background image

Caroline Anderson 

 

Nie wszystko naraz 

(One step at a time) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

– Mamo, telefon! Ze szpitala!  –  Stephie, 

kilkunastoletnia córka Kate, 

zakryła dłonią 

słuchawkę. – Pewnie chcą, żebyś przyszła i 

zarobiła  kupę  forsy.  Może  dostanę  nową 

wieżę? 

–  Nie licz na to!  –  otrze

źwiła ją Kate. – 

Nie mam zamiaru ogłuchnąć na starość. A 

teraz idź się myć.   

–  Prosz

ę  chwilkę  zaczekać  –  rzuciła 

Stephie  wesoło  do  słuchawki.  –  Doktor 
Heywood zaraz podejdzie. 

Mogę wiedzieć, 

w jakiej sprawie państwo dzwonią? 

Kate odebra

ła  słuchawkę  swojej 

cudownej córce, 

zanim ta zdążyła rozgadać 

się  na  dobre  –  na  przykład  na  temat 

zarobków lekarzy i cen sprzętu hi-fi.   

– Dobry wieczór, tu doktor Heywood. W 

czym mogę pomóc? 

– Czy to pani Katherine Heywood? 
Pytanie to nie zosta

ło  postawione 

background image

suchym,  rzeczowym tonem,  typowym dla 

rozmów  służbowych.  Głos,  który Kate 

usłyszała  w  słuchawce,  był  łagodny  i 

ostrożny. Poczuła niepokój. Czyżby coś się 

stało? Przecież Stephie jest przy niej, cała i 
zdrowa.   

–  Id

ź  się  myć  –  powtórzyła  córce,  po 

czym zaczekała, aż dziewczynka wyjdzie z 
pokoju. – Tak, to ja.   

–  Pani Heywood,  dzwoni

ę  z  polecenia 

pani męża.   

Kate uspokoi

ła  się.  Najwyraźniej 

rozmawia  z  jedną  z  sekretarek Dominika, 

który  z  powodu  nadmiaru  zajęć  nie  może 

zabrać córki na weekend.   

–  Mojego by

łego  męża  –  poprawiła 

odruchowo.  – 

Oczywiście,  rozumiem. 

Nagły wypadek i konieczna operacja.   

W s

łuchawce na chwilę zaległa cisza.   

– Wi

ęc pani już wie? 

Kate roze

śmiała się beztrosko.   

– Nie, zgaduj

ę. To do niego podobne.   

–  Podobne?  –  Tym razem w g

łosie 

background image

zabrzmiało  zakłopotanie.  –  Czy  on  często 
ulega wypadkom? 

Kate ogarn

ął niepokój.   

– Chwileczk

ę, a co się właściwie stało? 

– Pani m

ąż miał wypadek.   

– O Bo

że! Coś poważnego? 

Palce Kate zacisn

ęły  się  na  słuchawce. 

Słyszała  kroki  Stephie na górze,  szum 

wody z prysznica i bicie własnego serca.   

–  Na szcz

ęście nie. – Głos w słuchawce 

zabrzmiał łagodniej. – Doznał obrażeń nóg 

i  jest  ranny  w  głowę,  ale  jego  życiu  nie 

zagraża  niebezpieczeństwo. Będzie  musiał 

jednak  zostać  w  szpitalu  tydzień  lub  dwa. 

Zdaje  się,  że  córka  państwa  miała 

przyjechać do niego na weekend...   

Kate spojrza

ła  odruchowo  na  zdjęcie 

Stephie, 

stojące na pianinie. Boże, jak ona 

to przyjmie? 

– Weekend to 

żaden problem. Jak on się 

czuje? – 

spytała drżącym głosem, opierając 

się  o  ścianę.  –  Potrzebuje  czegoś? 

Przyjdziemy go odwiedzić.   

background image

– 

Doktor Heywood prosi

ł,  żeby 

przekazać,  że  czuje  się  dobrze.  Nie chce 

jednak  niepokoić  córki  i  wolałby,  żeby 

pani  przyszła  sama.  Zabieg nastawiania 

kości  ma  o  ósmej,  więc  może  przyjedzie 

pani  około  wpół  do  trzeciej?  Przydałoby 

mu się parę koszulek z krótkim rękawem i 
kilka par spodenek. 

Proszę  nie  przywozić 

długich 

spodni 

od 

piżamy, 

bo 

prawdopodobnie  będzie  miał  nogę  na 

wyciągu.   

– Na wyci

ągu? Co się właściwie stało? 

–  Doktor Heywood ma z

łamaną  kość 

udową.   

– Co by

ło przyczyną złamania? 

–  Wypadek samochodowy.  Zderzenie z 

pojazdem,  kt

óry  próbował  wyprzedzić 

ciężarówkę  w  ślepej  uliczce.  Doktor 
Heywood jest nieco zdenerwowany. Mówi, 

że  jego  samochód  nadaje  się  do  kasacji. 

Zdaje  się,  że  to  był  bardzo  stary  i  cenny 
model.   

Jaguar,  typ E.  Duma i rado

ść Dominika. 

background image

Pewnie jest teraz trochę bardziej niż „nieco 
zdenerwowany”. 

Personel szpitalny musiał 

mieć z nim ciężkie przejścia.   

Kate zanotowa

ła  adres  szpitala,  numer 

oddziału i godziny wizyt.   

–  Prosz

ę  mu  powiedzieć,  że  przyjadę 

jutro i na razie nie powiem nic Stephie.  I 
niech pani...  – 

Zawahała  się,  po czym 

dodała miękko: – Niech pani go ode mnie 
pozdrowi.   

Od

łożyła  delikatnie  słuchawkę  i  oparła 

głowę  o  ścianę,  próbując  ochłonąć. 

Dominik miał wypadek. Dzięki Bogu, był 

na tyle rozsądny, żeby nie martwić Stephie, 
która jutro zdaje ostatni egzamin.  Gdyby 

wiedziała, że  ojciec  jest  w  szpitalu, żadna 

siła  nie  byłaby  w  stanie  wyciągnąć  jej z 
jego separatki.   

Kate westchn

ęła,  poprawiając  drżącą 

ręką  włosy.  Jej  małżeństwo  rozpadło  się 
wiele lat temu,  mimo to oboje z 

Dominikiem  starali  się  utrzymywać  dobre 
stosunki, 

głównie  ze  względu  na  Stephie. 

background image

Stephie natomiast kochała oboje rodziców, 
ale,  jak to zwykle córki, 

była  szczególnie 

przywiązana  do  ojca.  Kate  wiedziała,  że 

utrzymanie  tajemnicy  przed  dociekliwą  i 

ciekawską nastolatką będzie bardzo trudne. 

Po  chwili  Stephie  zbiegła  na  dół,  radosna 
jak skowronek.   

– I co? Dostan

ę moją wieżę? 

Kate przywo

łała na twarz słaby uśmiech.   

– 

Mo

że  innym  razem.  To  była 

wiadomość  od  ojca.  Ma  jutro  operację  i 

będzie zajęty przez cały weekend.   

Stephie popatrzy

ła na nią podejrzliwie.   

– Przecie

ż dzwonili ze szpitala.   

Kate wyczu

ła jej niedowierzanie i prędko 

zaczęła wyjaśniać: 

–  No tak,  ojciec jest w

łaśnie w szpitalu. 

To nagły przypadek. Będzie operował jutro 

rano  i  zostanie  tam  pewnie  cały  dzień. 

Przesyła  całusy  i  obiecuje  ci  to  jakoś 

wynagrodzić.   

Stephie skrzywi

ła  się,  otwierając 

lodówkę i zaglądając do środka.   

background image

–  Nie ma nic do jedzenia!  –  mrukn

ęła 

niezadowolona. –  Czy to znaczy, 

że w ten 

weekend  w  ogóle  nie  pojadę  do  kliniki 
taty? 

–  Obawiam si

ę,  że  nie.  Tylko mi nie 

mów, 

że tam lepiej karmią! 

– Dobrze, nie powiem.   
Wyj

ęła  jogurt  i  zabrała  się  do  jedzenia. 

Wkrótce potem Kate wysłała ją do łóżka i 

sama poszła się położyć. Długo nie mogła 

jednak zasnąć. Myślała o Dominiku.   

Byli rozwiedzeni od d

łuższego czasu, co 

nie  znaczyło  wcale,  że  pod  osłoną 

uprzejmości nie kryły się jakieś cieplejsze 
uczucia. 

Powtarzała sobie, że Dominik jest 

już  tylko  ojcem  jej  dziecka,  a nie tym 
energicznym, 

upartym, 

lecz mimo 

wszystko czu

łym  mężczyzną,  za którego 

wyszła  za  mąż.  Sama jednak chyba w to 

nie  wierzyła.  Tak czy owak,  w jej sercu 

zawsze  było  i  będzie  miejsce  dla 
Dominika.   

Nast

ępnego  dnia  jak  zwykle  podwiozła 

background image

Stephie do przystanku autobusowego,  po 

czym  pojechała  do  przychodni,  w której 

zastępowała  jednego  z  lekarzy.  Prośbę  o 

wolne  popołudnie  przyjęto  tam  ze 
zrozumieniem, 

mimo  że  wszystkich 

pacjentów zapisanych do niej na wieczór 

trzeba  było  odesłać  do  dwóch  innych 
lekarzy. 

Nie  mogła  jednak  nic  na  to 

poradzić, a zresztą i tak był to ostatni dzień 

zastępstwa.   

Wymkn

ęła  się  w  porze  lunchu  i 

pojechała  prosto  do  szpitala.  Przed 

wejściem  na  oddział  uczesała  szybko 

włosy  i  umyła  twarz  i  ręce  w  zimnej 
wodzie.   

W recepcji poda

ła swoje nazwisko.   

–  Ach,  tak  –  powiedzia

ła  dyżurna 

pielęgniarka  z  uśmiechem.  –  Doktor 

Heywood  czeka  na  panią.  Jest jeszcze 

trochę 

oszołomiony 

po 

środkach 

znieczulających,  ale  chyba  uda  się  pani  z 

nim porozmawiać.   

Zaprowadzi

ła  Kate  do  małej  sali  z 

background image

czterema 

łóżkami, 

znajdującej 

się 

naprzeciwko  dyżurki  pielęgniarek.  Na 

szczęście  oprócz  Dominika  nie  było  tam 
innych pacjentów.   

Piel

ęgniarka wyszła i Kate została sama. 

Stała  w  nogach  łóżka  i  patrzyła  na 

leżącego przed nią mężczyznę. Był niemal 
nagi,  a kolor jego posiniaczonej i 

poranionej  skóry  kontrastował  z  bielą 

prześcieradeł.  Wyglądał  okropnie.  Kate, 

wstrząśnięta,  usiadła  na  krześle  obok 

łóżka.  Odetchnęła  głęboko  i  uważniej 

przyjrzała się Dominikowi.   

Mia

ł opuchniętą twarz, podkrążone oczy, 

a jego piękny, arystokratyczny nos szpecił 
siniak. 

Lewego oka prawie nie było widać, 

a  na  szyi  powyżej  obojczyka  biegła 

głęboka szrama. Na piersi przylepione były 

elektrody  podłączone  do  kardiomonitora, 

stojącego  w  rogu  sali.  Kate  obserwowała 

przez chwilę ekran, chcąc się upewnić, czy 

praca  serca  przebiega  bez  zakłóceń,  po 

czym znów spojrzała na Dominika.   

background image

Nagle jego prawe oko otworzy

ło się.   

–  Kate?  –  wymamrota

ł  i  zmarszczył 

brwi. 

Jęknął  i  oko  zamknęło  się  z 

powrotem.   

 
Umar

ł?  Nie. Ciągle  za  bardzo  bolało. A 

więc to musi być sen. Wyobraził ją sobie, 

bo  tak  bardzo  mu  jej  brakowało.  Zapach 

perfum drażnił jego zmysły. Czuł, że Kate 

uderza  go  delikatnie  w  twarz  chłodną 

dłonią. 

Podniósł 

rękę, 

dotykając 

posiniaczonych  żeber.  Ból  był  bardzo 
dotkliwy, 

zwłaszcza  w  nodze.  Marzył  o 

znieczuleniu.   

Z trudem otworzy

ł oko i zamrugał. Znów 

ujrzał  jej  twarz  –  duże,  świetliste,  szare 
oczy,  prosty nos z kilkoma piegami, 
szerokie usta jakby stworzone do 

pocałunków...   

– Dominik? 
Nawet jej g

łos wydawał się rzeczywisty.   

–  Cze

ść  –  wyszeptał  ochryple,  myśląc 

jednocześnie,  jak  głupio  musi  wyglądać 

background image

facet gadający sam do siebie.   

– Jak si

ę czujesz? 

–  Pi

ć  –  wymamrotał.  –  Ta cholerna 

noga...   

– Chcesz zastrzyk przeciwbólowy? 
Kiwn

ął  głową  i  natychmiast  tego 

pożałował.  Znów  poczuł  przeszywający 
ból, 

który jednak wkrótce złagodniał.   

– Bo

że, Kate, jaka ty jesteś piękna.   

Odnalaz

ł  jej  dłoń  na  prześcieradle  i 

poczuł delikatny uścisk palców. Patrzył na 
jej twarz, 

która  wydawała  się  przybliżać  i 

oddala

ć,  na ciemne kosmyki  włosów, 

wymykające się z gładkiego koka.   

Sk

óra  dłoni  była  gładka  jak  jedwab. 

Mimo  że  minęło  już  tyle  czasu,  nadal 

pamiętał  jej  dotyk,  miękkość,  ciepło... 

Jęknął.  Czy ten sen nie jest zbyt 
rzeczywisty? 

– Jak si

ę czuje pacjent? 

A to kto? Chcia

ł otworzyć oczy, ale ból 

w skroniach był zbyt dotkliwy.   

Kate z jego snu odpar

ła: 

background image

– Jest oszo

łomiony, chyba bardzo cierpi. 

Zrobiłam zastrzyk i uspokoił się trochę.   

Dominik mrukn

ął  coś  niezadowolony. 

Piękny  sen  został  przerwany  w 
najciekawszym momencie. 

Usłyszał 

łagodny głos Kate. Była taka śliczna...   

– Kocham ci

ę – szepnął, zaciskając palce 

na jej dłoni.   

Poczu

ł  dotyk  innej  ręki  –  chłodniejszej, 

bardziej stanowczej. 

Pielęgniarka. 

Powinien  natychmiast  przestać  rozmawiać 

sam  z  sobą,  jeśli  nie  chce  zostać 
przeniesio

ny na oddział psychiatryczny.   

–  Doktorze Hey wood? Ju

ż  się  pan 

obudził? 

Zmusi

ł  się  do  otwarcia  oka  i  zobaczył 

uśmiechniętą twarz pielęgniarki.   

– Jak pan si

ę czuje? 

–  Okropnie  –  odpar

ł  lakonicznie.  – 

Miałem  bardzo  przyjemny  sen.  Pani mnie 

obudziła.   

– Jest tu ze mn

ą pańska żona.   

Odwr

ócił  lekko  głowę  i  jego  wzrok 

background image

napotkał  twarz Kate.  Więc  jest  tu 

naprawdę. Zaraz, co on takiego mówił? 

– 

Śniłaś  mi  się  –  wyjaśnił  na  wszelki 

wypadek.   

– Jak si

ę czujesz? 

– Boli.   
–  Nic dziwnego.  Potrzebujesz czego

ś? 

Ostrożnie pokręcił głową, ale zaraz zmienił 
zdanie.   

–  Winogron.  Mog

łabyś  mi  przynieść 

winogrona.   

–  Nie licz na to  –  odpar

ła  wesoło. 

Skrzywił się.   

– W

łaśnie to mi się śniło.   

–  Chyba co

ś  z  tobą  nie  tak,  kochanie. 

Uśmiechnęła  się,  uwalniając  dłoń  z  jego 

uścisku.  Irytowało  go,  że  tak  bardzo  jej 
potrzebuje.   

– Kate? 
– S

łucham.   

Zastanawia

ł  się,  jak  to  powiedzieć”. 

Zwykle nie miał problemów z wyrażaniem 

myśli,  ale  tym  razem  trudno  mu  było 

background image

znaleźć odpowiednie słowa.   

– Musisz mi pomóc.   
– Pomóc? Ja tobie? 
W tym kró

tkim  pytaniu  usłyszał 

zdziwienie,  niedowierzanie, 

może  nawet 

pogardę? Zaczął wyjaśniać z wysiłkiem: 

– Sally odchodzi.   
– Sally? 
–  Jedna z naszych lekarek.  Jej dzieci 

maj

ą ospę. Potrzebuję zastępstwa na jakieś 

dwa tygodnie.   

Kate spojrza

ła na niego sceptycznie.   

– Dlaczego zwracasz si

ę z tym akurat do 

mnie? 

– Bo potrzebny mi kto

ś, komu mogę ufać 

– 

odparł wprost.   
– Naprawd

ę? A może ktoś, kogo możesz 

wykorzystywać? Zacisnął usta.   

– Dobrze, znajd

ę kogoś innego.   

Milczeli przez chwil

ę.  Znów  poczuł 

delikatny uścisk jej palców.   

– Dominik, nie mam poj

ęcia o ośrodkach 

rehabilitacyjnych.  Nie wiem, 

czy  nadaję 

background image

się do takiej pracy – powiedziała miękko.   

– 

Pewnie, 

że  się  nadajesz.  Do 

przeszczepów  i  akupunktury  mogę 

zaangażować  na  pół  etatu anestezjologa. 

Mnie  po  prostu  potrzebny  jest  ktoś,  kto 

będzie  wszystkiego  pilnował.  Zwłaszcza 
teraz, 

kiedy żona Jeremy’ego ma rodzić. – 

Spostrzegł  niepewny  wyraz  twarzy  Kate  i 

dodał szybko: – Jeremy to świetny lekarz, 

pomoże  ci.  Poza  tym  będziesz  mogła 

spędzić więcej czasu ze Stephie.   

– Dobrze, pojad

ę, ale nie na dłużej, niż to 

będzie konieczne. I pod warunkiem, że nie 

będziesz się wtrącać.   

– Obiecuj

ę.   

– A na razie przywioz

ę ci trochę rzeczy. 

Kto ma klucz od domu? 

– Jest w recepcji. I nie mów nic Stephie.   
–  Kiedy

ś  się  musi  dowiedzieć.  Może 

przywiozę ją jutro, jeśli będziesz się lepiej 

czuł.   

Poca

łowała go lekko i wyszła.   

Zosta

ł  po  niej  tylko  delikatny  zapach 

background image

perfum.   

Lekarz prowadz

ący czekał na korytarzu. 

Zaprowadził  Kate  do  dyżurki  i  pokazał 
zdj

ęcia rentgenowskie.   

– Prosz

ę spojrzeć: największy problem to 

kość  udowa.  Złamanie  jest  na  szczęście 
bez przemieszczenia, 

co  ułatwi  leczenie. 

Niedługo  doktor  Heywood  będzie  mógł 

opuścić szpital.   

–  Tylko prosz

ę  mu  tego  nie  mówić,  bo 

będzie  chciał  wstać  już  jutro.  Cierpliwość 

nie jest jego najmocniejszą stroną.   

Lekarz u

śmiechnął  się  wyrozumiale. 

Ciekawe, czy „

cierpliwość” Dominika dała 

mu się już we znaki.   

–  Doktor Heywood ma lekki wstrz

ąs 

mózgu, 

pękniętą  kość  nosową  i  drobne 

obrażenia  na  całym  ciele.  Dziś  rano 

nastawiliśmy kość udową, wszystko poszło 

świetnie.  Będziemy  go  mogli  wypisać  za 

jakieś  trzy  tygodnie,  ale  później  czeka  go 
jeszcze fizykoterapia. 

Po dwóch 

miesiącach powinien całkowicie wrócić do 

background image

zdrowia. 

I tak miał dużo szczęścia.   

Kate popatrzy

ła  na  młodego  chirurga  z 

namysłem. Dominik może i miał szczęście, 

ale  nie  zazdrościła  nikomu,  kto  będzie 

musiał  się  nim  zajmować  w  czasie 
rekonwalescencji. 

Pamiętała  jego  grypę. 

Zachowywał  się  okropnie,  rozdrażniony 

własną  bezczynnością.  Dzięki  Bogu,  tym 
razem 

to  nie  ona  będzie  się  nim 

opiekować.   

Zamiast tego podejmie prac

ę w ośrodku i 

postara się nie zawieść jego zaufania.   

Po wyj

ściu  ze  szpitala  pojechała  prosto 

do  szkoły.  Stephie  czekała  przed  bramą  z 

bardzo  nieszczęśliwą  miną.  Oblała 
egzamin, 

pomyślała  Kate.  Biedactwo, 

jeszcze tego brakowało... Otworzyła drzwi 

samochodu i uśmiechnęła się ciepło.   

– Cze

ść.   

Stephie usiad

ła  obok  niej,  rzucając 

niedbale plecak na tylne siedzenie.   

– Dlaczego nic mi nie m

ówiłaś? 

– O czym? 

background image

– O wypadku taty – odpar

ła z wyrzutem. 

– 

Na  przerwie  zadzwoniłam  do  ośrodka, 

żeby zostawić dla niego wiadomość, i pani 

Harvey wszystko mi powiedziała.   

Kate przekl

ęła w duchu panią Harvey.   

– Mia

łam zamiar ci powiedzieć...   

–  Kiedy? W przysz

łym  tygodniu?  Nie 

jestem już dzieckiem. Od razu wiedziałam, 

że coś jest nie tak.   

–  Nie chcia

łam  cię  martwić  przed 

egzaminem. 

Przed  chwilą  byłam  u  taty, 

wszystko jest w porządku.   

–  Mo

żemy tam teraz pojechać? Chcę go 

zobaczyć. Kate zawahała się.   

– No, nie wiem... Mia

ł dziś rano operację 

nogi, 

jest trochę osłabiony.   

–  Ale ja chc

ę go zobaczyć – powtórzyła 

Stephie z uporem. 

Kate  spojrzała  na 

zegarek.   

–  Mog

łybyśmy  wpaść  najpierw  do 

ośrodka  i  zabrać  jego  rzeczy,  a  później 

zajrzeć na chwilę do szpitala.   

– To jed

źmy! 

background image

Skr

ęciły  najpierw  na  autostradę  A12, 

potem min

ęły  nieduże  miasteczko  i  dalej 

wiejskimi  drogami  dotarły  do  bramy,  nad 

którą znajdował się napis „Heywood Hall – 
Centrum Rehabilitacyjne”.   

Nagle Kate ogarn

ęły  wątpliwości.  Czy 

podoła  nowym  obowiązkom?  Nie  miała 

pojęcia,  czego od niej oczekiwano,  jakie 
metody leczenia stosowano i jakich 
przyjmowano pacjentów. 

Wiedziała  tylko, 

że  ośrodek  cieszy  się  dobrą  opinią,  a 

Dominik  od  kilku  lat  poświęca  mu  cały 
swój czas.   

Mia

ł  szczęście  –  spełniły  się  jego 

zawodowe marzenia, 

po części dlatego, że 

odziedziczył  tę  cudowną  posiadłość. 

Pracował  jednak  bardzo  ciężko  i 

zasługiwał na sukces.   

Ona tymczasem bra

ła 

głównie 

zastępstwa w klinikach, starając się, by jej 

praca nie kolidowała ze szkolnymi feriami 
córki. 

Rzadko  miała  więc  okazję  widzieć 

efekty  dłuższych  kuracji  własnych 

background image

pacjentów.  Nic dziwnego, 

że  zazdrościła 

Dominikowi.   

Kate wjecha

ła  na  teren  ośrodka. 

Wysadzana starymi drzewami aleja wiodła 

przez  park  aż  do  imponującego  budynku, 

który górował nad okolicą.   

Nie zawsze jednak wszystko wygl

ądało 

tak 

pięknie. 

Kiedy Dominik 

niespodziewanie odziedziczył tę posiadłość 

sześć  lat  temu,  była  zaniedbana  i 
zapuszczona, 

a  remont  kosztował  fortunę. 

Mimo to, 

dzięki  oszczędności  i 

przemyślanym  inwestycjom,  udało  mu  się 

zgromadzić  potrzebne  fundusze  i  uzyskać 

pożyczkę w banku. Teraz zaś jego ośrodek 

cieszył 

się 

uznaniem 

środowiska 

lekarskiego zarówno w kraju,  jak i za 

granicą.   

Kate by

ła  dumna  z  osiągnięć  byłego 

męża,  nie  widziała  tu  jednak  miejsca  dla 
siebie. 

Podobnie zresztą było przez ostatnie 

dwanaście  lat.  Tylko z powodu Stephie 

utrzymywali ze sobą kontakty. Jej Dominik 

background image

nie potrzebował.   

A

ż do dziś.   

Westchn

ęła. A jeżeli sobie nie poradzi? 

– Zaczekaj tutaj, wezm

ę klucz – zwróciła 

się  do  córki.  Stephie  jednak  zdążyła  już 

wyskoczyć  z  samochodu.  Biegła  teraz  w 

podskokach  alejką  w  stronę  głównego 
budynku.   

Kate posz

ła  za  nią  powolnym  krokiem. 

W  przestronnej  recepcji  panował  miły 

chłód.  Elegancka kobieta w szykownym 

kostiumie  witała  się  serdecznie  z  Stephie. 

Po  chwili  spojrzała  z  zaciekawieniem  na 
Kate.   

– Doktor Heywood? 
– Tak, to ja. – Kate zerkn

ęła na tabliczkę 

z nazwiskiem. – 

Dzień dobry, pani Harvey. 

Przyszłam  po  klucz  do  domu  Dominika. 
Chce, 

żeby mu przywieźć parę rzeczy.   

Tymczasem Stephie bieg

ła  już  w  stronę 

ogrodów.   

–  Mamo,  zaraz wr

ócę!  Zajrzę  tylko  do 

kotów.   

background image

Kate zosta

ła z zakłopotaną panią Harvey.   

– Powinnam p

ójść z panią, ale nie mogę 

teraz  opuścić  recepcji.  Czekam  na  ważny 

telefon  w  sprawie  zastępstwa.  Ten 

wypadek nie mógł się zdarzyć w gorszym 
momencie.   

–  Niech si

ę  pani  nie  martwi.  Dominik 

poprosił  mnie  już  o  to  zastępstwo  i 

zgodziłam się. Zaczynam od poniedziałku.   

Pani Harvey otworzy

ła szeroko oczy.   

–  Pani? Ale czy pani sobie poradzi? To 

jest, chcia

łam powiedzieć, czy pani wie, na 

czym polega ta praca? 

Kate u

śmiechnęła  się  swobodnie,  mimo 

że miała takie same wątpliwości.   

–  Oczywi

ście,  że  sobie  poradzę.  Poza 

tym  Dominik  chce  jeszcze  zatrudnić 

anestezjologa na pół etatu. – Wzięła klucze 

z ręki wciąż wahającej się pani Harvey. – I 

proszę się nie bać, nie ukradnę sreber.   

Odwr

óciła  się  i  wyszła  na  słoneczny 

dziedziniec. 

Czuła  się  nie  chciana  i 

niepotrzebna.   

background image

–  Stephanie!  –  zawo

łała,  po czym 

skierowała  się  w  stronę  piętrowej  willi  z 

czerwonej  cegły,  zwanej Garden Cottage. 

Otaczał  ją  piękny  ogród  różany,  a  całość 

podobała  się  Kate  znacznie  bardziej  niż 

imponujący  główny  budynek.  Oboje z 

Dominikiem cenili prostotę i skromność.   

Nie czekaj

ąc  na  Stephie,  weszła  do 

środka  i  bez  wielkiego  trudu  znalazła 

sypialnię. Wiedziała, że musi być gdzieś na 
parterze – 

córka powiedziała jej kiedyś, że 

Dominik  lubi  sypiać  przy otwartych 

drzwiach wychodzących na ogród.   

Rozejrza

ła się, po czym zaczęła zaglądać 

do szuflad w poszukiwaniu góry od 

piżamy.  Nie mogła  jej  nigdzie  znaleźć, 

więc  wyjęła  parę  koszulek z krótkim 

rękawem i kilka par spodenek. Po chwili w 
sypialni pojawi

ła się córka.   

– Nie wiesz, gdzie ojciec trzyma pi

żamę? 

– Nigdzie. Sypia bez niczego.   
Kate zaczerwieni

ła  się.  Zawsze  wkładał 

piżamę  –  ale wtedy mieszkali z jej 

background image

rodzicami... 

Czy  w  ogóle  zdążyła  dobrze 

poznać  Dominika?  Odwróciła  się  do 
Stephie.   

–  Maj

ą  tu  w  stołówce  winogrona?  – 

spytała niespodziewanie.   

–  Winogrona? Na pewno.  Zaraz ci 

przynios

ę. Skończyłaś już pakowanie? 

– Tak. Pozamykam wszystko i spotkamy 

si

ę przy samochodzie.   

Kate odda

ła klucz nieufnej pani Harvey. 

Na  trawniku  podszedł  do  niej  zatroskany 

młody mężczyzna w białym kitlu.   

– Przepraszam, czy pani Heywood? 
– Tak. Wyci

ągnął rękę.   

–  Nazywam si

ę  Jeremy  Leggatt.  Jestem 

jednym z lekarzy ośrodka.   

– Mi

ło mi. Proszę mi mówić Kate.   

– S

łyszałem, że pani... twój mąż poprosił 

cię o zastępstwo? 

–  Tak.  Czy stanowi to jaki

ś  problem? 

Roześmiał się.   

–  Nie, 

żaden  problem.  Chyba  że 

odmówiłaś.   

background image

–  Zgodzi

łam  się.  Jeremy  odetchnął  z 

ulgą.   

– Gdyby

ś odmówiła, Dominik sam by się 

tu  przyczołgał,  żeby  osobiście  uzupełnić 
braki kadrowe.   

Kate nie mia

ła co do tego wątpliwości.   

–  Zaczynam od poniedzia

łku.  Dominik 

wolał  chyba  dać  to  zastępstwo  komuś 

znajomemu niż obcej osobie.   

– 

Żeby wszystko pozostało w rodzinie? 

– Co

ś w tym rodzaju.   

– Zdaje si

ę, że jesteście...   

M

łody lekarz urwał, lekko zakłopotany.   

–  Rozwiedzeni? Tak,  to prawda,  ale 

utrzymujemy dobre stosunki.  Poza tym 
jestem przyzwyczajona do jego 
komenderowania.   

Jeremy wygl

ądał  na  jeszcze  bardziej 

zmieszanego. 

Kate uśmiechnęła się.   

–  B

ądźmy  szczerzy.  Dominik na pewno 

nie pozwoli, 

żeby  ktoś  inny  podejmował 

decyzje, 

nawet  jeśli  leży  w  szpitalu.  Poza 

tym  trudno  z  nim  wytrzymać,  gdy jest 

background image

chory. 

Myślę,  że  przy  takich  warunkach 

nikt  inny  by  się  na  to  zastępstwo  nie 

zgodził.   

–  Masz racj

ę,  tak  będzie  lepiej  dla 

wszystkich. 

Stephie  może  tu  spędzić 

wakacje, 

a  poza  tym  w  domu  nie  będzie 

mieszkał nikt obcy.   

– W domu? 
–  No tak,  u Dominika.  Nigdzie indziej 

nie ma miejsca.  Willa Dominika.  Dom,  w 
kt

órym  czuło  się  zapach  kwiatów  z 

ogrodu... i jego obecno

ść.   

Stephie podbieg

ła 

do 

nich 

winogronami w plastikowej torebce.   

– Cze

ść, Jeremy.   

M

łody lekarz odwrócił się z uśmiechem.   

–  Cze

ść,  mała.  Jedziesz  dziś  odwiedzić 

tatę? 

–  Je

śli  zdołam  wyciągnąć  stąd  mamę. 

Kate odwzajemniła uśmiech.   

–  Do zobaczenia,  Jeremy.  Przyjedziemy 

jutro, jak tylko si

ę spakujemy.   

Stephie patrzy

ła  przez  chwilę  za 

background image

odchodzącym Jeremym, po czym dogoniła 
Kate.   

– Jak to: spakujemy si

ę? 

– W o

środku brakuje lekarzy. Ojciec jest 

w szpitalu,  a Sal

ly  Roberts  wyjechała,  bo 

jej dzieci są chore. Potrzebują zastępstwa i 

ja się zgodziłam.   

Stephie a

ż przystanęła.   

– Ty?! A co na to tata? 
– Sam mnie poprosi

ł.   

–  Naprawd

ę?!  –  W  głosie  Stephie 

zabrzmiało niedowierzanie.   

–  Mo

że  nie  był  w  stanie  rozsądnie 

myśleć.   

– Pewnie tak...   
–  Ale za to b

ędziesz  tu  mogła  spędzić 

wakacje.   

I ja te

ż, pomyślała Kate. Ciekawe, jak się 

to wszystko ułoży? 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

–  Jak to w

łaściwie  było  z  tym 

wypadkiem? – 

spytała Stephie w drodze do 

samochodu.   

– Zderzenie w 

ślepej uliczce.   

– Tata by

ł jaguarem? 

– Mhmm.   
– Cholera, ale musia

ł być wściekły! 

– Pewnie tak, ale nie przeklinaj.   
Stephie wsiad

ła 

do 

samochodu. 

Trzasnęła drzwiami tak głośno, że Kate aż 

podskoczyła.  Tyle  razy  powtarzała  córce, 

żeby  zamykała  je  delikatniej,  ale ta i  tak 

robiła swoje.   

Droga powrotna nie zaj

ęła  zbyt  wiele 

czasu – 

późnym popołudniem ruch nie był 

duży.  Kate  zaparkowała  samochód  i 

poprowadziła 

Stephie 

na 

oddział 

Dominika. 

Była  zdenerwowana  i  zła  na 

siebie. 

Przecież  wszystko  już  jest  w 

porządku,  powtarzała  w  duchu,  więc 

background image

dlaczego tak się tym przejmuje? Można by 

pomyśleć, że go nadal kocha.   

– No, jeste

śmy na miejscu.   

W recepcji powita

ła  je  ta  sama 

pielęgniarka.   

– Dzie

ń dobry, pani Heywood.   

–  Dzie

ń  dobry.  Jak  się  czuje  nasz 

rajdowiec? 

– Jest raczej w z

łym humorze, zapewne z 

powodu bólu w nodze. 

Ale jak przystało na 

dobrego anestezjologa, 

nie  nadużywa 

środków przeciwbólowych. Przez następne 
kilka wieczor

ów  będziemy  mu  dawać  coś 

na  sen;  powinien  porządnie  wypocząć.  A 

ty pewnie jesteś Stephie? – zwróciła się do 
dziewczynki.  – 

Twój  tata  na  pewno  się 

ucieszy.   

– Mamy dla niego troch

ę winogron.   

– 

To 

świetnie.  Pani Heywood, 

przenieśliśmy pani męża do separatki, żeby 

mu było wygodniej. Proszę tędy.   

Stephie wzi

ęła matkę za rękę.   

– Tata mo

że nie wygląda zbyt dobrze, ale 

background image

czuje  się  lepiej  –  ostrzegła  Kate  córkę, 

chcąc ją uspokoić.   

Dominik jednak wygl

ądał  gorzej  niż  po 

południu. 

Opuchlizna na twarzy 

powiększyła  się,  a  sińce  na  piersi  były 

wyraźniejsze.  Nogę  na  wyciągu  oparto  na 
poduszkach.   

– Mamo, to okropne – szepn

ęła Stephie.   

–  Wszystko b

ędzie  dobrze.  To nic 

poważnego.   

– Ale on jest nieprzytomny.   
–  Nie,  tylko 

śpi.  –  Kate  podeszła  do 

łóżka.  –  Dominik?  Prawe  oko  otworzyło 

się.  Kate  znów  pocałowała  męża  w 
policzek. Nie robi

ła tego od tylu lat...   

– Jest tu ze mn

ą Stephie.   

– Mia

łaś jej nie mówić.   

–  I nie powiedzia

łam.  Sama  się 

dowiedziała. Zadzwoniła do ośrodka.   

Odwr

ócił  głowę,  by  móc  lepiej  widzieć 

córkę.   

–  Cze

ść,  kochanie  –  wymamrotał.  – 

Przepraszam za ten weekend.   

background image

Stephie rozp

łakała się.   

–  Daj spok

ój  z  weekendem!  Pomyśl 

raczej o sobie! Dominik z trudem 

wyciągnął  rękę  i  objął  córkę.  Stephie 
przytuli

ła się do niego, pochlipując.   

–  Cicho,  kochanie.  Wszystko b

ędzie 

dobrze.   

Dziewczynka uspokoi

ła  się,  otarła  łzy  i 

przyjrzała się ojcu uważniej.   

–  Wygl

ądasz  strasznie  –  zawyrokowała 

wreszcie, 

pociągając nosem.   

– Dzi

ęki.   

U

śmiechnęli  się  do  siebie.  Kate 

delikatnie  ściągnęła  Stephie  z  łóżka, 

tłumacząc,  że  tak  będzie  tacie  wygodniej. 

Dziewczynka  usiadła  na  krześle,  nie 

puszczając ręki ojca.   

