background image

Jestem zaborcza i zazdrosna. Mężczyznę 
muszę mieć przy sobie

Agata Kondzińska 2010-12-15, ostatnia aktualizacja 2010-12-15 17:54:45.0

- Nie, mąż nie odkurza, a po co ma odkurzać? Dzieci też muszą sprzątać, my odkurzamy. Mój mąż ciężko 
pracuje, jest przedsiębiorcą, to ciężki kawałek chleba. Jest mężczyzną i na nim spoczywają obowiązki 
przypisane głowie rodziny, i jestem ja, na której barkach spoczywają obowiązki pani domu. Role są jasno i 
czytelnie rozpisane - Dorota Arciszewska - Mielewczyk, senator PiS opowiada o tym jak godzi politykę i życie 
rodzinne. 

Agata Kondzińska, wyborcza.pl: Naprawdę narzeczony zapisał panią do partii? 

Dorota Arciszewska-Mielewczyk, senator PiS: - Nie. Gdy spotkałam swojego przyszłego męża w Szwecji, to był 
związany ze środowiskiem niepodległościowym KPN. Wspierał ich, sympatyzował, ale do partii się nie zapisał. 

Pani tak. 

- Najpierw zaczęłam się nimi interesować, czytać, poznawać ludzi. Byłam członkiem biernym, dopiero potem czynnym. 
Najważniejsze było dla mnie wykształcenie, nie partia. Dlatego w międzyczasie studiowałam. Skończyłam dwie uczelnie. 
Uniwersytet Gdański i Akademię Morską. 

Często pani podkreśla, że z domu wyniosła patriotyczne wychowanie. 

- Bo to prawda. Moja rodzina była i jest rozrzucona po świecie. Mój ojciec był najmłodszym dzieckiem babci 
wywiezionym na Syberię, a dzieci było czworo. Ojciec mojej matki był partyzantem. Tak więc moja babcia zamiast 
kołysanek śpiewała mi do snu piosenki partyzanckie. Te historie kształtowały nie tylko mój charakter, ale też szacunek 
do przodków, podejście do historii, kształtowało system wartości. 

Dziś postrzegamy patriotyzm inaczej, niż wtedy. 

- Próbuje się nam wmówić, że patriotyzm jest niemodny. Słyszymy, że musimy iść do przodu, zamiast oglądać się 
wstecz. A przecież kraje bardziej od naszego rozwinięte, są bardzo przywiązane do wartości. Ale one wydają dużo 
pieniędzy na edukację obywatelską. Na politykę historyczną. Patriotyzm jest ważny. Nie uciekniemy od tego. Nie można 
się z niego wyśmiewać, ale też nie mamy być smutni, zasępieni, straszący historią. Musimy o niej mówić pięknie. A 
często słyszę, że podejście, jakie mam do tych spraw, jest wyśmiewane. Jest określane takimi epitetami, że przykro 
słuchać. 

Słyszy pani, że jest radykalna? 

- Czy jestem radykalna dlatego, że mam szacunek dla przeszłości? Jestem typem romantyka. Jestem jak do rany 
przyłóż. 

A kotyliony 11 listopada pani z dziećmi zrobiła? 

- Od lat mam je w domu. Gdynia, z której pochodzę, jest wizytówką II RP, narodzin portu, marynarki polskiej. 

To też pani historia. Rodzina związana z morzem. 

- Mój ojciec był w marynarce handlowej. Zginął w katastrofie morskiej. Dla mnie to są korzenie, to jest mój romantyzm, 
powrót do nich. I z przykrością czytam, że ktoś to wyśmiewa. Dlaczego? Przecież nasi wieszczowie, nasze autorytety, 
ludzie którzy musieli wyemigrować, opisywali swoją tęsknotę za ojczyzną. Należy okazać szacunek ludziom, którzy 
umiłowali tę ziemię. Chociaż może mój tembr głosu, moja gestykulacja i energia, sprawiają, że ludzie oceniają mnie jako 
zadziorną. Ale radykalna nie jestem. 

To jak się zaczęła przygoda z polityką? 

