background image

Anne Eames

Dwa wesela i jedna 

panna młoda

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatnim   miejscem,   w   którym   Jake   Alley   chciał 

przebywać tego upalnego, bezchmurnego sobotniego wieczoru 
była duszna, pozbawiona uroku kaplica, w której jakiś głupiec 
rezygnował ze swej wolności.

Na pewno wolałby teraz znajdować się na żaglówce. A 

jeśli   nie   byłoby   to   możliwe,   przynajmniej   na   stadionie   w 
centrum   Detroit   na   podwójnych   rozgrywkach.   Wszystko 
byłoby lepsze niż ta uroczystość.

Ale, niestety, siedział teraz obok ciotki Helen w koszuli 

przyklejonej   do  ciała,  zastanawiając   się,   czy   ciemne   plamy 
potu zaczynają już być widoczne na nowym letnim garniturze. 
Dlaczego dał się w to wrobić? Przecież nawet nie znał tych 
ludzi,   jakiejś   Catherine,   córki   szefa   ciotki   Helen   i   tego 
stosunkowo   przystojnego   faceta,   którego   panna   młoda 
schwytała w swoje sidła. Biedny głupiec!

Organista  zaczął  grać  marsza  weselnego. Wachlując  się 

połami rozpiętej marynarki, Jake podniósł się z miejsca wraz z 
innymi.  Zastanawiał   się,  jak   długo  będzie   jeszcze   tu  tkwił. 
Musi odwieźć ciotkę Helen na przyjęcie, wypić parę drinków 
i, zgodnie z obietnicą, towarzyszyć ciotce w czasie obiadu. 
Oznacza to co najmniej trzy stracone godziny. Chyba żeby 
udało mu się znaleźć jej jakieś towarzystwo...

Ciotka Helen wsunęła mu rękę pod ramię i przez chwilę 

miał wrażenie, że zorientowała się, o czym myślał. Wskazała 
głową  w kierunku nawy. Usłyszał  szelest  materiału. Chciał 
zachować   się   inaczej   niż   wszyscy   i   patrzeć   prosto   przed 
siebie,  ale  w  końcu  odwrócił   się  w  prawo  i   z   ciekawością 
popatrzył we wskazaną stronę.

I   wtedy   ją   zobaczył.   Zbliżała   się   do   niego   powoli. 

Bezwstydnie gapił się na jej długie, czarne rzęsy osłaniające 
niebieskie jak bławatki oczy, na cerę bez najmniejszej skazy i 
na promienny uśmiech, dzięki któremu można było podziwiać 

background image

jej wspaniałe, białe zęby. Kiedy dzieliły go od niej już tylko 
dwa rzędy, ich oczy spotkały się. I przez tę krótką chwilę, za 
perfekcyjną fasadą, zobaczył coś, co go zaskoczyło. Przeszył 
go dreszcz. Myślał, że może się omylił, więc chciał jeszcze raz 
spojrzeć jej prosto w oczy, ale już go minęła.

Mógł   tylko   podziwiać   czarne,   błyszczące   jak   jedwab 

włosy i zastanawiać się, po pierwsze, jak rozumieć wyraz jej 
oczu, a po drugie, czy jeszcze ktoś oprócz niego to zauważył. 
Na pewno nie była to trema związana z tak uroczystą chwilą. 
Widział   już   kiedyś   takie   spojrzenie.   Wyrażało   lęk   i 
przerażenie i również odnosiło się do takiej właśnie sytuacji.

W końcu dotarła do ołtarza i stanęła u boku mężczyzny, 

który już tam na nią czekał. Jake znieruchomiał. To było tak, 
jakby ktoś pokazał mu fotografię i zapytał, co jest na niej nie 
w   porządku.   Od   razu   zauważył   ten   szczególny   uśmiech 
posiadacza   na   twarzy   pana   młodego   i   już   znał   odpowiedź. 
Skąd to wiedział i dlaczego to w ogóle go obchodziło, było dla 
niego zagadką. Ale w głębi serca czuł, że ma rację.

To nie był właściwy mężczyzna dla tej kobiety. I panna 

młoda też chyba o tym wiedziała.

Stał bez ruchu, zamyślony, dopóki nie zdał sobie sprawy z 

tego, że wszyscy już usiedli. Szybko zajął miejsce w ławce, 
próbując   odzyskać   równowagę,   ale   nie   bardzo   mu   się   to 
udawało. W czasie ceremonii ciągle odtwarzał w myślach tę 
scenę od nowa. Ta twarz, te oczy...

  - Jesteście mężem i żoną. - Głos księdza przerwał jego 

rozmyślania.   Zauważył,   że   nowożeńcy   uśmiechnęli   się   do 
siebie. - Może pan pocałować pannę młodą.

Organista   zagrał   marsza   weselnego.   Trochę   wolniej   niż 

inni, Jake podniósł się z ławki, wpatrując się w swoje ręce 
zaciśnięte na poręczy.

background image

Kiedy tłum się rozproszył, wziął ciotkę Helen pod rękę i 

ruszył   w   kierunku   wyjścia.   Był   wyczerpany   i   psychicznie 
wykończony.

Powiew   wiatru   go   orzeźwił.   Jake   odetchnął   głęboko, 

próbując wrócić do nastroju, w jakim był, zanim spojrzał na 
pannę   młodą.   Prawie   mu   się   udało,   kiedy   garść   czegoś 
uderzyła go w klatkę piersiową i rozsypała się u jego stóp. 
Spojrzał na ziemię, spodziewając się, zgodnie ze zwyczajem, 
ryżu, ale zobaczył ziarno dla ptaków.

  - Jakże to pasuje - zamruczał pod nosem. Cały ten ślub 

wydawał mu się jakiś dziwny. Popatrzył w stronę parkingu. 
Jego   odkryty   dżip   stał   wciśnięty   pomiędzy   dwa   BMW, 
przypominając mu, że nie należy do świata bogaczy i traci 
tylko czas, próbując się dopasować.

Nagle   opanowała   go   ochota,   żeby   jednak   pójść   na   to 

przyjęcie i napić się zimnego piwa. Popatrzył na ciotkę. Nadal 
przyglądała   się   pannie   młodej   i   otaczającym   ją   druhnom, 
ocierając łzy chusteczką.

Jake odwrócił się i odszedł kawałek, łudząc się, że ciotka 

zrozumie,  ale  ciągle  stała w miejscu  jak wmurowana. Jego 
cierpliwość   wyczerpała   się.   Wrócił,   wziął   ją   pod   ramię   i 
poprowadził w kierunku samochodu. 

Jake   poluzował   krawat,   walcząc   z   przemożną   chęcią 

zdjęcia   go  i   uduszenia   za   jego  pomocą   kochanej   cioteczki. 
Dzięki   Bogu  obiad   miał   się   ku   końcowi.  Jak  długo   będzie 
jeszcze   musiał   udawać,   że   nie   zauważa   jej   znaczących 
spojrzeń typu: dlaczego nie znajdziesz sobie równie cudownej 
panny młodej?

Cudowna panna młoda!! Co za bzdura!! Przecież ktoś taki 

nie istnieje. Jest to po prostu niemożliwe.

Rozparł   się   na   krześle   i   próbował   znaleźć   jakieś   dobre 

strony   całej   sytuacji.  Jedzenie   było  lepsze   niż   zwykle   przy 
takich   okazjach,   a   i   alkoholu   nie   brakowało.   Miał   również 

background image

szczęście, bo udało mu się znaleźć kogoś, kto po zakończeniu 
imprezy podwiezie ciotkę do domu. Więc jeszcze kilka minut 
męczarni, bo nie wypada wyjść zaraz po kolacji, i będzie mógł 
się stąd ulotnić.

Co   go,   u   licha,   napadło   w   kościele,   zastanawiał   się, 

rzucając spojrzenia w stronę panny młodej, a potem szybko 
odwracając   wzrok.   Coraz   częstsze   pokrzykiwania   „gorzko, 
gorzko"   oznaczały,   że   już   za   chwilę   pan   młody   będzie 
namiętnie całował swą nowo poślubioną żonę, a on naprawdę 
nie miał ochoty na to patrzeć.

Muzycy w oddalonej części sali przyciągnęli jego uwagę, 

więc przesunął krzesło, aby lepiej ich widzieć. To zupełnie nie 
było   do   niego   podobne,   żeby   tak   reagować,   a   poza   tym 
przecież jedyną osobą, której należało się trochę współczucia, 
był ten biedak, pan młody, który dał się w to wszystko wrobić.

Wbrew sobie popatrzył w kierunku głównego stołu, gdzie 

pan   młody   całował   właśnie   po   kolei   wszystkie   druhny, 
poświęcając   szczególnie   dużo   czasu   i   uwagi   dobrze 
zbudowanej blondynce.

Catherine, panna młoda, wydawała się brać to wszystko za 

dobrą monetę i spokojnie sączyła szampana. Kręcący się przy 
stołach   kelnerzy   co   chwila   zasłaniali   mu   ją,   ale   gdy   tylko 
mógł, wracał do niej wzrokiem.

Po   jakimś   czasie   Jake   znalazł   się   na   parkiecie,   tańcząc 

walca z ciotką Helen, chociaż zupełnie nie miał pojęcia, jak do 
tego doszło. Przez cały czas zastanawiał się, co on jeszcze 
tutaj   robi.   Po   godzinie   i   kolejnych   dwóch   piwach   nadal 
zadawał sobie to samo pytanie. Przecież dobrze wiedział, że 
ciotka nie będzie musiała wracać sama do domu, nie mógł 
więc   zrozumieć,   co   go   tu   jeszcze   zatrzymywało.   Było   już 
zdecydowanie za późno, by pojechać na stadion. Ale przecież 
nie to było przyczyną. Z bliżej mu nie znanego powodu chciał 
uczestniczyć w tej imprezie do końca.

background image

Po jakimś czasie państwo młodzi zniknęli mu z oczu, a on 

sam co i rusz trafiał na parkiet z kolejną partnerką, ponieważ, 
jak zwykle przy takich okazjach, brakowało chętnych do tańca 
mężczyzn.   Dziwił   się,   że   ma   aż   takie   powodzenie.   Koło 
jedenastej   miał   już   dość.   Zaczął   się   rozglądać   po   sali. 
Natychmiast   zauważył   Catherine,   kierującą   się   w   stronę 
parkietu. Była sama. Miał wielką ochotę poprosić ją do tańca. 
A   właściwie   dlaczego   nie   miałby   tego   zrobić?   Każdy   z 
obecnych na sali mężczyzn już z nią tańczył. Zacisnął ręce na 
poręczy   krzesła.   Nie   ufał   sobie.   Wiedział,   że   jeśli   tylko 
weźmie ją w ramiona, powie jej, jak potworny błąd popełniła, 
wychodząc za tego faceta - a chyba panna młoda na swoim 
weselu nie tego chce słuchać. Nie był w stanie oderwać od 
niej oczu, gdy zbliżała się do podium dla orkiestry. Dyrygent 
jednym gestem uciszył muzyków, a Catherine, stojąc przed 
mikrofonem,   powoli   rozłożyła   kartkę,   z   której   wyraźnie 
chciała coś odczytać. Była śmiertelnie blada.

 - Dziękuję wszystkim, którzy zjawili się na moim ślubie - 

przerwała na chwilę, próbując się opanować. - Moi rodzice z 
przyjemnością  będą   gościć  państwa,  ale   ja,  niestety, muszę 
opuścić to przyjęcie.

Goście zamilkli, węsząc sensację. Jake zastanawiał się, o 

co   w   tym   wszystkim   chodzi.   I   wtedy   uderzyło   go,   że 
powiedziała „muszę", a nie „musimy". A gdzie, w takim razie 
podziewa się pan młody? Szybko rozejrzał się po sali.

 - Jeśli ktoś z państwa przyniósł dzisiaj prezenty, proszę je 

zabrać ze sobą. - Jake z napięciem wpatrywał się w Catherine. 
-   Dopilnuję,   żeby   wszystkie   prezenty   wysłane   do   domu 
zostały jak najszybciej zwrócone.

Zauważył, że spojrzała na rodziców, więc zrobił to samo. 

Matka Catherine wczepiła się w ramię męża, jakby to była 
ostatnia   deska   ratunku.   Starsza   kobieta,   siedząca   tuż   obok, 
zaczęła szlochać.

background image

Panna   młoda   oderwała   spojrzenie   od   tych,   których 

kochała, i zaczęła wpatrywać się w jakiś punkt na ścianie na 
wprost niej.

 - Powodem tego, że muszę stąd wyjść sama, jest fakt, iż 

mój, od trzech godzin i dwudziestu minut, mąż znajduje się w 
tej   chwili   w   jednym   z   samochodów   na   parkingu   w 
towarzystwie jednej z druhen, gdzie właśnie zaczął, niestety 
beze mnie, swój miesiąc miodowy. - Zmięła nerwowo kartkę 
papieru,   którą   przez   cały   czas   trzymała   w   ręku,   i   szybko 
ruszyła w kierunku najbliższego wyjścia.

Zaledwie   drzwi   zamknęły   się   za   nią,   hałas   osiągnął 

apogeum.   Wszyscy   byli   zszokowani.   Jake   z   trudnością 
powstrzymywał   się   od   wyrażenia   swego   zachwytu.   Był 
pewien, że nikt by go nie poparł. Zajęło jej to trochę czasu, ale 
w końcu odkryła to, o czym on był przekonany od momentu, 
w którym zobaczył pana młodego. Jego zdaniem, Catherine 
naprawdę zasługiwała na kogoś lepszego. Coś podpowiadało 
mu, że tym kimś powinien być właśnie on. Szybko odsunął od 
siebie tę myśl i ruszył na poszukiwanie ciotki Helen. Tak jak 
wszyscy, była bardzo podekscytowana i nawet nie zauważyła, 
kiedy pocałował ją w policzek na pożegnanie.

Czuł,   że   powinien   się   pospieszyć,   ale   naprawdę   nie 

wiedział, dlaczego. Nie miał pojęcia też, co zrobi czy też co 
powie,   gdy   odnajdzie   Catherine.   Jedno   wiedział   na   pewno. 
Musi ją odnaleźć i pomóc jej w tej kłopotliwej sytuacji, zanim 
zrobi to ktoś inny.

Nie było to wcale takie trudne. Jej biała suknia od razu 

rzucała   się   w   oczy   w   ciemnościach.   Catherine   miotała   się 
nerwowo   wśród   samochodów   zaparkowanych   w   równych 
rzędach.

Zastanawiał się, czy szuka swego rozpustnego męża, aby 

mu dać nauczkę. Kiedy przyjrzał się jej bliżej, zrozumiał, w 
czym problem.

background image

Gdzież   mogła   panna   młoda   włożyć   kluczyki   do 

samochodu lub chociaż jakieś pieniądze na taksówkę w stroju 
takim jak ten?

Wiedział już, co ma zrobić. Podszedł bliżej.
 - Czy mogę panią gdzieś podwieźć?
  - Kim pan jest, do diabła? - Odwróciła się, patrząc na 

niego ze złością.

 - Jake... Jake Alley. - Wyciągnął do niej rękę. Wpatrywała 

się   w   niego   badawczo,   ale   nie   wykonała   żadnego   ruchu. 
Wsunął   więc   rękę   do   kieszeni,   próbując   zachowywać   się 
nonszalancko. - Wydawało mi się, że w sytuacji, w jakiej się 
pani znalazła, ktoś powinien zawieźć panią do domu. Chyba 
że ma pani przy sobie kluczyki do samochodu albo chce pani 
wrócić tam, do środka, i ich poszukać.

 - Przecież ja pana nawet nie znam - zauważyła.
 - Nie szkodzi. Ja pani też nie. - Odwrócił się i ruszył w 

kierunku dżipa. Usłyszał szelest materiału i stukot obcasów za 
sobą.

Otworzył drzwi i wsiadł do samochodu. Następnie uchylił 

drzwi   z   drugiej   strony:   Catherine   patrzyła   na   niego   z 
wściekłością. Po chwili podwinęła sukienkę, cofnęła się trochę 
i   zajęła   siedzenie   dla   pasażera,   wypełniając   cały   przód 
samochodu   olbrzymimi   ilościami   satyny   i   koronki.   Jake 
uśmiechnął się. Obróciła się w jego kierunku i spojrzała na 
niego.   Natychmiast   zauważyła,   jak   bardzo   był   rozbawiony. 
Oczekiwał   kolejnego   wybuchu   gniewu,   ale   zamiast   tego 
Catherine   po   prostu   pochyliła   się   i   oderwała   falbany   od 
sukienki, ciskając je na tylne siedzenie. Następnie rozpuściła 
upięte   na   czubku   głowy   włosy.   Wyciągnęła   ramiona   przed 
siebie i, milcząc, wpatrywała się w tarczę księżyca.

  - No i na co czekasz? - zapytała, przechodząc nagle na 

„ty". - Jedźmy!

background image

Jake wrzucił wsteczny bieg, potem jedynkę i z piskiem 

opon ruszył z parkingu, kierując się na Woodward Avenue w 
centrum Detroit. Popatrzyła na niego badawczo.

 - Co? Pewnie jesteś spóźniony na spotkanie? - zapytała ze 

złością, nie ukrywając swego rozczarowania.

  -   To   mój   nowy   garnitur   -   stwierdził,   uśmiechając   się 

głupio.   -   Nie   mam   ochoty   na   rozlew   krwi...   Jeśli   już 
koniecznie musisz, przyłóż swojemu mężowi.

Odwróciła się. Znów spojrzał na nią badawczo. Pomyślał, 

że wygląda piękniej niż wtedy, gdy szła do ołtarza.

O czym on, do licha, myśli? Przecież bez względu na to, 

jak   wyglądają,   wszystkie   kobiety   są   w   sumie   do   siebie 
podobne.   Uważał   tak   na   podstawie   swoich   poprzednich 
doświadczeń, które potwierdzały tę teorię. Obraz Sally i jej 
okropnego   adwokata   ciągle   nie   dawał   mu   spokoju.   Kiedy 
tylko zaczynał o tym myśleć, ogarniał go gniew. Opanował się 
i jeszcze raz spojrzał  na Catherine. Miał  wrażenie, że  jego 
pasażerka   śpi.   Zupełnie   nie   mógł   pojąć,   jakiego   rodzaju 
kobieta  mogłaby  zasnąć   w  takiej  sytuacji.  Wtedy   odezwała 
się.

 - Przecież faktycznie on nie jest moim mężem.
  - Naprawdę? - Jake pomyślał o jednym z droższych w 

Detroit hoteli, który właśnie opuścili. - Cóż, jeśli to prawda, 
była to dość ryzykowna próba, nie uważasz?

  - Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Małżeństwo nie 

skonsumowane to nie jest małżeństwo... Poza tym - mówiła 
dalej,   bardziej   do   siebie   niż   do   niego   -   nie   podpisaliśmy 
żadnych   dokumentów.   Ksiądz   próbował   nas   do   tego 
nakłonić... Dlatego poszłam go szukać...

Jake spojrzał na nią. Wpatrywała się intensywnie w deskę 

rozdzielczą.

  - Czy ty też uważasz, że jednak nie jestem mężatką? - 

zapytała nagle.

background image

 - Ciekawy problem - stwierdził, zastanawiając się, czy to 

możliwe, żeby miała rację. Czyżby uważała go za prawnika? 
Zapaliły   się   czerwone   światła,   więc   był   zmuszony   się 
zatrzymać.

Nagle   tuż   obok,   po   prawej   stronie,   zauważył   kabriolet 

pełen   nastolatek.   Widząc   pannę   młodą,   zaczęły   naciskać 
klakson   i   wołać:   "gorzko,   gorzko",   oczekując   od   nich 
określonego zachowania, Catherine cicho jęknęła. Przez jedną 
szaloną  chwilę  Jake miał  ochotę  zrobić  to, czego od niego 
oczekiwały te smarkule, ale światło zmieniło się na zielone, 
więc ruszył z piskiem opon.

Przy   następnym   skrzyżowaniu   skręcił   w   pustą,   boczną 

uliczkę i zatrzymał samochód.

  - Czy to nie pora, żebyś zrzuciła z siebie tę kieckę? - 

zapytał.

Catherine   popatrzyła   na   niego   rozszerzonymi   z 

przerażenia   oczami,   wyraźnie   gotowa   do   ucieczki.   Jake 
chwycił ją za ramię.

  -   Naprawdę   nie   to   miałem   na   myśli.   Na   litość   boską, 

przecież nie jestem Kubą Rozpruwaczem.

  -   Rzeczywiście.   -   Catherine   się   uspokoiła,   a   nawet 

zauważył, że się uśmiecha.

 - Dokąd mam jechać? - zapytał.
  - Z powrotem tą samą drogą. Około kilometra stąd jest 

dom   mojej   pierwszej   druhny.   Zostawiłam   u   niej   rzeczy   i 
bagaże...

Po raz pierwszy usłyszał drżenie w jej głosie, tak jakby 

dopiero teraz dotarło do niej to, co się stało.

  - Teraz w prawo. Drugi kwartał, czwarty dom po lewej 

stronie - poinstruowała go rzeczowo, a potem zamilkła znowu.

Zatrzymał   się   przed   wskazanym   budynkiem.   Co   teraz 

będzie, zastanawiał się. Zdał sobie sprawę, że naprawdę nie 

background image

ma   najmniejszej   ochoty   pożegnać   się   z   mą.   Przez   ułamek 
sekundy łudził się, że ona myśli podobnie.

Odwróciła się w jego kierunku. W jej oczach nie zauważył 

łez, ale jakąś dziwną pustkę. Wtedy pomyślał, że najchętniej 
wróciłby teraz do hotelu i zamienił pana młodego w krwawą 
miazgę.

  -   Dokąd   się   teraz   wybierasz?   -   zapytała   go   po   chwili 

milczenia.

Nie   bardzo   wiedział,   ale   miał   na   uwadze   jedno   takie 

miejsce.

  - Myślę, że do Alley Cat. - Miał nadzieję, że Catherine 

wie, o czym on mówi. - Byłaś tam kiedyś?

 - Raz.
  -   I   co   sądzisz   o   tym   miejscu?   -   Jake   nie   mógł   się 

powstrzymać od zadania tego pytania.

 - No cóż, chyba jest to właściwe miejsce dla ślicznotek, 

które chcą spotkać swoich wielbicieli. - Nie patrzyła na niego. 
Bez   słowa   otworzyła   drzwi   i   wyskoczyła   na   równo 
przystrzyżony   trawnik.   -   Dziękuję,   że   mnie   podwiozłeś   do 
domu, Jake.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Klucz był schowany tam, gdzie zawsze Becky go chowała, 

w   rogu   skrzynki   na   kwiaty.   Catherine   strząsnęła   z   niego 
resztki ziemi i włożyła do zamka. Kiedy znalazła się już w 
środku, zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie i usłyszała, jak dżip 
odjeżdża. Odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że pozwoli jej 
to wrócić do równowagi.

Nie! Nie będzie teraz myślała o tym wszystkim. Zrobi to, 

później.   Teraz   musi   się   pospieszyć,   jeśli   nie   chce,   aby 
ktokolwiek ją tu znalazł. Bo tu, przede wszystkim, będą jej 
szukać.

Pobiegła na górę, rozpinając po drodze zamek od sukienki. 

Na   łóżku   leżały   przygotowane   przez   nią   wcześniej   rzeczy. 
Nowe, szaroniebieskie jedwabne spodnie i pasująca do nich 
bluzka. Białe sandały stały obok łóżka, a tuż obok leżała mała, 
biała   skórzana   torebka.   Rzuciła   sukienkę   na   podłogę, 
przyjrzała jej się, a potem z furią ją kopnęła. Chwyciła telefon 
i nerwowo zaczęła wykręcać numer.

 - Radio Taxi. Słucham - powiedział znudzony głos.
  -   Jestem   na   Woodward.   Jak   szybko   możecie   się   tu 

zjawić?

 - Dokąd chce pani jechać?
O tym na razie nie pomyślała. Ale kiedy znajdzie się w 

taksówce,   na   pewno   na   coś   się   zdecyduje.   Teraz   może 
powiedzieć cokolwiek.

  -   Downtown   Detroit.   -   Podała   swój   adres,   odłożyła 

słuchawkę i szybko rozejrzała się po pokoju. W rogu stało 
kilka walizek przygotowanych do podróży, a obok nich mały 
podróżny   neseser.   Od   kiedy,   w   trakcie   jednej   z   podróży, 
zaginaj jej bagaż, zawsze pakowała zmianę ubrania, kostium 
kąpielowy i kosmetyki właśnie do tego neseseru.

Jeszcze   raz   ze   smutkiem   popatrzyła   na   walizki, 

przypominając   sobie   długie   godziny   poświęcone   na 

background image

planowanie i na zakup odpowiednich rzeczy. Było jej ciężko, 
ale   nie   pozwoliła   sobie   na   łzy.   Musi   wziąć   się   w   garść. 
Chwyciła neseser i zbiegła na dół.

Weszła do kuchni i od razu zauważyła kartkę na blacie. 

Zerknęła w stronę drzwi wejściowych, ale na razie nie było 
widać taksówki. Sięgnęła po liścik od Becky, chociaż dobrze 
wiedziała, jaka będzie jego treść.

„Droga Cat i TJ - życzę wam dużo szczęścia". Odwróciła 

kartkę na drugą stronę i zaczęła pisać.

„Becky,   potrzebuję   samotności.   Jestem   pewna,   że   to 

zrozumiesz. Proszę, zatelefonuj do moich rodziców i powiedz 
im,   że   wszystko   jest   w   porządku".   -   Usłyszała   klakson 
taksówki.   -   „Powiedz   im   również,   że   jutro   się   odezwę. 
Ucałowania. Cat".

Wybiegła   z   domu,   wsiadła   do   taksówki   i   poprosiła 

kierowcę,   żeby   jechał   przed   siebie,   na   południe,   a   ona   za 
chwilę mu powie, dokąd konkretnie się wybiera.

Dokąd   miałaby   pojechać?   Każdy,   w   miarę   przyzwoity 

hotel, wchodził w grę. Ale nie była dzisiaj w odpowiednim 
nastroju, aby spędzić czas samotnie w pustym pokoju. Chyba 
lepiej   będzie,   jeśli   pójdzie   do   jakiegoś   pełnego   ludzi   baru, 
gdzieś, gdzie będzie mogła się czegoś napić i porozczulać się 
nad sobą bezkarnie.

Zaczęła   uważnie   rozglądać   się   przez   okno.   Nagle 

taksówka   stanęła   na   czerwonym   świetle.   Wtedy   po   prawej 
stronie zauważyła neon przedstawiający wielkiego kota.

 - Proszę się zatrzymać tutaj. Wysiadam - powiedziała do 

kierowcy, zanim zdążyła się zastanowić nad tym, co zamierza 
zrobić.

 - Jest pani pewna? - zapytał taksówkarz, podjeżdżając do 

krawężnika.

background image

Na liczniku było osiem i pół dolara. Wsunęła mu dziesięć 

do ręki i wysiadła. Zawahała się przez chwilę, a potem weszła 
do środka.

Tak jak się spodziewała, kapela grała muzykę country, ku 

radości   tańczących.   Reszta   stałych   bywalców   okupowała 
stołki   przy   barze,   popijając   piwo   i   prowadząc 
niezobowiązujące rozmowy.

Gdyby   Catherine   nie   wiedziała   na   pewno,   byłaby 

przekonana,   że   znalazła   się   nagle   w   Teksasie,   a   nie   w 
Motown. Powoli dochodząc do siebie po szoku kulturowym, 
dostrzegła   kilka   ciekawskich   spojrzeń   rzuconych   w   jej 
kierunku.   Spokojnie   ruszyła   do   tej   części   baru,   gdzie 
zauważyła   w   wózku   inwalidzkim   mężczyznę,   dobrze   po 
pięćdziesiątce.

 - Przepraszam - powiedziała głośno - czy ktoś tu siedzi?
 - Mam nadzieję, że pani - uśmiechnął się mężczyzna. Te 

same   słowa   z   ust   kogoś   innego   zmusiłyby   ją   do   zmiany 
miejsca, ale w tym przypadku był to głos dżentelmena, który 
po prostu potrzebował towarzystwa i niczego więcej.

 - Dziękuję - powiedziała i usiadła obok niego.
Jej spojrzenie wolno przesuwało się po kłębiącym się w 

lokalu tłumie w poszukiwaniu znajomej twarzy. Nie bardzo 
rozumiała,   dlaczego,   bo   przecież   wcześniej   uważała,   że 
najlepiej   będzie   jej   wśród   obcych.   Był   to   jakiś   sposób   na 
spędzenie   czasu,   a   wszystko   wydawało   się   lepsze   niż 
rozmyślanie o horrorze, który stał się jej udziałem.

Przez   chwilę   wróciła   myślami   do   Jake'a.   Wyglądał 

naprawdę   świetnie.   Jasnoblond   włosy   i   twarz   ogorzała   od 
wiatru   i   słońca.   Pomyślała   sobie,   że   musiał   się   czuć   w 
Townsend Hotel tak jak ona tutaj.

Jeszcze   raz   omiotła   wzrokiem   salę,   ale   nie   widząc   go, 

zrezygnowała   z   poszukiwań,   odczuwając   coś   na   kształt 
rozczarowania.   Oparła   łokcie   na   kontuarze.   Zaciekawiona 

background image

jego   nietypową   wysokością,   zastanawiała   się,   czy   został 
zaprojektowany dla osób niepełnosprawnych, gdyż na prawo 
od niej wszystko wracało już do właściwych rozmiarów. A 
może   architektowi   chodziło   o   złamanie   monotonii: 
Niezależnie   od   tego,   jaki   był   powód,   bardzo   jej   się   to 
podobało.   Odwróciła   się   i   uśmiechnęła   do   mężczyzny   na 
wózku, uważając, że jemu to też odpowiada. Potem spojrzała 
na zegarek i westchnęła.

  -   Barman   -   zawołał   kaleki   mężczyzna.   -   Ta   piękna 

dziewczyna wygląda na spragnioną.

Catherine zerknęła na niego i zauważyła, że nie ma obu 

nóg. Zastanawiała  się, jaki  zły los tak bardzo dotknął  tego 
człowieka, ale nim zagłębiła się w dalsze rozważania na ten 
temat, barman postawił przed nią koktajl.

  -   A   jednak...   zwiedzamy   nocne   lokale?   Catherine 

spojrzała na mówiącego.

 - Jake! - Próbowała ukryć radość, jaka ją ogarnęła na jego 

widok, ale nie była pewna, czy jej się to udało. Co on tu robi 
za barem? Bez marynarki i krawata, ale za to z podwiniętymi 
rękawami koszuli.

 - Czym mogę ci jeszcze służyć? - zapytał, uśmiechając się 

przyjaźnie.   Na   pewno   chciał   złagodzić   zakłopotanie,   które 
odczuwała   na   wspomnienie   swych   pełnych   snobizmu 
wypowiedzi   odnośnie   do   tego   lokalu.   Zdecydowana 
zachowywać się, jakby to był każdy inny wieczór i jakby nic 
niezwykłego się nie wydarzyło, zmusiła się do uśmiechu.

  -   Coś   zimnego,   mokrego   i   tuczącego.   Zadziw   mnie   - 

odpowiedziała na jego pytanie.

Jake   pokiwał   głową   i   odszedł.   Patrzyła   za   nim   przez 

chwilę,   a   potem   odwróciła   się   do   swego   sąsiada.   Na   jego 
twarzy malowała się ciekawość.

  - Znasz Jake'a? - zapytał. - Nie pamiętam, żebym cię tu 

przedtem widział.

background image

 - Cóż, nie można mnie chyba nazwać stałym bywalcem. 

Wpadliśmy   dzisiaj   na   siebie.   Powiedział,   że   można   go   tu 
spotkać, ale nie sądziłam, że musi pracować.

 - Nie musi... Chce.
Miała go zapytać, co przez to rozumie, ale właśnie wrócił 

Jake i postawił przed nią szklaneczkę.

 - Proszę. Baileys z lodem.
Z przyjemnością wypiła łyk tego trunku.
  - Pyszne. Skąd wiedziałeś, że lubię baileys? - Spojrzała 

mu w oczy, starając się odgadnąć, co się kryje w ich głębi.

 - Jeśli się pracuje w tym zawodzie przez tyle lat, po prostu 

wie się takie rzeczy - powiedział z uśmiechem.

Ruszył  w  drugi   koniec   baru.  Catherine   miała  wrażenie, 

jakby ktoś wylał jej kubeł zimnej wody na głowę. Wspaniale! 
Właśnie   została   wystawiona   do   wiatru   przez   odnoszącego 
sukcesy prawnika i nie potrafi sobie znaleźć nikogo innego do 
towarzystwa oprócz zawodowego barmana. Co za idiotyczne 
zrządzenie losu doprowadziło ją do takiej sytuacji?

Z   głębi   sali   słychać   było   skrzypce   i   wspaniały   głos 

wokalistki. Catherine zaczęła się zastanawiać, czy przyjście 
tutaj było dobrym pomysłem.

  - Wydawało mi się, że Jake miał dzisiaj być na jakimś 

weselu - odezwał się jej sąsiad.

  - Był, ale przyjęcie skończyło się wcześniej. - Zaczęła 

nerwowo bawić się słomką. Może gdyby wyszła na zewnątrz i 
dała upust łzom, poczułaby się lepiej.

 - Więc ty też tam byłaś?
 - Tak... Byłam - powiedziała zduszonym głosem. Po raz 

pierwszy   spróbowała   umiejscowić   sobie   Jake'a   na   ślubie. 
Miała wrażenie, że tańczył gdzieś niedaleko niej z jakąś dużo 
starszą   od   siebie   kobietą.   Postanowiła   wykorzystać   swego 
sąsiada,   aby   się   o   nim   czegoś   więcej   dowiedzieć.   -   Mam 

background image

wrażenie, że pan wie o Jake'u bardzo dużo. Czy on był na tym 
ślubie ze swoją matką?

 - To niemożliwe. Chodzi ci chyba o ciotkę Helen.
 - Chcesz jeszcze jedną colę, sierżancie? - zawołał Jake z 

drugiego końca baru.

  -   Oczywiście.   I   przynieś   coś   dla...   -   spojrzał   na   nią 

pytająco.

  -   Catherine...   Catherine   Mason   -   powiedziała   i 

uśmiechnęła się.

 - ...dla Catherine.
 - Dziękuję.
 - Cała przyjemność po mojej stronie. Gdybym miał parę 

zdrowych nóg, poprosiłbym cię do polki. Swego czasu byłem 
dobrym tancerzem. Umiesz to tańczyć?

Roześmiała się.
 - Obawiam się, że nie. - A potem, nie zastanawiając się 

zbytnio, poruszyła drażliwy dla Jake'a temat. - Powiedział do 
ciebie:   sierżancie. Chyba  byłeś w wojsku.  Czy  to  tam...?   - 
spojrzała pytająco na wózek.

 - Tak. W Wietnamie. Ale to było tak dawno.
Właśnie wtedy pojawił się Jake z drinkami i przez krótką 

chwilę Catherine miała wrażenie, że porozumieli się bez słów 
i Jake rzucił się znowu w wir pracy.

 - Powiedz mi, Catherine, jak zarabiasz na życie?
I w taki to sposób Sarge pominął temat wojny i swojego 

kalectwa, koncentrując się całkowicie na swojej sąsiadce.

 - Jestem handlowcem w domu towarowym Mason.
  - Kupujesz dla nich ubrania? - Przyjrzał się dokładnie 

temu, co miała na sobie.

Wróciła myślami do firmy i do swojej współpracownicy 

Mary Beth, która była druhną na jej ślubie.

 - Tak, ale również i inne rzeczy.

background image

 - Sądząc po twoim wyglądzie, musisz być świetna w tym, 

co robisz. - Napił się coli, a potem spojrzał na parkiet. Po 
chwili pozdrowił kogoś znajomego. - Charlie! Jak ci leci? - 
zawołał, przekrzykując muzykę.

Przystojny mężczyzna w wieku Jake'a podszedł do nich i 

poklepał Sarge'a po plecach.

 - Świetnie. A co u ciebie?
  - Nie może  być lepiej. To jest Catherine. Przyjaciółka 

Jake'a.

Zanim Catherine zdążyła cokolwiek powiedzieć, Charlie 

uścisnął jej dłoń.

 - Masz dzisiaj randkę? - zapytał Sarge.
 - Nie. Jestem z kumplami,
  - To może pokazałbyś Catherine, jak się tańczy polkę? 

Jake jest trochę zajęty, a ze mnie żadna pociecha.

  - Z  przyjemnością. - Charlie  zrobił  krok w jej  stronę, 

uśmiechając się radośnie.

  -   Nie,   nie,   ale   dziękuję   za   propozycję.   -   Catherine 

gwałtownie potrząsnęła głową.

 - Ach tak, rozumiem - powiedział Charlie, patrząc na jej 

lewą rękę.

