background image

JUDE DEVERAUX

MIASTECZKO ETERNITY

background image

1

1865

Warbrooke, Maine

Jamie Montgomery szedł przez długi dom nie rozglądając się na boki, bo dorastał w 

tych murach i znal każdy kąt na pamięć. Nikt obcy, spoglądając na to przytulne, wygodnie 

urządzone   wnętrze,   nie   domyśliłby   się   zamożności   mieszkającej   w   nim   rodziny.   Jedynie 

student   sztuk   pięknych   mógłby   pojąć   znaczenie   podpisów   na   obrazach   zdobiących   biało 

tynkowane ściany, lub rozpoznać postaci z brązu. Tylko znawca potrafiłby właściwie ocenić 

jakość kobierców upstrzonych plamami i zniszczonych przez lata w służbie zwierząt i małych 

dzieci.

Meble zostały dobrane nie ze względu na wartość, lecz według kryterium przydatności 

dla   rodziny,   która   mieszkała   tutaj   od   dwustu   lat.   Jednak   antykwariusz   rozpoznałby,   że 

sekretarzyk stojący pod ścianą pochodził z czasów królowej Anny, złocone krzesła pamiętały 

wczesny   okres   Imperium   Rosyjskiego,   a   w   komodzie   w   kącie   stała   chińska   porcelana   i 

wiekowa, że przekraczało to możliwości pojmowania młodego amerykańskiego umysłu.

Były w tym domu obrazy, tkaniny i meble ze wszystkich stron świata, gromadzone 

podczas   licznych   podróży   przez   całe   pokolenia   rodu   Montgomerych.   Znajdowały   się   tu 

przedmioty z każdego zakątka ziemi, począwszy od egzotycznych pamiątek z najmniejszych 

wysepek zagubionych na oceanach, aż po obrazy włoskich mistrzów.

Jamie,  energicznie  stawiając  długie  kroki,   mijał  kolejne  pokoje   ogromnego   domu. 

Kilkakrotnie poklepał niewielki flanelowy woreczek, który niósł delikatnie wetknięty pod 

pachę, a za każdym razem, kiedy go dotykał, na jego twarzy pojawiał się uśmiech.

W końcu stanął przed którymiś drzwiami, leciutko w nie zastukał i, nie czekając na 

odpowiedź,   wszedł   do   zaciemnionej   sypialni.   Chociaż   cały   dom   nosił   znamiona 

niezaprzeczalnego bogactwa, dopiero tutaj widać było ogrom fortuny Montgomerych.

Nawet   w   mroku   lśniły   kosztowne   materie   udrapowane   na   wielkim,   rzeźbionym 

weneckim łożu, wspartym na czterech kolumnach, bogato zdobionych pozłacanymi figurami 

aniołów. Z góry spływały setki metrów bladoniebieskiego jedwabiu, nieco jaśniejszego niż 

utkany w Italii i przywieziony do Ameryki - na statku Montgomerych - adamaszek, którym 

obito ściany pokoju.

Jamie spojrzał na łóżko i na widok gęstwy ciemnoblond włosów wystających spod 

jedwabnej kołdry, ponownie się uśmiechnął. Podszedł do okien i odciągnął ciężkie, aksamitne 

zasłony, wpuszczając do pokoju promienie słońca. Odwrócił się i spostrzegł, że głowa wtuliła 

background image

się głębiej w pościel.

Z uśmiechem na ustach stanął obok łoża i popatrzył na zajmującą je osobę - dojrzał 

tylko jeden złoty lok na poduszce - reszta postaci, zniknęła pod przykryciem.

Wyjął spod ramienia woreczek, rozwiązał tasiemki i wydobył ze środka malutkiego 

białego   pieska,   pokrytego   długą,   jedwabistą   sierścią.   Maltańczyk   był   prezentem 

przywiezionym dla ubóstwianej siostrzyczki aż z Chin.

Jamie powoli uniósł kołdrę, wsunął pod nią psiaka, a potem, szeroko uśmiechnięty, 

przystawił   tobie   krzesło   i   obserwował,   jak   zwierzak   zaczyna   się   wiercić   i   lizać   swoją 

towarzyszkę.

Carrie budziła się powoli i z ogromną niechęcią. Nienawidziła chwili, kiedy trzeba 

było opuścić ciepły kokon pościeli, i zawsze odwlekała len moment możliwie jak najdłużej. 

Poruszyła się nieznacznie i, nadal z zamkniętymi oczyma, zsunęła kołdrę na ramiona. Dotyk 

psiego   języczka   wywołał   na   jej   twarzy   uśmiech;   jeden,   po   chwili   drugi.   Dopiero   kiedy 

zwierzak   szczeknął   cienko,   otworzyła   oczy,   spojrzała   prosto   w   psią   mordkę   i   usiadła 

przestraszona, z ręką przyciśniętą do piersi. Oparła się o wezgłowie - koniec anielskiego 

skrzydła uwierał ją w plecy - i wpatrywała się w psiaka mrugając oczami ze zdumienia.

Słysząc śmiech Jamiego odwróciła się w jego stronę, ale minęła jeszcze chwila, zanim 

na dobre oprzytomniała. Kiedy w końcu pojęła, że to jej ukochany brat wrócił nareszcie z 

dalekiej podróży, pisnęła z radości i rzuciła się ku niemu ciągnąc za sobą jedwabne okrycie i 

kaszmirowe pledy, Jamie chwycił ją w spalone słońcem ramiona . ukręcił wokół siebie. Za 

nimi, na łóżku, psiak zaczął ujadać zapamiętale.

- Spodziewaliśmy   się   ciebie   dopiero   w   przyszłymi   tygodniu   -   powiedziała   Carrie 

uśmiechnięta, całując brata w policzki, nos i wszędzie, gdzie tylko mogli dosięgnąć.

Jamie próbował udawać, że entuzjastyczne powitanie nic zrobiło na nim większego 

wrażenia. Trzymał siostrę w wyciągniętych ramionach, tak że stopami nie sięgała podłogi.

- A ty, gdybyś tylko wiedziała, kiedy maml przypłynąć, bez wątpienia czekałabyś na 

nabrzeżu,) aby mnie gorąco powitać? Nawet, gdyby to miało) być o czwartej rano?

- Oczywiście   -   odparła   uśmiechając   się   do   brataj   po   czym,   z   zatroskaną   twarzą 

położyła dłonie na jego policzkach. - Zeszczuplałeś.

- A ty nie urosłaś ani o centymetr - mierząc ją wzrokiem od stóp do głów próbował 

wejść w rolę srogiego starszego brata. Nie było to łatwe przy ślicznej, filigranowej Carrie. 

Miała zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów  wzrostu, chociaż każdy, z jej braci mierzył 

ponad metr dziewięćdziesiąt. - Oczekiwałem, że będziesz mi sięgała chociaż do piersi. Jakim 

cudem rodzice wydali na świat takiego kurczaka?

background image

- Szczęśliwy przypadek - odparła z uśmiechem i przeniosła spojrzenie na psiaka, który 

stał na łóżku, wywiesiwszy różowy języczek. - To prezent dla mnie?

- Na   jakiej   podstawie   sądzisz,   że   przywiozłem   ci   prezent?   -   zapytał   Jamie   tonem 

wymówki. - Nie wydaje mi się. żebyś zasłużyła. Dziesiąta godzina, a ty jeszcze w łóżku.

Carrie zamachała rękami i brat opuścił ją na podłogę. Teraz, kiedy już wiedziała, że 

wrócił do domu ma się dobrze, całą uwagę skupiła na ślicznym zwierzątku. Gdy tylko znowu 

poczuła   ziemię   pod   stopami,   wróciła   do   łóżka   i   wślizgnęła   się   do   pościeli.   Maltańczyk 

natychmiast zaczął się upominać o pieszczoty.

Jamie tymczasem rozglądał się po pokoju, szukając zmian, jakie w nim zaszły od 

chwili, gdy ostatnio był w domu.

- Skąd to masz? - Trzymał w ręku wschodnią figurkę wyobrażającą kobiecą postać, 

misternie rzeźbioną w kości słoniowej.

- Od Ranleigha - Carrie mówiła o jednym ze swych braci.

- A to? - Jamie skinął głową w stronę olejnego obrazu oprawionego w złote ramy. Od 

Lachlana. Zerkając sponad psa Carrie uśmiechnęła się do brata jakby zupełnie nie wiedziała, 

dlaczego spochmurniał. Miała siedmiu starszych braci; wszyscy oni podróżowali po świecie i 

zawsze, gdy wracali do domu, przywozili jej prezenty. Każdy chciał, żeby jego upominek był 

najwspanialszy.   Zupełnie   jakby   konkurowali   ze   sobą,   który   z   nich   przywiezie   malutkiej 

siostrzyczce najpiękniejszy podarunek.

- A to?  - zapytał  Jamie ściągając usta. W ręku trzymał  sznur pereł znaleziony na 

toaletce.

Carrie uśmiechnęła się tajemniczo, uniosła psiaka, przytuliła go do siebie i schowała 

twarz w miękkiej sierści.

On jest najwspanialszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam.

Czy kiedy Ranleigh przywiózł ci tę figurkę, powiedziałaś mu to samo? - W głosie 

Jamiego dźwięczała zazdrość.

W rzeczy samej, powiedziała Ranleighowi, że jego podarunek jest najpiękniejszy na 

świecie, ale nic miała zamiaru teraz się do tego przyznawać.

- Jak on się nazywa?  - spylała  mając na myśli  psiaka. Usilnie  próbowała zmienić 

temat.

- Sama go nazwij.

Maltańczyk kichnął.

- Och,   Jamie   -   Carrie   głaskała   zwierzątko   -   to   naprawdę   najmilszy   prezent,   jaki 

kiedykolwiek dostałam. Jest żywy.

background image

Jamie usiadł na krześle przy łóżku, z mina,, z której Carrie wywnioskowała, że trochę 

go rozczuliły zapewnienia, iż jego podarunek naprawdę jest najwspanialszy.

Uśmiechnięty obserwował niebieskie, jaśniejące szczęściem oczy siostry bawiącej się 

z małym pieskiem i promień słońca pieszczący burzę jej blond włosów. Przedstawiała sobą 

chyba najładniejszy widok, jaki oglądał od dłuższego czasu.

Była tak drobna jak jej bracia potężni, tak pogodna jak oni wybuchowi, i lak skłonna 

do śmiechu jak oni do gniewu. Oraz tak przyzwyczajona do luksusu jak oni do pracy. Była 

rozpieszczonym,  adorowanym, ukochanym  dzieckiem wielkiej rodziny i każdy z jej braci 

zabiłby tego, kio by choć pomyślał o skrzywdzeniu Carrie.

Jamie,  zadowolony z powrotu do domu, szczęśliwy, że wreszcie  zszedł  ze statku, 

odchylił się na oparcie krzesła.

- Co porabiasz ostatnio ze swoją kliką brzydul?

- Nie nazywaj ich tak! - oburzyła się Carrie, jednak bez prawdziwej urazy w głosie. - 

One nie są brzydkie.

Kiedy Jamiee chrząknął znacząco, Carrie się uśmiechnęła.

W każdym razie, niespecjalnie brzydkie, a poza tym, czy tylko to się liczy?

- Dziewiętnaście lat, a proszę, jaki filozof - Jamie pokazał zęby w szerokim uśmiechu.

- Niedługo skończę dwadzieścia.

- Proszę,   proszę,   jaki   poważny   wiek.   Carrie   nie   miała   nic   przeciwko   temu 

przekomarzaniu,   bo   jej   zdaniem   właściwie   wszystko,   co   mówili   lub   robili   bracia,   było 

słuszne.

- Bez względu na nasz wygląd wielkodusznie siebie także zaliczała do „brzydul” - 

jesteśmy zaangażowane w bardzo poważną działalność.

- Tak,   oczywiście   -   przytaknął   Jamie   tonem   protekcjonalnym,   lecz   jednocześnie 

pełnym uwielbienia. Tak samo ważną, jak ratowanie żab przed chłopcami albo pilnowanie 

biednego pana Coffina, żeby zapewnił swoim gęsiom odpowiednio duży wybieg.

- To już przeszłość. Teraz... - przerwała, bo psiak kichnął dwa razy z rzędu. - Ojej, 

chyba się przeziębił.

- Raczej  ma uczulenie  na te  wszystkie  jedwabie.  Ten  pokój  wygląda  jak  komnata 

haremu.

- Co to jest harem? - Coś, o czym nie mam zamiaru ci opowiadać. Carrie lekko wydęła 

dolną wargę. - Gdybyś naprawdę chciał zrobić mi przyjemność, to opowiedziałbyś dokładnie 

o wszystkim, co się zdarzyło w czasie podroży.

Jamie zbladł na samą myśl o skutkach, które spowodowałaby taka rewelacja i dopiero 

background image

po dłuższej uwili odzyskał normalne kolory.

- Takiego prezentu nie możesz oczekiwać od żadnego z nas - oznajmi! z uśmiechem. - 

Opowiedz mi, czym się zajmujesz razem z tymi twoimi brzydulami.

- Kojarzymy małżeństwa - obwieściła dumnie Carrie i z największą przyjemnością 

patrzyła, jak jej brał ze zdumienia szeroko otwiera usta.

- Czyżby   kłoś   chciał   się   żenić   z   którąś   z   łych   twoich   brzydkich   przyjaciółek? 

Obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem.

- Doskonale wiesz, że wcale nie są brzydkie. A przy tym są bardzo miłe. Tylko lobie 

się wydaje, że wszystkie kobiety powinny być absolutnie doskonale.

- Jak moja kochana mała siostrzyczka - przytaknął zgodnie, a w jego glosie zabrzmiało 

przekonanie równie szczere jak wyzierające mu z oczu uwielbienie.

Carrie zarumieniła się z radości.

- Przewrócisz mi w głowie.

Słysząc taki nonsens, Jamie aż krzyknął z radości i zaczął się głośno śmiać.

Psiak zaszczekał na niego, po czym kichnął.

- Tobie przewrócić w głowie! - zawołał Jamie.

- Jakbyś jeszcze nie wiedziała, że jesteś najładniejszym stworzeniem w pięciu stanach.

Carrie rzuciła mu wystudiowane spojrzenie istoty głęboko skrzywdzonej.

- Ranleigh mówił, że w sześciu. Jamie roześmiał się ponownie.

- Więc ja mówię, że w siedmiu.

- Tak juz lepiej - zgodziła się Carrie ze śmiechem. - Nie znoszę tracić terytoriów. Ten 

siódmy stan to pewnie Rhode Island?

- Texas - zdecydował Jamie i oboje uśmiechnęli się do siebie.

Carrie pochyliła się z pieskiem w objęciach, a Jamie spoglądając na nią pomyślał, że 

tych dwoje luk jak przewidywał kupując szczeniaka, który skulony mieścił się w jego jednej 

dłoni - pasowali do siebie jak ulał.

- Jamie,  my naprawdę kojarzymy  małżeństwa  powiedziała Carrie z przejęciem  i z 

poważnym   wyrazem   twarzy.   -   Bardzo   dużo   kobiet   straciło   mężów   podczas   wojny,   a   na 

zachodzie jest wielu mężczyzn, którzy potrzebują żon. My pomagamy im się odnaleźć. To 

bardzo interesująca praca.

Jamie  siedział,  patrzył  na nią  mrugając powiekami  i usiłował  pojąć  sens  tego,  co 

usłyszał. Czasami miał wrażenie, że z całej ich rodziny najbardziej stanowczą osobą była ta 

słodka, adorowana przez wszystkich Carrie. Jeśli coś postanowiła, dążyła prosto do celu i nic 

na świecie nie mogło jej powstrzymać.  Dzięki Bogu, jak dotąd, wszystkie jej poczynania 

background image

wypływały   ze   szlachetnych   pobudek.   Jak   znajdujecie   tych   ludzi?   Kobiet   mamy   całkiem 

niemało, sporo stąd, z Warbrooke, chociaż rozgłosiłyśmy o naszych usługach w całym stanie 

Maine. A mężczyzn szu - kamy przez ogłoszenia w gazetach.

- Pocztowa panna młoda - zaczął Jamie cicho, podnosząc głos z każdym słowem. - ~ 

Dostarczacie żon na zamówienie, zupełnie jak w Chinach. Wścibiacie nos w prywatne sprawy 

innych ludzi.

- Nie wydaje mi się, żeby to było wścibianie nosa. Raczej świadczenie usług.

- Jesteście zwykłe rajfurki, ot co. Tata wie o tym Wszystkim?

- Oczywiście.

- I nie ma nic przeciwko temu? - Zanim Carrie zdążyła odpowiedzieć. Jamie ciągną! 

dalej: - Oczy - wiście, że nie. Od chwili, kiedy przyszłaś na świat, zawsze pozwalał ci robić, 

co tylko chciałaś.

Carrie głaszcząc pieska uśmiechnęła się do brała słodko i zatrzepotała rzęsami.

- Nie masz. chyba zamiaru gderać, prawda? Ranleigh nic gderał.

- On cię rozpieszcza - powiedział Jamie surowym  tonem i mimo uśmiechu Carrie 

usiłował przywołać na twarz srogi wyraz. - No dobrze - westchnął wiedząc, że nie przejdzie 

przez tę próbę. - Opowiedz mi coś więcej o tym waszym niewścibskim swataniu.

Delikatna twarz Carrie rozjaśniła się entuzjazmem.

- Och, Jamie, to naprawdę wspaniałe. Cudownie się bawimy... to znaczy... ogromną 

przyjemność   sprawia   nam   świadczenie   tak   pożądanych   usług.   Zamieszczamy   w   gazetach 

zachodnich stanów ogłoszenia i jeśli mężczyzna przyśle do nas swoją fotografię - widzisz, nie 

odpowiadamy nikomu, kto nic przyśle zdjęcia, bo ono bardzo wiele mówi o człowieku a więc, 

jeśli przyśle do nas fotografię i list wyjaśniający, czego oczekuje od przyszłej żony, to my 

próbujemy znaleźć dla niego właściwą kandydatkę.

- A czego wymagacie od kobiet?

- Muszą   zgłosić   się   do   nas   na   rozmowę.   Sporządzamy   listę   ich   umiejętności   i 

znajdujemy odpowiedniego mężczyznę. - Uśmiechnęła się marzycielsko.

- Dajemy ludziom szczęście.

- A jak te kobiety docierają do mężczyzn?

Zazwyczaj dyliżansem - odparła spuszczając wzrok na psiaka. Ponieważ Jamie nie 

odezwał się słowem spojrzała na niego unosząc wyzywająco.

No więc dobrze: tak, koszt przekazów jest pokrywany z pieniędzy Montgomerych. 

Ale to szlachetny cel. Ci ludzie są samotni i lak bardzo potrzebują siebie nawzajem. Jamie, 

powinieneś   przeczytać   niektóre   listy   od   tych   mężczyzn.   Mieszkają   sami   na   takim   końcu 

background image

świata, że diabeł im mówi dobranoc, i naprawdę bardzo potrzebują towarzystwa.

Nie mówiąc o sile roboczej na farmie ani o partnerce do łóżka - Jamie próbował 

wtrącić akcent realizmu w jej marzenia o wiecznej miłości.

- Cóż kobietom także tego trzeba - mruknęła Carrie.

A co ty o tym wiesz? Znowu się z nią droczył i tym razem nie zdołała powstrzymać 

irytacji. Zazwyczaj lubiła, kiedy bracia traktowali ją jak dziecko, ale niekiedy trochę ją to 

bolało.

Więcej niż się tobie i innym wydaje - odcięła się. Na wypadek, gdybyś nie zauważył, 

informuję cię, że nie jestem już małą dziewczynką. Jestem kobietą.

Siedząc   tak   wśród   rozrzuconej   w   nieładzie   jedwabnej   pościeli,   z   burzą   włosów 

opadającą na ramiona i tuląc do siebie zwierzątko małe jak zabawka. nie wyglądała na więcej 

niż dziesięć lat.

Tak - zgodził się miękko Jamie. - Dojrzałą, leciwą damą.

Carrie westchnęła. Bardzo kochała swoich braci jednocześnie doskonale ich znała - 

Wiedziała, że żaden z nich, tak samo jak jej ojciec, nie życzy l.; sobie, żeby dorosła. Chcieli, 

by na zawsze pozostała ich ukochaną małą dziewczynką, która poza nimi nic widzi świata.

- Ale ty nie próbujesz znaleźć sobie męża prawda? - spytał Jamie Z niepokojem w 

głosie.

- Nie, oczywiście, że nie. - Wiedziała, że lepiej nie wspominać żadnemu z mężczyzn 

tej rodziny o tym, iż pewnego dnia zamierza wyjść za mąż. Traktowali ją ciągle prawic jak 

niemowlę. - Wszyscy mężczyźni, jakich pragnę, SĄ przy mnie.

Jamie zmrużył oczy.

- Co to znaczy „wszyscy mężczyźni, jakich pragnę?” Od kiedy to mężczyźni stali się 

częścią twojego życia?

„Od chwili moich narodzin - chciała powiedzieć Carrie. - Byłam na świecie dopiero 

kwadrans; leżąc w kołysce rozejrzałam się dokoła i zobaczyłam siedmiu najprzystojniejszych 

chłopców   świata   spoglądających   na   matkę   i   siostrę.   Pierwsze   kroki   stawiałam 

podtrzymywana męską dłonią, mężczyźni uczyli mnie, jak jeździć konno, żeglować, wiązać 

kokardki, przeklinać, wspinać się na drzewa i flirtować, żeby dopiąć swego”.

- Pojedź ze mną do miasta - poprosiła. - Zbieramy się w domu starego Johnsona. 

Będziesz mógł zobaczyć, jak pracujemy. - Obdarzyła go swoim najpiękniejszym błagalnym 

spojrzeniem spod długich rzęs. Miała nadzieję, że wypadło przekonująco.

Jamie pobladł słysząc to zaproszenie.

- Miałbym z własnej woli wstąpić pomiędzy tę gromadę starych panien?

background image

Carrie   zagryzła   wargi   powstrzymując   uśmiech.   Wiedziała,   że   to,   co   rzeczywiście 

niepokoiło Jamie  - go, to reakcja tych  „starych  panien” na obecność jednego z jej  braci 

pozostających w kawalerskim stanie. Pomyślała, że powinna porozmawiać z dziewczynami o 

ich zachowaniu, ale z drugiej strony, widok jej przystojnych braci czujących się nieswojo był 

tak zabawny, że nie mogła się powstrzymać od prezentowania ich swoim przyjaciółkom.

Ranleigh ze mną poszedł - powiedziała spuszczając wzrok i wysuwając nieco dolną 

wargę.   -   Ale   Ranleigh   niczego   się   nie   boi.   Może   ty   się   boisz,   bo   jesteś   moim   drugim 

najprzystojniejszym bratem i może dlatego, że Ranleigh jest bardziej pewny siebie niż ty. 

Może Ranleigh...

Wygrałaś! - Jamie uniósł ręce w geście poddania. - Pójdę, ale tylko wtedy, jeśli dasz 

mi słowo, że nie będziesz próbowała mnie wyswatać z żadną z tych twoich niechcianych 

przyjaciółek.

Nawet   nie   śmiałabym   o   tym   marzyć   -   powie   -   działa,   niby   zatrwożona   takim 

pomysłem. - A poza tym, która by ciebie chciała po tym, jak zobaczyły Ranleigha?

Jamie skrzywił się złośliwie.

Chciałaby by mnie mniej więcej połowa Chin powiedział szczypiąc ją pod brodą, po 

czym wniósł wzrok na psiaka, który znowu kichnął. luk go nazwiesz?

Kichuś - odparła Carrie uśmiechnięta i, zgodnie z przewidywaniami, usłyszała jęk 

Jamiego kwitując wybór tak infantylnego imienia. - Daj mu imię z odrobiną dostojeństwa.

- Opowiedz mi o Chinkach, a nazwę go Książe - zaproponowała gorliwie. i unie wyjął 

z kieszeni zegarek, spojrzał nań i oznajmił:

Daję ci godzinę na ubranie, a za każde za - oszczędzone dziesięć minut opowiem ci 

jedną historię o Chinach.

- O krajobrazach? - grymasiła Carrie. - - O gościńcach i sztormach na morzu?

- O dziewczętach, które tańczą dla cesarza - zniżył głos - i tańczyły także dla mnie. Po 

- tajemnie.

Carrie, wzniecając burzę jedwabnych poduszek, w mgnieniu oka wyskoczyła z łóżka.

- Trzydzieści   minut.   Jeśli   zdążę   się   ubrać   w   trzydzieści   minut,   to   ile   historii   mi 

opowiesz?

- Trzy.

- Lepiej, żeby to były ciekawe historie, warte tego całego pośpiechu - ostrzegła - bo 

jeśli będą nudne, to w czasie twojego pobytu w domu będę co wieczór zapraszała na kolację 

Euphonię.

- Okrutna! Jesteś okrutna. - Ponownie spojrzał . na zegarek. - Uwaga... czas... start!

background image

Carrie, z Kichusiem w objęciach, rzuciła się do garderoby.

* * *

Trzydzieści   minut   -   Jamie   był   na   wpół   rozzłoszczony,   na   wpół   zirytowany.   - 

Powiedziałaś, że będziesz gotowa za trzydzieści minut. Nie za godzinę i trzydzieści minut, 

tylko dokładnie za trzydzieści minut.

Carrie   ziewnęła,   bynajmniej   nic   speszona   jego   tonem.   Jamie   czasem   warczał,   ale 

nigdy nic gryzł.

- Byłam rozespana. Teraz opowiedz coś innego.

Winien mi jesteś jeszcze dwie historyjki.

Jamie puścił stępa konia zaprzężonego do lekkiego powozu i popatrzył na siostrę. 

Zdawał sobie sprawę, że po tych wszystkich narzekaniach pod adresem pozostałych braci 

rozpieszczających   małą   siostrzyczkę,   powinien   teraz   stanowczo   odmówić   opowiadania 

obiecanych   historii,   ale   zajrzawszy   w   wielkie   błękitne   oczy   przepełnione   miłością   i 

uwielbieniem jedynie zaklął pod nosem. Nikt w tej rodzinie nie potrafił jej niczego odmówić. 

Opowiem ci tylko jedną - zdecydował. I wiedz, że na nią nie zasłużyłaś.

Uśmiechając się ścisnęła go za ramię.

- Wiesz Jamie, myślę, że z wiekiem będziesz coraz atrakcyjniejszy, a za rok czy dwa 

możesz być nawet przystojniejszy niż Ranleigh.

Jamie   próbował   powstrzymać   uśmiech,   ale   pod   -   dał   się   i   wyszczerzył   zęby.   - 

Diablica! - wycedził i mrugnął do siostry, - Podoba ci się ten psiak? Przycisnęła Kichusia do 

siebie.

- Nigdy nic dostałam wspanialszego prezentu - wyznała, tym razem zupełnie szczerze. 

- Teraz opowiedz mi coś więcej o chińskich tancerkach.

* * *

Kiedy Carrie z pieskiem przytulonym  do ramienia i z bratem pod rękę weszła do 

salonu   w   domu   starego   Johnsona,   sześć   młodych   dziewcząt   -   jej   przyjaciółki   -   zamarło. 

Równocześnie wszystkie podniosły wzrok. Najpierw zgodnie wstrzymały oddechy, oczy im 

się   rozszerzyły,   potem   dziewczęta   równo   wydały   głębokie   westchnienie.   Choć   Carrie 

dokuczała  Jamiemu,  że   nie  dorównywał  urodą   Ranleighowi,   to  jednak   był  wystarczająco 

przystojny, by całkowicie oszołomić młode damy.

Carrie   z   dumnym   uśmiechem   powiodła   wzrokiem   po   swoich   przyjaciółkach 

zastygłych na kształt słupów soli. Pochyliła się lekko i zdmuchnęła zapałkę, nim płomień 

sparzył ręce Euphonii.

background image

- Znacie   wszystkie   mojego   brała   Jamiego,   prawi   da?   -   odezwała   się,   jakby   nic 

dostrzegła ogłupienia przyjaciółek. Zerknęła na brata i zauważyła, że próbował wyglądać na 

zażenowanego, choć w rzeczywistości pochlebiała mu reakcja młodych dam.

Ujęła go władczo pod ramię i pociągnęła do przodu. Ich ruch przywrócił dziewczęta 

do życia. Zaczęły pokasływać usiłując pokryć skrępowanie. 

- Jak minęła podróż, kapitanie Montgomery? - Helen próbowała mówić normalnie, ale 

jej głos przeszedł w dziwaczny pisk.

- Doskonale - mruknął Jamie niewyraźnie, żałując gorzko, że się zgodził towarzyszyć 

siostrze.

Carrie   pociągnęła   go   w   stronę   jednej   ze   ścian,   gdzie   wisiało   dwadzieścia   pięć 

fotografii. Uporządkowano je według wieku widniejących na nich mężczyzn, począwszy od 

chłopca,   który   nie   wyglądał   na   więcej   niż   czternaście   lat,   aż   po   starego   pryka   z   siwą, 

opadającą do połowy klatki piersiowej brodą.

- To oni - wyjaśniła niepotrzebnie.

Jamie,   nerwowo   poprawiając   palcem   kołnierzyk,   patrzy!   na   tablicę,   ale   niewiele 

widział. Wszystkie kobiety znajdowały się teraz za jego plecami. Czul na sobie ich wzrok, a 

nawet chyba kolektywny gorący oddech na szyi.

- Przyszły   dzisiaj   jakieś   listy?   -   spytała   Carrie   odwracając   się   akurat   na   czas,   by 

zobaczyć dziwne zjawisko - Helen ukradkiem wsunęła coś pod książkę leżącą na stole. Carrie 

udała, że nic nie widziała.

- Kilka - odpowiedziała któraś z dziewcząt. ale nic obiecującego. Mamy ponad dwa 

razy więcej  mężczyzn  niż kobiet. Pan nie  zamierza  powiesić na tablicy swojego  zdjęcia, 

kapitanie?

Robiła co mogła, by zabrzmiało to nonszalancko. ale w jej głosie dała się słyszeć nuta 

nostalgii zmieszanej z desperacją.

Jamie obdarzył dziewczynę słabym uśmiechem i zwrócił się do siostry:

Carrie kochanie - zaczął - chyba już pójdę.

Muszę - nie miał pojęcia, co takiego mógłby zrobić, poza tym, że na pewno musiał 

natychmiast wyjść, bo w obecności tych młodych kobiet czuł się ja jakiś okaz zoologiczny. 

Szybko pocałował damę w policzek, obdarzył ją spojrzeniem, które mówiło „Ja ci jeszcze 

pokażę.”, i wyszedł.

PRZEZ   CHWILĘ   W  salonie   panowała   cisza,   następnie   dziewczęta   wydały   drugie 

wspólne   westchnienie,   a   później   wróciły   do   stosu   listów   i   fotografii.   Carrie   stała   przez 

moment bez ruchu, potem postawiła Kichusia na podłodze, odwróciła go w stronę Helen i 

background image

lekko popchnęła.

Łap go - krzyknęła do przyjaciółki. - Łap, bo ucieknie.

Helen, która tkwiła przy stole, zupełnie jakby go pilnowała, porzuciła swoje miejsce i 

ruszyła za psem. Kichuś postanowił nie dać się schwytać i w ciągu kilku sekund wszystkie 

dziewczęta   zaabsorbowane   były   łapaniem   zwierzątka.   Wszystkie,   oprócz   Carrie.   Bowiem 

Carrie, korzystając z za - mieszania, podeszła do stołu Helen, uniosła książkę i wzięła w rękę 

to, co było pod nią_ ukryte.

Trzymała   w   dłoni   znajomo   wyglądającą   kopertę.   W   takich   właśnie   przychodziły 

zdjęcia i listy od mężczyzn, którzy szukali żon.

Podczas   gdy   pozostałe   dziewczęta   wciąż   zajęte   były   pogonią   za   psiakiem,   Carrie 

rozchyliła kopertę i wyjęła ze środka fotografię. Zdjęcie przedstawiało młodego mężczyznę 

stojącego z dwójką źle ubranych dzieci i to właśnie tę parę Carrie obejrzała najpierw. Wysoki 

chłopiec wyglądał na mniej więcej dziesięć lat, dziewczynka mogła mieć cztery albo pięć. 

Oboje odziani byli w rzeczy czyste, ale źle dopasowane, jakby ubrania pochodziły z darów 

jakiegoś koła dobroczynności.

Jednak dużo ważniejszy niż ubrania był wyraz smutku w oczach dzieci, świadczący, 

że w ich życiu niewiele było radości.

Carrie  spojrzała  wyżej,   ponad  twarze   dzieci,  i  gwałtownie  nabrała  powietrza.  Oto 

ujrzała mężczyznę, który wydał jej się najprzystojniejszy na świecie. Och, może nie był tak 

wspaniały jak jej bracia, wyglądał zupełnie inaczej niż oni, ale miał melancholijne spojrzenie, 

czego nie można było powiedzieć o żadnym z Montgomerych.

Helen wyrwała fotografię z rąk Carrie.

- Nieładnie wtykać nos w nie swoje sprawy.

To moje.

Carrie   czuła   się   jak   przekłuty   balonik,   z   którego   uszło   cale   powietrze.   Nic   nie 

odpowiedziała,   osunęła   się   tylko   na   najbliższe   krzesło.   W   chwili   kiedy   usiadła,   Kichuś 

podbiegi do niej i wskoczył jej na kolana. Dziewczyna odruchowo przytuliła małe, ciepłe 

zwierzątko.

- Kto to jest? - spytała.

- Jeśli   chcesz   wiedzieć,   to   jest   człowiek,   którego   zamierzam   poślubić   -   oznajmiła 

dumnie Helen, - Taką podjęłam decyzję i nikt tego nie zmieni. Kto to jest? - - powtórzyła 

Carrie. Euphonia wyjęła fotografię z rąk Helen i spojrzała na odwrotną stronę zdjęcia.

- Tu jest napisane, że się nazywa Joshua Greene, a dzieci to Tom i Dallas. Co za 

dziwaczne imię dla dziewczynki, a może ona ma na imię Tom? Spójrz, źle napisał Tim. 

background image

Dziewczęta kolejno oglądały fotografię. Mała grupka na zdjęciu stanowiła, mimo brzydkich 

ubrań dzieci sympatyczną rodzinę. Ojciec bez wątpienia był przystojny, ale widywały już 

wcześniej znacznie bardziej interesujących mężczyzn. Żadna z nich nie rozumiała, dlaczego 

Helen próbowała ukryć fotografię ani dlaczego Carrie wyglądała, jakby zobaczyła ducha.

- O wiele bardziej podobał mi się ten z zeszłego tygodnia - odezwała się jedna z 

dziewcząt. - Jak on się nazywał? Logan jakiś tam, albo jakiś tam Logan, prawda? No i nie 

miał dwójki dzieci.

Gdybym   miała   wyjść   za   mąż   za   zupełnie   obcego   człowieka,   wybrałabym 

bezdzietnego. Wolałabym mieć z nim własne dzieci.

Inne pokiwały głową z aprobatą.

Nic mnie nie obchodzi, co o tym myślicie. Helen odebrała fotografię. - Zamierzam go 

poślubić i tyle. Podoba mi się.

Euphonia, która w tym czasie czytała list Joshuy Greene'a, wybuchnęła śmiechem.

Nie będzie cię chciał. Napisał, że szuka kogoś, kto umie pracować. Potrzebuje kobiety 

z   dużym   doświadczeniem   w   prowadzeniu   farmy.   Zony,   która   w   razie   potrzeby   będzie 

potrafiła poradzić sobie na farmie sama. Pisze, że nie chce kobiety starszej niż on sam, a on 

ma   tylko   dwadzieścia   osiem   lat.   I   nie   chce   wdowy.   Zgadza   się   na   więcej   dzieci. 

Najważniejsze jest dla niego, żeby przyszła żona wiedziała wszystko o pracy na farmie. - 

Euphonia, zadowolona z siebie, spojrzała na Helen. - Ty nic masz o tym zielonego pojęcia. 

Pewnie uważasz, że krowę doi się ciągnąc za ogon.

Helen zabrała jej list. Nie obchodzi mnie, co on chce. Wiem natomiast, co dostanie.

Kiedy Helen odebrała list, zdjęcie wysunęło się jej z rąk i spadło na podłogę. Carrie 

podniosła fotografię. Spojrzała na nią raz jeszcze i doszła do wniosku, że to oczy mężczyzny 

tak ją przyciągają. Oczy przepełnione bólem, tęsknotą i samotnością. Oczy człowieka, który 

wołał o pomoc.

„Moją pomoc - pomyślała Carrie. - On potrzebuje mojej pomocy”.

Wsiała,   wetknęła   Kichusia   pod   ramię,   wygładziła   niebieską   jedwabną   spódnicę   i 

podała Helen fotografię.

- Nie możesz go poślubić - powiedziała cicho.

- Nie możesz go poślubić, bo to ja za niego wyjdę.

Na kilka sekund zapadła głucha cisza, potem nagle dziewczęta wybuchnęły śmiechem.

Tak? A co ty wiesz o prowadzeniu farmy? Carrie była zupełnie poważna.

- Nie wiem nic o prowadzeniu farmy,  ale wiem sporo o tym człowieku. On mnie 

potrzebuje. Teraz - oznajmiła królewskim tonem - jeśli pozwolicie, muszę poczynić pewne 

background image

przygotowania.

background image

2

Carrie nigdy dotąd niczego nie robiła w tajemnicy, nigdy niczego nie ukrywała przed 

rodzicami ani braćmi. A teraz musiała działać w całkowitym sekrecie.

Przyjaciółki nakłoniła do milczenia bez najmniej - szych trudności. Od czasu gdy, 

jeszcze   jako   dzieci,   zawiązały   swój   Klub   Siedmiu,   Carrie   zawsze   była   wodzem,   a   inne 

dziewczęta naśladowały ją we wszystkim. Prawda, bywały zatrwożone, a nawet przerażone, 

kiedy   coraz   śmielsze   krucjaty   Carrie   groziły   poważnymi   kłopotami,   ale   zawsze 

podporządkowywały się jej woli. Ranleigh mawiał, że Carrie uznawała je za przyjaciółki 

głównie dlatego, że robiła z nimi, co jej się żywnie podobało.

A teraz opanowało ją pragnienie silniejsze niż jakiekolwiek inne do tej pory.

Od tego dnia. kiedy Jamie wrócił do domu i kiedy po raz pierwszy ujrzała fotografię 

Joshuy Greene'a, żyła tylko jedną myślą. Bez najmniejszych nudności „pokonała” Helen i 

„odbiła” jej wybrańca. Czuła się trochę nieswojo odbierając go przyjaciółce ale Helen musiała 

zrozumieć, że Josh - jak używała go Carrie - należał właśnie do Carrie, Josh był jej i tylko jej.

Tamtego dnia opuściła dom starego Johnsona z psiakiem w jednej, a fotografią i listem 

w   drugiej   ręce   i   poszła   do   starej,   dawno   już   nie   używanej   przystani   wioślarskiej 

Montgomerych. Chciała być sama. Chciała usiąść, przyjrzeć się temu mężczyźnie oraz jego 

dzieciom i pomyśleć.

Czuła, że opuścił ją zdrowy rozsądek. Ciągle sobie powtarzała, że jej zachowanie jest 

wręcz śmieszne, że ten człowiek nie różni się niczym od setek innych, którzy przysyłali do 

nich swoje fotografie. Oglądała je wszystkie, ale żadne inne zdjęcie tak jej nic poruszyło. 

Żadne. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby zostawić dom i rodzinę, jechać na Zachód i 

poślubić jakiegoś człowieka, którego zobaczyła na fotografii. Tylko że ten mężczyzna był 

inny. Jego rodzina była inna. Oni jej potrzebowali.

Cały dzień spędziła w hangarze. Siedziała na zakurzonym pledzie w łódce, chodziła w 

kółko albo po prostu stała i patrzyła na zdjęcie. Przypięła je do ściany i przyglądała mu się 

próbując  dociec, co takiego było  w  tym  człowieku  i w  jego dzieciach,  co  ją tak  bardzo 

przyciągało.   Próbowała   myśleć   trzeźwo   i   rozsądnie,   próbowała   rozważać   wszystko 

obiektywnie,   ale   mimo   że   próbowała   z   całych   sił,   nie   doszła   do   żadnych   logicznych 

wniosków.

Przekonywała siebie, że powinna zapomnieć o tym mężczyźnie, że być może wyraz 

jego oczu jest tylko  refleksem światła  na fotografii. Albo może jest jakaś inna,  zupełnie 

prozaiczna   przyczyna   smutku,   który   -   jak   się   jej   zdawało   -   dostrzegała   na   tych   trzech 

background image

twarzach. Może tamtego ranka zdechł ulubiony pies dzieci i dlatego wszyscy wyglądali na 

smutnych i osamotnionych.

Około czwartej, kiedy Kichuś zaczął się już niepokoić, a Carrie poczuła głód, pojawił 

się w hangarze stary pracownik pobliskiego sklepiku.

- O, panienka Carrie. Proszę o wybaczenie panienki.

Carrie przywitała go kiwnięciem głowy i zaraz gestem ręki przyzwała do siebie.

- Popatrz na to zdjęcie. - Wskazała przypiętą do ściany fotografię. - Co widzisz?

Mężczyzna przyjrzał się zdjęciu mrużąc oczy. Carrie zdjęła fotografię ze ściany, by 

mógł się z nią zbliżyć do okna i obejrzeć dokładniej. Widziała, że potraktował jej pytanie 

bardzo poważnie. Wreszcie podniósł wzrok:

- Miła rodzina całkiem mila.

- Co jeszcze? - ponaglała Carrie.

Mężczyzna był zakłopotany.

Nie   wiem,   nie   wiem...   Nie   wyglądają   na   boga   -   tych,   pewno   wiedzie   im   się   nic 

najlepiej, Carrie ściągnęła brwi.

Nie wydają ci się... jakby smutni? Stary był zdumiony.

Smutni?   Przecież   oni   się   wszyscy   uśmiechają.   Teraz   z   kolei   Carrie   się   zdziwiła. 

Odebrała   Haremu   fotografię   i   przyjrzała   się   jej   ponownie,   Zadawałoby   się,   że   nie   może 

dostrzec już nic nowego, ale teraz, kiedy spojrzała z nowym nastawieniem stwierdziła, że cała 

trójka uwidocznioną na zdjęciu rzeczywiście się uśmiecha. Jeśli byli  uśmiechnięci, to jak 

mogli się jej wydać smutni? Chłopiec obejmował dziewczynkę, a ojciec opierał dłonie na 

ramionach dzieci. Czy mogli być samotni będąc razem? Carrie podniosła wzrok na starego. - 

Nie są smutni ani samotni?

Dla   mnie   wyglądają   na   całkiem   szczęśliwych,   ale   co   ja   tam   mogę   wiedzieć,   -   - 

Uśmiechnął się do niej. - Jeśli panienka Carrie chce, żeby byli smutni, to zdaje mi się, że 

mogą być smutni.

Carrie odpowiedziała mu uśmiechem, a on uchylił czapki i wyszedł.

„Nie są smutni i nie są samotni” - pomyślała Carrie.

Wszyscy   oglądający   fotografię   widzieli   szczęśliwą,   uśmiechniętą   rodzinę,   podczas 

gdy ona dostrzegała zupełnie co innego i w żaden sposób nie mogła zrozumieć, dlaczego 

wydawali   jej   się   smutni   ani   co   takiego   ją   w   tych   trojgu   intrygowało.   Czy   może   raczej: 

nieodparcie przyciągało.

Spędziła w hangarze jeszcze kilka chwil, potem wzięła Kichusia na ręce i wróciła do 

domu. Tego wieczoru zorganizowano na cześć powrotu Jamiego uroczystą kolację, na którą 

background image

zostali zaproszeni wszyscy krewni z rodów Montgomerych i Taggerlów. Dom wypełniał taki 

tłum gości, że nikt nie zauważył, iż Carrie zachowywała się dziwnie spokojnie.

Przez następne trzy dni była wyjątkowo cicha. Oddawała się codziennym zajęciom, 

chodziła do domu starego Johnsona i oglądała nowe fotografie, rozmawiała z kobietami, które 

szukały mężów,; i próbowała udawać, że jej myśli są zajęte czymś innym niż rodzina ze 

zdjęcia.

Jednak ciągle spoglądała na fotografię i tak często czytała list, że papier był już zmięty 

i podarły. Znała na pamięć każde zdanie i mogła, rozpoznać pismo Josha między setkami 

innych.

Pod koniec trzeciego dnia wiedziała, że nie ma wyjścia. Zgodnie z tym. co planowała 

od początku, musiała poślubić pana Joshuę Greene'a. I choć Josh najwidoczniej uważał, że 

potrzebna mu kobieta, która potrafi doić krowy i wykonywać wszystkie inne prace na farmie, 

Carrie była przekonana, że w rzeczywistości potrzebował właśnie jej.

Przyjaciółki, powiadomione o jej planach, były szczerze wzburzone. Zaniepokoiła się 

nawet Helen, ciągle jeszcze obrażona za bezwzględne odebranie jej Josha.

- Chyba  postradałaś  zmysły  - denerwowała  się Euphonia.  - Możesz  mieć każdego 

mężczyznę, jakiego zechcesz. Z twoją urodą i pieniędzmi…

W   tym   momencie   pozostałe   dziewczęta   wstrzymały   oddech.   Nie   wolno   było 

wspominać o pieniądzach Carrie.

- Ktoś przecież wreszcie musi to powiedzieć prychnęła Euphonia. - A poza tym, ten 

mężczyzna chce mieć żonę, która zna się na prowadzeniu farmy. Carrie, ty nie potrafisz nawet 

szyć, a co dopiero siać kukurydzę. - Zmrużyła oczy. - Ty pewnie nawet nie wiesz, że ptasie 

mleczko to bajka, mam rację?

Carrie   rzeczywiście   tego   nie   wiedziała,   ale   nie   miało   to   dla   niej   najmniejszego 

znaczenia.

Ponieważ pan Greene - powiedziała - na podstawie mojego listu mógłby uznać, że nie 

jestem odpowiednią dla niego kandydatką na żonę, zdecydowałam się wyjść za niego za mąż 

przed wyjazdem do tego miasteczka w Colorado... do Eternity.

Dziewczęta zerwały się z miejsc i wszystkie naraz usiłowały odwieść Carrie od jej 

zamiarów, ale miało to taki sam skutek, jak rzucanie grochem o ścianę. Przypomniały jej że 

będzie musiała okłamać pana Greene'a, a przecież jedną z głównych zasad ich działania było 

to, że nie oszukiwały mężczyzn, którzy zwracali się do nich z prośbą o pomoc w znalezieniu 

żony. Nie mogłyby zapewnić człowieka szukającego osoby łagodnej i spokojnej, że jedzie do 

niego wymarzona kobieta, a wysiać mu megierę. Pan Greene prosił o żonę, która potrafi 

background image

pracować na farmie, i powinien dostać to. Czego chciał.

- Nie będzie mną rozczarowany - powiedziała Carrie z pewnym siebie uśmieszkiem.

Słysząc to, dziewczęta zrezygnowane usiadły z powrotem na swoich miejscach i tylko 

patrzyły na Carrie. Była tak śliczna, że wszędzie, gdzie się pojawiła, mężczyźni przechodzili 

samych siebie, by tylko zyskać jej uwagę. Miała tak uroczy sposób bycia, że każda kobieta, 

która się z nią zetknęła, zaprzedałaby duszę diabłu, byle tylko mogła! uszczknąć dla siebie 

nieco   jej   wdzięku.   Mężczyźni   uwielbiali   Carrie.   Mężczyźni   kochali   Carrie.   Być   może 

wzrastając w otoczeniu siedmiu braci i ojca nauczyła się właściwie postępować z brzydszą 

połową   ludzkości.   Tak   czy   inaczej,   Carrie   mogła   mieć   każdego   mężczyznę,   jakiego   by 

zechciała. Musiała tytko wybrać.

Jeszcze przez dwa dni przyjaciółki usiłowały przemówić Carrie do rozsądku, ale w 

Końcu   musiały   i   zrezygnować.   Były   znużone   ciągłym   wysuwaniem   nieodpartych 

argumentów, a Carrie nie ustąpiła ani o krok. Powiedziała za to, że gdyby naprawdę były jej 

serdecznymi przyjaciółkami, raczej pomogłyby jej się wydać za pana Greene'a w taki sposób, 

by nie mógł unieważnić małżeństwa, kiedy już się zorientuje, iż ona nie ma pojęcia o pracy na 

farmie.

- W   pierwszej   chwili,   gdy   się   dowie,   że   nieco   upiększyłam   prawdę   o   moich 

umiejętnościach, może być nieco... hmm, cóż... wyprowadzony z równo - wagi. Być może 

nawet zechce odesłać mnie do domu - z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo.

Kiedy uważają, że zostali oszukani, nie zachowują się rozsądnie. Chcę go zmusić, by 

dał mi szansę na udowodnienie - , że jestem dla niego idealną żoną.

Dziewczęta mogłyby długo opowiadać o tym, co ich zdaniem zrobi pan Greene, kiedy 

się   dowie,   że   Carrie   kłamała,   oszukiwała,   knuła   i   intrygowała,   żeby   uwikłać   go   w 

małżeństwo, którego nie chciał.

Jednak   Carrie   była   tak   zdeterminowana,   że   w   końcu   zaczęły   jej   pomagać   w 

przygotowaniach do omamienia Joshuy Greene'a. W końcu przecież cała ta historia była tak 

cudownie romantyczna...

Przede   wszystkim   próbowały   się   dowiedzieć   jak   najwięcej   o   pracy   na   farmie. 

Wszystkie mieszkały na wybrzeżu i dorastały w komfortowych warunkach, otoczone liczną 

służbą. Wiedziały tylko,  że jedzenie pojawiało  się z kuchni, ale nic miały najmniejszego 

pojęcia,   skąd   się   tam   brało.   Sarah   przypomniała   sobie,   że   widziała,   jak   jakiś   człowiek 

zostawiał je przed wejściem dla służby.

Dziewczęta   zajęły   się   nauką   o   gospodarstwie   z   sumiennością,   z   jaką   odrabiałyby 

szkolne zadania.

background image

W   ciągu  kilku  dni  zorientowały   się  przede   wszystkim  że   całe  to  zagadnienie   jest 

nieprawdopodobnie modne. Wreszcie poprosiły jedną z kobiet, która zgłosiła się do nich w 

poszukiwaniu męża, aby napisała na próbę odpowiedni list. Carrie go prze - pisała i na koszt 

ojca   wysłała   przez   posłańca   w   daleką   drogę   z   Maine   do   małego   miasteczka   Eternity   w 

Colorado.

W liście tym szczegółowo wyjaśniła nic nie po dojrzewającemu panu Greene'owi, w 

jaki sposób powinien zaślubić swoją wybraną per procura, zanim jego idealna żona uda się w 

podróż do Eternity. Jeśli pan Greene się zgadza, musi tylko podpisać załączone dokumenty, 

dzięki którym małżeństwo zostanie zawarte już w Warbrooke. Kiedy wyrazi zgodę, Carrie 

przyjedzie już jako jego prawowita małżonka.

- Tylko   że   twój   ojciec   nic   podpisze   tych   dokumentów   za   żadne   skarby   świata   - 

oznajmiła Euphonia.

Carrie wiedziała, że to prawda. Ojciec z pewnością nie pozwoliłby swojej ukochanej 

córeczce   po   -   ślubie   człowieka,   którego   nic   znała   człowieka,   który   jemu   nie   został 

przedstawiony. Śmiałby się z jej stwierdzenia, iż zakochała się w fotografii mężczyzny z 

dwójką dzieci.

- Jakoś   sobie   poradzę   -   oznajmiła   z   większą   pewnością   siebie   niż   czuła   w 

rzeczywistości.

Długo musiała czekać na odpowiedź Josha, boi nawet specjalnemu posłańcowi droga 

do Colorado i z powrotem zajęła kilka miesięcy. Przed wysłaniem listu zrobiła jego kopię i, w 

miarę jak mijały dni spoglądała nań coraz bardziej krytycznie. Może nie powinna była pisać 

tego, może to zdanie należała opuścić, albo dodać jeszcze tamto czy owo?

Podczas tych długich dni narastały w niej wątpliwości co do formy i treści listu, ale 

nigdy, ani przez chwilę nie zwątpiła, że to co robi. jest słuszne. Bezustannie myślała o swojej 

przyszłej rodzinie każdej nocy przesyłała im całusy na dobranoc Kupiła statek dla chłopca i 

różne  materiały  na   sukienki  dla   dziewczynki,  która   miała  być przecież  jej   córką.  Kupiła 

książki, gwizdki i całe pudła landrynek, a prócz tego chyba z dziesięć koszul dla Josha.

Pewnego ranka, po pól roku oczekiwania, sześć przyjaciółek Carrie powitało ją w 

domu starego Johnsona na stojąco i z wyrazem ogromnego na - pięcia na twarzach. Nic 

musiała pytać o przyczynę. W milczeniu wyciągnęła rękę po list.

Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę, szybko przebiegła oczyma treść i zerknęła na 

dokumenty. Opadła na najbliższe krzesło, jakby uszło z niej życie.

- Podpisał - szepnęła na wpół ze zdumieniem, na wpół z niedowierzaniem.

W pierwszej chwili dziewczęta nie wiedziały, czy peszyć się, czy płakać.

background image

Carrie uśmiechnęła się szczęśliwa. - Pogratulujcie mi, najdroższe. Jestem już prawie 

mężatka.

Wszystkie uściskały ją serdecznie, lecz nie omieszkały dać jej do zrozumienia, że 

musi być chyba szalona i nie mogły się powstrzymać od powtarzania po raz setny, że pan 

Greene   z   pewnością   wpadnie   we   -   wściekłość,   kiedy   się   dowie,   jak   nikczemnie   został 

oszukany.

Carrie,   nieprzytomna   ze   szczęścia,   ignorowała   złowrogie   przepowiednie.   Teraz 

musiała zdobyć podpis ojca. Wobec prawa była jeszcze za młoda, żeby decydować o zmianie 

swego stanu cywilnego.

Potem trzeba było znaleźć duchownego, który poprowadzi uroczystość zaślubin per 

procura.

Pierwszy problem pokonała tak samo, jak Joshuę Greene'a - przy pomocy fortelu.

Zajrzała „przy okazji” do biura Floty Warbrooka stanowiącej własność jej rodziny i 

mimochodem   zaproponowała,   że   zaniesie   ojcu   do   podpisu   plik   urzędowych   papierów. 

Wsunęła dokumenty dotyczące małżeństwa pomiędzy inne, a ojciec podpisał je wszystkie, jak 

zwykle bez czytania. Pieniądze pomogły jej znaleźć duchownego, który miał bez pytania 

wyświadczyć odpowiednią przysługę.

I tak, pewnego letniego poranka, rok po tym. jak skończyła się wojna między stanami 

północy  i   południa,   Carrie  Montgomery,  z  pomocą  Euphonii  występującej  w  zastępstwie 

Josha, w obliczu prawa, została panią Greene.

Po uroczystości  ślubnej  Carrie  objęła kolejno  każdą  z przyjaciółek  i  oznajmiła  że 

chociaż w swoim nowym domu na pewno znajdzie prawdziwe szczęście, to jedna: będzie 

bardzo  za  nimi tęskniła.  Dziewczęta  wybuchnęły  niepohamowanym   płaczem,  i  zalewając 

łzami nową sukienkę Carrie.

- A jeśli będzie cię bił?

- A jeśli on pije?

- A jeśli jest szulerem i obrabował bank albo był w więzieniu? A jeśli to morderca?

- Nic   martwiłyście   się   o   ty   te   innych   kobiet   które   wysyłałyśmy   na   zachód,   więc 

dlaczego taki bardzo martwicie się o mnie? - spytała Carrie, zirytowana, że dziewczęta nie 

podzielają jej radości.

Przyjaciółki jedynie głośniej rozszlochały się w chusteczki.

To, co Carrie osiągnęła do tej pory, było zupełnie łatwe w porównaniu z tym,  co 

musiała zrobić teraz Musiała powiadomić o wszystkim rodziców.

Wreszcie zdobyła się na odwagę.

background image

Matka tylko spojrzała na męża z rozgoryczeniem i powiedziała;

- Tyle razy ci powtarzałam, że zanadto ją rozpieszczacie. I oto są tego skutki.

Ojciec   kompletnie   oniemiał.   Carrie   miała   wrażenie,   że   jest   bliski   płaczu. 

Bezgranicznie uwielbiał swoje najmłodsze dziecko i nigdy nie przeszło mu przez myśl, że 

może ono dorosnąć, a co dopiero wyjść za mąż i zamieszkać setki mil od rodzinnego domu.

Matka   wysunęła   sugestię,   że   małżeństwo   można   uznać   za   zawarte   nieprawnie   i 

spróbować je unieważnić.

Wtedy   będę   musiała   uciec   -   powiedziała   Carrie   z   całkowitą   prostotą   i   głębokim 

przekonaniem.  Matka, wpatrując  się w zaciętą  twarz córki, pokiwała wolno głową. Upór 

Montgomerych miał złą sławę. Wiedziała, że jeśli córka postanowiła się Wydać za człowieka, 

którego nie widziała na oczy, to zostanie jego żoną.

Chciałbym, żeby Ring był teraz z nami - westchnął ojciec, mając na myśli najstarszego 

syna.

Carrie   zadrżała.   Gdyby   jej   najstarszy   brat   był   w   domu,   poczekałaby   z 

zawiadomieniem swoich pobłażliwych  rodziców o własnych wyczynach do jego wyjazdu. 

Najstarszy brat nie miał miękkiego serca ani wyrozumiałości dla wyczynów siostry.

Tak naprawdę Carrie nic powiedziałaby rodzicom o niczym, gdyby którykolwiek z 

braci był w domu.

Chyba nie mamy wielkiego wyboru - powie - dział smutno ojciec. - Kiedy chcesz 

wyjechać? zapytał, a łzy dławiły go w gardle.

Jak tylko się spakuję - zadecydowała Carrie. Matka zerknęła na swoje najmłodsze 

dziecko. A co zamierzasz ze sobą zabrać do tej dziczy? Wszystko - Carrie była zdziwiona 

pytaniem.   Zamierzam   zabrać   wszystko   co   mam.   Słysząc   to,   rodzice   spojrzeli   po   sobie   i 

zaczęli   się   śmiać,   choć   Carrie   czuła,   że   ich   śmiech   jest   obroną   przed   czarną   rozpaczą. 

Jednocześnie nie widniała w tym wszystkim nic aż tak śmiesznego.

- Zechcecie mi wybaczyć - powiedziała wstając i prostując się dumnie. Muszę zacząć 

się pakować przed wyjazdem do męża - sztywnym krokiem opuściła pokój.

background image

3

Pani   Carrie   Greene   poruszyła   wachlarzem   Z   piór   o   rączce   z   kości   słoniowej, 

pogłaskała siedzącego obok niej małego pieska i raz jeszcze spróbowała uciszyć niespokojne 

bicie serca. Już za  kilka  chwil, wraz z  pozostałymi  pasażerami  dyliżansu,  przybędzie  do 

Eternity.

Zastanawiała się, czy mąż wyjdzie jej na spotkanie; byli przecież spóźnieni o całe 

cztery dni.

Za każdym razem, gdy powtarzała w myślach słowo „mąż”, uśmiechała się do siebie. 

Wyobrażała sobie, jaki zadowolony będąc Josh, kiedy się przekona, że jego małżonka nic jest 

kobietą o plecach zgarbionych od pracy w polu, ale młodą damą o pewnym... cóż, uroku 

osobistym.

Na myśl o pierwszej wspólnej nocy Carrie szybciej poruszyła wachlarzem. Mimo iż 

jej   bracia   sądzili,   że   udało   im   się   utrzymać   umysł   siostrzyczki   w   stanie   nie   skażonym 

świadomością   realiów   obyczajowych,   Carrie,   słuchając   uważnie   opowieści   z   życia   w 

kawalerskim stanie, zdobyła niebagatelną wiedzę o stosunkach damsko - męskich. Zdawała 

sobie sprawę, że poznała ten temat lepiej niż większość młodych kobiet. I była absolutnie 

pewna, że nie boi się tego.

co się zdarza pomiędzy kobietą i mężczyzną. Wnosząc z żartów i komentarzy braci, co 

mężczyzna i kobieta mogą robić razem, było najbardziej ekscytującym, najprzyjemniejszym i 

najcudowniejszym   doznaniem   na   świecie.   Wszystko   razem   wziąwszy,   Carrie   z 

niecierpliwością oczekiwała tego nowego doświadczenia.

Nareszcie dyliżans wtoczył się do Eternity.  Zanim się zatrzymał  przed budynkiem 

stacji, Carrie od dawna już widziała Josha.

Przyszedł? - zapylała kobieta siedząca naprzeciwko.