- Najpierw był Leszek Moczulski i jego środowisko. Dla mnie Moczulski był wizjonerem, bardzo dobrym analitykiem. 
Dopiero potem to się zmieniło. Ale zapisałam się do KPN i zostałam szefową na cały okręg. W 1997 roku zostałam 
posłem z listy AWS, wygrałam z wieloma tuzami. Kandydowałam z dziesiątego miejsca, a weszłam z trzecim, czy 
czwartym wynikiem. 

Dzięki plakatom w żółtej sukience? 

-Tak, to były plakaty z programem AWS. W tle kwitnące jabłonie i mlecze. Miałam 29 lat i dopiero co wróciłam ze 
Szwecji. 

Co pani tam robiła? 

- Chodziłam do szkoły językowej i sprzątałam w szpitalach. Już wcześniej jeździłam do Szwecji, dwie siostry mojej 
mamy tam mieszkają. Właśnie skończyłam Akademię Morską i tuż po studiach zaczęłam pracować na Bałtyckim 
Terminalu Kontenerowym, w dziale marketingu i wtedy wyjechałam. 

Jak długo była pani w Sztokholmie? 

- Tylko rok. Wróciłam, bo były wybory w 1997 roku. Już nie wróciłam do pracy, tylko koledzy mnie namówili, żebym 
startowała na posła. A ponieważ w Szwecji starałam się o pobyt stały, zrezygnowałam z tego. 

Pani chciała wyemigrować?! 

- To nie była emigracja, tylko pobyt stały. Nie oznaczał, że musiałam mieszkać w Szwecji, ale mogłam podróżować. 
Wtedy były inne czasy. Człowiek szukał różnych możliwości. 

Szwedzi dali pobyt? 

- Szwedzi się zdziwili, że go nie przyjęłam. 

Strona 1 z 4

Jestem zaborcza i zazdrosna. Mężczyznę muszę mieć przy sobie

2010-12-21

http://wyborcza.pl/Polityka/2029020,110297,8823553.html?sms_code=

background image

Koledzy z AWS przyszli i powiedzieli: Dorota startuj. A pani co pomyślała? 

- Mój mąż mówił: wykształcenie masz. Jesteś komunikatywna, spróbuj. Przecież można na różnych szczeblach 
urządzać ten świat, zmieniać go. Spróbowałam. I pamiętam, jak wtedy mi radzono: - Dorota, musisz się ubrać w stalowe 
kolory, włoski przyciąć. Czyli musisz być starsza, niż te 29 lat, które masz. Odpowiedziałam: Boże święty nie chcę być 
taka stara malutka, żałobna. Ja mam energię, ja muszę nią tryskać. I postawiłam na żółty kolor. Miał mówić: chcę robić, 
działać, jestem młoda, mam nowe spojrzenie na świat. Dlaczego ja mam nie pokazać tej energii? 

No i pani pokazała. 

- I dostałam się, choć wtedy nie wiedziałam, mówiąc szczerze, na co się decyduję. To był totalny szok, wejście do 
parlamentu. Potem zaszłam w ciążę. I byłam pierwszą parlamentarzystką, która urodziła dziecko. A panowie zaczęli się 
zastanawiać, co z nią zrobić? Co jej się należy, a co nie? Umowy o pracę nie ma, więc urlop się nie należy. 

I co pani zrobiła? 

- 12 dni po porodzie, brałam dziecko do samochodu i jechałam do Warszawy. Dzwoniłam do śp. marszałka Macieja 
Płażyńskiego, lub jego kancelaria dzwoniła do mnie, że są ważne głosowania i że trzeba przyjechać. To był czasy 
reform AWS. To jechałam. Byłam na każdym posiedzeniu Sejmu. 

Mieszkała pani w sejmowym hotelu? 

- Tak, pamiętam kiedy na początku kadencji rozdzielano pokoiki. Dostałam nad garażem. I kiedy byłam w ciąży, 
zapachy z garażu zaczęły mi przeszkadzać. Kobieta ma wtedy wyczulony węch. Poszłam do marszałka Płażyńskiego, 
że już nie mogę tam wytrzymać. I przydzielono mi taki dwupokojowy apartamencik, gdzie mogłam wjechać wózkiem, 
gdzie mogła przenocować moja teściową, albo mama, kiedy przyjeżdżały, by pomóc mi w opiece nad dzieckiem. Jakoś 
musiałam sobie radzić. Ale najgorsze, że ten problem mamy do dzisiaj. Teraz w tej samej sytuacji jest Agnieszka 
Pomaska. A przecież tyle było dyskusji o żłobku, o przedszkolu w Sejmie. 

