background image

Lilian Darcy 

 

Kochanka doktora Blacka 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Hayley  Morris  z  piskiem  opon  ruszyła  spod  pogotowia  i  skręciwszy  w  Halifax  Street, 

włączyła światło alarmowe i syrenę. Siedzący obok Bruce McDonald pochylił się nad planem 
miasta.   

– W porządku – powiedział. – To boczna Bennett Paradę. Beach Road.   
Był  doświadczonym  sanitariuszem,  ale  nie  dorównywał  kwalifikacjami  Hayley,  która 

miała stopień asystentki medycznej. Był krępy, miał posiwiałe włosy i potrafił równie dobrze 
podnieść ciężkiego mężczyznę, co łagodnym głosem uspokoić przerażone dziecko.   

Hayley skinęła głową.   
– Znam Beach Road – mruknęła.   
– Rozbudowali ją ostatnio – dodał Bruce. – Może to jeden z tych nowych domów.   
– Zaraz się przekonamy.   
Był  początek  lutego,  czwartek,  wczesne  popołudnie.  Hayley  ostro  skręciła  i  skierowała 

wóz na północ. Ulica była pusta, ambulans pędził z prędkością stu kilometrów na godzinę.   

Dwie  minuty  później  byli  już  w  Moama.  Sześćdziesiąt  lat  temu  Moama  była  po  prostu 

nazwą  plaży.  Trzydzieści  lat  później  w  pachnącym  gaju  eukaliptusowym  wyrosły  letnie 
domki, z fibrocementu lub z desek.   

Teraz  było  to  już  odrębne  miasto,  w  którym  działki  położone  przy  plaży  osiągały 

zawrotne  ceny.  Wzdłuż  nabrzeża  powstały  wspaniałe  rezydencje  w  niczym  nie 
przypominające dawnej osady letniskowej. W ciągu następnych dziesięciu lat Arden i Moama 
zespolą się zapewne w jeden organizm miejski.   

–  Wezwanie  pochodzi  od  czteroletniej  dziewczynki  –  usłyszeli  w  radiotelefonie  głos 

dyspozytorki,  Kathy  Lowe.  –  Ona  płacze.  Mogę  jej  powiedzieć,  że  zaraz  będziecie?  Ma  na 
imię Tori.   

– Skręcamy w Beach Road – odparł Bruce. – Powiedz jej, że usłyszy, jak nadjeżdżamy. I 

niech otworzy drzwi.   

Hayley  tknęło  złe  przeczucie.  Dlaczego  czteroletnia  dziewczynka  sama  wzywa 

pogotowie? Co się stało? 

Kathy,  była  pielęgniarka,  nie  potrafiła  podać  wielu  szczegółów,  choć  miała  za  sobą  lata 

praktyki i umiała rozmawiać z wzywającymi pomocy i podtrzymywać ich na duchu. Ostatnio 
instruowała nawet przez telefon pewnego ojca, jak odbierać poród, zanim karetka dotrze na 
odludzie,  na  którym  mieszkali.  A  kiedyś  zdołała  zlokalizować  rannych  turystów, 
identyfikując drzewo, na które wpadł ich samochód.   

Tym  razem  Kathy  musiała  od  płaczącego  dziecka  wydobyć  adres  domu  i  inne  istotne 

szczegóły. Czy jest z babcią? Dlaczego babcia nie pomogła jej ugotować jajka? Och, babcia 
właśnie się położyła, żeby się przespać? Czy tak? 

– Strasznie płacze – oznajmiła Kathy. –  Nie bardzo mogę się zorientować, co się stało. 

Coś z babcią, coś z jajkiem. Chyba się poparzyła, ale nie jestem pewna.   

Hayley nie znosiła oparzeń.  Nie znosiła,  gdy  coś takiego się przydarzało  dziecku. A już 

background image

najbardziej ją irytowało, gdy nikt nie miał na tyle przytomności umysłu, by natychmiast polać 
miejsce oparzenia zimną wodą. Ale jak mogła się tego spodziewać po dziecku? Nawet jeśli 
Kathy  poradziła  dziewczynce,  by  to  zrobiła,  to  czy  ona  zrozumiała,  o  co  chodzi?  A  co  do 
babci...   

–  To  numer  154,  jeden  z  tych  nowych  domów  –  powiedział  Bruce.  –  Dobra,  tutaj!  – 

Wskazał  na  imponującą  posesję,  w  najdrobniejszych  szczegółach  zaprojektowaną  przez 
architektów. Dom był pomalowany na kremowy kolor, miał czerwone zdobienia. – Do diabła, 

ale cudo! 

Podjazd prowadził pod bramę podwójnego garażu.   
–  Zawrócę  –  powiedziała  Hayley,  wyłączając  syrenę.  Skręciła  i  ustawiła  samochód 

przodem  do  ulicy.  Bruce  wyskoczył,  zanim  jeszcze  zdążyła  wyhamować  i  zgasić  silnik. 
Pobiegła za nim przez dziedziniec okolony drzewami i rabatami kwiatów.   

W otwartych drzwiach stała Tori, śliczna dziewczynka z jasnymi włosami związanymi w 

kucyk  i  dużymi  piwnymi  oczami.  Różowa  bawełniana  sukienka  była  z  przodu  mokra. 
Dziewczynka  trzęsła  się  i  płakała.  Woda  musiała  poparzyć  ją  całą,  pomyślała  Hayley.  Jej 
zachowanie mogło świadczyć o groźnym dla życia wstrząsie, ale mogła to być też normalna 
reakcja po poparzeniu. Bruce wziął dziewczynkę na ręce.   

– Jest gorąca – stwierdził. – Gdzie kuchnia? Przede wszystkim polejmy ją wodą.   
Weszli do domu, instynktownie kierując się we właściwą stronę. Za dużym holem zastali 

przestronną,  supernowoczesną  kuchnię  połączoną  z  pokojem  jadalnym,  z  którego  rozciągał 
się  wspaniały  widok  na  ogród.  Hayley  rozejrzała  się.  Do  kranu  umocowany  był  wąż  z 
końcówką prysznicową i regulatorem ciśnienia.   

– Patrz, kuchenka jest włączona – zauważył Bruce. – A na podłodze dwa rozbite jajka, na 

talerzu resztki chleba i masła. Chciałaś sobie zrobić śniadanie, Tori? – zwrócił się łagodnie do 

dziewczynki.   

Posadził  ją  na  granitowym  blacie  zlewozmywaka  i  ściągnął  z  niej  sukienkę,  a  Hayley 

zaczęła polewać zimną wodą poparzone miejsca. Zauważyła na stopie dziecka dwie czerwone 
plamy  i  zorientowała  się,  że  i  w  tym  miejscu  były  oparzenia.  Siady  widniały  też  na  udach. 
Zatkała zlew, zanurzyła w wodzie stopy Tori i ostrożnie, pod wodą, zdjęła z nich sandały.   

– Wiem, że to boli, maleńka – uśmiechnęła się do dziewczynki, odnotowując w duchu, że 

obszar  poparzenia  jest  rozleglejszy,  niż  początkowo  myślała.  –  Zimna  woda  ci  pomoże, 
wiesz? Nie będzie bolało.   

– Zobaczę, kto jeszcze jest w domu – powiedział Bruce. – Lepiej, żeby ktoś był – dodał 

złowrogim tonem.   

Pracował w pogotowiu od dwudziestu lat i często mówił, że nic już nie jest w stanie go 

zaskoczyć.  Ale  niejedno  jeszcze  mogło  go  doprowadzić  do  furii,  a  przede  wszystkim 
wypadek  dziecka,  którego  można  było  uniknąć,  gdyby  opiekun  nie  zaniedbał  swoich 
obowiązków.   

Podał  Hayley  koc,  którym  owinęła  drżące  ciało  dziewczynki.  Oparzenia  wymagały 

schłodzenia,  ale  reszta  ciała  ciepła.  Dziecko  potrzebowało  także  serdecznych  ramion,  które 
mogłyby  je  utulić.  Tori  przestała  szlochać,  lecz nadal  wstrząsały  nią  konwulsyjne  dreszcze. 

background image

Duże ciemne oczy były pełne łez, nie powiedziała jeszcze ani słowa.   

–  Mniej  cię  boli?  –  spytała  Hayley.  –  Czujesz  się  już  trochę  lepiej?  Nie  zostawimy  cię 

samej.   

Też  miała  czteroletnie  dziecko  –  chłopca  o  imieniu  Max.  Jego  ojciec  mieszkał  teraz  w 

Melbourne.  Od  trzech  lat  byli  rozwiedzeni.  Kiedy  została  sama  z  Maxem,  wytworzył  się 
między nimi  stosunek szczególnej bliskości  i  nawet  gdy Max był  z Chrisem, starała się nie 
tracić syna z oczu. Jej były mąż kochał go, ale to nie zawsze wystarczy.   

A  kto  kocha  to  dziecko?  Kogo  należy  obwiniać  o  to,  co  się  stało?  Kto  powinien  mieć 

wyrzuty sumienia? Słyszała ciężkie kroki Bruce’a w holu. Dziewczynka wciąż milczała.   

– Halo! – wołał Bruce. – Jest tam kto? Podszedł  do tylnych drzwi i  obrzucił wzrokiem 

ogród, potem skierował się długim korytarzem do sypialni.   

–  Weźmiemy  cię  do  karetki  –  rzekła  Hayley  do  dziewczynki.  –  Przyłożymy  wilgotną 

gazę, żeby twoje ciałko było chłodne. Czy mamusia albo tatuś niedługo przyjdą? 

Zaczęła  tracić  wiarę  w  istnienie  babci.  Przypuszczalnie  Kathy  się  przesłyszała.  To 

dziecko jest w domu samo.   

– Mam tatusia – pisnęła dziewczynka.   
– A gdzie teraz jest tatuś, kochanie? 
– W pracy.   
– Wiesz, gdzie pracuje? 
– W szpitalu.   
Bruce  doszedł  do  końca  korytarza  i  otworzył  drzwi  pokoju  po  prawej  stronie.  Hayley 

usłyszała jego głośny okrzyk, a w chwilę później rozmowę z dyspozytorką.   

–  Przyślij  drugi  wóz  na  Beach  Road,  Kathy  –  mówił.  –  Babcia  wcale  nie  śpi,  jest 

nieprzytomna. Zbadam ją.   

– Dobra, załatwione – odparła Kathy.   
W  pogotowiu  panuje  zasada,  by  nie  kazać  pacjentowi  czekać.  Nie  byli  dużą  stacją  i  w 

dzień  dyżur  pełniła  tylko  jedna  załoga.  Drugą  trzeba  było  dopiero  wezwać,  co  opóźniało 
interwencję.   

Tymczasem  Bruce  zbada  chorą  i  w  miarę  możliwości  określi  jej  stan.  EKG  potwierdzi 

albo  wykluczy  problemy  z sercem,  a szybki  test  na poziom cukru we krwi wskaże,  czy  aby 
nie zachodzi tu przypadek śpiączki cukrzycowej.   

– Wygląda na udar mózgu – zawołał w końcu Bruce.   
–  Jesteś  pewien?  –  spytała  Hayley,  nie  przestając  schładzać  rozpalonej  skóry 

dziewczynki.   

–  EKG  wykluczyło  serce.  Poziom  cukru  w  normie.  Sprawdziłem  jej  reakcje  – 

kontynuował  Bruce.  –  Reaguje  na  ból  i  światło.  Przykryłem  ją  i  położyłem  na  boku,  żeby 
zabezpieczyć  drogi  oddechowe.  Będę  do  niej  mówił,  może  zareaguje.  A  jak  twoja  mała 
bohaterka? Nie chciałbym odjeżdżać, dopóki nie zjawi się drugi wóz.   

– Nie, oczywiście, że nie – zgodziła się Hayley  – ale to  nam  utrudnia sprawę. Ta mała 

wymaga więcej, niż mogę zrobić, sądząc po jej skórze i oddechu.   

Tori  była  blada  i  spocona,  oddech  miała  przyspieszony  i  płytki.  Również  tętno  było 

background image

przyspieszone i nitkowate.   

– Powiedziała coś? – spytał Bruce.   
– Że tatuś pracuje w szpitalu. Prawda, kochanie? 
– Nie mamy pojęcia, kto to – rzucił Bruce.   
– Nie, ale... Cóż, spójrz na ten niewiarygodny dom.   
–  Hm  –  zgodził  się  Bruce.  –  I  ten  imponujący  widok  za  oknem.  To  już  pewna 

wskazówka. Portierem na pewno nie jest. Lekarzem? Dyrektorem administracyjnym? No nie, 

znam go, nie ma dzieci w tym wieku.   

Hayley wyjęła z torby bandaż. Tori wciąż milczała. Nagle pochyliła się i zwymiotowała. 

Hayley przytrzymała ją za ramiona, potem szybko spłukała zlew. Dała dziewczynce szklankę 
wody.  Tori  wypluła  ślinę  i  łapczywie  wypiła  wodę.  Hayley  przyłożyła  wilgotną  gazę  na 

poparzone miejsca.   

Zaczynały  się  już  tworzyć  pęcherze.  Na  szczęście  obszar  poparzeń  kończył  się  tuż  nad 

pępkiem.   

– Zaniosę ją do karetki! – zawołała do Bruce’a. – Jak tylko przyjedzie drugi samochód, 

rozdzielimy się. Jim zawiezie mnie do szpitala, a Paul zostanie z tobą.   

Zostawiła frontowe drzwi otwarte i zaniosła Tori do ambulansu, mając nadzieję, że drugi 

zespół zjawi się lada chwila. W karetce przykryła dziewczynkę kocem. Wyjęła strzykawkę i 
napełniła ją morfiną. Zaniepokoiło ją, że dziewczynka nawet nie zareagowała na ukłucie.   

Włączyła radiotelefon.   
– Kathy, czy drugi wóz już wyjechał? – spytała.   
– Tak, siódemka. Powinna być za parę minut.   
– Dzięki. – Hayley pochyliła się nad Tori. – Co twój tatuś robi w szpitalu, kochanie? – 

spytała.   

– On jest doktor Black – rzekła słabym głosem Tori.   
– Doktor Black? – Hayley nie wierzyła własnym uszom.   
Dobry Boże, to musi być Byron! To córka Byrona Blacka...   

Z  oddali  dobiegał  słaby  dźwięk  syreny.  Hayley  widziała  Byrona  może  ze  dwa  razy  w 

ciągu  szesnastu  lat.  Kiedy  mieli  po  kilkanaście  lat,  trenowali  razem  w  amatorskim  klubie 
pływackim w Arden. Nazywano go wtedy B. J.   

Był  od  niej  starszy  o  trzy  lata,  ale  oboje  specjalizowali  się  w  stylu  grzbietowym  na 

krótkich  dystansach.  Ścigali  się,  dopingowali  i  przyjaźnili.  Oboje  byli  zapalonymi 
sportowcami i dwa razy nawet osiągnęli mistrzostwo. Kiedyś nawet się pocałowali. Na Boga, 
od lat już nie wspominała tego miłego zdarzenia...   

Potem,  kiedy  miała  piętnaście  lat,  Byron  wyjechał  do  Sydney  na  studia  i  na  dobre 

zadomowił  się  w  mieście.  Był  ambitny  w  sporcie  i  ambitny  w  życiu  zawodowym.  Nie 
pochodził  z  rodziny  lekarskiej.  Ojciec  pracował  w  sklepie  ze  sprzętem  elektronicznym  i 
Byron  musiał  ciężko  pracować  na  swoją  pozycję.  Hayley  miała  wrażenie,  że  uwielbiał 
wyzwania i nie wyobrażała sobie, by mógł nie dopiąć celu.   

Kiedyś,  z  siedem  lat  temu,  spotkała  go  przypadkowo  na  plaży  w  towarzystwie  ładnej 

ciemnowłosej kobiety. „To moja żona, Elizabeth”, powiedział. Ona przedstawiła mu Chrisa i 

background image

przez  chwilę  gawędzili  w  czwórkę.  W  dwa  lata  później  wpadli  na  siebie  w  supermarkecie. 
Później  słyszała  o  nim  od  czasu  do  czasu.  Ze  jego  żona  zginęła  w  katastrofie  lotniczej,  że 
mieli córeczkę.   

Dźwięk syreny był coraz głośniejszy i po chwili druga karetka zatrzymała się na ulicy pod 

domem.   

Hayley wychyliła się z samochodu i wskazała Paulowi Cotterowi, dokąd ma podjechać.   
–  Bruce  jest  w  salonie  z  drugą  pacjentką  –  poinformowała  Jima  Sheldona,  gdy  wóz 

zatrzymał się obok jej karetki. – Pierwsze drzwi po prawej stronie – dodała.   

– Rozumiem. – Paul już wbiegał na schody.   
–  Teraz  pojedziemy  –  powiedziała  Hayley  do  Tori.  Odwinęła  koc  i  przyłożyła  do 

rozgrzanego ciała dziewczynki nowy kompres chłodzący. – Poszukamy w szpitalu tatusia.   

– Tatuś... – cichutko powtórzyła dziewczynka.   
Parę  tygodni  wcześniej  Hayley  dowiedziała  się,  że  Byron  wrócił  do  Arden  z  córeczką, 

aby objąć stanowisko szefa oddziału nagłych wypadków oraz lekarza naczelnego w tutejszym 
szpitalu. Ze słów  Tori  wywnioskowała,  że już zaczął  pracę.  Zastąpił starszego kolegę,  który 
przeszedł na emeryturę. Hayley jeszcze go nie widziała, bo ostatnie dwa tygodnie spędziła w 
Melbourne, by Max mógł pobyć trochę z ojcem.   

Poczuła  znajomy  ucisk  w  sercu.  Pobyt  nie  należał  do  przyjemnych.  Chris  jak  zwykle 

napomykał,  że  mogliby  się  ponownie  zejść.  Widać  było,  że  chciałby  naprawić  jakoś  swoje 
odejście,  ale  poza  tym...  Chyba  nie  brał  pod  uwagę,  że  czas  leczy  rany  i  że  ona  też  się 
zmieniła.   

– Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Hayley – szeptał czule. – Może to właśnie liczy 

się najbardziej.   

–  Zawsze  będę  twoim  przyjacielem,  Chris  –  odparta  chłodno.  Był  jej  pierwszym  i 

jedynym  kochankiem.  Był  przez  siedem  łat  jej  mężem  i  ojcem  jej  dziecka.  Niezależnie  od 
wszystkich wad i błędów, jakie popełnił, nie był jej zupełnie obojętny.   

Przez osiem godzin jazdy z powrotem do Arden targały nią wątpliwości i nie zaprzątała 

sobie głowy tym, czego się dowiedziała, a mianowicie powrotem Byrona. A teraz siedziała w 
karetce, wioząc do szpitala jego córeczkę. Dobry Boże, ależ on będzie zdziwiony. Drzwi od 
strony kierowcy trzasnęły i za kierownicą usiadł Jim. Zapuścił silnik.   

– Jak się czuje mała? – spytał.   
– Jest w szoku.   
– A druga pacjentka? 
– Bruce niewiele mi mówił. Jest niemal pewny, że to udar niedokrwienny. Ma chyba po 

sześćdziesiątce.   

Chciałaby powiedzieć Jimowi coś więcej, że to musi być albo matka Byrona Blacka, albo 

jego teściowa. Może by się czegoś dowiedziała. Ale teraz całą uwagę musiała poświęcić Tori. 
Nie czas na snucie domysłów.   

– Już jedziemy, kochanie. – Pochyliła się nad dziewczynką. – To nie potrwa

1

 długo. Pan 

Sheldon zadzwoni do szpitala i poprosi, żeby twój tatuś na nas czekał.   

Tori się nie odzywała. Zamknęła oczy.   

background image

– Jim, wiem, kim ona jest – rzekła Hayley. – Możesz się upewnić, czy doktor Black jest 

osiągalny? 

Jim aż gwizdnął z przejęcia.   
– To jego córka? Tego nowego? W zeszłym tygodniu przekazałem mu chorego z udarem. 

Wydaje się niezły. Dokładny, uprzejmy, ale dzisiaj będzie miał problemy.   

Hayley  zauważyła  go  na  podjeździe  dla  karetek.  Nie  zmienił  się  wiele  od  czasu,  gdy 

widziała  go  ostatni  raz.  Wciąż  miał  szerokie  ramiona  pływaka,  gęste  miękkie  włosy  tak 
krótko  przystrzyżone,  że  po  myciu,  gdy  wytarł  je  ręcznikiem,  sterczały  na  jeża.  Teraz 
nerwowo przesuwał po nich palcami.   

Miał brązowe oczy. Nie były piwne jak u Chrisa, lecz ze złotym połyskiem jak u tygrysa, 

co  nadawało  im  trochę  drapieżny  wygląd.  Długi  prosty  nos,  szerokie  usta  i  wysokie  czoło. 
Teraz rysy jego twarzy były napięte, bardziej surowe niż normalnie. Jak gdyby artysta, który 
je wyrzeźbił, zagłębiał dłuto w twardym tworzywie, z trudem nim manipulując.   

–  Tori!  Victoria!  –  zawołał,  rzucając  się  do  samochodu,  gdy  Hayley  otworzyła  drzwi. 

Omal nie zerwał kroplówki.   

Hayley  odsunęła  go,  dotykając  przy  tym  niechcący  jego  włosów.  Były  tak  samo 

jedwabiste  i  miękkie  jak  przed  laty.  Odczepiła  plastikowy  pojemnik  z  płynem  i  podała  go 
pielęgniarce. Byron pochylił się nad córką.   

– Tatusiu... – wyszeptała, oszołomiona morfiną. – Babcia się nie obudziła.   
Doktor Black zbladł, wyprostował się i zwrócił wzrok na Hayley. Miała wrażenie, że jej 

nie poznaje.   

– Co się stało? – spytał przerażony.   
– Tori ma poparzone dwanaście do piętnastu procent powierzchni ciała. – Hayley starała 

się  mówić  spokojnym  tonem.  Byron  musi  uzyskać  rzeczowe  informacje,  a  nie  wyrazy 
sympatii i współczucia. Jeszcze nie teraz. – Twarz i organy płciowe nie poniosły uszczerbku. 
Wszystko wskazuje na to, że osoba, która była z nią w domu, doznała udaru. Wiezie ją druga 

karetka. Jej załoga poda panu więcej szczegółów.   

– Udar? Przecież to moja matka... – Byron pobladł jeszcze bardziej. – Dobry Boże, i one 

były same w domu.   

Rozległ  się dźwięk syreny drugiego ambulansu.  Byron sam  nie wiedział,  w którą stronę 

się zwrócić, stracił zawodowe opanowanie i samokontrolę. Miał przerażony wzrok, wargi mu 
zbielały, nerwowo zaciskał palce. Hayley serdecznie mu współczuła.   

– Tori musiała być przerażona – wyszeptał.   
–  Myślę,  że  nie,  Byronie,  dopóki  się  nie  poparzyła  –  uspokoiła  go  Hayley,  odruchowo 

zwracając się do niego po imieniu. – Chciała ugotować jajka na drugie śniadanie. Myślała, że 
twoja matka po prostu się zdrzemnęła.   

– No tak, na pewno. Myślę, że tak właśnie było. – Popatrzył na Hayley i nagle twarz mu 

się rozjaśniła, a w oczach pokazały złote błyski. – Hayley! – zawołał. – Przepraszam, wybacz, 
że cię... – Chwycił ją za ramię.   

– W porządku, nie ma o czym mówić – uspokoiła go. Odwzajemniła mu się takim samym 

gestem, ściskając muskularne ramię, które widziała tyle razy nagie, opalone, mokre, w czasie 

background image

treningów  pływackich.  Takie  ramię  może  mieć  tylko  ktoś  silny,  ale  dziś  Byron  był  tylko 
zwykłym słabym człowiekiem targanym bólem i rozpaczą.   

– Nie wiemy, ile czasu Tori próbowała obudzić babcię – powiedziała, kiedy zbliżali się 

już  do  sekcji  pediatrycznej  oddziału  nagłych  wypadków.  –  Może  w  ogóle  tego  nie  robiła. 
Chyba rzeczywiście myślała, że babcia śpi.   

Sukienkę  miała  z  przodu  mokrą,  oparzenia  na  udach  i  stopach,  co  by  wskazywało,  że 

wylała  na  siebie  gorącą  wodę,  kiedy  chciała  wyjąć  jajka  z  rondelka.  Leżały  rozbite  na 
podłodze.   

– Z mamą wszystko w porządku? 
Zatrzymał się na moment, gdy przesuwano Tori z noszy na łóżko szpitalne.   
–  Jest  pod  opieką  naszej  drugiej  załogi  –  powtórzyła  cierpliwie  Hayley  –  z  Bruce’em 

McDonaldem.  Wykluczył  serce  i  cukrzycę,  zabezpieczył  drogi  oddechowe  i  próbował 
przywrócić jej przytomność, kiedy odjeżdżałam. Tylko tyle wiem.   

– Co za koszmar! – westchnął bezradnie Byron.   
Po chwili jednak odzyskał samokontrolę, choć Hayley podejrzewała, że tylko pozornie.   
– Proszę wezwać kogoś, kto  jest pod telefonem  – zwrócił się do siostry  oddziałowej. – 

Potrzebujemy drugiego lekarza. Tori, kochanie, tatuś jest przy tobie. Musimy ją obserwować. 

Hayley,  kiedy podłączyłaś  kroplówkę? To morfina, tak? Jaka dawka? Tori, wszystko  będzie 

dobrze.  Przestraszyłaś  się,  ale  byłaś  bardzo  dzielna,  że  zadzwoniłaś  po  pogotowie  i  że 
pamiętałaś nasz nowy adres. Jestem z ciebie bardzo dumny. Teraz obejrzę cię i zobaczę, co 
się stało, dobrze? 

Hayley  odpowiadała  na  jego  pytania,  usiłując  przerwać  ten  potok  słów.  Kiedy  już  ją 

poznał, przestał zwracać na nią uwagę. Przysunął krzesło do łóżka Tori i nie odrywał od niej 
oczu.  Hayley  wycofała  się  z  oporami,  które  ją  samą  zaskoczyły.  Jej  rola  się  skończyła, 
powinna  już  tylko  napisać  raport,  ale  miała  nieodpartą  chęć  pozostania  tutaj.  Chciała 
wesprzeć  Byrona,  co  było  dziwne,  zważywszy  że  przez  te  wszystkie  lata  prawie  się  nie 
widywali. Zawsze był taki silny, zdecydowany i pewny siebie, a teraz wydawał się bezbronny 
i słaby. Serce ściskało się z bólu na ten widok.   

Chciała go pocieszyć, powiedzieć, że to nie jego wina, że tak się stało. Wiedziała jednak, 

że nie ma żadnego prawa, by to zrobić.   

Jest tylko jego koleżanką z młodzieńczych lat, kimś, kogo dopingował i komu gratulował 

po  zawodach.  Kimś,  kogo  raz  pocałował  na  jakiejś  prywatce.  Wspominała  potem  ten 
pocałunek, tę intymność, jaka może się wytworzyć między kobietą a mężczyzną. W parę dni 
później pojawił się przed jej domem i wybąkał coś o czekającym go wyjeździe do Sydney i o 
tym, że na razie nie chce się angażować w żaden związek.   

Prawdę  mówiąc,  odetchnęła,  słysząc  to.  W  wieku  piętnastu  lat  nie  była  jeszcze 

przygotowana na poważny związek ze starszym od niej chłopcem, który właśnie miał zacząć 
studia  i  sprawiał  wrażenie,  że  dokładnie  wie,  co  chce  osiągnąć.  Przez  parę  miesięcy  snuła 
romantyczne marzenia o spotkaniu z nim, gdy będzie już miała siedemnaście czy osiemnaście 

lat, ale jak to często bywa, wkrótce się one rozwiały, a gdy miała lat dziewiętnaście, poznała 

Chrisa.   

background image

Automatycznie drzwi otworzyły się i Bruce z Paulem wnieśli panią Black na oddział. Od 

razu  podeszła  do  niej  pielęgniarka.  Po  chwili  Hayley  usłyszała,  jak  Bruce  podaje  bardziej 
dokładne dane na temat stanu pani Black.   

– Ciśnienie sto sześćdziesiąt na dziewięćdziesiąt. Tętno osiemdziesiąt siedem. Nasycenie 

tlenem dziewięćdziesiąt osiem procent.   

Wychodząc z pokoju dla pielęgniarek, usłyszała znowu głos Byrona.   
– Gdzie mamy wolne łóżka? Na zatruciach? Nie, nie wyślę jej do Sydney – zdecydował 

po namyśle. – Możemy ją leczyć tutaj. Chcę mieć kontrolę nad leczeniem.   

Jim usiadł za kierownicą karetki. Hayley zajęła miejsce pasażera i powoli odjechali.   
– Zadzwonisz do Kathy i powiesz, że już jesteśmy wolni? – spytał Jim.   
–  Tak,  oczywiście,  i  tak  już  jesteśmy  nieźle  spóźnieni  –  odparła.  –  Dyspozytornia,  tu 

załoga siódma...   

Numery karetek sugerowały duży park samochodowy, ale było to złudzenie, zważywszy 

że niższe numery należały do wozów wycofanych ze służby. Ten wiejski teren nie wymagał 
wielu karetek. Jedna załoga pełniła dyżur wyjazdowy, a druga czekała pod telefonem. Bardzo 
często rezerwowa karetka nie była potrzebna przez całą zmianę.   

Hayley  i  Bruce  mieli  właśnie  przewieźć  pacjenta,  u  którego  nie  była  konieczna  pilna 

interwencja, gdy wezwano ich do Tori. Transport tego pacjenta zajął im około dwóch godzin. 
Pojechali na oddaloną o trzydzieści kilometrów farmę, skąd przewieźli starszego mężczyznę 
w terminalnym stadium choroby do miejscowego hospicjum. Do centrali wrócili o trzeciej, i 
przez  resztę  dnia  nie  mieli  już  żadnych  wezwań.  Jim  i  Paul  poszli  do  domu,  Bruce 
towarzyszył Hayley do końca zmiany.   

– Ciekaw jestem, co z tą małą i jej babcią – rzekł przed wyjściem. – Jedziesz prosto do 

domu? – spytał.   

– Nie – odparła. – Zadzwonię do mamy i dowiem się, co słychać. Max jest u niej. Jeśli 

wszystko w porządku, wstąpię do szpitala.   

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Od czasu narodzin Tori cztery i pół roku temu nie było dnia, żeby Byron nie cieszył się 

widokiem  śpiącej  córki.  Było  w  niej  tyle  ufności.  Leżała  na  plecach  jakby  zawsze 
przygotowana na pocałunek na dobranoc. Buzię miała wypogodzoną, lekko rozchylone wargi.   

Czasami  myślał,  że  obserwowanie  śpiącej  Tori  jest  czymś  w  rodzaju  kompasu  w  jego 

życiu. Pozwala mu trzymać właściwy kurs. Od czasu śmierci Elizabeth, która nastąpiła, gdy 
Tori miała zaledwie sześć miesięcy, widok śpiącego dziecka był mu coraz bardziej potrzebny 
i coraz bardziej drogi. Czasami były to jedyne chwile, w których się uspokajał i wyciszał.   

Każdego  wieczoru,  gdy  przed  snem  przychodził  do  jej  pokoju,  by  popatrzeć  na  drobną 

istotkę otuloną kocem, miał ściśnięte gardło. Ze wzruszenia i miłości.   

Nie wyobrażał sobie, by można było darzyć dziecko głębszym uczuciem. Ale dziś, kiedy 

patrzył na Tori leżącą w szpitalnym łóżku, stwierdził, że się mylił. Istnieje jeszcze silniejsze 
uczucie,  a jest  nim miłość połączona z lękiem.  Sprawiało,  że nogi  się pod nim uginały,  a w 
głowie czuł pustkę, której tak bardzo nienawidził.   

Dziś mało brakowało, a byłby ją stracił. Wywołało to w nim silne wspomnienie dnia, w 

którym  w  tragicznym  wypadku  zginęła  Elizabeth.  Całymi  miesiącami  dręczyło  go  poczucie 
bezsilności. Potem nie myślał już w ten sposób o śmierci żony. W każdym razie nie za często. 
Pogodził się z nią.   

Jej  wspólnik  zaprosił  ją,  by  poleciała  z  nim  i  jego  żoną  ich  prywatnym  samolotem  do 

Tamworth  na  weekendowe  spotkanie  z  muzyką  ludową,  połączone  z  piknikiem  i  tańcami. 
Byron sam ją namawiał na ten wyjazd, uważając, że potrzebuje odpoczynku. Niech jedzie, a 
on zajmie się Tori, która w owym czasie była dość męczącym dzieckiem.   

– Pojadę tylko wtedy, jeśli wycisnę dość mleka i sprawdzimy, że będzie piła z butelki – 

zdecydowała Elizabeth.   

Tori  nie  robiła  żadnych  problemów,  więc  Elizabeth  poleciała.  Samolot  rozbił  się  na 

odludziu, w pobliżu Barrington Tops. Cała piątka pasażerów zginęła na miejscu, ale dopiero 
po czterech dniach poszukiwań udało się służbom ratowniczym zlokalizować wrak samolotu.   

Stało się. A teraz zdarzył się następny wypadek z serii „gdyby”. Gdyby rodzice Elizabeth 

nie  postanowili  przenieść  się  na  północ  od  Queensland,  żeby  być  bliżej  swoich  dwojga 
pozostałych dzieci...   

Byron  wciąż  miał  wątpliwości  co  do  tej  przeprowadzki.  Zastanawiał  się,  czy  matka 

Elizabeth była nieszczęśliwa, że musi się opiekować Tori w czasie, kiedy on pracował. Jeśli 
tak,  to  powinna  była  powiedzieć.  Czy  stanowiłoby  to  jakiś  problem?  Decyzja  o 
przeprowadzce była niespodziewana, a jej motywy co najmniej niejasne.   

Zastanawiał się nad tym wiele razy w ciągu minionych miesięcy, zadawał sobie wciąż te 

same  pytania,  na  które  nie  potrafił  znaleźć  odpowiedzi.  Zdecydowanie  wolał  jednoznaczne 

sytuacje, gdy wiedział, o co chodzi, i odpowiednio do tego mógł postąpić.   

Czy  zrobił  błąd,  wracając  do  Arden?  Wydawało  mu  się,  że  to  ze  wszech  miar  słuszna 

decyzja. Oczywista w tej sytuacji. Jego własna inicjatywa. Po studiach został w Sydney tylko 

background image

dlatego, że Elizabeth tego chciała. Stanowili małżeństwo partnerskie, w którym obie strony są 

gotowe do kompromisów.   

Kiedy jego matka owdowiała, zapragnęła częściej widywać syna i wnuczkę. Obiecała, że 

zajmie się dziewczynką, gdy on będzie w pracy.   

– W końcu Tori i tak przez trzy dni w tygodniu będzie w przedszkolu – przekonywała – a 

więc będę miała trochę czasu dla siebie. Zresztą ona nie ma już dwóch lat.   

Nie, ale ma cztery i pół! 

Powinien  był  przewidzieć,  że  opieka  nad  Tori  będzie  dla  matki  za  dużym  obciążeniem. 

Ma już przecież sześćdziesiąt osiem łat. Kiedy wracał do domu, wyglądała na zmęczoną, ale 
nigdy się nie skarżyła. Twierdziła, że lubi być z Tori i że dziewczynka nie sprawia żadnych 
kłopotów. Od kiedy to Tori nie sprawia żadnych kłopotów? 

Dziewczynka  kręciła  się  i  jęczała.  Byron  patrzył  na  nią  zatroskany,  czując,  jak  łzy 

napływają mu do oczu.   

Victoria  Louise  Galloway  Black  ma  osobowość  jeszcze  bogatszą  niż  jej  imię.  Jest  taka 

żywa, taka śmiała. W sposób aż niebezpieczny, jak się okazało. Nie zastanawiając się wiele, 
postanowiła sama przygotować drugie śniadanie dla siebie i  babci.  Swoje ulubione jajka na 
miękko, z płynnym żółtkiem, w którym można maczać kawałeczki chleba.   

Zastanawiał się też nad tą „drzemką”. Wiedział, że matka i Tori oglądają razem program 

dla dzieci w telewizji. Być może dziś nie po raz pierwszy matka się zdrzemnęła. Wiedział, że 
często zdarza jej się zasypiać przed telewizorem.   

Czyżby  Tori  regularnie  przygotowywała  w  kuchni  coś,  co  było  zbyt  ambitne  jak  na  jej 

małe  rączki?  Powinien  był  się  domyślić,  że  opieka  nad  Tori  jest  dla  matki  dużym 
obciążeniem...   

Nagle usłyszał szelest za plecami i odwrócił się, spodziewając się zobaczyć pielęgniarkę. 

Tymczasem  była to  Hayley  Kennett. Chociaż nie, nie nazywa się już Kennett, przypomniał 
sobie  nagle.  Wyszła  za  Chrisa  jakiegoś  tam.  Tylko...  czy  aby  nie  jest  rozwiedziona?  Coś 
słyszał na ten temat. A więc może znowu nazywa się Kennett.   

Wytężył  umysł, starając  się przypomnieć sobie  więcej  szczegółów,  ale nie był  w stanie. 

Było mu głupio, że od razu jej nie poznał. Zawsze była jedną z najładniejszych dziewcząt w 
klubie, ambitną, pracowitą, pełną zapału i energii, wesołą i skorą do żartów. Była życzliwa i 

otwarta,  szczerze  gratulowała  lepszym  od  siebie.  Pamiętał,  że  miała  szczupłe,  zwinne  ciało, 
gładkie jak foka.   

Nie dziwiło go, że odnosiła sukcesy w zawodzie, który wybrała. Pogotowie otrzymywało 

na każde ogłoszenie o pracy setki ofert. Hayley nie odstraszyłyby żadne trudności.   

–  Cześć  –  odezwała  się  półgłosem.  –  Chciałam  zobaczyć,  jak  się  czuje  Tori.  I  twoja 

matka.   

–  Przepraszam,  że  cię  od  razu  nie  poznałem.  –  Przelotnie  dotknął  jej  dłoni.  Była 

przyjemnie chłodna.   