– 

Przynios

łyśmy  ci  winogrona  – 

powiedziała  Kate,  chcąc  przerwać 

niezręczną ciszę.   

– Winogrona? 
– No tak, prosi

łeś o nie. Chcesz trochę? 

Przez chwil

ę  Kate  wydawało  się,  że 

background image

rozpoznaje  ten  błysk  w  oku.  Podobne 

spojrzenie pamiętała z czasów małżeństwa. 

Natychmiast  jednak  pomyślała,  że 

Dominikowi nie w głowie teraz pieszczoty.   

– Daj.   
Drgn

ęła,  gdy  poczuła  na  palcu  dotyk 

jego warg. 

Oderwała następny owoc...   

– Stephie, twoja kolej.   
Po

łożyła  torebkę  z  winogronami  na 

kolanach córki. 

Dziewczynka  będzie 

przynajmniej  miała  jakieś  zajęcie,  a ona 

sama  przestanie  myśleć  o  ustach 
Dominika.   

Obserwowa

ł ją; z jego spojrzenia można 

było  wiele  wyczytać.  Doskonale  wiedział, 
co czuje. 

Jak mógł z nią igrać, zwłaszcza w 

tym stanie? 

–  Co s

łychać  w  ośrodku?  –  spytał  po 

chwili.   

– Wszystko dobrze.   
Nawet gdyby centrum leg

ło  w  gruzach, 

nie  powiedziałaby  mu  tego.  Wolała,  żeby 

został  w  szpitalu,  niż  wtrącał  się  do 

background image

wszystkiego na miejscu. Mia

ła nadzieję, że 

poradzi sobie sama.   

–  Pozna

łam  już  Jeremy’ego Leggatta. 

Jest bardzo miły.   

–  Powie ci wszystko co trzeba o tej 

pracy.  Oko Dominika zamkn

ęło  się. 

Położył  rękę  na pompie infuzyjnej, 
dostarczaj

ącej organizmowi kolejne dawki 

środka znieczulającego, i nacisnął guzik.   

Stephie spojrza

ła z niepokojem na matkę. 

Kate  pogłaskała  ją  uspokajająco  po 
ramieniu.   

– Boli? Dominik j

ęknął.   

– Jakby przesz

ło po mnie stado słoni. To 

musiał być jakiś’ wariat. Policja prowadzi 
dochodzenie,  ale samochodu i tak nie 
odzyskam.   

Kate pr

óbowała  powstrzymać  się  od 

uśmiechu, widząc jego rozdrażnioną minę.   

–  Co w tym zabawnego? Pog

łaskała  go 

po ręku.   

– Nic. Przykro mi z powodu samochodu. 

Ale ty sam mia

łeś dużo szczęścia, że z tego 

background image

wyszedłeś.   

– Czyja wiem...   
Palec Dominika ponownie nacisn

ął guzik 

pompy. 

Kate  położyła  rękę  na  ramieniu 

Stephie.   

–  Chod

źmy  już,  kochanie,  tata musi 

odpocząć. Jutro przyjdziemy znowu.   

Stephie kiwn

ęła  głową,  odkładając 

winogrona.   

– A buziaka na po

żegnanie? 

Pr

óbował  się  uśmiechnąć.  Dziewczynka 

ucałowała  go,  powstrzymując  chlipanie. 

Pogłaskał  ją  lekko,  po  czym  opuchnięte 

oko  zamknęło  się.  Kate  chciała  dotknąć 
ustami jego policzka, on jednak w ostatniej 
chwili odwr

ócił  głowę  i  ich  usta  się 

spotkały.  Poczuła,  że  robi  jej  się  gorąco. 

Spojrzała na niego uważnie.   

–  Wszystko w porz

ądku?  –  spytała 

miękko.   

– 

Mniej wi

ęcej.  Dzięki,  Kate. 

Uśmiechnęła się z trudem.   

– Nie ma za co. Dopisz

ę do rachunku.   

background image

To mia

ł  być  żart,  ale Dominik 

zmarszczył brwi i odwrócił głowę. Chciała 

wyjaśnić, o co jej chodziło... Tylko po co? 

Jeżeli  myśli,  że  jej  zależy  wyłącznie  na 

pieniądzach, to jego sprawa.   

Wyprostowa

ła  się  i  obie  ze  Stephie 

wyszły  z  separatki.  Dziewczynka  wciąż 

pochlipywała, a Kate również miała ochotę 

płakać.  Przed  chwilą  wszyscy  razem 

wyglądali  jak  szczęśliwa  rodzina...  Co za 
ironia losu! 

Dzi

ęki Bogu, przez jakiś czas nie będzie 

go  w  ośrodku.  Najwyraźniej  uczucia  z 

czasów  małżeńskich  wcale  nie  wygasły. 

Mimo  sińców  i  zadrapań  Dominik  wciąż 

był  atrakcyjny  –  prawdopodobnie nigdy 

już 

nie 

spotka 

nikogo 

bardziej 

interesującego. Piękne ciało, ale paskudny 
charakter, 

powtarzała  w  duchu.  Powinna 

trzymać  się  od  niego  z  daleka,  inaczej 

zupełnie straci głowę.   

 
–  Masz ochot

ę  na  małą  wycieczkę  z 

background image

przewodnikiem? – 

zaproponował Jeremy.   

Kate u

śmiechnęła się z wdzięcznością.   

– 

Świetny  pomysł.  Może  w  ten  sposób 

lepiej wszystko zapamiętam.   

Stali w holu o

środka.  Po prawej stronie 

znajdowała  się  recepcja,  po  lewej  duży 
kominek, 

wokół  którego  stały  fotele  i 

kanapy.  Wysokie sufity ozdobione by

ły 

misternymi stiukami, 

a  na  wyłożonych 

drewnem  ścianach  wisiały  znakomicie 
dobrane obrazy.   

Czyste powietrze, 

cisza i spokój 

sprawiały,  że  ośrodek  był  idealnym 
miejscem do rekonwalescencji. 

Tu 

mogłaby zapomnieć o przeszłości... gdyby 

tylko potrafiła.   

– A gdzie Stephie? – spyta

ł Jeremy.   

–  W stajniach.  Zdaje si

ę, że  spędza  tam 

większość czasu.   

–  To fakt.  Pewnie b

ędą z Kirsty jeździć 

cały dzień. Kate wolała o tym nie myśleć. 

Stephie zawsze twierdziła, że jej matka jest 

zbyt opiekuńcza. I zapewne miała rację.   

background image

– Recepcj

ę już obejrzałam. Poznałam też 

panią Harvey i sekretarkę, Mary Whittaker.   

– Reszta pracuje z nami na p

ół etatu. Tu, 

w starym budynku,  jest jeszcze jadalnia, 
sala telewizyjna, 

salonik, 

biblioteka, 

kuchnia i pralnia. 

No i większość sypialni 

pacjentów, 

głównie  na  parterze.  Poza tym 

mamy tu jeszcze cztery sale szpitalne dla 

pacjentów z porażeniem dolnych kończyn. 

Wszystkie  pokoje  są  z  łazienkami,  ale 
zamiast wanien zainstalowano 
wygodniejsze prysznice.   

Sypialnie urz

ądzone  były  gustownie  i 

praktycznie, 

żeby  umożliwić  swobodne 

poruszanie  się  pacjentom  na  wózkach 
inwalidzkich. 

Było ich w sumie dwanaście, 

a wszystkie wyglądały przytulnie.   

–  Niekt

órzy muszą zostać tu na dłużej – 

ciągnął  Jeremy.  –  Czasem w weekendy 

odwiedzają ich mężowie lub żony, dlatego 

w  niektórych  sypialniach  są  podwójne 

łóżka. Prysznice są tak zaprojektowane, że 

można  do  nich  wjechać  nawet  wózkiem. 

background image

Zwykle nie jest to jednak konieczne,  bo 
zainstalowano tam specjalne windy i 

poręcze.   

Na Kate wywar

ło  to  duże  wrażenie. 

Robiono tu wszystko, 

żeby  zapewnić 

niepełnosprawnym  pacjentom  poczucie 

niezależności.   

Pomieszczenia przeznaczone do u

żytku 

ogólnego  urządzone  były  luksusowo,  ale 

mimo  to  udało  się  tu  stworzyć  domową 

atmosferę.  Kate  mogła  sobie  z  łatwością 

wyobrazić siebie siedzącą w jednym z tych 
pokoi, 

z  książką  na  kolanach  i  psem  u 

nóg... 

I  Dominika  wyciągniętego  na 

podłodze 

przed 

kominkiem, 

odpoczywającego po męczącym dniu.   

G

łos  Jeremy’ego  wyrwał  ją  z 

zamyślenia.  Była  zła  na  siebie:  przecież 

przyjechała tu pracować, a nie marzyć! 

–  Teraz przejdziemy do gabinetów 

zabiegowych.  Wyszli na korytarz,  który 

prowadził przez wschodnie skrzydło aż do 

oranżerii i budynków, które przerobiono ze 

background image

stajni.   

– 

Tu przeprowadzamy badania 

pacjentów: 

wstępne zaraz po przyjeździe i 

kontrolne w czasie ich pobytu  – 

wyjaśniał 

Jeremy. – Ty zajmiesz pokój Dominika.   

Pod oknem sta

ło  stare,  mahoniowe 

biurko, 

zarzucone papierami. 

Kate 

spojrzała  z  ciekawością  na  stojące  na  nim 

zdjęcia. 

Wszystkie 

przedstawiały 

roześmianą  Stephie  –  oprócz jednego. 

Przyglądała mu się chwilę zaskoczona, po 

czym  odstawiła  ramkę  na  miejsce  i 

zwróciła się do Jeremy’ego: 

–  S

ądzę,  że  się  nadaje  –  uznała  z 

uśmiechem. – Macie tu komputer? 

–  Pewnie.  Dominik jest nowoczesny. 

Jeden ma w swoim domu,  a drugi tu,  za 
drzwiami.  Najpierw chcia

ł  go  ustawić 

bokiem na końcu tego olbrzymiego biurka, 

ale  czegoś  takiego  nie  pochwalałby  żaden 

specjalista medycyny środowiskowej.   

Dominik daje wi

ęc dobry przykład i ma 

komputer na specjalnym stoliku.   

background image

Kate  roze

śmiała  się.  To  było  w  jego 

stylu.   

– Chod

źmy dalej – powiedziała wesoło.   

Wysz

ła  z  pokoju  za  Jeremym,  nie 

oglądając się na stojące na biurku zdjęcie.   

Zna

ła je doskonale. Takie samo nosiła w 

portfelu.  Stare i podniszczone,  ale bardzo 
cenne. Nie przypu

szczała jednak, że miało 

ono  jakąś  wartość  dla  Dominika. Przecież 

to  on  ją  zostawił.  Więc  dlaczego  po 

dwunastu  latach  wciąż  trzyma  na  biurku 

ich ślubne zdjęcie? Może tylko po to, żeby 

robić dobre wrażenie na pacjentach...   

Kate doskonale pami

ętała  plotki,  jakie 

krążyły  w  szpitalu  po  ich  rozstaniu. 

Podobno romansował z kim się dało – a na 

pewno  nie  brakowało  kandydatek.  Wciąż 

nie  potrafiła  myśleć  o  tym  bez  bólu  i 

zazdrości.  Tak  bardzo  go  kochała. .. iw 

swej  naiwności  sądziła,  że  namiętność 

Dominika  to  także  dowód  miłości.  A 

tymczasem  był  to  tylko  objaw  przesadnie 
aktywnego libido.   

background image

Zajrzeli z Jeremym do pokoju 

fizjoterapeutycznego.  Angela,  jedna z 
lekarek, 

ćwiczyła  z  pacjentką  przy 

ustawionych równolegle przed lustrami 

poręczach.   

–  Jak ci idzie,  Susie?  –  spyta

ł  Jeremy. 

Pacjentka uśmiechnęła się.   

– Zam

ęczycie mnie! 

– Po to tu jeste

śmy.   

Kate i Jeremy poszli dalej korytarzem.   
–  To by

ła  Susie  Elmswell.  Jest 

sparaliżowana po wypadku, ale stopniowo 
wraca jej czucie. 

Dlatego Angela stara się 

ćwiczyć z nią jak najczęściej. Zresztą Susie 
ma mnóstwo samozaparcia.  We wrze

śniu 

wychodzi za mąż i uparła się, że pójdzie do 

ołtarza bez niczyjej pomocy. Chyba jej się 
uda.   

Nie weszli do nast

ępnego  pokoju,  bo 

pracujący  tam  terapeuta  prosił  wcześniej, 
by mu nie przeszkadzano.   

–  Chcemy, 

żeby pacjenci czuli się u nas 

swobodnie  – 

ciągnął  Jeremy.  –  Po 

background image

wypadku  ciężko  im  walczyć  z  bólem  i 
rozgoryczeniem, 

więc  zdarza  się,  że 

podczas  leczenia  zachowują  się  dość 

gwałtownie.  Teraz  właśnie  mamy  taki 
przypadek.   

– Widzia

łam podobne reakcje. Pacjenci z 

amputowanymi  kończynami  są  tak 
zrozpaczeni, 

że  nie  potrafią  myśleć  o 

niczym innym.   

– I dlatego staramy si

ę, żeby czuli się tu 

bezpiecznie  i  sami  mogli  dojść  do  ładu  z 

własnymi  uczuciami.  Czasem pozwalamy 

im  się  wypłakać  w  samotności  i 

zaczynamy  rozmawiać  dopiero  wtedy, 

kiedy  się  trochę  uspokoją.  To trudne dla 
nas wszystkich, ale daje efekty.   

– Co

ś w rodzaju katharsis? 

–  W

łaśnie.  Starają  się  rozluźnić,  nawet 

jeśli  są  przygnębieni.  Obecność  innych 
ludzi raczej im przeszkadza.   

Jeremy wiedzia

ł  o  ośrodku  wszystko. 

Dane o pacjentach, 

poszczególnych 

kuracjach  i  postępach  w  leczeniu  znał  na 

background image

pamięć. Dominik miał szczęście,  że udało 

mu się znaleźć kogoś takiego. Kate szybko 

się  zorientowała,  że  będzie  mogła  na  nim 

polegać.   

Podczas zwiedzania kolejnych sal 

zauwa

żyła,  jak  wiele  różnych  rodzajów 

terapii przeprowadzano tu pod jednym 
dachem. 

W  dodatku  wszystkie  były  ze 

sobą  ściśle  powiązane,  co  wymagało 

bardzo sprawnej pracy zespołowej.   

–  Kto decyduje o rodzaju terapii dla 

danego pacjenta? 

–  Dominik.  Zbieramy si

ę  na  naradę, 

zapoznajemy z histori

ą  choroby  i 

wymieniamy  poglądy.  Dominik analizuje 
to wszystko i ustala plan leczenia.   

–  A reszta si

ę  z  nim  zgadza.  Jeremy 

uśmiechnął się lekko.   

–  Nie ma sensu polemizowa

ć  z 

Dominikiem.  To jego klinika. 

Jeśli chcesz 

tu zostać, musisz współpracować. Zresztą, 

Dominik zawsze ma rację.   

– Zawsze? 

background image

– No, prawie. W ka

żdym razie ktoś musi 

podejmować  decyzje.  Jeśli  rezultaty  nie 

spełniają  oczekiwań,  zmieniamy plan 
kuracji. 

Zwykle  jednak  efekty  są 

zadowalające.   

Zadowalające”  to raczej skromnie 

powiedziane, 

pomyślała  Kate,  a  głośno 

zapytała: 

–  Czy przyjmujecie pacjent

ów  według 

jakichś kryteriów? 

– Nie. Mamy sporo osób po amputacji – 

mogą  u  nas  korzystać  z  fizykoterapii, 

hydroterapii  i  terapii  zajęciowej.  Ośrodek 

dysponuje  też  oddzielnymi  małymi 
apartamentami, 

które  dają  poczucie 

niezależności. Tacy pacjenci zostają u nas 

zwykle  dłużej.  Ćwiczą  i  uczą  się  radzić 

sobie w życiu codziennym.   

– Jak d

ługo? 

–  To zale

ży,  ale  mężowie  i  żony  mogą 

ich odwiedzać w weekendy. Czasem jest to 
ich pierwsze sam na sam po operacji. 
Chcemy, 

żeby  po  powrocie  do  domu  nasi 

background image

pacjenci byli samodzielni, 

choć nie zawsze 

się to udaje.   

– 

To normalne. 

We

źmy  choćby 

przypadki amputacji obu kończyn...   

–  Dzi

ś  właśnie  przyjechał  taki pacjent. 

John Whitelaw, 

trzydzieści  dwa  lata, 

żonaty.  Trzy  miesiące  temu  stracił  obie 

nogi w wypadku samochodowym i będzie 
u nas na rehabilitacji.  Jest m

łody,  ale nie 

wiadomo, 

czy uda mu się przyzwyczaić do 

protez. 

Niektórzy  po  prostu  rezygnują  i 

wol

ą  spędzić  resztę  życia  na  wózku 

inwalidzkim.   

– Czemu przyjecha

ł właśnie w sobotę? 

–  To pomys

ł  Dominika.  Dzięki  temu 

pacjenci mają trochę czasu, żeby się u nas 

zaaklimatyzować. 

Badanie 

wstępne 

przeprowadza  się  od  razu,  a leczenie 

zaczynamy od poniedziałku.   

– Kto si

ę nim teraz zajmuje? 

–  Na razie nikt.  Piel

ęgniarka  spisuje 

historię choroby. Porozmawiamy z nim po 
lunchu. 

Pomyślałem,  że  będziesz  chciała 

background image

się przyłączyć.   

Weszli do kolejnego pomieszczenia.   
–  To oran

żeria.  Można  tu  odpocząć  po 

pływaniu, hydroterapii  czy  ćwiczeniach  w 

siłowni. Mamy w ośrodku klub sportowy, z 

którego  korzystają  również  ludzie  z 

zewnątrz,  jeśli  wykupią  karty  wstępu. 

Takie  wspólne  ćwiczenie  bardzo  pomaga 
naszym pacjentom.   

W oran

żerii powietrze było ciepłe i lekko 

wilgotne. 

Kolumny  podpierały  sufit  o 

łukowym  sklepieniu,  a  wśród  wysokich 

palm  i  tropikalnych  roślin  ustawiono 
wiklinowe fotele.   

– Pi

ęknie tu, prawda? Dominik sporo się 

napracował. Wszystko zgodnie z zasadami 

bezpieczeństwa  i  higieny.  Poza tym 
budynek jest zabytkowy, 

więc  całą 

renowację  musiał  przeprowadzić  pod 
okiem konserwatora.   

Z oran

żerii  przeszli  najpierw  do 

wielkiego pawilonu z basenami, 

a  później 

do  siłowni,  która,  sądząc  po  liczbie 

background image

ćwiczących, przynosiła spore dochody.   

– Zawsze tu taki t

łok? – spytała Kate.   

–  Cz

ęsto,  zwłaszcza  w  weekendy. 

Najlepiej przyjść wcześnie albo pod koniec 
dnia, jak Dominik. Zwykle wpada najpierw 

o  wpół  do  siódmej  rano,  a  potem  około 

dziewiątej  wieczorem.  Pracuje  cały  dzień, 

ale  trudno  mu  się  dziwić.  Ma  na  głowie 
wszystko.   

Obejrzawszy si

łownię,  wyszli do 

otoczonego murem ogrodu. 

Na 

powierzchni 

niemal 

pół 

hektara 

znajdowały  się  szklarnie,  fontanna  i  mały 
ogród warzywny, 

a  wysadzana  różami 

alejka prowadziła do domu Dominika.   

– 

Pacjenci mog

ą  tu  spacerować, 

niektórzy nawet hodu

ją  własne  warzywa. 

Ogród zamykamy o szóstej, 

żeby Dominik 

miał trochę prywatności. Zamknięta furtka 

nie zniechęca jednak kotów.   

Kate roze

śmiała się.   

– Dominik nie lubi kotów? 
–  Tylko wtedy,  kiedy rodz

ą  w  jego 

background image

łóżku, jak Kicia w zeszłym roku. Mamy tu 

jeszcze  Włóczykija,  który chodzi zwykle 

własnymi  drogami.  Kicia jest zawsze w 

pobliżu, zresztą o wilku mowa.   

Jeremy pochyli

ł  się,  żeby  pogłaskać 

małego,  szarego kota.  Kicia  zaczęła 

mruczeć.   

–  W kuchni j

ą  rozpieszczają.  Nie 

wpuszczamy kotów do budynku,  ale 

czasem uda im się wśliznąć.   

– Cze

ść, Kiciu – rzekła Kate.   

Kotka odwr

óciła  się  na  grzbiet,  ufnie 

odsłaniając brzuszek do głaskania.   

–  Chod

źmy  na  lunch  –  zaproponował 

Jeremy.  –  Potem czeka nas rozmowa z 
Johnem Whitelawem. 

Myślę, że spodoba ci 

si

ę ta praca.   

Kate mia

ła  taką  nadzieję.  Po obejrzeniu 

posiadłości zdała sobie sprawę, ile pracy i 

talentu 

organizacyjnego 

wymagało 

utrzymanie wszystkiego w tak doskona

łym 

stanie. 

Nagle  zapragnęła,  żeby  Dominik 

wrócił jak najszybciej ze szpitala.   

background image

Tylko po co? Je

śli  wróci,  natychmiast 

zacznie  we  wszystko  wtykać  nos,  a ona 
znowu straci spokój. 

Dlaczego  właściwie 

dala  się  namówić  na  to  zastępstwo? 

Westchnęła  i  podążyła  za  Jeremym  w 

stronę głównego budynku.   

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Jeremy najpierw przedstawi

ł  pacjentowi 

siebie i Kate, 

a  później  zapoznał  się  z 

historią  jego  choroby.  Z powodu licznych 

obrażeń  wewnętrznych  i  złamania 
miednicy proces rekonwalescencji 

przebiegał znacznie wolniej niż po zwykłej 
amputacji.   

Jeremy wyja

śnił  pacjentowi,  że  ze 

względu  na  brak  ruchu  nastąpił  zanik 

mięśni i ogólne obniżenie sprawności.   

– 

Przede wszystkim musimy si

ę 

zorientować,  czy  twoje  nogi  są  na  tyle 
mocne, 

żeby rozpocząć trening siłowy. Pod 

okiem  instruktora  popracujesz  też  nad 

mięśniami  górnej  części  ciała.  Ćwiczyłeś 

już kiedyś w siłowni? 

John kiwn

ął głową.   

–  Tak,  w pracy,  w klubie sportowym. 

Cz

ęsto tam chodzę, a raczej chodziłem... – 

poprawił z rozgoryczeniem.   

background image

– Teraz b

ędziesz się tam pojawiał jeszcze 

częściej.   

– Je

śli mnie nie zwolnią.   

– To jest praca biurowa? 
–  W

łaściwie  tak,  ale  trzeba  się  dużo 

nachodzić. 

Zebrania, 

spotkania z 

klientami... 

Poza  tym  muszę  też  jeździć 

samochodem.   

– Nie ma problemu, zn

ów będziesz mógł 

to wszystko robić. Nawet prowadzić. I nie 

trzeba będzie wcale przerabiać samochodu.   

Kate dostrzeg

ła w oczach Johna iskierkę 

nadziei, 

która jednak szybko zgasła.   

– 

Żona  się  pewnie  ucieszy  –  dodał 

Jeremy.   

–  Je

śli  zostanie  ze  mną  –  odparł  John 

cicho.   

Kate i Jeremy wymienili spojrzenia nad 

pochylon

ą głową pacjenta.   

–  A s

ądzisz,  że nie zostanie? John 

wzruszył ramionami.   

–  Jak d

ługo  jesteście  małżeństwem?  – 

zapytała spokojnie Kate.   

background image

– Prawie rok.   
– Dobrym? 
– Zawsze my

ślałem, że tak.   

– A teraz? 
–  Nie mam poj

ęcia.  Prawie  z  sobą  nie 

rozmawiamy. 

Jeremy usiadł wygodniej.   

–  A czy twoja 

żona  mówi  coś  o 

wypadku? Albo o twoich nogach? 

– Nie. Ale to ona wtedy prowadzi

ła.   

W tym kr

ótkim  zdaniu  zawarte  było 

wszystko: jego rozgoryczenie, jej poczucie 
winy, rozpacz z powodu tego, co stracili...   

–  Czy rozmawia

ła  z  psychologiem?  – 

spytał Jeremy rzeczowo.   

–  Kto,  Andrea? Chyba 

żartujesz.  To nic 

nie pomoże. A zresztą ja straciłem nogi, a 

nie życie.   

–  W pewnym sensie straci

łeś  też  życie. 

Przynajmniej  tę  jego  część,  którą  zawsze 

przyjmowałeś 

jako 

coś 

zupełnie 

naturalnego: bieganie,  granie w 

piłkę... 

Twoja żona też powinna o tym pomyśleć. 

Teraz  jesteś  innym  człowiekiem,  a ona 

background image

czuje  si

ę  winna.  Musicie  znów  zacząć 

rozmawiać.  Psycholog  może  wam  w  tym 
pomóc.   

John spojrza

ł 

na 

niego 

niedowierzaniem.   

–  To nie ma sensu  –  powiedzia

ł.  – 

Niepotrzebny mi lekarz dla wariatów.   

–  Psycholog nie zajmuje si

ę  chorobami 

umysłowymi.  Jest tu po to,  żeby  pomóc 

pacjentom  pogodzić  się  z  wydarzeniami, 

które  zmieniają  ich  całe  życie,  i 

przystosować się do nowej sytuacji.   

John nie wygl

ądał na przekonanego.   

– E tam! I tak pewnie gada bzdury.   
–  Nie Martin Gray.  Polubisz go.  To 

rozs

ądny  facet,  a w dodatku ma poczucie 

humoru.   

I b

ędzie  się  musiał  sporo  napracować, 

pomyślała  Kate.  Nastawienie  Johna  było 
bardzo negatywne.   

–  Jak si

ę  dowiedziałeś  o  istnieniu  tego 

ośrodka? – spytała.   

– Te

ść mi o nim powiedział. To on mnie 

background image

na  to  namówił.  Płacąc  za  moje  leczenie 

chce wynagrodzić to, co zrobiła córeczka.   

–  John,  spr

óbuj  myśleć  pozytywnie  – 

powiedział  łagodnie  Jeremy.  –  I  tak masz 

szczęście,  że  możesz  tu  odbyć  kurację. 
Intensywna terapia na pewno da efekty,  a 

my wszyscy postaramy się ci pomóc.   

John u

śmiechnął  się  sarkastycznie.  Kate 

zrozumiała,  jak  trudno  będzie  nie 

angażować  się  emocjonalnie  w  leczenie 
tutejszych pacjentów. 

Zbyt  wiele  mają 

jeszcze do stracenia  –  ale ró

wnie  dużo 

mogli zyskać.   

– Wi

ęc jakie jest to cudowne lekarstwo? 

– 

spytał  John,  nie  próbując  nawet  ukryć 

rozgoryczenia.   

– Ci

ężka praca – odparł krótko Jeremy. – 

Po pierwsze, 

musisz si

ę  rozluźnić. 

Zapomnij o szpitalnym łóżku. Przez resztę 

weekendu  możesz  pływać,  ćwiczyć  w 

siłowni,  siedzieć  w  ogrodzie  i  opalać  się, 

chodzić  na  spacery...  Pielęgniarka  pokaże 

ci cały teren.   

background image

– Ogród jest bardzo stary, prawda? 
–  Tak.  Je

śli  interesuje  cię  historia, 

poczytaj  o  tym  w  książce  Humphreya 
Reptona.  Jest w recepcji.  Poza  tym Linda, 

nasz  główny  ogrodnik,  może  cię  po  nim 

oprowadzić.  Jeżeli  w  trakcie  tego  spaceru 

poczujesz  się  zmęczony,  zawołaj  kogoś  z 

obsługi.   

– ... 

żeby dostarczył mnie z powrotem.   

– To 

żaden wstyd.   

– Kiedy

ś byłem sprawny.   

– Wi

ęc wiesz, jak ćwiczyć. I masz trochę 

wyrobione  mięśnie.  To  pomoże  ci  wrócić 
do formy.   

– A co z tym cudownym lekarstwem? 
– B

ędziemy cię męczyć – odparł Jeremy 

z uśmiechem. – W poniedziałek zaczniesz 

sesję  z  fizykoterapeutką.  Popracuje nad 

twoimi  mięśniami,  żebyśmy  cię  mogli 
postawi

ć z powrotem na nogi.   

– Jakie nogi? – przerwa

ł John gorzko.   

–  Fizykoterapeutk

ą  i  technik  ortopeda 

zrobią  je  dla  ciebie.  Poza tym osteopata 

background image

zajmie  się  twoimi  plecami,  bo  ciągłe 

leżenie  i  siedzenie  nie  jest  zbyt  korzystne 

dla  kręgosłupa.  Terapeuta  zajęciowy 

będzie ćwiczył z tobą jeżdżenie na wózku i 

wykonywanie  przeróżnych  codziennych 

czynności.  Na pewno nie zabraknie ci 

zajęć. Teraz zbadamy cię i poślemy krew i 
mocz do analizy. 

Jeśli  wszystko  będzie  w 

porządku,  pielęgniarka  zabierze  cię  na 

wycieczkę  po  ośrodku.  Potem  możesz 

wziąć  masaż  i  przespać  się  trochę  przed 

kolacją.   

Kate obserwowa

ła  pacjenta  podczas 

badania. 

Poddawał  się  wszystkiemu 

obojętnie. Był przystojny i żona na pewno 
uwa

żała  go  za  atrakcyjnego.  Co o nim 

myśli  teraz?  Wszystko  jedno  –  i tak 

poczucie winy nie pozwoli jej się do niego 

Ł zbliżyć.   

Lewa noga Johna zosta

ła amputowana w 

połowie uda – stawu kolanowego nie udało 

się  uratować.  Z  prawej  usunięto  stopę  i 

część  łydki.  Oba  kikuty  goiły  się 

background image

znakomicie,  bez 

i  obrzęków, i  Jeremy  był 

pewien, 

że pacjent będzie mógł chodzić – 

na odpowiednich protezach.   

– Ile masz wzrostu? 
–  Mia

łem  metr  osiemdziesiąt  –  odparł 

John. – Czy to 

ważne? 

–  Oczywi

ście.  Twoje  nowe  nogi  muszą 

być  odpowiedniej  długości,  inaczej trzeba 

będzie skracać wszystkie spodnie.   

John u

śmiechnął się – szeroko i szczerze. 

Jeremy tymcza

sem zwrócił się do Kate: 

–  Mog

łabyś  pobrać  krew?  Ja  w  tym 

czasie  zadam  Johnowi  F  jeszcze  parę 

pytań.   

Wkr

ótce pacjent został zabrany na objazd 

ośrodka  przez  Samsona,  który  słynął  z 
opowiadania nieprzyzwoitych dowcipów.   

Kate z westchnieniem opad

ła na krzesło.   

– Jest za

łamany.   

– Martin mu pomo

że.   

– A co z jego 

żoną? 

–  Z ni

ą  też  sobie  poradzi.  To  świetny 

psycholog.   

background image

–  Jaki b

ędzie  plan  leczenia?  Jeremy 

zajrzał do notatek.   

–  Fizykoterapia,  p

ływanie,  hydroterapia, 

żeby  zmusić  mięśnie  nóg  do  pracy  i 

uniknąć  przykurczów  mięśniowych.  Poza 

tym  ćwiczenie  górnej  części  ciała  w 

siłowni: ramiona muszą być wystarczająco 
silne, 

żeby mógł sobie radzić z prysznicem 

i tak dalej. 

Zobaczymy  też,  jak pójdzie 

aromaterapia.   

– Czeka go ci

ężka praca.   

–  Niestety.  Po kilku dniach znienawidzi 

fizykoterapeutk

ę, ale potem zrobi postępy i 

polubi ją znowu.   

– Biedak. Naprawd

ę ma pecha.   

–  Zw

łaszcza  jeśli  żona  go  opuści. 

Małżeństwa  często  nie  potrafią  sobie 

poradzić w takich przypadkach. Myślą, że 

rozwód  stanowi  najlepsze  rozwiązanie,  a 

tymczasem  jest  to  coś  w  rodzaju  kolejnej 
amputacji.  Dlatego mamy tu do pomocy 
Martina.  Zwykle najpierw rozmawia z 
partnerami pacjentów. 

Wyjaśnia  im  ich 

background image

rolę  w  leczeniu,  stara  się  poznać  ich 
odczucia i opinie. 

Często  pomagają  w 

leczeniu, 

sami o tym nie wiedząc.   

Kate spojrza

ła  na  Jeremy’ego z 

namysłem.   

–  A czy ty sam anga

żujesz  się 

emocjonalnie w kuracje? 

– Pewnie, 

że nie.   

–  Nie k

łamiesz  przypadkiem?  Jeremy 

uśmiechnął się.   

–  Utrzymanie dystansu jest praktycznie 

niemo

żliwe.  Staramy  się  być  obiektywni, 

ale  i  tak  prędzej  czy  później  tworzy  się 

więź  między  lekarzami  a  pacjentami. 

Jesteśmy  zgranym  zespołem,  czymś  w 
rodzaju wielkiej rodziny.  Po opuszczeniu 

ośrodka  pacjenci  często  przysyłają  nam 

pocztówki  z  wakacji  i  życzenia  na  Boże 
Narodzenie.  Wielu z nich wraca, 

żeby 

poprawić formę.   

Kate zdecydowa

ła  się  zadać  pytanie, 

które intrygowało ją od dłuższej chwili.   

–  Jak cz

ęsto  kuracje  kończą  się 

background image

niepowodzeniem? 

–  Raczej rzadko.  Czasem pacjenci 

trafiaj

ą  do  nas,  gdy  jest  już  za  późno. 

Zwykle  są  to  ludzie  starsi  albo  zbyt 

załamani i już zupełnie zrezygnowani. Ale 

jeśli  nawet  nie  nauczą  się  chodzić,  i tak 

wracają  do  domu  w  lepszej  formie  –  i 
zwykle w lepszym nastroju. 

Staramy  się 

rozwijać  w  nich  samoakceptację,  nawet 

kiedy 

całkowita 

rehabilitacja 

jest 

niemożliwa.   

– A co s

ądzisz o Johnie? 

– Poradzi sobie.   
– A jego 

żona? 

Jeremy wzruszy

ł ramionami.   

–  Kto wie? Rozmawia

łem  z  nią  dziś 

rano, 

kiedy  go  przywiozła.  Wyglądała, 

jakby chcia

ła zniknąć stąd jak najszybciej. 

Chyba zupełnie nie wie, co robić. Czeka ją 

jeszcze  w  sądzie  sprawa  o  nieumyślne 
spowodowanie wypadku.  Martin zobaczy 

się  z  Johnem  w  poniedziałek.  Zadzwonię 

do niej i poproszę, żeby przyjechała na to 

background image

spotkanie. – Jeremy spoj

rzał na zegarek. – 

Masz zamiar dzisiaj odwiedzić Dominika? 

– W

łaściwie nie – odparła zaskoczona.   

–  Pytam,  bo prosi

ł,  żeby  mu  przesłać 

olejki i igły do akupunktury.   

Kate zagryz

ła wargi.   

– Mog

łabym pojechać, ale co zrobimy ze 

Stephie? Właściwie nie mam pojęcia, gdzie 
ona jest.   

–  Nie przejmuj si

ę.  Tutaj zawsze sama 

się sobą zajmuje.   

– Zechce pewnie zobaczy

ć ojca.   

–  Niech poczeka.  Dominik chyba nie 

czuje si

ę jeszcze zbyt dobrze.   

Kate wsta

ła.   

–  Wobec tego pojad

ę  sama.  Możesz 

przygotować to, co mam zabrać? 

– Zostawi

ę wszystko w recepcji.   

Kate posz

ła  do  domu  Dominika. 

Najpierw napisała wiadomość dla Stephie, 

potem pobiegła na górę do małej sypialni i 

przyjrzała  się  sobie  krytycznie.  Miała  na 

sobie bawełnianą spódnicę w kwiaty i białą 

background image

bluzkę  bez  rękawów  –  strój wygodny,  ale 

niezbyt porywający.   

Odwr

óciła się od lustra, wzięła torebkę i 

kluczyki do samochodu, 

po  czym  zbiegła 

na  dół.  Po  drodze  powtarzała  sobie,  że 

Dominikowi  potrzebne  są  igły  do 
akupunktury, 

a  nie  flirt  z  byłą  żoną.  Ich 

małżeństwo to już historia.   

Wzi

ęła  paczkę  z  recepcji,  zostawiła 

jeszcze  jedną  wiadomość  dla  córki  i 

pojechała  do  szpitala.  Była  akurat  pora 
sobotnich wizyt, 

wreszcie  znalazła  jednak 

miejsce na parkingu.   

Do separatki Dominika trafi

ła bez trudu.   

– 

Cze

ść  –  powiedział  cicho.  – 

P

rzywiozłaś? 

–  Tak.  Mam wszystko,  o co prosi

łeś  – 

odparła, myśląc jednocześnie, że Dominik 

wygląda teraz lepiej.   