Pamiętam pomysł LPR, który chciał przewijaki w Sejmie montować. 

- Wiele było wypowiedzi i pomysłów, które dziś można by wytknąć tym politykom. A przecież to nie tylko nas, 
parlamentarzystów, dotyczy, to dotyczy kobiet, które pracują tu w Kancelarii Sejmu, Senatu. Dlaczego one mają 
rezygnować z życia osobistego? Najpierw było tak, że słyszałam: Nie ma pani dzieci, nie zna pani życia. A kiedy 
urodziłam dziecko, to mówili: - Siedź w domu i dziecko wychowuj. 

Teraz takich głosów jest chyba mniej. 

- Myślę, że świadomość się zmienia. Chociaż kobiety nadal muszą 200 proc. normy wykonać. Przypominam sobie śp. 
Franciszkę Cegielską, prezydenta Gdyni. Była kobietą przebojową, miała autorytet. Mimo że na zewnątrz była twarda, w 
środku była romantykiem, też kochała ogród, dzieci. Zawsze mówiła mi: Dorota miej więcej dzieci niż jedno. Mam 
dwójkę. W każdym bądź razie, ona też była kobietą, która zawsze pracowała z mężczyznami, też umiała sobie radzić. 

A pani woli pracować z kobietami czy z mężczyznami? 

- To nie ma znaczenia. Wiem jedno, że kobieta musi się szanować. Panowie zjedzą beczkę śledzi, soli, wypiją skrzynkę 
wódki. Im to wypada, przecież oni rozmawiają, oni debatują. A jak kobiety tak by się zeszły, to nie byłoby dobrze 
przyjęte. Obserwowałam to. Byłam młodym politykiem, który chciał się uczyć od kogoś. Ale siedzę na komisji i co 
słyszę? Jedna osoba mówi to samo, druga to samo, trzecia też. To mówię: - Panowie, od kogo ja się mam uczyć, jak wy 
mówicie to samo, czyli nie słuchacie siebie. A kobiety, niech pani zwróci uwagę, my mówimy, jak to ma być. Dlaczego? 
Dlatego, że my, nie uwłaczając mężczyznom, mamy szersze perspektywę. Jesteśmy politykami, matkami, musimy 
zrobić zakupy, dzieci do szkoły zaprowadzić, pomyśleć kto je odbierze. I to nie jest tak, że pani to planuje zrobić, pani 
musi to mieć zrobione. W domu wszystko musi być zrobione. I dlatego nasze spektrum empatii czy postrzegania potem 
tych problemów jest szersze. 

Z synem też pani do Sejmu przyjeżdżała, czy już nie? 

- Też. Ale już nie tak często, córka poszła do przedszkola, do szkoły, między nimi jest 6 lat różnicy, no to nie mogłam 
pozwolić sobie, żeby było to kosztem córki. Ona miała lepiej, była sejmowym dzieckiem, które zawsze było przy mamie. 
Synek miał gorzej, bo mnie często nie było. A chłopcy jednak potrzebują więcej mamusi. 

Maminsynek? 

- E, nie. Choć, na swój sposób, wszyscy mężczyźni są maminsynkami. Silni fizycznie, ale w głębi duszy lubią się 
przytulić, czy sobie popłakać, chociaż tego nie okażą. Po co zaprzeczać temu co oczywiste? 

Ślub wzięła pani w roku wyborczym? 

- Tak, ale w tym roku też zginął mój ojciec, w lutym w katastrofie morskiej. Przesunęliśmy ślub na 6 grudnia, początkowo 
planowaliśmy go wziąć w czerwcu. Nigdy nie pogodziłam się z tym, że ojciec zginął. Byłam taka córusia tatusia. 

I gdzie pani pali znicz 1 listopada? 

