background image

Michelle Martin

Diablica z 

Hampshire

background image

1

Katharine Glyn z rozbawieniem obserwowała, jak Thomas 

Carrington   usiłuje   napełnić   jej   szklankę   lemoniadą,   nie 

oblewając przy tym, jak to miał w zwyczaju, ani swego surduta 

w purpurowe prążki, ani swych butów, ani wreszcie jej samej.

Tym razem jego wysiłki uwieńczył sukces.

-

Brawo, Tommy! - powiedziała z uznaniem, gdy szklanka 

bezpiecznie   dotarła   wreszcie   do   jej   rąk.   -   To   był 

prawdziwy majstersztyk.

-

Nabrałem   wprawy   -   odrzekł,   uśmiechając   się   z 

zakłopotaniem.

-

To   widać.   Nim   sezon   dobiegnie   końca,   będziesz 

niedoścignionym   mistrzem   elegancji   i   wdzięku   - 

zauważyła panna Glyn, a w jej oczach pokazały się wesołe 

błyski.

-

No, no, Kate, chyba trochę przesadziłaś. Nie zapominaj 

rautu u Bennetów z ubiegłego tygodnia.

-

Ktoś cię szturchnął w ramię, Tommy! Jestem pewna, że 

ktoś cię potrącił - zauważyła z powagą.

Nagle jej wzrok zatrzymał się na lady Huntington, której 

imponujących rozmiarów ciało wciśnięte było w suknię, niemal 

background image

trzeszczącą   pod   tym   niewyobrażalnym   naporem.   Lady 

Huntington,   matka   pięciu   córek   na   wydaniu,   mówiła   coś   z 

przejęciem   jakiemuś   wytwornie   ubranemu   dżentelmenowi, 

którego Katharine Glyn nigdy dotąd nie widziała. Włosy miał 

ciemne i krótko ostrzyżone, oczy szare i lekko przymknięte, 

gdy,   bez   szczególnego   entuzjazmu,   przytakiwał   lady 

Huntington.   Jego   wyrazistą   twarz   znaczyły   wystające   kości 

policzkowe   i   kanciasty   podbródek.   Panna   Glyn   musiała 

przyznać, że był wyjątkowo przystojny. 

-   Tommy,   kim   jest   ten   piękniś   usidlony   przez   lady 

Huntington? - zapytała.

Carrington posłusznie podążył za jej wzrokiem.

-

Och   -   odrzekł   bez   specjalnego   zainteresowania.   -   To 

chyba   lord   Blake.   Naśladowca   Brakstona,   sądząc   po 

surducie.   Jak   można   się   ubierać   w   tak   niewyszukany 

sposób?

-

Jak widać nie każdy musi hołdować modzie, mój drogi. 

Co wiesz o tym, w tak niewyszukany sposób ubranym, 

lordzie Blake'u?

-

Niewiele. Chyba nie bywa w mieście zbyt często. Och, jest 

jednak coś, słyszałem, że dla swoich kochanek jest hojny. 

background image

A gdy tylko zjawia się w mieście, natychmiast oblega go 

tłum wielbicielek.

-

Aha!   „Tańczy   dziś   lekko   w   niewieściej   alkowie,   przy 

dźwięcznej lutni miłosnych akordach

1

.

Carrington spojrzał na nią ze zdumieniem.

Ryszard III, akt pierwszy, scena pierwsza.

Jednak Carrington wciąż zdawał się nie rozumieć.

Katharine uśmiechnęła się.

-

To Szekspir, Tommy, dla podkreślenia, jak bardzo mnie 

bawi odkrycie wśród nas rozpustnika.

-

To   niezupełnie   rozpustnik.   Nie   uwodzi   niewinnych 

panienek. Interesują go jedynie doświadczone kobiety.

-

Boże mój! A to szczwany lis. 

Carrington uśmiechnął się szeroko.

-

Przykro mi, że cię rozczarowałem, Kate.

-

Cóż, przynajmniej ma na tyle zdrowego rozsądku, aby nie 

udawać,   że   się   dobrze   bawi   -   zauważyła,   obserwując 

jednocześnie, jak lord Blake bezskutecznie usiłuje uwolnić 

się   od   niezmordowanej   lady   Huntington.   -   Czy 

Montclairowie kiedykolwiek wydali udany bal?

-

Z tego, co wiem, nie. Czy uważasz, że powinniśmy posłać 

Ryszard III, akt I, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).

background image

po specjalistów od balsamowania zwłok?

Katharine podniosła do ust szklaneczkę z ponczem.

- Sądzę, że nasi gospodarze już o tym pomyśleli - rzuciła 

złośliwie,   gdy   lady   Danforth,   zanadto   wystrojona   i 

upudrowana,   zbliżyła   się   do   nich,   aby   porwać   ze   sobą 

Carringtona... w jakim jednak celu, Katharine nie miała pojęcia.

Pozostawiona sama sobie, podeszła do wychodzących na 

ogród   przeszklonych   drzwi   i   oparłszy   się   o   chłodne   szyby, 

jakby   w   ten   sposób   chciała   uciec   od   dusznego   powietrza 

zatłoczonej sali balowej, oddała się jednej ze swoich ulubionych 

rozrywek:   obserwowaniu   najzabawniejszych   słabostek 

wielkiego świata, który przesuwał się przed jej oczami.

Zerknęła   na   tego   nierozpustnika,   ale   zasłoniły   go   dwie 

matrony.   Każda   z   nich,   panna   Glyn   była   tego   pewna, 

próbowała   wcisnąć   swoje   niezamężne   córeczki   jakiemuś 

niczego   niepodejrzewającemu   poczciwcowi.   A   piękniś   był 

kolejną partią na tym małżeńskim targu. Z każdą chwilą stawał 

się dla niej coraz mniej ciekawy. Co za nudy.

Odwróciła się w poszukiwaniu ciekawszego obiektu i jej 

wzrok zatrzymał się teraz na lordzie Bingsleyu, największym 

dandysie   ostatniej   dekady,   rozmawiającym   o   czymś   z 

background image

gospodarzem   balu.   Ulubieniec   wielu   młodych   mężczyzn   z 

towarzystwa,   nie   wyłączając   Tommy'ego   Carringtona,   lord 

Bingsley,   zaskakiwał   wszystkich   oszałamiającym   strojem   na 

każdym przyjęciu czy balu, w którym uczestniczył.

Dziś wieczorem zjawił się ubrany w wieczorowy surdut w 

różowe i srebrne prążki, niebieską kamizelkę w złote cętki i 

jasnożółte pantalony. Jego jasne włosy ufryzowane były a la 

Byron, fular zawiązany zgodnie z modą minionego tygodnia, a 

rogi kołnierzyka były tak sztywne i sterczały tak wysoko, że 

głowa lorda Bingsleya sięgała o dobre pięć centymetrów wyżej 

niż zazwyczaj. Całość robiła niesamowite wrażenie.

Zanim jednak Katharine Glyn zdołała uświadomić sobie, 

jak bardzo to było w złym guście, gospodyni balu, pulchna 

matrona   około   trzydziestki,   posiadaczka   sześciorga   dzieci   i 

okropnej fryzury ozdobionej pawimi piórami, zbliżyła się do 

niej   w   towarzystwie   dwóch   mężczyzn   do   złudzenia 

przypominających Adonisa i Satyra. Adonis był jasnowłosym 

młodym   dżentelmenem   o   bardzo   sympatycznej   fizjonomii, 

nieśmiałym   uśmiechu   i   stosownym   stroju.   Satyr   natomiast 

przystojnym pięknisiem, który przed chwilą rozmawiał z lady 

Huntington. Katharine odniosła wrażenie, że spierał się o coś z 

background image

Adonisem. W pewnej chwili wyglądało to nawet tak, jakby się 

chciał wycofać, ale Adonis skutecznie mu to uniemożliwił.

-

Droga   panno   Glyn   -   powiedziała   lady   Montclair   - 

chciałabym przedstawić pani sir Williama Athertona oraz 

lorda   Blake'a.   Sir   William   bardzo   pragnie   poznać   miss 

Fairfax, a ponieważ jest pani jej opiekunką, pomyślałam, iż 

stosownie będzie, jeśli to ty ją przedstawisz.

-

Dziękuję,   ale   nie   sądzę,   aby   to   było   konieczne   - 

odpowiedziała panna Glyn. - Jestem pewna, że pani zrobi 

to z większym niż ja zaangażowaniem.

-

Ale... ale panno Glyn - zawołał złotowłosy młodzieniec. - 

Jeśli pani jest rzeczywiście opiekunką panny Fairfax, to 

chyba oczywiste, że powinienem się przedstawić najpierw 

pani. 

-

Doskonale   -   odparła   Katharine,   z   pewnym   ociąganiem 

odwracając wzrok od nieco sennych oczu lorda Blake'a. - 

Czy jest pan żonaty, sir Williamie?

Mężczyzna się zaczerwienił.

-

Dobry   Boże,   panno   Glyn,   oczywiście,   że   nie   jestem! 

Nigdy nie byłem nawet zaręczony.

-

Ach tak. A ile pan ma lat?

background image

- Dwadzieścia sześć.

Powoli poruszyła wachlarzem.

-

To już samo w sobie jest zdumiewające. Każdy młody 

mężczyzna,   który   mając   dwadzieścia   sześć   lat,   nie   był 

przynajmniej dwukrotnie zaręczony, zasługuje na to, aby 

mu się wnikliwie przyjrzeć.

-

Panno Glyn, proszę o wybaczenie, ja... nie miałem nawet 

okazji, żeby się zaręczyć. Byłem na kontynencie.

-

W jakim celu? - zapytała.

Sir   William   patrzył   na   nią,   jakby   nie   rozumiał   sensu 

pytania. Lord Blake trącił go łokciem i szepnął mu coś na ucho. 

Sir William zaczerwienił się, po czym odparł:

-

Walczyłem na wojnie, panno Glyn.

-

Ach tak! Z jakimi efektami?

-

Wierzę, że... że wypełniłem mój obowiązek.

-

I   to   wystarczy,   sir   Williamie.   Skąd   pochodzi   pańska 

rodzina?

-

Z   Suffolk,   panno   Glyn.   Jesteśmy   starą   rodziną   z 

odpowiednimi   dochodami.   Z   moich   najbliższych 

pozostała mi tylko matka.

-

Był pan osobiście zamieszany w jakiś skandal?

background image

-

Boże uchowaj, skądże!

-

Szkoda.   A   więc   ma   pan   to   jeszcze   przed   sobą   - 

oświadczyła. -Lady Montclair, może pani przedstawić tego 

dżentelmena Georginie.

-

Ależ,   panno   Glyn,   pani   powinna   to   zrobić   - 

zaprotestowała   lady   Montclair.   -   Panna   Fairfax   jest   tak 

oblegana   przez   młodych   dżentelmenów,   że   jeśli   to   ja 

przedstawię jej sir Williama, z pewnością nie zwróci na 

niego uwagi. Jeśli jednak zrobi to pani, przynajmniej na 

niego spojrzy.

Panna Glyn uśmiechnęła się.

-

Nie   bardzo   rozumiem,   co   innego   mogłaby   zrobić,   ale 

dobrze,   niech   będzie   tak,   jak   pani   proponuje.   A   pan, 

lordzie   Blake,   też   pragnie   być   przedstawiony   pannie 

Fairfax?

-

Dziękuję, nie - odrzekł lord Blake, nie kryjąc znudzenia. - 

Za bardzo jestem onieśmielony jej urodą, aby się zdobyć 

na jakąś sensowną rozmowę. 

Katharine   Glyn   spojrzała   na   niego   z   rozbawieniem   i 

zaczęła   rozglądać   się   po   sali   w   poszukiwaniu   swojej 

przyjaciółki   i   towarzyszki,   panny   Georginy   Fairfax, 

background image

dwudziestoletniej   piękności,   której   lśniące   czarne   włosy, 

głęboko   osadzone   błękitne   oczy,   twarzyczka   w   kształcie 

serduszka,   zgrabna   figura   i   łagodne   usposobienie   wielu 

mężczyzn przyprawiały o zawrót głowy. Dodatkowym atutem 

pięknej panny była ogromna fortuna.

W końcu ją zauważyła. Panna Fairfax stała zaledwie kilka 

kroków   na   lewo   od   niej,   otoczona   przez   sześciu   młodych 

elegantów.

-   Chodźmy,   sir   Williamie   -   powiedziała   panna   Glyn, 

ciągnąc   go   w   stronę   otaczającego   pannę   Fairfax   męskiego 

kręgu.

Używając   na   zmianę   łokcia   i   uprzejmych   przeprosin, 

osiągnęła   zamierzony   efekt.   Wielbiciele   panny   Fairfax,   choć 

niechętnie,   rozstąpili   się   i   panna   Glyn   podprowadziła   sir 

Williama   do   obiektu   jego   westchnień   i   dokonała   krótkiej 

prezentacji.

Kiedy   jednak   zauważyła,   jak   pod   wpływem   uśmiechu 

blond boga pod jej przyjaciółką uginają się nogi, a jej twarz 

nagle   blednie,   nie   mogła   opanować   rozbawienia.   Nigdy   nie 

widziała panny Fairfax w takim stanie. Blond bóg z Olimpu był 

również nieco wytrącony z równowagi, nie na tyle jednak, aby 

background image

nie móc poprowadzić swojej wybranki na parkiet.

Samotność panny Glyn nie trwała zbyt długo, ponieważ 

już po chwili podeszła do niej siostra Tommy'ego, Elizabeth 

Carrington.

- Kim jest ten młody bóg, który tańczy właśnie z Georginą 

i dlaczego najpierw mnie z nim nie poznałaś? - zapytała.

Katharine opowiedziała jej krótko, czego dowiedziała się o 

sir Williamie, po czym skierowała rozmowę na inny temat:

-

Kim   jest   ten   Blake,   który   przez   cały   czas   dotrzymuje 

towarzystwa sir Williamowi? Znasz go?

-

Nie - odparła miss Carrington. - I niewiele o nim wiem. 

To   najwyraźniej   jego   pierwszy   sezon   w   Londynie   po 

latach nieobecności.

-

Wygląda na sensownego.

-

I ma furę pieniędzy.

-

Biedaczysko.   Nic   dziwnego,   że   ta   Huntington   tak   na 

niego poluje. Majątek i tytuł. Jakie to pospolite. Zaczynam 

tracić do niego sympatię. Szkoda. Odniosłam wrażenie, że 

mógłby mnie nieźle bawić.

-

Kate, ciebie wszyscy bawią.

-

To   prawda.   Jednak   lord   Blake   szczególnie.   Tommy 

background image

twierdzi,   że   panienki   przepadają   za   nim.   Jak   myślisz, 

zabrał dziś ze sobą jakąś?

-

Kate, nie bądź śmieszna!

-

Nie jestem śmieszna, tylko zrozpaczona. Jeśli wkrótce nie 

dostrzegę czegoś interesującego, zasnę na stojąco. 

Rozejrzała się po sali i szybko odkryła, że mężczyzna, o 

którym   mowa,   tańczył   właśnie   z   drugą   na   liście 

najpiękniejszych kobiet na tym balu.

-

O Boże! - zawołała.

-

Co się stało?

-

On zna Priscillę Inglewood. Widzisz? Uśmiecha się do 

niej. 

Panna Carrington podążyła za jej wzrokiem.

-

Już   wiem,   skąd   znam   to   nazwisko!   Siostry   Pomeroy 

twierdzą, że ten Blake wrócił do miasta właśnie z powodu 

Priscilli.

-

Chcesz powiedzieć, że ma zamiar związać się z Panną 

Doskonałą? To pogrąża go w moich oczach ostatecznie. 

Szkoda, wygląda dosyć... zajmująco. Cóż, muszę znaleźć 

inny obiekt zainteresowania. Nie rozmawiałam jeszcze z 

księżną Newberry.

background image

-

Uważaj,   Kate.   Lady   Mankin   -   zwyczajna   baronowa   - 

zjawiła się dziś w prawie identycznej sukni i księżna jest 

wściekła.

-

Wcale się nie dziwię. Lady Mankin wyszła, naturalnie?

-

Oczywiście!   Biedaczka   była   zdruzgotana.   Wątpię,   czy 

jeszcze   kiedyś   otrzyma   zaproszenie   od   kogoś   z 

towarzystwa, a jej zgłoszenie do klubu Almack's stoi teraz 

pod dużym znakiem zapytania.

-

Och, co za dramat w towarzystwie. Nawet w Drury Lane 

nie zobaczy się lepszego.

W chwilę później panna Glyn złożyła wyrazy współczucia 

księżnej Newberry, przeżyła kadryla z młodym Carringtonem i 

odprawiła z kwitkiem z pół tuzina dżentelmenów, palących się 

do zawarcia z nią znajomości... aby mieć łatwiejszy dostęp do 

panny Fairfax.

Nie potrafiła ukryć, jak bardzo nie cierpiała pochlebstw, 

szczególnie   z   ust   dżentelmenów   szukających   ładnej   buzi   i 

fortuny,   a   nie   charakteru.   Jej   zadaniem   było   trzymać   takich 

niegodziwców jak najdalej od panny Fairfax. Traktowała ich 

więc tak, by na długo zapomnieli o swoich marzeniach.

To,   że   żaden,   chcący   zawrzeć   związek   małżeński 

background image

mężczyzna,   nie   jest   nią   zainteresowany,   Katharine   Glyn 

wiedziała od dawna. Jednak wcale z tego powodu nie cierpiała, 

nie   zależało   jej   bowiem   ani   na   konkurentach,   ani   na   ich 

kiepskich   wierszach,   ani   na   samym   wyjściu   za   mąż.   Jej 

dochody, aczkolwiek skromne, zapewniały środki do życia i 

niczego więcej nie potrzebowała.

Uważając, że najwyższy czas wracać do domu, zaczęła się 

rozglądać za swoją podopieczną, co, jak się okazało, wcale nie 

było łatwe. W końcu znalazła ją w jakimś ustronnym miejscu, 

pochłoniętą rozmową z panną Carrington. 

-   Och,   Katharine!   -   zawołała   podekscytowana   panna 

Fairfax   na   widok   zbliżającej   się   przyjaciółki.   -   To 

najcudowniejszy wieczór w moim życiu! Właśnie zwierzałam 

się Beth ze wszystkich moich myśli i uczuć. Nic nie poradzę na 

to, że nie potrafię ich zatrzymać. Są jak potężny wodospad. Są...

-

Cieszę   się,   Georgino   -   przerwała   jej   stanowczo   panna 

Glyn.   -Zanim   jednak   ten   wodospad   zaleje   wszystko 

dookoła, chciałabym uświadomić ci, że minęła już druga i 

czas wracać do domu. Beth, myślę, że powinnaś poszukać 

swojego brata. Widziałam, jak rozmawiał z tą Morweną 

Devon.

background image

-

Co   takiego?   Znowu   ta   wymalowana   modliszka?   - 

oburzyła się panna Carrington. - Myślałam, że Tommy ma 

więcej   rozumu   -   powiedziała,   rzucając   się   na 

poszukiwanie zbłąkanego brata.

-

Chodź, Georgino. - Panna Glyn wzięła przyjaciółkę pod 

rękę i pociągnęła ją w kierunku wyjścia. - Czeka cię jutro 

ciężki dzień i musisz się dobrze wyspać.

-

Jutro, jutro! - powtarzała wciąż panna Fairfax. - Zobaczę 

go jutro. Och, Katharine, tyle się wydarzyło w ciągu tych 

ostatnich kilku godzin!

-

To   widać   po   twojej   rozgorączkowanej   twarzy   i 

błyszczących oczach. Lepiej jednak będzie, jak opowiesz 

mi o tym w powozie. Uzewnętrznianie uczuć na środku 

sali balowej naraża na zarzut trzpiotowatości. To świadczy 

o braku obycia, a obycie, moja droga, jest bardzo ważne, 

jeśli   się   chce   utrzymać   odpowiednią   pozycję   w 

towarzystwie.

-

Och,   Kate   -   zachichotała   panna   Fairfax.   -   Mówisz   od 

rzeczy!

Panna Glyn, która nigdy dotąd nie słyszała, żeby Georgina 

chichotała,   poczuła   niepokój.   Szybko   wyprowadziła   młodą 

background image

przyjaciółkę z sali i kiedy zajęły miejsce w powozie, a stangret 

zaciął konie, opadła na oparcie siedzenia i, spojrzawszy spod 

oka na pannę Fairfax, powiedziała:

-

Możesz zaczynać.

-

Nie patrz tak na mnie, Kate, jakbyś się obawiała czegoś 

strasznego   -   odparła   panna   Fairfax   ze   śmiechem.   - 

Zapewniam   cię,   że   jeszcze   nigdy   nie   było   mi   tak 

cudownie.   Kręci   mi   się   w   głowie   i   jest   mi   tak   lekko, 

jakbym za chwilę miała się unieść do gwiazd, zatańczyć 

walca   dookoła   Wielkiego   Wozu,   wyśpiewać   hymn 

Strzelcowi i dosiąść Wielkiej Niedźwiedzicy.

-

Nic z tego, Georgino, dobrze wiesz, że nawet na koniu 

trzymasz się fatalnie.

-

Och,   Katharine!   Jestem   taka   szczęśliwa!   -   powtarzała 

panna   Fairfax.   -   Poznałam   najcudowniejszego   pod 

słońcem   mężczyznę.   Jest   taki   piękny,   że,   kiedy   o   tym 

myślę, czuję, jak zapiera mi dech w piersiach. Wiesz, przez 

pierwsze   pięć   minut   znajomości   nie   mogłam   wymówić 

słowa. Jest taki miły, uprzejmy, inteligentny i czuły. Ma 

tyle gracji i wdzięku, a przy tym tyle siły, że mógłby nieść 

mnie w ramionach na koniec świata.

background image

Katharine straciła opanowanie i wybuchnęła śmiechem.

-

Och,   Georgie,   gdybyś   mogła   siebie   słyszeć.   Jeszcze   się 

nigdy tak nie ubawiłam.

-

Ale ja mówię poważnie.

-

Wiem,   kochanie,   wiem.   To   jest   właśnie   takie 

zachwycające. Miłość od pierwszego wejrzenia! Nigdy nie 

przypuszczałam,   że   zobaczę   cię   w   takim   stanie.   I 

pomyśleć, że to ja się do tego przyczyniłam!

-

Katharine, nie chciałabym, żebyś kpiła z moich uczuć do 

Will... do sir Williama.

-

Przepraszam - odparła jej przyjaciółka z powagą. - Już nie 

będę,   przyrzekam.   Sama   mnie   jednak   do   tego 

sprowokowałaś...   ale   niech   będzie,   co   ma   być   - 

odkaszlnęła. - Cieszę się, że wybrałaś kogoś, kto ma na 

imię William. Chrześcijańskie imię ma ogromny wpływ na 

charakter mężczyzny i szczęście jego małżonki. Taki na 

przykład Basil. To imię nieodparcie kojarzy mi się z łasicą. 

Wskazuje na mężczyznę, któremu nie powinny ufać ani 

kobiety, ani ich kieszenie. A Percy. Unikaj tego imienia, 

Georgino,   jak   diabeł   święconej   wody,   ponieważ 

mężczyzna, który je nosi, nigdy nie wyrwie się z objęć 

background image

swojej mamusi. Waldos zachoruje na podagrę, Brian odda 

się bez reszty polowaniom, a Roger rozpuście.

-

Katharine,   doprawdy!   -   zachichotała   ponownie   panna 

Fairfax.

-

Natomiast William - ciągnęła jej przyjaciółka wciąż z tą 

samą powagą- to imię wspaniałe pod każdym względem. 

Kryje w sobie siłę i urok historii. Zauważ tylko, że kojarzy 

się z walką- przypomnij sobie Wilhelma Zdobywcę

2

  - i 

twój   Willie nie jest  wyjątkiem.  Jeśli będziesz  go krótko 

trzymała,   a   nie   bawiła   się   w   jakieś   ckliwe   „mój   słodki 

Willie", myślę, że będą z niego ludzie. Moja rozmowa z 

nim była z konieczności króciutka i oczywiście potrzebuję 

więcej informacji, zanim ostatecznie powiem ci, co o nim 

myślę. Wspomniał, że ma jedynie matkę, to prawda?

-

Tak. Jego ojciec zmarł cztery lata temu, pozostawiając po 

sobie jedyne dziecko, właśnie Williama. 

-

Doskonale. Nie będziesz musiała szukać mężów dla jego 

sióstr i spłacać długów jakiegoś brata utracjusza. A jakie 

ma zdanie na temat dzieci?

-

Dzieci? - wykrztusiła z trudem panna Fairfax. - Katharine, 

my dopiero co się poznaliśmy!

2 Polskim odpowiednikiem imienia William jest Wilhelm. Wilhelm Zdobywca -książę Normandii, od roku 1066 
król ang. (przyp. red.).

background image

-

Ależ   moja   droga   Georgino,   słuchając,   z   jakim 

entuzjazmem mówisz o jego silnych ramionach, miałam 

prawo przypuszczać...

-

Katharine,   doprawdy!   -   prychnęła   panna   Fairfax.   -   Sir 

William to po prostu uprzejmy, inteligentny, dowcipny, 

wytwornie   wyrażający   się   młody   mężczyzna   o 

szlachetnym sercu, mądrych oczach i...

-

I   jutro   masz   zamiar   się   z   nim   zobaczyć   -   dodała   z 

uśmiechem Katharine Glyn.

-

O   tak!   -   westchnęła   uszczęśliwiona   Georgina.   - 

Wildingowie zaprosili go na jutrzejszy raut. Czy życie nie 

jest cudowne?

Powóz  zatrzymał  się przed  rezydencją  Fairfaksów   przy 

Russel Court, gdzie na obydwie panie czekał już Wainwright, 

majordomus Fairfaksów od dwudziestu prawie lat.

-

Dobry wieczór, Wainwright - powiedziała panna Glyn, 

zdejmując   płaszcz.   -   Ogromnie   cię   przepraszam   za   tę 

nieprzyzwoitą   godzinę.   Usiłowałam   wyciągnąć   pannę 

Fairfax wcześniej, ale tak świetnie się bawiła, że okazało 

się to zupełnie niemożliwe.

-

Nic   nie   szkodzi,   panno   Glyn   -   odparł   majordomus.   - 

background image

Piliśmy właśnie z Rossem herbatę w kuchni.

-

Nie   pozwól   więc,   aby   ostygła   -   odpowiedziała   z 

uśmiechem panna Fairfax. - Zamknij tylko drzwi i wracaj 

do Rossa. Katharine i ja idziemy natychmiast do łóżka.

-

Doskonale,   panienko.   -   Wainwright   skłonił   się   nisko, 

podczas gdy one weszły na schody prowadzące do ich 

sypialni.

-

Do łóżka, oczywiście - powtórzyła Katharine - ale dopiero 

wtedy,   gdy   opowiesz   mi   wszystko   o   sir   Williamie 

Athertonie, moja droga.

-

Powiedziałam ci wszystko, co wiem, Kate. Zapominasz, 

że dopiero dziś wieczorem się poznaliśmy.

-

Nie, nie, moja droga. To ty zapominasz.

-

Co chcesz przez to powiedzieć?

-

Nic, Georgino, nic! Idź do łóżka i śnij o swoim... nowym 

adoratorze.

-

Och,   Kate,   czy   nie   jest   cudowny!   -   powtórzyła   panna 

Fairfax, obejmując ponownie przyjaciółkę. - Jestem pewna, 

że wy dwoje jutro będziecie mieli okazję lepiej się poznać.

-

Jutro? Ależ ja jutro nie spotkam się z nim, Georgino. 

-

Ale raut u Wildingów...

background image

-

Nie wybieram się do Wildingów.

-

Kate!

-

Mówiłam   ci   już   tydzień   temu,   że   nie   przyjęłam 

zaproszenia. Twoja popularność, Georgino, zmusiła mnie 

do życia, które mi wcale nie odpowiada. Ciągłe obcowanie 

z   ludźmi   na   każdym   kroku   podkreślającymi   swoją 

wyższość   nawet   świętego   mogłyby   wyprowadzić   z 

równowagi... a obie wiemy, że nie jestem żadną świętą. 

Zrezygnowałam z rautu u Wildingów. Tęsknię do objęć 

Dantego, Swifta, Jonsona! Oni są wierni.

-

Tak, ale teraz, kiedy poznałam sir Williama...

-

To nie jest powód, dla którego mogłabym zrezygnować 

ze   spędzenia   wieczoru   w   bibliotece.   Marzę   o   tym   od 

miesiąca. To tempo, które w tym sezonie nam narzuciłaś, 

Georgino, niszczy moje duchowe życie. Sir William moje 

wstępne   oględziny   przeszedł   pozytywnie   i   wszystko 

wskazuje na to, że twoje również. Zobaczymy, czy spełni 

nasze oczekiwania, nieprawdaż, Georgie?

-

O tak! - westchnęła panna Fairfax, po czym zarumieniła 

się nagle.

-

Wspaniale   -   odparła   panna   Glyn   z   uśmiechem.   -   Nim 

background image

minie   tydzień,   sir   William   rozgłosi   wszystkim   dookoła 

swoją dozgonną miłość do ciebie.

2

Obie panny mieszkały razem w domu Fairfaksów przy 

Russel   Court   od   półtora   roku,   od   śmierci   rodziców   panny 

Fairfax. Jeremy, starszy brat Georginy, służył w kawalerii i nie 

mógł   zapewnić   siostrze   opieki.   W   tej   sytuacji   opiekunowie 

dziewczyny,   lord   i   lady   Egerton,   zaproponowali   jej,   aby 

zamieszkała z nimi. Jednak młodziutka panna Fairfax zdawała 

sobie sprawę z tego, że ta oferta nie była zupełnie szczera. Dla 

ludzi,   którzy   mieli   cztery   córki   na   wydaniu   -   w   tym   trzy 

niezbyt urodziwe -oraz dwóch synów, których upodobanie do 

pięknych   młodych   kobiet   dla   nikogo   nie   było   tajemnicą, 

przyjęcie pod swój dach Georginy Fairfax mogłoby skończyć 

się katastrofą. I wtedy to Katharine Glyn zaproponowała, że 

może zamieszkać z panną Fairfax w roli jej opiekunki.

Panna   Glyn   straciła   matkę,   gdy   miała   pięć   lat,   ojca   w 

wieku   lat   szesnastu.   Wtedy   to   przeniosła   się   do   domu 

Fairfaksów,   wyznaczonych   jej   przez   ojca   na   prawnych 

background image

opiekunów.   Od   tej   chwili   datuje   się   jej   przyjaźń   z   pięć   lat 

młodszą   Georginą.   Śmierć   państwa   Fairfax   w   przededniu 

debiutu Georginy sprawiła, że ta przyjaźń jeszcze bardziej się 

zacieśniła.

Katharine doszła do wniosku, iż, skoro zdecydowała, że 

sama   nie   wyjdzie   za   mąż,   powinna   zająć   się   młodziutką 

przyjaciółką,   przynajmniej   do   czasu,   aż   Jeremy   Fairfax, 

dwudziestotrzyletni   brat   Georginy,   mając   dosyć   służby   w 

wojsku, wróci do Londynu i w sposób odpowiedzialny zajmie 

się   siostrą.   A   że   panna   Glyn   znana   była   w   towarzystwie   z 

inteligencji   i   dużej   wiedzy   o   świecie   -   na   tę   opinię   ciężko 

pracowała   -   Egertonowie,   aczkolwiek   z   pewnym   wahaniem, 

zaakceptowali w końcu jej propozycję.

Przez rok panna Glyn i panna Fairfax mieszkały same w 

Russel Court w idealnej harmonii, rzadko wychodząc z domu i 

widując   się   jedynie   z   najbliższymi   przyjaciółmi.   Jednak   pod 

koniec żałoby Katharine zaczęła nalegać, aby jej przyjaciółka 

zaczęła znowu bywać w towarzystwie. Po dwóch tygodniach 

od debiutu panna Fairfax została uznana za piękność sezonu i 

największą   jego   sensację,   co   ją   nieco   zakłopotało,   natomiast 

pannę   Glyn   rozśmieszyło   do   łez.   Po   tym,   jak   książę   regent 

background image

podczas debiutu zwrócił na pannę Fairfax szczególną uwagę, jej 

sukces był murowany, a ona sama nie była już panią swego 

losu.

Katharine   Glyn   nie   zamierzała   jednak   rezygnować   ze 

swoich   ulubionych   zajęć   jedynie   po   to,   aby   uczestniczyć   w 

triumfie przyjaciółki. Tak więc zamiast pójść z nią na raut, na 

którym   pewnie   zanudziłaby   się   na   śmierć,   uprzedziła 

Wainwrighta,   że   nie   ma   jej   w   domu   dla   nikogo,   po   czym 

przebrała się w domowy strój i zaszyła w bibliotece, gdzie w 

ulubionym   skórzanym   fotelu   zagłębiła   się   w   lekturze 

pierwszego tomu  Fausta.  Koncentracja, towarzysząca jej dotąd 

podczas zgłębiania dzieł Monteskiusza, Swifta, Wollstonecrafta 

i Dantego, tym razem została brutalnie przerwana przez nagłe 

pojawienie   się   Georginy,   która   wpadła   do   biblioteki   i   z 

rozdzierającym okrzykiem - Kate! - rzuciła się do jej kolan.

-

Dobry   wieczór,   Georgino   -   powiedziała   panna   Glyn, 

starając   się   zachować   spokój.   -   Mam   nadzieję,   że   miło 

spędziłaś czas?

-

Och, Katharine! - zawołała panna Fairfax, ściskając kolana 

przyjaciółki. - Było cudownie!

-

Domyślam   się,   że   widziałaś   się   z   sir   Williamem 

background image

Athertonem.

-

Widziałam się z nim, rozmawiałam z nim, tańczyłam z 

nim!

-

Cieszy mnie, że na tym się skończyło.

-

Och, Katharine, nasze spojrzenie na świat jest identyczne 

- entuzjazmowała się panna Fairfax. - Nasze serca i umysły 

czują i myślą tak samo. Mamy te same nadzieje i te same 

marzenia. William ma wszystko, czego zawsze szukałam 

w mężczyźnie. Jest... jest niezwykle łagodny i delikatny, 

Kate,   a   mimo   to   taki   pewny   siebie.   Opanowany   i 

inteligentny, chociaż czasem bardzo impulsywny. Wiesz, 

rozmawiał dziś ze mną aż trzy razy!

-

Przepraszam,   moja   droga,   ale   muszę   to   skomentować. 

Jedna rozmowa to tylko grzeczność z jego strony, druga - 

to już głębsze zainteresowanie, trzecia świadczy o głębi 

uczuć, ale i... twoim przyzwoleniu, Georgino.

-

Och,   Katharine   -   zawołała   panna   Fairfax,   ponownie 

obejmując przyjaciółkę. - Jesteś kochaną, słodką, cudowną 

kobietą. Jak możesz tak mówić!

-

To samo mogłabym powiedzieć o tobie.

-

Gdybyś   jeszcze   ty   zakochała   się   wreszcie   w   kimś 

background image

wartościowym, moje szczęście byłoby już całkowite.

-

Błagam,   Georgino,   oszczędź   mi   tych   twoich 

wartościowych mężczyzn. Dobrze wiesz, że nie interesuje 

mnie   ani   miłość,   ani   małżeństwo.   Jestem   szczęśliwa. 

Dlaczego życzysz mi takiego nieszczęścia?

-

Miłość nie jest nieszczęściem.

-

Oczywiście,   że   jest.   Jeśli   nie   zwiodą   cię   intencje 

dżentelmena, wystawiając na pośmiewisko, to narażasz się 

na   cierpienie,   oczekując   spotkania   z   ukochanym   lub 

chwili, kiedy cię poprosi, abyś wpisała jego nazwisko do 

swojego karnetu, lub na akceptację przez jego szanowną 

mamusię.   Żadna   zakochana   kobieta   nie   zachowała 

rozsądku i pogody ducha. Pytam cię więc, Georgino, czy 

może mnie spotkać coś gorszego niż miłość i niemożność 

swobodnego zachowania się na salonach?

Twarz panny Fairfax pobladła nagle.

-

Katharine,   sir   William   ma   przyjść   do   mnie   jutro. 

Zaproponowałam,   żeby   przyszedł   w   porze 

przedpołudniowych wizyt. Powiedział, że tak zrobi!

-

Doskonale. Będę miała okazję wyspowiadać go z każdej 

godziny życia. W końcu to mój obowiązek.

background image

-

Tak, ale ty... on... ja...

-

My. Tak, moja droga, mów, proszę, dalej.

-

Katharine, twój język...

-

Mój język? To już będzie nas czworo. Czy może być coś 

bardziej przyjemnego?

-

Powściągliwość   -   odparła   stanowczo   panna   Fairfax.   - 

Powściągliwość byłaby o wiele przyjemniejsza.

-

Georgino... 

-

Och, Katharine - zawołała panna Fairfax, patrząc na nią 

błagalnie. - Nie mam zamiaru cię krytykować, doskonale 

wiesz,   jak   bardzo   jestem   do   ciebie   przywiązana   i   jak 

bardzo   cię   kocham,   ale...   cóż...   masz   tendencję   do 

mówienia   rzeczy   kąśliwych   i   szczerze   mówiąc 

dziwacznych, kiedy sądzisz, że nikt tego nie słyszy. Sir 

William może je niewłaściwie zrozumieć, nie znając cię i 

nie   kochając   tak   jak   ja   i...   boję   się,   że   możesz   go 

przestraszyć.

-

Georgino - odparła panna Glyn, chwytając przyjaciółkę za 

ramiona - mężczyzna, który może się przestraszyć tego, co 

mówię, nie jest wart, aby go zatrzymać.

-

Ale   on   jest!   To   jest...   to   znaczy...   -   Panna   Fairfax 

background image

zarumieniła się gwałtownie. - To bardzo wartościowy  i 

godny zaufania dżentelmen i zależy mi na tym, aby w 

moim domu wywrzeć na nim dobre wrażenie. To tylko 

przez jakiś czas, Kate, zanim cię lepiej nie pozna. Później 

będziesz   się   z   nim   przekomarzać,   ile   tylko   dusza 

zapragnie.   Na   razie   jednak   nie   mogłabyś   być   trochę 

bardziej powściągliwa? Zrobisz to dla mnie? Proszę?

-

Dla ciebie, Georgino, mogłabym obciąć swój język tępym 

nożem.

-

Nie sądzę, żeby to było potrzebne. Pójdę teraz powiedzieć 

kucharzowi, co ma przygotować na jutro dla gości. Och, 

gdybym tylko wiedziała, co sir Atherton lubi. Szkoda, że 

nie pomyślałam, aby go o to zapytać.

- Ośmielam się twierdzić, że myślałaś o czymś zupełnie 

innym.

Panna Fairfax wybiegła już jednak z pokoju i nie usłyszała 

ostatniego komentarza.

Katharine w zamyśleniu nawijała na palec pasmo włosów. 

A więc Georgina w końcu wpadła. Katharine od dawna się tego 

spodziewała, ponieważ jej przyjaciółka miała serce gotowe na 

przyjęcie miłości. A jednak, szkoda. Przez ostatnie półtora roku 

background image

przyzwyczaiła się do towarzystwa przyjaciółki. I oto znalazł się 

mężczyzna, który wywrócił jej wygodne życie do góry nogami. 

Nie   mogła   pojąć,   dlaczego   kobiety   zakochują   się   w 

mężczyznach,  mimo  że później obiekt ich wzniosłych uczuć 

krzywdzi je i rozczarowuje. Dzięki Bogu, pomyślała, że jestem 

zbyt rozsądna na to, aby znaleźć się w takiej sytuacji.

Panna  Fairfax leciała jednak  w  ogień  miłości  jak  ćma i 

trzeba ją było chronić, żeby się w tym ogniu nie poparzyła. 

Katharine rzuciła lekko, że wyspowiada sir Williama z całego 

życia, ale w tych słowach kryła się jej głęboka troska i niepokój. 

Jej obowiązkiem było upewnić się, że droga przyjaciółka będzie 

w ramionach sir Williama bezpieczna, nie dozna rozczarowania 

i nie będzie cierpiała. 

Jeśli sir William pozytywnie tę próbę przejdzie, a Georgina 

wciąż będzie go chciała, to Katharine Glyn była pewna, że w 

stosownym czasie zostaną ogłoszone zapowiedzi i pan młody 

nie ucieknie sprzed ołtarza.

3

Następnego dnia po południu panna Glyn podejmowała 

background image

w   ogromnym   błękitnym   salonie   Thomasa   i   Elizabeth 

Carringtonów, lorda Falkhursta, lorda Mowbry'ego oraz panny 

Mary i Elvirę Pomeroy. Georgina Fairfax była również, ale jej 

serce biło tak mocno, a krew tak pulsowała w skroniach, że 

niewiele do niej docierało i w prowadzeniu konwersacji panna 

Glyn   musiała   liczyć   tylko   na   siebie.   Sytuacja   była   o   tyle 

niezręczna,   że,   z   wyjątkiem   Carringtona,   pozostałych 

dżentelmenów   sprowadziło   tu   wyłącznie   zainteresowanie 

osobą panny Fairfax.

Panna Carrington robiła, co mogła, aby ratować sytuację i 

to nawet z niezłym rezultatem, ponieważ poza urodą miała 

wiele   wdzięku   i,   co   nie   było   bez   znaczenia,   spory   posag. 

Katharine Glyn zaczęło to nawet bawić, ale wtedy do salonu 

wszedł Wainwright i zaanonsował:

- Sir William Atherton i lord Blake.

Panna Glyn odwróciła się i ujrzała  młodego Adonisa z 

balu   u   Montclairów   i   jego   znudzonego   kompana.   Trudno, 

będzie   musiała   jakoś   przeżyć   wizytę   przyjaciela   Priscilli 

Inglewood. Po prostu zignoruje go.

Na szczęście są tu inni, którzy zabawią lorda Blake'a... jeśli 

przyjaciel lady Inglewood zasługuje na to, aby go zabawiać.

background image

Widząc,   z   jaką   determinacją   jej   przyjaciółka   idzie   w 

kierunku   obydwu   dżentelmenów,   Katharine   szybko   do   niej 

dołączyła.

-

Sir Williamie - powiedziała miękko panna Fairfax. - Tak 

się cieszę, że mógł pan przyjść.

-

To ogromna przyjemność widzieć panią znowu, panno 

Fairfax   -odparł   sir   William   równie   miękkim   głosem.   - 

Ośmieliłem się przyprowadzić ze sobą mojego najlepszego 

przyjaciela. Lord Blake, jeśli panie pozwolą.

Lord Blake skłonił się, podniósł dłoń panny Fairfax do ust 

i matowym głosem, który sprawił, że Katharine nagle zaparło 

dech w piersiach, powiedział:

-   Wiele   o   pani   słyszałem,   panno   Fairfax,   ale   nigdy   nie 

miałem odwagi podnieść oczu na tak olśniewającą urodę. 

Panna   Glyn   przymrużyła   oczy.   Jej   oddech   i   zdrowy 

rozsądek   znowu   były   w   normie.   To   tylko   puste   słowa, 

powiedziała sobie, i więcej o nim mówią niż głos.

-

Jest   pan   niezwykle   uprzejmy,   lordzie   Blake.   Każdy 

przyjaciel sir Williama jest mile widziany w moim domu. 

Sir   Williamie,  miał  pan   już   okazję  poznać   pannę  Glyn. 

Lordzie Blake, niech mi będzie wolno przedstawić pana 

background image

mojej   najserdeczniejszej   przyjaciółce,   Katharine   Glyn   - 

powiedziała panna Fairfax.

-

Jakże się cieszę, że znowu panią widzę, panno Glyn - 

rzekł sir William, skłaniając głowę. - Pani imię prawie nie 

schodzi z ust panny Fairfax.

-

Cóż   za   zdumiewający   brak   rozsądku   -   mruknęła 

Katharine, starając  się nie  widzieć złośliwego  uśmiechu 

lorda   Blake'a.   -   Ja   również   się   cieszę,   sir   Williamie, 

ponieważ nieustannie słyszę same dobre rzeczy o panu, 

ataki wzorzec doskonałości zawsze chętnie widzę w moim 

domu. Niestety, o panu, lordzie Blake, niewiele słyszałam.

-

Nie? - odparł, unosząc do góry jedną brew.

Znaczące szturchnięcie łokciem sprawiło, że panna Glyn 

szybko dodała:

- I to dobrze o panu świadczy. Zdaje się, że w dzisiejszych 

czasach ludzie mówią jedynie o tych, którzy są zamieszani w 

jakieś skandale. Napije się pan herbaty?

Lord Blake z powagą uznał, że to doskonały pomysł.

Panna Glyn skinęła na pokojówkę i natychmiast pojawiły 

się dwie filiżanki herbaty. Cała czwórka skierowała się teraz do 

stojącej w pobliżu sofy, gdzie panie zajęły miejsca, a panowie 

background image

stanęli przed nimi.

-

Wspomniał pan, sir Williamie - odezwała się panna Glyn 

- że porzucił niedawno służbę w wojsku i zdecydował się 

na życie w cywilu.

-

Tak.   Wróciłem   do   Anglii   cztery   miesiące   temu.   W 

Londynie jestem zaledwie od dwóch tygodni.

-

Opatrzność musiała nad panem czuwać, ponieważ, jak 

widzę, wrócił pan z frontu bez szwanku.

-

Miałem szczęście, to prawda, na przekór całej tej rzezi - 

odparł   sir   William.   -   W   ubiegłym   roku   zostałem   lekko 

draśnięty w ramię. I to była jedyna rana, jaką odniosłem.

-

Pańska matka musi być ogromnie szczęśliwa, że wrócił 

pan bezpiecznie do domu - dodała panna Glyn.

-

To prawda. Zrezygnowałem z wojska dla niej - przyznał. 

- Bardzo się o mnie bała, a zarządzanie majątkiem okazało 

się dla niej zbyt wielkim obciążeniem. Nie powinienem tak 

długo być poza domem. 

-

To   bardzo   chwalebna   postawa   -   skomentowała   panna 

Glyn. — A pan, milordzie? - powiedziała, zwracając się do 

lorda Blake'a. - Pan również brał udział w tym konflikcie?

-

Boże uchowaj! - zawołał ze zgrozą lord Blake. - Wojna to 

background image

prawdziwa klęska dla garderoby. Słyszałem, że Francuzi 

uwielbiają bić się na bagnety. Wszystko razem to raczej nie 

najlepszy sposób spędzania czasu.

-

Cóż   za   praktyczny   umysł   -   mruknęła   panna   Glyn.   - 

Prawda   Georgino?   Georgino?   -   powtórzyła,   trącając 

łokciem   przyjaciółkę   patrzącą   z   uwielbieniem   na   sir 

Williama.

-

Hm? Och... co mówiłaś, Kate?

-

Rozmawiałam właśnie z lordem Blakiem o ogrodnictwie i 

lord wspomniał, że sir William uwielbia cieplarnie, a to 

doskonale się składa, sir Williamie - powiedziała panna 

Glyn, zwracając się do nieco oszołomionego młodzieńca- 

ponieważ mamy wspaniałą cieplarnię z tyłu ogrodu. Może 

panna Fairfax dałaby się namówić i pokazała ją panu?

Panna Fairfax szybko zamrugała powiekami.

-

O   tak.  To   wspaniały  pomysł,   Kate   -  wykrztusiła.   -   To 

znaczy... jeśli ma pan na to ochotę, sir Williamie?

-

Z radością przemierzyłbym pustynię, gdyby tylko pani 

tam była, panno Fairfax - oświadczył młodzieniec.

Wyekspediowawszy   tych   dwoje   z   salonu,   Katharine 

podniosła się z sofy i zatrzymała przed lordem Blakiem.

background image

-

Nie   rozmawialiśmy   o   ogrodnictwie,   panno   Glyn   - 

zauważył.

-

Nie? - odparła, marszcząc brwi.

-

Z całą pewnością.

- Coś takiego - mruknęła. - Dałabym głowę, że tak było.

Lord Blake patrzył na nią z rozbawieniem.

-

Wygląda na to, panno Glyn, że ten Atherton po prostu 

wymknął się z panną Fairfax! - rzekł z oburzeniem lord 

Mowbry, tęgawy dżentelmen o różowej cerze.

-

Myli   się   pan,   lordzie   Mowbry.   To   panna   Fairfax 

wymknęła się z sir Williamem - poprawiła go panna Glyn.

-

Czyżby?

-

Widzi pan, Georgina błagała mnie, żebym nic o tym nie 

mówiła -wyznała, biorąc Mowbry'ego pod rękę. - Wierzę 

jednak w pańską dyskrecję. Biedna panna Fairfax cierpi od 

pewnego czasu na chorobę świętego Walentego.

Lord Blake odwrócił się, aby ukryć uśmiech.

- Nigdy o czymś takim nie słyszałem — zdziwił się lord 

Mowbry. 

- Och, to bardzo rzadka choroba i prawie nieuleczalna - 

powiedziała ze smutkiem panna Glyn.

background image

-

Co to ma jednak wspólnego z tym, że Atherton wyciągnął 

ją do ogrodu?

-

Ależ wiele, drogi lordzie Mowbry. Wie pan, oczywiście, 

że sir William wrócił właśnie z wojny?

-

Tak, tak, ale...

-

To  wielka tajemnica, ale jestem pewna,  że mogę panu 

zaufać -ciągnęła panna Glyn głosem pełnym ekscytacji. - 

Sir William wiele widział na pustyni egipskiej. Tam też 

spotkał   pewną   Cygankę,   która   nauczyła   go   wielu 

cudownych rzeczy, w tym również - dodała z triumfem 

-jak uleczyć osobę dotkniętą chorobą świętego Walentego. 

Właśnie teraz usiłuje jej pomóc!

Lord Mowbry przez chwilę patrzył w milczeniu na pannę 

Glyn,   po   czym   oznajmił,   iż   wcale   mu   się   to   wszystko   nie 

podoba, dlatego wychodzi, i pospiesznie opuścił pokój.

Lord Falkhurst, przystojny mężczyzna koło trzydziestki, 

wyraźnie czymś poirytowany, natychmiast podszedł do panny 

Glyn.

-

Katharine, zauważyłaś, że panna Fairfax wyszła z tym 

Athertonem?

-

Wydaje mi się, że rzeczywiście coś takiego widziałam. 

background image

Oczywiście moje oczy nie są już tak dobre jak kiedyś.

-

Dlaczego   im   nie   towarzyszysz,   chociaż   należy   to   do 

twoich   obowiązków?   Chyba   nie   powiesz,   że 

pozostawienie tych dwojga sam na sam jest właściwe?

-

Bardziej właściwe niż te okropne myśli, które kłębią się w 

twojej głowie, Falkhurst - odparła panna Glyn.

Lord Falkhurst zbladł gwałtownie, a jego szczęki zacisnęły 

się nerwowo. Ten młody mężczyzna o zgrabnej figurze, bujnej, 

ciemnej   czuprynie,   czarnych,   ponurych   oczach,   zawziętym 

charakterze   i   sporej   fortunie   dawno   temu   był   zaręczony   z 

panną Glyn.

-

Ależ,   Bertie   -   ciągnęła   panna   Glyn   z   promiennym 

uśmiechem   -doskonale   wiedziała,   że   lord   Falkhurst   nie 

cierpiał tego przezwiska z czasów dzieciństwa - nie rób 

takiej kwaśnej miny. Wyglądasz jak nadąsany uczniak... 

choć te czasy masz już dawno za sobą. Przestań się na 

mnie boczyć. Przecież możemy porozmawiać jak ludzie 

kulturalni. Powiedz, jak czuje się wuj Archibald? Zdaje się, 

że cierpi z powodu kamieni w nerkach?

-

Dziękuję, jest już całkiem zdrowy - odparł lord Falkhurst 

obojętnym tonem. 

background image

Katharine Glyn, sapiąc ze złości, zerwała się nagle i z całej 

siły uderzyła lorda Falkhursta w twarz.

- Jak pan śmie, sir?! Jak pan śmie obrażać mnie w moim 

własnym domu? Proszę wyjść! Natychmiast!

Siedem   par   oczu   ze   zdumieniem   obserwowało   tę 

zaskakującą scenę.

-

Katharine - syknął lord Falkhurst - czyżbyś postradała 

rozum? Co ty, do diabła, wyprawiasz?

-

Żadne przeprosiny nie są w stanie zatrzeć tego, co pan 

zrobił, lordzie Falkhurst - powiedziała z naciskiem panna 

Glyn. - Proszę opuścić ten dom i nigdy tu już nie wracać!

Widząc   malującą   się   na   twarzach   pozostałych   gości 

wrogość,   lord   Falkhurst,   wyraźnie   zmieszany,   skłonił   się 

sztywno i zrobił to, o co go poproszono.

Panna Glyn z nieskrywaną satysfakcją obserwowała, jak 

hrabia   opuszcza   salon.   Kiedy   po   chwili   odwróciła   się, 

zauważyła, że lord Blake, który stał oparty o gzyms kominka, z 

zainteresowaniem się jej przygląda. Nie przejęła się tym jednak. 

W   końcu   obiecała   poprawne   zachowanie   w   obecności   sir 

Williama. Postanowiła zignorować jego lordowską mość.

-

Och,   biedactwo!   -zawołały   ze   współczuciem   siostry 

background image

Pomeroy.

-

Jakież   to   musiało   być   dla   ciebie   okropne!   -zauważyła 

Elvira.

-

Ten człowiek to straszny cham - dodała Mary. - Mama 

zawsze twierdziła, że lord Falkhurst to cham.

-

Twoja reakcja była niesamowita, te błyszczące gniewem 

oczy, wysoko uniesiona głowa! - ekscytowała się Elvira. - 

Czułam, jak ciarki mi przechodzą po plecach.

-

Byłaś wspaniała, moja droga - powiedziała Mary. - Po 

prostu wspaniała.

Katharine   Glyn   ze   łzami   w   oczach   -   zawsze   idealnie 

wcielała się w każdą rolę - przycisnęła dłonie panien Pomeroy 

do piersi.

-

Co   za   wspaniałe   przyjaciółki!   Takie   wrażliwe.   Takie 

troskliwe -dramatycznie zawiesiła głos.

-

Ależ moja droga, musisz się położyć. Musisz się położyć 

natychmiast - oświadczyła lady Mary.

-

Tak,   tak,   Mary   ma   rację   -   przyznała   lady   Elvira.   - 

Potrzebujesz   chłodnego   kompresu   i  herbatki   z   mniszka 

lekarskiego,   by   dojść   do   siebie   po   tym   skandalicznym 

ekscesie.

background image

Odprowadzając   panny   Pomeroy   do   drzwi,   Katharine 

wciąż powtarzała:

- Jesteście dla mnie takie dobre. Nie wiem, jak mam wam 

dziękować. Jak dałabym sobie radę bez takich przyjaciółek jak 

wy?   Mam   tylko   nadzieję,   że   zapomnicie   tę   przykrą   scenę. 

Kiedy następnym razem nas odwiedzicie, z pewnością będzie o 

wiele przyjemniej.

Siostry Pomeroy zapewniły pannę Glyn, iż absolutnie nie 

czują się dotknięte, ponownie poradziły, aby nie zapomniała o 

herbatce z mniszka lekarskiego, i wyszły.

-

Nie   przyjmujemy   już   dziś   nikogo,   Wainwright   - 

poinformowała   panna   Glyn   majordomusa   i   ponownie 

wróciła do salonu.

-

Koniec wizyty - oznajmiła, podchodząc do rodzeństwa 

Carringtonów,   po   czym,   stanąwszy   między   nimi,   ujęła 

obydwoje pod ręce i zaczęła ich prowadzić w kierunku 

wyjścia.   -   To   była   ogromna   przyjemność   widzieć   was 

znowu. Pozdrówcie ode mnie, kogo chcecie, pamiętajcie o 

mnie w modlitwach, a teraz adieu.

-

Co proszę? - wykrztusił z trudem Carrington w połowie 

drogi do holu.

background image

-

Po prostu wyrzucam was - wyjaśniła Katharine.

-

Ale dlaczego? - zapytał ze zdumieniem.

-

Ponieważ tu wciąż jesteście.

-

Ale... ale...

-

Chodźże,   Tommy   -   powiedziała   stanowczym   tonem 

panna   Carrington,   ciągnąc   brata   w   kierunku   wyjścia.   - 

Siostra   Beth   wszystko   ci   wyjaśni.   Do   widzenia,   Kate   - 

rzuciła przez ramię. - Doskonale się bawiłam.

-   Miło   mi   -   odparła   panna   Glyn.   -   Musimy   to   kiedyś 

powtórzyć.

Wesoły   kobiecy   śmiech   był   jedyną   odpowiedzią,   gdy 

Wainwright żegnał przy drzwiach Carringtonów.

Katharine   odetchnęła   z   ulgą,   zadowolona   z   dobrze 

wykonanego   zadania,   ponownie   wróciła   do   salonu   i, 

zamknąwszy za sobą drzwi, ze zdumieniem zauważyła lorda 

Blake'a, niedbale opartego o marmurowy gzyms kominka.

-   Coś   takiego!   -   zawołała   ze   zdumieniem.   -   Pan   wciąż 

tutaj?

-

A nie powinienem? - zapytał spokojnie, podchodząc do 

niej.   -Prawdę   mówiąc,   już   trzęsę   się   ze   strachu,   kiedy 

pomyślę, co może pani zrobić, aby mnie wyrzucić z domu.

background image

-

Postaram się, żeby pańskie wyjście odbyło się w miarę 

bezboleśnie - zapewniła go chłodno.

-

Jestem ogromnie zobowiązany, ale czy naprawdę muszę 

wyjść?

-

Jak słusznie zauważył pewien wieszcz, nieproszeni goście 

są   najsympatyczniejsi,   kiedy   wychodzą.   Ale   proszę 

zaczekać - powiedziała, podnosząc rękę w wymownym 

geście, po czym zamknęła na chwilę oczy, jakby się chciała 

nad   czymś   zastanowić.   -   Jest   pan,   o   ile   pamiętam, 

przyjacielem sir Williama, tak? - zapytała. 

-

Istotnie, jesteśmy zaprzyjaźnieni.

-

Do licha! - westchnęła. - Skoro jest pan przyjacielem sir 

Williama Athertona, a sir William jest przyjacielem panny 

Fairfax, wyrzucając pana, mogłabym obrazić sir Williama, 

upokorzyć pannę Fairfax i sprowadzić tysiąc nieszczęść na 

moją biedną głowę. Może pan zostać - zdecydowała bez 

specjalnego entuzjazmu.

-

Jest pani, doprawdy, zbyt łaskawa.

-

Nie jestem łaskawa. Zastanawiam  się tylko, jak z tego 

wybrnąć. Od dawna jest pan lordem?

-

Od zawsze.

background image

-

Ach tak!

Obserwował ją przez monokl.

-

Sądząc   z   tonu   pani   głosu,   żyłem   w   grzechu?   Czy, 

podobnie jak Francuzi, nie lubi pani arystokracji?

-

Czy   nie   lubię?   Przyznaję,   że   jest   w   was   coś,   co   mnie 

okropnie bawi. Ale poza tym...

- Nic dobrego nie da się powiedzieć, tak?

Jego uśmiech wydał się jej ogromnie ujmujący.

-

Przykro   mi,   ale   nie.   Trudno   znaleźć   coś   dobrego   w 

robaczywym jabłku.

-

Protestuję.   Pewnie   pani   nie   uwierzy,   ale   nie   wszyscy 

jesteśmy łobuzami. A przynależność do wyższych sfer jest 

raczej przyjemna. Wykwintne jedzenie, wspaniałe stroje... 

Odpowiada   mi   takie   życie.   Łachmany   i   bieda   to   nic 

miłego. Gdyby pani widziała marokańską bonżurkę, którą 

dziś rano miałem na sobie, nie oceniałaby pani nas aż tak 

surowo, zapewniam panią.

-

Nie zmieniłabym zdania z powodu jakiejś tam bonżurki. 

Z   powodu   wieczorowego   surduta   -   być   może,   ale 

bonżurki   -   nigdy.   Widziałam,   jak   tańczył   pan   z   lady 

Priscillą Inglewood na balu u Montclairów. Od dawna ją 

background image

pan zna?

-

Od dziecka.

-

Ach tak.

-

Moja droga, czyżbym znów popełnił błąd?

-

Po prostu zaskoczył mnie pan, milordzie. Nie mogę pojąć, 

dlaczego, będąc przyjacielem lady Inglewood, zdecydował 

się pan wejść do jaskini lwa.

Lord Blake bawił się trzymanym w ręku monoklem.

- Zdumiewa mnie pani, panno Glyn. Najwyraźniej nie lubi 

pani   lady   Inglewood,   wzorca   doskonałości,   a   jednocześnie 

szydzi z arystokracji. Czemu przypisać to dziwne nastawienie? 

- Doprawdy, nic w ty dziwnego, milordzie. W młodości 

bywałam   źle   traktowana   przez   wiele   osób   z   towarzystwa   i 

pamiętam,   jak   okropnie   się   wtedy   czułam.   Nie   chciałabym 

doświadczyć tego znowu.

-

A lady Inglewood?

-

Ma   w   tym   duży   udział.   „Gdyby   jej   oddech   tak   był 

jadowity   jak   jej   wyrazy,   ani   podobna   byłoby   żyć   w   jej 

sąsiedztwie,   zaraziłaby   powietrze   do   północnego 

bieguna"

3

.

-

Wiele hałasu o nic, akt drugi, scena pierwsza, ale nietrafnie 

Wiele hałasu o nic, akt II, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).

background image

dobrana, jak sądzę.