Posiniaczon

ą  skórę  zakrywała  koszulka, 

poza  tym  mógł  już  otwierać  drugie  oko. 

Nie pocałowała go jednak na powitanie.   

–  Jak si

ę  czujesz?  –  spytała,  wręczając 

background image

mu pakunek i siadając na krześle.   

–  Kiepsko,  ale nie u

żywam  już  pompy. 

Są tu igły? 

– Tak. Co na to twój lekarz? 
– Nic mnie to nie obchodzi. Akupunktura 

jest nieszkodliwa i u

śmierza  ból.  Zamknij 

drzwi.   

Niech

ętnie zrobiła, o co prosił.   

–  Chyba powinien si

ę  tym  zająć 

anestezjolog.   

–  Wyjecha

ł  na  weekend,  więc  nie  mam 

wyboru.   

– No dobrze.   
Kate usiad

ła  z  powrotem  na  krześle. 

Ostatecznie Dominik wie,  co robi.  Jest 

przecież specjalistą.   

Ig

ły  z  nierdzewnej  stali  były  długie  i 

cienkie.  Odrzu

cił kołdrę i zaczął je wbijać 

w udo, 

zręcznie manewrując palcami.   

–  Znajd

ź  krawędź  kości  piszczelowej, 

poniżej  kolana  –  poprosił.  –  Teraz  połóż 

palec  jakieś  pięć  centymetrów  wyżej. 
Pomasuj, 

a potem wbij igłę – poprosił.   

background image

– Ja? Nie, nie mog

ę! 

– Dlaczego? 
– B

ędzie bolało.   

–  Na pewno nie bardziej,  ni

ż  gdybym 

miał  to  robić  sam.  Nie  sięgnę.  Po prostu 

wbij  koniec  igły,  trzymając  ją  między 

środkowym  palcem  a  kciukiem,  a potem 

naciśnij 

lekko 

czubek 

palcem 

wskazującym.   

Kate wzi

ęła  igłę  i  znalazła  wskazane 

miejsce.   

– Tutaj? 
– Tak. Naci

śnij. Mocniej. Dobrze, a teraz 

obróć  ją  w  palcach  i  popchnij  jeszcze 

trochę.  Znakomicie.  –  Odetchnął  głęboko. 
– Co za ulga. 

Czy Lindsay przysłała jakieś 

olejki? 

Kate wyci

ągnęła  małą  buteleczkę  i 

przeczytała na głos napis na etykietce: 

–  Olejek migda

łowy  z  dodatkiem 

lawendy, geranium i rumianku.   

– 

Świetnie. Daj, zaraz się posmaruję.   

– Mog

ę to zrobić.   

background image

–  Naprawd

ę?  –  Patrzył  na  nią  przez 

chwilę  w  zamyśleniu,  po  czym  ściągnął 

koszulkę przez głowę.   

– Wygl

ądasz fantastycznie – oznajmiła z 

uśmiechem.  –  Szczególnie  podoba  mi  się 

to połączenie zieleni z fioletem.   

– Bez dowcipów, dobrze? Smaruj.   
– Smaruj, prosz

ę – poprawiła go Kate.   

Pochyli

ła  głowę.  Chciała  go  tylko 

rozweselić.  Dlaczego jest wobec niej taki 
nieuprzejmy? 

– 

Przepraszam 

– 

powiedzia

ł.  – 

Zachowuję  się  okropnie,  ale wszystko 
mnie boli.   

Zacz

ęła  rozcierać  olejek  na  jego 

posiniaczonej piersi. 

Westchnął  i  zamknął 

oczy. 

Jego  skóra  była  gładka  i  miła  w 

dotyku, 

a mięśnie dobrze wyćwiczone.   

– Dzi

ęki, Kate.   

Tym razem jego g

łos  był  miękki. 

Uśmiechnęła się.   

– A co z ig

łami? 

– Mo

żesz je już powyciągać.   

background image

By

ło to dużo łatwiejsze niż wbijanie. . – 

Mogłabyś wetrzeć trochę olejku w nogę? 

– Oczywi

ście.   

Udo wci

ąż  było  opuchnięte,  ale  sińce 

zaczynały  schodzić.  Dzięki  zastosowaniu 
nowoczesnych  metod leczenia zabieg 

nastawiania  kości  przeprowadzony  został 
bezinwazyjnie. 

Nie  było  widać  żadnych 

blizn.   

Wcieraj

ąc  olejek,  czuła  naprężone 

mięśnie  dookoła  miejsca  złamania.  Kiedy 

przesuwała  rękę  w  górę  po  wewnętrznej 
stronie uda, 

Dominik jęknął cicho.   

– Boli? 
–  Niezupe

łnie  –  odparł  zachrypniętym 

głosem. – Ale nie przestawaj. Niech mam 

trochę  przyjemności,  póki  mogę.  Inaczej 

cię do tego nie skłonię.   

Zmiesza

ła  się.  A  więc  nadal  jej  dotyk 

sprawia mu przyjemność? Podniosła głowę 

i spojrzała mu w oczy.   

– Dominik? – szepn

ęła.   

– Do diab

ła, Kate, lepiej jednak przestań.   

background image

Podni

ósł  jej  dłoń,  pocałował,  a potem 

położył delikatnie na łóżku. Przykrył nogę 

kołdrą  i  zamknął  oczy.  Kate  usiadła  na 

krześle  i  wytarła  chusteczką  lepkie  od 

olejku ręce.   

Jego reakcj

ę łatwo można było przypisać 

libido. 

Lubił  seks,  co  było  źródłem 

przyjemności  w  czasach  małżeńskich  –  i 
upokorzenia po zerwaniu. 

Ale co się dzieje 

z  nią  samą?  Zawsze  uważała,  że  jest 
atrakcyjny, 

starając  się  jednak  nie 

zapominać  o  jego  wadach.  Był  przecież 
kobieciarzem, 

któremu  trafiła  się  okazja 

zarobienia  dużych  pieniędzy  na  własnym 

ośrodku rehabilitacyjnym.   

Teraz jednak zrozumia

ła,  że  błędnie  go 

oceniła.  Owszem,  zarabiał  pieniądze,  lecz 

był  przy  tym  zdolnym,  całkowicie 
oddanym pracy lekarzem.   

A jednak to on j

ą  zostawił,  więc  czemu 

nagle miałby chcieć, żeby wróciła? 

Popatrzy

ła  na  niego.  Spał,  oddychając 

spokojnie. 

Zrobiło  jej  się  wstyd,  że 

background image

posądzała go o cyniczny materializm. Jego 

ośrodek  nie  był  właściwie  uzdrowiskiem 

dla  sławnych  i  bogatych.  I na pewno nie 

przynosił  wielkich  dochodów,  biorąc  pod 

uwagę  dużą  liczbę  personelu,  którego 

część mieszkała na miejscu. Przebudowa i 

renowacja też musiały kosztować fortunę.   

Dominik nie jest ju

ż  tym  mężczyzną, 

którego  kiedyś  znała.  Uświadomiła  sobie, 

jak bardzo się zmienił. Takiego człowieka 

mogłaby  pokochać,  ale  i  tak  jest  już  za 

późno.   

A mo

że  nie?  Dlaczego  chciał,  żeby  go 

dotykała?  Czy  naprawdę  mu  na  tym 

zależało,  czy  może  nie  był  zupełnie  sobą 

po  wypadku  i  tych  wszystkich  środkach 
przeciwbólowych? 

Najwyra

źniej  jednak  wciąż  się  nią 

interesował. Tylko jaki to ma sens? Jedną 

szansę  z  tym  mężczyzną  już  straciła  – 

przez  brak  doświadczenia,  czasu,  przez 

nadmiar stresów związanych ze studiami i 

wczesnym macierzyństwem.   

background image

Czy

żby los zamierzał jej dać kolejną? A 

jeśli  tak,  to  czy  będzie  umiała  ją 

wykorzystać? 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Nie mog

ła  zasnąć.  Wszystko  było  inne, 

obce: łóżko, pokój, dźwięki. Czytała przez 

chwilę, po czym wyłączyła światło i leżała 

w ciemnościach.   

Zamiast szumu silników 

przejeżdżających samochodów,  który  ją 

uspokajał,  słyszała  pohukiwanie  sowy, 

szmer poruszających się w trawie nocnych 

zwierzątek i szelest liści na wietrze. A gdy 

jej się zdawało, że wreszcie zapada w sen, 

usłyszała inny dźwięk – coś jakby pac-pac.   

Usiad

ła na łóżku. Włamywacz? Ktoś, kto 

wie, 

że Dominik jest w szpitalu i nie zdaje 

sobie  sprawy  z  jej  obecności?  Nie  mogła 

włączyć  alarmu,  bo  nie  znała  kodu. 

Dlaczego nie zapytała o niego wcześniej?! 

S

łuchała  z  natężeniem  –  tym razem 

dźwięk przypominał skrobanie.   

Kto

ś manipuluje przy zamku? O Boże! A 

Stephie?  Jej  nie  może  stać  się  krzywda. 

background image

Kate zapomniała o rozsądku. Bez wahania 

narzuciła  szlafrok  na  cienką  koszulkę 

nocną  i  wzięła  do  ręki  but  na  wysokim 
obcasie.   

Tak uzbrojona zesz

ła cicho na dół.   

Zn

ów  usłyszała  skrobanie  –  dochodziło 

chyba z kuchni. 

Czyżby  zapomniała 

zamknąć okno? Nagle pełną napięcia ciszę 

przerwało miauknięcie. Odetchnęła z ulgą.   

– Kici, kici! – zawo

łała.   

Otworzy

ła  drzwi  do  kuchni  i  zapaliła 

światło.  Na  krawędzi  stołu  siedział  duży 
kot, 

który  patrzył  na  nią  przyjaźnie.  Kate 

odłożyła but i opadła na kuchenne krzesło.   

– Jak si

ę tu dostałeś? – spytała, po czym 

zauważyła specjalny otwór w dolnej części 
drzwi kuchennych. No tak. 

Jak mogła tego 

wcześniej  nie  dostrzec?  –  Mieszkasz z 
Dominikiem? 

Kot miaukn

ął,  zeskoczył  na  podłogę  i 

zaczął ocierać się o jej nogi. Na szyi miał 

obróżkę  z  blaszką,  na  której  przeczytała: 

Włóczykij, Heywood Hall”.   

background image

–  Wi

ęc  to  ty  jesteś  Włóczykij.  Mogłam 

się domyślić. Bardzo odpowiednie imię. W 

każdym 

razie 

śmiertelnie 

mnie 

przestra

szyłeś, łobuzie.   

Kot tymczasem usiad

ł  przed  jedną  z 

szafek, 

drapiąc  łapą  drzwiczki.  Sprytne 

stworzenie, 

pomyślała,  otwierając  szafkę. 

Kocie jedzenie. 

Oczywiście.   

– G

łodny jesteś? 

W

łóczykij  usiłował  wśliznąć  się  do 

środka,  ale  nie  pozwoliła  mu.  Znalazła 
spodeczek, 

wyłożyła  na  niego  połowę 

zawartości puszki i postawiła na podłodze. 

Kot rzucił się na jedzenie.   

–  Lubisz 

łososia  z  krewetkami,  co? 

Rozpieszczony zwierzak.   

Kate,  ca

łkiem  już  rozbudzona,  zrobiła 

sobie  herbatę.  Właśnie  miała  usiąść  z  nią 
przy stole, 

gdy kocur nagle opuścił kuchnię 

z wysoko podniesionym ogonem i zniknął 

na końcu korytarza.   

– Zaraz, zaraz! Gdzie ty si

ę wybierasz? 

Posz

ła  za  nim,  martwiąc  się  o  meble  i 

background image

dywany. 

Włóczykij  zatrzymał  się  przed 

drzwiami  sypialni  Dominika  i  miauknął 
rozk

azująco.   

– Tutaj? 
Otworzy

ła drzwi. Kot wskoczył na łóżko 

w poszukiwaniu swego pana. 

Nie 

znalazłszy  go,  usadowił  się  na  samym 

środku i zaczął się myć. Kate usiadła obok.   

–  No dobrze,  ale twojego pana nie ma  – 

zacz

ęła  mu  tłumaczyć.  –  Nie  możesz  tu 

spać.  Nie  będzie  ci  miał  kto  otworzyć 
okna, 

kiedy będziesz chciał wyjść w nocy. 

Musimy wrócić do kuchni.   

W

łóczykij 

pomruczał 

chwilę 

zadowoleniem, 

po  czym  zwinął  się  w 

kłębek i zasnął.   

Kate w zadumie s

ączyła herbatę. Co ma 

zrobić  z  tym  kotem?  Jeśli  zamknie  go  w 
kuchni, 

będzie  drapał  o  drzwi  i  nie  da  jej 

zasnąć. Z drugiej strony nie chciała go brać 
do swojej sypialni.   

Popatrzy

ła  na  łóżko  Dominika.  Jest 

wystarczająco duże i dla niej, i dla kota. I 

background image

w dodatku pościelone – więc dlaczego nie? 

Dokończyła  herbatę,  zdjęła  szlafrok  i 

weszła pod kołdrę.   

To by

ł błąd.   

Poczu

ła  zapach,  którego  nie  zapomniała 

przez  dwanaście  samotnych  lat.  Osaczyły 

ją 

wspomnienia. 

Pamiętała 

nocne 

przebudzenia, 

szepty, 

westchnienia, 

pieszczoty  i  cudowne  spełnienia,  po 

których leżeli bez tchu.   

Na pocz

ątku  było  tak  co  noc.  Potem 

wracali  z  pracy  coraz  bardziej  zmęczeni  i 

śpiący...  Wreszcie  przestali  się  kochać.  I 

przestali rozmawiać.   

Gdzie pope

łnili  błąd?  Może  to  przez 

wspólne mieszkanie z rodzicami? Czy ich 

małżeństwo  od  początku  skazane  było  na 
niepowodzenie,  czy te

ż  zawinił  nadmiar 

pracy i wymagań z nią związanych? 

A mo

że po prostu byli za młodzi? 

Oboje mieli dziewi

ętnaście  lat,  kiedy 

spotkali  się  i  zakochali  w  sobie  bez 

pamięci. Po pięciu miesiącach wzięli ślub. 

background image

Kate  była  w  czwartym  miesiącu  ciąży,  a 

Dominik  na  dodatek  nie  spodobał  się  jej 
rodzicom.   

Uwa

żali, że to on wpędził ją w kłopoty i 

mieli  mu  za  złe,  że  oczarował  ich  słodką, 

niewinną  córeczkę  gładkimi  słówkami  i 

zaciągnął do łóżka. A teraz dzięki nim miał 
dom, 

gosposię i opiekunkę do dziecka.   

Ojciec Kate wr

ęcz go nie znosił. I wtedy, 

i teraz. 

Kate  do  dziś  zastanawiała  się,  w 

jakim  stopniu  wpłynęło  to  na  jej  własne 
zachowanie.   

Matka z kolei mimo wszystko mia

ła  do 

niego  słabość,  ale  ze  względu  na  ojca  nie 

okazywała  tego  otwarcie.  Gotowała  jego 
ulubione potrawy, 

prasowała mu koszule, a 

przede 

wszystkim 

zajmowała 

się 

dzieckiem, 

by mieli więcej czasu na studia.   

Stephie urodzi

ła  się  w  sierpniu,  a w 

październiku Kate była już z powrotem na 
uniwersytecie, 

nie  straciwszy  żadnego 

semestru, 

gotowa zacząć trzeci rok studiów 

razem z mężem.   

background image

Trzy lata p

óźniej  zaczęli  staż.  Dominik 

pracował 

mieszkał 

pięćdziesiąt 

kilometrów od domu,  podczas gdy Kate 

udało się znaleźć pracę w sąsiedztwie. Ich 

godziny  przyjęć  i  dyżurów  były  zupełnie 

różne, a małżeństwo zaczęło się rozpadać.   

Po czterech miesi

ącach,  w pewien 

niedzielny poranek, 

gdy Kate wstawała do 

pracy po czterech godzinach snu, Dominik 

oświadczył,  że  nie  ma  sensu  dalej  się 

męczyć.   

–  Tu nie ma miejsca dla mnie  – 

powiedzia

ł wtedy. – Ty jesteś ciągle poza 

domem.  Jest wprawdzie Stephie,  ale ona 
mnie nawet nie poznaje. Nie potrzebujecie 
mnie.   

Kate by

ła zaszokowana i zraniona.   

–  Wi

ęc odejdź – odparła bez namysłu. – 

Ja  muszę  jechać  do  pracy.  Jeśli 

rzeczywiście  nie  chcesz  być  z  nami,  nie 

będę cię zatrzymywać.   

Odszed

ł.  Tak po prostu,  bez  słowa.  Na 

początku  myślała,  że  wyjechał  tylko  na 

background image

weekend, 

ale  gdy  wróciła  z  pracy,  jego 

rzeczy już nie było.   

Ojciec stara

ł  się  ją  pocieszyć,  że 

Dominikowi  nigdy  tak  naprawdę  na  niej 

nie  zależało.  Lepiej,  że  odszedł  teraz,  niż 

gdyby miał ją zostawić po drugim dziecku.   

Kate wiedzia

ła,  że  Dominik  miał 

przepracować  w  tamtym  szpitalu  jeszcze 

dwa  miesiące,  a  potem  przenieść  się  na 

praktykę  chirurgiczną  na  jej  oddział.  Była 

więc pewna, że wróci. I wrócił – tylko nie 
do niej. 

Regularnie widywał córkę i płacił 

za jej utrzymanie.  Po dwóch latach 

uzyskali rozwód za obopólną zgodą.   

Od tamtej pory utrzymywali kontakt 

jedynie ze wzgl

ędu  na  Stephie.  Ostatnio 

Kate prawie nie widywała Dominika, który 

zabierał córkę do siebie co drugi weekend 

prosto  spod  szkoły,  i  odwoził  ją  tam  z 

powrotem  w  poniedziałki.  Gdy mieli 

jechać  na  wakacje,  przyjeżdżał  po  nią  do 
domu. 

Kate  czekała  na  te  chwile  z 

dziwnym niepokojem  –  Dominik jednak 

background image

nigdy nie wszedł do środka.   

A mimo to nadal pami

ętała jego zapach.   

Poci

ągnęła nosem. Policzki miała mokre 

od  łez.  Wtuliła  głowę  w  poduszkę,  chcąc 

zagłuszyć łkanie.   

Dlaczego jej to zrobi

ł?  Potrzebował 

jedynie zastępstwa w ośrodku i kogoś, kto 

opiekowałby  się  Stephie.  A gdyby 
przypadkiem mog

ła  również  zaspokoić 

jego potrzeby seksualne, 

był  gotów  to 

wykorzystać.  Może  i  stał  się  wybitnym 

specjalistą i filantropem, ale jeśli chodzi o 
hormony, 

to na pewno się nie zmienił.   

W jej 

życiu  od  czasu  rozwodu  było 

jeszcze  dwóch  innych  mężczyzn.  Obaj 
bardzo przyzwoici i dosko

nale nadający się 

na  mężów.  Każda  kobieta  byłaby  z  nimi 

szczęśliwa, ale nie Kate. Nie po związku z 
Dominikiem.   

Teraz le

żała w jego pościeli, tęskniąc za 

jego dotykiem, 

ciepłem  jego  ciała  i 

rozkoszą,  którą  tylko  on  potrafił  jej  dać. 

Łzy ciekły jej strumieniami po policzkach. 

background image

Tak niewiele potrzebne jej było do życia – 
jedzenie, picie, sen... i Dominik.   

Wyci

ągnęła rękę i pogłaskała kota, który 

zaczął mruczeć z zadowoleniem. Przytuliła 

go i zasnęła, zasłuchana w to mruczenie.   

 
W

łóczykij obudził ją o świcie, miaucząc 

przy drzwiach do ogrodu. 

Kate  wypuściła 

go, 

posłała  łóżko  i,  wziąwszy  kubek  po 

herbacie, 

poszła  do  kuchni.  Przez okno 

widziała,  jak  kot  skrada  się  w  ogrodzie, 

usiłując 

złowić 

jakieś 

zwierzątko. 

Przypominał  Dominika.  On  też  ją  złowił 

szesnaście  lat  temu.  Była  wtedy 

niedoświadczona  i  naiwna.  Postanowiła 

więcej o nim nie myśleć. Śnił jej się przez 

całą noc.   

Dosy

ć tego.   

Posz

ła  na  górę  i  zajrzała  do  pokoju 

Stephie. 

Dziewczynka  spała  głęboko, 

rozciągnięta  na  plecach.  Jej potargane, 

jasne  włosy  rozsypały  się  na  poduszce. 

Była  taka  bezbronna...  Boże,  pomyślała 

background image

Kate,  nie pozwól, 

żeby  spotkała  takiego 

mężczyznę jak jej ojciec.   

Zamkn

ęła  cicho  drzwi.  Ze swojego 

pokoju  zabrała  koszulkę,  szorty,  kostium 

kąpielowy i ręcznik. Zostawiła wiadomość 
dla Stephie i po

szła  przez  ogród  w  stronę 

siłowni.   

By

ła  już  otwarta.  Powitał  ją  chłopak  w 

koszulce polo z napisem „Fitness Club 
Heywood Hall”. 

Wyglądał na instruktora.   

– Dzie

ń dobry. W czym mogę pomóc? 

–  Jestem Kate Heywood,  zast

ępuję 

Dominika. 

Chciałabym  trochę  poćwiczyć. 

Można? 

– Oczywi

ście. Ale najpierw muszę panią 

zważyć  i  zmierzyć.  –  Wyciągnął  rękę, 

uśmiechając  się  szeroko.  –  Mam  na  imię 
Jason.   

Zaprowadzi

ł  ją  do  sali  z  rowerem 

stacjonarnym. 

Zadał  kilka  pytań,  zważył, 

zmierzył wzrost i puls. Następnie poprosił, 

by  poćwiczyła  trochę  na  rowerze,  i znów 

zbadał  puls.  Za  pomocą  specjalnych 

background image

wykresów  obliczył  zalecaną  intensywność 

ćwiczeń  i  z  zadowoleniem  stwierdził,  że 

jest  dość  sprawna,  by  zacząć  od  razu. 

Zaprowadził ją z powrotem do głównej sali 
gimnastycznej i zapre

zentował  działanie 

wszystkich przyrządów.   

Po dwudziestu minutach Kate by

ła 

spocona, 

ale  czuła  się  dużo  lepiej.  Poszła 

się przebrać, wzięła prysznic i zanurkowała 
w krystalicznie czystej wodzie basenu. 

Przepłynęła dwadzieścia długości, a potem 
dla relaksu 

pozwoliła  sobie  na  dziesięć 

minut  masażu  wodnego.  Wyszedłszy  z 

przyjemnie gorącej wody wskoczyła znów 

do  chłodnej,  i  przepłynąwszy  basen 

zobaczyła  Johna  Whitelawa.  Siedział  na 

wózku i rozmawiał z Jasonem.   

Usiad

ła  na  brzegu  basenu,  przeczesując 

palcami mok

re włosy.   

–  Cze

ść,  John.  Popływasz?  Jason 

podszedł do niej.   

– Powinien by

ć z nim ktoś z personelu, a 

ja mam na głowie siłownię.   

background image

–  Nie ma sprawy,  zajm

ę  się  nim.  Jason 

wrócił z powrotem do Johna.   

–  Pani Heywood zostanie tu z panem, 

je

śli chce pan popływać.   

John popatrzy

ł na nią.   

– Nie chc

ę sprawiać kłopotu.   

–  To 

żaden  kłopot.  Jason  pomoże  ci  się 

przebrać. Umiesz pływać? 

–  A czy ptaki umiej

ą  latać?  –  Jego 

uśmiech  był  znowu  gorzki.  –  Pływałem 

zupełnie nieźle, kiedy miałem czym.   

Kate popatrzy

ła  znacząco na jego 

ramiona.   

–  Czy

żby  jakiś  nagły  paraliż?  John 

roześmiał się.   

– Wci

ąż zapominam o rękach. Chyba nie 

powinienem tego robić.   

–  Jasne, 

że  nie.  Pomyśl,  o  ile  więcej 

można  zdziałać  rękami  niż  nogami.  Ale 

pospiesz  się,  bo  zaczynam  być  głodna. 

Podobno podają tu znakomite śniadania.   

– B

ędę gotów za dwie minuty.   

Sprawnie odwr

ócił  wózek  i  odjechał  w 

background image

stronę  przebieralni.  Wkrótce  wrócił  w 
spodenkach, 

a Jason pomógł mu usadowić 

się  na  podnośniku,  który  opuszczał  się  do 
poziomu wody.   

–  Prosz

ę  bardzo.  Zostawimy go na tej 

wysokości. Jeśli będzie pan chciał wyjść z 
basenu, 

wystarczy nacisnąć guzik.   

John nieufnie przygl

ądał się powierzchni 

wody. 

Bał  się  niepowodzenia,  lecz  było 

oczywiste, 

że 

potrzebuje 

jakiegoś 

dowartościowania. Kate miała nadzieję, że 

jej pomysł się sprawdzi.   

–  Co by

ś”  powiedział  na  mały  wyścig? 

Do końca basenu, używając tylko ramion? 

Oczy Johna zab

łysły.  Zanurzył  się  w 

wodzie  i  zaczął  płynąć.  Ruszyła  za  nim, 

zmuszając  się,  żeby  nie  używać  nóg. 

Dotarła do brzegu parę sekund po nim.   

– Nie

źle. Następnym razem będę musiała 

oszukiwać, żeby wygrać.   

Roze

śmiał się.   

– To by

ło naprawdę przyjemne.   

– A mo

że zrobimy prawdziwy wyścig? – 

background image

zaproponowała. –  Powiedzmy, za  tydzień. 

Ty  będziesz  w  lepszej  formie  po 

ćwiczeniach, a ja wykończona po pracy.   

– A mo

że teraz? 

– Teraz? Bez rozgrzewki? 
– No to za pi

ęć minut. Zawahała się.   

– Co jest? Boisz si

ę, że cię pokonam czy 

tego, 

że to ty będziesz szybsza? 

John wpatrywa

ł  się  w  nią  z  uporem. 

Zrozumiała  nagle,  jakie to dla niego 

ważne.  Nie jest co prawda przygotowany 

do  forsownych  ćwiczeń,  ale  przecież  nic 

mu się nie stanie. Sam chciał.   

– Wiec dobrze, za pi

ęć minut.   

P

ływał  najpierw  kraulem,  potem na 

plecach, 

a  potem  zniknął  pod  wodą.  Kate 

już  zaczęła  się  niepokoić,  gdy  wypłynął  z 

powrotem na powierzchnię.   

– Gotowa? 
– Tak. A ty? 
–  Te

ż.  Jedna  długość  basenu.  I  możesz 

używać  nóg,  jesteś  w  końcu  tylko  słabą 

kobietą. Raz, dwa, trzy! 

background image

Wystartowali.  Czy powinna da

ć  mu 

wygrać?  Nie,  wtedy  nie  byłoby  to  żadne 
wyzwanie, 

a  tego  Johnowi  najwyraźniej 

brakowało. Liczyły się nawet takie małe i 

banalne  osiągnięcia.  W ostatnie metry 

włożyła maksimum wysiłku. John był przy 

brzegu sekundę po niej.   

–  Ale ja pani jeszcze poka

żę,  pani 

Heywood. 

Roześmiała się.   

– Nie w

ątpię.   

–  Te

ż  nie  jesteś  w  najlepszej  formie. 

Strasznie dyszysz.   

– 

Ćwiczyłam  już  pół  godziny,  zanim 

przyszedłeś.   

–  To co? Popracujemy troch

ę, i zrobimy 

rewanż? 

– Dobrze. A teraz chod

źmy na śniadanie.   

John usiad

ł  na  krześle  i  nacisnął  guzik. 

Jason pomógł mu przesiąść się na wózek i 

zabrał go do przebieralni.   

Kate by

ła  zadowolona  z  Johna.  Podjął 

wyzwanie,  a jego upór i determinacja 

powinny mu pomóc także w fizykoterapii. 

background image

Ten dzień miał jeszcze wolny, ale od jutra 

zaczyna  ciężką  pracę.  Miała  nadzieję,  że 

sobie z nią poradzi.   

 
W klinice byli oczywi

ście  jeszcze  inni 

pac

jenci  i  Kate  spędziła  niedzielę, 

spotykając  się  z  nimi  osobiście  lub 

studiując ich historie choroby.   

Rano usiad

ła  wygodnie  w  gabinecie 

Dominika  i  rozłożyła  papiery  na  wielkim 
biurku. 

Na jednej z książek leżały okulary 

w czarnej, drucianej oprawce. Podnios

ła je 

i  spojrzała  przez  szkła.  Nie  wiedziała,  że 

używał okularów do czytania.   

W

łaściwie niewiele o nim wie...   

Zag

łębiła się w notatkach.   

Brian Pooley, 

dekarz, 

spad

ł  z 

rusztowania  i  uszkodził  kręgosłup  rok 
temu. 

Za pobyt w ośrodku płaci jego firma. 

Przeszed

ł  operację  kręgosłupa,  lecz  wciąż 

dokuczał  mu  dotkliwy,  przewlekły  ból  w 
nodze. 

Jedynym 

wyjściem 

było 

wszczepienie stymulatora sznura 

background image

grzbietowego. 

Było 

to  urządzenie 

wysyłające  impulsy  elektryczne,  które 

powodowały  dysfunkcję  nerwów  na 
zasadzie bramki. 

Jeśli  mogła  ona  zostać 

zamknięta 

miejscu 

połączenia 

nerwowego poprzez leki lub impuls 
elektryczny, 

sygnały  bólowe  nie  docierały 

do mózgu.   

Takie stymulatory nie sprawdza

ły  się 

jednak we wszystkich przypadkach, 

Brianowi  wszczepiono  więc  na  próbę 
elektrod

ę.  Było  to  w  zeszły  poniedziałek, 

przed wypadkiem Dominika.  Jeremy, 

nadzorujący 

przebieg 

testu, 

był 

zadowolony z efektów,  a wszczepienie 

stałego implantu planowano na piątek.   

Niestety, 

tylko Dominik m

ógł 

przeprowadzić  tę  operację,  firma Briana 

miała  więc  do  wyboru  albo  zostawić 

pacjenta w ośrodku do powrotu Dominika, 

co  pociągało  za  sobą  duże  koszty,  albo 

przenieść  go  do  innej  kliniki.  W  końcu 

postanowiono go nie przenosić.   

background image

Zreszt

ą  sam  Brian  nalegał,  by  operację 

przeprowadził Dominik. Kate zastanawiała 
si

ę,  czy  Brian  zdaje  sobie  sprawę,  że 

będzie  musiał  poczekać  około  pięciu 
tygodni. 

Może  myśli,  że  to  nie  jest 

poważne  złamanie?  Czy  powinna  mu  o 

tym powiedzieć? Po namyśle zdecydowała, 

że  nie.  Na  pewno  znajdą  jakiegoś 
anestezjologa,  który przeprowadzi zabieg 
zamiast Dominika i Brian w koiicu na to 
przystanie.   

Susie Elmswell, kt

órą już poznała, miała 

dwadzieścia  pięć  lat,  zamierzała  wyjść  za 

mąż  i  od  nowa  uczyła  się  chodzić.  Kate 

rozmawiała  z  nią  po  śniadaniu  –  była 

wesoła,  uparta i zadowolona ze swych 

postępów.  Richard Price,  jej narzeczony, 

który  przyjechał  po  południu,  także  robił 

dobre wrażenie.   

Opieku

ńczy, 

dowcipny, 

bardzo 

zaangażowany,  dokładnie  taki,  jakiego 

Susie  potrzebowała.  Gdyby  tylko  żona 
Johna White

lawa była do niego podobna...   

background image

W o

środku  przebywało  jeszcze  kilku 

innych pacjentów.  Niektórzy przechodzili 
okres rekonwalescencji po operacji 
wymiany stawów. 

Jeden  z  mężczyzn  po 

przeszczepie  żylnym  pracował  nad 

rozwinięciem sprawności fizycznej, innego 
od niedawna rehabilitowano po 

odgięciowym  urazie  kręgosłupa  szyjnego, 

jeszcze  inny  po  amputacji  cierpiał  na 

cukrzycę.   

Przypadki bywa

ły  różne,  ale wszyscy 

potrzebowali tego, 

co  oferował  ośrodek 

Dominika, 

a  czego  nie  znaleźliby  w 

państwowych szpitalach.   

Kate pomy

ślała,  że  to  niesprawiedliwe, 

że  niektóre  formy  leczenia  nie  są  ogólnie 

dostępne.  Z  drugiej  strony  pociągałoby  to 

za  sobą  olbrzymie  koszty.  Powszechnie 
wiadomo, 

że  za  cenę  jednej  długotrwałej 

rehabilitacji  można  zająć  się  sześcioma 
innymi, 

mniej poważnymi przypadkami.   

Z pocz

ątku Kate dziwił fakt, że ośrodek 

Dominika jest popierany przez tyle firm 

background image

ubezpieczeniowych. 

Rezultaty kuracji 

jednak  mówiły  same  za  siebie.  Bardziej 

opłacało  się  ponosić  koszty  rehabilitacji 

niż  nie  kończących  się  urlopów 
zdrowotnych.   

St

ąd  obecność  Briana  Pooleya  i  Susie 

Elmswell.   

Kate mia

ła  wielką  ochotę  pojechać 

jeszcze raz do Dominika i przedyskutować 

sprawy związane z ośrodkiem, po namyśle 

jednak  odrzuciła  tę  myśl.  Nie  chciała 

przecież  absolutnie  żadnych  dodatkowych 
komplikacji. 

Wieczorem  nakarmiła  kota  i 

wypuściła  go  na  dwór,  szczelnie 

zamykając  otwór  w  drzwiach,  po czym 

zdecydowanym krokiem poszła do własnej 
sypialni.   

W poniedzia

łek  rano  podwiozła  Stephie 

na przystanek autobusowy,  po czym 

wróciła  do  ośrodka  na  odprawę,  która 

odbywała  się  codziennie  o  ósmej. 
Przedstawiono jej psychologa,  Martina 
Graya. 

Był  niskim  mężczyzną  koło 

background image

pięćdziesiątki, miał ciemne, kręcone włosy 

i  błyszczące  oczy.  Sprawiał  wrażenie 
energicznego, 

serdecznego  i  najwyraźniej 

miał  duże  poczucie  humoru.  Kate  była 
pewna, 

że będzie umiał pomóc Johnowi.   

Jako ostatnia zjawi

ła się fizykoterapeutka 

Angela wraz z Eddie’em Saville’em, 

technikiem  ortopedą.  Jeremy  rozpoczął 

naradę.   

Jako pierwszy mieli omawia

ć przypadek 

Johna Whitelawa.  Jeremy w skrócie 

przedstawił  historię  choroby  i  przebieg 
fizykoterapii przeprowadzonej w szpitalu.   

–  Jest w depresji,  kt

órą  pogłębia 

całkowity  brak  porozumienia  z  żoną. 

Prowadziła  samochód,  gdy  zdarzył  się 
wypadek. 

Teraz  czuje  się  winna  i  nie 

potrafi mu pomóc, John z kolei ma do niej 
pretensje. 

Czeka ją sprawa w sądzie; zdaje 

się, że została formalnie obciążona winą za 
ten wypadek.  Martin, 

będziesz  miał  sporo 

pracy.   

Psycholog skin

ął głową.   

background image

–  Mog

ę  porozmawiać  z  nią  już  dzisiaj. 

Jest teraz w o

środku? 

–  Zadzwoni

ę do niej. Uprzedzono ją, że 

powinna przyjechać.   

– Co John robi, odk

ąd jest u nas? 

–  Wczoraj troch

ę  z  nim  pływałam  – 

odparła Kate. – Zaproponowałam wyścig, i 

wygrał. Drugi raz płynęłam, używając nóg, 

i byłam szybsza o sekundy. Obiecałam mu 

rewanż w przyszłym tygodniu.   

– Jak zareagowa

ł na przegraną? 

–  Pozytywnie.  By

ł  trochę  zły,  ale to 

uparty facet. 

Gdyby nie był żonaty, szybko 

by sobie z tym wszystkim poradził.   

– Ale jest.   
–  I chyba w

ątpi  w  to,  że  żona  z  nim 

zostanie – 

wtrącił Jeremy.   

Martin westchn

ął.   

– O rany. Dobrze, spotkam si

ę z nią dziś 

i zobaczę, co można zrobić. Jaki jest plan 
leczenia? 

Przedyskutowali program fizykoterapii. 

Kate dopiero teraz dowiedzia

ła  się,  jak 

background image

ciężka praca czeka Johna.   

–  Chc

ę  go  postawić  na  nogi  jak 

najszybciej. 

Trzy  miesiące  leżenia  i 

siedzenia  to  stanowczo  za  długo  – 
stwi

erdziła  Angelą.  –  Najpierw  poćwiczy 

stanie i patrzenie na nas z góry,  potem 

zaczniemy  naukę  chodzenia.  Jeśli  dziś 
zrobimy odlewy, 

John  może  dostać 

pierwsze protezy pod koniec tygodnia. 
Wszystko to jest trudne i bolesne. 