Spojrzała na nią również. Na środkowym palcu migotała 

wysadzana diamentami obrączka. Złość, którą tłumiła w sobie 
od jakiegoś czasu, nareszcie znalazła ujście. Szybkim ruchem 
ściągnęła z palca obrączkę i wsunęła ją do kieszeni spodni. 
Kiedy spojrzała na swoich nowych znajomych, ci wymieniali 
właśnie pełne zrozumienia spojrzenia.

 - To nie tak, jak sądzicie - spróbowała wyjaśnić. Żaden z 

nich   nie   wyglądał   na   przekonanego,   ale   nie   chciała   ich 
wtajemniczać we wszystko. Nie wiedziała, co ma dalej robić. 
Zastanawiała się, czy nie pójść stąd. Spoglądała to na drzwi, to 
na parkiet. Cóż, to miejsce nie rozwiązywało jej problemów, 
ale na pewno pobyt tutaj był lepszy od samotnego spaceru po 

background image

Woodward Avenue nocą. Zerknęła jeszcze raz na Charliego. 
Pewnie będzie żałować swej decyzji jutro rano, ale przecież 
nie ma nic do stracenia.

  -   Czy   ta   lekcja   tańca   jest   nadal   aktualna?   -   zapytała, 

uśmiechając się.

Jake obserwował tańczącą parę, mając wrażenie, że już 

coś   podobnego   przeżył.   Wirowali   po   parkiecie   już   ponad 
godzinę. Co ona chce przez to osiągnąć? Będzie tak szaleć, aż 
on przeskoczy przez kontuar, złapie ją i wyniesie z sali, mimo 
jej protestów? Po raz trzeci wytarł tę samą szklankę i cisnął ją 
na ladę.

Rozbiła się. Co, u licha, się z nim dzieje? Przecież nie ma 

żadnych praw do tej kobiety. Poza tym do niedawna w ogóle 
nie   wiedziała   o   jego   istnieniu.   Po   prostu   jest   tutaj,   aby 
zapomnieć  o swoich kłopotach, jak wszyscy inni. W  takiej 
sytuacji nie może przecież mieć do niej pretensji.

Muzycy   zrobili   sobie   przerwę,   więc   Catherine 

zaprowadziła   Charliego   do   Sarge'a,   który   wydawał   się 
świetnie bawić. Kilkakrotnie Jake zamierzał powiedzieć mu o 
tym, co przytrafiło się dzisiaj Catherine, ale za każdym razem 
zwyciężała dyskrecja.

Spojrzał na zegarek. Była pierwsza trzydzieści. Pora na 

ostatniego   drinka.   Widząc   lekko   chwiejny   chód   Catherine, 
miał   nadzieję,   że   o   niego   nie   poprosi.   Między   tańcami 
wypijała kolejne szklaneczki baileys, jakby to były koktajle 
mleczne.

Jake zbliżył się do Toma, który siedział przy kasie.
 - Zamkniesz lokal, prawda?
  -   Oczywiście.   Dziękuję,   żeś   mi   pomógł.   Kiedy   Tim 

zatelefonował,   że   jest   chory,   z   przerażeniem   myślałem   o 
dzisiejszym wieczorze. Mam u ciebie dług wdzięczności.

  - Będę o tym pamiętał - roześmiał się Jake i poklepał 

Toma po ramieniu, zanim mszył w Kierunku radosnego trio. 

background image

Charlie,   lekko   wstawiony,   opierał   się   o   Catherine,   a   Sarge 
zaśmiewał się radośnie, słuchając tego, co mówiła.

  - Szkoda, że już musisz wracać - szepnął Charliemu do 

ucha, udając zupełny brak zainteresowania tym, co się dzieje. 
Tamten chciał zaprotestować, ale kiedy zobaczył spojrzenie 
Jake'a, pojął, że nie ma tu czego szukać.

  -   Do   zobaczenia   wkrótce   -   powiedział   wyraźnie 

niezadowolony.

Catherine odwróciła się gwałtownie.
 - Nie możesz jeszcze iść, Charlie. Z kim będę tańczyła? 

Jake   stanął   między   nimi   i   wziął   ją   za   rękę,   gdy   orkiestra 
zaczęła grać ostatni utwór.

  -   Będziesz   musiała   zadowolić   się   mną   -   powiedział   i 

pociągnął ją za sobą na parkiet. Przytuliła się do niego mocno. 
Poczuł   wzruszenie.   Co   takiego   było   w   tej   kobiecie,   że 
zachowywał   się   tak   opiekuńczo?   Zaobserwował   dość,   żeby 
wiedzieć, że potrafi sobie świetnie poradzić sama.

Kiedy muzyka umilkła, poprowadził Catherine do baru.
  -   Zamierzam   odwieźć   tę   młodą   damę   do   domu   - 

poinformował Sarge'a. - Podwieźć cię?

  -   Nie.   Charlie   jest   samochodem.   Powiedział,   że   mnie 

podrzuci.

Jake   wziął   z   baru   białą   torebkę   Catherine   i   zaczął 

prowadzić   ją   w   stronę   drzwi.   W   połowie   drogi   Catherine 
zatrzymała się.

 - Mój neseser... Miałam ze sobą neseser... Jake odwrócił 

się i zobaczył go pod barem.

 - Zostań tu, zaraz go przyniosę.
Kiedy wyszli na ulicę, zaprowadził ją do dżipa.
 - Czy myśmy tego przypadkiem już dziś nie przerabiali? - 

zapytała   po   jakimś   czasie,   gdy   znaleźli   się   na   kolejnym 
skrzyżowaniu.

background image

Spojrzał   na   nią   badawczo.   Miała   zamknięte   oczy. 

Wyglądała na bardzo zmęczoną.

  - Lubię twojego dżipa - powiedziała, zanim zdążył się 

odezwać.   -   Ciebie   zresztą   też   lubię,   Jake.   Jesteś 
sympatycznym człowiekiem, wiesz?

Chciał wierzyć, że Catherine rzeczywiście tak uważa i że 

będzie o tym pamiętać również jutro.

  -   Dokąd   jedziemy?   -   padło   pytanie,   ale   Catherine   nie 

sprawiała wrażenia osoby naprawdę tym zainteresowanej.

 - Coś zjeść. Jestem głodny, a ty musisz napić się kawy.
Kiedy zaparkował przed restauracją, zauważył, że trochę 

plączą   się   jej   nogi,   i   szybko   zaproponował   swoje   ramię,   z 
czego skwapliwie skorzystała, uśmiechając się promiennie.

W   restauracji   wybrał   stolik   najbliżej   drzwi.   Kelnerka 

spojrzała   na   niego   wrogo.   Nie   mógł   nigdy   zrozumieć, 
dlaczego wszyscy w takiej sytuacji zakładają, że to mężczyzna 
upił   bezbronną,   biedną   kobietę,   a   teraz   zamierza   ją 
wykorzystać. Z tego, co wiedział, na pewno nie dotyczyło to 
Catherine.

Zamówił dla siebie jajka na bekonie.
 - A ty co chcesz? - zwrócił się do swojej towarzyszki.
 - Jajecznicę.
 - Prosimy również o kawę, jak najszybciej - zawołał Jake 

do kelnerki.

Catherine   nie   odzywała   się.   Po   prostu   zasnęła.   Jake 

zastanawiał się, czy pozwolić jej dalej spać, czy zmusić ją do 
wypicia   kawy.   Kiedy   nawet   zapach   jedzenia   nie   wywołał 
żadnej reakcji, postanowił coś zrobić.

 - Zbudź się, śpiąca królewno, pora coś zjeść - powiedział, 

pijąc kawę.

Otworzyła oczy. Wyglądała fatalnie. Była zielona. Znał 

takie objawy bardzo dobrze, więc wiedział, co zaraz nastąpi. 

background image

Zapach jedzenia spowodował, że zerwała się na równe nogi, 
rozglądając się nerwowo.

 - Do holu, a potem na prawo - pokazał jej drogę. Widział, 

jak pędzi do toalety, i zastanawiał się, czy pójść za nią, ale 
doszedł   do   wniosku,   że   w   niektórych   sytuacjach   należy 
szanować prywatność człowieka.

Dziesięć minut później, kiedy chciał już prosić kelnerkę, 

żeby zobaczyła, co się  dzieje, pojawiła  się  Catherine. Była 
bardzo blada, ale wyglądała dużo lepiej, mimo rozmazanego 
makijażu.

Unikała jego spojrzenia. Usiadła i sięgnęła  po szklankę 

wody.

 - Czy wyglądam równie źle, jak się czuję?
 - Nie, nie najgorzej. - Umoczył róg serwetki w wodzie i 

zaczął   wycierać   tusz   z   bladych   policzków.   Wyglądała   na 
zupełnie   bezradną   i   mocno   zranioną.   Miał   wielką   ochotę 
odnaleźć jej męża i dać mu nauczkę. Jak można było tak się 
zachować w stosunku do takiej kobiety?

Kiedy odłożył serwetkę, po raz pierwszy zauważył łzy na 

koniuszkach jej rzęs. Myślał, że Catherine się rozpłacze, ale 
opanowała się.

 - Dziękuję - wyszeptała.
 - Nie ma za co.
Wzięła grzankę i próbowała ją jeść. Kiedy udało się jej 

przełknąć   kawałek,   napiła   się   kawy.   Spojrzała   na   niego   i 
zauważyła, że się uśmiecha.

 - O co chodzi? - zapytała.
 - O nic.
 - O czym myślałeś?
  -   Jak   by   ci   tu   powiedzieć.   Pomyślałem   sobie: 

prawdopodobnie jest nadal pijana, ale przynajmniej zaczyna 
prawidłowo kojarzyć.

 - Ale zabawne.

background image

 - Przecież chciałaś wiedzieć.
 - No, tak... to dokąd jedziemy?
Bardzo mu się podobało, że powiedziała: jedziemy.
 - Chciałem ci właśnie zadać to samo pytanie. Patrzyła na 

niego w milczeniu.

  - Jedno wiem na pewno. Nie chcę wracać do domu. - 

Odsunęła  talerz  z  nietkniętym jedzeniem  i  zajęła  się  kawą. 
Kelnerka położyła na stole rachunek. Catherine chwyciła go 
pierwsza. Jake próbował go wyrwać, ale nie pozwoliła mu na 
to. - Ja zapłacę.

Zaczęła   wyrzucać   rzeczy   z   torebki   w   poszukiwaniu 

pieniędzy,   między   innymi   pękatą   kopertę.   Początkowo   nie 
zwróciła na nią uwagi i zamierzała schować z powrotem do 
torebki   i   wtedy   właśnie   wpadła   na   wspaniały   pomysł. 
Otworzyła ją i rozłożyła jej zawartość.

  - Tam właśnie pojedziemy! - Pobiegła do kasy zapłacić 

rachunek.   Szybko   zgarnęła   papiery   ze   stołu   i   ruszyła   w 
kierunku drzwi. - Która godzina?

 - Prawie wpół do czwartej.
  -   Musimy   być   na   lotnisku   o   piątej   trzydzieści.   - 

Zatrzymała   się   gwałtownie   przy   dżipie,   prawie   tracąc 
równowagę. - Masz trochę jaśniejsze i dłuższe włosy, ale w 
sumie   ujdzie.   -   Odetchnęła   z   ulgą   zajmując   miejsce   dla 
pasażera. - Gdzie mieszkasz?

 - Niedaleko, ale...
 - Słuchaj, Jake - przerwała mu z determinacją. - Za późno 

już na zmianę nazwiska w dokumentach. Metryka TJ i jego 
dowód tożsamości są w kopercie. Wszystko, co musisz zrobić, 
to zapamiętać jego datę urodzenia i adres. Czyżby to było zbyt 
trudne dla ciebie?

Jake wpatrywał się w nią zakłopotany.
 - No to jak? - Uśmiechnęła się do niego. - Chcesz jechać 

ze mną na Jamajkę, czy nie?

background image

Podjął   decyzję   natychmiast   i   przekręcił   kluczyk   w 

stacyjce.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
  -   Mamo...   -   Catherine   spojrzała   na   Jake'a,   który   stał 

oparty o ścianę obok automatu, uśmiechając się. - Przestań 
płakać. Nic mi nie jest, naprawdę. - Czuła się trochę winna, że 
przysporzyła rodzicom tyle bólu.

  - Wiem, jakie to musiało być dla was upokarzające... - 

Zamierzała   powiedzieć,   że   dla   niej   również   nie   było   to 
przyjemne,   ale   pozwoliła   się   mamie   wygadać,   nie   chcąc 
powiedzieć   nic,   co   mogłoby   przedłużyć   rozmowę.   Po 
wysłuchaniu   długiej   litanii   o   tym   kto,   komu   i   kiedy   co 
powiedział   po   jej   nieoczekiwanej   ucieczce,   poprosiła   do 
telefonu ojca.

Wyciągnęła   z   torebki   pomięty   dokument   i 

rozprostowywała załamania, czekając, aż ojciec się odezwie. 
Wysłuchała kilku uwag i słów pocieszenia i dopiero wtedy 
powiedziała mu, o co jej chodzi.

 - Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, ale czy mógłbyś 

pogadać ze swoimi prawnikami i dowiedzieć się czegoś dla 
mnie? - Szybko wyjaśniła mu, że chodzi jej o nie podpisany 
przez nich akt małżeństwa, który właśnie trzymała w ręku, i 
umówiła się na następny telefon za kilka dni. - Dziękuję ci 
bardzo.   Przepraszam,   ale   nie   mogę   dłużej   rozmawiać.   Mój 
samolot odlatuje za chwilę. Muszę pędzić. Pogadamy, kiedy 
wrócę. - Po chwili odwiesiła słuchawkę z westchnieniem ulgi.

Jake nawet nie drgnął. Przyglądał jej się z uśmiechem.
 - No i co cię tak śmieszy? - zapytała ze złością.
  - Nic - odpowiedział  z  kamiennym spokojem. - Takie 

historie przytrafiają mi się dość regularnie. A tobie?

Roześmiała   się,   podniosła   z   ziemi   neseser   i   ruszyła   w 

stronę odprawy.

  -   Czuję   się   trochę   niezręcznie   -   powiedziała.   -   Jak 

myślisz,  ile  nowo  poślubionych mężatek   wyjeżdża   na   swój 
miesiąc miodowy z mężczyzną, który nie jest panem młodym?

background image

  -   Prawdopodobnie   tyle   samo,   co   mężczyzn,   którzy 

spędzają ten miesiąc z cudzą panną młodą.

Catherine parsknęła śmiechem, ale ku swemu zdziwieniu 

poczuła, że jest trochę podniecona tą niecodzienną sytuacją. 
Może   ten   pomysł   wcale   nie   był   taki   najgorszy.   Poza   tym 
istniała szansa, że w ogóle nie jest mężatką. Tak długo, jak 
Jake   będzie   pamiętał,   że   to   ma   być   związek   platoniczny, 
Jamajka   może   okazać   się   zupełnie   wygodnym   miejscem 
ucieczki. Może będzie po prostu zabawnie.

Półtorej   godziny   po   starcie,   jedząc   drugie   śniadanie, 

Catherine   postanowiła   wyłożyć   Jake'owi   zasady,   do   jakich 
muszą się stosować. A więc przede wszystkim, nie są ze sobą 
związani   w   żaden   sposób,   mogą   robić,   co   chcą,   a   drugiej 
osobie nic do tego.

  - Apartament składa się z sypialni i salonu - wyjaśniła. 

Początkowo chciała zaproponować Jake'owi łóżko w sypialni, 
a sama zająć kanapę w salonie, ale rozmyśliła się. W końcu to 
ona płaci za tę całą wycieczkę. A więc łóżko jej się należy.

 - Będę spał w salonie. - Jake przerwał jej rozmyślania.
Zjadł   dużą   porcję   kiełbasek   i   jajecznicę.   -   Nie   mam 

zastrzeżeń   do   twoich   warunków,   ale   mam   jeden   własny. 
Czekała, ciekawa, o co mu chodzi.

  - Będę pokrywał połowę wszystkich wydatków. Chciała 

zaprotestować,   ale   zrezygnowała.   Nawet   barman   ma   swoją 
dumę.   W   końcu   to   nie   jej   problem,   skąd   weźmie   na   to 
pieniądze.

  - Umowa stoi - wyciągnęła do niego rękę. Stewardesa 

zaczęła   zbierać   puste   tacki.   Jake   uśmiechnął   się   do   niej 
promiennie   i   poprosił   o   kawę.   Przyjrzała   mu   się   z 
zainteresowaniem.

Catherine   spoglądała   na   dziewczynę   podejrzliwie.   Ku 

swemu zdziwieniu, była chyba o niego zazdrosna. Postanowiła 
przestać o tym myśleć. Wyciągnęła z torebki powieść Janet. 

background image

Dailey,   ale   nim   doszła   do   końca   pierwszego   rozdziału, 
stewardesa była znowu przy nich i nalewała Jake'owi kawę. 
Podziękował i z przyjemnością sięgnął po filiżankę. Zagłębił 
się w „Wall Street Journal", który znalazł w kieszeni siedzenia 
przed   sobą.   Catherine   zagryzła   wargi,   aby   nie   wybuchnąć 
śmiechem. Na kogo się zgrywa? Gotowa była się założyć o 
perły swojej babki, że Jake nie wie nawet, jaka jest różnica 
między akcjami i obligacjami. Ta cała podróż może naprawdę 
okazać się zabawna.

W  trzeciej  godzinie  lotu wpadli w turbulencję. Żołądek 

prawie   odmówił   Catherine   posłuszeństwa.   Już   nic   nie 
wydawało   się   jej   zabawne.   Marzyła,   by   ta   cała   podróż   się 
wreszcie   skończyła.   Nigdy   dotąd   nie   miała   choroby 
lokomocyjnej.   Ale   również   nigdy   dotąd   nie   wypiła   takiej 
ilości alkoholu przed podróżą. I to była kolejna rzecz, za którą 
na pewno podziękuje TJ, jeśli jeszcze kiedykolwiek odezwie 
się do niego.

TJ. To jest właśnie ten problem. Nie była jeszcze gotowa, 

aby poradzić sobie z przeszłością, ale jednocześnie nie była w 
stanie   przestać   myśleć   o   tym   wszystkim,   co   jej   się 
przydarzyło.

Razem dorastali, a ich rodziny były zaprzyjaźnione od lat. 

To było dla wszystkich takie oczywiste, że się pobiorą. Oboje 
byli   inteligentni,   wykształceni,   ambitni   i   bogaci.   A   więc 
pieniądze nie byłyby nigdy problemem.

Ciągłe   flirty   TJ   nie   były   dla   niej   tajemnicą.   W   szkole 

średniej   i   na   uniwersytecie   to   właśnie   ona   była   jego 
powierniczką   -   opowiadał   jej   o   wszystkich   swoich 
przygodach.

Ale kiedy ich przyjaźń zamieniła się w romans, wydawało 

jej się, że to wszystko uległo zmianie. Była przekonana, że nie 
będzie jej oszukiwał.

background image

Zaczęła się zastanawiać, jak się po tym wszystkim czuje. 

Pierwsze słowo, jakie przyszło jej do głowy, brzmiało: głupio. 
TJ zrobił z niej idiotkę, wprawił ją w tak wielkie zakłopotanie, 
że zastanawiała się teraz, jak jeszcze kiedykolwiek mogłaby 
spojrzeć tym wszystkim ludziom w oczy.

Oczywiście,   mogła   nie   powiedzieć   ani   słowa   na   temat 

tego, co się wydarzyło. Ale to było silniejsze od niej. Chciała, 
żeby wszyscy wiedzieli, że to z jego winy ich małżeństwo 
skończyło   się,   zanim   naprawdę   się   zaczęło.   Chciała,   żeby 
zapłacił za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Chyba nikt 
nie miał dla niego nawet najmniejszego śladu współczucia.

Będzie mu bardzo trudno wytłumaczyć się z tego.
Pół godziny, później Catherine nadal rozpamiętywała całe 

wydarzenie, wyobrażając sobie TJ i Mary Beth wracających 
do   sali   bankietowej   i   ich   miny,   kiedy   dowiedzieli   się,   że 
wszystko   się   wydało.   Samolot   zaczął   podchodzić   do 
lądowania w Montego Bay. Spojrzała na Jake'a. Drzemał w 
swoim fotelu, zapięty pasami. Po raz pierwszy zastanowiła się 
wtedy,  jaki   inny   mężczyzna   rzuciłby   wszystko   i   poleciał   z 
zupełnie obcą osobą prawie na drugi koniec świata. Zaczęła 
mu się badawczo przyglądać, szukając jakiegoś wyjaśnienia. 
Był   naprawdę   bardzo   przystojny,   pięknie   opalony   i   miał 
cudowne   zmarszczki   w   kącikach   oczu.   Nos,   choć   duży, 
pasował   idealnie   do   całości.   Jego   jasne   włosy   były   dość 
długie. Zerknęła na dżinsy i wspaniale płaski brzuch...

 - Widzisz coś ciekawego?
Zakłopotana, Catherine  gwałtownie  wyprostowała  się  w 

fotelu,   a   na   jej   policzki   wypłynęły   rumieńce.   Spojrzała   ze 
złością w roześmiane brązowe oczy Jake'a.

  - Patrzyłam po prostu, co włożyłeś. Wiedziałam, że się 

przebierałeś,   kiedy   zajechaliśmy   do   ciebie,   ale   wtedy   nie 
zwróciłam na to uwagi.

background image

Ku jej zadowoleniu, samolot  zatrzymał się, więc mogła 

przerwać tę, trochę ją krępującą, rozmowę.

Jake zdjął ich bagaże z półki i ruszyli w stronę wyjścia.
Na   dworze   było   gorąco.   Nim   dotarli   do   terminalu, 

wiedziała, że najbardziej na świecie potrzebuje prysznica. Bez 
problemów   przeszli   przez   odprawę,   a   ponieważ   nie   mieli 
żadnego   więcej   bagażu   do   odebrania,   ruszyli   w   kierunku 
stojących   przed   budynkiem   autobusów.   Nalepki   na   ich 
neseserach   świadczyły   o   tym,   do   jakiego   hotelu   chcą   się 
dostać, i właściwy kierowca od razu ich zauważył, machając 
ręką na powitanie.

  - Macie szczęście, możemy ruszać od razu, bo jesteście 

dzisiaj jedynymi gośćmi. Państwo Miller, czy tak?

Catherine nawet nie spojrzała na Jake'a, dobrze wiedziała, 

jak się musi czuć w roli pana Millera. Ona też nie chciała, 
żeby ktokolwiek zwracał się do niej tym nazwiskiem.

  -   Ma   pan   przed   sobą   właściwą   parę   -   powiedziała 

przyjaźnie do kierowcy, zmuszając się do uśmiechu.

Ruszył od razu, kierując się do Negril, które miało stać się 

ich domem na następne siedem dni.

I siedem nocy.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że będzie dzieliła pokój 

z zupełnie jej obcą osobą. Dojeżdżali: Catherine zauważyła 
napis otoczony girlandami kwiatów: „Dekadencja II".

Jakie miejsce może nazywać się w taki sposób, zaczęła się 

zastanawiać.   A   co   się   stało   z   „Dekadencją   I"?   Wysiadła, 
zadowolona,   że   może   rozprostować   nogi,   i   rozejrzała   się 
dokoła.

Nie   miała   zupełnie   pojęcia,   gdzie   trafili.   Wszystko 

załatwiał TJ, gdy ustalili, że pojadą na Jamajkę. Ona jedynie 
odebrała z biura podróży bilety. Teraz była zła na siebie, że 
nie zainteresowała się tym miejscem wcześniej.

background image

Ruszyła za Jakiem w stronę recepcji. Przeszli przez całą 

procedurę rejestracji, znosząc kolejne „pani i pan Miller", a 
potem udali się za portierem do swojego domku. Catherine 
rozejrzała się po holu recepcji i po otaczającym ją parku i 
odetchnęła z ulgą, bo goście byli ubrani, więc przynajmniej 
nie trafili do hotelu dla nudystów.

Portier wszedł pierwszy, postawił ich skromne bagaże na 

podłodze   i   znacząco   popatrzył   na   królewskich   rozmiarów 
łoże,   znajdujące   się   pośrodku   pokoju.   Podziękował   za 
napiwek i zostawił ich samych.

Próbowała zrozumieć, jak to się mogło stać, że znalazła 

się   tutaj   z   tym   obcym   zupełnie   mężczyzną.   A   może   był 
rzeczywiście Kubą Rozpruwaczem? Skąd miała wiedzieć, kim 
jest naprawdę?

Postanowiła zająć się rozpakowaniem rzeczy, ale zajęło jej 

to   chwilę,   bo   cały   jej   bagaż   stanowił   kostium   kąpielowy, 
sandały, krótkie spodenki i bluzka, no i przybory toaletowe. 
Przypomniała   sobie,   że   idąc   tutaj,   minęli   parę   sklepów. 
Zaczęła   się   zastanawiać,   czy   to   właściwa   pora   na   zakupy. 
Prawdę mówiąc, najchętniej zdrzemnęłaby się przez chwilkę, 
ale nie wtedy, gdy po pokoju kręci się ten mężczyzna. Wzięła 
szorty i poszła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.

Kiedy pojawiła się w pokoju kilka minut później, miała 

włosy związane w koński ogon i czuła się dużo lepiej, bo po 
kąpieli  było jej  zdecydowanie  chłodniej. Jake stał ciągle  w 
tym samym miejscu na balkonie, podziwiając widok. Podeszła 
bliżej, chcąc zobaczyć, co go tak urzekło.

Łagodna bryza poruszała palmami  kokosowymi. Szelest 

ich   liści   natychmiast   uzmysłowił   jej,   że   jest   naprawdę   na 
wakacjach. Nie ma na świecie nic bardziej kojącego niż widok 
i szum palm. Pozwoliła im czynić cuda, wystawiając policzki 
na promienie słoneczne, przebijające się przez gęstwinę liści. 
Z   przyjemnością   patrzyła   na   rozciągającą   się   poniżej 

background image

piaszczystą   plażę.   Różnokolorowe   żagle,   powiewając   na 
wietrze,   dodawały   malowniczości   oceanowi.   Gdzieniegdzie 
widać było białe grzbiety fal. Może niepotrzebnie się martwi. 
W końcu ten cały Jake wydaje się zupełnie nieszkodliwy.

Jej dobry nastrój natychmiast się rozwiał, kiedy spojrzała 

na   pływaka,  który   wynurzył   się   z   wody.  Szczupły,  pięknie 
opalony, był zupełnie nagi. Poczuła się skrępowana. Szybko 
przeszła koło Jake'a, nie zwracając uwagi na to, jak bardzo 
rozbawiła go jej reakcja.

 - Czy coś nie tak? - zapytał uprzejmie. - Naprawdę nigdy 

przedtem tego nie widziałaś?

Czego,   miała   ochotę   zapytać,   ale   wiedziała,   że 

zabrzmiałoby to dwuznacznie, więc pozostawiła jego pytanie 
bez odpowiedzi. Ruszyła w stronę drzwi.

  -   Miłej   zabawy   w   podglądacza.   Idę   na   zakupy   - 

powiedziała, wychodząc z pokoju.

Plaża nudystów. Tylko tego jeszcze jej było trzeba. Gdyby 

TJ był tutaj, skręciłaby mu chyba kark. Kiedy będzie szła na 
plażę,   włoży   bikini   i   po   prostu   zignoruje   tych 
ekshibicjonistów. Tylko tyle może w takiej sytuacji zrobić.

Jake obserwował Catherine, idącą szybko ścieżką w stronę 

sklepów.   Co   takiego   było   w   tej   kobiecie,   że   tak   się 
zachowywał? Spotykał się z niejedną piękną kobietą, więc na 
pewno nie chodziło tu o jej wygląd. To było coś więcej. Jakiś 
wewnętrzny głos cały czas szeptał mu, że to jest właśnie ta, ta 
jedyna, wymarzona. Co to był za głos? Bo przecież nie jego. 
Był zbyt cyniczny, by uwierzyć w... w miłość od pierwszego 
wejrzenia.

Dlaczego tu się w ogóle znalazł? Jakim cudem wyjechał z 

domu z zupełnie obcą kobietą? Przecież to nie on powinien ją 
chronić. Ale przecież ktoś musi to robić. Była zdecydowana 
tutaj przyjechać. Po tym, przez co przeszła, nie mógł pozwolić 
jej jechać na tę wyspę samej. Był o tym przekonany.

background image

Włożył   kąpielówki.   Od   lat   nie   był   na   wakacjach,   a   na 

pewno należały mu się, tylko że pora była zupełnie nie ta - bo 
co z Sally i jej okropnym prawnikiem, od którego ciągle nie 
mógł się odczepić?

Nie, nie pozwoli tym wstrętnym hienom zepsuć sobie tych 

kilku   dni   na   słońcu.   Ten   problem   będzie   musiał   trochę 
poczekać. Kąpiel w oceanie na pewno dobrze mu zrobi.

Z ręcznikiem przerzuconym przez ramię ruszył na brzeg. 

Rozejrzał się szybko, zrzucił kąpielówki i wskoczył do wody.

Godzinę   później   Catherine   znalazła   się   z   powrotem   w 

pokoju. Rzuciła zakupy na łóżko, zdjęła sandałki i nerwowo 
rozejrzała się po apartamencie. Nie było go. Odetchnęła z ulgą 
i postanowiła wziąć prysznic.

Owinięta   w   niewielki   ręcznik,   z   rozkoszą   myślała   o 

chwili, gdy położy się między chłodne prześcieradła. Stanęła 
przy łóżku, patrząc z niechęcią na piętrzące się na nim paczki. 
Jednym ruchem zsunęła je na podłogę. Nagle drzwi otworzyły 
się i usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju.

Odwróciła   się   gwałtownie,   przytrzymując   opadający 

ręcznik, i zobaczyła znajomą postać.

  - Następnym razem najpierw zapukaj - powiedziała ze 

złością.

  -   Następnym   razem   ubieraj   się   w   łazience   -   rzucił   w 

odpowiedzi   Jake,   uśmiechając   się   szeroko.   Owinięty   w 
ręcznik   szybko  przemknął   do  sąsiedniego  pokoju,   ale   i   tak 
zauważyła, że trzyma suche kąpielówki w ręce. Czyżby też 
był nudystą?

Stała   wpatrując   się   w   zamknięte   drzwi,   za   którymi 

zniknął.   W   co   się   wpakowała   tym   razem?   zaczęła   się 
zastanawiać.

  - Barman na plaży powiedział, że dzisiaj o szóstej przy 

basenie odbędzie się wieczorek zapoznawczo - informacyjny. 
Zamierzam się teraz trochę zdrzemnąć - poinformował ją Jake, 

background image

a   ponieważ   nie   uzyskał   żadnej   odpowiedzi,   stwierdził:   - 
Możesz spokojnie odłożyć ten mokry ręcznik, naprawdę będę 
pukał.

Cathrine popatrzyła na swoje ręce zaciśnięte na ręczniku. 

Była   wściekła.   Jake   wydawał   się   świetnie   bawić   jej 
zakłopotaniem. Najpierw ten nieszczęsny ślub, potem kac, a 
teraz   nagość   chroniona   przez   szczątkowy   ręcznik.   Nie 
wspominając   już   o   fryzurze,   która   była   zupełnie   tragiczna. 
Spojrzała w lustro i skrzywiła się.

Zaraz,   zaraz   moja   panno.   A   co   cię   obchodzi,   jak 

wyglądasz?   Przecież   to   jest   tylko   Jake,   ten   barman.   Po 
powrocie do Detroit nigdy więcej go nie zobaczysz.

Tak. Kiedy wróci do domu, wszystko ułoży się inaczej. 

Żaden facet, a szczególnie ktoś taki, jak Jake Alley, nie stanie 
nigdy na jej drodze do realizacji celów.

Jakie znowu cele? Przed ślubem myślała, że wie, o co jej 

w życiu chodzi. Chciała zostać żoną prawnika z politycznymi 
aspiracjami. Często wyobrażała sobie jego karierę polityczną z 
nią   u   boku.   Przy   inteligencji   i   charyzmie   TJ   i   jej   pomocy 
mogli   naprawdę   zajść   daleko.   Teraz   nie   bardzo   wiedziała, 
czego chce. Nawet jej praca, te podróże handlowe do Paryża, 
Londynu czy Nowego Jorku mogły wydawać się atrakcyjne, 
ale tak naprawdę po prostu nienawidziła tego wszystkiego.

Rzuciła na podłogę ręcznik, znalazła nową, sięgającą do 

kolan koszulkę, naciągnęła ją na siebie i wsunęła się między 
prześcieradła.   Musi   się   choć   trochę   zdrzemnąć   i   na   pewno 
poczuje   się   lepiej.   Dopiero   wtedy   zajmie   się   planowaniem 
swojej przyszłości.

O ile ciało domagało się wypoczynku, jej umysł działał na 

pełnych obrotach. Gdy tylko zamknęła oczy, stawał jej przed 
oczyma   TJ,   uśmiechający   się   do   niej   przed   ołtarzem,   TJ 
wygłaszający kłamstwa typu: dopóki śmierć nas nie rozłączy, 
TJ z Mary Beth na tylnym siedzeniu swojego lincolna. Jak 

background image

mógł   zrobić   coś   podobnego?   Jeśli   nie   chciał   się   jeszcze 
ustatkować, dlaczego poprosił ją o rękę? A Mary Beth? Nie 
były   najbliższymi   przyjaciółkami,   ale   przecież   pracowały 
razem od lat. Tak chętnie zgodziła się zostać jej druhną, gdy 
okazało się, że kuzynka Catherine jest w ciąży i nie wolno jej 
się forsować. Gdyby nie musiała jej zastąpić, czy to wszystko 
wydarzyłoby się?

Poczuła, że coś ściskają w gardle. TJ nie był wart jej łez. 

A   poza   tym   kogo   chce   oszukać?   Gdyby   to   wszystko   nie 
zdarzyło się  ostatniej  nocy, mogłoby  wydarzyć się  później, 
kiedy   na   świecie   byłyby   już   ich   dzieci.   Nie   mogła   się 
doczekać rozmowy z ojcem i informacji, czy faktycznie jest 
mężatką,   czy   nie.   Próbowała   myśleć   o   czymś   innym,   żeby 
móc   zasnąć,   ale   nie   potrafiła.   Podjęła   kolejną   próbę   i 
przypomniał   jej   się   Sarge.   Taki   sympatyczny   człowiek.   A 
Charlie...   świetny   tancerz,   wspaniały   kompan.   Czy   to 
możliwe, żeby dobrze się bawiła w takim miejscu, jak Alley 
Cat?

No i jeszcze Jake. Przypomniała sobie balladę, którą grali 

muzycy,   gdy   poprosił   ją   do   tańca.   Czuła   się   wtedy   taka 
bezpieczna...

Obudził się, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie jest. W 

rozchyleniu zasłon dojrzał palmę. 1 wtedy przypomniał sobie 
wszystko.   Leżał   jeszcze   przez   chwilę,   rozmyślając   nad 
impulsywną decyzją, którą podjął w restauracji dzisiejszego 
ranka.   Przecież   wczoraj   o   tej   porze   nawet   nie   wiedział   o 
istnieniu tej kobiety... o Catherine...

Roześmiał   się   głośno   na   myśl   o   swoim   szaleństwie. 

Przecież nawet nie zna jej nazwiska. Bo jeśli nie jest panią 
Miller po mężu, to jak się właściwie nazywa?

Podniósł się z kanapy, masując sobie plecy. Jeszcze kilka 

nocy   na   czymś   takim   i   nie   będzie   się   mógł   w   ogóle 
wyprostować.   Powinien   porozmawiać   w   recepcji   na   temat 

background image

jakiegoś   pokoju   z   normalnym   łóżkiem.   A   poza   tym   musi 
koniecznie zatelefonować do Alley Cat i powiedzieć im, że 
nie będzie go przez tydzień.

Stanął   przy   oknie.   Od   dawna   nie   był   na   wakacjach   i 

naprawdę czuł się już bardzo zmęczony. A Jamajka była tak 
samo dobra, jak każde inne miejsce. Jeśli ma tu spędzić cały 
tydzień,   opiekując   się   Catherine,   przynajmniej   powinien 
wykorzystać ten czas na odpoczynek i dobrze się bawić.

Kątem   oka   zauważył   piękny   szkuner,   kołyszący   się   na 

wodzie kilkadziesiąt metrów od plaży Tak bardzo chciałby się 
znaleźć   na   nim.   Sięgnął   po   lornetkę,   aby   mu   się   bliżej 
przyjrzeć, kiedy będzie na plaży.

Podszedł do drzwi i delikatnie zastukał. Cisza. Zastukał 

jeszcze raz. W końcu uznał, że Catherine wyszła, i nacisnął 
klamkę.

Leżała na łóżku zwinięta w kłębek, pogrążona w głębokim 

śnie. Wydawała się taka bezbronna. Jej twarzy pozbawionej 
makijażu nie powstydziłaby się żadna modelka. Przyglądał jej 
się   z   zachwytem.   Otworzyła   oczy.   Kiedy   go   zobaczyła, 
zerwała się na równe nogi.