-

Pozostańmy więc każdy przy swoim. Lady Inglewood z 

pewnością nie podziękuje panu, że pan tu dziś przyszedł. 

Uzna   pana   za   potwora   i   zażąda   zadośćuczynienia.   Być 

może będzie pan musiał opuścić kraj na dłuższy czas.

-

Nigdy. Czyż jest gdzieś kraj tak zabawny jak Anglia?

-

Nie mam pojęcia, nigdy z niej nie wyjeżdżałam. Bardzo 

się   jednak   cieszę,   że   pan   to   powiedział,   ponieważ   od 

dawna uważam, że Anglia nie cieszy się w świecie taką 

opinią,   na   jaką   zasługuje.   Czy   lubi   pan   czytać,   lordzie 

Blake?

Kąciki jego ust leciutko zadrżały.

-

Czasami.

-

Mamy tu wspaniałą bibliotekę. Może chciałby pan z niej 

skorzystać do powrotu sir Williama?

-

Nie odpowiada pani moje towarzystwo - skonstatował ze 

smutkiem.

-

„...abyśmy mogli być bardziej obcy wobec siebie"

4

.

-

Jak wam się podoba, akt trzeci, scena druga.

-

Cenię   pańską   znajomość   Szekspira,   ale   nie   pańskich 

przyjaciół. Nasza znajomość jest zbyt krótka, bym mogła 

Jak wam się podoba, akt III, scena 2, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).

background image

wiedzieć,   czy   odpowiada   mi   pańskie   towarzystwo,   ale 

zdecydowanie nie podoba mi się to, co pan mówi. Dawno 

już osiągnęłam pełnoletność, sir, i zdecydowałam żyć tak, 

jak   chcę.   Postanowiłam   nie   utrzymywać   żadnych 

kontaktów z przyjaciółmi lady Inglewood i, jak sądzę, ona 

również żąda od swoich przyjaciół, aby nie utrzymywali 

kontaktów ze mną. Radzę więc, żeby pan tu już więcej nie 

wracał.

-

Krzywdzi pani tę godną szacunku kobietę, mówiąc o niej 

takie rzeczy. Lady Inglewood nie ma zwyczaj u żądać od 

swoich przyjaciół, by postępowali zgodnie z jej życzeniem. 

-

Och, niech pan nie mówi głupstw. Przed chwilą twierdził 

pan przecież, że znają od dziecka.

-

I właśnie dlatego uważam lady Inglewood za czarującą, 

inteligentną   kobietę,   która   cieszy   się   w   towarzystwie 

ogromnym szacunkiem.

-

Rzeczywiście. Czy może być coś bardziej obiektywnego?

-

Mówi pani zagadkami, panno Glyn.

-

To mój dom, lordzie Blake i mówię tak, jak chcę.

Lord Blake oparł się niedbale o marmur kominka i patrzył 

na nią spod półprzymkniętych powiek.

background image

- Wygląda na to, że chyba się nie pogodzimy. Zostańmy 

więc,   jeśli   chodzi   o   lady   Inglewood,   przy   własnym   zdaniu. 

Niech   mnie   pani   tylko   nie   wysyła   do   biblioteki.   Proszę   mi 

pozwolić zostać i słuchać tego, co pani zechce powiedzieć... i 

wypić jeszcze jedną filiżankę herbaty. Podaje pani znakomitą 

herbatę, panno Glyn.

Westchnęła z rezygnacją i ponownie  napełniła filiżankę 

jego lordowskiej mości.

Korzystając   z   chwili   przerwy   w   rozmowie,   uważnie 

przyjrzała się rozmówcy. Lord Blake, na pierwszy rzut oka, 

ubrany   był   zgodnie   z   najnowszym   trendem   w   modzie: 

srebrzysty surdut w czerwone różyczki znakomicie uwydatniał 

jego szerokie ramiona; na rudobrązowej kamizelce wisiał na 

srebrnym łańcuszku monokl; bryczesy uwypuklały wspaniale 

umięśnione nogi, a długie buty lśniły oślepiająco.

Po   chwili   jednak   zauważyła,   że   kołnierzyk   koszuli   nie 

sięga tak wysoko, jak powinien, ale umożliwia za to swobodne 

ruchy   głową.   Krótko   obcięte,   ciemne   włosy   układały   się 

naturalnie,   a   na   długich,   wąskich   palcach,   poza   rodowym 

sygnetem, nie było żadnych pierścieni. Lord Blake najwyraźniej 

nie był niewolnikiem mody.

background image

Obiekt   tej   tak   drobiazgowej   lustracji,   obserwował   ją 

również, co Katharine bardzo rozbawiło. Rzadko się zdarzało, 

żeby ktokolwiek, a tym bardziej mężczyzna, obdarzał ją czymś 

więcej   niż   tylko   przelotnym   spojrzeniem,   nie   mówiąc   już   o 

lustracji od stóp do głów.

Spojrzała   na   niego   spod   oka   i   jej   usta   zadrżały   w 

uśmiechu.

-

Skończył pan? - zapytała.

-

Proszę  o   wybaczenie,   ale   gubię  się   w   domysłach.  Czy 

nigdy nikomu nie pozwala pani zajrzeć pod tę maskę, za 

pomocą której odgradza się pani od świata?

-

Ale to wcale nie jest maska! To jestem ja, lordzie Blake. 

Chyba   nie   chce   pan   obnażać   mnie   przed   światem? 

Pomyśleć, jakie to byłoby nieprzyzwoite!

-

Nie kuś zdesperowanego człowieka. 

Panna Glyn przycisnęła dłoń do ust, aby nie zareagować 

śmiechem na ten cytat.

W szarych oczach lorda Blake'a widać było satysfakcję.

-

Czy czułaby się pani urażona, gdybym zadał jej bardziej 

osobiste pytanie?

-

Przeciwnie - odparła, starając się odzyskać zimną krew. - 

background image

Osobiste pytania, zadane przez kogoś obcego, są zupełnie 

nieszkodliwe, ponieważ osoba zapytana właściwie może 

mówić, co jej tylko przyjdzie do głowy, a pytający nie jest 

w   stanie   stwierdzić,   czy   zapytany   mówi   prawdę. 

Ponieważ jednak my dwoje więcej się już nie spotkamy, 

postaram   się   panować   nad   wyobraźnią.   Proszę   pytać, 

milordzie.

Przez   chwilę   obserwował   ją   w   milczeniu,   po   czym 

odchrząknął i rzekł:

-

Zastanawiam   się   po   prostu,   dlaczego   tak   surowo 

potraktowała   pani   lorda   Falkhursta,   gdy   poinformował 

panią, że jego wuj Archibald doszedł do siebie po ataku 

kamieni nerkowych.

-

Ponieważ marzyłam od lat o tym, żeby uderzyć lorda 

Falkhursta   -oznajmiła,   najwyraźniej   uważając   to   za 

całkiem wystarczający powód.

-

Często ulega pani takim zachciankom?

-

Jedynie w stosunku do lorda Falkhursta.

-

Nie lubi pani tego dżentelmena?

-

Zbyt wysoko pan go ceni. Szekspir trafnie ocenił takich 

jak on: „W najkorzystniejszych chwilach jest czymś nieco 

background image

gorszym   niż   człowiek;   w   najmniej   korzystnych   czymś 

nieco lepszym niż zwierzę..."

5

-

Rozumiem, że nie lubi pani jego towarzystwa?

-

„...którego nieobecności nie pragnęłabym żarliwie..."

6

-

To były dwa cytaty z  Kupca weneckiego.  Czy może pani 

przytoczyć jakiś trzeci?

-

„Bóg   go   stworzył,   dlatego   trzeba   go   uznać   za 

człowieka..."

7

-

Brawo, panno Glyn! - zawołał, klaszcząc w ręce, chociaż 

bez   zbytniego   entuzjazmu.   -   Widzę,   że   będę   musiał 

odświeżyć   sobie   Szekspira,   by   móc   z   panią   swobodnie 

konwersować. Dlaczego jednak właśnie dziś zdecydowała 

się pani uderzyć lorda Falkhursta, skoro, jak sama pani 

przyznaje, czekała na tę okazję od lat?

-

Och, czy zdobyłabym się na tę zuchwałość, gdybym nie 

liczyła na trzy pozytywne efekty tego chwalebnego czynu? 

-

I były?

-

Po pierwsze mogłam wreszcie spełnić moje marzenie. Po 

drugie   było   dla   mnie   oczywiste,   że   po   takim   afroncie 

opuści mój dom. A po trzecie wyobraziłam sobie tę burzę 

Kupiec wenecki, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).
6 Jak wyżej.
7 Jak wyżej.

background image

nieprzychylnych   komentarzy,   które   prześladować   będą 

łajdaka   przez   wiele   tygodni,   gdyż   traf   chciał,   że   lady 

Elvira   i   lady   Mary   Pomeroy   były   świadkami   tego 

szokującego zdarzenia. Nim słońce wzejdzie, będzie już o 

nim   wiedział   cały   Londyn.   Nie   wiem,   czy   pan   się 

orientuje, ale to największe plotkarki w mieście.

-

Słyszałem coś o tym.

-

Co mi nie przeszkadza bardzo je lubić - ciągnęła panna 

Glyn,   dzielnie   panując   nad   śmiechem.   -   Uważam   je   za 

najzabawniejsze   stworzenia   w   towarzystwie.   Znają 

wszystkie   krążące   po   Londynie   plotki   i   zawsze   je 

ubarwiają. Plotki, jak pan zapewne wie, mają to do siebie, 

że szybko się zmieniają, ale to, co robią z nimi Mary i 

Elvira,   to   prawdziwy   artyzm!   Często   sama   wymyślam 

jakąś   plotkę   o   sobie,   aby   się   przekonać,   do   jakich 

rozmiarów   potrafi   urosnąć   dzięki   nieprawdopodobnej 

inwencji tych pań. To bardzo zabawne.

-

Sprowadza   mnie   pani   na   manowce,   panno   Glyn. 

Zaczynają mi się podobać te pani nonsensy.

-

Bez   obawy.   To   tylko   chwilowe   zboczenie   z   drogi. 

Mężczyźni z natury są bardzo zmienni.

background image

-

Nie, madame, źle mnie pani zrozumiała! Moja słabość jest 

tak niezmierzona, jak Zatoka Portugalska.

Panna   Glyn   nie   mogła   już   opanować   chichotu,   który 

szybko zamienił się w głośny śmiech.

Sir William Atherton i panna Fairfax wybrali właśnie ten 

moment,   aby   wrócić   do   salonu.   Sir   William   wydawał   się 

zakłopotany   widokiem   panny   Glyn   śmiejącej   się   z   jego 

przyjaciela.   Wyraz   twarzy   panny   Fairfax   natomiast   był 

mieszaniną gniewu i przerażenia.

- Kate! - zawołała. - Co tu się dzieje?

Lord Blake starał się zachować powagę.

- Przepraszam cię, Georgino - wykrztusiła panna Glyn, z 

trudem łapiąc powietrze. - Lord Blake opowiadał mi właśnie 

wyborną   historyjkę   o   wielbłądach   w   Himalajach,   niestety, 

niezbyt nadającą się do powtórzenia.

Lord   Blake   spojrzał   na   nią   ze   zdumieniem,   ale   ona 

udawała, że tego nie widzi.

-   Cieszę   się,   że   wreszcie   wróciliście   -   ciągnęła.   -   Już 

chciałam   zawiadomić   policję,   żeby   was   szukała.   Drogi   sir 

Williamie - szybko dodała, biorąc go pod rękę - proszę usiąść i 

pogawędzić   ze   mną   przez   chwilę.   Panna   Fairfax   zupełnie 

background image

panem   zawładnęła,   a   ja   tak   bardzo   pragnęłam   zamienić   z 

panem kilka słów.

-

Ale, panno Glyn - sir William rozejrzał się ze zdumieniem 

dookoła - gdzie są pani pozostali goście?

-

Mieli... jakieś inne, wcześniej już uzgodnione spotkanie - 

odparła   wymijająco.   -   Georgino   -   rzuciła   przez   ramię, 

prowadząc   sir   Williama   w   kierunku   ciemnozielonej 

kanapy - spróbuj, z łaski swojej, zająć się lordem Blakiem.

Przez   następne   pół   godziny   panna   Glyn   rozmawiała   z 

młodym   człowiekiem,   starając   się   taktownie   wypytać   o 

wszystkie   szczegóły   z   jego   życia,   co,   jak   uważała,   było   jej 

szczególnym obowiązkiem. Bardzo szybko jednak doszła do 

wniosku,   że   jej   przyjaciółka   nie   myliła   się   w   ocenie   sir 

Williama. Charakter młody człowiek miał wypisany na twarzy, 

a to, co z niej wyczytała, wyglądało obiecująco. Mogła sprzyjać 

tej znajomości bez obawy, że przyniesie ona jakiś zawód czy 

cierpienie jej przyjaciółce.

Uświadomiwszy sobie, że czas wizyty został już dawno 

przekroczony,   sir   William   wstał,   oznajmiając,   że   on   i   jego 

przyjaciel muszą już iść.

-

Och, jestem pod wrażeniem - powiedziała panna Glyn, 

background image

wstając   również.   -Drogi   panie,   musi   mi   pan   solennie 

obiecać, że odwiedzi nas jutro. Bardzo miło mi się z panem 

rozmawiało.

-

To dla mnie ogromny zaszczyt, panno Glyn - odrzekł sir 

William, skłaniając z uśmiechem głowę.

Zręcznie manewrując przyjaciółką i sir Williamem, tak aby 

mogli   jeszcze   chwilę   ze   sobą   porozmawiać,   zanim   się 

pożegnają, panna Glyn cofnęła się parę kroków, dołączając do 

lorda Blake'a.

-

Mistrzowskie zagranie - rzekł z uznaniem.

-

Dziękuję,   milordzie.   Patronowanie   rozkwitającej 

romantycznej   miłości   to   trudne   i   dosyć   wyczerpujące 

zadanie. Jeśli nie otrzymuje się w zamian dostatecznego 

uznania, można zacząć się zastanawiać, czy warto się było 

trudzić.

-

Nie aprobuje więc pani romantycznej miłości?

-

Oczywiście,   że   nie   aprobuję,   tak   zresztą   jak   każdy 

rozsądny   człowiek.   Romantyczna   miłość   zamienia 

inteligentnych   skądinąd   ludzi   w   skończonych   idiotów. 

Georgina już wpadła w cielęcy zachwyt i zaczynam się 

obawiać,   żeby   sytuacja   nie   wymknęła   się   spod   mojej 

background image

kontroli.

-

Musi   być   pani   dzielna   -   rzekł   lord   Blake.   -   Przytoczę 

słowa niejakiego Ralpha Bottswaya, handlarza nawozem z 

Lancaster, przy których pani problemy będą jak trzepot 

skrzydeł   ćmy   podczas   huraganu.   Powiedział   do   mnie: 

„Nieszczęścia mogą na nas spadać ze wszystkich stron, 

wasza lordowska mość, nasze pola nie obrodzić, studnie 

wyschnąć.   Ktoś   uprowadzi   nam   stada   owiec   i   nasze 

dzieci... ale przynajmniej nie będziemy się musieli obawiać 

szarańczy".

Panna Glyn nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- Proszę już iść i nie wracać - powiedziała. - Nie mogę 

pozwolić, aby jakiś arystokrata wyprowadzał mnie w pole w 

moim   własnym   domu,   a   co   dopiero   ktoś,   kto   od   dziecka 

przyjaźni się z Priscillą Inglewood.

Lord Blake skłonił się w milczeniu i wraz z sir Williamem, 

który z ciężkim sercem pożegnał się wreszcie z panną Fairfax, 

opuścił Russel Court.

-

Och,   Kate!   -zawołała   panna   Fairfax,   rzucając   się   w 

ramiona przyjaciółki. - Jestem taka szczęśliwa! Nie potrafię 

znaleźć słów, by powiedzieć, co czuję. To tak, jakby gdzieś 

background image

wewnątrz mnie zapłonęło jakieś złociste światło!

-

Tak,   tak   kochanie   -   powtarzała   spokojnie   panna   Glyn, 

prowadząc   podekscytowaną   dziewczynę   schodami   do 

pokoi na piętrze.

-

Och, Kate! - westchnęła panna Fairfax, kiedy weszła do 

swojej sypialni i rzuciła się na łóżko. - On jest naprawdę 

czarujący   i   ma   takie   nienaganne   maniery.   Czy   wiesz   - 

powiedziała,   siadając   nagle   -   że   on   ma   spaniela,   który 

uwielbia   kornwalijskie   ciasteczka,   tak   jak   mój   kochany 

mały Scotty?

-

Wprost trudno w to uwierzyć - mruknęła panna Glyn, 

idąc do swego pokoju.

4

Czcigodny markiz Blake Park, baron Willoughby-on-the 

Marsh,   lord   Theodore   Francis   Beauregard   Quentin   Blake 

wyjeżdżał   z   Russel   Court   z   mieszanymi   uczuciami.   Nie 

spodziewał   się,   że   ta   przedpołudniowa   wizyta   u   dwóch 

wytwornych dam z towarzystwa minie tak szybko i będzie taka 

fascynująca.   Jego   doświadczenie,   jeśli   chodzi   o   tego   typu 

background image

wizyty, nie było najlepsze, ale William tak bardzo go prosił. 

Czy mógł odmówić przyjacielowi? Tak więc wybrał się z nim 

do Russel Court i co? Nie było troskliwych pytań o zdrowie 

jego   i   jego   rodziców.   Żadnych   wynurzeń   na   temat   pięknej 

pogody. Ani minuty rozmowy o najświeższych towarzyskich 

wydarzeniach. Zamiast tego - piękno, urok i panna Katharine 

Glyn.   Całkowicie   nieprzewidywalna   i   ogromnie   intrygująca. 

Nawet   teraz,   kiedy   zręcznie   manewrując   zaprzęgiem, 

przejeżdżał   zatłoczone   centrum   Londynu,   nie   mógł   o   niej 

zapomnieć.

Była   najbardziej   stanowczą   młodą   kobietą,   jaką 

kiedykolwiek   spotkał...   W   jej   zachowaniu   nie   było   nic,   co 

mogłoby świadczyć o tym, że usiłuje złapać go na męża. Już 

sam   ten   fakt   był   nadzwyczajny,   ponieważ   zdążył   się 

przyzwyczaić, że w ciągu ostatnich pięciu lat był nieustannie 

ścigany   przez   wszystkie   polujące   na   arystokratyczne   tytuły 

kobiety.

Zamyślił się. Czy Oliver naprawdę zginął pięć lat temu? 

Ból, który odczuwał za każdym razem, kiedy myślał o swoim 

bracie, przeszył jego serce ponownie. Mimo iż minęło już tyle 

lat, wciąż mógł powtarzać za Hamletem: Jakież przeraźliwie 

background image

nudne, banalne i bez sensu zdają się mi te wszystkie uroki 

życia...   Wiosenny   Londyn   i   zakochany   William   nie   były   w 

stanie wyrwać go z melancholii. I chociaż Katharine Glyn też 

nie  udało   się  tego   dokonać,   zdołała   jednak  tę   szarość  nieco 

ubarwić. Może jego krótki pobyt w mieście nie będzie czasem 

zupełnie straconym.

Najwyraźniej   jego   kompan   czuł   to   samo,   gdyż   siedząc 

obok niego w faetonie, od chwili opuszczenia Russel Court nie 

przestawał rozwodzić się nad cnotami panny Fairfax i nawet 

nie zauważył, gdy zatrzymali się przed klubem White's.

-

Błagam,   przestań   już,   Will   -jęknął   lord   Blake,   rzucając 

wodze   pachołkowi   i   wyskakując   z   faetonu.   -Za   chwilę 

wchodzimy   do   środka.   Chyba   nie   masz   zamiaru 

ośmieszyć się tymi tak głośno wyrażanymi zachwytami?

-

Co,   już   przyjechaliśmy   do   White's?   -   rzekł   William, 

rozglądając się z niedowierzaniem.

-

Owszem,   mój   drogi   -   odparł   lord   Blake,   nie   kryjąc 

rozbawienia. - I tak spóźniliśmy się na lunch, sądząc po 

burczeniu w moim żołądku. Chodź, Will, musimy szybko 

coś zjeść. Po emocjach, jakich doświadczyłeś tego ranka, 

twój organizm także wymaga regeneracji. Myślę, że udziec 

background image

barani obu nas postawi na nogi.

Sir   William   wyskoczył   z   faetonu   i   podążył   za 

przyjacielem.

-

Tak   się   składa   -   odparł,   gdy   kłaniali   się   licznym 

znajomym - że nie bardzo mam apetyt.

-

Och, nie wątpię - zauważył lord Blake. - Przynajmniej 

usiądź, wypij kieliszek porto i dotrzymaj mi towarzystwa.

Kiedy weszli do jadalni, lord Blake zauważył siedzących 

przy   jednym   ze   stolików   Robbinsa   i   lorda   Braxtona   i 

zdecydował się do nich dołączyć. Chociaż dawno temu wybrał 

życie odludka, cieszyło go, że jeszcze niezupełnie zdziwaczał. 

Codzienność na prowincji, w otoczeniu służby, dzierżawców i 

organizacji   dobroczynnych,   była   tak   cholernie   nudna   i... 

monotonna. Nie o takim życiu kiedyś marzył. 

Jednak   teraz   starał   się   odpędzić   czarne   myśli   i   cieszyć 

towarzystwem przyjaciół. Zamówili lunch i rozmowa potoczyła 

się   wartko.   Dyskutowali   o   wyścigach   konnych,   ostatnich 

prezentacjach na dworze i płochych sercach kobiet.

Peter   Robbins   -   w   brązowym   jeździeckim   surducie, 

spodniach   ze   skóry   kozłowej   i   wysokich   butach   -   ze 

wzburzeniem   opowiadał   o   niejakim   Jamisonie   Knoksie, 

background image

wyjątkowo   cynicznym   łobuzie,   który,   nie   dalej   jak   dwa   dni 

temu,   miał   czelność   odebrać   mu   kochankę.   Niepocieszony 

amant,   którego   wzrost,   cera   i   nos   wskazywały   na 

pokrewieństwo z Blakiem - w rzeczywistości byli kuzynami - 

siedział naprzeciw niego.

Hrabia Braxton, siedzący po prawej stronie lorda Blake'a, 

był najwyraźniej szczerze ubawiony żałosną historią Robbinsa, 

ale   taktownie   krył   śmiech,   zasłaniając   usta   koronkową 

chusteczką.   Lord   Braxton,   trzydziestoletni   dżentelmen, 

uważany był za największego, po lordzie Bingsleyu, eleganta. 

O ile jednak Bingsley wciąż szukał czegoś nowego, śmiałego i 

wyszukanego,   Braxton   największą   wagę   przywiązywał   do 

eleganckiego   kroju   surduta,   właściwego   odcienia   pończoch 

oraz subtelnych manier i zainteresowań, które były istotnym 

uzupełnieniem stroju.

Po lewej stronie Blake'a siedział sir William Atherton, ale 

wnikliwy   obserwator   zauważyłby,   że   ten   młody   człowiek 

błądzi   gdzieś   po   Polach   Elizejskich,   wsłuchując   się   w   bicie 

swego serca.

-

Opamiętaj   się,   drogi   chłopcze   -   rzekł   lord   Braxton   do 

Robbinsa.   -   Powinieneś   był   spodziewać   się   tego,   skoro 

background image

paradujesz   w   tych   ohydnych   spodniach,   a   rozmawiać 

umiesz jedynie o... uprawie roli, zawodach bokserskich i 

innych   nudziarstwach   niestosownych   dla   niewieścich 

uszu.   Och,   Peter,   gdybyś   tylko   pozwolił   mi   sobą 

pokierować, wkrótce  byłbyś otoczony  tłumem pięknych 

kobiet.   Mógłbym   ci   nawet   wybrać   piękną   i   cnotliwą 

kandydatkę na żonę.

-

Żonę? - zawołał z przerażeniem Robbins. - Dobry Boże, 

Braxton,   cenię   kobiety,   lecz   jedynie   jako   chwilową 

rozrywkę,   ale...   ale   małżeństwo...?   -   Wzdrygnął   się 

gwałtownie.   -   Potrzebny   mi   jeszcze   jeden   drink,   a   nie 

twoja pomoc, milordzie.

Lord   Blake   zawołał   kelnera   i   ich   kieliszki   natychmiast 

zostały ponownie napełnione.

-

I co ty na to, Will? - zwrócił się do Williama Braxton. - Nie 

przeszkadza ci to, że Peter należy do twoich najbliższych 

przyjaciół?

-

Co proszę? - Sir William spojrzał na niego nieprzytomnie. 

- Co mówiłeś, Nigel? Przepraszam, ale chyba trochę się 

zamyśliłem.

-

Naszego Williama od trzech dni nie interesuje nic poza 

background image

pewną parą wymownych, błękitnych oczu - poinformował 

przyjaciół lord Blake. 

-

Nie mów! - zawołał Robbins, patrząc z zaciekawieniem na 

Williama. -Nareszcie wpadł, tak? Kim jest ta ślicznotka, 

która cię ujarzmiła, biedaku? Powiedz wujkowi Peterowi 

wszystko.

-

Nie   życzę   sobie,   abyś   mówił   o   pannie   Fairfax   w   taki 

sposób -zaprotestował sir William.

-

Wielkie nieba! - zawołał lord Braxton. - Fairfax? Georgina 

Fairfax?   Największa,   najsłodsza   piękność,   jakiej   Londyn 

nie   widział   od   ponad   dziesięciu   lat?   Muszę   przyznać, 

przyjacielu, że masz wyborny gust!

-

Theo, powiedz im, że to nie tak - błagał sir William.

Lord Blake uśmiechnął się lekko, odchrząknął, po czym 

uroczyście zaczął:

-

William   jest   pod   działaniem   czystej,   anielskiej   miłości, 

nieskażonej   jakimiś   tam   fizycznymi   czy   też   innymi 

przyziemnymi pragnieniami. On żyje w innym świecie, 

gdzie nie ma miejsca na małostkowość naszego zepsutego 

świata. Mam rację, Will?

-

Nie  pozwolę,   abyś   kpił   z  mojego   szacunku   dla  panny 

background image

Fairfax! -zaprotestował ponownie sir William.

-

Ależ nic podobnego nie miałem na myśli, Will - uspokajał 

go lord Blake. - Powiedziałem prawdę, opisując jedynie to, 

co   sam   zaobserwowałem.   Will   i   ja   -   poinformował 

przyjaciół - wróciliśmy właśnie z wizyty u panny Fairfax i 

jej opiekunki... panny Glyn, o ile dobrze pamiętam. Nawet 

ja muszę przyznać, że z przyjemnością zostałbym dłużej.

-

Jest śliczna, prawda, Theo? - niecierpliwił się sir William.

-

Hm? O tak, powiedziałbym, że to całkiem... sympatyczna 

osoba.

-

Sympatyczna? - zawołał z oburzeniem sir William. - Jej 

widok   zapiera   dech   w   piersiach.   To   bogini   w   ludzkim 

ciele.   Panna   Fairfax   -oświadczył,   patrząc   na   przyjaciół 

płomiennym   wzrokiem   -   to   prawdziwe   uosobienie 

kobiecości.

-

Zawsze   uważałem,   że   Will   będzie   pierwszą   ofiarą 

Kupidyna, ponieważ jest niepoprawnym romantykiem, i 

to od chwili, gdy skończył dziesięć lat - zauważył Robbins. 

- Ja nigdy nie miałem takich skłonności. Braxton jest od 

dawna zakochany w swoim lustrzanym odbiciu, a Theo 

jest na to całkiem uodporniony.

background image

-

Jeśli   o   mnie   chodzi   -   wtrącił   lord   Blake   -   to   wolę 

określenie   zrażony.   Każdą   młodą   kobietę,   która   chce 

wydać   się   za   mąż,   interesują   jedynie   dwie   rzeczy:   mój 

tytuł i fortuna. Dlaczego miałbym rezygnować z dobrego 

snu, biorąc sobie na kark taki bagaż?

-

Theo, musisz się z tym pogodzić - rzekł z uśmiechem lord 

Braxton. - Żadna rozsądna kobieta nie może ignorować 

takiego tytułu i takiej fortuny. Co za uparty osioł - hrabia 

zwrócił się  do  dwóch  pozostałych  przyjaciół.  Panny  na 

wydaniu   oblegają   go,   ożywione   pragnieniem   mamusie 

popisują się swoimi córkami przy każdej nadarzającej się 

okazji, Priscilla Inglewood bije wszystkie konkurentki na 

głowę, a on wciąż się wzbrania dać na zapowiedzi.

Radzę   ci,   Nigel,   nie   mów   tak   lekceważąco   o   Priscilli   - 

ostrzegł   przyjaciela   lord   Blake.   -To   szlachetna,   piękna   i 

inteligentna młoda kobieta, którą łączą z moją rodziną silne 

więzy przyjaźni i nie życzę sobie słyszeć ani słowa przeciw niej.

-

To harpia, nawet się nie spostrzeżesz, jak zaciągnie cię do 

ołtarza, o ile nie powiesz jej wprost, że jej nie chcesz - 

zauważył Robbins.

-

Co to za bzdury - odparł lord Blake. - Dlaczego miałbym 

background image

obrażać przyjaciółkę od dziecięcych lat, skoro nigdy nie 

dałem  jej  najmniejszego  powodu,   żeby sądziła, iż  mam 

wobec niej jakieś matrymonialne plany?

-

Odziedziczyłeś   po   bracie   majątek,   tytuły   i   wszystkie 

związane   z   nimi   nadzieje,   dlaczego   nie   miałbyś 

odziedziczyć i narzeczonej? - powiedział lord Braxton.

-

Poza tym - dodał Robbins - mógłbym pójść o zakład, że to 

ojciec   wbił   jej   do   głowy   te   wiążące   się   z   tobą 

matrymonialne oczekiwania, stary cwaniak.

-

Córka wierzy mu bezgranicznie - zauważył lord Braxton.

-

Dosyć! - rzekł stanowczo lord Blake - Obrażacie mnie i 

Inglewoodów.

-

Ależ, Theo - zaprotestował Robbins - to takie zabawne 

zastanawiać się, jaka będzie ta twoja przyszła żona. Poza 

tym musisz się ożenić i wszyscy dobrze o tym wiedzą.

-

Szczególnie Priscilla - dodał lord Braxton.

-

Skończyłeś trzydziestkę i nie masz narzeczonej - ciągnął 

Robbins.   -   Wkrótce   będziesz   stary,   zdziwaczały   i 

niezdolny   do   zdobycia   względów   żadnej,   nawet 

najbardziej zdeterminowanej łowczyni fortun.

-

Poza, oczywiście, Priscillą - rzekł lord Braxton.

background image

-

Dosyć, Nigel! - powtórzył lord Blake. - Bardziej niż wy 

zdaję sobie sprawę z ciążącego na mnie obowiązku ożenku 

i spłodzenia dziedzica fortuny i nazwiska. Kiedy pogodzę 

się z myślą, że jakaś kobieta towarzyszyć mi będzie do 

końca moich dni, dam ogłoszenie do gazety. Ale póki co 

jednak rozmawiamy o sercu Williama, a nie moim.

-

Sercu? - zdziwił się lord Braxton. - Nie rozmawiamy o 

twoim sercu, Theo, ponieważ wszyscy doskonale wiemy, 

że   umkniesz   przed   każdą   zastawioną   przez   kobietę 

pułapką. Nie, nie, ty się ożenisz wyłącznie z rozsądku. 

Śmiem twierdzić, że na miłość i szczęście nie będzie tam 

miejsca.

-

Zaczynasz mnie nudzić, Nigel - przerwał mu lord Blake i 

chciał coś dodać, ale podszedł do niego lokaj i przekazał 

mu wiadomość, że lord Falkhurst chciałby zamienić z nim 

parę słów i czeka na niego w bibliotece.

-

Falkhurst? - zdziwił się Robbins. - Nie wiedziałem, że 

utrzymujesz kontakty z tą zimną rybą.

-

Poznaliśmy się przed laty - odrzekł lord Blake, wstając od 

stołu   -i   przez   przypadek   znaleźliśmy   się   dziś   w   tym 

samym   salonie.   Panowie,   wybaczcie,   proszę,   ale   muszę 

background image

was na chwilę porzucić.

Kiedy wszedł do biblioteki, lord Falkhurst rozmyślał nad 

czymś, trzymając w ręku kieliszek porto.

-

Chciałeś się widzieć ze mną, sir - rzekł Theo, skłaniając 

lekko głowę.

-

Ach,   jesteś  więc,   Blake  -   odparł  Falkhurst,   odstawiając 

kieliszek i odwracając się w jego stronę.

-

Mam   nadzieję,   że   doszedłeś   już   do   siebie   po   tym 

szokującym zdarzeniu w Russel Court?

-

Nie przywiązuję wagi do tego, co mówi i robi ta diablica, 

Kate Glyn. Nikt zresztą nie powinien. Nie mam jednak 

zamiaru rozmawiać o tej prowincjuszce. Chcę pomówić o 

pannie Fairfax.

-

O pannie Fairfax? A co ja mam wspólnego z tą rozkoszną 

istotą?

-

Możesz wpłynąć na Athertona, żeby dał jej spokój.

-

Ja?   -   zapytał   lord   Blake,   unosząc   brwi.   -   Dlaczego 

miałbym zachować się jak impertynent?

-

Jesteś jego sponsorem i...

-

Sponsorem?   Skąd   ten   pomysł?   Will   od   dawna   jest 

pełnoletni, pochodzi z dobrej rodziny i jest zamożny. Nie 

background image

potrzebuje sponsorów. Właściwie, Falkhurst, powinieneś 

porozmawiać z nim.

-

Chłopak przeżywa szczenięcą miłość - odparł z rosnącą 

irytacją Falkhurst. - I nie jest to żadną tajemnicą, ponieważ 

wszyscy   dziś   mieli   okazję   słuchać   jego   bredzenia.   Nie 

będzie słuchał rywala, ale chcę wierzyć, że posłucha ciebie.

-

A dlaczego, wyjaśnij mi z łaski swojej, miałbym odciągać 

go od panny Fairfax? - zapytał Blake, strząsając z rękawa 

surduta nieistniejący pyłek. - Stanowią bardzo ładną parę.

- Jedynie dla jego dobra. Zrobi z siebie głupca, jeśli nie 

przestanie kręcić się koło panny Fairfax. Ona ma zbyt wiele 

rozsądku,   żeby   oddać   rękę   takiemu   nieopierzonemu 

żółtodziobowi.

- I wystarczająco wiele, by przyjąć twoje zaloty, hm? 

- Wierzę, że tak.

-

Och,   jakie   to   szczęście,   kiedy   się   ma   tak   niewiele 

wątpliwości   i   obaw.   Teraz   dopiero   zdaję   sobie   sprawę, 

Falkhurst, że Will nie ma żadnych szans w rywalizacji z 

tobą... o względy panny Fairfax.

-

To mu to powiedz, Blake. Nie będę dłużej tolerował jego 

śmiesznych   zabiegów.   Lepiej   niech   mi   nie   wchodzi   w 

background image

drogę.

Zadowolony z siebie Falkhurst sztywnym krokiem opuścił 

bibliotekę odprowadzany rozbawionym spojrzeniem Blake'a.

-

O Panie, jacy ci ludzie są beznadziejni - mruknął, zanim 

ruszył w stronę jadalni, by znów dołączyć do przyjaciół.

-

I czego chciał ten Ponury Rycerz? - zapytał Braxton, gdy 

Blake ciężko opadł na krzesło.

-

Dużo   więcej,   niż   miał   prawo   oczekiwać   -   brzmiała 

odpowiedź.   -Nasza   rozmowa   przebiegała   w   nieco 

szekspirowskim tonie. Najwyraźniej mam dziś szczęście 

do bardów.

-

Dobry Boże, teatr! - zawołał sir William.

-

Uwaga,   panowie   -   ostrzegł   Robbins.   -   Ta   cała   afera   z 

panną Fairfax odebrała biedakowi rozum.

-

Co   ty   pleciesz   -   zirytował   się   sir   William.   -   Źle   mnie 

zrozumiałeś.   Georgina...   to   znaczy   panna   Fairfax 

powiedziała mi, że razem z panną Glyn wybiera się dziś 

wieczorem do teatru. Musimy iść!

Lord Braxton wzdrygnął się.

-

Nie ze mną - oświadczył. - Atmosfera teatru źle działa mi 

na trawienie.

background image

-

Peter? - zapytał sir William.

-

Wybacz,   Will   -   odparł   Robbins.   -   Przecież   wiesz,   że 

niedobrze mi od patrzenia na te zniewieściałe pląsy na 

scenie. Wcale się nie dziwię, że Braxton ma wtedy kłopoty 

z żołądkiem.

-

Theo - rzekł William błagalnym głosem - przynajmniej ty 

mnie   nie   zawiedź.   Musisz   towarzyszyć   mi   dziś 

wieczorem. Jeśli pójdę sam, nigdy się nie odważę wejść do 

loży panny Fairfax, gdyż niewątpliwie otaczać ją będzie 

wielu adoratorów znaczniejszych niż ja. Odwaga szybko 

ujdzie   ze   mnie   jak   woda   przez   sito.   Musisz   mnie   dziś 

podtrzymać na duchu, Theo, musisz!

-

No dobrze - westchnął lord Blake. - Ostatecznie mogę się 

zgodzić.   Przypomniałem   sobie,   że   nowy   wieczorowy 

surdut przysłano mi dziś rano, a teatr to najwłaściwsze 

miejsce do pokazania się. Jestem zdumiony, Nigel, bo to 

dość, abyś i ty pojawił się w Drury Lane.

-

Publiczność  jest   tam  tak  krzykliwie  ubrana,  a  przecież 

wiesz, jak tego nie cierpię. 

-

Masz rację.  Ktoś jednak musi dać dobry przykład, nie 

sądzisz?

background image

-

I to właśnie ty - zauważył złośliwie Robbins.

-

Oczywiście, skoro Braxton nie odpowiada na wezwanie 

do broni - odparł lord Blake.

-

Będziesz   odpowiedzialny   za   występ   tego   fircyka, 

Braxton.

-

Fircyka? - zawołał z oburzeniem lord Blake. - Powinienem 

cię   wyzwać   za   taką   obrazę,   Peter.   To   Bingsley   jest 

fircykiem.   Natura,   na   szczęście,   obdarzyła   mnie   dosyć 

wyrafinowanym poczuciem smaku.

-

Też coś! - powiedział Robbins.

-

Spodobałby ci się mój nowy surdut, Peter - ciągnął lord 

Blake. -Zieleń jest prawie taka sama jak zieleń lasów w 

Insley, gdzie ustrzeliłeś tego ogromnego jelenia.

W odpowiedzi Robbins wzruszył jedynie ramionami.

- Doskonale, Will - oświadczył lord Blake, najwyraźniej 

niezrażony tą niezbyt przychylną reakcją - ty jeden dostąpisz 

zaszczytu podziwiania mojego nowego surduta.

5

Lord   Blake,   po   kilkugodzinnej   grze   w   karty   w   klubie 

background image

White's,   opuszczał   go   ze   znacznie   cięższym   portfelem,   niż 

wtedy   gdy   do   niego   wchodził.   Wrócił   do   domu,   gdzie   bez 

pośpiechu zjadł kolację, po czym oddał się w ręce zaufanego 

kamerdynera, dla którego sensem istnienia, jak się wydawało, 

była   nieustanna   troska   o   stan   garderoby   jego   lordowskiej 

mości.

-

Myślę - rzekł lord Blake, uważnie przyglądając się swemu 

odbiciu w lustrze - że zwykły krawat fularowy będzie w 

tym przypadku najstosowniejszy.

-

Zgadzam się z panem, milordzie — odparł Maxwell. - 

Klasyczna prostota zawsze jest najstosowniejsza, gdy tak 

się składa, że musimy uczestniczyć w jakiejś publicznej 

imprezie.

-

No właśnie - powiedział z powagą lord Blake.

Wiążąc   fular   na   kamizelce   w   kolorze   matowego   złota, 

Maxwell zapytał, jakie plany na wieczór ma jego lordowska 

mość.

- Nie musisz się martwić, mój drogi. Nie zniweczę twoich 

wysiłków. Planuję jedynie teatr, krótką wizytę w moim domu 

rodzinnym i wczesne spotkanie z poduszką. 

-   Żadnych   więc   szermierczych   zawodów?   Żadnych 

background image

wyścigów konnych o zmierzchu, milordzie?

Lord   Blake   przypomniał   sobie   niedawne   słowa   krytyki 

Robbinsa pod jego adresem i uśmiechnął się.

-

Nie. Sprawdziłem mój kalendarz i nie ma w nim tego 

typu rozrywek... na dzisiejszy wieczór.

-

Jestem z tego powodu niezmiernie rad, milordzie - rzekł 

Maxwell, przekładając mu przez głowę monokl na złotym 

łańcuszku i cofając się parę kroków, aby sprawdzić efekt 

własnej   pracy.   Najwyraźniej   nie   był   rozczarowany. 

-Pozwoliłem sobie przejrzeć pańską pocztę, milordzie — 

dodał.   -   Leży   na   biurku   w   pańskim   gabinecie. 

Zauważyłem list od wielce czcigodnego Otherby.

-

Ach, tak. Pewnie jakaś informacja o nowej szkole.

-

Jeszcze jedna szkoła, sir?

-

Tym razem to szkoła dla dziewcząt. W pobliżu Danforth. 

Nigdy za dużo szkół... szczególnie dla biednych, Max.

-

To prawda, milordzie.

Lord badawczo przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze.

-

Doskonale, Max. Co ja bym zrobił bez ciebie?

-

Boję się pomyśleć, milordzie.

Kąciki ust lorda Blake'a leciutko zadrżały.

background image

-

Poleciłeś Scrantonowi przygotować mój faeton? - zapytał

-

Czeka na podjeździe, milordzie.

Po   drodze   Blake   zabrał   sir   Williama,   po   czym   razem 

pojechali do Drury Lane. Wchodząc na widownię, lord Blake 

zmuszał się do ukłonów i uśmiechów kierowanych do licznych 

znajomych,   którzy   go   pozdrawiali.   O   Chryste,   jak   on   nie 

cierpiał   takiej   szopki!   Po   chwili   w   jednej   z   lóż   zauważył 

Priscillę Inglewood i ukłonił się jej. Lekko skłoniła złotowłosą 

głowę,   po   czym   ponownie   odwróciła   się   do   tłumu 

zabiegających   o   jej   względy   wielbicieli.   Wszyscy   byli 

szlachetnie   urodzeni   i   bogaci.   Dlaczego   więc,   do   diabła   nie 

wyjdzie za mąż i nie zostawi jego sumienia w spokoju? Czyżby 

Braxton miał rację? Czyżby rzeczywiście czekała na niego, aby 

zrealizować swoje marzenie zostania księżną Insley?

Nigdy   nie   uważał   lady  Inglewood   za   kogoś   więcej   niż 

przyjaciela rodziny, chociaż... pod wieloma względami byłaby 

perfekcyjną żoną: piękna, elegancka, zrównoważona, wiedząca, 

co i kiedy powiedzieć i byłby... wolny. Mógłby spędzać całe 

dnie, nie kochając jej ani nie potrzebując; w nocy mógłby dzielić 

z nią łoże, nie pragnąc jej; rankiem pocałować w policzek przy 

śniadaniu. W takim małżeństwie nie ma miejsca na cierpienie. 

background image

Być   może...   być   może   powinien   wnikliwie   rozważyć 

oczekiwania zarówno lady Inglewood... jak i jej ojca.

Po wejściu do loży, która zapewniała doskonałe warunki, 

żeby widzieć i być widzianym, lord Blake i sir William zdjęli 

płaszcze i zajęli miejsca.

-

No i jak? - zapytał lord Blake, zakładając nogę na nogę.

-

Nie widzę jej jeszcze.

- Nie chodzi mi o pannę Fairfax!

-

A o co?

-

O mój surdut, Will - odparł z westchnieniem lord Blake. - 

Co sądzisz o moim nowym surducie?

-

Ach tak - odparł William, nie przestając się rozglądać. - 

Jest... bardzo ładny, Theo.

-

Ładny? Jest fantastyczny! To efekt twórczej pracy Raoula 

DeBries i mojej! Kolorem tak świetnie pasuje do moich 

oczu. A jaki krój! Spójrz tylko, jak znakomicie uwydatnia 

moje   ramiona   i   tors.   Ładny,   też   coś!   Nie   znajdziesz 

efektowniejszego w całym Londynie. Nawet Braxton nie 

ma się co ze mną równać.

-

Tam! - zawołał nagle sir William zduszonym głosem. - 

Ona jest tam!

background image

Wskazywał na lożę z lewej strony, w której tłoczyło się 

przynajmniej dziesięciu młodych mężczyzn. Wśród nich widać 

było   nieco   oszołomioną   pannę   Fairfax   i   jej   niekryjącą 

rozbawienia przyjaciółkę, pannę Glyn.

-   Niezły   tłum   -   skomentował   lord   Blake,   krzywiąc   w 

uśmiechu twarz.

Sir William opadł na siedzenie.

-

Przy   ich   bogactwie,   tytułach   i   biegłości   w   czarowaniu 

kobiet, jak mogę marzyć o zdobyciu jej?

-

Spokojnie,   Will   -rzekł   markiz,   klepiąc   przyjaciela   po 

ramieniu. -Ty również jesteś bogaty i utytułowany. A co 

ważniejsze masz co najmniej dwukrotną przewagę, jeśli 

chodzi o prezencję. I co najmniej trzykrotną, jeśli chodzi o 

charakter,   nad   każdym   mężczyzną   w   tamtej   loży... 

szczególnie   nad   lordem   Falkhurstem.   Nie   rezygnuj   z 

polowania,   zanim   się   zaczęło.   Staraj   się   o   nią,   Will, 

używając wszelkich dostępnych metod. Jeśli ty tego nie 

zrobisz, może się zdarzyć, że ona sama przyjdzie do ciebie.

-

Theo! Czy ty myślisz...

-

Ja nie myślę, chłopcze - przerwał mu Blake. - Ja to po 

prostu wiem. 

background image

W tej właśnie chwili rozległ się dzwonek i publiczność 

zajęła swoje miejsca w oczekiwaniu na podniesienie kurtyny. 

Lord   Blake   miał   wreszcie   doskonałą   okazję   do   obserwacji 

zarówno   panny   Fairfax,   jak   i   jej   niezmiernie   intrygującej 

towarzyszki.

Po   niespełna   godzinnej   rozmowie   wiedział,   że   piękna 

panna Fairfax to inteligentna, czarująca, słodka, młoda kobieta. 

Tę opinię potrafił zresztą sformułować już po kilkuminutowej 

obserwacji   jej   twarzy.   Była   prostolinijna   i   uczciwa,   a   to 

niezwykle   rzadkie   nie   tylko   wśród   kobiet.   Nietrudno 

zrozumieć, dlaczego William tak łatwo dał się zauroczyć.

Cała uwaga lorda Blake'a skupiła się teraz na pannie Glyn. 

Na jej ustach błąkał się zagadkowy uśmiech. Była niezwykłą 

młodą kobietą i w przeciwieństwie do panny Fairfax zupełnie 

nieprzeniknioną.   Ciemnobrązowe   włosy   i   oczy,   wąski   nos, 

pełne usta... chociaż bez cienia wulgarności. Jej twarz i figura, 

którą   znakomicie   podkreślała   suknia   z   czerwonego   i 

brązowego jedwabiu, tworzyły atrakcyjną, chociaż z pewnością 

nieporażającą całość. Mimo to lord Blake nie mógł oderwać od 

niej wzroku.

Podziwiał ją za jej otwarcie demonstrowane chimeryczne 

background image

usposobienie i odwagę często graniczącą z zuchwałością; za 

przenikliwy umysł i wyobraźnię, która zdawała się służyć jej 

jedynie dla własnej rozrywki. Z drugiej jednak strony mówiła 

przecież o nim i do niego takie absurdalne rzeczy. Chociaż...

Pokręcił głową i uśmiechnął się. Prawda była taka, że nie 

bardzo wiedział, co sądzić o pannie Glyn. Intrygowała go, co 

już   samo   w   sobie   było   intrygujące,   ponieważ   rzadko   się 

zdarzało, aby ktoś zainteresował go aż tak. Ciężko i długo na to 

pracował. I gdyby tylko mógł przestać o niej myśleć.

Tymczasem  światła  na   widowni   przygasły  i  lord   Blake 

zmuszony był skierować wzrok na scenę, gdzie kurtyna powoli 

odsłaniała   machinacje   zwaśnionych   rodów   Montekich   i 

Kapuletich. Zanim opadła ponownie, kilkakrotnie złapał się na 

tym, że wpadał w objęcia Morfeusza i tylko dzięki ogromnej 

sile woli obronił się przed zaśnięciem. Gdyby tylko miał przy 

sobie jakąś bratnią duszę, która czułaby podobnie jak on. Tuż 

przy   nim,   po   prawej   stronie,   sir   William   tak   chłonął   każde 

padające ze sceny słowo, jakby od tego zależało jego życie. No 

cóż, nie każdy był tak krytyczny jak on. Sir William miał inne, 

godne podziwu cechy.

W loży po lewej stronie panna Fairfax siedziała wychylona 

background image

tak, jakby chciała chwycić każde słowo, każdą emocję, każdą 

myśl,   które   aktorzy   usiłowali   wydobyć   z   tekstu   Szekspira. 

Następnie oczy lorda Blake'a dostrzegły sylwetkę panny Glyn. 

Jej   głowa   spoczywała   na   oparciu   fotela,   lewa   ręka   ospale 

poruszała   wachlarzem,   a   prawa   usiłowała   zasłonić   potężne 

ziewnięcie... ale nie zdążyła.

Pierwszy akt sztuki skończył się wreszcie, światła ożywiły 

się, a wraz z nimi sir William Atherton. Lord Blake spojrzał ze 

zdumieniem na przyjaciela.

-

Chyba nie zamierzasz opuścić naszej loży? - zapytał.

-

Ale   to   wspaniała   okazja   do   złożenia   wizyty   pannie 

Fairfax. Rusz się, Theo. Jej loża jest jeszcze prawie pusta.

-

Drogi   Williamie   -   rzekł   lord   Blake,   poprawiając   się   w 

fotelu -pod żadnym pozorem nie wolno ci opuszczać loży. 

Musisz ze znużonym wyrazem twarzy czekać, aż twoje 

wielbicielki przyjdą do ciebie.

-

Theo, skończ z tymi frazesami - odparł przytłumionym 

głosem sir William. - Powiedziałeś, że pójdziesz ze mną, 

aby mnie wspierać w moich staraniach o pannę Fairfax.

-

Przyszedłem pokazać mój nowy surdut, Will, sądziłem, 

że   wypowiedziałem   się   dziś   w   tej   kwestii   dosyć   jasno. 

background image

Gdybym wiedział, że przyjdzie ci do głowy opuścić naszą 

lożę...

-

Theo - przerwał mu sir William - przestań wreszcie. Jesteś 

okropnie zabawny, ale to nie czas na żarty! Musisz się 

nauczyć   większej   wstrzemięźliwości,   Theo.   Naprawdę 

musisz. Jako twój przyjaciel, błagam cię, chodź ze mną do 

loży   panny   Fairfax.   Od   tego,   być   może,   zależy   moje 

przyszłe szczęście.

-

No dobrze - odparł z westchnieniem Blake. - Skoro jest 

tak, jak mówisz...

-

Żadnych przemówień - przerwał mu sir William, usiłując 

ściągnąć go z fotela. - Spójrz, jej loża jest już pełna.

Markiz z ociąganiem ruszył za przyjacielem, torując sobie 

drogę w tłumie teatralnych bywalców. Po chwili pomyślał, że 

Will miał rację, ponaglając go do pośpiechu. Lord Falkhurst już 

zdążył zająć miejsce u boku panny Fairfax, skutecznie broniąc 

jej przed naporem tłumu wielbicieli i jednocześnie zabawiając 

rozmową.

Niezwykle zdeterminowany facet i jaki bezwzględny. Nic 

dziwnego, że panna Fairfax woli szczere uwielbienie Williama 

od   tej,   jak   go   Peter   trafnie   określił,   wielkiej   zimnej   ryby. 

background image

Dźwięczny   śmiech   panny   Fairfax   popłynął   nagle   ponad 

głowami tych, co byli przed nimi. Sir William ruszył do przodu, 

rozepchnął   dwóch   młodych   dżentelmenów,   po   czym   zaczął 

przeciskać   się   przez   tłum,   usiłując   zwrócić   na   siebie   uwagę 

panny Fairfax.

Obserwując   poczynania   przyjaciela   z   rosnącym 

rozbawieniem, lord Blake doszedł do wniosku, że jego pomoc 

nie   jest   mu   już   potrzebna.   Przepełniona   loża   panny   Fairfax 

nieoczekiwanie   skojarzyła   mu   się   z   przepełnioną   klatką   dla 

bydła.   Jego   surdut   z   pewnością   nie   wyszedłby   z   tego   bez 

szwanku. Są inne formy rozrywki.

Nagle   do   jego   uszu   dobiegł   głośny   kobiecy   śmiech. 

Rozglądając   się   dookoła,   aby   ustalić   jego   źródło,   zauważył 

pannę Glyn. Stała tyłem do sceny, oparta o balustradę loży, 

obserwowała kłębiący się przed nią tłum i zanosiła od śmiechu. 

Lord Blake okrążył lożę i wszedł do niej ponownie z drugiego, 

bardziej odległego końca.

-   Dobry   wieczór,   panno   Glyn   -   powiedział,   skłaniając 

lekko głowę.

Panna  Glyn  drgnęła nagle i odwróciła się. Jej  ogromne 

brązowe   oczy   stały   się   jeszcze   większe,   gdy   w   intruzie 

background image

rozpoznała lorda Blake'a.

-

Przyjaciel przyjaciela przyjaciółki - powiedziała chłodno. 

Uśmiechnął   się,   niezrażony   tym   wyraźnym   brakiem 

entuzjazmu.

-

Nadzoruje pani tę pielgrzymkę do stóp panny Fairfax?

- Zastanawiająca popularność, nie sądzi pan? - zauważyła 

podejrzanie   miłym   głosem.   -   Do   tego   zwierzęcego   pędu 

adorujących hord zdążyłam się już trochę przyzwyczaić, ale to, 

co widzę dziś, rozśmiesza mnie do łez. Czy pan wie, lordzie 

Blake, że trywialność tłumu rośnie wprost proporcjonalnie do 

liczby   utytułowanych   uczestników.   To   efekt   moich   bardzo 

wnikliwych studiów.

  -   Fascynujące   -   mruknął   lord   Blake.   -   Teoria 

wystarczająca,   by   u   wielu   ostudzić   entuzjazm   z   powodu 

szlachetnego   urodzenia.   Czy   to   samotne   czuwanie,   które 

właśnie   zakłóciłem,   to   jedyna   pani   korzyść   z   popularności 

panny Fairfax?

-

Przypuszczam, że usiłuje pan zapytać, czy zawsze stoję z 

boku skazana jedynie na własne towarzystwo?

-

Cóż... takie pytanie rzeczywiście przyszło mi na myśl - 

przyznał.

background image

-

W   takim   razie   odpowiem,   że   tak!   Nie,   w   reakcji   na 

pańskie   następne,   podchwytliwe   pytanie.   Panna   Fairfax 

po takich objawach uwielbienia ma zawsze posiniaczone 

palce, pomiętą suknię i straszliwy ból głowy. Każdy na jej 

miejscu mógłby stłumić skrupuły i zapomnieć o dobrym 

wychowaniu.   Szczerze   mówiąc,   kilka   razy   miałam 

wrażenie, że widzę w jej oczach iskierkę buntu. Na razie 

jednak potrafi jeszcze nad sobą panować. I wielka szkoda!

Spojrzał na nią ze współczuciem.

-   Dlaczego   usuwa   się   pani   bez   walki?   Dlaczego   nie 

wykorzysta   pani   sytuacji   i   nie   pokieruje   sprawami   tak,   aby 

któregoś z odrzuconych wielbicieli panny Fairfax poprowadzić 

do ołtarza?

Roześmiała się ciepło i perliście. 

-   Do   twarzy   panu   z   tą   szczerością,   milordzie.   Tak   się 

składa, że wcale nie pragnę zaciągnąć kogoś z tego stada do 

kościoła. Mężczyźni, moim zdaniem, czasem są nawet zabawni, 

ale   często   nieznośni   i   w   końcu   zawsze   rozczarowują.   Nie 

chciałabym sprawić panu przykrości, sir, ale z doświadczenia 

wiem, że mężczyźni, ogólnie biorąc, są bardzo powierzchowni i 

przywiązują wagę jedynie do urody i posagu kobiety, której 

background image

nadskakują.

Spojrzał na nią ze zdumieniem.

-

Po  tym,   co  usłyszałem,  zaczynam   tracić  do  siebie  całą 

sympatię. Przyjmuję, panno Glyn, że to również wynika z 

pani doświadczenia...

-

I z obserwacji.

-

A   więc   zamierza   pani   spędzić   całe   życie   samotnie, 

wyśpiewując hymny do zimnego, jałowego księżyca.

Zmarszczyła brwi.

-

Czy   to   nie   żałosne,   że   kobieta   jest   podporządkowana 

jakiemuś zeru? Że ceni sobie życie z jakąś bezrozumną 

bryłą błota?

-

Muszę   koniecznie   znaleźć   jakąś   rysę   na   tym   pani 

szekspirowskim pancerzu albo źle się to dla mnie skończy.

-

Niech   pan   szuka,   bawi   mnie   chłostanie   arystokracji. 

Piękny surdut ma pan na sobie!

-

Jest fantastyczny, prawda?

-

Po prostu olśniewający. Braxton zzielenieje z zazdrości. 

Bez trudu go pan zaćmi.

-

Jest pani zbyt uprzejma.

-

Wcale   nie   jestem   uprzejma.   Cieszę   się   jedynie,   że 

background image

dostrzegłam   blade   światełko   wśród   tej   całej   teatralnej 

miernoty. Co się stało z naszą słynną angielską sceną?

-

Zeszła na psy, sądząc po dzisiejszym przedstawieniu - 

odparł   lord   Blake.   -   Aktorom   udało   się   z   tej   i   tak   już 

dostatecznie nudnej sztuki zrobić coś, co teraz wydaje się 

nie mieć końca.

-

Miło mi to słyszeć. Czy pan wie, lordzie Blake, że jest pan 

pierwszą   osobą,   która   otwarcie   przyznaje,   że   nie   lubi 

Romea i Julii?

-

więc pani również? - W spojrzeniu lorda Blake'a widać 

było jednocześnie zdumienie i ogromną satysfakcję.

-

Tak, jestem ofiarą szekspirowskiego pióra. Muszę panu 

powiedzieć,   Blake,   że   pana   obecność   uratowała   ten 

wieczór i wlała trochę otuchy w moje serce. Pomyśleć, że 

znalazłam   tu   bratnią   duszę,   którą   tak   samo   nudzą   te 

nieprzyzwoicie   długie   godziny   szekspirowskiej 

fanfaronady! 

-

Jestem   szczęśliwy,   że   mogłem   wyświadczyć   pani 

przysługę — odparł, starając się ukryć uśmiech.

-

Mógłby   pan   wyświadczyć   jeszcze   jedną,   gdyby   pan 

zechciał.

background image

-

Wszystko,   co   może   wesprzeć   siostrę   w   cierpieniu   - 

odrzekł z galanterią.

-

Proszę   mnie   zatem   upewnić,   że   pański   przyjaciel   nie 

działa jedynie pod wpływem głupiej namiętności, która po 

kilku dniach się wypali.

-

Zaklina się, że to zadana strzałą Amora śmiertelna rana.

-

Nie raz już byłam zmuszona  do wysłuchiwania takich 

idiotyzmów. Jak może pan to znieść?

- Dziękując niebiosom, że nie jestem w takiej sytuacji.

Kąciki ust panny Glyn leciutko zadrżały.

-

Niech   mi   pan   powie   coś   więcej   o   tym   śmiertelnie 

zranionym młodzieńcu.

-

Dlaczego?

Zawahała się, po czym z zaskakującą szczerością odparła:

- A dlaczego nie? To byłoby takie zabawne. Mógłby mi 

pan   na   przykład   opowiedzieć   o   jego   romansie   z   żoną 

wiejskiego pastora, licznych pojedynkach, wojennych profitach, 

długach karcianych i kiepskim oku do koni. Wtedy ja opowiem 

panu   o   moich   beznadziejnie   idealistycznych   pierwszych 

impresjach, które pan mógłby brutalnie rozwiać, przepełniając 

mnie   rozczarowaniem   i   wstydem.   Wówczas   pan   mógłby 

background image

wspomnieć   o   jego   bogatym   i   umierającym   wuju,   który   ma 

zamiar zostawić mu dwa miliony funtów, łowiska na Morzu 

Północnym   i   składy   piór   bażancich   w   Indiach,   a   wtedy   ja 

udzielę temu związkowi błogosławieństwa i wszystko będzie 

czyste jak łza!

Patrzył na nią ze zgrozą.

-

Stało się coś, lordzie Blake? - zapytała.

-

Zastanawiam się, dlaczego nie spotkałem pani wcześniej.

-

Wielkie   nieba,   dlaczego   miałby   pan   tego   chcieć?   - 

zdziwiła   się.   -Nie   jestem   piękna.   Nie   jestem   bogata. 

Czasem   nie   jestem   nawet   uprzejma.   Oczywiście, 

pamiętam, że to ja bronię dostępu do panny Fairfax. Mogę 

pana do niej zaprowadzić, jeśli do tego pan zmierza.