Będzie 

potrzebował duchowego wsparcia.   

– Zajm

ę się tym – zapewnił Martin. – Co 

z aromaterapią? 

–  Mo

że  się  przydać  –  odparł  Jeremy.  – 

Jason  i  Angelą  opracowują  program 

ćwiczeń  siłowych,  żeby  wzmocnić  górną 

część  ciała.  Jeśli  lubi  pływać,  nie ma 

przeciwwskazań.  I tak planujemy sporo 
hydroterapii.  Martin, 

ustalicie  z  Angelą 

jego rozkład zajęć? 

Psycholog zn

ów skinął głową.   

–  Wobec tego mog

ę zobaczyć się z jego 

żoną,  gdy  będzie  ćwiczył  z  Angelą  i 

background image

Eddie’m. 

Później  porozmawiam  z  nim 

samym.   

Nast

ępnie przedyskutowali postępy Susie 

Elmswell. 

Martin  był  z  niej  bardzo 

zadowolony.   

–  Doskonale sobie radzi,  a Richard jest 

dla niej wielk

ą pomocą.   

–  Pozna

łam go wczoraj – wtrąciła Kate. 

– 

Odnoszę  wrażenie,  że  właśnie  takiego 

mężczyzny Susie potrzeba.   

–  Gdyby tak wszyscy partnerzy naszych 

pacjentów byli tacy...  Jak jej idzie 
fizykoterapia? 

–  Powoli  –  odpar

ła  Angela.  –  Pracuje 

bardzo ciężko, ale nie można przyspieszyć 
regeneracji nerwów. 

Postawiła  sobie 

trudne zadanie.   

– Chodzi ju

ż o kulach? 

–  Jeszcze nie.  Chc

ę,  żeby najpierw 

poćwiczyła  na  poręczach  i  nauczyła  się 

zachować  równowagę.  Później  dopiero 

zacznie  używać  balkonika.  Kule  są  dobre 

przy  złamaniach,  ale nie w takich 

background image

przypadkach.  A propos, 

co  słychać  u 

Dominika? 

–  By

łem  u  niego  wczoraj  wieczorem  – 

odparł Jeremy. – Ciągle go boli. Zdaje się, 

że  ma  dosyć  szpitala  i  chce  się  już 

wypisać.   

Roze

śmieli  się  wszyscy  –  oprócz Kate. 

To  niemożliwe,  nie  tak  wcześnie.  Miał 
wypadek w czwartek, 

a  dziś  jest  dopiero 

poniedziałek!  Chyba  nie  będzie  aż  tak 

głupi? 

– Kate, moim zdaniem on tylko 

żartował 

– 

uspokajał ją Jeremy.   
– Jeste

ś pewien? Spoważniał.   

–  Chyba nie s

ądzisz,  że  chce  naprawdę 

wyjść ze szpitala? 

– Nie mam poj

ęcia. Nigdy nie potrafiłam 

przewidzieć, co zrobi. Jest uparty jak osioł 

i  jak  coś  postanowi,  to lepiej mu nie 

przeszkadzać.   

Pokiwali g

łowami.   

–  Pojad

ę  do  niego  dziś  wieczorem  – 

dodała  –  i powiem,  jak  świetnie  sobie 

background image

radzimy. 

Zabiorę z sobą tyle igieł, żeby go 

znieczulić całkowicie.   

Postanowi

ła,  że  porozmawia  z  Lindsay, 

aromaterapeut

ką. Może poprosi ją o jakieś 

olejki 

intensywnym 

działaniu 

uspokajającym,  dzięki  którym  Dominik 

wytrzyma w szpitalu jeszcze choć tydzień. 

Przedwczesne  wyjście  może  okazać  się 
fatalne dla jego zdrowia,  a Kate,  w 

przeciwieństwie  do  innych,  w  pełni 

zdawała  sobie  sprawę,  do czego jej były 

mąż jest zdolny.   

Lindsay by

ła rozbawiona – jak wszyscy.   

–  Ten facet to specjalny przypadek. 

Przygotuj

ę 

mieszankę 

bergamoty, 

rumianku i lawendy, 

i  dodam  więcej 

geranium. 

To  powinno  go  wyciszyć. 

Rozsmaruj to po skórze,  a potem masuj 
delikatnie w kierunku serca. 

I  zrób  to  tuż 

przed  wyjściem,  bo  taki  masaż  jest 

usypiający.   

Kate zabra

ła  Stephie  ze  szkoły  i 

pojechały  na  krótką  wizytę  do  szpitala. 

background image

Dominik wyglądał zadziwiająco dobrze – i 

był bardzo zniecierpliwiony.   

–  Wr

ócę później, to pogadamy o klinice 

– 

obiecała.  –  Nie  możemy  teraz  dłużej 

zostać,  bo  Stephie  ma  dużo  lekcji  do 
odrobienia. 

To ostatni tydzień szkoły.   

–  A w przysz

łym  roku  egzaminy...  Jak 

ten czas leci. 

Kiedy  patrzę  na  ciebie,  nie 

wiem, 

co się stało z moim życiem.   

Dominik przeni

ósł  wzrok na Kate. 

Wydawało  jej  się,  że  dostrzegła  w  jego 
oczach smutek. 

Może  jednak  żałował  ich 

rozstania?  Nie  znalazł  sobie  nikogo 
innego... 

Czy próbował? Stephie nigdy nie 

wspominała  o  żadnej  kobiecie  w  związku 
ze swoim ojcem. 

Czyżby nareszcie nauczył 

się dyskrecji? 

A mo

że  nie  było  nikogo  innego?  Może 

dlatego  pozwalał  kotu  spad  we  własnym 

łóżku, bo czuł się samotny? 

Tak jak ona.   
Postanowi

ła, że zrobi wszystko, żeby jak 

najdłużej  utrzymać  Dominika  z  dala  od 

background image

ośrodka.  Potrzebują  czasu  do  namysłu, 

jeśli mają znów być razem – tym razem na 

całe życie.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Kate przebra

ła się przed wyjściem. Może 

było  to  trochę  niemądre,  ale z drugiej 

strony  po  upalnym  dniu  miała  ochotę 

włożyć coś świeżego.   

Czy to jedyny pow

ód?  Możliwe...  W 

każdym  razie  sukienka  była  bardzo 

kobieca  i  przyjemnie  chłodna  w  dotyku. 

Cóż  z  tego,  że  miała  głęboki  dekolt,  a 

bladoróżowa  bawełna  podkreślała  lekką 

opaleniznę?  W  końcu  to  początek  lata! 

Poza  tym  długość  spódnicy  do  pół  łydki 

jest zupełnie przyzwoita.   

Obejrza

ła  się  dokładnie  w  lustrze, 

strofując się w duchu za próżność. Przecież 

wybiera się tylko do szpitala, żeby zawieźć 
Dominikowi olejki,  po których spokojnie 

zaśnie.  Jej  wygląd  to  ostatnia  rzecz,  o 

której pomyśli.   

Wyjrza

ła  przez  okno.  John Whitelaw 

siedział  na  wózku w cieniu ogrodowego 

background image

bzu  i  patrzył  przed  siebie,  zapominając  o 

leżącej na kolanach książce.   

Kate po

żegnała zajętą odrabianiem lekcji 

Stephie, 

wyszła  na  dwór  i  podeszła  do 

niego.   

– Cze

ść. Jak ci minął dzień? Uśmiechnął 

się sceptycznie.   

–  Jestem wyko

ńczony  –  odparł,  jak 

zwykle bez ogródek.  –  Ta baba to 

wiedźma.   

– Angela? 
– Zupe

łnie jak poganiacz niewolników.   

– Uda

ło ci się stanąć? 

–  Co

ś  w  tym  rodzaju,  ale zaraz potem 

leżałem  jak  długi.  Dwa razy.  I  pomyśleć, 

że kiedyś traktowałem chodzenie jako coś 
zup

ełnie  naturalnego.  Teraz  nie  potrafię 

nawet stać – powiedział z goryczą.   

– Nauczysz si

ę. Masz czas.   

– Owszem, tego mi nie brakuje.   
– Mo

że pójdziesz na masaż wieczorem? 

– 

Nie mog

ę,  muszę  czytać.  Ta 

fizykoterapeutka  z  piekła  rodem  dała  mi 

background image

książkę  o biomechanice chodzenia.  – 

Podniósł  książkę,  po  czym  rzucił  ją  z 
powrotem na kolana.  – 

Do  diabła  z 

biomechaniką!  O  wiele  lepiej  stosować  to 
w praktyce, 

niż o tym czytać.   

Po

łożyła mu rękę na ramieniu.   

–  Poradzisz sobie,  John.  Cierpliwo

ści.  I 

nie pozwól 

się za bardzo zmęczyć. Mamy 

wyścig pod koniec tygodnia.   

– 

Łatwo  ci  mówić.  Muszę  robić 

wszystko, 

co mi każe. Boję się jej.   

– Dzieciak.   
– Mam tyle do zrobienia... Wiem, 

że ona 

mi  pomoże,  ale to wszystko jest takie 

trudne! Jestem okropnie zmęczony.   

– Wi

ęc może powinieneś się położyć? 

– Mam do

ść leżenia. Spędziłem w łóżku 

parę miesięcy.   

–  Ale dzi

ś  miałeś  ciężki  dzień  i  sporo 

pracowałeś. Na początek wystarczy.   

– Chyba masz racj

ę. – Westchnął, kładąc 

dłonie na kołach wózka. – Wrócę chyba do 

środka.  Może  jest  coś  ciekawego  w 

background image

telewizji.   

– Mam ci

ę zawieźć? 

Zawaha

ł się, po czym potrząsnął głową.   

–  Sam pojad

ę.  Muszę  ćwiczyć  górną 

część ciała.  Odprowadziła go jednak, idąc 
obok wózka, 

i  pożegnała  przy drzwiach 

pokoju. 

W drodze do samochodu 

pomy

ślała,  że  cuda  zdarzają  się  w 

medycynie bardzo rzadko.  Jedyne,  co 

mogą 

zaoferować 

pacjentom, 

to 

profesjonalna  pomoc  i  możliwość 

działania. Organizm musi sam radzić sobie 

z  rehabilitacją.  Johna  czekała  długa  i 
trudna droga, 

a  każdy  krok  będzie  musiał 

wykonać samodzielnie.   

Kiedy parkowa

ła  przed  szpitalem, 

zastanawiała  się,  czy  uda  jej  się  nakłonić 

Dominika  do  cierpliwości  i  rozsądku. 

Czasem stawiał poprzeczkę zbyt wysoko i 

w drodze do celu robił różne głupstwa.   

Jej przypuszczenia spe

łniły  się  co  do 

joty. Dominika n

ie było w separatce.   

–  Pojecha

ł  wózkiem  na  spacer  – 

background image

wyjaśniła  siostra  przełożona.  –  Ma  już 

wszystkiego dosyć.   

– Jak si

ę zachowuje? 

–  Okropnie.  Jest znudzony.  Ledwie 

zmusi

łam  go  do  wzięcia  wózka,  bo  miał 

zamiar pójść pieszo.   

–  Pieszo?! Przecie

ż  jeszcze  długo  nie 

będzie  mógł  chodzić!  Jak  lekarz  może 

robić takie rzeczy?! 

– 

Niech pani mu to spróbuje 

wytłumaczyć.  Wstawał  już  wcześniej  i 

próbował  spacerować.  Musiałam  go 

postraszyć lewatywą.   

Kate roze

śmiała się.   

– Na pewno podzia

łało.   

– Akurat. Ale o wilku mowa...   
Dominik podjecha

ł  do  nich,  szeroko 

uśmiechnięty.   

–  Cze

ść.  Zrobiłem  sobie  przejażdżkę  po 

korytarzu.   

– Nie powiniene

ś. Za wcześnie.   

–  Kate,  jestem znudzony.  Znudzony  – 

powt

órzył,  przeciągając  sylaby.  –  Chodź, 

background image

opowiesz  mi  o  ośrodku.  Co  słychać  u 
Johna Whitelawa? 

– Jako

ś sobie radzi.   

Wprowadzi

ła  wózek  do  separatki, 

pomogła Dominikowi położyć się i podała 

mu szklankę soku, opowiadając o Johnie.   

– 

Pomy

śl,  ile  miałeś  szczęścia. 

Powinieneś leżeć spokojnie i naprawdę być 

wdzięczny losowi, zamiast utrudniać życie 

pielęgniarkom.   

Popatrzy

ł w sufit.   

–  I ty,  Brutusie,  przeciwko mnie? Czy 

doczekam si

ę wreszcie, że ktoś będzie dla 

mnie miły? 

–  Pewnie nie.  A tak w ogóle, 

to  jak  się 

czujesz, poza tym, 

że ci się nudzi? 

–  Noga wci

ąż mnie boli, chociaż nie tak 

bardzo  jak  w  sobotę.  Gorzej z nosem  – 

zapomniałem,  że  jest  złamany,  i 

próbowałem go wytrzeć.   

–  Biedactwo.  Napij si

ę  soku.  Dominik 

wypił mały łyk i skrzywił się.   

–  Okropno

ść.  Nie  mogłabyś  przemycić 

background image

butelki wina? Albo drinka w puszce? Nie 
s

ą może najlepsze, ale za to mocne.   

Kate roze

śmiała się.   

–  Nie ma mowy.  Co najmniej przez 

najbli

ższy tydzień. Wypił kolejnego łyka.   

– A jak sobie radzi Susie? 
–  Och,  zupe

łnie dobrze. Ten jej Richard 

to bardzo miły chłopak.   

– 

Jest nauczycielem, 

zajmuje si

ę 

niedorozwiniętymi  dziećmi.  Sądzę,  że  jest 
stworzony do tej pracy.  A z Susie dobrali 

się jak w korcu maku. To facet, na którym 

można polegać.   

– Taki powinien by

ć w każdym domu...   

Popatrzyli na siebie.  Kate znowu 

dostrzeg

ła żal w oczach Dominika.   

–  My niewiele pomagali

śmy  sobie, 

prawda?  – 

powiedział  cicho.  –  Za  dużo 

czasu poświęcaliśmy pracy.   

–  Byli

śmy  za  młodzi.  Nie  mieliśmy 

pojęcia o życiu i obowiązkach związanych 

z małżeństwem i dziećmi.   

U

śmiechnął się.   

background image

–  Chyba do dzi

ś  nie  dorosłem  do  tych 

obow

iązków. Denerwuje mnie sama myśl, 

że Stephie może poderwać jakiś chłopak.   

– 

Jest bardzo niedo

świadczona... 

Dominik ścisnął jej dłoń.   

–  Ty te

ż  byłaś  niedoświadczona,  kiedy 

cię  poznałem.  Słodka  i  niewinna.  To 
wszystko moja wina...   

–  Wcale nie  –  zaprotestowa

ła  i 

zaczerwieniła się. Zignorował jej protesty.   

–  Doskonale wiedzia

łem,  co  robię.  Ty 

nie. 

Powinienem  był  cię  chronić.  Ale nie 

potrafiłem,  to  było  silniejsze  ode  mnie. 

Wystarczyło, żebyś mnie dotknęła, a ja już 

chciałem cię mieć.   

G

łaskał palcem wgłębienie jej dłoni.   

–  I nic si

ę  nie  zmieniło  –  dodał  po 

namyśle. – Wciąż cię pragnę.   

– Dominik, przesta

ń.   

– Z tob

ą jest tak samo? 

Odwr

óciła wzrok, usiłując się uspokoić.   

– Popatrz na mnie.   
– Nie.   

background image

– Kate, spójrz na mnie.   
Pos

łuchała.  W  błyszczących,  błękitnych 

oczac

h  Dominika  łatwo  można  było 

wyczytać, co czuł.   

–  Ta fascynacja tob

ą  nigdy  mi  nie 

przeszła.  Z  nikim  innym  nie  było  tak 
dobrze.   

Wyrwa

ła dłoń z jego uścisku.   

– Ale stara

łeś się, jak mogłeś. Westchnął 

ciężko.   

– Kate, to by

ły tylko plotki.   

– I mam w to uwierzy

ć? 

–  A tobie jak si

ę  wiodło?  –  zmienił 

temat. – 

Miałaś kochanków? Stephie nigdy 

nic nie mówiła.   

Zarumieni

ła się, spuszczając oczy.   

– Kate, odpowiedz – nalega

ł.   

–  Dwóch.  – 

Spostrzegła,  jak  pięść 

Dominika  zaciska  się  na  prześcieradle.  – 
Obaj bardzo mili.   

– I co? 
– Jako

ś nie wyszło.   

–  Ze mn

ą  zawsze  ci  wychodziło.  Jego 

background image

głos był miękki, kuszący.   

–  Tak.  Ale ty mnie zostawi

łeś.  Przez 

chwilę leżał bez ruchu.   

– To ty kaza

łaś mi odejść.   

–  Powiedzia

łam  ci tylko, że jeśli chcesz 

odejść, to nie będę cię zatrzymywać.   

Zapad

ła cisza.   

–  A wola

łaś,  żebym  został?  –  spytał 

wreszcie.   

– Oczywi

ście! Przecież cię kochałam.   

– Wiec czemu mi tego nie powiedzia

łaś? 

–  Bo nie pyta

łeś.  –  Westchnęła.  – 

Sądziłam,  że  masz  mnie  dosyć. 

Powiedziałeś, że nic cię tam nie trzymało.   

– 

Chcia

łem  usłyszeć,  że  mnie 

potrzebujesz.   

Si

ęgnął po jej lewą rękę i bawił się przez 

chwilę obrączką.   

– Wci

ąż ją nosisz. Wzruszyła ramionami.   

– 

Mam dziecko. 

Nie chcia

łam 

niepotrzebnych pytań.   

–  A poza tym chroni

ło  cię  to przed 

podrywaczami. 

Więc  się  domyślił,  ale 

background image

swoją  obrączkę  zdjął  dawno.  Miała  dość 
tej rozmowy. 

Sięgnęła po torebkę.   

– Lindsay przysy

ła ci następny olejek.   

– Jeszcze troch

ę zostało.   

– Ale ten jest inny.   
–  Pewnie z bergamoty? Powiedzieli

ście 

jej,  jak

i  jestem  nieznośny,  i  postanowiła 

mnie unieszkodliwić? 

Kate u

śmiechnęła  się,  stawiając  butelkę 

na stoliku.   

– Musz

ę już iść.   

– Mam racj

ę? – nalegał.   

–  Tak,  to mieszanka z dodatkiem 

bergamoty.  Poprosi

łam,  żeby  przysłała  ci 

coś, co ci pomoże zasnąć.   

–  Wetrzesz mi go? Prosz

ę.  Wszystko 

mnie boli. 

Naprawdę przyda mi się masaż, 

a sam go sobie nie zrobię.   

– Nie, nie mog

ę – odparła szybko. – Nie 

umiem  robić  masaży.  Ale  może  poproszę 

pielęgniarkę...   

–  Bzdura.  Po prostu smaruj,  to nic 

trudnego.  Prosz

ę,  Kate.  Nie  potrafiła 

background image

odmówić.   

–  Dobrze  –  westchn

ęła  –  ale tylko 

dzisiaj.   

– Zamknij drzwi.   
– PO CO? 
–  Och,  Kate,  nic ci przecie

ż  nie  zrobię. 

Mam złamaną nogę.   

Pos

łuchała  jego  prośby.  Dominik  zdjął 

koszulkę i położył się na brzuchu. Wylała 

trochę  olejku  na  dłoń  i  zaczęła  masować 

kręgosłup. 

Potem 

obiema 

rękami 

rozprowadziła  olejek  na  ramionach  i 
plecach. 

Czuła, jak mięśnie rozluźniają się, 

posłuszne jej dotykowi.   

–  Dominik,  po

łóż  się  na  plecach. 

Podniósł głowę i popatrzył na nią.   

–  Mam erekcj

ę  –  wyznał  bez  żenady. 

Serce zabiło jej mocnej.   

– Jako

ś sobie z tym poradzę.   

– Powa

żnie? Zaczerwieniła się.   

– Nie to mia

łam na myśli.   

– Po prostu chcia

łem cię ostrzec. Wylała 

na dłoń więcej olejku.   

background image

–  Nie mam ju

ż  dziewiętnastu  lat.  Nie 

zemdleję z wrażenia.   

– Skoro tak...   
Odwr

ócił  się.  Kate  starała  się 

skoncentrować 

wyłącznie 

na 

jego 

ramionach i klatce piersiowej. 

Jej 

rumieniec przeczył temu, co mówiła.   

– Si

ńce już ci schodzą.   

– Mhmm.   
Zmusi

ła  się,  żeby  spojrzeć  mu  w  twarz. 

Miał zamknięte oczy i lekko zarumienione 
policzki.   

Czy

żby  był  zakłopotany?  Dominik?  To 

coś nowego, pomyślała, kończąc delikatny 

masaż.   

– Lepiej? 
Skin

ął głową.   

– O wiele. Jeszcze tylko noga.   
– Akupunktura? 
– Nie, bo olejek jest na skórze. Po prostu 

rozmasuj te miejsca, 

w które wbijałaś igły. 

O tak, 

świetnie.   

Odetchn

ął  głęboko.  Kiedy  skończyła  i 

background image

podniosła  się,  otworzył  oczy.  Myjąc  ręce, 

czuła, jak jej się przygląda.   

– Kate? 
Odwr

óciła  się,  wyrzucając  papierowy 

ręcznik  do  kosza.  Z  ulgą  spostrzegła,  że 

Dominik przykrył się prześcieradłem.   

– Tak? 
– Dzi

ęki. Przepraszam, że wprawiłem cię 

w zakłopotanie. – Wyciągnął do niej rękę. 

Podeszła  do  łóżka.  –  Jeśli  czujesz  się 
nieswojo, 

nie musisz mnie odwiedzać.   

Otworzy

ła szeroko oczy.   

–  Nie chcesz, 

żebym  przychodziła? 

Przyciągnął ją do siebie. Usiadła na brzegu 

łóżka.   

–  Pewnie, 

że  chcę.  Popatrzyła  na  ich 

splecione palce.   

–  Tak naprawd

ę  to  nie  wiem,  czego ty 

chcesz.   

–  Mo

że  jeszcze  jednej  szansy,  żeby  cię 

lepiej poznać? 

–  A mo

że  przelotnego  flirtu?  Nie, 

Dominik. 

Już  raz  cię  straciłam.  Nie  chcę 

background image

ryzykować.   

–  Kto tu mówi o flircie? Oboje 

powinniśmy  dać  sobie  trochę  czasu  i 

zastanowić  się,  czy  jest  jeszcze  między 

nami coś, co warto uratować.   

– No nie wiem...   
–  Ja te

ż nie. Ale przez dwanaście lat ani 

ty, 

ani ja nie znaleźliśmy nikogo innego.   

–  Mo

że  po  prostu  jesteśmy  zbyt 

wybredni.   

– Albo dla siebie stworzeni. Zdaje si

ę, że 

jest tylko jeden sposób, 

żeby  się  o  tym 

przekonać.   

Kate wsta

ła,  wysuwając  dłoń  z  jego 

uścisku.   

–  Nie wiem...  Boj

ę się. Najchętniej bym 

uciekła od ciebie jak najdalej.   

– Kate, prosz

ę. – Głos Dominika brzmiał 

dziwnie. – 

Zmieniliśmy się oboje. Musimy 

się poznać od nowa. Daj nam szansę.   

Cofn

ęła się.   

–  Pomy

ślę  o  tym.  Porozmawiamy 

później, teraz powinnam już iść. Stephie...   

background image

–  Kate,  nie b

ój  się.  Nie  będę  cię  do 

niczego zmuszał.   

– Zdaje si

ę, że ten olejek miał cię uśpić! 

– 

powiedziała gwałtownie.   
U

śmiechnął się przekornie.   

– Po takim masa

żu? Nic z tego.   

–  To by

ł  ostatni  raz.  Następnym  razem 

poprosisz pielęgniarkę.   

– Umrze z zak

łopotania...   

Kate zaczerwieni

ła  się.  Dominik zaczął 

się  śmiać,  ale  szybko  spoważniał  i 

popatrzył na nią ze smutkiem.   

– Och, Kate... Co z nami b

ędzie? 

– Nie wiem. – Mia

ła łzy w oczach. – Nie 

chcę,  żeby  powtórzyło  się  to  samo.  Pójdę 

już. Wpadnę jutro albo pojutrze.   

– 

Tchórz 

– 

powiedział  miękko. 

Odwróc

iła się w progu.   

–  Nieprawda.  Nie masz poj

ęcia,  jak 

trudno  mi  stąd  wyjść.  Najchętniej 

siedziałabym tu cały czas, trzymając cię za 

rękę  i  powtarzając,  że  wszystko  będzie 
dobrze. 

Ale  to  byłoby  kłamstwo.  Tak 

background image

naprawdę wcale cię nie znam. I dopóki nie 
poznam, 

nie  będę  wiedziała,  czy  mogę  ci 

ufać.   

– Mo

żesz.   

–  Jeste

ś  pewien?  A  czy  ty  możesz  mi 

zaufać”? 

– Tak, je

śli mi uwierzysz.   

Zawaha

ła się, po czym potrząsnęła lekko 

głową  i  wyszła  z  separatki,  nie  oglądając 

się za siebie.   

 
Co mia

ł  znaczyć  ten  gest?  Odmowę? 

Brak pewności? Dominik leżał i patrzył w 
sufit. 

Dlaczego  ją  wtedy  zostawił?  Mogli 

być  tacy  szczęśliwi...  A wszystko przez 

głupie 

nieporozumienie. 

Dlaczego 

najpierw nie porozmawiali? Czemu poddał 

się tak łatwo? 

Tak wiele straci

ł! Nie było go przy córce, 

gdy 

dorastała.  Bardzo  ją  kochał.  Była  do 

niego podobna, 

choć  pod  wieloma 

względami  przypominała  Kate.  Powinni 

byli  mieć  więcej  dzieci.  Może  chłopca,  z 

background image

którym  grałby  w  piłkę  i  wspinał  się  po 
drzewach... 

Albo 

jeszcze 

jedną 

dziewczynkę  –  z kucykami i wiecznie 
obtartymi kolanami. 

Uśmiechnął  się  do 

siebie  z  żalem.  Do licha,  zmarnował  tyle 
czasu.   

Bardzo chcia

ł, żeby tym razem się udało. 

Gdyby tylko Kate zechciała spróbować...   

– Dominik? 
Zamruga

ł  powiekami  i  odwrócił  głowę. 

Stała  tam  w  tej  swojej  pięknej  różowej 
sukience.   

–  My

ślałem,  że  już  poszłaś.  Potrząsnęła 

głową.   

– Nie mog

łam.   

– Podejd

ź tu – szepnął.   

–  Flirt nie wchodzi w gr

ę  –  zastrzegła, 

wciąż stojąc przy drzwiach. – I na razie nie 
mówmy nic Stephie.  Nie wiem, 

może 

rzeczywiście powinniśmy spróbować...   

Wzi

ął ją za rękę i przyciągnął do siebie. 

Czuł, jak drży.   

–  Nie zawiod

ę cię. Jeśli znów będziemy 

background image

razem, to na zawsze. 

Możesz być pewna.   

–  Poczekaj,  wcale nie powiedzia

łam,  że 

się zgodzę.   

–  Wiem.  Prosz

ę  tylko  o  trochę  czasu. 

Sam na sam, 

żebyśmy mogli porozmawiać. 

I poznać się bliżej.   

Kiwn

ęła głową.   

–  Musz

ę  już  iść,  robi  się  późno.  Czy 

olejek z bergamoty dalej nie działa? 

U

śmiechnął się ciepło.   

–  Kiedy tak stoisz przy mnie w tej 

ślicznej sukience? Nie ma mowy.   

Odruchowo zakry

ła ręką dekolt.   

– Poca

łuj mnie na dobranoc – szepnął.   

Zawaha

ła  się,  po czym delikatnie 

dotknęła ustami jego warg. Zrobiło mu się 

gorąco.   

– 

Śpij dobrze.   

Odesz

ła, 

zostawiając 

po 

sobie 

wspomnienie  pocałunku  i  dotyku,  które 

znów będzie go męczyło przez całą noc...   

–  Brian Pooley prosi

ł  o  dodatkowe 

elektrostymulacje  – 

oznajmił  Michael. 

background image

Pracował  w  ośrodku  jako  fizjoterapeuta  i 

dekarz był jednym z jego pacjentów.   

–  Przeprowadzamy tego typu zabiegi?  – 

zdziwi

ła się Kate.   

–  Nie oficjalnie  –  wyja

śnił  Jeremy.  – 

Dominik  uważa,  że  czasem  to  pomaga,  a 
czasem nie. 

Zresztą, jak większość terapii. 

Konkretnych i pewnych dowodów na 

skuteczność  brakuje,  więc  generalnie 
takich stymulacji nie prowadzimy. 

Dostępne są jednak na życzenie pacjenta.   

– Kto j

ą przeprowadza? 

– Lindsay Reeves.   
– Aromaterapeutka? 
– Tak. Po

ślę ją dzisiaj do niego. Michael, 

jaka jest twoja ogólna ocena Briana? 

–  M

ęczy go czekanie na operację. Zdaje 

się,  że  liczy  na  cud.  Nie rozumie,  że 

podstawą  naszej  pracy  jest  pomoc  w 
dawaniu sobie rady z bólem,  a nie 

całkowite jego uśmierzanie. Leki, masaże, 
akupunktura, 

elektryczna stymulacja 

nerwów  i  fizykoterapia  pomagają,  ale nie 

background image

do końca. Znów wracamy do teorii bramki: 
znalezienie sposobu na 

jej  zamknięcie 

bywa bardzo trudne.   

– Kate, wiesz, co w przypadkach z

łamań 

robili  Indianie  północnoamerykańscy?  – 

spytał  Jeremy.  –  Uderzali  kończynę 
pokrzywami. 

Prowadziło  to  do  dysfunkcji 

nerwów  i  w  konsekwencji  do  zamknięcia 

połączeń, co powodowało znieczulenie.   

–  Mo

że  powinniśmy  obłożyć  Briana 

pokrzywami? – 

zażartowała.   

Roze

śmieli się.   

–  Ju

ż  widzę  te  nagłówki  w  gazetach!  – 

rozmarzył się Michael. – Wiodący ośrodek 
rehabilitacyjny przetrzepuje pacjentom 

skórę  pokrzywami.  Co za reklama! 
Dominikowi chy

baby się to nie spodobało.   

–  A ja my

ślałam,  że  to  dobry  pomysł. 

Kate próbowa

ła zrobić rozczarowaną minę.   

–  W

ątpię,  czy pacjenci byliby tego 

samego zdania – 

odparł Jeremy. – A więc z 

Brianem wszystko ustalone? Prowadzisz 
dalej fizykoterapi

ę,  a Paddy lub Jason 

background image

ćwiczą z nim w siłowni? 

–  Lepiej niech 

ćwiczy  Tara.  Mają 

podobne poczuci

e  humoru  i  dobrze  się 

rozumieją.   

Jeremy u

śmiechnął się i skinął głową.   

–  W porz

ądku.  Zdaje  się,  że  Richard 

zabiera  Susie  na  cały  dzień,  więc  nie 

będzie jej do jutra. Angela, zajmiesz się nią 

w dalszym ciągu? 

– Nie ma problemu.   
–  I jeszcze John Whitelaw.  Martin Gray 

spotka

ł  się  wczoraj  z  jego  żoną.  Chyba 

trudno  się  z  nią  porozumieć.  Jest 

zamknięta w sobie i twierdzi, że nie może 

zrozumieć  Johna,  bo  wcale  z  nią  nie 
rozmawia. 

Nie  odpowiedziała  jednak  na 

pytanie, 

czy  sama  próbowała  poruszyć 

temat wypadku.  Jo

hn  z  kolei  był  wczoraj 

bardzo zmęczony, więc Martin postanowił 

porozmawiać 

nim 

dzisiaj 

po 

fizykoterapii. 

Nie wykończ go, Angela.   

Fizykoterapeutka roze

śmiała się miękko.   

– Obiecuj

ę. On chyba mnie nie lubi.   

background image

–  Wczoraj powiedzia

ł, że jesteś z piekła 

rodem – 

wyznała Kate z uśmiechem. – Nie 

odnosi  się  do  programu  rehabilitacji  ze 
zbytnim entuzjazmem.   

Angela potrz

ąsnęła głową.   

–  Jest raczej niezadowolony z w

łasnego 

braku formy i zniechęcony trudnościami.   

–  Nie nabra

ł  trochę  pewności  siebie  po 

tym, 

jak udało mu się stanąć? 

–  Owszem,  dop

óki  nie  upadł.  Próbował 

przejść parę kroków, ale nie przyzwyczaił 

się jeszcze do protez.   

– I jak zareagowa

ł? 

–  By

ł  załamany.  To  się  często  zdarza

Zostawiłam go na chwilę samego, a potem 

zmusiłam do dalszej pracy.   

–  I znowu si

ę  przewrócił?  –  wtrąciła 

Kate.   

–  Potkn

ął  się,  ale  w  porę  złapał  się 

poręczy.  Tym  razem  było  trochę  lepiej, 

mimo to i tak nie widzę w nim entuzjazmu. 

Sądzę  jednak, że  mu się  uda. Spróbujemy 
znów jutro,  potem pojutrze...  Na to 

background image

potrzeba czasu, 

zwłaszcza  że musi sobie 

radzić z dwiema protezami. Poza tym John 

lubi  wyzwania  i  jest  trochę  podobny  do 
Susie.   

–  Wi

ęc powinni się poznać. Może Susie 

podniesie go na duchu.   

–  Za

łożę  się,  że  zaczęliby  ćwiczyć  na 

wyścigi. Kate zamyśliła się.   

– A przynios

łoby to jakąś szkodę? 

–  Tylko temu,  kto przegra  –  odpar

ł 

Jeremy.  – 

Na  tym  właśnie  polega  cały 

problem 

ze 

współzawodnictwem. 

Wyzwanie jest potrzebne,  ale zawsze jest 

tylko jeden zwycięzca. I dlatego cele, jakie 
stawiamy pacjentom, 

są 

starannie 

przemyślane.  A propos wyzwania,  dziś 

przyjeżdża Karen Lloyd. Trzydzieści sześć 
lat, 

doznała  obrażeń  w  wypadku 

samochodowym cztery lata temu.  Uraz 

kręgosłupa  szyjnego  powoduje  uciążliwe 

bóle  głowy,  pleców i ramion.  Na 

popołudnie 

zamówiła 

tomografię 

komputerową.   

background image

–  Robicie j

ą  tutaj?  –  zdziwiła  się  Kate. 

Jeremy pokręcił głową.   

– Nie. Mamy zamiar kupi

ć aparaturę, ale 

na  razie  brakuje  pieniędzy.  Wysyłamy 

pacjentów  na  prywatną  tomografię 

szesnaście  kilometrów  stąd.  Samson 
zabiera ich ambulansem.  Od wyniku 

przeglądu będzie zależał program leczenia. 

Prawdopodobnie 

będą 

to 

masaże, 

fizykoterapia i hydroterapia. Ergonomista i 
terapeuta zaj

ęciowy ocenią jej możliwości. 

Spróbujemy  też  zastosować  zabieg 

leczenia  prądami  interferencyjnymi,  jak 

również  ultradźwiękami.  Działają  na 
zasadzie pokrzywy – 

dodał.   

Wszyscy si

ę roześmieli. Jeremy odczekał 

chwilę, po czym mówił dalej: 

–  Na razie Karen przyjmuje ogromne 

ilo

ści  środków przeciwbólowych. Musimy 

z tym skończyć, bo występują już pierwsze 

objawy zaburzeń pracy nerek i wątroby.   

–  Zastosujecie leki homeopatyczne?  – 

spyta

ła Kate.   

background image

–  Mo

żliwe.  Mamy  tu  dochodzącego 

homeopatę.  Zobaczymy,  jakie rezultaty 
przyniesie terapia.  Czy mamy jeszcze 

jakieś sprawy do omówienia? 

Rozeszli si

ę  po  kilku  minutach.  Kate 

podeszła do Jeremy’ego.   

–  Masz dla mnie jakie

ś  zadania  na 

dzisiaj? 

– 

Mo

żesz  przeprowadzić  badania 

kontrolne,  które robimy co kilka dni. 

Oceniamy przebieg rehabilitacji i postępy, 

sprawdzamy  też,  czy  nie  występują  jakieś 

nieprawidłowości.  Pomoże  ci  jedna  z 

pielęgniarek.   

Kiwn

ęła głową.   

– Gdzie mog

ę zacząć badania? 

– Mo

że w gabinecie Dominika? Jest tam 

wszystko,  co potrzebne.  Zbadaj mocz i 

pobierz  krew  od  chorych  na  cukrzycę. 

Zmiany intensywności ćwiczeń mają duży 

wpływ  na  organizm,  więc  trzeba  ciągle 

opracowywać  odpowiednie  diety.  Jeden z 
cukrzyków 

to Laurence Carter, 

background image

sześćdziesiąt osiem lat, po amputacji. Miły 
staruszek, 

choć trochę powolny. Ćwiczenia 

są dla niego bardzo trudne, być może nigdy 

już nie będzie chodził.   

