, więc po co 
mi samochód?  

Na przykład po to, żeby pojechać na wieś. Chyba nie spędzasz całego czasu w pracy?  

Kiedy chcę odpocząć, spaceruję po plaży - od-  

 

parła.  

.  

Aha. Słuchaj, Marcel polecił mi małą restaurację na wzgórzach za miastem. Zaznaczyłem sobie 

to miejsce na ma

pie. Będziesz mnie pilotować?  

Jacky odsunęła wózek z przyrządami i zaczęła myć ręce.  

Mogę spróbować - odparła. - Chyba nie jedziemy bardzo daleko? 

Pierre stał tuż za nią. Czuła na karku jego ciepły oddech. Naraz bez uprzedzenia rozpiął 

klamrę, którą miała we włosach, i na jej ramiona spłynęły gęste pasma.  

Odwróciła się zaskoczona.  

Co z wami jest, faceci? Dlaczego wszyscy się upieracie, żebym nosiła rozpuszczone 

włosy?  

Uniósł do góry brwi.  

Może  dlatego,  że  wyglądasz  wtedy  mniej  surowo?  -  powiedział  i  zniżając  głos  do 

zmysłowego szep-  

 

tu, dodał: - I bardziej seksownie.  

.  

Naraz  odsunął  się  od  niej  i  ruszył  do  wyjścia.  Załował,  że  pozwolił  sobie  na  tę 

niepotrzebną  uwagę·  To  bliskość  Jacky  tak  zamąciła  mu  w  głowie.  Poczuł  się  tak,  jakby 
wszystk

ie trudne lata, które przyszły po jego wyjeździe z miasteczka, były tylko złym snem. 

Cofnął się w czasie do dnia, gdy po raz ostatni widział śliczną szesnastoletnią dziewczynę i 

uświadomił  sobie,  że  ta  zjawiskowa  nastolatka  dorosła.  Jaka  szkoda,  że  spotkali  się  tak 

późno.  Musi  bardziej  się  kontrolować.  Co  będzie,  jeśli  Jacky  źle  zrozumie  jego  intencje? 
Prze

cież  przysiągł  Liliane  dozgonną  wierność  i  bezgraniczną  lojalność,  którą  chciał  się 

odwdzięczyć za jej ogromne poświęcenie.  

Jego  związki  z  kobietami  ograniczały  się  do  okazjonalnych,  nic  nieznaczących 

erotycznych  przygód.  Czuł  przez  skórę,  że  z  Jacky  będzie  inaczej.  Nie  uniknie 

zaangażowania. Odkąd się spotkali, coraz częściej o niej myślał.  

background image

Jak będziesz gotowa, przyjdź do mojego gabinetu - rzucił sucho i czym prędzej wyszedł.  

Odprowadziła go pytającym wzrokiem. Zaskoczył ją tą nagłą zmianą zachowania. Przed 

chwilą był taki  

miły, nawet więcej niż miły...  

.  

To  bez  znaczenia,  stwierdziła.  Widocznie  ten  typ  tak  ma.  Zje  z  nim  tę  kolację  jak  ze 

znajomym z daw

nych lat. Powspominają, pośmieją się. I tyle.  

W szatni wzięła szybki prysznic i przebrała się w spodnie i żakiet z białego lnu, pod który 

włożyła  czarną  bluzkę  wykończoną  angielskim  haftem.  Na  koniec  zrobiła  lekki  makijaż. 

Najważniejszy był czarny tusz do rzęs, żeby zielone oczy stały się bardziej wyraziste. Hm ... 

Przejrzała się w lustrze. Dlaczego tak się stara, skoro Pierre jest tylko dawnym kolegą?  

Po tym, co przeżyła, nie była gotowa na nic poza przyjaźnią. Tak podpowiadał rozsądek, 

ale serce wie

działo swoje. Tak czy owak sytuacja stawała się niebezpieczna.  

Gdy weszła, Pierre powitał ją przyjaznym uśmiechem. Ledwie wstał zza biurka, odezwała 

się jego komórka.  

Tak? Ach, to ty, Nadine! O co chodzi? Dobrze, zaraz przyjadę.  

-  Po drod

ze  muszę  wstąpić  do  domu  -  uprzedził,  gdy  się-rozłączył.  -  Mały  ...  mam  taki 

mały problem.  

Zaintrygował  ją.  Kim  jest  Nadine?  Gdy  z  nią  rozmawiał,  mówiła  podniesionym  głosem. 

Jacky miała wrażenie, że była mocno zirytowana.  

Na korytarzu spotkali Marcela, 

który przyniósł im jeszcze gorące wydanie wieczornej 

gazety.  

Kurier  właśnie  to  przywiózł  -  wyjaśnił,  podając  ją  Pierre'  owi.  -  Patrz,  jesteście  na 

pierwszej stronie. Wyglądacie fantastycznie. Chcecie wiedzieć, co piszą?  

"Przystojny doktor Pierre i urocza dokto.r Jacqueline dokonali wczoraj cudu ... ".  

-  Starczy!  - 

jęknął  Pierre.  -  Sam to. przeczytam, później.  Proszę  -  zwrócił  się  do  Jacky,  podając  jej 

gazetę. - Nie zapomniałaś pióra do podpisywania autografów?  

Nic nie mówiąc, zerknęła na zdjęcie.  

,  -  Dosko

nała reklama szpitala  - cieszył się tymczasem Marcel. - Może uzmysłowi ludziom, że czasem 

naprawdę jesteśmy potrzebni. A SWoją drogą, dokąd się wybieracie?  

Do. restauracji, którą mi poleciłeś.  

Świetnie! - Marcel przyjrzał im się uważniej.  

- Wo

bec tego. nie będę was zatrzymywał. Wpadnijcie  

do.  nas  na  kolację  któregoś  dnia.  Debbie  będzie  w  siódmym  niebie.  Usycha  z  tęsknoty  za  kolegami z 
pracy.  

Mam zamiar niedługo. ją odwiedzić - obiecała Jacky.  

Marcel uśmiechnął się.  

- Jacky jest dla nas jak rodzina - 

wyjaśnił Pierre'o.wi. - Poznały się z moją żoną przez internet i zaprzy- 

jaźniły.  

Bardzo się ucieszyłam, kiedy w grudniu ubiegłego roku Debbie zaprosiła mnie na wasz ślub. To. była 

napra

wdę piękna uroczystoŚć.  

Miło, że tak mówisz. Ale nie będę was zatrzymywał.  

Rzeczywiście, musimy już jechać - przyznał  

Pierre, kładąc dłoń na ramieniu Jacky. - Miłego wieczoru!  

Dziękujemy.  

Marcel o.dprowadził ich wzrokiem. Cieszył się, że tak szybko. się polubili. Gdyby nie znał Pierre'a, przy-

siągłby, że zanosi się na romans. Mając na uwadze jego. przeszłość wątpił jednak, by znajomość z Jacky 

wyszła  kiedykolwiek  poza  ramy  przyjaźni.  Obawiał  się,  że  jego.  kolega  w  ogóle  nie  myśli 

stałym 

związku.  

Szkoda, westchnął, bo on i Jacky wyjątkowo do siebie pasują, a Pierre jest bardzo spragniony miłości. 

Gdyby  związał  się  z  kobietą  taką  jak  Jacky,  jego  życie  zmieniłoby  się  na  lepsze.  Marcel  chciał  jakoś 

pomóc, ale czuł, że nie ma prawa wtrącać się w prywatne sprawy kolegi. Gdyby jednak ten poprosił go 

radę, to ze SWoją wiedzą na temat Liliane mógłby skłonić go do zmiany zdania ...  

 

background image

Jacky zapięła pas i usadowiła się wygodnie w fotelu pasażera.  
- Fajny samochód - 

pochwaliła Sportowy kabriolet, który kupił od kolegi z Paryża.  

- Mieszkam na wzgórzu, przy tej samej ulicy co.  

Marcel.  To  on pomógł  mi  znaleźć  dom  Tak  mi  się  spodobał,  że  obejrzałem  go  tylko  raz  i  natychmiast 

zdecydowałem się na kupno. - ożnajmił, gdy minąwszy główną bramę, wyjechali na drogę.  

Musisz. mieć wspaniały widok z okien - stwierdziła, patrząc na okazałe rezydencje rozlokowane na 

wzgórzu powyżej drogi biegnącej między szpalerem starych drzew.  

Dlatego. go. kupiłem. Przesądziły piękne widoki i duży ogród, idealny dla ... - Urwał w pół zdania. -

Duży ogród to dobra rzecz - dokończył po chwili.  

Znów  ją  zaintrygował.  Nie  pierwszy  raz  odnosiła  wrażenie,  że  Coś  przed  nią  ukrywa.  Ciekawe, 

dlaczego?  

Lubisz pracować w ogrodzie? Zawahał się.  

- Czasami.  

Nie potrafiła odgadnąć, dlaczego nagle przygasł.  

Uznała, że nie ma sensu dociekać i wróciła do podziwiania malowniczych widoków.  

Jachty i statki wycieczkowe kołysały się na lekkiej fali, a promienie zachodzącego słońca barwiły 

morze intensywnym kolorem złota i purpury. Na plaży widać było wielu spacerowiczów, którzy z tej 

odległości wyglądali jak ludziki narysowane pojedynczą kreską·  

Jesteśmy na miejscu - oznajmił Pierre, zatrzymując samochód na żwirowym podjeździe.  

Niemal  w  tej  samej  chwili  otworzyły  się  masywne  dębowe  drzwi  i  przed  dom  wyszła  wysoka, 

młoda dziewczyna w dżinsach i białym T-shircie. Wyglądała na zadowoloną, że Pierre się pojawił.  

- Zaraz wracam - 

powiedział, wysiadając z samochodu.  

Jacky obserwowała, jak wraz z dziewczyną wchodzi do domu. Ciekawe, dlaczego nie zaprosił jej 

do  środka?  I  kim  jest  dla  niego  ta  dziewczyna?  Nagle  poczuła  się  jak  nieproszony  gość.  Nie 

spodziewała się takiego zachowania, Pierre normalnie był przecież otwarty i towarzyski. Widocznie 

kiepsko go znam, stwierdziła, ale musiała przyznać, że jak na jej gust jest  

- zbyt tajemniczy.  

pewnej chwili z otwartych okien na piętrze dobiegły histeryczne wrzaski małego, rozzłoszczonego 

dziecka.  Jacky  słyszała,  jak  Pierre  stara  się  je  uspokoić.  Nie  rozumiała  pojedynczych  słów,  ale 

słyszała,  że  mówi  stanowczo,  lecz  cierpliwie  i  ze  spokojem.  Po  chwili  dziecko  ucichło,  a  potem 

zaczęło się śmlac. Wtórował mu śmiech Pierre'a i wesoły głos dziew~ czyny.  

Skoro ma dziecko, dlaczego jej o tym nie powie

dział?  

Z góry dobiegł już tylko głos dziewczyny rozmawiającej z dzieckiem. Jacky spojrzała na zegarek. 

Mi

nęło  zaledwie  pięć  minut.  Niewiele,  ale  i  tak  postanowiła  wysiąść  z  samochodu  i  rozprostować 

nogi. Kiedy stanęła na żwirowym podjęździe, do buta wpadł jej mały kamyk, pochyliła się więc, by go 

wyjąć. Właśnie wtedy z dom~ wyszedł Pierre.  

Zmieszała się. Może niepotrzebnie wysiadała?  

Pierre  chciał,  by  zaczekała  w  samochodzie.  W  jej  głowie  pojawiła  się  irracjonalna  myśl,  że  zaraz 

usłyszy reprymendę. Nic takiego oczywiście się nie stało. Pierre miał znękany wyraz twarzy i mocno 

zaciśnięte usta, ale nie powiedział ani słowa o tym, co się stało.  

Przepraszam, że musiałaś czekać - rzucił sucho i otworzył jej drzwi.  

Była ciekawa, czy powie coś o dziecku. Spoglądała na niego wyczekująco, gdy uruchamiał silnik, 

ale  on  błądził  myślami  gdzieś  daleko.  Odprężył  się  dopiero  wtedy,  gdy  dom  zniknął  między 

wzgórzami. Korciło ją, żeby go o wszystko wypytać, ale ugryzła się w język.  

Wiedziała tylko tyle, - że dziewczyna na pewno nie jest jego siostrą, bo nie miał rodzeństwa. Ani 

żoną, bo ta przecież umarła. Przyjaciółką? Mało prawdopodobne! Która przyjaciółka zgodziłaby się, 

żeby jej partner szedł na kolację z inną kobietą?  

Intuicja podpowiadała jej, że nie powinna być wścibska. Było' oczywiste, ~e Pierre nie ma ochoty 

tłumaczyć, po co musiał wrócić do domu. Lepiej, żeby przestała o tym myśleć i zajęła się czymś 

konkretnym. Na przykład czytaniem mapy, którą trzymała na kola-· nach. Odnalazła zaznaczony 

przez Pierre' a punkt. Znajdował się za następną doliną, na skraju wioski, o której nigdy nie słyszała.  

- Jak

ieś dwieście metrów za skrzyżowaniem będzie ostry skręt w prawo - poinformowała.  

Dzięki. - Zwolnił, gdyż droga stała się wąska i kręta, a widoczność ograniczały gęste żywopłoty. 

Piękna okolica, prawda? - Słychać było, że odzyskuje spokój.  

background image

-  Fantast

yczna. Może kiedyś kupię jednak samochód, zwłaszcza jeśli zostanę tu dłużej. Na razie 

pod

pisałam umowę na rok. ..  

Powiedz, jeśli będziesz miała ochotę na wycieczkę. Chętnie gdzieś z tobą pojadę - powiedział 

lekkim tonem.  

Jacky odebrała to jak drobną przysługę dla starej znajomej  

Dziękuję. Byłoby miło gdzieś pojechać ... raz na jakiś czas - odparła cicho. Nie chciała się 

narzucać.  

Obróciła  nieco  głowę  i  dyskretnie  studiowała jego  profil:  mocno  zarysowana  szczęka,  wyraźne 

kości  policzkowe,  gęste  ciemne  włosy.  Gdyby  tylko  mogła,  naj  chętniej  przyjeżdżałaby  tu  z  nim 
codziennie. Na

reszcie byliby sami, uwolnieni od absorbujących obowiązków. Skarciła się za takie 

myśli. Gdyby naprawdę zaczęła się z nim spotykać, wpadłaby w niezłe tarapaty.  

Pierre mu

siał  wyczuć,  że  mu  się  przygląda,  bo  spojrzał  na  nią  przelotnie  i  się  uśmiechnął. 

Zaczerwieniła się, dziękując opatrzności, że Pierre nie może poznać jej myśli.  

Ładnie ci z rozpuszczonymi włosami - powiedział miękko. - Wiem, że byłaś zła, kiedy fotograf 

zaczął się nimi zachwycać, ale ...  

Wszystko zależy od tego, kto się zachwyca. Nie mam nic przeciwko komplementom, o ile słyszę 

je od ... przyjaciół.  

Miło mi, że uważasz mnie za przyjaciela. - Zdjął rękę z kierownicy i na moment położył na jej 

dłoni. Z trudem opanowała przyjemny dreszcz. Domyślała się, że dla niego był to nic nieznaczący 

przyjazny gest, ale dla niej ten przelotny dotyk znaczył wiele - o wiele więcej, niż powinien.  

Zaczęli zjeżdżać w stronę doliny, więc Pierre skupił się na prowadzeniu. Naraz na wąskiej drodze 

tuż przed nimi pojawiło się stado krów pędzone przez gospodarza.  

Chyba nie ma sensu ich wyprzedzać? - zapytał Pierre, ostro hamując.  

- Niedaleko jest gospodarstwo - 

powiedziała, patrząc na mapę - więc pewnie zaraz tam skręcą.  

-  Utalentowany z ciebie pilot - 

pochwalił,  gdy  stad?  skierowało  się  ku  widocznym  nieopodal 

zabudowamom.  

- Pilotowanie to nic trudnego - 

odparła z uśmiechem. - Ojciec nauczył mnie czytać mapy. Kiedy 

mama  od  nas  odeszła,  w  czasie  wakacji  jeździliśmy  na  dalekie  wycieczki.  Tata  prowadził,  a  ja 

siedziałam z mapą i mówiłam mu, gdzie ma jechać.  

Na pewno bardzo przeżyłaś rozpad rodziny, pra

 

wda? Pamiętam, że moja mama wspominała mi 

o tym, co was spotkało. Ile miałaś wtedy lat?  

Sposępniała,  niechętnie  wspominając  tamto  zagubienie  i  gorycz,  jakie  narodziły  się  w 

porzuconym dziecku.  

_ Dziesięć ... Dopóki rodzice byli razem, moje  

dzieciństwo był piękne i beztroskie. A potem idylla się skończyła, musiałam szybko dorosnąć. 

Ojciec bardzo źle znosił tę sytuację. Myślę, że nigdy nie pogodził się z odejściem matki.  

Pierre milczał. Gdy Jacky przeżywała swój dramat, on studiował w Paryżu, ale i tak dotarły do 

niego  plotki  o  skandalu  wywołanym  przez  ekstrawagancką  panią  Shaftesbury,  która  podobno 

miała  w  Paryżu  kochanka.  Miał  ochotę  porozmawiać  o  tym  z  Jacky,  ale  bał  się,  że  swymi 

pytaniami sprawi jej przykrość. Przeczuwał, że jest bardzo wrażliwa i tylko udaje, iż mówienie o 

tych wydarzeniach jej nie boli. Zwłaszcza że jako dziecko była podobno bardzo zżyta z matką·  

Ojciec  bardzo  dobrze  się  mną  opiekował.  Pierwsza  przerwała  milczenie.  -  Był  taki 

szczęśliwy,  kiedy  postanowiłam  zostać  lekarką  i  pojechałam  na  studia  do  Londynu.  On  też 

wrócił do Anglii. Kupił małe mieszkanie, bo chciał, żebyśmy nadal byli blisko siebie.  

To było chyba najlepsze rozwiązanie.  

_ Rzeczywiście. Nie chciałam zostawiać go samego we Francji. Był sporo starszy od mamy, a po 

jej odejściu bardzo się posunął. Martwiłam się o niego, jak się zresztą okazało, nie bez powodu. 

Kiedy byłam na pierwszym roku, zachorował. Od dawna źle się czuł, ale ignorował objawy 

choroby. Gdy wreszcie zdecydował się pójść do szpitala, na ratunek było jill za późno.  

Z trudem przełknęła ślinę.  

Cieszę się, że mogłam z nim być ... do końca.  

- Bardzo mi przykro. J

ego śmierć musiała być dla  

ciebie strasznym' ciosem. - 

Imponowała mu swoim spokojem, choć przecież wiedział, że zawsze 

była twarda. Przez ułamek sekundy kusiło go, by zjecl,lać na pobocze i mocno ją przytulić. Nie 

background image

zrobił tego, bo się bał, że gdyby wziął ją w ramiona, sytuacja mogłaby wymknąć się spod kontroli. 

Poza  tym  Jacky  mogłaby  opacznie  zrozumieć  jego  gest.  Lepiej,  żeby  ich  znajomość  nie 

wykroczyła poza granice przyjaźni.  

Jacky patrzyła w bok, walcząc ze łzami. Spokojny wiejski krajobraz budził w niej wspomnienia 

dzieciństwa;  cudownych beztroskich  lat,  gdy  byli  zgodną  rodziną. Rodzice bardzo  ją kochali, a 

ojciec  darzył  matkę  prawdziwym  uwielbieniem.  Jacky  nie  zdawała  sobie  sprawy,  że  jest  to 
uczucie jednostronne.  

Ani tata, ani ja nie mieliśmy pojęcia, że mama chce od nas odejść. Zostawiła list, ale tata 

nigdy  mi  go  nie  pokazał.  Mówił  tylko,  że  mama  bardzo  mnie  kocha.  To  dało  mi  nadzieję,  że 

kiedyś do nas wróci, ale .. ;  

Głos zaczął jej drżeć, więc wzięła głęboki oddech. - Dwa dni po jej zniknięciu przyjechała do nas 
policja - 

ciągnęła po chwili. - Powiedzieli nam, że mama i jej ... kochanek mieli wypadek. 

Obydwoje zgi

nęli na miejscu.  

Pierre wstrzymał oddech.  

Serdecznie ci współczuję. Moja mama wspominała, że twoją rodzinę spotkała tragedia, ale 

nie po

trafiła powiedzieć, co dokładnie się stało. 

Och,  miasteczko  trzęsło  się  od  plotek,  ale  nikt  nie  wiedział,  jak  było  naprawdę.  Nawet  ja 

mogę  się  tylko  domyślać.  Tak  czy  owak  ten  pierwszy  kopniak  od  życia  przygotował  mnie  na 

następne. A dostałam ich niemało.  

Gdy  wjechali  do  wioski,  Pierre  zwolnił.  Przemieszczali  się  wolno  wśród  domów  krytych 

czerwoną dachówką i wypatrywali restauracji.  

Powinna być już blisko. Marcel dokładnie mi ją opisał. Zdaje się, że to ten dom ... U Jules'a. 

Tak, to tutaj!  

Wygląda bardzo szykownie - zauważyła.  

I pewnie taka jest, sądząc po samochodach, które  

przed nią parkują, i naleganiach Marcela, żebym koniecznie zarezerwował stolik. .  

Dom  był  obszerny  i  bardzo  stary,  z  pewnością  pełnił  kiedyś  funkcję  dworu, do którego 

przytuliła  się  malownicza  wioska.  Gdy  weszli  do  środka,  Jacky  z  zachwytem  przyglądała  się 

stylowym wnętrzom. Zdobiły je wspaniałe obrazy oraz różne dzieła sztuki, które rozmieszczono 
ze smakiem w przestronnych salach.  

- Dobry wieczór, jestem Jules -'- 

powitał ich właściciel, dystyngowany brunet w średnim wieku. 

-  Zapraszam na aperitif - 

dodał i zaprowadził ich do przytulnego baru, który urządzono w rogu 

głównego holu.  

Jacky wybrała swój ulubiony kir składający się z likieru porzeczkowego i białego wina, a Pierre 

zamówił pastis, czyli aperitif z wódki anyżkowej, wody oraz lodu.  

Dostali  stolik  przyoknie,  więc  jedząc  kolację,  mogli  podziwiać  wypielęgnowany  ogród.  Z 

łatwością  nawiązali  rozmowę,  ale  starannie  unikali  osobistych  wąt  ków. Wymieniali uwagi na 

temat  książek,  filmów  ora  sztuk  teatralnych.  Porównywali  atrakcje  Londynu  i  Pa  ryża.  I  choć 

rozmowa toczyła się wartko i była in teresująca, Jacky wolałaby, by zeszła na sprawy pry watne.  

Może  wypijemy  kawę  na  tarasie?  -  zapropono  wał  Pierre,  gdy  okazało  się,  że  obydwoje 

rezygnuj. z deseru.  

Bardzo chętnie. Wieczór jest taki pięklly. Wokół tarasu był ogród różany, więc gdy usiedl w 

wyściełanych poduszkami wiklinowych fotelach otoczyła ich słodka woń kwiatów. Słońce 

schowało sil już za wzgórzami, lecz na ciemniejącym niebie pozo stały purpurowo-złote smugi.  

Wspaniałe miejsce - westchnęła Jacky.  

Szkoda, że w naszym miasteczku nie mieliśm)  

tak ekskluzywnej restauracji - 

zauważył Pierre.  

Obok sklepu była mała kawiarenka - przypo. mniała mu.  

Która nie słynęła z wykwintnej kuchni - rzek z uśmiechem.  

To prawda. Mimo to tata ija często tam chodzili. śmy po odejściu mamy. Żadne z nas nie 

miało pojęcia o gotowaniu, a przecież musieliśmy coś jeść.  

Westchnęła ciężko.  

-  Biedny tat

a!  Mama  strasznie  mu  namieszała  w  życiu.  Nawet  wtedy,  kiedy  byłam  jeszcze 

dzieckiem  i  z  pozoru  wszystko  toczyło  się  normalnie,  czułam  przez  skórę,  że  tata  nie  jest 

szczęśliwy.  

background image

- Dlaczego?  

Kiedy byłam mała, często zastanawiałam się, jak  

to się w ogóle stało, że moi rodzice są razem. Kiedy podrosłam, każde z nich opowiedziało mi 

swoją wersję zdarzeń, a ja na tej podstawie stworzyłam własny obraz. - Zamilkła na chwilę, by 

zebrać myśli. - Myślę, że ojciec, który był już wtedy w średnim wieku, przeżył drugą młodość u 

boku  mamy,  która  słuchała  go  jak  wyroczni.  Ona  była  początkującą  aktorką,  miała  urok  i 

charyzmę,  i  co  ważniejsze,  jako  jedyna  spośród  jego  studentów  autentycznie  interesowała  się 

jego  zawiłymi  teoriami  dotyczącymi  sztuki  dramatycznej.  Wiem,  że  była  łasa  na  pochwały, 

których jej nie szczędził...  

Zawahała się. Nigdy dotąd nie rozmawiała z nikim o swoich rodzicach.  

Ojciec nie powinien był się z nią żenić - stwierdziła w końcu. - Zbyt wiele ich różniło. Mniej 

więcej  na  tydzień  przed  śmiercią  opowiedział  mi,  jak  się  poznali.  Ona  grała  wtedy  w  małym 
teatrze na przed

mieściach  Londynu,  a  on  wykładał  na  uniwersytecie.  Pewnego  wieczoru  po 

spektaklu poszedł  za kulisy,  żeby  porozmawiać  z  zespołem  o kontrowersyjnym  współczesnym 
dramacie, który wystawiali.  

Poprawiła się w fotelu, wspominając, jak bardzo schlebiało jej, że ojciec wtajemnicza ją w tak 

osobiste sprawy.  

Ojciec mówił, że miłość· spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Po prostu nagle zakochał 

się w kwintesencji kobiecości - jak określił mamę - i zanim zdążył pomyśleć, co robi, zaprosił ją 

na drinka. Przegadali całą n.oc i umówili się na następne spotkanie. Wkrótce się oświadczył, a 
ona, ku jego zasko

czeniu, od razu się zgodziła.  

Pierre pochylił się lekko w jej stronę.  

Pamiętam, że twoja mama była bardzo piękna.  

Ale  zdecydowanie  za  młoda  dla  mojego  ojca  Kiedyś,  po  jednej  z  ich  okropnych  kłótni, 

powiedziah mi, że żałuje, że wyszła za mąż. Ponoć zgodziła się, b< ojciec obiecał zabrać ją do 

Francji. Kiepsko jej Sil wtedy wiodło i miała dość pracy w małym, słabYll zespole. Pomysł, żeby 

uciec i związać się z moin ojcem, wydał jej się bardzo romantyczny. Mama wy. obrażała sobie, 

że  życie  w  małym  normandzkim  mias·  teczku  będzie  bajką.  Ojciec  miał  porzucić  pracę  aka· 

demicką  i  zarabiać  pisaniem,  ona  zaś  miała  spędza<  dni  na  lekturze,  a  od  czasu  do  czasu 

grywać  ambitm  role  w  którymś  z  paryskich  teatrów.  Żyła  nadzieją,  ż~  pewnego  dnia  odniesie 

wielki sukces. Ponieważ tak si~ nie stało, przeżyła wielkie rozczarowanie. Czuła, ż~ znalazła się 
w potrzasku.  

Teraz rozumiem, skąd wzięłaś się w naszym mia· steczku.  

Pokiwała głową.  

Proza życia szybko zabiła miłość moich rodzi· ców. Ciągle brakowało im pieniędzy. Ojciec 

napisaJ  kilka  podręczników,  które  wprawdzie  przyniosły  mu  uznanie  w  kręgach akademickich, 

ale fortuny na nich nie zbił. Próbował swoich sił jako powieściopisarz, ale nic z tego nie wyszło.  

A mnie się zawsze wydawało, że jesteście taką niebanalną rodziną.  

Bo  byliśmy  niebanalni.  -  Uśmiechnęła  się.  -  Tylko biedni jak myszy kościelne.  Nie  to  co 

zamożni Mellangerowie.  

Wcale nie byliśmy tacy bogaci! - zaprotestował.  

Dziadek miał majątek z dworem i winnicą, na  

której  zarobił  trochę  pieniędzy.  Ojciec  postanowił 

wstać  lekarzem,  ale  odziedziczył  ziemię  i 

rodzinny nteres. Dzi

adek  zaznaczył  jednak;  że  połowa  majątku  lależy  do  mnie.  Ojciec 

uszanował jego wolę. Kiedy ~odzice przeszli na emeryturę, przenieśli się do Australii, żeby 

być bliżej mnie.  

Nadal tam mieszkają?  

Tak, nawiązali wiele przyjaźni, więc postanowili  

wstać.  Kupili  sobie  mały  dom,  a  resztę  kapitału  zalnwestowali,  dzięki  czemu  moja  część 
spadku przyno

~iła  dochód,  który  bardzo  mi  się  przydał  w  pierwszych  latach  pracy.  Choć 

byłem początkującym lekarzem, miałem z czego żyć. Po prostu dopisało mi szczęście.  

Owszem.  Pamiętam,  że  jako  dziecko  zatrzymywałam  się  czasem  przed  bramą 

background image

posiadłości twojego dziadka i wyobrażałam sobie, jak cudownie jest być bogatym.  

Znałaś mojego dziadka?  

Zetknęłam się z nim tylko raz. Pewnego dnia  

razem z koleżanką zakradłyśmy się do waszego sadu po jabłka. Wisiały tuż przy ogrodzeniu, 
a my jak zwyk

le  byłyśmy  głodne.  Wspięłam  się  na  mur  i  zawisłam  odwrócona  do  niego 

twarzą, szykując się do skoku, kiedy nadbiegły psy i zaczęły okropnie szczekać. Po chwili 

ktoś złapał mnie za nogi i powiedział, żebym się nie ruszała.  

- Dziadek?  

Tak. Byłam przerażona, kiedy srogim głosem  

zaczął krzyczeć na psy. To swój, powiedział im. Swój? Zdziwiłam się. Przyszłam ukraść jego 

jabłka!  

