background image

 

 

                     JOAN ELLIOTT PICKART 
 
                   TROSZCZYĆ SIĘ I KOCHAĆ 

 
 
                                            
 

 
 
 
 
 
 
 
 

 

 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 

                                      Przełożyła 

                                       Monika Kapuścińska 

 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 

 
Prolog 

 
Mgła  wydobywała  się  z  oceanu  jak  wielkie  kłęby  puchu,  otaczając 

ciepłą  plażę  kojącą  zasłoną.  Tłumiła  łoskot  fal  uderzających  o  brzeg  i 
nocne hałasy dobiegające z pobliskiej szosy. 

Biały  kokon  owijał  plażę  tak  szczelnie,  że  świat  poza  nią  zdawał 

sienie istnieć. Wszędzie widziało się tylko mgłę. 

Po  wilgotnym  piasku  szła  zamyślona  kobieta.  "Taki  dziwny  jest 

nastrój tej nocy - myślała - jakby z innego świata". Miała wrażenie, że się 
w  tej  mgle  ukrywa  jak  dziecko,  które  z  głową  wchodzi  pod  kołdrę,  by 
umknąć złym duchom. 

Zatrzymała się nagle, by odwrócić się ku morzu, którego przecież nie 

mogła  zobaczyć.  Otoczyła  się  ramionami,  obejmowała  mocno,  jakby  w 
obawie,  że  rozpadnie  się  na  tysiąc  drobnych  kawałków.  Niepewnie 
wciągnęła powietrze, potem zagryzła wargi, by powstrzymać łzy. 

W następnej chwili opuściła ręce, zaciskając mocno dłonie w pięści i 

kopnęła  ciężki,  wilgotny  piasek  stopą  w  tenisówce.  Obróciła  się  i 
przeszła kilka kroków, by cofnąć się chwilę później. 

Chodziła tam i z powrotem, tam i z powrotem, próbując się uspokoić. 

Wściekłość, rozczarowanie, obrzydzenie do siebie kotłowały się w niej i 
piętrzyły. 

Gdy  niesforna  łza  spłynęła  jej  po  policzku,  kobieta  starła  ją 

niezgrabnym  ruchem.  Wciąż  chodziła  wolno  tam  i  z  powrotem. 
Wydawało się, że emanujące z niej napięcie przecina gęstą mgłę jak nóż. 

Tam i z powrotem... tam i z powrotem. 
- Boże, taka jestem  głupia - powiedziała, nie zdając sobie sprawy, że 

mówi  głośno.  -  Kiedy  ja  się  czegoś  nauczę?  Do  diaska... nie,  do  diabła, 
taka  ze  mnie  idiotka.  Dziś  jest  pierwszy  kwietnia.  -Głos  jej  drżał,  gdy 
jeszcze  raz  spróbowała  dać  sobie  radę  ze  łzami.  -  Jestem  najgłupszą 
osobą na świecie. 

- O, nie - odpowiedział jakiś mężczyzna. - To ja jestem największym 

durniem. 

Westchnęła  i  obróciła  się  w  kierunku  tego  głębokiego  głosu. 

Zaskoczenie  i  świadomość,  że  nie  jest  sama,  że  na  tej  otulonej  mgłą 
plaży  jest  jakiś  mężczyzna,  sprawiły,  że  jej  serce  zaczęło  bić  mocno, 
szybko i boleśnie. 

1

RS

background image

 

 

Wysoki  mężczyzna  o  szerokich  ramionach  i  długich  nogach  zbliżył 

się  ku  niej  i  zatrzymał  niedaleko.  Mgła  zacierała  rysy  jego  twarzy,  ale^ 
głos brzmiał czysto i prawdziwie. 

-  Przepraszam,  jeśli  panią  przestraszyłem  -  powiedział.  -  Nie 

myślałem, że ktoś tu będzie w taką noc, jak ta dziś. - Zaśmiał się ostrym, 
pozbawionym humoru śmiechem. - A tu, proszę, nie tylko zastaję panią, 
ale  jeszcze  uzurpuje  sobie  pani  prawo  do  mojego  tytułu  największego 
durnia. 

-  Znalazłoby  się  pewnie  miejsce  dla  dwojga  -  odpowiedziała  z 

wahaniem. 

- Pewnie tak. - Zrobił krok w jej kierunku. 
-  Nie  -  powiedziała  szybko.  -  Proszę  tam  zostać.  Powinnam  iść  stąd, 

bo...  Ale  jeśli  nie  podejdzie  pan  bliżej,  nie  zobaczę  pana...  Boże, 
niemądra jestem. Naprawdę muszę iść. 

-  Nie,  niech  pani  nie  odchodzi.  -  Wyciągnął  rękę  jakby  po  to,  by  ją 

zatrzymać.  -  Nie  poruszę  się  ani  o  centymetr,  przysięgam.  Niech  pani 
stąd nie idzie, proszę. - Zamilkł na moment. - Jak pani na imię? 

-  Jestem...  Nie,  bez  imion  i  nazwisk,  dobrze?  Jesteśmy  po  prostu 

dwojgiem  ludzi  we  mgle.  Dwojgiem  ludzi,  którzy  właśnie  się  zgodzili 
dzielić tytuł najgłupszej osoby na świecie. 

- To, co pani mówi, nie brzmi głupio. 
- Ale jestem głupia - westchnęła. 
-  Słyszałem  to,  co  pani  mówiła.  Nie  chciałem  podsłuchiwać,  ale... 

Wydawała  się  pani  taka  wściekła  na  siebie,  a  mimo  to  dało  się  słyszeć 
smutek  w  pani  głosie.  Ja  czuję  się  tak  samo  wściekły,  sfrustrowany, 
cholernie  przygnębiony.  -  Odwrócił  twarz  ku  morzu.  -  Dziś  są  moje 
czterdzieste  urodziny,  myślę  więc,  że  tytuł  największego  durnia 
sprawiedliwie  należy  się  mnie,  bo  urodziłem  się  pierwszego  kwietnia. 
Mimo to podzielę się nim z panią, choć wątpię, żeby sobie pani na niego 
zasłużyła. 

-  Zasłużyłam  na  pewno.  -  Wciągnęła  w  płuca  wilgotne,  słone 

powietrze,  mając  nadzieję,  że  pomoże  jej  to  zebrać  myśli.  Nie  pomogło 
jednak i udręczona podniosła do góry ręce. - Tyle we mnie uczuć, że nie 
wiem, co  z  nimi zrobić.  Mogłabym  krzyczeć  na  cały  głos, miotać  się  w 
furii  czy  płakać,  aż  wypłaczę  ostatnią  łzę.  Ale  nie,  żadnego  płaczu.  Nie 
chcę  się  rozpływać  w  kałuży  łez.  -  Potrząsnęła  głową.  -  Niech  pan  nie 
zwraca na mnie uwagi. Jestem wykończona, a pan ma z pewnością swoje 
problemy. Zostawię pana na tej plaży, może przyniesie panu jakąś ulgę. - 

background image

 

 

Zamilkła  na  moment.  -  Taka  dziwna  noc,  jakby  mgła  przeniosła  to 
miejsce poza rzeczywistość. 

- Przynieśliśmy ze sobą tę rzeczywistość. 
-  To  prawda.  Muszę  już  iść.  -  Odwróciła  się,  ale  zatrzymała,  gdy 

usłyszała jego głos. 

- Odprowadzę panią do samochodu. Nie powinna pani być tu sama. 
-  Nie  pomyślałam  o  żadnym  niebezpieczeństwie  -  powiedziała.  - 

Szłam  i  po  prostu  tu  doszłam.  Z  początku  mgła  wydawała  się  taka 
spokójna i przyjazna, ale teraz wszystko nagle wróciło. Nie ma się gdzie 
ukryć, prawda? 

- Nie. Chodźmy, odprowadzę panią do samochodu. - Podszedł bliżej i 

zatrzymał  się  dokładnie  naprzeciwko  niej.  Mgła  wciąż  tańczyła  między 
nimi  i  mogli  dostrzec  tylko  fragmenty  swoich  twarzy,  choć  patrzyli  na 
siebie przez długą chwilę. Ona dostrzegła jego silnie zarysowaną szczękę 
i ciemne brwi. On zauważył śliczną linię jej podbródka oraz rozchylone 
wargi. 

Odwrócili się naraz i zaczęli wolno iść po plaży. 
-  Wysłuchałbym  pani,  gdyby  zechciała  pani  opowiedzieć  o  swoich 

kłopotach - powiedział w końcu. 

- Nie, dziękuję, nie. Ale może pan chciałby pomówić o swoich? 
- Nie, chyba nie. Wygadanie się nic nie zmieni. Ale myśl, że pani stąd 

odejdzie i będzie płakać, kiedy zostanie sama, jest nieznośna. Czemu nie 
chce pani ze mną porozmawiać? 

Potrząsnęła głową. 
-  Nie,  niech  pan  nie  będzie  dla  mnie  miły.  Żyję  teraz  w  strasznym 

uczuciowym  bałaganie  i  jeśli  mnie  pan  zostawi  w  tym  stanie,  moja 
wściekłość się w końcu przez niego przebije. - Jej głos zadrżał. - Ale jeśli 
będzie pan miły i pełen ciepła... Proszę, ani słowa więcej. 

-  Hej!  -  Otoczył  ją  ramieniem.  -  Ostatnią  rzeczą,  której  bym  sobie 

życzył, byłoby zasmucenie pani. - Przystanął i przygarnął ją do siebie. - 
Chcę, żebyś wiedziała, że dla ciebie tu jestem. Nie jesteś sama. 

Westchnęła,  wciąż  próbując  się  kontrolować,  potem  wybuchnęła 

płaczem.  Kryjąc  twarz  w  dłoniach,  poddała  się  wstrząsającemu  nią 
szlochowi. 

-  Boże  -  mruknął,  otulając  ją  ramieniem  i  przyciągając  do  siebie.  - 

Narozrabiałem. 

Nie  myśląc  nawet  o  tym,  że  pozwala  się  pocieszać  zupełnie  obcemu 

mężczyźnie, oparła się o niego i przestała walczyć ze smutkiem i bólem. 
W  jakimś  głębokim  zakamarku  jej  umysłu  kołatała  się  świadomość,  że 

3

RS

background image

 

 

jej poufałość z tym  człowiekiem  jest  całkiem nietypowa, ale nie  chciała 
się o to teraz martwić. 

Po prostu płakała. Płakała aż do wyczerpania, dopóki łzy nie zmyły z 

niej choćby na chwilę przytłaczającego smutku. 

Mimo że szloch ustawał, mężczyzna wciąż ją obejmował, starając się 

dać  jej  najwięcej  ciepła  i  ulżyć  w  cierpieniu.  Zapomniał  o  własnych 
problemach, koncentrując uwagę na kobiecie, którą tulił. 

Westchnęła  w  końcu  i  przestała  płakać,  niezgrabnie  ścierając  łzy  z 

twarzy. Wzięła głęboki oddech i poczuła nie tylko słoną woń morza, ale 
też zapach wody kolońskiej. Oderwała dłoń od twarzy i położyła na jego 
piersi.  Poczuła  bicie  jego  serca,  silne,  spokojne  -  ale  przecież  lekko 
przyspieszone.  Nieświadoma  tego,  co  robi,  przytuliła  {  się  mocniej, 
próbując odnaleźć jeszcze więcej ciepła i otoczyła go ramieniem. Wzięła 
nagły,  głęboki  oddech.  Ramiona  mężczyzny  zacieśniły  się  wokół  niej. 
Serce  biło  mocniej,  oddech  wiązł  w  gardle,  gdy  podniosła  wzrok,  by 
spojrzeć na niego. 

On  pochylił  głowę  i  ich  usta  zetknęły  się.  Pożądanie  wybuchło  jak 

płomień  i  pochłonęło  ich  natychmiast.  Język  mężczyzny  dotknął  jej 
języka, pieszcząc i tańcząc. Kołysał ją w kolebce swych ramion, gniotąc 
ciałem drobne piersi. Płonęli, trawieni ogniem. 

Przylgnęła  do  niego,  obawiając  się,  że  zawiodą  ją  drżące  nogi.  Jego 

mięśnie  napięły  się.  Dłoń  błądziła  po  jej  plecach,  biegła  ku  pośladkom, 
by wrócić ku górze i zaplątać się w jedwabistych pasmach włosów. 

Pił z niej jak człowiek spragniony, jak pszczoła, która znalazła słodki 

nektar  nieznanego  nikomu  kwiatu.  Pasowała  do  niego  jak  zagubiony 
element  układanki,  jak  kobieta,  której  nieświadomie  szukał  i  którą  w 
końcu znalazł. 

Żadne  z  nich  nie  znało  wcześniej  tak  szalonego  pożądania.  Ale  ta 

zmysłowa  ekstaza  łączyła  się  z  poczuciem  spokoju,  spełnienia,  z 
poczuciem, że się długo podróżowało i przybyło do domu. Ciepło kojące 
jak letnie słońce po zimnym deszczu przepędziło tę ziębiącą samotność, 
która  zaciemniała  ich  życie.  Ich  dusze  wzlatywały  ku  wyżynom, 
wypełniała ich radość. 

Tę magiczną noc stworzono właśnie dla nich. To była ich chwila poza 

czasem, nie mieli przeszłości ani przyszłości. Istniało tylko teraz. 

- Boże - powiedział mężczyzna ochryple. - Pragnę cię. Tak cholernie 

cię pragnę. 

- Ja też - wyszeptała. 
- Jesteś pewna? To ważne, muszę wiedzieć, że... 

4

RS

background image

 

 

- Cśś. To jest nasza noc. Tak, pewna jestem, że tego właśnie pragnę, 

że  ciebie  pragnę.  Nie  ma  świata  poza  tą  mgłą.  Poza  nami  dwojgiem 
wszystko znikło. 

- Nie. - Otoczył dłońmi jej twarz i spojrzał w oczy, bojąc się, że noc i 

mgła ukryją go przed nią. - Słuchaj... 

- Kochaj mnie - powiedziała i przycisnęła usta do jego ust. 
Z jękiem uniósł ją w ramionach i poniósł ku wielkiej skale. Zdawało 

się, że mgła  się  rozstępowała,  ukazując  mu  drogę  do wielkiego  dywanu 
trawy za kamieniem. 

Delikatnie  położył  ją  na  ziemi,  a  mgła  wokół  nich  zagęściła  się 

znowu.  Wyciągnął  się  przy  niej,  jego  usta  otoczyły  jej  wargi,  a  dłoń 
wśliznęła  się  pod  jej  sweter.  Skórę  miała  miękką  niczym 
najdelikatniejszy  aksamit.  Jego  palce  poruszyły  się  ku  górze,  by  objąć 
pierś okrytą delikatną koronką. 

Język  coraz  głębiej  penetrował  jej  usta  i  pomruk  rozkoszy  wymknął 

się z gardła. 

Nie  wiedziała,  kiedy  pozbyli  się  ubrań,  całując  się  i  pieszcząc 

nawzajem. Poczucie wyjątkowości sytuacji odpędziło wszelkie wahanie, 
wszelką  niezręczność,  gdy  przytulili  się  do  siebie  nagimi  ciałami.  Gdy 
całował  jej  pierś,  pieszcząc  językiem  sutkę,  dziwiła  się,  że  istnieje  taka 
czysta  rozkosz,  że  przychodzi  tak  nagle,  że  wybucha  tak  prędko.  Myśli 
gdzieś odpłynęły, gdy dotykał ustami jej miękkiego ciała, delektował się, 
ssał. 

- Och! - szeptała dysząc. - Tak. 
Pochylił się  nad  drugą  piersią,  a  ręka  prześliznęła  się po jej  ciele,  po 

pięknym brzuchu, szukając wilgotnego ciepła. Gdy poddawał ją słodkiej 
torturze, męskość wzrosła i wpłynęła pomiędzy jej uda. 

- Proszę cię, och, proszę! - krzyknęła. - Tak. 
Poruszył się nad jej ciałem, potem wszedł w nią wolno, z pomrukiem 

zadowolenia.  Owinęła  nogi  wokół  jego  ud  i  zanurzyła dłonie  w  gęstych 
włosach.  Wchodził  głębiej  i  głębiej.  Całował  twardymi,  suchymi 
pocałunkami.  Kochał  w  rytmie,  do  którego  pasowała,  uderzenie  za 
uderzeniem. Coraz szybciej rósł w niej, pożądanie wzbierało z niezwykłą 
siłą.  Uniosła  biodra  i  wszedł  jeszcze  głębiej.  Fale  rosnącego  napięcia 
przepływały przez nich, koncentrując się w punkcie, gdzie jest rozkosz i 
zapomnienie. 

Potem jak piorun wpadli w przepaść, przyciśnięci do siebie. Odrzucił 

do  tyłu  głowę  w  ekstazie.  Potem  opadł  na  nią,  wyczerpany  i  nasycony. 
Resztką energii przetoczył się na plecy, pociągając ją za sobą. Ciała były 

5

RS

background image

 

 

wciąż złączone. Żadne się nie odzywało. Otaczała ich mgła, gdy chłodły 
ciała i uspokajało się bicie serc. 

Z westchnieniem ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi. Zadowolenie i 

spełnienie, które czuła, przejmowały ją lękiem. Magia tej nocy zadziwiła 
ją.  

- Boże - powiedziała w końcu. 
Zaśmiał  się  stłumionym  śmiechem,  a  jego  ciało  zakołysało  się  pod 

nią. 

- Nie jestem zbyt ciężka? 
- Jesteś lekka jak motyl. Jesteś... jesteś znaczkiem, a ja będę kopertą. 
- Znaczek i koperta. - Uśmiechnęła się. - Czy to romantyczne? 
- Romantyczne, bo tak postanowiliśmy. Będzie romantyczne tylko dla 

nas obojga. Znaczek i koperta, tym jesteśmy. 

- Doskonale. 
Znów milczeli przez kilka minut. 
-  Powiedz,  czemu  tu  dziś  przyszłaś  -  powiedział  w  końcu.  -  Co 

sprawiło ci taki ból? 

Przytuliła się mocniej, jakby wiedząc, że on jest tam po to, by dodać 

jej odwagi. 

- Rzuciłam ostrożność na wiatr i pokochałam - powiedziała cicho. - I 

wybrałam  niewłaściwego  faceta.  Widzisz,  pracowaliśmy  w  tym  samym 
hotelu  i  jego  wysłali  do  Europy, żeby  otworzył  tam  nowy hotel,  w  parę 
tygodni  po  zaręczynach.  Nie  było  go  pół  roku  i  dziś  wrócił,  żeby 
powiedzieć, że się zakochał w kobiecie, którą tam spotkał. 

- Więc to on tu jest durniem. 
- Nie powinnam była odważyć się kochać - ciągnęła, jak gdyby on się 

nie odezwał. - Przez całe życie znałam niebezpieczeństwo kochania, jego 
troski.  Moja  matka  mnie  nie  potrzebowała.  Tylko  faceci  byli  dla  niej 
ważni,  facet  za  facetem.  Ale  byłam  tak  pewna,  że  Carl  jest  właściwym 
człowiekiem dla mnie, że tym razem... - Głos się jej załamał. 

- Kochałaś go bardzo, prawda? - spytał. 
-  Oczywiście.  -  Jej  włosy  połaskotały  go  po  ramieniu,  kiedy 

potrząsnęła  głową.  -  Nie,  nie  mogę  kłamać  po  tym,  czego 
doświadczyliśmy  razem,  to  przecież  noc  prawdy.  Po  sześciu  miesiącach 
od  wyjazdu  Carla  zaczęłam  powoli  zapominać,  jak  wygląda,  jak  brzmi 
jego  głos,  jego  śmiech.  Próbowałam  zatrzymać  uczucie  dla  niego,  ale 
coraz bardziej uciekało. Chciałam go kochać, chciałam być  częścią jego 

życia,  zakończyć  ten  czas  samotności,  ale...  Boże,  to  przecież  jasne, 

6

RS

background image

 

 

okłamywałam  siebie,  nie  było  mi  pisane  kochać  ani  jego,  ani 
kogokolwiek innego. Teraz to wiem. 

-  Nie,  mylisz  się  -  odpowiedział,  odwracając  głowę,  by  na  nią 

popatrzeć. - Źle wybrałaś, to wszystko. Ze mną jest jeszcze gorzej, bo ja 
nigdy  nikogo  nie kochałem.  Czas  samotności?  Dobrze to znam. Dziś  są 
moje czterdzieste urodziny, a poza pieniędzmi nie mam nic, co by miało 
znaczenie,  nikogo,  kto  dzieliłby  ze  mną  życie.  Ale  chcę  kochać  i  ty  też 
powinnaś, samotność to piekło. Boję się tylko, że dla mnie już za późno, 

że straciłem szansę znalezienia tej szczególnej kobiety. 

Uniosła się lekko, by spojrzeć w jego pociemniałe od nocy oczy. 
-  Nie,  nie  wolno  ci  tak  myśleć,  nie  jest  za  późno.  Chcesz  kochać  i 

twoje serce się podda. Wiesz tylko, że musisz zwolnić tempo, uważać na 
to,  co  dzieje  się  teraz,  by  nie  ryzykować  tego,  że  cię  ominie  ta  twoja 
szczególna  pani.  -  Spuściła  wzrok.  -  Ja  muszę  zrobić  dokładnie  coś 
przeciwnego,  zawsze  już  muszę  się  mieć  na  baczności.  Jak  bardzo 
różnimy się od siebie, ty i ja. 

- Różnimy? - powiedział. - Oboje jesteśmy tak bardzo samotni. 
-  Ale  ja  swoją  samotność  przyjmę,  a  ty  swoją  postarasz  się  zmienić. 

Życzę ci tego. Mam nadzieję... nie, wiem, że ją znajdziesz. 

- Więc wierzysz w miłość do każdego, poza sobą? 
- Tak, myślę, że właśnie tak. - Zamilkła na moment. - Jaka to dziwna 

noc.  Zwykle  nie  mówię  nikomu  o  swoich  myślach,  ale  dziś  nie 
zachowuję się jak zwykle. Nie żałuję też, żeśmy się kochali. 

Podniósł rękę i delikatnie powiódł kciukiem po jej policzku. 
-  Cudownie  miękki.  -  Uśmiechnął  się.  -  Jak  płatek  kwiatu.  -  Wiesz, 

mógłbym skinąć ręką i wyczarować znikąd butelkę szampana. 

- Żeby uczcić urodziny? 
- Żeby uczcić nas, tę noc, to, co się tu zdarzyło w tej mgle. 
- Romantyk z ciebie. 
- Cóż, jak dotąd nikt tak nie twierdził, choć myślę, że to może prawda, 

w odpowiednich okolicznościach i z właściwą kobietą, rzecz jasna. 

-  Byłoby  strasznie  miło  napić  się  szampana,  ale  wiesz  co,  nie  mogę 

przełknąć  nic  takiego,  żeby  nie  dostać  potem  fatalnej  czkawki.  Na 
imprezach piję zwykle piwo imbirowe, żeby wszyscy myśleli, że mam w 
szklance coś cięższego. To łatwiejsze niż tłumaczenie się z tej dziecinnej 
czkawki. No, to już teraz znasz moją mroczną tajemnicę. 

- Tak, to uczciwa zamiana. 

7

RS

background image

 

 

Rozmawiali  ściszonymi,  leniwymi  głosami,  porównując  ulubione 

filmy, książki, zajęcia. Zatracili się, opowiadając o swoim życiu, dopóki 
nagła fala zimna nie smagnęła ich w plecy. Kobieta zadrżała. 

- Hej, zimno ci - powiedział. 
Zanim  zdążyła  odpowiedzieć,  chwycił  ją  w  talii,  delikatnie  zdjął  z 

siebie i posadził obok na trawie. 

-  Nie,  nie jest  mi  zimno  -  powiedziała,  kiedy  podawał  jej sweter,  ale 

zdradził ją następny dreszcz. 

- Jest, jest, a ja jestem głodny. - Zaczął się ubierać, zrobiła to samo. - 

Pójdźmy coś zjeść, dobrze? Chcę cię zobaczyć, naprawdę zobaczyć. 

Wstali z ziemi, a on delikatnie położył ręce na jej ramionach. 
- Powiedz mi proszę, jak ci na imię. To już czas na to, może już nawet 

dawno po czasie, nie sądzisz? 

Zesztywniała  i  zamrugała  oczami,  jakby  budząc  się  z  transu.  Zrobiła 

szybki krok do tyłu, zmuszając go, by opuścił ręce. 

-  Nie  -  powiedziała  drżącym  głosem.  -  Nie,  nie  zdradzę  swojego 

imienia  i  nie  chcę  znać  twojego.  Proszę,  nie  psuj  tej  magicznej  nocy. 
Była taka szczęśliwa, taka wspaniała i chcę ją taką zachować w pamięci. 
Jesteś mężczyzną z mgły, ja jestem kobietą z mgły. Nic więcej nie mam 
do powiedzenia. 

-  Nic  więcej?  -  powtórzył  niedowierzająco,  marszcząc  brwi.  -  Mamy 

sobie  milion  rzeczy  do  powiedzenia.  Do  diabła,  to  przecież  dopiero 
początek. 

Potrząsnęła zapalczywie głową. 
- Nie, nie! 
-  Sama  mówiłaś,  że  to  szczególna  noc  -  mówił,  podnosząc  głos.  -  A 

teraz? Teraz chcesz uciec z mojego życia, jakby się nic nie stało? 

-  To  było  szczególne,  ale  nie  było  prawdziwe.  Nie  rozumiesz  tego? 

Nie pojmujesz? Jesteśmy dwojgiem samotnych ludzi, którzy spotkali się 
we  mgle  i  przeżyli  coś  niesamowicie  pięknego,  ale  to  koniec.  Do 
widzenia. - Szloch uwiązł w jej gardle. - Wszystkiego najlepszego. 

Odwróciła się i pobiegła, natychmiast znikając w gęstej mgle. 
- Nie! - krzyknął. - Poczekaj! 
Pobiegł  za  nią,  ale  zatrzymał  się  za  chwilę.  Nie  miał  pojęcia,  w 

którym kierunku pobiegła. Niemożliwe byłoby znaleźć ją we mgle. 

- Ale ja cię odszukam - powiedział cicho, patrząc w głąb białej nocy. - 

Przysięgam na niebiosa, że cię znajdę. 

 
 

8

RS

background image

 

 

 
Rozdział 1 

 
Paul-Anthony siedział przy dużym, mahoniowym biurku, przeglądając 

teczkę z papierami. Podniósł wzrok, gdy usłyszał cichy dzwonek u drzwi 
wejściowych  biura.  Poderwał  się  z  krzesła,  kiedy  wysoki  mężczyzna  o 
szerokich ramionach stanął w drzwiach, opierając się o framugę. 

Bez  trudu  można  było  zauważyć,  że  ci  dwaj  mężczyźni  są  ze  sobą 

spokrewnieni.  Mieli  podobne  twarze  i  budowę  ciała,  a  ich  niebieskie 
oczy  były  niemal  identyczne.  Ich  gęste  włosy  różniły  się  jednak,  Paul-
Anthony  miał  czarne  włosy  ze  srebrnymi  nitkami  na  skroniach,  włosy 
drugiego mężczyzny natomiast miały ciemny kolor kasztanu. 

-  Mów,  John-Trevor  -  powiedział  Paul-Anthony  cierpko.  -  Mam 

nadzieję, żeś tu, u diabła, nie przyszedł, żeby znowu powiedzieć, że... że 
jej nie znalazłeś. Cholera, człowieku, to już sześć tygodni. 

John-Trevor  uśmiechnął  się  szeroko  i  odszedł  od  drzwi.  Przeszedł 

przez pokój i usiadł na jednym z krzeseł naprzeciw Paula-Anthony'ego. 

-  Za  bardzo  się  stresujesz  -  powiedział  wciąż  z  uśmiechem.  - 

Przypominam  ci,  wielki  bracie,  że  masz  do  czynienia  z  najlepszą  firmą 
detektywistyczną na zachodnim wybrzeżu. Moja firma robi wszystko, od 
instalowania  alarmów  przeciw-włamaniowych  do  zapewniania  ochrony 
osobistej tym bogatym i sławnym... 

-  Czy  moglibyśmy  sobie  darować  tę  reklamę  Payton  Security?  - 

przerwał Paul-Anthony, siadając z powrotem na swoim krześle. Zamknął 
na moment oczy i zmarszczył nos, potem znowu spojrzał na brata. - No, 
dalej, poopowiadaj mi o tych wszystkich historiach. 

- To nie było łatwe zadanie - powiedział John-Trevor. - Nie dałeś mi 

wiele materiału, na którym mógłbym pracować. 

-  Cholera,  nie.  Ile  sieci  hoteli  mogło  otworzyć  nowe  oddziały  w 

Europie w zeszłym roku? 

-  Cztery,  mówiłem  ci.  Jako  właściciel  hoteli  Castle  nasz  drogi 

braciszek  James-Steven  mógł  uzyskać  dla  nas  tę informację. Ale reszta, 
mój  drogi,  to  była  harówka.  Wszystko,  co  miałem,  to  twój...  mmm... 
mglisty  opis  tej  dziewczyny:  smukła,  około  metra  siedemdziesięciu, 
faliste  włosy  do  ramion,  koloru  nie  znasz  -  i  wiedziałem  jeszcze,  że 
pracuje w hotelu niedaleko. Gdzieś w okolicy, ale nie wiedzieliśmy, z jak 
daleka  mogła  przyjechać  samochodem  na  tę  plażę.  Wszystkie  hotele, 
które otworzyły nowe oddziały w Europie, są wystarczająco blisko, żeby 

9

RS

background image

 

 

je  brać  pod  uwagę.  Poza  tym,  nie  wiedzieliśmy,  kim  ona  jest  w  tym 
hotelu. 

-  Dobrze,  dobrze  -  powiedział  Paul-Anthony  -ale  aż  sześć  tygodni? 

Boże, John-Trevor, ona gdzieś tam jest. 

-  Tak  -  odparł  John-Trevor  wyraźnie  z  siebie  zadowolony.  -  I  gdzieś 

tam ją znalazłem. 

Paul-Anthony  poderwał  się  znowu  i  opierając  dłonie  na  biurku, 

pochylił się ku bratu. 

- Znalazłeś ją? Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem w nastroju. 
-  Byłeś  w  parszywym  nastroju  przez  ostatnie  sześć  tygodni.  -  John-

Trevor wyjął z kieszeni mały notatnik. - Usiądź. 

Paul-Anthony usiadł. 
-  Ta  twoja  pani  -  powiedział  John-Trevor,  otwierając  notatnik  -  jest 

dyrektorem do spraw konferencji i mitingów w hotelu Swan-Wilshire tu, 
w Los Angeles. 

Paul-Anthony czuł swój przyspieszony puls. 
- Boże, więc udało ci się. Znalazłeś ją. 
-  Jasne.  Zwykle  zadanie  znalezienia  zaginionej  osoby  powierzam 

detektywom, ale tę sprawę przeprowadziłem osobiście z godną szacunku 
fachowością. 

- Jak się nazywa? 
- Alida Hunter. 
-  Alida...  Alida.  -  Paul-Anthony  wolno  powtarzał  śliczne  imię. 

Przeszywało echem jego umysł, serce, duszę. - Alida... 

-  Ma  dwadzieścia  dziewięć  lat,  pracuje  dla  Swana  od  pięciu  lat, 

awansowała  na  dyrektora  rok  temu,  wcześniej  praktykowała  jako 
asystentka.  Mieszka  w  wieżowcu  z  kotem  Scooterem.  -  John-Trevor 
uśmiechnął się - jest piękną kobietą. 

-  Wiem  -  odpowiedział  Paul-Anthony  spokojnie.  -  Nigdy  nie 

widziałem jej twarzy, ale wiem. 

- Była zaręczona z Carlem Ambrey'em, ale tę historię znasz. Nie była 

karana,  raz  dostała  mandat  za  przekroczenie  szybkości,  ostatniego 
wieczoru  dostarczyli  jej  do  domu  pizzę.  Dziś  rano  pojechała  do  pracy 
czerwonym kabrioletem, całkiem nowy model i była w pracy punktualnie 
o szóstej. - Zamknął notes z trzaskiem. - Dam ci jej adres. Piłka jest teraz 
na twoim polu, Paul-Anthony. 

-  Dzięki,  John-Trevor,  naprawdę  dziękuję. Odchodziłem  od  zmysłów 

przez te ostatnie sześć tygodni, ale teraz dziękuję. 

10

RS

background image

 

 

John-Trevor zmarszczył brwi i pochylił się do przodu, opierając łokcie 

na kolanach. 

- Paul-Anthony, ucieszyliśmy się obaj, kiedy James-Steven żenił się z 

Maggie. Przebili się przez wyże i niże i teraz są szczęśliwi ze sobą. Ale 
patrząc  na  nich, utwierdzam  się  w  przekonaniu,  że nie jestem ani nigdy 
nie  będę  typem,  który  by  osiadł  i  ożenił  się,  wiążąc  się  na  całe  życie. 
Paul-Anthony skinął głową. 

- Nie zdumiewa mnie szczególnie to, co mówisz, ale wydaje mi się, że 

do czegoś zmierzasz. 

-  Tak.  Myślę,  że...  może  ty  zareagowałeś  zupełnie  inaczej,  kiedy 

Maggie  i  James-Steven  się  pobierali.  Chyba  zdałeś  sobie  sprawę,  że 
chciałbyś S mieć coś takiego jak oni. A potem, po tym drążeniu sobie w 
głowie w urodziny, przybity jak cholera, znalazłeś ją we mgle i zdawała 
się czekać na ciebie.  

- I ?  
- I boję się trochę, że to rozdmuchałeś do olbrzymich rozmiarów przez 

te sześć tygodni. Wściekaj się, jeśli chcesz, ale musiałem to powiedzieć.        
Paul-Anthony patrzył na brata przez dłuższą chwilę, zanim się odezwał. 

-  Rozumiem  to  -  powiedział  w  końcu  -  i  cenię  sobie  fakt,  że  się 

przejmujesz tą sytuacją. Nie jest, powiedzmy, zwyczajna. Ale moje życie 
zmieniło się całkiem na tej plaży, John-Trevor. Brzmi to niewiarygodnie 
nawet  dla  mnie  samego.  Zakochałem  się  w  Alidzie  Hunter  tamtego 
wieczoru. Jest moja. 

John-Trevor wstał i potrząsnął głową. 
- Cóż, powodzenia... 
- Tak i dziękuję jeszcze raz. 
-  Widzisz,  mam  tylko  nadzieję,  że  nigdy  nie  będziesz  żałował,  że  ją 

znalazłem. Słyszałem, że złamane serce to żadna radość. 

-  Wszystko  będzie  dobrze  -  powiedział  Paul-Anthony.  - 

Porozmawiamy później. 

- W porządku. - John-Trevor wyszedł. 
-  Wszystko  będzie  dobrze  -  powtórzył  Paul-Anthony  w  pustym 

pokoju. - Alida Hunter jest moja, ta pani z mgły. Na zawsze. 

-  Cześć,  cześć  -  powiedziała  sekretarka  Alidy  Hunter,  otwierając 

drzwi do jej biura. 

- Do widzenia - odpowiedziała Alida, uśmiechając się do atrakcyjnej, 

ciemnowłosej dziewczyny. - Miłego wieczoru, Liso. 

11

RS

background image

 

 

-  Jako  twoja  sekretarka  -  powiedziała  Lisa  -mam  obowiązek  ci 

przypomnieć, że twój dzień pracy się kończy i że czas iść do domu. Ten 
nygus Jery, twój asystent, właśnie dał nogę, a ja podążam w jego ślady. 

Alida zaśmiała się. 
-  Ja  też  wychodzę  niedługo,  słowo.  Sprawdzę  tylko  jeszcze  raz  parę 

rzeczy i idę stąd. 

- Dobrze więc. Mam nadzieję, że nie będziesz tu siedziała do rana. 
-  Niezła  z  ciebie  nudziara,  zwłaszcza,  że  masz  dopiero  dwadzieścia 

pięć  lat,  Liso  Donovan.  A  teraz  sio  stąd.  Im  szybciej  przestaniesz  mi 
suszyć głowę, tym szybciej się wyniosę. 

- Idę. Zostawię te drzwi otwarte, wejściowe też, jak zwykle. 
- A ja się zamknę na zasuwę, mamusiu - odparła Alida. - Dobranoc. 
- Cześć - powiedziała Lisa i wyszła. 
Ciężka cisza zaległa biuro i Alida z westchnieniem opadła na krzesło. 