- Przed pomnikiem. Byliśmy zdeterminowani żeby mieć takie miejsce gdzie można świeczkę zapalić. Na naszym 
gdyńskim cmentarzu jest wiele pomników osób, które zaginęły na morzu. W ogóle Morze Północne jest takim 
cmentarzyskiem, a Bałtyk wbrew pozorom bardzo niebezpiecznym morzem. W związku z tym, tych wdów i pomników ku 
czci ofiar jest wiele. Też mamy swój z motywami norweskimi, bo statek, którym dowodził ojciec, zatonął 30 mil od portu 
Stavanger. To symboliczne miejsce, no bo ciał nie mamy. To w ogóle była katorga, przejście przez to. Zobaczyłam 
wtedy, jak ta nasza urzędnicza prawda wygląda. Nie ma pani zwłok, nie ma pani aktu zgonu, nie może pani starać się 
odszkodowania. 

Pani była w Szwecji, gdy wydarzyła się tragedia? 

- Tak. Pamiętam, że była straszna burza, obudziłam się dokładnie w tym samym czasie, co tonął mój tato. Nie mogłam 
spać, okropnie wiało. Poszłam do mojej cioci. Wchodzę, a wszyscy biegają po domu, żeby mi lot do Polski 
zarezerwować, a ja jeszcze nic nie wiem. Siostra mojej mamy płacze, wujek płacze. Pomyślałam, że coś się ich 
dzieciom stało, poszły na dyskotekę czy gdzieś do kina, do znajomych. A j wujek mnie objął i mówi że mój ojciec utopił 

Strona 2 z 4

Jestem zaborcza i zazdrosna. Mężczyznę muszę mieć przy sobie

2010-12-21

http://wyborcza.pl/Polityka/2029020,110297,8823553.html?sms_code=

background image

się. Pierwsze myśli były takie, że przecież on dobrze pływa. Ale zaraz potem, że przecież jest luty. Że taka temperatura, 
że to nie jest możliwe, by przeżył. Wiadomo było, że zwłok nie będzie. Statek pękł, siedem sekund to trwało. Norwedzy 
zrobili symulację, bo tam gdzie wydarzyła się katastrofa, jest tak głęboko i ciemno, że nurkowie nie są w stanie zejść, 
pozbierać tego. Oni wszyscy nadal tam są. Znałam ten statek. Moja mama nie raz była na nim w rejsie z siostrą. Ojciec 
dobrze znał armatora. To on go poprosił przyjacielsko, żeby popłynął w tym rejsie, bo mój ojciec już miał iść na 
emeryturę. Wiele razy zastanawiałam się, co myślał w tej jednej chwili. Co czuł, o czym myślał, jak czekał na śmierć. 
Czy wiedział, że tonie. Przecież to były sekundy. 

Czy miał świadomość. 

- Przyśniło mi się kiedyś, że ojciec uderzył się w głowę, stracił przytomność i ta cała straszna katastrofa nie dotarła do 
jego świadomości. Nigdy się z tym nie pogodziłam, dla mnie to nadal jest taki rejs w który mój ojciec wypłynął, i z 
którego jeszcze nie wrócił. Nadal nie mogę odsłuchać sekretarki u mojej mamy, oglądnąć kasety, na której on jest. 

To już 13 lat. 

- Ale ojciec był po prostu super. Był zorganizowany, biegle mówił w kilku językach. Był przystojny, ja jestem podobne 
"cały ojciec". 

Chociaż rzadko w domu bywał. 

- No tak, łatwiej jest napisać kiedy był, niż kiedy go nie było, bo go ciągle nie było. Był dla mnie wielkim autorytetem. 
Kiedy byliśmy w rejsie, uczył mnie geografii i angielskiego, i matematyki. Mama jako filolog uczyła polskiego. Starał się 
być w domu wakacje, nieraz nie było go w święta, czy Wielkanoc czy Boże Narodzenie. Moja mama musiała wszystko 
to sama ogarnąć. A ja zawsze chciałam ojca. Jestem zaborcza i zazdrosna. Muszę mieć mężczyznę przy sobie. 

Teraz dla siebie ma pani męża. 

- On odgrywa w moim życiu ważną rolę. To dobry ojciec, mąż. Czasem moi koledzy żartują: - No, to ten twój mąż ma w 
domu ciężko, jak ty taka jesteś energiczna. Odpowiadam im: byś się zdziwił. Jest mężczyzną i na nim spoczywają 
obowiązki przypisane głowie rodziny, i jestem ja, na której barkach spoczywają obowiązki pani domu. Role są jasno i 
czytelnie rozpisane. 

