background image

BARBARA CONKLIN

ZAKOCHAJ SIĘ

Przełożyła Elżbieta Pajewska

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Mam go ze sobą. Zamierzam go dzisiaj tam zanieść.

Byliśmy już na końcu łąk Talbota, kilka metrów od terenu szkoły, kiedy wreszcie nie 

wytrzymałam  i powiedziałam Amy o wszystkim.  Obdarzyła  mnie  najpromienniejszym  ze 

swoich uśmiechów, a jej ciemne oczy błyszczały z podniecenia.

- Wspaniale, Mariah! Nie sądziłam, że się kiedyś na to odważysz!

Na   schodach   przed   wejściem   do   szkoły   tłoczyli   się   ostatni   uczniowie,   my   też 

przyspieszyłyśmy kroku. Jeszcze jedno spóźnienie i będziemy musiały zostać po lekcjach. W 

naszej szkole karą za spóźnienie - nawet dla uczniów najstarszych klas, takich jak Amy i ja - 

były „zajęcia wyrównawcze”. Trzeba było siedzieć w klasie pana Fema z nosem w książce, 

którą on wybierał Po dwóch dniach zaś należało dostarczyć pisemne wypracowanie na temat 

tej właśnie książki. Jeśli się tego nie zrobiło, można było  zostać zawieszonym  w swoich 

prawach i obowiązkach, a na to uczeń ostatniej klasy nie mógł sobie pozwolić.

- Nie będziesz miała teraz czasu, by zanieść go do sekretariatu - ostrzegła mnie Amy.

- Podrzucę go tam w czasie przerwy na lunch - odpowiedziałam jej, spoglądając na 

zegarek.   Wiersz,   który   chciałam   zgłosić   do   naszej   szkolnej   poczty,   musi   jeszcze   trochę 

poczekać.

Już i tak czekał prawie rok, odkąd go napisałam. Te kilka godzin nie zrobi żadnej 

różnicy.

Rozdzieliłyśmy się przed fontanną, Amy poszła na zajęcia z nauk społecznych, a ja z 

literatury. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, jak Amy znika w dumie, potem odwróciłam się i 

ruszyłam do sali numer sto dwadzieścia dziewięć. W ostatnim momencie pani Dressler weszła 

tuż za mrą i zamknęła drzwi.

Miękkie kosmyki  siwych włosów wymykały się jej spod luźno upiętego na karku 

koka. Była tak chuda, że jasnozielona sukienka, którą miała na sobie, wyglądała tak, jakby 

ciągle jeszcze wisiała na wieszaka Zawsze, gdy mijałam panią Dressler, starałam się być 

wyjątkowo ostrożna w ruchach, by przypadkiem jej nie przewrócić.

Czym prędzej zajęłam swoje miejsce w „sekcji I”. Po mojej lewej stronie siedziała 

Marcy Jackson, a po prawej Kenny Johnsville. Pani Dressler wzięła do ręki kawałek kredy i 

poprosiła klasę o uwagę.

Znowu   czytaliśmy   Szekspira.   Tym   razem   byli   to   „Dwaj   panowie   z   Werony''.  Jak 

zwykle nie potrafiłam się skupić . Nie wiem dlaczego. Bo skoro chciałam zostać prawdziwą 

pisarką, to dlaczego nie umiałam skoncentrować się na Szekspirze tak, jak powinnam?

background image

Rozejrzałam się dokoła. Mary Lee, z nosem utkwionym w podręczniku, z pewnością 

była pochłonięta tematem. Ted Rogers natomiast, dawno zapomniawszy o Szekspirze, bazgrał 

coś w swoim zeszycie.

Kent Brooks zeskrobywał paznokciem grafit z ołówka. Ciekawe, jak by zareagowali 

na wiadomość, że napisałam już własną książkę?

Właśnie. Skończyłam ją kilka miesięcy temu i teraz spoczywała pod dolną szufladą 

mojej komody. Nie w dolnej szufladzie, ale właśnie pod nią, tak, żeby nikt przypadkowo jej 

nie znalazł.

Moja matka oczekując ode mnie, że sama będę utrzymywała mój pokój w porządku, 

raczej w nim nie sprzątała, zaś Kim, moja siedmioletnia siostra, nigdy by nie wpadła na po-

mysł,  od czasu do czasu grzebiąc w moich rzeczach, by wyjąć szufladę z biurka. Ojciec 

przychodzi czasem do mego pokoju, ale tylko porozmawiać. Tak więc książka była całkowi-

cie bezpieczna.

Przez cały czas, kiedy ją pisałam, szukałam kogoś, kto by ją wydał, ale gdy została już 

ukończona, zabrakło mi odwagi by wysłać rękopis. Cóż, może któregoś dnia...

Nasza szkoła jest bardzo stara i ma wiele wysokich okien z widokami doskonałymi do 

snucia rozmyślań.

Właśnie   pogrążona   byłam   w   marzeniach,   kiedy   pani   Dressler   to   powiedziała. 

Dumałam nad tym, jak byłoby wspaniale, gdyby można było ujrzeć z tych okien ocean, a nie 

tylko nie kończące się pola. I właśnie wtedy pani Dressler zaczęła mówić o przedstawieniu 

teatralnym przygotowywanym przez uczniów najstarszych klas.

- Mamy  szczęście   w  tym  roku  - zaczęła.  -  Pan Barret   wybrał  „Tysiąc  klownów”, 

bardzo interesującą sztukę. To komedia, ale taka, która daje coś więcej prócz dobrej zabawy.

Pani   Dressler   zawsze   organizowała   najróżniejsze   szkolne   przedsięwzięcia   i 

wiedziałam,  że lada chwila będzie prosić o ochotników do projektowania kostiumów lub 

malowania dekoracji.

- By osiągnąć sukces - kontynuowała - potrzebujemy nie tylko doskonałej sztuki, ale 

także dobrych aktorów - a przede wszystkim zespołu do pracy za kulisami Na moim biurku 

leży   żółta   kartka.   Zanim   wyjdziecie,   proszę   ochotników   o   umieszczenie   na   niej   swoich 

nazwisk i podanie posiadanych zdolności.

Lekcja   się  skończyła   Zgarnęłam  książki  i   ruszyłam  w  stronę  drzwi   mijając   grupę 

tłoczącą się wokół tej żółtej kartki.

Żadne   moje   zdolności   nie   przyszły   mi   na   myśl.   Nikt   nie   będzie   mnie   tam 

potrzebować.

background image

O jedenastej dwadzieścia pięć, kiedy dzwonek ogłosił przerwę na lunch, udałam się do 

sekretariatu. Skrzynka na materiały do „Sandpiper”, naszej szkolnej gazety, stała zawsze na 

biurku sekretarki po lewej stronie. Sekretarka zdążyła już wyjść na lunch, tak więc nikt nie 

widział, jak wsunęłam do skrzynki złożoną kartkę papieru. Doskonale. Chciałam, żeby tak 

właśnie było.

W drzwiach sekretariatu pojawiła się Amy.

- Och! - pisnęła. - Zrobiłaś to! Moja przyjaciółka, Amy Iverson. Zawsze mnie strzegła 

i rozumiała, gdy nikt inny na świecie mnie nie rozumiał.

- Po prostu jesteś wyjątkowo nieśmiała - nie przestawała powtarzać. - Trzymaj się 

mnie, a wszystko będzie okay.

Ale oto znajdowałyśmy się w ostatniej klasie gimnazjum.

Przez   całą   szkołę   podstawową   byłyśmy   dwiema   wystraszonymi,   małymi 

.dziewczynkami, nieśmiałymi i nie rzucającymi się w oczy, nie odstępującymi się ani na krok, 

by mieć z kim spacerować i rozmawiać. Największym koszmarem było wówczas dla nas to, 

że musiałybyśmy wędrować samotnie, mijając te roześmiane, doświadczone dziewczęta, od 

których zawsze czułyśmy się gorsze.

Wtedy, ostatniego lata przed rozpoczęciem przez nas szkoły średniej, lata, które ja 

spędziłam w Palm Springs, zaś Amy u swojego ojca w Nowym Jorku, Amy przeistoczyła się 

w   atrakcyjną,   pewną   siebie   młodą   kobietę.   I   znowu   musiałam   się   z   nią   zapoznawać   od 

początku.

Tego   właśnie   lata   ojciec   Amy   wysłał   ją   do   uzdrowiska   z   fantastycznym   salonem 

piękności. Zaordynowali jej tam dietę, powiedzieli, jak ma się odżywiać, nauczyli, jak czuć 

się dobrze w licznym towarzystwie, a nawet - jak rozmawiać. Potem ojciec zaprowadził ją do 

okulisty,   który   wybrał   jej   odpowiednie   szkła   kontaktowe.   Wyrzuciła   więc   swoje   grube 

okulary. Kiedy spotkałam Amy tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, była już całkiem 

inną osobą.

Trzeba było niewiele czasu, by chłopcy to zauważyli. Randki następowały jedna za 

drugą i przez chwilę wydawało mi się, że utracę przyjaciółkę, ale Amy nie dopuściła do tego. 

Nadal wędrowałyśmy razem do i ze szkoły, nadal dzieliłyśmy ze sobą nasze sekrety. Jedyną 

nowością było to, że teraz Amy nakłaniała mnie, bym także chodziła na randki.

Używałam   najrozmaitszych   wymówek,   na   przykład,   że   muszę   pomóc   siostrze   w 

sprzedaży  ciasteczek  upieczonych  przez  drużynę  zuchów,  albo,  że  mam   dużo zadane,   że 

muszę pomóc matce w domu - tysiąc i jeden powodów. Amy zawsze z niezadowoleniem 

kręciła na nie głową.

background image

Dzisiaj miała na sobie jedną ze swych ulubionych podkoszulek, z wielkim napisem z 

przodu „Tak wielu chłopców - tak mało czasu!” Śmiałam się, patrząc na to. Amy to rzeczy-

wiście był ktoś! Takie rzeczy mogły uchodzić tylko jej.

- Czy zgłosiłaś się do pracy przy przedstawieniu? - spytała mnie, kiedy dołączyłam do 

niej w holu, oglądając się jeszcze raz na skrzynkę z moją samotną kartką papieru w środku.

- Oczywiście, że nie - odpowiedziałam. - Nie jestem tym zainteresowana.

- Tak   właśnie   myślałam   -   powiedziała   Amy,   obrzuciwszy   mnie   gniewnym 

spojrzeniem - Mariah, ty mnie wpędzisz do grobu. Musisz się w końcu wyrwać z tego zaklę-

tego kręgu szarej codzienności!

- Nie jestem w żadnym zaklętym kręgu. A nawet jeśli, to może jest mi z tym dobrze. 

Jestem tam, gdzie chcę być.

Rozdzieliłyśmy się ponownie. Tym razem ja szłam na historię średniowieczną, a Amy 

na hiszpański.

- Adios, mi amiga - wesoło zawołała do mnie na pożegnanie.

- Na razie - odpowiedziałam, ciągle myśląc o moim wierszu.

Ostatnia lekcja, a potem ostatni dzwonek. Skończył się kolejny dzień w gimnazjum 

Talbota i pora była wracać z Amy do naszych domów. Mój położony był wśród wysokich 

skał, tylko półtorej mili od Laguna Beach. Nie mieszkaliśmy właściwie w mieście i dlatego 

nie mogłam uczęszczać do tamtejszej szkoły średniej. Ale nie przeszkadzało mi to, bo lubiłam 

gimnazjum Talbota, Było naprawdę w porządku.

Moja   matka   jak   zwykle   przywita   mnie   w   kuchni,   z   której   rozchodzić   się   będą 

wspaniałe zapachy. Pierwszą rzeczą, jaką robiła po powrocie do domu z pracy w prywatnej 

szkole w Laguna Beach, było gotowanie. Kim będzie ćwiczyć figury baletowe przed swoim 

lustrem na piętrze albo razem z przyjaciółką, Judy, będzie skakać po pokoju.

Mój   ojciec   wróci   później   i   skieruje   się   od   razu   do   kuchni   i   do   matki,   centrum 

domowego ciepła. Będzie  ją tulił do siebie, a ja widząc ich, jak zawsze będę czuć takie 

szczęście, iż znowu są razem, że aż dreszcze będą przebiegać mi po plecach.

W domu będzie to zwyczajny poniedziałek, tak samo jak w szkole. Jedyną różnicę 

stanowiło to, że wreszcie zdobyłam się na odwagę, by złożyć mój wiersz.

Kiedy   tak   czekałam,   aż   tłum   uczniów   pchających   się   do   drzwi   wyjściowych 

przerzedzi   się,   rozmyślałam   o   tym,   jak   doskonale   będzie   wyglądać   mój   wiersz   na   rym 

skrawku miejsca w prawym dolnym rogu ostatniej strony, gdzie zawsze pojawiały się wiersze 

w   rubryce   opatrzonej   nagłówkiem   „Seascapes”.   Zwykle   było   tam   kilka   fraszek   -   często 

zastanawiałam się, czemu niektóre z nich w ogóle zostały przyjęte - ale parę z nich było 

background image

naprawdę dobrych, rzeczywiście wartych lektury.

Napór tłumu przywołał mnie do rzeczywistości i znowu byłam tylko jeszcze jednym 

uczniem, niecierpliwie chcącym wydostać się na świeże powietrze styczniowego popołudnia i 

być może skorzystać trochę ze słońca, zanim opadną zimowe ciemności.

Amy czekała jak zwykle na najwyższym stopniu schodów, rym razem rozmawiając z 

dwoma   chłopakami   Joe   Anderson   próbował   ją   namówić   na   pójście   z   nim   na   mecz   ko-

szykówki w piątek wieczorem Amy odgarnęła ciemne, sięgające ramion włosy, które opadły 

jej na twarz, odsłaniając swoje błyszczące, piwne oczy.

- Nie mogę - odpowiedziała i posłała swój uśmiech numer jeden. Jej oczy rozjaśniają 

się wtedy, a kończy go specjalne mrugnięcie. - Zgłosiłam się do pomocy w przygotowywaniu 

szkolnego przedstawienia. Pierwsze spotkanie jest właśnie w piątek wieczorem.

Usłyszałam, jak Joe jęknął i powiedział:

- Łamiesz mi serce Amy!

Dołączyłam do ich małej grupki i stanęłam obok Amy,  patrząc jak odrzuca w tył 

głowę i wybucha dźwięcznym śmiechem Obaj chłopcy zobaczywszy mnie cicho się odsunęli 

Można było pomyśleć, że jestem chora na jakąś zarazę.

- Zgłosiłaś się do pomocy? - szepnęłam do Amy, kiedy już odeszli - Uważasz, że to 

dobry pomysł? To przedstawienie zabierze ci sporo twego czasu przeznaczonego na randki.

- Och, nie martw się - odpowiedziała mi, kiedy schodziłyśmy ze schodów. - Wszystko 

dokładnie   przemyślałam.   Widzisz,   pracując   przy   tym   przedstawieniu,   spotkam   wielu 

chłopców i będę miała jeszcze więcej randek, gdy ta sztuka zostanie wreszcie wystawiona!

Amy była tak cholernie sprytna! Milcząc przeszłyśmy przez szkolne zabudowania i 

wkroczyłyśmy na łąki, na dobrze znaną ścieżkę, którą ryle lat przemierzałyśmy razem.

- Będzie   wspaniale   -   powiedziała   Amy,   na   nowo   podejmując   temat.   Nigdy   nie 

musiałam się obawiać, że nie będziemy miały o czym rozmawiać w drodze do domu. Amy 

zawsze dbała, aby tak nie było.

- Praca przy „Tysiącu klownów” będzie bardzo interesująca. Pan Barret od literatury 

angielskiej powiedział nam, że ze wszystkich sztuk, które reżyserował, właśnie w tej pomoc-

nicy są najważniejsi Tak więc czuję się już bardzo ważna!

Roześmiałam się. Amy miała taki zabawny sposób przedstawiania różnych spraw.

- Myślisz,   że   zgłoszenie   tego   wiersza   nie   było   błędem?   -   Absolutnie   nie   !   - 

wykrzyknęła Amy. - Wydawca tej kolumny, Dan Gordon, jest genialny. Po prostu genialny! 

Chodzi   ze   mną   na   zajęcia   z   angielskiego.   Jest   też   urodzonym   komikiem   Miły,   wesoły 

chłopak. Wszyscy go lubią. Przełożyła książki do drugiej ręki.

background image

- Właściwie pochodzi z San Diego, ale jego ojciec został przeniesiony do Irvine, więc 

kupili dom tu, niedaleko Laguna. Słyszałam, jak mówił Tomowi Moore'owl że bardzo pragnął 

skończyć szkołę w San Diego i nienawidził tej naszej przez pierwsze kilka miesięcy, ale teraz 

już ją  polubił - paplała dalej  Amy. - Ciągle szuka nowych,  świeżych  wierszy do swojej 

kolumny - zapewniła mnie.

Znowu   zaczęła   mówić   o   przedstawieniu,   ale   ja   pozostałam   myślami   przy   swoim 

wierszu. Zastanawiałam się, co będzie czuł ten Dan Jak - mu - tam, gdy będzie go czytać. 

Amy pokazała mi tego chłopaka na korytarzu parę tygodni tema Znała absolutnie każdego 

chłopaka w szkole i zawsze mnie dziwiło, w jaki sposób potrafiła kojarzyć nazwiska z odpo-

wiednimi twarzami.

- A więc nie zgłosiłaś się do pracy przy przedstawieniu? - Musiała powtórzyć pytanie 

dwa razy, nim je usłyszałam.

- Nie - odpowiedziałam, łamiąc grubą łodyżkę trawy. Zółto - zielony motyl zatańczył 

przed nami, a potem nagle zniknął.

- Nawet do malowania dekoracji? - Nie. Nawet do tego.

- To dobrze - odrzekła Amy, a w jej oczach zadrżały figlarne błyski Odwróciła się, 

zatrzymując mnie w pół kroku. - To dobrze, boja zgłosiłam cię do prac pomocniczych.

- Coo? - Ten jej tupet! Zgłaszać mnie bez mojego pozwolenia! Rzuciłam książki w 

wysokie zielsko i podparłszy się pod boki, spojrzałam na nią. - Nie! Zgłosiłaś mnie!

Odwróciła się tak, że nie widziałam jej twarzy, ale czułam, że Amy się śmieje.

- Tak. - Przeszła obok mnie. - Oczywiście, że tak!

Spojrzałam   w   dół   na   porozrzucane   książki   i   pozwoliłam   opaść   rękom   Amy   była 

zupełnie niemożliwa.

- Więc   nie   pojawię   się   na   spotkaniu   -   powiedziałam,   schylając   się   w   końcu,   by 

podnieść książki. - Po prostu im powiem, że sfałszowałaś mój podpis. To będzie bardzo 

proste i wtedy ty będziesz mieć kłopoty!

Amy zatrzymała się, odwróciła i posłała mi swój uśmiech numer jeden.

- Nie zrobisz mi tego, Mariah. Nie zrobisz i sama o tym  dobrze wiesz. Po prostu 

przyjdź parę razy i wtedy, jeśli rzeczywiście będzie tu dla ciebie nie do wytrzymania, możesz 

łatwo zrezygnować. No, i co ty na to?

Pochyliła się i pomogła mi pozbierać książki. Amy zawsze osiągała to, czego chciała, 

a wiedziałam, że od dłuższego już czasu prowadziła kampanię, by „wprowadzić” mnie w 

świat.

- W porządku - odpowiedziałam - Pójdę tam kilka razy, żeby uratować twoją głowę, 

background image

ale tylko kilka razy!

Znów podjęłyśmy naszą wędrówkę. Widziałam już zbudowany z kamienia i cegły 

dom Amy, ukryty za wysokimi eukaliptusami.

Tu   zawsze   rozstawałyśmy   się,   ja   podążałam   w   stronę   biegnącej   wzdłuż   brzegu 

Pacyfiku autostrady i mojego wznoszącego nad oceanem domu.

Amy odwróciła się do mnie, a jej twarz rym razem była poważna.

- Mariah, po prostu spróbuj, okay?

Zapadła   miedzy   nami   taka   cisza,   że   słyszałam   łagodny   szelest   skórzanych   liści 

eukaliptusa. Czułam wydzielane przez nie w powietrze olejki.

- Okay - powiedziałam łamiącym się głosem. Próbowałam odkaszlnąć.

Amy   poszperała   chwilę   w   swoich   rzeczach   i   wreszcie   wyjęła   ze   środka   swego 

notatnika cienką, żółtą książeczkę.

- Proszę. Zabrałam dodatkowy egzemplarz z pokoju pana Barretta dziś po południu. 

Wszyscy powinniśmy mieć jeden.

Spojrzałam na okładkę niewielkiej książeczki: „Tysiąc klownów” - komedia w trzech 

aktach autorstwa Herba Gardnera.

- Przejrzyj ją dzisiaj wieczorem, jeśli będziesz mieć trochę czasu - powiedziała Amy. - 

To   naprawdę   zabawna   sztuka.   W   piątek   wieczorem   pójdziemy   razem   na   spotkanie   w 

audytorium.

Przytaknęłam   i   wzięłam   od   niej   książkę.   Wetknąwszy   ją   we   własny   notatnik, 

podniosłam głowę i pomachałam Amy na pożegnanie.

- Do zobaczenia - zawołałam za nią.

Nie   było   najmniejszych   wątpliwości.   Amy   miała   oczywiście   rację   -   powinnam 

„dołączyć do ludzkiej rasy”, jakby to ujęła moja matka. Kiedyś już mi się to prawie udało - 

tego   lata   przed   pójściem   do   szkoły   średniej.   Prawie   -   to   jednak   za   mało.   Tamtego   lata 

spotkałam chłopaka i on mnie odmienił. Czy kiedyś zdarzy się to jeszcze raz?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- A oto nowość na dzisiejszy wieczór - powiedziała moja matka, z twarzą lśniącą od 

pary buchającej z garnka na tylnym palniku kuchenki. - Alice, nauczycielka czwartych klas, 

podała   mi   ten   przepis   .   Spójrz,   to   egzotyczny   sposób   przyrządzania   dyni   z   dodatkiem 

zielonego pieprzu i pomidorów. Tuż przed włożeniem do piekarnika zamierzam posypać ją 

tartym, ostrym serem..

Po przyjściu z pracy nie zmieniła nawet sukienki, założyła tylko na wierzch swój stary 

żółty fartuch. Włosy w kolorze karmelu miękko opadały na jej brązowe oczy, odgarnęła je 

więc i promiennie uśmiechnęła się do mnie.

- Jak było w szkole? - spytała, kiedy kładłam książki na kuchennym krześle.

Nagle   z   mojego   notatnika   wypadł   na   podłogę   tekst   sztuki.   Schyliła   się   i   zanim 

zdążyłam go jej zabrać, przeczytała tytuł.

- Hmm - Ponownie odgarnęła włosy z oczu. Poczułam zapach jej perfum.

- Czytacie to na lekcjach?

- To tekst szkolnej sztuki - odpowiedziałam, wyjmując go z jej rąk. - Amy zgłosiła się 

do pomocy. Mnie zresztą też zapisała Obawiam się...

Nie najszczęśliwiej dobrałam słowa.

- Obawiasz się? - podchwyciła matka - Nie ma się czego bać. To dobra zabawa. Ja 

także pomagałam  w wystawianiu  szkolnego przedstawienia, gdy byłam  w ostatniej klasie 

gimnazjum, a twój ojciec działał w teatrze amatorskim.

- Właściwie nie chciałam powiedzieć, że się „boję” - odpowiedziałam. - Po prostu 

uważam, że to nie w porządku, by ktoś, zgłaszał kogoś innego bez jego wiedzy. Każdy po-

winien sam o sobie decydować.

Widziałam, że moja matka próbuje powstrzymać wybuch irytacji Zawsze starała się 

mnie nakłonić, bym bardziej angażowała się w życie towarzyskie i nieraz już doszło z tego 

powodu między nami do kłótni. Ze złością położyła przykrywkę na garnku i wyjęła z lodówki 

ser. Zaczęła trzaskać drzwiczkami kredensu w poszukiwaniu tarki.

Wiedziałam,   że   jeśli   zostanę   jeszcze   trochę   w   kuchni,   to   znowu   zaczniemy   się 

sprzeczać, zabrałam więc książki z krzesła.

- Lepiej będzie, jeżeli od razu zacznę odrabiać lekcje. Oczywiście, jeśli nie jestem ci 

potrzebna.

- Mam wszystko pod kontrolą - Jej gniew już trochę złagodniał. - Tak, zrób tyle, ile 

możesz przed obiadem Poproszę Kim, by nakryła do stołu. Ojciec powiedział, że wróci do 

background image

domu na szóstą. Odwołali to handlowe spotkanie.

Wbiegłam po schodach, by jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. W mojej 

kryjówce,   gdzie   nikt   nie   będzie   mnie   poganiał,   zmuszał,   bym   się   bardziej   towarzysko 

udzielała. Może trochę pooszukuję zamiast się uczyć, usiądę na parapecie i będę obserwować 

morskie fale, tak jak robiłam to już wiele razy.

Rzuciwszy na biurko książki, podeszłam do białej toaletki Usiadłam na taborecie i 

rozwiązałam kołnierz z kremowej organdyny. Spojrzałam na swoje odbicia w trzech lustrach. 

Ujrzałam   w   nich   dziewczynę   o   ciemnych,   zamyślonych   oczach.   Jej   włosy   miękko 

rozdzielające się na • środku głowy, opadały łagodnie na ramiona W oczach połyskiwały 

plamki zieleni i żółci. Usta nie uśmiechały się.

Popatrzyłam   na   górną   krawędź   środkowego   lustra   Samochodowa   naklejka   „P.S. 

Kocham Cię”, ciągle była tam, gdzie ją przylepiłam na początku pierwszej klasy gimnazjum 

Obok   zatknięta   była   pocztówka   z   widokiem   na   indiańskie   wąwozy,   jedna   z   tych,   które 

otrzymałam od Strobe'ów.

Wstałam   i   podeszłam   do   biurka   Znalazłam   je   w   sklepie   z   używanymi   meblami   i 

własnoręcznie odnowiłam, wykańczając śnieżnobiałym kolorem.

Przez okno nad moim biurkiem mogłam patrzeć na ocean, którego widok nigdy mnie 

nie  nudził.  Czasami  myślę,   że  jego  piękno   odciąga  mnie   od  pisania  Siedzę  i   patrzę   nań 

stanowczo za długo.

Wysunęłam środkową szufladę biurka i wyjęłam z niej kartkę papieru. Zrobiłam kilka 

kopii mojego wiersza, ale to był oryginał i kartka była mocno zniszczona od częstego do-

tykania Wyobraziłam sobie znowu, jak to będzie wspaniale, gdy zobaczę go w „Sandpiper”.

Przez chwilę ogarnęła mnie panika Może nie powinnam była podpisywać go własnym 

nazwiskiem Może niektórzy będą uważali, że jest śmieszny, a nie pełen smutku. Może...

Po raz setny rozkładając kartkę, przeczytałam go na głos.

„Nie pytaj mnie, czemu mewy krzyczą”

Widziały nas tu razem w jasnym słońca blasku, Po złotym pyle szliśmy, nie po piasku. 

Od morza wiatr powtarzał nasze słowa, Mewy krzyczały krążąc nam nad głową. Te czarne 

skały ogłosiłeś swą krainą Królem i królową byliśmy oceanu, Ale odszedłeś... A mewy?

Patrzą, jak ze spuszczoną głową chodzę tu samotnie, Złoty pył zniknął, pod stopami 

został tylko piasek. Wiatr zapomniał o nas, śpiewa teraz smutno, Są tu czarne skały, lecz nie 

ma królestwa Więc nie pytaj mnie, czemu mewy krzyczą.

Napisałam   go   dawno   temu,   w   styczniu   pierwszego   roku   nauki   w   gimnazjum 

Poprzedzające   lato   było   najcudowniejszym   latem   mego   życia   -   wtedy   poznałam   Paula 

background image

Strobe'a Moi rodzice byli ciągle rozwiedzeni, a matka znalazła pracę w Palm Springs.

Na początku niewiele wiedziałam o Paulu i nic o tym, że jego rodzina jest bogata Nie 

wiedziałam tego, bo nie zachowywał się tak, jak myślałam, że się zachowuje bogata młodzież 

- dając do zrozumienia, że jest lepsza niż wszyscy dokoła. W zasadzie był to pierwszy raz, 

kiedy   czułam   się   dobrze   w   towarzystwie   chłopaka.   Uważał,   że   mam   miły   uśmiech.   Nie 

wiedział, że do tej pory nie potrafiłam się uśmiechać, będąc z jakimś chłopcem.