Ogarnęło  ją  wyczerpanie,  gdy  zamknęła  oczy.  Zdała  sobie  sprawę,  jak 
bardzo  była  zmęczona.  Postanowiła  pozwolić  sobie  na  pięć  minut 
nieróbstwa,  mając  nadzieję,  że  nie  uśnie.  Tak  łatwo  będzie  odpłynąć  w 

śliczną mgłę zapomnienia i... 

Alida otworzyła szeroko oczy i wyprostowała się na krześle. 
- Do diaska - fuknęła na siebie. 
Mgła  i  ten  mężczyzna,  którego  spotkała  w  jej  oparach.  Znowu 

wypełniał jej myśli, znowu to, co zdarzyło się tamtej nocy, stało przed jej 
oczami wyraźnie, jakby wydarzyło się dzisiaj. Mogła sobie wyobrazić, że 
znów  stoi  przed  nią  otulony  mgłą,  że  słyszy  jego  głos.  Jeszcze  raz 
przeżywała  rozkosz  stapiania  się  z  nim  w  jedno,  rozkosz,  która 
przerastała wszystko, co znała do tej pory. 

Ścigał ją w dzień i w nocy, przynosząc wspomnienia i coraz większe 

upokorzenie. 

"Boże - pomyślała, potrząsając głową. - To wciąż tak niewiarygodne. 

Pani  Cnotka  Alida  Hunter  kochała  się  z  zupełnie  obcym  człowiekiem, 
wyjawiła mu swoje najskrytsze uczucia, opowiedziała o intymnym bólu, 
a  potem...  Jak  długo  przyjdzie  mi  czekać,  żeby  te  wspomnienia  były 
mniej  wyraźne,  żeby  w  końcu  zniknęły  -  zastanowiła  się.  -  Ile  to  już 
czasu, odkąd wypuścił mnie z ramion? To już sześć tygodni, choć równie 
dobrze mogłoby być sześć godzin. Kiedy uwolnię się od niego i od tych 
wspomnień?" 

Alida  westchnęła  znowu,  zmuszając  się  do  skupienia  nad  papierami 

leżącymi  na  biurku.  Wkrótce  się  w  nich  zagłębiła,  upewniając,  że 
przygotowania do całodniowego seminarium nauczycieli szkół średnich, 

12

RS

background image

 

 

które  miało  się  odbyć  w  przyszłym  tygodniu,  były  pod  całkowitą 
kontrolą. 

Nagle  na  pliku  papierów  pojawiła  się,  jakby  znikąd,  zwykła  biała 

koperta. Chwilę później zawirował nad nią znaczek. 

- Witaj, Alido. 
Westchnęła  i  szybko  podniosła  głowę,  serce  waliło  jej  jak  młotem  i 

czuła, jak krew ucieka z twarzy. 

"Dobry  Boże,  nie!"  -  pomyślała  przerażona.  Był  tu,  stał  przed  jej 

biurkiem, ów mężczyzna z mgły. Jego głos bez końca odbijał się przecież 
echem w jej duszy przez te sześć tygodni. 

- Nie - wyszeptała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. 
- Tak. Niełatwo było cię znaleźć, ale udało się w końcu. 
- Dlaczego? Czego chcesz ode mnie? 
- Nie wiesz? 
-  Nie.  To,  co  się  wtedy  zdarzyło  było...  było  błędem.  Bardzo  się 

wstydzę swego zachowania. 

"Boże  drogi"  -  pomyślała.  Mężczyzna  był  jeszcze  piękniejszy  niż 

sobie  wyobrażała.  Jego  gęste  włosy  były  ciemne  jak  skrzydło  kruka,  z 
tymi  srebrnymi  nitkami  rozsianymi  na  skroniach.  Ogorzała  twarz 
wyrażała  siłę  i  szorstkość,  była  przedziwnie  pociągająca,  choć  nie 
chłopięco  piękna.  Oczy  były  błękitne  jak  letnie  niebo,  obramowane 
długimi,  ciemnymi  rzęsami.  I  usta...  Zadrżała,  pamiętając  ich  dotyk  na 
swoich. 

Był  tak  przystojny,  tak  dystyngowany  w  stalowoszarym,  doskonale 

skrojonym  garniturze.  Emanowała  z  niego  siła  i  moc,  a  przecież  Alida 
wiedziała, że umiał być delikatny. 

-  Tamta  noc  nie  była  prawdziwa  -  powiedziała.  -  Była  dziwna,  jak  z 

innego świata. Odejdź. Zostaw mnie w spokoju. 

- Nie - odrzekł. 
-  Tak!  -  Przesunęła  dłonią  po  znaczku  i  kopercie.  -  I  zabierz  to  ze 

sobą. Nie chcę niczego, co by mi przypominało, co wtedy zrobiłam. 

"Popielatoblond"  -  pomyślał  Paul-Anthony.  Te  jedwabiste  włosy,  w 

których kiedyś zatapiał palce, były popielatoblond. Miała też największe 
brązowe  oczy,  jakie  kiedykolwiek  widział  i  najdoskonalej  wykrojone 
usta, stworzone dla pocałunków, dla jego pocałunków... Była tak piękna. 
I należała do niego. 

Oparł  dłonie  o  biurko  i  pochylił  się  ku  niej.  Wbrew  sobie  Alida 

cofnęła się na krześle, osaczona jego postacią, jego obecnością. 

13

RS

background image

 

 

-  Alido  -  powiedział  zniżonym  głosem  -  nie  zamierzam  wyjść  stąd  i 

zniknąć z twojego życia. Przez sześć tygodni próbowałem cię znaleźć, bo 
to,  co  zdarzyło  się  między  nami  tam  na  plaży,  było  fantastyczne, 
wspaniałe i bardzo, bardzo ważne. 

-  Było  haniebne  -  odparła,  wznosząc  dumnie  podbródek.  - 

Zapomniałam  o  tym  i  nie  myślałam  o  tobie  ani  przez  moment.  Gdybyś 
był dżentelmenem, zapomniałbyś o tym tak samo! 

Paul-Anthony zaśmiał się cicho, krzyżując ramiona na piersi. 
"  Jest  wspaniała"  -  pomyślał.  Była  wszystkim,  co  sobie  wyobrażał, 

była czymś więcej. I była jego. Ale przekonanie o tym Alidy Hunter nie 
będzie łatwe. 

-  A  teraz  -  powiedziała  -  jeśli  pan  pozwoli,  panie  Nieznajomy, 

skończę to, co mi zostało do zrobienia. Do widzenia. 

-  Nazywam  się  Paul-Anthony  Payton  i  jestem  właścicielem  Payton 

Investment  Corporation.  Niedawno  skończyłem  czterdzieści  lat,  ale  to 
już wiesz. Nigdy nie byłem żonaty, jak ci to mówiłem tamtego wieczoru 
na  plaży,  ale  sądzę,  że  już  wielki  czas  na  to.  Lubisz  dzieci?  Mam 
nadzieję, że tak, bo ja chciałbym mieć kilkoro. Mam dwóch braci, Johna-
Trevora i Jamesa-Stevena. Wszyscy mamy podwójne imiona, bo lubiła je 
nasza  matka  -  Francuzka.  Moi  rodzice  nie  żyją.  Mam  duży  dom,  dwa 
samochody  i  dżipa,  nie  palę,  piję  tylko  w  towarzystwie.  Aha,  mam 
wszystkie  własne  zęby.  Kwestię  ulubionych  książek,  filmów  itd. 
przerobiliśmy  tamtego  wieczoru  na  plaży.  Czy  chciałabyś  wiedzieć  o 
mnie coś jeszcze? 

-  Tak  -  odpowiedziała  słodko.  -  Czyś  dostał  dzień  wolny  od  tego 

kołowrotka, czy uciekłeś? 

Zamrugał oczami, zdziwiony jej niespodziewaną odpowiedzią, potem 

odrzucił  w  tył  głowę  i  zaśmiał  się  głębokim,  pięknym  śmiechem,  który 
zdawał się wypełniać cały pokój. 

Kiedy zamarł jego śmiech, przeszedł na drugą stronę biurka, by stanąć 

nad  nią.  Nagle  spoważniały,  ujął  dłońmi  oparcie  krzesła  i  pochylił  się 
tak, że jego twarz była tylko kilka centymetrów od niej. 

- Al ido - rzekł, hipnotyzując ją spojrzeniem i głosem. - Tamtej nocy 

kazałaś  mi  patrzeć  uważnie,  by  ta  szczególna  kobieta,  która  jest  mi 
pisana,  nie  przeszła  obok  mnie  nie  zauważona.  Robię  to  właśnie: 
znalazłem tę szczególną panią i nazywa się Alida Hunter. Nie zamierzam 
cię stracić, bo czekałem zbyt długo. Jesteś moja albo będziesz moja, jak 
tylko  przestaniesz  ze  mną  walczyć.  Pomyśl  o  tamtej  nocy,  Alido. 
Przypomnij sobie, co zdarzyło się między nami, czego doświadczyliśmy 

14

RS

background image

 

 

wspólnie.  Połączyliśmy  umysły,  serca  i  dusze  najgłębszymi  sekretami. 
Połączyliśmy  ciała,  tak  jak  tego  nigdy  przedtem  nie  doświadczyłem. 
Przecież pamiętasz to, Alido, prawda? 

Poczuła nagle ciepło głęboko w sobie, gdy błękitne spojrzenie Paula-

Anthony'ego  uniemożliwiło  jej  uczynienie  najmniejszego  ruchu.  Żywe 
wspomnienie  chwil,  które  spędzili  razem  na  zasnutej  mgłą  plaży, 
mignęło  przed  jej  oczami,  powodując  mocne  bicie  serca  i  różowienie 
policzków. 

Wystarczyłoby tylko pochylić się trochę, by jej usta dotknęły jego ust. 

Wystarczyłoby unieść ręce, by go znowu dotknąć, by poczuć przy sobie 
jego  silne  ciało.  Zapach,  poruszający,  znajomy  męski  zapach  wypełniał 
ją,  przynosząc  pełne  zmysłowości  wspomnienia.  Był  tak  blisko,  tak 
blisko... 

"Przestań!" - pomyślała. Powinien odejść. Powinien wyjść i pozwolić 

jej  zapomnieć  o  tym  niewybaczalnym,  nietypowym  zachowaniu  tamtej 
tajemniczej, nieziemskiej nocy. Nie pozwoli Paulów-Anthony'emu wejść 
w  swoje  prawdziwe  życie.  On  sam  był  niebezpieczny,  a  jego 
niewidzialne  panowanie  nad  nią  -  przerażające.  Nie  straci  głowy  dla 
Paula-Anthony'ego ani dla nikogo innego. Nigdy więcej. 

-  Powiedz,  Alido  -  rzekł.  -  Przecież  pamiętasz  każdą  chwilę,  każdy 

moment z tego czasu na plaży. 

-  Nie  -  odparła,  lecz  jej  głos  drżał  lekko.  -  Powiedziałam  ci,  że 

zapomniałam o tym, jakby się to nigdy nie zdarzyło. 

- Widzę więc, że będę musiał odświeżyć ci pamięć. 
-  Nie,  nie  chcę  -  westchnęła,  kiedy  pochwycił  ją  za  ramiona  i 

poderwał z krzesła. - Przestań, ja... 

Kres  jej  protestowi  położyły  usta,  otaczające  jej  usta,  język, 

wkradający się pomiędzy jej wargi. Mężczyzna opuścił ręce, by ją objąć, 
przyciskając mocno do siebie. 

Alida  położyła  dłonie  na  jego  piersiach,  próbując  go  odepchnąć,  ale 

nie mogła dorównać siłą Paulowi-Anthony'emu. Ich pocałunek był coraz 
gorętszy  i  zanim  zorientowała  się,  co  robi,  otoczyła  rękami  jego  szyję  i 
odpowiedziała  na  pieszczotę  z  całym  stłumionym  pożądaniem,  które  w 
niej narastało w ciągu sześciu tygodni. 

"O, tak - pomyślała. - Przecież przyszedł. Po sześciu długich, pustych, 

samotnych  tygodniach  przyszedł."  To  był  ten  pocałunek,  aromat,  sama 
istota  mężczyzny,  którego  pamiętała  i  za  którym  tęskniła.  Płonęła  i,  po 
raz pierwszy od tamtej nocy, poczuła, że na nowo ożywa w niej potrzeba 
bycia obok niego. 

15

RS

background image

 

 

Paul-Anthony  uniósł  głowę.  Oddychał  chrapliwie,  a  jego  oczy 

pociemniały od pożądania. 

-  Alido  -  powiedział  ochryple  -  przeczekałem  wieczność,  by  cię 

znowu przytulić. Ale te tygodnie są już za nami, jesteśmy razem i tak już 
powinno być. Zakochałem się w tobie tamtej nocy we mgle. Kocham cię, 
Alido Hunter. 

Dziwna chwila, jak ze snu, umknęła tak nagle, że Alidzie na moment 

zakręciło się w głowie. 

- Proszę? - wyszeptała. 
-  Sam  nie  mogłem  w  to  uwierzyć  na  początku,  tak  szybko  się  to 

zdarzyło.  Ale  to  prawda  i  powiedzenie,  że  jestem  szczęśliwy,  nawet  w 
części nie wyraża tego, co czuję. Kocham cię, Alido. 

Znowu  położyła  dłonie  na  jego  piersi  i  odepchnęła  go  tak,  że  cofnął 

się o krok, aby zachować równowagę. Przemknęła obok niego i stanęła w 
drzwiach. 

- Chciałabym, żeby pan wyszedł, panie Payton - powiedziała sztywno. 
-  Alido,  posłuchaj.  Wiem,  że  cię  bezlitośnie  zraniono,  że 

zdecydowałaś się nigdy nikogo nie pokochać. Ale to, co ty i ja mamy ze 
sobą  wspólnego,  jest  tak  piękne  i  rzadkie.  Nie  wybrałaś  tym  razem 
niewłaściwego  człowieka,  bo  kocham  cię  wszystkim,  czym  jestem. 
Przyszłość, wspaniała przyszłość czeka na nas, byśmy się nią dzielili. 

- Odejdź - powiedziała,  wskazując mu drzwi. -I nie wracaj. Nie chcę 

cię w moim życiu. Czemu nie możesz tego zrozumieć? 

Przemierzył pokój i stanął tuż przed nią. 
- Jak więc wyjaśnisz swą uległość wobec mego pocałunku? 
- Nie muszę ci nic wyjaśniać. Jedyne co trzeba, żebyś zrozumiał, to to, 

że nie chcecie już widzieć. Odejdź, powtarzam. 

- Odejdę... Ale wrócę, Alido. -  Nie. 
-  Tak.  -  Dotknął  dłonią  jej  warg,  nabrzmiałych  od  pocałunku  i 

wyszedł z biura. 

Dreszcz  wstrząsnął  Alidą,  kiedy  otaczała  się  ramionami.  Łzy 

przesłoniły  jej  wzrok,  gdy  potykając  się,  dotarła  do  krzesła  koło  biurka. 
Opadła na nie, przycisnęła palcami pulsujące skronie i zamknęła oczy. 

Słowa,  które  z  namiętnością  powiedział  Paul-Anthony,  odbijały  się 

echem w jej umyśle i krążyły wokół serca. 

"Zakochałem się w tobie tamtej nocy." 
Otworzyła  oczy  i  odchyliła  się  na  krześle,  wyczerpana  psychiczne  i 

fizyczne. 

"Kocham cię, Alido Hunter." 

16

RS

background image

 

 

"Nie - pomyślała. - To nieprawda. Uwiodła go magiczna aura tej nocy 

na plaży. Teraz akurat wierzył, że naprawdę mnie kocha. Świadczy o tym 
upór  i  determinacja,  z  jaką  mnie  szukał.  Ale  to  chwilowe  -  myślała.  - 
Jego miłość zblednie i wyblaknie, tak jak wspomnienia tej nocy we mgle. 
Potem,  tak  jak  Carl,  Paul-Anthony  znajdzie  kogoś  innego.  Tym  razem 
jednak nie pozwolimy sobie złamać serca - postanowiła Alida. - Nie tym 
razem. Nigdy." 

Nie  padnie  ofiarą  deklaracji  Paula-Anthony'ego  ani  podniecających 

pocałunków,  które  wyganiały  z  jej  głowy  każdą  sensowną  myśl. 
Wybuduje wokół siebie wysoki, mocny mur i nie pozwoli mu się przezeń 
przebić.  Wcześniej  czy  później  zmęczy  się  bezowocnymi  próbami 
zdobycia do niej dostępu, odejdzie i zostawi ją samą. Samą i samotną. 

Alida  westchnęła.  Cóż  za  ponury  obraz  przyszłości  malowała  przed 

sobą. Ale to nie musi być tak. W jej kartach nie było może miłości - tego 
nauczyła  się  w  dzieciństwie,  a  potem  od  Carla  Ambreya,  ale  przecież 
miała ciekawą pracę, która ją pochłaniała. Zarabiała dobrze, miała piękne 
mieszkanie  i  śmiesznego  Scooterka,  tego  kota,  który  co  wieczór  tak  się 
cieszy na jej widok. 

Miała przyjaciółki, z którymi chodziła na zakupy czy na obiad i - choć 

nie  miała  ochoty  na  randki  od  czasu,  gdy  Carl  zerwał  ich  zaręczyny  - 
kilku atrakcyjnych mężczyzn wyraźnie się nią interesowało. 

Tak,  wszystko  było  w  porządku.  Miała  wszystko,  czego  było  trzeba 

do pełnego, dobrego życia. 

"Kocham cię, Alido Hunter." 
- Nie - powiedziała. - Nie chcę tego słuchać. Od tej chwili dla Paula-

Anthony'ego Paytona nie ma miejsca w moim życiu i w moich myślach. 

- Więc, pani doktor, sądzę, że jestem po prostu potwornie zmęczona - 

powiedziała Alida do swojej doktor, pani Allen, gdy ta ją już zbadała. -
Bardzo ciężko pracowałam ostatnio. I nie sypiałam zbyt dobrze - dodała 
cicho,  myśląc  o  tych  przeklętych  wspomnieniach,  o  Paulu-Anthonym.  - 
Ale  ponieważ  w  zeszłym  roku  miałam  anemię,  przez  jakiś  czas 
postanowiłam  nie  szarżować  i  zobaczyć  się  z  panią.  Jaki  więc  mamy 
werdykt? Czy znowu będę łykać żelazo i witaminki? 

Dr  Trący  Allen  oparła  łokcie  na  krześle  i  splotła  palce.  Przez  chwilę 

uważnie przyglądała się Alidzie, potem opuściła ręce na biurko. 

- Nie - rzekła. - Wyniki badania krwi są w porządku. 
- Cóż, to świetnie. Myślę więc, że powodem zmęczenia jest mój wiek, 

niedługo stuknie mi trzydziestka. Ucieka z nas energia młodości. 

- Alido - odpowiedziała dr Allen spokojnie. - Pani jest w ciąży. 

17

RS

background image

 

 

Alida popatrzyła na nią tak, jakby się nigdy wcześniej nie widziały. 
- Nie spodziewała się pani? - spytała dr Allen. 
- Nie - odrzekła Alida słabo. -  Zawsze miałam nieregularne cykle i... 

Dobry Boże! 

"Dziecko - pomyślała z niedowierzaniem. -Mam mieć dziecko Paula-

Anthony'ego Paytona. Chryste, nie..." 

- Nie mogę w to uwierzyć - potrząsnęła głową. 
-  W  tak  wczesnej  fazie  ciąży  możemy  tylko  próbować  ocenić,  jak 

długo  już  trwa  -  mówiła  dr  Allen.  -  Sądzę,  że  to  jakieś  sześć,  osiem 
tygodni. 

-  Tak.  Sześć  tygodni,  właśnie  tyle.  Dziecko?  Dr  Allen  uśmiechnęła 

się. 

-  Z  całą  pewnością.  -  Urwała  na  moment,  a  uśmiech  zamarł  na  jej 

twarzy. -  Alido, wiem, że to dla pani kompletne zaskoczenie. Myślę, że 
potrzeba  pani  czasu,  żeby  to  przemyśleć.  Proponuję,  żebyśmy  umówiły 
się na przyszły tydzień i omówiły to dokładniej. Bo przecież to może być 
kwestia powiedzenia o tym szczęśliwemu ojcu i... 

- Nie - przerwała jej Alida. - On nie może wiedzieć. Nigdy. 
- To także jego dziecko - powiedziała łagodnie dr Allen. 
Alida dotknęła dłonią zarumienionego czoła. 
-  Nie. To  jest,  tak,  ale...  nie.  Boże,  to  takie skomplikowane.  Ma  pani 

rację. Potrzebuję czasu, żeby o tym pomyśleć. - Poderwała się i pobiegła 
do drzwi. - Do widzenia. 

- Do widzenia - odpowiedziała dr Allen, marszcząc brwi. 
Alida  zatrzymała  się  na  moment  w  małej  kafejce  niedaleko  hotelu  i 

zamówiła  herbatę. Nie  mogła  jeszcze  pójść  do  pracy i  podjąć znów  roli 
doskonale przygotowanego, energicznego dyrektora. 

"Dziecko"  -  myślała,  wciąż  oszołomiona.  Miała  mieć  dziecko  Paula-

Anthony'ego,  dziecko,  które  poczęli  tamtej  magicznej  nocy.  Paul-
Anthony  Payton,  który  zjawił  się  w  biurze  poprzedniego  wieczoru,  był 
ojcem  tego  maleńkiego  cudu,  utulonego  głęboko  w  niej.  Boże 
miłosierny, cóż ona ma zrobić? 

-  Herbata  dla  pani  -  powiedziała  kelnerka,  budząc  ją  z  zamyślenia.  - 

Czy podać coś jeszcze? 

- Nie, dziękuję. 
- Miłego dnia - powiedziała kelnerka, kładąc rachunek na stole. 
- Miłego dnia? - powtórzyła cicho Alida. - A co z resztą życia? 
Miała  mieć  dziecko  i  była  tym  przerażona.  Ale  z  drugiej  strony... 

Dziecko  będzie  dla  niej,  by  mogła  się  o  nie  troszczyć  i  kochać.  Czy 

18

RS

background image

 

 

dzieci  nie  oddawały  bezwarunkowo  całej  miłości,  jaką  dostawały  od 
rodziców? Po raz pierwszy w życiu będzie dawała miłość i brała miłość 
w jej najczystszej formie. 

"Będzie  nam  cudownie  razem  -  pomyślała  Alida  marząco.  -  Będzie 

między nami szczególna więź, całe dnie pieszczot i miłości. Stworzymy 
rodzinę, my dwoje. I oczywiście Scooter." 

"A  Paul-Anthony  Payton?"  -  pojawiła  się  nękająca  myśl.  "To  także 

jego  dziecko"  -  powiedziała  dr  Allen.  "Z  medycznego  punktu  widzenia, 
tak" - odpowiedziała jej wtedy Alida. Ale tylko ona wiedziała, że zostało 
stworzone  w  mistycznym  momencie,  w  chwili,  która  nie  miała  nic 
wspólnego z rzeczywistością. Dziecko zaś istniało naprawdę i dla Alidy 
miało  znaczenie  zupełnie  inne  niż  zamglona  noc  i  mężczyzna,  którego 
spotkała. 

Wyszła  z  kawiarni,  zapłaciwszy  za  swoją  herbatę.  Uśmiechnęła  się, 

dochodząc do pracy. 

Gdy stanęła w drzwiach biura, Lisa westchnęła z ulgą. 
-  Bogu dzięki,  że  tu  jesteś  -  powiedziała.  -  Jego  wysokość  szuka  cię, 

krusząc  mury.  Mówiłam,  że  jesteś  z  kimś  umówiona  i  trochę  się 
spóźnisz, a spróbuj powiedzieć Maxowi Brewerowi, żeby był cierpliwy. 

Życzyłabym sobie, żeby przeniósł jakiś hotel Swana na Syberię i tam był 
dyrektorem. 

Alida uśmiechnęła się. 
- Nie ma hoteli Swana na Syberii. 
-  Powinni  więc  zbudować  choćby  jeden  dla  Brewera.  Dobra,  biegnij 

może do niego, zanim całkiem oszaleje. Od kwadransa trzyma Jerry'ego 
w niewoli. No, miłego dnia. 

-  Tobie  też  -  odparła  Alida.  -  Przez  moment  nie  wiedziałam,  czy  to 

faktycznie miły dzień, ale po filiżance herbaty zrozumiałam, że naprawdę 
będzie miły. 

- To cudownie cię widzieć w takim nastroju, Alido, zwłaszcza po tym, 

jak ta łajza Carl Ambrey... Ale basta, wymazujemy Ambrey 'a z pamięci. 

- Doskonale. No, idę na terytorium jego wysokości. 
Max  Brewer  dobiegał  sześćdziesiątki,  miał j  rzadkie  włosy,  kwitnącą 

cerę i dwadzieścia kilo- j gramów nadwagi, które pozwalały domyślać się 
wielu obiadów obficie podlewanych martini. Max , palił bez przerwy i - 
Alida  była  o  tym  przekonana  -  dawno  zapomniał,  jak  się  uśmiechnąć, 
nawet jeśli to kiedykolwiek wiedział. 

Jerry 

Nash, 

przystojny 

trzydziestodwulatek, 

asystent 

Alidy, 

uśmiechnął się do niej, gdy wchodziła, upewniwszy się najpierw, że Max 

19

RS

background image

 

 

tego nie widzi. Alida odpowiedziała uśmiechem, siadając i koło niego na 
krześle. 

-  Witaj,  Max  -  powiedziała  uprzejmie.  -  Słyszałam,  że  chcesz  mnie 

widzieć. 

-  Wielki  czas,  żebyś  tu  dotarła  -  odparł  Max  szorstko.  -  To  ważne, 

naprawdę oczko w głowie Swana, takiemu klientowi nigdy nie powinno 
się  kazać  czekać.  Wyszedł,  żeby  się  pokręcić  po  holu,  dopóki  się  nie 
pojawisz. 

-  Nie  miałam  żadnych  umówionych  spotkań  dziś  rano  -  odrzekła 

Alida, starając się, by jej głos nie brzmiał tak, jakby się broniła. 

- Tacy ludzie nie muszą wcześniej umawiać się na spotkanie - odparł 

Max.  -  Chciałem,  żeby  zaczął  omawiać  szczegóły  z  Jerrym,  ale  nie 
wyszło. 

Alida spojrzała na Jerry'ego, który wzruszył ramionami. 
-  Chce,  żebyśmy  mu  zorganizowali  konferencję  dla  najważniejszych 

ludzi  z  jego  firmy  z  żonami  -  ciągnął  Max.  -  Zjadą  się  z  całego  kraju. 
Sądziłem, że wyznaczy kogoś, żeby z nami pracował, ale chce osobiście 
dopilnować 

pierwszych 

przygotowań. 

Konferencja 

musi 

być 

przeprowadzona  perfekcyjnie,  bo  zauważą  to  inne  firmy,  tak  duże  jak 
jego.  Spowoduje  to  reakcję  łańcuchową  i  pozwoli  nam  zagrać  na  nosie 
konkurencji.  Nie  ma  tu  więc  miejsca  na  najmniejszy  błąd,  Alido.  Czy 
wyrażam się jasno? 

-  Oczywiście  -  odpowiedziała.  -  Przeprowadzamy  każde  spotkanie  i 

konferencję z drobiazgową dokładnością. 

-  To  ma  być  coś  więcej  tym  razem  -  odrzekł  Max,  kładąc  na  stole 

zaciśniętą pięść. - Perfekcja, Alido. Nie zadowolimy się niczym innym. 

- Mój Boże - powiedziała Alida. - A któż to jest ten klient? 
-  Ja.  -  Usłyszała  za  sobą  głęboki  głos.  Zakręciła  się  na  krześle  i 

otworzyła szeroko oczy. 

- Dzień dobry - powiedział Paul-Anthony, z uśmiechem wchodząc do 

pokoju. - To pewnie pani 

Alida  Hunter.  Ja  nazywam  się  Paul-Anthony  Payton  i  jestem 

właścicielem  Payton  Investment  Corporation.  To  moją  konferencję 
będziemy  tu  przygotowywać.  Pani  i  ja,  panno  Hunter,  będziemy 
współpracować  bardzo  ściśle  przez  kilka  najbliższych  miesięcy. 
Będziemy, że tak powiem, jak znaczek i koperta. 

 
 
 

20

RS

background image

 

 

 
Rozdział 2 

 
Kiedy  Alida  stanęła  w  drzwiach  mieszkania  tego  wieczoru,  była  tak 

zmęczona,  że  chciało  jej  się  płakać.  Gdy  kładła  na  stole  torebkę,  biało-
czarna puszysta błyskawica przebiegła przez pokój. 

- Cześć, Scooter - powiedziała Alida. Podniosła kota, przytuliła, a on 

w  zamian  polizał  ją  po  nosie  jęzorkiem  szorstkim  jak  papier  ścierny.  - 
Dziękuję - rzekła śmiejąc się. - Potrzebowałam tego. Głodny jesteś? 

Nakarmiła  zwierzaka  w  kuchni,  a  potem  poszła  do  sypialni  przebrać 

się  w  dżinsy  i  żółtą  welwetową  bluzę.  Zamierzała  wyjść  z  pokoju,  ale 
zawahała się i opadła na brzeg łóżka. 

"Ten  dzień  trwał  wieki"  -  pomyślała.  Przez  całe  rano  i  popołudnie 

świadomość,  że  ma  mieć  dziecko,  pojawiała  się  w  najmniej 
spodziewanych  momentach.  Niedowierzająco  potrząsała  głową,  potem 
znów  uspokajała  ją  myśl,  że  dziecko,  jej  dziecko,  będzie  pożądanym  i 
cudownym elementem w jej życiu. 

Dotknęła  brzucha  obiema  dłońmi,  jakby  starając  się  wyczuć  w  sobie 

maleństwo. 

-  Cześć,  dzieciaczku  -  wyszeptała  i  nikły  uśmiech  pojawił  się  na  jej 

ustach. 

Znikł  jednak  szybko,  gdy  pamięć  znów  zaczęła  ją  nękać 

wspomnieniem Paula-Anthony'ego. 

"Boże, jest taki sprytny" - pomyślała, mrużąc oczy. Kiedy się zjawił w 

biurze Brewera, udawał, że ją widzi pierwszy raz w życiu. Żeby nie było 
wątpliwości, uścisnął nawet jej dłoń. Udało mu się jednak przemycić ten 
kiepski  tekst  o  znaczku  i  kopercie,  który  sprawił,  że  poczuła,  jak 
czerwieni się z zakłopotania. 

Wiedział  co  robi,  upierając  się,  by  planować  konferencję  z  samą 

panną  Alidą  Hunter,  była  przecież  dyrektorem  od  tego.  Max-tłuścioch 
wychodził  z  siebie,  zapewniając  go,  że  Alida  będzie  gotowa  na  każde 
zawołanie i skinienie. A ona siedziała tam z uśmiechem przylepionym do 
twarzy,  zgadzając  się  na  całą  tę  maskaradę.  Następnego  dnia  miała  się 
spotkać z Paulem-Anthonym w biurze o dziewiątej. 

"Cholera,  cholera,  cholera.  Paul-Anthony  Payton  -  pomyślała.  - 

Naprawdę  miłe  imię.  Ma  w  sobie  coś  władczego.  Ta  jego  matka, 
Francuzka  nadała  im  wszystkim  podwójne  imiona...  Jakie  to 
romantyczne i czarujące." 

21

RS

background image

 

 

Myślała w roztargnieniu, czy jego dwaj bracia byli do niego podobni. 

Czy  byli  równie  wysocy  i  dobrze  zbudowani,  równie  przystojni?  Czy 
dziecko, które w sobie nosiła, będzie dokładną kopią swego wspaniałego 
ojca? 

"Przestań!"  -  fuknęła  na  siebie.  To  było  jej  dziecko  i  tylko  jej.  Paul-

Anthony  był  obcym  człowiekiem  tamtej  nocy,  a  ona  pozostawi  jego  i 
wspomnienia  tego,  co  między  nimi  zaszło,  poza  granicą  tej  mgły,  do 
której  należeli.  Człowiek,  z  którym  miała  się  zobaczyć  rano,  był  tylko 
klientem  hotelu  Swan.  Zdoła  pracować  z  Paulem-Anthonym  na 
płaszczyźnie wyłącznie zawodowej. Jakoś zdoła. 

Następnego  ranka,  kiedy  Alida  przyjechała  do  hotelu,  Jerry  Nash 

wszedł do jej pokoju. 

- Dzień dobry - powiedziała Alida, uśmiechając się do asystenta. - Jak 

leci? 

- Mnie dobrze, ale ty coś blado wyglądasz -odparł, siadając na krześle 

naprzeciwko biurka. 

"Ja  się  czuję  blado"  -  pomyślała  Alida.  Przeszła  właśnie  przez 

pierwszą  porcję  porannych  mdłości  i  nie  była  zachwycona  nowym 
doświadczeniem. 

-  Wszystko  w  porządku  -  powiedziała  do  Jerry'ego.  -  Jestem  tylko 

trochę zmęczona. Było tu dużo ruchu ostatnio i nie wygląda na to, żeby 
miało być łatwiej. 

- A nasz wielki klient ma się z tobą spotkać punktualnie o dziewiątej - 

rzekł Jerry. - Myślałem, że Max rozsypie się na kawałki, kiedy usłyszał, 

że 

Payton  chce  tu  mieć  tę  swoją  doroczną  konferencję.  Jedna  rzecz, 

której tu nie rozumiem to, to, dlaczego ktoś taki  jak on zajmuje się tym 
osobiście, zamiast kogoś tu przysłać. 

Alida  zaszeleściła  papierami  na  biurku,  starając  się  nie  patrzeć  na 

Jerry'ego. 

- Nie mam pojęcia - powiedziała. 
- Myślę, że jeśli się jest Paulem-Anthonym Paytonem - ciągnął Jerry - 

można sobie robić, co się komu żywnie podoba. 

"Nie całkiem" - pomyślała Alida. Paul-Anthony nie stanie się częścią 

jej życia. 

-  Tak  czy  inaczej  -  powiedział  Jerry  -  przyszedłem,  żeby  ci 

powiedzieć,  że  nadchodzą  powoli  rezerwacje  na  tę  konferencję  pisarzy. 
To  będzie  niezła  zadyma,  tak  jak  mówił  ten  ich  koordynator.  Dalej 
planują  to  na  jakieś  dwa  tysiące  ludzi:  autorzy,  wydawcy,  agenci, 

22

RS

background image

 

 

księgarze.  Max  był  dumny  i  blady,  że  ta  konferencja  odbywa  się  u  nas, 
dopóki nie pojawił się Payton. 

-  Jestem  pewna,  że  Max  dalej  zdaje  sobie  sprawę  z  tego,  jak  ważna 

jest  ta  konferencja  pisarzy,  Jerry.  Czy  planowane  menu  jest 
przygotowane  dla  tego  koordynatora?  Chciał  to  zabrać  na  zebranie 
komitetu. 

Jerry wstał. 
-  To  mój  problem.  Idę  tego  dopilnować.  Powodzenia  z  tym  Pay 

tonem.  I  wiesz  co?  Mógłbym  zorganizować  tę  jego  konferencję  z 
zamkniętymi  oczami,  obojętnie  jak  duże  by  to  miało  być.  Ale  nie,  pan 
Forsiasty zechce łaskawie pracować tylko z tobą, dyrektorem. 

- Zabierzmy się już do roboty - powiedziała Alida zimno. 
Jerry zmarszczył brwi. 
- Zajrzę do ciebie później. 
"Rany  boskie  -  pomyślała  Alida,  wzdychając  z  ulgą,  gdy  Jerry 

wyszedł.  -  Będzie  ze  mnie  niezła  aktorka,  zanim  to  się  skończy."  Ego 
Jerry'ego  cierpiało,  bo  Paul-Anthony  nie  chciał  nawet  słyszeć  o 
planowaniu  konferencji  z  nim.  Ona  z  kolei  musiała  robić  wszystkim 
wodę z mózgu, udając, że nie ma pojęcia, dlaczego Payton tak się upiera 
przy swoim. Chciała, żeby Paul-Anthony po prostu odszedł i zostawił ją 
w spokoju. 