Potrząsnęła głową, kolczyki zalśniły w świetle nocnej lampki.   
– Miałeś co innego na głowie.   
– Dziękuję ci za wszystko.   

background image

– Spełniam tylko swoje obowiązki – zauważyła skromnie.   
– Ale nie teraz. Nie musiałaś przychodzić.   
– Chciałam.   
– Doceniam to, Hayley, naprawdę.   
Były to słowa z rodzaju tych, jakie mówi się zdawkowo przy takich okazjach, ale Byron 

mówił prawdę. Co to za nowe uczucie nie daje mu ostatnio spokoju? Niezależnie od tego, co 
to  jest,  widok  Hayley  sprawił,  że  natychmiast  znikło.  Ucisk  w  gardle  i  w  skroniach  powoli 
zelżał.   

– Jak się czuje Tori? – spytała ponownie. Spojrzeli równocześnie na śpiącą dziewczynkę. 

Byron  uważał,  że  jest  najpiękniejszym  dzieckiem  na  świecie,  z  kremową  cerą,  długimi 
rzęsami i  miękkimi  włosami. Zdawał  sobie sprawę z tego, że może na tę opinię ma wpływ 
fakt, że jest jej ojcem, a inni wcale nie muszą myśleć tak jak on, ale się tym nie przejmował.   

–  Wyprowadziliśmy  ją  ze  wstrząsu,  a  więc  prawdziwe  niebezpieczeństwo  minęło  – 

odparł. – Jej stan jest teraz stabilny. Nerki pracują normalnie. Dajemy jej nadal dużo płynów, 
ból stopniowo ustępuje. Nie ma zgrubień na poparzeniach, potrzebuje tylko kilku niewielkich 

przeszczepów.  Zabiorę  ją  w  tym  celu  do  Canberry.  Dziękuję  Bogu,  że  nie  stało  się  nic 
poważniejszego.  Aż  boję  się  pomyśleć,  co  by  było,  gdyby  nie  umiała  zadzwonić  po 
pogotowie, gdyby nie pamiętała naszego adresu...   

–  Ale  zadzwoniła  i  pamiętała.  Nie  można  myśleć,  co  by  było  gdyby,  Byronie  –  rzekła 

Hayley.  –  To do niczego nie prowadzi.  A co by  było,  gdyby się nie poparzyła i  myślała, że 
twoja  matka  śpi?  Mogłoby  to  się  skończyć  tragicznie.  Może  to  poparzenie  uratowało  życie 
twojej matce.   

–  Dajmy  spokój  tym  spekulacjom  –  zgodził  się,  kiwając  głową.  –  Masz  rację.  Za  dużo 

rozmyślam, a przecież zawsze wolałem działać. Zaglądałem do mamy parę minut temu. Śpi. 
Gdyby nie to, zaprowadziłbym cię do niej, żeby mogła ci podziękować. Wiesz – dodał – ona 

jeszcze nie mówi, ale ścisnęła moją rękę.   

– To dobrze.   
– Wygląda lepiej niż parę godzin temu. Ale, ale, czy ty coś jadłaś? Która to? – Spojrzał na 

zegarek. – Już po szóstej? Moglibyśmy nadrobić zaległości, prawda? 

Dobry Boże, cóż to za dziwny ton w jego głosie. Czyżby głos mu drżał? 
– Hm, właściwie to zamierzałam już iść do domu – zawahała się Hayley.   
Zobaczyła wyraz rozczarowania na jego twarzy i domyśliła się przyczyny. Był bezradny, 

wykończony. Nie chciał tego wieczoru jeść sam, dręcząc się własnymi myślami.   

– Ale mogłabym jeszcze zostać – dodała szybko. – Mniej więcej godzinę. Mój syn jest z 

moją mamą.   

– Wybacz – zreflektował się. – Nie chcę ci robić kłopotu.   
–  Poczekaj,  tylko  zadzwonię,  dobrze?  Max  pewnie  będzie  zadowolony,  że.  zostanie  z 

babcią trochę dłużej. Zresztą mama i tak miała nam przygotować coś do jedzenia. Jutro nie 
mam dyżuru, więc zawiozę go po raz pierwszy do przedszkola.   

– Tori też będzie chodzić do przedszkola. W każdym razie mam taką nadzieję. Czy twój 

syn będzie chodził do Arden North? 

background image

– Tak, to parę kroków od naszego domu.   
– I w połowie drogi między moim domem a szpitalem. Mieszkam przy... Ach, przecież 

wiesz, gdzie mieszkam.   

– Masz piękny dom – oznajmiła. – Urządzony z dużym smakiem. Na pewno dobrze się 

tam czujesz, a kiedy ogród...   

–  Teraz  wcale  nie  wydaje  mi  się  piękny.  –  Byron  potrząsnął  głową.  –  Ale  to  głupota 

obwiniać dom o to, co się stało.   

–  Może  zjemy  pizzę?  –  Zręcznie  zmieniła  temat.  Byron  wyglądał,  jakby  chciał  się 

wycofać, niczym kierowca wyścigowy biorący ostry zakręt.   

– Dobrze – odrzekł automatycznie i Hayley zorientowała się, że jest mu obojętne, co będą 

jedli.   

–  Zadzwonię  do  mamy  z  komórki,  jak  wyjdziemy  –  powiedziała.  –  Weźmiemy  mój 

samochód? 

– Wszystko jedno.   
Podejrzewała,  że  normalnie  wolałby  jechać  swoim,  ale  dziś  albo  było  mu  rzeczywiście 

wszystko jedno, albo uświadomił sobie, że jest zbyt roztrzęsiony, by siadać za kierownicą.   

– Coś mi wypadło – wyjaśniła matce. – Możesz zaczekać do wpół do ósmej? Powinnam 

wrócić do tej pory.   

– Jasne. Czy coś się stało? – zaniepokoiła się matka.   
– Opowiem ci, jak wrócę.   
Omal  nie  parsknęła  śmiechem,  widząc,  jak  Byron  wciska  się  do  jej  małego  auta.  Chris 

nigdy nie chciał z nią jeździć.   

– Tym? – mówił. – Wolę iść. Spójrz na mnie! Myślisz, że bym się zmieścił? Pojedziemy 

moim.  ,  Byron  był  na  tyle  taktowny,  by  nie  skomentować  rozmiarów  samochodu. 
Przypuszczalnie tego wieczoru w ogóle nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Musiał usiąść 
bokiem,  przyciskając  kolana  do  drzwi,  a  wyraz  jego  twarzy  wskazywał,  że  nie  jest  mu 

najwygodniej.   

Hayley  milczała.  Byron  zapewne  chce  być  jak  najszybciej  na  miejscu  i  kto  wie,  czy  w 

końcu  nie  żałuje,  że  zaproponował  jej  wspólną  kolację.  Widziała  dostatecznie  wielu  ludzi 
przechodzących kryzys, by wiedzieć, że w takich stanach nastrój może się zmienić w jednej 

chwili diametralnie.   

W  Arden  były  dwie  pizzerie.  Wybrała  bliższą  i  bez  kłopotu  zaparkowała  na  wprost 

wejścia. W powszedni dzień wczesnym wieczorem nigdy nie było tu tłoku.   

– Wybierz, na co masz ochotę – rzekł Byron.   
No  tak,  musi  sama  zdecydować.  Nagle  przypomniała  sobie  ich  wieczory  w  pizzerii  po 

treningach i pochylając się konfidencjonalnie do mężczyzny za bufetem, powiedziała: 

– Dwie pizze z szynką i ananasem, proszę.   
– Na wynos? 
– Nie, na miejscu.   
W głębi sali stały cztery stoliki z plastikowymi podkładkami pod talerze. Ściany zdobiły 

duże  reprodukcje  widokówek  z  Sycylii,  podłoga  była  wyłożona  czerwonymi  płytkami  z 

background image

winylu.  Miejsce  nie  było  imponujące,  ale  dla  Byrona  nie  miało  to  znaczenia.  Nie  zwracał 

uwagi na otoczenie, zaprzątnięty własnymi myślami.   

Hayley  miała  dla  niego  ogromnie  dużo  czułości.  Być  może  takie  uczucie  kobieta  może 

żywić tylko do mężczyzny, który jako młody chłopiec obdarował ją pierwszym prawdziwym 
pocałunkiem.  Nigdy  się  nie  poróżnili.  Po  prostu  życie  pokierowało  ich  w  różne  strony.  W 
klubie sportowym dziewczęta go nie odstępowały, ale on był zbyt skoncentrowany na swoim 
celu,  aby  zwracać  na  to  uwagę,  i  zbyt  honorowy,  by  wykorzystywać  tę  burzę  żeńskich 

hormonów.   

A  teraz  był  dorosły.  Był  mężczyzną  w  każdym  tego  słowa  znaczeniu.  Miał  trzydzieści 

cztery  lata,  doskonałą  sylwetkę,  mógł  się  poszczycić  zawodowymi  sukcesami.  Znał  radości 
mężczyzny i jedyny w swoim rodzaju żal z powodu straty żony, który na ogół jest udziałem 
ludzi w starszym wieku.   

Nie zastanawiając się, jak zinterpretuje ten gest, Hayley wyciągnęła rękę i dotknęła jego 

dłoni.   

–  Ona  musi  być  niezwykła,  Byronie  –  powiedziała.  –  Nie  mogę  się  doczekać,  kiedy 

zobaczę ją w przedszkolu. Może Max wreszcie znajdzie równego sobie.   

– Kto wie? – Byron się roześmiał.   
Odwrócił dłoń tak, że ich palce się zetknęły, ścisnął je lekko i potarł kciukiem jej kostki. 

Zrobił to powoli, w sposób hipnotyzujący. Nie było w tym nic erotycznego, a jednak Hayley 
przypomniała sobie nagle w najdrobniejszych szczegółach ich pocałunek sprzed szesnastu lat.   

Powolny, nienatarczywy, gorący, nie będący preludium do bardziej intymnego celu, lecz 

celem  samym  w  sobie.  Po  prostu  pocałunek.  Po  prostu  chwila  wzruszenia.  Ona  zwichrzyła 
mu  włosy,  on  wsunął  rękę  pod  jej  bluzeczkę  i  za  pasek  dżinsów,  by  dotknąć  jej  skóry.  Pół 
godziny upłynęło, zanim dotknął jej piersi. Pieścił je tak, jak teraz pieści jej palce, delikatnie, 
nienatarczywie, niczego się nie domagając.   

–  Dobrze  znów  cię  widzieć  Hayley  –  oświadczył  wreszcie.  Zabrzmiało  to  szczerze,  ale 

chyba wiele go te słowa kosztowały.   

– Hm, fajne były czasy, prawda? – odrzekła. – Wtedy w klubie. Nieźle się bawiliśmy.   
– Widujesz czasem kogoś z dawnych znajomych? – zainteresował się. – Ludzi, z którymi 

startowaliśmy w zawodach? 

– Craig wciąż tu mieszka. I Samantha. I Rob. – Pokrótce opowiedziała, co które z nich 

robi,  wspomniała  jeszcze  o  para  innych  osobach,  które  wyjechały  z  Arden  do  Sydney, 

Melbourne czy Canberry.   

– A co u ciebie? – spytał. – U ciebie i... ? 
– Chris i ja rozwiedliśmy się – wpadła mu szybko w słowo. Z jakichś powodów bardzo 

ważne było, żeby od razu to wyjaśnić. Ważne dla kogo? Dla Byrona? Czy może dla niej? 

– Chyba coś słyszałem. – Skinął głową. Przyniesiono pizzę, co dało Hayley pretekst, by 

cofnąć rękę. Poczuła się naraz nielojalna wobec Chrisa, dotykając dłoni innego mężczyzny i 
ciesząc się tym dotykiem. To szaleństwo. Przecież Chris ją opuścił. Chciał „odnaleźć siebie”. 
Nie był w stanie „sprostać roli ojca”. Kiedy ostatnio była w Melbourne, zauważyła, że Chris 
w  końcu  wydoroślał.  Być  może  „odnalazł  siebie”.  Otworzył  szkołę  samoobrony,  nazwał  ją 

background image

Międzynarodową Akademią Tae Kwon Do i ciężko pracował, by pozyskać uczniów. Jeśli ją 
utrzyma,  szkoła  zapewni  mu  stały  dochód.  Wciąż  miał  kłopoty  z  rachunkowością  i 

podatkami, ale Hayley nie miała nic przeciwko temu, by od czasu do czasu mu w tym pomóc. 
Chciała, żeby mu się powiodło. A to znaczyło, że jego los wciąż nie był jej obojętny. Czy to 
wystarczy do... ? 

– Tak, to musiało być dla ciebie trudne – powiedział Byron.   
Aż podskoczyła i uzmysłowiła sobie, że myślami była o całe kilometry stąd.   
– Przepraszam – rzuciła. – Zamyśliłam się.   
– Mam wrażenie, że rozwód nie był twoim pomysłem – zauważył Byron.   
–  Cóż,  nie.  Ja  jestem...  uparta.  Nie  lubię  pozostawiać  rzeczy  własnemu  biegowi  ani 

przyznać się do porażki, zanim nie zrobię wszystkiego, co w danej sytuacji mogę. I musiałam 
jeszcze mieć na względzie Maxa.   

Pokiwał głową. Nie kontynuował tego tematu, co przyjęła z ulgą. Po co mu to wszystko 

opowiada? 

– Nie jestem dziś zbyt atrakcyjnym towarzyszem, co? 
– zauważył.   
– Nie oczekiwałam tego.   
– Dziękuję. – Zasłonił dłonią oczy i westchnął. – Jeśli zdarza się coś takiego... to znaczy, 

tęsknię za Elizabeth bardzo, ale jeśli coś takiego się zdarza...   

– Wiem.   
Chociaż  nie  wiedziała.  Nie  do  końca.  Rozwód  to  jednak  nie  to  samo  co  śmierć.  Ból 

dotyka innych miejsc.   

– Przestałem czekać, aż to minie – wyznał. – Po prostu raz ból jest większy, raz mniejszy. 

Z czasem może rany się zabliźnią. Dziś jest lepiej niż jeszcze miesiąc temu. Powoli dochodzę 
do siebie, ale przestałem czekać, aż to się skończy. Ból nie przebiega liniowo, prawda? 

– Nie – przyznała z pełnym zrozumieniem.   
–  Wzmaga  się  i  słabnie  jak  kursy  na  giełdzie,  o  ile  w  ogóle  można  zrobić  takie 

porównanie.   

– Dziś jest źle, prawda? – Dotknęła jego dłoni.   
– Fatalnie – przyznał, ściskając lekko jej palce. – To już cztery lata! Niejeden na moim 

miejscu byłby już ponownie żonaty. – Potrząsnął w zamyśleniu głową.   

– Myślisz, że kiedyś znów się ożenisz? – spytała mimo woli i od razu zdała sobie sprawę 

z niestosowności tego pytania.   

– Nie, raczej nie. – Byron znowu potrząsnął głową.   
– Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek mógł znaleźć kogoś, z kim tak totalnie bym 

się zespolił. Może częściowo, może fizycznie tak, może jak przyjaciele. Ale nie całkowicie, 
nie tak, byśmy tworzyli jedność. Nie, to wykluczone. Nigdy nie byłoby tak samo.   

– Tak samo na pewno nie – zgodziła się. I znowu ogarnęła ją taka sama jak przed chwilą 

czułość.   

–  Miałem  to  wszystko.  Byłem  szczęśliwy.  Wielu  ludzi  nigdy  nie  doznaje  podobnych 

przeżyć.   

background image

– Nie...   
Rozłączyli dłonie i przez chwilę w milczeniu jedli pizzę.   

Hayley nagle przyszło na myśl, że być może Byron idealizuje trochę swój związek. Ale 

któż  by  tego  nie  robił  po  takiej  stracie?  Najwidoczniej  bardzo  kochał  żonę,  a  teraz,  gdy 
odeszła,  zapomniał  o  napięciach,  jakie  musiały  się  zdarzać,  o  nieporozumieniach,  o 
rozczarowaniach. W każdym, nawet najlepszym małżeństwie się zdarzają.   

To była jedna z tych rzeczy, nad którymi się zastanawiała, a mianowicie czy ona i Chris 

mogliby  jeszcze  mieć  wspólną  przyszłość.  Rozumiała  go,  troszczyła  się  o  niego,  był  ojcem 
Maxa. Czego więcej chciała? 

–  Jestem  już  dostatecznie  długo  daleko  od  niej  –  rzekł  Byron  i  przez  sekundę  Hayley 

myślała, że wciąż mówi o Elizabeth. – Nie chcę, żeby była sama, kiedy się obudzi.   

Ależ oczywiście, ma na myśli Tori! 
– Ani mama – dodał. – Mam nadzieję, że jutro z Harpoon Bay przyjedzie ciotka i wuj, 

żeby się z nią zobaczyć. – Odsunął krzesło. – Niestety, moja siostra mieszka w Londynie.   

– Nie skończyłeś pizzy.   
– Zabierz do domu, jeśli chcesz.   
Poprosiła o pudełko i zapakowała resztę pizzy.   
– Może pani... przypomnieć doktorowi Blackowi, żeby... to skończył w nocy? – Podała 

po przyjściu do szpitala pudełko jednej z pielęgniarek. Nie musiała nawet pytać, by wiedzieć, 
że Byron nie zamierza wracać do domu. – Podgrzeje mu to pani? I proszę wyłożyć na talerz i 
mu podać.   

– Sam o sobie nie pomyśli, prawda? – zorientowała się pielęgniarka.   
Byron  zajrzał  do  Tori.  Zobaczył,  że  dziewczynka  jeszcze  śpi  i  skierował  się  na  drugą 

stronę korytarza do pokoju matki.   

– Jeszcze tu jesteś? – zdziwił się.   
– Twoja pizza jest w lodówce – powiedziała.   
– Myślałem, że to twoja – zaśmiał się.   
–  Nie,  na  pewno  twoja.  Ja  nie  przepadam  za  szynką  z  ananasami  –  dodała  szybko.  – 

Pamiętasz?  Jedliśmy  ją  zawsze  po  treningach.  Pan  Hazelwood  nie  dawał  nam  możliwości 
wyboru albo mówił, że przez całą noc byśmy się nie zdecydowali.   

– I nigdy nie powiedziałaś, że jej nie lubisz? 
– Nie chciałam grymasić.   
– Zawsze byłaś zbyt uprzejma.   
–  Ty  też.  Zwykłeś  czekać,  aż  wszyscy  sobie  nałożą,  i  dopiero  wtedy  brałeś  ostatni 

kawałek.   

–  To  nie  była  szczególna  uprzejmość  z  mojej  strony.  Wiedziałem,  że  mama  czeka  w 

domu z kolacją.   

– To znaczy, że nie wiedziała o pizzy? 
– Ej że, byłem już prawie dorosły.   
Roześmiali się jak na komendę. Z jedną ręką na klamce, pochylił się i wsunął palce w jej 

krótkie  ciemne  włosy.  Odruchowo  zwróciła  ku  niemu  twarz,  ich  oczy  się  spotkały.  Miał 

background image

ciemne, duże źrenice, a w jego oczach była delikatność i czułość. Przesunął wzrok na jej usta. 
Rozchyliła je lekko, czując, że serce bije jej mocniej, i wtedy on opuścił rękę. Odetchnęła z 
ulgą. Tego wieczoru nie była przygotowana na takie doznania.   

–  Muszę  jechać  po  Maxa  –  wykrztusiła  z  trudem.  –  Myślę,  że  teraz,  skoro  wróciłeś, 

będziemy w kontakcie – rzuciła.   

–  Oczywiście  –  odparł.  Może  by  jeszcze  coś  dodał,  ale  ona  już  oddaliła  się  szybkim 

krokiem w kierunku wyjścia.   

Obserwował ją przez chwilę.   

Był  czas  odwiedzin  i  na  korytarzu  zaroiło  się  od  ludzi.  Hayley  nie  zwracała  na  nich 

uwagi. Szła z pochyloną głową tak szybko, że delikatne złote kolczyki z bursztynem uderzały 
o  szyję,  połyskując  w  świetle  lamp.  Zauważył  to  już  wcześniej.  Zawsze  była  szybka  i  taka 
pozostała,  pomyślał.  Szybka  w  basenie,  szybka  za  kierownicą  karetki,  szybka,  kiedy  szła. 
Zorganizowana. Skuteczna. Umykająca.   

Zawsze uważał ją za bardzo atrakcyjną. Była szczupła ale silna, miała zgrabną sylwetkę, 

cudownie gładką skórę i żywe, roześmiane oczy.   

Oczywiście,  że  hormony  dawały  o  sobie  znać  w  otoczeniu  gładkich,  mokrych  ciał  i 

naprężonych mięśni. Wcześnie nauczył się jednak rozróżniać między pociągiem fizycznym a 
więzią  emocjonalną.  Kiedy  na  drugim  roku  medycyny  w  Sydney  poznał  Elizabeth,  ich 
wzajemny pociąg stanowił tylko element pewnej całości, tak doskonałej, że wiedział, iż nigdy 
takiej nie znajdzie. Zresztą nawet nie chciał znaleźć.   

Teraz nie szukał znajomości z kobietami, nie odczuwał ich braku, właściwie stały mu się 

obojętne. A jednak uważał Hayley za bardzo atrakcyjną kobietę. Stwierdził, że ich pocałunek 
sprzed lat pozostał mu w pamięci. Niepokoiło go to, przerażało, jeśli miał być szczery.   

Nie. Nie potrzebuję tego. Nie chcę.   

To była sprawa instynktu,  a nie coś,  co chciałby dogłębnie analizować.  Czy niechęć nie 

jest wystarczającym argumentem? Czy musiał jeszcze się głowić nad tym „dlaczego”? 

Tak.  Może i  musiał.  Nie w pełni wierzył swej ocenie czy swoim  reakcjom –  to  właśnie 

stanowiło  część  problemu.  To  byłoby  takie  proste...  zaspokoić  pewne  potrzeby...  oszukać 
samego siebie, że z Hayley nic mu nie grozi, bo znają się przecież od lat. Ale co będzie, gdy 
przygoda  się  skończy?  Wszystko  wróci  do  dawnego  stanu,  tyle  że  on  straci  starego 
przyjaciela.  Gorzej,  rozjątrzy  jeszcze  nie  zagojone  rany  po  stracie  Elizabeth  i  ból  wróci  ze 
zdwojoną siłą.   

Nie,  jeśli  zamierza  wdać  się  w  jakiś  nowy  związek,  to  na  pewno  nie  z  Hayley, 

zdecydował.  Musiałby  to  być  ktoś  bardziej  neutralny,  ktoś,  z  kim  taki  układ  byłby 
bezpieczniejszy i nie miał przykrych następstw.   

Utwierdziwszy się w tym postanowieniu, odetchnął z ulgą i poszedł zobaczyć się z matką.   

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

–  Moja  mama  ma  dzisiaj  dyżur  –  powiedział  Max  do  swojej  wychowawczyni  w 

przedszkolu, Karen.   

–  Wiem.  Cieszysz  się,  że  mama  z  tobą  będzie,  prawda?  –  Karen  uśmiechnęła  się  i 

spojrzała na Hayley.   

–  W  czym  mogę  pomóc?  –  spytała  Hayley.  Nigdy  przedtem  nie  pełniła  dyżuru 

rodzicielskiego w przedszkolu, choć robiła to kilka razy rok wcześniej, kiedy Max dwa razy 
w tygodniu chodził przedpołudniami na zajęcia dla maluchów.   

Zanim wychowawczyni zdążyła jej odpowiedzieć, uwagę ich zwrócił Byron Black, który 

właśnie wchodził na werandę, trzymając za rękę Tori. Był tak wysoki, że musiał się pochylić, 
by nie uderzyć głową w niski strop. W jego postawie i sposobie poruszania się było coś, co 
natychmiast przyciągnęło niejedną parę oczu.   

– Wybacz Hayley – rzekła Karen. – To mała Tori Black, jest tu pierwszy raz. Ona... cóż... 

ma za sobą ciężkie przejścia.   

– Znam Tori. I jej tatę – uśmiechnęła się Hayley. Obserwowała tę dwójkę, jak wchodzili 

do  sali.  Byron  wyglądał  na  zaniepokojonego,  jak  gdyby  się  zastanawiał,  czy  Tori  może  już 
uczęszczać  do  przedszkola.  Trudno  mu  się  dziwić.  Od  wypadku  dziewczynki  upłynęło 
zaledwie sześć tygodni  i choć poparzenia nie były  widoczne, pod czerwoną letnią sukienką 
kryły  się  blizny  i  zaczerwienienia  w  miejscach,  w  których  przeszczepiono  skórę.  Karen 
podeszła, by się z nimi przywitać, a Hayley usiadła na dywanie obok Maxa. Chłopiec zaczął 
układać  kota.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  całą  uwagę  skupia  na  Tori  i  Byronie,  a  nie  na 
drewnianych elementach rozrzuconych po podłodze.   

– W zeszłym tygodniu układałem kota codziennie – oznajmił Max. – Znam to na pamięć. 

– Co tłumaczyło, dlaczego nie potrzebował jej pomocy w tym momencie.   

– Ucho, ogon, drugie ucho, głowa, łapy – wymieniał, chwytając bezbłędnie jeden element 

za drugim.   

Hayley  nie  przestawała  myśleć  o  Byronie.  Odwiedziła  Tori  i  panią  Black  w  szpitalu  w 

dwa  dni  po  wypadku  i  podarowała  Tori  puzzle trójwymiarowe,  ale  wtedy  nie  spotkała  się z 

Byronem.  Dowiedziała  się  jednak  o  nim  tego  i  owego  od  kolegi  z  drugiej  karetki,  który  też 
znał Byrona ze szkoły.   

– Zaczął się spotykać z Wendy Piper, która jest lekarzem pierwszego kontaktu mojej żony 

– mówił Paul Cotter. – Niech im wyjdzie na zdrowie, mam nadzieję, że on lubi konie! 

– Doktor Piper jest również moim lekarzem pierwszego kontaktu – zauważyła Hayley. W 

systemie służby zdrowia w Arden oznaczało to, że doktor Piper pracuje również w szpitalu i 
pełni  regularne  dyżury  na  oddziale  wypadkowym.  –  Ale  nie  słyszałam  o  niej  i  doktorze 
Blacku.   

– Och, ona się przyjaźni z moją żoną – wyjaśnił Paul.   
–  Rhonda  zajmuje  się  również  jej  koniem,  a  więc  spotykają  się  czasami  na  padoku. 

Przypuszczam, że nieźle wtedy plotkują.   

background image

Karen  pokazała  Tori,  gdzie  powiesić  plecak,  gdzie  po–  łożyć  owoce  i  gdzie  są  toalety. 

Byron  chodził  za  nimi  krok  w  krok,  jakby  się  bał  choć  na  sekundę  stracić  córkę  z  oczu. 
Podeszli do półki z puzzlami.   

– Może wybierzesz sobie którąś układankę i tatuś ci pomoże? – zaproponowała Karen.   
– Umiem sama układać – odparła Tori. – Uwielbiam puzzle. Nie potrzebuję pomocy, ale 

tatuś może się przyłączyć – dodała uprzejmie.   

– Zechcesz się przyłączyć, tatusiu? – Karen uśmiechnęła się do Byrona.   
– Oczywiście! 
Wreszcie!  Wreszcie  się  uśmiechnął  i  twarz  od  razu  mu  się  zmieniła.  Było  w  niej  coś 

ciepłego, coś wspaniałomyślnego. Dziel ze mną moją przyjemność, zdawał się mówić. Miłość 
i ból po stracie nie były jego jedynymi uczuciami. Hayley stwierdziła, że i ona się uśmiecha, 
choć nawet nie spojrzał jeszcze w jej kierunku.   

Próbował  znaleźć  na  dywanie  kawałek  miejsca  na  tyle  duży,  by  zmieścić  jakoś  długie 

nogi.  W  końcu  usiadł,  a  tymczasem  Tori  wybierała  puzzle.  Wreszcie  pochwycił  spojrzenie 
Hayley i pozdrowił ją. Odpowiedziała mu uśmiechem.   

– Moja mama ma dzisiaj dyżur – wyjaśnił Max.   
– Będzie potrzebowała pomocy? – spytał Byron.   
– Myślę, że nie.   
– Ty też zostajesz? – zdziwiła się Hayley. Przysunął się do niej i zniżył głos.   
– Tak. Pewnie okaże się to niepotrzebne, ale blizny po przeszczepach są jeszcze świeże 

i... Wiesz, po prostu chciałem z nią zostać pierwszego dnia.   

– Możesz pokroić owoce dla dzieci – zasugerowała Hayley. – Poczujesz się potrzebny.   
– Dobry pomysł. – Uśmiechnął się z wdzięcznością. – Przynajmniej się na coś przydam. 

W każdym razie dzisiaj. Normalnie opiekunka będzie przyprowadzać i odbierać Tori. Sama 
ma małe dziecko i opiekuje się przy okazji innymi.   

– I to zdaje egzamin? – zainteresowała się Hayley.   
– Jeszcze jak. Tori chodzi do Robyn od dwóch tygodni i słyszę od obu same zachwyty. 

Wiesz – wyznał szeptem – w zeszłym tygodniu nawet tam wpadłem niespodziewanie. Sama 

rozumiesz, wciąż się słyszy opowieści o złej opiece nad dziećmi i tak dalej.   

– Rozumiem. – Hayley skinęła głową.   
– Ale Robyn była z Tori, jeszcze dwójką innych dzieci i swoim synkiem w piaskownicy, 

budowali zamki z piasku. Wszystkie miały na głowach kapelusiki chroniące przed słońcem, a 
ona  przygotowała  im  zdrowe  drugie  śniadanie.  Głupio  mi  było,  że  zachciało  mi  się  ją 
kontrolować.   

– Nie pomyślałeś, żeby jakoś wyjaśnić swoją wizytę, przeprosić? – zapytała.   
– Nie, byłem ostatnio potwornie zajęty, nawet nie przyszło mi to do głowy. Nie wiem, na 

jakim świecie żyję.   

– Ona to zrozumie, skoro sama jest matką.   
–  Ależ  ona  zrozumiała!  Natychmiast!  Może  byłbym  mniej  zażenowany,  gdyby  nie 

zrozumiała! Zaślepiony ojciec przyłapany na gorącym uczynku zamartwiania się.   

Hayley  się  roześmiała.  Byron  wyglądał  znacznie  lepiej  niż  sześć  tygodni  wcześniej. 

background image

Twarz mu się wypogodziła, sprawiał wrażenie radośniejszego.   

– Jak się czuje twoja matka? – spytała. Zmarkotniał nieco.   
– Cały czas odbywa rehabilitację, ale postępy są jeszcze nieznaczne. Na razie robi parę 

kroków  z  balkonikiem.  Mówi  parę  słów.  Sama  je,  lewą  ręką.  Czeka  ją  jeszcze  długa  droga. 

Niczego nie planujemy, ale mama bardzo chce być zdrowa, a to ma ogromne znaczenie.   

– O tak, masz rację – przyznała Hayley.   
– Maxem opiekuje się twoja mama, tak? – Jego zainteresowanie było szczere. Może nie 

sprawiał wrażenia dobrego słuchacza, ale na pewno niczego nie udawał.   

– Tak, i tata też pomaga – wyjaśniła. – Opowiada mu bajki na dobranoc, kiedy ja mam 

dyżur, chodzi z nim na plac zabaw. Bez pomocy ze strony rodziców nie dałabym rady.   

Rodzice  Chrisa  też  mieszkali  w  okolicy,  ale  nie  byli  szczególnie  zainteresowani 

wnukiem. Nawet w okresie małżeństwa Hayley nie utrzymywała z nimi bliskich stosunków.   

– Rozumiem, że oboje cieszą się dobrym zdrowiem – zauważył Byron.   
– O tak, dzięki Bogu – przyznała. – Tata skończy w przyszłym roku sześćdziesiąt lat, ale 

nie dałbyś mu tyie.   

–  Moi  teściowie  też  nie  wyglądają  na  swoje  lata  –  zauważył  Byron.  –  W  przyszłym 

tygodniu ma przyjechać Monica. Tori nie może się już doczekać, a i ja się cieszę. Monica jest 
wspaniała.   

Nie  mogli  kontynuować  tej  rozmowy,  bo  dzieci  uprzątnęły  puzzle  i  zaczęły  gry 

zespołowe,  po  których  nadszedł  czas  na  zajęcia  praktyczne.  Karen  poprosiła  Byrona,  żeby 
pomógł jednemu z dzieci manipulować myszką przy komputerze.   

Przez  cały  czas  miała  świadomość  jego  bliskiej  obecności.  Wolałaby  o  nim  nie  myśleć. 

Dał  jej  już  przecież  do  zrozumienia,  że  nie  jest  zainteresowany  kobietami,  że  nie  chce  się 
angażować. A ona, która wciąż rozmawiała telefonicznie z Chrisem o „powrocie do tego, co 
było”, też nie chciała – nie powinna – poświęcać tyle uwagi Byronowi.   

– Gdzie są te owoce, które mam pokroić? – spytał Byron, gdy dzieci  zaczęły uczyć się 

piosenek.   

– Tam, w misce na zlewozmywaku. Spytaj Karen, jak to zrobić, bo niektóre trzeba obrać, 

inne nie...   

Byron nie wydawał się tutaj nie na miejscu, jak to było w przypadku większości ojców, 

którzy wkraczali na teren zastrzeżony dla kobiet i dzieci. Wyróżniał się tylko nieprzeciętnym 
wzrostem i atletyczną sylwetką.   

Chris, na przykład, nie zawsze umiał znaleźć właściwy ton w rozmowie z Maxem. Mówił 

przesadnie słodkim głosem w sposób zbliżony, jak mu się wydawało, do sposobu mówienia 
dzieci. Często powtarzał: „Wow! To niesamowite”, choć wcale tak nie myślał.   

– Na litość boską, rozmawiaj z nim normalnie, Chris – napominała Hayley męża.   
– Wiem, wiem, ale nie potrafię, i w tym cały problem. Za każdym razem, kiedy go widzę, 

jest  większy.  Nigdy  nie  twierdziłem,  że  jestem  w  tym  dobry.  Zaskoczyłaś  mnie.  Dlatego 
wszystko się rozleciało. Nie planowaliśmy dzieci przez pierwsze lata małżeństwa.   

– Do tego trzeba dwojga, Chris – przypomniała mu.   
– Chcesz mi powiedzieć, że to nie ty nie uważałaś? 

background image

– spytał, podnosząc głos.   
To  prawda,  przypomniała,  sobie  teraz.  Musiała  przyznać,  że  w  pewnych  sprawach  miał 

rację. Rzeczywiście była nieostrożna, ale nie zrobiła tego z premedytacją. Po prostu naiwnie 
myślała, że dziecko nie będzie stanowiło dla nich problemu.   

Pokomplikowało się. Miłość, rodzicielstwo, rozwód. Wszystko się pokomplikowało.   

Pod koniec zajęć w przedszkolu Hayley zauważyła elegancko ubraną kobietę z kręconymi 

kasztanowymi włosami, czekającą przed wejściem. Domyśliła się, że to doktor Piper.   

– No i jak ci poszło? – spytała Byrona.   
– Kiepsko.   
– Niemożliwe – powiedziała żartobliwie, ale z pewną uszczypliwością.   
Tori  spojrzała  na  doktor  Piper  spode  łba.  Trzymała  ojca  za  rękę.  Nie  przywitała  się, 

dopóki Byron jej o tym nie przypomniał. Hayley z Maxem minęła ich w drodze na parking.   

– Pokażę ci dzisiaj moje konie, Victorio – rzekła doktor Piper, starając się nadać głosowi 

przyjacielski  ton.  –  Ale  najpierw  zjemy  obiad  w  miłej  restauracji  z  owocami  morza.  Lubisz 

krewetki? 

– Nie, mają macki i oczy.   
Hayley stłumiła śmiech. Może nie powinna się cieszyć z drobnych nieporozumień między 

panią doktor a Tori, a jednak się cieszyła.   

– Jedziemy do domu, Max – powiedziała, ponaglając chłopca, by wsiadł do samochodu. 

Dyżur w pogotowiu miała dopiero o szóstej wieczorem.   

– Do widzenia, Hayley! – zawołał Byron, gdy zapinała Maxowi pas. Wendy posłała jej 

przelotny,  niepewny uśmiech. Być może nie poznała jej w sytuacji innej  niż te, w jakich na 
ogół się spotykały.   

Nagły dzwonek telefonu gorącej linii przerwał błogi spokój panujący w stacji pogotowia. 

Hayley  oglądała  telewizję,  około  jedenastej  wieczór  poczuła  się  senna.  Zastanawiała  się 
właśnie,  czy  ma  się  położyć  na  kozetce,  czy  może  zwinąć  w  kłębek  na  fotelu,  gdy  telefon 
zadecydował za nią.   

Bruce podniósł słuchawkę.   
– Wypadek na autostradzie w pobliżu granicy stanu – przekazał. Obsługiwali teren przy 

granicy między stanem Victoria a Nową Południową Walią. – Dwie osoby ranne.   

Hayley  przetarła  oczy,  przeciągnęła  się  i  włożyła  kurtkę.  Bruce  usiadł  za  kierownicą. 

Była  mu  wdzięczna,  że  tym  razem  ją  wyręczył.  Mieli  jechać  pustym,  pełnym  zakrętów 
odcinkiem autostrady. Nie było tam łatwo prowadzić po ciemku.   

– Czego jeszcze się dowiedziałeś? – spytała, gdy włączyli syrenę i wyjechali na szosę.   
– Zadzwonił do dyspozytora z komórki ktoś, kto właśnie tamtędy przejeżdżał, ale musiał 

odjechać kawał drogi, żeby złapać zasięg. Teraz zawrócił i wskaże nam, gdzie się zatrzymać. 
Mówi,  że  jadąc  z  naszej  strony,  trudno  zauważyć  rozbity  samochód.  Nie  był  bezpośrednim 
świadkiem zdarzenia, a więc nie wie, kiedy to się stało.   

– Zatem mogło to być zaledwie kilka minut wcześniej.   
– Wątpię. Na tym odcinku szosy jest nocą mały ruch. Kto wie, ile czasu upłynęło.   
– Sprawdził, co im się stało? – spytała.   

background image

– Nie przeszedł kursu pierwszej pomocy, więc bał się cokolwiek robić.   
– Słusznie. W jakiej to odległości od granicy? 
–  Nie  wiem.  Kathy  nie  znała  szczegółów.  Powiadomili  również  drugą  załogę.  A  także 

strażaków i policję.   