Zabierał mnie wszędzie, pokazując miejsca wokół Palm Springs, do których turyści 

nigdy nie docierają, bo po prostu nie wiedzą o ich istnieniu. Indiańskie kaniony, wodospady, 

strome zbocza, drzewa sięgające nieba - brał mnie za rękę i z radością w swoich głębokich, 

niebieskich oczach pokazywał mi to wszystko.

Zakochaliśmy się w sobie, naprawdę. Powiedział mi, że uwielbia ocean i zwykle nad 

nim spędza swoje wakacje, ale to lato stanowiło wyjątek. Paul musiał się leczyć - prawie się 

załamałam, gdy dowiedziałam się, że ma raka.

Spojrzałam znowu na wiersz. Paul nigdy nie miał szansy naprawdę spacerować ze 

mną po tym  złotym  piasku. Obiecał mi, że tak będzie, kiedy tylko zostanie wypisany ze 

szpitala w Teksasie, ale umarł w swoim domu w Palm Springs.

Umarł, kiedy obchodziłam Boże Narodzenie z moją rodziną, nie podejrzewając, że 

nigdy go już nie ujrzę.

Ale marzyłam  o tym, że jest tutaj, że wędruje wzdłuż mojej plaży.  Śniłam o nas, 

spacerujących razem, trzymających się za ręce, obserwowanych przez mewy. A teraz mój sen 

się rozpadł, pozostały tylko krzyczące ponad głową ptaki. A więc napisałam ten wiersz.

Sama byłam wydawcą naszej szkolnej gazety na początku pierwszej klasy gimnazjum, 

ale zrezygnowałam z tego, kiedy Paul umarł. Nauczyciele byli na mnie wściekli, a ja nic nie 

powiedziałam   o   tym   rodzicom   -   nie   chciałam   ich   martwił   Paul   także   byłby   mną 

rozczarowany.

Zanim spotkałam Paula, nigdy nie chodziłam na randki Zawsze powtarzałam, że boję 

się chłopców, bo nie mam braci. Myślę, że to się zdarza czasami. Ale kiedy spotkałam Paula, 

wszystko się zmieniło. Powiedziałam mu nawet o rym, jak bardzo chciałam zostać pisarką, a 

on słuchał mnie z uwagą. Wcale się z tego nie śmiał. W zamian opowiedział mi, że jego 

ojciec w tajemnicy przed wszystkimi także jest pisarzem.

Jego   ojciec   był   właścicielem   księgami   w   Palm   Springs,   a   pisał   książki   pod 

pseudonimem   W  ten   sposób  mógł   stać  z   boku  i  obserwować   ludzi   przeglądających   jego 

książki, wysłuchując komentarzy i krytyki Powiedział Paulowi że właśnie dzięki temu stał się 

znacznie lepszym autorem.

background image

Cały mój pokój pełen był wspomnień o Paulu. Żółta naklejka pochodziła z naszej 

wycieczki tramwajem Kupił ją specjalnie dla mnie, bym mogła przyczepić ją w swoim poko-

ju, aby na nią patrzeć i wspominać wspaniały czas, jaki ze sobą spędziliśmy.

Pocztówki z widokami indiańskich rezerwatów wisiały wszędzie, a moja biblioteczka 

pełna była książek o Palm Springs. Na komodzie stały dwie porcelanowe figurki Indian, obok 

nich dwa gładkie kawałki skały, które zabrałam z dna kanionu Andreasa.

Przeczytałam   wiersz   jeszcze   raz,   potem   złożyłam   go   i   ostrożnie   umieściłam   w 

środkowej   szufladzie.   Może   nie   powinnam   go   była   ujawniać,   był   przecież   tak   bardzo 

osobisty. Nie widzieli go nawet moi rodzice. Ani Kira Szczególnie Kim, która by się z niego 

śmiała; była za mała, by go rozumieć. Do tej pory znała go tylko Amy. Siedziała na jednym 

końcu łóżka, a ja na drugim, obserwując, jak go głośno czyta.

Kiedy skończyła, westchnęła ciężko i powiedziała: - Mariah, to prawie tak dobre jak 

utwory Roda McQuena z tego twojego albumu. To naprawdę, naprawdę dobre. - Znowu 

westchnęła i złożyła go z powrotem. Potem znów rozłożyła i przeczytała szeptem. - No, no!

Jak już mówiłam wcześniej, Amy jest prawdziwym przyjacielem.

Genka, żółta książeczka wysunęła się z mojego czarnego notatnika, więc wyjęłam ją 

całkowicie. Wyglądała raczej niepozornie jak na tak ważną sztukę, więc zaczęłam ją kartko-

wać.

Potem wróciłam do początku i czytałam już powoli - naprawdę czytałam - i wkrótce 

nie mogłam się już od niej oderwać. Fabuła był świetna. Murray Burns, facet ze wspaniałym 

poczuciem humoru, próbuje zatrzymać opiekę nad swym siostrzeńcem Na scenie pojawia się 

nudna   para,   przedstawiająca   się   jako   pracownicy   socjalni   sprawdzający,   czy   warunki,   w 

jakich   mieszka   Murray   są   odpowiednie   dla   chłopca.   To,   co   potem   następuje,   jest 

przezabawne.   Nudny   facet   wychodzi,   obraziwszy   się   na   wszystkich,   a   Sandra,   jego 

towarzyszka, zostaje, bo zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, jak wiele z życia ją omija, 

zaczyna rozumieć, że musi nauczyć się śmiać.

Odłożyłam  tekst sztuki tylko na czas obiadu i zmywania naczyń, i znów byłam u 

siebie na górze. Nie oderwałam się od lektury, póki nie dotarłam do ostatniej strony. Nawet 

wtedy nie zamknęłam książki, tylko uważnie studiowałam listę niezbędnych do wystawienia 

sztuki rekwizytów.

Wreszcie odłożyłam skrypt Amy miała rację. To będzie bardzo zabawne. Może to był 

sposób, w który mogłabym zaangażować się towarzysko, wyjść z depresji, być może nawet 

spróbować i pójść od czasu do czasu na podwójną randkę z Amy.

Kiedy zgasiłam nocną lampkę i opadłam w całkowitych ciemnościach na poduszki, 

background image

domowe dźwięki w końcu zamarły, a cała rodzina bezpiecznie spoczęła w swoich łóżkach. 

Jedynym słyszalnym odgłosem stał się szmer fal oceanu gdzieś w dole.

To   istny   cud,   że   moja   ulubiona   skała   nie   rozpadła   się   jeszcze   pod   wpływem   nie 

kończących się uderzeń spienionych fal. Ale ona tam stała, zawsze taka sama, czekająca bym 

się na nią wspięła. Mewy także czekały.

Zamknęłam oczy i jeszcze raz pomyślałam o moim wierszu.

- Niech się nikt nie śmieje - wyszeptałam w poduszkę. - Proszę, niechaj nikt się z 

niego nie śmieje.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Tej nocy miałam dziwny sen. Byłam pracownicą socjalną, kobietą, która zapomniała, 

jak się śmiać. Jednakże ludzie na widowni śmiali się - ze mnie - kiedy chłopiec, który grał 

Murraya zabawiał się moim kosztem Publiczność śmiała się coraz bardziej, a ja, upokorzona, 

zaczęłam płakać.

Wyraźnie   widziałam   siebie   jako   Sandrę,   ale   nie   mogłam   ujrzeć   twarzy   chłopca 

grającego rolę Murraya Walczyłam, by się zbudzić i kiedy się ocknęłam, moja twarz była 

mokra od łez. Ten sen wydawał się być tak realny.

Miałam nadzieję, że piątek nigdy nie nadejdzie, ale oczywiście nadszedł. Myślę, że 

Amy była tak samo podekscytowana jak ja, kiedy tego ranka przemierzałyśmy łąki Nasza 

szkolna gazeta wychodzi co drugi piątek i jeśli mój wiersz nie pojawi się w tej, będę musiała 

czekać następne dwa tygodnie.

- Myślisz, że naprawdę będzie dziś rano w gazecie? - spytała Amy, dźwigając stary 

zegar   kominkowy   jej   matki   Był   tak   wielki   i   nieporęczny,   że   musiałam   pomóc   jej   nieść 

książki.

Amy zdążyła mi już powiedzieć, że ponad dwadzieścia całkiem zepsutych zegarów 

najróżniejszych rozmiarów i typów zostanie użytych w sztuce jako rekwizyty. Matka Amy 

była szczęśliwa że mogła oddać swój. Odkąd przestał chodzić dwa lata temu, najbardziej w 

świecie chciała sobie kupić nowy.

- Musi być dzisiaj - powiedziałam - Nie mogłabym czekać jeszcze dwa tygodnie.

Ale nie będziemy o tym wiedziały, aż do przerwy na lunch, kiedy to gazeta zostanie 

wywieszona przed gabinetem dyrekcji.

- Wrzuć te książki do mojej szafki - poprosiła Amy jak tylko weszłyśmy do szkoły. - 

Zaniosę zegar do pana Barretta i wezmę resztę podręczników, kiedy skończy się lekcja.

W ten sposób znalazłam się przy naszych szafkach sama, w każdym razie na tyle 

sama, na ile można być w zatłoczonym, gimnazjalnym korytarza.

Koperta była wsunięta pod drzwi szafki. Przez chwilę stałam bez ruchu jak posąg i 

wpatrywałam się w nią. Wreszcie wyciągnęłam po nią dłoń, która stała się nagle wilgotna i 

zimna.

Była   to   zwyczajna   biała   koperta   zaklejona   taśma   Spojrzałam   szybko   na   zegarek. 

Miałam jeszcze  czas,  by ją otworzyć i przejrzeć  zawartość, zanim pobiegnę  na  pierwszą 

lekcję. Ale zdecydowałam, że najpierw zajmę się rzeczami Amy.

Pogmerałam przecz chwilę przy zamku szyfrowym i drzwi stanęły otworem Amy i ja 

background image

znałyśmy nawzajem szyfry do naszych szafek.

W końcu wróciłam do koperty. Prawdopodobnie upomnienie ze szkolnej biblioteki. 

Często  tak   robią,  ale  nie   mogłam  sobie  przypomnieć,   bym  ostatnio  zalegała  ze   zwrotem 

jakiejś książki.

Korytarz   zaczynał   już   pustoszeć,   uczniowie   spieszyli   do   swoich   klas.   Lecz   ciągle 

miałam jeszcze trochę czasu, otworzyłam kopertę. Wypadła z niej na podłogę pojedyncza 

kartka papieru, schyliłam się więc, by ją podnieść. Przez sekundę gapiłam się na nią, leżącą 

tak na podłodze. Zdawała się być zupełnie nie na miejscu. Miałam problemy z utrzymaniem 

równowagi.

Wreszcie, z trudem łapiąc oddech, podniosłam ją Mój wiersz.

Ponownie zajrzałam do koperty. W środku było jeszcze coś. Może wydawca zwracał 

mi oryginał i dziękował, że go nadesłałam. Może pisał, że będę chyba zadowolona, widząc go 

w dzisiejszej gazecie.

Szybko rozłożyłam notatkę. Zobaczyłam wiadomość napisaną czarnym atramentem 

Wyraźne, staranne pismo.

„Mariah,

Dziękuję za nadesłanie do „Seascapes” swojego wiersza. Jego lektura sprawiła mi 

ogromną przyjemność, ale jeśli przyjrzysz się naszemu kącikowi poezji, zauważysz, że za-

mieszczamy tylko utwory na luzie. To miłe z twojej strony, że nadesłałaś swój wiersz, lecz 

wolelibyśmy otrzymać coś lżejszego. Staramy się, by ta kolumna była nowoczesna i - nie ma 

lepszego   określenia   -   na   luzie.   Proszę,   spróbuj   napisać   coś   innego.   Z   niecierpliwością 

oczekuję na twą następną propozycję.

Dan Gordon”

Początkowo, oczekując paru komplementów, przeleciałam tylko wzrokiem po liście, 

ale teraz czytałam  go drugi raz powoli, moja ręka trzęsła  się nerwowo,  rumieniec złości 

wystąpił mi na twarz.

- Na luzie! - wykrzyknęłam Całe szczęście, że korytarz był już pusty. - To bardzo 

ładne, ale wolimy coś na luzie!

Chwyciłam   podręczniki   potrzebne   na   pierwszych   dwóch   lekcjach   i   trzasnęłam 

drzwiczkami szafki tak mocno, że odbiły się od framugi i musiałam je zamknąć jeszcze raz.

- Śmierdziel! - wyrzuciłam z siebie w stronę szafki - Miota! O czym on chce, bym 

pisała? O grze w ringo?

Tak, o to właśnie chodzi. Ostatnie dwa wiersze, jak najbardziej, były właśnie o tym - o 

grze w ringo i że ocean, gdyby miał  oczy, widziałby ludzi rozwalających  się na piasku, 

background image

nurkujących   wśród   fal,   rzucających   w   siebie   tymi   idiotycznymi   żółtymi,   zielonymi   i 

pomarańczowymi krążkami! Jeżeli Dan Gordon reprezentował tych, którzy mają otrzymać w 

rym roku dyplomy, to świat naprawdę schodził na psy!

Przekręciłam wreszcie do końca zamek i pobiegłam na pierwszą lekcję. Prędzej mi 

kaktus na dłoni wyrośnie, nim pozwolę temu debilnemu Danowi Gordonowi przeczytać jakiś 

inny z moich wierszy. Niech się udławi tym swoim ringo.

Zauważyłam pana Granta, gotowego zamknąć drzwi do klasy, przyspieszyłam więc 

kroku. Nie obchodziło mnie w tej chwili nawet, że ktoś może zauważyć w moich oczach łzy.

Cóż oni mogą wiedzieć? Wszyscy pewnie tacy sami jak Dan Gordon, niedojrzali, 

nieczuli - ale bardzo, bardzo na luzie!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Amy wpadła po mnie tego wieczora o siódmej. Prowadziła nowy samochód swojej 

matki - niebieskiego dodge'a challengera Powodem jej spóźnienia był, jak mi wyjaśniła, trwa-

jący całe dziesięć minut wykład, który wygłosiła jej matka na temat, że samochód jest nowy, 

więc niech prowadzi ostrożnie - i tym podobne.

Ja nie miałabym nic przeciwko wędrówce do szkoły na przełaj, przez łąki, ale nasi 

rodzice zabraniali nam tego. „Nie po ciemku'' - zawsze powtarzała mi matka. Matka Amy 

mówiła to samo. Brzmiało to dokładnie, jak stara płyta.

Prowadzenie samochodu było sprawą stosunkowo nową dla nas obu. Zasłużyłyśmy na 

nasze prawa jazdy dopiero w listopadzie, a więc obie nie czułyśmy się jeszcze zbyt pewnie za 

kierownicą. Powiedziałam „zasłużyłyśmy”, bo według pana Elwooda, tak właśnie należy na 

to patrzeć. Mówił on też, że otrzymanie prawa jazdy jest przywilejem, i Jeśli będziesz w ten 

sposób   o   nim   myśleć,   tym   mniejsze   jest   prawdopodobieństwo,   że   je   kiedykolwiek 

pogwałcisz”.

Amy była śmielsza ode mnie. Uwielbiała jeździć na autostradzie najszybszym pasem 

Ale mimo to znacznie częściej mogła korzystać z samochodu swojej mado, niż ja ze starego 

forda mojej albo nowej impali ojca. Moi rodzice zdecydowali, że ojciec powinien mieć nowy 

wóz, bo jako agent ubezpieczeniowy podróżuje w interesach. Matka zaśmiała tylko kilka mil 

do prywatnej szkoły, gdzie pracowała jako nauczycielka pierwszych i drugich klas.

Samochód ojca prowadziłam tylko dwa razy. Była to przejażdżka zaledwie do sklepu 

warzywnego, a i tak ojciec siedział z przodu obok mnie, obserwując każdy mój ruch. To 

wcale nie było zabawne. A starego gruchota mojej matki nie znosiłam. Zdawał się mieć swój 

własny rozum i odwzajemniał moje do niego uczucia.

Amy przejęła się wiadomością o odrzuceniu wiersza niemal tak mocno jak ja.

- Idiota! Półgłówek! Świnia! Nie jest w stanie poznać się na dobrej poezji! - krzyczała 

- Powinnaś mu dać nauczkę. Wyślij ten wiersz do jakiegoś magazynu, a kiedy go wydrukują 

wsadź egzemplarz między drzwi jego szafki!

Zaczęłam się głośno śmiać.

- Pomyślałam już o tym, by kupić ringo i wcisnąć mu je do gardła żeby się udławił - 

powiedziałam, kiedy wjeżdżałyśmy na szkolny parking.

Amy stanęła na wolnym miejscu i wyłączyła silnik.

- W końcu się z tego śmiejesz - rzekła, odwracając do mnie twarz. - Cieszę się, że 

potrafisz to zrobić.

background image

Oprócz starych dżinsów, miała na sobie kurtkę podbitą sztucznym królikiem, bo na 

dworze było dość chłodno. Mimo że popołudniami temperatura dochodziła do dwudziestu 

pięciu stopni Celsjusza w nocy było tylko około dziesięciu i wilgoć przejmowała dreszczami 

całe ciało. Ja miałam na sobie kilka swetrów. Nienawidzę marznąć.

Wysiadłam i wcisnęłam zatrzask. W samochodzie unosił się zapach nowości, a lakier 

na masce wydawał się być jeszcze mokry. Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi i obeszłam 

dookoła samochód, by dołączyć do Amy. Razem podążyłyśmy w stronę bocznego wejścia do 

audytorium.

Pan Barrett i pani Dressler rozmawiali z grupką uczniów na scenie.

- Powinnyśmy być tam - wyszeptała do mnie Amy. - Zobacz, to Bill Foster. On ma 

kierować wszystkimi pomocnikami.

Weszłam   jej   śladem   po   wyłożonych   niebieskim   dywanem   schodach   proscenium. 

Nigdy przedtem nie stałam na scenie, poczułam się więc lekko oszołomiona, spoglądając na 

te wszystkie krzesła w dole.

Chyba   z   dziesięciu   uczniów   otaczało   na   scenie   dwoje   nauczycieli,   a   na   widowni 

dalszych trzydziestu siedziało w małych grupach. Wszyscy oni byli gotowi do wypróbowania 

swych sił. W sztuce występowało tylko sześć postaci, wielu więc będzie rozczarowanych - 

szczególnie dziewcząt. Chłopcy mogli startować do więcej niż jednej roli, ale żeńska była 

tylko jedna partia.

Byłam   wdzięczna   światu,   że   to   nie   ja   miałam   być   przesłuchiwana.   Tak   bardzo 

szczękałabym  zębami ze zdenerwowania, że publiczność nie byłaby w stanie nawet mnie 

usłyszeć. Próbowałam uchwycić, co mówił pan Barrett.

- Będziemy pracować w zespołach. - Udało mi się, kiedy się zbliżyłam. - Mieszkanie 

Murraya, gdzie przebiega większość akcji, znajduje się na pierwszym piętrze kamienicy na 

Zachodnim Manhattanie. Składa się ono z jednego dużego, wysokiego pokoju, wypełnionego 

meblami bez jakiegokolwiek ładu i składu. Niektóre meble są zbyt awangardowe, niektóre po 

prostu niepraktyczne. Nic do siebie nie pasuje.

- Ze sztuki dowiadujemy się, że Murray Burns jest kolekcjonerem - kontynuował pan 

Barrett - chociaż nie jest w pełni jasne, co kolekcjonuje. Wszędzie w pokoju, na podłodze, na 

stoliku   do   kawy,   na   kredensie   znajdują   się   zbiory   Murraya   -   osiemnaście   zepsutych 

radioodbiorników,  niektóre w  dziwacznych  obudowach; ponad  dwa  tuziny niechodzących 

zegarów   rozmaitej   wielkości;   osiem   wiktorianów,   przeważnie   sekretarzyki;   najróżniejsze 

kapelusze; hełmy, piracki pistolet; trąbka; megafon, stosy czasopism i książek.

Pani Dressler wyciągnęła parę szkiców i położyła je na stoliku stojącym na scenie.

background image

- Zrobiliśmy wiele kopii tych rysunków - powiedziała. - Ogromnie ważne jest, byście 

wszyscy dokładnie obeznali się z nimi To są setki rzeczy do zapamiętania.

- Jak zamierzacie to zdobyć? - spytał Bruce Gemmons. Takie samo pytanie przeleciało 

przez moją głowę. Wydawało mi się niemożliwością zgromadzić wszystkie te przedmioty.

- Został   już   powołany   specjalny   komitet   do   poszukiwania   tego   wszystkiego   - 

odpowiedziała pani Dressler. - Mieliśmy szczęście, że udało nam się pożyczyć  Bubbles z 

teatru w Huntington Beach.

Spojrzałam pytająco na Amy, ona zaś wzruszyła ramionami, dając mi do zrozumienia, 

że także nie ma pojęcia kim - lub czym - jest Bubbles.

Pani Dressler podeszła do aksamitnej kurtyny, obok której leżał już stos rekwizytów, i 

wyciągnęła stamtąd kartonowe pudło. Z niego zaś wyjęła plastykową figurkę tańczącej hula 

hożej dziewczyny. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, chłopcy trącali się łokciami Poczułam, 

jak się rumienię, ale także nie umiałam powstrzymać.

Figurka była pomalowana na jasny pomarańcz i czerwień oraz posiadała elektryczny 

przełącznik.

- Kiedy sieją podłączy do prądu - powiedziała pani Dressler - pierś tej figurki zapala 

się i mruga w sposób, który naprawdę szokuje wszystkich pracowników socjalnych.

Teraz   cała   grupa   wręcz   pokładała   się   ze   śmiechu,   a   uczniowie   z   dalszych   części 

audytorium podeszli bliżej, by dołączyć do zabawy. Kiedy pan Barrett znalazł przedłużacz, 

podłączył do siebie figurkę i włączył, całe audytorium zaczęło kwiczeć.

Pan Barret uniósł wreszcie rękę, by nas uciszyć.

- Okay, wiem, że musicie do tego przywyknąć. Możecie śmiać się teraz, ale nie chcę 

słyszeć żadnych chichotów w czasie prób i przedstawień. Pragnę, byście traktowali swoją 

pracę poważnie.

Grupki uczniów na widowni powróciły do swoich własnych spraw, gdy pan Barrett 

kontynuował:

- Schodzimy   ze   sceny.   Ponieważ   inni   przygotowują   się   właśnie   do   przesłuchań, 

spotkamy się w ostatnich sześciu rzędach.

- Widzisz, mówiłam ci, że to będzie dobra zabawa - wyszeptała do mnie Amy, ciągle 

się jeszcze śmiejąc.

Nasza grupka zebrała się ponownie z tyłu  audytorium,  a grupa tych,  którzy mieli 

nadzieję uzyskać jakieś role, wspięła się na scenę, gdzie pani Keene, nowa nauczycielka 

angielskiego, wydawała im polecenia.

- O, tam jest - powiedziała Amy, szturchając mnie w żebra - ten w białym swetrze. To 

background image

on - ten potwór! Ten chłopak, któremu nie podobał się twój wiersz!

Podniosłam wzrok. Rozmawiał z Betsy Cooper, potem razem się z czegoś śmiali. 

Położył jej rękę na ramieniu, drugą zaś gestykulował w powietrzu, tak jakby chciał jej coś 

pokazać   i   wtedy   znowu   zaczęli   się   śmiać.   Naszło   mnie   straszne   podejrzenie.   A   jeśli 

opowiadał jej o moim wierszu? Ten gest w powietrzu - czy mówił o mewach? Nie, chyba 

zwariowałam. Naprawdę jestem stuknięta Na pewno już zdążył zapomnieć, że istniał jakiś 

wiersz.

Miał ładny profil. Wcale nie wyglądał jak potwór. Łaciny nos, prawdziwie wspaniały 

uśmiech. A może wyglądał w ten sposób tylko z daleka Ciekawa byłam, jaki jest z bliska.

- W   porządku,   dzieciaki   -   powiedział   pan   Barrett.   -   Wszyscy   macie   swoje   listy. 

Będziecie odpowiedzialni za przynoszenie i odnoszenie tych rzeczy ze sceny.

Spojrzałam na moją listę obowiązków i przeraziłam się. Stare czasopisma, zegary, 

stare krawaty, neseser, lornetka, stary dzbanek do kawy, ręczniki z kuchni i łazienki, napoczę-

ta tubka pasty do zębów, dwie szczoteczki do zębów, pięć książek związanych sznurkiem I 

tak bez końca.

- Och! - westchnęłam, ponownie przeglądając listę.

- Możesz to powtórzyć w moim imieniu - jęknęła Amy, studiując własną. - No cóż, 

możemy tylko spróbować.

Nasza grupka poszła w rozsypkę, niektórzy zaczęli się już zbierać do domu. Amy 

także odwróciła się, by wyjść. Nie wiem, co mnie wtedy naszło, ale chwyciłam ją za ramię.

- Chodźmy na początek i popatrzmy na nich przez dziesięć minut - powiedziałam 

szeptem Przesłuchania miały się właśnie zacząć. Pani Keene stała na scenie, trzymając listę 

uczniów, którzy się zgłosili, a oni siedzieli w dwóch pierwszych rzędach czekając, aż zostaną 

wywołani.

Amy spojrzała na mnie dziwnie, ale zaraz przytaknęła.

- Okay, Mariah, ale nie mogę zbyt późno wracać. Mama będzie myśleć, że miałam 

wypadek i jej bezcenny challenger został rozbity.

Prędko ruszyłyśmy do głównego przejścia i usadowiłyśmy się w czwartym rzędzie.

- Jesteście gotowi? - zawołała pani Keene do pana Barretta i pani Dressler.

- Tak - odpowiedział pan Barrett. - Sprawdź, czy mikrofony są włączone.

Pani Keene odwróciła się i powiedziała coś do dwóch chłopaków, którzy zeszli do 

podnóża schodów, by sprawdzić system nagłaśniający.

Wreszcie poprosiła o ciszę.

- Zaczniemy od przesłuchań do roli Murraya Burnsa. - Spojrzała na listę. - Numer 

background image

pierwszy - Dan Gordon.

Dan podniósł się ze swego miejsca i z tekstem w dłoni wszedł po stopniach na scenę. 

Górował wzrostem nad panią Keene, tak więc przypuszczałam, że mierzy sobie około metra 

osiemdziesięciu pięciu centymetrów. Jego proste włosy były w kolorze ciepłego brązu, prawie 

kasztanowe. Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo wydawał się być spokojny. Uśmiechnął się do 

pani Keene:

- Strona pięćdziesiąta druga?

- Tak   -   odpowiedziała.   -   Fragment,   w   którym   starasz   się   wytłumaczyć,   dlaczego 

uważasz, że twój siostrzeniec powinien zostać z tobą.

Przesunęła wzrokiem po stronie:

- Zacznij od: „Ja tylko chcę, żeby został.”

Dan usiadł na taborecie i zaczął czytać. Jego głos był mocny, nie załamywał się, ani 

nie drżał. Dan od razu wczuł się w rolę i stał się mężczyzną opanowanym wiarą, że może 

zrobić znacznie więcej dla swego zaniedbanego siostrzeńca niż ktokolwiek inny, włączając w 

to pracowników socjalnych.

Słyszałam, jak z tyłu, za mną pan Barrett i pani Dressler szeptali między sobą; byli 

zachwyceni Danem w roli Murraya.

Dan   czytał   dalej,   podkreślając   niektóre   kwestie   gestami.   Wreszcie   zwolnił   i, 

zwróciwszy się w stronę pani Keene, która czytała partię Sandy podczas tej próby, rzekł:

- A oprócz tego wszystkiego, muszę dodać, widzisz - jego głos urósł do krzyku - 

Sandy, ja nie chcę, by on odszedł. Lubię, kiedy jest ze mną Co mam uczynić, Sandy? Pomóż 

mi.

Pochylił się do przodu, ukrywając twarz w dłoniach.

- Lubię,   kiedy   mi   czyta   rubrykę   ogłoszeń   w   gazecie.   Cała   grupa   siedząca   w 

pierwszych dwóch rzędach wybuchła gromkim aplauzem.

- Bardzo dobrze - zawołał pan Barrett. - Doskonale.

- Cudowna interpretacja - zgodziła się z nim pani Dressler.

Jeszcze pięciu innych chłopców było przesłuchiwanych do roli Murraya Burnsa, ale 

było tak oczywiste, że to Dan ją otrzyma, iż prawie z przykrością patrzyliśmy, jak próbuje 

ktoś inny.