"Kocham cię, Alido Hunter." 
- Nie - powiedziała głośno. - Nie zamierzam znowu o tym myśleć. 
O dziewiątej Lisa wbiegła pospiesznie do pokoju Alidy. 
-  Uspokój  się,  serce  moje  -  wydyszała  do  Alidy.  -  Paul-Anthony 

Payton  przyszedł  już  na  spotkanie.  Jak  żyję,  nie  widziałam  tak 
fantastycznego faceta. Uśmiechnął się do mnie, a ja robiłam, co mogłam, 

żeby nie zedrzeć z siebie ciuchów i nie rzucić się na niego. 

- Wstydziłabyś się, Liso Donovan - zaśmiała się Alida. 
- Czy mogłabym go dostać na urodziny, Alido? Owiń ślicznie, wetknij 

czerwoną kokardę i daj mi go, żebym mogła z nim wyprawiać wszystkie 
diabelskie sztuczki, o jakich zamarzę. 

- Oczywiście - odparła Alida. - Ale, może go tu poprosisz? 
-  Tak,  tak  będzie  lepiej.  Jakieś  rozbestwione  dziewuszysko  mogłoby 

przyjść i sprzątnąć go z mojego pokoju. - Lisa wybiegła. 

Uśmiech Alidy zniknął, oddychała głęboko, by zachować równowagę. 

"Paul-Anthony Payton - myślała - jest tylko klientem hotelu Swan, nikim 
więcej. Całkowicie nad sobą panuję." 

23

RS

background image

 

 

Paul-Anthony wsunął się do pokoju, uśmiechając się tak prywatnie, że 

Alida poczuła ciepło głęboko w sobie. 

- Witaj, Alido - powiedział. 
"Nie,  nie  panuję  nad  sobą"  -  pomyślała  Alida  mętnie,  wstając  z 

krzesła. Gdyby panowała nad sobą, czy serce biłoby jej jak tam-tam, czy 
drżałyby kolana? 

- Dzień dobry, Paul-Anthony - odparła.  Zamknął drzwi i przemierzył 

pokój. 

- Proszę usiąść - powiedziała. - Może kawy? - Usiadła z powrotem. 
- Nie, dziękuję,  wypiłem dziś już mnóstwo kawy. - Usiadł i postawił 

na podłodze swoją teczkę. - Kocham cię, Alido. 

Oczy Alidy rozszerzyły się. 
- Czy mógłbyś nie mówić takich rzeczy? Na litość boską, jeśli ktoś cię 

usłyszy... 

-  To  się  dowiedzą,  że  cię  kocham,  Alido.  Cały  świat  się  w  końcu 

dowie. 

- Na pewno nie. 
-  Na  pewno  tak,  szczególnie,  gdy  się  pobierzemy.  Postanowiłem 

powiedzieć  ci,  że  kocham  cię  każdą  cząstką  mego  życia.  Na  razie 
powiedziałem tylko, że jestem w tobie zakochany. 

-  Paul-Anthony,  to  szaleństwo.  Posłuchaj  mnie.  Wszyscy  w  tym 

biurze wiedzą, że spotkaliśmy się pierwszy raz w pokoju Maxa Brewera 
wczoraj  rano.  Ty  tu  jesteś  wyłącznie  po  to,  żeby  zorganizować  swoją 
coroczną  konferencję.  Zabierzmy  się  do  pracy.  Jak  wiele  osób 
spodziewasz się przyjąć? 

-  Boże,  śliczna  jesteś.  Myślę,  że  około  dwustu.  Należy  oczekiwać 

wszystkich  moich  dyrektorów  z  małżonkami.  Będziesz  miała  trochę 
więcej  pracy  ze  zorganizowaniem  tej  małżeńskiej  konferencji.  Piętnastu 
moich  szefów  to  kobiety,  niektóre  zamężne  i  zabierają  tych  mężów  ze 
sobą. - Usiadł z powrotem na krześle. - Pełen jestem uznania dla mężów 
wspierających żony w ich karierze. Ja oczywiście uszanuję twój zapał do 
pracy,  kiedy  się  pobierzemy.  -  Przerwał  na  moment.  -  Alido,  odłóż  ten 
przycisk  do  papierów,  dobrze?  Dwa  razy  miałem  złamany  nos,  nie 
chciałbym przejść przez to jeszcze raz, pewnie by mi odpadł. 

Alida odłożyła przycisk z hukiem. 
- Czy chcesz mieć kosze z owocami w pokojach gości? 
-  Świetnie,  to  miły  akcent.  Aha,  i  bukieciki  orchidei  dla  pań  na 

końcowym  bankiecie.  Wiesz,  masz  najpiękniejsze,  jakie  widziałem, 

24

RS

background image

 

 

popielato-blond  włosy.  Pamiętam, że  są  miękkie jak  jedwab, były  takie, 
kiedy przepływały mi przez palce. 

Alida otoczyła głowę dłońmi i jęknęła. 
- Wykończysz mnie. 
"Tylko mnie kochaj - pomyślał Paul-Anthony. -Błagam." 
"Dziś  piątek,  Bóg  łaskaw"  -  pomyślała  wieczorem  Alida,  idąc 

korytarzem  do  mieszkania.  Miała  dla  siebie  cały  weekend,  mogła  się 
zrelaksować i uspokoić rozhuśtane nerwy. Będzie spała, spała, spała. 

-  Pizza  dla  pani  -  odezwał  się  głos  za  jej  plecami.  Odwróciła  się 

nerwowo i zagapiła na idącego ku 

niej niedbałym krokiem mężczyznę. 
- Paul-Anthony! Co ty tu robisz? Jak udało ci się przejść obok portiera 

na dole? 

-  Jestem  tu, bo  wydawało  mi  się,  że  chętnie  byś  zjadła dobrą  pizzę  - 

odparł z uśmiechem. - Chodzi o ciecia na dole? - Wzruszył ramionami. - 
Przypisz  to  mojemu  czarowi.  A  także  temu  -  dodał  -  że  system 
zabezpieczeń  w  tym  budynku  został  zainstalowany  przez  Payton 
Security, własność Johna- 

Trevora Paytona, która to firma dostarczyła też personel. 
- Rozumiem - powiedziała Alida, patrząc na niego. 
Szła dalej korytarzem, potem wetknęła klucz w zamek. Paul-Anthony 

podsunął jej pudełko z pizzą. 

- Podwójny serek, papryka, oliwki, pieprz, wędlina. 
Alidzie zaburczało w brzuchu. 
- Aaa! - wykrzyknął. - Słyszałem to! Panno Hunter, jest pani wyraźnie 

głodna. 

- A pan, panie Payton, jest wyraźnie natrętny. 
-  Ja?  Ja  zachowuję  się  właśnie  jak  miły,  troskliwy  facet,  który 

zamierza tylko dostarczyć tę pizzę na twój stół i wyjść. 

- Aha - odrzekła Alida, otwierając drzwi do mieszkania. To, co czuła, 

trudno  było  nazwać  rozczarowaniem.  Chciała  oczywiście,  żeby  sobie 
poszedł.  Ostatnią  rzeczą,  jakiej  jej  było  trzeba,  to  wieczór  z  Paulem-
Anthonym  w  jej  mieszkaniu.  Tylko  we  dwoje...  razem.  Nie,  na  miłość 
boską! 

- Dobrze więc - powiedziała, wchodząc do domu. - Przyjmuję pizzę ze 

szczerą wdzięcznością. 

Zapaliła szybko światło, a Paul-Anthony wszedł do środka i zamknął 

drzwi za sobą. 

25

RS

background image

 

 

-  Cześć,  Scooter  -  ucieszyła  się  Alida  na  widok  wskakującego  do 

pokoju kota. - Chcesz pizzy? 

- Twój kot lubi pizzę? - zdziwił się Paul-Anthony. 
- Uwielbia. 
- Cudak. - Uśmiechnął się. 
Paul-Anthony  przemierzył  living-room  i  położył  pizzę  na  szklanym 

stole  we  wnęce  jadalnej.  Odwrócił  się  i  powiódł  wzrokiem  po  pokoju. 
Sofa  i  fotele  były  miękkie,  zarzucone  poduszkami  w  perłowych 
odcieniach szarości i błękitu. 

- Miły pokój - powiedział. - Taki spokojny. -Uniósł wierzch pudełka z 

pizzą. - Jeszcze ciepła. I z całą pewnością ślicznie pachnie. - Przerwał na 
moment. - Cóż, smacznego - dodał. 

"Cholera  -  pomyślała  Alida.  -  Wychodzę  na  jędzę.  Pizzy  starczyłoby 

dla mnie, Scootera i jego dziesięciu kolegów. Sprytny skurczybyk z tego 
Paula- Anthony'ego." 

- OK - powiedziała. - Wygrałeś. Czy miałbyś ochotę zjeść tę pizzę ze 

mną? 

- Nie, dziękuję - odparł, idąc w stronę drzwi. 
- Co? - Pospieszyła za nim. - Dlaczego? Na pewno starczy, poza tym, 

to naprawdę ładnie, żeś ją przyniósł. Możemy ją odgrzać w piecyku. 

-  Bo  ja  wiem  -  powiedział  z  ręką  na  klamce.  -  Już  raz  mówiłaś,  że 

jestem natrętny, pokazując się tutaj. 

- Zaskoczyłeś mnie. Pójdę się przebrać, a potem ją zjemy, dobrze? 
- Jeśli nalegasz - rzekł z twarzą niewiniątka. 
-  Nalegam.  Zaraz  wracam.  Paul-Anthony  patrzył,  jak  znika  w  holu, 

potem uśmiechnął się szeroko. 

- Jeden zero dla facetów, Scooter - powiedział do kota. 
Alida  włożyła  dżinsy  i  jasnozieloną  koszulkę  i  poszła  do  łazienki 

przygładzić  włosy.  Zmarszczyła  brwi,  widząc  się  w  lustrze. 
Przypomniała sobie całą rozmowę z Paytonem, zrozumiała, że nie poszła 
po  jej  myśli.  Jakoś  skończyło  się  na  tym,  że  praktycznie  błagała,  żeby 
został  i  zjadł  z  nią  pizzę.  Jak  to  się  stało,  na  Boga  Ojca?!  Potrząsając 
głową,  poszła  do  kuchni.  Paul-Anthony  wyjmował  właśnie  z  piecyka 
talerz z kilkoma kawałkami pizzy. 

-  Pierwsza  partia  gotowa,  madame  -  powiedział.  -  Ile  ma  dostać 

Scooter? 

-  Dam  mu  trochę  ciasta.  Mmm,  to  pachnie  coraz  lepiej.  Jestem 

bardziej głodna niż myślałam. 

- Więc weźmy się już do tego. 

26

RS

background image

 

 

Usiedli  przy  stole  naprzeciwko  siebie  i  zjedli  pierwsze  porcje  w 

milczeniu,  podczas  gdy  Scooter  poświęcił  się  cały  ciastu.  Paul-Anthony 
odgrzał następne porcje i wrócił do stołu. 

-  Bardzo  łatwo  zauważyć  -  powiedział,  przerywając  w  końcu 

milczenie  -  że  doskonale  sobie  radzisz  w  pracy.  Byłem  dziś  pod 
wrażeniem twego profesjonalizmu. 

- Dziękuję. Lubię to, co robię. Każda nowa konferencja czy spotkanie, 

duże  czy  małe,  to  rodzaj  wyzwania.  Czasem  robi  się  tak  gorąco,  że 
mogłabym 

płakać 

głos, 

ale 

najczęściej 

to 

jest 

bardzo 

satysfakcjonujące. 

- Ja tak samo czuję się w swojej pracy. Ostatnio jednak zdałem sobie 

sprawę,  że  przez  zbyt  długi  czas  całe  moje  życie  koncentrowało  się  na 
firmie.  Zamierzam  to  zmienić.  Ale  ty  to  wszystko  już  wiesz,  prawda? 
Rozmawialiśmy o tym tamtej nocy na plaży, tamtej nocy we mgle. 

"Tamtej  nocy,  kiedy  poczęło  się  dziecko"  -  pomyślała  nagle  Alida. 

Nie,  nie  wolno  jej  myśleć  o  dziecku.  Nie  teraz,  kiedy  Paul-Anthony 
siedział naprzeciwko niej przy stole. 

-  Bardzo  byłabym  wdzięczna  -  powiedziała,  patrząc  na  resztkę  pizzy 

na swoim talerzu - gdybyś powstrzymał się od wspominania tamtej nocy 
na plaży. 

Pochylił się nad stołem i sięgnął po jej rękę. 
- Dlaczego? To się stało, Alido i wiesz równie dobrze, jak ja, że było 

cudownie.  Powiedziałem  ci  już  też,  że  zakochałem  się  w  tobie  tamtej 
nocy, głęboko, nieodwracalnie, na zawsze. 

- Nie. - Spróbowała uwolnić rękę, ale on tylko zacieśnił uścisk. - Nie 

chcę,  żebyś  był  we  mnie  zakochany.  To  bez  sensu,  przyniesie  ci  tylko 
smutek  i  cierpienie.  Nie  zamierzam  już  nigdy  nikogo  pokochać,  Paul-
Anthony.  -  "Z  wyjątkiem  dziecka"  -  dodała  w  myślach.  -  Niektórzy 
ludzie nie są po prostu stworzeni do miłości - ciągnęła. - Nie żyją po to, 
by utworzyć zwykły, pełny ciepła związek z drugą osobą. Ja jestem kimś 
takim. 

- Alido... 
-  Paul-Anthony,  ty  chcesz  kochać  i  założyć  rodzinę.  Nie  popełniaj 

błędu,  który  ja  zrobiłam.  Nie  wybierz  niewłaściwej  osoby,  bo  obudzisz 
się  ze  złamanym  sercem  i  marzeniami  w  kawałkach.  Ja  jestem 
niewłaściwą  kobietą  i  im  szybciej  to  przyjmiesz  do  wiadomości,  tym 
lepiej.  Rusz  się  stąd  i  poszukaj  gdzie  indziej,  Paul-Anthony.  Jest  tu 
gdzieś, a ty jej po prostu jeszcze nie znalazłeś. 

27

RS

background image

 

 

"Znalazłem  -  pomyślał  Paul-Anthony.  -  Siedzi  tu  właśnie 

naprzeciwko.  Boże,  co  mam  zrobić,  żeby  do  niej  dotrzeć?  Muszę  być 
cierpliwy.  Całe  moje  przyszłe  szczęście  zależy  od  tego,  czy  zyskam  jej 
miłość. A zyskam - pomyślał z determinacją. - Ona jest moja." 

Wypuścił jej rękę i popatrzył na tekturowe pudełko z pizzą. 
- Chcesz, żebym podgrzał jeszcze trochę? - spytał. 
-  Nie  -  odpowiedziała.  -  Zjadłam  jej  dosyć.  Paul-Anthony,  czyś 

słyszał, co powiedziałam? 

- Tak. Czy Scooter może dostać ten kawałek ciasta? 
Alida westchnęła. 
- Tak, możesz mu to dać. 
-  Wiesz,  nie  przepadam  za  kotami,  ale  Scooter  naprawdę  ma 

osobowość. Fakt, że lubi pizzę, to punkt dla niego. Świetny z niego kot. 

-  A  z  ciebie  jest  facet,  który  może  doprowadzić  do  rozpaczy.  Czy 

miałbyś ochotę na lody czekoladowe? 

- Jasne, doskonale. 
Pozostając  przy  stole,  patrzył,  jak  idzie  do  kuchni  i  wyjmuje  lody  z 

zamrażarki. "Jest taka śliczna" - rozmarzył się. Po raz pierwszy od czasu 
wczesnej  młodości  to  on  zdobywał,  a  nie  był  zdobywany.  Przez  całe 

życie, podobnie jak bracia, był ścigany przez kobiety, które jasno dawały 
do  zrozumienia,  że  podoba  im  się  to,  co  widzą  i  że  czekają  na  ich 
skinienie.  Chłopcy  Paytonów  od  zawsze  spijali  śmietankę.  "Cóż  - 
pomyślał zimno - dostaję teraz za swoje. Zakochałem się pierwszy raz w 

życiu,  a  ona  nie  chce  mnie  widzieć  na  oczy.  Pomyślmy  o  łykaniu 
gorzkich pigułek." 

Alida  odrzucała  go  na  każdym  kroku.  Ale  nie  wiedziała,  że  bracia 

Payton mają po swojej  matce, Francuzce coś więcej niż tylko podwójne 
imiona.  Odziedziczyli  też  jej  upór  i  determinację.  Żałował  tylko,  że 
mama nie domieszała do tego odrobiny cierpliwości. 

-  Lody,  proszę  -  powiedziała  Alida,  wracając  do  stołu  i  stawiając 

przed nim pucharek. Usiadła i ziewnęła szeroko. - Boże, jestem zupełnie 
wykończona tym ciągłym pośpiechem. 

Paul-Anthony stłumił uśmiech, połykając łyżeczkę lodów. 
Gdy  jedli  w  milczeniu  deser,  Alida  nie  mogła  się  powstrzymać  od 

zerkania  na  Paula-Anthony'ego  spod  rzęs.  Przez  cały  czas,  gdy  jedli 
pizzę,  nawet  kiedy  była  w  kuchni,  czuła  dziwne  napięcie,  które  między 
nimi  narastało,  zmysłową  świadomość,  która  stawała  się  coraz 
wyraźniejsza  z  każdym  uderzeniem  jej  szalejącego  serca.  "Muszę  stąd 

28

RS

background image

 

 

wyjść  -  myślała w  panice  -  zanim  zrobię  coś, czego będę  potem  gorzko 

żałowała." 

"Kocham cię, Alido Hunter". 
"Nigdy  więcej  -  przyrzekała  sobie  -  nie  padnę  ofiarą  tych  słów. 

Skoncentruję  się  na  dziecku  i  życiu,  które  będziemy  wieść  razem."  Nie 
uważała  już  za  haniebne  tego,  co  wydarzyło  się  na  plaży  tamtej  nocy. 
Nie,  to  był  przecież  magiczny  czas,  którego  owocem  jest  ten  bezcenny 
mały  cud  głęboko  w  niej.  Fakt,  że  to  Paul-Anthony  był  tym  mężczyzną 
we mgle, nie miał znaczenia. 

- Skończyłaś? - spytał, zaglądając w jej miseczkę. - Zmyję to. 
-  Nie  trzeba.  -  Wstała  i  pochwyciła  miskę.  -  Włożę  to  do  zmywarki. 

Dziękuję  za  pizzę,  była  pyszna,  ale  tak  jak  mówiłam,  jestem 
wykończona, więc... 

- Ja powinienem sobie pójść, żebyś mogła iść spać. 
Wstał, a ona postawiła z powrotem miseczki na stole. 
-  Odprowadzę  cię  do  drzwi.  Paul-Anthony  wszedł  do  living-roomu, 

Alida 

podreptała za nim. Poszła w stronę drzwi, ale on podszedł do dużego 

regału, wypełnionego książkami. 

-  Tak  -  powiedział,  kiwając  głową.  -  To  są  te  książki,  o  których  mi 

mówiłaś  na  plaży.  -  Odwrócił  ku  niej  nagle  spoważniałą  twarz.  -  Więc 
wszystko,  co  mówiliśmy  tamtej  nocy,  było  prawdą,  mówioną  z  głębi 
serca, otwarcie i szczerze. Prawda, Alido? 

Pozostała  przy  drzwiach,  zmuszając  się,  by  stać  prosto  i 

niewzruszenie. 

-  Przestań,  Paul-Anthony.  Do  niczego  nie  dojdziemy,  ciągle 

przypominając tamtą noc. Chciałabym, żebyś przyjmował rzeczy takimi, 
jakimi są. 

- Robię to właśnie, Alido, z całą pewnością. - Podszedł do niej wolno. 

- Przyjąłem fakt, że potwornie się w tobie zakochałem. Przyjąłem to, że 
opowiedziałem  ci  o  moich  najgłębszych  sekretach,  wątpliwościach, 
obawach, nadziejach i marzeniach, przyjąłem też to, że powiedziałaś mi 
o swoich. Przyjąłem fakt, że boisz się kochać, że boisz się zaufać swoim 
sądom  i  wydobywam  z  siebie  całą  swoją  cierpliwość,  żebyś  we  mnie 
uwierzyła. 

Zatrzymał się naprzeciwko niej, tuż obok. Alida cofnęła się, ale drzwi 

nie pozwoliły jej uciec dalej. 

Paul-Anthony  oparł  o  nie  dłonie,  otaczając  jej  głowę  i  przysunął  się 

bliżej, niemal dotykając ciałem jej ciała. 

29

RS

background image

 

 

Gorąca  namiętność  zaczęła  krążyć  w  jej  żyłach.  Wzięła  głęboki 

oddech,  który  brzmiał  jak  szloch,  czując  cudowny  zapach  jego  wody 
kolońskiej,  wypełniający  zmysły.  Rozpoznała  pożądanie  bijące  mu  z 
oczu i przypomniała sobie noc we mgle z bolesną jasnością. 

- Nie - szepnęła, czując, że drży jej głos i kolana. - Nie chcę... 
- Mnie. - Pochylił ku niej głowę. - Taka jesteś tego pewna? - Musnął 

ją  wargami.  Zadrżała.  -Tak?  Nie  chcesz  kochać  się  ze  mną  znowu, 
poczuć  mnie  w  sobie,  poznać,  jak  stapiamy  się  w  jedno?  To  było  takie 
piękne.  -  Powiódł  wzrokiem  po  jej  wargach.  -  Tak  niewiarygodnie 
piękne. 

Wargi  otaczały  jej  usta.  Język  wnikał  w  nie,  poszukując  jej  języka. 

Cichy  szloch  wzbierał  w  gardle  Alidy,  gdy  smakowała  na  nowo 
pocałunek Paula-Anthony'ego. 

Przebierając palcami w jej włosach, przysunął się jeszcze bliżej. Jego 

ciało przylgnęło do niej, jego męskość, twarda i stanowcza rosła przy jej 
ciele. Otoczyła jego szyję ramionami i piła jak ze źródła, napełniając się 
istotą Paula-Anthony'ego Paytona. 

Paul-Anthony  walczył  ze  sobą,  próbując  się  kontrolować,  czując,  jak 

Alida  poddaje  się  rosnącemu  w  niej  pożądaniu.  Boże,  tak  jej  pragnął. 
Tęsknił  za  nią  od  chwili,  kiedy  uciekła,  znikając  we  mgle.  Ale  mimo 
szalejącej namiętności zdawał sobie sprawę, że kochanie się z Alidą tego 
wieczoru  byłoby  błędem.  Poddawała  się,  ale  to  nie  starczało.  Choć  ich 
ciała  złączyłyby  się  w  cudownej  ekstazie,  nie  dotknąłby  jej  serca,  jej 
duszy.  Płonący  ból  w  ciele  ustałby,  ale  Alida  byłaby  dalej  nieosiągalna 
jak mgła na plaży. 

Zebrał  siły,  wyobrażając  sobie  silną  pięść  odpychającą  go  od 

ukochanej  kobiety.  Oderwał  usta  i  zrobił  krok  do  tyłu,  z  dreszczem 
wciągając powietrze w płuca. 

Alida  otworzyła  oczy.  Przebiegł  przez  nią  chłód.  Zatęskniła 

natychmiast  za  gorącym  ciałem  Paula-Anthony'ego.  Piersi  były  ciężkie, 
wrażliwe,  czekały  na  łagodne  dotknięcie.  Krew  łomotała  w  skroniach, 
uparta potrzeba i pragnienie pulsowały w niej gdzieś nisko. 

Drżącymi rękami Paul-Anthony ujął ją za ramiona i delikatnie odsunął 

od drzwi. Patrzyła na niego, niezdolna myśleć, oddychając ciężko. 

-  Dobranoc,  Alido  -  powiedział  głosem  ochrypłym  od  pożądania.  - 

Kocham  cię.  Kocham  cię.  To  za  sobotę  i  niedzielę.  Do  zobaczenia  w 
przyszłym tygodniu. 

-  Ja...  -  zaczęła  Alida  i  przerwała,  zdając  sobie  sprawę,  że  nie  jest  w 

stanie powiedzieć nic sensownego. 

30

RS

background image

 

 

Paul-Anthony  ujął  klamkę.  -  Mogłem  się  dziś z tobą  kochać,  Alido  - 

rzekł.  -  Wiesz  to  równie  dobrze,  jak  ja.  Ale  chcę  i  zamierzam  zdobyć 
więcej  niż  tylko  ciało.  Chcę  ciebie  całej.  Twego  serca,  zaufania, 
miłości...  na  zawsze.  Jesteś  moja  od  tej  nocy  we  mgle.  Dam  ci  czas, 
którego ci trzeba, by to przemyśleć, ale będę blisko ciebie, bardzo blisko, 

żeby ci przypominać, że to jest naprawdę, że jest na zawsze. 

Wyszedł natychmiast potem, zamykając za sobą i drzwi. 
Alida  zamrugała  oczami.  Stała  nieruchomo  przez  minutę,  potem 

powlokła się ku sofie i opadła na nią ciężko. 

Zrobiłabym  to  -  pomyślała  zdumiona.  -  Kochałabym  się  z  Paulem-

Anthonym."  Pragnęła  go  tak  bardzo  i  tak  jak  tamtej  nocy  na  plaży, 
wydawało  się  słuszne  i  dobre,  by  mu  się  oddała,  by  stali  się  jednym. 
Kiedy  jej  dotknął,  gdy  ją  pocałował,  rozsądek  uciekł,  tak  jak  uciekła 
rzeczywistość.  W  końcu  wiedziała  tylko,  że  pragnie  i  pożąda  jego 
miłości. 

Niebezpieczny  był  z  tą  władzą,  jaką  nad  nią miał,  ten Paul-Anthony. 

Tutaj,  w  jej  mieszkaniu,  jeszcze  raz  stał  się  człowiekiem z  mgły.  Udało 
mu  się  tamtą  noc  stopić  w  jedno  z  dzisiejszą,  powiązać  to,  co  ona  tak 
bardzo starała się oddzielić. To nie może się powtórzyć. 

Musi być silniejsza, stawiać mu opór, który go zmęczy i każe odejść. 

Nie  będzie  się  z  nim  kochać,  gdyż  byłoby  to  dla  niej  niebezpieczne, 
mogłaby się zakochać. ! 

Kochać  zaś  znaczyło  tracić.  Kochać  znaczyło  płakać,  cierpieć  ból 

serca  i  chłód  samotności.  Położyła  ręce  na  brzuchu  i  zamknęła  oczy. 
Skupiła myśli na dziecku, odpychając od siebie obraz Paula-Anthony'ego 
coraz dalej i dalej, aż pochłonęła go mgła... i znikł. ! 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

31

RS

background image

 

 

 
Rozdział 3 

 
Ku  zadowoleniu  Alidy  weekend  wypełniły  jej  same  miłe  rzeczy. 

Sprzątnęła mieszkanie, zrobiła zakupy i poczytała sobie nową książkę. 

W  sobotę  rano  rozmawiała  przez  telefon  z  dr  Allen.  Powiedziała  jej, 

że wszystko idzie dobrze; cieszy się dzieckiem. Mogłaby jedynie obejść 
się  bez  tych  mdłości,  które  ją  dręczą  o  świcie.  Dr  Allen  poradziła,  by 
trzymała  na  nocnym  stoliku  krakersy  sodowe  i  pogryzała  je,  zanim 
wstanie z łóżka. 

- Chcę się z panią zobaczyć za miesiąc  - dodała. - Ale...  czy myślała 

pani o powiedzeniu szczęśliwemu ojcu o dziecku? 

- Tak - odparła Alida. - Nie zamierzam mu powiedzieć. Pamiętam, co 

pani  mówiła,  to  także  jego  dziecko,  ale  w  tych  okolicznościach...  tak 
naprawdę...  Boże,  to  zbyt  skomplikowane,  żebym  mogła  pani  wyjaśnić. 

Żyjemy  w  latach  dziewięćdziesiątych,  pani  doktor,  i  samotne  matki  nie 
są  już  napiętnowane.  Damy  sobie  radę,  maleństwo  i  ja.  Będziemy  mieli 
siebie nawzajem. 

- To nie jest łatwe, Alido. Samotne rodzicielstwo to ogromnie trudne 

zadanie, ale to pani decyzja. Niech pani jada regularnie i nie przemęcza 
się. Do zobaczenia za miesiąc. 

- Dziękuję. Proszę mi wierzyć, będę troskliwie dbała o siebie i ten mój 

mały bagaż. Do widzenia. 

Z  uśmiechem  Alida  odłożyła  słuchawkę  i  weszła  do  nie  używanej 

dotąd  sypialni.  Była  pusta,  jeśli  nie  liczyć  kilka  pudeł  z  różnymi 
szpargałami w kącie. W myśli urządzała sypialnię, tworząc z niej śliczny 
pokój dziecinny w delikatnych odcieniach żółci i zieleni. 

W  niedzielę  po  południu  pokręciła  się  leniwie  po  dziale  ubranek 

dziecinnych w domu towarowym czując, jak serce jej bije z podniecenia, 
gdy  oglądała  i  dotykała  tych  niewiarygodnie  małych  ciuszków.  Idąc  za 
impulsem,  kupiła  mały,  szydełkowany  kocyk,  sweterek,  buciki  i 
czapeczkę. 

Już  w  mieszkaniu  z  rozczuleniem  popatrzyła  na  lekkie  jak  szept 

szmatki,  potem  przykryła  je  z  powrotem  papierem,  zamknęła  pudełko  i 
ostrożnie położyła na półce w przyszłym pokoju dziecinnym. 

Usypiając  w  niedzielę  wieczorem,  Alida  pomyślała,  że  nie  było  nic 

dziwnego  w  tym,  że  Paul-Anthony  kręcił  się  po  zakamarkach  jej  myśli 
przez  cały  weekend.  Był  w  końcu  klientem  hotelu,  a  ona  myślała 
przecież także o zbliżającej się konferencji pisarzy. 

32

RS

background image

 

 

Nie,  nie  było  nic  niepokojącego  w  tym,  że  myślała  o  Paulu-

Anthonym. W pełni kontrolowała swoje uczucia, swoje życie, wszystko. 

Krakersiki  sodowe  zjedzone  w  poniedziałek  sprawiły,  że  Alida  czuła 

się  rześka  i  wypoczęta,  kiedy  szła  do  pracy.  Wchodząc  do  pokoju, 
zobaczyła Jerry'ego, który przysiadł na biurku Lisy, mówiąc coś do niej. 

- Dzień dobry - powiedziała Alida. 
- Do widzenia - rzekła Lisa do Jerry'ego. - Uciekaj z mojego biurka. 
Jerry wstał i zachichotał. 
- Lepiej się zastanów nad sobą, złotko. Nigdy nie omotasz faceta, jeśli 

będziesz taka ostra. - Przeniósł wzrok na Alidę. - Chyba, rzecz jasna, że 
zamierzasz być wyzwoloną kobietą interesu jak nasza droga szefowa. 

Alida zmarszczyła brwi. 
- Co się z tobą dzieje? 
- Nic. - Jerry potrząsnął głową. - Nic. Przepraszam cię, OK? Jestem w 

parszywym nastroju. Nigdy w życiu nie miałem takiego kaca. Na razie. 

Alida patrzyła, jak wychodził z biura i zerknęła na Lisę. 
-  Jeszcze  nie  widziałam,  żeby  się  tak  zachowywał.  Co  on  mówił, 

kiedy weszłam? 

-  Ten  baran  zaprosił  mnie  na  kolację,  dając  do  zrozumienia,  że  na 

deser  pójdziemy  do  łóżka.  Dobry  Boże,  niektórzy  faceci  są  zupełnie 
odrażający.  Nie  wszyscy,  uważasz,  ale  niektórzy...  wielu,  właściwie, 
większość tego gatunku. - Pogłaskała się palcem po podbródku. - Gdyby 
Paul-Anthony  Payton  zaproponował  mi  to  samo,  rozmowa  wyglądałaby 
zupełnie inaczej. Cholera. Nie będzie go tu do czwartku, prawda? 

"I całe szczęście" - pomyślała Alida, wchodząc do pokoju. 
Tego  ranka  wiele  się  działo.  Spotkała  się  z  szefową  personelu,  żeby 

omówić kolory, w jakich miała być utrzymana sala na bankiecie pisarzy. 
Ich  człowiek  od  konferencji  życzył  sobie  bordo  i  różowy,  i  powiedział 
jej,  że  stoliki  udekoruje  jeden  z  ich  komitetów.  Alida  zapisała  sobie  na 
kartce, żeby spytać Paytona, jakie kolory chce na swoim bankiecie. 

Potem  rozmawiała  z  inżynierem  hotelu  o  jupiterach,  które  miały  być 

zamontowane  na  bankiecie  pisarzy.  Na  jej  biurku  pojawiła  się  następna 
kartka z pytaniem do Paula-Anthony'ego. 

Jedząc obiad pomyślała, że Paul-Anthony wkradał się w każdą cząstkę 

jej  pracy,  ale  to  było  zrozumiałe.  W  końcu  organizowała  dla  niego 
konferencję. Mieli ze sobą całe mnóstwo szczegółów do omówienia, ale 
to były tylko interesy. 

33

RS

background image

 

 

O drugiej po południu do pokoju wśliznęła się Lisa, niosąc niewielki 

kryształowy wazon z jedną czerwoną różą. Dopasowana do niej kolorem 
aksamitna wstążka owijała wazon. 

-  Dla  ciebie  -  powiedziała  Lisa  promieniejąc  i  ustawiła  wazon  na 

biurku. - Właśnie ją przynieśli. Jest tu bilecik, widzisz? Tu, pod wstążką. 

Alida popatrzyła na kwiat. 
- Tak, widzę. 
- Więc co? Nie przeczytasz tej kartki? 
- Nie. To znaczy, tak, ale... 
- Rozumiem. Boże, żadna z tobą zabawa. - Lisa okręciła się na pięcie i 

wyszła z pokoju. 

Alida zmrużyła oczy, jakby mogła w ten sposób odczytać kartkę przez 

malutką  kopertę.  Z  westchnieniem  osoby  zwyciężonej  wyjęła  ją  zza 
wstążki i powoli wyciągnęła bilecik. Krew waliła jej w skroniach, kiedy 
czytała słowa napisane śmiałym, lekko pochylonym charakterem pisma: 

Powiedziałem, że będę mówił to codziennie. Kocham cię, Alido. Paul-

Anthony. 

- O, cholera - szepnęła. 
Zamierzała podrzeć kartkę, ale się zawahała. Jakby same ręce włożyły 

ją z powrotem do koperty i upchnęły w torebce. Spojrzała na różę, która 
już ją czarowała zapachem, i przeniosła wazon na brzeg biurka. 

Przez  resztę  dnia  wspaniały  kwiat  raz  po  raz  przyciągał  jej  wzrok. 

Róża z wtorku była żółta, dokładnie w takim odcieniu, jak ciuszki, które 
Alida  kupiła  dla  dziecka.  "Nie,  nie,  do  diabła!  Nie  pozwolę  -  myślała 
gniewnie  -  by  Paul-Anthony  zajął  miejsce  w  mojej  prywatności,  by 
dowiedział się o maleństwie." 

Róża  ze  środy  była  śnieżnobiała,  tak  jak  mgła  na  plaży.  "Basta"  - 

pomyślała  Alida,  patrząc  na  różę  złym  wzrokiem.  Każda  z  róż  miała 
karteczkę:  "Kocham  cię  Alido".  Paul-Anthony  spełniał  swoją  groźbę  - 
obietnicę,  że  będzie  jej  codziennie  wyznawał  miłość.  I  doprowadzał  ją 
tym  do  szału,  szarpał  nerwy.  Zobaczy  go  następnego  dnia,  kiedy 
przyjdzie na spotkanie, powie mu, że jest... 

- Taki romantyczny - powiedziała Lisa, wchodząc do pokoju Alidy. - 

Powinnaś zabierać te róże do domu, żeby się nimi cieszyć wieczorem. 

-  Nie  -  odparła  Alida  szybko.  -  Nie  pasują  do  mojego  domu.  Chcę 

powiedzieć, że... Już nic. 

Lisa położyła na biurku plik papierów. 
- Gotowe do podpisu. 

34

RS

background image

 

 

Powiodła  palcem  po  aksamitnym  płatku  żółtej  róży,  potem  zerknęła 

na Alidę. 

-  Taka  jesteś  tajemnicza  z  tymi  różami.  Jesteśmy  przyjaciółkami  od 

kilku  lat,  a  teraz...  Sama  nie  wiem.  Wydaje  mi  się,  że  dajesz  mi  do 
zrozumienia,  że  jest  między  nami  dystans,  że  ty  jesteś  szefem,  a  ja 
sekretarką  i  że  nie  będziesz  się  zwierzać  z  prywatnych  problemów 
pracownicy.  Przepraszam,  że  mówię  jak  dziecko,  ale...  -  Wzruszyła 
ramionami. 

