background image

 

     

 

 

 

Linda Winstead Jones 

       

 

Jesteś moja 

FOREVER MINE 

 

 

 

 

 

background image

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Wszystko w tym starym domu było urzekająco znajome. Meble, 

zapachy, skrzypienie schodów, nawet kąt padania promieni jesiennego 

słońca. Dobrze było wrócić do domu. 

Niestety, Tony również wrócił. 

Miranda Garner spojrzała z okna sypialni na samochód 

zaparkowany przed domem. W bagażniku zostawiła jeszcze kilka 

pudeł z rzeczami, bez których mogła się na razie obyć. Była zbyt 

zmęczona, żeby wszystko rozpakować. 

Kiedyś miała nieskończone pokłady energii. Pracowała w 

bibliotece i jako wolontariuszka w domu spokojnej starości. Malowała 

też śliczne obrazki. Były obiady i zabawy z przyjaciółmi, zapisała się 

nawet na kurs komputerowy. Wyszukiwała sobie coraz to nowe 

zajęcia, nawet gdy zaczęły się kłopoty. 

Jednak ostatnio Tony nie dawał jej spać. Budził ją w środku 

nocy albo nawiedzał w snach. To było najgorsze, bo wtedy wydawał 

się bardziej realny i namacalny. 

Patrząc przez okno, usłyszała skrzypnięcie schodów. Dźwięk był 

taki sam, jak ten przed chwilą, kiedy wnosiła na górę swoje rzeczy po 

półrocznej nieobecności w Cedar Springs. 

- Odejdź - poprosiła, nie patrząc w stronę drzwi. 

Kolejny stopień ugiął się, skrzypiąc pod czyimś ciężarem. 

- Odejdź! - powtórzyła dobitnie. 

Kilka kolejnych, szybszych skrzypnięć, szurnięcie buta na 

podeście, czyjś oddech na szyi i muśnięcie dłonią pośladka. Nie miał 

RS

background image

 

prawa oddychać, nie mógł jej dotknąć, a jednak wciąż to robił. 

Zadrżała. 

- Odejdź! Wynoś się! Przepadnij! - krzyczała w desperacji. 

W końcu odwróciła się, ale zauważyła jedynie jego niknącą 

sylwetkę i zarys złośliwego uśmiechu. 

Ostatnio Tony był wszędzie tam, gdzie się znajdowała. Miranda 

opuściła rodzinny dom w nadziei, że umknie prześladowaniom. 

Niestety, to się nie udało. Sześć miesięcy spędziła na kolejnych 

przeprowadzkach, mając nadzieję, że w końcu mu ucieknie, ale 

gdziekolwiek się udawała, już na nią czekał. 

Tony upierał się, że ją kocha. Jednak gdyby naprawdę mu na niej 

zależało, przestałby ją dręczyć. 

Policja nie mogła tu pomóc. Już dawno współczucie zastąpili 

podejrzeniem, że postradała zmysły. Może mają rację, pomyślała. 

Tony był duchem. Zabiła go rok wcześniej. 

John Stark wyszedł ze swojego pokoju i zmarszczył brwi. 

- Co to jest, u diabła! 

Jego sekretarka Claudia, niezastąpiona osobista asystentka, jak 

lubiła o sobie mówić, posłała mu promienny uśmiech. 

- Co z ciebie za medium - prychnęła. - To są kwiaty. Gdybyś 

częściej wychodził z biura, wiedziałbyś o tym - oznajmiła zaczepnie. - 

Przysłali je Thorntonowie. Są śliczne, prawda? 

To był duży bukiet. John, oszołomiony ich zapachem, 

automatycznie pomyślał o śmierci. 

- Pozbądź się ich. 

RS

background image

 

Uśmiech Claudii znikł jak zdmuchnięty. Przymrużyła z 

dezaprobatą oczy. 

- Nieczęsto widujemy szczęśliwe zakończenia, Stark. Mógłbyś 

okazać choć odrobinę radości. Powiedziałeś policji, gdzie znaleźć 

dziecko, dla odmiany cię posłuchali i chłopak wrócił do domu cały i 

zdrów. 

- To tylko jedno ze zleceń - burknął, odmawiając sobie prawa do 

odczuwania przyjemności. 

Gdyby pozwolił sobie na pozytywne uczucia, musiałby też 

przyjąć te negatywne, które niestety zdarzały się znacznie częściej w 

jego pracy. 

- Wyrzuć kwiaty albo zabierz je do domu. Jeśli jutro rano wciąż 

tu będą, sam się ich pozbędę. 

Nie zamierzał upodabniać biura do domu pogrzebowego. 

- Chyba je rzeczywiście wezmę. Jeffrey pomyśli, że mam 

wielbiciela - zachichotała, wyobrażając sobie minę męża. 

- Chcesz, żeby był zazdrosny? 

- Niech się trochę pomartwi. Ale nie każę mu cierpieć zbyt 

długo. 

Ech, te kobiety, pomyślał z niesmakiem. 

- Co dziś mamy? - zapytał, zmieniając temat. Sięgnęła po 

niewielki plik papierów i zaczęła je przeglądać. 

- Wczoraj nie było zbyt dużego ruchu i dziś rano też nie. Znów 

dzwoniła ta kobieta z telewizji... 

- Żadnych wywiadów - uciął. 

RS

background image

 

Miał wystarczająco napięty grafik i nie potrzebował 

dodatkowego rozgłosu. 

- Nie zabijaj posłańca - mruknęła. - Obiecałam jedynie, że 

powtórzę ci jej prośbę i właśnie to zrobiłam. Oprócz tego przyjęłam 

telefon od zdesperowanego policjanta z Tampy w sprawie seryjnego 

zabójcy, drugi od mężczyzny z Nashville, który podejrzewa, że 

zdradza go żona, trzeci od kobiety z Charlotte, która sądzi, że jej mąż 

jest gejem oraz od pani z Clevelandu, która znalazła twoje zdjęcie w 

sieci i twierdzi, że jesteście pokrewnymi duszami... 

- W sieci? - powtórzył oburzony. 

- Mhm. Ostatni telefon był od kobiety z Cedar Springs w 

Missisipi. 

- Nie słyszałem o tym miejscu - burknął. 

- Mówiła, że znalazła artykuł o tobie w internecie, ale nie 

chodziło jej o romans. Najwyraźniej prześladuje ją duch. 

John wyciągnął dłoń, a Claudia położyła na niej plik kartek. 

Prawie zawsze dotyk pozwalał mu dowiedzieć się czegoś o danej 

sprawie, choć nigdy nie miał pewności, co zobaczy. 

- Mam nadzieję, że poradziłaś panu z Nashville i kobiecie z 

Charlotte, żeby wynajęli prywatnych detektywów. Nigdy nie biorę 

spraw dotyczących prywatnych związków. Sama wiesz. 

- Wiem. Ale spójrz prawdzie w oczy. Na takie usługi jest 

właśnie popyt. Pomyśl, ile zarobiłbyś, łącząc ludzi w pary - 

zażartowała. - John Stark, miłosne przepowiednie. 

- Lubisz swoją prącej - zapytał nagle. 

RS

background image

 

- Czasem mam wrażenie, że zupełnie nie znasz się na żartach. 

John zaczął przeglądać zapisane wiadomości. Detektyw z 

Tampy nie potrzebował jego pomocy. Przed końcem dnia uda mu się 

złapać złoczyńcę. Biedak z Nashville się nie mylił. Jego żona miała 

romans. Już trzeci. Kobieta z Charlotte też miała rację, ale John nie 

zamierzał być tym, który przekaże jej złe nowiny. Zakochana z 

Clevelandu dobiegała siedemdziesiątki, a John znalazł się w 

doborowym towarzystwie jej kolejnych miłości, do których zaliczali 

się: Sean Connery, Johnny Depp i obecny prezydent. Nie stanowiła 

zagrożenia. Jej upodobania zmieniały się w zaskakującym tempie. 

John nie cierpiał gadek o pokrewieństwie dusz. Wszyscy wokół 

szukali tylko idealnego partnera. Gwarantowanej miłości bez 

zagrożenia odrzucenia, zdrady i złamanego serca. Bzdury. 

Dotknął kartki z nazwiskiem i adresem kobiety z Missisipi. 

Poczuł, że "rozgrzewa się pod jego dotykiem. Duchy nie były 

niebezpieczne. Błąkały się po ziemi, czasem coś przesuwały, potrafiły 

przerazić nagłym pojawieniem się, ale nic ponadto. Nie prześladowały 

żyjących. Czasem wystarczyło jedynie poprosić, żeby odeszły. 

Jednak w tej sprawie było coś nie w porządku. Miranda Garner 

znalazła się w niebezpieczeństwie. Duch chciał jej śmierci. 

- Ta - powiedział, wskazując sprawę, którą zamierzał się zająć. 

- Zadzwonię do pani Garner i... 

- Nie. Lepiej, żeby nie wiedziała o moim przyjeździe - 

powiedział, sam nie wiedząc czemu. 

- Zamówię ci bilet lotniczy i wypożyczę wóz na miejscu. 

RS

background image

 

John potrząsnął głową. W jego myślach pojawił się ciąg 

obrazów, których nie mógł na razie zrozumieć. Najwyraźniejszy był 

obraz kobiety z długimi, ciemnymi włosami, które w nieładzie kładły 

się na jego piersi i policzku, usłyszał gardłowy szept, kątem oka 

wychwycił srebrny błysk i poczuł zapach kwiatów... Potem wszystko 

znikło tak szybko, jak się pojawiło. 

- Nie. Pojadę swoim autem - oznajmił zdecydowanym tonem. 

Z Atlanty do każdego miejsca w Missisipi dotrze w krótszym 

czasie samochodem, niż zajęłoby rezerwowanie lotu i wypożyczanie 

wozu. 

- Tylko daj mi mapę. 

- Kiedy wyjeżdżasz? 

- Natychmiast - powiedział, wracając do swojego biura, w 

którym czekała spakowana na takie okazje walizka. 

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś! Miranda i jej 

przyjaciółka siedziały w saloniku, pijąc kawę i pogryzając ciasteczka, 

które Elyse upiekła z okazji jej powrotu. 

- Znów będziesz pracować w bibliotece ? 

- Nie tak od razu... 

Miranda nie musiała zarabiać. Pieniądze od lat nie stanowiły 

problemu w rodzinie Garnerów. Finansowo można im było 

zazdrościć, ale pod względem osobistym... W ciągu 

dziewięćdziesięciu lat swojego istnienia ten dom widział już jedno 

morderstwo, dwa samobójstwa i tyle rozwodów, że trudno je było 

spamiętać. Wydawało się, że rodzice Mirandy przełamią ponure 

RS

background image

 

fatum. Jednak nawet ich szczęście nie przetrwało. Matka zmarła 

dwadzieścia lat temu, zostawiając córeczkę i męża zagubionych i 

pogrążonych w żałobie. Michael Garner bez reszty poświęcił się pracy 

i córce, więc nie było drugiej żony ani kolejnych dzieci. Zmarł przed 

dwoma laty na skutek wypadku samochodowego w drodze do domu z 

pracy. 

Wiele lat wcześniej Miranda zatrudniła się w miejskiej 

bibliotece, gdzie Elyse kierowała działem książek dla dzieci. Nie 

zrobiła tego dla pieniędzy, ale z potrzeby przebywania między ludźmi. 

I dlatego, że kochała książki. 

Miranda cieszyła się z wizyty przyjaciółki, ale była też 

zmęczona. Źle spała ostatniej nocy. 

- Wezwałaś hydraulika? 

- Jasne - przytaknęła sennie. - Powinien niedługo przyjść. 

- To dobrze - ucieszyła się przyjaciółka, ale zaraz posłała jej 

zmartwione spojrzenie. - Nie wyglądasz najlepiej. 

- Och, dzięki - odpowiedziała, starając się uśmiechnąć. 

- Strasznie schudłaś i masz ciemne worki pod oczami. 

- Tylko pięć kilo, a sińce pojawiły się dlatego, że kiepsko dziś 

spałam. 

- Z powodu Tony'ego? - zapytała cicho. Miranda zwierzyła się 

przyjaciółce, gdy tylko pierwszy raz dostrzegła ducha. Wtedy 

obecność Tony'ego była subtelna. Czasem widywała jego odbicie w 

lustrze albo słyszała znajomy szept z pustego pokoju. Jednak w miarę 

RS

background image

 

upływu czasu jego obecność stawała się coraz bardziej namacalna, a 

on bardziej śmiały. Pewnej nocy poczuła jego palce na swojej szyi... 

Tony nigdy nie pokazywał się w obecności innych ludzi. 

Dlatego przyjaciele od razu uznali jej wizje za efekt wstrząsu po 

wypadku. Teraz też nikt nie chciał jej wierzyć, a tym bardziej 

pragmatyczna Elyse. 

- Oczywiście, że nie - skłamała. 

Elyse przysiadła obok Mirandy na kanapie i pocieszającym 

gestem objęła jej drżące ramiona. 

- To nie była twoja wina. 

- Wiem - odpowiedziała, a przed oczami stanęła jej tamta scena. 

Zjechała z prywatnej drogi i skręcała na szosę w stronę miasta, 

kiedy Tony wybiegł przed maskę wozu, próbując jej uniemożliwić 

ucieczkę. Nie dostrzegła go" na czas. Mimo że z całej siły nacisnęła 

hamulec, i tak go uderzyła. Skonał, zaciskając zakrwawione ręce na 

jej bluzce. 

Per sempre mia. 

Dopiero po kilku dniach odkryła, że te słowa znaczyły „Na 

zawsze moja". Wcześniej nie wiedziała, że Tony zna włoski. 

- Zdrzemnij się - poradziła troskliwie Elyse. - Ja muszę wracać 

do domu i szykować obiad. Obiecałam Gordonowi pieczonego 

kurczaka. 

- Szczęściarz - westchnęła Miranda, odprowadzając przyjaciółkę 

do drzwi. 

- Przyłącz się do nas - zaproponowała Elyse natychmiast. 

RS

background image

 

- Chętnie, ale później. Na razie wciąż jestem zmordowana 

podróżą - powiedziała, unikając wyznania, że wyczerpała ją nie tylko 

męcząca droga z Dallas, ale też ciągła obecność Tony'ego. 

- Jeśli chcesz, możesz zamieszkać u nas. - Głos przyjaciółki był 

pełen współczucia. - Właśnie wyremontowaliśmy pokój gościnny. Jest 

jasny i radosny. No i mamy ciepłą wodę. A tutaj jest za dużo miejsca, 

żeby samotny człowiek dobrze się czuł. 

- Dzięki, ale kocham mój dom - powiedziała, myśląc 

jednocześnie, że wcale nie jest w nim taka zupełnie sama. 

Kiedy odkryła, że Tony nie pokazuje się przy obcych, zaczęła 

otaczać się ludźmi przez tyle godzin w ciągu dnia, ile tylko było 

możliwe. Wtedy Tony zaczął nawiedzać ją w snach. Musiała 

zrezygnować ze swojego planu. Jeśli godziła się zauważać go w dzień, 

czasami pozwalał jej spać. 

Po wyjściu Elyse rozpakowała pudło z książkami i poustawiała 

je na półkach w saloniku. Odkurzyła biurko i porcelanowe figurki w 

holu. W czasie jej nieobecności firma sprzątająca zjawiała się w domu 

raz w miesiącu. Było to jednak za mało, żeby utrzymać budynek w 

porządku. Nikt też nie przykładał się do tego z taką miłością, jak ona. 

Niemal zapomniała o hydrauliku, gdy nagle zadzwonił dzwonek. 

Wyjrzała przez wizjer, wciąż trzymając miotełkę do kurzu. Obcy 

mężczyzna wydał się jej zbyt przystojny jak na hydraulika. Ostatni, 

który ją odwiedził, miał dobrze po pięćdziesiątce, był łysawy i 

opadały mu spodnie, kiedy kucał. Otrząsnęła się z nieestetycznej wizji 

i otworzyła drzwi. 

RS

background image

10 

 

- Już straciłam nadzieję... 

Mężczyzna o niesłychanie błękitnych oczach uniósł w 

zdumieniu brwi. 

- Jesteś blondynką - oznajmił zaskoczony. 

Ubrany jest rozsądnie jak na hydraulika, pomyślała, przyglądając 

się znoszonym dżinsom, szarej koszulce z krótkim rękawem i 

solidnym butom. Miał też ciemne włosy. Nie ciemnobrązowe, tylko 

niemal czarne, jak nocne niebo. Pokręciła głową. Nieważne, jak 

wygląda, byle tylko naprawił instalację na piętrze, pomyślała, 

wspominając poranny, lodowaty prysznic. 

Wpuściła go do domu, zauważając, że choć jego wóz stoi na 

podjeździe, on sam nie trzyma żadnej torby ze sprzętem. 

- Gdzie pańskie narzędzia Uśmiechnął się, pokazując czoło. 

- Świetnie. Dowcipniś - mruknęła. - Problem jest na górze. 

Drzwi do łazienki są trzecie po prawej, a bojler znajduje się w 

piwnicy. Nie wiem, gdzie chce pan zacząć, ale... 