- On jest genialny - wyszeptała do mnie Amy. Przez chwilę czułam się tak, jakby Amy 

mnie zdradziła.

Ale w końcu musiałam przyznać, że jeśli chodzi o aktorstwo, Dan był doskonały, choć 

nie znał się na dobrej poezji. Cóż, nie można być najlepszym we wszystkim.

background image

Następnie odbyły się przesłuchania do roli Sandry. Zgłosiło się dwanaście dziewcząt. 

Mimo że czytały tylko bardzo krótką scenę, przesłuchanie ciągnęło się bez końca Betsy była 

ostatnia Jak tylko zaczęła czytać, stało się jasne, że to ona otrzyma tę rolę. Przeszedł mnie 

dreszcz podniecenia, kiedy jej słuchałam. Dziewczyny, które czytały wcześniej, były takie 

nijakie, że aż mi ich było żal. Jasnowłosa Betsy, ze swoją słodką, niewinną twarzą będzie 

idealną Sandrą.

Znowu słyszałam pomruki aprobaty ze strony pana Bametta i pani Dressler. A więc 

wszystko było już ustalone. Mimo że obsada zostanie oficjalnie ogłoszona dopiero w po-

niedziałek   rano,   kiedy   to   nazwiska   szczęśliwców   pojawią   się   na   głównej   tablicy 

informacyjnej,   byłam   pewna,   wnioskując   z   rozmowy   prowadzonej   za   mną,   że   Betsy 

otrzymała rolę Sandry.

Pani   Keene   ogłosiła   dziesięciominutową   przerwę.   Amy   odwróciła   się   do   mnie   i 

powiedziała:

- Muszę się stad zbierać. Robi się już późno. - Przytaknęłam jej i właśnie zamierzałam 

wstać z miejsca, kiedy pani Dressler dotknęła mego ramienia. Nie miałam pojęcia, czego 

mogłaby ode mnie chcieć.

- Mariah, tak się zastanawiałam. Wiem, że zgłosiłaś się do pomocy przy rekwizytach, 

ale potrzebujemy dwóch suflerów i chciałabym, żebyś była jednym z nich.

Zaschło mi w gardle.

- D - dlaczego ja? - spytałam.

- Po pierwsze, bo jesteś odpowiedzialna, a po drugie, mając z tobą w zeszłym roku 

zajęcia z poezji nowożytnej, zauważyłam, że bardzo dobrze czytasz.

- A co to ma z tym wspólnego? - zapytałam. Przez cały czas gorączkowo szukałam 

wymówki, by nie zostać suflerem Pomoc przy rekwizytach to jedno - były tylko martwymi 

przedmiotami - ale bycie suflerem oznaczało, że musiałabym mieć do czynienia z aktorami - 

także z Danem Gordonem.

- W razie, gdyby coś się przydarzyło osobie grającej rolę Sandry, zastąpisz ją.

Musiałam wyglądać na przerażoną, bo szybko dodała: - Nie żebym oczekiwała, że tak 

się stanie. Do tej pory nigdy się to nie zdarzyło. A jeśli już się wydarzy, tylko przeczytasz 

swoją kwestię - nie będziesz musiała znać jej na pamięć.

Twoim   głównym   zadaniem   jako   suflera   będzie   obecność   na   próbach   i   udzielanie 

pomocy oraz przebywanie za kulisami w czasie przedstawień i podawanie tekstu aktorom, 

jeśli będą tego potrzebować. Zrobisz to?

Otworzyłam już usta, by powiedzieć, że nie, w żaden sposób nie mogę, kiedy Amy 

background image

szturchnęła mnie łokciem.

- Na   co   czekasz   -   powiedziała   zdrajczyni.   -   Spróbuj.   Zawsze   możesz   później 

zrezygnować. - Sławne ostatnie zdanie Amy.

Pani Dressler czekała na moją odpowiedź. Wydawało mi się, że nie pozwoli nam 

wrócić do domu, póki nie powiem tego, co chce usłyszeć.

Wreszcie skinęłam głową i niechętnie odrzekłam:

- Myślę, że mogę spróbować.

Pani Dressler położyła mi rękę na ramieniu.

- To dobrze - powiedziała z zadowoleniem - Aktorzy będą spotykać się tutaj cztery 

razy w tygodniu,  od poniedziałku do czwartku, aż do przedstawienia, które odbędzie się 

piętnastego, szesnastego i siedemnastego kwietnia.

Kiedy tam tak stałam, pomyślałam sobie, że wszystko to uszczęśliwi moich rodziców, 

a szczególnie ojca, który spędzał tyle czasu w teatrze amatorskim, kiedy był młodszy. Zaś 

matka poczuje ulgę, że w końcu się w coś zaangażowałam.

Amy wydawała się być zachwycona.

- Będzie wspaniale, zobaczysz - trajkotała kiedy opuszczałyśmy audytorium Po drodze 

do samochodu nie mówiła o niczym innym.

- A jeśli coś się stanie? - powiedziałam, otwierając drzwiczki - Jeśli coś się przytrafi 

Betsy i naprawdę będę musiała wystąpić na scenie?

- Uspokój się - odpowiedziała Amy, sadowiąc się za kierownicą. - Mówisz o szansie 

jednej na milion.

- Wiem,   wiem   -   odrzekłam,   zapadając   się   głębiej   w   fotel,   kiedy   Amy   cofała 

samochód. - Ale ciągle może się to zdarzyć. I co wtedy?

Amy się tylko zaśmiała. Ona nie miała się czym martwić.

Zaczęłam   roztrząsać   w   myślach   najgorsze   możliwości   Co   będzie,   jeżeli   Betsy   - 

wszystkie moje myśli obracały się wokół niej - jednak zachoruje, a ja będę musiała wystąpić? 

Nawet jeślibym miała w rękach tekst, to nie zmienia faktu, że musiałabym grać razem z tą 

świnią Danem Gordonem, chłopakiem, który odrzucił mój wiersz! Ale musiałam przyznać, że 

była to bardzo przystojna świnia. A co się stanie, jeśli Betsy nie zjawi się na którejś próbie? 

Będę musiała czytać jej partie. A jeśli zdarzy się to, kiedy będziemy próbować fragment, w 

którym Murray ma pocałować Sandrę? Czy suflerzy muszą także całować?

Amy ciągle się uśmiechała, patrząc na mnie, jak wysiadam z samochodu. Obrzuciłam 

ją na pożegnanie mrocznym spojrzeniem.

- Też mi przyjaciółka! - wymamrotałam i ruszyłam w stronę domu.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Obie   z   Amy  byłyśmy   pierwszymi   osobami   przy  szkolnej   tablicy   informacyjnej   w 

poniedziałkowy ranek. Oficjalnie ogłoszono wyniki przesłuchań - Dan i Betsy dostali główne 

role.   Ja   i   Rick   Backer   zostaliśmy   suflerami.   Uczniowie   zajmujący   się   rozmaitymi 

technicznymi aspektami tego przedsięwzięcia także byli wymienieni.

Po przeczytaniu listy, Amy i ja odsunęłyśmy się na bok i obserwowałyśmy, jak inni 

zainteresowani tłoczą się przy tablicy, a ich nerwowe chichoty, uśmiechy i jęki rozczarowania 

wypełniają korytarz.

Zobaczyłam go wcześniej niż Amy. Dan Gordon podszedł do tablicy ogłoszeń, rzucił 

jedno krótkie spojrzenie, a potem stanął bokiem, opierając się łokciem o ścianę. Ktoś coś do 

niego mówił, a on się uśmiechał. Odrzucił do tyłu głowę, wybuchając śmiechem na jakąś 

uwagę, a później przyczesał włosy palcami.

Miał na sobie brązowe sztruksy i jasnożółtą koszulę, a na wierzchu ten sam, biały 

pulower. Gdy znienacka pojawiła się Betsy Cooper, otoczył ja ramieniem. Poczułam dziwny 

skurcz w żołądku.

- Chodźmy już - powiedziałam do Amy - bo się spóźnimy.

- Spóźnimy się? - spytała Amy, obrzucając mnie dziwnym spojrzeniem - Wstałyśmy 

super wcześnie, żeby być tutaj pierwsze. Mamy jeszcze - zerknęła na swój zegarek - całe 

dziesięć minut!

Ruszyłam w stronę naszych szafek, a ona podążyła za mną niechętnie. Korytarz był 

teraz mocno zatłoczony i musiałyśmy się przeciskać, by dotrzeć do dziesiątki i jedenastki.

Zdjęłam   szyfrowy   zamek,   otworzyłam   drzwi   schowałam   do   środka   ciemnozieloną 

kurtkę i  wrzuciłam  w  ślad za  nią moją  torebkę  ze śniadaniem  Później  włożyłam  książki 

których nie będę na razie potrzebowała i szybkim, wyćwiczonym ruchem zatrzasnęłam drzwi.

Amy stała za mną, obserwując pełen ludzi hol.

- Jest bardzo przystojny, no nie?

Poczułam rumieniec na twarzy.

- Kto? - zapytałam nonszalancko.

Amy się roześmiała.

- Nikt taki Mariah. Jeśli nie zauważyłaś, nie ma o czym mówić.

- Mówisz zagadkami - odparłam na to i ruszyłam na pierwszą lekcję.

W czasie przerwy na lunch poszłam do mojej szafki po drugie śniadanie. Właśnie gdy 

miałam już zamykać drzwi poczułam nadlatujący z niej nieprzyjemny zapach. Gdzieś w tym 

background image

bałaganie była kanapka albo coś innego, o czym zapomniałam. Może stara pomarańcza -  tak, 

to musi być to - pomyślałam.

Zdecydowałam się poświęcić minutę lub dwie i wyjąć wszystko. Śmierdziało tak, że 

nie mogłam tego zignorować. Szybko ułożyłam książki na podłodze, z dzisiejszym lunchem 

na wierzchu i zaczęłam przetrząsać' zawartość szafki Rzeczywiście znalazłam starą torbę na 

śniadanie ze zgniłą, zapleśniałą pomarańczą.

Odstąpiłam na krok i obrzuciłam szafkę jednym spojrzeniem. Włożenie z powrotem 

wszystkich rzeczy zajmie mi tylko chwilę, ale musiałam się spieszyć, ponieważ Amy czekała 

na mnie pod wierzbą płaczącą, gdzie umówiłyśmy się, że zjemy razem lunch. Zawsze tam 

jadałyśmy w ciepłe, pogodne dni, a dzisiaj temperatura dochodziła już do dwudziestu pięciu 

stopni, czyli całkiem typowo dla południowo kalifornijskiego stycznia.

Nagle u mojego boku pojawił się Dan Gordon. Każdy, kto zjawiłby się w tej chwili za 

moimi plecami, śmiertelnie by mnie przestraszył, korytarz był bowiem zupełnie wyludniony, 

gdy   znalazłam   tę   pomarańczę.   Ale   żeby   właśnie   Dan   Gordon!   Odwróciłam   się   tak 

gwałtownie, że potrąciłam stos książek, rozsypując je po całej podłodze. Mój lunch poleciał 

razem z nimi.

Dan natychmiast  schylił  się, podniósł dwie  książki  i podał mi  je.  Moje  usta były 

szeroko   otwarte   z   wrażenia,   więc   czym   prędzej   je   zamknęłam   i   nawet   próbowałam   się 

uśmiechnąć.

- Albo jesteś Mariah Johnson, albo włamujesz się do jej szafki - powiedział ciepłym, 

niskim głosem, uśmiechając się oczami Były niebieskie, szokująco niebieskie. Wolałabym, 

żeby   były   w   jakimkolwiek   innym   kolorze,   tylko   nie   takie   niebieskie.   Och,   Paul!   - 

westchnęłam beznadziejnie w myślach.

- Tak - odrzekłam słabo, schylając się, by pomóc mu w zbieraniu książek.

- Miałem straszne uczucie, że wetknąłem twój wiersz do złej szafki - ciągnął dalej, a 

włosy przesłoniły mu twarz, kiedy podnosił kolejną książkę. - A więc pomyślałem, że przyjdę 

tu i sprawdzę. Twoja szafka ma numer dziesiąty, tak? Sekretarka powiedziała mi, że nie jest 

pewna, czy masz dziesiątkę czy jedenastkę.

- Nie, to znaczy tak. Mam dziesiątkę. - Krew gwałtownie napłynęła mi do głowy. - 

Moja przyjaciółka Amy dostała dziesiątkę, kiedy zaczynałyśmy pierwszą klasę, ale później ja 

zaczęłam pisać do szkolnej gazety. Byłam jednym z redaktorów i zawsze wydawało się, że 

mam   dużo   więcej   papierów   niż   Amy,  a   jej   szafka   miała   dodatkową   półkę,   więc   się   za-

mieniłyśmy. Tak więc ja mam dziesiątkę, a ona jedenastkę - tylko, że teraz nie mam już tyle 

papierów, bo nie współpracuję z gazetą.

background image

Mówiłam byle co, aby pokryć swoje zmieszanie. Dan obrócił się, by podać mi kilka 

książek i stanął nogą na coś, co leżało za nim Usłyszałam miękki, mlaskający dźwięk . Oboje 

spojrzeliśmy w dół na jego nogę i na torbę z moim lunchem pod nią.

- Przepraszam, strasznie przepraszam - wyjąkał z twarzą płonącą rumieńcem - Mam 

nadzieję, że to nie jest - nie był - twój lunch?

Obraz   mojej   kanapki   z   masłem   orzechowym   i   marmoladą   oraz   paczki   Twinkies 

przeleciał mi przed oczami, ale szybko się otrząsnęłam, wiedząc, że jest już za późno.

- Nie szkodzi - powiedziałam - tak naprawdę nie byłam głodna.

- Pozwól mu kupić ci lunch - rzekł, podnosząc z podłogi okropnie spłaszczoną torbę 

śniadaniową - Jak kanapka może tak bardzo dać się sprasować?

Wzięłam ją od niego.

- Och, nie. Nic nie szkodzi. To tylko kanapka z masłem orzechowym i marmoladą 

pomarańczową A poza tym nie jestem dzisiaj zbyt głodna.

Wyglądał na tak zmartwionego, że powiedziałabym cokolwiek, byle tylko poczuł się 

lepiej.

- Tak się właśnie składa - wariacko ciągnęłam dalej - że dzisiaj są urodziny Amy i jej 

matka zapakowała specjalny lunch, właśnie Amy zamierza się ze mną podzielić. - Jak głupio 

muszą brzmieć wypowiedzi niektórych osób?

- Jesteś pewna? - spytał zatroskany.

- Jestem pewna - odparłam, podchodząc do kosza na śmieci i wyrzucając nieszczęsny 

lunch. Pomógł mi włożyć książki z powrotem do szafki, po czym złapałam torebkę ze zgniłą 

pomarańczą   i   także   wrzuciłam   ją,   zanim   Dan   miał   szansę   ją   zobaczyć.   Chociaż   musiał 

zapewne poczuć.

- Jeśli chodzi o twój wiersz - powiedział. - Miałem uczucie, że może powinienem 

wręczyć ci go osobiście, a nie po prostu wetknąć w drzwi szafki, jak to zrobiłem. Mam na 

myśli to, że ten wiersz pewnie wiele dla ciebie znaczy.

- Och, to nic takiego - skłamałam, przekręcając szyfr w zamku. - To tylko coś, co 

nabazgrałam któregoś dnia, gdy nie miałam nic lepszego do roboty. Właściwie napisałam go 

w czasie oglądania telewizji. A moja młodsza siostra miała właśnie spotkanie zuchów w 

jadalni.

- Rozumiesz, jak się czuję - mam na myśli powód, dla którego zwracam ten wiersz.

- Oczywiście - powiedziałam starając się, by mój głos brzmiał beztrosko.

- Widzisz - spróbował jeszcze raz - po raz pierwszy mieszkam tak blisko oceanu i 

jestem zwariowany na jego punkcie.  Sprawia, że czuję się wzmocniony, szczęśliwy, taki 

background image

pełen   energii!   Po   prostu   nie   mogę   patrzeć   na   niego   z   jakimkolwiek   rodzajem   smutku. 

Wszystkie moje kłopoty wydają się znikać, kiedy stojąc na plaży, patrzę na te olbrzymie 

przewalające się z rykiem fale.

- Tak, rozumiem - odparłam.

- Przykro mi z powodu twojej kanapki - powtórzył znowu.

Nie mogłam uwierzyć, że wciąż jeszcze przepraszał.

- Mówiłaś, że z czym była?

- Z   masłem   orzechowym   i   marmoladą   pomarańczową   -   odrzekłam   zaintrygowana 

Jakie to miało teraz znaczenie? - Na pełnoziarnistym chlebie.

Praktycznie mogłam poczuć jej smak.

- Moja ulubiona - stwierdził Dan i odprowadził mnie korytarzem Rozstaliśmy się przy 

drzwiach. Ja szłam w stronę wierzby, a on do kafeterii Zmarnowaliśmy tyle czasu, że teraz 

oboje musieliśmy się pospieszyć.

- Zauważyłem, że będziesz suflerem w przedstawieniu - powiedział na chwilę przed 

tym, jak dotarłam do drzwi.

- Tak - potwierdziłam, otwierając je, a świeże, czyste powietrze wypełniło mi płuca.

- A   więc   do   zobaczenia   dziś   wieczorem   -   powiedział   uśmiechając   się.   Ruszył   z 

powrotem korytarzem z ręką uniesioną w geście pożegnania.

- Okay. - Głos mi z całą pewnością drżał. Ale oto byłam już na zewnątrz, czułam 

ciepło słońca na mojej głowie, kiedy nie myśląc o niczym, biegłam w stronę wierzby.

Kiedy w końcu dotarłam do Amy, ujrzałam ją otoczoną chłopcami jak wiosenny kwiat 

przez pszczoły. Skończyła już jeść swój lunch. Torebka po nim była pusta i starannie złożona 

spoczywała na jej kolanach. Joe Bronson siedział przy Amy, Bill Quigley stał, zachowując się 

tak, jakby  chciał usiąść,  ale nie  miał  na to  dość  odwagi;  zaś Bob French  i Tom  Mason 

zajmowali miejsca u jej drugiego boku.

Tamara  Blake  szła  na przełaj  przez świeżo  skoszoną trawę, zamierzając  odzyskać 

Boba Frencha, który był jej chłopakiem Miała okropnie niezadowolony wyraz twarzy, a wło-

sy gwałtownie podskakiwały na jej plecach.

Amy spojrzała na mnie z irytacja.

- Spóźniłaś się, Mariah. Już zjadłam swój lunch. Co cię zatrzymało?

- Oh, musiałam posprzątać w mojej szafce. Była tam ta stara pomarańcza.. - Ale Amy 

rozmawiała   już   z   Joem   i   jestem   pewna,   że   nie   usłyszała   ani   słowa   z   moich   wyjaśnień. 

Pomyślałam, że spyta mnie o to później, w czasie drogi do domu.

Przez   resztę   dnia   musiałam   pokasływać   i   obejmować   rękami   żołądek,   tak   bardzo 

background image

burczało mi w brzuchu. Nie był przyzwyczajony do głodówki i dawał mi o tym znać za każ-

dym razem, gdy cisza ogarniała klasę.

Przetrząsnęłam torebkę w poszukiwaniu drobnych, ale robiłam w niej porządek akurat 

poprzedniego dnia, tak więc nie znalazłam nawet tyle pieniędzy, by kupić coś w automacie. A 

z pewnością nie zamierzałam pożyczać od kogokolwiek, bo czułam się wtedy zobligowana do 

opowiedzenia o mojej kanapce i Danie, a na razie, sama nie wiedząc do końca dlaczego, 

wolałam zatrzymać to tylko dla siebie.

W końcu musiałam jednak wyjaśnić wszystko Amy w drodze powrotnej ze szkoły. 

Właśnie skończyłyśmy ostatnie lekcje i spieszyłyśmy w dół po szkolnych schodach, kiedy 

wpadłyśmy na biegnącego do góry Dana.

- Hej   -   zawołał   i   roześmiał   się.   -   Cześć   Amy!   Wszystkiego   najlepszego   z   okazji 

urodzin! - Znów się uśmiechnął i zniknął za drzwiami szkoły.

Amy była zupełnie zbita z tropu.

- Co mu się stało? - zapytała, potrząsając głową - Przecież nie mam dzisiaj urodzin.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Powiem ci w drodze do domu. Przynajmniej 

raz to ja miałam jej coś do opowiedzenia!

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Oglądałam wiele szkolnych przedstawień przez te lata spędzone w gimnazjum, ale 

nigdy przedtem nie brałam udziału w naprawdę ciężkiej pracy, którą trzeba było odwalić, aby 

wystawić sztukę. Tego pierwszego wieczora podczas próby obserwowałam, jak ludzie od 

dekoracji   planowali   długą   ławę   przy   oknie,   wyszukane   drewniane   wezgłowie   w   łóżku 

Murraya i trzy okna w jego mieszkaniu.

Amy była zajęta wraz ze swoją grupą za kulisami, przeprowadzając inwentaryzację 

rekwizytów, które już zostały zgromadzone.

Pierwsza próba była czytana, więc Rick Baker i ja nie mieliśmy zbyt wiele roboty. 

Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, śledząc tekst sztuki, który głośno czytano na scenie. Nie 

mogłam się powstrzymać od spoglądania co rusz na Dana Gordona grającego Murraya. Tego 

wieczora   Dan   miał  na   sobie   ciemnoniebieski   sweter   nałożony  na   sportową   koszulę,   a   w 

ciemnych sztruksach wydawał się być jeszcze wyższy i szczuplejszy. Ron Cross, chłopak, 

który grał Nicka, siostrzeńca Murraya, został wybrany nie tylko z powodu dobrych wyników 

przesłuchania, ale też dlatego, że był niewysoki i wyglądał na dużo młodszego, niż był w 

istocie. Obaj, Ron i Dan, doskonale sobie radzili. Byłam pewna, że musieli się wcześniej 

gdzieś spotkać i sami przeprowadzić próbę.

Te   dwie  godziny  naszego  pierwszego   spotkania  szybko  przeleciały.   Kiedy  już  się 

skończyło, Amy dołączyła do mnie. - Widziałaś, jacy byli dobrzy? - spytałam.

- Byłam zajęta - odparła uśmiechając się - ale to, co widziałam było fantastyczne . To 

będzie wspaniałe przedstawienie.

Kątem oka dostrzegłam, jak postać w ciemnoniebieskim swetrze zatrzymała się.

- Mariah? - usłyszałam szept.

Odwróciłam się i oto ujrzałam Dana, uśmiechającego się radośnie.

- Co o rym myślisz? Mój wzrok powędrował od Amy, która także uśmiechała się, do 

Dana Pierwszą myślą było, dlaczego obchodzi go to, co ja sądzę.

- Było fantastycznie, wspaniale - wyjąkałam słowami Amy.

- Dzięki   -   odpowiedział,   odgarniając   niesforny   kosmyk   włosów   z   czoła   Niebieski 

kolor swetra podkreślał błękit jego oczu. Ogarnęło mnie takie dziwne, niesamowite uczucie; 

nie znałam dobrze Dana Gordona, ale zdawałam się znać te niebieskie oczy.

Miałam ochotę dotknąć  jego ramienia  i poprosić,  by został, ale  po sekundzie czy 

dwóch milczenia odszedł do innej grupki uczniów.

- Pora iść - powiedziała Amy. Spojrzała na swój zegarek. - Zanosi się na to, że nie 

background image

będę mogła pójść spać przed porą wstawania. Muszę pouczyć się do tego jutrzejszego eg-

zaminu z hiszpańskiego.

Amy zręcznie wprowadziła samochód na nasz podjazd, wyłączyła silnik i przyciszyła 

radio.

- Czy chcesz usłyszeć pewną radę? Zaczęłam wysiadać z samochodu.

- Radę? - powtórzyłam, a moje pytanie zawisło w powietrzu. - W jakiej sprawie?

- Dana Gordona - Odpowiedź także zawisła w powietrzu. Mogłam prawie jej dotknąć - 

jej brzmienie wypełniło cały samochód.

Zagryzłam   wargi.   Znowu   się   zaczyna,   pomyślałam,   przygotowując   się   na 

nadchodzący wykład”

- Chodzi tylko o to, że wydaje mi się, że on cię lubi Więc nie traktuj go tak ostro. Nie 

zmrażaj go w czasie rozmowy tak, że pozostaje mu tylko odejść, jeżeli chce zachować twarz.

- Wcale go nie zmroziłam Przeciwnie, byłam bardzo miłą Powiedziałam wszystko, co 

chciał usłyszeć, nie? Był bardzo dobry. Powiedziałam mu to.

- Tu chodzi przede wszystkim o twoje nastawienie do niego, Mariah. - Przekręciła 

kluczyk w stacyjce i silnik znowu zaczął pracować. - Chcę powiedzieć tyle: myślę, że Dan cię 

lubi, ale go zniechęcisz, jeśli nie spróbujesz zachowywać się trochę przyjaźniej.

Roześmiałam się krótkim, nerwowym śmiechem i za chwilę nienawidziłam się za to. 

Ten śmiech tyle razy mnie już zdradził.

- Nie   sądzę,   aby   zechciał   poświęcić   mi   jeszcze   trochę   uwagi   -   powiedziałam, 

wysiadając z samochodu. - Myślę, ze czuje się po prostu zobowiązany do uprzejmości wobec 

mnie, bo odrzucił mój wiersz i rozgniótł mój lunch. Próbuje być miły,  rzucając w moim 

kierunki kilka zdawkowych zdań.

- Zapomnij o tym - Amy zawołała za mną, - Nie mam zamiaru powiedzieć już ani 

jednego słowa na ten temat.

- Czy to obietnica? - krzyknęłam do niej, kiedy cofała samochód. Amy powinna zostać 

pisarzem, pomyślałam.  Miała taką genialną wyobraźnię, zawsze dostrzegała rzeczy, które 

były ukryte, a nawet takie, które w ogóle nie istniały.

Następnego ranka, kiedy się ubierałam, Kim zapukała do drzwi mojej sypialni. Ciągle 

była jeszcze w piżamie i szlafroku, a rude, kędzierzawe włosy sprawiały, że wyglądała jak 

Ania z Zielonego Wzgórza.

- Proszę - powiedziała, wręczając mi pakunek. Rzuciłam dżinsy z powrotem na łóżko i 

wzięłam go od niej.

Był   mały,   wielkości   piórnika,   opakowany   w   aluminiową   folię   i   przewiązany 

background image

jasnoczerwonym  sznurkiem.  - Co to jest?  Skąd to masz?  Dzisiaj  nie mam  urodzin.  Kim 

zachichotała.

- No, otwórz wreszcie, Mariah. Ja też jestem ciekawa. Mama znalazła go, wychodząc 

z domu. Po prostu wpadł do mieszkania. Musiał opierać się o drzwi.

Sadowiąc się na łóżku, rozerwałam  sznurek, a potem folię. To pudełko zawierało 

kiedyś materiały piśmienne, ale teraz było w nim coś innego. Pokrywka łatwo odskoczyła. W 

środku zaszeleściła folia.

- Co to jest? Co to jest? - Kim aż podskakiwała z ciekawości.

Zaczęłam się śmiać, najpierw cicho, a później już z całego serca, kiedy odsłoniłam 

zawartość przed wzrokiem Kim.

- Kanapka - powiedziałam. - Z masłem orzechowym i pomarańczową marmoladą na 

pełnoziarnistym chlebie.

- Ale zabawny prezent - stwierdziła Kim, szturchając ją palcem, by sprawdzić, czy jest 

prawdziwa.

- Cd zabawnego chłopaka - odpowiedziałam jej. - Od miłego, zabawnego chłopaka.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Zdarzyło się to na początku lutego. Amy i ja mozolnie wędrowałyśmy do domu w 

okropnym, przenikliwym deszczu. Zaczęło padać gdzieś tak około wpół do drugiej tego po-

południa i wyglądało na to, że zamierza tak lać jeszcze bardzo długo. Obie próbowałyśmy 

skryć się pod małą, składaną parasolką, którą zawsze na wszelki wypadek trzymałam w rogu 

mojej szafki.

- Nie uda mi się dzisiaj przyjść na próbę - powiedziała przez nos Amy. - Złapałam 

okropne przeziębienie. Ledwo oddycham.

Biedna Amy, pomyślałam.

- I tak nie masz już teraz zbyt wiele do roboty. Starałam się ją pocieszyć. - Właściwie 

musisz uczestniczyć tylko w dwóch na cztery. Chciałabym, żeby tak było i ze mną.