-  Liso  -  powiedziała  Alida.  -  Przecież  my  jesteśmy  przyjaciółkami, 

zawsze  będziemy.  Pomyśl  o  tych  wszystkich  kolacjach,  które  jadłyśmy 
razem, o koncertach i filmach, na które razem chodziłyśmy, o zakupach. 
Przepraszam,  jeśli  zraniłem  twoje  uczucia,  nie  mówiąc,  kto  przysłał  te 
róże. Nie mogę ci powiedzieć, to taka skomplikowana sytuacja i... Proszę 
cię, nie pozwól, by to moje milczenie zakłóciło naszą przyjaźń. 

-  Boże,  Alido,  chyba  nie  wklepałaś  się  w  żadną  checę  z  kimś 

żonatym? Czy to dlatego nie możesz powiedzieć, kto to jest? 

-  Nie,  nie  jest  żonaty,  Liso.  Poza  tym,  ja  się  chyba  w  nic  nie 

wklepałam. 

Lisa powiodła wzrokiem po trzech różach na biurku Alidy. 
-  Tak  -  powiedziała  zimno.  -  No  cóż,  nie  będę  cię  już  o  to  pytała. 

Zachowuję się głupio i niedojrzale, ale myślałam, że jesteśmy tak bliskie 
sobie,  że...  -  Podniosła  w  górę  ręce.  -  Zapomnij  o  tym.  Mówię  jak 
dziecko. - Odwróciła się i wybiegła z pokoju. 

-  Liso.  -  Alida  podniosła  się  z  krzesła  i  po  chwili  opadła  na  nie  z 

powrotem.  Potwornie  zraniła  Lisę,  ale  nie  było  sensu  iść  za  nią  i 
wyjaśniać. Boże, mogłaby udusić tego Paytona gołymi rękami. 

-  Jutro,  panie  Payton  -  mruknęła  -  pozna  pan  moją  ciemną  stronę 

księżyca. 

-  Paul-Anthony  Payton  przyszedł  -  powiedziała  Lisa  do  Alidy.  -  I 

wygląda  cudownie,  jak  zwykle  -  dodała  sotto  voce.  -  Ciemny  garnitur, 
ciemny krawat, jasnoszara koszula i wszystko to wygląda na nim bosko. 
Wpuścić go? 

- Tak, proszę - powiedziała Alida, wstając z krzesła. Lisa była dla niej 

miła,  ale  jakaś  przygaszona.  Można  tylko  było  mieć  nadzieję,  że  to 
wszystko  nie  naruszy  ich  przyjaźni  na  dłużej.  -  Nie  łącz  mnie  z  nikim, 
Liso. 

- Jasne. 
Gdy  Lisa  wyszła  z  pokoju,  Alida  wygładziła  na  sobie  jasnoniebieski 

sweterek  i  granatową  spódnicę.  Szybko  założyła  swoją  szytą  na  miarę 

35

RS

background image

 

 

marynarkę,  pomyślawszy,  że  mając  na  sobie  strój  osoby  władczej  i 
poważnej,  będzie  się  odpowiednio  do  niego  zachowywać.  Drobny  fakt, 

że guzik u spódnicy był odpięty i że poszerzająca się talia wymagała, by 
nie zasuwać do końca suwaka, nie miał znaczenia. Była gotowa do bitwy 
z panem Paulem-Anthonym Pay tonem. 

- Witaj, Alido - powiedział Paul-Anthony z uśmiechem, zamykając za 

sobą drzwi do jej pokoju. Prześliznął się spojrzeniem po różach stojących 
na jej biurku. "No, są - pomyślał. - Na jej biurku, nie w koszu. Wszystko 
idzie dobrze." 

Alida nawet nie wyszła zza biurka, żeby go powitać. 
- Kocham cię w ten czwartek, Alido - powiedział. 
-  Ten  czwartek -  odparła,  maszerując  w  jego stronę - może  się  łatwo 

stać ostatnim czwartkiem,  kiedy  oglądasz  świat  na oczy. Jesteś  martwy, 
Paul-Anthony. 

- Hę? 
-  Jesteś  najbardziej  aroganckim  facetem,  z  jakim  mnie  zetknął  mój 

parszywy los. - Podkreślała każde słowo, stukając palcem w jego pierś. - 
Gdyby nie to, że nie warto dla ciebie gnić w więzieniu, zamordowałabym 
cię z rozkoszą. 

- Co? - powiedział niedowierzająco. Nie szło dobrze. Zastanawiał się, 

gdzie jest błąd. - Nie lubisz róż? - spytał. 

- Ciebie nie lubię! 
Mówiąc  to,  Alida  pytała  sama  siebie,  czy  on  musi  tak  fantastycznie 

pachnieć  i  wyglądać,  i  przypominać  jej...  "Zamknij  się!"  -  powiedziała 
sobie. 

-  Zakłócasz  mi  życie!  -  krzyknęła.  -  Przysparzasz  mi  mnóstwo 

problemów i chcę, żeby  się to natychmiast skończyło. Jestem pewna, że 
robisz  z  kobietami,  co  chcesz,  ale  tym  razem  tak  nie  będzie,  panie 
Payton.  Albo  będziemy  rozmawiali  wyłącznie  o  interesach,  albo 
przygotowania do tej konferencji przejmie mój asystent Jerry Nash. 

Paul-Anthony powiódł dłonią po karku. 
- Cóż - powiedział spokojnie. - Wyjaśniliśmy to sobie. 
"Nie widziałam żadnego błysku cierpienia w jego oczach" - wmawiała 

w siebie Alida. Był po prostu nią zaintrygowany, wierzył święcie, że się 
zakochał,  ale  to  uczucie  powoli  uciekało.  Zblednie,  tak  jak  mgła  na 
plaży,  tak  jak  tamte  wyznania  miłości,  które  kiedyś  słyszała.  Ma  ją 
zostawić w spokoju. 

Podniosła dumnie podbródek. 

36

RS

background image

 

 

-  Cieszę  się,  że  się  wreszcie  rozumiemy.  Czy  możemy  zacząć 

omawiać konferencję? Mam długą listę rzeczy, które trzeba ustalić. 

-  Doskonale  -  powiedział  Paul-Anthony.  "Cholera  -  pomyślał.  -  Co 

znowu zrobiłem? 

Taki  byłem  pewien,  że  te  róże  ją  ułagodzą,  a  tu  znowu  jestem  w 

punkcie wyjścia. Do diabła, nawet gorzej. Ta zabawa w zdobywanie jest 
trudniejsza  niż  przypuszczałem.  Coś  tu  zmienimy  -  postanowił.  -  Teraz 
skupmy się na tej cholernej konferencji." 

- Możemy usiąść? - spytał. 
"Tylko  tyle?  -  zdziwiła  się  Alida.  -  Po  prostu,  czy  możemy  usiąść? 

Żadnej dyskusji, żadnych wyznań, żadnych wspomnień nocy na plaży?" 

-  Oczywiście,  proszę  -  powiedziała,  obracając  się  na  pięcie.  -  U... 

usiądźmy.  -  Wróciła  do  biurka  i  z  ulgą  opadła  na  krzesło,  dopiero  teraz 
zdając , sobie sprawę z tego, jak bardzo drżą jej nogi. 

Paul-Anthony usiadł naprzeciw niej, położył teczkę na brzegu biurka i 

otworzył ją z trzaskiem. Wyjął plik papierów, zamknął i usiadł na powrót 
z nic nie wyrażającą twarzą. 

"Co on zamierza?" - zastanawiała się Alida. 
Pogrzebała  w  papierach  na  biurku,  spoglądając  na  niego  ukradkiem. 

Podejrzewała, że Paul-Anthony znów coś knuł. Tamtego wieczoru, kiedy 
pojawił  się  w  jej  mieszkaniu,  wykręcił  kota  ogonem,  tak  że  właściwie 
błagała, żeby został na kolacji. To jego spokojne "czy możemy usiąść?" 
miało ją wytrącić z równowagi - i wytrąciło. 

Ale  ona  to  już  znała,  wyprzedzała  spryt  pana  Paytona.  Zupełnie 

kontrolowała sytuację. Taką przynajmniej miała nadzieję. 

Pracowali  bez  przerwy  przez  jakąś  godzinę,  omawiając  szczegóły 

konferencji.  Za  każdym  razem,  kiedy  zaznaczała  je  sobie  na  kartce,  z 
niepokojem  zdawała  sobie  sprawę,  że  jej  serce  bije  stanowczo  zbyt 
szybko,  że  za  dobrze  widzi,  jak  bardzo  przystojny  jest  Paul-Anthony 
Payton. 

O  piątej  Lisa  delikatnie  zapukała  do  drzwi  i  wetknęła  do  pokoju 

głowę, by się pożegnać. 

- Dobranoc, Liso - powiedziała Alida. - Miłego wieczoru. 
-  Do  jutra.  -  Lisa  spojrzała  na  Paula-Anthony'ego,  wzniosła  ku niebu 

zachwycone oczy i znikła, zamykając za sobą drzwi. 

Minęło następne pół godziny. 
- To byłoby  chyba wszystko na razie  - powiedziała w końcu Alida. - 

Twoja  sekretarka  powinna  wysłać  zaproszenia  w  przyszłym  tygodniu. 
Gdyby  mogła  też  dostarczyć  formularze  rejestracyjne  dla  hotelu, 

37

RS

background image

 

 

bylibyśmy  na  dobrej  drodze.  Wyłączyłam  z  ruchu  pokoje,  których 
będziecie potrzebować, ale im szybciej nadejdą te formularze, tym lepiej. 
Mogłabym  wtedy  zwolnić  pokoje,  które  nie  są  potrzebne.  Chciałabym 
też,  żeby  twoja  sekretarka  ustaliła  dokładną  datę  rejestracji  i  żeby  ją 
potwierdziła, to by bardzo pomogło. 

- Dobrze - powiedział Paul - Anthony. - A ty porozmawiasz z dozorcą 

o tych wycieczkach dla małżonków, dobrze? 

- Tak, będę miała dla ciebie listę, sprawdzisz ją, jak się zobaczymy w 

przyszłym tygodniu. 

- Doskonale. - Włożył papiery z powrotem do teczki i wstał. - Jak już 

mówiłem,  doskonale  się  spisujesz,  Alido.  Jestem  naprawdę  pod 
wrażeniem. 

- Dziękuję. - Alida wstała i wyszła zza biurka. -Odprowadzę cię i... O 

kurczę... 

Zakręciło się jej nagle w głowie i czarne kropki zaczęły dziko tańczyć 

przed oczami. Jakiś huk odbijał się echem w jej uszach. Nic nie widząc, 
wyciągnęła rękę, by uchwycić się biurka, podczas gdy podłoga wirowała, 
jakby idąc ku niej. Potem wszystko stało się czarne. 

-  Dobrze  już,  Alido  -  odezwał  się  kojący  głos.  -  Mdlałaś  mi  tu  za 

długo. Wielki czas, żebyś powróciła do przytomności i pozwoliła mi się 
oficjalnie przedstawić. 

"Nic  z  tego"  -  pomyślała  Alida  mgliście.  Była  zbyt  zmęczona,  żeby 

otworzyć  oczy.  Poza  tym  było  jej  tak  wygodnie  w  łóżku,  a  ten  klient, 
który  chciał  się  przedstawić,  mógł  sobie  pójść,  kimkolwiek  był.  Dobry 
Boże, a cóż robił obcy facet w jej sypialni? 

Otworzyła  szybko  oczy  i  zagapiła  się  na  okrąglutkiego  pana  o 

śnieżnobiałych włosach i wystrzępionej brodzie. 

- Święty Mikołaj? - spytała słabym głosem. Mężczyzna zachichotał. 
-  Od  lat  mówią,  że  wyglądam  jak  stary-malutki,  ale  nie  jestem 

świętym  Mikołajem.  Jestem  doktor  Hans  Nelson.  Leży  pani  na  sofie  w 
pokoju  sekretarki,  Alido.  Zemdlała  pani,  Paul-Anthony  zadzwonił  po 
mnie i mdlała tu pani od dwudziestu minut. 

- Paul-Anthony pana wezwał? 
- Jestem teraz na emeryturze, ale leczyłem chłopców Payton, odkąd są 

na  tym  świecie.  Psiakość,  każdego  z  nich.  Uważam  za  poważne 
osiągnięcie, że ich utrzymałem przy życiu przez te wszystkie latka. 

- Paul-Anthony jest na korytarzu i miota się po nim jak lew w klatce. 

Wyglądał  jak  duch,  kiedy  tu  przyjechałem  i  kosztował  mnie  znacznie 

38

RS

background image

 

 

więcej zachodu niż jest wart. Zagroziłem, że mu złamię nos, jeśli się nie 
wyniesie. 

- Miał już dwa razy złamany nos. 
"Boże, co za głupoty wygaduję" - pomyślała. 
-  Wiem.  Za  każdym  razem  mu  go  składałem.  Teraz  jednak,  młoda 

damo,  skoncentrujmy  się  na  pani.  Moje  sokole  oko  i  szósty  zmysł 
pozwalają mi się domyśleć pani stanu, ale pogadajmy chwilę, dobrze? 

Paul-Anthony  zatrzymał  się  przed  drzwiami  i  sięgnął  do  klamki, 

potem  zaklął  paskudnie,  cofając  rękę.  "Jeszcze  pięć  minut"  -  pomyślał, 
znowu  biegając  po  korytarzu.  Potem  nie  wytrzyma  i  wejdzie  do  tego 
pokoju.  Alida  zemdlała  na  jego  rękach!  Taka  była  nieruchoma,  taka 
blada, a on dostawał szału z niepokoju. 

Co  było  nie  tak  z  Alidą,  jego  śliczną  Alidą?  Musiał  ją  zobaczyć, 

dotknąć jej i przekonać się, że wszystko jest w porządku. Nigdy w życiu 
nie  czuł  się  tak  bezradny.  A  teraz  ten  cholerny  Nelson  zamknął  go  jak 
dzieciaka  na korytarzu.  Pięć  minut  i  ani  chwili dłużej.  Drzwi  do  pokoju 
otwarły się i dr 

Nelson  wyszedł,  zamykając  je  za  sobą.  Paul-Anthony  odwrócił  się  i 

pokonał dystans między nimi w dwóch krokach. 

- No? - spytał. - Co z nią? Czemu zemdlała? Była blada jak papier i... 

Doktorku, odezwij się. 

Doktor Nelson zmarszczył brwi i pogładził dłonią brodę. 
- Czemu pytasz? Kim ona jest dla ciebie, Paul-Anthony? 
- Kocham ją. Zamierzam ją poślubić i spędzić z nią resztę życia. 
- Rozumiem - odparł doktor Nelson. - To dobrze. Kiedy się żenisz? 
-  Jak  tylko  ją  przekonam,  że  mnie  kocha.  Są  tu pewne  problemy,  ale 

uda mi się, musi. Czekałem na nią całe życie i nie zamierzam jej stracić. 
Dobrze, zapomnijmy o tym. Co jej jest? 

-  Niespecjalnie  chciała  coś  mówić.  Musiałem  uprzytomnić  jej  fakty, 

którym nie mogła zaprzeczyć. W którymś momencie wspomniałem twoje 
imię  i  nabrała  wody  w  usta.  Łagodnie  mówiąc,  jej  uczucia  do  ciebie  są 
wątpliwe. 

-  Wiem  -  odparł  Paul-Anthony  spokojnie.  -  Nie  chce  się  zakochać. 

Zraniła  ją  kiedyś  matka  egoistka,  potem  zdradził  facet,  z  którym  była 
zaręczona. Postanowiła już nigdy nie kochać, uznała, że nie jest do tego 
stworzona.  Ale,  doktorku,  ona  jest  całym  moim  życiem.  Kocham  ją  i 
potrzebuję  jej,  byłem  sam  tak  cholernie  długo.  Powiedz,  czemu 
zemdlała? Jeśli jest chora, postaram się o najlepszych lekarzy w kraju. 

39

RS

background image

 

 

-  Nie  jest  chora  -  powiedział  doktor  Nelson.  -Widzisz,  jest  prawo 

mówiące o tajemnicy lekarskiej. Ale ja nie jestem jej lekarzem. Jestem w 
gruncie  rzeczy  leciwym  obywatelem  tego  kraju  na  emeryturze,  którego 
przypadkiem  wezwałeś,  kiedy  ta  młoda  dama  zemdlała.  Wstydzę  się, 
jeśli  wychodzę  na  faceta  z  długim  jęzorem.  Ale  nie  jestem  lekarzem 
Alidy Hunter. 

-  Doktorku,  o  czym  ty  bredzisz?  Idę  zobaczyć  na  własne  oczy,  czy 

wszystko w porządku. 

- Nie ruszaj się stąd, Paul-Anthony. Muszę to uporządkować. 
- Nie pospieszyłbyś się? Wychodzę z siebie z niepokoju. 
-  Przecież  widzę.  Bardzo  ją  kochasz.  Twoja  droga  matka  byłaby 

zachwycona.  Twoja  droga  matka  obdarłaby  cię  też ze skóry,  gdybyś się 
nie  zachował  stosownie  do  sytuacji.  Ale,  jak  słyszę,  zamierzasz  się 
ożenić z Alidą. 

- Tak jest. Ale ona walczy ze mną na każdym kroku. 
- Sugerowałbym, żebyś walczył z większą werwą, chłopcze. 
-  Doktorku,  kompletnie  mieszasz  mi  w  głowie.  To,  co  mówisz,  nie 

trzyma się kupy, a ja dalej nie wiem, co jest Alidzie. 

- Paul-Anthony, czy ja mam myśleć, że się z nią kochałeś? 
- Prawdę mówiąc, doktorku, to nie twoja sprawa. 
- Odpowiedz. 
- Cholera, tak, kochaliśmy się. Zadowolony? Zupełnie nie rozumiem, 

czemu  tobie  się  udaje  przyprzeć  mnie  do  muru,  jakbym  był  dalej 
szczeniakiem. 

- Uważasz, że jestem po prostu wrednym staruchem? Cóż, pamiętając 

o  tym,  że  mogę  wyjawić  tę  informację  i  biorąc  pod  uwagę  fakt,  że 
uwielbiałem twoją matkę i was przez tyle... 

-  Doktorku  -  powiedział  Paul-Anthony  przez  zaciśnięte  zęby.  -  Idę 

tam. 

-  Dobrze.  Ale  może  lepiej  dowiedz  się  przedtem  prawdy.  Ta  młoda 

kobieta  jest  w  ciąży.  Wygląda  na  to,  chłopcze,  że  Alida  Hunter  nosi  w 
sobie twoje dziecko. 

 
 
 
 
 
 
 

40

RS

background image

 

 

 
Rozdział 4 

 
Paul-Anthony pamiętał mętnie, że dziękował Nelsonowi za to, że tak 

szybko przyjechał do hotelu, potem pożegnał go pospiesznie. Kiedy stary 
doktor  zawahał  się  i  spytał,  czy  wszystko  w  porządku,  Paul-Anthony 
mało  inteligentnie  wymamrotał  coś  o  lekarzach  pierwszej  klasy.  Doktor 
Nelson  zachichotał,  potrząsnął  głową  i  szurając  nogami,  poszedł  do 
wyjścia. 

Paul-Anthony  stał  nieruchomo  pod  drzwiami  pokoju,  miotany 

sprzecznymi uczuciami. 

W  uszach  miał  ciągle  powracające  jak  głos  bębna  zdanie  doktora: 

"Alida nosi w sobie twoje dziecko". 

Powiódł  po  twarzy  drżącymi  rękami,  potem  wciągnął  głęboko 

powietrze.  "Dziecko  -  pomyślał  -  moje  dziecko.  Moje  i  Alidy.  To 
cudowne, fantastyczne." Kobieta, którą kochał, miała mieć jego dziecko. 

Ale  nie  powiedziała  mu  o  tym.  Wiedziała,  że  jest  w  ciąży.  Musiała 

wiedzieć,  zanim  domyślił  się  doktor  Nelson.  Całe  tygodnie  upłynęły  od 
tamtej  nocy  we  mgle...  Tak,  Alida  wiedziała.  Oczy  Paula-Athony'ego 
zwęziły  się.  Alida  wcale  nie  zamierzała  mu  powiedzieć  o  dziecku,  jego 
dziecku. Robiła, co mogła, żeby go utrzymać na odległość ramienia, żeby 
dotrzymać  złożonej  przysięgi,  żeby  się  ukryć  za  murem,  który 
wybudowała  wokół  swego  serca.  Zamierzała  ukryć  przed nim  nowinę o 
dziecku, o jego własnym dziecku. Jak mogła w ogóle pomyśleć o czymś 
takim? 

"Bała się" - podpowiedział mu jakiś głos. Nie wierzyła w jego miłość, 

nie wierzyła w niego. Została kiedyś zraniona, a on teraz wypijał to piwo, 
płacąc za nie swoje błędy. 

Ale,  dobry  Boże,  to  jego  dziecko,  ich  dziecko.  Mrożąca  była 

świadomość,  że  mógł  się  o  nim  nigdy  nie  dowiedzieć.  Milczenie  Alidy 
raniło  go  jak  złe,  błyszczące  ostrze.  Mógłby  ryczeć  z  wściekłości. 
Mógłby  wziąć  Alidę  w  ramiona  i  powiedzieć  jej,  że  nie  jest  sama,  że 
strasznie się cieszy dzieckiem, że się natychmiast pobiorą. 

Chciał szaleć w furii, zadać jej ten sam palący ból, który poczuł, gdy 

zrozumiał, że chciała ukryć przed nim dziecko.  Chciał ją objąć mocno  i 
nigdy, przenigdy nie wypuścić. 

Jeszcze  raz  wciągnął  głęboko  powietrze  i  wszedł  do  pokoju.  Alida 

poderwała  się,  gdy  zobaczyła  go  w  drzwiach.  Szukała  na  jego  twarzy 

41

RS

background image

 

 

czegoś,  co  powiedziałoby  jej,  o  czym  myśli,  ale  natknęła  się  na 
nieprzeniknioną maskę. 

"Czy wie o dziecku?" - zastanawia się. Czy doktor Nelson powiedział 

mu?  Nie,  na  pewno  nie,  lekarze  zobowiązani  są  do  zachowania 
tajemnicy.  Ale  ona  nie  była  pacjentką  Nelsona.  Był  na  emeryturze,  był 
po za tym długoletnim przyjacielem Paytonów. Wielkie nieba, czy Paul-
Anthony wie, że nosi jego dziecko? 

-  Przepraszam  za  ten  cały  bałagan  -  powiedziała  niespokojnie.  - 

Pewnie nie zjadłam dziś obiadu i... Ale czuję się już dobrze. Dziękuję, że 
wezwałeś  lekarza,  choć  nie  było  to  konieczne.  Twoja  teczka  jest  chyba 
dalej  w  moim  pokoju.  Jeśli  ją  weźmiesz  stamtąd,  będę  mogła  zamknąć 
biuro i wyjść. Naprawdę dziękuję za... 

- Zabiorę cię do domu - przerwał jej spokojnie. 
-  Nie,  naprawdę  nie  trzeba.  Doskonale  dam  sobie  radę  sama.  Poza 

tym, mam tu samochód. 

- Dopilnuję, żeby ci go odstawiono do domu. Jedziemy, Alido. 
Zmarszczyła brwi. Paul-Anthony wydawał się dość spokojny, ale było 

w  jego  zachowaniu  coś,  czego  nie  umiała  określić.  Mówił  cicho,  ale  w 
jego  głosie  był  jakiś  stalowy  ton,  który  kazał  myśleć, że  nie  dopuści  do 

żadnej dyskusji. 

- No... - zaczęła. 
-  Zamknij  biuro. -  Wszedł  do  jej  pokoju i  wrócił z teczką. -  Zamknij 

biuro i chodźmy. 

"Dobry pomysł" - pomyślała, idąc do pokoju. Czuła się jeszcze trochę 

niepewnie  i  nie  była  gotowa  na  wielką  kłótnię  z  Paulem-Anthonym. 
Odwiezie ją, ona mu ładnie podziękuje za troskę i na tym się skończy. 

Chyba, że... O Boże, czy Paul-Anthony wiedział o dziecku? 
-  Dobrze  -  powiedziała,  zamknąwszy  na  zamek  drzwi  od  biura.  - 

Zawieź  mnie  do  domu.  Mojemu  samochodowi  nic  się  nie  stanie  przez 
noc, a rano wezmę taksówkę. 

Nie  odpowiedział,  więc  śledziła  go  wzrokiem,  gdy  wychodzili  z 

hotelu.  Srebrne  BMW  było  nowe,  eleganckie  i  pachniało  skórą. 
Dojechali do domu Alidy w całkowitym milczeniu. 

- Może mnie tu wyrzuć - powiedziała, gdy dojeżdżali. 
- Odprowadzę cię. 
"Dobrze"  -  pomyślała  trochę  chwiejnie.  Chce  ją  bezpiecznie 

dostarczyć do drzwi? Proszę bardzo. Potem go ładnie pożegna, zamknie 
drzwi i pozwoli sobie na małe załamanie. Tylko  że on był tak cholernie 
spokojny, doprowadzając ją tym do szału. 

42

RS

background image

 

 

Znowu zapadło między  nimi  ciężkie  milczenie, kiedy jechali windą  i 

szli korytarzem do mieszkania. Zapaliła światło, zmusiła się do uśmiechu 
i  obróciła  się,  by  popatrzeć  na  eskortę,  która,  jak  sądziła,  miała  zaraz 
zniknąć z pola widzenia. Ale 

Paul-Anthony zrzucił płaszcz i wszedł za nią do mieszkania, kierując 

się do kuchni. Podeszła do niego i oparła ręce na biodrach. 

- Przepraszam, ale co ty  właściwie robisz? Zatrzymał się w drzwiach 

kuchni i popatrzył na nią. 

- Kolację dla nas. Idź się przebrać w coś wygodnego. 
- Nie. 
Wzruszył ramionami. 
-  To  sobie  zostań  w  tym  garniturku  ważnej  szefowej,  nie  obchodzi 

mnie to. Tak czy inaczej, przygotuję coś do jedzenia. 

Alida popatrzyła na swój strój. 
-  Czego  on  chce  od  tego  kostiumu?  -  mruknęła.  "Garniturek  ważnej 

szefowej." To bardzo niegrzeczne. Bardzo, bardzo niegrzeczne. 

Weszła do kuchni, gdzie Paul-Anthony właśnie grzebał w lodówce. 
- Słuchaj, ty - powiedziała. - Nie możesz mi się kręcić po mieszkaniu i 

zachowywać,  jakbyś  był  u  siebie.  To  jest  moje  mieszkanie  i...  Tak,  te 
jajka,  które  wyjąłeś  z  lodówki,  też  są  moje  i...  Cześć,  Scooter.  - 
Przerwała  sobie,  gdy  pojawił  się  kot.  -  I  kot  też  jest  mój  i...  Paul-
Anthony, idź sobie stąd. 

Wyprostował  się  i  popatrzył  na  nią,  a  jego  twarz  wyrażała 

zdecydowanie. Zadrżała. 

-  Alido  -  powiedział  złowieszczo  niskim  głosem.  -  Zamierzam 

usmażyć jajecznicę i tosty,  co będzie raczej zabawne, bo nigdy tego nie 
robiłem.  ,  Zjemy  to  potem.  Później  zaś  przeprowadzimy  sobie  poważną 
rozmowę. Proponowałbym  teraz,  żebyś  nakarmiła  kota  i przebrała się.  - 
Przerwał  na  moment.  -  Natychmiast.  Patrzyła  na  niego  szeroko 
otwartymi oczami. 

- Cóż... ja... 
- Natychmiast. 
- Dobrze. 
Scooter dostał swoją kolację, a  Alida przebrała się w dżinsy, których 

nie  dało  się  już  zapiąć;  fakt  ten  skrzętnie  ukryła  pod  bluzą.  Zwlekała 
możliwie najdłużej z powrotem do kuchni. 

- Alido! - zawołał Paul-Anthony. Powłócząc nogami, poszła do wnęki 

jadalnej. 

Chętnie by się udała w przeciwną stronę, gdyby to było możliwe. 

43

RS

background image

 

 

Mężczyzna  zachowywał  się  tak  dziwnie.  Co  więcej,  wciąż  nie 

wiedziała, czy doktor Nelson powiedział mu o dziecku. Chciał poważnie 
porozmawiać? O czym, na Boga Ojca? 

-  Jajecznica  gotowa  -  powiedział  Paul-Anthony.  -  Trochę  za  mocno 

się ścięła, ale... 

Osunęła  się  na  krzesło,  a  on  postawił  szklankę  mleka  przed  jej 

talerzem. Mleko?  Mleko!  Maleńka  wskazówka,  ostrzeżenie,  że  wiedział 
o... Postawił szklankę przed swoim talerzem i usiadł. 

-  Nie  miałem  pojęcia,  jak  mieszać  jajka,  piec  tosty  i  robić  kawę 

jednocześnie, więc mamy mleko zamiast kawy. 

"Żadna  tam  wskazówka  -  pomyślała  Alida.  -Ależ  ze  mnie  detektyw. 

Cholera, dostaję już histerii. A ta jajecznica jest bez wątpienia najgorsza, 
jaką miałam nieszczęście jeść w życiu." 

Nie mówili nic przez kilka minut. 
- Alido - odezwał się w końcu Paul-Anthony, przerywając milczenie. 
- Co? - zawołała, niemal podskakując na krześle. 
-  Jeśli dasz  Scooterowi  jeszcze  jeden  kawałek  jajka, to zamknę  go  w 

sypialni. To fatalna kolacja, ale nie ma nic innego. Jedz. 

- Jesteś bardzo źle wychowaną osobą - powiedziała, pochylając się ku 

niemu. 

-  To  dlatego,  że  wyczerpałaś  dziś  moją  cierpliwość.  -  Spojrzał  na 

talerz. - Boże, to obrzydliwe. Zostawmy to. Chodź do living-roomu. 

"Nie"  -  pomyślała  Alida.  Czuła  się  osaczona,  zahukana  jak  mały 

kociak.  Na  drżących  nogach  poszła  do  pokoju  i  usiadła  na  sofie.  Paul-
Anthony  chodził  po  nim  z  furią,  w  końcu  zatrzymał  się  przed  szafką  z 
książkami, tyłem do niej. 

- Czy chciałabyś mi coś powiedzieć? - spytał spokojnie. 
Wciągnęła w płuca powietrze. 
- Powiedzieć? Co, mała pogadanka? No cóż, fatalny z ciebie kucharz. 
"Przestań,  Alido"  -  pomyślał  Paul-Anthony.  Tak  bardzo  chciał,  żeby 

mu powiedziała o dziecku, żeby podzieliła się z nim wspaniałą nowiną o 
nowym  życiu,  o cudzie,  który  stworzyli.  Nie  miała jednak zamiaru tego 
zrobić. A to bolało. 

Obrócił ku niej twarz. 
- Wiem już o dziecku. 
"Dobry  Boże"  -  pomyślała  Alida.  Paul-Anthony  powiedział  cztery 

słowa  i  cały  jej  świat  legł  w  gruzach.  Cztery  słowa:  "Wiem  już  o 
dziecku". 

44

RS

background image

 

 

"Nie,  nie,  nie"  -  protestowała  w  myślach.  Najeżdżał  jej  bezpieczny, 

dobrze  chroniony  świat,  w  którym  cała  jej  miłość  skupiałaby  się  na 
dziecku. 

Nie  pochodził  z  tego  świata,  był  dla  niego  zagrożeniem.  Sprawił,  że 

narosło  w  niej  pożądanie,  kazał  jej  sercu  pragnąć,  by  ten  wspaniały 
mężczyzna pokochał ją na zawsze. Ale ten rodzaj miłości był nie dla niej, 
był poza jej zasięgiem. 

"Wiem już o dziecku". 
Uniosła  w  górę  brodę  i  zmusiła  się,  by  nie  płakać.  Zbierając  się  na 

odwagę, modliła się, by jej głos brzmiał stanowczo. 

-  Rozumiem  -  powiedziała.  -  Cóż,  nie  ma  to  znaczenia,  bo  bardzo 

możliwe, że... że ono nie jest twoje. 

Paul-Anthony  zesztywniał  nagle,  jakby  go  ktoś  brutalnie  uderzył  w 

brzuch. 

- Co? - zapytał. 
-  Pomyśl,  Paul-Anthony  -  odparła,  zbierając  z  dżinsów  nie  istniejący 

paproch.  -  Mówiłam  ci  przecież,  że  Carl  wrócił  po  tych  miesiącach 
nieobecności. Powiedział mi oczywiście, że zakochał się w kimś innym, 
ale  zanim  usłyszałam  od  niego  tę  cudowną  nowinę...  -  Wzruszyła 
ramionami. Oszczędzę ci szczegółów. 

"Kłamię, ohydnie kłamię, ale sytuacja jest rozpaczliwa - pomyślała. - 

Nie mam wyboru." 

-  Dziecko  jest  moje  -  dodała.  -  To,  kim  jest  jego  ojciec,  nie  ma 

znaczenia. Sądzę, że wobec tego nie ma sensu kontynuować tej poważnej 
rozmowy. Zgodzisz się chyba ze mną. Do widzenia. 

Patrzył na nią długo. Mijały sekundy, a milczenie zaległo między nimi 

jak coś niemal dotykalnego. Sekundy stawały się minutami. 

- Alido - powiedział w końcu. Popatrzyła na niego. 
- Nie wierzę ci - rzekł. 
- Słucham? 
-  Nie,  widzisz,  to  się  zupełnie  kupy  nie  trzyma.  Carl,  gdy  się  temu 

bliżej przyjrzeć, rozegrał tę sytuację z jakąś odrobiną klasy. Zakochał się 
w kimś  innym,  w jakimś  sensie  cię  zdradził, ale tak czasami bywa.  Nie 
napisał  do  ciebie  listu  ani  nie  załatwił  tego  przez  telefon.  Nie,  poczekał 
na  moment,  kiedy  mógł  ci  to  powiedzieć  w  twarz.  Zatem,  nawet  jeśli 
wybrałaś  niewłaściwego  faceta,  i  był  na  tyle  przyzwoity,  żeby  stanąć 
przed tobą i powiedzieć ci to osobiście. Nie kochaliście się więc tamtego 
dnia. Nie zrobiłby tego, to nie pasuje do niego. 

- Ja... 

45

RS

background image

 

 

-  Alido,  to  moje  dziecko.  Poczęło  się  tamtej  nocy  na  plaży,  kiedy 

kochaliśmy  się  najpiękniej,  jak  to  możliwe.  To  ja  jestem  ojcem  tego 
dziecka. 

Alida  ukryła  twarz  w  dłoniach,  walcząc  ze  łzami  i  emocjami.  Nagle 

poczuła  się  tak  zmęczona,  że  nawet  oddychanie  stało  się  problemem,  a 
sensowne myślenie zaczęło ją przerastać. 

Wszystko  rozpadało  się  na  kawałki,  a  ona  nie  wiedziała,  co  z  tym 

począć, jak sobie z tym radzić. Chciała tylko wsunąć się do łóżka, nakryć 
po głowę kołdrą i spać, po prostu spać. 

Paul-Anthony  przykucnął  przed  nią  i  łagodnie  odsunął  jej  ręce  z 

twarzy. 

- Popatrz na mnie - powiedział. Potrząsnęła głową. 
- Alido, proszę, spójrz na mnie. 
Powoli podniosła głowę, by spotkać jego wzrok. 
- Alido, zrozum, nie jesteś z tym sama, to nie jest tylko twoje dziecko. 

To nasze dziecko, mała osóbka, która łączy w sobie ciebie i mnie. Chcę 
tego  dziecka  bardziej,  niż  potrafię  ci  powiedzieć  i  chcę,  potrzebuję 
ciebie, na zawsze. Alido Hunter, bardzo cię kocham. Bardzo. 

Alida rozpłakała się.  
Paul-Anthony  zmarszczył  brwi,  wyprostował?  się  i  sięgnął  do  tylnej 

kieszeni po niepokalanie czystą, białą chusteczkę. Wcisnął ją Alidzie do 
rąk i usiadł obok niej na sofie, otaczając ją ramieniem. 

-  Nie  płacz  -  powiedział  i  zamilkł  na  moment.  -  Nie,  czekaj.  Może 

lepiej  płacz.  Pozwól  sobie  na  staroświecki,  babski  płacz,  którego 
mężczyźni zazdroszczą wam od zarania dziejów. 

