background image

Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie

Lin Carter i Lyon Sprague de Camp
Spotkanie w krypcie 

   1. Czerwone 

ś

lepia 

Od dwóch dni wilki szły przez las jego 

ś

ladem i teraz znów go dogoniły. Ogl

ą

daj

ą

c si

ę

 przez ramie, 

młodzieniec dostrzegł je włochate, szare cienie kłusowały bezgło

ś

nie w

ś

ród czarnych pni, a w zapadaj

ą

cym 

mroku ich 

ś

lepia płon

ę

ły jak roz

Ŝ

arzone w

ę

gle. Wiedział, 

Ŝ

e tym razem ju

Ŝ

 nie zdoła odeprze

ć

 ataku. 

Grube pnie wiekowych drzew wznosiły si

ę

 wokół, jak milcz

ą

cy 

Ŝ

ołnierze zakl

ę

tej armii, ograniczaj

ą

c widok. 

Północne stoki wzgórz pokrywały poszarpane, białe łaty 

ś

niegu, lecz bulgot tysi

ę

cy strumyków zapowiadał 

rychłe ust

ą

pienie mrozu i nadej

ś

cie wiosny. Nawet w 

ś

rodku lata był to mroczny, ponury 

ś

wiat, a teraz, w 

słabn

ą

cym ze zbli

Ŝ

aniem si

ę

 zmierzchu, przy

ć

mionym 

ś

wietle pochmurnego nieba, wygl

ą

dał jeszcze bardziej 

niego

ś

cinnie. 

Młodzian biegł pod góro g

ę

sto zadrzewionym zboczem, uciekaj

ą

c ju

Ŝ

 trzeci dzie

ń

 od chwili, gdy udało mu sio 

zbiec z hyperborejskiej niewoli. Chocia

Ŝ

 wolny, młodzieniec znalazł sio w samym 

ś

rodku wrogiego królestwa, 

daleko od rodzinnej Cymmerii. Tak wiec umkn

ą

ł na południe, w dzik

ą

, górzyst

ą

 kraino oddzielaj

ą

c

ą

 

południowe tereny Hyperborei od 

Ŝ

ywych równin Brythunii i stepów Turanu. Słyszał, 

Ŝ

e gdzie

ś

 na południu 

le

Ŝ

y legendarna Zamora - ziemia czarnowłosych kobiet i wie

Ŝ

, zamieszkałych przez tajemnicze paj

ą

ki. Gdzie

ś

tam stały wspaniałe miasta - stolica pa

ń

stwa, Shadizar, zwana Miastem Łajdaków, Arenjun - Miasto Ztrdziei i 

Yezud - miasto boga-paj

ą

ka. 

Zdawało mu si

ę

Ŝ

e na południu olbrzymia siła z łatwo

ś

ci przyniesie mu bogactwo i sław

ę

 w

ś

ród 

wychowanych w mie

ś

ci słabeuszy. Skierował si

ę

 wiec ku północnym granicom Brythuni by szuka

ć

 swego 

szcz

ęś

cia, a prócz wystrz

ę

pionej, poszarzał tuniki i kawałka ła

ń

cucha nie miał nic. 

Wilki wpadły na jego 

ś

lad. Zazwyczaj nie atakowały ludzi,1 zima trwała wyj

ą

tkowo długo i wygłodniałe 

drapie

Ŝ

niki były gotowe na wszystko. Za pierwszym razem, kiedy go dopadły zakr

ę

cił ła

ń

cuchem z tak

ą

 furi

ą

Ŝ

e poło

Ŝ

ył trupem jednego szarego napastnika, a drugiemu złamał kr

ę

gosłup. Szkaradna posoka pryskała 

topniej

ą

cy 

ś

nieg. Wygłodzone stado odst

ą

piło od człowieka ze 

ś

wiszcz

ą

cym gro

ź

nie ła

ń

cuchem, by ucztowa

ć

na trupach swych krewniaków, a młody Conan pomkn

ą

ł na południe. Ale niebawem wilki znów ruszyły jego 

tropem. 
Nast

ę

pnego dnia opadły go o zachodzie sło

ń

ca, przy zamarzni

ę

tej rzece na granicy Brythunii. Walczył z nimi 

na 

ś

liskim lodzie, młóc

ą

c okrwawionym ła

ń

cuchem jak cepem, dopóki na 

ś

mielszy wilk nie chwycił z

ę

bami 

Ŝ

elaznych ogniw i nie wyrw; ła

ń

cucha ze słabn

ą

cej dłoni. Wtedy cienki lód załamał si

ę

 pod ci

ęŜ

arem 

walcz

ą

cych i Conan znalazł si

ę

 w lodowatej wodzi Krztusz

ą

c si

ę

 i łapi

ą

c gwałtownie oddech zobaczył, 

Ŝ

e kilku

prze

ś

ladowców wpadło razem z nim. Przez chwil

ę

 widział nie opodal na pół pogr

ąŜ

onego w wodzie wilka, 

w

ś

ciekle skrobi

ą

cego przednimi łapami o kraw

ę

d

ź

 przer

ę

bli, ale nigdy si

ę

 nie dowiedział, i zwierz

ą

t zdołało 

si

ę

 wydosta

ć

, a ile zostało wci

ą

gni

ę

tych pod lód przez wartki nurt. Dzwoni

ą

c z

ę

bami wygramolił si

ę

 z wody, 

pozostawiaj

ą

c wyj

ą

ce stado na drugim brzegu. Półnagi i na wpół zamarzni

ę

ty umykał cał

ą

 noc i cały dzie

ń

 

przez poro

ś

ni

ę

te lasem wzgórza na południe. 