- Nie rozumiem, dlaczego musisz chodzić tak często - powiedziała Amy skrzypiącym 

głosem. - Wszyscy znają swoje kwestie na pamięć.

Byłyśmy już w miejscu, gdzie się rozstawałyśmy.

- Idź  do  łóżka  Amy. Dzisiaj   jest  czwartek.  Myślę,   że  jeśli  zostaniesz  w  nim  cały 

weekend, to poczujesz się lepiej.

Pomachała   mi   słabo   na   pożegnanie   i   zniknęła   pośród   eukaliptusów.   Wszyscy   się 

zaziębiali ostatnio. Kim nie chodziła do szkoły tydzień wcześniej i siedziała w domu z ojcem, 

który także otrzymał swoją porcję kataru i kaszlu.

Pożyczę samochód od matki albo od ojca, by pojechać do szkoły na próbę. Później 

będą   trzy,   wolne   od   tego   wszystkiego   wieczory   i   znów   będę   mogła   się   zabrać   do   nauk 

społecznych - nie poszło mi zbyt dobrze na ostatnim egzaminie.

Moje plany, by pożyczyć któryś z samochodów runęły, gdy tylko przekroczyłam próg 

domu.

- Twój ojciec musi, powtarzam, musi uczestniczyć dzisiaj w comiesięcznym zebraniu 

handlowym. Będzie przemawiać - poinformowała mnie matka.

Wycierała właśnie rękę w ścierkę do naczyń.

- Kim nocuje dzisiaj u Judy. Cała jej klasa ma jutro zwiedzać Muzeum Sztuki w Los 

Angeles, jeśli oczywiście nie zostaniemy zalani do tej pory. A ja muszę pojechać do jej szkoły 

na spotkanie rodzicielskie.

Poczułam zapach fasoli z szynką dolatujący z piekarnika. Bardzo ostrożnie uchyliłam 

drzwiczki i zerknęłam do środka.

- Nie rób tego, Mariah - ostrzegła mnie matka. - Spieszę się i nie chcę, by piekarnik 

background image

stracił temperaturę.

- Cóż,   muszę   dzisiaj   wieczorem   pojechać   na   próbę   -   powiedziałam.   -   Gdyby   nie 

padało, poszłabym na piechotę.

- Nie, nie poszłabyś - matka odrzekła twardo, sama zerkając do piekarnika. - Wiesz, co 

myślę o spacerach po zmroku. Nie. Podrzucę cię na próbę, a potem przyjadę po ciebie, gdy 

się skończy.

A więc wszystko było ustalone. Za dziesięć siódma wjeżdżałyśmy na teren szkoły. 

Matka przestrzegała mnie, bym jak najszybciej schowała się przed deszczem Nikt o tym nie 

musiał   mi   przypominać.   Temperatura   spadła   co   najmniej   o   pięć   stopni,   a   deszcz   lał   się 

potokami Było tysiące rzeczy, które wolałabym w tej chwili robić, zamiast iść na próbę.

Szkoła   wydała   mi   się   dziwnie   mroczna,   kiedy   wbiegłam   po   mokrych   schodach. 

Odwróciłam się i zobaczyłam,  jak moja matka  odjeżdża. Miałam nadzieję, że nie będzie 

jechać zbyt szybko po śliskich drogach. Pewnie pchnęłam wielkie, frontowe drzwi, ale nie 

ustąpiły. I wtedy zobaczyłam białą kartkę papieru.

Ktoś w pośpiechu przyczepił ją do drewnianych drzwi Grube, czarne litery były już 

trochę rozmyte:

„Próba czwartkowa odwołana z powodu deszczu i panującej grypy.”

Stojąc   tak   w   strugach   wody,   jęknęłam.   Przeczytałam   informację   ponownie,   jak 

gdybym   miała   nadzieję,   że   jeśli   przeczytam   ją   wystarczającą   ilość   razy,   napis   ulegnie 

zmianie, a drzwi się otworzą. Co za los! Teraz i tak będę musiała wracać do domu piechotą. 

Moja matka była już w drodze powrotnej na zebranie rodzicielskie w szkole Kim.

Powoli zaczęłam schodzić po schodach. Nie było powodu się spieszyć. Już i tak byłam 

mokra. Woda spływała po mojej kurtce przeciwdeszczowej i wsiąkała w spodnie. Nałożyłam 

kaptur, który jednak nie osłaniał mnie w pełni. Podmuchy wiatru były tak gwałtowne, że nie 

mogłam go utrzymać na głowie.

Wtem zobaczyłam samochód. Dan Gordon prowadził swojego starego chevroleta - tak 

starego, jak ford mojej marki Zahamował i drzwi od strony pasażera otworzyły się.

- Wskakuj,   szybko!   -   zakomenderował,   a   ja   po   chwili   wahania   uczyniłam   to.   - 

Pomyślałem, że możesz się zjawić, bo byłaś jedyną osobą, której nie zdołaliśmy zawiadomić. 

W ostatniej godzinie prawie wszystkie telefony w okolicy przestały działać.

Włosy przylepiły mi się do twarzy. Woda ściekająca po wewnętrznej stronie mojej 

kurtki wprawiała mnie w okropne dreszcze, trzęsłam się więc bez opanowania. Moje buty 

były   przemoczone   i   czułam   się   tak,   jakbym   włożyła   stopy  w   dwie   przejrzałe   kantalupy. 

Chciało mi się płakać, ale nie było już w samochodzie miejsca na więcej wody.

background image

- Co   za   pogoda   -   powiedziałam   sadowiąc   się.   Dmuchawa   zaczęła   natychmiast 

ogrzewać mi nogi gdy zagłębiłam się w pluszowe obicie fotela. W radiu cicho śpiewał Neil 

Diamond. Nie mogłabym czuć się wygodniej nawet, gdyby Dan zaproponował mi ogień w 

kominku i niedźwiedzią skórę do okrycia.

- Och   -   westchnęłam,   a   nagły   dreszcz   przeszedł   całe   moje   ciało   -   dzięki,   że 

zainteresowałeś się moim losem Musiałabym biec do domu w tym deszczu.

Dan powoli wykręcał samochód, wyjeżdżając ze szkolnego parkingu na główną drogę.

- Zabiorę   cię   prosto   do   domu.   Powinnaś   natychmiast   się   przebrać   -   przerwał   i 

roześmiał się. - Mówię, jakbym był jednym z twoich rodziców.

Wkrótce parkowaliśmy już na moim podjeździe. Ocean daleko w dole z wściekłością 

rozbijał swe fale o skały, a wiatr ryczał jak gniewny lew.

Mój   mały   dom   wydawał   się   być   jeszcze   mniejszy   w   zacinającym   deszczu,   jakby 

przycupnął ze strachu na urwistym brzegu, próbując ukryć się przed groźną ulewą.

Odwróciłam się i dopiero teraz zobaczyłam, że Dan także padł ofiarą deszczu - jego 

włosy były mokre, a kołnierzyk kurtki poznaczony kroplami wody. W innej sytuacji nigdy nie 

zdobyłabym się na odwagę, ale dzisiaj, w tej ulewie, zaprosiłam go do siebie.

- Może napiłbyś się gorącej czekolady? Albo herbaty lub kawy? - zaoferowałam.

Przez chwilę myślałam, że odmówi, ale wtedy on wyłączył silnik i uśmiechnął się.

- Okay, to brzmi zachęcająco. Dlaczego ludzie spieszą się w czasie deszczu? Często 

się nad tym zastanawiałam. Kiedy są tak potwornie przemoczeni, że bardziej już nie można, 

dlaczego się nie rozluźnią i nie zaczną poruszać trochę wolniej?

Mimo wszystko popędziliśmy w stronę domu jak wariaci.

- Mógłbyś   rozpalić   dla   nas   ogień”   w   kominku   -   powiedziałam,   zrzucając   buty   i 

wyskakując z kurtki Otworzyłam drzwi szafy pod schodami i wyjęłam wieszak. Potem po-

biegłam do łazienki na parterze, by powiesić ociekającą wodą kurtkę nad wanną.

Dan podał mi swoją i powtórzyłam wszystko jeszcze raz, dziwiąc się, że jego kurtka 

jest taka duża Dotknęłam jej jeszcze raz, nim opuściłam łazienkę. Czułam, że mam rozpaloną 

twarz,  mimo  zmarznięcia  w  czasie   ulewy.   Zajrzałam  do lustra  w  łazience,   ale  ku  memu 

zaskoczeniu rumieńce dodawały mi tylko uroku.

Zanim wróciłam do salonu, Dan zdążył  juz zebrać kilka gazet i teraz zwijał je w 

wiechcie na podpałkę. Obserwowałam go, jak przytyka zapałkę do paru pierwszych i roznieca 

płomienie.

- Macie całkiem słuszny zapas - powiedział, spoglądając na wielki stos w pudle na 

drewno.

background image

- Mój   ojciec   zawsze   powtarza,   że   nigdy   nic   nie   wiadomo   -   roześmiałam   się.   - 

Poprzedniego roku prawie go nie używaliśmy, ale dwa lata temu, gdy pora deszczowa trwała 

bardzo długo, to właściwie go zabrakło.

- Lepiej zmień dżinsy - stwierdził, patrząc na mnie z dołu. - Idź, ja zacznę dokładać 

trochę drewna, a kiedy wrócisz przebrana, będzie tu już przyzwoity ogień.

Przeskakiwałam po dwa stopnie. Moje dżinsy były tak przemoczone, że musiałam 

zdrowo szarpnąć, by je zdjąć. Szybko założyłam inną parę, a mokre powiesiłam nad wanną w 

łazience na piętrze. Ściągnęłam skarpetki i rzuciłam w kąt wanny.

Złapałam suszarkę i spróbowałam coś zrobić z włosami, ale nie na wiele się to zdało, a 

poza tym się spieszyłam Nie chciałam, by Dan poczuł się źle w moim towarzystwie przez to, 

że tak długo samotnie czeka.

Kiedy wreszcie zbiegłam na dół, stwierdziłam, że nie było się czego obawiać. Ogień 

palił się pięknie. Pomarańczowe, żółte i czerwone płomienie lizały szczapy drewna, a bijące 

od ognia ciepło wypełniło salon.

Dan   Gordon   schylony   nad   rodzinnym   albumem,   wydawał   się   być   całkowicie 

pochłonięty   oglądaniem   naszych   zabawnych,   starych   zdjęć.   Poprzedniego   wieczora   moja 

matka próbowała jakoś uporządkować ten album.

- To byłaś ty? - zapytał.

Nachyliłam   się   nad   nim   i   zobaczyłam   zdjęcie   zrobione,   kiedy   miałam   pięć   lat. 

Wielkie,   orzechowe   oczy,   ciemne   włosy   spływające   aż   do   pasa,   kciuk   w   ustach   i   łza 

błyszcząca w kąciku oka. Byłam tylko w jednym bucie. Moja matka mówiła później, że nigdy 

nie znalazłam tego drugiego. Sądziła, że może wyrzuciłam go do śmieci Do tej pory, jak tylko 

wpadam do domu, pierwsze, co robię, to pozbywam się butów.

Dan spojrzał w dół na moje bose stopy i roześmiał się.

- To bardzo przyjemne stać boso na włochatym dywanie - powiedziałam Ponownie 

spojrzał na zdjęcie, później na mnie i znowu na zdjęcie.

- Byłaś śliczną, mała dziewczynką - powiedział - I nie utraciłaś tego piękną Ciągle 

jesteś śliczna.

Szybko się odwróciłam, z trudnością łapiąc oddech.

- Może gorącej czekolady, tak, to dobry pomysł, a może gorącego jabłecznika.

- Nie piłem gorącego jabłecznika odkąd miałem sześć lat - odpowiedział. - a może 

macie...

- Cynamonowe   paluszki?   -   dokończyłam   pytanie.   -   Oczywiście,   że   tak!   Proszę, 

poczekaj jeszcze chwilę.

background image

Paluszki cynamonowe zostały po przyjęciu, które matka wydała dla Kim i jej drużyny 

zuchowej; mieliśmy też dwa galony jabłecznika w kredensie. Podgrzałam jabłecznik, słu-

chając śmiechów i zabawnych komentarzy Dana przeglądającego stare zdjęcia.

- Czy twój ojciec nadal ma wąsy? - zawołał do mnie.

- Nie! - odkrzyknęłam, nalewając gorący jabłecznik do szklanek. Włożyłam do nich 

paluszki i ruszyłam w stronę salonu. Nagle zawróciłam i dołożyłam jeszcze sześć imbirowych 

ciasteczek i dwie serwetki.

Klęcząc   przy   stoliku   do   kawy,   popijaliśmy   jabłecznik   i   jedliśmy   ciastka.   Dan 

przewracał stronę za stroną, oboje śmialiśmy się, aż wreszcie rzuciłam okiem na zegar nad 

kominkiem.

- Lepiej zadzwonię do mamy - powiedziałam - bo jeszcze pojedzie do szkoły i będzie 

tam czekać na mnie.

Wreszcie, po szóstym sygnale ktoś podniósł słuchawkę u Kim w szkole i przyrzekł 

przekazać mojej matce wiadomość.

- Co zamierzasz robić? - spytał mnie Dan, kiedy wróciłam od telefonu.

- Co przez to rozumiesz?

- Po czerwcu. Jakie masz plany? Ponownie usiadłam przy stoliku.

- Złożyłam papiery w Uniwersytecie Kalifornijskim Chcę studiować dziennikarstwo, 

uczęszczać na kurs twórczego pisania, liznąć trochę psychologii, socjologii - chcę robić to, co 

mogłoby mi pomóc w pisaniu. Będę poznawać moich ulubionych pisarzy. Mój ojciec mówi, 

że może mi załatwić pracę na pół etatu w swoim biurze ubezpieczeniowym, tak więc będę 

mogła sama płacić za studia, ale wolałabym znaleźć robotę przy jakiejś gazecie. Dan skinął z 

powagą głową.

- Brzmi nieźle - stwierdził. - A ty?

- Prawo.   Mam   wstępną   akceptację   na   uniwersytet   w   Connecticut.   Moja   ciotka   z 

mężem mają dom niedaleko i oboje zaprosili mnie, bym mieszkał z nimi podczas studiów.

- Ale dlaczego aż tak daleko? - spytałam, zastanawiając się, czemu tak bardzo mnie 

obchodzi, co się stanie z Danem po zakończeniu szkoły.

- Bo   mój   wuj   jest   prawnikiem   i   będę   miał   możliwość   pracy   u   niego   w   biurze   - 

odpowiedział, zamykając album. - Ucząc się w szkole, będę mógł równocześnie zdobywać 

wiedzę w prawdziwym biurze prawniczym - to dopiero będzie wspaniałe doświadczenie!

- Podziwiam cię - powiedziałam. - Masz tak dokładnie zaplanowane życie. A ja będę 

uczęszczać na te wszystkie kursy, ale to jest jak strzał w ciemno. Być może nic z tego nie 

wyjdzie.

background image

Ogień na kominku trzaskał wesoło. Mogłam zobaczyć, jak odbija się w Dana oczach, 

kiedy ten zamknął moje ręce w swoich dłoniach.

- Uda ci się, Mariah. Wiem, że tak. Masz wszystko czego potrzeba Jesteś inteligentna 

Twoje  nazwisko  jest zawsze wymieniane  w  gronie najlepszych  uczniów.  Jesteś  wrażliwa 

Sadzę tak na podstawie twego wiersza I potrafisz zrobić coś, czego wielu pisarzy nie umie - 

potrafisz   pogodzić   się   z   odrzuceniem   swojego   utworu.   Musiałaś   być   wściekła,   kiedy 

odrzuciłem ten wiersz. Ale oto jesteśmy tu razem, a ty nie okazujesz, byś żywiła do mnie 

jakaś urazę.

Twarz znowu zaczęła mi płonąć. Może siedziałam zbyt blisko ognia.

- Mogłabyś   nawet   zostać   aktorką,   tak   myślę   -   ciągnął   dalej.   -   Pani   Dressler 

powiedziała, że dobrze czytasz.

Nagle  pochylił  się i  wyciągnął  swój tekst  sztuki  z tylnej  kieszeni  spodni. Szybko 

otworzył go na stronie czterdziestej czwartej. Była to scena, w której Sandra zbiera swoje 

rzeczy gotując się do odejścia Dan wskazał na dół strony.

- Proszę, przeczytaj to. Natychmiast zaczęłam czytać i nagle, ponieważ znałam tę rolę 

bardzo dobrze, mówiłam kwestię bez zaglądania do skryptu:

- Muszę już iść.

- Hmm? - Dan grał Murraya - Tak - odpowiedziałam, z łatwością wczuwając się w 

rolę Sandry.

- Muszę się zbierać. - Wstałam, podniosłam wyimaginowaną torebkę, wsunęłam stopy 

w wyimaginowane buty i ruszyłam w stronę, gdzie wyobraziłam sobie, że znajdują się drzwi.

Dan podążył za mną, tak jak to czyni w sztuce Murray.

- Nie zapomnij swoich akt.

- A, tak - powiedziałam - Moje akta - Wzięłam od niego wyimaginowane akta - A 

więc do widzenia Dan, słowami Murraya, odpowiedział tylko: - Do widzenia, Sandro.

- Dowidzenia - powtórzyłam i zamknęłam za sobą nieistniejące drzwi. Dan ruszył za 

mną.

- Ty idiotko. Byłem gotowy cię zabić.

Tak,   jak   to   robi   w   sztuce   Sandra,   upuściłam   moją   torebkę   i   akta   na   podłogę   i 

zarzuciłam mu ramiona na szyję.

- Co   się   stało?   Nic   nie   mówiłeś.   Czekałam,   aż   coś   powiesz.   Dlaczego   nic   nie 

powiedziałeś, ani nie pocałowałeś mnie, ani..

- Czekałem na ciebie, na miłość boską. - I wtedy Dan chwycił mnie i pocałował tak, 

jak powinien to zrobić w sztuce Murray.

background image

Widziałam to tyle razy na scenie i zawsze ogarniało mnie jakieś dziwne uczucie, kiedy 

patrzyłam, jak Dan Gordon bierze w ramiona Betsy Cooper. A teraz to byłam ja. Usta Dana 

spoczywały   na   moich   i   zapomniałam,   że   jestem   Sandrą.   Byłam   znowu   Mariah,   czując 

pocałunek, który był rzeczywisty, gorący i czuły.

Szybko odsunęłam się.

- Wiedziałem - oznajmił Dan. - Mogłabyś to zrobić, gdybyś chciała. Powinni byli 

wybrać ciebie zamiast Betsy Cooper!

Dotknęłam palcami moich warg; ciągle czułam na nich pocałunek.

- To było tylko kilka zdań i nie miałam publiczności Postaw mnie przed tłumem ludzi 

i nie będę pamiętać nawet tych kilku linijek. - Cała drżałam.

Dobiegło nas szczękniecie zamka od strony frontowych drzwi. Wiedziałam, ze musi to 

być moja matka. Było za wcześnie jak na ojca. Dan szybko usiadł na sofie, a ja podeszłam do 

drzwi.

Mama   zdążyła   całkowicie   zmoknąć   w   drodze   od   samochodu.   Podając   mi   swój 

ociekający wodą płaszcz przeciwdeszczowy i parasolkę, próbowała strząsnąć z włosów krople 

deszczu. Wyglądała na zdziwioną ujrzawszy, że mam towarzystwo.

- Odwołano próbę. To jest Dan Gordon. Gra rolę Murraya.

- Tak, dostałam twoją wiadomość, że jesteś już w domu - odrzekła i wyciągnęła rękę 

do powitania Obserwowałam Dana, jak wstawał z sofy i potrząsał serdecznie  ręką mojej 

matki.

- Przyniosę ci gorącego jabłecznika, mamo - zaoferowałam.

- Mhm, to brzmi interesująco - odpowiedziała. - Pójdę tylko na górę się przebrać. 

Zaraz będę z powrotem.

Wyszła z pokoju, ciągnąc za sobą mokre rzeczy, a ja z Danem znowu zostaliśmy sami.

- Naprawdę muszę już lecieć - powiedział. - Mam jutro tę klasówkę z trygonometrii, a 

nie jestem na tyle dobry, by ściągać.

Pobiegłam do łazienki i zdjęłam jego kurtkę z wieszaka. Tym razem przyłożyłam ją na 

chwilę do piersi, wdychając zapach kolońskiej wody. Była taka sama, jak ta, której używał 

mój ojciec. Ciepły i znajomy zapach.

Dan otworzył drzwi i właśnie chwycił mnie za rękę, kiedy usłyszałam, jak moja matka 

wołała z góry.

- Och, ta Kim! Znowu to zrobiła! Zostawiła otwarte okno w swojej sypialni i teraz jest 

tam pełno wody! Mariah Przynieś szmatę!

Dan uśmiechnął się.

background image

- Słyszałaś, Kopciuszka Przynieś szmatę!

Patrzyłam za nim, jak biegł przez kałuże do swego samochodu. Stałam i machałam na 

pożegnanie dopóki mogłam dojrzeć samochód. Tym, co zmusiło mnie do wejścia z powrotem 

do domu, były powtarzające się krzyki matki, bym przyniosła wreszcie tę cholerną szmatę.

Czy pocałował mnie jako Murray - czy może naprawdę był to Dan? Czy kiedykolwiek 

się dowiem?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nim nadszedł poniedziałek, nasza część Kalifornii znowu kapała się w jasnym słońcu. 

Nawet Amy poczuła się na tyle dobrze, ze wróciła do szkoły, a próby naszej sztuki toczyły się 

według planu.

Do połowy lutego aktorzy koncertowali się na drugim akcie, a ja obserwowałam ze 

swojego miejsca w trzecim rzędzie, jak Betsy Cooper odgrywała tę samą scenę, którą ja za-

grałam z Danem w moim własnym domu.

Któregoś wieczora Amy siedziała obok mnie, gdy na scenie Dan podchodził do Betsy 

i mówił jej, by nie zapomniała swoich akt W chwilę później, kiedy ją całował, mimowolnie 

wcisnęłam   się   głębiej   w   fotel.   Wzrok   Amy   był   skierowany   na   mnie,   więc   pospiesznie 

opuściłam   oczy   na   tekst   sztuki   tak,   by   myślała,   że   jedynym   powodem,   dla   którego 

interesowałam się tym, co się dzieje na scenie, były moje obowiązki suflera.

- Rozmawiałam z Danem przed minutką - wyszeptała Amy.

- Hmm? - starałam się wyglądać na niezainteresowaną.

- Tak. Powiedział  mi, że zamierza  cię zapytać,  czy nie mógłby mnie wyręczyć  w 

odwiezieniu cię do domu. Ale się zastrzegł, że nie zrobi tego, jeśli byłoby mi przykro wracać 

samej.

- To   taki   okrężny   sposób   spytania   mnie   -   odszepnęłam   -   Czy   aby   na   pewno   nie 

zaaranżowałaś tego? Amy spojrzała na mnie z dezaprobatą.

- Mariah! Jesteś niemożliwa! Ja tylko relacjonuję ci naszą rozmowę, żebyś wiedziała, 

co się dzieje. Z pewnością nie musisz jechać z nim, jeśli nie chcesz.

- Nie chcę - odpowiedziałam Amy. - Tak się składa, że powinnam być w domu tak 

wcześnie, jak się tylko da, bo mam jutro klasówkę z literatury angielskiej, a nie jestem jeszcze 

przygotowana.

- Pójdę o zakład - powiedziała Amy bez śladu uśmiechu - że już od urodzenia jesteś 

przygotowana do tej klasówki z literatury angielskiej.

Grupa  ze   sceny  zaczęła   się  rozchodzić,  Dan  i   Betsy  rozmawiając  ze   sobą  zbiegli 

równocześnie ze schodów. Amy wstała, gotowa wymknąć się bocznym wyjściem, kiedy Dan 

nagle ruszył w kierunku naszego rzędu. Ja stałam tuż za nią.

- Poczekaj! Mariah? - zawołał.

Znowu poczułam, jak rumieniec oblewa mi twarz i szyję. Spojrzałam na Amy. Ona 

zaś wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: „Mówiłam ci”.

Odwróciłam   się   z   powrotem   do   Daną   Szedł   wzdłuż   naszego   rzędu,   trzaskając 

background image

składanymi krzesłami. Wreszcie znalazł się obok mnie.

- Mariah, chciałbym cię odwieźć do domu - jeśli się zgodzisz. Amy powiedziała, że 

nie będzie jej przykro wracać samej.

I   oto   byłam   otoczona,   z   jednej   strony   stał   Dan,   z   drugiej   Amy.   Kiedy   wreszcie 

otworzyłam usta, wydobyło się z nich cichutkie piśniecie:

- Okay - powiedziałam - jeśli Amy nie ma nic przeciwko temu.

Amy była już w drodze do wyjścia.

- I tak muszę lecieć - zawołała do nas. - Mam jutro klasówkę z literatury angielskiej, a 

jeszcze nie jestem przygotowana.

Roześmiałam się. Co za przyjaciółka!

- Pomyślałem sobie, że zatrzymamy się po drodze i coś zjemy, hamburgera albo coś w 

tym   rodzaju   -   mówił   Dan,   gdy   przesuwaliśmy   się   wzdłuż   rzędu.   Złapał   mnie   za   rękę   i 

poprowadził w stronę swego samochodu. - Jesteś głodna?

- Troszeczkę - odrzekłam.

Noc była jasna, tak różna od tej, kiedy siedziałam w samochodzie Dana przemoczona 

do suchej nitki Było bardzo zimno, więc kuliłam się w mojej zielonej kurtce z dzianiny. Dan 

zapalił silnik i włączył magnetofon. Głos Harry'ego Nilssona wypełnił wnętrze samochodu.

- Lubię te stare kawałki - powiedział Dan. - Są ponadczasowe.

- Czy umiałeś grać na ukulele wcześniej - przed tą sztuką? - zapytałam. - To znaczy, 

grasz „Tak, panie, to moja ukochana'' dobrze. Nauczyli cię teraz? Czy też umiałeś wcześniej?

Dan się roześmiał.

- Miałem szczęście. Mój ojciec grywał to bezustannie, gdy byłem dzieckiem Zresztą 

tych parę akordów potrzebnych w sztuce można się nauczyć z łatwością. Ron Cross, chłopak, 

który gra Nicka, nie znał przedtem ani jednej nury, a po kilku godzinach ćwiczeń, był już 

całkiem dobry.

Podjechaliśmy do baru Megana i dziewczyna w czerwonym kostiumiku wyskoczyła z 

bocznych drzwi budynku Pomyślałam, że na pewno musi marznąć.

- Czym mogę wam służyć? - zapytała. Dan spytał mnie na co mam ochotę, a potem 

złożył zamówienie na dwa hamburgery, frytki, plasterki cebuli i dwie duże cole.

Puścił   taśmę   z   muzyką   zespołu   Rolling   Stones,   ja   zaś   zagłębiłam   się   w   fotel   i 

westchnęłam.

- To będzie wspaniałe przedstawienie - powiedziałam.  - Chciałabym,  żeby już był 

kwiecień. Nie mogę się doczekać, kiedy moja rodzina je zobaczy.

- Będzie mi brakować prób - rzekł Daa - Będzie mi brakować widoku twej twarzy na 

background image

widowni.

Przez   całą   następną   piosenkę   siedzieliśmy   w   milczenia   Wreszcie   dziewczyna 

wyskoczyła z budynku ponownie, zjawiając się po stronie Dana z naszym zamówieniem Dan 

ostrożnie zdjął jedzenie z tacy i podał mi moją porcję.

Często obawiałam się jedzenia na mieście w towarzystwie chłopca. To znaczy, myślę, 

że   żując   coś,   nie   pokazujemy   się   z   najatrakcyjniejszej   strony.   Spędziłam   całe   godziny, 

obserwując ludzi u Macka i w łodziami, i obie z Amy wiele razy się z tego śmiałyśmy. A oto 

sama to robiłam w towarzystwie Dana.

Ale tu było łatwo. Nie siedziałam naprzeciwko niego, a tylko obok, było więc dużo 

łatwiej. Byłam wdzięczna za to, że wybrał bar samochodowy.

- Mariah, czy chodzisz na randki? - Dan połknął całego swojego hamburgera w dwóch 

kęsach.

Gwałtownie przełknęłam.

- Nie, nie.

- Nie? Nigdy? - odwrócił się i patrzył teraz prosto na mnie. Oblizałam wargi, mając 

nadzieję, że wokół ust nie pozostały mi resztki majonezu. Wybrałam hamburgera z sałatą, 

pomidorami i majonezem Niestety, okazał się być rozlazły.