-  Płacz  nic  nie  pomoże  -  powiedziała  Alida,  wycierając  nos  w 

chusteczkę.  -  Wszystko  się  po-      i  plątało  i  tyle.  -  Pociągnęła  nosem.  - 
Ułożyłam  już  to  sobie  dokładnie,  wiedziałam,  co  robić,  a  potem...  - 
Potrząsnęła głową. 

-  A  potem  -  powiedział,  zaciskając  zęby.  -  Dowiedziałem  się  o 

naszym  dziecku.  Naprawdę  bardzo  mi  trudno  pogodzić  się  z  faktem,  że 
nie zamierzałaś mi  powiedzieć  o  moim  dziecku!  Ale  to  już  za  nami,  bo 
wiem już i wszystko będzie dobrze. Pobierzemy się natychmiast i... 

Podniosła gwałtownie głowę. 
- Nie. Nie wyjdę za ciebie. 
-  Cholera,  Alido  -  powiedział,  podnosząc  głos.  -  Kocham  cię, 

zakochałem  się  w  tobie  tamtej  nocy  na  plaży.  Dziecko  to  cudowny 
dodatek, bezcenny prezent od losu, ale gdyby go nie było i tak chciałbym 
cię poślubić, bo naprawdę cię kocham. 

46

RS

background image

 

 

-  Teraz.  Teraz  mnie  kochasz.  Carl  też  mnie  kochał,  ale  to  było 

chwilowe. Matka też twierdziła, że mnie kocha za każdym razem, kiedy 
przyjeżdżała  do  internatu,  żeby  mnie  odwiedzić.  "Kocham  cię,  Alido  - 
mówiła.  -  Spędzimy  razem  cudowny  dzień  w  twoje  urodziny"  -  czy 

święta, ferie wiosenne czy cokolwiek innego. Tak oczywiście nigdy nie 
było,  bo  bywała  zajęta  następnym  facetem.  Dzwoniła  do  mnie  na 
moment,  mówiąc,  że  mi  to  wynagrodzi  następnym  razem.  Nawet  nie 
wiem, gdzie teraz jest, nie wiem, z kim. 

- Ale to wszystko już przeszłość, Alido. 
-  Nie,  to  nieprawda.  Paul-Anthony,  wierzę,  że  ty  wierzysz,  że  mnie 

kochasz,  ale  to  tylko  na  razie,  na  teraz.  Miłość  objawia  się  tylko  w  ten 
sposób  i  już  to  zaakceptowałam.  Nie  jestem  stworzona  do  trwałej 
miłości. Tak to jest. 

- Nie! 
-  Z  dzieckiem  -  ciągnęła,  wciąż  szlochając  -  miało  być  inaczej. 

Dziecko  odda  miłość  bezwarunkowo.  Byłby  to  inny  rodzaj  miłości,  tak 
bardzo różny od tego pełnego bólu uczucia, które próbowałam utrzymać 
w przeszłości. Chcę tego dziecka, Paul-Anthony, ale jest moje. Moje. 

Zerwał  się  na  równe  nogi  i  zaczął  chodzić  po  pokoju  tam  i  z 

powrotem  wielkimi  krokami.  Bezradnie  przeczesał  ręką  włosy,  potem 
zatrzymał się. 

- Nie wiem, jak do ciebie dotrzeć - powiedział zmęczonym głosem. - 

Cholernie się staram być cierpliwy, dać ci czas, zrozumieć cię. Ale ciągle 
częstujesz  mnie  słowami,  które  ranią,  naprawdę  ranią.  Nie  chciałaś  mi 
powiedzieć  o  moim  własnym  dziecku.  Myślisz,  że  przestanę  cię  kocha 
nagle, jakbym zakręcił kurek. Walisz mnie na odlew na każdym kroku. 

- Więc zostaw mnie w spokoju! - wykrzyknęła, bijąc pięścią w jedną z 

poduszek  na  sofie.  -  Nic  od  ciebie  nie  chcę,  Paul-Anthony.  Odejdź, 
proszę cię i pozwól mi żyć z moim dzieckiem tak, jak to zaplanowałam. 

Znowu  zaczęła  płakać.  "Musi  stąd  odejść  -  pomyślała.  -  Zanim  się 

złamię,  zanim  głos  serca  przeważy  nad  głosem  rozsądku.  Zanim  się  w 
nim  zakocham.  Zanim  uczepię  się  tej  kruchutkiej  nadziei,  że  może  tym 
razem..." 

- Paul-Anthony, proszę cię, proszę... 
Wciągnął  powietrze  tak  gwałtownie,  że  zdawało  się  rozdzierać  mu 

płuca  nieznośnym  bólem.  Stał  o  krok  od  kobiety,  którą  kochał,  a  ona 
nosiła  jego  dziecko.  "O  krok  -  pomyślał.  -  Równie  dobrze mogłyby  być 
kilometry,  wszechświat."  Patrząc  na  nią  bezradnie,  czuł  ból  i  rozpacz, 
jakich jeszcze nie doświadczył. 

47

RS

background image

 

 

- Idź stąd - szepnęła. - Proszę cię. 
-  Nie  mogę  -  odparł,  próbując  panować  nad  sobą.  -  Teraz  odejdę, 

żebyś  mogła  iść  spać  i  odpocząć,  ale  nie  zniknę  z  twojego  życia. 
Zmuszasz mnie, bym zachowywał się tak, jak nie chcę się zachowywać, 
Alido.  Jeśli  będę  musiał,  wytoczę  ci  sprawę,  żeby  uzyskać  prawo  do 
opieki nad dzieckiem. 

Milcząco potrząsnęła głową. 
- Zastanów się nad tym, bo każde słowo, które słyszysz, mówię serio. 

Każde  słowo,  także  "kocham  cię".  Jeśli  nigdy  nie  uwierzysz  w  moją 
miłość,  nie  zostawisz  mi  wyboru,  będę  chciał  odegrać  jakąś  rolę 
przynajmniej w życiu dziecka. Nie chcę, żeby tak było. Ty i twoja miłość 
są  dla  mnie  najważniejsze,  ale  jeśli  nie  mogę  jej  mieć,  to  u  diabła, 
postaram się mieć choćby dziecko. Pomyśl o tym, Alido. 

Przeszedł  przez  pokój,  wziął  swój  płaszcz  i  wyszedł  z  mieszkania, 

zamykając drzwi z większą siłą niż było to potrzebne. 

- Nie - powiedziała w ciszy. - Nie! Potem płakała aż do ostatniej łzy. 
-  Ten  Scotch,  którego  w  siebie  wlewasz,  jest  dość  drogi,  Paul-

Anthony - powiedział John-Trevor. - Nie chodzi o to, że ci coś zarzucam. 
Po  tym  wszystkim,  co  mi  powiedziałeś,  myślę,  że  masz  święte  prawo 
urżnąć  się  w  drobny  mak.  Przynajmniej  robisz  to  u  mnie,  więc  jak  już 
wpadniesz  pod  stół,  znajdzie  się  łóżeczko,  w  którym  będziesz  mógł 
popieścić kaca. 

-  Tak  jest  -  powiedział  Paul-Anthony,  opróżniając  szklankę. 

Natychmiast  napełnił  ją  z  powrotem  i  melancholijnie  zapatrzył  się  w 
złotawy płyn. -Tylko że to nic nie rozwiąże. 

-  To  prawda  -  odparł  John-Trevor.  -  Ale  otępi  cię  na  parę  godzin. 

Przejechała się po tobie ta panna, braciszku. Nigdy cię nie widziałem w 
takim  stanie.  Jesteś  cały  obolały  i  przykro  na  ciebie  patrzeć.  Baby...  To 
zbrodnia, co pięćdziesiąt kilo ciałka może zrobić z mężczyzną. 

- Kocham ją - powiedział Paul-Anthony trochę niewyraźnym głosem. 

- Kocham Alidę, moją śliczną Alidę. I kocham już tego dzieciaka, bo jest 
mój.  Nie,  jest  nasz,  Alidy  i  mój...  A,  do  diabła.  -  Wychylił  szklankę.  - 
Kocham ją. 

-  A  to  nie  wygląda  na  najweselszą  rzecz,  jaka  ci  się  w  życiu 

przydarzyła  -  zauważył  John-Trevor.  -  Nigdy  się  nie  wklepię  w  tę 
zabawę w miłość, to pewne. - Przerwał na moment. - Pomów jeszcze ze 
mną, zanim się kompletnie ubzdryngolisz. Naprawdę zamierzasz walczyć 
o wspólną z Alidą opiekę nad dzieckiem? 

48

RS

background image

 

 

- Jeśli  będę  musiał.  Ale  to  jeszcze  parę  miesięcy, zanim się  urodzi.  - 

Czknął. - Przepraszam. - Oparł się o sofę koło brata. - Myślę... myślę, że 
może lepiej nie będę wstawał. 

-  Też  tak  myślę.  Dobrze  więc,  dziecko  ma  się  urodzić  koło  stycznia. 

Szczęśliwego  Nowego  Roku.  Faktycznie,  jest  jeszcze  trochę  czasu.  Na 
co? 

Paul-Anthony  obrócił  twarz  ku  bratu,  potem  zamrugał  oczami, 

próbując zobaczyć go wyraźniej. 

- Na to, żeby ją przekonać, że ją kocham... oczywiście - powiedział. - 

To zrobimy. - Kiwnął się niebezpiecznie. - Jakoś zro... zrobimy. - Opadł 
na sofę. 

John-Trevor  potrząsnął  głową  i  wstał.  Jednym  ramieniem  postawił 

Paula-Anthony'ego  na  nogi,  jakby  ważył  nie  więcej  niż  worek  kartofli. 
Krzywiąc się z niesmakiem, pociągnął brata korytarzem i wprowadził do 
sypialni. 

- Baby - wymamrotał. - Bóg widzi, że je lubię, ale prędzej mi kaktus 

wyrośnie, niż się w którejś zakocham. Nie ma siły. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

49

RS

background image

 

 

 
Rozdział 5 

 
Przez  następnych  parę  dni  Alida  czuła,  jak  powoli  zmienia  się  w 

kłębek  nerwów.  Wiedziała,  że  w  tym  stanie  podda  się  najlżejszej 
prowokacji. 

Bez  końca  widziała  tę  scenę  u  siebie  w  mieszkaniu,  kiedy  to  Paul-

Anthony  powiedział,  że  wie  o  dziecku...  jego  dziecku...  ich  dziecku,  na 
Boga.  Pamiętała  też  wciąż  upór,  z  jakim  podkreślał,  że  będzie  jej 
wyznawał miłość codziennie, bez przerwy. 

Była pełna napięcia za każdym razem, kiedy w pracy dzwonił telefon 

lub  Lisa  wchodziła  niespodziewanie  do  pokoju.  Sztywniała,  gdy 
wieczorem wychodziła z windy. Niepokoiła się za każdym razem, kiedy 
słyszała kroki na korytarzu podczas nie kończących się wieczorów. 

Ale Paul-Anthony nie dawał znaku życia. 
"I  bardzo  dobrze"  -  powtarzała  sobie.  Przyjął  do  wiadomości  to,  co 

próbowała mu powiedzieć, i zniknął jak zachodzące słońce. 

Ale  po  chwili  zaczynała  zgadywać,  gdzie  był.  O  czym  myślał?  Co 

robił?  Czy  ból,  który  dostrzegła  tamtego  wieczoru  w  jego  pięknych 
oczach,  zbladł  i  znikł?  Co  z  oczu  to  i  z  serca,  tak?  Czy  porzucił  ją  i 
dziecko, które w sobie nosiła? 

Tak - mówił rozsądek - tego przecież chciała. Ale odzywał się też głos 

serca,  nękający  ją  samotnością,  gdy  kręciła  się  w  łóżku  w  ciemne, 
bezsenne noce. 

W  tydzień  po  tym,  kiedy  ostatnio  widziała  Paula-Anthony'ego,  Alida 

przyszła  do  pracy,  pamiętając  aż  za  dobrze,  że  mieli  się  według  planu 
spotkać tego dnia. Choć Lisa powitała ją uśmiechem, Alida ze smutkiem 
pomyślała o jakimś napięciu, które wciąż było między nimi. 

-  Rany  -  powiedziała  lekko.  -  Wyglądasz  dziś  bosko,  Liso.  - 

Przemknęła  spojrzeniem  po  błękitnej  sukience,  która  doskonale 
podkreślała pyszną figurę przyjaciółki. - Nowa, co? 

Lisa skinęła głową. 
-  Paul-Anthony  ma  tu  być  dzisiaj.  Zrobiłam  się  na  femme  fatale  dla 

tego  bubka.  Odrobiłam  pracę  domową,  jeśli  chodzi  o  naszego 
wspaniałego  pana  Paytona.  Dowiedziałam  się,  że  na  każdej  imprezie 
towarzyskiej i dobroczynnej pojawia się z inną dziewczyną u boku. Poza 
tym, jak mówią, jest oddany swojej pracy. Ten facet już dawno powinien 
mieć kogoś w życiu, a ja chętnie dorwałabym się do jego forsy. 

- Liso - zaczęła Alida. 

50

RS

background image

 

 

Ale co jej miała powiedzieć? "Zabieraj się za niego"? czy "Nie próbuj 

go  kokietować,  jest  mój,  noszę  w  sobie  jego  dziecko"?  Traciła  głowę. 
Biedne dziecko będzie miało matkę wariatkę. 

- Wyglądasz odlotowo - powiedziała do Lisy i poszła do pokoju. 
O dziesiątej Lisa weszła, kipiąc złością. 
- Ten baran Paul-Anthony nie przyszedł - obwieściła. - Przysłał jakąś 

sierotę,  która  twierdzi,  że  wyjechał  i  że  masz  omówić  szczegóły 
konferencji z jego człowiekiem. 

- Rozumiem - powiedziała Alida spokojnie. - Cóż, wpuść go. 
Dni i noce mijały... powoli. 
Alida  pojawiła  się  w  gabinecie  doktor  Allen  miesiąc  po  pierwszym 

spotkaniu i lekarka zapisała jej witaminy. Ciąża rozwijała się pomyślnie, 
jak mówiła, ale Alida miała małą niedowagę. 

- Niedowagę? - powtórzyła Alida. - Bardzo szybko tyję. Nie mieszczę 

się w większości ciuchów i muszę nosić luźne bluzy, które zakrywają na 
wpół otwarte suwaki. 

Doktor Allen uśmiechnęła się. 
- Dzieci zajmują zwykle trochę miejsca, Alido. Poza tym, leczę panią, 

całą kobietę, nie tylko płód. Z dzieckiem wszystko w porządku, ale pani 
jest za chuda. Chcę, żeby jadła pani więcej. 

- Miłosierdzia - roześmiała się Alida, wywracając oczy do góry. Nadal 

nie miała znaku życia od Paula-Anthony'ego. Czas uciekał... powoli. 

W  któreś  popołudnie,  w  sześć  tygodni  po  tym,  jak  ostatnio  widziała 

Paula-Anthony'ego,  Max  Brewer  wtoczył  się  do  jej  biura  nie 
zapowiedziany. 

-  Alido  -  powiedział  -  właśnie  rozmawiałem  z  Paulem-Anthonym 

Paytonem przez telefon. 

Alida zesztywniała. -Tak? 
- Konferencja ma się odbyć w tym tygodniu. 
-  Pamiętam  o  tym,  Max.  Bardzo  ściśle  współpracowałam  z 

człowiekiem, którego tu przysłał. Nie przewiduję problemów. 

- Mam nadzieję. Ta konferencja ma bardzo duże znaczenie dla hotelu. 

Pan Payton życzy sobie, żebyś mu towarzyszyła na końcowym bankiecie 
w  niedzielę  wieczorem.  Sądzi,  że  to  będzie  miły  akcent,  jeśli  cię 
przedstawi  i  podziękuję  za  przygotowanie  konferencji.  Będziesz 
oczywiście reprezentować Swana. 

- Nie - powiedziała Alida, czując, jak krew odpływa jej z twarzy. - To 

wykluczone. Nasze zobowiązania nie przewidują towarzyszenia klientom 
na bankietach. 

51

RS

background image

 

 

- Alido, chyba mnie nie słyszałaś dokładnie. To jest wyraźne życzenie 

Paula-Anthony'ego Paytona. 

- Każ Lisie z nim iść. Będzie zachwycona. 
- Powiedział, że chce ciebie. Przyjdzie po ciebie o ósmej. 
-  Nie  -  powiedziała,  potrząsając  głową.  Max  popatrzył  na  nią  z 

wściekłością. 

- Ja nie proszę, żebyś poszła. Ja ci każę iść. Zdaje się, że zapominasz o 

tym,  że  masz  tę  posadę  tylko  dlatego,  że  musiałem  tu  mieć  dyrektora  -
kobietę. Wolałbym awansować Jerry'ego Nasha. Jedno małe potknięcie i 
wylatujesz  stąd,  Alido  Hunter.  Nikt  się  nie  sprzeciwi,  jeśli  nie  będziesz 
dobrze  wykonywać  swojej  pracy.  Pójdziesz  na  ten  bankiet  z  Paulem-
Anthony'm Paytonem. Zrozumiano? 

- Ja... 
- Dobrze. - Odwrócił się i poszedł ku drzwiom. - Aha, bardzo ostatnio 

utyłaś.  Masz  dbać  o  swój  wygląd.  Sugerowałbym,  żebyś  zaczęła  sobie 
darowywać desery. 

Zanim  Alida  zerwała  się  na  równe  nogi,  by  wściekle  zaprotestować, 

Max  wyszedł,  zostawiając  ją,  by  sobie  pokrzyczała  w  pustym  pokoju. 
Opadła  z  powrotem  na  krzesło,  czując  mocne  bicie  serca.  Nie  miała 
wyboru  -  musiała  iść  na  ten  bankiet  z  Paytonem.  Musiała  myśleć  o 
dziecku,  nie  mogła  ryzykować  utraty  pracy.  Gdyby  Max  ją  wylał,  nikt 
nie zechciałby jej zatrudnić w tym stanie. 

- Cholera - powiedziała, bijąc w biurko otwartą dłonią. - Au... 
-  Zaklnij  sobie  jeszcze  -  rzekł  Jerry,  wchodząc  do  pokoju.-  Spójrz 

tylko na to. 

-  Co  to  jest?  -  spytała,  nagle  bardzo  znużona.  -Z  twojej  miny  trudno 

sądzić, że to coś dobrego. 

-  Bo  nie  jest.  Właśnie  przyszedł  goniec  z  drukarni  z  próbką 

zaproszenia  na  końcowy  bankiet  konferencji  pisarzy.  -  Rzucił  ją  na 
biurko Alidy. - Popatrz. 

- Jest błękitne. Jerry... 
- Widzę, widzę. Miało być  bladoróżowe,  według projektu. Poza tym, 

jest  pisane  drukowanymi  literami,  miało  być  kursywą.  Rozmawiałem  z 
drukarzem. Przysięga, że miał dokładnie takie zamówienie. Czekał tylko 
na naszą zgodę, żeby drukować cały nakład. Alido, ja mu nie wysyłałem 
zamówienia na błękitne zaproszenia z drukowanymi literami. 

Alida westchnęła. 
- Dobrze. Powiedziałeś mu, jak ma być? 

52

RS

background image

 

 

-  Jasne,  ale  to  spowoduje  zwłokę.  On  jeszcze  raz  zrobi  próbkę  i 

przyniesie  tutaj.  Skontaktuję  się  z  ich  koordynatorem  możliwie 
najprędzej, ale nie tak szybko, jak obiecaliśmy. 

- Tylko tyle możemy zrobić. Jak to mogło się stać? 
Jerry wzruszył ramionami. 
-  Skąd  mam  wiedzieć,  cholera.  -  Porwał  z  biurka  błękitną  kartkę  i 

poszedł do drzwi. - Szlag by to... 

"To prawda" - pomyślała Alida, masując obolałe skronie. 
Na  dobitkę  nie  wiedziała,  co  włoży  na  ten  bankiet  z  Paulem-

Anthonym. Żadna z sukienek nie zakamufluje tego bębenka, który kiedyś 
był  płaskim  brzuszkiem.  Paul-Anthony  wiedział  o  dziecku,  ale 
zdecydowanie nie należało tego obwieszczać całemu światu. 

Poza tym, nie miała pojęcia, co on właściwie knuł. Cały czas milczał, 

dzień po dniu, a teraz pojawiał się znowu, żądając, żeby poszła z nim na 
bankiet.  Bankiet,  który  -  wiedziała  to  dobrze  -  miał  się  odbyć  w  sali  z 
małymi stolikami, przy blasku świec i z romantyczną muzyką. 

Nie chciała iść. 
"Chcesz"  -  szeptało  jej  serce.  Tak  bardzo  tęskniła  za  Paulem-

Anthonym.  Był  bez  przerwy  w  jej  myślach,  ale  to  nie  wystarczało. 
Chciała  pić  z  nim  wino,  słyszeć  jego  głos  i  śmiech,  spojrzeć  w 
hipnotyzujące głębie błękitnych oczu. 

Kupi  nową  sukienkę,  w  której  się  będzie  czuła  piękna  i  kobieca. 

Spędzi  z  nim  wieczór,  może  objęta  jego  silnym  ramieniem?  Będzie  się 
cieszyła,  jak  Kopciuszek,  czasem  z  nim  spędzonym  i  troskliwie 
przechowa  wspomnienia.  To  będzie  szczególna  noc,  cudowna  noc.  Noc 
skradziona rzeczywistości, noc z mężczyzną, którego kocha. 

- Co? - powiedziała Alida, prostując się nagle. 
To  nie  mogło  być  prawdą...  ale  było  za  późno.  Była  głęboko, 

nieodwracalnie zakochana w Paulu-Anthonym. 

Alida  wtuliła  się  w  krzesło,  wydając  z  siebie  zabawny  dźwięk,  który 

brzmiał  trochę  jak  szloch,  trochę  jak  chichot.  Stało  się,  złamała  daną 
sobie obietnicę. 

I znowu wybrała niewłaściwą osobę. Paul-Anthony, mimo wszystkich 

wyznań,  wyszedł  z  jej  mieszkania  i  zniknął  z  jej  życia  całe  tygodnie 
temu.  Czemu  nagle  zażądał,  żeby  z  nim  poszła  na  bankiet,  nie  miała 
pojęcia. Pozostawało sądzić, że był zbyt zajęty, żeby się z nią zobaczyć. 
Jego miłość była chwilowa. 

53

RS

background image

 

 

Alida potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę, że wybuchnie płaczem, 

jeśli będzie się nad tym zastanawiać choćby chwilę dłużej, i sięgnęła po 
papiery leżące na biurku. 

"Pracuj - powiedziała sobie. - Nie myśl. Pracuj." 
W  sobotę  Alida  wybrała  się  na  zakupy  w  poszukiwaniu  sukienki  na 

bankiet.  Mimo  melancholijnego  nastroju  uśmiechnęła  się,  widząc  swoją 
postać w lustrze w małym butiku. 

- O to chodzi - powiedziała, okręcając się przed potrójnym lustrem. - 

Doskonała. 

Suknia  bez  ramiączek  miała  śliczny  kolor  dojrzałej  brzoskwini. 

Dopasowany  stanik  podkreślał  jej  piersi,  a  kloszowa  spódnica  do  pół 

łydki, zebrana w talii, ukrywała powiększający się brzuch. 

"Jest wyrafinowana i z klasą - pomyślała Alida - I na pewno ładniejsza 

niż kostiumy i dżinsy, w których Paul-Anthony oglądał mnie do tej pory. 
Kupię  sobie  wieczorowe  sandałki  i  torebkę,  i  pójdę  na  ten  bankiet. 
Wyglądam świetnie." 

Gdy  wchodziła  do  holu  swego  wieżowca,  portier  poderwał  się  z 

krzesła. 

- Panno Hunter - powiedział. - Przyniesiono przesyłkę dla pani. 
- Tak? Dobrze, zabiorę ją. 
-  To...  to  trochę  więcej  niż  by  pani  dała  radę  unieść.  Kontaktowałem 

się z kierownikiem i powiedział mi, że mam wpuszczać doręczycieli bez 
przepustek.  Pilnowałem  ich  cały  czas,  więc  proszę  się  nie  martwić. 
Chciałem panią uprzedzić, żeby się pani nie zdziwiła. 

-  Rozumiem  -  powiedziała  Alida  zupełnie  zdezorientowana.  - 

Dziękuję. 

Kiedy  weszła  do  mieszkania,  otworzyła  szeroko  oczy.  Wypełnione 

helem kolorowe balony obijały się o sufit living - roomu, zakrywając go 
prawie zupełnie. Do każdego balonu przyczepiony był długi sznurek, na 
którego końcu wisiała mała kopertka. 

Weszła  ostrożnie  do  pokoju  i  położyła  zakupy  na  sofie,  potem 

otworzyła jedną kopertę. 

Kocham cię, Alido - głosiła kartka wewnątrz. 
Otworzyła  jeszcze  jedną  i  jeszcze  jedną,  i  jeszcze  następną.  Każda  z 

nich zawierała kartkę z tymi słowami: "Kocham cię, Alido". 

Zrozumiała,  Paul-Anthony  przysłał  jeden  balonik  za  każdy  dzień, 

kiedy się nie widzieli, wyznając nim miłość, tak jak obiecał. Zagapiła się 
na  sufit  mieniący  się  kolorami  tęczy,  a  myśli  szalały  w  głowie. 
"Dlaczego? - myślała. - Czemu to zrobił? Po tych tygodniach milczenia, 

54

RS

background image

 

 

kiedy  żyłam  w  przekonaniu,  że  o  mnie  zapomniał,  zrobił  coś  takiego. 
Czemu?" 

Dziecko?  Nie,  to  nic  nie  wyjaśniało.  Wiedzieli  oboje,  że  Paul-

Anthony  ma  wystarczająco  dużo  pieniędzy,  by  wytoczyć  jej  sprawę  i 
uzyskać  prawo  do  częściowej  opieki  nad  dzieckiem.  To  na  pewno. 
Czemu  więc  najpierw  milczenie,  a  potem  baloniki  i  wyznania?  Czemu 
milczenie, a potem żądanie, które jeszcze raz udowadniało, że miłość nie 
była  jej  pisana,  a  potem...?  Boże,  była  tak  skołowana,  roztargniona  i 
zupełnie wyczerpana. 

Odsuwając  od  siebie  zwisające  kopertki,  weszła  do  sypialni,  gdzie 

zwinęła się w kłębek na łóżku i spała długim, mocnym snem bez marzeń. 

W niedzielę, podczas tych kilku godzin, które ją dzieliły od bankietu, 

Alida  wzięła  się  w  garść  i  wygłosiła  sobie  całe  mnóstwo  wykładów 
dotyczących zachowania się u boku Paula-Anthony'ego Paytona. 

Przysięgała  sobie,  że  nie  padnie  ofiarą  całego  tego  syndromu 

Kopciuszka  i  nie  pozwoli  sobie  uwierzyć,  że  wieczór  spędzany  z 
księciem z bajki alias Paulem-Anthonym Paytonem potrwa dłużej niż do 
północy. 

Nie  podda  się  romantycznej  atmosferze  w  hotelu  ani  zmysłowemu 

magnetyzmowi towarzysza. 

Nie  pozwoli  sobie  nawet  na  jeden  nie  kontrolowany  moment,  gdyż 

mogłoby to być bardzo, bardzo niebezpieczne. 

Już  wystarczająco  była  na  siebie  wściekła  za  to,  że  zakochała  się  w 

Paulu-Anthonym.  Spróbuje  chociaż  uratować  szacunek  do  samej  siebie, 
nie pozwalając mu w żaden sposób domyśleć się jej prawdziwych uczuć. 

-  Panuję  nad  sobą  -  powiedziała  głośno  w  niedzielne  popołudnie, 

dziobiąc  palcem  powietrze.  Potrąciła  jedną  z  kopert,  ta  zaś  zakołysała 
balonikiem.  Balonik  potrącił  inne  i  nagle  sufit  mieniący  się  kolorami 
tęczy roztańczył się i rozszeleścił, a białe kopertki tańczyły najładniej. 

- Kurczę - powiedziała Alida niecierpliwie. 
Wieczorem  szczególnie  uważnie  nałożyła  makijaż,  wyszczotkowała 

popielato-blond  loki,  aż  błyszczały,  skropiła  się  ulubionym  kwiatowym 
zapachem i z zadowoleniem włożyła bardzo kobiecą, śliczną sukienkę. 

Miała  już  perły  na  szyi,  błyszczące  pantofle  na  nogach  i  torebkę  w 

ręku, a żołądek kurczył się jej z przejęcia. 

- Wszystko w porządku - przekonywała siebie, wychodząc z pokoju. - 

Nie wszystko - zwątpiła, słysząc pukanie do drzwi. 

Wiedziała,  że  to  Paul-Anthony,  który,  jak  zwykle,  omamił  jakoś 

portiera i nie został zapowiedziany. To Paul-Anthony - człowiek, którego 

55

RS

background image

 

 

kochała,  ojciec  jej  maleństwa.  To  co  z  tego?  Wielkie  rzeczy.  Była 
wykończona. 

Wciągnęła  głęboko  powietrze,  by  się  uspokoić,  przebiegła  myślą  po 

swoich  wykładach  i  uniosła  podbródek.  Odsuwając  na  boki  koperty, 
przeszła przez pokój i otworzyła drzwi. 

- Cześć - powiedział Paul-Anthony. 
"Jak  on  śmiał?"  -  pomyślała.  Jak  śmiał  tu  stać  w  tym  wieczorowym 

ubraniu  prosto  od  krawca,  w  błyszczącej  białej  koszuli?  Jak  śmiał 
wyglądać, jakby uciekł z żurnala? Jak śmiał pachnieć ciężkim, pięknym 
zapachem,  który  przygniatał  zmysły?  Jak  śmiał  mieć  tak  szerokie 
ramiona,  tak  długie  nogi,  tak  wąskie  biodra,  tak  gęste  włosy,  tak 
niewiarygodnie piękną twarz? Był... był po prostu chamski. 

-  Dobry  wieczór,  Paul-Anthony  -  powiedziała  chłodno.  -  Wejdź, 

proszę. 

Wszedł do mieszkania i uśmiechnął się szeroko, widząc baloniki. 
- A więc przyszły - rzekł. 
- Czy nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? -Mówiła jak wiedźma, ale to 

była jej jedyna szansa. Musi nad sobą panować. - Balony są ładne, ale to 
w sumie żałosne. - Nie jest żałosne - odparł, wciąż z uśmiechem patrząc 
na nią. 

- Balon z wyznaniem za każdy dzień, kiedy się nie widzieliśmy. A za 

dziś... kocham cię, Alido. Ta suknia jest świetna. 

-  Dziękuję.  Za  komplement,  ma  się  rozumieć  -dodała  pospiesznie. 

Podniosła wyżej podbródek. - Paul-Anthony, nie wiem, czemu najpierw 
zapadłeś się pod ziemię, a potem... 

- Więc zauważyłeś, że się nie pokazywałem? Pięknie. 
-  Potem -  ciągnęła,  patrząc  nań  złym  wzrokiem  -  odstawiłeś  cały  ten 

cyrk z balonami, potem uparłeś się, żebym poszła z tobą na ten bankiet. 
Nie  wiem,  po  co  to  wszystko  i  nie  chcę  wiedzieć.  Idę  z  tobą,  bo  żądał 
tego mój szef. 

- Zostawiłem cię w spokoju, bo chciałem ci dać czas, żebyś wszystko 

przemyślała.  Chciałem,  żebyś  mi  towarzyszyła  dziś  wieczorem,  bo 
tęskniłem za tobą bardziej, niż ci potrafię powiedzieć. 

-  Och. -  Bezlitośnie  zdławiła  w  sobie  ciepło, które  w  niej  zadrgało.  - 

Nie musisz się tłumaczyć, nie obchodzi mnie to. 

- Zapomniałem. - Urwał na moment. - Jak tam dziecko? 
- W porządku. Tyję, dziecko rośnie prawidłowo. Poza tym doszłam do 

wniosku,  że  jako  ojciec  powinieneś  mieć  pewne  minimalne  prawa. 

56

RS

background image

 

 

Jestem  pewna,  że  uzgodnimy  jakiś  rozsądny  plan  odwiedzin,  kiedy 
przyjdzie na to czas. Chodźmy już. 

Paul-Anthony zmrużył złośliwie oczy. 
- Intesywny kurs pt.: "Jak być jędzą" za nami, co? 
-  To,  drogi  panie,  nie  było  konieczne.  -  Alida  potrząsnęła  głową.  - 

Czas już iść, panie Payton, bo spóźni się pan na bankiet. 

Przeszła  przez  pokój  z  szumem,  który  miał  być  tajemniczy  i  pełen 

dramatyzmu.  Paul-Anthony  zachichotał  cicho  i  poszedł  za  nią. 
Wychodząc zasalutował służbiście balonom i zamknął drzwi. 

Kiedy  Alida  wchodziła  do  sali  balowej  swego  hotelu,  po  głowie 

błąkała  jej  się  jedna  myśl:  powinno  się  zastrzelić  osobę,  która 
zorganizowała bankiet. To znaczy, pannę Alidę Hunter. 

Cała  sala  była  jednym  wielkim  romansem,  który  miał  się  wydarzyć. 

Kryształowe  żyrandole  dawały  przyćmione  światło,  podkreślając  blask 

świec,  stojących  w  małych  świecznikach  na  każdym  stole.  Połyskujący 
parkiet  w  końcu  sali  obiecywał  cuda:  taniec  w  ramionach  kogoś 
szczególnego, kołysanie się w takt muzyki, jakby nikogo innego nie było 
na sali, jakby byli tylko we dwoje. 

Goście  również  wyglądali  wspaniale:  panowie  we  frakach,  panie  w 

wieczorowych sukniach  z delikatnymi bukiecikami orchidei, które Paul-
Anthony kazał dla nich przygotować. 

"Wygląda  to  ślicznie  -  rozmarzyła  się  Alida  -  a  Paul-Anthony  jest 

zdecydowanie  najprzystojniejszym  mężczyzną  na  sali."  Czuła  czysto 
babską przyjemność, dostrzegając pełne uznania spojrzenia, jakie rzucały 
mu  kobiety.  Ale  to  ona,  Alida  szła  u  jego  boku.  To  ona  była  jego 
towarzyszką. I nie wiedzieli, że należał do niej. 

"Przestań!" - przywołała się do porządku. Kontrola to było to. Musiała 

panować nad sobą. Nie wolno jej dać poznać po sobie, że jest zakochana 
w Paulu-Anthonym. 

Wiódł  ją  przez  salę,  obejmując  lekko  w  taili.  Kłaniał  się  i  uśmiechał 

do  wszystkich,  którzy  go  pozdrawiali,  ale  nie  przystanął  ani  razu,  by  z 
kimś zamienić słowo lub przedstawić Alidę. 

Ich  stolik  był  tuż  przy  parkiecie,  ocieniony  tajemniczo,  ze  świecą 

mrugającą  na  powitanie.  Paul-Anthony  podniósł  ze  stolika  bukiecik 
orchidei. 

- To dla ciebie - rzekł. 
- Och... dziękuję - powiedziała. - Nie spodziewałam się... 
Przypiął bukiecik do jej sukni z wprawą człowieka, który robił to już 

wiele  razy.  "Słusznie"  -pomyślała.  Dobrze  zrobi  pamiętając,  że  Paul-

57

RS

background image

 

 

Anthony  znany  był  z  tego,  iż  na  każdej  imprezie  pokazywał  się  z  inną 
kobietą u boku. Był podrywaczem, takim, co to dzisiaj tu, jutro tam. 

Uśmiechnęła się w podzięce, gdy posadził ją na krześle, potem usiadł 

nieruchomo naprzeciw niej. 

"Cholera"  -  pomyślała.  To,  co  światło  świecy  robiło  z  pociągającą 

ogorzałą twarzą Paula-Anthony'ego, nie było fair. A jego włosy lśniły jak 
mahoń, z tymi srebrnymi nitkami na skroniach. 

Serce waliło jej tak mocno, że niemal boleśnie i nagle stwierdziła, że 

oddycha  z  trudem.  Dostrzegła  pożądanie  w  jego  oczach  i  odwróciła 
wzrok. 

-  Chciałbym  ogłosić  coś  krótko  -  powiedział.  -Chcę  podziękować 

wszystkim za przybycie i przedstawić cię jako osobę, której zasługą jest 
ta świetnie zorganizowana konferencja. 