Patrzył na nią z hipnotyczną uwagą. Jakbym go znała, choć to 

przecież niemożliwe. Takich oczu się nie zapomina, pomyślała. 

- Nie jest pan hydraulikiem, prawda? 

Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, książki, które właśnie 

skończyła układać w saloniku, sfrunęły z półek, przeleciały przez 

otwarte drzwi i uderzyły o ścianę w holu. Ściany i sufit zaczęły drżeć, 

a jedna z porcelanowych figurek spadła na ziemię, jakby ciśnięta 

niewidzialną dłonią, i rozbiła się na tysiąc kawałeczków. W całym 

RS

background image

11 

 

domu rozległo się potępieńcze wycie. Mimo zamkniętych okien, 

powiał lodowaty wiatr. 

Mężczyzna, którego omyłkowo wzięła za hydraulika, chwycił jej 

dłoń i pochylił się do ucha. 

- Twój duch mnie raczej nie lubi - zawołał, przekrzykując hałas. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

12 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

John był mniej zaskoczony zachowaniem ducha niż kolorem 

włosów Mirandy. Miała je krótko obcięte, przeplecione jaśniejszymi 

pasemkami i ułożone tak, że sprawiały wrażenie artystycznego 

nieładu. Uznał to za wyjątkowo seksowne, ale według jego wizji 

klientka miała mieć długie, falujące i kasztanowe włosy. 

Był tak zaintrygowany swoją pomyłką, że prawie nie zauważył 

urody i zmęczenia Mirandy. Kiedy dotknął kartki z jej adresem i 

nazwiskiem, był pewien, że jego klientka jest ciemnowłosa! 

Nagle zauważył, że ciężkie, oprawne w skórę tomisko zmierza 

wprost w stronę głowy jasnowłosej Mirandy. Ponieważ trzymał jej 

dłoń, pociągnął ją ku sobie. Oszołomiona pisnęła i upadła na kolana, 

wyrywając mu się jednocześnie. Wtedy zamieszanie ustało tak nagle, 

jak się zaczęło. 

- Sądzę, że na razie skończył - oznajmił John, wyciągając dłoń, 

żeby pomóc jej wstać. 

Patrzyła na niego oskarżycielsko, a na jej policzki powoli 

wypływał rumieniec. Nie przyjęła jego pomocy i sama podniosła się z 

kolan. 

- John Stark - przedstawił się grzecznie. - Przepraszam, jeśli 

panią przestraszyłem, ale to pani mnie sama wezwała. 

- Spodziewałam się raczej listu czy telefonu... 

- Miałem trochę wolnego czasu. 

RS

background image

13 

 

Posłała mu takie spojrzenie, jakim często obdarzały go kobiety. 

Jakby był skończonym dziwakiem, czubkiem albo niebezpiecznym 

zboczeńcem. Z pewnością musiała się zastanawiać, czy przypadkiem 

nie czyta w jej myślach i zaraz nie wygłosi straszliwej przepowiedni. 

- Wyjaśnijmy sobie coś od razu - powiedział, przybierając ton 

profesjonalisty. - Nie organizuję seansów z duchami, nie korzystam z 

planszy, kuli ani kart tarota. Nie rozmawiam ze zmarłymi ani nie 

odczytuję aur. Nie mogę też zagwarantować, że będę w stanie pomóc 

albo dostrzegę to, co chce mi pani pokazać. Nie kontroluję swojego 

daru, to on ma władzę nade mną. 

- Prześladuje mnie duch - powiedziała cicho. 

- To już wiem - burknął zrzędliwie. 

- Da pan radę go odesłać? 

Miranda Garner wyglądała tak krucho i bezradnie, że wbrew 

sobie poczuł falę współczucia i chęć niesienia pomocy. To nie był 

dobry znak. John nigdy nie pozwalał sobie na zaangażowanie 

emocjonalne podczas pracy. Nie zawsze mógł przecież pomóc i nie 

zawsze jego pomoc przynosiła dobre wieści. 

Zaledwie dotknął kartki z jej nazwiskiem i adresem, przeczuwał, 

że wpakuje się w kłopoty. Jeśli sądzi, że stanę się jej obrońcą i 

rycerzem w lśniącej zbroi, to poważnie się myli, pomyślał. 

- Da pan radę? - powtórzyła, zanim zdążył wymyślić właściwą 

odpowiedź. 

- Nie wiem - przyznał w końcu, wciąż wytrącony z równowagi 

swoją pomyłką co do jej wyglądu. 

RS

background image

14 

 

Jak mogę zajmować się duchem, skoro pomyliłem się w tak 

prostej sprawie, czyli długości i koloru jej włosów, zachodził w 

głowę. Milczenie stawało się ciężkie, kiedy wpadł na pewien pomysł. 

- Może niedawno ufarbowała pani i obcięła włosy? - wypalił bez 

zastanowienia. 

- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z... 

- Proszę odpowiedzieć. 

- To mój naturalny kolor włosów, a tę fryzurę noszę od lat - 

westchnęła. 

- Och - powiedział tylko, starając się zapomnieć o wizji tulącej 

się do niego nagiej brunetki. - Proszę opowiedzieć mi coś więcej o 

swoim duchu. 

Kiedy Miranda zadzwoniła do biura Johna Starka, nie mogła 

przypuszczać, że on tak szybko odpowie na jej prośbę. Gdyby 

wiedziała, jak będzie się zachowywał i jakie uczucia w niej wzbudzi, 

nigdy nie szukałaby u niego pomocy. Ale, z drugiej strony, pomyślała 

z budzącą się nadzieją, jeśli mógłby pozbyć się Tony'ego... 

Musiała tylko zaufać mężczyźnie, który sam siebie nazywał 

medium. Nie znam go i wkrótce zniknie z mojego życia, więc to 

chyba nie takie straszne, rozważała. Nie mam nic do stracenia. 

- Półtora roku temu Tony Cochran wszedł do miejskiej biblioteki 

w Cedar Springs, szukając książek dotyczących historii okolicy. 

Akurat tym się zajmowałam. 

- Jesteś bibliotekarką? 

RS

background image

15 

 

- Tak - przytaknęła, zastanawiając się jednocześnie, co z niego 

za medium, skoro tego nie wie. - Pokazałam mu odpowiedni dział, 

chwilę porozmawialiśmy, a potem zaprosił mnie na kawę. Był 

przystojny, mądry i miał... miły uśmiech - powiedziała i drgnęła na 

wspomnienie, jak bardzo zwiódł ją jego uśmiech. - Rozmawialiśmy o 

lokalnej historii, o architekturze, wojnie domowej i, oczywiście, o 

Verze Lavender. 

- O kim? 

Nie powinna być urażona, a jednak tak właśnie się czuła. Grono 

osób spoza miasteczka, znających niegdyś sławną aktorkę, która 

urodziła się i zmarła w Cedar Springs, stawało się coraz mniej liczne. 

Mimo to poczuła rozdrażnienie. 

- Jest pan pewien swoich zdolności? - spytała z przekąsem. 

- Oczywiście - odparł spokojnie, choć zadrgał mu mięsień na 

policzku. 

Miranda westchnęła. 

- Ja i Tony mieliśmy wiele wspólnego. Po kilku dniach 

umówiliśmy się na kolację, w następnym tygodniu poszliśmy do kina. 

Nie minęło wiele czasu, a zaczęliśmy widywać się regularnie... - Z 

początku wszystko wydawało się normalne. Zmiana następowała 

powoli. Dopiero teraz, oceniając trzeźwo sytuację, Miranda widziała, 

że problemy pojawiły się już na początku ich znajomości. - Po kilku 

tygodniach kolacji, wypadów do kina i przyjacielskich pogaduszek 

Tony zaczął robić się zaborczy. Potrafił przyjść tu w środku nocy, 

żeby sprawdzić, czy jestem w domu i na pewno sama. W pracy 

RS

background image

16 

 

oskarżył mnie o romans z jakimś biedakiem, który zapytał o dział 

kryminałów. 

- A jak było naprawdę? 

- Słucham? - Nie zrozumiała. 

- Czy podrywanie facetów w bibliotece należało do pani 

zwyczajowa 

- Nie - odparła krótko. 

- Proszę tak na mnie nie patrzeć, pani Garner - łagodził, 

sadowiąc się wygodnie w fotelu. - Muszę poznać jak najwięcej 

osobistych szczegółów, zanim przystąpię do pracy. 

Odetchnęła głęboko, by odzyskać spokój. 

- Podsumowując, spotykaliśmy się przez kilka tygodni, a potem 

powiedziałam mu, że nie mogę z nim już dłużej być. Nie przyjął tego 

najlepiej. 

- Tego zdążyłem się już domyślić. 

- Kiedy zakończyłam nasz związek, Tony pojawiał się obok 

mnie jeszcze częściej niż kiedyś. Gdy przestawiałam książki w 

bibliotece, kiedy robiłam zakupy, wydzwaniał w dzień i w nocy... 

- Mam nadzieję, że zgłosiła to pani policji. 

- Oczywiście! Ale tak naprawdę Tony nie robił nic nielegalnego. 

Policja kilka razy z nim rozmawiała, kazali mu przestać, ale... 

- Nie posłuchał - dokończył John.  

Otrząsnęła się ze wspomnień. To był zaledwie początek jej 

kłopotów. 

RS

background image

17 

 

- Przyszedł do mojego domu w nocy. Strasznie padało. Dobijał 

się do drzwi, żądając, żeby go wpuścić - powiedziała i wzdrygnęła się. 

- Chciałam wezwać policję, ale musiał uszkodzić telefon. 

- A komórka? 

- Tu nie ma zasięgu. Dopiero przy zakręcie... 

 Stark wyjął telefon z kieszeni i sprawdził. 

- Racja. Zatem padało, nie miała pani telefonu... -podpowiedział, 

wbijając w nią intensywne spojrzenie błękitnych oczu. 

Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Miranda aż podskoczyła. 

Kiedy otworzyła, okazało się, że to hydraulik, o którym już zdążyła 

zapomnieć. Stark podniósł się z fotela i stanął w drzwiach salonu, 

wygodnie oparty o framugę. 

Hydraulik, starszawy mężczyzna z łysiną i nadwagą, zerknął 

karcąco na gospodynię, jej gościa, porozrzucane książki i stłuczoną 

porcelanową figurkę. Nietrudno było się domyślić jego dezaprobaty. 

Miranda nie zamierzała się przed nim tłumaczyć. Powiedziała, na 

czym polega problem i wskazała drzwi do piwnicy. 

Kiedy hydraulik zszedł piętro niżej, odwróciła się do Starka. 

Patrzył na nią z uśmiechem. 

- Pomyślał sobie, że właśnie mieliśmy gwałtowną sprzeczkę 

kochanków. 

- Nic mnie to nie obchodzi - prychnęła, wzruszając ramionami. - 

Więc może mi pan pomóc? 

- Nie wiem. Jeszcze nie usłyszałem wszystkiego. 

RS

background image

18 

 

- Wydawało mi się, że jest pan medium. Nie powinien więc sam 

się pań domyślić?- 

- Nie.  

Nie miała pojęcia, po co w ogóle zadzwoniła do biura Johna 

Starka. Przypadkiem, w internecie, przeczytała artykuł o nim, kiedy 

drobna pomyłka we wpisywanym adresie zabrała ją na obcą stronę. 

„Medium rozwiązuje zagadkę zbrodni i odsłania zamiary serca". 

Jeszcze rok temu nie wierzyła w to, żeby ktokolwiek mógł mieć 

paranormalne zdolności. Nie wierzyła też w duchy, ale uciążliwa 

obecność Tony'ego zmusiła ją do zmiany zdania. Telefon do biura 

medium dowodził jedynie jej desperacji. 

- Padało, Tony zjawił się w nocy... - nagląco przypomniał Stark. 

- Usłyszałam, że usiłuje dostać się do domu od strony kuchni. 

Wybiegłam frontowymi drzwiami, żeby uciec samochodem. Na 

podjeździe upuściłam kluczyki. Byłam pewna, że on chce mnie zabić. 

Stark poważnie skinął głową. Współczuł jej, ale musiał 

wiedzieć, co zaszło. 

- Na szczęście nie dogonił mnie. Dobiegłam do wozu i ruszyłam 

w stronę miasta. Zdążyłam zjechać z prywatnej drogi i skręcić na 

szosę, kiedy wyskoczył mi przed maskę - powiedziała szybko. - Nie 

zauważyłam go na czas. 

- Jak udało mu się wyprzedzić samochód- - sceptycznie zapytał 

Stark. 

- Droga jest kręta. Tony musiał pobiec przez las. Wyskoczył na 

drogę, kiedy nadjechałam. Od tej pory już mnie nie opuścił. 

RS

background image

19 

 

- Zazwyczaj łatwo jest pozbyć się ducha. Wystarczy mu 

uświadomić, że jest martwy, nie należy już do tego świata i kazać 

odejść. 

- Kazałam mu wynosić się już z tysiąc razy! - zawołała. - Nie 

potrzeba mi rady, jak dać mężczyźnie do zrozumienia, że nie podobają 

mi się jego zaloty! 

- Wcale tego nie sugerowałem, pani Garner - odparł z 

delikatnym uśmiechem. 

- Dziwi mnie, że zrobił takie zamieszanie w pana obecności - 

wróciła do tematu, starając się opanować emocje. - Zazwyczaj nie 

ujawnia się przy obcych - wyznała, wiedząc, że właśnie z tego 

powodu wszyscy uznali jej wizje za efekt traumy powypadkowej albo 

zwyczajnej histerii. 

- Twój duch się ujawnił, bo wie, że stąd nie odejdę, dopóki on 

nie zniknie - oznajmił. 

- Jak to? Przecież jeszcze nie zawarliśmy żadnej umowy. 

Stark posłał jej rozbrajający uśmiech. Wcale nie wyglądał na 

dziwaka, o co go podejrzewała po przeczytaniu artykułu. Był 

zwyczajnym, dość przystojnym facetem o miłym uśmiechu. Nawet 

jeśli jeździł półciężarówką, nosił dżinsy i traperki. Jedyne, co go 

wyróżniało, to niesamowite oczy. Wydawało się, że widzą człowieka 

na wylot, a ich niespotykany błękit hipnotyzował. 

- Ale dojdziemy do porozumienia - powiedział spokojnie. 

- Skąd ta pewność? 

- Przecież w końcu jestem medium - oznajmił. 

RS

background image

20 

 

- Zatem odeśle pan go już dziś? Teraz? - zapytała z nagłą 

nadzieją. 

- Raczej nie. To wymaga więcej czasu. 

- Więc zamierza pan zostać u mnie? - spytała zmieszana. 

- Tylko tak będę miał szansę wykonać zadanie - przytaknął. - 

Najpierw muszę odkryć, co go tu zatrzymuje. Potem może odejdzie, 

co powinien był zrobić już rok temu. 

Zacisnęła dłonie w pięści. 

- On twierdzi, że mnie kocha - szepnęła. 

- Nie należę do romantyków, pani Garner, ale wiem, że tam, 

gdzie jest przemoc, nie ma mowy o uczuciu. 

To nie jest dobry dom, pomyślał John, wiodąc palcami po 

tapecie, kiedy szedł do przydzielonego mu pokoju na piętrze. 

Ten dom w ciągu swojego istnienia zaabsorbował wiele złej 

energii. John słyszał echa krzyków, które tu niegdyś rozbrzmiewały, i 

czuł śmierć. Była też kropla szczęścia, która pozwalała przetrzymać 

napór strachu i rozpaczy, ale tonęła w morzu negatywnych uczuć. 

John przystanął przed niewielkim, zabytkowym stoliczkiem i 

dotknął polerowanego drewna. Znów w jego myślach pojawił się 

obraz ciemnowłosej. Tym razem się nie śmiała. Krzyczała, błagała, 

żeby przestał... a kiedy na jej białej nocnej koszuli zaczęła rosnąć 

plama czerwieni, jej krzyk się urwał. 

Stolik był wtedy nowy, a jej fryzura i suknia, którą nosiła do 

spania, wskazywały, że ogląda wydarzenia sprzed wielu lat. 

Gwałtownie cofnął dłoń. Nie przyjechał tu po to, żeby rozwikłać starą 

RS

background image

21 

 

zbrodnię. Miał tylko odesłać ducha, który gnębił Mirandę Garner. Nic 

ponadto. 

A jednak nie umiał odejść od stolika. Znów położył na blacie 

drżącą dłoń. Obrazy, które go teraz nawiedziły, były zupełnie inne od 

poprzednich. 

Kobieta miała rozpuszczone włosy i uśmiechała się do niego 

kusząco. Ciemny lok przysłonił jej oko. Siedziała na blacie stolika i 

obejmowała go za szyję. Podwinięta wysoko na biodra spódnica 

pozwalała mu wtulać się między jej uda. Rozpinał perłowe guziki jej 

bluzki, żeby całować szyję. Kiedy wargi odnalazły jej puls, jęknęła 

namiętnie. 

- Musisz go zostawić - powiedział, rozchylając jej bluzkę. 

Popołudniowe słońce wlewało się przez okna pokoi i świetlik w 

holu, więc mógł do woli podziwiać nienaganną biel jej skóry i pagórki 

piersi, które go zawsze fascynowały. 