- Nie - nigdy - tutaj - powiedziałam mu. - Miałam chłopca dwa lata temu. Chodziliśmy 

ze sobą tylko przez jedne wakacje w Palm Springs.

- Czy nadal go widujesz? - zapytał Dan, żując swoje frytki.

Ta   uwaga   przywołała   na   moje   usta   uśmiech.   Uśmiech   pełen   bólu.   Tak,   nadal   go 

widuję, pomyślałam Kiedy zamknę oczy i siedzę bardzo, bardzo cicho.

- Paul umarł na raka pod koniec roku - w Boże Narodzenie. Chodziłam wtedy do 

pierwszej klasy. - Plasterek cebuli utkwił mi w gardle i musiałam wypić duży łyk coli.

- Tak mi przykro - powiedział. Była to utarta, zwyczajowa reakcja na taką wiadomość, 

bo ludzie czują, że oczekuje się od nich, by to mówili Słyszałam to już tysiące razy. Ale jego 

„bardzo mi przykro” brzmiało prawdziwie.

Nastało między nami długie, głębokie milczenie.

- Nie wiem, czy o tym już słyszałaś, ale ludzie z obsady mówią o zorganizowaniu 

przyjęcia Odbędzie się ono jakieś dwa tygodnie przed premierą - powiedział. - Na początku 

kwietnia. - Złożył swoją serwetkę i odstawił papierowe talerze na tacę za oknem samochodu. 

- W Newport Beach na starka Wszyscy możemy zaprosić swoich przyjaciół i powinno być 

bardzo fajnie. Tak myślałem, Mariah - czy nie zechciałabyś pójść ze mną?

Jego ręka zsunęła się z oparcia fotela i odnalazła moją, ściskając ją ciepło. Poczułam, 

background image

jak lekki dreszcz przechodzi mi po plecach. Dlaczego Dan chciał akurat mnie zaprosić na tak 

ważną   imprezę.   Był   przecież   otoczony   najładniejszymi   dziewczynami,   takimi,   które 

naprawdę były popularne. Spójrzcie na Amy - mógł równie łatwo zaprosić ją - albo Betsy 

Cooper, która zdawała się nie widzieć poza nim świata. Dlaczego to jej nie zaprosił?

Nie zdołałam jeszcze nic odpowiedzieć, kiedy zaczął mówić dalej.

- Tylko   zastanów   się   nad   tym   przez   chwilę.   Nie  odmawiaj   od  razu.   Poproszę   cię 

jeszcze raz za kilka dni, a potem jeszcze raz, będę pisał do ciebie liściki i przyczepiał na 

drzwiach twojej szafki i wszyscy będą się zatrzymywać, by je przeczytać, a ty umrzesz ze 

wstydu...

Teraz   już   się   śmiał,   a   ja   nie   mogłam   się   powstrzymać   i   też   się   roześmiałam.   I 

śmialiśmy się tak, aż do momentu, kiedy podjechaliśmy pod mój dom Dan odprowadził mnie 

do drzwi. Księżyc w pełni świecił na nas prawie tak jasno, jak sceniczne reflektory. Dan 

pochylił się i ujął mnie pod brodę.

Kiedy mnie pocałował, wiedziałam, że tym razem nie była to gra.

Tej   nocy,   długo   po   tym   jak   zgasiłam   światło,   leżałam   z   otwartymi   oczami, 

zastanawiając się, w jaki sposób udało mi się dotrzeć do takiego momentu w moim życiu, że 

znowu czułam się szczęśliwa.

Miałam to wspaniałe, radosne uczucie będąc z Paulem i myślałam, że to się już nigdy 

nie powtórzy, ale oto stało się - a może tylko sama siebie oszukiwałam, bo głęboko w środku 

cały czas czekałam, aż się to zdarzy ponownie?

Przewracając   się   na   łóżku,   próbowałam   zasnąć,   ale   sen   nie   nadchodził.   Księżyc 

przedarł się przez zasłony i świecił wprost na moją toaletkę. Żółta, fluorescencyjna nalepka, 

którą podarował mi Paul, zdawała się oświetlać pokój.

Słowa „P.S. Kocham Gę” jarzyły się niesamowicie. Odwróciłam głowę i schowałam 

twarz w poduszkę. „Paulu Strobę, kochałam cię - ale ciebie już nie ma' ' - wyszeptałam. - „A 

teraz Dan Gordon wkroczył w moje życie. Sprawia, że znowu czuję się pełna życia, tak samo, 

jak wtedy, gdy znałam ciebie. Czy to w porządku?”

Moje łzy zmoczyły poszewkę, więc odwróciłam poduszkę na drugą stronę. Położyłam 

się na plecach i zapatrzyłam się w sufit. Księżyc schował się za chmurą, mój pokój ogarnęły 

ciemności   Powoli   zapadłam   w   niespokojny   sen,   w   którym   Paul   stał   obok   Dana,   a   obaj 

wyciągali do mnie szeroko rozwarte ramiona.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

,,Pavilion   Queen”   czekała   cierpliwie,   byśmy   weszli   na   jej   pokład.   Było   nas 

dziewięćdziesiąt   sześć   osób:   obsada   sztuki   z   przyjaciółmi,   pomocnicy   i   sympatie,   pani 

Dressler i jej mąż George oraz pan Barrett ze swoją aktualną przyjaciółką, Maureen Haver.

Zdecydowano,  że przyjęcie  odbędzie się pod koniec marca zamiast w kwietniu,  z 

uwagi na napięty plan zajęć. Ponieważ nocne powietrze bywa chłodne w marcu, każdy miał 

ze sobą kurtkę albo sweter.

Amy przyszła z Joem Bronsonem, a Betsy Cooper zaprosiła w końcu Toma Masona, 

po tym, jak się dowiedziała, że Dan poprosił mnie, a ja się zgodziłam.

Czterech mężczyzn weszło na pokład, niosąc ogromne tace zjedzeniem, które zaczęli 

rozstawiać na długich, przykrytych białymi, lnianymi  obrusami stołach. Wędrowali do re-

stauracji „Wielorybia Opowieść” i z powrotem, donosząc ciągle nowe smakołyki.

Będziemy   krążyć   po   wodach   Newport   Harbor   na   pięknym,   niebieskobiałym, 

dwupokładowym statku rzecznym Wszyscy byli podekscytowani, przygotowani na wspaniałą 

zabawę.   Sześcioro   spośród   pomocników   znalazło   trochę   czasu   na   przystrojenie   statku 

kolorami   naszej   szkoły,   niebieskim   i   żółtym,   a   ktoś   też   wygrzebał   dekoracje   z   jakiegoś 

przyjęcia, ozdobione klownami.

- Zupełnie jak przyjęcie dla dzieci - powiedziałam Danowi, gdy weszliśmy po trapie i 

stanęliśmy na pokładzie Queen. On zaś uścisnął mi dłoń.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - powiedział, uśmiechając się do mnie.

- Ale to nie są moje urodziny - zaprotestowałam.

- O   tak,   są.   -   Śmiał   się,   a   jego   niebieskie   oczy   błyszczały.   -   Nie   byłem   z   tobą 

poprzedniego   drugiego  czerwca,  a   więc  obchodzę   je  dzisiaj,   trochę  późno,   ale   lepiej  niż 

wcale.

- A skąd znasz datę moich urodzin? - zapytałam.

- Amy mi powiedziała.

- Amy ci powiedziała - Wyrzekliśmy oboje równocześnie i wybuchnęliśmy śmiechem.

Amy, kiedy ją spotkaliśmy, trzymała za rękę swojego Joego Bronsona i była cała w 

uśmiechach. Wyglądała bardzo elegancko. Jej ciemne włosy były zaczesane na czubek głowy 

i upięte. Wijące się kosmyki wymykały się tu i tam, jak malutkie strumyczki. Joe nie odrywał 

od niej pełnych uwielbienia oczu.

Powiedziano   nam,   byśmy   ubrali   się   jak   na   szkolny  bal,   co   oznaczało,   że   mogłeś 

wybrać strój od sportowego aż po oficjalny, jak tylko chciałeś.

background image

Obie z Amy wybrałyśmy sukienki Góra mojej wyglądała jak wiktoriańska bluzka, zaś 

jasnoniebieska spódnica była obszyta u dołu falbankami. Amy miała na sobie ciemnozieloną 

sukienkę, z raglanowymi rękawami i rozszerzającą się do dołu spódnicą.

Dan spojrzał na zegarek.

- Za jakieś pięć minut powinniśmy już ruszać w drogę - oznajmił naszej grupce. Wziął 

z jednego ze stołów precel i włożył mi go do ręki.

Pianino cicho grało piosenkę o miłości, światła na „Pavilion Queen” zamrugały i nasz 

statek odbił od nabrzeża i wypłynął na ciemną wodę. Przyjęcie zaczęło się.

Światła domów stojących wzdłuż nabrzeży portowych migotały wesoło, kiedy obok 

przepływaliśmy. Kapitan pokazał nam dawny dom Johna Wayne'a i jeden z domów Jamesa 

Cagneya.

- Wodny szlak gwiazd - ogłosił z powagą, gdy nasz statek sunął przez port.

Setki podskakujących na wodzie żaglówek, uśpionych przy swych cumowiskach, ze 

starannie zwiniętymi na noc żaglami Dwóch szeroko uśmiechniętych mężczyzn wiosłujących 

w małej dinghy minęło nas, machając w pozdrowieniu.

- Założę się, że woleliby być z nami na pokładzie - rzekła Amy, odwzajemniając 

powitanie.

Smakowite   zapachy   tajemniczych   potraw   unosiły   się   aż   na   górny   pokład,   gdzie 

staliśmy, opierając się o reling i machając jak wariaci do każdego, kto tylko mijał nasz statek.

Wielki, niebiesko - biały jacht z cichym szumem motorów prześlizgnął się obok nas. 

Mężczyzna i kobieta unieśli do góry lornetki w geście powitania i znowu machaliśmy rękami.

- Kim jesteście? - zawołał do nas mężczyzna.

- Gimnazjum   Talbota,   aktorzy   ze   szkolnego   przedstawienia   i   ich   przyjaciele   - 

odkrzyknął Joe Bronson.

Jacht zwolnił.

- Co   wystawiacie?   -   zapytał   mężczyzna.   Dan   złożył   dłonie   wokół   ust   w   trąbkę   i 

zawołał:

- „Tysiąc klownów”.

- Aha - zdołaliśmy jeszcze usłyszeć ze strony szczęśliwej pary i oto już byliśmy za 

daleko, by się z nimi porozumieć.

Wszyscy zdążali schodami w dół, by coś zjeść i nasza grupka poszła ich śladem Na 

dolnym pokładzie powitała nas uczta godna zwycięskiej armii: wszelkie rodzaje sałatek i go-

rące dania, ekstrawaganckie desery i wielka czara różowego ponczu z cieniutkimi plasterkami 

cytryny, pływającymi po wierzchu.

background image

Wśród biesiadników rozchodziły się pełne zachwytu okrzyki.

- Chodźmy zjeść na górny pokład - zaproponował Dan, kiedy już napełniliśmy nasze 

talerze. Joe i Amy zostali jednak na dolnym, podczas gdy ja z Danem skierowaliśmy się w 

stronę wąskich schodów prowadzących na górę. Większość zdążyła już zejść na dół, więc 

znaleźliśmy się na górze prawie całkiem sami.

Usiedliśmy na jednej z ławek i co drugi kęs wychwalaliśmy jedzenie.

Nagła bryza sprawiła, że włosy przesłoniły nam twarze.

- Czy chcesz zejść na dół? - zapytał Dan.

Dolny   pokład   był   przeszklony   i   nie   bylibyśmy   tam   wystawieni   na   podmuchy 

wilgotnego wiatru, ale przecząco potrząsnęłam głową.

- Tutaj jest zbyt pięknie. Gwiazdy świecą tak jasno. Dziś w nocy naprawdę można je 

zobaczyć.

Dan spojrzał w górę.

- Z całą pewnością. To miła odmiana.

- Powinieneś   zobaczyć   gwiazdy   nad   Palm   Springs   -   powiedziałam.   -   A   może   już 

widziałeś?

- Nie - odrzekł Dan, podnosząc mnie z ławki i ciągnąc na drugą stronę pokładu. - 

Spójrz, stąd pawilon wygląda tak nierealnie, jak malowidło.

Stałam obok niego i patrzyłam na Pawilon Balboa Był to piękny budynek i naprawdę 

wyglądał nierealnie, jaśniejący w mrokach niczym zabawka.

- Jaki piękny - wyszeptałam, a Dan objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej siebie.

Znowu spojrzałam na gwiazdy.

- Gwiazdy   nad   Palm   Springs   są   tak   wyraźne,   że   wydają   się   być   klejnotami 

rozsypanymi na czarnym aksamicie - powiedziałam mu wspominając. - A góry wokół miasta 

otoczone są niesamowitą niebieską poświatą. Powinieneś pojechać tam kiedyś i ujrzeć to na 

własne oczy.

- Pojadę - odrzekł Dan. Westchnął głęboko, kierując się z powrotem na drugą stronę 

pokładu. Ujął mnie za rękę i posadził na ławce.

- Tak   wyraźnie   widać   wybrzeże.   Kiedy   ostatnim   razem   płynąłem   po   zatoce   była 

straszna mgła.

- A powietrze w Palm Springs jest zawsze krystalicznie czyste - ciągnęłam dalej. - 

Możesz naprawdę oddychać.

Dan przytulił mnie silniej, a ja oparłam głowę na jego piersi.

Znajomy   zapach   jego   wody   kolońskiej   przywołał   z   powrotem   wspomnienia   tego 

background image

szczęśliwego,   deszczowego   dnia.   Wiedziałam,   że   chciał,   abym   przestała   paplać   o   Palm 

Springs. Powinniśmy cieszyć się teraźniejszością, a nie rozmawiać o innych miejscach czy 

innych czasach. Ugryzłam się w język, przysięgając sobie nie powiedzieć już ani jednego 

słowa o przeszłości.

Pytanie zostało wypowiedziane tak cichym szeptem, że musiałam wytężyć słuch, by je 

usłyszeć. Z głową spoczywającą na piersi mogłam wyczuć  bicie jego serca. Zdawało się 

przyspieszyć swój rytm, kiedy zapytał:

- Jaki on był, ten Paul, którego znałaś?

Znów powiała bryza i przyniosła ze sobą słaby zapach ryb. Daleko na pływającej boi 

widziałam fokę składającą swoje przednie płetwy, zupełnie tak, jakby klaskała.

- Jaki on był? - powtórzyłam On - on miał włosy w kolorze piasku. Jego oczy były 

niebieskie - jak twoje.

Uniosłam głowę by mu odpowiedzieć, lecz po chwili ułożyłam ją z powrotem na jego 

piersi Mijały minuty, a my nie mówiliśmy nic.

- Opowiedz mi o nim - poprosił cicho. Wzięłam głęboki oddech, dalej przytulając 

głowę do jego piersi by słyszeć bicie jego serca.

- Był wysoki - zaczęłam powoli - i szczupły. W miarę, jak jego choroba postępowała, 

stawał się coraz szczuplejszy, aż w końcu chciało mi się płakać. Nade wszystko  pragnął 

zostać architektem, żeby budować piękne gmachy, a któregoś dnia może nawet katedrę, tak, 

aby coś po sobie światu zostawić.

Zaczęłam mówić i teraz nie byłam już w stanie przerwać.

- Był jedynym dzieckiem swoich rodziców, a więc to wszystko było dla nich straszne. 

Kiedy   Paul   dowiedział   się,   że   najprawdopodobniej   umrze,   był   z   początku   wściekły, 

kompletnie wściekły, ale z czasem uspokoił się i przejął ich nadzieję, że jednak wyzdrowieje.

Czułam gorące, piekące łzy, wtuliłam więc głowę głębiej w miękką marynarkę Dana.

- Paul mocno wierzył, że ludzie nie mogą umrzeć, naprawdę umrzeć, jeśli ich bliscy, 

których  za sobą pozostawiają, po prostu myślą o nich czasami O swoim dziadku zawsze 

mówił   w   ten   sposób:   „On   nigdy   naprawdę   nie   umarł   dla   mnie.   Mogę   sprawić,   by   żył 

wiecznie, jeśli tylko usiądę i wspomnę go. We mnie on będzie żyć wiecznie”.

Wyprostowałam się i spojrzałam w smutne, niebieskie oczy Dana.

- W ostatnim liście, który od niego otrzymałam, Paul prosił mnie, bym to zrobiła - 

pamiętała o nim - i właśnie tak robię.

Dan objął moją twarz rękami. Ucałował łzy na moich policzkach i przytulił  mnie 

mocno. Sięgnęłam do kieszeni płaszcza i wyciągnęłam chusteczkę. Wziął ją ode mnie i otarł 

background image

łzy z mojej twarzy.

- Był szczęśliwy, że mógł cię poznać - powiedział Dan, uśmiechając się w zadumie. - 

Musiał bardzo cię kochać.

Muzyka dochodząca z dołu stała się dużo głośniejsza.

- Tańczą już - rzekł Dan. - Chodź Mariah, zejdziemy na dół i zjemy jeszcze trochę 

tych smakołyków, może chwilę potańczymy.

Kiedy szliśmy w dół po kręconych  schodach, trzymał  moją rękę mocno, bym  nie 

straciła   równowagi.   Po   raz   pierwszy   od   długiego   czasu   czułam   się   dobrze   i   zupełnie 

bezpiecznie.

Kiedy „Pavilion Queen” majestatycznie przepływała przez port, ludzie we wszystkich 

tych modnych restauracjach na brzegu odwracali się, by spojrzeć, zastanawiając się, czyje to 

przyjęcie. Było to wielkie święto dla tych wszystkich uczniów, którzy tak ciężko pracowali 

przy sztuce i dla nauczycieli, którzy z radością poświęcali swój czas, by być pewnymi, że 

wszystko się uda.

Niewiele mogliśmy jeszcze zrobić, by udoskonalić nasze dzieło. Aktorzy znali role, 

pomocnicy potrafili swoją robotę wykonać z zawiązanymi oczami, a i cała reszta znała swe 

obowiązki na pamięć . Nie mogło być lepszych odtwórców głównych ról niż Dan i Betsy. 

Chłopak, który grał Nicka zachowywał się tak naturalnie, że przechodziły mnie dreszcze, gdy 

patrzyłam na jego grę. I myślę, że ten, który grał nudnego pracownika socjalnego, był lepszy 

od aktora z filmu. Pani Dressler i pan Barrett byli tak zadowoleni ze wszystkiego, że uśmiech 

nie schodził im z twarzy.

A więc był to wieczór świętowania. I tańcząc z Danem, po chwili spędzonej przy stole 

zjedzeniem, zdałam sobie sprawę z tego, że oprócz przedstawienia, świętuję też coś innego. 

Znowu zaczynałam kochać, pomimo iż sądziłam, że nigdy to już nie nastąpi On był realny, 

ten   Dan   Gordon   i   to   on   trzymał   mnie   w   swoich   ramionach,   gdy   zespół   muzyczny   grał 

„Dlaczego nie zatańczymy jeszcze jednego tańca - nim wszystko się skończy”.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Pewnego sobotniego poranka na początku kwietnia zadzwonił telefon. Moja matka 

odebrała go na dole.

- To  do ciebie, Mariah!  - zawołała - Nie rozmawiaj  zbyt  długo. Masz  jeszcze  do 

umycia podłogę w kuchni, a jest już prawie pora lunchu.

Kończyłam właśnie cotygodniowe porządki w swoim pokoju i chociaż uwielbiałam w 

soboty gawędzić przez telefon z Amy, to dzisiaj nie mogłam się doczekać, kiedy wyjdę z 

domu. Temperatura sięgała już trzydziestu stopni Celsjusza i chciałam zacząć pracować na 

dobrą opaleniznę.

Ale to nie była Amy. To był Dan. Słyszałam jego oddech. A głos w słuchawce brzmiał 

bardzo nisko.

- Chciałbym przyjść na chwilę, jeśli masz czas. Mam tremę przed przedstawieniem i 

chciałbym po prostu z kimś porozmawiać.

- Dobrze - odrzekłam, spoglądając w dół na moje brudne szorty i pogniecioną, starą, 

czarną koszulkę, w której robiłam porządki. - Za jakąś godzinę?

- Nie, będę za pół godziny - powiedział i usłyszałam szczęk odkładanej słuchawki.

Moja matka stała w drzwiach z kablem od odkurzacza wnęce. .....

- Czy to był ten chłopak, który przywiózł cię w tę ulewną noc, a potem zabrał na 

przyjęcie - Dan Gordon?

- Tak - odpowiedziałam. - On gra główną rolę w sztuce.

- Wydaje się być bardzo miły - stwierdziła matka, wciskając wtyczkę do kontaktu w 

mojej sypialni.

- Chce   przyjść   tu   na   chwilę.   Wydaje   się   być   trochę   zdenerwowany   w   związku   z 

przedstawieniem Czy nie przeszkadzałoby ci, jeślibym później umyła podłogę w kuchni?

- Podłoga   w   kuchni   będzie   na   swoim   miejscu   i   jutro   -   powiedziała   moja   matka 

uśmiechając się. - Wiesz, Marian, jeszcze kilka lat temu uważałabym, że ważniejsze są inne 

sprawy. Powiedziałabym, że najpierw trzeba umyć podłogę, ale przez ostatnie lata nauczyłam 

się, że przebywanie z przyjacielem to znacznie lepszy sposób spędzania dnia.

Nie mogłam się powstrzymać. Objęłam ją i pocałowałam.

- Jednak nie zapomnij o niej zupełnie - powiedziała, nadal się uśmiechając.

- Nie   zapomnę   -   przyrzekłam   jej.   Jak   tylko   usłyszałam,   że   włączyła   odkurzacz, 

podeszłam do mojej szafy, próbując znaleźć w niej coś odpowiedniejszego do ubrania.

Kiedy gong u drzwi zabrzmiał swoim do - re - mi, byłam już gotowa i ruszyłam w dół 

background image

po schodach. Zastanawiałam się, czy dobrze wyglądam w nowych, białych szortach i różowej 

górze. Wydawało mi się, że jeżeli chciał tylko porozmawiać, spacerując wzdłuż plaży, był to 

jak   najbardziej   odpowiedni   strój.   Jeśliby   chciał   pójść   gdzieś   indziej,   zawsze   mogłam   się 

przebrać.

Zanim   dotarłam   na   dół,   zadzwonił   ponownie   i   dźwięk   gongu   wisiał   jeszcze   w 

powietrzu, kiedy otworzyłam drzwi - Przychodzę, niosąc dary. - Uśmiechnął się.

- Tylko nie kolejną kanapkę z masłem orzechowym i pomarańczową marmoladą na 

pełnoziarnistym chlebie! - jęknęłam i udałam, że mdleję.

Uratował   mnie,   biorąc   w   ramiona   i   muskając   ustami   mój   policzek   nim   zdążyłam 

odskoczyć.  Wiedziałam,  że nie było  obawy, by ktoś nas w takiej chwili zobaczył,  ale w 

dalszym ciągu nie wydawało mi się to całkiem w porządku, otwarcie zachowywać się w ten 

sposób.

Prezent opakowany był w folię aluminiową, którą zaraz rozerwałam. Ringo.

- Och, Dan! Nie powinieneś! - powiedziałam, kontynuując naszą małą zabawę. - W 

żadnym wypadku nie mogę tego przyjąć. Jest to zbyt ekstrawaganckie jak na prezent.

- Wiem - odrzekł wyniośle Dan - ale po ostatniej nocy, po tym jak przyrzekłaś być 

moją na zawsze, moja gołąbeczko, musiałem przypieczętować czymś  nasze przysięgi. Na 

szczęście jubiler miał jeszcze to luksusowe ringo.

Odkurzacz   zamilkł   i   te   ostatnie   słowa   zabrzmiały   głośno   w   nagłej   ciszy. 

Przytłumiliśmy nasz śmiech, zakrywając usta dłońmi, a potem Dan złapał mnie za rękę i 

podeszliśmy do frontowych drzwi.

- Chodź,   chcę   zobaczyć   tę   twoją   sławną   skałę.   Ześlizgiwaliśmy   się   i   co   krok 

potykaliśmy w drodze w dół urwiska, ziejącego między moim domem a plażą.

- Mogliśmy zejść schodami - powiedziałam w połowie drogi, ciężko dysząc.

- Ale   w   ten   sposób   bardziej   przypomina   to   prawdziwą   przygodę   -   odrzekł   Dan, 

śmiejąc się i zarazem upewniając, czy nie zsuwam się zbyt szybko.

- Aleja mam na nogach sandały - przypomniałam mu.

- Więc je zdejmij - poradził.

Ale ja wiedziałam lepiej. Pomimo że całe wzgórze pokryte było kwiatami, pomiędzy 

nimi rosły pojedyncze kaktusy. Wreszcie dotarliśmy do piasku.

- Oooh - jęknęłam, pocierając kostkę. Pokuśtykałam do najbliższej skały i usiadłam na 

niej.

- Czy to twoja skała? - zapytał, rozglądając się dokoła.

- Nie, ta nie jest dość duża - odpowiedziałam mu, odgarniając z oczu włosy. - Musimy 

background image

pójść trochę plażą. Widzisz? Tam jest.

Wędrowaliśmy powoli wzdłuż brzegu nim wreszcie osiągnęliśmy moją skałę, lub też 

inaczej, skałę, którą uważałam za swoją.

- Czy tutaj właśnie napisałaś ten wiersz? - zapytał, siadając obok mnie.

- Tak - odpowiedziałam, podciągając pod brodę kolana. - Zapisałam go w notesie w 

bardzo niedoskonałej formie. Później dokończyłam na mojej maszynie do pisania.

Przez kilka chwil żadne z nas nic nie mówiło. Stary mężczyzna z małym chłopcem 

przeszli obok. - Dziadek ze swoim wnukiem.

- Skąd wiesz? - zapytał.

- Zgaduję. Zawsze siedzę tu i układam historyjki o ludziach, którzy tędy przechodzą. 

Próbuję zgadywać, ile mają lat i co robią, takie rzeczy.

- A co powiesz o nim? - Dan wskazał na chłopaka około osiemnastoletniego, idącego 

powoli zmęczonym krokiem, z deską do surfingu pod pachą.

- Zwykł był spacerować tutaj z dziewczyną i był wtedy szczęśliwy - powiedziałam. - 

Ale dziewczyna  się wyprowadziła i teraz jest samotny. Tutaj właśnie po raz pierwszy ją 

spotkał. To prawie, jakby miał nadzieję znaleźć tu gdzieś nową miłość.

- Naprawdę? - Dan spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Odrzuciłam do tyłu 

głowę i zaśmiałam się.

- Och,   Dan,   wszystko   to   zmyślam   Mówiłam   ci,   że   siedzę   tu   i   próbuję   rozgryźć 

przechodzących ludzi. Nigdy go przedtem nie widziałam.

Dan także się roześmiał.

- Och, ci pisarze! - jęknął, szarpiąc włosy palcami Kolejna para kierowała się w naszą 

stronę, oboje mieli po dwadzieścia kilka lat, dziewczyna co chwila odwracała się, by spojrzeć 

w oczy mężczyźnie Ich dłonie były ciasno splecione.

- A co powiesz o nich? - zapytał szeptem Dan.

- Cóż, zakochali się w sobie, pobrali się, mieli straszliwą kłótnię i rozeszli się, ale teraz 

znów są razem - w swoim drugim miesiącu miodowym - odpowiedziałam Danowi.

- Z jakiego powodu wybuchła ta kłótnia?

- On ogląda zbyt wiele futbolu i basebolu w telewizji, a ona chce chodzić do kina. On 

nie cierpi filmów.

- Jak więc rozwiązali ten problem?

- Kupili drugi telewizor - odpowiedziałam. - Teraz ona ogląda na jednym filmy, on zaś 

swój sport na drugim, więcej już się nie kłócą, ponieważ cały czas są w innych pokojach i 

wcale się nie widują.

background image

- Och.   -   Byłam   pewna,   iż   przez   chwilę   myślał,   że   jednak   mówię   prawdę.   Ale 

spojrzawszy na mnie, zaczął się śmiać i żartobliwie trzepnął mnie w ucho.

- Jesteś zwariowana. - Chwycił mnie, przyciągnął do siebie i objął ramionami.

Ciągle   jeszcze   trzymałam   w   dłoniach   ringo.   Wyślizgując   się   z   objęć   Dana, 

zeskoczyłam ze skały i odbiegłam kilka metrów.