-  To  naprawdę  nie  jest  konieczne  -  powiedziała,  wciąż  na  niego  nie 

patrząc. 

-  Jest  konieczne.  Ta  konferencja  poszła  jak  z  płatka  dzięki  twojej 

troskliwości.  Mógłbym  ci  opowiedzieć  o  prawdziwych  konferencjach-
koszmarkach,  przez  które  firma  przeszła  swego  czasu.  Jestem  pełen 
uznania  dla  twojego  trudu  i  jestem  pewien,  że  trzeba,  by  o  tym 
wiedziano. 

- Dziękuję - wybąkała. 
-  Zaraz  wracam  -  powiedział.  -  Potem  już  będziemy  mieli  czas  dla 

siebie. 

Odszedł.  Alidzie  w  końcu  udało  się  wziąć  głęboki  oddech. 

Przeszukała  pamięć,  by  odnowić  sobie  w  głowie  swoje  liczne  wykłady, 
ale  jakoś  nic  nie  znalazła.  Wszystko,  o  czym  mogła  myśleć  to,  to,  jak 

świetnie Paul-Anthony wyglądał tego wieczoru. 

Usłyszała,  jak  mówi  coś  do  mikrofonu,  usłyszała  swoje  nazwisko  i 

jego  podziękowanie.  Wstała  chwiejnie  i  zdołała  się  uśmiechnąć.  Paul-
Anthony życzył  wszystkim  miłej  zabawy,  podziękował  gestem za burzę 
oklasków i wrócił do stolika. 

- Gotowe - rzekł siadając. - No, dobrze. Kelnerzy biegają jak mrówki, 

a ja umieram z głodu. 

"Ja  też  umieram.  Niekoniecznie  z  głodu.  Nie  przeżyję  tego  - 

pomyślała  Alida.  -  Ależ  przeżyjesz,  przeżyjesz  -  fuknęła  na  siebie.  - 
Kontrola. Weź się w garść." 

- Państwa drinki? - spytał kelner, podchodząc do ich stolika. Przyjrzał 

się kartce, którą miał na tacy. 

- Whisky z lodem dla pana, dla pani piwo imbirowe. 

58

RS

background image

 

 

Kiedy  stawiał  drinki,  Alida  zagapiła  się  na  Paula-Anthony'ego. 

Uśmiechnął się do niej. 

- Nie chciałem, żebyś dostała czkawki, rozumiesz. 
-  Idź  do  dentysty,  Paul-Anthony  -  odgryzła  się.  Zaśmiał  się  krótko  i 

spoważniał. j 

-  Twierdzisz,  że  wyrzuciłaś  z  pamięci  tamtą  noc  we  mgle  - 

powiedział.  -  Mimo  to  pamiętasz,  o  czym  mówiliśmy.  Co  jeszcze 
pamiętasz? 

- Przestań - powiedziała cicho. - Proszę cię.         
Spróbował znowu, potem potrząsnął głową. 
-  Dobrze  -  powiedział  ze  znużeniem.  -  Nasza kolacja, skoncentrujmy 

się na baraninie i pieczonych ziemniakach. 

Kiedy  jedli,  pomyślała,  iż  ma  szczęście,  że  powiedział  jej,  co  ma  na 

talerzu, bo i tak wszystko smakowało jak trociny. 

Najchętniej  zepchnęłaby  to  na  podłogę,  podeptała  i  jednym  ruchem 

wylądowała  na  kolanach  Paula-Anthony'ego.  Otoczyłaby  go  ramionami 
całując,  dopóki  mógłby  złapać  oddech  i  powiedziała  tysiąc  razy,  że  go 
kocha. 

Potem  pobraliby  się  możliwie  najszybciej,  wybrali  imię  dla  dziecka, 

dom i tak dalej. 

"Nie - powiedziałaby - nie chcę pierścionka zaręczynowego, dziękuję, 

kochanie."  Prosta  obrączka  wystarczy  i  cieszyłaby  się bardzo,  gdyby  on 
też  zechciał  nosić  tylko  obrączkę.  Tak?  To  cudownie,  po  prostu 
cudownie. 

- Alido? - odezwał się Paul-Anthony. Alida westchnęła. 
- Tak? To jest... co? 
- Wszystko w porządku? Miałaś bardzo dziwną minę i od kilku minut 

trzymałaś widelec wysoko w górze. 

Zamrugała  oczami,  popatrzyła  na  widelec  i  włożyła  do  ust  kawałek 

mięsa,  który  dawno  ostygł.  Połknęła  go  i  zmusiła  się  do  wątłego 
uśmiechu. 

- Wszystko dobrze - powiedziała. 
"Może  poza  tym,  że  jestem  zupełnie  obłąkana  -dodała  w  myślach.  - 

Takie idiotyczne pomysły!" Rozłościła się. Cieszyła się, że Paul-Anthony 
nie czyta w jej myślach. 

- To świetna kolacja - powiedziała. 
-  Tak,  bardzo  dobra  -  odparł,  marszcząc  brwi.  -  Napijesz  się  jeszcze 

piwa? 

59

RS

background image

 

 

-  Nie,  dziękuję,  jeden  drink  to  wszystko,  co  mogę  wypić.  -  Zaśmiała 

się.  -  Dowcip  -  dodała  odchrząknąwszy.  -  Przepraszam  cię  na  moment, 
pójdę na chwilę do garderoby. 

- Jasne. - Wstał i odsunął jej krzesło. 
-  Dziękuję  -  szepnęła  i  uciekła.  Paul-Anthony  usiadł  z  powrotem  i 

zagapił się na talerz. "Nie zjadłem kęsa i na pewno nie zjem" -pomyślał. 
Sprawy  nie  posuwały  się  naprzód,  Alida  dalej  nie  wierzyła,  że  on  ją 
kocha i że należą do siebie na zawsze. 

Oparł się mocniej o krzesło, skrzyżował ramiona na piersi i zapatrzył 

w światełko świecy zwężonymi oczami. 

Alida  nie  była  w  końcu  całkiem  niedostępna.  Pamiętała  przecież 

każdy  szczegół  ich  nocy  we  mgle,  to  na  pewno.  To,  że  się  tak  dziwnie 
zachowywała,  znaczyłoby, że  była  trochę  zmieszana,  bez  wątpienia  pod 
wrażeniem ich wspólnego wieczoru. 

To były punkty dla niego, ale to nie dość. 
To,  że  był  od  niej  daleko,  nic  nie  dało,  może  tylko  bezsenne  noce.  I 

jakoś nie zachwycały jej szczególne słowa, kwiatki i balony. 

"Więc  co  teraz?"  -  zastanawiał  się.  Będzie  musiał  to  wszystko 

zorganizować  jeszcze  raz,  i  zacząć  od  nowa.  I  zrobi  to.  Rzeczą,  której 
ona nie chciała zrozumieć, było to, że on zamierza wygrać. Ali da Hunter 
należała do niego. Kochał ją każdym drgnieniem mocno bijącego serca. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

60

RS

background image

 

 

 
Rozdział 6 

 
Uśmiechnął  się  do  niej,  gdy  wróciła  do  stolika,  skinął  na  kelnera, 

który  sprzątał  ich  talerze,  i  wyraził  uznanie  dla  tortu  truskawkowego  z 
bitą śmietaną, zaproponowanego na deser. 

-  Nie  lubisz  tortu  truskawkowego?  -  spytał,  gdy  Ali  da  zmarszczyła 

brwi. 

- Lubię, oczywiście - odparła, podnosząc wzrok. - Myślę tylko o tym, 

co  powiedział  mój  szef,  Max.  Twierdzi,  że  tyję  i  że  powinnam  sobie 
darować desery. 

-  Po  pierwsze  -  powiedział  Paul-Anthony,  z  trudem  panując  nad 

głosem.  -  Brewer  nie  ma  nic  do  powiedzenia,  jeśli  chodzi  o  to,  ile 
mianowicie  ważysz.  To  nie  ma  się  nijak  do  tego,  jak  wykonujesz 
obowiązki. 

- Ja to wiem, ale Max to stara gwardia. 
- Po drugie - ciągnął Paul-Anthony, zaciskając zęby - oboje wiemy, że 

przybierasz  na  wadze,  bo  spodziewasz  się  dziecka.  Brewerowi  nic  do 
tego. 

- Z punktu widzenia prawa masz rację, ale... - Rozejrzała się. 
- Nikt nas nie słyszy - zauważył Paul-Anthony. - Stoliki są specjalnie 

tak ustawione, poza tym akustyka sali. Nie słyszałem ani słowa z tego, co 
mówią przy  innych  stolikach,  tylko  mały  szum. Porozmawiajmy,  Alido. 
O co chodzi z Brewerem? 

-  Awansował  mnie  pod  naciskiem  z  góry.  Naczelne  biuro  życzyło 

sobie  dyrektora  -  kobiety.  Znacznie  chętniej  oddałby  to  stanowisko 
Jerry'emu  Nashowi,  mojemu  asystentowi.  Wiedziałam  wtedy,  że 
wygrywam  walkowerem,  ale  postanowiłam,  że  będę  się  doskonale 
spisywać. I tak było. 

- I co? - spytał Paul-Anthony. 
- Max dalej jest wściekły, że mu coś nakazują. Uważa, że to jego hotel 

i  prawdę  mówiąc,  chyba  zapomina,  że  jest  częścią  sieci  hoteli, 
zarządzanej  przez  radę  dyrektorów.  Max  czeka,  żebym  popełniła  jakiś 
większy  błąd,  by  mógł  mnie  wylać.  Będzie  szalał  ze  złości,  gdy  się 
dowie,  że  jestem  w  ciąży.  Znam  jego  sposób  myślenia  i  wiem,  że 
wścieknie się na myśl, że samotna matka sprawuje ważną funkcję w jego 
hotelu.. 

-  Dołoży  ostatnie  majtki  do  procesu,  który  mu  wytoczę,  jeśli  cię 

wyleje. 

61

RS

background image

 

 

-  Nie,  tego  nie  zrobi,  nie  jest  aż  tak  głupi.  Poczeka  na  najmniejszą 

pomyłkę  i  umotywuje  to  wszystko  moją  niekompetencją.  Zdaję  sobie  z 
tego  sprawę  od  momentu,  kiedy  awansowałam.  Chodzi  tylko  o  to,  że 
muszę utrzymać się w tej pracy, jeśli mam zapewnić odpowiednią opiekę 
dziecku. 

Paul-Anthony  pomyślał  z  goryczą,  że  nie  musiałaby  się  przejmować 

Brewerem, gdyby tylko zgodziła się go poślubić. Mogłaby nie pracować 
i  zajmować  się  dzieckiem,  jak  długo  by  chciała,  potem  iść  do  jakiejś 
innej pracy, gdyby miała ochotę. 

"Spokojnie, Payton - powiedział sobie. - Dziób na kłódkę. Wymyśliłeś 

przecież nowy plan działania." 

-  Przepraszam  cię,  Paul-Anthony  -  powiedziała  Alida,  odrywając  go 

od jego myśli - Nie powinnam była zanudzać cię tym wszystkim. Tylko, 

że taki wdzięczny z ciebie słuchacz. - Uśmiechnęła się. - Zaraz sprzątnę 
to ciastko co do okruszynki. 

-  Doskonale  -  rzekł,  odpowiadając  uśmiechem.  Włożyła  kęs  do  ust  i 

przymknęła oczy na moment. 

- Mmm. Pyszne. - Spojrzała na niego znowu. - Nasz przyjaciel, doktor 

Nelson  twierdzi,  że  chłopcy  Pay  tonów  byli  strasznymi  zabijakami. 
Opowiedz mi o braciach. Czy jesteście sobie bliscy? 

- Bardzo bliscy. John-Trevor mieszka tutaj i... 
Alida z przyjemnością słuchała zabawnych historyjek z życia młodych 

Paytonów.  Nagle  się  rozluźniła  i  śmiała  szczerze  ubawiona,  pałaszując 
deser. 

Paul  -  Anthony  i  ona  plotkowali  bez  cienia  przymusu,  dobrze  się 

czując w swoim towarzystwie. Pomyślała, że może nie powinna mu była 
opowiadać o Maxie, ale to jakoś nie miało teraz znaczenia. 

To  byłaby  jedna  z  miłych  rzeczy,  które  przypadłyby  jej  w  udziale, 

gdyby zgodziła się być częścią całości, jaką on chciał stworzyć. Ktoś by 
słuchał  opowiadań  o  wszystkich  jej  wzlotach  i  upadkach,  dużych  i 
małych, ziemskich i niebiańskich. Tyle znaczyło zakochanie. 

Czy  miłość  Paula-Anthony'ego  mogła  trwać  bez  końca?  Czy  jego 

codzienne  wyznania  rozciągną  się  na  nieskończoność,  dopóki  będą  żyli 
oboje? Czy powinna się odważyć... 

"Nie!"  -  krzyknęła  w  duszy.  Wszystkie  te  obietnice  dawane  sobie 

pierzchły  wobec  obecności  Paula-Anthony'ego,  romantycznej  atmosfery 
sali  balowej  i  głosu  serca.  Nie  mogła  sobie  na  to  pozwolić,  kochać 
znaczyło przecież tracić. 

62

RS

background image

 

 

- Orkiestra stroi instrumenty - odezwał się Paul-Anthony. - Sądzę, że 

wszyscy chętnie potańczą. 

"Ja na pewno" - pomyślała Alida. Marzyła, że Paul-Anthony obejmie 

ją silnym  ramieniem,  gdy zawirują w takt muzyki. Ale nie, to było zbyt 
niebezpieczne. Kontrola nad sytuacją wymykała się jej z rąk. 

-  Paul-Anthony  -  powiedziała  szybko.  -  Ja...  ja  jestem  naprawdę 

bardzo zmęczona. To był śliczny wieczór, ale myślę, że najlepiej będzie, 
jeśli  pójdę  już  do  domu.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  to  twoja  konferencja, 
więc  nie  możesz  po  prostu  wstać  i  wyjść.  Wezmę  taksówkę.  Tak,  tak 
będzie dobrze. Wsiądę do taksówki i za moment będę w domu. 

"Otóż  to!"  -  pomyślał  Paul-Anthony.  Alida  z  całą  pewnością  się  w 

nim zakochiwała. Widać to było jak na dłoni. Założyłby się o ostatniego 
dolara,  że  myśl  o  tańcu  z  nim  wywoływała  w  niej  te  same  zmysłowe 
skojarzenia, które kotłowały mu się w głowie.  I uciekała jak przerażony 
kociak,  bo  go  kochała  i  bała  się  tego.  "Cierpliwości,  Payton, 
cierpliwości." 

-  Powinienem  był  dostrzec,  że  jesteś  zmęczona,  Alido  -  powiedział 

spokojnie.  -  Przyszłe  matki  powinny  w  końcu  dużo  odpoczywać. 
Konferencja  oficjalnie  się  skończyła,  więc  odwiozę  cię  do  domu,  to 

żaden kłopot. - Wstał z krzesła. - Gotowa? 

Alida  poczuła  się  rozczarowana,  że  nie  zamierzał  nalegać,  żeby 

została.  Nie  było  przecież  tak  późno  i  nie  była  po  całym  dniu  pracy  i... 
"O rany, bądź cicho i biegnij do domu!" - fuknęła na siebie. 

Gdy jechali  do domu,  Paul-Anthony  znalazł  w radiu wesołą  muzykę. 

Bębnił palcami po kierownicy i nucił beztrosko. 

Alida  patrzyła  wciąż  na  niego,  czując,  jak  szybko  ucieka  z  niej 

radosny nastrój i rozmarzenie. 

Powinna dziękować gwiazdom za to, że zaraz będzie w domu, a Paul-

Anthony ulotni się szybko. 

Ale, u diaska, czemu właściwie miała się tak cieszyć, że ich wspólny 

wieczór kończy się tak wcześnie, tak nagle? On mógł właściwie milczeć, 
zachwycony  tym  lub  nie,  albo  wycofać  się  rakiem.  Smutne  było  to,  że 
taka z niej matka - wariatka. 

Kiedy weszli do mieszkania, Paul-Anthony oparł dłonie na biodrach i 

popatrzył na pokryty balonami sufit. 

-  Właściwie  miałaś  rację  -  stwierdził,  przenosząc  wzrok  na  nią.  -  To 

raczej żałosne. Psuje ci wystrój pokoju, a balony niedługo oklapną, kiedy 
wyjdzie z nich ten hel. Narobią ci tylko kłopotu. 

- Nie, są całkiem fajne. To tak jakbym miała własną tęczę. 

63

RS

background image

 

 

- Nie  musisz  mi  prawić  grzeczności.  To  był  głupi pomysł.  -  Powiódł 

dłonią po podbródku. -Trzeba by tu jakiegoś kompromisu. W dni, kiedy 
będziemy się widzieć, będę mówił, że cię kocham. W inne dni nie będę 
wyskakiwał z bezsensownymi pomysłami typu róże czy balony. 

- Ale... 
- Zgoda? Dobra. No, to znikam stąd, żebyś mogła odpocząć. - Musnął 

ją wargami. - Dziękuję za śliczny wieczór. Dobranoc, Alido. 

- Ale... 
-  Spij  dobrze.  -  Zamknął  cicho  drzwi  za  sobą,  zostawiając  Alidę 

zdumioną i zdezorientowaną. 

-  Ale...  -  zaczęła  znowu,  potem  urwała  i  załamała  ręce.  -  Idź  spać, 

Alido - powiedziała do siebie. 

-  Czujesz,  John-Trevor?  -  spytał  Paul-Anthony  brata.  -  To  jest 

doskonały plan. Mógłbyś się, widzisz, nauczyć paru rzeczy od braciszka. 

- O kobietach? - powiedział John-Trevor. - A, to nie, dziękuję. Lubię 

je, ale nawet nie próbuję ich rozumieć. - Skrzywił się i potrząsnął głową. 
-  Kobiety  są  tak  skomplikowane,  takie  uczuciowe.  Myślisz,  że  ci  się 
powiedzie? 

Paul-Anthony wstał i zaczął przemierzać pokój wielkimi krokami. 
-  Próbowałem  już  wszystkich  sposobów  i  nic  to nie  dało.  Ale  teraz... 

Ona naprawdę jest we mnie zakochana, John-Trevor, jestem pewien. To 
widać, chociaż ciągle się chowa za tym swoim murkiem. Kruszę go, ale 
to powoli idzie. Tak... nowy plan. 

- Podpucha - zachichotał John-Trevor. 
- Może i tak. Nie wiem już, co robić. - Paul-Anthony przestał chodzić 

po pokoju i spojrzał na brata. - Nie pokazywałem się jej przez jakiś czas i 
to  odniosło  skutek,  zaczęła  za  mną  tęsknić.  Też  dobrze.  A  teraz 
zamierzam  się  od  niej  nie  odczepić  ani  na  moment.  Tak,  ale...  Tu  się 
objawi mój geniusz, uważasz. Będę na placu boju tylko jako zatroskany 
młody  ojciec.  Będę  mówił,  że  ją  kocham  za  każdym  razem,  kiedy  się 
zobaczymy, potrzebuje tego. Ale tak raczej niedbale, na luzie. 

- W stylu "Aha, żebym nie zapomniał: kocham cię"? 
- Goś takiego. 
- Trochę niebezpieczne, Paul-Anthony. 
- Nie,  będzie świetne.  Pomyśli,  że  koncentruję  się na  dziecku,  nie  na 

niej,  że  jest  na  drugim  planie.  Rozluźni  się,  przestanie się tak  pilnować. 
Pomyśli,  że  nie  mogę  jej  zagrażać,  jeśli  skupiam  się  wyłącznie  na 
dziecku.  Będę  przy  niej,  ale  jako  ojciec,  nie  jako  mężczyzna.  Nie  ma 
powodu  bać  się  ojców,  to  mili  ludzie.  Będzie  myślała,  że  się 

64

RS

background image

 

 

kontaktujemy  tylko  na  płaszczyźnie  matka  -  ojciec.  Będę  blisko  Alidy 
Hunter, kobiety i nawet się nie zorientuje, że tak jest. Znakomicie. 

- I niebezpiecznie - powiedział John-Trevor. - Chcesz drinka? 
- Nie, dziękuję. 
-  A  ja  chcę.  Nawet  potrzebuję.  Podkochujesz  się  ty,  a  to  ja  mam 

zszarpane nerwy. Życzyłbym sobie, żebyś się pospieszył, ożenił się z nią 
i cześć. 

-  Ożenię  się  -  odparł  Paul-Anthony  optymistycznie.  -  Możesz  być 

pewny. 

-  Dobrze  -  powiedział  zimno  John-Trevor  i  nalał  sobie  potężnego 

drinka. 

W  poniedziałek  późnym  popołudniem  Alida  kończyła  ponowne 

przeglądanie  papierów  dotyczących  niewielkiego  spotkania  handlarzy 
samochodami,  którzy  organizowali  sobie  kolację  z  przemówieniami. 
Kiwała głową w przód i w tył, próbując rozluźnić napięte mięśnie, potem 
wstała i podeszła do okna. 

Nie  spała  dobrze  poprzedniej  nocy.  Poszła  spać  natychmiast  po  tym, 

jak Paul-Anthony wyszedł pospiesznie, ale kręciła się z boku na bok, nie 
dając sobie rady z myślami. Była zupełnie zdezorientowana. Westchnęła 
i  lekko  dotknęła  dłońmi  brzucha.  Zastanawiała  się,  czy  jej  maleństwo 
wiedziało,  że  miała  niespokojną  noc?  Niedługo  poczuje  ruchy.  Czy  to 
będzie  delikatna  dziewuszka,  czy  ruchliwy  chłopiec?  Czy  będzie 
podobne  do  niej,  czy  do  Paula-Anthony'ego?  Powinna  by  już  zacząć 
myśleć o imionach dla niego i... 

- Dobry Boże, ty jesteś w ciąży! 
Alida  odwróciła  się  gwałtownie,  zdumiona.  Obok  biurka  stała  Lisa, 

gapiąc się na nią. 

-  Siedziałaś  odwrócona  od  okna  -  powiedziała.  -  I  trzymałaś  ręce  w 

taki sposób, że... Alido, czemu mi nie powiedziałaś? - Potrząsnęła głową. 
-  Nie  mogę  w  to  uwierzyć,  myślałam,  że  naprawdę  jesteśmy  sobie 
bliskie. Mówiłam ci o swoich najskrytszych myślach, a ty... Najpierw te 
róże,  o  których  nic  nie  chciałaś  powiedzieć,  a  teraz...  -  Oczy  Lisy 
zaszkliły  się  łzami.  -  Wygląda  na  to,  że  zbyt  wiele  od  ciebie 
oczekiwałam. 

Alida zerwała się z krzesła, przebiegła przez pokój i uścisnęła Lisę. 
-  Nie  mów  tak.  Jesteśmy  przyjaciółkami,  dobrymi  przyjaciółkami  i 

bardzo  to  sobie  cenię.  Wszystko  wydarzyło  się  tak  szybko,  że 
potrzebowałam  czasu,  żeby  to  sobie  uporządkować.  Powinnam  była 
powiedzieć,  zwierzyć  ci  się,  bo  Bóg  jeden  wie,  jak  bardzo  cię 

65

RS

background image

 

 

potrzebowałam,  żeby  się  móc  wypłakać.  Liso,  niech  cię  to  nie  rani,  nie 
bądź  na  mnie  zła.  Wszystko  wywróciło  mi  się  do  góry  nogami  i  utrata 
twojej przyjaźni byłaby gwoździem do trumny. 

- Chyba się za bardzo przejmuję - stwierdziła Lisa, pociągając nosem. 

-  To  jest  jedna  z  moich  głównych  wad  i  próbuję  ją  chować  za  żelazną 
kurtyną, ale nic z tego. Dam sobie radę ze zranionymi uczuciami, ale to 
nie  o  tym  powinnyśmy  teraz  myśleć.  Dobry  Boże,  dziecko  Carla 
Ambrey'a? 

- Carla? Nie, Chryste, nie jego. 
- Dobre i to. Kto więc jest ojcem? 
Alida zamknęła drzwi i odwróciła się, by popatrzeć na Lisę. 
- Liso, słowo, że nie powiesz nikomu, że jestem w ciąży? 
- Tak, jasne, ale nie ukryjesz tego długo. 
-  Wiem.  Max  dostanie  szału  ze  złości.  Muszę  mu  udowodnić,  że 

jestem w stanie pracować równie wydajnie, jak do tej pory, żeby nie miał 
podstaw  mnie  wylać.  Nie  ośmieli  się  mnie  zwolnić  dlatego,  że  jestem 
samotną matką. 

-  To  prawda,  ale  czemu  nie  wyjdziesz  za  szczęśliwego  ojca?  Czy  on 

wie o dziecku? 

-  Tak,  ale  nie  chcę  wychodzić  za  mąż.  Nie  zamierzałam  się  w  nim 

również zakochać, ale... W każdym razie, on nie wie, co do niego czuję. 

-  Alido,  pozwalasz,  żeby  przeszłość  rządziła  przyszłością.  Musisz 

myśleć o dziecku. 

-  Skupiam  się  właśnie  na  dziecku.  Będę  dobrą,  i  cudowną  matką. 

Będziemy tylko we dwoje, maleństwo i ja. To lepiej, niż gdyby był tatuś, 
który  j  by  odszedł,  gdyby  się  nami  zmęczył.  Takie  zwykle  j  są  te  moje 
miłości... chwilowe. 

- Kto ci tak powiedział? 
-  Liso,  niektórym  ludziom  nie  jest  pisane  kochać  i  być  kochanymi. 

Nie  wiem,  czemu  ten  wariacki  świat  jest  urządzony  tak,  a  nie  inaczej. 
Wiem za to, że jestem kimś takim. 

Lisa westchnęła i potrząsnęła głową. 
- Odłóżmy to na razie. Powiesz mi, kim jest ojciec? 
Alida  wciągnęła  głęboko  powietrze,  próbując  zachować  równowagę. 

Spojrzała Lisie prosto w oczy, odpowiadając na jej pytające spojrzenie. 

- Tak, powiem ci - odparła, a jej głos drżał lekko. - To Paul-Anthony 

Payton. 

Lisa pobladła i cofnęła się o krok. 

66

RS

background image

 

 

- Paul-Anthony... - powiedziała, opuszczając wzrok na brzuch Alidy i 

podnosząc go znów na jej twarz. - Ale to niemożliwe. To jest... przecież 
pierwszy  raz  widzieliście  się  tutaj,  kiedy  przyszedł  omawiać  tę 
konferencję. 

-  Nie  - odparła  Alida  spokojnie.  -  Spotkałam  go  jakieś  sześć  tygodni 

wcześniej. To bardzo skomplikowane, Liso. 

-  Nie,  nic  w  tym  skomplikowanego  -  powiedziała  Lisa,  a  jej  oczy 

znów  napełniły  się  łzami.  -Pozwalasz,  żebym  robiła  z  siebie  idiotkę  z 
powodu tego faceta. Rozwodziłam się nad tym, jaki to on przystojny, jak 
się  wyczekał  na  odpowiednią  kobietę  i  jak  chciałam  być  tą  jego  panną. 
Kupiłam nawet nową sukienkę, wystroiłam się jak głupia, żeby zrobić na 
nim  wrażenie.  Musiałaś  śmiać  się  w  kułak  z  głupiej  Lisy,  kiedy  tak  tu 
stałaś, cały czas będąc z nim w ciąży. 

- Nie - rzekła Alida z udręką. - To nie tak. 
-  Ty  uważasz,  że  nie  masz  szczęścia  w  miłości,  a  ja  myślę,  że  mam 

parszywego pecha do przyjaciół. 

- Liso, posłuchaj, proszę cię... 
- Nie. Dosyć tego. Boże, stanowczo dosyć! - Lisa wybiegła z pokoju, 

zostawiając otwarte drzwi. 

- Liso... - zawołała, potem westchnęła pokonana. 
Siadając z powrotem za biurkiem, Alida zagapiła się na otwarte drzwi. 

Tyle  osób  cierpiało  przez  to,  co  zdarzyło  się  tamtej  nocy  we  mgle  całe 
miesiące  temu.  Jak  to  się  skończy?  Ile  osób  będzie  jeszcze  cierpieć,  ile 

łez wypłaczą? 

- Szefowo - odezwał się Jerry, wpadając do pokoju. - Co jest? Twoja 

sekretarka właśnie uciekła z tego cyrku, wiesz? Nie ma jej w biurze. 

- Ona... nie czuje się dobrze, Jerry. Chciałeś coś?   i 
-  Ta  konferencja  pisarzy...  -  Jerry  opadł  na  jedno      i  z  krzeseł  przy 

biurku  Alidy.  -  Nadchodzą  rezerwacje  pokoi,  a  my  mamy  taki  bajzel  w 
papierach, że nie uwierzysz. 

- Słucham? 
-  Ktoś  coś  zrypał.  Komputer  pokazuje,  że  tylko  połowa  potrzebnych 

pokoi  została  przyblokowana.  Reszta  jest  rozkosznie  luźna  i  firma  John  
Citizens położyła na nich łapę. 

Alida skoczyła na równe nogi. 
- To niemożliwe! Jak to się stało? Musimy natychmiast zobaczyć się z 

szefem  rezerwacji  i  rozplatać  to  wszystko.  Jerry,  te  pokoje  były 
zablokowane  całe  tygodnie  temu.  Jak,  na  Boga  Ojca...  Czemu  się  na 
mnie gapisz? Co znowu? 

67

RS

background image

 

 

Jerry wstał powoli.  
-  Albo  się  ostatnio  nieprzytomnie  obżerałaś,  albo  bocian  pomylił 

adresy. Kurczę, Alido, jesteś w ciąży? 

Alida  zaczerwieniła  się  po  czubki  włosów,  ale  trzymała  głowę 

wysoko. 

- Tak, Jerry. Będę miała dziecko i myślę, że to wspaniale. 
- Ale coś cienko z mężami u ciebie, co? 
-  Mamy  lata  dziewięćdziesiąte,  nie  średniowiecze.  Zdarzają  się 

czasem samotne matki. 

- Tak? Powiedz to Maxowi. 
-  Max  nie  będzie  miał  powodu  do  niezadowolenia,  będę  pracowała 

równie dobrze, jak do tej pory. 

- Tak czy inaczej, masz kłopoty, kochana. Max się wścieknie... 
-  Dosyć,  Jerry  -  przerwała  mu.  -  Proponuję,  żebyśmy  się  zajęli 

rozplątywaniem  tego  węzełka  i  konferencją  pisarzy.  Chodź,  poszukamy 
szefa rezerwacji. 

Było  już  dobrze  po  dziewiątej,  gdy  Alida  weszła  do  mieszkania  i 

zamknęła za sobą drzwi, wzdychając ciężko. Problem z rezerwacją został 
rozwiązany,  ale  była  zupełnie  wyczerpana.  Wciąż  nie  mogła  sobie 
wyobrazić,  jak  taka  rzecz  mogła  mieć  miejsce.  Pokoje  zablokowano  na 
czas, a potem nagle komputer pokazał, że tylko połowa z nich faktycznie 
czeka na gości. Nie trzymało się to kupy, tak jak swego czasu pomyłka z 
kolorem zaproszeń. 

Wzdychając  ciężko,  Alida  poszła  w  stronę  kuchni  i  zauważyła,  że 

czerwone światełko automatycznej sekretarki mruga, dając znać, że ktoś 
zostawił wiadomość. Wcisnęła guzik i czekała. 

"Alido  -  odezwał  się  głęboki  głos.  -  Tu  Paul-Anthony.  Muszę 

natychmiast  wyjechać  do  Londynu,  żeby  dopilnować  tam  interesów. 
Moja  sekretarka  wie,  gdzie  mnie  szukać,  gdybyś  mnie  potrzebowała. 
Uważaj na dziecko,  gdy  mnie nie będzie. - Przerwał na moment.  - Aha, 
kocham cię. Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę za jakiś tydzień". 

Posłuchała jeszcze raz i skasowała taśmę. 
-  "Jeśli  mnie  będziesz  potrzebowała"  -  powiedziała  na  głos.  Już  go 

potrzebowała,  natychmiast.  Była  tak  zmęczona,  że  mogłaby  płakać. 
Chciała  poczuć  wokół  siebie  silne,  kojące  ramiona,  usłyszeć  głos 
mówiący  jej,  że  nie  jest  sama.  Nie  chciała,  żeby  jechał  do  Londynu, 
będzie za nim tęsknić, kocha go... 

"Boże  -  pomyślała.  -  Co  ja  wymyślam?"  Była  sama  i  tak  miało  być. 

Kiedyś będzie jeszcze dziecko, ale... 

68

RS

background image

 

 

Popatrzyła jeszcze raz na sekretarkę. 
Dziecko  -  rozmarzyła  się.  Paul-Anthony,  kazał  uważać  na  dziecko. 

Nie powiedział, by  uważała na siebie. A jego wyznanie brzmiało, jakby 
sobie o nim za późno przypomniał. 

Ze zmarszczonymi brwiami poszła do kuchni, by przygotować kolację 

dla siebie i Scootera. 

"Jakiś  tydzień"  Paula-Anthony'ego  trwał  już  tydzień,  potem  trzy. 

Alida  dostawała  przesyłki  z  Anglii,  przesyłki  z  prezentami  dla  dziecka: 
grającego  misia,  ręcznie  rzeźbiony  oddział  drewnianych  żołnierzyków  i 

śliczną, oprawną w tkaninę, książkę z obrazkami. Na kartach, które Paul-
Anthony dołączał do paczek napisane było tylko: Całuję. P. A. 

W pracy Lisa odnosiła się do niej serdecznie, ale chłodno. Czas biegł. 

Tęskniła  za  Paulem-Anthonym  coraz  bardziej.  Wieczorem,  tego  dnia, 
kiedy  upływały  dokładnie  cztery  tygodnie,  odkąd  wyjechał,  Alida 
otworzyła  drzwi,  usłyszawszy  pukanie.  Stał  na  progu.  Paul-Anthony 
Payton. 

Serce  zabiło  mocniej,  wydało  jej  się,  że  tonie  w  jego  błękitnych 

oczach. Chciała rzucić mu się w ramiona i przytulić mocno. 

-  Cóż!  Podróżnik  powrócił  -  rzekła,  dziwiąc  się  swemu  pewnie 

brzmiącemu  głosowi.  -  I  jak  zwykle  oczarowałeś  portiera  na  dole.  - 
Zrobiła krok do tyłu. - Wejdź, Paul-Anthony. 

"Boże,  śliczna  jest"  -  pomyślał,  wchodząc  do  mieszkania.  Przez  cały 

czas  tęsknił  za  nią  boleśnie.  Cały  ten  pobyt  w  Londynie  dłużył  się  jak 
wieczność.  Chciał  ją  przyciągnąć  do  siebie  i  całować  z  całą  miłością  i 
pożądaniem spiętrzonym przez te tygodnie, ale musiał pamiętać o swoim 
planie. 

- Jak się masz? - rzekł. 
Spojrzeniem  prześliznął  się  po  niej,  ogarniając  wyraźną  wypukłość 

pod  niebieską  bluzą.  Ogarnął  też  jej  popielato-blond  włosy,  gorące  usta 
kusicielki, jej... Chrząknął. 

- Jak dziecko? - spytał. Alida zamknęła drzwi. 
-  W porządku,  oboje.  Dziecko  dużo  się  rusza.  To  już szósty  miesiąc. 

Dziękuję  ci  za  prezenty,  są  śliczne.  Czy  interesy  udały  ci  się,  tak  jak 
chciałeś? 

-  Nie.  Był  bałagan,  dlatego  nie  było  mnie  tyle  czasu.  -  Przerwał  na 

chwilę. - Kocham cię. Odzwyczaiłem się od mówienia tego, tak długo cię 
nie widziałem. 

"Odzwyczailiśmy  się  może  i  od  samej  miłości?"  -  pomyślała  Alida. 

Czy uczucie Paula-Anthony'ego zamierało, więdło? 

69

RS

background image

 

 

- Napijesz się czegoś? - spytała. 
- Nie, dziękuję. Moglibyśmy usiąść? 
- Oczywiście. 
Poczekała,  aż  usiądzie  na  sofie,  dla  siebie  wybrała  krzesło  ze 

sztywnym oparciem. Ich oczy się zetknęły i zdawało się, że czas stanął w 
miejscu. 

"Kocham cię, Paul-Anthony" - pomyślała Alida. 
"Alido - pomyślał Paul-Anthony - tak cholernie cię kocham." 
- Czy wszystko w porządku w pracy? - spytał niespokojnie. 
- Gdzie? - zamrugała oczami. - Ach, w pracy. Cóż, tak, mniej więcej. 