Teraz wilki znów go doganiały. 
Mro

ź

ne górskie powietrze paliło 

Ŝ

ywym ogniem pracuj

ą

ce jak miechy płuca Conana. Ołowiane nogi poruszały

si

ę

 miarowo bez udziału 

ś

wiadomo

ś

ci. Za ka

Ŝ

dym krokiem jego obute w sandały stopy zapadały si

ę

 z cichym 

chlupni

ę

ciem w namokni

ę

t

ą

 ziemi

ę

. Wiedział, 

Ŝ

e z gołymi r

ę

kami nie ma 

Ŝ

adnej szansy przeciwko tuzinowi 

szarych zabójców, ale biegł dalej, nie zatrzymuj

ą

c si

ę

. Pos

ę

pna natura Cymmerianina nie dopuszczała my

ś

li 

o poddaniu si

ę

 losowi, nawet w obliczu nieuchronnej 

ś

mierci. 

Znów zacz

ą

ł sypa

ć

 

ś

nieg, du

Ŝ

e, mokre płatki opadały ze słabym, lecz daj

ą

cym si

ę

 słysze

ć

 szelestem, 

znacz

ą

c wilgotn

ą

 ziemie i strzeliste 

ś

wierki miriadami białych plam. Tu i tam z dywanu igieł sterczały wielkie 

głazy, kraina stawała si

ę

 coraz bardziej górzysta i skalista. Te głazy były jedyn

ą

 nadziej

ą

 Conana, który 

zamierzał oprze

ć

 si

ę

 o skał

ę

 i zabezpieczywszy si

ę

 w ten sposób przed atakiem z tyłu, stan

ąć

 do ostatniej 

walki. Niewielk

ą

 miał nadzieje na wyj

ś

cie z 

Ŝ

yciem z opresji - dobrze znał szybko

ść

 i sił

ę

 stalowych szczek 

tych 

Ŝ

ylastych, stufuntowych ciał - ale lepsza taka szansa ni

Ŝ

 

Ŝ

adna. 

Las rzedniał w miar

ę

 jak zbocze stawało si

ę

 bardziej strome. Conan pop

ę

dził ku grupie skał wznosz

ą

cych si

ę

na stoku, jak brama jakiego

ś

 zasypanego grodu. W tej samej chwili wilki wypadły z le

ś

nej g

ę

stwiny i pognały 

za nim, wyj

ą

c jak piekielne demony, triumfuj

ą

ce nad potopion

ą

 dusz

ą

   2. Skalne komnaty 

Przez biały zam

ę

t sypi

ą

cego 

ś

niegu młodzieniec dojrzał ziej

ą

cy czerni

ą

 otwór miedzy dwoma pot

ęŜ

nymi 

blokami skalnymi i pomkn

ą

ł w tym kierunku. Kiedy dobiegał do w

ą

skiej, ciemnej szczeliny, wilki nast

ę

powały 

mu ju

Ŝ

 na pi

ę

ty - zdawało mu si

ę

Ŝ

e na gołych nogach czuje ich gor

ą

ce, smrodliwe oddechy. Wcisn

ą

ł si

ę

 w 

otwór w momencie, gdy przodownik stada skoczył na niego. Ociekaj

ą

ce 

ś

lin

ą

 kły chwyciły powietrze - Conan 

był bezpieczny. Ale na jak długo? 

Strona 1

background image

Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie

Schyliwszy si

ę

, macał dookoła siebie w ciemno

ś

ci, szukaj

ą

c na chropowatej, kamiennej podłodze czego

ś

czym mógłby odeprze

ć

 wyj

ą

c

ą

 hordo. Na zewn

ą

trz słycha

ć

 było dreptanie łap po 

ś

wie

Ŝ

ym 

ś

niegu, skrobanie 

pazurów o kamie

ń

 i ci

ęŜ

kie dyszenie zziajanych tak jak i on wilków. Wygłodniałe, 

Ŝą

dne krwi zwierz

ę

ta 

skomliły czuj

ą

c jego zapach, lecz 

Ŝ

adne nie próbowało dosta

ć

 si

ę

 do 

ś

rodka. I to wydawało si

ę

 dziwne. 