– 

Przecie

ż  waszą  ambicją  jest 

postawienie wszystkich na nogi? 

Jeremy pokr

ęcił głową.   

– Chcemy, 

żeby pacjent osiągnął tyle, ile 

to  tylko  możliwe.  Jesteśmy  realistami. 

Nawet jeśli pan Carter nie przyzwyczai się 
do protez, 

będzie  musiał  nauczyć  się 

używać wózka. Kiedy mamy do czynienia 

z  młodym  pacjentem,  robimy wszystko, 

żeby  zmusić  go  do chodzenia.  Pan Carter 

jednak  nie  czuje  się  dobrze,  cierpi na 

zaawansowaną chorobę tętniczą i, szczerze 

mówiąc,  zostało  mu  już  niewiele  czasu. 

Chcemy  jednak  pomóc  mu  osiągnąć 

maksymalną niezależność.   

Przerwa

ł na chwilę i zagryzł usta.   

–  Jest jeszcze jedna sprawa.  Moja 

żona 

ma  już  niedługo  rodzić.  Myślisz,  że 
poradzisz sobie sama? 

background image

– Nawet je

śli będę robić wszystko trochę 

wolniej, 

to nic się przecież nie stanie.   

– A co z podejmowaniem decyzji? 
– O programie leczenia? My

ślę, że każdy 

z terapeutów doskonale zna swoje 

obowiązki.  Poradzimy sobie.  Zresztą, 

twoja  nieobecność  pewnie  nie  potrwa 

długo.   

Jeremy kiwn

ął głową.   

– Charlie Keller mo

że ci pomóc. To nasz 

osteopata,  pracuje z Dominikiem od 

samego początku.   

Na sam d

źwięk  imienia  byłego  męża 

serc

e nagle zabiło jej mocniej.   

Posz

ła  do  gabinetu.  W  sprawie  badań 

kontrolnych  zadzwoniła  do  Barbary  Jay, 

przełożonej  pielęgniarek,  po  czym  usiadła 

wygodnie  za  biurkiem  i  rozejrzała  się 

wokół.   

Pok

ój  był  cichy  i  przytulny,  z  pięknym 

widokiem na  ogród.  Próbow

ała wyobrazić 

sobie  pracującego  tu  Dominika,  ale bez 
powodzenia. 

Oczyma  wyobraźni  widziała 

background image

go  w  szpitalnym  łóżku.  Nie  potrafiła 

przestać o tym myśleć.   

Przez okno dostrzeg

ła  nadjeżdżający 

ambulans. 

Rozpoznała 

symbol 

miejscowego szpitala. 

Któż 

mógł 

przyjech

ać  stamtąd  do  ośrodka  o 

dziewiątej rano? Zadzwoniła do recepcji.   

– 

Przyjecha

ła  jakaś  karetka.  Czy 

oczekujemy dziś kogoś poza Karen Lloyd? 

–  Nie,  prosz

ę  pani  –  odparła  pani 

Harvey. – 

Czy mam pójść i dowiedzieć się, 

o co chodzi? 

– Sama to zrobi

ę.   

Wysz

ła  z  gabinetu  i  podążyła  w  stronę 

recepcji. 

Ambulans  właśnie  zatrzymał  się 

przed  wejściem.  Kierowca  wyskoczył  z 
szoferki.   

–  Dajcie jaki

ś  wózek!  –  zawołał  z 

szerokim uśmiechem. – Przywiozłem wam 
pacjenta.   

–  Jakiego pacjenta?  –  spyta

ła  Kate, 

schodząc  po  schodach.  Kierowca jednak 

zniknął  w  środku  karetki.  Słyszała  tylko 

background image

jego g

łos.   

– Wszystko w porz

ądku, doktorze? 

Zaciekawiona Jenny Harvey zepchn

ęła 

wózek ze specjalnego podjazdu i 

zatrzymała  go  przy  tylnych  drzwiach 
ambulansu. 

Kate  widziała  jej  zdumioną 

minę,  ale  nie  mogła  się  ruszyć. 

Powiedziała  „doktorze”? Nie,  to  przecież 

nie może być... Nie tak wcześnie! 

Opar

ła  się  o  filar  i  obserwowała,  jak 

sanitariusz i kierowca przenoszą „pacjenta” 
na wózek. 

Jenny  Harvey  spojrzała 

bezradnie na Kate,  ona jednak tego nie 

dostrzegła.  Próbowała  się  uspokoić. 

Sprawdziły się jej najgorsze podejrzenia.   

–  Co ty tu,  do diabla,  robisz?  –  spyta

ła, 

patrząc na niego ze złością.   

Dominik, 

w samej koszulce i 

spodenkach,  u

śmiechnął  się  od  ucha  do 

ucha.   

–  Nudzi

ło  mi  się,  więc  pomyślałem,  że 

wrócę do domu.   

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

– Dominik, nie wolno ci tego robi

ć! 

– Wolno, Kate. To jest m

ój ośrodek, mój 

dom i mój organizm. 

Chciałem  wrócić  i 

wróciłem.   

– Ale nie powiniene

ś...   

– Dlaczego? 
–  Bo to g

łupie  i  nierozsądne!  Potrzebna 

ci opieka medyczna! 

– Owszem, a ty przecie

ż jesteś lekarzem. 

Potrzebna 

mi 

też 

fizykoterapia, 

hydroterapia, leki i wypoczynek. Wszystko 
mam tu na miejscu.  Do licha,  Kate,  w 

końcu  to  ośrodek  rehabilitacyjny!  A  poza 

tym to także mój dom. Chcę być tutaj.   

– Jeste

ś taki uparty! 

–  Powinna

ś  się  do  tego  przyzwyczaić  – 

odparł. – Zawsze taki byłem. I dlatego ten 

ośrodek funkcjonuje.   

– Wobec tego nie my

śl sobie, że będę się 

tobą zajmować. Nie mam czasu.   

background image

– A czy ja ci

ę o to proszę? 

Odwr

óciła  się  i  wyjrzała  przez  okno. 

Świeciło słońce, a drzewa szumiały cicho. 

Była zirytowana.   

–  Wiedzia

łam,  że  wypiszesz  się  ze 

szpitala  za  wcześnie  –  powiedziała  przez 

zaciśnięte zęby.   

– To ma by

ć za wcześnie? 

–  Nawet nie zdj

ęli  ci  szwów!  Minęło 

tylko pięć dni! 

–  Pi

ęć  długich  dni  i  nocy.  Nie  mogłem 

tam już dłużej wytrzymać.   

– Szkoda.   
Twarz pociemnia

ła mu z gniewu.   

–  To mój dom i moja decyzja  – 

powiedział  jednak  spokojnie.  –  Jeśli  nie 

chcesz się mną zajmować, nie ma sprawy. 

Jeremy może nadzorować moją kurację. A 
ciebie zwalniam.   

–  Zwalniasz? O czym ty mówisz? A kto 

się  będzie  opiekować  pacjentami,  kiedy 

jego żona będzie rodzić? 

– Ja.   

background image

– Ale

ż to niemożliwe.   

–  Zobaczymy.  Pami

ętaj,  Kate,  że  jesteś 

moją byłą żoną. Nie masz wpływu na moje 
decyzje, 

jeśli nie dotyczą Stephie.   

D

ługo  patrzyli  na siebie w milczeniu. 

Wreszcie Kate odwróciła głowę.   

– W porz

ądku. Przynajmniej sytuacja jest 

jasna.   

Czy po jej g

łosie można było poznać, jak 

bardzo  ją  to  zabolało?  A  jeśli  nawet... 

Znowu  miała  ochotę  uciec  od  niego  jak 

najdalej i tym razem już nigdy nie wracać.   

Wysz

ła  z  pokoju,  przebiegła  przez 

dziedziniec i trawnik, 

i  dotarła  do 

kuchennych drzwi domu.   

Niech go licho.  Jak on mo

że?  Po  tym 

całym  gadaniu  o  potrzebie  bliższego 

poznania się... potrafili się tylko pokłócić. 
A wszystko przez to, 

że  tak  bardzo  się  o 

niego martwiła.   

Otar

ła  łzy  i  pobiegła  na  górę. 

Wyrzuciwszy  swoje  rzeczy  na  łóżko, 

usiadła  na  stercie  ubrań,  żeby  się 

background image

wypłakać. 

Świadomość 

straty 

rozczarowania  była  bardzo  bolesna.  Czy 

naprawdę  sądziła,  że  mogą  się  pogodzić? 

Czy  wierzyła,  że  tym  razem  nie  zmarnują 
szansy? 

Je

śli tak, to musiała być szalona.   

Us

łyszała  swoje  imię.  To on,  woła  ją. 

Wyciągnęła  walizkę  spod  łóżka  i  zaczęła 

wrzucać do niej swoje rzeczy. Do diabła z 
nim. 

Wyjeżdża.   

– Kate? Chc

ę z tobą porozmawiać! 

– Trudno – mrukn

ęła.   

Przypomnia

ła  sobie  o  suszącej  się  w 

łazience  garderobie  i  poszła,  żeby  ją 

zabrać.  Aha,  i jeszcze brudne rzeczy z 
kosza. 

Także  te  należące  do  Stephie.  Czy 

ich córka powinna tu zostać? Zawahała się, 

po czym podjęła decyzję.   

Wyjad

ą  razem,  a dziewczynka zostanie 

w domu do czasu, 

aż Dominik poczuje się 

lepiej. 

Przynajmniej  przestał  krzyczeć. 

Może sobie poszedł...   

Niestety. 

Wyszed

łszy  z  łazienki, 

background image

zobaczyła go tuż przed sobą. Jakoś zdołał 

wdrapać się na schody, a teraz chwiał się, 

trzymając kurczowo poręczy.   

–  Co ty wyprawiasz?  –  Podtrzyma

ła go. 

– 

Spadniesz i skręcisz kark...   
Rozp

łakała  się,  nie  mogąc  dłużej 

powstrzymać łez. Jego ramiona były silne i 

czułe. Przytulił jej głowę do piersi i oparł 

się o ścianę.   

– Kate, przepraszam – powiedzia

ł cicho, 

głaszcząc jej włosy. – Nie płacz, kochanie.   

S

łyszała  przyspieszone  bicie  jego  serca. 

To  wejście  na  schody  musiało  go 

wyczerpać...   

–  Tak bardzo si

ę  o  ciebie  martwię  – 

wykrztusiła.  –  Jak  mogłeś  być  taki  głupi? 

Powinieneś leżeć...   

Westchn

ął.   

–  Jakie to uczucie,  kiedy si

ę ma zawsze 

rację? Spojrzała na niego przez łzy.   

– Nie mam poj

ęcia.   

U

śmiechnął się słabo.   

–  Musz

ę  się  położyć.  Mogłabyś  mi 

background image

pomóc?  Chyba  rzeczywiście  trochę 

przeholowałem.   

Wysun

ęła się z jego objęć.   

– Oprzyj si

ę na mnie.   

Powoli doszli do jej sypialni.  Zrzuci

ła z 

łóżka  ubrania  i  walizkę  i  pomogła  mu  się 

ułożyć.   

– Idiota – szepn

ęła łagodnie, odgarniając 

mu wilgotne włosy z czoła. – Jesteś blady 

jak śmierć.   

– Nic mi nie b

ędzie – mruknął. – Chodź, 

połóż się, chcę cię przytulić.   

– Nie wiem, czy to dobry pomys

ł.   

– Prosz

ę. Mam dosyć ludzi patrzących na 

mnie z góry.   

Po

łożyła  się  ostrożnie,  uważając,  żeby 

nie dotknąć złamanej nogi. Objął ją, a ona 

oparła  głowę  na  jego  ramieniu.  Wróciło 

naraz tyle wspomnień. Kiedyś często leżeli 
tak razem.  Przez 

charakterystyczną  woń 

szpitala przebijał zapach jego skóry. Czuła 

ciepło ciała.... Było jak dawniej.   

– Czujesz si

ę już lepiej? – spytała cicho.   

background image

– Tak. Wszystko przez t

ę wspinaczkę.   

– Wi

ęc dlaczego... ? 

– Chcia

łem z tobą porozmawiać.   

– Trzeba by

ło poprosić, żebym zeszła na 

dół.   

– I zesz

łabyś?   

Westchnęła.   
–  Pewnie nie.  S

łyszałam,  jak mnie 

wołałeś.   

–  No widzisz.  Wi

ęc  musiałem  tu  wejść. 

Rzeczywiście, całkiem logiczne.   

– Dlaczego chcia

łeś ze mną rozmawiać? 

– Chc

ę cię prosić, żebyś nie wyjeżdżała.   

Podnios

ła głowę i popatrzyła mu w oczy.   

– 

Ale dlaczego? Przecie

ż  sam 

powiedziałeś, że mnie nie potrzebujesz.   

– Przepraszam. To by

ło głupie. Chciałem 

być  przy  tobie  i  to  był  jeden  z  powodów, 

dla  których  wróciłem.  A tymczasem 
pierwsze, 

co  zrobiłem,  to kazałem  ci 

odejść.   

Serce zabi

ło jej mocniej. Chciał być przy 

niej...   

background image

– Mimo wszystko my

ślę, że opuszczenie 

szpitala było bardzo nierozsądne.   

Westchn

ął.   

–  Wiem,  ale tu te

ż  będę  miał  opiekę. 

Mogę  jeździć  na  wózku  i  pomagać  przy 
opracowywaniu programu leczenia.   

Roze

śmiała się. Dokładnie o tym samym 

myślała w sobotę. Taki układ rozwiązałby 

wszystkie problemy w czasie nieobecności 
Jeremy’ego. 

Jeśli  tylko  Dominik  nie 

przesadzi.   

–  Przyjecha

łeś,  żeby  się  wtrącać,  a 

obiecałeś,  że  nie  będziesz  tego  robić  – 

przypomniała mu.   

–  I nie b

ędę,  jeśli  mnie  o  to  nie 

poprosisz. 

Ale  żona  Jeremy’ego ma 

niedługo rodzić i nie chciałem, żebyś sama 

miała na głowie cały ośrodek.   

–  Wi

ęc  z  tych  wszystkich  szlachetnych 

pobudek najpierw zwolniłeś się ze szpitala, 

a potem wdrapałeś tu na górę? 

– Nie wdrapa

łem się – poprawił sucho. – 

Wczołgałem.   

background image

–  A jak zamierzasz zej

ść  na  dół? 

Roześmiał się.   

–  Nie wiem.  Pewnie trzeba mi b

ędzie 

zaaplikować garść leków i akupunkturę.   

– Albo przetrzepa

ć ci skórę pokrzywami. 

To  nasza najnowsza metoda leczenia. 

Chcesz spróbować? 

– Sadystka – mrukn

ął i pocałował ją.   

Czu

ła  miękki  dotyk  języka  na  wargach. 

Przytuliła  się  mocniej  i  odwzajemniła 

pocałunek.  Po  chwili  odsunął  się  lekko  i 

zaczął całować jej szyję.   

–  Dominik  –  szepn

ęła,  obejmując  go 

mocniej  i  czując  znajomy  dotyk  ciepłej, 

miękkiej skóry.   

Westchn

ęła  z  rozkoszy,  gdy  zaczął 

pieścić  jej  piersi.  Przysunęła  się  jeszcze 

bliżej, gdy nagle syknął z bólu i odwrócił 

się gwałtownie na plecy.   

Z

łamana  noga.  O  Boże,  jak  mogła 

zapomnie

ć?  Podniosła  się  na  łokciu  i 

popatrzyła na niego.   

–  Kochanie,  przepraszam.  Otworzy

ł 

background image

oczy.   

–  To nic takiego.  Tylko troch

ę zabolało. 

No, 

może  więcej  niż  trochę.  W  każdym 

razie jest równie skuteczne jak 
antykoncepcja.   

Kate odsun

ęła  się  od  niego  i  usiadła. 

Czuła się, jakby ktoś oblał ją zimną wodą. 

Do czego zmierzali? Poczuła jego rękę na 
ramieniu.   

– 

Kate, 

przysi

ęgam,  nie  miałem 

zamiaru... 

Po  prostu  byłaś  tak  blisko. 

Straciłem głowę.   

Odwr

óciła wzrok. Tak łatwo można było 

uwierzyć tym błękitnym oczom.   

–  Wi

ęcej tego nie rób – ostrzegła. – Nie 

chcę zaczynać od pójścia do łóżka. To by 

wszystko utrudniło.   

–  Ale wci

ąż  mnie  pragniesz,  prawda?  – 

Jego  głos  był  łagodny.  –  Pamiętasz  nasze 
noce? 

– Oczywi

ście.   

– Zawsze po p

ółnocy, kiedy twoi rodzice 

zasypiali  i  nikt  nie  mógł  nas  słyszeć. 

background image

Pamiętasz,  jak  się  dotykaliśmy,  jak 

narastało  w  nas  pożądanie?  Gryzłaś  mnie 

w  ramię,  żeby  nie  krzyczeć.  Zawsze 

miałem  w  tym  miejscu  siniaka.  –  Ujął  jej 

rękę. – Byłaś taka piękna, słodka i szalona. 
P

amiętasz? 

–  Tak.  Pami

ętam też, jak się kłóciliśmy. 

Chciała wstać, ale zdążył ją przytrzymać.   

– Mieli

śmy dobre i złe chwile.   

– Za ma

ło tych dobrych.   

– Byli

śmy dzieciakami.   

–  Ale teraz jeste

śmy  dorośli.  I mamy 

sporo pracy. 

Pomogę  ci  zejść  na  dół  i 

zawołam pielęgniarkę.   

Westchn

ął  i  usiadł,  powoli  przesuwając 

złamaną  nogę  na  krawędź  łóżka.  Jego 

twarz  wykrzywił  grymas  bólu.  Objął 

ramieniem jej szyję i wstał ostrożnie.   

Kiedy dotarli do podestu, jego twarz by

ła 

szara.   

– 

Czasem bywasz taki g

łupi  – 

powiedzia

ła miękko.   

– Wiem.   

background image

Powoli zacz

ęli  pokonywać  stopnie.  Gdy 

dotarli  wreszcie  na  dół,  Dominik  był 
wyczerpany. 

Zaprowadziła  wózek  do 

sypialni i pomogła mu ułożyć się na łóżku. 

Upewniła  się,  czy jest mu wygodnie, 

przykryła  go  i  wyszła.  Nie  mogła  się 
jednak pow

strzymać,  żeby  przedtem 

delikatnie go nie pocałować.   

A wi

ęc  wrócił  do  domu.  Być  może 

rzeczywiście chciał wykorzystać tę szansę. 

Zagryzła wargi. Czy uda im się być znów 
razem? Jako kochankowie  –  na pewno.  Z 

tym nigdy nie było problemu. Ale czy jako 
przyjaciele? 

Czas poka

że.   

 
Nast

ępne  dni  były  dla  Kate  bardzo 

trudne. 

Jeśli  sądziła,  że  zdoła  namówić 

Dominika na leżenie w łóżku, to się grubo 

myliła.   

Pierwszego dnia rzeczywi

ście 

odpoczywał,  wyczerpany po porannej 
wspinaczce po schodach. 

W  środę  jednak 

background image

krążył  już  po  ośrodku  swoim  wózkiem, 

wtrącając 

się 

do 

wszystkiego 

przeszkadzając. Tak przynajmniej uważała 
Kate.   

ósmej był na odprawie, zapoznając się 

z  postępami  czynionymi  przez  pacjentów. 

Operację  Briana  Pooleya  wyznaczył  na 

następny dzień.   

–  Przecie

ż  nie  możesz  operować!  – 

protestowała Kate. – Chyba oszalałeś! 

Spojrza

ł na nią ostro.   

–  Zrobi

ę,  co  do  mnie  należy.  To krótki 

zabieg. 

Mogę go wykonać, i to jutro rano.   

– Jeste

ś diablo uparty...   

–  Owszem,  ale dzi

ęki  temu  wypełniam 

swoje obowiązki. Co z Karen Lloyd? 

–  Ma bardzo napi

ęte  mięśnie  –  odparła 

Lucie,  jej fizykoterapeutka.  – 

Zrobiłyśmy 

wczoraj  kilka  lekkich  ćwiczeń  ramion  i 
pleców. 

Przeprowadziłam  też  zabieg  z 

ultradźwiękami.  Sądzę  jednak,  że  czeka 

nas  sporo  pracy  nad  tkanką  mięśniową. 

Potrzebna będzie akupunktura.   

background image

Dominik skin

ął głową.   

– Zaraz si

ę tym zajmę.   

– Dominik! 
Wystarczy

ło  jedno  jego  spojrzenie,  by 

Kate posłusznie umilkła. Już raz próbował 

ją zwolnić. Lepiej będzie, jeśli postara się 

być  cicho  i  pracować  jak  najwięcej, 
dyskretnie przejmuj

ąc  większość  jego 

obowiązków. Zresztą, miała jeszcze asa w 

rękawie.   

–  To wszystko?  –  spyta

ł  Dominik,  gdy 

omówili już ostatni przypadek.   

–  O nie,  jest jeszcze jeden pacjent  – 

odpar

ła spokojnie. Zmarszczył brwi.   

– Kto? 
– Ty sam.   
– Ja? 
–  Tak.  Musz

ę  cię  porządnie  zbadać,  a 

potem  opracować  program  fizykoterapii. 

Masaż  też  się  pewnie  przyda.  Kark  wciąż 

cię boli? 

– Sk

ąd wiesz? 

– Bo nie mo

żesz normalnie kręcić głową, 

background image

to widać. W końcu uderzyłeś w kierownicę 

wystarczająco  mocno,  żeby  złamać  nos. 
Wprawdzie hydroterapia nie wchodzi w 

grę,  póki  nie  zdejmą  ci  szwów,  ale 

mógłbyś  trochę  poćwiczyć  mięśnie  górnej 

części ciała w siłowni.   

U

śmiechnęła  się  słodko.  Dominik 

obruszył  się,  ale  nie  zaczął  dyskusji.  Sam 

przecież  twierdził,  że  w  ośrodku  ma 
wszystko, 

czego potrzebuje do 

rehabilitacji.   

– Moim zdaniem Kate ma racj

ę – wtrącił 

Jeremy.  – 

A  ponieważ  Lucie  ma  akurat 

najmniej pacjentów, 

może  się  zająć  tobą. 

Tara  jej  pomoże.  Poproszę  też  Lindsay, 

żeby  zrobiła  ci  porządny  masaż  i 

zaaplikowała jakieś olejki przeciw stanom 
zapalnym.   

Kate nie patrzy

ła  na  Dominika. 

Przypomniał  jej  się  masaż,  który wczoraj 

robiła,  i  wiedziała,  że  on  myśli  o  tym 
samym.   

– No dobrze. – Lucie wsta

ła energicznie. 

background image

– 

Chodź, Dominik. Zaczniemy od ciebie.   
By

ła  filigranową  kobietką,  ale Kate 

słyszała,  że  potrafiła  być  bezlitosna  i 

osiągała wspaniałe efekty. Dominik patrzył 

na nią z nie ukrywaną niechęcią.   

– Czy to ja ci

ę zatrudniłem? 

– Owszem.   
Wydawa

ła  się  nieporuszona.  Pacjenci 

zazwyczaj nie byli zbyt skorzy do 

współpracy. 

Uśmiechnęła 

się 

wyprowa

dziła wózek z pokoju.   

Kate napotka

ła wzrok Jeremy’ego.   

–  Biedaczek.  Chyba nie zrobi mu 

krzywdy? 

–  Raczej nie,  ale z ni

ą  nie  wygra.  Czy 

mogłabyś  znów  zająć  się  badaniami 
kontrolnymi? 

– Oczywi

ście. Nie spotkałam się wczoraj 

ze wszystkimi, 

a  poza  tym  chciałabym 

jeszcze  raz  zobaczyć  pana  Cartera.  Kikut 

amputowanej  nogi  wydaje  się  krótszy  i 
Eddie nie jest pewien,  czy jest to skutek 

obrzęku,  czy straty na wadze.  Zamierzam 

background image

sprawdzić poziom insuliny i cukru we krwi 

i  zważyć  go.  Może  po  prostu  trzeba 

zmienić  dietę,  zwłaszcza  że  ćwiczy  teraz 

trochę  intensywniej.  Mam  zrobić  coś 
jeszcze? 

–  Tak.  Odpocznij troch

ę.  Wyglądasz  na 

zmęczoną.   

–  Bo jestem.  Ci

ągłe  martwienie  się  o 

Dominika trochę mnie wykańcza.   

–  Nic mu nie b

ędzie,  zobaczysz. 

Zostawiam was na razie, 

muszę  zawieźć 

żonę  na  badania.  Być  może  zatrzymają  ją 
w szpitalu. 

Jeśli  tak,  to  zadzwonię. 

Poradzicie tu sobie? 

– Pewnie! – Kate parskn

ęła śmiechem. – 

Przecież  wrócił  Dominik.  Sam  może 

wszystko zrobić.   

U

śmiechnęli  się  do  siebie  i  rozeszli  do 

swoich zajęć.   

Kate poprosi

ła  Elaine  Toft,  dyżurną 

pielęgniarkę,  o pomoc w badaniach 
kontrolnych. 

Pierwszy  na  liście  był 

Laurence Carter. 

Mięśnie 

kikuta 

background image

amputowanej 

nogi 

rzeczywiście 

zwiotczały.  Potwierdził,  że  musiał  trochę 

schudnąć,  bo  spodnie  wydawały  się 

luźniejsze.   

–  Zaraz wszystko sprawdzimy.  Jak idzie 

fizykoterapia?  –  spyta

ła  Kate,  osłuchując 

pacjenta.   

–  Chyba nie

źle,  choć  bardzo  trudno  mi 

utrzymać  równowagę.  Mówiąc  szczerze, 
pani doktor,  to nie wiem, 

czy  chcę  znów 

chodzić.   

Usiad

ła i wzięła go za rękę.   

–  Lepiej by

łoby,  gdyby pan dalej 

próbował.  Jeżeli  jednak  uważa  pan,  że 
sobie z tym nie radzi, 

będziemy  ćwiczyć 

używanie  wózka.  Być  może  wtedy  trzeba 

będzie wprowadzić kilka zmian w pańskim 
domu.   

– 

Mieszkam w ma

łym  domku. 

Rzeczywiście, umywalka w łazience i stoły 
mog

ą być trochę za wysokie, ale wstać to 

jeszcze potrafię.   

–  Wobec tego spróbujmy na razie 

background image

kontynuować  ćwiczenia  w  chodzeniu. 

Jednocześnie  popracujemy  nad  mięśniami 

górnej części ciała, żeby przygotować je do 

używania  wózka.  Jak pan sobie radzi w 

siłowni? 

–  Zajmuj

ę  się  mną  bardzo  ładna  młoda 

osóbka. 

Jakże ona ma na imię, Lara? 

– Tara.   
–  W

łaśnie.  Opowiedziała  mi  wczoraj 

słony dowcip. Kate uśmiechnęła się.   

– Wi

ęc lepiej niech pan go nie powtarza 

żonie.   

–  Ju

ż  jej  powtórzyłem,  bardzo  się 

podobał. Jak to było? Młody marynarz żeni 

się z dziewczyną...   

Kate wys

łuchała dowcipu. Ten człowiek 

przynajmniej  nadal  potrafił  się  śmiać. 

Stratę  nóg  odczuł  prawdopodobnie  mniej 

boleśnie niż John Whitelaw, choć z drugiej 

strony  znacznie  mniej  oczekiwał  już  od 

życia...   

Kate zrobi

ło  się  smutno.  Trzeba 

dostrzegać  także  dobre  strony,  powtarzała 

background image

w duchu. 

Nie  należy  przesadzać  ze 

współczuciem  –  w przeciwnym razie 

pacjenci zaczną się nad sobą litować. A to 
bynajmniej nie zmobilizuje ich do pracy.   

Nic dziwnego, 

że fizykoterapeuci budzili 

sprzeczne uczucia. 

Ich  praca  należała  do 

niezwykle trudnych, 

choć 

często 

przynosiła wspaniałe efekty. Nawet wtedy 

gdy postępy były powolne.   

Kate skontrolowa

ła pracę serca starszego 

pana. 

Migotanie  przedsionków  starano  się 

zreduko

wać digoksyną.   

– Pobierzemy dzi

ś trochę krwi do analizy 

– 

powiedziała. – Jeśli zamierza pan skłonić 

serce do większego wysiłku, to musimy się 

upewnić,  że  będzie  pracowało  jak 
najlepiej.   

Pobra

ła  próbkę  i  wysłała  ją  do 

laboratorium. Po otrzymaniu wyników b

yć 

może  trzeba  będzie  zmienić  dawkę 
digoksyny. 

Na razie poziom cukru 

wydawał się zbyt niski.   

–  Musi pan wi

ęcej  jeść.  Dodatkowe 

background image

ćwiczenia  powodują  spalanie  większej 

ilości kalorii. Porozmawiam z dietetykiem. 

Nie możemy przecież pozwolić, żeby nasz 
pacjent 

był niedożywiony.   

U

śmiechnął się.   

–  Na wszelki wypadek zawsze nosz

ę 

przy sobie tabletki z glukozą.   

– Bardzo s

łusznie. A teraz zapraszam na 

fizykoterapię.   

Elaine wyprowadzi

ła  wózek  z  pokoju, a 

Kate  poszła  poszukać  Susie  Elmswell. 

Pacjentka właśnie kończyła ćwiczenia pod 
okiem Angeli, 

więc Kate usiadła na brzegu 

kanapy w sali i czekała.   

W tym samym pomieszczeniu Lucie 

prowadzi

ła  terapię  z  Dominikiem.  Kate 

starała się o tym nie myśleć, choć słyszała, 

jak  stękał  z  bólu  przy  kolejnych 

ćwiczeniach.   

–  Jak tam ramiona?  –  spyta

ła  Lucie, 

zaczynając energiczny masaż.   

– Aa! – j

ęknął.   

Kate st

łumiła  uśmiech  i  zaczęła 

background image

przyglądać się pracy Angeli.   

Susie zrobi

ła  właśnie  jeden  chwiejny 

krok, 

po  czym  znów  złapała  się  poręczy. 

Angela, 

która  czujnie  stała  tuż  obok, 

gotowa  w  każdej  chwili  podtrzymać 

pacjentkę, uściskała ją serdecznie.   

–  Dobra robota  –  pochwali

ła  Lucie. 

Dominik podniósł głowę.   

– Czy co

ś przegapiłem? 

–  Zrobi

łam  cały  jeden  krok!  Zupełnie 

sama! – 

Susie uśmiechała się zwycięsko.   

Dominik nie ukrywa

ł podziwu.   

– Nale

ży ci się medal. Susie oparła się o 

Angelę.   

–  Ale ju

ż  więcej  nie  mogę.  Nogi 

strasznie mnie bolą.   

–  Oczywi

ście,  dosyć  na  dzisiaj.  Angela 

pomogła jej usiąść na wózku.   

–  Susie,  chcesz, 

żebym  ci  zrobił 

akupunkturę  na  plecach?  Może  ból 

złagodnieje – zaproponował Dominik.   

–  Ale

ż  pan  nie  może!  Pan  przecież  jest 

chory! Dominik westchnął ciężko.   

background image

–  Kiedy wreszcie wszyscy przestan

ą  mi 

mówić, co mogę robić, a czego nie? I tak 

robię  dziś  akupunkturę  komu  innemu. 

Bardzo cię boli? 

Kiwn

ęła głową.   

– Im wi

ęcej ćwiczę, tym jest gorzej.   

– To naturalne. A wi

ęc za godzinę? 

– U pana w gabinecie? 
– Tak.   
Lucie poklepa

ła go po ramieniu.   

– Mo

żemy kontynuować? 

Odwr

ócił z powrotem głowę, mamrocząc 

coś  o  znęcających  się  nad  nim 
czarownicach. 

Susie  skierowała  wózek w 

stronę drzwi.   

– Masz chwilk

ę czasu? – spytała ją Kate. 

– 

Chciałabym  omówić  z  tobą  przebieg 

kuracji.   

– Oczywi

ście.   

– 

Wi

ęc  może  porozmawiamy  w 

oranżerii? Napijemy się przy okazji soku.   

– 

Świetny pomysł.   

Po drodze Kate stwierdzi

ła z podziwem: 

background image

– Doskonale sobie radzisz.   
–  Naprawd

ę?  Czasem  myślę,  że  mi  się 

nie uda.   

Kate otworzy

ła  drzwi  do  oranżerii, 

przepuszczając Susie.   

–  Usi

ądźmy  przy  wodospadzie,  dobrze? 

To moje ulubione miejsce.   

Szum wody sp

ływającej  do  wyłożonego 

kamieniami baseniku działał uspokajająco. 

Mgiełka pary wodnej chłodziła powietrze.   

–  B

ędzie mi tego brakować, gdy wyjadę 

– 

westchnęła cicho Susie.   
Kate u

śmiechnęła  się  ze  zrozumieniem. 

Sama pewnie będzie tęskniła... chyba że tu 
zostanie. 

Serce  zabiło  jej  mocniej.  Jak  się 

to wszyst

ko ułoży? 

–  Przynios

ę  coś  do  picia.  Na co masz 

ochotę?  Może  woda  mineralna  z  sokiem 

pomarańczowym? 

– 

Świetnie, dziękuję.   

Kate posz

ła  do  baru  w  klubie 

sportowym, 

zamówiła  napoje  i  wróciła. 

Susie opierała głowę o filar. Wyglądała na 

background image

zmęczoną. Ból i ciężka praca najwyraźniej 

dawały jej się we znaki.   

– Prosz

ę, twój sok. Otworzyła oczy.   

– Och, dzi

ękuję.   

Kate usadowi

ła się w wiklinowym fotelu. 

Sączyła  przez  chwilę  napój,  po czym 

spojrzała na Susie.   

– Jeste

ś zadowolona z terapii? 

– Raczej tak. Przecie

ż cudów nie ma.   

–  To prawda.  Ale czy o

środek zapewnia 

ci to, 

czego oczekiwałaś? 

–  W pewnym sensie nawet wi

ęcej.  Nie 

przypuszczałam  tylko,  że  czeka  mnie  tak 

ciężka  praca.  No  i  męczy  mnie  ten  ciągły 
ból.   

– Dominik spr

óbuje coś z tym zrobić.   

–  Ale czy czuje  si

ę na tyle dobrze, żeby 

wykonywać zabiegi? 

Kate u

śmiechnęła się.   

–  Zawsze robi to,  co sam uwa

ża  za 

stosowne. 

I na pewno pomoże zmniejszyć 

ten ból.   

Susie odetchn

ęła  z  ulgą.  Kate 

background image

postanowiła zmienić temat.   

– Jak tam przygotowania do 

ślubu? 

– Mama chce go od

łożyć. Oboje z ojcem 

uważają,  że  za  bardzo  się  staram  i  zbyt 
wiele wymagam. 

Ale  gdybym  nie  miała 

żadnego  konkretnego  terminu,  nie 

pracowałabym  tak  ciężko.  To jedyny 
sposób.   

– Co o tym s

ądzi Richard? 

–  Najch

ętniej  ożeniłby  się  ze  mną  już 

jutro. 

Mieszka

liśmy 

razem 

przed 

wypadkiem  i  teraz  bardzo  za  sobą 

tęsknimy.   

Noce wydaj

ą  się  takie  długie...  Leżę  i 

myślę  tylko  o  tym,  jak mnie boli. 

Chciałabym, żeby Richard był tu ze mną.   

–  Na pewno mogliby

ście  spędzić  razem 

weekend. 

Susie  spojrzała  na  nią  ze 

zdumieniem.   

–  Ale przecie

ż  tu  jest  szpital,  a my nie 

jesteśmy małżeństwem.   

– 

Nie szpital, 

tylko o

środek 

rehabilitacyjny, 

a  częścią  rehabilitacji  jest 

background image

utrzymywanie kontaktu z partnerem. Oboje 

musicie  przystosować  się  do  nowej 
sytuacji. 

Nieważne,  czy już  jesteście  po 

ślubie,  czy jeszcze nie.  Potrzebujecie  się 
nawzajem.   

Twarz Susie rozja

śniła się.   

–  Och,  prosz

ę  pani...  Rozpłakała  się 

nagle.   

Kate domy

ślała się, co ta młoda kobieta 

czuje. 

Gdyby ktoś powiedział jej samej, że 

znów  będzie  mogła  być  z  Dominikiem i 

dzielić z nim dni i noce, też nie potrafiłaby 

się powstrzymać od łez.   

Obj

ęła Susie ramieniem.   

–  G

łuptas. No, wytrzyj oczy. Czemu nic 

nie mówiłaś wcześniej? 

–  My

ślałam,  że  nie  wypada.  Kate 

roześmiała się.   

–  Przecie

ż  pobierzecie  się  za  parę 

miesięcy.  Nie  ma  w  tym  nic  złego,  skoro 

jego  obecność  w  weekendy  ma  ci  pomóc 

przygotować  się  na  cały  tydzień  ciężkiej 
pracy. 

W  końcu  chcemy,  żebyś  poszła  do 

background image

ołtarza o własnych siłach, prawda? 

– Rodzicom si

ę to nie spodoba.   

–  A mo

że  właśnie  będą  zadowoleni? 