Carrie   uśmiechnęła   się   blado   i   skinęła   głową.   Podróżowały   razem   przez   ostatnie 

dwieście pięćdziesiąt kilometrów i dziewczyna zdążyła opowiedzieć współ pasażerce o tym, 

że   jedzie   na   spotkanie   dopiero   co   poślubionego   męża.   Nie   zdradziła   jednak   wszystkich 

szczegółów;   wolała   opuścić   takie   drobiazgi   jak   ten,   że   jej   list   do   Joshuy   zawierał   kilka 

nieścisłości. Rozwodziła się natomiast nad romantyczną  stroną Świeżo zrodzonej miłości. 

Opowiadała o tym, jakie to uczucie być zamówioną narzeczoną, o małżeństwie per procura, i 

o tym, jak się zakochali dzięki listom i że teraz ma spotkać swego męża po raz pierwszy w 

życiu.

Towarzyszka drogi - mieszkanka Kalifornii, lalka i matka czwórki dzieci - pochyliła 

background image

się serdecznie poklepała Carrie po dłoni.

Zakocha się na amen, jak tylko panią zobaczy. Prawdziwy szczęściarz z niego. Carrie 

spuściła oczy i spłonęła rumieńcem, Kiedy dyliżans wreszcie stanął, nagle zdała sobie sprawę, 

że   jest   naprawdę   wystraszona.   W   myślach   dźwięczało   jej   każde   słowo   przestrogi 

wypowiedziane przez rodziców i przyjaciółki.

„Co ja najlepszego zrobiłam?” - pomyślała przerażona.

Z dyliżansu wysiadło dwóch mężczyzn. Carrie wcisnęła się w kąt, odchyliła skórzaną 

zasłonę   i   przyglądała   się   człowiekowi   stojącemu   na   podjeździe,   patrzącemu   na   dyliżans 

nieprzeniknionym wzrokiem.

To był Josh, to był jej mąż. Poznałaby go wszędzie. Ukryta za zasłoną lustrowała go 

bacznie.   Był   niższy   niż   jej   bracia,   mógł   mieć   sto   osiemdziesiąt   pięć,   może   sio 

dziewięćdziesiąt   centymetrów   wzrostu,   ale   tak   samo   potężnie   zbudowany;   miał   szerokie 

ramiona,   wąskie   biodra   i   był   naprawdę   przystojny.   Ciemnymi   oczyma   o   wnikliwym 

spojrzeniu obserwował dyliżans. Ubrany był w czarny, świetnie skrojony garnitur. Carrie 

jednym rzutem doświadczonego oka ocenia, że to ubranie, teraz już znoszone i gdzieniegdzie 

wytarte, kiedyś dużo kosztowało. Stał niedbale wsparty o ścianę, jakby cały świat niewiele go 

obchodził.

Carrie wytarła spocone dłonie o spódnicę. Słyszała, jak woźnica zdejmuje bagaże z 

dachu dyliżansu, ale ciągle siedziała bez ruchu z Kichusiem na kolanach i patrzyła na Josha. 

Chciała mu się przyjrzeć, chciała się upewnić, że widząc go na żywo będzie miała to samo 

uczucie, które ogarniało ją, kiedy patrzyła na fotografię. Jakim był człowiekiem?

Josh nic ruszył  się z miejsca  nawet wówczas,  gdy się wydawało,  że wszyscy już 

wysiedli. Stał nieruchomo, patrzy! i czekał.

„On wie, że tu jestem. - pomyślała Carrie. - Wie, że tu jestem, i czeka na mnie”.

Na   tę   myśl   odetchnęła   z   ulgą   i   uśmiechała   się   mimo   woli,   a   kobieta   siedząca 

naprzeciwko odpowiedziała jej uśmiechem. Carrie założyła na nadgarstek pętelkę smyczy. 

wstała i podeszła do wyjścia. Josh zobaczył w drzwiach rąbek spódnicy. Ode - rwał się od 

ściany i ruszył w stronę dyliżansu. W momencie gdy ujrzał Carrie, stanął jak wryty.

Dziewczyna   napotkała   jego   spojrzenie   i   natychmiast   zyskała   pewność,   że   się   nic 

omyliła. Pan Joshua Greene należał do niej i pozostanie jej do końca życia.

Uśmiechnęła się do niego. Był to uśmiech nieco drżący, bo serce dławiło ją w gardle i 

z trudem potrafiła skupić myśli.

Josh   podszedł   bliżej.   Jego   przystojna   twarz   miała   tak   nieprzenikniony   wyraz,   że 

trudno się było domyślić, iż jest zdenerwowany, ale niewiele brakowało. by zrzuci! na ziemię 

background image

woźnicę, gdy tak spieszył do Carrie. Objął ją silnymi dłońmi w talii i czekał gotów pomóc jej 

zejść. W chwili kiedy Josh dotknął Carrie, oboje nagle zastygli w bezruchu. Trzymał ją wpół i 

gapił się na nią, powietrze  między nimi aż drżało od tłumionego napięcia, a Carrie była 

pewna, że łomoczące serce rozsadzi jej stanik. Stali tak przez minutę lub dwie. skamieniali i 

wpatrzeni w siebie. Josh obejmował kibić dziew - czyny.  Carrie zawieszona w powietrzu 

ledwie muskała palcami stopień dyliżansu. Postronnemu obserwatorowi mogliby się wydać 

rzeźbą, gdyby nie każda żyłka tych dwóch postaci pulsowała w szaleńczym rytmie. - Ej, wy 

tam! Papużki nierozłączki! Usuńcie no się z drogi! - Woźnica próbował odepchnął Josha ale 

ten stal nieporuszony, jakby zapuścił stuletnie korzenie.

Carrie pierwsza wróciła na ziemię. Uśmiechnęła się do męża.

Kiedy Josh odpowiedział jej uśmiechem, Carrie zapomniała o bożym świecie. Miał 

najpiękniejsi uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała; kształtne wargi odsłaniały idealnie równe, 

lśniące, białe zęby.

Powoli, ignorując woźnicę, który patrzył na nią z wyraźną dezaprobatą, Josh opuścił 

Carrie na ziemię. Dziewczyna poczuła, jak jego dłonie prze - suwają się z talii aż pod ramiona 

i była pewna, że za chwilę zemdleje.

Kiedy wreszcie stanęła na nogach, Josh odsunął się i uchylił kapelusza.

- Do usług - odezwał się cicho.

Gdyby Carrie nie pokochała go już wcześniej, z całą pewnością zakochałaby się w 

nim teraz Dziwne, ale w marzeniach nigdy nie wyobrażała sobie, jak będzie brzmiał jego 

głos. A był to głos głęboki i... po prostu piękny, nieomal jak głos operowego śpiewaka.

Wiedziała, że powinna się przedstawić, ale słowa uwięzły jej w gardle. Co powinna 

powiedzieć. „Jak się masz, jestem twoją żoną”? Albo: „Czy rzeczywiście, naprawdę, z całą 

pewnością,   chcesz   żyć   z   kobietą,   która   potrafi   pracować   na   farmie?”   A   może   miała 

wykrzyknąć to, czego w tym momencie pragnęła najbardziej: „Pocałuj mnie, pocałuj!”?

Po odrzuceniu wszystkich tych możliwości nic nie powiedziała i wysiadła z dyliżansu. 

Z   zasapanym   Kichusiem   depczącym   jej   po   piętach   schroniła   się   w   cieniu   ganku.   Zdjęła 

wachlarz z nadgarstki poruszając nim patrzyła, jak Josh odwrócił się znów do dyliżansu.

Akurat   wysiadała   z   niego   kobieta   podróżująca   naprzeciwko   Carrie.   Pan   Greene 

uprzejmie wyciągnął ręce, żeby pomóc jej zejść. Pasażerka miała co najmniej dwadzieścia 

kilo nadwagi j była ładnych parę lat starsza od niego. Carrie usłyszała jego głos:

Czy panna Montgomery?... To znaczy pani Greene?

Niech pan nie patrzy na mnie z takim przerażeniem, młody człowieku - uśmiechnęła 

się kobieta. - Nie ja  jestem pańską panną  młodą,  Josh  zdjął kapelusz  („Jakie  ma piękne 

background image

włosy”   -   pomyślała   Carrie)   i   skłonił   się   przed   podróżną.   -   Byłbym   zaszczycony,   pani. 

Czułbym się najszczęśliwszym z ludzi. Kobieta, która z pewnością mogłaby być matką Josha, 

zachichotała rozbawiona taką galanterią, ale tak wyraźnie się zarumieniła.

Carrie - uśmiechnięta, z Kichusiem u stóp - siedziała na przykurzonej ławeczce. Jeżeli 

miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy dobrze zrobiła, rozwiały się one, kiedy ujrzała 

ten przejaw rycerskiej kurtuazji. Teraz od niej zależało, kiedy zdradzi mężowi, że należą do 

siebie, a chciała mu to powiedzieć na osobności.

Patrzyła, jak zajrzał do wnętrza pustego dyliżansu, podszedł do woźnicy, zapytał o coś 

i w odpowiedzi usłyszał, że nie było więcej pasażerów.

Obserwowała, jak wydobył z kieszeni jej list i jak go przeczytał. Widziała jego pełne 

wyrazu dłonie i przypomniała sobie uczucie, jakiego doznała, kiedy ją dotykał.

Woźnica zawołał, że czas jechać dalej, a wówczas pasażerowie, którzy nie kończyli 

podróży w Eter - nity, zaczęli jeden po drugim wsiadać do pojazdu. Na koniec woźnica sam 

usadowił się na koźlej krzyknął na konie i dyliżans potoczył się w dalsza drogę. Urzędnik 

pracujący na stacji wrócił do budynku, i lak Josh został na zewnątrz tylko w towarzystwie 

Carrie.

Odwrócił   się   do   niej   z   pytaniem   w   oczach.   Carrie   doskonale   wiedziała,   że   nie 

zapomniał o niej nawet na sekundę, tak samo żywo świadomy jej obecności jak i ona jego.

- Czy   mogę   pani   w   czymś   pomóc?   -   zapytał   życzliwie,   a   samo   jego   spojrzenie 

sprawiło, że serce Carrie zabiło mocniej.

Nie była w stanie nic powiedzieć, ale udało się jej pokręcić głową.

Josh stal w słonecznym blasku odwrócony plecami do Carrie i patrzył na znikający 

dyliżans. Kiedy pojazd znalazł się poza zasięgiem jego wzroku! powoli odwrócił się do niej, 

podszedł bliżej i stanu w cieniu ganku.

- Pani na kogoś czeka? - zapytał.

- Na męża - odparła i uśmiechnęła się lekko na widok jego zakłopotania. - A pan? Czy 

pan też na kogoś czeka?

- Czekam na... - przerwał, odchrząknął. - Cze - kam na żonę.

- Aaaa. Jak ma na imię?

Przyglądał się Carrie tak intensywnie, że przez dłuższą chwilę zdawał się niezdolny do 

myślenia.

- Kto taki?

- Pańska żona. Jak ma na imię pańska żona?

Sięgnął do kieszeni i wydobył z niej list. Z wyraźną niechęcią oderwał spojrzenie od 

background image

Carrie i zerknął na papier.

- Carrie. Panna Carrie Montgomery.

- Zdaje się, że niewiele pan o niej wie - stwierdziła Carrie z odcieniem drwiny w 

głosie.

- O nie - zaprzeczył  Josh z taką powagą, że Carrie prawie się roześmiała.  Potrafi 

zaorać  dziesięć akrów w  ciągu  jednego dnia.  Potrafi  karmić świnie,  zarzynać  i  gotować, 

potrafi leczyć muły, drób i dzieci. Potrafi strzyc owce, tkać sukno i szyć ubrania. I potrafi, w 

razie potrzeby, sama zbudować dom. - O mój Boże - westchnęła Carrie. - Zdaje się, że to 

szalenie   zaradna   kobieta.   A   czy   jest   ładna?   -   Raczej   nie.   -   Mówiąc   to   zmierzył   Carrie 

spojrzeniem   od   stóp   do   głów,   a   z   jego   ciemnych   oczu   wyzierało   takie   pożądanie,   że 

dziewczyna poczuła cienką strużkę potu spływającą po plecach. - To znaczy, że pan jej nigdy 

nic widział? - Jeszcze nie - wyjaśnił i zbliżył się do niej na krok. I właśnie w tym momencie 

Kichusiowi   zachciało   się   zapolować   na   zająca   kicającego   opodal   po   górskiej   murawie. 

Wyrwał się Carrie razem ze smyczą i pognał co sił przed siebie. Dziewczyna stanęła na równe 

nogi   i   ruszyła   w   pogoń   za   ukochanym   psiakiem.   Był   jedynym   naprawdę   żywym 

wspomnieniem jej rodzinnego domu. Josh wyprzedził ją w kilku susach. Gonił za psem przez 

łąkę jakby walczył o własne życic. Przez kilka następnych minut oboje ścigali pędzącego 

psiaka. Carrie biegła dość szybko dzięki krynolinie, która pozwalała jej swobodnie poruszać 

nogami, ale to Josh - wystrojony w czarny garnitur pochwycił zwierzaka, nim ten zdążył się 

zapędzić do zajęczej nory. A Kichuś w podzięce wbił mu w dłoń drobne, ostre jak szpileczki 

ząbki.

- Fe! Niedobry piesek! - skarciła Carrie ulubieńca, jednocześnie tuląc go w ramionach. 

Potem zwróciła się do Josha: Bardzo panu dziękuję.

Gdyby go pan nie złapał, mogłoby mu się stać coś złego.

Josh stal ze skaleczoną ręką zgiętą w łokci Uśmiechnął się do dziewczyny.

W okolicy jest pełno grzechotników. Powinna pani mocniej trzymać linkę.

Skinęła głową, postawiła psiaka na ziemi, przełożyła  dłoń przez pętelkę smyczy i 

wyjęła chusteczkę do nosa.

- Proszę mi pokazać rękę.

Josh żachnął się, ale w końcu wyciągnął do niej rękę, a ona ujęła ją w obie dłonie.

Nie była przygotowana na szok, jakiego doznała kiedy ich ręce się zetknęły.

Stali   nieruchomi   w   cieniu   starego   drzewa   bawełnianego,   skąpani   w   wonnym 

powietrzu wysokich gór; wokół panowała cisza i spokój.

Dla nich jednak, choć stanowili cząstkę tej całości reszta świata mogłaby nie istnieć.

background image

Carrie, na próżno usiłując powstrzymać drżenie rąk, otarła chusteczką krew z dłoni 

Josha.

- Mam nadzieję... że skaleczenie nie jest bardzo głębokie.

- Ma za małe zęby, żeby mógł naprawdę ugryźć - Josh wpatrywał się we włosy Carrie.

Podniosła  na niego oczy, uśmiechnęła  się i przez  chwilę  była  pewna,  że zaraz  ją 

pocałuje. Całą siłą woli próbowała wysłać mu myśli, które kazałyby mu wziąć ją w ramiona i 

całować do utraty tchu.

Nagle Josh się cofnął.

Muszę już iść. Muszę się dowiedzieć, co się stało z moją...z moją...

- Żona dokończyła Carrie.

Przytaknął bez słów, po czym powtórzył jeszcze:

- Muszę już iść. - Odwrócił się i ruszył w stronę budynku stacyjki.

Nie odszedł daleko, gdy Carrie powiedziała cicho:

- To ja jestem Carrie Montgomery. Josh zastygł w miejscu.

- To ja jestem Carrie Montgomery - powtórzyła głośniej. Ułożyła wargi w uśmiech, 

przygotowana na jego radosne zaskoczenie. Kiedy Josh się odwrócił i spojrzał na nią, miał 

twarz nieprzeniknioną jak kamienna maska.

- Co   pani   chce   przez   to   powiedzieć?   -   zapytał   cicho.   -   To   ja   jestem   Carrie 

Montgomery - zniżyła głos i spuściła powieki. - Jestem kobietą, na którą czekasz. Jestem... 

jestem twoją żoną - szepnęła. Bardziej poczuła niż usłyszała, że zrobił w jej stronę kilka 

kroków, a kiedy był tak blisko, że prawie czuła jego oddech na twarzy, podniosła wzrok. 

Wcale się nie uśmiechał. Gdyby był jednym  z jej braci powiedziałaby,  że jest po prostu 

wściekły. - Przecież ty nigdy w życiu nie ciągnęłaś pługa! - wykrzyknął.

- To prawda - przyznała Carrie z bladym uśmiechem.

Josh drżącymi rękoma wyciągnął z kieszeni jej list.

- Carrie  Montgomery   opisała   mi  wszystko,   co  potrafi   zrobić.   Napisała,   że  zaczęła 

pracować na farmie jako mała dziewczynka!

- Rzeczywiście trochę upiększyłam prawdę - od - rzekła Carrie skromnie.

- Oszukałaś mnie. - Josh zbliżył się do niej o krok. - Do diabła, oszukałaś mnie!

- Zdaje się, że to przekleństwo. Wolałabym żebyś nie...

Josh zrobił jeszcze jeden krok, a ponieważ był już bardzo blisko Carrie, musiała się 

cofnąć.

- Napisałem, że chcę za żonę kobietę, która potrafi pracować na farmie, a nie jakąś... 

anemiczni panienkę z towarzystwa z kudłatym szczurem udającym psa.

background image

Kichuś, jakby wiedział, że to o nim mowa, zaczął ujadać na Josha.

- Posłuchaj... - zaczęła Carrie, ale Josh nie pozwolił jej mówić.

- Co to ma znaczyć? To ma być jakiś żart?

Dramatycznym gestem, jakby był w agonii, złapał się rękoma za głowę i odsunął od 

Carrie o krok.

- Na litość boską, co ja mam teraz zrobić? Coś mu się nie podobało, kiedy dostałem te 

wszystkie papiery, ale myślałem, że moja żona będzie po prostu brzydka jak noc. Byłem na to 

przygotowana.

- Zmierzył  Carrie pogardliwym spojrzeniem. - A ty!  Nie spodziewałem się czegoś 

takiego!

Carrie, uciszając Kichusia, spojrzała po sobie i zastanowiła się przelotnie, czy może 

nagle zamieniła się w żabę. Nigdy dotąd nikt nie miał pretensji do jej wyglądu.

- Coś jest nie lak, jak powinno?

Wszystko jest nie tak - odparł. - Czy ty kiedykolwiek odrąbałaś kurczakowi głowę, 

żeby go potem oskubać? Potrafisz gotować A kto szyje twoje sukienki? Paryska krawcowa?

Krawcowa, która szyła sukienki Carrie, rzeczy - wiście była Francuzką, ale to akurat 

w tej chwili nie było przecież ważne.

- Nie wydaje mi się, żeby któraś z tych spraw miała teraz jakiekolwiek znaczenie. Jeśli 

mi tylko pozwolisz, wszystko ci wyjaśnię. Josh podszedł do drzewa, oparł się o nie plecami i 

skrzyżował ręce na piersi.

- Słucham.

Carrie wzięła głęboki, uspokajający oddech i przedstawiła całą historię. Zaczęła od 

tego jak ona i jej przyjaciółki zorganizowały korespondencyjne biuro matrymonialne. Miała 

nadzieję w ten sposób unaocznić Joshowi, że znała się na prawdziwej pracy. Josh nie odzywał 

się słowem, a z jego twarzy nie dało się odgadnąć ani jednej myśli.

Mówiła więc dalej o tym, jak zobaczyła jego fotografię i od razu zrozumiała, że kocha 

go nad życie. Czułam, że mnie potrzebujecie, ty i twoje dzieci. Widziałam to w waszych 

oczach. Josh nawet nie drgnął.

Zdradziła mu swoje rozterki i zapewniła, że dokładnie rozważyła całą sprawę. Chciała 

by wiedział, iż nie ma do czynienia z niefrasobliwą trzpiotką, która najpierw coś robi, a potem 

dopiero   myśli.   Wspomniała   o   wszystkich   skomplikowanych.   Przygotowaniach,   jakie 

poczyniła, by go poślubić, a kiedy doszła do opowiadania o rozstaniu z rodziną i przyjaciółmi, 

miała łzy w oczach. - To - wszystko? - spytał Josh przez zaciśnięte zęby. Właściwie tak - 

odparła Carrie. - Teraz sam widzisz, że nie podjęłam lej decyzji pochopnie. Czułam, że mnie 

background image

potrzebujesz. Czułam, że...

- Ty czułaś - powiedział ruszając spod drzewa w jej stronę. - Ty podjęłaś decyzję. Ty i 

tylko ty rozstrzygasz o losie otaczających cię ludzi. Nie bierzesz pod uwagę uczuć innych. 

Kazałaś rodzinie i przyjaciółkom przejść przez prawdziwe piekło, tylko z powodu jakiejś 

romantycznej mrzonki, że człowiek, którego nigdy nie spotkałaś... - przeszył ją wzrokiem - - 

potrzebuje ciebie - wycedził drwiąco.

Podszedł blisko i zawisł nad nią jak drapieżny ptak, aż musiała się odchylić.

- A jeśli chcesz wiedzieć, ty rozpuszczona zepsuta, bogata smarkulo, to potrzeba mi 

żony, która potrafi pracować na farmie. Gdybym potrzebował takiej bezwartościowej pannicy 

z pustą głową jak ty, mógłbym ją sobie wziąć skądkolwiek i w każdej chwili. Mógłbym mieć 

pól   tuzina   takich   jak   ty,   choćby   tutaj,   w   Eternity.   Nie   -   potrzebna   mi   panienka   z 

temperamentem.   Potrzebna   mi   kobieta,   która   potrafi   pracować!   -   Po   tym   oświadczeniu 

odwrócił się raptownie i ruszył z powrotem w stronę stacji.

Carrie stała w miejscu, mrugając z niedowierzaniem. Jeszcze nigdy w życiu nikt nie 

odezwał się do niej w taki sposób, i nie miała zamiaru pozwolić, by się to kiedykolwiek 

powtórzyło.

Zdecydowanym gestem obciągnęła stanik i po - dążyła za Joshem. Ponieważ szedł 

bardzo szybko. trudno jej było go dogonić, w końcu jednak zastąpiła mu drogę.

- Nie wiem. na jakiej podstawie zdecydowałeś że wiesz o mnie wszystko, ale to tylko 

twoje przypuszczenia. Ja naprawdę...

Po wyglądzie - powiedział. - Oceniłem cię po wyglądzie. Czy nie tak samo ty oceniłaś 

mnie? rzuciłaś  okiem  na  moją   fotografię  i  postanowiłaś  zmienić  bieg  mojego   życia.  Nie 

zastanowiłaś się nad tym, że ja mogę tego nie chcieć.

- Nie chciałam zmieniać twojego życia. Chciałam...

- Tak? - zapytał z płonącymi oczyma. - Co chciałaś zrobić, jeśli nie zmieniać mojego 

życia?

I życia moich dzieci? - Parsknął śmiechem. - Po - wiedziałem im, że dziś wieczorem 

przyprowadzę do domu kogoś, kto potrafi przygotować kolację, i przysiągłem, że już nigdy 

nie będą musiały jeść tego co ja im ugotuję. Brutalnie chwycił jej dłonie i wbił w nie ostre 

spojrzenie,   jakby   były   jego   największym   wrogiem.   Dłonie   Carrie   były   białe,   miękkie,   o 

czystych   i   schludnie   opiłowanych   paznokciach.   -   Podejrzewam,   że   ugotowałem   w   życiu 

więcej posiłków niż ty. - Ze wstrętem strząsnął jej ręce i znów ruszył przed siebie.

Carrie z determinacją ponownie zastąpiła mu drogę.

- Ale ci się spodobałam. Wiem, że tak. Nie powiedziałam ci od razu. kim jestem, bo 

background image

chciałam wiedzieć, czy ci się spodobam.

Wściekłość na twarzy Josha ustąpiła miejsca bezgranicznemu zdumieniu.

- Myślałaś, że kiedy się spotkamy, będę tak olśniony twoją urodą, iż nie zauważę, że 

potrafisz jedynie siedzieć w bogatym salonie i grać menuety na szpinecie? Zdawało ci się, że 

będę   tak   zaślepiony  twoją   urodą  i   tak   ogłupiały   własnym   szalonym   pragnieniem,   by  cię 

zaciągnąć do łóżka, że nie usłyszę, jak moje dzieci płaczą z głodu?

■V)

- Nie - powiedziała cicho Carrie choć był bliżej prawdy niż chciałaby się przyznać 

przed samą sobą. - Nie myślałam tak. Myślałam...

- Ty w ogóle nie myślałaś. - Na twarzy Josha znów pojawił się gniew. - Najwyraźniej 

wcale nic przyszło ci do głowy, że mógłbym sobie znaleźć żonę tutaj. Według ciebie żadna 

kobieta nie chciałaby wyjść za mnie? Czy jestem tak odpychający, że wszystkie ode mnie 

uciekają?

- Nie, nie, myślę, że jesteś bardzo przys...

- Tak, wiem. - Nie pozwolił jej dokończyć zdania. - Wiele kobiet tak myśli. Mógłbym 

mieć każdą z nich, jeślibym tylko zechciał. Ale nic mam czasu ani ochoty na umizgi, a każda 

kobieta oczekuje komplementów i całego lego zawracania głowy, bez względu na to, czy jest 

piękna, czy brzydka. Napisałem do tego idiotycznego biura, bo potrzebna mi para rąk do 

pomocy. Muszę wyżywić dzieci i samego siebie. Niepotrzebna mi panienka z głową pełną 

romansów.   -   Zmierzył   ją   szyderczym   spojrzeniem.   -   A   teraz,   panno   Montgomery   -   za   - 

kończył uchylając kapelusza - życzę miłego dnia. Mam nadzieję, że w przyszłości zastanowi 

się pani, zanim zacznie działać.

Odszedł zostawiając ją stojącą z małym pieskiem u stóp.

Carrie   nie   miała   pojęcia,   co   robić.   Nie   brała   pod   uwagę   takiego   obrotu   sprawy. 

Usiłowała   się   uspokoić   i   chłodno   przemyśleć   sytuację.   Nie   wiedziała   kredy   przyjeżdża 

następny dyliżans. Przerażała ją myśl o powrocie do Warbrooke, ale cóż mogli zrobić innego? 

Przyglądała się Joshowi zdążającemu ku budynkowi stacji.

- Greene - powiedziała cicho do jego pleców, potem odezwała się głośniej. - Tak się 

składa, że mam na nazwisko Greene. Nazywam się Carrie Greene! - ostatnie słowa właściwie 

wykrzyczała.

Josh stanął w miejscu, odwrócił się i spojrzał na nią.

Carrie skrzyżowała ramiona na piersi i zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem.

Odwrócił się gniewnie i ruszył z powrotem w jej stronę. Na jego twarzy malowała się 

taka wściekłość. taka złość widoczna była w każdym geście, że Carrie aż się cofnęła.

background image

- Jeżeli   mnie   dotkniesz...   -   Pół   godziny   temu   nieomal   błagałaś   mnie,   żebym   cię 

dotknął. Nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym cię zaczął rozbierać.

- To kłamstwo! - krzyknęła Carrie, ale poczuła, że pieką ją policzki.

- O,  w  kłamstwach  to ty masz  całkiem  niemałą  wprawę.  - Chwycił  ją za  ramię  i 

pociągnął ze sobą w stronę stacji.

Puść mnie natychmiast. Żądam... Zatrzymał się i przysunął twarz do jej twarzy tak 

blisko, że niemal stykali się nosami.

- Właśnie   mi   przypomniałaś,   że   zrobiłaś   mnie   w   konia   bardzo   dokładnie.   Tak 

dokładnie, że zostałem twoim mężem. Pojedziesz ze mną do domu. Zostaniesz przez tydzień. 

A potem, jak przyjedzie dyliżans będę mógł cię odesłać do twojego tatusia i mamusi, od 

których nie powinnaś była się w ogóle ruszać!

- Nic możesz...

- Mogę, mogę - powiedział ciągnąc ją za sobą. I tak właśnie zrobię. - Zatrzymał się 

przed budynkiem. - Gdzie masz swoje manatki?

Carrie wyzwoliła ramię z jego uścisku i rozejrzała się dookoła. W czasie kiedy siali 

pod drzewem, przyjechał wóz z jej bagażami. Na koźle nie było nikogo, więc woźnica musiał 

być na stacji.

- Tam - powiedziała, wskazując głową na pojazd. - Potrafię sama zadbać o siebie. Po 

trafię...   przerwała   na   widok   miny   Joshuy,   bo   sprawiał   wrażenie,   jakby   właśnie   zobaczył 

ducha.

Był   przerażony,   wstrząśnięty   aż   znieruchomiał   z   niedowierzania.   Idąc   za   jego 

spojrzeniem nie dostrzegła nic niezwykłego, jedynie własny wóz z bagażami.

Josh natomiast widział górę kufrów przywiązanych grubą liną do ogromnego wozu 

zaprzężonego   w   czwórkę   koni.   Wątpił,   czy   wszystkie   przedmioty   będące   w   posiadaniu 

mieszkańców Eternity wystarczyłyby do napełnienia tylu kufrów.

- Jezu, zmiłuj się nade mną - wyszepta! i znów spojrzał na Carrie. - Na litość boską, 

coś ty narobiła?

Nim   jeszcze   Carrie   usiadła   na   koźle   starego   wozu   Josha,   zaczęła   żałować,   że 

kiedykolwiek zobaczyła fotografię tego mężczyzny. Był tak wściekły, że przez całą drogę nie 

odezwał się do niej słowem ani nawet nie spojrzał w jej stronę. Wrzeszczał ciągle na konie i 

strzelał z bata, jakby biedne zwierzęta były powodem jego problemów. I tak jechali prosto w 

zachodzące słońce, a za nimi toczył się wóz z bagażami Carrie. - Naprawdę nie miałam 

zamiaru... - zaczęła Carrie, ale Josh wpadł jej w słowo. - Zamknij buzię i nie odzywaj się do 

mnie. Muszę się zastanowić. - Pozwól mi udowodnić, że jestem coś warta - poprosiła jednym 

background image

tchem. Josh zmierzył ją z ukosa spojrzeniem tak pełnym pogardy, że Carrie zacisnęła usta i 

postanowiła więcej się do niego nie odzywać.

Długo jechali zakurzoną, pooraną koleinami drogę. nim skręcili w jej zachwaszczone 

odgałęzienie, nieledwie dróżkę prowadzącą miedzy wysokimi drzewami. Kilka minut później 

pnie się  przerzedziły  i Carrie  ujrzała  dom. Nigdy w  życiu  nic  widziała czegoś tak  nie  - 

szczęsnego i zaniedbanego jak ta ruina. Widywała nędzę w Warbrooke, niektórzy kuzyni z 

rodu   Taggertów   byli   biedni,   ale   ich   domy   nie   wyglądały   tak   żałośnie,   tak   smutno,   tak 

rozpaczliwie jak ten. Ziemia,  na której stał dom wraz z ukrytą  za nim małą  szopą, była 

zupełnie pozbawiona trawy czy jakichkolwiek innych roślin. Posępny budynek zamiast szyb 

miał   w   oknach   lekturę,   przez   szpary   wydostawało   się   z   wnętrza   blade   światełko.   Wy   - 

szczerbiony   komin   wyglądał   na   martwy   i   zimny.   Sam   dom   zbudowany   był   w   kształcie 

zwykłego sześcianu i miał dwa okna - po jednym z każdej strony drzwi. Przy tylnej ścianie 

wyrastał drugi idealny sześcian, drugie idealnie nudne pudełko.

Carrie zastanawiała się, czy to tam się mieści sypialnia. Odwróciła się i w świetle 

księżyca spojrzała na Josha. Jej twarz wyrażała niedowierzanie. W żaden sposób nie mogła 

sobie wyobrazić lego człowieka mieszkającego w takim miejscu.

Josh miał zaciśnięte szczęki i wzrok utkwiony w dal, choć z całą pewnością czuł na 

sobie jej spojrzenie.

- Teraz   już   wiesz,   dlaczego   szukałem   kogoś,   kto   umie   pracować.   Czy   ty,   panno 

księżniczko, mogłabyś żyć tutaj?

Carrie wydało się dziwne, że widział przerażającą brzydotę tego miejsca, a mimo to 

nie próbował nic zmienić. Jedna z rodzin Taggertów mieszkała w dość obskurnym domu, ale 

oni zdawali się zwyczajnie lubić bałagan. U rodziców Carrie czuli się nieswojo i zawsze 

niecierpliwie oczekiwali godziny odjazdu.

Josh, wściekły, jakby wygląd tego domu i wszystko dokoła niego było winą Carrie, 

zatrzymał wóz przed drzwiami i zsiadł z kozła.

Dziewczyna stwierdziła, że budynek z bliska wygląda jeszcze gorzej niż z daleka. 

Dostrzegła  brakujące  gonty  i  oczyma  wyobraźni  zobaczyła  przeciekający  dach.  Frontowe 

drzwi  trzymały   się na  jednym  zawiasie   nadając  całej  konstrukcji  niepewny i  rozchwiany 

wygląd.   Ponieważ   nie   było   ganku,   przed   samym   wejściem   widniała   błotnista   i   zapewne 

wieczna kałuża.

Josh z zagniewanym wyrazem twarzy, który najwyraźniej był jego stałą cechą, obszedł 

wóz i zdjął Carrie z kozła. Tym razem nie przesuwał dłoni po jej plecach. Właściwie prawie 

jej nie zauważył; zestawił ją na ziemię i poszedł do wozu z bagażami.

background image

Carrie   rzuciła   jeszcze   jedno   spojrzenie   na   dom,   podążyła   za   mężem   i   poprosiła 

woźnicę, by podał jej dwie torby podróżne leżące z przodu. Jedna z nich zawierała przybory 

toaletowe, drugą wypełniały podarunki dla Tema i Dallas.

- Dzieci są w domu? - zapylała Josha. - A tak, są. W domu ciemnym i zimnym i na 

pewno głodne. - Lodowaty ton jego głosu dawał wyraźnie do zrozumienia, że wszystkiemu 

jest winna Carrie.

Dziewczyna bez słowa komentarza ruszyła w stronę murowanego pudełka. Niełatwo 

było nieść dwie torby i jednocześnie prowadzić Kichusia, ale Josh nie uczynił najmniejszego 

wysiłku, żeby jej pomóc.

Zajął się instruowaniem woźnicy, gdzie ma zostawić bagaże Carrie, a jednocześnie 

każdemu w zasięgu głosu dawał do zrozumienia, co myśli o tych kufrach.

Carrie musiała wytężyć  wszystkie siły, by mimo  urwanego zawiasa jakimś cudem 

uchylić  drzwi, a kiedy wreszcie się jej to udało, omal nie uderzyła  głową w kant deski. 

Stoczyła prawdziwą walkę, nim zdołała otworzyć je na tyle, by móc wślizgnąć się do środka. 

Wiedziała już, że dom jest brzydki z zewnątrz, ale zupełnie nie była przygotowana na to, co 

zastała w środku. „Boże, jak ponuro!” - pomyślała. Był to zimny, odpychający, szarobury 

pokój, który każdemu, kto się w nim znalazł, gwarantował fatalny nastrój. Ściany z gołych 

desek pociemniały od sadzy. Na środku stał brudny okrągły stół, a przy nim cztery krzesła - 

każde od innego kompletu, w tym jedno kulawe, przechylone na bok.

W kącie stała komoda, która najwyraźniej pełniła rolę kuchennego blatu, bo piętrzył 

się na niej stos brudnych, poszczerbionych naczyń pokrytych zaschniętymi resztkami jedzenia 

i grubą warstwą kurzu.

Carrie   znieruchomiała   w   miejscu.   Odwrócona   plecami   do   zwichrowanych   drzwi, 

rozglądając się po tym strasznym wnętrzu, w pierwszej chwili ni dostrzegła dzieci. Siały w 

cieniu przejścia prowadzącego zapewne do sypialni. Patrzyły na nil spokojnie i czekały, co się 

dalej stanie.

Dzieci   były   śliczne.   W   rzeczywistości   wyglądali   nawet   ładniej   niż   na   fotografii. 

Chłopiec   miał   zadatki   na   mężczyznę   nawet   przystojniejszego   od   ojca.   a   jeśli   chodzi   o 

dziewczynkę,   nie   było   najmniejszych   wątpliwości,   że   w   swoim   czasie   rozkwit   -   nie 

olśniewającą urodą.

Mimo to, zarówno chłopiec jak i dziewczynki wyglądali równic nieszczęśliwie jak ich 

otoczenia Ubrani byli w rzeczy wyblakłe od częstego prania a przy tym zmięte i poplamione. 

Dawno   już   nikt   nie   szczotkował   im   włosów.   Choć   dzieci   były   umyta   przedstawiały   się 

wyjątkowo niechlujnie.

background image

Carrie stała, przyglądając im się, i nabierali pewności, że miała rację: ta rodzina jej 

potrzebowała.

- Dzień dobry! - odezwała się najweselej jak potrafiła. - Jestem waszą nową mamą.

Dzieci spojrzały na siebie, potem zwróciły na gościa rozszerzone zdumieniem oczy.

Carrie podeszła do stołu i. nie zwracając uwagi na to, że był strasznie zatłuszczony, 

postawiła na nim bagaże. Kichuś, węszący przy jej stopach pociągnął za smycz, a kiedy ją 

odpięła, natychmiast podbiegł do dzieci patrzących na psiaka w bez - granicznym osłupieniu.

Carrie otworzyła pierwszą torbę i wyjęła z niej lalkę z porcelanową główką. Było to 

prawdziwe cudo stworzone we Francji, ubrane w ręcznie szyte jedwabie.

- To dla ciebie - zwróciła się do dziewczynki,  a potem przez  długą chwilę, która 

zdawała się trwać wiecznie, czekała, aż dziecko przyjdzie po prezent. Dallas najwyraźniej 

bała się dotknąć tak cudowną lalkę. Carrie wydobyła z torby statek. - A to dla ciebie - - 

Wyciągnęła zabawkę w kie - runku chłopca. Poznała po wyrazie jego oczu, że bardzo chciał 

przyjąć podarunek, nawet zrobił krok naprzód, ale zaraz się cofnął i potrząsnął głową.

- Przywiozłam go specjalnie dla ciebie - zapewniła dziecko przymilnym tonem. - Moi 

bracia żeglują po całym świecie na statkach bardzo podobnych do tego. Chciałabym, żebyś 

się nim bawił. Chłopiec toczył walkę z wewnętrznym demonem; walkę pomiędzy tą częścią 

własnej duszy, która tak bardzo chciała mieć tę zabawkę, i drugą, która z jakiś powodów 

odmawiała jej przyjęcia. W końcu zacisnął usta, w czym bardzo przypomniał ojca i odezwał 

się wyzywającym tonem: - Gidzie jest tatuś?

- Wydaje mi się, że pomaga woźnicy przy rozładowaniu moich bagaży.

Chłopiec krótko skinął głową i wybiegł na zewnątrz. Po drodze musiał oczywiście 

otworzyć drzwi z urwanym zawiasem, przy czym omal się nie zabił.

- Cóż - Carrie wybrała względnie całe krzesło i usiadła na nim. - Zdaje się, że jest na 

mnie zły.

Wiesz może, dlaczego?

- Tatuś powiedział, że będziesz brzydka i że mamy o tym nie mówić. Powiedział, że 

jest dużo brzydkich rzeczy i nic na to nie można poradzić. - Dziewczynka przechyliła główkę 

na bok i uważnie przyjrzała się Carrie. - Ale ty wcale nie jesteś brzydka.

Carrie uśmiechnęła się do dziecka. Mimo że mała nie mogła mieć więcej niż pięć lat, 

nad - spodziewanie wyraźnie artykułowała słowa.

- Wydaje mi się, że to trochę nie w porządku gniewać się na kogoś tylko dlatego, że 

nie jest brzydki.

- Nasza mama jest piękna.

background image

- Ach, rozumiem - powiedziała Carrie i rzeczy - wiście rozumiała. Gdyby jej piękna 

matka  umarła   i   ojciec   poślubiłby  inną   piękność,   Carrie   także   nie   byłaby   z   tego   powodu 

specjalnie   szczęśliwa.   Gdyby   jej   ojciec   miał   się   ponownie   ożenić,   wolałaby   raczej   żeby 

wybrał jakąś brzydką, naprawdę brzydki kobietę. - A tobie nie przeszkadza, że nic jestem 

brzydka? Mogę być brzydka, jeśli zechcesz. - Zaczęła stroić miny: jednym palcem zadarła do 

góry czubek nosa, dwoma obciągnęła dolne powieki.

Dziewczynka zachichotała.

- Myślisz, że Temmie bardziej by mnie lubił gdybym tak wyglądała?

Dziewczynka zachichotała znowu i kiwnęła główką.

- Chodź, wyszczotkujemy ci włosy i powiesz mi jak nazwiesz swoją nową lalkę.

Dziecko   siało   niezdecydowane,   jakby   próbując   osądzić,   czy   tatuś   chciałby,   żeby 

przystała   na   u   propozycję.   Carrie   wydobyła   z   torby   inkrustowaną   srebrem   szczotkę   do 

włosów.   Dziewczynka   na   widok   tak   pięknego   przedmiotu   wydala   ciche   westchnienie 

podziwu, zbliżyła  się do Carrie, stanęła między jej kolanami i pozwoliła sobie delikatnie 

szczotkować włosy.

Naprawdę masz na imię Dallas? - Carrie gładziła śliczne, miękkie włosy dziecka. - To 

dość niezwykłe imię. prawda?

- Mama powiedziała, że to tam mnie zrobili.

- Jak w fabryce? - spytała Carrie, zanim zdążyła pomyśleć. Chrząknęła, zadowolona, 

że dziewczynka nie może widzieć jej czerwonej twarzy. - No tak, rozumiem. A jak się do 

ciebie mówi? Dallie?

Przez chwilę dziecko zdawało się rozważać taką możliwość.

- Możesz mnie nazywać Dallie, jeśli chcesz.

Carrie uśmiechnęła się za jej plecami.

- BĘDĘ Zaszczycona, jeśli pozwolisz mi nazywać się imieniem, jakim nie zwraca się 

do ciebie nikt inny.

- A jak on się nazywa? - Dallas wskazała Kichusia.

Carrie powiedziała jej i wyjaśniła:

- To   dlatego,   że   w   dniu,   kiedy   mój   brat   mi   go   podarował,   piesek   ciągle   kichał. 

Wyobraź sobie, że od tamtego czasu nie kichnął chyba ani razu. Dallas się nic roześmiała, 

jedynie z powagą kiwnęła głową, a Carrie poczuła skurcz w sercu. To nie w porządku, żeby 

tak mało dziecko było takie poważne. - No, teraz jesteś już uczesana i wyglądasz prześlicznie 

- powiedziała Carrie. - Chcesz zobaczyć? Wyjęła osadzone w srebrze lusterko i podała je 

dziecku. Dallas z namaszczeniem studiowała swoje odbicie. - Jesteś bardzo ładna - zapewniła 

background image

ją Carrie.

Dallas pokiwała głową.

- Ale nie jestem taka piękna jak moja mama - oddała Carrie lusterko.

„Cóż   za   przedziwne   słowa   w   ustach   małej   dziewczynki”   -   pomyślała   Carrie 

rozglądając się po zimnym, ponurym małym pokoju.

- Zajmiemy sic kolacją? Co jest do jedzenia?

- Tatuś   powiedział,   że   ty   zrobisz,   kolacje.   Powie   -   dział,   że   potrafisz   ugotować 

wszystko na świecie i że nie pozwolisz, żebyśmy byli głodni.

- Więc muszę się tym zająć - uśmiechnęła się Carrie.

Wstała, podeszła do kredensu i otworzyła drzwiczki. Serce jej się ścisnęło. W środku 

było pół bochenka czerstwego chleba, trzy puszki fasoli i nic więcej. Ten nieprawdopodobny 

widok   wzbudził   w   niej   gwałtowną   falę   gniewu   na   Josha.   Nawet   gdyby   była   najlepszą 

kucharką na świecie, nie mogłaby przygotować posiłku z tych resztek.

Przeszukała   kredens   dokładniej   i   znalazła   jeszcze   słoik   truskawkowych   konfitur. 

Uśmiechnęła się zadowolona.

- Dziś   na   kolację   będzie   chleb   z   konfiturą.   Ma   w   torbie   wielką   paczkę   chińskiej 

herbaty, więc będziemy mogły urządzić bardzo eleganckie przejęcie.

- Nie możemy tego zjeść - powiedziała Dallas wskazując słoik z konfiturami. - Tatuś 

powiedział że trzeba je oszczędzać na specjalną okazję. To od cioci Alice. W prezencie.

- Każdy dzień jest specjalną okazją - uśmiechnęła się Carrie. - Każdego dnia można 

znaleźć coś co trzeba uczcie, a zwłaszcza dzisiaj. Przyjechałam do was, ty dostałaś nową 

lalkę, a Tammie ma nową zabawkę i...

Nie będzie mu się podobało, że nazywasz go Tammie. On jest Tem i już.

- Ach, rozumiem. Jest już za duży na to, żeby na niego wołać Temmie, prawda?

Dallas przytaknęła poważnie.

- Spróbuję zapamiętać - uśmiechnęła się Carrie że jest za dorosły, by się nazywać 

Temmie. a teraz chodźmy nakryć stół do kolacji.

Dziewczynka   najwyraźniej   nie   miała   pojęcia,   co   Carrie   rozumie   przez   „nakrycie 

stołu”, więc Carrie postawiła torby na podłogę i z jednej z nich wydobyła piękny, kaszmirowy 

szal.   Czerwienie   i   różowości   pięknej   tkaniny   zdawały   się   iskrzyć   w   ciemnym   pokoju 

oświetlonym   tylko   jedną   świecą   ustawioną   na   gzymsie   paleniska.   Dallas   stała   z   szeroko 

rozwartymi oczyma i patrzyła, jak gość rozkłada na stole gazety ze stosu przy kominku, a 

potem rozpościera na nich szal. Następnie Carrie poszła szukać czystych talerzy, ale ich nie 

znalazła. Przelotnie zerknęła na stertę brudnych naczyń w miednicy. Widziała w domu, że 

background image

brudne naczynia znikały z jadalni i po jakimś czasie wracały czyste, i nie bardzo wiedziała, co 

się z nimi w tym czasie działo.

Ponieważ   nie   znalazła   czystych   naczyń,   zajrzała   do   torby   i   wyjęła   z   niej   cztery 

płócienne chusteczki do nosa.

- Urządzimy piknik - zdecydowała i rozłożyła je na szalu, a potem wyciągnęła jeszcze 

cztery srebrne kubeczki. Zawsze zabierała je ze sobą w podróż, bo matka twierdziła, że nie 

należy używać wspólnych kubków, z których korzystali inni podróżni.

Dallas patrzyła zafascynowana, a kiedy Carrie wydobyła srebrne kubeczki, dziecko 

zaczęło zaglądać do torby, jakby była ona przedmiotem z bajki i mogła zawierać wszystko, co 

tylko można sobie wymarzyć.

Carrie wyjęła jeszcze kryształową miseczkę na spinki do włosów, przetarła ją czystą 

chusteczką i napełniła konfiturami. Dallas, jak daleko sięgała pamięcią, pamiętała tylko słoik 

stawiany zwyczajnie na stole, więc pomysł, by umieścić jedzenie w pięknym naczyniu, był 

dla niej zupełną nowością. Carrie pokroiła chleb, ułożyła kromki na chusteczce po środku 

stołu, cofnęła się o krok i przyjrzała swemu dziełu.

- Całkiem ładnie, prawda?

Dallas   zdołała   tylko   kiwnąć   głową.   Płomień   świecy   zapalał   blaski   w   srebrnych 

kubeczkach   i   kryształowej   czarce,   a   żywe   barwy   szala   emanowały   ciepłem.   Było   to 

najpiękniejsze   przybranie   stołu,   jakie   kiedykolwiek   widziała.   Poza   tą   panią,   która 

powiedziała, że teraz jest jej mamą, i lalką, którą dziewczynka przyciskała do siebie, i tym 

małym pieskiem - ten nakryty stół był najpiękniejszym zjawiskiem w życiu Dallas.

Dziewczynka spojrzała na Carrie i obie uśmiechnęły się do siebie.

Właśnie w tej chwili wrócił do domu Josh w towarzystwie syna i Carrie natychmiast 

stwierdził,   że   wyładowanie   z   powozu   dwudziestu   kufrów   pełnych   damskich   fatałaszków 

bynajmniej nie po - prawiło mu humoru.

- Ustawiłem twoje kufry w stajni - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Oczywiście, żeby 

je tam zmieścić, musiałem wynieść na zewnątrz paszę dla koni i narzędzia, więc jeśli w nocy 

będzie padać wszystko zamoknie, ale twoje bagaże są bezpieczne, jest im sucho i ciepło. - 

Zerkną! na stół, w który jego syn już od dłuższej chwili wpatrywał się z szeroko otwartymi ze 

zdumienia ustami. - A co to ma być?

- Kolacja - oznajmiła dumnie Carrie oczekując, że wreszcie usłyszy, iż źle ją osądził. 

Przyrzekł przecież dzieciom, że ich nowa matka da im tego wieczoru kolację i właśnie to 

zrobiła. - Dzieci są głodne.

Z pochmurną twarzą Josh uniósł kryształową czarkę wypełnioną konfiturami, rzucił 

background image

okiem na cienkie kromki chleba ułożone na chusteczce z monogramem.

- Chleb z konfiturami - powiedział z pogardą. - To chyba nie jest najlepszy posiłek dla 

dzieci.  Carrie  przyjrzała   mu  się  i   pomyślała,   że  nie   stać  jej  nawet   na  przyznanie  się   do 

pomyłki.

- Nic innego nie było. Nikt, nawet największy tyran pracy, którego się spodziewałeś, 

nie przygotowałby posiłku z takich resztek jedzenia, jakie są w tej kuchni.

- Są puszki - Josh nie miał zamiaru ustąpić ani na krok. - Mogłaś przecież podgrzać 

jedzenie z puszki. I dlaczego ogień w kominku wygasł?

Dlaczego go nie podsyciłaś? Zimno tu!

DZIECI skonsternowane, spoglądały to na ojca, to na Carrie. Ciągle im powtarzał, 

jacy mają być mili dla tej pani, która tu przyjdzie, żeby się nimi zająć, a tymczasem sam nie 

był dla niej miły. Carrie patrzyła na męża w milczeniu. W końcu Josh potrząsnął głową z 

niedowierzaniem.

- Chyba rozumiem. Ty nie potrafisz otworzyć puszki mam rację? I pewnie nigdy w 

życiu nie wykonałaś tak ciężkiej pracy, jaką jest dorzucenie drew do ognia.

Miał całkowitą rację, ale Carrie nie zamierzała mu tego powiedzieć. Po prostu stała i 

patrzyła.

Dallas, spoglądając na nich oboje, miała ochotę się rozpłakać.

- Tatusiu, ja naprawdę lubię chleb z konfiturami. Zobacz, jaką mam ładną lalkę. Jeśli 

chcesz to możesz ją nazwać, ale jakby ci się podobało imię Elsbeth, to mnie  by się też 

podobało...

Carrie obserwowała niewiarygodną przemianę Josha. Dotąd widziała u niego objawy 

tylko dwóch rodzajów uczuć: pożądania - kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, kim ona dla 

niego jest i gniewu - kiedy się tego dowiedział. A teraz widziała miłość na tej przystojnej 

ciemnej twarzy - twarzy tak dobrze jej znajomej. Patrzyła, jak ojciec uśmiecha się do córki, 

siada i prosi, by pokazała mu lalkę. Słuchała, jak Dallas szczegółowo opowiada o zabawce, co 

było   zdumiewające,   bo   nie   spostrzegła,   by   dziecko   uważniej   obejrzało   podarunek. 

Pokazywała ojcu śliczną jedwabną bieliznę lalki i nogi z materii imitującej ludzką skórę.

- Wydaje   mi   się,   że   Elsbeth   to   dla   niej   doskonałe   imię   -   powiedział   cicho   Josh, 

głaszcząc Dallas po głowie. Dostrzegł przy tym, że włosy dziewczynki są gładkie i świeżo 

wyszczotkowane. Przez jeden krótki moment popatrzył na Carrie z wdzięcznością.

- Przywiozłam   też  prezent   dla  Tema   - powie  - działa  Carrie   biorąc  w  ręce  statek 

zostawiony ł gzymsie kominka.

Tern rzucił na zabawkę tęskne spojrzenie, ale odwrócił się do ojca, czekając na zgodę. 

background image

Carrie widziała wyraźnie, że Josh nie chciał, by dzieci brały od niej cokolwiek, ale widziała 

także,   że   ich   szczęście   jest   dla   niego   najważniejsze.   Z   uśmiechem   skinął   przyzwalająco 

głową.

Chłopiec ociągając się zrobił krok naprzód, wziął statek, cofnął się i stanął przy ojcu. 

Trzymał zabawkę za plecami, jakby nie miał ochoty na nią patrzeć, ale Carrie widziała, że 

gładził ją palcami.

- Tatusiu - odezwała się Dallas - jestem głodna.

Josh spojrzał na stół, westchnął i kazał dzieciom zająć swoje miejsca.

- Jeśli macie dzbanek, mogę zaparzyć herbaty - zaproponowała Carrie cicho, gotowa 

na  wszelkie   wyrzeczenia.  To   właśnie  ten   człowiek,   który  patrzył  na   swoje  dzieci   z  taką 

miłością,   był   tym,   którego   znała   z   fotografii,   którego   pokochała   i   którego   poślubiła 

dopuszczając się tylu oszustw.

Niestety, kiedy Josh przeniósł wzrok na nią, cała miłość zniknęła z jego twarzy.

- Potrafisz zaparzyć herbatę? - Niemal parsknął śmiechem. - Czyli mam rozumieć, że 

jest   to   zajęcie   odpowiednie   dla   panien   z   towarzystwa,   tak?   -   Gniewnie   stawiając   kroki 

podszedł do kominka, umieścił w ogniu żelazny czajnik, po czym zaczął przekładać stertę 

brudnych naczyń. Wreszcie znalazł wyszczerbiony imbryk i postawił go na stole.

Siedzieli w milczeniu i czekali, aż zagotuje się woda. Wszyscy smutni i przygnębieni, 

z oczyma utkwionymi w chusteczkach rozłożonych na stole zamiast talerzy. „To śmieszne - 

myślała Carrie patrząc na nich troje. - To absurdalne! Są żywi, zdrowi, a jednak ponurzy. 

Bieda i nędzny dom nie muszą koniecznie być powodem aż takiego smutku!”

- Wiecie,   mam   siedmiu   starszych   braci   -   zaczęła   w   ciszy   pogodnym   głosem.   - 

Wszyscy są piękni jak królewicze z bajki i wszyscy pływają na wielkich siatkach. Kilka 

miesięcy   temu,   niedługo   przedtem,   zanim   wasz   tatuś   i   ja   zostaliśmy   małżeństwem   - 

zignorowała   spłoszone   spojrzenie   Josha   -   mój   brat   Jamie   przywiózł   mi   Kichusia. 

Chcielibyście   usłyszeć,   co   brat   mi   opowiadał   o   miejscach,   które   odwiedził?   Był   aż   w 

Chinach!

- Tak, och tak, opowiedz! - Z głosu i twarzy dziewczynki można było wyczytać, że 

pragnie się wyrwać z matni wiecznego smutku.

Carrie   spojrzała  na  Tema,   który -  choć  próbował  zachowywać   się,  jak  gdyby  nie 

przywiązywał   najmniejszej   wagi   do   poczynań   Carrie   -   miał   w   oczach   nieposkromioną 

ciekawość. Chłopiec kiwnął głową.

Przeniosła wzrok na Josha i czekała, zmuszając go, by także stał się częścią rodziny.

- Jeśli dzieci tego chcą... - zgodził się ponuro.

background image

Carrie   Zaczęła   entuzjastyczną   opowieść   o   wszystkim,   czego   się   dowiedziała   od 

Jamiego   o   Chinach   a   szczególnie   o   pałacu,   w   którym   przez   jakiś   czas   mieszkał.   Z 

upodobaniem opisywała szczegółowe bogate wnętrza, jedwabne kotary i ornamenty Może 

trochę ubarwiła tę egzotyczną historię, ale z drugiej strony, skąd można było mieć pewność że 

Jamie opowiedział jej wszystko? Pochylona nad blatem stołu, głosem zarezerwowanym dla 

historii   o   duchach,   z   przejęciem   opowiadała   dzieciom   o   chińskim   zwyczaju   krępowania 

kobiecych stóp.

Kiedy zagotowała się woda, dziewczyna wstała przyniosła czajnik, napełniła imbryk i 

nasypała wybornej herbaty. Potem zaczęła nakładać konfitury na cienkie kromki chleba i 

podawała je wszystkim po kolei. Od chwili gdy zaczęła opowiadać o stopach nieszczęsnych 

Chinek, Josh słuchał równie zaabsorbowany jak dzieci i zapomniał jej powiedzieć, że może 

obsłużyć się sam.

Carrie opowiadała różne historie przez całą kolację. Jedną z nich była chińska bajka o 

prawdziwym uczuciu, które się tak nagle skończyło, bo oblubienica zmieniła się w ducha.

Zjedli   chleb   z   konfiturami;   Carrie   podeszła   do   torby,   by   wyjąć   z   niej   pudełko 

czekoladek,   Wy   -   dzieliła   każdemu   po   dwie   czekoladki   i   skończyła   swoją   opowieść   o 

duchach. Kiedy już zniknęło całe jedzenie i nie zostało ani kropli herbaty, przy stole na 

chwilę zapadła cisza.

- Ojej - westchnęła Dallas z szeroko rozwartymi oczyma.

- Czy jest w tym wszystkim chociaż trochę prawdy? - Tem usiłował się zachowywać 

po dorosłemu sceptycznie.

- Wszystko to prawda. Moi bracia zwiedzili cały świat i zawsze opowiadają mi różne 

ciekawe historie. Powinniście usłyszeć o Indiach. Albo o pustynnych krajach i Egipcie. Albo 

o tym, jak dwaj moi bracia walczyli z piratami.

- Z piratami! - wykrzyknął Tem i zaraz umilkł.

A jeden był  w armii Stanów Zjednoczonych  i walczył z Indianami, ale potem mi 

powiedział, że lubił ich bardziej niż większość swoich kolegów.

Wzięłam   ze   sobą   trochę   egzotycznych   drobiazgów,   wszystkie   od   moich   braci. 

Przywieźli je z podróży, jedne kupili, inne ukradli...

- Twoi bracia kradną? - spytała Dallas bez tchu - Wujek Hiriam mówi, że kradzież to 

grzech.

I tak, i nie - wyjaśniła Carrie. - Jeden z moich braci wykradł śliczna młodą dziewczynę 

handlarzom niewolników, ale to już zupełnie inna historia. Opowiem ją wam jutro. A teraz 

chyba czas iść do łóżek. Zapadła cisza, aż w końcu odezwał się Josh;

background image

- Tak, oczywiście. Czas do łóżek. Już późno.

Zmykajcie, - Uśmiechnął się do córeczki i syna.

Dzieci objęły ojca, ucałowały w policzek i życzyły mu dobrej nocy. Potem odwróciły 

się do Carrie i najwyraźniej nie wiedziały, jak się zachować.

- Biegnijcie   do   łóżek   -   powiedziała   Carrie   z   uśmiechem   uwalniając   dzieci   od 

dylematu.

Patrzyła, jak popędziły ku drabinie opartej o ścianę w cieniu kominka i umknęły na 

górę. Po chwili usłyszała, że szykują się do snu na maleńkim poddaszu.

Nadal z uśmiechem na ustach odwróciła się do Josha, ale on już się nie uśmiechał. 

Cała radość, całe szczęście zniknęło z jego przystojnej, teraz znowu ponurej twarzy.

- Posprzątam ze stołu - powiedziała Carrie, także już bez uśmiechu.

- Myślałem, że zamierzasz to zostawić pokojówce.

Carrie zgrzytnęła zębami i znieruchomiała z dłońmi opartymi o blat stołu.

- Co cię we mnie tak złości? Czy to, że dobrze mi idzie, podczas gdy ty przewidywałeś 

całkowitą   porażkę?   -   Usiadła,   splotła   ręce   na   kolanach   i   przyjrzała   mu   się   uważnie.   - 

Zrozumiałam, że to co zrobiłam, nie było w porządku w stosunku do ciebie i swoich dzieci., 

ale sądzę, że powinieneś dać mi szansę. Myślę, że źle mnie oceniłeś.

Przez krótki moment zobaczyła w jego oczach błysk pożądania i poczuta, jak jeżą się 

jej   włosy   na   karku,   ale   już   po   chwili   wszystko   minęło   i   znów   patrzył   na   nią   zimnym 

wzrokiem.