- Tak zrobię - szepnęła rwącym się głosem i pocałowała go w 

ramię. - Nie wytrzymam z nim ani chwili dłużej. Kocham ciebie. 

Kocham cię całym sercem. 

Tak długo czekał na te słowa i tak bardzo chciał jej wierzyć. 

Jednak kłamała już wcześniej. 

- Kiedy mu powiesz? 

- Jak tylko wróci - szepnęła. - Obiecuję. 

Już wcześniej przysięgała, że zostawi męża, myślał, gładząc 

niecierpliwą dłonią wewnętrzną stronę jej ud. Wsunął palce pod pasek 

pończochy, wiedząc, że ona znów złamie obietnicę. Nienawidził jej za 

RS

background image

22 

 

to. Mimo to wciąż ją kochał. Nigdy nie przypuszczał, że możliwe jest 

doznawanie takich uczuć jednocześnie. Ta kobieta doprowadzała go 

do szału. Pragnął jej i potrzebował jak powietrza. Ale w chwilach 

takich jak ta żałował, że kocha ją tak bardzo. 

Zamknęła oczy, uśmiechnęła się, a jej dłoń zaczęła błądzić po 

jego udach, szukając miejsca, które najbardziej potrzebowało jej 

dotyku. Jego myśli zmąciły się i znów zapomniał, jak bardzo potrafi 

być denerwująca. 

- Twój pokój to pierwszy z prawej - oznajmiła Miranda. 

John oderwał rękę od blatu stolika. Miał sucho w ustach i wciąż 

pamiętał twarz kobiety z wizji. Zazwyczaj nic nie czuł. Mógł patrzeć, 

słuchać, czasem wychwycić zapachy, ale zawsze był tylko 

obserwatorem. Niezależnie od tego, jak realna zdawała mu się wizja, 

zawsze stał z boku. Nigdy nie brał w niej udziału. 

Kroki Mirandy Garner powinien usłyszeć już wcześniej. Teraz 

nie odwrócił się, żeby spojrzeć na swoją zleceniodawczynię. Z 

pewnością nie byłaby zachwycona, widząc jego jawne podniecenie. 

- Ciekawy dom, pani Garner - oznajmił. 

- Równie dobrze możesz mi mówić po imieniu - oznajmiła 

niechętnie. - Wygląda na to, że będziemy przez jakiś czas mieszkać 

pod jednym dachem. 

 

 

 

 

RS

background image

23 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Miranda nie była przekonana, że John Stark będzie w stanie jej 

pomóc. Większość dnia mamrotał coś pod nosem i dotykał różnych 

przedmiotów. Książek, mebli, obrazów, które od lat wisiały na 

ścianach... Jego ręce nie spoczęły nawet na chwilę. Wieczór 

zakończyli wspólnym, prostym posiłkiem. Miranda przygotowała 

lekką zupę i kanapki. Zamienili w tym czasie może ze dwa słowa. 

Chyba że jego mamrotanie miało stanowić konwersację, pomyślała z 

przekąsem. 

Było już dawno po zmroku, kiedy zdecydowała, że jest 

wystarczająco zmęczona, żeby spróbować się położyć. Miała już dość 

ciągłego znużenia, które jej stale towarzyszyło. Gdyby John Stark 

pozbył się Tony'ego, mogłabym się wreszcie wyspać, pomyślała 

półprzytomnie. Zresztą, chyba nie myślałam jasno, kiedy 

zdecydowałam się go zatrudnić, stwierdziła krytycznie. Powinnam 

zapłacić mu za stracony dzień i odesłać z powrotem do Atlanty. 

Doszła do wniosku, że John na swój sposób jest równie 

męczący, co Tony. Od piętnastu minut stał z zamkniętymi oczami 

obok sofy i tylko od czasu do czasu coś do siebie mamrotał. Nagle 

otworzył oczy i spojrzał wprost na nią. 

- W tym domu, w latach czterdziestych dwudziestego wieku, 

żyła pewna kobieta - mruknął. - Jej obecność mi przeszkadza. Blokuje 

to, co powinienem zobaczyć. 

- Chcesz mi powiedzieć, że mam tu jeszcze jednego ducha? 

RS

background image

24 

 

- Ona nie jest duchem - wyjaśnił. - Ale i tak ją widuję - 

powiedział z kwaśną miną. 

- Jeśli chodzi o tamten okres, to może to być moja cioteczna 

babka Vera. 

- Vera - powtórzył, smakując imię. - Tak, to ona. Była niezwykłą 

kobietą. 

Miranda się uśmiechnęła. Nazwać jej krewną „niezwykłą" było 

sporym niedopowiedzeniem. 

- Vera Lavender. Wspomniałam ci już o niej. Była aktorką. 

Tańczyła i grała w kilku filmach, które odniosły całkiem spory sukces. 

Mąż był jej partnerem, przynajmniej przez jakiś czas. 

- Jak Fred Astair i Ginger Rogers. 

- Nie tak znani, ale wykorzystali ten sam pomysł. 

- Daleko stąd do Hollywood - zauważył Stark. Uśmiech Mirandy 

zbladł. Sukces kilku musicali był przyjemniejszą częścią opowieści. 

Reszta historii nie była już tak zabawna. 

- Przez chwilę byli sławni. Kiedy ich gwiazda straciła blask, 

przeprowadzili się tutaj. To dom rodzinny Very. Dla Cedar Springs 

zawsze była gwiazdą, niezależnie od tego, co myślał o niej wielki 

świat. 

- Wolała być gwiazdą w Missisipi niż przebrzmiałą sławą w 

Hollywood - mruknął. 

- Tak. Ja jej za to nie winię. 

- Nie mówisz mi o niej wszystkiego - zauważył. 

- Jeszcze sam nie wiesz? 

RS

background image

25 

 

- Poznałem część historii, ale wolę ją usłyszeć od ciebie. 

- Przeprowadzili się tutaj po śmierci rodziców Very. Rodzice 

zmarli jedno po drugim w ciągu pół roku. Jej młodszy brat został w 

Virginii u krewnych. Vera czuła się tutaj samotna. Sądzę, że 

Phillipowi tu się nie podobało. Wolałby zostać byłym aktorem w 

Hollywood, niż żyć na prowincji. Często tam wracał. 

- A Vera nie. 

- Nie. 

- Wzięła sobie kochanka. 

Na jej policzki wypełzł rumieniec. Chciała wierzyć, że BJ Oliver 

włamał się do domu tamtej nocy. Jednak zbyt wiele osób widywało 

ich razem i znało prawdę. Cioteczna babka zmarła na długo przed jej 

narodzinami, ale Miranda wciąż czuła wstyd. Były przecież 

spokrewnione. 

- Była samotna i... zaczęła się z kimś spotykać. BJ Oliver był 

artystą. Nie odniósł specjalnego sukcesu. Malował ładne, ale niezbyt 

porywające obrazki, imał się różnych fizycznych prac, żeby się 

utrzymać. Zabił Verę w przypływie zazdrości. 

- Skąd wiesz, że to on? - zapytał John, odwracając spojrzenie. - 

Czemu nie mąż? Skoro miała romans... 

- Jej mąż był wtedy w Hollywood. Wrócił dopiero kilka dni 

później. Poza tym, kiedy Oliver ją zabił, sam również odebrał sobie 

życie. Ich ciała znaleziono na piętrze. Verę zabito nożem. On leżał na 

niej z kulą w głowie i pistoletem zaciśniętym w dłoni. 

- Ktoś mógł zaaranżować tę scenę, żeby tak wyglądała. 

RS

background image

26 

 

- To fascynująca rozmowa, panie Stark, ale nie ma nic 

wspólnego z pozbyciem się mojego ducha - oznajmiła gniewnie, 

zaciskając dłonie w pięści. 

- Obawiam się, że wprost przeciwnie - odparł. 

- Czemu nie ma tu żadnych zdjęć Very?- Była sławna i 

wydawałoby się, że każdy chciałby pochwalić się takim krewnym. 

- Ojciec wyniósł wszystkie pamiątki na piętro, bo miał dość 

prowadzenia wciąż tej samej rozmowy, gdy tylko ktoś zauważył u nas 

te rzeczy. 

- Mogę je obejrzeć? 

Miranda wciąż nie widziała związku ze swoim problemem, ale 

zaprowadziła Johna do pokoju, w którym stał kufer pełen rzeczy Very. 

- Wszystko jest tutaj - oznajmiła, patrząc, jak John ostrożnie 

wchodzi do pokoju. 

Podszedł do komody, na której stało kilka oprawionych zdjęć. 

Czubkiem palca dotknął jednego z nich. Było to najlepsze zdjęcie i tak 

pięknej kobiety. 

Miranda wciąż mu się przyglądała. Jako dziecko fascynowała się 

Verą Lavender. Uważała siebie za nieciekawą i zupełnie zwyczajną, a 

kobieta z fotografii była śliczna i elegancka. Niejedną noc spędziła 

tutaj, przebierając się w jej stroje i udając kogoś, kim nie była... i 

nigdy się nie stanie. 

Nagle poczuła dłoń Tony'ego na karku, usłyszała jego szept przy 

uchu i na moment wstrzymała oddech. 

RS

background image

27 

 

- John Stark nie jest tym, za kogo się podaje. Jest niebezpieczny. 

Chce cię skrzywdzić. Już raz cię zabił i, jeśli mu na to pozwolisz, 

zrobi to znowu. Bądź ostrożna, moja miłości. Bądź ostrożna. 

Kiedy z jej ust wyrwał się zduszony krzyk, John spojrzał na nią 

zdziwiony. 

- Co się stało? - zapytał niespokojnie.  

Niebezpieczny... To mogła być prawda. Nie znała Johna Starka 

na tyle, żeby wiedzieć, czy można mu ufać. W jej sytuacji lepiej było 

nie ufać nikomu. 

- Nic - odparła, siląc się na spokój. - Zupełnie nic. 

Ponieważ John nie mógł znaleźć sensu w swoich wizjach, 

pożegnał się i poszedł do pokoju, nie mówiąc Mirandzie, co odkrył. 

Zresztą niewiele było do opowiadania. Zamierzał milczeć, póki nie 

dowie się więcej. 

Miranda wydawała mu się osobą płochliwą, nieśmiałą, skłonną 

do przestrachu i pełną rezerwy. Mowa jej ciała była jasna. 

Skrzyżowane na piersiach ręce i dłonie zaciśnięte w pięści dawały do 

zrozumienia, żeby utrzymał dystans. Trudno mu było uwierzyć, że w 

poprzednim wcieleniu mogła być aktorką, Verą Lavender. 

Vera była kobietą pełną namiętności i skłonną do śmiechu. 

Kiedy kochała, to całym sercem. Kiedy się śmiała, to z całej duszy. 

Tańczyła jak anioł, którego nie obowiązuje prawo grawitacji, śpiewała 

z pasją, a zmarła straszną śmiercią właśnie w tym domu. Była 

ciemnowłosą kobietą z jego wizji. 

RS

background image

28 

 

Rozpakował rzeczy i powkładał je do staromodnej bieliźniarki. 

Jego łóżko miało cztery kolumienki i baldachim. Skrzypnęło, kiedy na 

nim usiadł, ale na szczęście okazało się wygodne. I dobrze, pomyślał, 

skoro mam zostać tu kilka dni... 

Dzisiejsza manifestacja ducha w jakiś sposób była związana z 

Verą Lavender i jej straszną śmiercią. Jednak sytuacja się 

skomplikowała, bo coś stało na przeszkodzie jego wizjom. Nie 

odbierał nawet połowy tego, co powinien, a to, co widział, nie miało 

sensu. 

Przymknął oczy, licząc na sen. Jeśli mi się jutro nie poszczęści, 

zadzwonię do Lary Hilliard, postanowił. Duchy to była jej 

specjalność. Mogła się z nimi porozumieć w sposób, który dla niego 

nie był dostępny. Może ona i jej zespół szybciej zorientują się, o co w 

tym wszystkim chodzi. 

Promienie słońca wpadały do sypialni pod kątem, który zdradzał 

późne popołudnie. Chłodny powiew ciągnął od uchylonego okna. 

Słońce wkrótce zajdzie i znów zapadnie noc. 

Leżał w łóżku z baldachimem, tym samym, w którym kochali się 

już wielokrotnie tego popołudnia, a Vera siedziała obok. Gładziła jego 

tors, a włosy ciemną falą opadały jej na twarz. Starała się wyglądać 

na zadowoloną, ale nie była. Nigdy nie była w pełni szczęśliwa. 

Była wspaniałą tancerką, ale tak naprawdę nie umiała grać. W 

każdym razie jego nie zwiódł udawany uśmiech. 

- Czy mogę ci ufać, Johnny? - zapytała cicho. 

- Nie rozumiem. Oczywiście, że możesz mi ufać. 

RS

background image

29 

 

- To, co zaszło między nami, zdarzyło się zbyt szybko. Prawie cię 

nie znam. Dlaczego więc czuję się tak, jakbym bez ciebie nie umiała 

już żyć! 

- Bo mnie kochasz! - podpowiedział żartobliwie. 

- Nie mogę cię kochać, przecież wiesz. Ale na pewno cię pragnę. 

Vera, jak zwykle, spróbowała ukryć smutek za namiętnością. 

Pieściła go, całowała, a potem szybko zrzuciła ubranie, gdy tylko 

zaczął jej dotykać. Gra świateł na jej skórze zafascynowała go na 

nowo, a piękne piersi i doskonała twarz sprawiły, że znów stracił 

poczucie rzeczywistości. Nigdy nawet nie przypuszczał, że takie 

skończone piękno może istnieć, a fakt, że ta cudowna istota obdarzała 

go swoją Uwagą, wciąż stanowił dla niego zagadkę. 

- Wyjedź ze mną - szepnął, tuląc ją w ramionach. 

- Dokąd! 

- Nie dbam o to. 

- Jak będziemy żyli! 

- Znajdziemy sposób - odparł. 

Było mu obojętne, w jakim domu zamieszkają, czy będą ubierać 

się wystawnie, czy w łachmany. Nie dbał o pieniądze. 

Ale Vera tak. Był dla niej wystarczająco dobry w łóżku, ale już 

nigdzie poza nim. Pchnął ją na posłanie, rozdzielił uda kolanem i 

posiadł jednym pchnięciem. Kiedy był w niej, wiedział, że go kocha, 

czy chciała to przyznać, czy nie. Jednak gdy wracała proza życia, już 

nie był pewien jej uczucia. 

RS

background image

30 

 

- Kochaj się ze mną Johnny - szepnęła. - Wszystko inne może 

poczekać. 

Objęła go mocno i całkowicie poddała się namiętności. Vera 

zawsze zatracała się w tym, co robiła, czy był to śpiew, taniec, śmiech 

czy miłość, czy byli w łóżku, czy nad stawem. Wtedy potrafił jej niemal 

wybaczyć, że potrafiła mu oddać jedynie swoje ciało, ale nie serce. 

John obudził się nagle. Pokój był ciemny i cichy. Nie było 

popołudniowego słońca, otwartego okna... ani Very. Spał tak mocno, 

że nie miał pojęcia, co mogłoby go obudzić. W dodatku śnił bardzo 

realnie. 

Coś zatrzeszczało, kiedy podmuch wiatru uderzył w zewnętrzną 

ścianę. Może nadciągająca burza wyrwała mnie ze snu, pomyślał. A 

potem usłyszał dźwięk, który musiał być prawdziwą przyczyną. 

Miranda Garner mówiła coraz głośniej. Z jej pospiesznych słów 

przebijał strach. John zerwał się z łóżka i naciągnął dżinsy. 

- Odejdź! -wrzasnęła, kiedy wybiegał na korytarz. 

Sylwetka Tony'ego lśniła w mroku. Zbliżał się do niej z 

wykrzywioną twarzą. Pokazywał się jej już wcześniej, szarpał 

łóżkiem, wnikał w sny, a nawet zaciskał dłonie na gardle. 

Jednak nigdy nie patrzył na nią z taką złością i nienawiścią. 

- Wynoś się! - krzyknęła znowu i okrążyła łóżko, żeby stanąć jak 

najdalej od zjawy. 

- On cię zabije tak jak wcześniej - powiedział Tony, trzymając 

przeźroczysty nóż w upiornej dłoni. - Będzie cię dźgał i dźgał, aż nie 

RS

background image

31 

 

dasz rady oddychać i wypłynie z ciebie całe życie. A on wciąż będzie 

uderzał - dodał i zademonstrował cios. 

Miranda krzyknęła, kiedy widmowy nóż przeszył jej piersi. Nie 

czuła uderzenia, tylko paraliżujące zimno, które rozpełzało się po 

ciele. Cofnęła się o krok, a Tony ruszył za nią. 

Odwróciła się, kiedy poczuła chłodny powiew na plecach. Była 

pewna, że kiedy się kładła, okno było zamknięte. Teraz jednak 

otwierało się na całą szerokość, a duch spychał ją w tamtą stronę. 

Nagle klamka poruszyła się w górę i w dół. Tony odwrócił się w 

stronę drzwi, a potem uśmiechnął. 