Ciemno

ś

ci, panuj

ą

ce w niewielkiej, skalnej komnacie rozpraszało tylko słabe 

ś

wiatło wpadaj

ą

ce przez otwór 

wej

ś

ciowy. Nierówn

ą

 podłogo pokrywały 

ś

mieci naniesione tu w ci

ą

gu długich lat przez wiatr, ptaki i zwierz

ę

ta

- zeschłe li

ś

cie, igliwie, suche gał

ą

zki, nieco rozsypanych drobnych ko

ś

ci, kamyków i okruchów skały. Nie 

znalazł niczego, ci mogłoby posłu

Ŝ

y

ć

 za bro

ń

Prostuj

ą

c si

ę

 na cał

ą

 wysoko

ść

 swej mierz

ą

cej ju

Ŝ

 ponad sze

ść

 stóp postaci, młodzian zacz

ą

ł bada

ć

 

ś

ciany 

wyci

ą

gni

ę

t

ą

 r

ę

k

ą

. Wkrótce znalazł przej

ś

cie wiod

ą

ce gdzie

ś

 dalej, w smolisty mrok. Macaj

ą

c kraw

ę

dzie 

otworu stwierdził, 

Ŝ

e ma on regularny kształt i odkrył 

ś

lady dłuta na kamiennej framudze, układaj

ą

ce si

ę

 w 

tajemnicze znaki jakiego

ś

 nieznanego pisma. Nieznanego przynajmniej młodemu barbarzy

ń

cy z północy, 

który nie umiał ani czyta

ć

, ani pisa

ć

 i wr

ę

cz pogardzał takimi umiej

ę

tno

ś

ciami, uwa

Ŝ

aj

ą

c je za objaw 

zniewie

ś

ciało

ś

ci. 

Musiał si

ę

 zgi

ąć

 wpół, by przecisn

ąć

 si

ę

 przez niskie drzwi, ale przeszedłszy przez nie mógł znowu stan

ąć

 

wyprostowany. Zatrzymał si

ę

, nasłuchuj

ą

c czujnie. W otaczaj

ą

cej go ciszy i ciemno

ś

ci instynktownie wyczuł 

czyj

ąś

 obecno

ść

. Chocia

Ŝ

 napi

ę

te zmysły nie dostarczały mu 

Ŝ

adnych wskazówek, miał dziwne wra

Ŝ

enie, 

Ŝ

nie jest sam w komnacie. 
Wyt

ęŜ

aj

ą

c wy

ć

wiczony w le

ś

nej głuszy słuch doszedł do wniosku, 

Ŝ

e pomieszczenie, w jakim si

ę

 znalazł, jest 

o wiele wi

ę

ksze od pierwszego. Wokół unosił si

ę

 zaduch nagromadzonego przez wieki kurzu i nietoperzych 

odchodów. Ostro

Ŝ

nie stawiaj

ą

c stopy napotykał porozstawiane tu i tam przedmioty i chocia

Ŝ

 ich nie widział, 

wydawały mu si

ę

 sprz

ę

tami wykonanymi przez człowieka. 

Zrobił jeden zbyt szybki krok w kierunku 

ś

ciany, potkn

ą

ł si

ę

 o co

ś

 i kiedy upadł, przedmiot rozleciał si

ę

 z 

trzaskiem pod jego ci

ęŜ

arem. Ostra drzazga zarysowała mu skór

ę

, dodaj

ą

c nast

ę

pne zadrapanie do 

skalecze

ń

 spowodowanych przez 

ś

wierkowe igły i wilcze kły. Kln

ą

c, podniósł si

ę

 i pomacał połamane 

szcz

ą

tki. To było krzesło, tak zbutwiałe, 

Ŝ

e drewno kruszyło si

ę

 w palcach. 

Dalsze badania prowadził z wi

ę

ksz

ą

 ostro

Ŝ

no

ś

ci

ą

. Wyci

ą

gaj

ą

c r

ę

ce natrafił na inny, wi

ę

kszy przedmiot, w 

którym niebawem rozpoznał wojenny rydwan. Szprychy przegnity i koła załamały si

ę

, tak 

Ŝ

e wóz le

Ŝ

ał na 

podłodze w

ś

ród fragmentów podwozia i kawałków obr

ę

czy. Bł

ą

dz

ą

ce palce Conana dotkn

ę

ły zimnego metalu

- najwidoczniej zardzewiałego, 

Ŝ

elaznego okucia rydwanu. To nasun

ę

ło mu pomysł. Odwrócił si

ę

 i wymacuj

ą

c

sobie drog

ę

 powrócił do przedsionka. Zebrał gar

ść

 suszu i kilka skalnych odłamków. Ponownie wszedł do 

komnaty i uło

Ŝ

ywszy mał

ą

 kupk

ę

 z chrustu i li

ś

ci uderzył 

Ŝ

elazem o kamie

ń

. Po kilku nieudanych próbach z 

kolejnego kamienia trysn

ę

ły jasne iskry. Za chwil

ę

 w komnacie płoniło małe ognisko podsycane resztkami 

połamanego krzesła i drewnianymi kawałkami rydwanu. Teraz mógł odpocz

ąć

 po straszliwym wy

ś

cigu i 

ogrza

ć

 zdr

ę

twiałe członki. 