Może martwili się o wasz związek? 

–  Musz

ę  przyznać,  że  ja  też  się 

martwiłam.   

–  Na pocz

ątku  pewnie  będzie  wam 

trudno. 

Później wszystko się ułoży.   

Susie u

śmiechnęła się.   

– Oby pani mia

ła rację.   

– Sama si

ę przekonasz.   

Kate mia

ła  nadzieję,  że  nie  składa 

obietnic bez pokrycia.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

–  Zdaje si

ę,  że  pozwoliłaś  Susie 

Elmswell zaprosić Richarda na weekend? – 

spytał Dominik podczas lunchu.   

Kate spojrza

ła  na  niego  przez  szerokość 

stołu.  Czyżby  był  niezadowolony?  Nie 

mogła  popatrzeć  mu  w  oczy,  bo  pochylał 

głowę nad talerzem z sałatką.   

–  Tak.  T

ęsknią  do  siebie.  Mieszkali 

razem przed wypadkiem. 

Sądzę,  że 

wspólnie  spędzony  weekend  dobrze  im 
zrobi.   

–  I masz racj

ę.  –  Oderwał  kawałek 

chleba  i  zaczął  smarować  go  masłem.  – 

Dobry pomysł.   

–  Tobie to nie przeszkadza? Spojrza

ł na 

nią ze zdumieniem.   

– 

Przeszkadza? Dlaczego? Kate 

wzruszy

ła ramionami.   

– Nie s

ą małżeństwem.   

– To wy

łącznie ich sprawa.   

background image

Odsun

ął  talerz  i  usiadł  wygodniej  na 

wózku. 

Nie  dokończył  jedzenia.  Kate 

popatrzyła na jego zmęczoną twarz.   

–  Powiniene

ś  odpocząć  –  powiedziała 

ostrożnie.  –  Chcesz  robić  za  dużo  rzeczy 
naraz.   

–  A sk

ąd!  –  obruszył  się.  –  Czuję  się 

świetnie.   

–  Nieprawda.  Zreszt

ą,  to zalecenie 

lekarza. 

Westchną] ciężko.   

– Jest tyle do zrobienia...   
– A ja tu jestem od tego, 

żeby pomóc.   

– Ale nie zrobisz akupunktury. Poza tym 

jeszcze ta operacja Pooleya...  I mnóstwo 
innych zabiegów, 

które powinienem 

wykonać. A ja co? Jestem słaby i wszystko 
mnie boli. 

To takie denerwujące.   

–  Dominik,  id

ź  i  połóż  się  natychmiast. 

Za godzinę przyjdę cię obudzić.   

Popatrzy

ł na nią uważnie.   

–  Nie mog

ę  spokojnie  spać  w  moim 

łóżku. Pachnie twoimi perfumami.   

Zarumieni

ła się lekko i odwróciła wzrok.   

background image

–  To przez kota.  Nie chcia

ł  się  stamtąd 

ruszyć.   

– Wi

ęc spałaś u mnie? 

–  Tak,  ale krótko. 

Dziś  wieczorem 

zmienię pościel.   

–  Nie r

ób sobie kłopotu. Całkiem mi się 

to  podobało.  Chyba  jednak  pójdę 

odpocząć.   

Odepchn

ął wózek od stołu i wyprowadził 

go z jadalni, 

zatrzymując  się  po  drodze, 

żeby zamienić kilka słów z pacjentami.   

Kate obserwowa

ła  go.  Zmęczony i 

osłabiony,  a  jednak  wciąż  znajdował  dla 
nich czas. 

Tak  samo  było  ze  Stephie  – 

zawsze był gotów jej wysłuchać. Tylko dla 

Kate brakowało mu cierpliwości.   

 
Dominik wci

ąż  za  dużo  pracował. 

Wykonywał zabiegi, sprawdzał rezerwacje, 

konsultował  się  z domowymi lekarzami 
pacjentów, 

nadzorował  programy  terapii  i 

sam si

ę jej poddawał.   

Jeremy’ego nie by

ło  w  ośrodku.  Jego 

background image

żonę  zatrzymano  w szpitalu i ponieważ 

poród  opóźniał  się,  chciała  go  mieć  w 

pobliżu. Dominik oczywiście pozwolił mu 

wziąć urlop.   

W tej sytuacji to Kate musia

ła asystować 

przy operacji wszczepienia stymulatora 
Brianowi Pooleyowi. 

Dominik 

przeprowadził  ją  w  czwartek,  mając  do 
pomocy miejscowego anestezjologa i 

przełożoną pielęgniarek.   

– 

Urz

ądzenie  wysyłające  impulsy 

elektryczne jest wiel

kości  cienkiego 

pudełka od zapałek – wyjaśniał. – Musimy 

zastąpić 

podłączone 

do 

elektrody 

przewody tymczasowe stałymi, które będą 

biegły  pod  skórą  od  pleców  do  bioder  i 
brzucha.   

–  Wprowadzisz je tak,  jak przy 

operacjach wszczepiania rozrusznika?  – 
spyta

ła Kate.   

Dominik skin

ął głową.   

–  Zrobimy co

ś  w  rodzaju  kieszeni  pod 

skórą  i  umieścimy  tam  stymulator.  To 

background image

prosty zabieg, 

potrwa najwyżej godzinę.   

Rzeczywi

ście, 

operacja 

przebiegła 

pomyślnie.  Wprawdzie  Dominik  nie  czuł 

się  najlepiej,  ale  wykonał  wszystko 
be

zbłędnie.  Kate  z  pomocą  Barbary  Jay 

dokończyła zszywanie. Brian Pooley został 
odwieziony do swojego pokoju, 

znajdującego  się  na  oddziale  intensywnej 
terapii.   

Kate ucieszy

ła  się,  że  jest  już  po 

wszystkim. 

Po  raz  pierwszy  asystowała 

przy takim zabiegu. 

Poza  tym  nie  mogła 

patrzeć, z jakim trudem Dominik panował 

nad własnym bólem. Następnego dnia czuł 

się  jeszcze  gorzej.  Na  szczęście  do  pracy 

wrócił  Jeremy  –  dumny jak paw i 

roześmiany  od  ucha  do  ucha.  Jego  żona 

urodziła syna.   

–  Wyt

łumacz  Dominikowi,  że  nie  może 

się tak przemęczać – prosiła Kate.   

Jeremy przeprowadzi

ł badanie kontrolne. 

Po godzinie Dominik by

ł już w łóżku i spał 

mocno po zażyciu dawki antybiotyków.   

background image

– Lekka infekcja – 

wyjaśnił Jeremy. – To 

wprawdzie  nic  poważnego,  ale jak tak 
dalej pójdzie, 

nabawi  się  zapalenia  szpiku 

kostnego. 

Dałem mu penicylinę i kazałem 

leżeć  przez  trzy  dni.  I  dużo  pić.  Może 

kontynuować  fizykoterapię  i  pojechać  na 
krótki spacer, 

ale niech uważa. Ostrzegłem 

go, 

że  jeśli  nie  posłucha,  to  wyląduje  z 

powrotem w szpitalu.   

–  I tak nie da si

ę  tam  zawieźć.  Jeremy 

uśmiechnął się.   

– 

Mo

że  nie  mieć  wyboru,  jeśli 

zlekceważy  infekcję.  Jest uparty,  ale nie 

głupi.   

Gdy Kate wr

óciła do domu, odebrawszy 

Stephie z przystanku szkolnego autobusu, 

Dominik już się obudził.   

– Chc

ę coś robić. Nie mogę tak leżeć.   

–  Musisz le

żeć  –  oznajmiła  i  usiadła  na 

brzegu łóżka. – Może trochę poczytasz? 

– Nie mam okularów.   
– Przynios

ę ci.   

– Nie chc

ę czytać. Poza tym od okularów 

background image

boli mnie nos. 

Kate westchnęła i pokręciła 

głową.   

–  Wi

ęc  może  pojedziesz  na  spacer do 

parku? 

– Z kim? 
– Samson ci pomo

że.   

– Jest zaj

ęty.   

– 

Ja mog

ę  z  tobą  pojechać  – 

zaproponowała Stephie. – Poradzę sobie z 
wózkiem, 

jeśli  nie  trzeba  go  pchać  pod 

górę.   

– Jestem bardzo ci

ężki.   

– Wcale nie. No, zg

ódź się, będzie fajnie. 

Ciekawe,  ja

k  szybko  można  takim  czymś 

jechać.   

–  Nie mam zamiaru si

ę  ścigać  i 

wylądować na drzewie, kochanie.   

Stephie zachichota

ła.   

–  Dobrze, 

żadnych  wyścigów.  Tylko 

mały spacer. Chodź, jest piękna pogoda, a 

ty  od  wypadku  nie  miałeś  prawie  czasu, 

żeby ze mną porozmawiać.   

Kate wiedzia

ła, że Dominik nie odmówi.   

background image

– Stephie, we

ź butelkę wody mineralnej i 

jakieś  herbatniki.  Będziecie  mogli 

zatrzymać się gdzieś w cieniu i odpocząć. 

Przyjdę po was i zabiorę tatę z powrotem.   

–  Tylko si

ę  przebiorę!  Stephie  pobiegła 

na górę.   

– Z czego ona si

ę tak cieszy? 

–  Zacz

ęły się wakacje – wyjaśniła Kate. 

– 

Co chcesz włożyć? 
–  Spodenki.  Le

żą  na  krześle.  I  może 

jakąś  inną  koszulkę.  Pomogła  mu  się 

przebrać.   

– Poka

ż mi przy okazji tę infekcję.   

Na poziomie g

órnej  krawędzi  kości 

ud

owej  skóra  była  mocno  zaczerwieniona 

– 

właśnie  w  miejscu,  gdzie  goiło  się 

nacięcie. Jeremy miał rację. Zakażenie jest 

ostatnią rzeczą, jakiej Dominik potrzebuje.   

–  Przyda

łby  się  okład  z  olejku  z  liści 

herbaty  – 

powiedział.  –  Czy Lindsay jest 

gdzieś w pobliżu? 

–  Przed chwil

ą  szła  do  siłowni  robić 

masaż.  Mam  ją  poprosić,  żeby  później 

background image

zajrzała do ciebie? 

–  Gdyby

ś  mogła...  Stephie,  jesteś 

gotowa? 

– Ju

ż idę! 

Zbieg

ła po schodach i wpadła do pokoju. 

Wyglądała ślicznie – młoda i radosna.   

– Jeszcze tylko skocz

ę po wodę.   

– 

Energia j

ą  rozpiera.  –  Kate 

uśmiechnęła się pobłażliwie.   

– Jest taka 

śliczna. Chłopaki niech lepiej 

uważają, nie pozwolę jej skrzywdzić.   

– Stephie to rozs

ądna dziewczyna.   

–  I o wiele za 

ładna.  Przypomina mi 

ciebie. 

Nie  chcę,  żeby  trafiła  na  takiego 

drania jak ja.   

– Dominik, wcale nie by

łeś draniem.   

– Tw

ój ojciec tak o mnie myślał.   

– Myli

ł się.   

–  Chyba nie.  –  Popatrzy

ł  jej  w  oczy.  – 

Potraktowałem  cię  okropnie. Najpierw  cię 

uwiodłem, a potem zaszłaś przeze mnie w 

ciążę.   

Potrz

ąsnęła głową.   

background image

–  To nie by

ło  tak.  Przecież  mnie 

kochałeś.   

– Nie wiem, mo

że cię tylko pożądałem... 

Może miłość przyszła później, ale to i tak 

nie wystarczyło. Zawiodłem cię i wcale się 

nie dziwię, że mnie wyrzuciłaś.   

– Ja po prostu zwr

óciłam ci wolność.   

–  Nie chcia

łem  być  wolny.  Ani wtedy, 

ani teraz.   

– Och, Dominik...   
Stephie zatrzasn

ęła  szafkę  w  kuchni, 

zawołała kota i przybiegła z powrotem do 
sypialni ojca.   

– Gotowy? Dominik skin

ął głową.   

Wi

ęc  nie  chce  być  sam...  Kate  patrzyła, 

jak Stephie wypycha wózek do ogrodu,  a 

potem  wprowadza  na  ścieżkę.  Włóczykij 

plątał jej się pod nogami.   

Kate zrozumia

ła nagle, jak wiele znaczą 

dla niej córka i Dominik. Tylko czy uda im 

się wspólne życie? Przez ostatnie kilka dni 
dowiedzia

ła  się  wielu  nowych  rzeczy  o 

swoim  byłym  mężu.  Stał  się  całkowicie 

background image

oddanym pracy,  sumiennym i doskonale 

zorganizowanym człowiekiem.   

Bywa

ł jednak nieznośny, uparty i bardzo 

wymagający.  Dzięki  temu  zresztą  jego 

ośrodek tak dobrze funkcjonuje... Dominik 

nadzorował  tu  wszystko  –  nawet myszka 

nie ośmieliłaby się przemknąć po ogrodzie 
bez jego wiedzy. 

Jeśli  jednak  nie  zwolni 

tempa, 

jego stan szybko się pogorszy.   

Kate wiedzia

ła, że będzie się oszczędzał 

tylko przez kilka dni,  dopóki nie zniknie 
infekcja. 

Później  nic  go  nie  powstrzyma 

przed  nadrabianiem  zaległości  w  pracy. 
Zapomni o wypadku, 

po  którym  doznał 

przecież  lekkiego  wstrząsu  mózgu,  i o 

złamanej nodze.   

Zwykle pracowa

ł  od  szóstej  rano  do 

dziewiątej  wieczorem.  A  co  z  życiem 
rodzinnym? Nie starczy na nie czasu, 

chyba  że  pracowaliby  razem.  Ale czy on 

się  na to zgodzi? Czy Heywood Hall to 

właściwe  miejsce  dla  niej?  I  czy  zdoła 

przyzwyczaić  się  do  faktu,  że  to  Dominik 

background image

jest tu szefem? Dotychczasowa praca 

zawodowa  dawała  Kate  sporo  swobody. 

Jeśli  jednak  nie  będzie  pracować  z 
Dominikiem, 

nie  będzie  go  również 

w

idywać.  To  właśnie  stało  się  już  raz 

przyczyną ich rozstania.   

Westchn

ęła i zamknęła drzwi do ogrodu, 

po  czym  wróciła  do  ośrodka.  W  siłowni 

znalazła  Lindsay  i  poprosiła  o  okłady  dla 
Dominika. 

Później  przeszła  do  gabinetu, 

gdzie  czekało  ją  trochę  papierkowej 
roboty. 

Chciała  być  sama,  żeby  móc  się 

skoncentrować.   

Jej uwag

ę znów przyciągnęło ich ślubne 

zdjęcie,  stojące  na  biurku.  Przyjrzała  mu 

się  uważnie.  Wyglądała  kwitnąco  w 

pierwszych  miesiącach  ciąży,  a Dominik 

patrzył na nią dumny, szczęśliwy i bardzo 
zakochany.   

A teraz wini

ł siebie za poczęcie Stephie. 

Czy  rzeczywiście  było  w  tym  coś  złego? 

Dziecko dało im przecież tyle szczęścia...   

Odstawi

ła fotografię i wstała zza biurka. 

background image

Nie  była  w  stanie  się  skupić.  Postanowiła 

poszukać  Stephie  i  Dominika,  żeby 

sprawdzić,  jak dziewczynka sobie daje 

radę  z  wózkiem.  Chociaż  z  drugiej  strony 

może powinna ich zostawić samych? 

Zamy

ślona i niespokojna, zabrała z domu 

kostium  kąpielowy  i  poszła  do  siłowni. 

Zastała tam Johna Whitelawa, ćwiczącego 
pod okiem Jasona. 

Podeszła do nich.   

– Cze

ść, co słychać? 

– Angela to nic w porównaniu z Jasonem 

– 

burknął John.   
Jason roze

śmiał  się.  Przypominał  jej 

trochę  młodego  Dominika  –  dobrze 
zbudowany, 

opalony, 

wesołymi 

niebieskimi oczami. 

Kate  odwzajemniła 

jego uśmiech.   

– Jak to, wi

ęc torturujesz pacjentów? 

–  Zawsze tak robi

ę.  Tego akurat to nie 

bawi.   

– Czy rzeczywi

ście jest aż tak źle? 

–  Gorzej ni

ż  źle  –  odparł  John.  –  To 

koniec na dzisiaj?   

background image

Jason skinął głową.   
–  Mo

że  weźmie  pan  gorącą  kąpiel  w 

basenie? Zaraz się tym zajmę.   

–  Nie r

óbcie  sobie  kłopotu,  jestem zbyt 

zmęczony.   

Nie zabrzmia

ło  to  zbyt  uprzejmie.  Kate 

zauważyła,  że  John  nie  lubił  być  zależny 
od innych. 

Nawet od personelu ośrodka.   

–  A jak twoje p

ływanie?  –  spytała.  – 

Jesteś już gotowy do wyścigu? 

– Oczywi

ście. Może jutro? 

– 

Świetnie.  Twoja  żona  przyjeżdża  na 

weekend?  John  wyraźnie  starał  się  ukryć 
zmieszanie.   

– Pewnie wpadnie na chwil

ę.   

– Wiesz, 

że może zostać dłużej? Zacisnął 

usta.   

–  Tak.  Wi

ęc  o  której  ten  wyścig?  O 

piątej? 

Kate skin

ęła  głową,  starając  się  nie 

okazać współczucia. Mógłby pomyśleć, że 

się nad nim lituje.   

– W porz

ądku.   

background image

– Kate, niech pani lepiej przedtem troch

ę 

potrenuje – 

wtrącił Jason. – Pan Whitelaw 

ćwiczył bardzo intensywnie.   

– Pewnie b

ędzie szybszy o parę długości.   

– Postaram si

ę – obiecał John.   

–  Ja te

ż. W końcu o to przecież chodzi. 

Uśmiechnęli  się  do  siebie, po czym Jason 

zabrał pacjenta, a Kate poszła się przebrać.   

P

ływała  pół  godziny,  starając  się 

zapomnieć o kłopotach, po czym wróciła z 
powrotem do domu. 

Idąc  przez  trawnik, 

usłyszała  rozmowę  Stephie  i  Dominika. 
Siedzieli na kocu pod drzewem.   

– Chcia

łabym, żebyście znów byli razem 

– 

mówiła Stephie. – Mogłabym spędzać z 

tobą  więcej  czasu...  I  mama  też.  Ona jest 
chyba bardzo samotna.   

–  Tak samo jak ja.  Ale to, 

że  oboje 

jesteśmy samotni, wcale nie znaczy, że uda 

nam  się  być  razem.  Już  raz  się  nie 

powiodło.   

–  Trzeba zn

ów  spróbować.  Dominik 

milczał przez chwilę.   

background image

– Mo

że mama wcale nie chce...   

– A ty? 
Zn

ów zapadła cisza. Zerwał źdźbło trawy 

i zaczął się nim bawić.   

– Sam nie wiem.   
– Ale przecie

ż ją kochasz.   

– A jak ty my

ślisz? 

– 

Że tak. I ona ciebie też. Oboje jesteście 

tylko zbyt uparci, 

żeby  się  do  tego 

przyznać.   

Dominik roze

śmiał  się  i  położył  na 

trawie, 

opierając głowę na łokciu.   

– Bawisz si

ę w psychologa? 

– Przecie

ż dobrze was znam.   

–  A mo

że  po  prostu  pragniesz  happy 

endu.   

– Co w tym z

łego? Dominik westchnął.   

– Nic. Ale to ma

ło prawdopodobne.   

Odwr

ócił  głowę  i  napotkał  wzrok  Kate. 

Zmusiła  się  do  uśmiechu  i  podeszła  do 
nich.   

– No jak? Dobrze si

ę bawicie? 

–  Tata wa

ży  chyba  z  tonę  –  poskarżyła 

background image

się  Stephie.  –  Nie  mogłam  już  dalej  go 

pchać, 

więc 

wróciliśmy 

tutaj. 

Zastanawialiśmy się, gdzie jesteś.   

– By

łam na basenie. – Kate usiadła przy 

córce. – 

Jedliście już kolację? 

–  Czekali

śmy na ciebie, ale możemy już 

iść  do  jadalni.  Dominik  skrzywił  się 
wymownie.   

–  Ja wol

ę  zostać  tutaj.  Noga okropnie 

mnie boli. Kate, 

rozmawiałaś z Lindsay? 

–  Tak.  Przygotowa

ła kompresy, są w jej 

pokoju. 

Przynieść? 

–  Ja przynios

ę. – Stephie zerwała się na 

nogi. – 

Będę z powrotem za sekundę.   

–  Czy  Jason jest w si

łowni?  –  spytał 

Dominik, 

patrząc  za  biegnącą  przez 

trawnik córką.   

– Tak, czemu pytasz? 
– On jej si

ę podoba.   

– A sk

ąd. Jest dużo starszy.   

–  Ma dziewi

ętnaście  lat,  a Stephie w 

przyszłym miesiącu skończy piętnaście.   

Kate popatrzy

ła na niego uważnie.   

background image

– Dominik, ty chyba 

żartujesz.   

–  Wcale nie.  Nie wiem tylko,  czy Jason 

j

ą w ogóle zauważa. Jeśli nie, to chyba jest 

ślepy.   

– O Bo

że, więc już się zaczyna...   

Dominik u

śmiechnął  się,  kładąc  się  na 

brzuchu.   

–  Jaka matka,  taka córka.  Owieczka 

rzucona na pastwę wilków.   

– Daj spokój, 

nie byłam żadną owieczką.   

– Czy

żby? Zaciągnąłem cię do łóżka już 

po trzech tygodniach.   

–  Ale w ci

ągu  tych  trzech  tygodni 

byliśmy bez przerwy razem.   

– I ja umiera

łem z niecierpliwości.   

– Ja te

ż. Nie byłam wprawdzie pewna, na 

co tak czekam, 

ale chciałam się dowiedzieć 

jak najszybciej.   

Jego niebieskie oczy b

łyszczały.   

– Historia lubi si

ę powtarzać.   

–  Nie,  Dominik.  Jeszcze nie teraz. 

Upewnijmy si

ę  najpierw,  czy na pewno 

tego chcemy.   

background image

– No dobrze.   
–  A teraz przynios

ę  ci  z  kuchni  coś  do 

jedzenia. 

Masz jakieś specjalne życzenia? 

–  Nie.  Byle nie ostrygi  –  odpar

ł 

znacząco. – I tak mam już dość kłopotów z 
libido.   

– 

Pami

ętam,  jak  kiedyś  zjadłeś 

dwanaście,  ale  zadziałało  tylko  sześć  – 

powiedziała Kate z sarkazmem w głosie.   

Chwyci

ł  ją  za  kostkę  i  zaczął  powoli 

głaskać ciepłą skórę.   

–  To by

ła twoja wina. A raczej twojego 

braku kondycji.   

– Ale teraz i tak wszystko si

ę zmieniło – 

odparła szybko.   

–  Jeste

śmy  starsi.  Zabrakłoby  kondycji 

nam obojgu.   

–  Za to mamy wi

ęcej  doświadczenia  i 

samodyscypliny.  Ciekawe, 

czy  byłoby 

zupełnie inaczej? 

–  Chcesz zrobi

ć  eksperyment?  Nic  z 

tego. – 

Odsunęła się.   

–  Id

ę  po  kolację,  a  ty  myśl  o  zimnym 

background image

prysznicu i okładach z pokrzyw.   

– Z

łośnica.   

Odesz

ła  w  stronę  głównego  budynku, 

wciąż lekko się uśmiechając.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Nast

ępnego  dnia  przy  stajniach,  w 

których Stephie spędzała większość czasu, 

miał się odbyć pokaz jazdy konnej.   

–  Mogliby

ście  z  tatą  przyjechać  i 

obejrzeć – zaproponowała Stephie jedzącej 

śniadanie  matce.  –  Wózek  zmieści  się  w 
samochodzie.   

– Tylko 

że potem trzeba będzie go pchać 

po piasku.   

–  Wcale nie! Mamo,  na pewno wam si

ę 

spodoba. 

Proszę, przyjedźcie.   

– Mo

że wpadniemy w porze lunchu.   

– Fajnie. To czekam! 
Stephie zerwa

ła  się  od  stołu,  wstawiła 

talerz do zlewu i już jej nie było.   

Chwil

ę  później  do  kuchni  wjechał 

Dominik.   

– Wszystko w porz

ądku? 

–  Niezupe

łnie.  Stephie chce,  żebym  cię 

zawiozła na pokaz jazdy konnej.   

background image

– 

Do diab

ła,  zupełnie  o  tym 

zapomniałem  –  jęknął.  –  Obiecałem 
Julie-Anne, 

że  w  razie  czego  ośrodek 

zapewni opiekę medyczną.   

–  Za

łatwię  to.  Ale  chyba  nic  się  nie 

powinno stać? 

–  Nigdy nie wiadomo.  Mieli

śmy  już 

całkiem sporo pacjentów z porażeniem nóg 
po upadku z konia.   

– A mimo to pozwalasz je

ździć Stephie.   

–  Z ni

ą  jest  inaczej.  Nie  ma  własnego 

konia  i  nie  pociąga  ją  ani  szybkość,  ani 
niebezpieczne skoki. 

W  przeciwieństwie 

do Kirsty, 

która  zaczęła  jeździć  prawie 

wyczynowo. 

Cieszę  się,  że  nie  jest  moją 

córką.   

–  Ja te

ż.  To co,  jedziemy tam jako 

pierwsza pomoc czy zostajemy w domu 
pod telefonem? 

–  Ta druga mo

żliwość  jest  bardzo 

kusząca.  I  tak  będą  tam  mieli  kogoś  z 

Czerwonego Krzyża.   

Kate kiwn

ęła  głową.  Czekała  ją  zaległa 

background image

papierkowa robota. 

Poza tym wolała, żeby 

Dominik trochę odpoczął, zwłaszcza że na 

weekend  miał  zaplanowaną  jedynie 

akupunkturę  Karen  Lloyd  i  Susie 
Elmsweli. 

Chociaż  Susie  będzie  pewnie 

miała coś lepszego do roboty...   

Richard przyjecha

ł 

poprzedniego 

wieczoru. 

Zniknęli oboje w pokoju Susie i 

od  tej  pory  nikt  ich  nie  widział.  Kate 

ucieszył  taki  obrót  sprawy.  Terapia Susie 

była  bardzo  męcząca  i  należało  się 

dziewczynie trochę relaksu.   

Kiedy Kate przegl

ądała  dokumenty, 

Dominik  przespał  się  chwilę,  po czym 

pojechał  na  zabieg  Karen  Lloyd.  Kuracja, 

którą zastosowali, zaczęła przynosić efekty 
– 

mięśnie  pleców  rozluźniały  się  powoli. 

Osłabiło  to  jednak  ochronę  bardzo 

wrażliwego  karku,  który  należało  teraz 

zabezpieczyć kołnierzem.   

Po zabiegu Dominik zjawi

ł  się  w 

gabinecie. 

Usadowiwszy  się  na  kozetce 

poczekał, aż Kate skończy pracę, po czym 

background image

zaczął rozmowę o kuracji Karen.   

–  Zdaje si

ę,  że  miałeś  odpoczywać  – 

przypomniała mu. Dominik uśmiechnął się 
przekornie.   

– To co z tym pokazem? 
– Chyba powinni

śmy go zobaczyć. Jazda 

samochodem  nie  będzie  dla  ciebie  zbyt 

męcząca? 

–  Mam nadziej

ę,  że  nie.  Nie  możemy 

przecież brać karetki.   

– No to chod

źmy.   

Przebra

ła się w dżinsy, zabrała Dominika 

do  samochodu  i  pomogła  usadowić  się  w 

środku. Wózek zmieścił się z tyłu.   

– Modele kombi to dobry pomys

ł.   

–  Ja by

łem  do  niedawna  całkiem 

zadowolony z modeli sportowych.   

– Biedactwo.   
–  Nigdy nie podoba

ł  ci  się  mój 

samochód, 

prawda? Potrząsnęła głową.   

– Szczerze m

ówiąc, nie. Nie wiem, co ty 

w nim widziałeś.   

– To by

ł klasyczny model.   

background image

– W takim razie dostaniesz sporo forsy z 

ubezpieczenia.  Radzi

łabym  wtedy  kupić 

coś 

porządniejszego. 

Z po

duszką 

powietrzną.   

J

ęknął, usiłując zmienić nieco pozycję.   

–  Albo lepiej co

ś  większego,  gdzie jest 

miejsce na nogi.   

–  Nie wszyscy maj

ą  ponad  metr 

osiemdziesiąt  –  przypomniała  łagodnie.  – 

Możesz odsunąć siedzenie.   

–  Ju

ż  to  zrobiłem.  Popatrzyła  na  jego 

d

ługie nogi.   

– Wi

ęc jesteś po prostu za duży.   

Dominik nie podj

ął 

tematu, 

zauważywszy  Richarda  i  Susie,  którzy 

wybierali  się  na  spacer.  Pomachał  im 

przyjaźnie ręką.   

–  Zatrzymaj si

ę  na  chwilę,  chcę  z  nimi 

porozmawiać. Otworzył okno.   

– Cze

ść. Wszystko w porządku? 

U

śmiechnęli  się  oboje,  a Susie 

zaczerwieniła się lekko.   

– W jak najlepszym.   

background image

– 

B

ędziesz 

dziś 

potrzebowała 

akupunktury? Jedziemy teraz na pokaz 
jazdy konnej, 

ale  niedługo  wrócimy,  więc 

jeśli  chcesz  mieć  zabieg,  zostaw mi 

wiadomość w recepcji.   

– Dobrze. Dzi

ękuję bardzo.   

Odje

żdżając,  Kate  zerknęła  w  lusterko 

wsteczne.   

– Wygl

ądają na szczęśliwych.   

W odpowiedzi Dominik burkn

ął  coś 

niewyraźnie. Spojrzała na niego.   

– S

łucham? 

–  Och,  nic takiego.  Mo

że  po  prostu 

jestem zazdrosny.   

– O Susie? 
–  O nich oboje.  Zazdroszcz

ę  im 

wspólnego weekendu.   

– Czy

żbyś znów zjadł za dużo ostryg? 

– Kate, ja m

ówię poważnie – westchnął. 

–  Chodzi o to, 

żeby  mieć  kogoś,  z kim 

można  porozmawiać  o  problemach  i 

trudnościach... Wcale nie tak łatwo być tu 
szefem, 

a  ja  nie  mam  z  kim  omówić 

background image

dręczących  mnie  wątpliwości.  Czuję  się 

przez to trochę odizolowany.   

– Mo

żesz rozmawiać ze mną.   

–  Naprawd

ę?  A  czy  ciebie  nie  nudzą 

sprawy  związane  z  ośrodkiem  i 
pacjentami? 

–  Oczywi

ście,  że  nie.  –  Zaparkowała 

samochód 

niedaleko  parkuru  i  wyłączyła 

silnik.  – 

Postępy twoich pacjentów bardzo 

mnie obchodzą. Minął zaledwie tydzień, a 

ja już zaangażowałam się w ich leczenie. A 
propos, 

jak  się  czuje  Brian  Pooley?  Zdaje 

się, że badałeś go rano.   

–  Nie

źle.  Stymulator robi swoje.  Brian 

prawie  nie  czuje  już  bólu,  a rana 

pooperacyjna goi się znakomicie.   

–  Ciesz

ę  się.  Jeśli  jeszcze  rozwiążemy 

kłopoty  małżeńskie  Johna  Whitelawa, 

wszystko będzie w porządku.   

– To nie takie proste. Martin w ogóle nie 

może  się  dogadać  z  tą  żoną. 
Prawdopodobnie pierwszy raz w historii 

nie uda mu się terapia.   

background image

Kate posmutnia

ła.  John  był  taki  miły  i 

tak bardzo się starał. Gdyby nie dręczące ją 
poczucie winy, 

być  może  Andrea 

przystosowałaby  się  do  nowej  sytuacji. 

Tymczasem  Johna  czekała  ciężka  praca  i 
potrz

ebował  wsparcia  żony.  Jeśli  nie 

będzie  miał  perspektyw,  nie  uda  się  go 

nakłonić  do  żmudnych  ćwiczeń  z 
protezami.   

Kate wyj

ęła  wózek  z  bagażnika. 

Dominik  usadowił  się  na  nim  i  wyruszyli 
na poszukiwanie Stephie. 

Znaleźli  ją  przy 

ogrodzeniu parkuru.   

–  Zaraz b

ędzie  skakać  Kirsty  na 

Szarlatanie.  Jazda jest na czas,  i na razie 

każdy strącił jakąś poprzeczkę. Kirsty jest 
ostatnia, 

więc jeśli pojedzie bezbłędnie, to 

wygra.   

Na parkur wbieg

ł  piękny,  kary  koń, 

witany brawami przez miejscowych. 

Stephie  aż  podskakiwała  z  podniecenia. 

Kate  również  była  ciekawa,  kto wygra. 

Przeszkody wyglądały na bardzo wysokie.   

background image

–  Stephie,  mam nadziej

ę,  że  ty  nie 

próbujesz przez nie skakać? 

– Pewnie, 

że nie. To dla mnie za trudne.   

Szarlatan pojecha

ł  bezbłędnie  i  został 

nagrodzony 

owacjami  przez  publiczność. 

Kirsty otrzymała nagrodę i właśnie gorąco 

ją oklaskiwano, gdy nagle koń przestraszył 

się  huku  przebitego  balonu.  Stanął  dęba, 

zrzucając  dziewczynkę,  która  ciężko 

upadła na ziemię.   

– O Bo

że! 

Kate prze

śliznęła się pod liną ogrodzenia 

i  podbiegła  do  leżącej  bez  ruchu  Kirsty 

jednocześnie 

pielęgniarkami 

Czerwonego  Krzyża.  Obejrzała  ją  szybko. 

Na  szczęście  oddech  dziewczynki  był 
wyrównany.   

–  Kirsty,  s

łyszysz  mnie?  Dziewczynka 

zamrugała powiekami.   

– Moja r

ęka – jęknęła. – Głupi koń. Czy 

ktoś go złapał? 

– Tak. Nic ci si

ę nie stało? – spytał jakiś 

głos zza pleców Kate.   

background image

–  Nie wiem,  mamo.  Strasznie mnie boli 

nadgarstek.   

– I nic wi

ęcej? – spytała Kate.   

– Nie specjalnie. Co to by

ł za hałas? 

Usiad

ła z trudem, a zgromadzeni dookoła 

widzowie odetchnęli z ulgą.   

–  Mo

żesz  stanąć?  Musimy  prześwietlić 

twoją  rękę.  Czy  ktoś  zajmie  się  koniem, 

kiedy zabierzemy cię do ośrodka? 

–  Julie-Anne si

ę  nim  zaopiekuje.  – 

Matka  Kirsty  popatrzyła  na  Kate.  –  Czy 
Stephie to pani córka? 

–  Tak.  Chc

ę  zabrać  Kirsty  do  ośrodka 

mojego  byłego  męża.  On sam pewnie 

umiera z niecierpliwości. Nie może do nas 

podejść, bo miał wypadek i porusza się na 
wózku.   

Kate podprowadzi

ła Kirsty do Dominika 

i wyjaśniła całą sytuację.   

– Mo

żemy zrobić rentgen w ośrodku? 

–  Oczywi

ście.  Przykro mi z powodu 

upadku, 

ale pojechałaś wspaniale.   

Dziewczyna u

śmiechnęła się.   

background image

–  Dzi

ękuję.  Nie  mam  pojęcia,  jak 

mogłam  tak  zlecieć?  Podbiegła  do  nich 
niska,  zaniepokojona kobieta o ciemnych 

włosach.   

– Wszystko w porz

ądku? 

– Mniej wi

ęcej. Gdzie Szarlatan? 

–  W boksie.  Nie martw si

ę,  Sarah i 

Hannah się nim zajmują. Jedziesz teraz do 
szpitala? 

–  Zabierzemy j

ą  na  rentgen  do  ośrodka, 

Julie-Anne – 

wyjaśnił Dominik.   

Kobieta kiwn

ęła głową.   

–  Rozumiem.  A tak przy okazji,  Kirsty, 

spisa

łaś  się  świetnie  i  zasłużyłaś  na 

nagrodę.   

– Dzi

ęki.   

G

łos  dziewczynki  zaczął  lekko  drżeć. 

Najwyraźniej  szok  pourazowy  dawał  o 

sobie znać.   

Kate usadowi

ła  ją  na  tylnym  siedzeniu 

samochodu. 

Dominik  zajął  miejsce  z 

przodu  i  ruszyli  do  ośrodka.  Tuż  za  nimi 

jechał samochód matki Kirsty.   

background image

Dominik zrobi

ł zdjęcia rentgenowskie, a 

Kate  pomogła  je  wywołać.  Przyjrzeli  się 
im wspólnie.   

– To nic powa

żnego. Siniak, ewentualnie 

skręcenie. Miała szczęście.   

Kirsty wygl

ądała  coraz  lepiej  –  szok 

mijał.   

– Zabanda

żuję ci nadgarstek – wyjaśniła 

Kate.  – 

Rób  zimne  okłady  co  godzinę  i 

pilnuj, 

żeby  opatrunek  przylegał  ściśle  do 

ręki. Trzymaj ją na temblaku.   

