background image
background image

 

Olivia Gates 

 

Stworzeni dla siebie 

background image

PROLOG 

 
Sześć lat wcześniej 

 

- Bogowie chodzą po ziemi! 

Stłumiony okrzyk przyjaciółki sprawił, że Clarissa D'Agostino zmarszczyła gniew-

nie brwi. Próbowała zetrzeć plamę ze swojej szyfonowej sukni koloru lawendy. Nie mu-

siała  jeść  tej  przejrzałej  śliwki.  No  pięknie!  Jako  księżniczka  Castaldini  powinna  się 

umieć zachować na przyjęciu. Wygląda na to, że cztery lata spędzone w Stanach Zjedno-

czonych  i  skończone  z  wyróżnieniem  studia  na  Harvard  Business  School  w  ogóle  nie 

przygotowały jej do publicznych wystąpień. 

Plama nie dawała się usunąć. 

- O czym ty właściwie mówisz? - spytała z irytacją. 

- Mówię o... Bóg tam stoi prawdziwy! 

Clarissa obróciła się. Ale nie po to, żeby podziwiać bóstwo, lecz żeby sprawdzić, 

czy aby przyjaciółka nie nadużyła już alkoholu. 

Luci energicznie się wachlowała. 

-  Myślałam,  że  jego  profil  jest  szczytem  doskonałości.  Tymczasem  en  face  jest 

wprost powalający. 

Clarissa wbiła w nią zdumione spojrzenie. 

Luciana Montgomery, której feministyczne przekonania i amerykańska część krwi 

w  żyłach  przytłumiły  castaldinijskie  pochodzenie,  była  ostatnią  kobietą  na  ziemi,  którą 

Clarissa podejrzewałaby o tak gwałtowne zachwyty nad mężczyzną. Nigdy dotąd nie wi-

działa  Luci  tak  reagującej  na  kogokolwiek.  Ani  w  Stanach,  gdzie  razem  chodziły  do 

szkoły i gdzie nie byle jakie chłopaki stale uganiały się za pełnym życia rudzielcem, ani 

w Castaldini, pełnym niezwykle przystojnych mężczyzn. Luci zawsze powtarzała, że je-

dynymi mężczyznami na świecie wartymi ślinienia się byli bracia Clarissy, i może jesz-

cze kilku jej kuzynów. A i tak na widok żadnego z nich nie zachowywała się w taki spo-

sób. Ze zdumieniem przyglądała się przyjaciółce. Tymczasem szaleństwo Luci zaczynało 

sięgać absurdu. Chwyciła Clarissę za ramię, ścisnęła i zapiszczała z podniecenia: 

T L

 R

background image

- Patrzy w naszą stronę! 

- Gotowa byłam przysiąc, że wypiłaś tylko jeden kieliszek szampana, Luci. - Obró-

ciła się, żeby obejrzeć fenomen, który tak wstrząsnął najbardziej zrównoważoną na świe-

cie dwudziestodwuletnią kobietą. - Będę musiała sprawdzić, czy ktoś... 

Słowa uwięzły jej w gardle. 

Sala balowa była pełna mężczyzn, których Clarissa nie znała. Nie było jej tak dłu-

go... Zawsze też stroniła od życia dworskiego. W rezultacie była jedynym członkiem ro-

dziny królewskiej, o którego istnieniu niemal wszyscy zapomnieli. Co zresztą bardzo jej 

odpowiadało. A przecież natychmiast dostrzegła tego, który wywarł na Luci takie wraże-

nie. 

Był tylko jeden mężczyzna, którego widziała Clarissa. 

Nie  był  bogiem.  Żaden  z  boskich  wizerunków,  które  kiedykolwiek  widziała,  nie 

dorównywał mu. Nikt nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić kogoś takiego. Ona na pew-

no nie. Z trudem mogła uwierzyć, że istniał naprawdę. 

A jednak. I patrzył w ich stronę. W jej stronę! 

Serce skoczyło jej do gardła. Czas stanął w miejscu. Rzeczywistość uleciała w dal. 

Cały świat ograniczył się do jednego. Do jego oczu. Było w nich burzowe niebo poprze-

cinane  błyskawicami,  których  cała  potęga  skupiona  była  na  niej.  Lecz  tak  naprawdę 

wprawiło ją w drżenie coś jeszcze, co dostrzegła w jego spojrzeniu. Było to odbicie jej 

stanu. Niewiarygodne zdumienie świadomością obecności drugiej osoby. 

Nagle zamrugał i odwrócił głowę. Przez mgłę, która spowiła jej umysł, dostrzegła, 

czemu zerwał ten kontakt wzrokowy. Jej ojciec. 

Król  Benedetto  stanął  przed  mężczyzną  z  szerokim  uśmiechem...  Ostatni  raz  wi-

działa taki w dzieciństwie. 

Nieznajomy spojrzał na króla, jakby go nie poznał. Ojciec coś mówił, tamten słu-

chał. W pewnym momencie Clarissa zauważyła, że całkiem nieświadomie zbliżała się do 

nich krok za krokiem, nie dostrzegając nikogo dookoła, pchana przemożną potrzebą śle-

dzenia  wydarzeń.  Nagle  mężczyzna  odwrócił  się  gwałtownie  i  wbił  w  nią  intensywne 

spojrzenie. 

T L

 R

background image

Zatrzymała się. Jej serce stanęło z przerażenia, jakby dostała się pod zimny prysz-

nic. 

Nie mogła się mylić. W jego oczach zobaczyła lód. Wrogość. A to oznaczało tylko 

jedno. Myliła się. To nie zauroczenie zobaczyła poprzednio w jego spojrzeniu. Tylko jej 

się zdawało. Przypisała mu własne uczucia. 

Nim zdążyła otrząsnąć się ze zgrozy i rozczarowania, mężczyzna odwrócił się i od-

szedł. 

Stała bez ruchu. Po chwili, z oddali, jakby z innego świata, dotarł do niej głos Luci. 

- Boże, co to było? 

Clarissa nie mogła pozbierać myśli. Nie potrafiła wydusić ani słowa. 

- To był Dziki Iron Man - usłyszała cichą odpowiedź.  

Obróciła  się  na  pięcie.  Ten  głos  należał  do  Stelli.  Od  dzieciństwa  przyprawiała 

Clarissę  o  gęsią  skórkę.  Na  szczęście  były  dalekimi  kuzynkami  i  Clarissa  nie  miała 

okazji poznać wszystkich jej możliwości. I wcale tego nie chciała. 

Tymczasem Luci nie wytrzymała. 

- To znaczy? - spytała. 

-  Ferruccio  Selvaggio  -  ciągnęła  Stella  -  magnat  żeglugowy,  który  w  wieku 

trzydziestu dwóch lat jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Jest jak żelazna kula 

do  kruszenia  murów.  Wzniósł  się  tak  wysoko  w  tak  młodym  wieku,  stratowawszy 

każdego,  kto  ośmielił  się  stanąć  mu  na  drodze.  Stąd  jego  przezwisko,  które  zresztą 

oznacza to samo co jego prawdziwe imię i nazwisko. 

- Twoim zdaniem, rzecz jasna - powiedziała Luci z przekąsem. 

-  Zdaniem  wszystkich.  On  budzi  postrach.  Lecz  sądząc  po  entuzjazmie  naszego 

króla,  nie  ma  zamiaru  się  tym  przejmować,  jeśli  tylko  będzie  inwestował  w  Castaldini 

wystarczająco dużo. Chociaż Ferruccio jest dosłownie bękartem... 

-  Moja  Stello,  mam  nadzieję,  że  nikt  nie  bierze  ciebie  za  wzór  osoby,  w  której 

żyłach  płynie  królewska  krew  -  dogryzła  Luci.  -  Byłoby  nie  w  porządku,  gdyby  przez 

ciebie wszystkim nam przypięto łatki snobistycznych jędz. 

Stella  wydęła  wargi.  Doskonała  piękność  zawsze  robiła  kwaśną  minę  z  wielką 

gracją, pełną wyższości i zmysłowości. Swoje prawdziwe oblicze ukazywała tylko innym 

T L

 R

background image

kobietom. Wiedziała, że żaden mężczyzna nie uwierzy, jeśli będą ją krytykować. Prędzej 

uzna, że robią to z zazdrości. 

-  Taki  mieszaniec  jak  ty,  Luciano  -  wysyczała  -  nie  musi  się  tego  obawiać.  Ale 

dzięki temu jesteś doskonałym towarem, jakiego on tutaj szuka. Masz w swoich żyłach 

dosyć  błękitnej  krwi,  żeby  zaspokoić  jego  potrzeby.  Wiadomo  przecież,  że  stara  się 

poprawić swoje pochodzenie. W zamian zaś oferuje tyle, że bierz, gdy tylko zdarzy się 

okazja. 

Clarissa odwróciła się i odeszła. Paskudne słowa Stelli spłynęły jak kwas na tamten 

podniecający moment. I nie miało znaczenia, że zdarzył się on tylko w jej głowie. Żal był 

rzeczywisty. 

Wmieszała się w tłum. W pewnym momencie coś sprawiło, że odwróciła głowę. 

To  on.  Szedł  tam,  gdzie  stała  jeszcze  przed  chwilą.  Wracał  do  niej?  Czyżby  się 

pomyliła w swojej ocenie? Ruszyła w jego kierunku. 

Tymczasem on wpatrywał się w Lucianę i Stellę. Wypytywał o nią? 

Znalazła  się  już  na  tyle  blisko,  że  wyraźnie  mogła  zobaczyć  pałające  spojrzenia 

obu kobiet. Usłyszała też jego głos. Głęboki, władczy... zalotny. 

Coś  skurczyło  się  w  jej  wnętrzu  jak  papier  spopielany  przez  płomienie.  Skręciła, 

przyspieszyła  kroku  i  prawie  wybiegła  z  sali  balowej  na  taras.  Oddychała  ciężko, 

łapczywie chwytając powietrze w płuca. 

Przestań. Głupia. 

Wszystko  to  sobie  wyobraziła.  Zafascynowanie  i  antypatię.  On  przez  cały  czas 

patrzył na Lucianę. A może patrzył w taki sposób na każdą kobietę? 

Odeszła na bok, w cień. Próbowała się uspokoić, nie dopuścić, by łzy spłynęły jej 

po policzkach. 

Mizerna  z  niej  była  księżniczka,  ale  ojciec  prosił,  żeby  aktywnie  włączyła  się  w 

życie  dworu  i  królestwa,  u  jego  boku,  w  miejsce  jej  matki.  Po  raz  pierwszy  w  życiu 

poprosił ją o cokolwiek. Nie mogła mu odmówić. Musiała wrócić do gości. 

Wyprostowała  bolący  kark,  zrobiła  krok  i...  z  impetem  wpadła  na  gorący  mur  z 

twardych męskich mięśni. Na niego! 

Odskoczyła, zaczęła nieskładne przeprosiny. Czuła okropny mętlik w głowie. 

T L

 R

background image

Stał jej na drodze ucieczki. Nie dotknął jej... nie musiał. Sama jego obecność była 

jak sidła, jak pułapka bez wyjścia. A potem uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. 

Patrzył na nią z hipnotyczną mocą. 

Skutek był taki sam jak za pierwszym razem. 

Pociemniało jej w oczach. Świat zawirował wokół niej. Miała wrażenie, że pożerał 

ją  wzrokiem.  Jego  usta  poruszyły  się  i  usłyszała  głos,  niezakłócony  gwarem  rozmów  i 

muzyką. Głos głęboki i dźwięczny, otaczający ją magicznym kokonem. 

- Wyjeżdżam. Ty także nie bawisz się tutaj zbyt dobrze. Jedź ze mną. 

Gapiła  się  na  niego.  Nikt  nie  powinien  być  obdarzony  wszystkim.  A  on  był.  Był 

dużo wyższy od niej. Górował nad nią. Przytłaczał ją. Miał sylwetkę olimpijskiego boga. 

Twarz gniewnego anioła. Emanował mocą i doskonałością. Odbierał jej oddech i mącił 

myśli. 

Był niebezpieczny. A przecież nawet jej nie dotknął. Był śmiertelnie groźny. Lecz 

nie tylko jego spojrzenie wywołało taki skutek. To było czyste, niezmącone... pożądanie. 

To właśnie wyobraziła sobie za pierwszym razem. Ale przecież nie wymyśliła jego 

lodowatego wzroku ani tego, że bez wahania poszedł do innej kobiety, która wpadła mu 

w oko. 

Jaką  grę  prowadził?  Na  pewno  oczekiwał,  że  każda  kobieta  na  jego  widok  straci 

rozum i padnie przed nim na kolana. I kiedy już podbił serce Luci i tego skorpiona Stelli, 

wrócił do niej. Dlaczego? 

Zbliżył  się.  Wprost  wibrował  czymś  ogromnym,  przytłaczającym.  Mogłaby 

przysiąc, że była to z trudem kontrolowana wściekłość. 

Stała bez ruchu, bez jednego słowa. 

Nagle ściągnął brwi. 

- Nie jesteś pewna, czy możesz mi zaufać? Nie wiesz, czy możesz? 

Mówił, jakby się znali od dawna. Wydało jej się to zupełnie naturalne. Ona także 

miała wrażenie, jakby znała go od zawsze. 

Ale wciąż się nie odzywała. 

-  Myślałem,  że  niepotrzebne  nam  formalne  ceregiele,  żeby  cieszyć  się  tym 

naszym...  -  wykonał  wymowny  gest  od  swego  serca  do  jej  -  związkiem  bez  krępującej 

T L

 R

background image

obecności  innych.  Ale  może  proszę  o  zbyt  wiele.  -  Westchnął  ciężko.  -  Wejdźmy  do 

środka. Poszukamy twojego ojca. On za mnie poręczy. 

Wiedział, kim była. 

Dlatego był z nią, a nie z kobietami, które naprawdę go interesowały. Nie był tu dla 

niej samej, ale dla księżniczki Clarissy D'Agostino, córki króla. Jak wszyscy mężczyźni, 

kiedy się dowiadywali o jej królewskim pochodzeniu. 

Stella  powiedziała,  że  potrzebował  trochę  błękitnej  krwi  dla  poprawienia  swego 

wizerunku. Może miała rację, a może nie. Lecz jednego Clarissa była pewna: on jej nie 

chciał. Dlaczego miałby? Jej nikt nie chciał. Nigdy. 

Ból i upokorzenie. Wargi jej drżały, kiedy powiedziała: 

- To nie będzie potrzebne, signore Selvaggio. 

- Znasz mnie? - spytał z wahaniem. 

-  Dużo  wiem  o  tobie.  Ferruccio  Selvaggio,  magnat  żeglugowy,  potencjalny 

inwestor w Castaldini. 

Uśmiechnął się, lecz napięcie w jego spojrzeniu nie znikło. 

-  Teraz  jestem  tylko  tym,  który  chciałby  się  cieszyć  twoim  towarzystwem  przez 

resztę wieczoru. Zjedz ze mną kolację. 

To nie była prośba. On żądał. Mogłaby zignorować taką formę, gdyby nie fakt, że 

wcześniej  on  zignorował  ją  i  zainteresował  się  jej  przyjaciółką  i  kuzynką,  a  wrócił  do 

niej, gdy tylko spostrzegł, że lepiej się nadawała do zrealizowania jego planów. 

Dumnie podniosła głowę, jak na księżniczkę przystało. Przybrała surowy, wyniosły 

wyraz  twarzy.  Po  raz  pierwszy  przyszło  jej  skorzystać  z  nauk  tuzina  nauczycieli 

dworskiej etykiety. 

-  Dziękuję  za  zaproszenie,  signore  Selvaggio.  Ale  moja...  sytuacja  nie  pozwala 

mi... przebywać z panem. Jestem przekonana, że znajdzie pan kogoś, kto będzie mógł. 

Zesztywniał.  Nozdrza  mu  zafalowały,  jakby  z  trudem  hamował  wściekłość  po 

otrzymanym policzku. Zrozumiał. Ona nie mówiła o swojej sytuacji tej konkretnej nocy. 

Dała mu posmakować jego własnego lekarstwa. Jeśli on interesował się nią ze względu 

na  jej  pozycję  społeczną,  ona  wyraźnie  dawała  mu  do  zrozumienia,  że  z  tego  samego 

powodu go nie chce. 

T L

 R

background image

Oczy mu rozgorzały. Zacisnął szczęki. Po chwili wzruszył ramionami. 

- Szkoda - powiedział. - Ale przyjdzie taki czas, że twoja... sytuacja sprawi, że nie 

będziesz miała wyboru i będziesz... musiała być ze mną. 

Lekko  skinął  głową,  obrócił  się  na  pięcie  i  wykonał  kilka  sztywnych  kroków. 

Dopiero wtedy obejrzał się przez ramię. 

- Do zobaczenia... wtedy - rzucił. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Obecnie  

 

Nareszcie. 

To  jedno słowo  dźwięczało  w  głowie  Ferruccia  Selvaggia,  wypełniało  mu serce  i 

duszę, napawało go radością, dumą i satysfakcją. 

Nareszcie dopadł Clarissę D'Agostino. 

Petentka  będzie  błagać  go  o  łaskawość.  Już  za  -  popatrzył  na  swojego  roleksa  - 

dwadzieścia minut. 

Długo,  bardzo  długo  czekał  na  tę  chwilę.  Sześć  lat.  Tak  długo  go  unikała. 

Lekceważyła  go.  Księżniczka,  przekonana,  że  jego  zdobyte  z  tak  wielkim  trudem  bo-

gactwo i potęga nie wystarczały, by mógł osiągnąć godzien jej status towarzyski. Status 

człowieka  dobrze  urodzonego.  Bo  ona,  dobrze  urodzona,  uważała,  że  bękart,  bez 

względu na to jak bogaty i wpływowy, nie zasługiwał nawet na odrobinę grzeczności. 

Lecz  mimo  swojej pogardy  Księżniczka  Wielka  i  Wyniosła stawi  się  zaraz przed 

nim,  by  spełnić  jego  żądania.  I  jeśli  wszystko  pójdzie  zgodnie  z  jego  planem,  a  miał 

niemal  pewność,  że  tak  właśnie  się  stanie,  będzie  musiała  spełniać  jego  życzenia 

znacznie dłużej i intensywniej, niż przypuszczała. Dopadł ją. Miał ją. 

Marzył o tym od pierwszej chwili, gdy ją ujrzał. Od pierwszego spojrzenia. 

Była to jego pierwsza wizyta na dworze królewskim. Obawiał się jej. Nie wiedział, 

jak zostanie przyjęty. Większość gości stanowiła członków rodziny D'Agostino. Jego tak 

zwaną rodzinę. 

Nie nosił ich nazwiska. Nie dali mu go, gdyż nie pochodził z legalnego związku. 

Nadali mu inne nazwisko, którego wciąż używał. Trwało to tak długo, że przyzwyczaił 

się do niego. 

O  tym,  że  pochodzi  z  rodu  D'Agostino,  dowiedział  się  już  dawno.  Wtedy 

gwałtownie  się  domagał,  by  fakt  ten  został  ujawniony.  Rodzice  gotowi  byli  dać  mu 

wszystko,  tylko  nie  to.  Wtedy  wykrzyczał  im  w  twarz,  co  mogą  zrobić  z  oferowanymi 

mu  miłością  i  pomocą.  I  dalej  radził  sobie  w  życiu  sam.  Wszystko  co  osiągnął, 

T L

 R

background image

zawdzięczał tylko sobie. Wspiął się na wyżyny, stał się człowiekiem sukcesu. I zapragnął 

zaspokoić  ciekawość.  Chciał  zobaczyć,  jak  wygląda  miejsce,  które  powinno  być  jego 

domem. Jacy byli ludzie, którzy powinni być jego rodziną. Czy powinien żałować czego-

kolwiek? Czy powinien tęsknić za czymkolwiek? 

Na dwór króla przybył niezapowiedziany, ale miał już tak wielką siłę przebicia, że 

mógł się dostać wszędzie na całym świecie i zawsze był gorąco witany. Tak było i tym 

razem. Z całego pobytu na dworze nie zapamiętał nikogo. Poza spotkaniem z królem nie 

utkwiło mu w pamięci nic, co zdarzyło się przed ani po tym, jak ujrzał JĄ wśród tłumu 

gości. 

Ścierała  coś  ze  swojej  nieziemskiej  fioletowej  sukienki.  Widział  jej  profil.  Była 

kwintesencją  skupienia  i  przerażenia.  Widok  ten  sprawił,  że  nie  mógł  już  myśleć  o 

niczym innym. 

Stał  jak  ogłuszony,  nie  rozumiejąc  tego,  co  się  z  nim  działo.  Poczuł  niezwykłą 

potrzebę spojrzenia jej w twarz, zajrzenia w oczy. Wtedy odwróciła się, jakby czytając w 

jego  myślach.  I  stało  się  coś,  z  czego  zwykł  szydzić  i  drwić  do  tej  pory.  Poczuł  nagłe 

uderzenie pożądania. Zrozumiał, że oto zobaczył tę jedyną, ujrzał kobietę, która zdawała 

się ucieleśniać wszystkie jego fantazje i marzenia. 

Fizycznie  była  zbiorem  wszystkich  darów,  których  istnienia  w  jednym  boskim 

ciele  nigdy  nie  oczekiwał.  Miała  włosy  koloru  castaldinijskiej  plaży  poprzecinanej 

smugami słońca i okraszonej plamkami żyznej ziemi z królewskich gór. Ciało smukłe i 

pełne kobiecych krągłości. Twarz urzekająco piękną. 

Ale najważniejsze były jej oczy... Z oddali wydawały się fioletowe. To co w nich 

zobaczył,  zniewoliło  go.  Wydawało  mu  się,  że  odkrył  w  nich  refleks  własnego 

zauroczenia. A także coś jeszcze. Wrażliwość i bezbronność. 

O,  tak!  Clarissa  D'Agostino  była  tak  bezbronna  jak  góra  lodowa  w  spotkaniu  z 

Titanikiem. 

Na  samo  wspomnienie  tamtych  chwil  krew  mu  się  burzyła.  Nie  mógł  zapomnieć 

rozczarowania, jakiego doświadczył. Uwierzył, wbrew rozsądkowi i logice, że narodziła 

się  między  nimi  jakaś  magiczna  więź.  Idiota!  Wciąż  czuł  palenie  policzków,  kiedy 

T L

 R

background image

spojrzała nań, jakby postradał zmysły. Kiedy powiedziała, żeby poszukał sobie kogoś w 

innej „sytuacji", kto będzie mógł z nim być. 

Od tamtej chwili powtórzyła mu to wiele razy. Nigdy nie zaprzestał prób spotkania 

się  z  nią.  I  zawsze  spotykał  się  z  odmową.  Z  masochistycznym  uporem  dążył  do 

nieosiągalnego celu, zmiatając bez litości wszystko, co stawało mu na drodze. Wciąż żył 

nadzieją, że zdoła ją zdobyć. 

I, nareszcie, udało mu się. 

Teraz da jej nauczkę. Niejedną. 

Oparł się o balustradę i zapatrzył w dal. Kolejna fala gorzkiego oczekiwania zalała 

mu duszę. Znalazł się na tym tarasie nie dlatego, że miał stamtąd olśniewający widok na 

okolicę. Był to punkt, skąd najlepiej widać było krętą drogę wiodącą do jego posiadłości, 

która już niedługo miała mu dać... 

Trzy ostatnie słowa zgrzytały mu w głowie jak pęknięta płyta. 

Miała  mu  dać!  Ona  nie  przybywała  do  niego  z  własnej  woli,  niecierpliwie 

wyczekując spotkania, jak to sobie nieraz marzył. 

Jakże by to było, gdyby zjawiła się z ognistym błyskiem w oczach i stęsknionymi 

wargami? Gdyby... 

Zacisnął  usta  i  odwrócił  głowę.  Nie.  Nie  ma  „gdyby".  Tamtej  pierwszej  nocy 

dokonała wyboru. I przez sześć długich lat trwała w nim z uporem. Nawet gdyby teraz 

zmieniła z jakiegoś powodu zdanie, było już za późno. Teraz liczyło się tylko jedno: to, 

że nie miała wyboru. Nie mogła mu odmówić. I zamierzał zacząć się tym delektować już 

za  dziesięć  minut.  Odepchnął  się  od  balustrady.  Pora  dopilnować  ostatnich  szczegółów 

planu. 

 

„Do zobaczenia... wtedy". 

Słowa  rzucone  jak  zobowiązanie,  jak  przepowiednia  kołatały  się  w  głowie 

Clarissy. Spełniły się po sześciu latach. Dwadzieścia cztery godziny temu zrozumiała, że 

„wtedy" nadeszło. Ferruccio Selvaggio zapędził ją do narożnika. 

Wykonała głęboki oddech. Poprawiła przeciwsłoneczne okulary i odgarnęła włosy 

z  twarzy.  Za  szybą  limuzyny  sunącej  krętą  drogą  wzdłuż  wybrzeża  przesuwał  się 

T L

 R

background image

oszałamiający widok. Zachodzące słońce chowało się za horyzont. Niebo i woda zaczy-

zaczynały ciemnieć. Ona jednak nie delektowała się tymi cudami. W głowie miała tylko 

przerażający chaos. Niepewną przyszłość. 

Uspokój się, pomyślała. 

Wykonała kilka powolnych oddechów. 

Nie  pomogło.  Od  wczoraj  nic  nie  mogło  jej  pomóc.  Jej  życie  zawaliło  się,  kiedy 

ojciec kazał jej przerwać pierwszą oficjalną misję do Stanów Zjednoczonych i wracać do 

domu. Dotychczas sądziła, że determinacja ojca w poszukiwaniu odpowiedniego dla niej 

kandydata na męża miała swoje granice. Przekonała się, że była w błędzie. 

Zgodnie  z  prawem  korona  Castaldini  nie  była  dziedziczona  z  ojca  na  syna,  lecz 

przekazywana  za  zasługi.  Za  zgodą  rady  królewskiej  panujący  król  mógł  wybrać 

następcę  spośród  członków  rodu  D'Agostino.  Mężczyznę  o  nieposzlakowanej  reputacji, 

doskonałym  zdrowiu  i  solidnym  rodowodzie,  który  miałby  silne  cechy  przywódcze  i 

charyzmę, a przede wszystkim mógłby się wykazać wyjątkowymi osiągnięciami. 

Tylko ona nie była zaskoczona, kiedy ojciec ujawnił swego pierwszego kandydata. 

Był to książę Leandro, którego przed ośmioma laty ojciec ogłosił renegatem i skazał na 

banicję. Jej zdaniem był to najlepszy kandydat. Nadszedł czas, by mu wybaczyć dawne 

grzechy  i  pomyśleć  przede  wszystkim  o  dobru  Castaldini.  Jednak  gdy  ojciec  toczył 

ciężkie boje  z  radą,  Leandro  zrobił  coś  kompletnie nie do  pomyślenia.  Odrzucił  propo-

zycję króla. 

Jej  ojciec  miał  jednak  w  zanadrzu  kolejną  bombę.  Następną,  może  nawet jeszcze 

bardziej nieprawdopodobną kandydaturę. Jej starszego brata, Durantego. Znowu uzyskał 

zgodę  rady.  Durante  wrócił  do  kraju  z narzeczoną  i  Clarissa  już  zaczęła  śnić  o  pięknej 

przyszłości królestwa. 

I znów stała się rzecz niemożliwa: Durante zrzekł się prawa do tronu. Próbowała z 

nim rozmawiać, ale on nie miał na to ochoty, zajęty przygotowaniami do ślubu. A zaraz 

po ceremonii wyjechał w długą podróż poślubną. Clarissa pojechała z misją do Stanów, 

zapewniana przez ojca, że on na pewno znajdzie kandydata gotowego do objęcia tronu i 

możliwego do zaakceptowania przez radę. 

T L

 R

background image

Nie  potrafiła  sobie  nawet  wyobrazić,  któż  mógłby  być  lepszy  niż  Leandro  lub 

Durante. Aż ojciec przerwał jej misję i oznajmił porażającą nowinę. 

Jakimś cudownym sposobem raz jeszcze przekonał radę do zaproponowanej przez 

siebie kandydatury. 

Ferruccio Selvaggio. 

Wciąż  nie  rozumiała,  jak  to  się  stało,  że  nie  umarła  na  atak  serca,  kiedy  to 

usłyszała. 

W gazetach pisano o nim, że jest człowiekiem bez pochodzenia. Jedyne, co było o 

nim wiadomo, to że zaraz po urodzeniu został przekazany do adopcji w Neapolu. 

Ale  nigdy  go  nie  adoptowano.  Jako  trudny  sześciolatek  został  umieszczony  w 

rodzinie zastępczej. Pierwszej z wielu, w których przebywał do trzynastego roku życia, 

kiedy  to  po  prostu  uciekł.  Od  tamtej  pory  żył  na  ulicach  nadmorskich  miast  Włoch, 

Sycylii  i  Sardynii. Przez następnych dwadzieścia  lat  sam dbał  o  swoją  edukację.  Uczył 

się intensywnie i jeszcze ciężej pracował. 

Aż  w  końcu,  kiedy  był  już  kimś,  przybył  do  Castaldini.  Od  tego  czasu  stał  się 

stałym gościem na dworze jej ojca i stałym podmiotem jej marzeń i sennych koszmarów. 

A  co  gorsza,  jego  interesy  osiągnęły  wielkość  niemal  ćwierci  dochodu  narodowego 

królestwa. 

Próbowała  oponować,  przekonywać  ojca,  że  nie  powinien  czynić  go  królem,  że 

Castaldini nie powinno odstępować od praw, które trwały od ponad ośmiuset lat, tylko po 

to, żeby uczynić swym władcą człowieka spełniającego wyłącznie kryterium materialne. 

Który nie tylko nie pochodził z rodu D'Agostino, ale nawet nie był Castaldinijczykiem. 

Wtedy ojciec ujawnił prawdziwą sensację. 

Ferruccio pochodził z rodu D'Agostino! 

Król  wiedział  o tym  już przed  przyjazdem  Ferraccia  do Castaldini.  Powierzył  ten 

sekret  tylko  kilku  wybrańcom,  w  tym  Durantemu  i  Paolowi,  jej  braciom.  Wiedział 

jednak,  jak  niebezpieczna  mogła  być  ta  informacja.  Dlatego  postanowił  zachować  w 

tajemnicy nazwiska rodziców Ferraccia, żeby nie rozdrapywać starych ran. 

Przed radą król zaręczył za kandydata słowem. Członkowie rady przekonywali go, 

że  pochodzenie  z  nieprawego  łoża  było  najcięższym  argumentem  przeciwko 

T L

 R

background image

kandydatowi na króla zapisanym w wielowiekowych prawach królestwa. Nie chcieli za-

zaakceptować bękarta na tronie swego kraju. Lecz król postawił na swoim. Jego zdaniem 

Ferruccio  był  najlepszym  z  kandydatów.  Do  wszystkiego  doszedł  własnym  wysiłkiem. 

Był urodzonym przywódcą. Jego imperium żeglugowe było największe na świecie. Miał 

też rozległe koneksje wśród polityków. W końcu rada ustąpiła. 

W  przeciwieństwie  do  Durantego  i  Leandra  Ferruccio  gotów  był  rozmawiać  na 

temat  królewskiej  propozycji.  Nie  chciał  jednak  od  razu  podjąć  decyzji.  Najpierw 

postawił swoje warunki. 

Właściwie jeden: że będzie rozmawiać tylko z jednym z członków rady. Z nią. 

Clarissa zacisnęła powieki. Kolejna fala wściekłości rozpaliła jej serce. 

Jak śmiał, arogancki głupiec! 

Castaldini  nie  tylko  go  zaakceptowało,  ale  zaoferowało  mu  niebywały  zaszczyt  i 

honor  objęcia  swego  tronu.  A  on  stawiał  warunki!  Czego  chciał  więcej?  Żeby  mu 

pozwolono wciągnąć wyspę na listę prywatnych posiadłości? 

Właściwie  niewiele  się  myliła.  Długo  nie  mogła  się  otrząsnąć,  kiedy  się 

dowiedziała, jak wielką część wyspy Ferruccio już kupił. I chociaż jego posiadłość mieś-

ciła  się  w  południowej  części  królestwa,  uważanej  za  zbyt  górzystą  i  nieprzystępną,  to 

jednak było to pięć procent jego powierzchni! 

Inna  sprawa  nie  dawała  jej  spokoju.  Dlaczego  chciał  negocjować  właśnie  z  nią? 

Była  najmłodszym  członkiem  rady.  Została  nim  tuż  przed  wyjazdem  do  Stanów  z  tak 

niefortunnie przerwaną misją. 

Domyślała się. 

Ferruccio czuł się tak silny, że zapragnął odegrać się na D'Agostinich, którzy nim 

wzgardzili.  A  zwłaszcza  na  niej,  jedynej  kobiecie,  która  ośmieliła  się  odprawić  go  z 

kwitkiem.  Nieraz  myślała  ze  zgrozą,  co  by  mogło  być,  gdyby  nie  rozszyfrowała  jego 

intencji i dała się ponieść naiwnym pragnieniom. Na szczęście nigdy nie dała mu poznać, 

jak wielkie zrobił na niej wrażenie. 

Miał  opinię  bezwzględnego,  zadufanego  w  sobie,  niemiłosiernie  bogatego 

prostaka,  który  uważał,  że  ludzie,  a  zwłaszcza  kobiety,  powinni  padać  przed  nim  na 

T L

 R

background image

kolana, spełniać jego rozkazy i odgadywać zachcianki. Jej odmowa musiała spędzać mu 

sen z powiek i doprowadzać do pasji. 

Na pewno też zbudziła w nim instynkt zdobywcy. 