- Powiem ci coś. panno Montgomery - powstrzymał jej protest gestem reki - dobrze, a 

więc: pani Greene, Moje dzieci są dla mnie najważniejsze na świecie. Są dla mnie wszystkim 

i ze wszystkich sił będę się starał zapewnić im jak najlepsze życie. Jak najlepsze, to znaczy 

stabilne. Chcę, żeby miały oboje rodziców, by miały to, czego ja nie miałem. Chcę też, żeby 

mogły mieszkać na wsi, dorastać na świeżym powietrzu. Chcę, żeby miały co jeść, by jadły 

dobre domowe posiłki. Aby to osiągnąć, jestem zdecydowany zrobić wszystko, co będzie 

konieczne. Jeśli będę musiał poślubić kobietę przypominającą  roboczego wola, zrobię to. 

Rozumiesz?

- A   co   z   miłością?   -   spytała   cicho   Carrie.   -   Czy   ona   nic   ma   dla   ciebie   żadnego 

znaczenia?

- Kocham swoje dzieci z całego serca i to mi wystarczy - odparł nie patrząc jej w oczy. 

- Potrzebne mi jest natomiast jedzenie, czysty dom i schludne ubrania.

- Rozumiem. I zdecydowałeś, że nie mogę im zapewnić żadnej z tych rzeczy. Znasz 

mnie od kilku godzin i wiesz już dokładnie, jaka jestem.

background image

Uśmiechnął się do niej protekcjonalnie. - Popatrz tylko na siebie. Ile kosztowała twoja 

sukienka?  Czy  twój   naszyjnik   z  pereł  jest  prawdziwy? Nie  musisz  odpowiadać.   Przecież 

rozładowywałem twoje kufry. Wydaje ci się, że jestem na tyle głupi, by sądzić, że ktoś taki 

jak ty mógłby być szczęśliwy żyjąc w tej... - zatoczył łuk ręką - w tej ruderze? - Nachylił się 

do niej nad blatem stołu.

z moich braci wykradł śliczną młodą dziewczynę handlarzom niewolników, ale to juz 

zupełnie inna historia. Opowiem ją wam jutro. A teraz chyba czas iść do łóżek.

Zapadła cisza, aż w końcu odezwał się Josh;

- Tak, oczywiście. Czas do łóżek. Już późno.

Zmykajcie. - Uśmiechnął się do córeczki i syna.

Dzieci objęły ojca. ucałowały w policzek i życzyły mu dobrej nocy. Potem odwróciły 

się do Carrie i najwyraźniej nie wiedziały, jak się zachować.

- Biegnijcie   do   łóżek   -   powiedziała   Carrie   z   uśmiechem,   uwalniając   dzieci   od 

dylematu.

Patrzyła, jak popędziły ku drabinie opartej o ścianę w cieniu kominka i umknęły na 

górę. Po chwili usłyszała, że szykują się do snu na maleńkim poddaszu.

Nadal z uśmiechem na ustach odwróciła się do Josha, ale on już sic nie uśmiechał. 

Cała radość, całe szczęście zniknęło z jego przystojnej, teraz Znowu ponurej twarzy.

- Posprzątam ze stołu - powiedziała Carrie, także już bez uśmiechu.

- Myślałem, że zamierzasz to zostawić pokojówce.

Carrie zgrzytnęła zębami i znieruchomiała z dłońmi opartymi o blat stołu.

- Co cię we mnie tak złości? Czy to, że dobrze mi idzie, podczas gdy ty przewidywałeś 

całkowitą   porażkę?   -   Usiadła*   splotła   ręce   na   kolanach   i   przyjrzała   mu   się   uważnie.   - 

Zrozumiałam, że to co zrobiłam, nic było w porządku w stosunku do ciebie i twoich dzieci, 

ale sądzę, że powinieneś dać mi szansę. Myślę, że źle mnie oceniłeś.

Przez krótki moment zobaczyła w jego oczach błysk pożądania i poczuta, jak jeżą się 

jej   włosy   na   karku,   ale   już   po   chwili   wszystko   minęło   i   znów   patrzył   na   nią   zimnym 

wzrokiem.

- Powiem ci coś. panno Montgomery - powstrzymał jej protest gestem ręki - dobrze, a 

więc: pani Greene, Moje dzieci są dla mnie najważniejsze na świecie. Są dla mnie wszystkim 

i ze wszystkich sił będę się starał zapewnić im jak najlepsze życie. Jak najlepsze, to znaczy 

stabilne. Chcę, żeby miały oboje rodziców, by miały to, czego ja nie miałem. Chcę też, żeby 

mogły mieszkać na wsi. dorastać na świeżym powietrzu. Chcę, żeby miały co jeść. by jadły 

dobre domowe posiłki. Aby to osiągnąć, jestem zdecydowany zrobić wszystko, co będzie 

background image

konieczne. Jeśli będę musiał poślubić kobietę przypominającą  roboczego woła, zrobię to. 

Rozumiesz?

- A   co   z   miłością?   -   spytała   cicho   Carrie.   -   Czy   ona   nic   ma   dla   ciebie   żadnego 

znaczenia?

- Kocham swoje dzieci z całego serca i to mi wystarczy - odparł nie patrząc jej w oczy. 

- Potrzebne mi jest natomiast jedzenie, czysty dom i schludne ubrania.

- Rozumiem. I zdecydowałeś, że nie mogę im zapewnić żadnej z tych rzeczy. Znasz 

mnie od kilku godzin i wiesz już dokładnie, jaka jestem.

Uśmiechnął się do niej protekcjonalnie.

Popatrz tylko na siebie. Ile kosztowała twoja sukienka? Czy twój naszyjnik z. pereł 

jest prawdziwy? Nie musisz odpowiadać. Przecież rozładowywałem twoje kufry. Wydaje ci 

się, że jestem na tyle głupi, by sądzić, że ktoś laki jak ty mógłby być szczęśliwy żyjąc w lej... 

- zatoczył łuk ręką - w tej ruderze? - Nachyli! się do niej nad blatem stołu.

Wiesz, co myślę, panno Montgomery? Tak, tak, jesteś i będziesz panną Montgomery, 

bo nie zamierzam naprawdę zrobić z ciebie pani Greene, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Carrie nic zdołała powstrzymać szybkiego Spojrzenia w stronę sypialni, której jeszcze 

nic widziała.

- No właśnie - ciągnął Josh. - Widzę wyraźnie, że traktujesz przyjazd tutaj jak wielką 

przygodę. Wychowywałaś się rozpieszczana przez tych swoich baśniowych braci i wydaje ci 

się, że możesz robić, co zechcesz. Akurat zachciało ci się udzielić odrobiny swojego wdzięku 

pewnemu   biednemu   człowiekowi   i   jego   dzieciom.   Tylko   co   z   nami   będzie,   jak   ci   się 

znudzimy?   Zamierzasz   wkroczyć   w   nasze   życic,   rozśmieszać   nas   swoimi   historyjkami, 

sprawić że dzieci cię... - westchnął - ....pokochają i przez to, być może, ja także cię polubię, a 

potem będziesz miała nas dosyć i wrócisz do swojego tatusia i fascynujących braci? Tak 

właśnie będzie?

- Nie - Carrie chciała się bronić, ale Josh pozwolił jej mówić.

- Ile masz lat, panno Montgomery? Osi naście? Dziewiętnaście? Dałbym ci najwyżej 

dwadzieścia.

Carrie   nawet   nic   usiłowała   odpowiadać,   bo   najwyraźniej   przesądził   już   z   góry   o 

wszystkim i nie było sensu próbować mu cokolwiek wyperswadować.

- Jeszcze  nic nie  widziałaś,  niczego nie  przeżyłaś  Romantycznie  zakochałaś się w 

fotografii i pomyślałaś, że warto spróbować małżeństwa. Jakie to ekscytujące, podróżować 

tak daleko na zachód z setkami sukien w kufrach i...

Przerwał nagle. Wstał.

background image

- Po kiego diabla ja ci to wszystko tłumaczę? Nigdy tego nie zrozumiesz. - Westchnął 

z rezygnacją. - Dobrze, panno Montgomery, powiem ci, co zrobimy. Możesz tu zostać przez 

tydzień, do przyjazdu dyliżansu. Wtedy odeślę cię z powrotem do tatusia tak samo nie tkniętą, 

jak tu przyjechałaś. Wykazałaś tyle pomysłowości przy aranżowaniu tego małżeństwa, że z 

pewnością równie dobrze poradzisz sobie z jego anulowaniem.

Carrie także wstała.

- To wszystko? Skończyłeś już obrażać mnie i moich bliskich? Może powinnam była 

wspomnieć ci o moim rodzinnym mieście, żebyś o nim także mógł powiedzieć coś złego. To 

prawda, że pochodzę z bogatej rodziny, ale - o ile mi wiadomo - nic trzeba być biednym, żeby 

moc kochać i być kochanym. I bez względu na to, czy mi wierzysz czy nie, to właśnie miłość 

mnie tu przywiodła.  Ja... - przełknęła dławiące ją w gardle łzy.  Kiedy myślała  o swoich 

nadziejach i porównywała je z rzeczywistością z prawdziwym obrazem człowieka, którego - 

jak sądziła - pokochała, mogła tylko płakać. Z całą godnością, na jaką było ją stać, podniosła 

torbę, wetknęła pod ramię psa i skierowała się do sypialni.

- Zostanę  tutaj  przez  tydzień,  panie  Greene,   nie  względu   na  pana,  ale  dlatego,  że 

pańskie dzieci potrzebują trochę radości w życiu i jeśli mogę im podarować chociaż tydzień 

szczęścia, lepsze to niż nic. Po tygodniu wrócę do taty, tak jak pan sobie życzy. - Zatrzymała 

się na progu, z ręką na klamce - A jeśli chodzi o pański celibat podczas tygodnia, to tylko 

pańska strata - dokończyła i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Zaledwie trzy minuty udało się jej powstrzymać wściekłość i gniew, aż w końcu padła 

na łóżko zarzucone pościelą nic pierwszej świeżości i rozszlochała się rozpaczliwie. Kichuś, 

równic smutny jak jego pani, lizał ją po twarzy.

Następnego ranka Carrie wstała z łóżka przed świtem, a w każdym razie, tak jej się 

wydawało Zazwyczaj budziła się wcześnie, ale potrafiła prze - wrócić się na drugi bok i 

natychmiast zasnąć ponownie, jednak tym razem przez kilka chwil nie mogła zrozumieć, 

gdzie się - znajduje. Oczy miała zapuchnięte od płaczu i bolała ją głowa.

Niechętnie wysunęła się z ciepłej pościeli, otworzyła drzwi sypialni, weszła do salonu 

- jeśli można go było tak nazwać - i uśmiechnęła się widząc, że nikogo w nim nie ma.

„To świetnie - pomyślała zadowolona. - Wstałam pierwsza”.

Jednak w następnej chwili dostrzegła na stole jakąś kartkę. Nie, niemożliwe, żeby już 

wyszli Przecież był dopiero blady świt.

Zignorowała list i wróciła do sypialni usiłując nie zwracać uwagi na posępny wygląd 

tego pokoiku Pod jedną ze ścian stało biurko z drzewa, która świetnie nadawałoby się na 

podpałkę, a na nim leżał ręczny zegarek, najwyraźniej własność Josha Mrużąc oczy w ostrym 

background image

świetle poranka spojrzała na tarczę, ósma. Boże! Nigdy W życiu nie wstała tak wcześnie. 

Nawet kiedy się uczyła, guwerner przychodził dopiero o jedenastej.

Ziewając wróciła do większego pokoju i podniosła ze stołu kartkę papieru. Od razu 

rozpoznała pismo Josha; miała wrażenie, że znalazła się z powrotem W Maine i znów ma w 

ręku jego list, w którym  prosił o żonę, a potem jak w tym  drugim liście zgadzał się na 

małżeństwo per procura.

Usiadła z Kichusiem na kolanach i zabrała się do faktury.

Panno Montgomery,

Niewiele spałem dzisiejszej nocy; rozmyślałem o naszej rozmowie, jeśli można ją tak 

nazwać, Bez względu na skutki, jakie wyniknęły z twojego przyjazdu. wierzę, że miałaś dobre  

zamiary.   Rozumiem,   że   twoje   intencje   były   uczciwe   i   chyba   jest   trochę   prawdy   w 

stwierdzeniu, że moje dzieci potrzebują czegoś więcej niż tylko czystych ubrań i gorących  

posiłków. Jednakże, niezależnie od twoich intencji, tego potrzebują takie dzieci.

Dwukrotnie prosiłaś mnie o szansę udowodnienia swojej wartości, o to, bym pozwolił 

ci pokazać, że nie jesteś taka, na jaką wyglądasz. Zdecydowałem się dać szansę. Dowiodłaś,  

że potrafisz się zająć moimi dziećmi - w czasie śniadania nie mogły oderwać oczu od drzwi  

sypialni. Muszę uczciwie przyznać, że wydajesz się naprawdę je lubić, ale pozostaje jeszcze  

pytanie, czy sprostasz roli żony farmera. Zostawiam ci listę prac, z którymi powinnaś sobie  

poradzić w ciągu tygodnia, który spędzisz z nami.

Jeśli dasz sobie z tym radę, będę skłonny porozmawiać z tobą o twojej ewentualnej  

przyszłości w roli matki moich dzieci,

Z poważaniem Joshua T. Greet

Carrie skończyła czytać, sięgnęła do spisu prac do wykonania i ze zdumienia szeroko 

otworzyła  usta. Lista miała prawie pół metra długości. Dziesięć kobiet przez miesiąc nie 

dałoby rady temu wszystkiemu, co Josh kazał jej samej wykonać w ciągu tygodnia.

Siedząc lak z listem w jednej ręce, a spisem zadań; w drugiej, zmrużyła oczy.

- A więc pozwolisz mi być matką dla twoich, dzieci, tak? - powiedziała głośno. - Nie 

twoją   żona,  tylko  czyjąś  matką.   - Cisnęła   papiery na  stół.  - Zupełnie  jak  w  legendzie   o 

Titerliturym.

- Podrapała Kichusia za uszami. - Bajkowy król kazał swojej wybrance prząść złoto ze 

słomy a król Joshua zostawia mi listę prac dla Herkulesa. Jeśli wybranka  wykona swoje 

zadanie zostanie żoną króla, a ja, jeśli podołam, będę niańczyć królewskie dzieci.

Rozejrzała   się   po   pokoju.   Choć   wczoraj   mogłaby   przysiąc,   że   to   niemożliwe,   w 

świetle dziennym wyglądał jeszcze bardziej nago i beznadziejnie niż poprzedniego wieczoru.

background image

- Ciekawa jestem, co jedli na śniadanie? Fasolę?

- Carrie lekko wzruszyła ramionami, wstała i po - stawiła Kichusia na podłodze. - 

Pójdziemy po - szukać Titeliturego? Kogoś, kto nam pomoże wypełnić żądania, jakie król 

postawił przed nami.

* * *

Godzinę później pilni Carrie Greene z domu Montgomery, ubrana w najpiękniejsza 

amazonkę, jaką widział ktokolwiek na zachód od Missisipi, wjechała do miasteczka Eternity 

na starej szkapie z siodłowato wygiętym grzbietem, należącej do Joshuy Greene'a. Wprawiła 

miasto w prawdziwe osłupienie. Każdy, kto ją napotkał, nie potrafił oderwać oczu od tego 

rozkosznego   zjawiska.   Carrie   miała   na   sobie   ciemnoczerwony   żakiet   lamowany   czarnym 

aksamitem, a na głowie malutki toczek z woalką - istne arcydzieło - zsunięty na jedno oko.

- Dzień dobry! - witała każdego na swojej drodze. - Dzień dobry!

Ludzie   kiwali   głowami   i   gapili  się   na   to   wdzięczne   cudo   olśniewające   szykiem   i 

elegancją.

Carrie zatrzymała konia - jeśli to biedne zwierzę można było tak nazwać - - przed 

największym sklepem. Właściciel przestał zamiatać ganek i gapił się na nią zdumiony.

- Dzień   dobry   -   odezwała   się   Carrie   witając   go   skinieniem   głowy   i   weszła   do 

chłodnego, mrocznego wnętrza.

Sklepikarz odzyskał zdolność ruchu, oparł miotłę o ścianę, wygładził przód fartucha i 

wszedł za nią do środka.

Carrie   usadowiła   się   już   na   krześle   w   pobliżu   ciemnego   kominka   i   zajęta   była 

zdejmowaniem rękawiczek.

- Czym mogę służyć, panno... - Pani Greene - podpowiedziała Carrie poufnym tonem. 

- Żona Joshua Greene'a.

- Nie wiedziałem, że Josh się ożenił, Hiram nic o tym nic wspominał.

Po   raz   drugi   Carrie   usłyszała   o   Hiramie.   Nie   miała   pojęcia,   kto   to   laki.   ale   nie 

zamierzała się do lego sklepikarzowi przyznawać.

- To wszystko siało się tak nagle... szepnęła cicho, chcąc wywołać wrażenie, że ona i 

Josh byli w sobie lak bardzo zakochani, iż nie mogli długo czekać ze ślubem.

Rozumiem - powiedział sklepikarz. - A więc, czym mogę pani służyć?

W tym czasie jedna czwarta mieszkańców miasta zdecydowała, że koniecznie musi 

coś kupić. Przybyli  wślizgiwali się przez drzwi najciszej jak mogli. Opierali się o ścianę 

naprzeciw Carrie i stali patrząc na nią z tak żywą ciekawością, jakby obserwowali cyrkowe 

background image

akrobacje.

- Chciałabym zrobić zakupy.

Carrie   doskonale   zdawała   sobie   sprawę,   że   Josh   uważał   ją   za   pozbawioną 

jakichkolwiek   talentów,   bo   nie   potrafiła   zmywać   naczyń   i   otwierać   puszek.   A   ona 

dysponowała jedną wspaniałą umiejętnością: potrafiła robić zakupy. Takie stwierdzenie może 

się   komuś   wydać   śmieszne,   ale   umiejętność   właściwego   użytkowania   pieniędzy   jest 

niedocenianym talentem. Zdarzają się ludzie bogaci, którzy trwonią pieniądze lokując je w 

niewłaściwych   przedsięwzięciach   czy   pożyczając   niekompetentnym   osobom.   Człowiek 

takiego pokroju, jeśli postanowi kupić obraz, z pewnością nabędzie falsyfikat.

Carrie potrafiła inwestować. Wiedziała, jak na każdym  cencie zarobić dwa. W jej 

rodzinnym   miasteczku   krążyła   opinia,   że   lepiej   jest   zatrudnić   się   u   któregokolwiek   z 

Montgomerych, byle nie u Carrie, bo ona zmusi człowieka do podwójnej pracy za polowe 

zapłaty. Carrie potrafiła patrzeć na ludzi swoimi wielkimi niebieskimi oczyma w taki sposób, 

że oddaliby serce i duszę, byle zapewnić jej to, czego od nich żądała.

- Zastanawiałam się, czy ktoś w tym miłym miasteczku zechciałby mi pomóc - zaczęła 

niewinnie. - Mój mąż poprosił mnie, żebym zajęła się trochę gospodarstwem, a ja zupełnie nie 

wiem, jak mam się do tego zabrać.

Uniosła listę prac zostawioną przez Josha. Sklepikarz spojrzał na papier, gwizdnął 

przeciągle, podał spis człowiekowi stojącemu obok, a ten przekazał go dalej.

- Moje biedactwo - powiedziała jakaś kobieta, spojrzawszy na papier. - Co on sobie 

wyobraża, ten Josh?

Carrie westchnęła.

- Jestem   świeżo   upieczoną   żoną   i   zupełnie   nie   potrafię   sobie   z   tym   wszystkim 

poradzić. Nie umiem nawet otworzyć puszki.

- Chętnie bym jej pokazał, jak się otwiera puszki - mruknął jeden z mężczyzn, ale 

zaraz zamilkł, bo żona szturchnęła go łokciem w żebra.

- Sama   nie   potrafię   zrobić   tego   wszystkiego,   czego   życzy   sobie   mój   mąż,   ale 

pomyślałam, że może znajdę kogoś, kto zechciałby mi pomóc.

Wszyscy   obecni   czuli   do   niej   ogromną   sympatię,   ale   nikt   nie   wyrywa!   się   na 

ochotnika, by naprawiać dach chałupy Josha. Współczucie to jedno, a ciężka praca - zupełnie 

co innego.

Carrie wydobyła spod żakietu pękatą sakiewkę zawieszoną na szyi.

- Kiedy wyjeżdżałam z domu. tatuś dal mi trochę pieniędzy, więc pomyślałam, że 

mogłabym wynająć kogoś do pomocy - - Rozwiązała tasiemki i wysypała kilka monet na 

background image

białą delikatną rączkę. - Czy to nie będzie przeszkodą, że mam tylko złote monety?

Po   pierwszej   chwili   zaskoczenia   rozpętało   się   istne   piekło.   Ludzie   popychali   się, 

szturchali i przekrzykiwali,  oferując  Carrie  swoje  usługi w  każdym  możliwym  zakresie  - 

Chcieli być jej niewolnikami, choć może raczej określenie „świetnie opłacanymi najemnik a 

mi” byłoby bardziej adekwatne.

Carrie   wstała   i   przystąpiła   do   pracy.   Przemieniła   się   w   prawdziwego   kaprala. 

Słodkiego, lecz twardego jak stal. Najpierw najęła pięć kobiet do uprzątnięcia tego chlewu, 

który   Josh   nazywał   domem,   potem   dobiła   targu   ?■   dwiema   innymi,   które   miały   zabrać 

wyszczerbione i popękane brudne naczynia, a w zamian dać trzy krzewy róż rosnące przed 

ich domami. Zapłata obejmowała także posadzenie tych krzewów.

Kupiła   przetwory   domowe   od   prawie   każdej   kobiety   w   -   mieście   (do   tego   czasu 

wszystkie  panie  znalazły się już w sklepie) i świeże warzywa  z ogródków.  Najęła panią 

Emmerling, żeby gotowała obiady i codziennie przynosiła je do domu Josha; zapłaciła jej za 

cały miesiąc z góry.

Skończywszy rozmowy z kobietami, zwróciła się do mężczyzn. Umówiła się t ludźmi 

co do naprawy stajni i dachu domu, ą następnie ze stolarzem, który miał zreperować frontowe 

drzwi. Kiedy zapytała, czy ktoś ma ganek, który byłby skłonny rozebrać i postawić przed 

domem Josha, rozpętała się prawdziwa wojna, Carrie doszła do porozumienia z człowiekiem, 

który oferował jej werandę z białymi kolumienkami. Zorganizowała też odmalowanie domu.

- Kiedy ma być zrobione? - spytał jeden z mężczyzn.

Carrie uśmiechnęła się słodko.

- Za każdą pracę skończoną przed zachodem słońca zapłacę dziesięć procent więcej.

Około dwudziestu osób usiłowało jednocześnie wydostać się przez wąskie drzwi.

- A teraz - powiedziała Carrie zwracając się ponownie do sklepikarza - chciałabym 

zrobić zakupy.

Kupiła po jednej puszce wszystkich przetworów, jakie były w sklepie. A więc bekon, 

szynkę i mąkę, a także wszystko, co według pani sklepikarzowej mogło jej się przydać jako 

młodej  żonie.   Uśmiechając  się,   jakby wiedziała,   co  robi,   nabyła  otwieracz   do  konserw  - 

przedziwne urządzenie, które jej zdaniem było zupełnie pozbawione sensu. Kupiła także piec 

kuchenny, o którym sklepikarz powiedział, że każdy potrafi na nim gotować.

Nabyła koronkowe firanki i zapłaciła za tafle szkła, a następnie wynajęła mężczyzn, 

którzy mieli je wstawić w okna.

Przez   cały   czas   pojawiali   się   w   sklepie   ciągle   nowi   ludzie,   oferując   jej   różne 

przedmioty do sprzedaży. Eternity było ubogim miasteczkiem i mieszkańcy wykorzystywali 

background image

każdą   możliwość   zarobienia   pieniędzy.   Carrie   kupiła   dywaniki   z   kolorowych   skrawków, 

jeszcze   kilka   różanych   krzewów,   solidny   dębowy   kredens   kuchenny   i   cztery   krzesła   do 

kompletu (w zamian odstąpiła stare krzesła Josha), a poza tym kołdry, koce, poduszki oraz 

prześcieradła. Kupiła od jakiegoś wdowca zastawę stołową i sztućce (niestety nie srebrne, 

tylko platerowane) i wynajęła kobietę, która miała raz w tygodniu gruntownie sprzątać dom.

Kiedy   zobaczyła   przejeżdżający   obok   wóz   załadowany   rzeczami   należącymi   do 

rodziny opuszczającej Eternity, kupiła kilka mebli, w tym także wielką, blaszaną wannę.

O   godzinie   drugiej,   kiedy   opuszczała   niemal   całkowicie   wyludnione   miasteczko   - 

znakomita większość mieszkańców pracowała już bowiem przy domu Josha - nadbiegli dwaj 

silni, potężnie zbudowani młodzieńcy, pytając co mogliby zrobić. Carrie wynajęła ich. by 

pojechali w góry, wykopali cztery młode drzewka, przetransportowali je na podwórko Josha i 

tam zasadzili.

O trzeciej dotarła do domu. Przyjazd cyrku spowodowałby mniejszy chaos niż ten, 

który powstał na podwórku, gdzie kobiety usiłowały sadzić różane krzewy akurat pod nogami 

mężczyzn  malujących  ściany, czy zabierały dekarzom naprawiającym  dach drabiny,  które 

potem   znów   kradli   malarze.   W   powietrzu   krzyżowały   się   pełne   podniecenia   krzyki   i 

nawoływania, każdy usiłował wykonać swoje zadanie przed zachodem słońca.

Carrie siedziała na uboczu, jadła chleb z masłem, rzucała okruchy Kichusiowi i płaciła 

tym,   którzy   ukończyli   pracę.   Nie   musiała   niczego   sprawdzać,   bo   ludzie   z   radością 

informowali ją o wykonaniu bodaj połowy zobowiązania.

Było   lato,   więc   słońce   na   szczęście   długo   toczyło   się   po   niebie   i   do   czasu,   gdy 

czerwonawa   poświata   pojawiła   się   na   horyzoncie,   dom   zmienił   się   nie   do   poznania.   Z 

naprawionego komina unosił się dym.

w powietrzu rozchodziła się woń pieczonej wołowiny i chyba gotowanej marchewki. 

Zrobiło się już prawie ciemno, i - dzięki Bogu - nie było jeszcze śladu Josha ani dzieci, kiedy 

wreszcie ostatnia zmęczona kobieta opuściła dom, ściskając pieniądze w spracowanej dłoni. 

Carrie porzuciła swoje miejsce pod drzewem i ruszyła do domu, wiedząc że teraz bardzo jej 

będzie potrzebna długa, gorąca kąpiel. Bez wątpienia zasłużyła na chwilę odpoczynku po lak 

ciężkim dniu pracy.

Przewidując własne potrzeby, zorganizowała wszystko tak, że w sypialni czekała na 

nią wanna napełniona gorącą wodą. Musiała się więc rozebrać - zadanie niełatwe, biorąc pod 

uwagę te wszystkie guziki przy żakiecie - i wejść do wody.

Rozpromieniona, uśmiechnięta i zadowolona z siebie, przewidując bliskie przeprosiny 

Josha, weszła do domu.

background image

6

Kiedy Josh z dziećmi - wszyscy na tym samym koniu - wspięli się ścieżką na szczyt 

wzgórza, na którym stal ich dom, nic mogli uwierzyć własnym oczom. W pierwszej chwili 

Josh pomyślał, że pewnie zmylił drogę, więc ściągnął cugle, cofnął konia i zaczął zjeżdżać ze 

wzgórza. Ale przecież rosła tu ta kępa osik na skraju lasu, był stary słupek z ogrodzenia... 

zatem musieli być we właściwym miejscu. Obrócił konia raz jeszcze, ruszył w stronę domu i 

zatrzymał się dopiero na podwórzu.

Malutki   domek   rozświetlony   blaskiem   księżyca   w   niczym   nie   przypominał   ruiny, 

która stała w tym miejscu jeszcze rano. Ten dom miał ganek. Ten dom miał pobielone ściany, 

a nie obskurne szare deski. Przed tym domem rosły różane krzewy, a w oknach błyszczały 

tafle czystego szkła.

- To chyba dobra wróżka - powiedziała Dallas przecierając oczy; wydawało jej się, że 

zasnęła w drodze i wszystko, co widzi, jest snem.

- Coś w tym rodzaju - mruknął Josh przez zaciśnięte zęby. - Dobra wróżka z furą 

pieniędzy. I to na dodatek pieniędzy swojego tatusia.

Podjechali do ganku, Josh pomógł dzieciom zsiąść z konia i otworzył frontowe drzwi - 

drzwi, które teraz otwierały się zupełnie łatwo na dwóch świeżo naoliwionych zawiasach.

We wnętrzu, rozświetlonym przez kilka świec i lamp, pod jedną ścianą ustawiono 

nowy piec kuchenny błyszczący niebieską emalią. Ściany lśniły czystością, już nie nagie, ale 

pokryte ładną, drukowaną w róże tapetą. Na podłodze leżały dywaniki, przybyło kilka mebli, 

stół nakryty był obrusem i ślicznymi porcelanowymi talerzami.

- Zupełnie jak z bajki - westchnęła Dallas.

Twarz Josha wykrzywił ból. Dziecko było za małe, by pamiętać inne czasy, kiedy nie 

mieszkali, jeszcze w tej ruderze. Wspomnienia dziewczynki obracały się wokół skromnego 

pożywienia, nagich, brzydkich podłóg i nieszczęśliwego ojca. Nie pamiętała czasów, kiedy to 

on, jej ojciec, a nie ktoś obcy, dawał jej wszystko, czego potrzebowała.

Josh spojrzał na syna i spostrzegł, że na nim także nowy wygląd domu zrobił ogromne 

wrażenie.   Poczuł   złość,   że   on   sam   nie   może   zapewnić   swoim   dzieciom   podstawowych 

wygód, jak dobre jedzenie i ładny dom. Zamiast niego jakaś pustogłowa romantyczka ze 

Wschodniego Wybrzeża wtargnęła w ich życic i zdecydowała, że zaszczyci swoją litością 

ubogą   rodzinę   z   gór.   Odgrywanie   dobrej   wróżki,   jak   ją   nazwała   Dallas,   najwyraźniej 

sprawiało Carrie niemałą satysfakcje. Kiedy już wyjedzie, będzie mogła sobie powiedzieć, że 

zrobiła dużo  dobrego,  że  przez  cały  okrągły  tydzień  uszczęśliwiała   małą biedną   rodzinę. 

background image

Będzie mogła wyjechać z czystym sumieniem i wolna od winy, wiedząc że tak wiele zrobiła 

dla swoich biedaków. Ale to właśnie Josh będzie tulił w ramionach swoje dzieci, kiedy trzeba 

będzie osuszyć ich łzy.

Zerknął   w   stronę   sypialni,   zacisnął   usta,   podszedł   do   drzwi   i   nacisnął   klamkę. 

Natychmiast prawie zapomniał o gniewie, bo Litościwa Panienka siedziała w wannie, po 

szyję zanurzona w mydlanej pianie. Ciężkie loki spięła luźno na czubku głowy. Twarz miała 

zaróżowioną z gorąca, a jej piersi lekko załamywały powierzchnię wody. Josh sta! gapiąc się 

na nią, kompletnie osłupiały.

- Dobry wieczór - uśmiechnęła się Carrie odgarniając z oczu wilgotne włosy. Mogła 

czytać w oczach Josha jak w otwartej księdze. Bardzo się jej podobało, że znów widziała na 

jego   twarzy   wyraz   pożądania,   który   wyparł   wieczny   gniewny   grymas.   -   Jak   spędziliście 

dzień? - spytała lekkim tonem, jakby siedzieli w salonie przy herbatce. Równocześnie jednak 

obrzuciła szybkim spojrzeniem zniszczone robocze ubranie Josha i stwierdziła, że wygląda w 

nim   znacznie   gorzej   niż   w   czarnym   garniturze.   Niektórym   mężczyznom   dobrze   jest   w 

płóciennych spodniach i bawełnianej koszuli, ale do Josha nie pasowało to ubranie, zupełnie 

jak gdyby próbował wejść w cudza skórę.

Josh   usiłował   odzyskać   opanowanie   i   stojąc   tak   w   drzwiach   sypialni   nagle 

uprzytomnił   sobie,   że   jego   życie   od   pewnego   czasu   bardzo   się   zmieniło   -   Kobiety   nie 

zapraszały   go   już   do   wspólnej   kąpieli,   gdzie   swawolili   ile   dusza   zapragnie.   Teraz   był 

rozsądnym, poważnym, odpowiedzialnym człowiekiem - ojcem. Musiał myśleć o poważnych 

sprawach - A do poważnych spraw z pewnością nie dawało się zaliczyć tego na co teraz miał 

największą ochotę: zamknąć za sobą drzwi sypialni i znaleźć się w wannie razem z tą śliczną, 

ponętną, rozkoszną dziewczyną.

Wyprostował się sztywno.

- Chciałbym z tobą pomówić - oznajmił najbardziej surowym tonem, na jaki mógł się 

zdobyć.

Jak na złość właśnie wtedy wilgotny lok spadł Carrie na czoło. Próbował go odsunąć 

namydlona dłonią..

„Zaraz zamydli sobie oko - pomyślał Josh, - Muszę jej pomóc”.

Nagle Dallas wepchnęła się przed ojca i stanęła jak wryta. Przyglądała się cudownej 

przemianie sypialni. W tym pokoju także wytapetowano ściany, a nowe mosiężne łóżko miało 

miękkie puchowe materace.

- Jak tu pięknie - westchnęła dziewczynka.

- Miło mi, że ci się podoba - uśmiechnęła się Carrie - ale twój tatuś jest, zdaje się, 

background image

innego zdania.

Dallas spojrzała na ojca z niedowierzaniem.

- Ale przecież to wszystko jest piękne - głos dziewczynki się załamał, jakby się miała 

za chwilę rozpłakać. - Będziemy mogli to zatrzymać? Josh wziął córeczkę na ręce i przytulił 

do siebie.

- Oczywiście,   że   tak.   W   żaden   sposób   nie   dałoby   się   zwrócić   tapety.   -   Ponad 

ramieniem Dallas rzucił Carrie groźne spojrzenie, ale ona tylko się uśmiechnęła.

Przeniosła wzrok z Dallas, usadowionej w ramionach ojca, na Tema wyglądającego 

zza jego pleców.

- Dzieci, zdaje się, że wasz tatuś chciałby ze mną zamienić kilka słów na osobności.

Josh rzeczywiście zamierzał powiedzieć Carrie kilka słów, a właściwie nawet nieco 

więcej, ale nie miał zamiaru zostać sam na sam z tą istotą siedzącą w wannie. Choć niewiele o 

niej wiedział, był pewien, że potrafiłaby na przykład wstać i poprosić go o ręcznik. A gdyby 

ona wstała, on byłby zgubiony.

- Mogę zaczekać - powiedział możliwie jak najbardziej burkliwie i postawił Dallas na 

ziemi.

Dziewczynka podeszła do wanny i zdziwiona nabrała pełną garść piany.

- To są pieniące sole kąpielowe - wyjaśniła Carrie - kupione w...

- Pozwól mi zgadnąć - przerwał jej Josh ironicznym tonem. - Zapewne we Francji. 

Jeden z twoich ukochanych braci przywiózł ci je z Paryża.

- To prawda. A razem z solami przywiózł jeszcze sześć nowych sukienek - dokończyła 

Carrie słodko. Nie zamierzała usprawiedliwiać swoich braci przed tym człowiekiem.

- Jak to miło z twojej strony, że urodziłaś się bogata. My, biedni wyrobnicy, musimy 

ciężko pracować na chleb i - rozejrzał się po pokoju - dywaniki, tapety oraz nowe sukienki.

Carrie uśmiechnęła się do niego.

- I dlatego obowiązkiem bogatych jest dzielić się swoją fortuną, czyż nie tak?

- Być może, ale nie każdy chce, by się nad nim litowano.

Carrie postanowiła, że nie pozwoli się rozzłościć. Miała zamiar mu przypomnieć, że 

byli małżeństwem i w związku z tym wszystko, co należało do niej, było także jego. Chciała 

mu powiedzieć, że wydala pieniądze na potrzeby swojej własnej rodziny. A jeśli chodzi o 

jego dumę, która najwyraźniej nieco ucierpiała, to Carrie przecież świadomie zrezygnowała z 

możliwości  kupna  zupełnie  miłego   domu  w  mieście,   który  akurat  był   na  sprzedaż,   tylko 

uporządkowała trochę to jego brudne, szare pudełko.

Stłumiła   w   sobie   narastające   poczucie   niesprawiedliwości   i   zaproponowała   Dallas 

background image

wspólną kąpiel. Dziewczynka spojrzała błagalnie na ojca, potem pospiesznie się rozebrała, a 

Josh   pomógł   jej   wejść   do   wanny.   Kiedy   dziecko   znalazło   się   w   wodzie,   Carrie   z 

przyjemnością   spostrzegła,   że   Josh   skonsternowany   znów   marszczy   gniewnie   Czoło. 

Wreszcie odwrócił się i wyszedł z sypialni.

Josh, zamknąwszy za sobą drzwi, poczuł, że znów może oddychać. Jednak nie trwało 

to długo, bo jedno spojrzenie na odmieniony pokój zaparło mu dech w piersiach. Na każdym 

kroku wyczuwało się obecność Carrie. Gdziekolwiek spojrzał, widział ślad jej działalności. 

Zerknął na Tema, zobaczył, jak chłopiec zagląda do wielkiego garnka parującego na piecyku, 

i odgadł, że jego syn ma takie samo uczucie.

Tern   obejrzał   się   na   ojca   i   drgnął   w   poczuciu   winy,   jak   gdyby   wiedział,   że   nic 

powinien się cieszyć tym, co dla nich zrobiła Carrie.

Josh podszedł do kominka. Z lego, że palenisko nie zaczadzało już pokoju chmurami 

duszącego dymu, wywnioskował, iż Carrie kazała wyczyścić komin. Wbrew sobie usiadł na 

jednym z bujanych foteli ustawionych przed kominkiem i oparł się na pięknych poduszkach 

przywiązanych  do oparcia.  Napawa! się pięknym  wnętrzem i  odgłosami  dochodzącymi  z 

domu. Tem, ostrożnie i niepewnie, przycupnął w fotelu naprzeciwko.

Josh przymknął oczy i przez chwilę wydawało mu się, że jego życie wygląda lak, jak 

je   sobie   wyobrażał.   Słyszał   żonę   i   córkę   pluskające   się   w   wannie;   ich   beztroski   śmiech 

wypełniał dom i jego samego miłym ciepłem. Czuł zapach gulaszu gotującego się na wolnym 

ogniu i słyszał trzaskanie ognia. Kiedy otworzył oczy i spojrzał na syna siedzącego wygodnie 

w drugim fotelu, wiedział, że prawic spełniły się jego marzenia. Tak właśnie wyobrażał sobie 

życie, kiedy wysyłał list z prośbą o żonę umiejącą gotować, sprzątać i pracować na farmie. 

Chciał   zapewnić   dzieciom   szczęście   i   skłonny   był   poświęcić   w   tym   celu   swoje   własne. 

Wiedział jednak, że wszystko to było złudzeniem, że nie było prawdziwe i że nie będzie 

długo trwało.

Patrząc na Tema zorientował się, że dziecko prawie zasypia w fotelu. To on. Josh, 

będzie tulił dzieci i osuszał ich łzy, kiedy Carrie znudzi się rolą żony farmera i kiedy ich 

opuści.   To   on,   Josh,   będzie   musiał   spróbować   wytłumaczyć   dzieciom   sprawy   dorosłych, 

opowiedzieć im o ich egoizmie i samolubstwie; był pewien, że tym razem da sobie z tym radę 

równie dobrze, jak wówczas, kiedy opuściła ich matka Tema i Dallas.

Otworzyły   się   drzwi   sypialni   i   do   dużego   pokoju   weszła   Dallas   ubrana   w   białą 

bawełnianą koszulkę nocną, która bez najmniejszych wątpliwości jeszcze; dziś rano leżała na 

półce w sklepie. Josh poczuł nową falę gniewu. Już od bardzo dawna nie mógł sobie pozwolić 

na to, by kupić dzieciom cokolwiek.

background image

Jednak zapomniał o gniewie, gdy zobaczył Carrie. Wilgotne, splątane włosy spływały 

jej gęstą fala na plecy. Spod czerwonego, kaszmirowego szlafroczka wyglądała koszulka z 

różowego jedwabiu. Josh, patrząc na nią, musiał przełknąć ślinę; zacisnął dłonie na poręczach 

fotela, aż pobielały  mu kostki.  Oddałby duszę diabłu,  by móc  teraz  zsunąć jej  z ramion 

szlafroczek i całować tę białą, pachnąca świeżością szyję.

- Teraz - powiedziała Carrie trzymając w ręku dwa szylkretowe grzebienie - panowie 

mogą nam rozczesać włosy. - Przeniosła spojrzenie z Josha na jego syna i z powrotem i 

uśmiechnęła się, widząc wyraz ich twarzy.

- Ja nie mogę - zaprotestował Tem. - To babskie zajęcie.

Josh natychmiast uciszył syna.

- Nie rozumiem, dlaczego nie miałbyś rozczesać siostrze włosów.

Dallas uśmiechnięta  stanęła między kolanami brata, a Tem, mimo  protestu, zaczął 

delikatnie; rozdzielać wilgotne pasma.

Carrie   siała   w   drzwiach   i   ufnie   uśmiechnięta   do   Josha   trzymała   grzebień   w 

wyciągniętej ręce.

- Nic sądzę - zaczął Josh, ale przerwał, bo Tern natychmiast przestał czesać siostrę i 

spojrzał na ojca pytającym wzrokiem. Wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że jeśli ojciec nie 

będzie czesał babskich włosów. Tern również nie będzie tego robił. Josh, z jękiem podobnym 

do skargi zwierzęcia schwytanego w pułapkę, wyciągnął rękę po grzebień.

Szeroko   uśmiechnięta   Carrie   podeszła   do   męża,   podała   mu   grzebień   i   usiadła   na 

podłodze, między jego nogami. Od pierwszej chwili, kiedy dotknął jej włosów - uważając, by 

broń Boże nic dotknąć skóry - Carrie uświadomiła sobie dwie rzeczy: po pierwsze, poczuła, 

że powietrze między nimi aż drżało naładowane pożądaniem, a po drugie, zorientowała się, że 

Josh nic pierwszy raz rozczesywał wilgotne kobiece włosy. Robił to z ogromną wprawą, tak 

zręcznie i delikatnie przesuwał grzebieniem po mokrych kosmykach, że Carrie podejrzewała, 

iż w przeszłości miał dość często do czynienia z podobną sytuacją.

Odwróciła   leciutko   głowę   w   kierunku   Tema   i   zobaczyła,   że   chłopiec   uczy   się 

naśladując ruchy ojca.

W tej samej chwili Josh dotknął jej czoła. Carrie zapomniała o bożym świecie. Z 

zamkniętymi oczyma odchyliła głowę do tylu i całym ciałem chłonęła ciepło męża.

Odgarnął   jej   z   twarzy   mokry   kosmyk   i   dotknął   przy   tym   policzka   dziewczyny. 

Znieruchomieli oboje. Carrie lekko poruszyła głową, lak że w kąciku ust poczuła palce Josha. 

Siedzieli bez ruchu, tylko  Carrie drżała z emocji  na całym  ciele. Obróciła głowę jeszcze 

troszeczkę i kiedy opuszka palca znalazła się na jej wargach, pocałowała ją leciutko.

background image

Josh   przesunął   dłoń   dalej   i   dwoma   palcami   począł   obwodzić   zarys   jej   warg, 

Dziewczyna rozchyliła usta.

- Josh - szepnęła najcichszym westchnieniem.

Bardzo delikatnie przygryzła opuszki jego palców.

Josh zakrył jej usta ręką, a ona szczypała zębami i całowała wnętrze jego dłoni, wolno 

przesuwając usta do nadgarstka.

Pochylił się ku dziewczynie, wargami musnął czubek jej ucha. Carrie czuła na skórze 

ciepły oddech Josha; to było naprawdę cudowne uczucie.

- O rety! - wykrzyknęła Dallas, szeroko otwartym i oczyma wpatrzona w dorosłych.

Nagle znaleźli się na ziemi. Josh, jak rażony piorunem, chciał odskoczyć od Carrie, ale 

ona mu na to nie pozwoliła. Nie musiała używać siły, Wystarczyło, że odchyliła głowę na 

kolana męża, a Josh pospiesznie zajął się na powrót rozczesywaniem jej włosów.

Spojrzała na dzieci przypatrujące się im oczyma okrągłymi z wielkiego zdumienia j 

spróbowała wrócić do roli kochanej mamusi.

- Czasami mąż i żona - zaczęła tłumaczyć.

- Bądź cicho - przerwał jej Josh nieprzyjemnym tonem. - - Jest coś na kolację? Włosy 

masz już rozczesane. - Zerknął na Tema. - Skończyłeś czesać Dallas?

Tem,   ciągle   mrugając   z   niedowierzaniem,   przyglądał   się   im   obojgu.   Wiedział,   że 

właśnie   był   świadkiem   jakiegoś   ważnego   wydarzenia   ze   świata   dorosłych,   ale   nic   miał 

pojęcie, co miało ono oznaczać.

- Skończyłeś  już rozczesywać  włosy  swojej  siostrze?  - zapytał  Josh  podniesionym 

głosem i wreszcie wyrwał Tema z zamyślenia.

- Aaa, taak - odpowiedział Tern przenosząc wzrok z Carrie na ojca i z powrotem.

- Dobrze, więc możemy siadać do kolacji. - Z wprawą raz jeszcze przeczesał wilgotne 

włosy Carrie i oddal jej grzebień. - Możemy już jeść?

- Oczywiście - przyświadczyła Carrie ze słodkim uśmiechem.

Przystąpiła do podawania kolacji swojej rodzinie, jakby przez całe życie nie robiła nie 

innego. Podobnie jak poprzedniego wieczoru sama podtrzymywała konwersację przy stole, 

lecz dzisiaj było to znacznie łatwiejsze, bo dzieci zadawały jej mnóstwo pytań i nie kryły 

zainteresowania opowieściami o podróżach braci; okazywały wręcz entuzjazm. Po kolacji 

Carrie życzyła dzieciom dobrej nocy.

Dallas   ucałowała   ojca,   a   polem   bez   wahania   zarzuciła   Carrie   ramiona   na   szyję   i 

ucałowała ją także. Tern stal z rękoma w kieszeniach brudnych spodni i wyglądał, jakby 

przeżywał straszną rozterkę.

background image

- No już - burknął Josh i wskazał głową na Carrie, dając synowi pozwolenie, by ją po 

całował.

Tem, zawstydzony,  nachylił  się nad  dziewczyną  i szybko  cmoknął  ją  w  policzek. 

Trochę się zarumienił, ale jednocześnie nieświadomie uśmiechnął się do siebie, jakby był z 

siebie dumny, i czym prędzej umkną! po drabinie do łóżka.

Kiedy dzieci opuściły pokój, Josh w milczeniu wstał od stołu, podszedł do kominka i 

stanął zapatrzony w płomienie. Carrie w ciszy sprzątnęła ze stołu, składając brudne naczynia 

do miednicy. Nie miała pojęcia, jak się je myje, i nie miała też najmniejszej ochoty się tego 

uczyć. Lubiła piękno, a brudne naczynia nie miały z pięknem nic wspólnego. Odwróciła się 

do Josha.

- Chcesz wyjść na zewnątrz? - spytała.

- Po co? - zapytał Josh podejrzliwie. Ręce założył na piersiach, jak gdyby próbował się 

powstrzymać, żeby nie wybuchnąć gniewem.

- Żebyś mógł na mnie krzyczeć, oczywiście. Przecież widzę, że to twoje najgorętsze 

pragnienie od chwili powrotu do domu. I wcale ci nie przeszło w czasie kolacji, prawda? A 

może jednak zmieniłeś zdanie? Albo chcesz na mnie wrzeszczeć tutaj, w domu, żeby nasze 

dzieci mogły cię słyszeć?

- Moje dzieci.

- A więc jednak chcesz, żeby cię słyszały?

Josh chwycił dziewczynę za ramię i wyprowadził w chłodną, rozgwieżdżoną noc.

Carrie ruszyła w zacisze drzew, ale Josh nie poszedł za nią, więc odwróciła się z 

powrotem do niego i westchnęła.

- No, dobrze, jestem gotowa.

- Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko przed całym miastem - zaczął Josh.

- Wydaje   mi   się,   że   mieszkańcy   Eternity   mają   cię   raczej   za   najszczęśliwszego 

człowieka   na   ziemi,   ale   oczywiście   oni   nie   posiadają   tak   głębokiej   znajomości   mojego 

charakteru jak ty.

- Nie chodzi o twój charakter. Chodzi o to, że równie dobrze mogłabyś opowiedzieć 

każdemu z osobna o tym, jak nie potrafię zadbać o SWOJĄ rodzinę.

- Nigdy   jeszcze   nic   widziałam,   żeby   ktoś   kochał   swoje   dzieci   tak   mocno   jak   ty. 

Brakuje ci tylko pieniędzy. Ja osobiście wolę miłość niż pieniądze.

Josh nie wiedział, czy ma na nią krzyczeć, czy może powinien od razu skręcić jej kark. 

Bez względu na to, co do niej mówił, sprawiała wrażenie, że w ogóle go nie słucha i zupełnie 

nie rozumie. Zaczął jeszcze raz, spokojniejszym łonem.

background image

- Mężczyzna lubi mieć świadomość, że potrafi utrzymać swoją rodzinę, że jego żona... 

to znaczy jego...

- Tak, słucham. A kimże to jestem dla ciebie, jeżeli nic żoną?

Nic odpowiedział, stał w milczeniu. Carrie westchnęła.

- Dobrze, królu Joshua, wypełniłam zadanie numer jeden. Choć niezupełnie zgodnie z 

regułami, które ustaliłeś. Jakie jest zadanie numer dwa? Mam nadzieje, że wchodzą w grę 

tylko trzy życzenia?

Usłyszawszy taką głupotę, Josh naprawdę nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

- W   bajkach   zawsze   trzeba   spełnić   trzy   życzenia   -   wyjaśniła   Carrie.   -   Dziś   rano 

zostawiłeś mi listę prac, których nie byłby w stanic wykonać żaden śmiertelnik, ale ja sobie z 

nimi   poradziłam   -   przy   pomocy   karla   Titerlitury,   oczywiście.   Titerliturym   było   całe 

miasteczko Eternity. A teraz, panie, jakie jest twoje drugie życzenie.

Josh wreszcie zrozumiał.

- Jest tak, jak myślałem - zrobił niezadowoloną minę. - Tobie się wydaje, że całe życie 

to same przyjemności, a to co się tutaj dzieje, będzie milą historyjką do opowiadania twoim 

bogatym przyjaciołom, kiedy już. wrócisz do domu.

- A tobie się wydaje, że całe życic jest ponure.

Co   mani   zrobić,   żeby   cię   przekonać,   że   jestem   inna,   tuż   sądzisz?   -   przerwała   na 

chwile,   -   Nie,   nie,   posłuchaj.   Wiesz,   czego   nigdy   nie   mogłam   zrozumieć   w   bajce   o 

Titerliturym? Nie mogłam pojąć, dlaczego młynarzówna chciała poślubił króla. Przecież król 

powiedział, że jeśli nic będzie potrafiła prząść złota ze słomy, zetnie jej głowę. Nic potrafiłam 

zrozumieć, jak mogłaby być szczęśliwa, skoro musiała wyjść za mąż za takiego tyrana.

- Właśnie usiłuję ci wytłumaczyć, że szczęście to bajka - powiedział Josh ponurym 

tonem.

- Nie   wierzę!   -   krzyknęła   Carrie.   -   I   zamierzam   znaleźć   szczęście.   Błagani   o 

wybaczenie, panie Greene, za len straszliwy podstęp, dzięki któremu wyszłam za pana za 

mąż. Ponieważ, jak się wydaje, najważniejszą wartością w pańskim życiu są pieniądze, być 

może to, co wydałam na pana dom, częściowo zrekompensuje mój postępek. Teraz, jeśli pan 

pozwoli, muszę się spakować.

Ruszyła do domu, ale Josh chwycił ją za ramię.

- Jest środek nocy, nie możesz nigdzie iść.

- Owszem, mogę. Jeśli zechce mi pan pożyczyć swoją chabet ę, pojadę do miasta. Z 

pewnością po tym. ile pieniędzy tam dzisiaj wydałam, ktoś zaoferuje mi nocleg. I pomyśl 

tylko, panie, o satysfakcji, jaką będziesz miał mówiąc dzieciom, że odeszłam. Będziesz mógł 

background image

im dać tak upragnioną lekcję na temat kobiecej perfidii.

- Carrie - zaczął Josh wyciągając do niej rękę.

- Och,   więc   nawet   zna   pan  moje   imię!   Nie  miałam   pojęcia,   że   spotkał   mnie   taki 

zaszczyt. Sądziłam, że nazwisko Montgomery, co wszystko, co panu o mnie wiadomo, i że 

nic   więcej   nie   chciał   pan   wiedzieć.   Wystarczyło   samo   nazwisko.   No   i   oczywiście   mój 

wygląd.

Kiedy Carrie wmaszerowała  na ganek i zamaszyście  otworzyła  drzwi, powitały ją 

dwie białe twarzyczki o wystraszonych oczach. Było jasne, ze dzieci słyszały wszystko, co 

zostało powiedziane na zewnątrz.

- Chyba  nie wyjedziesz, prawda? - spytała  Dallas z pobladłą twarzyczką  i głosem 

przepełnionym łzami.

Carrie zerknęła na Josha i ujrzała na jego twarzy wymuszony uśmiech, który miał 

oznaczać „przecież wam mówiłem”. Poczuła, że przyniosłoby jej ogromną ulgę, gdyby mogła 

mu   zetrzeć   Z   twarzy   ten   uśmiech,   najlepiej   kijem   do   golfa.   I   w   tej   właśnie   chwili 

zdecydowała się powiedzieć dzieciom prawdę. Często myślała, że dorośli przerażają dzieci 

mówiąc im, że są rzeczy, których nic potrafią zrozumieć, bo są na to za małe, choć to przecież 

niewiedzy budzi strach, a nie świadomość.

- Chodźcie i usiądźcie tutaj, chcę wam wszystko powiedzieć.

Dokładnie  tak  jak przewidywała,  Josh  zaczął protestować,  ale  napadła na niego  z 

furią:

- Czy ci się to podoba, czy nie, prawnie jestem członkiem tej rodziny!

Dzieci siadły przy stole, poważne i spokojne, a Carrie opowiedziała im wszystko o 

tym, dlaczego i jak znalazła się w ich domu.

- Zakochałaś się w nas z fotografii? - spytała Dallas.

- Tak - odpowiedziała Carrie. - Tak właśnie było. Ale teraz muszę wyjechać, bo wasz 

tata się boi, że jeśli zostanę tu dłużej, a potem naprawdę wyjadę, to bardzo was zranię, a on 

tego nie chce.

- Naprawdę   nas   opuścisz?   -   zapytał   Tem   poważnym   tonem,   ale   gdzieś   w   głębi 

pobrzmiewały nutki dziecinnego strachu.

- Jeżeli   wasz   tatuś   i   ja   się   nie   pokochamy,   to   chyba   będę   musiała.   Przyznaję,   że 

użyłam dość brzydkiego podstępu, żeby zostać jego żoną, i teraz się na mnie za to bardzo 

gniewa.

Z oczu Dallas popłynęły łzy.

- Tatusiu, nie gniewaj się!

background image

Carrie wzięła dziecko na kolana i przytuliła do siebie czule.

- Nie możesz winić swojego tatusia. On prawdopodobnie ma rację. Mogłoby mi się 

znudzić   życie   w   takim   małym   miasteczku.   Widzisz,   jestem   przyzwyczajona   do   dużego 

towarzystwa, do tańców i zabaw. - Kłamała, ale wiedziała, że robi to w szlachetnym celu. Nie 

mogła przecież opuścić dzieci i zostawić je w przekonaniu, że jej wyjazd nastąpił z winy ich 

ojca. Lepiej, żeby dzieci poczuły niechęć do niej niż do własnego rodzica.

Kiedy   Dallas   przytuliła   się   do   Carrie,   Josh   odwrócił   wzrok.   Ta   pięcioletnia 

dziewczynka była wciąż jeszcze bardzo małym dzieckiem, mimo że czasem zachowywała się 

bardzo dorośle.

- Możesz z nami zostać jeszcze tydzień, a my nie będziemy płakali, kiedy wyjedziesz - 

powiedział.

Tem, po raz pierwszy nie pytając wzrokiem ojca o pozwolenie.

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na chłopca.

- Nie wydaje mi się... - zaczął Josh.

- Niech zostanie! - krzyknął Tem i widać było, że niewiele brakuje, aby się rozpłakał.

W końcu odezwała się Carrie:

- Temmie - powiedziała łagodnym głosem.

- To naprawdę miłe, że tak mnie polubiłeś.

Zapewne masz nadzieję, iż może zostanę. Ale niestety, nie. Mogłabym zostać tylko 

wtedy, gdy bym się zakochała w twoim tacie, a mogę ci przyrzec, że tak się nic stanie. Dość 

głupio sądzi łam, że patrząc na fotografię waszego taty wiem, jaki on jest, ale się pomyliłam. 

Wasz   tata   jest   wszystkowiedzącym,   zadufanym   w   sobie   mądralą,   bez   odrobiny   poczucia 

humoru i nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła się zakochać w kimś takim jak on.

Josh patrzył przerażony na Carrie wygłaszającą przemówienie na jego temat, podczas 

kiedy jego własne dzieci przyglądały mu się, jak gdyby rozważały jej opinię.

- Kiedyś tata był inny - odezwał się poważnym głosem Tem. - Ale od kiedy mama...

- Dosyć - przerwał mu Josh ostrym tonem.

- Zostań! - błagała Dallas. - Proszę cię, zostań. Jak tylko przyjechałaś, zrobiło się tak 

miło!

Carrie, tuląc dziewczynkę, musiała szybko zamrugać powiekami, żeby powstrzymać 

łzy. Może to te dzieci pokochała patrząc na fotografię? Były dokładnie takie, jak je sobie 

wyobrażała. Zdawała sobie sprawę, że skoro pokochała je tak mocno w ciągu zaledwie dwóch 

dni, nie zniesie rozstania, jeżeli tu zostanie przez cały długi tydzień.

- Lepiej będzie, jeśli wyjadę od razu - powiedziała cicho.

background image

- Głosujmy - zaproponował Tem, tym razem jednak spojrzał na ojca, czekając na jego 

przyzwolenie.

Josh zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu kiwnięciem głowy wyraził zgodę.

Carrie   była   pewna,   że   głosowanie   zakończy   się   remisem   -   dwie   osoby   za   jej 

pozostaniem i dwie za wyjazdem,  ale kiedy Tern zapytał,  kto głosuje za tym,  by Carrie 

została tak długo, jak będzie mogła, i obie dziecięce rączki wystrzeliły w górę. Josh także 

wolno podniósł rękę.

Carrie spojrzała na niego pytająco.

- Chcę, żeby moje dzieci były szczęśliwe - wyjaśnił miękko - nawet jeśli ma to trwać 

tylko kilka dni.

Carrie westchnęła, bo czuła, że popełnia wielki błąd. Kochała te dzieci i w ciągu kilku 

następnych  dni pokocha je jeszcze bardziej. Nic miała pojęcia, jak zdoła je kiedykolwiek 

opuścić.

- Czasami dyliżans się spóźnia - powiedział Tem z nadzieją w głosie.

Carrie uśmiechnęła się, sięgnęła przez stół i wzięła jego rączki w swoje dłonie.

„Tak - pomyślała - kto przewidzi, co się może wydarzyć w ciągu całego tygodnia?”

- Dobrze - powiedziała w końcu. - Zostanę tak długo, jak będę mogła.

background image

7

- Jak ludzie się zakochują? - spytała Dallas brata.

Był  wczesny  ranek.  Od   przyjazdu   Carrie   Josh  codziennie   próbował  się  ułożyć  na 

wąskim łóżeczku Dallas, ale skarżył się, że córka strasznie się wierci.

Tego   dnia   wstał   wcześnie   i   poszedł   rąbać   drzewo,   żeby  Carrie   mogła   na   nowym 

piecyku przyrządzić śniadanie. Dallas słyszała ojca mruczącego, że sama myśl o gotującej 

Carrie zakrawa na niezły dowcip, ale nie słyszała, żeby się śmiał.

- Nie wiem - odparł Tem, ale poświęcił tej myśli nieco uwagi. - Chyba mężczyzna 

przynosi kobiecie kwiaty, potem trzymają się za ręce, a potem się żenią. Więcej nie wiem.