Matka dziewczynki zwr

óciła  się  do 

Dominika: 

–  Ile jestem winna za zabieg? Machn

ął 

ręką.   

–  Nic.  Zreszt

ą,  wypadek  zdarzył  się  na 

tereni

e ośrodka.   

– Ale...   
– 

Żadne  „ale”.  Kirsty  jest  koleżanką 

Stephie. 

Podziękowała im więc serdecznie 

za pomoc i wszyscy  czworo wyszli do 
holu,  gdzie czeka

ła  wysoka  blondynka  w 

stroju do konnej jazdy.   

background image

– I co? 
– Cze

ść, Debbie. W porządku.   

– 

Żadnego  złamania?  A  już  miałam 

wysyłać ci kartkę z życzeniami  szybkiego 
powrotu do zdrowia! 

Kirsty u

śmiechnęła się.   

– I tak mo

żesz wysłać.   

– 

Nie ma mowy. 

Przez ciebie 

przegapi

łam  moją  lekcję  jazdy.  Jeśli  ręka 

nie jest złamana, nie zasługujesz na kartkę. 
–  Debbie u

ściskała  przyjaciółkę  ostrożnie. 

– 

Cieszę  się,  że  nic  ci  się  nie  stało. 

Pojechałaś dziś wspaniale.   

– Dzi

ęki. Czy ktoś wziął moją nagrodę? 

– Ja.   
–  Wi

ęc  nie  masz  gipsu?  –  wtrącił  nagle 

młodszy  brat  Kirsty,  który  nagle  pojawił 

się w holu. – Chciałem ci się podpisać! 

–  Trudno.  Za to wygra

łam  konkurs 

debiutantów!  Kirsty  pokazała  bratu  język. 

Najwyraźniej zapomniała już o wypadku.   

Kate westchn

ęła  ciężko.  Czy nic nie 

ostudzi zapału nastolatków? 

background image

Cala grupa wraz z Stephie ruszy

ła  z 

powrotem w kierunku stajni.  Kate i 
Dominik zostali sami.   

– Dzi

ęki Bogu, że Stephie tylko kibicuje 

tym wyczynom.   

–  Te

ż  tak  uważam.  Trzeba  kupić  jej 

rower, 

to  dużo  bezpieczniejsze.  Masz 

ochotę  na  piwo?  Moglibyśmy  posiedzieć 
sobie na kocu w ogrodzie.   

–  Tylko przypomnij mi przed pi

ątą,  że 

muszę iść na basen. Umówiłam się na mały 

wyścig z Johnem Whitelawem.   

– Masz zamiar da

ć mu wygrać? 

–  Nie musz

ę,  on  świetnie  pływa.  Jest 

przy tym bardzo silny.  Na pewno nie 

będzie miał kłopotów z ćwiczeniem mięśni 

górnych części ciała.   

– A wi

ęc poniesiesz sromotną klęskę.   

–  Pewnie tak.  Chcesz popatrze

ć? 

Zawahał się, po czym potrząsnął głową.   

–  Pozwol

ę  ci  przeżywać  porażkę  w 

samotności.   

– Dzi

ęki za słowa otuchy.   

background image

– John te

ż pewnie żadnych nie usłyszy.   

– Masz racj

ę. To takie niesprawiedliwe...   

–  Trudno,  Kate  –  powiedzia

ł  miękko.  – 

Robimy dla niego, 

co możemy.   

U

śmiechnęli się do siebie.   

John Whitelaw z 

łatwością  wygrał 

wyścig.   

–  To niesamowite! Przyznaj si

ę,  jak 

długo ćwiczyłeś? 

– Z tego, co wida

ć, wystarczająco długo. 

Mówiłem  ci,  że  kiedyś  byłem  w  tym 
dobry.   

Zmarszczy

ła brwi.   

– Jak dobry? 
John uda

ł zakłopotanie.   

–  Jako junior p

ływałem  w  reprezentacji 

narodowej.   

–  Mog

łam  się  domyślić...  Spoważniał, 

kładąc jej rękę na ramieniu.   

– Kate, dzi

ękuję za uświadomienie mi, że 

coś jeszcze potrafię.   

– Potrafisz bardzo du

żo.   

– Na przyk

ład co? 

background image

– Wszystko, przy czym nie trzeba biega

ć. 

Jak  sobie  radzisz  na  ćwiczeniach  w 
chodzeniu? 

Usadowi

ł  się  na  podnośniku,  podjechał 

na brzeg basenu i zręcznie przeniósł się na 
wózek. 

Kate wyszła z wody i wytarła twarz 

ręcznikiem, czekając na odpowiedź.   

–  Powoli robi

ę  postępy  –  przyznał 

wreszcie  –  ale bardzo powoli. 

Głównie 

dlatego, 

że  muszę  ćwiczyć  z  dwiema 

protezami naraz. 

Nawet  ich  zakładanie  i 

zdejmowanie to koszmar. 

Z  tą  poniżej 

kolana  radzę  sobie  nieźle,  ale drugą 

zakładają  Angela  i  Eddie.  To  trochę 

upokarzające... I jeszcze te ciągłe upadki.   

– B

ędzie coraz lepiej.   

–  Przyda

łby  mi  się  ktoś  do  pocieszania. 

Żeby  trzymał  za  mnie  kciuki,  jak Richard 
Price za Susie.   

–  Wszyscy trzymamy za ciebie kciuki. 

U

śmiechnął się smutno.   

–  Wiem,  Kate.  I nie my

śl,  że  jestem 

niewdzięczny, ale to nie to samo. Brakuje 

background image

mi Andrei.  – 

Spuścił  wzrok,  lecz Kate 

zdążyła  dostrzec  łzy  w  jego  oczach.  – 

Widziałaś Susie z Richardem? Wyglądają, 

jakby  spędzali  miesiąc  miodowy.  Andrea 

też  mogłaby  być  tu  ze  mną,  pomóc mi 

walczyć  ze  stresem  i  pogodzić  się  ze 
skutkami wypadku.  Ale nie chce.  Nie 
wiem,  czy to poczucie winy, 

czy  może 

odraza. 

Moje  nogi  rzeczywiście  nie 

wyglądają zbyt pięknie.   

Kate pokr

ęciła głową.   

–  Wci

ąż  jesteś  atrakcyjnym  mężczyzną. 

Czy  Andrea  widziała  twoje  nogi  po 
amputacji? 

– Nie. Zreszt

ą, nie chciałem ich pokazać. 

Nie byłem pewien jej reakcji.   

– Wiec mo

że ona po prostu boi się tego, 

co zobaczy? 

–  Bardzo mo

żliwe  –  przyznał  z 

westchnieniem.   

–  Chcesz, 

żebym  z  nią  porozmawiała? 

Wiem, 

że Martin już próbował, ale on jest 

psychologiem  i  może  właśnie  dlatego  nie 

background image

wyszło.   

–  Chyba masz racj

ę.  Andrea jest skryta. 

Zwykle udawało mi się do niej dotrzeć, ale 
nie tym razem.   

– Mo

że boisz się tego, co możesz od niej 

usłyszeć? Skinął głową.   

–  Wi

ęc  z  nią  porozmawiam.  Kiedy 

przyjeżdża? 

– Chyba jutro.   
–  Popro

ś  wtedy  w  recepcji,  żeby  mnie 

poszukali. 

A teraz muszę już iść dać córce 

obiad  i  upewnić  się,  czy Dominik 

odpoczywa jak należy.   

John popatrzy

ł na nią uważnie.   

–  Mog

ę  cię  jeszcze  o  coś  zapytać? 

Jesteście z Dominikiem w separacji? 

– 

Nie, 

jeste

śmy  po  rozwodzie. 

Przyjechałam  tu  po  wypadku,  żeby  mu 

trochę pomóc.   

– Wi

ęc nie pracujesz tu stale? 

– Nie.   
– To musi by

ć dla ciebie trudne.   

–  Wcale nie  –  odpar

ła po namyśle. – Ta 

background image

praca  daje  mi  więcej satysfakcji,  niż 

myślałam.  Teraz  już  wiem,  dlaczego 

Dominik  poświęca  ośrodkowi  cały  swój 
czas.   

– Wszyscy go podziwiaj

ą.   

– Powt

órzę mu to, na pewno się ucieszy. 

A na razie do zobaczenia jutro. 

Może 

zorganizujemy  następny  wyścig?  Tym 

razem  będziesz  mógł  używać  tylko  jednej 

ręki! 

John roze

śmiał  się,  machając  jej  na 

pożegnanie.   

Przebieraj

ąc się, Kate myślała o tym, co 

John  powiedział  o  Dominiku.  Więc 

wszyscy go podziwiają... No tak. Sama jest 

pod wrażeniem jego osiągnięć.   

Czy b

ędą  dalej  pracować  i  zamieszkają 

razem? Może pobiorą się ponownie i będą 

mieli jeszcze jedno dziecko? W końcu ma 

dopiero trzydzieści pięć lat. A jeśli tak, to 

czy  Dominik  zgodzi  się,  by dalej 

pracowała  zawodowo?  Mogliby  zatrudnić 

opiekunkę  do  dziecka.  Chociaż  przez 

background image

nadmiar  zajęć  właściwie  przegapiła 

dzieciństwo Stephie...   

Tak czy owak, chcia

ła dalej pracować w 

ośrodku  i  pomagać  Dominikowi.  Sam 

mówił,  że  potrzebny  mu  ktoś,  z kim 

mógłby dzielić się problemami.   

Najwy

ższy  czas,  żeby  o  tym  poważnie 

porozmawiać.  Najlepiej od razu,  póki 

Stephie jest jeszcze zajęta w stajniach.   

Kiedy wr

óciła  do  domu,  Dominik  spał, 

wyciągnięty  na  kocu  w  ogrodzie.  Usiadła 
obok. 

O  mały  włos  nie  straciła  go  w  tym 

wypadku. 

Gdyby  doszło  do  zmiażdżenia 

klatki  piersiowej  lub  pęknięcia  aorty... 
Lepiej o tym nie my

śleć. Patrząc na niego 

uświadomiła  sobie,  jak bardzo go kocha. 

Lecz czy uda im się znowu być razem? 

Pomy

ślała  też  o  Johnie  Whitelawie.  Na 

pewno  nigdy  nie  przypuszczał,  że  straci 
obie nogi. 

Musi przekonać Andreę, żeby z 

nim  porozmawiała  Musi  pomóc  jej 

przełamać opory...   

U

śmiechnęła  się  do  siebie.  Chce  być 

background image

ekspertem  od  porad  małżeńskich,  a 

przecież  jej  własny  związek  rozpadł  się 
przez brak wzajemnego zrozumienia. 
Lekarzu, 

ulecz się sam.   

Gdyby tylko nie by

ło to takie trudne...   

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Andrea Whitelaw nie zosta

ła na weekend 

– 

wpadła  tylko  na  krótko,  zostawiła 

Johnowi czyste ubrania i natychmiast 

wyjechała.  Kate  nie  miała  okazji  z  nią 

porozmawiać.   

John kontynuowa

ł więc fizykoterapię bez 

jej wsparcia. 

Cały zespół ośrodka próbował 

dodać  mu  otuchy  i  zachęcić  do  wysiłku. 

Już  w  drugim  tygodniu  pobytu  zaczął 

chodzić, wprawdzie chwiejnie i niepewnie, 

ale  już  nie  musiał  trzymać  się  poręczy. 

Susie  również  robiła  postępy,  a 
akupunktura robiona przez Dominika 

pomagała zmniejszyć ból w nogach.   

Kate przygl

ądała  się  ćwiczeniom  Johna, 

gdy  Susie  wjechała  do  sali.  Obie  były 

świadkiem jego pierwszych kroków.   

–  Znakomicie! To trzeba uczci

ć.  Może 

zrobimy przyjęcie? Czy to jest możliwe? 

Kate u

śmiechnęła się do niej.   

background image

– Dlaczego nie? 

Świetny pomysł.   

–  Mo

żecie  urządzić  je  w  klubie.  Wielu 

naszych  pacjentów  tak  robiło  –  wtrąciła 
Angela.   

–  Wi

ęc  może  jutro  wieczorem?  – 

zaproponowała 

Susie. 

– 

Andrea 

przyjedzie? 

Twarz Johna spos

ępniała.   

– Nie wiem. W

ątpię, czy zechce.   

– Zapro

ś ją na weekend.   

Kate zauwa

żyła,  że  poczuł  się  bardzo 

niezręcznie.  Susie  też  musiała  się 

zorientować,  bo  podjechała  do  niego  na 

wózku i wzięła za rękę.   

–  Spróbuj,  John. 

Kiedyś  musisz.  Co 

zrobisz, 

kiedy  trzeba  będzie  wracać  do 

domu?  Ja  też  się  bałam  weekendu  z 
Richardem, 

ale było wspaniale.   

John nie podnosi

ł wzroku.   

– Ona nie przyjedzie.   
– Popro

ś ją o to.   

– Mo

że poproszę...   

– Obiecujesz? 

background image

–  No dobrze,  ale i tak w

ątpię,  czy  się 

zgodzi. 

Andrea jednak przyjechała.   

– Chc

ę z nią porozmawiać – powiedziała 

Kate, 

gdy  oboje  z  Dominikiem  zauważyli 

jej samochód.   

– Ale b

ądź ostrożna.   

–  Nie martw si

ę.  Poradzisz sobie sam z 

tymi kulami? 

– S

ądzę, że tak – odparł sucho.   

Andrea wygl

ądała  na  zdenerwowaną. 

Kate podeszła do niej, wyciągając rękę.   

–  Cze

ść.  Nazywam  się  Kate  Heywood  i 

pracuję  w  ośrodku.  Pani  jest  żoną  Johna, 
prawda? 

– Tak.   
Andrea niech

ętnie uścisnęła wyciągniętą 

dłoń. Kate czuła, że jest spięta.   

–  John na pewno si

ę  ucieszy  z  pani 

przyjazdu. 

Mogę mówić pani po imieniu? 

Skin

ęła głową.   

–  Radzi sobie 

świetnie  z  ćwiczeniami  – 

mówiła  dalej  Kate  –  ale pracuje bardzo 

ciężko  i  potrzebuje  kontaktu  z  bliskimi. 

background image

Twój przyjazd wiele dla niego znaczy.   

Andrea najwyra

źniej 

czuła 

się 

niezręcznie.  Kate  zerwała  liść  bluszczu 

pnącego  się  po  ścianie  budynku  i 

nieświadomie zaczęła go miąć. Zazwyczaj 
nie lubi

ła  mówić  o  sprawach  osobistych, 

ale teraz czuła, że powinna.   

–  Wiesz,  czasami to dziwne,  jak los z 

nami si

ę  bawi  –  rzekła  jak  gdyby  od 

niechcenia.  – 

Na  przykład  ja  i  mój  mąż 

kilkanaście  lat  temu  zdecydowaliśmy  się 
na rozwód, 

ponieważ  nie  potrafiliśmy  się 

dogadać. Ja byłam przekonana, że on chce 

odejść, 

on 

tymczasem 

chciał 

zapewnienia, 

że  jest  mi  potrzebny,  że  ma 

zostać.  Powiedziałam  mu,  że  decyzja 

zależy  wyłącznie  od  niego,  no  więc 

odszedł.  To  był  największy  błąd  w  moim 

życiu.  A wszystko przez to,  że  nie 

umieliśmy  wyrazić  naszych  prawdziwych 

uczuć.   

Kate popatrzy

ła  w  zadumie  na  Andreę  i 

dodała: 

background image

– Nie chc

ę, żebyś zrobiła to samo. Jesteś 

potrzebna Johnowi. 

On tylko boi się o tym 

mówić, żeby nie wywierać na ciebie presji.   

Andrea odwr

óciła  wzrok.  Miała  łzy  w 

oczach.   

–  Do niczego nie jestem mu potrzebna. 

Przecie

ż  to  moja  wina,  że  trafił  do  tego 

ośrodka.   

– Nie o to chodzi...   
– W

łaśnie o to! 

–  Nie.  Niewa

żne,  dlaczego tu jest. 

Ważne,  że  cię  potrzebuje.  Czujesz  się 
winna za to, 

co się stało, tak? I co? I z tego 

powodu chcesz zostawić go samego akurat 
teraz, 

kiedy  najbardziej  cię  potrzebuje? 

Chcesz, 

żeby się do końca załamał? 

Andrea zacisn

ęła palce.   

–  Nie potrafi

ę mu pomóc! Nie wiem, co 

mam  mówić!  Nie  mam  pojęcia,  co mam 

robić. Rozpłaczę się albo zrobię coś równie 

głupiego... To bez sensu.   

–  Niewa

żne.  Prawdę  powiedziawszy, 

płacz  dobrze  by  zrobił  wam  obojgu.  John 

background image

może  jeszcze  wiele  ci  dać,  ale  czuje  się 
porzucony. To tak, 

jakby ktoś usunął go na 

margines  życia.  Musisz  sprawić,  żeby 

znów  poczuł  się  kochany  i  akceptowany. 
Inaczej nigdy nie wyleczymy go z depresji.   

Andrea w ko

ńcu  popatrzyła  Kate  prosto 

w oczy.   

–  A je

śli  sobie  nie  poradzę?  Jeśli  zrobi 

mi się niedobrze na widok jego nóg? Czy 

to mu pomoże? 

– Nie zrobi ci si

ę niedobrze, bo wcale tak 

źle  nie  wyglądają.  Nasze  wyobrażenia  są 

zazwyczaj gorsze niż rzeczywistość.   

Andrea przy

łożyła dłonie do skroni.   

– Boj

ę się – powiedziała cicho.   

– John te

ż. – Kate zebrała się na odwagę. 

– Andrea, 

czy możesz zostać z nim na noc? 

– Teraz? Dzi

ś? 

Otworzy

ła  szeroko  oczy  i  patrzyła  na 

Kate, 

jakby nie rozumiejąc.   

–  Tak.  Mogliby

ście  spokojnie  sobie 

wszystko  wyjaśnić.  Nikt  wam  nie  będzie 

przeszkadzał.   

background image

– Pomy

ślę o tym.   

Kate obj

ęła ją i uścisnęła serdecznie.   

– A teraz chod

źmy na przyjęcie.   

John siedzia

ł  przy  barze na wysokim 

stołku.  Pomachał  im  ręką  na  powitanie. 

Podwinięte  rękawy  koszuli  odsłaniały 
opalone, 

mocne ręce. Wyglądał doskonale 

w ciemnych spodniach. 

Trudno  się  było 

zorientować, że nosi protezy.   

Andrea odetchn

ęła głęboko.   

– 

Wygl

ąda  zupełnie  normalnie  – 

szepnęła.   

–  On jest zupe

łnie  normalny.  Przeszedł 

tylko operację, to wszystko.   

Andrea u

śmiechnęła  się  nerwowo  i 

podeszła do męża.   

– Cze

ść, John – powiedziała nieśmiało.   

Kate zostawi

ła  ich  samych  i  poszła 

szukać  Dominika.  Stał  po drugiej stronie 
baru,  oparty na kulach, 

i  rozmawiał  z 

Jaso

nem i Angelą.   

–  Uda

ło  ci  się  coś  z  niej  wyciągnąć?  – 

spytał, gdy podeszła.   

background image

– Tak. Mo

że zostanie na noc.   

– Co

ś podobnego! Jak tego dokonałaś? 

– Nie powiem.   
– Prosz

ę...   

–  No dobrze.  Powiedzia

łam  jej,  że  nasz 

związek  się  rozpadł,  bo  przestaliśmy  z 

sobą rozmawiać, a ja pozwoliłam ci odejść.   

– I? 
Zmusi

ła się, żeby spojrzeć mu w oczy.   

– I doda

łam, że był to największy błąd w 

moim życiu. Przyjrzał się jej uważnie.   

– Naprawd

ę? 

–  Tak.  Gdyby

śmy  wtedy wylali nasze 

żale  i  zaczęli  wszystko  od  nowa, to  może 

by  nam  się  udało.  Ale my nawet nie 

spróbowaliśmy...   

– Wi

ęc może zrobimy to teraz? 

–  Na razie oboje jeste

śmy  zbyt  zajęci, 

żeby spokojnie porozmawiać.   

Dominik rozejrza

ł  się  po  gwarnej, 

wypełnionej gośćmi sali.   

–  Teraz te

ż  nie  jest  na  to  odpowiednia 

pora.   

background image

– A w domu 

śpi Stephie.   

– Wi

ęc co zrobimy? 

– Nie wiem. Mo

że powinniśmy poczekać 

jeszcze trochę...   

–  B

ędę  miał  coraz  mniej  czasu,  Kate. 

Zwykle  pracuję  od  rana  do  wieczora. 

Czasem także w nocy.   

–  Dlatego, 

że  musisz,  czy z powodu 

braku  innych  zajęć?  Może  dlatego,  że  nie 

masz do kogo wracać? 

–  Masz racj

ę.  Ale  nie  wyszukuję  sobie 

nowych  zajęć.  Ktoś  to  wszystko  musi 

robić.   

– To zrezygnuj z czego

ś. Już raz nam nie 

wyszło  tylko  dlatego,  że  nie  mieliśmy 
czasu. 

Wolę  być  sama,  niż  czuć  się 

samotna, 

mając ciebie w pobliżu.   

– Wi

ęc co proponujesz? 

–  Zatrudnij jeszcze jednego lekarza i 

podziel si

ę z nim obowiązkami.   

– 

Łatwo  powiedzieć.  Do tej pracy nie 

każdy  się  nadaje.  Tutaj  każdy  lekarz 

angażuje 

się 

emocjonalnie. 

To 

background image

nieuniknione, a nie wszystkim odpowiada.   

– Mnie tak.   
– M

ówisz poważnie? Skinęła głową.   

–  Chcia

łabym  tu  zostać.  Czuję  się 

potrzebna, 

a ty dzięki temu miałbyś trochę 

mniej  zajęć.  Tylko  czy  chciałbyś  ze  mną 

pracować? 

–  Jako

ś  wytrzymałem ostatnie dwa 

tygodnie.   

–  Wi

ęc  może  spróbujemy  dalej  razem 

pracować?  Zobaczymy  przy  okazji,  czy 

potrafimy  rozmawiać  na  inne  tematy  niż 

tylko  ośrodek  i  pacjenci.  Jeśli  nie,  to 
trudno.   

–  A je

śli  się  okaże,  że  potrafimy? 

Uśmiechnęła się.   

– To b

ędzie znaczyło, że mamy szansę.   

Kto

ś  zmienił  płytę  i  z  odtwarzacza 

popłynęła  łagodna,  romantyczna muzyka. 

Dominik odłożył kule i wyciągnął ręce.   

–  Zata

ńczy  pani  ze  mną,  doktor 

Heywood? 

– Nie powiniene

ś obciążać nogi.   

background image

– Opr

ę się o ciebie.   

Wyci

ągnął  ręce  i  objął  ją,  kołysząc  się 

lekko w rytm muzyki. 

Kate  oparła  głowę 

na  jego  piersi  i  położyła  mu  ręce  na  szyi. 

Przytulił ją mocniej.   

–  Dominik,  daj spokój,  wszyscy na nas 

patrzą – powiedziała cicho.   

–  Nikt nie patrzy.  Albo ta

ńczą,  albo 

rozmawiają.   

Odwr

óciła  głowę.  John i Andrea stali 

objęci i także kołysali się w rytm muzyki. 

Czy uda im się nawiązać bliższy kontakt? 

Może  wspólnie  spędzona  noc  pomogłaby 
zarówno im,  jak i jej i Dominikowi? Kate 

poczuła  przyspieszone  bicie  serca,  gdy 

ujrzała  Susie  i  Richarda.  Wyglądali na 

szczęśliwych,  uśmiechali  się  i  patrzyli 
sobie w oczy.   

– Pasuj

ą do siebie – powiedział Dominik.   

– Mhmm.   
– 

My te

ż  kiedyś  nieźle  razem 

wyglądaliśmy.   

Mia

ł rację.  Kate przypomniała sobie ich 

background image

zdjęcie  ślubne,  a  potem  noc  poślubną. 

Cudowną, mimo że była w ciąży.   

–  Potrzebuj

ę  cię,  Kate  –  szepnął  jej  do 

ucha. – 

Zostań dziś ze mną.   

Odsun

ęła się lekko i popatrzyła na niego.   

– Przecie

ż ustaliliśmy...   

– Wiem.   
– 

Nie mo

żemy  cofnąć  czasu  – 

westchnęła.   

– Wi

ęc przesuńmy wskazówki zegara do 

przodu.   

Kate pomy

ślała,  że  jeśli  się  zgodzi,  to 

będzie  to  z  jej  strony  bardzo  nierozsądne. 

Ale czy ma ochotę być zawsze rozsądną? 

– Dobrze – szepn

ęła.   

– S

łucham? 

– Powiedzia

łam, że się zgadzam. Zostanę 

dziś z tobą. Oczy mu pociemniały.   

–  W takim razie lepiej usi

ądźmy. Muszę 

oszczędzać siły. Prawie zapomniała o jego 
chorej nodze. 

Pomogła mu usadowić się na 

wózku.   

Przyj

ęcie  powoli  dobiegało  końca. 

background image

Wszyscy  wznieśli  sokiem  toast  za  Susie  i 
Johna, 

po  czym  lekarze  i  pacjenci  zaczęli 

wracać do swoich pokojów.   

Kate odnalaz

ła  wzrokiem Johna i 

Andreę.  Siedzieli razem i rozmawiali. 
Ciekawe, 

które  z  nich  zdobędzie  się  na 

odwagę, żeby zaproponować wspólną noc? 

– S

ądzisz, że zostanie? – spytał Dominik.   

– Nie mam poj

ęcia.   

– Zostanie. Zobacz, kiwa g

łową.   

John wygl

ądał  na  zdenerwowanego. 

Andrea pomogła mu się podnieść i podała 
kule.   

– Dojdzie sam do pokoju? 
– Powinien. To niedaleko – uspokoi

ł ją.   

Oko

ło  wpół  do  jedenastej  Kate  i 

Dominik  pożegnali  ostatnich  gości  i 
wrócili do domu. 

Kate  zajrzała  do  pokoju 

Stephie. 

Dziewczynka  spała  mocno,  a jej 

ubrania rozrzucone były po całym pokoju. 

Później  zeszła  do  kuchni,  gdzie Dominik 

karmił kota.   

–  Co powiesz na kieliszek wina i 

background image

jacuzzi? – spyta

ł.   

Serce zabi

ło  jej  szybciej,  gdy 

przypomniała 

sobie 

wielkiej, 

wpuszczonej w podłogę wannie z masażem 

wodnym  w  łazience  obok  sypialni 
Dominika. 

W tej samej chwili uświadomiła 

sobie, 

że słyszy szum napełniającej wannę 

wody.   

– Dobry pomys

ł – odparła.   

Jej g

łos  zadrżał  jednak  lekko  i  Dominik 

to usłyszał.   

– Chod

ź tutaj.   

Obj

ął  ją  mocno.  Słyszała  przyspieszone 

bicie jego serca. 

A więc nie tylko ona jest 

zdenerwowana.   

–  Nie musimy si

ę  dziś  kochać,  jeśli  nie 

chcesz.   

– Oczywi

ście, że chcę. Martwię się tylko 

o twoją nogę.   

– Jako

ś sobie poradzę.   

Delikatnie dotkn

ął  ustami  jej  ust,  po 

czym pocałował ją mocniej.   

–  Mo

że  zrezygnujemy  z  tego  wina  i 

background image

jacuzzi? Czekałem dwanaście lat i nie mam 

zamiaru tracić ani chwili więcej.   

–  Dobrze  –  odpar

ła.  –  Pójdę  zakręcić 

wodę.   

Nagle cisz

ę  przerwało  energiczne 

stukanie do drzwi. 

Na  progu  stał  Richard 

Price,  ubrany tylko w spodnie.  W 

pośpiechu nie zasznurował nawet butów.   

–  Wejd

ź, proszę. Co się stało? – spytała 

Kate.   

– Chodzi o Johna i Andre

ę. Pokłócili się. 

Chociaż  nie,  to  za  mało  powiedziane.  W 

ich pokoju aż huczy. Krzyczą na siebie tak 

głośno, że może trzeba coś z tym zrobić? 

– Ja p

ójdę. – Dominik stanął tuż za Kate. 

Na  jego  twarzy  nie  było  już  czułości, 
jedynie zawodowy niepokój.  – 

Niedługo 

wrócę, poczekaj na mnie – zwrócił się do 
Kate.   

Patrzy

ła,  jak Dominik i Richard 

odchodzą  i  zastanawiała  się,  czy 
przypadkie

m  nie  rozpętała  czegoś 

gorszego. 

Może  nie  powinna  była  się 

background image

wtrącać?  Może  powinna  była  zostawić  to 

wszystko psychologowi? Nie mogła jednak 

patrzeć  na  cierpienia  Johna...  które teraz 

tylko się pogłębią. Kolejne odrzucenie. Co 

ona najlepszego zrobiła? 

Zamkn

ęła  drzwi  i  poszła  do  łazienki, 

żeby zakręcić kran. Wanna była już prawie 

pełna,  więc  rozebrała  się  i  zanurzyła  w 
gor

ącej  wodzie,  uruchamiając  urządzenie 

do  masażu.  W  rogu  wanny  zauważyła 
olejki z lawendy i geranium.  Apteczka 
pracoholika, 

pomyślała 

lekkim 

rozbawieniem. 

Wlała kilka kropli każdego 

z  nich  do  wody  i  położyła  się  wygodnie, 

starając się rozluźnić.   

Nie potrafi

ła  jednak  przestać  myśleć  o 

Johnie,  Andrei i Dominiku. 

Westchnęła  i 

usiadła  z  powrotem.  Może  powinna  tam 

pójść? 

– Mamo, co si

ę dzieje? Zdaje się, że ktoś 

walił  do  drzwi.  Na  progu  łazienki  stała 
Stephie.   

–  Ma

ły  problem  z  pacjentami.  Tata  już 

background image

się  tym  zajął.  Dziewczynka  zmarszczyła 
brwi.   

– W 

środku nocy? A co ty robisz w jego 

łazience? Kate nie czuła się na siłach, żeby 
przedstawi

ć prawdziwą wersję wydarzeń.   

–  Tata napu

ścił  wody,  ale  zaraz  musiał 

wyjść.  Nie  chciałam,  żeby  kąpiel  się 

zmarnowała.   

–  Aha.  Masz mo

że  ochotę  na  herbatę? 

Mnie okropnie chce się pić.   

– 

Świetny  pomysł.  Przyniesiesz  mi  ją 

tutaj? 

– Pewnie.   
Dziewczynka wysz

ła  z  łazienki  i  Kate 

położyła  się  z  powrotem.  Nie  była  to 
jednak najlepsza pora na odpoczynek. 

Zresztą,  zaraz  powinien  wrócić  Dominik. 

Wyszła  więc  z  wanny,  owinęła  się  jego 

szlafrokiem i poszła do kuchni.   

–  Co to za problem z pacjentami?  – 

spyta

ła Stephie.   

– Nie mog

ę powiedzieć.   

Stephie nie pyta

ła  więcej.  Najwyraźniej 

background image

myślała o czymś innym.   

–  W przysz

łą  sobotę  Kirsty  i  jej  paczka 

planują  wycieczkę  łódką.  Potem  będzie 
ognisko. 

Mnie  też  zaprosili.  Będę  mogła 

zostać tam na noc? 

– Dobrze.   
Mo

że  będą  mieli  z  Dominikiem  trochę 

czasu dla siebie? Stephie ucałowała matkę 

i  pobiegła  z  powrotem  na  górę.  Po chwili 

w kuchni pojawił się Dominik.   

– I jak posz

ło? 

–  Troch

ę się uspokoili. Nie zrobili sobie 

krzywdy, 

stłukli  tylko  wazon.  Andrea 

wyszła z pokoju, a ponieważ John nie mógł 

iść za nią, rzucił nim w ścianę.   

– O Bo

że. A co teraz robią? 

–  Siedz

ą  na  kanapie  i  rozmawiają. 

Andrea płacze, a John ją pociesza.   

– Czy to znaczy, 

że jest jakiś postęp? 

–  Mam nadziej

ę.  Powiedziałem  im,  że 

jutro porozmawiamy. 

Pomożesz mi? 

– Ja? Przecie

ż to wszystko przeze mnie... 

Uśmiechnął się.   

background image

–  Nie jest tak 

źle,  jakoś  sobie  poradzą. 

Mnie tymczasem strasznie boli noga.  – 

Popatrzył na nią uważniej. – Czemu masz 
na sobie mój szlafrok? 

– Wzi

ęłam kąpiel. Aha, powinnam ci też 

powiedzieć,  że  Stephie  się  obudziła.  Była 

tu przed chwilą.   

–  Wi

ęc nici z naszych planów... Przykro 

mi, Kate. 

Chyba lepiej będzie, jeśli wezmę 

aspirynę  i  pójdę  spać.  –  Pogłaskał  ją  po 
policzku. – 

Ale może jutro? 

Mo

że  tak,  a  może  nie.  Miał  absolutną 

rację, kiedy mówił, że  praca  pochłania  go 
bez reszty. 

Kate  leżała  w  swoim  łóżku 

sama, 

wciąż 

otulona 

szlafrokiem 

Dominika. 

Tęskniła za nim...   

Nast

ępnego  ranka  John  i  Andrea 

wyglądali  na  bardzo  zmęczonych  –  ale 

przynajmniej zaczęli ze sobą rozmawiać.   

Dominik spotka

ł  się  z  każdym  z  nich 

osobno. 

Namówił też Andreę na rozmowę 

z Martinem Grayem. 

Kate nie brała w tym 

udziału,  czując,  że  narobiła  już  dość 

background image

zamieszania. 

Poza  tym  musiała  zająć  się 

Laurencem Carterem, 

który  skarżył  się  na 

ból  w  piersi  i  miał  problemy  z 
oddychaniem.   

– S

ądzę, że powinniśmy go przewieźć do 

szpitala  – 

powiedziała  Dominikowi  po 

skończeniu  badania.  –  Nie  czuje  się 
najlepiej.   

– Serce? 
–  Tak s

ądzę.  Zresztą,  popatrz na wynik 

ekg.   

Zapis wskazywa

ł  na  lekki  zawał  serca. 

Dominik  powiedział  o  tym  pacjentowi, 
któ

ry wcale nie był zaskoczony.   

–  Czu

łem,  że  coś  jest  nie  tak.  Trudno, 

wola boska.   

Przewieziono go karetk

ą  do  szpitala. 

Wieczorem  zawiadomiono  ośrodek,  że  po 

południu 

miał 

drugi, 

znacznie 

poważniejszy zawał, po którym zmarł.   

– 

Żal mi go – powiedział Dominik cicho. 

– 

Prawdziwy dżentelmen starej daty.   
Kate posmutnia

ła. Ale może tak jest dla 

background image

niego lepiej? 

Atmosfera w klinice r

ównież  nie  była 

najweselsza.  Zarówno lekarze,  jak i 
pacjenci chodzili przygaszeni. 

Kate 

zrozumiała,  że  naprawdę  stanowili  tu 

rodzinę,  która  właśnie  straciła  jednego  z 

członków.   

Wydarzenia ostatnich dni mia

ły jednak i 

swoje dobre strony  – 

połączyły przyjaźnią 

dwoje innych pacjentów. 

Peggy 

Donaldson, 

która  była  po  operacji 

wszczepienia protezy stawu biodrowego,  i 
Anthony Walker,  któremu wymieniono 
staw kolanowy,  do tej pory jedynie 

uśmiechali  się  do  siebie  uprzejmie na 
korytarzu. 

P

óźniej 

jednak 

zaczęli 

rozmawiać,  jedli  razem  lunch  i  oglądali 

telewizję.  Kate  spotkała  ich  też  na 
spacerze. 

Zastanawiała  się,  czy  między  tą 

parą  owdowiałych  ludzi  nie  zrodzą  się 

jakieś cieplejsze uczucia.   

Gdy powiedzia

ła o tym Dominikowi, ten 

skinął głową.   

background image

–  Te

ż  to  zauważyłem.  Życzę  im  jak 

najlepiej, 

zwłaszcza  że  mają  wiele 

wspólnych cech, 

a  poza  tym  oboje  są 

samotni.   

Kate u

śmiechnęła się ze znużeniem.   

– 

Łatwo  nam  rozwiązywać  problemy 

innych,  prawda? Szkoda, 

że  nie  radzimy 

sobie z własnymi.   

–  Bo nie mamy ani chwili dla siebie. 

Zawsze nam kto

ś przeszkadza.   

–  Stephie wyje

żdża  na  całą  niedzielę. 

Możesz  poprosić  Jeremy’ego,  żeby  cię 

zastąpił? 

– Pewnie tak.   
–  Wobec tego pojed

źmy  do  mnie. 

Dominik otworzył szeroko oczy.   

– A twoi s

ąsiedzi? 

–  Masz racj

ę.  Więc  może  spędzimy 

weekend w jakimś hotelu? 

Potrz

ąsnął głową.   

–  Zostaniemy tutaj.  Powiesz wszystkim, 

że  się  źle  czuję,  jestem  zmęczony  i 

potrzebuję odpoczynku.   

background image

– My

ślisz, że mi uwierzą? 