Stąd  wielokrotne,  nieustanne  próby  zbliżenia  się  do  niej.  Wciąż  spotykała  go  na 

swojej drodze. Każde takie spotkanie odbierało jej dech. Potem znikał na jakiś czas, by 

pojawić się  z  kolejnym  zaproszeniem: a  to  na  wspólny  wyjazd do  Mediolanu,  Monako 

czy  Madrytu,  a  to  na  kolację  we  dwoje  w  Hongkongu,  Tokio  czy  Rio  de  Janeiro.  Za 

każdym razem odmawiała. Zwykle raczej uprzejmie. W końcu był ważnym człowiekiem 

i dla jej ojca, i dla Castaldini. 

Jednak tamtej nocy rozstał się z nią, twierdząc, że nadejdzie taka chwila, kiedy nie 

będzie miała wyboru. 

I stało się. 

Ciekawa była, w jaki sposób wyjaśnił jej ojcu swoje żądanie. Albo powiedział coś 

wyjątkowo przekonującego, albo ojciec był mało spostrzegawczy. 

Mógł się wreszcie śmiać. Osiągnął cel. Pochodził z rodu D'Agostino i mógł zostać 

królem. Czy oczekiwał czegoś więcej? 

Limuzyna zwolniła, wyrywając Clarissę z zamyślenia. Znów powrócił gniew, który 

towarzyszył jej przez całą drogę. Przysłał po nią służącego, który zawiózł ją na lotnisko. 

Nie było go w samolocie. Nie czekał na lotnisku. 

Ogrom  posiadłości  robił  wrażenie.  Dom  zbudowany  na  zboczu  góry  piął  się  do 

szczytu  wieloma  poziomami  na  gigantycznej  powierzchni.  Otaczały  go  starannie 

wypielęgnowane  ogrody.  Mijali  gaje  pomarańczowe  i  mandarynkowe,  których 

odurzający  zapach  czuła  nawet  w  aucie.  Z  każdą  chwilą  rosło  w  niej  wrażenie,  że 

wjeżdżają w głąb raju. Gdy tylko samochód zatrzymał się na początku kamiennej ścieżki, 

wysiadła.  Jak  nigdy,  tego  dnia  nie  mogła  znieść  myśli  o  ceremoniale  i  dworskim 

protokole. 

Szofer  rzucił  się,  by  poprowadzić  ją  do  wejścia.  Zbliżali  się  do  gigantycznej 

budowli,  zbudowanej  w  stylu  neogotyckim.  Zdawało  się,  że  wzniesiono  ją  przed 

stuleciami.  Miała  charakterystyczne  łukowe  zwieńczenia  okien,  krużganki  i  centralnie 

usytuowaną  wieżę.  Jej  szczyt  zdobiły  starannie  wykonane  herby.  Widząc  je,  Clarissa 

T L

 R

background image

skrzywiła się. Zastanawiała się nad ich znaczeniem i celem, który przyświecał właścicie-

właścicielowi tego domu, gdy kazał je tam umieścić. 

Szofer  otworzył  dębowe  drzwi.  Weszła  do  środka  i  znalazła  się  na  olbrzymim 

dziedzińcu.  Usłyszała  szmer  zamykanych  drzwi  i  tupot  szybkich,  oddalających  się 

kroków. Zacisnęła usta. 

Dostarczył  przesyłkę  swemu  panu  i  czmychnął,  jakby  go  goniły  potwory. 

Wyglądało na to, że wszyscy mieszkańcy i pracownicy tego domostwa dostali takie same 

rozkazy. Wokół nie dostrzegła żywego ducha. 

Z  bijącym  sercem  czekała  na  Ferraccia.  Nigdy  wcześniej  nie  była  z  nim  sam  na 

sam.  Zawsze  bardzo  pilnowała,  żeby  do  tego  nie  doszło.  Na  swoim  terytorium 

postanowił jej pokazać, kto rządzi. 

Najgorsze zaś było to, że nie mogła sobie pozwolić na zniecierpliwienie. Na jakiś 

niemiły gest. Została wysłana przez radę i musiała zapomnieć o osobistych uczuciach. 

Z każdą sekundą oczekiwania jej zadanie stawało się coraz trudniejsze. 

Wyostrzyła  słuch.  Ferruccio  jednak  nie  nadchodził.  Postanowiła  zatem  się 

rozejrzeć. Podeszła do pierwszych drzwi i zastygła zdumiona. Zobaczyła pomieszczenie 

pełne pras do wyciskania oliwy i aparaturę do produkcji wina. 

Przeszła na drugą stronę dziedzińca, gdzie szpaler kolumn kończył się u stóp pięciu 

kamiennych stopni. Prowadziły one w dół, gdzie po obu stronach znajdowały się bogato 

wyposażone, zdobione w stylu rzymskim wnęki jadalne. 

Zamyśliła  się.  Jak  też  zareagowałaby  na  to  miejsce,  gdyby  nie  rozszyfrowała 

kiedyś jego intencji? Gdyby uległa pokusie... 

Pokręciła  głową  i  poszła  dalej.  Po  chwili  znalazła  się  w  prześlicznej  jadalni. 

Pośrodku  stał  wykonany  z  brązu  okrągły  stół,  a  dookoła  niego  kamienne  siedziska 

wymoszczone poduszkami. 

To  pomieszczenie  utrzymane  było  w  stylu  średniowiecza.  Na  ścianach  wisiały 

pochodnie.  W  każdym  kącie  piętrzyły  się  stosy  poduszek.  Pod  ścianami  stały  wyroby 

garncarskie. W pomieszczeniu znajdowało się kilka wielkich kominków, ale ogrzewanie 

powierzono dyskretnie rozmieszczonym grzejnikom elektrycznym. 

T L

 R

background image

Prawdziwe  wrażenie  robiły  jednak  malowidła  na  suficie.  Wykonane  doskonale, 

sprawiały wrażenie trójwymiarowych. Wydawały się bramami do innych światów. 

Zatrzymała  się  przy  oknie.  W  oddali  mieniły  się barwami morze i niebo.  Było  to 

malowidło na szkle. Tak realistyczne, że zdawało się, że wyobrażone na nich ptaki zaraz 

poderwą się do lotu. 

Ferruccio  musiał  wydać  niewyobrażalne  miliony.  Na  ziemię,  prywatne  lotnisko, 

gładkie  jak  stół  drogi  i  ten  nieopisany  pałac,  którego  samo  utrzymanie  musiało 

kosztować fortunę. 

Zrozumiała, dlaczego sprowadził ją tam i czemu wciąż się nie pojawiał. Chciał ją 

oszołomić swoim bogactwem i potęgą. 

Ale miał pecha. Trafił na ostatnią kobietę na świecie, na której taka demonstracja 

mogła zrobić wrażenie. 

Wychowała się w pałacu i przepych nie był dla niej niczym niezwykłym. Otaczał 

ją  od  urodzenia,  przez  pełne strachu  i  rozpaczy  lata  jej  burzliwego  dzieciństwa.  Z  ulgą 

przyjęła  decyzję  ojca,  który  postanowił,  że  będą  korzystać  tylko  z  niewielkiej  części 

pałacu będącego monumentem narodowym. Z niechęcią jednak myślała o przekazaniu go 

Ferrucciowi.  Pałac  był  prawdziwym  dziełem  sztuki,  w  którym  artyści  z  pietyzmem 

zadbali o każdy detal. 

Nagle... Każdym nerwem poczuła na plecach, niemal jak fizyczne dotknięcie, czyjś 

wzrok. Obróciła się na pięcie. 

To  był  on.  Człowiek,  który  zawładnął  jej  wszystkimi  myślami  od  chwili,  kiedy 

ujrzała  go  po  raz  pierwszy.  Mężczyzna,  który  manipulował  jej  uczuciami  i  emocjami 

tylko  dlatego,  że  mógł.  Stał  na  otaczającej  podwórzec  galerii  i  patrzył  na  nią  jak 

rzymskie bóstwo na błagającego łaski przybysza. 

Pomyślała,  że  być  może  będzie  stał  tam,  dopóki  naprawdę  nie  zacznie  go  prosić, 

żeby do niej zszedł. Nagle, bez słowa, ruszył ku schodom. Poruszał się z gracją, długimi 

krokami. Zatrzymał się tuż przed nią. Był tak blisko, że zadrżała. 

Czy  możliwe,  żeby  stał  się  jeszcze  bardziej  męski  i  energiczny  niż  dotychczas? 

Zwykle  widywała  go  ubranego  starannie  i  elegancko.  Wyglądał  wspaniale.  Ale  tym 

T L

 R

background image

razem miał na sobie spłowiałe dżinsy i rozpiętą pod szyją koszulę. I wyglądał... jeszcze 

wspanialej. To nie było w porządku. 

Spojrzała mu w oczy z nadzieją, że nie zauważy jej poruszenia. 

Zrobił jeszcze krok, odbierając jej resztkę oddechu. Jego spojrzenie było zimne jak 

stal. I nagle uśmiechnął się. 

- Principessa Clarissa - powiedział cicho. - To dla mnie wielka radość widzieć, że 

twoja... sytuacja pozwoliła ci w końcu... być ze mną. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Pamiętał. Zapamiętał, co powiedziała tamtej nocy. 

Oczywiście! I cisnął jej to w twarz. 

Była pewna, że to zraniona duma kazała mu zaaranżować to spotkanie. Przełamać 

jej opór i zemścić się. Musiał odebrać tamto zdarzenie jako naprawdę wielką zniewagę. 

Udało  mu  się.  Zmusił  ją,  by  zrobiła,  czego  chciał.  Nie  powinna  być  zaskoczona. 

Przecież do wszystkiego w życiu doszedł dlatego, że był nieugięty. 

Patrzył na nią tryumfująco. A ona nic nie mogła zrobić. 

-  Cóż  mogę  powiedzieć  -  odezwała  się  wreszcie.  -  Życie  szykuje  nam  różne, 

pożałowania godne niespodzianki. 

Skrzywiła się. Przecież mógł to wziąć za prowokację. 

I co gorsza, miałby rację. 

On jednak uśmiechnął się jeszcze szerzej. 

-  Rzeczywiście  -  powiedział.  -  Ale  czy  powinienem  żałować?  Uwielbiam  kolejki 

górskie. 

Nie odzywaj się więcej, pomyślała. Nie powinna go drażnić. Lepiej kiwać głową, 

przytakiwać. Niech ma swoją wiktorię. Tak zapewne miały wyglądać jego „negocjacje". 

Na jego warunkach, żeby nie mogła zaprotestować. 

Ale gdy się odezwała, miała wrażenie, że to ktoś inny przemawia jej ustami. 

-  Na  to  wygląda.  Bo  można  odnieść  wrażenie,  że  masz  za  sobą  wiele 

oszałamiających spiral. Przypadkiem udało ci się nie spaść. 

Zacisnął usta, żeby nie parsknąć śmiechem. 

- Na szczęście. Wyobrażasz sobie upadek z takiej wysokości? 

- Och, jakżebym mogła - rzuciła z udawanym przestrachem. 

Tym razem nie dał rady powstrzymać uśmiechu. 

-  Widzę,  że  rozważałaś  to  na  poważnie.  I  najwyraźniej  ta  wizja  bardzo  cię 

rozbawiła. 

-  Rozbawienie  to  najłagodniejsze  określenie  mojej  reakcji  na  takie  wydarzenie. 

Właściwie powinnam powiedzieć... rozkosz. 

T L

 R

background image

Sama wyraźnie usłyszała płomienny ton w swoim głosie. On więc usłyszał go tym 

bardziej. Zastygł, wpatrzony w nią. Prawdopodobnie nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł się 

ośmielić rozmawiać z nim w taki sposób. 

Nagle odrzucił w tył głowę i roześmiał się. 

Teraz  ona  zastygła,  oniemiała  ze  zdumienia.  Nigdy  jeszcze  nie  widziała  go 

śmiejącego  się.  Nawet  nie  przypuszczała,  że  jest  zdolny  do  tak  ludzkich  zachowań.  A 

równocześnie na widok jego męskiej radości poczuła dreszcze. Podniecające uczucie w 

samym wnętrzu lędźwi. Mieszające się z narastającym gniewem. Prowokował ją. Czuła, 

że jak tak dalej pójdzie, będzie musiała powiedzieć radzie, że dokonała wyjątkowo złego 

wyboru. 

Ale  wiedziała,  że  nie  może  tego  zrobić.  Ferruccio  wygrał.  Przez  sześć  lat 

doprowadzał ją do szaleństwa, by na koniec postawić ją w sytuacji bez wyjścia. 

Ferruccio wciąż jeszcze trząsł się ze śmiechu. 

-  Naprawdę  nie masz  wyrzutów sumienia?  Z  powodu  rozkoszy  na  widok  mojego 

upadku? I to teraz, kiedy jestem nowym członkiem rodziny? 

Clarissa przewróciła oczami. 

- Nie przypominaj mi.  

Bawił się doskonale. 

Si. Tu cię mam! Zawsze wiedziałem, że pod tą maską niewzruszonej obojętności 

kryjesz  charakter  lwicy.  Wciąż  się  zastanawiałem,  co  mogłoby  cię  tak  wkurzyć,  żebyś 

pokazała kły i pazury. 

-  Gratuluję!  -  powiedziała  zgryźliwie.  -  Dokonałeś  odkrycia.  Mam  nadzieję,  że 

jesteś z siebie zadowolony. 

- Nigdy nie czułem większej radości. Nigdy. 

- Powtarzasz się. 

- Cóż za okrutna kuzynka. 

- Bardzo daleka kuzynka. 

Poczuła na sobie spojrzenie zimne jak stal. 

T L

 R

background image

Si. Pod każdym względem - mruknął. - Ale teraz już blisko mnie. - Zrobił krok, 

niemal  dotknął  biodrem  jej  biodra.  Odskoczyła.  Popatrzył  na  nią  przeciągle,  z 

niedowierzaniem. - Widzisz, jak łatwo wszystko może się zmienić? 

-  Co  się  zmieniło?  Przywieziono  mnie  tu  jak  paczkę.  Zostawiono  pod  drzwiami, 

żebyś  się  łaskawie  zbudził  i  zszedł  niechętnie,  żeby  mnie  odebrać.  Rzeczywiście,  nie 

wymagało to ode mnie wiele wysiłku. 

- Naprawdę uważasz, że zrobiłem to niechętnie? To po cóż miałbym zadawać sobie 

tyle trudu i zmuszać radę, żeby właśnie ciebie przysłali na negocjacje? 

-  I  to  ma  być  dowód  na  to,  że  cieszysz  się  z  mojego  przybycia?  Znajdź  inny, 

signore  Selvaggio.  Twoje  żądanie  jest  dla  mnie  obraźliwe.  Inni  członkowie  rady  sądzą 

zapewne,  że  wybrałeś  mnie,  gdyż  jestem  młodą  kobietą,  i  że  uważasz,  że  dzięki  temu 

będzie ci łatwiej uzyskać obietnicę spełnienia twoich żądań. 

Prychnął gniewnie. 

-  Kto  wie,  czy  moje  żądania  nie  są  warte  akceptacji.  -  Chciała  ripostować,  nie 

dopuścił jej jednak do głosu. - Ale jeśli ktoś uważa, że ciebie można do czegoś zmusić, 

powinien  się  zacząć  leczyć.  Cokolwiek  o  mnie  sądzisz,  na  pewno  wiesz,  że  ja  z 

myśleniem nie mam problemów. 

-  W  takim  razie  pomyślą  sobie  coś  znacznie  gorszego  -  rzuciła  gniewnie.  -  Że 

wykorzystujesz sytuację dla osobistych powodów, które muszą mieć związek z tym, że 

jestem kobietą, a nie z moją pozycją w radzie. 

Poczuła na sobie jego gorące spojrzenie. Otaksował ją powoli, od stóp do głów. A 

ona miała wrażenie, jakby dotykał jej rozpaloną żagwią. Zadygotała. 

- Jesteś absolutnie bezpieczna. Zapewniam cię. Powinnaś wiedzieć, że bez względu 

na  to,  co  wyczytałaś  w  akademickich  skryptach,  to  czynnik  ludzki  decyduje  o 

powodzeniu  interesów.  Jeżeli  członkowie  rady  uważają,  że  osobiście  traktuję  fakt,  że 

jesteś  kobietą,  mają  do  tego  prawo.  To  naturalne.  Cóż  byłby  ze  mnie  za  biznesmen, 

gdybym nie starał się zwiększać swoich możliwości i chwytać okazji? 

- Powinnam wiedzieć, że nawet nie będziesz próbował zaprzeczać. 

Posłał jej zagadkowe spojrzenie. 

T L

 R

background image

-  Ale  również  nie  potwierdzam.  Można  to  interpretować  dowolnie.  Jest  jeszcze 

trzecia możliwość: że poprosiłem o ciebie, gdyż chciałbym rozmawiać z kimś raczej w 

swoim wieku niż twojego ojca. 

Znowu poczuła ten bolesny ucisk w sercu. Znów przypomniała sobie, że dorastał i 

wychowywał się bez ojca, bez rodziców. Ileż to razy widziała go oczyma wyobraźni, w 

rozpaczliwym  pragnieniu  ich  miłości,  wsparcia  i  opieki.  Nieraz  budziła  się  z  oczami 

pełnymi łez, kiedy wyobraziła sobie jego samotność i cierpienie. Ileż wysiłku kosztowało 

ją  oddzielenie  empatii  dla  udręczonego  dziecka  od  antypatii  do  mężczyzny,  na  jakiego 

wyrósł? 

Czekał na jej odpowiedź z zaciśniętymi wargami. 

-  Jest  również czwarta  możliwość  - podjął  po  chwili.  -  Że  w  moich  oczach jesteś 

najłatwiejszym członkiem rady... Że czuję to wszystkimi zmysłami. 

- To mogę kupić - powiedziała.  

Uniósł brwi. 

- Naprawdę sądzisz, że wybrałem cię tylko dlatego, że byłaś jedyną alternatywą dla 

sędziwych członków rady? 

Wiedziała,  że  tak  właśnie było.  Ale  nie  powiedziała  tego  głośno.  Była  pewna, że 

gdyby  miał  inny  wybór, na pewno  nie wybrałby  jej.  Przekonała  się  o tym  tamtej  nocy. 

Luci potwierdziła tylko jej najgorsze podejrzenia. 

Ferruccio podszedł do Luci i Stelli z ogniem w oczach i w sercu. A był przy tym 

tak przekonujący, że Luci - jak potem wyznała - zaczęła się zastanawiać, czy potrafiłaby 

dzielić  mężczyznę  z  inną  kobietą.  Ze  Stellą,  która  także  oniemiała  z  zachwytu.  A  on 

zaraz potem odwrócił się i odszedł od nich bez słowa. 

Przez  te  wszystkie  lata  ani  razu  nie  wspomniał  o  tamtym  zdarzeniu.  Jakby  nigdy 

nie postąpił wobec innych kobiet tak skandalicznie. To tylko upewniło ją w przekonaniu, 

że szedł przez życie, traktując kobiety jak swoją własność, i że nie wiązał się z żadną, 

która  mogła  sprawić  mu  jakikolwiek  kłopot.  Ona  zaś  była  córką  króla.  Do  tego  była 

jedyną, która mu odmówiła. A gdy zdarzyło jej się czasem pomyśleć, że dostrzegała w 

jego  oczach  coś...  obietnicę,  co  zrobiłby  z  nią,  gdyby  znaleźli  się  sami...  szybko 

przypominała sobie fakty. Wszystko było tylko dziełem jej imaginacji, fantazji. 

T L

 R

background image

- Już się ze mną nie spierasz, principessa? Hmm. Myślę, że wiem dlaczego. - Wbił 

spojrzenie w jej usta. Jakby chciał... O, żeby tak zechciał! - Jesteś... głodna. 

Zrobiło jej się gorąco. Wiedział! Ale skąd? Zobaczył w jej oczach? 

Ponieważ nie odezwała się, wziął ją pod ramię. 

- Chodź. Pozwól, że cię nakarmię, byś odzyskała siły do dalszej walki. 

Jedzenie! Miał na myśli głód na jedzenie. Zawstydzona, pozwoliła mu prowadzić 

się bez słowa. 

Prędko  straciła  orientację,  dokąd  idą.  W  końcu  znaleźli  się  na  tarasie,  z  którego 

roztaczał się olśniewający widok. Zastygła, zachwycona. Wychowała się na tej wyspie, 

ale  nigdy  nie  widziała  tak  nieskazitelnie  naturalnych  miejsc.  Zaparło  jej  dech  w 

piersiach.  Ale  też  jak  nigdy  dotąd  poczuła  brak  innych  ludzi.  Zdało  jej  się,  że  na  całej 

ziemi zostali tylko oni dwoje. 

Obróciła głowę i napotkała wzrok Ferruccia. Zobaczyła w jego spojrzeniu emocje, 

których nie rozumiała. I nie chciała rozumieć. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć jej 

policzka. W ostatniej chwili odgarnął tylko włosy z jej twarzy. 

- Podoba ci się? - spytał. 

Wciąż kręciło jej się w głowie z zachwytu. 

- Żyję, czyż nie? - rzuciła. - Musi mi się podobać.  

Ujął  ją  za  rękę  i  ruszył  szybkim  krokiem.  Ledwo  nadążała.  Bąknęła  nieśmiało, 

żeby  zwolnił.  Usłuchał  z  uśmiechem.  Minęli  basen  i  skręcili  w  dróżkę  prowadzącą  ku 

plaży.  Nagle  zatrzymał  się.  Zakołysała  się,  tracąc  równowagę.  Podtrzymał  ją.  Położył 

sobie jej ręce na ramionach. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy się schylił i powoli 

zdjął jej sandał. Spojrzał w górę. Prosto w jej oczy. I uśmiechnął się. 

On chciał... zamierzał... Nie mogła pozwolić... 

Straciła równowagę. Wsparła się na jego ramionach. Znów ten elektryczny wstrząs 

przeniknął jej ręce. 

A  on  zdjął  jej  drugi  sandał.  Potem  zdjął  swoje  buty,  ustawił  na  piasku  obok  jej 

sandałów i wyciągnął ku niej rękę.  

T L

 R

background image

Zrobiła kilka kroków i zatrzymała się. Poczuła nagle, że stała w złotym pyle. Był 

ciepły,  delikatny,  a  przy  tym  ekscytująco  chropowaty.  Zakręciło  jej  się  w  głowie  od 

nieznanych dotąd, niezwykłych doznań. 

Obejrzał się przez ramię. Zobaczyła troskę w jego oczach. 

- Nadepnęłaś na coś? Skaleczyłaś się? 

Nim  zdążyła  odpowiedzieć,  klęknął  i  uważnie  obejrzał  jej  stopy.  Pomału  uniósł 

głowę. Ściągnął w skupieniu brwi. Skończył badanie i wstał. I, nieoczekiwanie, zamknął 

ją w objęciach. 

Zadygotała z wrażenia. 

Nigdy  wcześniej  jej  nie  dotykał.  Nie  podawała  mu  nawet  ręki  na  powitanie. 

Doskonale  wiedziała,  jak  niebezpieczny  mógł  być  dla  niej  najmniejszy  nawet  kontakt 

fizyczny. Okazało się, że nie wiedziała nic. Rzeczywistość przerosła wyobrażenia. 

Jego twarde, gorące ciało przyciśnięte do niej... To było zbyt wiele. 

- Puść... mnie... nic mi nie jest - wysapała. 

- To dlaczego tak dziwnie stawiałaś stopy? Czemu jesteś taka... zdenerwowana? 

- Jestem tylko... zaskoczona. Ja... nigdy nie czułam czegoś... takiego. 

Oczy mu się zwęziły. 

- Nigdy nie chodziłaś boso po plaży? 

- Ja... nie. - Pokręciła głową. 

- Większość życia spędziłaś na śródziemnomorskiej wyspie sławnej ze swych plaż. 

Jak to możliwe, że nigdy nie byłaś na plaży? Nigdy nie kąpałaś się w morzu? 

- Ja... hm... nie. Morze nie było częścią mojego życia. 

- Jak to możliwe? Wszystkie dzieci uwielbiają wyprawy na plażę. 

Z  każdą  chwilą  rosło  jej  skrępowanie.  Za  wszelką  cenę  chciała  skończyć  tę 

rozmowę. 

- Ja nie jestem „wszystkimi dziećmi" - zauważyła. 

- Dlatego, że jesteś córką króla? To nie ma sensu. Durante i Paolo opowiadali mi, 

że  wiele  czasu  spędzali  nad  morzem.  Kąpali  się  i  opalali.  Poza  tym  w  Castaldini 

królewskie dzieci nie są śledzone i zaczepiane jak w innych krajach. A gdyby nawet tak 

było, ojciec mógł wydzielić kawałek plaży tylko dla ciebie. 

T L

 R

background image

- Ja... bardzo łatwo się opalałam. Zbyt mocno. Większość dzieciństwa spędziłam w 

pałacu. Nawet teraz rzadko wychodzę na dwór. 

Jego  spojrzenie  ślizgało  się  po  niej  jak  delikatny  jedwab.  Niemal  czuła  jego 

rozkoszną pieszczotę. 

-  Nigdy  nie  widziałem  skóry  tak  delikatnej  i  gładkiej  -  powiedział.  -  I  nigdy  nie 

dotykałem.  -  Zmrużył  oczy.  Wbił  spojrzenie  w  jej  dekolt.  -  Ale  nie  wygląda  na 

nadwrażliwą na słońce. Tak naprawdę sądzę, że mogłabyś się wspaniale opalić. 

Komplement sprawił jej przyjemność. I wprawił w zakłopotanie. 

- Prawdopodobnie spiekłam się, kiedy byłam zbyt mała, by to pamiętać. I dlatego 

nadopiekuńcza mama nie pozwalała mi wychodzić na zewnątrz. 

Popatrzył na nią przeciągle, nie kryjąc niedowierzania. 

-  I  zgodziłaś  się,  tak  po  prostu?  Nie  walczyłaś  o  wolność  i  przyjemność,  jakich 

dostarcza plaża? Całkiem mi to nie pasuje do Clarissy D'Agostino, jaką znam. 

- Hm... Masz przesadnie idylliczne wyobrażenie o życiu księżniczki. 

-  Chcesz  powiedzieć,  że  nie  umiem  dostrzec  ograniczeń,  jakim  podlegasz  z  racji 

swego statusu? Owszem, nie potrafię. Mogę tylko wyobrazić sobie niektóre. Dotychczas 

wyobrażałem sobie, że bieganie po plaży i kąpiel w morzu nie są zabronione członkom 

rodziny królewskiej. Chyba się myliłem. A jeśli nawet nie, to i tak tylko ty sama możesz 

opowiedzieć o swoich przeżyciach. 

Zamrugała,  żeby  powstrzymać  łzy.  Zrozumiał!  I  nagle  poczuła  wobec  niego  coś 

niespodziewanego: wdzięczność. 

Pokiwała głową. 

- Mniejsza o powody. Nigdy nie rozwinęłam w sobie fascynacji morzem. 

- Teraz jesteś zafascynowana. 

Miał rację. Pod wpływem jego słów zobaczyła nagle to wszystko, obok czego żyła 

od  urodzenia,  a  czego  nie  dostrzegała.  Jakby  obudził  w  niej  zupełnie  nowe  zmysły. 

Wystarczyła  jego  bliskość.  Jego  dłonie  pod  jej  kolanami,  jej  dłonie  wsparte  na  jego 

ramionach sprawiły, że serce zaczęło jej łomotać.  

Dio, wciąż trwała w jego ramionach! 

Szarpnęła się. Chciała się uwolnić. Ale on przytrzymał ją łagodnie. 

T L

 R

background image

- Patrz - powiedział. 

Podążyła  wzrokiem  za  jego  spojrzeniem  ku  czerwonemu  słońcu  majestatycznie 

znikającemu  za  horyzontem,  w  gwałtownie  ciemniejących  wodach.  Długo  stali  bez 

ruchu, zapatrzeni w niezwykły spektakl. W końcu znów spróbowała się uwolnić. 

- Jesteś pewna, że dasz radę iść dalej boso? - spytał. 

Puścił ją bardzo powoli, z wyraźną niechęcią. Nie odrywał od niej oczu. 

Clarissa  poruszyła  nogami.  Piasek  pieścił  podeszwy  jej  stóp.  Nigdy  dotąd  nie 

zaznała  czegoś  podobnego.  Było  to  uczucie  oszałamiające  i  niezwykłe.  Zaśmiała  się 

radośnie i ruszyła biegiem. Pędziła, niesiona radością. Za plecami słyszała ciężki oddech 

Ferruccia. Roześmiała się. Było jej dobrze. Cudownie. 

Po  chwili  zza  kolejnej  wydmy  ukazało  się  morze.  Fale  łagodnie  omywały 

piaszczysty brzeg. A przy brzegu stał stół nakryty dla dwóch osób. Podniecona, obejrzała 

się  za  siebie  i  jeszcze  przyspieszyła.  Z  każdą  chwilą  dostrzegała  coraz  więcej 

szczegółów.  Jedwabny  obrus  w  kolorze  lawendy,  czarne  talerze  i  srebrne  sztućce 

połyskujące  jak  gwiazdy.  W  kryształowych  kieliszkach  mieniły  się  wszystkie  barwy 

słońca. Obok stołu ustawiono bufet. 

Zatrzymała  się,  zakręciła  na  pięcie  i  uśmiechem  przywitała  nadbiegającego 

Ferruccia. Z emocji jej serce tłukło się jak szalone. On także oddychał szybciej, ale bez 

nadmiernego wysiłku. Oczy świeciły mu się radośnie. 

-  Nawet  w  tak  niewygodnej  sukience  pędziłaś  jak  lwica  i  pokonałaś  mnie.  Jak 

szybko biegłabyś w czymś bardziej odpowiednim? 

Zaczerwieniła się. 

-  Nie  jest  taka  niewygodna  -  sprostowała.  -  A  ty  wcale  nie  starałeś  się  mnie 

dogonić. 

Zachichotał. 

- Nieźle się namęczyłem, uwierz mi. A jestem naprawdę szybki. Ale ty jesteś dużo 

szybsza. 

Uśmiechnęła  się  szeroko.  Było  jej  przyjemnie,  że  tak  naturalnie  i  bez  oporów 

przyznał się do porażki. Że jego radość była taka szczera. 

T L

 R

background image

- Zdradzę ci sekret - powiedziała - to nie będziesz się martwił. Przez trzy lata z rzę-

du  wygrywałam  mistrzostwa  uniwersytetu  w  pięcioboju.  A  przez  dwa  lata  mistrzostwa 

okręgu. 

Wyglądał  na  szczerze  poruszonego,  choć  była  przekonana,  że  doskonale  o  tym 

wiedział. 

- I wciąż jesteś w doskonałej formie - pochwalił. 

- A teraz dodasz do swojego repertuaru dyscypliny na świeżym powietrzu. W tym 

pływanie  w morzu.  Ze  mną.  -  Zaniemówiła.  Skłębione  obrazy  przetoczyły  jej się przez 

głowę. A on uśmiechnął się szelmowsko. 

- Założę się, że jesteś głodna i spragniona. 

Zaprowadził  ją  do  bufetu  i  zaprezentował  przygotowane  smakołyki.  Nie 

zaprotestowała, kiedy napełnił jej talerz. Od spotkania z ojcem poprzedniego dnia wypiła 

tylko filiżankę herbaty. Była głodna. 

Dalej wszystko potoczyło się jak w jej najśmielszych marzeniach. 

Jedli, opowiadali sobie anegdoty. Dyskutowali. Zgadzali się i sprzeczali. Droczyli i 

śmiali. Wszystko tak łatwo, naturalnie. Niewiarygodne! Po raz pierwszy w życiu poczuła 

prawdziwą więź z drugim człowiekiem. 

Po  sześciu  pełnych  napięcia  i  uników  latach  wszystko  co  złe  znikło.  Jak  to 

możliwe?  Okazało  się,  że  jej  wyobrażenia  były  błędne.  Poznała  zupełnie  nowe  oblicze 

Ferruccia. 

Słońce  zaszło  w  zapierającym  dech  spektaklu.  Ciemność  wzięła  świat  w  objęcia. 

Clarissa  siedziała  urzeczona.  Sama  nie  wiedziała,  czy  bardziej  cudami  natury,  czy 

bliskością Ferruccia. 

Jedli owoce. Ferruccio opowiadał o swojej ostatniej transakcji. 

-  Zawsze  pozwalam  przeciwnikom  walczyć  aż  do  wyczerpania,  a  potem  daję  im 

zaznać rozkoszy porażki. Reszta to już tylko formalności. 

Serce skoczyło jej do gardła. Przecież dokładnie to samo robił z nią. 

Dio,  jaka  jestem  głupia,  pomyślała.  Powinnam  wiedzieć.  Wszystko  było  zbyt 

piękne, żeby mogło być prawdziwe. Urobił ją sobie jak ciasto. Sprawił, że zapomniała, 

kim był. I nawet polubiła go trochę. 

T L

 R

background image

Musiała się wyrwać z jego sieci. Skończyć tę żałosną grę, w której to on ustalał za-

sady. 

- To bardzo interesujące - powiedziała, a w jej głosie zadźwięczało rozczarowanie. 

-  Przeciwników  zmieniasz  w  niewolników.  Dziękuję,  że  mi  to  opowiedziałeś.  To  mi 

bardzo pomogło zrozumieć ten... czarujący wieczór. Ale skoro mamy już za sobą obiad, 

na  który  polowałeś  tyle  lat,  jesteś,  mam  nadzieję,  usatysfakcjonowany  i  możemy 

przystąpić  do  poważnych  rozmów.  -  Widziała,  jak  przygasło  jego  spojrzenie  i  przez 

moment poczuła żal. Ale nie mogła się wycofać. - A więc, dalej. Negocjujmy. Nie mogę 

się doczekać, żeby poznać twoje warunki. To może być... zabawne. 

Ferruccio  wzdrygnął  się.  Miał  wrażenie,  że  uderzyła  go  w  samo  serce.  Gdy  ból 

minął, ogarnęła go wściekłość. Jak to się stało? Wszystko szło tak pięknie. I nagle... 