-

To jakiś nonsens, panno Glyn. 

-

Też tak sądzę, lordzie Blake.

-

Jak?

-

No cóż, to nonsens chcieć poznać mnie, gdy tyle o wiele 

bardziej   interesujących   kobiet   marzy,   aby   poznać 

dżentelmena noszącego tak wytworne okrycie.

-

Czy   wcześniej   nie   wyraziła   pani   identycznego 

pragnienia? 

background image

-

Oczywiście,   że   nie.   Wyraziłam   jedynie   uznanie   dla 

surduta, a nic dla tego, kto go nosi.

-

Jest   pani   okrutna   -   zauważył   wyraźnie   przygaszonym 

głosem.

-

Nie sądzę, raczej protekcjonalna.

Jego głośny śmiech zaintrygował stojące w pobliżu osoby.

-

W   ten   sposób   wszystkie   moje   wnioski   przepadły   - 

powiedział.

-

A były jakieś?

-

Obawiam się, że sporo.

-

Zastanawia   mnie,   lordzie   Blake,   pańska   znajomość   z 

Priscillą   Inglewood.   Jestem   zdumiona,   że   miał   pan 

odwagę przyjść do tej loży, milordzie. Lady Inglewood z 

pewnością nie będzie tym zachwycona.

-

Błagam, a cóż ona ma do moich rozmów?

-

Och,   z   tego,   co   ludzie   mówią,   bardzo   wiele.   Przede 

wszystkim pomyśli, że wchodząc do obozu nieprzyjaciół, 

jest pan nielojalny. Wkrótce się pan o tym przekona.

Chwilę obserwował ją przez monokl.

-

Wygląda więc na to, że są panie w stanie wojny?

-

Cóż za niestworzone rzeczy pan wygaduje! Kobiety nie 

background image

prowadzą   działań   wojennych,   a   jedynie   potyczki... 

chociaż, im więcej krwi, tym lepiej.

-

Rozumienie kobiecej psychiki idzie mi dosyć opornie. Co, 

pomińmy Szekspira, ma pani przeciwko lady Inglewood?

-

Właściwie nic, sir... publicznie.

-

Czego, w takim razie, ona nie lubi w pani?

-

Wszystkiego, sir. Czy to nie oczywiste?

-

Jak to?

-

Czyżby   pan   nie   widział,   że   jestem   zaprzeczeniem 

prawdziwej lady?

-

Coś w tym jest.

-

Obawiam się, że dużo... ale nie aż tak, żebym miała się 

zmienić.   Właściwie,   dlaczego   pan   ze   mną   rozmawia, 

lordzie   Blake?   To   skrajna   nielojalność.   Lady   Inglewood 

rości sobie prawo do pana. Czy nie jej ucho powinien pan 

pieścić błyskotliwymi żarcikami?

-

Niestety, ta dama wcale nie uważa ich za błyskotliwe. Jak 

pani zapewne wie, to bardzo rozsądna kobieta.

-

Nic   o   tym   nie   wiem.   Jak   może   nie   lubić   żartów   tak 

znakomicie   wyedukowanego   mężczyzny?   Mam   coraz 

gorsze o niej zdanie. Właściwie, jak można być lojalnym 

background image

wobec tej góry lodu?

Szare oczy lorda Blake'a zwęziły się.

- Nie jestem aż tak bezwzględny, żeby zrywać przyjaźń z 

kobietą tylko dlatego, że natura nie obdarzyła jej poczuciem 

humoru. Śmiem twierdzić, że lady Inglewood nie darzy pani 

sympatią z powodu pani niezrozumiałego zachowania.

- Wolałabym, żeby nie oceniał pan jej awersji w stosunku 

do   mnie,   lordzie   Blake.   Ani   lady   Inglewood,   ani   mnie   nie 

przeszkadza niechęć, jaką czujemy do siebie. Ona purpurowieje 

na mój widok, a mnie w jej obecności natychmiast wysuwają się 

pazury. Nigdy jej nie polubię, sir. Jeśli dalej będzie jej pan z 

uporem bronił, wyrzucę pana z tej loży natychmiast.

Groźba   zabrzmiała   poważnie,   co   do   tego   nie   było 

wątpliwości. Zastanawiające, jak kilka słów o lady Inglewood 

mogło tak wzburzyć pannę Glyn?

-

Pani mnie zdumiewa. Wszystkie znajome kobiety bardzo 

lubią moje towarzystwo, pani natomiast wciąż je odrzuca, 

jakby sprawiało pani przykrość.

-

Doprawdy? Jakoś coraz mniej ufam kobietom z pańskiego 

otoczenia.

-

Czyżby   pani   należała   do   tych   kobiet,   które   z 

background image

lekceważeniem odnoszą się do osób własnej płci?

-

Proszę mnie nie obrażać, panie Blake. Lekceważę jedynie 

tych, którzy na to zasługują, bez względu na płeć. Każdy, 

kto twierdzi, że jest przyjacielem lady Inglewood, musi się 

spodziewać mojej ostrej reakcji. A skoro już mówimy o tej 

damie, czy widzi pan to przeszywające spojrzenie?

Lord   Blake   odwrócił   się.   Rzeczywiście   wzrok   lady 

Inglewood nie wróżył niczego dobrego. Skłonił głowę, czego 

ona zdawała się celowo nie dostrzegać. Czyżby panna Glyn 

miała rację?

-

Niech   pan   uważa,   lordzie   Blake,   inaczej   wzrok   Panny 

Doskonałej zamieni pana w głaz.

-

Czyj?

-

Priscilli Inglewood, oczywiście. 

Lord Blake wybuchnął śmiechem.

-

Jest pani niepoczytalna, panno Glyn.

-

Jestem znana w towarzystwie z trafności sądów - odparła 

z wyraźną wymówką.

-

Nie jestem takim głupcem, by kupić taką deklarację, a 

pani zbyt lekkomyślna, aby być wiarygodną.

-

Ale   nie   aż   tak,   by   skrzyżować   z   panem   szpadę   - 

background image

zauważyła.

-

Przekonamy   się   -   odparł   z   uśmiechem.   -   Pani   sługa, 

panno Glyn. 

Szybkie   spojrzenie,   gdy   opuszczał   lożę,   poinformowało 

go,   że   sir   William   dotarł   do   panny   Fairfax   w   stosunkowo 

dobrym   stanie   i   zdołał   skupić   na   sobie   całą   jej   uwagę. 

Przeciskając się przez przemieszczający się we wszystkie strony 

tłum widzów, analizował przed chwilą odbytą rozmowę. Było 

dla niego jasne, że panna Glyn nie lubi Priscilli i że nie chce 

mieć   nic   wspólnego   z   nim.   Zastanawiał   się,   co   wybrać: 

możliwość prowadzenia tych fascynujących konwersacji czy też 

trwającą od wielu lat przyjaźń?

- Theo! Theo! Wpadnij do mnie na chwilę!

Lord Blake podniósł głowę i zauważył machającą do niego 

lady Inglewood. Idąc do jej loży, nie spuszczał z niej wzroku. 

Lady Inglewood była wysoką, piękną blondynką z władczymi, 

piwnymi oczami i posagiem wartym trzysta tysięcy. Miała już 

dwadzieścia   cztery   lata   i   od   dawna   powinna   być   zamężna. 

Gdyby   nie   śmierć   jego   brata   przed   pięciu   laty,   byłaby   jego 

bratową. Teraz, jego brat nie żyje, może zostać jego żoną.

-

Och, Priscillo! - powiedział, podnosząc jej dłoń do ust. - 

background image

Jesteś coraz piękniejsza.

-

Ach,   ty   komplemenciarzu!   -   odparła   ze   śmiechem.   - 

Dobrze wiesz, Theo, że właściwie jestem już starą panną!

-

Sądząc po tłumie adoratorów w twojej loży, nie myślę, 

abyś musiała się tego bać.

-

Tak, wiem, że mogę mieć każdego z nich, ale żaden mi 

nie odpowiada - odrzekła, patrząc na niego spod oka.

Lord Blake zmusił się do uśmiechu.

-

Jesteś widocznie zbyt wybredna.

-

Być może. Powiedz mi jednak, Theo, od jak dawna jesteś 

w mieście i dlaczego mnie jeszcze nie odwiedziłeś?

-

Przyjechałem tu przed niespełna dwoma tygodniami i nie 

spotkałem się jeszcze z nikim, droga Priscillo, poza grupą 

wesołej młodzieży, dla której karty i wino są wszystkim.

-

Mam   nadzieję,   że   teraz   znajdziesz   odpowiedniejszą 

rozrywkę.

-

Myślę, że jestem już gotów do skorzystania z szerszego 

wachlarza londyńskich przyjemności.

-

Takich jak zjedzenie kolacji z moim ojcem i ze mną jutro?

-

Będę liczył godziny.

Rozległ   się   dźwięk   dzwonka,   sygnalizujący   koniec 

background image

przerwy i lord Blake zaczął się żegnać, ale dłoń lady Inglewood 

spoczęła na jego ramieniu i zatrzymała go na chwilę.

- Jeszcze słówko, Theo, jeśli nie masz nic przeciwko temu. 

Widziałem, jak rozmawiałeś z Kate Glyn. Chciałabym cię przed 

nią ostrzec. 

Lord Blake spojrzał uważnie na swoją starą przyjaciółkę.

-

Czy mam rozumieć, że grozi mi ze strony panny Glyn 

jakieś niebezpieczeństwo?

-

Och, nie, jedynie obcowanie z tą osóbką jest groźne. Ona 

nie cieszy się zbyt dobrą opinią w towarzystwie, Theo. Jej 

ojciec   był   prowincjonalnym   zerem,   a   matkę   spłodził 

zwykły   pastor.   Nieustannie   prowokując   wszystkich 

swoim   zachowaniem,   jakby   szokowanie   sprawiało   jej 

przyjemność, obraca przeciw sobie całe towarzystwo.

-

Naprawdę? - rzekł, z uwagą przyglądając się szwom na 

rękawie swojego surduta. - A co powiesz o jej przyjaciółce, 

pannie Fairfax?

-   Och,   panna   Fairfax   jest   bez   zarzutu!   Nikt   nie   może 

powiedzieć o niej złego słowa. Wielka szkoda, że Egertonowie 

nierozważnie   powierzyli   ją   opiece   tak   nieodpowiedzialnej 

osoby, jak Kate Glyn. Najwyraźniej potrafiła sprytnie zamydlić 

background image

im oczy.

-

Ale   nie   tobie,   jak   sądzę,   Priscillo?   Uśmiechnęła   się 

protekcjonalnie.

-

Pochlebiam sobie, że niełatwo to zrobić.

-   Wszyscy   podziwiamy   twoją   przenikliwość   -   przyznał 

lord Blake, po czym pożegnał się i z ulgą wrócił do swojej loży.

Już po raz trzeci ostrzeżono go przed znajomością z Kate 

Glyn: raz zrobiła to Priscilla Inglewood i dwa razy sama panna 

Glyn.   Lojalność   wobec   lady   Inglewood   walczyła   w   nim   z 

niezgodą na ingerencję innych w dobór przez niego przyjaciół. 

Oczywiście, powinien zastosować się do życzenia panny Glyn i 

wstrzymać kontakty z nią, ale mimo wszystko chciał, żeby go 

polubiła. Na zastanawianie się, dlaczego ma się przejmować 

sympatią panny Glyn, nie miał już czasu, bo w chwilę później 

w loży pojawił się naładowany emocjami William Atherton i z 

westchnieniem opadł na fotel.

-

Widzę,   że   ponowne   rzucenie   okiem   na   mój   surdut 

pozwoliło ci znacznie lepiej go ocenić - zakpił lord Blake.

-

Anioł, po prostu anioł - rzekł sir William, wyciągając się 

w fotelu.

-

Raoul   DeBries   to   rzeczywiście   geniusz,   ale   żeby   zaraz 

background image

anioł?

-

Co za łagodność, co za urok, co za uroda!

-

Williamie - dodał z powagą lord Blake - czyżbyś wiedział 

o Raoulu DeBries coś, o czym ja nie wiem?

-

O kim? - zdumiał się William.

Lord   Blake   tylko   się   uśmiechnął   i   spytał   przyjaciela   o 

postępy w kontaktach z panną Fairfax.

- Theo - oświadczył sir William. - Jestem zakochany! 

6

Po   podwiezieniu   pełnego   euforii   przyjaciela   do   domu, 

lord Blake skierował zaprzęg w stronę Grosvenor Square, gdzie 

znajdował się jego rodzinny dom. Po chwili zatrzymał się przed 

podjazdem, rzucił wodze stajennemu i szybkim krokiem ruszył 

w stronę głównego wejścia.

Nagle się zatrzymał.

To   było   trudniejsze,   niż   sądził.   Dręczyły   go   wyrzuty 

sumienia. I nie dlatego, że nie kochał rodziców, ale dlatego, że 

kochał   ich   za   bardzo.   Minął   już   prawie   rok   od   ostatniego 

spotkania z rodzicami. Lękał się miłości, która czekała za tymi 

background image

drzwiami. Gdyby choć raz stchórzył, uniknąłby tego spotkania.

Niestety, nie był tchórzem.

Lekko   pociągnął   za   dzwonek   i   w   drzwiach   stanął 

Hamilton, majordomus Insleyów od siedemnastu lat.

-

Witaj, Hamilton, stary druhu - rzekł lord Blake, wchodząc 

do holu.

-

Boże,   lord   Blake!   -   zawołał   wierny   sługa.   -   Czy   to 

naprawdę pan?

-

Rozumiem   aluzję,   Hamilton!   -   odparł   Blake,   wręczając 

kapelusz, płaszcz i rękawice majordomusowi. - Domyślam 

się,   że   to   jedynie   subtelny   wstęp   do   tego,   co   mnie   za 

chwilę   czeka.   Życie   krnąbrnego   syna   nie   jest   łatwe, 

Hamilton.

-

Nie, milordzie.

-

Książę i księżna w dużym salonie?

-

Tak, milordzie.

-

Doskonale,   zaanonsuję   się   więc   sam   -   powiedział   lord 

Blake, ruszając w stronę salonu.

Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami, otworzył je 

szeroko i dźwięcznym głosem zawołał:

- Powrót syna marnotrawnego!

background image

Księżna Insley uniosła na chwilę głowę, po czym wróciła 

do pisania listu.

- Kto to Fitzgeraldzie?- zapytała małżonka. - Ktoś, kogo 

znamy?

Lord Blake wyraźnie skruszony zbliżył się do księżnej i, 

ucałowawszy jej dłoń, rzekł:

-

Maman, z każdym dniem jesteś coraz cudowniejsza.

-

Chciałeś   powiedzieć   po   dziewięciu   miesiącach   i  trzech 

dniach -sprostowała księżna.

-

No właśnie - odparł z uśmiechem, niezrażony chłodnym 

powitaniem ze strony ukochanej matki. 

Książę   Insley,   wysoki   pięćdziesięciosześcioletni 

mężczyzna,   siedział   przy   dębowym   biurku   w   pobliżu 

wychodzącego na ogród okna.

-

Cóż to, Theo, nie przywitasz się z ojcem?

-

Wybacz,  pater  -   odparł   z   uśmiechem   lord   Blake   -   ale 

piękno ma pierwszeństwo przed obowiązkiem. - Podszedł 

do księcia i podniósł monokl do oka. - Co widzę, nowy 

surdut i... bardzo efektowny. Czyżbyś w końcu wziął sobie 

do serca moją radę i rzucił tego Wilmingtona dla kogoś o 

bardziej wyrafinowanym smaku?

background image

-

Chcę ci powiedzieć, że to właśnie on uszył mi ten surdut 

w ubiegłym tygodniu!

-

Naprawdę?   -   Lord   Blake   uniósł   brew.   -   Jak   widać, 

każdemu może zdarzyć się gafa.

Książę zaśmiał się cicho.

- Dobrze cię widzieć, synu.

Lord Blake skłonił głowę.

-

Jeśli   już   zdecydowałeś   się   przypomnieć   nam   o   swoim 

istnieniu,   to   nie   stój   tak   i   nie   trać   czasu   na   bzdury, 

Theodore   -   wtrąciła   księżna.   -Usiądź   przy   mnie   i 

opowiedz o sobie.

-

Theo,   mamo   -   poprawił   ją,   siadając   na   stojącej 

naprzeciwko   kanapie.   -   Theo,   błagam   cię.   Nie   miałem 

głosu, gdy wybierałaś dla mnie to okropne imię, ale chyba 

teraz mam wpływ na to, jak się na mnie mówi?

-

Theodore to imię twojego dziadka - dodała sucho księżna.

-

I tak samo jak ja go nie cierpiał. Kiedyś powiedział mi, że 

kojarzy mu się z wiewiórką.

Zduszony śmiech księcia szybko zamienił się w kaszel.

-

Ponieważ prawie od roku nie mieliśmy od ciebie żadnej 

wiadomości   -   ciągnęła   księżna,   patrząc   spod   oka   na 

background image

małżonka - czy mamy rozumieć, że byłeś aż tak leniwy?

-

Mamo, ja protestuję! - zawołał lord Blake, zrywając się z 

sofy. -Jak możesz tak mówić, i to po obejrzeniu mojego 

najnowszego   surduta?   To   model,   przy   którym   bledną 

wszystkie inne.

Wykonał   kilka   teatralnych   póz,   aby   pokazać   nowy 

nabytek w pełnej krasie.

-  Rzeczywiście to bardzo udany fason - przyznała księżna, 

usiłując stłumić uśmieszek, który drżał w kącikach jej warg. - 

Ale   może   już   dosyć   o   głupstwach.   Przez   dziewięć   miesięcy 

pozbawieni byliśmy nie tylko twojego towarzystwa, ale i słowa 

od   ciebie.   Jakie   zatem   masz   dla   nas   nowiny,   Theo?   Jakie 

wiadomości? 

Lord Blake poprawił koronkę przy mankiecie.

-

Bingsley   odnosi   bezapelacyjny   sukces.   Książę   regent 

przegrał   zakład   z   księciem   Richmondu   i   przez   tydzień 

musiał żyć o chlebie i wodzie. Lady Lacson uważa sok z 

ananasa   i   dojrzałych   wiśni   za   niezwykle   skuteczny   na 

pryszcze, natomiast...

-

Theo - przerwał mu książę - nie chcemy słuchać plotek. 

Chcemy,   żebyś   nam   opowiadał   o   sobie   i   o   tym,   czego 

background image

dokonałeś. Zrzuć w końcu tę maskę i choć przez chwilę 

bądź znowu sobą.

-

Miałam nadzieję, że to szaleństwo do tej pory ci przeszło - 

odezwała się księżna. — Powinnam była wiedzieć, że nie 

przeszło,   skoro   tak   długo   cię   nie   było.   Jeśli   to   potrwa 

dłużej, synu, tamten Theo może już nigdy nie wrócić.

-

Tak byłoby lepiej - odparł lord Blake.

-

Ale tamten mi się podobał - wtrącił książę - i chciałbym 

usłyszeć, co się z nim działo od ostatniej u nas wizyty.

-

Ja również - dodała księżna z nutą zniecierpliwienia. - 

Czy byłeś szczęśliwy? Samotny? Zdrowy?

Lord   Blake   westchnął,   opadł   na   oparcie   kanapy   i 

wyciągnął przed siebie długie nogi.

- W ciągu ostatnich kilku miesięcy byłem w Rosebriar i 

Danforth - odparł. - Fredericks wykonał kawał dobrej roboty 

przy restauracji Rosebriar Manor. Poza tym eksperymentalnie 

wprowadził   pewne   zmiany,   o   których   dyskutowaliśmy   rok 

temu i w tym roku powinniśmy mieć rekordowe zbiory.

Książę podszedł do żony i ich dłonie splotły się w pełnym 

satysfakcji geście.

-

Przy tak dużym popycie na żywność - ciągnął lord Blake - 

background image

możemy   osiągnąć   wspaniałe   zyski,   pomimo   wysokich 

nakładów   na   sprzęt   i   cieplarnie,   których   używamy   do 

przetestowania   nowych   nasion.   Llewellyn   oprowadził 

mnie po Danforth. Stada owiec znajdują się w doskonałym 

stanie,   a   straty   w   jagniętach   okazały   się   niewielkie. 

Odwiedziłem   również   kopalnię   miedzi   w   Kornwalii   i 

farmę   mleczną   w   Hertfordshire;   zastanawiam   się   nad 

poszerzeniem działalności.

-

Uważasz, że to rozsądne inwestować w kopalnię miedzi, 

Theo? -zaniepokoiła się księżna. - Od dwóch lat mamy na 

rynku zastój. Możesz łatwo stracić koszulę.

-

Mam   wiele   koszul,   mamo.   Strata   jednej   to   nie 

zmartwienie. Byle nie była to ta niebieska jedwabna, bo 

bez niej życie straciłoby sens.

-

A co u twoich przyjaciół, Theo? - zapytał książę. 

-

Myślę, że sobie radzą, chociaż Braxton od dwóch tygodni 

jest jakby nieco wytrącony z równowagi. On ma słabość do 

niebieskiego jedwabiu.

-

Miałem na myśli to, co dzieje się z nimi ostatnio.

-

Ach tak! Bardzo proszę - zawołał z nagłym ożywieniem. - 

Mam dla ciebie sensacyjną wiadomość: William Atherton 

background image

właśnie   dziś   ogłosił,   że   jest   śmiertelnie   zakochany.   Nie 

poznałbyś go. Wygląda tak, jakby nagle postradał rozum, 

biedny głupiec.

-

Theo,   nie   bądź   cyniczny   -   wtrąciła   księżna.   -   Lepiej 

powiedz, w kim sir William jest zakochany!

-

Już   mówię.   To   panna   Georgina   Fairfax:   piękna, 

inteligentna, czarująca i do tego całkiem niegłupia.

-

Georgina Fairfax? Dobry Boże, no to przepadł! - zawołała 

księżna.

-

Też tak uważam - odparł z uśmiechem.

-

Czy ma u niej jakąś szansę, jak sądzisz, Theo? - zapytał 

książę.

-

Myślę, że ma, sądząc po tym, co mówi jej przyjaciółka i 

opiekunka o dziwacznym nazwisku Glyn.

-

Katharine Glyn? - zapytała księżna.

-

Tak. Znasz ją?

-

Jedynie ze słyszenia. To ulubienica pań Jersey i Montclair, 

chociaż   Priscilla   Inglewood   nie   ma   o   niej   najlepszego 

zdania.

-

Panna   Glyn   rewanżuje   się   jej   tym   samym   -   zauważył 

Blake.   -Panna   Glyn   jest   dziwną   osobą   i   w   niczym   nie 

background image

przypomina swojej podopiecznej, panny Fairfax. Will i ja 

byliśmy dziś u nich z wizytą. Właściwie to Will składał 

wizytę pannie Fairfax. Zabrał mnie ze sobą, żeby mieć we 

mnie moralne wsparcie, po czym zostawił na łasce panny 

Glyn. Była nawet chwila, że zaczynałem się bać o moje 

życie. Ta osóbka nagle uderzyła w twarz lorda Falkhursta 

właściwie bez powodu.

-

Wielkie nieba! - zawołał książę. - Dlaczego?

-

Powiedziała, że marzyła o tym od dawna.

-- Brawo! - powiedziała z uznaniem księżna. - Od dawna 

mu się to należało.

-

Zaciekawiasz   mnie,   mamo.   Wytłumacz,   proszę,   co 

właściwie miałaś na myśli.

-

Falkhurst i Katharine Glyn zaręczyli się, gdy ona miała 

piętnaście lat - odparła księżna. - Wszystko zaaranżowały 

ich rodziny. Stary hrabia chciał przejąć ziemię Glyna. W 

grę   wchodziły   ogromne   pieniądze.   Jednak   ojciec   panny 

Glyn  zmarł rok później, a tydzień po pogrzebie młody 

Falkhurst zerwał zaręczyny i wyjechał na polowanie do 

Walii. 

-

Teraz i ja przypominam sobie ten mały dramat - przyznał 

background image

książę. -Zachowanie Falkhursta spotkało się z powszechną 

dezaprobatą.   W   klubie,   ilekroć   się   tylko   pojawił, 

traktowano go bardzo ozięble.

-

Ale   dlaczego   zerwał   zaręczyny?   Przecież   po   śmierci 

Glyna wystarczyło ożenić się z jego córką i natychmiast 

przejąć ziemię.

-

Niestety nie - odparła księżna. - Falkhurst dowiedział się, 

że ogromna część majątku Glyna przechodzi na własność 

pierwszego kuzyna z Yorku,  ponieważ panna Glyn nie 

była   w   chwili   śmierci   ojca   zamężna,   a   jej   długotrwałe 

narzeczeństwo nie miało żadnego znaczenia. Pozostała z 

niemałymi środkami na utrzymanie, ale bez ziemi i prawa 

do   tytułu.   To   było   stanowczo   za   mało,   aby   zaspokoić 

apetyt Falkhursta.

-

Obrzydliwe! - zawołał książę. - Nigdy nie lubiłem tego 

typa i bardzo się cieszę, że panna Glyn znalazła okazję do 

rewanżu.

-

A   więc   to   jest   powód   jej   dziwacznego   zachowania   - 

mruknął   lord   Blake,   z   uwagą   wpatrując   się   w   czubek 

lśniącego buta.

-

Czy   teraz,   kiedy   wróciłeś   do   miasta,   możemy   mieć 

background image

nadzieję,   że   będziesz   częściej   u   nas   bywać?   -   zapytała 

księżna.- Przyjdziesz do nas jutro na kolację?

-

Niestety, nie, maman. Priscilla Inglewood już zatroszczyła 

się o mój żołądek.

-

Co   słyszę?   Czyżbyś   złożył   jej   wizytę,   zanim   raczyłeś 

zjawić się u swoich rodziców? - oburzyła się księżna.

-

Ależ   skąd.   Spotkaliśmy   się   przez   przypadek.   Widzisz, 

właśnie wracam z przedstawienia w Drury Lane. Priscilla 

piękna jak zawsze i... wciąż niezamężna. Zastanawiam się, 

czy nie powinienem naprawić tego, co się stało.

Księstwo spojrzeli na syna z konsternacją.

-

Mówisz poważnie, Theo? - zapytała księżna. - Zamierzasz 

poślubić Priscillę?

-

Taka właśnie myśl przyszła mi do głowy. - Blake oparł się 

o poduszkę sofy i przez chwilę w milczeniu obracał w 

palcach monokl. -Zdałem sobie sprawę, że mam już swoje 

lata i najwyższy czas się ożenić i mieć dzieci. Znam swoje 

powinności.

-

Zawsze znałeś, Theo - powiedziała cicho księżna. - Czy 

jednak Priscilla to dla ciebie odpowiednia żona?

Blake, wyraźnie zaskoczony tym, co usłyszał, wypuścił z 

background image

palców monokl i wstał.

- Ależ mamo, ona jest ideałem, wszyscy o tym wiedzą! 

Oliver chciał się z nią ożenić, a przecież świetnie wiesz, że miał 

doskonały   gust.   Poza   tym   jest   dobra   jak   każda   inna   i   z 

pewnością zasługuje na więcej niż każda inna. Mogłaby już od 

dawna spokojnie czekać na przyszły tytuł księżnej, gdyby nie 

moja głupota.

-

Świadomość   winy   i   poczucie   obowiązku   to   nie   są 

powody   do   zawierania   związku   małżeńskiego   - 

zauważyła   księżna.   -   Możesz   spokojnie   ożenić   się   z 

miłości, mój drogi.

-

Nie sądzę - mruknął Blake.

-

W każdym razie, proszę cię, nie spiesz się do małżeństwa, 

którego wkrótce możesz żałować - rzekł książę. - Dobrze 

się jeszcze zastanów, Theo.

-

Nie   chcecie   zatem,   żebym   się   ożenił   i   spłodził   syna   i 

dziedzica majątku i nazwiska?

-   Chcemy,   żebyś   był   szczęśliwy,   Theo   -   powiedziała 

księżna.

- Niestety - odparł Blake - to akurat nie jest możliwe.

background image

7

Przekonawszy   Egertonów,   ciotkę   i   wuja   panny   Fairfax, 

żeby wysłali sir Williamowi zaproszenie na bal, Katharine Glyn 

zawiozła  pannę Fairfax swoim  faetonem  do  sióstr  Pomeroy. 

Ojciec   posadził   Katharine   na   konia,   gdy   tylko   nauczyła   się 

chodzić. Kilka lat później tak długo prosiła go, aby nauczył ja 

powozić, aż w końcu ustąpił. Kiedy mając osiemnaście lat, po 

raz pierwszy samodzielnie przejechała faetonem przez Hyde 

Park,   w   mieście   zawrzało   od   plotek.   To,   co   wydawało   się 

skandalem, szybko jednak stało się modą gdy kilka młodych 

kobiet   z   towarzystwa   (nie   chcąc   być   gorszymi   od   wiejskiej 

przybłędy) zaczęło naśladować jej wyczyn. Niektóre potrafiły 

powozić dwukółką, ale żadna nie radziła sobie z zaprzęgiem 

składającym  się z kilku koni. Nie mając umiejętności panny 

Glyn, szybko zrezygnowały z samodzielnej jazdy. Ona jednak 

wciąż   jeździła   na   wizyty   własnym   faetonem,   budząc   lęk   i 

szokując.

Było   ciepłe   marcowe   popołudnie.   Zima   tego   roku   była 

wyjątkowo łagodna i w ogrodach i parkach pojawiły się już 

pierwsze kwiaty, a w powietrzu czuło się powiew wiosennego 

ciepła.

background image

-

Spójrz   na   uszy   Chaucera   i   Cervantesa   -   powiedziała 

panna Glyn. - Te konie wprost rwą się do biegu.

-

Błagam, nie pozwól im na to - odparła nerwowo panna 

Fairfax.

-

Dlaczego? Gdzie twoja żądza przygody, Georgie? 

-

Opuszcza   mnie,   gdy   patrzę   na   takie   włochate, 

czworonożne monstra.

-

Zastanawiam   się,   dlaczego   cię   lubię,   skoro   masz   taką 

awersję do koni - skomentowała Katharine Glyn, zręcznie 

manewrując miedzy powozami. -Nie wiedziałam, że mam 

taki szlachetny charakter.

Skierowała zaprzęg na promenadę, po czym puściła konie 

truchtom   wzdłuż   jednej   z   elegantszych   ulic   Londynu, 

zatrzymując się od czasu do czasu, aby pogawędzić z jakimś 

znajomym.

W pewnej chwili Georgina Fairfax chwyciła przyjaciółkę 

za ramie i krzyknęła jej prosto do ucha:

- Kate, stop!

Katharine   gwałtownie   ściągnęła   wodze   i   konie   stanęły 

dęba.   Georgina   Fairfax   krzyknęła   z   przerażenia,   ale   jej 

przyjaciółka błyskawicznie opanowała sytuację.

background image

-

Może   byłabyś   tak   uprzejma,   Georgino   -   syknęła   przez 

zaciśnięte   zęby   -   i   wyjaśniła   mi,   o   co   ci   chodziło?   No, 

uspokój   się,   Chaucer   -   powiedziała   do   wciąż   drżącego 

gniadego. - Już dobrze, Cervantes. Uspokój się, staruszku.

-

Tak mi przykro, Kate. Wszystko przez to, że zauważyłam 

nadchodzącego sir  Williama  i  chciałam  zamienić  z nim 

kilka słów.

-

Athertona?   -   zdumiała   się   panna   Glyn,   ale   kiedy 

podniosła   głowę,   zauważyła   jadącego   na   kasztanie   sir 

Williama, a tuż obok niego lorda Blake'a na wspaniałym 

koniu czystej krwi.

Obydwaj panowie podjechali do faetonu od strony panny 

Fairfax i zatrzymali się.

-

Panno Fairfax, czy nic się pani nie stało? - zapytał sir 

William, na którego twarzy wciąż widać było śmiertelne 

przerażenie.

-

Och, naturalnie, że nic - odparła szybko, uśmiechając się 

na   powitanie.   -Nie   było   żadnego   niebezpieczeństwa,   a 

poza tym to była wyłącznie moja wina. Zachowałam się 

tak   nieodpowiedzialnie.   Niepotrzebnie   przestraszyłam 

Chaucera i Cervantesa.

background image

-

Kogo? - zdziwił się lord Blake.

-

Gniadosze Katharine - wyjaśniła panna Fairfax.

-

Panny Glyn? - powtórzył z niedowierzaniem lord Blake, 

ponieważ konie były wyjątkowej urody.

-

Wyhodowałam   je   od   źrebiąt   -   powiedziała   Katharine, 

śmiejąc się szeroko.

Nagle dotarło do niej, że lubi się śmiać, gdy lord Blake jest 

w pobliżu i że to oznaka słabości. Zbyt wiele różnych rzeczy się 

przy   nim   wydarzyło,   aby   mogła   się   czuć   w   jego   obecności 

szczęśliwa. Uśmiech zniknął z jej twarzy. 

-   Jak   może   pani   mówić,   że   było   bezpiecznie?   - 

zaprotestował sir William. - Te bestie mogły ponieść i Bóg jeden 

wie, jak mogło to się skończyć!

-

Spokojnie, Will, spokojnie - mruknął lord Blake.

-

Ale   naprawdę   nie   było   żadnego   niebezpieczeństwa   - 

powtórzyła panna Fairfax. - Katharine doskonale powozi. 

Panowała nad sytuacją przez cały czas. Jest fantastyczna.

-

Dziękuję ci, Georgino - odparła ponuro panna Glyn.

-

Za pozwoleniem, panno Glyn - rzekł chłodno sir William. 

- Nie uważam za rozsądne, że dwie młode kobiety jadą 

powozem w Londynie same. Zbyt wiele na każdym kroku 

background image

niebezpieczeństw.

Widząc, jak policzki panny Glyn nagle purpurowieją, a w 

oczach   zapalają   się   niebezpieczne   błyski,   lord   Blake   szybko 

powiedział:

-

Myślę, że mój młody przyjaciel ma rację. Wiem, że od 

kilku   lat  krzykiem  mody   jest,   aby   młode   kobiety   same 

powoziły.   Nie   sądzę   jednak,   żeby   należało   modzie 

bezkrytycznie   ulegać.   Ostatnio   lansuje   się   na   przykład 

wyszczuplające   gorsety   dla   mężczyzn   i   niektórzy 

dżentelmeni, chcąc mieć talię osy, coś takiego wkładają, 

ale   to   nie   znaczy,   że   i   ja   muszę   wziąć   udział   w   tym 

szaleństwie.

-

Theo, nie sądzę... - zaczął sir William.

-

Poza tym - ciągnął z niezmąconym spokojem lord Blake - 

gdyby miała pani wprawę słynnej Diablicy z Hampshire, 

nie musielibyśmy się bać, skoro jednak pani nią nie jest, a 

odpowiada   za   najbardziej   ubóstwianą   kobietę   w 

Londynie, uważam, iż lepiej byłoby, gdyby...

-

Ależ, lordzie Blake - przerwała mu panna Glyn -ja jestem 

Diablicą z Hampshire.

-

Co? - zawołał ze zdumieniem lord Blake, podczas gdy sir 

background image

William patrzył na nią z niedowierzaniem.

-

Powiedz   im,   Georgie   -   dodała   panna   Glyn,   trącając 

przyjaciółkę łokciem.

-

Kate, wiesz, że nie lubię tego przezwiska - odparła panna 

Fairfax.

-

Och, mnie się nawet... podoba. Dużo nad tym myślałam, 

aż w końcu doszłam do wniosku, że najlepiej zrobią to 

siostry Pomeroy i upoważniłam je do upublicznienia tej 

informacji. Jak możesz mówić, że go nie lubisz?

Lord   Blake   przypomniał   sobie   wszystkie   skandaliczne 

historie   o   tym   najsłynniejszym   artykule   eksportowym 

Hampshire   do   Londynu...   i   wszystkie   skandaliczne   rzeczy, 

które panna Glyn powiedziała i zrobiła podczas ich krótkiej 

znajomości i nagle wszystko zrozumiał. 

- Oczywiście, że pani nią jest, powinienem to wiedzieć od 

początku.   Kiedyś   będę   opowiadał   o   tym   moim   wnukom. 

Poznać osobiście słynną Diablicę z Hampshire...!

Sir   William,   czerwieniąc   się,   wykrztusił   jakieś   słowa 

przeprosin, które panna Glyn przyjęła w milczeniu.

-

Teraz,   kiedy   wszystko   jest   już   jasne   -   powiedziała   - 

chciałabym poinformować pana, sir Williamie, że może się 

background image

pan spodziewać zaproszenia na bal u Egertonów.

-

Przyjdzie pan, prawda? - zapytała panna Fairfax.

-

Tylko wtedy, jeśli pani tam będzie.

-

Może być pan tego absolutnie pewien - zauważyła panna 

Glyn,   widząc,   jak   policzki   jej   przyjaciółki   oblewa 

rumieniec.

-

Czy   wolno   mi   mieć   nadzieję,   że   zaproszenie   to   pani 

zasługa, panno Fairfax? - zapytał sir William z czarującym 

uśmiechem.

-

Mogłam   o   nie   poprosić,   ale   to   argumenty   Katharine 

przekonały moją ciotkę i wuja.

-

Pozostanę więc pani dozgonnym dłużnikiem, panno Glyn 

- odparł sir William, skłaniając głowę.

-

Czyżby   więc   miała   pani   zyskać   kogoś,   kto   nie   tylko 

będzie słuchał pani absurdalnych teorii, ale również się z 

nimi zgadzał? Nigdy nie sądziłem, że to może się zdarzyć 

- zdumiał się lord Blake.

-

Gdyby   miał   pan   kontakty   z   osobami   cieszącymi   się 

autorytetem   w   towarzystwie,   lordzie   Blake,   poza   sir 

Williamem,   oczywiście,   z   pewnością   słyszałby   pan,   że 

jestem ceniona za inteligencję i rozum daleko większe niż 

background image

to właściwe mojej płci.

- Najwyraźniej mam słaby słuch, ponieważ słyszę to tylko 

od pani.

Brązowe oczy panny Glyn zwęziły się, ale nagle usłyszała 

władczy   kobiecy   głos   i   błyskotliwa   riposta   zamarła   jej   na 

ustach.

- Theo! Co za spotkanie!

Elegancki   powozik,   minąwszy   faeton   panny   Glyn, 

zatrzymał się trochę dalej i lady Priscilla Inglewood, ubrana w 

zgrabny różowy płaszczyk, wychyliła się przez okno.

-

Twój   uniżony   sługa,   Priscillo!   -odparł   lord   Blake,   z 

uśmiechem skłaniając głowę.

-

Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o dzisiejszej kolacji z 

nami. Mój ojciec nie może się ciebie doczekać. Wiesz, jak 

bardzo sobie ceni twoje umiejętności gry w pikietę. Błagał 

mnie   nawet,   żebym   nie   wypłoszyła   cię   swoją 

trzpiotowatością, zanim zasiądziesz z nim do kart.

-

Ależ Priscillo! - zaprotestował, z trudem powstrzymując 

westchnienie.   Nie   przepadał   za   grą   w   karty   ze   starym 

Inglewoodem,   ponieważ   zawsze   musiał   przy   tym 

wysłuchiwać aluzji do przyszłego połączenia ich rodów. - 

background image

Wszyscy wiedzą, że nie ma w tobie nic z trzpiotki. Poza 

tym,   jak   mógłbym   dobrowolnie   rezygnować   z   tak 

uroczego   towarzystwa   jak   twoje?   Nie   jestem   takim 

głupcem. Zapewne znasz pannę Glyn i pannę Fairfax?

-

Oczywiście - odparła lady Inglewood. - Jak się pani ma, 

panno Fairfax?

-

Jesteśmy już okropnie spóźnione - wtrąciła panna Glyn. - 

Wybaczycie nam państwo? Miło nam było pana spotkać, 

sir Williamie. Niestety, musimy się spieszyć. A zatem do 

wtorku, sir Williamie.

-

To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność - odrzekł z 

galanterią, gdy panna Glyn zacięła konie.

Lord Blake z gracją uchylił kapelusza, ale spotkało się to 

jedynie   z   chłodnym   spojrzeniem   panny   Glyn   i   ledwo 

dostrzegalnym   skinieniem   głowy.   Boże   mój!   Czyżby   ta 

publiczna rozmowa z obozem przeciwnika miała go pozbawić 

tak zabawnego jej towarzystwa?

-

Biedna panna Fairfax - westchnęła lady Inglewood - być 

zmuszoną   do   znoszenia   towarzystwa   tak   ordynarnej 

opiekunki. Mam nadzieję, że pamiętasz, co ci mówiłam 

wczoraj, Theo, i nie będziesz kontynuował znajomości z 

background image

panną Glyn?

-

Doskonale pamiętam, co mówiłaś, Priscillo. To był bardzo 

trafny opis Diablicy z Hampshire.

-

Okropne przezwisko, nieprawdaż? Ale, moim zdaniem, 

świetnie   pasuje   do   panny   Glyn.   Do   zobaczenia   dziś 

wieczorem,   Theo   -   powiedziała,   po   czym   poleciła 

stangretowi jechać dalej.

Lord Blake przez chwilę w milczeniu obserwował niknący 

w oddali powóz.

W   tym   czasie   panna   Fairfax   mówiła   z   wyrzutem   do 

przyjaciółki:

- Kate, jak mogłaś być tak obcesowa?

-   Sądziłam,   że   pożegnałyśmy   się,   zachowując   wszelkie 

zasady dobrego wychowania?

-

Cokolwiek   byś   nie   mówiła,   zrobiłaś   lady   Inglewood 

afront.

-

I dobrze.

Panna Fairfax westchnęła.

- Nie mogę pojąć, dlaczego tak bardzo się nie znosicie.

-

Już ci mówiłam, Georgie. Nie gustuję w osobach, które są 

doskonałe pod każdym względem, a Priscilla jest...

background image

-

Wzorem   doskonałości.   Tak,   wiem.   Ale   dlaczego   nie 

możesz jej wyśmiać, tak jak wyśmiewasz innych?

-

To stara historia i nie ma sensu do niej wracać. 

-

Jednak mi powiedz.

-

Georgino...

-

Kate!

Katharine westchnęła ciężko.

-   Kiedy   miałam   szesnaście   lat   i   na   swoje   nieszczęście 

byłam zaręczona z Berthiem Falkhurstem, uczestniczyłam w 

letnim   balu   jako   gość   jego   rodziny.   Priscilla   też   tam   była. 

Ponieważ większość życia spędziła w Londynie, a ja, niestety, 

w Hampshire, zdecydowanie górowała nade mną ogładą i z jej 

tylko   znanych   powodów   czerpała   jakąś   niezdrową   radość   z 

ciągłego upokarzania mnie w towarzystwie. Byłam nieobyta, 

wiesz,   i   bez   przerwy   popełniałam   jakieś   gafy;   tak   więc   nie 

brakowało jej okazji, żeby mi dokuczyć. Tak samo było podczas 

mojego pierwszego londyńskiego sezonu. Bardzo trudno jest to 

wybaczyć, a jeszcze trudniej zaprzestać wojny między nami i 

zrezygnować z satystakcji, jaką mi daje ośmieszanie jej. Teraz ta 

wojna   zaostrza   się,   ponieważ   jestem   twoją   najbliższą 

przyjaciółką.

background image

Panna Fairfax spojrzała na nią ze zdumieniem.

-   Co?   -   wykrztusiła   po   chwili,   chwytając   ją   za   ramię   i 

zmuszając do zatrzymania. - Katharine, o czym ty mówisz?

Panna Glyn, żałując zbyt lekkomyślnie wypowiedzianych 

słów,   starała   się   wykręcić   od   dalszych   wyjaśnień,   ale 

przyjaciółka nie zamierzała ustąpić.

-

To   całkiem   proste,   Georgino   -   odparła   cicho.   -   Panna 

Doskonała była gwiazdą towarzystwa od chwili debiutu. 

Ten sezon jednak nie należy już do niej, ale do ciebie. I ona 

nie może tego znieść. Czy nie widzisz tego, jak zielenieje z 

zazdrości?

-

Tak, wiem. Ale jaki to ma związek z tobą?

-

Georgino, wszyscy wiedzą, że nie sposób cię nie lubić - 

odparła z uśmiechem panna Glyn. - Priscilla, nie mogąc 

otwarcie wystąpić przeciw tobie, zamierza zaatakować cię, 

godząc we mnie. Skoro jestem kimś dla ciebie najbliższym, 

najłatwiej cię zranić, atakując mnie.

-

Jakie to obrzydliwe! - zawołała panna Fairfax. - Jak można 

coś takiego wymyślić?

-

Droga   Georgino   -   powtórzyła   jej   przyjaciółka   z 

rozbawieniem. -Wcale się tym nie przejmuję. Właściwie ta 

background image

animozja   bawi   mnie.   To   takie   męczące   być   słodką, 

cierpliwą i uprzejmą dla każdego. Nawet nie wiesz, jaka to 

frajda wyładować się na kimś takim. Ona nie jest w stanie 

mnie zranić, gdyż nasz system wartości jest diametralnie 

różny. To wszystko mnie naprawdę tylko bawi, możesz 

więc być spokojna.

-

Och, Kate, czuję się doprawdy paskudnie. 

-

Nie ma potrzeby. Musisz być tylko w stosunku do Panny 

Doskonałej ogromnie ostrożna. Może cię zranić, jeśli tylko 

znajdzie ku temu sposobność.

-

Kate, ty chyba nie mówisz poważnie.

-

Śmiertelnie poważnie, Georgino. Pod tą ujmującą fasadą 

kryje   się   niebezpieczna   kobieta.   Za   wszelką   cenę 

wystrzegaj się jej żądła.

-

Znowu ten Szekspir - zauważyła panna Fairfax. - Ach, wy 

erudyci!

-

Tak   się   składa,   że   ta   parafraza   jest   wyjątkowo   trafna. 

Żądło Panny Doskonałej ukryte jest w jej języku i w każdej 

chwili może ukłuć. Błagam więc, Georgino, bądź ostrożna.

-

Obiecuję, Katharine. Obiecuję - śmiejąc się, powtórzyła 

panna Fairfax.

background image

Jednak Katharine Glyn wcale nie była tego pewna.

8

Lord Blake nie mógł odżałować tego, że idąc na bal do 

Egertonów,   nie   pomyślał   o   zabraniu   ze   sobą   wachlarza. 

Wkrótce szczęki bolały go od tłumienia ziewania, gdy musiał 

wysłuchiwać nudnych uwag pewnej piskliwej mamuśki i jej 

dwóch nieciekawych córeczek, które wciąż powtarzały, że od 

dawna   marzyły   o   poznaniu   jego   lordowskiej   mości   i   bez 

przerwy chichotały na każde jego słowo. Piskliwa mamuśka nie 

kryła zdumienia na wieść, że jego lordowska mość nie był na 

ostatnim   balu   u   Wraxtonów,   bo   przecież   Wraxtonowie 

zajmowali wysoką pozycję w towarzystwie i bardzo lubili jej 

nudnawe córeczki.

W końcu, pod jakimś pretekstem, udało mu się uciec, ale 

natychmiast został porwany przez jednego z przyjaciół ojca i 

uraczony   niezwykle   barwną   historyjką   o   niedawnym 

polowaniu.   Kiedy   jednak   zobaczył   nadchodzącego   Williama 

Athertona, wcale nie był pewien, czy powinien traktować go 

jako wybawienie.

background image

Zdecydowawszy,   że   ma   dość   romantycznych   zwierzeń 

przyjaciela, szybko przerwał opowieść o polowaniu i umknął, 

znikając w tłumie czterystu przybyłych na bal gości.

W pewnej chwili, uciekając przed nudą i osamotnieniem, 

podszedł   do   stojącej   w   pobliżu   ogromnej   palmy   eleganckiej 

pary.

-   Witam   szanownych   rodziców   -   powiedział.   -   Wasza 

miłość,   wyglądasz   imponująco,   pomimo   sabotujących 

wysiłków Wilmingtona. 

- Musisz wiedzieć, Theo - odparł książę - że dostosowuję 

się jedynie do wymogów mody.

-

Otóż to - mruknął z uśmiechem lord Blake. - Najdroższa 

mamo -dodał, zwracając się do księżnej -jesteś po prostu 

wspaniała.   Powinnaś   zawsze   ubierać   się   w   ten   odcień 

błękitu. Idealnie podkreśla kolor twoich oczu.

-

Drogi synu - odparła księżna, pozwalając pocałować się w 

policzek. - Widzieć cię dwukrotnie w ciągu tygodnia to 

zbyt wiele szczęścia dla mojego starego serca.

-

Co ty mówisz, maman, twoje serce jest wciąż dziewczęco 

młode.   A   propos,   mam   dla   was   szokującą   nowinę. 

Poznałem słynną Diablicę z Hampshire.

background image

-

Niemożliwe!   -   zawołał   książę.   -   To   fantastycznie! 

Słyszałem,   że   to   najzręczniejsza   para   rąk   w   Londynie. 

Może wygrać dla ciebie fortunę, jeśli kiedyś zaangażujesz 

ją do wyścigu powozów do Brighton.

-

Będę musiał jej to zaproponować - śmiejąc się, odparł lord 

Blake. - Jeśli chodzi o powożenie, to panna Glyn dała już 

dowód swoich nadzwyczajnych zdolności.

-

Panna Glyn? Opiekunka panny Fairfax? - spytała księżna.

-

Ona i Diablica z Hampshire to jedna i ta sama osoba.

-

Naprawdę? W takim razie z pewnością jest tutaj. Musisz 

ją nam przedstawić, Theo.

-

To   może   być   trudne.   Nie   chce   utrzymywać   ze   mną 

kontaktów.

-

Dlaczego? - zapytał książę.

-

Nie podoba się jej mój tytuł i moja przyjaźń z Priscillą 

Inglewood.

-

Co   ty   mówisz?   -   zdziwiła   się   księżna.   -   Teraz   jeszcze 

bardziej pragnę ją poznać. Możesz zerwać te kontakty, ale 

dopiero wtedy, gdy nas sobie przedstawisz.

-

Tak, mamo. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ją 

przedstawić z jak najzabawniejszej strony - odparł Blake, 

background image

po   czym   natychmiast   ruszył   na   poszukiwanie   niczego 

niepodejrzewającej panny Glyn.

Katharine miała już za sobą dwa tańce regionalne, walca i 

trzy wyjątkowo nudne rozmowy, kiedy ponownie zjawiła się 

obok panny Fairfax, która, wolna w danej chwili od męskiego 

towarzystwa, postanowiła pogawędzić z przyjaciółką.

- Co, tak szybko znużone? - dobiegł z tyłu jakiś chłodny 

głos.

Kiedy się odwróciły, spostrzegły piękną, młodą kobietę w 

sukni   z   zielonego   muślinu.   Ogromna   ilość   blond   loków 

otaczała owalną twarz i opadała na długą, smukłą szyję. 

- Panna Doskonała! - zawołała panna Glyn, uśmiechając 

się złośliwie. - Teraz już wiem, skąd ten powiew chłodu.

-

Jaka piękna suknia, Priscillo! ~ powiedziała szybko panna 

Fairfax. - Nigdy jeszcze takiej nie widziałam. Świetnie w 

niej wyglądasz. Co za fason! Pozazdrościć. Czuję się przy 

tobie jak Kopciuszek.

Lady Inglewood, która w tej kwestii zupełnie się z nią 

zgadzała, odparła:

-   To   prawda.   Została   uszyta   według   jednego   z   moich 

projektów. Pani Foote jest rzeczywiście świetną krawcową.

background image

- Masz szczęście. Marzę o tym, żeby uszyła coś dla mnie, 

ale jest tak zajęta, że musiałam się zapisać na listę oczekujących.

-

A to pech! - powiedziała lady Inglewood, uśmiechając się 

jednocześnie   z   nieskrywaną   satysfakcją,   ponieważ   to 

właśnie ona ostrzegła panią Foote, że ją zrujnuje, jeśli ta 

ośmieli się uszyć nie tylko suknię, ale nawet chusteczkę 

dla Georginy Fairfax. - Słyszała pani zapewne, że wczoraj 

na   raucie   u   lady   Jersey,   wicehrabia   Chamberlin 

oświadczył   mi   się   w   obecności   księcia   regenta,   księcia 

Insleya i lady Jersey. Mój  ojciec był niestety przeciwny 

temu związkowi, odmówiłam więc wicehrabiemu. Bardzo 

to przeżył. Żal mi było biedaka.

-

To   smutne,   kiedy   trzeba   odrzucić   tak   romantyczną   i 

cenną ofertę - zauważyła panna Fairfax.

-

Ale  jakie  szczęście  dla  Chamberlina  -  mruknęła   panna 

Glyn.

-

To   prawda,   Georgino   -   przyznała   lady   Inglewood.   - 

Przykro odrzucać  takie oświadczyny, ale ja miałam  już 

przynajmniej z dziesięć podobnych. Poza tym, syn Insleya 

również   zamierza   mi   się   oświadczyć.   Mój   ojciec 

powiedział mi, że najdalej w ciągu miesiąca spodziewa się 

background image

deklaracji   lorda   Blake'a.   Insleyowie   są   starymi 

przyjaciółmi naszej rodziny, nie sądzę więc, żeby ojciec 

czekał na próżno. Mam nadzieję, Georgino, że otrzyma 

pani ofertę przynajmniej w połowie tak interesującą.

Nawet panna Fairfax nie była w stanie ukryć zdumienia, 

ale to panna Glyn stanęła w obronie przyjaciółki.

- Płonna nadzieja, Panno Doskonała, ponieważ Georgina 

wyjdzie   za   mąż   z   miłości,   a   nie   dla   tytułu   i   wystawnego 

grobowca,   który   da   jej   schronienie   po   śmierci.   Chociaż   dla 

ciebie to bardzo stosowne miejsce. Ciekawe, jak szybko markiz 

znajdzie kogoś, kto ogrzeje jego łoże, które ty możesz jedynie 

schłodzić? Z pewnością wiesz, że ma opinię mężczyzny, który 

zmienia spódniczki tak szybko, jak niektórzy buty.

Wachlarz,   który   lady   Inglewood   trzymała   w   ręku,   z 

trzaskiem zamknął się. 

- Osiem sezonów w mieście, jak widać, niczego cię nic 

nauczyło. Wciąż jesteś tą samą pospolitą prowincjuszka, która 

ma   więcej   jadu   niż   rozumu.   Możesz   wyprowadzać   w   pole 

innych, ale ze mną ten numer ci się nie uda. Nie będę tu stała i 

pozwalała   się   bezkarnie   obrażać   jakiejś   prymitywnej 

dziewusze, spłodzonej przez wiejskiego pijaczka!

background image

-

Kate,   jak   mogłaś?   -   powiedziała   z   wyrzutem   panna 

Fairfax, gdy blada z wściekłości lady Inglewood zniknęła 

w tłumie.

-

Cóż za ohydny człowiek! - wybuchnęła Katharine. - Jak 

śmiał dopuścić do tego, że go polubiłam, gdy nosi się z 

zamiarem poprowadzenia kogoś takiego jak Priscilla do 

małżeńskiego łoża!

-

Kate, o kim ty mówisz?

-

O Blake'u! To przecież syn Insleya, dobry Boże, i to z nim 

Priscilla wiąże nadzieje.

-

Ale dlaczego tak cię to denerwuje? Co cię obchodzi, z kim 

ożeni się lord Blake?

Panna Glyn chwilę milczała, po czym uśmiechnęła się do 

przyjaciółki.

-   Błogosławię   twój   rozsądek   Georgino.   Masz   całkowitą 

rację. W tej samej chwili, gdy Panna Doskonała wyjdzie za mąż, 

znowu   odzyskamy   spokój.   Niech   sobie   bierze   tego   swojego 

markiza. Obydwoje są siebie warci.

Sir William wybrał właśnie ten moment, aby podejść do 

swojej Afrodyty i poprosić ją do tańca.

Katharine nie została jednak zbyt długo sama. Lord Blake 

background image

dał znak swoim rodzicom, żeby poszli za nim i szybko ruszył w 

jej   kierunku.   Nie   zdążył   jednak   nawet   się   ukłonić,   gdy 

wybuchnęła:

-

Ty! - syknęła - Ty... ty niegodziwcze! - tupnęła nogą.

-

Ja? - Blake cofnął się, zaskoczony takim atakiem furii.

-

Dziedzic Insleyów, pieszczoch Inglewoodów! Jak mogłam 

tracić tyle czasu dla pana?

-

Muszę przyznać, że z każdym dniem intryguje mnie pani 

coraz   bardziej.   Czy   ma   pani   coś   przeciwko   staremu   i 

powszechnie szanowanemu domowi Insleyów?

-

Drwię   z   pańskiego   starego   domu,   ty...   ty   rozpustniku. 

Popełniłam   niewybaczalny   błąd,   świadczący   o   skrajnej 

głupocie,   kiedy   uwierzyłam,   że   pewien   wdzięczący   się 

potomek   Insleyów   może   być   czymś   więcej   niż...   niż 

jedynie zapatrzonym w siebie salonowcem.

-

Kiedy   się   nad   tym   zastanawiam   -rzekł   lord   Blake, 

uważnie   przypatrując   się   swoim   wypolerowanym 

paznokciom   -   nie   sądzę,   abym   kiedykolwiek   miał   się 

wdzięczyć.

Panna Glyn musiała się roześmiać. 

Lord Blake roześmiał się również.

background image

-

O właśnie! Tak jest znacznie lepiej. Lubię pani śmiech, 

panno   Glyn,   ponieważ   kiedy   nie   patrzy   pani   na   mnie 

groźnie, jest szczery i spontaniczny.

-

Błagam pana, Blake, niech mnie pan nie rozśmiesza, skoro 

tak pana nie znoszę.

-

Nie może być pani taka okrutna, by mnie nie znosić za 

coś, czego nie wybierałem.

-

Nonsens.   Lady   Inglewood   wybrał   pan   całkiem 

dobrowolnie.

-

Miałem na myśli majątek mojego ojca.

-

Dlaczego   właściwie   nie   powiedział   mi   pan,   że   jest 

dziedzicem księcia?

-

Sądziłem, że pani o tym wie.

-

Dlaczego więc nigdy dotąd pana nie widziałam ani nigdy 

o nim nie słyszałam?

-

Objeżdżałem   ojcowskie   posiadłości   niemal   pięć   lat   i 

jestem tu dopiero od trzech tygodni. Jeśli zaś chodzi o to, 

że nie słyszała pani o mnie, to powód jest bardzo prosty. 

Otóż   przechodzenie   tytułów   w   rodzinie   to   bardzo 

skomplikowana   sprawa.   Nawet   ja   mam   kłopoty   z 

wymienieniem   wszystkich,   które   mi   przysługują.   Nie 

background image

uwierzy   pani,   ale   wcale   nie   pragnąłem   być   markizem. 

Chętnie zamieniłbym wszystkie moje klejnoty na zwykłe 

paciorki, wspaniały pałac na pustelnię, a bogate szaty na 

ubranie   mieszkańca   przytułku,   ale   mam   określone 

obowiązki względem rodziny.

-

Markiz?   Spadkobierca   Insleya   -   pokręciła   głową.   -   Jak 

mogłam być taka ślepa? A jednak bardzo mi pana żal. 

Jakie to straszne, kiedy się musi być księciem! Jak rodzice 

mogą   być   aż   tak   bezwzględni,   żeby   na   barki   niczego 

niespodziewającego się dziecięcia nałożyć takie brzemię, 

przygniatające   patyną   wieków   i   masą   zobowiązań? 

Powinien   pan   z   nimi   porozmawiać,   lordzie   Blake. 

Koniecznie.

-

Usiłowałem - odrzekł z melancholijnym westchnieniem. - 

I to wielokrotnie, ale nic do nich nie dociera.

-

Biedactwo. Naprawdę panu współczuję. Potrzebuje pan 

jakiejś otuchy i nawet wiem, co ją panu przyniesie: jakaś 

urocza spódniczka. Lubi je pan, nieprawdaż?

-

Słucham? - wykrztusił.

-

Czyżby nie lubił pan spódniczek?

-

Tak... Nie!... To znaczy...

background image

-

O Boże, uważa pan, że użyłam niewłaściwego określenia? 

Może   powinnam   powiedzieć   podwiązek?   A   może 

gorsetów? Już wiem - koszulek! 

-

Nie, nie - odparł przytłumionym głosem - spódniczka to 

właściwe określenie.

-

Cieszę się. Przyzna pan, lordzie Blake, że najważniejszy 

jest dobry humor, gdyż czasem tylko dobrym humorem 

można zatuszować największą nawet gafę.

-

Pamiętając   o   tym   -   powiedział   lord   Blake   z   figlarnym 

uśmiechem   -   chciałbym   przedstawić   panią   moim 

rodzicom.

Katharine odwróciła się i, ku swojej wielkiej konsternacji, 

ujrzała ogromnie rozbawionego, wytwornego księcia Insleya z, 

zachowującą znacznie większą rezerwę, księżną Insley u boku. 

Nie miała wątpliwości, że książęca para słyszała całą rozmowę.

Krew odpłynęła jej z twarzy i z desperacją powiedziała:

-   Jakże   się   cieszę,   że   mogę   wreszcie   państwa   poznać! 

Państwa   syn   -   rzuciła   mordercze   spojrzenie   w   kierunku 

ogromnie rozbawionego lorda Blake'a - wiele mi o państwu 

opowiadał. Czuję się więc tak, jakbym znała państwa od lat. 