Pierre się roześmiał. - I co było dalej?  

- Och, twój dzia

dek odpędził psy i pomógł mi zjeść z muru. A potem dał mi kilka dorodnych 

owoców i odprowadził mnie do bramy.  

Dziadek był bardzo porządnym człowiekiem.  

Przypuszczam, że poczuł się rozbawiony całą sytuacją· Pewnie odetchnął z ulgą, że psy nic 
ci nie zr

obiły - westchnął. - Tak, miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo, za to potem ... - Ton 

jego głosu raptownie się zmienił. - W dorosłym życiu spadło na mnie mnóst

wo ...  

Nieszczęść? - dopowiedziała cicho. Wziął ją za rękę.  

Tak. Los mi ich nie szczędził. Jak każdy, miałem swoje tłuste lata, ale ...  

Wstał, podszedł do niej i pociągnął ją ku sobie.  

Nie chcę, żebyś pomyślała, że się nad sobą użalam. Każdy jest kowalem swego losu. 

Zgodzisz się ze mną?  

Spojrzała mu w oczy. Mogłaby przysiąc, że mimo pozornie hardego wyrazu widzi w nich 

zagubienie i bezradność.  

Na tak wiele spraw nie mamy wpływu - szepnęła.  

Nagle  poczuła  się  tak,  jakby  w  restauracji  poza  nimi  nie  było  nikogo.  Świat  przestał 

istnieć.  Liczyło  się  tylko  to,  że  jest  przy  niej  naj  wspanialszy  mężczyzna,  jakiego  w  życiu 

spotkała. Jej książę z bajki, który po latach wreszcie się zjawił i z którym od tej chwili miała 

żyć  długo  i  szczęśliwie.  Jaka  szkoda,  że  takie  cudowne  zakończenia  zdarzają  się  tylko  w 
bajkach.  

W ułamku sekundy pojęła, co czuł ojciec, gdy pierwszy raz zbliżył się do jej matki. To 

wszystko nie miało sensu ... ale czy miłość może mieć sens? Jest uczuciem irracjonalnym, 

nieziemskim, więc choćby człowiek starał się z nią walczyć, i tak musi przegrać. - O tak. 

Jesteśmy kowalami swego losu - szepnęła. Pierre pochylił się i lekko musnął ustami jej usta.  

Z trudem powstrzymała się, by nie jęknąć z rozkoszy. - Panie doktorze?  

Obok nich stanął kelner.  

Bardzo  państwa  przepraszam,  ale  pan  Jules  kazał  zapytać,  czy  życzą  sobie  państwo 

jakiś trunek do kawy?  

Nie, dziękujemy. - Pierre wypuścił ją z' objęć. Usiadła w fotelu, starając się jak najszybciej 

uspo

koić przyspieszony oddech. Czar prysnął. Na szczęście, bo jeszcze chwila i zrobiłaby z 

siebie kompletną idiotkę·  

Poproszę rachunek. - Słowa Pierre' a dotarły do niej jak przez mgłę.  

W drodze powrotnej nawet nie próbowali odtwo

rzyć  atmosfery  tamtej  magicznej  chwili. 

Jacky miała wrażenie, że Pierre chce jak najszybciej wrócić na bezpieczny grunt uprzejmej 

rozmowy,  tak  jak  było  na  początku  wieczoru.  Nie  próbował  też  przedłużać  spotkania. 

Odwiózł  ją  do  domu,  a  gdy  wysiedli  z  samochodu,  spojrzał  na  nią  z  nieodgadnionym 
wyrazem twarzy.  

Próbowała  odnaleźć  w  jego  oczach  bodaj  cień  obietnicy,  że  mogą  przeżyć  to  wszystko 

jeszcze raz. A

le nie, znów był tylko kolegą z dawnych lat. Starszym bratem, o którym zawsze 

marzyła. Mogła zaprosić go na drinka, ale uznała, że to. kiepski pomysł. Po co ryzykować 

odmowę?  

background image

Dziękuję za przemiły wieczór - powiedziała, po syłając mu uśmiech, który zdawał się 

mówić: "Nie bój się, nie zamierzam ciągnąć cię do środka" ..  

Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował w usta. Gdy po chwili uniósł głowę, w jego 

lśniących oczach pojawił się wyraz oczekiwania.  

Ona jednak odwróciła się i zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi. 

ROZDZIAŁ TRZECI  

Był bardzo sfrustrowany. Odjeżdżając sprzed domu Jacky, spojrzał we wsteczne lusterko, by 

sprawdzić, czy weszła do środka. Tak, już jej nie było. Dała mu wyrainie do zrozumienia, że nie 

ma ochoty przedłużać spotkania.  

Nac

isnął pedał gazu. Źle to wszystko dziś rozegrał, zwłaszcza przy kawie. Nie powinien był jej 

całować.  Problem  w  tym,  że  nie  mógł  się  powstrzymać.  A  przecież  dobrze  wiedział,  że  musi 

unikać zaangażowania.  

Jego  frustracja,  fizyczna  i  emocjonalna,  stawała  się  coraz  bardziej  dokuczliwa.  Jęknął 

zdesperowany. Mo

że nie powinien umawiać się z nią po pracy? Tylko jak  

.  ma  zrezygnować  z  jej  towarzystwa,  skoro  tak  bardzo  mu  się  podoba?  Śliczna,  żywiołowa, 

rozbrykana dziew

czynka z  jego  wspomnień  wyrosła  na  najpiękniejszą,  najbardziej  seksowną i 

mądrą kobietę, jaką w życiu spotkał.  

Po raz pierwszy od śmierci Liliane miał taki kłopot.  

Jego żona zmarła w czasie porodu, wydając na świat jego syna. Początkowo wydawało mu się, 

że wyrzuty sumienia nie pozwolą mu dalej żyć. Z czasem nauczył się radzić sobie z bólem, nie 

było  jednak  szans,  by  rana  w  sercu  kiedykolwiek  się  zabliźniła.  Ogarnięty  wspomnieniami o 

Liliane mocno zacisnął dłonie na kierownicy. Miała wątpliwości, czy dojrzała do macierzyństwa, 

za to on wciąż powtarzał, że marzy o dziecku. Przekonywał ją, że na pewno poradzi sobie w roli 

matki.  Biedna,  zapłaciła  za  jego  marzenia  najwyższą  cenę.  Trudno  o  większe  poświęcenie. 

Odkąd odeszła, nie opuszczało go poczucie winy.  

Zatrzymał się przed domem, ale nie wysiadł. Wyłączywszy silnik, oparł głowę o kierownicę i 

siedział tak, rozpamiętując swoją sytuację. Od pięciu lat dotrzymywał przysięgi złożonej Liliane. 

Przez  pierwszy  rok  po  jej  śmierci  żył  jak  mnich  ...  obarczony  odpowiedzialnością  za  dziecko. 

Przymknął  oczy,  pozwalając,  by  przesuwały  się  przed  nimi  obrazy  wspomnień.  Przypomniał 

sobie dzień, w którym musiał skapitulować przed własną cielesnością. Nie był w stanie dłużej 

ignorować  pewnych  potrzeb,  zaczął  więc  spotykać  się  z  kobietami,  jednak  w  sercu  pozostał 

wiemy zmarłej żonie.  

Obiecał sobie, że będzie wybierał partnerki, które z pewnością nie odegrają większej roli w 

jego życiu. Miał więc na swym koncie kilka przelotnych romansów z kobietami, które, podobnie 
jak on, nie zamierza

ły wiązać się na stałe. Mimo to natknął się na problem. Gdy po kilku 

miesiącach znajomości zaczął zapraszać jedną z nich do domu, spragniony matczynego ciepła 

Christophe zaczął traktować ją jak przyszywaną mamę. Kiedy związek się rozpadł, chłopiec był 
zrozpa-

' czony. To doświadczenie uzmysłowiło mu, że synek nie może poznawać jego 

przyjaciółek. Postanowił więc, że nie będzie im mówił, że ma dziecko, a co za tym idzie, nie 

będzie przyprowadzał ich do domu.  

Jacky  jednak  była  inna.  Dziś  miał  ochotę  opowiedzieć  jej  o  swoich  nieszczęściach. Bardzo 

brakowało mu k.og.oś, przed kim mógłby się .otw.orzyć. Nie zrobił teg.o, gdyż nie chciał jeszcze 

bardziej  kamplikawać  sytuacji.  Zwierzenia  i  rozm.owy  .o  najbardziej  .os.obistych sprawach 

nieuchrannie  prowadziłyby  da  uczuci.oweg.o  zaangaż.owania,  przed  którym  się  br.onił.  Uniósł 

gł.owę, gdyż nagle p.oczuł, że kt.oś mu się przygląda.  

Wszystka w p.orządku? - spytała zaniep.ok.oj.ona Nadine. - Usłyszałam, że pan przyjechał, 

ale długa nie wch.odził pan da d~mu, więc ...  

Niep.otrzebnie się martwiłaś. Nic mi nie jest. Zaraz przyjadę, a ty kładź się spać. Jak 

background image

Christ.ophe?  

Dabrze. Usp.ok.oił się pa pana wyjściu.  

Spadziewałem się, że tak będzie. D.obran.oc, Na-  

dine.  

- D.obran.oc.  

Patrzył, jak .opiekunka wch.odzi da domu, zastawiając dla nieg.o uchylane drzwi. Zajm.owała 

się Christ.ophe'em zaledwiead trzech miesięcy i a dziwa, zg.odziła się przenieść z nimi z Paryża 

da St. Martin sur mer. Była miła, rozsądna i inteligentna, miał więc nadzieję, że zastanie z nimi na 

dłużej, zwłaszcza że Christ.ophe wyraźnie ją palubił.  

Nianie ta był .os.obny pr.oblem. Żadna z .opiekunek nie zagrzała dłużej miejsca. Dabrze im 

płacił, a .one i tak .odch.oaziły. Christ.ophe nie był łatwym dzieckiem. Na szczęście ch.odził już 

da  przedszk.olna,  więc  Nadine  nie  była  tak  .obciążana  jak  jej  p.oprzedniczki,  które  szybka 

wypalały się, pracując .od rana da n.ocy.  

Zaczekał, aż autamatycznie zasunie się dach, i wysiadł z sam.och.odu. Idąc da damu, myślał .o 

tym, że Nadine prędzej czy później zapragnie wrócić da Paryża. Już wsp.ominała, że chciałaby 

spędzać więcej czasu ze sw.oim chł.opakiem. P.oczątk.ow.o ucieszył się, że kag.oś ma, ba ta 

znaczyła, że w .odróżnieniu .od paru paprzedniczek, nie będzie próbawała z nim flirt.ować.  

Wbiegł na górę, przeskakując pa dwa st.opnie, chciał bawiem jak najszybciej zabaczyć syna. 

Miał wyrzuty sumienia, że pa pracy nie wrócił prasta da damu. Obiecał s.obie, że jutra spędzi z 

cW.opcem cały wieczór. Pa cichu wszedł da p.ok.oju synka i usiadł przy łóżku. Z razczuleniem 

patrzył na jeg.o miękkie jasne wł.osy rozrzucane na p.oduszce. Christ.ophe zasnął z kciukiem w 

buzi. Pierre uśmiechnął się i delikatnie wyjął palec z jeg.o ust. Ssanie kciuka p.omagał.o cW.opcu 

wyciszyć  się  i usp.ok.oić.  Pierre  dabrze  wiedział, że  właśnie sp.ok.oju  jeg.o ukachane dziecka 

p.otrzebuje  najbardziej.  Gdyby  mama  nie  .osierociła  g.o  w  chwili  naradzin,  gdyby  była  z  nim 

przez  cały  czas,  czułby  się  bezpieczny  i  na  pewna  nie  wszczynałby  dzikich  awantur, które 

wykańczały nerwaw.o .opiekunki.  

P.ochylił  się  i  pacaławał  ciepły,  gładki  paliczek  synka.  Christ.ophe  paruszył  się,  a  patem 

.otw.orzył .oczy i .objął g.o za szyję.  

K.ocham cię, tatusiu - mruknął i natychmiast  

zasnął.  

_  

Pierre pa czuł dławienie w gardle.  

Ja też cię k.ocham, synku - szepnął, .okrywając go kałderką·  

P.oszedł da siebie, i zamknąwszy drzwi, .oparł się .o nie plecami. Patrzył na p.okój rozjaśniany 

księŻYc.ową paświatą i wdychał rześkie pawietrze. Letnia n.oc, pachnąca kwiatami i m.orzem, 

była wprost stwarzana da mił.ości. Mógł spędzić ją z Jacky, gdyby.odwaŻYI się ją tu zapr.osić. 

Tyle że z nią nie m.ogł.o być m.owy  o przygodzie na jedną noc. Instynkt ostrzegał go, że jeśli raz 

spróbuje, nie będzie umiał zapomnieć. A przysięga złożona Liliane wciąż go obowiązywała.  

Jaka szkoda, że nie jest kawalerem wolnym od trosk i obowiązków! Kimś, kto nie musi zmagać 

się z wiecznym poczuciem winy wobec kobiety, która poświęciła dla niego życie ...  

Jacky  wbiegła  na  górę.  Nie  chciała  przedłużać  spotkania  -  Pierre  mógłby  poczuć  się 

niezręcznie. W końcu dał do zrozumienia, że nie zależy mu, by ich znajomość przerodziła się w 

romans. Właściwie to dobrze. Ona też nie szuka takich wrażeń.  

W mieszkaniu  od  razu  zrzuciła  buty  i  poszła  prosto  do  sypialni.  Jak  stała,  padła  na  łóżko  i 

zaczęła masować zmęczone stopy; całodzienne bieganie po szpitalu nie wyszło im na zdrowie.  

Ułożyła  się  na  poduszkach  i  zatonęła  w  rozmyślaniach o Pierze -  silnym, przystojnym, 

wysportowa

nym  młodym  mężczyźnie,  w  którym  podkochiwała  się  jako  podlotek,  i  tym 

dzisiejszym, sta

rszym, ale wciąż przystojnym, pogrążonym w żałobie wdowcu. Cieszyła się, że w 

czasie kolacji udało jej się go rozweselić. Kiedy zaczęli wspominać stare czasy, rozchmurzył się i 

przestał robić minę zagubionego małego chłopca. Rozmawiali o wszystkim z wyjątkiem swoich 
poprze

dnich związków. Nadal więc nic nie wiedziała o jego pięknej żonie, a on nie usłyszał słowa 

na temat Paula.  

Na myśl obyłym mężu westchnęła ciężko. Nie lubiła go wspominać. A przecież na początku 

background image

małżeństwa tak bardzo go kochała. Studiowali najednym roku, byli biedni jak myszy kościelne, 

ale szczęśliwi, że się kochają. Pod koniec studiów zamieszkali razem w jej mieszkaniu.  

Wyjdź za mnie - poprosił Paul. - Małżeństwo jest takie romantyczne ... - przekonywał:  

Równie romantyczny wydał mu się pomysł posiadania dziecka.  

Zobaczysz,  ono  nam  w  niczym  nie  będzie  przeszkadzało.  Będziemy  żyli  jak  dawniej  - 

zapewniał. - Weźmiesz urlop macierzyński, a potem wrócisz do pracy. Będę ci pomagał w czasie 

cią:ży i potem przy dziecku.  

. Uwierzyła mu! Zresztą z perspektywy czasu dochodziła do wniosku, :że wtedy Paul naprawdę 

wierzył w to, . co mówi. Ot, jeszcze jeden fajny pomysł, który zrodził się w jego ptasim móżdżku. 

A takie cnoty jak miłość i wierność? Cóż, nad tym w ogóle się nie zastanawiał.  

Nie pojmowała, jak mogła aż tak się na nim nie poznać. Dlaczego nie przewidziała, że Paul po 

prostu nie umie być wiemy? Gdy po kilku miesiącach euforia opadła i jej ciąża spowszedniała, 

stał się nerwowy i coraz częściej znikał z domu. Mimo to nie przeczuwała naj gorszego. Do głowy 

jej nie przyszło, że Paul ją zostawi.  

Nigdy nie zapomni dnia, w którym to się stało.  

Poznałem kogoś - przyznał wprost. - To pielęgniarka, pracujemy razem na ortopedii. Kocham 

ją. Tym razem to już na zawsze.  

Była  wtedy  w  szóstym  miesiącu  ciąży.  On  przeniósł  się'  ze  swoją  dziewczyną  do  innego 

szpitala. Nie miał wyjścia, bo gdy się rozniosło, że chce zostawić ciężarną żonę, wybuchł skandal 
i koledzy nie zostawili na nim suchej nitki.  

Teraz,  gdy  emocje  dawno  opadły,  stwierdziła,  że  laul  był  po  prostu  niedojrzały.  Uczciwie 

zapracował  a  swój  wizerunek  Piotrusia  Pana.  Przerosła  go  pers,ektywa  rychłego  ojcostwa  i 

związanych z tym obo,iązków. Gdy w dramatycznych okolicznościach zazęła rodzić i cierpiała przez 

długie godziny, koledzy e szpitala zawiadomili go, że jest z nią niedobrze. jawił się następnego dnia, 

gdy ich dziecko już nie 

yło. '  

Wciąż go pamiętała, jak stał przy jej łóżku i nie riedział, jak się zachować. A ona leżała nieruchomo, 

rycieńczona  przedwczesnym  porodem,  w  czasie któ~go  omal  nie  umarła.  Odetchnęła,  gdy 

pielęgniarka oprosiła go, by wyszedł.  

Dam pani kolejną dawkę środków przeciwbóloych - powiedziała.  

Jacky czekała na tę chwilę jak na zbawienie. Kiedy :k zaczynał działać, przymykała oczy i zapadała 

się . nicość. Tam znajdowała ukojenie i uwalniała się od ieludzkiego cierpienia, które dręczyło ją od 

śmierci decka.  

Na wspomnienie dramatu, który przeżyła, instynk'wnie położyła dłoń na brzuchu. Wciąż pamiętała 

spółczujące spojrzenie lekarza, który odważył się )wiedzieć jej prawdę. A ta brzmiała jak wyrok.  

Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości - zaczął ;trożnie. - Sama wiesz, jak ciężki miałaś poród. 

Nie

ety, doszło do poważnego uszkodzenia organów rozdczych. - Na moment zawiesił głos. - Powiem 

otarcie. T

woje szanse na następną ciążę są bliskie zeru. śli będzie ci bardzo zależało na urodzeniu 

dziecka, :dziesz musiała poddać się operacji. Powinnaś jed nak wiedzieć, że nawet jeśli uda ci się 

donosić ciążę, następny poród będzie równie skomplikowany.  
- Nie b

ędzie następnego porodu - uspokoiła go. Sięgnęła po chusteczkę i wytarła nos. Próbowała 

odegnać wspomnienia, które często nawiedzały ją w koszmarnych snach, jednak wyjątkowo wyraźne 

obrazy uparcie wypływały z mroków niepaInięci. Znów była w ósmym miesiącu ciąży i pracowała na 

oddziale ratownictwa medycznego. Nie wzięła zwolnienia, bo nie chciała siedzieć całymi dniami w 
pu

stym mieszkaniu, rozmyślając o Paulu i martwiąc się, jak sobie poradzi jako samotna matka. Poza 

tym chcia

ła udowodnić kolegom, że traktuje swój zawód poważnie.  

Postanowiła, że po urodzeniu dziecka szybko wróci do pracy. Miała zamiar zatrudnić opiekunkę, 

nawet  jeśli  miałaby  oddawać  jej  połowę  pensji.  Tamtego  dnia,  gdy  urodził  się  Simon,  w  czasie 

przerwy  na  lunch  też  była  na  rozmowie  w  agencji  pośredniczącej  w  zatrudnianiu fachowych 
opiekunek.  

Po spotkaniu wróciła na dyżur. Jej pierwszym pacjentem był jakiś pijak, który wdał się 

bójkę w 

pubie i oberwał butelką. Wyglądało na to, że delikwentowi urWał się film, pochyliła się więc nad nim 

i  zaczęła  zszywać  ranę  na  twarzy.  Wtedy  niespodziewanie  poderwał  się  i  z  całej  siły  uderzył  ją  w 

brzuch.  Poczuła  przeszywający  ból  i  kurczowo  chwyciła  się  za  miejsce,  z  którego  promieniował. 

Gorączkowo powtarzała sobie, że nic się nie stało, że wcale nie czuje gorącej, lepkiej krwi sączącej się 

spomiędzy nóg ...  

background image

Obróciła się na bok i wtuliła twarz w poduszkę.  

Przeżyła, ale naprawdę niewiele brakowało! Życie zawdzięczała fachowości kolegów. Gdy było już 

po  wszystkim,  znalazła  w  sobie  dość  siły,  by  wziąć  na  ręce  swego  wytęsknionego  synka.  Doznał 

śmiertelnych obrażeń, więc nie było dla niego ratunku. Tuliła go, dopóki biło maleńkie serce, a potem 

zaczęła oswajać się z myślą, że znów została sama ...  

Usiadła na łóżku i otarła łzy. Nigdy się nad sobą nie użalała, więc teraz też nie będzie. Rozebrała 

się i zarzuciwszy na siebie szlafrok, poszła do łazienki. Ciepła odprężająca kąpiel na pewno dobrze 
jej zrobi.  

Na  oddziale  ratownictwa  zawsze  było  mnóstwo  pracy.  Właśnie  dlatego  wybrała  tę  dziedzinę 

medycy

ny.  Tu  nie  groziła  monotonia.  Nigdy  nie  było  wiadomo,  co  przyniesie  dzień.  Po  dwóch 

tygodniach od wypadku na morzu mały Dominic został wypisany do domu. Jego rodzice koniecznie 

chcieli zrobić mu pamiątkowe zdjęcie z lekarzami,. którym zawdzięczał życie.  

Pojedziesz ze mną do domku? - zapytało dziecko Pierre'a.  

Bardzo bym chciał, ale dziś nie mogę, bo muszę zostać w pracy - odparł. - Chodź, zrobimy sobie 

ra

zem fajne zdjęcie - zaproponował, a rozbiegany chłopczyk wreszcie stanął w miejscu i posłusznie 

spojrzał w obiektyw.  

Będzie mi brakowało tego małego urwisa - westchnęła Jacky, gdy wracali na oddział.  

-  Kochasz dzieci, prawda? - 

zapytał cicho Pierre. Obserwując ją w czasie pracy, zauważył, że lubi 

dzieci i ma z nimi doskonały kontakt. Cieszyło go to i martwiło jednocześnie. Między innymi dlatego 

nie proponował jej kolejnej randki. Prędzej czy później będzie musiał się przyznać do tego, że ma 

syna. Ona na pewno zechce go poznać, a Christophe od razu ją polubi. Nie chciał narażać syna na 
kolejne rozczarowanie, 

przecież Jacky pewnego dnia zniknie z ich życia.  

Chodźmy na kawę, póki - na oddziale panuje względny spokój - zaproponował.  

Lepiej chodźmy do mojego gabinetu. Mam tam zaparzarkę i kawę o niebo lepszą od tej, którą 

podają w bufecie.  

Nie  mogłem  się  doczekać,  kiedy  mnie  wreszcie  zaprosisz  -  rzekł  z  uśmiechem.  -  Ludzie 

opowiadają cuda o waszym gabinecie. Podobno ty i Debbie wygodnie się urządziłyście.  

To prawda, jest u nas trochę bardziej po domowemu niż w przeciętnym gabinecie. Uznałyśmy, że 

coś nam się należy od życia.  

- Bardzo tu przytulnie - 

pochwalił, gdy weszli do środka.  

Rozumiem,  że  to  eufemizm.  Agenci  od  nieruchomości  używają  go,  kiedy  chcą  ci  dać  do 

zrozumienia, że straszna tu ciasnota.  

Zauważyłem, że lubisz dzieci. Nie chciałaś mieć własnych? - zapytał, siadając w fotelu.  

Nie wiedziała, co powiedzieć. Aby zyskać na czasie, zajęła się odmierzaniem kawy. Odetchnęła 

głęboko, i siląc się na spokój, powiedziała:  

Miałam dziecko, synka, bardzo krótko. Niestety, umarł ... - Przełknęła ślinę, by uwolnić się do boles-

nego dławienia w gardle. - Jaką pijesz kawę, słabą czy mocną? - Głos jej się załamał. 

Pierre wstał i ją objął.  

Przepraszam, nie powinienem był pytać. Nie wiedziałem ...  

W  jego  oczach  było  tyle  serdeczności  i  dobroci,  że  poczuła  chę.ć,  by  skryć  się  w  jego  ramionach. 

Potrze

bowała  jego  siły  i  spokoju.  Gdyby  mogła  pozostać  w  jego  objęciach,  ból  serca  trochę  by  zelżał. 

Może nawet wstąpiłaby w nią nowa nadzieja.  

Delikatnie pocałował ją w policzek, a ona instynktownie rozchyliła usta. Pocałował ją więc i poczuł, 

jak jej ciało się odpręża. Przestała drżeć i wtuliła się w niego. Przez chwilę pozwolił sobie rozkoszować 

się jej bliskością, a potem wolno się odsunął. Ona też się cofu.ęła. Wiedziała, że musi natychmiast wrócić 
z ob

łoków na ziemię.  

Pierre  starał  się  ochłonąć.  Usiadł  w  fotelu  i  zgnębiony  pomyślał  o  tym,  że  oto  sprawdza  się  czarny 

scena

riusz. Miał już pewność, że jeśli zacznie romansować z Jacky, na pewno się zaangażuje. Tego nie 

wolno mu robić. Poza tym nawet nie wie, czy ona chce układać sobie życie na nowo.  

Domyślał się, ile wycierpiała. Nawet nie chciał wiedzieć, co czuje ktoś, komu umiera dziecko. A gdyby . 

takie nieszczęście spotkało jego? Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez swojego ukochanego syna.  

Już w porządku - powiedziała, podając mu kawę.  

Zawsze, kiedy myślę albo mówię o Simonie, pusz-  

czają mI nerwy.  

background image

Ile miał Simon, kiedy ... ? - odważył się zapytać, gdy usiedli naprzeciw siebie przy małym stoliku.  

Trochę ponad dwie godziny.  

Głośno wciągnął powietrze. Co mógł powiedzieć?  

Nic dziwił się już, że Jacky często bywa smutna. Zwłaszcza gdy wydaje jej się, że nikt na nią nie patrzy, 

bo na co dzień pokazywała światu pogodną twarz.  

Dziękuję, że okazałaś mi zaufanie - powiedział łagodnie.  

Postanowiła wykorzystać sytuację i zadać pytanie, które od dawna ją nurtowało.  

Kiedy czekałam na ciebie w samochodzie przed  

domem, słyszałam dziecięcy głos. To twoje dziecko?  

Zawahał się.  

Tak. Mam syna. Christophe ma pięć lat.  

Dlaczego nigdy o nim nie mówiłeś?  

Uciekł spojrzeniem w bok.  

Dlatego, że ... Kiedyś ci to wytłumaczę. Mam swoje powody, ale to skomplikowana historia.  

Nic  mu  nie  jest?  To  znaczy,  nie  ma  żadnych  problemów  ze  zdrowiem?  -  Próbowała  wyrazić  się 

oględnie.  

Pierre popatrzył jej prosto w oczy.  

- Jest zdrowy jak ryba i bardzo aktywny - 

odparł .. Zamilkł na moment. Prędzej czy później i tak musi 

to  

nastąpić. Nie może traktować Jacky tak, jak traktował przygodne partnerki, które szybko znikały z jego 

życia. - Musisz go poznać.  

A więc stało się! Już nie ma odwrotu. Nie miał pojęcia, jak poradzi sobie z konsekwencjami tej decyzji. 

Na razie postanowił nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość. W tej chwili zależało mu na tym, by częściej 

widywać  Jacky.  Kilka  minut  w  czasie  przerwy  na  kawę  zdecydowanie  mu  nie  wystarczało  !Pragnienia 

mają swoją cenę. Nic, co w życiu ważne, nie przychodzi łatwo.  

Z  zamyślenia  wyrwał  go  dźwięk  pagera.  Jacky  podała  mu  słuchawkę,  a  on  przez  chwilę 

słuchał w skuplemu.  

Zaraz tam będę! - rzucił, kończąc rozmowę.  

- Znów wypadek na morzu. Karetki zaraz przy-  

wiozą poszkodowanych.  

Jacky natychmiast odstawiła kubek z niedopitą kawą i razem z nim pobiegła na oddział.  

. W pokojach zabiegowych czekali już na nich dwaj pacjenci: młody Anglik, który uczył się jeździć 
na nartach wodnych, i nieco starszy Francuz, jego instru

ktor. W czasie lekcji niedoświadczony 

uczeń wykonał niefortunny manewr i zranił się w nogę. Instruktor próbował go ratować i również 

doznał kontuzji.  

Jacky zajęła się Anglikiem, który bardzo się ucieszył, że wreszcie spotkał kogoś, z kim może 

bez trudu się porozumieć.  

- Mój francuski jest bardzo kiepski - 

przyznał.  

Zaraz sprawdzimy, co się panu stało. - Delikat-  

nie dotknęła uda, na którym zrobił się wielki wylew. - Dam panu zastrzyk przeciwbólowy i dopiero 
potem pana zbadam.  

Dziękuję - jęknął, zaciskając zęby.  

Gdy postawiła wstępną diagnozę, zawołała Pierre'a, żeby się z nim skonsultować.  

Zerwał więzadła łączące mięsień z kością udową  

powiedziała.  

Pierre 

zbadał chłopaka i potwierdził jej podejrzema.  

Trzeba zrobić prześwietlenie i sprawdzić, w jakim stanie jest kość. Z kolei Franek, wiesz, ten 

instruk

tor, zerwał ścięgno Achillesa. Muszę dowiedzieć się na ortopedii, czy mogą go dziś 

zoperować. Mogłabyś na chwilę do niego zajrzeć?  