Ostatnie godziny spędził w radosnym nastroju. Prowadzili ożywioną, interesującą i 

pasjonującą rozmowę. Miał wrażenie, że zbliżyli się do siebie. Że poznał jej delikatność i 

siłę  charakteru.  A  to  była  jej  kolejna  maska.  Jak  mógł  dać  się  tak  oszukać?  On,  taki 

znawca ludzi! Zadrwiła z niego. Z jego wieloletnich starań i zabiegów. Z „polowania" na 

spotkanie z nią. Rozczarowanie zabolało go jak mało co. 

Udawała,  że  się  dobrze  bawiła  w  jego  towarzystwie.  Pokazała  mu,  gdzie  jego 

miejsce. Mimo że był D'Agostino. Dla niej nadal był bękartem. 

Ale nie miała pojęcia, z kim zadarła. Może był gładki i dobrze wychowany, ale w 

duszy  był  ulicznym  wojownikiem.  Nawet  nie  mogła  sobie  wyobrazić,  do  czego  był 

zdolny, żeby zwyciężyć. Najwyższy czas, żeby się przekonała na własnej skórze. Zapłaci 

za swoją pychę. 

Pokazał białe zęby w uśmiechu, który już niejednemu zmroził krew w żyłach. 

-  Chcesz  negocjować,  principessa?  Proszę  bardzo.  Oto  moje  warunki.  Właściwie 

jest tylko jeden. Obejmę sukcesję, ale wraz z tobą. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

- Zwariowałeś. 

Ferruccio usiadł wygodniej i wcisnął ręce do kieszeni. Przyglądał się wstrząśniętej 

Clarissie z prawdziwą przyjemnością. 

- Ja? Hmm. Myślę, że cały świat finansowy nie zgodziłby się z twoją oceną. 

-  Bo  jesteś  dość  inteligentny,  by  ukryć  swoje  szaleństwo.  Zapewne  jesteś 

obłąkanym geniuszem. 

- Być może - powiedział z udawanym znudzeniem. - Ale mój warunek już znasz. 

Teraz  już  wiesz,  dlaczego  chciałem  rozmawiać  z  tobą  i  dlaczego  zaprosiłem  cię  tutaj. 

Chciałem móc ci to powiedzieć osobiście. 

Szczęka  jej  opadła.  A  on  patrzył  na  nią  bez  słowa.  Pożądanie  trawiło  go  przez 

długie lata, aż stało się obsesją. Wpatrywał się w jej rozchylone usta, a w głowie kłębiły 

mu się szalone obrazy. Marzył o niej, fantazjował od lat. Teraz przekonał się, jak bardzo 

to było niedorzeczne. Kiedy zamknął ją w ramionach, przytulił, zorientował się, że pod 

pogardą,  którą  mu  okazywała,  kryło  się  pożądanie  równie  gorące,  jak  jego.  I  gdyby 

zdołał ją posiąść, doświadczyłby zapewne czegoś niebywałego, o czym nawet nie śmiał 

marzyć. 

A to oznaczało tylko jedno: musi pokonać jej opór. 

-  Myślisz,  że  w  ogóle  zechcą  rozważyć  twoje  szalone  żądania?  -  syknęła  przez 

zęby. - Uważasz, że to średniowiecze? 

Powolnym ruchem sięgnął po szklankę z sokiem z granatów. 

-  Ten  sok  ma  z  tobą  wiele  wspólnego  -  powiedział.  -  Zawiera  bogactwo  wielu 

smaków, które w efekcie dają gorzką słodycz. 

- Oszczędź mi pochlebstw - rzuciła, zaciskając pięści. 

- Nie oszczędzę ci niczego. - Patrzył, jak jej policzki czerwieniały coraz bardziej. - 

Naprawdę uważasz, że zgłosiłbym takie żądanie, gdybym miał choć cień wątpliwości, że 

nie zostanie spełnione? Powiedziałaś, że dobrze znasz moje metody. Nie zauważyłaś, że 

ja nigdy nie wykonuję posunięć, których nie jestem w stu procentach pewien? Nic ci nie 

dały wszechstronne studia? 

T L

 R

background image

Ferruccio z satysfakcją przyglądał się jej walce z gniewem, strachem i pożądaniem, 

które nią targały. 

- Moje studia nauczyły mnie czegoś innego, signore Selvaggio. - Jej oczy płonęły. 

- Wcześniej czy później każdy, nawet najpewniejszy interes może się nie udać. Tak jak 

tobie teraz. Ja nie jestem towarem, którym Castaldini mogłoby cię obdarować. A na mój 

ochotniczy udział też nie możesz liczyć. 

A  więc  nie  była  wystraszona.  Jeszcze.  Bene.  Wspaniale,  pomyślał.  Byłby  bardzo 

rozczarowany,  gdyby  było  inaczej.  Nienawidził  łatwych  zwycięstw.  Po  tylu  latach 

frustracji chciał... pragnął, by jej kieska była spektakularna. 

Nadeszła pora, by zagrać ostrzej. 

Nie mógł powstrzymać delikatnego uśmieszku. 

- Pozwól, że zdradzę ci pewien fakt z życia, principessa. Z prawdziwego życia. Nie 

z  takiego  sterylnego,  czystego  jak  twoje.  Ja  nie  potrzebuję  tej  korony.  To  korona 

potrzebuje  mnie.  Rozpaczliwie.  Dlatego  właśnie  tu  jesteś.  Dlatego  nie  masz  wyboru  i 

musisz  spełnić  moje  żądania,  musisz  zrobić  wszystko,  co  zechcę.  -  Wiedział,  że  jego 

słowa spadały na nią jak kamienie. - Wszystko - powtórzył z lubością. 

To nie mogło się dziać naprawdę. Niemożliwe! 

Czuła na sobie jego zimny wzrok. Tak samo patrzył na nią wtedy, w sali balowej. 

Doprowadzał ją do szaleństwa. Po co domagał się jej, skoro czuł do niej taką wrogość? 

-  Powiedziałam,  że  to  może  być  zabawne.  Ale  nie  jest.  -  Z  trudem  opanowała 

histerię.  -  Uważasz,  że  jesteś  niezastąpiony,  prawda?  Mylisz  się.  Mój  ojciec  sprawdza 

właśnie  listę  kandydatów.  Jeśli  jeszcze  tego  nie  wiesz,  ty...  cokolwiek  sobie 

wyobrażasz... nie jesteś na pierwszym miejscu. Jesteś może, od biedy, trzeci. 

Pociągnął łyk soku. Długo delektował się jego smakiem. 

- Trzeci i ostatni - mruknął po chwili. 

- Masz naprawdę niezwykłe wyobrażenie o własnej wartości. Zbyt wiele milionów 

może to zrobić człowiekowi. 

-  Jeśli  nie  zostały  odziedziczone,  lecz  zdobyte  uczciwą  pracą,  mogą  świadczyć  o 

wartości człowieka. 

- Uczciwą? Jesteś tego pewien?  

T L

 R

background image

Zadrżała pod spojrzeniem, które jej posłał. 

-  Żyj  długo  i  szczęśliwie  ze  swoim  niekwestionowanym  poczuciem  wartości, 

signore  Selvaggio  -  ciągnęła.  -  Znajdziemy  kogoś  innego.  Kogoś,  kto  nie  będzie 

prowadził  tanich  gierek  z  czymś  tak  nieocenionym  jak  honor  i  zaszczyt  korony 

Castaldini. 

Wzrok mu złagodniał. Ale jego uśmiech nie wróżył nic dobrego. 

- Życzę powodzenia - wycedził.  

Poczuła lód na plecach. 

- Co masz na myśli? Przestań być taki tajemniczy. Jeśli masz coś do powiedzenia, 

to po prostu powiedz. 

Wzruszył ramionami. 

- Nie mam nic więcej do dodania. Resztę znasz, nawet jeśli udajesz, że jest inaczej. 

Wbrew temu, co powiedziałaś, nie gram w żadną grę. 

- O czym ty mówisz? Jaką to resztę niby znam? - zaniepokoiła się. 

Wbił  w  nią  zimne  spojrzenie.  Po  chwili  odrzucił  głowę  do  tyłu  i...  wybuchnął 

śmiechem. Chrapliwym, trochę dzikim. 

-  Dio  santo,  sei  serio.  Mówisz  poważnie.  Ty  nic  nie  wiesz.  Zostawili  cię  w 

ciemności,  stare  szakale.  To  wszystko  wyjaśnia.  To  dlatego  wydaje  ci  się,  że  możesz 

mnie traktować jak dotychczas. Nie uprzedzili, cię, że nie mają więcej kandydatów. Cóż 

za niedopatrzenie. 

- To nieprawda. Niemożliwe. Ktoś inny... 

-  Nie  ma  innego  -  przerwał  jej.  -  Nie  ma  drugiego  mężczyzny  pochodzącego  z 

Castaldini  albo  w  którego  żyłach  płynie  krew  D'Agostinich,  nieważne,  czy  z  prawego 

łoża, czy nie, który potrafiłby uporać się z zewnętrznymi wrogami kraju i wewnętrznymi 

konfliktami.  Ja  mam  swoje  imperium,  któremu  jestem  winien  lojalność.  Castaldini  zaś 

ani jej mieszkańcom nie jestem nic winien. Nie mów mi więc o honorze i zaszczytach. 

Nie  mam  obowiązku  ratowania  korony  Castaldini  i  jego  przyszłości.  Jeśli  mam  się 

zgodzić na przyjęcie korony, muszę dostać premię. Ty nią jesteś. 

Przyglądała mu się. Pewnemu siebie. Przekonanemu o własnej sile i wartości. 

T L

 R

background image

- Jeśli się nie zgodzisz, możesz wracać do swojego wspaniałego ojca i rady z moją 

odmową. Niech szukają kogoś innego. I niech Castaldini idzie do piekła. 

Nie  mógł  jej  okłamywać,  prawda?  Ale  może  nie  kłamał,  tylko  próbował  nią 

manipulować? Był w tym mistrzem. 

- A kiedy już Castaldini popadnie w ruinę, kiedy stanie się tylko nic nieznaczącym 

zagłębiem  surowców  dla  sąsiednich  krajów,  wrócę  po  ciebie.  I  dostanę  cię.  Korona 

przepadnie, ale ty będziesz moja, Clarisso. 

Rozpacz i wściekłość rozpalały jej krew. 

-  To  ty  możesz  iść  do  diabła,  Ferruccio  Selvaggio...  czy  D'Agostino,  czy  jak  cię 

tam  zwać.  Zabierz  ze sobą  swoją  pychę  i  okrucieństwo.  Castaldini  przetrwa  bez  twojej 

pomocy, a co do mnie... 

Zastygł  w  bezruchu.  Później  niezwykle  powoli  odstawił  szklankę  i  wstał.  Wyraz 

jego twarzy przyprawił ją o dreszcze. Chwycił ją za rękę i podniósł z krzesła. 

- Co... robisz? - sapnęła. 

- To, co powinienem był zrobić wiele lat temu. 

Zanim zdążyła zareagować, wplótł palce w jej włosy i zacisnął mocno. Drugą ręką 

chwycił  ją  za  pośladek  i  przycisnął  do  siebie.  Nie  odrywając  od  niej  oczu,  schylił  się 

powoli. 

W ostatniej chwili, zanim jego usta dotknęły jej ust, odwróciła głowę. Jego wargi 

wylądowały na jej policzku. Mimo to efekt był piorunujący. Fala gorąca przetoczyła się 

po  jej  ciele.  Ale  to  nie  był  koniec.  Przycisnął  ją  do  siebie  tak  mocno,  że  poczuła  na 

brzuchu jego podniecenie. Głaskał ją po plecach, wprawiając w rozkoszne drżenie. Jego 

ręka ruszyła ku krawędzi jej bluzki, wsunęła się pod nią. Jęknęła. Jego palce zostawiały 

ogniste ślady na jej skórze. Spróbowała się wyrwać. Bez powodzenia. 

Ferruccio  kontynuował  podbój.  Drugą  ręką  podciągnął  do  góry  jej  spódnicę. 

Zacisnął  dłoń  na  jej  pośladku.  Potem  podniósł  do  góry  jej  nogę.  Niemal  wcisnął  ją  w 

wybrzuszenie  w  swoich  spodniach.  Przytulił  ją  ciasno  i  zaczął  unosić  i  opuszczać, 

ocierając o siebie. Nie trzeba było długo czekać, by jej piersi nabrzmiały pożądaniem. 

Kręciła  się  w  twardym  uścisku,  wiła  się,  gdy  on  całował  jej  kark,  aż  krew  jej 

zaczynała wrzeć. 

T L

 R

background image

I w końcu cały świat stał się nim. I były już tylko jego usta, jego ciało i oddech. Już 

nie była sobą. Stała się kłębowiskiem pragnień. Oczekiwań. Tęsknot. Słyszała już tylko 

jego chrapliwy oddech i dudnienie własnego serca. Opuścił ją na ziemię. Nie wiadomo, 

w  jaki  sposób  jej  bluzka  podniosła  się  aż  pod  szyję.  Wtedy  Ferruccio  schylił  głowę  i 

przez delikatny stanik chwycił zębami jej sutkę. Potem drugą. 

Rozkosz rozpaliła ją jeszcze bardziej. Oddychała ciężko, gwałtownie. Cała stawała 

się  namiętnym  pragnieniem.  Krzyknęła  głośno  jego  imię.  Błagała,  nie  wiedząc  o  co. 

Wtedy  wpił się ustami  w jej  rozchylone  wargi.  Odwzajemniła ten pocałunek  z  szaloną, 

gwałtowną namiętnością.  Szerzej  otwarła  usta,  zapraszając  go.  O tym  właśnie,  o  takich 

rozkoszach śniła. O tym fantazjowała. Pragnęła, żeby nigdy nie przestał. Marzyła o nim 

tyle  lat.  W  snach  mówił  jej,  jak  bardzo  jej  pragnął.  Jak  tęsknił.  Doczekała  się.  A 

rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania. 

Stało się. Udało mu się złamać jej opór. Nie miała wyboru... 

Coś  wstrętnego  i  zimnego  wślizgnęło  się  do  jej  umysłu  między  szalone 

namiętności. Wspomnienia. Uświadomiła sobie, dokąd to wszystko prowadziło. Bowiem 

jej opór nie wynikał z tego, że nie chciała być jego kolejną zdobyczą. Nie chodziło też o 

jej dumę. Wszystko to przez strach. Paraliżujący, przenikający do kości strach. Wiedziała 

bowiem, że jeśli podda się, powtórzy ponury szablon swoich rodziców. Dorastała, będąc 

świadkiem,  jak  żałosne  bywają  związki,  w  których  tylko  jedna  strona  angażuje  swe 

uczucia.  Nieodwzajemniona  miłość  jej  matki  pomieszała  jej  zmysły.  I  doprowadziła  - 

Clarissa i jej rodzeństwo byli o tym przekonani - do jej śmierci. Nie miała żalu do ojca. 

Zrobił,  co  musiał,  żeby  panować  nad  królestwem.  To  matka  nie  potrafiła  zrozumieć  i 

zaakceptować politycznego charakteru ich małżeństwa. Ferruccio był jak jej ojciec. 

Wspomnienie  matki  ściągnęło  ją  na  ziemię.  Zaczęła  się  szarpać,  wyrywać,  jakby 

walczyła  o  życie.  Przez  chwilę  Ferruccio  nie  mógł  zrozumieć,  co  się  działo.  Czy 

próbowała przytulić go mocniej, czy uciec. 

Wreszcie  udało  jej  się.  Zrobiła  krok  w  tył,  dysząc  ciężko.  Czuła  się  jak  zwierzę 

uwięzione w kręgu ognia. Była przerażona. Żądzami, które jak powolną truciznę wsączył 

w jej serce. 

T L

 R

background image

Zobaczyła,  że  zbliża  się  do  niej.  Zacisnęła  powieki.  Przygryzała  wargę,  żeby  po-

wstrzymać samą siebie. Żeby nie paść mu w ramiona. 

Położył  ręce  na  jej  ramionach,  obrócił  ją  i  przyciągnął  do  siebie.  Poddała  się. 

Schyliła  głowę,  nadstawiając  kark  na  pocałunki.  Objął  ją  mocniej.  Czuła  jego  ręce  na 

piersiach, brzuchu, na łonie. Ocierała się o niego. A on szeptał jej do ucha: 

-  Nie  przypuszczałem,  że  zajdziemy  tak  daleko.  Ale  kiedy  cię  dotknąłem, 

odpowiedziałaś i... 

Odepchnęła  jego  ręce.  Tym  razem  nie zaprotestował.  Poprawiła  ubranie  i  posłała 

mu ponure spojrzenie. 

- Oczywiście, to moja wina, ponieważ odpowiedziałam. 

Wsunął ręce do kieszeni, czym sprowokował ją do spojrzenia na jego wybrzuszone 

spodnie. Przełknęła ślinę. 

- Nie powiedziałem, że to twoja wina. Mówię tylko, że nie jestem z siebie dumny. 

Chciałem cię pocałować, a omal cię nie wziąłem. Nigdy dotąd nie straciłem kontroli nad 

sobą w taki sposób. 

- Nie? Wybacz, że ci nie uwierzę. Ty, tak pełen wigoru i... 

-  Uważasz,  że  osiągnąłbym  to,  co  osiągnąłem,  gdyby  libido  kierowało  moim 

postępowaniem i decyzjami? 

- Jesteś mężczyzną, prawda? Rzekłabym, że tylko libido kieruje mężczyzną, kiedy 

ma do czynienia z kobietą. 

- Niewiele wiesz o mężczyznach. Mężczyzna, który pozwala, by libido kierowało 

jego  czynami,  „kiedy  ma  do  czynienia  z  kobietą",  to  niedojrzały  cymbał,  który  prędko 

traci  wszystko, co  osiągnął, podejmując  złe decyzje  w  nieodpowiednim  czasie ze  złych 

powodów. 

-  Muszę  się  z  tobą  zgodzić.  Powiadasz  więc,  że  przeze  mnie  straciłeś  swe 

legendarne  opanowanie?  Chociaż  wcale  mnie  nie  chcesz.  Dla  ciebie  to  tylko  wrogie 

przejęcie. 

Parsknął śmiechem. Ale w oczach wciąż miał mgiełkę pożądania. 

T L

 R

background image

- Zupełnie nie masz pojęcia, co to jest przejęcie. I jaki jestem wówczas. Jeśli uwa-

żasz, że choć na samą myśl o tobie robię się twardy jak skała i że niemal wziąłem cię na 

stojąco, to cię nie pragnę, to zupełnie nie masz pojęcia o męskiej seksualności. 

- Podnieca cię gra, którą prowadzisz. Próbujesz pokonać jedyną kobietę na świecie, 

która ci się oparła. 

Spojrzał na nią twardo. 

-  Twój  opór  zawsze  doprowadzał  mnie  od  szaleństwa.  Zwłaszcza  odkąd 

spostrzegłem, jak na mnie reagujesz. Teraz, kiedy mogłem tego posmakować, pragnę cię 

milion razy mocniej. Ale nawet, jeśli na chwilę straciłem kontrolę nad sobą, wydarzenie 

to dowodzi jednego: wezmę cię, Clarisso, tylko wtedy, gdy będziesz mnie o to błagać. 

Spojrzała  nań  nienawistnie.  Ponieważ  tak  trafnie  odczytał  jej  pragnienia.  Musi 

walczyć, jeśli chce przetrwać. 

-  Zastanawiam  się,  czy  istnieje  jakiś  kres  twojej  arogancji.  Kiedy  w  końcu 

pękniesz.  I  nie  wmawiaj  sobie,  że  pragnę  cię  aż  tak  bardzo,  że  zrobię  coś  głupiego. 

Chciałabym zajadać się musem czekoladowym dzień i noc, ale potrafię zapanować nad 

pokusą. 

-  Ale  od  hulanki  ze  mną  nie  utyjesz  i  się  nie  pochorujesz.  Przeciwnie.  Jeśli 

ulegniesz pokusie i padniesz w me ramiona i do mojego łóżka, zyskasz doskonałą figurę i 

zdrowie.  I  wolną  od  kalorii  przyjemność  tak  wielką,  że  zaczniesz  się  zastanawiać,  jak 

dotąd mogłaś bez niej żyć. 

Miała  wrażenie,  że  świat  zaczął  się  kurczyć.  Że  ściany  zaczęły  się  zbliżać  i 

zamykać ją. Był taki potężny. Nie do odparcia. Nie mogła mu się oprzeć. Ale musiała. 

Widziała tylko jeden sposób, by tego dokonać. Musi go rozzłościć. 

-  Czemu nie  zdobędziesz się  na  odwagę  i nie przyznasz,  że pragniesz  mnie tylko 

dlatego,  że  jestem  córką  króla?  To  cię  we  mnie  zawsze  pociągało,  prawda?  Zdobyłeś 

wszystko... Bóg wie w jaki sposób... Ale świat oszalał i możesz zostać przyszłym królem 

Castaldini.  I  chciałbyś  dostać  mnie  jako  bardzo  użyteczny  dodatek  do  twego 

nieodległego panowania. 

Ferruccio  miał  wrażenie,  że  serce  zmieniło  mu  się  w  zimny  kamień.  Od  dawna 

podejrzewał, że lekceważyła go z powodu jego urodzenia. Ale teraz okazało się jeszcze, 

T L

 R

background image

że wierzyła we wszystkie plotki na temat jego bezprawnych metod, którymi jakoby do-

doszedł do majątku i potęgi. Ale i to nie było najgorsze. Była przekonana, że zależało mu 

na niej tylko ze względu na jej pochodzenie. I jeszcze nazwała go arogantem! 

Nadszedł czas rewanżu. 

Przyjrzał jej się. Jej ślicznym jedwabistym włosom. Boskiej figurze. Tak bardzo go 

pociągała... Ale koniec! 

- Chociaż twoje opinie na temat moich intencji są bardzo interesujące... - posłał jej 

uśmiech,  od  którego  dorośli  mężczyźni  oblewali  się  potem  -  to...  spotkanie  właśnie 

dobiegło  końca,  Clarisso.  Wracaj  w  ramiona  kochającego  ojca,  wypłacz  mu  się  w 

mankiet.  Niech  cię  pocieszy  i  wytłumaczy  ci,  dlaczego  będziesz  musiała  wrócić  tu  i 

błagać, bym cię wziął. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Clarissa wróciła do ojca. 

Ściślej rzecz ujmując, została tam dostarczona. Ferruccio odesłał ją jak paczkę. 

Kiedy znalazła się w apartamentach króla, zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie 

i  zacisnęła  powieki.  Z  trudem  tłumiła  płacz.  Potrzebowała  samotności.  Musiała 

uporządkować myśli i wytłumić emocje, zanim stanie przed ojcem. 

- Rissa, mia cara figlia, gdzie byłaś tak długo?  

Omal  nie  wyskoczyła  ze  skóry.  Ojciec,  który  ostatnio  bardzo  rzadko  wstawał  z 

łóżka, wszedł do komnaty. Nerwy odmówiły jej posłuszeństwa. 

- Jakbyś nie wiedział! - warknęła. 

Wyraz  bolesnego  zaskoczenia  na  jego  twarzy  sprawił  jej  prawdziwą  przykrość. 

Obrzuciła  w  myślach  Ferruccia  kolejnymi  obelgami.  Patrzyła  na  ojca  ze  ściśniętym 

sercem,  jak  wlokąc  za  sobą  nogi,  z  trudem  opadł  na  najbliższe  krzesło.  Siedział  przez 

chwilę bez słowa, ze wzrokiem wbitym w podłogę. 

- Wiem tylko - wychrypiał - że miałaś spotkanie z Ferrucciem. 

-  Spotkanie  się  przeciągnęło.  -  Starała  się  zachować  spokój.  Musiała  poznać 

prawdę. - Czy wiesz, dlaczego zażądał, żebym to ja prowadziła negocjacje z nim? 

Ojciec ciężko westchnął. 

-  Jeżeli  poznałaś  Ferraccia  choć  trochę,  Clarisso,  wiesz,  że  on  nigdy  nie  ujawnia 

motywów swego postępowania. Ale mam kilka teorii. 

- Jakie one są? 

-  On...  jest  tobą  zainteresowany.  Zawsze  był.  Było  to  dla  niej  jak  cios  w  samo 

serce. 

- I posłałeś mnie do niego. 

-  Dlaczego  jesteś  taka  zła,  Rissa?  -  Zobaczyła  lęk  w  jego  stalowoniebieskich 

oczach. - Czy on... zdenerwował cię? 

- To by było niedopowiedzenie roku. 

Oczy króla zapłonęły wściekłością. Na chwilę znów stał się władcą, jakiego znała. 

- Co on ci zrobił? Powiedz. 

T L

 R

background image

Machnęła tylko ręką. Przecież nie mogła powiedzieć. 

-  Mniejsza  z  tym.  Ważne  jest  to,  że  wiedziałeś,  że  jego  nie  interesują  moje 

zawodowe umiejętności.  Dlaczego mnie  do  niego posłałeś,  skoro  wiedziałeś,  że  kierują 

nim osobiste pobudki? 

- Dlaczego tak cię to oburza? - Typowe. Jak zwykle nie odpowiadał na pytania. - 

Nigdy nie mogłem zrozumieć, czemu go tak unikasz. Pomyślałem, że to dobra okazja, by 

to  zmienić.  Będzie  moim  księciem  i  twoim  przyszłym  królem.  A  nie  miałbym  nic 

przeciw temu, gdyby został kimś więcej. 

Jej mężem. Zakręciło jej się w głowie. 

- Uznałeś, że nadarzyła się doskonała okazja, by mnie wyswatać? 

- Który ojciec nie zechce skorzystać z okazji, by ujrzeć szczęście swojej córki? 

- Uznałeś, że spośród wszystkich ludzi Ferruccio jest dla mnie najlepszy? 

- A któż inny jest taki jak on? 

- Nikt nie jest taki jak on! 

- To właśnie powiedziałem. 

Dio, padre... - Nieoczekiwane podejrzenie zmroziło jej krew w żyłach.  

A  co,  jeśli  to  wszystko  jest  skutkiem  jego  choroby?  Sam  przyznał,  że  zapomina 

różne  rzeczy,  że  miewa  trudności  z  koncentracją.  Może  wystraszył  się,  że  umrze  i 

zostawi  ją  samą?  I  zaczął  gorączkowo  szukać  kandydata  na  jej  męża?  A  Ferruccio 

pojawił się jak anioł zbawienia. Potężny i bogaty. I zainteresowany nią. 

Nawet nie mogła mieć do niego o to pretensji. 

Ale na razie nie miało to znaczenia. Ważna była czekająca Castaldini katastrofa, o 

której z takim spokojem powiedział jej Ferruccio. 

Wzięła głęboki wdech. 

- Czy to prawda? Czy Castaldini jest w niebezpieczeństwie? 

Ojciec zamrugał gwałtownie. 

- Ferruccio tak ci powiedział? - spytał. 

- Powiedz chociaż, że przesadzał. 

- Nie wiem, co ci powiedział. - Odwrócił wzrok. I już wiedziała, że Ferruccio jej 

nie okłamał. - Ale być może to dobra okazja, żebym wyznał ci prawdę. 

T L

 R

background image

- Być może?! Dio Santo, jak w ogóle mogło przyjść ci do głowy, żeby cokolwiek 

przede  mną  ukrywać?  Jestem  dorosła,  wykształcona.  Zostałam  wybrana  do  rady.  Jak 

mogłeś ukrywać przede mną rzecz takiej wagi? I jak w ogóle ci się to udało? Wygląda na 

to, że wiedzą o tym wszyscy oprócz mnie. 

Zacisnął wargi. Nadało to jego schorowanej twarzy nieco ironiczny wyraz. 

- Nie jestem już może królem takim jak kiedyś, ale moje słowo wciąż jeszcze ma 

swoją wagę. Zabroniłem mówić ci o tym. 

- Dlaczego?! 

-  Ponieważ  chociaż  jesteś  już  dorosła  i  silna,  wciąż  jesteś  moją  małą  Rissą. 

Wszystkie  kłopoty  Castaldini  są  z  mojej  winy.  Nie  umiałem  się  zdobyć  na  to,  żeby  ci 

powiedzieć, jakiego potwornego  bałaganu  narobił  twój  ojciec.  Miałem nadzieję,  że uda 

mi  się  jeszcze  wszystko  naprawić.  I  nie  będę  musiał  widzieć  rozczarowania  i  żalu  w 

twoich oczach. 

Zalała się łzami. Podbiegła do niego i przytuliła go ze wszystkich sił. Wtuliła twarz 

w  jego  pierś,  jak  to  nieraz  czyniła  w  swym  burzliwym  dzieciństwie,  kiedy  był  dla  niej 

schronieniem i opoką. 

- Nigdy nie zobaczysz, padre. Zawsze będziesz moim bohaterem. 

Niezdarnie spróbował ją przytulić. Lecz jedno jego ramię było tak słabe, że opadło 

bezwładnie wzdłuż tułowia. 

Trwali tak, w uścisku, długą chwilę. Król całował ją po głowie, głaskał i przytulał, 

ile tylko miał sił. W końcu zaczął mówić: 

- Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu. Zacząłem tracić kontrolę i nad sprawami 

zagranicznymi,  i  nad  sytuacją  w  królestwie.  Przysporzyłem  Castaldini  wielu 

nieprzyjaciół.  Nie  potrafiłem  ustrzec  kraju  przed  wrogą  infiltracją.  Źli  ludzie  zaczęli 

zagrażać podstawom państwa. Ja jednak ukrywałem to. Nawet przed członkami rady. A 

potem  miałem  wylew.  Wszyscy  sądzili,  że  jedynym  problemem  państwa  był  kryzys 

gospodarczy.  Ale  to  tylko  wierzchołek  góry  lodowej.  Wiem,  co  powiesz.  Że  Leandro  i 

Durante panują nad sytuacją finansową, że wszystko wydaje się stabilne. - Westchnął. - 

Ale to cisza przed burzą. Leandro i Durante są tylko regentami, ja wciąż jestem królem. 

Kraj  potrzebuje  księcia,  przyszłego  króla.  To  kwestia  czasu,  kiedy  wrogowie 

T L

 R

background image

wykorzystają naszą słabość i królestwo upadnie. Sąsiedzi zagarną złoża i podbiją naród. 

Tylko  Leandro  i  Durante  są  w  stanie  powstrzymać  to  na  jakiś  czas.  Obaj  jednak 

odmówili przyjęcia korony. Z różnych powodów, ale rozumiem ich. Został tylko Ferruc-

cio.  Tylko  on  ma  dość  siły,  finansowej  i  politycznej,  żeby  utrzymać  suwerenność 

Castaldini. 

Clarissa leżała na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit. Gniew i rozpacz rozrywały 

jej  duszę.  Po  rozmowie  z  ojcem  nie spała  całą noc. Gdy  świt  zaróżowił niebo,  wstała  i 

zaczęła krążyć po pokoju. Teraz, o dziesiątej rano, była wyczerpana i rozbita. 

Castaldini było w prawdziwym niebezpieczeństwie. 

Kiedy  zrozumiała  ogrom  zagrożenia,  zaczęła  krzyczeć  na  ojca,  że  powinien 

przekazać władzę Leandrowi albo Durantemu, że obaj nie mieli prawa odmówić w takiej 

sytuacji.  Ale  ojciec  wytłumaczył  jej,  że  żaden  z  nich  nie  nadawał  się  na  króla.  Długo 

dyskutowali.  Próbowała  szukać  kolejnych  pomysłów,  lecz  żaden  nie  dawał  szansy 

powodzenia.  Zresztą,  jak  się  dowiedziała,  większość  z  nich  rada  już  dawno 

przedyskutowała  i  odrzuciła.  Po  długich  debatach  ustalono,  że  pozostał  tylko  jeden 

ratunek: zaproponowanie korony Ferrucciowi. Przyszłość Castaldini spoczywała w jego 

rękach. A ten bękart miał to wszystko w nosie. Myślał tylko o sobie. O swojej „premii". 

O niej. 

Kiedyś  miała  go  za  dobrego  człowieka.  Jej  wiara  legła  w  gruzach.  Ale  dla 

ratowania króla i kraju będzie musiała złożyć samą siebie w ofierze. Przed ołtarzem. 

Przetoczyła się po łóżku i sięgnęła do nocnej szafki po telefon. Pora porozmawiać 

o  warunkach  jej  poświęcenia.  Wystukała  jego  prywatny  numer.  Nigdy  dotąd  go  nie 

użyła. Teraz nie miała wyjścia. 

Odebrał natychmiast. Jakby się spodziewał jej telefonu. Czekała, żeby odezwał się 

pierwszy,  ale  w  słuchawce  dźwięczała  tylko  cisza.  Wstrzymała  oddech.  Musiała  go 

przetrzymać. 

I w końcu usłyszała jego oddech. A po chwili cichy głos: 

- Clarissa. 

Zacisnęła pięści. Udało się! Nabrała powietrza. 

T L

 R

background image

-  Co  miałeś  na  myśli,  kiedy  powiedziałeś,  że  chcesz  wziąć  mnie  wraz  z  koroną? 

Chcesz się ze mną ożenić? 

Parsknął okrutnym, rubasznym śmiechem. 

- Ożenić się z tobą?! Bez długiej, wszechstronnej jazdy próbnej? 

Zacisnęła powieki. Jak on to robił, że każde, nawet najokropniejsze jego słowo tak 

ją podniecało? 

- Najpierw romans, tak? - syknęła.  

Znowu zachichotał. 

- Być może tylko romans. Możesz mnie nie zadowolić i wtedy... koniec. 

Policzyła do dziesięciu. 

- Jeśli więc romans cię zadowoli, w tej sytuacji... muszę się zgodzić. Ale musimy 

ustalić warunki. 