Jest  już  oczywiste,  że  jestem  w  ciąży  i  mój  szef  szalał,  kiedy  mu 
powiedziałam.  Zachowałam  grunt  pod  nogami  i  powiedziałam  mu  po 
prostu, że to nie ma nic do tego, jak wykonuję pracę. Ale Max obserwuje 
mnie teraz jak sęp czekając, aż zrobię jakiś błąd. 

- Czy to ci nie szkodzi... to jest, czy nie szkodzi , dziecku to, że jesteś 

w ciągłym stresie? 

- Doktor mówi, że wszystko jest w porządku. 
- Mam nadzieję. Nie możemy tu urodzić małego frustrata. Poczytałem 

sobie trochę o dzieciach, to fascynujące. Czy puszczasz mu czasem jakąś 
kojącą muzykę, rozmawiasz z nim, czytasz mu coś? 

-  Czy  czytam?  Paul-Anthony,  na  litość  boską,  przecież  nie  mogę  tu 

siedzieć z dużą książką z obrazkami w rękach i czytać mu bajek. 

Paul-Anthony zmarszczył brwi. 
-  Aha.  Wiesz,  ja  mógłbym  to  robić.  Po  prostu  mnie  nie  słuchaj,  a  ja 

mu poczytam. 

- Nie. 
- Pomyśl o tym przynajmniej. 
- Wczuwasz się w rolę ojca, co? - spytała spokojnie. 
"Tak  trzymać,  Payton"  -  powiedział  sobie.  To  był  doskonały  grunt. 

Nie wolno mu powiedzieć o bezsennych nocach w Londynie, o tym, jak 
kazał  Johnowi-Trevorowi  sprawdzać  codziennie,  czy  wszystko  z  nią  w 
porządku,  o  tym,  jak  wiele  razy  walczył  ze  sobą,  by  do  niej  nie 
zadzwonić  po  to  tylko,  by  usłyszeć  jej  głos.  Nie  może  powiedzieć,  że 
kocha ją jeszcze bardziej niż do tej pory. 

- Tak - powiedział. - Bardzo się cieszę na myśl, że będę ojcem. Będzie 

cudownie, niezależnie od tego, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Muszę 
jeszcze dużo poczytać, wiesz, wszystkie te książki o rodzicielstwie i tak 
dalej, ale będę gotowy, kiedy się urodzi. 

70

RS

background image

 

 

- To... to bardzo  milo  - powiedziała  Alida. "Boże - pomyślała  - więc 

jednak. Paul-Anthony przeniósł swe uczucia na dziecko. Nie, jeszcze nie, 
proszę. Czy nie mógłby objąć mnie jeszcze raz, pocałować i sprawić, że 
poczułabym się piękna i kobieca? Jestem pewna, że będziesz wspaniałym 
ojcem, Paul-Anthony." 

"A  będę  -  pomyślał  -  bo  bardzo  chcę  tego  dziecka.  I  bardzo  chcę 

ciebie  także.  Moglibyśmy  przeprowadzić  się  do  mnie,  mam  taki  duży 
dom, albo kupić nowy, jeśli będziesz wolała i..." 

-  Zamierzam  pomalować  pokój  dziecinny  w  ten  weekend  - 

powiedziała. 

- Tutaj? 
- Oczywiście. Tu mieszkam, dziecko też tu będzie mieszkało. 
- Fakt. O której mam tu być? 
- Słucham? 
- W sobotę, żeby ci pomóc przy malowaniu. Chciałbym się przyłożyć 

do przygotowań. 

- Cóż... 
- Ojcom się to zdarza - powiedział. 
"I  mężom"  -  dodał  w  myśli.  Od  całego  tego  nowego  planu  żołądek 

zwinął mu się w kłębek wielkości piłki tenisowej. 

-  O  dziewiątej  w  sobotę  rano  -  powiedziała  Alida.  -  Paul-Anthony, 

teraz muszę cię przeprosić, jestem bardzo zmęczona. W hotelu jest teraz 
bardzo  gorąco,  bo  zdarzyła  się  cała  seria  błędów  w  organizowaniu  tej 
wielkiej konferencji pisarzy. 

- Jakich błędów? Westchnęła. 
-  Rzeczy,  które  nie  powinny  mieć  miejsca.  Drukarnia  dostała  złe 

wzory programów końcowego bankietu, pokoje były źle zarezerwowane, 
a  w  tym  tygodniu  odkryliśmy  właśnie,  że  torebki  z  kuponami  loterii, 
które każdy na konferencji ma dostać, zostały wysłane do hotelu Swan w 
San  Francisco.  Szczęśliwie  ktoś  przytomny  stamtąd  obdzwonił  inne 
hotele  Swan  i  okazało  się,  że  torby  były  nasze.  To  wszystko  jest  bez 
sensu.  Szczęśliwie  błędy  wykryto  dość  wcześnie,  ale  gdyby  nie...  -
Potrząsnęła głową. 

Paul-Anthony  zmarszczył  brwi,  pochylił  się,  by  oprzeć  łokcie  na 

kolanach i splótł ręce. Patrzył na odległą ścianę przez minutę... dwie... 

-  Paul-Anthony?  -  odezwała  się  Alida  w  końcu.  Wyprostował  się  i 

popatrzył na nią. 

- Czy przyszło ci do głowy, że ktoś może się starać, żebyś wyszła na 

osobę niekompetentną? 

71

RS

background image

 

 

Alida otworzyła szeroko oczy. 
-  Chcesz  powiedzieć,  że  ktoś  celowo  powoduje  to,  że  pojawiają  się 

błędy? Sabotaż? To brzmi jak ze złego filmu. Absurd. 

-  Absurd?  -  spytał  spokojnie.  -  Sama  mówiłaś,  że  Max  szuka 

przyczyny, żeby cię wylać. 

-  Ale  Max  nie  zrobiłby  nic,  co  zaszkodziłoby  jakości  usług 

świadczonych przez Swana. Ma zupełnego świra na punkcie tego hotelu, 
jakby  go  dotyczył  najbardziej  prywatnie.  Nie,  Max  nie  próbowałby 
sabotować czegoś tak ważnego jak ta konferencja. Potwornie mu zależy, 

żeby się powiodła. 

- Ale błędy wykrywane, zanim naprawdę zaszkodzą... 
-  To  prawda,  ale...  Nie,  nawet  nie  chcę  myśleć,  że  ktoś  złośliwie...  - 

Przerwała.  -  Ale  faktycznie,  zdaje  się,  że  trudno  to  inaczej  wyjaśnić, 
jednak ciągle... Dobry Boże, to zbyt paskudne. 

"Cholera,  szkoda,  że  to  powiedziałem.  Boję  się,  że  będę  teraz  ścigać 

cienie po kątach." 

- Nie chciałem cię straszyć, Alido. Może za dużo podejrzewam, ale to 

przez mojego brata, Johna-Trevora. Jest licencjonowanym detektywem i 
jego firma robi wszystko po trosze, od zakładania systemów alarmowych 
do wywiadu i zapewniania ochrony osobistej, wszystko po kolei. Myślę, 

że John-Trevor myślałby tak samo jak ja: to co mówisz, każe mieć oczy 
otwarte. 

- Cóż, ja nie wiem. To prawda, że Max wylałby mnie z rozkoszą, ale 

ten cały scenariusz, który tu piszesz jest... jest przerażający. 

- No - powiedział Paul-Anthony podnosząc się. - Chyba cię naprawdę 

wystraszyłem.  -  Podszedł  i  ujął  jej  ręce,  pomagając  wstać.  Otoczył  ją 
ramionami i przytulił tak mocno, jak tylko pozwalał okrągły brzuszek. - 
Przepraszam. Nie powinienem był... 

Alida  położyła  głowę  na  jego  piersi  i  westchnęła,  zastanawiając  się 

leniwie, czy to westchnienie miało wyrażać zadowolenie, czy pożądanie, 
które poczuła, gdy ją objął. 

Był  tak  silny,  tak  cudownie  pachniał,  a  ciepło,  które  emanowało  z 

potężnego ciała, otaczało ją od stóp do głowy. Kochała go. Dobry Boże, 
jakżesz go kochała. 

"Błąd"  -  pomyślał  Paul-Anthony.  Pożądanie  pulsowało  w  jego  ciele, 

rozgrzewając  twarz  i  naprężając  ciało.  Kochał  tę  kobietę,  strasznie  jej 
pragnął.  Chciał  położyć  dłoń  na  nagim  brzuchu  i  połączyć  się  z 
dzieckiem  w  niej,  z  dzieckiem,  które  stworzyli.  Musi  ją  odsunąć  od 
siebie, zanim zrobi jakieś głupstwo. 

72

RS

background image

 

 

- Alido... 
Odchyliła do tyłu głowę i spojrzała na niego. - Tak? 
- Och, u diabła - mruknął i otoczył ustami jej wargi. 
Ich  pocałunek  był  jak  ogień,  jak  głodne  płomienie,  które  pożerały. 

Języki się zetknęły i namiętność rozszalała się w obojgu. Pili ze swoich 
ust, serca biły jak szalone, a oddech stał się ciężki. Namiętność oderwała 
ich od rzeczywistości i niosła gdzieś, skąd nie było odwrotu. 

Paul-Anthony  oderwał  w  końcu  usta  od  jej  warg  i  cofnął  się  o  krok 

sprawiając, że się zachwiała. 

- Nie chciałem, żeby to się stało - powiedział szorstkim głosem. - Po 

prostu... po prostu się stało. Myślę, że... - Wziął głęboki oddech. - Myślę, 

że powinnaś położyć dziecko do łóżka i odpocząć. To jest, powinnaś iść 
spać, bo dziecko nie może iść bez ciebie. Dobrze? Dobrze. Spij. Obojgu 
wam tego potrzeba. 

- Paul-Anthony, ja... 
- Dobrze, ja już stąd idę. Idź spać. - Powiedział i nie bardzo wiedząc, 

co robić, poklepał Alidę po głowie. - Dobranoc. - Odwrócił się i prawie 
wybiegł z jej mieszkania. 

-  Ale  - zaczęła  Alida,  a  potem  dotknęła  ręką  głowy. -  Poklepał  mnie 

po głowie i kazał iść spać? Naprawdę pokle... Boże, co za farsa. 

Opadła  na  krzesło,  opierając  podbródek  na  dłoni.  "Paul-Anthony  nie 

chciał mnie pocałować -pomyślała. - Wyglądał nawet, jakby tego bardzo 

żałował." 

Jego miłość była  chwilowa, Alida wiedziała to przecież do początku. 

Bladła  teraz  i  znikała  jak  obłok  kurzu  w  wietrzny  dzień.  Koncentrował 
wszystkie uczucia i myśli na dziecku. 

"I dobrze - powiedziała sobie. - W końcu tak ma być." 
Czuła się samotna i opuszczona jak nigdy dotąd. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

73

RS

background image

 

 

 
Rozdział 7 

 
Idąc  przez  parking  do  hotelu,  Alida  zdała  sobie  sprawę,  że  nie  wie, 

czy  się  cieszy,  że  jest  piątek.  Z  jednej  strony,  była  odprężona  przed 
czekającymi  ją  dwoma  dniami  odpoczynku.  Z  drugiej  strony,  pamiętała 
przecież, że po piątku jest sobota, w którą to sobotę miała malować pokój 
dziecinny z Paulem-Anthonym Pay tonem. 

Myśli  tłukły  się  po  głowie  jak  piłeczki  pingpongowe.  Nie  chciała, 

żeby Paul-Anthony pomagał malować pokój. Chciała, żeby pomógł, żeby 
zrobili to razem jak każda normalna para. 

"Idiotka" - pomyślała o sobie. Ich związek nie był w niczym podobny 

do normalnego. I nie będzie. 

Ale  w  czasie,  kiedy  będą  malowali  pokój  dziecka,  będzie  mogła 

pomyśleć, że jest inaczej i czerpać z tej myśli otuchę, cieszyć się nią. To 
głupie  i  niebezpieczne.  Doprowadzało  do  obłędu  i  tak  nadwyrężoną 
głowę Alidy. 

Gdy  wchodziła  do  biura,  zobaczyła  Jerry'ego,  który  przycupnął  na 

biurku  Lisy.  Pochylając  się  ku  niej,  mówił  coś  zniżonym  głosem.  Lisa 
podniosła wzrok, zobaczyła Alidę i znieruchomiała. 

-  Nie  przeszkadzajcie  sobie  -  powiedziała  Alida,  zdobywając  się  na 

uśmiech. - Ja tylko przechodzę. 

- Jak tam nasza mamuśka? - spytał Jerry.  
- W porządku - powiedziała, idąc do swojego , pokoju. 
- Alido - zawołała Lisa. Stanęła i odwróciła się do niej. 
- Tak?  
-  Ślicznie  wyglądasz,  naprawdę.  Masz  ładną  tę  ciężaróweczkę  i  cała 

aż błyszczysz. 

- Dziękuję, Liso. To miło, że to mówisz. 
- Muszę wejść na moment, szefowo - powiedział Jerry. 
- Jasne, chodź.  
- Za moment, OK? Alida włożyła torebkę do dolnej szuflady biurka i 

usiadła  w  skórzanym  fotelu.  "Cokolwiek  obgadywali  Lisa  i  Jerry,  na 
pewno  nie  było  przeznaczone  dla  moich  uszu"  -  pomyślała,  marszcząc 
brwi.  Wydawało  się,  że  Lisa  ledwie  znosi  Jerry'ego,  a  wyglądali  na 
mocno zaprzyjaźnionych przed chwilą. Co to mieli za sekret? 

Przywołała  się  do  porządku.  Dostawała  kręćka  od  tych  podejrzeń 

Paula-Anthony'ego. Wykluczył 

Maxa sugerując, że to Lisa i Jerry coś knuli. Bzdura. 

74

RS

background image

 

 

Ale  z  drugiej  strony,  dziwne  było,  że  tych  dwoje,  którzy  się  do  tej 

pory  tolerowali  z  trudem,  teraz  nagle  zostało  najlepszymi  kumplami? 
"Cóż,  ludzie  się  zmieniają"  -  tłumaczyła  sobie.  Czy  to,  że  Lisa 
powiedziała jej komplement, nie było próbą odnowienia przyjaźni? Miała 
nadzieję, że tak. Ale czy Lisa zamierzała także zmienić swój stosunek do 
Jerry'ego? O czym, na Boga Ojca, rozmawiali? 

- Jestem - powiedział Jerry, wchodząc  do pokoju. - Odebrałem przed 

chwilą telefon do ciebie. 

- Tak? Jerry usiadł. 
- Dzwonił jakiś wydawca z Nowego Jorku, który ma tu przyjechać na 

konferencję.  Jego  firma  przygotowuje  niespodziankę  na  końcowy 
bankiet. To wszystko ma być top secret, powiedzieli o tym tylko szefowi 
konkurencji, żeby mógł to włączyć w program. 

- Co za niespodzianka? 
- Rodzaj reklamy, bardzo pomysłowej zresztą. Ten wydawca zamierza 

ogłosić,  że  wszyscy  obecni  na  bankiecie  dostaną  pierwsze  egzemplarze 
nowego  bestselleru,  który  na  dobre  ma  wyjść  w  grudniu.  Postawię 
jakichś ludzi przy drzwiach, żeby wręczali książki gościom. 

-  Bardzo  sprytnie  -  powiedziała  Alida,  kiwając  głową.  -  Książki 

powędrują po kraju i będzie się o nich mówić. Bez wątpienia zwiększy to 
popyt i książka będzie się lepiej sprzedawać, kiedy już trafi do sklepów. 

-  Otóż  to.  No, więc  to  o  to  mi  chodziło.  Ten edytor przyśle  niedługo 

książki  do  Swana  i  to  ty  masz  ich  pilnować.  Nikt,  podkreślam,  nikt  nie 
ma o tym wiedzieć. Przeniosę książki do swoich pokojów, jak już zjadą 
na tę konferencję, ale do tego czasu odpowiadasz za nie głową. To cytat. 
Alida uśmiechnęła się. 

- Traktują to bardzo poważnie, prawda? 
-  Tak.  Lisa  też  wie  o  wszystkim,  bo  być  może      I  będzie  musiała 

pokwitować  odbiór  książek,  jak  ciebie  nie  będzie.  Maxowi  chyba  też 
trzeba by powiedzieć. 

-  Chyba  tak  -  powiedziała  Alida  wolno.  "Powiedzieć  Maxowi?  Ale 

jeśli Paul-Anthony miał rację i to Max krył się za całym tym bałaganem i 
problemami? Jeśli coś się stanie książkom." - opanowała się. 

- Max oczywiście powinien wiedzieć. W końcu wchodzi tu do pokoju 

i mógłby się zdziwić, widząc stos książek pod ścianą. 

- To by było czworo wtajemniczonych. Nikt inny nie może wiedzieć. - 

Jerry wstał z krzesła. - Idę. Muszę się spotkać z gościem, który zamierza 
tu  urządzić  całodniowe  seminarium  poświęcone  pewności  siebie  i 
przekonaniu o własnej wartości. 

75

RS

background image

 

 

Mam  nadzieję,  że  nie  zechce  wypróbować  ich  na  mnie.  Nienawidzę 

natrętów. Na razie. 

- Do zobaczenia - odrzekła Alida. - Dziękuję za załatwienie tej sprawy 

z wydawcą. 

- Nie ma o  czym mówić. Cieszę się tylko, że to  ty pilnujesz książek, 

zwłaszcza  po  tym,  jak  się  cała  masa  rzeczy  spieprzyła  ostatnio.  Nie 
chciałbym tu warować nad nimi. Cześć. 

Alida  opadła  na  krzesło,  gdy  wyszedł.  Teraz,  dla  odmiany,  Jerry 

dostawał  kręćka.  Odetchnie  z  ulgą,  kiedy  ten  dwutysięczny tłum  raz się 
przewali i skończy się ta zabawa. Z westchnieniem sięgnęła po teczkę z 
papierami, otworzyła ją i zabrała się do pracy. 

Tuż przed dziewiątą następnego ranka Paul-Anthony stał pod domem 

Alidy  ze  zmarszczonymi  brwiami.  Teraz  nie  był  już  tak  zachwycony 
błyskotliwie  pomysłowym  planem.  Odgrywanie  roli  starszego  brata, 
myślącego  głównie  o  dziecku,  a  nie  o  jego  matce,  doprowadzało  go  do 
szału. 

Pocałunek,  którym  Alidę  pożegnał  ostatniego  wieczoru,  wskazywał 

jasno,  jak  parszywie  się  spisywał  w  roli  brata.  Przy  pierwszej  okazji 
najchętniej porwałby ją w ramiona... gdzie było jej miejsce. 

Nie  chodziło  tylko  o  to,  że  nie  wiedział  nic  o  miłosnych  wyżach, 

niżach  i  problemach,  uważał  też,  że  nie  w  porządku  było  dodawanie 
drugiego dna do ich szczególnego, świętego związku. 

"Cholera - pomyślał. - Co mam zrobić?" Bez problemu radził sobie z 

najbardziej  skomplikowanymi  i  zagmatwanymi  sprawami  w  interesach. 
Był  za  to  zupełnie  bezradny,  gdy  chodziło  o  miłość,  postępowanie  z 
ukochaną  osobą.  Był  pewien,  że  Alida  go  kocha  i  kochał  ją.  Powinien 
więc  przeprowadzić  prostą  przez  punkty  A  i  B  i  zakończyć  sprawę 
prosto: "I żyli długo i szczęśliwie". Zamiast tego stał w środku błędnego 
koła i nie wiedział, co ma robić. 

- Radź sobie, Payton - powiedział. - Graj kartami, które rozdano. 
Zapukał do drzwi Alidy. Otworzyła mu po chwili, ubrana w  ciążowe 

dżinsy-ogrodniczki i za dużą koszulę. 

- Cześć - powiedziała uśmiechając się. - Gotowy do malowania? 
"Do tego też" - pomyślał zimno. 
- Jasne - odpowiedział. - Włożyłem najgorsze ciuchy, jakie znalazłem 

i aż się palę. 

Cofnęła się, by mógł wejść. 

76

RS

background image

 

 

-  Nie  przejmuj  się,  jeśli  usłyszysz  dziwne  hałasy.  To  Scooter  - 

powiedziała.  -  Musiałam  go  zamknąć  w  sypialni,  żeby  sienie  utopił  w 
farbie. Nie jest zachwycony. Proszę za mną, drogi panie. 

- Gdziekolwiek zechcesz - odparł, śmiejąc się szeroko. - Aha, byłbym 

zapomniał. Kocham cię, Alido. 

Zatrzymała się i spojrzała ha niego przez ramię. 
-  Mam  nadzieję,  że  farba  nie  jest  za  ciemna.  Myślałam o delikatnym 

żółtym kolorze. - Szła w kierunku pokoju dziecinnego. 

"Bez  dwóch  zdań  nienawidzę  tego  kretyńskiego  planu"  -  pomyślał 

Paul-Anthony. 

Alida  przygotowała  wszystko  wcześniej.  Zasłała  dywan  folią  i 

postawiła w pokoju puszkę z farbą, wałki i pędzle. 

Nie mówiąc nic więcej, zanużyła wałek w farbie i zaczęła ją nakładać 

na ścianę spokojnymi, pewnymi ruchami. Paul-Anthony zrobił to samo i 
przez następne pół godziny w pokoju słychać było tylko skrzyp wałków 
toczących się po ścianie. 

Gdy Paul-Anthony zdał sobie sprawę, że z każdą chwilą zaciska zęby 

coraz  mocniej,  pomyślał,  że  ma  dosyć.  Położył  wałek  na  taczce  i  oparł 
ręce na biodra. 

-  Koniec  -  powiedział.  -  Wystarczy  tego.  Alida  spojrzała  na  niego 

zdezorientowana. 

-  W  porządku  -  odpowiedziała,  wzruszając  ramionami.  -  Jeśli  nie 

chcesz malować, to nie. Nikt cię tu pod pistoletem nie trzyma. 

Podszedł i ujął ją za ramiona. 
- Nie o tym mówię - rzekł. - Maluje mi się świetnie, sam miód.  Ale, 

do  cholery,  Alido,  to  nie  ten  pokój  powinniśmy  przygotowywać  dla 
dziecka. 

- To jedyny wolny pokój, jaki mam. Jest bardzo dobry, wystarczająco 

duży i w ogóle. - Przerwała. - Co chcesz od tego pokoju? 

- Jest tu - powiedział niezupełnie spokojnie. -Co? 
-  Alido  -  ciągnął  z  drżeniem  w  głosie  -  tak  bardzo  ciebie  kocham. 

Starałem się wszelkimi możliwymi sposobami cię przekonać, że zawsze 
będę  ci  wierny.  Mój  ostatni  żałosny  pomysł  to  udawanie,  że 
skoncentrowałem  się  zupełnie  na  dziecku,  żeby  odwrócić  twoją  uwagę. 
Nie chcę się już dłużej bawić. 

Patrzyła na niego, nie mówiąc ani słowa. 
-  Mam  duży  dom  -  ciągnął.  -  Wystarczyłoby  w  nim  miejsce  na 

sześcioro dzieci. Możemy  poza tym kupić inny dom, możemy go razem 
wybrać.  Nie  rozumiesz?  Kocham  cię.  Chcę  cię  poślubić,  stworzyć 

77

RS

background image

 

 

rodzinę, związać się z tobą na zawsze. Nie potrafię walczyć z widmami z 
twojej  przeszłości.  Nie  umiem.  Jedyne,  co  mogę  zrobić,  to  powiedzieć, 
co czuję, czego pragnę. Chcę cię mieć przy sobie do końca życia. 

Łza potoczyła się po policzku Alidy, za nią dwie następne. Pociągnęła 

nosem. 

- Ach... ja... 
- Doskonale się wysławiasz - powiedział, uśmiechając się ciepło. 
-  Jestem  taka  przerażona,  Paul-Anthony  -  odparła,  starając  się 

powstrzymać łzy. 

- Rozumiem to, naprawdę rozumiem. Różnie ci szło z tym kochaniem 

do  tej  pory,  ale  teraz  jest  teraz  i  teraz  jestem  ja.  -  Puścił  ją,  powiódł 
dłonią po włosach. - Słuchaj, najchętniej wsiadłbym w samolot, poleciał 
do  Las  Vegas  i  wziął  ślub  jeszcze  dziś,  ale  pójdziemy  na  kompromis, 
dobrze? 

- Kompromis? - powtórzyła, mrugając oczami. 
-  Tak.  Trochę  przystopujemy.  Nasze  pierwsze  spotkanie  na  plaży 

tamtej  nocy  we  mgle  nie  było...  Było  raczej  niezwykłe,  niepodobne  do 
układu z randkami, spotkaniami i tak dalej. 

- Co ty powiesz? - rzekła zimno. 
-  No,  więc  nadrobimy  to.  Będziemy  chodzili  na  kolacje,  koncerty, 

filmy i wszystko po kolei. 

- Paul-Anthony, ja jestem w zaawansowanej ciąży. - Uśmiechnęła się. 
-  To  co?  Działamy  trochę  nie  po  kolei,  to  wszystko.  Potrzebujemy 

tego  czasu  spędzonego  razem.  To  znaczy,  ty  potrzebujesz  i  ja  się  na  to 
godzę.  Powiedz  "tak",  Alido,  nie  mogę  już  tak  się  bawić  ani  minuty 
dłużej. To zbyt ważne. Potrzebujesz czasu, żeby uwierzyć w moją miłość 
i  będziesz  go  miała,  ale  musisz  się  na  to  otworzyć,  skupić  się  na  nas,  a 
nie na koszmarach z przeszłości. Zrobisz to? 

"Czy zrobię?" - pomyślała Alida spłoszona. Paul-Anthony jednak nie 

przestał jej kochać, nie przeniósł wszystkich uczuć na dziecko. Wciąż ją 

kocha  i  chce  poślubić.  Czy  ośmieli  się  pójść  na  kompromis,  jeszcze 

raz  zaryzykować  ból  serca?  Czy  odważy  się  znowu  mieć  nadzieję,  że 
może...   ! Była przerażona. 

-  Alido  -  powiedział  Paul-Anthony  spokojnie.  -  Proszę  cię,  daj  nam 

szansę.  Nie  odrzucaj  wszystkiego,  co  moglibyśmy  stworzyć,  zanim 
chociaż spróbujemy. Zgódź się. 

Alida  poczuła,  jak  dziecko  porusza  się  w  niej,  jakby  przypominając, 

że nie mówi tylko za siebie. Musiała nie tylko jeść za dwoje, musiała też 
myśleć za dwoje. 

78

RS

background image

 

 

Pod uwagę należało wziąć także fakt, że tak bardzo była zakochana w 

Paulu-Anthonym Paytonie. 

- Alido? 
- Dobrze - wyszeptała. 
Popatrzył w górę przez długą chwilę. 
- Bogu dzięki - powiedział, wziął jej twarz w dłonie i musnął ustami. - 

Teraz, panno Hunter, musimy skończyć malowanie.  

Uśmiechnęła się i nowe łzy pojawiły się w jej j oczach.  
- Z całą pewnością, panie Payton - powiedziała. ? - Farba czeka.  
Zaczęli malować znowu i po chwili Alida zdała sobie sprawę, że znów 

się  uśmiecha.  W  pokoju  zapanowała  inna  atmosfera,  ciche  poczucie 
wspólnoty, jedności i Alida cieszyła się ogarniającym ją ciepłem. 

Przyszłość  była  wciąż  niejasna  i  zamazana,  ale  nie  pozwoli,  by  to 

zepsuło  nastrój.  Paul-Anthony  będzie  ją  adorował  i  będzie  im  razem 
cudownie. 

Bezmyślne  i  niebezpieczne?  Być  może,  ale  nie  dbała  o  to.  Czuła  się 

tak ożywiona, kobieca, kochana i cieszyła się każdą chwilą. 

- Uch! - powiedziała po godzinie. - Potrzebuję małej przerwy. 
- Niezły pomysł - powiedział Paul-Anthony. - Wystarczy tej fizycznej 

pracy  na dziś.  Została  już  tylko  framuga  okna i  ja  się  nią  zajmę.  Ty  idź 
odpocząć. 

- Cóż... 
- Uciekaj. 
-  Powinnam  się  o  to  trochę  pokłócić  -  powiedziała.  -  Ale  nic  z  tego. 

Zrobię jakiś obiad, jak odetchnę. 

- Nie spiesz się, odpocznij. Zmiataj stąd. 
- Tak jest! 
Spotkali  się  wzrokiem  i  ich  uśmiechy  zamarły.  Atmosfera  w  pokoju 

zmieniła się, jak gdyby jedwabiste zmysłowe nitki oplątywały ich ciasno. 
Przygotowywali miejsce dla dziecka, ale ich rodzicielstwo znikło gdzieś 
w  cieniu,  ustępując  miejsca  namiętności.  Pożądanie  pulsowało  w  nich 
coraz intensywniej, serca biły coraz mocniej. Otoczyły ich wspomnienia, 

żywe wspomnienia tamtej zamglonej nocy na plaży, tamtego kochania. , 

"Tak  bardzo  go  kocham"  -  pomyślała  Alida  w  rozmarzeniu. 

Zastanowiła się, co by powiedział, co by się stało, gdyby powiedziała to 
głośno? Było    j to ryzyko, czy miała dość odwagi...?  

-  Taka  jesteś  piękna  -  powiedział  miękko.  Jego  głos  kazał  jej  wrócić 

do rzeczywistości. 

Popatrzyła na za dużą koszulę i zachlapane farbą dżinsy. 

79

RS

background image

 

 

-  Tu  bym  polemizowała.  -  Uśmiechnęła  się.  -Chyba  się  przebiorę, 

zanim  na  czymś  usiądę.  Na  pewno  ci  nie  będzie  przeszkadzało,  jeśli 
zostawię cię samego? 

- Absolutnie. 
- Dobrze, pójdę więc. Dziękuję ci za pomoc. To było... to było... - Jej 

głos załamał się niespodziewanie. 

-  Wiem.  Też  to  czułem.  Ty  i  ja,  razem  przygotowaliśmy  pokój  dla 

dziecka,  dla  naszego  dziecka.  To  było  szczególne,  Alido,  cudowne. 
Bardzo, bardzo szczególne.  

Skinęła  głową,  odwróciła  się  i  pospiesznie  wyszła  z  pokoju.  Paul-

Anthony  patrzył,  jak  odchodzi  czując,  że  aż  go  boli  serce  z  nadmiaru 
miłości, i Rozejrzał się po pokoju wypełnionym dziecinnymi mebelkami 
i uśmiechając się do siebie, zabrał się znów do malowania. 

Alida  wzięła  szybki  prysznic,  włożyła  zielone  pumpy  i  luźną  zieloną 

bluzę.  Ciepła  woda  zmniejszyła  zmęczenie,  poszła  więc  do  kuchni,  by 
przygotować obiad. 

Zawołała Paula-Anthony'ego, kiedy kanapki z szynką, picie i talerz z 

owocami  pojawiły  się  na  stole.  Umył  ręce  i  przyszedł  do  jadalni. 
Oburzony Scooter patrzył na nich, stojąc w drzwiach kuchni. 

- Nie nadymaj się, musiałam cię zamknąć w tej sypialni - odezwała się 

Alida.  -  Niedobrze  ci  w  żółtym  i  źle  byś  wyglądał  w  żółtych  ciapkach, 
nie wypadałoby zupełnie. Idź zjeść szynkę, którą ci włożyłam do miski. 

Scooter nie ruszył się z miejsca. 
- Niekoniecznie zachwycony - zachichotał Paul-Anthony. 
- Rozpuściłam go jak dziadowski bicz. Będę musiała uważać, żeby tak 

samo nie rozpuścić dziecka. 

-  Nie  rozpaskudzimy  go.  Jest  dużo  książek  o  tym,  jak  radzić  sobie  z 

różnymi  sytuacjami  przy  wychowywaniu  dziecka,  jeśli  nam  nie 
wystarczą instynkty. 

"My",  "nam"  -  to  brzmiało  tak  miło,  tak  właściwie.  Paulowi-

Anthony'emu przychodziło tak łatwo, a ona będzie musiała się po prostu 
przyzwyczaić. 

- Nie miałabyś ochoty iść jutro do zoo? - spytał. 
- Do zoo? 
-  Tak.  Kocham  ogrody  zoologiczne,  a  nie  byłem  od  wieków.  Będzie 

miło. 

-  Do  zoo  -  powtórzyła.  -  Dobrze,  jasne,  brzmi  kusząco.  Odmawiam 

tylko  pójścia  do  węży,  ale  małpy  mogę  oglądać  godzinami  i  uwielbiam 

żółwie. 

80

RS

background image

 

 

Paul-Anthony pochylił się ku niej. 
- Żółwie? 
-  Tak  -  odparła,  wkładając  do  ust  kilka  winogron.  -  Są  absolutnie 

fascynujące. I nigdy nie rozumiem, dlaczego większość ludzi uważa je za 
nudne  i  głupie,  i  rzadko  kiedy  przygląda  się  im  bliżej.  Myślę,  że  są 
wyjątkowo inteligentne i ładne. Bardzo ładne. Zaplanujmy dużo czasu na 

żółwie. 

Paul-Anthony zaśmiał się ciepło. 
- Załatwione. Nie mogę się doczekać. Objawi mi się wspaniałe, nowe 

doświadczenie, a to wszystko pod postacią... 

- Żółwi - powiedziała stanowczo, gdy śmiali się oboje. 
Zauważywszy,  że  nikt  nie  zwraca  uwagi  na  jego  imponujące  odęcie, 

Scooter oddalił się, żeby zjeść kolację. 

Dla  Alidy  następne  tygodnie  zdawały  się  frunąć.  Była  wyjątkowo 

zajęta w pracy, a Paul-Anthony zapełniał jej czas wolny. "Bawiliśmy się 
doskonale  w  zoo"  -  przypomniała  sobie  któregoś  dnia,  gdy  pozwoliła 
sobie na chwilę marzeń w pracy. Nie była przekonana, czy Paul-Anthony 
stał  się wtedy przysięgłym  wielbicielem żółwi, ale na pewno  się  bardzo 
starał. 

Innym  razem  poszli  na  koncert.  Spędzili  też  dwa  wieczory  w  jej 

mieszkaniu,  gotując,  kłócąc  się  i  oglądając  stare  filmy  w  telewizji. 
Chodzili na zakupy, do muzeów, jeździli na długie przejażdżki za miasto. 

"A  Paul-Anthony  -  myślała  o  tym  z  rumieńcem  -  był  zawsze  tym 

samym  Paulem-Anthonym,  który  tamtego  wieczoru  położył  kres  ich 
szalonemu  pożegnalnemu  pocałunkowi".  W  ciągu miesiąca,  który  minął 
od czasu, gdy malowali pokój, pilnował, by ich wciąż rosnące pożądanie 
nie wymknęło się spod kontroli. 

Alida odchyliła się na krześle i uśmiechnęła się do sufitu. Przeżywała 

teraz takie cudowne dni  i rozmarzone noce. Paul-Anthony  był uważny  i 
czarujący, słuchał każdego jej słowa, pytał o zdanie i interesował się tym, 
czy dba o siebie i dziecko, nie gnębiąc jej przy tym. Nigdy nie brakowało 
im tematów do rozmowy, a gdy zapadała cisza, nie była krępująca. 

Alida  westchnęła.  Tak  bardzo  kochała  Paula-Anthony'ego.  Coraz 

częściej  łapała  się  na  marzeniu  o  tym,  jak  cudownie  byłoby  być  jego 

żoną. Wychowaliby to dziecko, inne dzieci, które by się im w przyszłości 
urodziły. Byliby rodziną, zawsze razem. 

- Śpimy w pracy? - powiedział jakiś głos. Alida ocknęła się. 

81

RS

background image

 

 

- Cześć, Liso. Nie, nie spałam. - Zaśmiała się. -Rozmawiałam ze sobą 

w  myślach,  co  jest  pewnie  równie  dobrym  symptomem  szaleństwa,  jak 
gadanie do siebie na głos. Co by nie mówić, jestem stuknięta. 

- Ja cały czas mówię do siebie. Jeśli ty masz świra, to ja też. Słuchaj, 

jest  tu  jakiś  człowiek  z  książkami  od  wydawnictwa  z  Nowego  Jorku. 
Gdzie je ma położyć? 

-  Niech  tu  przyniesie  i  ustawi  koło  ściany.  Będę  się  musiała  na  nie 

gapić,  dopóki  ten  edytor  nie  zjedzie  na  konferencję.  Odetchnę,  kiedy  to 
się skończy. 