- Co za pech, pani doktor. Co za straszny pe~h  

skrzywił się instruktor, gdy do niego przyszła. - Ze  

też to się musiało stać akurat teraz, w pełni sezonu, kiedy mam najwięcej pracy. Okropnie chce 

mi się pić. Mógłbym dostać trochę wody?  

Raczej nie, bo prawdopodobnie będzie pan dziś operowany. Doktor Mellanger właśnie ustala 

background image

termin zabiegu.  

Koledzy  z  ortopedii  będą  gotowi  za  godzinęoznajmił  Pierre,  wchodząc  do  pokoju 

zabiegowego.  - 

Dziękuję,  Jacky.  Ja  już  się  panem  zajmę  -  powiedział,  i  zaczął  tłumaczyć 

Franekowi, na czym będzie polegała operacja.  

Do końca dyżuru miała wielu pacjentów, ale wygospodarowała chwilę, by zajrzeć do młodego 

Anglika, który został przewieziony na ortopedię·  

Jak się pan czuje?  

- Kiepsko. Noga okropnie mnie boli, ale nie  

umiem poprosić, żeby dali mi coś przeciwbólowego. Gapię się więc w telewizor, chociaż nic nie 

rozumiem, ale to mi pomaga zapomnieć o bólu.  

Nie  ma  sensu,  żeby  pan  cierpiał.  Zaraz  poproszę  siostrę,  aby  zrobiła  panu  zastrzyk  - 

powiedziała i poszła poszukać pielęgniarki.  

Na korytarzu spotkała Pierre'a.  

Idę  sprawdzić,  jak  czuje  się  Franek.  Koledzy  z  ortopedii  mówili,  że  operacja  się  udała. 

Powiem mu, 

że 

miał  pecha.  Gdyby  sobie  tę  nogę  złamał,  przynajmniej  krócej  nosiłby  gips  - 

ironizował.  

-:- 

Nie jestem pewna, czy twój żart przypadnie mu do gustu.  

-  Dlaczego? Franck ma poczucie humoru. Pozna

łem  go  w  zeszłym  tygodniu,  gdy 

poszedłem  do  jego  wypożyczalni  dowiedzieć  się  o  łódź.  Chciałbym  zabrać  Christophe'a  w 
krótki rejs po morzu.  

Myślisz, że mu się spodoba?  

- Na pewno! - 

Zawahał się. - Jeśli dziś wie-  

czorem masz czas, wpadnij do nas na kolację. Poznasz go.  

Bardzo chętnie! - Nie chciała, by zabrzmiało to aż tak entuzjastycznie. Wszystko przez 

to,- 

że zaskoczył ją tym zaproszeniem.  

Pierre  też  się  nie  spodziewał,  że  ona  natychmiast  się  zgodzi.  Kości  zostały  rzucone, 

powiedział sobie. Za późno, żeby się wycofać.  

Nie  umawiajmy  się  na  konkretną  godzinę.  Po  prostu  przyjdź,  kiedy  będzie  ci 

odpowiadało.  Gdybym  musiał  zostać  dłużej  w  szpitalu,  w  domu  będzie  Nadine, opiekunka 
Christophe'a. Do zobaczenia.  

Wróciła  do  swoich  zajęć,  ale  nie  mogła  pozbyć  się  wrażenia,  że  Pierre  zaprosił  ją 

spontanicznie, a teraz tego żałuje. Gdyby naprawdę chciał, by poznała jego syna, mógł go jej 

przedstawić,  gdy  szli  do  restauracji. Tymczasem  on kazał  jej  czekać  w  samochodzie.  Cie-
kawe dlaczego?  

Źle  zrobiła,  przyjmując  zaproszenie;  Jeszcze  nie  jest  za  późno,  aby  się  wycofać.  Może 

powiedzieć, że właśnie sobie przypomniała, że jest umówiona.  

Odwróciła się, ale Pierre'a już nie było. Trudno.  

Skoro się zgodziła, musi pójść. Może przy okazji dowie się, dlaczego jest taki tajemniczy. 

Ajeśli poczuje, że jest nieproszonym gościem, pod byle pretekstem wróci do domu.  

Nagle  przypomniała  sobie,  co  czuła  dziś  rano,  gdy  Pierre  ją  przytulił.  Może  warto 

zaryzykować jeszcze kilka takich dreszczy w zamian za cały wieczór w jego towarzystwie?  

ROZDZIAŁ CZWARTY  

Spojrzała  na  imponującą  fasadę  domu  Pierre'a.  Dobrze,  że  opowiedział  jej  o  ostatniej  woli 

dziadka Mel

langera. Spadek pewnie był spory, skoro stać go na taką rezydencję. Hojny senior 

rodu musiał bardzo kochać wnuka. Kiedyś wi<f?;iała ich razem w miasteczku - krótko po tym, jak 

została przyłapapa w sadzie. Od razu rzucało się w oczy, że są ze sobą mocno związani.  

background image

Patrzyła  na  porośnięte  bluszczem  kamienne  mury  i  podziwiała  urodę  domu,  który  dzięki 

szeroko otwar

tym dwuskrzydłowym oknom, pozwalającym ciekawskiemu przechodniowi zerknąć 

do  środka,  sprawiał  wrażenie  przyjaznego.  Wprawdzie  z  ulicy  nie  było  widać,  co  dzieje  się  w 

środku, ale i tak odnosiło się wrażenie, iż jest to prawdziwe gniazdo rodzinne.  

Idąc tu, z trudem panowała nad radosnym podnieceniem. Czuła się jak mała dziewczynka, która 

wreszcie  została  zaproszona  na  wymarzone  przyjęcie  do  domu,  który  to.tej  pory  był  dla  niej 

niedostępny.  Uspokój  się,  kobieto,  i  przestań  fantazjować!  -  napominała  się  surowo.  Stanęła 

przed masywnymi dębowymi drzwiami ze świeżo wypolerowaną mosiężną kołatką, która lśniła w 

wieczornym  słońcu,  i  jeszcze  raz  rozejrzała  się  dokoła.  Na  podjeździe  nie  było  samochodu 

Pierre' a, za to obok bocznych drzwi stało małe auto, z pewnością należące do opiekunki. 

Szkoda. Wolałaby, żeby Pierre był już 

domu.  

Gdyby  uprzedził,  że  będzie  długo  pracował,  przyszłaby  później.  W  końcu  lepiej  trochę  się 

spóźnić, niż zjawić się za wcześnie. Jeszcze gotów sobie pomyśleć, że nie mogła się doczekać. 

A może by tak się wycofać i pospacerować po okolicy, dopóki ... Nie bądź infantylna! - zirytowała 

się. Zachowuj się normalnie.  

Wszystk

o dobrze, tylko dlaczego znów czuła się jak niedoświadczona panienka, którą była w 

czasach,  gdy  usychała  z  miłości  do  Pierre'a.  Zniecierpliwiona  swoim  zachowaniem,  podniosła 

rękę, by zastukać do drzwi. Nim jednak zdążyła dotknąć kołatki, te się otworzyły.  

Dobry wieczór, pani doktor. Proszę wejść.  

To pewnie Nadine, pomyślała, przypatrując się dziewczynie, która zaprosiła ją do środka. Była 

miła i uprzejma, ale Jacky wyczuła, że jest zdenerwowana. Zachowywała się jak ktoś, kto został 
nagle oderwany od wa

żnych zajęć.  

Doktor Mellanger jeszcze nie wrócił ze szpitala  

uprzedziła. - Mam nadzieję, że zechce pani za-  

czekać.  

Zaprowadziła  ją  na  taras,  gdzie  przy  stoliku  siedział  jasnowłosy  chłopiec,  pochłonięty 

rysowaniem. Kiedy weszły, zerknął przelotnie na Jacky, po czym bez słowa wrócił do swojego 

zajęcia.  

Natychmiast pomyślała o swoim małym Simonie, który byłby teraz na tyle duży, że też mógłby 

rysować  kredkami.  Pewnie  zaglądałaby  mu  przez  ramię,  chwaliłaby  postępy.  Pomagałaby  mu 

stawiać pierwsze kro

ki ... 

Zdusiła w sobie tęsknotę i podeszła do Christophe'a. Chciała się z nim przywitać, ale Nadine delikatnie 

odciągnęła ją na bok.  

- Pani doktor, musi pani mi pomóc - 

wyszeptała nerwowo. - Zostaje pani na kolacji?  

- Owszem. A o co chodzi?  

Właśnie dostałam wiadomość, że mój chłopak,  

który jechał do mnie z Paryża, miał wypadek i został zabrany do szpitala parę kilometrów stąd. Prosi, że-

bym do niego przyjechała. Czy mogłaby pani zająć się Christophe'em, dopóki doktor nie wróci?  

Czy pani chłopak jest ciężko ranny? - zapytała ze współczuciem.  

Nie  wiem.  Powiedzieli  mi,  że  jego  życiu  nie  zagraża  niebezpieczeństwo.  Błagam,  niech  się  pani 

zgodzi!  

Jacky chciała jej pomóc, ale uważała, że najpierw powinna zamienić słowo z Pierre'em.  

Zadzwonię do doktora i zapytam, kiedy wróci  

zaproponowała.  

Ale ja muszę jechać teraz! - niecierpliwiła się  

dziewczyna.  

Już  miała  powiedzieć  Nadine,  że  skoro  chłopak  nie  odniósł  poważnych  obrażeń,  parę  minut  jej  nie 

zbawi, ale widząc jej narastające zdenerwowanie, dała za wygraną. Jeszcze biedaczka wpadnie w histerię i 
prze

straszy Christophe'a, który i tak wyczuł, że dzieje się coś niedobrego. Zaniepokojony, odłożył kredki i 

wstał z krzesła.  

Dobrze, niech pani jedzie. Ale proszę skontaktować się z doktorem i powiedzieć mu, kiedy pani wróci, 

zgoda?  

-

Oczywiście, zaraz do niego zadzwonię. Bardzo pani dziękuję! Do widzenia!  

- Nadine! - 

zawołał Christophe, widząc, że -opiekunka :wYchodzi i zostawia go z obcą osobą. - Nadine! - 

background image

Cześć, Christophe! - zawołała dziewczyna, zatrzaskując za sobą kuchenne drzwi. Po chwili rozległ się 

stłumiony warkot silnika.  

Chłopiec tupnął nogą i zaczął przeraźliwie krzyczeć.  

Jacky przyklękła przy nim i mocno go objęła. Był tak wzburzony, że cały drżał. Próbował się wyrywać, 

ale o

na go nie puszczała. Mówiła do niego łagodnym głosem, dopóki się nie uspokoił. Dopiero wtedy go 

puściła.  

Kim jesteś? - zapytał, wpatrując się w nią z niepokojem. - Znasz mojego tatę?  

Mówił z wyraźnym paryskim akcentem, który tak bardzo podobał jej się u Pierre'a. Był zresztą bardzo 

do  niego  podobny.  Miał  tak  samo  wyraziste  oczy  i  mocno  zarysowane  kości  policzkowe,  a  jego 

rozwichrzone  jasne  włosy  już  zaczynały  ciemnieć.  Gdy  z  czasem  staną  się  brązowe,  Christophe  będzie 

łudząco podobny do ojca.  

Gwałtowna reakcja chłopca trochę ją zdenerwowała, lecz nie zaskoczyła. Miał prawo się przestraszyć, 

zwłaszcza że opiekunka nie wyjaśniła mu, co się dzieje.  

Twój tata i ja pracujemy razem, ale znamy się już bardzo długo. Kiedyś, dawno, dawno temu, 

mieszkali

śmy w tym samym miasteczku - tłumaczyła, starając się zdobyć jego zaufanie. Słuchał uważnie, 

więc nabrała nadziei, że uda j ej się z nim porozumieć. - Może 

chcesz, żebym opowiedziała ci jakąś 

bajkę? - zapytała, siadając w wiklinowym fotelu.  

Christophe spoj

rzał nieufnie na ręce, które ku niemu wyciągnęła. Wyraźnie się wahał. Miał taką 

minę, jakby zaraz miał się rozpłakać.  

Mogę opowiedzieć ci o Kopciuszku - zaproponowała. - Lubisz tę bajkę?  

Skinął głową i nieśmiało do niej podszedł. Po chwi-  

li już siedział jej na kolanach.  

To co? Mam ci opowiedzieć o Kopciuszku?  

Tak, proszę pani.  

Mam na imię Jacky.  

- Jacky ... - 

Wolno powtórzył obco brzmiące sło-  

wo, po czym usadowił się wygodnie, gotowy do słuchania.  

A więc była sobie raz ... - Jej matka zawsze zaczynała bajkę tymi słowami.  

Miała  wrodzony  dar  opowiadania  i  umiała  to  robić  w  sposób  wyjątkowo  barwny,  dając  przy 

okazji upust swoim niewykorzystanym aktorskim talentom.  

Mamo, a może przebierzemy się i odegramy his- . tonę Kopciuszka? - zaproponowała jej 

pewnego razu.  

Doskonale! Ja będę Kopciuszkiem, a ty macochą i złymi siostrami! - Matka natychmiast zapaliła 

się do pomysłu. Chyba nigdy nie bawiły się tak dobrze jak wtedy.  

Zostawiła wspomnienia i wróciła do teraźniejszości. Spojrzała na Christophe'a. Oparł głowę o jej 

ramię i siedział zasłuchany, więc nie przerywając opowieści, zerknęła na zegarek. Co się dzieje z 
Pierre'em? Dla

czego nie zadzwonił i nie uprzedził, że się spóźni? Ijak zareaguje, kiedy dowie się 

oNadine ... ?  

Nagle zad

zwoniła jej komórka. Pierre. Chyba ściągnęła go myślami.  

Cześć, Jacky. Wstąpię po ciebie, jak będę wracał ze szpitala. - W jego głosie słychać było 

znużenie.  

Nie musisz. Już tu jestem. To znaczy, u ciebie w domu i ...  

Przepraszam, że musisz czekać. Tuż przed końcem dyżuru mieliśmy tu straszne urwanie głowy. 

Na  szczęście  sytuacja  jest  już  opanowana  i  właśnie  wychodzę.  -  Zrobił  pauzę  dla  nabrania  tchu.  - 

Mam nadzieję, że Nadine zajęła się tobą.  

Wiesz, tak prawdę mówiąc, to jej tu nie ma  

- przy

znała i w kilku słowach opowiedziała mu, jak  

wygląda sytuacja.  

Biedna  Nadine.  Szczęście,  że  jej  chłopak  wyszedł  z  wypadku  cało.  Mówiła,  kiedy  wróci?  - 

zapytał, robiąc w pamięci szybki prz_egląd spraw, które musi jutro załatwić.  

Prosiłam, żeby się z tobą skontaktowała, jak dotrze do szpitala.  

- To tata? - 

zapytał Christophe, wyciągając rękę po telefon.  

- Tak.  

Tatuś? - zawołał, gdy przyłożyła mu komórkę do  

background image

ucha. - 

Gdzie jesteś?  

W szpitalu, ale już stąd wychodzę. Zaraz będę w domu.  

- Jacky o

powiada mi bajkę o Kopciuszku. Wracaj szybko, to usłyszysz, jak Kopciuszek zamienia 

się w dynię, czy coś takiego. Zapomniałem, jak to było, ale Jacky zaraz mi opowie.  

W telefonie rozległ się śmiech Pierre'a.  

Cześć, tato! - powiedział Christophe i znów się do niej przytulił.  

Pierre jechał do domu, rozmyślając po drodze o rozmowie z synem. Z jednej strony cieszył 

się, że mały zaakceptował Jacky i dobrze czuł się w jej towarzystwie, z drugiej zaś martwił, że 

stało  się  to,  czego  chciał  uniknąć.  Co  za  pech,  że  akurat  dziś  musiał  zostać  dłużej  w  pracy. 

Gdyby był w domu, przedstawiłby Jacky Christophe'a, a potem poprosiłby Nadine, żeby położyła 

go spać.  

Westchnął ciężko. Nie miał pojęcia, co pocznie, gdy jego związek z Jacky stanie się na tyle 

zażyły, że będzie musiał się z niego wycofać. To jest przecież nieuniknione. Już teraz czuł, że 

jeszcze chwila i gotów się w niej zakochać.  

Postanowił  odłożyć  uczuciowe  rozterki  na  potem  i  skupić  się  na  sprawach  bardziej 

przyziemny<;.h. Za

prosił  Jacky  na  kolację,  więc  musi  wstąpić  do  sklepu.  Zawrócił  na 

najbliższym  rondzie  i  pojechał  w  stronę  głównej  ulicy.  Gdy  zatrzymał  się  przed  delikatesami, 

Jacques, właściciel, właśnie zamykał sklep.  

- Przepraszam bardzo ... - 

Pierre wychylił się ze  

 swojego kabrioletu.  

.  

-  A,  pan doktor! - 

Mężczyzna  uśmiechnął  się  na  widok  spóźnionego  klienta.  -  Zrobimy dla 

pana  wyjątek  i  popracujemy  pięć  minut  dłużej.  Zapraszam  do  środka.  Co  podać?  -  zapytał, 

stając za ladą.  

Pierre chwilę się namyślał, po czym wybrał soczystego pieczonego kurczaka.  

Doskonały wybór, doktorze. Ma pan dziś gości . na kolacji? - zagadnął.  

Tylko koleżankę z pracy.  

Jacques uśmiechnął się do siebie. Lubił doktora i bardzo żałował, że taki młody, przystojny 

mężczyzna nie ma żony. Miał nadzieję, że wspomniana koleżanka to jakaś ładna pielęgniarka 
albo sympatyczna pani doktor.  

Droga powrotna zajęła Pierre' owi zaledwie kilka minut. Zdążył zajechać przed dom, gdy drzwi 
otwo

rzyły się z hukiem i na podwórze wybiegł Christophe. - Tato! Spóźniłeś się. Jacky już 

sk

ończyła opowiadać bajkę, ale jak ją poprosisz, opowie jeszcze raz .. Prawda, Jacky?  

- Tak, ale nie teraz - 

odparła z uśmiechem. Pierre jeszcze nigdy nie widział jej tak odprężonej. 

Podniósł Christophe'a wysoko do góry, a potem  

mocno pocałował. Jacky stała z boku. Czuła się trochę jak intruz i nie chciała przeszkadzać w 

czułym powitaniu. Pierre chyba się zorientował, że sytuacja jest dla niej niezręczna, bo podszedł 

i wziął ją za ręce.  

Bardzo ci dziękuję - powiedział i pocałował ją w oba policzki.  

By

ł to gest, jakim Francuzi witają swych przyjaciół.  

Pierre nie zrobił dla niej żadnego wyjątku, a jednak te konwencjonalne pocałunki znaczyły dla 

niej bardzo wiele. Poczuła się zaakceptowana.  

Synu, czy Nadine dała ci kolację, zanim wyszła?  

zapytał Pierre, gdy szli do domu.  

No ... właściwie nie.  

Spodziewał się takiej odpowiedzi.  

Rozumiem,  że  kolacja  była  dawno,  więc  zdążyłeś  już  zgłodnieć  i  chcesz  zjeść  razem  ze 

mną i Jacky, tak?  

Skąd wiesz?!  

Zawsze jesteś głodny, kiedy trzeba pójść spać.  

Tato, przecież jutro jest sobota. Nie idę do przed-  

szkola.  

Rzeczywiście,  nie  idziesz  -  przyznał,  zastanawiając  się  jednocześnie,  co  zrobi,  jeśli 

Nadine do jutra nie wróci.  

Będzie się o to martwił potem. Teraz musi szybko przygotować coś do jedzenia.  

background image

Na początek kieliszek wina - oznajmił, wyjmując z lodówki butelkę chablis.  

Odwrócił się, by podać kieliszek Jacky, ale ona była na tarasie i oglądała rysunki 

Chrisophe'a.  

Pierre dołączył do nich, zabrawszy ze sobą wino.  

Nic  się  nie  stanie,  jeśli  zjedzą  później.  Widok  rozpromienionej  buzi  syna  sprawiał  mu 

ogromną  radość.  Choć  na  moment  chciał  zapomnieć,  iż  ściąga  sobie  na  głowę  problemy, 

którym będzie musiał stawić_czoła.  

Zostańmy na tarasie - zaproponował, podając Jacky kieliszek. - A ty, synku, jeszcze coś 

narysuj. Jak skończysz, pokażesz rysunek Jacky, dobrze?  

- Dobrze. - 

Chłopiec ochoczo sięgnął po czerwoną kredkę i zaczął rysować słońce, które 

właśnie chowało się za drzewami.  

Pierre ustawił fotele w miejscu, z którego mogli podziwiać ogród oraz widoczne w oddali 

morze.  

- Niesamowity widok - 

westchnęła z zachwytem,  

sącząc powoli wino.  

_  

Tak, to największy atut tego domu. Nie licząc tego, że mam stąd blisko do pracy.  

Zamilkli i przez chwilę podziwiali zachód słońca.  

Nie krępowała ich cisza, która między nimi zapadła.  

Gdy  tarcza  słoneczna  znikła  i  zaczęło  zmierzchać,  Pierre  włączył  nastrojowe  oświetlenie 

ukryte  wśród  zieleni  otaczającej  taras.  Wieczór  był  tak  piękny,  że  Jacky  brakło  słów,  by 

opisać jego urodę. Od bardzo dawna nie czuła się tak zadowolona z życia.  

Skończyłem! - Christophe podbiegł do niej, wymachując kartką.  

Pięknie! - pochwaliła.  

Daj, powiesimy go w kuchni na ścianie - powie-  

dział Pierre. - A teraz chodźmy przygotować kolację. - Mogę obejrzeć film na wideo? - 

zapytał Christophe, i przewidując, że ojciec dziś się zgodzi, poszedł prosto do małej bawialni 

przylegającej do kuchni.  

Możesz, ale musisz przyjść, jak cię zawołam dodał Pierre, rozpakowując kurczaka.  

Mogę przygotować sałatę - zaproponowała Jacky.  

Świetnie. Sałata jest w lodówce, oliwa z oliwek i ocet winny w szafce, a świeże zioła na 

parapecie. Mamy jeszcze zupę ze szpinaku, o ile Christophe i Nadine jej nie zjedli ...  

Nie, jedliśmy omlet! - zawołał chłopiec. - Tato, jestem głodny!  

- W

iem, wiem!" ~ Pierre uśmiechnął się pobłażliwie i otworzył lodówkę, żeby wyjąć zupę.  

Jacky skorzystała z okazji i sięgnęła po leżącą na dolnej półce sałatę. Kiedy ich dłonie na 

moment się zetknęły, Pierre spojrzał na nią i wzruszenie ścisnęło go za serce. Wyglądała tak 

pogodnie,  krzątając  się  po  jego  kuchni.  Miał  wrażenie,  że  nikt  przed  Jacky  nie  poruszył 

równie czułej struny w jego sercu.  

Niewiele  myśląc,  pochylił  się  i  pocałował  ją  w  poli  czek.  I  natychmiast  tego  pożałował. 

Wyprostował się i spojrzał z góry najej uśmiechniętą twarz. Z włosami miękko opadającymi 

na ramiona wyglądała jak młodziutka dziewczyna, którą pamiętał sprzed lat.  

Wspaniałe jest to, co robisz ... - powiedział cicho. W zruszyła niedbale ramionami.  

Nie przesadzaj, to tylko sałata, a nie badania nuklearne.  

Nie to miałem na myśli. Dzięki tobie ten wieczór  

jest wyjątkowy.  

'  

Przeraził  się,  że  jeszcze  chwila  i  zdradzi  się  z  tym,  co  czuje.  Bliskość  tej  kobiety 

niesamowicie  drażniła  jego  zmysły.  Powinien  się  opanować,  bo  przecież  nie  może  ulec 
niebezpiecznej pokusie. Nie wolno mu zbli

żać  się  do  syreny,  która  podstępnie  rzuciła  na 

niego urok. .. A może jednak powinien dać się uwieść?  

Jacky na pewno nie próbuje go omotać. Nie bawi się z nim w żadne damsko-męskie gry. 

Nie miął prawa jej o to podejrzewać. Sam musi zdecydować, czy jest gotów pokazać jej, co 

czuje. Problem w tym, że w tej chwili czuł się po prostu ... zdezorientowany!  

Jedno jest pewne: niewiele brakuje, by machnął ręką na rozsądek! A wieczór dopiero się 

zaczyna! Pierw

sza  część  powinna  być  bezpieczna;  zwykłe  spotkanie, w czasie którego 

wystąpi w roli kolegi z dawnych lat. Taki ktoś przecież nie będzie rzucał się na dziewczynę z 

background image

rodzinnego miasteczka, w którym spędzili ... a raczej zmarnowali pierwszą młodość.  

Tylko 

co będzie potem, gdy Christophe pójdzie spać, a oni zostaną sami?  

Ugotowałem tę zupę wczoraj o północy: - Próbował zająć myśli czymś konkretnym.  

Mów o rzeczach prozaicznych, nakazał sobie.  

W  dodatku  po  angielsku,  bo  przynajmniej  będziesz  musiał  myśleć,  co  gadasz.  Zignoruj 

erotyczne pokusy. Skup się na robieniu kolacji, to zapomnisz o głupotach. Potem nadejdzie 

chwila próby, a teraz po prostu o czymś mów ...  

Mam  nadzieję,  że  lubisz  szpinak.  Dodam  trochę  śmietany,  żeby  złagodzić  smak  - 

opowiadał,  mieszając  zupę  w  garnku.  Z  uwagą  śledził  okrężne  ruchy  łyżki,  bo  to  go 

uspokajało. A tak swoją drogą, Jacky nigdy by się nie domyśliła, jakie myśli snują mu się po 

głowie!  

Doktorze Mellanger, jestem pod wrażeniem pańs,.. . kich talentów -powiedziała, robiąc 

winegret. - Wi

dać, że lubisz gotować.  

A początkowo nienawidziłem. Mama nie dopuszczała mnie do kuchni. Obsługiwała mnie 

i  ojca,  najwyraźniej  uważając,  że  gotowanie  jest  wiedzą  tajemną,  której  prymitywni 

mężczyźni nie są w stanie przyswoić.  

Zawah

ał się.  

Liliane nie lubiła gotować, więc jadaliśmy w mieście albo zamawialiśmy dania na wynos.  

Więc stało się! Wspomniał o żonie, nie czując przy tym wyrzutów sumienia. Pierwszy raz! 

~ Przełamał tabu. Zachęcony, postanowił pójść za ciosem. Jacky umie słućhać, a mówienie 
o Liliane pomaga mu uwol

nić się od mistycznej aury, którą otoczył swe małżeństwo. Przez 

lata nie potrafił zdobyć się na szczerą rozmowę o tym, co naprawdę się między nimi wyda-

rzyło.  

Po  śmierci  Liliane  postanowiłem  sprawdzić,  jak 

to 

jest  z  tym  gotowaniem.  Wyszedłem  z 

założenia,  że  przecież  ugotowanie  zupy  nie  może  być  trudniejsze  niż  zrobienie  operacji.  Nie 

pretenduję  do  miana  mistrza  sztuki  kulinarnej.  Jeśli  mam  ochotę  na  coś  wykwintnego,  idę  do 

dobrej restauracji. Na co dzień, gdy jestem zajęty, kupuję na przykład kurczaka. Ale kiedy mam 

czas albo kogoś, dla kogo warto się starać, lubię przyTządzić coś wyjątkowego. Musisz kiedyś 
spróbo

wać mojej kuchni.  

Często zapraszasz gości? - zapytała z głupia  

frant.  

.  

Nie czuła się komfortowo, gdy opowiadał o życiu z Liliane. To jednak była już przeszłość. O 

wiele bar

dziej  intrygowała  ją  teraźniejszość,  a  konkretnie,  kogo Pierre zaprasza na kolacje! 

Chciała  wiedzieć,  czy  któraś 

koleżanek  ze  szpitala  już  u  niego  była  i  -  co  ważniejsze  -  czy 

została na śniadaniu?  

Jeszcze nie miałem tu żadnych gości. Nie było czasu - wyznał, krojąc kurczaka na porcje.  

Odetchnęła z ulgą.  

Czuję się zaszczycona - powiedziała, nakrywając do stołu.  

Rzeczywiście, jesteś pierwsza.  

Odłożył  nóż  i  spojrzał  na  nią  ponad  stołem.  Była  dla  niego  kimś  więcej  niż  tylko  miłym 

gościem. Na razie nie potrafił sprecyzować; co do niej czuje. Wydawało mu się, że znają całe 

życie.  Po  wyjeździe  z  miasteczka  często  o  niej  myślał.  Wspominał  rozbrykaną,  wesołą 

dziewczynę,  która  przykuła  jego  uwagę  burzą  rudych  włosów  i  uroczą  niefrasobliwością.  Gdy 

spotkał ją po latach, wciąż tę samą, choć już nieco inną, nie potrafił jej się oprzeć.  

Obszedł stół i lekko dotknął jej ramienia. Przerwała układanie sztućców i spojrzała mu w oczy.  

Zaryzykował i pocałował ją w usta. Zareagowała tak, jakby od bardzo dawna na to czekała. 

Dobry Boże!  

Poczuła, jak pod wpływem pocałunku jej ciało budzi się do życia. Zaskoczyło ją to, gdyż nie 

sądziła,  że  jeszcze  kiedyś  doświadczy  takich  emocji.  Rozsądek  podpowiadał,  że  to 

niebezpieczna gra. Jeśli się nie opanuJe ...  

Tato, co z tą kolacją? - Christophe wszedł do kuchni, trąc zaspane oczy.  

Odskoczyli do siebie, uśmiechając się konspiracyjnie, jak para nastolatków przyłapanych 

in 

jlagranti. 

Pie

rre  cały  czas  trzymał  ją  za  rękę,  za  co  była  mu  wdzięczna,  gdyż  pomogło  jej  to 

łagodnie sfrunąć z obłoków na ziemię. Przyszła tu na kolację, ale głodu, który ją trawił, nie dało 

background image

się zaspokoić. Dręczył ją, odkąd pierwszy raz zobaczyła Pierre'a. Nie rozumiała, dlaczego los, 

który wreszcie zetknął ich ze sobą i postanowił uczynić kochankami, wciąż rzuca im kłody pod 

nogi?  Dlaczego  Pierre  nie  może  zapomnieć  o  zmarłej  żonie,  a  ona  wciąż  rozpamiętuje 

traumatyczne przeżycia i boi się nowej miłości?  