Bywa jednak różnie - powiedziała z czarującym uśmiechem. - 

background image

Mój ojciec w latach młodości często towarzyszył królowi na 

polowaniach i wiele mi o naszym monarsze opowiadał. Kiedy 

jednak   zostałam   mu   przedstawiona,   przeżyłam   ogromne 

rozczarowanie,   ponieważ   zupełnie   nie   przypominał   tego 

władcy, którego opisywał mój ojciec. Oczywiście król był już 

wtedy obłąkany i zapewne wywarło to jakiś wpływ na jego 

wygląd.   Jednak   mój   zawód   był   ogromny   i   przez   tydzień 

pocieszałam   się   ogromnymi   ilościami   owoców   z   kremem. 

Widzę   jednak,   że   teraz   mi   to   nie   grozi,   ponieważ   jesteście 

państwo wspaniali. Lordzie Blake - dodała, patrząc na niego z 

dezaprobatą   -   podczas   naszej   rozmowy   nie   był   pan 

sprawiedliwy w ocenie swojej rodziny. Czy podoba się panu 

bal, wasza miłość? - zapytała księcia.

-

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem.

-

Bardzo się cieszę, wasza miłość.

Prawda jednak była taka, że tak fatalnie nie czuła się od 

swojego pierwszego sezonu w Londynie. Tamto upokorzenie 

było porównywalne z obecnym. A zawinił on - lord Blake. Nie 

tylko sprowokował ją do tej kretyńskiej rozmowy, ale również 

nie zadał sobie trudu, aby uprzedzić ją o konsekwencjach.

Wprawdzie   panna   Glyn   kpiła   z   zasad   dobrego 

background image

wychowania, jednak nie była ich pozbawiona. Wiedziała, jak 

powinna zachować się w każdej sytuacji, i żeby nie wiem jak 

bardzo chciała się zemścić na lordzie Blake'u, nie uczyni nic, co 

mogłoby zniszczyć jej, z takim trudem zdobytą, dobrą reputację 

w towarzystwie. Jednego była pewna- lord Blake wkrótce się 

przekona, co znaczy zaleźć jej za skórę. 

Kiedy książę Insley skończył opowieść o pewnym balu w 

Szkocji,   w   którym   uczestniczył   w   młodości,   do   rozmowy 

włączyła się księżna.

- Panno Glyn, jest już pani jakiś czas w mieście, jak sądzę? 

- powiedziała.

Panna Glyn skinęła głową.

-

I wciąż nie jest pani zamężna? 

Panna Glyn skinęła głową ponownie.

-

Nie obawia się pani, że tak już zostanie?

-

Wręcz   przeciwnie   ~   odparła   z   uśmiechem.   -   Tak   się 

składa,   że   wszyscy   dookoła   już   pozakładali   rodziny, 

księżno. Proszę mi pozwolić, jeśli łaska, cieszyć się, że los 

oszczędził mi losu mężatek.

-

Jest pani przeciwna rynkowi małżeństw?

-

Mam na nim niskie notowania, dlatego jestem przeciwna. 

background image

W   młodości   miałam   pecha   być   dziedziczką   fortuny   i 

wtedy plasowano mnie wysoko pomimo braku urody i 

towarzyskiej   ogłady.   Kiedy   przestałam   być   dziedziczką 

zostałam pozbawiona wszystkiego i potraktowana jak coś 

bez   wartości.   Moja   romantyczna   naiwność   rozwiała   się 

nagle,   za   co   jestem   losowi   ogromnie   wdzięczna.   Kiedy 

byłam dziedziczką, stanowiłam towar do wystawienia na 

małżeńskim   targu.   Teraz,   gdy   moje   dochody   zostały 

znacznie ograniczone, należę do świata. Skoro tak, to niech 

drży u moich stóp!

Księżna roześmiała się.

-

Nie można zaprzeczyć, że w pani pozornie absurdalnym 

rozumowaniu   jest   jakiś   sens.   Do   niedawna   mój   syn 

również był przeciwny małżeństwu.

-

I   chyba   dobrze,   gdyż   z   pewnością   chciałby 

podporządkować kobietę swoim wątpliwym regułom gry.

-

Sugeruje   pani,   że   małżeństwo   ze   mną   nie   byłoby 

rozkoszą? - zapytał lord Blake, wziąwszy się pod boki.

Panna Glyn spojrzała na niego chłodno.

- Czy jest ktoś, kto wziąłby mnie w obronę? - zawołał lord 

Blake.

background image

Odpowiedziało mu milczenie.

W tej właśnie chwili podeszła do nich lady Inglewood.

-

Dobry wieczór, wasza miłość - powiedziała. - Księżno, jak 

miło panią widzieć.

-

Priscillo, wyglądasz jak zawsze pięknie - zauważył książę.

-

Mam   nadzieję,   że   twój   ojciec   dobrze   się   czuje?   - 

powiedziała księżna.

-

Jest   w   salonie   karcianym   -   odparła   lady   Inglewood.   - 

Może nie czuje się najlepiej, ale humor mu dopisuje. Theo, 

proszę cię, pomóż mi ułagodzić księżnę Newberry. Nie 

złożyłam jej w tym tygodniu wizyty i obawiam się, że 

może zażądać mojej głowy. Może ty zdołasz ją od lego 

odwieść, dobrze wiesz, jak lubi atrakcyjnych mężczyzn.

Nie   miał   wątpliwości,   że   to   podstęp,   ale   nie   mógł 

odmówić prośbie Priscilli, nie narażając się przy tym na opinię 

człowieka źle wychowanego. Skinął więc głową pannie Glyn i 

podał ramię lady Inglewood.

-

Zawsze z radością gram dla ciebie rolę świętego Jerzego, 

Priscillo. Prowadź mnie więc do tego smoka.

-

Drogi Theo, sama nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła - 

zauważyła lady Inglewood i, zanim pociągnęła za sobą 

background image

lorda   Blake'a,   spojrzała   na   pannę   Glyn   z   triumfalnym 

uśmiechem. Po chwili jednak, kiedy odeszli wystarczająco 

daleko,   ton   jej   głosu   uległ   radykalnej   zmianie.   -   Jak 

mogłeś, Theo. Jak mogłeś przedstawić tę kobietę księciu i 

księżnej, skoro uprzedzałam cię, żebyś nie podtrzymywał 

tej znajomości?

-

Moja matka chciała ją poznać - odparł spokojnie Blake.

-

Nie mogłeś jej tego odradzić? Dobrze wiesz, jaką kobietą 

jest ta Glyn! Przy jej braku dobrych manier mogła jedynie 

zrobić twoim rodzicom jakiś afront.

-

Skoro   o   tym   mowa,   Priscillo   -   odparł   lord   Blake, 

marszcząc brwi - nie mam pojęcia, co masz na myśli. Moi 

rodzice spędzili kilka miłych chwil na rozmowie z panną 

Glyn i, jak sądzę, ona również uważa je za miłe. Szkoda 

tylko, że nie znali się wcześniej.

Lady Inglewood z trzaskiem zamknęła trzymany w ręku 

wachlarz.

-

Czy ty jesteś ślepy, Theo? A może otumaniony lub pijany? 

Kate   Glyn   całkowicie   zasłużyła   na   swój   przydomek. 

Urodziła   się   diablicą   i   wciąż   nią   jest.   Gdyby   cię   tak 

traktowała   jak   mnie,   nie   mówiłbyś   do   mnie   w   taki... 

background image

obraźliwy sposób.

-

Czym, na Boga, aż tak bardzo się tobie naraziła, Priscillo?

-

Nie   dalej   jak   dziś   wieczorem   napadła   na   mnie.   Nie 

potrafię powtórzyć, jakich obelżywych słów używała. To 

prawdziwe   monstrum,   Theo,   i   chciałabym,   żebyś   to 

wreszcie zrozumiał. To zazdrosna, pazerna i ordynarna 

kobieta,   z   satysfakcją   zadająca   innym   ból   swoim 

żmijowatym językiem.

Lord   Blake   obserwował,   jak   twarz   lady   Inglewood 

czerwienieje z gniewu.

-

To okrutne słowa, Priscillo.

-

Są niczym w porównaniu do tych, którymi ona obrzuciła 

mnie. To dlatego prosiłam cię, żebyś nie tańczył przed tą 

diablicą.

-

Prawdę mówiąc, panna Glyn, jak dotąd, nawet nie stanęła 

ze mną do kotyliona. 

-

Theo - westchnęła lady Inglewood - proszę, abyś nie robił 

sobie   żartów   z   poważnych   spraw.   To   ma   dla   mnie 

ogromne znaczenie.

-

Wiem o tym, Priscillo, Naprawdę wiem.

Katharine   Glyn   obserwowała,   jak   odchodzą   i   z 

background image

ożywieniem o czymś rozmawiają.

-

Podziwiam determinację, z jaką osiągnęła swój cel. Muszę 

jednak przyznać, że świetnie razem wyglądają. Lord Blake 

porusza się z taką lekkością. Czyżby trenował szermierkę?

-

Przy każdej nadarzającej się okazji - odparła księżna.

-

Wspaniale. Może przyjmie moje wyzwanie.

-

Pani uprawia szermierkę? - zapytali jednocześnie książę i 

jego małżonka.

-

Oczywiście. Kiedy miałam trzynaście lat, wymogłam na 

ojcu, że jeśli jego najnowszym faetonem, zaprzęgniętym w 

najlepszą   parę   koni,   trzykrotnie   przejadę   w   pełnym 

galopie   między   słupkami   bramy   wjazdowej   naszej 

posiadłości bez najmniejszej rysy na farbie, to on pozwoli 

mi na naukę szermierki. Jeśli jednak przegram, nie będę go 

już   więcej   o   to   nagabywać   i   pokryję   koszty   naprawy 

wszystkich   spowodowanych   przeze   mnie   szkód.   Nie 

muszę   chyba   mówić,   że   wygrałam.   Oczywiście   to,   że 

wstałam o drugiej nad ranem i przesunęłam słupki, mogło 

mieć   wpływ   na   mój   sukces,  ale  ja   wolę   wierzyć,   że  to 

zasługa moich umiejętności jeździeckich.

-

O tak - zauważyła księżna. - Przecież słynna Diablic z 

background image

Hampshire to pani.

-

Postrach   trzech   hrabstw   i   całego   Londynu   -   odparła 

panna Glyn z szerokim uśmiechem. - Papa chciał mieć 

syna i ja zawsze starałam się mu to wynagrodzić.

-

I stąd ta wiedza o spódniczkach? - zapytała z uśmiechem 

księżna.

-

Diablica   z   Hampshire   znowu   pędzi   ku   zagładzie   - 

westchnęła panna Glyn.

-

Drogi Fitzgeraldzie - zawołała księżna - ona się rumieni.

-

Nieprawda! - zaprotestowała Katharine. - Ja nigdy się nie 

czerwienię. To tylko... nagłe skoki temperatury związane z 

rzadką tropikalną  chorobą.  Jeszcze  nie  wiem,  jaką.  Czy 

pani   mogłaby   sprawić,   żeby   lord   Blake   spędził   noc   w 

państwa domu?

Insleyowie spojrzeli na nią ze zdumieniem.

- Nie zdziwiłabym się, gdyby pani wcale tego nie chciała. 

Wiem, jaki potrafi być irytujący. Jakie to dziwne, że ma takich 

wspaniałych  rodziców.  Jesteście  państwo   pewni,  że ktoś  nie 

zostawił go pod państwa drzwiami? 

- Całkowicie - odparł książę, krztusząc się ze śmiechu.

-

Szkoda.   Obawiam   się,   że   jego   finansowa   ruina   trochę 

background image

państwa dotknie.

-

Ruina? - zdziwiła się księżna. - Co pani knuje?

-

Zemstę,  oczywiście.  Paskudnie   mnie   podszedł,  musicie 

państwo przyznać.

-

Rzeczywiście.   Jakie   to   fascynujące.   Regino,   ujrzymy 

Diablicę z Hampshire w akcji. Co ma pani zamiar zrobić, 

panno Glyn?

-

Mam... przyjaciółkę, Phoebe Lovejoy. Myślę, że doskonale 

spełni swoją rolę... jeśli tylko postaracie się państwo, aby 

spędził   noc   w   państwa   domu   i   zjadł   razem   z   wami 

śniadanie.

9

Następnego dnia po balu u Egertonów lord Blake oraz 

książę i księżna Insley siedzieli właśnie przy śniadaniu, gdy do 

jadalni wszedł lokaj, niosąc zabawnie zapakowane pudełko.

-

Co to ma być, u licha? - zdziwił się książę. Jego ręka, 

trzymająca filiżankę z kawą, zamarła w powietrzu.

-

Właśnie dostarczono tę przesyłkę, wasza miłość - odparł 

lokaj.   -Polecono   mi   oddać   ją   do   rąk   własnych   lorda 

background image

Blake'a.   Kurier   bardzo   na   to   nalegał.   Jest   również   list 

adresowany do księżnej.

Pudełko   zostało   postawione   na   stole   przed   lordem 

Blakiem   w   chwili,   gdy   księżna   otwierała   list.   Nagle 

znieruchomiała, ze zdumieniem patrząc na trzymaną w ręku 

kartkę.

-

Co u licha...? - mruknęła.

-

Co to jest, Regino? - zapytał książę.

-

Nie   bardzo   rozumiem...   -   powiedziała   księżna 

zduszonym głosem.

-

Czytaj głośno, mamo - zaproponował Blake. - Intrygujesz 

nas. Czytaj głośno.

-

Chyba rzeczywiście tak będzie lepiej - przyznała księżna.

Droga księżno. Mam nadzieję, że ten list zastanie panią i jej 

małżonka,   księcia,   w   dobrym   zdrowiu.   Chociaż   z   tego,   co   mówił  

Teddy, pani i książę nigdy nie czują się źle.

-  Teddy?   -   powiedział   książę,   patrząc   na   syna   z 

rozbawieniem. - Kto to może być? 

Autor listu nie może mieć na myśli mnie - zauważył lord 

Blake, podnosząc widelec z kawałkiem pstrąga do ust. -Nikt 

nigdy nie ośmielił się nazywać mnie Teddy.

background image

-

Czy   mogę   kontynuować?   -   zapytała   księżna,   po   czym 

wróciła do listu.

Spotkaliśmy się - czytała dalej - gdy jeden z moich klientów źle 

mnie potraktował w Berry Patch Tavern. Teddy był prawdziwym 

bohaterem,   zupełnie   jak   Robin   Hood.   Potem   szybko   zostaliśmy 

przyjaciółmi. Pragnę jednak zapewnić panią, księżno, że nigdy nie 

wzięłam od niego grosza, nawet wtedy, gdy urodził się mały Joey...

Chwileczkę! - zawołał lord Blake. - Mamo, przysięgam, ja 

nigdy…

Ale księżna czytała dalej.

...gdy urodził się mały Joey, ani żadnych prezentów poza tym, co 

dziś zwracam Teddy emu. Nie żeby nie próbował dać mi funta czy 

dwa, ale jak mu powiedziałam od początku, miłość nie ma ceny.

Tak   kochałam   pani   syna,   księżno,   i   on   kochał   mnie,   ale 

wiedziałam,  że nic z tego nie będzie, pomimo wszystkich obietnic 

Teddy ego. A kiedy przekonałam się, że w drodze jest mała Nellie...

Dwoje? - zawołał książę. - Ależ ty jesteś płodny, Theo!

W szarych oczach jego syna zalśniły wesołe iskierki.

...że   w   drodze   jest   mała   Nellie,   wiedziałam,   że   musimy   to 

skończyć, abym mogła związać się z jakimś mężczyzną, który będzie 

dbał o mnie i dzieci. Poślubiłam więc Percy ego i powiedziałam Teddy 

background image

emu, że musimy się rozstać...

Dalsza część listu jest zamazana, jakby biedne dziewczę 

płakało - powiedziała księżna. - Zaraz, zaraz! Czy to może być 

A? Nie, nie, to M. Teraz to brzmi tak: ...Moje serce krwawiło przy 

rozstaniu, wiedziałam jednak, że tak będzie lepiej, a Percy był dobry 

dla mnie i moich maleństw, nie mogłam więc się uskarżać. Miałam  

tylko kłopot, kiedy Percy znalazł jedyny prezent, jaki przyjęłam od 

Teddy'ego w ubiegłym roku. O Chryste! Jak on na mnie wrzeszczał! 

Jakoś jednak udało mi się go uspokoić, kiedy obiecałam, że ten prezent 

natychmiast zwrócę i tak też zrobiłam, i teraz wszystko jest już w 

porządku.

Lord   Blake,   nie   mogąc   opanować   ciekawości,   zaczął 

nerwowo rozrywać różowy papier, w który opakowana była 

przesyłka, tak że nie zauważył, jak jego ojciec, zasłaniając się 

serwetką, usiłuje stłumić śmiech.

...Niech pani powie Teddy'emu - czytała dalej księżna - że Joey 

i Nellie kochają go i że bardzo szybko uczą się liter. Proszę przyjąć 

wyrazy głębokiego szacunku, Phoebe Lovejoy. 

Lord Blake wyciągnął z pudełka bardzo skąpy stanik z 

czarnej koronki i koszulkę nocną z czerwonego atłasu, bogato 

ozdobioną wstążkami i do złudzenia przypominającą rekwizyt 

background image

z  Porwania   Sabinek.  Książę   Insley   szybko   odwrócił   się,   żeby 

ukryć rozbawienie.

Nagle   ramiona   lorda   Blake'a   zaczęły   dziwnie   drżeć   i 

krzykliwy strój wysunął mu się z rąk. Tylko księżnej udało się 

zachować powagę.

-

Theodore - powiedziała chłodno. - Co znaczy ten list i 

ten... ten... okropny strój i kto to jest ta biedna Phoebe 

Lovejoy?

-

Kto?   -   zawołał   z   triumfem   lord   Blake.   -   To   przecież 

Diablica z Hampshire!

Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem i ukrył głowę 

w ramionach, podczas gdy jego rodzice uśmiechali się do siebie 

z satysfakcją. 

10

Rankiem drugiego dnia po balu u Egertonów panna Glyn i 

jej   przyjaciółka   panna   Fairfax   siedziały   naprzeciw   siebie   w 

saloniku i, pijąc herbatę, przeglądały poranną pocztę.

-

O nie! - zawołała w pewnej chwili panna Fairfax. 

Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.

background image

-

Co się stało? - zapytała.

-

To jest list od księżnej Insley - odparła panna Fairfax, 

pokazując dopiero co otwartą kopertę.

-

Naprawdę? To bardzo miłe.

-

Miłe? Ostrzegałam cię, że to tak się skończy. Ostrzegałam. 

I  teraz  spójrz,   jakie  skutki  przyniósł  twój   upór.   To  jest 

zaproszenie na małe garden party, które książę i księżna 

Insley wydają jutro.

-

Naprawdę? To brzmi bardzo obiecująco.

-

Obiecująco? - zawołała ze zdumieniem panna Fairfax. - Po 

tym, jak, pomimo moich usilnych próśb, wysłałaś im tę 

okropną   przesyłkę   i   ten   absurdalny   list,   publiczne 

upokorzenie nazywasz czymś obiecującym?

-

Być   może   źle   usłyszałam.   Sądziłam,   że   zostałyśmy 

zaproszone na garden party.

-

To jedynie pretekst, przecież musisz zdawać sobie z tego 

sprawę. Insleyowie, w obecności śmietanki towarzyskiej, 

wezmą na nas rewanż! Nigdy nie powinnaś była wysyłać 

tej przeklętej paczki. Nigdy, nigdy, nigdy. Nie obchodzi 

mnie, co ci lord Blake zrobił. O, Boże, co Insleyowie muszą 

teraz   myśleć   o   nas   -   zawołała   z   przerażeniem   panna 

background image

Fairfax i ciarki przeszły jej po plecach.

-

Georgino - powtórzyła panna Glyn z godnym podziwu 

spokojem. -Nie sądzę, żebyś miała dobrze w głowie.

-

Och! Ty... ty...

-

Czy wiesz, że powtarzasz jedno i to samo, kiedy tylko 

jesteś zdenerwowana?

-

Nieprawda - zawołała z oburzeniem panna Fairfax.

-

Prawda.

-

Nieprawda, nieprawda, nieprawda!

-

Sama widzisz - zauważyła z satysfakcją panna Glyn.

-

Jesteś taka denerwująca - rzuciła ze złością panna Fairfax.

-

Tak, wiem. Co zamierzasz włożyć na party u Insleyów?

-

Co zmierzam włożyć? Nic!

-

Georgino!

-

Uważam, że moje miejsce jest raczej pod pręgierzem.

-

Nie   bądź   śmieszna.   Oczywiście,   że   pójdziesz.   Ktoś 

przecież musi mi towarzyszyć.

-

Chyba nie masz zamiaru pójść?

-

Co z twoją głową, Georgino? Oczywiście, że mam zamiar. 

To będzie wspaniała zabawa.

-

Po tym jak wysłałaś tę paczkę? Czy ty zupełnie nie masz 

background image

wstydu?

-

Rzeczywiście nie mam - odparła panna Glyn. - Zastanów 

się,   Georgino.   Odmówienie   Insleyom   to   towarzyskie 

samobójstwo. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

-

Nie dbam o to.

-

Rób   więc,   co   chcesz   -   odpowiedziała   z   westchnieniem 

Katharine.   -   Przekażę   w   twoim   imieniu   ubolewanie   i 

wymyślę jakiś powód twojej nieobecności: malarię, ospę, 

ucieczkę z ukochanym lub coś w tym rodzaju.

-

Doskonale, pójdę więc, ale z pewnością przeklnę dzień, w 

którym   przyszłam   na   świat   -   odparła   z   goryczą   panna 

Fairfax.

-

Grzeczna dziewczynka.

Georgina   przez   chwilę   patrzyła   na   przyjaciółkę   w 

milczeniu.

-

Jak ci się to udaje? - zapytała w końcu.

-

Jak mi się co udaje?

-

Jak ci się to udaje, że robię w końcu to, na co zupełnie nie 

mam ochoty?

-

Ależ, Georgino, będziesz się jutro fantastycznie bawiła. 

Zaufaj mi. 

background image

Panna Fairfax miała na końcu języka kilka odpowiedzi, ale 

żadna z nich nie była uprzejma. Na szczęście dla panny Glyn 

do   salonu   wszedł   Wainwright   i   beznamiętnym   głosem 

zaanonsował przybycie sir Williama Athertona.

-   Tak   wcześnie?   -   zdziwiła   się   panna   Glyn.   -   Ten 

młodzieniec najwyraźniej umiera z tęsknoty.

Gniewne   spojrzenie   panny   Fairfax   powstrzymało   ją   od 

dalszych   komentarzy.   Wzruszyła   więc   jedynie   ramionami   i 

zabrała się do sprzątania porozrzucanej korespondencji.

Panna Fairfax poleciła lokajowi wprowadzić sir Williama, 

a sama zaczęła gorączkowo przygotowywać się na przyjęcie 

gościa. Przestudiowała kilka póz na fotelu, po czym doszła do 

wniosku,   że   sofa   będzie   odpowiedniejszym   miejscem   do 

wyeksponowania swoich wdzięków. Szybko przebiegła przez 

pokój i najpierw ułożyła się w pozycji półleżącej, aby po chwili 

znowu wrócić do poprzedniej.

Panna Glyn przez cały czas tej gorączkowej aktywności 

była wyjątkowo powściągliwa, mrucząc jedynie:

- Uważaj, Georgino. Wypalisz się, zanim twój luby zdąży 

się pojawić.

Sir William, ubrany w strój do jazdy konnej, wpadł jak 

background image

burza do pokoju. Jego blond włosy powiewały w nieładzie, a 

upięcie fularu dalekie było od finezji.

Szybkim krokiem przemierzył salon i, zatrzymawszy się 

przed obiektem swoich westchnień, osunął na kolana, po czym 

ujmując dłonie ukochanej, rzekł:

-

Najdroższa Georgino, przyszedłem tu wprost od sióstr 

Pomeroy. Usłyszałem tam coś, w co nie mogę uwierzyć. 

Powiedziały, że jesteś zaręczona z lordem Falkhurstem i że 

wyjeżdżasz dziś wieczorem do Gretna Green!

-

Co?! - zawołała panna Fairfax.

-

Twierdziły,   że   cały   Londyn   wiedział,   że   Falkhurst 

zamierzał się oświadczyć, tylko ja - skończony głupiec - 

nic nie wiedziałem. Nie powinienem był tu przychodzić, 

wiem, że nie powinienem. Dałaś słowo i rękę innemu i ja 

muszę się z tym pogodzić.

Mówiąc   to,   sir   William   pokrywał   dłonie   panny   Fairfax 

gorącymi pocałunkami.

Panna Glyn, uważając swoją obecność za niezbyt stosowną 

i wierząc, że jej przyjaciółka sama potrafi wszystko wyjaśnić, 

dyskretnie opuściła salon i udała się do biblioteki.

Z   ciężkim   westchnieniem   rozpoczęła   wędrówkę   po 

background image

ogromnym,   ciemnym   pokoju.   Tu   nie   mogło   być   żadnych 

wątpliwości.   Panna   Fairfax   spotkała   swego   Adama,   swego 

Romea,   swego   księcia   z   bajki.   Najwyższy   czas   znaleźć   inne 

schronienie. Pobyt pod wspólnym dachem z młodą parą był dla 

niej nie do przyjęcia, choć pewnie przyjaciółka to zasugeruje. 

Czułaby   się   jak   święty   Bernard   wśród   turkawek.   Nie,   to 

zupełnie nie wchodzi w grę.

Znowu   westchnęła.   Przecież   od   dawna   wiedziała,   że 

kiedyś   to   nastąpi.   Jednak   teraz,   kiedy   ta   chwila   nadeszła, 

poczuła   piekący   ból.   Świadomość,   że   już   wkrótce   nie   będą 

razem spędzały poranków, że czasy, gdy miała łatwy dostęp do 

myśli i serca przyjaciółki, minęły bezpowrotnie, przepełniła ją 

niewypowiedzianym smutkiem.

Małżeństwo, jak sądziła panna Glyn, samo w sobie nie 

było czymś złym, oznaczało jednak ciężką próbę dla kobiecej 

przyjaźni. Mężatka musiała przyjąć zupełnie nowe obowiązki. 

Dom, służba, mąż, dzieci nie zostawiały jej zbyt wiele czasu dla 

siebie, a jeszcze mniej dla przyjaciół.

Małżeństwo panny Fairfax z sir Williamem będzie poza 

tym kolejną stratą, którą pannie Glyn przyjdzie dołączyć do 

całej serii strat, jakie poniosła w krótkim czasie. Dodatkowy 

background image

argument   na   to,   żeby   nikogo   nie   kochać,   gdyż   ci,   których 

obdarzała uczuciem, albo odchodzili, albo ją rozczarowywali, a 

ból za każdym razem był taki sam.

Wzięła   głęboki   oddech,   uderzyła   zaciśniętą   dłonią   w 

poduszkę kanapy i znowu zaczęła krążyć po pokoju, rzucając 

pod   swoim   własnym   adresem   mało   cenzuralne   epitety   za 

poddanie się aż takiej melancholii. Diablica z Hampshire nie 

może   narzekać,   powinna   działać.   Kiedyś   Londyn   nudził   ją. 

Musiała   wiele   nad   sobą   pracować,   aby   miejskie   życie   choć 

trochę   zaczęło   ją   bawić.   A   teraz   nawet   utarczki   z   Panną 

Doskonałą przestały sprawiać jej przyjemność. Nagle stanęła. 

Utarczki z Panną Doskonałą przestały ją cieszyć od chwili, gdy 

poznała lorda Blake'a.

Zmarszczyła brwi. Życie w mieście właściwie nigdy jej nie 

odpowiadało. Najwyższy czas na zmiany. Jest wieśniaczką z 

urodzenia   i   wychowania   i   do   wiejskiego   spokoju   i   piękna 

powinna jak najszybciej wrócić. Jej dochody pozwolą na kupno 

domu i pięćdziesięciu akrów ziemi. Jej ojciec postarał się o to, 

żeby nie mogła wrócić do rodzinnego domu. Czy ból z tym 

związany nigdy nie minie? Z ojcowskim brakiem wiary w nią i 

jej   umiejętności   walczyła,   dopóki   ojciec   żył.   Kiedy   jednak 

background image

odczytano   zapis   w   jego   testamencie:   „...żadna   kobieta   nie 

nadaje   się   do   zarządzania   Tryton   Hall,   szczególnie   moja 

córka..." bezlitośnie dał o sobie znać. Ciężko było pogodzić się 

ze śmiercią ojca, jeszcze ciężej ze skutkami jego lekceważenia i 

tyranii. Kroplą, która przelała kielich goryczy, było zachowanie 

Falkhursta w tydzień po pogrzebie. A panna Fairfax nie mogła 

zrozumieć, dlaczego jej przyjaciółka gardziła małżeństwem! 

Musi   wziąć  się   w   garść.  Zacząć  nowe   życie  w   nowym 

domu. Może zaszyć się gdzieś na wsi: hodować konie i krowy, 

owce   i   kurczęta;   uprawiać   żyto   i   pszenicę;   założyć   ogród 

warzywny;   zająć   się   gospodarstwem   mlecznym   i   dziękować 

losowi, że w porę uciekła z Londynu.

Jednak   uczucie   smutku   nie   opuszczało   jej.   Pomyślała   o 

czekającej ją samotności i o tym, że tej samotności w pewnym 

sensie   już   doświadcza.   Panna   Fairfax,   aczkolwiek   bliska 

przyjaciółka,   nie   była   jej   bratnią   duszą;   nie   rozumiała   jej 

szalonych pomysłów, nie lubiła tych samych autorów co ona 

ani takich form aktywności, które jej życiu nadawały sens.

Nagle wyprostowała się i uniosła wysoko głowę. Czego 

nie da się pokonać, trzeba w miarę możliwości polubić. Dokąd 

tylko sięgnie pamięcią, zawsze była samotna. Nic się więc w jej 

background image

życiu nie zmieni.

Nie mogąc dłużej powstrzymać ciekawości, podkradła się 

do salonu i, uchyliwszy odrobinę drzwi, zajrzała do środka.

Sir William trzymał Georginę w objęciach i cicho coś do 

niej mówił. Panna Glyn, ufając w rozsądek obojga młodych, 

zamknęła drzwi i, powróciwszy do biblioteki, zagłębiła się w 

ciekawej lekturze.

11

A  wtedy   ja   pokazałam   trzy   damy!   -   poinformowała   z 

triumfem lady Inglewood. - Bingsley gwałtownie zbladł i karty 

wysunęły   mu   się   z   dłoni.   „Zostałem   zrujnowany   przez 

złotowłosą   królową   pikiety"   -   zawołał.   To   było   bardzo 

zabawne.

Lord Blake zmusił się do uśmiechu.

-

Jego gust, jeśli chodzi o strój, jest oczywiście okropny - 

ciągnęła   lady   Inglewood   -   ale   Bingsleyowie   są   dobrze 

notowani w naszym środowisku, a Freddie, kiedy mu na 

tym zależy, potrafi czarować.

-

Trzeba być elokwentnym, gdy się ma do czynienia z tak 

background image

pięknym przeciwnikiem - odparł z galanterią lord Blake.

Lady Inglewood z ożywieniem kontynuowała monolog, 

podczas   gdy   jej   słuchaczowi   coraz   trudniej   było   okazywać 

zainteresowanie. Rodzice obiecali mu dobrą zabawę, jeśli da się 

namówić   na   to   przyjęcie,   ale   jak   dotąd   dobra   zabawa   była 

mirażem.

Zaanonsowano   przybycie   panien   Glyn   i   Fairfax.   Kiedy 

zaskoczony lord Blake podniósł głowę, obie witały się właśnie z 

księciem i księżną, a panna Glyn powiedziała coś, co sprawiło, 

że jego ojciec się roześmiał.

-

Och, to okropne! - zawołała lady Inglewood. - Jak Kate 

Glyn   śmiała   tu   przyjść?   Pewnie   nawet   nie   była 

zaproszona.

-

Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że otwiera listę gości.

-

Ufam,   że   księżna   ma   więcej   rozsądku   -   odparła   z 

wyższością. -Panna Glyn jest tu najwyraźniej po to, aby 

znaleźć   odpowiedniego   męża   dla   swojej   przyjaciółki. 

Podejrzewam, że ukradła zaproszenia!

-

Spróbujmy sprawdzić twoją teorię, Priscillo - rzekł lord 

Blake,  wsuwając   jej   rękę  pod   ramię  i  ciągnąc   w   stronę 

panny Glyn.

background image

Lady   Inglewood   uśmiechnęła   się   z   triumfem.   Wkrótce 

markiz pokaże Diablicy z Hampshire, gdzie jej miejsce.

Panna Glyn, widząc, z jaką determinacją jego lordowska 

mość   zmierza   ku   niej,   zebrała   całą   odwagę   i   z   uśmiechem 

powiedziała:

-   Lordzie   Blake,   jestem   zaskoczona   pańskim   widokiem. 

Słyszałam,   że   musiał   pan   uciekać   z   kraju,   ponieważ   jakiś 

rozwścieczony kowal depcze panu po piętach.

Tym   razem   lord   Blake   nie   potrafił   utrzymać   powagi. 

Śmiech, który nie mógł znaleźć ujścia, gdy otrzymał przesyłkę 

od Phoebe Lovejoy, teraz wybuchnął ze zdwojoną siłą.

Lady Inglewood nie kryła wściekłości. Blake obraził ją... i 

to na oczach tej... Glyn!

-

Jakie   to   dla   ciebie   typowe,   obrazić   gospodarza,   i   to 

zaledwie w pięć minut od wejścia do jego domu.

-

Szykujesz się już do roli mężatki, Prissie? - odcięła się z 

uśmiechem panna Glyn.

Lady Inglewood zaniemówiła.

- Diablica! - rzuciła po chwili i odeszła dumnym krokiem.

Cudownie było pokonać jednocześnie lorda Blake'a i lady 

Inglewood!   Panna   Glyn,   dumna   z   odniesionego   triumfu, 

background image

skierowała się do stołów z przekąskami. Zwycięstwo w bitwie 

wymagało   regeneracji   sił.   To   przyjęcie   wciąż   było   dla   niej 

zagadką.   Dlaczego   ją   tu   zaproszono?   Będzie,   co   ma   być, 

pomyślała. Najważniejsze, że tak łatwo pokonała tego pyszałka.

Lord   Blake,   który   czmychnął   do   ogrodu,   żeby   w 

samotności lizać rany i zrugać siebie za tak anemiczną obronę i 

zupełny   brak   chęci   odwetu,   doszedł   do   wniosku,   że   męska 

duma nie pozwala mu na oddanie pola bez walki. Energicznie 

wkroczył   do   salonu   i   zatrzymał   się   przed   prowokatorką   w 

chwili, gdy podnosiła do ust kawałek ciasta z owocami. 

Spojrzała na niego badawczo spod uniesionych brwi. Z 

trudem utrzymując powagę, powiedział:

- Piękną dziś m-m-mamy pogodę, nieprawdaż?

Po   chwili   jednak,   nie   mogąc   się   opanować,   znowu 

wybuchnął śmiechem i jeszcze raz salwował się ucieczką.

Zadowolona z siebie Katharine Glyn ponownie sięgnęła 

po ulubiony placek z owocami.

Tymczasem   markiz   zdecydował   pokrzepić   się   mocną 

whisky, którą  na takie właśnie okazje trzymał w  sekretnym 

schowku   w   bibliotece,   po   czym   znowu   wrócił   do   salonu   i 

jeszcze raz stanął przed Diablicą z Hampshire.

background image

-

Tak szybko z powrotem? - zdziwiła się.

-

Musiałem wrócić - odrzekł z powagą lord Blake. - Coś 

ciągnie mnie w to miejsce.

-

A   ja   odniosłam   wrażenie,   że   coś   ciągnie   pana   w 

przeciwną   stronę.   Pomyślałam   nawet,   że   to   może   mieć 

jakiś związek z finansową katastrofą. Może z policją? Albo 

koszulkami?

-

Spódniczkami - sprostował.

-

Przepraszam.   Spódniczkami.   Jest   pan   dzisiaj   jakoś 

dziwnie   poruszony.   Zastanawiam   się,   czy   mogę   być   z 

panem bezpieczna.

-

O wiele bezpieczniejsza niż ja z panią.

-

Nie rozumiem dlaczego, lordzie Blake?

-

Phoebe Lovejoy.

- Zmienia pan nazwisko? A może to jakaś pana znajoma?

Markiz mężnie stłumił chichot.

-

Nie   zmieniam   nazwiska,   a   pannę   Lovejoy   z   jej   bujną 

wyobraźnią poznałem niedawno całkiem dobrze.

-

Jak mam rozumieć ten dziwny komentarz?

-

Och, niech pani przestanie, panno Glyn. Jest pani przecież 

inteligentną   osobą.   Spróbuję   ożywić   pani   pamięć: 

background image

zapakowane w różowy papier pudełko, łzawy list, mały 

Joey i Nellie. Porwanie Sabinek?

-

Proszę, milordzie, sprawia pan, że się rumienię.

-

Nieprawdopodobne!

Tłumiąc wybuch śmiechu, Katharine przybrała niewinną 

minę i powiedziała:

-

Pańskie nerwy wydają się nieco rozstrojone. Jeśli nie ma 

pan nic przeciw temu, mogę sprezentować panu trochę 

leków na nerwy z naszych zapasów.

-

Ależ,   panno   Glyn,   wolnej   kobiecie   z   towarzystwa   nie 

wypada   dawać   prezentów   wolnemu   mężczyźnie   z 

towarzystwa. 

-

Nie? - zdziwiła się.

-Stanowczo   nie   -   odparł   z   naciskiem.   -   Języki   dopiero 

miałyby używanie.

Panna Glyn ponownie wybuchnęła śmiechem.

- Powinna pani częściej się śmiać, panno Glyn. Do twarzy 

pani z uśmiechem.

-

Pańskie żarty i wybiegi rozbrajają mnie. 

Lord Blake napuszył się.

-

Nie znajdziesz mnie, pani, w rejestrze zwykłych ludzi. 

background image

Panna Glyn zaśmiała się.

-

Pean ku czci własnych cnót.

-

Wielkość zna swoją wartość.

-

Czyżby   pana   jedyną   aspiracją   było   pokonać   mnie   w 

pojedynku na cytaty z Szekspira?

-

Moją jedyną ambicją jest modernizacja dóbr Insleyów i 

ochrona mojego dziedzictwa.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

-

Rzadko mnie ktoś tak zdumiewa, ale panu z pewnością 

się   to   udało.   Czy   to,   co   przed   chwilą   usłyszałam,   to 

prawda?

-

Najprawdziwsza.

-

Pan będzie stanowił najbardziej interesujący rozdział w 

mojej autobiografii - powiedziała, kręcąc głową. - Jestem o 

tym głęboko przekonana.

-

Pochlebia mi pani - odparł, skłaniając głowę.

- To prawda. Pierwotnie miała to być jedynie notka.

Lord Blake ponownie wybuchnął śmiechem.

Lady   Inglewood   z   przeciwległego   końca   salonu 

obserwowała   to   urocze   tete-a-tete   z   coraz   większą   furią. 

Wszystkie uroczyste zapewnienia lorda Blake'a o przyjaźni i 

background image

szacunku nie miały żadnego znaczenia, gdy tak ostentacyjnie 

okazuje swoje zainteresowanie tej diablicy! To, że bawiło go 

towarzystwo   panny   Glyn,   było   oczywiste   nawet   dla   lady 

Inglewood.   Doszła   jednak   do   wniosku,   że   jej   długotrwała 

przyjaźń i rodzinne powiązania z Insleyami skłonią go wreszcie 

do wybrania jej za swoją żonę. Poza tym, każdy wiedział, że 

spadkobierca Insleyów musi się dobrze ożenić, a czy może być 

lepszy wybór niż córka lorda Inglewood?

Jej   ojciec   już   zastawiał   na   niego   pułapkę,   opowiadając 

każdemu, że córka wkrótce będzie żoną Blake'a.

- Nie martw się, moja droga - powiedział, głaszcząc ją po 

ręku. - Przyprowadzę ci tego młodzika, i to wkrótce. Chłopak 

wie, jaki ma wobec ciebie obowiązek. Nie pozwolę,  aby się 

wymknął. Gdy wszyscy będą się spodziewać oświadczyn, nie 

będzie miał innego wyjścia.

Czyżby Kate Glyn miała te plany pokrzyżować? Chociaż 

otwarcie   gardziła   małżeństwem,   lady   Inglewood   nie 

wykluczała, że tytuł księżnej jest dla niej magnesem.

Poza tym lord Blake najwyraźniej szukał jej towarzystwa. 

Wszyscy to już zauważyli. Czyżby jej ojciec się mylił? Czyżby 

Theo miał się jednak wymknąć z ich sideł i wpaść w zastawioną 

background image

przez tę intrygantkę pułapkę?

Cóż   to   byłoby   za   upokorzenie!   Spojrzenia   rzucane 

ukradkiem w jej kierunku. Chłodna grzeczność Reginy Insley, 

świadomość,   że   jest   już   właściwie   starą   panną:   dwadzieścia 

cztery   lata,   wciąż   niezamężna,   bez   perspektyw,   bez   tytułu 

książęcego w przyszłości. To było nie do zniesienia.

Gdyby tylko Oliver żył, powtarzała sobie. Gdyby Oliver 

żył, nie musiałaby polować na Thea i znosić tylu upokorzeń. 

Była   pewna   Olivera,   kiedy   miała   zaledwie   szesnaście   lat. 

Zaręczyła   się   z   nim,   mając   lat   osiemnaście.   Mając 

dziewiętnaście mogła zostać mężatką, a księżną Insley zanim 

osiągnie... trzydziestkę? Dlaczego by nie? Fitzgerald i Regina 

nie będą żyć wiecznie.

Jednak Oliver zginął i pozostał tylko Theo Blake. Czy aby 

rzeczywiście pozostał?

Po tych wszystkich planach, wysiłkach i marzeniach.

Nic?

Nie, to niemożliwe! Lady Inglewood nie wątpiła, że lord 

Blake poczuwał się do zobowiązań w stosunku do niej. Musi się 

nagiąć do oczekiwań środowiska i oświadczyć. To oczywiście 

nie będzie małżeństwo z miłości, ale jakie to miało znaczenie? 

background image

01ivera też nie kochała. Najważniejsze, że będzie żoną Blake'a. 

Jeśli Kate Glyn jej w tym nie przeszkodzi.

Tymczasem   obiekt   tych   czarnych   myśli,   Kate   Glyn, 

opuściła lorda Blake'a i przechadzała się od jednej grupy gości 

do   drugiej,   będąc   pod   wrażeniem   nieoczekiwanego 

towarzystwa   najwyższych   sfer,   nie   tracąc   jednocześnie 

krytycznego do nich stosunku. Już jako dziecko zauważyła, że 

ludzie szlachetnie urodzeni są na ogół straszliwie nudni, aby po 

latach dojść do wniosku, że tamta opinia była słuszna. I dlatego 

tak bardzo ceniła Insleyów. Byli zupełnie inni: otwarci, uczciwi, 

interesujący. Bardzo rzadkie okazy.

-   Wędruje   pani   z   muzami   po   Olimpie?   -   zapytał   jakiś 

przyjazny głos. 

- Wasza miłość! - zawołała, gdy odwróciwszy się, ujrzała 

uśmiechającego się do niej księcia Insleya. - Właśnie o panu 

myślałam.

-

Dla mężczyzny w moim wieku to ogromny komplement - 

zajmować myśli tak ślicznej i uroczej młodej damy.

-

Pan   jest   cudowny!   -   powiedziała   z   nieskrywanym 

uwielbieniem. - Gdyby pan nie był już żonaty, mogłabym 

oddać panu rękę.

background image

-

A ja, panno Glyn, gdybym był dwadzieścia lat młodszy, z 

pewnością bym o tę rękę zabiegał - odparł książę, śmiejąc 

się cicho.

-

Nic by z tego nie było.

-

Nie?

-

Prawda jest taka, że nie pragnę być księżną. Właściwie, 

nie mogę sobie nawet wyobrazić gorszego losu. Poza tym 

byłabym okropną księżną, wasza miłość, bo tak się składa, 

że ciągle robię jakieś dziwne rzeczy, świadczące o moim 

kompletnym braku rozsądku. W konfrontacji z ogromnym 

autorytetem   obecnej   księżnej,   nie   miałabym   żadnych 

szans.   Niewiele   jest   kobiet,   jeśli   w   ogóle   są,   które 

potrafiłyby jej dorównać. Z mojej strony głupotą byłoby 

wierzyć, że mnie może się udać.

-

Theo   ma   taki   sam   problem   -   rzekł   książę   z   dziwnym 

wyrazem twarzy.

-

Nie jest w stanie dorównać matce?

-

Nie, nie - odparł z uśmiechem książę - swojemu bratu, 

lordowi Wycomb. Oliver był cudownym  chłopcem  pod 

każdym względem. Jednym z tych, którym wszystko się 

zawsze udaje, przyjazny i wrażliwy. Liczyliśmy na to, że 

background image

to on odziedziczy tytuł, ziemię, wszystko. Theo bardzo 

tego pragnął i był szczęśliwy, że to nie on będzie musiał 

dźwigać   ten   ciężar.   Często   z   tego   żartował,   ale 

wiedzieliśmy, jak bardzo... był pod wrażeniem zdolności 

brata. 1 nagle... ciężar spadł na ramiona Thea. To było pięć 

lat   temu,   a   jednak...   dobrze,   że   chociaż   Theo   tam   był. 

Oliver nie umierał samotnie.

-

Tam? - powiedziała z zakłopotaniem panna Glyn. - Ale ja 

usłyszałam,   że   pański   syn   zginął   podczas   kampanii   na 

półwyspie, a lord Blake wspomniał mi kiedyś, że jego brat 

nie walczył na wojnie.

-

To prawda, nie walczył. Służył jednak krajowi w inny 

sposób. 01iver, jako nasz następca, nie mógł brać udziału 

w wojnie, chociaż bardzo tego pragnął i zazdrościł bratu 

jego patriotycznych uniesień. Chciał pojechać na półwysep 

do Thea, który zawsze siebie o to obwiniał... Oliver, widzi 

pani, nie powinien był znaleźć się na linii frontu. Namówił 

Thea,   aby   go   zabrał   na   szybki   objazd.   Nieoczekiwanie 

walki   zostały   wznowione   i   śmierć   położyła   kres 

patriotycznym   ideałom   Thea.   Nawet   nie   wspomina   o 

wojnie.   Bez   reszty   poświęcił   się   dobrom   Insleyów, 

background image

obwiniając   siebie   o   śmierć   Olivera   i   chowając   się   za 

szczelną zasłoną dyletanta.

- Pod każdą maską kryje się jakiś osobisty dramat, wasza 

miłość.   Ale   właściwie   dlaczego   mi   pan   o   tym   wszystkim 

opowiada?

Książę ujął jej dłoń w swoje dłonie i uśmiechnął do niej 

ciepło.

-

Księżna   i   ja   chcieliśmy   wyrazić   naszą   głęboką 

wdzięczność za wszystko, co pani zrobiła dla Thea.

-

Ja?!

-

Nauczyła go pani znowu się śmiać. To taki cenny dar.

-

Proszę, wasza miłość, błagam - odparła, rumieniąc się. - 

Doprawdy, nie zrobiłam nic, żeby... Dobry Boże, co on tu 

robi? - zawołała nagle.

Dżentelmenem, którego widok tak ją zaskoczył, był lord 

Falkhurst, niezwykle efektownie prezentujący się w rdzawym 

surducie, kamizelce w odcieniu matowego złota i brązowych 

bryczesach.

-

Ma w naszych sferach zbyt wysoką pozycję, moja droga - 

odparł książę. -Nie mogliśmy go zlekceważyć, chociaż ten 

Falkhurst to strasznie zimna ryba.

background image

-

Doskonałe określenie - powiedziała z uśmiechem.

-

Chodźmy - rzekł książę, podając jej ramię - uwolnię panią 

od jego przykrego widoku. Ogród o tej porze roku jest taki 

piękny.

Podczas gdy Katharine Glyn cieszyła się towarzystwem 

księcia,   panna   Fairfax   i   sir   William   Atherton,   promieniejąc 

szczęściem, siedzieli w kąciku salonu na małej dwuosobowej 

kanapie i wyglądało na to, że nic poza sobą nie widzą.

Wśród licznych gości, którzy zauważyli to niezwykłe tete-

a-tete był doprowadzony do wściekłości lord Falkhurst. Jeszcze 

w   grudniu   nie   miał   żadnych   wątpliwości,   że   po   wielu 

miesiącach wytrwałych zabiegów jego szanse u panny Fairfax 

nie tylko wzrosły, ale były niemal stuprocentowe, a przejęcie 

Meadowbrook i Pennington, majątków, które stanowiły posag 

panny Fairfax, coraz bardziej realne. To, że okazywała mu nie 

więcej względów niż innym konkurentom, w ogóle do niego 

nie   docierało.   Ludzie   tacy   jak   Falkhurst   w   każdym   trochę 

cieplejszym uśmiechu lub miłej rozmowie natychmiast widzieli 

oznaki nadzwyczajnego zainteresowania.

Widok,   najwyraźniej   zakochanej   Georginy   Fairfax, 

rumieniącej się przy każdym słowie sir Williama, doprowadzał 

background image

go do furii. Twarz mu zbladła, a szczęki nerwowo się zaciskały 

i wiele wysiłku kosztowało go, aby nie rzucić się na Athertona i 

nie skręcić mu karku. 

- Uważaj, Bertram - rzuciła lady Inglewood, zatrzymując 

się przy nim. - Twoje rozdrażnienie staje się zbyt widoczne.

-

Byłbym ci wdzięczny, Priscillo - wycedził lord Falkhurst, 

zaciskając dłonie - gdybyś zachowała te uwagi dla siebie.

-

Radzę ci, abyś trzymał nerwy na wodzy.

-

Nie martw się, panuję nad sobą.

-

Morderczy błysk w twoich oczach zdaje się świadczyć o 

czymś   zupełnie   innym.   Chyba   nie   łudziłeś   się,   że 

zdobędziesz rękę Georginy Fairfax?

Jego   pełne   wściekłości   spojrzenie   było   wystarczającą 

odpowiedzią.

-

Och, Bertram, jak możesz być takim głupcem! - zawołała 

ze   śmiechem.   -   Przecież   ona   uważa   Katharine   Glyn   za 

swoją najlepszą przyjaciółkę!

-

Jeśli ja jestem głupcem, to ty jesteś nim również.

-

Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła, czerwieniąc 

się gwałtownie.

-

Czyżby, moja droga? O Blake'u, oczywiście. Wydaje się, 

background image

że   rozgłaszane   wszem   i   wobec   buńczuczne   zapowiedzi 

twojego ojca były zdecydowanie przedwczesne, żeby nie 

powiedzieć poronione. Jak mogłaś pomyśleć, że poślubisz 

Blake'a, kiedy dla wszystkich było oczywiste, że w ciągu 

tych ostatnich pięciu lat ledwie cię toleruje?

Śliczna twarz lady Inglewood wykrzywiła się z gniewu.

-

Lord   Blake   żywi   do   mnie   ogromny   szacunek   i 

przywiązanie.

-

Przestanie żywić, kiedy dotrą do niego plotki o waszych 

rzekomych   zaręczynach.   Mówi   się   nawet   -   ciągnął 

Falkhurst, uśmiechając się złośliwie - że adoruje tę małą 

diablicę, Katharine Glyn. Jakie to zabawne widzieć, jak ta 

prowincjonalna gąska pokonuje córkę hrabiego.

-

Ona tylko go bawi, to wszystko.

-

To i tak dużo więcej, niż osiągnęłaś ty.

Lady   Inglewood   obrzuciła   go   pełnym   nienawiści 

spojrzeniem, ale cisnące się jej na usta ostre słowa zamarły, bo 

salon nagle przeszył krzyk.

Wszystkie   oczy   zwróciły   się   na   pannę   Fairfax,   która 

zerwała się z kanapy, a jej błękitne oczy, w nagle pobladłej 

twarzy, wydawały się ogromne.

background image

- Jeremy! - zawołała i rzuciła się biegiem przez pokój, aby 

wpaść   w   wyciągnięte   ramiona   wysokiego,   młodego 

dżentelmena   o   ciemnych   włosach   i   niebieskich   oczach, 

niezwykle   efektownie   prezentującego   się   w   szkarłatnym 

mundurze.

Gwar   rozmów   w   salonie   wzmógł   się,   gdy   goście 

rozpoznali   w   nowo   przybyłym   męską   połowę   rodziny 

Fairfaksów.   Panna   Fairfax   tymczasem,   nieprzytomna   ze 

szczęścia, całowała brata, śmiała się, płakała i paplała coś bez 

końca.  Młody człowiek najwyraźniej  nie miał nic przeciwko 

temu, co więcej, sam też tę radość podzielał.

-

Powinieneś   zostać   aktorem,   Jeremy   -   powiedziała   z 

uśmiechem panna Glyn. -Nigdy nie widziałam lepszego 

wejścia.

-

Niezłe, czyż nie? - zauważył nieśmiało. - Witaj, Kate - 

dodał, biorąc ją w ramiona. - Jak się czujesz?

-

Jak ktoś, kto po raz pierwszy w życiu nie bardzo wie, co 

powiedzieć - odparła ze śmiechem panna Glyn.

-

Już tylko po to warto było przeprawić się przez Kanał - 

zauważył młody Fairfax.

-

Wciąż   jeszcze   nie   mogę   uwierzyć,   że   to   prawda   - 

background image

powiedziała   panna   Fairfax,   patrząc   z   uwielbieniem   na 

brata.

-

Ja również - dodała panna Glyn. - Co ty tu robisz, Jeremy? 

Należałoby   raczej   oczekiwać,   że   bijesz   się   gdzieś   z 

Francuzami.

-

Przyjechałem   na   wcześniejszy   urlop   i,   kierując   się 

wskazówkami   Wainwrighta,   znalazłem   się   tutaj.   Jestem 

pod wrażeniem kariery, jaką robisz w wielkim świecie, 

Georgino, i wierzę, że w wirze towarzyskich zobowiązań 

nie zapomnisz o swoim biednym bracie. Spraw tylko, aby 

jakaś godna uwagi dziedziczka, a najlepiej dwie, stanęły 

na mojej drodze.

-

Barbarzyńca   -zawołała   ze   śmiechem   panna   Fairfax, 

ściskając brata ponownie.

-

Widzę   niewielki   wpływ   wojny   na   poprawę   jego 

charakteru - zauważyła panna Glyn.

-

I ty nic się nie zmieniłaś - rzekł Fairfax i w jego oczach 

pokazały się wesołe iskierki.

-

Wręcz   przeciwnie   -   zaprotestowała.   -   Jestem   starsza   i 

mądrzejsza.

-

O   Boże,   jak   ja   się   za   tobą   stęskniłem,   Kate!   -   zawołał 

background image

Jeremy, ponownie biorąc ją w ramiona. - Tak zresztą, jak 

cały   mój   regiment.   Ale   zrobiłaś   na   nich   wrażenie, 

kiedyście ostatnio razem z Georginą przyjechały do mnie 

do   obozu   w   odwiedziny.   Wszyscy   przesyłają   ci   gorące 

pozdrowienia.

-

To miłe z ich strony - odparła z uśmiechem panna Glyn.

-

Ale   dosyć   grzeczności   -   rzekł   Fairfax.   -   Gdzie   jest   ten 

Atherton,   o   którym   tyle   mi   naopowiadał   poczciwy 

Wainwright?

-

William? - zmieszała się panna Fairfax. - Och, jak mogłam 

o nim zapomnieć?! Musisz go natychmiast poznać, Jeremy. 

Polubisz go, jestem pewna. 

-

Potraktuj to jako polecenie - poradziła mu panna Glyn, 

zanim Georgina chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

Lord Blake, który bezwstydnie podsłuchał całą rozmowę, 

ponownie zjawił się obok panny Glyn.

-

Obiekt westchnień całego obozu! - zawołał. - Jakież to 

musi budzić cudowne wspomnienia.

-

Pan   zawsze   musi   usłyszeć   niewłaściwe   komentarze   - 

zauważyła z westchnieniem.

-

Z   tego,   co   zdążyłem   wywnioskować   podczas   naszej 

background image

krótkiej, ale bogatej w wydarzenia znajomości, pani życie 

to jeden niewłaściwy komentarz.

-

To nie fair!

-

Kokietka.

-

Nieprawda!

-

Proszę to powiedzieć tym chłopakom.

-

Ignoruję   pana   -   oświadczyła,   odwracając   się   w   drugą 

stronę. 

Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem.

-

Na   Boga,   uwielbiam   panią,   panno   Glyn.   Spojrzała   na 

niego ze zdumieniem.

-   Czy   to   jednak   rozsądne,   milordzie?   Inglewoodowie, 

formy   towarzyskie,   poczucie   lojalności   i   zdrowy   rozsądek   - 

wszystko to sprzysięgnie się przeciw panu.

Lord Blake uśmiechnął się.

-

Dzięki   pani,   panno   Glyn,   wraca   do   mnie   szczęśliwa   i 

beztroska młodość. Reszta jest bez znaczenia. Zostańmy 

przyjaciółmi.

-

To   ryzykowny   krok,   szczególnie   gdy   się   weźmie   pod 

uwagę, ile radości daje mi dokuczanie panu.

-

Jestem pewien, że to  się zmieni, kiedy już  zostaniemy 

background image

przyjaciółmi.

Panna Glyn roześmiała się.

-

Nie sądziłam, że jest pan taki przebiegły, milordzie. A 

więc dobrze. Muszę się przyznać, że nawet pana lubię, 

chociaż wiem, że nie powinnam. Mimo to zaryzykuję i 

przyjmę oferowaną mi przyjaźń.

-

Skoro więc nasze pokojowe zmagania mają się zamienić 

w ciepłe, braterskie uczucia, mów do mnie Theo.

-

A ty do mnie - odparła, patrząc na niego z uśmiechem - 

Katharine lub Kate, jeśli wolisz.

-

A więc przyjaciele?

-

Choć wiele nas dzieli. 

-

A jednak jesteśmy przyjaciółmi.

-

Tak   -   odpowiedziała   z   wahaniem.   -   Chcę   wierzyć,   że 

jesteśmy.   Słysząc   przyspieszone   bicie   swego   serca   i 

widząc, jak twarz Blake'a

rozjaśnia   się   w   uśmiechu,   przeraziła   się.   Miał   taki 

zniewalający uśmiech! Ta przyjaźń nagle wydała się ogromnym 

zagrożeniem.

Gdyby   widziała   mordercze   spojrzenie   lady   Inglewood, 

zagrożenie stałoby się dla niej jeszcze bardziej realne. 

background image

12

Och nie, milordzie, tylko nie to! Lord Blake uśmiechnął się 

szeroko   do   lokaja,   który   pomagał   mu   ściągnąć   rękawice   do 

jazdy konnej.

-

Nie   chciałem   zniszczyć   efektów   twojej   ciężkiej   pracy, 

Max, naprawdę nie chciałem. Jednak panna Glyn narzuciła 

takie   tempo,   że   musiałem   włożyć   wiele   wysiłku,   by   ją 

pokonać.

-

Cieszę się, że jego lordowska mość odniósł zwycięstwo - 

odparł Maxwell, ponuro  patrząc na zmierzwione włosy 

swego   pana,   zaczerwienioną   twarz,   pochlapany   błotem 

surdut, bryczesy i długie buty. Widok fularu wstrząsnął 

nim   do   głębi.   Z   kapeluszem   wcale   nie   było   lepiej,   ale 

rękawice, tego stary sługa nie mógł już znieść.

-

Nie patrz na mnie z takim oburzeniem, Max. To w końcu 

tylko strój do jazdy konnej.

Maxwell patrzył na niego w milczeniu. Kąciki ust lorda 

Blake'a podejrzanie zadrżały.

-

Chciałem cię zapewnić, że nikt z towarzystwa mnie w 

takim   stanie   nie   widział.   Tak   więc   twoja   nienaganna 

reputacja nic na tym nie ucierpiała.

background image

-

Co   za   ulga,   milordzie   -   odparł   Maxwell,   pomagając 

swemu panu zdjąć surdut.

Lord   Blake   ukrył   uśmiech.   Nie   pamiętał,   żeby 

kiedykolwiek był taki szczęśliwy i pełen chęci do życia, jak w 

ciągu tych dwóch tygodni, które upłynęły od wydanego przez 

rodziców   garden   party.   Ostry   język   Kate   Glyn   i   jej 

zdumiewający   intelekt   zmuszały   go   do   działania   na 

najwyższych   obrotach   przez   cały   czas.   Nie   był   już   tym 

„okropnym   ponurakiem",   jak   jeszcze   niedawno   nazywał   go 

kuzyn Peter. Pogoda ducha towarzyszyła mu przez cały dzień. 

Bez   żalu   rozstał   się   z   płaszczem   Hamleta.   Nieoczekiwanie 

wybuchnął śmiechem.

-

Dobry Boże, odmieniła mnie ta Diablica z Hampshire!

-

Słucham,   mi   lordzie?   -   rzekł   Maxwell,   przygotowując 

zmianę ubrania.

Ale jego lordowska mość uśmiechnął się tylko i pokręcił 

głową. Jak wytłumaczyć tę niebywałą transformację jego życia? 