-  Warunki?  Chcesz  dyskutować  o  warunkach,  gdy  czeka  cię  skok  w  zmysłową 

dekadencję, którą planowałem? 

Aż podskoczyła na łóżku. 

- Planowałeś? Czy to znaczy, że zmieniłeś zdanie?  

Długo kazał jej czekać na odpowiedź. 

- Zmieniłem - rzekł w końcu. 

Olbrzymia ulga odebrała jej oddech. I tylko gdzieś na samym dnie jej duszy czaiło 

się... rozczarowanie. 

- Zmieniłem zdanie co do tego, na co zasłużyłaś - powiedział po długiej chwili. 

- To znaczy? - Zacisnęła zęby. 

- To znaczy, że przez sześć ostatnich lat godziłem się uprzejmie na to, żebyś mnie 

traktowała obcesowo i uciekała przede mną. Uznałem jednak, że przyszła pora rewanżu. 

- I na cóż zasługuję według tej nieskończonej mądrości? 

-  Musisz  zejść  ze  swojej  wysokiej  wieży  i  zacząć  pościg.  Jesteś  w  tym  przecież 

mistrzynią. 

- Jeśli to oznacza, że ty będziesz uciekał, a ja będę cię gonić, aż padniesz, to już się 

nie mogę doczekać. 

Czuła, że w tym momencie uśmiechnął się szelmowsko. 

T L

 R

background image

- Nie obawiam się - powiedział. - Może nie jestem taki szybki jak ty, ale moja wy-

trzymałość jest legendarna. 

Mówił  prawdę.  Wiedziała  to.  Zawsze  wygrywał,  zawsze  pokonywał  wszystkie 

przeszkody. A najpiękniejsze kobiety biły się o jego względy. 

-  Użyjesz  więc  swej  herkulesowej  wytrzymałości,  żeby  mi  nie  pozwolić  cię 

dogonić. Czy są jakieś reguły tej gonitwy, których powinnam się obawiać? Jakieś punkty 

do zdobycia? Jakiś cel ostateczny? Czy będzie to tylko dzika pogoń? 

Jego chichot wzmógł jej obawy. 

-  Reguły?  Pogoń  ma  być...  dzika.  Punkty  będę  przydzielał,  ale  ich  nie  ujawnię, 

rzecz  jasna.  Celem  ostatecznym  jest  to,  żebym  zmienił  zdanie.  Wciąż  nie  jestem 

przekonany, że jesteś wystarczająco... zmotywowana. Musisz mi udowodnić, że jestem w 

błędzie. 

-  Może  jakieś  wskazówki,  jak  mam  wypełnić  niewykonalną  misję?  -  spytała 

jadowicie. 

- Na początek wystarczy, jeśli sprawisz, że wybuchnę. 

- A jaki ma być koniec? 

Zaniósł  się  śmiechem.  Zadrżała  i  zacisnęła  uda,  żeby  stłumić  budzące  się  w  niej 

emocje. 

- Dalej, pokaż, co potrafisz najlepszego - powiedział. 

- Wolę raczej to co najgorsze. Szkoda, że jesteś tak daleko. 

- Jesteś sama? 

Niewinne pytanie nabrało w jego ustach niemal lubieżnego znaczenia. 

- T... tak - bąknęła. 

- Gdzie? 

- W... mojej sypialni. 

- Opisz ją. 

Rozejrzała się nerwowo. 

- Jest... duża. Ogromna. 

- Szczegóły, kobieto. 

T L

 R

background image

-  Byłeś  w  pałacu.  Znasz  jego  wielkość  i  styl,  w  jakim  została  urządzona  każda 

komnata. 

- Twoja sypialnia to nie każda komnata. Nie byłem w niej... Jeszcze. 

Udała, że nie zauważyła zaczepki. 

- Prawdę mówiąc, jest tu skromniej niż przeciętnie. 

- Wyjaśnij. - Milczała. - Bene. Szykuj się na inspekcję. 

- Wydawało mi się, że to ja miałam gonić ciebie. 

- Inspekcja będzie dotyczyć twoich odpowiedzi, nie twojego powabnego ciała. 

- W moim pokoju jest bałagan. 

- Jesteś nieporządna? - spytał z niedowierzaniem. 

- Jeśli nawet, to masz przecież z tuzin pokojówek. 

- Może nie jestem mistrzynią organizacji - syknęła - ale jeśli sądzisz, że pozwolono 

mi  być  nieporządną  tylko  dlatego,  że  jestem  księżniczką,  może  zechcesz  się  spotkać  z 

Antonią, moją bambinàia

- Już ją poznałem. Urocza kobieta. Wciąż jest twoją nianią? 

-  Tak  ją  nazywam,  ale  nie  myśl,  że  wciąż  jest  mi  potrzebna  piastunka.  Jest  moją 

damą  do  towarzystwa.  A  właściwie  jest  dla  mnie  jak  matka.  Poza  tym  nazywanie  jej 

nianią  nie  całkiem  odpowiada  metodom,  których  używała  podczas  kształtowania 

dziewczynek na księżniczki. Tak pracują instruktorzy sił specjalnych. 

Milczał przez chwilę, po czym westchnął. 

- To znaczy, że nie byłaś rozpieszczana i hołubiona, mia bella unica? 

Z  trudem  pokonała  ucisk  w  krtani.  Wzruszyła  ją  ta  czułość.  Nazwał  ją  swoją 

wyjątkową pięknością. 

- Twoje wyobrażenie o moim życiu jest nad wyraz sielankowe - zauważyła. 

Spodziewała się, że parsknie śmiechem. Ale on znów ją zaskoczył. 

-  Rozumiem  -  powiedział  miękko.  -  Ale  twoi  rodzice  mają  się  czego  wstydzić. 

Urodziłaś się, by być rozpieszczaną i hołubioną. 

-  Nie,  dziękuję  -  żachnęła  się.  -  Cieszę  się,  że  nie  podzielali  twoich  poglądów. 

Mogłabym wyrosnąć na bezmyślnego, bezużytecznego bachora. 

T L

 R

background image

-  Rozpieszczanie  i  hołubienie  nie  oznacza  psucia.  Jeśli  są  prawidłowo  stosowane 

przez kochających rodziców, mogą wzmocnić dziecko, dać mu poczucie bezpieczeństwa 

i  stabilizacji.  W  ten  sposób  najlepiej  można  wychować  człowieka  o  zrównoważonym 

charakterze i zdrowej psychice. 

A  cóż  ty  możesz  o  tym  wiedzieć?!  -  omal  nie  krzyknęła.  Na  szczęście  się 

powstrzymała. 

-  Twoi  rodzice  postawili  na  surowość  -  ciągnął  -  i  zamiast  bezmyślnego, 

bezużytecznego bachora wychowali bezlitosną, bezczelną syrenę. 

-  Halo?  -  Aż  usiadła.  -  Prowadzisz  drugą  rozmowę?  Mam  czekać  na  linii,  aż 

skończysz rozmawiać z kimś, komu opowiadasz te brednie? 

- Widzisz? Bezczelna. - Nie dał jej dojść do głosu. 

- Skoro nie jesteś nieporządna, czemu w twoim pokoju jest bałagan? 

Dio, ten facet niczego nie zapomina. 

-  Ponieważ  od  piętnastu  lat  nie  położono  tu  nawet  grama  farby.  Wyobraź  sobie 

każde  zaniedbanie  możliwe  w  starym  domu.  Tuje  masz.  Rozpadająca  się  drewniana 

boazeria, cieknący sufit, odpadająca farba. Mówię tylko o tym, co widać. 

-  Reszta  pałacu  jest  w  dobrym  stanie  -  rzucił.  -  Jak  to  możliwe,  że  twoje 

apartamenty nie zostały wyremontowane i odnowione? 

- Nasze mieszkania nie należą do tej części pałacu, która jest uznana za monument 

narodowy. 

- Przecież jesteś księżniczką Castaldini. 

- Powinieneś zobaczyć mieszkanie króla.  

Kolejna długa cisza. Niemal słyszała jego myśli. 

Jeszcze jeden dowód na to, jak bardzo był potrzebny królestwu. 

- Co masz na sobie, Clarisso? 

Zadał pytanie szeptem, ale jej serce załomotało. 

- Ubranie - wydusiła. 

- Doprawdy? A nie listek figowy?  

Zacisnęła usta. Miała ochotę go zabić. 

- W czym sypiasz? 

T L

 R

background image

- A w czym ludzie sypiają? Ale teraz nie mam na sobie pidżamy. 

- Ty nie jesteś „ludzie". Jeżeli zostanę królem Castaldini, wydam edykt zakazujący 

ci  wkładania  pidżamy.  Ciało  takie  jak  twoje  powinno  być  oblekane  tylko  w  draperie  z 

szyfonu i tiulu. Albo w biżuterię. 

-  Doskonale.  Wspaniały  temat na  obrady  rady  -  prychnęła  szyderczo.  -  Myślę, że 

listek figowy byłby jednak lepszy. 

- Znowu nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Clarisso. 

Westchnęła ciężko. 

- Żeby uniknąć inspekcji, powiem. Mam na sobie jeszcze jedną nijaką garsonkę. 

- Cokolwiek włożysz na siebie, nie może być nijakie. I idąc tym tokiem myślenia, 

pidżama  na  tobie  jest  zapewne  najbardziej  seksownym  strojem  na  świecie.  -  Nie  ode-

zwała  się.  Ponieważ  walczyła  z  atakiem  serca,  o  który  mimochodem  chciał  ją 

przyprawić. - Co masz pod żakietem? Czy bluzkę z guzikami, czy taką jak wczoraj? 

- Nie widzę... 

- To ja chcę zobaczyć. Oczyma wyobraźni. Teraz rób, o co proszę. Zdejmij żakiet. 

Tylko powoli. 

Jego szept działał na nią hipnotycznie. Ale jeszcze próbowała walczyć, bronić się. 

- Ferruccio, nie myślę... 

- Nie myśl. Zrób to. Zacznij mnie przekonywać. Żakiet, Clarisso. Zdejmij. 

Odsunęła na chwilę telefon od ucha. 

- Zdjęłam - rzuciła po chwili. 

- Kłamczucha - szepnął groźnie. 

-  Skąd  możesz  wiedzieć,  czy  kłamię,  czy  nie?  -  Nie  poddawaj  się,  pomyślała.  - 

Założyłeś kamery w moim pokoju? 

- Wiem to z tonu twojego głosu, z twojego oddechu. Każda komórka mojego ciała 

mówi mi, że wciąż masz na sobie dużo ubrania. Poza tym nie odpowiedziałaś mi, czy z 

guzikami, czy bez. 

- Z... guzikami. 

-  Zostaw  żakiet.  Na  razie.  Rozepnij  dla  mnie bluzkę,  Clarisso.  Zacznij  od  góry.  - 

Ręce  jej  drżały.  Poddała  się  mocy  jego  perswazji.  -  Zatrzymaj  się  na  guziku  tuż  pod 

T L

 R

background image

piersiami. - Usłuchała. - Włącz głośnik w telefonie. Chcę, żebyś miała wolne obie ręce. - 

Usłuchała.  -  Teraz  skrzyżuj  ręce  pod  bluzką,  bellissima.  Ściśnij  piersi,  potem  poskrob 

paznokciami sutki przez stanik. - Usłuchała ponownie. - Są teraz twarde. Marzą o moich 

palcach,  wargach,  języku  i  zębach.  -  Tak  było.  Nie  kłamał.  -  Pamiętasz,  z  jaką  siłą  je 

ściskałem?  Uszczypnij je tak samo. - Zrobiła, co kazał. Jęknęła cicho, wyprężyła się. - 

Jeszcze raz. - Wykonywała polecenia. Raz za razem. 

Zaczynała  płonąć.  Myśli  jej  się  zmąciły.  Oddech  stał  się  płytki,  urywany.  Serce 

zaczęło bić coraz mocniej. Tak jakby to Ferruccio osobiście robił jej to wszystko. 

Miał rację ktoś, kto powiedział, że najważniejszym seksualnym organem człowieka 

jest jego mózg. 

-  Podciągnij  spódnicę.  Połóż  ręce  na  pośladkach  i  ściśnij,  jak  ja  to  robiłem.  - 

Usłuchała. Nie była w stanie się sprzeciwić. - To ja to robię, Clarisso. Przyciskam cię do 

siebie. Rozsuń nogi, zrób mi miejsce, otwórz się dla mnie. 

Gotowa była przysiąc, że czuła go na sobie. 

-  A  teraz  zrób  to,  czego  oczekiwałaś  ode  mnie...  Co  zrobiłbym,  gdybyś  nam  nie 

przerwała.  Dotknij  się,  Clarisso.  Mocno.  Płoniesz.  -  Tak  było.  -  Wsuń  rękę  w  majtki. 

Wsuń  palce.  Głęboko.  -  Drżała  cała.  Jego  szept  rozpalał  jej  zmysły.  -  Rozpadasz  się, 

tracisz zmysły i oddech z niepohamowanego pożądania. Widzę cię, Clarisso. Balansujesz 

na krawędzi ekstazy. Czuję twoje żądze. Słyszę bicie twojego serca. Dygotanie twojego 

ciała. 

Urwał.  Słyszała  jego  chrapliwy  oddech.  Jej  drżące  wargi  ułożyły  się  w  słaby 

uśmiech. Był podniecony tak jak ona. Czekała. 

- Tutaj przerwiemy, mia magnifica. Teraz nie dostaniesz nic więcej. 

Wszystko zamarło. Świat. Jej ciało. Jej serce. 

- Niedługo wrócę do Castaldini. - Jego głos brzmiał sucho i obojętnie. - Pokonałaś 

długą  drogę  ku  przekonaniu  mnie.  Spodziewam  się,  że  będziesz  kontynuować  swoją... 

pogoń. Będę w mojej posiadłości mniej więcej za godzinę. Czekam. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Minęło  wiele  godzin,  nim  Clarissa  wstała  z  łóżka.  Przez  pierwszą  godzinę  nie 

mogła się ruszyć, myśleć, oddychać. Frustracja i upokorzenie paraliżowały ją. W końcu 

jej system nerwowy znalazł ratunek i się wyłączył. Usnęła. 

Ocknęła  się  kompletnie  zdezorientowana,  ze  śladami  łez  na  policzkach-  Dużo 

czasu musiało minąć, nim zdołała podnieść się z łóżka. Stała pod prysznicem, w strugach 

gorącej wody. Próbowała zmyć z siebie zażenowanie i wściekłość. Ale pożądania, które 

Ferruccio  wtłoczył  w  jej  żyły,  spłukać  nie  mogła.  Kiedy  suszyła  włosy,  ubierała  się, 

wciąż  myślała  o  nim.  W  końcu  usiadła  przed  komputerem  i  zaczęła  myśleć.  Ubrała  w 

słowa to, co dręczyło ją przez tyle czasu. 

Nie chciała widzieć Ferruccia. Nie chciała nawet słyszeć o nim. 

Ale musiała. 

Zażądał, by zjawiła się w jego posiadłości. 

Ale ona podjęła decyzję. 

To wszystko skończy się tego wieczoru. 

Powie  mu,  gdzie  może  wsadzić  swoje  żądania  i  warunki.  Miała  już  dość  bycia 

paliwem  dla  jego  rozdętego  ego.  Wytłumaczy  mu,  że  nie  może  odmówić  przyjęcia 

korony Castaldini. Ale musi porzucić marzenia o niej, o Clarissie. 

Pełna nadziei wyszła z komnaty. 

Natychmiast, jak jastrząb, spadła na nią Antonia. 

-  Clarisso,  czy  możesz  mi  wyjaśnić,  co  ty  właściwie  wyrabiasz?  Posłaniec  od 

signore  Selvaggio  był  tu  dziesięć  godzin  temu!  Powiedział,  że  jesteś  umówiona  na 

spotkanie. 

- I nie zawiadomiłaś mnie, kiedy tylko przyjechał? Dziwne. 

- Próbowałam. Wiele razy. Ale leżałaś jak zabita. W ubraniu. Poddałam się wiele 

godzin temu. 

- Głowa do góry. Może to właśnie pozwoliło mi otrząsnąć się z otępienia. 

- Co się z tobą dzieje, Clarisso? Zachowujesz się, jakbyś była... odurzona. 

T L

 R

background image

- Wiesz? - Clarissa uśmiechnęła się słabo. - Myślę, że masz rację. Jeśli odurzeniem 

jest stan, gdy coś dostanie się do krwi i osiągnie poziom toksyczny. 

-  Piłaś  alkohol...  albo  coś  gorszego?  -  Kobieta  popatrzyła  na  nią  wielkimi  ze 

zdumienia oczami. 

- Arogancja i testosteron są znacznie gorsze - powiedziała. 

- Nigdy nie widziałam cię w takim stanie. - Antonia była wstrząśnięta. - Nie jesteś 

chora?  Czy  tylko  próbujesz  zatuszować  fakt,  że  zlekceważyłaś  spotkanie  z  kimś  tak 

ważnym jak signore Selvaggio? 

Clarissa spojrzała na nią ponuro. 

- Daj spokój. Jestem tylko trochę spóźniona. Wszak to przywilej kobiety, prawda? 

-  Jesteś  niewybaczalnie,  nieprzyzwoicie  spóźniona.  Poza  tym  nie  jesteś  kobietą. 

Jesteś księżniczką! 

- Uwierz mi, bambinàia, teraz żałuję, że nią jestem. Znalazłam się w tej cholernej 

sytuacji,  bo  przez  cholerny  przypadek  urodziłam  się  z  dwoma  cholernymi 

chromosomami X. 

-  Co  to  za  „cholerna  sytuacja"?  Mam  nadzieję,  że  nie  chcesz  mi  powiedzieć,  że 

ktoś tak wielki jak signore Selvaggio jest tobą zainteresowany? 

-  Najpierw  ojciec,  teraz  ty.  Jestem  przekonana,  że  zaraz  się  dowiem,  że  wszyscy 

już  wiedzą  o  jego  tak  zwanym  zainteresowaniu  mną.  A  ty  wyglądasz  na  przerażoną. 

Zachodzę w głowę, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział. 

-  Przez  sześć  lat  zastanawiałam  się,  jak  to  możliwe,  że  nie  odwzajemniłaś  jego 

zainteresowania. 

- I nie spróbowałaś wytknąć mi błędu? Szok i trwoga! 

- Przyrzekłam sobie, że tego właśnie nigdy nie uczynię, Clarisso. - W oczach niani 

Clarissa  zobaczyła  smutek.  Antonia  doskonale  pamiętała,  że  matka  Clarissy  została 

zmuszona  do  poślubienia  króla  i  co  z  tego  wynikło.  -  Poza  tym  już  od  bardzo  dawna 

przestałaś potrzebować moich rad. 

Tyle było ciepła i miłości w jej słowach, że serce Clarissy się ścisnęło. 

- Tak jakby to mogło cię powstrzymać, bambinàia - powiedziała miękko. 

Antonia przytuliła ją ze wszystkich sił. 

T L

 R

background image

- Masz rację - westchnęła. - Już zawsze będę wobec ciebie nadopiekuńcza i będę 

się we wszystko wtrącać. Jesteś moją jedyną radością, odkąd straciłam mojego Benita. A 

teraz  jeszcze  jedna  niechciana  rada.  Ten  Selvaggio...  jest  jedynym  mężczyzną,  dla 

którego  złamałam  zasadę  niewtrącania  się  w  twoje  decyzje  i  wybory.  Nie  bądź  głupia, 

dziewczyno. Chwytaj go. 

- Ach, bambinàia, zupełnie nie wiesz, kim on jest naprawdę, czyż nie tak? 

- Jeśli chodzi ci o to, że jest D'Agostino z nieprawego łoża, to owszem, wiem. 

Clarissa uśmiechnęła się smutno. 

-  Wygląda  na  to, że to  ja dowiedziałam  się  ostatnia.  Ale  nie to  miałam na myśli. 

Chodzi mi o jego charakter. 

-  Nigdy  nie  spotkałam  człowieka  tak  skomplikowanego.  I  to  właśnie  czyni  go 

wyjątkowo odpowiednim dla ciebie. 

- Sugerujesz, że i ja mam skomplikowany charakter? Dziękuję. Pewnie masz rację. 

Ale problem z takim człowiekiem polega na tym, że wśród zalet napotykasz także wady. 

Jest być może przystojny jak bóstwo i może ma silną osobowość. Jest potężny i bogaty. 

Ale jest też arogancki, uparty i chorobliwie ambitny. 

Antonia popatrzyła na nią uważnie. 

-  Hmm.  Arogancki,  powiadasz?  Ja  widziałam  coś  całkiem  innego.  Te  wszystkie 

piękne zaproszenia, które ci przysyłał, a które znajdowałam w koszu na śmieci, podarte, 

jakby  parzyły  ci  ręce.  Arogancki  mężczyzna  już  po  pierwszej  odmowie  zaniechałby 

następnych prób. 

Clarissa przygryzła wargę. 

-  Do  tego  prowadzą  upór  i  chorobliwa  ambicja.  Ferruccio  Selvaggio  nigdy  nie 

zaprzestanie pościgów. Zawsze musi dostać to, czego zechce. 

- To taką pokrętną grę prowadzisz? Pojedziesz do niego nie wtedy, kiedy zażąda, 

lecz kiedy to ty zdecydujesz? Pół dnia później? - Antonia skrzywiła się. - Kiedy chodziło 

o  sprawy  osobiste,  mogłaś  postępować  wedle  własnej  woli.  Ale  to  jest  sprawa 

państwowa. Po tym, jak go traktowałaś w przeszłości, miałby prawo oficjalnie poskarżyć 

się na ciebie królowi i radzie. Ale nie zrobił tego, za co polubiłam go jeszcze bardziej. 

T L

 R

background image

-  To  dlaczego  ty  do niego nie pojedziesz?  -  prychnęła  Clarissa.  I  natychmiast za-

czerwieniła  się  ze  wstydu.  -  Powinien  być  wdzięczny,  że  mimo  wszystko  się  do  niego 

wybieram. Jeśli tym razem nasze spotkanie nie będzie miało oficjalnego charakteru, już 

nigdy nie będzie miał szansy znaleźć się przy mnie w odległości mniejszej niż kilometr. 

A  jeśli  kobieta  ma  prawo  się  spóźnić,  to  księżniczka  ma  prawo  spóźnić  się  nieprzy-

zwoicie. 

Antonia wysoko uniosła brwi. 

- Kiedy przeszczepiono ci inną osobowość?  

Clarissa wzruszyła ramionami. 

-  Tak  się  ze  mną  dzieje  na  samo  wspomnienie  Ferraccia  Selvaggia  alias 

D'Agostino. 

-  Grasz  rolę  kapryśnej  księżniczki?  Próbujesz  wyprowadzić  go  z  równowagi, 

prawda?  -  spytała  Antonia  podejrzliwie.  -  Dio  Santo!  -  zawołała,  jakby  nagle  odkryła 

prawdę. - Jak mogłam nie zauważyć tego wcześniej? Ty nie jesteś nim zainteresowana. 

Ty za nim szalejesz! 

Clarissa  nawet  nie  próbowała  udawać  przed  kobietą,  która  praktycznie  ją 

wychowała. 

- A już całkiem oszaleję, kiedy „go schwytam".  

Po raz pierwszy w życiu Clarissa widziała Antonię osłupiałą. 

-  Si,  to  prawda  -  powiedziała  Antonia  po  długiej  chwili.  -  W  tym  momencie  nie 

mam  nic  do  powiedzenia.  Zupełnie  nic.  Nadrobię  to,  zapewne,  później,  ale  teraz  idź. 

Przeproś  posłańca  i  umów  nowy  termin  albo  pojedź  i  osobiście  wytłumacz  to 

niespotykane opóźnienie. Albo potraktuj go, jak to robiłaś przez sześć lat. Masz w tym 

spore  doświadczenie.  Może  też...  O,  nie.  Nie  mam  zielonego  pojęcia.  Sytuacja  nie  jest 

już skomplikowana. Jest kompletnie niezrozumiała. 

- Nawet w najtrudniejszych momentach zawsze potrafisz doskonale ująć problem. 

Antonia  odwróciła  się  i  odeszła,  kręcąc  głową.  A  Clarissa  odszukała  posłańca 

Ferruccia. I jak poprzednio Alfredo, osobisty lokaj i asystent Ferruccia, niemal bez słowa 

dostarczył ją pod same drzwi. Miała nieodparte wrażenie, że jej nie lubi. 

T L

 R

background image

- Czy mógłbyś mnie zaanonsować? - spytała. - Muszę się z nim zobaczyć natych-

miast. To nie powinno potrwać długo i będziesz mógł mnie odwieźć na lotnisko. 

-  Bardzo  mi  przykro,  principessa  -  odparł  -  ale  dostałem  wyraźne  polecenia. 

Signore  Selvaggio  podkreślił,  że  ilekroć  przybędziesz,  masz  zostać  wpuszczona  do 

środka i wszyscy natychmiast mają opuścić pałac. 

Cóż  za  wygoda!  -  pomyślała.  Mógł  z  nią  zrobić,  co  tylko  zechciał,  bez 

niewygodnych świadków. 

- Skoro zabronił ci wejść ze mną, zadzwoń do niego. - Stał bez ruchu, z kamienną 

twarzą.  -  Próbowałam  go  zawiadomić  w  czasie  jazdy,  ale  miał  wyłączony  telefon.  Ty 

jednak na pewno wiesz, jak się z nim skontaktować. 

- Signore Selvaggio dzwoni do mnie. Ja mu nigdy nie przeszkadzam. 

- Nie przeszkodzisz mu. Oczekuje mnie. 

- Oczekiwał. Dwanaście godzin temu - wypalił z nieskrywaną złością. 

- I oto jestem. Skąd będzie wiedział, że przyjechałam? Skąd mogę wiedzieć, że w 

ogóle jest w domu? 

-  Nie  wiem, principessa.  Nie powiadomił  mnie  o swoich  planach  na ten  wieczór. 

Żałuję,  ale  nie  mogę  pomóc.  Tylko  od  pani  zależy,  co  teraz  pani  uczyni.  Może  pani 

zaczekać, aż włączy swój telefon. Może się zjawić, jeśli jest poza domem, albo zejść ze 

schodów,  jeśli  jest  w  pałacu.  Mogę  też,  jeśli  pani  sobie  życzy,  odwieźć  panią  do 

samolotu. 

Krew w niej zawrzała. 

-  Przecież  nie  sprzedajesz  tajnych  informacji  konkurentom.  Dio!  Kazał  ci 

przywieźć  mnie  i  zostawić  samą.  Lecz  to  miałoby  sens  tylko  wtedy,  gdyby  był  na 

miejscu. Ale z powodu mojej... opieszałości... tak się nie stało. Zatem i tamto polecenie 

nie obowiązuje. - Alfredo twardo patrzył jej prosto w oczy. Nie zamierzał ustąpić. - Czy 

on aż tak straszliwie karze za niesubordynację, że drżysz tu z przerażenia? Jeśli tak, mój 

ojciec i rada pomylili się, sądząc, że taki despota mógłby być królem. 

- To ty, Wasza Wysokość, się mylisz - zawołał gniewnie. - To nie strach trzyma tu 

wszystkich,  którzy  pracują  dla  signore  Selvaggia.  To  lojalność.  Wszyscy  staramy  się 

odgadywać i spełniać jego życzenia, tak jak on odgaduje nasze. 

T L

 R

background image

Zaskoczona  Clarissa  słuchała  w  milczeniu.  Ale  przecież  Ferruccio  sam  się  przy-

znał, że jest mistrzem w manipulowaniu ludźmi. 

Patrzyła, jak Alfredo wychodzi z pałacu i zamyka za sobą drzwi. Zostawił jej tylko 

dwie  możliwości:  czekać  albo  wyjść.  Czekanie  było  prawdziwym  wyzwaniem.  Wszak 

Ferruccio mógł się pojawić dopiero następnego dnia. Ale odejść też nie mogła. Musiała 

zakończyć  sprawę  jeszcze  tej  nocy.  A  to  oznaczało  trzecią  możliwość:  ruszyć  na 

poszukiwanie. Powinna chyba zacząć od piętra. Ferruccio na pewno siedział w którymś z 

gabinetów  i  oglądał  ją  za  pomocą  kamer.  Pamiętała,  że  miała  do  wyboru  trzy  drogi. 

Jedna  wiodła  na  wieżę,  druga  do  skrzydła  wschodniego,  trzecia  do  zachodniego.  Nie 

zastanawiała się długo. Podczas tamtego magicznego wieczoru nad morzem powiedział, 

że  kazał  tak  zbudować  pałac,  żeby  mógł  pracować  i  spać,  patrząc  na  zachód.  Tam  też 

skierowała swe kroki. 

Gdy  znalazła  się  na  antresoli,  skręciła  w  lewo,  w  szeroki  korytarz  zwieńczony 

łukowym sklepieniem. 

Na  jego  końcu  znajdowały  się  drzwi.  Miniaturowa  replika  głównych  drzwi  do 

pałacu.  Zbliżała  się  do  nich  z  bijącym  sercem.  Z  każdym  krokiem  coraz  bardziej... 

przerażona.  Stanęła  tuż  przy  drzwiach  i  przyłożyła  policzek  do  zimnego  dębu.  I  wtedy 

usłyszała wyraźnie - przerażające, ścinające krew w żyłach dźwięki. Dio, czy to on tak 

jęczał?! 

Nagła myśl odebrała jej oddech. Może był z kobietą? Może nawet z kilkoma? 

Nie, to nie były odgłosy rozkoszy. To był... ból. Nagle wszystko ucichło. 

Wpadła  do  pokoju  z  walącym  sercem.  Wewnątrz  panował  półmrok.  Po  kilku 

krokach  zatrzymała  się  przed  największym  łożem,  jakie  kiedykolwiek  widziała. 

Ferruccio leżał pośrodku, na plecach. Jedno muskularne ramię włożył pod głowę, drugie 

odrzucił  daleko.  Spod  ciemnej  pościeli  wystawał  jego  nagi  tors.  Z  odchyloną  do  tyłu 

głową wyglądał jak prawdziwy bóg. 

Leżał bez ruchu. Zdawać by się mogło, że nie oddychał. 

Przestraszyła  się.  Lecz  nim  dopadła  łóżka,  nim  zdążyła  nim  potrząsnąć,  poruszył 

się. Przeogromna ulga podcięła jej nogi. Omal nie upadła.  

Dio, Dio, grazie, grazie, dudniło jej w głowie. On tylko spał. 

T L

 R

background image

Lecz nie... 

Przyjrzała się jego twarzy i zgroza ścisnęła jej serce. Patrzyła, jak zaciska szczęki i 

pręży  całe  ciało.  Żyły  na  jego  ramionach  nabrzmiały.  Oddychał  ciężko,  chrapliwie, 

krótkimi  haustami.  Całe  łoże  zaczęło  dygotać  wraz  z  nim.  Wyglądał,  jakby  się 

rozpaczliwie  starał  uwolnić  od  przygniatającego  go  potwornego  ciężaru.  Jakby  się 

zmagał z najokrutniejszymi torturami. Wszystko w przerażającej ciszy. Ale niedługo. Z 

jego ust wyrwał się jęk. Długi, głęboki, jakby z samego dna duszy. 

Zrozumiała, że zmagał się z sennymi koszmarami. Takimi, jakie nawiedzały także 

ją. Rozpoznała na jego twarzy znajome katusze. 

Czy był to pojedynczy koszmar, czy też taki, który powracał wiele razy? 

Po chwili wiedziała. To nie był przypadkowy intruz, lecz stały gość. Jakąż udręką 

musiała być dla niego każda noc? Wtedy zrozumiała, jak bardzo się co do niego myliła. 

Sądziła, że jego bolesne dzieciństwo nie zostawiło śladów w jego sercu. Nieprawda. 

Widziała, jak cierpi. Cierpiała razem z nim. 

Klęknęła przy łóżku. Chciałaby go uwolnić od koszmarów, które wydawały jej się 

tak  bardzo  znajome.  Bo  był  to  przecież  jedyny  mężczyzna,  który  obudził  jej  pasje  i 

żądze.  Nie  mogła  się  pogodzić  z  jego  cierpieniem.  Pochyliła  się,  przytknęła  wargi  do 

jego powieki. Potem do drugiej. Położyła drżącą dłoń na jego piersi. 

Nagle Ferruccio otworzył oczy. 

I  cały  świat  się  przewrócił.  Nim  się  zorientowała,  leżała  na  plecach.  Jej  ręce 

wyciągnięte nad głowę ściskało jakieś potężne imadło. Czuła na sobie odbierający dech 

w piersiach ciężar męskiego ciała. Czuła dłoń zaciskającą się na jej krtani. 

Zamrugała  gwałtownie.  Tuż  przed  oczami  miała  jego  twarz.  Wykrzywioną  jak 

dzika maska. 

On też zamrugał. Jeszcze raz. I znowu. Zabrał dłoń z jej krtani. 

- Clarissa... 

Zrozumiała,  że  wziął  ją  za  napastnika.  Jak  wiele  razy  musiał  doznać  w  życiu 

przemocy, że reagował tak gwałtownie? 

Łzy spłynęły jej po twarzy. Gorące, prosto z serca. Widziała, jak ustępowała jego 

wściekłość. I czuła, jak równocześnie twardniał z podniecenia, mając ją pod sobą. 

T L

 R

background image

Uwolnił ją i przekręcił się na plecy. Ramieniem zakrył oczy. 

Perdonami... Dio, Clarissa, myślałem, że jesteś... że jesteś... 

Wsparła się na trzęsących się jeszcze łokciach. 

- Kim? - spytała. Mruknął coś niezrozumiale. 

- Nikim - zbył ją. - Co ty tu właściwie robisz, Clarisso? 

Pochyliła  się  nad  nim.  Czuła,  że  wciąż  jeszcze  był  spięty.  Pragnęła  mu  ulżyć. 

Ukoić. 