Ale mąż chyba odkurza od czasu do czasu? 

- Nie, mąż nie odkurza, a po co ma odkurzać? 

Pani odkurza? 

- Dzieci też muszą sprzątać, my odkurzamy. Mój mąż ciężko pracuje, jest przedsiębiorcą, to ciężki kawałek chleba. 

Pani też ciężko pracuje. 

- No tak, ale to jest co innego niż odpowiedzialność za ludzi, których się zatrudnia, gdy ma się firmę. W związku z tym 
jakby jeszcze musiał wykonywać nasze obowiązki... 

Senator też ma sporą odpowiedzialność. 

- No, każdy ma. Czasami mam świadomość spraw beznadziejnych. Ale uczciwie ludziom mówię wtedy, co mogę, czego 
nie. Dlatego, że my nie możemy wierzyć w stereotypy, że dotkniemy różdżką, albo gdzieś zadzwonimy, i wszystko się 
załatwi. Poza tym, ja jestem osobą publiczną, co odbija się na życiu moich dzieci w szkole. 

W jaki sposób? 

- Rodzice różnie rozmawiają w domu, a dzieci są kalką rodziców. Zdarza się, że różnego rodzaju uwagi, które rodzice 
czynią pod adresem, nie tyle mojej osoby, co PiS, przynoszą do szkoły. Wtedy moje dziecko staje w mojej obronie. 

I wróciło z płaczem ze szkoły? 

- Tak, córa nie chciała chodzić do szkoły. 

Co usłyszała? 

- Przykre słowa, nie chciała powiedzieć. Na początku mówiła, że brzuch ją boli i nie pójdzie do szkoły. W końcu mnie to 
zaczęło po prostu denerwować, bo tak nie może być. No, to potem powiedziała, że usłyszała: - PiS jest głupi i twoja 
mama jest głupia. 

I co jej pani powiedziała? 

- Masz swoje zdanie? Tak. Nie reaguj. Ty wiesz, jaka jest twoja mama, nie ma co z tym dyskutować. Ale dzieci są 
napastliwe. Chociaż to nie jest wina dzieci - co już wcześniej powiedziałam - one jedynie wynoszą z domu ten poziom 
agresji, który tak bardzo psuje relacje między ludźmi.

Pani dzieci nie uczą się w szkole katolickiej, której jesteście z mężem fundatorami? 

- Nie. Chodzą do szkół publicznych. My jesteśmy fundatorami jednej szkoły, w której jest gimnazjum i liceum. Ale to jest 
60 kilometrów od Gdyni na Kaszubach. 

Dlaczego zainwestowaliście w tę szkołę? 

- Mój mąż jest Kaszubą. Ma wielu kolegów, których dzieci chodziły do szkoły podstawowej katolickiej. I pewnego dnia 
wymyśliliśmy, żeby taką szkołę założyć, gdzie klasy będą małe, warunki lepsze, a edukacja z pewnymi zasadami. 

W duchu konkretnej religii. 

- Nie, to nie jest w duchu religii, tzn. szkoła jest owszem katolicka, jest modlitwa, ale u mnie są świeccy nauczyciele, 
tylko ksiądz uczy religii. Oczywiście jest filozofia, teologia, jest więcej języków klasycznych. Szkoła jest mała, 90 

Strona 3 z 4

Jestem zaborcza i zazdrosna. Mężczyznę muszę mieć przy sobie

2010-12-21

http://wyborcza.pl/Polityka/2029020,110297,8823553.html?sms_code=

background image

uczniów. Jest taką oazą spokoju. Poziom jest bardzo wysoki. 

Szkoła jest prywatna? 

- Płaci się czesne, ale to biskup tym dysponuje, bo mu podlegamy. 

I pani jest dyrektorem w obu tych szkołach. 

- Jest co robić. 

I jeszcze Powiernictwo Polskie. I słyszy pani, że jest drugą Eriką Steinbach. 

- To mi uwłacza, to jest obraźliwe, nie jestem żadną Eriką Steinbach. Trzeba zobaczyć co robi Erika Steinbach. 
Bundestag, cały parlament realizuje jej "dziecko" - Centrum Przeciwko Wypędzeniom, które - o czym jestem przekonana 
- będzie ufundowane na kłamstwie Steinbach była przeciw polskim granicom zachodnim, nie chciała nas wpuścić do 
Unii Europejskiej. 