- Dobrze, że zamknęłaś drzwi. Nie możesz mu ufać, Mirando. Ja 

cię kocham. Nikt już nie pokocha cię tak jak ja. Nie pozwól mu wejść 

między nas. 

John Stark wykrzykiwał jej imię, a po chwili drzwi zaczęły 

trzeszczeć pod naporem jego ciała. 

- Miranda? - zawołał. - Otwórz! 

Tony stanął między nią a drzwiami, groźny, mglisty i lśniący. 

Kiedy chciała go obejść, zastawił jej drogę ucieczki. Drzwi znów 

zatrzeszczały, jednak dębowe drewno nie zamierzało się łatwo 

poddawać. 

- Nie wpuszczaj go - rozkazał Tony. - Zabije cię, jeśli dasz mu 

szansę. 

- Miranda! - krzyczał John. - Otwieraj drzwi!  

Komu zaufać, pomyślała w panice. Duchowi, który nawiedza ją 

od roku, a przedtem prześladował ją jako człowiek i okradł ze 

RS

background image

32 

 

zdrowych zmysłów. Czy mężczyźnie z krwi i kości, którego nie znała, 

ale wezwała na pomoc? 

Zacisnęła powieki i przebiegła przez zjawę. Poczuła przejmujące 

zimno, ale żadnego oporu. Boso podbiegła do drzwi i przez chwilę 

szarpała się z zamkiem, zanim ustąpił. Wpadła prosto w ramiona 

Johna Starka i objęła go za szyję. 

Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo pragnie tulić się do 

nieznajomego, ale kiedy już znalazła się w jego objęciach, nie 

zamierzała ich opuszczać. 

- Już dobrze - szepnął uspokajająco. - Wszystko w porządku, 

Mirando. 

Poczuła ulgę i pozwoliła mu szeptać sobie do ucha. Jego uścisk 

sprawiał, że nie tylko czuła się bezpieczniejsza, zdrowsza na umyśle i 

mniej samotna, ale też ogrzewał i odsuwał wspomnienie zimna 

Tony'go. Duch odszedł, przynajmniej na razie. Zawsze wolał ją 

dręczyć, kiedy była sama. 

Nie znała Johna Starka tak dobrze, jak powinna, ale miała tylko 

jego. Był jedynym człowiekiem, który zobaczył Tony'ego. 

Był medium, był obcy, był mężczyzną. Był też jej ostatnią deską 

ratunku. 

- Czy mogę ci ufać, Johnny? - szepnęła. - Czy mogę ci ufać? 

 

 

 

 

RS

background image

33 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Ojciec Mirandy Garner, gdy żył, pracował właśnie w tym 

gabinecie. To był przytłaczająco męski pokój, utrzymany w stylu 

dawnego południa. Królowało tu olbrzymie, masywne biurko o 

błyszczącym, polerowanym blacie. Zarówno na nim, jak i na obitych 

skórą w kolorze burgunda krzesłach było widać ślady zużycia. 

Obładowane książkami regały sięgały aż do sufitu. 

John nie musiał pytać Mirandy, aby wiedzieć, że nie spędzała tu 

wiele czasu. To było królestwo jej ojca... i tylko jego. 

Na biurku stało zdjęcie dziewczynki o lnianych kucykach, 

zielonych oczach i przerwie między przednimi ząbkami. Trudno było 

uwierzyć, że to uśmiechnięte, beztroskie dziecko i wystraszona 

kobieta, która siedziała teraz obok niego, były tą samą osobą. 

Miranda podała mu książkę o życiu i śmierci Very Lavender, 

którą zaczął przeglądać. Nieduży nakład, słaby papier i cienka oprawa 

zdradzały, że wydano ją niskim kosztem. Mieściła się tu cała historia 

jej życia. Przynajmniej ta znana publicznie. 

Każde z nich siedziało w jednym z foteli. Nie patrzyli sobie w 

oczy. Oboje odczuwali skrępowanie po wczorajszym wybuchu i 

pytaniu z jego snu, które zadała. 

„Czy mogę ci ufać, Johnny?". 

Nikt od dawna nie nazywał go w ten sposób. 

- To on - oznajmiła Miranda, wskazując palcem czarno-białe 

zdjęcie człowieka, który zamordował jej cioteczną babkę. 

RS

background image

34 

 

BJ Oliver. Nikt nie wspomniał, że J w jego inicjale oznaczało 

Johna, ale Stark był tego pewien. Bo niby czemu Vera w jego wizjach 

miałaby używać imienia Johnny? 

BJ Oliver wyglądał na zwyczajnego faceta. Miał jasnobrązowe 

włosy i kwadratową szczękę. Nie był przystojny, ale nie można było 

nazwać go także brzydkim. W jego oczach czaił się smutek. Było to 

widoczne nawet na tym zdjęciu, zrobionym długo przedtem, zanim 

poznał Verę. 

John położył dłoń na zdjęciu, a Miranda gwałtownie cofnęła 

swoją, jakby bała się jego dotyku. Starał się znaleźć głęboko w sobie 

odpowiedź, czy ten człowiek rzeczywiście mógł zabić swoją kochankę 

i siebie, ale przeczucia milczały. Był tylko medium, a nie istotą 

wszechwiedzącą. Niestety, dla niego również niektóre pytania musiały 

pozostać bez odpowiedzi. Tylko dlaczego tak bardzo zależy mi, żeby 

wykazać niewinność BJ Olivera, przemknęło mu przez głowę. 

Przerzucił kilka stron, zanim następne zdjęcie przykuło jego 

wzrok. Uśmiech mężczyzny z fotografii był radosny, szeroki i 

fałszywy. Gęste blond włosy były starannie ułożone zgodnie z 

obowiązującą modą w tamtych czasach. 

- Phillip Lavender - odezwała się Miranda - był o wiele 

przystojniejszy od BJ Olivera. Nie rozumiem, czemu Vera odwróciła 

się od niego i związała z kimś takim jak ten... biedny artysta. Phillip 

uwielbiał żonę i był zdruzgotany jej śmiercią. 

Przez chwilę John czuł upokorzenie, jakby odpowiadał za czyny 

Olivera. 

RS

background image

35 

 

- Nie możesz wiedzieć, jak mąż traktował Verę, kiedy nikt nie 

patrzył - powiedział, bo sam już to odkrył. - Phillip postrzegał ją jak 

swoją własność, a nie partnerkę. Mówił, że ją kocha i pewnie kochał 

na swój sposób. Jak ulubiony złoty zegarek, czy krawat. Póki robiła, 

co kazał i dawała mu przyjemność, kochał ją. Kiedy przestała... kiedy 

przestała go zadowalać, przestał ją kochać. 

- To fascynujące - oznajmiła sucho. - Ale co to ma wspólnego z 

Tonym? 

- Nie jestem pewien - mruknął. 

- Nie interesuje mnie, co stało się kilkadziesiąt lat temu. 

Obchodzi mnie jedynie pozbycie się ducha - prychnęła. - Teraz 

wydaje się jasne, że nie będziesz w stanie mi w tym pomóc - 

oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Źle, że cię zatrudniłam i 

źle, że przyjechałeś tu bez zapowiedzi. Wypiszę ci czek za usługi i 

koszty, które dotąd poniosłeś, i będziesz mógł wyjechać już po 

południu. 

- Nie - powiedział, przeglądając w dalszym ciągu książkę. 

- Skoro cię zatrudniłam, mogę też zwolnić. 

- Wyjadę, kiedy tylko zapewnisz sobie usługi kogoś innego. Nie 

możesz być sama w tym domu. 

- Dawałam sobie radę przez ponad rok! 

John podniósł głowę i wpatrzył się w oczy Mirandy. Była ładna i 

z pewnością silniejsza, niż sama myślała. Ale jej siły były na 

wyczerpaniu. 

- Nie chciałbym cię straszyć, ale... 

RS

background image

36 

 

- Ale co? - ponagliła, gdy znacząco urwał. - No dalej, przestrasz 

mnie. 

- Tony chce twojej śmierci. 

Miranda przygotowywała mrożoną herbatę, kiedy John dzwonił. 

Starała się powstrzymać drżenie rąk, ale nie bardzo jej się udawało. 

Nie była wcale zaskoczona, gdy usłyszała, że Tony chce ją zabić. 

Przecież nieraz szeptał jej do ucha, że będą razem na zawsze. „Na 

zawsze moja". Nawet w chwili śmierci wypowiedział te makabryczne 

słowa. 

Teraz Miranda udawała, że nie słyszy jego głosu. Tony się nie 

pokazał, czuła jedynie jego oddech na karku i łaskotanie w uchu, 

kiedy do niej mówił. 

- To nie ja chcę cię skrzywdzić, tylko Johnny. Nie ufaj mu... nie 

daj się dotknąć... Tylko mnie możesz zaufać. Pamiętasz? Oddałaś mi 

swoje serce. 

- Nieprawda - burknęła, mieszając herbatę. - Nigdy nie oddałam 

ci serca. 

- Zastanów się jeszcze raz, moja miłości. Przypomnij sobie. 

Jesteś moja teraz i na zawsze. Przysięgłaś i nigdy cię nie opuszczę. 

Co zrobiłam, że Tony uzurpuje sobie prawo do mojego serca, 

zastanawiała się rozpaczliwie. Nasz związek nie należał do 

romantycznych i nie zaszedł aż tak daleko. Miranda przyrzekła sobie, 

że jeśli wyjdzie z tego cało i bez prześladującego ją ducha, już nigdy 

nie dopuści do siebie tak blisko mężczyzny. Najwyraźniej nie mam 

szczęścia w miłości, pomyślała. Jak mogłam się tak pomylić? Tony z 

RS

background image

37 

 

początku wydawał się miłym, normalnym i ciepłym mężczyzną. Za 

późno odkryłam jego prawdziwą naturę. 

Był obłąkany i okrutny. Zarówno za życia, jak i po śmierci. 

- Złe wieści - oznajmił John, wchodząc do kuchni. 

Przestraszona nagłym dźwiękiem Miranda gwałtownie się 

odwróciła, upuszczając łyżkę. Stark stał, opierając się wygodnie o 

futrynę. Jak to jest, że bardziej przeraża mnie mężczyzna z krwi i 

kości niż szept ducha, pomyślała rozdrażniona. 

- Jakie? 

- Lara jest w trakcie jakiegoś zlecenia i nie może tu przyjechać 

jeszcze przez tydzień albo i dwa. Sądzisz, że dasz radę znieść mnie tak 

długo? - zapytał z uśmiechem. 

Mimo że herbacie nie było to potrzebne, wzięła drugą łyżkę i 

znów zaczęła mieszać, żeby zająć czymś ręce. John twierdzi, że to 

Tony chce ją zabić. Tony mówi to samo o Johnie. Czy mi się to 

podoba, czy nie, Tony'ego znam lepiej niż Johna Starka, pomyślała. 

Chociaż śmiertelnie bała się jego widmowej obecności i chciała, żeby 

wreszcie znikł z jej życia, nigdy jej jeszcze fizycznie nie skrzywdził. 

- Doceniam propozycję, ale nie musisz zostawać 

- powiedziała w końcu. - Najwidoczniej nie potrafisz mi pomóc 

w kłopotach, więc chyba możesz wracać do domu. Nie przeszkadza 

mi, że będę tu sama przez kilka dni - oznajmiła, choć serce ściskało 

się jej na samą myśl. 

- Nigdzie nie jadę, póki nie zjawi się tu Lara ze swoim zespołem 

- uparł się John. - Możesz oczywiście wyrzucić mnie z domu, ale 

RS

background image

38 

 

wtedy rozbiję namiot gdzieś w pobliżu i chociaż w ten sposób będę 

czuwał. 

Nagle poczuła, że podchodzi do niej z tyłu, tak samo, jak robił to 

Tony. Tylko tym razem jej odczucia były zupełnie inne. Czuła się 

pewnie i bezpiecznie. Gdyby szepnął jej coś do ucha, nie przeszedłby 

jej zimny dreszcz. Poczułaby ciepło jego oddechu i wilgoć jego 

warg... 

- Muszę tu być - oznajmił. - Wiedziałem to od chwili, kiedy 

dotknąłem wiadomości z twoim nazwiskiem i adresem. Czy 

powinienem zapowiedzieć wizytę? Oczywiście. Ale celowo nie 

zadzwoniłem, bo wiedziałem, że to będzie dla ciebie niebezpieczne 

- oznajmił cicho. - Tony stanowiłby dla ciebie o wiele większe 

zagrożenie, gdyby wiedział, że przyjeżdżam. Z jakiegoś powodu nie 

chciał, żebyśmy się spotkali. Sądzę, że spróbowałby cię zabić przed 

moim przyjazdem. Na razie nie jest tak mocny, ale z każdym dniem 

przybywa mu sił. Z każdym dniem, Mirando. Musiałaś to zauważyć. 

Miał rację. Tony rzeczywiście był coraz silniejszy. John 

przynajmniej nie uważał jej za wariatkę, która widzi duchy. Nie mogła 

też zapomnieć, że to on ocalił ją zeszłej nocy i po raz pierwszy od 

roku w jego ramionach poczuła się bezpiecznie. 

- No dobrze. Możesz zostać, dopóki nie przyjedzie twoja 

koleżanka. Kto wie? Może do tego czasu odkryjesz coś nowego? 

John położył jej dłoń na ramieniu. Mimo że spodziewała się 

dotyku, drgnęła. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że jego dłoń jest 

prawdziwa. 

RS

background image

39 

 

- Powinnaś wyjść na chwilę z domu - powiedział cicho i opuścił 

dłoń, jakby wyczuł, że ten kontakt ją zaniepokoił. 

- Nieważne, dokąd pójdę, Tony zawsze tam jest. Szepcze mi do 

ucha i dotyka - wyznała drżącym głosem. 

- Zignoruj go. Zabieram cię na spacer - oznajmił John, podając 

jej ramię. 

Ziemie otaczające rezydencję Garnerów były okryte bujną trawą 

i porośnięte drzewami. John zdecydował, że miło jest wyrwać się 

czasem z miasta, choć od zawsze kochał Atlantę. W widoku drzew, 

prześwitującego zza nich stawu, słonecznych rozbłyskach i łagodnie 

kołyszących się trzcinach było coś uspokajającego. Czuł się tak, jakby 

poznawał to miejsce, jakby dokładnie znał ścieżkę, którą podążał. 

Pamiętał ze swoich snów i wizji, że Johnny i Vera przychodzili 

tu się kochać. 

Idąca obok Miranda była blada i drżała. Czy była taka sama, 

zanim poznała Tony'ego? Zanim zaczął ją prześladować i nawiedzać? 

Jaka była tamta dziewczynka ze zdjęcia na ojcowskim biurku? 

Podejrzewał, że śliczna, mądra i cudownie się śmiała. 

Słońce tylko podkreślało chorobliwą bladość Mirandy i cienie 

pod jej oczami. Potrzebowała snu. Już samo przetrwanie całego roku z 

duchem na karku było nie lada wyczynem, ale ona sobie tego nie 

uświadamiała. Była silniejsza, niż sądziła... silniejsza, niż ktokolwiek 

mógł się spodziewać. 

- Czuję, jakbym cię znała - szepnęła. 

- Naprawdę? - udał zdumienie, choć sam czuł podobnie. 

RS

background image

40 

 

- Tak. To dziwne. 

Było wiele możliwych wyjaśnień tego faktu. Déjà vu, 

wspomnienia z poprzedniego życia, zwykłe podobieństwo do kogoś, 

kogo znała... 

Mimo to nie potrafił opanować uczuć, które się w nim budziły. 

Coraz bardziej pragnął chwycić ją w ramiona i zatrzymać przy sobie. 

Chciał chronić ją przed Tonym i przed całym światem. Może czuł taką 

potrzebę, bo był w tajemniczy sposób, w innym życiu, jakoś z tym 

wszystkim związany. 

Miranda zerknęła w stronę kępy drzew. 

- Wędrowałam tu kiedyś bez celu i odkryłam serce z inicjałami 

wyryte na korze drzewa. To było VL i JO. 

- Vera Lavender i Johnny Oliver. 

- Tak sądzę. Myślisz, że J oznacza Johnny'ego? 

- Tak - przytaknął, nie tłumacząc, skąd wie, że to właśnie oni 

wydrążyli ten napis. 

W powietrzu wciąż unosiła się wielka namiętność. Namiętność, 

nie miłość. 

- Nikomu tego nie pokazywałam. Tutaj wciąż pamięta się Verę. 

Wielu mieszkańców byłoby zainteresowanych tym odkryciem. Wiem, 

że Oliver ją zamordował, ale... myślę, że go kochała. Tak musiało być, 

skoro zdecydowała się zwodzić męża. To nie znaczy, że to, co zrobiła 

było dobre, ale... wydaje mi się, że ich uczucie to zbyt intymna 

sprawa, żeby każdy oglądał drzewo, robił zdjęcia i zabierał kawałki 

kory na pamiątkę. 

RS

background image

41 

 

- Rozumiem. 

- Naprawdę? - spytała, zaglądając mu w oczy. Skinął głową. Nie 

wszystkim warto się dzielić. 