A fenomen Katharine Glyn, skoro tak konsekwentnie unikała 

rozmów   o   sobie?   A   to   ogromne   pragnienie   wywołania 

uśmiechu na jej twarzy? Jak to wszystko wytłumaczyć komuś, 

skoro sam tego nie pojmował.

background image

Przypomniał   sobie,   jak   to   Nigel   Braxton   dwa   tygodnie 

temu tańczył z nią na balu u Jerseyów. Poruszała się z taką 

gracją i sprawiała, że Braxton bez przerwy się śmiał. Jak bardzo 

mu wtedy zazdrościł - i tego tańca, i śmiechu. Gdy Tommy 

Carrington   poprowadził   ją   do   następnego   tańca,   Braxton 

poprosił   Priscillę   Inglewood.   Tylko   że   wówczas   już   się   nie 

śmiał, a gdy tylko muzyka umilkła, natychmiast zjawił się u 

boku przyjaciela.

-

Mam   ci   przekazać   pretensje   Priscilli   za   towarzyszenie 

pannie Glyn na wczorajszym balu u Jerseyów - powiedział 

bez zbytniego entuzjazmu.

-

Równie dobrze mogłaby mieć do mnie pretensję o to, że 

mieszkam   w   tym   samym   hrabstwie,   co   panna   Glyn. 

Wiesz, one prowadzą ze sobą wojnę.

-

Naprawdę? Cóż, skoro między twoją przyszłą narzeczoną 

a moją uroczą znajomą jest rzeczywiście wojna, to gotów 

jestem   założyć   się   o   duże   pieniądze,   że   to   Priscilla 

pierwsza zaatakuje i będzie miała ku temu powód. Jest 

doskonale   wyedukowaną,   inteligentną   osóbką.   Świetnie 

zna wagę pierwszego uderzenia, gdy ma do czynienia z 

groźnym   przeciwnikiem.   Nigdy   nie   pogodzi   się   z 

background image

odsunięciem w cień przez kogokolwiek. A ponieważ to 

panna Glyn podbiła moje serce swoim ostrym językiem i 

czarującym   uśmiechem,   stawiam   na   nią   jako   na 

zwyciężczynię.   W   tej   sytuacji   ty,   w   trosce   o   przyszłą 

małżeńską harmonię, powinieneś postawić na Priscillę.

-

Nigel...

-

To   tylko   dygresja.   Lepiej   wróćmy   do   o   wiele   bardziej 

fascynującej Kate Glyn.

-

Chyba   zawróciła   ci   w   głowie,   przyznaj   się   -   rzekł   z 

uśmiechem lord Blake.

-   W   moim   sercu   zajmuje   drugie   miejsce,   tuż   po   moim 

krawcu.

Lord Blake roześmiał się głośno. 

-   Czy   wiesz,   że   od   śmierci   Olivera   dopiero   drugi   raz 

słyszę, jak się śmiejesz i oba przypadki miały miejsce w ciągu 

ostatniego   tygodnia.   Mam   nadzieję,   że   wracasz   na   łono 

rodziny.

-

Nic mi nie wiadomo, bym go porzucał.

-

Zniknąłeś bez śladu. - Lord Braxton zażył szczyptę tabaki. 

- Czy to Katharine Glyn cię odnalazła?

Lord Blake tak właśnie pomyślał, gdy poprosił Kate do 

background image

tańca.   Ich   pierwszego   wspólnego   tańca.   Tak   łatwo   dała   się 

prowadzić. Tańczyli razem tak, jakby to robili od zawsze. Była 

uosobieniem wdzięku i lekkości i nie pamiętał, by kiedyś czuł 

się tak szczęśliwy jak w chwili, gdy droczyła się z nim w tańcu, 

to   chwaląc   jego   garderobę,   to   śmiejąc   się   z   jego   godnego 

politowania   losu.   Jakież   to   okropne   być   dziedzicem   tytułu 

książęcego.

A   potem   zupełnie   go   zawojowała,   chociaż   nie   mógł 

powiedzieć, żeby starała się być szczególnie miła.

-

Doskonale, sir, pożartował pan sobie z mojej maski, to 

teraz pozwoli pan, że porozmawiamy  trochę o tej, pod 

którą   ty   się   chowasz,   gdyż   uważam,   że   jest   dużo 

groźniejsza od mojej.

-

Nie rozumiem, Kate.

-

Wcale   nie   trudno   jest   zamknąć   się   przed   ludźmi, 

zapewniam cię, ale ostatecznie to nie daje szczęścia, bo 

przeszkadza w zbliżeniu się do tych kilkorga osób z twego 

kręgu, które na to zasługują. Czy musisz odrzucać miłość 

przyjaciół i rodziny?

Dzwonek u drzwi wejściowych odezwał się natarczywie i 

Maxwell, najwyraźniej zadowolony wreszcie z efektów swojej 

background image

pracy,   skłoniwszy   się   głęboko,   ruszył   w   stronę   drzwi,   aby 

sprawdzić, kto ośmiela się niepokoić jego lordowską mość.

Tymczasem markiz w milczeniu patrzył na swoje odbicie 

w lustrze. Nie, nie będzie już dłużej rezygnował z miłości.

Peter   Robbins   gwałtownie   wtargnął   do   jego   gotowalni, 

wołając od progu:

- No to znalazłeś się w prawdziwych tarapatach, kuzynie, 

nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Lord Blake odwrócił się do gościa i podniósłszy do oka 

monokl, ze zdumieniem patrzył na jego niezwykle, jak na tę 

porę dnia, elegancki strój.

-

A niech cię, stary! A niech cię! Ten szyk musi coś znaczyć.

-

Theo, czyś ty zwariował?

-

Nie,   przyjacielu.   Trochę   mnie   tylko   zamroczyło. 

Dlaczegoś się tak wystroił? Zakochałeś się? 

Robbins wybuchnął śmiechem.

-

Boże uchowaj! - odparł. - Na razie mi to nie grozi. Byłem z 

wizytą u ciotki Aurelii. Jestem, jak wiesz, jej spadkobiercą i 

nie chciałbym, żeby zmieniła testament tylko dlatego, że 

nie znosi stroju do jazdy konnej przy śniadaniu.

-

Bardzo roztropnie.

background image

-

Nie   przyszedłem   tu   jednak,   aby   dyskutować   o   moich 

nadziejach   na   spadek,   lecz   po   to,   żeby   cię   ostrzec   o 

grożącej ci katastrofie.

-

Zaintrygowałeś mnie, Peter. Wytężam słuch.

-

Do diabła, Theo! To nie są żarty! Ciotka Aurelia kupiła ci 

już ślubny prezent!

Blake ze zdumieniem spojrzał na kuzyna.

-

Jesteś szalony - rzekł.

-

Zaczynam w to wierzyć. Ciotka Aurelia poinformowała 

mnie, że cały Londyn już o tym mówi.

-

A kogóż to, jeśli łaska, mam poślubić?

-

Jak myślisz? Priscillę Inglewood! Jej ojciec już od trzech 

tygodni   chełpi   się   waszym   ślubem,   a   ona,   udając 

skromnisię, wygłasza głupstwa w rodzaju: „No mnie nie 

wypada   mówić   o   zamiarach   lorda   Blake'a".   Powiem   ci 

wprost, Theo, jeśli natychmiast nie podejmiesz działań, to 

ta wiedźma przykuje cię do siebie na zawsze!

-

Nie jestem znowu taki bezwolny, aby dać się wciągnąć w 

coś, co mnie zupełnie nie interesuje.

Peter Robbins przez chwilę obserwował go w milczeniu.

-

Zrobiłeś   to   rok   temu.   Niewiele   brakowało,   aby   twoje 

background image

głupie poczucie obowiązku zaprowadziło cię do ołtarza.

-

Jestem   dziś   starszy   i   mądrzejszy   -   odparł   Blake   i 

uśmiechnął się, myśląc o Kate Glyn.

-

Uwierzę ci, gdy położysz kres tym okropnym plotkom.

Blake obracał w palcach monokl i wpatrywał się w czubki 

swoich butów.

-

Prawdę mówiąc, kuzynie i do mnie docierały te głupie 

plotki, ale zakładałem, że Priscilla powstrzyma ojca przed 

ośmieszeniem nas obojga. A teraz ty twierdzisz, że ona jest 

współautorem tej szalonej intrygi.

-

A może ona nie wie, że jesteś starszy i mądrzejszy?

-

A może jej celem jest bycie księżną?

-

Możliwe, że i to, i to, ale jakie to w końcu ma znaczenie? 

Przez nią znalazłeś się w tarapatach i sam musisz z tego 

wybrnąć, zanim DeBries zacznie ci szyć ślubne ubranie. 

-

Doskonale, Peter. Złożę Priscilli wizytę jeszcze dziś. O 

Chryste, co za paskudna sytuacja!

-

A  nie mówiłem?  Powiedziałem  ciotce  Aurelii,  żeby  na 

razie   schowała   głęboko   ten   kupiony   dla   ciebie   ślubny 

prezent - odparł Robbins, śmiejąc się szeroko.

-

No,   może   nie   za   głęboko.   Dzięki,   Peter.   Jesteś 

background image

prawdziwym przyjacielem.

Lord   Blake   stał   przed   imponującą   miejską   rezydencją 

Inglewoodów przy Grosvenor Square, myśląc o tym, co musi 

powiedzieć i jak bardzo to było odległe od tego, co miał zamiar 

powiedzieć   jeszcze   trzy   tygodnie   temu.   Wówczas   wiedział, 

jakie ma obowiązki w stosunku do Priscilli i własnej rodziny i 

gotów był je wypełnić. Ale teraz nie miał już zamiaru godzić się 

z takim losem.

Coś się w nim zmieniło. Ciepło w jego sercu zajęło miejsce 

bryły lodu, którą nosił w sobie przez pięć lat od śmierci 01ivera. 

I   to   ciepło   w   obecności   Priscilli   Inglewood   nikło,   jakby 

pierzchało przed wiejącym od niej chłodem.

Otworzył bramę, minął podjazd i wszedł po schodach na 

górę, po czym energicznie zastukał do ogromnych wejściowych 

drzwi rezydencji. Już po chwili otworzył mu lokaj w liberii, 

który, przyjąwszy od gościa bilet wizytowy, wprowadził go do 

utrzymanego  w błękitnej tonacji dziennego salonu, po czym 

poszedł po lady Inglewood.

Na kominku płonął ogień, ale pokój wydawał się chłodny i 

background image

dziwnie nieprzytulny. Blake miał ochotę usiąść, jednak fotele 

nie wyglądały na wygodne, podszedł więc do kominka, aby się 

trochę ogrzać. Rozejrzał się dookoła i pomyślał, jak bardzo ta 

dzisiejsza   wizyta   różni   się   od   wczorajszej,   którą   wraz   z 

Williamem   Athertonem   złożył   Kate   Glyn   i   jej   przyjaciółce, 

Georginie   Fairfax.   Tamten   pokój   był   ciepły,   przyjazny   i 

przytulny. Słodki uśmiech panny Fairfax i jej urocze rumieńce 

potrafiły   oczarować   nawet   kogoś   tak   zgorzkniałego   jak   on, 

podczas   gdy   błyskotliwa,   ale   chwilami   zupełnie   absurdalna 

konwersacja z panną Glyn sprawiała, że śmiał się przez cały 

czas wizyty.

-   Och,   Theo,   jak   to   dobrze,   że   jesteś!   -   zawołała   lady 

Inglewood, wchodząc do salonu.

Blake   podszedł   do   niej,   chcąc   się   przywitać.   Ujął 

wyciągniętą ku niemu dłoń, ale nie podniósł jej do ust. 

- Priscillo, wyglądasz ślicznie jak zawsze. Jak się masz?

-

Zupełnie dobrze, dzięki Theo. Zechcesz usiąść? Napijesz 

się herbaty?

Zaakceptował pierwszą propozycję, odrzucając drugą, po 

czym zajął miejsce obok lady Inglewood na stojącej w pobliżu 

kominka błękitnej sofie. Chciał wyjawić cel swojej wizyty, ale 

background image

lady   Inglewood   zaczęła   komentować   bal   u   Jerseyów   i 

skandaliczne, jej zdaniem, zachowanie Katharine Glyn, która 

ośmieliła   się   tańczyć   z   jednym   z   najbardziej   znanych 

uwodzicieli   i   często   śmiała   się   hałaśliwie,   co   zupełnie   nie 

przystoi kobiecie z towarzystwa. Wspomniała, że panna Glyn 

już jako młoda dziewczyna przejawiała podobne skłonności. Ta 

wiejska   dziewucha,   przyzwyczajona   do   przebywania   z 

farmerami, bez skrępowania mówiła o problemach, jakie mieli 

z   rozpłodem   jednego   z   ich   najcenniejszych   byków. 

Zbulwersowała   tym   wszystkich.   Podczas   swojego   debiutu 

wcale nie wypadła lepiej, tańcząc walca w klubie Almack's przy 

dezaprobacie   stałych   bywalców,   dyskutując   wszędzie   i   z 

każdym   w   zbyt   agresywny   i   chwilami   obraźliwy   sposób. 

Prowadziła   faeton   po   męsku,   spacerowała   ulicami   Londynu 

bez towarzystwa służącej. I wreszcie jeździła konno po Hyde 

Parku bez pachołka.

Następnie lady Inglewood wspomniała ich ostatni wypad 

do Almack's, gdzie tak dobrze się razem bawili oraz jej wizytę 

wspólną z ojcem u księcia i księżnej Insley, gdzie tak wspaniale 

im się razem rozmawiało. Świadomość, że starzy przyjaciele 

mogą być siebie pewni, była dla niej cudowna.

background image

W odpowiedzi lord Blake wstał, przeszedł w drugi koniec 

pokoju,   następnie   wrócił,   aby   zatrzymać   się   przed   lady 

Inglewood.

- Priscillo - rzekł - muszę z tobą porozmawiać o pewnej 

delikatnej i przykrej sprawie. Bardzo bym nie chciał cię zranić, 

ale   chyba   nie   mam   wyjścia,   jak   zapytać   wprost.   Czy   ty 

spodziewasz się propozycji małżeństwa z mojej strony?

Lady   Inglewood   zarumieniła   się   i   opuściła   wzrok   na 

leżące na kolanach dłonie.

- Dlaczego pytasz, Theo? Nie sądzisz chyba, że mogę być 

aż tak pewna siebie.

- Ale może twój ojciec jest i ośmieszył nas przed całym 

miastem.   Krążą   niewiarygodne   plotki   o   tym,   że   ty   i   ja 

zaręczamy   się   i   że   przed   końcem   roku   będziemy   już 

małżeństwem - powiedział spokojnie markiz. -Nie mogę ich 

tolerować Priscillo. I choć bardzo sobie cenię naszą przyjaźń i 

wiele nas łączy, nie jestem w stanie spełnić oczekiwań twojego 

ojca. 

Twarz Lady Inglewood gwałtownie spurpurowiała, ale nie 

z powodu zakłopotania, a narastającego gniewu.

-

Czyżbyś miał zamiar poślubić kogoś innego?

background image

-

Wiesz, że ożenek mnie czeka.

-

Kto ma zatem lepsze kwalifikacje niż ja na małżonkę i 

księżną? Blake ujął jej dłoń.

- Byłabyś wspaniałą książęcą żoną, gdybyś tylko mierzyła 

tak wysoko. Zapewniam cię, że w tym wypadku wina leży po 

mojej stronie.

- Chyba nie zamierzasz ożenić się z tą... Glyn?

Lord Blake wypuścił jej dłoń i cofnął się.

-

Nie rozmawiamy o pannie Glyn. Mówimy o kłopotliwej 

sytuacji,   którą   trzeba   natychmiast   wyjaśnić.   Mogłem 

porozmawiać z twoim ojcem sam, Priscillo, ale zasługujesz 

przecież   na   to,   aby   o   sprawach,   które   ciebie   dotyczą, 

dowiadywać się z pierwszej ręki.

-

Ale twoja rozwaga, Theo...

-

Jestem potworem, Priscillo, wiem, ponieważ nie potrafię 

dać   ci   tego,   na   co   zasługujesz.   Nie   pozwolę   jednak 

wmanewrować   się   w   żadne   małżeństwo,   choćby   i 

najbardziej szacowne.

Lady Inglewood gwałtownie wstała. Jej twarz pobladła.

- Jeśli nadzieje mego ojca  i jego słowa wprawiły cię w 

zakłopotanie, to przykro mi i dopilnuję, aby to się więcej nie 

background image

powtórzyło. Jeśli pozwolisz, Theo, muszę się teraz przebrać na 

spotkanie z lady Montclair.

Nie   podała   mu   ręki.   Odwróciła   się   tylko   i   z   dumnie 

podniesioną głową opuściła pokój, a lord Blake, patrząc, jak 

odchodzi,   poczuł   ulgę.   O   tym,   że   źle   przyjmie   jego   słowa, 

dobrze   wiedział.   Podejrzewał,   że   poczuje   się   zdradzona   i 

zawiedziona   w  swoich   naturalnych  przecież  nadziejach.  Nie 

przewidział jednak, że jej dłonie mogą zacisnąć się w pięści, a 

spojrzenie,   pomimo   pozornie   grzecznych   słów,   zwiastuje 

wojnę. Nagle pojął, że Priscilla Inglewood może stać się jego 

śmiertelnym   wrogiem.  Miał  tylko   nadzieję,  że  nie  stanie  się 

odwrotnie.

13

Po południu, po porannej przejażdżce z lordem Blakiem, 

Katharine wysłała sir Williama i Georginę do ogrodu.

W bibliotece wynalazła tomik wierszy i umościwszy się w 

ulubionym fotelu, miała nadzieję na godzinkę zagłębić się w 

świat historii i poezji. Otworzyła poemat satyryczny Drydena

Absalom iAchitophel.  Zaledwie jednak przeczytała parę linijek, 

background image

gdy prawda w nich zawarta sprawiła, że myśli jej pobiegły do 

Thea   Blake'a.   Po   chwili   wróciła   do   poematu,   ale   po 

przeczytaniu   kolejnych   linijek   poddała   się.   Wspomnienia 

minionych dwóch tygodni okazały się silniejsze.

Wszędzie,   gdzie   tylko   się   pojawiła,   spotykała   Thea:   w 

teatrze, na różnych przyjęciach, rautach i balach. Gawędzili ze 

sobą, tańczyli i śmiali się godzinami. Jej opowieści o różnych, 

czasem   niezbyt   miłych   przygodach   z   czasów   wczesnej 

młodości spędzonej w Hampshire rozśmieszały jego lordowską 

mość do łez. Nieważne, czy była to historia o ugrzęźnięciu w 

moczarach, gdy ścigała szopa, a potem cała w błocie stanęła 

przed księciem Lancaster, czy też opowieść o rym, jak miała 

trzynaście lat i z rapierem w ręku przyparła ojca do ściany, by 

wymóc zgodę na naukę łaciny. O Boże! Jakże Theo się śmiał. 

Ten jego szczery, radosny śmiech wciąż miała w uszach.

Przyjaciele. Jak cudownie mieć kogoś, z kim można się 

pośmiać   z   ludzkiej   bezmyślności   i   ludzkich   słabostek, 

rozkoszować konną przejażdżką po Hyde Parku, dyskutować 

godzinami   o   Locke'u   i   Monteskiuszu,   Platonie   i   Szekspirze. 

Ona i Theo byli przyjaciółmi.

-   Nawet   wbrew   Priscilli   Inglewood   -   mruknęła   i 

background image

zachmurzyła się.

Plotki ogromnie ją bawiły, a wiele z nich wymyślała sama. 

Wiedziała więc, iż nie należy traktować poważnie wszystkiego, 

o czym się szepcze na mieście. Jednak pogłoska o zbliżającym 

się ślubie Thea z Panną Doskonałą była tak uporczywa, a jej 

uśmieszek   pełen   satysfakcji,   że   Katharine   musiała   w   końcu 

uznać tę wieść za prawdziwą. No i cóż z tego? Jeśli Theo był jej 

przyjacielem podczas dość burzliwego okresu narzeczeństwa, 

równie   dobrze   może   nim   być   po   zawarciu   tego   wstrętnego 

małżeństwa.

Nagle przyszło jej na myśl, że mogłaby wykorzystać pobyt 

panny   Fairfax   i   sir   Williama   w   ogrodzie   i   spokojnie   się 

wypłakać z powodu zbliżającego się rozstania z przyjaciółką i 

czekającej ją nieuchronnej samotności. Ze zdumieniem jednak 

stwierdziła, że wcale nie ma ochoty na płacz i nie czuje się 

samotna. Spotkała bratnią duszę po dwudziestu pięciu latach 

poszukiwań... nawet gdyby on nalegał na okazanie sympatii 

Priscilli Inglewood. Kate i Theo lubili te same książki i sztuki, 

tak samo kochali konie, wiejskie życie i taniec.

Taniec.

Minęły już dwa tygodnie, a ona wciąż pamiętała drżenie, 

background image

które przebiegło przez jej ciało, gdy Theo po raz pierwszy na 

balu u Jerseyów brał ją w ramiona. To było tak, jakby dwie 

połówki tego samego jabłka połączyły się znowu. Wspomnienia 

były tak silne, że w pewnej chwili zabrakło jej tchu, a serce 

zaczęło   walić   jak   młotem.   Podniosła   dłonie   do   płonących 

policzków.

- Dobry Boże, ja płonę!

Czując, że sprawy zaczynają się wymykać z jej rąk, wstała 

nagle,   odstawiła   tomik   poezji   na   półkę,   po   czym   zaczęła 

nerwowo   krążyć   po   pokoju...   co   w   końcu   zdenerwowało   ją 

jeszcze bardziej.

-   Nie   jestem   pensjonarką-   mruknęła.   -   Co   się   ze   mną 

dzieje?

Po chwili do pokoju wpadła panna Fairfax.

-   Kate   -   zawołała,   chwytając   ją   w   ramiona   -   on   się 

oświadczył.William oświadczył się! Pięć minut temu poprosił 

mnie o rękę!

Przyciągnęła   przyjaciółkę   do   siebie   i   zaczęła   ją   mocno 

ściskać.

-

I co mu odpowiedziałaś? -zdołała wydusić z siebie panna 

Glyn.

background image

-

Kate,   cóż   to   za   pytanie!   -   zawołała   panna   Fairfax, 

wypuszczając   przyjaciółkę   z   ramion.   -   William   i   ja 

pobieramy się.

-

Hurra!   -   krzyknęła   Katharine,   wyrzucając   w   górę 

ramiona, co wywołało u Georginy prawdziwy paroksyzm 

śmiechu.   -   Niech   wszyscy   bogowie   pobłogosławią 

waszemu związkowi i zachowają was w dobrym zdrowiu. 

Tylko   niech   absolutnie   nie   uczestniczą   w   weselnym 

przyjęciu. Zapasy wina mogłyby tego nie wytrzymać. Och, 

Georgie - powiedziała, ściskając przyjaciółkę. - Jestem taka 

szczęśliwa z twojego powodu!

-

A ja jaka jestem szczęśliwa!

-

Tylko dlaczego tak długo z tym zwlekał? - dziwiła się 

Katharine   i   jej   przyjaciółka   ponownie   zaniosła   się 

śmiechem   tak   zaraźliwym,   że   Katharine   nie   mogła   już 

dłużej   utrzymać   powagi   i   sama   zaczęła   się   serdecznie 

śmiać.

Wrzawa była tak wielka, że zaniepokojony Jeremy Fairfax 

i   jak   zawsze   czujny   Wainwright   natychmiast   zjawili   się   w 

bibliotece.

-

Co tu się dzieje, do diabła? - zapytał zdumiony Jeremy. 

background image

Panna Fairfax rzuciła mu się w ramiona.

-

Och, braciszku, jestem zaręczona! William poprosił mnie 

o rękę!

-

Droga Georgino! - zawołał Fairfax, całując siostrę. - Moje 

serdeczne gratulacje. Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Już 

myślałem, że nigdy się ciebie nie pozbędę.

-

Czy   wolno   mi   życzyć   pani   z   tej   okazji   wszystkiego 

najlepszego, panno Fairfax? - szybko wtrącił Wainwright, 

ratując nos Jeremy'ego przed rozkwaszeniem.

-

Możesz   zrobić   coś   więcej,   Wainwright   -   odparła 

Georgina. - Podaj szampana! Dużo szampana! Musimy to 

uczcić! 

-

Doskonale, panienko - odrzekł majordomus i skłoniwszy 

głowę, opuścił pokój.

-

A   gdzie  narzeczony?  -  zawołał  Fairfax,  rozglądając  się 

dookoła. - Czyżby już się ulotnił?

-

William   pojechał   rozmawiać   z   naszym   wujem   - 

odpowiedziała Georgina i nagle zbladła. - Och, Jeremy, jak 

myślisz, czy wuj Rupert powie tak?

-

Lepiej niech powie, albo pożałuje, że się urodził - odparł z 

uśmiechem Fairfax.

background image

Tymczasem sir William Atherton stał przed lordem i lady 

Egertonami i z drżeniem usiłował powiedzieć coś sensownego. 

Lord   Egerton   z   sympatią   patrzył   na   nieszczęśnika, 

przypominając   sobie   podobną   scenę   sprzed   trzydziestu   lat. 

Pomyślał, że on sam czuł się wtedy identycznie, jeśli nie gorzej. 

Spojrzał na swoją małżonkę, która z powagą słuchała, jak sir 

William tłumaczy się, że nie jest godny tak wielkiego zaszczytu, 

jak zdobycie ręki panny Fairfax.

Uśmiechnął się lekko, gdy wzrok lady Egerton spotkał się 

na chwilę z jego wzrokiem. A więc ona również pamiętała tę 

scenę sprzed lat? Mimo to patrzyła na biedaka tak, że drżał jak 

liść, chociaż jeszcze w ubiegłym tygodniu mówiła, iż najwyższy 

czas, by Atherton się zdeklarował. Mogliby wydać Georginę za 

mąż i wrócić wreszcie do normalnego życia.

Lord Egerton oderwał się od swoich myśli, gdy Atherton 

zaczynał   formułować   końcowe   wnioski.   Uważając,   że   taki 

dzień powinien pozostać w żywej pamięci młodego człowieka 

nawet po pięćdziesięciu latach i że nic tak temu nie sprzyja 

bardziej niż paraliżujący strach, postanowił porozmawiać z nim 

jeszcze przez parę minut, zanim da swoją zgodę. Sir William 

kiedyś będzie mu za to wdzięczny.

background image

W godzinę po tym, jak opuścił rezydencję Fairfaksów, sir 

William,   zapomniawszy   odebrać   konia   od   stajennego 

Egertonów,   biegł   z   Berkeley   Square   z   powrotem   na   Russel 

Court.   Po   chwili   był   już   przed   domem   ukochanej.   Nie 

zatrzymując   się,   wbiegł   jak   burza   do   holu,   minął 

wystraszonego lokaja, pokojówkę i osłupiałego Wainwrighta, 

następnie, otwierając szeroko jedne drzwi po drugich, wpadł 

do biblioteki i nie widząc nikogo poza ukochaną, rzucił się do 

niej i wziął ją w ramiona.

-

Powiedział   tak,   Georgino,   obydwoje   powiedzieli   tak!   - 

wołał, całując ją i ściskając.

-

Wygląda na to, że są zaręczeni - zauważył Jeremy Fairfax.

-

Wszystko   na   to   wskazuje   -   mruknęła   panna   Glyn, 

popijając szampana. - Jak oni mogą tak oddychać? 

14

Następnego   dnia   w   klubie   Almack's   wiadomość   o 

zaręczynach panny Fairfax z sir Williamem Athertonem była na 

ustach wszystkich. Dziedziczka wielkiej fortuny i niezrównana 

piękność,   która   mogła   poślubić   kogoś   z   najwyższych   sfer, 

background image

wybrała zwykłego szlachcica! Wiele młodych kobiet odetchnęło 

z   ulgą,   ponownie   planując   strategię   jak   najlepszego 

zamążpójścia. Szczęśliwa para stała pod ścianą, otoczona grupą 

przyjaciół, wielbicieli i plotkarzy, którzy nie mogli się doczekać, 

aby   usłyszeć,   jak   doszło   do   tego   sensacyjnego   wydarzenia. 

Panna Glyn po przeciwnej stronie pokoju zgromadziła własny 

krąg   przyjaciół:   Thea   Blake'a,   Elizabeth   i   Tommy'ego 

Carringtonów   oraz   Jeremy'ego   Fairfaksa.   Oni   także 

dyskutowali   o   zaręczynach   budzących   największe   w   tym 

sezonie emocje, pomimo gorących protestów panny Glyn, która 

uprzedzała, że jeśli usłyszy choć jeden żarliwy komentarz na 

temat   zbliżającego   się   mariażu,   zacznie   krzyczeć.   Została 

jednak zignorowana.

-

Zdrajcy!   -   powiedziała   panna   Glyn.   -   Jestem   otoczona 

przez   podłych   zdrajców.   Zmusza   się   mnie   do 

wysłuchiwania   tych   wszystkich   romantycznych   bzdur   i 

nikt nie ma w sobie choćby tyle grzeczności, żeby okazać 

mi odrobinę współczucia.

-

Biedactwo   -   powiedziała   panna   Carrington,   zabawnie 

mlasnąwszy   wargami   i   Katharine   z   trudem   zdusiła 

chichot.

background image

-

A co z zaręczynowym przyjęciem? - zapytał Carrington, 

jakby nie dostrzegał morderczego błysku w oku panny 

Glyn.

-

Raczej balem, sądząc po kilometrowej liście gości - odparł 

Jeremy Fairfax. - Ciotka i wuj zdecydowali, że zaręczyny 

muszą mieć odpowiednią oprawę. Każdy, kto w Londynie 

coś znaczy, będzie na balu u Egertonów od dziś za dwa 

tygodnie.

-

Mnie to nie dotyczy - zauważyła panna Glyn. - Jestem 

jedynie przyjaciółką i powiernicą narzeczonej. Pomogłam 

tylko Athertonowi zbliżyć się do niej, a jej zbliżyć się do 

niego. Nie jestem nikim ważnym.

-

Nie   zwracajcie   na   nią   uwagi   -   poradził   Carrington 

rozbawionej   grupie.   -   W   takim   nastroju   jest   nie   do 

zniesienia.

-

Wobec tego nic tu po mnie - odparła panna Glyn.

-

Weź mnie ze sobą- rzekł Blake, chwytając ją za ramię. - 

Muszę się trochę rozruszać. Poproś mnie do tańca.

-

Ja   mam   cię   prosić?   Ja   pozwolę   ci   ze   sobą   zatańczyć   - 

odparła panna Glyn, po czym obydwoje zgodnie ruszyli w 

stronę parkietu. 

background image

-

Powiedz mi, mój sympatyczny odludku, jak to się stało, 

że zostałaś Diablicą z Hampshire?

Czuła, jak fala gorąca popłynęła przez jej ciało, gdy wziął 

ją w ramiona i poprowadził walca. Gardło miała tak ściśnięte, 

że przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- N-n-nie pamiętam. To było tak dawno, a moja pamięć nie 

jest już taka jak kiedyś.

Jednak Blake nie miał zamiaru ustąpić.

-

Kate - powiedział, wymownie patrząc jej w oczy.

-

To   strasznie   nudna   historia.   Z   pewnością   cię   nie 

zainteresuje.

-

Kate.

-

Dobrze więc. Moja matka zmarła, kiedy byłam mała, a 

ojciec   nie   mógł   się   zdecydować   na   powtórny   związek, 

choć to oznaczało, że nie będzie miał męskiego potomka, 

który przedłuży jego ród. Nieco ekscentryczny z natury, 

widząc   moje   niespokojne,   skłonne   do   ryzyka 

usposobienie,   postanowił   wychowywać   mnie   jak   syna, 

którego   już   nie   spodziewał   się   mieć;   zatrudniając 

odpowiednich   dla   chłopców   nauczycieli,   ucząc   jazdy 

konnej i powożenia, a nawet fechtunku. Z lekceważeniem 

background image

odnosząc   się   do   moich   osiągnięć   w   nauce,   chełpił   się 

jednocześnie moimi męskimi uzdolnieniami, opowiadając 

wszystkim,   że   jego   córka   ma   sprawniejsze   ręce   niż 

wszyscy chłopcy w hrabstwie.

Kiedy miałam szesnaście lat, ojciec nagle zmarł. Zgodnie z 

jego wolą, jako kobieta nie mogłam odziedziczyć Tryton Hall, 

domu rodzinnego, w którym się wychowywałam. Na moich 

prawnych opiekunów wybrał Fairfaksów. Pani Fairfax, widząc 

braki   w   mojej   kobiecej   edukacji,   robiła,   co   mogła,   żeby   je 

wyrównać.   Szycie,   taniec,   flirt,   prowadzenie   interesującej 

rozmowy   z   najbardziej   nudnym   rozmówcą   to   umiejętności, 

których mnie nauczyła, przygotowując do debiutu. Ostrzegała 

mnie   również   przed   zbytnią   szczerością,   lekkomyślnością   i 

ignorowaniem   opinii   innych   osób.   Jednak   ja   uważałam   te 

przestrogi za nonsensowne i nie zważałam na nie.

Wkrótce po moim debiucie przekonałam się, niestety, iż 

wszystko, czego mnie uczyła, nie było nonsensem, ale wielką 

sztuką   przetrwania.   Krótko   mówiąc,   mój   debiut   okazał   się 

katastrofą.   Każde   moje   słowo,   każdy   krok   stał   się   źródłem 

ogromnych upokorzeń. Oczywiście, niektórzy w towarzystwie 

czerpali radość z upokarzania mnie, ale winić za to powinnam 

background image

siebie.

Kiedy minęło sześć najgorszych w moim życiu tygodni, 

postanowiłam przemyśleć moją sytuację i zdecydować, co dalej 

robić. Wrócić na wieś i zaszyć się tam na zawsze, co byłoby 

kapitulacją?   Czy   może   wziąć   się   w   garść   i   zmienić   w 

ostentacyjną skromnisię, szanowaną w towarzystwie? A może 

jeszcze inaczej? Sądzę, że wybrałam.

Uwierzyłam, że pilnie obserwując  zwyczaje, prezencję i 

maniery   śmietanki   towarzyskiej,   nauczę   się   konwersacji   i 

zachowania.   Nie   rezygnując   z   właściwej   mi   szczypty 

zuchwałości,   stanę   się   nie   tyle   ekscentryczką,   co   pewną 

indywidualnością,   która   nie   będzie   więcej   obiektem 

lekceważenia.   I   tak   zaczęła   się   moja   zdumiewająca 

transformacja, której efekty zaskoczyły nie tylko mnie, ale i cały 

towarzyski Londyn.

Kiedy   zaproponowałam,   że   mogę   zostać   opiekunką   i 

powiernicą   Georginy,   z   pewnością   znaleźli   się   tacy,   którzy 

unosili brwi ze zdziwienia. Jednak wszyscy musieli się zgodzić: 

mądra, zdolna i dowcipna panna Glyn to najlepszy wybór na 

towarzyszkę ślicznej panny Fairfax. Któż bowiem może znać 

lepiej   meandry   towarzyskiego   życia   niż   słynna   Diablica   z 

background image

Hampshire? To brzmi jak bajka i jak każda bajka ta również 

musi mieć swój morał. Niech no pomyślę. Już mam! Nie bądź 

durniem i zawsze szanuj starszych. Amen.

- Myślę, że to nie tak, Kate - powiedział cicho Blake. - Z tej 

bajki można się wiele dowiedzieć.

.   -   Tak,   jak   bezdenna   może   być   ludzka   głupota.   Ale 

wcześniej dyskutowałeś o czymś bardziej zajmującym. Mam na 

myśli małżeństwo Georginy z twoim przyjacielem. Ufam, że 

jesteś zadowolony z efektów moralnego wsparcia, jakiego mu 

nie szczędziłeś?

-

Cieszę się, że jest taki szczęśliwy. Choć przykro mi, że 

tracę kompana. A jakie są twoje plany teraz, gdy panna 

Fairfax już wkrótce wyjdzie za mąż? - zapytał, wirując z 

nią w tańcu.

-

Myślę, że zaszyję się gdzieś na wsi - odparła Katharine. - 

Zawsze bardziej odpowiadało mi życie na prowincji niż w 

mieście. Teraz mogę stąd uciec. Miejskie życie zmęczyło 

mnie i tęsknię już za urokami wsi. Najpierw jednak muszę 

przygotować posłanie młodej parze.

-

Czy ty czasem nie jesteś zazdrosna, Kate? - zachichotał.

- Tak, jestem zazdrosna.

background image

Uśmiechnął się.

-

Czego tak naprawdę zazdrościsz pannie Fairfax: urody, 

pieniędzy, narzeczonego?

-

Szczęścia - powiedziała cicho.

-

Chyba nie mówisz poważnie.

-

Bardzo poważnie.

-

Wyglądasz na bardzo szczęśliwą osobę.

-

Och, zwykle jestem. Ale spójrz na Georginę. - Ruchem 

głowy   wskazała   na   przyjaciółkę   i   sir   Williama,   którzy 

tańczyli zapatrzeni w siebie. - Ona promienieje szczęściem, 

którego ja nigdy nie zaznam. Wiem, że takie uczucie nie 

będzie trwało wiecznie. Ogień kiedyś zamieni się w żar. 

Chciałabym jednak chociaż raz przeżyć to, co ona teraz.

-

Czy to nieosiągalne?

-

Oczywiście. Jak możesz o to pytać? - Zmieszała się nagle, 

widząc, jak na nią patrzy. - Mam dwadzieścia pięć lat, 

niezbyt pokaźny posag i... bardzo ostry język.

Blake roześmiał się.

-

W   męskich   sercach   wzbudzam   uczucie   przyjaźni,   nic 

więcej. I cieszę się z tego, ponieważ małżeństwo zupełnie 

mnie nie pociąga. Zbyt cenię sobie niezależność. Niewielu 

background image

jest mężczyzn, którzy wytrzymaliby z kimś takim jak ja, a 

jeszcze mniej takich, z którymi ja mogłabym wytrzymać. 

Poza tym, gdybym jednak wyszła za mąż, to z pewnością 

nie dla pozycji czy majątku, ponieważ jestem szczęśliwa, 

będąc nikim i nie brakuje mi pieniędzy na utrzymanie. To 

znaczy, że byłoby to małżeństwo z miłości, a czy może być 

coś gorszego? Jestem rozsądną kobietą i odrzucam miłość. 

Nie   ufam   jej.   A   skoro   już   musimy   mówić   o   miłości 

-ciągnęła-to   dlaczego   ty   wciąż   jesteś   kawalerem? 

Dziedziczysz majątek i tytuł książęcy, jesteś przystojny, 

wytwornie   się   wyrażasz   i   zawsze   jesteś   nienagannie 

ubrany.   Twoi   rodzice   z   pewnością   nalegali,   żebyś   się 

ożenił?

-

Nie dawałem im ku temu zbyt wielu okazji.

-

Rzeczywiście.   Czy   zawsze   musisz   uciekać   od   swojego 

przeznaczenia?

Jego szare oczy zwęziły się.

-

A któż by chciał zastępować brata? To nie ja miałem być 

dziedzicem majątku i nazwiska. Nigdy nie chciałem być 

księciem. To 01iver był spadkobiercą. Był stworzony do tej 

roli.

background image

-

Twój brat nie żyje - powiedziała cicho.

-

Wiem o tym. Jestem odpowiedzialny za jego śmierć, tak 

jakbym toja go zastrzelił.

-

Czasem, choćby w tej chwili, marzę o tym, aby cię z całej 

siły kopnąć.

Blake wybuchnął śmiechem.

- Mój drogi - ciągnęła - masz takie samo prawo do tytułu 

książęcego, jak ja do mojego nazwiska. Żadne z nas nie miało 

wpływu na to, co wyznaczył nam los, ale musimy się z tym 

pogodzić. W końcu nie jest najgorzej.  I chociaż pozbawiono 

mnie   ukochanego   rodzinnego   domu,   mogę   czytać   ulubione 

książki i skakać na koniu przez przeszkody, a ty, choć straciłeś 

ukochanego brata, lubisz elegancki świat, do którego przecież 

należysz.   Wiesz,   jak   twój   ojciec   w   rozmowie   ze   mną   opisał 

twego   brata?  Nazwał  go  cudownym  chłopcem   pod  każdym 

względem.   Jednym   z   tych   nielicznych,   którym   wszystko 

wychodzi,   czego   tylko   się   dotkną.   Pomyślałam,   że   to   opis 

doskonale pasujący... do ciebie. Spojrzał na nią ze zdumieniem.

-

Jesteś szalona.

-

Niedawno   opowiadał   mi   -   ciągnęła   -   o   wszystkich 

innowacjach, które wprowadziłeś w majątkach Insleyów. 

background image

Sama   niejednokrotnie   miałam   okazję   podziwiać,   jak 

świetnie jeździsz konno i powozisz, jak cudownie tańczysz 

i   prawisz   komplementy   surowym   matronom.   Tommy 

Carrington zachwycał się twoją grą w piłkę, a lord Braxton 

nieprawdopodobną   zręcznością   w   posługiwaniu   się 

szpadą. Musisz  zaakceptować   to,  co  ci  los przeznaczył, 

Theo. Jesteś doskonały lub przynajmniej niezrównany. Nie 

mogę   się   nadziwić,   że   jestem   z   tobą   w   takiej   dobrej 

komitywie,   ponieważ   na   ogół   nie   lubię   chodzących 

ideałów. I albo straciłam rozum, albo twój perfekcjonizm 

jest jedynie maską szorstkiego prostaka przedkładającego 

zwierzęta nad ludzi.

Lord Blake westchnął.

-

Czyżbyś   rzeczywiście   nigdy   nie   zniżała   się   do 

pochlebstw?

-

Mój drogi Theo - odparła - przez cały dzień słyszysz tyle 

pochlebstw   od   zabiegających   o   twe   względy   pań,   że 

straciłabym  do   siebie  szacunek,   gdybym   zniżyła   się  do 

prawienia   ci   komplementów   z   powodu   twoich 

niezaprzeczalnych   talentów   na   parkiecie...   nawet,   jeśli 

jesteś   najlepszym   partnerem,   jakiego   kiedykolwiek 

background image

miałam.

-

Teraz wiem, dlaczego tak długo tkwię w Londynie. 

Jego uśmiech był jak pieszczota.

-

Dlaczego? - zapytała.

-

Znalazłem wreszcie kobietę, która z gracją i wyczuciem 

potrafi tańczyć walca.

-

Byłbyś rozczarowany, widząc, jak tańczyłam go po raz 

pierwszy w Almack's. Usiłowałam prowadzić.

Lord Blake stłumił śmiech.

-   Problem   większości   ludzi   polega   na   tym,   że   tańcząc 

walca, usiłują przez cały czas dominować. Ja natomiast czuję, że 

walca   powinno   tańczyć   dwoje   ludzi   o   tych   samych 

umiejętnościach,   którzy   chcą   się   dopełnić.   Chyba   właśnie 

dlatego tak dobrze nam to wychodzi.

Lord Blake ze zdumieniem, ale i satysfakcją, obserwował, 

jak oblała się rumieńcem.

- No, no, czyżby tych dwoje zaczynało się dogadywać? – 

zauważyła panna Carrington, ruchem głowy wskazując pannę 

Glyn i lorda Blake'a, którzy po skończonym tańcu zajęli stojące 

pod ścianą dwa wolne fotele i zagłębili się w rozmowie.

-

Każdego zastanawia przedłużający się pobyt Blake'a w 

background image

Londynie   i   częste   towarzyszenie   Kate   -   rzekł   Fairfax.   - 

Jestem   gotów   się   założyć,   że   ta   jego   skłonność   mocno 

skomplikuje   sytuację   lady   Inglewood.   Będzie   musiała 

rozejrzeć się za kimś innym. Rzecz w tym, czy ktoś jeszcze 

ją zechce.

-

Niewątpliwie,   choć   czekanie   na   księcia   sprawiło,   że 

najlepsze lata ma już za sobą - odparła panna Carrington. - 

Teraz liczyć już może jedynie na jakiegoś łowcę posagu.

Ostatnie   dwa   tygodnie   były   dla   lady   Inglewood 

prawdziwym horrorem. Cały Londyn zauważył, że lord Blake 

coraz częściej dotrzymuje towarzystwa pannie Glyn, że lubi z 

nią rozmawiać i tańczyć i nie interesuje się innymi kobietami.

Rzucało się również w oczy, że przestał bywać w domu 

Inglewoodów. W ciągu dwóch tygodni nie był u niej z wizytą 

ani   razu,   a   kiedy   spotkali   się   w   klubie   czy   na   przyjęciu, 

ograniczał się jedynie do uprzejmego przywitania, zapytania o 

zdrowie jej ojca, a potem, pod byle pretekstem odchodził, aby 

wesoło spędzić czas w towarzystwie panny Glyn.

Jego nazwisko ani razu nie pojawiło się w karnecie lady 

Inglewood.

Nie   bez   zdumienia   zauważono   również,   że   lord 

background image

Inglewood nie mówi już o zbliżającym się małżeństwie córki z 

Blakiem.

Upokorzenie okazało się dla lady Inglewood dotkliwsze, 

niż sądziła. Straciła Thea Blake'a i nadzieję na tytuł księżnej... za 

sprawą Kate Glyn. Była na ustach wszystkich, plotkowano o 

niej,   wyśmiewano   się  z   niej   i  użalano   nad   nią.  A   wszystko 

przez tę prymitywną prostaczkę.

Czując, że budzi się w niej żądza mordu, ruszyła dumnym 

krokiem przez salę. Lord Falkhurst, który z nią tańczył już raz 

tego wieczoru, szybko podszedł do niej.

-

Uważaj,  Priscillo - rzekł - twoje rozdrażnienie staje się 

zbyt widoczne.

-

Żmija - syknęła, wskazując Katharine Glyn, która wciąż 

siedziała   z   lordem   Blakiem,   a   obok   stała   grupa   ich 

przyjaciół: lord Braxton, Carringtonowie i Jeremy Fairfax. - 

Gdybym   miała   pazury,   zdarłabym   jej   ten   bezczelny 

uśmiech   z   twarzy.   Ona   to   wszystko   robi,   żeby   mnie 

upokorzyć.

-

Ta jędza jest ostatnio bardzo aktywna - przyznał ponuro 

Falkhurst. - Jestem pewien, że to ona nastawiła Georginę 

Fairfax   przeciw   mnie.   Żmija!   Rozpierała   ją   radość,   gdy 

background image

panna   Fairfax   poinformowała   mnie   o   swoich 

absurdalnych   zaręczynach   z   tym   wiejskim   gburem. 

Dałbym głowę, że to ona ich skojarzyła. 

-

Och, nie ma co do tego wątpliwości. Nasza panna Glyn 

uwielbia   wtykać   nos   w   nie   swoje   sprawy.   To   jej 

zawdzięczam, że lord Blake odwrócił się ode mnie.

-

Być pokonanym przez tego parweniusza - powtarzał ze 

złością Falkhurst. - Niech diabli go wezmą! Niech diabli 

wezmą ich wszystkich!

Uczucia   lady   Inglewood   były   identyczne.   Patrzyła   na 

rozbawioną grupę i czuła, jak narasta w niej złość. Dać się okpić 

przez taką Fairfax i upokorzyć przez tę jej przyzwoitkę!

-   Uważam,   że   dosyć   już   przez   nich   wycierpieliśmy   – 

powiedziała ze złością.

Lord Falkhurst ożywił się nagle.

-

Czy nie przyszło ci na myśl, że być może dałoby się coś 

zrobić?

-

Co proponujesz?

-

Dotarła   dziś   do   mnie   pewna   bardzo   interesująca 

informacja o balu z okazji zaręczyn panny Fairfax z jej 

błędnym rycerzem.

background image

-

I jakie ma to dla nas znaczenie?

-

Ogromne, droga przyjaciółko, jeśli chcesz ujrzeć, jak ten 

związek z hukiem się rozpada i jak ta banda zostaje w 

ciągu dwóch tygodni definitywnie rozgromiona.

-

A Katharine Glyn?

-

Sądząc po jej przywiązaniu do panny Fairfax, otrzyma 

cios, którego nie powinna przeżyć.

-

To fascynujące, Falkhurst. Mów dalej. Zamieniam się w 

słuch.

15

Następnego ranka panna Fairfax i panna Glyn siedziały w 

salonie i przeglądały poranną pocztę. Bileciki z gratulacjami 

zaczynały   napływać   szerokim   strumieniem   i   stos 

korespondencji   do   panny   Fairfax   pęczniał   z   każdą   chwilą. 

Rozpromieniona   brała   do   ręki   jeden   bilecik   po   drugim   i   jej 

entuzjastycznym okrzykom nie było końca.

-

Och, spójrz! - zawołała w pewnej chwili. - To list od pani 

Foote.

-

Nie ekscytuj się tak, moja droga - odpowiedziała panna 

background image

Glyn, biorąc do ręki leżące na stoliku czasopismo.

-

Kate! Ona pisze, że ma możliwość uszycia dla mnie sukni! 

To podobno jakiś nadzwyczajny fason. 

-

Zastanawiające - zauważyła panna Glyn, unosząc wzrok 

znad okładki magazynu.

-

To   fantastyczne!   Może   mi   uszyć   tę   suknię   na   mój 

zaręczynowy bal.

-

Ciekawa   jestem,   jak   zerwała   się   ze   smyczy   Panny 

Doskonałej?

-

Wcale mnie to nie interesuje - odparła panna Fairfax. - 

Najważniejsze,   że   będę   miała   suknię   uszytą   przez 

najlepszą krawcową w Londynie.

I jeszcze tego dnia wybrała się po południu do pracowni 

pani Foote, żeby ta mogła wziąć miarę.

Po   tygodniu   sir   William   Atherton   otrzymał   bilecik 

napisany   ręką   ukochanej   z   prośbą   by   spotkał   się   z   nią   w 

pracowni   słynnej   pani   Foote,   a   potem   zabrał   ją   na   lunch. 

Zaskoczony odwołał spotkanie z Blakiem i udał się na miejsce 

spotkania   o   podanej   na   bilecie   godzinie.   Jednak,   ku   swemu 

rozczarowaniu,   w   pracowni   nie   zastał   Georginy.   Pulchna 

kobieta   w   średnim   wieku,   która   przedstawiła   mu   się   jako 

background image

właścicielka pracowni, powiedziała:

-   Panna   Fairfax  poprosiła   mnie,   abym   przekazała  panu 

najszczersze   wyrazy   ubolewania,   gdyż   jej   ciotka   i   wuj 

Egertonowie   wezwali   ją   nagle   i   niestety   musi   odwołać 

spotkanie z panem.

Sir   William   z   niepokojem   pomyślał,   jak   wyjaśni 

przyjacielowi tę zaskakującą zmianę planów.

- Aby pańska wyprawa tu nie była bezowocna, chciałabym 

zaprezentować kreację panny Fairfax na zaręczyny.

Ponieważ wszystko, co dotyczyło ukochanej, bardzo sir 

Williama   interesowało,   zgodziły   się   z   ochotą   na   propozycję 

krawcowej i pani Foote zniknęła na zapleczu, aby po chwili 

zjawić się znowu z suknią w ręku.

Sir William z zachwytem patrzył na suknię. Co prawda 

niewiele   się   znał   na   kobiecej   modzie,   ale   potrafił   docenić 

piękno. Suknia składała się z tuniki ze srebrnego jedwabiu i 

pajęczej   sieci   ozdobionej   girlandami   pereł   i   diamentów. 

Rękawy były prawie niewidoczne. Stanik również.

-

Jest wspaniała! - zawołał.

-

Proszę   zwrócić   uwagę   na   jakość   wykonania   i   lekkość 

trenu - powiedziała pani Foote, podnosząc do góry suknię. 

background image

-   Och,   pańska   narzeczona   będzie   w   niej   wyglądała   jak 

księżniczka. W całej Anglii nie znajdzie pan takiej drugiej.

-

Jest   bardzo   piękna   -   wymamrotał   sir   William, 

wyobrażając sobie, jak będzie w niej wyglądała Georgina. 

Po   kilku   minutach   pożegnał   panią   Foote   i   wyszedł 

poszukać   lorda   Blake'a.   który   zgodnie   z   jego 

oczekiwaniami   długo   natrząsał   się   z   przyjaciela,   że   tak 

szybko daje się narzeczonej wodzić za nos.

Po kilku godzinach rozstali się i sir William poszedł do 

klubu,   gdzie,   spotkawszy   trzech   kolegów   ze   szkolnej   ławy, 

przesiedział kilka następnych godzin przy winie, wspominając 

dawne   lata.   Kiedy   w   końcu   pożegnał   przyjaciół,   czując,   że 

nadmiar wypitego wina zaczyna uderzać mu do głowy, nagle 

usłyszał, że ktoś go woła:

- Sir Williamie! Sir Williamie! Co za zbieg okoliczności, że 

się tu spotkaliśmy!

Zdumiony   odwrócił   się   i  ujrzał   lorda   Falkhursta,   który 

rozpromieniony szedł w jego kierunku. Po chwili poczuł, że 

Falkhurst   bierze   go   pod   ramię   i   prowadzi   w   kierunku 

prywatnej loży.

-

Muszę panu pogratulować - rzekł Falkhurst. - Zdobycie 

background image

pięknej panny Fairfax to wielki sukces - dodał, popychając 

młodzieńca na fotel i dając znak kelnerowi. - Musimy to 

koniecznie uczcić szampanem.

-

To bardzo uprzejme z pana strony - zdołał powiedzieć sir 

William.   Wylewność   Falkhursta,   który   zachowywał   się 

tak, jakby spotkał od dawna niewidzianego przyjaciela, 

wprawiła   go   w   zakłopotanie.   Widząc   jednak   butelkę 

szampana, która błyskawicznie zjawiła się na ich stole, i 

kieliszki,   które   równie   szybko   zostały   napełnione,   nie 

chciał   zbytnią   dociekliwością   obrazić   gospodarza. 

Podniósł   więc   swój   kieliszek   i   jednym   haustem   go 

opróżnił.   Zawartość   kieliszka   była   nieustannie 

uzupełniana.

-

Szczęściarz z ciebie, Atherton - rzekł Falkhurst, siadając 

naprzeciw gościa. - Ogromny szczęściarz - powtórzył. - Ja 

od tak dawna się starałem o względy Georginy, ale kiedy 

ona   wbije   coś   sobie   do   głowy,   to   trudno   ją   od   tego 

odwieść.

-

Ja... nie bardzo rozumiem.

-

Przyjacielu! - zawołał ze śmiechem Falkhurst. - Georgina 

już   tego   wieczoru,   kiedy   cię   poznała,   powiedziała   do 

background image

mnie, że wyjdzie za ciebie za mąż. Zepsuła mi wtedy cały 

wieczór.

-

Co też pan opowiada! - zdziwił się sir William.

-

Błagałem   ją,   niemal   każdego   dnia.   Czasem   nawet   na 

kolanach.   Jednak   ona   jest   uparta   jak   dziecko. 

Zdecydowała, że woli piękny wygląd od najpiękniejszego 

nawet majątku. No cóż, zauważ proszę, że z jej majątkiem 

stać ją nawet na poślubienie kominiarza, jeśli taka myśl 

przyjdzie jej do głowy. Ale do dna, przyjacielu.

Sir   William   machinalnie   opróżnił   zawartość   kolejnego 

kieliszka. Może szampan pomoże mu zrozumieć sens tego, co 

mówił Falkhurst.

-   Nie   wiedziałem,   że   pan   i   Georgina   byliście   aż   tak... 

zaprzyjaźnieni - powiedział, a ku jego zdumieniu, Falkhurst 

wybuchnął śmiechem. 

- Z-z-zaprzyjaźnieni? - zawołał. - Dobre sobie!

-

Powiedziałem coś zabawnego?

-

Chcesz powiedzieć, że o niczym nie wiedziałeś?

-

Nie wiedziałem o czym?

-

Och, daj spokój, chłopie - zirytował się Falkhurst. - Nie 

udawaj głupiego. Cały Londyn zna prawdę o Georginie.

background image

- Jaką prawdę? - zawołał z furią Atherton.

Falkhurst przez chwilę obserwował go w milczeniu.

-

Georgina wspomniała mi dziś podczas lunchu, że masz 

klapki na oczach, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy...

-

Lunch? -zdziwił się William Atherton. - Dzisiaj? Georgina 

jadła dziś lunch z panem?

-

Oczywiście. Pod Białym Jeleniem.

-

Niewierze.

-

Dwaj kelnerzy mogą to w każdej chwili potwierdzić.

-

Georgina jadła lunch z Egertonami! - zawołał z rozpaczą 

Atherton.

-

Jeśli   w   to   wierzysz,   to   jesteś   większym   durniem,   niż 

przypuszczałem   -   rzekł   Falkhurst   z   szyderczym 

uśmiechem.

-

Georgina nie mogłaby mnie okłamać.

-

Nie? Wobec tego, gdzie twoja nieskazitelna narzeczona 

była w czwartek wieczorem?

-

Z bólem głowy poszła wcześnie do łóżka.

-

Och, poszła do łóżka, oczywiście, ale nie powiedziałbym, 

że z bólem głowy.

Sir William chlusnął mu zawartością kieliszka w twarz, po 

background image

czym jak szalony wybiegł z klubu.

W   poniedziałek   rano   sir   William   szedł   jak   zwykle   na 

codzienne zajęcia do Jackson's, dzień był pogodny i ciepły, ale 

nie zwracał na to uwagi. Wciąż myślał o tym, co w sobotę 

usłyszał od Falkhursta i lady Inglewood musiała trzykrotnie 

powtórzyć jego imię, żeby oprzytomniał.

-

Dzień dobry, sir Williamie - zawołała ponownie.

-

Och!   Lady   Inglewood,   proszę   o   wybaczenie.   Byłem 

trochę... nieobecny.

-

Myśląc zapewne o zbliżających się zaślubinach - odparła 

z   uśmiechem   lady   Inglewood.   -   Cały   Londyn   mówi   o 

waszych   zaręczynach.   Wszyscy   spodziewali   się,   że 

Georgina poślubi Falkhursta. 

-

Falkhursta?

-

Ich wzajemne uczucie wydawało się tak trwałe i żarliwe - 

ciągnęła lady Inglewood - i naturalnie, gdy związek staje 

się tak... bliski... jak ich, każdy myśli o czymś takim jak 

małżeństwo.   Ale   pan,   sir   Williamie,   wszystkich   nas 

wyprowadził w pole. Moje gratulacje.

background image

-

Lady   Inglewood   -   zawrzał   z   gniewu   sir   William, 

chwytając ją za przegub dłoni - czy chce pani powiedzieć, 

że Georgina miała romans z lordem Falkhurstem?

-

Oczywiście!   Czyżby   pan   o   tym   nie   wiedział?   Cały 

Londyn wie o tym od sześciu miesięcy.

-

Nie wierzę pani - zawołał z oburzeniem, odpychając ją od 

siebie.

-

Nie   jestem   przyzwyczajona   do   tego,   by   mi   zarzucano 

kłamstwo. Gdybym była mężczyzną, wyzwałabym pana 

na   pojedynek   za   taką   obrazę.   Mówię   tylko   to,   co   jest 

publiczną tajemnicą. Mówi się nawet, że Falkhurst i panna 

Fairfax spotykają się wieczorem, kiedy nie ma Katharine 

Glyn.   Oczywiście   są   ku   temu   okazje,   gdy   panna   Glyn 

uczestniczy   w   spotkaniach   towarzyskich,   a   Georgina 

zostaje w domu... sama. Nie byłabym zaskoczona, gdyby 

się okazało, że to sama panna Glyn pomaga aranżować te 

spotkania.   Jest   przecież   w   takich   sprawach   biegła. 

Georgina często mówiła, że gdyby nie jej pomoc, nigdy by 

się jej nie udało przyciągnąć pana do siebie. To oczywiście 

absurdalne. Każdy przecież wie, jak bardzo ją pan kocha. 

Bo   jakże   inaczej   ignorowałby   pan   jej   przeszłość   i 

background image

decydował się poślubić wbrew opinii przyzwoitych ludzi?

-

Przeszłość Georginy jest bez zarzutu. Bez zarzutu!

-

Jeśli pan tak uważa - odparła lady Inglewood, wzruszając 

ramionami.

-

Nie   pozwolę,   lady   Inglewood,   zniesławiać   mojej 

narzeczonej ani publicznie, ani prywatnie!

-

Drogi   sir   Williamie,   powiedziałam   panu   tylko   to,   co 

słyszałam   od   wielu   innych   osób.   Oczywiście,   byłam 

pewna,   że   pan   o   tym   wszystkim   wie.   Proszę   jednak   o 

wybaczenie, jeśli mimowolnie pana obraziłam.

-

Obraziłam?   -   powtórzył,   trzęsąc   się   z   oburzenia.   - 

Obraziłam?   Nazywając   kobietę,   którą   bezgranicznie 

kocham,   publiczną   dziewką,   pani   mnie   pyta,   czy   nie 

jestem obrażony?

-

Naprawdę przepraszam. Ja...

-

Nie będę tu stał i wysłuchiwał tych ohydnych kłamstw. 

Żegnam,   lady   Inglewood   -   rzucił   z   furią   i   ruszył   w 

przeciwnym kierunku, zapominając o swoich zajęciach w 

klubie.

Jak   śmiała,   powtarzał   w   duchu,   jak   miała   czelność 

insynuować, że Georgina mogła tak postąpić? Jak ktokolwiek 

background image

mógł   uważać   Georginę   za   publiczną   dziewkę?   Czystość   i 

niewinność ma przecież wypisane na twarzy.

A   jednak   -   zatrzymał   się   nagle   -   jeśli   wszyscy   o   tym 

mówią, to chyba coś w tym jest.