- Zobaczymy, jaki jesteś dobry, Danie Gordon! - krzyknęłam.

W sekundę później już go nie było na skale, a żółty dysk latał szaleńczo w powietrzu, 

śmigając tam i z powrotem.

Dan był dobry, bardzo dobry i przez chwilę dzielnie mu dotrzymywałam kroku, ale 

nagle upadłam do tyłu i ringo wpadło do morza.

Zerwałam się na równe nogi, ścigając się z Danem po ringo.

Spotkaliśmy się w lodowato zimnym przyboju piszcząc, kiedy woda zalewała nam 

stopy. Dan sięgnął po ringo, ale zamiast je chwycić nabrał pełną garść wody i chlapnął mi nią 

w twarz. Zaraz potem odskoczył, śmiejąc się z mojego zaskoczenia.

- Ty bestio! Ty okropna bestio! - krzyknęłam na niego, rozbryzgując fale najmocniej, 

jak tylko mogłam.

Schylił się, by zaczerpnąć trochę wody. Ja zaś, jak tchórz odskoczyłam i pobiegłam w 

stronę suchego piasku - i potknęłam się o kamień. Padając na twarz, poczułam w ustach słony 

smak piasku.

- Nie! Nie! - piszczałam, przykrywając głowę ramionami, kiedy Dan biegł w moją 

stronę. Kiedy nic się nie stało, zerknęłam na niego przez palce. Zwalił się obok na piasek i 

wziął   mnie   w   ramiona;   przez   chwilą   obawiałam   się,   co   pomyślą   przechodzący   koło   nas 

ludzie, ale po chwili przestało mnie to już obchodzić.

Ucałował moją mokrą twarz, potargane włosy i zamknięte powieki, a później usta, 

drżącymi od zimnej wody wargami. Przywarłam do niego całym ciałem Lecz za moment 

siedzieliśmy już, śmiejąc się oboje.

- Gdzie jest ringo? - spytał wreszcie, cały czas mnie obejmując.

- Tam, na piasku, gdzie położył je ten żółty pies - odpowiedziałam.

Spojrzał   w   kierunku,   w   którym   wskazywałam   i   na   nowo   wybuchnął   śmiechem, 

ujrzawszy psa. Pies, zupełnie jakby był w tym celu tresowany, chwycił ostrożnie w pysk ringo 

i przyszedł do nas, kładąc je u stóp Dana.

- Przynajmniej pies ma dość rozumu, by przynieść je z powrotem - powiedział, ciągle 

mnie nie puszczając.

Podniósł ringo i rzucił je, a pies pognał posłusznie i znowu przyniósł z powrotem.

background image

- Wolę to robić w ten sposób - oświadczył, obejmując mnie mocniej. - Niech pies 

odwala całą robotę.

Prawie godzinę później, po tym jak pies wreszcie się zmęczył i pobiegł dalej plażą, 

otrzepaliśmy się z piasku i powędrowaliśmy z powrotem w kierunku mojej skały.

- Czy on często bywał tutaj z tobą? - nieoczekiwanie zapytał Dan.

- Paul? - powiedziałam, mimo że dobrze wiedziałam kogo miał na myśli.

Podniosłam z piasku muszlę i powiodłam palcem wzdłuż jej nierównych krawędzi.

- Nie. Choć zawsze to planował. Mówił o tym w swoich listach ze szpitala w Teksasie, 

ale nie, nigdy nie wędrował ze mną po tej plaży - po mojej plaży.

- Więc ten wiersz?...

- Paul często spędzał wakacje ze swoimi rodzicami na plaży w Laguna, ale nigdy się 

na niej nie spotkaliśmy. To był tylko miły zbieg okoliczności, że oboje kochaliśmy plażę. Tak 

więc kiedy opuściłam Palm Springs, marzyłam o Paulu spacerującym tu ze mną Marzyłam o 

rym tak często , że zaczęłam wierzyć, że było tak naprawdę i że mewy obserwowały nas, 

kiedy chodziliśmy razem i rozmawialiśmy. A kiedy on umarł, cóż, marzenie pozostało.

- A więc napisałaś ten wiersz...

Odwróciłam się, by spojrzeć na Dana. Dana Gordona, wesołego chłopca, który pewnie 

nigdy w życiu nie zaznał smutnej chwili.

- On jest częścią mnie - powiedziałam. - Jest ze mną przez cały czas. Chciałabym, 

żebyś wiedział, jak to jest. Dlatego ci to wszystko opowiadam... - Czy wiesz, co jest naj-

bardziej zadziwiające, kiedy kogoś stracisz? - zapytałam szeptem, a on nachylił się, by lepiej 

słyszeć. - Naprawdę zadziwiające jest to, że gdy ktoś, kogo bardzo kochasz umiera, wszystkie 

te nieważne rzeczy, codzienne rutynowe czynności, nadal toczą się niezmiennym rytmem, tak 

jakby   nic   się   nie   stało!   Możesz   włączyć   telewizor,   a   w   nim   ciągle   te   wszystkie   głupie 

komedie   i   cały   ten   puszkowany   śmiech!   Ludzie   świętują,   chodzą   na   przyjęcia.   Chłopak, 

roznoszący gazety, wrzuca je w to samo głupie miejsce pod tylną werandą, skąd muszę je 

wydostawać przy pomocy szczotki Te zwariowane mewy nadal siadają w szeregu na tej skale. 

Wszystko  to nie przestaje się toczyć  swoim torem, zupełnie jakby nic okropnego się nie 

wydarzyło.

Nastąpiła długa chwila ciszy, w której ręka Dana zamknęła się wokół mojej.

- Nigdy   nikogo   nie   straciłem   -   powiedział,   a   ja   przypomniałam   sobie,   jak   sama 

mówiłam te słowa do Paula dawno temu. - Do tej pory, oprócz rodziców, nikogo też nie 

kochałem - dodał.

Odwróciłam się i spojrzałam mu w twarz. Jego oczy stały się ciemne i pełne napięcia, 

background image

czoło przecinała głęboka zmarszczka. Nagle skoczył na równe nogi.

- Jesteśmy głodni! - krzyknął na dreptającego obok malutkiego biegusa, który nawet 

nie   odwrócił   w   naszą   stronę   głowy.   -   Wskoczmy   w   mój   samochód   i   zjedzmy   coś   „U 

Gospodarza”. - Pociągnął mnie ze sobą i nagle uświadomiłam sobie, że naprawdę byłam 

bardzo głodna.

Spałam dziś dłużej niż zwykle i nie jadłam jeszcze wcale śniadania.

Kiedy dotarliśmy na powrót do domu, żeby powiedzieć mojej matce, dokąd idziemy, 

stała właśnie pośrodku kuchni Dan wyciągnął do niej rękę, a ona ciepło ją uścisnęła.

- Mariah mi cały czas opowiada że jesteś wspaniałym Murrayem - powiedziała.

Dan uśmiechnął się do niej, a potem do mnie.

- Może na próbach - rzekł całkiem poważnie. - Ale trochę się denerwuję premierą.

Nigdy przedtem nie słyszałam, żeby mówił słowo „denerwować się”. Przyjrzałam mu 

się   z   większą   uwagą.   Nie   wiedziałam,   że   Dan   może   się   denerwować.   Zawsze   był   taki 

szczęśliwy. Kiedy szliśmy w stronę jego samochodu, ponownie na niego spojrzałam Może 

Dan miał jeszcze drugie oblicze, o którym nie miałam pojęcia Mógł się denerwować i co on 

przedtem takiego powiedział? Te słowa nie zwróciły wtedy mojej uwagi: „Do tej pory, oprócz 

rodziców, nigdy nikogo też nie kochałem..”

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Następne dwa tygodnie szybko przeleciały. Widywałam Dana tylko krótko między 

lekcjami albo podczas prób. Był zajęty i zdenerwowany, ale wyczułam w nim tę subtelną 

zmianę, która nie miała nic wspólnego z tremą. Nie śmiałam nawet myśleć, że jej przyczyną 

mogłabym być ja - albo coś, co zrobiłam.

Czwartek zbliżał się, jak na skrzydłach. Pani Dressler i pan Barrett zmienili się na 

naszych oczach w kłębki nerwów. Betsy wyglądała na przerażoną, jak tylko wkraczała rano 

do szkoły aż do momentu, gdy schodziła wieczorem ze sceny.

- Próby idą zbyt dobrze - powiedział pan Barrett pewnego wieczoru do pani Dressler. 

Usłyszałam, jak rozmawiali za mną, kiedy samotnie siedziałam w audytorium nad otwartym 

skryptem, którego zresztą, wcale już nie potrzebowałam.

- Tak - zgodziła się pani Dressler. - Mówi się, że jeśli próby idą gładko - to miej się na 

baczności!

Pomocnicy użerali się z rozmaitymi rupieciami, które powinny być usunięte ze sceny 

po tym, jak Sandra posprząta mieszkanie Murraya.

Pan Barrett zaczął ich strofować.

- Słuchajcie, już wam przecież mówiłem, że kiedy dzieciak wkracza z powrotem do 

mieszkania   przed   przybyciem   Murraya,   musimy   pokazać,   jak   Sandra   je   uporządkowała. 

Upewnijcie się, że wszystko to zostanie zrobione.

Prawdą było to, co mówili na początku. Pomocnicy mieli do wykonania w tej sztuce 

olbrzymią pracę.

Betsy była  już bardzo dobra. W odpowiednich  miejscach płakała, tupała ze złości 

nogami i śmiała się szaleńczo. Jej timing był perfekcyjny. Najgorsze było dla mnie, gdy Dan 

musiał ją pocałować. Wstrzymywałam oddech za każdym razem, gdy to następowało. To była 

tylko   gra,   ale   martwiło   mnie   oglądanie   ich   tak   blisko   siebie,   szczególnie,   że   my   nie 

przebywaliśmy ze sobą ostatnimi czasy.

Ostatni raz, kiedy naprawdę spędziłam trochę czasu z Danem, było to właśnie tamtej 

soboty   na   plaży,   ale   już   tego   dnia   zauważyłam   w   nim   tę   nagłą   zmianę.   Podtrzymywał 

rozmowę   na   błahe   tematy   przez   cały   lunch,   który   jedliśmy   w   Laguna,   kiedy   wreszcie 

pożegnaliśmy się, jego pocałunek był zaledwie muśnięciem mojego policzka. Od tej pory 

spostrzegłam   lekki   chłód   w   jego   pozdrowieniach.   Nawet   po   próbach,   żegnał   mnie   tylko 

skinięciem   głowy   lub   zatrzymywał   się   zaledwie   na   króciutką   rozmowę.   Nie   mogłam 

zrozumieć, co było nie tak. Z pewnością nie był aż tak zdenerwowany zbliżającą się premierą 

background image

Próbowałam nie martwić się tym i skupić na sztuce.

W   środę   wieczorem   wszyscy   znajdowali   się   już   u   kresu   sił,   ton   rozmów   był 

sarkastyczny i nikt się nie uśmiechał.

- To normalne - powiedziała Amy, kiedy szykowałyśmy się do drogi - Kelly, też jest 

jednym  z pomocników, powiedziała, że przed lary jej  matka była  aktorką  i mówi, że to 

normalne zachowanie przed premierą.

A więc wszyscy byliśmy normalni, pomyślałam Dobrze. Ale z jakiego powodu Dan 

mnie unikał? A może to tylko moja wyobraźnia?

Kiedy Dan zszedł ze sceny, podeszłam do niego. Amy pozostała w tyle, ale mogła 

doskonale słyszeć, co mówię.

- Życzę ci powodzenia jutro - powiedziałam drżącym głosem Przez chwilę myślałam, 

że Dan odwróci się i odejdzie, nic nie mówiąc.

Wtedy Amy wypaliła:

- Mariah, jeśli chcesz wracać do domu z Danem, nie będzie mi to przeszkadzać.

Dan stał tak i wydawał się być zawstydzony, kiedy Amy i ja czekałyśmy na jego 

reakcję. Wreszcie z twarzą płonącą rumieńcem odwróciłam się na pięcie do Amy. Zdawało 

mi się, że on nie chce mnie odwieźć do domu!

- Och, pojadę z Amy - powiedziałam lekko. Dan uniósł rękę.

- Nie. - Wreszcie odzyskał głos. - Dzięki, Amy. Zawiozę Mariah do domu. - Chcę - 

muszę i tak z nią porozmawiać. Poczekaj, wezmę tylko swoje rzeczy.

Zniknął za sceną i Amy szybko odwróciła się do mnie.

- Przepraszam, jeśli powiedziałam nie to, co trzeba, ale myślałam, że wy dwoje... - Na 

twarz Amy także wystąpił rumieniec.

- W porządku - odpowiedziałam - Nie powiedziałaś nic złego. Po prostu przez ostatnie 

kilka dni wydaje się pragnąć, by go pozostawiono samego.

- Aktor z niego. - Zaśmiała się Amy. - Tak - odrzekłam, ale wcale nie byłam tego 

pewna Dan zdawał się naprawdę stracić mną zainteresowanie.

Powoli ruszyliśmy do jego samochodu Wokół opadała gęsta mgła Nienawidziłam jej. 

Przez tyle czasu mieliśmy takie czyste niebo, a tu nagle z dnia na dzień zaczęła nas okrążać 

tak okropna mgła Snuła się wzdłuż brzegu gęsta niczym wata, otaczając nas coraz ciaśniej. 

Sprawiała, że czułam się, jakbym się dusiła.

Dan nie odzywał się do mnie, sadowiąc się za kierownicą.

- Nienawidzę mgły. Skóra od niej cierpnie - powiedziałam, żeby tylko coś powiedzieć.

Nie zareagował. Włączył silnik i zaczął prowadzić. Jego oczy były skierowane na 

background image

białą linię pośrodku autostrady. Byliśmy już prawie przy moim domu, kiedy zdobyłam się na 

odwagę, by zapytać:

- Dan, czy jesteś na mnie zły? Nic nie mówisz. Nie jesteś sobą. Z pewnością nie jesteś 

aż tak zdenerwowany przedstawieniem.

Silnik zawył trochę głośniej, gdy dotarliśmy do mojego podjazdu. Wiedziałam, że Dan 

miał kłopoty ze znalezieniem go w tej mgle i nie powinnam była w ogóle nic mówić. Moja 

dłoń spoczęła na klamce, kiedy Dan mnie zatrzymał.

- Kocham cię, Mariah, tak jak nie kochałem jeszcze nikogo. Chcę, żebyś została moją 

dziewczyną. Myślałem, że jeśliby się nam udało, to po czerwcu, po tym jak wyjadę, mo-

glibyśmy planować naszą przyszłość razem - mogłabyś na mnie czekać. - Nerwowo wykręcał 

palce. - Ale ja nie jestem Paulem. Mam straszne uczucie, że kiedy jestem z tobą, on stoi 

pomiędzy nami i ty może chcesz, żebym był nim. Cóż, Mariah, ja jestem Danem Gordonem I 

nawet gdybym miał na to milion lat to nie zmienię się i nie stanę się Paulem.

Głos mu się załamał i Dan nie mógł wypowiedzieć już ani słowa. Siedziałam jak 

przykuta do miejsca z ręką ciągle na klamce. Obrócił się, by spojrzeć mi w twarz i delikatnie 

wziął ją w dłonie.

- Spójrz na mnie, Mariah. Widzisz? To tylko ja Dan. Tylko ja.

Wtedy mnie puścił i w jakiś sposób wydostałam się z samochodu. Przekręcił kluczyk 

w stacyjce i silnik zaczął działać. W chwilę później mgła połknęła samochód.

Moi rodzice zostawili zapalone światła w salonie. Poszli spać wcześnie i byłam za to 

wdzięczna losowi. W tym stanie nie chciałam nikogo widzieć, odpowiadać na żadne pytania, 

a nawet mówić komuś dobranoc.

Powoli weszłam po schodach do mojej sypialni i rozebrałam się w ciemnym pokoju. 

Włożyłam moją starą, niebieską piżamę i najstarszy, najwygodniejszy szlafrok. Na moim ulu-

bionym miejscu przy oknie było trochę zimno, ale i tak tam usiadłam.

Wiedziałam, że fale rozbijają się o brzeg, ale nie mogłam ich dostrzec, mimo,  że 

słyszałam, jak walą w dole o skały. Musiałam tak siedzieć co najmniej godzinę. I wtedy nagle 

mgła zaczęła ustępować. Tajemniczo, powoli zaczęła unosić się znad plaży. Nadszedł ostry 

wiatr   i   ona   rozpadła   się   pod   jego   naporem.   Zamrugałam   oczami   ze   zdumienia.   Chociaż 

widziałam to już wiele razy, ciągle nie mogłam uwierzyć, jak w jednej chwili ukryta we mgle 

plaża, już w następnej była doskonale widoczna.

Nawet w moim pokoju pojaśniało. Zapaliłam nocną lampkę przy łóżku, by rozjaśnić 

go jeszcze bardziej. Dokładnie wiedziałam, co zrobić.

Najpierw podeszłam do lustra i odkleiłam ostrożnie nalepkę, tak, by jej nie rozedrzeć. 

background image

Zachowałabym ją w każdym wypadku. Będzie cudownym wspomnieniem, które zawsze będę 

pielęgnować. Delikatnie owinęłam ją w jasnożółtą apaszkę i zrobiłam dla niej miejsce w 

dolnej szufladzie mojego biurka.

Potem pozdejmowałam wszystkie pocztówki i inne wspominki po Paulu. One także 

znalazły miejsce w dolnej szufladzie. Poszłam do łazienki i wyjęłam z szafki płyn do mycia 

szyb   i   wyczyściłam   wszystkie   trzy   lustra.   Dziewczyna   z   nich   uśmiechnęła   się   do   mnie. 

Widziałam   wyraźnie.   Dobre rzeczy  miały  się jej   przytrafić.   To było  tak,  jak  ta   mgła  na 

zewnątrz. Nienawidziłam tej mgły, ale ona nie trwała wiecznie. Wcześniej czy później, ale 

zawsze uniesie się.

Usiadłam przy biurku. O tej porze, w nocy, nie śmiałam używać maszyny do pisania, a 

więc   wzięłam   do   ręki   pióro   i   napisałam   liścik,   który   następnego   dnia   chciałam   wręczyć 

Danowi. Nie wiedziałam, jak na niego zareaguje, ale jakoś musiałam mu to powiedzieć.

,,Drogi Danie,

Ostatniej nocy, kiedy odjechałeś, zrobiłam coś, co powinnam była zrobić dawno temu. 

Schowałam wszystkie pamiątki po Paulu. Są w bezpiecznym  miejscu, do którego zawsze 

mogę pójść, jeżeli będę tego potrzebować, ale jest to miejsce zarezerwowane dla przeszłości.

Ty jesteś moją teraźniejszością. Proszę, bądź moją przyszłością. Kocham Cię.

Mariah”

Będę czekać jutrzejszego ranka przy jego szafce i osobiście mu go wręczę.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Dziś premiera! - powiedziała Amy, a jej ciemne włosy lekko rozwiewał ciepły wiatr. 

- Pogoda jest dobra, ostatnie próby poszły świetnie, nikt nie jest chory i większość biletów 

sprzedana To musi być dobry omen!

- Tata i mama mogą przyjść dopiero jutro - oznajmiłam, próbując dotrzymać jej kroku.

- Chciałabym, żeby mój ojciec mógł to zobaczyć - Amy rzekła ze smutkiem - Ale po 

prostu lot z Nowego Jorku zbyt wiele kosztuje. Zresztą i tak nie znalazłby na to czasu.

Było mi żal Amy. Bardzo rzadko widywała swojego ojca.

- A mama przyjdzie dopiero w sobotę wieczorem - dodała.

Mijałyśmy już szkolne budynki.

- Mamy jeszcze prawie piętnaście minut do dzwonka - stwierdziła ciągnąc mnie za 

rękę. - Usiądźmy na kilka minut pod wierzbą. Chcę z tobą porozmawiać.

Wierzba była naszym ulubionym miejscem „serdecznych zwierzeń” i szczęśliwie tego 

ranka nie było pod nią nikogo innego.

- Ostatnim   razem   były   tu   mrówki   -   powiedziałam   jej,   z   uwagą   przyglądając   się 

miejscu, na którym miałam usiąść.

- Zostaw te mrówki - przerwała mi niegrzecznie Amy. - Chciałam porozmawiać o 

tobie - o tobie i Danie Gordonie.

Serce mi na chwilę zamarło, kiedy wymówiła jego imię. Nagle zabrakło  mi tchu. 

Planowałam   złapać   Dana,   zanim   wejdzie   do   szkoły.   Spod   wierzby   miałyśmy   doskonały 

widok na parking i musiałby przechodzić obok nas w drodze do głównego wejścia.

- Proszę cię, Amy, jeżeli zobaczysz Dana idącego przez trawnik, powiedz mi o tym. 

Muszę mu dać coś ważnego.

- Jak poważne jest to między tobą a Danem? - spytała cicho.

- Jest trochę dziwne - odpowiedziałam, zaczesując do tyłu włosy. - Nie wiem, w jaki 

sposób dokładnie oddać to słowami i nie mów nikomu, że to powiedziałam...

- Och, Mariah! - przerwała zdegustowana Amy. - Czy kiedykolwiek rozpowiadałam 

wokół to, o czym mówiłyśmy?

- Nie   -  powiedziałam,   kładąc  jej   rękę  na  ramieniu   -  W  porządku.   To  było,  jakby 

wchodzenie na zjeżdżalnię. Pamiętasz, tak jak kiedy byłaś mała Cóż, zakochiwanie się jest do 

tego   podobne.   Zanim   się   spostrzegłam,   byłam   już   na   szczycie   drabinki,   a   cała   zgraja 

dzieciaków tłoczyła się za mną, więc nie mogłam już zmienić zdania Można tylko postąpić 

krok naprzód Po prostu ześlizgnęłam się. Myślisz, że zwariowałam, co, Amy?

background image

Amy uśmiechnęła się. Chwyciła mnie za ramię.

- Masz szczęście - powiedziała. - Szkoda, że nie możesz znaleźć takiej zjeżdżalni dla 

mnie!

- Przecież spotykasz się z tyloma chłopcami, Amy.

- Ale żaden z nich nie jest dla mnie tym wyjątkowym, nie czuję nic z tego, o czym 

mówiłaś.   Lubię   wielu   z   nich,   ale   jestem   dość   inteligentna,   by   wiedzieć,   że   to   nic 

szczególnego.

Kiedy spostrzegł nas Ted Rogers, miałam nadzieję, że nie podejdzie tu, ale niestety to 

zrobił.

- Gotowe na dzisiejszy wieczór? - spytał nas obie, ale patrzył przy tym tylko na Amy.

Ted także pomagał przy rekwizytach i wiedziałam, że dla niego Amy była wyjątkowa. 

Jednak ona nie zaprzątała sobie nim myśli i absolutnie nigdy nie ośmielała. Był taki wysoki 

jak Dan, szczupły, o przyjemnej twarzy. Miał brązowe oczy, najciemniejsze, jakie w życiu 

widziałam Zdawał się być opalony przez okrągły rok - uwielbiał surfing.

- Nie mogę być bardziej gotowa, jeśli można tak powiedzieć - odpowiedziała Amy 

śmiejąc   się.   Wstała   z   trawy   i   otrzepała   swoje   dżinsy.   Wtedy   właśnie   zobaczyłam   Dana 

idącego przez trawnik ku frontowym drzwiom.

- Poczekaj! - zawołałam za nim, aż uniósł ze dziwienia głowę.

Podbiegłam do niego, otwierając torbę, wyciągnęłam z niej kopertę i wcisnęłam mu ją 

w ręce. Spojrzał na list, a potem w moje oczy, szukając wyjaśnienia.

- Przeczytaj to tylko - wyszeptałam. Wziął to, odwrócił i ruszył w stronę schodów. 

Myślałam, że wybuchnę płaczem. Przygryzając wargi, odwróciłam się do przyjaciół Nadal 

stali pod drzewem, więc z powrotem do nich dołączyłam. Amy popatrzyła na mnie dziwnie, 

ale Ted w dalszym ciągu coś gadał, tak więc nie musiałam martwić się o podtrzymywanie 

rozmowy.

Mieliśmy   jeszcze   około   pięciu   minut,   zanim   wejdziemy   po   szkolnych   schodach   i 

rozpoczniemy swój uczniowski dział. Spojrzałam w stronę wejścia do budynku i on już tam 

był. Przeskakując po dwa stopnie, Dan pędził po schodach w dół, a potem w kierunku naszej 

małej grupki Musiał zostawić swoje książki przed szafką, bo jego ręce były puste.

Wreszcie do nas dotarł Porwał mnie z ziemi i postawił na nogi, otaczając ramionami i 

wobec wszystkich głośno ucałował.

- Już tylko za jedenaście i pół godziny kurtyna pójdzie w górę - krzyknął tak, by każdy 

go słyszał. - Pocałuj mnie na szczęście!

Amy   i   Ted   umyślnie   zaczęli   się   śmiać,   także   kilka   innych   osób   zatrzymało   się   i 

background image

chichotało.

- Nie   tutaj,   ty   idioto   -   próbowałam   wyszeptać,   ale   on   roześmiał   się   i   nadal   mnie 

obejmował. Amy i Ted wstali, ciągle się śmiejąc i mszyli przed nami w stronę szkoły.

- Dan, nie powinieneś...

- Chcę, żeby cały świat wiedział - wyszeptał mi do ucha - To dlaczego szepczemy?

- Okay   -   zaczął   krzyczeć,   śmiejąc   się   szaleńczo.   -   CHCĘ,   ŻEBY   CAŁY   ŚWIAT 

WIEDZIAŁ!

Zakryłam mu usta dłonią, a on odrzucił głowę w tył i zaśmiał się. Potem nachylił się 

do mnie i wyszeptał:

- Kocham cię! Mariah. Kocham cię. I jeżeli nie wyszepczesz tego samego do mnie, 

wykrzyczę swoją miłość teraz, w tym miejscu!

- Nie zrobisz tego! - odszepnęłam stanowczo. - Nie zrobisz tego!

- O tak - odrzekł, ciągle śmiejąc się i mogłam przysiąc, że jego niebieskie oczy były 

jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle. Puścił do mnie oko.

- Powiedz to - nalegał. - Powiedz to, a będę grzeczny.

- Dobrze już, dobrze - odpowiedziałam. Schylił się, żeby móc usłyszeć mój szept: - 

Kocham cię, Dan. Kocham cię.

Ścisnął moją rękę. Staliśmy już na dolnych stopniach.

- Powiadają, że aktorom życzy się, by „złamali nogę' ' - powiedział już poważniej Dan.

- A więc złam nogę - rzekłam - Złam nogę!

Przeskakując   po   dwa   stopnie,   rozstaliśmy   się   wkraczając   do   głównego   korytarza. 

Przesłał mi pocałunek i oto byłam w drodze na pierwszą lekcję, ciągle uśmiechając się na 

myśl o Danie. On był szalony. Miły, wspaniały, szalony chłopiec, a ja go kochałam.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Spokój   ogarnął   wszystkich   członków   zespołu.   Chłopak,   który   miał   grać   Nicka, 

siedział na scenie przed telewizorem, czekając, aż kurtyna pójdzie w górę. Na sygnał od pani 

Dressler grupa ośmiu dziewcząt i chłopców krzyknęła:

- Zagrajmy piosenkę Wiewiórki Chichotki.

Nick miał oglądać telewizyjny show z udziałem Wiewiórki Chichotki i co chwila 

można było usłyszeć okrzyki dzieciaków z widowni w studiu telewizyjnym.

Kurtyna   uniosła   się   powoli,   odsłaniając   mieszkanie   Murraya   Zespół   wstrzymał 

oddech. Przedstawienie się rozpoczęło.

Siedziałam na wysokim stołku, kolana tak mi drżały, że aż uderzały o siebie. Moje 

palce, przewracające strony tekstu, były lodowato zimne. Nie miałam pojęcia, dlaczego byłam 

tak zdenerwowana. Tak naprawdę to nie miałam nic do roboty, prócz śledzenia tekstu, a i tak 

jego większość znałam na pamięć. Widziałam wszystko, co rozgrywało się na scenie, przez 

szparę w bocznej kurtynie, za którą mnie umieszczono. Od czasu do czasu któryś z aktorów 

znikał mi z pola widzenia, ale się tym nie przejmowałam, ponieważ dokładnie wiedziałam kto 

gdzie   stoi.   Po   drugiej   stronie   sceny   siedział   Rick   Baka,   gotowy   podpowiedzieć   tekst 

komukolwiek, kto by tego tam potrzebował.