– To może być jakieś czterdzieści kilometrów stąd – domyśliła się Hayley.   
– Pięćdziesiąt, jeśli „blisko granicy” oznacza stronę Victorii.   
–  Nienawidzę  tego  odcinka  autostrady  –  mruknęła  Hayley.  W  ciągu  ostatnich  lat  wiele 

razy tędy jeździła, wożąc Maxa do ojca w Melbourne.   

Kiedy wyjechali poza miasto w kierunku południa, Bruce rozpędził samochód do granicy 

bezpieczeństwa.  Był  czwartek,  tydzień  po  tym,  jak  Tori  Black  po  raz  pierwszy  przyszła  do 
przedszkola.  Szosa  była  zupełnie  pusta.  W  świetle  reflektorów  migały  tylko  sylwetki 

eukaliptusów, a zakręty,  których było tu niemało, sprawiały, że jazdy nie można było uznać 
za relaksującą.   

W pewnym momencie zobaczyli kangura rozciągniętego na poboczu szosy. Najwyraźniej 

oślepiony światłami wpadł pod kola jakiegoś samochodu.   

– To nie miejsce dla ciebie, mały – mruknął Bruce.   
Na prostym odcinku zauważyli za sobą błękitne światła wozu policyjnego i jadący tuż za 

nim samochód straży pożarnej.   

Po dwudziestu minutach byli na miejscu. Mężczyzna, który dzwonił na pogotowie, stał na 

poboczu z latarką w ręku, „ machając nią z daleka. Był bardzo zdenerwowany. Gdy tylko się 
zatrzymali, podbiegł do okna od strony Hayley.   

–  Tam!  –  zawołał,  wskazując  w  kierunku  gęstego  lasu  eukaliptusowego.  –  Widzicie? 

Uderzył  w  drzewo,  na  prawo  od  szosy.  Jeden  jęczy.  Drugi  w  ogóle  się  nie  rusza.  Ja...  nie 
miałem pojęcia, co robić.   

Bruce  podjechał  do  rozbitego  samochodu.  Był  to  stary  model,  mocno  sfatygowany  i 

skorodowany. Cały przód z jednej strony był zgnieciony jak kartka papieru. W samochodzie 
znajdowało  się  dwóch  mężczyzn.  Mogli  mieć  niewiele  ponad  dwadzieścia  lat,  przemknęło 
Hayley przez myśl.   

Jeden tkwił nieruchomo z nogami uwięzionymi w zgniecionym metalu. Bruce szybko go 

zbadał i stwierdził, że nie żyje.   

– Nie ma się co spieszyć – orzekł. – Co jest... dobre, o ile można użyć tego słowa, bo nie 

trzeba będzie męczyć się, żeby go jak najszybciej z tego uwolnić. – Sfrustrowany ratował się 
czarnym humorem.   

Drugi mężczyzna, kierowca, cicho pojękiwał. Na szczęście nie był zakleszczony. Puls bił 

równomiernie,  choć  był  przyspieszony,  ale  ciśnienie  skurczowe  było  o  połowę  niższe  od 

normalnego.   

– Krwotok wewnętrzny – orzekła Hayley. Bruce skinął potakująco głową. – Jak tylko go 

wydobędziemy, zastosujemy kombinezon przeciwwstrząsowy. Drogi oddechowe w porządku.   

– Czuję benzynę – zauważył spokojnie Bruce. – Dobrze, że chłopcy tu są.   
Strażacy czekali w pogotowiu na wypadek, gdyby nastąpił wybuch lub gdyby samochód 

się zapalił. Drugi zespól zabierał się do odcięcia zmiażdżonej części samochodu.   

background image

– Może się to zdarzyć w każdej chwili, prawda? – Hayley zachowywała spokój. – Ale nie 

możemy o tym myśleć...   

Założyła  rannemu  mężczyźnie  maskę  i  podłączyła  go  do  aparatu  demowego.  Następnie 

Bruce unieruchomił mu kark.   

– No dobrze, chłopie – powiedział do rannego. – Zaraz cię zawieziemy do szpitala. Jesteś 

pod dobrą opieką.   

Czy  mężczyzna  go  zrozumiał?  Nie  przestawał  jęczeć.  Hayley  poszukała  żyły,  w  którą 

mogłaby  się  wkłuć  i  podłączyć  kroplówkę,  ale  wskutek  niskiego  ciśnienia  żyły  mężczyzny 
wyglądały jak baloniki, z których wypuszczono powietrze.   

– Możecie nam tu trochę poświecić? – zwróciła się do strażaków. – Niewiele widzę.   
Jeden z nich podszedł z dużą latarką.   

Znalazła  w  końcu  żyłę,  przez  którą  mogła  podawać  preparat  krwiozastępczy,  co 

umożliwiało dowiezienie mężczyzny do szpitala żywego. Włączyła aparat do monitorowania 
pracy  serca  i  pobrała  próbkę  krwi,  którą  drugi  ambulans  natychmiast  powiózł  do  Arden  w 
celu ustalenia grupy krwi.   

– W porządku, można go wyciągnąć – powiedział Bruce do strażaków.   
– Tętno trochę spadło, ciśnienie wzrasta – stwierdziła Hayley. – To dobrze, bierzcie go.   
Ostrożnie wyciągnęli mężczyznę z wraka samochodu, ułożyli na noszach i przenieśli do 

karetki.  Wystarczył  tylko  ten  ruch,  by  serce  rannego  znowu  wpadło  w  galopujący  rytm. 
Helikopter był  już w drodze. Nie ulegało  wątpliwości, że rannego trzeba przetransportować 
do szpitala w mieście.   

Ostatnią  deską  ratunku  był  kombinezon  przeciwwstrząsowy  i  teraz  właśnie  należało  go 

użyć.  Był  to  wynalazek  wojskowy  zaadaptowany  dla  celów  medycyny  cywilnej.  Spodnie 
sięgające  od  stóp  do  brzucha  mogły  się  nadąć,  aby  sztucznie  podwyższyć  ciśnienie  w 
kończynach chorego. Miały kilka zalet. Najważniejsza była ta, że tłoczyły krew od kończyn w 
kierunku mózgu i innych ważnych narządów. Mogły także zmniejszyć krwotok wewnętrzny i 
skutecznie  unieruchomić  ranne  nogi  pacjenta.  Po  dowiezieniu  chorego  do  szpitala  należało 
pozostawić aparaturę włączoną do czasu rozpoczęcia transfuzji krwi.   

Zestaw działał jak nałeży.   
–  Okay,  ustabilizowaliśmy  jego  stan  na  tyle,  na  ile  to  było  możliwe  –  poinformowała 

Hayley Bruce’a. – Tętno i ciśnienie się poprawia. Jedziemy.   

– W drogę. – Bruce włączył światło oraz syrenę.   
–  Słyszysz  mnie?  –  Hayley  pochyliła  się  nad  mężczyzną.  –  Jedziemy.  Trzymaj  się, 

wszystko będzie dobrze.   

Ale  nie  było.  Tętno  i  ciśnienie  znowu  się  pogorszyło,  mężczyzna  przestał  jęczeć,  wciąż 

był nieprzytomny. Jego stan był krytyczny i Hayley dobrze o tym wiedziała.   

Na  Boga,  westchnęła,  on  tak  bardzo  przypomina  Chrisa.  Jasne  włosy,  przystojny, 

niedbale ubrany. Chris też zawsze tą szosą jeździ za szybko. Za każdym razem pytała go: „O 
której  wyjechałeś  z  Melbourne?”  I  za  każdym  razem  okazywało  się,  że  jechał  za  szybko, 
przeważnie nocą.   

Później  oczami  wyobraźni  widziała  taką  scenę,  jakiej  dziś  była  świadkiem  –  samotny 

background image

samochód  roztrzaskany  o  drzewo,  bo  Chris  zasnął  za  kierownicą,  stracił  panowanie  na 
zakręcie, oślepiły go światła samochodu z naprzeciwka albo skręcił zbyt gwałtownie, chcąc 
ominąć strusia czy kangura.   

Niebezpieczeństwo  było  wręcz  namacalnie  realne.  W  telewizji  prowadzono  nawet 

specjalną akcję na rzecz bezpieczeństwa na drodze, w której brali udział członkowie rodzin i 
przyjaciele ofiar brawury za kierownicą.   

Ilekroć  jednak  prosiła  go,  wręcz  błagała,  by  jechał  wolniej,  zatrzymywał  się  na  kawę, 

jechał za dnia, zawsze odpowiadał, że nie ma się czym martwić.   

–  Znam  swoje  możliwości,  Hayley  –  mówił.  –  Nie  piję.  Jadę  stosownie  do  warunków. 

Powinnaś mnie zobaczyć, gdy jest ślisko albo mgła. Wtedy pełznę. Wlokę się. Martwisz się, 
bo w pracy widzisz za dużo wypadków.   

–  Tak,  i  nieraz  bym  chciała,  żebyś  znalazł  się  na  moim  miejscu.  Może  być  trochę 

spoważniał.   

– Nie bądź taka piekielnie zasadnicza! 
Następny  z  arsenału  ich  argumentów  w  dobrze  znanej  grze  wzajemnych  stosunków. 

Zasadnicza? Ale teraz i tak nie miała czasu zastanawiać się nad tym. Robiła, co mogła, choć 
mogła  niewiele.  Tętno  rannego  znów  przyspieszyło,  ciśnienie  skurczowe  spadło  poniżej 
siedemdziesięciu.  Zapis  EKG  stał  się  płaski  na  pięć  minut  przed  Arden  i  minuty,  jakie 
pozostały do przyjazdu do szpitala, Hayley spędziła na gorączkowych próbach reanimacji.   

Kiedy zatrzymali się pod bramą do szpitala, Byron i Wendy już na nich czekali. Wendy 

miała na sobie, tak jak Byron, zielony fartuch chirurgiczny.  Byli  gotowi do operacji lub  do 
przewiezienia rannego helikopterem. Byron wyglądał na zmęczonego, był nieogolony. Stali z 

podkulonymi ramionami, jakby byli zmarznięci.   

Hayley  kontynuowała  reanimację,  podczas  gdy  Byron  i  Wendy  podawali  leki  mające 

przywrócić  pracę  serca.  Kiedy  wwieźli  mężczyznę  do  środka,  zdała  relację  z  przebiegu 
wydarzeń.  W  większym  szpitalu  mogłaby  przelać  pełną  odpowiedzialność  na  personel 
medyczny w chwili, gdy skończyła sprawozdanie. Tutaj jednak musiała jeszcze pomagać przy 

rannym.   

Byron zlecił podanie atropiny i adrenaliny oraz krwi uniwersalnej grupy zero Rh minus, 

ale po następnych paru minutach gorączkowych wysiłków Hayley wiedziała już, że wszystko 
na próżno. Byron stwierdził zgon i  reanimację przerwano. Wendy zaklęła cicho i  zamknęła 
oczy.   

– Przykro mi, że wyciągnąłem was z łóżek na próżno – bąknął Bruce.   
Helikopter zawrócił do bazy.   

Po  powrocie  do  pogotowia  Hayley  nie  miała  już  pilnych  wezwań  i  mogła  się  trochę 

przespać. Rano pojechała do domu po Maxa i odwiozła go do przedszkola. Nie była w stanie 
pozbyć się balastu nocnych przeżyć i czymś niestosownym wydawało jej się przebywanie w 
tym słonecznym, niewinnym miejscu zabaw.   

Niestosownym, ale stanowiącym balsam na jej duszę. Przyjechali parę minut za wcześnie. 

Drzwi  przedszkola  były  jeszcze  zamknięte,  więc  Max  pobiegł  się  bawić  na  placyku  przed 
budynkiem. Obserwowała go. Trudno by było tego nie robić, skoro raz po raz wołał: 

background image

– Patrz, mamo! – i wspinał się zręcznie po rozstawionych na placu zabaw drabinkach.   
Roześmiała się.   
– Uważaj, bo spadniesz! – zawołała.   
–  Nie  spadnę.  Możesz  mnie  teraz  pohuśtać?  –  poprosił.  Stanęła  przed  nim  i  pchnęła 

huśtawką.  Popychała  ją  kilka  razy,  gdy  nagle  Max  wydał  okrzyk  radości  i  zeskoczył  na 
ziemię.   

–  Tatuś!  –  zawołał  i  pobiegł  jak  strzała  do  wejścia.  Hayley  odwróciła  się  zdumiona  i 

zobaczyła  Chrisa.  Stał  przy  bramie,  z  włosami  jaśniejszymi  niż  zwykle,  w  koszuli  bez 
rękawów uwydatniającej letnią opaleniznę i silne mięśnie. Rozjaśnił włosy, pomyślała. Nieźle 
wygląda...   

– Cześć, chłopie! – zawołał Chris. – Cześć, Hayl! 
– Chris, co na Boga tu robisz? 
–  Opowiadałaś  mi  przez  telefon,  jak  to  fajnie  pójść  z  Maxem  do  przedszkola,  więc 

pomyślałem, że i ja spróbuję.   

– Ale przecież masz dziś zajęcia? 
–  Nie  martw  się.  –  Wzruszył  ramionami.  –  Z  dorosłymi  odrobię  je  wieczorem,  a  przy 

dzieciach zastąpi mnie kumpel. – Oczy miał podkrążone i zamglone.   

– Jechałeś całą noc – domyśliła się Hayley. – Nie możesz od razu wracać. To by było dwa 

razy po osiem godzin za kierownicą, zajęcia przez całe przedpołudnie i brak snu.   

– Och, przedszkole jest aż tak wyczerpujące? – zauważył kpiąco. – Nawiasem mówiąc, 

zdrzemnąłem się godzinkę u rodziców i zjadłem dobre ciepłe śniadanie.   

– W nocy na tej szosie zginęły dwie osoby. – Mówiła spokojnie, ale z coraz większym 

trudem  tłumiła  złość.  Po  tej  koszmarnej  nocy  jego  wizyta  nie  była  jej  specjalnie  na  rękę. 
Tymczasem nadeszły już inne dzieci i Karen otworzyła drzwi.   

– Wiesz, widziałem ten samochód. W każdym razie tak mi się wydaje – oznajmił Chris. – 

Było jeszcze pełno szkła na szosie. Nie najlepiej to wyglądało.   

– Nie najlepiej? Chris, to było straszne! Na Boga, czy to jeszcze mało, że zginęło dwoje 

ludzi? 

Głos  jej  drżał.  Kątem  oka  dostrzegła  Byrona  i  Tori  z  jakąś  starszą  kobietą,  której  nie 

znała. Podeszli do drugiego wejścia. Poczuła się trochę niezręcznie, przyłapana przez Byrona 
na tym, że krzyczy na byłego męża.   

Chris prychnął i wzruszył ramionami, obrócił się na pięcie, by popatrzeć na Maxa, który 

nie zwracał uwagi na ostrą wymianę zdań między swymi rozwiedzionymi rodzicami.   

Czyżby  był  do  tego  przyzwyczajony?  –  zastanawiała  się  Hayley.  A  może...  może  my 

jednak zachowujemy się na tyle powściągliwie, że on niczego nie zauważa...   

Uchwyciła się tej myśli, choć wiedziała, że oszukuje samą siebie. Widziała, że Max jest 

spięty.   

– Ejże, tygrysie, weźmiesz mnie i narysujesz coś dla mnie? – spytał Chris nienaturalnie 

wesołym tonem.   

Chwycił  chłopca  za  rękę  i  skierował  się  do  drzwi.  Hayley  poczuła  znajomy  ucisk  w 

skroniach. Dlaczego zawsze muszą się wobec siebie zachowywać w ten sposób? 

background image

Nagle  zorientowała  się,  że  Byron  ją  obserwuje.  Zostawił  kobietę,  z  którą  przyszedł, 

przypuszczalnie matkę Elizabeth, zaprowadził Tori do budynku, po czym podszedł do niej.   

– Wyglądasz na zdenerwowaną – zauważył. – Wciąż myślisz o tym wypadku? – Dotknął 

jej  ramienia,  ale  ta  subtelna  pieszczota  wcale  jej nie  rozluźniła.  Opuścił  rękę,  a  ona  od  razu 
pomyślała, że chciałaby znów poczuć dotyk jego palców.   

– To jest... hm... nie jest to ulubiona strona mojego zawodu. Wybacz.   
– Boże, nie musisz się tłumaczyć! Jeśli to może cię pocieszyć... – zaczął.   
– Od razu ci powiem, że nie – przerwała mu.   
– Nie, z pewnością – westchnął. – Ale i tak ci powiem.   
–  Proszę  –  odparła,  wciąż  rozdrażniona  sprzeczką  z  Chrisem.  Na  ogół  nie  przerywała 

nikomu w ten sposób.   

– Cóż, oni nie są najbardziej opłakiwanymi ludźmi na świecie. Poszukiwani przez policję 

z Melbourne, w samochodzie znaleziono narkotyki. Nie mieli bliższej rodziny.   

–  Och,  a  więc  jeśli  ojciec  Maxa  rozbije  się  samochodem,  powinnam  dobrze  się  czuć, 

ponieważ jesteśmy rozwiedzeni? A więc jego los nie powinien mnie już obchodzić? 

Byron zbladł, rysy mu stężały.   
– Nie! Na Boga! Nie! – wykrzyknął przerażony.   
– Przepraszam, Byron, wybacz mi. – Głowa pękała jej z bólu. – Nie powinnam była tak 

mówić. To podłe. – Widząc jego przerażoną twarz, uznała, że winna mu bliższe wyjaśnienie. 
– Chris właśnie przyjechał prosto z Melbourne. To wszystko. I chce wracać natychmiast po 
przedszkolu. Jeździ szybko i po drodze nie odpoczywa. Właśnie o to się poróżniliśmy.   

– Tak, rozumiem – rzekł Byron z namysłem.   
–  Ja  uważam,  że  to  niebezpieczne,  ale  on...  –  Zaśmiała  się  nerwowo.  –  Do  niego  nie 

dociera, że jestem wściekła, bo jest ojcem Maxa i martwię się o niego. Nie dlatego, że jestem 
przewrażliwiona  i  nie  pochwalam  sportowego  ducha  i  ryzyka.  Ale  nie  miałam  prawa 
wyładowywać się na tobie.   

– Hayley... – Byron patrzył na nią poważnie, – Posłuchaj, to nie twój problem i jeszcze 

raz cię przepraszam za tę scenę.   

–  W  porządku,  rozumiem  cię  aż  nadto  dobrze  –  uspokoił  ją.  –  Tak  to  jest,  kiedy  nasza 

praca zazębia się z czymś, co się dzieje w domu. Pamiętam, jak parę lat temu przywieziono 
do  szpitala  ofiary  wypadku  po  awaryjnym  lądowaniu  małego  samolotu  na  lotnisku  w 
Bankstown. To było... – Urwał na chwilę. – Zajęło mi to tygodnie.   

Nie potrzebowała pytać, tygodnie na co? Tylko kiwnęła głową. Poczuła, że Byron ściska 

jej  dłoń.  Stali  blisko  siebie.  Owiał  ją  subtelny  zapach  wody  po  goleniu  i  nagle  ogarnęła  ją 
przemożna  chęć,  by  oprzeć  czoło  o  jego  ramię  i  przejąć  trochę  tej  męskiej  siły.  Czasem 
człowiek  potrzebuje  czyjejś  pewności  siebie,  kompetencji,  opanowania.  Co  by  było,  gdyby 
oparła  się  o  Byrona  i  powiedziała:  opiekuj  się  mną,  nie  cały  czas,  ale  tylko  dzisiaj... 
Odetchnęła głęboko i odstąpiła krok do tyłu.   

– Może byś mu schowała kluczyki? – zasugerował.   
– Tak jak to robią przyjaciele, kiedy ich kumpel się upije? Nie sądzę, że to dobry pomysł.   
– Jedyna praktyczna rada. jaka mi przyszła do głowy.   

background image

–  Praktyczne  rady  nieraz  mogą  się  przydać.  Ale  on...  Nie,  to  by  nic  nie  dało.  Znowu 

wybuchłaby awantura.   

–  A  on  jechałby  jeszcze  szybciej,  żeby  udowodnić  swoją  rację  –  dodał  Byron.  –  A  ty 

jeszcze bardziej byś się martwiła.   

– Pewnie tak. Wejdźmy do środka – zaproponowała.   
– Dobrze – zgodził się. – Chciałbym cię przedstawić matce Elizabeth.   
W  pierwszej  chwili  Monica  Galloway  przypomniała  Hayley  jej  matkę.  „Cieszy  mnie 

przyjaźń międzypokoleniowa”, mawiała często Adele Kennett, mrugając okiem, jakby chciała 
zaznaczyć  dystans  do  tych  górnolotnych  fraz.  Matka  Elizabeth  Black  wyraziła  to  samo 
znacznie prościej.   

– Lubię być wśród maluchów – powiedziała. – Czeka mnie urocze przedpołudnie w tej 

gromadzie. Twój Max wygląda tak, jakby chciał wszystko przewrócić do góry nogami.   

– O tak! Ale jak będzie starszy, trochę się uspokoi.   
– Byron wspomniał mi o wypadku Tori. Mówił, że jest ci bardzo wdzięczny za wszystko, 

co zrobiłaś.   

– Ach, tak? – Hayley zdała sobie sprawę, że się rumieni, ale nagle głos Chrisa odwrócił 

jej uwagę.   

– Kolego, ułożyliśmy to dwa razy. Weź inne puzzle.   
– Ale ja chcę jeszcze raz ułożyć wóz strażacki.   
– Nie, kolego...   
Pozwól mu jeszcze raz ułożyć ten wóz strażacki, błagała w myślach Hayley byłego męża, 

patrząc w jego kierunku. Co za problem. On chce jeszcze raz to zrobić. Pozwól mu, Chris.   

Zauważyła z zakłopotaniem, że Monica podąża za jej wzrokiem. To najwidoczniej dzień 

gaf i przeprosin.   

– On... on nie na tyle zna Maxa, żeby wiedzieć... Urwała, czując, że kontynuowanie tej 

konwersacji nie ma sensu. Czy panią Galloway to wszystko cokolwiek obchodzi? Jest na tyle 

taktowna, by nie czynić komentarzy.   

–  Byron  już  się  niecierpliwi  –  powiedziała.  –  Mamy  się  spotkać  na  kawie  z  jego 

przyjaciółką.   

– A, to bardzo miło – uśmiechnęła się Hayley.   
W  parę  minut  później  wyszła  z  przedszkola.  Była  zmęczona  i  zirytowana.  Może 

powinnam posłuchać rady Byrona, pomyślała, . i zabrać Chrisowi te kluczyki. W przeciwnym 
razie spędzę resztę dnia na wyczekiwaniu, aż będę mogła wieczorem zadzwonić i dowiedzieć 
się, że cały i zdrów dotarł do domu.   

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

– Och, Monico, moje konie są moimi dziećmi, tak jak moje koty – powiedziała wesoło 

Wendy.   

Posłała  porozumiewawczy  uśmiech  Byronowi,  zachęcając  go,  by  podzielił  jej 

rozbawienie  z  powodu  drobnomieszczańskich  poglądów  Moniki  w  niektórych  kwestiach. 
Zrobił to, choć bez przekonania, nie chcąc pochopnie wspierać żadnej z kobiet w sprawach, 
które,  jak  przewidywał,  wkrótce  staną  się  przedmiotem  eleganckiej  walki  diametralnie 
różnych sił.   

Jego  powściągliwość  była  czymś  w  rodzaju  kostiumu,  który  wkładał  już  tyle  razy  od 

czasu śmierci Elizabeth, że czasami czuł się, jakby to była jego druga skóra. Wiedział, że to 
nienaturalne.  Nie  był  typem  człowieka,  który  trzyma  się  na  uboczu,  zachowując  rolę 

obserwatora, nie bardzo wiedział jednak, jak wrócić do swego dawnego ja.   

– Ale to nie to samo, prawda? – odparła jego teściowa.   
–  Czyżby?  –  zdziwiła  się  Wendy,  mrugając  powiekami.  –  Zarówno  konie,  jak  i  dzieci 

pochłaniają ogromną ilość czasu i pieniędzy, mogą być nieznośne i nie dają żadnej gwarancji, 
że  wychowywanie  ich  przyniesie  pożądane  rezultaty.  Myślę,  że  są  identyczne!  Z  jednym 
wyjątkiem.  Jeśli  koń  mi  nie  odpowiada,  mogę  go  sprzedać,  a  ze  sprzedaniem  dziecka 
niewątpliwie miałabym trudności.   

–  To  nie  to  samo  –  powtórzyła  Monica  z  lekkim  rozbawieniem  wprawdzie,  lecz 

stanowczo. – Zrozumiesz to w chwili, gdy będziesz miała własne dziecko.   

– Może, z tym że zapewne nie będę go miała – odrzekła Wendy. – Mówiąc szczerze, nie 

przewiduję dziecka. Mam bardzo udane życie bez obecności w nim małych ludzików i myślę, 
że nie byłoby z mojej strony uczciwe, gdybym uległa presji społecznej i wyrobiła w sobie na 
siłę wątpliwy instynkt macierzyński. W dodatku na tym etapie życia.   

–  Oczywiście  masz  pełne  prawo  myśleć  w  ten  sposób,  o  ile  rzeczywiście  tak  czujesz  – 

zgodziła  się  Monica.  –  Jakież  to  odświeżające  spotkać  kobietę,  która  naprawdę  wie,  czego 
chce i ma niezachwiane poglądy. To cudowne! A więc czy mogłabym dowiedzieć się czegoś 
więcej o twoich koniach i kotach? 

No tak, ona rzeczywiście nie lubi Wendy, pomyślał Byron, jeszcze bardziej zamykając się 

w sobie. Nie miał zamiaru brać udziału w tej rozmowie.   

Kiedy Monica zaczynała przytakiwać i zgadzać się z czymś, co było absolutnie sprzeczne 

z  jej  poglądami,  znaczyło  to,  że  dana  osoba  jest  przez  nią  skreślona  raz  na  zawsze.  Gdyby 
czuła do Wendy sympatię, byłaby teraz szczerze zatroskana i  starałaby się ją przekonać, że 
naprawdę może pokochać słodkie bezradne niemowlę. Powinno go to zaniepokoić. Powinien 
czuć się nieswojo, być rozczarowany, gdyż szanował zdanie Moniki i... W końcu stwierdził, 
że przede wszystkim poczuł ulgę.   

Przestanę się z nią spotykać. Najwidoczniej jeszcze nie jestem gotowy. I Monica zapewne 

też  uważa,  że  nie  jestem  gotowy  i  dlatego  nie  chce  mieć  z  Wendy  nic  wspólnego.  A  jeśli 
chodzi  o  Wendy...  Gdyby  miała  dla  mnie  znaczenie,  martwiłoby  mnie  zachowanie  Moniki. 

background image

Ale nie ma.  I właśnie dlatego zacząłem się z nią spotykać.  Z  góry  wiedziałem,  że będzie to 

tylko  przygoda,  a  nie  związek.  Teraz  muszę  jej  jak  najszybciej  powiedzieć,  że  to  była 
pomyłka. Nie sądzę, żeby rozpaczała z tego powodu.   

Na litość boską,  dlaczego się z nią spotykałem,  skoro było  to  dla mnie takim  ciężarem? 

Przeanalizował  to  i  znalazł  dwa  powody.  Pierwszy  to  była  jego  gwałtowna  reakcja  na 
wypadek  Tori.  Był  przekonany,  że  dziewczynka  potrzebuje  więcej  kochających  dorosłych 
osób wokół siebie. Potrzebuje nowej matki, co znaczyło logicznie, że Byron potrzebuje nowej 
żony. Jest tylko jedna droga ku temu. Zacząć od początku.   

Ale  oparzenia  Tori  szybko  się  wygoiły,  dziewczynka  była  znowu  tak  samo  wesoła  i 

samodzielna  jak  przedtem.  A  co  za  tym  idzie,  jego  wyrzuty  sumienia  i  strach  osłabły.  Tym 
bardziej  że  Robyn  znakomicie  się  spisywała  w  roli  opiekunki  zastępującej  matkę,  a  jej 
młodsza siostra, Simone, chętnie zostawała z Tori na noc, kiedy on miał dyżur.   

I na litość boską, przecież nie chciał żenić się po raz drugi. Znał już miłość. Miłość swego 

życia. Był za nią wdzięczny losowi. Ale ona odeszła.   

Niestety, był też... samotny. Pozbył się już uczucia dojmującego bólu po stracie Elizabeth. 

Wciąż  odczuwał  to  jak  wielki  ciężki  kamień  gdzieś  na  dnie  żołądka,  ale  kamień  powoli 
kurczył  się  do  bardziej  znośnych  rozmiarów,  a  miejsce  poczucia  straty  zaczęła  stopniowo 
zajmować bardziej ogólna tęsknota. Teraz potrafił już ją nazwać.   

Samotność.   

Samotność  to  brak  wdzięcznego  melodyjnego  głosu  kobiecego  w  domu,  brak  kojącego 

dotyku  kobiety,  nawet  jako  gościa.  Tęsknił  za  kimś,  z  kim  mógłby  się  wdać  w  pogawędkę, 
pospacerować po plaży i obejrzeć film, gdy Tori już zaśnie.   

Jego  ciało  też  się  wreszcie  przebudziło.  Zrozumiał  to  w  chwili,  gdy  uznał  za  możliwe 

pójście  do  łóżka  z  kobietą  inną  niż  zmarła  żona.  Zaczął  zauważać  kobiety  na  ulicy  i 
porównywać je z Elizabeth, ale  równocześnie zaczął  odczuwać pożądanie, które po śmierci 
żony na dłuższy czas wygasło.   

Może właśnie z tych względów wybrał Wendy. Sprawiała wrażenie – nie był pewien, czy 

robiła to  rozmyślnie  – że od mężczyzny, który zechce się z nią przespać, nie będzie żądała 
pełnego zaangażowania, a jego ostrożność i powściągliwość nie będzie jej przeszkadzać.   

– Byron już słyszał tę historię. – Głos Wendy wyrwał go z zamyślenia.   
– Niezła historia – przyznała Monica. – Ale myślę, że zatrzymujemy Byrona wbrew jego 

woli – dodała. – Masz dziś rano parę spraw do załatwienia, prawda, B. J. ? 

Co? – ocknął się Byron. Nie, nie mam! To ty najwyraźniej chcesz już iść.   
–  Tak,  rzeczywiście  muszę  coś  załatwić  –  przyznał.  Monica  spojrzała  na  niego  z 

wdzięcznością.   

–  Tak,  a  ja  muszę  się  trochę  zająć  moimi  rozpieszczonymi  czworonożnymi  dziećmi  – 

dodała Wendy.   

Pożegnała  się  i  odeszła,  zanim  Monica  podniosła  głowę  znad  torebki,  w  której  nagle 

zaczęła gorączkowo czegoś szukać.   

– No dobrze, masz rację – zwrócił się Byron do teściowej. – I nie udawaj, że nie wiesz, o 

czym mówię.   

background image

– Nie, cóż, ona jest przemiła, ale...   
–  Podrzucę  cię  do  domu,  zanim  przystąpię  do  załatwiania  tych  fikcyjnych  spraw. 

Będziesz się tam nudzić i dobrze ci to zrobi.   

Pojechał do supermarketu i kupił sukienkę dla Tori, wazon i parę doniczek z kwiatami do 

domu, wciąż zastanawiając się, jak kobiety przyozdabiają mieszkania. Jego nowy dom wciąż 
czegoś potrzebuje, czegoś więcej niż ogród i parę mebli.   

O  wpół  do  trzeciej  podjechał  do  przedszkola,  by  odebrać  Tori.  Kiedy  z  nią  wychodził, 

usłyszał głos Hayley.   

–  Dobrze  ci  w  tych  rozjaśnionych  włosach  –  mówiła  do  byłego  męża.  Sama  wyglądała 

znakomicie  w  ciemnoniebieskich  spodniach,  dobranej  kolorystycznie  bluzce,  ze  złotymi 
kolczykami połyskującymi w uszach. Jej ciemne włosy lśniły w promieniach słońca, a oczy 
były jak zawsze pełne życia.   

– Wiesz co, Hayley? – rzekł Chris najwyraźniej pod wpływem impulsu. – Zadzwonię do 

Melbourne i odwołam zajęcia. Zostanę i pojadę dopiero jutro. Pracujesz dziś? 

– Tak – ziewnęła. – Ale przespałam się parę godzin rano, parę godzin nocą w pogotowiu, 

więc czuję się dobrze. Od jutra mam cztery dni wolne.   

– A więc po południu pojedziemy z Maxem na plażę, a ja prześpię się na twoim łóżku. 

Daj dziś rodzicom wolną noc.   

– To cudownie. Och, naprawdę jestem ci wdzięczna! 
Byron poczuł coś w rodzaju ukłucia zazdrości. Samotność Hayley i jej potrzeby w niczym 

nie przypominały jego. Wygląda na to, że ona i Chris wciąż jeszcze mają szanse na wspólne 
życie.   

– Chodź, Tori – zwrócił się do córki z nienaturalną beztroską. – Zawiozę cię do domu, a 

sam pójdę do pracy.   

Widział się z Hayley ponownie tej nocy, a raczej wczesnym rankiem. Wziął parę nocnych 

dyżurów na czas pobytu Moniki, czując, że jest to winien kolegom, którzy zastępowali go w 
czasie rekonwalescencji córki.   

Kiedy przyszedł do pracy po kolacji, przez oddział wciąż przewijali się pacjenci, ale teraz 

zapanował  spokój.  Była  tylko  jedna  młoda  kobieta  w  ciąży,  która  zaczęła  trochę  krwawić. 
Drugim  pacjentem  było  dziecko  z  astmą  i  jego  matka,  którzy  przebywali  na  oddziale  od 
dwóch godzin, podczas gdy on kontrolował oddech ośmiolatka.   

Teraz, o czwartej rano,  kiedy poziom jego energii spadł do najniższego punktu, usłyszał 

sygnał karetki. Była w niej Hayley i Paul Cotter, jeden z mężczyzn, którzy przed siedmioma 
tygodniami  przywieźli  tu  jego  matkę.  Wynosili  na  noszach  starszego  mężczyznę,  cały  czas 
uspokajając go, jak to zwykli robić doświadczeni pracownicy pogotowia.   

– Ból w klatce piersiowej – oznajmiła Hayley. – Myślę, że autentyczny.   
W  wielu  przypadkach  tak  nie  było.  Niestrawność,  bóle  mięśni,  a  nawet  grypa  mogą 

wpędzić chorego w paniczny strach, że ma zawał serca. Ale ten mężczyzna...   

Hayley szybko podała jego nazwisko, wiek, wagę.   
– Wygląda na klasyczny zawał – ciągnęła. – Skręca się z bólu, który rozpiera mu klatkę 

piersiową i promieniuje do lewej ręki.   

background image

– Jeszcze chwilę, Stan, jesteśmy na miejscu – uspokajał chorego Paul.   
– Dobra, zaraz się panem zajmiemy, panie Frewin. – Byron zwrócił uwagę na szary kolor 

twarzy mężczyzny, płytki oddech i oznaki utrzymującego się bólu. – Co zrobiłaś, Hayley? 

–  Co  mogłam  –  odparła.  –  Podałam  tlen,  zrobiłam  EKG.  Wykazało  uniesienie  odcinka 

ST,  sugerujące  zawał.  Typowe  objawy,  jak  już  wspomniałam.  Ciśnienie  skurczowe  ponad 

120, więc mogliśmy podać morfinę dla złagodzenia bólu.   

Wymieniła jeszcze dwa leki, które podała, by przywrócić normalną akcję serca. Byronowi 

zaimponowało,  że  w  stosunkowo  krótkim  czasie  zdążyła  wykonać  tyle  rutynowych 
czynności.   

– Próbujesz pozbawić mnie pracy? – zażartował.   
–  Jeśli  chcesz,  możemy  się  zamienić  –  odparowała,  posyłając  mu  figlarny  uśmiech.  W 

ciemnych oczach pojawiły się wesołe iskierki. Zmarszczyła nos.   

Czuł się przy niej dobrze i bezpiecznie.   
– Może masz ochotę na filiżankę herbaty? Zdziwił się, jak łatwo mu przyszło uczynić ten 

drobny  krok  w  jej  kierunku,  skoro  przez  tak  długi  czas  nie  był  w  stanie  zdobyć  się  na  tego 
rodzaju propozycję.   

–  Owszem  –  uśmiechnęła  się.  –  W  przeciwnym  razie  pójdę  do  pogotowia  spać  i  będę 

zupełnie  rozbita,  kiedy  za  godzinę  czy  dwie  znów  nadejdzie  wezwanie.  –  Ziewnęła, 
przysłaniając dłonią usta. – Och, przepraszam.   

– Nie ma za co, nie krępuj się. Ja zaraz zrobię to samo. To zaraźliwe.   
Roześmiali  się  oboje.  Pół  godziny  zajęło  im  ustabilizowanie  stanu  pana  Frewina  i 

przeniesienie  go  na  kardiologię.  Przeglądając  raport,  Byron  zauważył,  że  charakter  pisma 
Hayley jest tak samo pełen wdzięku jak jej ziewnięcie. A że był teraz jedynym lekarzem na 
dyżurze,  nie  zdziwił  się,  kiedy  wezwano  go  na  położnictwo,  by  zbadał  gorączkującego 
noworodka.  Po  powrocie  na  swój  oddział  zastał  Hayley  i  Paula  pijących  herbatę  i 
rozmawiających z nocną pielęgniarką o ulubionych serialach, tak jakby Hayley potraktowała 
jego zaproszenie jako ogólne, a nie skierowane do niej osobiście.   

– Jeszcze jedną? – zaproponował, gdy skończyła.   
– Hm... czy ja wiem? 
Czekał  cierpliwie,  rozumiejąc,  że  zadała  to  pytanie  sobie,  a  nie  jemu.  Zgięła  ręce  w 

łokciach  i  odchyliła  je  do  tyłu,  chcąc  się  rozprostować.  Przeraził  się,  stwierdziwszy,  że  nie 
odrywa wzroku od jej fartucha, który ciasno opinał piersi.   

Sam  już  nie  wiedział,  co  się  z  nim  dzieje.  Co  innego  patrzeć  na  mijające  go  kobiety  na 

ulicy, a co innego odczuwać nagłe pożądanie do Hayley. I jedno i drugie jednak świadczyło o 

tym, że zaczyna się z nim dziać coś, z czym jeszcze nie potrafi się uporać.   