- Może byśmy kogoś spytali? Na przykład ciocię Alice?

- Nic wydaje mi się, żeby wujek Hiram był w niej zakochany - sprzeciwił się Tern, a 

Dallas pokiwała zgodnie głową. Zupełnie nie można było sobie wyobrazić wujka Hirama 

zakochanego.

Tem cicho wstał z łóżka. Założy!  przybrudzone codzienne ubranie, potem pomógł 

Dallas ubrać się w prostą, zniszczoną sukienkę brązowego koloru i oboje zeszli po drabinie na 

dół.

Stojąc na uboczu obserwowali, jak ich ojciec i Carrie przygotowują śniadanie. Tem 

wiedział,   że   Dallas   była   za   mała,   żeby   rozumieć,   co   się   dzieje,   a   przy   tym   zbyt   zajęta 

dotykaniem róż na tapecie, by przywiązywać wagę do czegoś innego, ale on zwracał uwagę 

na wszystko, co działo się między ojcem a Carrie.

A tymczasem ojciec i Carrie prychali na siebie i warczeli, jak pies z kotem.

Josh oznajmił, że Carrie zupełnie nie umie gotować i choć - licho wie po co - kupiła 

nowy piecyk za pieniądze swojego bogatego tatusia, zupełnie nie wie, do czego on służy. 

Wtedy Carrie odpowiedziała, że gdyby Josh miał choć trochę przyzwoitości, nauczyłby ją 

gotować.

Tem niemal jęknął z rozpaczy. Jeśliby ktoś spytał go o zdanie, powiedziałby, że ojciec 

jest najgorszym kucharzem na całej kuli ziemskiej. Kiedyś tata wstawił jajka na miękko i 

wyszedł nakarmić konie. Po powrocie odkrył, że potłukł jajka wrzucając je do garnka i w ten 

sposób mieli na śniadanie wstrętną białą mazie.

Gdyby nie kobiety z miasta i ciocia Alice - litujące się nad dziećmi, które chudły z 

dnia na dzień - mogłyby umrzeć z głodu na długo przed przyjazdem Carrie.

A teraz Carrie prosiła tatę, żeby nauczył ją gotować! Tern oczekiwał, iż ojciec powie 

prawdę - że wie o gotowaniu nie więcej niż ona, ale Josh nic powiedział prawdy. Powiedział 

background image

natomiast, że on jej nie pyta, jak pracować na farmie, więc ona również nie powinna pytać 

jego, jak ma wykonywać swoją pracę. Mówił też, że zgodnie z listem, który od niej otrzymał, 

i ona wie podobno wszystko o gotowaniu. Wspomniał również, że zamierzał przyprowadzić 

do domu kozła, a Carrie miałaby go zarżnąć i przyrządzić. Tern wiedział, że tatuś nie ma 

pojęcia, co trzeba zrobić z kozłem, żeby w efekcie nadawał się do jedzenia.

Ale   to,   co   mówił,   brzmiało   tak,   jakby   ojciec   wiedział   wszystko   o   kozłach   i   o 

wszystkim innym na farmie.

Carrie się zezłościła i powiedziała Joshowi, że jest idiotą i że ma go dosyć. Na to Josh 

dodał, że myślał także o kupieniu kilku królików, by jego żona mogła je dla niego udusić.

W   końcu   zrobili   na   śniadanie   owsiankę   i   jajka   na   bekonie.   Owsianka   była   nie 

dogotowana, pływały w niej zupełnie suche płatki; bekon pół surowy, pół zwęglony, a jajka 

tak spieczone, że Tern mógłby używać żółtek zamiast krążków do hokeja.

Dzieci siedziały przy stole dziobiąc jedzenie bez przekonania, a Josh wykładał Carrie 

swoje poglądy na temat prawdziwego śniadania i porównywa! własne oczekiwania z tym, co 

stało na stole. Na koniec stwierdził, że takie śniadanie po prostu nic nadaje się do jedzenia.

Wówczas Tem porozumiewawczo trącił Dallas pod stołem i oboje zaczęli pałaszować, 

jakby umierali z głodu, a jedzenie było wyjątkowo smaczne W pewnym momencie Dallas 

zaczęła się skarżyć, że owsianka jej nie smakuje, ale Tem wsypał do talerza trzy łyżki cukru i 

w ten sposób uciszył narzekania.

Po śniadaniu - najdłuższym posiłku w życiu Tema - Josh wsadził kapelusz na głowę i 

kazał   dzieciom   przygotować   się   do   wyjścia   w   pole.   Dallas   wydłużyła   się   twarzyczka. 

Dziewczynka   powiedziała,   że   wolałaby   zostać   z   Carrie,   bo   Carrie   niedługo   wyjedzie,   a 

dopóki jest, Dallas chciałaby być z nią. Tem spostrzegł, że sprawiło to ojcu przykrość, więc 

głośno obwieścił, że chce iść z nim i że nie może się już doczekać, kiedy zacznie szukać 

szkodników w kukurydzy i okopywać rzepę.

Josh spojrzał gniewnie i zdecydował, że Tem również ma zostać z Carrie. Chłopiec 

zaprotestował,   ale   Josh   powiedział,   że   nie   chce   i   nie   potrzebuje   pomocy   syna,   a   polem 

wyszedł z domu trzaskając za sobą drzwiami.

- Co za wspaniały, pogodny towarzysz na życiowej drodze - powiedziała Carrie. - Jaka 

to przyjemność z nim przebywać.

- Kiedy mama... - zaczęła Dallas.

Tem kopnął ją w kostkę i dziewczynka zamknęła buzię. Ojciec wiele razy powtarzał 

im, że nie wolno nikomu opowiadać o przeszłości, ale dziecku tak małemu jak Dallas trudno 

było o tym ciągle pamiętać. Tent wiedział, że ich ojciec nie zawsze był taki jak teraz, że 

background image

kiedyś czuł się naprawdę szczęśliwy. Chłopiec pamiętał, jak biegł w otwarte ramiona tatusia i 

jak się z nim śmiał, jak ojciec zabierał dzieci po zakupy, do cyrku i do teatru. Pamiętał też, że 

ojciec w szczególny sposób zwracał się do matki. Właściwie to pamiętał, że ojciec zwracał się 

w   taki   sposób   do   wszystkich   kobiet.   Mama   mawiała,   że   Josh   jest   prawdziwym   lwem 

salonowym i że potrafi oczarować każdą kobietę. Jednak Carrie najwyraźniej nic uważała 

jego ojca za czarującego.

Josh traktował Carrie zupełnie inaczej niż tamte wszystkie kobiety. Zwracał się do niej 

z tłumioną nienawiścią. Chociaż, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, Tern wcale nie był 

pewien, czyjego ojciec rzeczywiście nienawidzi Carrie. Po pierwsze, jak można było w ogóle 

nienawidzieć Carrie? Tem był pewien, że - obok jego matki - Carrie była  najpiękniejszą 

kobietą na świecie. A po drugie, była przecież wesoła i zajmująca; dzięki niej wszyscy się 

uśmiechali. Nie można było nienawidzić Carrie.

A poza tym  i to, jak zachowywał  się ojciec, kiedy znalazł się zbyt blisko Carrie. 

Trzykrotnie tego ranka Tern był absolutnie pewien, że widział, jak twarz ojca czerwienieje, 

kiedy Carrie pochyla się nad nim albo zbliża się do niego, I za każdym razem, kiedy Josh się 

czerwienił, mówił Carrie coś nieprzyjemnego. Nawet źle się wyrażał o jej kudłatym piesku.

Było też coś dziwnego w tym, jak ojciec patrzył na Carrie. Zawsze, kiedy odwracała 

się tyłem do niego, Josh śledził ją wzrokiem. A gdy tego ranka wszedł do sypialni by wyjąć 

czystą koszulę z komody kupionej przez Carrie, zajrzał do jednej z szuflad i po prostu stał nad 

nią, zapatrzony w jej wnętrze. Potem wyciągnął rękę i leciutko czegoś dotknął. Miał bardzo 

dziwny wyraz twarzy, zupełnie jak wtedy, kiedy zranił się w nogę i twierdził, że wcale go to 

nie boli, chociaż bardzo bolało. Kiedy ojciec wyszedł z sypialni, Tem wślizgnął się do pokoju 

i   zajrzał   do   szuflady.   Była   tam   tylko   nocna   koszula   Carrie,   ta,   którą   miała   na   sobie 

poprzedniego wieczoru, wtedy gdy Josh rozczesywał jej włosy, a ona całowała wnętrze jego 

dłoni.

Wszystko   to   było   dla   Tema   zupełnie   niezrozumiałe,   Zdawałoby   się,   że   ojciec 

nienawidzi Carrie, ale z całą pewnością wcale tak nie było. Najwyraźniej lubił na nią patrzeć i 

wieczorami słuchać jej opowiadań o podróżach braci. Lubił też przecież być blisko niej. Tem 

zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego ojciec mówi Carrie takie nieprzyjemne rzeczy.

Jeśli chodzi o Carrie,  to Tern jej  także nie rozumiał.  W słowach nie pozostawała 

Joshowi dłużna, ale z drugiej strony... Tern widział, jak podniosła koszulę jego ojca i jak ją do 

siebie przytuliła. Miał wrażenie, że zobaczył w oczach Carrie łzy, choć nie był tego taki 

całkiem pewien.

- Co będziemy dziś robić? - zapytała Carrie. - Macie ochotę wybrać się na ryby?

background image

Tem powiódł wzrokiem po kuchni. Na kredensie piętrzyła się wielka sterta brudnych 

naczyń, podłoga była zabłocona, w kącie leżała kupka ubrań do prania. Poza tym należało 

nakarmić zwierzęta.

Nic   miał   absolutnej   pewności,   ale   odnosił   wrażenie,   że   Carrie   powinna   się   tym 

wszystkim   zająć.   Ciocia   Alice   była   przecież   żoną   i   nie   robiła   nic   innego,   tylko   ciągle 

sprzątała. Zawsze dużo mówiła o tym, że kobieta powinna być dumna z wyglądu swojego 

domu. Odchrząknął niepewnie.

- Mogę ci pokazać, jak się myje naczynia - zaproponował.

- Jestem   pewna,   że   dałabym   sobie   z   tym   radę,   gdybym   rzeczywiście   musiała   - 

uśmiechnęła się Carrie - ale naprawdę nie mam najmniejszej ochoty na zmywanie naczyń. 

Nie rób takiej przestraszonej miny, Tem. Wszystko będzie dobrze. Najęłam w miasteczku 

kobietę, która ma tutaj posprzątać.

Tem spróbował jeszcze raz:

- A czy to nie ty powinnaś pozmywać naczynia?

- Jestem  pewna, że twój  tata też  tak uważa.  Ale jestem też  całkowicie  pewna, że 

mogłabym cały tydzień nie robić nic innego tylko czyścić i szorować, a on i tak byłby ze mnie 

niezadowolony. Jeżeli ktoś chce mieć do kogoś pretensje, zawsze znajdzie powód. A poza 

tym,   jeśli   mam   być:   z   tobą   i   Dallas   kilka   dni,   to   wolę   raczej   iść   na   ryby,   niż   zmywać 

naczynia. - Przyjrzała się chłopcu, który rozważał jej słowa. - Tem ty sam zdecyduj. Jeśli 

wolisz zostać tutaj i sprzątać, zostaniemy. Jeśli wolisz łowić ryby, pójdziemy na ryby.

- Tem - jęknęła Dallas błagalnie. Bardzo chciała, by pozwolił im spędzić dzień na 

wesołej zabawie.

Tem wiedział, że powinien  wybrać  sprzątanie, bo tata z pewnością by sobie tego 

życzył i najwyraźniej uważał utrzymywanie porządku za najważniejszy z obowiązków żony. 

Zastanawiał się jednak, czy Carrie przypadkiem  nie ma racji. Czy ojciec  będzie się czuł 

szczęśliwy, jeśli zastanie dom wysprzątany do czysta? Wczoraj wieczorem wrócili do domu 

przepełnionego światłem,  do domu o ścianach pokrytych  różanymi  tapetami  - a mimo to 

ojciec   utyskiwał   niezadowolony.   Tem   pomyślał,   że   pewnie   i   dzisiaj   czysta   podłoga   nie 

przywoła na jego twarz uśmiechu.

- Idziemy na ryby - oznajmił stanowczo.

Dallas zaczęła podskakiwać z radości, a Kichuś skakał razem z nią.

W miarę jak mijał dzień. Tem próbował zapomnieć o problemach między jego ojcem 

a Carrie, ale wraz z upływem godzin myślał o nich coraz więcej. Może Carrie nie umiała 

gotować, ale z pewnością świetnie radziła sobie w innych sytuacjach.

background image

Zabrała dzieci do stajni - do rudery, którą lata nazywał stajnią, co zawsze bardzo 

śmieszyło wujka Hirama - pokazała im swoje kufry.

Kiedy zaczęła je otwierać, dzieci miały wrażenie, że oglądają skarby Alladyna. Ponad 

godzinę szukali wędek - prawdziwego cudeńka ręcznej roboty - przywiezionych  prosto z 

Anglii, jak wyjaśniła Carrie. Bez pytania wiedzieli, że były one prezentem od któregoś z 

braci.

W końcu pozamykali kufry i ruszyli nad potok. Carrie tak świetnie łapała ryby, że 

Tern   nie   wierzył   własnym   oczom.   Zdawała   się   intuicyjnie   odgadywać,   gdzie   się   zaczaił 

pstrąg, i zupełnie się nie bała zakładać rosówki na haczyk.  A przy tym,  przez cały czas 

opowiadała zapierające dech w piersiach historie o połowach na morzu, o homarach i innych 

dziwnych stworach.

- Z mamą jedliśmy homary - powiedziała Dallas i aż wrzasnęła, kiedy Tem walnął ją 

w ramię.

- Ni wolno wam mówić o mamie? - zapytała Carrie.

Dallas, zmrożona ostrzegawczym spojrzeniem Tema, tylko potrząsnęła głową.

- Kiedy myślicie o mamie, jest wam smutno?

- Nie smutno - zaczęła Dallas, ale umilkła zgaszona spojrzeniem brata.

- Bardzo smutno - poprawił chłopiec swoją  gadatliwą siostrę. - Może dlatego tata 

mówi ci takie niemiłe rzeczy.

Carrie pokiwała głową. Może rzeczywiście Josh uważał, że nikt nie zastąpi dzieciom 

ich prawdziwej maiki.

- Już późno - powiedziała - powinniśmy wrócić na obiad.

- Tata   nie   wziął   ze   sobą   żadnego   jedzenia   -   przypomniała   sobie   Dallas.   -   Będzie 

bardzo głodny.

- Zobaczymy, co nam przygotowała pani Emmerling, to będziecie mogli zanieść tacie 

kanapki.

Dom   zastali   tak   samo   brudny,   jak   zostawili.   Kobieta,   którą   Carrie   wynajęła   do 

pomocy, jeszcze nie przyszła, a Tem zastanawiał się, czy w ogóle się zjawi. Jeżeli tata wróci 

do brudnego domu, to będzie zły.  W dodatku będzie też głodny, a nie zastanie w domu 

kolacji.

- Tem - odezwała się Carrie z uśmiechem - nie bądź taki smutny. To nie koniec świata. 

Mogę sama przygotować coś do jedzenia dla twojego taty. Zrobię mu kanapki z jajecznicą. - 

Podeszła do piecyka.

Tem zatkał siostrze usta dłonią i zdusił jej głośny jęk.

background image

- Tatuś na pewno się ucieszy - powiedział, a kiedy Carrie spojrzała na dzieci, oboje 

uśmiechali się do niej anielsko.

Podczas   gdy   Carrie   smażyła   jajka,   Tern   włożył   do   torby   kilka   puszek   i   słoik   z 

marynatą. Potem we trójkę wraz z Kichusiem wyruszyli w pole, gdzie Josh spędzał całe dnie. 

Po drodze Dallas szczebiotała bez ustanku, zadając Carrie tysiące pytań na temat morza, Chin 

i jej braci, wiec Tem miał czas, żeby pomyśleć. A dokładnie rzecz biorąc - pomarzyć.

Wyobraził   sobie,   jak   Carrie   podaje   łacie   kanapkę.   Tata   powinien   powiedzieć,   że 

kanapka jest bardzo smaczna. Potem doda, że będzie kochał Carrie do końca życia, i poprosi 

ją, żeby została z nim na zawsze. Carrie powinna powiedzieć „lak” i wtedy staną się rodziną. 

Dzięki Carrie tata będzie się śmiał jak dawniej i wszyscy będą szczęśliwi. Jedynym problem, 

jaki widział Tem, to co zrobić z brudnymi naczyniami, których Carrie nie chciała zmywać. 

No i jeszcze była sprawa jej gotowania, które pozostawiało wiele do życzenia. Tem nie miał 

pojęcia,   co   z   tym   wszystkim   zrobić.   Szczerze   mówiąc,   myśl   o   gotowaniu   przez   Carrie 

sprawiała, że sny o przyszłości były trochę mniej różowe.

Marzenia całkowicie straciły różowy kolor, kiedy Carrie zobaczyła poletko, na którym 

Josh pracował od świtu do nocy.

Tem   widział   pola   wujka   Hirama   i   wiedział,   że   wyglądały   jak   żywcem   wyjęte   z 

podręcznika, ale choć na polu Josha pełno było szkodników i chwastów, choć jedne kolby 

kukurydzy wyrastały wysoko, a inne tuż nad ziemią, Tern zawsze był dumny ze swojego ojca.

Carrie obrzuciła pole jednym szybkim spojrzeniem i zaczęła się histerycznie śmiać. 

Tern   był   już   przyzwyczajony,   że   Carrie   umiała   się   cieszyć   ze   wszystkiego,   ale   tata 

najwyraźniej jeszcze tego nie rozumiał. Tem zauważył, że kiedy Carrie się roześmiała, ojciec 

bardzo się złościł, a potem zrobił się jeszcze bardziej zły, kiedy Carrie mu powiedziała, że jest 

równic kiepskim farmerem jak ona gospodynią.

Porównując stan, w jakim Carrie zostawiła dom, i widok ojcowskiego pola kukurydzy. 

Tern musiał przyznać, że Carrie ma rację.

Jednak ojciec  najwyraźniej  nie widział  w tym  wszystkim  żadnej racji ani niczego 

śmiesznego. Właściwie, im bardziej Carrie się śmiała, tym bardziej ojcu pogarszał się humor. 

Roześmiał się dopiero wtedy, gdy wbił zęby w kanapkę i natrafił na spory kawałek skorupki z 

jajka. Najwyraźniej uznał to za bardzo zabawne.

Wówczas   Carrie   odwróciła   się   i   ruszyła   z   powrotem   do   domu,   a   Kichuś   z.   furią 

obszczekiwał Josha, jakby rozumiał, że ten człowiek właśnie rozgniewał jego panią.

A Carrie była teraz tak samo zła, jak przedtem ojciec.

Tern i Dallas przez, chwilę stali w miejscu, nie wiedząc, czy mają zostać z ojcem, czy 

background image

raczej iść za Carrie.

- Najwyraźniej lubicie ją bardziej niż mnie, więc idźcie z nią - Josh nakazał dzieciom i 

wrócił na pole.

Dallas zalała się łzami; Tem wziął ją za rękę i ruszyli w stronę domu.

Kiedy dotarli na miejsce, Carrie wpadła do sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi, a 

dzieci nie miały wątpliwości, że dochodził zza nich jej płacz.

Dzięki   Bogu.   pani   Emmerling   już   przyszła.   Krzątała   się   po   domu,   sprzątała   i 

gotowała.

Dallas poszła się bawić przed dom zabierając ze sobą nową lalkę i Kichusia, a Tern 

usiadł w bujanym fotelu przed kominkiem. Pani Emmerling robiła coś koło kuchni, zamiatała 

i ścierała kurz, a Tern siedział w fotelu i myślał. Po dłuższej chwili pani Emmerling usiadła 

naprzeciw niego i zaczęła cerować koszulę.

- Wyglądasz, jakby coś cię gnębiło - odezwała się cicho. - Może mogłabym  ci w 

czymś pomóc?

Tern, chociaż nie znał tej kobiety ale polubi! ją. Była miła, gruba, miała czerwoną 

twarz i zniszczone dłonie. Jednak potrząsnął głową.

- Jesteś pewien? Mam ośmioro dzieci i trochę się znam na ich kłopotach.

- Jak to jest... że ludzie się kochają? - nie wytrzymał Tem.

Pani Emmerling przez chwilę cerowała w skupieniu.

- Dlaczego o to pytasz?

Tem zamrugał gwałtownie. Nie chciał płakać. Nie będzie płakał.

- Carrie nie chce z nami zostać, jeśli tata jej nie pokocha, a tata nie chce jej pokochać, 

bo ona nie umie gotować. Mogłaby ją pani nauczyć gotować?

- Gotowanie nie ma nic wspólnego z miłością - uśmiechnęła się pani Emmerling. - 

Jeśli żona umie dobrze gotować, to mąż jest bardzo zadowolony, ale nie sądzę, żeby któryś 

mężczyzna zwracał na to uwagę, zanim poprosi kobietę o rękę. A jeśli rzeczywiście akurat to 

jest   dla   mego   najważniejsze,   to   nie   jest   człowiekiem,   za   którego   jakakolwiek   kobieta 

chciałaby wyjść za mąż. Każda kobieta szuka towarzysza życia, dla którego ważna będzie ona 

sama, a nie jej ciasto z jabłkami.

Tein nic nie zrozumiał i twarz jego wyrażała całkowite zagubienie.

- Jeśli  twój  tata nie  zakochał się w  takiej ślicznej  dziewuszce  jak Carrie,  to musi 

chodzić o coś innego.

Może mi powiesz, co się dzieje!

Tern opowiedział wszystko najlepiej jak potrafi!, choć przecież sam, tak naprawdę, 

background image

niewiele rozumiał. Powiedział, że jego ojciec chciał się ożenić z kobietą, która potrafiłaby dać 

sobie radę na farmie, a tu przyjechała Carrie i tata był bardzo rozgniewany.

- Wasz tatuś chciał kogoś, kto by mu pomógł zająć się wami - powiedziała łagodnie 

pani Emmerling.

- Tak - zgodził się Tem ochoczo - a Carrie naprawdę się nami zajmuje. Opowiada nam 

różne historie i rozśmiesza nas i świetnie łowi ryby. Ale... - Tern utkwił wzrok w czubkach 

swoich butów.

- Ale co?

- Ale śmiała się z taty pola.

Pani Emmerling ściągnęła usta. Każdy mieszkaniec Eternity w skrytości ducha śmiał 

się z upraw Josha. Nikt w okolicy nie widział nigdy kogoś, kto by pracował tak ciężko, i przy 

tym osiągał tak nikle rezultaty jak Joshua Greene, który ze wszystkich sił starał się stworzyć 

swoim dzieciom prawdziwy dom.

Pani Emmerling rozejrzała się po wnętrzu, które jeszcze wczoraj było żałosną ruderą, 

a dzisiaj jaśniało czystością i emanowało ciepłem. Bez wątpienia duma Josha srogo ucierpiała 

z powodu Carrie. Dziewczyna ledwie przyjechała i w ciągu jednego dnia dokonała tego, o co 

Josh - ciągle bez skutku - walczył od miesięcy.

Pani Emmerling osobiście nie widziała szansy, by Josh i Carrie mogli być razem. 

Doświadczenie podpowiadało jej, że mężczyźni nie lubią kobiet, które prześcigają ich we 

wszystkim.   Popatrzyła   na   Tema   smutnym   wzrokiem.   Wszyscy   mieszkańcy   Eternity 

współczuli   tym   biednym   półsierotom.   Każda   niezamężna   kobieta   od   czasu   do   czasu 

próbowała   zastawiać   sidła   na   przystojnego   Josha,   ale   żadnej   się   nic   udało.   Wszystko 

wskazywało na to, że rozwinęła się w nim jakaś awersja do kobiet - w każdym razie do 

kobiet, które chciały się za niego wydać.

I oto Josh został ożeniony z żywą, wesołą panną Carrie, która głośno się śmiała z jego 

upraw kukurydzy.

- Widzisz, Tern - zaczęła pani Emmerling - kiedy dwoje ludzi zostaje małżeństwem, 

każde   z   nich   powinno   uważać,   że   to   drugie   jest   najwspanialszą   osobą   na   świecie.   W 

rzeczywistości mogą być zupełnie zwykłymi ludźmi, ale musi im się wydawać, że to drugie 

może... może przenosić góry, zatrzymać słońce i robić inne takie rzeczy.

Tern patrzył na nią jak na osobę niespełna rozumu; nic docierało do niego ani jedno 

słowo.

- Twój tata chce, by Carrie sądziła, że jest naprawdę wspaniały, że jest najlepszym, 

najodważniejszym i najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Chce, żeby Carrie...

background image

- Ale przecież on taki jest.

- To prawda - uśmiechnęła się pani Emmerling.

- Ale Carrie tego nie widzi. Widzi natomiast, że... że twój ojciec nie jest tak dobrym 

farmerem, jak powiedzmy twój wujek Hiram.

- Nikt nic potrafi uprawiać kukurydzy tak dobrze jak on - mruknął Tem. Tylko że, jeśli 

wujek Hiram miałby być przykładem tego. jaki powinien być mężczyzna, to już lepiej, że tata 

jest złym farmerem.

- No właśnie. Obawiam się, że Carrie wic, iż twój tata nie jest dobrym farmerem, a 

twój tata wie o tym. że ona to wie.

- Myśli pani, że Carrie zakocha się w wujku Hi ramie?

Pani Emmerling wydala z siebie dziwny dźwięk.

- Nie, nic sądzę.

Tern nadal nie nic rozumiał.

- Ale Carrie nie lubiła taty już wcześniej, zanim zobaczyła jego pole. Myślę, że Carrie 

najpierw tatę lubiła, ale tata nie lubił jej. Powiedział, że nie będzie potrafiła nas wyżywić ani 

uprać naszych ubrań.

- No właśnie, dokładnie o to chodzi. Twój tata nic uważa Carrie za najwspanialszą 

osobę na świecie, tak samo jak ona jego. Jeśli to się nie zmieni, nigdy się nie pokochają.

Tem milczał przez chwilę.

- A co z brudnymi naczyniami?

Pani Emmerling roześmiała się głośno.

- Jeśli twój tata pokocha Carrie, to pewnie sam zacznie zmywać naczynia. i będzie mu 

naprawdę smakowało wszystko, co ona ugotuje.

- Nawet jajecznica? - spytał Tem z niedowierzaniem.

- Przede   wszystkim   jajecznica.   -   Pani   Emmerling   przyglądała   się   chłopcu   przez 

dłuższą   chwile,   polem   wsiała,   żeby   dokończyć   porządki.   Jeśli   o   nią   chodziło,   była 

zadowolona,   że   Carrie   nie   potrafi   sprzątać,   bo   zarówno   on,   jak   i   jej   rodzina   bardzo 

potrzebowali pieniędzy, jakie dawała im Carrie.

Po jakimś czasie Tein podniósł się z fotela i wyszedł przed dom. Dallas siedziała w 

cieniu na skraju lasu i szczebiotała do lalki.

Kichuś  zobaczywszy   chłopca  zostawił   Dallas  i   podbiegł  do  niego.  Tern   usiadł  na 

stopniu i zaczął głaskać psiaka, rozmyślając o wszystkim, co usłyszał od pani Emmerling.

Był   pewien,   że   tata   nie   będzie   dbał   o   róże,   które   zasadziła   Carrie,   więc   jeśli   jej 

zabraknie, krzewy z pewnością uschną. A on i Dallas będą musieli znowu całe dnie spędzać 

background image

na polu. Dallas rzadko coś robiła, ale Josh kazał jej być bez przerwy w zasięgu jego wzroku; 

dziewczynka nudziła się straszliwie i bywała przez to przeraźliwie marudna.

Jeżeli Carrie wyjedzie wszystko będzie znowu tak jak do tej pory. Temowi robiło się 

niedobrze na samą myśl o tym.

~ Co mam robić? - szepnął do Kichusia cicho. - Co zrobić, żeby Carrie i tata myśleli, 

że są najwspanialsi na świecie?

* * *

Tem próbował. Nigdy w życiu nic starał się tak usilnie jak tego wieczoru, gdy chciał 

udowodnić Carrie i swojemu ojcu, że są naprawdę wspaniali. A mimo to poszedł do łóżka 

świadom całkowitej porażki.

Podczas kolacji wychwalał każdą pozytywna m cechę Carrie czy Josha, jaka tylko 

przyszła mu na myśl. Opowiadał ojcu o tym, jaka śliczna jest Carrie. Mówił też o jej kufrach 

pełnych wspaniałych przedmiotów i o tym, że jeśli Carrie zostanie, będzie można przynieść je 

do domu, by Josh mógł wszystko obejrzeć. Na to ojciec powiedział do Carrie kilka niemiłych 

słów na temat rozpuszczających ją braci, a ona z kolei odparła, że jej bracia są o wiele milsi 

niż on.

Potem chłopiec opowiadał Carrie o tym. jak ojciec sic nimi zajmował. Bardzo chciał 

wspomnieć jej o przeszłości, ale wszelkie rozmowy na ten temat były zakazane.

„Ta część mojego życia minęła bezpowrotnie - powiedział kiedyś ojciec - i nie ma 

potrzeby do tego kiedykolwiek wracać”.

Dallas najwyraźniej wyczuwała napięcie i rozumiała intencje Tema.

- Tata potrafi  mówić różne ładne  słowa - oznajmiła.  - I wszystkie  panie  go za to 

zawsze bardzo lubią.

Josh uciszył córkę jednym spojrzeniem.

Carrie natomiast okazała żywe zainteresowanie tą kwestią i nawet zadała dziewczynce 

kilka pytań, niestety Josh nie pozwolił dziecku odpowiedzieć.

Tem westchnął i spróbował jeszcze raz. Usiłował wymyślić, co jego ojciec i Carrie 

mogliby   razem   robić.   Zaproponował,   by   poszli   na   ryby,   ale   Josh   tylko   wydął   wargi   i 

stwierdził, że musi zarabiać na życie. Tem - znów bezskutecznie - próbował namówić Carrie, 

żeby pomogła ojcu oczyścić pole ze szkodników.

- Sam   widzisz   -   skomentował   Josh   -   że   ją   interesuje   tylko   to,   co   mogą   jej   dać 

pieniądze tatusia.

Dallas, słysząc ton, jakim ojciec wypowiedział te słowa, zalała się łzami.

background image

Josh wziął dziecko w ramiona i powiedział z pretensją, że jego córka płacze przez 

Carrie.

- Mała płacze, bo jesteś grubiański i w dodatku wychodzi z ciebie kabotyn - odparła 

hardo Carrie.

Tem nie zrozumiał ostatniego słowa, ale ojciec najwyraźniej znał je doskonale, bo 

rozzłościł się bardzo i już otworzył usta, żeby odpowiedzieć Carrie, gdy ona nagle zerwała się 

z miejsca i pobiegła do sypialni.

- A   ze   stołu   sprzątnij   sobie   sam,   jeśli   to   dla   ciebie   takie   ważne!   -   krzyknęła   i 

zatrzasnęła za sobą drzwi.

Tem i Dallas ucałowali ojca i życzyli mu dobrej nocy, choć ledwie ich zauważał; stał 

zamyślony przed kominkiem i patrzył w ogień.

Kiedy Josh wszedł na górę i próbował ułożyć się w wąskim łóżku razem z Dallas, 

Tem jeszcze nie spał. Miał wiele rzeczy do przemyślenia.

- Tato?

- Powinieneś już dawno spać.

- Czy ty myślisz, że Carrie jest najwspanialsza. na świecie?

- Myślę, że Carrie przez całe życic była rozpieszczana. Nigdy nie musiała pracować. 

Nigdy nikt jej niczego nie odmówił, - Josh klęknął przy łóżku syna. - Wiem, że ją lubicie. 

Wiem, że jest pogodna i Bóg mi świadkiem, że zasługujecie na trochę radości w życiu po tym 

wszystkim, co przeszliście w ciągu kilku ostatnich lat. Ale musicie mi zaufać. Carrie nigdy 

nie będzie dla was dobrą matką.

Tem podparł się na łokciach.

- A czy byłaby dla ciebie dobru żoną? Czy gdyby nas nie było, wtedy byś sic z nią 

ożenił?

- Możliwe, że byłbym wystarczająco szalony - uśmiechnął się Josh. - Ale dzięki wam 

jestem mądrzejszy. O wiele za mądry, żeby się wiązać z takim rajskim ptakiem jak Carrie. 

Śpij już. Nie minie miesiąc od jej wyjazdu, a zapomnicie o wszystkim. ~ Pocałował syna w 

czoło i zaczął się rozbierać.

Ale Tem nie zasnął. Leżał w łóżku i wpatrywał się w skośny sufit. Teraz już wiedział. 

To jego wina, że ojciec i Carrie nie byli w sobie zakochani. Jego i Dallas.

background image

8

Następnego dnia nikt nie zorientował się z nieobecności Tema, aż do wieczora, kiedy 

Josh Wrócił z pola. Ponieważ Josh boleśnie odczuwał brak dzieci i w dalszym ciągu cierpiał 

na wspomnienie śmiechu, jakim Carrie powitała jego uprawy, wrócił do domu dopiero przed 

dziewiątą.

Scena, jaką zobaczył po otwarciu drzwi, powinna była wprawić go w dobry nastrój, 

ale zamiast tego poczuł tylko jeszcze większą irytację. Dallas stała na taborecie, a Carrie 

przypinała jej fartuszek do nowej sukienki. Sukienki, jakiej Josh nigdy nie mógłby kupić 

swojej   ukochanej   córeczce.   Mały   domek   robił   pogodne   wrażenie,   w   powietrzu   snuły   się 

apetyczne wonie, a Carrie, jego żona, która nie była jego żoną.

wyglądała   prześlicznie.   Jedyne,   czego   Josh   teraz   pragnął   to   obwieścić   głośno,   że 

wrócił już do domu, a potem otworzyć szeroko ramiona na powitanie żony i dzieci.

Na razie wszedł cicho i powiesił kapelusz na kołku przy drzwiach.

- Tatusiu! - krzyknęła Dallas i przy pomocy Carrie zeskoczyła ze stołka.

Ciepła, czysta córeczka wpadła w ramiona Josha i wtuliła twarz w jego szyję.

„Dzięki   temu   praca   na   polu   jest   znośna   -   pomyślał.   -   Dzięki   temu   całe   moje 

poświęcenie jest cokolwiek warte”.

- Mamy na obiad pieczeń i pani Emmerling upiekła ciasteczka i chyba mojej lalce 

rosną włosy.

Josh gładził córkę po głowie i myślał, że dobrze jest widzieć ją znowu taką czyściutką 

i pachnącą. Przez wiele miesięcy, od kiedy zaczął pracować na polu, nic miał czasu zadbać o 

dzieci. Zbyt ciężko pracował, usiłując zarobić na samo jedzenie i ubranie.

- Rosną jej włosy? Naprawdę? zapytał z uśmiechem. Nie stać go było nawet na lalkę 

dla córeczki.

Carrie stała przed nim uśmiechnięta. Josh niespodziewanie uświadomił sobie, że nigdy 

w życiu nic widział bardziej uroczego stworzenia płci żeńskiej. Talia szczupła jak u osy, 

blond loki... i całe to ciało, które nie należało do niego.

- Dobry   wieczór   -   przywitał   się   sztywno.   -   Rozumiem,   że   kobieta,   którą   najęłaś, 

przygotowała nam obiad?

Carrie odwróciła nagle posmutniałą twarz.

- Tak. - Spojrzała na Josha. - Gdzie jest Tem?

- Został  z tobą  - odpowiedział spokojnie,  jakby była  za głupia,  by pojąć, że Tem 

spędził z nią razem cały boży dzień.

background image

Carrie stała przez chwilę pobladła, mrugając szybko oczyma. Potem poszła do sypialni 

i wróciła z kartką od Tema, Chłopiec napisał, że zamierza cały dzień spędzić z ojcem.

Josh bez słowa sięgnął do kieszeni na piersi i wyciągnął drugą karteczkę od Tema. 

Było na niej napisane, że chłopiec chce spędzić ten dzień w domu, w towarzystwie Carrie.

- Może chciał sam pójść na ryby - powiedziała Carrie, ale nie wierzyła w to co mówi. 

Była   absolutnie   pewna,   że   bez   względu   na   to,   gdzie   był   Tern   i   co   robił,   miało   to   coś 

wspólnego z nią i z Joshem.

Josh przebiegł pokój i chwycił ją za ramiona.

- Gdzie on jest?! Gdzie jest mój syn? - krzyczał jej prosto w twarz.

- Nie wiem - odparła Carrie. - Myślałam, że był cały dzień z tobą.

Josh potrząsnął nią gwałtownie.

- Gdzie on jest?! - zawołał, jakby głośny krzyk mógł jej przypomnieć coś, o czym nie 

wiedziała.

- Nie rób Carrie krzywdy - rozpłakała się Dallas przywierając do nóg ojca. - Tem 

zaraz wróci. Sam tak powiedział.

Carrie i Josh odwrócili się do dziewczynki. Josh przyklęknął na jedno kolano.

- Gdzie jest Tem? - zapytał łagodnym głosem. Dallas schroniła się między spódnice 

Carrie.

- Kazał mi przysiąc, że nie powiem. Powiedział, że jeżeli powiem, to stanie mi się coś 

złego.

- Coś złego to ci się sta... - zaczął Josh, ale Carrie podniosła dziewczynkę i posadziła 

ją na siole.

- O której godzinie miał wrócić?

Dallas wyglądała, jakby się miała rozpłakać. - Powiedział, że wróci do domu przed 

tatą. Carrie popatrzyła nad głową dziecka na Josha, potem znów przeniosła spojrzenie na 

Dallas.

- Bardzo się spóźnia, prawda?

Josh wszedł pomiędzy nie.

- Dallas, musisz mi powiedzieć, dokąd poszedł.

Musisz... - znów przerwał, bo dziewczynka zalała się łzami.

Carrie odepchnęła Josha i pochyliła się nad dzieckiem.

- Nie możesz powiedzieć, prawda? Nie tylko dlatego, że Tem ci nie pozwolił. Nie 

możesz powiedzieć, bo to nie będzie honorowo, prawda? Wiesz, co to jest honor?

- Nie - Dallas pociągnęła nosem.

background image

- Honorowo jest wtedy, kiedy ktoś powierzy ci sekret, a ty prędzej umrzesz, niż go 

komuś zdradzisz.

- Na miłość Boską! - wykrzyknął Josh. - Słyszałem grzmot! Nadchodzi burza!

Carrie zbliżyła twarz do buzi dziewczynki.

- Czasem jednak nie wiadomo, co ważniejsze; ocalić własny honor, czy może czyjeś 

życie? Tak jak teraz. Jeśli nam powiesz, dokąd poszedł Tem, nie będziesz honorowa, ale jeśli 

nie powiesz, może go spotkać coś złego.

Dallas pokiwała główką i nerwowo zerknęła na ojca.

- No to spróbujmy - ciągnęła Carrie - może nam się uda dowiedzieć czegoś o Temie i 

jednocześnie  ocalić  twój   honor. Może  opowiedz   mi  historię,  tak  jak   ja  wam opowiadam 

zawsze przy kolacji.

- Na litość... - zaczął Josh, ale przerwał mu jaskrawy błysk i zaraz potem huk pioruna.

Dallas pisnęła ze strachu, a Kichuś schował się pod stołem.

- Dawno,   dawno   temu   żył   sobie   bardzo   nie   szczęśliwy   książę   -   zaczęła   Carrie.   - 

Możliwe, że między królem i królową nie wszystko układało się tak jak należy i książę chciał 

coś na to poradzić.

Jak myślisz, co mógłby zrobić książę?

Poszukać grzechotnika - odparła Dallas krótko. Carrie stanęła sztywno wyprostowana.

- A po co był mu potrzebny grzechotnik? - spytała niemal szeptem.

- Włożyłby go do twojego... do łóżka królowej i wtedy ona by się przestraszyła, a król 

by ją uratował i ona by wiedziała, że on jest wspaniały. I wtedy by się zakochali i żyli razem 

długo i szczęśliwie.

Carrie wolno odwróciła się do Josha, zastanawiając się mimochodem, czy sama jest 

tak samo blada jak on. Czuła strach.

Josh uklęknął przed córką.

- A gdzie książę szukałby węży?

- Na górze Starbuck - odpowiedziała dziewczynka. - Tem... to znaczy książę, kiedyś je 

tam widział. Całe gniazdo węży.

Za oknem błysnęło i zagrzmiało, a Dallas natychmiast skoczyła w ramiona ojca.

- Ubierz ją w coś ciepłego - rozkazał Josh niosąc dziewczynkę do sypialni. - I osłoń ją 

przed deszczem.

Carrie chwyciła go za ramię.

- Co chcesz zrobić?

Nie można było mieć żadnych wątpliwości, że w lej chwili Carrie nie interesowała 

background image

Josha w najmniejszym stopniu.

- Zamierzam zawieźć Dallas do Hirama. Tam wezmę konia i pojadę szukać syna. - 

Ruszył do drzwi.

Carrie zastąpiła mu drogę.

- Chcę jechać z tobą.

W blasku następnej błyskawicy, która rozświetliła wnętrze domu, Carrie ujrzała na 

twarzy   Josha   wyraz   niewysłowionej   pogardy.   Chwyciła   go   za   ramiona,   wbiła   palce   w 

mięśnie.

- To z mojej winy znalazł się sam w górach. Gdybym tu nie przyjechała...

- Za późno, żeby teraz o tym myśleć. - Minął ją, wszedł do sypialni i postawił Dallas 

na łóżku.

Carrie znów była przy nim.

- Może   jestem   do   niczego   jako   kucharka,   ale   potrafię   dawać   sobie   radę   w   życiu. 

Możesz   sądzić,   że   wiesz  o   mnie   wszystko,   ale   tak   naprawdę   nic   nie   wiesz.  Pochodzę   z 

rodziny żeglarzy. Po trafię przeżyć w każdych warunkach i umiem jeździć na wszystkim, co 

tylko ma cztery nogi.

Podała mu wełnianą koszulę, w którą zawinął Dallas.

Wziął   dziewczynkę   na   ręce   i   ruszył   do  wyjścia,  ale   Carrie   stanęła   między   nim   a 

drzwiami.

- Bez względu na to, czy mi pozwolisz, czy nie, jadę szukać Tema. Z tobą, czy sama... 

pojadę.

Josh zmierzył ją szybkim spojrzeniem. Nie miał czasu na kłótnie ani na pocieszanie 

przestraszonej kobiety. Teraz obchodził go tylko zaginiony syn.

- Jedź, jeżeli chcesz, wszystko mi jedno. Ale jeśli nic zdołasz dotrzymać mi kroku, nie 

spodziewaj się, że będę cię odprowadzał.

- Nie   będziesz   musiał.   Dostanę   prawdziwego   konia?   Coś   lepszego   niż   te   twoje 

kucyki?

Kiwnął głową i już był za drzwiami.

Carrie chwyciła bochenek chleba oraz kawał bekonu i wrzuciła do nieprzemakalnej 

torby, po czym zaczęła gromadzić wyposażenie na wyprawę ratowniczą. Całe życie spędziła 

nad brzegiem morza i wiedziała o ratownictwie niemało. Poszła do szopy, przetrząsnęła kufry 

i znalazła w nich duży, ostry nóż. Ze ściany wzięła długą, grubą linę. Wracając do domu 

musiała walczyć z nasilającym się wiatrem. Wrzuciła do torby zapałki i wepchnęła ciężki, 

woskowany brezent. Podarła na bandaże swoją własną halkę.

background image

Kiedy   już   skompletowała   ekwipunek,   zdjęła   spódnicę,   halki   i   krynolinę,   założyła 

ciężkie spodnie z drelichu należące do Josha i ściągnęła je w talii szerokim skórzanym pasem.

Właśnie kiedy skończyła się przebierać, wrócił Josh. Zmierzył ją wzrokiem od góry do 

dołu, ale nie powiedział ani słowa; zajrzał do torby, wydawał się usatysfakcjonowany tym. co 

tam znalazł, i wziął od Carrie linę.

- Mój brat wezwie pomoc. Za parę godzin w górach będzie się roiło od poszukiwaczy. 

Powinnaś zostać...

- Przestań wreszcie gadać i jedz - podała mu grubą pajdę chleba z masłem. - Chodź, 

tracimy tylko czas.

Josh wziął chleb, skinął głową i od tej chwili przestał traktować Carrie jak kobietę, 

której życie wyznacza w takich sytuacjach bierną rolę.

Przed   domem  stały  dwa  najpiękniejsze  konie,   jakie   Carrie   kiedykolwiek   widziała: 

ogromny czarny ogier z białą gwiazdą na pysku i kasztanowata klacz o dumnej postawie, z 

pewnością bardzo rącza.

- Wsiadaj na nią! - rozkazał Josh, przekrzykując coraz silniejszy wiatr. - Trzymaj się 

tuż za mną. Jeśli nie dasz rady, wracaj do domu i czekaj na mnie. Zrozumiałaś?

Carrie tylko kiwnęła głową, wskoczyła na siodło i poprowadziła klaczkę za wielkim 

ogierem.

„Świetnie się trzyma w siodle” - pomyślała, patrząc, jak Josh pędzi na złamanie karku 

wąską, pooraną koleinami dróżką.

Dotarli do podnóża stoku i tam Josh bez wahania zaczął się wspinać prosto pod górę. 

Carrie odetchnęła głęboko dla nabrania odwagi i podążyła za nim. Musiał mieć oczy jak kot, 

bo ona nie widziała nic. Dzięki Bogu za to, że ogier miał białą plamę na tylnym kopycie, ho 

od czasu do czasu było to jedyne, co dostrzegała w atramentowej czerni nocy.

Dwukrotnie klacz próbowała odmówić posłuszeństwa i zawrócić na dół, ale Carrie 

zdołała   zapanować   nad   zwierzęciem.   Wspinały   się   coraz   wyżej   po   gładkich   skałach,   na 

których ślizgały się końskie kopyta, potem przez dębowy zagajnik, gdzie gałęzie chłostały 

Carrie po twarzy i targały na niej ubranie.

Dziewczyna   zdała   sobie   sprawę,   że   Josh   prowadzi   pod   górę   nie   ścieżką,   lecz 

najkrótszą, najbardziej bezpośrednią drogą na szczyt. Zdawał się zupełnie nie pamiętać o tym, 

że nie jedzie sam, myślał tylko o znalezieniu syna i nic innego, ani nikt inny nie by! W stanic 

zaprzątnąć jego uwagi.

W którymś momencie klacz niespodziewanie natrafiła na dużą gładką powierzchnię i 

niebezpiecznie   się   poślizgnęła.   Zadrżała   przerażona   i   Carrie   musiała   natężyć   wszystkie 

background image

mięśnie, by powstrzymać konia od panicznej ucieczki w dół zbocza. Ściągnęła wodze z całej 

siły i okładała klacz balem po zadzie, bo wiedziała, że jeśli teraz straci nad zwierzęciem 

kontrolę, już jej nie odzyska. Żeby przemóc własny strach i dodać sobie odwagi, zaczęła 

przeklinać tak soczyście, jak tylko żeglarz potrafi. Ciskała zajadle słowa pochodzące z co 

najmniej sześciu języków, z każdego zakątka świata, który odwiedzili jej bracia. Myśleli, że 

jeśli przeklinają w obcych językach, siostra ich nic rozumie, ale Carrie zapamiętywała obce 

słowa i teraz zasypywała oporne zwierzę stekiem wyrafinowanych wyzwisk.

Kiedy już myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, klacz zaprzestała walki i znów 

podążyła   w   górę.   W   świetle   błyskawicy   Carrie   rozejrzała   się   za   Joshem   i   dostrzegła   go 

stojącego   na   krawędzi   zbocza.   Mimo   wszystkich   przestróg,   że   nie   będzie   na   nią   czekał, 

właśnie to zrobił. Nie była pewna, ale zdawało się jej, że widziała, jak z aprobatą pokiwał 

głową, zanim znowu ruszył.

Dotarli do szczytu i wtedy właśnie z zimną furią zaatakował ich deszcz tak lodowaty, 

jaki tylko może być deszcz na tych wysokościach. Carrie, w ciągu kilku zaledwie minut, była 

przemoczona do nitki.

Josh   czekał   na   nią   na   szczycie   góry,   a   może   raczej   rozglądał   się   dookoła,   jakby 

próbował zdecydować, którędy jechać dalej.

- Gdzie   te   grzechotniki?!   -   krzyknęła   Carrie.   -   Widziałeś   je   z   Temem?!!!   -   O   to 

powinna była zapytać wcześniej.

Odwrócił się w jej stronę tylko po to, by szybko skinąć głową, ściągnął wodze i ruszył 

na zachodni stok. Carrie jechała tuż za nim, klacz nie sprawiała jej już żadnych kłopotów. Po 

kilku   chwilach   Josh   zatrzymał   konia   i   zsiadł   na   ziemię   przyglądając   się   ogromnemu 

pagórkowi   usypanemu   z   głazów.   Od   środka   do   podnóża   wzgórka   ciągnęła   się   głęboka 

szczelina. Josh skierował się w tę stronę i Carrie natychmiast się domyśliła, że to tam z 

Ternem widzieli węże.

Deszcz, chłostał ich po twarzach.

Josh podszedł do Carrie.

- Jeśli coś mi się stanie - krzyknął uspokajając spłoszoną klacz - znajdź Tema!!!

Dziewczyna dała mu znać, że zrozumiała, otarła wodę ściekającą z twarzy i uważnie 

obserwowała, jak Josh podchodzi do szczeliny w skale. Dotarł do krawędzi, zapalił zapałkę i, 

kapeluszem osłaniając płomień od deszczu i wiatru, wsunął się do środka.

Syk rozdrażnionych węży zagłuszył  nawet szum ulewy. W nikłym Świetle zapałki 

Carrie dojrzała wijące się ciała gadów i wstrzymała oddech, bo Josh postąpił krok naprzód. 

Kiedy się cofnął na bezpieczną odległość, odetchnęła z ulgą.

background image

- Nie ma go! - krzyknął. Josh. - Przeszukam okolicę! Zostań tutaj!

Carrie   nie   zamierzała   tkwić   w   miejscu.   Nie   miała   najmniejszej   ochoty   być 

bezużyteczna, czekać bezpiecznie na wysokim grzbiecie konia.

Piękny ogier Josha stał spokojnie puszczony wolno, mimo błyskawic i bliskości węży, 

ale Carrie wiedziała, że klacz nic będzie taka posłuszna. Cofnęła się na tyle, że przesiała 

słyszeć węże, i mocno przywiązała konia do grubego pnia sosny.

Walcząc z wiatrem i osłaniając dłonią oczy przed deszczem wróciła do Josha. Złapał 

ją za ramiona.

- Powiedziałem ci...

- Nie!!! - krzyknęła  mu w twarz to, co uznała za najwłaściwszą  odpowiedź w tej 

sytuacji.

Nic tracił cennego czasu na kłótnię.

- Tam! - krzyknął. - Poszukaj między drze wami.

Carrie   weszła   między   drzewa   i   zaczęła   zataczać   coraz   szersze   kręgi.   Z   każdym 

krokiem zyskiwała coraz większą pewność, że jej poszukiwania są daremne. Tern mógłby 

leżeć nie  dalej niż trzy metry  od niej,  a przy tym  deszczu  i wietrze  nie  miała  szans  go 

zobaczyć ani usłyszeć. Jak mieli we dwoje przeszukać cale góry? Poza tym, nawet kiedy 

zjawi się pomoc z miasteczka, ludzie nie będą przecież mogli zajrzeć za każdą skalę i pod 

każde drzewo! W dodatku minie wiele godzin, zanim tutaj dotrą, bo na pewno nie będą się 

wspinać tą samą drogą, co oni. Nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałby tego wyczynu.

Wrzasnęła   przerażona,   gdy   Josh   położył   jej   dłoń   na   ramieniu.   Odwróciła   się   i   w 

świetle   błyskawicy   zauważyła,   że   myśli   o   tym   samym   co   ona,   że   zdaje   sobie   sprawę   z 

bezsensu takich poszukiwań i że mogą znaleźć Tema jedynie przez przypadek.

- Wejdę na górę! - krzyknął wskazując szczyt spiętrzonych głazów, w którym ziała 

jaskinia węży.

Carrie   kiwnęła   głową   i   wróciła   do   swojego   zajęcia,   ale   nie   szukała   długo,   gdy 

usłyszała ostry gwizd i zrozumiała, że ma iść do Josha. Gorączkowo ślizgała się na kolanach i 

zdzierała skórę z dłoni, aż wreszcie dotarła na szczyt.

Josh stał przy skalnym  występie  i kiedy do niego podeszła, wyciągnął  rękę w jej 

stronę. Trzymał w niej kawałek niebieskiej tkaniny. Był to strzęp koszuli Tema.

Odwróci! się i zaczął wspinać wyżej, Carrie deptała mu po piętach.

Na samej górze była już tylko skalista krawędź zawieszona nad głęboką przepaścią. 

Kilkaset metrów w dół nic było nic prócz ciemności.

- Rzeka! - krzyknął Josh wskazując pustkę w dole.

background image

Po raz drugi Carrie poczuła zimne dotknięcie strachu. Skrawek materiału dowodził, że 

Tern szedł tędy, a jeśli spadł, stoczył się właśnie w tę przepaść.

Josh zostawił Carrie  zapatrzoną w czarną nicość. Odwróciła  się i nagłe krzyknęła 

przerażona.

Josh natychmiast znalazł się przy niej.

- Co się stało?!

Carrie wycelowała palcem w ciemność.

W   świetle   następnej   błyskawicy   Josh   ujrzał   to   samo,   co   ona   przed   chwilą.   Przez 

moment Carrie odniosła wrażenie, iż ta postać to wytwór jej wyobraźni. Bose dziecko, ubrane 

w łachmany, miało nie więcej niż sześć, siedem lat i bardziej niż człowieka przypominało 

jakieś   niezwykłe   zwierzątko.   Mimo   ulewnego,   zacinającego   deszczu,   włosy   dziewczynki 

sterczały na głowie w dziko splątanej masie.

Josh   minął   Carrie   i   ruszył   w   kierunku   dziecka,   ale   kiedy   następna   błyskawica 

rozświetliła noc, dziewczynki już tam nie było.

- Gdzie on jest?! - krzyknął Josh w ciemność i w deszcz siekący po twarzy. - Pokaż 

mi, gdzie on jest!

Carrie   podeszła   do   Josha,   przytuliła   się   do   jego   pleców   i   położyła   mu   ręce   na 

ramionach.

W świetle następnej błyskawicy znowu ujrzeli to dziwne .stworzenie. Josh rzucił się 

na nią, lecz była nieuchwytna.

- Ona wie, gdzie jest Tem - krzyknął. - Jestem pewien, że wie!

W zygzaku kolejnego błysku dziecko pokazało się znowu; tym razem stało na samym 

brzegu krawędzi, lak blisko, że Carrie przestraszona wstrzymała oddech. Światło obrysowało 

na tle mroku dłoń dziewczynki wskazującą prosto w dół.

- Tam jest! - krzyknął Josh i zanim dziewczynkę na powrót skryła ciemność, dostrzegł 

- jak skinęła głową.

- Schodzę - powiedział odwracając się do Carrie. - Pójdę po linę. Stój tutaj i czekaj na 

mnie. Nie ruszaj się z miejsca.

Na wpół zbiegł, na wpół się ześlizgnął po skalistym zboczu do konia i ekwipunku, 

który zostawił przy siodle.

Carrie stała bez ruchu; bała się, że jeśli choćby drgnie, nie będzie potrafiła odnaleźć 

miejsca, które wskazała dziewczynka. Za każdym  razem, gdy błyskawica rozjaśniała noc, 

czekała, że zobaczy raz jeszcze dzikie dziecko, ale ono już się więcej nie pokazało. Mimo to 

była pewna, że mała jest gdzieś w pobliżu i obserwuje wszystko uważnie.

background image

Wrócił Josh ze zwojem liny przerzuconym przez ramię. Kiedy zaczął mocować ją do 

drzewa, Carrie krzyknęła głośno:

- Nie!

- Schodzę   tam!   -   odkrzyknął   Josh.   Kilka   chwil   zajęło   jej   wytłumaczenie,   że   nie 

protestuje przeciwko jego decyzji, tylko że złym węzłem miał zamiar przymocować linę do 

drzewa. Wzięła od niego gruby sznur i z dużą wprawą szybko przywiązała do pnia, potem 

zrobiła pętle i jeszcze jeden węzeł. Nie próbowała nawet wyjaśniać, tylko dała Joshowi znak, 

że pomoże mu ciągnąć linę, kiedy będzie wracał na górę, to znaczy, kiedy będzie niósł Tema.

Josh   zrozumiał   wreszcie   poczynania   Carrie   i   spojrzał   na   nią   jak   nigdy   dotąd:   z 

podziwem i wdzięcznością.

Trzymając  mocno linę podszedł  na skraj urwiska i zaczął się opuszczać. Robił to 

pewnie, z wprawą, chyba nie po raz pierwszy w życiu.

Carrie stała na szczycie wytężając wzrok i czekając na znak.

Po   kilku   chwilach   Josh   wrócił   na   górę.   Wspiął   się   po   linie   bez   trudu,   zręcznie 

przekładając dłonie jedna nad drugą, jak najzwinniejszy marynarz, aż Carrie się zastanowiła, 

czy przypadkiem nie pływał kiedyś po morzu.

Na jego twarzy malowała się radość tak promienna, że Carrie od razu wiedziała, iż z 

Ternem wszystko w porządku. Łzy ciurkiem popłynęły jej z oczu i zmieszały się z deszczem 

na policzkach.

- Jest żywy,  ale nieprzytomny.  Muszę go wyciągnąć! - krzyczał jej Josh prosto w 

twarz. - Muszę z czegoś zrobić nosidło.

Carrie odgadła natychmiast. że chce jej porady, że prosi ją o pomoc. Gorączkowo 

przypominała sobie, co wzięli ze sobą. Boże, nie mogli przecież schodzić teraz z góry, żeby 

szukać   czegoś,   co   by   się   nadawało   do   przetransportowania   nieprzytomnego   chłopca) 

Brezentowe torby były za słabe, żeby utrzymać bezwładne ciało, a przy tym mieli za mało 

liny.

Nagle   Josh   wyciągnął   rękę   i   położył   dłoń   w   talii   Carrie,   przebierając   palcami   w 

okolicy żołądka, jakby próbował coś wyczuć.

Dopiero   po   chwili   na   Carrie   spłynęło   olśnienie   i   w   tej   samej   sekundzie   uśmiech 

rozjaśnił   jej   twarz.   Tak,   oczywiście,   gorset.   Natychmiast,   przy   wydatnej   pomocy   Josha, 

zaczęła rozpinać koszulę. Wyciągnęła ją ze spodni, u Josh wprawnie pomógł jej rozwiązać 

sznurówki. Rozłożył gorset w obu rękach i niezadowolony zmarszczył czoło, niepewny, czy 

jest wystarczająco duży, by otoczyć jego dziecko.

Carrie rozpięła klamrę, wcisnęła Joshowi w ręce pasek, następnie ściągnęła spodnie i 

background image

także mu je podała, pokazując na migi, że może chłopca przywiązać do siebie nogawkami.

Josh   skinął   głową   i   z   większą   częścią   garderoby   Carrie   owiązaną   wokół   bioder 

chwycił linę i podszedł do brzegu skały.

- Jak będę go miał. zagwiżdżę. Wtedy zaczniesz ciągnąć. Rozumiesz?

Tak! - odkrzyknęła Carrie.

Na samej krawędzi zatrzymał się jeszcze. Carrie wiedziała, o czym myśli, wiedziała, 

co czuje, bo sama czuła to samo.

Pochyliła się i pocałowała go, jakby od wieków byli przyjaciółmi i kochankami.

- Powodzenia - szepnęła z ustami na jego wargach.

- Połam nogi powiedział i zniknął za stromą krawędzią.

Carrie nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu, ale była pewna, że chwile, które Josh 

spędził na dole, były najdłuższe w jej życiu. Leżąc na mokrej skale nad brzegiem przepaści, 

wytężała słuch i wzrok, niepomna faktu, że miała na sobie jedynie koszulkę, pantalony i buty. 

Cienka   bawełna   nie   dawała   żadnej   ochrony   przed   zimnem   ani   przed   deszczem,   ale 

dziewczyna nie czuła gniewnych uderzeń burzy. Zbyt była pochłonięta tym, co się działo za 

krawędzią przepaści, by móc się martwić o siebie.

Po nieskończenie długim czasie usłyszała gwizd. Biegnąc do drzewa zmówiła cichą 

modlitwę dziękczynną. Chwyciła za linę.