-  Przyjechałam  tu,  szukałam  cię.  Potem...  usłyszałam.  Miałeś  koszmarne  sny  i... 

chciałam ci pomóc. - Drżącą rękę odsunęła jego ramię z twarzy. - I wciąż chcę. 

Zajrzała  mu  w  oczy.  Początkową  podejrzliwość  szybko  zastąpiły  inne  zgoła 

uczucia. Ulga, wdzięczność, pragnienie... uspokojenie. 

Chwycił ją za rękę i przycisnął jej dłoń do swojej piersi. 

Dio santo, Clarisso... Mogłem cię zranić.  

Zabrzmiało to tak żałośnie, że serce jej się ścisnęło. 

Drugą  ręką  pogłaskała  go  po  czole.  Wargi  jej  tak  drżały,  że  nie  mogła  się 

uśmiechnąć. 

-  Ale  nie  zraniłeś.  To  było  jak  przejażdżka  kolejką  górską.  Masz  taki  ujmujący 

sposób udowadniania mi, że mało ważę. 

Jego ściągnięta dotąd twarz wypogodziła się trochę. 

-  Bardzo  mi  przykro,  że  byłaś  świadkiem  moich  zmagań  z  sennymi  upiorami. 

Kiedy się ocknąłem, nie byłem pewien, czy to był tylko sen. 

Usiadła obok niego z podwiniętymi nogami. 

- Nie mówisz o tym, co było tylko snem, prawda? - spytała ze współczuciem. 

Zawahał się. 

- Były kiedyś... złe czasy - wyznał. - Czasem do mnie wracają. Tyle już lat minęło, 

od  kiedy  byłem  dzieckiem  i  musiałem  na  ulicach  walczyć  o  życie.  Wspomnienia 

odzywają się jak echo. 

-  Naprawdę?  -  Nie  zdawał  sobie  sprawy,  jak  bardzo  dobrze  wiedziała,  o  czym 

mówił.  Jak  świetnie  znała  dziecięce  dramaty.  -  Niektóre  wspomnienia  potrafią  być 

T L

 R

background image

bardzo  wyraziste.  Często  z  upływem  czasu  stają  się  jeszcze  ostrzejsze.  Doświadczenie 

życiowe może zaognić rany, których doznała psychika dziecka. 

Coś jakby rozbawienie zamigotało w jego oczach. 

- Kiedy uciekłem od ostatniej rodziny zastępczej, nie byłem już takim dzieckiem. 

-  Ale  byłeś  przedtem.  A  powody,  dla  których  uciekałeś,  musiały  być  naprawdę 

poważne.  Poza  tym  trzynastolatek  nie  jest  jednak  zbyt  dorosły.  Ja  nie  potrafię  sobie 

wyobrazić,  że  miałabym  choć  jeden  dzień  spędzić  na  ulicach,  sama,  bez  opieki.  Jak 

zdołałeś przetrwać to wszystko?  

Spochmurniał. 

- Każdego dnia miliony dzieci na całym świecie to przeżywają. 

-  Ale  nikt  nie  osiąga  tego  co  ty.  Jest  tylko  jedno  wytłumaczenie.  Jesteś  cudem, 

Ferruccio Selvaggio. 

Zastygł  w  osłupieniu.  Patrzył  na  nią,  jakby  wyskoczyła  z  jego  snu.  Zapewne 

zastanawiał  się,  co  sprawiło,  że  tak  zmieniło  się  jej  nastawienie.  Ale  żeby  mu  to 

wytłumaczyć, musiałaby ujawnić mu sprawy, o których nie chciałaby mówić. Nikomu na 

świecie. 

Ferruccio pokręcił głową. 

- Nie sądzę, by był w tym jakiś cud. Nie spotykałem się tylko z potworami. Były 

także anioły, które pomagały mi i doradzały tylko dlatego, że po prostu mogły. One także 

czasami odwiedzają mnie w snach. 

Zacisnęła  usta.  Z  bólu.  Jakże  źle  oceniała  go  do  tej  pory!  Jak  niesprawiedliwie. 

Pojęła także jeszcze coś. Wszystkie opowieści, które o nim słyszała, mówiły,  że żadnej 

kobiecie, z którą zaznał rozkoszy, nie pozwalał zostać u siebie na noc. Zrozumiała, że nie 

wynikało to z bezduszności i zepsucia, lecz z obawy. Nie chciał, by ktokolwiek poznał 

jego mroczny sekret. 

A  w  jej  przypadku  było  inaczej!  Nie  tylko  bez  oporu  zaakceptował  to,  że  była 

świadkiem jego słabości, ale jeszcze odkrył przed nią zakamarki swej duszy. 

Grazie molto, mia bella unica. 

- Za co? - spytała, kompletnie zaskoczona.  

T L

 R

background image

Zamknął w swej wielkiej dłoni jej policzek. Pogłaskał kciukiem brwi, nos i mocno 

ściśnięte wargi. 

- Za to, że przegnałaś potwory, które szalały w mojej głowie. 

Tyle było smutku w jego słowach. 

Jej oczy przywykły do półmroku. Przyglądała mu się, delektowała się jego boskim 

ciałem. Ubrany przykuwał spojrzenia. Półnagi... 

- Podoba ci się? 

Zadał  jej  to  pytanie  poprzedniego  dnia.  Wtedy  miał  na  myśli  cud  natury  - 

krajobraz. Tym razem także miał na myśli cud natury. Lecz inny. Siebie. 

- Żyję, czyż nie? - odparła. - Musi mi się podobać.  

Uśmiechnął się szeroko. 

- A więc... obsłuż się. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Clarissa nie bardzo wiedziała, od czego zacząć. 

Czy od jego policzków, czoła czy brwi? Może od nosa? Albo ust? 

A może w ogóle pominąć twarz? 

Lecz  dalej  wybór  był  jeszcze  trudniejszy.  Muskularne  ramiona.  Szeroka  pierś. 

Brzuch jak z antycznej rzeźby. Tyle było widać. Pościel skrywała więcej. 

- Pozwól, że ci pomogę - wyszeptał. 

Wciąż leżąc na plecach, wziął ją za ręce i położył jej dłonie na swoim ciele. Jedną 

na piersi, tak że czuła bicie jego serca. Drugą na brzuchu, tuż nad brzegiem kołdry. 

-  Czujesz?  -  Dobrze  wiedziała,  co  miał  na  myśli.  Czuła  gorące  mrowienie  w 

palcach.  Kiwnęła  głową.  -  Twój  dotyk  pobudza i  rozpala.  Mam  wrażenie,  że mógłbym 

podnosić budynki. 

Ona  też  to  czuła!  Energiczniej  pokiwała  głową.  Zajrzała  w  jego  rozjarzone  pasją 

oczy.  A  on  zaczął  prowadzić  jej  ręce.  Aż  przyłożył  je  do  swojej  twarzy.  I  obsypał  jej 

dłonie gorącymi pocałunkami. Potem powrócił do powolnej wędrówki po sobie. 

Czuła, że krew zaczyna jej uderzać do głowy. 

Wtedy ją uwolnił. Zostawił jej wolną rękę. 

Natychmiast  zrobiła  to,  o  czym  marzyła  od  dawna.  Ujęła  jego  twarz  w  dłonie. 

Zajrzała w jego zamglone pożądaniem oczy. Pocałowała powieki. 

- Zrobiłam to przedtem - szepnęła - żebyś otworzył oczy. Chciałam cię wyrwać z 

sennych koszmarów. Teraz chcę, żebyś się delektował chwilą. Zamknij oczy. Odpręż się. 

-  Posłusznie  opuścił  powieki.  Chwycił  ją  za  biodra,  za  głowę.  Usiłował  pocałować. 

Uchyliła się. - Pozwól mi, Ferruccio. Tak długo marzyłam o tym, żeby cię dotykać. 

Usłuchał. Czekał. 

-  Si,  rób,  co  tylko  zechcesz  -  zachęcił.  -  O  czym  kiedykolwiek  myślałaś.  Nie  ma 

ograniczeń. Tylko wolność i rozkosz. 

Clarissa miała jednak problem. Nie chodziło o to, jak ma się obsłużyć, ale o to, czy 

potrafi. Przytuliła się do niego. Otarła się piersiami o jego muskularną pierś. Pocałowała 

T L

 R

background image

go.  I  znowu.  Raz  za  razem.  Czuła,  jak  zaczął  się  prężyć,  jak  walczył  ze  sobą,  by  nie 

chwycić jej za głowę i nie przycisnąć. 

Po  chwili  jej  usta  rozpoczęły  wędrówkę  w  dół.  Wargi  i  język  znaczyły  na  jego 

skórze rozżarzony ślad. 

- Zrób teraz to, czego chcesz najbardziej - wychrypiał. 

Z bijącym sercem, powoli zsunęła z niego pościel. I patrzyła. 

To, co początkowo brała za wypiętrzoną kołdrę, to był on. Ostatniej nocy czuła go 

przez  ubranie.  Tymczasem  okazało  się,  że  jej  wyobraźnia  znów  nie  dorównała 

rzeczywistości. Nagle zaschło jej w ustach. 

- Zaspokój mnie, Clarisso - ponaglił ją. - Pokaż, jak dobrze jest mnie dotykać. Ile ci 

to daje radości. 

Drżała  z  pożądania.  Ale  brak  doświadczenia  paraliżował  ją.  Nigdy  jeszcze  nie 

dotykała mężczyzny tak, jak sobie wymarzyła. 

Dopiero kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, poczuła, że tylko on. Albo on, albo 

żaden inny. Teraz utwierdziła się w tym przekonaniu. 

Zamknęła go w dłoni. Zaczęła nią poruszać. Ostrożnie i niewprawnie. Lecz kiedy 

jęknął,  kiedy  spojrzała  mu  w  twarz,  uspokoiła  się.  Po  chwili  schyliła  się.  Dotknęła  go 

językiem.  Ostrożnie.  Samym  czubkiem.  Pierwsze  wrażenie  omal  nie  odebrało  jej 

przytomności. Głęboko wciągnęła powietrze. A potem, poganiana własną żądzą, szeroko 

otworzyła usta. 

Chwycił ją za włosy. Powstrzymał. 

- Chcę posmakować twojej rozkoszy - szepnęła. 

-  Posmakujesz.  Tak  jak  ja  twojej.  Ale  chciałbym,  żebyśmy  nasz  pierwszy  raz 

przeżyli razem. 

Ona także o tym marzyła. 

Nieco  zagubiona  popatrzyła  nań  pytająco.  Usiadł  i  powiódł  po  niej  płonącymi 

oczami. 

-  W  moich  fantazjach,  Clarisso,  nie  miałaś  na  sobie  żadnej  spódnicy  ani  bluzki. 

Zdejmij to teraz. 

T L

 R

background image

Usłuchała bez słowa i zdjęła bluzkę. Jej piersi, nabrzmiałe pożądaniem, wypełniały 

stanik. Kiedy opadła na plecy, jęknął głucho. Klęknął nad nią. 

- Więcej, Clarisso. Pokaż mi resztę. Rozpal mnie do szaleństwa. 

Przez moment siłowała się z zamkiem w spodniach. 

Przyglądał się jej walce błyszczącymi oczami. Nie wytrzymał. Zeskoczył z łóżka. 

Złapał ją za nogi i podniósł do góry. A potem, jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki, 

jej spodnie odleciały. Pożerał ją wzrokiem. Potem opadł na łóżko. Wsparty na łokciach 

zamknął ją pod sobą jak w klatce. 

-  Mia  bella  unica.  To  ty  jesteś  cudem.  I  miałaś  rację.  Jestem  mistrzem  w 

ukrywaniu szaleństwa. Sześć lat żyłem jak obłąkany. 

Wsunął dłonie pod jej plecy. Wygięła się, by ułatwić mu dostęp do zapinki stanika. 

Uwolnił  jej  piersi  tylko  po  to,  żeby  zaraz  nakryć  je  dłońmi.  Krzyknęła  cicho.  Potem 

znowu, kiedy ścisnął wargami sutkę. 

-  Wystarczyło,  że  cię  zobaczyłem,  że  usłyszałem  twój  głos  i  natychmiast 

odchodziłem od zmysłów. A przecież wtedy jeszcze cię nawet nie dotknąłem. Urodziłaś 

się, by doprowadzać mnie do szaleństwa. 

-  Ferruccio, proszę...  -  Tym  razem  wiedziała już,  o  co błaga.  -  Nie  zwlekaj... Nie 

mogę... Nie mogę... 

Chwycił  ją  za  pośladki.  Ścisnął.  Potem  znów.  I  po  raz  kolejny,  magicznym 

sposobem usunął ostatnią barierę. 

- Już nie będziemy czekać. Już nigdy, słyszysz? 

- Tak, tak... proszę - jęknęła i szeroko rozchyliła uda.  

Ferruccio  zbliżył  się  i  zaczął  się  o  nią ocierać.  To  bliżej,  to  dalej,  lecz  wciąż nie 

wchodził do końca. 

- Widzisz, jaka jesteś wilgotna i gotowa? - Dotknął jej najczulszego miejsca, a ona 

aż się uniosła na łóżku. - Co sobie wyobrażałaś, kiedy dotykałaś się dla mnie, Clarisso? 

Czy to był mój język, czy palce, czy... to? 

Wykonał kilka łagodnych ruchów, aż świat jej się skurczył do tego jednego małego 

punktu. 

T L

 R

background image

-  To...  -  wyznała.  -  Widziałam ciebie.  Czułam  ciebie... Marzyłam,  by  to  było  na-

prawdę. Ale teraz jest tysiąc razy lepiej... nawet nie przypuszczałam, że... coś może być... 

tak cudowne. 

- Będzie jeszcze lepiej. 

Zanim się spostrzegła, wsunął się w nią jednym energicznym ruchem. Choć mąciło 

jej  się  w  głowie,  czuła,  że  i  on  reagował  spontanicznie,  że  się  nie  kontrolował. 

Zrozumiała też jeszcze coś. Że była jedyną osobą na ziemi, która widziała jego słabość i 

niekontrolowane pożądanie. Tylko ona. 

Poddała  się  magii  chwili.  Objęła  go  nogami  w  pasie  i  przycisnęła  do  siebie. 

Popchnęła gwałtownie. Krzyknęła z bólu. A zaraz potem ponownie. Z rozkoszy. 

Dio, Dio Santo... Jaka jesteś gorąca. Clarisso, amore... rozpalasz mnie. - Widziała 

jego ściągniętą namiętnością twarz. - Spal mnie, cuore mio, pochłoń mnie... całego. 

Z  wolna  odchodziła  od  zmysłów.  Aż  wszystko  eksplodowało.  Konwulsje 

wstrząsały nią, raz po raz. Usłyszała krzyk Ferruccia, ochrypły i głuchy. Poczuła, jak na 

moment  zesztywniał  w  jej  uścisku,  znieruchomiał.  Później  wypełniły  ją  gorące 

strumienie. 

Jej pierwszy mężczyzna... Jej pierwsza rozkosz. 

Ferruccio  poczuł,  jak  Clarissa  osuwa  się  na  łóżko.  Przestraszył  się.  Objął  ją  ze 

wszystkich  sił.  Wielkimi  oczami  patrzył  na  spływające  po  jej  policzkach  łzy,  na  jej 

drżące wargi. Słuchał nierównego oddechu. Opadł na łóżku obok niej.  

Dio...  przez  chwilę  myślał,  że...  Potrząsnął  głową  z  dezaprobatą.  Przez  sześć  lat 

obiecywał sobie, że gdy się wreszcie znajdą w łóżku po raz pierwszy, będzie ją pieścił, 

spełniał jej niewypowiedziane życzenia, aż odpłynie z rozkoszy. 

Stało się. Dał jej rozkosz, ale sam... zatracił się. Stracił kontrolę nad sobą. Po raz 

pierwszy  w  życiu.  Pogłaskał  ją  po  ręce.  Była  jego.  Nareszcie.  Przytulił  ją.  Zamknął  w 

objęciach. Powoli się uspokajali. Wtedy zobaczył na prześcieradle... kroplę krwi. 

Poczuł mróz w kościach. I przerażenie. Zrozumiał. Był jej pierwszym mężczyzną! 

Kiedy  to  do  niego  dotarło,  niemal  popadł  w  euforię.  Ale  dlaczego  mu  na  to 

pozwoliła? Spojrzał jej w twarz. I zrozumiał. Wszak wiedział to od dawna. Zawsze czuł, 

T L

 R

background image

że go pragnęła i dlatego tak starannie go unikała. A teraz, kiedy było to w jej interesie, 

uległa. 

Kazał  jej  siebie  ścigać.  Przybyła  więc,  lecz  nie  dla  pogoni,  ale  by  go  podbić  i 

zwyciężyć.  I  kiedy  omdlewała  z  rozkoszy  w  jego  ramionach,  to  ona  zdobywała  jego. 

Taka  niedoświadczona  sprawiła,  że  już  nie  mógł  bez  niej  żyć.  Co  będzie,  gdy  pozna 

więcej sekretów? 

Bolesne  rozczarowanie  ścisnęło  mu  serce.  Wszystkie  uczucia,  których  istnienia 

nawet nie podejrzewał, umarły w jego duszy. Ofiarowała mu całą siebie, by chronić go 

przed  cieniami  przeszłości.  Ale  wciąż  pozostawała  tą  samą,  która  wzgardziła  jego 

sercem. Bo przecież tylko tak mógł wytłumaczyć sześć lat jej oporu. 

Ale  to  wszystko  było  już  bez  znaczenia.  Teraz  należała  do  niego.  A  on  do  niej. 

Mimo że trwał w niezłomnym postanowieniu, że weźmie od niej wszystko, ale da tylko 

to, co zechce. 

Coś wyrwało ją z błogostanu. Gwałtownie otworzyła oczy. Ferruccio. 

Mężczyzna, przed którym uciekała przez czas długi jak życie. Wsparty na łokciu, 

głaskał  ją  z  nieskrywaną  satysfakcją.  Mężczyzna,  na  którego  czekała  sześć  lat.  I  przez 

całe  życie,  zanim  go  poznała.  Ten,  który  ją  rozbudził.  Ujawnił  prawdziwe  znaczenia 

słowa pożądanie. 

Długo się broniła, lecz w końcu musiała przyznać przed samą sobą, że go kocha. 

Kocha go ponad wszystko. Całą sobą. 

Ale to niczego nie zmieniało. Dla niego była tylko nagrodą, premią. 

A może się jednak myliła? To, co jej opowiedział... To, jak ją traktował... Czyżby 

jednak czuł do niej coś więcej? 

-  To  było  nawet  dość  przekonujące.  -  Ton  jego  głosu  zmroził  ją.  Nie  było  już  w 

nim pasji i szczerości. Uniósł się i zajrzał jej w oczy. - Ale czuję, że potrzebuję więcej. 

Czuję, że od tej chwili wciąż muszę być przekonywany. 

Z  hukiem spadła  z niebios  w zimną  rzeczywistość.  Poznał  wszystkie  jej sekrety  i 

czułe miejsca. Rozpalił jej ciało w ekstazie rozkoszy i zdruzgotał serce. 

Był  tylko  jeden  sposób,  by  się  uchronić  przed  cierpieniem.  Na  jego  chłód  i 

nonszalancję odpowiedzieć tym samym. 

T L

 R

background image

-  Rozumiem,  że  jazda  próbna  zadowoliła  cię?  A  już  wyjątkowo  zadowolony  mu-

sisz być, widząc mnie w zupełnie nowej... sytuacji. 

Zaśmiał się. 

- Nawet nie wiesz jak bardzo - powiedział. - Pozwól, że zademonstruję ci poziom 

mojego zadowolenia na twoim stworzonym do rozkoszy ciele. 

Wstał  i  zaniósł  ją  do  łazienki,  gdzie  czekała  już  kąpiel.  Gorąca  woda  działała 

kojąco.  Wsunął dłoń między  jej uda. Wiedział  już, jak  sprawić, by  odpłynęła  na  falach 

rozkoszy. Wpił się ustami w jej wargi. Potem uniósł ją i położył na plecach na posadzce, 

na brzegu wanny. Pochylił się i powiedział ochryple: 

- Otwórz się, jestem głodny ciebie. 

Nie  musiał  czekać.  Każdy  ruch  jego  języka  odbierał  jej  kawałek  świadomości. 

Świat zaczynał wirować, rozpędzał się coraz bardziej. Aż eksplodowała w ekstatycznych 

konwulsjach. 

Podniósł  ją,  wytarł  do  sucha  i  zaniósł  do  sypialni.  Leżeli  w  migotliwym  blasku 

świec  i  księżycowej  poświacie.  Po  chwili  Ferruccio  uniósł  się.  Wiedział,  że  pragnęła 

znów mieć go w sobie. I nie pozwolił jej czekać. 

Z  każdą  kolejną  falą  rokoszy  wykrzykiwała  jego  imię.  Ponaglała  go.  Kiedy 

osiągnęli  szczyt,  opadł  na  łóżko  obok  niej.  Znów  widziała  w  jego  oczach  czułość. 

Delikatnie gładził jej rozpaloną skórę. 

Jeszcze wiele razy tej nocy obdarzył ją rozkoszą. 

Chociaż już  więcej  jej nie  posiadł.  I  każdym  słowem,  każdym  gestem,  wyznawał 

jej, jak wiele mu dała. Jak mocno czuł się z nią związany. A ona z nim. 

Gdy  się  zbudziła,  było  południe.  Słońce  świeciło  jasno.  Leżała  w  pustym  łóżku. 

Poderwała  się  w  poszukiwaniu  Ferruccia.  Stał  po  drugiej  stronie,  kompletnie  ubrany,  z 

rękami w kieszeniach. Przyglądał jej się ponuro. 

Serce jej zadrżało. Nie wiedziała, czego się spodziewać. 

Ferruccio odezwał się i mróz przeniknął ją na wylot. 

- Jazda próbna była nadzwyczaj przyjemna - powiedział. - Zatem pora na następny 

logiczny krok. Na małżeństwo. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Clarissa  podniosła  się  ostrożnie.  Była  cała  obolała.  Każdy  ruch  sprawiał  jej 

trudność.  Nie  patrząc  na  niego,  pozbierała  ubranie  i  poszła  do  łazienki.  Spędziła  tam 

ponad  godzinę,  próbując  odzyskać  równowagę.  Kiedy  wróciła  do  sypialni,  Ferruccio 

siedział  przy  stoliku.  Idąc  ku  niemu,  obracała  w  myślach  słowa,  które  chciała 

powiedzieć. 

-  Chciałabym  ci  podziękować  za  wspaniałą  inicjację.  Teraz  żądam,  żebyś 

dotrzymał umowy, przyjął godność księcia następcy tronu i dał mi spokój. 

Posłał jej znudzony uśmieszek. 

-  To  się  robi nudne.  Kiedy  zaczniesz  myśleć,  zanim  coś  powiesz?  Teraz  bardziej 

niż kiedykolwiek musisz przystać na moje plany. A ja też nie mam wyboru i muszę się z 

tobą ożenić. Ponieważ jesteś w „całkiem nowej sytuacji", żadne z nas nie ma wyboru. 

- To, że wziąłeś moje dziewictwo, nie oznacza, że muszę za ciebie wyjść. 

- Wziąłem cię dwa razy. Bez zabezpieczenia - rzucił. - Możesz być w ciąży. 

Zamarła. Zdało jej się, że zaczęła spadać w przepaść. 

- Nawet jeśli tak jest - odezwała się w końcu - to nie twoja wina. Jestem dorosła i 

odpowiadam za siebie. Jeśli jestem w ciąży, sama sobie z tym poradzę. 

- Poradzisz sobie? - warknął i aż się uniósł na krześle. - Masz na myśli aborcję? A 

może zamierzasz oddać dziecko do adopcji? 

- Jeśli jestem w ciąży - syknęła - sama wychowam dziecko i będę je kochać przez 

całe życie. Nie musisz się martwić. 

- Moje dziecko nigdy nie będzie bękartem. - Aż kipiał gniewem. 

- Cóż za staroświecki punkt widzenia!  - krzyknęła. - Miliony matek samodzielnie 

wychowują dzieci. 

-  Cóż  ty  wiesz  o  losie  samotnych  matek?!  I  nie  masz  prawa  wypowiadać  się  w 

imieniu  dziecka.  Ty,  która  miałaś  kochających  rodziców,  chcesz  pozbawić  tego  swoje 

dziecko? A czy jako księżniczka konserwatywnego królestwa odważysz się zostać panną 

z  dzieckiem?  A  może  opuścisz  Castaldini  i  będziesz  wieść  samotne  życie  tylko  po  to, 

żeby mieć ostatnie słowo? Mnie na złość? 

T L

 R

background image

Ostatnie  słowo  podkreślił  zamaszystym  gestem.  A  ona  odruchowo  zasłoniła  się 

obiema rękami. Opuściła je prędko, modląc się w duchu, by niczego nie zauważył. 

Zauważył. 

Spojrzał na nią, jakby to ona jemu zadała potężny cios. 

-  Dio  santo,  pomyślałaś...  pomyślałaś,  że  chciałem...  cię  uderzyć?  -  Odwróciła 

wzrok. - Clarisso! Spójrz na mnie. Pomyślałaś, że chciałem cię uderzyć? Czy nie wiesz, 

że prędzej dałbym sobie uciąć obie ręce, niżbym cię dotknął inaczej niż w namiętności? 

- Gniew jest namiętnością - wymamrotała. 

- Nie, gniew jest słabością - rzucił. - A rozładowywanie go przemocą to zbrodnia. 

Nigdy nie posunąłbym się do czegoś takiego. Ale jestem pewien, że ktoś uderzył cię w 

przeszłości. Kto to był? Musisz mi powiedzieć. 

Wyciągnął do niej ręce, ale ona się odsunęła. 

- Zostaw mnie, Ferruccio.  

Złapał ją za ramiona. 

- Nigdy cię nie zostawię. A ty mi powiesz, kto sprawił, że skuliłaś się przed moim 

przypadkowym gestem, jakbyś się spodziewała uderzenia. To nie zdarzyło się raz. To się 

musiało powtarzać często. 

- Puść mnie, do cholery! 

- Nie puszczę cię, dopóki nie powiesz, kto ci to zrobił. 

-  Zamierzasz  mnie  siłą  zmusić do  posłuszeństwa?  I  uważasz,  że  jesteś  lepszy  niż 

osoba,  która  mnie  uderzyła?  Oboje  używacie  przemocy  dla  rozładowania  frustracji  i 

narzucenia innym swojej woli. 

Uwolnił ją natychmiast. 

- Dobrze, nie mów - wysyczał przez ściśnięte zęby. - Sam zgadnę. Nie miałaś zbyt 

wielu kontaktów z mężczyznami, a więc nie mógł to być ktoś obcy. To musiał być ktoś z 

rodziny. To mógł być tylko jeden człowiek. Twój ojciec. 

- Nie! 

- Tak. Któż mógł się uciekać do przemocy wobec ciebie? Twoi bracia? Na pewno 

nie. Znam ich. Rozerwę go na strzępy. 

- Ferruccio, przestań. Nawet nie próbuj. 

T L

 R

background image

- Nie martw się. Nie uderzę go. Potraktuję go tak, że zaboli bardziej niż razy. Zde-

tronizuję drania i wygnam z kraju. Już nigdy nie zbliży się do ciebie. 

- Mylisz się, on... nigdy... - głos jej się załamał. 

- Nie broń go, Clarisso, bo moja kara będzie jeszcze dotkliwsza. 

- Chcesz go ukarać, ale nie dla mnie, tylko dla siebie. 

- Co masz na myśli? - spytał podejrzliwie. 

- Uważasz, że to przez niego żyłeś poza rodziną. Zrobiłeś sobie ze mnie wymówkę, 

żeby go zranić. 

Parsknął śmiechem. 

-  Moja  tak  zwana  rodzina  nic  mnie  nie  obchodzi.  Nie  ukarzę  go  więc  za  to,  że 

„żyłem poza rodziną", ale tylko z twojego powodu. 

Chwyciła go za rękę, potrząsnęła. 

- Nic mu nie zrobisz, słyszysz? Albo... już nigdy mnie nie dotkniesz! 

- Znęcał się nad tobą... 

- Nieprawda! On mnie chronił! 

- Przed kim? Kto mógł się zbliżyć tak bardzo do ciebie, księżniczki, że twój ojciec, 

król, musiał cię ochraniać? 

- Moja matka! 

Szok sparaliżował go. Twarz mu stężała. 

- Jak? Dio... dlaczego?  

Żałośnie pokręciła głową. 

- Przestań, Ferruccio. 

-  Ty  nie  ustąpiłaś,  kiedy  zbudziłaś  mnie  z  koszmarnego  snu.  Chciałaś  się 

dowiedzieć, pomóc mi. Ja też chcę tylko tego. 

- Sam powiedziałeś, że to już przeszłość. Minęło dwadzieścia lat. 

-  I  wciąż  tkwi  w  twojej  pamięci.  Musiało  to  być  dramatyczne  przeżycie  dla 

psychiki dziecka. 

Skrzywiła się. 

- Ty masz pamięć absolutną, prawda? 

T L

 R

background image

-  Powinnaś  już  wiedzieć,  że  nic  mnie  nie  powstrzyma,  jeśli  mi  na  czymś  zależy. 

Powiedz mi. 

- Ty mi nic właściwie nie powiedziałeś. Dlaczego ja miałabym mówić? 

-  Opowiem  ci  wszystko,  z  najdrobniejszymi  szczegółami.  Odpowiem  na  każde 

pytanie. Mów. 

Wiedziała,  że  on,  tak  czy  inaczej,  postawi  na  swoim.  Poddała  się.  Wzruszyła 

ramionami. 

- Miała z ojcem problemy małżeńskie... 

- I wyładowywała się na tobie? 

- Wydaje mi się, że miała zaburzenia psychiczne. 

- Wydaje ci się? Nikt jej nie zbadał? Nie leczył? 

-  Nigdy  nie  przyznała,  że  ma  jakieś  problemy.  Widzisz,  ona  była  bardzo  piękna. 

Bardzo  wcześnie  stała  się  obiektem  zainteresowania  mężczyzn.  Jej  ojciec,  człowiek 

niezwykle  bogaty  i  wpływowy,  uważał,  że  wszyscy  kręcący  się  koło  niej  młodzieńcy 

czyhali  tylko  na  jej  majątek,  i  przepędzał  jednego  po  drugim.  A  potem  ją 

„dyscyplinował". Zwłaszcza gdy się do któregoś zbliżyła trochę bardziej. 

- Bił ją, kiedy była już na tyle dorosła, by wyjść za mąż? 

-  Mam  mówić,  czy  będziesz  się  zabawiał  w  psychoanalityka  i  komentatora?  Mój 

dziadek doprowadził do jej ślubu z moim ojcem. Człowiek niezwykle bogaty i nowy król 

Castaldini wydawał mu się godnym jego jedynej dziedziczki. Wszystko szło jak w bajce 

i  wkrótce  doczekali się dwóch  męskich  potomków.  Dynastia i połączone  fortuny  miały 

zapewnioną  kontynuację.  Lecz między  matką  i  ojcem zaczęło  się psuć.  Czasami mi  się 

wydaje, że poczęli mnie w ostatnich chwilach małżeństwa. Potem wszystko się rozpadło. 

Kiedy przyszłam na świat, byli już w nieoficjalnej separacji. Matka poświęciła się wtedy 

mnie. W patologiczny sposób. 

- Nie pozwalała ci wychodzić na słońce ani kąpać się w morzu. Mówiła, że to dla 

twojego dobra, a próbowała jedynie ukoić swój ból. Kiedy to się nie udawało, karała za 

to ciebie. 

Clarissa westchnęła ciężko. 

T L

 R

background image

- Dobrze. Już milknę. Gotów jesteś napisać rozprawę naukową na temat charakteru 

mojej matki, jej motywacji i czynów. 

- Jestem, kim jestem, ponieważ potrafię czytać w ludziach. 

Jakiż był pewny siebie. 

- Taaak. Jesteś dobry. Czasami mam wrażenie, że potrafisz czytać w myślach. Tak 

więc... już wiesz. Może już, dosyć? 

-  Jeszcze  nie  skończyłaś.  Opowiedz  mi  o  roli  swojego  ojca  w  tym  wszystkim. 

Gdzie był, kiedy matka znęcała się nad tobą? 

- Nie próbuj go oskarżać. Był królem i miał mnóstwo obowiązków. Sam się o tym 

przekonasz pewnego dnia. Nie miał żadnego powodu, by przypuszczać, że działo się coś 

złego.  Matka,  poza  tym,  że  do  piątego  roku  życia  nie  odstępowała  mnie  na  krok,  była 

całkiem  w  porządku.  A  ja  muszę  przyznać,  że  byłam  krnąbrnym  dzieckiem.  Nie 

słuchałam poleceń i zakazów, dopóki nie krzyknęła lub mną nie potrząsnęła. 

- Co za szczęście. 

- Nie całkiem. Myślę, że doprowadziłam ją do granic wytrzymałości. 

- Ona ci to powiedziała, prawda? 

- Tak. Powiedziała, że zmusiłam ją do tego, żeby mnie biła, bo byłam wstrętna. 

- Wymówka każdego oprawcy. 

- Chyba tak. Ale... powtarzała też, że mnie nienawidzi, bo jestem taka jak ojciec. I 

że  jego  nienawidzi,  bo  przestał  ją  kochać.  -  Umilkła,  by  zebrać  siły.  -  Pewnego  dnia 

wszystko się skończyło. Ot, tak. Kilka dni po moich ósmych urodzinach Durante wszedł 

bez pukania i zobaczył ją... zobaczył ją... 

- Bijącą cię. Jak cię biła, Clarisso? 

- A jak ludzie biją? Zwyczajnie. 

- Wielu ludzi uderzyłem w moim życiu. Brutali większych ode mnie albo równych 

mi,  którzy  mnie  zaatakowali.  Żeby  skończyć  jak  najszybciej,  biłem  mocno.  W  twarz. 