Wcześniej zrobił sobie przerwę na kolację i wstąpił do Wendy wkrótce po jej powrocie do 

domu.  Miała  jeszcze  na  sobie  strój  do  konnej  jazdy  i  pachniała  stajnią.  Poczęstowała  go 

piwem, a on przedstawił pokrótce, ale taktownie sprawę, która go do niej sprowadziła. Wendy 
wyglądała na trochę zaskoczoną.   

– Musi ci być bardzo ciężko – powiedziała w końcu. Nagle poczuł się winny, co po raz 

pierwszy  kazało  mu  się  zastanowić,  czy  rzeczywiście  jest  mu  ciężko  z  powodu  Elizabeth  i 

background image

tego, że nie jest jeszcze gotów na nowy związek. Wendy ma rację, jest mu ciężko! Ale raczej 

nie  z  powodów,  które  miała  na  myśli.  Wyszedł  od  niej,  czując  się  gorzej  niż  powinien, 
zważywszy, jak zareagowała na jego słowa.   

Było mu ciężko, bo czekał na decyzję Hayley.   

A więc zrezygnowałem z wielce obiecującego związku z Wendy po to tylko, żeby zacząć 

się oglądać za następną wolną kobietą, którą spotkałem? A czyż nie doszedłem dopiero co do 
wniosku, że wiązanie się z Hayley byłoby ogromnym błędem? 

Nie szukał miłości, ale czy ten wybór był lepszy? 
– Paul, chcesz jeszcze jedną herbatę? – zwróciła się Hayley do swego partnera.   
– Wolałbym już jechać – odparł. – Może uda mi się chwilę zdrzemnąć.   
–  W  porządku.  A  więc  wygląda  na  to,  że  nie,  Byron.  Wzruszyła  ramionami  i  jej  piersi 

poruszyły się podniecająco. Zobaczył blady zarys stanika.   

– A więc do zobaczenia – rzucił. Najlepiej nie za szybko, dodał w duchu.   
– Może należało to zorganizować w czasie weekendu – rzekł Tim Foster, przewodniczący 

komitetu rodzicielskiego.   

Popatrzył  na  Hayley  i  Byrona,  a  ci  wymienili  spojrzenia.  Tylko  ich  troje  zjawiło  się  w 

przedszkolu,  by  pomalować  meble  w  pokoju  zabaw  i  przygotować  ziemię  pod  rabatki.  A 
miało to być coś w rodzaju czynu społecznego rodziców.   

–  A  może  raczej  wieczorem  w  ciągu  tygodnia,  a  nie  w  piątek  wieczór  –  zasugerował 

Byron.   

– Cóż, chcieliśmy przy okazji zorganizować pieczenie kiełbasek – powiedział Tim. – W 

ten  sposób  przyciągnęlibyśmy  więcej  ochotników,  bo  byłoby  to  spotkanie  towarzyskie 
połączone z pracą, ale z kiełbasek nic nie wyszło.   

Hayley poruszyła się niespokojnie.  Z pieczenia kiełbasek nic nie wyszło,  ponieważ Tim 

nie  przywiózł  grilla  i  nie  zawiadomił  na  czas  rodziców.  Była  na  dwóch  zebraniach,  które 
sama zainicjowała, i odniosła wrażenie, że tegoroczny przewodniczący nie jest zbyt dobrym 
organizatorem. Mogła sama przygotować grill, ale sądziła, że Tim dotrzyma obietnicy.   

– Skoro jest nas troje, mamy dwie możliwości – powiedziała. – Albo możemy wszystko 

odwołać, albo zrealizować mniej ambitny plan.   

– O, tylko nie odwoływać – zaprotestował Tim. – Jeszcze przyjdą inni. Jest wcześnie.   
– Wpół do szóstej – mruknął Byron, zerknąwszy na zegarek. Prace społeczne miały się 

zacząć o piątej, a on i Hayley sami trochę się spóźnili.   

–  A  więc  trzymajmy  się  planu  –  powiedział  Tim.  Miał  przygotowaną  farbę,  pędzle, 

narzędzia ogrodnicze, torby z ziemią i Trilka zużytych opon. – Pomalujemy meble i zrobimy 
w  tych  oponach  donice,  żeby  dzieci  mogły  tam  coś  zasadzić.  Może  wy  zajmiecie  się 

malowaniem, a ja pójdę do ogrodu? 

– To dobrze obmyślany plan – skomentował Byron.   
Jeszcze raz zerknął  na zegarek, zdjął go,  włożył  do kieszeni  i  podwinął  rękawy koszuli. 

Była  znoszona  i  w  paru  miejscach  poplamiona  farbą.  Stare  dżinsy  też  nosiły  ślady  farby. 
Ciasno go opinają, stwierdziła nagle Hayley.   

Speszyła  się  i  poczuła,  jakby  znowu  miała  piętnaście  lat.  Zbiło  ją  to  z  tropu.  A  może 

background image

przyczyną jej zakłopotania nie jest Byron, może źródło tkwi gdzie indziej? W wydarzeniach 
ostatnich kilku dni...   

Kiedy zeszłej niedzieli wróciła rano z pracy, Chris i Max jeszcze spali. Obudziła byłego 

męża,  sądząc,  że  zechce  jak  najwcześniej  wyruszyć  do  Melbourne,  ale  on  zamiast  wstać, 
próbował  wciągnąć  ją  do  łóżka,  do  tego  samego  królewskiego  łoża,  które  kupili  razem 
wkrótce po ślubie.   

Był ciepły, rozespany i podniecony.   
– Max zaraz się obudzi. – Zareagowała złością i zniecierpliwieniem.   
– I co z tego? 
– Jak to co? Jesteśmy rozwiedzeni. Zostawiłeś mnie.   
– Myślałem, że chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi.   
– Nie sypiam z przyjaciółmi – obruszyła się.   
– Może gdybyśmy to zrobili, nie bylibyśmy przyjaciółmi.   
– Co ty mówisz? Chcesz, żebyśmy znowu się zeszli? 
–  Ja  nic  nie  mówię.  Mówię  tylko,  że  mogłoby  być  miło.  Czy  naprawdę  musimy  to 

rozpamiętywać w kategoriach albo albo? 

– Tak! W naszej sytuacji i biorąc pod uwagę Maxa, tak! 
– A więc rzeczywiście lepiej nie – mruknął z irytacją. – Nie będę cię zmuszał.   
Stoczył się z łóżka i poszedł do łazienki. Siedział tam, dopóki Max się nie obudził. A ona 

została  z  uczuciem  niesmaku  i  złości.  Czy  zastosowała  nieuczciwy  szantaż?  Czy  to  ona 
uniemożliwiła im to, czego oboje chcieli? 

– Weź pędzel. – Głos Byrona przerwał jej rozmyślania. – To malowanie potrwa dłużej, 

niż się Timowi wydaje.   

– Wiem. Ale myślę, że możemy zrobić całą robotę, skoro już tu jesteśmy. Nie ma sensu 

przerywać w połowie, skoro dzieci w przyszłym tygodniu zechcą się tu bawić.   

Byron  przysiadł  na  piętach.  Dżinsy  omal  nie  pękały  na  jego  udach.  Zdrapywał 

śrubokrętem resztki starej farby.   

–  To  już  raz  było  malowane  –  zauważył.  –  Pod  spodem  jest  biała  farba  w  niebieskie 

wzorki.   

– Zrobimy tak samo? – zapytała.   
– Możemy, ale nie przesadzajmy z tą artystyczną robotą, bo nigdy jej nie skończymy.   
– Może spytamy Tima? – zaproponowała.   
– Podejmijmy kolektywną decyzję – odrzekł Byron.   
–  Kto  wie,  czy  nie  pierwszą  z  wielu  –  roześmiała  się.  Byron  też  się  roześmiał.  Znowu 

poczuła niepokój, ale nie chciała się zastanawiać nad jego przyczyną.   

– Jak się czuje twoja mama? – spytała.   
– Coraz lepiej. Na ogól jest w dobrym nastroju. Pogarsza się jej tylko, kiedy nie mogę do 

niej przyjść.   

– A więc starasz się ją codziennie odwiedzać? 
– Jeśli tylko mogę.   
Rozmawiając  z  nim  o  matce,  stwierdziła,  że  jest  bardziej  opiekuńczy  i  troskliwy,  niżby 

background image

się spodziewała.   

–  No,  no,  doskonale  –  pochwalił  ich  Tim,  który  mniej  więcej  po  kwadransie  przyszedł 

zobaczyć,  jak  sobie  radzą.  –  Cóż,  muszę  wyjść  –  dodał  po  chwili.  –  Wiesz,  jak  zamknąć, 
prawda? – zwrócił się do Hayley.   

– Tak, ale... – Wstała, trzymając pędzel w ręku.   
– Klucze są przy zlewie w kuchni – poinformował.   
–  Muszę  iść,  bo  spóźnię  się  na  następne  spotkanie.  Dobra  robota,  Byron.  Myślę,  że  do 

siódmej skończycie.   

Zanim  zdążyli  odpowiedzieć,  Tim  był  już  za  bramą.  Wyjął  komórkę  i  biegł  do 

samochodu, machając im na pożegnanie.   

– No cóż – skwitował Byron.   
– Czy on coś mówił wcześniej o jakimś spotkaniu? 
– zdziwiła się Hayley.   
– Skąd, przecież byśmy słyszeli. Do siódmej sami tego nie skończymy.   
– Odpuśćmy sobie te grządki – zasugerowała.   
– Nie, przecież on otworzył wszystkie torby z ziemią.   
Łatwiej  będzie  wrzucić  ziemię  w  opony  niż  nieść  ją  z  powrotem  do  komórki.  Potem 

trzeba będzie tylko podlać...   

– Och, no dobrze – zgodziła się niechętnie.   
– Wiesz, co zamierzam zrobić? 
– Może też sobie pójść? – zasugerowała słodkim głosem.   
– Nie, a więc nie rzucaj  we mnie farbami, kiedy będę szedł  do samochodu – roześmiał 

się. – Kupiłem coś do jedzenia. Masz ochotę na piwo i chipsy? 

– Może być.   
–  Gdybym  tylko  miał  grill  i  kiełbaski,  moglibyśmy  urządzić  spotkanie  towarzyskie  – 

dodał żartobliwie.   

Piwo było  jeszcze zimne,  a pikantne chipsy dodawały mu  smaku. Byron przyniósł też z 

samochodu radiomagnetofon i nastawił stację, która nadawała dawne przeboje rockowe.   

–  Może  jednak  zrobimy  te  grządki  –  powiedziała  Hayley  po  następnych  piętnastu 

minutach pracy. – Jest całkiem miło.   

– Czy to sprawka piwa? – zaśmiał się Byron.   
– A nie po to je przyniosłeś? – zażartowała.   
– Żeby dodać ci energii? 
– Żeby było miło.   
– O tak – zgodził się. – Gdzie jest Max? 
– U dziadków. – Stłumiła westchnienie.  – Myślałam, że będę dziś  pracować, ale  Bruce 

prosił,  żebym  się  z  nim  zamieniła.  Ma  okazję  pożeglować  i  chce  mieć  wolne  jutro  i  w 
niedzielę. Max był już u mamy, a więc uznałam, że nie ma sensu zabierać go wieczorem do 
domu. Pojadę po niego jutro rano. Ale zawsze czuję się winna, kiedy zostawiam go u nich z 
powodów innych niż praca.   

– Winna dlatego, że obarczasz ich opieką nad Maxem, czy dlatego, że poświęcasz mu za 

background image

mało czasu? – spytał.   

– Jedno i drugie. Gdybym mogła, spędzałabym z nim więcej czasu. I – dodała szybko – 

jestem zła na Chrisa, że przez niego znalazłam się w takiej sytuacji. Że tak muszę się szarpać. 
Lubię  swoją  pracę.  To,  że  jestem  potrzebna,  że  robię  coś  pożytecznego  i  to,  że  często 
uczestniczę  w  prawdziwych  dramatach.  Ale  praca  na  zmiany,  gdy  jest  się  samotnym 
rodzicem, nie byłaby możliwa bez pomocy dziadków.   

– Wydawało mi się, że wczoraj doszliście do porozumienia – zauważył Byron.   
– Tak. Postanowił zostać na noc, czym bardzo mi pomógł. Ale potem...   
Nagle  Byron  przypadkowo  chlapnął  sobie  farbą  w  twarz.  Zaklął  pod  nosem  i  chwycił 

jakąś szmatę, żeby farba nie spłynęła mu do oka.   

– Pozwól, że ja to zrobię. Tylko się ubrudzisz.   
– Dzięki.   
Odłożyła pędzel i stanęła przy nim.   
– Zamknij oczy – powiedziała.   
– Zaczęłaś coś mówić – zauważył.   
– Nieważne.   
Czuła na policzku jego ciepły oddech. Wydawał jej się w tej chwili spokojny i ufny, nie 

daleki i powściągliwy, jak to nieraz bywało. Nie chłodny i obojętny. Był bardzo wysoki, co 
dawało mu przewagę fizyczną nawet teraz, kiedy stali tak blisko siebie. Musiała wspiąć się na 
palce,  żeby  sięgnąć  do  jego  twarzy.  Miał  zamknięte  usta,  zdecydowane,  pięknie  wykrojone. 
Przez woń chemikaliów przebijał delikatny zapach dobrej wody toaletowej.   

–  Och,  on  po  prostu  wysyła  swoje  zwyczajne  sygnały  –  rzekła,  sama  zaskoczona,  że 

nawiązała do jego pytania.   

Poczuła  ulgę,  że  mogła  to  w  końcu  komuś  powiedzieć.  Matka  była  zła  na  Chrisa  i  aż 

nadto  chętnie  brała  stronę  Hayley.  Ojciec  mruczał  jakieś  pogróżki.  Hayley  oczywiście 
potrzebowała  wsparcia,  lecz  nie  chciała,  żeby  uważano  jej  byłego  męża  za  kogoś  nic 
niewartego. Tak nie było.   

– Jakiego typu sygnały? – spytał Byron.   
– No, jeszcze trochę – powiedziała, jakby nie słyszała jego pytania, biorąc do ręki pędzel. 

– Ach, wiesz, o powrocie – rzuciła od niechcenia.   

– Chciałabyś? 
– Sama nie wiem. Nie wiem, ile mogę żądać.   
Miała  na  myśli  „żądać  od  życia”.  Życie  nie  zaoferowało  jej  wielkiej  miłości.  Ludzie 

zadowalali się tym, co mogli dostać i co jest rozsądne. Ogień wygasa i cóż pozostaje? 

– A więc i ty wysyłasz sygnały? – spytał Byron. – Może on tak to odbiera.   
– To nie takie proste, jak ci się wydaje.   
– Zawsze wydaje się prostsze z perspektywy osoby postronnej – zauważył. – Chciałbym... 

żeby i to, co ja czuję, było prostsze.   

– Masz na myśli Elizabeth? 
– Czy Elizabeth? – Zawahał się. – Może to tylko tarcza ochronna? Ja... wiesz przecież... 

pewnie wiesz, że spotykałem się z Wendy Piper.   

background image

–  Słyszałam  –  odparła  ostrożnie.  Nagle  poczuła,  że  jest  spięta.  Co  spodziewała  się 

usłyszeć? 

– Już nie – dodał.   
– I to jest ten problem? – zdziwiła się. Dlaczego tak się denerwuję, pomyślała.   
– To była moja decyzja – ciągnął. – Od razu zrobiło mi się lżej.   
To  właśnie  to  słowo,  pomyślała  Hayley.  Ona  też  odczuła  ulgę  po  tym,  co  usłyszała  od 

Byrona.   

– Tylko że teraz...   
– Jesteś samotny – dokończyła.   
– Żebyś wiedziała.   
–  To  przykre,  prawda?  To  uczucie,  które  może  cię  pchnąć  w  niewłaściwym  kierunku. 

Wiem, że gdybym się przespała z Chrisem...   

Ojej,  przeraziła  się.  Nadmiar  szczerości.  Przecież  rozmawialiśmy  tylko  o  niewyraźnych 

sygnałach, ostrożnie, powściągliwie. Muszę się opanować. Dość tych zwierzeń.   

–  Tak,  to  może  być  tylko  dotyk  samotności  jak  pistolet  przyłożony  do  pleców  – 

dokończył.  –  Z  jednej  strony  chciałem  wypełnić  pustkę,  spotykając  się  z  Wendy,  z  drugiej 
wahałem się. Sam już nie wiem. Czy jest coś złego w tym, że człowiek nie chce być sam? 

–  Właśnie  tak  jest  ze  mną.  Ale  z  Chrisem  chyba  nie  mogłabym  się  poważyć  na  taką 

próbę.   

– Tak, to brzmi sensownie – przyznał.   
Takiej  rozmowy  nie  mogliby  prowadzić,  siedząc  przy  posiłku  czy  obserwując  fale 

uderzające o skały. Ale teraz, gdy ręce mieli zajęte, wpatrywali się w meble i zastanawiali nad 
doborem kolorów, wszystko, co mówili, było naturalne, niegroźne i miało sens.   

Pomału zaczęło się ściemniać. Zapalili światło w przedszkolu. Noc była łagodna, a więc 

świeżo  pomalowane  meble  na  pewno  do  rana  wyschną.  Byron  sięgnął  po  następne  piwo. 
Hayley pozostała przy jednej  butelce,  ale potem  nie zastanawiając się,  co robi, wypiła parę 
łyków  z  jego.  Zorientowała  się  dopiero,  gdy  zobaczyła,  że  jej  butelka  leży  tam,  gdzie  ją 
zostawiła.  Zerknęła  na  Byrona,  ale  on  nie  zorientował  się,  że  z  jego  butelki  trochę  ubyło. 
Przechylił  ją  do  ust,  pijąc  dokładnie  z  tego  samego  miejsca,  którego  ona  dotykała  ustami 
minutę wcześniej.   

Może  nie  miało  to  żadnego  znaczenia,  a  jednak  w  jakiś  sposób  było  istotne.  Czyż  nie 

czytała  kiedyś,  że  jeśli  dwoje  łudzi  pije  z  tego  samego  naczynia,  ich  drogi  życiowe  się 
zazębią?  Ta  kusząca  myśl  nią  wstrząsnęła.  Mimo  rozmowy,  jaką  prowadzili,  wiedziała,  że 
jego serce wciąż pozostało wierne zmarłej żonie.   

– Wiesz, nie sądzę, żeby jeszcze ktoś przyszedł. – Głos Byrona wyrwał ją z zamyślenia.   
– Dedukujesz jak sam Sherlock Holmes – roześmiała się.   
Skończyli malować meble za piętnaście ósma i przez ostatni kwadrans czyścili i składali 

pędzle. Większość mebli była już sucha i można je było wnieść do środka.   

– Zabierzmy te opony – powiedział Byron. – W końcu nie musimy już dzisiaj robić tych 

grządek.   

– Księżyc wschodzi – zauważyła. – Czy nie ma tu nasion, które należy włożyć do ziemi 

background image

przy świetle księżyca w pełni? 

– Myślę, że pietruszka. I tylko wtedy, gdybyś chciała zajść w ciążę.   
Wypowiedział te słowa i natychmiast uzmysłowił sobie, że kryją niebezpieczny podtekst. 

Poczuł ulgę, gdy Hayley się roześmiała, a fakt, że utkwiła wzrok w torbie ziemi, nie musiał 
absolutnie  niczego  znaczyć.  Cały  czas  niemal  namacalnie  czuł  jej  obecność  od  chwili,  gdy 
stanęła tuż przy nim, by wytrzeć mu farbę z twarzy. Nie, uczciwie mówiąc, czuł namacalnie 
jej obecność od momentu, gdy tu przyszła.   

Miała na sobie luźny czerwony Tshirt i obcięte wystrzępione dżinsy, które kończyły się w 

połowie ud. Skórę na nogach gładką i opaloną jak piernik. To porównanie nasunęło mu się nie 
bez  powodu,  bo  właśnie  wczoraj  Monica  i  Tori  upiekły  piernik  z  polewą  i  wielkodusznie 
pozwoliły  mu  wylizać  łyżeczkę.  Dzisiaj  Monica  zabrała  Tori  do  Canberry  na  dwa  dni  w 
odwiedziny do dawnych przyjaciół. Miał świadomość, że czeka na niego pusty dom.   

– Jeśli chcesz iść do domu... – zaproponowała Hayley wielkodusznie, wsypując do opony 

pierwszy worek ziemi. – Ja jednak chciałabym to dzisiaj skończyć.   

–  Sądzisz,  że  zostawiłbym  cię  tu  z  tym  kramem?  Jakby  na  przypieczętowanie  swoich 

słów, chwycił dwa worki ziemi i wysypał je do opon. Szybko uporali się ze wszystkimi. Gdy 
pracowali,  miał  okazję  podziwiać  jej  zgrabną  figurę.  Nie  było  to  zwyczajne  uznanie,  jakie 
odczuwał w stosunku do kobiet spotykanych na ulicy, ani  abstrakcyjna gra hormonów, lecz 
bardzo  konkretne  silne  pożądanie  tylko  i  wyłącznie  Hayley  Morris.  Kiedy  się  pochylała, 
długie włosy opadały jej na twarz, ukazując ładną szyję, a piersi kołysały się kusząco.   

– Są za pełne – oświadczyła, odstępując krok do tyłu. Nie, wcale nie, są w sam raz.   
Ach! Co się z nim dzieje? Ona mówi przecież o oponach. Byron z trudem zbierał myśli.   
– Ziemia opadnie, jak nalejemy wody – uznał. – Jest tu gdzieś wąż, czy mam przynieść 

wiadro? 

–  W  komórce  jest  wąż.  –  Poszła  po  niego,  podczas  gdy  on  wnosił  do  środka  meble  i 

zbierał brezentowe płachty. – Znalazłam! – usłyszał.   

– Jeśli jest i łopata, możesz polewać, a ja... – powiedział, wchodząc do komórki.   
– Ups! – Z trudem chwyciła oddech.   
Niemal zderzyli się w drzwiach. Byron chwycił ją za ramiona, żeby się nie przewróciła, i 

przez moment czuł rozkoszny dotyk jej piersi na swoich żebrach. Każdy nerw miał napięty, 
krew napłynęła do mu głowy...   

– Przepraszam – mruknęła. – To przez ten wąż. A to przez ciebie, Hayley.   
Szybkie tętno.  Ból.  Pożądanie.  Musi to  zwalczyć. Za wcześnie na to,  dużo za wcześnie. 

Pragnął wreszcie zakończyć ten okres abstynencji wywołanej żałobą, ale...   

Teraz jego ciało aż nadto wyraźnie mówiło mu, że Hayley jest właściwą osobą. Jest tutaj. 

Jest kobietą.   

– Puść trochę zimnej wody. – Nie. To on potrzebuje zimnego prysznica. – Puść wodę i 

wyjdź  –  powiedział.  –  Za  długo  już  tu  siedzimy.  Kto  właściwie  wybrał  tego  Tima  na 
przewodniczącego? 

– On był jedyny, który się zgłosił – wyjaśniła. Byron wziął od niej wąż i umocował go 

przy kranie.   

background image

Odkręcił wodę i zaczął wyrównywać ziemię w oponach. W pewnej chwili Hayley, która 

trzymała koniec węża, skierowała go niechcący na niego, fundując mu zimny prysznic.   

– Ejże! – zaprotestował. – Maści wie dziękuję – dodał. – Było fajnie.   
Woda przyjemnie go odświeżyła. Hayley skierowała strumień na jego pierś.   
– Przepraszam, nie chciałam – powiedziała.   
– W porządku.   
Wiedział,  że  kłamie.  Poznał  to  po  wyrazie  jej  twarzy.  A  więc...  Rzucił  w  jej  kierunku 

grudkę  ziemi.  Uderzyła  w  przód  koszulki.  Odpowiedziała  mu  prysznicem  w  twarz.  Wziął 
następną grudkę ziemi, rzucił w nią i wykorzystując moment jej nieuwagi, chwycił wąż. Na 
Boga, kiedy to  ostatni raz śmiał  się tak serdecznie,  i  to  z tak błahego powodu? Było w tym 
śmiechu  coś  zdrowego,  dziecinnego,  hedonistycznego.  Hayley  pisnęła  z  uciechy,  on 
wrzeszczał jak opętany. Wkrótce byli mokrzy i powalani ziemią od stóp do głów.   

– Hayley, przestań! – błagał.   
– Zmuś mnie! 
– Poczekaj...   
Nie  dał  jej  czasu  na  reakcję.  Wyzbywając  się  resztek  zdrowego  rozsądku,  zrobił  to,  co 

chciał zrobić od chwili, gdy się tu spotkali, od czego nie był w stanie oderwać się myślami 
nawet  podczas  tej  na  wpół  erotycznej,  na  wpół  dziecinnej  zabawy.  Chwycił  ją  w  ramiona, 
przechylił  jej  głowę  do  tyłu  i  pocałował  jej  wilgotne  wargi  z  zachłannością,  nad  której 
konsekwencjami ani przez sekundę się nie zastanawiał.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

O tak, to jest to! Wiedzieli o tym oboje. Dwoje dorosłych ludzi nie obrzuca się ziemią i 

nie polewa zimną wodą tylko dlatego, że jest piątek wieczór, a oni po całym tygodniu pracy 
malują meble w przedszkolu. Hayley przeczuwała, że coś między nimi zajdzie w chwili, gdy 
napiła  się  piwa  z  butelki  Byrona.  Chociaż  nie,  już  wcześniej,  znacznie  wcześniej.  Parę 
tygodni temu, w dniu, w którym Tori się poparzyła.   

Kiedy znalazła się w ramionach Byrona, było tak, jak sobie wyobrażała. Miała wrażenie, 

że od początku wiedziała, że do tego dojdzie. Jego usta były z początku zimne, cienka koszula 
oblepiała tors i ramiona. Wkrótce jednak poczuła ciepło jego ciała i zapach piwa zmieszany z 
lekką  wonią  błota.  Całował  ją  gorąco  i  namiętnie,  ale  nie  natarczywie.  Rozchylone  wargi 
kusiły  obietnicą  pieszczot  i  pocałunków,  które  pokryją  każdy  fragment  jej  ciała.  Zadrżała. 
Byron wsunął dłonie pod jej bluzkę i dotknął piersi.   

Hayley wyprężyła się, żądając więcej.  Żałowała, ze nie jest naga i że nie znajdują się w 

miejscu bardziej odosobnionym. Wsunęła ręce do tylnych kieszeni jego dżinsów i trzymała je 

tam,  nie  zdając  sobie  nawet  sprawy,  jak  bardzo  go  podnieca.  Przyciskała  go  do  siebie  i 
ocierała się o niego, dopóki nie przeszedł go dreszcz i nie odepchnął jej od siebie.   

– Jest tu może prysznic? – spytał.   
– Nie. – Serce biło jej silnie i miarowo.   
– Łóżka też nie ma, co? Chcę... więcej, Hayley. – I ja.   
W ich głosach brzmiała tłumiona namiętność i pożądanie.   
– Możemy jeszcze tyle sobie powiedzieć... – zaczął.   
– Nie, proszę nie. Mam dość mówienia. Ale musimy...   
– Zamknąć przedszkole. Ten okropny...   
– Sądzę, że powinniśmy jednak być wdzięczni Timowi – zaprotestowała ze śmiechem.   
– Och, to mogło się zdarzyć wszędzie – zauważył, ujmując ją za biodra.   
– Naprawdę? – Przekrzywiła zalotnie głowę.   
–  Do  diabła,  pewnie!  Tu  czy  tam,  co  za  różnica!  Nie  wiem,  co  ty  na  to,  ale  ja  tego 

potrzebuję. Dzisiaj, teraz. Z tobą, z nikim  innym tylko  z tobą. Schowam  wąż, a ty zamknij 
drzwi.  Moniki  i  Tori  nie  ma,  więc  pojedziemy  do  mnie  i  pójdziemy  do  łóżka.  W  każdym 

razie, jeśli...   

Przerwał nagle. Uprzytomnił sobie, że się zagalopował. Zmrużył oczy, zmarszczył brwi, 

zacisnął  wargi.  Wyglądał,  jakby  był  zły.  Wiedziała  jednak,  że  tak  nie  jest.  Po  prostu 
zastanawiał się, czy aby nie posunął się za daleko.   

– Dobrze, Byron. Ja... – westchnęła i zadrżała. – Ja też tego potrzebuję.   
– Świetnie! – Woda spływała mu po karku, przeciągnął dłonią po wargach, pozostawiając 

na policzku ślad błota.   

Nie  tracili  ani  sekundy.  Chwycił  wąż,  odczepił  go  i  zaniósł  do  komórki.  Hayley 

posprzątała narzędzia, zebrała śmieci. Gdyby to była gorąca letnia nic, kochaliby się tutaj, na 
trawie, w błocie. Natychmiast.   

background image

Byron  pozbierał  jeszcze  puste  worki  po  ziemi,  Hayley  zamknęła  komórkę,  pogasiła 

światła w budynku i zamknęła drzwi. Poszli każde do swego samochodu.   

– Do zobaczenia u mnie – rzucił.   
Pomachała mu ręką i usiadła za kierownicą. Mogła myśleć tylko o jednym, o tym, co ją 

za chwilę czeka. Jechała tuż za nim, wpatrzona w światła jego samochodu, jakby się bała, by 
się nie zgubić.   

– Zmarzłaś? – spytał parę minut później.   
– Tak.   
– A więc prysznic.   
Wydawało  się,  że  potrafią  już  mówić  tylko  monosylabami  albo  równoważnikami  zdań. 

Ostatnią  rzeczą,  jakiej  Hayley  pragnęła,  była  rozmowa.  Rozmawiali  już  tego  wieczoru,  i  to 
długo. Spędziła lata na rozmowach z Chrisem w kółko o tym samym. Nie chciała powtarzać 
tego  z  Byronem.  Nie  chciała  niczego  się  domyślać.  Stało  się.  Pragnęli  tego.  Ufali  sobie, 
szanowali  się,  a  w  ich  długoletnich  stosunkach  koleżeńskich  nie  było  niczego,  co  by  ich 
ostrzegało przed takim krokiem. I tylko to w tym momencie się liczyło.   

Prysznic  był  równie  okazały,  jak  cała  posesja.  Byron  nie  zapalił  światła.  Włączył  tylko 

oświetlenie  dziedzińca,  a  potem  odwrócił  się  do  Hayley  i  wpatrując  się  w  nią  rozpalonym 
wzrokiem, ściągnął z niej bluzkę i rozpiął stanik. Potem pochylił się i pocałował ją w kark.   

– Masz smak ziemi – szepnął.   
– I ty też. Możesz ją zlizać.   
– Zrobię to.   
Jej piersi były zimne i napięte, ręce gorączkowo sięgały do jego ubrania.  Ale Byron nie 

czekał, aż go rozbierze. Koszulę już zrzucił, więc sięgnęła do paska dżinsów i ściągnęła je w 
dół,  gdy  tylko  rozpiął  zamek.  Byron  jedną  ręką  odkręcił  kurek,  drugą  odrzucił  spodnie. 
Pospiesznie zrzucił buty i spodenki, po czym wszedł wraz z nią do kabiny. Czuli się jak pod 
wodospadem w dżungli z tą tylko różnicą, że woda była gorąca, a powietrze pełne pary. Przez 
chwilę woda spływająca z ich ciał miała brunatny kolor.   

– Nie miałam pojęcia, że jesteśmy aż tak uwalani – powiedziała.   
– We włosach też masz ziemię – zauważył. – Zamknij oczy.   
Nakierował jej głowę pod strumień wody. Nalał na rękę szampon i delikatnie wmasował 

go w jej włosy. Delikatnymi ruchami ścierał resztki ziemi z karku i zza uszu.   

– Hm... – westchnęła z rozkoszą. Poddawała się temu zmysłowemu masażowi, by już za 

chwilę poczuć jego usta na swoich i delikatny dotyk rąk na piersiach.   

Usiłowała otworzyć oczy i sięgnąć do jego włosów, by zrewanżować mu się tym samym. 

Był  taki  wysoki!  Kiedy  myła  mu  włosy,  wykorzystał  pozycję,  w  jakiej  się  znajdowali, 
pochylił głowę jeszcze niżej i musnął wargami najpierw jeden sutek, potem drugi.   

– Do łóżka – powiedział.   
– Mokrzy? – zdziwiła się.   
– Nie, skądże.   
Ręczniki.  Ogromne,  puszyste,  pachnące  świeżością.  Wycierali  się  nawzajem,  dotykając 

świadomie wszystkich fragmentów swoich ciał, odkrywając ich kształty przez materiał.   

background image

– Nie cierpię być mokra – powiedziała.   
–  Ja  też.  Było  zabawnie,  ale...  –  Rzucił  ręcznik  na  kaloryfer,  wziął  ją  za  rękę,  by 

podprowadzić do wielkiego _ łoża, i zawinął w gruby szlafrok. – Jeszcze ci zimno? 

– Trochę.   
– Ogrzeję cię.   
Nie  spodziewała  się,  że  może  ją  po  prostu  trzymać  tak  blisko  siebie.  Na  razie  żadnych 

pieszczot.  Krótka  zwłoka  po  to,  by  zwiększyć  podniecenie.  A  później  jego  ręce  zaczęły  się 
poruszać i dowiedziała się, co naprawdę znaczy podniecenie.   

To  upajająca  mieszanka  rozkoszy  i  narastającego  pożądania.  To  uczucie,  że  każde 

zetknięcie  się  skóry  ze  skórą  jest  cudem.  Egoizm  w  jednej  minucie,  gdy  przyciskała  jego 
głowę do swoich piersi, domagając się pieszczoty, szczodrość w następnej, gdy lekko wpijała 
paznokcie w jego plecy i przesuwała w dół, przez płaski brzuch, coraz niżej i niżej, pieszcząc 
go i czując, jak jego ciało drży.   

Spytał niecierpliwie, czy się zabezpiecza.   
– Biorę pigułki – odpowiedziała. – Ja właściwie... nigdy nie przestałam ich brać.   
Oboje  zamilkli,  zorientowawszy  się,  co  znaczą  te  słowa  w  kontekście  jej  stosunków  z 

Chrisem,  ale  szybko  o  tym  zapomnieli,  zatapiając  się  w  sobie.  Hayley  równie  gorączkowo 
pragnęła  własnej  przyjemności,  co  obdarowania  nią  Byrona.  I  wreszcie,  kiedy  nastąpiło 
spełnienie, nie potrafiła już rozróżnić między jego rozkoszą a swoją.   

Przez dłuższy czas milczeli. To, co między nimi zaszło, wymykało się wszelkim słowom. 

Zwyczajna  pogawędka  czy  czcze  komplementy  zabrzmiałyby  w  tej  sytuacji  trywialnie  i 
płasko. Dotykiem wyrażali to, czego nie chcieli ująć w słowa.   

Przytulił ją do siebie, a ona objęła mocno jego plecy.   

Potem  leżał  obok  niej  odprężony,  pieszcząc  ją  czule  i  leniwie.  Włosy,  piersi,  uda.  Ona 

obdarzała go pocałunkami, przyciskała wargi do jego skroni i brody, wtulała twarz w szyję i 
ramiona, głaskała jego twarde uda.   

– Pamiętasz, jak, och, ze sto lat temu, mówiłaś coś na temat Chrisa, że nie jest właściwą 

osobą do eksperymentowania? – spytał z pozorną obojętnością.   

– Uhm, pamiętam.   
Zdawała  sobie  sprawę,  że  wyznała  Byronowi  więcej,  niż  by  chciała,  i  czekała  teraz  na 

wyrazy ubolewania wywołane tą szczerością, ale to nie nastąpiło.   

– Czy może... byłabyś zainteresowana eksperymentowaniem ze mną? 
– Spaniem z tobą – sprecyzowała, choć zapewne to właśnie miał na myśli. – Przecież już 

to zrobiliśmy, czyż nie? 

– Tak, ale ja miałem na myśli coś w rodzaju romansu.   
– Wiem, wybacz, wszystko utrudniam.   
–  Nie,  to  ja  przepraszam;  ale...  chcę  być  uczciwy.  Nie  mogę  ci  niczego  więcej 

zaoferować!  –  Nagle  w  jego  głosie  pojawiła  się  nuta  zmęczenia,  niemal  zniechęcenia.  – 
Chodzi  mi  o  całkowite  oddanie,  którego  większość  kobiet  i  mężczyzn,  o  ile  są  uczciwi, 
poszukuje.  Nie  mógłbym...  nawet  bym  nie  chciał...  tego  oferować.  Zdajesz  sobie  sprawę, 
czego potrzebuję. I cóż, ta noc świadczyłaby o tym, że i ty tego potrzebujesz.   

background image

–  Tak.  Nigdy  nie  patrzyłam  na  to  w  ten  sposób,  ale  może  masz  rację.  Byłoby  fatalnie, 

gdybym pozwoliła Chrisowi wrócić tylko dlatego, że jestem...   

– Spragniona seksu? – podpowiedział.   
– Spragniona seksu – powtórzyła z przekąsem. – Dzięki.   
– Przepraszam – zreflektował się. – To było zbyt...   
–  Nie,  rzeczywiście  tak  jest.  –  Jej  chwilowa  irytacja  minęła  tak  samo  nagle,  jak  się 

pojawiła. – To trafne sformułowanie. Człowiek może sobie narobić mnóstwo kłopotów, jeśli 
nie nazwie rzeczy po imieniu. A ja muszę znaleźć odpowiednie określenie na to, co czuję do 

Chrisa.   

A do Byrona? 
– Do diabła z Chrisem! – wybuchnął Byron i przetoczył się na nią, unieruchamiając ją. 

Podparł  się  na  łokciach.  Dotknęła  dłońmi  jego  torsu,  czuła  pod  palcami  gładką,  porośniętą 
włosami skórę, a potem nagle jego usta znowu zaczęły błądzić po jej ciele. – Do diabła z tym 
wszystkim! To było niesamowite. Chcę więcej. Z tobą. Pomyśl o tym, a jeśli czujesz to samo, 
to możemy, prawda? Proszę.   

–  Możemy  co?  –  spytała  naiwnie,  uzbrajając  się  w  cierpliwość,  a  może  pragnąc 

jednoznacznej odpowiedzi.   