Nie!   To   niemożliwe!   Znał   duszę   Georginy,   tak   jak   ona 

znała jego. Stała przed nim czysta i nietknięta. Jej niewinność 

była prawdziwa, to nie żadne pozory.

A jednak, pomyślał, wlokąc się do domu, Falkhurst często 

kręcił   się   przy   Georginie   i   ona   zdawała   się   lubić   jego 

towarzystwo.   Poza   tym   parę   tygodni   temu   mówiło   się,   że 

Falkhurst zdecydował postawić wszystko na jedną kartę i uciec 

z nią do Gretna Green. Wprawdzie Georgina śmiała się z tej 

historii, ale czyż w każdej plotce nie ma odrobiny prawdy?

A jednak...

Targany sprzecznymi uczuciami dotarł wreszcie do domu, 

gdzie przez dobre trzy godziny krążył po salonie, nie mogąc się 

pozbyć   ani   narastającego   gniewu,   ani   nurtujących   go 

wątpliwości. Gdyby tylko mógł zwrócić się z tym do przyjaciół! 

Ale jak mógł  te straszne myśli wyrazić  słowami?  W końcu, 

czując, że zaczyna się dusić, zdecydował się wyjść, wierząc, że 

spacer na świeżym powietrzu przywróci mu rozsądek i ukoi 

background image

nerwy.   Jednak   natychmiast   po   wyjściu   na   ulicę   ponownie 

wpadł na Falkhursta.

-

Niech mi pan zejdzie z drogi - warknął przez zaciśnięte 

zęby.

-

Atherton,   proszę,   muszę   z   tobą   chwilę   porozmawiać   - 

rzekł   Falkhurst,   kładąc   mu   na   ramieniu   dłoń,   którą   sir 

William z odrazą strącił.

-

Nie   mam   panu   nic   do   powiedzenia   i   nie   chcę   mieć   z 

panem nic wspólnego - oświadczył, usiłując go wyminąć, 

ale hrabia ponownie zastąpił mu drogę.

-

Doskonale, aleja, drogi chłopcze, mam tobie coś ważnego 

do powiedzenia. Chcę przeprosić i błagać o wybaczenie za 

wszystko,   co   powiedziałem   w   sobotę   wieczorem   i   co 

mogło   cię   obrazić.   Ja...   byłem   pijany   i   tak,   przyznaję, 

zżerała mnie zazdrość, że zdobyłeś kobietę, którą kocham 

nad życie. Z pewnością, kochając Georginę tak, jak ja ją 

kocham, zrozumiesz, co wycierpiałem w ciągu minionego 

tygodnia.

-

Chyba... tak - odrzekł z wahaniem sir William.

-

Od   soboty   wymyślam   sobie   od   ostatnich.   Proszę, 

Atherton,   bądź   dżentelmenem,   którym   ja,   niestety,   nie 

background image

byłem tamtego wieczoru, i przyjmij moje przeprosiny.

Sir William obserwował w milczeniu jego twarz, czując, 

jak gniew powoli zaczyna go opuszczać. 

- No dobrze - odparł z westchnieniem. - Przyjmuję pańskie 

przeprosiny.

- Równy z ciebie gość! Możesz mi podać rękę na zgodę?

Kolejne westchnienie i dwie męskie dłonie połączyły się.

-

Niech   Bóg   cię   błogosławi,   Atherton   -   zawołał 

uszczęśliwiony Falkhurst. -Nie potrafię ci powiedzieć, jaki 

ogromny   ciężar   zdjąłeś   mi   z   serca.   Od   dwóch   dni   nie 

mogłem spać, tak mi to nie dawało spokoju. To, co wtedy 

powiedziałem, jest niewybaczalne.

-

W porządku, Falkhurst - odparł spokojnie sir William. - 

Rozumiem i podaję ci rękę na zgodę.

-

Pozwól   jednak,   że   spróbuję   się   jakoś   zrehabilitować. 

Jadłeś już? Zrób mi tę przyjemność i chodź ze mną na 

lunch.

-

Doprawdy, to wcale niepotrzebne.

-

Nalegam!

-

Właściwie nie jestem głodny.

-

Wciąż   jesteś   na   mnie   wściekły,   to   widać.   No   cóż   - 

background image

westchnął -powinienem był się tego spodziewać.

-

Nie,   to   nie   o   to   chodzi.   -   Sir   William   był   wyraźnie 

zmieszany. -Rzecz w tym, że ja... No dobrze... będzie mi 

miło zjeść z panem lunch, milordzie - rzekł w końcu.

Lord   Falkhurst   wziął   go   pod   rękę   i   wprowadził   do 

eleganckiej   restauracji,   w   której   często   bywał   ze   swoimi 

przyjaciółmi. Po chwili sir William siedział już przy ogromnym 

stole   naprzeciwko   hrabiego.   Sala   restauracyjna   usytuowana 

była   na   dwóch   poziomach.   Z   wyższego,   gdzie   siedzieli 

obydwaj   panowie,   doskonale   widać   było   całe   wnętrze 

restauracji. W rogu sali kwartet smyczkowy cicho grał Haydna, 

podczas gdy dookoła słychać było gwar wesołych rozmów.

Lord Falkhurst wyraził zdziwienie, że sir William nigdy tu 

jeszcze nie był.

-

Dziwne   -   powiedział.   -   Sądziłem,   że   Georgina... 

Najważniejsze,   że   w   końcu   tu   jesteś.   Jedzenie   jest 

wyśmienite,   obsługa   bez   zarzutu,   a   piwnica   doskonale 

zaopatrzona w wino.

-

Och,   lordzie   Falkhurst   -   powiedział   kelner,   odbierając 

karty. -Jak miło znowu pana widzieć. Mademoiselle nie 

ma dziś z panem?

background image

-

Cóż... nie, Parkins - odrzekł Falkhurst. - Zaczniemy chyba 

od zupy szparagowej, a potem...

Lord   Falkhurst   złożył   zamówienie,   podczas   gdy   sir 

Williama   ponownie   opadły   wątpliwości.   Mademoiselle? 

Czyżby ten durny kelner miał na myśli Georginę? Sądząc po 

tym, co Falkhurst powiedział w sobotę i dziś, kelner nie mógł 

mieć na myśli nikogo innego. Z drugiej jednak strony Falkhurst 

interesował się wieloma kobietami. Może to zupełnie ktoś inny, 

jakaś   aktorka   lub   tancerka?   Patrząc   jednak   na   zimną, 

arystokratyczną twarz Falkhursta, sir William odrzucił tę myśl.

Podniósł do ust kieliszek z winem, gdy nagle dobiegł go 

znajomy   śmiech.   Burgund   oblał   mu   dłoń,   gdy   osłupiały 

odstawiał kieliszek na stół, starając się zlokalizować źródło tego 

śmiechu. Po chwili usłyszał go znowu. Dochodził z dołu.

Lord   Falkhurst,   widząc   dziwny   wyraz   twarzy   gościa, 

opadł na oparcie krzesła, a kąciki jego ust zadrżały w uśmiechu.

-

To   prawda,   przysięgam!   Bardzo   go   kocham,   pomimo 

wszystkich jego słabości.

-

Georgina!

Sir William czuł, jak serce zaczyna mu mocno bić.

-

Masz   bardzo   wyrozumiałą   naturę   -   zauważyła   jej 

background image

towarzyszka.

-

Nie   jestem   święta,   Priscillo   -   odparła   panna   Fairfax.   - 

Wszyscy   mamy   jakieś   wady,   nawet   mój   najdroższy 

narzeczony.

-

Niemożliwe!   -   zawołała   lady   Inglewood,   nie   kryjąc 

zdumienia. -Nie sir William!

-

Nawet on.

-

Teraz rozumiem. Urzekła cię piękna twarz. Blondyn czy 

ciemnowłosy,   jak   twój   kompan   podczas   sobotniego 

lunchu, to dla ciebie wszystko jedno.

-

No, niezupełnie - odparła panna Fairfax i obydwie panie 

znowu wybuchnęły śmiechem.

-

Przepraszam   -   mruknął   Falkhurst.   -   Nie   sądziłem,   że 

Georgina   zjawi   się   tu   trzy   dni   pod   rząd.   Posłuchaj, 

Atherton,   chociaż   jesteśmy   rywalami,   to   czy   w   tym 

wypadku nie możemy się zachować jak dżentelmeni?

-

Niech   cię   diabli   wezmą,   Falkhurst   -   rzucił   z   furią   sir 

William.   Odsunął   krzesło,   gwałtownie   wstał   i   cisnął 

serwetkę na stół jak rękawicę. - Obyś trafił na samo dno 

piekła!

Rzucił się do wyjścia, roztrącając gości i kelnerów, którzy 

background image

uciekali   przed   nim   w   popłochu.   Oczy   wszystkich   obecnych 

skierowały się na niego, w tym również oczy panny Fairfax.

- William! -zawołała, zrywając się z krzesła. - William!

Jednak jej wołanie pozostało bez echa.

Tego   wieczoru   jeszcze   przed   dziewiątą   sir   William 

Atherton   cisnął   butem   w   swoją   gospodynię,   grubiańsko 

potraktował   Petera   Robbinsa,   wyrzucając   go   z   domu   bez 

żadnego   wyjaśnienia,   opróżnił   prawie   dwie   butelki   brandy, 

gdy do salonu nieśmiało zajrzała gospodyni. 

- Sir Williamie? Właśnie doręczono mi ten list.

-

Wrzuć do ognia - burknął, leżąc twarzą w dół na obitej 

błękitnym brokatem sofie.

-

Ależ, sir, lokaj, który go przyniósł, powiedział, że to pilne 

i że trzeba to panu natychmiast doręczyć.

-

Lokaj?

-

Z rezydencji Inglewoodów.

-

Czego   oni   mogą   ode   mnie   chcieć?   -   zapytał,   próbując 

usiąść.

-

Mam tu ten list, sir - powiedziała gospodyni.

-   Daj   go,   kobieto!   Nie   mogę   go   przecież   czytać   na 

odległość.

background image

Gospodyni   szybko   podała   mu   list   i   jeszcze   szybciej 

wymknęła się z pokoju.

Sir   William   rozerwał   kopertę   niepewnymi   rękami,   ale 

potrzebował paru minut, aby się skupić i zacząć czytać.

Drogi sir Williamie!

Zazwyczaj nie mieszam się do takich spraw, gdy jednak w grę 

wchodzi mój honor, muszę się bronić.

Jeśli pan chce się przekonać, czy to, co mówiłam, jest prawdą, to 

proszę zjawić się dziś przed rezydencją Fairfaksów przy Russel Court 

nie   później   niż   o  jedenastej   wieczorem.   Georgina   wyznała   mi,   że 

planuje   na   dziś   randez-vous   z   lordem   Falkhurstem   i   że   zawsze 

spotykają się przy południowo-zachodnim wejściu do domu, zanim 

udadzą się do jej pokoju na prywatną rozmowę.

Jeśli nie wierzy pan w moją informację, wystarczy, że pójdzie  

pan dziś wieczorem pod dom swojej narzeczonej, a wtedy przekona się 

pan,   że   każde   moje   słowo   było   prawdziwe.   Oczekuję   jutro   rano 

pańskich przeprosin.

Lady Priscilla Inglewood

Zmiął kartkę w maleńką kulkę i przez chwilę trzymał ją w 

zaciśniętej pięści.

- A niech ją wszyscy diabli - mruknął, po czym z trudem 

background image

stanął na chwiejnych nogach.

Zmięty list wylądował w kominku.

Wyciągnął   nową   butelkę   brandy,   nalał   do   pełna   i 

ponownie zaczął krążyć po pokoju, paraliżowany przez gniew i 

narastający strach, że jego życie może lec w gruzach tej nocy. 

Podkradając się do rezydencji Fairfaksów, był już niemal 

trzydzieści   metrów   od   południowo-zachodniego   skrzydła 

domu, gdy nagle przy drzwiach wejściowych zauważył jakąś 

parę   w   namiętnym   uścisku.   Zamarł   w   bezruchu,   a   serce 

podeszło mu do gardła. Ten mężczyzna to pewnie Falkhurst, a 

kobieta... Jej czarne włosy spływały na ramiona i plecy; srebrna 

suknia   z   leciutkiej   jak   pajęcza   sieć   tkaniny,   ozdobionej 

festonami pereł i diamentów uwydatniała jej piękną figurę.

Georgina!

To nie mógł być nikt inny. Georgina, ubrana w suknię 

uszytą specjalnie na bal z okazji ich zaręczyn, całowała lorda 

Falkhursta z namiętnością, którą, jak do niedawna sir William 

wierzył,   żywiła   tylko   do   niego.   Poczuł,   że   fala   mdłości 

podchodzi mu do gardła, gdy miłośnie objęta para rozłączyła 

się i sylwetka Georginy znalazła się w półmroku.

- Czy możemy wejść, ukochana? - wymruczał Falkhurst, 

background image

wodząc   palcem   po   jej   smukłym   ramieniu.   W   odpowiedzi 

zarzuciła mu ramiona na szyję i ponownie go objęła. W końcu 

rozłączyli się i objęci wpół weszli do domu.

William   Atherton   nie   mógł   już   opanować   mdłości.   Po 

kilku minutach, kiedy jakoś doszedł do siebie, przesunął drżącą 

dłonią po włosach. Patrząc na drzwi, za którymi zniknęła para 

cudzołożnych kochanków, usiłował zrozumieć, co się stało.

Kobieta, którą kochał nad życie, zdradzała go i kpiła z 

niego,   a   cały   Londyn   o   tym   mówił!   Śmiali   się   z   niego   od 

tygodni, a on o niczym nie wiedział. Upokorzenie oblało jego 

twarz   purpurą.   Nawet   przyjaciele   trzymali   to   przed   nim   w 

tajemnicy. Nawet Theo nie zrobił nic, by go wyciągnąć z tej 

pułapki.   Ożeniłby   się   z   Georgina,   a   później   szydzono   by   z 

niego jako z największego rogacza w Anglii.

Nagle   w   jednym   z   okien   na   pierwszym   piętrze   domu 

Fairfaksów zapaliło się światło. Falkhurst zbliżył się do okna i 

przyciągnąwszy do siebie Georginę, powoli zaciągnął zasłony.

Jednak sir William zobaczył już i tak wystarczająco wiele.

Wczesnym rankiem następnego dnia sir William zjawił się 

background image

przy   drzwiach   wejściowych   domu   Falkhursta   ze   śladami 

bezsennej nocy na twarzy, potarganymi włosami i w wymiętym 

ubraniu. Prawą dłoń zacisnął na szpadzie, lewą z furią walił w 

drzwi. Kiedy w końcu stanął w nich majordomus, sir William 

brutalnie odepchnął go i wbiegł do środka, głośno domagając 

się   wyjścia   lorda   Falkhursta,   obrzucając   go   jednocześnie 

najgorszymi   epitetami,   jakie   mu   tylko   przyszły   do   głowy 

podczas tej koszmarnej, bezsennej nocy.

Po   chwili   lord   Falkhurst,   w   czarnym,   jedwabnym 

szlafroku, pojawił się na podeście.

-

Co to ma znaczyć, Atherton? - zapytał chłodno, schodząc 

powoli na dół.

-

Usiłowałem   go   zatrzymać   -   wyjaśniał   drżącym   głosem 

służący -ale on...

-

W   porządku,   Langton   -   powiedział   Falkhurst.   -   Dam 

sobie radę. Możesz odejść.

Stary sługa pospiesznie opuścił hol.

- Słucham, Atherton. Czego chcesz?

W odpowiedzi sir William uderzył go z całej siły w twarz i 

jego lordowska mość z ogromnym tylko trudem powstrzymał 

wybuch gniewu.

background image

-

Chyba nie bardzo wiesz, co robisz - rzekł z doskonale 

wyreżyserowanym zdumieniem.

-

Wiem.

-

Mam więc rozumieć, że mnie wyzywasz?

-

Tak - rzucił William przez zaciśnięte zęby.

-

Ale dlaczego?

-

Dobrze wiesz, dlaczego! Za upodlenie uczciwej kobiety i 

za moje poniżenie. Znajdź lepiej jakąś szpadę, Falkhurst. 

Nie zabiję przecież nieuzbrojonego człowieka.

-

Co, chcesz się ze mną bić bez sekundantów?

-

Zabiję cię jak psa, którym i tak zresztą jesteś.

-   Doskonale   -   rzekł   z   westchnieniem   Falkhurst   -   jeśli 

nalegasz.

Wprowadził   Athertona   do   gabinetu,   zdjął   ze   ściany 

szpadę, zrzucił szlafrok, odsunął parę krzeseł na bok i stanął na 

środku pokoju.

- Jestem gotów - rzekł.

Wykonali symulowany gest powitania i po chwili rozległ 

się   brzęk   uderzających   o   siebie   kling.   Sir   William   z   furią 

zaatakował,   ale   Falkhurst   bez   trudu   ten   atak   odparł.   Sir 

William   zaatakował   jeszcze   raz   i   jeszcze   raz,   jednak   jego 

background image

przeciwnik, górując nad nim umiejętnościami i opanowaniem, 

nie dawał mu żadnych szans.

-   Niech   cię   piekło   pochłonie,   Falkhurst!   Zabiję   cię! 

Przysięgam, że cię zabiję! - ryknął sir William, rzucając się na 

znienawidzonego przeciwnika.

Jednak Falkhurst z łatwością posłał go na ziemię. 

- Może byś i chciał, chłopcze - rzekł ironicznie - ale prawda 

jest   taka,   że   nie   potrafisz   mnie   pokonać.   Błagam,   dałeś   już 

zrobić z siebie durnia, nie pozwól więc, aby to trwało dalej. Nie 

uwiodłem Georginy Fairfax, mój drogi. Chyba nie wierzysz, że 

byłem jej pierwszym kochankiem?

Atherton,   ciężko   dysząc,   spojrzał   na   niego   błędnym 

wzrokiem.

-

Co to ma znaczyć?

-

Dobry Boże, człowieku. Georgina swoją słynną łóżkową 

karierę zaczęła już w wieku siedemnastu lat. Z tego, co 

wiem,   od   tamtego   czasu   była   kochanką   pułkownika, 

barona,   dwóch   wicehrabiów   i   nawet   pewnego   księcia. 

Oskarżanie mnie o uwiedzenie twojej cudownej Georginy 

ma   tyle   samo   sensu,   co   oskarżanie   o   uwiedzenie 

cesarzowej   Francji.   Zamiast   szukać   zemsty   na   mnie, 

background image

powinieneś   raczej   zwrócić   swój   gniew   przeciwko 

prawdziwemu   sprawcy   twojego...   upokorzenia.   Czy   ty 

naprawdę uważasz, że mógłbym uwieść Georginę, gdyby 

ona   sama   tego   nie   chciała?   Czy   wyobrażasz   sobie,   że 

chciałbym  ciągnąć   nasz  romans  po   ogłoszeniu   waszych 

zaręczyn,   gdyby   ona   sama   na   to   nie   nalegała? 

Powiedziałem ci już, że nigdy nie umiałem się jej oprzeć. 

Georgina   potrafi   być   bardzo   przekonująca,   jeśli   czegoś 

chce.

-

A ona, oczywiście, chce ciebie - rzekł William, usiłując 

wstać.

-

Tak długo  jak ją bawię, nie mam co do tego złudzeń. 

Wkrótce mnie porzuci, tak jak wcześniej porzucała innych.

-

Jak   mogłem   tak   dać   się   oszukać?   -jęknął   nieszczęśnik, 

opadając ciężko na krzesło.

-

Mogę cię tylko pocieszyć, że nie jesteś pierwszy - dodał 

spokojnie Falkhurst. - Masz szczęście, że w porę odkryłeś 

prawdę.

-

Dlaczego   nikt   nie   powiedział   mi   o   jej   nikczemnej 

przeszłości? -zawołał z rozpaczą sir William.

-

Uwierzyłbyś, gdyby ktoś na to się zdobył?

background image

-

Nie  -  wymamrotał   sir   William,  usiłując   pokonać   nagłą 

suchość w gardle.

W   pokoju   zaległa   cisza   i   lord   Falkhurst   mógł   w   pełni 

rozkoszować się efektownym zwycięstwem. Wszystko poszło 

tak, jak zaplanował.

-

Jak   ona   śmie   pokazywać   się   w   towarzystwie   z 

podniesioną głową?

-

To   cwana   osóbka,   ta   nasza   Georgina.   Podczas   swojej 

błyskotliwej   kariery   pozyskała   wielu   wpływowych 

przyjaciół. Gdy ktoś z tytułem, powiedzmy, księcia, życzy 

sobie, aby była traktowana w towarzystwie jak osoba bez 

skazy, to Georgina wie, że nic jej nie grozi. Mając takich 

protektorów, jest pewna, że nikt nie odważy się stawić jej 

czoło. 

-

Ja   to   zrobię   -   zapewnił   z   determinacją   William.   - 

Zemszczę się. Pokażę jej, gdzie jest jej miejsce, przysięgam!

16

Pojawienie się Georginy Fairfax na jej zaręczynowym balu 

wzbudziło   ogromną   sensację.   Nigdy   jeszcze   Georgina   nie 

background image

wyglądała tak pięknie i nigdy też żadna kobieta nie widziała 

tak wspaniałej sukni.

Towarzysząca   jej   Katharine   Glyn   podeszła   właśnie   do 

lorda i lady Egertonów, żeby się z nimi przywitać, gdy nagle 

kątem   oka   spostrzegła   lady   Inglewood   i   lorda   Falkhursta, 

którzy   w   odległym   końcu   sali   z   ożywieniem   o   czymś 

rozmawiali.

-

Co oni tu robią? - zapytała ze zdumieniem.

-

Ależ, moja droga. Nie mogliśmy przecież pominąć tak 

ważnych osób z najwyższych sfer - odparł lord Egerton. - 

Poza   tym,   sir   William   nalegał,   żeby   ich   zaprosić,   a 

ponieważ   to   narzeczony   Georginy,   Charlotte   i   ja 

pomyśleliśmy, że dobrze będzie spełnić jego życzenie.

-

Rozumiem   -   odparła   panna   Glyn.   Jednak   wcale   nie 

rozumiała.   Dziwny   ten   Atherton,   pomyślała, 

przechadzając się po sali. Nagle poczuła lęk.

-

Stało się coś?

Podniosła   głowę.   Przed   nią   stał   lord   Blake,   a   na   jego 

twarzy widać było zatroskanie.

-   Czyżby   sir   William   i   lord   Falkhurst   zdążyli   się   tak 

szybko zaprzyjaźnić? - zapytała wprost.

background image

Lord Blake patrzył na nią ze zdumieniem.

-

Nie mogę w to uwierzyć - dodała.

-

O   ile   wiem,   z   pewnością   nie   -   odparł.   -   Chociaż   nie 

widziałem Williama już od kilku dni.

-

W takim razie dlaczego nalegał, aby zaprosić Falkhursta 

na dzisiejszy bal?

-

To jakiś nonsens!

-

Niestety   to   prawda.   Wiem   to   od   lorda   Egertona   i   nie 

muszę   cię   chyba   przekonywać,   że   bardzo   mnie   to 

zaniepokoiło. Falkhurst to trucizna, pijawka, która żyje na 

cudzy koszt i zatruwa innych. Kto zbyt długo przebywa w 

jego towarzystwie, sam staje się taki jak on. - Po chwili 

milczenia z wymuszonym uśmiechem dodała: - Staję się 

obrzydliwie   melodramatyczna.   Nie   zwracaj   na   mnie 

uwagi, Theo. Za bardzo dałam się ponieść wyobraźni.

-

Tak, ale...

-

Przepraszam, milordzie.

Lokaj   lorda  Blake'a,   Maxwell,   nieoczekiwanie   zjawił  się 

przed nimi.

-

Max, co ty tu, u licha, robisz? - zawołał zdumiony lord 

Blake.

background image

-

Pan wybaczy, milordzie - odrzekł z niezmąconą powagą 

Maxwell - ale ten list z Danforth doręczono przed chwilą z 

usilną prośbą, żeby go pan przeczytał niezwłocznie.

Sir   William   podszedł   tymczasem   do   lady   Inglewood   i 

lorda Falkhursta.

-

Nie miałem jeszcze okazji, aby pani podziękować, lady 

Inglewood,   za   okazaną   mi   życzliwość   i   uratowanie   od 

tego   żałosnego   związku   -powiedział.   -   Jestem   pani 

ogromnie zobowiązany.

-

Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc.

-

Kiedy masz zamiar uderzyć? - zapytał lord Falkhurst.

-

Za chwilę, tak jak pan sugerował.

-

A więc postanowione? - zapytał ponownie Falkhurst.

-

Moja decyzja jest nieodwołalna - zapewnił William.

-

Sir   Williamie!   -zawołała   lady   Egerton,   pospiesznie 

podchodząc do Athertona. - Szukałam pana. Lord Egerton 

pragnie   wznieść   toast.   No   chodźże   wreszcie,   niesforny 

chłopcze. W końcu to twój bal.

Mówiąc to, ujęła go pod ramię i pociągnęła za sobą na 

środek sali, gdzie czekał już lord Egerton, trzymając za rękę 

pannę Fairfax.

background image

Lord Egerton uniósł do góry kieliszek szampana i poprosił 

o uwagę trzystu zebranych w sali gości. Gwar rozmów umilkł 

natychmiast i wszystkie oczy zwróciły się ku środkowi sali.

- Przyjaciele - powiedział. - Zebraliśmy się tu dziś z okazji 

zaręczyn mojej siostrzenicy, Georginy Fairfax z sir Williamem 

Athertonem,   jak   wszyscy   się   pewnie   zgodzicie,   wielce 

obiecującym,   młodym   człowiekiem.   Wypijmy   więc   za   ich 

zdrowie i przyszłe szczęście.

Kieliszki   zgodnie   powędrowały   do   góry,   a   serca 

przepełniła radość, gdy nagle... William Atherton, z pobladłą 

twarzą, cisnął kieliszkiem o ziemię.

-

Dosyć! - zawołał z gniewem. - Dosyć tej farsy! Po sali 

przebiegł szmer.

-

William, co pan, u diabła... - zaczął lord Egerton.

- Ten bal to jedna wielka farsa - zawołał William Atherton 

- ale ja nie będę już dłużej grał w niej roli głupca. Zaręczyny 

panie i panowie, zerwane. 

- William! - krzyknęła blada jak ściana panna Fairfax.

-

Nie poślubiłbym tej dziewki - wołał Atherton, wskazując 

oskarżycielko   palcem   na   drżącą   narzeczoną-tej 

nierządnicy, za żadne skarby świata!

background image

-

William, co ty mówisz? - krzyknęła z rozpaczą Georgina 

Fairfax.

-

Nie rozumiesz, skarbie? - kpił Atherton. - Cóż, skoro nikt 

nie ma odwagi obnażyć twojej prawdziwej twarzy, muszę 

to   zrobić   ja.   Czy   ty   naprawdę   sądziłaś,   że   maska 

niewinności   zasłoni   brud   twojej   duszy?   Powiedz   mi, 

Georgino, czy po ślubie planowałaś przyprawić mi rogi z 

Falkhurstem, czy też zamierzałaś znaleźć nowego ogiera 

do swego łoża?

Lord Blake, przecisnąwszy się przez tłum gości, podszedł 

do stojącej na środku sali oniemiałej grupy i położył dłoń na 

ramieniu Athertona.

-

Straciłeś   rozum   czy   się   upiłeś?   -   syknął.   -   Przeproś 

natychmiast i wynoś się!

-

Ja mam przeprosić? - zawołał Atherton, uwalniając ramię. 

- Ją? Kogoś, czyje miejsce jest na kupie gnoju? Na pewno 

nie   ja!   Znajdź   kogoś   innego,   kto   będzie   słuchał   twoich 

wzniosłych   kazań,   Theo!   Powtarzam,   twoja   cudowna 

panna Fairfax to ladacznica i nie chcę więcej mieć z nią nic 

wspólnego!

Po tych słowach odwrócił się i z podniesioną głową ruszył 

background image

w stronę wyjścia. W sali balowej rozpętało się istne piekło, gdy 

panna Fairfax osunęła się zemdlona na ziemię.

- Georgina! - krzyknęła panna Glyn, rzucając się na kolana 

obok leżącej bez życia przyjaciółki.

Lord   Blake   wraz   z   Maxwellem   szybko   ruszyli   jej   na 

pomoc.

-

Trzeba ją przenieść do gabinetu - rzekł Blake.

-

Tak, tak, oczywiście - powtarzała bezradnie panna Glyn.

-

Usatysfakcjonowana? - zapytał lady Inglewood Falkhurst.

-

Zupełnie - odparła z uśmiechem.

Tymczasem lord Blake ostrożnie wziął pannę Fairfax na 

ręce i eskortowany przez Maxwella i pannę Glyn szybko ruszył 

w stronę gabinetu Egertona.

Katharine   zamknęła   za   sobą   drzwi,   lord   Blake   ułożył 

wciąż nieprzytomną pannę Fairfax na niewielkiej kanapie, po 

czym odszedł na bok, aby zamienić parę słów z Maxwellem. 

Katharine   uklękła   przy   wciąż   nie-dającej   znaków   życia 

przyjaciółce. Lewą ręką starała się wyczuć puls, prawą położyła 

na kredowo białym, zimnym czole.

- Maxwell, proszę cię - powiedziała, nie odrywając oczu od 

panny Fairfax - wiem, że gdzieś tu muszą być sole trzeźwiące. 

background image

Kiedy   je   zdobędziesz,   idź   do   kuchni   i   przygotuj   tonik, 

przynajmniej w połowie z brandy. Mam nadzieję, że wiesz, co 

trzeba jeszcze do niego dodać.

Maxwell   spojrzał   na   swojego   pana,   a   kiedy   ten   skinął 

głową, bezszelestnie opuścił pokój.

-

Co z nią? - zapytał Blake, podchodząc do klęczącej przy 

kanapie Katharine.

-

Puls ledwo wyczuwalny.

- Max na pewno za chwilę wróci.

W pokoju zaległa cisza.

-

Co,   na   Boga,   wymyślił   ten   twój   słodki,   uprzejmy, 

nienagannie   wychowany   William?   -   zawołała   nagle 

zrozpaczona Katharine.

-

Nie mam pojęcia, ale wkrótce się dowiem. On nie mógł 

odejść   zbyt   daleko   -   powiedział   Blake,   wychodząc   z 

gabinetu.

Słysząc wzburzone głosy w pobliżu bocznego wejścia do 

sali balowej, szybko przecisnął się przez tłum około setki gości i 

po chwili ujrzał Williama opartego plecami o ścianę.  Otaczali 

go: Jeremy Fairfax, Tom-my Carrington i Elizabeth Carrington. 

Jeremy obrzucał go stekiem wyzwisk, Tommy żądał satysfakcji, 

background image

a panna Carrington błagała brata, żeby nie ryzykował życia dla 

takiej   kanalii.   William   był   blady   z   wściekłości,   a   dookoła 

słychać było gwar podekscytowanych głosów.

Blake chwycił Carringtona za ramię i odciągnął go na bok, 

ciągnąc   jednocześnie   pannę   Carrington,   która   przywarła   do 

brata z rozpaczliwą determinacją.

-

Co ty, do diabła, wyprawiasz? - protestował Carrington, 

usiłując uwolnić się z uścisku.

-

Daj spokój, Tommy. Will nie zechce z tobą walczyć, a jeśli 

nawet zechce, wylądujesz w więzieniu.

-

Nie pozwolę, żeby taki szubrawiec chodził po świecie - 

nie ustępował Carrington.

Blake zablokował mu dostęp do Athertona.

-

Twoje życie jest o wiele więcej warte niż jego. Chyba nie 

chcesz skończyć na szubienicy? Sprawiedliwości stanie się 

zadość, przysięgam.

-

Nie mogę przecież stać bezczynnie i pozwalać tej kanalii 

kalać   honor   najsłodszej   dziewczyny,   jaką   kiedykolwiek 

widział Londyn.

-

Odpowie za to, zapewniam cię. A ja nie zwykłem rzucać 

słów na wiatr. Proszę cię, daj spokój. Nic dobrego by z 

background image

tego nie wyszło.

-

To takie niesprawiedliwe - powtarzał Tommy. - Dlaczego 

spotkało to właśnie Georginę? 

-

Imponuje mi twoja lojalność, Tommy,  jednak nalegam, 

żebyś to zostawił! Zabierz swoją siostrę do domu. Czy nie 

widzisz, jak jest blada? Ledwo się trzyma na nogach.

Carrington spojrzał na siostrę i zreflektował się.

-

Przepraszam, Beth. Nie pomyślałem.

-

Byłeś   zdenerwowany.   Wszyscy   zresztą   byliśmy. 

Doskonale   to   rozumiem   -odpowiedziała   Elizabeth   z 

bladym uśmiechem. - Jednak teraz chciałabym już iść do 

domu.

- Jak sobie życzysz - odparł Carrington, podając siostrze 

ramię.

Panna   Carrington   uśmiechnęła   się   z   wdzięcznością   do 

lorda Blake'a i wyszła z bratem z sali balowej.

Blake   pozostał   teraz   sam   na   sam   z   żądnym   krwi 

Fairfaksem i, szczerze mówiąc, chętnie pozostawiłby mu wolną 

rękę. Sam zresztą z przyjemnością dałby Athertonowi po gębie. 

Wiedział jednak, że nie wolno do tego dopuścić. Przynajmniej 

na razie.

background image

-

W   porządku   -   rzekł   szorstko,   stając   za   Fairfaksem.   - 

Dosyć! Cofnij się, pozwól mu odetchnąć.

-

Najpierw   pozna   smak   szpicruty,   zanim   pozwolę   mu 

odetchnąć   smrodem,   którego   narobił   -   syknął   Fairfax, 

niebezpiecznie zaciskając fular na szyi Athertona.

-

Powiedziałem,   dosyć!   -   warknął   Blake,   odciągając 

Fairfaksa od ofiary. - Jeśli nie myślisz o swojej siostrze, to 

pomyśl   przynajmniej   o   Egertonach   i   skandalu,   jaki 

wywołasz, jeśli go zabijesz.

-

Byłbym przeklęty, gdybym pozwolił tej bestii bezkarnie 

obrażać moją siostrę.

-

Czyja cię o to proszę? Mówię tylko, że to ani miejsce, ani 

czas na zemstę.

-

Co wobec tego mam zrobić? - zapytał nieufnie Fairfax.

-

Idź do domu. Upij się. Williama zostaw mnie.

-

Do cholery! Przecież ja jestem bratem Georginy!

-

Czy myślisz, że Georginę ucieszyłby przelew krwi, być 

może twojej? - zapytał Blake. - Chyba bardziej myślisz o 

sobie niż o swojej siostrze. Puść Williama. Dopilnuję, by 

nie opuścił miasta. Jeśli jutro rano wciąż będziesz chciał 

jego głowy, dam ci go wraz z moim błogosławieństwem.

background image

Fairfax zawahał się.

- Zgoda - powiedział wolno. - Mam nadzieję, że, mając 

więcej   czasu,   wymyślę   skuteczniejszy   sposób   załatwienia   tej 

świni.   Jeśli   jednak   jutro   nie   będzie   go   w   mieście,   Blake,   ty 

będziesz za to odpowiedzialny. 

William Atherton, widząc, jak Fairfax odchodzi, odetchnął 

z ulgą-

- Jestem ci bardzo wdzięczny, Theo - rzekł. - Już zacząłem 

się obawiać o moje życie.

W odpowiedzi Blake, otoczywszy jego szyję ramieniem, 

tak żeby ten nie mógł się ruszyć, pchnął go na ścianę.

-

Straciłeś   rozum?   -wybuchnął.   -   Zniesławić   tę   słodką 

dziewczynę tak podłymi kłamstwami?

-

Kłamstwami?  - zawołał William, usiłując  wyswobodzić 

się z uścisku. - Bóg jeden wie, jak bardzo bym chciał, żeby 

to były kłamstwa. Niestety, każde moje słowo jest prawdą. 

Prawdą, słyszysz? Zrobiono ze mnie największego błazna 

od czasów Faistaffa. Dałem sobie wmówić wszystko, Theo: 

niewinność,   słodycz,   urodę,   wszystko   -   głos   mu   się 

załamał,   przechodząc   w   łkanie,   ale   natychmiast   się 

opanował. - Teraz wyrównałem rachunki.

background image

Blake opuścił ramię i uwolnił przyjaciela z uścisku.

-

Nie   mam   pojęcia,   jak   to   się   stało,   że   uwierzyłeś   w   te 

ohydne kłamstwa, William, ale mylisz się. Bardzo, bardzo 

się mylisz.

-

Czyżby,   Theo?   Falkhurst   opowiedział   mi   wiele 

fascynujących historyjek o tym, jak Georgina przechodziła 

przez najświetniejsze w Londynie sypialnie. Przyznał się 

nawet, że od dawna ma z nią romans, i że ten romans 

wciąż jeszcze trwa.

-

I ty uwierzyłeś temu łajdakowi?

-

Och,   nie   -   odparł   William,   uśmiechając   się   gorzko   - 

uwierzyłem własnym oczom.

-

Co?

-

Widziałem ich, Theo, trzy dni temu. Była pełnia księżyca, 

lampy   paliły   się.   Widziałem   ich   objętych   w   miłosnym 

uścisku,   takim,   który   poprzedza   pójście   do   łóżka. 

Georgina była w sukni, którą miała na sobie dziś. Nie ma 

mowy o pomyłce. To na pewno była ona. Wyglądała tak 

nieziemsko   pięknie   w   świetle   księżyca,   Theo.   To 

oczywiste, że Falkhurst nie potrafił oprzeć się jej urokowi.

-

Will - rzekł Blake - na Boga, nie...

background image

-

A potem poszli na górę. Widziałem, jak obejmująsię w jej 

sypialni. Nie od razu opuścili zasłony. Kłamstwa, Theo? O, 

nie!   Nie   wtedy,   kiedy   widziałem   i   słyszałem,   co 

wydarzyło się między nimi.

-

Will   -   chciał   coś   powiedzieć   Blake,   ale   Atherton 

odepchnął jego wyciągniętą dłoń i wybiegł z sali.

Blake, przygnębiony tym, co usłyszał, z ciężkim sercem 

wracał do gabinetu pana domu. 

17

Kiedy lord Blake wszedł do gabinetu Egertona, Katharine 

siedziała na kanapie i trzymając w ramionach łkającą Georginę, 

nuciła coś miękkim, melodyjnym głosem, podczas gdy Maxwell 

z kamienną twarzą stał z boku.

Najwyraźniej   jej   wysiłki   zaczynały   przynosić   efekty, 

ponieważ panna Fairfax stopniowo odzyskiwała spokój. Oczy 

Katharine i Blake'a spotkały się i żadne z nich nie odwróciło 

wzroku   aż   do   chwili,   gdy   drzwi   otworzyły   się   nagle   i   do 

pokoju wbiegła lady Egerton.

- Moje biedne dziecko - zawołała, biorąc pannę Fairfax w 

background image

ramiona i tuląc ją do siebie. - Cóż to za koszmar!  Kazałam 

przygotować dla ciebie pokój. Eugenia użyczyła ci coś ze swojej 

nocnej   bielizny,   a   na   górze   czeka   filiżanka   aromatycznej 

herbatki.   Chodź,   moja   droga,   musisz   położyć   się   do   łóżka. 

Jestem pewna, że jutro wszystko się jakoś wyjaśni.

-   Dziękuję   ci,   ciociu   Charlotte   -   ledwie  szepnęła   panna 

Fairfax.

Lady   Egerton   poprosiła   Maxwella,   aby   pomógł   jej 

zaprowadzić   pannę   Fairfax   na   górę,   i   po   chwili   cała   trójka 

powoli opuściła gabinet.

Panna Glyn podniosła się z kanapy i zaciskając dłonie, 

długo stała, w milczeniu wpatrując się w stojące w odległym 

kącie pokoju biurko.

Cisza   przedłużała   się   i   Blake   bezradnie   patrzył   na   jej 

cierpienie. Bardzo pragnął jakoś ją pocieszyć, ale wiedział, że to 

niemożliwe. Wiele by dał, aby nie musiał powtarzać jej słów 

Williama. Nigdy mu nawet nie przyszło do głowy, że będzie 

musiał zranić Kate.

- No i czego się dowiedziałeś? - zapytała twardo i chłodno.

-

Rozmawiałem   z   Williamem   -   odparł.   Katharine   nie 

poruszyła się. - Jest przekonany o prawdziwości swoich 

background image

oskarżeń.  Nie  wiem,   jak   to   się  stało   i  dlaczego,  ale  on 

uwierzył, że panna Fairfax nie jest taka... jak się wydaje.

-

Gdybym była mężczyzną- powiedziała, wciąż odwrócona 

do niego tyłem - zabiłabym Athertona gołymi rękami i z 

przyjemnością   poszłabym   na   galery,   wiedząc,   że 

uwolniłam świat od potwora.

-

Musiałabyś stać w kolejce do tej przyjemności.

Odwróciła   twarz.   Łzy,   które   ujrzał   w   jej   oczach, 

wstrząsnęły   nim   bardziej   niż   to,   co   się   wydarzyło   tego 

wieczoru.

-

To jakiś koszmarny sen - powiedziała cicho. - Jak mogłam 

być tak nieostrożna i pozwolić, aby do tego doszło?

-

Ty? 

-

Mój   Boże,   Theo,   sprzyjałam   temu   związkowi!   To   ja 

stwarzałam mu okazje, aby mógł być z nią sam na sam. 

Czy  nie  rozumiesz,  że  to  ja   jestem   winna  temu,  co   się 

stało? Powinnam była strzec Georginy jak źrenicy oka, a 

zamiast tego doprowadziłam ją do katastrofy. O tym Jaki 

okrutny potrafi być świat, wiedziałam znacznie więcej niż 

ona.   Powinnam   była   wiedzieć,   że   William   Atherton... 

nadużyje jej miłości.

background image

-

Kate, to nie tak. To, co Will mówił dziś wieczorem, to nie 

jego słowa, jestem pewien. Ktoś zatruł jego umysł i myślę, 

że to musiał być Falkhurst.

Katharine drgnęła.

-

Ale jak i dlaczego? - ciągnął Blake. - Nie mam pojęcia.

-

Falkhurst? - zawołała. - Falkhurst? O, dobry Boże, nie! 

Łzy popłynęły jej po policzkach.

-

Kate, co się stało? - zapytał miękko, podchodząc do niej.

-   To   straszne,   Theo   -   wyszeptała.   -   Historia   lubi   się 

powtarzać,   a   ja   nie   byłam   wystarczająco   czujna,   żeby   temu 

zapobiec.   Jestem   bezdennie   głupia.   Pozwolić   Falkhurstowi 

zabiegać ojej względy, gdy wiedziałam... - Odetchnęła głęboko. 

- Kiedy byłam dzieckiem, majątek należący do naszej rodziny 

sąsiadował   z   Monticle   Park,   majątkiem   Falkhursta   w 

Hampshire. Nasze rodziny, już od chwili, gdy przyszłam na 

świat, postanowiły, że nasze ziemie się połączą poprzez moje 

małżeństwo   z   Bertramem.   Jednakże   moja   ogromnie 

buntownicza natura sprawiła, że zaczęto się obawiać, czy te 

plany   zaakceptuję.   Z   tego   powodu   odizolowano   mnie   od 

wszelkiego   towarzystwa,   a   Falkhurst   zaczął   się   do   mnie 

zalecać, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Miałam piętnaście 

background image

lat, byłam niedoświadczona, bardzo uczuciowa i ogromnie mi 

schlebiało, że taki słynny bywalec salonów  zwrócił na mnie 

uwagę. Tak więc łatwo przewidzieć, że się zakochałam.

Świetnie grał swoją rolę, a ja nie miałam żadnego powodu, 

aby mu nie ufać. Jednak w tydzień po pogrzebie mego ojca, 

przyszedł   do   mnie   i   powiedział,   co   o   mnie   myśli. 

Dowiedziałam   się   wtedy,   że   jestem   nieokrzesaną,   brzydką 

dziewczyną bez odrobiny wdzięku i że żaden mężczyzna przy 

zdrowych zmysłach nie chciałby mnie nawet do łóżka, a co 

dopiero   mówić   o   poślubieniu   mnie.   Skoro   więc   nie   jestem 

dziedziczką majątku, nie poślubi mnie, tak jak nie poślubiłby 

krowy.

Zatopiona w bolesnych wspomnieniach, nie widziała, jak 

dłonie lorda Blake'a zaciskają się w pięści.

-   Pamiętam,   że   gdy   wyszedł,   długo   jeszcze   stałam   w 

salonie,   czując   się   tak,   jakby   nagle   zawalił   się   cały   świat. 

Przysięgłam   sobie   wówczas,   że   żaden   mężczyzna   nigdy   już 

więcej mnie nie upokorzy. I oto ten sam człowiek osiągnął swój 

cel po raz drugi, tyle że tym razem zniszczył szczęście mojej 

przyjaciółki.

-

Nie zrezygnujesz chyba z zemsty, Kate. Czas wyrównać 

background image

rachunki. Spojrzała na niego ze zdumieniem.

-

Co masz na myśli?

- Jesteś teraz starsza, mądrzejsza i z pewnością silniejsza, 

gdyż   są   przy   tobie   oddani   przyjaciele.   Jeśli   Falkhurst 

rzeczywiście maczał w tym palce, to masz doskonałą okazję do 

zemsty za siebie i pannę Fairfax.

Panna   Glyn   szybko   otarła   łzy,   przyjęła   ofiarowaną   jej 

chustkę i wydmuchawszy nos, podniosła głowę, jakby nagle 

odzyskała wiarę w siebie.

-

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę zachować się 

jak pensjonarka. Masz rację, Theo. Falkhurst mógł się nie 

zmienić, aleja zmieniłam się z pewnością i tym razem nie 

pozwolę, by uciekł przed moim gniewem. Nie wiem tylko, 

od czego zacząć. Jak mam dowiedzieć się, co się stało i jak 

pomścić Georginę?

-

My   dowiemy   się,   co   się   stało   i   my   pomścimy   pannę 

Fairfax -poprawił ją Blake.

-

Ależ, Theo, to przecież nie twoja sprawa.

-

Pozwól,   że   sam   o   tym   zdecyduję.   Przeanalizowałem 

każde   słowo   Willa   i   doszedłem   do   wniosku,   że   tak 

zachowuje   się   jedynie   człowiek   straszliwie   zraniony   i 

background image

jednocześnie całkowicie pewny swoich racji. On naprawdę 

w   to   wszystko   wierzy,   Kate.   Wymienił   Falkhursta   z 

nazwiska i od tego musimy zacząć. Czy to możliwe, że to, 

co powiedział William, w jakiejś części jest prawdziwe?

Katharine nagle zesztywniała.

-

Co masz na myśli?

-

Chodzi   mi   o   to,   czy   panna   Fairfax   może   być   w   jakiś 

sposób związana z Falkhurstem lub czy mogła popełnić 

jakąś nieostrożność?

Katharine z całej siły uderzyła lorda Blake'a w twarz, po 

czym odwróciła się i chciała wybiec z pokoju, ale Blake chwycił 

ją za ramiona.

-

Puść mnie! - krzyknęła.

-

Nie - odparł z kamiennym spokojem. - Nie puszczę cię, 

dopóki mnie nie wysłuchasz.

Katharine miała wielką ochotę kopnąć go w piszczel, ale 

Blake w ostatniej chwili odskoczył na bok, po czym mocno nią 

potrząsnął.

-   Psiakrew,   Kate,   posłuchaj   mnie!   Nie   chciałem   nikogo 

obrazić.   Doskonale   wiem,   że   panna   Fairfax   jest   tak   samo 

uczciwa   jak   ty,   ale   w   każdej   plotce   tkwi   zwykle   ziarenko 

background image

prawdy. Dlatego właśnie są tak szkodliwe. Siadaj więc i słuchaj! 

Panna Glyn usiadła na stojącej obok sofie.

-   Nie   przerywaj,   a   jeśli   mi   uwierzysz,   to   jak   dwoje 

dorosłych,   racjonalnie   myślących   ludzi   zastanowimy   się,   co 

robić - rzekł uroczyście.

Katharine słuchała go w skupieniu.

-

Chyba tracę rozum - powiedziała w końcu. - Atakować 

przyjaciela, gdy prawdziwy łajdak chodzi wolno i śmieje 

się z nas? Co się ze mną dzieje?

-

Wszystko w porządku, Kate. W takiej sytuacji nikt nie 

reaguje właściwie. - Blake potarł policzek. - Czy ty czasem 

nie trenujesz w Jackson’s Saloon?

Katharine wy buchnęła śmiechem.

-

O tak, teraz już znacznie lepiej - zauważył z uśmiechem 

Blake.

-

Och, Theo, przepraszam...

-

Nie trzeba. Śmiem twierdzić, że każdy na twoim miejscu 

potraktowałby   mnie   tak   samo.   Powinienem   być 

szczęśliwy, że mnie nie zastrzeliłaś.

-

Zastrzeliłabym - odparła, śmiejąc się szeroko - gdybym 

tylko miała broń.

background image

-

Uwierz mi, że i bez broni świetnie sobie radzisz. Powiedz 

mi jednak, co sądzisz o opowieści Williama? Czy Falkhurst 

może stać za tym skandalem?

-

Bertie i Georgina zaangażowani w długotrwały romans? 

Czule   objęci   w   świetle   księżyca?   Och,   ta   historyjka   z 

daleka śmierdzi Falkhurstem, bez wątpienia. Ale jak tego 

dokonał? I dlaczego? Z pewnością jest zdolny do takich 

intryg, ale tylko wtedy, kiedy czuje się sprowokowany, a 

przecież Georgina nie zrobiła mu nic złego!

-

Odrzuciła go, zaręczając się z Williamem.

Po   zastanowieniu   Katharine   uznała,   że   to   bardzo 

prawdopodobne.

- Myślę, że aby rozsupłać ten węzeł, musimy zacząć od 

początku.   Dopiero   potem   wolno,   ostrożnie   posuwać   się 

naprzód. Koniec trzymamy w ręku, musimy znaleźć początek 

sznura, na którym William sam się powiesił. Coś mi jednak 

mówi, że to Falkhurst przygotował pętlę.

Panna   Glyn   obserwowała   jego   lordowską   mość   przez 

dłuższą chwilę.

-

Wreszcie maska opadła - powiedziała cicho.

-

Omawiamy plan działania, a nie moją garderobę.

background image

-

A więc - powiedziała, biorąc głęboki oddech - sir William 

jest   przekonany,   że   widział   Falkhursta   i   pannę   Fairfax 

razem.

-

I tu rodzi się podstawowe pytanie: jak Falkhurst zdołał 

zaaranżować coś tak nieprawdopodobnego? 

-

Theo! - zawołała nagle Katharine, chwytając go za ramię i 

ciągnąc w dół, żeby usiadł przy niej. - On musiał mieć 

wspólnika,   a   ściślej   mówiąc   wspólniczkę,   do   odegrania 

roli Georginy!

-

Interesujące - mruknął markiz. - Intryga skomplikowała 

się... z konieczności. William nigdy nie uwierzyłby w same 

słowa.   Falkhurst   musiał   pokazać   mu   pannę   Fairfax   w 

chwili, gdy dokonuje zdrady.

-

Tak,   oczywiście!   -   zawołała   Katharine,   zapominając   o 

łzach.   -Kiedy   William   rzekomo   widział   Falkhursta   i 

Georginę?

-

Trzy dni temu, w poniedziałkowy wieczór.

-

Właśnie wtedy był bal u księcia regenta.

-

Tak, masz rację. Wszyscy tam byli...

-

Poza Georgina.

-

O nie! -jęknął Blake.

background image

-

Została w domu. Nagle poczuła mdłości i położyła się do 

łóżka.

-

Tak więc Georgina nie ma nic na swoją obronę. Falkhurst 

może   spokojnie   twierdzić,   i   pewnie   już   tak   zrobił,   że 

udawała chorobę, aby się z nim spotkać.

Katharine uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową.

-

Nie,   Georgina   nie   udawała,   zapewniam   cię.   Jednak 

niepokoi mnie, iż cała intryga opierała się na tym, aby tego 

wieczoru nikt nie zobaczył jej w miejscu publicznym. Jej 

choroba   idealnie   rozwiązywała   ten   problem,   ale   skąd 

Falkhurst mógł wiedzieć, że Georgina właśnie tego dnia 

zachoruje i zostanie w domu?

-

Są   metody,   żeby   wywołać   przynajmniej   symptomy 

choroby.

-

Tylko że Falkhurst przez cały dzień nawet nie zbliżał się 

do naszego domu.

-

Musiał więc polegać na kimś wewnątrz domu. To właśnie 

mogła być jego wspólniczka.

-

Ja... nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś u nas mógłby... 

rozmyślnie zrobić coś takiego Georginie - zaprotestowała 

Katharine.

background image

-

Może ta osoba nie wiedziała, do czego zmierza Falkhurst 

-   odparł   Blake,   ujmując   dłoń   panny   Glyn.   -   Musimy 

zdobyć więcej faktów, zanim będziemy mogli pójść dalej. 

Gdy   tylko   panna   Fairfax   dojdzie   do   siebie,   będziesz 

musiała   z   nią   porozmawiać.   Wypytaj   o   wszystkie 

szczegóły   jej   poniedziałkowej   niedyspozycji.   Może 

przypomni sobie coś, co zaprowadzi nas do tajemniczej 

wspólniczki Falkhursta. I koniecznie zapytaj o suknię.

-

Suknię?

-

Tę, którą miała na sobie dziś wieczorem.

-

Dobry Boże, dlaczego? 

-

William   twierdzi,   że   tamtej   nocy   dziewczyna,   która 

spotkała się z Falkhurstem, a którą on uważa za pannę 

Fairfax, miała na sobie tę samą suknię, co dziś wieczorem.

-

Niemożliwe.

-

Sprawdź to.

- Dobrze. A ty co będziesz robił?

Blake wstał i zaczął krążyć po pokoju.

-

Mam   zamiar   wziąć   na   widelec   Williama.   Muszę 

wyciągnąć z niego wszystko, co wie lub myśli, że wie, oraz 

wszystko, co powiedział mu Falkhurst. Być może uda się 

background image

nam sprawić, że nasz Posępny Rycerz sam wpadnie we 

własne sidła.

-

I   żeby   zrobił   to   publicznie   -   dodała   stanowczo.   -   Jak 

rewanż   to   rewanż.   Falkhurst   publicznie   zniesławił 

Georginę, a więc powinniśmy zrobić mu to samo.

-

Zgoda   -   odparł   Blake,   zatrzymując   się   przed   nią.   - 

Musimy także przekonać Williama, jak bardzo się mylił... 

Boże,   jakże   on   będzie   siebie   nienawidził,   gdy   pozna 

prawdę. Mam tylko nadzieję, że uda się nam ich pogodzić.

-

Co takiego? - sapnęła ze złością Katharine. - Ty chyba nie 

mówisz poważnie! Georgina miałaby pogodzić się z tym 

łajdakiem? Prędzej sama wydam się za Falkhursta, niż do 

tego dopuszczę.

-

To   z   pewnością   jest   jakiś   sposób,   aby   wymierzyć 

Falkhurstowi sprawiedliwość.

Panna Glyn znowu wybuchnęła śmiechem.

- Co za okropny człowiek! - zawołała.

Jego lordowska mość skłonił się nisko.

-

W końcu co do jednego jesteśmy zgodni - rzekł. - Musimy 

ujawnić perfidię Falkhursta przed światem, znaleźć jego 

wspólniczkę i przekonać Williama, jak bardzo się mylił.

background image

-

Ambitny plan - zauważyła panna Glyn.

-

Chyba   nie   chcesz   powiedzieć,   że   słynna   Diablica   z 

Hampshire utknęła już na pierwszej przeszkodzie - rzekł 

Blake, zmuszając ją, żeby wstała.

-

Ja? Nigdy!

-

Ani ja. A więc uzgodnione.

- Uzgodnione - potwierdziła.

Ich oczy na chwilę się spotkały.

-

Powinnaś wrócić do domu - powiedział, patrząc na nią z 

zatroskaniem. - Musisz być bardzo wyczerpana, Kate.

-

Tak,   rzeczywiście,   jestem...   Ja...   chciałabym   ci 

podziękować,   Theo,   za   pomoc   Georginie,   za   to,   że 

pomogłeś mi się pozbierać i za twoje wsparcie. I pomyśleć, 

że   chciałam   zrobić   ci   krzywdę!   -   Jej   dłoń   delikatnie 

dotknęła   jego   policzka.   -Nie   rozumiem   tylko,   dlaczego 

miałbyś się w to mieszać.

-

Muszę,   Kate.   Muszę,   gdy   ktoś,   kogo   cenię,   potrzebuje 

pomocy.

-

Ale przecież Georginę ledwie znasz.

-

Nie miałem na myśli panny Fairfax.

Twarz   panny   Glyn   nagle   pobladła   i   Blake   delikatnie 

background image

dotknął palcami jej czoła.

- Idź do domu, Kate - powiedział miękko. - Wpadnę do 

ciebie jutro.

18

Lord   Blake   wrócił   późnym   wieczorem   od   Egertonów 

dziwnie   milczący.   Wręczył   lokajowi   płaszcz,   kapelusz   i 

rękawice, po czym, zamiast pójść do swojej sypialni, zamknął 

się   w   gabinecie   i   prawie   dwie   godziny   krążył   po   pokoju. 

Ciekawość   służących,   zaskoczonych   niecodziennym 

zachowaniem, w końcu została zaspokojona. Jego lordowska 

mość wezwał swoich czterech lokajów, stajennego Scrantona i 

Maxwella do gabinetu.

Siedział za biurkiem bez surduta, w mocno rozluźnionym 

fularze   i   rozpiętej   kamizelce.   Przed   nim   leżało   sześć 

zaklejonych kopert.

-

Przez   jakiś   czas   będziecie   pełnić   nowe   obowiązki   - 

powiedział. -Rano usłyszycie zapewne, co się wydarzyło 

dziś na balu u Egertonów. Mówiąc w skrócie, sir William 

Atherton   publicznie   i   w   sposób   brutalny   zerwał   swoje 

background image

zaręczyny z panną Fairfax. Został w to jakoś wrobiony i 

musimy dojść, jak. Ty, Caroll, i ty, Yarner będziecie śledzić 

sir   Williama   dniem   i   nocą.   Nie   muszę   wspominać,   że 

musicie   to   robić   tak,   aby   nie   wzbudzić   jakichkolwiek 

podejrzeń.   Sir   Williamowi   nie  wolno   opuszczać   miasta. 

Chcę wiedzieć o każdej wizycie, zarówno tej, którą składa, 

jak i tej, którą przyjmuje, znać zawartość korespondencji, 

która   do   niego   przychodzi   lub   opuszcza   jego   dom. 

Szczegółowe instrukcje znajdziecie tu - wyjaśnił, wręczając 

lokajom koperty. - Dawson i Merriott - ciągnął lord Blake - 

będziecie   robić   to   samo,   ale   obiektem   waszego 

zainteresowania będzie lord Falkhurst.

-

Lord Falkhurst, sir? - nie krył zdumienia Dawson. - Ten 

hrabia?

-

Ten sam. 

-

Czy   to   on   właśnie   oszukał   sir   Williama?   -   zapytał 

Merriott.

-

Tak sądzę.

-

Będziemy chodzić za nim jak cień - obiecał Merriott.

-

Wiedziałem, że mogę wam zaufać - odrzekł z uśmiechem 

lord   Blake,   wręczając   im   koperty.   Scranton,   chcę,   byś 

background image

zajrzał   do   każdego   urzędu   pocztowego   i   pubu   w 

promieniu   trzydziestu   kilometrów   od   Londynu. 

Porozmawiajcie   z   każdym   listonoszem,   z   każdym 

pachołkiem, każdą służącą. Sprawdź, z kim Falkhurst się 

ostatnio spotykał i kiedy.

-

Zrobię   to   z   przyjemnością,   sir   -   odparł   Scranton.   - 

Słyszałem,   że   w   niektórych   przydrożnych   gospodach 

warzą całkiem niezłe piwo.

-

Pij, co chcesz, bylebyś zachował trzeźwą głowę - rzekł 

lord Blake, wręczając mu kopertę z instrukcją.

-

A co ja mam robić, milordzie? - zapytał Maxwell.

-

Wybadaj służbę Falkhursta, szczególnie jego lokaja. Chcę 

wiedzieć dokładnie, co Falkhurst robił w ciągu ostatnich 

dwóch tygodni.

Maxwell   bez   słowa   odebrał   przeznaczoną   dla   niego 

kopertę. Po rozdzieleniu zadań Blake z ulgą opadł na oparcie 

fotela.

- Chcę mieć od każdego z was dzienne raporty - dodał - 

godzinne, jeśli wydarzy się coś niezwykłego. Jakieś pytania?

Odpowiedziało mu zgodne milczenie.

- Doskonale - rzekł z uśmiechem. - A zatem do roboty.

background image

Scranton i czterej lokaje szybko opuścili gabinet.

Jedynie   Maxwell   ociągał   się   z   wyjściem,   z   kamienną 

twarzą obserwując, jak jego pan pospiesznie robi jakieś notatki.

-

Tak, Max, potrzebujesz czegoś? - zapytał lord Blake, nie 

podnosząc głowy znad biurka.

-

Chciałem tylko wyrazić moje zadowolenie, że znowu jest 

pan w takim bojowym nastroju. Lepiej, że wykorzystuje 

pan swoje imponujące możliwości w jakimś szlachetnym 

celu, niż miałby je pan marnować, przemierzając tę wyspę 

wzdłuż i wszerz.