ś

wawo trzaskaj

ą

ce płomienie powstrzymaj

ą

 wci

ąŜ

 kr

ę

c

ą

ce si

ę

 przed wej

ś

ciem 

wilki, które, chocia

Ŝ

 zwykle niech

ę

tnie rezygnuj

ą

 ze zdobyczy, nie próbowały wtargn

ąć

 do ciemnej jaskini. 

Ciepły, 

Ŝ

ółty blask ognia ta

ń

czył po 

ś

cianach z topornie ociosanego kamienia. Conan rozejrzał si

ę

 wokół. 

Pomieszczenie miało kształt prostok

ą

ta i było znacznie wi

ę

ksze ni

Ŝ

 pierwotnie przypuszczał. Wyniosły strop 

gin

ą

ł w gł

ę

bokim cieniu i zasłonach paj

ę

czyn. Pod 

ś

cianami stało kilka krzeseł i par

ę

 kufrów ze strojami i 

broni

ą

, których otwarte wieka ukazywały zakurzon

ą

 zawarto

ść

. W wielkiej, kamiennej komnacie roztaczała 

si

ę

 wo

ń

 

ś

mierci i st

ę

chlizny. 

Nagle dreszcz przebiegł Conanowi po plecach - w odległym k

ą

cie pomieszczenia, na ogromnym kamiennym 

tronie siedział nagi olbrzym z obna

Ŝ

onym mieczem na kolanach. W migocz

ą

cym blasku płomieni trupia 

czaszka spogl

ą

dała pustymi oczodołami na młodego Cymmerianina. Chude jak patyki ko

ń

czyny były br

ą

zowe

i wyschni

ę

te, a ciało na pot

ęŜ

nej piersi skurczone i pop

ę

kane przywarto w strz

ę

pach do odsłoni

ę

tych 

Ŝ

eber. 

Conan wiedział, 

Ŝ

e nagi gigant nie 

Ŝ

yje od wielu wieków, lecz 

ś

wiadomo

ść

 tego nie zmniejszała przera

Ŝ

enia 

młodzie

ń

ca. Nieustraszony w starciu z człowiekiem czy zwierz

ę

ciem, nie obawiał si

ę

 bólu i 

ś

mierci z r

ą

wrogów. Jednak jako barbarzy

ń

ca z dzikiej Cymmerii l

ę

kał si

ę

 nadprzyrodzonych mocy, demonów i 

potwornych stworów Odwiecznej Nocy i Chaosu, jakimi jego prymitywny lud zapełniał ciemno

ś

ci za kr

ę

giem 

obozowych ognisk. Conan wolałby stawia

ć

 czoła głodnym wilkom ni

Ŝ

 pozostawa

ć

 tutaj z martwym, 

spogl

ą

daj

ą

cym na niego ze skalnego tronu zapadni

ę

tymi oczodołami, w których dr

Ŝą

cy odblask ogniska, 

o

Ŝ

ywiaj

ą

c wyschni

ę

te oblicze trupa, poruszał mroczne cienie. 

   3. Miecz 

Krew zastygła młodzie

ń

cowi w 

Ŝ

yłach i włosy zje

Ŝ

yły mu si

ę

 na głowie, ale wzi

ą

ł si

ę

 w gar

ść

. Odsyłaj

ą

c w 

duchu wszystkie przes

ą

dy do diabła, podszedł na sztywnych nogach do tronu, by przyjrze

ć

 si

ę

 z bliska 

zmarłemu. Tron - solidny blok szklistego ciemnego kamienia, ociosanego z grubsza na kształt fotela - stał na 
niskim postumencie. Olbrzym musiał umrze

ć

 siedz

ą

c na nim albo został tam posadzony po 

ś

mierci. Je

Ŝ

eli 

nosił kiedy

ś

 jak

ąś

 odzie

Ŝ

, to ju

Ŝ

 dawno zbutwiała i rozsypała si

ę

 w proch. Mosi

ęŜ

ne zapinki i resztki zbroi 

nadal le

Ŝ

ały u jego stóp. Szyj

ę

 otaczał naszyjnik z nieoszlifowanych bryłek szlachetnego kruszcu, a na 

Strona 2

background image

Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie

szponiastych dłoniach, 

ś

ciskaj

ą

cych por

ę

cze tronu, błyszczały złote pier

ś

cienie. Zwie

ń

czony rogami hełm z 

br

ą

zu, pokryty teraz zielon

ą

 warstw

ą

 tłustej 

ś

niedzi, chronił wyschni

ę

t

ą

 czaszk

ę

 budz

ą

cej groz

ę

 postaci. Mimo

Ŝ

elaznych nerwów Conan z trudem zmusił si

ę

, by spojrze

ć

 w t

ę

 zniszczon

ą

 przez czas twarz. Zapadni

ę

te 

oczy trupa zostawiły dwie czarne jamy, a łuszcz

ą

ca si

ę

 skóra wyschni

ę

tych warg obna

Ŝ

yła po

Ŝ

ółkłe, 

wyszczerzone w ponurym u

ś

miechu z

ę

by. 