Carrie   była   młoda,   silna   i   zdeterminowana.   Kiedy   indziej   może   nie   miałaby   siły 

ciągnąć liny, ale teraz wiedziała, że Tern i Josh byli na drugim końcu lego grubego sznura i ta 

świadomość dodawała jej sił.

W pewnej chwili odniosła wrażenie, że ktoś jej pomaga, ale kiedy się obejrzała, nie 

zobaczyła nikogo. Jednakże w następnym błysku światła dojrzała jakiegoś starego mężczyznę 

w  połatanych   skórzanych  łachmanach  i   brudnego  mimo   ulewnego  deszczu.   Stal   za  nią   i 

ciągnął linę. Zdusiła w gardle okrzyk przestrachu i podziękowała mu kiwnięciem głowy.

Wreszcie zobaczyła głowę Josha nad brzegiem urwiska. Wstrzymała oddech. I zaraz, 

gdy   Josh   przechylił   się   nad   krawędzią,   dojrzała   Tema   przytroczonego   do   jego   piersi   za 

pomocą gorsetu, nogawek od spodni i rękawów koszuli Josha.

Rzuciła linę, podbiegła do nich i oszalała z radości przytuliła się do Tema.

Ó ile mogła się zorientować, nie dawał żadnych znaków życia.

Spojrzała za siebie w ciemność. Znów nic dostrzegła nikogo, ale wiedziała na pewno, 

ż siary i mała dziewczynka patrzą na nich z ukrycia.

- Dokąd iść?! Pomóżcie nam, proszę! - krzyknęła.

Musieli zaczekać, aż następna błyskawica rozświetli niebo. Wówczas ponownie ujrzeli 

background image

dziewczynkę. Wskazywała na wschód. Nie wahali się ani chwili. Zsunęli się po skalistym 

zboczu. Josh tulił syna w ramionach, jak najcenniejszy i najdelikatniejszy skarb.

Kiedy dotarli do koni, podał Tema Carrie. Ugięła się pod ciężarem dziecka prawie tak 

dużego jak ona. Josh wsiadł na ogiera, sięgnął po syna i z łatwością ułożył go w siodle przed 

sobą. Carrie pobiegła do klaczy, jednym pociągnięciem rozwiązała wodze i wskoczyła na 

siodło.

Zanim dotarli do jaskini, mała dziewczynka ukazała im się jeszcze dwukrotnie. Josh 

zsunął się na ziemię z Ternem w ramionach, a Carrie spętała oba konie.

Grota miała piaszczyste dno, a pod jedną ze ścian ułożono suche drzewo na opał. Z 

dała   od   wejścia   leżała   sterta   pledów,   był   tam   także   wiekowy   dzbanek   do   kawy   i   kilka 

kubków. Choć znajdowali się w pieczarze, mieli wrażenie, że ktoś ich podejmuje w miłym 

gościnnym domku.

- Zdejmij z niego te mokre rzeczy i zawiń go w pled - polecił Josh. - Ja rozpalę ogień.

Carrie nie traciła czasu. Zanim skończył mówić, wyłuskała Tema z mokrego ubrania, 

ale nim go owinęła w suche pledy, sprawdziła, czy nic jest zraniony. Całe ciało miał pokryte 

siniakami   i   rozciętą   skórę   na   skroni,   ale   wszystkie   kości   były   cale   i   wyglądał   tylko   na 

przemarzniętego.

Zawinęła  chłopca w dwa pledy, okryła  mu także głowę, przytuliła  go do siebie  i 

zaczęła rozcierać zimne ciało.

Josh   wziął   od   niej   syna,   przeniósł   go   w   pobliże   ognia,   gdzie   nastawiony   już   był 

dzbanek wypełniony deszczówką z garścią chińskiej herbaty z zapasów Carrie.

- Przebierz się! - rozkazał jej Josh.

Dopiero wówczas Carrie zdała sobie sprawę, że sama była prawic tak zimna jak Tern. 

Poszła w kąt jaskini, zdjęła z siebie przemoczone ubranie, zawinęła się w pled i wróciła do 

Josha i Tema. Josh tulił syna, jakby chciał tchnąć w niego życie, Carrie dostrzegła, że powieki 

Tema drgnęły.

- Tem - odezwał się Josh. - Tern, powiedz coś.

Chłopiec leniwie otworzył oczy i uśmiechnął się do ojca.

- Spadłem. Zobaczyłem dziką dziewczynkę i spadłem.

Josh popatrzył na Carrie. Biedne dziecko musiało czuć się winne, że przestraszyło 

Tema.

- Już dobrze. - Pogładził wilgotne włosy syna.

- Już jesteś bezpieczny, a twoja dzika dziewczynka pomogła nam ciebie odnaleźć.

- Nie znalazłem grzechotnika.

background image

- Bardzo się z tego cieszę.

Tern odwrócił głowę, spojrzał na Carrie, polem znów przeniósł wzrok na ojca.

- Wziąłeś ze sobą Carrie.

- Sama przyszła. Nic chciała zostać w domu.

- Josh uśmiechnął się do syna. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie ona zna węzły! 

Wspaniałe.

Tem zamknął oczy.

- Czy   myślisz,   że   Carrie   jest   najwspanialszą   osobą   na   świecie?   Naj   -   naj   - 

najwspanialszą?   -   Teraz   tak.   Tem   uśmiechnął   się   i   w   następnej   chwili   już   spał.   Carrie 

podeszła bliżej i dotknęła jego czoła.

- Ciągle   jest   bardzo   zimny.   -   Spojrzała   na   Josha.   Po   jego   skroni   płynął   wąski 

strumyczek krwi; wyciągnęła rękę, żeby go obetrzeć, ale cofnęła dłoń. - Lepiej przebierz się 

w coś suchego - powie działa. - Jest jeszcze dużo pledów. - Ponieważ Josh się zawahał, 

dodała: - Zaopiekuję się nim.

Możesz mi zaufać.

Nic   była   pewna,   czy   Josh   zdecyduje   się   powierzyć   jej   swoje   cenne   brzemię,   ale 

usiadła przy ognili, a on w końcu złożył Tema w jej ramionach. Wówczas pomyślała, że oto 

właśnie otrzymała najcenniejszy podarunek, jaki kiedykolwiek ktokolwiek jej ofiarował. I z 

całą pewnością nikt jeszcze nigdy dotąd nie obdarzył jej większym zaufaniem.

Josh stanął za jej plecami, rozebrał się i owinął pledem. Potem rozsiodłał konie i, 

klnąc zirytowany, że pled ciągle zsuwa mu się z ramion, zawiązał go na piersiach.

Carrie uśmiechnęła się na widok jego muskularnych ramion. Bez względu na to, jak 

kiepskie miał  zbiory kukurydzy,  z pewnością praca  na farmie  świetnie wpłynęła  na jego 

sylwetkę.

Josh rzucił siodła przy ogniu i wrócił po torby z jedzeniem. Wyjął kawał bekonu.

- Zapomniałam   o   patelni   -   przyznała   Carrie   z   poczuciem   winy.   -   Nie   byłam 

wystarczająco przewidująca.

Josh wyjął z torby przytroczonej do siodła nóż i pokroił bekon w grube plastry.

- Upiekę go na patyku - - powiedział, a potem spojrzał na nią drwiąco. - Albo może ty 

go usmażysz w ogniu przekleństw?

Carrie poczuła, że się czerwieni. Spuściła oczy.

- Nie wiedziałam, że słyszysz.

- Prawdopodobnie było cię słychać w Eternity. Roześmiała się.

- Ta klacz chciała zawrócić.

background image

- Jest trochę leniwa i łatwo się płoszy - uważnie przyglądał się opiekanemu plastrowi 

bekonu.

- Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że sobie z nią poradzisz.

- I dlatego mi ją dałeś? Chciałeś, żeby poniosła mnie prościutko do domu?

- Rzeczywiście, taka myśl przemknęła mi przez głowę.

Carrie nie powiedziała nic więcej. Nic musiała. Nie chciał jej zabrać ze sobą. Myślał, 

że będzie zawadą, więc dal jej konia, z którym sobie nie poradzi. Ale ona nie tylko pokonała 

klacz, ale jeszcze była mu pomocna, kiedy odnaleźli Tema.

Bez ciebie nie zdołałbym go wyciągnąć - powiedział cicho Josh. - Nic wiem, co bym 

bez ciebie zrobił.

- Dałbyś sobie radę - zapewniła go z przekonaniem, ale była zadowolona z pochwały. 

Przez jakiś czas przyglądała mu się, jak opieka bekon. - Bardzo zręcznie poradziłeś sobie z 

moją   bielizną   -   odezwała   się   w   końcu   z   pozornym   zgorszeniem.   Masz   dużą   wprawę   w 

rozwiązywaniu sznurówek gorsetu.

Josh nie patrzył na nią. Pochłonięty był pieczeniem bekonu.

- Lepiej się znam na gorsetach niż na kukurydzy.

Carrie się uśmiechnęła; niewiele brakowało, a zacząłby żartować z samego siebie.

- Gdzie się lak dużo o tym dowiedziałeś? Mam na myśli gorsety.

- Zupełnie gdzie indziej niż o kukurydzy.

Carrie ściągnęła brwi. Znowu nic jej nie powie dział.

Josh położył na pajdzie chleba trzy grube plastry pieczonego bekonu i napełnił kubek 

gorącą herbatą.

- Obudź go - polecił. - Musi coś przełknąć.

Carrie posadziła Tema, choć nie było to łatwe, bo ramiona jej zdrętwiały od trzymania 

chłopca. Tem był śpiący, zmęczony i nie miał ochoty się budzić, ale ani Carrie, ani Josh nic 

zamierzali pozwolić, by spal.

Chłopiec  zjadł  wielką  kanapkę,  wypił  trzy kubki  gorącej   herbaty,   przytuli!   się do 

Carrie i natychmiast zasnął na powrót. Dziewczyna siedziała przy nim i uśmiechnięta gładziła 

go po włosach.

- Dopiero kiedy człowiek znajdzie się o krok od utraty dziecka, pojmuje, jak mało 

znaczące jest wszystko inne - powiedziała cicho.

Spojrzała na męża i dostrzegła, że przygląda się jej przez płomienie. Ogień rzucał 

ciepłe błyski na jego nagi tors. Josh piekł następne plastry bekonu. Deszcz zamykał wejście 

do jaskini, na skraju blasku kładły się mroczne cienie. Czuli się sobie bliscy.

background image

- Jak myślisz, kim jest ta dziwna dziewczynka? - spytała. - Wiesz, był tam jeszcze 

jakiś stary człowiek. Pomógł mi ciągnąć linę.

- To musiał być Starbuck. Dawno już nikt go nie widział. To pustelnik.

- A dziewczynka?

- Nic wiem. Nigdy o niej nic słyszałem, ale w końcu nie jestem w Eternity zbyt długo.

Patrzyła, jak układa bekon na chlebie.

- Może twój brat coś o nich wie?

- Może - wyraźnie dał do zrozumienia, że to już. koniec rozmowy. Podał jej kanapkę i 

kubek bardzo mocnej herbaty.

- Gdzie mieszkałeś, zanim się sprowadziłeś do Eternity? - Była pewna, że dojrzała na 

jego twarzy skurcz bólu. Co on takiego zrobił, że wspomnienia były dla niego tak bolesne? 

Co takiego uczynił, że musiał skrywać własną przeszłość? Carrie doskonale zdawała sobie 

sprawę, że dzieci zostały poinstruowane, by nigdy nic nie mówić o tym, skąd przyjechali ani 

skąd pochodzą. Biedna Dallas już tak się zagubiła w tym, co wolno, a co nie, iż czasami 

wydawało się jej, że nie powinna wspominać przy Carrie o jej własnych braciach.

- Bywałem tu i tam - odpowiedział Josh i Carrie wiedziała, że nie usłyszy nic więcej.

Nastrój prysnął. Josh przypomniał jej, że była obca, Carrie nie wyobrażała sobie życia 

bez Tema i Dallas, ale za to Josh najwyraźniej nic pragnął jej towarzystwa. Dla niego była 

osobą obcą, która za kilka dni wyjedzie na zawsze i której nie miał zamiaru zdradzać żadnych 

tajemnic.

W ciszy jadła kanapkę i patrzyła w ogień nie próbując już nawiązać rozmowy. Karała 

samą siebie, bo czego się spodziewała? Że kiedy mu pomoże w potrzebie, on przyzna, że ją 

źle ocenił? Powie jej, iż rzeczywiście nic jest bezwartościowym kociakiem z pustą głową? 

Gdyby nie zjawiła się w Eternity, przede wszystkim, gdyby nie oszukała Josha, Tem nie 

poszedłby szukać grzechotników i Josh nie musiałby opuszczać się w przepaść i ...

- Nie opowiesz dzisiaj żadnej historii o swoich braciach? - spytał Josh.

Wiedziała, że próbował przerwać uciążliwe milczenie, ale nic miała ochoty ułatwiać 

mu zadania.

- A może tym razem ty opowiedziałbyś mi o swoim bracie? - zaproponowała bardziej 

uszczypliwie, niż zamierzała.

Josh przez chwile milcząco wpatrywał się w ogień.

- Jest doskonałym  farmerem  - odezwał  się w  końcu. - Ma wspaniałą  kukurydze  i 

najlepsze   buraki.   Wszystko   w   prostych,   równych   rządkach.   Nie   wydaje   mi   się.   żeby 

jakiekolwiek robactwo śmiało zaatakować jego pola.

background image

- Dlaczego on ma twoje konie? - Nikt nie musiał jej mówić, że czarny ogier należał do 

Josha. Człowiek i koń nie pracują razem tak dobrze, dopóki nie spędzą ze sobą wiele czasu i 

nie nauczą się wzajemnie sobie ufać.

- Sprzedałem mu - powiedział cicho. - A właściwie dałem jako cześć zapłaty za farmę.

Carrie usiłowała ukryć oburzenie. Nie podobało jej się, że jeden brat zabiera konie 

drugiemu, obojętne, z jakiego powodu. Miała ochotę zadać Joshowi jeszcze wiele pytań, ale 

nie zrobiła tego, bo wiedziała, że i tak zbył by ją.

Po dłuższej chwili ciszy Josh wstał i przeszedł na jej stronę ogniska.

- Niedługo będzie świtać. Powinniśmy się trochę przespać.

- Mogłabym spać przez cały tydzień na okrągło - ziewnęła Carrie. Zauważyła, że Josh 

dziwnie na nią patrzy, i zdała sobie sprawę, że pled zsunął jej się z ramion. Zaczęła naciągać 

go z powrotem, ale zaraz dała sobie spokój, bo właściwie niewiele ją to obchodziło. To Josh 

ja odrzucił i ciągle odrzucał, nie na odwrót.

Ułożyła się na piasku obok Tema, objęła chłopca i zamknęła oczy. Uchyliła jeszcze 

powieki,  kiedy  Josh  położył  się  z   drugiej   strony  syna.   Spojrzała   w  ciemne   oczy  męża  i 

zapomniała o złości. Wyciągnęła rękę i leciutko dotknęła zakrwawionego miejsca na jego 

skroni.

- Przestań - szepnął Josh jakby z boleścią.

Carrie zamarła z ręką zastygłą nad jego policzkiem.

Josh patrzył na nią jeszcze przez chwilę, tak bliski, a jednocześnie tak daleki, potem 

odwrócił się, a Carrie poczuła, że nieproszone gorzkie łzy napływają jej do oczu.

- Spij dobrze - powiedziała tak spokojnie, jak tylko potrafiła w tej chwili.

Josh nie odpowiedział.

background image

9

Carrie obudziła się z uśmiechem na ustach. Było jej ciepło i sucho, wiedziała, że Tem 

jest tuż obok, a na policzku czuła ciepły dotyk dłoni Josha. Z zamkniętymi oczyma obróciła 

się w jego stronę.

- Carrie - szepnął Josh.

Wolno otworzyła oczy. Josh, kompletnie ubrany, klęczał przy niej. W jaskini było 

chłodno, a na zewnątrz, choć przestał padać deszcz, w dalszym ciągu panowała ciemność.

Carrie obdarzyła Josha miłym uśmiechem, a on odsunął się od niej raptownie.

- Nie bój się, nie gryzę - powiedziała rozespana. Wysunęła spod koca nagie ramię. - 

Coś się stało?

- Muszę   wyjść   na   spotkanie   poszukiwaczy   i   powiedzieć   im,   że   Tem   jest   już 

bezpieczny.

Carrie szeroko otworzyła oczy.

- Zupełnie o nich zapomniałam! Myślisz, że szukali całą noc?

- O ile znam swojego brata, nie pofatygował się do miasta, póki nie przesiało padać. 

Nie naraziłby się na zmokniecie jedynie z powodu zaginięcia dziecka.

Carrie wypatrywała się w niego z niedowierzaniem, ale twarz Josha wskazywała, że 

nie   odpowiedziałby   na   pytania,   które   kłębiły   jej   się   w   głowie.   Już   się   nauczyła,   że   nie 

odpowiadał na pytania o brata.

- Zostań tu z Temem, a ja wrócę tu po was, jak tylko spotkam poszukiwaczy - zawahał 

się.

- Dobrze?

Roześmiała się.

- Słucham rozkazów, jeśli są lego warte.

- Ciekaw jestem, co robią twoi bracia - uśmiechnął się Josh - kiedy marynarze na 

statku odmawiają wykonania rozkazów, bo uważają, że nic są tego warte.

- Chyba nie sądzisz, że wiem - obdarzyła go spojrzeniem udającym niewinność - co 

się   dzieje   na   statku,   na   którym   $ą   sami   mężczyźni?   Takie   informacje   mogłyby   mną 

wstrząsnąć do głębi.

Josh odsłonił w ciepłym uśmiechu równe białe zęby, a Carrie pomyślała, że mogłaby 

teraz zemdleć z zachwytu. Była pewna, że nie ma na świecie równie przystojnego mężczyzny 

jak pan Joshua Greene. Uniosła się na łokciach.

- Josh - zaczęła - nie sądzisz...

background image

Położył jej palce na ustach i zaraz cofnął dłoń, jakby się sparzył.

- Zostań tutaj i dbaj o Tema.

Carrie kiwnęła głową na znak zgody i Josh wyszedł.

Kiedy wstała, by się ubrać, zobaczyła, że Josh przed wyjściem rozgarnął żar, dołożył 

drew do ognia i nastawił dzbanek pełen wody. Z uśmiechem na ustach nalała sobie kubek 

gorącej herbaty. Możliwe, że Josh nie był najlepszym farmerem, ale potrafił opiekować się 

ludźmi, wspinać po linie w środku burzy i świetnie jeździł konno. Wiedziała też, że potrafi 

kochać.

- Przydałoby mi się trochę jego miłości - po wiedziała na głos, podeszła do wylotu 

jaskini i stała patrząc na wstający dzień.

* * *

Zanim Josh, Carrie i dzieci oraz, Kichuś znaleźli się znowu razem w ślicznym małym 

domku,   było   już   prawie   południe.   Pani   Emmerling   już   poszła,   dom   był  czysty,   na   siole 

czekały kanapki z szynką, na wolnym ogniu gotowała się zupa fasolowa, a w piecu stały dwie 

brytfanki ciasta z jabłkami.

- Jestem głodny - - obwieścił Tern.

Przez całą drogę powrotną z góry Josh trzymał syna blisko przed sobą, jakby nie mógł 

uwierzyć, że chłopiec ma się dobrze i jest już bezpieczny, ale teraz spojrzał na Tema srogo.

- Mamy ze sobą do pomówienia na osobności - oznajmił.

Ten podniósł na niego niedowierzające spojrzenie.

Carrie i Dallas wyszły, żeby Tem i jego ojciec mogli „podyskutować” w cztery oczy 

na temat ostatniego wyczynu chłopca.

Usiadły pod drzewem z lalką, Kichusiem, stertą chleba z masłem i dwoma kubkami 

świeżego mleka. Carrie bezustannie oglądała się na dom.

- Czy twój tata... - spytała wreszcie - no wiesz, czy on Tema...

- Czy   przetrzepie   Temowi   skórę?   -   upewniła   się   Dallas   bez   większego 

zainteresowania.

- Skąd ty znasz takie wyrażenie?

- Wujek Hiram często powtarza, że tata powinien nam od czasu do czasu przetrzepać 

skórę i że to by nam dobrze zrobiło.

- Doprawdy?  - w głosie Carrie zabrzmiało powątpiewanie. - A co wasz tata na to 

odpowiada?

- Tatuś   nie   bardzo   rozmawia   z   wujkiem   Hiramem.   Tylko   siedzi   i   słucha   -   Dallas 

background image

zniżyła głos.

- Myślę, że tatuś nienawidzi wujka Hirama.

Carrie już otworzyła  usta, żeby powiedzieć Dallas, iż Josh z pewnością nie może 

nienawidzić własnego brała, ale w porę się powstrzymała od wygłoszenia takiego komunału. 

Z tego, co słyszała o bracie Josha, sama zaczynała czuć do niego antypatię. - No więc, czy 

tata przetrzepie Temowi skórę? Dallas obdarzyła Carrie szelmowskim uśmiechem, jakiego nie 

powstydziłby się niejeden dorosły.

- Eeee tam. Tatuś nas nigdy nic bije. Będzie tylko dużo mówił.

Carrie roześmiała się wesoło. Jej własny ojciec raczej by umarł niż uderzył któreś ze 

swoich   dzieci.   Choć,   oczywiście,   większość   mieszkańców   miasteczka   zgodziłaby   się   z 

Hiramem i uważała, że zarówno jej samej, jak i jej braciom przydałoby się czasem porządne 

lanie.

Kiedy w końcu Josh z Temem wyszli z domu, chłopiec wyglądał zupełnie normalnie, 

natomiast Josh był jakby nieco przygnębiony. Carrie wiedziała, że to dlatego, iż Josh zdawał 

sobie   sprawę,   iż   jego   syn  był   o   krok   od   śmierci,   podczas   gdy   Tern   zaczynał   traktować 

wydarzenia ostatniej nocy jak wielką przygodę.

Carrie wziętą Josha pod ramię, przytrzymała mocniej, bo spróbował się uwolnić, i 

powiedziała:

- Zróbmy   sobie   dzisiaj   wakacje.   Zapomnijmy   o   szkodnikach   w   kukurydzy   i   o 

wszystkim innym, co koniecznie trzeba zrobić.

Josh obrzucił ją ironicznym spojrzeniem. - - Dla ciebie najwyraźniej każdy dzień jest 

świętem.

- Dziękuję   -   uśmiechnęła   się   Carrie.   -   To   najwspanialszy   komplement,   jaki 

kiedykolwiek słyszałam.

Wyraz gniewnej złości zniknął z twarzy Josha i na jego miejsce pojawił się uśmiech.

- No dobrze, postawiłaś na swoim. Nie będzie my dzisiaj mordować robaków. Nie 

będziemy walczyć z chwastami. - Spojrzał na nią zaczepnie.

- A ty nie będziesz, musiała zmywać naczyń, sprzątać i gotować. Ten jeden dzień 

możesz robić, co ci się żywnie podoba. Możesz leniuchować, ile tylko zechcesz.

Carrie poczuła się dotknięta.

Nie jestem leniwa - oznajmiła obrażonym łonem i jednocześnie zdała sobie sprawę, że 

Josh się z nią droczy. Podniosła rękę, chcąc go pogładzić po torsie, ale on zwinnie odskoczył 

do tyłu. Rzuciła się za nim. ale był szybszy. W następnej chwili ganiali się jak dzieci.

Tem stal opodal szeroko uśmiechnięty, Dallas roześmiana klaskała w dłonie z radości, 

background image

a Kichuś ujadał zapamiętale.

Carrie   w   żaden   sposób   nie   mogła   złapać   Josha,   ale   w   pewnym   momencie,   kiedy 

zamachnęła się na niego, on odskoczył zwinnie, chwycił ją od tylu i przycisnął jej ręce do 

boków.

- Nie jestem leniwa - powtórzyła usiłując wyswobodzić się z uścisku.

- Jesteś najbardziej leniwą osobą, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział Josh, a 

polem, nic myśląc, co robi, ugryzł ją w ucho i zanim zdał sobie sprawę, zaczął całować ją w 

szyję.

Carrie przestała się szamotać i oparła o niego z zamkniętymi oczyma.

Właśnie wtedy Kichuś, który nie rozumiał, co się dzieje z jego ukochaną panią, z 

całych sił ugryzł Josha w nogę.

W jednej chwili Carrie była całowana, w drugiej Josh wrzasnął jej prosto w samo 

ucho. Jęknęła z bólu. Josh puścił ją i ruszył  za Kichusiem, z palcami zakrzywionymi  w 

szpony.

- Uciekaj, Kichusiu, uciekaj! - krzyczała Dallas.

Josh pochwycił psiaka i obwieścił, że skręci mu jego podły, lichy kark. Wtedy dzieci 

napadły na ojca, próbując zwalić go z nóg. Josh porzucił psa, objął oboje ramionami i zakręcił 

dokoła. Kichuś. który uznał, że Josh robi dzieciom krzywdę, znowu zaczął na niego warczeć. 

Wobec tego Josh, z dziećmi w objęciach, pogonił za psem.

Tym razem Carrie runęła na Josha i wszyscy czworo zwalili się na ziemię. Josh jęczał, 

że nie może ich udźwignąć i że go na pewno uduszą. Dallas zaczęła chichotać, jej śmiech 

udzielił się Temowi i Carrie. Josh toczył się po trawie trzymając w objęciach całą trójkę i cały 

czas chroniąc ich przed twardą ziemią.

Dotoczyli się tak do skraju lasu, a wtedy Josh opadł na wznak, rozrzucił ramiona i 

oznajmił, że został zamęczony na śmierć.

Carrie, leżąc razem z dziećmi pół na Joshu, pół na ziemi, zorientowała się od razu, że 

to element zabawy świetnie znany całej trójce.

- Co cię może ożywić? - zapytały chórem dzieci, zachwycone i szczęśliwe, że znowu 

widzą, jak ich ojciec się śmieje.

- Pocałunki - odpowiedział szybko Josh i dzieci z prawdziwym entuzjazmem zaczęły 

pokrywać świeżo ogolone policzki ojca wilgotnymi pocałunkami.

- Carrie, ty też - zarządziła Dallas. Josh otworzył oczy.

- Nie sądzę...

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Carrie wepchnęła się na niego i przycisnęła usta 

background image

do jego warg. Odruchowo odsunęła dzieci i ułożyła się na nim wygodniej.

Nie   miała   w   całowaniu   żadnego   doświadczenia   -   w   przeciwieństwie   do   Josha. 

Przytrzymał dłońmi jej głowę, przekrzywił nieco, a potem, po kilku cmoknięciach, rozchylił 

jej usta.

Carrie   entuzjazmem   nadrabiała   brak   umiejętności.   Próbowała   objąć   Josha,   ale   nie 

mogła go podnieść. Nie odrywając ust, przekręcili się tak, że dziewczyna znalazła się pod 

spodem.

Josh   objął   ją,  a  ona   przycisnęła   go  do  siebie   lak  mocno,   jak   tylko  mogła.  Kiedy 

zetknęły się ich języki, jęknęła i próbowała przyciągnąć go jeszcze bliżej.

Nagle Josh ją odsunął. Carrie wydała cichy okrzyk protestu, a potem otworzyła oczy i 

spojrzała na niego.

Josh patrzył na dzieci.

Rodzeństwo   leżało   płasko   na   brzuchach   po   obu   stronach   Carrie,   z   głowami 

podpartymi na łokciach i z niekłamanym zainteresowaniem obserwowało starszych.

Carrie poczuła, że się czerwieni.

- Zdaje mi się, że najbardziej lubisz pocałunki Carrie, tatusiu - - stwierdziła Dallas 

poważnym tonem, jakby właśnie dokonała naukowego od krycia.

Josh nie stracił kontenansu.

- Miała trochę dżemu w ustach - usprawiedliwił się szybko.

Na języku?! - dociekał Tem nie kryjąc obrzydzenia.

Carrie i Josh, ciągle spleceni ramionami, wybuchnęli śmiechem.

- Nic rozumiem, jak to się dzieje, że ludzie miewają po dwoje dzieci - powiedział Josh 

podnosząc się i pomagając wstać Carrie. - Przecież wystarczy jedno, a już nie ma mowy o 

chwili samotności.

- Mąż i żona spędzają razem noce - Carrie zamrugała zalotnie rzęsami - w tym samym 

pokoju i za zamkniętymi drzwiami.

- Masz rację - uśmiechnął się Josh. ~ Jak zwykle masz rację. A teraz, o ile się nie 

mylę,   ktoś   tu   mówił,   że   Carrie   potrafi   łowić   ryby?   Ktoś   twierdził,   że   to   możliwe,   by 

dziewczyna potrafiła łowić ryby. Ha!

W następnej chwili wyzwanie zostało rzucone i podjęte. Panowie przeciwko paniom. 

Carrie poszła po swoje fantastyczne, angielskie wędki, ale Josh nie chciał z nich skorzystać; 

powiedział, że ma swoje. Tem tylko stęknął, gdy zobaczył, że ojciec wygrzebał skądś dwie 

wędki starsze chyba niż świat.

- Z czymś takim nigdy ich nie pokonamy - jęknął Tem.

background image

- - Będziemy oszukiwać - szepnął Josh.

Temowi od razu poprawił się humor.

We czwórkę zapakowali jedzenie do koszyka, poszli nad strumień i zarzucili przynętę. 

Carrie i Dallas prawie natychmiast złapały rybę. Po godzinie miały już cztery sztuki, podczas 

gdy panowie ciągle jeszcze nic nie złapali. Za to w ciągu następnej godziny panie nie złapały 

ani jednej ryby.

Dallas pierwsza zorientowała się w poczynaniach ojca. Za każdym razem, kiedy ryba 

skubała przynętę na haczyku Carrie lub Dallas, Josh odwracał ich uwagę wskazując na coś w 

lesie, a Tem rzucał w rybę kamykiem.

Wykazując niezwykłą jak na swój wiek przebiegłość, Dallas się nic poskarżyła ani nic 

rozpłakała, lecz kiedy następnym razem Carrie miała branie, dziewczynka narobiła krzyku, że 

użądliła   ją   osa.   Podczas   gdy   ojciec   zajmował   się   córką,   a   Tern   narzekał,   że   siostra 

przeszkadza im w męskim zajęciu, Carrie wyciągała rybę. Dallas przeżyła jeszcze jeden atak 

osy, a potem ukąszenie pszczoły i ptasznika, zanim ojciec zorientował się w jej poczynaniach. 

Kiedy sobie uświadomił, że został pobity własną bronią przez pięcioletnie dziecko, złapał 

córkę na ręce, obrócił wokoło i roześmiał się głośno. Carrie i Tem przyglądali im się nieco 

skonsternowani.

- Zwariowali - zawyrokował w końcu Tem, wracając do swojej wędki.

W rezultacie miały o dwie ryby więcej i ogłosiły siebie zwycięską drużyną.

Josh z Ternem prześcigali się w usprawiedliwieniach; mówili o swoich wędkach, o 

przynęcie, o tym,  jak bardzo zmęczony był Tern po doświadczeniach  minionej nocy, jak 

znużony był Josh, który przecież pracował od rana do nocy i o tym, że był to nieodpowiedni 

czas na łapanie ryb. I tak dalej.

Dallas, naśladując Carrie, oparła dłonie na biodrach i spokojnie słuchała wyjaśnień.

W końcu ojciec z synem przycichli.

- Dallie, kochanie - odezwała się Carrie - czy nic uważasz, że mężczyźni zupełnie nie 

umieją przegrywać?

Dziewczynka poważnie skinęła głową, wzięła Carrie za rękę i poprowadziła w stronę 

koszyka z jedzeniem. Pokonani ruszyli za nimi, przez cały czas tłumacząc niewyraźnie, że 

doskonale potrafią przegrywać, że oni tylko... co cóż, wiadomo.

Carrie   pozwoliła   przegranym   obsługiwać   zwyciężczynie   i   wraz   z   Dallas   spędzała 

urocze chwile prosząc Josha i Tema o podawanie różnych przedmiotów leżących poza ich 

zasięgiem.  Oczywiście,  niekiedy  ona   lub  Dallas  musiały  się   troszkę  odchylić,  bo  żądany 

przedmiot nadal znajdował się poza zasięgiem dłoni, ale za to ich podziękowania były słodkie 

background image

jak miód.

Po jedzeniu Carrie przyniosła nowo wydaną książkę, którą kupiła tuż przed wyjazdem 

z Maine. Była to powieść Lewisa Carrolla zatytułowana „Alicja w Krainie Czarów”. Zapytała 

dzieci, czy chciałyby, żeby im poczytała, a one, wraz z Joshem leniwie rozciągniętym na 

pledzie, chętnie na to przystały.

Jednak   nie   przeczytała   więcej   niż   dwie   strony,   a   dzieci   zaczęły   się   niespokojnie 

wiercić. Zapytała,  czy może wolałyby  zająć się czymś  innym,  ale oboje zapewnili ją, że 

bardzo chcą słuchać tej historii, więc Carrie wróciła do lektury. Tym razem Dallas i Tern 

zaczęli wymieniać porozumiewawcze spojrzenia i przewracać oczyma.

Carrie odłożyła książkę.

- Co się z wami dzieje? - spytała. - Chcę usłyszeć prawdę. Żadnych kłamstw.

Zorientowała się, że Tem nic jej nie powie, więc przeniosła wzrok na Dallas.

- Tatuś czyta o wiele lepiej - powiedziała dziewczynka z prostotą.

Carrie zdziwiła się, a nawet poczuła się trochę dotknięta, bo często czytała książki 

kalekim dzieciom i równic często słyszała, że jest doskonałym lektorem.

Wdzięcznym gestem podała książkę Joshowi.

- Proszę - powiedziała uszczypliwym tonem.

Mam nadzieję, że potrafisz czytać przynajmniej tak samo dobrze jak łowić ryby.

Josh spróbował się do niej uśmiechnąć. Wziął książkę.

Od pierwszej chwili Carrie zrozumiała, że jest od niej bez porównania lepszy. Josh 

naprawdę potrafił czytać. Właściwie nie czytał, ale opowiadał historię. Naprawdę słychać 

było Alicję. Widziało się, czuło, niemal można było dotknąć futerka Białego Królika.

Carrie nie wiedziała, jak to się dzieje. Niektórzy ludzie czytając na głos podkreślają 

przesadnie  każdą   scenę  i  naśladują   głosy bohaterów  z  takim  entuzjazmem,   że  po jakimś 

czasie słuchacz jest zmęczony. Josh interpretował opowiadanie bardzo subtelnie; modulował 

głos w taki sposób, że ożywiał postacie, ale ich nie przejaskrawiał.

Nie zacinał się, nic jąkał, nie robił przerw, a przecież czytał zupełnie nową książkę. 

Nie mógł jej znać.

Carrie leżała na wznak z zamkniętymi oczyma. Całkowicie pogrążona w opowieści 

wyobrażała sobie Alicję i inne postacie, które dziewczynka spotkała w przedziwnej krainie.

Kiedy Josh skończył czytać, chciała go błagać o więcej. Otworzyła oczy i zdumiała 

się. że nie jest już w labiryncie Królowej Kier. Zdziwiła się także, że zapadł już prawie 

wieczór. Josh czytał cale popołudnie, a w jego głosie nie było nawet śladu chrypy.

- Cudowne   -   westchnęła   wracając   do   rzeczywistości.   Przetoczyła   się   na   brzuch   i 

background image

błyszczącymi oczyma spojrzała na Josha. - Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby ktoś tak czytał. 

Josh, ty jesteś naprawdę...

- Wspaniały? - zapytał Tem tak żarliwie, jakby odpowiedź była dla niego sprawą życia 

i śmierci. - Czy tata jest najwspanialszym mężczyzną na świecie?

- Prawie   -   roześmiała   się   Carrie.   O   to   samo   Tem   pytał   minionej   nocy   ojca.   -   Z 

pewnością jest najwspanialszym na świecie lektorem.

- Kiedyś tatuś... - zaczęła dziewczynka.

- Dallas! - wrzasnął Josh.

Czar prysł. Josh raz jeszcze uprzytomniał Carrie, ze była dla nich obca.

Wstała i zaczęła zbierać do koszyka resztki jedzenia.

Josh zdawał się rozumieć, co się z nią dzieje. Położył ręce na jej dłoniach.

- Carrie - zaczął - są powody...

- Nie musisz mi nic wyjaśniać - ucięła wściekła. - Nie należę do twojej rodziny, nie 

jestem częścią twojego życia, prawda? Za kilka dni wracam do rodziców. - Łzy dławiły ją w 

gardle. Za niecałe trzy dni miała zostawić swoją nową rodzinę i wrócić do Maine.Josh chciał 

powiedzieć coś jeszcze, ale odwróciła się od niego.

W drodze powrotnej dzieci rozprawiały o zawodach w łowieniu ryb. ale nastrój już nie 

był ten sam. Dorośli szli w milczeniu.

W domu Carrie nakryła stół, podała zupę fasolową ugotowaną przez panią Emmerling 

i świeży chleb.

- Możemy jutro też pójść na ryby? - zapytał Tem.

- Jutro jest niedziela - - powiedział Josh grobowym głosem.

Na dźwięk tych kilku, zdawałoby się, niewinnych słów. Tem wbił wzrok w talerz, a 

Dallas zalała się łzami.

Carrie poczuła się trochę jak Alicja w Krainie Czarów.

- Co   jest   takiego   strasznego   w   niedzieli?   Przecież   to   niemożliwe,   żebyście   aż   tak 

nienawidzili chodzić do kościoła?

- Nie chodzimy do kościoła - oznajmił Josh ponuro. Wziął Dallas na kolana i osuszył 

jej łzy.

Tym razem Carrie nie wytrzymała. Walnęła pięścią w stół.

- Mam   tego   dość!   Nie   zniosę   już   żadnych   nie   domówień!   Żądam,   żeby   ktoś   mi 

powiedział, co jest z niedzielą!

- W każdą niedzielę - odezwał się Tem bliski płaczu - wujek Hiram przychodzi do nas 

na obiad i wszystkim psuje humor.

background image

- W dalszym ciągu nie widzę powodu do tragedii. I nie sądzę, żeby mógł popsuć nam 

humor, jeśli mu na to nie pozwolimy.

- Nic rozumiesz - zaczął cicho Josh. - Są pewne sprawy - z trudem dobierał słowa - o 

których nic nie wiesz. Nasze... szczęście jako rodziny zależy od dobrej woli Hirama.

- Aha - skomentowała zwięźle Carrie. - Nie zamierzasz powiedzieć mi nic więcej? - 

Czekała przez chwilę, ale Josh się nie odzywał. - Dobrze, nie będę o nic pytała. Chciałabym 

jeszcze tylko wiedzieć, czy twój brat lubi dobrze zjeść?

Dallas zachichotała.

- Czy to ma oznaczać, że on lubi dobrze zjeść?!

Tem wstał od stołu, nadął policzki, zgiął ramiona przed sobą, jakby nimi obejmował 

wydatny brzuch, i zaczął się przechadzać po pokoju charakterystycznym krokiem człowieka 

otyłego.

- Co to ma być, braciszku? - odezwał się grubym głosem. - Sam to ugotowałeś? Może 

to robaki z twojego pola? Ha! Ha! Ha! Co z tobą?

Niczego nie potrafisz zrobić porządnie? Popatrz, na mnie! Naucz się, jaki powinien 

być mężczyzna. Ja wiem, co jest dobre, a co nie. To ja decyduję, co jest dobre.

Dallas   śmiała   się   do   rozpuku,   Josh   siedział   z   uśmiechem   na   ustach,   a   Carrie 

przyglądała się Temowi zdumiona, bo była pewna, że jego parodia mężczyzny, którego nigdy 

nie spotkała, była doskonała. Równie dobrze chłopiec mógłby urosnąć o pól metra i przybrać 

na wadze kilkadziesiąt kilogramów.

Odwróciła się do Josha.

- Świetnie mu to wychodzi.

Josh zestawił Dallas na podłogę i uniósł brew. jakby mówił: „Jeśli ci się wydawało, że 

widzisz, coś specjalnego, to spójrz tylko na to!” - Zrób kaczkę - powiedział do córki.

Carrie, najpierw ze zdumieniem, a potem z niepowstrzymywaną wesołością patrzyła, 

jak Dallas naśladuje kaczkę. Dziewczynka odchylała głowę do tyłu. jakby muskała piórka, 

wykrzywiała stopy na zewnątrz i nawet otrząsała kuperek, jak kaczka wychodząca z wody.

Tem   nic   zamierzał   dać   się   prześcignąć   siostrze   i   stał   się   krową.   Wtedy   Dallas 

przemieniła się w kurczaka. Tem nie mógł jej darować, że przyciąga większą uwagę, więc 

zaczął biegać dookoła niej i już po chwili oboje byli psiakami, które spotykają się po raz 

pierwszy.

Nagle Tern raptownie się zatrzymał, wyprostował ramiona i zmierzył Dallas srogim 

spojrzeniem.

- Nie będę się śmiał - panno Pełna Kabza - po wiedział głębokim głosem. - Jesteśmy 

background image

poważną rodziną.

Carrie natychmiast rozpoznała, że Tem naśladuje ojca - nawet poruszał się jak Josh - 

przechadzał się dumnym krokiem i z zaciętą miną.

Dallas stanęła przed bratem, spojrzała na niego z dołu i zamrugała rzęsami. W jednej 

chwili przeistoczyła się z małej dziewczynki w pociągającą, flirtującą młodą kobietę.

- Naczynia - zaczęła falsetem - przyznaję, że są brudne. Zostawimy je tak jak są i 

poprosimy Dobrą Wróżkę, żeby się nimi zajęła.

Carrie obawiała się, że Dallas naśladuje ją samą, a nabrała pewności, kiedy usłyszała, 

że Josh roześmiał się głośno. Rzuciła mu przez ramię ostrzegawcze spojrzenie i znów skupiła 

uwagę na dzieciach.

Była  zdumiona,  wręcz osłupiała, kiedy tak patrzyła  na wesołą parodię jej  samej  i 

Josha. Kłócili się o najmniejsze drobiazgi.

Josh i Carrie śmiali się nieco nerwowo. Ale dopiero kiedy dzieci przeszły do lego, jak 

Carrie   i   Josh   reagują,   kiedy   jedno   z   nich   przypadkiem   dotknie   drugiego,   dorośli   zaczęli 

chrząkać z zakłopotaniem.

Dotknęłaś mojej ręki! - krzyknął Tem. - Nie mogę tego znieść. Muszę cię uścisnąć, 

muszę   cię   pocałować.   -  Przyłożył   grzbiet  dłoni   do   czoła  i   przyciągając   Dallas   do  siebie 

odgrywał człowieka w agonii. - Ach nie, nie wolno mi tego zrobić. Nie mogę cię tknąć! - 

Och, proszę, obejmij mnie, mój wspaniały, przystojny mężczyzno, proszę! - błagała Dallas 

patrząc na Tema wzrokiem pełnym uwielbienia.

Carrie odwróciła się do Josha.

- Te twoje dzieciaki są nie do wytrzymania.

- Myślałem, że są nasze.

- Nie, teraz akurat nie.

Josh wykrzywił twarz w złośliwym grymasie i klasnął w ręce.

- Do łóżek, szkraby. Za minutę macie spać.

Dzieci najpierw złożyły ukłon i zaczekały na długi, głośny, w pełni zasłużony aplauz, 

a potem uciekły po drabinie na górę.

Co za wspaniałe dzieciaki - powiedziała Carrie, kiedy już została z Joshem sama.

Josh podwinął rękawy i podszedł do miednicy pełnej brudnych talerzy.

- Chodź, nauczę cię zmywać naczynia.

Carrie wprawdzie nie wzruszyła ramionami, ale niewiele brakowało.

- Przykro mi, ale dzisiaj nie mogę się tym zająć. Mam kilka spraw do załatwienia.

- Nie możesz teraz nigdzie iść - zaczął Josh, ale zamilkł, bo wiedział z doświadczenia, 

background image

że nie ma najmniejszego sensu mówić Carrie, co jej wolno, a czego nie. - Co chcesz zrobić?

- Muszę pojechać do Eternity i zorganizować tak niebiańsko smaczny obiad, jakiego 

twój brał jeszcze nie jadł - powiedziała. - I nic waż się powiedzieć mi słowa o tym, co mogę, 

a czego nic. Ty nie możesz rozkazywać komuś, kto nie należy do twojej rodziny, przed kim 

masz tajemnice.

Z tymi słowami narzuciła krótką, wełnianą pelerynkę i wyszła z domu.

Josh   jakiś   czas   wpatrywał   się   w   drzwi,   aż   wreszcie   na   jego   twarzy   pojawił   się 

uśmiech.

„Ona zawsze wie, co robić” - pomyślał, biorąc się do zmywania.

- I   Bóg   mi   świadkiem,   że   ja   wiedziałbym,   co   robić   z   nią,   gdybym   tylko   mógł   - 

powiedział na głos. Uśmiechnięty przypomniał sobie niedawne przedstawienie Tema i Dallas. 

Nie widział ich tak szczęśliwych, lak ożywionych od czasu, kiedy ich matka... Nie, nie.

Nalał wody do miski. Nie będzie myślał o ich matce.

background image

10

Następnego   dnia.   zanim   brat   Josha   z   żoną   zjawił   się   na   obiad,   Carrie   była   tak 

zdenerwowana, że aż cała się trzęsła. W nocy spała tylko cztery godziny, bo resztę czasu 

spędziła w Eternity organizując wystawny obiad. Josh co prawda czekał na nią. ale tylko po 

to, by powiedzieć, że jego zdaniem zaproszenie do gotowania gospodyń z całego miasteczka 

było pójściem po linii najmniejszego oporu. Najwyraźniej uważał, że prawdziwa żona spędza 

całe dnie na krzątaninie wokół kuchni.

Nie zwracając na niego uwagi Carrie poszła spać i spała twardo do rana, aż pierwsza z 

najętych kobiet zjawiła się ze swoim wypiekiem. Chcąc obudzić Carrie Josh otworzył drzwi 

sypialni i pozwolił dzieciom wskoczyć do wielkiego łóżka.

Tem i Dallas narobili takiego harmidru, że Carrie chcąc nie chcąc musiała wstać. 

Ubrała się, a potem, z pomocą dzieci, zaczęła przetrząsać swoje kufry. Do południa udało jej 

się nakryć stół irlandzkim obrusem ze szlachetnej cienkiej bawełny i udekorować serwetkami 

od kompletu.  Na tym  ustawiła francuskie porcelanowe talerze i jako najważniejsza  część 

zastawy, ułożyła srebra stołowe w stylu regencji. Półmiski, na których rozłożono apetyczne 

potrawy   przygotowane   przez   niemal   każdą   kobietę   w   Eternity,   także   były   srebrne   lub   z 

francuskiej porcelany.

- O jejku! O rety! - zachwycała się Dallas, która w życiu nie widziała nic równie 

pięknego.

Punktualnie   o   godzinie   pierwszej   Hiram   wraz   ze   swoją   żoną   Alice   zajechał   na 

podwórze   kosztownym   powozem.   Był   gruby   i   miał   wystający   brzuchal,   zupełnie   jakby 

połknął   piłkę.   Carrie   spojrzała   na   Tema   porozumiewawczo   i   uśmiechnęła   się   do   niego 

konspiracyjnie, bo Hiram wyglądał dokładnie tak, jak go chłopiec przedstawił.

Podczas kiedy Josh i dzieci stali z ponurymi minami w drzwiach, Carrie, rzuciwszy im 

zdegustowane spojrzenie, wyszła na spotkanie przybyłych. Idąc przez podwórze, przyjrzała 

się uważnie Alice. Była to szczupła, drobna kobieta, prawdopodobnie młodsza, niż można 

było  ocenić z wyglądu.  Sprawiała  wrażenie  najbardziej  zmęczonej  osoby na świecie,  tak 

zmęczonej,   że   Carrie   odczuła   potrzebę,   by   ją   natychmiast   zabrać   do   domu   i   wygodnie 

posadzić.

Zbliżyła się do gości z uśmiechem i z ręką wyciągniętą na powitanie.

Choć Josh wielokrotnie ostrzegał Carrie, że jego brat jest straszną osobą, dziewczyna 

nie bała  się nikogo, bo nigdy w swoim krótkim życiu  nic była  traktowana inaczej niż z 

respektem   i   miłością.   Jej   rodzina   była   najbogatsza   w   mieście,   większość   mieszkańców 

background image

okolicy pracowała dla Montgomerych. W dodatku Carrie była śliczna oraz wielko, duszna i 

znajdowała   w   tym   radość.   Dopóki   nie   spotkała   Josha.   nie   zdarzyło   się,   żeby   ktoś   - 

mężczyzna, kobieta czy dziecko - od razu jej nic polubił.

- Dzień dobry - przywitała pogodnie Hirama, po czym zwróciła się do jego żony: - 

Pomogę pani wysiąść.

Alice spojrzała na Carrie szeroko otwartymi oczyma, zaskoczona i lekko przestraszona 

tym,   że   ktoś   ją   dostrzegł,   ale   jednocześnie   zmęczenie   na   jej   twarzy   zastąpił   wyraz 

przyjemnego zdumienia.

Hiram, rozparty na poduszkach, w nieprzyjemny sposób szacował Carrie wzrokiem. 

Gdyby dziewczyna była teraz u siebie w domu i któryś z zaproszonych marynarzy ośmieliłby 

się zmierzyć  ją takim spojrzeniem, każdy z braci lub ktokolwiek ze służby porządnie by 

takiemu gościowi przyłożył.

Hiram wysiadł nie zwracając uwagi na wyciągniętą rękę Carrie.

- A więc to jest ta twoja żoneczka z ogłoszenia - powiedział z obleśnym uśmiechem 

do Josha stojącego za jego plecami - - Słyszałem, że w kuchni radzi sobie równie dobrze jak 

ty na polu. To właśnie cały ty, żeby się żenić z taką bezużyteczną osobą.

Wygłosiwszy tę uwagę minął ich oboje, całkowicie zignorował dzieci i wszedł do 

wnętrza domu.

- Jak on... - sapnęła Carrie i ruszyła za nim. Nikt nie miał prawa tak się o niej wyrażać!

- Nie! - Josh chwycił ją za ramię. - Proszę cię, nic mu nie mów - mówił błagalnym 

głosem.

- Dokładnie za dwie godziny i dwadzieścia minut już go tu nie będzie, tyle przecież 

możesz z nim wytrzymać.

- Nie sądzę.

- Ktoś,   kto   ma   tyle   pieniędzy   co   ty   nie   ze   wszystkimi   musi   się   liczyć   -   dodał   z 

naciskiem.

- Nigdy byś nic uwierzyła, ile muszą znosić biedni.

No tak,  teraz już obrażali ją obaj. Obrzuciła  męża spojrzeniem pełnym  pogardy i 

weszła do nomu.

- Twoja  bogata   żoneczka wniosła  ci  to  wszystko  w  posagu,  braciszku?  -  - Hiram 

spoglądał znad swojego tłustego brzuchata na stół. nad którym Carrie tak się napracowała. - 

Upewnij   się,   że   nie   Zabierze   tego   ze   sobą,   kiedy   cię   zostawi   -   dokończył   i   zaczął   się 

grubiańsko śmiać z własnego dowcipu.

Carrie już otwierała usta, ale Josh uciszył ją błagalnym spojrzeniem.

background image

- Jeśli nas wyrzuci z farmy, to czy kupiłabyś nam drugą? - wyszeptał cicho i z taką 

drwiną w głosie, że Carrie zacisnęła zęby. W tym momencie nie mogłaby się zdecydować, do 

którego z nich czuje większą niechęć.

Postanowiła znosić towarzystwo lego odpychającego typa przez całe dwie godziny i 

dwadzieścia minut. W końcu przecież i tak jutro musi wyjechać. Może już nigdy więcej nie 

zobaczy tej rodziny; nie dali jej prawa ingerować w ich życie. Jeżeli mieli ochotę bez protestu 

znosić obelgi tego człowieka, nie powinno jej to obchodzić.

A Hiram ubliżał im bez ustanku. Rozwodził się nad lukami w edukacji dzieci - kazał 

Dallas   recytować   „Rymy   o   Sędziwym   Marynarzu”,   a   kiedy   pięcioletnia   dziewczynka 

przyznała, że nigdy nie słyszała o takim utworze, zmiażdżył brata pogardliwym spojrzeniem. 

Josh jedynie spuścił niżej głowę.

Następnie Hiram przyjrzał się niewielkim dłoniom Tema i obwieścił, że nie nadają się 

do   prawdziwej   roboty,   a   potem   opowiadał.   że   będąc   w   wieku   chłopca,   praktycznie   sam 

zajmował się wszystkimi pracami na farmie. Dalej złajał Tema za to, że chłopiec zgubił się w 

nocy, przez co przysporzył wszystkim wielu kłopotów i ośmieszył nazwisko Greene przed 

całym miastem.

Ukończywszy znęcanie się nad dziećmi przeszedł do Josha. Wyśmiewał jego uprawy i 

zapewniał wszystkich, że zawsze wiedział, iż Josh nigdy nic będzie prawdziwym farmerem.

W chwili gdy Hiram zaczął mówić o przeszłości Josha, Carrie nadstawiła uszu. Z tego, 

co   wyłowiła   z   niejasnej   tyrady   szwagra,   wynikało,   że   Josh   popełnił   w   przeszłości   jakiś 

straszny   czyn   i   w   jego   wyniku   stracił   wszystkie   pieniądze.   Hiram   mówił   też   o   jakiejś 

ucieczce, a Josh siedział bez słowa ze wzrokiem wbitym w talerz.

Carrie zastanawiała się, co takiego złego mógł kiedyś zrobić Josh. Zgodnie z tym co 

mówił Hiram, w przeszłości Joshowi powodziło się nieźle. Hiram wspomniał, że jego brat 

przyzwyczaił się do sreber stołowych i pięknych nakryć.

„Kto mu to odebrał? - pytała siebie Carrie. - Sąd? Czy Josh zdobył bogactwo w sposób 

niezgodny z prawem i został ZA to ukarany?”

W końcu Hiramowi zabrakło pomysłów na krytykowanie Josha i zmienił temat. Zajął 

się swoją żoną. Ze swadą opowiadał przy stole o wszystkim, co Alicja zrobiła źle w ciągu 

minionego tygodnia. Mówił o plamach na odzieży, których nic zdołała usunąć, o nieudanym 

daniu i zapomnianej pajęczynie na suficie.

Carrie zerknęła na zegarek. Minęła dopiero godzina. A swoją drogą to zdumiewające, 

jak jeden człowiek może przez tyle czasu ciurkiem wygłaszać kazanie.

Hiram, mimo że mówi! bez przerwy, nie przegapił ani jednego dania i nie odmówił 

background image

sobie ani kęska. Kiedy zakończył wreszcie temat własnej żony. przeniósł wzrok na Carrie.

Dziewczyna   miała   przed   oczyma   wszystkich   siedzących   przy   stole,   z   poważnymi 

minami wpatrzonych we własne talerze i bez słowa na swoją obronę wysłuchujących obelg 

tego gbura.

Kiedy Hiram zwróci! się w jej stronę, nie spuściła oczu.

„To pieniądze - pomyślała. - One dają mu władzę. Jest właścicielem swojej farmy oraz 

farmy Josha i może go razem z dziećmi wyrzucić stąd, jeśli zechce. Może ich pozbawić dachu 

nad głową i odebrać jedzenie od ust. Dlatego uważa, że ma prawo obrzucać ich błotem”.

Carrie znała siłę bogactwa. Wiele razy odczuła władzę fortuny swojej rodziny, ale na 

szczęście   zawsze   był   koło   niej   ktoś,   kto   potrafił   jej   wytłumaczyć,   że   pieniądze   nie   dają 

człowiekowi specjalnych przywilejów. Nie są przepustką do szczęścia w życiu. Trzeba umieć 

płacić światu czymś cenniejszym niż złoto.

Hiram długo mierzył ją ciężkim spojrzeniem, potem lubieżnie uśmiechnięty przeniósł 

wzrok na Josha.

- Tak   się   zastanawiam,   dlaczego   ją   wziąłeś.   Teraz   już   rozumiem   -   powiedział 

najbardziej obleśnym tonem, jaki Carrie kiedykolwiek słyszała.

Spojrzał  znów  na  nią,   jakby   się  chciał  upewnić,   że  dziewczyna  zareaguje  tak   jak 

powinna.

Carrie  odpowiedziała   gładkim  uśmiechem,  więc   Hiram   skrzywił   usta  w   grymasie, 

który miał oznaczać, że jest usatysfakcjonowany.

Tego już było dla Carrie zbyt wiele. Zniosła wszystkie jego obraźliwe słowa, ale nie 

mogła znieść tego uśmiechu oznaczającego, że oto pojawiła się jeszcze jedna osoba, którą 

można zastraszać i poniżać.

- Jeszcze trochę kukurydzy, drogi szwagrze?

- spytała z niewinną miną.

- Ja nie odmawiam - odpowiedział wciąż z tym samym obelżywym wyrazem na tłustej 

twarzy.

- Oczywiście, jeśli to nie jest kukurydza z pola mojego braciszka. W tamtej, jak na 

mój gust, za dużo robaków.

Carrie uniosła srebrną misę pełną gotowanej kukurydzy w gęstym sosie i podsunęła ją 

Hiramowi. Gość zmierzył dziewczynę przeciągłym spojrzeniem.

- Może i nie jest z ciebie dobra gospodyni, ale idę o zakład, że warto znaleźć się z tobą 

w łóżku.

Carrie spojrzała mu prosto w oczy, uśmiechnęła się słodko i wylała mu na kolana całą 

background image

zawartość wielkiej misy. W ciszy pełnej przerażenia, która potem nastąpiła, zdążyła jeszcze 

umieścić szpinak na głowie Hirama, surówkę z kapusty na jego twarzy i uderzyć go w pierś 

grubym   plastrem  tłustej  szynki.   Właśnie  sięgała   po nóż  do  mięsa,  gdy  Josh  złapał  ją  za 

nadgarstek.

- On nie ma prawa... - zaczęła. Josh mocniej zacisnął palce na jej ręku.

- Nic nie rozumiesz.

- I oczywiście nikt nie zamierza mi czegokolwiek wyjaśnić - powiedziała. Rzuciła 

jeszcze spojrzenie na dzieci i wybiegła z domu.

To wszystko oczywiście nie powinno jej obchodzić. Była  co prawda żoną Josha i 

kochała jego dzieci z całego serca, ale to najwyraźniej nie miało żadnego znaczenia.

Biegła  do  drogi,   a  potem   dalej,  jakby   miała  Zamiar   dobiec   aż  do  Maine.   Biegła, 

dopóki   płuca   chwytały   powietrze   i   dopóki   nogi   nie   odmówiły   jej   posłuszeństwa.   Wtedy 

dopiero skręciła nad rzekę, wślizgnęła się pomiędzy drzewa, usiadła na brzegu rwącej wody i 

zaniosła się rozpaczliwym szlochem.

Długo   płakała   siedząc   z   kolanami   podciągniętymi   pod   brodę,   z   twarzą   ukrytą   w 

fałdach spódnicy.

Tak bardzo się starała i poniosła całkowitą klęskę.

- Masz - rozległ się obok jakiś głos i męska dłoń podetknęła jej chusteczkę.

Carrie dojrzała przez łzy siadającego obok niej Josha.

- Idź stąd! Nienawidzę cię! Nienawidzę was wszystkich. Chciałabym wyjechać dzisiaj. 

Cieszę się, ze już nigdy cię nic zobaczę.

Josh, jakby nie słyszał tego wybuchu, podał jej butelkę whisky.

- Z doskonałego słodu. Najlepsza szkocka whisky. Moja ostatnia butelka.

Carrie pociągnęła spory łyk ciemnego płynu, potem drugi i trzeci, aż Josh wyjął jej 

butelkę z rąk.

- Jeśli chodzi o mojego brata... - - zaczął.

Carrie czekała cierpliwie. Dzięki whisky poczuła się znacznie lepiej. Było jej dobrze, 

ciepło, czuła się rozleniwiona. Oparła się na łokciach i przyglądała wodzie. Wreszcie, kiedy 

Josh nadal nic nie mówił, zaśmiała się krótko.

- Wiedziałam,   że   nic   mi   nie   powiesz.   Wiedziałam,   że   nie   zdradzisz   tajemnicy.   - 

Popatrzyła na niego. - Ty i twój brat nie jesteście do siebie zbyt podobni.

- Nie jesteśmy rodzonymi  braćmi. Moja matka wyszła za jego ojca. kiedy miałem 

dziesięć lal, a Hiram był juz wtedy dorosły.

- Jest podobny do ojca?

background image

- Nie - Josh pociągnął łyk whisky. - Myślę, że mój ojczym  był trochę przerażony 

Hiramem.