Blake chwilę przyglądał się staremu słudze w milczeniu.

-

Cóż to, ty również martwiłeś się o mnie, Max?

-

Każdy, komu na panu zależy, martwił się, sir. Czy panna 

Glyn... hm... nie załamała się pod ciężarem tego skandalu?

-

Skądże, mój drogi. Będzie walczyć do końca.

-

Tak, to silna kobieta, milordzie. Jednak, w tej sytuacji to 

dobrze, że ma w panu przyjaciela.

-

Dziękuję ci, Max. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie 

pomóc.

-

Panna Fairfax ma wielu przyjaciół, którzy w każdej chwili 

gotowi są stanąć w jej obronie. 

background image

-

Tak - odparł lord Blake, patrząc w zadumie na płomień 

świecy. - Szkoda, że Kate, będąc młodziutką dziewczyną, 

nie miała ich w ogóle.

-   Ale   teraz   to   się   przecież   zmieniło,   nieprawdaż, 

milordzie?

Lord Blake podniósł głowę i przez chwilę obserwował go 

w milczeniu.

- Tak, Max, zmieniło się - powiedział. - Zanim wyjdziesz, 

chcę cię jeszcze o coś prosić. Nie mów o swoich spostrzeżeniach 

nikomu. Pozwól, że jeszcze przez jakiś czas będę nosił tę swoją 

maskę. Lord Falkhurst nie może niczego podejrzewać.

- Będę czujny, milordzie - zapewnił Maxwell, wychodząc z 

pokoju.

Blake   uśmiechnął   się,   po   czym,   wyciągnąwszy   się   w 

fotelu, oparł stopy na blacie biurka i przez następną godzinę 

wpatrywał się w lśniące czubki swoich butów, ale myślami był 

zupełnie gdzie indziej.

Późnym popołudniem następnego dnia lord Blake zjawił 

się   przed   wejściem   do   rezydencji   Fairfaksów.   Po   chwili 

background image

Wainwright   wprowadził   go   do   biblioteki   i   natychmiast 

dyskretnie   się   wycofał.   Blake   cicho   wszedł   do   pokoju, 

zamykając za sobą drzwi.

Panna   Glyn   była   sama   i   zupełnie   nie   zdawała   sobie 

sprawy z jego obecności. Ubrana w prostą suknię stała przy 

wiodących do ogrodu ogromnych przeszklonych drzwiach. Jej 

włosy były związane z tyłu głowy w ciasny węzeł, twarz blada 

i mizerna, oczy podkrążone. Najwyraźniej miała za sobą fatalną 

noc i niewiele lepszy dzień, mimo to panowała i nad sobą, i nad 

sytuacją, w jaką została wplątana.

Odwróciła się nagle. Jej oczy spotkały się z jego oczami i 

natychmiast złagodniały.

-

Theo,   jak   to   dobrze,   że  jesteś  -   powiedziała  i   uśmiech 

rozjaśnił jej twarz.

-

Przepraszam, że nie mogłem przyjść wcześniej - odparł, 

ujmując jej dłoń. - Co słychać?

-

Jeremy wyniósł się z samego rana i nie dał jeszcze znaku 

życia. Georgina śpi w swoim pokoju.

-

Jest tutaj? - zdziwił się Blake.

-

Nalegała, żeby rano wrócić do domu.

-

Jak się czuje?

background image

-

Lepiej niż mogłam przypuszczać. Wzięła się w garść. Ma 

twardy charakter. Jednak widać po niej, że tej nocy wcale 

nie spała, nalegałam więc, żeby się położyła. Dodałam do 

jej   porannej   czekolady   parę   kropel   laudanum   i   wciąż 

jeszcze śpi.

-

Robisz jej czekoladę? - roześmiał się.

-

Po co się ma przyjaciół?

-

Boję się pomyśleć. - Milczał przez chwilę. - Mam ci dużo 

do powiedzenia, Kate.

-

Ja tobie również. Może jednak przejdziemy do ogrodu. 

Ten   pokój   wydaje   mi   się   dziś   jakiś   ciemny   i   ponury. 

Pokażę ci nasze róże.

-

Mógłbym   przemierzyć   nawet   pustynię,   byłe   tylko   z 

panią, parno Glyn.

Uśmiechając  się  na  wspomnienie  jego   pierwszej   w  tym 

domu wizyty, oparła mu dłoń na ramieniu i razem wyszli na 

zewnątrz.   Tonący   w   ciepłych   promieniach   popołudniowego 

słońca ogród otaczał biegnący półkolem ceglany mur. Po lewej 

stronie   znajdowała   się   niewielka   oranżeria   i   rosły   drzewa 

owocowe, po prawej był warzywnik i rabaty kwiatowe, a w 

centralnej części altana z drewnianą ławeczką.

background image

- Bardzo tu pięknie - powiedział z zachwytem Blake.

- Prawda? To miejsce często bywa azylem tych, co szukają 

samotności.

Przez jakiś czas spacerowali w milczeniu.

-   Jak   na   takie   gaduły   jak   my,   ta   cisza   jest   czymś 

niezwykłym - zauważyła Katharine. - Skoro jednak jestem tu 

gospodynią,   to   chyba   pierwsza   muszę   ją   przerwać.   Zanim 

laudanum   zaczęło   działać,   udało   mi   się   porozmawiać   z 

Georginą i dużo się od niej dowiedziałam. Jeśli chodzi o tę 

suknię, którą miała na sobie ostatniego wieczoru, to wiąże się z 

nią dość ciekawa historia.

Opowiedziała Blake'owi, jak to pani Foote nieoczekiwanie 

zgodziła :ię uszyć Georginie suknię, nalegając na odbiór cztery 

dni wcześniej niż trzeba.

-

W   poniedziałek,   w   dniu,   w   którym   był   bal   u   księcia 

regenta-dodał Blake.

-

No właśnie. Mogłabym przysiąc, Theo, że tej sukni nikt 

nie wkładał aż do wczorajszego wieczoru. Gdyby to była 

suknia, którą William widział w poniedziałkowy wieczór, 

nosiłaby ślady zagnieceń i wymagałaby odprasowania. To 

jednak w ogóle nie wchodzi w grę. Nikt, poza Georginą, 

background image

od   poniedziałku   rano,   gdy   suknia   powędrowała   do   jej 

szafy, aż do chwili, gdy ją stamtąd sama wyjęła ostatniego 

wieczoru, na pewno nie dotykał sukni. Poza tym suknia 

nie   miała   żadnych   zagnieceń..   a   Georginą   nie   ma 

najmniejszego pojęcia o prasowaniu.

We wtorek zauważyła, że sir William radykalnie zmienił 

swój   stosunek   do   niej   i   tak   dalece   ją   to   zaniepokoiło,   że 

wspomniała mi o tym. Jednak w swojej głupocie złożyłam to na 

karb   zdenerwowania   narzeczonego.   Rozumiesz   teraz,   co   to 

znaczy?   Sir   William   nie   wierzył   w   te   kłamstwa   aż   do 

poniedziałku.

-

Co oznacza, że manipulacja postępowała z zadziwiającą 

szybkością - rzekł Blake. - Falkhurst i jego wspólniczka 

potrzebowali dwóch tygodni na przygotowanie sukni, ale 

tylko   dwóch   lub   trzech   dni,   żeby   otumanić   Williama. 

Falkhurst  niewątpliwie  obawiał  się,  że  jeśli  Will  będzie 

miał więcej czasu na myślenie, być może dostrzeże w tej 

historii poważne luki. Kto zna go tak jak ja, wie, że to 

bardzo   prawdopodobne.   Ale   o   tym   później.   Powiedz, 

czego dowiedziałaś się o chorobie panny Fairfax.

-

Dolegliwości były bardzo dokuczliwe i przyszły nagle - 

background image

odparła   Katharine.   -   Zaczęły   się   tuż   po   popołudniowej 

herbatce.

-

Najwyraźniej nie jesteś jedyną, która przyrządza napoje 

dla panny Fairfax.

-

To oczywiste. 

Blake westchnął.

-

I tak panna Fairfax została skutecznie wyeliminowana z 

gry.

-

Co   gorsza,   pokojówka   tego   wieczoru   wprawdzie 

zaglądała do Georginy kilka razy, ale o dziesiątej Georgina 

zasnęła   i   pokojówka   wkrótce   też   poszła   spać. 

Rozmawiałam ze wszystkimi służącymi, ale nikt tej nocy 

do Georginy nie zaglądał.

-

Cholera! Czy panna Fairfax mówiła coś o Falkhurście?

-

O tak i nawet była na tyle uprzejma, żeby poinformować 

mnie   o   listach   miłosnych,   które   Falkhurst   jej   przysyłał! 

Chylę   czoła   przed   twoją   umiejętnością   przewidywania, 

milordzie. Nie mówiła mi o tym wcześniej, gdyż bała się, 

że mogę go wyzwać na pojedynek za taką bezczelność. I 

tak bym na pewno zrobiła.

-

I z pewnością pokonałabyś go bez trudu.

background image

-

Też   tak   sądzę,   ale,   jak   widać,   Georgina   nie   ufała   mi. 

Pomyśleć, że Falkhurst był aż tak bezczelny... a ona mi nic 

nie napomknęła.

-

Nie robiła nic, aby go zniechęcić?

-

Oczywiście,   że   robiła.  Nie  odpowiadała   na  jego   listy   i 

traktowała   ozięble.   Na   to   jednak,   żeby   go   porządnie 

zbesztać, jest za miękka. Nie umie być niemiła w stosunku 

do kogoś, kto zaklina się, że wzięła jego serce do niewoli.

-

Tak więc Falkhurst mógł cały czas wierzyć w to, w co 

bardzo chciał wierzyć - westchnął Blake. - Co za okropna 

sytuacja.

Znowu   przez   jakiś   czas   milczeli.   Katharine   czuła,   że 

zakłopotanie   Blake'a   wynika   z   tego,   że   nie   chce   jej   sprawić 

przykrości. Uśmiechnęła się więc promiennie i zapytała:

- A co sir William miał do powiedzenia tobie? 

- Bardzo wiele i wyrzucał to z siebie z ogromnym żalem i 

gniewem. Najpierw opowiem ci o tej nieszczęsnej sukni.

Blake zaczął od zdarzeń, które miały miejsce w ubiegłą 

sobotę.   Opowiedział   więc,   jak   William   otrzymał   bilecik   od 

panny Fairfax, jak zjawił się w pracowni pani Foote, a potem 

przekonał się, że panna Fairfax go oszukała.

background image

Katharine spojrzała na niego ze zdumieniem.

-

Theo, w ubiegłą sobotę, Georgina, Jeremy i ja wybraliśmy 

się   na   piknik   do   Kensington.   Wyjechaliśmy   rano, 

wróciliśmy   późnym   popołudniem.   Georgina   nie   mogła 

więc być u pani Foote i nie mogła napisać do sir Wiliama, 

żeby się z nią tam spotkał... chyba że...

-

Tak?

Panna Glyn chwilę się nad czymś zastanawiała.

-

Jakiś tydzień temu Georgina i sir William spotkali się u 

pani   Foote   przed   pójściem   na   raut.   Będąc   z   natury 

romantykiem, sir William mógł nie zniszczyć listu, który 

wówczas rzeczywiście od niej otrzymał. Prawdopodobnie 

list   został   skradziony   i   posłużył   Falkhurstowi   do 

sporządzenia tego fałszywego.

-

Przecież Will mógłby rozpoznać fałszerstwo.

-

Niekoniecznie. Nie znał jeszcze tak dobrze jej pisma, a 

poza   tym,   dlaczego   miałby   mu   się   tak   dokładnie 

przyglądać?

-

Rzeczywiście.

-

Tylko   dlaczego   Falkhurstowi   miałoby   zależeć   na 

ściągnięciu sir Williama do pani Foote?

background image

-

Suknia   -   mruknął   Blake   w   nagłym   olśnieniu.   -   Kate, 

chodziło   o   suknię!   Pani   Foote   nalegała,   żeby   Will   ją 

zobaczył.   Nie   rozumiesz?   Musiał   widzieć   ją   wcześniej, 

żeby   później   można   go   było   przekonać,   że   to   pannę 

Fairfax widzi w ramionach Falkhursta w poniedziałkówy 

wieczór. Will powiedział nawet, że jest pewien, że to była 

ona,   ponieważ   miała   na   sobie   tę   samą   suknię,   którą 

widział w sobotę.

-

Wszystko jasne! Och, Theo, trafiłeś w dziesiątkę! Czego 

się jeszcze dowiedziałeś?

-

Otóż, po incydencie w pracowni pani Foote nastąpiła cała 

seria czegoś, co określiłbym prowokacyjnymi rozmowami.

Blake zrelacjonował rozmowę Williama z Falkhurstem w 

sobotni wieczór w White's, podczas której Falkhurst przyznał 

się do romansu z panną Fairfax. Następnie opisał ich rzekomo 

przypadkowe   spotkanie   w   poniedziałkowe   popołudnie   i 

wspólny, dramatycznie przerwany lunch.

Katharine jęknęła głucho na wspomnienie tej historii.

-   Georgina   opowiedziała   mi   to.   Priscilla   Inglewood 

zaprosiła   ją   na   lunch   i,   kiedy   z   ożywieniem   rozmawiały, 

Georgina nagle ujrzała wybiegającego z restauracji i ogromnie 

background image

czymś   wzburzonego   Williama.   Bardzo   ją   to   wówczas 

poruszyło.

-

Nie   wątpię.   Historia   Williama   jest   bardziej   sensacyjna. 

Zaklinał się, że słyszał, jak Georgina wychwala Falkhursta 

pod   niebiosa   i   mówi,   że   go   kocha.   Później   wzburzony 

wybiegł.

-

Georgina wychwalająca Falkhursta? To jakiś absurd.

-

Will przysięga, że słyszał to na własne uszy.

-

Nie mógł słyszeć, ponieważ Georgina i Panna Doskonała 

rozmawiały   o   Jeremym.   To   dlatego   zachowanie   sir 

Williama tak ją zbulwersowało. Nie mogła pojąć, dlaczego 

rozmowa ojej bracie tak go wzburzyła. Co jeszcze naplótł 

twój słodki Will?

Blake zrelacjonował jej spotkanie Williama z pewną „lady 

o nienagannej reputacji", która zapewniła go o cudzołóstwie 

panny   Fairfax.   Następnie   opowiedział   o   liście,   w   którym 

zapraszała go do Russel Court w poniedziałek wieczorem.

Katharine w milczeniu patrzyła przed siebie.

-

Kiedy po wypiciu ogromnej ilości alkoholu - ciągnął lord 

Blake   -William   przyszedł   tam,   zobaczył   Falkhursta   z 

kobietą,   którą,   jak   twierdzi,   była   panna   Fairfax.   Czule 

background image

objęci wchodzili do domu, a potem, stojąc na wprost okna 

na pierwszym piętrze południowo-zachodniego skrzydła, 

znów się obejmowali.

-

Theo   -   powiedziała   spokojnym   głosem   panna   Glyn   - 

pokój Georginy ma dwa okna. Oba wychodzą na ogród. 

Możesz je stąd zobaczyć.

Lord Blake spojrzał w  zadumie na  ogromne,  zasłonięte 

ciężkimi kotarami okna.

-

Rzeczywiście.

-

Jedyne, które odpowiada twojemu opisowi, to okno od 

pomieszczenia gospodarczego.

-

Raczej dziwne miejsce na schadzkę - zauważył.

-

A już z pewnością niezbyt wygodne. - Katharine umilkła 

na chwilę, po czym, patrząc Blake'owi w oczy, zapytała 

cicho: - Theo, kim jest ta „dama o nienagannej reputacji"?

Zawahał się, ale trwało to tylko parę sekund.

- To Priscilla Inglewood.

Krew odpłynęła z twarzy Katharine.

-

Jesteś pewien, że to była ona?

-

Najzupełniej.

Panna   Glyn   nagle   poczuła   się   tak,   jakby   wpadła   do 

background image

głębokiej   i   bardzo   niebezpiecznej   wody.   Pomyślała,   jakie   to 

musiało   być   okropne   dla   Blake'a   dowiedzieć   się,   że   jego 

narzeczona lub kobieta, która wkrótce ma nią być, mogła zrobić 

coś   takiego.   Musi   się   czuć   zdradzony.   Przerażenie   i   gniew 

przepełniły jej serce. Chciała krzyczeć i złorzeczyć tej kobiecie, 

ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić. Nie mogła sprawiać 

mu dodatkowego bólu.

-

Przykro mi - powiedziała tylko. - Wiem, jak bliską osobą 

jest ona dla... twojej rodziny. To musi być dla ciebie bardzo 

trudne.

-

Rzeczywiście,   trudno   w   to   wszystko   uwierzyć.   Nie 

wiedziałem, że Priscilla może być tak okrutna.

-

Wierzysz   zatem,   że   lady   Inglewood   była   wspólniczką 

Falkhursta?

-

Tak.

-

To potworne, że zdradziła cię w taki sposób - ugryzła się 

w język. - Przepraszam, Theo, ale moje nerwy są jeszcze w 

niezbyt dobrym stanie. Nie rozumiem tylko, dlaczego lądy 

Inglewood wmieszała się w to wszystko? Wiem, że była 

zazdrosna o Georginę, ale dlaczego zaatakowała ją w taki 

sposób? Georgina nic złego jej nie zrobiła.

background image

-

Podejrzewam, że powodów jest kilka - rzekł ostrożnie. - 

Zanim jednak przedyskutuję je z tobą, wolałbym jeszcze 

sam dokładnie je przeanalizować.

-

W porządku. Co wobec tego robimy dalej?

-

Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że 

zachowując dotychczasowy, zgodny z płcią podział pracy, 

powinniśmy skupić się na nowych zadaniach. Do ciebie 

będzie należało odkrycie, jak Priscilli udało się odegrać 

rolę Georginy.

-

Tak, to powinno być interesujące, ponieważ suknia jest 

kluczem do tej intrygi - roześmiała się, choć dość smętnie. - 

Miała drugą, identyczną suknię, idę o zakład. Jako stała 

klientka tej Foote bez trudu mogła to zaaranżować.

-

Coś w tym jest.

-

Poza tym wydaje mi się, że aby ta randka Priscilli się 

udała,   potrzebny   był   jeszcze   jeden   wspólnik:   perukarz. 

Nawet jeśli sir William był pijany jak bela - a myślę, że był 

-   dwa   razy   by   się   zastanowił,   gdyby   jego   rzekoma 

narzeczona miała blond loki.

-

Wspaniale, naprawdę wspaniale - rzekł z uznaniem lord 

Blake. -Pomiędzy szukaniem perukarza a odkrywaniem 

background image

sposobu,   w   jaki   Priscilla   dostała   się   do   środka   Russel 

Court, niewiele będziesz miała czasu dla siebie.

Chociaż akurat tym wcale nie miał zamiaru się martwić. 

Im   bardziej   panna   Glyn   będzie   zajęta,   tym   mniej   czasu 

pozostanie jej na bolesne refleksje. 

-  

A

  czym   będziesz   zajmował   się   ty,   kiedy   ja   będę 

przemierzać ulice Londynu?

Blake uśmiechnął się szeroko.

- Mam zamiar zdemaskować Falkhursta.

-

Och,   nie!   Błagam,   Theo,   zostaw   to   mnie.   Żądam   jego 

głowy! 

Uśmiech znikł z jego twarzy.

-

Musiał bardzo cię zranić. 

Katharine milczała chwilę.

- To była moja wina - powiedziała cicho. - Zakochałam się 

w   pięknej   twarzy,   w   gładkim   obejściu   i   moja   wrodzona 

inteligencja zawiodła mnie.

Przekrył jej dłoń swoją dłonią.

-   Ne   obwiniaj   siebie   za   to,   że   byłaś   tak   perfidnie 

wykorzystywana.   Żadna   dziewczyna,   szczególnie 

piętnastoletnia, nie umiałaby ominąć tak zastawionej pułapki. 

background image

Pomyśl,   ten   łajdak   potrafił   zatruć   umysł   i   serce   żołnierza, 

dżentelmena,   człowieka   światowego.   Jeśli   William   w   nią 

wpadł, jak mogłaś uniknąć jej ty?

Katharine uśmiechnęła się.

-

Przez długie lata rozkoszowałam się myślą jakby to było, 

gdybym   w   porę   odzyskała   rozum   i   zdemaskowała 

Falkhursta, ale dopiero przy ołtarzu. Wyobraź sobie, jaki 

byłby skandal!

-

Jesteś   niepoprawna   -   odparł   Blake,   krztusząc   się   od 

tłumionego śmiechu

-

Mówię serio.

-

Wiem.   Jesteś   cudowna.   I   pomyśleć,   że   szokowałaś 

środowisko przez długie lata, a ja spotkałem cię zaledwie 

siedem tygodni temu. Mam sobie za złe, że tak się stało. 

Wyobraź   sobie,   ile   cudownych   chwil   mogliśmy   razem 

przeżyć.

-

 strach pomyśleć - odparła z uśmiechem.

-

Możemy to jednak nadrobić. Przed nami całe życie.

-

Tak   -   odparła,   czując,   jak   mocno   bije   jej   serce.   -   To 

prawda.   A   więc   strategia   na   jutro   ustalona.   Czeka   nas 

zemsta.

background image

-

Niestety, na razie czekają na mnie rodzice. Muszę iść.

Katharine,   starając   się   za   wszelką   cenę   ukryć 

rozczarowanie,   odprowadziła   Blake'a   do   wyjścia.   Przy 

drzwiach zatrzymali się i odwrócili, aby spojrzeć sobie w oczy.

- Jestem ci bardzo... wdzięczna, Theo - powiedziała panna 

Glyn cicho, w/ciągając do niego rękę. - Nie dałabym sobie rady 

sama, mimo całej brawury. Dziękuję za wszystko, co dla nas 

robisz. Jesteś dobrym przyjacielem Williama. 

- Jestem także twoim przyjacielem - odparł, ujmując jej 

dłoń.   -   Mówiąc   szczerze,   nie   myślałem   o   nim   ani   nawet   o 

pannie Fairfax.

I zamiast uścisnąć jej dłoń, tak jak się tego spodziewała, 

podniósł ją wolno  do ust. Katharine poczuła, że jej policzki 

czerwienieją, a serce znowu zaczyna głośniej bić.

- Adieu, Katharine - powiedział, wciąż patrząc jej w oczy.

Panna Glyn nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

Markiz uwolnił wreszcie jej dłoń, po czym odwrócił się i 

wolno minął oszołomionego Wainwrighta, który, zamknąwszy 

za   jego   lordowską   mością   drzwi,   z   milczącym   zdumieniem 

patrzył na swoją panią.

Panna   Glyn,   w   pełni   odzyskawszy   już   nad   sobą 

background image

panowanie,   rzuciła   mu   piorunujące   spojrzenie.   Twarz 

majordomusa znowu przybrała obojętny wyraz.

-

Doprawdy - rzuciła z pełnym irytacji i westchnieniem - 

można by pomyśleć, że nigdy nie widziałeś, jak komuś 

mówię do widzenia.

-

Nie, panienko - mruknął Wainwright, kiedy panna Glyn 

zniknęła na schodach i nie mogła go już słyszeć. - Nie 

spodziewałem się być świadkiem takiej sceny.

19

Lord Blake wstał wcześnie. Pierwsze godziny spędził przy 

biurku   w   swoim   gabinecie,   studiując   przy   cygarach   i   kilku 

filiżankach   herbaty   obszerne   raporty   służących.   W   końcu 

wezwał   lokaja   i   polecił   mu   natychmiast   posłać   po   pana 

Robbinsa   i   lorda   Braxtona.   Obydwaj   dżentelmeni   już   o 

dziesiątej zameldowali się u niego w gabinecie.

-

Angielska punktualność nie ma sobie równej - powiedział 

Blake. - Siadajcie, przyjaciele, siadajcie.

-

Gdzie twoja marokańska bonżurka, Blake, gdzie cygaro i 

chiński   czajniczek?   -   zawołał   Robbins,   podejrzliwie 

background image

przyglądając   się   jego   wyprasowanemu   surdutowi, 

nienagannym pantalonom i lśniącym, długim butom.

-

To nie czas ani miejsce na dekadentyzm - odparł Blake. - 

Wezwałem was panowie w sprawie niecierpiącej zwłoki. 

Chciałbym,   żebyście   w   ten   miły   kwietniowy   poranek 

poszwendali się trochę po starym Londynie, łowiąc plotki.

Braxton i Robbins spojrzeli na niego ze zdumieniem. 

- Myślę - rzekł Robbins - że powinieneś wyrażać się jaśniej!

Następne   pół   godziny   Blake   spędził   na   relacjonowaniu 

wszystkiego, co on i Katharine Glyn odkryli, i co zamierzają 

robić dalej. Powoływał się przy tym ciągle na pannę Glyn i 

bezustannie   ją   wychwalał.   Kiedy   więc   zmierzał   ku   końcowi 

opowieści,   obaj   zaproszeni   panowie   wymienili 

porozumiewawcze spojrzenia.

-

Coś mi się zdaje - skomentował lord Braxton, z uwagą 

patrząc   na   rubinowy   pierścień   na   prawym   ręku   -   że 

wchodzisz w głęboką wodę, mój drogi.

-

W najgłębszą- poprawił go Blake.

Braxton   i   Robbins   znów   porozumieli   się   wzrokiem,   co 

wywołało na twarzy Blake'a uśmiech.

- Dość tych ukradkowych spojrzeń - powiedział. - Skupcie 

background image

się raczej na intrydze. Na balu u Egertonów  William, chcąc 

ukarać   pannę   Fairfax,   wymienił   z   nazwiska   Falkhursta. 

Falkhurst,   chcąc   uwiarygodnić   oskarżenia   Williama   i 

ostatecznie pogrążyć pannę Fairfax, będzie napomykał o swoim 

romansie   z   nią   jak   największej   liczbie   osób.   Każda   zatem 

puszczona   przez   niego   pogłoska,   którą   uda   się   obalić,   to 

kolejny gwóźdź do jego trumny. W tym celu podzielmy miasto 

między nas i ruszajmy na łowy.

Trzej przyjaciele rozdzielili się, umawiając się na spotkanie 

w domu Blake'a na późny lunch. Po lunchu, podczas którego 

uzgodnili plan działania na najbliższe godziny, ponownie się 

rozdzielili, umawiając się tym razem, że po godzinie spotkają 

się   w   White's.   Lord   Blake   poszedł   do   swojego   pokoju,   aby 

przebrać się w bardziej wytworny strój, zgodnie z rolą, którą 

miał wkrótce odegrać.

Wchodząc   do   klubu,   pozdrawiał   licznych   znajomych, 

rozglądając się jednocześnie za Falkhurstem. W końcu znalazł 

go   w   czytelni.   Siedział   tam   w   skórzanym   fotelu   w   pobliżu 

okna,   z   kieliszkiem   brandy   na   stojącym   obok   pomocniku   i 

londyńską „Gazette" w ręku. Blake, uśmiechając się szeroko, 

ruszył w kierunku niczego niepodejrzewającej ofiary.

background image

-   Falkhurst,   co   za   niespodzianka!   -   zawołał.   -   Jakie   to 

szczęście, że cię tu spotkałem. Wiedziałem, oczywiście, że jesteś 

członkiem klubu, ale nigdy się jakoś tu na ciebie nie natknąłem. 

Czasem tu trochę ciasno, ale White's ma swój styl i bywanie tu 

jest w dobrym tonie. Co pijesz? Brandy? - Lord Blake skinął na 

kelnera. - Jeszcze jedną brandy dla lorda Falkhursta i bordo dla 

mnie. No i co powiesz, przyjacielu? - zapytał, zagłębiając się w 

stojącym obok Falkhursta fotelu. - Doszedłeś już do siebie po 

tym skandalu u Egertonów? Okropna afera, po prostu okropna. 

Uważam,   że   Atherton   musiał   stracić   rozum.   Znałem   go, 

oczywiście, od wielu lat, ale teraz zerwałem z nim wszelkie 

kontakty. Jego zachowanie było nie do wybaczenia. W okropnie 

złym tonie. Och, dziękuję - rzekł, gdy kelner podał mu kieliszek 

bordo.

-

Jak   widzę,   szczęście   mi   sprzyja   -   zawołał   Braxton, 

podchodząc   do   obu   mężczyzn.   -   Theo,   zostań   moim 

partnerem w grze w wista. Peter, po tym, jak go wczoraj 

ograłem z całej forsy, nie może się doczekać rewanżu.

-

Nigel, nic z tego - odparł Blake. - Dopiero co znalazłem 

ten wygodny fotel i razem z Falkhurstem ucięliśmy sobie 

miłą pogawędkę.

background image

-

Nie ma sprawy, bierz go więc ze sobą- nie ustępował 

Braxton.   -Peter   też   szuka   partnera,   a   słyszałem,   że 

Falkhurst ma szczęście do kart.

-

To   prawda   -   przyznał   Falkhurst   -   ale   nie   mogę   grać. 

Miałem zamiar...

-

Ależ musisz zagrać! - napierał Braxton. - Wyświadczysz 

mi ogromną przysługę, Falkhurst, jeśli się zgodzisz. Peter 

Robbins ściga mnie dziś cały dzień. Jedyne wyjście, to jak 

najszybciej z nim zagrać. Przysięgam, że to wyśmienity 

gracz. Po prostu wczoraj karta mu nie szła. To każdemu 

się zdarza. Bądź dżentelmenem, Falkhurst, i dosiądź się do 

nas.

-

Chodź, Falkhurst - powiedział Blake, wstając z miejsca. - 

Nie da się odmówić Braxtonowi, gdy ma taki uśmiech na 

twarzy. Zgódź się na parę rozdań. Ja będę dbał o brandy, 

Braxton dodawał szyku, a Peter będzie nas bawił.

Lord Falkhurst w końcu dał się namówić. Kiedy weszli do 

salonu karcianego, Robbins już zajął stolik do gry w odległym 

końcu pokoju, butelki brandy, porto i czerwonego wina czekały 

już na nich. Mężczyźni zajęli swoje miejsca. Uzgodniono pulę i 

rozdano karty.

background image

-

Falkhurst   i   ja   rozmawialiśmy   właśnie   o   tej   okropnej 

awanturze u Egertonów ubiegłego wieczoru - powiedział 

Blake, rzucając kartę. -Sądzę, że trochę alkoholu dobrze ci 

zrobi,   Falkhurst.   Te   publicznie   rzucane   na   ciebie 

oszczerstwa, mogą ci zrujnować reputację.

-

Wcale nie - odparł Falkhurst - schlebia mi wręcz sposób, 

w jaki kojarzy się mnie z najbardziej pożądaną kobietą z 

towarzystwa.

-

Wie,   co   mówi   -   rzekł   Robbins,   uzupełniając   kieliszek 

Falkhursta. - Ta Fairfax to ładna kobietka, bez wątpienia, i 

dojrzała do zerwania.

-

Sądząc   po   słowach   Williama   Athertona   -   zauważył 

Falkhurst -już została... zerwana.

Mężczyźni   wybuchnęli   nieprzyzwoitym   śmiechem. 

Falkhurst   i   Robbins   wygrali   pierwsze   rozdanie.   Karty 

potasowano i rozdano ponownie.

- Ty masz łeb, Falkhurst - powiedział z uznaniem Blake, 

po czym szybko upił spory łyk wina. - A tak mówiąc między 

nami - dodał, pochylając się do Falkhursta - czy w oskarżeniach 

Athertona jest chociaż trochę prawdy?

-

Naprawdę nie wiesz, Blake? - zdziwił się Falkhurst. - Nie 

background image

mogłeś porozmawiać o tym z Katharine Glyn?

-

Uchowaj   Boże!   -   skrzywił   się   Blake.   -   Ta   diablica 

zatrzasnęła   mi   przed   nosem   drzwi.   Wini   mnie   za 

zachowanie   Athertona.   I   bardzo   dobrze,   naprawdę.   Te 

rozmowy z nią stawały się już nudne. A co powiesz o 

pannie   Fairfax?   Czy   rozmowy   z   nią   są   bardziej... 

zajmujące?

-

Tak się składa, że... - cedził z uśmieszkiem Falkhurst - sir 

William wcale tak do końca się nie mylił.

-

Nie!   -   zawołał   Blake.   -   Ty   chyba   nie   mówisz   serio! 

Georgina Fairfax? A to ci aktorka!

-

To prawda - potwierdził Falkhurst, opróżniając kieliszek. 

Robbins   natychmiast   napełnił   go   znowu.   -   Wszystkich 

wyprowadziła   w   pole.   Niewiele   brakowało,   a   ze   mną 

również by się to jej udało. Ale ja, gdy chodzi o kobiety, 

mam   szósty   zmysł.   Wiedziałem,   że   nie   jest   taka,   jaką 

udaje. - Palce Falkhursta zaczęły gładzić szkło kieliszka. -1 

nie była, panowie, zapewniam was. Nie była.

Falkhurst,   nieustannie   zachęcany   przez   Robbinsa   i 

Braxtona, a od czasu do czasu również przez Blake'a, w miarę 

jak rosła jego wygrana i malała ilość alkoholu na stole, coraz 

background image

chętniej opowiadał o swoich schadzkach z panną Fairfax.

-

Nie osiągnąłeś jeszcze dna, Falkhurst - zauważył Blake, 

uśmiechając się złośliwie. - Jeśli uczciwe kobiety poznają 

twój prawdziwy charakter, wszystkie drzwi zamkną się 

przed tobą.

-

Wręcz   przeciwnie   -   odrzekł   Falkhurst,   biorąc   do   ust 

kolejny   łyk   brandy.   -   Kobiety   uważają   uwodziciela   za 

bardzo   interesującego.   Lista   przysyłanych   do   mnie 

zaproszeń wydłużyłaby się w dwójnasób.

-

Wiesz - odezwał się Braxton - zawsze mnie zastanawiało, 

że panna Glyn nigdy cię nie nakryła. Sprawia wrażenie 

wyjątkowo surowego cerbera.

-

Och, śmiem twierdzić, że wiedziała o wszystkim, ale to 

wierny  kundel i nie zdradziłaby drogiej  przyjaciółki za 

żadne   skarby   świata.   Egertonowie   uczynili   ją 

odpowiedzialną za reputację panny Fairfax i Kate Glyn to 

właśnie robi. Dba o jej reputację.

-

Zasługuje na medal - oświadczył Blake.

-

Oczywiście, miałem nawet okazję odwdzięczyć się za jej... 

dyskrecję - odparł Falkhurst.

Blake roześmiał się.

background image

- Dyskrecja jest czymś, czego bym nigdy pannie Glyn nie 

powierzył. To mała jadowita żmija. 

Falkhurst,   któremu   niewiele   już   brakowało   do 

kompletnego upicia, wybuchnął śmiechem.

-

Pięknie ją podsumowałeś - rzekł z uznaniem. - Powiem 

wam coś, panowie. To ogromne szczęście, że jej ojciec tak 

szybko zmarł. Gdyby nie to, mógłbym tę kulę mieć u nogi 

przez   całe   życie!   Czy   możecie   sobie   wyobrazić 

małżeństwo z Katharine Glyn? Ona nawet w łóżku nie jest 

zabawna.

-

Wiesz   to   z   własnego   doświadczenia?   -   zapytał   szybko 

Braxton, widząc, jak szczęki Blake'a zaciskają się i jak w 

jego oczach pojawiają się mordercze błyski.

-

Mówiąc między nami - odparł Falkhurst, pochylając się 

do   przodu   i   wydychając   opary   brandy   - 

przekoziołkowaliśmy się kiedyś parę razy na sianie. Nie 

ma o czym wspominać, ale nic lepszego nie było akurat 

pod ręką.

Blake szybko przełknął ostatni łyk wina.

-

Uważam,   że   można   ci   to   wybaczyć   -   rzekł   z 

wymuszonym uśmiechem Braxton. - Jak widać to świetnie 

background image

dobrana  para,  ta  panna  Fairfax  i  ta  jej,  pożal się  Boże, 

towarzyszka,   panna   Glyn.   Jak   sądzisz,   długo   jeszcze 

potrwa ta farsa?

-

Niedługo - zapewnił Falkhurst. - Po tym smrodzie, który 

roz-szedł się dzięki Athertonowi, towarzystwo będzie się 

do tych pań odnosić z dużą rezerwą.

-

I dobrze im tak - powiedział Robbins.

-

Tak - wycedził Falkhurst. - Kate Glyn będzie nareszcie 

miała to, na co zasłużyła od dawna.

-

A panna Fairfax? - zapytał Braxton.

-

Zawsze zadzierała nosa. Wreszcie pokazano jej, gdzie jest 

jej miejsce i będzie musiała się z tym oswoić.

-

A  wszystko dzięki Williamowi  Athertonowi  -  mruknął 

Blake.

-

Tak, wykonał dobrą robotę - wybełkotał Falkhurst. - Sam 

nie zrobi łbym tego lepiej.

20

Późnym   popołudniem   następnego   dnia   Katharine   Glyn 

zapukała do frontowych drzwi Russel Court. Jej ciemne włosy 

background image

były upięte z tyłu i schowane  pod zieloną chustką, zamiast 

eleganckiego stroju miała na sobie suknię ze zgrzebnej, szarej 

wełny, na nogach grube, czarne pończochy. Wainwright, który 

po   chwili   pojawił   się   w   drzwiach,   obrzucił   nieproszonego 

gościa chłodnym spojrzeniem.

-

Wejście dla służby jest... -Nagle zauważył znajomy błysk 

w oku i charakterystyczny grymas ust. - Panna Glyn! - 

wykrztusił z trudem.

-

We własnej osobie - rzuciła wesoło Katharine, wchodząc 

do holu. - Jest ktoś do mnie?

-

Lord   Blake,   panienko   -   odparł   Wainwright,   usiłując 

odzyskać   tak   typową   dla   niego   powściągliwość. 

-Przyszedł jakieś dziesięć minut temu i czeka na panienkę 

we frontowym salonie.

-

Wspaniale.   Napijemy   się   herbaty,   Wainwright-

powiedziała, mijając wciąż niemogącego dojść do siebie 

majordomusa.

Po   chwili   zatrzymała   się   przed   drzwiami   do   salonu, 

otworzyła je szeroko i zawołała po francusku:

- To ten człowiek, panie oficerze. Niech pan go aresztuje! 

Uratował mnie od gilotyny tylko po to, żeby mnie wykorzystać! 

background image

O Boże, jaki wstyd! Jak przyjaciel mego ojca, za tyle okazanego 

mu serca, mógł nam odpłacić taką nikczemnością!

Lord Blake zakrztusił się łykiem madery, który właśnie 

wziął do ust i szybko się odwrócił.

-

Kate! -zawołał, z trudem łapiąc powietrze.

-

Jak się masz, Theo - odparła, zamykając za sobą drzwi i 

wyjmując mu z ręki kieliszek. - Zamówiłam herbatę.

Lord Blake wybuchnął śmiechem.

-

Francuska   emigrantka   -   powiedział,   usiłując   pokonać 

czkawkę. -Ciekawe, co wymyślisz jeszcze.

-

Och, w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin byłam 

już włoską hrabiną, a dziś irlandzką praczką.

-

Katharine, Katharine, Katharine - powiedział, patrząc na 

nią z ukosa. - Jesteś nadzwyczajna!

-

Wiem. Miałam bardzo udane dwa dni. Mam nadzieję, że 

o sobie możesz powiedzieć to samo.

-

Chyba tak - odparł, odbierając z jej rąk filiżankę z herbatą. 

- Jednak zacznijmy od ciebie.

Panna Glyn łyknęła herbaty i opisała swoją wędrówkę po 

słynnych   londyńskich   pracowniach   peruk.   Uwieńczoną 

sukcesem,   bo   natrafiła   na   pana   LeBeau,   francuskiego 

background image

emigranta, który przyznał się, że robił ostatnio czarną perukę 

dla Priscilli Inglewood. Następnie powtórzyła Blake'owi słowa 

Harriet   Perm,   nowej   pokojówki,   która,   ulegając   szantażowi 

Falkhursta,   zgodziła   się   wypełnić   jego   polecenia.   W 

poniedziałkowy wieczór dolała Georginie do herbaty środka 

nasennego, zostawiła Falkhurstowi i lady Inglewood otwarte 

drzwi do południowo-zachodniego skrzydła domu i wskazała 

im pomieszczenie gospodarcze z oknem, które odgrywało w 

ich planie wiodącą rolę.

- A skąd ten strój irlandzkiej praczki, który widzę na tobie? 

- zapytał Blake.

Panna Glyn opowiedziała mu więc o długich godzinach 

spędzonych w pralni Inglewoodów. Bonnie, młoda dziewczyna 

z   Yorkshire,   od   niedawna   pokojówka,   miała   wiele   do 

opowiedzenia o lady Inglewood. W poniedziałkowy wieczór, 

tuż przed balem u księcia regenta, Bonnie weszła do jej pokoju, 

zanim lady Inglewood włożyła płaszcz. Jej pani miała na głowie 

czarną perukę, a na sobie srebrną suknię przybraną perłami i 

diamentami, której Bonnie nigdy nie widziała. I najważniejsze, 

lady   Inglewood   wróciła   z   balu   bardzo   późno   tej   nocy   w 

różowej empirowej sukni i bez peruki. Bonnie nie wiedziała, co 

background image

o tym sądzić, ale lord Blake i panna Glyn wiedzieli doskonale.

-

Jesteś nieoceniona - powiedział Blake.

-

Ty   tak   uważasz.   Mam   tylko   nadzieję,   że   zdołamy 

przekonać o tym resztę towarzystwa. Teraz bądź dobrym 

chłopcem i opowiedz o swoich przygodach.

-

O   czym   chcesz   usłyszeć   najpierw:   o   tym,   jak   giermek 

Falkhursta usiłował zepchnąć mnie z Tower Bridge, czy o 

tym,   jak   zostałem   uwięziony   w   pokoju   pełnym 

ogromnych, jadowitych węży? - zapytał.

W odpowiedzi otrzymał jedynie piorunujące  spojrzenie, 

pospiesznie więc dodał:

-

Może   lepiej   opowiem   ci   jednak   o   mojej   rozmowie   z 

Falkhurstem.

-

Ależ to musiało być nudne.

-

No tak - odparł Blake, uśmiechając się szeroko. - Okazał 

się   wyjątkowo   niedyskretny,   co   pewnie   zawdzięczamy 

wspaniałej brandy oraz moim i Braxtona umiejętnościom 

przegrywania, kiedy mamy w tym jakiś cel. Posunął się 

tak   daleko,   że   wymienił   daty,   czas   i   miejsca   swoich 

rzekomych schadzek z panną Fairfax.

Wyciągnął   notes   i   wręczył   go   Katharine,   która   już   po 

background image

szybkim   przejrzeniu   zapisków   zauważyła,   że   w   niektórych 

przypadkach   będą   pewne   kłopoty   z   zapewnieniem   pannie 

Fairfax alibi.

- Postanowiłem sam sprawdzić te historyjki Falkhursta – 

ciągnął   Blake   -   i   okazało   się,   iż   w   niektórych   tkwi   ziarno 

prawdy. Falkhurst miał rzeczywiście schadzki w przydrożnych 

gospodach poza miastem, ale ich właściciele gotowi są przysiąc 

w sądzie, iż żadna z towarzyszących mu pań w niczym nie 

przypominała panny Fairfax. Dotarłem nawet do jednej z tych 

ślicznotek   i   uzyskałem   jej   zapewnienie,   że   w   każdej   chwili 

może nam dostarczyć wszystkich potrzebnych dowodów.

-

Dlaczego twoje wysiłki muszą przyćmiewać moje? Tak 

czy inaczej mamy go, Theo. Jestem pewna.

-

Myślę,   że   damy   sobie   z   tym   radę.   Poza   tym   jestem 

pewien, że Falkhurst sam siebie zgubi.

-

Mówił coś jeszcze?

-

Kto? Falkhurst? On... nie, nic więcej.

-

Daj spokój, Blake, bądź dużym chłopcem - roześmiała się 

szeroko - i opowiedz wszystko cioci Kate.

-

Naprawdę, nie uważam, że... - Urwał nagle, czując na 

sobie   jej   wymowny   wzrok.   -   No   dobrze   -   dodał   z 

background image

westchnieniem.   -   Pozwolił   sobie   na   kilka   dosyć 

swobodnych uwag o sobie i o tobie... To znaczy... on się 

zaklinał, że romansował z tobą... kiedyś.

Obserwowała   go   przez   chwilę   w   milczeniu,   po   czym 

nieoczekiwanie   rzuciła   się   na   oparcie   fotela   i   wybuchnęła 

śmiechem.

Blake musiał mieć niezbyt mądrą minę i śmiech Katharine, 

pomimo jej wysiłków, żeby się opanować, gdy tylko spojrzała 

na niego, wybuchał na nowo.

-   Romansował!   -   jęknęła.   -   Romansował   -   powtórzyła   i 

znowu zaniosła się śmiechem. Był on tak zaraźliwy, że nawet 

Blake nie był w stanie dłużej utrzymać powagi.

Kiedy Katharine opanowała się, wspólnie z Blakiem przez 

chwilę   zastanawiali   się   nad   zapłatą   Falkhurstowi   i   lady 

Inglewood za ich nikczemność.

-

Wiemy   już   wszystko   i   mamy   już   prawie   wszystkie 

potrzebne   dowody   -   zauważył   Blake.   -   Pułapka 

przygotowana i wkrótce możemy przystąpić do zadania 

ostatniego ciosu. Nadszedł czas, Kate, żeby panna Fairfax 

poznała całą prawdę.

-

Wiem - westchnęła - i bardzo się boję. Nie wiem, jak ona 

background image

to przyjmie.

-

Jest   silna   i   z   twoją   pomocą   jakoś   przez   to   przejdzie. 

Powiedz jej, Katharine. Powiedz jeszcze dziś.

-

Masz  rację,   oczywiście.  Tak  zrobię  -zawahała  się.  -  To 

musi być... trudne dla ciebie.

Spojrzał na nią spod oka.

-

Dlaczego?

-

Dowiedzieć się takich okropieństw o Priscilli. Nikogo nie 

może uszczęśliwić odkrycie, że jego narzeczona nie jest 

taka, jak myślał.

-

Narzeczona? Jaka narzeczona? 

Serce zabiło jej mocniej.

-

Zerwałeś z nią?

-

W żaden sposób nigdy nie byłem z nią związany. Nie 

byłem, nie jestem i nigdy nie będę zaręczony z Priscillą 

Inglewood.

Filiżanka z herbatą zadrżała w jej ręku i Katharine szybko 

postawiła ją na tacy.

-

Ależ Theo, cały Londyn już kupuje wam ślubne prezenty.

-

W takim razie cały Londyn nie grzeszy rozumem. Jestem 

zdumiony, Katharine, że mogłaś uwierzyć w takie bzdury, 

background image

szczególnie teraz, gdy Priscillą tak podle z wami postąpiła.

-

A jednak masz wobec niej zobowiązania...

-

Wiele by o  tym  mówić,  ale  może  niekoniecznie  dziś - 

odparł,   patrząc   jej   w   oczy.   -   Wiele   w   swoim   życiu 

wycierpiałaś,   Kate,   rozumiesz   więc,   co   przeżywałem, 

kiedy umarł mój brat. Obwiniałem się o coś, czemu nie 

byłem w stanie zapobiec, tak jak ty obwiniasz się o to, co 

spotkało pannę Fairfax. Po śmierci brata zamknąłem się w 

sobie   jak   żółw   w   skorupie,   uciekając   od   tych,   których 

kochałem   najbardziej.   Utrwalałem   w   sobie   absurdalne 

kłamstwa, które mnie zatruwały. Uwierzyłem w końcu, że 

nie   potrzebuję   miłości.   W   pewnym   sensie   mam   dług 

wdzięczności wobec Priscilli. Myśląc o małżeństwie z nią, 

zrozumiałem, jak odrażający byłby dla mnie ten oziębły 

dyktowany rozsądkiem związek. Determinacja Priscilli w 

dążeniu   do   uzyskania  tytułu   księżnej   Insley  unaoczniła 

mi, że wmawianie sobie zobowiązań wobec niej to jakieś 

szaleństwo.   Teraz   nie   jestem   już   winien   jej   nic,   prócz 

zemsty za was, za ciebie i pannę Fairfax.

-

Tak, ale wobec mnie jej taktyka była inna - powiedziała 

cicho i zamyśliła się.

background image

- Kate! - zawołał, ściskając jej dłonie. - Co ci jest? Stało się 

coś?

Katharine wzdrygnęła się i odetchnęła głęboko.

-

Przyszło   mi   na   myśl   -   powiedziała   głucho   -   że 

okrucieństwo   Falkhursta   i   Priscilli   wobec   Georginy   i 

Williama   jest   niewspółmierne   do   przyczyny.   Owszem, 

Priscillą   była   zazdrosna   o   Georginę,   a   Falkhurst   o   sir 

Williama i mógł się czuć upokorzony przez Georginę. Ale 

podstawowy   element   tej   układanki   gdzieś   się   nam 

zagubił.   Chyba   jednak   go   wreszcie   odnalazłam,   Theo. 

Chodzi o mnie.

-

Kate...

-

Nie próbuj mnie przekonywać, że jest inaczej! - zawołała. 

- Znam prawdę. Falkhurst, Priscillą i ja prowadzimy ze 

sobą wojnę już niemal dziesięć lat i ja, jak zwykle zresztą, 

posunęłam  się  za  daleko.   Kto  by  ścierpiał  te  wszystkie 

obelgi,   którymi   ich   obrzucałam.   To   jedyna   sensowna 

odpowiedź, Blake. Jak najlepiej mnie zaatakować, jeśli nie 

przez   zniszczenie   Georginy?   A   czy   można   bardziej 

zniszczyć   Georginę,   niż   nastawić   przeciwko   niej   kogoś, 

kogo pokochała bezgranicznie? Nie widzisz tego, Theo? 

background image

To   pasuje.   Wszystko   nareszcie   pasuje.   -   Panna   Glyn 

odwróciła się szybko.

Jednak Blake nie pozwolił jej odejść. Chwycił ją za ramiona 

i odwrócił do siebie.

-

Kate, dość. Nie możesz się obwiniać za wszystko. Nie 

masz prawa. Jeśli Priscilla i Falkhurst chcieli zranić tylko 

ciebie,   mogli   to   zrobić   na   wiele   innych,   prostszych 

sposobów.   Ale   nie   zrobili.   Zaatakowali   pannę   Fairfax   i 

Williama wprost, bo to ich chcieli zranić. Oczywiście ciebie 

zranili też i... zgadzam się, że chcieli tego. Ale chodzi o to, 

że ich ofiarami są nasi przyjaciele, osoby, których Priscilla 

i Falkhurst nienawidzą właściwie bez powodu, i że jesteś 

tym przybita, a może...

-

Jesteś   bardzo   przekonujący,   Theo   -   powiedziała, 

uśmiechając się blado. -Teraz  już  znasz tę gorszą  część 

duszy. Czasem potrafię być niezłą zołzą!

-

Co to, to nie!

Z jej ust wyrwał się zduszony śmiech.

- Łotr!

Blake ponownie ujął jej dłonie.

- Kate, wiem, że to trudne, ale musisz to zrobić. Prawdę 

background image

mówiąc, i ja za to odpowiadam, bo... powiedziałem Priscilli coś, 

co   mogła   uznać   za   niewybaczalne.   Jeśli   zdecydowała   się 

uderzyć...  cóż,   wiedziała,  że  jesteś  moją   przyjaciółką.  Ale  w 

końcu, jakie to ma znaczenie? Tego, co ona i Falkhurst zrobili, 

nie da się wytłumaczyć. Poza tym ich intryga dotknęła nie tylko 

pannę   Fairfax,   Williama   i   ciebie,   ale   również   Jeremy'ego 

Fairfaksa,   Egertonów,   twoich   przyjaciół...   Lista   jest 

nieskończona—i właśnie to ich zgubi.

Wainwright   zapukał   do   drzwi   i   po   chwili   wszedł   do 

pokoju.

-

Kiedy mam podawać kolację, panno Glyn?

-

Theo, zostaniesz? - zapytała Katharine.

-

Dziękuję, ale nie mogę - odparł Blake, wstając. - Czeka 

mnie jeszcze kilka wizyt. Może innym razem.

- A więc za godzinę, Wainwright.

Majordomus skłonił się i wyszedł.

-   Cóż   -   powiedziała   Katharine,   też   wstając   -   to   była... 

bardzo   interesująca   wizyta.   -   Wyciągnęła   do   Blake'a   rękę.   - 

Dziękuję ci, Theo - powiedziała cicho. - Jestem ci wdzięczna za 

wszystko, co... powiedziałeś... i co zrobiłeś. 

- To była dla mnie, zapewniam cię, ogromna przyjemność 

background image

- odparł, unosząc jej dłoń do ust. -Dobrej nocy, Katharine.

Panna Glyn patrzyła, jak Wainwright odprowadza Blake'a 

do   wyjścia.   Ta   wizyta   zupełnie   wytrąciła   ją   z   równowagi. 

Najchętniej zaszyłaby się w swoim pokoju, ale wiedziała, że ma 

przed sobą zadanie, którego nie można odkładać. Weszła do 

holu.

-

Czy Georgina jest u siebie, Wainwright? - zapytała.

-

Tak,   panienko   -   odrzekł   majordomus   z   kamienną,   jak 

zawsze, twarzą.

-

Dziękuję ci.

Powoli ruszyła schodami w górę do swego pokoju. Weszła 

do środka, zrzuciła strój praczki, włożyła szlafrok, po czym, 

wziąwszy głęboki oddech, skierowała się do saloniku panny 

Fairfax.

21

Niebo   w   czwartkowy   wieczór   było   całkowicie   pokryte 

chmurami.   Wiosenne   ciepło   ostatnich   kilku   tygodni   zastąpił 

przejmujący   chłód.  Kolory  wyraźnie  przygasły,  ludzie  mniej 

chętnie zatrzymywali się na ulicach, aby zamienić ze sobą parę 

background image

słów, a na kominkach ogień znowu płonął przez cały dzień. 

Książę i księżna Insley oraz Katharine Glyn siedzieli w salonie 

Insleyów, czekając na przybycie Blake'a i Williama Athertona.

-

Wolałabym, żeby pogoda nie dostrajała się do naszego 

nastroju -westchnęła panna Glyn.

-

Jest rzeczywiście ponuro - przyznała księżna.

-

Myślę,  że  nie  musicie  być  państwo   przy  tym   obecni  - 

powiedziała panna Glyn. - Theo i ja możemy porozmawiać 

z nim sami.

-

Nie, nie, panno Glyn, chcemy zostać - odparł książę. - Z 

tego, co Theo powiedział o stanie umysłu Williama, biedak 

może w to wszystko nie uwierzyć, sądząc, że usiłujecie 

bronić   panny   Fairfax.   Jeśli   to   jednak   my   potwierdzimy 

waszą wersję, będzie zmuszony ją zaakceptować.

Po chwili lord Blake w towarzystwie sir Williama wszedł 

do salonu.

- O, jesteście tu wszyscy - powiedział. - Wspaniale! Will, 

znasz moich rodziców,  oczywiście, i, jak sądzę, pannę Glyn 

również.

Sir William ze zdumieniem rozejrzał się dookoła. 

- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytał.

background image

-

Zaraz się dowiesz. Siadaj - rzekł lord Blake, wskazując mu 

fotel obok księcia i księżnej. - Opowiem ci pewną historię.

-

Jeśli o Georginie... - zaczął zapalczywie sir William.

-

Również - przerwał mu lord Blake. - Przede wszystkim 

jednak   o   Priscilli   Inglewood   i   Bertramie   Falkhurście. 

Siadaj, Will - powtórzył, wciskając go w stojący za nim 

fotel.

-

Jeszcze   nie   widziałam,   żeby   kogoś   tak   zdecydowanie 

namawiano do zajęcia miejsca - zauważyła panna Glyn.

Lord Blake uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do 

kominka i oparłszy się o marmurowy gzyms, zwrócił w stronę 

audytorium.

-

A więc - zaczął - pewnego razu był sobie pewien lord i 

pewna   lady,   o   sercach   przepełnionych   zazdrością   i 

nienawiścią do pewnej bardzo w sobie zakochanej pary 

młodych   ludzi.   A   że   ów   lord   i   owa   lady   byli   bardzo 

samolubni   i   okrutni,   wymyślili   intrygę,   która   miała 

zniszczyć szczęście kochanków.

-

Posłuchaj, Theo - przerwał mu sir William - jeśli myślisz, 

że będę spokojnie siedział i wysłuchiwał tych bzdur...

-

Niegrzecznie   jest   przerywać   komuś   w   pół   zdania   - 

background image

zauważyła z powagą księżna.

Lord Blake kontynuował więc opowieść z pomocą panny 

Glyn, która uzupełniała ją o bardziej dramatyczne i barwne 

opisy tego, jak to sir William został wyprowadzony w pole.

- Uważacie mnie za durnia? - zawołał z furią William, 

kiedy opowieść dobiegła końca. - Sądzicie, że uwierzę w te 

ckliwe   bajdy?  Wiem,   co   słyszałem  i  widziałem!   Sądzicie,  że 

uwierzę   wam,   a   nie   własnym   oczom   i   uszom?   Georgina   i 

Falkhurst są kochankami i nie ma znaczenia, co o tym my ślą jej 

lojalni przyjaciele!

Panna Glyn powiedziała spokojnie:

-

Mamy   tu   złożone   pod   przysięgą   zeznanie   pani   Foote, 

słynnej   krawcowej,   którą   miał   pan   okazję   poznać, 

stwierdzające, że lady Inglewood zleciła jej wykonanie na 

wasz zaręczynowy bal dwóch identycznych sukni. Jedną 

włożyła lady Inglewood, gdy w poniedziałkowy wieczór 

odgrywała rolę Georginy.

-

Wspaniale - zadrwił sir William. - Ile zapłaciłeś pani Foote 

za to oświadczenie, Theo?

Oczy lorda Blake'a niebezpiecznie się zwęziły.

-   Jestem   przede   wszystkim   twoim   przyjacielem,   Will, 

background image

proszę cię więc, nie oskarżaj mnie o przekupstwo i szantaż. Ja, 

chociaż mógłbym, nie oskarżam cię o głupotę. 

- William - odezwała się z powagą księżna - wiem, że 

odrzucasz to, co tu dziś usłyszałeś. Uznanie tej prawdy to tak 

jak nagła utrata gruntu pod nogami. Musisz być jednak dzielny 

dla   dobra   panny   Fairfax   i   swego   własnego.   Otwórz   serce   i 

rozum na to, co przed chwilą usłyszałeś, tak wygląda prawda.

-

Theo zebrał złożone pod przysięgą oświadczenia - wtrącił 

książę.   -   Wszystkie   zaprzeczają   rzekomym   schadzkom 

Falkhursta z panną Fairfax. Theo jest w stanie udowodnić, 

że w żadnej z wymienionych sytuacji, panny Fairfax nie 

mogło tam być.

-

Zostałeś wykorzystany, Will - powiedział spokojnie lord 

Blake -haniebnie wykorzystany. Nie jest łatwo z tym się 

pogodzić, wiem, ale dla spokoju twojego sumienia musisz 

uwierzyć we wszystko, co ci powiedziałem. Co jest gorsze: 

uwierzyć w niewinność panny Fairfax czy w kłamstwa, 

które tak cię zatruły?

Sir William powoli przenosił wzrok z jednej twarzy na 

drugą, podczas gdy kolor jego własnej z każdą chwilą coraz 

bardziej   przypominał   popiół,   a   żołądek   coraz   bardziej 

background image

podchodził   mu   do   gardła.   W   końcu   zatrzymał   wzrok   na 

Blake'u i w milczeniu przez dłuższy czas go obserwował. Nagle 

jęknął i wybiegł z pokoju, zanim zmaltretowany żołądek zdążył 

się pozbyć swojej zawartości.

Lord Blake pobiegł za nim.

-

Biedny chłopiec - szepnęła księżna.

-

Falkhurst   i   Priscilla   muszą   za   to   odpowiedzieć   - 

oświadczył książę.

-

I pomyśleć, że znając kogoś przez całe życie, można go 

nie znać wcale - dodała w zadumie księżna.

Chwilę później lord Blake wrócił do salonu.

-

Jak on się czuje? - zapytała księżna.

-

Wątpię,   czy   w   ciągu   najbliższych   dwóch   tygodni   jego 

żołądek będzie w stanie cokolwiek przyjąć - odparł Blake, 

zagłębiając   się   w   fotelu.   -   Szkoda   chłopaka   -   dodał   z 

westchnieniem. - Czy tak samo było po twojej rozmowie z 

panną Fairfax?

-

Gorzej   -   odparła   Katharine.   -   Georgina   od   wtorku 

wieczorem nie opuszcza swojego pokoju. Nie chce jeść ani 

z nikim rozmawiać.

-

Nie wiedziałem.

background image

-

Nie mówiłam ci - powiedziała, wzruszając ramionami. - 

Właściwie,   nie   martwię   się   tym.   W   końcu   dojdzie   do 

siebie.

-

To   musi   być   trudny   dla   pani   okres,   panno   Glyn   - 

zauważyła księżna.

-

Bywało gorzej - odparła Katharine, wzruszając ponownie 

ramionami. 

Sir   William,   który   bardziej   przypominał   ducha,   wrócił 

wreszcie do salonu.

-

Uważam - powiedział drżącym głosem - że winien jestem 

wszystkim przeprosiny. Źle się zachowałem, podczas gdy 

wy staraliście się jedynie pomóc mi.