Jaka szkoda

, że nie spotkali się, gdy oboje byli  

. jeszcze wolni; zanim ciężko doświadczeni przez życie zbudowali wokół siebie mury, które teraz 

stanęły na przeszkodzie ich wspólnemu szczęściu. Razem mogłoby im być tak dobrze! Dziś jest 

już za późno. Gdybanie nic tu nie pomoże.  

Chodź, synu. - Pierre wziął Christophe'a na ręce.  

Gdzie chcesz siedzieć?  

Przy Jacky. Tylko nie dawaj mi zupy, dobrze?  

Poproszę malutki kawałek kurczaka.  

Podobno jesteś strasznie głodny - roześmiał się Pierre i nałożył mu niedużą porcję.  

W  czasie  posiłku  jak  zwykle  wspominali  stare  czasy.  W  pewnym  momencie  ich  oczy  się  spotkały  i 

nagle zadziałała jakaś magia. Słowa stały się zbędne. Pierre niemal fizycznie poczuł, jak budzi się w nim 

miłość.  Czuł  się  tak,  jakby  spadał  w  dół  z  szaloną  prędkością.  W  rzeczywistości  nigdy  mu  się  to  nie 

zdarzyło, ale mógł przysiąc, że odczuwa się wtedy podobny zawrót głowy.  

W chwili, gdy popatrzyli sobie w oczy, zrozumiała, że kocha go od zawsze. Wraz z upływem czasu to 

uczucie jedynie nabierało mocy.  

Tatusiu, już się najadłem - jęknął Christophe.  

Włożył do buzi kciuk i oparł się o Jacky. Wzięła go na kolana, a on spontanicznie przytulił się do niej 

zamk

nął oczy.  

Jesteś śpiący, synku?  

Nie przestając ssać palca, kiwnął głową. Kiedy  

Pierre bra

ł go na ręce, powiedział sennym głosem:  

Chciałbym, żeby Jacky poszła ze mną do pokoju. Spojrzała pytająco na Pierre'a.  

~ Chodź z nami na górę - szepnął. - Obawiam się, że bez ciebie nie będzie chciał zasnąć. Bardzo cię 

polubił.  

Ledwie to powiedział, ogarnął go niepokój. Źle się stało, że pozwolił, by ten wieczór upłynął w tak idyl-

licznej, rodzinnej atmosferze. Trudno. Później będzie myślał o konsekwencjach. Jeśli okaże się, że Jacky 

też tego chce, nie będzie się dłużej bronił. Dziś będzie inaczej. Choć przez chwilę nie będzie się 

zamartwiał, co nastąpi potem ...  

Christophe zasnął, ledwie przyłożył głowę do poduszki. Pierre pocałował go na dobranoc i troskliwie 

okrył kołderką.  

. Gdy szli na dół, Jacky toczyła walkę z samą sobą.  

Przeczuwała, co się za chwilę stanie. Jej ciało było już gotowe, ale rozsądek wciąż nie dawał za wygraną. 

Może powinna powiedzieć Pierre' owi, że musi już wracać?  

Zanim  zdążyła  wymyślić  dobry  pretekst,  Pierre  objąłją  i  zaczął  całować.  To  wystarczyło,  by 

wątpliwości znikły.  

Chciałbym się z tobą kochać - szepnął. - Ale pod warunkiem, że ty ...  

Chcę, bardzo chcę!  

Zaniósł ją do sypialni i ostrożnie położył na łóżku.  

Miękka pościel przyjemnie chłodziła rozgrzane ciało. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie go dotknie.  

Po

łożyła dłoń na jego policzku. Musi sprawdzić, czy to przypadkiem nie jest piękny sen. Czuła się jak 

podróżnik, który po  męczącej drodze dociera wreszcie do domu. Zawsze wiedziała, że ta chwila kiedyś 
przyj

dzie, a teraz ogarnął ją lęk, że los znów pokrzyżuje im plany.  

Pierre zaczął ją rozbierać, a kiedy wreszcie przytulili się do siebie, zdawało im się, że są dwiema połów-

kami  jednego  owocu.  Poznawał  ją,  pieszcząc  czule  jej  ciało.  Nie  była  przygotowana  na  taką  rozkosz. 

Chciała krzyczeć, by przestał i wreszcie się z nią połączył. Zacisnęła zęby, bo przecież wiedziała, że im 

dłużej pozwoli mu się pieścić, tym większą przeżyją rozkosz, gdy staną się jednością ... 

Otworzyła oczy i spojrzała na nieznajomy sufit.  

W  świetle  lampki  stojącej  obok  obcego  łóżka  zobaczyła  białą  pościel  na  swoim  nagim  ciele.  Z 

rozkoszą  wyprostowała  nogi.  Ach,  jak  wielką  przyjemność  znajdowała  w  każdym  ruchu!  Zupełnie 

jakby  została  stworzona  z  wyjątkowo  wrażliwej  materii,  która  reaguje  na  każdy  bodziec  milionem 

słodkich dreszczy.  

background image

Ułożyła się wygodnie i podłożywszy rękę pod głowę, zaczęła wspominać cudowną noc. Pierre był 

dla niej taki czuły. Dobrze, że pamiętał, by się zabezpieczyć, bo ona po odejściu Paula nie stosowała 
aIlty

koncepcji. Wprawdzie prawie nie miała szans zajść w ciążę, ale ryzyko zawsze istnieje. Gdyby 

ktoś  jej  powiedział,  że  seks  może  być  rodzajem  ekstazy,  chyba  by  nie  uwierzyła.  Dopiero  Pierre 

pokazał  jej,  że  w  tych  słowach  nie  ma  ani  odrobiny  przesady.  Jeśli  o  nią  chodzi,  tej  nocy  była  w 
niebie.  

Pierre poruszył się i otworzył oczy. Widzą~ Jacky obok siepie, natychmiast wziął ją w ramiona. 

Zaczął ją pieścić i po chwili znów się kochali, kołysani harmonijnym rytmem swoich ciał. Jutro nie 

istniało. Liczyła się tylko ta noc.  

ROZDZIAŁ PIĄTY  

Obudził się, gdy za oknem wstawał świt. Czuł się szczęśliwy i spełniony. Czuł, że wreszcie nie jest 

sarn. Gdyby tylko zdołał pozbyć. się wyrzutów sumienia ... Odwrócił głowę i spojrzał na śpiącą Jacky. 

Jest  taka  piękna,  westchnął,  patrząc  najej  splątane  włosy.  Co  za  radość  budzić  się  u  boku  tak 

niezwykłej kobiety!  

Przymknął oczy, lecz bezlitosna pamięć natychmiast podsunęła mu obraz Liliane. Tak realny, że 

niemal słyszał jej głos.  

Czy na pewno chcesz, żebyśmy już teraz mieli dzieci? - zapytała nerwowo. - Bo ja nie czuję się 

go

towa. Chyba nie mam instynktu macierzyńskiego.  

Nie martw się, kochanie. Jak urodzisz dziecko, instynkt sam się w tobie obudzi - uspokajał ją. - 

Moja  mama,  było  nie  było  położna,  zawsze  powtarzała,  że  miłość  przychodzi  razem  z  dziećmi. 
Zobaczysz, jaka b

ędziesz szczęśliwa, gdy zostaniesz matką.  

Uległa jego namowom. A potem ...  

Jęknął, przytłoczony wspomnieniami. Jacky otworzyła oczy i obróciła się w jego stronę.  

Co się stało? - zapytała, dotykając jego twarzy. Przytulił ją mocno i przez chwilę delektował się 

zapachem jej rozgrzanego ciała. Gdyby życie było proste! Gdyby mógł bez poczucia winy kochać i 

być kochanym.  

Powiedz, co cię dręczy - poprosiła.  

Nie powinienem był się z tobą kochać. Ja ...  

Ale ja tego chciałam! Oboje chcieliśmy.  

Było mi z tobą cudownie. Chciałbym, żeby każda  

noc była taka, ale ...  

Nie możesz zapomnieć o żonie, prawda? - Wysunęła się zjego objęć i opadła na poduszkę. Spojrzała 

na  sufit  i  dopiero  teraz  spostrzegła  ozdobny  stiuk  przedstawiający  parę  gołębi.  Co  za  romantyzm, wes-

tchnęła. Idealna scenografia dla miłosnej nocy. Szkoda, że już po wszystkim.  

Nie mogę uwolnić się od poczucia winy - wyznał matowym głosem, przeczesując palcami włosy. - Li-

liane umarła przeze mnie.  

Jak to? Co zrobiłeś?  

Namówiłem ją, żebyśmy mieli dziecko.  

Poderwał  się  z  łóżka,  owinął  się  szlafrokiem  i  podszedł  do  okna.  Oparł  ręce  o  parapet  i  spojrzał  na 

ogród, który zaczynał budzić się do życia. W oddali sZumiało morze wciąż otulone poranną mgią, przez 

którą przebijały się pierwsze promienie słońca. Patrząc, jak powoli rozjaśniają posępną szarość, szukał w 

myślach bodaj jednego promyka nadziei.  

Jacky uważnie go obserwowała. Był opanow;my, ale nie zmylił.jej ten pozorny spokój. Czuła, że Pierre 

zmaga się sam ze sobą, być może stojąc na granicy ważnych życiowych zmian. Po chwili odwrócił się i 

spojrzał jej w oczy.  

Jestem  ci  winien  wyjaśnienia.  -  Zawahał  się,  ale  szybko  podjął  decyzję.  -  Kiedy  Liliane  zmarła  przy 

porodzie, uznałem, że była to z jej strony największa ofiara, jaką kobieta może złożyć mężczyźnie. Poświę 

ciła życie, dając mi dziecko, na które tak bardzo czekałem. A mnie nawet przy niej nie było ... Nie mogłem 
jej pomóc ...  

background image

Głos zaczął mu się łamać, więc zdesperowany ukrył twarz w dłoniach. Bez namysłu odrzuciła kołdrę.  
- Och, Jacky!  

Słońce nie zdążyło jeszcze ogrzać powietrza, więc dygotała z zimna. W stając, nawet nie pomyślała o 

tym, żeby czymś się owinąć. Chciała jak najszybciej znaleźć się obok niego 

dodać mu otuchy.  

- Zimno ci - 

stwierdził i otulił ją swoim szlaf~ rokiem.  

Rozumiem, że twoja żona zapłaciła najwyższą cenę  - zaczęła ostrożnie - ale przecież to nie twoj  a 

wina. Skąd mogłeś wiedzieć, że będzie miała skomplikowany poród? Poza tym zgodziła się na to dziecko.  

Tak, wiele o tym rozmawialiśmy. Liliane miała silną osobowość, była bardzo niezależna, ale ostatecz-

nie poddała się. Powiedziała, że skoro tak bardzo zależy mi na dziecku, możemy spróbować. Obiecywałem, 

że nie będzie żałowała tej decyzji. Miałem jej we wszystkim pomagać. Niestety, nie było mi dane ...  

Wyobrażam sobie, jak się czułeś po jej śmierci.  

Przysiągłem sobie, że będę jej wiemy do końca  

życia. Że już nigdy nikogo nie pokocham, ale ...  

Czekała w. napięciu, a on tulił ją coraz mocniej.  

Jego ciało zaczęło reagować na jej bliskość.  

Tej nocy było mi z tobą tak dobrze, za dobrze  

szepnął. - Prawie uwierzyłem, że znów jestem wolny i

... 

 

Objęła go za szyję i pocałowała. Była gotowa na wszystko, byle go pocieszyć i otoczyć miłością, której tak 

bardzo potrzebował. Chciała, by jego smutne oczy znów jaśniały radością, jak w dawnych dobrych cza-

sach, zanim życie obeszło się z nim tak okrutnie.  

Pierre, nie możesz się ciągle obwiniać - zauważyła łagodnie. - Twoja żona zgodziła się urodzić dzie-

cko,  a  przecież  jako  kobieta  inteligentna  i  mająca  własne  zdanie,  na  pewno  rozważyła  wszystkie  za  i 

przeciw. Mówisz, że miała silną osobowość. Tym bardziej więc nie zdecydowałaby się na ważne zmiany 

tylko po to, żeby kogoś zadowolić.  

Dostrzegła błysk nadziei w jego oczach. Uznała to za dobry znak i postanowiła pójść dalej tym tropem. 

Zależało jej, by Pierre spojrzał na swoją sytuację obiektywnie.  

Zadręczasz się już od pięciu lat. Wycierpiałeś swoje, odpokutowałeś. Nie sądzisz, że pora zacząć żyć 

normalnie?  

Próbowała się od niego odsunąć, ale ją zat!zymał.  

A potem wziął ją za rękę i zaprowadził z powrotem do łóżka.  

Dziś w nocy naprawdę uwierzyłem, że mam prawo do szczęścia - wyznał.  

Więc nie przestawaj wierzyć!  

Pociągnął ją ku sobie i zaczął czule gładzić jej twarz 

ramIOna.  

Tak mi z tobą dobrze - mruknął. - Chyba jesteśmy dla siebie stworzeni.  

Pożądanie  okazało  się  skutecznym  lekarstwem  na  wyrzuty  sumienia.  Przyjdzie  na  nie  czas  później, 

dużo, dużo później, pomyślał Pierre.  

Gdy obudził . się po raz drugi, sypialnię zalewał słoneczny blask. Tym razem czuł się niezwykle spokojny. 

Przypomniał sobie, w jak kiepskim był nastroju, zanim zaczęli się kochać. Gdyby zdołał uwolnić się od 

poczucia winy, on i Jacky mogliby zostać kochankami. Najgorsze, że prędzej czy  później musieliby się 

rozstać, a przecież nie chciał, by przez niego cierpiała.  

Zależało mu, by zapomniała o smutku, żeby przestała rozdrapywać stare rany. Chciałby jej w tym po-

móc, ale obawiał się, że tylko pogorszyłby sytuację· Gdyby zaczęli regularnie się spotykać, po pewnym 

czasie  zapragnęłaby  tego,  czego  on  nie  mógł  jej  dać.  Wątpił,  by  odpowiadał  jej  status  jego  kochanki. 
Zresz

tą  zasługiwała  na  lepszy  los.  Ma  prawo  chcieć  więcej  od  życia,  dlatego  powinna  związać  się  z 

mężczyzną, który byłby w stanie dać jej wszystko, co najlepsze.  

Westchnął ciężko. Powoli docierało do niego, że nigdy nie pozbędzie się wątpliwości. A ponieważ nie 

chce, by Jacky przez niego cierpiała, musi być z nią szczery. Nie ma prawa robić jej złudnych nadziei.  

Zaczekał, aż się obudzi, i przytulił się do niej.  

Cudownie było - westchnął. - To, co mówiłaś o poczuciu winy, ma sens, obawiam się jednak ...  

Słuchała go w milczeniu.  

Obawiam się, że nie jestem w stanie złamać przysięgi, którą złożyłem. Chcę z tobą być, nasz związek 

jes

t dla mnie ważny, ale wiem, że będziemy musieli się rozstać ...  

Nie szukam stałego związku. To nie dla mnie  

powiedziała cicho. - Jak widzisz, mamy ten sam  

problem. Nie będę miała dzieci, więc byłoby z mojej strony nie w porządku wiązać się kimś na stałe ...  

background image

- Nie mów tak, kochanie! - 

Przygarnął ją do siebie.  

Życie toczy się dalej. Z czasem żałoba minie i znów zapragniesz mieć dziecko ...  

- Nie o to chodzi - 

szepnęła i łykając łzy, opowiedziała mu o okolicznościach, w jakich urodziła 

Simona.  

Boże, tak mi przykro, że cię to spotkało - rzekł poruszony. Czule gładził jej włosy, czekając, aż 

się uspokoi.  

- Tato! - 

Zza ściany dobiegło wołanie Christo-  

phe'a.  

Zwinnie wysunęła się z jego objęć. - Na mnie już czas.  

Chwycił ją za ręce.  
- Dobrze s

ię czujesz? Nie idź, jeśli ...  

Wolę już pójść.  

Odwiozę cię.  

Nie trzeba. Nie martw się, poradzę sobie.  

Zebrała z podłogi swoje rzeczy i zamknęła się w przylegającej do sypialni łazience. Ubrała się, re-

zygnując z prysznica, który postanowiła wziąć w domu. Gdyby została na śniadaniu, sytuacja stałaby 

się niezręczna, a ona nie chciała komplikować i tak niełatwych spraw. Byłoby miło spędzić więcej 
czasu z Pier

re'em  i  jego  synem,  ale  nie  czuła  się  na  siłach  odpowiadać  na  dociekliwe  pytania 

pięciolatka.  

Domyśliła się, że Pierre poszedł do pokoju syna.  

Słyszała przez ścianę ich śmiech. Wyjrzała ostrożnie na korytarz, a gdy upewniła się, że droga jest 

wolna, szybko zbiegła po schodach i wyszła przez kuchenne drzwi.  

Właśnie wychodziła zza rogu, gdy przyjechała Nadine. 

Dzień dobry, pani doktor! - zawołała, wysiadając z samochodu. Nie wyglądała na zaskoczoną, że 

widzi ją o tak wczesnej porze. Jacky postanowiła, że ona również będzie zachowywała się tak, jakby 

nie było w tym nic nadzwyczajnego.  

- Dzi

eń dobry, Nadine. Jak się czuje pani chłopak?  

Dziś o wiele lepiej. Złamał nogę, ale za parę dni  

wyjdzie ze szpitala.  

Dobrze, że to tylko złamanie. Pierre ucieszy się, że pani wróciła.  

Doktor Mellańger może na mnie polegać - oświadczyła opiekunka i pospieszyła do domu.  

Jacky ruszyła w swoją stronę. Ma przed sobą cały wolny weekend, za to Pierre musi pracować, 

więc nie ma szans, żeby mogli się spotkać.  

Przez dwa tygodnie widywali się wyłącznie w szpitalu. Nic się nie zmieniło w ich wzajemnych 

re

lacjach, ale żadne z nich nie przejawiało ochoty na spotkania po pracy.  

Podczas bezsennych nocy Jacky powtarzała sobie, że prędzej czy później sytuacja się wyklaruje. 

W końcu los nie bez powodu zetknął ją po tylu latach z mężczyzną, którego kochała od dziecka. Na 

razie mogła się pocieszać wspomnieniami ich miłosnej nocy ..  

Pewnego sierpniowego poranka, gdy szpitalna kli

matyzacja zaczęła przegrywać walkę z upałem, 

musia

ła zająć się dwoma pacjentami naraz. Pierwszym z nich był młody mężczyzna, który wpadł pod 

autobus  i  został  ranny  w  głowę.  Właśnie  oglądała  prześwietlenie  jego  czaszki,  gdy  do  sali  weszła 
Marie.  
-  Pani doktor, niech pani zbada pacjenta, którego 

właśnie  przywiozło  pogotowie,  dobrze?  - 

poprosiła.  -  Ja  się  tym  zajmę  -  dodała,  wskazując  na  klisze.  Przewiozę  tego  pana  na 

intensywną terapię·  

Jacky skinęła głową i przeszła do sali obok. Ratownicy umieścili tam mężczyznę, który w 

trakcie malo

wania  kuchni  spadł  z  drabiny  tak  niefortunnie,  że  nadział  się  na  nogę 

odwróconego krzesła.  

Jacky od

chyliła prześcieradło i spojrzała na obrażenia. Widok był tak wstrząsający, że po 

plecach przebiegł jej dreszcz. Szczęście, że biedak stracił przytomność, pomyślała, 

przystępując do szczegóło~ wych oględzin. We wstępnej diagnozie ustaliła, że' doszło do 
p

erforacji pęcherza moczowego i uszkodzenia odbytu. Jedynym ratunkiem była 

natychmiastowa operacJa.  

background image

Drzwi  otworzyły  się  i  do  sali  wszedł  Pierre,  który  właśnie  skończył  operować.  Jacky 

poczuła ulgę, że może się z nim skonsultować i niezwłocznie przekaza-  

ła mu wszystkie informacje.  

-  

Zadzwonię  do  Marcela  i  zapytam,  o której może  operować.  Im  szybciej  wezmą  go  na 

stół, tym większa szansa, że przeżyje - powiedział Pierre, sięgając po telefon.  

Podczas gdy rozmawiał, pielęgniarka przyniosła wyniki badania krwi.  

W  laboratorium  akurat  mieli  odpowiednią  grupę·  Na  razie  dali  mi  dwie  dawki,  więc 

możemy zaczynać - mówiła zdyszana.  

Świetnie! - Jacky podłączyła do kroplówki zbior-  

nik z krwią. W tej samej chwili mężczyzna otworzył oczy.  

Co się dzieje? -wychrypiał słabym głosem.  

Jest pan w szpitalu. Miał pan wypadek. Jak się pan czuje?  

Sam nie wiem. Co z moimi nogami? Czuję się tak, jakbym ich w ogóle nie miał.  

Z nogami wszystko w porządku, ale ma pan poważne obrażenia dolnej części ciała. Za 

ch

wilę będzie pan operowany.  

Operowany? Co mi się stało?  

Pierre, który właśnie' skończył rozmawiać przez telefon, położył dłoń na jej ramieniu.  

Ja panu wszystko wytłumaczę - powiedział.  

Czy jest tu gdzieś moja żona? - zapytał mężczyz-  

na, coraz ba

rdziej przerażony sytuacją.  

Nie.  Pojechała  do  domu  zająć  się  dziećmi,  ale  obiecała,  że  wróci,  jak  tylko  znajdzie 

kogoś  do  opieki  -  odparła  J  acky.  Gdy  do  sali  wszedł  wezwany  na  konsultację  neurolog, 

wróciła do innych pacjentów.  

,  Z  utęsknieniem  wyczekiwała  końca  dyżuru,  choć  nie  miała  żadnych  planów  na  wieczór. 

Przed  wyjściem  do  domu  zajrzała  jeszcze  do  gabinetu  i  sprawdziła  pocztę  w  komputerze. 

Odpowiedziała na najważniejsze maile, a potem po prostu oparła się, na łokciach i siedziała 
nieruchomo. Po d

ługim  i  męczącym  dniu  czuła  się  wyjątkowo  znużona.  U  ulgą  położyła 

głowę na skrzyżowanych ramionach. Nawet nie miała czasu zjeść lunchu. I jeszcze ten upał! 
Oby szybko naprawili klimatyzacj 

ę.  

O  tak!  W  domu  weźmie  chłodny  prysznic,  zrobi  sobie  coś  zimnego  do picia i poczyta 

książkę, którą kupiła rano 

drodze do pracy. A na kolację zje bagietkę z camembertem. Nie 

miała siły gotować.  

- - 

Jacky, dobrze się czujesz?  

Otworzyła oczy i wolno uniosła głowę.  

Pierre?!  Przepraszam,  nie  słyszałam,  jak  wszedłeś.  Jestem  trochę  zmęczona,  poza  tym 

wszystko w porządku.  

Podszedł do niej i uważnie się jej przyjrzał.  

Chcesz,  żebym  się  pobawił  w  doktora?  Boże,  co  ja  wygaduję!  Nie  to  miałem  na  myśli.  - 

Roześmiał się· - Chciałem tylko powiedzieć, że mogę cię zbadać, jeśli chcesz.  

Ajuż myślałam, że coś z tego będzie! - Uśmiechnęła się swawolnie. - Szkoda.  

Wziął  ją  za  ręce  i  pociągnął  ku  sobie.  Gdy  stanęła  naprzeciw  niego,  popatrzył  na  nią  tak 

przenikliwie, że z wrażerua ugięły się pod nią nogi. Nie mogła dłużej znieść napięcia. Uznała, że 

dwa tygodnie bez pocałunku to o wiele za długo i pierwsza zaczęła go całować.  

- I 

co pan na to, doktorze? - 

zapytała lekko zdyszana. - Nadal chce pan lIillie badać?  

Oczywiście! 

to jak najszybciej. Może dziś wieczorem?Chciałbym sprawdzić, jak bije pani 

serce, więc zalecam spacer po plaży, a potem lekką kolację połączoną z oglądaniem zachodu 

słońca ... - Niespodziewanie urwał. - Przepraszam, pewnie masz plany na wieczór. Powinienem 

był najpierw zapytać.  

Nie zaplanowałam na dziś niczego, co nie mogłoby zaczekać - mruknęła, przytulając się do 

niego. Zapomniała o zmęczeniu, skuszona perspektywą wieczornego pikniku na plaży.  

Jeśli ostatnio byłem zamknięty w sobie, to dlatego, że sporo o nas myślałem. Doszedłem do 

wniosku

, że w uczuciu takim jak nasze ...  

Przerwał, bo znienacka pocałowała go w usta.  

Proszę kontynuować, doktorze - zachęciła go.  

W uczuciu takim jak nasze nie może być ni,  

background image

złego.  

Wierzył w to, co mówi, ale gdzieś na dnie dusz: odezwało się poczucie winy. Musi nauczyć się 

z  tyn  żyć,  bo  wiedział  ponad  wszelką  wątpliwość,  że  nie  jes  w  stanie  zrezygnować  z  Jacky. 

Nawet  jeśli  ich  miłosn:  przygoda  skazana  jest  na  krótki  żywot,  gotów  by  zrobić  wszystko,  by 

Jacky nie żałowała ani jedn~ spędzonej z nim minuty.  

Dotknęła palcami jego czoła, próbując wygładzie pionową zmarszczkę, która często pojawiała 

się, gd; byli razem.  

Przestań się zadręczać - poprosiła i wróciła z, biurko.  

Za ile będziesz gotowa? - zapytał.  

Daj mi pół godziny. A ty nie musisz wrócić d(  

domu, żeby zająć się Christophe'em?  

Nie. Mówiłem ci, że chłopak Nadine wyszedł jw ze szpitala? Zaproponowałem, żeby na czas 

rekon

walescencji zamieszkał z nią u mnie.  

Dobry pomysł. Przynajmniej nie ma obawy, że będzie chciała wracać z nim do Paryża.  

Właśnie  -  potaknął.  - Christophe pojechał  dziś  z  nimi do parku  wodnego,  więc mamy  cały 

wieczór dla siebie.  

ROZDZIAŁ SZÓSTY  

W drodze na plażę wstąpili do delikatesów.  

Weź wszystko, na co masz ochotę. Ja płacę - powiedział Pierre, wyjmując kartę kredytową.  

Tylko żebyś potem hie żałował. Uprzedzam, że na jedzenie potrafię wydać majątek. Pewnie kupię za 

dużo.  

Nie szkodzi. Umieram z głodu.  

- Nie tylkó ty - 

westchnęła i zaczęła przyglądać się  

regałom pełnym smakołyków. Ostatecznie zdecydowała się na pasztet z gęsich wątróbek i świeżo upieczo-

ną tartę ze szparagami.  

Pierre obserwował ją z boku, ciesząc się, że zakupy sprawiają jej taką radość. W pewnej chwili przypo-

mniał sobie scenę sprzed lat: mała Jacky stoi z nosem przyklejonym do sklepowej szyby i przygląda się 
pro

duktom  na  wystawie.  Jak  to  dobrze,  pomyślał,  że  nawet  teraz,  będąc  poważną  panią  doktor,  potrafi 

czerpać radość z prostych rzeczy.  

Gdy po kilku minutach wychodzili ze sklepu, nio

sąc oprócz jedzenia butelkę wina i kieliszki pożyczone 

od właścicieli, Jacky miała zadowoloną minę dziecka, które roztrwoniło na łakocie całe kieszonkowe.  

Ale będzie uczta! - cieszyła się, pomagając mu włożyć zakupy do samochodu. - Musimy jeszcze kupić 

bagietkę i jakieś owoce.  

Zrobili to w sklepiku obok.  

Upał nareszcie zelżał - powiedziała z ulgą, gdy w końcu ruszyli. Oparła się wygodnie o fotel i po-

zwoliła  sobie  na  luksus  całkowitego  relaksu.  Nie  dalej  jak  godzinę  temu  padała  z  nóg,  teraz  zaś  była 

radosna i ożywiona.  

To będzie piękny zachód słońca - obiecał Pierre, kładąc dłoń na jej dłoni. - Bardzo lubię letnie wie-

czory, a ty?  

Ja też ...  

Kiedy jestem z tobą,· kocham każdą porę dnia, pomyślała, patrząc na połyskujące w słońcu morze.  

Skręcili w boczną drogę, która po pewnym czasie zmieniła się w piaszczysty trakt prowadzący do pod-

nóża wydm.  

Pierre, który dobrze znał ten fragment plaży, wskazał ręką miejsce pomiędzy dwoma pagórkami.  

Podoba ci się?  

Tak, jest idealne. Tego mi było trzeba: ciszy  

i spokoju - 

westchnęła, z rozkoszą wdychając morskie powietrze.  

Spójrz, ani żywego ducha. Tylko my i morze.  

Słyszysz, jak szumi? - Otoczył ją ramieniem i lekko pocałował. - Chodźmy, szkoda czasu! - zawołał, i wy-

background image

skoczywszy z samochodu, pomógł jej wysiąść.  

Zabrali pakunki i brnąc przez ciepły piasek, ruszyli w stronę upatrzonego miejsca pomiędzy wydmami.  
- Rozpakowywanie jedzenia jest niemal tak samo przyjemne jak kupowanie - 

zauważyła, układając rze-

czy na papierowym obrusie. - 

Kiedy jest się biednym w dzieciństwie, w dorosłym życiu bardziej docenia 

się korzyści, jakie daje posiadanie pieniędzy.  

Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że jesteście biedni - przyznał. - Pamiętam, że wyglądałaś 

na zadowoloną z życia.  

To były pozory. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, jak bardzo mi smutno, zwłaszcza po 

odejściu matki - przyznała. - Niestety, w dorosłym życiu trudniej o optymizm, zwłaszcza po tym, jak 

los  daje  w  kość.  Przepraszam,  nie  chcę  psuć  nastroju,  więc  lepiej  zmieńmy  temat.  Dziś  wolę  nie 

oglądać się za siebie, tylko myśleć o tym, co dopiero przed nami.  