 - Co ty tu robisz? - zawołała ze złością.
 - Stukałem, ale nie odzywałaś się, więc wszedłem.
 - Akurat - mruknęła. - Musiałeś to zrobić bardzo cicho.
 - Idę na plażę. - Zerknął na zegarek. - Wieczorek zaczyna 

się   za   pół   godziny.   Mam   nadzieję,   że   się   tam   spotkamy   - 
powiedział i ruszył w stronę drzwi.

 - Miłego podglądania.
Z początku nie zrozumiał, o co jej chodzi, ale zauważył, że 

patrzy na lornetkę w jego ręku, i zdał sobie sprawę, co sobie o 
nim pomyślała. Chciał się jej początkowo wytłumaczyć, ale 
czuł, że nastrój, w jakim była, nie pozwoli jej zaakceptować 
żadnych wyjaśnień.

background image

 - Mam nadzieję, że będzie miło - stwierdził i wyszedł z 

pokoju.

Idąc na plażę wyobrażał sobie, jak Catherine miota się po 

pokoju, uważając, że wszyscy mężczyźni to świnie. Trudno. 
Musi w jakiś sposób odreagować. Po tym, co zrobił jej TJ, 
miała do tego prawo.

Im bliżej szóstej, tym coraz więcej osób zbierało się przy 

basenie. Jake z zainteresowaniem przyglądał się szczupłemu 
Jamajczykowi, który nerwowo przeglądał swoje notatki przed 
zabraniem głosu. Na miejscu obok siebie położył lornetkę na 
wypadek, gdyby Catherine zechciała się zjawić.

 - Czy to miejsce dla mnie? - Catherine usiadła obok niego 

w chwili, gdy spotkanie się rozpoczęło.

Przez następne czterdzieści minut słuchali, jakie atrakcje 

oferują tutaj turystom: tenis, siatkówkę, surfing, żeglarstwo, 
konie. Poza tym dancingi, dyskoteki, specjalne imprezy, takie 
jak toga party i bal przebierańców, przejażdżki katamaranem i 
konkurs   tańca.   Wszystko   to   bezpłatnie,   gdyż   koszty   tych 
imprez zostały wliczone w koszt pobytu. Nie trzeba również 
dawać napiwków czy zawracać sobie głowy noszeniem przy 
sobie pieniędzy, chyba że się chce coś kupić w jednym z wielu 
sklepów, ale nawet wtedy wystarczy podać numer pokoju i 
kwota zostanie po prostu dopisana do rachunku. Przeróżnych 
możliwości   spędzania   czasu   było   tyle,   że   Jake   zaczął   się 
zastanawiać,   dokąd   powinien   pojechać   po   wakacjach,   aby 
naprawdę   odpocząć.   Na   koniec   wyjaśniono   im,   że   są   dwie 
plaże.

Jedna dla nudystów. A druga dla zwykłych plażowiczów. 

Zauważył, że Catherine westchnęła i od razu wiedział, jakie 
jest jej stanowisko w tej sprawie.

 - A gdzie jest plaża dla nudystów? - zapytał ktoś z gości.

background image

 - Chyba nie będzie problemu z jej rozpoznaniem, jeśli pan 

na nią trafi - odpowiedział prowadzący spotkanie. Wszyscy 
zebrani roześmieli się, z wyjątkiem towarzyszki Jake'a.

Wspaniale! pomyślał. Dlaczego jeśli w tłumie znajduje się 

jedna święta, to musi być właśnie z nim? Ale tak naprawdę 
przecież nie są tu razem. W każdym razie Catherine przez cały 
czas to podkreśla. Z westchnieniem odsunął krzesło i podał jej 
rękę.

 - Jadalnia jest otwarta. Masz ochotę coś zjeść?
Z niepokojem spojrzała na jego wyciągniętą rękę, jakby 

spodziewała się jakiegoś zagrożenia, ale po chwili wahania 
podała   mu   swoją   dłoń.   Ignorując   jej   podły   nastrój, 
poprowadził ją w stronę otwartych drzwi.

Zaproponowano   im   typowy   szwedzki   stół,   artystycznie 

ozdobiony bukietami tropikalnych kwiatów, rzeźbami z lodów 
i pieczywa. Jedzenia było tyle, że mogłoby się posilić kilka 
oddziałów wojska. Jake ocenił liczbę gości na czterysta osób. 
Przygotowano   dla   nich   stoliki   rozstawione   na   czterech 
poziomach wokół parkietu do tańca. Całe ściany jadalni były 
przeszklone, co powodowało, że człowiek czuł się tak, jakby 
był   na   dworze.   Szmer   rozmów   zagłuszała   orkiestra   i   jej 
solistka.

Jake   przyglądał   się   wszystkiemu   z   dużym 

zainteresowaniem,   dziwiąc   się,   że   nie   brakuje   mu   gwaru   i 
wiecznego   pośpiechu   panującego   w   Detroit.   Zatelefonował 
wcześniej do domu, załatwił sprawy związane z pracą i teraz z 
zadowoleniem   zjadał   kolejną   porcję   wspaniałych   sałatek   i 
mięsa.   Popatrzył   na   Catherine,   która   z   niechęcią   grzebała 
widelcem w stojącym przed nią talerzu. Nie mógł uwierzyć, że 
nadal jest głodny. Spojrzał w stronę stołu z deserami.

  -   Czy   przynieść   ci   coś?   -   zapytał,   odsuwając   krzesło. 

Catherine zmarszczyła nosek z niesmakiem, ale kiedy wrócił z 
kawałkiem   apetycznie   wyglądającego   i   pachnącego   tortu 

background image

czekoladowego   przybranego   świeżymi   truskawkami, 
wykazała   odrobinę   zainteresowania.   -   Może   zjesz   chociaż 
kawałek?

 - Nie, dziękuję - powiedziała, pijąc herbatę.
Zdawał   sobie   sprawę,   że   Catherine   musi   mieć 

najzwyklejszego   kaca   po   wczorajszej   nocy,   ale   zaczaj   się 
zastanawiać, czy cały tydzień będzie tak wyglądał. Nie chciała 
w   żaden   sposób   mu   pomóc.   Kiedy   próbował   nawiązać 
rozmowę,   natykał   się   na   barierę   milczenia.   Postanowił 
posłuchać piosenek, delektując się wspaniałym deserem.

  -   Myślę,   że   nie   jestem   w   odpowiednim   nastroju   - 

powiedziała po wysłuchaniu trzeciej piosenki i wstała. Jake 
podniósł się również i podjął ostatnią próbę nawiązania z nią 
jakiegoś kontaktu.

 - Co byś powiedziała na krótki spacer, żeby rozejrzeć się 

po okolicy? - Starał się sprawiać wrażenie człowieka, któremu 
tak naprawdę wcale na tym nie zależy, ale bardzo chciał, żeby 
z nim poszła.

 - Dobrze, ale nie na długo - odpowiedziała, uśmiechając 

się do niego po raz pierwszy w dniu dzisiejszym.

Minęli basen i poszli na plażę długą, wijącą się ścieżką. 

Jake przyglądał się prawie czarnym włosom Catherine. Były 
rozpuszczone.   Podobnie   jak   podczas   jej   ślubu   miał 
nieprzepartą ochotę wsunąć dłoń we włosy Catherine i poczuć 
ich jedwabistość pod palcami. Oczywiście nawet nie próbował 
zrobić czegoś takiego, bojąc się jej reakcji.

Ostatnie promienie słońca odbijały się w wodzie. Widok 

był naprawdę wspaniały. Bez słowa zdjęli sandały i ruszyli 
przed siebie po miękkim, puszystym piasku.

Nagle Catherine zatrzymała się. Jake stanął kilka kroków 

za nią, zastanawiając się, co się stało. Patrzyła na ciemniejące 
niebo, a wiatr delikatnie poruszał jej włosami. Zamknęła oczy. 
Jake   zaczął   się   zastanawiać,   gdzie   teraz   jest   myślami.   Czy 

background image

znowu wróciło do niej to wszystko, co przeżyła poprzedniego 
dnia? Czy już sobie z tym jakoś poradziła? Nie rozstawali się 
prawie   ani   na   chwilę   od   tamtej   pory,   a   nie   widział,   żeby 
płakała.  Chciał   coś  na   ten  temat  powiedzieć,  kiedy  ruszyła 
gwałtownie przed siebie.

Jake   nienawidził   kobiet,   które   bez   przerwy   coś   mówią. 

Teraz chciał, żeby Catherine coś powiedziała. Cokolwiek. Ale 
ona milczała.

Szedł  za   nią   w stronę  hotelu.  Kiedy   dotarli   do  pokoju, 

otworzył przed nią drzwi. Minęła go, nie spojrzawszy nawet 
na niego. Stanęła przy szafie.

  - Może poszedłbyś pierwszy do łazienki. Poczekam, aż 

pójdziesz do swojego pokoju.

Spojrzał   na   nią.   Nie   wiedział,   co   mógłby   zrobić   czy 

powiedzieć. Westchnął i ruszył do swojego pokoju.

Po chwili szedł już do łazienki z przyborami toaletowymi. 

Umył   się   w   tempie   błyskawicznym.   Wracając   do   swojego 
pokoju,   zobaczył,   że   Catherine   stoi   ciągle   w   tym   samym 
miejscu.

 - Dobranoc - powiedział cicho i zamknął za sobą drzwi.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Równomierne   uderzenia   fal   o   brzeg   wyrwały   Jake'a   ze 

snu. Leżał z zamkniętymi oczami i przypominał sobie poranki, 
kiedy to podobny odgłos go budził, kiedy kołysanie było dla 
niego wskazówką, jakiego żeglowania może się spodziewać w 
danym dniu. Od tego czasu minęło już prawie pięć lat. Pięć lat 
od chwili, gdy stracił jacht „Koci zew" na rzecz swojej byłej 
żony.

Nadal bardzo mu brakowało tej łodzi.
Przeciągnął   się   leniwie,   podszedł   do   okna   i   odsunął 

żaluzje. Spodziewał się ujrzeć pustą plażę, więc naprawdę był 
zaskoczony,   gdy   zobaczył,   ile   jest   wśród   turystów   rannych 
ptaszków.   Zaczął   planować   swój   dzień.   Najpierw   golenie, 
prysznic i śniadanie, a potem prosto na plażę.

Wziął przybory toaletowe i podszedł do drzwi. W sypialni 

Catherine   panowała   cisza.   Pamiętając   wczorajszą   awanturę, 
zastukał głośno.

 - Wchodzę - powiedział stanowczo i uchylił drzwi. Pokój 

był   pusty.   Łazienka   również.   Właściwie   był   trochę 
rozczarowany, że Catherine wyszła.

A   czegoś   się,   idioto,   spodziewał,   powiedział   do   siebie. 

Umowa jest umową. Przecież ustalili, że każdy może robić to, 
na co ma ochotę. Więc co go to obchodzi, gdzie ona teraz jest. 
Powinien robić to, co zaplanował. Jeśli ją gdzieś spotka, to 
dobrze, a jeśli nie - świat się nie zawali.

Pół godziny później, podczas śniadania, nadal się za nią 

rozglądał, niezadowolony, że nie może jej nigdzie wypatrzyć. 
Wiedział, że na pewno nie spotka jej na plaży dla nudystów, 
ale konsekwentnie realizował swój poranny plan.

Kilkanaście metrów od siebie zauważył znajomy, pokryty 

strzechą   dach   chaty,   a   na   nim   napis:   Bar   dla   nudystów. 
Poszedł   w   tamtą   stronę,   uśmiechając   się   do   siebie.   Przed 
opalaniem chciał napić się czegoś zimnego i pożyczyć jakiś 

background image

ręcznik. Ten sam barman, który wczoraj  wycierał szklanki, 
podrygiwał w takt muzyki reggae dobiegającej z radia.

Uśmiechnął się do Jake'a przyjaźnie.
 - Jak leci, stary? - zapytał.
 - Wspaniale, Bernardzie. A co u ciebie?
 - Nie może być lepiej - odpowiedział barman, spoglądając 

spod oka na dziewczynę, która pojawiła się w progu chaty.

Podeszła do baru i zamówiła „Krwawą Mary". Była naga.
Chociaż Jake uważał, że jest człowiekiem postępowym i 

nic co ludzkie nie jest mu obce, ta sytuacja jednak trochę go 
przerastała. Poza tym nadal był ubrany. Dziewczyna mogła 
sobie pomyśleć, że jest zwykłym podglądaczem.

 - Czy coś panu podać? - zapytał Bernard, rozbawiony tą 

sceną, którą zresztą widział nie po raz pierwszy.

 - Tak. Colę.
  -   Proszę   -   powiedział   barman,   a   kiedy   dziewczyna 

odeszła, dodał: - Możemy się założyć, że u ciebie w barze nie 
jest tak wesoło jak tutaj.

 - Masz stuprocentową rację - odpowiedział Jake. 
Wypił   colę   i   ruszył   w   stronę   miejsca,   które   sobie 

wcześniej upatrzył. 

Catherine   poprawiła   ramiączka   kostiumu   kąpielowego, 

smarując kremem ślady pozostawione przez nie na ramionach. 
W   końcu   odwiązała   je   i   wsunęła   za   stanik.   Było   gorąco. 
Czuła, ze kostium robi się wilgotny od potu. Przewróciła się 
na   brzuch  i   ramiączka   opadły.  Poprawiła   je.  Pomyślała,  że 
opalanie   się   nago   ma   jednak   dobre   strony.   Zabrała   się   do 
czytania książki, ale nie mogła się skoncentrować na jej treści. 
W końcu odłożyła ją do torby i zaczęła się bawić piaskiem.

Mały piaskowy krab wysunął się ze swojej nory. Zaczął 

się   bawić   leżącym   na   piasku   ziarenkiem.   Catherine 
obserwowała go, zafascynowana jego zręcznymi ruchami.

background image

Kiedy zniknął pod piaskiem, poczuła, że pieką ją nogi, 

więc sięgnęła po krem do opalania. Posmarowała nim łydki i 
zaczęła go energicznie wcierać, rozmyślając o tym, jak spędza 
tu czas. Zjadła już dzisiaj śniadanie, odbyła długi spacer po 
terenie   ośrodka,   cały   czas   rozmyślając   o   pianach   na 
przyszłość. Potem poszła na lunch, z powrotem do pokoju, 
żeby się przebrać, kąpała się w basenie, a nawet odważyła się 
trochę   popływać   w   oceanie   -   wszystko   to   bez   zamienienia 
nawet   jednego   słowa   z   kimkolwiek   To   nie   było   do   niej 
podobne.   Była   osobą   towarzyską.   Znajdowała   się   tutaj,   w 
tropikalnym raju, z tym trudnym do udźwignięcia ciężarem, 
zła na cały świat z powodu tego, co zrobił jej pewien wstrętny 
egoista.

Wsunęła tubkę z kremem do torby, ułożyła się na plecach i 

podłożyła ręce pod głowę. Miała nadzieję, że kiedyś TJ i Mary 
Beth   dostaną   nauczkę.   Teraz   szkoda   było   czasu   na 
rozpatrywanie takich problemów. Szczególnie tutaj, w takim 
cudownym   miejscu.   Postanowiła   pozwolić   sobie   na 
rozmyślanie o rym, co się jej przydarzyło, tylko przez kilka 
minut dziennie, a pozostały czas poświęcić przygotowaniom 
planów   na   przyszłość   i   dobrej   zabawie   tutaj   na   miejscu. 
Najwyższy czas, żeby się trochę odprężyła.

Zamknęła   oczy.   Czuła   ciepło   promieni   słonecznych   na 

skórze. Przynosiło jej to ulgę po napięciu, w jakim żyła od 
chwili   opuszczenia   Townsend   Hotel.   Nagle   znalazła   się   w 
cieniu. Pamiętając, że nie było najmniejszej nawet chmury na 
niebie, otworzyła oczy, by zobaczyć, co się stało.

  - Jake! - Usiadła na ręczniku, poprawiając stanik. Jake 

postanowił   usiąść   koło   niej.   Odepchnęła   go   gwałtownie.   - 
Przepraszam - powiedziała. - Prawie zgniotłeś mojego kraba.

 - Słucham?

background image

 - Piaskowego kraba. - Wskazała palcem idealnie okrągłe 

zagłębienie w piasku. - Obserwuję go. Jest wspaniały i nie 
chciałabym zniszczyć mu domu.

Jake   patrzył   na   nią   uważnie.   Zauważyła   błysk   w   jego 

oczach i pomyślała, że będzie się z niej śmiał. Ale Jake po 
prostu   usiadł   obok   niej   i   z   zainteresowaniem   zaczął   się 
wpatrywać w otwór.

Catherine   nie   odzywała   się.   Bardzo   chciała,   żeby   jej 

piaskowy przyjaciel pokazał się znowu.

Po kilku minutach Jake położył koło otworu znalezione 

ziarenko.   Czekali   dalej.   W   końcu   ich   cierpliwość   została 
nagrodzona. Delikatne szczęki sięgnęły po ziarenko. Catherine 
wpatrywała  się  w kraba zafascynowana. Dwa  czarne  oczka 
były   jedyną   rzeczą,   która   wyróżniała   to   stworzenie   na   tle 
piasku. Przez moment zastanawiała się, czy przypadkiem nie 
nadepnęła   na   jego   pobratymców,   spacerując   po   plaży. 
Postanowiła, że będzie uważnie patrzyła, po czym chodzi.

Kiedy ziarenko wraz z krabem zniknęło w otworze, Jake 

odwrócił się do niej.

 - Zadziwiasz mnie - powiedział.
 - Dlaczego?
  -   Spodziewałem   się,   że   takie   żyjątka   będą   raczej 

wzbudzać w tobie wstręt.

  - Nie wiem, czy byłabym zachwycona, gdyby po mnie 

chodził, ale obserwowanie wszystkiego, co żyje, sprawia mi 
przyjemność. - Roześmiała się, widząc zdziwienie na twarzy 
Jake'a.   Pewnie   za   długo   patrzyła   mu   w   oczy,  więc   szybko 
spojrzała w stronę otworu. - Chyba nie jestem zbyt idealną 
towarzyszką dla ciebie - zauważyła. Myślała, że Jake coś jej 
odpowie, ale milczał.

 - Nie wiem jak ty, ale ja, jak na pierwszy raz, mam dość 

słońca. - Podniósł się i zaczął otrzepywać piasek z nóg.

background image

 - Ja też - odpowiedziała, zbierając swoje rzeczy. Ruszyli 

wzdłuż   brzegu   w   stronę   hotelu,   nie   mówiąc   do   siebie   ani 
słowa. Catherine po raz pierwszy od przyjazdu tutaj czuła się 
odprężona.

  -   To   nie   moja   sprawa,   ale   zastanawiałem   się,   czy 

telefonowałaś do swojego ojca.

 - Żeby zapytać o akt ślubu?
  - Ależ skąd - powiedział z ironią w głosie. - Żeby się 

poradzić, jakiego kremu do opalania powinnaś używać.

  -   Jeszcze   nie,   ale   zrobię   to   wkrótce.   Pomyślałam,   że 

ojciec potrzebuje trochę czasu, żeby wyjaśnić to wszystko z 
prawnikami.

 - Prawnicy! - powtórzył Jake ze złością.
Catherine   zauważyła,   że   zacisnął   szczęki   z   furią. 

Zastanawiała się, skąd u niego taka reakcja. Chciała go o to 
zapytać, ale odezwał się pierwszy.

 - Muszę ci powiedzieć... że radzisz sobie zupełnie nieźle z 

sytuacją, w której się znalazłaś.

Nie   odpowiedziała   mu,   bo   jak   miała   mówić   o   tym 

okropnym ucisku, który czuła bez przerwy w gardle i z którym 
próbowała przez cały czas się uporać.

  - Czy myślisz, że kiedy przestanę się złościć, znajdę w 

tym wszystkim jakieś humorystyczne akcenty? - zapytała  z 
nadzieją   w   głosie.   Ale   nie   uzyskała   odpowiedzi.   Jake   był 
zatopiony w myślach. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że 
nie   są   przyjemne.   Może   przytrafiło   mu   się   kiedyś   coś 
podobnego, pomyślała. Intuicja podpowiadała jej, że lepiej o 
to nie pytać.

Dotarli   do   pokoju   i   Jake   otworzył   przed   nią   drzwi. 

Uśmiechnęła się do niego, wchodząc.

  - Masz dla mnie dużo cierpliwości - powiedziała, nagle 

zakłopotana   jego   bliskością.   Poczuła,   że   się   rumieni,   więc 
wydusiła z siebie tylko jedno słowo: - Dziękuję.

background image

 - Nie ma sprawy - skwitował krótko.
Podeszła do łóżka, chcąc znaleźć się jak najdalej od niego. 

Pokój był posprzątany, a na łóżku leżały dwa prześcieradła.

  -   Czyżby   pokojówka   zapomniała   o   nich?   -   zapytała 

Catherine.

 - Już nie pamiętasz, co mówili o dzisiejszym wieczorze? 

„Brak kostiumu pozbawi cię jedzenia".

  -   A   więc   te   prześcieradła   należy   wykorzystać   jako 

rzymskie togi? - zauważyła sceptycznie.

 - Jeśli mnie pamięć nie myli, to ty masz coś wspólnego ze 

światem mody.

  - Mam - mruknęła do siebie pod nosem, odwracając się 

do Jake'a.

 - Myślę, że świetnie sobie poradzisz, jeśli tylko zechcesz - 

powiedział z zachęcającym uśmiechem. - Będzie konkurs na 
najlepiej udrapowaną parę.

Jeśli poważnie myślała o zmianie swego nastawienia, to 

teraz nadarzała się ku temu idealna okazja.

  -   W   porządku.   Zrobię   wszystko,   ale   najpierw   wezmę 

prysznic - stwierdziła.

  - Idź pierwsza, a ja sobie trochę poeksperymentuję z tą 

szmatą, nim zrobisz się na bóstwo.

Kiedy   Catherine   wyszła   z   łazienki   owinięta   w   ręcznik, 

zauważyła jego dzieło i dostała histerycznego ataku śmiechu. 
Zwoje  materiału   owijały   go  w  pasie,  a  z   tyłu  zwisał  długi 
ogon.

 - Nie podoba ci się moja kreacja? - zapytał, śmiejąc się na 

widok jej reakcji.

  - Ciekawa... ale ma niewiele wspólnego z Rzymianami. 

Idź do łazienki, a ja zajmę się naszymi kostiumami.

Rozwiązał   prześcieradło   i   w   kąpielówkach   pobiegł   pod 

prysznic.

background image

Gdy usłyszała szum wody, poszukała białych fig, a potem 

zajęła   się   swoim   prześcieradłem.   Upięła   je   artystycznie   na 
ramieniu, a drugim końcem prześcieradła owinęła się w pasie. 
Wyglądało to dość interesująco.

Jake podejrzliwie oglądał jej kostium.
 - Obróć się.
Zrobiła to, dumna ze swej improwizacji.
 - Nie, nie... nie - Jake pogroził jej palcem.
 - Co jest nie w porządku? - chciała wiedzieć.
  - Widzę twoje figi. A przecież na balu będzie specjalny 

badacz tóg. Poza prześcieradłem nie wolno mieć niczego na 
sobie.

Catherine   zastanawiała   się   przez   chwilę.   Potem 

udrapowała   na   Jake'u   materiał,   a   kiedy   wszystko   było   już 
przykryte i u niej, i u niego, zdjęli bieliznę.

Kiedy   mieli   już   wychodzić,   Catherine   jeszcze   raz 

przyjrzała się ich odbiciom w lustrze.

  -   Nieźle,   ale   czegoś   mi   brakuje...   -   Podrapała   się   po 

głowie. - Już wiem. Nie ruszaj się. - Wybiegła na taras. Po 
chwili   wróciła,   niosąc   Uście   paproci,   Umocowała   je   przy 
węzłach   na   ramionach,   cofnęła   się   i   jeszcze   raz   krytycznie 
obejrzała swoje dzieło.

 - W porządku. Możemy iść.
Przez  cały  obiad  Catherine   czuła   się  bardzo niepewnie. 

Musiała   jednak   przyznać,   że   było   jej   bardzo   wygodnie   w 
samym   prześcieradle.   Zastanawiała   się   przez   chwilę,   co 
powiedziałaby jej mama, gdyby zobaczyła ją podczas obiadu 
w takim stroju?

Kelnerka   zapytała,   czy   mają   ochotę   na   jakieś   drinki.  Z 

początku   Catherine   pomyślała   o   szklaneczce   whisky,   ale 
doświadczenia z sobotniej nocy były jeszcze zbyt męczące, 
więc poprosiła o kawę.

 - A dla mnie piwo - dodał Jake.

background image

Orkiestra zaczęła grać i pary ruszyły w stronę parkietu. 

Catherine zauważyła blondynkę przy sąsiednim stoliku, która 
z zachwytem zerkała na Jake'a. Miała dość szczególnie upięte

prześcieradło, więc można się było zorientować, że jest 

nudystką.   Zastanawiała   się,   czy   przypadkiem   nie   poznała 
Jake'a na tej właśnie plaży. Po złapaniu Mary Beth i TJ na 
gorącym uczynku nie będzie chyba już nigdy potrafiła zaufać 
blondynkom z dużym biustem. Ale przecież w tym przypadku 
nie miało to żadnego znaczenia. Jake nie był jej mężczyzną. 
Jednak ta blondynka o tym nie wiedziała.

Następnym razem, kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, 

Catherine   dała   jej   wyraźnie   do   zrozumienia,   co   sądzi   o 
podrywaniu cudzych partnerów. Blondynka odwróciła się do 
nich   plecami,   co   sprawiło   Catherine   dużą   satysfakcję. 
Uśmiechnęła się do swoich myśli.

Jake przyglądał jej się z podziwem. Wyglądała wspaniale.
Wypiła łyk kawy. Roześmiała się.
 - Dobrze się bawisz? - zapytał.
 - Tak - odpowiedziała. Zlizała śmietankę z górnej wargi i 

odstawiła filiżankę. Zauważyła, że Jake przez cały czas się 
uśmiecha.

 - Chcesz zatańczyć?
Spojrzała najpierw na parkiet, a potem na Jake'a.
 - Zatańczyć? - zapytała.
  -   NO   wiesz,   tak   się   mówi,   kiedy   dwoje   ludzi   razem 

próbuje   wykonać   określone   kroki,   starając   się   przy   tym 
nawzajem się nie uszkodzić.

 - Nie wiem, czy mi się wydaje, ale my chyba robimy to 

przez cały czas od przyjazdu tutaj.

Spojrzał na nią badawczo.
 - Zatańczymy?
Catherine   sprawdziła,   czy   jej   prześcieradło   trzyma   się 

mocno, a potem podniosła się.

background image

 - Dlaczego by nie? - Ruszyła w dół schodami, łudząc się, 

że wygląda lepiej, niż się czuje. Ucztowanie w tym stroju nie 
było   kłopotliwe.   Tańczenie   to   zupełnie   coś   innego.   Co   się 
stanie z tym wszystkim, jeśli uniesie się do góry ramiona? 
Ujrzała kawałek pustego parkietu i odwróciła się do Jake'a.

Jakby czując jej niepewność i strach, starał się zachować 

właściwy dystans. Nie patrzyła mu w oczy. Nie zauważyła, 
jak świetnie jest zbudowany. W zasadzie to było kłamstwo. 
Próbowała tego nie widzieć. I dzisiaj na plaży, i w pokoju, gdy 
upinała   na   nim   togę.   Czuła   ciepło   jego   opalonej   skóry. 
Zauważyła,   że   jej   ramię   jest   tego   samego   koloru.   To 
wyjaśniało   wszystko.   Pierwsza   opalenizna.   Dlatego   tak 
dziwnie się czuła.

Jakaś   para   tańczyła   na   parkiecie   tuż   Obok   nich.   Kiedy 

robili   pierwszy   obrót,   kobieta   zachwiała   się   i   pchnęła 
Catherine   na   Jake'a.   Czuła   jego   bliskość.   Było   to 
nieprawdopodobne   wrażenie.   Na   jej   twarzy   wykwitły 
rumieńce. Ramiona Jake'a wzmocniły uścisk, by uchronić ją 
od upadku.

 - Nic ci się nie stało? - zapytał. Nie mogła spojrzeć mu w 

oczy.

  -   Nie.   Wszystko   w   porządku.   -   Zauważyła,   że   nie 

rozluźnił swego uścisku. Z jakiegoś bliżej nie wyjaśnionego 
powodu nie miała ochoty niczego zmieniać. Nawet przytuliła 
się do jego piersi. Zanim taniec się skończył, wydawało jej się, 
że   słyszy   jego   jęk.   Oddzielały   ich   od   siebie   tylko   dwie 
warstwy   prześcieradeł.   Potrafiła   zrozumieć   jego   problem. 
Sama miała ochotę przytulić się do niego jeszcze bardziej, o 
ile to tylko byłoby możliwe. Ale nie zrobiła tego. Odczuła 
nawet zadowolenie, kiedy orkiestra przestała grać, bo mogła 
popełnić straszliwy błąd.

Stanęli   obok   siebie,   bijąc   brawo   muzykantom.   Do 

mikrofonu podszedł organizator imprezy.

background image

 - Nasze jury podjęło już decyzję... - Tłum zamarł.
Ta   sama   kobieta,   którą   Catherine   pamiętała   z   recepcji, 

weszła na podium, trzymając dwie butelki rumu.

 - Wybraliśmy tę uroczą parę tutaj.
Catherine obejrzała się za siebie, mając nadzieję, że ktoś 

jeszcze stoi za nimi. Niestety, chodziło o nich.

  - Są to świeżo poślubieni państwo Miller. Catherine nie 

była w stanie ruszyć się z miejsca.

 - Proszę na podium, moi drodzy.
Tłum   klaskał,   a   ci   najbliżej   stojący   popychali   ich   w 

kierunku mikrofonu. Poczuła, że Jake delikatnie kieruje ją w 
tamtą stronę.

W   porządku,   pomyślała,   trzeba   to   jakoś   przeżyć. 

Wypijemy   rum,   uśmiechniemy   się   i   po   chwili   będzie   po 
wszystkim. Jake mrugnął do niej, gdy odbierali nagrody. Jeśli 
on potrafi to traktować tak lekko, ona nie będzie gorsza.

Kiedy   konferansjer   komentował   szczegóły   ich   stroju, 

usłyszała nasilające się okrzyki: gorzko, gorzko. Próbowała je 
zignorować,   mając   nadzieję,   że   wszystko   rozejdzie   się   po 
kościach, ale hałas rósł. Zacisnęła szczęki.

  - I co teraz, panie Miller? - wysyczała przez zaciśnięte 

zęby, uśmiechając się promiennie.

Odwrócił ją do siebie i spojrzał w oczy.
  - Myślę,  że   nie  mamy  wyboru,  pani  Miller. -  Chciała 

zaprotestować,   gdy   poczuła   jego   wargi   na   swoich   ustach. 
Wiwaty tłumu dobiegały do niej jakby zza mgły. Jedyne co 
dobrze słyszała, to szalone bicie własnego serca.

Kiedy po chwili odsunęli się od siebie, Catherine czuła, że 

płonie.

  - Czyż to nie słodkie! Panna młoda, która się rumieni. 

Zakłopotana, spuściła wzrok.

background image

Orkiestra zaczęła znowu grać. Catherine ruszyła w stronę 

stolika, przyciskając butelkę rumu do piersi. Jake ujął ją za 
rękę i zatrzymał.

 - Chodźmy się przejść.
Odwróciła się do niego. Z jego ciemnych oczu nie mogła 

nic wyczytać. Nie odpowiedziała, ale dała się prowadzić, aż 
dotarli   na   brzeg.   Kiedy   puścił   jej   rękę,   żeby   zdjąć   buty, 
zatęskniła do jego dotyku. Miała nadzieję, że znowu dotknie 
jej dłoni, ale nie zrobił tego.

Szła tuż koło niego, trzymając sandałki i rum w jednej 

ręce. Pragnęła bezpośredniego kontaktu z Jakiem. Trzymanie 
się za ręce to taka prosta rzecz. Robiła to wiele razy z TJ, ale 
w przypadku Jake'a jej odczucia były zupełnie inne. Czuła się 
tak,   jakby   przeszył   ją   prąd.   A   kiedy   się   całowali,   tam,   na 
parkiecie, reagowała na niego każdym nerwem.

 - O czym myślisz? - zapytał.
  - Po prostu podziwiam okolicę - odpowiedziała, ciesząc 

się, że jest ciemno i że Jake nie może zobaczyć rumieńców na 
jej twarzy. 

 - Jeśli chodzi o to, co się wydarzyło w jadalni... Czyżby 

odczuł to samo?

 - Naprawdę przepraszam - kontynuował. - To się więcej 

nie powtórzy. - Ze złością kopnął leżący na piasku kamień. 

Catherine   była   zaskoczona.   Wydawało   jej   się,   że 

zauważyła   coś   w   jego   oczach,   kiedy   się   całowali.   Nie 
odpowiedziała.

Ruszyli w stronę hotelu. Kiedy znaleźli się w pokoju, Jake 

postawił swoją butelkę rumu na stole i zniknął u siebie.

  - Dobranoc, Catherine. - To było wszystko, co do niej 

powiedział.

 - Dobranoc - odpowiedziała.
Stanęła   przy   otwartym   oknie,   wpatrując   się   w   morze. 

Miała  nadzieję, że  Jake  wróci. Ale  kiedy tak się  nie  stało, 

background image

zaczęła płakać. Łzy płynęły jej po twarzy, ale udało się jej 
powstrzymać szloch. Nie chciała, żeby Jake ją usłyszał.

Po chwili wytarła twarz kawałkiem upiętej togi. Jake był 

po prostu kimś, kto miał złagodzić ból po stracie TJ.

Ból? Jaki ból? Zakłopotanie, na pewno tak, ale nie mogło 

tu   być   mowy   o   złamanym   sercu.   Dlaczego   tak   było?   Nie 
wiedziała.

Nie   mogła   też   zrozumieć,   dlaczego   czuła   coś   do   tego 

mężczyzny, którego prawie nie znała.

Położyła   się   do   łóżka.   Zamknęła   oczy.   Musi   zacząć 

kontrolować  swoje  odczucia. To zupełnie  naturalne, że  jest 
przygnębiona, a nawet zakłopotana czy też bezradna. Ale że 
tak   od   razu   zainteresowała   się   innym   mężczyzną?   Nie,   to 
niemożliwe.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego dnia rano Jake obudził się w nie najlepszym 

nastroju.   Ze   złością   zaczął   kląć   na   nierówny   materac. 
Dlaczego nie poprosił dotąd o oddzielny pokój z wygodnym 
łóżkiem,   tak   jak   planował   to   zrobić   pierwszego   dnia? 
Pomyślał o przemiłej recepcjonistce, która wręczała im klucz 
zeszłego   wieczoru,   i   zaklął   znowu.   Jak   mógłby   jej 
wytłumaczyć   potrzebę   oddzielnego   pokoju?   Kłótnią 
kochanków?

Znalazł kąpielówki i szybko włożył je na siebie. Chciał się 

wykąpać. Tym razem kiedy zastukał, usłyszał głos Catherine.

 - Wejdź, proszę.
Zastał ją szczotkującą włosy przed lustrem.
 - Łazienka już wolna, jeśli chcesz z niej skorzystać.
 - Chyba pójdę najpierw popływać.
  -   Zamierzam   iść   na   spacer   przed   śniadaniem.   Może 

spotkamy się w jadalni?

Nie była wcale zła na niego po wczorajszym wieczorze, a 

tego przecież się obawiał.

 - Więc jak? - zapytała, uśmiechając się.
 - Będę w jadalni za czterdzieści minut.
 - Wspaniale!
Po wyjściu z pokoju Jake, zamiast na plażę, postanowił 

pójść   na   basen.   Kilkanaście   długości   basenu   powinno   mu 
rozjaśnić w głowie.

Kobiety! Czy kiedykolwiek je zrozumie?
Dwadzieścia   minut   później   wyszedł   z   wody.   Ciężko 

oddychając, próbował nadal jakoś sobie poradzić z problemem 
w postaci długonogiej brunetki, która poprzestawiała wszystko 
w jego życiu. Od chwili gdy ją zobaczył w kaplicy cztery dni 
temu, nie poznawał sam siebie. Ciągle był tą samą osobą, ale 
czuł   zupełnie   inaczej   i   to   właśnie   go   niepokoiło.   Ostatnim 
razem, kiedy stracił kontrolę nad swoimi uczuciami, drogo za 

background image

to zapłacił. W ciągu trzydziestu dwóch lat życia nauczył się 
jednego: że kobietom nie można ufać. Szczególnie pięknym 
kobietom. A Catherine właśnie taka była.