- Mogę to sobie wyobrazić - zachichotała Carrie. - Zawsze był laki? - Machnęła ręką 

mniej więcej w kierunku domu.

Josh pociągnął jeszcze łyk i podał butelkę dziewczynie.

- Ludzie tacy jak Hiram rodzą się już ukształtowani, nikt ich tak nie wychowuje. Jemu 

zawsze się wydawało, że wie wszystko najlepiej i powinien instruować całą resztę świata.

- Dlaczego mieszkasz tutaj i uprawiasz ziemię, która nic należy do ciebie?

Josh nie odpowiedział. Carrie pociągnęła łyk alkoholu.

- Błagam o wybaczenie. Nie powinnam była zadawać tego pytania. Od czasu do czasu 

zapominam,   że   nie   jestem   godna,   by   stanowić   część   rodziny   Greene.   Jestem   tylko 

pustogłową, bogatą panienką, która nie ma prawa tu być. - Wstała.

- Proszę mi wybaczyć, zdaje się, że powinnam już wrócić do domu.

- Carrie - Josh złapał ją za spódnicę. - Powiedziałbym ci, ale...

- Ale co! - krzyknęła odwracając się do niego.

- Boję się, że mnie znienawidzisz.

Takiej odpowiedzi Carrie się nie spodziewała.

Josh wypuścił z ręki jej spódnicę i zapatrzył się na rzekę.

- Były w moim życiu chwile, kiedy nie zachowywałem się tak jak należy i robiłem 

rzeczy, których teraz się wstydzę. Moje dzieci to dla mnie jedyny jaśniejszy promyk, cała 

moja nadzieja.

Carrie   przypomniała   sobie   insynuacje   Hirama.   Czy   Josh   rzeczywiście   był 

kryminalistą? Może został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że odda się pod opiekę 

brata, będzie uprawiał jego pole i wychowywał dzieci?

Usiadła z powrotem obok niego, tym razem znacznie bliżej, wypiła jeszcze trochę 

whisky i spojrzała mu w twarz.

- Pozwól mi zostać - poprosiła cicho.

- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo bym tego chciał, Ale to niemożliwe. To nie 

jest życie dla ciebie. To w ogóle nic jest życie. A nie możemy przecież korzystać z twoich 

pieniędzy bez końca.

Carrie   skinęła   głową   -   nie   dlatego,   że   zrozumiała,   ale   na   znak,   że   przyjęła   do 

wiadomości.

- Josh - szepnęła patrząc na niego oczyma pełnymi łez. - To już ostatni dzień.

Patrzył na nią i usiłował siebie przekonać, że życie bez Carrie będzie łatwiejsze, bo 

background image

przecież   jej   obecność   oznaczała   tylko   ciągłą   irytację;   nie   było   z   niej   żadnego   pożytku. 

Wiedział, że dzieci będą za nią jakiś czas tęskniły, ale szybko zapomną i rodzina znowu 

będzie żyła normalnie. Normalnie, czyli dzieci będą jadły to, co on sam ugotuje, będą razem z 

nim pracowały na polu i razem z nim klepały biedę, która im wyrządzała znacznie większą 

krzywdę niż. jemu.

- Och, Carrie - westchnął i przytulił dziewczynę do siebie.

Wystarczyło, że ich usta się zetknęły, a ciała natychmiast zapłonęły gwałtowną żądzą 

Pragnęli   siebie   od   chwili,   kiedy   się   zobaczyli   po   raz   pierwszy.   Od   tego   pierwszego 

dotknięcia, gdy Josh objął Carrie pomagając jej wysiąść z dyliżansu, pożądanie narastało w 

nich z każdym dniem.

Codziennie patrzyli  na siebie i na widok choćby skrawka gołej skóry oblewali się 

zimnym potem. A przy tym udawali obojętność, choć drżeli z emocji, ilekroć któreś z nich 

zjawiło się w pokoju.

Dzieci  dobrze  wiedziały, co  się z nimi  dzieje, obserwowały,  jak  jedno za  drugim 

wodziło oczyma, przeczuwały, że oboje myślą o sobie bezustannie.

Teraz byli sami nad brzegiem rzeki pośród drzew i nic nie stało na przeszkodzie, by 

mogli   zrobić   to.   o   czym   marzyli   od   pierwszego   spotkania   -   wreszcie   zaspokoić   swoją 

zmysłową żądzę.

Josh miał więcej doświadczenia niż Carrie w rozbieraniu osoby przeciwnej płci, ale 

był niecierpliwy jak nigdy.

Próbował rozpiąć guziczki z tyłu sukni, ale okazało się, że łatwiej je po prostu urwać. 

Pociągnął za rękaw zbyt  mocno, szwy puściły, lecz Josh nie mógł myśleć o szkodach w 

ubraniu   Carrie,   gdy   dotknął   nagiego   ramienia   dziewczyny   i   przywarł   do   niego   ustami. 

Obnażył jej oba ramiona i usłyszał rozkoszny jęk. Przesiała go obchodzić sukienka. Przestało 

go obchodzić wszystko poza własną namiętnością.

Garderoba Carrie fruwała w powietrzu - Rozdarta jedwabna sukienka, białe halki szyte 

z wielu metrów cieniutkiego płótna i wreszcie krynolina, która na moment uwikłała Josha.

Carrie widywała swoich braci niekompletnie ubranych i miała niejakie pojęcie o tym, 

jak rozebrać Josha. Okazało się, że całkiem dobrze radzi sobie ze zdejmowaniem męskich 

butów, a nawet skarpetek.

W chwili gdy zostali nago, skończyły się pieszczoty, została tylko żądza i namiętność. 

Namiętność szalona, namiętność, która czekała na spełnienie o całe wieki za długo.

Z wargami na ustach Carrie, z rękoma na jej biodrach, Josh wszedł w nią bez żadnych 

przygotowań. Carrie krzyknęła trochę ze strachu, a trochę z bólu, ale zaraz ucichła. Zbyt 

background image

długo pragnęła Josha; teraz nie mogła pozwolić, by cokolwiek stanęło jej na przeszkodzie.

Wraz z nim poruszała się w szaleńczym rytmie, zachłanna i spragniona. Krzyczała w 

ekstazie, kiedy oboje zaznali rozkoszy spełnienia.

Długą chwilę leżeli spleceni ze sobą, zroszeni potem, stopieni w jedno ciało. Josh 

ukrył rozpaloną twarz w zagłębieniu jej szyi.

- Ja nie... - zaczął Josh, ale Carrie położyła mu palce na ustach.

- Tylko nie mów, że tego nie chciałeś - szepnęła.

- Tylko mnie nie przepraszaj.

Josh uśmiechnął się i pocałował opuszkę jej palca. - Chciałem ci powiedzieć, że nigdy 

w życiu nie doświadczyłem czegoś podobnego. Miłość to sztuka, a to była...

- Konieczność?

- Więcej niż konieczność. - Trzymając Carrie w ramionach przetoczył się na plecy i 

gładził ją po włosach.

- Josh - szepnęła, ale uciszył ją pocałunkiem.

- Musimy wracać - powiedział. - Dzieci zostały same, a poza tym  jutro będziemy 

musieli wcześnie wstać, żeby zdążyć na dy... - przerwał, jakby to słowo sprawiało mu zbyt 

wielki ból.

Carrie   podniosła   się   z   ziemi.   Usiłowała   się   ubrać,   z   trudem   naciągając   na   siebie 

strzępy garderoby.

- Pomogę   ci   -   Josh   odsunął   dłonie   dziewczyny   i   z   wprawą   pokojówki   zaczął   ją 

ubierać, znajdując przyjemność w każdym dotknięciu jej ciała.

Wracali do domu w milczeniu, trzymając się za ręce. Carrie musiała powstrzymać 

odruch, żeby wyswobodzić dłoń; jak on mógł mówić o wyjeździe w tej samej chwili, kiedy 

jeszcze drżeli od miłosnej rozkoszy?

* * *

W domu dzieci przywitały śmiechem podarte ubrania i czerwone twarze dorosłych. 

Dzieci były w doskonałych humorach po tym, jak Carrie potraktowała ich wuja. Piszcząc z 

radości opowiadały, jak Hiram w gniewie opuścił ich dom i mówił różne okropne rzeczy o 

Carrie i o swoim głupim bracie, który ożenił się z kimś takim jak ona.

Dallas objęła Carrie w talii, przytuliła się do niej i powiedziała, że ją kocha.

A Carrie, z rozpaczliwą świadomością, że jutro musi wyjechać, uciekła do sypialni. 

Zmieniając sukienkę marzyła, by mogła wyjechać już dzisiaj, chciała już mieć to za sobą.

Przebrała   się,   wróciła   do   pokoju   i   zastała   Josha   wraz   z   Ternem   zmywających 

background image

naczynia.

- Możemy ci pokazać, jak to się robi - za proponował Tem z powagą w głosie.

Dallas, stojąca tuż przy Carrie, wyprostowała szczupłe ramionka.

- Ja też nie chcę się tego uczyć. Nie chcę być żona farmera. Ja będę wielką aktorką.

Carrie roześmiała się i wzięła dziewczynkę na ręce.

- Gdybyś została aktorką, żyłabyś w towarzystwie nieokrzesanych ludzi - powiedziała. 

- I musiałabyś  ciągle podróżować i nie przyjmowano by cię w najlepszych domach. Nie, 

myślę, że lepiej jest wyjść za mąż za jakiegoś miłego człowieka i mieć z nim dzieci.

- Ale ja bym chciała - Dallas zrobiła niezadowoloną minę - żeby panowie przynosili 

mi róże.

- Jeśli wyjdziesz za mąż za odpowiedniego człowieka, będzie ci przynosił róże.

- Pod  warunkiem,  że  będzie mógł   sobie  na  to  pozwolić  -  wtrącił  Josh  wściekłym 

tonem, rzucił zmywak i wyszedł z domu.

- No i co ja takiego znowu powiedziałam? jęknęła Carrie. Wydawało jej się, że chwile 

zbliżenia powinny ich połączyć, a tymczasem najwyraźniej jedynie rozzłościły Josha.

Josh zniknął na całe popołudnie.

„Przynajmniej uznał, że mogę się zaopiekować dziećmi - pomyślała. - Nie boi się, że 

razem podpalimy dom”.

Późnym popołudniem usiedli we trójkę na ganku i Carrie opowiadała o Maine i o 

swoich   braciach.   Miała   zamiar   powiedzieć   dzieciom   też   o   tym,   że   wyjeżdża   następnego 

ranka, ale nie chciało jej to przejść przez gardło.

Josh wrócił godzinę po zachodzie słońca, przytuli! dzieci i kazał im iść się myć i 

szykować do spania.

Carrie wstała z fotela i rozejrzała się smutno dokoła. W powietrzu unosił się zapach 

róż. Jeszcze kilka dni temu jedynym i wszechobecnym zapachem była woń końskiego łajna. 

Próbowała nie myśleć o jutrzejszym dniu. Weszła do domu, a kiedy dzieci całowały ją na 

dobranoc, ze wszystkich sił powstrzymywała cisnące się do oczu łzy.

Dallas stojąc na szczycie drabiny odwróciła, się jeszcze.

- Tatusiu, przyjdziesz niedługo?

- Dzisiaj nie będę spał z tobą - powiedział Josh. - Dzisiaj będę spał w dużym łóżku.

- Razem z Carrie?

- Razem z Carrie - przytaknął Josh, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.

Dzieci zniknęły na poddaszu.

- Nie jestem pewna... - nie bardzo wiedziała, co miałaby powiedzieć. Że nie była 

background image

pewna, czy powinni razem spędzić noc? Czy obawiała się, że po tej wspólnej nocy jeszcze 

mocniej pokocha Josha i jego dzieci? Czy to było możliwe? Czy obawiała się, że będzie 

jeszcze bardziej rozpaczała, kiedy nadejdzie czas, by ich opuścić? Niemożliwe. Jeżeli spędzi 

noc z Joshem, czy rano mąż poprosi ją, by z nim została?

Spojrzała   mu   w   oczy   -   ciemne,   błyszczące   pożądaniem   -   i   zapomniała   o   całym 

świecie. Wyciągnęła ramiona.

- Josh - szepnęła.

Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.

background image

11

Następnego ranka Carrie otworzyła oczy, kiedy słońce stało już wysoko na niebie. 

Natychmiast  poderwała się przestraszona.  Powinna być od dawna na nogach, ubrać się... 

Zaraz jednak z uśmiechem opadła na poduszki i wróciła myślami do ostatniej nocy. Jeszcze 

czuła na całym ciele ręce Josha. Miał delikatne, czułe dłonie. Chciał gładzić ją i tulić. Całował 

ją i uczył pocałunków.

Nie spali aż do świtu. Nad brzegiem rzeki kochali się gorączkowo i w pośpiechu, a tej 

nocy z wolna, krok za krokiem poznawali  się wzajemnie, oglądali i pieścili. Carrie  była 

zafascynowana ciałem Josha, jego siłą. grą twardych mięśni pod ciemną skórą. Pytała o różne 

blizny i szramy, a on o niektórych jej mówił, a o innych nie. Po jakimś czasie zrozumiała, że 

opowiadał o swoim dzieciństwie. Nie dowiedziała się niczego o jego życiu po szesnastych 

urodzinach. Późniejsze lata utrzymywał w sekrecie.

Josh patrzył na nią, dotykał jej ciała i kochał ją namiętnie. Nie zadawał żadnych pytań. 

Carrie odpędzała od siebie myśl, że nie pyta jej o nic, bo sądzi, że wie o niej wszystko. Tej 

jednej   nocy   chciała   być   szczęśliwa,   chciała   cieszyć   się   chwilą,   nie   obchodziło   ją,   co 

przyniesie przyszłość.

W   którymś   momencie   pośród   nocy  szepnęła   Joshowi,   że   go   kocha,   ale   on   ciągle 

milczał, tylko przytulił dziewczynę mocniej do siebie, jakby się bał ją utracić.

Teraz leżała wygodnie, gdy nagle otworzyły się drzwi sypialni i w progu stanął Josh z 

nieprzeniknioną, zaciętą twarzą.

- Co się stało? - zaniepokoiła się Carrie. - Co z dziećmi?

- Dzieci zawiozłem do brata. Twoje kufry są już załadowane. Wynająłem woźnicę, 

który odwiezie je do Maine. Ubieraj się, musimy już iść - i zatrzasnął za sobą drzwi.

Czy to był ten sam człowiek, z którym spędziła noc? Czy to jemu wyznała miłość?

Podniosła się z łóżka - ze swojego małżeńskiego łoża - i zaczęła się ubierać, z trudem 

zapinając guziki drżącymi  dłońmi. Ostatnia noc nic nie zmieniła. Nie pozwolił jej nawet 

pożegnać się z dziećmi. Chociaż, właściwie, co miałaby im powiedzieć na pożegnanie? Że 

chciała odjechać? Nie mogła im też powiedzieć, że to Josh zmusza ją do wyjazdu, bo nie 

chciała, by dzieci miały żal do ojca. W końcu może to lepiej, że wyjeżdżała w ten sposób. 

Gdyby miała się z nimi żegnać, skończyłoby się pewnie na płaczu, a przecież nie mogła 

nikomu wytłumaczyć czegoś, czego sama nie rozumiała.

Ubrała się, spakowała do torby przybory toaletowe i wyszła przed dom, gdzie na koźle 

czekał   na   nią   Josh.   Z   tyłu   siedział   obcy   mężczyzna,   który   powitał   Carrie   uchyleniem 

background image

kapelusza. Do wozu przywiązany był koń Josha, ale nie ten piękny ogier, który już wrócił do 

Hirama, lecz stara robocza chabeta. Josh obszedł wóz dokoła i pomógł Carrie wspiąć się na 

siedzenie, ale przez cały czas nie odezwał się słowem.

Carrie zaczęła mówić od razu, gdy tylko ruszyli w drogę.

- Co mogę zrobić lub powiedzieć, żebyś zmienił zdanie i pozwolił mi zostać?

- Nic - odparł bezbarwnym tonem. - Zupełnie nic. Zasługujesz na znacznie więcej, niż 

mogę ci dać. Zasługujesz...

- Jak możesz mi mówić, na co zasługuję, a na co nie - przerwała mu gniewnie. - Ja 

sama wiem, czego chcę.

Josh zamilkł. Twarz miał nieustępliwą.

Carrie trzymała się poręczy przy siedzeniu i myślała, że jeśli on może nic nie mówić, 

to ona także. Ale nie mogła powstrzymać myśli; myśli o ostatniej nocy i o dniach, które 

spędziła z Joshem i z jego dziećmi.

- Powiedz Dallas, że napiszę do mej - zaczęła cicho. - Powiedz jej, że przyślę więcej 

książek, a dla Tema dołączę książki o morzu. On chce zobaczyć morze. Powiedział, że chce 

być marynarzem, a Dallas na pewno będzie chciała być aktorką.

Wszystkie małe dziewczynki chcą być aktorkami, więc nie sądzę, żebyś się musiał o 

nią  martwić.   To dobre  dziecko.  Kochane   dziecko. I  Tern  także. Nie  będzie  już  sprawiał 

kłopotów po moim wyjeździe.

Powiedz mu, że jeśli jeszcze kiedyś zobaczy tę dziką dziewczynkę, niech jej ode mnie 

podziękuje i powie jej... - wstrzymała potok słów, bo łzy dławiły ją w gardle.

Dojechali do stacji i Josh pomógł jej zsiąść. Wpatrywała się w jego twarz, ale nie 

mogła na niej odnaleźć śladów smutku czy żalu. Równie dobrze mógłby właśnie dostarczać 

kupcowi zarobaczoną kukurydzę, jak żegnać się na zawsze z własną żoną.

- Nic cię nie obchodzę, prawda? - syknęła Carrie. - Dostałeś to, czego chciałeś i mogę 

sobie jechać. Od pierwszej chwili, kiedy mnie zobaczyłeś, wiedziałeś, czego chcesz, a kiedy 

to dostałeś, odsyłasz mnie tam, skąd przyjechałam.

- Masz rację - powiedział z lubieżnym uśmiechem. - Od pierwszej chwili, kiedy cię 

ujrzałem, miałem zamiar dobrać się do twojego ponętnego ciałka. Trochę potrwało, zanim 

tego   dokonałem,   ale   udało   się   i   teraz   ty   wreszcie   wyjeżdżasz,   a   ja   mogę   wrócić   do 

normalnego szczęśliwego życia, jakie wiodłem, zanim się tu zjawiłaś.

Gdyby tylko słyszała słowa, nie uwierzyłaby im, ale jego twarz upewniła ją, że nie 

kłamał. Nikt na świecie nie mógłby tak wyglądać i kłamać.

Uderzyła   go   w   twarz.   Uderzyła   go   mocno,   a   on   nie   próbował   jej   przeszkodzić. 

background image

Właściwie miała wrażenie, że pozwoliłby jej bić się bez końca.

Odwróciła się, póki pozostało jej jeszcze trochę godności.

- Wracaj na to swoje żałosne poletko. Nie potrzebuję cię tutaj. Nie chcę, żebyś ze mną 

czekał.

Nie chcę cię więcej widzieć.

Nie  słyszała,  kiedy odchodził,  ale  czuła  to  przez  skórę. Czuła   się  tak,  jakby  ktoś 

zabierał ze sobą część jej duszy. Musiała przytrzymać się koła wozu, żeby nie pobiec za nim i 

nie błagać, by zabrał ją ze sobą. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak chwyta strzemię jego 

siodła i błaga go, by pozwolił jej zostać.

„Duma - pomyślała. - Muszę być dumna. Wszyscy z rodu Montgomerych zawsze byli 

dumni”.

Ale nie czuła dumy. Czuła się zagubiona, osamotniona i bezradna.

Słysząc kroki konia Josha, wbrew sobie samej odwróciła głowę i spojrzała na niego, 

siedzącego prosto w siodle. Przez jeden ułamek sekundy wydawało się jej, że widzi na jego 

twarzy ból. Ból i rozpacz, tak głębokie, jak jej własne. Zrobiła krok w jego stronę.

Ale wtedy twarz Josha przybrała znowu ten zacięty wyraz obojętności; dotknął ronda 

kapelusza.

- Życzę miłej podróży, panno Montgomery powiedział. - Niezmiernie jestem rad z 

pani wizyty. - Mrugnął do niej porozumiewawczo.

Carrie odwróciła się od niego i wyprostowała ramiona, a kiedy odjeżdżał, nie patrzyła 

za nim.

* * *

- Nie przyjedzie? - powtórzyła Carrie. - Dyliżans dzisiaj nie przyjdzie?

- Złamane kolo - powiedział urzędnik stacji.

Właśnie przyszedł posłaniec z tą wiadomością.

Poza tym woźnica jest kompletnie pijany. Oczywiście to mu nie przeszkadza powozić, 

ale nie może jechać dyliżansem na trzech kolach.

- Nie, oczywiście, że nie. A kiedy przyjedzie następny dyliżans?

- Mniej więcej za tydzień - powiedział mężczyzna obojętnym tonem.

Carrie odwróciła się do okna. Za tydzień? Mniej więcej?

Usiadła na zakurzonej ławeczce i zastanowiła się, co robić. Mogłaby zamieszkać w 

tym przerażającym budynku zwanym hotelem.

I co dalej?

background image

Nic   nie   powiedziała   Joshowi,   ale   miała   bardzo   mało   pieniędzy.   Przyjechała   do 

Eternity z całkiem pokaźną sumą, ale zostało jej niewiele. Nie żałowała ani centa, cieszyła 

się, że dzieci mają miły, czysty dom, tyle że teraz nie stać ją było na zamieszkanie w hotelu, 

mimo że był tani.

Wyciągnęła wszystkie banknoty i monety, jakie jej pozostały, i przeliczyła dokładnie. 

Dziesięć   dolarów   i   dwadzieścia   centów.   Tyle   zostało   po   kupieniu   powrotnego   biletu   na 

dyliżans.

„Pieniądze   -   pomyślała.   -   O   nich   właśnie   wiecznie   mówił   Josh,   jakby   były 

najważniejsze na świecie”.

Ona ciągle mu powtarzała, że są w życiu sprawy ważniejsze niż pieniądze, a on jej 

nigdy nie wierzył.

Odchyliła  się na oparcie ławki i zamknęła oczy.  Jakim cudem ma przeżyć w tym 

mieście   cały   tydzień   bez   grosza   przy   duszy?   Skąd   weźmie   na   jedzenie,   gdzie   będzie 

mieszkała? Mogłaby poprosić ojca o pieniądze, ale to nie było takie proste. Przede wszystkim 

tu,   na   dalekim   zachodzie,   nie   korzystano   jeszcze   z   telegrafu,   a   list   będzie   szedł   długie 

tygodnie,   jeśli   nie   miesiące.   Może   mogłaby   iść   do   banku   i   zaciągnąć   pożyczkę?   Co 

zaproponować jako zastaw? Dwadzieścia kufrów pełnych damskich fata - łaszków?

Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Josh na pewno miałby powód do satysfakcji. Kiedy 

następnym  razem zjawi  się w mieście,  usłyszy,  jak panna Carrie Montgomery nie mając 

pieniędzy użyła nazwiska ojca i wyczarowała fortunę z powietrza. Na pewno by się złośliwie 

skrzywił i powiedział, że miał rację, uważając ją za całkowicie bezużyteczną. Bez pieniędzy 

tatusia była nikim.

- Poradzę sobie sama - powiedziała głośno.

- Coś pani mówiła, pani Greene? - spytał urzędnik.

- Nie, nie - uśmiechnęła się Carrie i wstała. - Nie orientuje się pan, gdzie mogłabym tu 

znaleźć jakąś pracę?

- Pracę? - Mężczyzna potraktował jej pytanie Jak dobry żart. - W naszym mieście? 

Pieniądze,   które   pani   wydała   u   nas   w   zeszłym   tygodniu,   to   największy   obrót,   jaki   tu 

kiedykolwiek widzieliśmy. Nie ma tu żadnej pracy. Dlatego codziennie ktoś stąd wyjeżdża.

„Zachęcające wiadomości!” - pomyślała Carrie.

Z   uśmiechem   podziękowała   urzędnikowi   i   opuściła   budynek   stacji.   Na   zewnątrz 

spojrzała w słońce i naciągnęła na dłonie rękawiczki z koźlej skórki. Skąd mogłaby wziąć 

pieniądze? Jak mogłaby zarobić na życie, zanim raczy się pojawić dyliżans? Spoglądając na 

stertę kufrów na wozie i woźnicę drzemiącego w ich cieniu, zdała sobie sprawę, że nie jest 

background image

gotowa na powrót do domu i przyznanie się rodzinie, że poniosła klęskę, że zrobiła z siebie 

ofiarę   przez   pewnego   mężczyznę,   który   dał   jej   kosza.   Nie   chciała   wracać   do   domu   i 

zapłakiwać się na śmierć. Już sobie wyobrażała, co usłyszy od braci: że jest rozpieszczona - 

oczywiście przez wszystkich pozostałych, tylko nie przez tego, który będzie jej to wymawiał. 

Już widziała łzy matki i smutek na twarzy ojca. Potem, oczywiście, będzie musiała przed 

najstarszym z braci rozliczyć się z wydanych pieniędzy. On nie będzie jej piętnował, tak jak 

pozostali.   Nie,   dla   niego   będzie   po   prostu   rozczarowaniem   i   to   będzie   dużo   gorsze   niż 

wszystkie inne przykre przejścia.

Mocniej naciągnęła rękawiczki.

Nie, nie miała zamiaru wracać do domu jak pies z podkulonym ogonem.

background image

12

Półtora miesiąca później

Przed wejściem do nowo otwartego sklepu z damską garderobą, nieco przewrotnie 

nazwanego   „Paryżem   na   Pustkowiu”,   stało   sześć   eleganckich   powozów,   których   łączna 

wartość   przekraczała   całkowite   dochody   Eternity.   Nikt   z   mieszkańców   miasteczka   nie 

uskarżał   się,   że   powozy   blokują   ulicę,   bo   klienci   odwiedzający   sklep   z   sukniami   często 

wstępowali do magazynu handlowego, a niekiedy nawet robili drobne sprawunki w sklepie z 

towarami żelaznymi. Trzeba było także nakarmić i napoić konie, czym z ochotą trudnili się 

stajenni. Pobliski bar przyjmował mężów kobiet, które robiły zakupy W sklepie z damską 

garderobą.   Sześć   przedsiębiorczych   mieszkanek   Eternity   otworzyło   wspólnie   dwie 

restauracje, które w porze obiadu działały pełną parą, a trzy inne panie założyły sklep Z 

kapeluszami,   który   nazywały   „Po   Drugiej   Stronie”   -   usytuowany   naprzeciw   sklepu   z 

sukniami.   Właściciel   hotelu,   by   sprostać   zapotrzebowaniu,   zaczął   dobudowywać   jeszcze 

jedno skrzydło. Aby uchronić stopy pasażerów eleganckich powozów przed zetknięciem z 

błotem, położono chodniki.

We wnętrzu „Paryża na Pustkowiu” pani Greene bez najmniejszej tremy zajmowała 

się obsługą sześciu nowych klientek jednocześnie. Wszystkie te panie były bardzo zamożne i 

przyzwyczajone do skupiania na sobie uwagi całego otoczenia.

Kiedy tylko zjawiły się w sklepie, natychmiast każda z nich dala do zrozumienia, że 

nie zgodzi się dzielić uwagi Carrie z którąkolwiek z pozo - stałych.

Carrie na szczęście wiedziała, czego trzeba kobiecie, która czuje się zaniedbywana. 

Dwie   z   nich   poczęstowała   herbatą   i   ciasteczkami,   dwie   inne   usadziła   wygodnie   w 

towarzystwie   największych   plotkarek,   jakimi   dysponowało   Eternity,   a   jednej   podsunęła 

książki do przejrzenia. Carrie świetnie wyczuwała, komu czego trzeba. - Ten kolor jest dla 

pani zupełnie nieodpowiedni zwróciła się do klientki, która układała przed lustrem przód 

spódnicy drogiej, jedwabnej sukni. A w dodatku linia dekoltu postarza panią o dziesięć lat. 

Nie, nic, ta suknia zupełnie nie jest dla pani.

- Ale   ona   mi   się   podoba   -   powiedziała   kobieta   płaczliwym   głosem,   po   czym 

wyprostowała   się   buntowniczo.   -  Podoba   mi   się  ta   suknia.   Mojemu   mężowi   także,  więc 

zamierzam ją kupić.

Wszystkie   panie   obecne   w   sklepie   podniosły   wzrok,   czekając   co   się   teraz   stanie. 

Carrie musiała się wycofać, bo przecież klient ma zawsze rację.

Carrie uśmiechnęła się słodko.

background image

- U mnie jej pani nie kupi, bo nie pozwolę, by ludzie dowiedzieli się od pani, że 

zgodziłam się, aby jedna z moich klientek pokazała się światu wyglądając jak staruszka. Moje 

klientki opuszczają ten dom w pełnej krasie. Proszę, by zechciała pani teraz zdjąć tę sukienkę 

i oddać mi ją.

Klientka, która do tej pory sterroryzowała właścicieli sklepów w czterech stanach, nie 

miała zamiaru poddać się tak łatwo.

- Pieniądze - uśmiechnęła się do Carrie z wyższością - to dziewięćdziesiąt procent 

władzy.   Zadarła   nos   do   góry  i   ruszyła   w   stronę   drzwi.   -   Oczywiście   zapłacę   pani,   pani 

Greene.

Położyła rękę na klamce i w tej samej chwili poczuła, że plecy sukienki gdzieś nagle 

zniknęły. Obróciła się zaskoczona i oczami rozszerzonymi ze zdumienia ujrzała uśmiechniętą 

Carrie z wielkimi nożycami w ręku.

- Tak mi przykro - powiedziała Carrie. - Ale sukienka jest najwyraźniej dziurawa. - 

Trzymała w dłoni kawał kosztownego jedwabiu wycięty z pleców sukni.

Klientka rozdarta między gniewem i łzami stała w drzwiach nie wiedząc, co robić.

- Może zechciałaby pani obejrzeć śliczną suknię w kolorze brzoskwiniowym? Będzie 

doskonale pasował do pani jasnej cery, a do tego kilka czaplich piór we włosach... Tłumy 

mężczyzn będą przed panią padać na kolana. - Ponieważ kobieta nie ruszyła się z miejsca, 

Carrie wzięła ją zdecydowanie pod ramię i poprowadziła do pomieszczenia, które wraz z 

pomocnicami, na swój prywatny użytek, nazywała Salą Odzysku.

Spojrzała na trzymany w ręku fragment sukienki i westchnęła zrezygnowana.

- Zajmij się tym - poleciła jednej z pomocnic.

Jeszcze   jedna   sukienka   do   naprawy,   a   przecież   wszystkie   koszty   takich   zdarzeń 

musiała ponosić sama.

„Co za głupie babsko - pomyślała. - Żadnego smaku, żadnego gustu”.

Carrie   uważała,   że   do   jej   obowiązków   należy   obrona   kobiet   przed   ich   własną 

bezmyślnością, a jednocześnie dbałość o reputację sklepu. Wstydziłaby się pokazać ludziom 

na oczy, gdyby jej klientka nie wyglądała najlepiej jak tylko to możliwe”.

Zerknęła na pięć dam siedzących w pierwszej sali i cierpliwie oczekujących na swoją 

kolej, by usłyszeć, w co się mają ubrać, i westchnęła raz jeszcze. Czasami odpowiedzialność 

za to wszystko wydawała jej się zbyt wielka.

- Idę na pocztę - oznajmiła swoim pomocnicom. - Zajmijcie się klientkami, a jeśli pani 

Miller będzie miała jakieś obiekcje co do białej sukienki, powiedzcie jej, żeby zaczekała na 

mnie. - Na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Nie sądzę, żeby się sprzeciwiała po tym, co 

background image

zobaczyła. Będę z powrotem... - zapatrzyła się w słoneczny blask jesieni. - Będę z powrotem, 

jak wrócę.

Joshua Greene wraz z dziećmi, wszyscy troje na lej samej starej kobyle, jechał do 

miasta.   Opuścili   farmę   po   raz   pierwszy   od   kilku   tygodni,   i   prawie   równie   długo   nie 

przebywali   w   towarzystwie   innych   ludzi.   Hiram   zaprzestał   odwiedzania   Josha,   od   kiedy 

szwagierka obrzuciła go jedzeniem. Trzy razy ktoś z mieszkańców miasteczka zaglądał na 

farmę, ale za każdym razem Josh szybko pozbywał się gościa, bo nie miał ochoty z nikim 

rozmawiać. Dzień po wyjeździe Carrie zostawił pani Emmerling wiadomość, że jej pomoc nie 

będzie już potrzebna. Dobra kobieta nagotowała mnóstwo jedzenia dla Josha i dzieci i oddała 

pieniądze, które Carrie zapłaciła jej za resztę miesiąca.

Kiedy skończyła się żywność naszykowana przez panią Emmerling, Josh znów zaczął 

gotować. Za pierwszym razem przypalił cały posiłek. Przygotował się na wymówki dzieci, ale 

one zjadły w milczeniu. Zjadały wszystko, co im podsuwał, i nic nie mówiły.

Nic nie powiedziały także sześć tygodni temu, kiedy oznajmił im, że Carrie wyjechała. 

Długo wracał  ze stacji dyliżansów  do domu i miał  dużo czasu, żeby wymyślić  mnóstwo 

powodów odjazdu Carrie, które mógłby przedstawić dzieciom. Przygotował się na wielką 

scenę rozpaczy. Oczekiwał histerii i łez, ale nie był przygotowany na cichą rezygnację.

Oznajmił Temowi i Dallas, że Carrie wyjechała, i czekał na nieuniknioną burzę, ale 

dzieci tylko  pokiwały głowami, jakby  się tego  spodziewały.  Zachowywały się  jak dwoje 

starych, doświadczonych ludzi, którzy wiedzą, że w życiu nie spotka ich już nic dobrego. 

Chciał   im   wytłumaczyć,   że   odesłał   Carrie   dla   ich   dobra,   bo   wiedział,   że   znudzi   jej   się 

odgrywanie roli gospodyni i opuści ich tak czy inaczej, razem z tym swoim absurdalnym 

karłowatym psem. Chciał im powiedzieć, że to całe szczęście, że mieszkała z nimi tylko 

tydzień, a nie na przykład miesiąc. I jeszcze o tym, że Carrie to księżniczka z bajki, która 

przyszła do nich tylko na krótki czas i właściwie nie była prawdziwa. Chciał upewnić dzieci, 

że zapomną o niej, zanim się spostrzegą.

Jednak ani on, ani dzieci nie mogli o niej zapomnieć. Co nie oznacza, że o niej mówili. 

Nawet Dallas nie zapytała, dlaczego Carrie odeszła. Jose starał się wmówić samemu sobie, że 

niedługo wszystko wróci do normy i będzie tak, jakby Carrie nigdy nie było w ich życiu. 

Kiedy   już   będą   sami,   rodzina   wejdzie   w   koleiny   dawnego   ustabilizowanego   życia,   jakie 

wiedli, nim panna Carrie Montgomery zobaczyła ich fotografię.

Jednak bez względu na to, jak często powtarzał lobie, że niedługo zapomną o Carrie i 

wszystko pędzie jak dawniej, wiedział, że okłamuje samego siebie. Nic już nie będzie jak 

dawniej. Zupełnie nic. Ani on, ani dzieci, ani praca na farmie.

background image

Nie chodziło tylko o to, że tęsknili za Carrie. Nawet nie o to, że sam widok domu z 

różami na tapetach i przed gankiem stałe ją przypominał. Chodziło o to, że zmieniła ich życie. 

Dała im szczęście. Nauczyła ich śmiać się, uśmiechać i śpiewać, opowiadać historie i znowu 

radośnie się śmiać.

Z początku Josh próbował zastępować Carrie, zmuszał się do udawania, że mu jej 

wcale nie brakuje, próbował prowadzić lekką, zabawną rozmowę przy stole. Dzieci także 

czyniły mężne wysiłki, żeby zachowywać się pogodnie, ale wszystkie starania spełzały na 

niczym. Pewnego wieczoru Josh poprosił Tema i Dallas, żeby pokazali mu, jak naśladują 

zwierzęta, ale potem bardziej krytykował niż cieszył się ich przedstawieniem, aż wreszcie 

dzieci siadły posmutniałe ze spuszczonymi oczyma i tak skończyła się próba wesołej zabawy.

Któregoś razu Josh z Temem znów poszli na pole i próbowali sprawić, by kukurydza 

zechciała urosnąć. Josh zniecierpliwiony odrzucił motykę.

Te cholerne rośliny najwyraźniej wiedzą, że Ich nienawidzę.

I Tem jedynie poważnie skinął głową.

Josh zabierał dzieci na ryby, ale te krótkie wycieczki nie przynosiły im radości. Nikt 

nie żartował, nikt nie rzucał wyzwań, nikt nie wymyślał żadnych gier czy zabaw.

Wieczorem, w przeddzień przyjazdu rodziny Greene'ów do miasta, wszystko stanęło 

na głowie.

Siedzieli przy stole jedząc obiad złożony ze smażonej szynki i fasoli z puszki, kiedy 

na zewnątrz usłyszeli szczekanie psa. Powinni się byli domyślić, że to nie Kichuś, bo ten pies 

szczekał głębokim, grubym głosem dużego zwierzęcia, ale ten fakt najwyraźniej nie dotarł do 

żadnego z nich trojga. Bez jednego słowa, bez chwili wahania, wszyscy troje równocześnie 

zerwali się od stołu i rzucili do drzwi. Nie zmieścili się w nich wszyscy, więc zaczęli się 

przepychać; Dallas uderzyła brata w ramię, a Josh byłby w pośpiechu odtrącił własnego syna, 

ale   w   ostatniej   chwili   odzyskał   resztki   zdrowego   rozsądku   i   zdał   sobie   sprawę,   co   robi. 

Chwycił więc dzieci na ręce i wypadł na dwór.

Pies na widok trójki  podekscytowanych  ludzkich postaci pędzących  w jego stronę 

czmychnął natychmiast. Był to duży, wychudzony wiejski pies i nie miał nic wspólnego z 

Kichusiem.

Josh postawił dzieci na ziemi, usiadł na schodku i zapatrzył się na podwórze skąpane 

w świetle księżyca. Jak zwykle wszyscy troje dotrzymywali niepisanej umowy i żadne z nich 

nie wspomniało słowem o Carrie, tylko Dallas zaczęła cicho szlochać.

Ojciec bez słowa wziął ją na kolana i pogładził po włosach. Po chwili Tem też zaczął 

popłakiwać, a Josh wiedział, że jego syn wolałby umrzeć, niż ukazać komuś swoje łzy i stąd 

background image

nietrudno było mu się domyślić ogromu jego bólu. Objął chłopca czule.

- Dlaczego wyjechała? - szepnął Tem.

- Bo byłem głupi, szalony i nie miałem za grosz rozumu - powiedział cicho Josh.

Dallas pokiwała główką, a Joshowi nabiegły łzy do oczu. Często go zaskakiwało, jak 

bardzo kochały go te dzieci. Odprawił z domu kobietę, z którą tak bardzo się zżyły, a one nic 

kwestionowały jego decyzji. Kochały go tak mocno, że wierzyły, iż to co robi, jest właściwe, 

i   potrafiły   pogodzić   się   z   jego   decyzją,   bez   względu   na   to,   jak   bardzo   była   dla   nich 

krzywdząca. Kochały go i darzyły całkowitym zaufaniem.

Josh  pociągnął  nosem  i  przetarł  oczy  wierzchem dłoni.   Carrie  powiedziała,  że  go 

kocha. Czy kocha go na tyle mocno, by do niego wrócić? Uścisnął Tema.

- Myślicie, że mogłaby mi przebaczyć?

Minęła chwila, nim dzieci zrozumiały sens tych  słów, a wtedy spojrzały po sobie 

uśmiechnięte. Zeskoczyły z ganku i rozpoczęły szaleńczy taniec na środku podwórza. Josh 

nie widział ich tak rozradowanych od sześciu tygodni.

- Mam   przez   to   rozumieć,   że   uważacie,   iż   mi   przebaczy”?   -   spytał   z   krzywym 

uśmiechem.

- Ona cię kocha - oznajmiła Dallas.

Josh musiał się roześmiać, bo córka wygłosiła to zdanie takim tonem, jakby sama nie 

mogła pojąć, dlaczego.

- Może napisałbym do niej list i wyjaśnił...

Dzieci zatrzymały się i popatrzyły na ojca. W następnej chwili zaciągnęły go do domu, 

gdzie Dallas natychmiast przyniosła pióro, atrament i papier, a Tem, z rękoma założonymi na 

plecach, w każdym ruchu tak podobny do ojca, zaczął dyktować, co trzeba uwzględnić w tym 

najważniejszym liście.

- Przede   wszystkim   musisz   jej   napisać,   że   ją   kochasz,   dalej,   że   uważasz   ją   za 

najwspanialszą osobę na świecie. Napisz, że lubisz... że lubisz jej imię. Że podobają ci się jej 

sukienki i włosy.

Napisz, że łowi ryby lepiej niż ty i że pewnie lepiej poradziłaby sobie z pracą na polu.

Josh uniósł brew.

- Coś jeszcze?

Dzieci najwyraźniej nie usłyszały ironii w tym pytaniu, a jeśli nawet, zignorowały ją 

całkowicie. Napisz jej, tatusiu, co my teraz musimy jeść - powiedziała Dallas, jakby sam ten 

fakt wystarczył, by Carrie zlitowała się nad nimi i wróciła.

Tern, ciągle jak miniaturowa wersja ojca, z rękoma założonymi do tylu, zmarszczył 

background image

brwi, wbił wzrok w podłogę i zaczął się przechadzać w tę i z powrotem.

- Napisz jej, że przy niej się śmialiśmy. Napisz, że jeśli wróci, będzie mogła spać rano 

do której zechce.

Carrie lubi długo spać. Napisz jej, że nie będę już robił nic głupiego i nie będę uciekał. 

- Podniósł wzrok na ojca. Twarz miał po dorosłemu poważną.

- Napisz,   że   ją   przepraszasz   za   wszystkie   niemiłe   słowa,   i   napisz,   że   jeśli   wróci, 

będziesz ją traktował jak królową i nie będziesz się z nią kłócił i pozwolisz jej spać samej w 

dużym łóżku.

Na twarzy Josha zagościł uśmiech.

- Ona eee... chyba będzie wolała spać ze mną.

- Ty się strasznie rozpychasz, tatusiu - prychnęła Dallas. - I jesteś bardzo duży, a w 

dodatku czasami chrapiesz.

- Nie pisz jej o tym, że chrapiesz - zarządził Tem.

Oboje zamilkli i patrzyli na ojca, jakby na coś czekali. Dopiero po dłuższej chwili Josh 

zrozumiał, o co im chodzi, podniósł pióro i zaczął pisać.

- Jeszcze coś mam jej napisać?

Tak. Napisz, tatusiu, że nie musi widywać wujka Hirama - powiedziała Dallas. - Ja też 

go nie lubię.

Tem wziął głęboki oddech.

- Napisz Carrie o naszej mamie. I o tobie.

Josh   odłożył   pióro,   chwilę   przyglądał   się   dzieciom,   a   potem   otworzył   ramiona, 

uścisnął oboje i gorąco ucałował.

- Napiszę wszystko, o czym mówiliście, i jeszcze więcej. Napiszę, jak bardzo za nią 

tęskniliśmy i... i jak ją kochamy, i jak bardzo chcemy, żeby do nas wróciła. I napiszę jej 

wszystko o sobie.

Tern podniósł na ojca pytające spojrzenie.

- Wszystko - przyrzekł  Josh. - Możliwe, że potem nic będzie mnie chciała, Może 

będzie wolała zostać u rodziców w Maine.

Dallas wyglądała, jakby się miała rozpłakać.

- Napisz jej, że będzie mogła cię całować, gdzie zechce.

- Chętnie   -   roześmiał   się   Josh.   -   A   teraz   do   łóżek.   I   nic   patrzcie   lak   na   mnie. 

Przysięgam, że napiszę ten list.

- Dasz nam potem przeczytać? - zapytał Tem.

- Nie. To mój list, prywatna korespondencja.

background image

- Nie zapomnisz, jej napisać, że... - zaczęła Dallas.

- No, dosyć już, dosyć. Oba szkraby na górę i do łóżek, żebym się mógł w spokoju 

zastanowić.

I przestańcie mi się tak przyglądać. Naprawdę potrafię sam napisać list.

Dzieci bez słowa zaczęły się wspinać po drabinie, ale Josh miał wrażenie, że usłyszał 

jeszcze szept Tema:

- Bez nas nie nigdy nic zrobił porządnie!

Oparł się pokusie polemiki z synem, przy czym tak naprawdę powstrzymała go od 

tego myśl, że właściwie Tern miał absolutna rację. Uśmiechnięty odwrócił się do papieru.

* * *

Rano Tem zasiał ojca śpiącego, z głową opartą na blacie stołu i stercie zapisanych 

kartek. Kiedy próbował wysunąć list spod ojcowskiego łokcia. Josh się przebudził.

- Która godzina? - zapytał pocierając dłonią świeży zarost na policzku.

- Już późno. Pojedziemy dzisiaj wysłać list, tato?

Josh uśmiechnął się widząc błagalny wzrok syna.

- Wyślemy go dzisiaj. Wszyscy troje pojedziemy do miasta. Kukurydzy nic już nie 

zaszkodzi. No już, idź się ubrać i pomóż Dallas. Ja się przez ten czas ogolę.

I tak następnego dnia po napisaniu listu, pojechali całą trójką do Eternity.

Wjechali do miasta, które ledwo rozpoznali. Kiedy Josh był tutaj ostatnim razem - 

jeszcze z Carrie - miasteczko składało się z opustoszałych, brudnych ulic, a jeśli ktokolwiek 

się na nich poją - wiał, to tylko ludzie opuszczający to miejsce. Teraz wdać było kosztowne 

powozy i mężczyzn w garniturach, jakich Josh nie widywał, odkąd przyjechał na Zachód.

- Czy to jest raj? - zapytała Dallas siedząca na siodle przed ojcem.

Josh zastanowił się, czy przypadkiem nie pomylił drogi i nie trafił do innego miasta, 

na przykład do Denver, ale nie - rozpoznawał zbyt wiele znajomych szczegółów.

Dojechali  do  magazynu  handlowego,  gdzie   jednocześnie  mieściła   się  poczta. Tem 

zsiadł   sam,   a   Josh   zsadził   Dallas.   Wszyscy   troje   z   osłupieniem   przyglądali   się   dziwnie 

zmienionemu miastu.

- Co  tu  się dzieje?   - spytał  Josh   właściciela  sklepu  wchodząc  do  środka.  -  Kiedy 

ostatnio tu byłem, to miasto wyglądało jak martwe.

Zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć a ludzie mieliby wiele do powiedzenia 

mężowi miejscowej bohaterki, który najwidoczniej przyjechał ją odwiedzie - Dallas krzyknęła 

piskliwie.

background image

Josh odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Carrie. Nie do wiary, ale była jeszcze 

piękniejsza   niż   w   jego   wspomnieniach.   Chciał   podbiec   do   niej   i   porwać   ją   w   ramiona. 

Niestety,   po   pierwszej   chwili,   kiedy   zdawało   mu   się,   że   zobaczył   w   jej   oczach   miłość, 

spojrzała na niego jak na podły chwast.

I zaraz otworzyła ramiona na powitanie dzieci, które podbiegły do niej, jakby ostatni 

raz   widziały   ją   zaledwie   wczoraj.   Najwyraźniej   nic   czuły   żadnego   lęku,   nic   miały 

wątpliwości, czy Carrie je nadal kocha. Josh patrzył z niedowierzaniem, jak jego syn bez 

najmniejszego skrępowania całuje Carrie w gładki różowy policzek i przytula się do niej z 

ufnością, Dallas po prostu wspięła się na Carrie, oplotła jej talię nóżkami i najwyraźniej 

zamierzała już tak pozostać.

Zarówno dzieci, jak i Carrie natychmiast zaczęli paplać jedno przez drugie, do tego 

wszystkiego   Kichuś   ujadał   zapamiętale   i   krążył   wokół   nich   w   szaleńczym   pędzie   jak 

uprzykrzona   mucha.   Josh   poczuł   się   zraniony,   słysząc,   że   dzieci   opowiadają   Carrie   o 

sprawach,   o   których   jemu   nawet   nie   wspominały.   Tem   powiedział,   że   szukał   dzikiej 

dziewczynki - Josh nie miał o tym pojęcia.

- A tatuś strasznie za tobą tęsknił - obwieściła Dallas. - I napisał do ciebie list.

- Doprawdy? - Carrie zerknęła na Josha ponad głową Tema. - Jeszcze nie przyszedł.

- Właśnie dzisiaj mieliśmy go wysłać - wyjaśnił Tem.

Carrie uśmiechnęła się do niego. Nie przypuszczała, żeby ktokolwiek mógł tęsknie 

bardziej, niż ona tęskniła za tymi dziećmi. Codziennie zastanawiała się, co teraz robią, i za 

każdym   razem,   kiedy   je   wspominała,   myślała   o   tym,   z   jaką   rozkoszą   udusiłaby   Joshuę 

Greene'a. Albo zadźgała nożem. Albo utopiła. Albo spędziła z nim cały miesiąc w łóżku.

Kiedy znów podniosła spojrzenie na Josha, usta miała zaciśnięte w wąska, kreskę.

Josh podszedł do niej.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział cicho.

- Doprawdy? Tak samo jak w dniu, kiedy odwiozłeś mnie na stację?

- Carrie, proszę cię.

Ale Carrie nie zamierzała się poddać. Ciągle z Dallas na rękach minęła go i podeszła 

do sprzedawcy.

- Jest coś dla mnie?

Sprzedawca, który od dłuższej chwili przenosił wzrok z Josha na Carrie i z powrotem, 

podał jeden list Carrie i jeden Joshowi. Dziewczyna wzięła swój i ruszyła do drzwi.

Josh odebrał jej Dallas i postawił córkę na podłodze.

- Znikajcie - rozkazał dzieciom, które natychmiast wybiegły ze sklepu.

background image

Carrie miała zamiar pójść w ich ślady, ale Josh zastąpił jej drogę.

- Powiedziałem, że chcę z tobą porozmawiać.

- Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, prawda? Ja chciałam żyć z tobą i twoimi 

dziećmi.  Bóg jeden wie, co mnie podkusiło, żeby wybrać  takiego muła jak ty, który nie 

posłuchał ani jednego mojego słowa, no i mam za swoje. A teraz, czy zechciałbyś ustąpić mi 

z drogi?

- Nie. Carrie, muszę ci coś powiedzieć, a ty musisz mnie wysłuchać.

Ponieważ ciągle blokował jej drogę, Carrie postanowiła udawać, że go nie zauważa. 

Otworzyła list i zaczęła czytać.

- Ciekawe, co też takiego mógłbyś mi powiedzieć - rzuciła. « Raz już mnie odprawiłeś 

i   ja   nie...   -   przerwała,   bo   nagle   zdała   sobie   sprawę,   co   właśnie   przeczytała.   Przerażona 

spojrzała na męża i pociemniało jej w oczach.

Na szczęście Josh zdążył ją podtrzymać, zanim zemdlona osunęła się bezwładnie.

background image

13

Carrie otworzyła oczy i stwierdziła, że leży na miękkiej sofie w ślicznym saloniku, w 

którym nigdy przedtem nie była. Zaczęła się podnosić.

- Cśśś... Nie wstawaj. Masz, wypij to - powie dział Josh siedzący obok na krześle. 

Podłożył jej dłoń pod głowę i przysunął do ust szklaneczkę brandy.

Dziewczyna wzięła szklaneczkę i ulegając namowom Josha wypiła zawartość.

- Co się stało? - szepnęła. - Gdzie ja jestem?

- Rozejrzała się dokoła i zmarszczyła brwi. - Co ty tu robisz?

- Cieszę się - uśmiechnął się Josh - że już ci lepiej.

- Było   mi   zupełnie   dobrze,   zanim   ciebie   spotkałam   -   odparła   Carrie,   jednak   bez 

zbytniego przekonania. Marzyła, żeby ją objął i mocno przytulił. Otworzyła sklep z sukniami 

i odniosła ogromny sukces, ale nienawidziła tego zajęcia z całej duszy. Tak naprawdę chciała 

tylko być w domu z Joshem i jego dziećmi.

Josh zajrzał w jej błyszczące oczy.

- Wiesz, nie byłabyś dobrą aktorką - powiedział cichym, łagodnym głosem. - W twojej 

twarzy można czytać jak w otwartej księdze. - Pochylił się nad nią i pocałował w usta.

- Nic zbliżaj się do mnie!

- Chcę się zbliżyć do ciebie znacznie bardziej, Carrie. Najdroższa, chcę ci powiedzieć, 

jak cię bardzo kocham, że kocham cię z całego serca i ponieważ dotąd nic dostąpiłem tego 

zaszczytu, chcę cię prosić o rękę.

Carrie miała zamiar go ukarać. Zamierzała udawać obojętność, chciała, żeby czuł się 

tak   paskudnie,   jak   ona   wtedy...   Zamiast   tego   ukryła   twarz   w   dłoniach   i   rozpłakała   się 

bezradnie.

Josh spojrzał na nią skonsternowany i podał jej chusteczkę.

- Myślałem, że spodoba ci się ten pomysł. - Ujął w ręce jej zmoczone łzami dłonie. - - 

Carrie, chyba nic masz nikogo innego, prawda? Kiedy cię tu zobaczyłem, pomyślałem... nie. 

miałem nadzieję, że zostałaś... że zostałaś, bo...

- Zostałam - Carrie pociągnęła nosem - ponieważ nie miałam pieniędzy na powrót do 

domu.

Josh zaczął się śmiać i Carrie po chwili przyłączyła się do niego. Śmiejąc się ujął jej 

twarz w dłonie i zaczął pokrywać pocałunkami.

- Powiedz mi, że nie masz nikogo innego. Po wiedz mi to. Och, Boże. Carrie, jak ja za 

tobą tęskniłem!  Zabrałaś ze sobą moją duszę. Jak to możliwe,  żeby pokochać kogoś tak 

background image

mocno w ciągu zaledwie kilku dni? - pochylił się nad nią, prawie wziął na ręce i całował 

każdy kawałek odkrytej skóry.

- Ja się zakochałam w twoim zdjęciu.

Za nimi otworzyły się drzwi saloniku.

- No i jak ona się... Och, przepraszam. - Właściciel sklepu zamknął za sobą drzwi.

- Lepiej wracajmy do domu - uśmiechnął się Josh. - Dokończymy to wieczorem.

Carrie usiadła oszołomiona szczęściem; poczuła zawrót głowy,  przyłożyła  dłoń do 

czoła. Josh natychmiast pchnął ją z powrotem na poduszki i przytknął jej szklankę do ust.

- Ty się źle czujesz!

Carrie nie zdołała powstrzymać uśmiechu, bo zabrzmiało to co najmniej tak, jakby 

miała za chwilę umrzeć.

- Jestem... - zaniemówiła nagle i utkwiła szeroko otwarte oczy w liście leżącym na 

stoliku. Przy pomniała sobie, co ją tak bardzo zdenerwowało, że aż straciła przytomność.

Josh ze zmarszczonymi brwiami wziął list do ręki, Kiedy już razem ze sklepikarzem 

zaniósł   Carrie   do   saloniku,   a   żona   gospodarza   aplikowała   zemdlonej   sole   trzeźwiące, 

przeczytał   ten   list,   i,   jak   słowo   honoru,   nie   mógł   w   nim   znaleźć   nic,   co   by   mogło   tak 

wyprowadzić Carrie z równowagi, żeby aż zemdlała. Po prostu jeden z jej najdroższych, 

najdoskonalszych, bogatych braciszków bez jednej skazy zamierzał ją odwiedzić.

Carrie skończyła brandy, popiła wodą i opadła z powrotem na wznak.

- Kiedy ma przyjechać? - spytała cicho.

Josh przebiegł list wzrokiem.

- Dwunastego października. - Spojrzał na Carrie. - Czyli jutro.

Carrie wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć powtórnie, więc Josh pośpiesznie 

dolał jej brandy.

- Spójrz na to z jaśniejszej strony - powiedział z uśmiechem. - Jeszcze się nie zdarzyło, 

żeby dyliżans przyjechał na czas, od kiedy zaczął kursować do Eternity. Nie ma powodu 

przypuszczać, że twój brat dotrze tutaj w ciągu najbliższego tygodnia.

- Jeśli   Ring   napisał   -   powiedziała   Carrie   ponurym   głosem   -   że   przyjedzie   tutaj 

dwunastego października, to przyjedzie. Nawet jeśli będzie musiał sam przyciągnąć dyliżans, 

zjawi się tego dnia, na który się zapowiedział.

- Czy zechciałabyś mnie poinformować, dlaczego niewinna wizyta jednego z twoich 

doskonałych braci zmienia kolor twojej twarzy w barwę pudru ryżowego?

- A co ty wiesz o pudrze ryżowym? I, tak przy okazji, skąd tak dobrze znasz gorsety i 

inne części damskiej garderoby? A w ogóle, to nienawidzę cię za to, że zostawiłeś mnie samą 

background image

na sześć tygodni i dwa dni i tak długo się decydowałeś, czy mnie kochasz czy nie. Gdybym 

wsiadła do dyliżansu do Maine, do tej pory dawno mogliby mnie zabić Indianie, Mogłabym...

Uciszył ją pocałunkiem.

- Nie będziesz się teraz ze mną kłóciła. Dlaczego boisz się przyjazdu brata?

- Nie sądzę, żebym miała ochotę ci cokolwiek wyjaśniać. Ty nie powiedziałeś mi nie o 

sobie. - Skrzyżowała ręce na piersiach i zacisnęła usta w wąską kreskę.

- Ale ty przecież nie jesteś tajemnicza.

- Czy to oznacza - zerknęła na niego - że nie jestem interesująca?

- Carrie, jesteś rozbrajająca.

Chwyciła go za ramię.

- Dobrze, powiem ci. Widzisz, to nie przyjeżdża jeden z moich braci”. To przyjeżdża 

Ring. Mój najstarszy brat. Najdoskonalszy.

Josh nadal nic nie rozumiał.

- O ile wiem, każdego ze swoich braci uważasz za chodzący ideał.

Carrie westchnęła głęboko. Jak opisać Ringa komuś, kto go nigdy nie spotkał?

- Ring jest naprawdę doskonały - Inni moi bracia... mają swoje wady. - Josh uniósł 

brwi z udawanym niedowierzaniem, a Carrie zrobiła do niego minę. Pocałował ją trzy razy, 

usiadł z powrotem na krześle i czekał na dalszy ciąg opowieści.

- Ring nigdy nie kłamie, nie oszukuje i, o ile mi wiadomo, nie ma żadnych ludzkich 

słabości.   Wszystko   potrafi   zrobić   lepiej   niż   ktokolwiek   inny.   Jedyne,   co   można   o   nim 

powiedzieć złego, to że jest najbrzydszym  z moich braci. - Na twarzy Carrie pojawił się 

uśmiech. - Ring po prostu nie jest człowiekiem.

Josh przewrócił oczami.

- A dlaczego tak cię przeraża przyjazd tego anioła w ludzkiej postaci?

- Właściwie nie wiem. - Carrie ukryła twarz w dłoniach. - Nie będzie mu się podobało 

to, co zrobiłam. Na pewno jest wściekły o te papiery, które podsunęłam ojcu do podpisu. - 

Wytarła   nos   w   chusteczkę   Josha   i   opowiedziała   mu   całą   historię   o   tym,   jak   przemyciła 

pozwolenie na małżeństwo per procura w pliku dokumentów ojcowskiej firmy.

Josh osłupiał ze zdumienia.

- A kiedy twoi rodzice już się dowiedzieli, co zrobiłaś, nie podarli dokumentów i nie 

zamknęli cię w twoim pokoju na klucz?

Carrie wydmuchała nos.

- Nie,   oczywiście,   że   nie.   Moi   rodzice,   tak   jak   bracia,   zawsze   pozwalają   mi   na 

wszystko. Tylko Ring... - znowu zaczęła płakać.

background image

Przez   chwilę   Josh   systematyzował   nowe   wiadomości   na   temat   jej   rodziny. 

Rozpieszczone dziecko, zawsze dostawało wszystko, czego zapragnęło. Jeśli zachciało jej się 

podróżować   samej   aż   do   dzikich   ziem   Colorado,   bo   nielegalnie   otrzymała   podpis   na 

dokumentach, które pozwoliły jej wydać się za mężczyznę, którego nie widziała nigdy w 

życiu, także się jej nie sprzeciwiali. Robiła co chciała.