- Vera była samotna - powiedział cicho. - Kiedy Phillip 

wyjeżdżał, a nawet kiedy tu był, była zagubiona i oddalona od 

wszystkiego, co ją otaczało. Pokazywała uśmiechniętą twarz i kryła 

ból pod manierami gwiazdy, ale była samotna, póki nie poznała BJ 

Olivera. 

Miranda patrzyła na niego zaskoczona, ale nie negowała jego 

zdolności. 

- Tobie chętnie pokażę to miejsce - powiedziała. Obeszli staw i 

ruszyli zarośniętą ścieżką, która doprowadziła ich aż do kępy drzew. 

Jej włosy rozwiewał wiatr. Miranda stanęła i łatwo odnalazła znak 

wśród gałęzi. 

- To tutaj - powiedziała, obwodząc palcem kontury serca. - 

Dlaczego mężczyzna zrobił coś takiego ukochanej kobiecie? Jak to 

możliwe, że chcąc tylko jej dobra, zdobył się na takie okrucieństwo i 

przemoc? 

- Mogę? - zapytał John, stając obok i przykładając dłoń do 

wyrytego serca. 

Nagle uświadomił sobie, że człowiek, który wyrył ten znak, 

kochał Verę z głębi serca. Kochał i pragnął zabrać stąd, zanim nie 

będzie za późno... Jednak zawsze mu odmawiała. Gdy pojawiał się 

ktoś w czasie wizyty jej kochanka, udawała, że przyszedł pomalować 

płot, przystrzyc trawę lub poprzycinać gałęzie. Czasem witała gości z 

RS

background image

42 

 

rumieńcem miłości na policzku, wciąż rozgrzana ciepłem jego ciała, 

zdyszana od jego pocałunków. Jednak nawet nie patrzyła w jego 

stronę. Przy innych ludziach całkowicie ignorowała jego obecność. To 

raniło go do głębi. 

Nic dziwnego, że targały nim sprzeczne uczucia. 

Dźwięk pękającego drewna stanowił jedyne ostrzeżenie, zanim 

w dół poleciała olbrzymia gałąź. John chwycił Mirandę za ramię i 

odciągnął od drzewa ułamek sekundy wcześniej, zanim gruby konar 

spadł z trzaskiem tam, gdzie przed chwilą stała. Przewrócili się oboje. 

Miranda krzyczała. John starał się osłonić ją własnym ciałem, ale nic 

więcej się nie stało. Spojrzał, co mogło spowodować katastrofę. Gałąź 

nie była spróchniała ani pęknięta. 

Gdy ponad ich głowami rozległ się szalony śmiech, Miranda 

zadrżała. 

- Tony - szepnęła zmartwiałymi ustami. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

43 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Johnny podniósł ją z łatwością i posadził na stoliku w holu. 

Roześmiała się. Nie dlatego, że powiedział czy zrobił coś śmiesznego, 

tylko dlatego że była szczęśliwa. 

Przestała się śmiać, kiedy kochanek zaczął rozpinać jej bluzkę. 

- Musisz go zostawić - powiedział. 

-Tak zrobię - szepnęła. - Nie wytrzymam z nim ani chwili dłużej. 

Kocham ciebie. Kocham cię całym sercem. 

- Kiedy mu powiesz? 

- Jak tylko wróci. Obiecuję. 

Już nieraz planowała porzucenie Phillipa i zawsze tchórzyła, 

kiedy nadchodził czas realizacji planu. Kochała Johnny'ego, dawał jej 

szczęście, rozśmieszał i sprawiał, że w sypialni krzyczała z rozkoszy. 

Jednak nie mógł jej dać nic poza swoją miłością. To powinno 

wystarczyć i w chwilach takich jak ta, kiedy tylko sekundy dzieliły ich 

od spełnienia, wierzyła, że to wystarczy. Jednak kiedy musiała stawić 

czoło rzeczywistości, uświadamiała sobie, że będzie musiała odejść z 

niczym... wtedy nie była już taka pewna. 

Dom należał do niej, ale to Phillip kontrolował finanse. Każdy 

grosz, który zarobiła jako tancerka czy aktorka, był w jego rękach. Nie 

chciała być biedna. Już od dawna nie kochała męża, ale była z nim 

związana w sposób, którego nie potrafiła wyjaśnić. 

RS

background image

44 

 

To nie znaczyło, że nie kocha swojego nowego mężczyzny. Był 

wspaniały. Nigdy nie sądziła, że można kochać tak, jak ona pokochała 

swojego ]ohnny'ego. 

Jego dłoń wśliznęła się pod jej spódnicę, a palce bawiły się 

brzegiem pończochy. Siedziała na blacie chwiejnego stolika. Gdyby 

Johnny jej nie trzymał, napewno spadłaby. Wiedziała jednak, że nie 

ma się czego obawiać. Kiedy uniósł jej spódnicę, rozsunęła uda i 

zaczęła go pieścić przez spodnie. 

- Nigdy go nie zostawisz - powiedział, przesuwając dłoń coraz 

wyżej. 

W chwilach takich jak ta mogli udawać, że mają przed sobą 

jakąś przyszłość. Jednak ona bała się nieznanego, a on to wiedział. 

- Nie chcę teraz o tym rozmawiać - jęknęła. Pragnęła go aż do 

bólu. Domagały się go jej ciało i serce. 

Nie wiedziała, że ból może być jednocześnie taki słodki. 

- Nigdy nie chcesz o tym rozmawiać - odparł z wyrzutem. 

- Kochaj mnie, Johnny - poprosiła, rozpinając mu pasek. 

Dobrze wiedziała, jak przerwać dyskusję. Połączyła ich 

namiętność i namiętność będzie ich trzymać razem. 

Johnny jęknął, rozpiął spodnie i sięgnął po nią niecierpliwymi 

dłońmi. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie ich ciała złączą się w 

jedno. Drżała z niespełnienia. 

Kiedy się połączyli, poczuła, że wszystko się jakoś ułoży. 

Kochała go. 

RS

background image

45 

 

Była też przerażona. Czy chciała tego, czy nie, będzie musiała 

powiedzieć Phillipowi. Będzie musiała zostawić wszystko, co znała. 

- Kocham cię - szepnęła, czując go w sobie. - Och, Johnny! 

Odrzuciła głowę do tyłu, otworzyła oczy i spojrzała mu prosto w 

twarz. 

Była to twarz Johna Starka. 

Miranda obudziła się i usiadła na łóżku. Dopiero po chwili jej 

oddech się uspokoił, a serce przestało szaleńczo łomotać. Sen. To był 

tylko zwykły sen, pomyślała. Zasnęła głęboko, a Tony się nie zjawił. 

Za to był tam Johnny... John Stark. Ale to nie do końca był on, a i ona 

nie była całkiem sobą. 

Przygładziła włosy drżącą dłonią i wstała, jakby chciała zostawić 

za sobą wspomnienia nazbyt realistycznego snu. Na swój sposób był 

on tak niepokojący jak koszmary, które zsyłał Tony. A w tych 

koszmarach przynajmniej wiedziała, kim jest. Zresztą nigdy nie 

miewała erotycznych snów o dopiero poznanych mężczyznach. 

Trzecia trzydzieści. Za wcześnie, żeby wstać, a za późno, żeby 

usiąść przed telewizorem. Może jeśli wspomnienie snu wyblaknie, 

uda mi się znowu zasnąć, pomyślała. 

Już od dawna nie sypiała w ciemności. Tony wydawał się wtedy 

zbyt namacalny. W jej sypialni zawsze paliły się dwie nocne lampki. 

Usiadła przed lustrem i zaczęła czesać włosy, przyglądając się sobie 

krytycznie. Już od roku nie dbała o swój wygląd. 

Teraz miała zaróżowione policzki, za co winiła erotyczny sen. 

Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek była tak podniecona. Czuła dłonie 

RS

background image

46 

 

Johna na ciele, szorstki materiał jego spodni, gdy go pieściła, a jego 

odpowiedź wydawała się tak rzeczywista... 

Nagle Tony pojawił się za jej plecami. Wpierw jako kula 

światła, potem przybrał ludzki kształt. Widziała to już tyle razy, że 

nawet się nie zdziwiła. 

- Odejdź - powiedziała bez emocji. 

Jak zawsze zignorował jej prośbę i objął dłońmi szyję Mirandy. 

Nie ściskał, ale już sam dotyk był zagrożeniem. Czuła jego zimne 

palce. Nie po raz pierwszy dotykał jej w ten sposób. 

- Nikt prócz mnie cię nie dotknie, moja miłości. 

- Ty też nie możesz. 

- Mogę. Tylko na razie znalazłem się w innym miejscu. I źle mi 

tu bez ciebie. 

- Nie żyjesz. 

- Tak. I tak bardzo pragnę cię dotknąć. 

- Nigdy mnie już nie dotkniesz - odparła z drżeniem w głosie. 

Jego palce mocniej się zacisnęły, zupełnie jakby były 

prawdziwe. Jeszcze nigdy nie wydawał jej się taki rzeczywisty. 

- Pragniesz go, tak? - syknął ze złością. - To zawsze musi być 

on! Wiesz, że nie powinnaś mu na to pozwalać! To złe, to 

niewybaczalne. Ale ja próbuję ci wybaczyć. 

Czy to możliwe, żeby Tony przedostał się do mojego snu? 

Czyżby podglądał wyśnioną schadzkę z Johnem? Znów wtrącił się, 

odebrał mi kolejny kawałek życia i prywatności, pomyślała. 

- Nie pozwoliłam mu... 

RS

background image

47 

 

- To dzieje się bez przerwy. Raz po raz - powiedział, jakby nie 

słyszał jej słów. - Nieważne, jak bardzo staram się, żebyś była 

zadowolona, zawsze w końcu zwracasz się do niego. 

- To, co mówisz, nie ma sensu, Tony. 

- Nie pozwolę, żeby to stało się znowu. - Zacisnął palce tak 

mocno, że Miranda nie mogła nabrać powietrza. 

Tony już nieraz próbował jej dotykać jako duch, ale jeszcze 

nigdy w ten sposób. Jego dotyk nigdy nie był tak realny. 

- Jestem coraz silniejszy - szepnął ze śmiechem. - Z każdym 

dniem sprawiasz, że więcej mogę. Nie będę żył ponownie, ale 

przyszedłem do ciebie, ukochana. Nie potrzeba ci nikogo prócz mnie. 

Tylko ty i ja, tak musi zostać na zawsze. 

Miranda uświadomiła sobie, że Tony może tu i teraz pozbawić ją 

życia. Jak walczy się z duchem? Jak pozbyć się kogoś, kto już od 

dawna nie żyje? 

Ona nie mogła tego zrobić. Ale John Stark mógł. 

Przez ucisk na szyi nie mogła krzyknąć, ale udało jej się 

ściągnąć z toaletki buteleczkę perfum. Wymacała ją na oślep, a potem 

rzuciła w stronę drzwi. Szklany flakonik rozbił się, nie robiąc wiele 

hałasu. 

Tony'emu nie spodobały się jej wysiłki. Zaklął cicho i brutalnie 

odciągnął ją sprzed lustra. Udało się jej jeszcze chwycić drewnianą 

szczotkę. Szybko cisnęła ją za siebie. Hałas był większy, niż za 

pierwszym razem, ale i tak nie sądziła, żeby obudził Johna. Tony ze 

złością pchnął ją na podłogę. 

RS

background image

48 

 

Szamocząc się, przewrócili stołek, na którym siedziała. Tony 

wciąż ją dusił. 

Pokój zaczął szarzeć i wirować jej przed oczami. Walczyła, ale 

nie mogła pochwycić palców Tony'ego. Na oślep szukała jakiejś 

broni, ale nie miała nic w zasięgu rąk. Zaczęła tracić przytomność. 

Umrę tu, pomyślała, a po drugiej stronie będzie już na mnie czekał 

Tony. Już nigdy go się nie pozbędę... 

- Miranda! 

Ostry głos i walenie do drzwi przywróciły jej trochę sił. Nie 

mogła jednak zawołać o pomoc. 

Wprawdzie nie znała Johna Starka, był zupełnie obcy, ale 

instynktownie czuła, że może ufać mu bardziej, niż kiedykolwiek 

ufała Tony'emu. Dlatego nie zamknęła na noc drzwi sypialni. 

Znów zakręciło się jej w głowie. Och, Johnny, pomyślała, 

omdlewając. 

John słyszał hałas, dochodzący z jej sypialni, i wyczuwał słabą 

woń perfum. Miranda nie odpowiedziała na jego wołanie i zrobiło mu 

się nieprzyjemnie. Jeśli wpadnie do jej sypialni, a ona tylko mówi 

przez sen, natychmiast wyrzuci go z domu, i to przed przyjazdem 

Lary. Nie miał jednak wyboru. Czuł, że dzieje się coś złego. Czy 

chodziło o jej koszmar, o ducha, czy jeszcze o coś innego, wiedział, że 

musi jej pomóc. 

Ubiegłej nocy drzwi były zamknięte. Teraz, kiedy nacisnął 

klamkę, uchyliły się bez oporu. Jedno spojrzenie w głąb sypialni 

powiedziało mu, co się dzieje. Miranda klęczała na podłodze, 

RS

background image

49 

 

podpierając się jedną ręką, drugą próbowała oderwać od gardła 

widmową dłoń prześladowcy. Tony unosił się nad nią ze złośliwą 

satysfakcją wypisaną na upiornym obliczu. Był pewien, że już ma ją 

w swojej mocy. 

- Nie pozwalam! - krzyknął John, poderwał ją z podłogi i uniósł 

w ramionach poza sypialnię. 

Wściekły duch mógł jedynie próbować ich zatrzymać. John nie 

wiedział, czemu może szkodzić Mirandzie, ale na niego nie miał 

żadnego wpływu. W tej chwili wcale go to nie obchodziło. Z uwagą 

wsłuchiwał się w urywany oddech Mirandy. 

Duch został w jej sypialni albo znikł, ale John nie zamierzał 

ryzykować. To nie powinno mieć miejsca! Niespokojne duchy były 

wszędzie. Najczęściej żywi nawet nie zdawali sobie sprawy z ich 

obecności. Co pozwalało Tony'emu na fizyczny kontakt z Mirandą? 

Co go tu wciąż trzymało? 

John był pewien, że to nie miłość. Nie udawał, że rozumie 

romantyczne uczucia i złożone meandry miłości, ale wiedział, że 

strach i przemoc nie mieszczą się w tym pojęciu. 

Zaniósł ją do swojej sypialni. W domu były też inne pokoje, ale 

od dawna nieużywane i nie wietrzone. Poza tym nie mógłby zostawić 

jej teraz samej. Nie, dopóki Tony nie zniknie na dobre. 

Czy to w ogóle jest możliwe, pomyślał, kładąc Mirandę na 

łóżku. 

- Powiedz coś - poprosił, klepiąc ją po policzku. - Daj znak, że 

nic ci nie jest. Spójrz na mnie! 

RS

background image

50 

 

Jeśli się nie obudzi, będę musiał zawieźć ją do szpitala, 

stwierdził z ciężkim sercem. Ciekawe, jak wyjaśnię ślady duszenia na 

jej szyi? „Nie, panie władzo, to nie ja. To duch. Ja jej nawet nie 

tknąłem!". Sam wiedział, jak to brzmi. Świetny sposób, żeby 

wylądować w więzieniu albo w szpitalu pod specjalnym nadzorem, 

pomyślał z ironią. 

Na szczęście otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Wyglądała 

na przytomną. I przestraszoną. 

- Śniłam o tobie - wychrypiała. 

- Och - westchnął tylko, przypominając sobie własne wizje. 

- Mężczyzna, o którym śniłam, był tobą... i zarazem nie był. 

- To tylko sen - powiedział, starając się zachować rozsądek. 

- Ale wydawał się tak rzeczywisty. Prawie udało mi się... - 

urwała rozsądnie. 

Możliwe, że przeżyła atak ducha, ale nie zatraciła poczucia 

rzeczywistości. 

- Spij, Mirando. On już odszedł. 

- Zostań ze mną - poprosiła. - Myślę, że przy tobie nic mi nie 

zrobi. Nie wiem, dlaczego, ale... 

- Zostanę. 

Wykonała ruch, jakby chciała chwycić go za połę koszuli, ale on 

nie miał nic na sobie poza spodniami. Położyła mu więc dłoń na sercu. 

- Jak zabić nieżyjącego? - zapytała, zanim osunęła się w sen. 

RS

background image

51 

 

Miranda spała mocno i bez snów, po raz pierwszy od wielu 

miesięcy. Odkąd Tony zagościł w jej życiu, nie miała chwili 

wytchnienia. 

Promienie słońca kładły się miękko na posłaniu. To nie moje 

łóżko, odkryła po chwili. To pokój Johna Starka! Wsłuchała się w 

ciszę, którą mącił jedynie czyjś spokojny oddech. Żadnych odgłosów 

świadczących o obecności ducha. 

Zamiast uciec do swojego pokoju, leżała ze śpiącym Johnem u 

boku. Czy Tony się go bał i dlatego nie przyszedł? A może ostatni 

atak wyssał jego siły? Albo zupełnie znikł? 

Nie potrafiła w to uwierzyć, ale zamierzała się rozkoszować 

chwilą spokoju. Spokoju, ciszy, zdrowych myśli... tych prostych 

rzeczy, których nie doceniała, póki nie odeszły. 