Za moment i jedno i drugie nie było już potrzebne.   
– Myślałem, że wyraziłem się dostatecznie jasno – rzekł schrypniętym głosem. – A może 

nie? 

– Ależ tak, tak – przyznała, ogarnięta ponownie falą pożądania. – Dla mnie też było to 

niesamowite.   

Słowa te nie do końca oznaczały zgodę na to, czego z taką pewnością siebie się domagał, 

ale on tak właśnie je potraktował  i  kiedy teraz zaczął  ją  całować, nie przestał przez bardzo 
długi czas.   

– Zostaniesz na noc? 
Do  diabła,  znowu  tak  obcesowo,  skarcił  się  w  duchu.  Nie  możesz  być  choć  trochę 

subtelniejszy? 

Zrobiło się późno i właśnie skończyli jeść. Byron był  głodny jak wilk. Minęła jedenasta 

wieczór, w przedszkolu jedli tylko chipsy, i to dobre parę godzin temu. Zrobił górę kanapek z 
szynką i pomidorami, grzanki z serem i czajnik herbaty. Na deser były lody z truskawkami i 
gorąca czekolada.   

Ponieważ rzeczy Hayley jeszcze się suszyły, pożyczył jej coś ze swoich – błękitny T-shirt 

o wiele na nią za duży, który zsuwał się prowokacyjnie to z jednego, to z drugiego ramienia, i 
błękitne  bokserki  z  jedwabiu,  które  przysłała  mu  w  prezencie  gwiazdkowym  siostra  z 
Londynu.   

Zwinięta  w  kłębek  na  ciemnozielonej  kanapie  ze  skóry,  Hayley  dopijała  czekoladę. 

Zwlekała z odpowiedzią na jego pytanie, ale nie wyglądała na urażoną.   

–  Hm,  sama  nie  wiem.  Zwykle  odbieram  Maxa  od  razu  po  zmianie.  Mama  wie,  że  nie 

pracuję, ale i tak będzie się mnie spodziewać wcześnie. Nie lubię, kiedy się martwi.   

Albo kiedy zaczyna coś podejrzewać.   

background image

Byron rozumiał to aż nadto dobrze. On z kolei nie chciał, by Monica zaczęła się czegoś 

domyślać.  Miała  wyjechać  w  środę,  najpierw  autobusem  do  Sydney,  potem  samolotem  do 
Brisbane  i  mimo  że  bardzo  ją  lubił,  z  utęsknieniem  czekał  na  tę  chwilę.  Gdyby  zastała  tu 
Hayley,  domyśliłaby  się,  co  między  nimi  zaszło  i  zareagowała  podobnie  jak  w  stosunku  do 

Wendy Piper...   

Nagle uzmysłowił sobie, że opinia teściowej, choć mogłaby go wprawić w zakłopotanie, 

nie  ma  na  niego  żadnego  wpływu.  Nadal  będzie  się  spotykał  z  Hayley,  sypiał  z  nią, 
niezależnie od tego, co kto sobie pomyśli, a jeśli ich romans się skończy, to tylko dlatego, że 
jedno z nich będzie tego chciało. Niewiele było spraw w ostatnich latach, których byłby tak 
absolutnie pewien.   

Potwierdzało  to  słowa  jego  i  Hayley  o  tym,  że  należy  nazywać  rzeczy  po  imieniu.  Nie 

było  to  paniczne  poszukiwanie  kobiety,  która  zastąpiłaby  Tori  matkę.  Było  to  zaspokojenie 
jego  potrzeb,  chęć  nauczenia  się  życia  na  nowo,  posunięcia  się  naprzód  tak  daleko,  jak  to 
możliwe.   

– O której na ogół jeździsz po Maxa? – spytał.   
– Najpóźniej około wpół do siódmej – odparła.   
– Nastawimy budzik – zaproponował. Milczała przez chwilę.   
– A więc chcesz, żebym została? – upewniła się.   
– Tak, , bardzo.   
– Ja... zostawiłam ci furtkę, zdajesz sobie sprawę? 
– Nie potrzebuję jej. Zostań. Jeśli też tego chcesz.   
– Chcę. – Popatrzyła mu prosto w oczy. – Bardzo chcę – dodała, akcentując każde słowo.   
Odstawiła  kubek,  podniosła  się  i  podeszła  do  niego.  Na  jej  twarzy  malowało  się 

pożądanie tak silne, że się przeraził. Wielkie nieba, pod względem fizycznym rozumieją się 
jak mało kto. Nic ich nie dzieli, nie czują żadnego skrępowania, zażenowania czy wstydu. Z 
całą szczerością wyrażają swoje potrzeby i uczucia. Ujął jej biodra. Pod jedwabiem szortów, 
ciepłych od ciepła jej ciała, czuł zarys jej bioder.   

Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.   

Zapomnieli nastawić budzik, ale nie miało to znaczenia. Hayley prawie nie zmrużyła oka 

i za każdym razem, gdy unosiła powieki, sprawdzała godzinę na radio-budziku stojącym przy 
łóżku.  Nawet  nie  starała  się  zasnąć.  Po  prostu  leżała  przytulona  do  piersi  Byrona,  a  on 
obejmował  jej  biodra.  Czuła  jego  oddech  na  karku,  słyszała  bicie  jego  serca,  podobnie  jak 
szum oceanu oddalonego od nich o sto metrów.   

Cała  ta  sytuacja  wydawała  jej  się  nierealna.  Nie  mogła  wprost  uwierzyć,  że  leży  obok 

niego.  Wciąż  jeszcze  pozostało  w  niej  coś  z  piętnastolatki,  patrzącej  na  niego  jak  na 

przystojnego  B  J.  z  klubu  pływackiego.  Ale  to  już  należy  do  przeszłości,  a  oni  nie  są  już 

nastolatkami.  Nie  mogła  jednak  nie  napawać  się  tym,  co  zaistniało  między  nimi.  Jakaż  to 
niewiarygodna  przyjemność  leżeć  tak  obok  mężczyzny  po  tylu  samotnych  nocach,  pełnych 
łez i bólu, kiedy wtulała głowę w poduszkę zamiast w opiekuńcze męskie ramiona.   

Ale teraz, w każdym  razie na jakiś czas,  miało  się to  skończyć.  Bardzo ostrożnie zdjęła 

rękę  Byrona  ze  swego  biodra.  Zsuwając  się  z  łóżka,  zdawała  sobie  sprawę,  że  może  go 

background image

obudzić  i  ogarnęła  ją  przemożna  chęć  wśliznięcia  się  z  powrotem  pod  prześcieradło, 
dotknięcia ustami jego ust i wykorzystania jeszcze tej ostatniej chwili.   

Wiedziała  jednak,  że  nie  może  tego  zrobić.  Max  wkrótce  wstanie.  Mama  musi  trochę 

odpocząć,  bo  przecież  następnej  nocy  znowu  będzie  dyżurować  przy  wnuku.  A  potem, 
szczęśliwie, Hayley będzie miała dwa dni wolne.   

Chcę je spędzić z Byronem. W łóżku. Jedząc i śmiejąc się. Nie myśląc o niczym. Nawet 

nie rozmawiając wiele. Ale, na Boga, jak nam się to uda? 

Byron mówił, żeby nie wybiegać myślami w przód. No dobrze, ale w tej chwili nawet nie 

była w stanie przewidzieć, jak ich znajomość rozwinie się następnego dnia.   

– Wyglądasz na zmęczoną, kochanie – rzekła Adele Kennett do córki. – Myślałam, że tej 

nocy nie miałaś pracować.   

– Po prostu źle spałam – odparła Hayley zadowolona, że stoi tyłem do matki. Nalewała 

właśnie wody do czajnika.   

Wiedziała, że oczy ma podkrążone, a pod powiekami piasek. Jej wargi były pełniejsze i 

bardziej miękkie niż normalnie, piersi lekko obrzmiałe. Czuła każdy mięsień, wciąż jeszcze 
była  rozogniona,  a  równocześnie  cudownie  odprężona.  Zastanawiała  się,  czy  ta  noc 
pozostawiła również jakiś ślad na twarzy Byrona. Na pewno! 

– Miałaś wiadomość od Chrisa? – spytała matka.   
Moment,  w  którym  Adele  zadała  to  pytanie,  sugerował,  że  zdaniem  matki  Hayley 

spędziła  bezsenną  noc,  myśląc  o  swoim  byłym  mężu.  Tak  też  było,  ale  tylko  przez  część 
nocy. Bardzo małą część. Bo resztę...   

– Tak, dzwonił parę dni temu – odparła beztrosko. – Nie mógł sobie poradzić z nowymi 

formularzami podatkowymi.   

– Nie wypełniaj ich za niego. Masz dość obowiązków.   
– Tak, wiem, ale...   
– Niech pójdzie do biura rachunkowego. To nie twój problem. To nie jest twój problem 

od przeszło trzech lat.   

– Mamo... – zaoponowała nieśmiało.   
– Och, wiem, nie cierpisz, kiedy tak mówię, ale...   
–  Czy  chcesz,  żebyśmy  się  stali  wrogami,  którzy  nie  są  w  stanie  zamienić  w  sposób 

kulturalny paru słów? – Wciąż stała przy zlewie, sprzątając bałagan, jaki  zrobił Max. – On 
jest  ojcem  Maxa  –  rzuciła  przez  ramię.  –  Dla  nas  trojga  będzie  lepiej,  jeśli  Chris  i  ja 
pozostaniemy przyjaciółmi.   

– On cię wykorzystuje...   
–  Tak,  i  pozwalam  na  to  z  całą  świadomością  dla  dobra  Maxa.  To  naprawdę  nic 

wielkiego.   

– Tylko dla dobra Maxa? 
– Ejże, mówiłaś, że mam przyjść na śniadanie, a nie na przesłuchanie! – zniecierpliwiła 

się Hayley.   

Nagłe poczuła, że matka ją obejmuje.   
– Co ja na to poradzę, kochanie, że uważam, iż zasługujesz na lepszy los. Jestem przecież 

background image

twoją matką.   

Hayley odwróciła się i potarła policzek o skroń matki.   
– A więc możesz już dać spokój? – spytała. – Pomału wszystko się ułoży, Chris wreszcie 

zaczyna  dorastać.  Przecież  został  na  noc  w  zeszłym  tygodniu,  prawda?  Zamiast  od  razu 
wracać. Bo widział, że się martwię. Trzy lata temu nie zrobiłby tego. Od razu wskoczyłby do 
samochodu, choćby po to, żeby postawić na swoim.   

–  To  na  to  czekasz?  Na  to  liczysz?  Aż  dorośnie  na  tyle,  żeby...  –  Matka  wydawała  się 

przerażona.   

–  Sama  nie  wiem.  –  Hayley  zamyśliła  się.  –  Wiesz,  kiedy  byliśmy  małżeństwem,  nie 

zdawałam sobie sprawy, że aż tak bardzo go nie lubisz.   

– Nieprawda. Nie przepadam za nim, ale on sprawia ci ból, a sama wiesz, że matka jest 

jak lwica.   

Hayley popatrzyła na niską pulchną postać z siwymi włosami, stojącą obok. Mama miała 

na  sobie  puchate  kapcie  z  owczej  wełny,  niebieskie  sportowe  spodnie  z  dobraną 
kolorystycznie bluzką w kwiaty i zielony fartuszek w owoce cytrusowe. Na nosie okulary.   

–  Lwica.  Oczywiście.  –  Hayley  przekrzywiła  lekko  głowę  i  zamyśliła  się.  –  Dlaczego 

przedtem tego nie zauważyłam? 

Matka klepnęła ją po ramieniu.   
– Wiesz, o co mi chodzi, prawda? Wybacz. I uważaj na siebie.   
– Dobrze.   
Sypiam z kim innym, niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, któremu bezgranicznie ufam i 

który  nie  będzie  obiecywał  niczego  ponad  niezobowiązujący  romans.  Czy  to  oznacza 
uważanie  na  siebie?  Kiedy  tak  stała  zmęczona  w  zalanej  porannym  słońcem  kuchni  matki, 
wydawało jej się to szczytem lekkomyślności i szaleństwa.   

Do  chwili,  gdy  nie  przypomniała  sobie  szczegółów  ostatniej  nocy.  Ciała  Byrona 

splecionego  z  jej  ciałem,  jego  rąk  i  ust  odkrywających  sekretne  zakamarki...  I  dopóki  nie 
uzmysłowiła  sobie,  że  lekkomyślność  i  szaleństwo  nie  mają  tu  nic  do  rzeczy.  Może  nawet 
zwiększają atrakcyjność tej przygody, nadają jej posmak czegoś niewiadomego, nowego, nie 
wykalkulowanego.   

Max przerwał te rozmyślania, wbiegając do kuchni. Pochyliła się i wzięła go w ramiona.   
–  Ejże,  pięknie  wyglądasz!  –  Roześmiała  się.  –  Czy  aby  na  pewno  dobrze  włożyłeś 

koszulkę? 

Chłopiec popatrzył w dół i zachichotał.   
– Ale fajnie.   
– Zmienimy to? – spytała.   
– Ty to zrób.   
–  A  więc  ręce  do  góry.  –  Hayley  ściągnęła  koszulkę  z  ramion  chłopca  i  wywróciła  na 

prawą stronę.   

– Babciu, zrobisz naleśniki? – Max podbiegł do Adeli.   
– Nie, dzisiaj tylko grzanki. Albo płatki z bananami.   
– Płatki z bananami – zażyczył sobie i usiadł przy stole. Dzień zaczaj się toczyć swoim 

background image

normalnym rytmem.   

Ale tylko z pozoru. Szczerze mówiąc, w głowie Hayley nic nie układało się normalnie. Po 

śniadaniu  zabrała  Maxa  do  domu  i  zajęli  się  pracami  weekendowymi.  Pranie,  sprzątanie, 
zakupy,  oporządzanie  ogrodu,  który  na  szczęście  był  mały  i  nie  wymagał  dużego  nakładu 

pracy. Zjedli lunch, obejrzeli na wideo film dla dzieci, a potem spędzili parę godzin na plaży. 

Kiedy zadzwonił telefon, aż podskoczyła. Myślała, że usłyszy głos Byrona.   

Rano  w  supermarkecie  rozglądała  się  za  nim,  chodząc  między  wszystkimi  stoiskami  po 

kolei,  a  kiedy  po  południu  Max  spytał,  na  którą  plażę  pójdą,  oczekując,  że  wybierze  ich 
ulubioną,  odpowiedziała  z  wystudiowaną  zdawkowością,  która  jej  matkę  natychmiast  by 
wprawiła w stan czujności.   

– Może dla odmiany wybralibyśmy się na North Moama? 
Była to plaża naprzeciw domu Byrona.   

Nie  spotkali  go.  Zapewne  pracował,  zajmował  się  ogrodem,  robił  zakupy,  może  był  z 

wizytą  u  matki.  I,  oczywiście,  to  nie  on  telefonował,  lecz  jakaś  organizacja  badania  rynku, 
która chciała znać jej opinię na temat produktów gospodarstwa domowego, których nigdy nie 
używała.   

Po  powrocie  z  plaży  kazała  Maxowi  wykąpać  się  i  przygotowała  potrawkę  z  kurczaka, 

którą miała wieczorem zanieść rodzicom. Ubrana już w służbowy strój podrzuciła Maxa do 
rodziców za dwadzieścia szósta wieczorem, a potem spędziła dwie godziny na zastanawianiu 
się, czy Byron ma tej nocy dyżur w szpitalu. Dowiedziała się tego o ósmej trzydzieści, kiedy 
wezwano ich do starszej kobiety, która dotkliwie się potłukła spadając ze schodów.   

Wszystko  wskazywało  na  pęknięcie  szyjki  kości  udowej,  częsty  problem  u  osób  w 

podeszłym  wieku.  Nie  rokowało  to  dobrze.  W  przyszłości  kobieta  może  mieć  kłopoty  z 
chodzeniem.  Hayley  podała  jej  tlen  i  zrobiła  EKG.  Chciała  podać  morfinę,  więc  musiała 
kontrolować ciśnienie krwi i tętno, by sprawdzić, czy kobieta toleruje działanie leku. Okazało 
się, że w przeszłości miała problemy z sercem.   

To  Wendy,  a  nie  Byron,  czekała  na  ambulans  przed  wejściem  na  oddział.  Hayley  była 

rozczarowana.  Wpadła  w  panikę.  Ile  czasu  trzeba,  by  niezobowiązująca  przygoda  z 
przyjemności stała się koniecznością? I co będzie potem? 

Podeszła  do  Wendy  i  zreferowała  jej  stan  pacjentki.  Doktor  Piper  nie  robiła  większych 

nadziei.   

– Ona ma dziewięćdziesiąt trzy lata – powiedziała. – To początek końca. Myślę, że ona 

też to czuje...   

Kiedy  Hayley  wsiadała  z  powrotem  do  karetki,  podbiegła  do  niej  zdenerwowana  córka 

chorej kobiety.   

– Dziękuję – powiedziała. – Bardzo dziękuję. Ona z początku w ogóle nie chciała słyszeć 

o szpitalu. Czy pani wie, kiedy będzie mogła wrócić do domu? 

– To zależy od lekarza i od tego, jak szybko odzyska siły – odrzekła spokojnie Hayley – 

Myślę, że nie cierpi.   

Byli wzywani jeszcze dwukrotnie, za każdym  razem miało to związek z sobotnią nocą i 

alkoholem.  O  dziesiątej  wieczór  jakaś  nastolatka,  nieprzyzwyczajona  do  picia  alkoholu, 

background image

straciła  przytomność,  wprawiając  w  panikę  swoich  przyjaciół,  a  o  wpół  do  dwunastej 
wezwano ich do tego, co policja zwykła określać jako nieporozumienie rodzinne.   

– Co za niezdara ze mnie! – wołała poturbowana kobieta. – Pośliznęłam się w łazience i 

uderzyłam  twarzą  w  brzeg  wanny.  Nic  nie  pamiętam,  dopiero  po  chwili  zobaczyłam 
pochylonego nade mną Dave’a.   

– To prawda – potwierdził jej mąż. – Ona nic nie p... pamięta – wyjąkał. – Ale już czuje 

się dobrze.   

– Musimy panią zabrać do szpitala na przebadanie, pani Murphy – powiedział Paul.   
– Nic mi nie jest. David wpadł w panikę, to wszystko.   
– Na wszelki wypadek – tłumaczył Paul. – Prawdopodobnie nic pani nie jest, ale skoro 

pani straciła na chwilę przytomność, musimy panią dokładnie przebadać.   

– Dobrze. – Kobieta zerknęła na męża. – Myślę, że nic mi nie będzie.   
Hayley  zanotowała  w  zeszycie,  by  skontaktowano  kobietę  z  organizacją  pomocy 

społecznej, ale Paul potrząsnął głową.   

– Ona dobrze wie, gdzie szukać pomocy. To trwa od lat. Widziałem ją już co najmniej 

trzy razy. Kiedyś powiedziała coś... Myślę, że czeka, aż dzieci opuszczą dom.   

– Nie szkodzi jej o tym przypomnieć – rzekła Hayley. – Nigdy nie wiadomo, w którym 

momencie zdecyduje się odejść.   

– Masz rację – zgodził się Paul. – Miejmy nadzieję, że jakoś się jej ułoży. Niekiedy, jak 

mam do czynienia z takimi facetami jak on, to aż mnie ręka świerzbi, żeby im dołożyć.   

Nie mogła wiele zrobić dla tej pacjentki, wioząc ją do szpitala, ale dowiedziała się więcej 

szczegółów  na  temat  incydentu.  Kobieta  plątała  się  w  zeznaniach,  ale  koniec  końców 
przyznała, że Dave ją popchnął. I dlatego upadła.   

Zasłoniła dłonią oczy.   
– Już dobrze, pani Murphy – uspokajała ją Hayley. – Proszę się zastanowić, co pani chce 

zrobić, i powiedzieć w szpitalu, gdyby chciała pani o tym z kimś porozmawiać.   

Przez  resztę  nocy  nie  było  już  żadnych  wezwań.  Hayley  próbowała  się  choć  trochę 

przespać, ale była rozkojarzona i zmęczona. Gdy zapadała w płytki sen, miała erotyczne sny, 
a mężczyzną w tych snach był Byron. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

– Jesteś dzisiaj przed południem zajęta? – spytał. Jego głos brzmiał tajemniczo.   
Był  czwartek  rano,  klęczeli  oboje  na  podłodze  w  przedszkolu  otoczeni  czterolatkami, 

rodzicami i puzzlami, oboje ubrani po domowemu. Hayley miała na sobie dżinsy i zapinany z 
przodu bawełniany sweterek, Byron płócienne spodnie i szaroniebieską koszulę.   

– Nie – odparła. Od razu odgadła, co ma na myśli. Przyszło jej to do głowy, gdy tylko go 

zobaczyła,  jak  wchodził  do  przedszkola,  trzymając  za  rękę  Tori.  Nie  przyprowadziła  jej 
Monica ani Robyn, tylko on osobiście. Jeśli to oznacza, że przed południem nie pracuje... – A 
co z Monicą? 

– Wczoraj wyjechała. Zamieniłem się na dyżur, żywiąc słabą nadzieję, że odpracuję go na 

twojej zmianie.   

– Słabą nadzieję? – powtórzyła.   
– Wiem, że to brzmi trochę rozpaczliwie, co? Hayley się roześmiała.   
– Nie jestem zajęta – powiedziała, oddychając głęboko.   
– Dobrze, a więc się spotkamy? 
– U ciebie? – spytała.   
– A jak myślisz? 
– Mamusiu, pomóż! – zawołał Max.   
Było  to  dziwne  żądanie  jak  na  dziecko,  które  zazwyczaj  wszystko  chciało  robić 

samodzielnie. Hayley uzmysłowiła sobie, że chłopiec coś wyczuwa. A może Karen też? 

Właśnie do nich podchodziła.   
– Tim mówi, że to wam powinnam podziękować za piękne odnowienie mebli i za grządki 

– powiedziała. – Szkoda, że nikt wam nie pomógł.   

–  Sprawiło  nam  to  dużą  przyjemność  –  oświadczył  Byron.  –  Nawet  się  tego  nie 

spodziewaliśmy, prawda, Hayley? 

– O tak, świetnie się bawiliśmy – roześmiała się. – Zwłaszcza na koniec. Żadne z nas nie 

mogłoby lepiej zaplanować wieczoru.   

Żadne z nas nie odważyłoby się zaplanować tego, co nastąpiło...   
– Ach tak. W każdym razie dziękuję – powiedziała Karen. – Obawiam się, że zawsze ci 

sami rodzice nam pomagają.   

Tori chwyciła ojca za rękę.   
– Możesz już iść, tatusiu. Widzisz? Inni rodzice już sobie poszli.   
– Zgoda – kiwnął głową Byron.   
–  Masz  dyżur,  nie  możesz  tutaj  zostać,  aż  ułożymy  puzzle  –  powiedziała  rezolutnie 

dziewczynka.   

– Dobrze. Macie już ustalony program zajęć, prawda? 
– Tak. – Tori wzruszyła ramionami. – Teraz gry, potem zajęcia plastyczne.   
– No to namaluj mi coś ładnego – poprosił Byron.   
– Nie, dzisiaj będę malować dla babci Black. Hayley i Byron wyszli z budynku, po czym 

background image

każde z nich udało się do swego samochodu. Dojechali na miejsce w ciągu pięciu minut.   

–  Hm.  –  Byron  otworzył  drzwi.  –  W  świetle  dziennym  wszystko  wygląda  inaczej, 

prawda? Tamtej nocy...   

– Tamtej nocy to było tamtej nocy. Było, minęło – dokończyła nie tak spokojnie, jak by 

chciała. – Było dobrze. Teraz będzie inaczej, ale też dobrze.   

– Mamy około trzech godzin – zauważył.   
– Powinniśmy byli poprosić Tori, żeby dała nam plan zajęć. – Ten dowcip nie należał do 

najbardziej udanych.   

Byron  wciąż  trzymał  drzwi  na  wpół  otwarte.  Hayley  oparła  się  plecami  o  ścianę  domu. 

Poranne  słońce  opromieniało  ich  twarze,  słychać  było  szum  oceanu.  Byron  zmrużył  oczy. 
Może to z powodu słońca, które padały mu na twarz? 

– Zaczniemy od kąpieli? Czy to byłoby... ? Kolejne niedokończone zdanie.   
– Czy miałeś już jakiś romans? – zapytała. – To znaczy po śmierci Elizabeth.   
– Nie – odparł poważnie. – A ty? 
– Nie – wykrztusiła. W gardle jej zaschło z przejęcia. – Spałam tylko z...   
– Tak, ja też – dodał. – A teraz z tobą. Zatrzasnął drzwi, pochylił się i zbliżył wargi do jej 

ust. Były suche i miękkie. Zacisnęła pięści, a potem chwyciła go kurczowo za koszulę. Czuła 
wzbierające  pożądanie  i  dziwny  lęk.  Jeśli  taki  mężczyzna  jak  Byron  miał  w  swoim  życiu 
tylko  jedną  kobietę,  świadczyło  to  o  sile  i  głębokości  jego  uczuć.  Fakt  bycia  jego  dragą 
kochanką coś znaczy. O czymś świadczy. Nie tylko odnosi się to do niego, ale i do niej. Musi 
na  to  zasłużyć.  Musi  zapracować  na  to,  aby  ten  związek  trwał.  A  gdy  się  skończy,  nie 
powinno być awantur, żalu i pretensji.   

Poczucie lęku i odpowiedzialności łączyło się z pożądaniem. Trzymała Byrona kurczowo, 

jakby  stanowił  jedyny  pewny  punkt  w  chaosie  wszechświata.  Stali  w  holu,  obejmując  się  i 
całując.  W  ciszy  panującej  w  domu  dźwięki,  jakie  wydawali,  zdawały  się  zwielokrotnione. 
Hayley nawet nie przypuszczała, że pocałunki mogą być tak głośne.   

Oprócz dźwięków był smak i dotyk. Dotyk tego mężczyzny sprawiał, że przestało dla niej 

istnieć cokolwiek. Kiedy ją objął i pociągnął w kierunku sypialni, nie opierała się. Usiedli na 
brzegu łóżka, by znowu oddać się pieszczotom.   

Rozbierał ją powoli, rozpinając guzik po guziku. Jego palce delikatnie muskały jej skórę 

nad piersiami, wędrując coraz niżej i niżej. Reagowała na każdy jego dotyk, a kiedy ściągał 

jej  z  ramion  sweter,  obserwowała  każdy  jego  ruch  niemal  z  czcią,  aż  wreszcie  zsunął 
ramiączka stanika i zaczął delikatnie pieścić nabrzmiałe piersi.   

Nie  przypuszczała,  że  kobieta  może  mieć  tyle  przyjemności  z  rzędu  guzików  u  męskiej 

koszuli. Tors Byrona, który z wolna odsłaniała, był jeszcze bardziej imponujący niż myślała. 

Silny,  opalony,  porośnięty  ciemnymi  włosami.  Gdy  skończyła  rozpinać  guziki  i  ściągnęła  z 
niego  koszulę,  pochyliła  się  i  przyłożyła  głowę  do  jego  piersi.  Słyszała  bicie  jego  serca, 
napawała się siłą jego ramion, w których czuła się pewnie i bezpiecznie.   

– Podsuń się trochę wyżej – wyszeptał.   
– Po co? 
Poruszyła  się,  zanim  odpowiedział  i  już  nie  musiał  jej  mówić,  po  co  i  czego  pragnął. 

background image

Wszystko powiedział jej jęk rozkoszy, jaki wydobył się z jego piersi. Podążyła wzrokiem za 
jego  spojrzeniem  do  miejsca,  w  którym  jej  piersi  opierały  się  o  jego  tors.  To  był  intymny 

widok, kobieta przy mężczyźnie, skóra przy skórze, widok, który kazał jej myśleć o tym, co 
nastąpi za chwilę, ale i o tym, co będzie, gdy wszystko to się skończy.   

Bo skończy się na pewno. Co powiedział Byron w zeszłym tygodniu, gdy spotkali się po 

swej pierwszej nocy? 

– Przygoda. Muszę być uczciwy. Nie mogę zaoferować niczego więcej. – A przygody się 

kończą.   

Bardzo dobrze tak sobie mówić, że nie będzie pretensji i żalu, ale jak tego dokonać? 

Może myśląc tylko o tym, co jest teraz.   

Teraz... Teraz jest dobrze. Bardzo dobrze. Powtórzyła to sobie raz jeszcze. Byron wsunął 

dłonie pod jej dżinsy i powoli rozpiął zamek. Kiedy wreszcie owinęła się wokół jego nagiego 
ciała, był rozpalony, a jego skóra była tak gładka i napięta, że jedyne, co mogła robić przez 
parę minut, to pieścić go wszędzie tam, gdzie mogły dosięgnąć jej dłonie. Przedłużali chwile 
pieszczot,  nie  spiesząc  się  i  z  rozmysłem  powstrzymując  się  do  momentu,  kiedy  już  dłużej 
powstrzymywać się nie byli w stanie. Nastąpiło coś, co przypominało przerwanie tamy, przez 
którą  przelała  się  rzeka  –  potężna,  niepowstrzymana,  burzliwa,  zagarniająca  wszystko  po 
drodze.   

A później oboje zasnęli. Byron obudził się pierwszy, więc kiedy Hayley otworzyła oczy, 

zobaczyła nad sobą jego twarz. Obserwował ją w zadumie.   

– Powiedz, o czym myślisz – poprosiła. Serce jej waliło. Nie robiła sobie złudzeń.   
–  Zastanawiam  się,  jak  to  zorganizujemy.  Praktyczny.  Zorganizowany.  Rzeczowy.  Tak 

jak ona.   

– Chodzi ci o czas? – spytała.   
–  I  o  miejsce  –  dodał.  –  Wkrótce  moja  matka  przeniesie  się  do  mnie.  Wolałaby  być  u 

siebie, ale na razie to nierealne. Ona... jest dla mnie bardzo ważna i nie chciałbym wywierać 
na nią presji.   

Hayley domyśliła się podtekstu tej wypowiedzi.   
– Romanse dla ludzi takich jak my nie są wygodne, co? 
– Nie.   
– Chcesz to skończyć? – spytała zdławionym głosem. Nie daj mu poznać, co czujesz.   
– Nie – odparł bez chwili wahania.   
– Nie...   
– Zostaw to mnie, dobrze? 
– Zamienisz się na dyżur? 
– Postaram się – odparł. – Jeśli będziemy czekać, aż nadarzy się okazja taka jak w zeszły 

piątek, to możemy czekać bardzo długo.   

–  Tak,  biorąc  pod  uwagę  to,  co  było,  muszę  powiedzieć,  że  bardzo  polubiłam  Tima 

Fostera. Nie przypuszczałam, że może do tego dojść.   

Byron roześmiał się i nie wracali już do tematu przyszłego spotkania. W tym momencie 

trudno im było o tym myśleć.   

background image

– Pana matka nie bardzo chce iść do szpitala – rzekła rehabilitantka w następną środę. – 

Uważa to za krok wstecz.   

– Bo też tak jest – przyznał Byron.   
– Tak, ale w tym wypadku nie będzie to długo trwało. W każdym razie nie powinno.   
– Hm. – Przez chwilę nie mógł zebrać myśli. Poczuł zaciskającą się wokół głowy obręcz, 

zwiastującą ból głowy.   

Na ironię zakrawało, że z dwojga rodziców to ojciec zawsze się wydawał sprawniejszy i 

silniejszy,  dopóki  przed  pięciu  laty  nie  powalił  go  rak  prostaty.  Na  ironię  zakrawało  też,  że 
gdyby ojciec nie czuł się tak pewny siebie, tak niepokonany, zasięgnąłby porady lekarza na 
tyle wcześnie, by uratować życie. Matka jeszcze nie doszła do siebie po śmierci ojca, kiedy 
rok  później  zginęła  Elizabeth.  Obie  te  tragedie  bardzo  ich  do  siebie  zbliżyły.  Myślał  o 
pacjentce,  którą  przed  jedenastoma  dniami  przyjęła  Wendy  –  dziewięćdziesięciotrzyletniej 
kobiecie z pękniętą szyjką kości udowej. Wywiązało się zapalenie płuc, komplikacje z sercem 
i kobieta przeszła kilka małych udarów. Jej stan pogarszał się w błyskawicznym tempie, więc 
rodzinie  zakomunikowano,  że  jej  śmierć  jest  już  tylko  kwestią  czasu.  To  nie  może  spotkać 

jego matki! 

– Mówiła pani, że karetka jest w drodze? – zwróci! się do rehabilitantki.   
– Tak, powinna być lada chwila.   
– Mogłem zawieźć matkę samochodem  – mruknął. Jazda karetką jedynie upewni ją, że 

stan się pogorszył.   

Było  to  zwykłe  zapalenie  płuc,  ale  w  stanie,  w  jakim  była,  nie  mogłaby  go  zwalczyć,  a 

antybiotyk  nie  zlikwidowałby  choroby.  Trzeba  jej  podać  silniejszy  lek  dożylnie  i  zapewnić 
innego typu opiekę niż w ośrodku rehabilitacji.   

– Podajemy jej tlen, panie doktorze – tłumaczyła cierpliwie siostra. – Ma też podłączoną 

kroplówkę. Nie może się poruszać. Naprawdę trzeba ją przewieźć karetką.   

Zgodziłby  się  z  tym,  gdyby  chodziło  o  innego  pacjenta.  Musiał  sobie  dopiero 

przypomnieć, że nieraz miał do czynienia z podobnymi przypadkami. A później uzmysłowił 
sobie,  że  w  karetce  może  być  przecież  Hayley.  Zamienili  po  cichu  grafik  dyżurów  na 
weekend i kiedy Tori przyszła pobawić się do Maxa, szanowna mama i tata gawędzili sobie 
przy filiżance herbaty.   

Byron cały czas się głowił, jak zorganizować ich następne spotkanie. Z różnych przyczyn 

odpadał czwartek i piątek. Weekendy również. Nie mógł zostawić matki samej.   

Być może uda mu się złożyć późną wizytę Hayley w przyszły wtorek w nocy, ale na razie 

nie chciał niczego obiecywać. Był na oddziale drugim lekarzem na telefon, a gdyby w nocy 
było dużo pracy...   

Był  tak  rozczarowany  perspektywą  oczekiwania  jak  dziecko,  które  upuściło  na  ziemię 

lody,  zdążywszy  je  zaledwie  raz  liznąć.  Nagle  znikła  gdzieś  cała  dotychczasowa 
powściągliwość i  niechęć do spotkań z kobietami. Ożywił się, rozpierała go energia, nabrał 
chęci do życia.   

Słusznie zrobił, że uważał ten związek za przygodę. Hayley wciąż nie odpowiedziała na 

jego  pytanie  o  byłego  męża,  a  Byron  znał  granice  swoich  uczuć.  Na  razie  jego  strategia 

background image

zdawała egzamin.   

Nadchodzący weekend też nie wchodzi w grę, pomyślał, chyba że urządzą piknik. Takie 

spotkanie w towarzystwie dzieci jednak tylko pogłębi jego frustrację, zwłaszcza że przez dwie 
noce mają oboje dyżur na telefon. Wielkie nieba, jak ludzie sobie z tym radzą, jeśli muszą się 
spotykać za plecami współmałżonków? 

Oczywiście,  ich  sytuacja  jest  odmienna.  Nie  ma  w  niej  nic  z  oszustwa  czy  zdrady.  A 

jednak miał wrażenie, jakby nie panował dostatecznie nad wydarzeniami. Obawiał się także, 
że  Hayley  uzna,  iż  gra  nie  jest  warta  świeczki  i  taktownie  się  z  niej  wycofa.  Bądź  co  bądź 
sprowadzenie ich relacji do przygody oznacza alternatywę: akceptujesz albo się wycofujesz. 
Żadnych zobowiązań. Żadnych obietnic ani żądań.   

Usłyszał  warkot  karetki  podjeżdżającej  do  budynku  i  rozpaczliwie  zapragnął  ujrzeć 

Hayley, co przypuszczalnie oznaczało, że jej tam nie będzie, jak to zazwyczaj w życiu bywa. 
Jako  wysoko  wykwalifikowana  asystentka  medyczna  nie  uczestniczyła  w  rutynowym 
przewozie chorych, lecz była wysyłana do pilnych przypadków.   

Do diabła, kto tu mówi o rutynie! Przecież chodzi o jego matkę! 
– Witaj – usłyszał nagle jej pogodny głos, gdy wraz z Bruce’em McDonaldem wysuwała 

z karetki nosze.   

Poczuł  zupełnie  irracjonalną  ulgę  na  jej  widok,  zarówno  ze  względu  na  matkę,  jak  i  na 

siebie.   

– Matka jest gotowa – powiedział, zaskoczony lekkim drżeniem swego głosu.   
Popatrzył  na  Hayley.  Kiedy  była  blisko,  czuł  jej  obecność  wszystkimi  zmysłami.  Przez 

chwilę miał wrażenie, że jest tak jak wtedy, gdy zaczął się spotykać przed lary z Elizabeth, ale 
w następnej chwili stwierdził, że to jednak nie to, nic podobnego. On i Elizabeth od samego 
początku  byli  siebie  pewni.  Była  to  spokojna  pewność,  w  której  aspekt  fizyczny  stanowił 
tylko  jeden  element,  równorzędny  z  innymi.  Nie  było  takiego  dnia,  kiedy  żywiliby 
jakiekolwiek  wątpliwości  co  do  swoich  uczuć.  Ich  związek  był  stabilny  i  spokojny, 
nieskomplikowany i niczym niezmącony.   

Zaborczy? Może. W każdym razie z jego strony. Z perspektywy czasu stwierdzał, że był 

przyzwyczajony  zawsze  dostawać  to,  czego  chciał.  Medale  w  zawodach,  dobre  oceny  w 
szkole, miejsce na medycynie uniwersytetu w Sydney.   

Związek  z  Hayley  natomiast  przypominał  szaleńczą  jazdę  kolejką  górską  w  wesołym 

miasteczku. Dominowały reakcje fizyczne, wciskając go w siedzenie, powodując, że kłykcie 
mu bielały, a serce podchodziło do gardła. Spokój? 

Być może nie był stworzony do związku tak namiętnego, fizycznego i powierzchownego. 