- Amen - odparła Lisa. 
Tego  wieczoru,  zgodnie  z  instrukcjami  Paula-Anthony'ego,  Alida 

włożyła  dżinsy  i luźną  "ciężarówkę".  Wychodzili  co prawda na  kolację, 
ale wygodne ciuchy to rozkaz. Przyjechał pospiesznie o siódmej i ogarnął 
ją ramionami, jak tylko przekroczył próg mieszkania. 

- Cześć - powiedziała z uśmiechem. 
-  Witaj.  -  Pocałował  ją  głęboko  i  podniósł  głowę.  -  Czy  mogłabyś 

porozmawiać  z  młodym  człowiekiem  na  temat  faktu,  że  kopie  mnie  za 
każdym razem, kiedy cię całuję? Trochę szacunku, do cholery. 

- Wyślę mu notkę na ten temat. - Zaśmiała się. 
- Gotowa? 
- Tak, ale gdzie idziemy? 
- Zobaczysz. Weź może sweter, jest raczej chłodno. 
To był rzeczywiście zimny październikowy wieczór i Alida skuliła się 

na  siedzeniu  w  pięknym  samochodzie  Paula-Anthony'ego.  Rozmawiali 
jadąc  i  Alida  powiedziała  mu,  że  książki  na  konferencję  już  nadeszły  z 
Nowego Jorku. 

-  Rozumiem,  że  są  zamknięte  na  cztery  spusty  -  rzekł Paul-Anthony, 

spoglądając na nią. 

Skinęła głową. 
- Są u mnie w pokoju. 
-  Cóż,  mam  nadzieję,  że  te  wszystkie  poprzednie  błędy  to  tylko 

łaskawy przypadek. Od tygodni nic sienie stało. 

-  Wiem,  ale  ciągle  się  denerwuję.  Nie  zmartwię  się,  kiedy  to  się 

skończy. 

Paul-Anthony skinął głową. 
Alida  zamilkła,  obserwując  dokąd  jadą.  Byli  teraz  w  ekskluzywnej 

dzielnicy. 

Mijali 

piękne 

domy, 

przed 

którymi 

pyszniły 

się 

wypielęgnowane  trawniki.  Po  chwili  Paul-Anthony  skręcił  w  boczną 
uliczkę, pojechał nią kawałek i wyłączył silnik. 

82

RS

background image

 

 

-  Pomyślałem,  że  już  czas,  żebyś  zobaczyła  mój  dom  -  powiedział 

spokojnie. 

- Boże - wymamrotała. - Jest ogromny. 
- Wejdźmy do środka. 

Światła paliły się na parterze. Alida przeszła przez drzwi wejściowe i 

weszła do living-roomu, ogarniając spojrzeniem wielkie przestrzenie. 

Kamienny  kominek  z  ciemnymi  drewnianymi  ozdobami  zajmował 

niemal całą ścianę. Dywan w pokoju był ciemnozłoty, obicia na meblach 
brązowe, beżowe, złotawe i zielone. Pokój sprawiał wrażenie bogactwa, 
a jednak emanowało z niego ciepło. 

- Wspaniały - powiedziała, nie zdając sobie sprawy, że mówi głośno. 
- Oprowadzę cię po reszcie domu - rzekł Paul-Anthony zza jej pleców. 

-  Potem  zjemy  obiad.  Moja  gosposia  zrobiła  zapiekankę  i  coś  tam 
jeszcze, zanim wyszła. 

Alida  nie  wiedziała,  co  mówić,  gdy  ją  Paul-Anthony  prowadził  z 

jednego  pokoju  do  drugiego.  Słowa  nie  wyraziłyby  podziwu  dla  jego 
domu. Był tak piękny, urządzony z taką uwagą i dbałością. Na górze było 
sześć pokoi sypialnych - sześć! Na dole pyszniła się jadalnia, biblioteka, 
pokój  rodzinny  i  dwie  łazienki.  W  kuchni  były  wszelkie  możliwe 
urządzenia  i  maszynki,  a  mała  wnęka  jadalna  była  usytuowana  przy 
stylowym oknie. 

Paul-Anthony  posadził  Alidę  przy  oknie  i  przyniósł  do  stołu  gorącą 

zapiekankę.  W  lodówce  znalazła  się  sałatka,  a  szarlotka  kusiła  spod 
szklanego klosza. 

- Częstuj się - powiedział, siadając naprzeciw niej. 
Przez kilka minut jedli w milczeniu. 
- Alido - powiedział w końcu Paul-Anthony. - Jak ci się podoba dom? 
Spojrzała na niego. 
- Bardzo, oczywiście. Jest piękny. 
-  Widzisz,  celowo  odkładałem  twoją  wizytę  tutaj,  mając  nadzieję,  że 

kiedy  przyjedziesz,  obejrzysz  dom  oczami  osoby,  która  nie  przyjechała 
tylko  na  moment,  lecz...  Słuchaj,  może  jest  jeszcze  za  wcześnie,  żebym 
to  mówił,  ale  po  tych  cudownych  kilku  tygodniach...  Tak  nie  może  być 
wiecznie. 

- Paul-Anthony... 
-  Nie,  pozwól  mi  skończyć,  dobrze?  Alido,  bardzo  chciałbym, 

żebyśmy się pobrali, zanim urodzi się dziecko, żeby mogło pojawić się 
na tym najpiękniejszym ze światów z moim nazwiskiem i moją miłością. 

- Aleja... 

83

RS

background image

 

 

Podniósł rękę prosząc, by zamilkła. 
-  Możemy  mieszkać  tutaj,  możemy  też  kupić  inny  dom,  jeśli  chcesz. 

Wiem,  że  pomalowaliśmy  już  pokój  dziecinny  w  twoim  mieszkaniu  i 
mam  bardzo  szczególne  wspomnienia  z  tego  dnia.  Ale,  Alido,  tam  nie 
jest  miejsce  twoje  i  dziecka.  Jesteśmy  rodziną,  całą  trójką.  Mogłabyś 
uwolnić się od Maxa Brewera i... 

- Moment. O czym tym mówisz? 
-  Nie  będziesz  musiała  pracować  dla  tego  kretyna  i  być  w  ciągłym 

stresie. Zajmiesz się dzieckiem, gdy się urodzi. 

-  Paul-Anthony,  można  połączyć  pracę  z  macierzyństwem.  Miliony 

kobiet  tak robi.  Pracowałam  bardzo  ciężko, żeby osiągnąć to,  co  mam  i 
nie  zamierzam  zrezygnować  z  pracy.  Pójdę  na  urlop  macierzyński,  a 
potem  wrócę  do  Swana.  Czas,  który  będę  spędzać  z  dzieckiem,  będzie 
najwyższej  jakości.  To  znacznie  ważniejsze  niż  jego  ilość,  zwłaszcza 
jeśli wziąć pod uwagę, że potrzebuję pracy, by osiągnąć taką pełnię, jaką 
osiągam  teraz.  Dziecko  nie  będzie  zaniedbane  dlatego,  że  jego  matka 
pracuje. 

- Wydaje mi się, że miejsce matki jest przy dziecku, przynajmniej do 

czasu, kiedy nie pójdzie do szkoły. 

- Nie zawsze, Paul-Anthony, nie rozumiesz? Jeśli będę nieszczęśliwa, 

jeśli  będę  czuła  się  niespełniona,  nie  będę  dobrą  matką.  -  Potrząsnęła 
głową.  -  Poza  tym,  cała  ta  rozmowa  jest  postawiona  na  głowie. 
Zaczęliśmy  mówić  o  domach,  a  teraz  dyskutujemy  o  pracujących 
zawodowo matkach. 

-  Nie  o  pracujących  matkach  w  ogóle.  Dyskutujemy  o  tobie,  matce 

mojego  dziecka,  mojej  żonie.  -  Nagłym  ruchem  wychylił  się  ze  swego 
fotela. - Byłabyś nią już do tej pory, gdybyś nie była tak cholernie uparta. 
Moglibyśmy  się  pobrać  natychmiast,  ty  mogłabyś  się  tu  sprowadzić  i 
bylibyśmy zupełnie gotowi na przyjście dziecka. 

-  Zakładając  oczywiście,  że  ja  rzucę  pracę,  prawda?  -  powiedziała, 

podnosząc  głos.  -  To  co,  Paul-Anthony?  Oblałam  egzamin  na  żonę,  nie 
sięgam  twoich  ideałów?  Tak  właśnie  pomyślisz,  zanim  zmieciesz  mnie 
ze  swojego  horyzontu,  czy  nie?  Wiedziałam,  że  to  przyjdzie,  nie  byłam 
tylko pewna, kiedy. Teraz wiem. 

- Cholera, Alido, przestań. Ścięliśmy się, to wszystko. Rozwiążemy to 

jakoś. 

-  Jak?  To  jest  wszystko  czarno-białe,  nie  ma  miejsca  na  szarawe 

kompromisy.  Chcesz,  żebym  zrezygnowała  z  pracy.  Ja  odmawiam  i  to 
koniec.  

84

RS

background image

 

 

 Łzy  pojawiły  się  w  jej  oczach.  -  Koniec.  Ja...  ja  zadzwonię  po 

taksówkę. Jadę do domu. 

- Tu jest twój dom! - krzyknął. 
- Nie - odpowiedziała spokojnie. - To nie mój dom. 
Przesunął ręką po włosach. 
-  Do  diabła,  co  za  bajzel.  Nie  ma  już  sensu  o  tym  mówić  dziś 

wieczorem.  Zabiorę  cię  do  mieszkania.  Zauważ,  proszę,  że  nie 
powiedziałem "do domu". Ale to nie jest koniec, Alido. W żaden sposób. 

-  Jest -  szepnęła.  -  To  było  chwilowe,  ta  miłość  i troska. A  teraz  jest 

już po wszystkim. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

85

RS

background image

 

 

 
Rozdział 8 

 
Przez  resztę  tygodnia  i  początek  następnego  Alida  czuła  się 

nieszczęśliwa.  Kochała  Paula-Anthony'ego,  tęskniła  za  nim  i  mimo 
silnego postanowienia, że będzie gotowa na zerwanie z nim, cierpiała. 

"Jeszcze  raz  -  tłumaczyła  sobie  -  idiotycznie  pozwoliłam  sobie  na 

zakochanie".  Głupio  uwierzyła,  że  może  pokochać  na  krótko  i  wycofać 
się do swej bezpiecznej jamki nie zraniona. 

Nękały  ją  też  wątpliwości.  Przeżywała  scenę  w  kuchni  Paula-

Anthony'ego  dzień  po  dniu  i  coraz  mniej  wierzyła  w  słuszność  tego,  co 
zrobiła i powiedziała. 

"Czy  nie  za  szybko  zdecydowałam,  że  wszystko  między  nami 

skończone" - zastawiała się. Przy pierwszym "ścięciu", jak on to nazwał, 
uznała  natychmiast,  że  doszli  do  nieuniknionego  końca.  Nawet  nie 
próbowała rozważyć możliwości zrezygnowania z pracy. Mimo to Paul-
Anthony  wciąż  mówił,  że  ją  kocha,  gdy  ona  twierdziła,  że  już  po 
wszystkim. Może się myliła? Może jest jeszcze szansa... 

"Nie - powiedziała sobie szybko. - Miałam rację. Gdyby nie poszło o 

pracę, poszłoby o coś innego." 

Ale znowu... 
Walczyła  tak  ze  zmieszaniem  i  niepewnością  aż  do  momentu,  kiedy 

poczuła zupełne wyczerpanie fizyczne i psychiczne. 

Westchnęła,  próbując  się  skupić  na  stosie  listów,  na  które  miała 

odpowiedzieć. 

- Alido - powiedziała Lisa, wchodząc do jej pokoju. - Czas już iść do 

domu. 

-  Słucham?  To  fakt,  ale...  Cholera,  muszę  skończyć  z  tą  konferencją 

bankierów. Chyba wezmę te papiery do domu. 

- Czy to takie pilne? Źle wyglądasz. Jak się czujesz? 
- W porządku - odparła Alida i powiodła wzrokiem po stojących pod 

ścianą  pudełkach  z  książkami.  -  Ten  wydawca  przyjdzie  tu  jutro  i 
zdejmie mi ten garb z pleców. Chociaż jedna rzecz z głowy. Wychodzisz 
już? 

- Ja... Nie, jeszcze nie. Czekam na telefon. Ale ty już idź. Dobranoc. 
- Dobranoc - powiedziała Alida z roztargnieniem. 
W połowie drogi na parking Alida zatrzymała się i potrząsnęła głową. 

Wyszła z biura bez teczki z papierami, którą miała się zająć w domu. Jej 
mózg  zdecydowanie  nie  pracował  na  pełnych  obrotach.  Odwróciła  się  i 

86

RS

background image

 

 

powlokła  do  hotelu.  Wchodząc  w  otwarte  drzwi  pokoju  Lisy,  usłyszała 
najpierw dzwonek telefonu, potem entuzjastyczne powitanie Lisy. 

-  Cześć,  Paul-Anthony  -  mówiła.  -  Czekałam  na  twój  telefon  i 

doskonale trafiłeś. Alida właśnie wyszła z hotelu. 

Alida zatrzymała się gwałtownie. 
-  Nie  -  ciągnęła  Lisa.  -  Nic  nie  podejrzewa,  jestem  pewna.  Bardzo 

uważałam na to, co do niej mówię. 

"Wielkie  nieba"  -  pomyślała  Alida,  zamykając  oczy,  gdy  świat 

zawirował jej przed oczami. 

- Tak, wiem, że Alida bardzo się przejmuje tymi książkami - mówiła 

Lisa - ale niedługo już nie będzie miała czym. Masz mój klucz do biura, 
prawda?... Tak, tak, doskonale. Świetnie nam idzie razem, Paul-Anthony. 
Pogadamy później... Tak, ja ciebie też. Na razie. 

Usłyszawszy, że Lisa odkłada słuchawkę, Alida okręciła się na pięcie 

i  pognała  korytarzem,  niewiele  widząc  przez  łzy.  Gdy  dopadła 
samochodu,  ruszyła  błyskawicznie  sprzed  hotelu,  zaciskając  na 
kierownicy palce, aż zbielały. 

Nie  chciała  myśleć.  Pędziła,  ledwie  zauważywszy  jak  pełne 

samochodów  są  jezdnie.  Nie  wiedziała,  gdzie  jedzie  i  nie  chciała 
wiedzieć. 

Po  prawie  godzinie  włączyła  kierunkowskaz,  zjechała  z  autostrady. 

Kilka minut później zajechała na jakiś parking i wyłączyła silnik. Miała 
wrażenie,  jakby  się  budziła  ze  snu.  Dojechała  na  plażę,  na  której 
pierwszy raz spotkała Paula-Anthony'ego. 

Na  drżących  nogach  przeszła  przez  plażę  ku  morzu.  Spojrzała  na 

spokojny  ocean,  potem  na  niebo  mieniące  się  barwami  zachodu.  Poszła 
wzdłuż plaży, oparłszy dłoń na wystającym brzuchu. 

"Lisa  i  Paul-Anthony"  -  zmusiła  się,  by  pomyśleć.  Wszystko  było 

teraz  przerażająco  jasne.  Paul-Anthony  chciał  dziecka.  Jeśliby  ją 
poślubił, pewnie postarałby się o rozwód natychmiast po jego urodzeniu, 
używając  swoich  wpływów  i  pieniędzy,  by  odebrać  jej  dziecko.  A  ona, 
nie  mając  pieniędzy  i  źródła  utrzymania,  byłaby  bezsilna.  To  Paul-
Anthony  i  Lisa  wyreżyserowali  te  wszystkie  problemy  z  konferencją 
pisarzy. 

I  teraz  Paul-Anthony  wyniesie  książki z jej  pokoju!  Świetnie  im szło 

razem, jak powiedziała Lisa, a ona nic nie podejrzewała. "Ja ciebie też" -
zamruczała  wtedy  Lisa  w  telefon.  Czy  się  kochali?  Tak,  to  by  się 
zgadzało.  Pasowało  jak  kawałek  jakiejś  skomplikowanej  makabrycznej 
układanki. 

87

RS

background image

 

 

Alida  zatrzymała  się,  dotknęła  ust  drżącymi  palcami  i  łzy  popłynęły 

jej z oczu. 

Zdradzona. Została zdradzona przez mężczyznę, którego odważyła się 

pokochać. Boże, taka z niej idiotka. Stała tu swego czasu w Prima Aprilis 
i tak jak dziś twierdziła to samo. 

I  to  była  prawda.  Znowu  pokochała  i  znowu  przegrała.  Jej  duszę 

przeszywał potworny ból. Czas mijał niepostrzeżenie, zapadła ciemność, 
a Alida stała samotna, opanowana cierpieniem. 

Zimny  wiatr  powiał  od  morza  i  zadrżała,  pozwalając,  by  chłodne 

powietrze  przerwało  tok  myśli.  Starła  łzy  z  twarzy  i  podniosła  dumnie 
brodę. 

"Paul-Anthony  nie  zabierze  tych  książek  -  pomyślała  w  nagłej  fali 

gniewu. - Paul-Anthony nie zabierze też dziecka." 

Szybko  wróciła  do  samochodu  i  pojechała  w  stronę  hotelu,  bębniąc 

niecierpliwie  palcami  po  kierownicy  za  każdym  razem,  gdy  musiała 
stanąć na czerwonym świetle. 

Wściekłość zagłuszyła na moment jej ból. Z furią zdradzonej kobiety 

postanowiła  ochronić  te  książki  i  swoją  karierę.  Z  furią  matki 
postanowiła ochronić swoje dziecko. 

Już  w hotelu Alida  szybko  obejrzała  parking  i  stwierdziła,  że  nie  ma 

już  na  nim  samochodu  Lisy.  Wewnątrz  znalazła  drzwi  pokoju  Lisy 
dobrze  zamknięte.  Weszła  do  pokoju  i  zamknęła  drzwi  na  zasuwę.  Nie 
zapalając  światła,  weszła  do  pokoju.  Znowu  zamknęła  za  sobą  drzwi  i 
stała,  dopóki  jej  wzrok  nie  przyzwyczaił  się  do  ciemności.  Potem 
zobaczyła, że książki, stoją, jak stały pod ścianą. 

Przez  następne  dwie  godziny  otaczały  ją  wspomnienia  cudownych 

chwil,  które  spędziła  z  Paulem-Anthonym.  Oczami  duszy  widziała  jego 
piękną twarz, uśmiech, oczy błękitne jak niebo. Słyszała śmiech, głęboki 
tenor głosu, gdy mówił, "Kocham cię, Alido". 

Wiedziała,  że  te  wspomnienia  będą  skarbem,  z  którego  będzie 

czerpać,  gdy  Paul-Anthony  odejdzie.  Teraz  jednak  były  natrętne, 
przypominały o jej głupocie. 

Alida położyła ręce na brzuchu, starając się usilnie skupić na dziecku, 

na jej dziecku. Ale nawet dziecko nie mogło jej przynieść ukojenia. 

Zesztywniała nagle, słysząc hałas przy drzwiach wejściowych. Wstała 

z krzesła i cicho przesunęła się ku ścianie obok drzwi, przyciskając rękę 
do bijącego dziko serca. 

Ktoś  włożył  klucz  do  drzwi  jej  pokoju  i  musiała  sobie  przypomnieć, 

że  czas  wziąć  oddech,  gdy  poruszyła  się  klamka.  Drzwi  otworzyły  się 

88

RS

background image

 

 

wolno  i  potok  światła  zalał  pokój.  Zamrugała  oczami,  próbując  się  do 
niego przyzwyczaić. 

Drzwi  zamknęły  się,  ukazując  mężczyznę,  który  je  otworzył.  Szloch 

przyczaił się w gardle Alidy. 

-  Paul-Anthony  -  powiedziała.  Zmęczenie  i  smutek  zabrzmiały  w  jej 

głosie. 

Odwrócił  się,  wyraźnie  zaskoczony,  że  ją  widzi.  Zamknął  drzwi  i 

poszedł w jej stronę. Cofnęła się o krok. 

-  Alido,  na  Boga  Ojca  -  powiedział.  -  Cóż  tu  robisz  w  tych 

ciemnościach?  -  Przerwał  na  moment.  -  Książki, tak?  Próbujesz  chronić 
książki, tak? 

-  Tak!  -  krzyknęła.  -  Próbuję  je  chronić  przed  tobą,  Paulu-Anthony 

Paytonie. 

- Co? 
-  Proszę  cię,  nie  obrażaj  mnie  jeszcze  bardziej,  udając  że  nie  masz 

pojęcia,  o  czym  mówię.  Słyszałam  twoją  rozmowę  z  Lisą.  Miała  rację, 
nic nie podejrzewałam,  wtedy nie. Ale teraz widzę całą ohydną prawdę. 
Przegraliście, Lisa i ty, nie tkniecie książek. 

- Myślisz, że tu przyszedłem, żeby... Alido, do diabła! 
-  Do  diabła  z  tobą,  Paul-Anthony!  Nic  cię  nie  zatrzyma  przed 

dochodzeniem do celu, prawda? Miałeś plan za planem, próbowałeś mnie 
przekonać  o  swej  miłości  i  żaden  z  tych  planów  się  nie  udał.  Sięgnąłeś 
więc  po cięższą broń  i  znalazłeś  partnera  w  Lisie.  Jest zraniona  i zła  na 
mnie, bo uważa, że nie potraktowałam jej jak przyjaciółka. Bardzo jej się 
podobasz  i  z  tego  też  zrobiłeś  odpowiedni  użytek.  -  Wzięła  głęboki 
oddech,  mając  nadzieję,  że  choć  trochę  się  uspokoi.  -  Jesteś  godnym 
pogardy  człowiekiem,  Paul-Anthony,  bardzo  sprytnym  przy  tym.  Max 
wylałby  mnie  z  pracy  natychmiast,  gdyby  się  okazało,  że  książki 
zniknęły.  Zostałabym  bez  pracy,  bez  środków,  by  utrzymać  dziecko. 
Zgodziłabym się wtedy wyjść za ciebie, ty byś rozwiódł się ze mną zaraz 
potem  i  uzyskał  prawo  do  opieki  nad  dzieckiem.  Albo,  gdyby  to  miało 
być  zbyt  kłopotliwe,  wywalczyłbyś  to  w  sądzie,  nie  zawracając  sobie 
głowy ślubem. 

- Czy ty naprawdę w to wierzysz? - spytał spokojnie. 
- Tak, bo to doskonała gra. Idiotka ze mnie, tak jak mówiłam wtedy na 

plaży.  - Otarła  łzy, które  popłynęły  jej  z  oczu. - Tak bardzo się w tobie 
zakochałam, a to wszystko to tylko jedno wielkie kłamstwo. Wynoś się z 
tego pokoju, wynoś mi się z życia! Odejdź, Paul-Anthony, i zostaw mnie 
w spokoju. 

89

RS

background image

 

 

- Alido, na miłość boską, ja... 
Przerwał nagle i trzepnął dłonią w kontakt, gasząc światło. 
-  Cśś  -  wyszeptał,  podchodząc  do  niej.  -  Usłyszałem  coś.  Słuchaj... 

Ktoś  wszedł  do  pokoju  Lisy.  -  Otoczył  Alidę  ramieniem  i  przytulił  ją 
mocno do siebie. 

Alida  próbowała  się  uwolnić  z  jego  objęcia,  potem  zamarła 

przestraszona,  gdy  drzwi  do  pokoju  otworzyły  się  z  trzaskiem.  Pokój 
znowu ożywił się światłem. 

- Proszę, proszę - odezwał się Paul-Anthony. - Spójrz, kogo tu mamy. 
- Jerry - szepnęła Alida. 
Jerry zerknął przez ramię na pokój Lisy, potem odwrócił się tyłem do 

Alidy i Paula-Anthony'ego. 

-  Geniusze  nadają  na  tych  samych  falach  -  powiedział  z  szerokim 

uśmiechem. - Rozumiem, że pilnujesz książek. Ja też tu jestem dokładnie 
dlatego. Nic się nie może stać tym papierom, rozumiesz? - Znów zerknął 
przez ramię. 

- Możecie iść oboje. Ja tu zostanę i pobawię się w goryla. 
-  Chyba  nie  -  powiedział  Paul-Anthony.  -  Prawdę  mówiąc,  Jerry, 

zastanawiam się, po co właściwie tu jesteś. 

-  Jak  to,  po  co?  -  Uśmiech  Jerry'ego  zamienił  się  w  głupi  grymas.  - 

Właśnie powiedziałem, po co przyszedłem. 

Paul-Anthony skinął głową. 
- Książki. 
-  Dokładnie.  Alido,  wyglądasz  jak  z  krzyża  zdjęta.  Powinnaś  być  w 

domu z nogami na stole. 

- Żebyś mógł swobodnie wynieść te książki? - spytał Paul-Anthony. - 

Czy może odwołać plany, żeby cię nie złapali? 

Alida potrząsnęła głową. Oczy miała zasnute zmęczeniem. 
- Paul-Anthony, sugerujesz, że Jerry... 
-  I to się zgadza. Jeśli ty stąd wylecisz, Jerry jest następny w kolejce 

na twoje miejsce. Prawda, Nash? 

-  Oszalałeś,  Payton  -  powiedział  Jerry.  -  I  nie  masz  najmniejszego 

dowodu.  -  Spojrzał  znowu  w  stronę  pokoju  Lisy  i  zesztywniał.  -  Cóż, 
jeśli  wy  zostajecie,  to  nie  ma  sensu,  żebym  też  tu  siedział.  Wychodzę. 
Zapomnijmy o tym oskarżeniu, Payton. Bez urazy. 

-  Moment  -  rzekł  Paul-Anthony.  Przeszedł  przez  pokój  i  spojrzał  na 

pokój Lisy nad ramieniem Jerry'ego. - Prosimy do nas - powiedział. 

Alida  westchnęła,  gdy  chudy,  mały  człowieczek  wszedł  do  pokoju, 

ciągnąc za sobą metalowy wózek. 

90

RS

background image

 

 

- Kim pan jest? - spytała. 
Człowieczek  nie  zwrócił  na  nią  najmniejszej  uwagi.  Podszedł 

natomiast do Jerry'ego. 

-  To  odwalam  tę  robotę  czy  nie?  -  spojrzał  na  Paula-Anthony'ego.  - 

Ten  gość  najął  mnie  z  ciężarówką,  żebym  wyniósł  mu  jakieś  pudła. 
Zwisa  mi,  czy  to  w  dzień,  czy  w  nocy,  jeśli  wcześniej  dostanę  forsę  do 
ręki. Dostałem. Gdzie te bety? 

- Proszę zatrzymać pieniądze - powiedział Paul-Anthony. - Ale nie ma 

tu nic do wyniesienia. 

Człowieczek wzruszył ramionami. 
- Dobra. 
Wyszedł z biura, ciągnąc za sobą wózek. 
-  Niech  cię  szlag,  Payton  -  powiedział  Jerry  z  wściekłością.  - 

Zaplanowałem to co do drobiazgu. Wszystko szło doskonale aż do teraz. 

Alida patrzyła na Jerry'ego. 
- To twoja sprawka, te hece z konferencją pisarzy? To ty wysłałeś złe 

instrukcje  drukarzom  i  źle  pokierowałeś  sprawą  loterii?  I  teraz 
zamierzasz ukraść książki? Boże drogi, Jerry, dlaczego? 

-  Bo  to  ja powinienem  być  dyrektorem!  -  wrzasnął Jerry. - Chciałem 

się  wycofać,  kiedy  dostałaś  tę  posadę,  ale  postanowiłem  pograć  na 
zwłokę i poczekać na sytuację, kiedy mógłbym cię stąd wykurzyć. Ty mi 
pomogłaś, zachodząc w ciążę. Max też mi pomagał, choć sam o tym nie 
wiedział,  bo  też  cię  tu  nie  chce.  Książki  miały  ukoronować  sprawę. 
Wyskoczyłabyś stąd jak z procy już jutro i dostałbym tę posadę. 

-  Jerry,  nie  mogę  w  to  uwierzyć  -  powiedziała  Alida,  potrząsając 

głową.  -  Nie  miałam  pojęcia,  że  mnie  aż  tak  nienawidzisz,  że  cały  czas 
grasz. 

- Kurtynka zapadła nad tym jego przedstawieniem - odezwał się Paul-

Anthony.  -  Złóż  rezygnację  na  biurku  Brewera  jutro  z  samego  rana, 
Nash.  Jesteś  skończony.  Nie  próbuj  nawet  więcej  motać,  bo  odpowiesz 
za to przede mną. Jasne? 

Jerry  zaczerwienił  się  po  uszy  i  zbliżył  się  o  krok  ku  Paulowi-

Anthony'emu.  Potem,  klnąc  plugawie,  odwrócił  się  i  wybiegł  z  biura, 
trzaskając drzwiami. 

Zapadła ciężka cisza. 
Alida  z  wahaniem  popatrzyła  na  Paula-Anthony'ego,  który  stał  przy 

drzwiach  ze  skrzyżowanymi  na  piersi  ramionami  i  nieprzeniknioną 
twarzą. 

- Ja... Należą ci się moje przeprosiny - powiedziała cicho. 

91

RS

background image

 

 

- To prawda. - Skinął głową. 
- Przepraszam cię więc,  ale widzisz, kiedy usłyszałam, co  Lisa mówi 

do ciebie przez telefon... - Zakryła twarz dłońmi. 

-  Tak,  ten  telefon,  dowód  oskarżenia.  Przyjrzyjmy  się  temu. 

Powiedziała, że nic nie  podejrzewasz... bo nie wiesz nic o wanience dla 
dziecka, którą chce ci dać. Wtajemniczyła mnie w to, żebyś ją dostała we 
właściwym czasie. Próbuje ci w ten sposób powiedzieć, jak bardzo ceni 
twoją przyjaźń. 

- Boże - powiedziała Alida zduszonym głosem. 
-  Cóż  jeszcze...  Aha,  mam  jej  klucze.  Potrzebowałem  ich,  żeby  móc 

pilnować tych książek. Dlaczego? Bo się myliłem, da się połączyć pracę i 
macierzyństwo.  To,  co  mówiłem  wcześniej,  było  złe,  samolubne  i 
staroświeckie.  Chciałem  się  upewnić,  że  nic  nie  stanie  na  przeszkodzie 
twojej dalszej karierze. 

- Ja... 
- Lisa też tak uważała, mówiła mi o tym. Ciekawa jesteś, jak to było? 

Na pewno. Powiedziałem, że jesteś szczególną, cudowną kobietą i że cię 
bardzo  kocham.  Powiedziałem  też,  że  ją  bardzo  lubię.  Odparła,  że  ona 
mnie też. - Aha. 

-  No,  to  już  wszystko  wiemy.  Teraz  ja  mam  pytanie.  -  Podszedł  do 

niej  wolno.  -  Kiedy  mnie  oskarżyłaś  o  rozmaite  zbrodnie,  powiedziałaś 
też,  że  mnie  kochasz.  Czy  to  prawda,  Alido?  -  Stanął  przed  nią  i 
delikatnie ujął w dłonie jej twarz. - Czy to prawda? 

- Tak, ale... 
- I wierzysz, że cię kocham i zawsze będę kochał? Wiesz, że kocham 

ciebie  i  dziecko,  i  że  chcę,  żebyśmy  byli  rodziną?  Alido  Hunter,  czy 
wreszcie  przekonałem  cię,  że  jesteś  dla  mnie  wszystkim  i  że  powinnaś 
być moja na zawsze? 

- Tak, przekonałeś mnie - powiedziała, chwytając go za ramiona. - Ale 

teraz  zniszczyłam  wszystko.  Boże,  Paul-Anthony,  nie  możesz  przecież 
kochać  kogoś,  kto  myślał  o  tobie  jak  najgorzej,  kto  ci  nie  ufał  i  nie 
wierzył.  Czy  nie  będziesz  wciąż  się  zastanawiał,  kiedy  znowu  w  ciebie 
zwątpię lub zakwestionuję to, co mówisz lub robisz? 

- Nie, maleńka, nie będę. Zapomnijmy o tym  wszystkim i o nocnych 

marach  z  twojej  przeszłości.  Poza  tym,  to  faktycznie  wyglądało 
podejrzanie. Zaczynamy  od nowa, w tej chwili. Alido, czy wyjdziesz za 
mnie? 

92

RS

background image

 

 

-  Tak  -  odparła,  uśmiechając  się  przez  łzy.  -  Kocham  cię,  Paul-

Anthony.  Zawsze  cię  będę  kochała.  Od  chwili,  kiedy  cię  spotkałam, 
byłeś moim mężczyzną z mgły. 

Zobaczyła łzy w jego oczach. Pochylił głowę i całował ją z miłością i 

oddaniem. Mgła zdawała się płynąć wokół nich, zamykając w intymnym 

świecie miłości. 

Epilog 
Paul-Anthony silnym pchnięciem otworzył drzwi szpitalnego pokoju. 

Alida siedziała w łóżku, trzymając w ramionach owinięty kocem tobołek 
i uśmiechała się miękko. 

- Piękna - powiedział. Podniosła wzrok. 
-  Witaj,  kochanie.  Czekałam  na  ciebie.  Rozmawiałam  właśnie  z 

naszym  synem  i  wygląda  na  to,  że  nie  poczuwa  się  do  winy  za 
opóźnienie w otwieraniu prezentów gwiazdkowych. 

Paul-Anthony  przeszedł  przez  pokój  i  pocałował  Alidę,  potem 

popatrzył  na  śpiące  maleństwo  o  jasnej  buzi  i  czarnych  jedwabistych 
włosach. 

- Taki jest mały - powiedział. 
-  Paul-Anthony,  cztery  i  pół  kilo  to  nie  jest  mało.  Nie  mogę  się  już 

doczekać, kiedy pójdę do domu. 

- Po prostu chcesz się dorwać do prezentów - zachichotał. 
- Oczywiście. Choinka wygląda tak ślicznie w twoim salonie. 
- W naszym salonie. 
-  W  naszym  salonie,  w  naszym  domu.  Uśmiechnęła  się,  a  dziecko 

otworzyło oczka. 

-  Cześć,  dzieciaczku  -  powiedział  Paul-Anthony.  -  Pamiętasz  mnie? 

Jestem  twoim  tatą.  A  ty,  paniczu,  jesteś  Chris-Noel  Payton.  Podwójne 
imię, według tradycji Paytonów. 

Drzwi  otworzyły  się  z  trzaskiem  i  stanął  w  nich  John-Trevor  z 

ogromnym pluszowym psem w ramionach. 

- Cześć, Chris-Noel - powiedział. - Witam państwa. Chciałem jeszcze 

raz zobaczyć małego, zanim pojadę na lotnisko. 

- Interesy czy wakacje, John-Trevor? - spytała Alida. 
- Interesy, jak zwykle. Mamy takiego ekscentrycznego starego gościa, 

dla  którego  czasem  coś  robimy,  ale  on  życzy  sobie  rozmawiać  tylko  ze 
mną  osobiście.  -  Wzruszył  ramionami.  -  Lubię  dziwaka,  więc  robię,  co 
chce.  Lecę  do  Kolorado  zobaczyć,  co  to  za  cudeńka  ma  dla  mnie  tym 
razem.  Hej,  Chris-Noel,  otwórz  slipki  i  spójrz  na  tego  tu  pieska.  Och, 

93

RS

background image

 

 

kurczę. - Wepchnął psa w ramiona Paula-Anthony'ego i pocałował Alidę 
w czoło. 

- Co planujecie na przyszłe święta? Z Chrisa-Noela będzie ziółko. 
- Cóż, twoja kolej - powiedziała wolno Alida. - Ożyw rodzinne święta, 

John-Trevor. Moglibyśmy, na przykład, potańczyć na twoim weselu. 

- Idę stąd - powiedział John-Trevor w popłochu. - Tego rodzaju teksty 

przyprawiają  mnie  o  nerwicę.  Szczęśliwego  Nowego  Roku.  -  Drzwi 
zamknęły się za nim ze świstem. 

-  Szczęśliwego  Nowego  Roku  -  powiedziała  Alida  do  Paula-

Anthony'ego. 

-  Czekają  nas  całe  lata  szczęścia,  kochanie.  Słoneczne  dni  i  noce 

naszej własnej... 

- Mgły - dokończyła za niego i zamilkła, uciszona jego pocałunkiem. 
Chris-Noel wciąż spał. 
 
 
 
 
                        
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

94

RS

background image

 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
                                                                                                                            

95

RS


Document Outline