Kim był zmarły? Staro

Ŝ

ytnym wojownikiem, wielkim wodzem budz

ą

cym strach za 

Ŝ

ycia i czczonym po 

ś

mierci? Nikt nie mógł odpowiedzie

ć

 na to pytanie. Blisko sto ras w

ę

drowało i władało tym górzystym 

pograniczem, od czasu kiedy Altantyda zapadła si

ę

 w szmaragdowe fale Zachodniego Oceanu osiem tysi

ę

cy 

lat wcze

ś

niej. S

ą

dz

ą

c po zwie

ń

czonym rogami hełmie, trup mógł by

ć

 wodzem pierwotnych Vanirów lub 

Aesirów, albo królem jakiego

ś

 zapomnianego, prymitywnego szczepu Hyborian, od dawna pochłoni

ę

tego 

przez mroki czasu i pogrzebanego przez pył wieków. 
Spojrzenie Conana padło na wielki miecz, le

Ŝą

cy na kolanach trupa. Była to przera

Ŝ

aj

ą

ca bro

ń

 - szerok

ą

 

kling

ę

 o blisko metrowej długo

ś

ci wykuto z hartowanej stali - nie z miedzi czy br

ą

zu, jak mo

Ŝ

na by si

ę

 

spodziewa

ć

 ze wzgl

ę

du na wiek or

ęŜ

a. Mógł to by

ć

 pierwszy stalowy brzeszczot wykonany r

ę

k

ą

 ludzk

ą

cymmeria

ń

skie legendy wspominały o dniach, gdy sieczono si

ę

 i kłuto czerwonym spi

Ŝ

em, nie znaj

ą

tajemnicy wyrobu 

Ŝ

elaznych przedmiotów. Ten miecz w zamierzchłej przeszło

ś

ci musiał by

ć

 

ś

wiadkiem wielu 

bitew - mówiła o tym jego szeroka klinga, wci

ąŜ

 ostra, lecz poszczerbiona w licznych miejscach, gdzie z 

brz

ę

kiem spotkała si

ę

 niegdy

ś

 z ostrzami innych mieczy i toporów. Pociemniały ze staro

ś

ci, poplamiony rdz

ą

 

or

ęŜ

 nadal budził respekt. Cymmerianinowi mocniej zabiło serce - w jego 

Ŝ

yłach płyn

ę

ła krew pokole

ń

 

wojowników. 
Na Croma, co za miecz! Z tak

ą

 broni

ą

 mógł stawi

ć

 czoła nie tylko stadu wygłodzonych wilków. Chwytaj

ą

r

ę

koje

ść

 po

Ŝą

dliw

ą

 r

ę

k

ą

 nie dostrzegł ostrzegawczego błysku w ciemnych oczodołach staro

Ŝ

ytnego 

wojownika. Conan zwa

Ŝ

ył miecz w r

ę

ku. Or

ęŜ

 z Dawnych Wieków wydawał si

ę

 ci

ęŜ

ki jak ołów. Mo

Ŝ

e w 

przeszło

ś

ci nosił go jaki

ś

 legendarny król-heros, jak Kull Atlantyda - król Valuzji w czasach, nim skryła j

ą

 

zielona to

ń

... Młodzieniec poczuł jak wzbiera w nim siła, a serce bije szybciej przepełnione dum

ą

 posiadania. 

Zamachn

ą

ł si

ę

. Bogowie, co za bro

ń

! Wojownik z takim mieczem jest godzien ka

Ŝ

dego zaszczytu! Maj

ą

c taki 

or

ęŜ

 nawet półnagi młody barbarzy

ń

ca z surowej, dzikiej Cymmerii mo

Ŝ

e wywalczy

ć

 sobie drog

ę

 przez 

zast

ę

py wrogów i przebrn

ą

wszy przez rzeki posoki zaj

ąć

 poczesne miejsce w panteonie władców! 

Stan

ą

ł z dala od tronu, tn

ą

c i d

ź

gaj

ą

c powietrze ostr

ą

 stal

ą

, oswajaj

ą

c si

ę

 z dotykiem zniszczonej przez czas 

r

ę

koje

ś

ci. W zadymionym pomieszczeniu rozległ si

ę

 jedynie 

ś

wist rozcinanego powietrza, a migocz

ą

ce 

ś

wiatło ogniska odbijało si

ę

 skrz

ą

cymi promieniami od powierzchni ostrza, rzucaj

ą

c małe, złote błyski na 

kamienne 

ś

ciany. Z tak

ą

 broni

ą

 nie obawiał si

ę

 nawet armii wojowników! 

Conan nabrał tchu w piersi i wydał dziki okrzyk wojenny swego ludu. Krzyk odbił si

ę

 grzmi

ą

cym echem po 

komnacie pełnej tajemniczych cieni i zestarzałego kurzu. Cymmerianin nie pomy

ś

lał, 

Ŝ

e gromkie wyzwanie 

rzucone w takim miejscu mogło obudzi

ć

 nie tylko 

ś

pi

ą

ce nietoperze, lecz równie

Ŝ

 co

ś

, co według wszelkich 

praw powinno spoczywa

ć

 w spokoju przez nadchodz

ą

ce wieki. 