John zamruczał, przewrócił się na bok i otworzył oczy. Kiedy 

dostrzegł jej spojrzenie, poderwał się zawstydzony. 

- Wybacz - szepnął, siadając do niej tyłem. Miał bardzo ładne 

plecy. I chociaż flanelowe spodnie zakrywały jego nogi, nie mogła 

przestać zastanawiać się, czy również są takie gładkie, opalone i 

wspaniale umięśnione. Od dawna nie miała takich myśli. 

- Nie zamierzałem zasnąć. Ale nie chciałem też zostawiać cię 

samej - zaczął się usprawiedliwiać. 

- Dziękuję, że byłeś ze mną - odparła, podciągając wyżej kołdrę. 

Jej koszula była wystarczająco przyzwoita, ale nie miała 

pewności, czy promienie słońca nie będą przez nią nieskromnie 

prześwitywać. 

RS

background image

52 

 

John spojrzał na nią z tysiącem pytań w błękitnych oczach. 

- Jak spałaś? - zapytał w końcu. 

- Dobrze, dziękuję. 

Spuścił wzrok, zawstydzony intymnością chwili. Miranda 

wiedziała, że sama powinna czuć się niezręcznie, ale czuła tylko ulgę i 

miłe poczucie ładu. 

- Twój duch próbował cię wczoraj zabić. - John łagodnym tonem 

starał się zamaskować trudne słowa. - Pamiętasz, co się stało? 

- Aż za dobrze. 

Tak samo jak lodowate palce zaciśnięte na gardle, pamiętała też 

swój sen. Dziwne, ale namiętne wspomnienia ją uspokajały i 

pocieszały. Czuła się mocniej związana z Johnem i nawet jeśli było to 

jakieś... skrzywienie, doszła do wniosku, że powinna się tym cieszyć, 

póki trwa. 

Kiedy John znów na nią spojrzał, musiała przyznać, że jest 

bardzo przystojnym mężczyzną, gotowym pomóc kobiecie w 

kłopotach, choć wszystkim wydawały się one wytworem bujnej 

wyobraźni. 

- Nie zostawię cię, póki nie zjawi się tu Lara Hilliard z zespołem 

i nie odeślą Tony'ego - oznajmił. 

- Będzie umiała to zrobić? 

- Tak. To do niej powinnaś zadzwonić. 

- Ale zadzwoniłam do ciebie i nie żałuję, John - oznajmiła, 

patrząc mu prosto w oczy. 

- Ja też nie. - Szybko odwrócił wzrok. 

RS

background image

53 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

John przyglądał się Mirandzie pijącej kawę. Dziś wyglądała 

lepiej. Była nieco radośniej sza i bardziej wypoczęta. Z policzków 

zniknęła bladość, a w oczach tańczyły szmaragdowe iskierki. Czy 

powinienem powiedzieć jej, że jest inkarnacją Very Lavender? - 

rozmyślał. Czy poinformować, że mam jakiś kontakt z jej kochankiem 

- mordercą, samobójcą, artystą i złotą rączką? Że miewam związane z 

nią niesamowite wizje? 

John nie miał pojęcia, czy ona da radę znieść tę prawdę. 

Postanowił jednak nie psuć jej dnia. 

- Nie ma go tu - powiedziała, obrzucając kuchnię uważnym 

spojrzeniem. - Czasem mam wrażenie, że przez cały dzień stoi mi za 

plecami, ale dziś rano... - Urwała i zerknęła prosząco. - Myślisz, że 

odszedł na dobre? 

John, bardziej niż czegokolwiek, chciał przytaknąć i sprawić, 

żeby na jej twarzy pojawił się uśmiech, ale wiedział, że lepiej mówić 

prawdę. 

- Nie. Wczorajsze pojawienie musiało go poważnie osłabić, ale 

nie znikł zupełnie. 

Uznał, że „pojawienie" będzie bezpieczniejsze, niż nazwanie 

wczorajszej wizyty ducha atakiem. 

- A myślałam, że nie umiesz porozumiewać się z duchami - 

zażartowała. 

RS

background image

54 

 

- Nie umiem. Nie rozmawiałem z nim, ale go wyczuwam. Wciąż 

jest w tym domu. 

- Tak myślałam, ale nie szkodziło zapytać. Już zapomniałam, jak 

to jest nie być prześladowaną. Nie myśleć w każdej chwili, co mój 

duch zaraz zrobi albo powie. - Westchnęła. 

Odprężona Miranda z przymkniętymi oczami i półuśmiechem na 

rozchylonych wargach była piękna. John szczerze się nią zachwycił. 

Gdyby poznał ją w innych okolicznościach... 

Nagle pojął straszną prawdę. Znał Mirandę. Spotkał ją nie raz, a 

wiele razy. Kochał ją, doprowadzał do śmiechu, krzyku rozkoszy i łez. 

I zabijał. 

Zerwał się od stołu i stanął tak, żeby nie mogła widzieć jego 

twarzy, dopóki się nie opanuje. Ile już razy patrzyła na niego tymi 

oczami, w których gasło życie, z krwawą plamą rosnącą na nocnej 

koszuli... fartuszku... jedwabnej, srebrnej sukni... nagim ciele... 

gorsecie... 

Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, Miranda wyszła z kuchni 

sprężystym krokiem. John nie poszedł za nią. Raczej nie spodziewał 

się, że Tony użyje dzwonka przed następnym atakiem. Duch był 

poważnie osłabiony, ale nie wiadomo, ile czasu potrzebuje na 

odzyskanie mocy. John otrząsnął się z niewesołych myśli i usłyszał 

radosny, kobiecy głos, zbliżający się do kuchni. 

- Cudownie pachnie tu kawą. Miranda, przysięgam, że ty robisz 

najlepszą. 

RS

background image

55 

 

Gospodyni bez powodzenia próbowała przekonać właścicielkę 

miłego głosu do poczekania w salonie. Po chwili weszły do kuchni. 

Nieznajoma rozejrzała się, dostrzegła Johna i uśmiechnęła się uroczo. 

- Ach, więc to ten pan jest właścicielem pół-ciężarówki, stojącej 

na twoim podjeździe. Nieładnie z twojej strony, że nie zorganizowałaś 

jego powitania w Cedar Springs - dokuczała ze śmiechem. 

John podszedł, żeby się przywitać, ale Miranda go ubiegła. 

- To moja przyjaciółka, Elyse. Pracowałyśmy razem w bibliotece 

- powiedziała, przedstawiając ciekawską kobietę. 

- I znów będziemy razem pracowały - wtrąciła Elyse, wyciągając 

dłoń. 

- John Stark - przedstawił się. - Jestem... 

- Przyjacielem z Dallas - wpadła mu w słowo Miranda. - 

Którego wizyty się nie spodziewałam. 

- No tak. A ja współczułam ci samotności! Nic dziwnego, że nie 

chciałaś się przeprowadzić do mnie i Gordona. 

Miranda patrzyła błagalnie na Johna. Domyślił się, że nie chciała 

zdradzać, kim jest i co tu robi. Przeszył go ból zupełnie 

niewspółmierny do sytuacji. Wielu ludzi dziwnie go traktowało. Bycie 

medium w świecie, w którym liczą się jedynie rzeczy materialne, nie 

było łatwe. Doskonale to rozumiał. 

A mimo to odrzucenie bolało. Im więcej o tym myślał, tym 

bardziej cierpiał przez jej kłamstwo. Wstydziła się go i tego, co robił. 

Kiedy Miranda robiła mu to w przeszłości, zawsze ginęła za 

swoją nielojalność. 

RS

background image

56 

 

John nerwowo wędrował po pokoju, mamrotał pod nosem i 

posyłał jej dziwne spojrzenia. Zachowywał się tak od kilku godzin, od 

wizyty Elyse. Miranda domyślała się, że coś było nie w porządku, ale 

nie chciał zdradzić, co. 

Z początku podejrzewała, że mógł być urażony jej 

niedopowiedzeniem, kiedy go przedstawiała, ale to wydawało się nie 

mieć sensu. Może Tony po kryjomu sprawiał mu jakieś kłopoty. 

Jednak kiedy go pytała, wykręcał się od odpowiedzi. 

- Usiądź, proszę! - zawołała w końcu. - Od samego patrzenia na 

ciebie kręci mi się w głowie! 

- To nie patrz - poradził jej nieobecnym tonem. 

- Dobrze. Pójdę do kuchni przygotować coś na kolację. 

Kiedy wyszła, John ruszył za nią. Stanęła w połowie drogi, 

odwróciła się i spojrzała na niego z gniewem. 

- Ja nie mogę patrzeć na ciebie, ale ty będziesz mnie śledził? 

- Nie zamierzam spuszczać cię z oka. Nie wiemy, kiedy pojawi 

się Tony - burknął. 

- To śmieszne! Dlaczego ciągle na mnie się złościsz? 

- Bez powodu. Zresztą czemu miałbym się złościć. Przecież 

jestem przyjacielem z Dallas, który zatrzymał się u ciebie... No 

właśnie, po co? Na szybki seks? Taka jest chyba oficjalna wersja. Bo 

faceci z Dallas raczej nie wpadają do Cedar Springs tylko po to, żeby 

się przywitać. 

A więc o to chodzi, pomyślała. Ale przecież John musiał 

rozumieć, co zmusiło ją do kłamstwa. 

background image

57 

 

- Miałam powiedzieć Elyse, że jesteś medium i zatrudniłam cię, 

żeby pozbyć się ducha? - spytała. 

- To się nazywa prawda. 

Miranda musiała przyznać, że z innego punktu widzenia jej 

niedopowiedzenie mogło brzydko wyglądać. 

- Nie mogę dopuścić, żeby wszyscy w okolicy wiedzieli, że 

wynajęłam kogoś o paranormalnych zdolnościach. Już i tak mają mnie 

za wariatkę, a gdyby się wydało, po co cię wezwałam... 

- Jak tylko zjawi się Lara, wyjeżdżam. Nie chciałbym, żeby moja 

obecność wprawiała cię w zakłopotanie. 

- Wcale nie powiedziałam... 

- Nie musiałaś. A ja powinienem już do tego przywyknąć. 

Miranda zwalczyła dziwną chęć, żeby wziąć Johna w ramiona i 

pocałować na przeprosiny. Zapewnić, że dla niej jego zawód nie ma 

znaczenia. Zacisnęła zęby i czekała, aż chwila słabości minie. 

Nie minęła. 

- Wybacz - poprosił, widząc jej niepewną minę. -Dzieje się tu 

coś, czego nie umiem do końca wyjaśnić. 

- Nie umiesz czy nie chcesz? 

Znała go już na tyle, żeby wyczuć subtelną różnicę. Była niemal 

pewna, że coś celowo przed nią ukrywa. 

- Czy to ma jakieś znaczenie? 

Zanim zdążyła odpowiedzieć, poczuła pieszczotę chłodnych 

palców na policzku. Tony. Nieświadomie zrobiła krok w stronę Johna. 

RS

background image

58 

 

Domyślił się, co się dzieje, widząc jej rozszerzone źrenice i 

przyśpieszony oddech. 

- Wrócił - stwierdził cicho. 

Miranda skinęła głową i przysunęła się bliżej. Był ciepły, żywy, 

rzeczywisty i mógł obronić ją przed Tonym. Wiedział, czego jej 

naprawdę trzeba. Wyciągnął do niej ramiona i przytulił. 

- Wybacz, że tak zareagowałem. To już nieważne. Miranda 

jednak wiedziała, że to jest dla niego istotne, chociaż nie umiała sobie 

wytłumaczyć, dlaczego. 

- Nie pozwolę mu cię skrzywdzić - zapewnił ją. 

- Dziękuję - szepnęła i kryjąc twarz na jego piersi, poczuła, że 

zimny dotyk ducha się cofa. 

- On nie jest tak silny jak my - przypomniał John. - My żyjemy, 

on nie. 

To była prosta prawda, ale miała moc pocieszenia. Miranda 

nagle zdała sobie sprawę, że stoi wtulona w ramiona obcego 

mężczyzny. Powinna czuć się dziwnie i niezręcznie, ale przecież 

poprzednią noc spędzili w jednym łóżku, żeby wspólnie odegnać 

ducha. Może rzeczywiście razem jesteśmy silniejsi, pomyślała. 

Podniosła głowę, wspięła się na palce i pocałowała Johna. Jego 

usta były gorące. Czuła się wspaniale, jakby robiła to, co należy, choć 

nie wiedziała, co ją podkusiło do pocałunku. Może sen? 

John otrząsnął się z zaskoczenia i z równą namiętnością oddał jej 

pocałunek. Przytuliła się mocniej, jakby chciała czegoś więcej. Jakby 

RS

background image

59 

 

pragnęła, żeby John kochał się z nią tak jak w niedawnych wizjach. Z 

trudem oderwał się od jej warg i czule pogładził po włosach. 

- Jesteś przerażona - szepnął. - Nie wiesz, czego chcesz. Nie 

mogę tego wykorzystać. 

Miranda westchnęła. Zapomniała, jak dobrze rozumieją się bez 

słów. John wiedział, czego ona pragnie. 

- Tak mi dobrze - szepnęła, przywierając do niego rozpaczliwie. 

- Jestem spokojna, bezpieczna i... - Urwała, nie mogąc wytłumaczyć, 

skąd w jej myślach pojawił się pomysł, że jest kochana. - Nie chcę, 

żeby to minęło - dokończyła bezradnie. 

Nie musiała być medium, żeby wiedzieć, jak jej propozycje jest 

kusząca i jak bardzo John jej pragnie. Przez chwilę ze sobą walczył. 

- Kiedy Tony odejdzie na dobre, będę twój, o ile mnie zechcesz - 

powiedział w końcu. 

Późnym wieczorem zadzwoniła Lara, zaintrygowana siłą 

opornego ducha. Nie na tyle jednak, żeby przerwać swoją obecną 

pracę i natychmiast przyjechać. Tony znów niegroźnie zaczął 

zaznaczać swoją obecność. W salonie czuło się powiew lodowatego 

wiatru, chociaż okna były szczelnie zamknięte. Na zewnątrz zresztą 

było dość chłodno i wietrznie. Zapowiadano burzę. Odległe 

błyskawice i huk gromów świadczyły, że meteorolodzy tym razem się 

nie mylili. 

Od czasu do czasu Miranda odganiała niewidzialnego szkodnika. 

Tym razem nie wydawał się tak groźny jak wtedy, gdy próbował ją 

udusić. 

RS

background image

60 

 

Co zrobi Tony, kiedy odzyska siły, zastanowił się John. Mam 

nadzieję, że Lara zdąży przyjechać, zanim do tego dojdzie. Zerknął na 

Mirandę i szybko z powrotem opuścił wzrok na biografię Very 

Lavender, którą czytał. Między nimi panowało wyczuwalne napięcie. 

Nie wiedział, czy to z powodu jej snów, jego wizji, czy realnych 

pocałunków. Na szczęście była nieświadoma komplikacji związanych 

z ich poprzednimi wcieleniami. 

Z początku John sądził, że tylko w jakiś sposób połączył się z BJ 

Oliverem w swoich wizjach. Teraz już wiedział, że było to coś 

poważniejszego. On był BJ Oliverem, Johnnym Very, kochankiem, 

który ją zabił i popełnił samobójstwo, kiedy odmówiła porzucenia 

męża i wspólnej, niepewnej przyszłości. Domyślił się, że ten sam 

scenariusz powielają od wieków. Za każdym razem, kiedy wydawało 

się, że mają z Mirandą szansę na szczęście... ich życie urywało się w 

brutalny sposób. 

Pierwsze życie, które skończyło się źle, wiedli w Wenecji. 

Następne w Szkocji i w Rosji - dzikim i nieznanym kraju, potem na 

zboczu jakichś niegościnnych gór i w pięknym, słonecznym pokoju. 

Zawsze ginął z jej krwią na rękach. 

Miranda już wcześniej zapaliła kilka świec, bojąc się, że 

zaskoczy ich ciemność, kiedy zawiedzie elektryczność. 

Nagle uderzył grom, światło zamigotało i zgasło. Miranda 

podskoczyła. 

- Wszystko w porządku - zapewnił ją, siląc się na spokój. 

RS

background image

61 

 

- Kiedy nad okolicą przechodzi burza, zazwyczaj prądu nie ma 

przez jakieś piętnaście minut - powiedziała szybko. 

Znów drgnęła, jakby ktoś niespodziewanie jej dotknął. 

Wyszeptała pod nosem coś, co dla Johna zabrzmiało jak „odejdź". 

Kwadrans minął, a prądu wciąż nie było. Pokój oświetlały 

jedynie drżące płomyki świec. Nic się nie zmieniło po półgodzinie ani 

po czterdziestu pięciu minutach. Burza rozszalała się na dobre. Dom 

trzeszczał, okiennice łomotały. A Miranda z każdą upływającą minutą 

była coraz bardziej przerażona. 

- Może powinniśmy przenieść się do domu twojej przyjaciółki - 

zaproponował. 

- Chcesz jechać w taką pogodę? 

- To może być lepsze od pozostania tutaj. Czuję się dziwnie na 

myśl o spędzeniu dzisiejszej nocy w tym domu. 