Kiedy   kilka   minut   później   wszedł   do   jadalni,   od   razu 

zauważył   Catherine   popijającą   kawę   i   patrzącą   na   morze. 
Przystanął, aby się jej przyjrzeć. Była klasyczną pięknością. 
Długa szyja, wydatne kości policzkowe. Sprawiała wrażenie, 
jakby   nie   zdawała   sobie   sprawy   z   efektu,   jaki   wywiera   na 
mężczyznach. A przecież było niemożliwe, żeby o tym nie 
wiedziała.

Odwróciła   się   w   jego   stronę   i   pomachała   mu   ręką, 

pokazując   w   uśmiechu   wspaniałe   zęby.   Za   każdym   razem 
robiła na nim wrażenie, choć starał się, żeby nie była tego 
świadoma.

Zjedli  śniadanie,  rozmawiając   o  wszystkim  i  o  niczym. 

Frustracja   Jake'a   osiągnęła   takie   stadium,   że   miał   ochotę 
walnąć pięścią w stół. Ale się kontrolował. Nie sądził, żeby 
Catherine chciała nim manipulować. Przecież nie mogła się 
nim   interesować.   Poślubiła   kogoś   innego   parę   dni   temu. 
Musiało jej na tamtym mężczyźnie zależeć, chociaż wydawało 
się to niemożliwe.

Jake wypił kawę i popatrzył przez wielkie okno. Na niebie 

pojawiło się kilka ciemnych chmur, co wskazywało, że może 
padać   po   południu.   Kilkanaście   jachtów   chwyciło   wiatr   w 
żagle i pomknęło przed siebie. Jake uderzył rękami w kolana, 
co zwróciło uwagę Catherine.

Wiedział już, co będzie robił. Popływa żaglówką. Dzięki 

temu   może   dojdzie   do   siebie.   Chcąc   jak   najszybciej 
wprowadzić   w   życie   swój   plan,   powiedział   Catherine,   co 
zamierza.

 - Wspaniały pomysł. Przyglądała mu się badawczo.
  -   Chcesz   popłynąć   ze   mną?   -   zapytał,   nim   zdążył   się 

zastanowić nad tym, co robi:

background image

 - Z przyjemnością - powiedziała z entuzjazmem.
  - Możesz  teraz  włożyć miecz  na  miejsce.  - Kiedy nie 

usłyszał   odpowiedzi,   spojrzał   na   Catherine:   Wyglądała   na 
zakłopotaną.   -   Byłoby   dużo   łatwiej,   gdybyś   mi   pomogła   - 
warknął.

Rozglądała się dookoła bezradnie i wtedy zrozumiał, w 

czym problem.

 - Czy widzisz tę deskę? Catherine skinęła głową.
 - Włóż ją do tego otworu.
Zrobiła to, co jej kazał, tracąc przy tyra równowagę.
 - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nigdy wcześniej nie 

żeglowałaś?

  - Nie powinieneś uważać się za kogoś lepszego z tego 

powodu.   Jestem   pewna,   że   robiłam   w   swoim   życiu   co 
najmniej   kilka   rzeczy,   o   których   nie   masz   najmniejszego 
pojęcia - powiedziała z gniewem.

Pewnie. Jak, na przykład, chodzenie do opery. Co się z 

nim dzieje? Zachowuje się jak cham, podczas gdy ona radzi 
sobie lepiej niż ktokolwiek inny na jej miejscu.

Im dalej odpływali, tym mniejsi wydawali się ludzie na 

brzegu.   Chociaż   prawie   w   ogóle   nie   rozmawiali,   Catherine 
wyglądała na zadowoloną. Obserwował, jak wystawia twarz 
do słońca  i  zamyka  oczy. Jednym ruchem  głowy  odrzuciła 
włosy z twarzy, nim przerwała panujące milczenie.

  -   Wiesz,   dużo   rozmyślam,   odkąd   znaleźliśmy   się   na 

wyspie.   Może   wydarzenia,   które   miały   miejsce   ostatniej 
soboty, spowodowały moje przebudzenie. I nie chodzi mi tu o 
to,   że   odkryłam,   jakim   człowiekiem   jest   TJ.   Dopiero   teraz 
zdałam sobie sprawę, jak płytkie było moje życie.

O Boże! Tylko bez psychoanalizy, pomyślał. Jak ma się 

teraz   zachować?   Bez   względu   na   to,   czego   Catherine   się 
spodziewała, wiedział dostatecznie dużo o kobietach, żeby się 

background image

z nią nie zgodzić. Nie odzywał się więc, zadowolony, że nie 
patrzy w jego stronę.

 - Więc postanowiłam rzucić pracę, kiedy wrócę do domu. 

Spojrzała na niego uważnie. Był oszołomiony, ale chyba jego 
reakcja nie miała dla niej żadnego znaczenia. Mówiła dalej:

 - Myślę o wielu innych rzeczach, które mogłabym robić, a 

które dawałyby mi dużo więcej satysfakcji niż handel.

Jej oczy błyszczały, była podekscytowana, Jake nie mógł 

się powstrzymać od skomentowania jej wypowiedzi.

 - Wiem, że TJ zranił cię. Ale po co od razu rzucać pracę? 

Czy ty przypadkiem trochę nie przesadzasz? - Zobaczył błysk 
wściekłości w jej oczach.

  - Nie, nie przesadzam - powiedziała sucho. - I doszłam 

jeszcze   do   jednego   wniosku.   Nie   potrzebuję   mężczyzny   w 
moim  życiu. Oczywiście nie  na  zawsze. Ale  na  pewno nie 
teraz i nie po to, żeby mi mówił, co powinnam, a czego nie 
powinnam robić..

Miała   rację.   Nie   miał   żadnego   prawa,   żeby   wygłaszać 

takie   opinie.   Poza   tym   dobrze   wiedział,   jak   się   czuła.   On 
również   nie   potrzebował   nikogo   w   swoim   życiu,   z   tych 
samych powodów. Niemniej jednak nie przeprosił jej za swoje 
zachowanie.   Po   jakimś   czasie   Catherine   ponownie   się 
odprężyła.   Kiedy   słońce   znowu   schowało   się   za   chmury, 
ruszyli   w   drogę   powrotną.   Zajęło   im   to   około   czterdziestu 
minut.

Jake dawno już nie czuł się taki szczęśliwy. Żeglowanie 

było   jego   żywiołem.   Z   żalem   zwrócił   żaglówkę.   Chciałby 
teraz wrócić do pokoju i trochę odpocząć, ale czuł, że właśnie 
tam   uda   się   Catherine.   A   każdemu   z   nich   przydałoby   się 
trochę samotności. Zbyt ją rozzłościł, więc teraz lepiej będzie, 
jeśli   zostawi   ją   w   spokoju.   Chyba   pójdzie   do   baru,   do 
Bernarda.   A   może   znajdzie   jakieś   zacienione   miejsce   i 
zdrzemnie się trochę.

background image

Im dalej od niej będzie dzisiaj, tym lepiej dla niego.
O   siódmej   trzydzieści   wieczorem   Catherine   stała   pod 

drzwiami ich pokoju, nadsłuchując, czy Jake jest w środku. 
Udało   jej   się   unikać   go   przez   pozostałą   część   dnia,   który 
spędziła   bardzo   przyjemnie,   oczywiście   poza   rankiem   na 
żaglówce.

Najpierw   znalazła   jakieś   zaciszne   miejsce   i   jeszcze   raz 

przemyślała   swoje   sprawy.   Potem   pojeździła   konno,   a   w 
końcu   zdobyła   się   na   odwagę   i   zadzwoniła   do   ojca,   który 
przekazał jej dobrą wiadomość o tym, że jej małżeństwo jest 
nieważne.

Zadowolona, że nie ma Jake'a w pokoju, weszła do środka.
Była przekonana, że natknie się na niego w jadalni, ale 

ponieważ   jej   żołądek   skręcał   się   z   głodu,   przebrała   się   i 
szybko zeszła na dół. Zauważyła wolny stolik w pobliżu okna 
i ruszyła w tamtą stronę. Rozejrzała się po sali i natychmiast 
odnalazła   Jake'a.   Siedział,   słuchając   orkiestry.   Plecami   był 
odwrócony do bufetu, więc postanowiła to wykorzystać.

Czterdzieści   minut   później,   pochłaniając   ostatni   kęs 

sernika, była trochę rozczarowana, że nawet nie próbował jej 
znaleźć. Powinna już iść do swojego pokoju. Zdąży się umyć i 
poczytać, a gdy usłyszy, że Jake wraca, zgasi światło i będzie 
udawała, że śpi. Plan był dobry. Wstała od stolika i wtedy 
zauważyła tę postawną blondynkę stojącą przy Jake'u.

Nie   mogła   się   zmusić   do   odejścia.   To   właśnie   ona 

próbowała   poderwać   go   wczoraj.   Co   za   tupet!   Przecież 
wszyscy wiedzieli, iż Jake jest żonaty i że spędza tu miesiąc 
miodowy. Ale tej dziewczynie wcale to nie przeszkadzało.

Zobaczyła, że Jake ruszył z tą kobietą na parkiet. Kiedy 

zauważyła, jak blondynka przytulą się do niego w tańcu, miała 
ochotę   ją   uderzyć.   Zamiast   do   swojego   pokoju,   poszła   na 
plażę, kopiąc po drodze wszystko, co napatoczyło się jej pod 
nogi. Cały czas dochodziła ją muzyka z jadalni. Usiadła na 

background image

leżaku i zamknęła oczy. Pod powiekami ciągle miała obraz 
Jake'a i tej kobiety.

Przesunęła   ręką   po   czole,   starając   się   zmusić   do 

racjonalnego myślenia. Dlaczego Jake nie mógł zatańczyć z 
inną kobietą? Przecież nie był jej mężem. Nie był również jej 
narzeczonym   ani   nawet   przyjacielem.   Więc   dlaczego   tak 
bardzo ją to obchodzi? Gdyby nie to, że wiedziała, jak jest, 
zaczęłaby podejrzewać, że jest po prostu zazdrosna.

Kiedy ojciec powiedział jej dziś po południu, że nie jest 

panią Miller, była zachwycona. Teraz, sama na plaży, czuła 
się porzucona.

Ciągle   powracały   do   niej   obrazy   TJ   we   fraku, 

składającego nic dla niego nie znaczącą przysięgę. Czuła złość 
i   zakłopotanie,   była   nadal   zszokowana   jego   późniejszym 
zachowaniem. Ale brakowało tu czegoś istotnego - uczucia 
bólu po stracie ukochanej osoby.

Zła   na   siebie,   zerwała   się   na   równe   nogi   i   ruszyła   do 

pokoju. Po drodze myślała o tym, że ma przed sobą jeszcze 
całe   życie.   I   na   tym   powinna   się   skoncentrować.   Powinna 
przestać   myśleć   o   TJ   i   zająć   się   planami   na   przyszłość. 
Czymś, z czego mogłaby być dumna.

Położyła   się,   nawet   nie   sięgając   po   książkę.   Zgasiła 

światło, przez cały czas starając się myśleć o przyszłości i o 
tym, co zrobi ze swoim życiem.

Nie mogąc zasnąć, przewracała się z boku na bok. Kiedy 

wróci   do   domu,   przeprosi   rodziców   za   swoją   chwilową 
niepoczytalność. Ale teraz nie chciała o tym myśleć. Były inne 
rzeczy,   które   powinna   rozważyć.   Lubiła   uporządkowane 
życie, a od soboty dominował w nim chaos.

Miała wrażenie, że jeszcze coś ją gnębi. Coś innego niż jej 

koszmarny ślub. Chyba nareszcie zrozumiała, co to jest. Myśl 
o porzuceniu firmy, którą dziadek stworzył od podstaw ponad 
pół wieku temu.

background image

Do tej pory miała przed oczyma błysk radości w oczach 

dziadka, kiedy w wieku szesnastu lat zapytała go, czy może 
chociaż   dorywczo   pracować   w   firmie.   Był   to   dla   niego 
największy   prezent,   gdyż   żadne   z   jej   rodziców   nie 
interesowało się przedsiębiorstwem i przerażenie ogarniało go 
na myśl, że kiedy umrze, firma zostanie przejęta przez obcych 
ludzi.

Co by powiedział na to, że rezygnuje z pracy? Poczuła łzy 

pod powiekami. Gdyby tylko mogła teraz przedyskutować z 
nim nie tylko swoją decyzję, ale również i to, co stało się na 
weselu! Zastanawiała się, czy byłby tak samo zszokowany jak 
inni.   Coś   mówiło   jej,   że   nie.   Był   przecież   takim   mądrym 
człowiekiem.   Dziadek   znał   jej   przyszłego   męża   całkiem 
dobrze. Ojciec TJ był prawnikiem zajmującym się interesami 
jej rodziny, a sam TJ pracował w firmie ojca, co oznaczało, że 
wiedział wszystko o testamencie dziadka.

Nagle uderzyła ją myśl, że może dlatego zadawała się z 

TJ, bo miał własne pieniądze i świetnie orientował się, jaką 
kwotę   odziedziczy   Catherine   najbliższej   jesieni.   To   miało 
sens. A na pewno było łatwiejsze od zastanawiania się, czy 
kolejnemu adoratorowi chodzi o nią, czy o jej pieniądze.

Usłyszała, że Jake przekręca klucz w drzwiach. Zamknęła 

oczy i leżała bez ruchu, udając, że śpi. Przeszedł na palcach 
przez jej pokój. Kiedy zamknął  za sobą drzwi, zerknęła na 
zegarek.   Była   dopiero   dziesiąta   piętnaście.   Zaczęła   się 
zastanawiać,   co   się   stało   z   podrywającą   go   blondynką. 
Uśmiechnęła się do siebie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego 
jego wczesny powrót sprawił jej taką przyjemność. Odprężyła 
się i zaczęła zapadać w sen. Ostatnia rzecz, o jakiej pomyślała, 
to reakcja  Jake'a, gdyby  się  dowiedział, jak  bogatą   kobietą 
zostanie na jesieni.

Następnego   ranka   obudziła   się   wypoczęta   i   wyszła   z 

pokoju, zanim Jake zapukał do jej drzwi. Cały dzień spędziła 

background image

samotnie.   Wiedziała,   że   mogą   się   spotkać   jedynie   podczas 
kolacji.

W   jadalni   podeszła   do   bufetu.   Wzięła   porcję   sałatki   i 

kawałek   chleba.   Odwróciła   się   i   wpadła   prosto   na   Jake'a. 
Próbowała go ominąć, ale on chwycił ją za ramię.

 - Czy nie masz już dość tej zabawy w kotka i myszkę? - 

zapytał.

Tak naprawdę już ją to znudziło, ale nigdy by się do tego 

nie przyznała. W końcu spojrzała na niego i uśmiechnęła się 
nieśmiało.   I   wtedy   zobaczyła   poznaną   wczoraj   blondynkę, 
zmierzającą w ich kierunku. Jake również ją zauważył.

 - Do licha! Czy ta kobieta niczego nie rozumie? Jak mam 

jej   wytłumaczyć,   żeby   się   ode   mnie   odczepiła?   Zrób   mi 
przysługę i zjedz razem ze mną śniadanie, dobrze?

Kobieta stanęła koło nich, uśmiechając się zachęcająco do 

Jake'a.

  -   Może   usiedlibyśmy   bliżej   parkietu,   najdroższy?   - 

zapytała Catherine z czułością.

  - Cudowny pomysł, kochanie - z entuzjazmem w głosie 

odpowiedział Jake.

Zerknął na Catherine, która ruszyła we wskazaną stronę, a 

potem na blondynkę, która kompletnie zgłupiała.

Kiedy usiedli przy wolnym stoliku i spojrzeli na siebie, nie 

mogli powstrzymać się od śmiechu. I tak lody między nimi 
zostały przełamane.

Rozmawiali bez przerwy, jakby chcąc nadrobić stracony 

czas.   Catherine   nawet   powiedziała   mu   o   informacji,   jaką 
uzyskała   od   swego   ojca.   Myślała,   że   Jake   jakoś   na   to 
zareaguje, ale rozczarowała się.

Natomiast dowiedziała się od niego, że w czasie gdy ona 

jeździła   konno,   Jake   zajął   się   parasailingiem.   Przy   deserze 
wysłuchała jego opowieści i żałowała, że jej z nim nie było.

background image

  -   Więc   kiedy   zamierzasz   się   wybrać   na   plażę   dla 

nudystów? - zapytał Jake.

  - Ja? - Catherine starała się udać zaskoczenie, ale przez 

cały czas czekała, kiedy ją o to zapyta.

 - Nie udawaj. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nigdy 

nie kąpałaś się nago?

Pływanie nago w basenie to chyba jednak nie to samo, 

pomyślała, nie potrafiąc ukryć rozbawienia.

 - Wiedziałem! Nie jesteś aż tak pruderyjna - roześmiał się 

Jake.

  - Nigdy nie uważałam się za taką. Po prostu nie jestem 

ekshibicjonistką i to wszystko.

  -   Ale   to   przecież   nie   ma   nic   wspólnego   z 

ekshibicjonizmem!

Uniosła w zdziwieniu brwi.
 - Naprawdę. Nikt tam nie przychodzi, by zaprezentować 

swoje ciało.. Po prostu wspaniale jest pływać nago albo leżeć 
na słońcu, które pieści całą skórę.

Musiała   przyznać,   że   brzmiało   to   zachęcająco. 

Oczywiście, jeśli plaża była pusta.

  - Przecież nigdy, więcej nie zobaczysz tych ludzi. Więc 

dlaczego cię tak bardzo to obchodzi, że zobaczą twoje nagie 
ciało? - zapytał, jakby czytając w jej myślach.

 - Nie o to chodzi,
 - Jak mam to rozumieć?
 - Przecież znam ciebie.
  -  Czy  chcesz  powiedzieć,  że  gdyby  mnie  tu  nie   było, 

zrobiłabyś to?

 - Chcę powiedzieć, że to żadna sztuka kąpać się i opalać 

bez kostiumu, jeśli jest się otoczonym ludźmi, których się nie 
zna.

  - Dlaczego to powiedziała? Przecież wcale nie o to jej 

chodziło.   Znowu   doprowadził   do   tego,   że   stara   mu   się 

background image

udowodnić,   że   nie   jest   panienką   z   dobrego   domu,   tak   jak 
zakładał   od   chwili,   gdy   ją   zobaczył.   -   Naprawdę,   to   nic 
trudnego.

Zobaczyła,   że   Jake   uśmiecha   się   z   niedowierzaniem. 

Chciała   jakoś   z   tego   wybrnąć,   ale   przecież   dała   się 
sprowokować.

 - No cóż - ziewnęła. - Myślę, że pora się położyć. Jestem 

zmęczona. Wiesz, Jake, to był miły wieczór. - Podniosła się z 
krzesła i ruszyła w stronę wyjścia.

 - Poczekaj, idę z tobą.
Westchnęła, bo nie wypadało się jej nie zatrzymać. Razem 

wyszli z jadalni.

 - Już to sobie obmyśliłem.
Jak się od tego wykręcić? Zawsze da się w coś takiego 

wciągnąć. Może przecież powiedzieć, że to zrobiła. Ale jeśli 
nie będzie go na plaży, może uznać, że go oszukała.

  -   Ta   czarna,   rozpinana   koszula,   którą   miałaś   na   sobie 

wczoraj, nie jest przezroczysta, prawda?

 - Mhm...
  -   Gdybyś   ją   na   siebie   włożyła,   nie   mając   nic   pod 

spodem...   Obiecuję,   że   odczekałbym   jakiś   czas   w   pokoju. 
Potem   poszedłbym   również   na   plażę   i   gdybym   zobaczył 
bluzkę na leżaku, a ciebie w wodzie, byłby to wystarczający 
dowód.

 - Dowód na co? - zapytała, otwierając drzwi do swojego 

pokoju.

 - Na to, że nie jest to tylko czcze gadanie z twojej strony.
  -   A   skąd   będę   wiedziała,   że   mnie   nie   oszukasz   i   nie 

przyjdziesz na plażę, zanim wejdę do wody?

 - Przyrzekam.
To   było   wyzwanie.   Musiała   je   przyjąć.   Już   taka   była. 

Zresztą  Jake miał  rację. Przecież  nigdy więcej nie  zobaczy 
tych ludzi z plaży.

background image

 - W porządku. Zrobię to.
 - Naprawdę? Jutro? - zapytał z niedowierzaniem.
 - Chyba mam prawo wyboru pory, kiedy to zrobię?
  - Tak, ale w ciągu dnia - odpowiedział, wietrząc jakiś 

podstęp z jej strony.

 - Oczywiście.
 - Umowa stoi.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Catherine obudziła się w piątek rano, natychmiast 

zerknęła na zegarek.

  -   O,   nie!   -   jęknęła.   Była   ósma   piętnaście.   A   przecież 

planowała, że będzie na plaży o świcie. Szybko umyła zęby i 
narzuciła na siebie czarną koszulę. Doszła do wniosku, że nie 
musi brać prysznica. Zastukała do drzwi od pokoju Jake'a.

 - Idę na plażę - zawołała głośno.
  - Ale ja nie jestem jeszcze gotowy - usłyszała zaspany 

głos.

  -   Przecież   wczoraj   mówiłeś,   że   mogę   sobie   wybrać 

odpowiednią porę.

Po chwili Jake był już na nogach.
 - Już nie śpię. Ile czasu potrzebujesz?
  -   Piętnaście   minut   -   powiedziała,   zmuszając   się   do 

uśmiechu.

Ruszyła szybkim krokiem na plażę, marząc, żeby ta cała 

farsa   już   się   skończyła.   Było   jeszcze   zbyt   wcześnie   dla 
amatorów plażowania. Zobaczyła dwie kobiety, które popijały 
kawę   i   obserwowały   statek   wycieczkowy   na   horyzoncie. 
Rozejrzała   się   jeszcze   raz,   rozpięła   koszulę,   rzuciła   ją   na 
stojący   obok   leżak   i   szybko   weszła   do   wody.   Myślała,   że 
zmarznie,   ale   było   cudownie.   Przynajmniej   kąpiel   była 
przyjemniejsza, niż się tego spodziewała. Przyzwyczajona do 
basenów, trochę bała się kąpieli w morzu. Ale tutaj woda była 
idealnie   czysta.   Widziała   piaszczyste   dno   bez   skał   i 
wodorostów.   Z   uczuciem   ulgi   zaczęła   płynąć   przed   siebie. 
Słońce, na najbardziej niebieskim niebie, jakie dotąd widziała, 
grzało   mocno.   Czuła   się   cudownie.   Zastanawiała   się   przez 
chwilę, czy dzieci czują się tak samo w łonie matki. Jeśli tak, 
nic   dziwnego,   że   tak   krzyczą,   kiedy   są   zmuszone   do 
opuszczenia   takiego   miejsca.   Spokojnie   dopłynęła   do   dużej 
drewnianej tratwy zakotwiczonej koło najdalszej boi. To była 

background image

najwspanialsza   chwila   tych   wakacji.   Powinna   podziękować 
Jake'owi...

Jake! Próbowała zatrzymać się przy tratwie. Spojrzała w 

stronę brzegu. Czarna koszula leżała nadal na leżaku, ale Jake 
się   nie   pojawił,   choć   obiecał.   Przestraszyła   się,   ale   nie   z 
powodu   nieobecności   Jake'a,   tylko   liczby   plażowiczów. 
Dlaczego wcześniej nie pomyślała o tym? Powinna była wyjść 
z wody co najmniej pół godziny temu. Przecież tak sobie to 
zaplanowała.

Odwróciła się w stronę tratwy, zdecydowana nie pozwolić 

strachowi zepsuć jej tego cudownego momentu. Jakoś sobie 
poradzi.   Chciała   jeszcze   przez   chwilę   rozkoszować   się 
słońcem.

Nagle usłyszała plusk.
Szybko   zanurzyła   się   w   wodzie   po   samą   szyję.   Miała 

nadzieję, że zbliża się do niej kobieta.

 - Jak się czujesz?
 - Jake! Co ty tutaj robisz? Uśmiechnął się do niej.
 - Uspokój się - powiedział. - Naprawdę niczego nie widać 

poza śliczną buzią i pięknymi ramionami.

Odwrócił się i zaczął płynąć w stronę brzegu. Catherine
poszła w jego ślady. Próbowała nie zwracać uwagi na to, 

ile ludzi jest na plaży, ale już po chwili wpadła w panikę. W 
co też się wpakowała?

 - To, że tu jesteś, nie było częścią umowy - powiedziała 

do Jake'a.

  - Przecież nie rozmawialiśmy, co będzie potem. Ale nie 

przejmuj się. Kiedy będziesz chciała wyjść z wody, po prostu 
powiedz. Albo opuszczę plażę, albo się odwrócę i masz moje 
słowo, że nie będę cię podglądał. Możesz wybierać. Nadal nie 
odpowiedziałaś na moje pytanie. Jak ci się to podoba?

 - Bardzo - powiedziała szczerze. - Czuję się cudownie.

background image

  - Cieszę się. - Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy na 

nią spojrzał.

Ona też przestała się uśmiechać, a napięcie, które w niej 

rosło, na pewno nie było związane z liczbą ludzi na plaży. 
Pierwsza odwróciła wzrok. Zaczęła płynąć. Jakieś piętnaście 
metrów   od   brzegu   sprawdziła   dno.   Poczuła   piasek   pod 
stopami i trochę się uspokoiła. Zauważyła kilka ryb płynących 
w jej kierunku. Zamarła, podziwiając ich wspaniałe kolory. 
Obserwowała je oczarowana, gdy nagle rozpierzchły się na 
boki.

Tylko chwila minęła, nim zrozumiała, dlaczego.
Przerażona,   rzuciła   się   do   tyłu,   straciła   równowagę   i 

znalazła   się   pod   wodą.   Otworzyła   oczy,   do   których 
natychmiast   dostała   się   słona   woda.   Duży,   ciemny   kształt 
zbliżał się coraz bardziej. Był tak długi, że nie widziała, gdzie 
się kończy. Wynurzając się, machała rozpaczliwie ramionami. 
Jake przerażony płynął w jej stronę. Po chwili był przy niej. 
Catherine   zarzuciła   mu   ręce   na   szyję,   a   nogami   opasała   w 
pasie,   przez   cały   czas   pragnąc   wynurzyć   się   z   wody,   jak 
najdalej od tego potwora.

  - Czy nadal tam jest? - pytała z zamkniętymi oczami, 

drżąc z przerażenia i ściskając Jake'a coraz mocniej. On zaś 
głaskał   ją   po   plecach,   uciszając.   -   Czy   ty   go   widzisz?   - 
zapytała nie ukrywając strachu.

  -   To   tylko   wąż   morski.   Już   odpływa.   Nie   bój   się. 

Wszystko jest w porządku.

Jego   głos   brzmiał   uspokajająco,   więc   zaczęła   się   czuć 

trochę bezpieczniej.

 - Był taki duży... i brzydki - wyszeptała.
 - Rzeczywiście, węże nie są najpiękniejsze - przyznał jej 

rację i delikatnie dotknął wargami jej czoła.

background image

Zaniepokojona, odsunęła się trochę i spojrzała mu w oczy. 

To   co   teraz   czuła,   na   pewno   nie   było   nieprzyjemne. 
Wiedziała, że Jake zaraz ją pocałuje, jeśli go nie powstrzyma.

Nie zrobiła nic. Patrzyła tylko na jego wargi i czekała.
W końcu ich usta się spotkały. Jake delikatnie dotykał jej 

nagiego ciała, a woda tylko wzmagała doznania. Zniknął cały 
niepokój Catherine i to coś, co jej szeptało, że to niemożliwe 
czuć  w taki  sposób. Teraz  była już  pewna, że  to możliwe. 
Przytulał pod wodą jej ciało do siebie, a jego wargi zaczęły 
badać każdy dostępny im centymetr. Czuła, jak mocno bije jej 
serce. Bała się, że zacznie krzyczeć z rozkoszy.

 - Och, Jake! - jęknęła.
Minęło   kilka   sekund,   nim   zauważyła   dwoje   ludzi 

przepływających o kilka metrów od nich. Przestraszyła się.

 - W porządku, Cat. Nie widzieli, co robimy.
W tej chwili było jej zupełnie obojętne, czy i co widzieli. 

Nigdy dotąd tak się nie czuła. Chciała go pieścić, dotykać, 
całować. Czuła, że cały drży pod dotykiem jej dłoni. Nagle 
coś uderzyło ją w plecy. Usłyszała, że Jake zaklął, gdy cała 
zanurzyła się pod wodę. Kiedy wypłynęła i odgarnęła z twarzy 
mokre   włosy, zobaczyła   blondynkę,  która  mamrotała   jakieś 
przeprosiny do Jake'a, zupełnie ją ignorując.

Jake   nic   nie   odpowiedział,   ale   obrzucił   intruzkę   takim 

spojrzeniem, że szybko się oddaliła.

 - Nic ci nie jest?
 - Nie - odpowiedziała, nie mając odwagi spojrzeć mu w 

oczy. Bała się tego, co może w nich ujrzeć, a z drugiej strony 
była tego ciekawa.

 - Cała drżysz - zauważył. - Chyba powinnaś już wyjść na 

brzeg.

Był taki troskliwy. Poczuła łzy pod powiekami. I wtedy do 

niej   dotarło,   że   nie   za   bardzo   wie,   jak   to   zrobić.   Rzuciła 
przerażone spojrzenie w stronę brzegu i znowu zadrżała.

background image

  -   Mam   pomysł   -   powiedział   Jake.   -   Poczekaj   chwilę. 

Patrzyła,   jak   wybiegł   z   wody,   oczarowana   jego   wspaniałą 
sylwetką. 

Chwycił jej koszulę i położył na samym brzegu. Potem 

podniósł z piasku żółtą, nadmuchiwaną tratwę i zasłaniając się 
nią, ruszył z powrotem. Jego zachowanie zyskało jej aprobatę. 
Ta cała historia była dla niej strasznie kłopotliwa, ale w jakiś 
sposób udało mu się nadać jej cechy normalności.

 - Jeśli będziesz trzymała ją pionowo, zakryjesz wszystko - 

powiedział uspokajająco.

 - Dziękuję.
Uśmiechnął   się,   dodając   jej   odwagi.   Z   westchnieniem 

zastosowała się do jego rady.

Jake   został   jeszcze   w   wodzie,   aby   dać   Catherine 

dostatecznie dużo czasu na dojście do siebie po tym, co zaszło 
między nimi.

Wszedł do pokoju zastanawiając się, czy ona tam będzie i 

jak się zachowa.

W  pokoju  było ciemno.   Rolety   zostały  opuszczone,  ale 

widział kształt jej ciała pod prześcieradłem. Leżała odwrócona 
plecami do wejścia, ale był pewny, że nie śpi. Czekał, kiedy 
go   zauważy.   Ale   nie   poruszyła   się.   Westchnął   ciężko, 
wiedząc, że go słyszy. Milczała nadal. Wszedł do łazienki, 
zamykając za sobą drzwi.

Więc znowu będziemy się w to bawić, pomyślał. Kiedy 

się   w   końcu   nauczy,   że   wszystkie   kobiety   są   jednakowe   - 
biorą to, na co mają ochotę, a potem odchodzą. W kilka minut 
później   był   gotowy.   Owinięty   ręcznikiem,   przemknął   do 
swojego   pokoju,   znalazł   czyste   ubranie,   ubrał   się 
błyskawicznie i wyszedł.

W   holu   pomyślał,   że   dobrze   by   było   znaleźć   się   z 

powrotem w Alley Cat. Przynajmniej tam znał swoje miejsce. 

background image

Postanowił   zatelefonować   i   dowiedzieć   się,   co   słychać. 
Znalazł telefon i wykręcił numer.

Po chwili usłyszał znajomy głos.
 - Tom, co u ciebie?
 - Jake! Gdzie jesteś, stary?
 - Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że na Jamajce?
  - Nie wiedziałem, że wybierasz się na wakacje, dopóki 

nie spadły na mnie dodatkowe obowiązki.

  -   To   długa   historia.   Kiedyś   ci   o   wszystkim   opowiem. 

Słuchaj,   czy   zjawił   się   przypadkiem   nasz   przyjaciel   w 
prążkowanym garniturze?

Zapadła cisza.
 - Nie chciałem ci o tym mówić... Pomyślałem, że to może 

poczekać do twego powrotu. Tak. Był tutaj. Zachowywał się 
bezczelnie i ciągle zadawał te same pytania.

Nie mylił się! Zamiast opalać się na plaży, powinien być 

teraz w Detroit i pilnować interesu.

 - Jake! Zostajesz tam jeszcze?
  -   Tak.   Ale   niedługo   wracam.   Pracujesz   w   niedzielę 

wieczór?

 - Pracuję teraz każdego wieczoru.
  -   Dobrze.   Zobaczymy   się   wkrótce.   Tom,   dziękuję,   że 

mnie zastąpiłeś. Pozdrów ode mnie Sarge'a. Powiedz, że będę 
w niedzielę koło siódmej.

Jake   odłożył   słuchawkę   jeszcze   bardziej   sfrustrowany. 

Pamiętał,   że   gdzieś   w   pobliżu   jest   sala   gimnastyczna. 
Postanowił   trochę   poćwiczyć.   Może   wtedy   minie   mu   ten 
podły nastrój.

Zostało mu dwa dni  do powrotu. Na  razie  nie mógł  w 

żaden   sposób   rozwiązać   swoich   problemów   w   Detroit. 
Natomiast jeśli chodzi o jego problem tutaj, czyli o Catherine, 
będzie   po   prostu   trzymał   się   od   niej   z   daleka,   aż   odzyska 
kontrolę nad sobą.

background image

 - Pani Miller, czy jak tam się nazywasz - powiedział do 

siebie przez zaciśnięte zęby. - Nie będę ci więcej zawracał 
głowy.

Catherine wytarła ślady łez i usiadła na łóżku.
Jak   mogła   robić   coś   podobnego?   1   to   z   człowiekiem, 

którego prawie nie znała. W dodatku na oczach wszystkich. 
Jedno było pewne: jej noga nie postanie więcej na tej plaży.

Kolejna   łza   popłynęła   po   policzku,   wywołana   bardziej 

nastrojem przygnębienia aniżeli zakłopotaniem. Czuła się jak 
schwytana w pułapkę. Wstała i podeszła do lustra w łazience, 
żeby zrobić coś ze swoją zapuchniętą od płaczu twarzą.

Odbicie   w   lustrze   powiedziało   jej   więcej,   niż   chciała 

wiedzieć. Oszukiwała się.

 - Nie! To niemożliwe - zawołała. Rumieńce pojawiły się 

na jej policzkach. Była taka głupia. Przecież to się nie może 
udać   z   takim   mężczyzną   jak   Jake.   Poza   tym,   gdyby   tylko 
dowiedział się o jej spadku...

W niedzielę wraca do Detroit i cała ta sprawa przejdzie do 

historii. W sumie można to wszystko wytłumaczyć. Przytrafiło 
się jej coś, co spowodowało uraz. Szukała po prostu sposobu, 
aby zwalczyć zmorę, która ją męczyła.

Powtarzała sobie tę historyjkę tyle razy, że niemal w nią 

uwierzyła. Była prawie gotowa, żeby zatelefonować do biura 
podróży i zapytać o jakiś wcześniejszy lot do Detroit.

O   szóstej   trzydzieści   wkładała   właśnie   swoją   nową 

sukienkę, gdy Jake wszedł do pokoju. Spojrzeli na siebie i 
natychmiast spuścili wzrok. 

 - Słuchaj, Catherine, jeśli chodzi o dzisiejszy ranek...
Powstrzymała   jego   dalszą   wypowiedź   ruchem   ręki.   O 

niektórych rzeczach lepiej nie mówić. Spojrzała mu w oczy i 
zobaczyła w nich odbicie tego, co czuła. Chciała odwrócić 
wzrok, ale nie mogła.

 - Jake... Ja...

background image

 - Zawieszenie broni? - zapytał, wyciągając do niej rękę.
 - Zgoda - odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń.
 - Jeśli łazienka jest wolna, chciałbym się umyć i przebrać 

do kolacji. Czy nie masz nic przeciwko temu, aby ją zjeść ze 
mną?

Catherine nie wiedziała, czy Jake chce, żeby przyjęła, czy 

żeby   odrzuciła   jego   zaproszenie.   Nerwowo   wygładziła   nie 
istniejącą zmarszczkę na sukience.

 - Z przyjemnością - odpowiedziała po chwili.
Jake   stał   pod   prysznicem,   niezadowolony   z   siebie. 

Przecież postanowił, że się do niej więcej nie zbliży. Chyba 
zupełnie nie miał silnej woli. 

Dwadzieścia minut później wyszedł ze swego pokoju w 

jasnych spodniach i popielatej jedwabnej koszuli, czując się 
jak prawdziwy turysta. Wmówiła mu te rzeczy ekspedientka w 
sklepie,   gdy   jego   umysł   był   zaprzątnięty   zupełnie   czymś 
innym.

Miał wrażenie, że wygląda śmiesznie. Ale Catherine aż 

gwizdnęła z zachwytu.