–  No to trzeba b

ędzie  powiedzieć  im 

prawdę.   

–  Nie.  Powiemy, 

że  bierzemy  wolny 

dzień i wyjeżdżamy, żeby odpocząć.   

Nie musieli jednak nic m

ówić.  Pod 

koniec tygodnia Jeremy oświadczył prosto 
z mostu, 

że  oboje  wyglądają  jak  z  krzyża 

zdjęci.   

–  Powinni

ście  mieć  trochę  czasu  dla 

siebie. 

Trzeba  być  ślepym,  żeby  nie 

zauważyć,  co  się  z  wami  dzieje.  Sam 

kocham  żonę,  więc  potrafię  rozpoznać 
symptomy. 

I widzę, jak na siebie patrzycie.   

Kate zaczerwieni

ła się.   

–  Ca

ła  sytuacja  jest  trochę  bardziej 

skomplikowana – 

powiedział Dominik.   

– Zawsze tak si

ę mówi, ale sami musicie 

ją  rozwiązać,  i  dlatego  zastąpię  was  w 
czasie weekendu. 

W  ośrodku  nie  ma 

żadnych  pilnych  spraw,  a poza tym, 
Dominik, 

zdaje  się,  że  nie  chodziłeś  zbyt 

często na fizykoterapię.   

background image

–  To prawda  –  przyzna

ła  Kate.  –  Był 

zbyt zajęty, żeby znaleźć na to czas.   

Dominik westchn

ął  i  chciał  coś 

powiedzieć,  ale  Jeremy  przerwał  mu 
stanowczo: 

–  Wiesz,  na czym polega twój problem? 

Uważasz,  że  jesteś  niezastąpiony.  Jesteś 

świetnym  lekarzem,  ale  my  też  co  nieco 
potrafimy. 

Musisz  zacząć  dzielić  się 

swoimi obowiązkami i mieć czas nie tylko 
dla pacjentów, ale i dla rodziny.   

–  Mo

że  i  masz  rację  –  powiedział 

Dominik cicho.  – 

Dzięki  za  propozycję. 

Weźmiemy wolny weekend.   

Kate odetchn

ęła. Nareszcie.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

W pi

ątek  Kate  zaczęła  wątpić,  czy uda 

im  się  spędzić  razem  weekend.  Karen 
Lloyd, 

pacjentka  z  urazem  kręgosłupa 

szyjnego, 

potrzebowała częstych zabiegów 

akupunktury i fizykoterapii.  Dominik 

długo  zastanawiał  się  nad  programem  jej 
kuracji, 

odłożywszy  inne  obowiązki  na 

później. Tymczasem Kate przeniosła się z 
jego gabinetu do pokoju Sally Roberts. 

Lekarka  wciąż  była  nieobecna  –  zaraziła 

się ospą od swoich dzieci.   

Dominik w dalszym ci

ągu  intensywnie 

pracował. Kate nie wiedziała, ile środków 

przeciwbólowych  przyjmował  w  ciągu 
dnia, 

i wolała o to nie pytać. Na pewno za 

dużo.  Dyskusja  z  nim  nie  miałaby  jednak 
sensu – 

i tak zawsze robił to, co uważał za 

stosowne.   

Rano przeprowadzi

ła  badanie  kontrolne 

Peggy Donaldson, 

pacjentki  z  protezą 

background image

stawu biodrowego, 

której  przyjaźń  z 

An

thonym 

Walkerem 

kwitła. 

Ból 

najwyraźniej  złagodniał,  a proteza 

funkcjonowała  znakomicie.  Kate  była 
zadowolona z przebiegu kuracji.   

– 

Odstawimy na razie 

środki 

przeciwbólowe. 

Jeśli  ból się nasili, proszę 

wziąć  jedną  tabletkę.  Nie  musi  już  pani 

przyjmować ich regularnie.   

Pani Donaldson kiwn

ęła głową.   

– Czuj

ę się świetnie.   

– A jak pani idzie fizykoterapia? 
–  Nie

źle.  Terapeutka jest zadowolona z 

moich  postępów.  Chce,  żebym  zaczęła 

pływać, ale nie robiłam tego od lat.   

–  Poradzi sobie pani.  A je

śli  czuje  się 

pani niepewnie w wodzie, 

proszę zaprosić 

kogoś  do  towarzystwa.  Czy pan Walker 

umie pływać? 

Pani Donaldson zaczerwieni

ła się lekko.   

– Nie wiem. Zapytam go.   
–  Je

śli  nie,  to John Whitelaw jest 

świetnym  pływakiem.  Na pewno pani 

background image

pomoże.   

– Przecie

ż on nie ma nóg! 

–  Wcale mu to nie przeszkadza. 

Wygrywa ze mn

ą  wyścigi,  a  ja  nieźle 

pływam.   

–  Wobec tego spytam go,  czy mog

ę mu 

towarzyszyć,  zanim porozmawiam z 
Anthonym. 

Wolę 

najpierw 

trochę 

poćwiczyć, żeby nie wyjść na łamagę.   

Kate u

śmiechnęła się. Zakochane kobiety 

zawsze zachowują się tak samo. Wiek nie 

odgrywa żadnej roli.   

Podczas popo

łudniowych  badań  miała 

okazję porozmawiać również z Anthonym 
Walkerem.   

– 

Czy zaproponowano ju

ż  panu 

pływanie?  –  spytała,  uważnie  oglądając 
blizny na kolanie.   

– M

ój fizykoterapeuta wspominał o tym.   

Kate sprawdzi

ła  następnie,  czy rana 

pooperacyjna goi się prawidłowo.   

– Wi

ęc czemu pan nie spróbuje? 

–  Od lat nie p

ływałem.  Pewnie  bym  się 

background image

utopił. Kate roześmiała się.   

– Niedawno us

łyszałam to samo od pani 

Donaldson.   

– 

Od Peggy? 

– 

Wygl

ądał  na 

zaciekawionego. – 

Naprawdę? 

– I zdaje si

ę, że ma zamiar spróbować.   

– Je

śli tak, to ja też mogę.   

–  Na pewno pan sobie poradzi.  Bierze 

pan dalej 

środki przeciwbólowe? 

–  Ju

ż  ich  nie  potrzebuję.  Przestałem je 

brać  kilka  dni  temu.  Pielęgniarka 

powiedziała,  że  zostawi  mi  trochę  na 
wszelki wypadek. 

Na  początku  to  kolano 

bolało  mnie  okropnie.  Uszkodziłem  je  w 
wieku osiemnastu lat, 

spadając z motoru, i 

całe  życie  miałem  z  nim  problemy.  Ale 

nigdy nie czułem się tak dobrze jak teraz.   

A wi

ęc kolejny sukces.   

O pi

ątej  Kate  poszła  do  gabinetu 

Dominika  i  zastała  go  pochylonego  nad 
stosem dokumentów.   

– Jak si

ę masz? 

–  Tak sobie.  Musz

ę  popracować  nad 

background image

tymi  papierzyskami  jeszcze  jakieś  cztery 
godziny. A co u ciebie? 

–  Sko

ńczyłam  na  dzisiaj.  Pójdę  teraz 

sprawdzić,  czy Stephie ma wszystko,  co 

potrzebne  na  wycieczkę.  Potem  wrócę  tu 

na kolację. Masz zamiar w ogóle coś jeść 

dziś wieczorem? 

– Co mówisz? 
Nie s

łuchał. Jego głowa znów pochylała 

się  nad  biurkiem.  Kate  z  ciężkim  sercem 

wyszła z gabinetu.   

Pok

ój Stephie wyglądał jak po trzęsieniu 

ziemi. 

Kate  skonfiskowała  walkmana  i 

czasopismo, 

po czym zapowiedziała córce, 

że  nigdzie  nie  pojedzie,  jeśli  nie 

uporządkuje  tego  bałaganu.  Doskonale 

zdawała  sobie  sprawę,  że  córka 

pojechałaby  na  wycieczkę  nawet  wtedy, 

gdyby  nie  kiwnęła  palcem,  ale Stephie na 

szczęście nie miała o tym pojęcia.   

Sprz

ątanie zajęło jej godzinę. Kiedy Kate 

sprawdziła efekty, spytała: 

–  Czemu twój pokój zawsze tak nie 

background image

wygląda? 

–  Bo wtedy nie mog

łabym niczego 

znaleźć.  Logika typowa dla nastolatki. 

Kate westchnęła.   

– Spakuj teraz to, co ci b

ędzie potrzebne, 

i  nie  wyrzuć  przy  okazji  znowu 
wszystkiego z szuflad.  Potem pójdziemy 

na kolację.   

W sto

łówce  nie  było  Dominika  i,  jak 

poinformowano Kate,  dotychczas w ogóle 

się tam nie pojawił. Kate wzięła więc talerz 

z sałatką i poszła do gabinetu.   

– Jedz.   
Postawi

ła  talerz  na  szczycie  sterty 

papierów. 

Dominik  podniósł  głowę, 

spoglądając na nią znad okularów.   

– To ju

ż pora na kolację? 

–  Tak.  –  Kate przysiad

ła na brzegu 

biurka i ledwo powstrzymała się, żeby nie 

przeczesać  rękoma  jego  rozwichrzonej 
czupryny. – Nad czym pracujesz? 

Zdj

ął okulary.   

–  Sprawy administracyjne  –  odpar

ł 

background image

ziewając.   

–  Ale mam nadziej

ę, że nie będziesz ich 

załatwiał jutro? Popatrzył jej w oczy.   

– Nie. Jutro jest tylko dla nas.   
Znowu spojrza

ła 

na 

zasłane 

dokumentami biurko.   

– Na pewno? 
–  Tak  –  odpar

ł  cicho,  zaczynając  jeść 

sałatkę. Wróciwszy do domu, Kate zastała 

Stephie ubraną w kostium kąpielowy.   

–  Jest okropnie gor

ąco,  idę  popływać. 

Pójdziesz za mną? 

– Ch

ętnie.   

Na p

ływalni  zastały  kilku  członków 

klubu sportowego  – 

większość  stanowili 

jednak  pacjenci  ośrodka.  Był  oczywiście 
John Whitelaw,  kt

óry  spędzał  w  wodzie 

niemal cały wolny czas. Tego dnia udzielał 

Peggy Donaldson lekcji pływania.   

Kate posz

ła  do  przebieralni,  a w drodze 

powrotnej spotkała Anthony’ego Walkera.   

– 

Dobry wieczór. 

Zamierza pan 

posłuchać rady fizykoterapeuty? 

background image

–  Postanowi

łem  spróbować.  O,  jest i 

Peggy. 

Gdybym  wiedział,  wcale  bym  się 

nie pokazał. Wyjdę na ostatniego łamagę.   

Kate u

śmiechnęła się porozumiewawczo.   

–  Ona te

ż  by  nie  przyszła.  A  przecież 

wcale  nie  musicie  od  razu  zaczynać 

poważnego  treningu.  Zresztą,  basen nie 

jest głęboki. Można w nim spacerować.   

Anthony Walker od

łożył  ręcznik  na 

ławkę  i  podszedł  do  brzegu.  Peggy 

zauważyła go od razu.   

– Anthony! To bardzo 

łatwe, spróbuj! 

Zszed

ł po schodkach do wody, zanurzył 

się  ostrożnie  i  zaczął  płynąć  bez  wysiłku. 

John 

uśmiechnął 

się 

do 

Kate 

porozumiewawczo i podpłynął do niej.   

– Pani doktor dzi

ś nie pływa? 

–  P

ływa.  Ale  żadnych  wyścigów,  przed 

chwilą jadłam kolację.   

–  Ja te

ż.  Chciałem  się  tylko  trochę 

ochłodzić i odpocząć... Andrea przyjeżdża 
na weekend. Nie wiem, co z tego wyjdzie. 

Ostatni 

wypadł 

koszmarnie, 

ale 

background image

przynajmniej zaczęliśmy rozmawiać. Mam 

nadzieję, że tym razem nie rozbijemy całej 

zastawy stołowej.   

Kate usiad

ła  na  brzegu  basenu  i 

zanurzyła stopy w wodzie.   

– O kt

órej przyjeżdża? 

– Chyba ko

ło ósmej. – Spojrzał na zegar, 

który wskazywa

ł siódmą. – Postanowiłem, 

że  tym  razem  Andrea  zobaczy  moje  nogi. 
I... 

bardzo się tego boję. Może pomyśli, że 

jestem odrażający.   

–  Co ty m

ówisz! Moim zdaniem ona się 

martwi tylko tym, 

czy właściwie zareaguje. 

To wszystko.   

– I tak trzeba kiedy

ś przez to przejść. Nie 

mam zamiaru przez resztę życia ubierać się 

i  rozbierać  przy  zgaszonym  świetle.  I tak 
jest to bardzo trudne  –  sama lewa noga 

zajmuje  mi  dziesięć  minut.  Ale  z  prawą 

jest dużo łatwiej.   

– A jak twoje 

ćwiczenia w chodzeniu? 

–  Chyba nie

źle,  ale  ciągle  muszę 

sprawdzać  w  lustrze,  czy  mam  właściwą 

background image

postawę.   

–  Dzieci bardzo d

ługo uczą się  chodzić. 

Z tobą będzie podobnie.   

John westchn

ął ciężko.   

– Wiem. 

Żeby tylko wszystko się ułożyło 

z  Andreą...  Bardzo mi jej brakuje.  – 

Podniósł  głowę  i  spojrzał  na  Kate  oczami 

błyszczącymi od łez. – Czasem wydaje mi 

się,  że  straciłem  dużo  więcej  niż  tylko 
nogi.   

–  Musisz pr

óbować  dalej.  Dotąd  nie 

brakowało ci silnej woli.   

–  Ale tu nie chodzi o mnie,  tylko o 

Andre

ę.  Nie wiem,  czy poradzi sobie 

psychicznie z moim kalectwem.   

– Wi

ęc ty musisz mieć odwagę za dwoje.   

–  Czy to pomo

że? Tak czy inaczej, 

muszę  już  iść  założyć  protezy.  Dzięki  za 

dobre słowa.   

Wdrapa

ł  się  na  wózek,  zwolnił  blokadę 

hamulców  i  nagle  zbladł.  Kate  odwróciła 

głowę.  Na  drugim  końcu  basenu  stała 
Andrea. 

Kate odniosła przelotne wrażenie, 

background image

że  zaraz  ucieknie,  ale zamiast tego 

podeszła  wolno  do  męża.  Przez  chwilę 
patrzyli na siebie bez s

łowa,  po czym 

Andrea uśmiechnęła się nieśmiało.   

– Cze

ść – rzekła półgłosem.   

–  Cze

ść.  –  Głos  Johna  był  ochrypły  z 

emocji.  – 

Wcześnie  przyjechałaś.  Właśnie 

miałem się przebrać.   

–  Wobec tego...  hmm...  poczekam.  – 

wyj

ąkała. – Może w barze? 

Waha

ł  się  przez  chwilę,  po czym 

zaryzykował.   

–  Przebior

ę  się  w  pokoju.  Pójdziesz ze 

mną? 

Nie czeka

ł  na  odpowiedz.  Okrążył 

wózkiem basen i skierował się do wyjścia. 

Andrea bez słowa podążyła za nim.   

A  wi

ęc  ten  weekend  miał  przynieść 

odpowiedź  na  wiele  pytań...  Kate 

westchnęła. Oby tylko udało się odciągnąć 
Dominika od pracy.   

Stephie p

ływała  z  Jasonem,  który 

właśnie skończył zajęcia.   

background image

–  Idziesz do domu?  –  spyta

ła  ją  Kate. 

Dziewczynka potrząsnęła głową.   

– Zostan

ę jeszcze trochę.   

Kate zawaha

ła się, po czym zostawiła ich 

samych. 

Jason  jest  rozsądnym  chłopcem. 

Zresztą  Dominik  już  z  nim  rozmawiał  o 
Stephie. 

Jason  stwierdził,  że  Jest 

sympatyczna,  ale to jeszcze dzieciak”. 

Dominik  surowo  przykazał  mu o tym nie 

zapominać.   

Kate wr

óciła  więc  do  domu  sama  i 

przygotowała  rzeczy  do  prania.  Stephie 

wróciła  około  wpół  do  dziewiątej  i, 
odzyskawszy swojego walkmana, 

poszła 

do siebie. 

Kate  poczekała  jeszcze  dwie 

godziny, 

po czym sama położyła się spać. 

Domin

ik  się  nie  pojawił.  Może  chciał 

skończyć  przeglądanie  dokumentów  przed 
weekendem? 

Nie s

łyszała,  kiedy  wrócił.  Gdy o 

siódmej  zeszła  do  kuchni,  żeby 

przygotować  śniadanie  dla  Stephie,  po 

którą  o  ósmej  mieli  przyjechać  znajomi, 

background image

drzwi  sypialni  Dominika  były  zamknięte. 

Wyprawiła  córkę  na  wycieczkę  i 

postanowiła  zajrzeć  do  niego.  Spał 

rozciągnięty  na  plecach  –  w tej samej 

pozycji sypiała Stephie.   

Kate wysz

ła  do  ogrodu.  Wprawdzie 

wolałaby  z  nim  zostać,  ale i tak nie 

rozwiązałoby  to  problemów,  z którymi 

muszą  się  uporać.  Powinni najpierw 

szczerze  porozmawiać.  Czy Dominik 

rzeczywiście chce, żeby z nim została, czy 

może po prostu znudziła mu się samotność 
i potrzebuje towarzystwa? 

Wyrwa

ła  kilka  chwastów  spomiędzy 

kwitnących  bylin  i  rozwiesiła  pranie. 

Kiedy  wróciła do kuchni,  Dominik  pił 

właśnie herbatę. Odstawiła pusty kosz.   

– Dzie

ń dobry.   

W odpowiedzi mrukn

ął coś niewyraźnie. 

Kate  nalała  sobie  herbaty  i  usiadła  przy 
stole.   

– O kt

órej się wczoraj położyłeś? 

– Oko

ło piątej. Miałem trochę roboty.   

background image

– Nie mog

ła poczekać? 

– Nie.   
–  Wi

ęc  będziemy  mieli  weekend  tylko 

dla siebie? 

–  Je

śli  nie  nastąpi  trzęsienie  ziemi... 

Wezmę  prysznic,  przebiorę  się  i  możemy 

jechać.   

– Dok

ąd? 

Wsta

ł i sięgnął po kule.   

–  Na przeja

żdżkę  po  posiadłości.  Chcę, 

żebyś  ją  dokładnie  obejrzała,  zanim 

podejmiesz jakąś decyzję. Z ośrodkiem jest 

związanych mnóstwo ludzi w okolicy – nie 
tylko lekarze,  ale  te

ż  dzierżawcy  i 

pracownicy stadniny. 

Wszyscy  w  jakiś 

sposób są ode mnie zależni. Nie mogę ich 

zawieść.  Chcę,  żebyś  to  sobie  wyraźnie 

uświadomiła.  Potem zdecydujesz,  czy 
zostaniesz czy nie.   

 
Stali na parkowym wzgórzu, 

patrząc  na 

rozciągające się przed nimi pola. W oddali 

widać  było  jeźdźca  na  koniu  –  słyszeli 

background image

nawet niewyraźny tętent kopyt. Na brzegu 

lasu pasł się jeleń.   

Kate by

ła zachwycona.   

–  Tu  wszystko jest takie pi

ękne:  dom, 

park, farmy, pola...   

–  To studnia bez dna.  Wczoraj 

przegl

ądałem  rachunki  i  zdaje  się,  że  w 

tym roku po raz pierwszy wyjdziemy na 
czysto. 

Może nawet dostanę pensję.   

Popatrzy

ła na niego ze zdumieniem.   

– Nie dostawa

łeś dotąd pensji? 

– Nie.   
–  Przecie

ż  co  miesiąc  przysyłałeś  mi 

pieniądze.   

– Oczywi

ście. Mam zobowiązania wobec 

Stephie. 

One są najważniejsze.   

Kate westchn

ęła.   

– Gdybym tylko wiedzia

ła, postarałabym 

się  bardziej  oszczędzać.  Może  byłoby  ci 

łatwiej.   

–  Nie o to chodzi.  –  U

śmiechnął  się 

smętnie. – Pieniądze na utrzymanie Stephie 
to nic w porównaniu z wydatkami na 

background image

ośrodek.  Sam dom kosztuje mnie co roku 

parę tysięcy.   

– Wi

ęc ośrodek nie zarabia na siebie? 

–  Starcza tylko na bie

żące  wydatki. 

Ostatnio unowocześniliśmy siłownię. Poza 

tym musiałem sprzedać dwie farmy i kilka 
domków, 

żeby  spłacić  hipotekę.  Wciąż 

trzeba pokrywa

ć  dachy,  naprawiać 

kanalizację  i  płoty,  dbać  o  trawniki, 

żywopłoty,  lasy.  Oczywiście  są  jeszcze 
pacjenci, 

których  nie  mogę  zawieść,  i 

lekarze  potrzebujący  moich  rad.  I tak bez 

końca.  –  Popatrzył  jej  w  oczy.  –  Prosiłaś 

mnie  o  trochę  czasu.  Nie mam go.  Nie 

jestem w stanie całkowicie oderwać się od 
pracy. 

Mogę znaleźć w ciągu dnia godzinę 

lub dwie, 

ale nie więcej.   

– Kto

ś powinien ci pomóc.   

–  To kosztuje.  A poza tym i tak musz

ę 

sam podejmować decyzje.   

– Mo

żesz zatrudnić zarządcę.   

– Ju

ż jest. I to przepracowany.   

–  Wi

ęc  znajdź  mu  pomocnika.  Nie 

background image

powinieneś  tracić  czasu  na  papierkową 

robotę.   

Zmieni

ł temat.   

–  Mam jeszcze jedno zmartwienie. 

Potrzebuj

ę  lekarza,  bo Sally Roberts chce 

zrezygnować.   

–  Przyj

ęłabym  tę  posadę,  gdybym 

wiedziała,  że  mamy  przed  sobą  jakąś 

przyszłość.   

Popatrzy

ł na nią uważnie.   

–  Czy ty na pewno wiesz,  co mówisz, 

Kate? Ta praca wymaga ogromnego 

zaangażowania.  Pacjenci  mogą  zadzwonić 

do  ciebie  o  każdej  porze  dnia  i  nocy. 

Spacerują po ogrodzie, co ogranicza twoją 

prywatność. Czasem nawet nie mogę zjeść 
lunchu, 

bo ktoś ma do mnie jakąś sprawę. I 

tak osiem dni w tygodniu, 

przez całą dobę. 

Potrafisz to wytrzymać? 

– A dostan

ę szansę, żeby spróbować? 

–  Nie wiem,  Kate.  Nawet nie masz 

poj

ęcia, jak bardzo już raz mnie zraniłaś.   

– Wcale tego nie chcia

łam. Myślałam, że 

background image

tylko czekasz na to, 

żeby  pozwolić  ci 

odejść.   

Popatrzyli sobie w oczy.   
–  P

óźniej  miałem  nadzieję,  że  jeśli 

zacznę  pracować  w  tym  samym  szpitalu, 

może  zmienisz  zdanie  i  pozwolisz  mi 

wrócić.   

– A te twoje flirty z piel

ęgniarkami? 

– Wcale nie by

ło ich tak dużo. Poza tym 

chciałem, żebyś była zazdrosna.   

– I my

ślałeś, że cię przyjmę? Dominik, ja 

nie  czułam  się  zazdrosna,  tylko 
upokorzona. 

Nienawidziłam  cię  za  to.  – 

Urwała, po czym dodała łagodnie: – Mimo 

że jednocześnie wciąż cię kochałam.   

Otar

ł łzę płynącą po jej policzku.   

– 

Nie okazywa

łaś  tego.  Kiedy 

wchodziłem  do  pokoju,  ty  wychodziłaś. 

Kiedy  przyjeżdżałem  po Stephie,  ledwie 

mnie  zauważałaś.  Jak  mogłem  się 

zorientować, że wciąż mnie kochasz? 

–  Chcia

łam  wtedy  uciec  –  odparła 

drżącym głosem. – I zrobiłabym to, gdyby 

background image

nie Stephie.   

– Kate, gdzie pope

łniliśmy błąd? Objął ją 

mocno.   

– 

Sama nie wiem. 

Prawie nie 

odzywali

śmy się do siebie. Ile razy można 

powtarzać,  że  nie  mieliśmy  dla  siebie 
czasu? 

–  Ale nie powinni

śmy byli się tak łatwo 

poddawać. Podniosła głowę i spojrzała mu 
w oczy.   

–  A jak b

ędzie  teraz?  Masz  jeszcze 

więcej pracy, poza tym przyzwyczaiłeś się 

do  samotności.  Nie jestem pewna,  czy 

znajdzie się tu miejsce dla mnie i Stephie. 

Chyba że zmienisz tryb życia.   

– Nie mog

ę. Myślałem, że to zrozumiesz. 

Odsunęła się od niego.   

–  Wi

ęc  znów  będzie  tak  samo?  Pięć 

minut dla siebie po ciężkim dniu pracy? I 

kiedy  ten  dzień  będzie  się  kończył?  O 

piątej nad ranem, jak wczoraj? 

Przeczesa

ł palcami włosy.   

– Kate, ja tylko chcia

łem ci pokazać, jak 

background image

wygląda sytuacja w ośrodku.   

– Co to ma do rzeczy? 
–  Bardzo wiele.  Z medycznego punktu 

widzenia odnie

śliśmy  sukces,  ale sytuacja 

finansowa nie jest najlepsza. 

Uważam,  że 

powinnaś o tym wiedzieć.   

–  Dlaczego? My

ślisz,  że  przestanę  cię 

kochać, bo nie jesteś bogaty? 

–  Nie mog

ę ci zapewnić bezpieczeństwa 

i dostatku.   

–  A szesna

ście  lat  temu  mogłeś? 

Dominik, 

pieniądze  nie  mają  z  tym  nic 

wspólnego.   

–  Dla mnie maj

ą – powtórzył z uporem. 

– 

Chciałem, żeby ośrodek zaczął przynosić 

dochód, 

zanim wrócę do ciebie i...   

– I? 
Waha

ł się przez chwilę.   

–  Mia

łem  zamiar  poprosić,  żebyś  do 

mnie  wróciła,  ale nie po to,  żeby  tu 

pracować,  tylko  żeby  ze  mną  mieszkać. 

Masz własną pracę.   

– Zast

ępstwa w klinikach.   

background image

– Chocia

żby.   

–  A czy poprosi

łbyś  mnie  o  pomoc, 

gdyby nie ten wypadek? 

– Nie.   
–  Wi

ęc  nie  chciałeś,  żebym  z  tobą 

pracowała? 

– Prosi

ć cię o to nie byłoby fair. Ta praca 

wymaga zbyt dużego zaangażowania.   

– Niekoniecznie.   
–  Ale dzi

ęki  temu  odnosimy  sukcesy. 

Kate potrząsnęła głową.   

–  Odnosicie sukcesy dzi

ęki dobrej pracy 

zespołowej. Ludzie wejdą ci na głowę, jeśli 
im na to pozwolisz. 

Musisz  mieć  trochę 

prywatności.   

– Nie mog

ę zawieść pacjentów.   

–  Za to zawiod

łeś  mnie.  A teraz znów 

chcesz 

to zrobić.   

–  Nie o to chodzi.  Ju

ż raz nasz związek 

się  rozpadł  i  nie wiem,  czy starczy mi 
odwagi, 

żeby  spróbować  od  nowa.  Nie 

potrafię  się  zmienić.  Ten  ośrodek  to  moje 

życie.  Nie  mogę  jednak  oczekiwać,  że 

background image

stanie się również twoim.   

– Mog

ę spróbować. Problem w tym, czy 

mi na to pozwolisz, 

czy  podzielisz  się  ze 

mną  obowiązkami?  Mogę  zrobić  kurs  z 

akupunktury  i  zastępować  cię  przy 
zabiegach. 

Mogę  też  odświeżyć  moją 

wiedzę anestezjologiczną, żebyś nie musiał 

zatrudniać  dodatkowej  osoby.  Ale  czy  się 
na to zgodzisz? 

Dominik opar

ł się o maskę samochodu i 

przyjrzał się Kate uważnie.   

– Czemu mia

łabyś to robić? 

– Bo ci

ę kocham – odparła wprost. – Bo 

przez te wszystkie lata nie m

ogłam 

zapomnieć, jak cudownie jest być kochaną 
przez ciebie. 

Tęskniłam za tobą. Wiem, jak 

bardzo jesteś oddany pracy, rozumiem to i 

chcę  z  tobą  pracować.  Muszę  tylko  mieć 

pewność, że znajdziemy też czas dla siebie.   

–  Nie wiem,  nie wiem...  Ja te

ż  cię 

potrz

ebuję,  Kate.  Nie  było  dnia,  żebym  o 

tobie  nie  myślał,  ale  wolę  pozwolić  ci 

odejść,  niż  patrzeć,  jak  się  tu 

background image

zaharowujesz.   

Wzi

ęła go za ręce.   

–  Ja ju

ż  raz  pozwoliłam  ci  odejść  i 

popatrz, 

co  z  tego  wynikło.  Wolę  zostać 

przykuta kajdanami do recepcji, 

niż  stąd 

wyjechać.   

– Naprawd

ę? 

– Tak.   
Przyci

ągnął ją do siebie, objął dłońmi jej 

twarz i zaczął ją całować. Kiedy wreszcie 

podniósł głowę, Kate  poczuła, że  nogi  się 

pod nią uginają.   

–  Chod

ź  –  powiedział  miękko.  –  Chcę 

cię zabrać do miasta.   

– Po co? 
Kr

ęciło  jej  się  w  głowie.  Wolałaby 

położyć  się  na  trawie  i  przytulić do niego 
mocno.   

– Zobaczysz.   
Znowu narzekaj

ąc  na  brak  miejsca, 

Dominik  usadowił  się  na  przednim 
siedzeniu. 

Kate  starała  się  skupić  na 

prowadzeniu samochodu.  Zgodnie ze 

background image

wskazówkami 

dotarła 

do 

małego 

miasteczka  i  zaparkowała  na  rynku. 

Dominik  poprowadził  ją  przez  ulicę  do 
niewielkiego budynku, 

pamiętającego 

czasy Tudorów. 

Mieściły  się  tam 

kawiarenka i sklep z antykami.   

–  Idziemy na herbat

ę? – spytała Kate ze 

zdziwieniem.   

– Za chwil

ę.   

Weszli do sklepu. Stoj

ąca za ladą kobieta 

powitała ich z uśmiechem: 

–  Doktor Heywood! Mi

ło  znów  pana 

widzieć. Jak się pan czuje? 

– 

Ju

ż  lepiej,  dziękuję.  Szukam 

pierścionka  dla  Kate.  Ma  pani  coś 
odpowiedniego? 

–  Pier

ścionka?  –  powtórzyła  zdumiona 

Kate. – Pr

zecież mam obrączkę.   

– 

Ale nie masz pier

ścionka 

zaręczynowego.   

– To prawda. Nie by

ło na to czasu. Nasze 

zaręczyny trwały tylko dwa tygodnie.   

–  Wi

ęc  dostaniesz  go  teraz.  Tym razem 

background image

wszystko musi być jak należy.   

W

łaścicielka  sklepu  uśmiechnęła  się 

szerzej.   

–  Panie Heywood,  zdaje si

ę,  że 

powinnam złożyć panu gratulacje? 

Dominik w

łaśnie miał coś odpowiedzieć, 

ale Kate była szybsza.   

–  Nie jestem pewna.  Jeszcze mi si

ę  nie 

oświadczył. Odwrócił się i spojrzał na nią 

błyszczącymi oczami.   

– Kate, wyjdziesz za mnie? 
– My

ślę, że tak.   

– 

Świetnie, a teraz pierścionek. Najlepiej 

z diamentami. 

Może ten? 

–  Czemu z diamentami?  –  spyta

ła  Kate 

zaciekawiona.   

–  Bo s

ą symbolem trwałości – odparł. – 

A tego nam właśnie potrzeba.   

Łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu.   
Pier

ścionek  był  nieduży,  ale bardzo 

piękny.  Prosty  rząd  kamieni  w  stylu 

wiktoriańskim.  Kate  miała  nadzieję,  że 

jego  zakup  nie  doprowadzi  ośrodka  do 

background image

bankructwa.   

Dominik wsun

ął  go  jej  na  palec. 

Wyglądał  doskonale.  Dominik  wypisał 
czek i poszli do kawiarni.   

– Jak mi

ło, że wpadliście! – powitała ich 

wesoło  właścicielka.  –  Pani jest pewnie 
Kate. 

Stephie dużo mi o pani opowiadała. 

Co podać? 

– Herbat

ę i szarlotkę, Jacquie.   

– Jak zwykle. Co kupowali

ście w sklepie 

z antykami? Coś do domu? 

Dominik u

śmiechnął się do Kate.   

–  Nie, pier

ścionek zaręczynowy. Jacquie 

omal nie upuściła imbryka.   

– Co prosz

ę? 

–  To,  co s

łyszysz.  Mamy zamiar jak 

najszybciej  się  pobrać.  Jacquie  ucałowała 

Dominika i uściskała serdecznie Kate.   

–  Dbaj o niego.  Wszyscy go tu bardzo 

lubimy, to wspania

ły człowiek.   

– Obiecuj

ę.   

Najwyra

źniej  Dominik  cieszył  się  w 

okolicy ogólną sympatią.   

background image

 
Kate sta

ła w otwartych drzwiach, patrząc 

na  oświetlony  blaskiem  księżyca  ogród. 

Noc  była  spokojna,  wiał  lekki  wietrzyk, 
który ch

łodził jej nagie ciało.   

– Kate, wszystko w porz

ądku? – dobiegł 

ją głos Dominika z głębi sypialni.   

W porz

ądku?  Czuła  się  wspaniale.  Tak 

wspaniale  się  z  nią  kochał!  Potem  oboje 

zasnęli, a ją obudził Włóczykij. Zabrała go 

więc do kuchni i dała coś do jedzenia.   

–  Tak  –  odpowiedzia

ła  Dominikowi.  – 

Kot mnie obudził.   

–  B

ędzie  się  musiał  przyzwyczaić  do 

twojej  obecności.  Podszedł  do  niej, 

utykając  lekko,  i  przytulił  do  siebie.  Jego 
ramiona by

ły  mocne  i  ciepłe.  Pragnął  jej. 

Poczuła dreszcz pożądania.   

– Dominik – szepn

ęła – wszystko będzie 

dobrze, 

prawda? Oparł brodę na jej czole.   

– Na pewno. Tym razem ci

ę nie zawiodę.   

Nigdy ju

ż  nie  pozwoli  mu  odejść. 

Wspięła się na palcach i pocałowała go.   

background image

– Kocham ci

ę.   

–  Ja ciebie te

ż.  Zawsze  cię  kochałem i 

nigdy  nie  przestanę.  Szkoda tylko,  że 

potrzeba  mi  było  dwunastu  lat,  żeby  to 

zrozumieć.   

–  A zosta

ło  nam  jeszcze  jakieś 

czterdzieści. Nie możemy ich zmarnować.   

–  Nie zmarnujemy.  Mam wobec ciebie 

konkretne plany,  kochanie.  Zacznijmy od 
zaraz.   

Przytuli

ł  ją  mocniej,  pocałował  i  Kate 

zrozumiała, że wróciła do domu...   

background image

EPILOG 

 

Panna m

łoda wyglądała pięknie. Szła do 

ołtarza  wyprostowana,  nieznacznie tylko 

opierając  się  na  ramieniu  ojca.  Kate 

spojrzała na Dominika ze wzruszeniem.   

– Uda

ło jej się – powiedziała miękko.   

– Zawsze wiedzia

łem, że sobie poradzi.   

Richard, dumny i szcz

ęśliwy, wziął Susie 

za rękę. Stanęli razem przy ołtarzu.   

Obok Kate sta

ł  wyprostowany  John 

Whitelaw. 

Stanowili  teraz  z  Andreą 

nierozłączną  parę.  Kate  także  odnalazła 
swoje sz

częście.  Popatrzyła  z  uśmiechem 

na Dominika.   

– Kocham ci

ę, pani Heywood – szepnął.   

– Ja ciebie te

ż.   

W torebce mia

ła prezent ślubny od niego 

– posrebrzane kajdanki.   

–  Je

śli poczujesz, że mamy dla siebie za 

mało czasu, skuj nas i zmuś do rozmowy.   

Na razie ich nie potrzebowa

ła. Pracowali 

background image

razem i kiedy chcieli,  zawsze znajdowali 

dla siebie wolną chwilę.   

Przysz

łość ośrodka nadal była niepewna. 

Wymagała ciężkiej pracy – ale teraz mogli 

dzielić  się  obowiązkami  i  wspólnie  witać 

każdy nowy dzień.   

Na pewno b

ędą  musieli  walczyć  z 

wieloma problemami – jak Richard z Susie 
i John z Andre

ą. Kochali się jednak i Kate 

wierzyła,  że  dzięki  temu,  krok po kroku, 

zdołają osiągnąć to, co sobie zaplanowali. 
Nie wszystko naraz...   


Document Outline