Nagle młodzieniec zastygł w niedoko

ń

czonym ge

ś

cie, słysz

ą

c dziwny, suchy chrz

ę

st, dobiegaj

ą

cy z tej cz

ęś

ci

komnaty, gdzie stał tron. Młody barbarzy

ń

ca odwrócił si

ę

 wolno, spojrzał... i serce w nim zamarło, a lodowaty 

dreszcz strachu przebiegł mu po krzy

Ŝ

u. Wszystkie nocne koszmary i przes

ą

dne leki obudziły si

ę

 w jego 

duszy, napełniaj

ą

c j

ą

 szale

ń

stwem i groz

ą

. Trup o

Ŝ

ył. 

   4. Spotkanie 

Powoli, konwulsyjnymi ruchami, trup podniósł si

ę

 ze swego kamiennego fotela i spojrzał na intruza pustymi 

oczodołami, które zdawały si

ę

 jarzy

ć

 zimnym, nienawistnym spojrzeniem. Dzi

ę

ki tajemniczej sztuce 

pradawnych czarnoksi

ęŜ

ników, 

Ŝ

ycie wci

ąŜ

 tliło si

ę

 w wysuszonej mumii starego wodza. Obna

Ŝ

one szcz

ę

ki 

rozchyliły si

ę

 i zamkn

ę

ły w przera

Ŝ

aj

ą

cej parodii mowy. Conan usłyszał tylko suchy chrz

ę

st, z jakim resztki 

mi

ęś

ni i 

ś

ci

ę

gien tarły o siebie. Ta bezgło

ś

na imitacja mowy przeraziła młodzie

ń

ca bardziej ni

Ŝ

 fakt, 

Ŝ

martwy o

Ŝ

ył i poruszał si

ę

Szkielet zst

ą

pił z postumentu i zwrócił si

ę

 ku Cymmerianinowi. Puste oczodoły wypełniły si

ę

 nagle krwawym 

blaskiem, gdy ich spojrzenie padło na wielki miecz. Krocz

ą

c niezdarnie mumia ruszyła przez komnat

ę

 w 

kierunku Conana, jak uosobienie grozy, jak demon z majacze

ń

 szale

ń

ca, wyci

ą

gaj

ą

c ko

ś

ciste szpony, by 

odebra

ć

 swoj

ą

 własno

ść

Przej

ę

ty zabobonnym l

ę

kiem młodzian cofał si

ę

 krok za krokiem przed zbli

Ŝ

aj

ą

cym si

ę

 olbrzymem. Płomienie

ogniska rzucały na poblisk

ą

 

ś

cian

ę

 czarny, potworny cie

ń

 szkieletu, drgaj

ą

cy na chropowatej skale. Panuj

ą

c

ą

 

w grobowcu cisz

ę

 zakłócał tylko syk ognia, po

Ŝ

eraj

ą

cego resztki drewnianego krzesła, chrz

ę

st wyschni

ę

tych 

mi

ęś

ni zbli

Ŝ

aj

ą

cego si

ę

 trupa i ci

ęŜ

ki oddech przera

Ŝ

onego, z trudem chwytaj

ą

cego powietrze Conana. 

Mumia przyparta intruza do 

ś

ciany i wyci

ą

gn

ę

ła dr

Ŝą

c

ą

 br

ą

zow

ą

 r

ę

k

ę

Odruchowo, instynktownie, młody barbarzy

ń

ca uderzył. Rozległ si

ę

 

ś

wist i z trzaskiem, przypominaj

ą

cym 

odgłos łamanej gał

ę

zi stalowe ostrze odr

ą

bało wyci

ą

gni

ę

te rami

ę

. Odci

ę

ta r

ę

ka upadła z suchym grzechotem

na podłog

ę

 nadal zaciskaj

ą

c palce; z kikuta wyschni

ę

tego przedramienia nie trysn

ę

ła nawet kropla krwi. 

Strona 3

background image

Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie

Straszliwa rana, jaka powaliłaby ka

Ŝ

dego 

ś

miertelnika, nie powstrzymała trupa, który cofn

ą

ł okaleczon

ą

 r

ę

k

ę

 i

wyci

ą

gn

ą

ł drug

ą

. Oszalały Conan skoczył na napastnika wymierzaj

ą

c zamaszyste, pot

ęŜ

ne ciosy. Jeden z 

nich trafił w bok mumii. Pod ostrzem miecza 

Ŝ

ebra trzasn

ę

ły jak gał

ą

zki i olbrzym upadł z łoskotem. 

Młodzieniec stał na 

ś

rodku kamiennej komnaty dysz

ą

c ci

ęŜ

ko i 

ś

ciskaj

ą

c wy

ś

lizgan

ą

 r

ę

koje

ść

 w spotniałej 

dłoni patrzył rozszerzonymi oczyma na trupa, który wolno d

ź

wign

ą

ł si

ę

 na nogi i wyci

ą

gaj

ą

c szponiast

ą

 dło

ń

 

zbli

Ŝ

ał si

ę

 znowu. 