Ona  nigdy  nie  uderzyła  cię  w  twarz,  prawda?  Żeby  nic  nie  było  widać.  Ubierała  cię 

szczelnie  od  stóp  do  głów  i  wmawiała,  że  słońce  ci  szkodzi.  -  Clarissa  poczuła,  że 

zaczynało  jej  brakować  powietrza.  Wydobywał  sekrety,  które  skrywała  starannie  przez 

tyle lat. - Jak cię biła, kiedy wszedł Durante? 

T L

 R

background image

- Ona... kopała mnie. W brzuch.  

Zazgrzytał zębami. 

- Uderzył ją? 

- A ty uderzyłbyś swoją matkę w takiej sytuacji? 

Maledizione, si... Do diabła, tak. 

-  No  tak.  Durante  to  nie  ty.  On  nie  używa  przemocy.  Poza  tym  zawsze  był  jej 

pupilem.  Kochała  go  i  rozpieszczała  przez  wiele  lat.  To,  co  zobaczył,  było  dla  niego 

strasznym  przeżyciem.  Żył  w  przekonaniu,  że  byłam  całym  jej  światem,  że  tylko  dla 

mnie żyła. Powstrzymał ją, zabrał mnie od niej i zaprowadził do Antonii. Potem poszedł 

do  ojca i zażądał,  żeby  mnie  zabrano  z  jej apartamentów.  Wtedy  ojciec  zabrał  mnie do 

siebie i od tej pory byłam bezpieczna. 

- Co stało się z twoją matką? 

- Poddała się. We wszystkim. 

- Tylko znęcanie się nad tobą trzymało ją przy życiu, co? 

- Proszę, Ferruccio. Przecież to jednak moja matka. 

-  Straciła  prawo  bycia  twoją  matką,  kiedy  po  raz  pierwszy  cię  uderzyła,  żeby 

rozładować gniew i frustrację. 

Nieudolnie usiłowała się roześmiać. 

- Gdyby zawsze tak było, nikt na świecie nie miałby rodziców. 

Spochmurniał jeszcze bardziej. 

-  Wiesz,  o  co  mi  chodzi.  Kaleczyła  wiele  razy,  systematycznie.  Coraz  mocniej. 

Mogła cię zabić. 

-  Nie  sądzę,  by  do  tego  doszło.  A  po  kilku  latach...  stałam  się  dla  niej  kimś  w 

rodzaju opiekunki. Do czasu, aż wyjechałam do szkoły. Nie była już tą samą osobą, która 

mnie kiedyś prześladowała... i... kochałam ją. 

- Jak możesz kochać kogoś, kto wyrządził ci tyle zła? 

- I tak nie zrozumiesz. - Odwróciła wilgotne oczy. 

-  Dlatego,  że  nie  miałem  kochającej  matki,  która  przywoływałaby  do  życia 

wszystkie senne koszmary? Teraz jestem szczęśliwy, że tak się stało. Przynajmniej moje 

senne koszmary nawiedzają obcy. 

T L

 R

background image

- To trudno wytłumaczyć. Najtrwalsza część osobowości dziecka kształtuje się pod 

wpływem  tego,  kto  pierwszy  się  nim  zajmuje.  Przed  tym  okresem  przemocy  i  po  nim 

były  piękne  czasy.  I  właściwie  śmiało  mogę  powiedzieć,  że  miałam  dużo  więcej 

szczęścia niż niejedna kobieta. Mam cudownych braci, jestem zdrowa, zamożna. Żyję w 

bajkowym pałacu i jestem córką najlepszego króla i ojca na świecie. 

- Jednego nie rozumiem - powiedział w zamyśleniu. - Dlaczego, kiedy już wyszło 

na  jaw,  jak  matka  cię  traktowała,  oddali  cię  pod  opiekę  despotycznej,  wojowniczej 

Antonii? 

Parsknęła śmiechem. 

-  Przepraszam.  Ja  ją  w  myślach  zawsze  nazywałam  pancernikiem.  A  ty  teraz 

mówisz  coś  bardzo  podobnego.  Ale  mówiąc  poważnie,  delikatność  ojca,  opiekuńczość 

Durantego, towarzystwo Paola i właśnie konstruktywna dyscyplina Antonii razem wzięte 

ukształtowały mój rozsądek. Dlatego wyrosłam całkiem dobrze. 

- Wyrosłaś znacznie lepiej niż dobrze. 

- Tak, tak, na bezlitosną, bezczelną syrenę. 

-  Wyjątkowo  trafnie  to  określiłem.  Doceń  to.  I  przypomnij  sobie,  co  zrobiłaś  ze 

mną tej nocy. - Przycisnął ją do siebie ze wszystkich sił, żeby sama się przekonała, co z 

nim robiła. - Wracając zatem do początku naszej rozmowy, powiedz „tak", Clarisso. 

Nie mogła! Ponieważ wiedziała, że pokochała go bez pamięci, a on nie był zdolny 

do  tego samego.  Miał  przyjaciół,  współpracowników, służbę,  którzy  go  uwielbiali.  Tak 

jak  jej  ojca.  On  też  kochał  swoje  dzieci,  swój  lud,  lecz  nie  potrafił  pokochać  kobiety, 

która  dosłownie  postradała  dla  niego  zmysły.  Ojciec  i  Ferruccio  byli  bardzo  podobni. 

Byli wspaniałymi ludźmi, którzy nie potrafili szczerze pokochać kobiety. 

Jakże więc miała się z nim związać na całe życie? 

Odepchnęła go. 

-  Jeżeli  jestem  w  ciąży,  wyjdę  za  ciebie.  Jeśli  nie,  obejmiesz  królestwo,  ale  beze 

mnie. 

Kiedy  wreszcie  zmądrzeję?  -  pomyślał  Ferruccio.  Z  wysiłkiem  tłumił  furię,  która 

aż  go  dusiła.  Dla  Clarissy  wyjście  za  niego  za  mąż  było  jak  amputacja,  jak 

najstraszniejsza  ostateczność.  Rozmyślał  gorączkowo,  z  kamienną  twarzą.  Gdyby 

T L

 R

background image

przystał na jej warunki, skończyłoby się na tym, że poślubiłaby go dla dziecka albo zo-

zostałby królem Castaldini bez niej u boku. Każdy z tych wariantów był nie do przyjęcia. 

-  Wyjdziesz  za  mnie  teraz  -  powiedział.  -  Do  dnia  ślubu  nie  dotknę  cię  ani  razu. 

Żebyś  mogła  pozbierać  myśli.  I...  żebyś  zatęskniła  za  mną  tak  bardzo,  że  przy  nocy 

poślubnej zblednie nasza ostatnia noc. Jeśli będziesz chciała, użyję zabezpieczenia. Albo 

ty  możesz  się  zabezpieczyć.  Jeżeli  już  jesteś  w  ciąży,  szybki  ślub  pozwoli  uniknąć 

spekulacji na temat terminu poczęcia dziecka. Jeśli nie jesteś i, powiedzmy, za pół roku 

uznamy, że to małżeństwo nie spełnia naszych oczekiwań, pozwolę ci opuścić moje łoże 

i przeprowadzimy cichą separację. Nadal będziemy mogli żyć pod jednym dachem, nie 

wchodząc  sobie  w  drogę.  A  gdyby  pewnego  dnia  któreś  z  nas  zechciało  rozwiązać  ten 

związek, przeprowadzimy to w cywilizowany sposób. 

Stała  bez  słowa.  A  on  chwalił  w  myślach  samego  siebie,  że  nie  okazał,  jak 

szaleńczo mu na niej zależało. Chociaż był to najważniejszy cel w jego życiu. 

A on zawsze dostawał to, czego chciał. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

- No, to teraz już wiemy, kiedy nastąpi koniec świata. 

Clarissa skrzywiła się, słysząc słowa przyjaciółki. Patrzyły na Ferruccia, który  po 

przeciwnej  stronie  sali  balowej  rozmawiał  z  królem.  Gdy  poprzedniego  dnia 

skapitulowała,  Ferruccio  zawiózł  ją  do  pałacu.  Tam  poinformowali  króla  i  radę,  że  się 

pobierają. Natychmiast. 

Ferruccio oświadczył, że na przygotowania do ślubu potrzebuje sześciu dni. Tempo 

zabójcze. Ledwie się nieco otrząsnęła, ojciec rzucił jeszcze większą bombę: ogłosił swoją 

abdykację. 

Niewiele do niej dotarło z jego przemowy. Zapamiętała jedynie, że król nie czuł się 

na siłach uratować Castaldini i że chciał, by Ferruccio został koronowany jeszcze za jego 

życia. I aby tego samego dnia ożenił się z Clarissą. 

-  Uważasz,  że  można  w  pięć  dni  zmienić  całe  swoje  życie?  Nie  mogłabyś 

przekonać swego wybranka, żeby dał nam więcej czasu? Chociaż kilka tygodni? 

- Och, Luci, zamknij się - rzuciła Clarissa. 

- Znasz cenę za moje milczenie. Opowiadaj. 

- Co tu opowiadać? Wiesz wszystko. 

Oczy Luci zwęziły się. 

-  Nie  urodziłam  się  wczoraj.  Albo  opowiesz  mi  wszystko,  albo  zaraz  pójdę  do 

twojego  boskiego  chłopa  i  spytam  o  jego  wersję  wydarzeń.  Założę  się,  że  chętnie 

podzieli się... - urwała, zakłopotana. - Nie, nie, Nie to miałam na myśli. Wiesz przecież. 

No? 

Clarissa wzruszyła ramionami. 

- Poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam. 

- A ja już uwierzyłam, że to wszystko. Albo powiesz, albo... 

Clarissa przewróciła oczami. 

- Dobrze, dobrze. Co chcesz wiedzieć? 

-  Spałaś  z  nim,  prawda?  -  Clarissa  zaniemówiła,  zaskoczona.  -  Nie  odpowiadaj. 

Wiem, że tak. Cała promieniejesz. 

T L

 R

background image

Clarissa podniosła rękę i obejrzała ją ze wszystkich stron. 

- Doprawdy? 

-  Mądrala  -  parsknęła  rozbawiona  Luci.  -  Wiem,  co  mówię.  On  też  promienieje. 

Pamiętasz tamten wieczór, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłaś, w tej sali? To było tak, 

jakbyś  zaczęła  generować  jakieś  pole  między  wami.  Dlatego  gdy  podszedł  do  mnie  i 

Stelli, a ty udawałaś, że cię to w ogóle nie obchodzi, byłam taka zdumiona. Tym bardziej 

że czułam, że wciąż o nim myślałaś. 

- Teraz wszędzie dookoła są sami psychoanalitycy. 

-  Ja  nie  jestem.  -  Clarissa  zacisnęła  powieki.  Antonia!  Tego  tylko  brakowało!  - 

Naprawdę  nie  zauważyłam,  co  się  święci.  Że  to  wszystko  potoczy  się  tak  prędko. 

Wzięłaś  sobie  do  serca,  kiedy  ci  powiedziałam,  żebyś  go  łapała,  prawda,  ragazza 

impertinenta? 

-  Ona  nie  tylko  jest  niegrzeczna  -  poskarżyła  się  Luci  -  ale  jeszcze  nie  chce 

zdradzić szczegółów! 

Szkoda, że nie potrafię zapaść się pod ziemię, pomyślała Clarissa. 

Si, opowiedz wszystkie szczegóły. - Antonia wbiła w nią świdrujące spojrzenie. - 

Wyjechałaś  wieczorem.  Rankiem  wróciłaś  z  nim  u  boku,  w  nieprzyzwoitym  pośpiechu 

do zamęścia i z nieobeschniętymi łzami. To musiała być piekielna noc, żeby usidlić męż-

czyznę takiego jak Ferruccio Selvaggio. 

-  I  pomyśleć,  że  tyle  lat  żyłam  w  przekonaniu,  że  masz  staroświeckie  poglądy, 

bambinàia - prychnęła Clarissa. 

-  Ja?  Konserwatywna?  Od  czasu,  kiedy  byłam  w  twoim  wieku,  miałam  trzech 

kochanków i dwóch mężów. Niech spoczywają w spokoju. 

-  Antonia  konserwatywna?  Toż  to  prawdziwa  czarna  wdowa!  -  zawołała  Luci. 

Antonia posłała jej groźne spojrzenie. Westchnęła. 

- Kiedy byłaś mała, byłaś jak marzenie każdej niani. Było pewne, że nigdy się nie 

wplączesz w żadną kabałę. Ale gdy podrosłaś... 

- Jakieś sto lat temu! - wtrąciła Luci. 

Gdyby spojrzenie Antonii mogło zabijać, Luci już by nie żyła. 

T L

 R

background image

- Właśnie - podjęła po chwili. - Twój purytański tryb życia był naprawdę niewiary-

godny. Aż się we mnie gotowało, gdy widziałam, ilu energicznych mężczyzn kręciło się 

koło ciebie, zabiegało na darmo. Teraz się zastanawiam, czy przez ten cały czas przypad-

kiem nie maskowałaś się tak diablo sprytnie. 

-  Chcesz  powiedzieć,  że  byłam  aktywna  seksualnie,  a  tobie  mydliłam  oczy?  - 

Clarissa zatrzepotała powiekami ze zdumienia. - Hej, ty możesz być natrętna i wścibska, 

a ja nie? 

Antonia popatrzyła na nią groźnie. 

- Jeśliby tak było, ale nie z nim, byłabyś kolosalnie głupia. 

- Będziesz więc szczęśliwa, gdyż nie byłam głupia, kolosalnie czy nie, ani z nim, 

ani z nikim innym. 

- Aż do przedwczoraj - dogryzła Luci. - Jestem pewna. Wyglądasz teraz zupełnie 

inaczej. Jak całkiem inna osoba. Teraz... 

- Cała promienieję - dokończyła Clarissa zgryźliwie. - Tak rozmawiałyśmy, zanim 

przyszłaś, bambinàia - zwróciła się do Antonii. 

- Ty też jesteś kolosalnie głupia, ragazza delinquente - powiedziała Antonia do Lu-

ci - że do tej pory nie znalazłaś sobie mężczyzny. Mam na myśli takiego na stałe. 

- Moja metoda wstrzemięźliwości jest być może lepsza. - Clarissa poklepała przy-

jaciółkę po ramieniu. 

- Zaraz - żachnęła się Luci. - Było ich tylko kilku. Kompletnie bez znaczenia. Ale 

zniosę to z godnością... Nie każda kobieta może znaleźć takiego Ferraccia. Albo Duran-

tego. Albo Leandra. Ależ z ciebie szczęściara. - W oczach Luci migotały wesołe iskierki. 

- No dobrze... Jak bardzo jesteś szczęśliwa? W skali od jednego do stu? 

Spojrzenie Clarissy samo pobiegło na drugą stronę sali. Tam, gdzie stał Ferruccio. 

Rozmawiał z ambasadorem Castaldini we Francji. Ale nawet na chwilę nie spuszczał z 

niej oczu. 

- Bilion! 

- Wiedziałam! - zawołała Antonia, kiedy już się otrząsnęła z wrażenia. 

Citi che il gatto e lui viene salando - zawołała niespodziewanie Luci. 

T L

 R

background image

Clarissa wyczuła, że Ferruccio ruszył w ich kierunku, zanim jeszcze dotarło do niej 

znaczenie  słów  Luci.  Stare  przysłowie:  „Nie  wywołuj  wilka  z  lasu".  Czuła  go  każdym 

nerwem, każdą komórką. Kiedy stanął u jej boku, wstrzymała oddech. A on objął ją, po-

całował w szyję i szepnął wprost do ucha: 

Ti manco? 

Czy  tęskniła?  Ostatnią  noc  spędziła,  rzucając  się  po  łóżku.  Nie  mogła  przestać  o 

nim myśleć. Nie umiała się zdecydować, jak mu odpowiedzieć. W końcu wybrała odpo-

wiedź  najlepszą:  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  pocałowała  go  namiętnie.  W  pierwszej 

chwili zastygł zaskoczony. Ale nie trwało to długo. Oderwali się od siebie, gdy już bra-

kło im tchu. 

- Teraz wiem na pewno, że Castaldini już nigdy nie będzie takie samo - rzuciła An-

tonia zza wachlarza. 

- Powiedziałbym ci to bez tego historycznego pocałunku. 

Wszyscy czworo obrócili się jak na komendę. Durante uśmiechał się szeroko. Tuż 

za nim stał Leandro. Clarissa z zachwytem przyglądała się trzem młodzieńcom. Wiedzia-

ła, jak bardzo byli zżyci. Zaprzyjaźnieni. Zrobiło jej się ciepło na sercu. 

-  Signorina  Montgomery  -  zwrócił  się  Ferruccio  do  Luci  poważnym  tonem.  -  W 

obecności  wszystkich  ważnych dla  mnie  osób  chciałbym  złożyć  szczere przeprosiny  za 

moje niestosowne zachowanie podczas naszego pierwszego spotkania. 

Przez sekundę Luci wyglądała na przestraszoną. Ale zaraz pokraśniała z zadowole-

nia. 

- Ojej, zapamiętałeś? 

- On niczego nie zapomina - wtrąciła Clarissa. 

- O co tu chodzi? - zainteresował się Leandro. 

-  Podczas  swojej pierwszej  wizyty  w  pałacu  -  wyjaśniła  Luci  -  zrobił  propozycję 

mnie i Stelu, zanim się jeszcze przywitał czy dowiedział, kim jesteśmy. Obu naraz, jeśli 

wiesz, co mam na myśli. 

- Co? - Durante wbił wzrok w Ferraccia. - Gdyby mi to powiedział ktokolwiek in-

ny,  dałbym  sobie  rękę uciąć,  że  kłamie.  Byłeś  tamtej nocy  pod  wpływem  jakichś  środ-

ków, czy co? 

T L

 R

background image

Ferraccio przytulił Clarissę. 

- Mogę tylko jeszcze raz przeprosić... wszystkich zainteresowanych. 

Clarissa zadrżała. Czy ją też przepraszał? 

- Wszystkich zainteresowanych? - wyrwała się Luci. - Stellę też? 

Ferruccio  zerknął  na  Stellę  ponad  ramieniem  Leandra,  który  natychmiast  stanął 

między nimi. 

- Przepraszam tylko ludzkie istoty, nie żmije.  

Leandro roześmiał się. 

- Poznałeś się na niej szybciej niż my obaj. 

- W porównaniu ze mną żyliście pod kloszem - powiedział Ferruccio poważnie. 

- Kto żył pod kloszem? - spytał zaczepnie Durante. 

- Wy obaj - odparł Ferruccio.  

Durante postukał go palcem w pierś. 

- I właśnie dlatego - powiedział - będziesz się musiał trochę popłaszczyć, żebyśmy 

zostali twoimi aniołami stróżami w twojej nowej radzie. 

- Więcej niż trochę - uzupełnił Leandro z diabolicznym uśmiechem. 

- Nie zamierzam się płaszczyć - odparł Ferruccio spokojnie. - Po prostu zaciągnę 

was do służby. 

- Możesz sobie pomarzyć, kolego - prychnął Leandro. 

- I niech to będą szczęśliwe sny - dodał Durante. - Dla dobra Clarissy. 

Wszyscy  roześmiali  się  wesoło.  Tymczasem  u  boku  Durantego  pojawiła  się  jego 

młoda  żona,  Gabrielle.  Wzięła  go  pod  ramię  z  wyrazem  szczęścia  na  twarzy.  Clarissa 

spotkała ją kilka razy przed jej ślubem z Durantem, jeszcze przed misją do Stanów. Od 

razu poczuły do siebie sympatię. 

Nagle chwyciła spojrzenie Gabrielle skierowane na Ferruccia. I zastygła. Nie wie-

działa, co to było. Ale była pewna, że dotknęło to ich oboje. 

Ale to nie było zauroczenie! A może tylko chciała w to wierzyć? 

Gabrielle uśmiechnęła się szeroko i mocniej przytuliła do męża. Durante schylił się 

i ją pocałował. A potem przedstawił ją przyszłemu królowi. 

T L

 R

background image

Clarissa ze zdumienia nie mogła się poruszyć. W jego oczach dostrzegła bowiem... 

czułość. 

Dio, o co tu chodzi? - pomyślała. 

Ferruccio przerwał jej rozmyślania. Wziął ją pod ramię i poprowadził na taras. Po-

stanowiła postawić sprawę jasno. 

- Podoba ci się Gabrielle, prawda?  

Zaskoczyła go. Wzruszył ramionami. 

- Jest bardzo ładna. - Uśmiechnął się szeroko. - A ty jesteś bardzo... bardzo pocią-

gająca, kiedy jesteś zazdrosna. 

- Nie próbuj zmieniać tematu - sapnęła gniewnie. 

-  Obszczekujesz  niewłaściwe  drzewo.  A  poza  tym  wolałbym,  żebyśmy  się  zajęli 

czymś pożyteczniejszym. Na przykład rozmową o twojej ślubnej bieliźnie. 

- A więc się mylę? 

- A uważasz, że masz rację? Sądzisz, że zapragnąłem twojej bratowej? 

- N... nie - przyznała. - To nie wyglądało jak pożądanie. 

- Bo nie było. Wiesz najlepiej, jak wyglądam, kiedy pożądam... Gabrielle jest uro-

cza. Miło patrzeć, jak się kochają z Durantem. Jak bardzo są szczęśliwi. 

Jak my nie będziemy nigdy, pomyślała. A może jest jeszcze jakaś nadzieja? 

- Oglądasz żonę przyjaciela, żeby sprawdzić, czy spełniłaby twoje wymagania? 

- Spełniła jego wymagania. Tak jak ty moje. 

- Naprawdę chcesz tego, Ferruccio? 

-  Mogę  natychmiast  zademonstrować  ci,  jakie...  obietnice  skrywam  pod  smokin-

giem. - Odruchowo spojrzała w dół. - Jeśli chcesz jeszcze mocniejszego dowodu, gotów 

jestem zrezygnować z czekania, aż będziemy mężem i żoną. 

- Przestań! 

- Jeśli zatem nie chcesz, żeby wszyscy mieszkańcy pałacu spędzili bezsenną noc z 

powodu twoich krzyków rozkoszy, powinnaś natychmiast się odwrócić i odejść. A jeżeli 

nie  chcesz,  żebym  się na  ciebie  rzucił, gdziekolwiek  cię  spotkam, powinnaś  przez  pięć 

najbliższych dni starannie schodzić mi z drogi. 

Prychnęła wyniośle i odwróciła się, zanim sama się na niego rzuciła. 

T L

 R

background image

Chwycił ją w objęcia. 

- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? - spytał. 

- Przysiągłem sobie wtedy, że będę się z tobą kochał dokładnie w tym miejscu, w 

którym wtedy stałaś i tak paskudnie mnie potraktowałaś. I zrobię to. - Uwolnił ją z uści-

sku. - Ale nie dzisiaj. A teraz uciekaj. 

Uciekła, głośno stukając obcasami po kamiennej posadzce. 

Już w drzwiach usłyszała jego głos. 

- A co do ślubu... włóż na siebie, ile tylko dasz radę. 

- Dlaczego? Jest gorąco. 

- Będzie tak gorąco, że ledwie dasz radę przeżyć. - Odwrócił się. Ale jeszcze przez 

ramię  rzucił:  -  Bądź  kreatywna  w  kwestii bielizny.  Ale  najważniejsze,  mia bella unica, 

musisz  dobrze  wypocząć. Będzie  ci potrzebna,  cała  wytrzymałość,  jaką  tylko  zdołasz z 

siebie wykrzesać. 

- Dziękuję za instrukcje, mój przyszły władco - rzuciła cierpko. - A teraz wysłuchaj 

instrukcji  twojej  przyszłej  królowej:  żadnej  wody  po  goleniu  ani  perfum.  Chcę,  żebyś 

pachniał sobą. Żadnych obietnic. Chcę dowodów. I wreszcie, chociaż w ciągu pięciu dni 

i tak niewiele to zmieni, nie ścinaj włosów. Nigdy więcej. Dopóki sama ci nie powiem. 

Chcę wpleść palce w długie loki, gdy będziesz mnie pieścił. 

Krew uderzyła mu do głowy. 

A ona odwróciła się i uciekła, zanim rzuciłby się na nią i zaciągnął w jakiś ciemny 

zakamarek pałacu. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

- Naprawdę wyglądasz jak królowa! 

Clarissa popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Tak, Antonia miała rację. Po wielu 

godzinach pracy i przymiarek nowa suknia była wspaniała. Gładko przylegała do ciała. 

Podkreślała wszystko, co powinna. A na dole... 

- Żadnych spadochronów - zarządził Ferruccio kategorycznie. 

Trochę  dla  zasady  próbowała  się  spierać,  ale  pozostał  nieubłagany.  Ostatecznie 

suknia była dziełem kompromisu. Obcisła i przylegająca góra połączona ze zwiewnym, 

zrobionym z szyfonu i tiulu dołem. Całość bogato zdobiona drogimi kamieniami. 

Zerknęła za siebie. Luci i Gabrielle przypinały sześciometrowy tren. To Ferruccio 

zażądał, by był odpinany. Kobiety skończyły pracę i cofnęły się kilka kroków. Wszystkie 

w  milczeniu podziwiały  piękno  sukni.  Phoebe  w  zaawansowanej  ciąży  głośno  chwaliła 

dzieło z kanapy. A Antonia włożyła Clarissie królewską tiarę. Jej matka nosiła ją podczas 

oficjalnych wystąpień. Clarissa nigdy jej nie chciała. Wszystkie kosztowności matki ka-

zała schować. Teraz jednak miała zostać królową, a tiara stała się częścią jej oficjalnego 

wizerunku. 

Antonia położyła ręce na jej ramionach. 

- Ach, cara mia, jesteś śliczna. 

- Strój czyni kobietę, prawda? - rzuciła Clarissa. 

- Ale muszę przyznać, że zgadzam się z tobą. 

- Zawsze byłaś najpiękniejszą, najwytworniejszą księżniczką na świecie. 

- Powiedz jej, donna Antonia! - zawołała Luci. 

- Zawsze jej powtarzałam, że jest prawdziwą księżniczką, a nie lalką. Ale nigdy nie 

chciała mi wierzyć. 

- Ach, ten brak wiary w siebie - westchnęła Gabrielle. -Nigdy nie wiadomo, skąd 

się bierze. Ale jedno jest pewne: każdy z nas ma jakieś sekrety, które innym trudno na-

wet sobie wyobrazić. 

Mądra kobieta, pomyślała Clarissa. Pod wpływem jej słów uświadomiła sobie, jak 

bardzo przez  całe  życie dokuczał jej brak  wiary  w  siebie. Skutkiem  czego  nie potrafiła 

T L

 R

background image

dostrzec  swoich  zalet.  Dopiero  teraz  przed  wielkim  lustrem  zaczęła  widzieć  siebie  ina-

czej. I zdała też sobie sprawę, że był w tym magiczny wpływ Ferraccia. 

Niespodziewanie  całą  komnatą  zatrząsł  donośny  dźwięk  hymnu  królestwa.  Cere-

monia się zaczynała. Clarissa obróciła się na pięcie, przerażona. 

-  Drogie  panie, dziękuję  za pomoc  -  powiedziała.  -  Chciałabym  przez  pięć minut 

zostać sama. 

- Przemówiła królowa! Wynośmy się. - Luci uśmiechnęła się szelmowsko. - Tylko 

nie ucieknij, kiedy nie będziemy patrzeć, słyszysz? 

Kiedy Clarissa została sama, przestała się uśmiechać. Żart Luci nie był całkiem ab-

surdalny.  Panika  niemal  odbierała  jej  oddech.  Popatrzyła  na  naszyjnik  na  swojej  szyi. 

Przysłał  jej  go  Ferruccio  wraz  z  innymi  prezentami.  Kazał  go  wykonać  specjalnie  dla 

niej. A do kompletu kolczyki i pierścionek. Całość musiała kosztować majątek. Ale pie-

niądze  nie  były  dla  niego  problemem.  Ją  jednak  poruszyło  najbardziej  to,  jak  starannie 

klejnoty  zostały  zaprojektowane i  wykonane.  Z  myślą  o niej.  O  kolorze  jej  oczu i  wło-

sów. Musiała i chciała wierzyć, że mężczyzna, który ofiarował jej tyle rozkoszy, nie bę-

dzie chciał jej skrzywdzić. 

Podeszła do drzwi i otwarła je energicznie. Przyjaciółki odskoczyły jak stado spło-

szonych ptaków. Clarissa parsknęła śmiechem. 

- Och, Luci! Naprawdę myślałaś, że zerwę ślubną suknię, włożę czarny kombine-

zon i ucieknę przez okno na powiązanych prześcieradłach? 

- Kto cię tam wie? - Luci poprawiła jej welon. - Wolę wszystkiego dopilnować. 

- Moje panie, może byśmy już poszły? - jęknęła Phoebe. - Jeśli zaraz nie usiądę, i 

koronację, i ślub będę oglądać w telewizji w sali porodowej! 

- To będzie długi dzień, Phoebe - zawołała przestraszona Clarissa. - Nie bądź taka 

uparta i usiądź na wózku. 

Phoebe wymamrotała coś pod nosem, ale usłuchała. 

Ruszyły do sali tronowej. 

Z każdym krokiem odwaga opuszczała Clarissę. 

Sala tronowa miała wielkość sporej katedry i była prawdziwym cudem architektu-

ry. Monumentalne rozmiary szły w parze ze strzelistą lekkością. Całość zaś była niezwy-

T L

 R

background image

kle  bogato  zdobiona,  z  kunsztem  i  artyzmem.  Lecz  dla  Clarissy  wielkość  budowli  była 

niczym wobec wielkości człowieka, którego miała poślubić. Stąpała powoli, ciągnąc dłu-

gi tren. Nie miała bukietu. Tego ona zażądała od Ferraccia. Chciała mieć wolne ręce. 

Mijała  setki  znamienitych  gości,  by  zająć  miejsce  w  pierwszym  rzędzie.  Stamtąd 

miała obserwować koronację. Dopiero po ceremonii miała zasiąść u jego boku na tronie. 

Zabrzmiały fanfary oznajmiające przybycie Ferraccia. Kątem oka Clarissa zauwa-

żyła Leandra pomagającego wstać Phoebe z wózka. Ale prędko wszystko znikło. Pozo-

stał tylko on. Ferruccio. 

Mężczyzna, którego kochała od pierwszego spojrzenia. 

Wszedł północnym wejściem i majestatycznie kroczył do podestu, na którym stały 

trony. Wyglądał jak urodzony władca. 

Znów dostrzegła kątem oka jakieś poruszenie. Durante i Paolo pomagali wstać jej 

ojcu.  Człowiekowi,  który  zapisał  się  w  historii  Castaldini  jako  pierwszy  władca,  który 

abdykował.  Nigdy  dotąd  nie  zdarzyło  się,  by  koronowano  nowego  króla  za  życia  jego 

poprzednika. 

Do  królewskiego  tronu  zbliżył  się  przewodniczący  rady,  by  rozpocząć  ceremonię 

koronacji. Ponownie zabrzmiała muzyka. 

Lecz w ostatniej chwili Ferraccio skręcił, pozostawiając zdumiony orszak. 

Podszedł do Clarissy. Wstrzymała oddech. Ferruccio schylił się, wziął ją za ręce i 

pocałował każdą dłoń. 

- Pozwolisz, regina mia?  

Jego królowa! 

- Ale... najpierw musisz zostać koronowany. 

-  Za  chwilę  zostanę  królem.  To  ja  decyduję,  co  ma  być  najpierw.  Najpierw  zaj-

miesz należne ci miejsce na tronie. Potem dołączę do ciebie. 

Poprowadził  ją  do  podestu  wśród  szmeru  zdziwionych  głosów.  Jednak  Ferruccio 

nie zwracał na nie uwagi. Weszli po pięciu marmurowych stopniach nakrytych czerwo-

nym dywanem z herbem Castaldini. 

- Oto twój tron, Clarisso. Oto twoja korona. 

T L

 R

background image

W  pierwszym  momencie nie  zrozumiała.  Lecz  gdy  dotarł  do  niej  sens jego  słów, 

szczęście rozgrzało jej serce. Nie mogła uwierzyć. Jak tego dokonał? Dlaczego? 

- Chcesz powiedzieć... - bąknęła.  

Mocniej ścisnął jej ręce. 

- Kazałem zrobić je specjalnie dla ciebie. To wszystko jest twoje, Clarisso. Tylko 

twoje. 

To nie był tron, na którym siadywała jej matka. To nie była jej korona. Z wrażenia 

zmiękły jej kolana. Usiadła na tronie, który był darem od jej króla. Na początek nowego 

życia.  Schylił  się  i  pocałował  jej powieki. Jak tamtej pamiętnej nocy,  kiedy  walczyli  z 

koszmarami z przeszłości. 

- Im prędzej będę miał za sobą formalności, tym prędzej będziesz mogła mi poka-

zać, jak bardzo byłaś kreatywna. 

Uśmiechnęła  się,  choć  wargi  jej  drżały.  Spod  powiek  popłynęły  łzy.  Jej  dusza 

pęczniała z radości, gdy patrzyła na człowieka, który był nadzieją i gwarancją bezpiecz-

nej  przyszłości  ukochanego  Castaldini.  Na  ojca,  który  przekazywał  władzę  temu,  który 

najbardziej na to zasługiwał. Jej kochankowi. Jej królowi. Jej przyszłemu mężowi. 

Dio, kim są ci wszyscy ludzie? - Clarissa wielkimi oczami patrzyła na wielki ro-

mański amfiteatr. Zbudowany na skarpie za pałacem niszczał nieużywany, odkąd sięgała 

pamięcią. Teraz lśnił jak nowy. Tysiące ludzi wypełniały widownię. Wśród nich krążyły 

niezliczone rzesze reporterów i fotografów. Kamery stacji telewizyjnych z całego świata 

transmitowały wydarzenie. Ferruccio w ciągu zaledwie sześciu dni obmyślił i wcielił w 

życie każdy, najmniejszy szczegół uroczystości. Uśmiechnął się do niej radośnie. 