-

Nie   musisz   przepraszać,   Williamie   -   odparł   książę.   - 

Każdy młody człowiek w twojej sytuacji zrobiłby to samo.

-

Boże,   szkoda,   że   nie   umarłem!   -jęknął   sir   William, 

opadając   na   fotel   i   kryjąc   głowę   w   ramionach.   -   Jak 

mogłem być tak ślepy?

-

Falkhurst   i   Priscilla   bardzo   sprytnie   wszystko 

zaplanowali   -   powiedział   lord   Blake.   -   Musieli   działać 

szybko, żeby cię zaskoczyć i nie dać czasu na otrzeźwienie.

-

Ale dlaczego? - zawołał sir William, podnosząc głowę. - 

background image

Dlaczego zrobili to mnie? Nam?

-

Najwyraźniej   lord   Falkhurst   wierzył,   że   to   on   jest 

wybrańcem   panny   Fairfax   -   odparła   księżna.   -   Kiedy 

ogłoszono wasze zaręczyny, jego zazdrość i gniew stały się 

nie do opanowania. I wszystko wskazuje na to, że Priscilla 

wykorzystała   okazję,   aby   zranić   swoją   największą 

rywalkę. Zazdrość, Williamie, to straszny przeciwnik.

-

Muszę   się   z   nią   zobaczyć   -   rzekł   sir   William,   patrząc 

błagalnie   na   pannę   Glyn.   -   Muszę   porozmawiać   z 

Georginą.

-

Jeszcze nie teraz - powiedziała cicho Katharine. - Ona już 

wie to, o czym pan dowiedział się przed chwilą, i sądzę, że 

to dotknęło ją bardziej niż pańskie oskarżenia. Georginą 

potrzebuje   czasu.   Ja,   a   może   nawet   ona   sama, 

zawiadomimy pana, kiedy będzie w stanie zobaczyć się z 

panem.

-

Jeśli... w ogóle zechce -jęknął i ponownie ukrył twarz w 

dłoniach.

Panna Glyn wróciła do Russel Court w dosyć ponurym 

background image

nastroju. Weszła na pierwsze piętro, czując w głowie zamęt, po 

czym, zamiast skierować się do swojego pokoju, zatrzymała się 

przed   sypialną   swojej   przyjaciółki   i,   odetchnąwszy   głęboko, 

zapukała do drzwi.

-

Tak? - odparł przytłumiony głos.

-

To ja, Georgino. Chciałabym z tobą porozmawiać.

-

Nie chcę nikogo widzieć.

-

Nonsens   -   powiedziała   Katharine,   mimo   protestów 

przyjaciółki   wchodząc   do   środka.   I   zamknęła   za   sobą 

drzwi. 

Panna   Fairfax,   w   szlafroku,   z   luźno   opuszczonymi   na 

ramiona   włosami,   stała   przy   oknie,   patrząc   przed   siebie 

niewidzącymi oczami.

-

Pięknie wyglądasz - skomentowała panna Glyn.

-

Odejdź, Kate - rzuciła z westchnieniem panna Fairfax. - 

Nie jestem w towarzyskim nastroju.

-

Biedactwo. Musisz się więc przełamać, ponieważ mam 

zamiar tu zostać.

-

Doprawdy, Kate - westchnęła ponownie panna Fairfax, 

kładąc się na łóżku i zwijając w kłębek - czy ty w ogóle nie 

uznajesz prywatności?

background image

-

Nie, jeśli widzę kogoś takiego jak ty - rzuciła panna Glyn, 

siadając   obok   przyjaciółki.   -   Nie   jestem   w   stanie 

zrozumieć,   dlaczego   nie   chcesz   stanąć   do   walki.   To 

zupełnie   do   ciebie   niepodobne.   Dlaczego   się   poddałaś, 

Georgino?

-

A   niby   co   miałabym   zrobić?   -   zapytała   panna   Fairfax, 

wyrywając   rękę   z   uścisku   panny   Glyn.   -   Wydrapać 

Priscilli oczy? Uderzyć Falkhursta w twarz? Dać anons w 

„Gazette"?

-

Wszystko jedno - odparła panna Glyn z powagą. - Tylko, 

na Boga, coś zrób!

-

Dlaczego? Co to da? Czy wymaże z pamięci koszmar, 

który przeżywam od kilku dni? I te wszystkie potworne 

rzeczy,   które   William   mówił   o   mnie?   Czy   zwróci   mi 

utracone szczęście?

-

Nie, ale przynajmniej będzie ci lżej.

-

Jakim cudem?

-

Manipulowano   tobą   i   Williamem.   Czujesz   się   więc 

zraniona   i   bezsilna,   jak   nigdy   dotąd   i,   co   zrozumiałe, 

czujesz   odrazę.   Ale   jeśli   z   tym   coś   zrobisz,   odzyskasz 

wpływ na swoje życie. A wtedy, jak sądzę, zaczniesz sama 

background image

siebie traktować lepiej niż teraz.

-

Jakie to ma znaczenie? - zauważyła z goryczą Georgina. - 

Nie wyjdę za mąż w czerwcu. Nie odzyskam przyjaźni i 

miłości Williama. Nie będę go kochać.

-

A chciałabyś? - zapytała ze zdumieniem panna Glyn.

-

Nie wiem! - zawołała ze złością panna Fairfax, uderzając 

pięścią w materac. - To dziwne, kochać go po tym, co mi 

powiedział   i   zrobił,   a   jednocześnie   nienawidzić,   że   tak 

uległ manipulacji, tak mnie zranił i nie ufał mi.

-

Nie on rozdawał karty.

-

To nie ma znaczenia.

-

Jesteś niemądra.

-

Wiem! Jeśli on mógł postępować głupio, dlaczego ja nie 

mogę. Jest we mnie tyle złości, bólu i przerażenia, Kate, że 

chwilami czuję, że już tego nie wytrzymam. Nigdy się tak 

nie czułam. Och, Kate, jestem taka nieszczęśliwa! - załkała.

Katharine wzięła przyjaciółkę w ramiona, tuląc i kołysząc 

jak dziecko.

-

Gdybym tylko mogła przestać o nim myśleć - mówiła 

panna Fairfax, szlochając. - Tak mi wstyd.

-

A jak myślisz, dlaczego sir William tak brutalnie wobec 

background image

ciebie postąpił? - zapytała panna Glyn. - Pomimo tego, co 

widział i słyszał, wciąż cię kochał. Wciąż kochał kobietę, 

która,   jak   sądził,   haniebnie   go   zdradziła,   i   nienawidził 

siebie za to.

-

On   nadal   mnie   kocha?   -   zapytała   panna   Fairfax, 

odsuwając się od przyjaciółki, aby spojrzeć jej w twarz. - 

Pomimo tych wszystkich paskudnych rzeczy, które o mnie 

myślał?

-

Tak sądzę.

-

Jakie to... dziwne.

-

Nie bardziej niż to, że ty go kochasz, pomimo wszystko.

-

Ale to jest różnica.

-

Jaka?

-

W   porządku,   Kate,   może   i   nie   ma   różnicy.   Ale   ja 

przynajmniej nie wierzyłam w te wszystkie kłamstwa o 

nim. Podczas gdy on wierzył w każde oskarżenie, które z 

takim   okrucieństwem   rzucał   mi   w   twarz.   Jak   mogę   go 

dalej   kochać,   jak   mogę   mu   przebaczyć,   wiedząc   to 

wszystko?

-

Dlaczego uważasz, że musisz? Mylisz się Georgino. Nikt 

nie miałby ci za złe, gdybyś podeszła do sir Williama i 

background image

napluła mu w twarz.

-

Mówisz od rzeczy! - zawołała panna Fairfax i nagle się 

roześmiała.

-

Ależ, Georgino, absurd to moja specjalność.

-

Jak   zwykle  przesadzasz  -  odparła  z  uśmiechem  panna 

Fairfax.   -Ostatnio,   jak   sądzę,   nie   miałaś   ku   temu   zbyt 

wielu   okazji.   Zmieniłaś   się,   Kate,   a   może   to   oni   cię 

zmienili? A co z twoim rewanżem?

-

Książę   ma   zamiar   wydać   bal   na   cześć   nowego 

ambasadora w Hiszpanii. Nie wiem jeszcze, kiedy ten bal 

się   odbędzie,   ale   książę   i   księżna   Insley   zapytają   jego 

wysokość, czy będziemy mogli wystawić w jego trakcie 

nasz mały melodramat. Na razie to jeszcze nic pewnego.

-

Przypuszczam, że przewidziałaś w nim rolę dla mnie?

-

Droga   Georgino,   występujesz   podczas   całego   trzeciego 

aktu!

-

A... William... też otrzyma w nim jakąś rolę?

-

Nie wiem. Mam nadzieję. W tej chwili nie jest w stanie 

myśleć   o   czymkolwiek   poza   horrorem,   który   nam 

wszystkim zafundował. Widzisz, on nawet nie wierzy, że 

kiedykolwiek   mu   wybaczysz.   Świadomość   tego,   co   ci 

background image

zrobił...   bardzo   nim   wstrząsnęła.   -   Katharine   wzięła 

głęboki oddech. - On... chce się z tobą zobaczyć.

Blada twarz panny Fairfax nagle stała się szara.

-

O Boże, Kate, co ja mam zrobić?

-

Nie   wiem,   Georgie   -   powiedziała   cicho   Katharine.   - 

Bardzo mi przykro, ale nie wiem. Theo i ja, a nawet książę 

i   księżna,   chcielibyśmy   widzieć   was   znowu   razem, 

podczas gdy Jeremy i Tommy Carrington chcieliby oblać 

go smołą i oblepić piórami, a potem ściąć mu głowę. Część 

mnie chciałaby zobaczyć sir Williama powieszonego na 

najwyższym maszcie, inna natomiast... żałuje go. A sam sir 

William stracił nadzieję na szczęście w chwili, gdy ujrzał 

Priscillę i Bertiego odgrywających swoją scenę. Dałabym 

wszystko, żeby ci móc doradzić, Georgino, ale nie potrafię. 

Ten problem musisz rozwiązać sama.

Następnego   dnia  rano   panna   Fairfax   weszła   do  pokoju 

śniadaniowego, gdzie Katharine Glyn i Jeremy Fairfax siedzieli 

przy porannym posiłku.

-

Georgina! - zawołała ze zdumieniem panna Glyn.

background image

-

Dzień dobry wszystkim - powiedziała panna Fairfax, po 

czym podeszła do stolika, nalała sobie do filiżanki kawy, 

wzięła z tacy grzankę i usiadła przy stole.

-

Jak dobrze znowu cię widzieć - rzekł Jeremy, uśmiechając 

się do niej ciepło. - Stęskniliśmy się już za tobą.

-

Napisałam do Williama- powiedziała cicho panna Fairfax. 

- Prosiłam, żeby przyszedł do mnie dziś po południu.

-

Dobry Boże, dlaczego?! - Jej brat nie krył oburzenia.

-

Ponieważ muszę z nim porozmawiać - wyjaśniła chłodno.

-

Brawo! - Siedząca po przeciwnej stronie stołu panna Glyn 

wzniosła   toast,   unosząc   filiżankę   z   herbatą.   -   Życzę   ci 

szczęścia, Georgino.

Po południu, gdy panna Fairfax nerwowo spacerowała po 

salonie, pomyślała, że będzie jej ono dziś bardzo potrzebne. 

Boże, czyżby straciła rozum, decydując się na napisanie tego 

listu do Williama? Jej niepewność i niezdecydowanie zdawały 

się rosnąć z każdą minutą.

Wreszcie rozległo się ciche pukanie do drzwi i Wainwright 

wprowadził   jej   byłego   narzeczonego   do   pokoju,   po   czym 

dyskretnie wycofał się i zamknął za sobą drzwi. 

Panna   Fairfax   została   sam   na   sam   z   Williamem 

background image

Athertonem.   Zmiany,   jakie   zauważyła   w   jego   wyglądzie, 

głęboko nią wstrząsnęły. Twarz miał bladą i wymizerowaną, a 

ubranie wisiało na nim, jakby schudł parę kilo.

-

Dziękuję, że zechciałaś się ze mną widzieć. - Jego głos 

brzmiał głucho w ciszy salonu.

-

Nie wyglądasz najlepiej - powiedziała miękko.

-

Mam... za sobą trudny tydzień.

-

Proszę, usiądź. - Wskazała ręką fotel, stojący naprzeciwko 

kanapy, na której po chwili sama usiadła.

Sir   William   ani   na   chwilę   nie   spuszczał   wzroku   z   jej 

twarzy, podczas gdy ona ani na chwilę nie spuszczała wzroku 

ze swoich kolan.

-

Napisałaś...   -zaczął   sir   William.   -Z   twojego   listu 

zrozumiałem, że... chcesz ze mną rozmawiać.

-

Tak.

W salonie znowu zaległa cisza.

-

Posłuchaj, jeśli to jest dla ciebie... - zaczął ponownie.

-

Och nie, to nie tak - przerwała mu szybko. - Tylko to takie 

trudne.   -Nie   wiem...   od   czego   zacząć,   a   nawet,   co   tak 

naprawdę chcę powiedzieć.

-

Ja wiem, co powinienem powiedzieć - odparł z przejęciem 

background image

sir William.

-

Tak?

Gwałtownie wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po 

leżącym przed kanapą dywanie.

-

Posłuchaj - rzekł w końcu, zatrzymując się przed panną 

Fairfax. - Zraniłem cię, rzucając publicznie oskarżenie i... 

zdradzając   miłość   i   zaufanie,   jakimi   mnie   kiedyś 

obdarzyłaś. Ja tę twoją miłość czy też przyjaźń zabiłem. 

Wiem, że nigdy nie wróci to, co między nami było, ale 

wspomnienia będę nosił w sercu aż do końca życia. Wiem, 

że nigdy nie wybaczysz mi tego, co ci zrobiłem. Ale... ale 

proszę cię, Georgino, proszę tylko o to, żebyś mnie nie 

nienawidziła. Masz, oczywiście, do tego prawo, bardziej 

niż kiedykolwiek na świecie. Tylko że... - przesunął drżącą 

dłonią   po   włosach   -ja   nie   mogę   tego   znieść.   Proszę, 

powiedz   mi,   że   pewnego   dnia   przestaniesz   mnie 

nienawidzić. Że taki dzień nastąpi, Georgino. Błagam cię, 

daj mi chociaż cień nadziei.

-

Williamie   -   powiedziała   spokojnie   panna   Fairfax   - 

sprawiłeś, że cierpiałam tak, jak chyba nikt na świecie. Nie 

sądziłam, że to zniosę.

background image

-

Dobry   Boże,   Georgino!   -zawołał   William,   rzucając   się 

przed panną Fairfax na kolana. - Powiedz tylko, że kiedyś 

przestaniesz mnie nienawidzić, błagam cię. 

-

Mój słodki Williamie - szepnęła, wplatając palce w jego 

jedwabiste włosy. Nagle poczuła, jak ogarniają spokój. - 

Nie   nienawidzę   cię.   Ja   ciebie   kocham.   Pokochałam   od 

pierwszej   chwili   i   nie   przestałam   kochać   nawet   na 

sekundę.

Spojrzał   na   nią   jak   człowiek   bliski   śmierci   na   pustyni, 

który nieoczekiwanie dociera do oazy.

-

A ponieważ cię kocham - ciągnęła panna Fairfax - i wiem, 

że zostałeś bezwzględnie wykorzystany, bardzo mi łatwo 

ci wybaczyć.

-

Niech Bóg ci błogosławi, Georgino - zawołał, szlochając, i 

łzy popłynęły mu po policzkach.

Panna Fairfax przyciągnęła jego głowę do piersi.

-

Och, mój ukochany - szepnęła. - Byliśmy na samym dnie 

piekła   i   cierpieliśmy   męki,   bo   byliśmy   sami.   Gdyby   to 

miało się powtórzyć, idźmy tam razem.

-

Razem? - William niemal stracił oddech.

-

Czyżbyś zapomniał, że kiedyś prosiłeś mnie o rękę? Nie 

background image

porzucisz mnie przed ołtarzem, mam nadzieję?

-

A   więc...   wciąż   chcesz   wyjść   za   mnie?   Po   tym,   co   ci 

zrobiłem?

-

Po tym, co zrobiono nam - poprawiła go panna Fairfax. - 

Tak, mam zamiar.

Sir William spojrzał na nią tak jak człowiek, któremu nagle 

pomieszało się w głowie, po czym przyciągnął ją do siebie i 

wziął w objęcia.

- Tak jest o wiele lepiej - powiedziała w chwilę później.

William siedział teraz obok niej na kanapie. Jej ramiona 

obejmowały jego szyję, a głowa spoczywała na jego piersiach.

-

Zrobię   wszystko,   abyś   była   szczęśliwa,   Georgino, 

przysięgam! -powtarzał żarliwie. - Sprawię, że zapomnisz 

o tym koszmarze, przez który musieliśmy przejść.

-

Och   nie,   Will,   nie   rób   tego.   Nie   chcę   zapomnieć. 

Widziałam cię od dobrej i złej strony, a ty widziałeś, jak 

cierpię, i jak łatwo mnie zranić. To, co się stało, odmieniło 

nas oboje. Nie możemy tego odrzucać. Myślę, że właśnie 

dzięki   temu   jesteśmy   lepsi.   Większość   młodych   ludzi 

przed ślubem nie wie, jak się zachowa w chwili próby. My 

już wiemy i nie wolno ci myśleć, że stało się coś, czego 

background image

powinniśmy   się   wstydzić.   Kochaliśmy   się,   gdy   inni   w 

takiej sytuacji zerwaliby natychmiast wszelkie łączące ich 

więzy. Zostaliśmy poddani ciężkiej próbie i najważniejsze, 

że wyszliśmy z niej zwycięsko. 

22

Grałaś kiedyś w sztuce? - zapytał lord Blake pannę Glyn, 

gdy   na   balu   u   księcia   regenta   poprawiali   kostiumy   przed 

wyjściem na scenę.

-

Raz   -   powiedziała,   przyglądając   się   swemu   odbiciu   w 

lustrze. -W dzieciństwie.

-

Czy była tam jakaś gorąca scena miłosna?

-

Nie nazwałabym jej gorącą- odparła, poprawiając perukę. 

-Miałam   wtedy   dziesięć   lat   i   grałam   rolę   Beatrycze,   a 

moim   partnerem   był   Benedykt,   jedenastoletni   syn 

miejscowego   pastora.   Z   tego,   co   pamiętam,   nie   byłam 

wówczas zbyt tą grą poruszona.

-

Nieczuła istota. Mam nadzieję, że dziś będzie inaczej.

-

Nie przypominam sobie żadnej gorącej sceny w naszym 

scenariuszu - zauważyła z powagą panna Glyn.

background image

-

Możemy   przecież   odegrać   tę   scenę   identycznie   jak 

Falkhurst i Priscilla tamtego wieczoru... Najlepsi aktorzy 

zawsze improwizują.

-

Nie tym  razem.  Wielkie dzięki. Nie  chcę wyglądać  na 

zmieszaną. 

Spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się.

-

A mogłabyś być zmieszana?

-

Mając tak arystokratyczne audytorium? Z pewnością.

-

No   trudno   -   rzekł   Blake   z   westchnieniem.   -   Musimy 

przenieść nasz eksperyment na inny dzień. Ale lepiej miej 

się   na   baczności,   Kate.   Moja   ciekawość   wymaga 

zaspokojenia.

-

Ciekawość, jak mówią, to pierwszy stopień do piekła.

-

Śmierć to bardzo atrakcyjne zakończenie.

-

Twoja miłosna scena z każdą minutą coraz bardziej się 

komplikuje.

-

Improwizacja, jak już powiedziałem, to istotna część gry.

-

Czy ta sentencja jest gdzieś wyryta w kamieniu?

-

Och nie, w znacznie bardziej podatnym materiale.

Nie chcąc dać się wprawić w zakłopotanie, Katharine - 

pomimo przyspieszonego bicia serca - odważnie spojrzała jego 

background image

lordowskiej mości w oczy i odparowała:

-

Miałeś   dużo   okazji,   żeby   sprawdzić   prawdziwość   tego 

twierdzenia, jak sądzę.

-

Nie tak znowu wiele, jak niektórzy usiłują ci wmówić.

-

Nie   bądź   taki   skromny!   Z   tego,   co   słyszę,   pod   tym 

względem nie masz sobie równych.

-

Ma pani ostry język, panno Glyn. 

-

Przydaje się... w improwizowanych sytuacjach.

Lord   Blake   uśmiechnął   się   zniewalająco   i   już   szykował 

jakąś   celną   ripostę,   gdy   ktoś   gwałtownie   zapukał   do   drzwi 

zamienionego na garderobę pokoju.

Jeremy Fairfax wsunął głowę, mówiąc, że do sali weszła 

właśnie jego siostra w sukni z pamiętnego balu zaręczynowego, 

budząc wśród zebranych zrozumiałą sensację.

-

Wszyscy są już na swoich miejscach - powiedział. - Myślę, 

że nie ma na co czekać.

-

Chciałabym jak najszybciej mieć to już za sobą. Gdybym 

tylko nie musiała wkładać tej przeklętej peruki!

-

Współczuję ci - powiedział Blake, zatrzymując się przed 

nią. -Przyznaję, że będę tęsknił do twoich ciemnych loków.

Palce   prawej   dłoni   Blake'a   przez   chwilę   gładziły   blond 

background image

pukle   peruki,   po   czym,   elektryzując   całe   ciało   Katharine, 

przesunęły się w dół po jej nagim ramieniu, następnie dotarły 

do karku, podczas gdy kciuk przesunął się w kierunku brody i 

uniósł do góry jej głowę.

-

Katharine,   ty   masz   w   sobie   siłę...   -   zaczął   Blake,   ale 

przerwały mu trzy szybko po sobie następujące puknięcia 

do drzwi.

-

Książę! - zawołała panna Glyn. - Są gotowi?

W oczach lorda Blake'a widać było rozczarowanie. Wolno 

wypuścił   ją   z   ramion   i   ruszył   w   stronę   drzwi.   Katharine 

szczęśliwa,   że   wyszła   obronną   ręką   z   opresji,   odetchnęła 

głęboko, starając się jak najszybciej odzyskać tak potrzebną jej 

dziś zimną krew.

-

Gotowa? - zapytał Blake.

-

Mam   nadzieję   -   mruknęła,   zaniepokojona   płomiennym 

spojrzeniem jego szarych oczu. Przez moment, gdy ruszył 

w   jej   kierunku,   obawiała   się,   że   znowu   weźmie   ją   w 

ramiona, ale tuż przed nią zatrzymał się nagle, aby podać 

jej ramię i po chwili bez słowa opuścili garderobę.

Po niespełna trzytygodniowych przygotowaniach służba 

księcia   regenta   przygotowała   wspaniały   bal   na   cześć 

background image

najnowszego   angielskiego   ambasadora.   Na   bal   zaproszono 

osoby   z   najwyższych   kręgów   towarzyskich.   Zgodnie   z 

przyjętymi   regułami   sir   William   Atherton,   Fairfaksowie, 

Carringtonowie jak również Peter Robbins nie powinni byli w 

nim uczestniczyć, ale otrzymali książęcą dyspensę. Obecność 

Egertonów, lorda Braxtona oraz księcia i księżnej Insley była ze 

zrozumiałych względów oczywista.

Zażywny   książę   regent   powoli   wszedł   po   schodach   na 

niewielkie   podium   w   odległym   końcu   sali   balowej   i   kiedy 

ostatnie uderzenie dzwonu oznajmiło północ, uniósł do góry 

ręce, prosząc o ciszę. 

-   Drodzy   przyjaciele   -   powiedział,   uśmiechając   się 

łaskawie do zebranych gości. - Przygotowałem dziś dla was 

prawdziwą ucztę duchową. Małe  divertissment,  jeśli nie macie 

nic   przeciwko   temu.  A   tableau,  sztukę   lub   jak   kto   woli 

misterium. Waszym zadaniem będzie rozpoznać odtwarzane 

przez aktorów postacie. Proszę jedynie o zachowanie ciszy, aż 

aktorzy skończą grę. Panie i panowie, oto  Intryga,  ]

Q

)  autorzy 

wkrótce zostaną ujawnieni.

Dookoła rozległy się gromkie oklaski i książę, kłaniając się 

ponownie, wrócił na swoje miejsce. Wszystkie oczy zwróciły się 

background image

w   kierunku   podium,   gdy   prowadzące   na   nie   boczne   drzwi 

otworzyły się i ukazała się w nich elegancko ubrana para.

-

Czy to czasem nie Priscilla Inglewood? - szepnęła lady 

Jersey do lady Montclair.

-

Ja też tak sądzę, ale kim jest ten mężczyzna?

-

Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że jest podobny do 

lorda Falkhursta. Widziałam, jak wchodził ubrany w taki 

właśnie płaszcz.

-

Ale dlaczego udają aktorów? - zapytała lady Montclair, 

szybko jednak umilkła, uciszona syknięciami siedzących w 

pobliżu gości.

Tymczasem przedstawienie zaczęło się.

-

Suknia gotowa? - zapytał aktor swojej blond towarzyszki.

-

Oczywiście - odpowiedziała aktorka. - Peruka również. A 

co z tym durniem, Adonisem?

-

Moja historyjka o cudzołóstwie doprowadziła go do białej 

gorączki.   List,   w   którym   donosisz   o   mojej   planowanej 

schadzce   z   Glorianną,   dobije   go.   Kiedy   odegramy   dziś 

wieczorem   naszą   scenę,   będzie   musiał   uwierzyć,   że 

Glorianna i ja jesteśmy kochankami, a on stał się z tego 

powodu dla wszystkich pośmiewiskiem.

background image

-

Jesteś pewien, że pokojówka doda środka nasennego do 

herbaty Glorianny i zostawi otwarte boczne drzwi?

-

Zbyt wiele mi zawdzięcza, Panno Doskonała, aby mogła 

sprawić nam zawód. Pamiętaj, żebyś, udając Gloriannę, 

nie odezwała się słowem. Naszemu Adonisowi mógłby się 

nie spodobać twój północny akcent.

-

Nie jestem głupia, lordzie Fiend

8

Musimy stanąć tak, żeby 

światło padało na suknię. Suknia i peruka upewni go, że to 

ja jestem jego ukochaną narzeczoną. Zagraj dobrze swoją 

rolę, a twój przeciwnik będzie zniszczony.

-

I twój również. Nikt o niczym się nie dowie. 

-

Zbrodnia doskonała - zachichotała aktorka.

-

A   naszą   zemstą   będzie   widok   twarzy   Glorianny,   gdy 

Adonis   oskarży   ją   o   zdradę.   Tej   nocy   zapomnę   o 

wszystkich   upokorzeniach,   których   przez   nich 

doświadczyłem.

-

A ja o tych, które zawdzięczam tej dziewce. Nadszedł 

wreszcie czas zemsty.

-

Dosyć! - zawołał nagle lord Falkhurst, idąc w kierunku 

podium, na którym odgrywała się cała scena. - Nie będę tu 

stał i pozwalał się obrażać przez tych oszustów ani chwili 

fiend (ang.) - diabeł, szatan (przyp. red.).

background image

dłużej!   Przepuśćcie   mnie,   słyszycie!   Wylądujecie   w 

kryminale! Obydwoje!

-

Coś mi się zdaje - odezwał się książę regent, podchodząc 

do lorda Falkhursta, który dotarł już na środek sali -że to 

pan, milordzie, znajdzie się w kryminale, a nie panna Glyn 

i lord Blake, jeśli się pan natychmiast nie uspokoi.

Szmer   przebiegł   po   sali,   gdy   do   zaintrygowanej 

publiczności dotarło, kto kryje się pod maskami aktorów.

- Wasza wysokość! - zawołała lady Inglewood, rzuciwszy 

się   w   stronę   księcia.   -   Chyba   nie   wierzysz   w   te   nikczemne 

kłamstwa.

- Ależ właśnie uwierzyłem - odparł z uśmiechem książę.

Szmer na sali nasilał się.

-

Poza tym, w jaki sposób rozpoznaliście siebie w sztuce, 

skoro nikt ani razu nie wymienił waszych nazwisk?

-

To  jakaś  intryga!  -  grzmiał  lord Falkhurst.  -  Przeklęta, 

brudna intryga, aby mnie zniszczyć. - Wciąż wrzeszczał i 

jego atak był tak zaciekły, że ci, którzy znajdowali się w 

pobliżu, zaczęli się od niego odsuwać. Nawet książę się 

cofnął.

-

Milordzie   -   zawołał   książę   regent   i   rozwścieczony 

background image

Falkhurst odwrócił się do przyszłego monarchy - wydaje 

mi się, że twój protest jest trochę przesadny.

Sala zatrzęsła się od śmiechu.

Nagle do sprawców swojego upadku zbliżyła się panna 

Fairfax z pałającą gniewem twarzą.

-

Oskarżam was oboje o nikczemną potwarz - zawołała. - 

Wtargnęliście   do   mojego   domu,   zastraszyliście   służbę, 

truliście   mnie  i  niewiele   brakowało,   a   zniszczylibyście 

najczystszą miłość. Nazwaliście mnie dziwką. Jesteście jak 

szakale   usiłujące   nasycić   się   trupem   mego   honoru   i 

szczęścia.

-

Przysięgam   przed   Bogiem   -   oświadczył   donośnym 

głosem sir William Atherton, stając u boku panny Fairfax - 

że lord Falkhurst i lady Inglewood zatruli mój umysł tak 

nikczemnie,   że   nie   jestem   w   stanie   spokojnie   o   nich 

myśleć. Posłużyli się mną w swojej grze jak pionkiem, aby 

mnie unicestwić i pozbawić honoru kobietę, którą kocham. 

Wasz widok - rzekł do zszokowanej pary - budzi we mnie 

odrazę.

Chlusnął   szampanem   Falkhurstowi   w   twarz   i   rozbił 

kielich   u   jego   stóp.   Szmer   przebiegł   po   sali,   lecz   zanim 

background image

zszokowani goście zdołali dojść do siebie, do Falkhursta i lady 

Inglewood zbliżył się lord Egerton.

-

Za parę, która splugawiła mój dom! - zawołał i cisnął swój 

kielich   z   szampanem   do   stóp   bladej   jak   ściana   lady 

Inglewood.

-

Nie będę- tu stał i słuchał tych idiotyzmów ani chwili 

dłużej -wybuchnął lord Falkhurst.

Usiłował wydostać się z sali, ale czyjeś ręce skutecznie mu 

w tym przeszkodziły. Próbował w innym kierunku, po czym 

jeszcze   w   innym,   ale   za   każdym   razem   był   brutalnie 

odpychany.

On i lady Inglewood stali samotnie, a dookoła nich wrogi 

krąg utworzony przez przyjaciół Georginy Fairfax. Falkhurst 

czuł, jak zaczyna go ogarniać panika.

Ci,   którzy   utworzyli   krąg,   jeden   po   drugim,   od   lorda 

Braxtona   do   Elizabeth   Carrington,   rzucali   swoje   oskarżenia, 

przypominając   kłamstwa,   które   Falkhurst   i   lady   Inglewood 

rozsiewali w ciągu minionych trzech tygodni.

-

To...   to   oburzające!   -   wykrztusiła   z   trudem   lady 

Inglewood. - Jak śmiecie... Jak śmiecie mówić takie rzeczy 

o mnie?

background image

-

Jak ty śmiałaś sączyć truciznę do ucha sir Williama? - 

zawołała stojąca na podium panna Glyn.

background image

-

Jestem   córką   hrabiego!   Nie   będę   stała   bezczynnie   i 

wysłuchiwała wyzwisk jakiejś wiejskiej prostaczki.

-

Cóż to, uciekasz, Priscillo? - zawołał lord Blake. - Czyżbyś 

się bała sądu równych sobie?

-

Zostaliście zdemaskowani - rzekł książę regent, wchodząc 

do   środka   kręgu.   -Na   nic   się   nie   zdadzą   protesty   i 

zapewnienia   o   niewinności.   Mam   tu   złożone   pod 

przysięgą   oświadczenia   dwudziestu   ludzi   honoru 

-powiedział,   podnosząc   do   góry   plik   dokumentów   - 

obalające wszystkie kłamstwa i insynuacje, które z takim 

upodobaniem   rozsiewaliście   dookoła,   i   uznaję   was 

winnymi zawiązania najbardziej podstępnej intrygi, z jaką 

miałem   do   czynienia.   Oświadczam   wam,   że   jesteście 

zrujnowani. Lady Inglewood, będzie pani pariasem wśród 

własnej sfery - rzekł książę. -Odtąd wszystkie drzwi będą 

przed   panią   zamknięte.   Żadnemu   mężczyźnie   ze 

szlachetnego   rodu   nie   wolno   będzie   pani   poślubić. 

Natomiast   pan,   lordzie   Falkhurst,   którego   udział   w   tej 

aferze był bardziej haniebny, zostanie pozbawiony tytułu i 

wszystkich   dóbr.   Pański   majątek   w   Hampshire   mam 

zamiar przekazać w prezencie ślubnym sir Williamowi i 

background image

pannie Fairfax.

Lady Inglewood osunęła się bez czucia na ziemię, a na sali 

zawrzało.

-

Szczęśliwa? - zapytał lord Blake.

-

Nie -  odpowiedziała Katharine  Glyn. -  Jak  można  być 

szczęśliwym, kiedy się patrzy na takie marne stworzenia. 

Ale jestem... wdzięczna. Dziękuję ci, Theo.

23

Osiem  dni  po   wydarzeniach  na  balu   u  księcia  regenta, 

Wainwright wszedł do biblioteki, aby zapytać, czy panna Glyn 

zechce przyjąć księżną Insley.

-

Dobry Boże, Wainwright, straciłeś rozum, żeby trzymać 

jej   wysokość   w   holu?   Wprowadź   ją   natychmiast, 

człowieku! -zawołała panna Glyn, zrywając się z fotela i w 

pośpiechu poprawiając suknię.

-

Ależ, panno Glyn, pani sama uprzedzała mnie, że nie ma 

jej dla nikogo.

-   Wainwright,   nie   mów   głupstw,   tylko   zrób   to,   o   co 

prosiłam.

background image

Po   chwili   majordomus   wprowadził   księżną   Insley   do 

biblioteki.

-

Cieszę się, że zastałam panią w domu - powiedziała z 

uśmiechem, ściskając rękę panny Glyn.

-

Przynajmniej nie wywołuję skandali w wielkim świecie, 

tak? -zapytała z przekąsem panna Glyn.

-

Gdybym się tego obawiała, nie byłoby mnie tutaj. Szukam 

Thea. 

Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.

-

Na Boga, dlaczego szuka go pani u mnie?

- Ponieważ obydwoje od siedmiu dni nie dajecie znaku 

życia. Książę podejrzewa nawet, że spiskujecie, jak tu zniszczyć 

arystokrację, żeby Theo nie musiał dziedziczyć księstwa.

Panna Glyn uśmiechnęła się.

-   Zapewniam,   że   nic   takiego   państwu   nie   grozi. 

Zagrzebałam się w książkach, nie widziałam pani syna i nie 

mam   pojęcia,   gdzie   może   być.   Jednakże   z   tego   co   wiem, 

znikanie   bez   słowa   na   długo   to   chyba   jego   zwyczaj. 

Prawdopodobnie   tak   właśnie   zrobił.   Cóż   mogłoby   teraz 

trzymać go w Londynie? Kto wie, może właśnie pojedynkuje 

się z Percym o rękę Phoebe Lovejoy. 

background image

- Wolałabym raczej, żeby walczył o pani rękę, panno Glyn.

-

Moją? - zdziwiła się Katharine. - Proszę o wybaczenie, 

wasza miłość, ale czy na pewno pani wie, co mówi? Nie 

mam ani urody, ani majątku, ani tytułu - niczego, co by za 

mną przemawiało. Nie nadaję się na pani synową, księżno. 

Insleyowie zawsze zawierają właściwe związki, każdy o 

tym wie.

-

Ja   jednak   się   upieram,   nie   mogłabym   sobie   wymarzyć 

lepszej synowej niż Diablica z Hampshire.

Panna Glyn patrzyła na nią ze zdumieniem.

-

Czyżby ostatnio polubiła pani sherry?

-

Jakże bardzo brakowało mi pani fantazji - powiedziała 

księżna, tłumiąc śmiech. -Jak się pani czuje, panno Glyn?

-

Bardzo dobrze, dziękuję, księżno.

-

Doprawdy? Nie powiedziałabym. Jest pani blada i ma 

sińce pod oczami.

-

Pochlebstwo   jest   pani   obce   -   zauważyła   z   uśmiechem 

panna Glyn.

-

Nie uznaję nudnych konwersacji ani pustosłowia. Czy ma 

pani jakieś zmartwienie?

-

Ja? Skądże! Dlaczego?

background image

-

Może dlatego, moja droga, że nie widziałaś Theodore'a 

już od siedmiu dni.

Twarz panny Glyn pobladła jeszcze bardziej.

-

No cóż... przyznaję, że jest mi trochę przykro. Po tym 

wszystkim, cośmy razem przeżyli z powodu Georginy i 

Williama, to nagłe zniknięcie bez słowa...

-

To bardzo bezduszne.

-

Można by nawet pomyśleć, że mnie unika. Oczywiście, 

nie miałabym do niego pretensji, gdyby nawet tak było. 

Często   postępuję   dosyć   dziwacznie,   jak   to   określa 

Georgina, i...

- Katharine, czy ty kochasz mojego syna? - zapytała cicho 

księżna.

Panna Glyn nagle zaczęła szlochać. Przycisnęła dłoń do 

ust, usiłując stłumić łkanie, ale nie na wiele to się zdało. Łzy 

strumieniem popłynęły jej po policzkach.

-

No, no, moja  droga - powiedziała księżna, tuląc ją do 

siebie. -Nie ma powodu do łez.

-

Jestem potwornie głupia - wyrzuciła z siebie panna Glyn, 

usiłując nabrać powietrza w płuca. Uwolniła się z objęć 

księżnej i szybko otarła łzy. - Proszę o wybaczenie. Moje 

background image

nerwy trochę mnie ostatnio zawodzą.

-

Nie mów głupstw, moja droga - zaprotestowała księżna. - 

Tu nie ma nic do wybaczania. A ja jestem pewna, że Theo 

uwielbia wszystkie twoje dziwactwa. Jest zbyt uczciwy i 

szczery, żeby w tak ważnej sprawie robić jakieś uniki.

-

Będzie,   co   będzie   -   powiedziała   panna   Glyn,   biorąc 

głęboki oddech i zmuszając się do uśmiechu. - Może pani 

uspokoić   księcia,   że   monarchii   nie   grozi   przewrót. 

Przyszła tu pani w poszukiwaniu lorda Blake'a, ale mogę 

panią zapewnić, iż ten dom to ostatnie miejsce na ziemi, 

gdzie   mógłby   być.   Oczywiście   bardzo   się   cieszę   z   tej 

wizyty   -dodała   nagle,   biorąc   księżną   pod   ramię   i 

prowadząc ją w stronę drzwi. -To było urocze tete-a-tete. 

Musimy koniecznie spotkać się kiedyś znowu.

-

Panno Glyn, czy mam rozumieć, że pani mnie wyrzuca?

-

O Boże, czyżbym była aż tak obcesowa?

Księżna przez chwilę obserwowała ją uważnie, po czym 

uśmiechnęła się i pocałowała ją w policzek.

- Myślę, że bardzo się mylisz, moja droga. Mam wrażenie, 

że   to   jest   właśnie   to   miejsce,   skąd   Theo   zechce   łaskawie 

przypomnieć nam o swoim istnieniu. Adieu, Katharine.

background image

Po chwili księżna Insley opuściła rezydencję Fairfaksów. 

Wainwright,   zamykając   frontowe   drzwi,   pomyślał,   iż   nigdy 

jeszcze   nie   widział   swojej   młodej   pani   tak   bladej   i 

przygnębionej. Kiedy poinformował ją, że Georgina i Jeremy 

wybrali się na raut do Carringtonów i mają nadzieję, iż do nich 

dołączy, skinęła tylko głową, po czym oznajmiła, że idzie do 

swojego   pokoju   i   nie   będzie   jadła   kolacji.   Majordomus   z 

niepokojem   obserwował,   jak   wolno   wchodzi   po   schodach   i 

zastanawiał się, czy nie powinien posłać po doktora Lindleya,

Jednak doktor niewiele by pomógł pannie Glyn. Dotarłszy 

do   swojego   pokoju,   zdjęła   suknię,   włożyła   nocną   koszulę   i 

usiadła w bujanym fotelu. Czuła się nieszczęśliwa, odrzucona i 

samotna jak nigdy. Nikogo, poza sobą, nie obwiniała o to. To 

przecież ona okazała się aż tak głupia, żeby zakochać się w 

Blake'u. Trudno mieć pretensję do jego lordowskiej mości, że 

nie   zachował   się   honorowo.   Najwyraźniej   jego   elokwencja   i 

wrodzony dar przyciągania wszystkich żądnych małżeństwa 

kobiet popchnęły go w końcu na ścieżkę, którą wcale nie miał 

zamiaru   podążać.   Skorzystał   więc   z   pierwszej   okazji,   aby 

zdystansować   się   od   spekulacji   co   do   swoich   przyszłych 

zamierzeń.   Po   tym,   czego   doświadczył   od   kierującej   się 

background image

chorobliwą   ambicją   Priscilli   Inglewood,   panna   Glyn   w 

najmniejszym stopniu nie mogła go za to winić.

Osiem dni. Właściwie dziwiła się nawet, że przeżyła je w 

zupełnie niezłej formie. To okropne widowisko, które zrobiła z 

siebie   przed   księżną,   nie   może   się   już   więcej   powtórzyć.   I 

pomyśleć, że mogła aż tak bardzo się odkryć! Musi koniecznie 

wziąć się w garść. Jest słynną Diablicą z Hampshire i nie może 

łkać na ramieniu księżnej oraz całymi dniami zastanawiać się, 

co Theo Blake zrobił ze swoim życiem.

Przeklinała   swoją,   z   takim   trudem   zdobytą,   reputację   i 

obrzucała arystokratów najgorszymi epitetami, jakie znała. Po 

czym znów po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, co też ten 

cholerny Blake robił w ciągu ostatnich ośmiu dni, nie zważając 

na łzy roszące jej policzki.

Późnym   wieczorem   ósmego   dnia   po   balu,   lord   Blake 

zatrzymał zaprzęg siwków przed swoim londyńskim domem, 

rzucił   wodze  Scrantonowi   i  zeskoczył  na   chodnik,  czując   w 

obolałych kościach każdy kilometr przebytej drogi. Pomyślał, 

że zrobić ponad trzysta kilometrów w jeden dzień, choćby i 

background image

najlepiej resorowanym faetonem, to jednak męka.

Wszedł   do   domu,   oddał   lokajowi   płaszcz,   kapelusz   i 

rękawice i poszedł na górę do swojej sypialni. Maxwell czekał 

już   na   niego   i   powstrzymując   się   od   komentarzy   na   widok 

brudnego   ubrania,   zauważył   jedynie,   że   kąpiel   gotowa,   a 

kolacja na stole. Lord Blake, stwierdziwszy, że jego ubranie nie 

jest   jedyną   rzeczą,   która   cuchnie,   najpierw   wziął   kąpiel, 

rozkoszując się gorącą wodą, która, usuwając brud i zmęczenie, 

przywracała mu ludzki wygląd.

Kolację zjadł w swoim pokoju, pochwalił zakup nowych 

mebli, którego Maxwell dokonał na jego życzenie i upewnił się, 

że   realizację   zmian,   które   zarządził   w   Rosebriar   w   ciągu 

ostatnich siedmiu dni, powierzył właściwej osobie, po czym 

zrezygnowawszy   z   przejrzenia   przygotowanej   mu   przez 

Maxwella korespondencji, zdecydował się na kieliszek brandy i 

życzył Maxwellowi dobrej nocy.

Siedząc   przed   płonącym   kominkiem   z   kieliszkiem   w 

jednym ręku i cygarem w drugim, czuł się tak, jakby uszło z 

niego   powietrze.   Gdyby   ktoś   widział,   jak   pracuje   podczas 

minionych   ośmiu   dni,   musiałby   dojść   do   wniosku,   że   chce 

popełnić samobójstwo. Roześmiał się cicho. Samobójstwo było 

background image

ostatnią rzeczą, o której by teraz pomyślał, chociaż... znowu się 

roześmiał, śmierć jest zawsze wzruszającym zakończeniem.

Wypił brandy, rzucił cygaro w ogień, zgasił lampę i z ulgą 

wyciągnął się na łóżku. Niewiele spał od słynnego balu, ale był 

zbyt zajęty i samotny, aby poświęcać na sen więcej niż parę 

godzin dziennie. Teraz jego myśli skupiały się na jednej postaci 

i jednym pragnieniu.

Pomimo   zmęczenia   nie   mógł   zasnąć.   Mijały   kolejne, 

wybijane przez zegar godziny, a sen wciąż nie przychodził. W 

końcu zrezygnowany zapalił stojącą przy łóżku nocną lampę i, 

oparłszy się na wysoko ułożonych poduszkach, spędził w tej 

pozycji parę kolejnych minut. Przeżył osiem samotnych dni, 

przeżyje jedną więcej samotną noc.

Po kolejnych minutach przewracania się z boku na bok, 

wstał   z   łóżka,   włożył   szlafrok   i   zaczął   nerwowo   krążyć   po 

pokoju. Szaleństwem byłoby wychodzić z domu o tej porze. 

Wszystko było przygotowane dopiero na rano.

Kiedy jednak zegar wybił trzecią po północy, zdecydował, 

że to już rano. Zrzucił szlafrok, wciągnął spodnie z kozłowej 

skóry,   długie   buty   i   białą   koszulę,   pospiesznie   przejechał 

grzebieniem   po   włosach   i   zszedł   na   dół.   Maxwell, 

background image

zaniepokojony dochodzącymi z sypialni jego lordowskiej mości 

odgłosami, wyszedł do holu.

-

Czy   coś   się   stało,   milordzie?   -   zapytał,   z   niepokojem 

obserwując, jak jego pan narzuca na siebie pelerynę.

-

Wychodzę,   Max   -   powiedział   lord   Blake,   wciągając 

rękawice.

-

Pozwoli pan, milordzie, że ośmielę się wskazać na bardzo 

późną porę.

-

Lepiej późno niż wcale, Max. Moja żona i ja powinniśmy 

wrócić przed zmrokiem. Dopilnuj, żeby wszystko było w 

porządku   -   odparł   lord   Blake,   zanim   zniknął   za 

frontowymi drzwiami i zbiegł po schodach w kierunku 

podjazdu.

-

Oczywiście, sir... żona, sir?

Kilka   minut   później   lokaj   panny   Glyn   był   równie 

zszokowany jak Maxwell.

-

Panno   Glyn,   panno   Glyn!   -   szeptał   zdesperowany, 

zastanawiając się, czy nie będzie musiał potrząsnąć swoją 

panią. - Proszę się obudzić, panno Glyn, błagam panią!

-

Co się stało, Wainwright? - jęknęła, z trudem otwierając 

oczy.

background image

-

To lord Blake, panienko. Jest na dole i żąda widzenia się z 

panią. Nie chce wyjść, panienko.

-

Theo? - zawołała, siadając gwałtownie na łóżku. - Tutaj? 

Teraz?

-

Tak,   panienko.   Czy   mam   zawołać   Rossa,   aby   go 

wyrzucił?

- Nie waż się! - zawołała z furią, wyskakując z łóżka.

Pospiesznie wciągnęła szlafrok i nie zwracając uwagi na 

potargane włosy i bose stopy, zbiegła po schodach i po chwili z 

bijącym mocno sercem stanęła przed Blakiem.

-

Witaj, cudzoziemcze - powiedziała, bezskutecznie usiłując 

uspokoić bijące nieprzytomnie serce.

-

To nie trwało aż tak długo - zauważył z uśmiechem Blake. 

- Dobrze cię znowu widzieć, Kate. 

-

Nie rozumiem, dlaczego aż osiem dni odmawiałeś sobie 

tej   przyjemności   -  powiedziała   chłodno,   starając   się  nie 

ulec zniewalającej mocy jego uśmiechu.

-

Jesteś rozdrażniona.

-

Nie jestem. Żadna dobrze wychowana kobieta nie może 

być   rozdrażniona.   Jestem   tylko   nieco   wytrącona   z 

równowagi.

background image

-

Boże,   jak   się   za   tobą   stęskniłem   -   szepnął   Blake   i 

aksamitny ton jego głosu sprawił, że nagle poczuła, jak 

przez   jej   ciało   przebiega   dreszcz.   -   Muszę   z   tobą 

porozmawiać. Sam na sam.

Nie odwracając od niego wzroku, jakby jego szare oczy 

trzymały   ją   na   uwięzi,   poleciła   Wainwrightowi   wracać   do 

łóżka.

-

Ależ   panno   Glyn!   -   zaniepokoił   się   stary   sługa.   -   To 

nieprzyzwoite.

-

Wracaj do łóżka, Wainwright. Dotrzymam towarzystwa 

jego lordowskiej mości - powtórzyła Katharine, wciąż nie 

odwracając wzroku od lorda Blake'a.

-

Ale...

-

Wainwright!

-

Pan Fairfax nie pochwaliłby tego - prychnął majordomus.

-   Wyjdź!   -   powtórzyli   jednocześnie   panna   Glyn   i   lord 

Blake.

Westchnąwszy głęboko, Wainwright z ociąganiem opuścił 

hol.

Kilka   minut   trwało,   zanim   Katharine   była   w   stanie 

wyzwolić się spod władzy zniewalających szarych oczu.

background image

- Czy coś się stało, Theo? Coś złego? - zapytała w końcu.

- Tak - przyznał. - Właściwie stało się coś złego. Mam 

dosyć mojej  samotności.  Dosyć samotności w  domu  i dosyć 

samotności w moim łóżku. Pomyślałem, że ty masz ten sam 

problem, Kate. Postanowiłem więc, że musimy się pobrać.

Patrzyła na niego, jakby nie rozumiała, co do niej mówi.

-

Pobrać? Z kim? 

Usta Blake'a zadrżały.

-

Ze sobą, ty okropna kobieto. Teraz. Zaraz.

-

W koszuli nocnej?

-

W   ten   sposób   zaoszczędzimy   trochę   czasu   -   odparł   z 

uśmiechem.

-

Upiłeś się?

-

O nie! - odparł i odgarnąwszy burzę ciemnych loków z 

karku, położył jej dłoń na ramieniu. - Nie mogę sobie na to 

pozwolić. Dziś muszę być trzeźwy jak nigdy. - Przyciągnął 

ją do siebie.

-

Nie zrobiłeś... nic, aby mnie przekonać, że mnie kochasz 

-zaprotestowała. - Nie powiedziałeś ani słowa o miłości. 

-

Wszystko, co mówię i robię, wypływa z miłości do ciebie - 

wyszeptał, biorąc ją w ramiona. - Dobrze o tym wiesz.

background image

-

Jesteś zbyt pewny siebie. Nie zapytałeś mnie jeszcze, co 

do ciebie czuję.

-

Nie muszę pytać. Kochasz mnie, prawda?

-

Tak,   naturalnie,   że   tak.   Wolałabym   jednak   sama   ci   to 

powiedzieć.

-

Więc?   -   powiedział,   a   jego   usta   znalazły   się 

niebezpiecznie blisko jej ust.

-

Kocham   cię,   Theo   -   wyszeptała,   gdy   lord   Blake, 

zerwawszy   ostatnie   hamujące   go   więzy,   mocno   ją   do 

siebie przytulił i pocałował z całą od tak dawna tłumioną 

namiętnością.

W odpowiedzi Katharine zarzuciła mu  ręce na szyję, z 

żarliwością oddając zarówno uścisk, jak i pocałunek.

-

O Boże, Kate - powiedział, całując jej czoło, policzek - 

miałem zamiar przyjść do ciebie rano, poślubić w południe 

i  zaraz   potem   porwać   do   Rosebriar,  gdzie   moglibyśmy 

swobodnie się sobą nacieszyć. Nie chciałem jednak czekać 

do rana.

-

Tak   się   cieszę,   że   nie   czekałeś   -   odparła,   przyjmując   i 

oddając pocałunki. - Kto to jest Rosebriar?

Lord Blake stłumił śmiech.

background image

-

To   urocza   wiejska   posiadłość,   którą   poleciłem 

przygotować   do   przyjęcia   na   miesiąc   miodowy   pewnej 

młodej   pary.   Nie   muszę   dodawać,   że   doglądałem 

wszystkiego osobiście.

-

Ach, to tam właśnie byłeś?

-

Zgadłaś!

Katharine z całej siły wbiła piętę w palce jego stopy.

- Co ty, do diabła, sobie myślałeś, wyjeżdżając tak bez 

słowa i trzymając mnie w niepewności przez osiem długich 

dni? — zawołała ze złością.

Blake miał ochotę się roześmiać, a jednocześnie wziąć ją 

znowu w ramiona.

-

Niełatwo to wyjaśnić - rzekł. - Sam do końca tego nie 

rozumiem. Wiem tylko, że tak bardzo cię pragnąłem, że 

gdybym cię zobaczył, porozmawiał z tobą, to mógłbym cię 

porwać i wywieźć bez ślubu, a przecież nie mogłem tego 

zrobić.

-

Dlaczego?

Przez chwilę obserwował ją w milczeniu.

-

Zgodnie z tym, co powiedział twój wierny Wainwright, to 

byłoby nieprzyzwoite.

background image

-

Tak, jakby mi na tym zależało.

-

Kate... 

-

Theo, czy ty mnie słuchałeś? Byłam bardzo nieszczęśliwa! 

Gdybyś mi o wszystkim powiedział, zgodziłabym się bez 

wahania.   Nie   może   być   nic   gorszego   niż   te   siedem 

okropnych dni. Poza tym życie z tobą w grzechu byłoby 

całkiem przyjemne.

Blake wybuchnął śmiechem.

-

O, nie. To nie byłby dobry pomysł. Musisz się poświęcić. 

Nie ścierpiałbym złośliwości na temat mojej żony. Lepiej 

jak   wszystko   odbędzie   się   zgodnie   z   dobrymi 

obyczajami... chociaż trochę.

-

Boże   -   westchnęła   ciężko.   -   Ten   człowiek   nie   ma 

skrupułów, gdy idzie do łóżka z połową rozpustnic w tym 

kraju, a ze mną musi być taki szlachetny.

-

Wybacz, kochana - odparł Blake, ponownie okrywając ją 

pocałunkami. - Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie trudne. 

Próbowałem się czymś zająć, ale nie pomagało. Poza tym 

prace   w   Rosebriar   jeszcze   trwają,   chociaż   twój   ślubny 

prezent już na ciebie czeka. Będziemy mogli przenieść się 

do Tryton Hall w następnym miesiącu. Chyba spodoba ci 

background image

się mieć Athertonów za sąsiadów, nieprawdaż?

Twarz panny Glyn nagle stała się kredowobiała.

-

Co powiedziałeś? - wyszeptała.

-

Ta   sprawa   zajęła   mi   kilka   dni.   Musiałem   się   ostro 

targować. Ten twój kuzyn to straszny sknera, ale Tryton 

Hall jest znowu twój.

Lord   Blake   nie   był   w   stanie   powiedzieć   nic   więcej, 

ponieważ   Katharine   zaczęła   go   dosłownie   obsypywać 

pocałunkami,   jednocześnie   przepraszając   za   wszystkie 

złośliwości, jakich mu nigdy nie szczędziła.

Uśmiechnął się i spojrzał na nią spod oka.

-

Ja i moje zmaltretowane palce wybaczamy ci. 

Wtuliła twarz w jego ramiona.

-

Jesteś   kochanym,   słodkim,   cudownym   mężczyzną   i 

uwielbiam cię!

-

A więc wyjdziesz za mnie? 

Znowu go pocałowała.

-

Ty wiesz, że tak. Nie mogłabym być szczęśliwa bez ciebie. 

Tryton  Hall! Wciąż  nie mogę  w  to  uwierzyć.  To  jakieś 

szaleństwo,   Theo.   Będę   okropną   księżną.   Poza   tym 

Insleyowie zawsze zawierają znakomite związki.

background image

-

Będziesz  wspaniałą  księżną,   a  ja  nie  wyobrażam  sobie 

lepszej żony niż ty, najdroższa.

Panna Glyn uśmiechnęła się do ukochanego.

-

Zawsze potrafisz powiedzieć coś miłego.

-

Mam... specjalny patent w kieszeni - mruknął Blake, drżąc 

pod   dotykiem   jej   rąk.   -   A   biskup   Londynu   mieszka 

zaledwie dwie przecznice dalej. 

-

Ale z ciebie spryciarz, Theo. Pomyślałeś o wszystkim.

-

Niezupełnie   o   wszystkim   -   zawołała   panna   Fairfax, 

pochylając się nad balustradą podestu pierwszego piętra. - 

Będzie wam potrzebna druhna.

-

I drużba -- dodał Jeremy Fairfax, stając u boku siostry.

-

Widzisz, Blake, mieliśmy audytorium.

-

Na to wygląda - westchnął.

-

Załatwimy   się   z   nimi   później   -   szepnęła,   delikatnie 

muskając ustami jego usta.

-

Doskonale.

-

A co z biskupem? - zapytał Jeremy.

Lord Blake z westchnieniem oderwał się od narzeczonej.

-

Chyba będziemy ich musieli zabrać ze sobą.

-

Skoro   tak,   nalegam,   żeby   twoi   rodzice   również   byli 

background image

obecni.

-

Daj spokój, Kate, bądź rozsądna.

-

Ja zawsze jestem rozsądna - odparła panna Glyn. - Jeśli 

mam być członkiem twojej rodziny, to chcę, aby to stało się 

przy pełnej aprobacie księcia i księżnej. Nie uważam, żeby 

to dla nich była miła niespodzianka, gdy nieoczekiwana, 

niechciana i trochę stuknięta synowa złoży im rano wizytę. 

Muszą być o wszystkim uprzedzeni.

-

No, dobrze - odparł lord Blake z westchnieniem. - To 

wymaga jednak pewnych zmian w ustalonej już ceremonii 

ślubnej.   Katharine   i   ja   -   zawołał   do   rozbawionego 

dwuosobowego audytorium - idziemy do biskupa, a wy 

się szykujcie. Spotkamy się w domu moich rodziców przy 

Grosvenor Square. I nie zapomnijcie wziąć ze sobą pantofli 

rannych dla mojej uroczej panny młodej - rzekł, biorąc ją 

ponownie w ramiona. -Nie chciałbym, aby w noc poślubną 

śmiertelnie się zaziębiła.

Pół godziny później, gdy zaspany i raczej skonsternowany 

biskup   Londynu,   panna   Glyn   oraz   Fairfaksowie   czekali   w 

salonie   Insleyów,   lord   Blake   pobiegł   na   górę   po   rodziców. 

Wesoło pogwizdując jakąś niezbyt cenzuralną piosenkę, wszedł 

background image

do ich sypialni i zaczął bezceremonialnie budzić ojca.

Halo, pater, czas wstawać - zawołał. - Maman, ty także.

Usiadł na brzegu łóżka, podczas gdy książę i księżna, tak 

brutalnie wyrwani ze snu, usiłowali dojść do siebie.

-

Theo,  co  tu  się  dzieje, u  licha?  -  zapytała księżna,  nie 

kryjąc niezadowolenia.

-

Czy  wiesz, która  godzina?  - wymamrotał  książę.  - Jak 

możesz być tak nieodpowiedzialny?

-

Mon   cher   papa,  ależ   ja   właśnie   jestem   jak   najbardziej 

odpowiedzialny   -   odparł   z   oburzeniem   lord   Blake.   - 

Wiedziałem,   ponad   wszelką   wątpliwość,   że   będziecie 

chcieli   być   obecni   na   ślubie   swojego   syna   i   dziedzica. 

Przyszedłem więc poprosić, żebyście zeszli na dół.

-

Na ślubie? - powtórzyli jednocześnie książę i księżna.

-

Diablicy z Hampshire i moim - odparł lord Blake, śmiejąc 

się   szeroko.   -   Panna   Glyn   uparła   się,   że   powinniście 

dowiedzieć   się   o   ślubie   przed   ceremonią.   Oryginalny 

pomysł, nieprawdaż? Nie marudźcie więc. Nie wypada, 

żeby biskup czekał tak długo.

O   godzinie   czwartej   nad   ranem,   w   obecności   biskupa 

Londynu,   lord   Blake   włożył   pannie   Glyn   na   palec   ślubną 

background image

obrączkę, po czym biskup ogłosił ich mężem i żoną. Lord Blake 

natychmiast   skorzystał   z   okazji,   aby   wziąć   pannę   młodą   w 

objęcia.

-

Pocałuj mnie, Kate - powiedział.

-

Och, naprawdę, Theo - westchnęła lady Blake - mógłbyś 

pomyśleć o czymś bardziej oryginalnym.

W ślubnym orszaku rozległy się chichoty.

-

Słodka Kate - odparł pan młody drżącym głosem - niech 

twój pocałunek uczyni mnie nieśmiertelnym.

-

I   tak   zapewne   się   stanie   -   odpowiedziała   lady   Blake, 

zarzucając małżonkowi ramiona na szyję i całując go do 

utraty tchu.

To   szokujące   zachowanie   wzbudziło   aplauz 

zgromadzonych osób. Radosnym okrzykom i wiwatom jeszcze 

długo nie było końca.

-

Wiesz - szepnęła małżonkowi do ucha lady Blake - myślę, 

że mimo wszystko, spodoba mi się małżeńskie życie.

-

Dopilnuję tego osobiście - odparł.