A więc cieszmy się chwilą! Odkorkował butelkę i napełnił kieliszki.  

- Na zdrowie! - 

powiedział, wznosząc toast.  

- Sante!  

-

Ciekawe, dlaczego na świeżym powietrzu wszys~ tko lepiej smakuje - zastanowiła się na głos, 

ścierając z palców krople soku brzoskwini. - W życiu nie jadłam tak smacznej kolacji. Spójrz! Słońce 
za- 

chwilę schowa się w morzu. Jak byłam mała, święcie wierzyłam, że naprawdę nurkuje i siedzi pod 

wodą aż do rana. Nie mogłam tylko zrozumieć, czemu o świcie wynurza. się w innym miejscu. 

Dopiero ojciec wyjaśnił mi, że zachód słońca nad morzem to piękne złudzenie. Byłam rozczarowana, 

bo odarł to zjawisko z tajemniczości. A ja lubię tajemnice ...  

Zawiesiła głos i spojrzała mu w oczy. - Może ciebie też lubię dlatego, że ...  

Jestem dla ciebie zagadką?  

Nie potrafię cię rozszyfrować. Skomplikowany  

z ciebie człowiek!  

Myślisz, że o tym nie wiem! - westchnął. - Chciałbym cofuąć czas i wrócić do tych lat, gdy wszyst-

ko było cudownie proste. Kiedy życie otwierało się przede mną i czułem, że mogę robić, co zechcę.  

Przytuliła się do niego.  

Pomyśl sobie marzenie. Właśnie teraz, kiedy słońce znika w morzu. To magiczna chwila. Czujesz 

tę magię? Może mityczny bóg słońca złoży wizytę Nep'tunowi i ...  

Pierre uśmiechnął się czule.  

Jesteś  niesamowita!  Jeśli  kiedyś  uznasz,  że  traktuję  siebie  zbyt  poważnie,  opowiedz  mi  taką 

zabawną historię - poprosił.  

I już po wszystkim! - zasmuciła się, gdy fale przykryły ostatni skrawek słonecznej tarczy. - Czar 

prysł.  

- Cho

dź! - Pociągnął ją do góry. - Przejdźmy się  

w stronę morza.  

Będziemy szukali słońca? - zażartowała.  

- Tak, czemu nie.  

To już lepiej poszukajmy księżyca. - Nagle wy-  

rwała dłoń z jego ręki i zaczęła biec w stronę wody. - Kto pierwszy, ten lepszy! - zawołała. - Nie do-
gonisz mnie!  

Za  plecami  słyszała  głuchy  tupot  jego  stóp,  powiew  wiatru  przyjemnie  chłodził  jej  twarz. 

Wspaniale  było  biec  po  pustej  plaży.  Czuła  się  tak,  jakby  skrzydła  rosły  jej  u  ramion.  Chwilami 

odnosiła wrażenie, że to tylko sen. Czysta fantazja. Ona i on sami na pustej plaży.  

Pierre złapał ją i wziął na ręce.  

Mój książę z bajki - szepnęła, gdy zaczął ją całować. Oto spełnia się jej największe marzenie!  

Napawała się tą cudowną chwilą, próbując zapomnieć, że kiedyś będzie musiała wrócić do rzeczywis-

tości.  

Pierre zrzucił buty i zaczął powoli wchodzić do morza.  

Naprawdę  będziemy  szukali  słońca  -  roześmiała  się,  chwytając  go  mocniej  za  szyję  -  czy po 

prostu wrzucisz mnie do wody?  

To zależy wyłącznie od ciebie - powiedział, zatrzymując się. - Jeśli obiecasz, że mnie do siebie 

zaprosisz, zaniosę cię na brzeg. Umowa nie podlega negocJacJom.  

background image

Ogarnęła ją fala młodzieńczej radości.  

Zgadzam się na takie warunki - szepnęła, bez trudu odczytując jego intencje. - Wracajmy!  

Gdy, pozbierawszy swoje rzeczy, wrócili do samo

chodu, Pierre wyjął komórkę, by sprawdzić, czy 

nie ma sms-ów od Nadine.  

Jak  mawiają  Anglicy,  brak  wiadomości to  dobra  wiadomość  -  powiedział,  chowając  telefon.  - 

Wygląda na to, że Nadirte i jej chłopakowi odpowiada rola rodziców. Czuję, że zanosi się na ślub.  

I co? Będziesz musiał szukać nowej opiekunki?  

Nawet mi o tym nie mów. Nadine jest świetna.  

Wolę nie myśleć, jak zareagowałby Christophe, gdyby odeszła.  

Pewnie się martwisz, że wychowuje go tyle różnych osób.  

Owszem, to jedno z największych zmartwień samotnego ojca - przyznał. - Z jednej strony cieszę 

się, kiedy Christophe kogoś polubi, lecz kiedy ta osoba znika z jego życia ...  

To dlatego nie chciałeś, żebym od razu go poznała, i zostawiłeś mnie samą w samochodzie?  

Przepraszam  cię  za  to  -  odparł,  dotykając  jej  dłoni.  -  Wiedziałem,  że  Christophe  od  razu  cię 

polubi. I nie myliłem się.  

W porządku. Rozumiem.  

Często cię wspomina. Nie dalej jak wczoraj py-  

tał, kiedy znów do nas przyjdziesz.  

Ja też go polubiłam. Jak przestaniemy się spotykać ...  

Daj  spokój!  Na  razie  jesteśmy  razem  i  tylko  to  się  liczy.  Odkąd  cię  spotkałem,  przestałem 

wybiegać myślami zbyt daleko w przyszłość.  

Ja też.  

Na pewno chcesz, żebym wszedł na górę? - zapytał, gdy zatrzymali się przed jej domem.  

Tak, ale pod warunkiem, że porządnie wytrzesz buty i nie naniesiesz mi piasku z plaży.  

Dla ciebie mogę pójść nawet boso.  

Rozbawieni, wzięli się za ręce i poszli do jej mieszkania. Gdy byli już w środku, niespodziewanie 

po

czuła się skrępowana.  

Mieszkam raczej skromnie, ale nie mogłam być wybredna - tłumaczyła. - Zaraz cię oprowadzę po 

moim królestwie. Tu jest pokój, tu kuchnia ...  

Chwycił ją w ramiona.  

Nie przyszedłem tu podziwiać wystroju wnętrz.  

Interesujesz mnie tylko ty, kochanie.  

- Skoro tak, zapraszam do sypialni - 

szepnęła, biorąc go za rękę.  

Tej  nocy  kochali  się  dużo  bardziej  namiętnie  niż  za  pierwszym  razem.  Ich  ciała  powoli 

przestawały  być  dla  nich  tajemnicą,  a  w  miarę  jak  je  poznawali,  uczyli  się  dawać  sobie 

nawzajem coraz większą przyjemność.  

Jacky  starała  się  nie  myśleć,  jak  zniesie  nieuchronne  rozstanie.  Patrząc  na  śpiącego 

spokojnie Pierre'a, marzyła o tym, żeby został z nią na zawsze.  

Nie śpisz? - mruknął, patrząc na jej twarz w jasnym świetle księżyca.  

Nie. Musisz już iść? - zapytała, gdy ją do siebie  

przytulił.  

.'  

Jeszcze nie. Nadine ma zadzwonić, gdyby coś się stało. Poza tym nie chcę odchodzić 

bez pożegnania. - Uśmiechnął się znacząco i zaczęli kochać się po raz drugi.  

Gdy  pod  koniec  długiej  miłosnej  sesji  Jacky  krzyczała  w  obezwładniającej  rozkoszy,  w 

myślach błaga-  

ła go, by jej nie opuszczał...  

-  

Wstał z łóżka i zaczął zbierać swoje rzeczy rozrzucone po podłodze.  

Ale mi się spieszyło! - roześmiał się.  

Zjesz śniadanie? - zapytała, przeciągając SIę  

z rozkoszą.  

- Teraz? Skarbie, jest druga w nocy.  
- To co?  

Muszę wracać. Ale obiecaj mi, że jak się spot-  

background image

kamy w pracy, zaprosisz mnie do siebie na kawę.  

Ubrał się i na chwilę przysiadł obok niej na brzegu łóżka. Jego zapach, który odtąd miał jej 

się  kojarzyć  z  największą  namiętnością,  natychmiast  podziałał  na  jej  zmysły.  Zaczęli  się 

całować, ale tym razem słodycz pocałunku podszyta była goryczą, bowiem Jacky próbowała 

sobie  wyobrazić,  że  jest  to  ich  pożegnanie.  Z  przerażeniem  uświadomiła  sobie,  że  gdyby 
napraw

dę miała go więcej nie zobaczyć, chyba umarłaby z tęsknoty.  

Delikatnie wysunęła się z jego objęć. Pora przestać udawać, że ta miłość nigdy się nie 

skończy.  

Nie  zapiąłeś  guzika  -  stwierdziła  rzeczowym  tonem  i  zrobiła  to  za  niego,  muskając 

opuszkiem palca jego brzuch.  

-

Wszystko w porządku? - zapytał, zaskoczony tą nagłą zmianą nastroju.  

Tak, ale idź już. Niedługo się zobaczymy. Niemal wypchnęła go z sypialni i szybko 

wyprawi

ła z mieszkania. Kiedy wyszedł, oparła się o drzwi i chwilę oddychała ciężko, jak po 

męczącym biegu.  

-I 

coja mam teraz zrobić? - pomyślała zdesperowana. Rozsądek ostrzegał, że na własne 

życzenie pakuje. się w poważne kłopoty, za to wrodzony optymizm nakazywał iść za głosem 

serca, cieszyć się chwilą i nie myśleć o jutrze.  

Czuła,  że  sama  nie  znajdzie  rozsądnego  rozwiązania,  postanowiła  więc  poradzić  się 

kogoś, kto też był w podobnej sytuacji. Debbie. Ona na pewno coś jej zasugeruje.  

Przyjaciółka już kilka razy próbowała zagadnąć ją o Pierre'a, ale za każdym razem ją 

zbywała. Uważała, że nie jest gotowa do szczerej rozmowy o swojej trudnej miłości. Dopiero 

teraz zrozumiała, że nie poradzi sobie bez pomocy kogoś życzliwego. Mam dziś wolne 

.popołudnie, więc rano zadzwonię do Debbie i zapytam, czy może się ze mną spotkać, 

postanowiła, wracając do łóżka.  

Mam nadzieję, że nie musia}aś zmieniać przeze mnie planów.  

Ależ skąd! Tak się cieszę, że przyszłaś! - Debbie pocałowała ją na powitanie.  

- Jak malutki Thiery? Nie 

mogę się doczekać, kiedy go zobaczę.  

Śpi na górze. Jeśli chcesz, możemy do niego zajrzeć.  

Oczywiście,  że  chcę.  Przepiękny  jest  ten  wasz  dom  -  westchnęła,  rozglądając  się  po 

gustownie urządzonym jasnym wnętrzu.  

Jest  dziełem  tego  samego  architekta, który projektował  dom  Pierre'a.  Widzisz,  ma 

identyczne schody i rozkład pokoi.  

Dlaczego myślisz, że znam dom Pierre'a? - Jacky uśmiechnęła się z przekąsem. - Aha, 

znoWu pró

bujesz mnie wybadać, tak?  

W porządku, poddaję się. O nic już nie będę pytać. - Debbie uniosła ręce w geście 

kapitulacji.  

Wręcz  przeciwnie,  pytaj.  Między  innymi  po  to  tu  przyszłam.  Muszę  z  tobą  pogadać  o 

mnie i o Pie

rze, ale najpierw chciałabym zobaczyć twoje maleństwo.  

Weszły na palcach do dziecięcego pokoju i chwilę stały nad kołyską. Jacky popatrzyła na 

słodką  buzię  niemowlęcia  i  boleśnie  zatęskniła  za  swoim  zmarłym  synkiem.  Oddałaby 

wszystko, byle go odzyskać!  

Będę mogła wziąć go na ręce? - szepnęła do Debbie.  

Jak się obudzi. A teraz chodźmy do ogrodu. Napijemy się herbaty.  

Lewie usiadły na tarasie, Debbie natychrriiast zaczęła wypytywać ją o Pierre'a.  

Powiedz, zaczęliście się spotykać? To coś poważnego?  

Jacky bezradnie wzruszyła ramionami.  

Rzeczywiście, od pewnego czasu się spotykamy.  

I jest nam wspan

iale.  Tyle  że  ja  nie  mogę  w  nieskończoność  rywalizować  z  jego  zmarłą 

żoną. Pierre ustawił ją na piedestale i niemal się do niej modli. Ona to ideał, a ja jestem tylko 

kochanką, jedną z wielu.  

Posłuchaj, Liliane nie była takim ideałem, za jaki Pierre ją uważa. - Debbie popatrzyła jej 

znacząco w oczy.  

- Jak to?  

background image

- Nie jestem pewna, czy powinnam ci o tym mó-  

wić. - Zawahała się. - Zresztą sama niewiele wiem. Marcel wspomniał kiedyś, że Pierre nie 

miał z Liliane łatwego życia. Podobno go zdradzała.  

-  Nie!  - 

Jacky  oniemiała  ze  zdumienia.  -  Przecież  Pierre  mówi  o  niej  tak,  jakby  była 

uosobieniem wszelkich cnót!  

Pierre nie miał pojęcia, że jest zdradzany. Do dziś o niczym nie wie. Marcel strasznie się 

z tą tajemnicą czuje, ale nic nie mówi, żeby go nie dobijać.  

Wiesz coś więcej?  

Nie. Marcel nie chciał mi powiedzieć. Stwierdził,  

że i tak nie mamy prawa wtrącać się w prywatne sprawy Pierre'a. Tylko że teraz sytuacja jest 

inna. Nie sądzisz, że pora, aby Pierre dowiedział się prawdy o swojej żonie? 

Nie! Nie możemy mu tego zrobić! - zawołała poruszona.  

- Ale dlaczego? - 

zdziwiła się Debbie.  

Bo ta prawda by go zabiła - odrzekła Jacky. -  

Pomyśl  tylko,  od  pięciu  lat  idealizuje  Liliane,  czci  jej  pamięć  i  wierzy  w  jej  bezgraniczne 

poświęcenie.  Nie  wolno  nam  niszczyć  tej  wiary.  Nie  zniosłabym,  gdyby  poczuł  się  jeszcze 

bardziej nieszczęśliwy.  

- Bardzo go kochasz, prawda? - 

Debbie delikatnie dotknęła jej dłoni.  

Owszem,  i  to  już  od  wielu  lat  -  przyznała.  -  Jestem  zazdrosna  o  Liliane,  ale  nie  chcę 

po

zbawiać go złudzeń.  

Przecież miałabyś wymarzoną okazję, żeby go pocieszyć! - Debbie próbowała przemówić jej 

do roz

sądku. - Na pewno potrzebowałby wsparcia, więc szybko stałabyś się niezastąpiona.  

- Nie, Debbie. To, o czym mówisz, jest po prostu niemo

żliwe. Istnieją inne poważne powody, 

dla któ

rych nie mogę wiązać się na stałe z Pierre' em.  

- Jakie znowu powody?  

Nie mogę mieć dzieci. Nawet gdyby udało mi się  

lajść w ciążę, poród mógłby skończyć się źle. Nie chcę ryzykować. Sama rozumiesz, że w tej 

sytuacji nie jestem odpowiednią partnerką dla Pierre'a.  

- Ale Jacky ...  

Proszę cię, zostawmy to ... - Urwała w pół zdania.  

Zdaje się, że Thiery się obudził. Chyba płacze.  

- I to jak!  

Mogę po niego pójść?  

Oczywiście. Masz taki świetny kontakt z dzieć

mi. 

 

- Cudzymi! - 

rzuciła cierpko i poszła na górę. Chodź do mnie, słoneczko! No powiedz, co się 

stało? - szepnęła do maluszka, biorąc go na ręce.  

Od  razu  przestał  płakać  i  ufnie  przytulił  buzię  do  jej  policzka.  Charakterystyczny  zapach 

niemowlęcia obudził w niej wspomnienia o Simonie. Wydawało jej się, że dawno pogodziła się z 

tym,  że  już  nigdy  nie  będzie  matką.  Jednak  ilekroć  brała  na  ręce  czyjeś  dziecko,  zaczynała 

marzyć o własnym. Wiedziała, że nie pozbędzie się tej tęsknoty, więc musi nauczyć się z nią żyć. 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY  

Jacky  wyjrzała  przez  okno  swojego  gabinetu.  Lejący  się  z  nieba  żar  stopił  asfalt  na  szpitalnym 

podjeździe,  'dlatego  teraz  kręcili  się  po  nim  robotnicy  i  naprawiali  szkody.  Ruszali  się  jak 

przysłowiowe muchy w smole i widać było, że praca im nie idzie.  

Nie  winiła  ich  za  to,  gdyż  sierpniowe  upały  dawały  się  we  znaki  wszystkim.  Sarna była  ledwie 

żywa, gdy z rana przyjmowała pacjentów w salach położonych blisko drzwi wejściowych. Ponieważ 

były prawie cały czas otwarte, klimatyzacja w tej części szpitala praktycznie nie działała.  

Gdy  przestała  być  potrzebna  w  salach  zabiegowych,  z  ulgą  zaszyła  się  w  swoim  chłodnym 

gabinecie i zajęła papierkami. Właśnie skończyła ostatni raport i wyłączyła komputer, po czym wstała 

background image

i podn

iósłszy do góry ręce, zaczęła się rozciągać.  

Proszę, proszę, poranna gimnastyka. Aż miło popatrzeć! - zawołał Pierre.  

Minęło  zaledwie  parę  godzin,  odkąd  rozstali  się  po  kolejnej  spędzonej  razem  nocy.  Od  pamiętnej 

kolacji  na  plaży  spotykali  się  regularnie  i  z  każdym  dniem  byli  sobie  coraz  bliżsi.  Jacky  po  raz 

pierwszy w życiu czuła się tak szczęśliwa. Wystarczyło jednak, że przypomniała sobie, jak kruche jest 

to szczęście, i jej oczy traciły blask. 

Stało się coś? - Pierre potrafił czytać w niej jak w otwartej księdze.  

- Nie. - 

Uśmiechnęła się, odsuwając od siebie czarne myśli. - Jak sytuacja na oddziale?  

W miarę spokojnie - odparł, a wyjrzawszy przez okno, dodał: - 

całe szczęście, bo ci panowie 

zamiast  pracować,  urządzili  sobie  solarium  akurat  w  miejscu,  gdzie  podjeżdżają  karetki.  Jedni  się 

opalają, a inni ... Człowieku, uważaj! Rany boskie!  

Co się stało?  

Rozpędzona karetka wpadła prosto na jednego  

z nich. A tuż za nią nadjeżdża następna. Chodźmy!  

Wybiegli przed budynek, gdzie już czekał portier z noszamI.  

Trzeba  natychmiast  zabrać  go  do  środka  -  zawołał  Pierre  i  pochylił  się  nad  zakrwawionym 

robotni

kiem, by sprawdzić, czy można go przenieść na nosze.  

-  Panie doktorze, mam poszkodowanego z wypadku!  - 

krzyknął  kierowca  drugiej  karetki.  - 

Zawaliła się stara  kawiarnia  na  plaży.  Jest  co  najmniej  dziesięciu  rannych.  Zaraz  będą  tu  następne 
dwie karetki - relac

jonował, wyciągając z ambulansu nosze z pacjentem.  

Ustalili, że Pierre zajmie się robotnikiem, a Jacky ofiarami katastrofy. Marie miała w tym czasie 

ściągnąć kogoś do pomocy.  

Jako pierwszy do sali zabiegowej trafił sześcioletni chłopiec, który przez cały czas rozpaczliwie 

wołał mamę·  

Przywieźli nas razem, ale potem gdzieś ją zabrali. Mamusia usnęła i nie mogłem jej obudzić .,-- 

wił, krztusząc się łzami.  

Obiecuję, że zaraz poszukam twojej marny - uspokajała go Jacky - ale najpierw muszę cię 

zbadać. Spróbuj się przez chwilę nie ruszać, dobrze ...  

Na  podstawie  pobieżnego  badania  stwierdziła,  że  chłopiec  ma  złamaną  rękę  i  możliwe 

obrażenia  wewnętrzne.  Starała  się  obchodzić  z  nim  jak  najostrożniej,  by  nie  sprawiać  mu 
dodatkowego bólu.  

Jedliśmy z mamą lody na tarasie, kiedy to się stało. - O nic go nie pytała, ale i tak bez 

przerwy mówił o wypadku. - Nagle powiał wiatr i z dachu spadła belka. Mama dostała nią w 

głowę i wtedy ... zasnęła. Prosiłem ją, żeby się obudziła, bo musimy uciekać, ale ona cały 

czas  spała.  Dach  się  zawalił...  Wszyscy  tak  strasznie  krzyczeli.  Na  mnie  też  coś  spadło. 
Przewróci

łem się i ...  

Odnalazłam  twoją  mamę  -  wysapała  pielęgniarka, którą  Jacky  wcześniej  poprosiła,  by 

się tym zajęła. - Jeszcze nie odzyskała przytomności, ale zaraz zbada ją neurolog.  

Co się stało mojej mamusi? - Wystraszony chłopiec spojrzał na Jacky oczami pełnymi 

łez.  

Cały czas śpi, ale lekarze pomogą jej się obudzić.  

Nie martw się, wszystko będzie dobrze. A teraz zrobimy ci prześwietlenie ręki i dokładnie 

obejrzymy kość. - Jest złamana?  

Chyba tak. Powiem ci, jak zobaczę rentgen.  

Pewnie założą mi gips. Tylko żeby nie był brą-  

zowy!  

:ty1am  pomysł  -  powiedziała,  uśmiechając  się  do  niego.  -  Poproś  pana  technika  o 

niebieski albo jakiś 

mny~  

Tylko nie brązowy!  

- Wykluczone! - 

odparła z powagą. 

Gdy  pielęgniarka  zabrała  chłopca  na  prześwietlenie,  Jacky  zajęła  się  kolejnymi 

poszkodowanymi. Dwie naj ciężej ranne osoby zmarły, a pozostałe miały liczne złamania i 

wymagały  natychmiastowej  operacji.  Jacky  miała  cichą  nadzieję,  że  mama  dzielnego 

sześciolatka nie powiększy listy śmiertelnych ofiar wypadku.  

background image

Do końca dnia pracowała bez chwili wytchnienia.  

Po  dyżurze  nie  poszłajednak  do  domu,  tylko  do  swojego  gabinetu.  Z  ulgą  zdjęła  buty  i 

zaparzywszy  świeżą  kawę,  ciężko  usiadła  w  fotelu.  Zastanawiała  się,  czy  Pierre  zajrzy  do 

niej,  czy  pojedzie  prosto  do  domu.  Chyba  ściągnęła  go  myślami,  bo  po  chwili  stanął  w 
drzwiach.  

Wpadłem na kawę - oznajmił.  

Dobrze trafiłeś, właśnie zaparzyłam.  

Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Są wyniki  

szczegółowych badań tego chłopca, którego rano ratowałaś. Nie ma żadnych obrażeń 

wewnętrznych.  

Całe szczę.ście. Wiadomo, co z jego mamą?  

Niestety, jeszcze nie odzyskała przytomności.  

Jest pod stałą opieką neurologów.  

Przymknęła oczy.  

Modlę się, żeby z tego wyszła.  

Poczuła, że Pierre bierze ją za rękę. Jego ciepłe, pełne zrozumienia spojrzenie dodało jej 

otuchy. Wie

działa, że lekarz, aby mógł być skuteczny, nie powinien nadmiernie wczuwać się 

w sytuację pacjentów. Jednak temu małemu chłopcu współczuła z całego serca.  

Mam nadzieję, że ta kobieta nie umrze - powie

 

działa ledwie słyszalnym głosem. - Dla 

dziecka to niewyobrażalny dramat, gdy matka ...  

Urwała, spłoszona myślą, że przecież Christophe jest półsierotą.  

-  Przepraszam  - 

powiedziała  szybko,  próbując  naprawić  gafę.  -  Miałam  na  myśli  własne 

doświadczema.  

-  Wiem.  -  Delikatnie  -

ścisnął  jej  dłoń.  -  Odczułaś  na  własnej  skórze,  jak  to  jest,  kiedy 

dzieciństwo kończy się zbyt szybko. Christophe nigdy nie miał mamy. W pewnym sensie tak jest 

dla niego lepiej, choć z drugiej strony ...  

Westchnął i odchyliwszy głowę, oparł się o fotel. - Najgorsze - rzekł po chwili - że jutro nie ma kto 

się nim zająć. Nadine ijej chłopak chcą jechać na kilka dni do Paryża. Przecież siłą jej nie 
zatrzymam.  

Nie możesz wziąć urlopu? W końcu ty tu jesteś szefem.  

Rano mam ważne spotkanie, którego nie -mogę odwołać. Będę miał wolne popołudnie i cały 

następny  dzień,  ale  na  rano  muszę  wziąć  jakąś  nianię  z  agencji.  Nie  wiem,  jak  Christophe 
zareaguje. Nie znosi obcych ...  

- Biedny dzieciak. - 

Zastanowiła się przez chwilę.  

Gdybyś zmienił plan moich dyżurów, mogłabym się  

nim zająć.  

Bardzo bym chciał, ale ...  

.  -  Ale co? - 

Podeszła  do  okna  i  wyjrzała  na  dziedziniec.  Czekała,  co  jej  odpowie,  choć 

doskonale wie

działa,  skąd  bierze  się  jego  rezerwa.  Zaoferowała  pomoc.  Nic  więcej  zrobić  nie 

mogła. Uznała, że lepiej będzie zmienić temat.  

Co z tym robotnikiem, w którego wjechała karetka?  

Musieliśmy  amputować  mu  nogę.  Nie  wiadomo,  czy  uda  się  :uratować  drugą.  -  Zamilkł  i 

spojrzał jej w oczy. - W porównaniu z tym, co spotyka naszych pacjentów, moje problemy wydają 

się błahe, prawda?  

Ja wcale tak nie myślę! Posłuchaj, naprawdę chę-  

tnie popilnuję Christophe'a.  

Wiem, że byłby tym zachwycony, ale ...  

Jesteś okropnie uparty!  

Nie jestem! Po prostu nie chcę, żeby przeżył  

wielkie rozczarowanie, j

eśli ... - Rozstaniemy się? Przytulił ją do siebie 

mocno.  

Nie chcę tego! Wiesz, od pewnego czasu męczy mnie ten sam koszmarny sen. Dziś w nocy 

też mi się śnił. Liliane rodzi, woła mnie, a mnie przy niej nie ma!  

Zaczerpnął powietrza.  

background image

Nie było mnie przy niej, kiedy rodziła. I kiedy umarła. To niewybaczalne - wyrzucił z siebie 

jednym tchem.  

Nie istnieją winy, których nie da się wybaczyć.  

Skoro cię z nią nie było, musiałeś mieć ważny powód. Co wtedy robiłeś, Pierre?  

Brałem  udział  w  konferencji  medycznej.  Wygłaszałem  wykład,  więc  musiałem  wyłączyć 

komórkę. Liliane była w siódmym miesiącu. Czuła się dobrze, dziecko rozwijało się prawidłowo. 

Naprawdę nie było żadnych powodów do niepokoju. - Umilkł, jakby wahał się, czy mówić dalej. - 
Ginekolog nie s

twierdził żadnych wad wrodzonych, które mogłyby spowodować przedwczesny 

poród ...  

Słuchała go w skupieniu, nie przerywając pytaniami. Miała ochotę podejść do niego, objąć, 

dodać otuchy, lecz nie ruszyła się z miejsca. Podświadomie wyczuwała, że Pierre nie mówi jej 
wszystkiego.  

Tak naprawdę nie wiem, co dokładnie stało się tamtego dnia - przyznał. - Z karty 

informacyjnej, którą przekazał mi szpital, wynika, że rano Nadine poczuła się źle. Albo nie 

zorientowała się, że zaczął się poród, albo ... Wiadomo, że dostała krwotoku. Próbowała wezwać 

pogotowie, ale zemdlała, zanim zdążyła podać adres. Dyspozytor zdołałjąjakoś namierzyć, ale 

kiedy załoga przyjechała na miejsce i wyważyła drzwi, było już po wszystkim. Znaleźli ją w 

łazience, nie- . przytomną. Obok niej na podłodze leżał Christophe, którego zdołała urodzić. 

Cudem udało się go uratować. Liliane zmarła w drodze do szpitala ...  

Otuliła go ramionami i delikatnie głaskała po głowie, szepcząc do niego po francusku, choć 

doskonale wiedziała, że w żadnym języku nie istnieją śłowa, które mogłyby przynieść mu ulgę. 
On nigdy nie zapo

mni. Bo czy można zapomnieć o takim koszmarze?  

Chyba  że  ktoś  wyjawiłby  mu  całą  prawdę  o  ...  Nie,  gdyby  Marcel  powiedział  mu  o 

niewierności Liliane, tylko pogorszyłby sytuację. Trzeba zostawić go w spokoju. Niech pamięta 

swoje małżeństwo jak najlepiej. Nikt nie ma prawa odbierać mu tych bezcennych wspomnień.  

Niesamowite, że Christophe przeżył - powiedziała, gdy Pierre nieco się uspokoił.  

- Ratownicy dali z siebie wszystko. 

Na szczęście mieli w karetce inkubator. Poza tym mój syn 

to twardy gość, nigdy się łatwo nie poddaje. 

 

 

Zupełnie jak jego ojciec.  

Odwróciła się od niego, gdyż bała się, że się rozpłacze. Jego opowieść poruszyła ją do 

żywego.  

Pierre stanął tuż za nią.  

Doceniam, że chcesz się nim zająć - powie. dział, otaczając ją ramionami. - Mogę na ciebie li-

czyć?  

- Jasne! - 

Poczuła, jak wraca jej nadzieja. - Tylko musisz najpierw zapytać mojego szefa, czy 

zgodzi się przesunąć mój dyżur. Uprzedzam, że facet jest cholernie uparty.  