- To twoi krewni i poddani, regina mia. 

- Teraz to także twoi krewni. A poddani są przede wszystkim twoimi. Są tu, gdyż 

ty ich zaprosiłeś. Widzisz tych sześć dam? - Dostrzegła w oddali przyjaciółki i pomacha-

ła im w odpowiedzi na ich entuzjastyczne pozdrowienia. - One są moim wkładem w ten 

tłum. 

- Wiem. Twoje przyjaciółki ze szkoły i z uczelni.  

Zamrugała. Wiedział? Nie, to coś więcej. 

- Masz z tym coś wspólnego, prawda? - spytała.  

T L

 R

background image

Pomachał damom. 

-  Pozwoliłem  sobie  zwrócić  bilety,  które  dla  nich  kupiłaś.  Wysłałem  po  nie  mój 

samolot. 

-  Dio,  Ferruccio  -  sapnęła,  zdumiona.  -  Nie  wiem,  czy  mam  być  szczęśliwa,  czy 

przerażona. 

- Bądź szczęśliwa. Nie uduszę cię ani nie będę zmuszał do niczego. 

-  Naprawdę?  Dziwne.  Przypominam  sobie,  że  próbowałeś  już  tego  pierwszego  i 

trochę tego drugiego. 

Twarz mu stężała. A ona gorąco pożałowała wypowiedzianych słów. Dlaczego to 

zrobiła? 

-  Sądziłem,  że  uzgodniliśmy  zawieszenie  broni.  Że  zaakceptowałaś  sytuację.  - 

Czekał na jej odpowiedź. Bez skutku. - Starałem się, jak mogłem, dla ciebie. 

Ogarnęło ją zwątpienie. Czyżby tylko wykorzystywał sytuację? 

- A możesz wszystko, prawda? 

- Nie, nie wszystko - odparł ponuro. 

Siedzieli w milczeniu na królewskich tronach, dopóki heroldowie nie zaanonsowali 

przybycia kardynała. 

-  Wyjątkowo  odpowiednie  miejsce  do  poślubienia  cię,  Clarisso  -  powiedział 

Ferruccio. - Bo jakież byłoby lepsze, by pojąć za żonę lwicę, jak nie ten starożytny teatr, 

gdzie gladiatorzy walczyli z lwami o życie? 

- Widziałam też takie miejsca, gdzie rzucano ofiary drapieżnikom takim jak ty. Na 

pożarcie. 

Uśmiechnął się. 

- A więc, moja ofiaro, którą część ciebie mam pożreć najpierw? 

- A więc, mój gladiatorze, którą część ciebie mam podrzeć na strzępy najpierw? 

Roześmiał się głośno i wstał. Wyciągnął do niej rękę. 

- Chodź, leonessa mia, pojedynek czas zacząć. 

Kardynał stanął przed nimi. Zapanowała cisza. Tylko głos kapłana niósł się po sta-

rożytnej budowli. Kiedy dotarł do momentu, w którym pan młody powinien powiedzieć 

T L

 R

background image

„tak",  Ferruccio  przerwał  mu.  Clarissa  poczuła  się  równie  zagubiona,  jak  nieszczęsny 

ksiądz. 

Ferruccio odwrócił się do niej. 

- Powtórzyłem już dzisiaj wiele przyrzeczeń - powiedział. - Ale tę przysięgę skła-

dam sam. - Podniósł głos. - Czy ty, Clarisso D'Agostino, moja lwico, moja królowo, mo-

ja  wybawicielko  z  mroku,  chcesz,  bym  został  twoim  obrońcą,  portem  schronienia, 

wsparciem i ratunkiem, twym sojusznikiem i kochankiem? 

Patrzyła nań wielkimi oczami. A w głowie myśli kłębiły jej się jak szalone. Miała 

tylko jedną odpowiedź. Przypadła do niego i objęła go ze wszystkich sił. Zamknął ją w 

ramionach i przycisnął do serca. 

- Weź mnie całego, mia bella unica - szepnął jej do ucha. 

Wszyscy  zgromadzeni  zerwali się na równe nogi i  zaczęli  wiwatować z  zapałem. 

Minęło  wiele  czasu,  nim  tumult  umilkł.  Kiedy  dokończono  ceremonię,  gdy  siedzieli 

znów obok siebie na tronach, kątem oka dostrzegła, że Ferruccio wpatrywał się w coś w 

oddali. Podążyła za jego spojrzeniem. I serce skoczyło jej do gardła. Patrzył na Gabrielle, 

która mrugnęła do niego porozumiewawczo. A potem odwróciła głowę i przytuliła się do 

Durantego. Gorączkowo szeptała mu coś do ucha. On wyraźnie bronił się przed czymś. 

W  końcu  ustąpił.  Wstał  i  ruszył  w  stronę  podestu.  A  Gabrielle  popatrzyła  na  Ferruccia 

rozpromieniona. 

Clarissa nigdy jeszcze nie była tak zmieszana. 

Durante podszedł do Ferruccia i szepnął: 

- Zapłacisz mi za to, Ferruccio. I to jak! 

- Co tu się dzieje? - Chwyciła Ferruccia za ramię. 

- Patrz. - Uśmiechnął się. - A raczej słuchaj.  

Durante odwrócił się ku widowni. 

- To dla mojej siostry i królowej, Clarissy - powiedział. 

Jeszcze  raz  posłał  Ferrucciowi  groźne  spojrzenie  i...  zaczął  śpiewać.  Śpiewał? 

Durante? A ziemia nie zatrzęsła się w posadach? Popatrzyła na męża nieprzytomnym ze 

zdumienia wzrokiem. On wiedział! I razem z Gabrielle wymyślili prezent dla niej. Po raz 

pierwszy w życiu słyszała brata śpiewającego. Ale jak on śpiewał! Cudownie. 

T L

 R

background image

Zaśpiewał  arię  „Nessun  dorma"  z  opery  „Turandot"  Pucciniego.  Kiedy  skończył, 

rozległy się frenetyczne brawa. Clarissa rzuciła mu się na szyję. Ponad jego ramieniem 

zobaczyła ojca. Siedział na wózku z wilgotnymi oczami. Tłum wiwatował. Domagał się 

bisu. 

Durante  zaczął  śpiewać  fragment  „Wesela  Figara"  Mozarta.  Ferruccio  stanął przy 

niej. Słuchali, trzymając się w objęciach. 

Kiedy Durante skończył, wziął Ferruccia za rękę. 

-  Król  czy  nie, przyjaciel  czy  nie  -  powiedział  -  ale,  Ferruccio, jeśli nie  będę  wi-

dział mojej siostry pławiącej się w szczęściu, jesteś już martwy. 

Ferruccio posłał mu tajemniczy uśmiech. 

- Moje życie zależy od ciebie - zwrócił się do Clarissy. 

Gdyby to zależało od niej, żyłby wiecznie. Ale nie powiedziała mu tego. 

Durante wrócił do żony, a oni na trony. Ferruccio ujął jej drżącą dłoń. 

- Żałuję, że to nie ja śpiewałem dla ciebie, ale śpiewanie jest ostatnią rzeczą, którą 

potrafię. 

Chciała mu powiedzieć, że dał jej znacznie więcej, niż potrafiła wyrazić. Ale wie-

działa, że gdyby zaczęła mówić, zalałaby się łzami. Uśmiechnęła się więc tylko słabo. 

- Nic nie szkodzi - powiedziała. - Lwy znane są z tego, że niespecjalnie śpiewają. 

Za to ryczysz, grzmisz i mruczysz wspaniale. 

Oczy mu się zaświeciły. Poderwał się na równe nogi. 

- Pora, bym zaciągnął cię do mojej jaskini, leonessa mia. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Ferruccio  „zaciągnął"  ją  do  swojej  „jaskini"  błyskawicznie.  Nim  się  spostrzegła, 

byli już w jego posiadłości. Lecz mimo krótkiego czasu jej podniecenie sięgnęło zenitu. 

Na dziedzińcu pocałował ją namiętnie. Potem odpiął jej welon i tren. Zaczęła się zasta-

nawiać, czy zamierzał wziąć ją już w holu. On jednak pocałował ją w czoło i... odszedł. 

Po  dziesięciu  minutach  zawołała  go.  Nie  odpowiedział.  Wpadła  w  panikę.  Może 

coś  mu się stało?  Zrobiła  kilka  nerwowych  kroków  i  spostrzegła  starannie  zapakowane 

pudełko.  Na  wierzchu  leżała  koperta.  Rozerwała  ją  niecierpliwie.  Wewnątrz  znalazła 

pachnącą lawendą kartkę. 

Postanowiłem  wskrzesić  stary  castaldinijski  obyczaj  prima  notte  di  nozze 

nascondino. Ale tym razem zabawa w chowanego w noc poślubną będzie przebiegać we-

dług zmienionych zasad. Nie pan młody będzie szukał swej oblubienicy, lecz Ty, leonessa, 

mistrzyni biegów na jedną milę, będziesz ścigać mnie. W końcu należy mi się to po sze-

ściu latach uganiania się za Tobą. 

Niemal czuła na sobie jego dłonie, jego usta... Była rozpalona. 

Ponieważ jednak nie jestem bezlitosną, bezczelną syreną, dam Ci kilka podpowie-

dzi, jak mnie znaleźć. 

Pierwsza wskazówka: Gdzie upomniałem się o Ciebie po raz pierwszy? 

Odruchowo popatrzyła w stronę schodów wiodących do jego sypialni. Tam po raz 

pierwszy ją pocałował. Zdjęła buty, zebrała w garść sukienkę i pobiegła. Mijała znane z 

tamtej nocy miejsca. Znalazła się na plaży. W miejscu, gdzie wówczas stał stół, znalazła 

olbrzymią muszlę. A wewnątrz niej kolejną podpowiedz. 

Jak mnie znalazłaś tamtej nocy, kiedy Cię posiadłem? 

To było proste. Skierowała się na zachód. Teraz także ruszyła na zachód. W mrok 

nocy. Po kilku minutach zobaczyła migoczące lampiony wiszące wzdłuż ścieżki prowa-

dzącej  wprost  do  kamiennych  schodów.  Na  szczyt  wzgórza.  Zrozumiała,  czemu 

Ferruccio  zakazał  spadochronów.  Na  szczycie  zobaczyła  budynek  przypominający  ob-

serwatorium. W księżycowej poświacie zdawał się wyjęty wprost z gotyckiego romansu. 

T L

 R

background image

Podbiegła do szeroko otwartych drzwi. Była podekscytowana. A to był dopiero po-

czątek. Włożyła buty i weszła do środka. W mrocznym, oświetlonym tylko świecami ho-

lu znalazła kolejną wskazówkę. 

Teraz idź za swym imieniem. 

Jej  imię  Clarissa  znaczyło:  jasny,  lśniący.  Ale  ją  otaczała  ciemność.  Co  jeszcze 

dawało światło? Księżyc. Lecz jak miała podążać jego śladem wewnątrz budynku? Mu-

siała  znaleźć  okno.  Po  krótkich  poszukiwaniach  znalazła  kolejną  komnatę  oświetloną 

świecami.  Przez  olbrzymie  okno  wpadał  lekki  wiatr.  Poruszał  setkami  płomyków.  Po-

środku stało wielkie łoże. 

Wtedy z tarasu wszedł on. Rzymski bóg przywołany do życia. 

- Wiedziałem, że jesteś wspaniała pod każdym względem. 

Jego  głos  zabrzmiał  jak  cudowna  muzyka.  Bardzo,  bardzo  powoli  ruszył  ku  niej. 

Stała bez ruchu z bijącym sercem. W końcu nie wytrzymała i rzuciła się do niego. Lecz 

on zatrzymał ją gestem. 

- Chciałbym, żebyś teraz zdjęła z siebie to dzieło sztuki, regina mia. Spełniło już 

swoje zadanie. Przez cały dzień torturowało mnie, pieszcząc cię i głaszcząc, gdy ja tego 

nie mogłem. Ale już dość. 

- Czy... nie chcesz sam jej zdjąć ze mnie? 

- Będę cię rozbierał i pieścił przez całe życie. Ale teraz prawie nienawidzę tej rze-

czy. Gotów bym ją porwać na strzępy. 

- Nie ma takiej potrzeby. Zdejmuje się ją bardzo łatwo. Takie było przecież jedno z 

twoich żądań.  

Oczy zabłysły mu pożądaniem. Clarissa odwróciła się do niego plecami. Pochyliła 

się prowokacyjnie. 

- Suwak w dół i sukienka spadnie. 

- Mogę przecież zarzucić ci sukienkę na głowę i dać ci, o co prosisz. - Kolana za-

drżały jej z ochoty. 

-  I  tak  też  zrobię.  Kiedyś.  Pewnej  nocy  dosiądę  cię,  aż  omdlejesz  z  rozkoszy. 

Wszystko w swoim czasie. 

Gwałtowny żar rozlał się w jej lędźwiach. A przecież to były tylko jego słowa! 

T L

 R

background image

- A teraz zaprezentuj mi swoje piękno. 

Chciała poprosić go o pomoc, gdyż zamek na plecach wymagał użycia dwóch rąk. 

Ale on chciał, by się dla niego rozebrała. Zacisnęła więc zęby i z wysiłkiem rozpięła su-

kienkę. Z cichym szelestem miękka materia zaczęła się zsuwać z jej ramion, lecz zatrzy-

mała ją. 

- Dalej, Clarisso. Pokaż mi swą wyjątkową bieliznę.  

Usłuchała. 

Ferruccio  patrzył.  I  patrzył.  Prosił,  żeby  się  wykazała  pomysłowością.  Nie  spo-

dziewał się takiego rezultatu. 

-  Z  taką  kreatywnością nie spotkałem  się nigdy  w  życiu  - powiedział po  chwili  z 

niekłamanym zachwytem. 

Clarissa stała dumnie wyprostowana. Odziana w buty na wysokich obcasach i biżu-

terię. Naga. 

Zakołysał się na piętach. Namiętność pchała go do niej, lecz pragnienie rozkoszo-

wania  się  widokiem  trzymało  go  w  bezruchu.  Tylko  krew  coraz  żywiej  krążyła  w  jego 

żyłach. 

-  Wyjątkowo  pomysłowa...  bielizna,  regina  mia  -  wydusił.  Wyszła  z  leżącej  na 

podłodze sukni i ruszyła ku niemu. - Jedyna i niepowtarzalna. 

- Cieszę się, że ci się podoba. - Zatrzymała się w pół drogi, w kręgu księżycowego 

blasku. Ferruccio chciał do niej podbiec, lecz powstrzymała go gestem. 

- Zademonstruj mi swoją potęgę, re mio. 

W  pierwszym  odruchu  chciał  zerwać  z  siebie  ubranie,  jak szalony.  Opanował  się 

jednak. Pomału odpiął pelerynę i jak matador muletę przerzucił ją sobie przez ramię. 

Zaklaskała. 

- Zrób to jeszcze raz! 

- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział. - Ale dzisiejszej nocy tylko jedno będę 

powtarzał... i powtarzał... i powtarzał... 

Odpiął miecz, rozpiął kaftan i koszulę i rzucił wszystko na podłogę. Kiedy sięgnął 

do spodni, podbiegła do niego i chwyciła go za ręce. 

- Moja kolej - zawołała. 

T L

 R

background image

Kucnęła przed nim i ściągnęła z niego spodnie i bokserki. Ale kiedy chciała go do-

tknąć,  cofnął  się  o  krok.  Ściągnął  z  nóg  buty  i  skarpetki  i  zrobił  to,  o  czym  marzył  od 

chwili, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Zarzucił ją sobie na ramiona i zaniósł ją do łóżka 

stojącego w kręgu świec. Kiedy poczuł jej zęby na ramieniu, jęknął głucho. Ostatni krok 

zrobił niemal biegiem. Cisnął ją w fioletową pościel. Kiedy otwarła ramiona, nie czekał. 

Chwyciła go za głowę. A on obsypał ją gorącymi pocałunkami. 

- Szkoda, że moje włosy nie chciały rosnąć szybciej.  

Wtuliła twarz w jego pierś, wciągnęła w nozdrza jego zapach. 

- Spełniłeś i inne moje życzenia. 

Czubkiem języka dotknął jej sutka. Ruszył w dół. I już po chwili błagała, by w nią 

wszedł.  On  jednak  znów  ścisnął  ustami  nabrzmiały  sutek.  Wpiła  mu  się  w  usta  w  na-

miętnym pocałunku, tuliła się do niego. Oczy zapłonęły im szaloną pasją. Dygotali. 

- Już nie wytrzymam... - wychrypiała. - Wejdź we mnie! 

Ostatkiem woli oderwał się od niej i sięgnął do szuflady nocnej szafki. Drżącymi 

rękami wyjął foliową paczuszkę i zaczął się z nią szarpać. 

- Nie. - Złapała go za ręce. 

Zajrzał jej prosto w oczy. Zawahał się. Czyżby sama się zabezpieczyła? Ale skoro 

tak chciała... Dla niego to był największy dar. Pocałował ją w usta. Długo i głęboko. 

- Zrób to! - szepnęła.  

Ukląkł nad nią. 

- Bądź ze mną, regina mia. 

Zakołysał się. Po chwili odnaleźli wspólny rytm. Nie trwało to długo. Każda kolej-

na fala rozkoszy wynosiła ich coraz wyżej. 

- Perdonami, amore mio - krzyknął. 

- Wybaczyć ci? - zdziwiła się. - Co? 

- Że za pierwszym razem nie wziąłem cię delikatniej. 

- Nie potrzebuję delikatności. Dlatego nie powiedziałam ci wtedy, że byłeś moim 

pierwszym. 

T L

 R

background image

-  I  jedynym.  -  Naparł  na  nią  z  całych  sił.  -  Jesteś  moja  i  tylko  moja.  Ale  nie  ma 

znaczenia, że nic mi nie powiedziałaś. Sam powinienem był się zorientować. Spostrzec 

twój ból. Niech mnie szlag! Myślałem, że to była dla ciebie wielka rozkosz. 

- Była. Ból zmieszany z rozkoszą... To było niesamowite. 

- Do końca życia będę ci teraz odpłacał największymi przyjemnościami za tamten 

ból. 

- Nie wiem, czy zdołam przeżyć rozkosz jeszcze większą niż tamta. 

Przyciągnęła go do siebie, ponaglając. 

- Jesteś... we mnie taki... olbrzymi. - Każdy jego ruch rozpalał ją coraz bardziej. - 

Nie wyobrażałam sobie, że może istnieć taka rozkosz. Daj mi całego siebie, jak obieca-

łeś, amore, weź mnie całą. 

Uniósł się na wyprostowanych rękach. Popatrzył jej głęboko w oczy. Zobaczył w 

nich... miłość? Czy może tylko odbicie rozkoszy? Patrzył, jak wiła się pod nim, jak rzu-

cała na boki głową. Coraz szybciej i gwałtowniej. Krzyknęła. Jej ciało dygotało w spa-

zmach. Na ten widok i jego rozkosz sięgnęła zenitu. Opadli bez sił. 

Moglie mia, regina mia - wydusił. 

Marito mio, re mio. - Przytuliła go. 

Nazwała go mężem i królem. Poczuł w duszy wielką radość. I ulgę. I dumę. 

Położyła mu głowę na piersi. Uśmiechnęła się ciepło. 

- Zawsze musisz mieć rację, prawda? - powiedziała. - Uważałam, że nasz pierwszy 

raz był magiczny. Teraz nie znajduję słów, by opisać to, co mi dałeś. 

Pogłaskał ją. Pokraśniał z zadowolenia. 

- Ja też - odparł. 

- Nie musisz tak mówić. Masz doświadczenie... 

-  Przesada  -  przerwał jej.  - Gdybyś  miała  jakiekolwiek,  zrozumiałabyś.  Pojęłabyś 

wtedy,  że  nic nie  może  się  równać z  tym,  czego  doświadczyłem  teraz!  -  Zamknął  ją  w 

potężnym uścisku. 

Poczuła żar w sercu. Jego wyznanie sprawiło jej olbrzymią radość. Pocałowała go 

z pasją. Leżeli zamknięci w uścisku, grzejąc się własnym szczęściem. 

T L

 R

background image

Później znowu kochali się jak szaleni. Nie jeden raz doprowadził ją na szczyt roz-

koszy. W końcu zawinął ją w jedwabne prześcieradło i zaniósł do domu. Po drodze ko-

chali  się  jeszcze  przy  basenie.  Teraz  leżała  przytulona  do  niego.  Uśmiechała  się  nawet 

przez  sen.  Porywająco  piękna.  Ich  pierwsza  noc  była  jak  trzęsienie  ziemi.  Ich  noc  po-

ślubna zmieniła całe życie, cały świat. Przez dziesięć ostatnich dni Clarissa zmieniła jego 

życie. Zmieniła jego. Nie do poznania. Podobało mu się to. Ze spokojem mógł czekać na 

każdą sekundę ich wspólnego życia. 

Clarissa  przyglądała  się  Ferrucciowi.  Rozmawiał  przez  telefon  i  równocześnie 

podpisywał dokumenty, które podsuwał mu Alfredo. Była to umowa handlowa z sąsied-

nim królestwem. Znała ją dobrze, gdyż opiniowała ją jako doradca finansowy. Prosiła, by 

dał ją do przeczytania jeszcze jakiemuś fachowcowi, lecz odmówił. Gdyby to było moż-

liwe, pokochałaby go jeszcze mocniej. 

Przez  sześć  tygodni  Ferruccio  pracował  jak  szalony.  Niemal  utonął  w  natłoku 

obowiązków. Twierdził, że podołał temu tylko dlatego, że miał ją u swego boku. 

Gestem pokazał, że ma jeszcze wiele do zrobienia. 

I odebrał kolejny telefon. Clarissa poszła do ich apartamentów. Mieszkali teraz w 

odnowionym  skrzydle  pałacu,  które  wiele  lat  nie  było  używane.  Zbudowali  tam  sobie 

swój  mały,  intymny  świat.  Ilekroć  tam  wchodziła,  wstrzymywała  oddech.  Z  obawy,  że 

coś może zburzyć ten raj. 

Ferruccio przerósł jej najśmielsze marzenia. Był królem lepszym niż jej ojciec. Nie 

wstydziła się tego mówić. Bo to była prawda. Był zbawieniem dla Castaldini. Zapewnił 

krajowi stabilizację  i dynamiczny  rozwój,  a  przy  tym  dbał  o  zachowanie  tradycji.  Cza-

sem zastanawiała się, czy on był taki naprawdę, czy tylko starał się spełnić ślubne obiet-

nice, żeby uszczęśliwić przyszłą matkę swoich dzieci. 

Przez cały ten czas nie stosowała żadnych zabezpieczeń. Bała się, że mogłyby za-

szkodzić dziecku, które być może się w niej rozwijało. A którego szczerze pragnęła. 

Niestety. Znów miała okres. 

Nic nie powiedział,  ale  wyczuła,  że  był  rozczarowany.  On  także pragnął dziecka. 

Może nawet bardziej niż ona. A co się stanie, jeśli nie będzie mogła dać mu potomka? 

T L

 R

background image

Czy wtedy będzie chciał zakończyć ich małżeństwo? Czy przeżyłaby to? Umierała z nie-

pewności i obawy. 

Usiadła i nisko opuściła głowę. Świat zawirował. - Clarissa! 

Poderwała  się.  Przed  oczami  widziała  czarne  plamy.  Zamrugała  gwałtownie. 

Ferruccio  klęczał  przed  nią,  podtrzymywał  ją.  Zemdlała.  Nawet  nie  wiedziała,  w  jaki 

sposób znalazł się przy niej i złapał ją, kiedy upadała. 

- Clarisso, amore, jesteś chora!  

Niecierpliwie machnęła ręką. 

- Jestem tylko trochę niewyspana. 

- Dzwonię po lekarza! - rzucił. 

Na  nic się  zdały  jej protesty.  Dwadzieścia minut później  leżała  w  łóżku,  a  wokół 

niej kręciło się pięciu królewskich medyków. Była pewna, że nic jej nie jest, ale taka tro-

ska  Ferraccia  radowała  ją.  Nawet  jeśli  martwił  się  tylko  o  zdrowie  potencjalnej  matki 

swoich dzieci. 

Ferraccio wplótł palce w swoje długie włosy. 

Wciąż się zastanawiał, co naprawdę czuła do niego Clarissa. Czy nadal uważała go 

za uzurpatora, czy też szczerze pragnęła kontynuować ich małżeństwo? Wszystko ukła-

dało się jak cudowny sen. Stale się lękał, że zaraz się obudzi. Lecz wszystkie dotychcza-

sowe obawy bladły przy strachu, który gryzł go teraz. Oddałby wszystko, byle tylko nic 

się jej nie stało. 

- Królu Ferruccio. 

Obrócił się na pięcie. Pięciu mężczyzn stało w drzwiach. Jak senne zmory. 

- Królu Ferruccio, dobrze się pan czuje? 

- Zamilcz - warknął. - Mówcie. 

Mężczyźni popatrzyli po sobie, wyraźnie przestraszeni. W końcu jeden zrobił krok 

do przodu. 

- Gratulujemy, Wasza Wysokość. Królowa jest w ciąży. 

Ferruccio zastygł. Skamieniał. 

- O czym wy mówicie? Niedawno miała okres!  

Tym razem wystąpił drugi lekarz. Już nie tak speszony. 

T L

 R

background image

- W pierwszych miesiącach ciąży zdarzają się takie przypadki - powiedział. - Ale 

to nic nie znaczy i nie ma żadnego wpływu na ciążę. 

Świat zawirował Ferrucciowi przed oczami. Dopiero teraz w pełni to do niego do-

tarło. Clarissa jest w ciąży! 

- Z naszych obliczeń wynika, że królowa musiała zajść w ciążę podczas nocy po-

ślubnej. 

Widział ich jak przez mgłę. Słuchał, lecz i tak wiedział, że się mylili. On był  pe-

wien, że stało się to podczas ich pierwszego razu. Minął ich bez słowa i popędził do Cla-

rissy. W drzwiach do apartamentu zwolnił. Może nie była chora, ale na pewno nie czuła 

się dobrze. Nie chciał jej przestraszyć gwałtownym wtargnięciem. Cicho otworzył drzwi. 

Clarissa leżała na łóżku odwrócona tyłem do drzwi. Nie widziała go ani nie słysza-

ła, bo gruby dywan tłumił kroki. Położyli go tam, żeby móc się kochać również na pod-

łodze. 

Zrobił ostrożnie kilka kroków i... zatrzymał się. Znieruchomiał. Serce przeszył mu 

bolesny harpun. 

Dio Santo... Clarissa... wyglądała na... zrozpaczoną. Nie chciała tego dziecka? Dla-

tego, że on był jego ojcem? 

Basta! Przestań, głupcze. Może tylko cierpiała fizycznie? Kobiety w pierwszej fa-

zie  ciąży  miewają  różne  dolegliwości.  Tyle  się  ostatnio  działo.  Ślub.  Koronacja.  A  do 

tego tyle pracy, w którą angażowała się tak żarliwie. 

Usłyszał ciche szlochanie. 

Clarisso... nie... prego... proszę... nie... 

Nie mogła usłyszeć jego myśli. Łkała coraz bardziej. Jakby rozdzierano jej serce. 

Nienawidziła  dziecka,  które  nosiła  pod  sercem.  Tylko  dlatego,  że  było  jego.  Ponieważ 

nienawidziła go. To był dla niego... koniec. Czas się zatrzymał. W głowie miał potworny 

mętlik.  Wszystkie  senne  koszmary  wypełzły  z  ukrycia.  Oparł  się  o  ścianę.  Piekły  go 

oczy. Coś uwierało go pod powiekami. Łzy? Niemożliwe. Po tym co przeszedł w życiu, 

miałby płakać? A jednak. Jak widać Clarissa znaczyła dlań więcej, niż podejrzewał. 

Odepchnął się od ściany. Starannie otarł oczy i ruszył do Clarissy. Jej uczucia nie 

miały  znaczenia.  Wciąż była  jego  żoną.  Jego  królową. Matką  jego  dziecka.  Liczyło  się 

T L

 R

background image

tylko to, co on czuł. Zanim ją poznał, żył, nie znając miłości. Teraz będzie się musiał na-

uczyć znowu tak żyć. 

Pierwsza  fala  druzgocącej  rozpaczy  opadła.  Ale  Clarissa  wiedziała,  że  to  tylko 

chwilowa  przerwa  przed  kolejnym  atakiem.  A  więc  jest  w  ciąży.  Zdaniem  lekarzy  od 

niedawna. Choć ona i tak była pewna, że stało się to tamtej pierwszej nocy. Było to naj-

lepsze i najgorsze zarazem, co przytrafiło jej się w życiu. 

Wciąż jednak nie wiedziała, czy Ferruccio będzie chciał utrzymać ich małżeństwo. 

Czy będzie chciał ją i to dziecko. Oszukiwała siebie samą, że to nie ma znaczenia, jeśli 

tylko będą razem. Ale czy będzie potrafiła żyć z nim, jeśli on nie odwzajemni jej uczuć? 

A jeśli kiedyś, pewnego dnia, spotka kobietę, która naprawdę poruszy jego serce? 

Pojęła bezmiar dramatu swojej matki, która uwierzyła, że mąż nigdy jej nie kochał, 

że oddał swe serce innej. 

- Clarisso. 

Usłyszała  za  plecami  szept  Ferruccia.  Dzięki  Bogu,  że  łzy  obeschły,  pomyślała. 

Odwróciła się. Zbliżał się od drzwi z nieprzeniknioną twarzą. Dlaczego był taki spokoj-

ny? Taki... nieodgadniony? 

Usiadł  na  brzegu  łóżka  i  pogłaskał  ją  po  policzku.  Gest  był  łagodny,  kompletnie 

nieprzystający do jego zimnej obojętności. Dio... Dio... On nie jest szczęśliwy. Czuła to. 

Wiedziała. Wyglądał, jakby chciał uciec jak najdalej. 

Basta, idiotko, pomyślała. Przecież właśnie całe jego dotychczasowe życie się od-

mieniło. Przed chwilą dowiedział się, że zostanie ojcem. 

Congratulazioni, futura mamma - powiedział. Spróbowała usiąść, rzucić mu się w 

ramiona. Powstrzymał ją. - Nie, nie ruszaj się. Koniec już z szaleństwami, z pracą. Przy-

najmniej do czasu, aż lekarze powiedzą, że to będzie na tysiąc procent bezpieczne. 

- Dobrze, jeśli ty tego chcesz - odparła cicho.  

Musnął jej wargi szybkim pocałunkiem. 

- Zobaczymy się wkrótce. Teraz wypoczywaj, Clarisso. - Wstał. A ona miała wra-

żenie, że nie wróci do niej już nigdy. Popatrzył na nią przeciągle. - Muszę wracać do pra-

cy.  Ale  jeśli  będziesz  potrzebowała  czegokolwiek,  amore,  daj  mi  znać.  Dam  ci  cały 

świat. 

T L

 R

background image

Ale  ja  chcę  tylko  ciebie!  Żal  ścisnął  jej  gardło,  gdy  patrzyła  za  oddalającym  się 

Ferrucciem.  Zachował  się  tak,  jak  powinien.  Powiedział  wszystko,  co  powinien  powie-

dzieć.  Ale  nie  powiedział  ani  słowa  o  swoich  uczuciach.  Czy  nie  chciał  dziecka,  które 

związałoby go z nią na zawsze? Czemu zatem nie użył prezerwatywy? A może potrze-

bował dziecka tylko po to, żeby ściślej związać się z rodem D'Agostino? 

Dość. W taki właśnie sposób jej matka wpadła w obłęd i omal nie zniszczyła życia 

swemu  dziecku.  Ona  jest  inna.  I  chociaż  umierała  z  żalu,  zamierzała  żyć  dla  swego 

dziecka. Zamierzała je kochać. Dlatego że on był jego ojcem. 

Choćby miał jej nigdy nie pokochać, ona zawsze będzie kochała jego. 

Clarissa  skończyła  podlewać  rośliny  i  usiadła,  żeby  poczytać  pisma  o  dzieciach, 

które  dostarczył  jej  Ferruccio.  Patrzyła  na  fotografie  uśmiechniętych  maluchów  i  miała 

wrażenie, że zapada się w ruchome piaski. Im bardziej walczyła, tym prędzej się zapada-

ła. 

- Clarisso - usłyszała ponury głos.  

Durante. Odwróciła się, przerażona. 

Maledizione, Durante - zawołała gniewnie - przestraszyłeś mnie... 

Słowa  uwięzły  jej  w  gardle.  Krew  odpłynęła  z  twarzy.  Zobaczyła  jego  usta  wy-

krzywione wściekłością. Nieskładne podejrzenia przeleciały jej przez głowę. 

Ferruccio i Gabrielle...? 

Jego następne słowa potwierdziły jej podejrzenia. 

- Musiałem się z tobą zobaczyć, powiedzieć ci, zanim zabiję oboje. 

- Durante, nie. 

- Zasługują na śmierć, bękarty. 

Bękarty? O kim on mówił? Durante chwycił ją za ręce. 

-  Musisz  wiedzieć,  jak to  się  stało.  Zanim  ożeniłem  się  z Gabrielle,  odbyłem  po-

ważną i burzliwą rozmowę z ojcem. Wyznał mi wtedy, że przez wiele lat miał kochankę. 

Chciałem  poznać  całą  prawdę,  ale  odmówił.  Wtedy  przeprowadziłem  własne  śledztwo. 