Ale w Unii jesteśmy, granice nie naruszone. 

- Ale ona głosi tezy bardzo obraźliwe dla Polski. Sądzę, że w tej materii znaleźlibyśmy wspólny język z niejednym 
politykiem rządzącej koalicji. Nie zgadzam się z tezą, że pani Steinbach może kłamać, obarczać nas winą za wybuch II 
wojny światowej, a my mamy siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Nie ma na to zgody! Proszę zauważyć, że my się tylko 
bronimy. Ona jest w ofensywie, ja jestem w defensywie i nazywanie mnie "polską Steinbach" jest obraźliwe i 
niesprawiedliwe. 

Buduje pani tak swój twardy, stały elektorat. 

- Dlaczego twardy? Nie. Jestem z Gdyni gdzie działa Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych, i też poprzez moją 
działalność udało nam się całemu światu powiedzieć, że Gdynia miała wysiedlenia w pierwszych miesiącach wojny. 
Trochę prowokacyjnie ogłosiłam to w Stutthofe, podczas uroczystości. Ale zrobiłam to, żeby przebić się z problemami 
roszczeń, wypłaty odszkodowań. Nie chodzi mi o to, żeby mówić, że całe Niemcy próbują zrewidować historię. Ja mówię 
tylko o pewnych środowiskach skrajnych, które mają wsparcie polityczne, finansowe, i które bardzo źle wpływają na 
relacje polsko-niemieckie. Nie jestem skrajna. 

Ale jest pani w mniejszości. 

- A kto to określi, czy ja mam poglądy mniejszościowe czy większościowe? 

No, na przykład, jeśli pani uważa, że krzyż przed Pałacem Prezydenckim powinien stać, a są robione sondaże z 
których wynika, że większość społeczeństwa uważa, że on tam nie powinien stać. 

- Ale dla mnie sondaże nie są punktem wyjścia. Sondaże sondażami, a później przychodzi realne głosowanie i kolejny 
blamaż środków, które badają nastroje. Po za tym jestem katoliczką - krzyż mi nie przeszkadza. 

Jednak z sondaży próbuje się określić nastroje społeczne. 

- Ale dużo jest dyskusji, które już mniej się przywołuje, kiedy się robi te badania, ile ludzi nie odpowiada na pytania. 

A pani uważa, że oni boją się odpowiadać na pytania? 

- Ja bym inne pytania zadała. Niech pani mi powie, dlaczego respondenci uczciwie nie odpowiadają na pytania? 

Nie wiem. Pani się swoich poglądów nie boi głosić. 

- Tak, ale ja jestem politykiem. Odpowiadam, bo ja jestem z danego ugrupowania. Uważam, żeby się zastanowić nad 
tym, dlaczego tak jest. 

Że na przykład katolicy mają źle w tym kraju, jak twierdzą niektórzy? 

- Coraz gorzej. 

A nie można pójść w niedzielę do Kościoła na mszę? 

- To nie o to chodzi. Mam wrażenie, że się wpycha nas w taką trochę śmieszną pozycję, że teraz modne jest właśnie 
takie otwarcie na wszystkie innowacje, które jak gdyby odbiegają od normy, a które są teraz bardzo popularne w imię -
w moim odczuciu źle rozumianej - tolerancji, otwarcia, europejskości. 

Po prostu zaczynamy rozmawiać o tym, co kiedyś było tabu. 

- Ale, proszę bardzo, można debatować. Ja nie mam nic przeciwko debacie, tylko przeciw temu, żeby mnie atakowano, 
tylko dlatego, że nie akceptuję np. adopcji dzieci przez tzw. małżeństwa homoseksualne. Mogę mieć takie zdanie? 

Może pani mieć, żyjemy w wolnym kraju. 

- No właśnie. 

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl -

http://wyborcza.pl/0,0.html

© Agora SA

Strona 4 z 4

Jestem zaborcza i zazdrosna. Mężczyznę muszę mieć przy sobie

2010-12-21

http://wyborcza.pl/Polityka/2029020,110297,8823553.html?sms_code=