   5. Pojedynek 

Rozpocz

ę

ły si

ę

 

ś

miertelne zmagania. Conan uderzał ze wszystkich sił, lecz musiał cofa

ć

 si

ę

 krok po kroku 

przed niepowstrzymanym pochodem wci

ąŜ

 nast

ę

puj

ą

cego przeciwnika. Nagle mumia gwałtownym ruchem 

cofn

ę

ła rami

ę

 przed ciosem i impet wytr

ą

cił Cymmerianina z równowagi. Nim j

ą

 odzyskał, trup chwycił 

ko

ś

cist

ą

 r

ę

k

ą

 za fałdy tuniki i zerwał z niego postrz

ę

pion

ą

 szat

ę

, zostawiaj

ą

c go nagim prócz sandałów i 

przepaski na biodrach. 
Conan odskoczył i wymierzył pot

ęŜ

ne uderzenie w głow

ę

 monstrum. Mumia znów uchyliła si

ę

 i ponownie 

młody barbarzy

ń

ca z trudem wywin

ą

ł si

ę

 z u

ś

cisku. W ko

ń

cu silny cios trafił w hełm przeciwnika, odcinaj

ą

jeden z wie

ń

cz

ą

cych go rogów. Nast

ę

pny - i hełm z brz

ę

kiem potoczył si

ę

 po podłodze w k

ą

t komnaty. 

Kolejne uderzenie spadło na wyschni

ę

t

ą

, ohydn

ą

 czaszk

ę

. Ostrze utkwiło na moment w ko

ś

ci i to prawie 

zgubiło Conana - czarne pazury si

ę

gn

ę

ły jego szyi, rozdzieraj

ą

c skór

ę

, gdy gwałtownie wyrwał wbit

ą

 bro

ń

Jeszcze raz trafił mumi

ę

 w 

Ŝ

ebra i znów ostrze zakleszczyło si

ę

 w kr

ę

gach. I tym razem udało mu si

ę

 je 

wyszarpn

ąć

. Wydawało si

ę

Ŝ

e nic nie jest w stanie zatrzyma

ć

 napastnika. Nie sposób przecie

Ŝ

 zrani

ć

 trupa! 

Szkielet chwiał si

ę

, ale ci

ą

gle nacierał, nie znaj

ą

c zm

ę

czenia ani słabo

ś

ci, chocia

Ŝ

 rany, jakie odniósł, 

powaliłyby tuzin krzepkich wojowników. 
Jak mo

Ŝ

na zabi

ć

 martwego? - to pytanie tłukło si

ę

 pod czaszk

ą

 bliskiego szale

ń

stwa Conana. Zadawał je 

sobie raz po raz, siek

ą

c i r

ą

bi

ą

c ze wszystkich sił. Serce waliło mu jak młotem, płuca pracowały jak miechy, 

lecz jego ciosy nie wywierały 

Ŝ

adnego wra

Ŝ

enia na milcz

ą

cym przeciwniku. 

Wreszcie barbarzy

ń

ca przywołał na pomoc cały swój spryt. Pomy

ś

lawszy, 

Ŝ

e okulawiona mumia nie b

ę

dzie 

mogła go 

ś

ciga

ć

, wymierzył nagły, zamaszysty cios w kolano trupa. Trzasn

ę

ła ko

ść

 i szkielet upadł, ale w 

wyschni

ę

tej piersi kryła si

ę

 nadnaturalna moc. Czołgaj

ą

c si

ę

 po kamiennej podłodze mumia znowu d

ź

wign

ę

ła

si

ę

 na nogi i ruszyła do młodzie

ń

ca powłócz

ą

c okaleczon

ą

 ko

ń

czyn

ą

Conan uderzył, utr

ą

caj

ą

c doln

ą

 szcz

ę

k

ę

, która z grzechotem potoczyła si

ę

 po komnacie. Trup nawet si

ę

 nie 

zatrzymał. W niestrudzonym, miarowym pochodzie wci

ąŜ

 nast

ę

pował na intruza chocia

Ŝ

 poni

Ŝ

ej płon

ą

cych 

niesamowitym blaskiem oczodołów, dolna cz

ęść

 czaszki była teraz zaledwie mas

ą

 białych, potrzaskanych 

ko

ś

ci. Conan zaczynał 

Ŝ

ałowa

ć

Ŝ

e wilcze stado nie dopadło go, zanim zd

ąŜ

ył schroni

ć

 si

ę

 w tej przekl

ę

tej 

krypcie, której zmarły przed wiekami mieszkaniec był wci

ąŜ

 

Ŝ

ywy i niebezpieczny. 

Nagle co

ś

 chwyciło go za nog

ę

. Straciwszy równowag

ę

, run

ą

ł jak długi na nierówn

ą

 kamienn

ą

 podłog

ę

wierzgaj

ą

c w

ś

ciekle by uwolni

ć

 si

ę

 z uchwytu ko

ś

cistych palców. Spojrzał i zamarł na chwile, gdy zobaczył 

uczepion

ą

 jego kostki, odr

ą

ban

ą

 dło

ń

 trupa. Wyschni

ę

te szpony wbiły si

ę

 gł

ę

boko w ciało. 