- Nie zawsze. - 

Odetchnął głęboko. Właśnie podjął jedną z najważniejszych decyzji. - To co? 

Przyj

dziesz do nas jutro na śniadanie?  

Idąc  nazajutrz  do  jego  domu  zastanawiała  się,  co  go  skłoniło  do  zmiany  zdania.  Miała 

wrażenie, że w chwi

li, 

gdy opowiedział jej o śmierci żony, przeżył katharsis. Być może dzięki 

zwierzeniom poczuł się oczyszczony. Nie miała pojęcia, co wywołało w nim taką reakcję, ale 

czuła ogromną ulgę.  

Żwir  zaskrzypiał  pod  jej  sandałkami  na  płaskim  obcasie,  gdy  weszła  na  podjazd  przed 

domem.  Ruszyła  do  drzwi  lekkim  krokiem,  niosąc  na  ramieniu  dużą  torbę,  a  w  niej  kostium 

kąpielowy, wodę mineralną i herbatniki, czyli niezbędnik plażowicza. Zamierzała bowiem pójść z 
Christophe'em nad morze.  

Cześć, Jacky! - zawołał chłopczyk, biegnąc jej na spotkanie.  

Cześć, Christophe. - Przykucnęła, by mógł ją pocałować na dzień dobry.  

Śniadanie jest gotowe. Chodź szybko, bo jestem okropnie głodny! - ponaglał, ciągnąc ją za 

rękę do kuchni.  

Mmm, jak pięknie pachnie! Uwielbiam świeże rogaliki - westchnęła, delektując się ich 

zapachem.  

Ja też. - Pierwszy usiadł przy stole i sięgnął po morelowy dżem. - Sam odkręcę, dobrze? To 

przecież nic trudnego. Ojej, przepraszam, nie chciałem - jęknął skruszony, gdy słoik wyśliznął mu 

background image

si

ę z rąk i dżem poplamił czysty obrus.  

Nic się nie stało - uspokoiła go. - Zaraz posprzątamy.  

Wiedziałem, że przesadzam z tym obrusem.  

Pierre uśmiechnął się do niej porozumiewawczo  

i zaczął ścierać plamę; - Ale cóż, w końcu nie co dzień gości się na śniadaniu VIP-a - stwierdził, 

wracając na swoje miejsce.  

- • A co to jest VIP? - 

zainteresował się Christophe.  

Bardzo ważna osoba - wyjaśnił, podając jej ko-  

szyczek z pieczywem.  

Jacky jest bardzo ważna? - ciągnął chłopiec.  

- Dla mnie tak.  

Dla mnie też! Bo dziś ze mną zostaje. Co będzie-  

my robili? - 

zapytał, patrząc na nią wyczekująco. Może pogramy w piłkę w ogrodzie?  

A nie lepiej na plaży? - podrzuciła.  

Super! I popływamy w morzu, dobrze? Ja już  

umiem ... no, prawie. Tata każe mi zakładać rękawki, bo mówi, że może porwać mnie fala ...  

Christophe  z  podniecenia  trajkotał  jak  katarynka,  a  oni  słuchali  go,  uśmiechając  się 

pobłażliwie. W pewnej chwili spojrzeli sobie w oczy. Jacky miała wspaniałe poczucie, że panuje 

między nimi pełna harmonia.  

Uważaj, mam ręce lepkie od dżemu - szepnęła, gdy Pierre nakrył dłonią jej dłoń.  

Ja też. Będziemy się do siebie kleić. Uśmiechnęła się, czując w całym ciele rozkoszne 

mrowienie. Było jej z nimi tak dobrze. Chwilami zdawało się, że są najprawdziwszą rodziną. Nie 

chciała pamiętać o problemach, które na nich czyhały. Chwilo, jesteś piękna. Trwaj! - pomyślała 
wzruszona.  

Nie wyłączaj komórki na plaży - poprosił Pierre, całując ją przed wyjściem do pracy.  

-'-- 

Myślałam, że jedziesz na ważne spotkanie. Będziesz miał możliwość do nas dzwonić?  

Nie w czasie spotkania, bo będę rozmawiał z radą gubernatorów, ale potem teoretycznie 

jestem wolny. Jeśli skończymy w miarę wcześnie, przyjadę do was. - Świetnie!  

~ Jacky! Nie mogę znaleźć kąpielówek! - zawołał z góry Christophe. - Pomożesz mi szukać?  

Już do ciebie idę! - odkrzyknęła.  

Sprawdź w górnej szufladzie komody - zasuge-  

rował Pierre. - Pewnie nie może sam dosięgnąć. Zobaczymy się później.  

- Powodzenia. - 

Pocałowała go w policzek, a potem stała w drzwiach, dopóki nie odjechał.  

Już idę, kochanie! - zawołała do Christophe'a i pobiegła na górę.  

ROZDZIAŁ ÓSMY  

Christophe  biegł  przodem,  kopiąc  piłkę.  Co  chwila  odwracał  się  i  wykonywał  efektowne 

podanie, zmu

szając  Jacky  do  karkołomnych  wyczynów.  Szybko  odkryła,  że  sandały 

zdecydowanie nie nadają się do gry w piłkę, zdjęła je więc i szła boso, grzęznąc po kostki w 

gorącym  piasku.  Pierwszy  raz  od  bardzo  dawna  czuła  niczym  niezmącony  wewnętrzny 

spokój i radość.  

Polubiła Christophe'a i cieszyła się, że mogą spędzić razem przedpołudnie. Gdyby los był 

dla niej łaskawszy, pewnie chodziłaby na takie spacery z włas-  
nym dzieckiem.  

-  

Christophe, może zostawimy tu nasze rzeczy  

i popłyWamy? - zaproponowała.  

A umiesz pływać? - upewnił się.  

  - 

Tak. I bardzo lubię.  

.  

Przebrali się w kostiumy i trzymając się za ręce, pobiegli do morza.  

background image

- Ale zimna woda! - 

Wzdrygnął się. - Dlaczego jest taka lodowata, a piasek parzy w stopy?  

Dlatego, że morze jest ogromne i mimo upału bardzo długo się nagrzewa.  

To znaczy, że nawet gdybym wlał do niego wiadro gorącej wody, nie zrobiłoby się 

cieplejsze?  

- Niestety, nie.  

Pokazać ci, jak pływam? - ożywił się.  

Chwileczkę. Najpierw poprawię ci rękawki.  

Wskoczył  do  wody,  która  w  tym  miejscu  sięgała  dorosłemu  do  kolan,  i  przepłynął  kilka 

metrów pies

kiem,  po  czym  zalała  go  fala.  Wynurzył  się,  parskając  i  prychając,  ale 

roześmiany.  

Spróbuję jeszcze raz! - zawołał, niezrażony niepowodzeniem.  

Szło mu coraz lepiej, więc poprosił Jacky, by do niego dołączyła. Wprawdzie woda była dla 
niej zdecy

dowanie za płytka, ale udało jej się nie poobcierać kolan. - Ale fajnie! Pływamy 

sobie razem jak dwa delfiny! - 

cieszył się. - Widziałaś kiedyś żywego delfina? - Tutaj nie, ale 

na południu ... - Opowiedziała mu o wszystkich delfinach, jakie 

życiu widziała, budząc tym 

jego podziw.  

Chciałbym być podróżnikiem, wiesz? - wyznał.  

Będę jeździł po świecie i oglądał lwy i tygrysy, i ..  

Lista stworzeń, które zamierzał zobaczyć na własne  

oczy, była imponująca.  

J

eszcze  chwilę  gawędzili  o  jego  planach  na  przyszłość,  pluskali  się  w  wodzie  i  ćwiczyli 

pływanie pieskiem, a potem wrócili na koc, by się wytrzeć i przebrać w suche stroje.  

Jacky  położyła  się  na  gorącym  piasku  i  przyglądała  się,  jak  Christophe  buduje  zamek. 

Myślała o tym, jak bardzo jest mądry i wrażliwy. Choć nie miał mamy, wyrósł na pogodnego i 

bardzo  sympatycznego  chłopca,  co  z  pewnością  była  zasługą  kochającego  i  tros.kliwego 
ojca.  

W torbie zabrzęczała komórka, sięgnęła więc po nią, by sprawdzić, kto dzwoni.  

Pierre! Jak spotkanie? Już się skończyło?  

Tak, na szczęście trwało nadspodziewanie krót-  

ko. Ku mojemu zaskoczeniu gubernatorzy bez  większego oporu zgodzili się  wyasygnować 

dodatkowe pieniądze na szpital.  

Świetnie!  

- Zaraz do was prz

yjadę.  

- To tata'? - 

zapytał Christophe.  

Tak. Chcesz z nim porozmawiać? Proszę. - Po-  

dała mu telefon.  

Cześć,  tato.  Buduję  zamek.  Mógłbyś  przyjechać  i  mi  pomóc?  Naprawdę?!  Super! 

Dobrze. Jacky, tata chce z tobą rozmawiać.  

- Tak?  
- Gdzie was szuka

ć?  

Wytłumaczyła mu, gdzie są, a gdy skończyli rozmawiać, wstała i przyłączyła się do 

Christophe'a.  

Właśnie szukała kamyków do ozdobienia wieży, gdy usłyszała głos Pierre'a. Serce zabiło 

jej radośnie. Uśmiechnięta patrzyła, jak zbiega z wydm, trzymając w ręku dużą plastikową 

torbę. W dżinsach i koszulce polo wyglądał bardzo młodo, wręcz chłopięco, jak w dawnych 

beztroskich latach pierwszej młodości.  

Tatuś! - zawołał Christophe i rzucił mu się na 

SZYJę·  

Proszę, kupiłem ci nowe łopatki.  

- Ale super! 

Dzięki, tatusiu! - Chłopiec ucieszył  

się, wyciągając je z torby.  

- Jak tam? - 

Pierre spojrzał ponad jego głową na Jacky.  

Doskonale. Nie nudzimy się.  

Właśnie widzę. - Czule pogładził jej dłoń.  

Tato,  no  chodź!  Obiecałeś,  że  mi  pomożesz  budować.  -  Christophe  pociągnął  go  za 

rękę, nie mogąc się doczekać wspólnej zabawy.  

Więc do dzieła! - Pierre zatarł ręce i wszyscy troje żabrali się do pracy.  

background image

Jacky,  gdzie  się  nauczyłaś  układać  takie  fajne  wzory  z  kamyków?  --.:  zapytał 

Christophe, przyglądając się jej dziełu.  

Jak byłam mała, mieszkałam nad morzem - odparła, wciskając w piasek białoszary 

kamyk.  

A rodzice pomagali ci budować zamki, tak jak wy pomagacie mnie?  

Raczej nie. Nie lubili chodzić na plażę. Budowałam zamki z innymi dziećmi.  

Za

uważyła, że Pierre przestał kopać i przysłuchuje się ich rozmowie.  

Kiedy byłem chłopcem, mieszkałem blisko Jacky - powiedział Christophe' owi.  

Naprawdę? I co, bawiliście się razem?  

- Nie. - 

Uśmiechnęła się. - Twój tata był ode mnie  

starszy i nie c

hciał bawić się z. małymi dziewczynkami. Wolał grać z kolegami w piłkę.  

Ale kilka razy spotkaliśmy się na plaży, pamiętasz? - wtrącił Pierre. - Na przykład wtedy, 

kiedy się przewróciłaś i rozcięłaś kolano.  

A ty mnie zaniosłeś do swojego ojca. Pamiętam to tak dokładnie, jakby zdarzyło się 

wczoraj.  

Miałaś wtedy tyle lat, co Christophe - powiedział zaskoczony.  

To prawda, ale wszystko pamiętam.  

Wymienili  spojrzenia  pełne  czułości  i  wzajemnego  zachwytu.  Christophe  musiał  wyczuć 

ogarniającą ich falę miłości, bo wcisnął się między nich. Przytulili go do siebie i przez jeden 

niezapomniany  moment  byli  prawdziwą  rodziną.  Jacky  odsunęła  się  pierwsza  i  wróciła  do 

przebierania kamieni. Po chwili znów zgodnie budowali zamek, ale łącząca ich ciepła więź 
nie znik

nęła.  

Gdy ich zamek był tak~doskonały, że nie było już czego poprawiać, Pierre stwierdził, że 

pora zjeść lunch~.  

Niedaleko  stąd  jest  mała  restauracja,  o  której  mówił  mi  Marcel.  Możemy  pójść  tam 

pieszo - powie

dział. - Zaniosę rzeczy do samochodu, a wy się w tym czasie ubierzcie.  

Wrócił po paru minutach i ruszyli w stronę baru.  

Christophe jak zwykle pobiegł przodem.  

Nie miałaś z nim żadnych problemów? - zapytał Pierre, przyglądając jej się dyskretnie. 

Ucieszył się, że wygląda na odprężoną i wypoczętą.  

Nie. Twój syn to fantastyczny dzieciak. Świetnie nam się rozmawiało.  

A o czym, jeśli wolno spytać?  

Och, o tysiącu ważnych rzeczy. O zwierzętach,  

ptakach, książkach,'które ty albo Nadine czytacie mu  

na dobranoc.  

"  

Wziął ją za rękę·  

Christophe lubi być traktowany po partnersku  

wyjaśnił. - Niektóre z opiekunek nie umiały się  

z  nim  dogadać.  Krzyczały  na  niego,  kiedy  był  niegrzeczny,  i  nie  rozumiały,  że  jego  złe 

zachowanie to nic innego jak błaganie o pomoc.  

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Christophe'a sprawiającego problemy wychowawcze. 

Szkoda, że ...  

Urwała w pół słowa. Miała zamiar powiedzieć, że to niedobrze, iż chłopiec ma tylu różnych 

opiekunów, ale doszła do wniosku, że lepiej nie poruszać tego tematu. Gdyby zaczęli o tym 
r

ozmawiać, nieuchronnie dotknęliby problemów, o których wolała nie pamiętać.  

Zaczęłaś coś mówić - przypomniał jej Pierre.  

Chciałam zapytać, czy idziemy do tego baru -  

skłamała, wskazując widoczne nieopodal stoliki.  

Chciałaś  powiedzieć  coś  zupełnie  innego  -  zaprotestował  cicho.  -  Martwi  mnie,  że 

mojemu synowi brakuje poczucia bezpieczeństwa, ale nie chcę o tym teraz rozmawiać. Po 

co psuć miły nastrój. Cieszmy się słońcem i tym, że mamy dla siebie cały dzień.  

Właściciele małej restauracji, Henri i Antoinette, przywitali ich serdecznie i posadzili przy 

stoliku  przy  oknie.  Z  rozmowy  wynikało,  że  Pierre  zrobił 

Vi 

cześniej  rezerwację.  Widocznie 

Marcel uprzedził go, że restauracja cieszy się popularnością. Rzeczywiście, wszystkie stoliki 

były  zajęte,  a  dobra  opinia  wśród  gości  w  pełni  uzasadniona,  gdyż  potrawy,  które  wybrali, 

background image

smakowały wyśmienicie. Nawet Christophe zjadł wszystko z wielkim apetytem.  

- Ryba nie zawsze mi smakuje - 

przyznał, połykając ostatni kęs soli w sosie cytrynowym - 

ale ta była bardzo dobra. I ładnie pachniała. Czasem w przedszkolu dają nam na lunch rybę, 

która okropnie śmierdzi. Wtedy zostawiam swoją porcję.  

I nie jesteś potem głodny? - zapytała Jacky.  

- Jestem. I co z tego? - 

Wzruszył ramionami z tYpową galijską nonszalancją. Zupełnie jak 

ojciec, po

myślała Jacky i uśmiechnęła się do siebie.  

Co chciałbyś na deser? - zapytała go Antoinetle.  

Szarlotkę czy lody? Mamy cytrynowe, waniliowe,  

czekoladowe i truskawkowe.  

Christophe długo nie mógł zdecydować, więc restauratorka rozwiązała problem, proponując 

mu po małej kulce.każdego.  

Mają państwo uroczego synka - pochwaliła go, kładąc mu rękę na ramieniu.  

Jacky już miała sprostować, że nie jest jego mamą, ale Pierre ją uprzedził.  

Miło nam. to słyszeć. Jesteśmy z niego bardzo dumni - oznajmił.  

Popatrzyła na Pierre'a znad filiżanki kawy, ale nic nie wyczytała z  zagadkowego spojrzenia 

jego ciem

nych  oczu.  Wiedziała,  że  chwila  nie  jest  odpowiednia,  by  pytać,  dlaczego  nie 

wyprowadził Antoinette z błędu. Może wolał udawać, że czasem marzenia się spełniają?  

Uśmiechnęła  się  do  niego,  a  on  odpowiedział  beztroskim  uśmiechem,  z  którym  było  mu 

wyjątkowo do twarzy. Podziwiała jego urodę, czując, jak powoli budzi się w niej pożądanie. Nie 

miałaby nic przeciwko temu, by zrobili sobie gdzieś sjestę, u niej czy u niego ...  

Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedziała, że Pierre myśli o tym samym.  

--  Tato!  - 

Christophe  pociągnął  go  za  rękaw.  -  Czy  możemy  wrócić  na  plażę,  tam,  gdzie 

zbudowaliśmy zamek? Chciałbym zbudować jeszcze jeden. Pójdziemy?  

Jasne, że tak.  

Musieli skończyć swą rozmowę bez słów, ale pozo stały im gesty. Kiedy Pierre odsuwał jej 

krzesło, czule pogładził jej ramiona, a ona pocałowała go w policzek. - Mam nadzieję, że nie 

zachowujemy się niestosownie - szepnęła.  

Otoczył ją ramieniem.  

A  kto  powiedział,  że  w  restauracji  nie  wolno  okazywać  czułości?  -  zapytał  i  posłał  jej  tak 

gorące spojrzenie, że aż ugięły się pod nią nogi. - Masz jakieś plany na wieczór?  

Muszę zajrzeć do kalendarza.  

- Dlaczego szepczecie? - 

zainteresował się Chris-  

tophe. Zeskoczył z krzesełka i podszedł do nich.  

Ustalamy,  co  będziemy  robili  po  południu  -  odparł  Pierre.  -  A  teraz  chodźmy  na  plażę. 

Zbudujemy ogroIlflle zamczysko.  

- Super! - 

Uradowany chłopiec wszedł między nich i wziął ich za ręce. - A potem popływamy, 

za

gramy w piłkę, pobawimy się i ...  

Pod koniec dnia Jacky tryskała radością. Po wspólnej zabawie na plaży jej i Pierre'owi udzielił 

się  doskonały  nastrój  Christophe'a.  Na  myśl,  że  gdy  cWopiec  zaśnie,  będą  mieli  wieczór dla 

siebie, dostawała rozkosznej gęsiej skórki. Fakt, że muszą trochę poczekać, tylko zaostrzył jej 

apetyt na miłość.  

Jesteś taka małomówna - zauważył Pierre. O czym myślisz?  

Zerknęła na Christophe'a, który przekładał kamyki z wiaderka do plastikowej torby.  

Później ci powiem - odparła.  

Chyba się domyślam. - Pierre uśmiechnął się. 

- I 

chciałbym. się nie mylić.  

Musnął dłonią jej ramię, a ona poczuła się tak, akby przepłynął przez nią prąd.  

Po  powrocie  z  plaży  spędziła  dużo  czasu  z  chłop;em.  Usiadła  z  nim  na  tarasie  i  trochę  mu 

poczytała, 

potem patrzyła, jak maluje nowymi farbami, które iostał od ojca.  

Kiedy skończył, zjedli kolację, na którą Pierre u;mażył omlet, a ona przygotowała sałatę. Potem sie-

izieli chwilę przy kuchennym stole, pijąc wino.  

To był dzień pełen wrażeń - podsumował Pierre, Jpierając się wygodnie o krzesło. - Jesteś śpiący? 

zapytał Christophe'a, któremu powieki same opaiały.  

Nie. To znaczy ... trochę. Jacky, połoiysz rnnie ;pać?  

background image

Oczywiście. Z wielką chęcią.  

Wobec tego ja sprzątnę po kolacji - oświadczył  

Pierre.  

-  

Minęło sporo czasu, zanim Christophe wreszcie się położył. Najdłużej trwała kąpiel, gdyż leżąc w 

wan

ilie, pokazywał Jacky swoją imponującą kolekcję i":abawek.  

Masz ich tak dużo, że niedługo zabraknie dla ::;iebie miejsca - żartowała.  

- Jak wam idzie? - 

Pierre wszedł do łazienki, a widząc ich w tak doskonałej komitywie, uśmiechnął 

się i": czułością. - Wszystko w porządku, Jacky?  

Klęczała  na  podłodze  i  wyglądała  na  szczęśliwą·  Policzki  miała  zaróżowione  i  wilgotne  od 

parującej wody.  

- Tak, wszystko dobrze. - 

Uśmiechnęła się·  

Nie jesteś zbyt zmęczona? - zapytał, ale szczególny błysk w jego oku podpowiedział jej, do czego 

naprawdę zmierza.  

Nigdy nie jestem zbyt zmęczona!  

Cieszę się. - Wsunął dłoń w jej włosy i musnął  

palcami kark. - 

Skończyłem już w kuchni, ale widzę, że nieprędko będziesz wolna.  

Nie lubię się spieszyć.  

Słusznie. - Posłał jej pocałunek i wyszedł.  

Spotkali się kilka minut później w pokoju Christophe'a.  
- Na

rzekał, że mu gorąco, więc przykryłam go samym prześcieradłem - powiedziała.  

- Dobrze. - 

Objął ją w pasie i pochylił 'się, by pocałować syna. - Dobranoc, synku. Kocham cię.  

Dobranoc. Kocham cię, tatusiu. I ciebie też, 

Ja

cky -

mruknął sennie.  

- I ja 

cię kocham, malutki - szepnęła wzruszona. Nie potrafiła opisać, jak wiele znaczą dla niej te 

proste słowa. Poczuła się tak, jakby nagle odzyskała swojego maleńkiego Simona. Jak ona przeżyje 

dzień, w którym będzie musiała odejść; raz na zawsze zniknąć z ich życia? Skąd weźmie siłę, by 

zostawić tego kochanego chłopca i tego wspaniałego mężczyznę?  

Pierre przytulilją do siebie i wyprowadził z dziecięcego pokoju.  

Ledwie zamknął drzwi swojej sypialni, zasypał ją tysiącem wytęsknionych 'pocałunków.  

Noc wciąż była młoda 

należała tylko do nich ...  

Dlaczego  nie  chcesz  zostać?  -  Pierre  zmrużył 

oczy  i  próbował  dojrzeć,  która  jest  godzina. 

Zaczynało świtać. - Mam dziś wolny dzień. Jest za wcześnie, żeby ...  

Muszę iść - odparła i szybko zapięła bluzkę. Mam dziś poranny dyżur.  

Zadzwonię do szpitala i powiem, żeby ktoś cię zastąpił. Przecież nic się nie stanie, jeśli się z 

kimś zarmemsz.  

W stał z łóżka i podszedł do niej.  

Naprawdę muszę iść - powtórzyła. - Christophe na pewno się ucieszy, że przez cały dzień 

będzie cię miał tylko dla siebie.  

Położył dłonie na jej ramionach i z niepokojem spojrzał w oczy.  

Ale co się stało? Spędziliśmy razem cudowny dzień. Dlaczego nagle tak się spieszysz?  

Spojrzała mu w oczy iod razu wiedziała, że to błąd.  

Ciało zaczęło buntować się przeciw nakazom rozsądku. Nie, tym razem się nie złamie. Przecież 

podjęła  decyzję.  Kiedy  minęło  miłosne  uniesienie,  w  ogóle  nie  mogła  zasnąć.  Leżała  obok 

Pierre'a, myśląc o tym, że czuje się bezgranicznie szczęśliwa, lecz, to szczęście jest wyjątkowo 

kruche i nietrwałe. Co gorsza, zdarzało jej się o tym zapominać. Od czasu do czasu odzywał się 

w niej instynkt samozachowawczy i podpowiadał, że musi się ratować, bo rozstanie z Pierre' em 

po prostu złamie jej serce.  

Wiedziała,  że  prędzej  czy  później  ich  drogi  muszą  się  rozejść,  ale  nie  zamierzała  niczego 

przyspieszać.  Nadal  chciała  spotykać  się  z  Pierre'em,  tyle  że  byłoby  nierozsądnie  z  jej  strony 

angażować  się  w  ten  związek bez  reszty.  Dlatego  uznała,  że kolejny  dzień  zabawy  w  rodzinę 
absolu

tnie nie wchodzi w grę. Choćby dlatego, że jest to nie fair wobec chłopca. Martwiło ją, że 

tak  szybko  się  do  niej  przywiązał.  Dręczyło  pytanie,  czy  pięcioletnie  dziecko  będzie  w  stanie 

zrozumieć, że wszystko kiedyś się kończy?  

Martwisz się - stwierdził Pierre. - Czy naprawdę nie możemy żyć chwilą, nie wybiegając zbyt 

background image

daleko w przyszłość? Jacky, proszę cię ... Jeszcze nigdy nie czułem się tak szczęśliwy!  

Ja też - szepnęła. - Mimo to muszę wrócić do rzeczywistości. Choćby tylko na moment. - 

Uśmiechnęła się smutno. - Spokojnie, przecież jeszcze się nie rozstajemy! Po prostu uważam, że 

spędziliśmy dostatecznie dużo czasu, bawiąc się w ...  

Rodzinę? - dokończył za nią. Skinęła głową.  

Rozumiem. Sam do niedawna uważałem, że nie powinniśmy angażować w to Christophe' a. 

Ale cóż, stało się.  

Owszem. I przyjdzie dzień, kiedy on będzie musiał zrozumieć, że ...  

Jacky, będziemy się o to martwili w swoim czasie. Razem na pewno znajdziemy rozwiązanie.  

Tak myślisz? - Wzięła głęboki oddech. - Muszę iść.  

Skoro tak postanowiłaś - westchnął zrezygnowany i pocałował ją w policzek.  

Odsunęła  się  od  niego  i  wyszła.  Rozsądek  mówił  jej,  że  postępuje  właściwie,  za  to  serce 

wyrywało się do niego i do Christophe'a.  

Posłuchała głosu rozsądku, wierząc, że tak będzie lepiej dla nich w~zystkich. Wydawało jej się 
oczywiste, 

że  im  bardziej  się  do  siebie  zbliżą,  tym  gorzej  zniosą  rozstanie.  Ich  sytuacja 

przypominała  błędne  koło.  Dlatego  uznała,  że  musi  zachować  minimum  niezależności  i 

dopóki może, powinna przynajmniej próbować postępować racjonalnie.  

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY  

Przez następne tygodnie trzymała się z dala od Pierre'a. Ponieważ spotykali się tylko w 

szpitalu,  nie  było  okazji,  by  wrócić  do  ostatniej  rozmowy.  Jacky  była  jednak  pewna,  że 

przemyślał to, co zostało wtedy powiedziane.  

Sama starała się ostudzić emocje i zdystansować wobec trapiących ich problemów. Nie 

mogła  jednak  udawać,  że  nie  wyczuwa  napięcia,  które  pojawiało  się  między  nimi  nawet 

wtedy, gdy tak jak dziś, pełnili razem dyżur.  

Właśnie oglądali zdjęcia rentgenowskie złamanej nogi chłopaka, który miał wypadek 

samochodowy.  

Brakuje  fragmentów  kości  -  stwierdził  Pierre,  zerkając  na  uśpionego  dwudziestolatka, 

który dzięki silnym środkom przeciwbólowym był nieświadom tego, co się z nim dzieje.  

Kości  piszczelowa  i  strzałkowa  są  poważnie  uszkodzone. Widzisz, tu i tu. - Wskazała 

miejsca na kliszy.  

Na  szczęście  kość  udowa  jest  cała.  Mam  nadzieję,  że  uda  się  uratować  całą  nogę  i 

nawet stopę. Ortopedzi będą go operować jeszcze przed południem.  

-  M

oże  chcecie  zrobić  sobie  krótką  przerwę?  -  zapytała  Marie,  która  właśnie  weszła  do 

pokoju zabiegowego.  - 

Na·  razie  ,mamy  spokój,  więc  trzeba  to  wykorzystać.  Sama  mogę 

przygotować pacjenta do operacji, bo ortopedzi właśnie mi powiedzieli, że będą zaczynać za 

godzinę.  

Dziękujemy, siostro. Chętnie skorzystamy z pani uprzejmości - odparł Pierre. - Myślisz, 

że Marie próbuje nas wyswatać? - zapytał żartobliwym tonem, gdy szli do gabinetu Jacky.  

Wątpię - odpowiedziała ze śmiechem.  

Czy wiesz, że nie słyszałem twojego śmiechu  

od ... - 

zawiesił głos - od bardzo dawna - dokończył pośpiesznie.  

Od  tego  poranka,  gdy  wyszłam  do  ciebie,  choć  prosiłeś,  żebym  została?  -  rzekła, 

otwierając drzwi gabinetu.  

Ledwie zostali sami, Pierre od razu przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.  

Jak za dotkńięciem czarodziejskiej różdżki obudziły się w niej pragnienia i emocje, które w 

ostatnich  

dniach usiłowała stłumić.  

-  

Rzeczywiście, długo się nie śmiałam ,--- przyznała.  

Cieszę się, że wreszcie pozwoliłaś mi się dotknąć.  

background image

Przecież nawet nie próbowałeś.  

Dziwisz się? Zachowywałaś się jak Miss Sopel  

Lodu. Bałem się, że coś sobie odmrożę.  

Miss Sopel Lodu? Ciekawe porównanie. Skąd ci to przyszło do głowy?  

Nie wiem. Ale pasowało do ciebie. Byłaś strasznie niedostępna.  

Tylko udawałam, jeśli już musisz wiedzieć przyznała, mówiąc ze sztuczną wyniosłością. 

Tak myślałem. Nie potrafisz blefować. Ale i tak cię kocham - szepnąłjej do ucha.  

Spojrzała na niego, czując nagły skok adrenaliny.  