Okazało się, że tą kochanką była matka Gabrielle. Wpadłem we wściekłość i wygnałem 

ją.  Grazie  a  Dio,  kiedy  oprzytomniałem,  zrozumiałem,  że  to przecież  nie jej  wina.  Ale 

zapomniałem odwołać detektywów. Kilka dni temu zadzwonił do mnie ich szef i powie-

T L

 R

background image

dział, że trzydzieści osiem lat temu matka Gabrielle urodziła w Neapolu syna i oddała go 

do adopcji. Żeby rozwiać wszystkie wątpliwości, zleciłem potajemnie badania DNA. Po-

tem,  na  wszelki  wypadek,  jeszcze  raz.  Wyniki  są  jednoznaczne.  Tym  synem  jest 

Ferruccio. Jest synem naszego ojca. 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Ileż  to  razy,  odkąd pojawił  się  w  jej życiu,  Ferruccio sprawił,  że  jej świat  się za-

trząsł? Szaleństwo. 

Durante  powiedział...  powiedział...  Nie  potrafiła  zebrać  myśli.  Wtedy  wszedł 

Ferruccio. 

Stanął w drzwiach. Popatrzył to na nią, to na Durantego. Potem zacisnął powieki. 

Zrozumiał. A więc wiedział o wszystkim... 

Podbiegł do niej. 

Amore, to nie jest tak, jak myślisz - zawołał drżącym głosem. 

Durante przyskoczył do niego i chwycił go za klapy marynarki. 

-  Nie  odzywaj  się  do  niej,  draniu.  Cokolwiek  chcesz  powiedzieć,  mów  do  mnie, 

zanim cię zabiję. 

Ferruccio odtrącił Durantego. Cofnął się o krok. 

- Chciałem zabrać to ze sobą do grobu - powiedział - ale zmuszasz mnie, Durante, 

żebym powiedział wam prawdę. 

Prawdę. Nigdy dotąd nie widziała w jego oczach tyle cierpienia i rozpaczy. 

Ferruccio  zrozumiał, że nadszedł  czas wyznań. Miał  wrażenie,  że  rozdziera sobie 

serce.  Wiedział  bowiem,  że  na  pewno  rozedrze  serce  Clarissie.  Chciał  jej  tego  oszczę-

dzić, ale już nie mógł. 

- Tak, ja jestem synem króla - przyznał. - Ale ty, Clarisso, nie jesteś jego córką. 

Clarissie zrobiło się słabo. Ferruccio dopadł do niej, zanim upadła. 

- Czy to prawda? - Durante chwycił go za ramię.  

Zerknął na przyrodniego brata. 

T L

 R

background image

-  Uważasz,  że  mógłbym  skłamać  w  takiej  sprawie?  Jeśli  tak,  to  weź  do  badania 

także jej włos. Zleć jeszcze kilka testów. 

Durante zbladł, jakby i on miał zemdleć. 

Dio... jakich mieliśmy rodziców? 

- Wciąż jeszcze mamy ojca. Przynajmniej ty i ja. Oboje rodzice Clarissy nie żyją. 

Ferruccio  zaniósł  Clarissę  do sypialni. Jej  oddech  był  słaby  i  płytki.  Natychmiast 

wezwał śmigłowiec medyczny i lekarzy. Potem usiadł obok niej na brzegu łóżka. Tego 

samego, w którym nie było go od tygodni. Pragnął jej aż do bólu, czuł, że i ona go pra-

gnie, ale nie potrafił się do niej zbliżyć. Zbyt wiele zadał jej cierpień. Chciał, by to ona 

podjęła taką decyzję. Bez przymusu. Z własnej woli. 

-  Jesteś  więc  moim  przyrodnim  bratem  -  odezwał  się  Durante.  Wciąż  tam  był.  - 

Dlaczego mi nie powiedziałeś? 

Ferruccio popatrzył na niego z bólem. 

- Dla niej - Durante odpowiedział za niego. - Nie chciałeś, by prawda o jej rodzi-

cach wyszła na jaw. 

- Zawsze chciałem ci powiedzieć, ale ją kochałem bardziej. Cieszyłem się, że uwa-

żałeś mnie za swego przyjaciela. 

- Najlepszego przyjaciela, Ferruccio. Bracie. 

-  Tak.  Ale,  mój  najlepszy  przyjacielu  i  bracie,  teraz  proszę,  zostaw  mnie  z  moją 

żoną. 

Durante ścisnął jego ramię i odszedł. Gdy był już w drzwiach, Ferruccio zawołał: 

- I zostaw króla Benedetta w spokoju.  

Durante zaśmiał się chrapliwie. 

- Skąd wiedziałeś, że chciałem się z nim rozmówić? 

- Mówię poważnie, Durante. To musi pozostać między nami. Nie chcę, żeby król 

Benedetto  dowiedział  się,  że  Clarissa  poznała  całą  prawdę.  Przez  całe  życie  chronił  ją 

przed tym. To by niczemu nie służyło. 

Durante kiwnął głową. 

- Mamy całe życie i sześć lat do nadrobienia - powiedział. 

T L

 R

background image

- Nie jedno życie, Durante. Moje, twojej matki, mojej matki i ojca Clarissy. Ale je-

śli kiedyś uda mi się rozwikłać cały ten galimatias z moją żoną, jeśli wszystko skończy 

się dobrze, na pewno nasze relacje jako rodzeństwa pogłębią się. Ale wszystko musi po-

zostać tajemnicą. Pod żadnym pozorem to nie może wyjść na jaw. Powinieneś ostrożniej 

bawić się w detektywa. 

-  Mój  detektyw  nie  zna  szczegółów,  które  ujawniłyby  twoją  tożsamość.  Znam  je 

tylko ja. Badania medyczne także przeprowadzono anonimowo. Tylko ja wiem, od kogo 

pochodziły próbki. 

- Dobrze. Teraz odjedź, proszę. Pozwól mi zaopiekować się żoną. 

- Kochasz ją tak bardzo jak ja Gabrielle, prawda? Gotów byłbyś umrzeć dla niej. 

- Na początek. Idź już. 

Durante odszedł. Z burzą w sercu, lecz już z uśmiechem na twarzy. Ferruccio za-

pomniał o nim natychmiast. Zapomniał o całym świecie. Liczyła się tylko kobieta, którą 

trzymał w ramionach. I zrobił to, o czym marzył od tygodnia. Ułożył się przy niej, przy-

tulił ją i szepnął jej wprost do ucha: 

- Jestem przy tobie, amore. I zawsze będę. 

Clarissa  ocknęła  się.  W  uszach  dźwięczały  jej  wciąż  powtarzane  słowa:  „Jestem 

przy tobie. I zawsze będę". 

- Nie jestem tą, za którą się uważałam. 

Na dźwięk własnego głosu oprzytomniała do reszty. 

Zemdlała.  Żeby  uciec  przed  koszmarami.  Przed  życiem  bez  miłości  Ferruccia, 

przed okropnymi podejrzeniami i jeszcze straszniejszą prawdą. 

To musiała być prawda. Mogła kazać zrobić badania DNA. Ale nie potrzebowała 

ich. Wiedziała, że Ferruccio powiedział prawdę. I że znał ją od dawna. 

Objął ją mocniej. 

- To bez znaczenia - przekonywał. - Wciąż jesteś sobą. I twoje życie. Przeszłość i 

przyszłość. Twój ojciec... 

Chlipnęła głośno. 

- On jest twoim ojcem. Nigdy nie dbał o to, że biologicznie tak nie jest. 

T L

 R

background image

- On wiedział... przez cały czas? - lamentowała. - Jak to się stało? Ferruccio, pro-

szę, powiedz mi wszystko. 

Zacisnął szczęki. Potem kiwnął głową. 

- Moja matka nazywała się Clarisse LeFehr. - Stłumił jej kolejny szloch pocałun-

kiem. - Tak. To on dał ci na imię Clarissa. Kochał cię od chwili, gdy przyszłaś na świat. I 

nazwał cię na cześć miłości swego życia. Była baletnicą we włoskim teatrze, który wy-

stępował w Castaldini. On właśnie został królem. Zakochali się w sobie do szaleństwa. 

Potem ona go zdradziła. Tak mu się przynajmniej zdawało. Wyrzucił ją ze swego życia i 

natychmiast wziął „odpowiednią" żonę, twoją matkę, Angelinę. Było to małżeństwo bez 

miłości. Mimo to urodzili im się Durante, potem Paolo. Król Benedetto mówił, że zależa-

ło  mu  na  niej, ale  nigdy  nie  mógł  jej pokochać.  Wciąż  szalał  za swoją byłą  kochanką, 

moją  matką.  Tymczasem były  kochanek  twojej  matki,  Pierro  Bartolli, przez  którego jej 

ojciec ją zbił, pojawił się znowu. Zaczęli się spotykać. Kiedy zaszła w ciążę, powiedziała 

mu, że odejdzie od twojego ojca. Przekonał ją, żeby tego nie robiła, żeby pozostali ko-

chankami. Wtedy wyznała wszystko królowi. 

Urwał na chwilę. 

- W tym samym czasie król odkrył, że moja matka go nie zdradziła. Wciąż ją ko-

chał. Cierpiał z powodu krzywdy, jaką jej wyrządził. Zaczął jej szukać. Dlatego czuł się 

tak  samo  odpowiedzialny  za  wszystko,  jak  twoja  matka.  Powiedział  jej,  że  nadal  będą 

utrzymywać  to  fasadowe małżeństwo dla  dobra dzieci i  królestwa.  I  że  kocha jej  córkę 

jak swoją własną. Twoja matka prawdopodobnie mu nie uwierzyła. I chyba dlatego stała 

się  nadopiekuńcza  wobec  ciebie.  Natomiast  twój  biologiczny  ojciec  zdaniem  króla 

Benedetta wykorzystywał ją, by wieść życie ponad stan. Kiedy już wydała na niego całą 

swoją  osobistą  fortunę,  Pierro  próbował  ją  namówić,  żeby  poprosiła  o  pieniądze  króla. 

Albo żeby mu je ukradła. Dręczył ją. Wtedy zaczęła zastawiać dla niego swoją biżuterię. 

Antonia  opowiedziała  o  wszystkim  królowi,  a  on  praktycznie  zamknął  twoją  matkę  w 

areszcie domowym. Uciekła do swojego kochanka. I znalazła go z inną kobietą. Wtedy 

powiedział jej, że bez pieniędzy nic nie była warta. Że wszystko, co od niej dostał, wydał 

na kochankę. Myślę, że to wtedy zaczęła cię prześladować. 

T L

 R

background image

- Opisała to wszystko w pamiętniku. Durante sądził, że miała na myśli naszego... 

jego ojca. - Z trudem hamowała szlochanie. - Co się stało z moim... biologicznym ojcem? 

Z Pierrem? Z jego... moją... rodziną? 

Twarz  Ferruccia  przypominała  maskę.  Widziała,  że  starał  się  panować  nad  emo-

cjami. 

- Pierro umarł pięć lat temu, tuż przed śmiercią twojej matki. To był wypadek na 

łódce. Z tego co wiem, nie miał żadnych żyjących krewnych. Pojawił się znikąd. 

- Jego śmierć... To dlatego ona... - Słowa uwięzły jej w gardle. Zalała się łzami. 

Ale nie były to łzy bólu. Płakała z żalu. I z ulgi. Nareszcie wszystko zrozumiała. 

Przez łzy zobaczyła coś niebywałego. Łzy w oczach Ferruccia. 

- Nie, Ferruccio, nie... proszę, nie płacz. Nie ty. 

- Tak bardzo cierpiałaś, amore. A teraz... 

- Teraz wiem nareszcie wszystko. To wielka ulga. - Ciężka łza spłynęła mu po po-

liczku. Chwyciła ją ustami. - Nie każ mi nienawidzić samej siebie za to, że odważyłam 

się skarżyć na swój los, mając kochającego ojca... twojego ojca, podczas gdy ty nie mia-

łeś niczego. 

Otarł łzy. Spróbował się uśmiechnąć. 

- Teraz mam wszystko - powiedział. 

- To niczego nie zmienia. 

- Przeciwnie. To wymazuje przeszłość.  

Chciała krzyczeć z rozpaczy. Wiedziała, że nic nie może naprawić krzywd, których 

doznał. 

-  Opowiedz  mi  resztę,  Ferruccio.  Całą  historię.  Czy  mój... twój  ojciec  wiedział  o 

tym wszystkim? 

Odwrócił  wzrok.  Czuła,  że  chciał  oszczędzić  jej  dalszych  cierpień.  Ujęła  jego 

twarz w dłonie. Zmusiła, żeby na nią spojrzał. 

- Dowiedział się wszystkiego, kiedy miałem piętnaście lat - mruknął. 

- I zostawił cię na ulicy? Och, Dio... Dio... 

Amore, to nie ma znaczenia. - Przytulił ją. 

- Nie ma znaczenia?! To niewybaczalna zbrodnia! 

T L

 R

background image

- To nie było tak, jak myślisz. 

- To powiedz mi, jak to było, zanim mi głowa pęknie! 

- Kiedy król Benedetto odnalazł moją matkę - mówił z wahaniem - ona była  mę-

żatką i miała już Gabrielle. 

Zrozumiała. 

- Gabrielle jest twoją siostrą! To dlatego patrzyłeś na nią w taki sposób. 

- Tak. Myślałem, że nigdy nie zdołam się do niej zbliżyć, gdyż ceną było ujawnie-

nie jej prawdy. A ona zdawała się nie wiedzieć o tym, że ma brata. 

- Ale wyczuła coś... między wami. Jestem pewna, że tak. 

- Miło było patrzeć na twoją zazdrość. To mi dawało nadzieję. 

Nie zrozumiała go. 

-  Zamierzałeś  do  końca  życia ukrywać  przed nią,  że jesteście  rodzeństwem,  żeby 

mnie chronić przed prawdą? 

- Wziąwszy pod uwagę, że i tak miałem blisko, to nie było wielkie poświęcenie. 

- Dio, Ferruccio, zamknij się. Mów.  

Parsknął śmiechem. 

- Przed tygodniem to samo powiedziałem twoim lekarzom. I jeśli jesteś choć w po-

łowie  tak  poruszona  jak  ja  wówczas,  to  lepiej,  żebym  mówił  szybko.  Ale  obiecaj:  już 

więcej żadnych łez. 

- Tego nie mogę obiecać. Proszę, Ferruccio. Mówiłeś, że twoja matka była mężat-

ką, miała Gabrielle...? 

Starł łzy z jej policzków. 

- Kiedy król Benedetto znów zjawił się w jej życiu, powiedziała mu o mnie. O tym, 

że w chwili słabości oddała mnie do adopcji. Później próbowała mnie odszukać, ale od-

mówiono jej wszelkich informacji. Zdołała się jedynie dowiedzieć, że nigdy nie zostałem 

adoptowany i że trafiłem do rodziny zastępczej. Szukali mnie oboje. Udało im się to do-

piero dwa lata po tym, jak uciekłem z ostatniego sierocińca. Omal nie oszaleli z rozpa-

czy, gdy się dowiedzieli, że wyrosłem na ulicznego zabijakę. 

- Oszaleli z rozpaczy? Co za bezczelność! 

T L

 R

background image

-  To  nie  była  ich  wina,  amore.  To  tylko  seria  dramatycznych  nieporozumień  i 

strasznych decyzji. 

- To właśnie były zbrodnie, a oni byli zbrodniarzami. Bo była tam tylko jedna ofia-

ra. Ty! 

- Znów próbujesz mnie bronić, leonessa mia? Przed krzywdami z przeszłości i błę-

dami moich rodziców? 

- Ponieważ te krzywdy i błędy bolą i krwawią do dzisiaj, mogłabym ich rozerwać 

na strzępy zębami i pazurami! 

Roześmiał się. Uścisnął ją mocno. 

- Widzisz? Twoje słowa wymazują przeszłość. - Chciała coś powiedzieć, lecz po-

łożył rękę na jej ustach. - Nie warcz, leonessa mia. Będę mówił dalej. 

Usiadł i posadził ją sobie na kolanach. Natychmiast poczuła żar w lędźwiach. Jakże 

za nim tęskniła! 

-  Moi  rodzice  byli  przerażeni.  Mieli  prawo  przypuszczać,  że  zmierzałem  prostą 

drogą do kryminału. 

- Dzięki nim! 

- Prawdę mówiąc, nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla przestępstwa. Ani za-

niedbanie,  ani  niewygody,  ani  maltretowanie.  Nigdy  nie  uważałem,  że  moja  gehenna 

mogłaby stanowić jakiekolwiek usprawiedliwienie. 

- Już ci to mówiłam, Ferruccio. Jesteś cudem. 

- I kto to mówi! - Przytulił czoło do jej czoła. - Ale ja byłem naprawdę przerażony. 

Kiedy  ich  zobaczyłem,  byłem  wstrząśnięty.  Okazało  się,  że  nie  byłem  byle  bękartem. 

Byłem królewskim bękartem. Król obiecywał, że będzie mi pomagał. Ale powiedział, że 

dla dobra jego rodziny i królestwa nie będzie mógł mnie uznać. Powiedziałem mu wtedy, 

co myślę o jego pomocy. Jedyne, co mogłem od niego przyjąć, to nazwisko. 

- Wychował mnie i kocham go. Ale teraz również go nienawidzę. Jak mógł jedne 

dzieci uznać za ważniejsze od innego dziecka? Jak mógł odmówić ci tego, co dawał tam-

tym? 

T L

 R

background image

-  Robił  to  wszystko  dla  ciebie,  mia  bella  unica.  Mógł  cię  stracić,  gdyby  zaczęły 

wychodzić na jaw kolejne sekrety. Król przekazywał do banku pieniądze dla mnie. Do-

syć, bym mógł wieść luksusowe życie i uczęszczać do najlepszych szkół. 

- Ale ty ich nawet nie tknąłeś. 

- Znasz mnie dobrze. - Pocałował ją. - Tamte pieniądze w banku były jak cierń. Jak 

ostroga,  która  zmuszała  mnie  do  wysiłku,  żeby  osiągnąć  jeszcze  więcej  samodzielnie. 

Musiałem mu pokazać, że go nie potrzebowałem. Chyba powinienem mu podziękować. 

Ponieważ jestem teraz, kim jestem, i mogę robić dla Castaldini to, co robię. W pewnym 

sensie mogę też spłacić dług twojemu ojcu. 

- Spłacić mu dług? Za to, że nie chciał cię uznać? - syknęła przez zęby. - Niedobrze 

mi, kiedy tego słucham! Po tym wszystkim, co przeszedłeś i co osiągnąłeś, powinieneś 

dostać wszystko! 

- Ale wtedy, być może, byłbym innym człowiekiem. 

Umilkła. A po chwili poprosiła: 

- Opowiedz mi o swojej pierwszej wizycie w Castaldini. 

- Ach! Pierwszy raz. Wtedy zmieniło się całe moje życie. 

Popatrzył na nią wymownie i pojęła, że to ona była przyczyną. 

-  Kiedy  moja  sytuacja  się  ustabilizowała,  a  ogień  w  sercu  przygasł,  zapragnąłem 

nawiązać kontakty z ojcem. Przyjechałem tutaj pod pretekstem interesów. Król był wnie-

bowzięty. Wszystko układało się coraz lepiej. I wtedy zobaczyłem ciebie. 

Zacisnęła pięści na gorsie jego koszuli, całkiem mokrej od jej łez. Czuła, że czeka-

ły ją wyznania najważniejsze. 

- Nigdy dotąd nie pragnąłem nikogo tak jak ciebie. Wydawało mi się, że dostrze-

głem w twoich oczach podobne uczucia. Zanim jednak zdążyłem podejść do ciebie, zja-

wił się król. Powiedział coś, z czego wywnioskowałem, że jesteś jego córką. Byłem tak 

zszokowany, że zostawiłem go bez słowa. 

Powoli wszystko zaczynało nabierać sensu. 

- I zwróciłeś się ku pierwszej kobiecie... dwóm kobietom... by ukoić rozpacz. 

Zaśmiał się ponuro. 

T L

 R

background image

Maledizione, jesteś straszna, mia bella. Próbowałem sobie wmówić, że jest wiele 

ryb w stawie. - Skrzywił się. - Lecz gdy tylko spławik drgnął, wyrzuciłem całą wędkę i 

uciekłem. Wtedy król znalazł mnie po raz drugi i odciągnął na bok. Gdy tylko zostaliśmy 

sami, rzuciłem mu w twarz najgorsze oskarżenia. Powiedziałem, że go nienawidzę. Że to 

przez  niego  doznałem  w  życiu  tylu  okropnych  rzeczy.  I  że  już  nigdy  tu  nie  wrócę.  On 

jednak  odkrył  prawdziwą  przyczynę  mojego  wzburzenia.  Zobaczył  pożądanie  w  moich 

oczach, gdy patrzyłem na ciebie. I zdradził mi sekret, który zamierzał zabrać do grobu... 

Że  nie  jesteś  jego  biologicznym  dzieckiem.  Postanowił  ujawnić  moje  pochodzenie. 

Chciał,  żeby  wszyscy  wiedzieli,  że  jesteśmy  przyrodnim  rodzeństwem.  Kiedy  zaprote-

stowałem,  powiedział,  że  w  takim  razie  będzie  musiał  ujawnić  sekret  twojego  po-

chodzenia.  Wtedy  podjąłem  decyzję.  Ja  już  przywykłem  do  roli  bękarta.  Nie  przeszka-

dzało  mi  to.  Ty  zaś...  Wyobrażałem  sobie,  jak  byłabyś  zdruzgotana,  gdybyś  się  dowie-

działa, że król nie jest twoim ojcem. 

Znowu zalała się łzami. A on głaskał ją po plecach. 

- To było w moim interesie. Jako obcy mogłem się o ciebie starać. Kiedy to powie-

działem, król wpadł w panikę. Krzyczał, że nie pozwoli mi się tobą bawić. Ja mu na to, 

że nie ma nic do powiedzenia, ale dało mi to do myślenia. Wtedy upewniłem się, że cię 

pragnę. Szczerze. I że zrobię wszystko, by cię zdobyć. 

Żal ścisnął jej gardło. Zbliżał się do chwili, kiedy cisnęła mu w twarz tamte okrop-

ne słowa. 

- Ale nie powinienem był cieszyć się przedwcześnie. Wzgardziłaś mną. Trzymałaś 

na dystans przez sześć lat. Trzeba było kryzysu państwa i mojego szantażu, byś mnie za-

akceptowała. 

Ostrożnie posadził ją obok siebie i wstał. 

- Ale i tak mnie nie zaakceptowałaś. 

Clarissa  padła  na  łóżko  i  skryła  twarz  w  poduszce.  Nagle  dotarły  do  niej  jego 

ostatnie słowa. Zerwała się. Złapała go za rękę. 

- Pracowałam z tobą całymi dniami. Kochałam się z tobą każdej nocy... Przynajm-

niej do chwili, gdy się dowiedziałeś, że noszę twoje dziecko, i przestałeś się mną intere-

sować. Co masz na myśli, mówiąc, że cię nie zaakceptowałam? 

T L

 R

background image

Ferruccio patrzył na nią oniemiały. 

- Chodzi mi o to, że to małżeństwo jest dla ciebie pułapką. Że nie chcesz mojego 

dziecka, bo zawsze uważałaś mnie za kogoś gorszego od siebie. Przecież zawsze tak by-

ło, prawda? 

Patrzyła mu w twarz. A jej oczy robiły się coraz większe. 

- Czyś ty oszalał?! Gorszego ode mnie? Myślałeś, że odpychałam cię przez tyle lat 

z pychy? Jak śmiesz uważać mnie za tak głupią, złą i płytką? Jak możesz pragnąć mnie, 

gdy masz o mnie takie mniemanie? 

- Ja nie... - Z trudem przełknął ślinę. - Ja tak nie myślałem. Ale kiedy byłem już z 

tobą, podziwiałem cię i kochałem. Wtedy znowu mnie odrzuciłaś. I nie potrafiłem zna-

leźć innego wytłumaczenia. Wciąż o tym myślałem. Miotałem się od nadziei do rozpa-

czy. 

- Dio, to już nie jest nawet śmieszne. Wygląda na to, że jednak nie jesteś nieomyl-

ny. 

- To dlaczego wciąż mnie odpychałaś?  

Zaczęła krzyczeć. Głośno i rozpaczliwie. O tym, dlaczego tak bardzo się bała ulec 

własnym uczuciom. Nieopisana ulga rozjaśniła mu twarz. 

Za wcześnie. 

- A co ty sobie myślałeś przez cały ten czas? Śmiałeś się w duchu ze snobistycznej 

idiotki, która sama pochodziła z nieprawego łoża? Brakowało ci odwagi, by cisnąć mi to 

w twarz? Może trzeba było. Wszystko rozwikłałoby się wcześniej. 

Chciał zaprotestować, ale nie dopuściła go do głosu. 

- I nie próbuj zwalać wszystkiego na mnie. To ty wyglądałeś na uwięzionego w na-

szym małżeństwie. To ty wyglądałeś, jakbyś był nieszczęśliwy, że noszę twoje dziecko. 

Tego dnia, kiedy się o tym dowiedziałeś, wyglądałeś, jakbyś usłyszał, że cierpisz na nie-

uleczalną chorobę. 

Dygotał cały. Zaciskał zęby. 

-  Widziałem,  że  płakałaś.  Pomyślałem,  że  mnie  znienawidziłaś.  I  moje  dziecko. 

Dio Santo, Clarisso, oboje baliśmy się uwierzyć, że wszystkie cudowne zdarzenia wokół 

nas były prawdziwe. 

T L

 R

background image

Uniosła ku niemu pałające oczy. Była taka piękna! 

- Czy chcesz mojego dziecka? I... mnie? - spytał niepewnie. - Na zawsze? - dodał z 

obawą. 

Padła mu w ramiona. 

-  Ponieważ  kocham  cię  bezgranicznie,  musisz  się  postarać,  żeby  trwało  to  przy-

najmniej tak długo - zawołała. 

Zamknął ją w potężnym uścisku. Wszystkie tłumione emocje, wszystkie strachy i 

koszmary, które ich dręczyły, uleciały. 

-  Oto  jestem  królewskim bękartem i  królem bękartem.  I  ty  jesteś  królewskim bę-

kartem i królową bękartem. Czy to nie jest najlepszy dowód, że jesteśmy dla siebie stwo-

rzeni? 

Pocałowała go. Chlipnęła. Zachichotała. 

- Paskudny złośniku, jak możesz śmiać się z czegoś, co nie jest śmieszne? 

- To nie jest śmieszne. Ale to nasze przeznaczenie. 

- Udowodnij mi to. 

Uniósł  ją  w  ramionach  i  udowodnił  jej.  Każdym słowem i dotknięciem pisali ko-

lejną kartę historii, w której przeznaczenie odciskało trwałe piętno na świecie. 

T L

 R

background image

EPILOG 

 

Ferruccio  rozejrzał się po  pokoju,  w  którym  zgromadziła się jego  rodzina.  Wciąż 

nie mógł w to uwierzyć. Stale budził się z gardłem ściśniętym przerażeniem, że ostatnie 

dwadzieścia jeden miesięcy nigdy się nie zdarzyły. Że był sam. Że miał tylko pracę. Za 

każdym  razem  budził  się  w  ramionach Clarissy.  I  wtedy  bał  się jeszcze bardziej.  Że to 

tylko sen. 

Ale  nawet  nie  potrafiłby  jej  wyśnić.  W  najbardziej  szalonych  marzeniach  nie 

umiałby stworzyć takiej żony, najlepszej przyjaciółki i sojuszniczki, jego królowej i ko-

chanki. A do tego, chociaż była darem, na jaki nie zasługiwał żaden śmiertelnik, ofiaro-

wała mu jeszcze coś więcej. 

Syna. 

Minął  właśnie  rok  od  dnia,  kiedy  na  świat przyszedł  Massimo.  A  miesiące  przed 

jego narodzinami upłynęły im w nieskończonej harmonii i radości. 

I nie tylko dla niego i Clarissy to był dobry czas. Król... były król, jak nieskutecz-

nie  nalegał,  by  go  nazywano,  stał  się  znacznie  zdrowszy.  Julia,  siostra  Phoebe,  też  do-

chodziła  do  zdrowia  po  częściowym  paraliżu.  Gabrielle  i  Durante  radowali  się,  że 

Ferruccio jest ich krewnym. Ze strony matki dla Gabrielle i ze strony ojca dla Durantego. 

A wzajemne uczucia Durantego, Paola i Clarissy jeszcze się pogłębiły. 

- Piękny widok? 

Ferrado odwrócił się. To był Leandro. A z nim Durante. Serdecznie przywitał przy-

jaciół. A od pewnego czasu także zaufanych członków jego rady. 

- Czyż nie? - odparł Ferruccio. - Spójrz na nią. Widziałeś kiedykolwiek coś równie 

cudownego? 

- Hm, prawdę mówiąc, tak. - Leandro uśmiechnął się. - Rozejrzyj się dookoła. 

Usłuchał.  Przestał  wpatrywać  się  tylko  w  Clarissę  i  Massima.  I  zobaczył  Phoebe 

promieniejącą,  zatopioną  w  ożywionej  rozmowie  z  Julią,  i  Gabrielle  z  królem.  Joia, 

dwumiesięczna  córeczka  Phoebe  i  Leandra  spała  u  jej  stóp.  Czternastomiesięczny  syn 

Gabrielle i Durantego, Alessandro, bawił się z piątym, ostatnim, jak twierdzili, dzieckiem 

Paola i Julii. Ich starsze dzieci starały się nie hałasować, by nie zbudzić maluchów. 

T L

 R

background image

- Ależ z nas szczęściarze - powiedział Durante. 

- Ale ja największy - rzucił Ferraccio. 

- Niech mu będzie, Durante - przystał na to Leandro. - On zawsze musi być najlep-

szy, we wszystkim. 

Ferruccio  już  miał  zaprotestować,  ale  tylko  się  roześmiał.  Wiedział  swoje.  Był 

największym szczęściarzem. Po chwili śmiali się wszyscy trzej. 

Clarissa podniosła Massima z podłogi, zanim złapał kota za ogon. Kot traktował go 

z wyższością, ale jego tolerancja miała granice. 

Usłyszała śmiech i obejrzała się. I jak zawsze, kiedy patrzyła na Ferraccia, jej serce 

omdlało ze szczęścia. Nigdy nie sądziła, że można kochać kogoś tak bardzo, jak ona je-

go. Za wszystko, co zrobił, nie tylko dla niej, ale dla królestwa. Ale przede wszystkim za 

niebywałe poświęcenie, na jakie się zdobył, żeby chronić ją i jej ojca. Nigdy nie zdradzili 

królowi Benedettowi, że znała prawdę. 

Poczuła na sobie jego spojrzenie i podeszła do niego. Szepnęła mu coś do ucha. On 

skinął głową. 

- Słuchajcie wszyscy! - zawołała. - Król Benedetto... przestań, ojcze... ma dla was 

niespodziankę. 

Król  wstał.  I  zrobił  kilka  kroków.  Energicznie. Prawie nie używając  laski.  Po raz 

pierwszy od ślubu Ferraccia i Clarissy. Ćwiczył w sekrecie. Powiedział o tym tylko jej. 

Rozległy się głosy zachwytu. Wszyscy rzucili się do niego z gratulacjami. 

Ferraccio podszedł ostatni. 

Serce Clarissy ścisnęło się. Ferraccio wciąż traktował króla Benedetta jak jej ojca, 

nie jak swojego. Bała się poważnej miny męża. 

Ferruccio stanął przed jej ojcem. Milczał przez chwilę. 

- Wygląda na to, że wróciłeś do formy - powiedział. - Chcesz z powrotem koronę? 

Głośno wypuściła powietrze, kiedy król Benedetto chwycił go w  objęcia, śmiejąc 

się z żartu. 

Ferruccio  cofnął  się  o  krok,  zmieszany  tym,  co  zobaczył  w  oczach  starego  lisa. 

„Przechytrzyłem was!". 

T L

 R

background image

Zanim zdołał coś powiedzieć, starszy pan został porwany przez rozradowane panie. 

Odwrócił się do Leandra i Durantego. Na ich twarzach zobaczył takie samo niebotyczne 

zdumienie. 

- Widziałeś to co ja? - spytał Durantego. 

- Widziałem - odparł Durante. - On chyba chciał, żebyśmy wszyscy zobaczyli.  

Dio - jęknął Ferruccio. - Jestem największym frajerem w całym kosmosie. 

- O, nie - zaprotestował Durante. - Tym razem musisz się z nami podzielić. 

- On to wszystko ukartował. Przebiegły stary lis. - Leandro kręcił głową. 

-  Wszystko  jest  na  swoim  miejscu,  prawda?  Wszyscy  jesteśmy  dokładnie  tam, 

gdzie chciał - zauważył Ferruccio. 

Popatrzyli po sobie podejrzliwie. A potem wybuchli śmiechem. 

- Po raz pierwszy w życiu mam ochotę go ucałować - zawołał Ferruccio. 

- Będziesz się musiał ustawić w kolejce - odrzekł Durante i dyskretnie otarł łzę. 

Leandro nie przestawał kręcić głową. 

- Między naszymi uściskami i pocałunkami może powinien nas przeprosić za to, że 

tak nami manipulował - powiedział. 

- Powinniśmy raczej grazie a Dio po tysiąckroć, że tak uczynił - zawołał Ferruccio. 

- Amen, fratello, amen - dodał Durante. 

W tym momencie do Ferruccia podeszła Clarissa. 

Chwycił ją w objęcia i podniósł do góry. Zaśmiała się i szepnęła mu coś do ucha. 

Znieruchomiał,  a  potem  zakręcił  nią  w  powietrzu.  Wszyscy  w  zdumieniu  patrzyli,  jak 

chwycił ją za rękę i niemal biegiem skierowali się do swoich prywatnych apartamentów. 

Nie mógł zwlekać. Podzieli się z nimi nowiną później. 

Wiadomość,  że  wkrótce  po  raz  drugi  zostanie  ojcem,  wymagała  szczególnego 

uczczenia. Na osobności. Natychmiast. 

 

 

T L

 R


Document Outline