Kurtyna poszła w górę punktualnie o ósmej trzydzieści ku zachwytowi pełnej widowni 

Dan był lepszy niż kiedykolwiek przedtem Mimo iż myślałam, że na próbach daje z siebie 

wszystko, musiał zaoszczędzić trochę swego talentu na prawdziwe przedstawienie. Jak tylko 

się pojawił na scenie, stał się Murrayem, tak właśnie, jak chciałby tego dramaturg.

Jego szorstkie, sarkastyczne odpowiedzi kierowane do Nicka, padały tak, jak powinny 

były, ale można było zobaczyć, że pod tą szorstkością kryje się miłość do chłopca. A kiedy 

rozmawiali   o   pracownikach   socjalnych,   którzy   mieli   przyjść   tego   dnia   i   możliwości,   że 

Murray straci swego siostrzeńca, moje oczy napełniły się łzami.

Obserwowałam czekającą na swoje wejście Betsy Cooper. Była ubrana w pozbawiony 

wdzięku   strój:   niebiesko   prążkowaną   bluzkę,   ciemnoniebieski,   dwuczęściowy,   wełniany 

kostium i granatowe buty. Chłopak, który grał drugiego z nudnych pracowników socjalnych, 

stał obok niej. Był podobnie nieciekawie ubrany.

Publiczność ryknęła śmiechem, kiedy Nick pokazał dwójce pracowników socjalnych 

figurkę Bubbles i kiedy ta rozjaśniła się, gdy podłączył ją do prądu. Gdy zaś Murray mówił 

Sandrze, jak bardzo kocha swego siostrzeńca, słychać było ciche kaszlnięcia i pociągnięcia 

nosem.

background image

Mieliśmy kłopoty tylko raz, kiedy chłopak grający gwiazdę telewizyjną, zapomniał 

tekstu, ale Rick szybko mu podpowiedział i ten w mgnieniu oka odzyskał rezon. Myślę, że 

publiczność nawet tego nie zauważyła.

Kiedy   kurtyna   opadła,   widownia   wybuchnęła   aplauzem.   Cała   obsada   ponownie 

wbiegła na scenę, trzymając się za ręce, a kurtyna podniosła się, potem opadła i znów się 

uniosła.

Aplauz rósł i rósł, aż wreszcie zaczęło dzwonić mi w uszach. Pomocnicy i obsługa 

skakali z radości, a między ukłonami Dan przybiegł tam, gdzie byłam ukryta za kotarą i 

ucałował mnie głośno, nie zważając na to, czy ktoś nas widzi.

Jakaś   osoba   wbiegła   po   bocznych   schodkach   i   wręczyła   Betsy   olbrzymi   bukiet 

czerwonych róż. Betsy ukryła w nich twarz i wiedziałam, że płacze.

Pierwszy ze strasznych wieczorów dobiegł końca Pomyślałam, że dwa następne będą 

już znacznie łatwiejsze. Nigdy dotąd nie widziałam naraz tylu szczęśliwych ludzi.

Uczucie szczęścia pozostawało ze mną dopóki koło szóstej rano nie zadzwonił telefon. 

Moja matka odebrała go w sypialni po czwartym sygnale. Do tego czasu zdążyłam się już 

całkowicie obudzić, zastanawiając się, któż to może być o tak wczesnej porze.

Po   chwili   matka   stała   w   moich   drzwiach   ze   zmartwioną   twarzą   i   niepokojem 

wyzierającym z oczu.

- Mariah - powiedziała - Jest pewien kłopot Potrzebują ciebie...

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

- Nie mogę tego zrobić - jęczałam. - Nie mogę. Nie zrobię. - Łzy płynęły mi po 

twarzy, kiedy kurczowo trzymałam się ramienia matki.

- Musisz! - Jej twarz nabrała srogiego wyrazu, usta zacisnęły się w wąską linię.

W drzwiach pojawił się mój ojciec. - Co się na Boga stało?

- Dzwonił   pan   Barrett   -   wyjaśniła   mu   matka   -   Krótko   po   tym,   jak   Betsy   Cooper 

wróciła do domu - to ta dziewczyna która gra Sandrę - cóż, zaczęła wymiotować i dostała wy-

sokiej gorączki. Miała straszne boleści, więc ojciec zawiózł ją do szpitala Okazało się, że 

miała ostry atak wyrostka robaczkowego!

- Och, nie - powiedział ojciec.

- Właśnie zrobiono jej operację i lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze - ciągnęła 

dalej matka - Ale to stawia Mariah na scenie w piątek i sobotę wieczorem.

- Nie! - załkałam znowu. - Nie!

Ojciec podszedł do mojego łóżka i przysiadł na brzegu.

- Uspokój   się,   Mariah.   -   Pocałował   mnie   w   policzek   i   przez   chwilę   obejmował 

ramieniem Potem odwrócił mnie twarzą do siebie i odgarnął z moich oczu splątane włosy. Jak 

często musiał to robić, kiedy byłam małą dziewczynką? W tej chwili czułam się dokładnie, 

jak ta sama mała dziewczynka, przestraszona koszmarnym snem.

- Ile osób pomaga przy rekwizytach w tej sztuce? - zapytał.

Starłam łzę wiszącą na czubku nosa. - Około dziesięciu - odpowiedziałam, pociągając 

nosem. - Wliczając ludzi, którzy tylko gromadzą rekwizyty.

- A ile osób stanowi obecną obsadę.

- Sześć - odpowiedziałam, zastanawiając się, czemu zadaje mi takie głupie pytania.

- W porządku, Mariah. Jak wielu ludzi zawiodłabyś, odmawiając wyjścia na scenę i 

zastąpienia Betsy? Nie licząc publiczności, wszystkich tych, którzy już wykupili bilety.

Znowu   zaczęłam   płakać,   a   on   łagodnie   trzymał   mnie   w   ramionach.   Mama 

przetrząsnęła moją szafę i obrzuciła nas chusteczkami, które ojciec przykładał wokół mojego 

nosa i oczu, dopóki nie ucichło moje łkanie i tylko wzdychałam, gnębiona lekką czkawką.

Tato   oczywiście   miał   rację.   Nie   mogłam   zawieść   wszystkich   tych   ludzi,   nawet 

jeślibym miała uczynić z siebie pośmiewisko. Musiałam spróbować.

- Wiem, jak się czujesz - ciągnął dalej ojciec. - Sam byłem przed laty dokładnie w 

takiej samej sytuacji, kiedy to odtwórca głównej roli w „Jiarveyu” dostał zapalenia krtani. 

Myślałem, że padnę trupem na miejscu - ale tak się nie stało. Nie mogłem zawieść przyjaciół 

background image

z teatru amatorskiego. Musiałem wystąpić. I wiesz co, Mariah? Naprawdę wcieliłem się w tę 

postać i było to wspaniałe!

Powoli skinęłam głową.

- Spróbuję - wyszeptałam.

- Nie mów „spróbuję” - powiedziała moja matka, obdarzając mnie lekkim uśmiechem. 

- Słowo „spróbuję” oznacza zawsze, że istnieje możliwość, że się nie powiedzie. Po prostu 

powiedz, że to zrobisz.

Siedzieli tak na krawędzi mojego łóżka czekając, aż to powiem. W końcu znalazłam 

odpowiednie słowa.

- Zrobię to. - Nie mogłam się powstrzymać, by nie roześmiać się przez resztki łez. 

Zachowywałam się jak dziecko. Oboje musieli bardzo mnie kochać, skoro potrafili ze mną 

wytrzymać.

- A teraz prześpij się, jeśli możesz. Przynajmniej zostań w łóżku i pozwól odpocząć 

swojemu ciału - twardo powiedział mój ojciec. - Nie chcesz chyba wystąpić, wyglądając na 

niewyspaną.

Matka podciągnęła mi koc pod samą brodę, jakbym była ciągle małą dziewczynką.

- Ojciec ma rację. Spróbuj zasnąć. Pan Barrett zaproponował, byś została w domu i 

samodzielnie poćwiczyła rolę, spokojnie i cicho. Organizuje specjalną próbę o trzeciej trzy-

dzieści, tak że możesz zostać w domu aż do tej godziny.

Rodzice poszli z powrotem do swojego pokoju, ja zaś leżałam w łóżku z szeroko 

otwartymi oczami, kompletnie niezdolna zasnąć. Byłam zbyt zdenerwowana Pomyślałam, że 

chyba nabawiłam się nieuleczalnej tremy.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

O siódmej piętnaście telefon zadzwonił ponownie. Odebrała go matka i podeszła do 

drzwi mojego pokoju.

- To Dan - oznajmiła. - Przyjmij rozmowę i później postaraj się zasnąć.

- Dzień dobry, wielka gwiazdo - zaczął i rzeczywistość znowu mnie uderzyła. - Jak się 

czujesz?

- Przestraszona - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Bardzo, bardzo przestraszona.

- Poradzisz   sobie.   Jeżeli   będziesz   musiała,   będziesz   mogła   korzystać   na   scenie   z 

tekstu. Ale znasz przecież wszystkie kwestie i gesty. Poza tym mamy dziś po południu próbę, 

która da ci szansę poćwiczenia na scenie.

- Zepsuję   całe   przedstawienie,   jeśli   będę   używać   tekstu.   Ale   czy   będę   w   stanie 

pamiętać o wszystkim, kiedy już znajdę się na scenie? A kto będzie mi suflerował?

- Pani Dressler wszystko ustaliła. Będzie to robić osobiście. Właśnie skończyłem z nią 

rozmawiać przez telefon. Na szczęście masz takie same wymiary jak Betsy, więc kostiumy 

nie wymagają poprawek. Jedyną rzeczą, jaką musisz jeszcze zrobić, jest wprawienie się w 

nastrój pewności siebie.

- Nie mam pojęcia, jak to uczynić.

- Słuchaj. Każdy aktor, każdy dobry aktor albo denerwuje się trochę, albo nic nie jest 

wart - powiedział Dan. - Pamiętasz, jak ja się denerwowałem?

- A już się nie denerwujesz? - Nie - odrzekł cicho. Nastąpiła dłuższa przerwa.

- Ale nie wiem, jak sprawić, bym poczuła się pewniejsza - powiedziałam w końcu.

- Po prostu powiedz sobie, że jesteś dobrą aktorką i wówczas poradzisz sobie z rolą.

- Aleja wcale nie jestem aktorką. Jestem pisarzem.

- Pewnie i zawsze się ukrywasz za tym pisaniem. Nawet ukrywasz swoje utwory pod 

łóżkiem! - Dan był teraz niegrzeczny. - Najwyższy czas, by świat cię zobaczył. Nie możesz 

na zawsze pozostać tchórzem, Mariah!

Prawie przewróciłam się na łóżko mojej matki.

- Nie jestem tchórzem! - parsknęłam. - Nie masz zielonego pojęcia o pisaniu. Potrzeba 

prawdziwej odwagi żeby pokazać innym  utwory wychodzące  z głębi  własnej  duszy. I ja 

powoli buduję w sobie tę odwagę. Absolutnie nie masz prawa żądać ode mnie więcej.

Dan zaczął się śmiać, a ja czułam, jak gorące łzy napłynęły mi do oczu.

- Mariah, udało mi się ciebie rozzłościć. To już coś. Przynajmniej wiem, że posiadasz 

trochę odwagi. Kocham cię, Mariah, ale sama jesteś swoim największym wrogiem. Wiem, że 

background image

czytasz dobrze. Pani Dressler i pan Barrett także o tym wiedzą. A więc nie ma powodu, byś 

nie mogła tego zrobić równie dobrze, jak każdy inny - włączając Betsy Cooper.

Opadłam na łóżko. Dan mówił tak przekonywująco. Sprawił, iż niemal uwierzyłam, że 

mogę to zrobić.

- Po   prostu   zachowuj   się   tak,   jakbyś   była   Betsy   Cooper,   wyobraź   sobie,   że 

poprzedniego wieczoru byłaś wspaniała i zamierzasz powtórzyć to wszystko dzisiejszego i 

jutrzejszego wieczoru. - Było to prawie to samo, co powiedział mi ojciec.

Pożegnaliśmy się, a ja poszłam z powrotem do swego pokoju, usiadłam przed toaletką 

i uważnie spojrzałam w oczy dziewczyny patrzącej na mnie z trzech luster.

- Zrobisz to, Mariah - wyszeptałam. - Zrobisz to! - Ciemne oczy z luster popatrzyły na 

mnie i wtem trzy dziewczyny przede mną uśmiechnęły się. Zrobię to!

Telefon   w   pokoju   mojej   matki   zadzwonił   ponownie.   Byłam   teraz   sama   w   domu. 

Rodzice wyszli już do pracy, a Kim do szkoły. To znowu był Dan.

- Złam nogę, Mariah!

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Próba   nie   okazała   się   taką   klęską,   jakiej   się   obawiałam.   Tego   ranka   w   domu 

powtarzałam moją partię raz po razie i odkryłam, że umiem więcej, niż przypuszczałam Z 

niewielką pomocą ze strony pana Barretta przy poruszaniu się i z odrobiną podpowiadania ze 

strony pani Dressler, przebrnęłam przez próbę.

Zakończyła się ona o szóstej i większość członków zespołu popędziła do domów coś 

zjeść przed powrotem na siódmą trzydzieści. Jednakże ja potrzebowałam dodatkowego czasu 

na charakteryzację i przebranie się w kostium, tak więc zdecydowałam się zostać w szkole. 

Dan pognał na miasto i przyniósł dla nas hamburgery i cole. Kiedy wrócił, powiedział:

- Czy wiesz, że twoje nazwisko tam wisi? - Gdzie wisi?

- Na drzwiach do szkoły i zaraz za drzwiami audytorium Są tam dwa wielkie plakaty 

mówiące:

„W tym przedstawieniu rolę Sandry Markowitz zagra Mariah Johnsona”

Uśmiechnęłam się.

- Cóż, nie jest ono zbyt wyeksponowane, ale myślę, że to wystarczy.

Usiedliśmy w ostatnim rzędzie audytorium i zaczęliśmy jeść. Zjadłam połowę mojego 

hamburgera, a resztę zawinęłam w papier. Nie byłam głodna.

- Moi rodzice przyjdą dziś wieczór - powiedział Dan, kiedy skończył pić colę.

- Moi także - odrzekłam. - I Kim, moja młodsza siostra. Mam nadzieję, że ich nie 

rozczaruję.

- Me rozczarujesz, Mariah. - Dan otoczył mnie ramieniem, a ja wsparłam się na nim.

Pani Dressler wkroczyła do audytorium i natychmiast skierowała się w naszą stronę. 

Schyliła się i uścisnęła mi rękę.

- Wiem, że wykonasz wspaniałą robotę dziś wieczorem - powiedziała. - Tylko upewnij 

się, że będziesz miała dość czasu na ubranie się i charakteryzację.

Zapewniłam ją, że tak zrobię. Wtedy podszedł też pan Barrett.

- Wszystko będzie dobrze, Mariah - zawołał. Udało mi się tylko odpowiedzieć słabo:

- Dziękuję, panie Barrett Zniknął za sceną, a Dan nie przestawał mówić, starając się 

nie pozwolić mi na myślenie o przedstawieniu. Opowiadał mi, jak trudno było zebrać się i 

przeprowadzić tutaj.

- A więc - powiedział - przyrzekłem sobie, że kiedy moje sprawy już się ułożą , to gdy 

tylko zobaczę nową osobę błąkającą się po okolicy, spróbuję spotkać ją w połowie drogi i 

ułatwić jej to wszystko.

background image

Odwróciłam się do Dana.

- Wiesz, Danie Gordonie, jesteś miłą osobą Myślę, że cię bardzo lubię!

Oboje roześmialiśmy się, a ja przytuliłam się do jego silnego ramienia.

Za   kulisami   panował   okropny   bałagan;   uczniowie   wpadali   na   siebie,   kiedy   pani 

Dressler próbowała ich zorganizować. Mnie zaś pochwyciły dwie dziewczyny, kazały zdjąć 

ubranie   i   włożyć   stary,   brązowy   płaszcz   kąpielowy.   Potem   posadziły   mnie   na   krześle   i 

zaczęły charakteryzację.

- Kładziesz mi zbyt grubą warstwę podkładu - poskarżyłam się.

- Muszę - odpowiedziała jedna z nich. - Wyglądałabyś z daleka jak duch, gdybym tego 

nie zrobiła.

Miała rzeczywiście rację. Widziałam, jak Betsy przechodziła przez to samo.

W łazience przebrałam się w pozbawiony wdzięku niebieski kostium Wszystko dobrze 

pasowało. Stojąc przed dużym lustrem, z uwagą przyjrzałam się sobie. Gładko zaczesane do 

tyłu   włosy   sprawiły,   że   wyglądałam   starzej   i   bardzo   pospolicie.   Później   wyjmę   spinki   i 

rozpuszczę włosy przed publicznością, by pokazać, że mogę robić, to co chcę i nie jestem już 

dłużej nudnym pracownikiem socjalnym.

Była   już   ósma   dwadzieścia   pięć   i   grupa,   która   miała   naśladować   okrzyki   radości 

dobiegające z telewizyjnego programu, zebrała się za kotarą.

Pani   Dressler   zajęła   miejsce   na   stołku,   na   którym   to   ja   siedziałam   poprzedniego 

wieczoru. Rick usadowił się po drugiej stronie.

Na scenie Nick usiadł na krześle w salonie, udając, że ogląda telewizję. Przygasły 

światła Pomocnicy za kulisami zaczęli się nawzajem uciszać. Dzieciaki naśladujące publicz-

ność   w   studiu   telewizyjnym,   zaczęły   wydawać   okrzyki   na   cześć   Wiewiórki   Chichotki. 

Ciemnozielona kurtyna powoli uniosła się. Przedstawienie się zaczęło.

Scena   rozgrywająca   się   między   Nickiem   a   jego   wujem   Murrayem   poszła   gładko. 

Stałam w wejściu z Bobem Howardem, chłopakiem, który grał drugiego pracownika socjal-

nego. Przyciskałam do piersi torbę, a Bob poprawił ją tak, ze zawisła mi na ramieniu.

- Odpręż się - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Nie przejmuj się rym, że będziesz 

wyglądać  trochę sztywno  i nienaturalnie, gdy pojawisz  się po raz pierwszy.  Tak właśnie 

powinna wyglądać Sandra.

Wreszcie przyszła na nas kolej. Bob zapukał do drzwi Zostały otwarte i dla mnie 

przedstawienie naprawdę się rozpoczęło.

Nie zdawałam sobie sprawy z obecności widowni Czułam się tak, jakby jej nie było. 

Nagle stałam się Sandrą Markowitz - pracownikiem socjalnym Dan nie był już dłużej Danem, 

background image

ale mężczyzną, który desperacko pragnął zatrzymać przy sobie swego siostrzeńca.

Publiczność   dobrze   się   bawiła   Sprawiało   mi   to   przyjemność.   Pani   Dressler 

uśmiechnęła się promiennie, kiedy Nick pokazał mi figurkę Bubbles. Moja pełna zgorszenia 

reakcja rozśmieszyła wszystkich, ja zaś byłam zadowolona, że im się to podoba.

Zanim   się   spostrzegłam,   pierwszy   akt   dobiegł   końca   i   cały   zespół   serdecznie   mi 

gratulował   za   kulisami.   Potem   nastąpił   drugi   akt,   później   trzeci   -   i   nagle   było   już   po 

wszystkim.

Owacja była burzliwa! Była znacznie większa i trwała dłużej niż po premierze, a może 

zresztą tylko tak mi się zdawało, bo teraz występowałam w sztuce, nie zaś kryłam się za 

kulisami Nagle zostałam wypchnięta z powrotem na scenę, Dan trzymał mnie za rękę z jednej 

strony, Nick z drugiej.

Wszyscy   ustawiliśmy   się   w   szeregu   i   kurtyna   ponownie   poszła   w   górę.   Aplauz 

wydawał się jeszcze rosnąć. Ktoś przyniósł Bubbles, włączył ją, a Nick pochylił nią niczym w 

ukłonie. Na widowni wszyscy oszaleli!

Jakiś człowiek wbiegł bocznymi schodami na scenę i wręczył mi największy bukiet 

róż, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam. Kwiaty owinięte były w przepiękny, jasnozielony 

papier i pachniały niebiańsko. Obróciłam się z uśmiechem do Dana. Puścił wtedy stojącą 

obok niego osobę, objął mnie ramionami i pocałował.

Publiczność znowu szalała, a cały zespół śmiał się i pokrzykiwał wesoło.

- Wiedziałem, że możesz to zrobić! - Dan musiał krzyczeć, bym coś usłyszała.

Łzy spływały mi potokami.

- Och, tak? - odkrzyknęłam - Cóż, ja nie!

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Po tym, jak kurtyna opadła już po raz ostatni, niektórzy ludzie z widowni ruszyli za 

kulisy. Moi rodzice, znalazłszy mnie, od razu zaczęli mnie ściskać. Kim potrząsała moją ręką, 

mówiąc jak bardzo podobało jej się przedstawienie. Nawet ludzie, których wcale nie znałam, 

podchodzili, by mi pogratulować. Dwoje z nich wydawało się być szczególnie serdecznymi.

- To moi rodzice - przedstawił mi ich z dumą Dan.

Pan Gordon miał stalowoszare włosy i zadziwiająco przypominał swego syna albo 

raczej powinnam powiedzieć, że to Dan przypominał swojego ojca, od którego ze zdziwienia 

nie mogłam oderwać wzroku, nawet gdy Dan przedstawiał mi swą matkę.

W końcu ocknęłam się i uścisnęłam jej rękę. Matka Dana była przepiękną miała włosy 

w kolorze ciepłego brązu, niebieskie oczy i cerę bez skazy. Ubrana była w miękką welurową 

suknię w kolorze swoich oczu.

- Byłaś cudowna - powiedziała.

- Dziękuję - odparłam - Miło mi panią poznać.

- Zapomniałem  ci powiedzieć, że moja  matka  jest także kimś w rodzaju pisarza - 

poinformował mnie Dan, uśmiechając się z dumą - Pisze teksty reklamujące damskie ubiory.

- On zawsze się mną przechwala - odrzekła pani Gordon śmiejąc się. - Myślę, że 

gdybym pracowała w fabryce mioteł, też by się mną chełpił!

Pani Dressler i pan Barrett przedzierali się przez tłum, ostrzegając wszystkich, którzy 

wdrapali się na scenę, by byli ostrożni i nic nie dotykali, bo przedstawienie musi iść jeszcze i 

w sobotni wieczór.

Ku mojemu zdumieniu Amy pojawiła się w towarzystwie Teda Rogera.

- Chcecie pojechać na hamburgera do „Henry'ego” do Belmont Shores? - Ted zapytał 

Dana i mnie, gdy byliśmy już gotowi do wyjścia.

- Oczywiście - odpowiedział Dan - jeśli ty także chcesz, Mariah.

Amy uśmiechnęła się szczęśliwa.

- Udało ci się, ale oczywiście dla mnie nie była to niespodzianka! - Cały czas trzymała 

Teda za rękę. Zabawne, lecz nigdy do tej pory nie widziałam, żeby tak długo trzymała za rękę 

jakiegoś chłopca.

Wsiedliśmy do samochodu Dana, mówiąc wszyscy równocześnie W większości było 

to zwykłe gadanie na temat przedstawienia i tego, jak wszystko doskonale poszło.

Wjechaliśmy   na   autostradę   Wybrzeża   Pacyfiku   i   skierowaliśmy   się   ku   Belmont 

Shores.   „Bar   Henry'ego”   czynny   był   całą   noc,   tak   więc   nie   trzeba   było   się   spieszyć. 

background image

Następnego dnia była sobota i mogliśmy spać do późna Stanowiliśmy więc jedną szczęśliwą 

gromadkę!

Z   radia  płynęła   cicha  muzyka   Oparłam  się   wygodnie   na  fotelu,  słuchając  jednym 

uchem rozmowy Amy i Teda.

Starałam się nie być wścibska, ale wyczuwałam w niej coś szczególnego. Razem się 

śmiali i rozmawiali cicho. Zauważyłam lekkie drżenie w głosie Amy. Do tej pory była zawsze 

taka pewna siebie, lecz teraz zdawała się być prawie nieśmiała, jakby trochę przestraszona i 

delikatniejsza. Czy było możliwe, że Amy lubiła Teda dużo bardziej niż to okazywała? Teda, 

chłopaka, do którego nigdy nawet nie mrugnęła, nie obdarzyła ani razu swym uśmiechem 

numer jeden?

Kiedy wracaliśmy do domu, byłam już zupełnie pewna Przez cały czas, gdy jedliśmy, 

rozmawialiśmy i śmialiśmy się, coś bardzo specjalnego było między rym dwojgiem. Dan 

uchwycił moje spojrzenie i uśmiechnął się, jakby mówiąc: „Oni też to złapali. Są zakocham.”

Och, miałam nadzieję, że tak. Nic piękniejszego niż prawdziwa miłość nie mogło się 

przydarzyć mojej najlepszej przyjaciółce.

* * *

Ostatniego   wieczora   przedstawienie   było   jeszcze   efektowniejsze,   jeśli   to   tylko 

możliwe. Musiała rozejść się już wieść, że jest to dobra rozrywka.

Sporo   ludzi   przyjechało   z   Huntinton   Beach   High,   przyszły   kółka   dramatyczne   z 

collegów w Orange Coast Goldenwes. Mieliśmy na widowni nawet studentów z Los Angeles.

Po zakończeniu przedstawienia na długich stołach porozstawianych wprost na scenie 

serwowano przekąski i poncz. Setki ludzi korzystało z poczęstunku i możliwości uściśnięcia 

ręki   obsadzie.   Pani   Dressler   musiała   schować   głęboko   Bubbles,   żeby   ta   nie   została 

uszkodzona przez tych, którzy chcieli się nią bawić.

W niedzielę po południu poszłam z Danem odwiedzić Betsy w szpitalu. Dan nazbierał 

dla niej bukiecik stokrotek, ja zaś przyniosłam trochę ciasteczek czekoladowych mojej matki. 

Były jeszcze ciepłe i wypełniały szpitalny pokój swoim apetycznym zapachem.

- Słyszałam same pochwały - powiedziała Betsy. Byłam zdziwiona, że wygląda tak 

dobrze. Siedziała na przykrytym narzutą łóżku, w różowym szlafroku i puszystych, różowych 

kapciach. Marka Betsy musiała wpaść wcześniej tego ranka i ułożyć jej włosy. Wyglądały tak 

ślicznie, opadając na jej ramiona.

- Mariah   była   doskonała   -   powiedział   Dan   -   ale   brakowało   nam   cię,   Betsy.   Cała 

obsada przesyła ci najlepsze życzenia.

- Są   wspaniali   -   odrzekła   Betsy,  zataczając   ręką   po   pokoju.   Cały   był   wypełniony 

background image

kwiatami: różami, paprociami w doniczkach, bukietami polnych kwiatów.

- Żałuję, że nie mogłam tam być, by widzieć twój występ - rzekła serdecznie. - Byłaś 

zawsze taka pomocna, kiedy potrzebowałam podpowiedzi Gdy się to stało, wcale się nie 

martwiłam, wiedziałam, że sobie poradzisz.

Dan się roześmiał.

- A więc jest już nas dwoje - stwierdził.

Kiedy   opuszczaliśmy   szpital,   zauważyłam,   że   boli   mnie   gardło,   gdy   przełykam. 

Odczuwałam   też   lekki   ból   w   całym   ciele,   tak   jakbym   zbyt   długo   pracowała   fizycznie. 

Przeszedł mnie nagły dreszcz i przytuliłam się do Dana.

- Poczułam   się   bardzo   zmęczona   -   powiedziałam   -   Czy   nie   przeszkadzałoby   ci, 

gdybyśmy nie poszli na ten film? Wszystko, czego teraz pragnę, to pojechać do domu i odpo-

cząć.

- To przez to całe zdenerwowanie - odrzekł Daa - To dobrze, że nie musisz grać w 

jeszcze jednym przedstawienia.

- Nie mam pojęcia, jak oni to robią, znaczy się, ci zawodowi aktorzy. Wieczór w 

wieczór, a w sobotę jeszcze popołudniówki. I tak całymi miesiącami! - Było to zbyt wiele, 

żeby nawet o tym myśleć. - Sądzę, że pozostanę przy pisaniu - zaśmiałam się.

Zaczęłam kaszleć i Dan spojrzał na mnie z niepokojem.

- Lepiej będzie, jeśli zawiozę cię do domu, Mariah. Mam nadzieję, że nie złapałaś 

jakiejś grypy.