Jeszcze nigdy n

ie  mówił,  że  ją  kocha.  Marzyła,  by  to  od  niego  usłyszeć,  a  teraz,  gdy 

upragnione słowa wreszcie padły, nie mogła w nie uwierzyć.  

Brzmiało to paradoksalnie, ale jej pozorny chłód najwyraźniej podgrzał temperaturę jego 

uczuć.  Tyle  że  Pierre,  wyznając  jej miłość, jeszcze  bardziej  skomplikował  ich  sytuację.  Po 

pierwsze,  nie  wyobrażała  sobie  życia  w  trójkącie,  gdzie  miałaby  za  rywalkę  cień  zmarłej 

żony. Po drugie, nawet gdyby Pierre z czasem zapomniał o Liliane, i tak nie mogła związać 

się z nim na stałe.  

By

łoby  to  z  jej  strony  nieuczciwe,  bo  przecież  nie  miała  prawa  odbierać  mu  szansy  na 

posiadanie  dzieci.  Jeśli  kiedyś  uda  mu  się  uwolnić  od  brzemienia  przeszłości,  powinien 

ułożyć sobie życie z kobietą, z którą stworzy prawdziwą rodzinę.  

Nie mówiłem ci dotąd, że cię kocham - szepnął - ale w ciągu ostatnich tygodni, kiedy 

naprawdę bałem się, że cię stracę, dokładnie wszystko przemyślałem.  

Wstrzymała oddech. - I? - zawiesiła głos.  

Zastanawiałem się, dokąd-zmierza nasz związek. ..  

Też o tym myślałam - weszła mu w słowo. - Postanowiłam nie wybiegać zbyt daleko w 

przyszłość. Jest mi z tobą bardzo dobrze, ale ...  

- Nie kochasz mnie?  

Oczywiście, że cię kocham! - zawołała i natych- miast zasłoniła dłonią usta. 

Nie chciałaś się do tego przyznać. Dlaczego?  

Istnieje mnóstwo przeszkód, których nie zdoła-  

my ominąć - odparła. - Nie zamierzam odwoływać tego, co powiedziałam. Kocham cię, ale 

nie widzę możliwości, żebyśmy ...  

W tym momencie zadzwonił telefon, więc musieli  

przerwać rozmowę.  

- Tak, Marie, 

proszę mówić. Chwilę· słuchala uważnie.  

- Wspaniale! - 

zawołała. - Zaraz tam będziemy!  

Co się stało? - zapytał.  

Pamiętasz tego chłopca, którego przywieźli po  

katastrofie w starej kawiarni na plaży? Jego mama odzyskała przytomność. Marie mówi, że 
m

ały bardzo prosi, żebyśmy· do niej przyszli.  

Więc chodźmy! - powiedział Pierre, puszczając ją przodem. - Zaglądałem do niej kilka 

razy, gdy była w śpiączce. Neurolodzy nie dawali jej zbyt dużych  

szans, a jednak cuda się zdarzają.  

-  

I całe szczęście - odparła, przyspieszając, by dotrzymać mu kroku. - Pamiętasz małego 

Dominica?  

  - Jak-

mógłbym go zapomnieć!  

.  

.  

Kiedy weszli do sali, w której leżała kobieta, jej synek zerwał się z krzesła i zawołał 

radośnie:  

Popatrzcie na moją mamę!  

Kobieta· pró

bowała unieść rękę i uśmiechnąć się, ale Pierre natychmiast ją powstrzymał.  

Proszę  oszczędzać  siły  -  polecił.  -  Nie  powinna  pani  wykonywać  zbędnych  mchów. 

Koledzy z neuro

logii zaraz poinformują panią o dalszym leczeniu.  

Na ustach kobiety pojawił się blady uśmiech.  

Wszyscy byliście dla mnie tacy dobrzy - szep nęła ledwie słyszalnym głosem.- Od pewnego 

czasu  miałam  świadomość,  że  obok  mnie  są  ludzie,  ale  nie  mogłam  otworzyć  oczu  ani 

mówić ...  

-  Na pewno wyzdrowiejesz, mamusiu - 

oświadczył chłopiec, całując ją w policzek. - Tak 

background image

się bałem, że już nigdy się nie obudzisz!  

Z oczu kobiety popłynęły łzy.  

Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że jednak się obudziłam.  

Pójdziemy już - odezwał się Pierre. - Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.  

Chłopiec wyszedł z nimi i odprowadził ich do drzwi  

oddziału.  

Jak twoja ręka? - zapytała go Jacky.  

Widzi pani? Już nie mam gipsu.  

- Tego niebieskiego?  

A skąd pani wie?  

- Ode mnie - 

wtrącił Pierre. - Mówiłem pani dok-  

tor, że masz bardzo fajny gips.  

Mnie też się podobał! Nawet go nie wyrzuciłem, tylko powiesiłem na ścianie w pokoju - 

pochwalił się chłopiec. - Lepiej już pójdę. Mama może mnie potrzebować. Do widzenia.  

- Kochany dzieciak- 

zauważyła Jacky, gdy wracali do jej gabinetu. - Jak myślisz, zdążymy 

wypić kawę?  

Marie wie, gdzie nas szukać. Wezwie nas, jeśli będziemy potrzebni.  

-

Gdy kawa była gotowa, Jacky usiadła wygodnie w swoim ulubionym· fotelu.  

Lato minęło nie wiadomo kiedy ... - westchnęła.  

Ludzie zaczynają wracać z urlopów, a ja ... 

Właśnie, 

propos wakacji - 

przypomniał sobie Pierre. - Miałem powiedzieć ci o tym już w 

zeszłym tygodniu, ale byłaś taka najeżona, że nie miałem odwagi. Dzwonił Marcel i mówił, 

że jak wrócą z Bordeaux, chcieliby zaprosić nas do siebie na kolację· Wracają w pierwszym 

tygodniu września.  

To już w przyszłym tygodniu.  

- Wiem. - 

Uśmiechnął się skonsternowany. - Mia-  

łem  dać  Debbie  odpowiedź,  ale  tego  nie  zrobiłem,  więc  wczoraj  zadzwoniła  jeszcze  raz  i 

nagrała  wiadomość.  Nie  mam  pojęcia,  dlaczego  to  takie  ważne,  żebyśmy  spotkali  się,  jak 

tylko wrócą·  

Jacky  miała  niejasne  przeczucie,  że  wie,  skąd  ten  pośpiech.  No  ładnie!  Oby  tylko  nie 

skończyło się wielką awanturą, jeśli Marcel zdecyduje się powiedzieć Pierre' owi prawdę o 
Liliane. Jacky m

iała  nadzieję,  że  Marcel  nie  zrobi  tego  swojemu  najlepszemu  koledze. 

Westchnęła  ciężko,  tknięta  riiedobrym  przeczuciem,  i  na  wszelki  wypadek  postanowiła 

spotkać się wcześniej z Debbie.  

Co się stało? - Pierre był zdezorientowany.  Myślałem, że ucieszysz się ze spotkania. 

Przecież Debbie to twoja przyjaciółka.  

Ależ cieszę się! - skłamała gładko. - Sprawdzę w kalendarzu, kiedy mam wolny wieczór.  

Jacky,  daj  spokój.  Przecież  wiem,  że  nie  udzielasz  się  towarzysko.  Powinienem  był 

oddzwonić  do  Debbie  już  wczoraj,  więc  nie  chcę  z  tym  dłużej  zwlekać.  Pamiętam,  że  w 

przyszłą środę nie masz dyżuru. Zgadza się?  

Sam wiesz najlepiej. W końcu to ty układasz grafik.  

Dobrze. W takim razie umówię nas na środę, tak? Spróbowała się uśmiechnąć, choć 

sercu czuła lęk. - W porządku, niech będzie środa - odparła.  

Jakoś nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie.  

Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież to tylko zwykła kolacja z przyjaciółmi. -  

Jeśli Marcel zdecyduje się wyjawić pewien sekret, ta kolacja z pewnością nie będzie taka 

zwykła, pomyślała ponuro. Z zamyślenia wyrwał ją'kolejny telefon. - Tak, Marie? Dobrze, już 
idziemy.  

następną  środę  z  samego  rana  zadzwoniła  do  Debbie.  Niestety,  nikt  nie  odbierał 

telefonu,  więc  zostawiła  wiadomość,  że  wieczorem  przyjdzie  trochę  wcześniej,  a  Pierre 

dołączy później. W pewnym sensie cieszyła się, że nie zastała przyjaciółki i nie musiała jej 

tłumaczyć, skąd taka zmiapa.  

Gdy wczesnym wieczorem szła w stronę domu Marcela, rosło jej zdenerwowanie. Żeby 

odegnać czarne myśli, zaczęła bacznie przyglądać się otoczeniu.  

background image

Dom stał na początku ulicy, którą młodzi lekarze ze szpitala żartobliwie nazywali "aleją 

dyrektorów". Rze

czywiście,  ulokowane  przy  niej  rezydencje  zostały  zbudowane  według 

indywidualnych projektów i pre

zentowały się wyjątkowo okazale. Agenci od nieru-  

.  chomości  określiliby  taką  lokalizację  mianem  "prestiżowej"  lub  "cieszącej  się 

zainteresowaniem wyma

gających  klientów".  Pokoje  z  widokiem  na  morze,  duże  ogrody, 

wszelkie możliwe wygody ... Czegóż  

 chci

eć więcej?  

_  

Odruchowo spojrzała na dom Pierre' a, ukryty w gąszczu starych drzew. Niepotrzebnie, bo 

od razu zaczęła 

się stresować. Gdy wychodziła ze szpitala, zamienili tylko kilka zdań, gdyż 

Pierre był akurat zajęty.  

Chciałabym wyjść dziś trochę wcześniej - oznajmiła, wsuwając głowę do pokoju 

zabiegowego.  

- Nie ma problemu - 

odparł, nie pytając o powody, dla których nie chce jechać razem z nim.  

Zwolniła  kroku  i  po  chwili  stanęła  przed  domem  Debbie.  A  więc  jestem,  pomyślała  z 

westchnieniem. Wzięła kilka głębokich uspokajających oddechów, a potem zaczęła wchodzić po 
szerokich kamiennych  

  schodach.  

~  

Debbie otworzyła jej niemal natychmiast.  

Cześć. Odebrałam twoją wiadomość - rzekła na powitanie.  

Fajnie, że już wróciliście. Jak się udały wakacje?  

Było cudownie, tylko sama wiesz, jak to jest:  

wszędzie  dobrze,  ale  w  domu  najlepiej.  Stęskniłam  się  za  tobą  i  za  Pierre'em  -  mówiła 

przyjaciółka, prowadząc ją do salonu. - Co się stało, że przyszłaś sama? - zapytała, gdy usiadły 

w miękkich fotelach.  

Pomyślałam, że może przydam się do pomocy.  

Ej, nie zmyślaj! Przecież wiesz, że kiedy mamy  

mieć gości, Fran~oise nie pozwala mi zbliżać się do . kuchni.- Debbie zawiesiła głos. - Przede 

mną nie musisz niczego udawać. Mów, o co chodzi?  

- Nie domy

ślasz się? - zapytała Jacky, kręcąc się nerwowo.  

Pewnie, że się domyślam, ale chcę to usłyszeć od ciebie. Dobrze, niech zgadnę ... Chcesz 

się dowiedzieć, czy udało mi się wyciągnąć z Marcela jakieś informacje na temat żony Pierre'a. 

Mam rację?  

Jacky s

kinęła głową.  

I co? Powiedział ci coś? - spytała z nadzieją.  

Nie, słówka nie pisnął.  

Niemożliwe! Nie było żadnych intymnych roz-  

mów przed zaśnięciem?  

Były, ale akurat nie o tym. J acky odetchnęła z ulgą.  

To dobrze. Cieszę się, że temat przestał być aktualny.  

Debbie miała dziwną minę.  

Niezupełnie  -  przyznała  po  chwili.  -  Wspomniałam  Marcelowi,  że  narzekasz,  że  musisz 

rywalizować  z  mitem  rzekomo  idealnej  żony,  na  co  on  stwierdził,  że  już  najwyższy  czas,  aby 

Pierre poznał prawdę. Postanowił... - Urwała, gdyż Marcel właśnie wszedł do pokoju.  

Cześć, kochanie. Witaj, Jacky. Miło cię widzieć  

powiedział, całując ją w policzek.  

- Daj, potrzymam Thiery'ego. - 

Jacky wyciągnęła  

ręce, żeby wziąć od niego dziecko. - Oj, czy mi się zdaje, czy zaczynają mu wychodzić ząbki?  

Owszem, przez całą noc słuchaliśmy, jak rosną, prawda, kochanie? - zwróciła się Debbie do 

męża.  

Niestety. Co za szczęście, że zostało mi jeszcze parę dni urlopu i nie musiałem iść dziś do 

pracy - 

westchnął Marcel, przyłączając się do nich. - Gdzie Pierre?  

Niedługo będzie. Przyszłam wcześniej, żeby pomóc Debbie, ale widzę, że wszystko jest pod 

kontrolą.  

Jeśli chcesz, możesz wziąć małego na górę i pobawić się trochę z nim i z Emmą - podsunął. - 

Emma uwielbia bawić się z Thierym na macie edukacyjnej, ale musi przy tym być- ktoś z 

background image

dorosłych. Musimy pilnować, żeby z miłości nie zrobiła mu niechcący krzywdy.  

Bardzo  chętnie  do  niej  pójdę-powiedziała  Jacky,  wstając.  -  Gdybyście  mnie  potrzebowali, 

będę w którymś z dziecięcych pokoi - uprzedziła i poszła na górę.  

Emma rysowała w swoim pokoju. . - O, Jacky! Chcesz zobaczyć mój rysunek? To jest mały 
Thiery, to ja, a to mama i Marcel.  

Ślicznie! Słuchaj, może pójdziemy do pokoju Thiery'ego i pobawimy się 

nim?  

- Super

! Uwielbiam się z nim bawić.  

Po chwili ułożyły maluszka na miękkiej, kolorowej macie i z rozbawieniem obserwowały, jak 

energicznie kopie nóżkami.  

Siedmioletnia Emma, córka Debbie z poprzedniego związku, była bardzo gadatliwą i nad wiek 

rozwiniętą  dziewczynką.  Korzystając  z  okazji,  że  ma  w  Jacky  wdzięczną  słuchaczkę, 

opowiedziała jej o tyrp, jak jej prawdziwy tata odszedł od mamy, kiedy ona, Emma, miała dwa 

latka. A potem mama wyszła za mąż za Marcela i teraz onjestjej prawdziwym tatusiem. Jacky 

wiedziała o tym wszystkim od Debbie, ale Emma nie pozwoliła sobie przerwać.  

Marcel  mnie  adoptował,  wiesz?  -  powiedziała  z  dumą,  wyraźnie  napawając  się  mądrym 

słowem, którego użyła. - Teraz jestem jego prawdziwą córką. Bo mama mówi, że mój pierwszy 

tata już do nas nie wróci.  

Po pewnym czasie do pokoju zajrzała Debbie. - Jak wam idzie, dziewczęta? - zapytała.  

Doskonale. Tylko Thiery chyba trochę się zmęczył - odparła Jacky, biorąc chłopczyka na 

ręce.  

Bardzo mi pomogłyście - pochwaliła je Debbie.  

- Nie wiem, 

jak bym sobie dała radę bez mojej dużej,  

mądrej córeczki. Kochanie, zaraz siadamy do stołu, więc przebierz się i umyj rączki - poprosiła.  

- Dobrze, mamusiu. A poradzisz sobie beze mnie?  

Myślę, że tak. Jacky na pewno mi pomoże - po-  

wiedziała Debbie, biorąc na ręce Thiery'ego.  

Kiedy Emma wyszła, Jacky nabrała głęboko powietrza i wyrzuciła z siebie jednym tchem:  

Debbie,  musimy  poważnie  porozmawiać.  Jak  ci  mówiłam,  nie  chcę,  żeby  Pierre  został 

brutalnie po

zbawiony  złudzeń.  Nie  mogę  zgodzić  się  na  to,  aby  cierpiał.  Dlatego  proszę  cię, 

przekonaj Marcela ...  

Jacky, mój mąż nie jest dzieckiem, więc nie mogę mu niczego zabronić. Zrobi to, co uważa 

za stosowne. I co jego zdaniem jest dobre dla Pierre'a. I dla ciebie.  

- To wszystko nie jest takie pro

ste, jak myślisz  

rzekła ze smutkiem. - Jeśli Pierre dowie się prawdy  

o swojej żonie, być może poczuje się wreszcie wolny i będzie chciał ułożyć sobie życie od nowa. 

A ja nie jestem dla niego odpowiednią partnerką. On potrzebuje kobiety, która ...  

- O wilku mowa - 

przerwała jej Debbie, słysząc donośny gong. - Nakarmię teraz Thiery'ego, a 

ty wra

caj na dół.  

- Biedny Pierre! - 

jęknęła. - Nie wie, biedak, co go tu dzisiaj czeka.  

Debbie usiadła na niskim fotelu do karmienia, który dostała w prezencie od Jacky. Uważała ją 

za swoją najlepszą koleżankę i było jej przykro, że widzi ją tak zestresowaną i nieszczęśliwą.  

Debbie, może jednak ... - Jacky wciąż stała w drzwiach.  

Obiecuję  ci,  że  nie  pozwolę,  żeby  Marcel  zepsuł  nam  wszystkim  wieczór.  Poza  tym 

b

ędzie z nami Emma, więc przy niej nie będzie poruszał takich tematów. Podejrzewam, że 

dopiero po kolacji poprosi Pierre'a na słowo na osobności.  

Jacky zaczęła schodzić na dół. Nie chciała myśleć o tym, co ich czeka. Zrobiła wszystko, 

co  mogła,  by  nie  dopuścić  do  ujawnienia  mrocznych  sekretów  Liliane.  Miała  jeszcze 

nadzieję,  że  po  kolacji  wszyscy  będą  w  tak  doskonałych  humorach,  że  Marcel  nie  będzie 

chciał psuć nastroju i odłoży rozmowę na kiedy indziej.  

Cześć, Jacky! - powitał ją ciepło Pierre, który stał z Marcelem w holu.  

Pierre z podziwem obserwował każdy jej ruch, gdy schodziła na dół. Zawsze  wyglądała 

pięknie, lecz dziś miała na sobie wyjątkowo kobiecą sukienkę, która podkreślała jej zgrabną 

sylwetkę i niezwyklą urodę· Szkoda, że tak rzadko ubiera śię w taki sposób, pomyślał, biorąc 

ją  za  rękę.  Pocałował  ją  na  powitanie  i  natychmiast  wyczuł,  że  jest  skrępowana.  Pewnie 

background image

peszy ją obecność Marcela, który pierwszy raz jest świadkiem ich zażyłości. Obiecał sobie, 

że gdy tylko zostaną sami, pomoże jej się odprężyć.  

- Pierre! Pierre! - 

Emma zbiegła po schodach i zawisła mu na szyi. - Gdzie Christophe?  

-

Został  w  domu.  Pierwszy  dzień  w  przedszkolu  bardzo  go  zmęczył,  więc  chciał  pójść 

wcześniej spać - wyjaśnił.  

No tak, on ma dopiero pięć lat - stwierdziła Emma wyrozumiale. 

- Zapraszam na drinka! - 

zawołał Marcel i ruszył do salonu.  

Jacky ucieszyła się, że Emma będzie jadła z dorosłymi. Marcel musi poczekać ze swoimi 

rewelacjami.  

Kolacja była pyszna, Fran90ise. Istne mistrzostwo świata, zwłaszcza zapiekane mięso i 

flan owocowy. - 

Jacky, która pomagała Debbie sprzątnąć ze stołu, nie mogła hachwalić się 

gosposi.  

-  Tak, Fran90ise to prawdziwy skarb - 

potaknęła Debbie. - Może napije się pani z nami 

kawy na tarasie? - 

zapytała.  

O nie, dziękuję. - Gosposia energicznie pokręciła głową. - Nie mogłabym potem spać. 

Zrobię sobie gorącej czekolady i pójdę do siebie oglądać telewizję. - Ja też chcę czekoladę! 

zawołała Emma. - Mogę pooglądać telewizję z Fntn90ise?  

Kochanie,  jutro  idziesz  do  szkoły,  musisz  rano  wstać  -  przypomniała  Debbie.  -  Lepiej 

będzie, jeśli wypijesz czekoladę w swoim pokoju, a potem umyjesz się i położysz spać.  

Jeśli  chcesz,  pójdę  z  tobą  na  górę  -  zaproponowała  Jacky.  Przeczuwała,  że  Marcel 

niebawem wyjawi swoje sensacje i nie 

chciała być tego świadkiem.  

- O, jak fajnie! - 

Emma z entuzjazmem złapała ją za rękę. - Już nie chcę czekolady. Jacky, 

poczytasz mi książkę?  

A może to ty mi poczytasz? Słyszałam, że świetnie ci idzie.  

- Dobrze - 

zgodziła się dziewczynka i pociągnęła ją w stronę schodów. - Uwielbiam czytać. 

I mam nowe książki.  

Tylko nie męcz Jacky za długo! - napomniała ją Debbie.  

Nie będę, mamusiu. Obiecuję·  

.  - 

Przecież  wiesz,  że  Emma  nigdy  mnie  nie  męczy  -  powiedziała  Jacky,  przechylając  się 

przez poręcz.  

Lubię spędzać z nią czas.  

- Wiem - 

odparła Debbie. - Tylko że dziś ... Pierre  

może cię potrzebować!  

- 'Oby nie - 

westchnęła. - Zaraz wrócę.  

Pomogła Emmie umyć się, a potem wybrała bajkę, którą dziewczynka przeczytała jej z 

wielkim zapałem. - Pięknie czytasz! - pochwaliła ją·  

Dziękuję - odparła Emma, ziewając. - Poczyta-  

łabym ci jeszcze, ale bardzo chce mi się spać. Dobranoc, Jacky!  

Słodkich snów, kochanie. - Pogłaskała ją po buzi i wyszła z pokoju. Przed pójściem na 

dół zajrzała jeszcze do łazienki i przejrzała się w lustrze. Szybko poprawiła włosy, choć i tak 
pewnie nikt by nie zauwa

żył, że jest trochę potargana. - No to do boju! - mruknęła, zaciskając 

dłoń na poręczy schodów.  

Zanim zrobiła pierwszy krok, chwilę stała i w skupieniu nasłuchiwała. Cisza. Pewnie wyszli 

na taras, pocieszyła się, ale ze zdenerwowania aż jej zaschło w gardle.  

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY  

Na dole panowała nienaturaIna cisza. Aha, zdaje się, że bomba wybuchła, domyśliła się 

Jacky, bezbłędnie wyczuwając napiętą atmosferę.  

background image

Marcel  i  Debbie  siedzieli  na  tarasie,  ale  miny  mieli  grobowe  i  w  ogóle  się  do  siebie  nie 

odzywali. Gdy do nich podeszła, rzucili jej spłoszone spojrzenia.  

- Gdzie Pierre? - 

Rozejrzała się niespokojnie.  

Gdzieś w ogrodzie - odparła Debbie.  

Zbliżyła  się  do  krawędzi  tarasu  i  zaczęła  wpatrywać  się  w  mrok  rozjaśniony  nikłym 

światłem  ogrodowych  lamp.  Dopiero  po  chwili  dostrzegła  jego  sylwetkę.  Stał  przy  końcu 

ścieżki, nieruchomy jak posąg. Nie wiedziała, czy do niego podejść, czy raczej zostawić go w 
spokoju

. Ostatecznie doszła do wniosku, że w tej chwili powinien być sam.  

Zrobię ci kawę - zaproponował jej Marcel.  

Dziękuję·  

Kiedy wszedł do środka, przysiadła się do Debbie. - Jak poszło? - zapytała cicho.  

Sama nie wiem. Pierre prawie nic nie mówił, ale  

widać było, że ta wiadomość nim wstrząsnęła. - Co mu powiedział Marcel?  

Debbie zawahała się.  

Chyba wszystko, co wiedział o romansie Liliane.  

Aż przykro było słuchać. Tylko nie pytaj mnie o szcze góły. Najlepiej jeśli Pierre sam ci powie 
tyle, ile 

uzna za stosowne. Myślę, że ... jesteś mu teraz bardzo potrzebna. Nie zostawiaj go 

samego z tym balastem.  

Jacky chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła.  

Na nas już czas - stwierdził Pierre, wchodząc na taras. - Dziękujemy za kolację.  

Naprawdę musicie już iść? Marcel zaraz przyniesie kawę. Zostańcie jeszcze - prosiła 

Debbie.  

Dziękujemy, ale lepiej będzie, jak już pójdziemy  

odparła Jacky, całując ją w policzek.  

Nie napijecie się kawy? - zapytał Marcel, z któ-  

rym minęli się w drzwiach. - Pierre, posłuchaj, usiądźmy i spokojnie porozmawiajmy ...  

Dzięki, stary, ale w tej chwili chcę zostać sam  

odparł Pierre. - Kiedyś pewnie będę ci wdzięczny za  

to, co dla mnie zrobiłeś, ale na razie ... Co tu dużo gadać, jestem w szoku! - Zawahał się. - 

Nie  powiem,  że  twoje  rewelacje  były  dla  mnie  całkowitym  zaskoczeniem.  Miałem  pewne 
podejrzenia, ale nie 'spodzie

wałem się po Liliane aż tylu kłamstw.  

Urwał, zbyt wzburzony, by mówić dalej. Jacky ścisnęła go lekko za ramię.  

- Wracajmy do domu, Pierre.  

W samochodzie uzmysłowiła sobie, że nawet nie wie, do czyjego domu mają jechać.  

Może wstąpisz do mnie na kawę? - zaproponowała, patrząc na jego posępną twarz.  

Na sekundę oderwał wzrok od drogi i spojrzał na nią. Dopiero gdy w świetle ulicznych 
latami zoba

czyła jego twarz, dotarło do niej, jak bardzo jest przybity.  

Zastanawiasz się pewnie, co się stało. Zaraz ci  

o wszystkim opowiem - 

obiecał. - Nie musisz.  

Ale chcę.  

Objechali  rondo  i  skręcili  w  drogę  biegnącą  wzdłuż  morza.  Widzieli  jego  czarną  toń 

srebrzącą się w świetle księżyca.  

Może chciałbyś przejść się po plaży? Zerknął w tamtym kierunku.  

Dobry pomysł. Morze jest dziś takie spokojne. Zjechali na parking, a potem wzięli się za 

ręce  

i ruszyli wąską ścieżką w stronę wydm. Nie rozmawiali ze sobą. Pierre był mocno zamyślony, 

a ona nie chciała mu przeszkadzać. Wolała, by sam zaczął mówić.  

W bladej księżycowej poświacie pusta plaża wydawała się jeszcze bielsza niż w dzień. W 

innej  sytuacji  uznałaby  taką  scenerię  za  wyjątkowo  romantyczną,  dziś  jednak  nie  była  w 

nastroju do kontemplowania piękna księżycowej nocy. Za bardzo martwiła się o Pierre'a.  

Usiedli na skałach nad samym brzegiem i przez chwilę trwali w.milczeniu. Nie pytała o nic. 

Cierpliwie czekała, aż poczuje się gotowy do zwierzeń.  

Jak się zapewne domyślasz, Marcel wyjawił mi pewne fakty z życia mojej żony, o których 

background image

jego zda

niem powinienem wiedzieć. - Sięgnął po kamień i z całej siły cisnął nim: w morze, 

próbując rozładować napIęCIe.  

Spojrzał na nią, a ona zauważyła, że z jego twarzy zniknął wyraz udręki. Znów był- tym 
silnym, zdecydo

wanym mężczyzną, którego znała.  

W  czasie  naszego  pobytu  w  Australii  Liliane  wpadła  w  depresję  -  ciągnął  po  chwili.  - 

Zrezygnowa

ła z pracy w szpitalu, bo twierdziła, że ją to męczy. Prosiła, żebyśmy wrócili do 

Paryża,  bo  ma  dość  życia  na  obczyźnie  i  bardzo  tęskni  za  domem.  Zgodziłem  się,  gdyż 

byłem  pewny,  że  ze  swoimi  kwalifikacjami  bez  trudu  znajdę  dobrą  pracę.  Wróciliśmy  - 

westchnął - ale depresja mojej żony nie minęła.  

Domyślałeś się, co ją wywołało?  

- Nie - 

rzucił sucho. - Dopiero dziś, dzięki Mar-  

celowi, zorientowałem się, o co naprawdę chodziło. Podobno po naszym powrocie do Francji 
jeden z kole

gów lekarzy przyznał mu się, że miał romans z Liliane.  

Niczego nie podejrzewałeś?  

- Wtedy jeszcze nie - 

przyznał. - Dopiero potem  

coś mnie tknęło. Według informacji Marcela Liliane zaszła w ciążę z tym lekarzem.  

- Nie! To okropne .  

. Pierre zniżył głos do przejmującego szeptu:  

Zdecydowała się usunąć ciążę i zrobiła to po kryjomu w małej prywatnej klinice z dala od 

Sydney.  Nie  chciała,  żeby  dowiedział  się  o  tym  ktoś  z  naszego  szpitala.  Marcel  podał  mi 
daty, które niestety pokry

wają się z terminami urlopów Liliane.  

Skąd wiedziała, że to nie twoje dziecko? Nie odpowiedział od razu.  

Nasze  małżeństwo  przechodziło  wtedy  poważny  kryzys.  Przestaliśmy  ze  sobą  sypiać. 

Chciałem nawet zaproponować, żebyśmy się rozstali, ale właśnie wtedy wpadła w depresję. 

Wiedziałem, że nie poradzi sobie beze mnie. Nie mogłem jej tak zostawić.  

- Zawsze 

myślałam, że byliście szczęśliwi!  

Westchnął ciężko.  

Byliśmy, dopóki nie wdała się w ten romans.  

Marcel mówił, że nasz "przyjaciel" zostawił ją wkrótce po tym, jak zrobiła zabieg.  