Być  może  kolejka  wypadłaby  z  toru,  a  on  znalazłby  się  w  otchłani  żalu  za  utraconym 
małżeństwem, co byłoby nawet gorsze niż tych parę pierwszych miesięcy po śmierci żony.   

Dobry  Boże!  Za  nic  na  świecie  nie  chciałby  przeżywać  tego  po  raz  drugi.  Potencjalne 

niebezpieczeństwo  i  katastrofa  nie  sprawiły  jednak,  by  zapomniał  o  dręczącym  go  pytaniu: 
czy plany na najbliższy wtorek się udadzą? 

– Jesteśmy, pani Black – usłyszał głos rehabilitantki. Podszedł do łóżka matki.   
– Mamo, są tu Hayley i Bruce, którzy cię znaleźli, kiedy miałaś udar. Zabierzemy cię do 

background image

szpitala, gdzie pozbędziesz się tego bakcyla z płuc.   

– Pojedziesz ze mną, B. J. ? – Matka z trudem poruszała ustami, oczy miała zamknięte, 

twarz poszarzałą i skurczoną. Byron ściskał jej dłoń. Skórę miała cienką i wiotką, jak gdyby 
utraciła resztki tkanki tłuszczowej.   

Zanim odpowiedział, spojrzał pytająco na Hayley i Bruce’a. Skinęli głowami.   
– Tak, pojadę z tobą – obiecał.   
Otworzyła  oczy  i  uśmiechnęła  się,  najwyraźniej  ożywiona,  co  dało  Byronowi  iskrę 

nadziei. Po udarze stosunkowo szybko odzyskiwała siły. A teraz wywiązała się tylko infekcja 

dróg  oddechowych,  a  przecież  ma  sześćdziesiąt  osiem  lat,  a  nie  dziewięćdziesiąt  trzy. 

Wydobrzeje,  zwłaszcza  jeśli  będzie  wiedziała,  że  po  pobycie  w  szpitalu  będzie  mogła  w 
niedługim czasie wrócić do domu.   

– Posłuchaj – rzekł szybko. – Ciocia Valda i wujek Dean powiedzieli, że jeśli zechcesz, 

przyjadą na parę tygodni. Nie bardzo wiedziałem, jak zareagować. Wiem, że trochę ci działają 
na nerwy, ale mają dobre intencje.   

– Tak...   
– A jeśli dzięki temu mogłabyś szybciej wrócić do domu...   
– Proszę! 
– Zadzwonię do nich i wszystko zorganizuję. I wczoraj rozmawiałem z Milły... – Siostra 

Byrona miała trzydzieści lat i usiłowała zrobić w Londynie karierę jako projektantka mody. – 
W czerwcu przyjedzie na trzy tygodnie.   

– Cudownie, B. J. ! Dziękuję...   
– Pani  Black – Hayley  podeszła do nich – teraz podłączymy panią do butli  z tlenem, a 

potem umieścimy panią w karetce. Czy przesunie się pani sama? 

– Tak.   
– Wspaniale.   
–  Tutaj.  –  Bruce  sięgnął  po  aparaturę  tlenową.  Gdy  tylko  pani  Black  znalazła  się  w 

karetce,  zamknęła  oczy.  Hayley  przykryła  ją  ciepłym  kocem,  a  Bruce  zdjął  ze  stojaka 
kroplówkę i podał siostrze.   

Matka wydawała się teraz spokojna, może dlatego że on był przy niej, a może dlatego, że 

miała nadzieję na wcześniejszy powrót do domu. W szpitalu Hayley i  Byron zawieźli ją na 
wózku  na  oddział  i  pomogli  się  położyć.  Od  razu  zajęła  się  nią  pielęgniarka.  Byron 
tymczasem dopełnił wszystkich formalności związanych z przyjęciem do szpitala.   

– Możemy cię odwieźć, Byron – zaproponowała Hayley.   
–  Dziękuję,  ale  chcę  zostać.  –  Potrząsnął  głową.  –  Potem  się  przejdę.  To  przecież 

niedaleko, przez plac zabaw i park. Mam czas do dwunastej.   

Hayley  wahała  się  przez  chwilę,  zerknęła  w  kierunku  Bruce’a,  który  rozmawiał  z 

pielęgniarką, potem na matkę Byrona.   

– Wiesz, będę miała trochę czasu we wtorek w nocy...   
– Hm, też o tym myślałem. Ale nie mogę obiecać.   
– Wiem.   
Wzruszyli ramionami i  uśmiechnęli się smutno. Byrona nagle zirytowała cała złożoność 

background image

ich sytuacji. Nie miał pojęcia, czy to wszystko jest warte zachodu. Nie miał pojęcia, dopóki 
Hayley się nie odwróciła i nie pochyliła, by chwycić nosze. Pod czarnym materiałem spodni 
zobaczył  zarys jej pośladków.  I od razu pozbył  się wątpliwości. Jedyne, czego w tej chwili 
chciał, to przeżyć znów taką cudowną noc.   

– Udało się! 
– Wejdź. – Hayley wciągnęła Byrona do środka i szybko zamknęła drzwi, by do domu nie 

napłynął chłód wieczoru.   

Przyszedł prosto ze szpitala i w każdej chwili mógł zostać wezwany z powrotem. Hayley 

wiedziała,  że  Robyn  ma  młodszą  siostrę,  która  przychodziła  do  niego  na  noc,  kiedy  miał 
dyżur pod telefonem, by w razie wezwania zostać z Tori. Najwyraźniej zdawało to egzamin, 
ale wątpiła, czy Byron zechce korzystać z takiego układu, przychodząc do niej. Tak samo jak 
ona  zawsze  lękał  się  o  dziecko  i  niechętnie  zostawiał  córeczkę  w  nocy  pod  opieką  obcej 
osoby.   

Dochodziła  jedenasta  i  miała  już  na  sobie  nocną  koszulę,  na  którą  narzuciła  ciężki 

satynowy szlafrok. Czy to miał być strój prowokacyjny? Niezupełnie! Gdy Byron zadzwonił 
parę minut wcześniej, mówiąc, że jest wolny i może przyjść, miała już kłaść się spać.   

Cóż, oczywiście zgodziła się, choć wiedziała, jak się będzie następnego dnia czulą. Przez 

cały  wieczór  żywiła  nadzieję,  że  uda  mu  się  wyrwać  w  miarę  wcześnie.  Czekanie  na 
mężczyznę jest zbyt wyczerpujące.   

– Jak matka? – spytała.   
– Znacznie lepiej. Reaguje na nowy antybiotyk, gorączka spada, płuca są czyste. Jutro ją 

wypiszą.   

– To cudownie! Do domu? 
– Nie, na kolejne parę tygodni do ośrodka rehabilitacyjnego. Ale rozmawiałem z ciotką i 

wujem. Bardzo się cieszą z przyjazdu do nas. Ciotka Valda ma sześćdziesiąt cztery lata i jest 
osobą bardzo energiczną, czasami aż za bardzo jak dla mojej mamy, ale w tym wypadku to 
dobrze. Co byśmy robili bez rodziny? Wybacz – dodał szybko.   

– W porządku. To oczywiste, że się tym wszystkim przejmujesz.   
– Trochę.   
– A nie powinieneś? – spytała, prowadząc go do małego salonu.   
Nie  odpowiedział  i  zaległo  kłopotliwe  milczenie.  Hayley  nie  chciała  od  razu  iść  do 

sypialni, jak gdyby nie mieli czasu do stracenia – ale tak właśnie było.   

– Max śpi? – spytał.   
– Mam nadzieję, o tej porze! 
– No tak...   
– Herbaty? 
– Hayley... – zaczął z wysiłkiem.   
Musiał już w samochodzie zdjąć krawat i rozluźnić kołnierzyk. Koszulę miał rozpiętą, co 

sugerowało, że nie może się doczekać, kiedy znajdą się w łóżku.   

Owszem,  dlaczego  nie,  pomyślała?  Po  co  udawać? Przecież  tak  uzgodniliśmy.  Podeszła 

do niego.   

background image

Pager odezwał się równo po godzinie, ani o sekundę za wcześnie. Westchnęli i roześmiali 

się równocześnie.   

– Mogło być gorzej – stwierdził.   
– Tak...   
W ciągu trzech minut ubrał się i wyszedł. Nie potrafiła tak po prostu obrócić się na drugi 

bok  i  zasnąć.  Słyszała  warkot  silnika  i  nagle  zapragnęła  zobaczyć,  jak  odjeżdża.  Narzuciła 
szlafrok na gołe ciało i pobiegła do okna w chwili, gdy samochód znikał za zakrętem.   

– Pojechał – powiedziała głośno do wyludnionej ulicy, a potem wróciła do łóżka i czytała 

do pierwszej w nocy książkę, która niezbyt jej się podobała. Dopiero wtedy zrelaksowała się 
na tyle, by mieć nadzieję, że zaśnie.   

– Masz jakiś pomysł? – spytał Byron. Skrzyżował ręce na kierownicy, by wziąć zakręt. 

Hayley  nie  mogła  oderwać  od  nich  wzroku.  Uwielbiała  jego  dłonie.  Uświadomiła  sobie 

jednak, że nie jest bezpieczna, że pędzi na złamanie karku na skraj przepaści emocjonalnej i 
uznała, że w tej chwili trudno jej skupić się na tak prozaicznym temacie jak piknik. Nazywasz 
coś przygodą, ale nie wyobrażasz sobie, że zechcesz ją zakończyć. Co to ma za sens? 

–  Przygotowałam  się  na  każdą  ewentualność  –  powiedziała,  nie  odrywając  od  niego 

wzroku. – Plaża, łąka...   

– Ja myślałem w zasadzie o placu zabaw na wzgórzu koło portu – odrzekł. – Dzieciaki 

skończą  jeść  i  będą  się  jeszcze  mogły  pobawić.  Potem  możemy  zejść  na  dół  i  pooglądać 
łodzie  rybackie.  Tori  bardzo  to  lubi.  A  wracając,  kupimy  trochę  owoców  morza  i 
przyrządzimy je u mnie na kolację.   

– O... tak. Byłoby cudownie! 
Naprawdę dobrze to wszystko zaplanował. Kiedy Max miał spędzić dzień z ojcem, Chris 

zawsze  robił  plany  zbyt  wyszukane  jak  na  czteroletnie  dziecko  i  w  końcu  nic  z  tego  nie 
wychodziło. Chciał przyjechać w miniony weekend, ale w środę zadzwonił i odwołał wizytę.   

– Masz rację – przyznał, kończąc rozmowę, która zbaczała na śliskie tory. – Taka długa 

jazda  samochodem  tylko  z  jednym  noclegiem  jest  zbyt  męcząca.  Zaczekam,  aż  uda  mi  się 
zorganizować trzydniowy weekend.   

W  pierwszej  chwili  była  rozczarowana,  więc  kiedy  Byron  zaproponował  piknik  w 

poniedziałek,  od  razu  na  to  przystała.  Max  i  Ton  polubili  się.  Oboje  byli  trochę  zbyt 
samodzielni  jak  na  swój  wiek  i  za  bardzo  rozpierała  ich  energia.  Niewiele  ich  łączyło  ze 
znacznie spokojniejszymi dziećmi z przedszkola. Karen nie zmartwiła się więc przesadnie, że 
opuszczą jeden dzień zajęć.   

Na miejskim placu zabaw były tylko stoły do pikników i ławki, ale oboje chcieli, aby był 

to piknik niecodzienny. Hayley wzięła wino i termos z herbatą dla dorosłych oraz soki i wodę 
mineralną  dla  dzieci,  a  także  ciasto  według  przepisu  swojej  ‘mamy.  Byron  zabrał  grill,  na 
którym miał piec szaszłyki i kiełbaski. Wziął też sałatę i przyprawy.   

Tori i Max jedli w takim tempie, jakby chcieli się znaleźć w księdze rekordów Guinessa, i 

w ogóle nie zwracali uwagi na rodziców, którzy szczęśliwi wylegiwali się na kocu w cieniu 

drzewa eukaliptusowego.   

Dzień był piękny, niebo prawie bez chmurki, lekki wiatr marszczył taflę oceanu. Z portu 

background image

dochodziły odgłosy lin uderzających o maszty kutrów rybackich.   

–  Myślisz,  że  dziś  nam  się  uda?  –  spytał  Byron,  przerywając  ciszę.  Hayley  właśnie 

zapadała w drzemkę.   

– Co znaczy, uda? 
Leżeli  z  dala  od  siebie,  nie  będąc  jeszcze  gotowi  odpowiedzieć  na  pytanie  w  rodzaju 

„Dlaczego tatuś Tori cię obejmuje, mamusiu?”. Hayley pragnęła przytulić się do Byrona. Po 
namiętnych  chwilach  w  łóżku  oddalenie  choćby  na  metr  wydawało  jej  się  czymś 
nienaturalnym.   

– Czy dzieci nie będą się dziwić, jeśli zostaniesz z Maxem na noc? – spytał. – Czy Max 

może potem powiedzieć twoim rodzicom coś, co wprawi cię w zakłopotanie? 

–  Na  pierwsze  pytanie  odpowiedź  brzmi  nie.  Trzeba  im  to  tylko  przekonująco 

wytłumaczyć.  Co  do  drugiego  pytania,  tak.  Mas  prawie  na  pewno  o  tym  wspomni,  i  to  w 
sposób najbardziej kłopotliwy z możliwych.   

Roześmiała się. Byron zmartwiał.   
– To czy możemy to zorganizować jakoś inaczej? 
– Nie wiem.   
Było jej głupio, że omawiają tę sprawę niczym problem przez duże P. Patrząc na Byrona, 

widziała, że obmyśla różne możliwości, jak strateg plany bitwy.   

– Czy Max mógłby zostać z Tori i ze mną sam? – spytał w końcu.   
– Nie bardzo rozumiem...   
– No wiesz, mogłabyś wyjść w nocy niepostrzeżenie, a następnego dnia przyjść rano po 

Maxa, tak jakby to była zabawa dzieci z nocowaniem. Wtedy nie mógłby powiedzieć nic, co 
wprawiłoby cię w zakłopotanie.   

– A ty oczywiście dostałbyś to, o co ci chodzi – zauważyła uszczypliwym tonem.   
Zaległa cisza.   
– Tak, owszem – przyznał wreszcie. – Czy i tobie nie o to... chodzi? 
– Myślę, że w znacznie mniejszym stopniu niż tobie.   
– W porządku. Jeśli to dla ciebie problem, czemu nic nie mówisz? 
Bo przygody nie mieszczą się w tych kategoriach. Bo niczego sobie nie obiecywaliśmy. 

Bo jeśli zacznę sobie zadawać pytania, mogę się zacząć zastanawiać, co ja tu właściwie robię. 
I po co mi to wszystko.   

– Nie ma problemu – skwitowała krótko.   
Tchórz! Trzy i pół tygodnia temu, kiedy wszystko się zaczęło, była odważniej sza.   

Czekała,  aż  będzie  ją  dalej  prowokował,  ale  nie  zrobił  tego.  Ogarnęło  ją  niczym 

niewytłumaczalne  rozczarowanie.  Być  może  była  to  też  ulga,  że  wreszcie  powiedziała 
szczerze,  co  myśli  o  ich  układzie.  Sprowokował  ją,  to  prawda.  Dlaczego  nie  potrafiła  tego 
samego powiedzieć spokojnie? 

– A więc zapomnijmy o dzisiejszym wieczorze – zdecydował w imieniu ich obojga.   
–  Myślę,  wiesz...  jestem  zmęczona.  Dwie  ostatnie  noce  pracowałam  i  nie  mogłam  się 

wyspać.   

– Zmęczona? Ja też.   

background image

Po chwili zebrała resztki energii i poszła pohuśtać Maxa. Później musiała go podsadzić na 

karuzelę  i  przypilnować  przy  zjeżdżalni.  Wreszcie  udali  się  wszyscy  na  lody,  a  potem  do 
portu obejrzeć kutry.  Właśnie przypłynęła nowa  łódź, z której  wyładowywano świeże ryby. 
Max i Tori obserwowali rybaków z uwagą. Hayley i Byron odpowiadali na pytania dzieci i w 

ich imieniu zadawali im pytania. Wreszcie zorientowali się, że dochodzi piąta.   

–  Cóż...  –  zaczął  Byron  niezdecydowanie,  gdy  oddalając  się  od  nabrzeża  w  kierunku 

parkingu, mijali sklep rybny.   

Teraz  owoce  morza.  Hayley  omal  nie  powiedziała  tego  głośno,  ale  powstrzymała  się, 

widząc,  że  Byron  z  kluczykami  w  dłoni  podchodzi  do  samochodu.  Zrobiło  jej  się  gorąco. 
Czyż nie planowali...   

Najwyraźniej  już  nie.  Gdyby  nie  ta  chłodna  wymiana  zdań  niedawno,  przypomniałaby 

mu,  ale  teraz  nie  chciała  tego  robić.  Wątpiła,  że  zapomniał  o  swoim zaproszeniu.  Po  prostu 
nagle stracił zainteresowanie wspólną kolacją, skoro nie mieli potem pójść do łóżka.   

Była zaszokowana tym, jak bardzo ją to dotknęło. Przecież nie tak miało być. Nie miało 

się  to  skończyć  tak,  że  jej  uczucia  zostaną  zlekceważone  i  wykorzystane  przez  mężczyznę, 
który  w  jej  mniemaniu  zawsze  bardzo  się  liczył  z  uczuciami  innych.  Zerknęła  ku  niemu  i 
uświadomiła  sobie,  że  odkąd  wstali  z  koca,  ,  nie  odezwali  się  do  siebie  ani  słowem.  A  w 
każdym razie – słowem, które nie miałoby związku z dziećmi i którego nie powinny słyszeć 
osoby postronne.   

Czyżby był zły? 

Zaryzykowała  jeszcze  jedno  spojrzenie,  gdy  usadzali  dzieci  w  fotelikach,  ale  nie 

wyczytała wiele z jego twarzy. Rozczarowanie, na pewno, ale poza tym...   

Zmartwiała. To on powiedział: „Zapomnijmy o dzisiejszej nocy”. Ale może ją za to wini? 

Po kilkunastu minutach dojechali do jej domu i pożegnali się, dziękując sobie uprzejmie 

za mile spędzony czas. Hayley była nieszczęśliwa i zdezorientowana, a sposób, w jaki Byron 
się z nią rozstawał, nie wskazywał na to, że nie miała ku temu powodu.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Położyła  Maxa  do  łóżka  i  zadzwoniła  do  przyjaciółki.  Uciekała  się  do  jej  pomocy  w 

ostateczności, ale teraz musiała to zrobić. Nie mogła sobie znaleźć miejsca.   

– Czy możesz przyjść i zostać z Maxem? – spytała.   
– On już śpi, a ja muszę na chwilę wyjść.   
– Nie ma sprawy, Hayl. Jesteś przemęczona, prawda? 
– rzekła ze współczuciem Melanie.   
– Coś w tym rodzaju – przytaknęła.   
– Naprawdę nie wiem, jak sobie ze wszystkim radzisz.   
– Przecież ty masz troje dzieci – zdziwiła się Hayley.   
–  Tak,  ale  mam  też  bardzo  dobrego  męża!  –  odparła  Melanie.  –  Będę  za  pół  godziny, 

dobrze? 

Zjawiła  się  już  po  dwudziestu  minutach.  Włosy  miała  w  nieładzie,  bluzkę  poplamioną 

pizzą. Nie zadawała żadnych kłopotliwych pytań, po prostu wypchnęła Hayley za drzwi.   

– Nie wracaj, dopóki nie poczujesz się lepiej! 
– No, no, to może potrwać kilka dni.   
– Niegrzeczna dziewczynka! – zaśmiała się Melanie. W pięć minut później Hayley stała 

na wprost Byrona – zaskoczonego, potem uradowanego – w drzwiach jego domu.   

– Witaj! – Wciągnął ją do środka. – Tori jeszcze nie śpi. Zaczekajmy, aż zaśnie, zanim...   
– Nie – odrzekła – To nie jest dobry pomysł, Byronie. Wyglądał na zdziwionego, a nawet 

zszokowanego.   

– Masz rację – przyznał i popatrzył na nią uważnie.   
–  Wiesz,  moglibyśmy  spędzić  cudowny  wieczór,  posiedzieć  sobie  w  salonie,  wypić 

lampkę  wina  –  mówiła  Hayley.  –  Moglibyśmy  zrobić  sałatkę  z  krewetkami,  posłuchać 
muzyki i... Ale nie. Nie byłbyś tym zainteresowany, gdyby wieczór nie miał się skończyć w 
łóżku. Może zmieniam warunki czy coś w tym rodzaju... chociaż nie! Nigdy nie uważałam, że 
romans sprowadza się tylko i wyłącznie do seksu.   

Sprawiał  wrażenie  zaniepokojonego,  co  było  zrozumiałe,  zważywszy  ton,  jakim  się  do 

niego zwróciła.   

– Chodźmy do kuchni – powiedział. – Muszę skończyć zmywanie. Jeśli Tori usłyszy, że 

coś się dzieje, od razu zerwie się z łóżka. Powinniśmy porozmawiać spokojnie.   

Hayley zaczerpnęła głęboko powietrza.   
– Dobrze, przepraszam – zgodziła Się.   
– Napijesz się czegoś? Herbaty? Wina? – Byron wrócił do zmywania.   
– Nie, dziękuję.   
– Hayley, powiedziałem ci, że nie mogę niczego obiecać. – Chwycił patelnię, na której 

były resztki jajecznicy. Wieczorny posiłek jego i Tori, pomyślała.   

– Wiem – odrzekła. – Nie prosiłam o żadne obietnice, prawda? 
– Ale chciałabyś czegoś więcej niż seks? 

background image

– Nie owijasz w bawełnę – stwierdziła.   
–  Nie,  a  ty  tego  nie  lubisz.  Wolisz  wszystko  ubierać  w  piękne  słówka  –  podsumował 

Byron.  –  Chciałem  dziś  po  południu  zaprosić  ciebie  i  Maxa  na  owoce  morza  –  mówił 

spokojnie,  patrząc  jej  prosto  w  twarz  –  ale  po  naszej  wcześniejszej  rozmowie  uznałem,  że 

tego  nie  zrobię.  Naprawdę  nie  myślałem,  że  skoro  nie  ma...  w  perspektywie  celu,  jak  to 
określiłaś, to nie warto w ogóle grać w tę grę. Proszę cię, nie myśl w ten sposób.   

– Dzisiaj trudno nam się było porozumieć – przyznała.   
– A teraz łatwiej? 
– Hm, być może. Chciałabym po prostu, żeby czasami było pięknie i niecodziennie.   
– Zobaczę, co da się zrobić.   
Uśmiechnęli się do siebie niepewnie, zdając sobie sprawę, że coś tu nie jest w porządku.   
– Mogę ci pomóc? – Wskazała naczynia po pikniku spiętrzone w zlewozmywaku.   
– Dzięki. Ktoś jest z Maxem? 
–  Przyjaciółka.  –  Widziała,  że  Byron  toczy  ze  sobą  walkę.  Czy  powinna  zostać  mimo 

wszystko?  Pomóc  mu?  Odpowiedź  wciąż  brzmiała  nie,  ale  może  upór  nie  jest  dobry  dla 
żadnego  z  nas.  –  A  więc  powinnam  już  iść.  Ona  sama  ma  trójkę  dzieci,  więc  proszę  ją  o 
pomoc tylko w razie konieczności.   

– A teraz była taka konieczność? 
– Trochę przeholowałam, tak. – Hayley się zaczerwieniła.   
– Jesteś na mnie zła? 
– Tak.   
–  Ach  –  westchnął,  jakby  ta  rozmowa  go  znudziła  i  chciał  ją  jak  najszybciej  skończyć. 

Hayley wyszła zażenowana i zdegustowana, mając wrażenie, że jej wizyta tylko pogorszyła 
sytuację, zamiast ją wyjaśnić.   

–  Mamy  problem  –  oznajmił  Bruce,  odebrawszy  zlecenie.  –  Potrzebne  są  dwie  karetki. 

Dwóch wędkarzy zmyło do morza.   

–  Kogo  jeszcze  wzywają?  –  spytał  Lucas  Garrett.  Alison  Carmichael,  nowa  asystentka 

medyczna, odstawiła kawę, którą właśnie miała wsypać do kubka.   

–  Na  razie  helikopter  z SouthCare  –  odparł  Bruce.  –  Ale  zawiadomili  również  stanowe 

służby ratownicze i szpital.   

– Oni wciąż są w wodzie? 
–  Tak,  typowa  sprawa.  Próbowali  się  wydostać  i  fala  rzuciła  ich  o  skały.  Dzwonił  do 

pogotowia z komórki ich towarzysz, ale słabo go było słychać. Pewnie stracił zasięg. Kto wie, 

co zastaniemy na miejscu.   

– Gdzie to jest? – spytała Hayley.   
– W Robson’s Point – odparł Bruce.   
– Nieźle się tam musi łowić – zauważyła Alison – bo od kiedy zaczęłam pracować, już 

trzeci raz słyszę o problemach w Robson’s Point.   

– Tak, a wiesz, dlaczego tam się tak dobrze łowi? – włączył się Lucas. – Bo ryby żywią 

się krwią frajerów, którzy się tam kąpali.   

– Zachowaj swoje żarty dla kumpli od kieliszka, Lucas – ofuknęła go Hayley.   

background image

Czarny humor  Lucasa był rodzajem samoobrony przed tym,  z czym  się stykał  w swojej 

pracy. Hayley rozumiała to, choć takie zachowanie jej osobiście było obce.   

Lucas  był  dziś  jej  partnerem.  Zostawiła  mu,  jako  bardziej  doświadczonemu,  miejsce  za 

kierownicą,  a  sama  zaczęła  pisać  raport.  Robson’s  Point  znajdował  się  około  dziesięciu 
kilometrów na południe. Jak wspomniał Lucas, było to ulubione miejsce wędkarzy, ale można 
tam  dotrzeć  tylko  wozem  terenowym  z  napędem  na  cztery  koła,  który  przez  dobre  dwa 
kilometry musi się przedzierać przez gąszcz roślinności.   

Na  południe  od  tego  miejsca  rozciągał  się  kawałek  pięknej,  ale  niebezpiecznej  plaży, 

znanej ze zdradliwych prądów, a samo miejsce znajdowało się na półce skalnej, która kusiła 
wędkarzy.  Podchodzili  na  samą  krawędź,  by  szukać  ryb  gromadzących  się  pod  występem 
skalnym.  Nad  półką  wznosiło  się  niemal  pionowo  strome  urwisko.  Mimo  znaków 
ostrzegawczych  wędkarze  chętnie  się  tam  zapuszczali,  choć  miejsce  to  było  w  miarę 
bezpieczne tylko w czasie odpływu.   

Zaledwie wjechali na autostradę, w radiotelefonie znowu usłyszeli głos dyspozytorki.   
– Helikopter SouthCare jest już w drodze – mówiła Kathy. – Leci nim dwóch asystentów 

medycznych,  ale  są  dodatkowe  komplikacje.  Jeden  z  mężczyzn  w  wodzie  jest  chyba 

nieprzytomny.  Mam  na  linii  świadka,  który  mówi,  że  na  pomoc  kolegom  skoczył  trzeci 
wędkarz,  ale  został  wyrzucony  na  skałę  i  chyba  się  połamał.  Niewiele  więcej  wiem,  bo 
straciłam  połączenie.  W  każdym  razie  zawiadomiłam  służby  ratownicze,  bo  nie  wydaje  mi 
się, żebyście mogli się do niego dostać bez lin i wyciągarki.   

Lucas  zaklął.  Ambulans  podskakiwał,  rzucało  nim  na  wszystkie  strony.  Był  to  wóz  z 

napędem  na  cztery  koła  przystosowany  do  jazdy  terenowej,  ale  nie  czyniło  to  wcale  jazdy 
wygodniejszą.   

– Chyba nie będziemy tych połamanych wieźli tą samą drogą, co? – rzucił.   
– Nie byliby zachwyceni – mruknęła Hayley. – A jeśli na przykład któryś z nich ma uraz 

kręgosłupa... – Potrząsnęła głową. – Spytaj, czy Kathy będzie miała drugi helikopter.   

Skontaktowali się z dyspozytorką.   
– Z tym może być problem – poinformowała w parę minut później. – Spróbuję załatwić w 

Westpac.   

Wreszcie  zobaczyli  plażę.  Taflę  ciemnobłękitnej  wody  i  jasny  piasek  za  karłowatymi, 

kwitnącymi  na  żółto  krzewami.  W  łagodnych  promieniach  jesiennego  słońca  był  to  widok 
niezapomniany.  Na  wprost  rozciągał  się  pusty  teren,  pozbawiony  jakiejkolwiek  roślinności, 
służący jako parking. Stało na nim pięć samochodów.   

–  Może  uda  mi  się  podjechać  bliżej  –  powiedział  Lucas.  –  Trzymaj  się.  Cofnę  trochę  i 

zjadę nad zatoczkę. – Widać było, że Lucas nie bardzo się orientuje w terenie.   

–  Żebyśmy  tylko  nie  ugrzęźli  –  ostrzegła  Hayley.  –  Nawet  się  nie  spostrzeżesz,  jak 

zakopiemy się w piasku.   

– Ten wóz sobie poradzi – uspokoił ją. – Jak sobie wyobrażasz dźwiganie przez dwieście 

metrów noszy z ciężarem? 

– Jeśli będzie trzeba...   
Bruce  był  tego  samego  zdania  co  Hayley.  Lepiej  dłużej  nieść  nosze  niż  ryzykować,  że 

background image

karetka utkwi w piasku. Nie była przystosowana do jazdy w takich warunkach. Zaparkował, 
po czym wzięli z Alison sprzęt i na piechotę poszli dalej.   

Lucas  podjechał  jeszcze  trzydzieści  metrów,  zanim  był  zmuszony  się  poddać,  mimo  że 

prowadził samochód terenowy. Zawrócił, by móc od razu ruszyć, gdy tylko pacjent znajdzie 
się w karetce, i zaparkował trochę z boku, zostawiając miejsce dla helikoptera.   

Usłyszeli  warkot  następnego  silnika  i  po  chwili  zobaczyli  wóz  stanowych  służb 

ratowniczych. Okrążył parking i zmierzał w ich kierunku. Czy jest w nim może Byron? 

Hayley  zauważyła  na  siedzeniu  pasażera  zarys  znajomej  sylwetki,  ale  nie  była  pewna, 

dopóki  Byron  nie  wyskoczył  z  samochodu.  On  jeden  nie  miał  na  sobie  pomarańczowego 
munduru służb ratowniczych.   

–  Byron?  –  Hayley  podeszła  do  niego.  Miał  na  sobie  ciężkie  buty  turystyczne,  szare 

robocze  spodnie,  flanelową  koszulę  i  lekką  kurtkę.  Nie  spodziewała  się,  że  go  tu  spotka. 
Czuła się niezręcznie. Ich ostatnie rozstanie nie przebiegło tak, jak by tego chciała. Wyczuła, 
że  ich  romans  zbliża  się  do  punktu  krytycznego.  Zastanawiała  się,  dlaczego  myślała,  że 
związek z mężczyzną takim jak Byron, niezależnie od tego czy nazwie się go romansem czy 
przygodą, może być prosty.   

– Pomyślałem, że tu mogę się bardziej przydać niż w szpitalu. Zresztą tam teraz nic się 

nie dzieje. – Spojrzał jej prosto w twarz, w jego ciemnych oczach połyskiwały złote ogniki. 
Najwyraźniej też nie czuł się swobodnie.   

– Kto dowodzi? – Pytanie Bruce’a rozładowało atmosferę.   
W  takim  składzie  –  służby  medyczne  z  ambulansu,  lekarz  i  ochotnicy  ze  służb 

ratowniczych –  nie było  jasne,  kto  ma kierować  akcją.  Wiele zależało  zatem  od dobrej  woli 
wszystkich zaangażowanych i od ich milczącej zgody, by przedłożyć dobro akcji nad własne 
ambicje.   

Natychmiast wszyscy ruszyli do najdogodniejszego punktu, wysuniętego fragmentu skały 

w  pobliżu  półki  skalnej.  Na  tle  niebieskiego  nieba  fale  wydawały  się  niegroźne  i  łagodne. 
Złudzenie. Po serii czterech lub pięciu łagodnych nagle nadchodziła wysoka i potężna.   

Poniżej urwiska, w części oceanu pociemniałej od wodorostów, dwóch z trzech wędkarzy 

podskakiwało  na  wodzie  jak  maleńkie  samotne  korki.  Po  bliższej  analizie  okazało  się,  że 
jeden  z  nich  podtrzymuje  drugiego  chwytem,  jakim  trzyma  się  tonącego.  Silniejszy 
mężczyzna  słusznie  nie  próbował  podpłynąć  bliżej  skał,  a  wkrótce  stało  się  jasne,  że  prąd 
oceanu powoli spycha ich coraz dalej.   

– Na razie zachowuje się właściwie – uznał Bruce.   
– Żeby tylko nie wpadł w panikę albo nie stracił sił.   
– Ile czasu potrzebuje helikopter, żeby tu dolecieć? 
– spytał szef ratowników.   
–  Zgodnie  z  naszymi  informacjami  około  dziesięciu  minut  –  odparł  Bruce.  –  Niestety, 

dowiedzieliśmy się właśnie, że helikopter z Westpac jest na rutynowym przeglądzie.   

– SouthCar może zabrać dwóch pacjentów, jeśli stan tylko jednego jest poważny.   
– Łódź ratunkowa z Arden Beach jest w drodze, ale to trochę potrwa – zauważył Bruce.   
–  Tymczasem  musimy  się  zająć  trzecim  gościem,  tym  na  półce  skalnej  –  rzekł  jeden  z 

background image

ratowników.  –  Wolałbym,  żebyśmy  mogli  go  stąd  zabrać,  bo  jest  przypływ,  a  ja  znam  to 

miejsce lepiej, niż bym chciał.   

– Ja też – dodał ponuro Bruce.   
– Trzeba będzie po niego zejść.   
– Gdzie ten facet, który dzwonił z drugiej komórki? 
– Straciliśmy kontakt.   
– Szkoda. Chciałbym znać więcej szczegółów.   
Byron  odłączył  się  od  pozostałych  i  zaczął  się  przedzierać  przez  krzewy  na  cyplu,  by 

dojść na szczyt klifu. Wiedział, że inni pójdą jego śladem. Instynkt mu podpowiadał, że jest to 
jedna  z  tych  sytuacji,  które  mogą  się  różnie  rozwinąć.  Jeśli  helikopter  wyciągnie  obu 
mężczyzn z morza, a trzeciego uda się zabrać spod urwiska, w ciągu dwudziestu minut już ich 
tu  nie  będzie,  a  jego  obecność  w  ogóle  nie  będzie  potrzebna.  Jeśli  jednak  wynikną  jakieś 
trudności,  jego  decyzja  o  przyłączeniu  się  do  ekipy  ratunkowej  okaże  się  ze  wszech  miar 
uzasadniona.   

Z zawodowego punktu widzenia niepokoił się tym, co może nastąpić. Z osobistego jego 

niepokój nie miał nic wspólnego ze wspinaczką, przypływem, skałami, lecz tylko i wyłącznie 
z  Hayley.  Nie  mógł  przestać  myśleć  o  tym,  co  powiedziała  w  czasie  weekendu.  Jakaś  jego 
część chciała rzucić to wszystko jak najszybciej, wrócić raczej do znanego bólu samotności i 
pustki, niż żyć ze świadomością, że Hayley nie jest szczęśliwa i że on ponosi w jakiejś mierze 
za to odpowiedzialność.   

Jeśli  nic  nie  zrobi,  by  to  zmienić,  ona  wróci  do  Chrisa.  Romans  z  nim  pomoże  jej 

zdefiniować własne uczucia do byłego męża. Nie chcę, żeby wróciła do Chrisa! 

Nie chcę,  a to znaczy, że zaczynam się angażować. Muszę zachować dystans, rozważyć 

całą sytuację na chłodno. Tak jak z Wendy. Tylko przygoda, zwyczajny romans, nic ponadto. 
Oboje z Hayley zgodziliśmy się co do tego. Nie chcę, żeby to się skończyło, ale muszę wziąć 
na wstrzymanie. Tylko jak? 

– Do diabła, akurat teraz zachciało mi się nad tym dumać! Nie mogłem wybrać lepszego 

momentu! – wymamrotał pod nosem, odwrócił się i popatrzył na pozostałych.   

Bruce  i  jego  partner  wspinali  się  tuż za  nim  razem  z  dwoma  ratownikami.  Jeden  z  nich 

miał radiotelefon. Hayley i Lucas czekali w karetce. W pewnej chwili Byron usłyszał odgłos 
nadlatującego  helikoptera.  Jeśli  uda  się  wciągnąć  obu  mężczyzn  na  pokład,  będzie  można 
tego bez obrażeń zostawić w karetce, a nieprzytomnego przewieźć prosto do Canberry.   

Silniejszy z mężczyzn już prawie pół godziny utrzymywał na wodzie rannego przyjaciela. 

Na  pewno  jest  wyczerpany  i  przemarznięty.  Hayley  i  Lucas  będą  musieli  sprawdzić  stan 
wychłodzenia  organizmu  i  opatrzyć  powierzchowne  obrażenia.  Pomoc  Byrona  będzie 
zapewne  konieczna  przy  ratowaniu  trzeciego  mężczyzny,  tego,  którego  zobaczą  dopiero 

wtedy, gdy wejdą jeszcze dziesięć metrów wyżej.   

Byron  pierwszy  znalazł  się  na  szczycie  cypla.  Owiała  go  silna  bryza  znad  oceanu. 

Właśnie miał spojrzeć w dół, tam, gdzie powinien leżeć trzeci wędkarz, gdy nagle zauważył 
w wodzie jakiś poruszający się kształt.   

Co za ryba porusza się w taki sposób? A może to samotny delfin? Nie, na Boga, nie! To 

background image

rekin.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Rekin, tuż poniżej skały, nieopodal obu mężczyzn. Byronowi pozostawało tylko patrzeć” 

i modlić się. Wychylił się i zobaczył rannego wędkarza, który leżał na półce skalnej.   