„No i proszę - myślał Josh. - W ten sposób Carrie, śliczna jak świeży pączek róży, 

jedzie na zachód do mężczyzny i dwójki dzieci, dla których staje się cenniejsza niż słońce i 

powietrze”.   -   Dlaczego   mi   się   tak   przyglądasz?   -   Myślę,   że   twój   brat   ma   dużo   racji. 

Rzeczywiście powinno się ciebie trzymać krócej.

- Nawet tak nie mów! Zupełnie jakbym słyszała Ringa! Zawsze mówił tacie, żeby 

mnie posiał do zakonu, a przecież nawet nie jesteśmy katolikami!

Josh musiał odkaszlnąć, żeby ukryć śmiech, ale Carrie nie była na tyle nierozgarnięta, 

żeby się w tym nie zorientować. Zaczęła podnosić się z sofy, przysięgając że już nigdy w 

życiu się do niego nic odezwie.

Josh siłą posadził ją sobie na kolanach i zaczął całować. Z początku się opierała, ale w 

końcu przytuliła się do niego.

- Już dobrze, moja najsłodsza. A teraz powiedz mi, dlaczego boisz się przyjazdu brata. 

- Przestał gładzić jej włosy i dłuższą chwilę bezskutecznie czekał na odpowiedź. - Boisz się o 

mnie, prawda? Nie chcesz, żeby twój brat się dowiedział, że wyszłaś za biednego farmera, 

który nie może ci kupić nawet...

- Przestań! - krzyknęła mu prosto w twarz i zerwała się z jego kolan. - Mam powyżej 

uszu rozmów o pieniądzach. To nic ma nic wspólnego z pieniędzmi, mam ich dużo!

- Pieniędzy tatusia - powiedział Josh ponuro.

- Jeśli chcesz wiedzieć, to mam i swoje własne!

- Na widok jego zdumienia przestała krzyczeć.

- Czy zauważyłeś może przypadkiem jakieś zmiany w tym miasteczku od czasu, kiedy 

tu ostatnio byłeś”? Nie musisz mi mówić, że nie byłeś tu od półtora miesiąca, bo doskonale 

wiem. Każdy w mieście opowiadał mi o tym, jak ty i te biedne kochane dzieci, na które 

nawiasem mówiąc zupełnie nic zasługujesz, zostaliście pustelnikami. Zgadza się?

- Na które pytanie mam odpowiedzieć? To o mieście czy o dzieciach?

Zgrzytnęła zębami. Żartował sobie z niej! Odwróciła się do niego plecami i spojrzała 

przez ramię uśmiechając się prowokująco.

- Powiedziałeś, że nie ma ze mnie żadnego pożytku, pamiętasz? Powiedziałeś tak, bo 

nie umiem gotować i nie mam ochoty uczyć się zmywać naczyń, a wiesz, co potrafię robić 

background image

naprawdę dobrze?

- Wiem - powiedział takim tonem, że Carrie spłonęła rumieńcem i na chwalę straciła 

wątek.

- Potrafię... Ach, tak, potrafię zdobyć pieniądze.

- Wyjmujesz je ze skarbonki, czy odprawiasz, czary przy pomocy żabich języków?

- Nie, nie, znacznie prościej. Zarabiam je swoją pracą. I jeśli jeszcze kiedykolwiek 

będziesz się ze mnie śmiał, panie Joshua Greene, przysięgam na moje nazwisko rodowe, że 

nigdy więcej nie pójdę z tobą do łóżka.

Josh   zachował   powagę.   Mając   przed  sobą  perspektywę  takiej   kary,  absolutnie  nie 

odczuwał najmniejszej ochoty do śmiechu.

Carrie usiadła i zaczęła opowiadać o powstaniu sklepu. O tym, jak zamieszkała w 

brzydkim  hoteliku Eternity  i dwa dni po tym,  jak Josh  zostawił  ją na stacji  dyliżansów, 

spędziła pisząc cale dziesiątki listów. Pisała do żon wszystkich ważniejszych osobistości w 

Denver. Mieszkańcy Eternity dostarczali jej nazwiska i adresy tych mieszkańców miasta, o 

których wiadomo było, że mają pieniądze.

- A o czym do nich pisałaś? - zapytał Josh wyraźnie zaciekawiony.

Opisywała tym kobietom historyjkę o tym, jak to jej bracia wrócili niedawno z Paryża 

i   przywieźli   jej   tuk   ogromne   ilości   sukien,   że   przez   całe   życie   nie   zdążyłaby   ich   nawet 

przymierzyć. W dodatku bracia byli na tyle nieuważni, że kupowali suknie w najróżniejszych 

rozmiarach, a przy tym we wszystkich kolorach i fasonach, jakie tylko były w Paryżu.

- Najskuteczniejsze wołanie o pomoc, jakie kiedykolwiek słyszałem - powiedział Josh 

ze śmiertelną powagą.

Carrie dokończyła szybko opowiadanie, wspominając o najęciu szwaczek, o wizycie 

pierwszych klientek i o tym, jak nie pozwalała tym pozbawionym rozumu kobietom ubierać 

się w to, co do nich zupełnie nic pasowało.

- Tylko sobie wyobraź: jedną waży ze sto kilo i próbuje się ubierać w białe szyfonowe 

żaboty, u druga, chuda, niemal pozbawione biustu chuchro uparła się na czerń. Kazałam też 

wypychać staniki sukien, wiesz; dobry Bóg i tak dalej.

- Nie, naprawdę nie wiem, o czym mówisz.

- Dobry Bóg już zrobił, co mógł, teraz trzeba zawołać krawca - zacytowała Carrie.

Josh pociągnął porządny łyk brandy, ale udało mu się nie roześmiać.

- Jak nazwałaś swój sklep?

- „Paryż na Pustkowiu”.

Josh, z ustami pełnymi alkoholu, prychnął prosto w twarz Carrie. Dziewczyna otarła 

background image

oczy chusteczką i zmarszczyła brwi.

- Czy ty się ze mnie śmiejesz?

- Nie, nie, kochanie. Oczywiście, że nie. „Paryż na Pustkowiu” to wspaniała nazwa 

sklepu. I doskonale pasuje do Kichusia.

Długą chwile przyglądała mu się uważnie, ale nie potrafiła zdecydować, czy mówił 

poważnie. Zakończyła historię opowiadaniem o tym, jak działalność jej sklepu wpłynęła na 

rozwój   całego   miasta.   Spojrzała   na   Josha   triumfalnie.   Spodziewała   się   pochwały,   a   on 

tymczasem siedział z ponurą miną.

- Co ci się stało? Przecież udowodniłam, że nie jestem bezużyteczna.

- To prawda. I w dodatku potrafisz zarabiać pieniądze - powiedział żałosnym tonem. - 

Co powie twój brał, kiedy się dowie, że wyszłaś za człowieka, który nie potrafi zarobić 

złamanego centa? Który nie może utrzymać własnej żony?

- Mój brat nie spodziewał się, że wyjdę za mąż dla pieniędzy. Jego żona nie pochodzi 

z zamożnej rodziny, więc dlaczego mój mąż miałby być bogaczem? - Carrie miała czasem 

wrażenie, że niekiedy rozmowa z Joshem przypominała rzucanie grochem o ścianę.

- Nie rozumiesz mnie, Carrie. Ale twój brat będzie wiedział, o co chodzi. Czy nie 

dlatego boisz się jego przyjazdu?

- Nie. Ring będzie miał dużo do powiedzenia... o tym, że to niehonorowo oszukiwać 

ojca, żeby podpisał dokumenty. Poza tym, możliwe, że nasze małżeństwo nic jest całkiem 

legalne, bo tatuś nie wiedział, co podpisuje, a ja nie jestem pełnoletnia. Ringowi nie będzie się 

podobało, że mieszkaliśmy razem tylko kilka dni, a potem pojechałam do miasta i zostałam tu 

sama, bez niczyjej opieki, podczas kiedy mój maż mieszkał na farmie. Ring jest staromodny. 

Uważa, że mąż i żona powinni zawsze mieszkać razem.

Josh się uśmiechnął. Nie potrafił jej wytłumaczyć,  jak ważna była  dla mężczyzny 

możliwość utrzymania żony, ale jednocześnie był to dobry sprawdzian Carrie. A za trzy lata, 

kiedy   już   będzie   mógł   opuścić   farmę,   zacznie   znowu   zarabiać   na   życie.   Posadził   sobie 

dziewczynę na kolanach.

- Jeżeli twojego brata ma martwić fakt, że nasz związek być może nie jest całkowicie 

legalny, wystarczy, żebyśmy wzięli prawdziwy ślub. Przepraszam, że za pierwszym razem 

przegapiłem noc poślubną, i obiecuję, że to się nie powtórzy. - Ujął jej twarz w dłonie i 

pocałował. - Zaczynam wierzyć, że naprawdę mnie kochasz. Jeżeli potrafisz mnie kochać 

takiego, jaki jestem teraz, może będziesz mnie kochała także później.

- Nie rozumiem. - Zerknęła na niego pytająco i odwróciła się z niechęcią. - Ach tak, 

znowu tajemnice. Kiedy pokochasz mnie na tyle, żeby mi wszystko o sobie opowiedzieć?

background image

- Szczerze mówiąc - Josh sięgnął po list, nad którym spędził całą noc - już to zrobiłem. 

- Gdy go wyciągał z kieszeni, wypadł mu list, który odebrał z poczty,  a teraz Carrie go 

podniosła. - Pisałem go przez całą noc i przyjechałem tutaj, żeby wysłać do Maine.

Carrie wyciągnęła dłoń po list, ale Josh cofnął rękę.

- Mogę ci powiedzieć wszystko, co tam napisałem.

- Nie, wolę przeczytać. Czy uczyniłeś w tym liście deklaracje dozgonnej miłości?

- Tak. - Joshowi zwilgotniały oczy. - A to co takiego? - Wskazał na list, który Carrie 

podniosła z podłogi.

- To do ciebie. Nie ma nadawcy.

Josh rozmyślnie umieścił list do Carrie na stole, poza zasięgiem jej reki.

- Lepiej najpierw przeczytam swoją pocztę. Może to któraś z moich wielbicielek? - 

Uśmiechając się powąchał kopertę. Miał zamiar pożartować sobie z Carrie, lecz nagle zrobił 

się trupio blady.

- Josh, co ci się siało?

Josh stał się prawie zielony. Carrie zeszła mu z kolan i nalała brandy do szklaneczki. 

W tym tempie oboje będą niedługo zupełnie pijani.

Jednym   haustem   przełknął   alkohol,   wyciągnął   rękę   ze   szklaneczką   po   dolewkę,   i 

dopiero wtedy, drżącymi rękoma, otworzył list.

Wystarczyło,   że   rzucił   na   niego   okiem.   Carrie   nigdy   nie   widziała   mdlejącego 

mężczyzny, ale miała wrażenie, że właśnie nadchodzi ten pierwszy raz. Objęła Josha w pasie, 

położyła sobie jego rękę na ramionach i poprowadziła go do sofy.

- Josh! - krzyknęła potrząsając nim ze wszystkich sił. Na stole znalazła flakonik soli 

trzeźwiących, więc podsunęła mu je pod nos.

Odchylił głowę w stronę oparcia. - Josh, co się stało?

Nie odpowiedział. Po prostu patrzył na oparcie miękkiego mebla i wyglądał przy tym 

tak. jakby się właśnie dowiedział, że wydano na niego wyrok śmierci. Carrie podniosła z 

podłogi list i przeczytała:

Drogi Joshuo, trzeba, żebyś podpisał jeszcze jeden dokument i potem już będziesz  

wolny. Przywiozę ci go trzynastego października.

Jak się czują nasze najdroższe dzieci?

Twoja kochająca Nora,

PS.

Jak ci się podoba życie farmera? A może zmieniłeś zamiary?

Carrie przeczytała list trzy razy. Kiedy skończyła czytać po raz trzeci, drżała na całym 

background image

ciele.

- Kto to - krzyknęła - kto to jest Nora?

Josh powoli odwrócił się do niej, potem usiadł.

- Wszystko wskazuje na to, że to ciągle jeszcze moja żona - powiedział cicho.

Carrie   wpatrywała   się   w   niego,   nieruchoma   jak   skała.   Rodzina   i   bliscy   często 

powtarzali, że życic nie jest łatwe, ale nigdy im nic wierzyła. Zawsze, kiedy ktoś mówił, że 

życie jest ciężkie, odpowiadała, iż każdy jest kowalem swego losu. Mawiała, że ludzie są 

szczęśliwi lub smutni z własnego wyboru, i zawsze miała na podorędziu przykłady biednych 

ludzi, na których spadało jedno nieszczęście za drugim, a którzy mimo to potrafili czuć się 

szczęśliwi,   a   także   przykłady   osób   bogatych,   opływających   we   wszystko,   co   zapewnia 

szczęśliwy żywot, a mimo to nieszczęśliwych.

Pewnego   razu,   gdy   jako   szesnastoletnia   dziewczyna   głosiła   tę   mądrość,   matka 

powiedziała jej, że szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nigdy w życiu prawdziwie nie kochali. 

Powiedziała,   że   miłość   składa   się   w   dwóch   trzecich   radości,   a   w   jednej   trzeciej   z 

niewyobrażalnego cierpienia. Że ból miłości jest bardziej dotkliwy niż ból śmierci.

Wówczas Carrie sadziła, że matka wygłasza slogany, dopiero teraz naprawdę pojęła 

wagę jej słów.

- Dobrze się składa powiedziała prostując ramiona - że jutro przyjeżdża mój brat. Będę 

mogła z nim wrócić do Warbrooke.

Josh poderwał się z sofy chwycił ją za ramiona.

- Byłem   pewien,   że   rozwód   jest   już   przeprowadzony.   Myślałem,   że   wszystko 

skończyło się rok temu. Bóg mi świadkiem, że drogo zapłaciłem za swoją wolność.

- A ja sobie wyobrażałem, że jesteś wdowcem.

- Carrie zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.

- Oczywiście   nigdy   nie   byłam   dla   ciebie   wystarczająco   ważna,   żebyś   zechciał 

wyprowadzić mnie z błędu. Zechciałbyś zejść mi z drogi. Muszę wrócić do sklepu. Zmierzyła 

go spojrzeniem od stóp do głów. - Nie wszyscy z nas są życiowymi bankrutami.

Josh uwolnił jej ramię; nie potrafił wymyślić żadnej rozsądnej odpowiedzi. Odsunął 

się i pozwolił jej wyjść.

background image

14

Carrie stała przed lustrem i szczypała palcami policzki marząc, by mogła przenieść na 

nie trochę czerwieni z czubka nosa. Przypudrowała nos raz jeszcze. „Ringowi nie będzie się 

podobało, że używa pudru ani że ma czerwone oczy. Ale najbardziej nie spodoba mu się to, 

co miała mu do powiedzenia. Będzie wściekły.

Znowu łzy napłynęły jej do oczu. Ile też mieści w sobie człowiek? Płakała przez cała 

noc i cały dzisiejszy ranek.

Wczoraj, po powrocie do sklepu, miała zamiar pogrążyć się w pracy. Jej bracia zawsze 

tak robili, kiedy coś ich rozwścieczyło. Niestety, w wypadku Carrie ta metoda nie przynosiła 

pożądanych   rezultatów.   Możliwe,   że   kierowanie   stocznia,   było   bardziej   absorbujące   niż 

sprzedawanie sukien. Tak czy inaczej. Carrie nie mogła myśleć o niczym innym niż o tym, że 

jej mąż ma jeszcze drugą żonę. Do niedawna nie wiedziała nawet, że ta kobieta żyje, a dziś 

miała świadomość, że nie tylko jest żywa i ma się dobrze, ale w dodatku zgodnie z literą 

prawa ciągle jest żoną Josha.

Josh najwyraźniej nie kochał Carrie wystarczająco mocno, by opowiedzieć jej o takich 

szczegółach swojego życia.

Wczoraj, dwie godziny po tym, jak zostawiła Josha zjawiła się w sklepie Dallas razem 

z Temem.

Carrie próbowała otrzeć oczy, by dzieci się nie , zorientowały, że płakała - na próżno. 

Zauważyły od razu.

Tem zapytał, czy przeczytała list jego ojca. Mając ciągle w głowie list od Nory, Carrie 

odrzekła, że owszem, przeczytała go i właśnie z powodu tego listu będzie musiała opuścić 

Colorado już na zawsze.

Wychodzące ze sklepu dzieci wyglądały jak para starych, zmęczonych ludzi, którzy 

widzieli w życiu zbyt wiele.

Carrie   poszła   do   maleńkiego   domku,   który   wy   -   najmowała   na   tyłach   sklepu,   i 

szlochała tak długo, aż płacz utulił ją do niespokojnego snu. A jeśli chodzi o kobiety, które 

zostały w jej sklepie to nic ją one nie obchodziły. I to zarówno klientki, jak i te, które dla niej 

pracowały.

Teraz musiała wyjść na stację na powitanie brata, chociaż Ring był ostatnią osobą, 

chciałaby dzisiaj spotkać. Może nawet nie powie: „A nie mówiłem?”, ale będzie to widać w 

jego oczach, Zawsze uważał, że była niepoważna i że cała rodzina Zbytnio folgowała jej 

zachciankom, no i teraz wszystko wskazywało na to, że najwyraźniej miał rację.

background image

Założyła czepek, ale wstążki związała byle jak, zamiast w wesołą kokardkę, jak to 

robiła zazwyczaj.

Było jej zupełnie obojętne jak wygląda.

Idąc   na   stację   nie   odpowiadała   na   przyjazne   pozdrowienia   przechodniów.   Chciała 

tylko mieć to już za sobą. Spotkać się z bratem i poprosić go, żeby się zajął jej powrotem do 

Maine.

„Gdzie znowu będę rozpieszczanym dzieckiem - pomyślała. - Małą maskotką.

Gdzie nie będę imała własnej rodziny, ani mężczyzny, który mnie po prostu kocha”

Choć właściwie przecież nie miała tego nawet wtedy, kiedy się jej zdawało, że ma. 

Znalazła się na stacji pół godziny przed przyjazdem dyliżansu.

Urzędnik uśmiechnął się do niej.

- Ten dyliżans nie przyjechał na czas od wielu lat i dzisiaj też się spóźni. Wiem, że 

mieli jakieś kłopoty z Indianami. Prawdopodobnie przyjedzie dopiero za kilka dni.

- Mój brat przypilnuje - nawet nie spojrzała na swego rozmówcę - żeby zjawił się tu 

punktualnie - powiedziała matowym głosem i siadła na ławeczce.

Urzędnik wybuchnął śmiechem i opuścił budynek, zapewne po to, by opowiedzieć 

innym mieszkańcom miasta tę nieprawdopodobną historię.

- Mój Boże - szepnęła Carrie. - Gdyby ta Nora nie była jego żoną. - Zapatrzyła się w 

ścianę.

Josh usiadł obok i chciał wziąć Carrie za rękę, ale dziewczyna  wyrwała mu dłoń. 

Chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.

- Carrie nauczyłem się czegoś od ciebie. Nie wolno się poddawać. Nigdy.

- Czasem trzeba - próbowała się uwolnić z jego rąk, ale nie mogła.

- Nie powiedziałem ci o Norze, bo byłem pewien, że już na zawsze zniknęła z mojego 

życia.

Tylko dlatego. Czytałaś list. Sądziłem, że rozwód został już przeprowadzony, byłem 

przekonany,   że   podpisałem   wszystkie   niezbędne   dokumenty.   Myś   -   lałem,   że   dałem   jej 

wystarczająco wiele, by nawet ona czuła się usatysfakcjonowana.

- Co jej dałeś? Cała swoją miłość?

- Nora nie chciała miłości. Chciała pieniędzy.

Oddałem jej wszystko co do centa. Sprzedałem nawet ubrania, byle tylko uwolnić od 

niej siebie i dzieci, ale ona ciągle chciała więcej.

- Chciał ciebie.

- Ty - uśmiechnął się Josh - jesteś jedyną kobietą, która chce po prostu mnie. Chcesz 

background image

mnie mimo mojego paskudnego charakteru nieudolnej pracy na polu. Chcesz mnie i moich 

dzieci, i wszystkiego, co się z nimi wiąże, a nie tego, co ci mogę dać - poza sercem pełnym 

miłości.

- Przestań - powiedziała Carrie cicho, bo czuła, że zaraz znowu się rozpłacze.

- Carrie,  wybacz  mi proszę. Przebacz  mi,  że  źle cię  oceniłem  i że  miałem  cię za 

głupiutkie stworzenie. - Uśmiechnął się widząc niemy protest w jej oczach.

- Nie możesz mnie za to winić. Jesteś o wiele za ładna, żeby jakikolwiek mężczyzna 

podejrzewał   istnienie   mózgu   w   tej   ślicznej   główce.   A   przy   tym   ja   wiedziałem   z 

doświadczenia, że ładne dziewczęta myślą wyłącznie o sobie.

- Czy twoja żona jest ładna?

- Moja była żona. Nie, Nora właściwie nie jest ładna. - Rozwiązał wstążki zaciśnięte 

pod szyją Carrie i ułożył je we wdzięczną kokardkę.

- Nie kocham Nory. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek ją kochałem.

- Ale jest matką twoich dzieci.

- Nie czułem do niej nienawiści.

Słysząc to Carrie zaczęła się podnosić, ale Josh posadził ją z powrotem.

- To nie ma teraz żadnego znaczenia. Ko - cham ciebie, chcę, żebyś za mnie wyszła i 

została z nami. Przecież tego właśnie pragnęłaś od pierwszej chwili, kiedy nas zobaczyłaś, 

prawda? - Carrie znowu zaszkliły się oczy.

- Ja...myślę, że cię nie kocham. Oszukałeś mnie.

- Nie oszukałem. Byłem pewien, że rozwód jest już prawomocny. Ten wczorajszy list 

był dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla ciebie, - Nie doczekawszy się odpowiedzi 

przyciągnął dziewczynę do siebie, ale ona dopiero po dłuższej chwili również przytuliła się 

do niego.

- Moj brat,.. - zaczęło Carrie, Pogładziła ją po włosach.

- Ja się nim zajmę, dobrze?

- Ty go nie znasz. Będzie naprawdę wściekły, kiedy się dowie, że wyszłam za mąż za 

żonatego mężczyznę.

- Nie mówiąc już o tym, ze nosisz w sobie jego dziecko - powiedział Josh miękko.

Carrie   wstrzymała   oddech.   Właściwie   nie   musiała   pytać,   skąd   wie,   bo   od   kiedy 

zemdlała trzy razy w ciągu ostatniego tygodnia, całe miasto domyślało się jej odmiennego 

stanu.

Chcesz żebym z tobą została bo urodzę twoje dziecko?

- Tak, tak. Oczywiście. Dziecko, to jedyny powód. Jeszcze się nie zorientowałaś, że 

background image

kolekcjonuję  dzieci? Świetnie sobie z nimi radzę. W moim towarzystwie idą przez świat 

uśmiechnięte od ucha do ucha. Przy tym, rzecz jasna, niemożliwe, żebym chciał być z tobą po 

prostu dlatego, że na samą myśl o życiu bez ciebie czuję się nieszczęśliwy. Carrie - szepnął - 

nie opuszczaj mnie, proszę Carrie przytuliła się do Josha, a on pocałował ją, delikatnie, czule.

- Kiedy twój brat już przyjedzie, dzisiaj czy jutro, wszystko jedno, kiedy ten dyliżans 

tu dotrze położył juz palec na ustach, bo chciała mu przerwać - zdaj się na mnie. Zrobię 

wszystko, żeby miał nas za najszczęśliwszą parę świata.

Nawet się nie domyśli, że kiedykolwiek coś się między nami nie układało. Kto wie, 

może dyliżans się spóźni, nawet i o trzy dni. Przez ten czas Nora zdąży przyjechać i odjechać, 

a my weźmiemy ślub i wszystko będzie wspaniałe - z wyjątkiem mojej kukurydzy.

- Twoja zarobaczona kukurydza absolutnie nie będzie Ringa obchodziła, jeśli ja będę 

szczęśliwa...

- spojrzała na zegarek. - Dyliżans powinien tu być za dziesięć minut. I będzie tu za 

dziesięć minut, a razem z nim - mój brat.

- No dobrze - Josh uśmiechnął się protekcjonalnie - kiedy już przyjedzie, ja się nim 

zajmę.

Jeśli będzie chciał, żebyśmy się ponownie pobrali, zatrzymamy go, aż Nora odda mi 

ten dokument.

Wystarczą na to dwadzieścia cztery godziny.

- Wziął ją pod brodę i uniósł do góry. - Spróbujesz mi wybaczyć Norę? Nie chciałem 

ci   mówić   o   swojej   małżeńskiej   porażce.   Nie   powinnaś   mnie   chyba   za   to   winić.   Mam 

wrażenie,   że   już   z   powodu   kukurydzy   wyszedłem   na   wystarczająco   pechowego   nie 

udacznika.

- Nie jesteś nieudacznikiem.

- Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczy, że tak myślisz. - Pocałował ją. - Pierwszy raz 

od czasu, kiedy zostałem zaprzężony do pracy na tej cholernej farmie, patrząc w twoje oczy 

nie czuję się przegrany.

- Wiedziałam, że mnie potrzebujesz.

- A ja byłem za głupi, żeby to zrozumieć - nachylił się, by ją pocałować, ale Carrie 

podniosła czujnie głowę, nasłuchując uważnie.

- Jedzie dyliżans. - Uwolniła się z objęć Josha, wstała i wyszła przed budynek stacji.

Josh został na ławce. Uśmiechnął się rozczulony.

Miała   tyle   zaufania,   tyle   wiary   w   ludzi.   Była   przekonana,   że   dyliżans   pojawi   się 

dokładnie o czwartej.

background image

Kiedy   całkiem   już   wyraźnie   słychać   było   nadjeżdżający   powóz,   Josh   wyszedł   na 

zewnątrz. Carrie stała na końcu podjazdu, skąd miałaby najlepszy widok, gdyby dyliżans 

rzeczywiście przyjechał.

Josh popatrzył w kierunku, z którego dochodził turkot, i stwierdził, że nadjeżdżający 

pojazd rzeczywiście wyglądał na dyliżans. Zerknął na zegarek Carrie.

- Nie uda im się. Za dwie czwarta, a są jeszcze daleko.

- Ringowi się uda - oznajmiła Carrie ze spokojem.

Większość   mieszkańców   Eternity   wyległa   ze   sklepów   i   domów   ciekawa 

interesującego fenomenu, jakim byłby dyliżans przybywający w oznaczonym czasie. Josh z 

coraz większą fascynacją spoglądał ponad głową Carrie na woźnicę szaleńczo trzaskającego z 

bicza. Mężczyzna stał na skrzyni i poganiał konie tak, że można było niemal słyszeć ciężki 

oddech zwierząt pędzących galopem. Zazwyczaj woźnica - niemal zawsze pijany - prowadził 

konie do miasta wolniutko, prawie spacerowym krokiem, nie przywiązując najmniejszej wagi 

do rozkładu jazdy.

- Może im się udać - powiedział Josh wstrzymując oddech.

- Ależ oczywiście - odparła Carrie. - Czwarta to czwarta.

Josh patrzył rozszerzonymi ze zdumienia oczyma, jak dyliżans wynurzył się z chmury 

kurzu. Jeśli się nie mylił, to z boków i dachu powozu sterczały strzały. Rozejrzał się po 

rosnącym tłumie i zobaczył, że ludzie pokazuję sobie dyliżans palcami.

Co do minuty, dokładnie o godzinie czwartej, wielki dyliżans z piskiem i zgrzytem 

zahamował przed podjazdem. Z dachu powozu wystawały strzały, a ściany nosiły ślady po 

kulach. Z tyłu przywiązany był do pojazdu piękny koń pod siodło.

- Co się stało? Co się stało? - wołali do woźnicy wszyscy zgromadzeni.

Josh odniósł wrażenie, że nigdy w życiu nie widział bardziej wyczerpanego człowieka 

niż   woźnica.   Wyjątkowo   był   całkowicie   trzeźwy,   miał   ciemne   sińce   pod   oczyma, 

przynajmniej tygodniowy zarost i dziwnie opuszczony lewy kącik ust.

- Och, a co to się nie zdarzyło! - Woźnica niepewnie zsunął się z kozła. - Zaatakowali 

nas złodzieje. Potem banda Indian goniła pijanych kowbojów i cała ta zgraja wpadła na nas. 

Potem znaleźliśmy się w stadzie przerażonych bawołów.

Wszystko przeżyliśmy, wszystko!

Woźnica   zaczął   znajdować   przyjemność   w   skupionej   uwadze   słuchaczy,   więc 

spodobało mu się opowiadanie przygód.

- Na szczęście jechał z nami jeden zwariowany facet. Jakiś Montgomery.

Carrie posłała Joshowi spojrzenie oznaczające „A nie mówiłam?”

background image

- Ten człowiek powiedział - ciągnął woźnica - że musi trzymać się planu. Mówi mi, że 

napisał komuś, kiedy będzie w Eternity,  i że chce tam być na czas. Przysięgam wam, to 

prawdziwy wariat. Jechaliśmy ze sto kilometrów na godzinę i wtedy - możecie mi wierzyć, 

albo nie - ten człowiek dał nura przez okno, wskoczył na swojego konia i sam, samiuteńki 

odgonił od nas stado bawołów. Nie chciał, żebym zwolnił, kiedy wsiadał z powrotem.

A potem, jak napadli na nas ci kowboje, poprzestrzelał im kapelusze. Indianom się 

spodobało takie przedstawienie i aż przestali do nas strzelać. Mówię wam, ten człowiek to 

wariat!

Przez ten czas zdążył  rozłożyć schodki i otworzyć drzwi dyliżansu.  Minęła długa 

chwila,   zanim   ze   środka   zaczęli   wysiadać   podróżni.   Przedstawiali   sobą   opłakany   widok: 

brudni, wystraszeni, kobiety ze śladami łez na policzkach. Wyglądali jakby ktoś ciągnął ich 

na końskim dyszlu całą drogę z Maine do Colorado.

Dwie   kobiety   w   zgniecionych,   poszarpanych   sukniach,   roztrzęsione   rzuciły   się   z 

powozu prosto w objęcia tłumu. Inna, z treską zsuniętą na ucho, wyglądała, jakby jej wyrósł 

przedziwny guz na głowie.

Następnie wyszło z dyliżansu trzech mężczyzn, wcale nie mniej przestraszonych niż 

kobiety. Jeden z nich miał krwawy ślad na rękawie, drugi trzy dziury w kapeluszu. Trzeci 

usiłował zapalić cygaro, ale ręce tak mu drżały, że nie mógł przytknąć zapałki. Kiedy jeden z 

mieszkańców miasteczka podszedł do niego i zaproponował pomoc, mężczyzna rzekł:

- Potrzebny mi jeden głębszy.

- Który to twój brat, Carrie? - spytał Josh, zdziwiony, że dziewczyna nie poszła witać 

żadnego z wysiadających mężczyzn. Nie odpowiedziała mu, tylko uparcie wpatrywała się w 

drzwi dyliżansu.

Wreszcie ukazał się w nich ostatni pasażer. Miał chyba ze dwa metry wzrostu, był 

proporcjonalnie   zbudowany,   fantastycznie   przystojny   i   ubrany   w   nieskazitelnie   czarny 

garnitur, który Josh wprawnym okiem wycenił na całkiem niebagatelną sumkę. Nie wydawał 

się przestraszony ani zdenerwowany, jak inni pasażerowie, lecz zupełnie spokojny i wręcz 

wypoczęty,   jakby   właśnie   wrócił   z   niedzielnej   przechadzki,   a   nie   zakończył   najeżoną 

niebezpieczeństwami podróż dyliżansem.

Wszedł  na  podjazd  i  uśmiechnął   się  do  zgromadzonych  w  pobliżu  ludzi.   Jedna  z 

pasażerek spojrzała na niego i wybuchnęła płaczem, kryjąc twarz na ramieniu jakiejś starszej 

kobiety.

Przybyły sięgnął do kieszeni na piersi, wydobył z niej cienkie cygaro i pewną ręką 

potarł zapałkę. Zaciągnął  się głęboko i, jakby nieświadom prawie setki zafascynowanych 

background image

spojrzeń, strzepnął z ramienia wyimaginowany pyłek.

- Chcesz jeszcze zgadywać, który to Ring?

- spytała Carrie markotnie.

Josh uspokajającym gestem wziął ją za rękę.

Ring odwrócił się w stronę siostry, jakby nie miał nigdy najmniejszych wątpliwości, 

że będzie właśnie tam, gdzie stała.

- Witaj, maleńka - powiedział cicho, a Carrie podbiegła do niego.

Chwycił   siostrę   w   mocne   ramiona   i   uściskał   szaleńczo   na   oczach   wszystkich 

mieszkańców miasteczka. Ci wówczas uznali, że jeśli ten człowiek, ten na poły potwór, na 

poły bohater, jest znajomym Carrie, skłonni są go zaakceptować. W końcu przecież Carrie 

zapewniła im pracę.

- Niech no ci się przyjrzę - powiedział Ring stawiając ją na ziemi. Był od niej prawie 

dwukrotnie większy. Ogromną dłonią pogładził ją po policzku.

Josh nigdy przedtem nie zaznał uczucia zazdrości. Zawsze wierzył, że każdy powinien 

żyć swoim własnym życiem i nigdy nie próbował nikomu - dziecku, kobiecie ani mężczyźnie 

- dyktować, co ma robić. A teraz zdał sobie sprawę, że nigdy przedtem nie był zakochany. 

Właśnie teraz nie mógł patrzeć, jak ten facet dotyka Carrie i nie miał najmniejszego znaczenia 

fakt, że to był jej brat.

Podszedł bliżej do Carrie i wziął ją zaborczo pod ramię, jakby tym gestem ogłaszał 

swoją własność.

Carrie zerknęła na męża. Ring był od niego nieco wyższy, ale z pewnością nie bardziej 

przystojny. Właściwie to Josh był tysiąc razy przystojniejszy od Ringa.

Ring   przyjrzał   się   obojgu,   zwrócił   uwagę   na   to,   jak   Josh,   z   zaciśniętymi   ustami, 

trzyma Carrie pod ramię - jakby był gotów wyzwać Ringa do walki, gdyby okazał się na tyle 

nieostrożny, by dotknąć choć jednego włosa na głowie dziewczyny.  Dostrzegł, jak Carrie 

patrzy na Josha, jakby był najdzielniejszym, najwspanialszym człowiekiem na ziemi i już 

wiedział wszystko, co chciał wiedzieć. Przyjechał tu aż z Maine, żeby się przekonać, czy jego 

siostra kocha z wzajemnością człowieka, którego wybrała. Znał już odpowiedź. Na dobrą 

sprawę mógłby z powrotem wsiąść do dyliżansu i wracać do własnej żony i dzieci.

Uśmiechnął się do siostry i Carrie odpowiedziała mu niepewnym  uśmiechem. Ten 

uśmiech zasygnalizował Ringowi, że coś jest nie w porządku - Carrie nigdy nie potrafiła 

udawać.

Niegdyś Ring wszelkimi sposobami starał się nauczyć ją gry w pokera, ale kiedy tylko 

dostawała dobrą kartę, była tak uszczęśliwiona, że nie potrafiła tego ukryć.

background image

Ring odgadł, że kłopoty nie mogą być poważne, bo w końcu najbardziej liczyło się to, 

czy   się   kochali.   Stali   blisko   jedno   obok   drugiego,   jakby   się   obawiali,   że   Ring   jest 

wysłannikiem jakichś złych mocy, które będą próbowały ich rozdzielić.

- Pan pozwoli, że się przedstawię - powiedział Josh wyciągając rękę. - Nazywam się 

Joshua Greene.

Ring   uścisnął   dłoń   swojego   szwagra   i   nagle   uświadomił   sobie,   że   gdzieś   już   go 

widział.

- Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy?

- Z pewnością nie - odparł Josh gładko.

„On byłby dobrym pokerzystą - pomyślał Ring. - Nikt by nie odgadł, jakie ma karty. 

Nawet   zmrużeniem   powieki   nie   zdradzi   emocji.   Mówi   ludziom   tylko   to,   co   chce   im 

przekazać”.

- Może się pomyliłem - zgodził się Ring. Miał nadzieję, że zrobił to równie gładko, 

choć wątpił, czy mu się udało. Zwrócił się do Carrie: - Chciałbym wziąć kąpiel.

- Tak, tak, oczywiście. Zarezerwowałam ci pokój w hotelu, tylko niestety nie jest taki, 

do jakich jesteś przyzwyczajony.

Ring chętnie ucałowałby siostrę i śmiał się z jej tremy, ale Josh pilnował Carrie jak 

drapieżny ptak. Ring zaczął się zastanawiać, czy on sam też jest taki zaborczy w stosunku do 

własnej żony.

- Na   pewno   jakoś   sobie   poradzę   -   oznajmił   pogodnie.   -   Może   zjemy   dziś   razem 

kolację, a jutro zapoznacie mnie z dziećmi?

Carrie czuła, że zaczyna jej się robić słabo. Nie mogła dłużej znosić niepewności.

- Ring, dlaczego tu przyjechałeś? Nie chcę wracać do domu.

Choć Ring był przekonany, że to niemożliwe, Josh przysunął się do Carrie jeszcze 

trochę bliżej.

- Myślałaś, że przyjechałem tu po to, żeby cię zabrać do domu?

- Sam rozumiesz, te dokumenty... no wiesz...

- Te, które ojciec podpisał nie wiedząc co robi? Carrie patrzyła na czubki własnych 

butów. Ring patrzył na Josha. Gdzie on już widział tego człowieka?

- Masz mnie za strasznego nikczemnika! Owszem, to prawda, że przyjechałem, bo 

twoje   małżeństwo   jest   nieważne   w   obliczu   prawa,   ale   również   dlatego,   że   mama   chce 

wiedzieć, czy jesteś szczęśliwa, Dała mi dla ciebie swoją suknię ślubną i chce, żebyś w niej 

została mężatką. Prosiła też o fotografię swojej córki i zięcia. Pozwoliłem sobie zorganizować 

ceremonię zaślubin na jutrzejsze popołudnie. Zamówiłem różowe róże. Mam nadzieję, że to 

background image

właściwy wybór i że nie napotkamy żadnych przeszkód, bo naprawdę muszę wracać do domu 

jak najszybciej.

- Tak - powiedziała niepewnie Carrie. - Chyba nie będzie żadnych przeszkód.

- To dobrze. - Ring wziął swój bagaż, który woźnica zrzucił z dachu dyliżansu.  - 

Możemy iść? - Przepuścił przed sobą Carrie, żeby poprowadziła go do hotelu.

- Ja mu powiem - szepnął Josh. - Mężczyzna ma...

- Nic nie mów - przerwała Carrie cicho. - On ma w rękach mój los. O ile znam Ringa, 

przyjechał tu z pełnomocnictwami ojca i jest moim prawnym opiekunem. Mam nadzieję, że 

twoja... - przełknęła ślinę - twoja żona przyjedzie jutro wcześnie, żebyśmy się mogli pobrać, 

tak jak Ring zaplanował.

background image

15

- Zabierze mnie do domu - obwieściła ponuro Carrie. Razem z Joshem siedziała w 

hotelowym pokoju Ringa czekając, aż brat wyjdzie z kąpieli.

- Mogłabyś   już   przestać   to   powtarzać?   Zaczynasz   mnie   nudzić.   Jak   ty   to   sobie 

wyobrażasz?   Porwie   cię   omotaną   pledem?   Bo   tak   musiałby   zrobić,   gdyby   chciał   mi   cię 

odebrać, a i wtedy pojechałbym za tobą.

Carrie siedziała na sofie i wpatrywała się w wytarty, przykurzony dywan.

- Musimy go przekonać - powiedziała - że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie 

może się zorientować, że cokolwiek między nami jest nie tak jak trzeba.

- Między nami wszystko jest tak jak trzeba.

Carrie spojrzała na niego.

- Poza tym drobiazgiem, że ty jesteś żonaty, a ja noszę dziecko poczęte w grzechu. Nie 

znasz Ringa. To chodząca moralność. Będzie zgorszony, jeśli dowie się prawdy.

- Mam wrażenie - uśmiechnął się Josh - że źle oceniasz swojego brata. Myślę, że jest 

znacznie bardziej ludzki, niż ci się wydaje.

- Też coś! Jeżeli Ring w ogóle miewa jakieś ludzkie odczucia, to skrzętnie ukrywa je 

przed światem.

Josh się roześmiał.

- Mężczyźni   nie   potrafią   zbyt   dobrze   skrywać   swoich   uczuć.   On   kocha   cię   do 

szaleństwa. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest najłagodniejszym z twoich braci, 

jeśli chodzi o ciebie. On da ci wszystko, czego zechcesz, on zrobi dla ciebie wszystko, o co go 

poprosisz. Jeśli zechcesz poślubić kominiarza, będzie szczęśliwy mogąc ci w tym pomóc.

- Co ty tam wiesz! - burknęła Carrie. - Ring jest...

- Tak? Kim jestem, droga siostrzyczko? - podchwyci! Ring wchodząc do pokoju. Był 

wykąpany i miał na sobie idealnie odprasowany garnitur. Carrie i Josh wyglądali przy nim, 

jakby od tygodnia się nie przebierali.

- Jesteś   moim   najdroższym   bratem   -   dokończyła   Carrie   i   stanąwszy   na   czubkach 

palców ucałowała go w gładko ogolony policzek.

Piękne jabłko, ale zgniłe w jądrze. O, jakże piękny fałsz przybiera postać!

- Co ty mówisz?

- Gdybyś tylko zadała sobie trud skończenia szkoły, wiedziałabyś bez pytania, że to 

Szekspir. Idziemy na kolację?

Carrie i Josh poszli przodem. Poprzedniego dnia wieczorem dziewczyna wysłała jedną 

background image

ze swoich pomocnic do hotelu, z zadaniem zorganizowania najlepszego posiłku, jaki mógł 

zaoferować Eternity Hotel i teraz szła na kolację pełna obaw, jak to wszystko wypadnie:

Stolik dla trzech osób przygotowano w przeszklonej wnęce i Carrie, gdyby tylko nie 

była tak zdenerwowana, na pewno roześmiałaby się na ten niecodzienny widok. Kelnerzy, 

zamiast zwykłych  ubrań, które - sądząc po wyglądzie - wyciągnęli rano spod łóżek, dziś 

wystrojeni   byli   w   garnitury,   w   większości   najwyraźniej   pożyczone.   Każdy   z   nich   miał 

serwetkę przerzuconą przez ramię, zupełnie w stylu francuskim, tyle że żadna z nich nie była 

zbyt czysta ani wyprasowana.

Skoro tylko  usiedli,  jeden z kelnerów podszedł do Ringa i nalał mu łyk wina. W 

pewnej chwili zorientował się, że w szkle coś pływa, więc chlusnął płynem na podłogę i nalał 

ponownie. Carrie widziała unoszące się na powierzchni napoju drobiny korka oraz cieniutki 

płatek sreberka na dnie. Wstrzymała oddech widząc, jak brat umoczył w winie usta.

Była pewna, że zrobi to, co zrobiłby w domu: oznajmi, iż to wino nie nadaje się do 

picia.

Ku jej zdumieniu Ring uśmiechnął się do kelnera i powiedział:

Dobre wino to dobra, niewinna istota, kiedy odpowiednio użyta.

Kelner,   który   pomagał   w   stajniach,   jeśli   nie   było   gości   w   hotelu,   nie   miał 

najmniejszego pojęcia, o czym mówił Ring, ale oddalił się z uśmiechem. Po chwili na stole 

zaczęły się pojawiać pierwsze dania.

Carrie bez apetytu dziobała jedzenie widelcem.

- Czym się pan właściwie zajmuje, panie Greene? - spytał Ring.

Carrie zaniepokojona spojrzała na Josha. Powiedziała mu co prawda, że Ringa nie 

obchodzi,  czy jej   mąż  jest  bogaty, ale  z  drugiej   strony,  mężczyźni  przywiązują  niekiedy 

osobliwą wagę do spraw finansowych. Miała nadzieję, że Josh okaże tyle zdrowego rozsądku, 

by powiedzieć, iż jego farma jest nieco... bardziej imponująca niż była w rzeczywistości.

- Tłucze robaki - oznajmił spokojnie Josh.

- Mam ich całe pole.

Carrie prawie jęknęła.

- Rozumiem - powiedział Ring. - Coś poza tym?

- Mam parę chrząszczy i całkiem niezłe uprawy chwastów, ale moja specjalność to 

hodowla robaków. Są dorodne i tłuste. Zjadają każde ziarenko kukurydzy, jakie urośnie na 

mojej ziemi.

O ty chwaście, tak wdzięcznie piękny, tak słodko pachnący, że aż odurzasz; bodajbyś 

był nigdy na świat nie przyszedł!

background image

- Ring - Carrie zignorowała potok wierszowanej deklamacji brata. - To nieprawda, że 

Josh hoduje szkodniki i chwasty. No, w każdym razie, niezupełnie prawda. Josh wiele rzeczy 

robi bardzo dobrze.

Mężczyźni jednocześnie obrócili się ku niej, obaj z takim samym wyrazem żywego 

zainteresowania na twarzy.

- Wyjaśnij mi, najdroższa, co potrafię robić - poprosił Josh.

Carrie   obrzuciła   go   gniewnym   spojrzeniem.   Najwyraźniej   świetnie   się   bawił. 

Ciekawe, że jak gościli jego brata, było to poważne przedsięwzięcie, natomiast teraz, kiedy jej 

własny,   nieco   kłopotliwy  brat  przyjechał   w  odwiedziny,  Josh   traktował   to  jak   doskonałą 

zabawę.

- Josh kocha swoje dzieci - zwróciła się do brata. - Kocha mnie i ja kocham jego.

- Ona nie ma żadnego powodu, żeby mnie kochać - uśmiechnął się Josh do Ringa. - Po 

prostu kocha i już.

Ring odpowiedział mu uśmiechem.

Nie inna racja jak racja kobieca: Tak sądzę o nim, bo tak o nim sądzę.

- Dokładnie   tak.   -   Josh   wydawał   się   całkowicie   oczarowany   Ringiem.   -   Jeszcze 

kropelkę trunku, szwagrze?

Ring uniósł kieliszek.

O, ty niewidzialna potęgo wina! Jeżeli jeszcze nie wynaleziono godnej ciebie nazwy, 

bądź nazwana szatanem.

- Ring, co ci się stało? - zdenerwowała się Carrie. - Nie potrafisz już nic powiedzieć 

normalnie, bez tej idiotycznej poezji?

Ring rzucił jej żałosne spojrzenie.

Sztylety   z   ust   jej   wychodzą,   każde   jej   słowo   przebija.   Gdyby   jej   oddech   tak   był 

jadowity jak jej wyrazy, ani podobna byłoby żyć w jej sąsiedztwie, zaraziłaby powietrze do 

północnego bieguna.

- Dosyć! - krzyknęła Carrie i walnęła pięścią w stół. - Co się z wami dzieje?

- Sam nie wiem... - Ring potrząsnął głową, jakby się budził z zamroczenia. - Od chwili 

kiedy wysiadłem z dyliżansu, myśli mam pełne różnych cytatów z Szekspira. Pod prysznicem 

próbowałem wcielić się w Hamleta.

- Możesz to robić w domu - powiedziała rozgniewana. - A teraz chciałabym spędzić 

trochę czasu z moim bratem i z mężem, a nie z dwoma lichymi aktorzynami.

Ring   otworzył   usta   i   najwyraźniej   miał   zamiar   zacytować   coś   jeszcze,   ale   się 

rozmyślił.

background image

- Zaczęłaś mi opowiadać - odezwał się z poważnym wyrazem twarzy - o swoim mężu. 

Skończyliśmy, zdaje się, na robakach.

- I chwastach - dorzucił Josh.

Carrie siedziała przy stole i przyglądała się obu mężczyznom. Nie miała pojęcia, co tu 

się dzieje, ale miała wielką ochotę wstać i zostawić ich samych. Obaj siedzieli rozparci na 

krzesłach, szeroko uśmiechnięci i najwyraźniej zadowoleni z siebie, tak jak to potrafią tylko 

mężczyźni - jakby byli lepsi po prostu dlatego, że urodzili się mężczyznami.

- Przepraszam cię, kochanie. - Ring sięgnął nad blatem stolika i uścisnął jej dłoń. - 

Chyba już odzyskałem kontrolę nad cytowaniem poezji. Opowiedz mi teraz wszystko o sobie.

- Mówiłam ci o Joshu. I o jego farmie. - Choć tyle razy zapewniała Josha, że Ring nie 

będzie w najmniejszym stopniu zainteresowany jego farmą, w rzeczywistości obawiała się 

trochę, że brat może uznać to miejsce za nieco mało efektowne.

- Mówiłam o Joshu. - Twarz jej się rozjaśniła.

- Josh potrafi czytać na głos tak pięknie jak Maddie śpiewać.

- Naprawdę? - Ring spojrzał na Josha z podziwem. - To wspaniale!

- Kto to jest Maddie? - zapytał Josh.

- To żona Ringa. Światu znana lepiej jako La Reina.

Teraz   z   kolei   Josh   popatrzył   na   Ringa   z   podziwem,   bo   La   Reina   była   jedną   z 

największych solistek operowych świata.

- Gratuluję ci wyboru i zazdroszczę zaszczytu poślubienia takiej kobiety. Wiele razy 

miałem   możliwość   słuchania   jej   śpiewu.   W   Paryżu,   w   Wiedniu,   w   Rzymie...   Jeśli   tylko 

mogłem, zawsze byłem na jej występach.

- Nie  wiedziałam,  że znasz te  miasta  - zdziwiła  się Carrie,  ale  Josh  jakby jej  nie 

słyszał.

- Dziękuję - powiedział Ring. - Jest piękną kobietą i... - przerwał, oczy mu się szeroko 

otworzyły. - Ty pięknie czytasz na głos. Ty jes...

Josh nagle wyciągnął rękę i potrącił kieliszek Ringa. Czerwone wino rozlało się na 

obrus.

Carrie,   zaprzątnięta   osuszaniem   stołu,   nie   zauważyła,   jak   jej   mąż   rzucił   Ringowi 

błagalne spojrzenie.

Choć nie wiedziała co, to jednak czuła, że coś się stało. Odniosła wrażenie, że obu 

panów połączył jakiś tajemny, dla niej niedostępny sekret. W ciągu kilku zaledwie sekund 

stali się najlepszymi przyjaciółmi. Przez resztę tej długiej kolacji zajmowali się głównie sobą, 

jedynie   od   czasu   do   czasu   zauważając   obecność   Carrie.   Rozmawiali   o   miastach,   które 

background image

odwiedzili, o sztukach teatralnych i śpiewie Ringa żony. Wspominali wspólnych znajomych, 

dobre hotele, jedzenie i wino.

Carrie siedziała cicho, ignorowana i wściekła. Traktowali ją, jakby była za młoda i 

zbyt niedoświadczona, by zasługiwać na ich zainteresowanie.

W końcu panowie zdecydowali, że czas na odpoczynek.

- Zobaczymy się jutro - pożegnał ich Ring.

- Przyjadę na farmę o dwunastej, dobrze? Ślub jest wyznaczony na piątą, więc będę 

miał czas jeszcze zapoznać się z dziećmi. Powiedz mi - zwrócił się do Josha - czy są podobne 

do ciebie?

Carrie wyczuła, że pytanie brata miało głębszy sens.

- Są bardzo podobne do mnie, z jednym wyjątkiem: mają talent.

Ring zdawał się rozbawiony tą odpowiedzią.

Carrie, do chwili kiedy razem z Joshem życzyła Ringowi dobrej nocy, nie powiedziała 

ani jednego słowa.

Josh, zadumany, wziął ją pod ramię, najwyraźniej nie zauważywszy jej złości. Nie 

zwrócił uwagi także na to, że się do niego nie odzywała.

- Wziąłem powóz od Hirama - powiedział.

- Jest przy stajniach. Przypuszczam, że wrócisz ze mną do domu.

W   pierwszym   odruchu   Carrie   chciała   mu   powiedzieć,   że   zostaje   w   mieście,   ale 

musiała   zobaczyć   się   z   dziećmi.   Chciała   im   powiedzieć,   że   w   końcu   jednak   zostaje   w 

Eternity. Mogła się już nigdy w życiu nie odezwać do ich ojca, ale jutro wyjdzie za niego za 

mąż. Oczywiście, jeśli jego żona da mu rozwód.

Josh przyprowadził powóz, pomógł jej wsiąść i mówił przez całą drogę do domu. 

Rozwodził się, jakim to wspaniałym człowiekiem jest jej brat, jaki jest kulturalny, mądry i 

wykształcony.

- To pewnie dlatego - wtrąciła ironicznie Carrie - że zna wszystkich ludzi, których i ty 

znasz, i bywał tam gdzie ty. W miejscach, których ja nie widziałam na oczy.

Josh  najwyraźniej  nie  odczuł  drwiny i dalej opowiadał  o tym,  jakim  to Ring  jest 

dobrym   przyjacielem.   Naprawdę   ludzki   człowiek.   Można   z   nim   kraść   konie,   polować, 

recytować Szekspira i uwodzić kobiety, a najlepiej wszystko razem.

Tego już było dla Carrie za wiele. Zrobiło się jej niedobrze.

- To przez dziecko? - spytał Josh zaniepokojony i zaczął ściągać wodze.

- Nie, przez ciebie.

Uśmiechnął się i popędził konia.

background image

Zanim wrócili do domu, zajrzeli jeszcze do Hirama. Zatrzymali się przed wielkim, 

solidnym, wyjątkowo czystym i idealnie nudnym domem, wokół którego próżno by szukać 

najmniejszego kwiatka. Carrie została na koźle, a Josh poszedł po dzieci. Po chwili zjawił się 

niosąc śpiącą Dallas, za nim wlókł się rozespany Tem. Carrie wzięła dziewczynkę na ręce, 

Tem usiadł obok i przytulił się do niej.

- Zostajesz? - zapytał ziewając.

- Zostaję.

Tem skinął głową, jakby wiedział, że to ostatnia decyzja, ale niekoniecznie ostateczna.

W domu Josh zabrał dzieci na poddasze, ułożył  do snu i wrócił na dół. Ziewając 

szeroko ruszył do sypialni.

- Co robisz? - spytała Carrie stając mu na drodze.

- Idę spać.

- Nie będziesz spał w tym pokoju - oznajmiła stanowczo.

- Carrie, kochanie - westchnął Josh - to śmieszne. Jestem zmęczony, nie chcę spać na 

górze z Dallas, ona ma strasznie małe łóżko. Miej nade mną litość.

- Nie   spędzisz   tej   nocy   ze   mną.   Nie   jesteśmy   małżeństwem.   Mało   tego,   ty   jesteś 

żonaty z inną kobietą. Gdybyśmy spali razem, to byłoby cudzołóstwo.

- Byłem przecież żonaty także wtedy, kiedy spędziliśmy ze sobą całą noc.

- Ale ja o tym nie wiedziałam.

Podszedł do niej bliżej, jego oczy straciły zaspany wyraz.

- Carrie, kochanie - mówił niskim, jedwabistym głosem o uwodzicielskich tonach. - 

Potrzebne mi tylko jakieś miejsce do spania. Przecież mi tego nie odmówisz, prawda?

- Czym   jesteś   zmęczony?   Pasaniem   robaków   czy   rozmową   z   moim   bratem   i 

ignorowaniem mnie przez cały wieczór?

- Carrie, moja najsłodsza - poprosił jeszcze i wyciągnął rękę w stronę jej twarzy.

- Nie waż się mnie dotykać! - krzyknęła i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Josh wdrapał się na poddasze i usiłował jakoś się ułożyć na wąskim łóżku razem z 

Dallas.

- A mówiłam ci, że będzie chciała spać sama w dużym łóżku - wymamrotała sennie 

dziewczynka.

* * *

Następnego ranka Carrie spała głęboko, gdy Josh wpuścił do sypialni dzieci. Jednak 

one, zamiast wskoczyć do łóżka z wielką wrzawą, jak to miały w zwyczaju, ułożyły się cicho 

background image

koło   niej.   Nawet   Kichuś   był   wyjątkowo   spokojny   i   po   chwili   wszyscy   czworo   spali   w 

najlepsze.

Josh stał w drzwiach z kubkiem kawy w ręku i rozmiłowanym wzrokiem patrzył na 

swoją rodzinę. Uczucie to nie dotyczyło kudłatego psiaka, ale nawet jego zaczynał powoli 

lubić.

Poprzedniego   wieczoru,   w   przeciwieństwie   do   tego,   co   sądziła   Carrie,   doskonale 

zdawał sobie sprawę z jej złości. Zapewne nie powinien był sobie pobłażać, ale jej zazdrość 

była mu tak potrzebna.

Zdarzało się nieraz, że kobiety bywały o niego zazdrosne, ale tamte wszystkie damy 

zupełnie   go   nie   obchodziły.   One   go   nie   kochały.   Nie   kochały   mężczyzny,   którym   był 

naprawdę, ale kogoś, za kogo go uważały. Niejedna próbowała go usidlić, dotrzeć do niego 

poprzez jego dzieci, ale one były zbyt bystre, żeby nie przejrzeć podstępu. Dlatego właśnie 

nie znosiły wszystkich kobiet.

Patrzył na Carrie i dzieci przytulone do niej tak mocno, że trudno było powiedzieć, 

gdzie się zaczyna jedno, a kończy drugie. Wiedział, że bardzo ich wszystkich kocha. A Carrie 

miała rację; zarówno on jak i jego dzieci bardzo jej potrzebowali.

Uśmiechnął się do śpiącej grupki. Teraz już wszystko będzie dobrze. Był tego pewien. 

Musiał jeszcze tylko ugodzić się z Norą i odzyskać wolność. Pomyślał o Norze w złą godzinę.

Nagle Kichuś wyskoczył spod kołdry i zaczął szaleńczo ujadać, a na zewnątrz dał się 

słyszeć turkot kół nadjeżdżającego powozu.

Josh skrzywił się i odwrócił do frontowych drzwi. To chyba jeszcze nie Nora?

Ujadanie   Kichusia   obudziło   Carrie.   Powoli   wracała   ze   snu   do   rzeczywistości.   W 

pierwszej chwili nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się właściwie znajduje.

Tem podniósł głowę.

- Kto to?

Słychać było, jak powóz zatrzymał się przed domem, woźnica krzyknął na konie.

- Mam nadzieję, że to nie jest wujek Hiram - ziewnęła Dallas. - Powiemy mu, że 

Carrie jest w domu, to się przestraszy i ucieknie.

Carrie się roześmiała i zaczęła łaskotać dziewczynkę.

Tern wyszedł przed dom, ale w jednej sekundzie był z powrotem.

- To mama - wyszeptał z pobladłą twarzą.

Carrie usiadła na łóżku sztywno wyprostowana.

Myślała o tej kobiecie jako o żonie Josha, ale zupełnie nie pamiętała, że jest także 

matką jego dzieci. Czy będą się tak cieszyły z jej widoku, że zapomną o niej, o Carrie? 

background image

Skarciła siebie za samą myśl o takiej przerażającej możliwości. Ta kobieta była matką tych 

dzieci i one ją, oczywiście, kochały.

- No, idźcie, idźcie do mamy - ponagliła je Carrie.

Mimo to Dallas nadal siedziała jej na kolanach, a Tern stał w drzwiach do sypialni.

Frontowe   drzwi   odskoczyły   gwałtownie   i   Carrie,   choć   jeszcze   nie   widziała 

wchodzącej kobiety, odczuła jej obecność, jej osobowość, która zdawała się rozsadzać mały 

domek.

- Gdzie one są? - zawołała przybyła. - Gdzie są moje kochane maleństwa?

Zanim Carrie zdążyła się odezwać, zanim zdążyła powiedzieć Temowi, żeby zamknął 

drzwi, by ta kobieta nie mogła jej zobaczyć w koszuli nocnej i z potarganymi włosami, Nora 

wtargnęła do sypialni.

Była wielka. Była wysoka i mocno zbudowana i miała przesadnie umalowaną twarz; 

śnieżnobiałą cerę, ciemne oczy,  mocno czerwone usta oraz czarne włosy.  Była  ubrana w 

bardzo   drogą   suknię   z   czerwono   -   czarnego   brokatu   i   ściśnięta   gorsetem.   Carrie 

doświadczonym okiem oceniła obwód jej talii na nie więcej niż pięćdziesiąt centymetrów. 

Powyżej widniały ogromne piersi, za które niejedna kobieta zaprzedałaby własną duszę. Josh 

powiedział, że jego żona nie jest tak naprawdę ładna. Ta kobieta rzeczywiście nie była ładna. 

Była piękna. Wspaniała. Na widok takiej kobiety mężczyźni tracą głowę. Taka kobieta jest 

muzą poetów. O takiej kobiecie powstają pieśni.