Jacky wzięła garść piasku i obserwowała, jak wysypuje się z jej zaciśniętej dłoni i rozbija o 

głaz, na którym siedziała. Piach był zimny i wilgotny. Lato się kończy, pomyślała, czując, że 

głęboki smutek Pierre'a przenika wprost do jej duszy.  

-

Myślisz, że wpadła w depresję, bo rzucił ją kochanek? - zapytała po chwili.  

Nie wiem. Pewnie tak. Po powrocie do Paryża poszła do psychiatry, ale ten uznał, że nic 

jej nie do

lega. Zasugerował, że problem bierze się z nadmiaru wolnego czasu i zapytał, czy 

myślała o powiększeniu rodziny.  

Jacky słuchała go w napięciu.  

- Doskonale 

pamiętam dzień, gdy po którejś z wizyt zapytała, co ja na to, żebyśmy zaczęli 

starać się o dziecko. Uprzedziła jednak, że nie widzi siebie w roli matki.  

Więc to jednak nie ty pierwszy zacząłeś mówić o dziecku?  

Nie, ale od razu zapaliłem się do tego pomysłu.  

Nie kryłem, że zawsze chciałem zostać ojcem. - Ale nie naciskałeś na nią?  

Nie. Podejrzewam natomiast, że gdybym się nie  

zgodził,  nie  upierałaby  się  przy  swoim.  Miała  ambiwalentny  stosunek  do  macierzyństwa. 

Jestem pewny, że przekonał ją mój entuzjazm.  

Chwyciła go mocno za ramiona.  

Nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za 

to, 

CO 

się stało - powiedziała z mocą. - To 

nie twoja wina, że Liliane zmarła w czasie porodu.  

To straszne, ale przestałem czuć się winny. Po tym, co usłyszałem dziś od Marcela, jestem 

przerażony, bo ...  

Urwał  i  na  długo  zapatrzył  się  w  morze.  O  tym,  jak  bardzo  jest  wzburzony,  świadczyły 

nerwowe ruchy dłoni, które bezwiednie splatał i rozplatał.  

Kiedy o tym wszystkim myślę ... Marcel dowiedział się, że klinika, w której Liliane usunęła 

ciążę, została wkrótce potem zamknięta. Podobno personel nie miał odpowiednich kwalifIkacji do 

background image

przeprowadza

nia  takich  zabiegów.  Kiedy  po  jej  śmierci  przeglądałem  wyniki  sekcji  zwłok, 

uderzyło mnie stwierdzenie, że przyczyną śmierci był krwotok spowodowany pęknięciem macicy, 

która  została  poważnie  uszkodzona  podczas  poprzedniego  porodu  lub  zabiegu  przerywania 

ciąży.  

Nie kwestionowałeś tych wyników?  

Oczywiście, że kwestionowałem. Patolog stano-  

wczo  podtrzymał  swoją  opinię,  uznałem  więc,  że  Liliane  musiała  przerwać  ciążę,  zanim  się 

poznaliśmy.  Nie  byłem  zachwycony  tym  odkryciem,  ale  postanowiłemjak  najszybciej  o  tym 

zapomnieć.  Tłumaczyłem  sobie,  że  kiedy  zdecydowała  się  na  aborcję,  nie  byliśmy jeszcze 

małżeństwem.  Dopiero  Marcel  otworzył  mi  dziś  oczy.  Chciał  mi  o  wszystkim  powiedzieć  dużo 

wcześniej,  jak  tylko  dowiedział  się  o  śmierci  Liliane.  Doszedł  jednak  do  wniosku,  że  akurat  w 
tamtym mo

mencie wyjawianie prawdy w niczym by nie pomogło.  

Tak długo żyłeś w nieświadomości. Powiedz, co teraz czujesz? - zapytała łagodnie.  

Nic - 

wyznał cicho: - Dziękuję, że mnie wy~ słuchałaś. To, że tu ze mną jesteś ... - Nie mógł 

dalej mówić. - Odwiozę cię do domu - rzekł po chwili.  

Wstali więc i powolnym krokiem wrócili do samochodu. Gdy dojechali na miejsce, pomógł jej 

wysiąść, a potem ścisnął jej dłonie i powiedział:  

Nie będę wchodził na górę. 

tak nie miałabyś dziś ze mnie żadnego pożytku. Przeżyłem 

spory szok i po prostu chcę być sam.  

- Rozumiem.  

Pocałował  ją  lekko  w  usta,  ale  dla  niej  ten  pocałunek  trwał  o  wiele  za  krótko.  Gdy  Pierre 

odsunął się, poczuła się tak, jakby straciła go na zawsze.  

Wziął od niej klucze i otworzył drzwi, więc przez moment łudziła się, że zmienił zdanie i mimo 

wszyst

ko wejdzie. Jednak on wrócił do samochodu.  

Szła na górę z ciężkim sercem, pocieszając się, że jutro znów się zobaczą. Rozumiała, że w 

tej chwili nie może mu się narzucać. Musi uszanować jego żałobę po straconych złudzeniach.  

Podczas  dni, które nastąpiły po pamiętnym wyznaniu Marcela, Pierre funkcjonował w pracy 

nad wyraz sprawnie. Mimo osobistego dramatu, zawodowo osiągał wyżyny  swych możliwości, 

czym wprawiał Jacky w niemałe zdumienie. Nikt, kto widział go w akcji, nie uwierzyłby, że kilka 

dni temu zawalił mu się świat.  

Jacky ni

e próbowała umawiać się z nim, czekając, aż sam wystąpi z tą propozycją. On jednak 

milczał. Był jak zawsze uprzejmy i czarujący, ale wyraźnie zachowywał dystans. Gdy zostawali 

na  chwilę  sami,  sprawiał  wrażenie  nieobecnego  duchem.  Często  miała  ochotę  zbliżyć  się  do 

niego, przytulić, zapewnić, że gdyby chciał porozmawiać, ona zawsze chętnie go wysłucha. Nie 

zrobiła tego jednak.  

Półtora tygodnia później Pierre wyjechał na kilkudniową konferencję medyczną. Nie dzwonił 

do  niej,  ona  też  się  z  nim  nie  kontaktowała.  Czuła  wokół  siebie  straszliwą  pustkę,  której  nie 

umiała niczym wypełnić. Intensywna praca była jedynym lekarstwem na tęsknotę i samotność, a 

także obawę, że ich romans należy już do przeszłości.  

Czasem górę brał jej wrodzony optymizm. Pocieszała się wtedy, że wyjazd i zmiana otoczenia 

dobrze  mu  zrobią.  Liczyła  na  to,  że  Pierre  odzyska  siłę  ducha  i  wróci  do  niej  podbudowany 

wewnętrznie. I znów będzie takim człowiekiem, jakiego pokochała.  

Siedziała  przy  biurku  w  swoim  gabinecie  i  sporządzała  dzienny  raport.  Gdy  wpisała  do 

komI)Utera aktualną datę, uzmysłowiła sobie, że nazajutrz kończy się konferencja. Pierre wróci 

do St. Martin przed weekendem. Ciekawe, czy się spotkamy? - pomyślała. 

I, 

co ważniejsze, czy 

uporał się ze swoimi problemami ...  

- Pro

szę! - zawołała, gdy rozległo się pukanie. Usłyszała, że ktoś wszedł, ale nie przerwała 

pracy.  

Wpatrzona w ekran, opisywała obrażenia, których doznał jej ostatni pacjent.  

Jeszcze pracujesz?! Już dawno miało cię tu nie  

 '  

\  

yc.  
- Pierre!  

background image

Spojrza

ła na niego i od razu poczuła ogromną ulgę. 

Znów się uśmiechał, więc najgorsze miał już chyba za sobą·  

Myślałam, że wrócisz dopiero na weekend.  

Główna część konferencji skończyła się w porze  

lunchu. Potem były już tylko spotkania towarzyskie i rozmowy. A ponieważ ja miałem na głowie o 

wiele ważniejsze sprawy, od razu wsiadłem w samochód i wróciłem do domu.  

Pociągnął ją ku sobie, a potem podniósł do góry  

i zaczął się z nią kręcić w miejscu.  

Pierre, czy ty coś piłeś? Roześmiany, postawił ją na ziemi.  

Ani kropli. Przecież mówię, że właśnie przyjechałem z Paryża - powtórzył. - Ale czuję się tak, 

jakbym  był  pijany.  Ze  szczęścia.  Przepraszam,  że  nie  dzwoniłem,  ale  potrzebowałem  czasu, 

żeby pogodzić się z trudną prawdą o swoim małżeństwie.  

Znów spo

ważniał.  

Kiedy  byłem  teraz  w  Paryżu,  poszedłem  do  mieszkania,  które  wynajmowaliśmy  z  Liliane. 

Zadzwoni

łem z dołu domofonem, przedstawiłem się i powiedziałem, że kiedyś tu mieszkałem i że 

jeśli  to  możliwe,  chciałbym  odwiedzić  stare  kąty.  O  dziwo,  młody  mężczyzna, z którym 

rozmawiałem,  zaprosił  mnie  na  górę.  Okazało  się,  że  mieszka  tam  ze  swoją  dziewczyną. 

Obydwoje  byli  bardzo  sympatyczni,  zaproponowali  mi  coś  do  picia,  ale  podziękowałem. 

Powiedziałem im, że chcę tylko powspominać przeszłość.  

- Bardzo 

przeżyłeś tę wizytę?  

Nowi lokatorzy zupełnie zmienili wystrój wnętrz.  

Pokój  dzienny  w  niczym  nie  przypominał  naszego  pokoju.  Rozejrzałem  się  wokół  i  nagle 

poczułem,  że 

ogarnia  mnie  bezgraniczny  spokój  i  dziwna  radość.  Od  bardzo  dawna  nie 

doświadczałem  tak  pozytywnych  uczuć.  Kiedy  w  końcu  stamtąd  wyszedłem,  miałem 

pewność,  że  pożegnałem  się  z  przeszłością.  Razem  z  nią  znikły  lęki,  które  mnie 

prześladowały.  

Odetchnął z ulgą, jak ktoś, kto pozbył się ogromnego ciężaru.  

Moje małżeństwo to już zamknięty rozdział. Czuję się wolny, chcę zacząć normalnie żyć. 

Chcę, żebyśmy już zawsze byli razem.  

Umilkł  i  spojrzał  jej  w  oczy.  Nigdy  dotąd  nie  widziała  go  w  takiej  euforii.  Miał  w  sobie 

radość człowieka, który wreszcie pogodził się z samym sobą·  

Chodźmy  gdzieś  wieczorem  -  zaproponował.  Chcę  z  tobą  świętować  odzyskaną 

wolność. Pomyśl tylko, koniec z wyrzutami sumienia! Koniec z rozdrapywaniem starych ran. 

Nareszcie  możemy  być  razem.  Musimy  wszystko  omówić,  podjąć  jakieś  decyzje. Bardzo 

bym chciał, żeby to był niezapomniany wieczór. Najpiękniejszy, jaki dotąd nam się zdarzył...  

Tak się cieszę, że wróciła ci chęć do życia! Objęła go za szyję, a on przytulił ją mocno i 

zaczął całować. Zamknęła oczy i poddała się miłosnej magii, ale jej szczęście nie trwało 

długo. Choć w ramionach Pierre'a zapominała o bożym świecie, to jednak z tyłu głowy 

kołatała się myśl, że przecież takie szczęście, o jakim mówił, jest dla niej nieosiągalne. Co 

prawda nie musi już zmagać się z mitem idealnej żony, ale nie ma prawa myśleć o stałym 

związku. I nie wolno jej udawać, że jest inaczej.  

Rozmawiałem już z Christophe' em i N adine mówił tymczasem Pierre. - Zgodzili się dać mi 

wolny wieczór, więc zarezerwowałem dla nas stolik w wyjątkowym miejscu. Pojedziemy tam 

taksówką, żebyśmy mogli napić się szampana ...  

Urwał i przyjrzał jej się badawczo.  

Dlaczego nic nie mówisz? Czy wszystko jest w porządku?  

Trudno było pozostać obojętną wobec jego entuzjazmu, ale lęk zabił w niej całą radość. 

Pierre  chce,  by  ten  wieczór  był  wyjątkowy,  tymczasem  ona  będzie  musiała  sprawić  mu 

ogromny  zawód.  Nie  miała  pojęcia,  skąd  weźmie  siłę,  by  powiedzieć  "nie",  gdy  zada  jej 

pytanie,  którego  się  spodziewała.  A  przecież  odpowiedź  nie  może  być  inna.  Dla  jego 

własnego dobra.  

Przeczuwała,  że  czeka  ich  wyjątkowo  trudna  rozmowa,  ale  nie  wyobrażała  sobie,  żeby 

mogli mówić o tak trudnych i osobistych sprawach w restauracji pełnej ludzi.  

Jestem zmęczona - odparła wymijająco. - Miałam dziś ciężki dzień. Szczerze mówiąc, 

background image

nie  mam  ochoty  nigdzie  iść.  Co  ty  na  to,  żebyśmy  zjedli  kolację  u  mnie?  Powiedzmy  za 

godzinę?  

Nie ma sprawy, będzie, jak chcesz. Ale i tak przymosę szampana.  

Ledwie  zdążyła  kupić  coś  na  kolację,  wziąć  prysznic  i  nakryć  do  stołu,  gdy  przyszedł 

Pierre. Nadal tryskał energią i był w doskonałym humorze.  

Zgodnie z obietnicą, zaczęli wieczór od szampana.  

Kiedy wznieśli toast, z przerażeniem zdała sobie sprawę, że być może już za chwilę będzie 

musiała rozwiać jego' nadzieje na stały związek.  
- Wiesz co? Zostaw to gotowanie, bo z emocji i tak 

hie mogę nic przełknąć. Lepiej usiądźmy i 

porozmawiajmy - 

zaproponował, wyciągając ją z kuchni.  

U siedli na kanapie, lecz zamiast rozmawiać, od razu zaczęli się całować. Od tak dawna nie 

byli sami, tylko we dwoje ...  

Rozlałam szampana - powiedziała, gdy zrobili przerwę na złapanie oddechu.  

-  Nic nie szkodzi. - 

Poszedł do kuchni i wrócił z butelką. - Mam nadzieję, że nie zapomnimy 

tego wieczoru - 

rozmarzył się, nalewając jej następny kieliszek. - Jacky, pewnie domyślasz się, 

że chcę ci zadać ważne pytanie ...  

Odstawiła szampana na stolik obok kanapy. Serce bilo jej tak mocno, że aż czuła pulsowanie 

w skroniach.  

Mam zamiar zrobić to jak Bóg przykazał - uprzedził i przykląkł na jedno kolano. - Jacky, czy 

zo-  

 

staniesz moją żoną?  

_  

- Pierre, ja ... - 

Urwała, rozpaczliwie szukając słów, które złagodziłyby odmowę· - Nie mogę za 

ciebie wyjść. Naprawdę. Nie mam prawa ci tego robić - szepnęła przez łzy.  

Usiadł przy niej i otoczył ją ramieniem.  

Ale dlaczego? Wytłumacz mi, bo nic z tego nie rozumIem.  

Po tym, co przeżyłeś, powinieneś ożenić się z kobietą, która urodzi ci dzieci. Przecież nie 

chcesz, żeby Christophe nigdy nie miał brata ani siostry. Ja nie jestem odpowiednią kobietą dla 
ciebie.  

- Co ty mówisz? Sam wiem najlepiej, kto jes

t dla mnie odpowiedni, a kto nie. Chcę być z tobą!  

Pierre, przecież wiesz, że nie mogę mieć dzieci.  

Skąd ci przyszło do głowy, że ja chcę je mieć?  

Zależy mi wyłącznie na tobie. Do głowy by mi nie przyszło, żeby narażać cię na jeszcze jeden 

ciężki  poród.  Przecież  mamy  Christophe'a,  a  on  ze  swoimi  pomysłami  wystarczy  za  dziesięć 

pociech. Poza tym jest jeszcze twój chrześniak, Thiery, no i Emma. Po co nam więcej dzieci?  

Sięgnął po chusteczkę i delikatnieotarl jej łzy.  

-  Mamy wszystkó, czego trzeba do 

szczęścia.  Jedyne,  o  czym  marzę,  to  żebyś  za  mnie 

wyszła. Żebyś ze mną była na dobre i na złe. W zdrowiu i chorobie. W dostatku i biedzie. Dopóki 

śmierć nas nie rozdzieli.  

Proszę cię, przestań! Zaraz znów się rozpłaczę  

szepnęła, czując na policzkach ciepłe łzy. Tym ra-  

zem  jednak  były  to  łzy  szczęścia.  -  Jesteś  pewny,  że  nie  będziesz  kiedyś  żałował,  że  nie 

stworzyliśmy prawdziwej rodziny?  

Jak to nie stworzyliśmy? Przecież jest nas troje: ty, ja i Christophe. 

wystarczy. Nie chcę się 

tobą dzielić zjakimś bobasem! - Uśmiechnął się ironicznie. - Jeśli bardzo chcesz, żeby było nas 

więcej, możemy sobie kupić psa albo kota. A dodatkowo papużki nierozłączki, kilka złotych rybek, 
chomika ...  

Jesteś niemożliwy! - Roześmiała się przez łzy.  

- Tak bard

zo cię kocham - wyznała po chwili waha-  

nia. - 

Chcę~ żebyś był szczęśliwy.  

Słońce moje, ja jestem szczęśliwy! Ale tylko z tobą - rzekł, poważniejąc. - Mnie też zależy na 

tym,  żeby  było  ci  dobrze.  Nawet  nie  potrafię  powiedzieć,  jak  mi  przykro,  że  straciłaś  dziecko. 

Rozumiem, że pogodziłaś się z tym, że nie będziesz matką. Szanuję twoją decyzję, choć wiem, 

że  wymusiły  ją  na  tobie 

okoliczności.  Przecież  my  nie  będziemy  bezdzietni,  bo  mamy 

background image

Christophe'a. Widzisz chyba, że mój ~yn kocha cię jak rodzoną matkę. Ja też cię kocham. 
Zycie bez ciebie nie ma dla mnie sensu.  

Przyjrzała się jego poważnej twarzy. Patrząc w jego oczy, nie miała cienia wątpliwości, że 

jest z nią szczery.  

Przekonałeś mnie - powiedziała cicho. - Nawet nie więsz, jak wielki ciężar spadł mi z 

serca.  

Świetnie.  Zacznijmy  więc  od  początku.  -  Ożywił  się  i  znów  przed  nią  klęknął.  - 

Potraktujmy  moje  pierwsze  oświadczyny  jak  próbę  generalną.  -  Odchrząknął.  -  Jacky, czy 

zostaniesz moją żoną?  

- Tak. Tak! Tak, tak, tak!!! - 

zawołała, nie posiadając się ze szczęścia.  

Co ty na to, żebyśmy zerwali z tradycją i od razu zrobili próbę generalną nocy poślubnej? 

zapytał, wstając i biorąc ją na ręce.  

Genialna myśl! - Uśmiechnęła się, obejmując go  

za SzyJę.  

. Tak jak obiecał, była to najpiękniejsza noc w ich życiu. Jacky uśmiechała się z rozkoszą 

na myśl o tych, które jeszcze są przed nimi.  

Czuła,  że  rozpiera  ją  radość  i  energia,  postanowiła  więc  niezwłocznie  przystąpić  do 

organizowania ślubu. U siadła na łóżku i sięgnęła po leżący na nocnej szafce notatnik.  

- Co ty robisz? - 

zdziwił się Pierre. Uniósł się na łokciu i obserwował ją z wyrazem czułości w 

oczach. - 

Planuję nasz ślub. Jak chcesz, możesz mi pomóc.  

Po  pierwsze,  trzeba  ustalić  datę  -  zauważył  przy  tomille.  -  Jeśli  o  mnie  chodzi,  to  im 

szybciej,  tym  lepiej.  Powiedz,  kiedy  będziesz  mogła  przeprowadzić  się  do  mojego  domu? 

Chciałem powiedzieć, do naszego domu. Oczywiście pod warunkiem, że ci odpowiada. Jeśli 
wolisz inny ...  

Twój  dom  jest  piękny,  ale  nie  tak  wspaniały  jak  ty!  -  odparła,  odkładając  notatnik.  - 

Wiesz, co mnie cieszy? Że nie będę musiała kupować zasłon do sypialni. - Uśmiechnęła się, 

wskazując głową okno.  

- Jak zawsze praktyczna.  
- O, przepraszam, nie zawsze! - 

zaprotestowała.  

Potrafię być też romantyczna.  

- Mhm 

... Zauważyłem ...  

Pobrali się pod koniec października w małym kościółku w Sto Martin sur mer w obecności 

licznie przy

byłych przyjaciół, kolegów z pracy i krewnych.  

Marcelowi  przypadł  zaszczyt  poprowadzenia  panny  młodej  do  ołtarza.  Jacky  szła, 

trzymaj

ąc go pod ramię, a tuż za nimi dreptali Emma i Christophe w roli druhny i drużby. Gdy 

ich mały orszak przystanął w szeroko otwartych drzwiach kościoła, z góry popłynęły dźwięki 

organów. Jacky spojrzała przed siebie i na końcu szerokiego przejścia między ławkami do-

strzegła  Pierre'a  stojącego  przed  ołtarzem.  Uświadomiła  sobie,  że  oto  przed  jej  oczami 

rozgrywa się scena wyjęta z jej dziewczęcych marzeń.  

Jak  dobrze,  że  tym  razem  nie  przydepnęłam  sobie sukienki -  szepnęła  Emma, 

poprawiając  fałdy  różowej  satyny.  -  Jacky,  pamiętasz,  jak  musiałaś  spinać  mi  sukienkę 

szpilkami na ślubie mojej mamy?  

Pamiętam. Byłaś prześliczną druhną. 

Bardzo podoba mi się twoja suknia - pochwaliła dziewczynka. - To jedwab?  

-  Tak. Jedwab i koronki - 

odrzekła Jacky, zerkając na Christophe'a, który był wyjątkowo 

blady i mil

czący.  Biedactwo,  chyba  przytłoczył  go  nadmiar  wra-żeń,  pomyślała  ze 

współczuciem. - Dobrze się czujesz, skarbie? - zapytała, pochylając się nad nim.  

Ten kołnierzyk jest okropnie ciasny - jęknął, wciskając palec między brzeg sztywnej stójki a 

szyję· - Poczekaj, zaraz go rozluźnimy - pocieszyła go  

i odpięła haftkę. - Teraz lepiej? - O tak. Dzięki!  

Jacky, czekają na nas - przypomniał Marcel.  

Wiem. Jeszcze sekundę - poprosiła, chcąc się  

background image

upewnić, czy Christophe na nic się już nie skarży.  

Bardzo się cieszę, że zostaniesz moją mamą ~ szepnął, obejmując ją za szyję.  

A ja się cieszę, że będę miała takiego kochanego  

synka - 

odszepnęła.  

-  

Potem wyprostowała się, wzięła Marcela pod rękę i z radością w sercu ruszyła w stronę 

ołtarza, gdzie czekał na nią naj wspanialszy mężczyzna, jakiego mogła sobie wymarzyć ...  

EPILOG  

Mogę  teraz  wziąć  ją  na  ręce?  -  zapytała  Debbie,  gdy  Jacky  skończyła  przewijać 

dwutygodniową Suzanne.  

- Tak, ale pod warunkiem

, że dasz mi swoją Marguerite - odparła z uśmiechem.  

Zgoda. No to się zamieńmy!  

Trzytygodniowa Marguerite zamknęła oczy i spokojnie zasnęła w ramionach Jacky.  

Wiesz, że jutro -mija pierwsza rocznica naszego ślubu? - zapytała Jacky przyjaciółkę. - 

Pierre chce, żebyśmy świętowali tylko we czwórkę, ale ja zamie-  

. rzam go namówić na wielką imprezę. Chciałabym zaprosić kolegów ze szpitala, zwłaszcza 

tych z gineko

logii  i  położnictwa,  bo  przecież  to  dzięki  nim  mam  moją  śliczną  córeczkę  - 

mówiła,  obserwując  morze  widoczne  z  okien  sypialni.  -  Kiedy  okazało  się,  że  jestem  w 

ciąży,  byłam  w  szoku.  Naprawdę  nie  sądziłam,  że  to  się  może  zdarzyć.  A  potem,  kiedy 

wyniki testów potwierdziły moje przypuszczenia, myślałam, że oszaleję z radości.  

Pamiętam, kiedy mi o tym powiedziałaś. Byłaś w siódmym nIebie - potaknęła Debbie. - 

Widziałam jednak, że się martwisz, czy wszystko będzie dobrze. Nic ci wtedy nie mówiłam, 
ale ...  

Boże,  jak  ja  się  bałam  tej  ciąży  i  porodu!  -  przyznała  Jacky.  -  A Pierre chyba jeszcze 

bardziej. Chu

chał  na  mnie  i  dmuchał,  jakbym  była  z  porcelany.  Nadal  tak  się  o  mnie 

troszczy. Jest przeciwny urządzaniu dużego przyjęcia, bo uważa, że jeszcze nie odzyskałam 

sił. W sumie chyba ma rację. Przecież możemy zaprosić gości trochę później.  

-' C

o za piękny widok! - zawołał Marcel, który właśnie wszedł do pokoju i chwilę przyglądał 

im  się  z  wyraźną  przyjemnością.  -  I  wcale  nie  mam  na  myśli  ogrodu  ani  morza.  Ślicznie 

wyglądacie wy, moje panie. Dwie mamy i ich nowo narodzone córeczki.  

- Przyznaj s

ię, podsłuchiwałaś! - rzekła Debbie.  

Ależ skąd! - Pierre pośpieszył w sukurs koledze.  

Mówiłyście tak głośno, że słychać was było na dole.  

Podszedł do Jacky i położył dłonie na jej ramionach.  

Jeśli czujesz się na siłach urządzić przyjęcie, nie  

będę się sprzeciwiał.  

Zastanowimy się nad tym później.  

Na nas już czas - powiedziała Debbie.  

Pierre ostrożnie wziął' od niej Suzanne, a ona od razu przytuliła się do niego. Popatrzył na 

nią z ogromną tkliwością·  

Chodź, królewno, tata położy cię do łóżeczka  

szepnął, całując ją w główkę. - O czymplotkowałyś-  

cie, dziewczyny? - 

zapytał, siadając obok Jacky, gdy Debbie już wyszła.  

O tym, jak wiele może zmienić się przez rok. Kto by wtedy pomyślał, że zostanę matką?  

Byłaś bardzo dzielna, kochanie! - westchnął. A ja się tak o ciebie bałem.  

- Wiem. - 

Z czułością zmierzwiła mu włosy. - Byłeś dla mnie ogromnym wsparciem, choć 

czasem prze 

sadzałeś! Jak sobie pomyślę o tych wszystkich bada-  

niach, które kazałeś mi robić!  

.  

Musiałem  się  upewnić,  że  nic  ci  nie  grozi.  Dlatego  zgodziłem  się  z  opinią  twojego 

background image

lekarza, że dwa ostatnie miesiące powinnaś spędzić w szpitalu.  

Bardzo się przed tym broniłam. Nie chciałam zostawać tam bez ciebie. Gdy na to patrzę 

z dzisiejszej perspektywy, cieszę się, że mnie przekonałeś. Kiedy zaczął się poród ...  

To musiało być dla ciebie traumatyczne, prawda?  

Tak, ale wszystko poszło niesamowicie szybko.  

Spodziewałam  się  najgorszego,  tymczasem  ...  -  Urwała,  szukając  słów,  które  w  pełni 

oddałyby to, co wtedy czuła.  

Kiedy przyszedłem do sali porodowej, mówiłaś, że' strasznie cierpisz - przypomniał.  

Tak mówiłam? Nic nie pamiętam. Dostałam końską dawkę środków znieczulających.  

Dobrze,  że  poród  zaczął  się  w  szpitalu.  Gdyby  karetka  musiała  zabrać  cię  z  domu, 

niepotrzebnie stra

cilibyśmy cenny czas. Gdyby coś się stało tobie albo Suzanne ....  

Wolał nawet o tym nie myśleć.  

Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo jestem z tobą szczęśliwy - szepnął, tuląc ją do siebie. 

Tak bardzo cię kocham.  

Ja ciebie też.  

Dobiegające z dołu głosy wyrwały ich z transu. - Zdaje się, że wrócili Christophe i 
Nadine.  

Mamo! Narysowałem dla ciebie Suzanne! - wołał  

chłopiec, biegnąc na górę. - Tata? Już wróciłeś z pracy?! - ucieszył się, wpadając do 
pokoju. - Popatrz, podob

a ci się mój rysunek? Powiedz, czy Suzanne jest podobna?  

- Spójrz, kochanie. - 

Pierre podał kartkę Jacky.  

Uderzająco - powiedziała, podchodząc z rysun-  

kiem do łóżeczka. - Oprawię go w ramki. W końcu to . pierwszy portret Suzanne.  

- Narysowany przez 

prawdziwego, choć jeszcze nie odkrytego artystę - dodał Pierre z 

powagą.  

Pójdziemy na plażę? - zapytał Christophe.  

My możemy pójść, ale dla mamy i twojej sio-  

strzyczki jest dziś trochę za chłodno.  

Ubiorę się ciepło i pójdę z wami. A Suzanne będzie teraz spała, więc zostawię ją z 

Nadine.  

Jesteś pewna, że spacer nie będzie zbyt męczący?  

  - 

zaniepokoił się Pierre.  

.  

Nie martw się, naprawdę świetnie się czuję. Jesz-  

cze trochę i będę jak nowa.  

Uśmiechnęła  się  do  niego,  a  on  spojrzał  na  nią  z  taką  czułością,  że  przebiegł  ją 

rozkoszny dreszcz. Wciąż są w sobie bezgranicznie zakochani. Jacky była pewna, że ten 

płomień nigdy nie zgaśnie ...  

________________________________ 

 

 

background image

 

background image

 

background image

 

background image
background image
background image

 

 

 

background image

 

background image
background image

 

 

background image
background image

 

background image
background image
background image

 

background image

 

background image

 

background image
background image

 

 

 

background image

 

 

background image

 

background image

 

 

background image