Co zwabiło rekina? Krew w wodzie na pewno przyciągnęłaby rekina, ale w końcu rekin 

to nie krokodyl. Nie byłby w stanie wpełznąć na skałę, by porwać swój łup. Mężczyzna nie 
był tam zagrożony.   

Fala załamała się na szelfie i rozprysła w białą pianę, która sięgnęła aż do rannego. Byron 

przypomniał  sobie,  że  zbliża  się  przypływ.  Czy  mężczyzna  jest  bezpieczny?  Czy  woda  nie 
zmyje go ze skalnej półki? 

Usłyszał  słaby krzyk i  natychmiast  odetchnął  z ulgą.  Jest  przytomny.  Zawołam  go.  Jeśli 

tylko zdoła podczołgać się o parę metrów dalej...   

W  chwilę  potem  uświadomił  sobie  jednak,  że  wołał  ktoś,  kto  znajdował  się  znacznie 

bliżej niż ranny wędkarz.   

– Pomóżcie mi! Jest tam kto? – usłyszał.   
Do diabła, kto to może być? Czyżby czwarta ofiara wypadku? 

W tym momencie do Byrona dołączyli dwaj ratownicy.   
– Chyba mamy mężczyznę, który za drugim razem dzwonił z komórki! – zawołał do nich 

Byron.   

– I co z nim? 
– Właśnie usiłuję się dowiedzieć. Ej, tam na dole! – krzyknął. – Słyszy mnie pan? 
– Zraniłem się w nogę. Próbowałem zejść na dół, ale potknąłem się i upadłem.   
Byron  słyszał  trzaski  radia,  gdy  jeden  z  ratowników  przekazywał  informacje  szefowi 

grupy  i  wymieniał  sprzęt,  jaki  będzie  im  potrzebny.  Z  miejsca,  w  którym  się  znajdował, 
widział  mężczyznę  leżącego  na  boku  i  kurczowo  trzymającego  się  występu  skalnego  mniej 
więcej w połowie klifu wysokiego na dwadzieścia metrów.   

Podniósłszy  wzrok,  zobaczył  helikopter  zawieszony  nad  obu  mężczyznami  w  wodzie. 

Spuszczał się z niego na linie sanitariusz w kombinezonie płetwonurka, w masce na twarzy, z 
płetwami na nogach.   

A  więc  tak:  jeden  mężczyzna  w  połowie  urwiska,  jeden  na  półce  skalnej,  i  dwóch  w 

morzu.  I  na  dodatek  rekin.  Gdzie  on  jest?  Czyżby  odpłynął?  Znalazł  jakąś  bardziej  kuszącą 

zdobycz? 

– Już idzie pomoc! – zawołał do mężczyzny na klifie. – Jak się pan nazywa? 
– Colin. Colin Frederick.   
–  Jestem  lekarzem!  –  zawołał  Byron.  –  Mamy  tu  ratowników,  sanitariuszy,  liny,  haki, 

uprząż i tonę innego sprzętu, a także helikopter. Wciągniemy pana jak najszybciej.   

– To ja do was dzwoniłem – zawołał mężczyzna. – Głupio zrobiłem, że próbowałem coś 

sam kombinować na tej skale. Kiedyś wspinałem się tutaj i schodziłem, ale to już przeszłość. 
Nie jestem teraz taki sprawny. Gość się nie rusza, a nadchodzi przypływ.   

– W porządku, uporamy się z tym.   

background image

–  Z  początku  się  ruszał.  Sam  się  wydostał  w  wody,  ale  kiepsko  wyglądał.  Ze  mną  w 

porządku. To znaczy, wytrzymam. Kiedy ten gość przestał się ruszać, zdecydowałem. ..   

–  Nie  męcz  się,  Colin,  chcę  tylko  coś  sprawdzić.  Szybko  przeleciał  listę  rutynowych 

pytań, by ocenić stan rannego. Mężczyzna orientował się w czasie i przestrzeni, wiedział, jak 
się  nazywa,  znał  datę,  potrafił  odpowiedzieć  na  proste  pytania  dotyczące  spraw  bieżących. 
Krwawił, ale nie za mocno. I, oczywiście, odczuwał ból.   

Tymczasem  z  morza  wynurzyły  się  dwie  postacie  i  zaczęły  się  powoli  unosić  na  linie. 

Mężczyzna,  który  został  w  wodzie,  ten,  który  trzymał  nieprzytomnego  towarzysza  przez 
ponad  pół  godziny,  wydawał  się  z  góry  nie  większy  od  główki  zapałki  i  bardzo,  bardzo 
samotny.   

Rekin,  przemknęło  Byronowi  znowu  przez  myśl.  Gdzie  on  może  być?  Po  namyśle 

zdecydował,  że  nikomu  nie  powie  o  rekinie,  żeby  nie  wywołać  paniki.  Przez  cały  czas 
obserwował morze, ale nigdzie nie widział charakterystycznego kształtu. Kolejna potężna fala 
rozbiła się o skały. Tym razem dosięgła rannego i zalała mu nogi. f znowu rekin może poczuć 
w wodzie woń krwi.   

Helikopter  wciąż  wisiał  nad  oceanem.  Na  pewno  odczepili  już  rannego  i  dokonali 

pierwszej oceny jego stanu. Ochotnicy ze służb ratowniczych koordynowali przez radio swoje 

plany. Wciąż nie pojawiła się łódź ratunkowa, ale tak czy inaczej nie mogłaby w pobliżu tych 
skał  bezpiecznie  przybić  do  plaży.  W  chwili,  gdy  dragi  wędkarz  znajdzie  się  na  pokładzie 
helikoptera, zostanie odesłana z powrotem do bazy.   

– Półka skalna nie jest dostępna z powodu przypływu – usłyszał Byron przez radio. – Fala 

jest wysoka, a będzie jeszcze wyższa.   

– A więc mamy zejść po rannego? – spytał jeden z ratowników.   
– Tak – odpowiedziano. – Możesz się zorientować, jak umocować liny? 
– Właśnie to robimy.   
Byron obserwował teraz, jak z helikoptera po raz drugi spuszcza się ratownik, i odetchnął 

z  ulgą.  Jeden  mężczyzna  jest  już  bezpieczny,  drugi  za  chwilę  też  się  znajdzie  pod  fachową 
opieką. Za chwilę... I nagłe zauważył ponownie zarys sylwetki rekina. Już nie węszył wokół 
skał.  Znalazł  łatwiejszą  zdobycz  w  wodzie.  Byrona  przeszedł  dreszcz.  Musiał  mimo  woli 
wydać jakiś okrzyk, bo jeden z ratowników spojrzał na niego pytająco.   

– Kolec – wyjaśnił i zacisnął usta tak mocno, że zęby aż zazgrzytały.   
Dobry  Boże,  jeśli  nikt  inny  nie  zauważył  rekina,  on  im  nie  powie!  A  już  na  pewno  nie 

teraz.  Wstrzymał  oddech,  napiął  mięśnie  aż  do  bólu  i  obserwował  każdy  ruch  zwierzęcia 
krążącego  coraz bliżej  miejsca, w którym  specjalna uprząż, w której  miał  być umieszczony 
mężczyzna, opadała ku wodzie. Zobaczył, jak sanitariusz zanurza się w oceanie.   

Serce  zaczęło  mu  walić  jak  oszalałe,  krew  uderzyła  mu  do  głowy.  Nagle  rekin  zmienił 

kierunek,  najwyraźniej  zainteresowawszy  czymś  innym,  i  Byron  odetchnął.  Przez  radio 
ratownika  słyszał  sprawozdanie  pilota  na  temat  ofiary  wypadku.  Wstępna  ocena  dokonana 
przez  asystenta  medycznego  nie  rokowała  pomyślnie.  Jeśli  stan  drugiego  będzie 
zadowalający, zostawią go na brzegu, a sami polecą do Canberry.   

Ratownik,  miał  trudności  z  założeniem  drugiemu  mężczyźnie  uprzęży.  Tymczasem 

background image

Byron wciąż widział krążącego w pobliżu rekina. Zmartwiał. Dobry Boże, szybciej, szybciej, 
załóż te szelki... Wreszcie! Tak! 

Ale zanim jeszcze sanitariusz umocował je na dobre, helikopter przechylił się gwałtownie 

i podskoczył w górę. Nogi obu mężczyzn wyłoniły się z wody w chwili, gdy rekin znajdował 
się  zaledwie  trzy  metry  od  nich.  Wynurzył  się  raptownie,  pokazując  rozwartą  paszczę. 
Mężczyźni  jeszcze  nie  byli  we  właściwej  pozycji,  niebezpiecznie  dyndali  nad  taflą  oceanu. 
Nie  pozwól,  żeby  spadli!  –  modlił  się  w  duchu  Byron.  Korba  obracała  się  w  zawrotnym 

tempie,  osiągając  maksymalną  szybkość  czterdziestu  pięciu  metrów  na  minutę.  W  pewnej 
chwili lina naprężyła się i obaj mężczyźni znaleźli się w helikopterze.   

Niebezpieczeństwo minęło.   
–  Schodzę  w  dół.  Mogę  być  potrzebny,  jak  helikopter  wyląduje  –  powiedział  do 

ratowników  Byron.  –  Wrócę,  kiedy  będziecie  gotowi  posłać  kogoś  na  klif.  Zostawiam  cię  z 
chłopakami,  Colin!  –  zawołał  do  rannego  mężczyzny.  –  Zajmą  się  tobą,  jak  tylko  umocują 
liny.   

Znalazł  się  przy  karetce  w  chwili,  gdy  helikopter  wylądował.  Sanitariusze  ułożyli  lżej 

rannego na lekkich składanych noszach i przenieśli do ambulansu. Byli bladzi i spięci. Hayley 
spojrzała na Byrona i zorientowała się, że jest tak samo wstrząśnięty jak oni.   

– Co się stało? – spytała.   
– Później ci powiem.   
– Jakieś problemy? – spytał Lucas.   
– Później – warknął Byron.   
– Hayley, Bruce chce, żebym siadła z nim z tyłu – rzekła Alison. – Na wypadek gdybyś ty 

była potrzebna tutaj.   

– Nie jest z nim źle – zgodziła się Hayley. – Ma parę otarć na skórze, jest wyziębiony. 

Ale  przytomny.  Tylko  wycieńczony  po  tak  długim  pobycie  w  wodzie  i  podtrzymywaniu 

przyjaciela.   

– Trzeba go zostawić w szpitalu na obserwacji – dodał Byron.   
– Damy znać, że wydałeś takie polecenie – powiedziała Hayley. – Kto ma dzisiaj dyżur? 
– Nie pamiętam. – Zniżył głos. – Pamiętam tylko twoje dyżury – dodał.   
Nie bardzo wiedział, dlaczego wybrał akurat ten moment, by spróbować naprawić to, co 

zaczynało się między nimi psuć.   

Alison i Lucas byli już gotowi do odjazdu, a ratownicy za chwilę umocnią liny i uprząż. 

Dołączy do nich reszta zespołu, Hayley, Bruce i on.   

Byron  opowiedział  o  tym,  co  widział,  dopiero  gdy  znaleźli  się  wszyscy  na  szczycie 

urwiska i gotowali się do zejścia.   

–  Najważniejszą  sprawą  jest  tempo  –  powiedział.  –  Widziałem  krążącego  wokół  skał 

rekina.   

– To dlatego jesteś taki blady? – domyśliła się Hayley.   
Ratownicy  przynieśli  trzy  komplety  lin,  jedną  przymocowali  do  pnia  drzewa,  a  dwie 

pozostałe  do  wystającego  potężnego  głazu.  Jedna  z  lin  miała  służyć  tylko  do  spuszczania 
sprzętu.   

background image

–  Sprawdźcie,  czy  nie  ma  uszkodzonego  kręgosłupa  –  powiedział  Byron  do  dwóch 

ratowników.  –  Starajcie  się  go  nie  ruszać,  o  ile  to  możliwe.  Hayley  i  ja  unieruchomimy  mu 
kręgosłup i założymy kołnierz, jak tylko do was dołączymy.   

Colinowi przekazano, że będzie musiał jeszcze trochę poczekać na pomoc.   

Dwóch  ratowników  doświadczonych  we  wspinaczce  wkrótce  znalazło  się  u  podnóża 

klifu.  Zdjęli  z  siebie  uprząż  i  dali  sygnał,  że  można  wciągnąć  liny.  Dwóch  innych  pomogło 
Byronowi i Hayley założyć je i poinstruowali, jak się zachowywać w czasie opuszczania się 
w dół. Tymczasem Bruce z innym ratownikiem opuszczał na trzeciej linie nosze.   

Ranny  mężczyzna  nie  miał  widocznych  oznak  uszkodzenia  kręgosłupa  ani  obrażeń 

głowy. Może po prostu był wyziębiony, ale mimo to Byron i Hayley zabezpieczyli kręgosłup 
i szyję. W tych warunkach trudno było ocenić, czy nie doznał urazu podstawy czaszki.   

Ciśnienie i  tętno pozostawiały  wiele do życzenia. Prawa noga mężczyzny miała otwarte 

złamanie. Dwóch ratowników przeniosło go w miejsce, gdzie nie sięgał przypływ, i Byron z 
pomocą Hayley unieruchomił kończyny, używając w tym celu szyny.   

Ratownicy  ułożyli  mężczyznę  na  noszach,  przykryli  kocem  i  przymocowali  pasami. 

Byron jeszcze raz sprawdził tętno.   

–  Podnosimy.  –  W  czwórkę  zanieśli  nosze  pod  ścianę  klifu.  Ranny  musiał  ważyć  z 

osiemdziesiąt  kilo.  Byron  zaczął  obliczać,  jaką  dawkę  morfiny  mu  poda  w  karetce,  jeśli 
ciśnienie krwi podniesie się wystarczająco. – Jak go teraz wciągniemy na górę? – spytał.   

– Na górze mają krążek linowy. Uda się go wciągnąć. Potem zaniesiemy go do karetki – 

odparł szef ratowników.   

–  Musimy  wezwać  helikopter  z  Westpac  –  powiedział  Byron.  –  Może  wreszcie  jest 

gotów. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabyś go wieźć tą drogą, Hayley.   

– Wiem, sama o tym myślałam.   
– Chodźmy: 
Obsługa helikoptera poinformowała, że za czterdzieści minut będzie na miejscu.   
– Wystarczyłoby dziesięć – mruknął Byron.   
– Zaczniemy reanimację w samochodzie – rzekła Hayley.   
Przetransportowanie  pacjenta  do  ambulansu  zajęło  im  dwadzieścia  minut.  Był 

nieprzytomny, ale od czasu do czasu jęczał i wydawał nieartykułowane dźwięki.   

– Podłącz kroplówkę i podaj mu morfinę – polecił Byron – a ja go zbadam. – Obmacywał 

brzuch  mężczyzny,  który  jęczał  za  każdym  razem,  gdy  dotykał  go  z  lewej  strony.  Byron 
obawiał się, że może mieć rozerwaną śledzionę. Zastanawiał się, ile razy fale rzuciły nim o 
skałę.   

Tymczasem ratownicy dotarli do Colina Fredericka i przygotowali się do wyciągnięcia go 

na  górę.  Mężczyzna  miał  złamaną  nogę,  drugą  skręconą  w  kostce  i  kilka  niegroźnych 
skaleczeń i  zadrapań.  Jego życie nie było  zagrożone.  Szczęście w nieszczęściu, że zsuwając 
się w dół, zdołał się uchwycić występu skalnego...   

Hayley  i  Byron  czuwali  przy  nieprzytomnym  mężczyźnie.  Mogli  jedynie  obserwować 

wątłe  oznaki  życia  i  czekać  na  helikopter.  Podali  mu  tlen,  założyli  kombinezon 
przeciwwstrząsowy,  ciśnienie  trochę  się  podniosło.  Po  tak  dramatycznych  wydarzeniach 

background image

zapanował  teraz  względny  spokój  i  Hayley  rozpaczliwie  pragnęła  powiedzieć  swojemu 
kochankowi coś, co wyjaśniłoby sytuację między nimi.   

Przepraszam  za  moje  zachowanie  tamtego  dnia.  Nie  zasłużyłeś  na  nie.  Czy  możemy  o 

tym porozmawiać? Wyglądasz wspaniale, kiedy wiatr rozwiewa ci włosy.   

Jeśli cię pocałuję, czy twoja twarz nabierze kolorów, przestaniesz wyglądać jak duch? 
–  Ten  rekin...  –  odezwał  się  Byron,  zanim  zdążyła  znaleźć  odpowiednie  słowa.  – 

Widziałem go, zanim przyleciał helikopter. Był tak blisko tego drugiego gościa w wodzie, że 
czułem już niemal krew.   

Opowiedział wszystko ze szczegółami. Na koniec bezradnie potrząsnął głową.   
–  Nie  mogłem  nic  zrobić.  Wiedziałem,  że  jeśli  komukolwiek  o  tym  powiem,  to  tylko 

pogorszy sprawę. Załoga helikoptera i tak nie mogłaby działać szybciej. A wy też bylibyście 
bezradni. Byłem wściekły, że jestem bezsilny. Wybacz, że teraz muszę to z siebie wyrzucić.   

– Chciałam, żebyś to zrobił – powiedziała. – Czułam, że coś się stało.   
– A co do tamtej nocy...   
– Przepraszam cię. Zareagowałam przesadnie.   
–  Nie,  miałaś  rację  –  stwierdził  krótko,  jak  gdyby  to  było  wszystko,  co  miał  do 

powiedzenia na ten temat.   

– Pozwól... – zaczęła. – To znaczy, czy moglibyśmy? 
– Nie mówmy za wiele. – Z trudem wydobywał głos. – Muszę się nad paroma rzeczami 

zastanowić. Proszę cię...   

– Męczy cię to? – spytała ostrożnie.   
– Tak jakby.   
– Rozumiem. – Miała nadzieję, że jej głos brzmi normalnie, mimo ściśniętego gardła.   
–  W  przyszłym  tygodniu  siostra  Robyn  zostanie  z  Tori  na  noc.  Przyjdę  do  ciebie  i 

zobaczymy, jak to będzie.   

– Świetnie. – W głębi duszy była przerażona. Bała się, że to może być początek końca. A 

może wręcz przeciwnie, pomyślała z nadzieją.   

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Byron przyszedł w następny czwartek piętnaście po ósmej, gdy Max już spał. Hayley nie 

była  w  najlepszym  nastroju.  Parę  dni  wcześniej  zadzwonił  Chris  i  oznajmił,  że  zamierza 
przyjechać na trzydniowy weekend.   

– Powinienem być w piątek – powiedział.   
– Rano czy po południu? 
– Jeszcze nie wiem. Zależy od tego, jak zorganizuję zajęcia. W każdym razie będę. Nie 

mogę się już doczekać.   

Ta  rozmowa  wprawiła  ją  w  niepokój.  Gdyby  rzeczywiście  chcieli  podjąć  próbę 

scementowania małżeństwa, to  musi to  nastąpić teraz albo  nigdy. Dłużej  nie mogą trwać w 
zawieszeniu.   

Byron co prawda dostarczył jej takich doznań, o jakich nawet nie marzyłaby, pozostając 

w  związku  z  Chrisem,  ale  Byron  nie  ma  jej  nic  do  zaoferowania  na  przyszłość.  W 
przeciwieństwie  do  Chrisa,  który  jest  ojcem  Maxa,  a  jej  dałby  poczucie  stabilizacji  i 
bezpieczeństwa.  Warto  rozważyć  taką  perspektywę.  Skończyłaby  się  samotność,  a  jej  życie 
osobiste nabrałoby konkretnego kształtu.   

Wciąż  niepewna,  jak  rozwinie  się  sytuacja,  pozostała  w  kuchni  dopóki  nie  usłyszała 

dzwonka do drzwi. Czy ma udawać obojętną i niedostępną? Kogo chce oszukać? Otworzyła 

drzwi. Na progu stał Byron, ale Byron zupełnie inny niż ten, którego spotykała dotychczas.   

Miał  na  sobie  czarny  wizytowy  garnitur,  białą  koszulę  i  czarny  jedwabny  krawat. 

Wyglądał niczym Cary Grant z filmu z Audrey Hepburn. W butonierce tkwi! czerwony pąk 
róży, a dwanaście innych trzymał niedbale w opuszczonej ręce. Drugą od niechcenia opierał o 
framugę.   

– Chciałaś, żeby było pięknie, Hayley – powiedział. – A więc postarałem się o oprawę.   
– Ja... tak, wejdź. – Wzięła bukiet drżącymi rękami, serce jej waliło. Nawet nie przyszło 

jej do głowy, by zaprotestować. – Dziękuję. Są naprawdę piękne.   

– Mam więcej w samochodzie.   
– Róż? – zdziwiła się.   
– Innych rzeczy. Też upiększających, mam nadzieję.   
– Och, Byron, mówiłam ci przecież, że nie musisz.   
– Ależ tak! Muszę. Miałaś rację. Oprawa też jest ważna. Mam zamiar cieszyć się każdą 

sekundą. Zajmij się różami, a ja pójdę po resztę.   

Po chwili wrócił i znowu popatrzyła na niego z zachwytem. Ten garnitur...   
– Muszę się przebrać – zdecydowała. Uniósł nieco brwi i obrzucił ją spojrzeniem.   
–  Czekam  z  niecierpliwością  –  oznajmił.  Wybiegła  do  sypialni  i  otworzyła  szafę. 

Zdecydowała się na czarną jedwabną sukienkę z dekoltem i na czarny żakiet, który kupiła pod 
wpływem  impulsu  w  zeszłym  roku  i  ani  razu  nie  miała  go  na  sobie.  Nałożyła  makijaż, 
wyszczotkowała włosy i wpięła w uszy złote kolczyki. Pobiegła z powrotem do salonu, mając 
wrażenie, że jej nieobecność trwa zbyt długo. Wydawało się, że Byron tego nie zauważył. Był 

background image

zajęty.   

Na  stoliku  rozłożył  kremowy  obrus  i  postawił  świece.  Na  talerzach  leżały  wykwintne 

kanapki  i  ciasteczka,  w  wiaderku  chłodził  się  szampan.  On  sam  stał  tyłem  do  pokoju 
pochylony  nad  komodą.  Dopiero  gdy  usłyszała  dobiegającą  stamtąd  muzykę  zakłócaną 
trzaskami,  zorientowała  się,  że  włączył  stary  gramofon.  Poznała  wibrujący,  zmysłowy  głos 

Edith Piaf.   

Byron sięgnął po butelkę, wyjął korek i nalał do kieliszków perlisty płyn. Potem wzniósł 

kieliszki i podał jej jeden, muskając przy tym jej palce. Wypili łyk i pocałowali się.   

– Skąd masz ten gramofon? – spytała.   
– Piękny, prawda? Możesz mi wierzyć albo  nie, ale został po ojcu. Nigdy nie mógł  się 

zdobyć  na  to,  żeby  go  wyrzucić.  Schował  go,  ale  po  jego  śmierci  przeszukaliśmy  z  mamą 
szopę  w  podwórzu.  –  Roześmiał  się.  –  Wiesz,  mama  wyrzuciłaby  chętnie  wszystkie 
szpargały, ale on je magazynował. Nie miała pojęcia, co tam przechowuje.   

– Było ci przykro? – spytała.   
– I tak, i nie – odparł po namyśle. – Trochę się pośmialiśmy, trochę popłakaliśmy. Mama 

trochę gderała, ale tak jak ja też zatrzymała parę rzeczy.   

– Byłoby jej trudniej, gdyby nie miała ciebie.   
– Cóż, tak to w życiu jest, prawda? – odparł. – Ludzie nie są stworzeni do samotności, w 

głębi  serca  wszyscy  pozostaliśmy  dziećmi.  –  Jego  twarz  nagle  się  wypogodziła.  –  Pięknie 
wyglądasz, nawiasem mówiąc – rzekł i pochylił się, by pocałować ją w usta.   

Wygięła  szyję,  domagając  się  więcej  takich  pieszczot.  Tyle  dni  upłynęło  od  czasu,  gdy 

była w jego ramionach.   

– Miałaś rację, Hayley – wyszeptał. – Oprawa jest bardzo ważna. Zapomniałem o tym. To 

moja wina.   

– Przestań się tłumaczyć – przerwała mu.   
Ich  pocałunek  trwał  wieki,  ale  nie  była  w  stanie  przerwać  go,  tak  jak  chciała.  Ta  cała 

sceneria miała sprawić, by poczuła się jak królowa. Tymczasem miała wrażenie, że to tylko 
fasada, upiększające pozory.   

Nie chcę romansu. Zakochałam się. Chcę wszystkiego.   

Wiedziała, że pragnęła tego niemal od początku i że bała się do tego przyznać sama przed 

sobą.   

Było to proste jak puzzle, które pomagała ułożyć Maxowi w przedszkolu, ponieważ miała 

już  wszystkie  elementy.  Zaufanie,  szacunek  i  zrozumienie.  Wspólne  zainteresowania, 
wspólne  troski,  wspólną  przeszłość.  I  wreszcie  pociąg  fizyczny  tak  silny,  że  musiał  trwać, 
jeśli nie zawsze, to przynajmniej tak długo jak długo człowiek żywi nadzieję.   

Proste? 

Zakochanie  się  w  nim  było  proste.  Ale  życie  z  tym  uczuciem  będzie  dużo  bardziej 

skomplikowane.   

 

Trzydziestoczteroletni  mężczyzna  nie  powinien  tego  robić,  myślał  Byron,  wracając  od 

Hayley parę godzin później.   

background image

Takie wykradanie się w środku nocy nie powinno się zdarzać człowiekowi w tym wieku. 

On  zresztą  nie  miał  takich  doświadczeń.  Na  początku  znajomości  mieszkali  z  Elizabeth  w 
koedukacyjnych  akademikach  i  nikogo  nie  obchodziło,  kto  do  kogo  przychodzi  i  kiedy.  To 
mu odpowiadało.   

Wkradanie się do własnej sypialni z nadzieją, że siostra Robyn, Simone, nie zauważy, o 

której  wrócił,  nie  było  w  jego  stylu  i  pozostawiało  w  nim  uczucie  niesmaku  i  czegoś... 

niestosownego. Nie chciał tak postępować. W jakiś sposób uwłacza to Hayley, a ona na to nie 
zasługuje.   

Usatysfakcjonowany  był  natomiast  „oprawą”  wieczoru,  jakiej  pragnęła  Hayley. 

Doświadczeni  mężczyźni  wiedzą,  że  romans  wymaga  kwiatów  i  szampana  podanych  we 
właściwych momentach.   

A  więc  wszystko  jest  w  porządku.  Nic  mu  nie  grozi.  Postępował  tak,  jak  sobie 

postanowił.   

Miłość  dwa  razy  się  nie  zdarza.  Miałem  szczęście.  Miałem  miłość.  Ale  się  skończyła. 

Znalazł punkt oparcia, coś, czego mógł się uchwycić jak rozbitek skały. Skoro nie będzie już 
kochał  tak  jak  kiedyś,  nie  grozi  mu  utrata  kochanej  osoby.  A  Hayley,  mając  obok  siebie 
Chrisa, tez jest bezpieczna.   

Chris wkrótce ich odwiedzi, powiedziała. Zabrzmiało to trochę niezręcznie. Gdyby mogła 

odnowić swoje małżeństwo, byłoby to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich.   

Wszedł  na  schody  i  przekręcił  klucz.  Rozległ  się  głośny  zgrzyt.  Był  pewien,  że  Simone 

się obudzi. Do diabła! Szybko przemknął do sypialni, rozebrał się i wśliznął do łóżka. Poczuł 
znajomy ucisk w żołądku i nagle nabrał podejrzenia, że niemal wszystko, co powiedział sobie 
tej nocy, jest nieprawdą.   

– Gdzie jesteś, Chris? – spytała.   
–  Jak  to  gdzie?  W  Melbourne.  Nie  przyjadę.  Przepraszam,  że  zawiadamiam  cię  w 

ostatniej  chwili,  ale  facet,  który  prowadzi  kursy  samoobrony  niedaleko  ode  mnie  prosił, 
żebym w weekend go zastąpił. Spodziewam się, że to dobra okazja.   

– Żeby podkraść mu uczniów? 
– No wiesz! Hayley! Chodzi mi o połączenie szkół – wyjaśnił Chris. – Zmniejszyłoby to 

koszty i pozwoliło skuteczniej się reklamować.   

– Wygląda na dobrą strategię – przyznała. – Pod warunkiem, że będziecie mogli razem 

pracować.   

– Cóż, musimy to jeszcze omówić. Uzgodnić warunki, sprecyzować oczekiwania. Czy nie 

będziesz  miała  nic  przeciwko  temu,  jeśli  w  razie  czego  poproszę  cię  o  pomoc  przy 
załatwianiu spraw urzędowych? 

– Nie, oczywiście, że nie.   
– Zawsze mogę na ciebie liczyć, Hayl. Doceniam to. I potrzebuję tego.   
Miał czuły, łagodny głos. Przestraszyła się. On poważnie myśli o powrocie...   
–  Myślę,  że  w  ciągu  dwóch  tygodni  wszystko  załatwię.  I  wtedy  przyjadę,  jeśli  ci  to 

odpowiada.   

– Dobrze...   

background image

Odłożyła  słuchawkę.  Ręce  jej  drżały.  Dwa  tygodnie.  Chris  ma  rację.  To  niedługo.  A  za 

dwa tygodnie, jeśli Chris zechce porozmawiać o wspólnej przyszłości, odrzuci to, co zechce 
jej obiecać, z powodu mężczyzny, który wyznał jej otwarcie, że niczego obiecać nie może.   

Spojrzała  na  zegarek.  Dochodzi  południe,  wkrótce  może  odebrać  z  przedszkola  Maxa. 

Czuła ogromną, palącą potrzebę spotkania z Byronem, wyznania, co jej leży na sercu.   

Kocham  cię.  To,  co  czuję  do  Chrisa,  to  nic  w  porównaniu  z  uczuciem  do  ciebie.  Ale 

przynajmniej rokuje jakąś przyszłość, podczas gdy bycie z tobą to wspaniała uczta, która w 
każdej  chwili  może  się  skończyć.  Czy  zrobię  błąd,  wybierając  głodówkę,  ponieważ  Chris 
może mi zaoferować tylko chleb i wodę? Wielkie nieba, jeśli ciebie i Elizabeth łączyło takie 
uczucie, to nic dziwnego, że uważasz, że nie może się powtórzyć.   

Chwyciła za telefon, ale nie podniosła słuchawki. Wiedziała, że popełniłaby błąd. On nie 

musi znać jej uczuć. Byłby przerażony. Miałby poczucie winy. Litowałby się nad nią. O nie, 
nie  mogła  znieść  samej  myśli  o  tym.  Wsiadła  do  samochodu.  Pomyślała  o  buzi  synka, 
uśmiechniętej na jej widok. To wystarczy, by miała ochotę wstawać z łóżka.   

Podjeżdżając pod budynek przedszkola, zauważyła wśród samochodów innych rodziców 

auto Byrona. Uśmiechnął się na jej widok. Myślę o ostatniej nocy, zdawał się mówić. Jeszcze 
parę tygodni temu podskoczyłaby z radości, ale dziś to było za mało. Poszli na werandę, by 
zaczekać na dzieci.   

– Masz w poniedziałek nocny dyżur? – spytał cicho.   
– Tak. – Była zaskoczona, że w ogóle jest w stanie wydobyć z siebie głos. – W weekend 

mam dyżur w dzień, potem znowu noc we wtorek, a potem do niedzieli wolne.   

–  We  wtorek  zabieram  Tori  do  Brisbane.  Mam  tam  konferencję  w  czwartek  i  piątek, 

wracamy  w  niedzielę  rano.  Przez  cały  ten  weekend  pracuję,  ale  chciałbym  zaprosić  cię  z 
Maxem na lunch w poniedziałek.   

– Zaczynam dyżur o szóstej.   
– Wiem.   
– No dobrze – zgodziła się. – O której mamy przyjść? 
– Jak wam wygodnie. Może być jedenasta? Potem odwieziesz Maxa prosto do rodziców.   
Delikatnie i dyskretnie musnął jej dłoń. Zadrżała. Cofnęła rękę w momencie, gdy Karen 

otworzyła drzwi.   

Weekend  był...  dziwny.  Tak  jak  kiedyś  Byron  po  śmierci  ojca  pomagał  matce  opróżnić 

szopę,  tak  teraz  ona  próbowała  pozbyć  się  pozostałości  swego  małżeństwa.  Nie  w  sensie 
dosłownym, wyrzucając na przykład starą maszynkę do golenia Chrisa czy sprzęt sportowy – 
wciąż zalegający w garażu, lecz pozostałości psychicznych, emocjonalnych.   

Miała  w  swojej  pamięci  szufladki  z  etykietką  „Dobre  wspomnienia”  i  „Czy  chcę  być 

samotną matką przez następne piętnaście lat?”, w których musiała przeprowadzić remanent. 
To wspomnienie zostawić, tamto lepiej usunąć do szufladki z napisem „Złe wspomnienia”.   

W  szufladce  „samotnej  matki”  panował  bałagan,  była  zarzucona  takimi  rzeczami  jak 

„Powody, dla których należy scementować małżeństwo” albo „Obawy, co będzie, gdy mama i 
tata  się  zestarzeją”.  Każdą  z  tych  rzeczy  analizowała  pod  kątem  aktualnych  uczuć.  Rzecz 
dotycząca powrotu do Chrisa okazała się zupełnie nieprzydatna.   

background image

Jak ja w ogóle mogłam myśleć, że to będzie możliwe? Jak mogłam myśleć, że w naszym 

związku było wystarczająco dużo miłości, żeby jeszcze coś z niej zostało? Płakała w piątek w 
nocy i w sobotę w nocy. Płakała z powodu Byrona i miłości jego życia, którą nie była ona. 
Płakała nad sobą i Chrisem, który nie miał pojęcia, co może znaczyć prawdziwa miłość.   

W niedzielę miała dyżur razem z Byronem.   
– Cieszę się na jutrzejszy dzień – powiedziała.   
– Ja też.   
Następnego dnia spała nieco dłużej, podczas gdy Max oglądał w telewizji film dla dzieci. 

Cieszył się, że pójdzie do Tori.   

– Lubię ją – powiedział. – Buduje świetne zamki z piasku.   
–  Pewnie  pójdziemy  na  plażę  –  odparła  Hayley.  –  To  przecież  naprzeciwko  domu. 

Będziecie się mogli pobawić.   

Kiedy przyjechali,  Byron był  w ogrodzie. Dzieci  od razu pobiegły do pokoju  Tori,  skąd 

po chwili rozległ się odgłos klocków lego rozrzuconych po podłodze.   

– Pamiętam te uwalane farbą dżinsy – szepnęła Hayley, kiedy Byron chwalił się efektami 

swojej pracy ogrodniczej.   

– Nie zamierzam dać ci okazji do potraktowania ich tak jak ostatnio – odparował.   
– Ściągnięcia ich z ciebie pod prysznicem? Ani myślę! 
Uśmiechnęła się, czując, jak opada z niej napięcie. Kocha go i jest z nim, a on patrzy na 

nią z pożądaniem.   

– Albo obrzucenia ich błotem  i  przy okazji mnie. Chodź tutaj.  – Rozpostarł ramiona. – 

Wiesz, jak często myślę o tamtej nocy? – spytał między jednym a drugim pocałunkiem.   

– Mam nadzieję, że tak często jak ja.   
Przez chwilę nie widzieli niczego poza sobą. W końcu odepchnął ją lekko. Uśmiechnęli 

się  do  siebie  niepewnie,  odwrócili  w  tej  samej  chwili  i  zamilkli.  Chyba  to,  co  zobaczyła  w 
jego oczach, to nie był strach? 

– Masz może ochotę na kawę czy sok? – spytał.   
– Tak – odrzekła po to tylko, by mogli się czymś zająć. Około wpół do dwunastej dzieci 

oznajmiły, że są głodne. Byron zrobił obfite kanapki i zasiedli do jedzenia.   

– Pójdziemy na plażę – zaproponował, kiedy skończyli sprzątać w kuchni.   
– Max bardzo by chciał. Mówił, że Tori buduje piękne zamki z piasku.   
– Uczyła się od mistrza. W tym też jestem dobry.   
– Chcesz, żebym ci uwierzyła? – zapytała figlarnie.   
– Chętnie ci udowodnię – odparł.   
Hayley  z  przyjemnością  obserwowała,  jak  razem  z  dziećmi  buduje  wspaniały  zamek  z 

piasku. Zresztą zawsze patrzyła na niego z przyjemnością. Jego energia była zaraźliwa i była 

to jedna z tych rzeczy, które w nim kochała.   

–  No  dobrze,  a  teraz  będziesz  kopał  ze  swojej  strony  i  spotkamy  się  pośrodku  – 

powiedział Byron do Maxa.   

– Kopię, ale nie mogę.   
– Możesz, po prostu kop. Czujesz moje palce? Max zachichotał, kiedy ich ręce spotkały 

background image

się pod mostem z piasku.   

–  Możemy  go  poszerzyć,  tato?  –  spytał.  –  Ojej,  co  ja  powiedziałem.  Mamusiu,  ja 

powiedziałem do niego tato. To głupio, prawda? 

Spojrzał  na  nią,  czekając,  że  się  roześmieje,  ale  Hayley  tego  nie  zrobiła.  O  Boże,  to 

dziecko po prostu się przejęzyczyło, ale nie była w stanie się roześmiać, bo Max powiedział 
to, co chciałaby, żeby było prawdą.   

–  Bardzo  głupio  –  odpowiedziała  synowi.  –  To  tak  jak  czasem  bezmyślnie  mówisz  do 

mnie „babciu”.   

– Tak – odrzekł Max i oboje się roześmiali.   
W  chwilę  później  wrócili  do  zabawy.  Tori  zbierała  na  brzegu  muszelki.  Hayley,  choć 

pomagała  dzieciom  wznosić  ich  piaskowe  budowle,  przez  cały  czas  myślała  o  niewinnym 
przejęzyczeniu  Maxa.  Myślała  o  tym,  obserwując  pełnego  zapału  i  energii  Byrona  oraz 
rozbawione,  ufne  dzieci.  Myślała  o  tym,  gdy  jego  ciemna  głowa  pochyliła  się  ku  jasnej 
główce  Tori,  a  Max  przeszedł  po  jego  wyciągniętych  na  piasku  nogach,  jak  gdyby  ich  nie 
zauważył.   