 - Wyglądasz wspaniale!
 - Naprawdę tak sądzisz? - zapytał zdziwiony.
 - Jak wiesz, już od dawna pracuję w branży związanej z 

modą i na pewno się nie mylę.

Trochę   się   rozluźnił,   ale   ta   sytuacja   nie   była   łatwa   dla 

żadnego z nich.

  - Ty też wyglądasz cudownie - powiedział. - Obróć się. 

Okręciła się przed nim, powiewając spódniczką.

 - Gotowa? - podszedł do niej i podał jej ramię. Przyjęła je 

i uśmiechnęła się do niego radośnie. - Więc chodźmy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Włoska restauracja hotelowa okazała się dość popularnym 

miejscem   w   piątkowy   wieczór.   Goście   szukający   jakiejś 
odmiany   zamawiali   włoskie   dania   i   rozkoszowali   się   nimi 
przy dźwiękach muzyki klasycznej.

Wolny stolik mógł być najwcześniej o ósmej trzydzieści. 

Zarezerwowali   go,   a   teraz   zastanawiali   się,   co   mają   robić 
przez następne półtorej godziny.

  - Znam takie miejsce, dokąd możemy pójść. Chodź ze 

mną - powiedział Jake.

Catherine zawahała się przez chwilę, ale ruszyła za nim.
 - Dokąd idziemy? - dopytywała się z ciekawością.
 - Czy zauważyłaś kiedyś ten ozdobiony stiukami budynek 

z małym murkiem dookoła?

  -   Ten   z   żelaznymi   ławkami   w   zielonym   kolorze   przy 

wejściu?

 - Tak. Właśnie ten.
Weszli do środka. Drzwi zamknęły się za nimi i znaleźli 

się  w  klimatyzowanym pomieszczeniu.  Catherine  była mile 
zaskoczona tym, co zobaczyła. Na wprost niej znajdował się 
wspaniały  bar, za  którym  uśmiechnięty   Jamajczyk  wycierał 
szklanki,   rozmawiając   z   jednym   z   gości.   Bar   otoczony   był 
wysokimi stołkami z ciemnego drzewa, idealnie pasującymi 
do   całości.   Przy   pianinie   nie   siedział   nikt,   ale   w   całym 
pomieszczeniu   rozlegały   się   ciche   dźwięki   koncertu 
fortepianowego.

Po lewej stronie znajdowało się olbrzymie akwarium ze 

wspaniałymi   rybami.   Dalej   widać   było   pokój   z   wyglądu 
przypominający   bibliotekę.   Stały   w   nim   małe   stoliki,   przy 
których można było grać w różne gry. Jakaś para właśnie grała 
w tryktraka, popijając koktajle. Podeszli do akwarium.

 - Są piękne - stwierdziła Catherine.

background image

 - Dużo bardziej kolorowe niż ryby słodkowodne. Szkoda, 

że nie mam możliwości... - nie dokończył.

 - Możliwości czego? - zapytała Catherine, nagle ciekawa 

wszystkiego, co dotyczy tego skomplikowanego mężczyzny, z 
którym mieszkała. Milczał, więc zaczęła się obawiać, że nie 
słyszał   jej  pytania. Ale   potem  odpowiedział   jej, tylko  dość 
dziwnie. 

 - Kiedyś miałem żaglówkę. - Wyraz jego twarzy zmienił 

się   na   sam   dźwięk   tego   słowa.   -   Zawsze   chciałem   płynąć 
gdzieś w okolice Wysp Dziewiczych, zakotwiczyć w jakichś 
niedostępnych miejscach i podziwiać takie cuda jak te tutaj.

 - To dlaczego tego nie zrobiłeś? - Zobaczyła, że zacisnął 

zęby, i od razu wiedziała, że popełniła błąd.

 - Ponieważ kobieta zabrała mi jacht. Jeszcze masz jakieś 

pytania? - powiedział ze złością.

Tak. Miała kilka. Jak to możliwe, że było go stać na taką 

łódź? I drugie, nawet bardziej istotne, co to była za kobieta? I 
jak mógł przez nią stracić coś tak cennego? Było tyle rzeczy, 
których  nie   wiedziała   o   tym  człowieku.  I  nagle   zapragnęła 
poznać wszystkie szczegóły jego życia.

  -   Czy   możemy   usiąść   i   napić   się   czegoś?   -   zapytała. 

Zobaczyła, że się rozluźnił. - Mam ochotę na drinka.

Jake zamówił dla siebie piwo, a dla Catherine chablis.
Usiedli   przy   barze.   Catherine,   pijąc   wino,   przymknęła 

oczy, rozkoszując się muzyką. Miała wrażenie, jakby była nią 
otoczona z wszystkich stron. Gdyby było tutaj łóżko, leżałaby 
sobie w nim, przytulona do Jake'a, z głową na jego ramieniu... 

 - Czy ty w ogóle tutaj jesteś? - zapytał.
Poczuła, że się rumieni, i była szczęśliwa, że można to 

uznać za skutek niedawnego opalania się. Powoli otworzyła 
oczy i spojrzała na Jake'a. Przyglądał się jej badawczo.

 - Opowiedz mi o niej, proszę - powiedziała cicho.
 - O kobiecie czy o łodzi?

background image

 - O obydwu.
Widać   było,   że   bije   się   z   myślami,   więc   wstrzymała 

oddech i czekała.

  -   Zrezygnowałem   ze   szkoły,   bo   mój   tata   potrzebował 

pomocy. A może to był tylko wykręt, który miał wszystko 
tłumaczyć. Byłem wtedy fatalnie nastawiony do wszystkiego, 
co mnie otacza. W przeciwieństwie do mojego czarującego 
sposobu   bycia   w   chwili   obecnej.   Ale   wracając   do   tematu. 
Pracowałem do późnego wieczora każdego dnia, odkąd byłem 
dzieckiem. Zawsze z łatwością oszczędzałem, gdyż mogę się 
zadowolić   niewielką   ilością   rzeczy.   Z   jednym   wyjątkiem. 
Zawsze chciałem mieć żaglówkę. Jeden z przyjaciół mojego 
ojca   zabierał   mnie   w   rejsy,   o   ile   tylko   było   to   możliwe. 
Nauczył mnie wszystkiego, co trzeba wiedzieć o żeglarstwie. 
Po   śmierci   tego   człowieka   zatelefonowali   do   mnie   jego 
krewni, bo chcieli się dowiedzieć, czy jestem zainteresowany 
kupnem   łodzi.   Powiedziałem   im,   ile   mam   oszczędności. 
Byłem pewien, że to za mało, i wtedy dowiedziałem się, że 
łódź jest moja.

Catherine   wyobraziła   go   sobie   na   żaglówce   z   twarzą 

zwróconą ku słońcu opromieniającemu jego twarz...

  - Potem pojawiła się Sally - powiedział sącząc piwo. - 

Była   kelnerką   z   dużymi   aspiracjami.   Zarzuciła   przynętę   i 
dałem się złapać.

 - Co było potem? - zapytała zaciekawiona Catherine.
 - Potem - powiedział, patrząc jej w oczy - zakochałem się 

jak kompletny głupek i ożeniłem się z nią.

Catherine zdziwiła się. To znaczy, że jest na Jamajce z 

żonatym mężczyzną.

  - Nasze małżeństwo trwało dokładnie rok - stwierdził, a 

Catherine odetchnęła z ulgą. - Ta pomyłka kosztowała mnie 
bardzo drogo.

 - Łódkę - odgadła Catherine.

background image

 - Nie jakąś tam łódkę, ale „Koci zew".
 - „Koci zew"? - zakrztusiła się ze śmiechu. Jake poklepał 

ją   po   plecach.   -   Przepraszam,   wiem,   ile   ta   łódź   dla   ciebie 
znaczy.

Jake był rozbawiony jej reakcją.
 - Nie podoba ci się nazwa?
 - Ależ skąd, to bardzo... sympatyczna nazwa. — Wypiła 

łyk wina. Jake nie wydawał się ani zły, ani obrażony. Raczej 
rozbawiony.   Pomyślała,   że   to   dziwne,   bo   przecież   tak 
poważnie podchodził do tej całej sprawy.

 - To z Sally powinnaś się śmiać - powiedział nagle.
 - Z Sally? A co w niej było takiego zabawnego?
 - Pomyśl tylko. Jak można chodzić po świecie nazywając 

się Sally Alley? - wyjaśnił i zaczął się śmiać.

 - Mam pytanie. Co dokładnie znaczą inicjały TJ? Nie daje 

mi to spokoju.

 - Terrance Jerome.
  - No tak, teraz już wszystko rozumiem. Powinniśmy się 

byli wcześniej zastanowić, zamiast wiązać się z ludźmi, którzy 
się tak nazywają. Wypij wino. Musimy iść do restauracji.

Podczas obiadu na prośbę Jake'a Catherine opowiedziała 

mu o swojej rodzinie, o tym, że jej ojciec jest właścicielem 
firmy brokerskiej, a mama zajmuje się ogrodem i działalnością 
charytatywną. I że, podobnie jak Jake, była jedynaczką, która 
zawsze marzyła o rodzeństwie. Zaskoczyła go, gdy zwierzyła 
mu   się,   że   chciałaby   opiekować   się   bezdomnymi,   kiedy 
zrezygnuje z obecnej pracy. Szlachetne, pomyślał, ale z czego 
będzie żyła? Pamiętając jej reakcje, zatrzymał te wątpliwości 
dla siebie.

Kiedy wspomniała o TJ, był zdumiony. Uważał, że jest to 

ostatni temat, który chciałaby poruszyć.

background image

 - Nasi rodzice byli przyjaciółmi od lat, więc znaliśmy się 

od   dziecka   -   zaczęła   Catherine,   a   potem   zaskoczyła   go 
kompletnie pytaniem, które mu zadała.

 - Czy miałeś kiedykolwiek psa?
O   co   jej   może   chodzić?   Kobiety   zawsze   pozostaną 

tajemnicą dla niego, tego był pewien.

  -   Oczywiście.   -   odpowiedział,   próbując   odgadnąć,   do 

czego ona zmierza.

 - Kiedy miałam dwanaście lat, dostałam jamniczkę, która 

miała sypiać na podłodze koło mego łóżka, ale zawsze udało 
jej   się   wleźć   pod   moją   kołdrę,   jak   tylko   mama   wyszła, 
pocałowawszy mnie na dobranoc.

Jake spojrzał na nią ze zdziwieniem. Wyglądała tak, jakby 

za chwilę miała się rozpłakać.

  -   Kiedy   trzeba   było   Heidi   uśpić,   bo   zachorowała, 

myślałam, że również umrę. Tygodniami nie mogłam nic jeść, 
a dopiero po roku mama przekonała mnie, żebym zasypiała 
bez obroży Heidi pod poduszką. Może ona była tylko psem, 
ale to boli do dzisiaj, kiedy o niej pomyślę.

Jake pamiętał, jak jego collie zmarł ze starości, więc nie 

dziwiły go załzawione oczy Catherine. Ale nadal nie rozumiał, 
dlaczego mu o tym opowiada.

 - Stwierdziłam dzisiaj, że to jest co najmniej dziwne. Mija 

siedemnaście lat od chwili, gdy ją straciłam, a brakuje mi jej 
bardziej niż TJ.

Spojrzała na niego. Jake wiedział, że pragnie poznać jego 

reakcję.   Postarał   się   niczego   po   sobie   nie   pokazać.   Chciał, 
żeby skończyła swoją opowieść.

  -   Bez   względu   na   to,   jak   bardzo   chciałabym   temu 

zaprzeczyć, tak naprawdę istnieje tylko jedno wytłumaczenie 
takiego stanu rzeczy. Po prostu nigdy nie kochałam TJ.

Wspaniale, nareszcie to powiedziała. Ale musi pamiętać, 

że to nie ma nic wspólnego z nim.

background image

 - Bardzo lubiłam rodzinę TJ. Podobał mi się jego wygląd 

i   urok   osobisty,   no   i   to,   że   był   adwokatem   odnoszącym 
sukcesy. Ale nie kochałam go. No, nareszcie powiedziałam to 
otwarcie.   W   każdym   razie   nie   kochałam   go   tak,   jak   żona 
powinna kochać męża.

Jake   nie   wiedział,   czego   Catherine   od   niego   oczekuje, 

więc milczał.

 - Myślę, że to było dość samolubne z mojej strony odejść 

w taki sposób.

  - Powiedz mi, kto byłby w stanie zareagować inaczej w 

sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Na pewno nikt ci nie ma tego 
za złe. 

Wydawało się, że Catherine odprężyła się trochę po jego 

wypowiedzi. Potem nagle roześmiała się.

 - Mama może i nauczyła mnie zakrywać buzię ręką, kiedy 

ziewam,   również   i   tego,   jakich   sreber   i   kiedy   używać,   ale 
nigdy mi nie powiedziała, co mam zrobić, jeśli przyłapię męża 
z inną kobietą w noc poślubną.

Jake   roześmiał   się.   Był   zadowolony,   bo   istniała   już 

między nimi nić porozumienia.

 - Byłam szczęśliwa, że dziadek nie mógł być świadkiem 

mojej klęski. Człowiek tego typu jak on mógłby wykastrować 
TJ bez skrupułów.

 - Poczekaj chwilę. Trochę mi się to wszystko plącze. Kim 

dokładnie jest ten twój dziadek?

Catherine oniemiała ze zdziwienia.
 - Chcesz powiedzieć, że nie wiesz?
 - A muszę wiedzieć?
 - No cóż. Byłeś na weselu, więc zakładałam... Wyglądało 

na to, że zastanawia się, czy mu powiedzieć.

  - Słuchając ciebie mam wrażenie, że był włamywaczem 

czy kimś w tym stylu. W końcu wyduś to z siebie. Przecież 
chyba nie jesteś wnuczką przestępcy.

background image

 - Moim dziadkiem jest... był Marshall Mason.
Jake   upuścił   widelec   i   wpatrywał   się   w   Catherine   z 

otwartymi ustami.

  -   Nie   żartujesz?   Ten   Marshall   Mason?   Ten   potentat? 

Właściciel największej sieci domów towarowych?

Catherine pokiwała głową. Jake podniósł filiżankę z kawą
do   ust   i   siedział   w   milczeniu,   przetrawiając   zasłyszaną 

nowinę.

A więc tak się nazywa. Catherine Mason. Nie chciał się 

przyznać,   że   nie   pamiętał   jej   nazwiska.   A   nawet   gdyby   je 
pamiętał, nie przyszłoby mu do głowy, że ta dziewczyna jest 
członkiem dynastii.

Odstawił filiżankę i spojrzał na Catherine, jakby widział ją 

po raz pierwszy. Poza jej urodą zauważył teraz jeszcze inne 
rzeczy. Sposób, w jaki się poruszała, jej wypielęgnowane ręce, 
jej maniery, Po charakterze wesela mógł sądzić, że pochodzi z 
zamożnej   rodziny,   ale   jej   dziadek   był   po   prostu 
nieprzyzwoicie bogaty.

Zauważył, że Catherine posmutniała. Wyglądało na to, że 

może rozpłakać się w każdej chwili.

 - Chodźmy stąd - powiedział, biorąc ją za rękę.
Kiedy szli w stronę pokoju, zastanawiał się, czy z powodu 

braku   jakiegokolwiek   komentarza   z   jego   strony   Catherine 
może uważać, że to, o czym się dowiedział, może mu robić 
jakąś   różnicę.   W   pewnym   sensie   robiło.   To   i   ten   jej 
prezbiteriański   ślub.   Łatwiej   mu   teraz   było   zrozumieć, 
dlaczego jest czasami taka pruderyjna i to, jak bardzo musiała 
czuć   się   winna   i   zakłopotana   po   tym,   co   miało   miejsce 
podczas pływania. Kąpiele  nago i  inne  tego rodzaju sporty 
wodne na pewno nie były częścią jej życia. Biorąc pod uwagę 
jej wychowanie i to, co TJ jej zrobił, była naprawdę bardzo 
dzielna.

background image

Słońce   dawno   zaszło,   a   on   nawet   tego   nie   zauważył. 

Spojrzał na zegarek. Było po dziesiątej. Delikatny wietrzyk 
przynosił zapach eukaliptusów i orchidei.

  -   Czy   słyszysz   ten   szum?   -   zapytał,   przerywając 

milczenie.   -   Początkowo   myślałem,   że   zepsuło   się   jakieś 
urządzenie, ale teraz sądzę, że tu muszą  gdzieś być gorące 
źródła. Chodźmy się w nich wykąpać.

Kiedy zawahała się, otworzył przed nią drzwi do pokoju.
  -   Wkładaj   kostium   kąpielowy,   ja   też   się   przebiorę. 

Zawołaj mnie, jak będziesz gotowa.

Po kilku minutach zastukała do drzwi jego pokoju.
  -   Czy   trzeba   wziąć   ręczniki?   Wyglądała   wspaniale   w 

białym bikini.

  -   Na   pewno   nam   je   dadzą   -   powiedział   i   kiedy   już 

wychodzili, wziął butelkę rumu, którą wygrali poprzedniego 
dnia.

Po krótkim spacerze trafili do źródeł. W basenie siedziały 

dwie pary, cicho o czymś rozmawiając. Jake i Catherine udali 
się w drugi koniec dyskretnie oświetlonego basenu. Z boku na 
barku stały różnego rodzaju napoje, a na wieszakach wisiały 
czyste ręczniki. Catherine usiadła na brzegu, wkładając nogi 
do wody, a Jake poszedł po ręczniki i dwie cole. Wrócił i 
usiadł obok niej, wręczając jej szklankę z napojem.

 - Nalać ci trochę rumu?
 - Pewnie. Czemu nie?
 - Powiedz, gdzie kończyłaś studia?
 - Na uniwersytecie w Michigan. A ty?
 - Na stanowym.
 - A co studiowałeś? - zapytała.
 - Nie uwierzysz. Informatykę.
 - Naprawdę? - wydawała się szczerze zdziwiona. Myślał, 

że zaraz zapyta, dlaczego w takim razie prowadzi bar? Ale i 
tym razem go zaskoczyła.

background image

 - Jake, a skąd się wziąłeś na moim weselu? - Patrzyła na 

niego podejrzliwie.

 - Muszę za to podziękować ciotce Helen. Miała tam iść z 

koleżanką z pracy, ale tamta w ostatniej chwili dostała ataku 
migreny, więc zostałem wezwany na pomoc. Ciotka nie umie 
prowadzić samochodu.

  - A kim właściwie jest ciotka Helen? Czy powinnam ją 

znać?

 - Jest księgową w biurze twego ojca.
 - Oczywiście! Helen Alley! Nie pamiętam, kiedy ostatni 

raz ojciec wymienił to nazwisko, ale Helen... Zawsze mówi o 
niej   z   szacunkiem.   Twierdzi,   że   jest   najlepszym 
pracownikiem,  jakiego zdarzyło mu się  kiedykolwiek mieć. 
Punktualna,  nigdy   nie  choruje,  sympatyczna...  i  na  dodatek 
niesamowicie kompetentna.

 - Tak, to na pewno ciotka Helen. Jest dla mnie jak matka.
 - Chcesz powiedzieć, że cię wychowywała? Zamilkł.
 - Mam już dość tego upału. Chcesz pójść na plażę?
 - Tak. Tylko daj mi jeszcze coś do picia. Może być cola z 

rumem. To jest całkiem niezłe.

Zaopatrzeni w ręczniki i pełne szklanki ruszyli na plażę.
Księżyc   oświetlał   gładką   powierzchnię   oceanu.   Na 

horyzoncie widać było pięknie oświetloną sylwetkę szkunera.

Drobniutkie fale rozbijały się u ich stóp. Położyli się obok 

siebie na ręcznikach, patrząc w bezchmurne niebo. Odnaleźli i 
nazwali   wszystkie   konstelacje,   o   których   kiedykolwiek 
słyszeli, zanim zapadła cisza.

  -   Czy   kiedykolwiek   widziałaś   takie   niebo?   -   zapytał 

cicho.

Nie odpowiedziała, wpatrując się w niego z uwagą.
 - Więc jak, widziałaś?
 - Zastanawiam się właśnie, czy kiedykolwiek odpowiesz 

mi na moje pytanie?

background image

  -   Jakie?   -   zapytał,   chociaż   dobrze   wiedział,   o   co   jej 

chodzi.

 - Czy wychowywała cię ciotka?
 - Jesteś pewna, że chcesz usłyszeć to wszystko?
 - Tak. - Sama była zdziwiona, że tak bardzo interesuje ją 

jego życie.

  - Pominę najwcześniejsze lata. Były najzwyklejsze pod 

słońcem... szkoła, potłuczone kolana, harcerstwo. Moi rodzice 
wydawali się ze sobą szczęśliwi. Nigdy zresztą się nad tym nie 
zastanawiałem. Miałem wrażenie, że wszystko będzie trwało 
wiecznie. Razem pracowali w barze. Czasami chodziłem tam 
z nimi i starałem się pomóc. Potem ojca powołano do wojska i 
wysłano do Wietnamu. Wydawało mi się, że już nigdy nie 
wróci.   Czas   bez   niego   dłużył   mi   się   okropnie.   Ciągle 
zanudzałem   mamę   dopytując   się,   kiedy   tata   przyjedzie   do 
domu.   W   końcu   dostałem   od   niej   kalendarz   i   miałem   sam 
odkreślać dni do jego powrotu. Zostało już tylko dwadzieścia 
osiem   dni,   kiedy   mama   powiedziała   mi,   żebym   uwzględnił 
jeszcze   sześć   miesięcy...   a   może   osiem.   Nigdy   nie   miała 
odwagi mi powiedzieć, dlaczego. Odtąd ciągle była w pracy, a 
przynajmniej tak twierdziła. Dopiero ciotka Helen powiedziała 
mi prawdę.

Catherine usiadła i pogłaskała go po ramieniu.
  -   Minął   prawie   rok,   zanim   wrócił   do   domu.   Osiem 

miesięcy   później   moja   matka   odeszła.   Nie   zostawiła 
najkrótszego nawet listu i nie pożegnała się z nami. Po prostu 
zniknęła.

Catherine   zastanawiała   się,   co   można   w   takiej   sytuacji 

powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Rany, które 
zadano Jake'owi, były tak głębokie, że zastanawiała się, czy 
kiedykolwiek się zagoją.

 - I tak zamieszkałem z ciotką.
 - A twój ojciec?

background image

 - Jest niezwykłym człowiekiem. Po tym wszystkim, przez 

co przeszedł, nie wydaje się wcale zgorzkniały. Chyba jest 
szczęśliwy.

  -   Chciałabym   go   kiedyś   poznać   -   powiedziała, 

zapominając   o   tym,   że   postanowiła   sobie   unikać   Jake'a   po 
powrocie do domu.

Wziął ją za rękę i uśmiechnął się do niej.
 - Przecież już go poznałaś.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
 - Sarge jest twoim ojcem? - Przypomniała sobie inwalidę 

na wózku, z którym tak miło się jej rozmawiało w Alley Cat.

 - Tak.
Catherine ułożyła się na brzuchu, podparła brodę rękoma i 

zaczęła się przyglądać Jake'owi.

  - Żałuję, że nie mogłem z nim być wtedy w szpitalu - 

powiedział Jake. - Ale on był w Kalifornii, a ja w Michigan. 
Po tym, jak ciotka Helen powiedziała mi  o jego kalectwie, 
zacząłem rysować dla niego różne komiksy. Kiedy już mógł 
pisać, powiedział mi, że wiszą one na ścianach wokół jego 
łóżka i że bardzo mu pomogły.

Catherine poczuła, że łzy płyną jej po policzkach, ale nie 

starała się nawet ich ocierać. Bała się, że jakikolwiek ruch 
może   spłoszyć   Jake'a.   Z   jakiegoś   powodu   była   pewna,   że 
nigdy dotąd nie rozmawiał z nikim na ten temat.

  - Był bardzo spokojny, kiedy przyjechał do domu. Po 

prostu   siedział   w   swoim   fotelu   i   obserwował   wszystkich   i 
wszystko.   Zwróciłem   uwagę,   że   czasami   wpatrywał   się   w 
mamę   ze   smutkiem.   Teraz   wydaje   mi   się,   iż   wiedział,   że 
odejdzie, zanim to zrobiła. Była bardzo piękną kobietą, która 
miała bardzo dużo potrzeb, ale nie potrafiła niczego ofiarować 
innym.

To   jedno   zdanie   pozwoliło   Catherine   dowiedzieć   się 

więcej o Jake'u Alleyu, niż przebywanie z nim prawie przez 
tydzień.   Możliwe,   że   więcej   niż   ktokolwiek   inny   o   nim 
wiedział.   Czuła   ogarniające   ją   gorąco.   Dotknęła   delikatnie 
jego klatki piersiowej. Leżeli tak obok siebie, nic nie mówiąc. 
Porywające dźwięki muzyki reggae dolatywały aż tutaj. Bez 
zastanowienia   przytuliła   się   do   niego.   Chwilę   później   Jake 
trzymał   ją   w   swoich   objęciach.   Popatrzyła   mu   w   oczy. 
Przeraziła ją intensywność uczuć, mieszanina niepewności i 

background image

pragnienia.   Pragnienia   czegoś   więcej   niż   tylko   fizycznej 
miłości.

 - Cat, Cat... i co ja mam z tobą zrobić? - wyszeptał.
W ułamku sekundy przypomniała sobie, że już wcześniej 

tak   ją   nazywał.   A   przecież   nie   mógł   wiedzieć,   że   to 
zdrobnienie   używane   jest   tylko   przez   jej   najbliższych.   I   to 
również przekonało ją, że może mu zaufać. Ich usta spotkały 
się, miękkie i gorące, tak jakby dobrze się znały, ale teraz 
pragnęły   zażyłości   wynikającej   z   zainteresowania   i 
troskliwości,   szybko   zmieniającej   się   w   namiętność.   Ręce 
Jake'a   błądziły   po   jej   ciele,   odkrywając   coraz   to   nowe 
zakamarki.   Pragnęła   go   jak   nikogo   dotąd.   Jęknęła.   Chciała 
wyjść mu naprzeciw. Całowała każdy centymetr jego ciała, 
pragnąc czuć go w sobie. Ich ciała przylgnęły do siebie jak 
dwie idealne połówki. Catherine nie chciała już czekać. Nie 
pozwoliła mu się dłużej wahać. Każdym ruchem dawała mu 
do   zrozumienia,   że   go   pragnie.   W   ostatniej   chwili   Jake 
wycofał się. Żałowała, że nie był w niej. Wiedziała, że pragnie 
go nadal.

 - Wiesz, o czym teraz marzę najbardziej? - zapytał.
 - Nie.
 - O wygodnym łóżku.
Z   radosnym   uśmiechem   wstała   i   wyciągnęła   do   niego 

rękę.

O świcie w sobotę Catherine wysunęła się spod ramienia 

Jake'a,   narzuciła   szlafroczek   i   wyszła   na   patio.   Odetchnęła 
głęboko, wdychając cudowne zapachy kwitnących krzewów. 
Zaczynał   się   kolejny   wspaniały   dzień.   Niestety,   dla   nich 
ostatni,   pomyślała   ze   smutkiem.   Ale   myśl   o   powrocie   nie 
zaprzątała jej głowy w tej chwili.

Jake był delikatny i czuły. Dużo bardziej interesowało go 

zadowolenie jej niż własne odczucia. Nie, nie mogła myśleć o 

background image

przyszłości. Nie potrafiła myśleć o niczym. Liczyło się tylko 
jej uczucie do Jake'a.

Czerwony   koliber   usadowił   się   na   gałęzi   niedaleko   od 

niej. Obserwowała go przez chwilę, próbując nieco ochłonąć. 
Jedyne, co odczuwała, to głęboki smutek. A co z jej planami 
na   przyszłość?   Co   z   postanowieniem   nienawiązywania 
bliskich   kontaktów   z   mężczyznami,   dopóki   nie   doprowadzi 
swojego życia do porządku? Jake był dobrym człowiekiem, 
tego była pewna, ale ta znajomość zbyt szybko przeistoczyła 
się w zażyłość. Tyle musi jeszcze zrobić. A Jake nie wie o niej 
dotąd tak wielu rzeczy. A właściwie jednej, najważniejszej, 
która może wszystko zmienić.

Teraz już wie, kto był jej dziadkiem. Ale nadal uważa, że 

jest   ona   zwykłym   handlowcem   i   żyje   z   pensji.   Nigdy   nie 
uważała się za snobkę, ale Jake jest tylko walczącym o byt 
barmanem,   którego   jedynym   majątkiem   jest   dżip.   Nie 
obchodzi ją to, że on posiada tak mało, ale prędzej czy później 
jemu   na   pewno   zacznie   przeszkadzać,   że   ona   posiada   tak 
wiele.

Czy  to możliwe,  że  się   nie  zmieni,  kiedy  zrozumie,  że 

związał się ze spadkobierczynią ogromnej fortuny?

Patrzyła   na   ocean.   Przypominała   sobie   różne   bolesne 

chwile   z   przeszłości.   Jej   rodzice   chcieli,   żeby   chodziła   do 
prywatnej szkoły. Wtedy jej koleżanki pochodziłyby z takiego 
samego środowiska. Catherine uparła się na najbliższą szkołę 
publiczną,   uważając,   że   majątek   jej   rodziny   na   pewno   nie 
będzie miarką, według której będą ją oceniać koleżanki. Na 
początku  wyglądało  to  tak,  jakby   miała  rację.  Ale  im  była 
starsza, tym ważniejsze zaczęły być ciuchy i kosmetyki. Jeśli 
najpierw   koleżanki   uważały,   że   tylko   przypadkiem   nosi   to 
samo   nazwisko   co   właściciel   ogromnej   sieci   domów 
handlowych, to po kilku jej wizytach z dziadkiem w Mason's 
znały już prawdę.

background image

I   wtedy   wszystko   się   zmieniło.   Dziewczęta,   które 

wcześniej nawet z nią nie rozmawiały, teraz próbowały sobie 
załatwić kiecki po obniżonej cenie. Chłopcy zabiegali o jej 
względy, jakby znajomość z nią dawała im darmowy wstęp, 
na przykład, do Disneylandu. Każdy z tych, których do tej 
pory uważała za swoich przyjaciół, chciał czegoś od niej. Aż 
któregoś,   dnia   rozpłakała   się   w   ramionach   ojca,   mając 
pretensję   do   całego   świata   o   to,   że   nie   są   tak   biedni   jak 
wszyscy. Tato głaskał ją po głowie, uśmiechał się smutno i 
tłumaczył, że ci ludzie tak naprawdę wcale nie są biedni.

Niemniej   jednak   w  następnym   roku   zmieniła   szkołę   na 

Kingswood Academy, ekskluzywną szkołę dla dziewcząt. Jej 
rodzice mieli  rację. Dziewczęta posiadające podobne środki 
zupełnie nie były pod wrażeniem jej nazwiska. Wiele z nich 
nie słyszało o jej dziadku. I w ten sposób Catherine nauczyła 
się czegoś. Ludzie nie widzą niczego oprócz pieniędzy. I nie 
tylko nie znali prawdziwej Catherine Mason, ale tak naprawdę 
wcale nie chcieli jej znać.

Jake   wszedł   na   patio.   Catherine   nagle   wróciła   do 

rzeczywistości.   Nie   była   gotowa   spojrzeć   mu   w   oczy   i 
wytłumaczyć, dlaczego ich związek powinien się skończyć. 
Tu i teraz. Potrzebowała trochę więcej czasu, aby wszystko 
przemyśleć.

 - Żałujesz? - zapytał, siadając obok niej na ławce. Czegóż 

miałaby żałować? Tego, że się kochali? Faktycznie żałowała, 
ale nie w takim sensie, jak on myślał. Żałowała, że to nigdy 
nie   będzie   czymś   trwałym   i   ograniczy   się   do   tej   jednej, 
cudownej nocy.

Kiedy nie odpowiedziała, zajrzał jej w oczy.
 - Cat... o co chodzi?
Chciałaby,   żeby   jej   tak   nie   nazywał.   Nie   teraz.   Jego 

zaniepokojone spojrzenie błądziło po jej twarzy i przez jedną 
krótką   chwilę   myślała,   żeby   mu   opowiedzieć   całą   historię 

background image

swojego życia. Ale wtedy wszystko by się zmieniło. Tak jak 
dawniej, w szkole. Nigdy więcej nie patrzyłby na nią w ten 
właśnie sposób. Lepiej, że przeżyła chociaż jedną taką noc i 
będzie miała cudowne wspomnienia, aniżeli Jake miałby się 
nagle   zmienić,   jak   wszyscy   inni   ludzie.   To   nie   była   też 
właściwa   pora   na   wyjaśnianie   mu   czegokolwiek.   Musiała 
wpierw poradzić sobie ze sobą.

Nie   mogąc   dłużej   wytrzymać   jego   bliskości,   wstała   i 

poszła do pokoju, gdzie od razu natknęła się na porozrzucane 
prześcieradła po ich szaleńczej nocy. Walczyła ze sobą, żeby 
się nie rozpłakać, co mogłoby przynieść jej ulgę. Zamiast tego 
ruszyła do łazienki. Gdyby jej samolot odlatywał dzisiaj, a nie 
jutro...   Wtedy   poradziłaby   sobie   z   tym   wszystkim.   A   tak 
zupełnie nie wiedziała, jak ma spędzić jeszcze jeden dzień i 
noc z Jakiem. Przymknęła oczy.

Nagle poczuła jego ręce na swoich ramionach. Zdrętwiała. 

Tak bardzo chciała, żeby ją przytulił, pragnęła zarzucić mu 
ręce na szyję, czuć jego ciało na swoim i słyszeć, jak szepcze 
jej imię. Ale nie zrobiła tego. Nie mogła. Wiedziała, że jeśli 
się   do   niego   obróci,   już   nie   potrafi   odejść.   Cofnęła   się. 
Najlepiej będzie, jeśli się na nią rozgniewa i zacznie niezbyt 
dobrze o niej myśleć. Nienawidziła się za taką decyzję, ale 
była pewna, że to, co robi, jest słuszne. Minęła go bez słowa i 
weszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi.

Jake   szybko   włożył   kąpielówki   i   wyszedł,   trzaskając 

drzwiami. Był wściekły na siebie i tę swoją naiwność.

Kiedy był już przekonany, że tym razem będzie inaczej, 

Catherine   udowodniła   mu,   że   znowu   się   pomylił,   że 
niepotrzebnie zaufał. A przecież zaczął już myśleć, że to nie w 
porządku z jego strony uważać, że wszystkie kobiety są takie 
jak jego matka czy Sally.

Ależ był głupi!

background image

Wskoczył   do   wody.   Myślał,   że   cała   złość   wyparuje   z 

niego, kiedy się zmęczy pływaniem. Niestety, nie pomogło mu 
to za bardzo. Zobaczył samotny katamaran na horyzoncie. Już 
wiedział, co zrobi. Popłynął szybko do brzegu i wypożyczył 
żaglówkę   na   cały   dzień.   Kiedy   był   dwieście   metrów   od 
brzegu,   zaczął   się   odprężać.   Przynajmniej   tutaj   nie   miał 
możliwości   natknięcia   się   na   Catherine.   Zauważył   małą 
wysepkę   po   lewej   stronie.   Idealne   miejsce   do   zwiedzania. 
Ruszył w tamtym kierunku. Im  dalej  odpływał, tym lepsze 
miał   samopoczucie.   Na   łodzi   wiedział,   że   kontroluje 
wszystko, był pewien własnych reakcji, każdy ruch był łatwy 
do przewidzenia.

Tak, proszę pana. Jedyna istota rodzaju żeńskiego godna 

zaufania   to   po   prostu   żaglówka.   A   jednak   brakowało   mu 
Catherine. Wrócił myślami do wydarzeń dnia poprzedniego. 
Dlaczego   zmieniła   się   tak   nagle?   W   nocy   była   miła   i 
kochająca, a rano zimna i obca. Nie sądził, żeby wypiła za 
dużo. Jedynym wytłumaczeniem było jej pochodzenie. Pewne 
fakty mogła zignorować w nocy, ale na pewno nie za dnia. 
Poza tym, że oboje skończyli college, on nadal był skromnym, 
średnio zamożnym człowiekiem, podczas gdy ona posiadała 
wielkie   pieniądze.   Uśmiechnął   się   ironicznie.   Jej   rodzice 
ledwo mogli  się pozbierać po skandalu z jej małżeństwem, 
więc   jak   miałaby   im   przedstawić   nowego   przyjaciela   - 
barmana?   Oczywiście,   gdyby   chciała   się   czegoś   o   nim 
dowiedzieć,   powiedziałby   jej,   że   tak   naprawdę   nie   jest 
barmanem w Alley Cat, ale właścicielem lokalu. Powiedziałby 
jej również, że nie jest to jego jedyne źródło dochodu. Ale czy 
mogłoby to mieć jakieś znaczenie dla kogoś tak bogatego jak 
panna Mason?