Podczas gdy Carrie gapiła się na nią w osłupieniu, Tem podszedł do łóżka. Objęła go 

ramieniem. Dallas ciągle siedziała jej na kolanach. Tym razem nawet Kichuś zachowywał się 

cicho.

- Mój Boże, cóż za idylliczna scena! Josh, czy wszystkie twoje nowe... panie sypiają z 

tobą i z naszymi dziećmi?

Carrie chciała się bronić, ale co miała powiedzieć? Że przecież jest żoną męża tej 

kobiety? Dzieci przyglądały się matce w milczeniu.

- Chodźcie, moje kochane maleństwa, pocałujcie mamusię.

Dzieci bez słowa, posłusznie, podeszły do matki. Nora schyliła się i pozwoliła im po 

kolei pocałować swój gładki policzek. Nie przytuliła ich, nawet ich nie dotknęła.

- Kto to jest, ta wasza mała przyjaciółeczka? - zapytała Tema.

- Jest naszą nową... To znaczy ona i tatuś się pobrali.

- Doprawdy? Interesujące. - Spojrzała na stojącego za nią Josha. - Skarbie, wszystko 

wskazuje na to, że masz dwie żony! Nie znam dobrze prawa, ale odnoszę wrażenie, że to nie 

jest legalne.

background image

- Może pozwolimy Carrie się ubrać - powiedział Josh i wyprowadził swoją piękną, 

olśniewającą, boską żonę z sypialni.

Carrie założyła amazonkę i weszła do dużego pokoju. Josh i jego żona siedzieli przy 

stole blisko siebie, z pochylonymi głowami.

Nora rozparła się na krześle i oszacowała Carrie jednym spojrzeniem.

- Czy to nie najwdzięczniejsze stworzenie na świecie? Josh, ona jest naprawdę słodka. 

Gdzie ją znalazłeś?

- W stogu siana - wycedziła Carrie przez zęby i ruszyła do drzwi.

Josh chwycił ją, przycisnął jej ramiona do boków, przyprowadził do stołu i posadził na 

krześle.

- Tem - powiedział - nalej Carrie kawy. - Postawił przed nią filiżankę. - Carrie, moja 

najdroższa. Pozwól, że ci przedstawię Norę.

- Twoją żonę - dokończyła Carrie bezbarwnym głosem i spróbowała wstać, ale Josh 

trzymał ją za ramiona.

- Och, Joshua - odezwała się Nora. - Zdaje się, że to stworzonko się na ciebie gniewa. 

Och, chyba wspominałeś jej o mnie, prawda?

- Wątpię, czy zdołałbym cię opisać. - Głos Josha ociekał jadem.

Nora przyjęła to jako komplement.

- Oczywiście, że nie potrafiłbyś mnie opisać, skarbie. - Uśmiechnęła się dwuznacznie. 

- Wielu mężczyzn tego próbowało. - Przeniosła spojrzenie z powrotem na Carrie. - Trochę 

mała jak na aktorkę.

- Carrie nie występuje na scenie - burknął Josh. - Jest żoną i matką.

- Ooo... to interesujące - stwierdziła Nora miłość dzieci i to, że urodzisz nasze dziecko, 

które będzie dorastało bez ojca, nic dla ciebie nie znaczy - wyjedź. Nie będę cię zatrzymywał.

Carrie zaczęła wsiadać na konia. Wsadziła stopę w strzemię, lecz nagle odwróciła się 

do Josha, rzuciła się na niego i zaczęła okładać pięściami.

- Nienawidzę cię! Nienawidzę! Rozumiesz? Ko cham cię i nienawidzę!

Kiedy pierwsza fala gniewu minęła, Josh objął Carrie i przytulił mocno do siebie. 

Dziewczyna rozpłakała się głośno.

- Ona jest taka piękna - szlochała rozpaczliwie.

- Nigdy nie widziałam piękniejszej kobiety.

- Ona jest jak kobra. Piękna i śmiertelnie jadowita.

- Nie myślałeś tak, kiedy się z nią żeniłeś.

- Miałem wtedy dziewiętnaście lat, jakim cudem miałem mieć rozum?

background image

- Ja mam dwadzieścia - jęknęła Carrie. - Czy to oznacza, że jestem głupia?

- Oczywiście, że nie. Ty miałaś wystarczająco dużo rozumu, żeby pokochać właśnie 

mnie.

Carrie roześmiała się przez łzy.

- Tak już lepiej - powiedział Josh. - Teraz chodź tutaj, usiądź i posłuchaj. Sądzę, że 

powinniśmy wreszcie porozmawiać.

- Porozmawiać? Ty będziesz rozmawiał ze mną? Z kobietą, z której zrobiłeś swoją 

kochankę? Chyba nie zamierzasz mi opowiedzieć o sobie tego wszystkiego, o czym już wie 

chyba cały świat? Twoja mmm... twoja żona, dzieci, twój brat, a nawet mój brat... wszyscy 

oni wiedzą. Nie patrz tak na mnie. Nie jestem taka głupia, za jaką mnie najwyraźniej uważasz. 

Ring nie zachowywałby się w stosunku do ciebie tak serdecznie wczoraj wieczorem, gdyby 

czegoś o tobie nie wiedział.

Josh ułożył ją przy sobie na stercie siana i objął ramieniem.

- Nie wiem, od czego zacząć.

- Mnie nie pytaj. Nic o tobie nie wiem, więc nie dam ci odpowiedzi. A poza tym, czy 

jesteś zupełnie pewien, że masz czas, by teraz  ze mną rozmawiać?  Przecież twoja  duża, 

tajemnicza,   czarująca   żona   chce,   żebyś   szukał   pewnego   dokumentu,   prawda?   Nie 

potrzebowałeś specjalnej zachęty. Może obwiążemy cię w pasie liną, na której wyciągnęliśmy 

Tema, byś mógł spuścił się po owe papiery. O jedno tylko proszę: niech mi będzie wolno 

zrobić na niej węzły.

Josh zakrył dłonią usta skrywając uśmieszek.

- Nora   jest   zajęta   Erikiem.   Zdaje   się,  że   go   nie   zauważyłaś.   Blondyn,   dwa   metry 

wzrostu. Wspaniały. Dziesięć lat młodszy od niej.

- Ona jest starsza od ciebie, prawda? - Była to najszczęśliwsza myśl, jaka powstała w 

głowie Carrie, od czasu gdy Nora zjawiła się w sypialni.

- Dużo starsza - przyznał Josh. - Chcesz teraz, żebym ci opowiedział o sobie, czy 

wolisz jeszcze trochę pokrytykować Norę?

Carrie musiała się przez chwilę zastanowić.

- Mów - zdecydowała w końcu.

- Moi rodzice byli parą drugorzędnych aktorów, choć sądzę, że ojciec mógłby być 

zupełnie dobry, gdyby nie to, iż od momentu osiągnięcia pełnoletniości wypijał codziennie 

przynajmniej   pięć   litrów   najpodlejszego   wina.   Przez   pierwszych   osiem   lat   życia 

wychowywałem się w garderobach i obskurnych hotelach. Potem mój ojciec umarł i...

- W jaki sposób?

background image

- Zatoczył się z chodnika na jezdnię i został przejechany przez beczkowóz z piwem. 

Wiem, że gdyby mógł wybierać, chciałby odejść właśnie w ten sposób.

Carrie nie wyczuła w głosie Josha żadnej cieplejszej nuty.

- Moja   matka   najlepsze   lata   miała   już   za   sobą,   a   przy   tym   także   nie   stroniła   od 

alkoholu. Próbowała jeszcze jakiś czas pracować w teatrze, ale w końcu nie mogła dostać 

nawet najmniejszej roli. Wtedy odpowiedziała na ogłoszenie matrymonialne, pojechała do 

Eternity w Colorado i wyszła za mąż za samotnego wdowca, pana Elliota Greene, który miał 

mały domek i dorosłego syna.

- Hirama?

- Hirama   jedynaka.   -   Josh   zacisnął   wargi.   -   Hiram   zawsze   był   nadętym, 

pompatycznym głupcem. Pomiatał mną jak chciał, ale ojciec poza nim nie widział świata.

Josh przerwał na chwilę, uśmiechnął się lekko.

- Pokochałem   ojczyma.   Był   miłym,   cichym   człowiekiem   i   opiekował   się   mną 

serdecznie także wówczas, gdy w dwa lata po ich ślubie umarła moja matka. Niestety, kiedy 

miałem szesnaście lat, on także zmarł i ten jego zadufany synalek odziedziczył wszystko. 

Zaraz po pogrzebie Hiram oznajmił mi, że jeśli nie będę mu ślepo posłuszny, wyrzuci mnie na 

bruk. Oszczędziłem mu tego wysiłku i kilka godzin później sam opuściłem dom.

- I co potem robiłeś?

- Jedno, co naprawdę umiałem robić: występowałem na scenie.

Zamilkł, jakby się spodziewał, że Carrie powinna znać resztę jego życiorysu. Wtedy 

przypomniało się jej coś, o czym raz wspomniała Nora.

- Wielki   Templeton   -   szepnęła.   Zobaczyła,   że   Josh   lekko   się   uśmiecha.   -   Joshua 

Templeton - powiedziała głośniej. - Słyszałam o tobie.

- Naprawdę? - Josh uniósł jedną brew w udanym zdziwieniu. Znów miał na ustach ten 

filisterski uśmieszek, który mówił: „Musiałaś o mnie słyszeć, zna mnie cały świat!”

- Aktor? - Carrie spojrzała na niego spod oka.

- Odtwórca ról szekspirowskich. Najznakomitszy aktor świata. Najlepszy...

Carrie   nie   mogła   słuchać   tych   przechwałek.   Wstała,   lecz   Josh   przyciągnął   ją   z 

powrotem do siebie.

- Myślałem, że będziesz ze mnie dumna.

Odetchnęła głęboko.

- Przez cały czas byłam przekonana, że zrobiłeś coś strasznego. Sądziłam, że byłeś w 

więzieniu za kradzież. Nie chciałam wierzyć, że mógłbyś być mordercą. A ty jesteś zwykłym 

aktorem. - Ostatnie słowo zmęłła w ustach, jakby wypluwała truciznę.

background image

- Nie jestem zwykłym aktorem - Josh wydawał się urażony i rozczarowany. - Jestem 

Joshua Templeton. Ten Joshua Templeton.

- A ja jestem Carrie Montgomery. Ta Carrie Montgomery.

Josh się roześmiał.

- Czy zechciałbyś mi wyjaśnić, dlaczego uznałeś za stosowne ukrywać ten fakt przede 

mną?   Dlaczego   podałeś   mi   fałszywe   nazwisko   i   nie   wspomniałeś   słowem   o   swojej 

przeszłości?

- Sądziłem, że nie będzie ci to obojętne.

Carrie musiała się chwilę zastanowić, nim zrozumiała, o co mu chodzi.

- Jesteś próżnym, chełpliwym pyszałkiem. Uważałeś, że gdybym wiedziała, iż jesteś 

sławny, to właśnie wyłącznie z tego powodu chciałabym być z tobą? Znowu mnie obrażasz.

Ponownie zaczęła się podnosić, ale Josh uwięził ją w objęciach i zaczął całować.

- Ale   przecież   wcale   cię   nie   znałem.   Nigdy   nie   spotkałem   kogoś   takiego   jak   ty. 

Większość kobiet kochała we mnie wspaniałe pozory.

- Obracałeś się w towarzystwie wyjątkowo żałosnych kobiet.

- To   prawda.   -   Roześmiał   się   pogodnie.   -   Naprawdę   żałosnych.   Ale   cóż,   byłem 

zupełnie szczęśliwy w tym żałosnym towarzystwie. One dostawały sławnego mężczyznę, ja 

dostawałem...

- Tylko mi nie mów, co od nich dostawałeś.

Roześmiał się znowu i odsunął od niej.

- Chciałbym   ci   coś   pokazać.   -   Przeturlał   się   po   sianie,   poszperał   pod   kilkoma 

butwiejącymi uprzężami i wyciągnął mały czarny kuferek ozdobiony inicjałami J.T. Otworzył 

go, wyjął ze środka plik papierów i podał je Carrie. Były to fotografie sławnego na cały świat 

Joshuy Templetona w stroju Hamleta, Otella i innych postaci ze sztuk szekspirowskich. Na 

jednej ubrany był w elegancki frak, na innych trzymał w dłoni miecz i patrzył w obiektyw z 

hulaszczym błyskiem w oku.

Carrie dokładnie obejrzała zdjęcia i w końcu mu je oddala.

- No i co? - spytał niecierpliwie. Od dawna marzył o tej chwili. Chciał jej opowiedzieć 

o sobie, chciał jej udowodnić, że nie był nieudacznikiem w tej jednej, wybranej dziedzinie. 

Chciał, żeby wiedziała, że choć nie potrafił pracować na farmie, to istniało takie zajęcie, w 

którym był naprawdę dobry.

- Nie podoba mi się ten człowiek - rzekła Carrie cicho.

Joshowi   na   chwilę   odebrało   głos.   Na   całym   świecie   kobiety   kochały   Joshuę 

Templetona. Miał na to dowody. Od przedstawienia do przedstawienia, w całej Ameryce i 

background image

większej części Europy udowadniał samemu sobie, że nie zdoła mu się oprzeć żadna kobieta 

bez względu na wygląd, wiek i kolor skóry oraz stan cywilny.

- Nie   chcę   cię   urazić   -   powiedziała   Carrie   życzliwie   -   ale   ten   człowiek   nie   jest 

prawdziwy.   Wiesz,   teraz   sobie   przypominam,   że   Euphonia   miała   w   domu   kilka   jego,   to 

znaczy, twoich zdjęć. Wszystkie dziewczęta mdlały z zachwytu, a ja zupełnie nie rozumiałam 

dlaczego.

- Spodobał ci się smutno uśmiechnięty ojciec sfotografowany z dwójką swoich dzieci? 

- powiedział Josh zdumiony.

- On ma duszę - uśmiechnęła się Carrie. - Ten człowiek - stuknęła palcem w starannie 

upozowaną postać na zdjęciu - jest jak martwy. Ma zupełnie puste oczy.

Josh przytulił dziewczynę do siebie i roześmiał się uszczęśliwiony.

- Bałem się, że jeśli się o mnie wszystkiego dowiesz, przestaniesz mnie kochać. W 

dniu, w którym przyjechałaś, kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy, mogłem myśleć tylko o 

twoim ślicznym ciałku, ale powiedziałem sobie, że nie wolno mi cię dotknąć. Byłem pewien, 

że zechcesz wrócić do domu natychmiast, jak tylko zobaczysz tę norę, w której mieszkałem. - 

Uśmiechnął się. - Moje doświadczenie w miłości uwzględniało tylko szampana i upominki w 

pudełeczkach wykładanych czarnym aksamitem.

- Tak? A jak długo trwała taka „miłość”?

- Dopóki nie zdjąłem z niej ubrania. - Chwycił ją w ramiona, żeby nie uciekła.

Carrie usiłowała leżeć sztywno, nieruchoma, ale pocałunki w szyję wywierały na nią 

magiczną moc.

- Josh, chyba nie kochałeś jej tak naprawdę? Opowiedz mi o niej.

- O kim? - Josh całował jej ramiona.

- O niej! - Carrie odepchnęła go od siebie.

- O tej wielkiej, co została w domu. O kobiecie, z którą stanąłeś przed ołtarzem i 

której przysięgałeś miłość i szacunek do końca swego życia. O niej.

- Aaaa.   O   Norze.   Sama   widzisz,   dlaczego   się   w   niej   zadurzyłem.   -   Jeszcze   nie 

skończył mówić, a już pożałował. Przytrzymał Carrie z całej siły.

- Musiałem się z nią ożenić. Była w ciąży.

- W ciąży? Ona? Taka wszystkowiedząca? Powinna była omijać z daleka zagony z 

kapustą i schodzić z drogi bocianom.

- Dobrze już, dobrze. Widzisz, kiedy ją poznałem, miałem osiemnaście lat. Odnosiłem 

niewielkie sukcesy na scenie, podczas gdy ona była już uznaną aktorką.

- Bez wątpienia rzuciła cię na kolana?

background image

Josh nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- To było szaleństwo. Wzięliśmy ślub, potem urodził się Tern i...

- Tern! - krzyknęła Carrie. - Jak on się właściwie nazywa?

- Joshua Templeton Drugi.

- A myśmy myślały, że źle napisałeś jego imię na odwrocie fotografii. No dobrze, 

mów dalej. Skończyłeś na tym, jak wpadłeś między te jej wielkie obwisłe piersi.

- Po narodzinach Tema ja pojechałem w trasę, a Nora została z dzieckiem w domu. - 

Przerwał na chwilę i podjął opowiadanie już poważnym tonem.

- Carrie, zdradzałem żonę, tak samo zresztą jak i ona mnie. Mam na sumieniu wiele 

uczynków, z których trudno być dumnym, ale zawsze kochałem swoje dzieci. Nie kochałem 

żadnej   z   tych   kobiet,   które...   brałem   do   łóżka,   nie   kochałem   nawet   Nory,   ale   Tema 

pokochałem od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłem. Jeśli nie było mnie w domu, pisałem 

do niego co tydzień, nawet kiedy był niemowlęciem.

Potem, gdy nauczył się chodzić, codziennie słałem do niego listy. Kupowałem mu 

zabawki, ciągle o nim myślałem...

Przerwał   zakłopotany   tym   zwierzeniem   z   prawdziwego   uczucia.   Co   innego   było 

opowiadać o miłości przed zachwyconą publiką, a co innego w rzeczywistości. Zniżył głos.

- Nigdy nikomu nie mówiłem o Ternie. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że mam syna, 

ale nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo go kochałem.

- A co z Dallas?

- Wiedziałem,   że   Nora   mnie   zdradza   -   westchnął   Josh   -   ale   niewiele   mnie   to 

obchodziło. Jest takim typem kobiety, że wystarczy, by mężczyzna położył ręce na tych jej... - 

chrząknął. - Nie chciałem z nią mieszkać. Wysyłałem jej pieniądze i wierzyłem, że opiekuje 

się   Ternem.   Zakładałem,   że   kocha   go   tak   samo   jak   ja.   Któregoś   razu   grałem   w   Dallas 

Hamleta i tam zastałem ją w łóżku z innym mężczyzną. Zrozumiałem, że takie życie nie jest 

dobre dla Tema, i zażądałem rozwodu.

- Zamilkł.

- Przypuszczam, że wybiła ci ten pomysł z głowy - powiedziała Carrie ironicznym 

tonem.

- W istocie. Dziewięć miesięcy później przyszła na świat nasza córeczka i została 

ochrzczona   tym   absurdalnym   imieniem,   żebym   pamiętał   o   okolicznościach   jej   poczęcia. 

Byłem z Norą jeszcze przez dwa lata, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że muszę się od niej 

uwolnić. - Uśmiechnął się.

- Najdziwniejsze,   że   kiedy   straciłem   zainteresowanie   Norą,   zauważyłem,   iż   w 

background image

rzeczywistości wcale nie była dobrą aktorką.

- Nigdy nie słyszałam ostrzejszej krytyki.

- Do pewnego czasu wierzyłem jej, kiedy mnie zapewniała, że opiekuje się dziećmi i 

jest dla nich dobrą matką. - Josh prychnął pogardliwie. - Wyobrażałem sobie, że uzyskanie 

rozwodu będzie zupełnie proste. Powodem miała być moja niewierność, gdyż mojej reputacji 

ten   zarzut   i   tak   już   nie   mógł   zaszkodzić.   Oddałem   Norze   wszystkie   pieniądze,   jakie 

zaoszczędziłem w czasie lat występowania na scenie - a było tego niemało, bo znając biedę, w 

jakiej żyli rodzice, zawsze starałem się coś odłożyć - i chciałem tylko opieki nad dziećmi. 

Nora bardzo chętnie zgadzała się na oddanie Tema i Dallas w zamian za pieniądze. Nawet już 

nająłem   doskonałą   francuską   guwernantkę,   która   miała   się   zajmować   dziećmi   pod   moją 

nieobecność.

- No i co się stało? Dlaczego żyjesz tutaj, na farmie brata, i mordujesz kukurydzę?

Josh roześmiał się ironicznie.

- Zgubiła mnie własna pycha. Próżność, która odgrywała w moim życiu większą rolę 

niż jakiekolwiek inne uczucie. Próżność, która nieomal kosztowała mnie utratę dzieci. Carrie 

ujęła w dłonie jego ręce.

- Opowiedz mi o wszystkim.

- Sędzia   dał   mi   to,   o   co   prosiłem.   -   Josh   uśmiechnął   się   ponuro.   -   Żałuj,   że   nie 

widziałaś mnie na sali sądowej, kiedy prosiłem sąd o przyznanie mi opieki na dziećmi. Było 

to chyba najlepsze przedstawienie w całej mojej karierze. Zaplanowałem wszystko bardzo 

szczegółowo. W końcu, byłem  przecież Wielkim  Templetonem  i miałem przemawiać  we 

własnej   sprawie.   Musiałem   zwyciężyć.   Wystąpiłem   w   czarnej   pelerynie   lamowanej 

czerwonym atłasem, w ręku trzymałem laskę ze srebrną główką.

Zapatrzył się w krokwie pod dachem.

- Jak cię widzą, tak cię piszą. Zamierzałem zaszczycić  sąd i wszystkich  obecnych 

niepowtarzalną, wielką sceną w wykonaniu słynnego wykonawcy ról szekspirowskich. Byłem 

wyjątkowo głupi. Zdawało mi się, że robię im łaskę.

Przerwał, a po chwili podjął łagodniejszym tonem:

- Zamierzałem odegrać przedstawienie, bo nie potrafiłem pokazać, co naprawdę czuję. 

Jak śmiertelnie byłem przerażony na samą myśl, że mógłbym stracić dzieci.

- A o co poprosiłeś sędziego? - ponagliła go Carrie.

- Mówiłem ponad godzinę. Powinnaś była widzieć moją publiczność. Tak, tak właśnie 

nazywałem   obecnych   w   tej   sali.   Miałem   ich   w   garści.   Kazałem   im   się   śmiać   i   płakać. 

Przerażałem ich i schlebiałem im do woli. Należeli do mnie bez reszty. Opowiedziałem im, 

background image

jak   bardzo   kocham   swoje   dzieci,   jak   to   jestem   gotów   zrobić   dla   nich   wszystko. 

Przekonywałem, że potrafię się wyrzec wszelakich ziemskich dóbr, byle tylko być z synem i 

córką.   Wspominałem,   że   dla   nich   byłbym   zdolny   nawet   rzucić   scenę.   Oczywiście 

równocześnie   uprzytomniłem   im,   jak   wielką   świat   poniósłby   stratę,   gdybym   faktycznie 

porzucił swój zawód. Dalej mówiłem, że mógłbym nawet pracować na farmie, jak zwykły 

rolnik, byle  tylko  być  z dziećmi. Zdaje się, że to właśnie w tym  punkcie wielkiej sceny 

zrzuciłem z ramion pelerynę, by moja publiczność łatwiej mogła sobie wyobrazić mnie jako 

farmera.

Kiedy skończyłem, dostałem owację na stojąco i byłem pewien zwycięstwa. Sędzia 

oznajmił, że nigdy jeszcze nie słyszał  tak wymownej  prośby i miał do mnie tylko jedno 

pytanie: czy znam kogoś, kto jest farmerem. Odparłem, z lekkim ukłonem, iż mój brat się 

trudni   tą   zacną   profesją.   Sędzia   powiedział,   że   tak   wspaniałe   przemówienie   musi   być 

nagrodzone i w związku z tym wyda dokładnie taki wyrok, o jaki prosiłem. Wszystkie moje 

ziemskie dobra - z wyjątkiem jednego garnituru - zostaną wystawione na aukcję, a uzyskane z 

niej pieniądze będą zapisane na dobro moich dzieci. Musiałem zrezygnować z występów na 

scenie na całe cztery lata, a w tym czasie pracować i mieszkać z dziećmi na farmie Hirama. 

Jeśli przejdę przez tę próbę, dzieci będą moje. Sędzia, po ogłoszeniu wyroku, uśmiechnął się 

do mnie krzywo i powiedział, że jego zdaniem będzie mi brakowało mojej wspaniałej, czarnej 

peleryny, którą się tak świetnie posługiwałem. Znacznie później mój adwokat poinformował 

mnie, że żona sędziego przed dwoma laty uciekła z jakimś aktorem, a w dodatku wszyscy 

jego krewni byli farmerami. Udało mi się zranić tego człowieka w każdy możliwy sposób. 

Josh westchnął ciężko.

- Stało się tak, jak chciał sąd. Wróciłem do Eternity, przybrałem nazwisko ojczyma w 

nadziei, że nikt mnie nie rozpozna, i próbowałem zostać farmerem.

- Czyli - podsumowała Carrie - przez cztery lata musisz mieszkać na farmie Hirama i 

żyć jak zwyczajny człowiek. Bez aplauzu, bez światła reflektorów. I bez czarujących młodych 

dam błagających o twój autograf. Jedynie w towarzystwie łudzi, którzy cię naprawdę kochają 

i akceptują cię takiego, jakim jesteś, razem z twoimi wadami i przywarami.

- Z całym mnóstwem wad - uśmiechnął się Josh.

- Nie   takim   znowu   mnóstwem.   Ale   przynajmniej   nie   są   one   ukryte   pod 

charakteryzacją.

Josh przesunął nosem po jej szyi.

- Życzyłbym  sobie teraz nie mieć na sobie ani charakteryzacji,  ani ubrania, ani w 

ogóle nic.

background image

Carrie   objęła   go   za   szyję   i   pocałowała   z   całym   tłumionym   przez   kilka   tygodni 

pożądaniem.

- Tato! Tatusiuuu! - wrzasnęła Dallas wpadając jak bomba do stajni. - Przyjechał jakiś 

pan i chce się z tobą widzieć!

Josh, trochę oszołomiony, odsunął się od Carrie.

- Kto to taki?

- Nie wiem - szepnęła Dallas scenicznie - ale to chyba jakiś święty.

Carrie i Josh spojrzeli na siebie.

- Ring - powiedzieli jednocześnie.

background image

16

Carrie i Josh, idąc w stronę domu, jeszcze oskubywali się wzajemnie ze źdźbeł słomy.

- Zabierze mnie do domu - mamrotała Carrie.

- Natychmiast, jak tylko zobaczy tę tłustą babę, z którą się ożeniłeś, każe mi wyjechać.

Josh mocniej ścisnął ją za ramię.

- Życzyłbym   sobie   bardzo,   żebyś   trochę   mniej   przejmowała   się   swoim   bratem,   a 

trochę więcej mną. I pozwól, że się o wszystko zatroszczę. Na pewno sobie poradzę.

- Będziesz   nurkował   za   dekolt   Nory   w   poszukiwaniu   pewnego   dokumentu?   - 

dociekała Carrie złośliwie.

- Człowiek   robi   to   co   musi   -   odparł   Josh   i   natychmiast   zmuszony   był   mocniej 

przytrzymać  Carrie.  - Witaj,  bracie!  - zawołał  do Ringa,  który przyklęknąwszy  na jedno 

kolano rozmawiał z dziećmi.

- Mam trzech takich chłopaków jak ty - mówił Ring do Tema. - Musisz nas kiedyś 

odwiedzić, będziecie mogli razem popływać statkiem.

- A ja ich nauczę jeździć konno - oznajmił Tern, drapiąc Kichusia za uszami, ale 

ponieważ trzej nowi kuzyni byli od niego znacznie młodsi, nie zaprzątał sobie nimi głowy 

zbyt długo.

Ring wstał i podał Carrie duże pudło, w którym przywiózł suknię ślubną ich matki.

W tej samej chwili z domu wyszła Nora; za nią podążał wielki blondyn, zupełnie jak 

Kichuś za Carrie.

- Ooo, nie - jęknął Josh i pośpieszył naprzód, ale Carrie pociągnęła go z powrotem.

- Jeśli myślisz, że mój brat jest na tyle głupi, by się zadurzyć w czymś takim jak ta 

wypacykowana, wielka, tłusta... - przerwała nagle, bo Ring właśnie z galanterią ucałował 

upierścienioną dłoń Nory, patrząc na kobietę, jakby była najwspanialszym zjawiskiem w jego 

życiu.

- Mówiłaś, zdaje się... - zaczął Josh.

Carrie zadarła nos do góry, wyprzedziła go bez słowa, podeszła do brata i stanęła 

między nim a Norą.

- Jak to miło, że nas pani odwiedziła, pani...

- przerwała, nie wiedząc, jak się zwrócić do tej wstrętnej kobiety.

- West - powiedziała Nora patrząc nad głową Carrie na Kinga. - Nora West to mój 

pseudonim artystyczny.

- Widziałem panią w roli Julii - oznajmił Ring.

background image

- Była pani naprawdę boska.

- Chyba   jakiś   poganiacz   osłów   musiał   grać   Romea   -   mruknęła   Carrie,   po   czym 

podniosła wzrok na Kinga i zatrzepotała rzęsami. - Musiałeś być jeszcze dzieckiem, kiedy ona 

była na tyle młoda, żeby zagrać Julię.

Josh złapał ją za ramię i pociągną} do domu.

- Wybaczcie nam - powiedział. - Carrie musi przygotować coś do jedzenia.

Wciągnął ją do środka.

- Czy ty nie możesz się pohamować chociaż na kilka godzin? Przynajmniej do chwili, 

kiedy dostanę od niej ten nieszczęsny papier?

- Spodziewasz się, że będę miła dla kobiety, która jest żoną mojego męża?

- Tylko jeszcze przez kilka godzin.

Carrie roześmiała się nieprzyjemnie.

- Może ty, jako zawodowy oszust, potrafiłbyś to zrobić. Ja nie.

Josh potarł twarz rozdrażniony, lecz w końcu się roześmiał.

- Nie rozumiem, jak mogłem być tak próżny, by wierzyć, że moja sława zmieni twoje 

uczucia.

Niestety!   Wielki   Templeton   został   zepchnięty   do   roli   „zawodowego   oszusta”.   - 

Przytulił ją do siebie.

- Jak sądzisz, czy mógłbym ci kiedykolwiek czymś zaimponować? Kiedy wyrok się 

skończy i wrócę na scenę, czy przyjdziesz zobaczyć mój występ? Czy będziesz mdlała na 

moich przedstawieniach? - Zaczął całować jej szyję.

Carrie przymknęła oczy w upojeniu.

- Myślę, że mógłbyś zacytować coś z tej poezji, która opętała Ringa, prywatnie, tylko 

dla mnie.

Pogłaskał ją po policzku.

Patrz, jak na dłoni smutne wsparła liczko! O! gdybym mógł być tylko rękawiczką, Co 

tę dłoń kryje!

Uśmiechnęła się do niego.

- Nie jestem pewna, czy będę sobie życzyła, żebyś to mówił innym kobietom. Nawet 

tak starym i grubym jak ona.

- To nie będzie naprawdę, Carrie - powiedział cicho. - Będę je oszukiwał, ale nigdy 

nie oszukam ciebie. - Pocałował jej uśmiechnięte usta.

- Cóż za słodka scena - odezwała się Nora od drzwi. - Joshua, skarbie, a więc nie 

wygląda to tak, jak z tymi dziesiątkami innych kobiet zarówno na scenie, jak i poza nią.

background image

Josh wypuścił Carrie z objęć.

- Daj mi ten papier, Noro.

- Mówiłam ci już, gdzie go szukać - uśmiechnęła się wylewnie.

Josh zdołał powstrzymać  się od spojrzenia na jej niewyobrażalnie wielki biust, bo 

wiedział, że Carrie obserwuje go bacznie.

- Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

- Jak to? Chcę po prostu ciebie. Stęskniłam się za tobą.

Josh złapał Carrie za rękę.

- Jasne, chcesz mnie i jeszcze pół tuzina innych mężczyzn. Doskonale wiesz, że nie 

mam pieniędzy, więc czego się jeszcze spodziewasz?

- Chcę uszczknąć nieco fortuny Floty Warbrooke.

Josh już otworzył usta, by powiedzieć, że nie ma pojęcia, o co jej chodzi, gdy nagle 

części   .układanki   wskoczyły   na   swoje   miejsca.   Carrie   najwyraźniej   dysponowała 

nieograniczonym źródłem gotówki, a przyjechała z Warbrooke w stanie Maine. Zdawał sobie 

sprawę,   że   ma   dużo   pieniędzy,   ale   nie   przypuszczał,   że   jest   aż   tak   bogata.   Motto   Floty 

Warbrooke, „Z nami dotrzesz, dokąd chcesz”, znane było od Chin po Amerykę i od Indii aż 

po Australię.

- Josh, skarbie - Nora uśmiechnęła się szeroko.

- Naprawdę uważam, że stroniłeś od sceny już zbyt długo. Na twojej twarzy widać 

wszystko,   jak   na   twarzy   dziecka.   Nie   wiedziałeś,   że   ona   jest   właścicielką   części   Floty 

Warbrooke. - Posłała mu zwycięski uśmiech i usiadła przy stole.

Josh odwrócił się do Carrie. Miał zamiar powiedzieć jej, co myśli  o trzymaniu w 

tajemnicy takich informacji, ale tylko się do niej uśmiechnął. Przecież Carrie właściwie nic 

przed nim nie ukrywała. Po prostu nie przyszło jej do głowy, że bogactwo ma jakiekolwiek 

znaczenie.

Pocałował ją impulsywnie. Nie namiętnie, ale w podziękowaniu za to, że zjawiła się w 

jego życiu. Przy jej boku, przy boku żony tak mocno stojącej na ziemi, która nie uważała za 

stosowne podpierać się fortuną swojej rodziny, pycha nigdy nie zdominuje jego życia. Carrie 

nigdy mu nie pozwoli zapomnieć, co jest w życiu naprawdę istotne.

Carrie   nie   miała   pojęcia,   o   czym   myśli   Josh,   widziała   tylko,   że   patrzył   na   nią   z 

ogromną miłością. Przysunęła się do niego bliżej.

- Skąd się dowiedziałaś o Flocie Warbrooke? - zapytał Josh Norę, grając na zwłokę. 

Nie miał pojęcia co robić. Pod żadnym pozorem nie mógł dopuścić, by rodzina Carrie płaciła 

za jego wolność.

background image

- Od twojego braciszka Hirama. Josh, naprawdę nie powinieneś go tak źle traktować. 

Przecież   podarował   ci   tę   śliczną   farmę.   -   Nora   rozejrzała   się   wokół   z   pogardliwym 

uśmieszkiem. - Nigdy bym nie uwierzyła, że możesz mieszkać w takich warunkach. Tern 

mówił, że nawet gotujesz.

Josh trzymał Carrie za rękę, przyglądał się swojej byłej żonie i nie mógł się nadziwić, 

jak to się stało, że kiedykolwiek mu się podobała. Może był pijany.

- Jednym słowem Hiram powiedział ci, że się ożeniłem z fortuną?

- Tak. Wygląda na to, że twoja... - zmierzyła  Carrie wzrokiem od stóp do głów - 

kochanka naraziła się Hiramowi czymś tak bardzo, że aż przeprowadził prywatne śledztwo. - 

Przeniosła spojrzenie na Josha. - Czy wiesz, że jej  wspaniały brat spędzi! cały ranek na 

kupowaniu sporych kawałków Eternity?

Josh spojrzał zdumiony na Carrie, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

- On tak zawsze.

Josh   zamilkł,   zaskoczony   w   równym   stopniu   świadomością   bogactwa   krewnych 

Carrie, jak i dziwnymi nawykami jej brata. Cóż, każdy ma jakieś hobby.

- Chcę pięćdziesiąt kawałków - oznajmiła Nora. - Kiedy dasz mi do ręki pięćdziesiąt 

tysięcy dolarów, papier będzie twój. - Uśmiechnęła się do obojga i wyszła.

- Co   za   wstręty   babsztyl   -   westchnęła   Carrie.   -   Wyjątkowo   odpychająca. 

Rozczarowałeś mnie żeniąc się z kimś takim.

- To dziwne - powiedział Josh ironicznym tonem. - Zazwyczaj druga żona lubi swoją 

poprzedniczkę. Dokąd idziesz?

- Powiedzieć Ringowi, że potrzebuję pięćdziesiąt tysięcy dolarów - odparła Carrie.

Josh pochwycił ją za ramię.

- Ot, tak sobie? Pójdziesz do brata i poprosisz, żeby ci dał taką niewiarygodną sumę? I 

co mu powiesz? Że na co ci to potrzebne? Powiesz, że chcesz wykupić dokument potrzebny 

do uzyskania mojego rozwodu? Pół wczorajszego dnia i cały dzisiejszy ranek opowiadałaś mi 

o wysokiej moralności Ringa. Będzie wściekły, jeśli się dowie, że nie jesteśmy małżeństwem.

- Nic mu nie powiem.

- Zwyczajnie poproszę go o pięćdziesiąt tysięcy, a on ci je da bez żadnych pytań?

- Oczywiście, że tak. W rodzinie trzeba sobie pomagać. Pieniądze się nie liczą, nie 

mają znaczenia. Fakt, że masz inną żonę, jest znacznie ważniejszy niż pieniądze.

Josh musiał usiąść. Siadł przy stole i schował twarz w dłoniach. Nigdy nie spotkał 

kogoś o takiej filozofii życiowej jak Carrie. Brała go złość na jej naiwne przekonanie, że 

pieniądze nic nie znaczą. Chciał jej powiedzieć, że dla pieniędzy ludzie kłamią, oszukują, 

background image

kradną   i   zabijają.   Chciałby   móc   jej   wytłumaczyć,   że   tego   wszystkiego   nie   zrozumie,   bo 

jeszcze nigdy nie musiała zarabiać na życie, nigdy nie była obciążona odpowiedzialnością za 

swoje   utrzymanie,  a   co  dopiero   utrzymanie  rodziny.  Ale  przecież   żyła   sama  przez   sześć 

tygodni   i   w   tym   czasie   nie   tylko   zarobiła   na   własne   potrzeby,   ale   w   dodatku   zmieniła 

gospodarkę całego miasteczka.

- Carrie - powiedział cicho. - Nigdy nie spotkałem takich ludzi jak twoja rodzina. Co 

jest ważne dla Montgomerych, jeśli nie pieniądze.

- Pieniądze też są dla nas ważne. Tylko że miłość jest ważniejsza. Miłość i pieniądze, 

w tej kolejności. Dla miłości rezygnujemy z pieniędzy, ale nie odwrotnie. A poza tym, moja 

rodzina zazwyczaj nie ma problemów z gotówką. Najwyraźniej jednym z naszych głównych 

talentów jest robienie pieniędzy i dobrych partii.

Josh się roześmiał, wstał i pocałował Carrie.

- Cóż, ja mam zupełnie inne talenty. A jednym z nich jest to, że potrafię dbać o własną 

rodzinę.

Może nie zawsze robię to tak, jak powinienem, ale staram się. Nie poprosisz brata o 

pomoc.   Nie   chcę,   żebyś   się   od   niego   uzależniała.   To   mój   problem   i   ja   go   rozwiążę. 

Zrozumiano?

- Ale łatwiej iść do Ringa i poprosić o czek.

Potem...

Uciszył ją pocałunkiem.

- Chcesz powiedzieć bratu prawdę o nas? Powiesz mu, że nosisz moje dziecko, choć 

nie jesteśmy małżeństwem?

- Nie. - Carrie westchnęła. - Och, Josh, nie rozumiem tego. Nikt z mojej rodziny nie 

ma   takich   kłopotów   w   miłości.   Ring   mówił,   że   kiedy   pierwszy   raz   spotkał   swoją   żonę, 

zakochali się od pierwszego wejrzenia i od razu wszystko dobrze się ułożyło.

- Popatrzyła na niego wzrokiem skrzywdzonego dziecka. - A kiedy ty mnie pierwszy 

raz zobaczyłeś, nawet nie wiedziałeś, że mnie kochasz.

- To prawda - roześmiał się Josh. - Nie wiedziałem. Jak się na to zapatrujesz, żebym 

spędził   resztę   życia   na   rekompensowaniu   ci   tamtego   fałszywego   kroku?   -   Objął   ją   i 

pocałował. - Wiem, że mnie kochasz, ale czy na tyle mocno, by mi zaufać i pozwolić samemu 

wybrnąć z tego zaułka?

- Tak, oczywiście, że tak.

- Więc od teraz nie zadawaj już pytań.

- Ale...

background image

Pocałował ją znowu.

- Potrafię dbać o swoją rodzinę, zrozumiano? Już nie nazywasz się Montgomery, teraz 

jesteś panią Templeton.

- Podoba mi się bardziej niż Greene - uśmiechnęła się Carrie. - Carrie Templeton. - 

Spojrzała na Josha wiedząc, że niełatwo jej będzie zrezygnować z pomocy Ringa. Całe życie 

zwracała się do braci lub ojca, jeśli czegoś potrzebowała. - Dobrze - powiedziała w końcu. - 

Zrobię tak, jak sobie życzysz.

background image

17

Najtrudniejszą rzeczą, jaką Carrie musiała zrobić, było okłamanie brata. Zgodnie z 

życzeniem Ringa ślub miał się zacząć o piątej, a kiedy Ring coś planował, spodziewał się, że 

jego plany zostaną zrealizowane. Żona Ringa była jedyną osobą, która potrafiła śmiać się z 

jego doskonałości i lekceważyć jego ustalenia. Jeśli natomiast chodziło o Carrie, to gdyby 

Ring wyznaczył jej spotkanie o szóstej rano, stawiłaby się punktualnie na czas.

A teraz musiała go okłamać. Musiała mu powiedzieć, że chce wziąć ślub o dziesiątej 

następnego   ranka.   Najgorsze   było   to,   że   nie   wiedziała,   co   się   stanie   między   dniem 

dzisiejszym a jutrzejszym rankiem. Nie miała pojęcia, co Josh zamierzał zrobić z Norą i z 

dokumentem. Wyobrażała sobie wszystkie możliwe przeszkody w otrzymaniu tego papieru 

od Nory i była pewna, że Ring się dowie, iż Josh jest mężem innej kobiety. Czy zachowa się 

wtedy  na  tyle  pospolicie,  by zastrzelić  Josha?  Jej  bracia  często  mitygowali   ludzi,   którzy 

zachowywali się zbyt śmiało przy ich ukochanej siostrzyczce, co więc zrobi Ring, kiedy się 

dowie, że Carrie będzie miała dziecko z mężczyzną, który nie może być jej mężem? Tak 

bardzo by chciała, żeby Ring sam miał jakieś małżeńskie problemy.

Drżąc na całym ciele poszła powiedzieć Ringowi, że trzeba przełożyć ślub.

Ku   jej   całkowitemu   zaskoczeniu  Ring  uśmiechnął   się  szeroko  i  zaproponował,  że 

wróci do miasta w towarzystwie Nory i Erika. Był nieprzyzwoicie zapatrzony w Norę i nawet 

poprosił ją, żeby w czasie jazdy przedstawiła kilka scen z „Romea i Julii”.

Nora   się   krygowała   i   -   zdaniem   Carrie   -   robiła   z   siebie   idiotkę   przed   trzema 

mężczyznami. Jednocześnie miała wrażenie, że wszyscy trzej panowie patrzą na aktorkę z 

podziwem. Kopnęła Josha w kostkę, a gdy jęknął z bólu, uśmiechnęła się do niego niewinnie.

Kiedy powóz oraz Ring na koniu wierzchem zniknęli za zakrętem, Josh odwrócił się 

do Carrie.

- Czy   mogłabyś   upichcić   coś   do   jedzenia?   -   Mam   coś   do   zrobienia   razem   z 

dzieciakami.

- Upichcić...? Do jedzenia? Czyżbyś mnie odsyłał do kuchni? Co macie zamiar zrobić? 

Ja też chcę brać w tym udział.

Josh pocałował ją nieuważnie w policzek, już nieobecny duchem.

- To   zadanie   tylko   dla   aktorów.   Dla   zawodowych   oszustów,   jak   to   ktoś   kiedyś 

powiedział. Twoje kłamstwa, kochanie, nie zwiodą nawet dziecka.

- Właśnie okłamałam swojego brata! - znowu ją obrażał.

- Tak, to prawda, a on nie uwierzył w ani jedno twoje słowo.

background image

- Ależ uwierzył. Gdyby mi nie uwierzył, sam by stąd nie wyjechał. On by...

- Myślę, że go nie doceniasz. Nie wydaje mi się takim srogim moralistą, za jakiego go 

bierzesz.  Sądzę raczej,  że nawet  go to wszystko  bawi.  Odgaduję  też,  że  dziś wieczorem 

podejdzie Norę na tyle, że wyciągnie z niej większość informacji. Nora jest bardzo podatna na 

takie podchody.

- Ty już coś o tym wiesz.

Josh udał, że nie słyszy. Istnieją pewne niedogodności, gdy żyje się z kimś, kto wie o 

tobie tak wiele; o twoim prawdziwym ja, nie o tym, za kogo chciałbyś uchodzić.

- Zrób nam coś do jedzenia, muszę porozmawiać z dziećmi.

- Czy Carrie będzie gotowała jajka? - zapytała Dallas takim tonem, jakby się miała 

rozpłakać.

Josh wypchnął dzieci na dwór.

* * *

- Po prostu uważaj na to co robię, i nie odzywaj się ani słowem - powiedział Josh.

Carrie, Josh i dzieci stali przed hotelowym pokojem Nory. Dochodziła szósta. Godzinę 

temu mieli wziąć ślub.

- Dddobrze, prze pana - wydukała Carrie, udając idiotkę. - Spróbuję. - Bolało ją, że 

Josh wtajemniczył w swoje plany dzieci, a jej nic nie powiedział.

Mrugnął do Carrie i zapukał do drzwi.

Nora   miała   na   sobie   suknię   z   czerwonego   jedwabiu,   wyciętą   -   czy   to   naprawdę 

możliwe? - jeszcze głębiej niż wczorajsza kreacja.

Podczas gdy Carrie stała osłupiała, gapiąc się na ten dekolt, Josh wepchnął ją do 

pokoju, wciągnął za sobą dzieci i zamknął drzwi.

- Noro, wygrałaś - oznajmił.

- Masz dla mnie pięćdziesiąt tysięcy?

- Nie, nie mam. Nie mogę ci dać takiej sumy. Zamierzam każdego centa zatrzymać dla 

siebie.

Nora początkowo była zaskoczona, ale szybko się opanowała.

- Ależ   skarbie,   nie   ma   pieniędzy,   nie   ma   dokumentu.   Jeśli   nie   dostanę   pieniędzy, 

nigdy nie otrzymasz rozwodu i nie będziesz mógł się ożenić ze swoją małą dziedziczką - 

dawała do zrozumienia, że Josh zamierza poślubić Carrie tylko dla jej fortuny.

Josh objął Carrie.

- Widzisz, Noro, minął rok, od kiedy mieszkam na farmie brata i mogę ci powiedzieć, 

background image

że   przeszedłem   przez   prawdziwe   piekło.   Musiałem   wstawać   przed   świtem,   cały   dzień 

plewiłem   chwasty,   wypalałem   pola   i   robiłem   inne   podobne   rzeczy.   Nienawidziłem   tego 

wszystkiego z całego serca.

- To oczywiste, skarbie. Wiedziałam, że tak będzie. Pamiętasz, jak się śmiałam, kiedy 

usłyszałam wyrok?

- Noro, miałaś rację. Nie potrafię tak żyć. Dlatego też zdecydowałem się rzucić farmę.

Nora uniosła brew.

- Ale sędzia orzekł, że nie będziesz mógł zatrzymać dzieci, jeśli nie będziesz pracował 

na farmie Hirama przez cztery lata.

- Tak, to osobna sprawa - powiedział Josh. - Chodźcie tu, bachory.

Carrie patrzyła z niedowierzaniem, jak chwycił dzieci za ręce i pociągnął naprzód. Jej 

niedowierzanie sięgnęło zenitu, gdy się im przyjrzała. Jeszcze kilka minut temu, kiedy stały 

przed hotelowym pokojem, były czyste i świetnie się prezentowały, podczas gdy teraz miały 

potargane włosy, na sukience Dallas widniały wyraźne plamy i oboje płakali rzewnymi łzami.

- Nie wiedziałem, co mówię, kiedy przekonywałem  sędziego, że chcę być  z nimi. 

Wydawało   mi   się,   że   wychowywanie   dzieci   jest   znacznie   łatwiejsze,   ale   to   wstrętne 

smarkacze. Zajmują mi cały czas, ciągle jęczą i wiecznie się skarżą. Brudne małe potwory. 

Tak więc, Noro, kochanie, należą do ciebie.

Josh popchnął dzieci w kierunku Nory.

Carrie była, dzięki Bogu, zbyt zaszokowana, żeby wydusić z siebie choć słowo.

- Tatusiu,   nieee!   -   zawodziła   Dallas.   -   Tatusiu!   My   chcemy   być   z   tobą!   My   już 

będziemy grzeczni! Naprawdę!

- Josh, chyba nie zamierzasz... - zaczęła Nora.

- Ależ   zamierzam,   zamierzam,   jak   najbardziej.   Sędzia   powiedział,   że   jeśli   nie 

dotrzymam   warunków   wyroku,   dzieci   wracają   do   ciebie,   a   ja   na   scenę,   gdzie   jest   moje 

miejsce.

- Aaaa... a co będzie z nią? - spytała Nora patrząc na Carrie. - Co z tą największą 

miłością twojego życia?

Zanim Josh zdążył otworzyć usta, Carrie zabrała głos. Też chciała mieć swój udział w 

tej scenie.

- Będziemy żyli w grzechu - oznajmiła w olśnieniu. - Zdecydowaliśmy, że to znacznie 

bardziej ekscytujące niż stara, nudna instytucja małżeństwa. - Objęła Josha rozmiłowanym 

spojrzeniem. - Jak tylko uwolnimy się od dzieci, pojedziemy... Dokąd to najpierw, kochanie?

- Do Wenecji - Josh popatrzył na nią z podziwem i uwielbieniem.

background image

- Ach, tak, do Wenecji. Dzięki moim milionom z Floty Warbrooke pojedziemy do 

Wenecji.   Kochanie,   a   może   najpierw   do   Paryża?   Naprawdę   potrzebuję   kilku   nowych 

sukienek.

- Dokąd tylko zechcesz, najdroższa. - Josh pocałował ją w rękę i odwrócił się znów do 

Nory.

- Sama   widzisz,   kochanie,   że   nie   ma   najmniejszego   znaczenia,   czy   jesteśmy 

małżeństwem, czy nie. Mam Carrie, mogę korzystać z jej fortuny i muszę tylko wyzwolić się 

od ciężaru opieki nad tymi bachorami. Au revoir. - Mówiąc to, wetknął rękę Carrie pod swoje 

ramię i ruszył do drzwi.

- Tatusiu, nie zostawiaj nas! - płakała za nimi Dallas. - Tatusiu, proszę, nie zostawiaj! 

Zrobimy wszystko, co każesz, tylko nas nie zostawiaj! Naprawdę zrobimy wszystko!

Josh musiał mocniej przytrzymać ramię Carrie, żeby nie zawróciła do dziecka. Kiedy 

znaleźli się za drzwiami, spojrzała na niego.

- Czy Dallas dobrze się czuje? - szepnęła.

- Nie  - odparł Josh.  - Cierpi  na  groźną przypadłość  zwaną nadgorliwością  i  mam 

zamiar   z   nią   o   tym   poważnie   porozmawiać.   Żadne   z   moich   dzieci   nie   powinno   się   tak 

zachowywać.   -   Uśmiechnął   się   do   Carrie.   -   Byłaś   wspaniała.   Może   ty   także   zostaniesz 

zawodowym oszustem?

- Josh   -   powiedziała   Carrie   wolno.   -  Czy  dzieci   naprawdę   grały?   I   ty  także?   Nie 

zostawisz ich z nią?

Przyjrzał się jej uważnie.

- A jak myślisz?

- Myślę,, że prędzej dałbyś się zabić, nim oddał byś je komuś.

Uśmiechnął się i pocałował ją w rękę.

- Chodźmy coś zjeść. - Jego oczy błysnęły troszeczkę złośliwie, bo to przecież Carrie 

podała niejadalny obiad.

Wbrew   zapewnieniom   Josha,   Carrie   była   ciągle   zdenerwowana.   Bez   przekonania 

przesuwała jedzenie na talerzu, a później, kiedy Josh zabrał ją do sklepu z sukniami, nie 

mogła się na niczym skupić.

Jej   pracownice   miały   do   niej   setki   pytań,   ale   Carrie   nie   potrafiła   udzielić   im 

odpowiedzi. Odwróciła się do Josha i zapytała:

- A co będzie, jeśli zechce je zatrzymać?

- Nie znasz Nory.

- Nie tak dobrze jak ty - burknęła. - Kiedyś jednak sądziłeś, że jest dobrą matką.

background image

- Byłem   młodszy   i   głupszy   -   odparł   próbując   ją   rozchmurzyć   albo   przynajmniej 

rozzłościć. Wszystko było lepsze od tego ciągłego strachu. Ale nawet kiedy powiedział, że 

nie pozwoli jej wybrać imienia dla ich dziecka, bo ma dziwne skłonności do takich nazw jak 

Kichuś czy Paryż na Pustkowiu, nie doczekał się żywszej reakcji.

Wrócili na farmę o zmroku. Josh powiedział Carrie, że chce spać razem z nią. Chciał 

ją utulić, chciał tej nocy być z kobietą, którą kochał.

- Oddajesz swoje dzieci i spodziewasz się, że będę z tobą spała?

Pocałował ją w rękę.

- Nareszcie moje uczynki spotkały się z twoją aprobatą - odezwał się żartobliwym 

tonem.

Carrie zmierzyła go twardym spojrzeniem.

- Nie dotkniesz mnie, dopóki dzieci tu nie wrócą - oznajmiła stanowczo i zatrzasnęła 

mu drzwi przed nosem. Usłyszała jeszcze coś w rodzaju rozbawionego kwiknięcia, ale było w 

tym dźwięku coś jeszcze, przez co o mało nie otworzyła drzwi.

Po raz pierwszy w życiu Carrie nie zmrużyła oka przez całą noc. Kiedy świt rozjaśnił 

horyzont, zwlokła się z łóżka i, z Kichusiem w objęciach weszła do dużego pokoju. Josh, 

ubrany w to samo co wczoraj, siedział przy stole.

- Nie spałeś? - zapytała siadając naprzeciwko.

Podniósł na nią spojrzenie pozbawione wszelkiej obłudy.

- Nie mogłem się uwolnić od myśli, że Nora jest doskonałą oszustką. Nie mogłem 

zapomnieć o tym, jaka jest mściwa. Może chcieć zatrzymać dzieci, tylko po to, by zrobić mi 

na złość. Może... - prze rwał załamany, utkwił wzrok w pustej filiżance po kawie.

Kiedy Carrie sięgnęła po jego dłoń, podniósł się z krzesła, ukląkł przy niej i oparł 

głowę na jej kolanach. Pogładziła go po włosach.

- Carrie, ja się boję - powiedział cicho. - Boję się, że je stracę. Kiedy obmyślałem ten 

plan, wydawał mi się zupełnie bezpieczny, ale teraz już niczego nie jestem pewien. Jeżeli 

Nora   powie   sędziemu,   że   oddałem   jej   dzieci,   i   powtórzy   moje   słowa,   chyba   każdy   sąd 

odbierze mi Tema i Dallas.

Co ja bez nich zrobię? Poza tobą i dziećmi nic się dla mnie w życiu nie liczy.

Pocałowała go w czoło i chciała pocieszyć, ale sama była równie niespokojna jak on.

- Opowiedz mi, co zaplanowałeś.

Josh odwrócił twarz, bo nie chciał, by widziała, że ociera łzy.

- Mają przyjść do kościoła o dziesiątej. Muszą tak uprzykrzyć jej życie, by z radością 

oddała mi papier i jak najprędzej chciała się od nich uwolnić.

background image

- Czyli musimy mieć nadzieję, że twoje dzieci są przynajmniej tak dobrymi aktorami 

jak ty. W końcu, ich ojcem jest Wielki Templeton.

Josh usiłował się uśmiechnąć.

- Chodź, zobaczymy, czy coś się da zjeść, a potem pójdziemy do kościoła. Musimy 

zaufać Temowi i Dallas.

Carrie kiwnęła głową i miała nadzieję, że Josh nie widział, jak drżały jej ręce.

* * *

W  kościele   było  chłodno,   ale  Carrie  przenikał  wewnętrzny mróz.  Miała  wilgotne, 

zimne dłonie i czuła na karku lodowate kropelki potu. Dziesiąta minęła pięć minut temu, a 

dzieci ani śladu. Ring siedzący w pierwszej ławie opustoszałego kościoła spojrzał na swój 

kieszonkowy zegarek po raz trzeci, a pastor zdążył już przypomnieć obecnym, że za godzinę 

ma następny ślub.

Jednak Carrie i Josh uparcie twierdzili, że nie chcą brać ślubu pod nieobecność dzieci. 

Josh trzymał dziewczynę za rękę, a jego dłoń była tak samo zimna jak jej. Nawet Kichuś, 

schowany pod staromodną suknią Carrie, siedział cicho.

Josh raz tylko spojrzał na Carrie i widząc strach wyraźnie malujący się na jej twarzy 

ukrytej  pod welonem, nie miał odwagi już więcej spojrzeć  jej w oczy.  Zbyt wiele myśli 

kłębiło mu się w głowie. Jeżeli Nora przejrzała podstęp i będzie chciała odebrać mu dzieci? 

Czy zwróci je w zamian za pieniądze z Warbrooke?

A co z Dallas? Dziewczynka miała zaledwie pięć lat, a przecież Josh zachęcał ją, by 

okłamywała własną matkę. Czy dziecko mogło to zrobić? Czy powinno było to robić?

Josh bił się z myślami. Czyżby przez tę swoją przebiegłość miał utracić syna i córkę? 

Pamiętał, że sędzia, biorąc pod uwagę jego reputację, niechętnie przyznawał mu prawo do 

opieki nad dziećmi, więc jeśli Nora pójdzie do niego i zezna, co Josh jej powiedział zeszłego 

wieczoru, jeżeli powie, że nazwał dzieci smarkaczami i bachorami i że mówił, że ich nie chce, 

żaden sąd na świecie nie przyzna mu opieki nad własnymi dziećmi.

Mocniej ścisnął dłoń Carrie.

Ring wstał i podszedł do nich.

- Już dwadzieścia minut po czasie - zwrócił się do siostry. - Czy chciałabyś może mi 

coś powiedzieć?

- Nie - rzekła szybko Carrie drżącym głosem. - To znaczy...

- Jestem pewien, że Nora zaraz przyprowadzi dzieci - wtrącił się Josh. - Są bardzo 

zaprzyjaźnieni i... - przerwał, bo przy wejściu do kościoła powstało jakieś poruszenie.

background image

W   drzwiach   ukazała   się   Nora.   Po   raz   pierwszy   od   czasu,   kiedy   Josh   ją   poznał, 

wyglądała okropnie. Jej suknia była poplamiona, włosy w strąkach zwisały na ramiona, z 

niewyspania miała ciemne sińce pod oczyma i, co najgorsze, wyglądała na swoje lata.

Trzymała za nadgarstki Tema i Dallas. Ciągnąc dzieci za sobą przemaszerowała przez 

kościół, można powiedzieć, że rzuciła rodzeństwo w pierwszą ławkę i wyciągnęła do Josha 

dokument oraz pióro. Była wściekła.

Josh musiał polizać stalówkę, żeby zwilżyć atrament, potem wziął papier do ręki i 

podpisał. Następnie schował go do kieszeni na piersi i przyjrzał się swojej byłej żonie.

Nora otworzyła usta, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Odwróciła się na 

pięcie i odeszła gniewnym krokiem.

Carrie i Josh powoli odwrócili się do pastora.

- Możemy zaczynać - oznajmił Josh.

- Drodzy ukochani. Zebraliśmy się tu dzisiaj... Carrie spojrzała na Josha, on na nią i 

oboje   wybuchnęli   radosnym   śmiechem.   Równocześnie   odwrócili   się   do   wymazanych, 

umęczonych   dzieci,   które   siedziały   w   pierwszej   ławce,   machając   nogami.   Miały   miny 

wyrażające ogromne zadowolenie z siebie. Carrie i Josh pochylili  się ku nim i otworzyli 

ramiona.

Pastor i Ring patrzyli, jak cała czwórka ściskała się, całowała i zaśmiewała do łez z 

jakiegoś tajemniczego żartu.

Pierwszy opanował się Josh. Wziął za rękę Tema, Carrie za drugą, a ona chwyciła za 

rączkę dziewczynkę.

- Możemy zaczynać - powiedział. - Może ksiądz udzielić ślubu nam wszystkim.

- Hurraa! - krzyknęła Dallas.

Dzieci wraz z dorosłymi wymówiły sakramentalne „tak”, a na zakończenie ceremonii 

każdy od każdego otrzymał serdeczny pocałunek.


Document Outline