Właśnie tego chcę. Chcę, by mój syn myślał o tym mężczyźnie jak o ojcu. Chcę, żebyśmy 

się  stali  rodziną.  Ale  wiem,  że  to  nigdy  nie  nastąpi,  a  więc  jak  długo  zdołam  znosić  taką 
sytuację? Cieszyć się tym, co jest.   

Nie  mogę.  Nie  mogę  tego  znosić,  wiedząc,  że  chcę,  żeby  to  się  nigdy  nie  skończyło  i 

czekać na moment, kiedy się skończy. Romanse zawsze się kończą, przygody też. Związki, w 
których nie czyni  się żadnych obietnic.  A przecież bez obietnic nic nie ma sensu.  I dlatego 
nawet  ostatnia  wizyta  Byrona  z  kwiatami  i  całą  odświętną  oprawą  wcale  jej  nie 
usatysfakcjonowała. Nie zbliżyli się do siebie bardziej i miała wrażenie, że Byron jest z tego 
zadowolony. Zrobił to z premedytacją, dał jej kwiaty i szampana jedną ręką, a zabrał zbliżenie 
drugą.   

Żadnych obietnic, a ona pragnęła obietnic, takich samych, jakie czynił jej kiedyś Chris, 

ale nie zdołał ich spełnić. Obietnic, jakie Byron złożył kobiecie swego życia i, jak powiedział 
Hayley, nie będzie w stanie złożyć nigdy więcej.   

Poczuła nagłe zazdrość o nieżyjącą matkę Tori i utraconą miłość Byrona. Przeraziła się. 

Nie  mogę  sobie  pozwolić  na  tego  rodzaju  uczucia,  pomyślała.  Niestety,  czegoś  takiego  nie 
można było zgasić na żądanie, niczym świeczkę na torcie.   

– Dobrze się czujesz? 
Byron chwycił ją za rękę. Musiał się zorientować, że coś z nią nie jest w porządku. Stała 

w wodzie, podskakując na falach, nie czuła nawet zimna przenikającego jej stopy.   

– Ach tak, po prostu... się zamyśliłam.   
– Jak było w czasie weekendu z Chrisem? – spytał.   
– Odwołał przyjazd w ostatniej chwili. Coś mu wypadło. Być może wejdzie w spółkę z 

właścicielem innej szkoły. Ostatnio znacznie praktyczniej myśli o przyszłości.   

Słyszała  ,  w  swoich  słowach  ukryte  wskazanie,  że  chodzi  o  ich  osobistą  przyszłość, 

podobnie jak o przyszłość jego biznesu, i wstrzymała oddech, mając rozpaczliwą nadzieję, że 
Byron nie podejmie tego tematu.   

background image

Nie pytaj. Tylko nie pytaj. Nie powiedziała tego głośno, ale musiała to wyrażać jej twarz, 

ponieważ  Byron  milczał.  Patrzyła  na  jego  nogi,  na  ręce  uwalane  piaskiem  i  błękitne,  lekko 
spłowiałe  szorty.  Wyglądał  na  szczęśliwego.  Nagle  zapragnęła  ze  wszystkich  sił  stać  się 
częścią jego życia.   

Ale do tego nie dojdzie.   
– Powiedział, kiedy przyjedzie? – usłyszała głos Byrona.   
W pierwszej chwili nie wiedziała, o co pyta. Ach tak, oczywiście, o Chrisa.   
– On... tak, postara się za tydzień lub dwa.   
– Niedługo.   
–  Nie.  Max  tylko  wzruszył  ramionami,  jak  się  dowiedział  –  dodała  po  chwili.  –  Czy 

powinnam się martwić z tego powodu? Czy cieszyć? Że tak niewiele wie o tym, co znaczy 
mieć ojca? 

– Wie, że są i inni ojcowie. Jak twój ojciec, czy na przykład ja.   
– Tak – skinęła głową. – Choćby ty.   
W  tym  momencie  nie  była  w  stanie  rozmawiać  dłużej  na  ten  temat.  Odwróciła  się  i 

pobiegła za dziećmi.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Byron cieszył  się z wyjazdu do Brisbane przede  wszystkim  ze względu na Tori. Chciał, 

by spędziła trochę czasu z rodzicami i rodzeństwem Elizabeth. W Brisbane mieszkało czworo 
jej kuzynów, których powinna lepiej poznać. On sam też chciał choć kilka dni pobyć z nią z 

dala od codziennej rutyny i stresów.   

Postanowił,  że  będzie  chodzić  tylko  na  najważniejsze  spotkania  konferencyjne,  wygłosi 

własny krótki referat i weźmie udział w oficjalnym bankiecie w piątek wieczór. Resztę czasu 
spędzi z Monicą i Alanem nad basenem.   

Ta  część  planu  okazała  się  dużo  bardziej  pokrzepiająca,  niż  tego  oczekiwał.  Ile  czasu 

upłynęło od jego ostatniego prawdziwego urlopu? To było jeszcze przed narodzinami Tori.   

Wielkie  nieba,  czy  to  możliwe?  Doszedł  do  wniosku,  że  tak.  Po  śmierci  Elizabeth 

natychmiast wrócił do pracy, nie dał sobie ani dnia odpoczynku. Jego podporą w tym trudnym 
okresie była Monica, która kochała go jak syna. Nie chciał jej zranić, zaczynając nowy etap 
życia po śmierci jej jedynej córki. Sam tak postanowił. Monica nie wywierała na niego żadnej 
presji i nie miałaby mu za złe, gdyby się z kimś związał. Sam narzucił sobie ograniczenia.   

Siedział teraz z Monicą nad basenem, sączyli herbatę i pogryzali ciasteczka, obserwując 

pływającą Tori.   

– Kochanie, nie zdejmuj koła! – zawołała Monica.   
– Chcę zobaczyć, czy umiem pływać.   
– Zaczekaj aż tatuś albo ja przyjdziemy do ciebie.   
– Dobrze. No to teraz wyjdę. Idę na huśtawkę.   
–  Idź,  kochanie  –  uśmiechnął  się  Byron.  –  W  jakiej  mierze  wasza  przeprowadzka  tutaj 

nastąpiła z mojego powodu? – zwrócił się niespodziewanie do teściowej.   

Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.   
– Mam to podać w procentach? – spytała.   
–  Ale  skąd.  Chcę  po  prostu  usłyszeć  potwierdzenie,  że  tak  było,  aby  móc  wam 

podziękować. To trafna i wspaniałomyślna decyzja. Uznaliście, że powinienem zostać sam.   

– Niektórzy by powiedzieli, że zostawiłam cię w najmniej odpowiednim momencie.   
– Z początku też tak uważałem – przyznał. – Ale teraz wiem, że to było potrzebne.   
– Mnie też, B. J. Byłoby mi trochę przykro patrzeć, jak darzysz uczuciem inną kobietę, 

choć wierz mi, bardzo tego pragnę, ze względu na ciebie.   

– Ależ Monico! Wcale tego nie chcę.   
– Czy to znaczy... Czy ty... już nie spotykasz się z Wendy? – sondowała ostrożnie.   
Przez  chwilę  nie  wiedział,  o  czym  ona  mówi.  Wendy  należała  już  do  zamierzchłej 

przeszłości, choć upłynęło zaledwie sześć tygodni od czasu, gdy zakończył tę znajomość.   

–  Nie,  już  nie  –  przytaknął.  –  Powinienem  był  ci  o  tym  powiedzieć.  W  czasie  twojej 

rozmowy z Wendy uświadomiłem sobie, że jeszcze nie jestem gotów na nowy związek.   

– Nie jesteś gotów? Och, Byron, myślę, że jesteś aż nadto gotów i chciałabym tego. Po 

prostu  niezbyt  mi  się  uśmiechało  mieć  za  synową  Wendy.  Wiesz,  że  będę  twoją  żonę 

background image

traktować jak synową, prawda? Bo ciebie uważam za syna.   

Wyraz  jej  oczu  świadczył,  że  choć  bardzo  tego  pragnie,  wciąż  jeszcze  odczuwa  ból  na 

myśl o tym, że jej córkę zastąpi inna kobieta.   

–  Będę  zaszczycony  –  powiedział  i  nagle  wyobraził  sobie  Monice  gawędzącą  przy 

basenie z Hayley. Był pewien, że teściowa by ją polubiła. – Tyle że – dodał stanowczo – na 
razie się na to nie zanosi.   

Nagły  ucisk  w  sercu  zdziwił  go.  Czyż  związek  z  Hayley  nie  jest  tym,  czego  pragnął? 

Związek taki, jaki sam narzucił, do jakiego był zdolny. Przygoda.   

Bardzo  za  nią  tęsknił,  daleko  bardziej  niżby  się  tego  spodziewał.  Wciąż  przypominał 

sobie chwile, jakie ze sobą spędzili. Był zły, że nie umówił się na następne spotkanie. Teraz 
miałby  na  co  czekać.  Już  dawno  na  nic  nie  czekał.  Najlepiej  znał  uczucie  oglądania  się 
wstecz.   

– Dlaczego, Byronie? – ostrożnie zagadnęła Monica. – Uważasz, że ty i Elizabeth byliście 

tak idealną parą, że nie możesz już nigdy pokochać innej kobiety? To nieprawda! 

– Nie? – odpowiedział pytaniem.   
–  Nie!  Kochaliście  się  tak,  jak  powinni  kochać  się  małżonkowie.  To  wspaniała 

umiejętność,  nie  w  każdym  małżeństwie  się  udaje.  Ale  to  nie  znaczy,  że  nie  możesz  się 
związać  z  żadną  inną  kobietą.  Pewnego  dnia  spotkasz  taką,  którą  pokochasz  w  ten  sam 
sposób.   

– A jeśli nie chcę? – żachnął się. – Jeśli łęk przed utratą przeraża mnie? 
– Oczywiście, że  cię przeraża,  B. J. – odrzekła Monica. –  Zawsze się tego boimy, jeśli 

głęboko  kochamy,  czy  to  dziecko,  czy  rodziców,  czy  choćby  psa.  Ale  myślę,  że  kiedy 
spotkasz taką osobę, sam uznasz, że nie masz wyboru.   

– O... wspaniale! Po prostu wspaniale! – prychnął.   
–  Tak,  to  jest  coś  wspaniałego.  Lękamy  się,  ale  to  najwspanialsza  rzecz  na  świecie  – 

rzekła łagodnie Monica i poszła do Tori, zanim zdążył zaprotestować.   

 
–  Chris  nie  dzwonił,  mamo?  –  spytała  Hayley.  Pracowała  od  ósmej  rano  do  szóstej 

wieczorem. Za dwie godziny będzie wolna.   

– Nie – odparła Adele. – Spodziewasz się telefonu? 
– Nie, spodziewam się, że przyjedzie.   
W sobotę lub w niedzielę, powiedział. Uznała zatem, że albo w sobotę wieczorem albo w 

niedzielę  rano  i  starała  się  nie  myśleć  o  tym,  że  pewnie  znowu  wróci  do  sprawy  ich 
małżeństwa. Teraz zaniepokoiła się, że nie dał znaku życia.   

Przez cały tydzień była spięta i nieszczęśliwa. Nieobecność Byrona uzmysłowiła jej, jak 

silne  są  jej  uczucia  wobec  niego.  Tęskniła  za  nim.  Było  jej  ciężko  i  znowu  zaczęła  się 
zastanawiać, czy on podobnym uczuciem darzył Elizabeth.   

Nie  mając  nadziei  na  przypadkowe  spotkanie  w  przedszkolu  czy  szpitalu,  uzmysławiała 

sobie wyraziście, jak pusta będzie jej przyszłość, kiedy ich romans się skończy... kiedy ona 
zdobędzie się na odwagę, by go zakończyć. Znacznie bardziej pusta niż teraz z nim i z Tori, 
którzy wyjechali zaledwie na parę dni.   

background image

Weekend  dobiegał  końca.  Dyżur  był  spokojny,  żadnego  przedawkowania,  żadnego 

wypadku pod wpływem alkoholu. Same lekkie przypadki. Gdy zadzwonił  telefon, chwyciła 
niecierpliwie słuchawkę, choć nie spodziewała się już usłyszeć głosu swego byłego męża.   

– Hayley? – To jednak był Chris.   
– Gdzie jesteś? 
– Późno wyjechałem, przepraszam. Zobaczymy się wieczorem.   
– Dzwonisz z samochodu? – spytała.   
– Tak.   
– Ale skąd? 
– Z samochodu – powtórzył.   
– To wiem, ale...   
– Do zobaczenia – przerwał jej i wyłączył komórkę.   
Irytowało ją, że nie wie, o której go powinna oczekiwać, ale równocześnie poczuła ulgę. 

Nic mu się nie stało. Jedzie. I miejmy nadzieję, nie jest zmęczony, jeśli wyruszył po lunchu. 
Musi  być  teraz  gdzieś  w  okolicach  Traralgon  lub  Sale.  Przypuszczalnie  zjawi  się  koło 
dziesiątej.  Postara  się  nie  okazywać  złości  ze  względu  na  Maxa  i  ze  względu  na  rozmowę, 
którą mają przeprowadzić.   

Dyżur dobiegał końca.  Nie mogła się już doczekać zmienników. Chciała jak najszybciej 

zobaczyć synka i wziąć go w ramiona. Z jakichś powodów pragnęła tego bardziej niż zwykle. 
Za kwadrans szósta odezwał się telefon gorącej linii. Podniosła słuchawkę.   

–  Samochód  wypadł  z  szosy  około  dwadzieścia  kilometrów  na  południe  od  miasta  – 

usłyszała głos Kathy. – Nie wygląda to dobrze. Jechał za szybko, gwałtownie zahamował na 
zakręcie. Facet, który dzwonił, był świadkiem wypadku.   

– Jedziemy – rzuciła Hayley. Znowu ta szosa, pomyślała przygnębiona.   
Prowadziła karetkę, słuchając dalszych informacji.   
–  W  samochodzie  był  tylko  kierowca.  Świadek  ma  za  sobą  kurs  udzielania  pierwszej 

pomocy  i  gaśnicę,  której  użył,  bo  poczuł  benzynę.  Mówi,  że  mężczyzna  jest  ranny, 
niezupełnie  przytomny  i  chyba  ma  zakleszczone  nogi.  Powiadomiłam  SouthCare,  dadzą 
helikopter. Policja jest już na miejscu.   

– Dobra, nie ma dużego ruchu – zauważył  Lucas. – Wkrótce tam będziemy. O tak, już 

widzę wóz policyjny. Dojeżdżamy.   

Podziękuj  Bogu  za  mamę  i  tatę,  pomyślała  Hayley,  oczami  wyobraźni  widząc,  jak 

przepada jej wspólny wieczór z Maxem. W tej chwili trudno jej było myśleć o pacjencie.   

Nagle  rozbity  samochód  wydał  się  jej  znajomy.  Duży  zielony  ford,  taki  jak  Chrisa,  ale 

stał przodem w kierunku południa, na lewym poboczu szosy, nie na prawym. A więc, jechał 
do Melbourne, uznała. Wzięła zestaw tlenowy, aparat do EKG, ciśnieniomierz i leki.   

– Kierowca zmęczony? – usłyszała  głos  policjanta. – Nie zauważył  zakrętu? Samochód 

przejechał w poprzek szosy. Stoczył się, uderzył w drzewo i obrócił tyłem do kierunku jazdy.   

A więc jechał z Melbourne. Duży zielony ford.   
– Chris, na Boga, to Chris! – Poznała ciemniejsze plamy w miejscach, gdzie była rdza. 

Chris tylko zabezpieczał je przed dalszą korozją, ale nigdy nie malował.   

background image

– Hayley? – Głos Lucasa zabrzmiał inaczej niż normalnie.   
– To mój były mąż – wyjąkała.   
– O Boże! Nie! 
Ugięły się pod nią kolana. Byłaby upadła, gdyby Lucas jej nie podtrzymał. Nie wiedziała, 

co się wokół niej dzieje.   

– Wytrzymasz to? – spytał. Głos mu drżał. Nie mógł jej zastąpić. Choć wiedział jak się 

posługiwać aparaturą, nie miał jeszcze oficjalnych uprawnień.   

Chciała powiedzieć, że wytrzyma, ale słowa uwięzły jej w gardle. Wydawało jej się, że to 

koszmarny sen, coś co sama sprowokowała swoimi lękami.   

– Tak – wykrztusiła w końcu.   
– Wezwę drugą załogę – powiedział Lucas.   
–  Tak,  proszę.  –  Na  nogach  jak  z  waty  poszła  w  kierunku  rozbitego  samochodu.  – 

Potrzebny  kołnierz  i  stabilizator  kręgosłupa  –  zwróciła  się  do  Lucasa.  –  Może  kombinezon 
przeciwwstrząsowy. Co jeszcze? Nie mogę się skupić...   

Nigdy  nie  pracowała  w  takiej  sytuacji.  Nakładała  maskę  tlenową  na  twarz,  którą  kiedyś 

całowała,  szukała  żyły  w  rękach,  które  trzymały  ich  nowo  narodzone  dziecko,  mówiła  w 
sposób uspokajający nie jako asystentka medyczna, lecz jako była żona.   

–  Wszystko  będzie  dobrze,  Chris.  To  ja,  Hayley.  Słyszysz  mnie?  Mów do  mnie,  Chris. 

Możesz otworzyć oczy? 

Z najwyższym trudem uniósł powieki. Z ulgą zobaczyła, że źrenice reagują.   
– Mów do mnie, Chris! Jęknął tylko.   
– Max namalował dla ciebie obrazek – ciągnęła. – Chciałabym, żebyś go zobaczył. Daj 

mi rękę. Muszę znaleźć żyłę. – Nie przestawała mówić. – Gdzie się schowały te żyły? 

Cieszyła  się,  że  otworzył  oczy,  choć  od  razu  znowu  je  zamknął.  Ale  przede  wszystkim 

była na niego zła.   

O  Boże,  jak  tego  nienawidziła!  Bywała  zła  już  przedtem  na  pacjentów  –  narkomanów, 

pijanych  kierowców,  ludzi,  którzy  wzywali  karetkę,  kiedy  potrzebowali  jedynie  tabletki  od 
bólu  głowy  czy  bandaża,  ale  nigdy  nie  było  tak  jak  teraz.  Wszystko  się  w  niej  gotowało, 
sprawiało  ból,  gdy  tylko  pomyślała  o  Maksie,  powodowało,  że  ręce  jej  się  trzęsły  tak,  że 
wiedziała, iż nie zdoła wbić igły w zapadnięte żyły.   

–  Lucas!  –  zawołała.  –  Ciśnienie  spada.  Tętno  nitkowate.  Nie  mogę  znaleźć  żyły.  Czy 

druga karetka już jedzie? 

– Wzywałem, ale pojechali do pacjenta. Wyjaśniłem sytuację. Nie wiem, kiedy tu dotrą.   
Boże,  dlaczego  właśnie  dziś  nie  ma  tu  Bruce’a!  Lucas  nie  ma  prawa  nawet  założyć 

kroplówki. Kusiło ją, by mu kazać spróbować. Do diabła z przepisami! Już nieraz widział, jak 
to się robi. Pomoże mu, podpowie, jego ręce będą pewniejsze niż jej. Choć przy tych niemal 
niewyczuwalnych żyłach doświadczenie mogło być sprawą życia i śmierci.   

Tylko ja mam doświadczenie.   

Ponowiła próbę.  Nie udało  się. Jej  dłonie wydawały się równie bez życia jak jego żyły. 

Chris jęczał i coś mamrotał. Cały czas do niego mówiła, gdy tymczasem strażacy przecinali 
karoserię, by uwolnić jego nogi.   

background image

–  Chris,  wytrzymaj,  proszę!  –  Przeszła  jej  już  cała  złość.  Czemu  ten  sprzęt  nie  pracuje 

ciszej? 

Musi to zrobić! Dla Chrisa. Dla ojca Maxa. Dla Maxa. Ręce przestały jej drżeć, poczuła 

nagły  przypływ  adrenaliny  i  wreszcie  zdołała  wkłuć  się  w  żyłę  i  podłączyć  kroplówkę  z 
ratującym  życie  preparatem  krwiozastępczym.  Ciśnienie  od  razu  się  podniosło,  Chris 
otworzył oczy.   

– Hayley... – wyszeptał. – Co z Maxem? 
– Nic, nic. Jest z moją mamą. Byłeś w samochodzie sam.   
–  Wybacz.  Nic  nie  pamiętam.  Nie  wiem,  co  się  stało...  Nagłe  usłyszała  nad  sobą  głos 

Byrona.   

– Pozwól, Hayley, ja się nim zajmę – oznajmił.   
–  To  ty?  –  Nie  posiadała  się  ze  zdumienia.  Delikatnie  dotknął  jej  ramienia.  Na  chwilę 

zamknęła  oczy.  Poczuła  jego  ciepło,  skórę  pachnącą  morzem.  Ciepło  i  zapach  mężczyzny, 
którego kochała.   

– Druga załoga dostała pilne wezwanie – wyjaśnił. – Dyspozytorka powiadomiła szpital, 

ja przyszedłem o szóstej, powiedziano mi, że... że to Chris. W jakim jest stanie? 

– W porządku. Panuję nad sytuacją – odparła.   
– Nie, nie możesz zajmować się pacjentem, który jest ci tak bliski.   
– Mogę. Muszę – zaprotestowała. – To mój były mąż.   
– Wiem – odparł. – I właśnie dlatego nie możesz. Już nie musisz. Jestem specjalistą od 

reanimacji, nie pamiętasz? 

Jakaś  jej  część,  która  wciąż  zachowała  trzeźwość  myślenia,  wiedziała,  że  on  ma  rację. 

Skinęła  głową.  Wysunęła  się  z  rozbitego  auta,  robiąc  mu  miejsce.  Zrelacjonowała  mu 
pokrótce to, co dotychczas zrobiła, po czym cała adrenalina znów z niej odpłynęła.   

– Będziesz potrzebował mojej pomocy – dodała jeszcze słabszym głosem.   
Ale on tylko potrząsnął głową i delikatnie ją odsunął. Ktoś okrył ją kocem i podprowadził 

do samochodu policyjnego. Usiadła z tyłu i rozpłakała się. Nie pozwól mu umrzeć, Boże, nie 
pozwól umrzeć ojcu mego dziecka, modliła się.   

Nie wiedziała, ile czasu mogło upłynąć, zanim do samochodu podszedł Lucas.   
– Jedziemy – powiedział.   
– Co z nim? 
– W porządku. Przytomny. Trochę cierpi z bólu.   
– Ból... jest dobry – rzekła z wysiłkiem.  Zabrzmiało to paradoksalnie, ale było prawdą. 

Jeśli osoba jest poważnie ranna i nie odczuwa bólu, wtedy należy się niepokoić.   

–  Doktor  Black  z  nami  jedzie  –  dodał  Lucas.  –  Helikopter  jest  już  w  drodze.  Policja 

zawiezie cię do domu.   

– Nie! Jadę karetką! 
Wysiadła  z  auta  policyjnego  i  wsunęła  się  na  tył  karetki.  Byron  i  Chris  już  tam  byli. 

Usiadła na małym krzesełku za kierowcą. Lucas włączył światło alarmowe i syrenę i pełnym 
gazem ruszył na autostradę. Trzymała Chrisa za rękę, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, 
co  robi  Byron,  choć  normalnie  potrafiłaby  z  zamkniętymi  oczami  wyliczyć  wszystkie  jego 

background image

czynności.  Tlen,  EKG,  ciśnienie  krwi,  morfina  na  uśmierzenie  bólu,  o  ile  ciśnienie 
odpowiednio wzrośnie, a pacjent jest przytomny.   

– Pojedziesz do Canberry, Chris – mówiła. – Ja z Maxem przyjedziemy jutro rano. Dziś 

nie jestem w stanie prowadzić. Max przywiezie ci swoje rysunki. Powiesimy je w pokoju w 
szpitalu, dobrze? 

Od  czasu  do  czasu  wycierała  łzy.  Wciąż  płaczę,  pomyślała.  Płaczę  nad  Maxem,  nad 

Chrisem, i dlatego, że nie chcę sienna niego złościć...   

Jest zupełnie rozbita, stwierdził w duchu Byron. Wiedział, że były mąż wciąż nie jest jej 

obojętny.  Rozmawiali  na  ten  temat.  Chris  napomykał,  że  chciałby  do  niej  wrócić,  a  ona 
zastanawiała się nad takim rozwiązaniem. Nie zdawał sobie jednak aż do tej chwili sprawy, 
jak silne muszą być te uczucia. I nagle poczuł zazdrość. Doznawał jej wiele razy po śmierci 
Elizabeth, kiedy widział inne pary. Są szczęśliwi, a ja ją straciłem, myślał wtedy. I nic a nic 
nie mogę na to  poradzić. Może nie było  to  uczucie szlachetne,  ale jakże ludzkie. Teraz był 
zazdrosny o Chrisa, bo to jego Hayley kochała.   

Nie  mnie,  jego.  Ona  kocha  jego.  Ja  chcę...  żeby...  kochała  mnie.  Tak  jak  ja  ją  kocham. 

Wielkie  nieba,  ja  ją  kocham!  To,  co  było  między  nami,  to  zaledwie  ułamek  tego,  czego 
pragnę, i dużo czasu musiało minąć, żebym uświadomił sobie, że to wprawdzie inne uczucie 
niż  to  sprzed  lat,  ale  równie  cenne  i  autentyczne.  Monica  ma  rację.  Nie  chciałem  tego, 
broniłem się, bałem, ale zdarzyło się i nic na to nie poradzę.   

A  ona  tonie  we  łzach  z  powodu  Chrisa.  Jego  stan  jest  poważny.  Ma  połamane  nogi  i 

chyba rozerwaną wątrobę.   

Byron walczył, by utrzymać stabilny stan rannego, życząc sobie, by kto inny był na jego 

miejscu, i walczył z absurdalną potrzebą wykrzyczenia do tego mężczyzny: „Pokaż, na co cię 
stać.  Ona  cię  kocha.  Tyle  bólu  jej  sprawiłeś.  Niech  przynajmniej  ten  wypadek  na  coś  się 
przyda. Obdarz ją taką miłością, na jaką zasługuje. Powiedz to jej teraz! Ściśnij jej dłoń tak 

mocno, jak możesz, i powiedz!” 

Lucas  pędził  autostradą,  ani  na  chwilę  nie  zdejmując  nogi  z  gazu,  ale  Byronowi 

wydawało się, że wóz sunie koło za kołem. Były to najdłuższe minuty w jego życiu.   

Helikopter SouthCare czekał obok szpitala. Sanitariusze wnieśli Chrisa do środka. Hayley 

obserwowała,  jak  śmigłowiec  wznosi  się  w  powietrze.  Gdy  tylko  Chris  jako  tako  odzyska 
siły, powie mu, że już za późno. Nie może do niego wrócić. Chciałaby mieć już tę rozmowę 
za sobą, ale wiedziała, że upłyną tygodnie, zanim Chris będzie do niej zdolny.   

– Hayley...   
Poczuła  delikatne  dotknięcie.  Odwróciła  się  i  padła  w  ramiona  Byrona.  Pragnęła,  by  ją 

ukoił, ale nie dał jej ciepła, którego pragnęła, nie przytulił. Odsunęła się.   

– Jutro pojadę – powiedziała z wysiłkiem.   
– Zawiozę cię.   
– Nie... Jeśli będzie trzeba... mama i tata ze mną pojadą. Zresztą, i tak pojadą – dodała. – 

Max jest za mały na to, żeby przesiadywać w szpitalu. W każdym razie dziękuję. – Otarła łzy 
wierzchem dłoni.   

– Nie mogłem patrzeć, jak płaczesz w karetce – powiedział. – Ten wypadek was zbliży. 

background image

Zadziała na twoją korzyść. Mówiłaś mi, że on tego chce. Nie musisz płakać.   

– Ale ja jestem na niego wściekła! – wybuchnęła.   
–  To  się  zdarza,  gdy  kogoś  naprawdę  kochamy.  W  takiej  chwili  jak  ta,  miłość 

przezwycięży wszystko.   

– Nie kocham Chrisa! Teraz go chyba nawet nienawidzę. Wiedział, jak ryzykuje. Ożenił 

się  ze  mną  i  nie  słuchał  moich  ostrzeżeń!  Mówiłam  mu,  że  jeździ  za  szybko,  że  nie 
odpoczywa  w  czasie  podróży.  –  Drżał  jej  głos.  –  Me  dawałam  mu  spokoju,  ale  on  mnie 
ignorował. Ten mężczyzna, który dzwonił na pogotowie, mówił, że on pędził. A przecież jest 
ojcem  i  gdyby dzisiaj  zginął, zostawiłby mojego  synka bez  ojca...  O  Boże,  nie wybaczę mu 

tego! 

Byron ujął jej dłonie i zaczął je delikatnie gładzić.   
–  Powiedz  mi  szczerze, Hayley.  –  Popatrzył  jej  w  oczy.  –  Jesteś  zła,  bo  on  utrudnia  ci 

kochanie go, czy tak? A ty wciąż go kochasz.   

–  Kocham?  –  powtórzyła.  –  Ja...  on  jest  ojcem  Masa.  Na  swój  sposób  będę  go  zawsze 

kochać,  to  znaczy  przynajmniej  interesować  się  nim.  Szanować,  troszczyć  się  o  niego.  Ale 
jeśli chodzi ci o to, czy chcę znowu być z nim... Dlaczego chcesz to wiedzieć właśnie teraz? – 
zaśmiała się nerwowo. – Nie, nie chcę go z powrotem.   

Nagle przypomniała sobie, że nie miała poruszać tego tematu, że chciała, by Byron sądził, 

iż jej związek z Chrisem jest prawdopodobny. Był to rodzaj samoobrony z jej strony. Ale już 
za późno. Była zbyt szczera.   

– Nawet nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić – dokończyła. Gdy milczał, dodała: – 

Byron? 

–  Wybacz  –  mruknął,  patrząc  jej  w  oczy.  –  Chcę  to  wiedzieć  teraz,  choć  wiem,  że  to 

najgorsza z możliwych chwil, bo to ma dla mnie... znaczenie, bo chcę, żebyś...   

– Chcesz, żebym cię kochała – nagłe do niej dotarło.   
–  Naprawdę?  Po  tym  wszystkim,  co  mówiłeś  o  naszym  związku

7

  Że  nie  możesz  mi 

niczego zaoferować ani obiecać? 

Podniosła na niego wzrok. Patrzył na nią w napięciu.   
–  Myliłem  się  –  odparł  po  chwili.  –  Mogę  ci  zaoferować  więcej,  tyle  że  nie  chciałem. 

Walczyłem.  Ale  stało  się  i  jest to  tak  cudowne, że  juz  się  nie  boję.  Mogę  ci  dać  wszystko, 
Hayley,  i  myślę,  że  jesteś  jedyną  kobietą  na  świecie,  która  może  sprawić,  że...  pragnę  tego. 
Czy zgodzisz się na zmianę warunków umowy, jaką zawarliśmy? 

Objął  ją,  zapragnęła  poczuć  jego  wargi,  ale  postanowiła  zaczekać  i  kazać  jemu  czekać. 

To,  co  się  teraz  między  nimi  dokonało,  było  zbyt  ważne,  by  zepsuć  to  pospiesznym 
działaniem.   

– Zmiana warunków umowy – powtórzyła, czując, jak serce jej wali. – A więc na jakie? 

Powiedz mi, Byronie.   

– Ja... cóż... muszę pomyśleć – odparł. – Sądzę, że są różne możliwości. Powinniśmy je 

najpierw przedyskutować.   

–  Podaj  mi  wersję  podstawową.  Wiesz,  że  my,  w  pogotowiu,  bardzo  przestrzegamy 

pewnych reguł.   

background image

Wiedział, że udaje pewną siebie. Czuł, że drży, poznał po jej oczach, co chce usłyszeć. I 

powiedział to.   

– Hayley, chcę, żebyś za mnie wyszła. Nieważne, kiedy to nastąpi i  gdzie. Chcę z tobą 

żyć  i  mieć  z  tobą  dziecko,  być  dobrym  ojcem  dla  Maxa  na  wypadek,  gdyby  Chris  nie 
spisywał się w tej roli jak należy, chcę patrzeć, jak stajesz się matką dla Tori, jedyną możliwą, 
jaką mógłbym znaleźć, ponieważ musi to być kobieta, która i mnie odpowiada, a taką kobietą 
jesteś ty. Zgadzasz się? 

– Tak, och, tak. Zgadzam się. Kocham cię.   
Ujął  w  dłonie  jej  twarz,  pochylił  się  i  usta  ich  spotkały  się  w  namiętnym,  zachłannym, 

czułym pocałunku.   

– Co to jest, kochanie? – spytała matka Hayley, wskazując grubą kopertę, która leżała na 

bufecie w kuchni.   

– Ach! To zaproszenie na ślub – odparła Hayley. – Przyszło dzisiaj, ale już wiedzieliśmy 

o tym. Nie mówiłam ci? Nie zdecydowaliśmy jeszcze z Byronem, czy pojedziemy. Nie będzie 

tam dzieci, a więc Max i Tori musieliby zostać z tobą.   

– To żaden problem. Matka Byrona mi pomoże. Uwielbia być z wnukami, jeśli ma obok 

siebie jeszcze jakąś osobę dorosłą.   

Pani Black po udarze nie odzyskała już dawnej sprawności.   
– Tak, ale to będzie na krótko przed rozwiązaniem, więc chyba jednak nie pojedziemy.   
Hayley położyła dłoń  na brzuchu i  poczuła lekkie kopnięcie.  Była w siódmym  miesiącu 

ciąży  i  bezustannie  spierali  się  z  Byronem  o  imię  dziecka.  A  że  nie  znali  jego  płci,  bitwa 
toczyła się na dwóch frontach.   

– A czyj to ślub? – zainteresowała się matka.   
– Chrisa.   
– Och.   
– Poznał  kogoś ponad rok temu – wyjaśniła Hayley – kiedy chodził na rehabilitację po 

wypadku. Po sposobie, w jaki o niej mówił, zorientowałam się, że to coś poważnego.   

– I zaprosił ciebie i Byrona? – Matka popatrzyła na nią z niedowierzaniem.   
–  Cieszę  się,  że  to  zrobił.  Dla  dobra  Maxa.  To  lepiej,  jeśli  Max  wie,  że  obojgu  nam 

ułożyło się życie, że jesteśmy w dobrych stosunkach i że jesteśmy szczęśliwi.   

Zza okien dobiegł odgłos samochodu.   
– O, czy to Byron? – spytała Adele.   
– Pewno tak. Miał odebrać Maxa z treningu, a po obiedzie ja zawiozę Tori na balet. Ona 

jest  cudowna,  mamo  –  mówiła  dalej,  zniżając  głos,  by  dziewczynka  nie  słyszała.  –  Nie  jest 
może  wybitnie  utalentowana,  ale  kocha  taniec,  a  to  się  liczy.  Cieszę  się,  że  przestałam  już 
pracować, bo dwoje sześciolatków w domu to aż nadto! 

– Poczekaj, aż będziesz miała jeszcze niemowlę – roześmiała się Adele.   
Byron  z  Maxem  weszli  do  kuchni.  Max  w  biegu  ucałował  Hayley  i  pognał  do  swego 

pokoju. Miał za sobą dzień pełen sukcesów, i w sporcie, i w nauce.   

Hayley czekała, by Byron wziął ją w ramiona i uścisnął, ale wyraz jego oczu mówił jej, 

że odkłada to na potem, kiedy będzie ją mógł obdarzyć czymś więcej.   

background image

Byli małżeństwem  od półtora roku i  małżeństwo to  nadawało  sens  ich życiu,  pozwalało 

spojrzeć na przeszłość z dystansu.   

– Witaj, B. J. – Adele podeszła do niego z szerokim uśmiechem na twarzy.   
Ona,  Monica  i  matka  Byrona  –  przyszłe  trzy  babcie  wspólnego  wnuka  –  rozumiały  się 

bardzo dobrze. Adele od razu zaczęła się do zięcia zwracać tak jak one, B J.   

– Witaj, Adele, zostaniesz? – spytał.   
– Nie, wstąpiłam tylko  na chwilę. Już późno. Wzrok Byrona padł na kremową kopertę. 

Adele spojrzała na nią po raz drugi.   

– Już późno... – powtórzyła, po czym dodała zdecydowanym tonem: – Nie, nie idźcie.   
Hayley  i  Byron  popatrzyli  na  nią  zdziwieni.  Dokąd  mają  nie  iść?  Przecież  to  ona 

wychodzi.   

– Zastanawiałam się. Zróbcie sobie wakacje przed narodzinami dziecka.   
– Czy ktoś może mi powiedzieć, o co tu chodzi? – spytał Byron.   
– Nie jedźcie na ślub Chrisa – wyjaśniła Adele.   
–  Ach,  to  zaproszenie.  –  Byron  wziął  kopertę  i  odłożył  ją  z  powrotem,  nawet  nie 

zaglądając do środka.   

– Jeśli mam zostać z dziećmi, to wolałabym, żebyście pojechali sobie gdzieś we dwoje. 

Od czasu miesiąca miodowego nie mieliście urlopu, a i on trwał zaledwie trzy dni. To ostatnia 
okazja przed przyjściem dziecka na świat.   

Byron i Hayley wymienili spojrzenia.   
– Pojedziemy? – spytała Hayley.   
– Tak.   
– Wszystko jedno dokąd? 
– Oczywiście, ale tylko we dwoje. Przytuliła się do niego, musnął ustami jej wargi.   
– Dobrze, mamo, bardzo chętnie... – zaczęła.   
Ale  Adeli  już  nie  było.  Usłyszeli  jej  głos  dobiegający  z  pokoju  Tori.  Zegnała  się  z 

dziećmi. Musiała wymknąć się z kuchni niepostrzeżenie albo om’ byli zbyt pochłonięci sobą, 
by to zauważyć. Raczej to drugie, uznała Hayley. Na bufecie leżało zaproszenie przedarte na 
pół, jakby zdając się mówić: Teraz nie macie już wyboru.   

– Czy musiała to robić? – roześmiał się Byron.   
– Skąd, sama podjęłam decyzję.   
– Ja też, kochanie.   
Wziął ją ponownie w ramiona i tym razem ich pocałunek trwał znacznie, znacznie dłużej.