Olbrzymia, siej

ą

ca groz

ę

 i szale

ń

stwo posta

ć

 pochyliła nad nim sw

ą

 strzaskan

ą

 twarz i z szyderczym 

grymasem wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

 ku gardłu ofiary. 

Conan instynktownie z całej siły kopn

ą

ł obiema nogami w skurczony brzuch trupa wyrzucaj

ą

c go w powietrze.

Z gło

ś

nym trzaskiem olbrzym upadł - prosto w ognisko. Cymmerianin chwycił odci

ę

t

ą

 r

ę

k

ę

, wci

ąŜ

 

ś

ciskaj

ą

c

ą

 

jego kostk

ę

, oderwał j

ą

, skoczył na nogi i cisn

ą

ł ko

ń

czyn

ę

 w 

ś

lad za reszt

ą

 zwłok. Pochylił si

ę

, porwał 

upuszczony w czasie upadku miecz i rzucił si

ę

 w kierunku ogniska - by stwierdzi

ć

Ŝ

e bitwa zako

ń

czona. 

Wysuszone przez niezliczone stulecia ko

ś

ci płon

ę

ły gwałtownie, jak suchy chrust. Nadnaturalne 

Ŝ

ycie jeszcze

nie opu

ś

ciło trupa - wyprostował si

ę

 z wysiłkiem i wtedy płomienie ogarn

ę

ły cały jego szkielet, przeskakuj

ą

c z 

ko

ś

ci na ko

ść

, zmieniaj

ą

c go w 

Ŝ

yw

ą

 pochodnie. Ju

Ŝ

 prawie udało mu si

ę

 wygramoli

ć

 z ognia, gdy nagle 

okaleczona noga ugi

ę

ła si

ę

 pod nim i olbrzym run

ą

ł z powrotem w ognisko. Płon

ą

ce ramie uniosło si

ę

 i 

opadło jak ułamana gał

ąź

, czaszka potoczyła si

ę

 miedzy w

ę

gle i po kilku chwilach ogie

ń

 pochłon

ą

ł mumie 

zupełnie, pozostawiaj

ą

c jedynie kilka roz

Ŝ

arzonych w

ę

gielków i garstk

ę

 popiołu. 

   6. Decyzja 

Conan z przeci

ą

głym westchnieniem wypu

ś

cił powietrze z płuc i ponownie nabrał tchu. Napi

ę

cie opu

ś

ciło go, 

pozostawiaj

ą

c w całym ciele uczucie zm

ę

czenia. Wytarł zimny pot z czoła i przegładził palcami czarne włosy. 

Oto wojownik był w ko

ń

cu naprawd

ę

 martwy i wielki miecz nale

Ŝ

ał do zwyci

ę

zcy. Jeszcze raz zwa

Ŝ

ył or

ęŜ

 w 

r

ę

ku, ciesz

ą

c si

ę

 jego ci

ęŜ

arem i moc

ą

Ś

miertelnie utrudzony, zastanowił si

ę

 nad sp

ę

dzeniem nocy w krypcie. Na zewn

ą

trz czekały na niego wilki i 

mróz, a nawet instynktowne wyczucie kierunku nie uchroni go przed zbł

ą

dzeniem na obcej ziemi w 

bezgwiezdn

ą

 noc. Po krótkim namy

ś

le zdecydował si

ę

. Wypełniona dymem komnata 

ś

mierdziała ju

Ŝ

 nie tylko

st

ę

chlizn

ą

, ale tak

Ŝ

e dziwnym, budz

ą

cym odraz

ę

 odorem spalonego ciała. Pusty tron zdawał si

ę

 spogl

ą

da

ć

 

Strona 4

background image

Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie

szyderczo na młodego Cymmerianina, który wci

ąŜ

 miał to niesamowite wra

Ŝ

enie czyjej

ś

 obecno

ś

ci, jakie 

odniósł, gdy po raz pierwszy wszedł do grobowca. Na my

ś

l o noclegu w tym nawiedzonym miejscu czuł 

lodowate palce strachu pełzn

ą

ce po plecach. 

Nowa bro

ń

 napełniła go otuch

ą

. Wypi

ą

ł pier

ś

 i ze 

ś

wistem przeci

ą

ł ostrzem powietrze. Po chwili wynurzył si

ę

 

z otworu wej

ś

ciowego, otulony w stare futro, wyj

ę

te z jednej ze skrzy

ń

, trzymaj

ą

c pochodnie w jednej, a miecz

w drugiej r

ę

ce. 

Po wilkach nie było 

ś

ladu. Spogl

ą

daj

ą

c w gór

ę

, Conan zobaczył rozpogadzaj

ą

ce si

ę

 niebo. Przez chwile 

wpatrywał si

ę

 w gwiazdy, błyskaj

ą

ce w

ś

ród pochmurnego jeszcze nieboskłonu i znów skierował swoje kroki 

na południe. 

przekład : Zbigniew A. Królicki & Robert J. Szmidt 
    powrót

Strona 5