Poza tym w chwili obecnej jego majątek mniejszy był niż 

ciążące   na   nim   zobowiązania.   Gdyby   Catherine   wiedziała, 
jaką   kwotę   musi   dać   Sally   w   listopadzie,   doszłaby   do 

background image

wniosku, że tak naprawdę interesowały go jej pieniądze. W 
sytuacji,   w   jakiej   był,   zmiana   w   zachowaniu   Catherine 
powinna go cieszyć. Romans teraz mógł  jedynie pogorszyć 
jego i tak nie najlepszą sytuację. Był tylko zły na siebie, że się 
nie   poznał   na   Catherine.   Jak   mógł   nie   zauważyć,   że   była 
zepsutą, egoistyczną snobką? Zaklął. Musi o niej zapomnieć i 
skupić się na tym, jak zdobyć pieniądze dla Sally i nie stracić 
przy tym Alley Cat.

W niedzielę rano portier zastukał do ich drzwi. Catherine 

otworzyła   natychmiast.   Jej   neseser   i   mała   torba   były 
spakowane.

 - To wszystko, proszę pani? - zdziwił się.
  -   Jest   jeszcze   jakiś   bagaż   w   sąsiednim   pokoju   - 

powiedziała, myśląc tylko o tym, by wyjść stąd, zanim pojawi 
się Jake. Jak dotąd udało jej się go unikać.

Poszła   do   głównego   holu   i   ucieszyła   się,   widząc,   że 

autobus, który ma ich zawieźć na lotnisko, jest prawie pełny. 
Zauważyła wolne miejsce koło kobiety, która wyglądała przez 
okno i była wyraźnie zasmucona, że musi stąd wyjeżdżać. W 
normalnych   warunkach   Catherine   również   żałowałaby,   że 
wakacje się skończyły. Ale dzisiejszego ranka marzyła tylko o 
jednym,   żeby   nareszcie   znaleźć   się   w   Detroit,   wrócić   do 
rzeczywistości i rozpocząć nowe życie.

Szybko zajęła upatrzone miejsce, a kiedy zobaczyła, że 

Jake zbliża się do autobusu, wyciągnęła z torebki książkę i 
pogrążyła się w lekturze. Sam jego widok wystarczył, by się 
zdenerwowała. Co też on musi sobie o niej myśleć!

Kiedy   autobus   ruszył,   podniosła   głowę   znad   książki. 

Siedział   trzy   rzędy   przed   nią.   Zauważyła,   że   jego   włosy 
jeszcze  bardziej  pojaśniały na  słońcu. Był pięknie  opalony. 
Wyglądał   wspaniale   w   białej   koszuli   z   krótkimi   rękawami. 
Czuła,   że   zaraz   się   rozpłacze.   Biorąc   pod   uwagę   fakt,   że 
przepłakała cały wczorajszy dzień, nie mogła zrozumieć, że 

background image

zostały jej jeszcze jakieś łzy do wylania. Całe szczęście, że jej 
sąsiadka   nie   miała   ochoty   na   rozmowę,   bo   Catherine   nie 
byłaby   w   stanie   wydusić   z   siebie   ani   jednego   słowa. 
Próbowała zapanować nad sobą, ale łzy potoczyły się po jej 
policzkach. Wytarła je wierzchem dłoni i zamknęła oczy.

Chyba kompletnie oszalała. Jak mogła tak reagować na 

mężczyznę,   którego   zna   dopiero   od   tygodnia?   Nie   była   w 
stanie tego sobie wytłumaczyć. To było zupełnie nielogiczne.

Catherine   odczekała,   aż   wszyscy   wsiedli   do   samolotu. 

Wiedziała, że nie może znaleźć się koło Jake'a. Usiadłaby koło 
niego tylko  wtedy,  gdyby było  to jedyne  wolne   miejsce   w 
samolocie. Ale jej obawy okazały się bezpodstawne. Pierwszy 
rząd był zupełnie pusty. Odetchnęła z ulgą, zajmując miejsce.

Po   raz   ostatni   spojrzała   na   Karaiby,   na   najbardziej 

niebieski   ocean,   jaki   widziała   w   życiu,   i   na   Jamajkę. 
Pomyślała, że może tu kiedyś wróci i będzie mogła w pełni 
podziwiać ich piękno. Czuła, że już zaczyna tęsknić za tym 
miejscem. I za mężczyzną, który sprawił, że stało się ono dla 
niej tak szczególne.

Dość! Nie wolno jej myśleć o Jake'u nawet przez sekundę. 

Ten   cały   tydzień   był   jedną   wielką   pomyłką.   Czyżby, 
romansując   z   panem   Alleyem,   chciała   zemścić   się   na 
niewiernym   narzeczonym?   Potrząsnęła   głową.   Zresztą   to 
nieważne. Wszystko się już skończyło.

Zaczęła   się   zastanawiać   nad   nadchodzącym   tygodniem. 

Co i gdzie musi załatwić.

Przede   wszystkim   powinna   porozmawiać   z   rodzicami. 

Czuła się winna wobec nich. Musi wszystko zmienić w swoim 
życiu i pokazać im, że bez TJ będzie jej naprawdę lepiej niż z 
nim.

Stewardesa   przyniosła   jej   kawę   i   słodycze.   Były   to 

ulubione ciasteczka dziadka. Co by powiedział ten wspaniały 
staruszek, gdyby mógł poznać jej plany opuszczenia firmy? 

background image

Chciała się zająć kupowaniem na wpół zrujnowanych domów, 
remontowaniem ich dla rodzin znajdujących się w potrzebie. 
Pomysł ten na pewno wydałby się dziadkowi zbyt szalony. 
Pewno nazwałby ją niepoprawną idealistką, ale poparłby ją w 
jej dążeniach, tak jak to zawsze robił.

Im dłużej myślała o swoich planach na przyszłość, tym 

bardziej była nimi podekscytowana. Gdyby tak dziadek czekał 
na nią w limuzynie i mógł to wszystko z nią przedyskutować!

Zamknęła oczy i wyobraziła sobie starego Manny'ego za 

kierownicą, radośnie uśmiechniętego na jej widok.

Wyprostowała się gwałtownie. Jak się dostanie do domu z 

lotniska? Przedtem nie zastanawiała się na tym. Przecież nie 
poprosi   Jake,   żeby   ją   odwiózł.   Zatrzymała   przechodzącą 
stewardesę.

  -   Przepraszam,   czy   mogłabym   stąd   zatelefonować   do 

domu?

 - Oczywiście.
Po   kilku   minutach   miała   już   w   ręku   telefon.   Uzyskała 

połączenie od razu.

 - Manny... Mówi Catherine.
 - Och! Panienko! Jak się panienka czuje? Skąd panienka 

dzwoni?

 - Manny, nie chciałabym ci sprawiać kłopotu, ale czy nie 

mógłbyś odebrać mnie z lotniska?

 - Oczywiście. O której godzinie?
Podała mu niezbędne szczegóły i rozłączyła się. Jeszcze 

jeden   problem   rozwiązany.   Nałożyła   słuchawki   na   uszy, 
zamknęła   oczy   i   zaczęła   słuchać   muzyki.   Była   zdziwiona, 
kiedy poczuła, że samolot ląduje. Podróż szybko minęła.

Manny czekał na nią przy wyjściu z lotniska. Przebiegła 

kilka ostatnich metrów, żeby się z nim przywitać.

 - Jak dobrze cię widzieć, Manny - powiedziała, czując się 

znowu jak mała dziewczynka.

background image

  -   Wygląda   panienka   wspaniale!   Pięknie   opalona!   - 

uśmiechnął się do niej radośnie. - Jeszcze tydzień spędzony na 
plaży i wyglądałaby panienka jak ja - powiedział otwierając 
przed nią drzwi.

Tak musiała się czuć Dorota, gdy powróciła do domu z 

krainy   Oz,   pomyślała   Catherine,   wsiadając   do   eleganckiej 
limuzyny. Manny włożył jej rzeczy do bagażnika. 

Na   chwilę   utkwili   w   korku,   ale   Manny   skręcił   na 

autostradę 94 i już nie było problemów. Uśmiechnął się do 
niej. Podała mu ocenzurowaną przez siebie wersję wakacji. 
Potem zapytała go o jego rodzinę. Odpowiedział jej w kilku 
zdaniach.

 - Proszę spojrzeć na tego szaleńca - wskazał załadowaną 

ciężarówkę jadącą przed nimi.  - Gdyby gdzieś tu był jakiś 
gliniarz, kierowca dostałby mandat za otwartą skrzynię.

Zwolnił, żeby zwiększyć odległość między samochodami. 

Catherine   zamknęła   oczy,   a   cichy   szum   silnika   prawie 
ukołysał   ją   do   snu.   Nagle   Manny   gwałtownie   nacisnął 
hamulce. Wielki kawał metalu toczył się prosto na nich po 
autostradzie. Manny skręcił w prawo, mając nadzieję, że ich 
ominie. Catherine poczuła uderzenie w bok samochodu. Na 
szczęście   Manny   nie   stracił   panowania   nad   kierownicą   i 
wyprowadził  samochód, a zaraz potem zjechał  na pobocze. 
Kiedy się zatrzymał, odetchnął głęboko.

 - Nic się panience nie stało? - zapytał.
 - A tobie?
  - Chyba jestem trochę starszy od panienki i mam słabe 

nerwy   -   zażartował.   Wysiadł,   żeby   obejrzeć   uszkodzenia. 
Catherine poszła w jego ślady. Felga była w porządku, ale 
opona nie nadawała się do jazdy. Trzeba było zmienić koło.

  -   Proszę   wsiąść   do   samochodu,   panienko.   Nigdy   nie 

wiadomo, co się jeszcze może zdarzyć.

background image

Manny   miał   rację.   Catherine   zobaczyła,   że   nadjeżdża 

znajomy dżip.

Szybko wśliznęła się do samochodu. Przez przyciemnione 

szyby zauważyła, że Jake idzie w stronę Manny'ego. Serce 
tłukło się w jej piersi jak oszalałe. Może jej nie zauważył. 
Może po prostu chciał pomóc staremu Murzynowi. Otworzyli 
bagażnik,   więc   straciła   ich   z   oczu.   Chciał   pomóc   zmienić 
koło. I za to była mu wdzięczna. Manny był za stary na takie 
rzeczy.   Ale   dlaczego   nie   był   to   ktoś   inny?   Albo   pomoc 
drogowa?   Tylko   właśnie   on?   Jake   Alley!   Chciało   jej   się 
krzyczeć.

Przy   odrobinie   szczęścia   może   jej   nie   zauważy.   Wtedy 

usłyszała,   jak   zastukał   w   szybę.   Zignorowała   stukanie,   ale 
kiedy zrobił to po raz drugi nieco mocniej, otworzyła okno. 
Zobaczyła przed sobą uśmiechniętą twarz Jake'a. Nie wydawał 
się zaskoczony jej widokiem. Natomiast wyraźnie bawiło go 
jej zakłopotanie.

Dlaczego zawsze wówczas, kiedy miała kłopoty, zjawiał 

się przy niej? Czyżby był jej aniołem stróżem?

 - Mamy mały problem, pani Miller - powiedział z ironią, 

wymawiając z naciskiem nazwisko jej narzeczonego.

Spojrzała mu w oczy. Marzyła tylko o tym, żeby poszedł 

w diabły, ale szkoda jej było Manny'ego. Gdyby wiedziała, że 
zjawi się właśnie on, próbowałaby sama zmienić to koło.

  -   Proszę   sobie   tu   spokojnie   posiedzieć   i   pooglądać 

telewizję   albo   może   zatelefonować   do   przyjaciół   i 
opowiedzieć   im   o   wakacjach   -   powiedział   ze   złośliwym 
uśmiechem i zabrał się do roboty.

Catherine   rzeczywiście   sięgnęła   po   telefon,   żeby 

poinformować rodziców, że się trochę spóźni.

W końcu Manny usiadł za kierownicą i wytarł spocone 

czoło chusteczką do nosa.

 - Czy panienka zna tego pana? - zapytał podejrzliwie.

background image

  - Wracał tym samym samolotem i rozmawialiśmy przez 

chwilę - wyjaśniła szybko.

Wkrótce   Manny   ruszył.   Ale   co   chwila   obrzucał   ją 

badawczym spojrzeniem.

Kiedy zobaczyła znowu dżipa Jake'a przed mmi, zamknęła 

oczy. Mimo to nie mogła usunąć jego obrazu spod powiek.

Zacisnęła pięści i zmusiła się do myślenia o czymś innym. 

Za kilka minut zobaczy rodziców. Nie było to proste po tym 
wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu dni.

Po   ślubie   miała   zamieszkać   z   TJ,   więc   pozbyła   się 

swojego   mieszkania   i   jedynym   miejscem,   dokąd   się   mogła 
udać, był dom rodziców, a nie było to, według niej, najlepsze 
rozwiązanie.

Gdyby mogli porozmawiać o tym cholernym weselu tylko 

raz,   a   potem   o   wszystkim   zapomnieć,   ale   przecież   dobrze 
znała swoją mamę i wiedziała, że to po prostu niemożliwe. 
Dopóki   Catherine   nie   znajdzie   sobie   mieszkania,   będzie   to 
temat numer jeden. A poza tym nie uniknie rozmów na temat 
przyjęcia, które mama chce urządzić z okazji zbliżających się 
trzydziestych   urodzin   córki.   Westchnęła   głośno.   Będzie 
trudno.

Samochód   zatrzymał   się   na   podjeździe.   Catherine   stała 

chwilę przed ciężkimi, dębowymi drzwiami, zanim nacisnęła 
klamkę, aby wejść do środka.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jake wpadł do Alley Cat jak burza, rzucił torbę za bar i 

nalał sobie kufel piwa. Był szczęśliwy, że jest niedziela, bo 
wtedy   na   ogół   w   lokalu   panował   spokój.   Kilku   stałych 
klientów   rozmawiało   o   ostatniej   przegranej   ich   ulubionej 
drużyny przy jednym końcu baru, a Sarge i Tom przyglądali 
mu się bacznie z drugiego końca.

Nie był w nastroju do rozmów, ale wiedział, że nie uda mu 

się niczego nie powiedzieć.

 - I co? - zapytał Sarge. - Nie wydaje mi się, żeby wakacje 

wpłynęły na niego korzystnie. Co ty na to, Tom?

  -   Myślę,   że   lepiej   będzie,   jeśli   sprawdzę,   czy   nikt   z 

klientów niczego nie potrzebuje - odpowiedział Tom i oddalił 
się dyskretnie.

 - Chcesz ze mną pogadać, synu?
  -   Co   mam   ci   mówić?   Jeszcze   jedna   piękna   kobieta   i 

kolejny niewypał. Koniec sprawy. To był męczący dzień, tato. 
Do zobaczenia jutro.

Ruszył   w   stronę   wahadłowych   drzwi   prowadzących   do 

kuchni, a potem wszedł po schodach do swojego mieszkania 
na   piętrze.   Po   raz   pierwszy   był   zadowolony,   że   ojciec   nie 
mógł tu przyjść za nim.

Siedział w ciemnym, dusznym pokoju. Nie był w stanie 

się mszyć, żeby zapalić światło i otworzyć okno. Zrzucił buty 
z nóg, zamknął oczy i próbował się zdrzemnąć. Niestety wciąż 
miał przed oczami tę wielką, czarną limuzynę. Ciągle widział 
piękne niebieskie oczy i czarne włosy Catherine.

Nie wolno mu o niej myśleć. Jedyne, co może pamiętać, to 

limuzynę. Może to pozwoli mu o niej przestać myśleć. O tej 
bogatej, zapatrzonej w siebie, zepsutej dziewczynie. Pewnie 
po jakimś czasie się otrząśnie. Ale wewnętrzny głos szeptał: 
„Kogo chcesz oszukiwać?"

background image

Powlókł  się  do  sypialni.  Wysiłkiem   woli   zmusił  się  do 

rozebrania. Dlaczego nie może zapomnieć o tej dziewczynie?

Słońce świeciło mocno, przez firanki docierając nawet do 

twarzy Jake'a. Obudził się, ziewnął i poszedł do łazienki.

Po kąpieli i wypiciu dwóch kaw poczuł się na tyle dobrze, 

że z niesmakiem rozejrzał się po swoim mieszkaniu. I chociaż 
wszystko,   oprócz   wczorajszego   ubrania,   było   w   idealnym 
porządku, robiło ono wrażenie zaniedbanego.

Dlaczego nagle zaczęło go obchodzić, jak wygląda jego 

lokum? Przecież nie planuje przyprowadzania tutaj kogoś. Jest 
to   miejsce,   gdzie   zazwyczaj   sypia,   a   czasami   coś   zje   i   to 
wszystko.   Znowu   miał   przed   oczami   tę   cholerną   czarną 
limuzynę. Kilka dni ciężkiej pracy dobrze mu zrobi, a poza 
tym na pewno o wszystkim wkrótce zapomni.

Chcąc   odwrócić   swoją   uwagę   od   męczącej   go   sprawy, 

usiadł przy biurku i zaczął przeglądać dokumenty. W końcu 
znalazł Ust od Pinstripe'a. Na Jamajce nie myślał o tym, ale 
teraz był już najwyższy czas, żeby zająć się tą sprawą. Nie 
można jej było dłużej odkładać.

Wyczerpująca   dyskusja   z   rodzicami   zeszłej   nocy   była 

tylko rozgrzewką dla problemów, z którymi Catherine miała 
się   zetknąć   w   pracy.   Wszyscy   wiedzieli   o   jej   nieudanym 
ślubie,   więc   jadąc   ruchomymi   schodami   do   swego   biura, 
starała się trzymać głowę dumnie uniesioną do góry.

Sklep nie był jeszcze otwarty. Pracownicy rozpakowywali 

towar, liczyli pieniądze w kasach. Wszyscy udawali, że jej nie 
widzą, nie bardzo wiedząc, jak się mają zachować.

Nowy   szef,   który   zajął   gabinet   dziadka,   ściągnął   sobie 

nową sekretarkę. Prowadziła biuro z iście zegarmistrzowską 
precyzją.   Catherine   zatrzymała   się   przed   jej   biurkiem, 
czekając, aż tamta raczy ją zauważyć. Na ogół zajmowało to 
krótką   chwilę.   Było   tak   pewnie   dlatego,   że   Catherine 
nazywała się Mason.

background image

 - O co chodzi? - zapytała kobieta zza biurka, patrząc na 

Catherine znad okularów.

 - Muszę zobaczyć się z panem Schneiderem.
 - Jest zajęty.
  -   Tak,   ale   to   mu   zajmie   naprawdę   krótką   chwilę   - 

powiedziała rozzłoszczona Catherine i ruszyła w stronę drzwi 
gabinetu.

 - Tak nie można...
Catherine zamknęła drzwi za sobą.
  -   Proszę,   wejdź,   Catherine.   Dobrze,   że   już   wróciłaś   - 

powiedział beznamiętnie jej szef. Usiadła naprzeciwko niego.

 - Tutaj jest moje wypowiedzenie.
W   pierwszej   chwili   był   zaskoczony,   ale   opanował   się 

szybko. Chyba był zadowolony, że  nareszcie  pozbędzie  się 
ostatniej osoby z rodziny Masonów,

 - No tak. Rozumiem. Kiedy chcesz odejść?
 - Dwunastego sierpnia.
 - Powodzenia. - Wstał i wyciągnął do niej rękę.
 - Dziękuję - odpowiedziała i wyszła z gabinetu.
W swoim biurze zaczęła się zastanawiać, dlaczego czuje 

się taka zagubiona, skoro wszystko idzie zgodnie z jej planem.

W nocy, leżąc w łóżku, ze strachem myślała o tym, co 

zrobi z wolnym czasem po dwunastym sierpnia. Bez względu 
na spadek, musi pracować. Wiedziała, co chce robić, ale nie 
była   pewna,   od   czego   ma   zacząć.   Po   urodzinach   otrzyma 
potrzebne   jej   pieniądze   i   ma   masę   pomysłów,   ale   tak 
naprawdę co ona wie na temat budownictwa mieszkaniowego? 
Gdyby   tak   mogła   zrobić   jakiś   niewielki   projekt,   żeby 
spróbować swych sił. Udawała sama przed sobą, że jest to jej 
jedyny problem. Ale kiedy już zasypiała, słyszała szum morza 
i dźwięki muzyki reggae...

I czuła słony smak warg Jake'a.

background image

W   środę   rano,   dziesiątego   sierpnia,   Jake   wszedł   do 

potężnego budynku Mason's.

 - Przepraszam, czy zastałem Catherine Mason? - zapytał 

sekretarkę.

 - Jest w tej chwili na zebraniu.
 - Nie ma sprawy. Ja tylko chciałem to dla niej zostawić - 

powiedział   i   podał   kobiecie   zapieczętowaną   kopertę.   -   Czy 
mogłaby pani dopilnować, żeby jej to doręczono?

 - Oczywiście.
 - Dziękuję. 
Jake   odwrócił   się   i   wyszedł   na   korytarz,   przekonując 

siebie, że miał wielkie szczęście, iż jej nie zastał. No, ale jeśli 
tak naprawdę chciał uniknąć spotkania z nią, to dlaczego nie

wysłał koperty pocztą? Potrząsnął głową. Chyba już nigdy 

się nie zmieni. Może piątkowe spotkanie z adwokatem byłej 
żony sprowadzi go z obłoków na ziemię. Widocznie trzeba mu 
przypominać, ile go kosztują piękne kobiety.

Wchodząc   do   Alley   Cat   był   tak   zamyślony,   że   nie 

zauważył Charliego, który czekał na niego przy barze.

 - Zatrzymaj się, stary.
 - Przepraszam, Charlie... zamyśliłem się.
  - Co doprowadziło cię do takiego stanu? Wiesz, Jake, 

gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz problemy z jakąś 
damą. Czy ten nastrój nie wiąże się przypadkiem z tą śliczną 
dziewczyną,   którą   ukradłeś   mi,   kiedy   ostatnio   się 
widzieliśmy? 

 - Nie była twoja, więc nie mogłem ci jej ukraść.
 - Może i nie, ale tańczyłem z nią przez całą noc, a potem 

zjawiłeś się ty i zabrałeś ją ze sobą!

  - Byłem z nią wcześniej tego wieczoru. Zmieńmy lepiej 

temat.

  -   Dobrze.   A   może   chciałbyś   jutro   trochę   ze   mną 

pożeglować?

background image

 - No, nareszcie mówisz jak człowiek.
Umówili   się   na   następny   dzień.   Jake   miał   nadzieję,   że 

żagle pomogą mu zapomnieć o Catherine.

W czwartek rano w swoim biurze Catherine przeglądała 

pocztę.   Wśród   stosu   innych   listów   znalazła   białą 
zapieczętowaną kopertę. Była bardzo ciekawa, co w niej jest, 
więc   szybko   ją   rozerwała.   W   środku   był   czek   od   Jake'a   i 
kartka, na której napisał cztery słowa: „Połowa wydatków na 
Jamajce". Myślała, że znajdzie jeszcze jakiś list, ale nie było 
nic więcej. Z początku wpadła w złość i chciała podrzeć czek, 
ale potem schowała go do torebki i wzięła się do pracy.

Przez   cały   dzień   nie   pozwoliła   sobie   nawet   na 

najdrobniejsze wspomnienie o Jake'u.

Kiedy   koło   czwartej   zaczęła   pakować   swoje   rzeczy, 

natknęła się na fotografię TJ. Wyjęła zdjęcie z ramki, włożyła 
je   do   koperty,   na   której   napisała   nazwisko   Mary   Beth   i 
wrzuciła ją do poczty, która miała być wysłana następnego 
dnia.   Roześmiała   się.   Poza   pożegnaniem   z   Schneiderem   i 
pozostałymi pracownikami nie zostało jej już nic więcej do 
zrobienia   następnego   dnia.   Gdyby   Schneider   był   dzisiaj   w 
pracy, zrobiłaby to teraz i nie musiałaby tu przychodzić jutro. 
Nieważne. Pół dnia jeszcze wytrzyma.

Zniosła pudło ze swoimi rzeczami do samochodu. Ruszyła 

w   drogę   do   domu.   Zastanawiała   się,   czy   nie   zmienić 
samochodu. Mogłoby to poprawić jej nastrój. Nie chciała nic 
rzucającego   się   w   oczy.   A   poza   tym   potrzebowała   czegoś 
praktycznego,   jeśli   miała   jeździć   na   budowę.   Dżip   byłby 
dobry.

Nie, tylko nie dżip, powiedziała do siebie. Była tak zajęta 

rozmyślaniem o samochodzie, że nawet nie zauważyła, kiedy 
znalazła   się   przed   Alley   Cat.   Najpierw   rozzłościła   się   na 
siebie, a potem doszła do wniosku, że skoro już tu jest, może 
oddać Jake'owi ten czek. Nie chciała jego pieniędzy.

background image

Weszła   do   środka   i   ruszyła   prosto   do   baru.   I   wtedy 

zauważyła   Sarge'a.   Rozmawiał   z   Tomem,   który   dzisiaj 
pracował jako barman. Jake'a nie było nigdzie widać.

Twarz   Sarge'a   rozjaśniła   się   na   jej   widok.   Wskazał   jej 

miejsce obok siebie.

 - Cieszę się, że cię widzę, Catherine. Siadaj, postawię ci 

coś do picia.

Była przygotowana na krótką wymianę zdań z Jakiem. Nie 

myślała   wcześniej   o   Sarge'u,   który   wyraźnie   się   ucieszył, 
widząc ją, więc uśmiechnęła się do niego i usiadła obok.

  - Wyglądasz na zmęczoną. Czyżbyś miała zły dzień? - 

zapytał.

Tom   postawił   przed   nią   szklankę   wody   mineralnej   z 

lodem i czekał na zamówienie.

 - Męczący - powiedziała do Sarge'a. - Poprószę o rum z 

colą i cytryną.

Nagle przypomniała sobie ów dzień, kiedy to piła i nie 

mogła   zrozumieć,   dlaczego   właśnie   to   zamówiła.   Tom 
przyniósł jej drinka i kolejną colę dla Sarge'a.

 - Na zdrowie.
Z przyjemnością napiła się orzeźwiającego płynu.
 - Co cię tu sprowadza, Catherine?
Zupełnie zapomniała o czeku. Przecież tylko dlatego tu 

przyszła. Szybko otworzyła torebkę, wyjęła z niej kopertę i 
podała ją Sarge'owi.

  - Chciałam to oddać Jake'owi, ale wygląda na to, że go 

dzisiaj nie ma.

 - Żegluje. Dzwonił kilka minut temu. Powiedział, że jest 

tak przyjemnie, iż postanowił zostać tam do jutra.

Poczuła, że chce jej się płakać. Była po prostu zazdrosna.
 - Żeglowałaś kiedyś, Catherine?

background image

  - Tylko raz. - Musi skończyć drinka i jechać do domu. 

Jest najzwyczajniej w świecie przemęczona, a jutro czeka ją 
ciężki dzień.

  - Jake rzadko bierze urlop - powiedział Sarge. - Byłem 

bardzo zadowolony, kiedy wyjechał na wakacje.

Zastanawiała się, czy Jake mu powiedział, że byli razem.
 - Ten chłopak za ciężko pracuje, a przecież nie musi.
 - Za długo tu przesiaduje?
 - Nie, przecież on wcale nie musi tu pracować. 
Zakrztusiła   się.   Kiedy   skończyła   kaszleć,   spojrzała   na 

Sarge'a pytająco.

 - Czy widzisz ten komputer? Jake ułożył program, który 

w   zasadzie   prowadzi   ten   bar.   Ja   sam   nie   miałem 
najmniejszego pojęcia o komputerach. Kiedy kupiłem Alley 
Cat,   miałem   jedynie   stary   kalkulator.   Tylko   to   było   mi 
potrzebne.

  - Kupiłeś Alley Cat? - Jake mówił, że jego rodzice tu 

pracowali, ale nigdy nie wspomniał, że byli właścicielami tego 
baru.

 - A co, Jake ci nie mówił? Kiedy wróciłem z Wietnamu, 

moja   siostra   Helen   pomagała   mi   tutaj.   Jake   studiował 
informatykę   na   uniwersytecie   stanowym.   Właśnie   wtedy 
wymyślił ten program. Sprzedawał się jak świeże bułeczki w 
całym kraju, więc rzucił studia i kupił ode mnie ten bar. Tak 
po   prostu.   Pewnego   dnia   wszedł   tutaj   z   walizką   pełną 
pieniędzy. Wyglądał jak kot, który właśnie, pożarł kanarka. 
Wiedział, że od dawna chcę sprzedać tę budę, ale od nikogo 
nie dostałem godziwej oferty.

Catherine nie wierzyła własnym uszom. Ten barman był 

świetnym   programistą,   wynalazcą.   Ten   Jake   Alley,  którego 
tak potraktowała. To niemożliwe.

Jak mogła być taka głupia? Wszystko było jasne. Jake nie 

chciał jej o tym mówić, bo już wcześniej Sally musiała go 

background image

wykorzystać. Teraz wszystko zrozumiała. Nie wiedziała tylko, 
czy ma się z tego cieszyć.

 - Dobrze, że mi o tym opowiedziałeś. Jake nie lubi mówić 

na swój temat.

Sarge przestał się uśmiechać. Wyglądał na zakłopotanego 

i Catherine miała wrażenie, że żałuje tego, co jej powiedział. 
Nie wiedziała, co zrobić, by go pocieszyć. Czy on sądzi, że 
interesują ją pieniądze jego syna? To wszystko było zabawne, 
ale jej wcale nie było do śmiechu.

  - Cieszę się, że cię zobaczyłam, Sarge. Muszę wracać. 

Czy   mógłbyś   powiedzieć   Jake'owi,   żeby   zatelefonował   do 
mnie   do   pracy   jutro   przed   południem?   Powiedz   mu,   że   to 
bardzo ważne.

Idąc   do   samochodu,   zaczęła   się   zastanawiać,   czy   jest 

możliwe, aby coś zmienić w ich wzajemnych stosunkach?

W   piątek   rano   Jake   zbierał   się   do   powrotu   do   domu. 

Zastanawiał   się,   czy   nie   powinien   przypadkiem   włożyć 
garnituru.   Miał   przecież   spotkanie   z   adwokatem   Sally.   W 
końcu doszedł do wniosku, że lepiej się czuje w dżinsach i 
bawełnianej koszulce, a wcale mu nie zależy, żeby wywrzeć 
wrażenie na prawniku byłej żony.

Jadąc do kancelarii; zatrzymał się na stacji benzynowej i 

zatelefonował do Alley Cat. Wyjaśnił Tomowi, gdzie jest i o 
której będzie w barze, i już miał odłożyć słuchawkę, kiedy 
Tom zaczął mówić.

 - Sarge chciał się widzieć z tobą dzisiaj rano.
 - Czy powiedział, o co chodzi?
 - Nie.
 - Tom, mów, co jest grane.
  - No, ta twoja przyjaciółka... ta, z którą byłeś tu przed 

wyjazdem na wakacje.

 - Catherine? 
 - Tak. Ona. Była tu wczoraj. Szukała ciebie.

background image

 - Naprawdę?
  - Rozmawiała z Sarge'em, a zaraz po tym, jak wyszła, 

powiedział mi, że chce z tobą rozmawiać i że to pilne.

  -   Powiedz   mu,   że   zjawię   się,   jak   tylko   będę   mógł. 

Dziękuję, Tom.

Kiedy   wszedł   do   biura   adwokata   i   zobaczył   jego 

uśmiechniętą twarz, zapomniał o wszystkim oprócz Sally i jej 
żądań.

Catherine   wyszła   z   biura   Schneidera   i   spojrzała   na 

zegarek.   Była   za   piętnaście   dwunasta.   Pożegnała   się   ze 
wszystkimi   i   naprawdę   nie   miała   już   czego   tutaj   szukać. 
Ciągle łudziła się, że Jake zatelefonuje, Po prostu czekała na 
jego telefon. Jeśli nie odezwie się, musi go skreślić i przestać 
snuć jakieś bezpodstawne marzenia.

Było   dobrze   po   dwunastej,   gdy   opuszczała   budynek 

Mason's.   I,   prawdę   mówiąc,   to   nie   było   to,   co   bolało   ją 
najbardziej.

Kierując się w stronę Alley Cat. Jake zastanawiał się, kto 

powiedział: „Najpierw trzeba zabić wszystkich prawników". 
Kimkolwiek był ten człowiek, Jake go podziwiał i absolutnie 
przyznawał   mu   rację.   Rozmowa   z   Pinstripe'em   była 
wyjątkowo niesympatyczna. Groził mu przez cały czas. Nie 
chciał ustąpić ani na jotę. Nie zgodził się też na przesunięcie 
terminu spłaty. Widać było, że wyraźną przyjemność sprawia 
mu myśl o pozbawieniu Jake'a Alley Cat.

Kiedy wszedł do baru i zobaczył ojca czytającego gazetę, 

postanowił nie mówić mu nic o Sally i jej adwokacie. Chciał 
jak najszybciej się dowiedzieć, po co Catherine tu była i co 
było takie pilne. Oznaczało to jedno. Kłopoty.

  - Co jej powiedziałeś? - wykrzyknął Jake. Ludzie przy 

barze   zaczęli   spoglądać   w   ich   stronę,   więc   szybko 
wyprowadził wózek ojca do kuchni.

background image

  - Myślałem, że o wszystkim dowiedziała się od ciebie. 

Przecież byliście razem na Jamajce.

 - Ale to nie ma nic do rzeczy.
  - A właśnie że ma. Skoro udało się jej namówić cię na 

wspólny wyjazd, myślałem, że jest dla ciebie kimś ważnym.

W   końcu   jakie   to   ma   znaczenie?   I   tak   nie   wie   o   nim 

wszystkiego. Nie ma pojęcia o jego kłopotach finansowych, 
które on tak skrupulatnie ukrywa przed Sarge'em. Nie będzie 
przecież się z nią spotykał, więc naprawdę nie ma o co się 
wściekać na ojca.

 - Przepraszam cię, Jake - powiedział Sarge cicho.
  - W porządku. Ja też cię przepraszam, tato. Wracam od 

adwokata Sally, dlatego jestem taki zdenerwowany.

 - Jakieś kłopoty?
 - Nic, z czym bym nie mógł sobie poradzić. Wracajmy do 

baru. Postawię ci lunch.

Kiedy zjedli, Sarge wręczył mu kopertę od Catherine. Jake 

zajrzał do środka. Oddała mu czek.

Co prawda było już dobrze po południu, ale postanowił do 

niej zatelefonować. Jeśli poszła na lunch, tym lepiej. Zostawi 
dla niej wiadomość. To, co usłyszał, zwaliło go z nóg.

 - Co pani chce przez to powiedzieć, że panna Mason już 

tu nie pracuje? - zapytał.

  - Dokładnie to, co pan słyszy. Rzuciła pracę. Była dziś 

tutaj ostami raz.

Co prawda Catherine mówiła mu na Jamajce, że zamierza 

to zrobić, ale nie bardzo jej wierzył. A teraz czuł się okropnie. 
A może wyjechała z miasta na dobre?

  - Czy mogłaby mi pani podać jej adres? Muszę jej coś 

przesłać.

 - Przykro mi, ale nie udzielamy takich informacji. Proszę 

przesłać do nas, a my jej to przekażemy.

background image

Trzęsącymi rękami Jake zaadresował kopertę, wsunął do 

niej czek i krótki liścik. Catherine!

Umowa jest umową, więc oto twój czek. Powodzenia w 

nowej pracy. Jeśli będziesz miała ochotę się napić, wpadnij, 
postawię ci drinka.

Jake.
Szybko zakleił kopertę. Nie chciał już się nad tym dłużej 

zastanawiać.   Wszystko   było   skończone.   Nie   należy   nigdy 
robić sobie wroga z kobiety. Był przekonany, że już nigdy 
więcej jej nie zobaczy. Zastanawiało go tylko jedno, dlaczego 
to go tak bardzo zmartwiło?

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Minęły   trzy   tygodnie,   a   Catherine   nadal   czuła   się 

bezużyteczna. Siedziała na leżaku koło basenu, popijając sok 
pomarańczowy. Nie miała nawet ochoty zajrzeć do „Detroit 
News".

 - O czym tak rozmyślasz, Catherine? - zapytała jej matka, 

siedząca obok.

 - O swojej przyszłości.
  -   Jesteśmy   wszyscy   tacy   zajęci,   że   nikt   nawet   nie 

pomyślał, jak bardzo musi ci brakować pracy.

 - Nie o to chodzi, mamo. Nie żałuję, że odeszłam. Jestem 

po prostu niecierpliwa. Chciałabym już zacząć to, co sobie 
zaplanowałam, ale nie wiem, jak.

 - Twój pomysł jest na pewno bardzo ambitny. Catherine 

spojrzała na matkę, szukając oznak potępienia, ale nie znalazła 
niczego takiego.

 - Odkąd zaczęłaś mówić o swoich planach, zastanawiam 

się nad organizacją, dla której zdobywamy fundusze. Nazywa 
się „Środowisko dla człowieka". Słyszałaś o niej?