- A jaka to różnica? Tony pójdzie za mną wszędzie. Już 

próbowałam uciec, to nie pomaga. 

- Tak, ale dziś on chce mieć cię w tym domu - powiedział, 

czując, że jego samego również to dotyczy. 

Miranda skinęła głową i wstała. 

- Tylko wezmę torebkę. Możemy jechać moim wozem, stoi 

bliżej wejścia - dodała, biorąc latarkę i gasząc świece. 

John poszedł z nią do kuchni po kluczyki i torebkę. Szybko 

ruszyli do drzwi. Zanim wyszli, wziął ją pod ramię. Widział, że się boi 

i że Tony jest obok nich. 

RS

background image

62 

 

Uchylili drzwi akurat w chwili, gdy błysnął piorun. Uderzył w 

najbliższe drzewo i rozszczepił je na dwoje. Z hukiem opadło w 

poprzek podjazdu. Zostali odcięci od świata. 

- Jesteśmy tu uwięzieni - powiedziała oszołomiona Miranda. - 

Elyse mieszka za daleko, żeby iść na piechotę w czasie burzy. 

- Wszystko będzie dobrze - powiedział, objął ją i zamknął drzwi. 

Nagle nawiedziła go kolejna wizja. Niewiele rzeczy mogło go 

przestraszyć, ale świadomość, że jeśli zostaną na noc w tym domu, to 

nie przeżyją, dokonała tego. Jedynym sposobem na uniknięcie tragedii 

było odesłanie Tony'ego w niebyt. 

John poczuł, że dokonuje się w nim jakaś przemiana. Bezbolesna 

i intrygująca. Na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością, poczuł 

zawrotny pęd i ocknął się... przemieniony. 

Spojrzał na kobietę trzymaną w ramionach i uśmiechnął się. Jak 

zawsze, gdy na nią patrzył. 

- Vera, kochanie, co zrobiłaś z włosami? - zapytał, całując ją. 

Smakowała cudownie. Póki jej nie odnalazł, nie wiedział, że 

taka doskonałość może w ogóle istnieć. Zadrżała, więc objął ją 

mocniej. 

- A zresztą, nie mów. Podobają mi się. 

 

 

 

 

 

RS

background image

63 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

- John - szepnęła Miranda, zaglądając mu w oczy z mocno 

bijącym sercem. - Co się stało? 

- Co się stało? - powtórzył zagniewany, ale nie przestał całować 

jej szyi. - Dobrze wiesz. Był czas, kiedy mówiłaś, że nie możesz mnie 

pokochać, ale to się zmieniło. Teraz wciąż mi powtarzasz, że mnie 

kochasz, ale nie chcesz opuścić Phillipa. Myślę, że czujesz coś do 

mnie tylko wtedy, kiedy się kochamy! -wyszeptał i wsunął dłoń 

między jej uda. - Czy to jest miłość? - zapytał, pieszcząc ją przez 

materiał spodni. - Zrujnowałaś mnie. Przez większość czasu nie mogę 

myśleć jasno. Śnię na jawie zamiast pracować... Od miesięcy nie 

namalowałem przyzwoitego obrazu, bo nie mogę się skoncentrować! 

Nie było tak, póki cię nie spotkałem, Vera. 

Vera? Miranda z trudem przełknęła ślinę. Musiała coś zrobić i to 

szybko. 

- John, posłuchaj, nie jestem Verą. Nazywam się Miranda. 

Pamiętasz? Vera nie żyje. 

Drgnął, jakby się sparzył, i odsunął ją od siebie. Uniósł głowę. 

- Nie żyje - powtórzył. - Co ja zrobiłem? - jęknął i uniósł dłonie 

do oczu. - To twoją... jej krew mam na rękach. Zawsze ja. To moja 

wina! Nie powinienem był jej dotykać. Nie powinienem... 

Miranda nie miała pojęcia, co robić. Przypomniały się jej stare 

filmy i postąpiła tak, jak ich bohaterki. Uderzyła go otwartą dłonią w 

policzek, mając nadzieję przerwać atak histerii i przywrócić mu 

RS

background image

64 

 

zdrowy rozum. Klaśnięcie głośno rozbrzmiało w pustym holu. Głowa 

Johna odskoczyła, w oczach pojawił się gniew, a jego ręka sama 

wzniosła się do ciosu. Miranda przygotowała się na uderzenie. Nie 

nadeszło. Kiedy znów odważyła się na niego zerknąć, stał jak 

kamienna rzeźba. 

- Miranda? - powiedział, budząc się z transu. 

- Co się stało? 

- Właśnie miałam spytać o to samo. Wciąż wpatrywał się w 

swoje dłonie. 

- Czas się zagina - oznajmił schrypniętym głosem. - Zawraca, 

skręca i przenika. 

Miranda się bała. Skoro zaczął nazywać ją Verą, to była przy 

nim równie bezpieczna, jak przy Tonym. Zaczęła rozważać ucieczkę 

do miasta w czasie burzy. Nagle John poderwał głowę i obrzucił ją 

zdecydowanym spojrzeniem. 

- Coś przede mną ukrywasz. - powiedział z wyrzutem. - To ma 

coś wspólnego z Phillipem... Tonym - poprawił się szybko. - Tony. 

Związałaś się z nim jakoś szczególnie i to pozwala mu wciąż 

powracać i odnawiać ten cykl, w którym nic nie dzieje się tak, jak 

powinno. 

Burza przybierała na sile, a z każdym kolejnym uderzeniem 

pioruna rosła chęć ucieczki Mirandy. 

- Mówisz bez sensu - odparła, odczekawszy, aż ucichnie grzmot. 

- Wprost przeciwnie. Mówię z sensem po raz pierwszy od kilku 

dni. To nie jest pierwsze życie, w którym prześladuje cię Tony. Nie po 

RS

background image

65 

 

raz pierwszy wpędza nas w rozpacz. Uważa, że należysz do niego, bo 

zgodziłaś się, żeby zawładnął twoim sercem i duszą. 

Drgnęła. Pomysł reinkarnacji był jej tak samo obcy i 

nierzeczywisty jak możliwość kontaktu z duchami. Kiedyś nie 

wierzyła w takie historie, ale teraz wszystko się zmieniło. Zresztą to, 

co mówił John, przypominało nawet słowa ducha. 

- Tony powiedział, że kiedyś oddałam mu serce. 

- To może być to. Słowa mają moc. Szczególnie wypowiedziane 

we właściwej chwili... 

- Nigdy nie powiedziałam nic, co mogłoby choć w przybliżeniu 

dać mu prawo do mojego serca! - przerwała mu. 

- Może nie w tym życiu - powiedział spokojnie, cofnął się do 

salonu i z powrotem pozapalał świece. 

Miranda nagle przypomniała sobie, że widziała go już kiedyś w 

takiej sytuacji, oświetlonego migotliwym blaskiem i obawiającego się 

o ich życie. 

- Wplątaliśmy się w trójkąt miłosny - powiedział, podchodząc. - 

Nie wiem, jak stary. Setki lat, może więcej. Powtarzamy od nowa ten 

sam schemat, powielamy te same błędy i na końcu zawsze 

przegrywamy. Tony zawsze wygrywa, bo ty mu na to pozwalasz. 

Oddałaś mu coś, czego powinnaś pilnie strzec. Swoje serce i duszę. 

Dawno, dawno temu pozwoliłaś się przekonać, że możesz powierzyć 

te bezcenne skarby jego pieczy. Ale on nie okazał się godnym 

strażnikiem. 

- Zaczynam się bać - wykrztusiła. 

RS

background image

66 

 

- I dobrze - oznajmił bez litości. - Powinnaś być przerażona. Ja 

jestem. W każdym kolejnym życiu, Tony, Phillip, Adair, Carlo... ta 

sama dusza z innym imieniem wraca po to, co mu ofiarowałaś, a ty i 

ja zawsze giniemy. 

Chciała zaprzeczyć, wykrzyczeć, że coś takiego nie jest w ogóle 

możliwe, ale podświadomie czuła, że tak właśnie musiało się stać. 

- Jak go powstrzymać? 

- Odbierz to, co dałaś. - Schylił głowę, żeby patrzeć jej prosto w 

oczy. - W każdym życiu ofiarowujesz mi swoje ciało, ale nic więcej, 

bo resztę posiada on. Odebrał ci w całości to, czym powinno się 

jedynie dzielić. Zabierz mu to. 

- Nie wiem jak - szepnęła bezradnie. 

Dom zadrżał, zerwał się lodowaty wicher. Po chwili Tony stał 

obok niej i szeptał do ucha: 

- Zabił cię już, moja miłości, i zrobi to znowu. Spytaj go, czy ma 

twoją krew na rękach. Zapytaj, jak wiele razy odebrał ci już życie, 

kiedy nie dałaś mu tego, czego chciał. 

Miranda odsunęła się gwałtownie od Jonna, a on nie próbował 

jej zatrzymać. Rzeczywiście wspominał o krwi. O mojej krwi, 

przypomniała sobie niedawną rozmowę. Jeśli był kiedyś BJ Oliverem, 

to ją naprawdę zamordował. 

- Nie wiem, komu ufać - jęknęła w rozterce. 

- Zaufaj mi. 

RS

background image

67 

 

- Jeśli uwierzysz jemu, zabije cię - ostrzegał Tony. - Ja bym cię 

nigdy nie skrzywdził. Kocham cię od zawsze, Miranda, i będę kochał 

po kres czasu. Per sempre mia. 

Na zawsze moja. 

Miranda odwróciła się do niego. Teraz miała przed sobą obłok 

mgły, który z całych sił walczył, aby pozostać w tym świecie. 

- Pokaż mi się - zażądała. - Robiłeś to już. 

- Mirando, nie - poprosił John. - Zaproś go raz, a zostanie na 

zawsze. Już nigdy nie zaznasz spokój u. 

Uniosła dłoń, uciszając jego protesty, i patrzyła na materializację 

Tony'ego. Sylwetka mężczyzny, który prześladował ją od roku, 

migotała i rozmazywała się na brzegach. Miranda wyciągnęła rękę i 

pogładziła go po policzku. 

- Pozwól odejść temu wszystkiemu, co wydarzyło się w innym 

życiu - poprosiła z mocą. - Nie zamierzałam tak mocno cię ze sobą 

wiązać. Nie chciałam zniszczyć twojego i mojego życia. Wybacz, że 

obciążyłam cię takim darem. Tak bardzo tego żałuję. 

- Przechowywanie twojego serca i duszy nigdy nie było dla mnie 

ciężarem - odparł Tony. - Sprawiało, że należałaś do mnie. 

- Chcę je z powrotem - powiedziała łagodnie. - Chcę, żeby moje 

serce i dusza teraz do mnie wróciły. Zwalniam cię ze wszystkiego, co 

cię przy mnie trzymało przez ten dar - oznajmiła i cofnęła dłoń. - Nie 

kocham cię i chyba nigdy nie kochałam. 

Tony zaczął powoli znikać. Burza też odchodziła, ale prądu 

wciąż nie było. Miranda spojrzała na Johna. 

RS

background image

68 

 

- Tony'ego już nie ma. 

- To dobrze. 

Podeszła do niego i wtuliła się w jego ramiona. Zamierzała 

spędzić szczęśliwie choć to jedno życie. 

Vera przeglądała się w lustrze. Sprawdzała, czy jej włosy, 

makijaż i nocna koszula są dokładnie takie, jak chciała, Johnny 

wkrótce przyjdzie i, choć był tu tego popołudnia, już za nim tęskniła. 

Bała się, ale podjęła w końcu decyzję. Gdy Phillip wróci z 

Hollywood, powie mu, że chce rozwodu. Johnny wciąż powtarzał jej, 

że jakoś sobie poradzą. 

Kiedy usłyszała, że drzwi wejściowe się otwierają, pobiegła na 

schody. Wcześniej zostawiła światło w holu, więc mogła zobaczyć, kto 

ją odwiedził. 

- Phillip - szepnęła z mocno bijącym sercem. - Nie spodziewałam 

się ciebie wcześniej niż za kilka dni. 

- Najwyraźniej - wysyczał i podniósł głowę tak, że mogła widzieć 

jego oczy. 

Były zaczerwienione, opuchnięte i pełne złości. 

Dowiedział się, przemknęło przez myśl Very, kiedy się cofała. 

Ktoś musiał widzieć mnie i Johnny'ego albo zdradziły mnie zakochane 

spojrzenia. Potem plotka dotarła do Phillipa. Muszę przekonać go, że 

się myli, choć jest całkiem na odwrót, zdecydowała. 

- Nie wiem, co słyszałeś... 

- Nic - oznajmił, stając u szczytu schodów. - Nic poza okrzykami 

rozkoszy, jękami i śmiechem, kiedy wróciłem przed czasem do domu, 

RS

background image

69 

 

żeby zrobić niespodziankę kochającej żonie. Ale to, co zobaczyłem po 

wejściu na piętro, to zupełnie inna sprawa. 

Phillip musiał widzieć, jak kochaliśmy się z Johnnym na stoliku 

w holu, kiedy zdecydowałam, że od niego odejdę. Zawsze umiała 

przemówić mu do rozsądku, ale dziś jej mąż nie wyglądał na 

skłonnego do rozmów. 

- To nic takiego, Phillipie - skłamała. - Tak długo cię nie było, a 

ja czułam się taka samotna. Popełniłam błąd, to wszystko - starała się 

go przekonać. 

Wiedziała, że zamiast tego powinna powiedzieć mu, że odchodzi, 

ale nie potrafiła. Nie, kiedy wyglądał na wściekłego, smutnego i 

zdradzonego równocześnie. 

Phillip chwycił ją i brutalnie posadził na tym samym stoliku, na 

którym parę godzin wcześniej kochała się z Johnnym. Wazon rozpadł 

się na milion kawałków, kwiaty spadły na podłogę, i wydzielały 

oszałamiający, dusząco-słodkawy zapach. 

- Myślisz, że pozwolę, aby dotykał cię ktoś inny? -zapytał, 

potrząsając nią. - Jesteś moja na zawsze! Nie rozumiesz, co to 

znaczy?- krzyknął z rozpaczy i wyszarpnął z kieszeni nóż. 

Vera  otworzyła usta do krzyku, ale żaden głos nie opuścił jej 

ust. Mąż chciał jej pogrozić i nastraszyć, ale nie mógł jej skrzywdzić. 

Nie Phillip. Przecież ją kochał. 

Wierzyła, że jego miłość ją ocali, nawet kiedy zadał pierwszy 

cios. Zaczęła krzyczeć, ale wkrótce przestała. Kolejne silne pchnięcia 

RS

background image

70 

 

zrzuciły ją na podłogę. Patrzyła w sufit, a jej mąż klął, płakał i ją 

zabijał. W końcu przestał i odbiegł, rozpaczliwie jęcząc. 

Powinna szybko umrzeć, ale coś trzymało ją przy życiu aż do 

przybycia Johnny'ego. Wbiegł po schodach, spodziewając się znaleźć 

ją w łóżku, i natknął się na jej ciało leżące w holu wśród morza krwi i 

więdnących kwiatów. Pragnęła go ostrzec, ale nie miała sił. 

- Vera?- - szepnął, opadł obok niej na kolana i delikatnie dotknął 

zakrwawionego jedwabiu koszuli, jakby nie wierzył w to, co widzi. - 

Tak mi przykro. Nie powinienem był zostawiać cię samej. Kto ci to 

zrobił? - zapytał, biorąc jej bezwolne ciało w ramiona. 

Przez chwilę wierzyła, że wszystko dobrze się skończy, skoro 

miała przy sobie swojego Johnny'ego. 

- To był twój mąż, prawda? Dowiedział się o nas. Och, Vero, 

wybacz mi... 

Zobaczyła, że Phillip podchodzi od tyłu do człowieka, którego 

pokochała. Chciała go ostrzec, lecz nie była w stanie. Niemo patrzyła, 

jak Phillip przykłada broń do skroni jej kochanka. Johnny tulił ją w 

ramionach i przepraszał, kiedy Phillip pociągnął za spust. 

John obudził się i usiadł gwałtownie. Sen, wizja czy 

przywidzenie były tak realne, że wciąż czuł zapach krwi Very i 

słodkawy zapach kwiatów. 

Do tej pory wszystko, co się zdarzyło, widział oczami Olivera. 

Czuł jego gniew i frustrację, łatwo więc przyszło uwierzyć, że to on ją 

zabił. Teraz czuł ulgę na myśl, że to nie była prawda. 

RS

background image

71 

 

Wrócił prąd i zapaliły się światła. John i Miranda zasnęli w 

salonie. On w niezbyt wygodnym fotelu, ona na kanapie. Żadne z nich 

nie chciało zostać samo. Kiedy tak na nią patrzył, odżyły uczucia z 

innego czasu. Była piękna i mimo że ukrywała swoje namiętności... 

one wciąż istniały. Czekały tylko, aż wyzwoli je właściwy mężczyzna. 

On był tym mężczyzną. John wiedział to z całą pewnością. 

Dom był cichy, ale on wciąż nie chciał uwierzyć, że Tony 

odszedł. To prawda, że słowa miały moc, ale odebranie serca i duszy 

nie mogło być takie łatwe. Te cenne dary powinny być dzielone, a nie 

oddawane na przechowanie. 