- Potrzebuję tylko aspiryny i szklanki soku - oznajmiłam, dotykając rozpalonego ciała.

Nie pozwoliłam  się mu nawet porządnie  pocałować  na pożegnanie, więc cmoknął 

mnie w czubek głowy, a ja pomachałam mu na do widzenia. Jednakże brakowało mi tego po-

całunku.

Matka tylko rzuciła na mnie okiem i od razu kazała mi iść na górę do pokoju. I tak 

bym zresztą poszła.

- Przyniosę ci aspirynę i lekarstwo na przeziębienie - powiedziała. - Jeśli nie poczujesz 

się jutro lepiej, zobaczę, czy doktor Morris nie mógłby wpaść i cię zbadać.

Doktor Morris był naszym najbliższym sąsiadem. Jego dom stojący nad następnym 

urwiskiem był tak wielki, że mógłby za jednym zamachem połknąć w całości nasz domek. 

Doktor bardzo lubił moją matkę, ponieważ, podobnie jak i on, uwielbiała pracę w ogródku. 

Mogli godzinami rozmawiać o różach, chwastach i tym podobnych rzeczach. Kilka razy w 

ciągu ostatnich paru lat doktor wpadał, by zbadać gardło Kim, a raz wyjął mi drzazgę z nogi, 

kiedy nastąpiłam na kawałek drewna leżący na plaży.

background image

- Nie zawracaj mu głowy, mamo - powiedziałam czując, jak pulsują mi skronie. - 

Wszyscy znamy objawy grypy. Jeślibym tylko mogła trochę odpocząć... Nie pójdę jutro do 

szkoły, a we wtorek będę się już dobrze czuła.

* * *

Ale we wtorek wcale nie czułam się lepiej. Było jeszcze gorzej. W głowie ciągle mi 

pulsowało, niezależnie od tego, jak dużo aspiryny połykałam Kaszel stał się bardzo męczący i 

powodował   silny   ból   w   klatce   piersiowej.   Matka   pokręciła   głową,   kiedy   zmierzyła   mi 

temperaturę, a ja zaczęłam zwracać nawet sok pomarańczowy i rosół z kurczaka. Ale nie 

przejmowałam się tym zbytnio, dopóki nie zaczęłam mieć kłopotów z oddychaniem.

We wtorek wieczorem koło siódmej otworzyły się drzwi do mego pokoju i wkroczył 

doktor Morris.

- Puk, puk - powiedział. - Wchodzę.

Byłam zawieszona na granicy snu i czuwania, i kiedy po raz pierwszy spojrzałam na 

niego,  zobaczyłam  dwóch  doktorów   Morrisów   pochylających  się  nade  mną.  Zamrugałam 

oczami   i   ujrzałam   tylko   jednego,   z   siwiejącymi   już,   brązowymi   włosami,   które   niezbyt 

dokładnie skrywały łysinę.

- Jak się czuje dzisiaj moja chora dziewczynka? - zapytał.

Zwykłe lekarskie gadanie, pomyślałam, jęcząc cicho, gdy przewracałam się na plecy.

- Odejdź - rzekłam - Chcę spać.

- Nie,   Mariah   -   powiedział   twardo.   -   Zamiast   tego,   myślę,   że   się   ubierzesz,   a   ja 

osobiście zawiozę cię do szpitala na prześwietlenie płuc.

- Nie chcę jechać do szpitala - odparłam równie twardo.

- Będziesz tam krótko. Nawet, jeśli masz to, co myślę, wrócisz do domu. Twoja mama 

mówi, że i tak potrzebowała urlopu ze szkoły, a więc będziesz pod dobrą opieką.

Opuścił mój pokój i za chwilę weszła matka.

- Spróbuj usiąść, Mariah. Pomogę ci się ubrać. - Co mi jest? - spytałam całkowicie już 

obudzona.

- Doktor   sądzi,   że   masz   zapalenie   płuc,   wirusowe   zapalenie   płuc   -   odpowiedziała 

pomagając mi włożyć ubranie. - Oczywiście, być może to tylko okropne przeziębienie.

Nie opierałam się. Nie miałam na to siły.

- W porządku - powiedziałam, kaszląc tak mocno, że niemal straciłam przytomność. - 

W porządku, niech będzie, jak chcesz.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Kilka następnych dni było jak zły sen. Prześwietlenie wykazało, że owszem, mam 

wirusowe zapalenie płuc i doktor Morris oznajmił nam, iż spędzę w łóżku co najmniej dwa 

tygodnie. I bez żadnych odwiedzin!

- Nie chcę, byś nawet rozmawiała przez telefon, młoda damo - ostrzegł mnie - Albo 

będziesz robić, co ci każę, albo zarezerwujemy dla ciebie miły pokój w szpitalu.

Byłam   tak   wściekła   za   te   rozmowy   telefoniczne,   że   chciałam   krzyknąć:   „Mam 

nadzieję, że wypadnie ci i ta resztka włosów.” Ale tego nie zrobiłam Odwróciłam się tylko 

plecami i zamknęłam oczy. Teraz nawet nie będę mogła usłyszeć głosu Dana.

Czułam się jak uwięziona. Wszystko mnie bolało i było mi straszliwie niewygodnie. 

Punktualnie co godzinę moja matka wkraczała do pokoju, wpychała mi do bolącego gardła 

olbrzymie pigułki i tabletki, zmuszała do wypijania pełnych szklanek wody i nie wychodziła, 

zanim nie zjadłam paru łyżek rosołu.

Upierała się przy codziennej zmianie moich prześcieradeł, gdyż stawały się mokre, 

kiedy  rosła   mi  gorączka.  To   było   całe  przedstawienie.  Wchodził   ojciec,  podnosił  mnie  i 

układał   na   fotelu,   podczas   gdy   matka   zdejmowała   stare   prześcieradła   i   zastępowała   je 

nowymi, pachnącymi czystością.

Były   tak   świeże   i   chłodne,   że   samo   wślizgnięcie   się   pomiędzy   nie,   zdawało   się 

obniżać mi temperaturę.

Doktor Morris przychodził i badał mnie prawie co wieczór, i na początku drugiego 

tygodnia, mogłam mu uczciwie powiedzieć, że oddychało mi się znacznie lżej, a gardło nie 

bolało już tak mocno przy przełykaniu.

- To   dobry   znak   -   powiedział   któregoś   wieczora   po   zbadaniu.   -   Przez   chwilę 

myśleliśmy,   że   będziesz   musiała   powędrować   do   szpitala,   żeby   wyzdrowieć.   Trzeba 

pogratulować twojej matce za tak troskliwą opiekę.

- Czy mogę prowadzić już te rozmowy telefoniczne? - zapytałam.

- Może pod koniec tygodnia - odpowiedział i wiedziałam, że nie było sensu się z nim 

spierać.

Tego wieczora matka przytaszczyła do mojego pokoju przenośny telewizor.

- Doktor Morris zgodził się na to - powiedziała, podłączając go do kontaktu. - Chcę, 

żebyś   wiedziała,   że   widziałam   kilka   razy   Dana   spacerującego   po   plaży   i   oczywiście 

rozmawiałam z nim przez telefon co najmniej raz dziennie. Nie zapomniał o tobie.

Pomyślałam o Danie i uśmiechnęłam się. Któregoś dnia przysłał mi przepiękny bukiet 

background image

róż, które ciągle jeszcze wyglądały świeżo, stojąc w szklanym wazonie na mojej szafce.

Koledzy   ze   szkoły   przysyłali   mi   kartki   z   życzeniami   powrotu   do   zdrowia,   a   pan 

Barrett   posłał   mi   pudełko   czekoladek.   Oprócz   tego,   moja   matka   odbierała   dziesiątki 

telefonów,   często   też   słyszałam   ją   albo   tatę,   albo   Kim,   jak   otwierali   frontowe   drzwi   i 

odpowiadali przybyszom: ,,Jeszcze nie teraz. Może będzie można ją odwiedzić za kilka dni”.

Wydarzyło się to w jasne, niedzielne popołudnie. Ojciec wszedł do mojego pokoju, 

szeroko się uśmiechając i uniósł mnie z łóżka. Matka chwyciła koc i opatuliła nim, potem po-

sadzono mnie na szerokim parapecie.

- Jaki piękny dzień na... - mama powiedziała do taty.

- Na co? - spytałam. Do pokoju wbiegła Kim, wydając okrzyki radości.

- Na co? - ponownie zapytałam, ale wszyscy oni zachowywali się, jakbym nie istniała.

- Przyniosę aparat fotograficzny - rzekł ojciec. Siedziałam tak na parapecie i patrzyłam 

w dół na plażę.

Kilka osób spacerowało, ale poza tym  nic szczególnego się tam nie działo. Wtem 

usłyszałam jakiś samochód na naszym podjeździe, ale był on poza zasięgiem mojego wzroku. 

Kim usiadła na krawędzi łóżka, ciągle się uśmiechając.

- Nie mogę się doczekać - zachichotała. - Bądź cicho - nakazała jej matka Chciałam 

właśnie po raz kolejny zapytać, co się dzieje, kiedy zobaczyłam Dana Był na mojej skale . 

Schylił się nad wielkim pudłem Otworzył je i wyciągnął z niego latawiec.

Na   początku   miał   z   nim   trochę   kłopotów,   lecz   nagle   powiała   bryza   i   szarpnęła 

latawcem, i oto był już wolny, wzlatując pod niebo. Był olbrzymi!

Kim natychmiast znalazła się przy oknie, podskakując z radości.

- Och, mamo - krzyczała. - Jest taki wielki i zobacz, co jest na nim napisane!

Matka otworzyła szeroko okno.

- Powietrze jest dzisiaj ciepłe - powiedziała. - Teraz będziesz miała lepszy widok.

Latawiec zatańczył wesoło, gdy sznurek się naprężył Podpłynął bliżej, dokładnie w 

stronę okna. Mogłam wyciągnąć rękę i dotknąć go.

Na   żółtym   tle   wypisane   było   dużymi,   niebieskimi   literami:   „KOCHAM   CIĘ, 

MARIAH!” Ojciec ponownie wszedł do sypialni, gdy czytaliśmy te słowa.

- Och! - zachwycała się Kim. - Jak romantycznie!

- Zwariowany chłopak - powiedziałam, a łzy napłynęły mi do oczu. - Musiało mu 

zająć masę czasu zrobienie czegoś takiego.

Ojciec pstryknął aparatem.

- Mam go - rzekł, akurat gdy latawiec zdecydował się dać nurka w stronę plaży.

background image

Wychylona przez okno obserwowałam Dana zmagającego się z latawcem i sznurkiem, 

kiedy go z powrotem pakował Potem Dan na kilka sekund zniknął, i kiedy go znowu ujrza-

łam, taszczył jakiś zbiornik, a następnie wielkie pudło.

- Co to? - zapytałam. - Cóż takiego na Boga on teraz robi?

- Poczekaj, a zobaczysz - odpowiedział ojciec uśmiechając się, z aparatem gotowym 

do akcji.

Nagle jakaś postać dołączyła na skale do Dana. To była Amy. Razem pochylili się nad 

zbiornikiem i wydawało się, że coś przy nim majstrują Wtem niespodziewanie z rąk Dana 

wyskoczył   balon   -   później   następny   i   następny.   Niebieski,   różowy,   żółty,   zielony, 

pomarańczowy - pojawiały się coraz szybciej i żeglowały w stronę mojego okna. Niektóre 

zdryfowały nad morze, ale większość kierowała się prosto ku mnie.

Moja mała siostrzyczka zapiszczała z radości. Chciała je pochwycić, gdy przepływały 

koło okna, ale matka ją powstrzymała.

- Nie popsuj tego dnia, wypadając z okna. Kolejna postać zdążała ku mojej skale. W 

mgnieniu oka rozpoznałam ją To był Ron Cross, ten, który grał Nicka. W rekach niósł dwa 

ukulele. Amy kontynuowała nadmuchiwanie i wypuszczanie na wiatr balonów, podczas gdy 

Dan z Ronem pochylili się nad instrumentami, próbując je zestroić.

Wreszcie  stanęli na szeroko rozstawionych  nogach, przycisnęli do piersi  ukulele i 

buchnęła piosenka: „Tak, panie, to moja ukochana..''

Uprawiający   jogging   i   spacerujący   w   pobliżu   ludzie   przystanęli   i   zaczęli   ich 

obserwować. Niektórzy z nich klaskali, gdy Dan i Ron śpiewali zwrotkę za zwrotką. Aparat 

mojego ojca pstrykał nieustannie, a matka uśmiechała się.

- Szalony, szalony - powtarzałam raz po razie. Teraz pojawiło się na piasku jeszcze 

więcej postaci Była tam Betsy Cooper. Uniosła w górę rękę i zawołała:

- Cześć, Mariah!

Widziałam Joego Bronsona, Teda Rogersa, Billa Quigley, Tamarę Blake i cały zespół 

pomocników pracujących przy sztuce. Wszyscy oni przesuwali ludzi na plaży, zmuszając ich 

do przejścia na jedną stronę, w czasie, gdy Dan z Ronem ciągle grali.

- Patrz teraz uważnie - przestrzegł mnie ojciec. Kim przesunęła się bliżej do otwartego 

okna, moja matka wraz z nią.

Zobaczyłam, że rzeczywiście trzymała Kim za pasek, by ta nie wypadła.

Dzieciaki na dole rozbiegły się, wpadając na siebie. Niespodziewanie ujrzałam przed 

nimi pana Barretta. Gestem nakazywał im ustawić się w rzędzie.

Dwa ukulele brzdąkały, tłum na plaży klaskał w dłonie i śpiewał razem z nimi. Pan 

background image

Barrett przeszedł wzdłuż szeregu uczniów i dwóm z nich kazał zmienić miejsca.

Wreszcie stanął z boku i uniósł do góry prawą rękę. Kiedy ją opuścił jeden za drugim 

uczniowie odwracali się. Każdy z nich miał na plecach literę - układali jakiś napis! Ojciec 

wychylił się z okna, znowu pstrykając aparatem.

Razem przeczytaliśmy te słowa, jak tylko ostatni uczeń się odwrócił:

„SZYBKO ZDROWEJ, MARIAH.”

Tłum wydawał radosne okrzyki ukulele dalej grały, aparat fotograficzny ojca pstrykał, 

a ja mogłam tylko siedzieć tam, patrzeć na tę gromadę zwariowanych dzieciaków i płakać.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

- No i co o tym sadzisz? - spytała Amy, trzymając w ręku delikatny łańcuszek ze 

złotym serduszkiem.

- Jest piękny! - powiedziałam Amy siedziała na brzegu mojego łóżka i pokazywała 

prezent, który dostała od Teda Rogersa. Ja leżałam wsparta o górę poduszek, niczym królowa.

- Nie, chodziło mi o to, co o nim myślisz, o Tedzie Rogersie?

- Zawsze lubiłam Teda - odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą. - A on zawsze był 

zwariowany na twoim punkcie, ale ty nigdy nie zwracałaś na niego uwagi.

Amy uśmiechnęła się. Z każdym dniem stawała się coraz piękniejsza. Ubrana była w 

miękką, cytrynowożółtą bluzkę, a wąski, złoty pasek podtrzymywał dżinsy. Włosy zaczesała 

do tyłu w gruby warkocz.

- Zamierza wstąpić do wojska. Właściwie to już wstąpił, ale oczywiście nie zacznie 

służby przed ukończeniem szkoły - ciągnęła - Jego brat był w wojskach spadochronowych i 

on też tam chce służyć. Nie będzie go przez całe trzy lata.

- Trzy lata to wcale nie tak długo - powiedziałam, opierając się o poduszkę. Wstałam 

dopiero piętnaście minut temu, ale już byłam  zmęczoną  Doktor Morris powiedział, że to 

normalne, i że siły będą mi wracać powoli Amy jako pierwszej pozwolono mnie odwiedzić, a 

i tak tylko dlatego, że przyniosła mi lekcje, abym mogła nadrobić zaległości.

- Ale to jeszcze  nie najważniejsza  wiadomość - mówiła dalej, a jej oczy świeciły 

jasno. - Wiele się wydarzyło, odkąd zachorowałaś na zapalenie płuc. Dzwonił do mnie ojciec, 

a potem przysłał mamie długi list. Chce, żebym zamieszkała z nim w Nowym Jorku i tam 

studiowała. June, jego żona, także mnie zaprasza.

- Jak przyjęła to twoja matka? - zapytałam, czując nagłą suchość w gardle.

- Cóż, nie jest zachwycona, ale ma przecież jeszcze moich braci - odrzekła Amy. - 

Ona naprawdę mnie kocha i powtarza, że chce bym była szczęśliwa A ja chciałabym bliżej 

poznać tatę.

- I będziesz się tam uczyć?

- Chcę studiować handel a gdzież jest lepsze miejsce na to niż Nowy Jork? Znasz 

mnie, zawsze miałam bzika na punkcie ubrań i teraz chcę się nauczyć, jak kupować ubrania 

dla wielkich magazynów.

- A twój związek z Tedem?

- Och, Ted ma pełno zabawnych  pomysłów.  Chciał, żebyśmy  się pobrali zaraz po 

ukończeniu szkoły, ale wybiłam mu to z głowy. Najpierw chcę pójść na studia, lepiej poznać 

background image

ojca, spotkać nowych ludzi i chcę, by Ted zrobił podobnie. Potem, jeśli nadal będziemy czuli 

to samo, będziemy wiedzieć, że możemy stać się prawdziwym małżeństwem.

- Co powiedziała twoja matka, kiedy jej to oznajmiłaś? Amy uśmiechnęła się.

- To   było   zabawne.   Odrzuciła   do   tyłu   głowę,   zaśmiała   się   i   ucałowała   mnie. 

Powiedziała: „Być może dzieci rozwiedzionych rodziców wiedzą o życiu trochę więcej.”

Wstała i strzepnęła kawałek nitki z dżinsów.

- A co z Danem? Potrzeba dużo więcej czasu niż trzy lata, żeby stać się prawnikiem.

- Tak - odrzekłam, przymykając powieki. - Dużo czasu, ale on ma przed sobą wielką 

karierę. Będzie pracował w kancelarii swego wuja i równocześnie uczył się w szkole. Tak, jak 

sam powtarza, jest to wspaniała okazja.

Amy ponownie usiadła i przez następne kilka minut nic nie mówiłyśmy. Często to 

robiłyśmy, będąc razem Jakby porozumiewanie się bez słów. Amy przeciągnęła złoty łańcu-

szek   pomiędzy   palcami,   dotykając   gładkiego   serduszka   i   z   powrotem   umieściła   go   w 

niebieskim pudełka.

- Po skończeniu szkoły, sądzę, że nasze drogi się rozejdą.

- Wiem - przyznałam ze smutkiem.

- Chodzi mi o to, że im jesteśmy starsze, tym bardziej się od siebie oddalamy. Czy nie 

odnosisz takiego wrażenia? Zawsze robiłyśmy wszystko wspólnie.

Wysunęłam rękę i dotknęłam jej dłoni.

- Sądzę, że tak po prostu być musi, Amy. Ale nie każdy zaznał takiej przyjaźni, jak 

nasza. Miałyśmy wielkie szczęście.

Uścisnęła mi dłoń.

- Tak się cieszę, że lepiej się już czujesz, Mariah. Przez chwilę wszyscy tak bardzo się 

niepokoiliśmy. Twoi rodzice byli naprawdę zmartwieni, ale najgorzej było z Danem. On był 

zupełnie załamany. - Odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się. - Nie uwierzyłabyś!

Ta myśl przywołała uśmiech na moją twarz. Jakie miłe, podnoszące na duchu uczucie, 

wiedzieć, że Dan tak się niepokoił.

Amy schyliła się, ucałowała mnie w czoło i ruszyła do drzwi Odwróciła się do mnie i 

pomachała ręką. Przesłałam jej pocałunek.

- Nie martw się Amy. Zawsze zdołamy się ponownie odnaleźć. Na zawsze zostaniemy 

najlepszymi przyjaciółkami. - Z trudem powstrzymywałam łzy. - Twoja matka będzie za tobą 

tęsknić, Amy, a ja, mnie też będzie ciebie brakować.

Posłała   mi   swój   uśmiech   numer   jeden   i   po   chwili   usłyszałam   ją   zbiegającą   po 

schodach. Będzie musiała wyciągnąć z torebki chusteczkę i wytrzeć łzy, aby widzieć drogę 

background image

podczas jazdy do domu.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Było   piątkowe   popołudnie,   gdy   powoli   szłam   w   kierunku   mojej   skały.   Doktor 

powiedział, że powinnam trochę spacerować, ubierać się ciepło, i być może pozwoli mi od 

poniedziałku wrócić do szkoły.

W powietrzu czuć było lekki chłód, mimo że był już maj. Szczelniej owinęłam się 

peleryną mojej matki.

Za pół godziny muszę wrócić do domu.

Promienie słońca padały mi na twarz, sprawiając wielką przyjemność. Spojrzałam do 

góry i zobaczyłam krążące nad głową mewy.

Powoli wdrapałam się na skałę i zaczęłam je obserwować. Wkrótce zniżyły lot i z 

tuzin ich wylądowało, przysiadło szeregiem na piasku.

Obserwowałam je tyle już razy. Będą stały na skale całymi godzinami, w odstępach 

tak równych, jakby je odmierzały. Mimo iż nie wydawały z siebie ani jednego dźwięku, 

zdawało się, że jest pomiędzy nimi jakieś milczące porozumienie, bo wszystkie spoglądały w 

tym  samym  kierunku, z dziobami dumnie zadartymi,  stojąc na swoich prostych  i silnych 

nóżkach.

Daleko na plaży ujrzałam biegnącą w moją stronę postać.  Jeszcze jeden zapalony 

biegacz,   pomyślałam   Postać   zbliżyła   się.   To   był   Daa   Wymachiwał   czymś   szaleńczo   w 

powietrzu.

Wstałam i pomachałam mu. Wreszcie znalazł się na skale, całkiem pozbawiony tchu.

- Mariah, twoja matka powiedziała mi, że tu będziesz.

- Tylko przez chwilę - odrzekłam - Jeśli dzisiaj przesadzę, stracę przyszły tydzień, a 

już i tak jestem we wszystkim opóźniona.

Wdrapał się na skalę i pociągnął mnie, bym usiadła.

- Posłuchaj, mam ci coś do powiedzenia - Rozwinął gazetę, którą trzymał w ręku. To 

była „Sandpiper”. Spójrz - powiedział, z trudem łapiąc oddech i wskazując na nią. - Tu w 

rogu.

Popatrzyłam  w dół i przeczytałam  tytuł:  „Nie pytaj  mnie,  czemu mewy krzyczą.” 

Ogarnęło mnie nagłe uczucie radości.

- Och, Dan, kazałeś go wydrukować. Naprawdę tu jest!

- Kazałem go wydrukować, bo teraz wierzę w to, o czym mówi - odparł, obejmując 

mnie. - Właśnie tak czułem się, gdy byłaś chora Przychodziłem tutaj i czułem się okropnie, 

patrzyłem na te głupie mewy krążące nade mną Siadałem na tej skale i zastanawiałem się, co 

background image

bym uczynił, jeślibyś zachorowała tak ciężko, że w końcu byś umarła Słyszałem ten żałosny 

lament   i  wspominałem  twój  wiersz,  i  pomyślałem,   że  tak  właśnie  czuje się  osoba,  która 

naprawdę kogoś straciła - tak bardzo samotna i smutna I dlatego zamieściłem go w gazecie.

Przeczytałam wiersz na głos.

- Dobrze wygląda w druku. Wiem, że to brzmi zarozumiale, ale nic na to nie poradzę. 

Wygląda wspaniale - czarny druk na tle tego białego papieru!

Przysunęłam się do Dana, i już razem przeczytaliśmy wiersz ponownie.

- Ale Dan - powiedziałam - pamiętaj, że to ja otrzymam prawa do jego ekranizacji!

Dan zaśmiał się i ścisnął moją rękę.

- To mi o czymś przypomniało - powiedział całkiem poważnie. - Chcę, żebyś pokazała 

światu twój manuskrypt, tę książkę, którą trzymasz ukrytą. Chcę, byś ją gdzieś posłała. Może, 

jeśli będziesz mieć szczęście, jakiś wydawca poświęci swój czas, by pomóc ci ją poprawić, 

jeżeli wymaga poprawek, a być może, jeżeli będziesz miała jeszcze więcej szczęścia, zostanie 

zaakceptowana w obecnej postaci.

- Ależ Dan - zwróciłam się ku niemu zupełnie poważna - ta książka opowiada o Paula 

Wiedziałeś o tym.

- Oczywiście, że wiedziałem. Ale to nic nie szkodzi - Przybliżył swoją twarz do mojej. 

- To było coś, co musiałaś zrobić. Ale teraz... czy nie uważasz, że najwyższy czas napisać 

książkę o nas?

Uśmiechnęłam się.

- Dobrze ci idzie czytanie w moich myślach - stwierdziłam.

Dwie dziewczynki przeszły obok.

- Okay, Mariah, opowiedz mi coś o nich. Znowu bawiliśmy się w naszą grę. Dan 

obejmował mnie mocno, kiedy mówiłam mu o tych dziewczynkach.

- Są siostrami, urodzonymi w Arabii i zostały porwane, gdy były niemowlętami. Nie 

wiedzą  tego, ale  należą do rodziny królewskiej.  Tam, w  tej  kępie  zarośli kryją się dwaj 

mężczyźni, przygotowujący się, by je uprowadzić i zawieźć z powrotem do ojczystego kraju.

Dan odrzuca w tył głowę i śmiał się z całego serca.

- A co powiesz o tamtym facecie? - Wskazał mężczyznę koło trzydziestki, z brodą, 

która wyglądała jak opuszczone ptasie gniazdo. Jego stopy były bardzo brudne.

- Och, to bardzo smutne. Nie sądzę, żebyś chciał to usłyszeć - powiedziałam.

- Przestań, Mariah! - Dan odparł śmiejąc się. - Nie mogę się już doczekać!

- Cóż, sam o to prosisz - ostrzegłam go. - Ten  człowiek miał  piękną  żonę, oboje 

pojechali do Los Angeles i wybrali się na jeden z tych telewizyjnych quizów, i ona wygrała 

background image

absolutnie wszystko!

- To brzmi wspaniale - powiedział Dan.

- Ale to jeszcze nie wszystko - ciągnęłam - Ona wygrała wszystko i nawet zakochała 

się w jednym z producentów quizu. Opuściła tego mężczyznę z potarganą brodą i brudnymi 

stopami, i teraz on spaceruje plażą samotnie. Poprzysiągł sobie nie myć tych nóg, dopóki ona 

nie wróci.

Dan spojrzał na mnie.

- Jesteś cudowna. - Pocałował mnie mocno. - Będę za tobą tęskniła, jak wyjedziesz po 

skończeniu szkoły - powiedziałam - Naprawdę będę tęskniła.

- Ale  będę  przyjeżdżał  do  domu  na  każde  święta   Bożego Narodzenia   i  być  może 

będziesz mogła odwiedzać mnie w czasie letnich wakacji. - Przytulił mnie do siebie.

- Amy zauważyła, że wszystko bardzo się zmienia z czasem. Czy sądzisz, że zawsze 

będziemy tacy zakochani jak dziś?

- Oczywiście, że będziemy - odparł Dan, a wiedziałam, że on w to wierzy. - I będzie 

nam ze sobą coraz lepiej.

Lecz nawet, gdy to mówił, czułam, że w życiu nie ma żadnych gwarancji.

Mewy zmieniły swoje miejsca Dan spojrzał na nie i poprosił:

- Opowiedz mi o nich, Mariah.

- A tak, zupełnie bym zapomniała Tuż przed twoim przyjściem odbywały jedno ze 

swoich spotkań. Ta najważniejsza ta która tam stoi, powiedziała innym - z ledwością można 

było cokolwiek usłyszeć' z powodu wiatru i fal - ale powiedziała innym, że następnym razem, 

gdy ulecą w górę, nie będą krzyczeć smutno. Będą śpiewać piosenkę. O nas. A teraz patrz. 

Gotują się znowu do lotu.

Kiedy   tak   siedziałam   tam   z   Danem,   mewy   rzeczywiście   rozprostowały   skrzydła 

skierowały swe dzioby w niebo i poderwały się do lotu ku białym obłokom.

Siedzieliśmy najciszej jak potrafiliśmy, nasłuchując. I nagle usłyszeliśmy je. Śpiewały 

- śpiewały pieśń na cześć naszej miłości .


Document Outline