  - Pamiętam, że kiedyś z przyjaciółmi dyskutowaliście o 

tym, ale nie znam szczegółów.

 - Pozwól, że ci o wszystkim opowiem. - Mama była pełna 

entuzjazmu.

Po   wysłuchaniu   jej   Catherine   doszła   do   wniosku,   że 

czegoś  takiego  jej   właśnie  trzeba.  Chciałaby  okazać   więcej 
zapału, ale ostatnio zupełnie co innego zaprzątało jej myśli.

Po chwili mama zmieniła temat.
 - Jesteś pewna, że nie chcesz z nami spędzić weekendu w 

Traverse City?

 - Dziękuję, mamo. Wolę zostać w domu. W końcu mama 

nie wytrzymała.

 - Do licha, Catherine. O co tu właściwie chodzi?

background image

 - Dostałam wczoraj list od adwokata taty potwierdzający 

fakt, że nie jestem mężatką. TJ podpisał wszystkie dokumenty. 
Cóż, czuję się trochę dziwnie po tym wszystkim - wyjaśniła. 
Miała nadzieję, że to zakończy rozmowę.

  -   Przecież   mówiłaś,   że   poślubienie   TJ   byłoby 

największym błędem w twoim życiu.

 - I nadal tak uważam. Ten list po prostu przypomniał mi, 

jaka byłam głupia. A przecież nikt tego nie lubi.

Gdyby tak mogła porozmawiać o Jake'u i o tym, co ją 

naprawdę trapi! Ale mama nie zrozumiałaby tego. Zresztą ona 
sama tego nie rozumie.

 - Kochanie, dlaczego nie dasz sobie spokoju z tą sprawą, 

o   której   nie   chcesz   mi   powiedzieć?   -   Catherine   popatrzyła 
uważnie na matkę. - Zostawię ci nasz numer telefonu. Odezwij 
się,   choćby   tylko   po   to,   żeby   porozmawiać   ze   mną.   - 
Pogłaskała ją po ramieniu.

Catherine nie odezwała się.
Zakończyć sprawę. No cóż. Przecież zaprosił ją na drinka, 

gdyby była w pobliżu.

Rozmyślała bez przerwy o tym, by się tam wybrać. Może 

obserwując Jake'a, znajdzie w nim coś, co ją skutecznie do 
niego zniechęci.

Zaparkowała przed Alley Cat i szybko ruszyła do baru. 

Bała się, że się rozmyśli. Zastanawiała się przez chwilę, jak to 
może wyglądać, gdy dziewczyna sama przychodzi do takiego 
lokalu.   Zdecydowanym   ruchem   otworzyła   drzwi.   Znajomy 
dźwięk muzyki country powitał ją u wejścia. Poczuła się tak, 
jakby wróciła do domu.

  - Catherine! - usłyszała radosny okrzyk i nagle znalazła 

się   w   czyichś   objęciach.   Zobaczyła   znajomą,   uśmiechniętą 
twarz.

 - Charlie, cieszę się, że cię widzę.

background image

  -   Dawno   cię   tu   nie   było,   moja   śliczna   -   powiedział   i 

pociągnął ją w stronę baru.

W jego końcu Sarge jadł coś z apetytem. Kiedy zauważył 

Catherine, w jego oczach zapaliły się iskierki.

 - Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać 

dzisiejszego wieczoru. Co za cudowna niespodzianka.

 - Musiała tu wrócić, aby znaleźć prawdziwego mężczyznę 

- zauważył Charlie.

Kiedy   indziej   na   pewno   coś   by   mu   odpowiedziała,   ale 

dzisiaj nie miała czasu. Rozglądała się nerwowo. Ale za barem 
był tylko Tom. I nagle poczuła rozczarowanie, że znowu nie 
spotka Jake'a.

Chciała   go   zobaczyć.  Musiała   z   nim   porozmawiać   i   to 

jeszcze dzisiaj. Zdała sobie sprawę z własnej głupoty. A niby 
dlaczego miał tu być w sobotni wieczór? To był błąd. Ale 
jeszcze   większym   błędem   była   nadzieja,   że   on   również 
chciałby się z nią spotkać.

Nagle tuż przed nią wyrosła na ladzie szklaneczka baileys 

z   lodem.   Długie,   zwinne   palce   zręcznie   układały   obok 
serwetkę.   Och,   jak   bardzo   tęskniła   za   tymi   rękoma,   za   ich 
dotykiem.   Wpatrywała   się,   w   nie,   marząc,   żeby   Jake   się 
odezwał,   ale   nie   usłyszała   nic.   Spojrzała   mu   w   oczy. 
Zastanawiała się, co z nich wyczyta: miłość, nienawiść albo, 
co   gorzej,   obojętność.   Ale   jego   oczy   były   bez   wyrazu. 
Milczenie stało się dla niej nie do zniesienia.

 - Skąd wiedziałeś, że lubię baileys?
 - Gdybyś pracowała tutaj tak długo jak ja, nauczyłabyś się 

rozpoznawać preferencje klientów.

 - Czego jeszcze się tu nauczyłeś?
  -   Odróżniać,   kiedy   dama   przychodzi   tu   po   prostu   się 

napić, a kiedy chce czegoś więcej.

Catherine czuła, że się rumieni. Zauważyła, że Charlie i 

Sarge gapią się na nich.

background image

Jake wyszedł zza baru i chwycił ją za rękę.
  -   Chodźmy   stąd.   -   I   nim   zaprotestowała,   zawołał   do 

przechodzącej   kelnerki:   -   Trudy,   zajmij   się   barem   przez 
chwilę, dobrze?

  -   Oczywiście,   szefie.   Baw   się   dobrze   -   powiedziała, 

uśmiechając się porozumiewawczo.

Jake   przeszedł   przez   kuchnię   na   podwórko,   przez   cały 

czas ciągnąc Catherine za sobą. Uczucie, jakie ją ogarnęło, 
kiedy   chwycił   ją   za   rękę,   zmusiło   ją   do   zaakceptowania 
prawdy. Wiedziała już, co czuje do tego mężczyzny. Teraz 
powinna się tylko dowiedzieć, jaki jest jego stosunek do niej. 
Musiała to wiedzieć.

Jake zatrzymał się.
  - W porządku, pani Miller. Mam już dość tych twoich 

gierek.

 - Nie jestem żadną panią Miller, mówiłam ci już o tym. 

Zgodnie z opinią prawników, tego małżeństwa w ogóle nie 
było.

  - Po co tu przyszłaś? I nie mów mi, że zaprosiłem cię, 

żebyś wpadła na drinka, bo przecież nie o to ci chodzi.

Rozzłościła się. Wciągnęła głęboko powietrze. Do licha, 

Catherine! Wyduś to z siebie.

  -   Przyszłam   tu,   żeby   zobaczyć   się   z   tobą,   ponieważ 

miałam nadzieję, że... - Głos zaczął się jej łamać. Bała się, że 
za chwilę wybuchnie płaczem. Zacisnęła pięści. - Że będziesz 
zadowolony, że mnie widzisz.

Myślała, że jakoś to skomentuje, ale Jake milczał.
  -   Zostawiłam   dla   ciebie   wiadomość   u   Sarge'a,   ale   nie 

zatelefonowałeś.

 - Telefonowałem tego dnia, ale już wyszłaś. Powiedzieli 

mi, że zrezygnowałaś z pracy.

Bardziej niż czegokolwiek pragnęła, żeby ją przytulił. Ale 

on stał z rękoma założonymi na piersiach i patrzył na nią.

background image

  - Czy twój tata mówił  ci, że rozmawialiśmy? Słuchaj, 

naprawdę   nie   musisz   spodziewać   się,   że   wszyscy   będą   cię 
chcieli wykorzystać tylko dlatego, że jesteś właścicielem tego 
baru. Ja naprawdę nie potrzebuję twoich pieniędzy.

  - Prawdopodobnie nie - powiedział z ironią. - Tatuś ma 

ich wiele.

 - Tak. Ma. Ale ja mam więcej. Dużo więcej. - Wcale nie 

chciała mu o tym mówić, a w każdym razie nie w taki sposób, 
ale stało się.

  - Oczywiście bezrobotny handlowiec rzeczywiście może 

mieć   więcej   pieniędzy   niż   makler.   Przestań   się   wygłupiać, 
Catherine - powiedział z ironią w głosie.

  -   Dobrze,   panie   zarozumiały.   W   dniu   trzydziestych 

urodzin   mam   odziedziczyć   spadek   po   dziadku,   który,   jak 
sądzę, jest sumą większą niż ty i moi rodzice razem wzięci 
zdołalibyście kiedykolwiek zgromadzić. I co na to powiesz?

 - A kiedy są twoje urodziny? - zapytał zaskoczony.
 - Ósmego października. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
 - Dlaczego tak długo zwlekałaś z przyjściem tutaj?
  -   Ty...   ty   egoistyczny,   zapatrzony   w   siebie   draniu.   - 

Zaczęła tłuc zaciśniętymi pięściami w jego klatkę piersiową.

Chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie.
 - Cieszysz się, że mnie widzisz?
 - A ty?
 - Ja zapytałem pierwszy. Spojrzała mu w oczy.
 - Tak - wyszeptała.
 - Ja również - powiedział i zaczął scałowywać łzy, które 

płynęły jej po policzkach. Catherine przytuliła się do niego z 
całych sił. Bała się, że jeśli teraz otworzy oczy, Jake zniknie 
jak sen.

 - Jak dobrze mieć cię przy sobie - wyszeptał jej do ucha. 

Wziął   ją   za   rękę   i   bocznymi   schodami   poprowadził   do 

background image

swojego mieszkania, do miejsca, w którym chciała się znaleźć 
od momentu, kiedy go zobaczyła.

Jake obudził się pierwszy. Właściwie to nie był pewny, 

czy   w   ogóle   spał   tej   nocy.   Rozejrzał   się   po   mieszkaniu, 
zastanawiając   się,   jak   Catherine   oceniła   jego   lokum. 
Przekonany był, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Ale 
miało dla niego. Chciał, żeby została z nim na zawsze, ale jak 
mogła   mieszkać   w   czymś   tak   obskurnym?   Wstał   z   łóżka 
ostrożnie, żeby jej nie

obudzić. Poszedł do kuchni, żeby zaparzyć kawę. Kuchnia 

także nie przypadła mu do gustu, więc zaczął się wściekać na 
Sally i jej prawników, którzy traktowali go jak worek bez dna. 
Gdyby nie musiał płacić jej tych wszystkich pieniędzy, stać by 
go było na przyzwoite mieszkanie dla niego i Cat. A co mógł 
jej teraz ofiarować? Po prostu nic. Tylko długi.

Kawa   była   gotowa.  Napełnił   nią   dwie   filiżanki,  znalazł 

tacę i zaniósł je do sypialni.

 - Mmm, czy to, co czuję, to kawa?
 - Tylko ją zdążyłem przygotować.
 - Postaw tę tacę i chodź tutaj.
 - Mój Boże, jak ty lubisz rozkazywać.
 - Spróbuj się do tego przyzwyczaić.
  -   Chyba   jest   tylko   jeden   sposób,   abyś   zamilkła   - 

powiedział Jake. Nie mógł uwierzyć, że znowu jej pragnie. 
Kochali się przez ostatnie osiem godzin. Ale to spowodowało 
jedynie, że chciał jej jeszcze bardziej.

Okazało   się,   że   Catherine   też   nie   ma   dość   i   wcale   nie 

próbowała   tego   ukryć.   Nigdy   dotąd   nie   przeżywał   takich 
chwil. Było wspaniale, gdy nagle Catherine zaczęła płakać.

 - Cat, Cat... co się stało?
Potrząsnęła głową. Głaskał ją po włosach, coraz bardziej 

zaniepokojony.

 - Co się stało, kochanie? - powtórzył.

background image

 - Nic takiego. To dlatego, że jestem taka szczęśliwa... - i 

rozpłakała się znowu.

 - Kobiety! Naprawdę można z wami oszaleć - powiedział, 

podając jej całe pudełko chusteczek higienicznych. Przytuliła 
się do jego piersi i po chwili zaczęła chichotać.

Ściągnął ją z łóżka.
 - Pora na śniadanie. Umiesz gotować?
Catherine zaczęła bawić się prześcieradłem, unikając jego 

wzroku. 

 - Właśnie, tego się spodziewałem. Chodź, razem zrobimy 

śniadanie. Pora się tego nauczyć.

Jake włożył dżinsy leżące od wczorajszego wieczoru na 

podłodze, a Catherine narzuciła na siebie jego koszulę. Oboje 
byli   strasznie   głodni.   Zjedli   jajecznicę   i   grzanki.   Nieważne 
było,   jak   smakuje,   ważne,   że   robili   to   wspólnie.   Jake 
ponownie   nalał   kawy   do   filiżanek,   przysłuchując   się,   jak 
Catherine   mówi   o   swoich   planach.   Ta   kobieta   pełna   była 
niespodzianek.   Przecież   wcale   nie   musiała   pracować,   ale 
dobrze wiedział, że cały czas będzie czymś się zajmowała.

Z   zachwytem   przyglądał   się,   jak   kawałkiem   chleba 

wybiera resztkę jajecznicy z talerza. Prawdę mówiąc, nie mógł 
sobie wyobrazić, że robi coś takiego u siebie w domu. Zaczął 
się śmiać.

 - Co cię tak bawi?
 - Chyba nie jesz w taki sposób przy twoich rodzicach?
 - Poczekaj, a się przekonasz. Już niedługo. W przyszłym 

miesiącu.

 - Aż boję się myśleć o tym.
 - W końcu nie musisz przychodzić na moje urodziny, jeśli 

nie   chcesz.   Ale   to   ważne   wydarzenie   dla   moich   rodziców, 
więc obiecałam im, że na pewno będę.

 - To musi oznaczać wystrojenie się w garnitur.
 - Pewnie. - Roześmiała się.

background image

Po   raz   pierwszy   tego   ranka   Jake   spojrzał   na   zegarek   i 

zaklął.   Było   po   dziesiątej.   Miał   być   na   dole   za   niecałą 
godzinę.  Nie  było go  przecież  wczoraj   przez  cały   wieczór. 
Musiał iść.

Opracowali   plan.   On   pójdzie   do   pracy,   a   Catherine 

wykąpie się i ubierze w tym czasie. Potem wróci do domu po 
trochę rzeczy i spotkają się tutaj o szóstej.

W ciągu kilku minut Jake był gotowy do wyjścia. Spojrzał 

ponownie na zegarek. Miał jeszcze dwadzieścia minut. Będzie 
na dole wcześniej. Tak sądził do chwili, dopóki nie pocałował 
Catherine na do widzenia. I wtedy okazało się, że jednak się 
spóźni.

Catherine miała dużo wolnego czasu. Posprzątała kuchnię, 

a   potem   rozejrzała   się   po   mieszkaniu.   Przebywanie   tu,   w 
prywatnym   świecie   Jake'a,   miało   w   sobie   coś   osobistego, 
intymnego.

Posłała łóżko, a potem położyła się na nim, podkładając 

ręce   pod   głowę.   Mieszkanie   było   bardzo   wysokie   z 
widocznymi   belkami   stropowymi   pomalowanymi   na   kolor 
gołębi. Okna składały się z małych szybek, które wydawały 
się w dobrym stanie. Drewniana podłoga pilnie potrzebowała 
konserwacji, ale, ogólnie rzecz biorąc, drewno było zdrowe. 
To lokum stwarzało dużo możliwości.

Zaświtała jej w głowie pewna myśl, ale przeszła nad nią 

do   porządku   dziennego,   znowu   głowiąc   się   nad   pytaniem, 
które   nie   dawało   jej   spokoju.   Czy   to   możliwe,   żeby   jej 
pieniądze nie stanowiły problemu w przypadku mężczyzny tak 
bardzo niezależnego jak Jake?

Podenerwowana,   wstała   i   poszła   wziąć   prysznic.   Była 

zakochana.   Postanowiła,   że   będzie   się   tym   cieszyć, 
zostawiając zmartwienia na później. Nie wiedziała jeszcze jak, 
ale była pewna, że ona i Jake znajdą jakiś sposób, żeby być 
razem.

background image

Kiedy   Catherine   wróciła   ze   swoimi   rzeczami,   zjedli 

hamburgera i frytki, co jakiś czas wychodząc na zaplecze i 
wymieniając   gorące   pocałunki.   Catherine   czuła   się   jak 
nastolatka i bardzo się jej to podobało.

O   północy,   kiedy   liczba   gości   trochę   zmalała,   Jake 

zaprowadził ją na górę. Otworzył butelkę chablis. Usiedli na 
kanapie,   popijając   wino   i   całując   się   od   czasu   do   czasu. 
Catherine   była   naprawdę   szczęśliwa.   Chciałaby   podarować 
mu   wszystko.   Zastanawiała   się,   do   jakich   sztuczek   będzie 
musiała się uciekać, żeby móc dzielić z nim majątek.

 - Powiedz mi, Jake - odezwała się nagle - gdybyś wygrał 

na loterii...

 - Nawet nie próbuję grać - zauważył.
  - Ale gdybyś wygrał i wiedziałbyś, że zawsze chciałam 

mieć czerwonego porsche'a. Co byś zrobił?

  -   Próbowałbym   przekonać   cię   do   zielonego   jaguara. 

Bardziej   mi   się   podoba.   Ale   gdyby   mi   się   to   nie   udało, 
kupiłbym ci to czerwone autko - odpowiedział przyciągając ją 
do siebie.

  -   A   gdybym   powiedziała,   że   musimy   żyć   z   tego,   co 

zarobimy,   albo   że   nie   mogę   zaakceptować   tak   drogiego 
podarunku, byłbyś na mnie zły?

 - Po prostu przerzuciłbym cię przez kolano i zlał po tyłku.
 - Poważnie?
  -   Cat,   o   co   ci   chodzi?   Chyba   nie   chcesz   kupić   mi 

samochodu? Bo jeśli tak, to zapomnij o tym, ja...

 - Ależ skąd - roześmiała się. - Naprawdę nie zamierzam 

kupować ci samochodu.

 - W takim razie co jest grane?
  -   Nic.   Słowo   honoru.   -   Widziała,   że   jej   nie   wierzy.  - 

Chciałam   kupić   sobie   samochód   i   zastanawiałam   się,   jaka 
marka ci się podoba. Uspokój się, nie zamierzam zastępować 

background image

twojego wspaniałego dżipa czymkolwiek. Za bardzo go lubię. 
Ale zamierzam dać ci coś innego.

 - To dobrze - stwierdził. - I to natychmiast.
Poczuła   jego   wargi   na   swoich   i   świat   wokół   niej 

zawirował.

W   poniedziałek   wieczorem   Jake   stał   na   parkingu, 

machając Catherine ręką na pożegnanie. Był nieszczęśliwy, że 
musi wracać do domu. Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę 
Alley Cat. Po raz pierwszy w życiu był niezadowolony z tego, 
co robił. Najchętniej rzuciłby to wszystko w diabły. Nic nie 
mogło się równać  z chwilami  spędzanymi  z Catherine. Jak 
długo potrwa, nim znudzi się jej to miejsce albo on? Wszedł 
do pokoju i usiadł na fotelu. Zadzwonił telefon. Jake miał być 
w barze pół godziny temu. Rozległ się następny dzwonek. I 
następny.

Podniósł słuchawkę.
 - Słucham?
 - Tak bardzo mi ciebie już brakuje.
 - Cat? 
 - A co, spodziewałeś się telefonu od jakiejś innej kobiety?
  - Nie, ale też nie myślałem, że jeszcze dzisiaj do mnie 

zatelefonujesz.

 - Cóż, masz nade mną jakąś moc, Jake'u Alley.
 - Ach, te bogate kobiety z telefonami komórkowymi. Czy 

to mi chciałaś powiedzieć?

 - Nie, wszystkowiedzący pyszałku.
 - Cat, tak bardzo chciałbym kupić dom. Nie wyobrażam 

sobie,   jak   mogłabyś   mieszkać   tu   ze   mną   nad   barem   - 
powiedział,   zdając   sobie   nagle   sprawę,   ze   nigdy   dotąd   nie 
rozmawiali o wspólnym mieszkaniu.

 - Jake, przestań. Jeśli uważasz, że ważne jest dla mnie to, 

gdzie mieszkam,  to jesteś bardziej stuknięty, niż myślałam. 
Jedyne, co się dla mnie liczy, to to, żebyśmy byli razem.

background image

Odetchnął z ulgą.
  - Ale mam pewien pomysł. Mówiłeś coś, że zamierzasz 

zmodernizować   parter   budynku.   Wiesz,   że   chcę   zająć   się 
projektowaniem, ale potrzebuję trochę praktyki.

 - Tak?
  - A co ty na to, żebyśmy zrobili coś takiego wspólnie? 

Kupili   jakąś   ruderę   i   całkowicie   ją   przerobili.   A   potem 
sprzedali ją albo się wprowadzili, w zależności od tego, na co 
będziemy mieli ochotę. 

Jej pomysł przypadł mu bardzo do gustu.
 - Możemy zacząć już jutro. Czy to ci odpowiada?
 - Czy ci mówiłam, że oszalałam na twoim punkcie?
 - Ostatnio, kiedy rozstawaliśmy się na parkingu dziesięć 

minut temu. - Zaśmiał się radośnie.

Zignorowała jego wypowiedź.
 - Słuchaj, mógłbyś zrobić kilka zdjęć? - zapytała nagle.
 - Tak, tylko powiedz mi, czego?
  - Twojego mieszkania. Mam jeszcze jeden pomysł, ale 

najpierw muszę mieć te zdjęcia.

 - Nic nie rozumiem. Jeśli mamy kupić jakiś stary dom do 

remontu,   to   po   co   -   zawracać   sobie   jeszcze   głowę   tym 
miejscem?

  - Porozmawiamy o tym później. Może jutro, kiedy się 

zobaczymy. Śpij dobrze..

Po odłożeniu słuchawki Jake zaczął się zastanawiać, o co 

może jej chodzić. I tak niczego nie wymyśli. Jak zwykle uda 
się jej go zaskoczyć. Wrócił myślami do swoich problemów. 
Skąd, u licha, ma znaleźć pieniądze, żeby spłacić Sally? A 
przecież dopiero wtedy, gdy załatwi tę sprawę, będzie mógł 
poprosić Cat, by została jego żoną.

Minęły   dwa   tygodnie   poszukiwania   domu,   a   oni   nadal 

rozmawiali ze sobą i mieli coraz więcej wspólnych tematów. 
Było to dla Jake'a zaskakujące. Wpatrywał się w Catherine z 

background image

zachwytem.   Po   raz   pierwszy   w   życiu   zaangażował   się   tak 
bardzo i wcale tego nie żałował. Kochał tę kobietę w sposób, 
który   jeszcze   niedawno   wydawał   mu   się   niemożliwy,  i   tak 
intensywnie, że aż się bał siły swoich uczuć.

 - Jake? Czy przyniosłeś zdjęcia?
 - Tak... tak, ale nie powiedziałaś mi dotąd, do czego ci są 

potrzebne?

  - Wszystko we właściwym czasie, mój drogi. Wracamy 

do sprawy naszego domu.

Podał jej zestaw ofert.
  - Ten mi się podoba: Popatrz, jest cudowny. Okna we 

wnękach, drewniana podłoga, wykusze. Ile jest sypialni?

 - Jedna na dole i trzy na górze. Jedna z nich ma okna w 

suficie. Mogłabyś urządzić sobie tam pracownię.

 - Podoba ci się?
 - Tak.
 - To co, kupujemy?
 - Nie chcesz go obejrzeć dokładniej?
  - Nie. To, co tu widzę, zupełnie mi wystarczy. A więc 

decyzja   zapadła?   A   teraz...   chcesz   posłuchać,   jaki   mam 
pomysł na Alley Cat? - Sięgnęła po przygotowane wcześniej 
szkice i rozłożyła je przed nim. - Wiem, że się uda. Obejrzyj 
plany.

Bardzo podobał mu się jej  entuzjazm, ale  Alley Cat to 

było wszystko, co posiadał i  trudno mu było decydować  o 
jakichś zmianach.

Zauważyła jego wahanie.
  -   Wiesz   co,   porozmawiamy   o   tym   później.   Przecież 

spieszysz się do pracy. Weź moje projekty do domu. Przemyśl 
to i wtedy powiesz mi, co o tym sądzisz.

Jake odetchnął z ulgą. Nie pokłócili się ani razu od chwili, 

kiedy się zeszli ponownie. Ale Alley Cat mógł stać się kością 
niezgody. Spojrzał na zegarek.

background image

 - Masz rację. Pora na mnie - powiedział i pocałował ją w 

policzek.

Był   dopiero   koniec   września,   ale   chłód   za   oknem 

uświadamiał im, że zbliża się zima.

Jake pakował swoje rzeczy. Dzielił teraz pokój z Sarge'em 

u ciotki Helen. Jutro zaczynał się remont.

Projekt Cat zachwycił go. Zły był, że sam wcześniej na to 

nie   wpadł.   Rozwiązanie   jego   problemów   finansowych  było 
przecież   w   zasięgu   ręki.   Zastanawiało   go   jeszcze   jedno. 
Dlaczego   Cat   nigdy   nie   poruszyła   kwestii   małżeństwa? 
Czyżby   była   taka   staroświecka   i   czekała,   aż   on   się   jej 
oświadczy?   Bardzo   możliwe.   Na   ogół   ludzie   rozmawiają   o 
wspólnych planach, zanim kupią dom. Ale jego nie powinno 
to   dziwić.   W   ich   związku   nic   nie   dzieje   się   normalnie. 
Przecież,   na   dobrą   sprawę,   byli   już   nawet   w   podróży 
poślubnej.

Zaniósł rzeczy do dżipa. Jeszcze raz popatrzył uważnie na 

budynek.   Jeśli   rozdzieli   dwa   piętra,   będzie   mógł   spokojnie 
sprzedać górę, którą już nazwał Top Cat, a pieniądze dzięki 
temu   uzyskane   starczą   na   spłacenie   Sally.   Oczywiście, 
znalezienie kupca może być problemem, ale miał już pewien 
pomysł.   Znał   co   najmniej   dwie   osoby,   które   byłyby   tym 
zainteresowane.   Sarge   i   Charlie.   Był   pewien,   że   obaj   mają 
dość pieniędzy. A jeśli zainstaluje się windę, Sarge nie będzie 
miał   kłopotu   z   dostaniem   się   na   górę.   Na   pewno   chętnie 
skorzysta z jego oferty, bo wyraźnie tęskni do pracy. Będzie 
musiał powiedzieć im o tym stosunkowo szybko, bo zbliżał 
się termin spłaty, a do tej pory żaden z nich nie wiedział, w jak 
ciężkiej sytuacji się znajduje. Teraz nie ma już wyjścia i musi 
schować tę swoją cholerną dumę do kieszeni. Przygnębiło go 
to.   Musi   jeszcze   raz   wszystko   przemyśleć.   Może   znajdzie 
jakiś inny sposób.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
 - Mam nadzieję, że lubisz kurz. - Jake trzymał słuchawkę 

w jednej ręce, a drugą wycierał twarz i oczy. - Jest wszędzie.

Roześmiała się radośnie.
 - Cat, a jak się posuwają prace w Top Cat? Nauczyłaś się 

już używać pędzla i młotka?

 - Nie wiem. Zapytaj robotników. Oni to najlepiej ocenią. - 

Już   pytałem.   Są   pełni   uznania.   Mówią,   że   twoje   plany   i 
rysunki są lepsze niż prace niejednego architekta.

  - O! Do licha! - usłyszał radość i dumę w jej głosie. - 

Wiesz,   ciotka   Helen   wpadła   tutaj,   obejrzała   wszystko   i 
pochwaliła mnie. Jeden ze stolarzy powiedział jej, że pracuję 
na   równi   z   nimi.   Była   pełna   uznania.   Przepraszam   cię   na 
chwilę.

Słuchał   z   dumą,   jak   wydawała   instrukcje   jednemu   z 

robotników.   Pracowała   z   prawdziwą   pasją.   Top   Cat   będzie 
gotowy   dużo   wcześniej   niż   ich   dom.   Catherine   naprawdę 
odnalazła się w tej pracy.

  -   Muszę   kończyć,   przystojniaczku.   Porozmawiamy 

później.

  - Masz jakieś rzeczy, w które mogłabyś się przebrać? - 

zdążył zapytać, nim odłożyła słuchawkę. - Przyjadę o szóstej.

 - Będę gotowa.
Catherine przebrała się szybko, nie mogąc się doczekać 

spotkania z Jakiem. Może dziś powie wreszcie to, na co ona 
tak długo już czeka?

Kiedy siadała koło niego w dżipie, nie mogła się doczekać 

chwili, kiedy go znowu dotknie, a przecież od ich ostatniego 
spotkania   minęło   dopiero   jedenaście   godzin.   Zarzuciła   mu 
ręce na szyję i przytuliła policzek do jego twarzy. Dobiegł ją 
zapach wody po goleniu. Czuła się taka bezpieczna w jego 
ramionach.

background image

Tu właśnie  był jej  prawdziwy dom. Nie tam,  gdzie  się 

wychowywała,   i   nie   tam,   gdzie   będzie   wkrótce   mieszkać. 
Jake. Tak, Jake był jej domem, bez względu na to, dokąd by to 
ją miało zaprowadzić. 

Kiedy   rozluźniła   swój   uścisk,   Jake   przyjrzał   się   jej 

uważnie od stóp do głów. Wyglądała wspaniale. Siedzieli tak 
przez chwilę, nie mówiąc nic. Nagłe Jake się uśmiechnął.

  - Kiedy przejdę na emeryturę, możliwe, że będę chciał 

wybrać się na ryby na dzień lub dwa.

Catherine parsknęła śmiechem.
 - O czym ty, do licha, mówisz?
  -   Przypuszczam,   że   może   ty   będziesz   miała   ochotę 

skoczyć do Nowego Jorku, żeby zobaczyć jakąś nową sztukę 
na Broadwayu. Ale poza tym zawsze będziemy razem.

 - Masz rację - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - 

Ale nie pomyślałeś o jednej rzeczy.

 - Tak? A o czym?
  - Bardzo możliwe, że po prostu będę wolała pojechać z 

tobą na ryby!

Jake parsknął śmiechem.
 - Chciałbym się o tym przekonać.
Dziesięć minut później skręcili z Woodward na wschód w 

696 ulicę. Catherine zastanawiała się przez cały czas, dokąd 
jadą. 

 - No i co? Wiesz, dokąd jedziemy?
 - Nie mam pojęcia.
Jake spojrzał na nią i pogłaskał ją po ramieniu. Pomyślała, 

że może dziś zdeklaruje się w jakiś sposób. Przekonywała się 
ciągle, że małżeństwo nie jest istotne, ale nadal nie była tego 
taka pewna. I nie mogła się doczekać, kiedy to nastąpi.

Podjechali pod Westin Hotel. I kiedy tylko znaleźli się w 

pokoju, nie potrafili się opanować, kochając się po wariacku.

background image

Potem   w   restauracji   na   dachu   hotelu   popijali   koktajle, 

mając   przed   oczyma   wspaniałą   panoramę   miasta   i 
rozmawiając o przyszłej pracy Catherine.

Jake zastanawiał się przez cały czas, czy Cat nie będzie 

rozczarowana,   bo   nie   wymyślił   żadnych   atrakcji   poza 
powrotem   do   pokoju   i   wspólną   nocą.   Pewnie   Catherine 
oczekuje   od   niego   słów,   których   jeszcze   nie   może 
wypowiedzieć? Ma, co prawda, dla niej pewien drobiazg, ale i 
z ofiarowaniem go jej chyba będzie musiał poczekać. 

Catherine była odmiennego zdania.
  -   No   więc   jak?   Dasz   mi   to,   czy   nie?   -   zapytała   z 

iskierkami   rozbawienia   w   oczach.   -   Obserwuję   to 
wybrzuszenie w kieszeni twojej marynarki Bóg wie jak długo 
i zastanawiam się, czy to prezent dla mnie?

 - Ach tak? To w to tak wpatrywałaś się przez cały czas? - 

zapytał dwuznacznie, zdając sobie sprawę, że nie ma odwrotu.

 - Jesteś okropny!
Z   wahaniem   wyjął   z   kieszeni   małe,   czarne,   aksamitne 

pudełeczko, zastanawiając się, co w tej sytuacji powiedzieć.

  - Zamierzałem poczekać z tym do przyszłego tygodnia, 

do   twoich   urodzin,   ale   skoro   mamy   je   spędzić   z   twoimi 
rodzicami, pomyślałem, że może będzie lepiej dzisiaj... - Jake 
miał przez cały czas nadzieję, że ten pamiątkowy drobiazg nie 
rozczaruje jej.

 - Sarge dał mi go... - przerwał. Musiałby powiedzieć: tuż 

przed ślubem z Sally. Ale wypadłoby to dość niezręcznie. - 
Dał mi go dawno temu. Należał do jego matki, a mojej babki. 
Umarła,   kiedy   byłem   dzieckiem   i   nigdy   jej   nie   poznałem. 
Sarge zawsze powtarza, że była kimś szczególnym i że jeśli 
kiedyś znajdę kogoś wyjątkowego, to mogę mu to dać.

Podał   jej   pudełeczko.   Zacisnęła   na   nim   drżące   palce. 

Poprosił, żeby zajrzała do środka.

background image

Powoli podniosła wieczko. W środku leżał szmaragdowy 

pierścionek   w   kształcie   serca   wysadzany   maleńkimi 
diamencikami. Był śliczny.

  -   Jake!   Och,   Jake!   Jest   cudowny.   To   najpiękniejszy 

prezent,   jaki   kiedykolwiek   dostałam   -   wyszeptała,   a   łzy 
wzruszenia   potoczyły   się   jej   po   policzkach.   Pocałowała   go 
delikatnie w policzek. Wyjął jej z rąk pudełko. Jeszcze raz 
spojrzał na pierścionek i włożył go jej na trzeci palec lewej 
ręki.

Miał wrażenie, że Cat spodziewa się czegoś więcej z jego 

strony.   Czuł   się   winny.   Gdyby   był   trochę   mniej   zajęty 
remontem   ich   domu,   pogadałby   o   Top   Cat   z   Sarge'em   i 
Charliem.

Wiedziałby wtedy, jaka jest jego sytuacja i mógłby zadać 

Catherine pytanie, na które z taką niecierpliwością czeka.

Gdyby tylko mógł się przemóc i powiedzieć jej o swoich 

problemach   i   o   tym,   że   są   one   jedyną   przeszkodą   w 
oświadczynach, zrozumiałaby go na pewno. Przecież to nie 
był żaden sekret. Ale nigdy nie trafiał na odpowiedni moment.

Catherine przysunęła się do niego bliżej. Jeśli nawet była 

rozczarowana,   ukryła   to   świetnie.   Pocałował   ją   w   czubek 
głowy z rozczuleniem. Podjął decyzję. Jutro pogada że swoim 
ojcem.  Przy odrobinie  szczęścia  będzie  mógł  poprosić  ją  o 
rękę lada dzień i wszystko będzie w porządku.

Kiedy   spotkał   się   z   ojcem   następnego   dnia,   wszystko 

poszło jak z płatka. Sarge'owi bardzo się spodobał ten pomysł. 
Powrót do pracy odmłodzi go o kilka lat. W każdym razie był 
o tym przekonany. Gotówki miał dość, żeby załatwić sprawę 
od ręki. Jak tylko prawnicy przygotują dokumenty, Top Cat 
będzie należał do Sarge'a.

Następnego wieczoru, w kompletnie  pustym salonie ich 

przyszłego   domu,   Jake   w   końcu   zapytał   Catherine,   czy 
zostanie jego żoną.

background image

Nie odpowiedziała nic, tylko wpatrywała się w niego z 

namysłem.  Zaczął  się  denerwować. Czyżby się  pomylił?  A 
może ona wcale nie chce wyjść za niego?

 - Więc jak? Zgadzasz się? - powtórzył pytanie.
  -   Tak   -   odpowiedziała.   -   Chociaż   powinnam   cię 

przetrzymać przez kilka dni w niepewności. Ty kazałeś mi tak 
długo czekać na to pytanie. - Z zachwytem wpatrywała się w 
pierścionek na palcu.

Jake   przyglądał   jej   się   z   uwielbieniem.   A   może   teraz 

powiedzieć jej o długach i jak to wszystko załatwił? Widząc 
jej   radość,   doszedł   do   wniosku,   że   zrobi   to   później,   bo   są 
przyjemniejsze rzeczy do omówienia.

 - A kiedy porozmawiamy o ślubie? - zapytała.
 - Myślę, że ty sama zadbasz o najdrobniejsze szczegóły. 

Chcę je tylko poznać.

 - Jesteś niemożliwy!
 - Powiedz, o co ci chodzi.
  - Jesteś okropny. Kto to widział, żeby dawać kobiecie 

pierścionek, a dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach prosić 
ją o rękę?

  - No, już nie drocz się ze mną. Powiedz w końcu, jak 

planujesz to urządzić.