John podszedł do uśpionej Mirandy. Obudziła się i uśmiechnęła, 

jeszcze zanim jej dotknął. 

- Nie zabiłem cię - oznajmił bez wstępów. Jej brwi uniosły się 

pytająco. 

- BJ Oliver nie zabił Very. Znalazł ją umierającą. Za śmierć 

obojga odpowiada Phillip. 

- Przecież był w Hollywood - zdziwiła się. 

- Wrócił wcześniej, nakrył ich i nie umiał znieść myśli o 

odejściu Very - powiedział, sadowiąc się obok. - Mimo niepewnej 

przyszłości zamierzała zostawić męża. Kochała Johnny'ego. 

Miranda pochyliła się i go pocałowała. To był miły pocałunek. 

Tym bardziej że nie zagrażał im już Tony. Kiedy znikł, stała się 

bardziej odprężona. To mu się podobało. Bardzo. Pocałunek stał się 

czymś więcej, niż tylko złączeniem warg. 

RS

background image

72 

 

Deszcz tłukł o szyby, stary dom trzeszczał, ale to były 

zwyczajne odgłosy. Nic im nie przeszkadzało rozkoszować się 

wzajemną bliskością. 

Miranda z powrotem położyła się na kanapie i pociągnęła Johna 

za sobą. Wtuliła się w niego tak, że jedynie cienka warstwa ubrań nie 

pozwalała im zacząć się kochać. Zarzuciła mu ramiona na szyję. 

Czuła jego podniecenie. Ocierała się o niego, prosząc o więcej i 

zapraszając do miłosnej gry. Potem go lekko odepchnęła. 

Oczywiście, pomyślał, starając się odzyskać kontrolę nad 

ciałem. Przecież ledwie się znamy... ale znamy od wieków. Przecież 

nic nas nie łączy... poza wieczną miłością. 

John potrząsnął głową. Ta kobieta znów zamierzała doprowadzić 

go do szału. Wiedział, że powinien przestać, ale jednocześnie 

zastanawiał się, czy w jego podróżnej torbie znajdzie się 

prezerwatywa. Musi tam być, pomyślał z desperacją. Do diabła, zaklął 

w myślach. 

Miranda mieszała mu w głowie tak samo, jak Vera Oliverowi. 

Jedna niespodzianka za drugą... nigdy nie był pewien, co za chwilę 

zrobi. 

- Ta kanapa nie nadaje się do miłości - westchnęła, siadając. 

Znów go pocałowała, ściągnęła koszulkę przez głowę i wybiegła 

z salonu. John ruszył za nią, gdy z korytarza dobiegł go jej śmiech. 

Zawsze chciał go usłyszeć.  Na poręczy schodów zobaczył jej stanik. 

Buty zrzuciła na stopniach. A kiedy wspiął się na górę, zastał ją 

RS

background image

73 

 

siedzącą na stoliku. Uśmiechała się, ubrana jedynie w rozpięte, 

błękitne dżinsy. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

74 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Błyskawica rozświetliła niebo, po którym przetoczył się pomruk 

gromu. Światło znów zgasło. 

Na piętrze nie było żadnych świec. Oczy Johna powoli 

przyzwyczajały się do ciemności. Miranda wciąż siedziała na stoliku. 

Czekała z uśmiechem na ustach. 

Ale to nie była Miranda. Nie do końca. 

Tony też całkiem nie odszedł. 

Zadała mu mocny cios, odbierając mu duszę i serce. W końcu 

należały do niej. Ale strzegł ich tak długo, że wciąż o nich marzył. 

Sama Miranda nie była w stanie pozbyć się tego, co nawiedzało ją od 

pokoleń. 

John podszedł do Mirandy i przytulił się do jej nagiego ciała. 

Była miękka, ciepła i zapraszająca. A on czuł się zmęczony snami i 

wizjami. Pragnął, żeby ona stała się jego kotwicą w rzeczywistości. 

Sylwetka Tony'ego migotała tuż za nią. Uparty duch szeptał jej 

coś do ucha. 

- Odejdź, Phillipie - szepnęła, patrząc Johnowi w oczy. 

- Tak. Odejdź - powtórzył za nią. 

Miranda objęła go nogami i zaczęła całować w szyję. Jej piersi 

oparły się na jego torsie. Delikatnymi ruchami bioder jasno 

okazywała, czego pragnie. Wszystkiego. Natychmiast. 

RS

background image

75 

 

Kusiła go niezmiernie. Jednak John wiedział, że nie 

wybaczyłaby mu nigdy, gdyby najpierw kochał się z Verą. Wplótł jej 

palce we włosy i zmusił do spojrzenia mu w oczy. 

- Mirando, wiesz, gdzie jesteś? 

Zaczęła przytomnieć, jakby imię przywołało właściwą duszę. 

Zamrugała zaskoczona, widząc swoją nagość. 

- Johnny? 

- John - poprawił ją z naciskiem i pogłaskał po nagich plecach. - 

No, dalej, Mirando. Wróć do mnie. Przecież wiesz, kim jesteś i kim 

jestem ja. Vera nie żyje, pamiętasz? 

Miranda drgnęła, ale nie wypuściła go z objęć. 

- Jasne, że tak - powiedziała spokojnie. - Nie żyje już od... - 

nagle pisnęła i zakryła piersi dłońmi. - Jestem naga! 

- Rzeczywiście - zgodził się, starając się opanować. 

- Czy ty... - Odsunęła się tak daleko, jak pozwalał jej na to blat 

stolika. 

- Nie. Sama to zrobiłaś. 

Rozejrzała się po holu, jakby w ogóle nie pamiętała, jak się tu 

znalazła. Pewnie tak było. 

- Coś takiego jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło. Przeżyłam 

różne dziwne rzeczy, ale to? Dlaczego akurat teraz? 

John zaczynał rozumieć, że nie chodzi tu o zwykłe odwiedziny 

ducha. Jemu też jeszcze coś takiego się nie przytrafiło. Nawet nie 

wiedział, że to w ogóle jest możliwe. 

RS

background image

76 

 

- Wizyty Tony'ego sprawiły, że ściany dzielące oba światy stały 

się zbyt cienkie. Czas zakręca, zagina się, a historia próbuje się 

powtórzyć. Widocznie ty masz moc powodowania takich rzeczy, jeśli 

wystarczająco nie uważasz. 

Miranda odkryła piersi tylko po to, żeby znów móc go objąć. 

- Nie chcę umierać - szepnęła z mocno bijącym sercem. 

- Nie zamierzam na to pozwolić. Nagle zerknęła za siebie. 

- Tony wrócił. 

- Znów tu jest, więc musimy razem go odesłać. Tym razem na 

zawsze. 

- Jak? 

- Napiszemy historię od nowa. 

Pomysł, że Miranda w jakiś sposób prowokuje historię do 

powtarzania się, był dziwny. Jeszcze rok temu uznałaby to za absurd, 

ale teraz wiedziała i widziała więcej. Tylko że znów została zmuszona 

do zadania sobie pytania, komu powinna zaufać. 

Jej obecne życie i poprzednie mieszały się, zacierając coraz 

bardziej kontury rzeczywistości. Jednak wiedziała, kim jest. Była 

bibliotekarką, prowadzącą nudne, bezpieczne i zwyczajne życie, póki 

nie zjawił się Tony, który jej to wszystko odebrał. 

Ukryła się w swoim rodzinnym domu, nie chcąc przyjąć tego, co 

mogło jej ofiarować życie. Bała się przyjąć miłość i namiętność, być 

może dlatego, że pamiętała, do czego doprowadziły ją w poprzednim 

wcieleniu. 

RS

background image

77 

 

Czy John jest wart ryzyka, pytała samą siebie. Miłość, 

namiętność i życie - czy tego właśnie pragnę? Kiedy trzymał ją w 

ramionach, kiedy razem mieli zwalczyć dawną klątwę, była pewna, że 

tak. 

Miała nadzieję, że to właśnie John powie jej, co należy dalej 

robić, ale on pochylił głowę i ją pocałował. Nie mogła się oprzeć i 

oddała mu pocałunek. Pragnęła go nawet w takiej chwili. Marzyła o 

nim, od tamtego dnia, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. 

Kiedyś, dawno, w innym życiu, byli już w takiej sytuacji. 

Wiedziała, że te wspomnienia nie całkiem należą do niej. Jej ciało 

reagowało znacznie silniej niż mógł to sprawić pocałunek. Gdyby 

chwilę wcześniej Vera... albo ona sama... zdjęła dżinsy jak resztę 

rzeczy, mogliby się teraz kochać. 

John z początku delikatnie, potem coraz śmielej zaczął pieścić 

jej piersi. Pragnęła go bardziej niż czegokolwiek na świecie. W tym 

życiu... czy w poprzednich. 

- Wiem, czego chcesz - szepnęła z wargami przy jego uchu. - 

Jeśli tobie oddam serce i duszę, Tony odejdzie. 

- Nie - wydyszał. - Nie chcę, żebyś mi cokolwiek dawała. 

Ogarnęła ją fala rozczarowania. John pragnął jej fizycznie. Co 

do tego nie miała żadnych wątpliwości. A jednak nie chciał od niej nic 

więcej. Możliwe, że zawsze było im dane dzielić jedynie fizyczną 

miłość. 

- Twoje serce i dusza należą tylko do ciebie, Mirando - 

powiedział, tuląc ją w ramionach. - Możesz się nimi dzielić, ale nigdy 

RS

background image

78 

 

ich nie oddawaj. Podziel się nimi ze mną tak, jak dzielisz się swoim 

ciałem. Niech złączą się nie tylko nasze ciała, ale też serca i dusze. 

Skrzypnięcie schodów powiedziało jej, że Tony jest obok. Nie, 

nie Tony. Phillip. Groźny i zabójczy. Nie spojrzała jednak na niego. 

Wpatrywała się w twarz Johna. Miał rację. Razem byli silniejsi niż 

każde z osobna. Kiedy ich ciała się połączyły w jedno, zaśmiała się z 

czystej radości. 

- Jak możesz mi to robić? - jęknął Tony. - Jesteś moja! - zawołał, 

a w jego dłoni błysnął nóż. 

Duch był ledwie widoczny, ale nóż w jego dłoni wydawał się 

boleśnie rzeczywisty. 

- Nie należę do ciebie - odpowiedziała z mocą. - Ani do żadnego 

innego mężczyzny - oznajmiła, kryjąc twarz na piersi Johna i 

pokazując duchowi bezbronne, nagie plecy. - Odejdź Tony - szepnęła 

tak cicho, że niemal niesłyszalnie. 

Mimo to duch rozpłynął się bezpowrotnie. 

W ciemnościach, z burzą szalejącą za oknami, John uniósł ją w 

ramionach do sypialni. Nikt inny nie liczył się dla nich. Zamierzali 

pozostać w swych objęciach do świtu, a może dłużej. 

- Kocham cię - powiedziała, kiedy niósł ją do sypialni. 

- I ja cię zawsze kochałem - odparł John, układając ją na łożu z 

baldachimem. 

Kiedy przypomniała sobie, jak niewiele brakowało, żeby go 

odesłała, zagarnęła w dłonie jego koszulę i pociągnęła go ku sobie. 

- Myślisz, że tym razem się nam uda? 

RS

background image

79 

 

- Wiem to na pewno. 

- Nie możesz mówić poważnie! - zawołała zszokowana Elyse. - 

Znasz go zaledwie parę tygodni. Nie możesz rzucić wszystkiego i 

przeprowadzić się, ot tak, do Atlanty! Nie możesz na poważnie 

myśleć o ślubie i z pewnością nie możesz oczekiwać, że będę 

siedziała z założonymi rękami, patrząc, jak wiążesz się z tym... tym... 

obcym! 

Miranda uśmiechnęła się dyskretnie. Kiedy zdradziła 

przyjaciółce, że John wcale nie jest dawnym znajomym z Dallas, tylko 

całkiem niedawno poznanym mężczyzną, Elyse była zaskoczona. 

Przecież wiedziała, jak ostrożna jest Miranda w doborze partnerów, a 

wydarzenia ostatniego roku tym bardziej skłaniały ją do rozwagi. 

- To nie jest impuls. Od dawna nie byłam taka szczęśliwa. John 

daje mi to szczęście. 

- Wielu mężczyzn z Cedar Springs chciałoby dać ci szczęście, 

gdybyś im tylko pozwoliła! - zawołała, gestykulując żywo. - Udany 

seks to nie powód, żeby sprzedawać dom rodzinny, wychodzić za mąż 

za nieznajomego, niezależnie od jego urody, i zostawiać 

przyjaciółkę... - prychnęła Elyse. 

John wszedł do salonu z Larą Hilliard przy boku. 

Miranda była nieco zaskoczona, kiedy okazało się, że 

pogromczyni duchów jest śliczną, młodą kobietą i znają się z Johnem 

od lat. Jednak dość szybko zrozumiała, że tych dwoje łączy jedynie 

przyjaźń. Lara była oczarowana domem i potwierdziła, że wciąż są w 

nim niespokojne dusze, które powinny odejść do innego świata. 

RS

background image

80 

 

Ale nie Tony. Jego pozbyli się sami. 

Miranda uśmiechnęła się na widok Johna. Odpowiedział 

uśmiechem. Elyse burknęła coś niepochlebnego pod nosem. 

- Wrócisz za pół roku, kiedy przeminie fascynacja, a dom będzie 

sprzedany, i co wtedy? - powiedziała na głos. - Och, dobrze! - 

zawołała, jakby podjęła decyzję. - A więc, panie Stark, jakie są 

pańskie zamiary? Jak zamierza pan utrzymać moją przyjaciółkę? Jeśli 

jesteś żigolakiem i chcesz żyć za jej pieniądze, to przysięgam... 

- Mam pracę - wpadł jej w słowo John. - Nie zależy mi na 

pieniądzach Mirandy. 

- Pracę - burknęła niezadowolona. - A można wiedzieć, jaką? 

John nie odpowiedział, tylko rzucił Mirandzie wyczekujące 

spojrzenie. Uśmiechnęła się, włączając się na powrót do rozmowy. 

- John jest medium - powiedziała. - Bardzo utalentowanym 

medium i świetnie zarabia, pomagając ludziom. Wierzę, że nie czyha 

na pieniądze Garnerów. 

Elyse przez chwilę nie mogła wydobyć słowa. 

- Medium - powtórzyła zdławionym głosem. 

- Tak. Medium - oznajmiła Miranda, nie zamierzając już nigdy 

ignorować Johna. 

Wreszcie sobie poradzili z tym problemem. 

- A co ty będziesz robić w Atlancie, kiedy on będzie uprawiał 

swój zawód? 

- Pomogę mu w biurze, czasem będę z nim podróżować - 

powiedziała, myśląc, że najchętniej zajęłaby się ich dziećmi. 

RS

background image

81 

 

Było jednak za wcześnie, żeby o tym rozmawiać. Oczywiście 

John mógł już wiedzieć, o czym ona skrycie marzy. Trudno było 

ukryć cokolwiek przed uzdolnionym parapsychicznie kochankiem. 

Zresztą nie zamierzała mieć przed nim sekretów. Czasem sama 

wiedziała, o czym on akurat myśli. Był to efekt ich złączonych dusz i 

wspólnych przeżyć. 

- Chciałabym też wrócić do malowania - dodała po chwili. 

- Ale... - Elyse wciąż miała wątpliwości. 

- Kocham Johna - oznajmiła Miranda, zanim przyjaciółka 

wynalazła kolejną przeszkodę. - Kocham go i poślubię, a wy 

zostaniecie w końcu najlepszymi przyjaciółmi. 

Ani Elyse, ani John nie byli tego tacy pewni. Ale Miranda 

wiedziała to bez wątpienia. Nie miała pojęcia, skąd w niej ta pewność, 

nie żywiła jednak żadnych wątpliwości. 

Kiedy Elyse i Lara wreszcie wyszły, John objął ją z uśmiechem. 

- Nie wiedziałem, że pociąga cię sztuka. 

- Ja też nie. 

- Więc myślisz o dzieciach? - zapytał, kładąc dużą, ciepłą dłoń 

na jej brzuchu. 

- Tak. Chciałabym mieć troje. 

- Cóż, będziesz miała... 

Uciszyła go długim, namiętnym pocałunkiem. Po chwili oboje 

myśleli już zupełnie o czymś innym. Zaczęli się nawzajem rozbierać 

w drodze do kanapy. Nagle Miranda przypomniała sobie, dlaczego 

zaczęła go całować. 

RS

background image

82 

 

- Niektóre rzeczy powinny nas zaskakiwać - oznajmiła, 

pozwalając Johnowi zdjąć sobie bluzkę przez głowę. - To, że możesz 

je zobaczyć, nie znaczy jeszcze... 

Ściągnął jej spodnie, zsunął swoje i natychmiast znalazł się w 

niej. Miranda odrzuciła głowę do tyłu, przytuliła się do niego całym 

ciałem i wtedy... doznała wizji. 

- Och, John - westchnęła zachwycona. - Bliźnięta! 

 

RS


Document Outline