Kiedy skończyła swoją relację kilka minut później, Jake 

siedział, nie odzywając się przez chwilę.

 - Naprawdę chcesz tak to urządzić? Czy ty przypadkiem 

mnie nie nabierasz?

 - No pewnie, że nie. Chyba że masz lepszy pomysł.
  -   Wiesz,   naprawdę   jesteś   dziwną   dziewczyną.   Znowu 

mnie zaskoczyłaś. - Roześmiał się. - Ciotka Helen na pewno 
uważałaby, że z tobą nie można się nudzić.

  -   Twoja   ciotka   o   tym   wie.   Przecież   była   wtedy   na 

przyjęciu i słyszała moje oświadczenie. Pamiętasz?

background image

  -   A   któż   mógłby   je   zapomnieć?   Tym   razem   będzie 

inaczej, Catherine. Nigdy cię nie zranię, uwierz mi.

  -   Wiem   o   tym,   Jake.   Jedną   z   rzeczy,   którą   w   tobie 

kocham,   jest   uczciwość.   Wiem,   że   nigdy   nie   nadużyłbyś 
mojego zaufania. Myślę, że jesteś gotowy wbić się w garnitur 
i poznać moją rodzinę w przyszłą sobotę?

 - Chyba nie mam żadnego wyboru?
  -   Uspokój   się,   kochanie.   Po   tym   sobotnim   wieczorze 

będzie tylko radość i szczęście.

I znowu przypomniał mu się ten nieszczęsny spadek.
  - Powiedz mi, co kupuje się w prezencie urodzinowym 

dziewczynie, która ma tego dnia dostać więcej pieniędzy, niż 
kiedykolwiek zdoła wydać?

 - Nie przejmuj się tym. Jest coś, co możesz dać mi tylko 

ty. nikt inny.

Był poruszony tym, jak to powiedziała.
 - Czy muszę czekać aż do twoich urodzin, żeby ci to dać? 

- zapytał, uśmiechając się niewinnie.

O   zmierzchu   w   dniu   urodzin   Catherine   Jake   zatrzymał 

dżipa na podjeździe dużego domu w stylu Tudorów. Siedział 
bez ruchu w samochodzie. Nie miał  pojęcia, w co się tym 
razem ładuje.

Poprawił   krawat   pamiętając,   że   ostatni   raz   miał   go   na 

sobie   właśnie   w   tę   noc,   gdy   się   poznali.   Czy   jej   rodzice 
przypomną sobie, że uczestniczył w przyjęciu? Czy wiedzą, że 
byli razem na Jamajce? Żałował, że nie zapytał Catherine o to 
wszystko wcześniej. Nie mógł tu siedzieć w nieskończoność. 
Wziął bukiet róż i zastukał do masywnych frontowych drzwi.

Drzwi   otworzyła   mu   ciemnoskóra   kobieta   w   średnim 

wieku.

  - Pan Alley? Panienka zaraz zejdzie. Bardzo proszę. - 

Uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Zastanawiał się, 
ile Catherine jej powiedziała.

background image

 - Ty musisz być Ellie. Cieszę się, że cię poznałem.
 - I ja również.
I wtedy zobaczył Catherine zbiegającą po schodach, żeby 

go   powitać.   Miała   na   sobie   czarną,   koronkową   sukienkę, 
odsłonięte   ramiona   i   przepiękny   naszyjnik   z   pereł   na   szyi. 
Zaparło   mu   dech   w   piersiach.   Wyglądała   prześlicznie. 
Wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją bez słowa.

  -   To   dla   ciebie   -   powiedział   po   chwili,   wręczając   jej 

kwiaty.

 - Są piękne. Dziękuję, Jake.
 - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Catherine. - 

Pocałował ją w policzek. Gdyby nie róże, które trzymała w 
rękach, porwałby ją po prostu w objęcia i całował do utraty 
tchu. - Przestań.

 - O co ci chodzi? - zapytała z niewinnym uśmiechem na 

twarzy.

 - Dobrze wiesz. Przestań mnie uwodzić.
 - Ja? - zdziwiła się.
  - Ty możesz spokojnie ukryć, co czujesz, ale ja nie. I 

dobrze o tym wiesz.

Opuściła   wzrok   i   zaczęła   się   śmiać.   Już   miała   coś 

powiedzieć,   kiedy   pojawili   się   jej   rodzice.   Szybko   stanęła 
obok Jake'a, przedstawiając ich sobie nawzajem. Jake uścisnął 
im dłonie, czując się bardzo głupio. Miał nadzieję, że niczego 
nie zauważyli. Catherine cały czas dusiła się ze śmiechu.

Ojciec Catherine poprowadził ich do gabinetu. Pokój był 

bardzo   duży,   ale   przytulny.   Na   kominku   płonął   ogień. 
Wszędzie znajdowały się półki pełne książek. Niedaleko okna 
stał okrągły stolik nakryty dla czterech osób. Jake odetchnął z 
ulgą.   Myśl   o   oficjalnym   obiedzie   przy   ogromnym   stole 
przytłaczała go. Catherine poprowadziła go do kanapy stojącej 
niedaleko   kominka.   Państwo   Mason   usiedli   w   swoich 
ulubionych   fotelach.   Przyglądali   się   przez   chwilę 

background image

narzeczonemu   córki,   a   potem   pan   Mason   ruszył   w   stronę 
barku.

 - Co podać do picia? - skierował spojrzenie na żonę.
 - Poproszę o szklaneczkę białego wina.
 - Catherine, a ty?
 - To samo.
 - A dla pana, Jake? - zapytał z uśmiechem.
 - Poproszę o piwo.
Jake nie był pewny, czy nie skompromitował  się takim 

wyborem. Spojrzał nerwowo na Catherine, ale jej twarz nie 
wyrażała niczego. Byłaby świetną pokerzystką.

Państwo Mason podnieśli szklaneczki.
  - Wszystkiego najlepszego, Catherine kochanie. Przede 

wszystkim, szczęścia, na które naprawdę zasługujesz.

Jake podniósł szklankę do ust. Jakie to dziwne. Nie tak 

dawno myślał, że Catherine może być kolejną kobietą, którą 
interesują wyłącznie jego pieniądze. Teraz jej rodzice pewnie 
myślą   o   nim   tak   samo.   I   czy   można   ich   za   to   winić?   Z 
przerażeniem pomyślał o planie Catherine.

Mason przyjrzał mu się badawczo. Jake spojrzał mu prosto 

w   oczy.   Nie   miał   nic   do   ukrycia.   Kochał   córkę   tego 
mężczyzny i próbował uświadomić mu to bez słów. Po chwili 
milczenia ojciec Cat zwrócił się do niego..

 - Przedyskutowaliśmy to z Catherine. To była jej decyzja. 

Chciała tę ważną dla niej chwilę dzielić z panem. Zaraz zdacie 
sobie sprawę ze znaczenia tego zapisu. - Spojrzał na żonę, 
która podeszła do Catherine, wręczyła jej małą książeczkę i 
ucałowała córkę w czoło. Ojciec uściskał ją z całych sił.

Catherine   wpatrywała   się   w   wygrawerowane   litery. 

Państwowy Bank miasta Detroit.

  - Catherine poinformowała nas, że wie pan o zapisie jej 

dziadka. Mój ojciec był człowiekiem sukcesu, ale był również 
bardzo mądry. Widział, jak bogactwo niszczy życie dzieci i 

background image

wnuków jego przyjaciół. Postanowił więc, że nic podobnego 
nie przytrafi się w tej rodzinie. Kiedy byłem młody, płacił za 
moje   wykształcenie   i   pokrywał   niezbędne   wydatki.   Resztę 
musiałem zarobić sam. Wtedy prawdopodobnie myślałem, że 
znęca się nade mną, ponieważ miał mnóstwo pieniędzy. W 
końcu zrozumiałem go i doceniłem jego mądrość.

Jake spojrzał na Catherine. W jej oczach było tyle miłości, 

kiedy patrzyła na ojca, że poczuł się tu intruzem. Catherine od 
razu zorientowała się w jego odczuciach i spokojnie wzięła go 
za rękę. 

 - Będąc w twoim wieku, nie zdawałem sobie sprawy, jak 

ogromny  majątek posiada mój  ojciec. Ty wiesz i  muszę  ci 
powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny, bo świadomość 
bogactwa   wcale   cię   nie   zmieniła.   Przez   cały   czas   ciężko 
pracujesz, zarabiając na życie i wiesz bardzo dobrze, że wcale 
nie tak łatwo jest na nie zarobić.

  -   Zajrzyj   do   środka,   kochanie   -   odezwała   się   matka 

Catherine. - Pora, żebyś się dowiedziała, ile odziedziczyłaś.

Spojrzała   na   Jake'a   niespokojnie.   Ciągle   bała   się   jego 

reakcji.   Uśmiechnął   się   do   niej   zachęcająco,   dodając   jej 
odwagi. Nic nie mogło zmienić tego, co było między nimi. 
Wszystko, poza ich miłością, było dla nich naprawdę zupełnie 
nieistotne.

Z   niedowierzaniem   spojrzał   na   wysokość   kwoty,   którą 

Catherine   odziedziczyła.   Siedem   zer.   Nie   mogli   w   to 
uwierzyć.   Przeraziła   ją   ta   kwota.   Gdyby   byli   sami,   Jake 
wziąłby   ją   w   ramiona   i   przytulił   do   siebie   z   całych   sił, 
zapewniając   ją   o   swej   miłości.   Ale   byli   tu   jej   rodzice. 
Zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Fakt, że nie było to 
proste.   Po   raz   pierwszy   w   życiu   znalazł   się   w   podobnej 
sytuacji. Postanowił rozładować atmosferę.

 - Od tej chwili, panno Mason, jeśli zjawi się pani w Alley 

Cat, będzie pani musiała sama kupować sobie drinki.

background image

Catherine zarzuciła mu ręce na szyję i rozszlochała się. 

Pogłaskał   ją   uspokajająco   po   plecach.   Popatrzył   na   jej 
rodziców. Uśmiechali się do nich życzliwie.

W końcu potok łez został zahamowany chusteczką Jake'a, 

a Catherine uspokoiła się trochę. Powoli na jej twarzy pojawił 
się uśmiech.

  - Kiedy usiądziemy do stołu? Nie wiem jak wy, ale ja 

umieram z głodu.

Pani Mason spojrzała na zegarek z przerażeniem.
  -   Mój   Boże!   Mamy   tylko   godzinę,   zanim   przyjdą 

pozostali goście. Siadajcie. Powiem Ellie, że jesteśmy gotowi.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY
Catherine   grzebała   widelcem   w   talerzu,   słuchając 

rozmowy ojca z Jakiem. Rozmowa toczyła się gładko, gdyż 
dotyczyła głównie jej planów zawodowych.

  - Jak idą roboty w Top Cat? - zapytał ją ojciec. Trochę 

czasu minęło, nim dotarł do niej sens tego pytania.

  -   No   więc,   tak...   Nieźle   -   odpowiedziała   niepewnie   i 

poczuła, że matka przypatruje się jej badawczo.

 - Niewiele zjadłaś, kochanie? Czy coś się stało? Catherine 

wstała gwałtownie, odpychając krzesło. Zupełnie zignorowała 
pytanie matki.

 - Jeśli już skończyliśmy posiłek, dlaczego nie pomożemy 

Ellie zebrać naczynia ze stołu? Wiem, że poczujesz się dużo 
lepiej, jeśli te brudne talerze znikną stąd przed przybyciem 
pozostałych gości - powiedziała zwracając się do matki.

 - Jake jest gościem, Cat.
 - Ależ pomogę z przyjemnością.
Catherine   udawała,   że   nie   widzi   pełnych   niepokoju 

spojrzeń,   jakie   Jake   jej   rzucał   w   drodze   do   kuchni.   Może 
ogłoszenie  dziś ich zaręczyn nie jest tak do końca  dobrym 
pomysłem. Mieli już chyba dość emocji. Z wrażenia bolał ją 
brzuch. Gdyby tylko powiedziała im wcześniej o Jake'u - o 
tym,   jak   wiele   dla   niej   znaczy.   Jak   mogła   oczekiwać,   że 
zrozumieją...

Wejście do kuchni rodziców Catherine wywołało popłoch. 

Ellie starała się z całych sił coś ukryć przed nimi.

  - Proszę postawić talerze gdziekolwiek. Zajmę się nimi 

później. - Wpatrywała się w Catherine, błagając wzrokiem o 
pomoc.   Ale   było   już   za   późno.   Pani   domu,   zaintrygowana 
dziwnym   zachowaniem   służącej,   postanowiła   wyjaśnić 
sprawę.

 - Co ty tam chowasz, Ellie? - zapytała.

background image

  -   W   porządku,   Ellie.   Niech   zobaczą   -   westchnęła 

Catherine.

Zakłopotana   Ellie   odsunęła   się   na   bok   i   oczom 

zgromadzonych   ukazał   się   tort   czekoladowy   z   różowym 
napisem. W dniu urodzin Catherine podanie takiego tortu stało 
się rodzinną tradycją. Tylko że w tym roku napis był zupełnie 
inny.   „Przy   tej   szczególnej   okazji   -   miłości   i   szczęścia   na 
zawsze".   No   i   oczywiście   obok   dwie   obrączki.   Kątem   oka 
Catherine   zauważyła,   jak   uśmiech   znika   z   twarzy   jej 
rodziców, zastąpiony przez wyraz niepewności i zaskoczenia.

Zanim   zdołała   coś   powiedzieć,   matka   objęła   ją   czule   i 

ucałowała.

  -   Zaręczona   w   dniu   urodzin.   Ależ   nasi   goście   będą 

zaskoczeni - powiedziała rozentuzjazmowanym głosem.

 - Moje gratulacje! - Ojciec Cat uścisnął dłoń Jake'a.
  -   Dziękuję   -   powiedział   Jake,   a   potem   spojrzał   na 

Catherine i przypomniał jej: - Pamiętaj, że to był twój pomysł.

 - Tato - zaczęła Catherine drżącym głosem. - Wiem, że to 

wszystko stało się tak nagłe, ale musicie mi zaufać. Wiem, co 
robię, naprawdę. Czy ogłosicie nasze zaręczyny, kiedy przyjdą 
goście?

  -   Jesteś   pewna,   że   tego   chcesz?   -   zapytał   ją   ojciec   z 

powagą.

 - Tak - odpowiedziała bez wahania, patrząc mu prosto w 

oczy.

 - Oczywiście, że tak.
  -   Potem   podamy   tort.   -   Ellie   stała   koło   ziewu   z 

opuszczoną głową. - Tort jest wspaniały, Ellie, i wszystko jest 
w porządku, naprawdę.

Wychodząc   z   kuchni,   Catherine   uśmiechała   się 

promiennie, ale w głębi duszy chciałaby, by ktoś ją zapewnił, 
że postępuje słusznie.

background image

Ojciec i Jake skierowali się do gabinetu, a ona zaczęła 

pomagać mamie w składaniu serwetek. 

  - On jest bardzo sympatyczny, Cat... Mam nadzieję, że 

wasze narzeczeństwo trochę potrwa, żebyście mieli czas się 
bliżej poznać, zanim...

  -   Zanim   popełnię   kolejny   błąd?   To   chciałaś   mi 

powiedzieć,   prawda,   mamo?   -   Chyba   zareagowała   zbyt 
gwałtownie, ale zreflektowała się szybko. - Przepraszam.

  - Ja również cię przepraszam, Catherine. Jesteś dorosła. 

Wiesz,  co robisz. Pokaż   mi  w  końcu  ten twój   pierścionek. 
Pewnie już od dawna masz na to ochotę.

Rozległ się dzwonek.
 - Goście idą - zawołała Ellie, biegnąc otworzyć drzwi.
Ciotka Helen właśnie przedstawiła gościom ojca Jake'a i 

Charliego,   kiedy   nadeszła   Becky.   Catherine   serdecznie 
przywitała się ze swoją najbliższą przyjaciółką. Nagle zdała 
sobie sprawę, że już bardzo dawno nie rozmawiały ze sobą. 
Żałowała,   że   nie   ma   teraz   na   to   czasu.   Co   sobie   Becky 
pomyśli, gdy usłyszy o jej kolejnych zaręczynach? Catherine, 
po   raz   nie   wiem   który,   zaczęła   się   zastanawiać,   czy   to 
wszystko   nie   dzieje   się   zbyt   szybko.   Popatrzyła   na   Jake'a, 
który   szedł   przez   hol,   rozmawiając   z   Sarge'em   i   Charliem. 
Kim był ten człowiek? Jak udało mu się tak szybko zawładnąć 
jej sercem?

Goście przeszli do gabinetu, więc została w holu sama z 

matką.

  -   Wiesz,   nie   ma   jeszcze   wuja   Willie'ego.   Zostawił 

wiadomość, że się spóźni. Ponieważ jest jedyną osobą, której 
brakuje,   chcesz,   żebyśmy   z   ojcem   teraz   ogłosili   wasze 
zaręczyny, czy dopiero po jego przyjściu?

 - Powiedz tacie, że jesteśmy gotowi.
Kiedy w gabinecie Jake stanął koło niej, Catherine przez 

cały czas walczyła z napływającymi do oczu łzami. Była zła 

background image

na   siebie.   Dlaczego   nie   potrafi   się   uspokoić   i   cieszyć   tą 
chwilą? Może jest po prostu przewrażliwiona. Podczas obiadu 
bała się reakcji rodziców. Teraz stojąc obok Jake'a  wróciła 
myślami do kilku ostatnich dni. Jej narzeczony wydawał się 
taki podenerwowany. Dzisiaj nie widzieli się wcale, dopiero tu 
podczas obiadu. Każde z nich miało  wcześniej  jakieś pilne 
sprawy do załatwienia. Ona musiała  dopilnować  prezentu - 
niespodzianki dla Jake'a, ale co on robił? Była dwukrotnie w 
ich domu i raz w Alley Cat, jednak robotnicy powiedzieli jej, 
że nie widzieli go przez cały dzień.

...i   za   przyszłych   państwa   Alley!   -   usłyszała   końcowe 

słowa wypowiedzi ojca. Goście zwrócili się w ich kierunku. 
Miała  wrażenie, że  wszystko dzieje się  jak na  zwolnionym 
filmie. Tak jak poprzednim razem...

I   nagle   znajomi   rzucili   się   do   nich,   żeby   złożyć 

narzeczonym gratulacje. Czuła, że robi się jej słabo.

  - Co się dzieje, kochanie? - zapytał przestraszony Jake, 

obejmując ją mocno.

  -   Wszystko   w   porządku.   Jestem   po   prostu   trochę 

podekscytowana  - powiedziała, dziękując  kolejnym osobom 
za   życzenia.   Czuła:   się   dziwnie,   ale   to   wszystko   przez   te 
okropne   wspomnienia   związane   z   TJ.   Poza   tym   była 
przemęczona. Ostatni tydzień był bardzo wyczerpujący.

 - Może przynieść ci coś do picia? - zapytał Jake.
 - Trochę coli.
 - Zaraz ci ją podam.
Uśmiechnęła   się   do   niego,   czując   się   trochę   winna   z 

powodu   swoich   wątpliwości.   Jake   i   TJ   są   zupełnie   inni. 
Jake'owi ufa całkowicie.

Podał   jej   szklankę,   patrząc   na   nią   z   czułością.   Była 

naprawdę   głupia,   martwiąc   się   tak   bez   powodu.   Wszystko 
układa się wspaniale.

 - Co robiłeś przez cały dzień? - zapytała.

background image

  - Różne rzeczy. Musiałem też załatwić do końca pewną 

sprawę.

Charlie zbliżył się do nich i Jake poszedł z nim, słuchając 

kolejnego dowcipu.

Jaką   sprawę   załatwiał,   zaczęła   się   zastanawiać.   Może 

również   wymyślił   prezent   -   niespodziankę?   Ale   mogło   to 
również być coś innego, o czym nie chciał, żeby wiedziała. 
Odetchnęła   głęboko.   Musi   przestać   się   tak   zachowywać. 
Powinna odzyskać kontrolę nad sobą, bo inaczej ten wieczór 
będzie niewypałem. I to z jej winy. TJ to przeszłość. A Jake - 
teraźniejszość i całe jej przyszłe życie.

Ellie   wniosła   tort.   Zachwytom   nie   było   końca.   Goście 

odśpiewali „Sto lat". Catherine trochę się odprężyła. Przecież 
wszystko jest w porządku. Jake powie jej później, co robił w 
ciągu dnia. Jest głupia, że tak bardzo się tym przejmuje i robi 
problem z niczego.

Ciotka Helen zbliżyła się do niej.
 - To takie romantyczne. Nie mogę doczekać się wesela. - 

Wytarła   oczy   chusteczką.   Jake   roześmiał   się   na   widok   jej 
reakcji.

 - Oj, ciociu, ciociu! Ty i te twoje wesela.
  -   Jeśli   już   mówimy   o   weselu,   czy   nie   zechciałbyś 

porozmawiać o tym ze mną? - zapytała mama Catherine.

  -   A   czy   mam   jakiś   wybór?   -   odpowiedział,   mrugając 

porozumiewawczo, do Catherine.

 - Nie słuchaj go, mamo. Na pewno o tym marzy.
Ciotka   Helen   i   matka   Catherine   nie   mogły   zrozumieć, 

dlaczego młodzi żartują sobie z tak poważnej sprawy. Zaczęły 
omawiać   istotne,  jak  im   się   wydawało,  szczegóły   przyszłej 
ceremonii. 

 - Mogłaby zejść do holu po schodach, a Jake czekałby na 

nią. Przysięga musi być krótka, ale tradycyjna. - Ciotka Helen 
pokiwała głową na znak zgody. - Ślubu mógłby udzielić mój 

background image

brat.   Willie   jest   sędzią.   Zresztą   wiesz   o   tym   dobrze.   A 
właśnie,   gdzie   on   się   podziewa?   Dlaczego   nie   ma   go   tu   z 
nami?

 - Może musi coś ważnego podpisać. Jakiś nakaz. Wtedy 

przychodzą do sędziego do domu. Widziałem takie rzeczy w 
telewizji - wtrącił się Charlie.

Wszyscy   roześmieli   się,   a   Charlie,   zacierając   ręce   z 

radości, że jest w centrum uwagi, zaprezentował swój pomysł 
na ślub Jake'a i Cat.

  - Gdyby pobrali się w sylwestra, przyjęcie mogłoby się 

odbyć   w   Top   Cat.   Wielkie   otwarcie,   sylwester   i   przyjęcie 
weselne razem. Czy to nie wspaniały pomysł?

 - Oczywiście ma pan na myśli sylwestra przyszłego roku - 

stwierdziła mama Catherine, poprawiając naszyjnik z pereł.

  - Oczywiście - potwierdził Charlie po krótkim wahaniu. 

Teraz   już   wszyscy   zaczęli   się   przerzucać   pomysłami,   jak 
byłoby najlepiej uczcić to wydarzenie.

Catherine   podeszła  do  okna.  Jake,  widząc  jej   niepewną 

minę, szybko zbliżył się do niej.

  - Słuchaj, oni   wszyscy  mają  takie  wspaniałe  pomysły. 

Czy myślisz, że powinniśmy rozważyć ponownie nasz plan?

  -   Gdybym   cię   nie   znał   lepiej,   pomyślałbym,   że   się 

przestraszyłaś - stwierdził Jake.

Popatrzyła   uważnie   w   jego   oczy.   Jak   może   mieć 

jakiekolwiek wątpliwości co do tego wspaniałego człowieka? 
Jeśli   coś   przed   nią   ukrywa,   będzie   to   na   pewno   jakaś 
niespodzianka.   Wspięła   się   na   palce   i   pocałowała   go   w 
policzek.

 - Nie gniewaj się. Jestem dziś trochę przewrażliwiona i to 

wszystko. Czy twój dżip stoi przed domem? Jest gotowy do 
drogi? - zapytała.

  -   Musi   być.   Przecież   ty   tylko   w   ten   sposób   potrafisz 

opuszczać przyjęcia weselne!

background image

Ktoś   zawołał   Jake'a,   wiec   Catherine   została   sama, 

uśmiechając się do swoich myśli. Dziękowała losowi za to, co 
ją dzisiaj spotyka. Mężczyzna, którego kocha, a który świata 
za nią nie widzi, jest uczciwy i wspaniały. Jest człowiekiem, 
który nigdy by jej nie oszukał.

Przepełniona   szczęściem,   szepnęła   do   Charliego,   który 

właśnie przechodził obok niej:

 - Czy wszystko jest na pewno przygotowane?
 - Tak. Przestań się martwić na zapas.
 - Dziękuję.
Ponieważ goście bawili się dobrze, Catherine postanowiła 

znaleźć Ellie i podziękować jej za rewelacyjny tort i zapewnić 
ją,   że   wcześniejsze   ujawnienie   rodzicom   wszystkiego 
naprawdę   niczego   nie   zepsuło   i   nie   stanowi   żadnego 
problemu.

Kiedy   szła   przez   hol,   usłyszała   Charliego   i   Sarge'a 

rozmawiających w gabinecie. Nie widzieli jej. Już miała się do 
nich odezwać, gdy dwa wypowiedziane słowa przyciągnęły jej 
uwagę:   Jake   i   pieniądze.   Zesztywniała.   Wiedziała,   że 
nieładnie   jest   podsłuchiwać,   ale   musiała   wiedzieć,   o   co   tu 
właściwie chodzi.

 - Szkoda, że nie powiedział mi wcześniej, że sprawy mają 

się aż tak źle. Jeszcze parę tygodni i straciłby Alley Cat.

Catherine nie mogła uwierzyć własnym uszom, próbowała 

wymyślić jakieś wytłumaczenie.

  - Należy zawsze wierzyć w Jake'a. On zawsze znajdzie 

jakieś wyjście z sytuacji. Teraz nie będzie już miał żadnych 
długów i zdobędzie potrzebne mu pieniądze. Wszystko dobre, 
co się dobrze kończy - zauważył Charlie ze śmiechem.

Chyba usłyszała już dość. Teraz rozumiała, dlaczego czuła 

niepokój, który męczył ją przez cały wieczór. Czemu znowu 
się jej to przytrafia? Może tym razem będzie mogła wymknąć 
się z domu nie zauważona przez nikogo.

background image

Ale   nie   mogła   się   ruszyć.   Nogi   odmówiły   jej 

posłuszeństwa.

Ze   stoickim   spokojem   obserwowała,   jak   goście   idą   do 

gabinetu. Była zupełnie spokojna. I wtedy zauważyła Jake'a 
zmierzającego w jej kierunku. Uśmiechał się do niej. Ogarnęła 
ją wściekłość. Odepchnęła go. Weszła do gabinetu i stanęła 
koło kominka. Zawołał ją, ale nie zwracała na niego żadnej 
uwagi. To nie było ważne. Jake nie był taki, jak sądziła.

 - Cat... co się stało?
 - Sam wiesz bardzo dobrze.
 - Naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
 - Oszukałeś mnie, Jake'u Alley.
 - O czym ty, do diabła, mówisz? - podniósł głos.
W pokoju zapadła cisza. Żałowała, że nie może oszczędzić 

wszystkim tej sceny. Ale było już za późno. Musiała to w jakiś 
sposób   zakończyć.   Niemniej   jednak   starała   się   mówić 
najciszej, jak potrafiła.

  -   Usłyszałam   przypadkiem   pewną   rozmowę   dzisiaj 

wieczorem, panie nie - potrzebuję - twoich - pieniędzy! Cóż, 
bogata   żona   na   pewno   pomogłaby   ci   rozwiązać   twoje 
problemy   finansowe.   -   Łzy   popłynęły   jej   po   twarzy,   co 
rozgniewało   ją   jeszcze   bardziej.   Odwróciła   się   plecami   do 
Jake'a,   chcąc   wyjść   z   gabinetu.   Nie   mogła   znieść   tych 
wszystkich ciekawskich spojrzeń.

Jake chwycił ją za ramię.
 - Posłuchaj, chciałem ci o tym powiedzieć. Ale ciągle nie 

było na to czasu.

  -   Ach,   tak.   Rozumiem.   -   Wyprostowała   się,   by   lepiej 

słyszeć, co ma jej do powiedzenia.

 - Zgodnie z orzeczeniem o rozwodzie musiałem zapłacić 

Sally   dużą   kwotę   pieniędzy   do   pierwszego   listopada.   Jeśli 
bym   tego   nie   zrobił,   Alley   Cat   stałby   się   jej   własnością. 

background image

Prawdą jest, że nie miałem tych pieniędzy. I prawdą jest to, że 
właśnie ty rozwiązałaś mój problem.

No, nareszcie powiedział prawdę.
  - Ale nie w laki sposób, jak uważasz. To twój pomysł 

uratował mnie przed bankructwem, a nie twoje pieniądze.

Patrzyła na niego, niczego nie rozumiejąc.
  -   Chciałem   ci   o   tym   powiedzieć,   naprawdę,   ale... 

Catherine   zamknęła   oczy.   Powoli   zaczynała   odzyskiwać 
nadzieję.

 - Mój prawnik przeprowadził podział Alley Cat i Top Cat. 

Dziś po południu wszystko zostało sfinalizowane. Sprzedałem 
Top   Cat   mojemu   ojcu,   doręczyłem   pieniądze   adwokatowi 
Sally i nareszcie nie mam żadnych zobowiązań finansowych.

 - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
  -   Ponieważ   nalegałabyś,   żebym   wziął   twoje   cholerne 

pieniądze.   A   moja   duma   nie   pozwoliłaby   mi   na   to. 
Rozumiesz?

 - Powinieneś być ze mną szczery.
 - A ty powinnaś była mi zaufać. Myślałem, że znasz mnie 

lepiej niż ktokolwiek na świecie.

Jego słowa zabolały ją, ale wiedziała, że Jake ma rację. 

Żałowała,   że   nie   należy   do   tych   kobiet,   które   w   trudnych 
sytuacjach po prostu mdleją. To rozwiązałoby jej problem.

 - Naprawdę przepraszam, Cat. Zniszczyłem wszystko?
 - Nie, Jake. To ja powinnam cię przeprosić. Wybacz mi, 

dobrze?

Jake   przyciągnął   ją   do   siebie.   Stał   tak,   trzymając   ją   w 

ramionach i patrząc jej w oczy.

Goście zaczęli krzyczeć: „Gorzko, gorzko".
 - Wiesz, czego chcą?
Catherine cofnęła się o krok i popatrzyła na mężczyznę, 

którego tak bardzo kochała.

background image

 - To ja wiem, czego chcę - powiedziała i pocałowała go. 

Nagle rozległ się dzwonek. Do pokoju wpadł wuj Willie.

  - Przepraszam za spóźnienie. Chyba niewiele straciłem? 

Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.

Ojciec Catherine poklepał szwagra po ramieniu.
 - Zjemy lunch w przyszłym tygodniu i wtedy ci wszystko 

opowiem.   Co   powiesz   na   kieliszek   szampana   i   kawałek 
pysznego tortu?

  - Z  przyjemnością, ale  za chwilę. Najpierw załatwimy 

ważne   rzeczy.   -   Odwrócił   się   do   Cat   i   Jake'a.   -   Moje 
gratulacje, drodzy narzeczem. Czy jesteście gotowi?

Catherine spojrzała na Jake'a. 
 - Ja tak. A ty?
 - Oczywiście. A czy ma pan wszystkie dokumenty, panie 

sędzio?

Wuj Willie przejrzał wszystko jeszcze raz.
 - Tak. No cóż...
Wszystkie   rozmowy   zamilkły.   Goście   podeszli   bliżej, 

zaskoczeni tym, co się dzieje.

  - Oprócz rodziców Catherine, no i może Ellie, ja jeden 

uczestniczyłem w prawie wszystkich urodzinach Cat. Byłem 
tu,   gdy   dostała   swój   pierwszy   rower.   Utuliłem   ją,   gdy 
przybiegła, płacząc, z powodu rozbitego kolana. I czuję się 
zaszczycony   tym,   że   jestem   tu   dzisiaj,   żeby   połączyć   tę 
szczególną parę świętym węzłem małżeńskim.

Zapanowała   konsternacja.   Mama   Catherine   zareagowała 

pierwsza.

 - Teraz? Tu? Och, Catherine! Ale... ale kwiaty... i... Mój 

Boże, Catherine, przecież ty jesteś ubrana na czarno.

Catherine podeszła do matki i objęła ją z czułością.
  -   Mamusiu,   ja   już   miałam   uroczysty   ślub   w   kościele. 

Miałam na sobie wspaniałą ślubną suknię. Pięknie to wtedy 

background image

zorganizowałaś, ale... przecież to wszystko nie uczyniło mnie 
szczęśliwą. - Pocałowała mamę w policzek i podeszła do ojca. 

  -   Cat,   bardziej   niż   czegokolwiek   na   świecie   chcemy, 

żebyś była szczęśliwa.

Ciotka   Helen   zaczęła   szlochać.   Po   chwili   nie   było   w 

pokoju nawet jednej osoby, której nie zakręciłaby się łza w 
oku.

  -   Może   Becky   i   Charlie   staną   koło   państwa   młodych. 

Myślę, że możemy zaczynać.

Kiedy wuj Willie zakończył ceremonię, wszyscy zaczęli 

bić brawo.

 - Czy państwo młodzi chcieliby nam coś powiedzieć?
  -   Dziękuję   wam   wszystkim   za   przybycie   tutaj   i 

uczestniczenie w naszej skromnej ceremonii. - Cat spojrzała 
na Jake'a w nadziei, że i on doda coś od siebie.

  - I w ten sposób, moi drodzy, nigdy nie zapomnę ani o 

urodzinach Cat, ani o rocznicy ślubu.

  - Nie łudź się, że w związku z tym zadowolę się tylko 

jednym prezentem - zawołała rozbawiona Catherine.

 - Więc gdzie jest obiecany szampan i tort? - zapytał wuj 

Willie, zacierając ręce.

Jake i Cat przyjęli kolejne życzenia, uściski i pocałunki, aż 

wreszcie goście zostawili ich w spokoju.

 - Co myślisz o tym, żeby się stąd wymknąć i rozpocząć 

nasz drugi miesiąc miodowy?

Byli już prawie za drzwiami, gdy usłyszeli wołanie.
 - Dokąd się wybieracie? Może zabralibyście nas ze sobą? 

- Oczywiście to był Charlie, ale wszyscy przerwali rozmowy, 
zaciekawieni.

 - Cat powiedziała mi, że chce, żebym ją zaskoczył. Potem 

ciągle mnie podpytywała. Mogę wam tylko jedno powiedzieć, 
że   nasz   miesiąc   miodowy   na   pewno   będzie   związany   z 

background image

żeglowaniem. Nie wiadomo tylko, kiedy i jak długo będziemy 
pływać.

  -   Ale   będziecie   mieć   jakąś   załogę?   -   zaniepokoiła   się 

matka Cat.

Catherine zaczęła się śmiać. 
 - Zapomniałam wam powiedzieć, że Jake jest żeglarzem, 

naprawdę. Czy mam im opowiedzieć o jachcie „Koci zew"? - 
zwróciła się do Jake'a.

 - „Koci zew"? - powtórzyła Becky i wszyscy wybuchnęli 

śmiechem.

Cat nie chciała zranić Jake'a. Dobrze wiedziała, jak wiele 

ta   łódź   znaczyła   dla   niego.   Po  prostu   nie   pomyślała,  że   ta 
nazwa może się wydać zabawna.

  -   Wiem,   że   to   głupia   nazwa,   ale   to   była   naprawdę 

wspaniała łódź - odezwał się Jake.

Pożegnali się w końcu z wszystkimi i wyszli przed dom. 

Catherine   nie   mogła   się   doczekać,   co   powie   Jake,   kiedy 
zobaczy   prezent   od   niej.   Była   tak   przejęta,   że   prawie   nie 
mogła oddychać.

I wtedy Jake zauważył łódź.
 - Cat! Ty nie...
Na   specjalnej   przyczepie,   przykryty   zielonym 

brezentowym pokrowcem, stał jego ukochany jacht.

 - Owszem, zrobiłam to... A ty nie możesz się o to na mnie 

złościć - stwierdziła.

 - A jeśli będę?
  - Pozwól, że przypomnę ci pewną rozmowę. Zapytałam 

cię, co byś zrobił, gdybyś wygrał dużo pieniędzy i kupił mi 
jakąś drogą rzecz, a ja bym jej nie przyjęła. Pamiętasz, co 
wtedy powiedziałeś?

 - Że przełożyłbym cię przez kolano i stłukłbym ci pupę - 

powiedział i pocałował ją w czubek nosa, śmiejąc się głośno.

background image

 - Więc nie jesteś na mnie o to wściekły i nie będziesz mi 

dokuczał? - zapytała z nadzieją w głosie.

Spojrzał na łódkę, potem na Cat..
 - Będę to robił z prawdziwą radością, pani Alley. Możesz 

na to liczyć - stwierdził stanowczo i roześmiał się radośnie.

Zaraz potem przyciągnął ją do siebie i ucałował.