background image

Ja cię kocham, a ty 

śpisz, wampirze

 

 

 

 

 

                                Kerrelyn Sparks

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

background image

Rozdział 1

 

Klub   pulsował   gitarowymi   basami   i   niepohamowaną   żądzą.   Przyszedł   we   właściwe 

miejsce. 

Ian MacPhie szedł przez odnowiony magazyn, stawiając kroki w rytm uderzeń perkusji. 

Klub Horny Devils był najlepszym miejscem na poszukiwanie kobiety. Było ich tutaj całe 

mnóstwo. Wszystkie urocze i wszystkie były wampirzycami.

Jaskrawoczerwone   i   niebieskie   lasery   omiatały   halę,   oświetlając   skąpo   ubrane   damy 

tańczące pod sceną. Poruszały się w rytm głośnej muzyki jak wzburzone morze podczas 

przypływu, a Iana popychał w ich stronę zachłanny prąd przyboju.

Jedno z czerwonych świateł padło na niego, błyskając mu w twarz i oślepiając na kilka 

sekund.   Ogarnęła   go   panika.   A   co   będzie,   jeśli   żadna   z   tych   kobiet   nie   uzna   go   za 

atrakcyjnego? Co, jeśli przez dwanaście dni znosił koszmarny ból po to, żeby wyglądać na 

starszego i... brzydkiego?

Ponieważ był wampirem, nie mógł zobaczyć nowej twarzy w lustrze. Było go widać na 

kilku cyfrowych zdjęciach z wesela Jeana-Luca, a przynajmniej tak mu się zdawało. Nie 

rozpoznawał mężczyzny na fotografiach. Heather zapewniła go, że jest przystojny, ale 

Heather była szczęśliwą panną młodą, tego dnia wszystko wydawało się jej piękne.

Kiedy odzyskał wzrok, zrozumiał, że niepotrzebnie się denerwował. Żadna z kobiet nie 

patrzyła na niego. Stały przodem do sceny, ze spojrzeniami wbitymi w tancerza, który 

paradował   dumnie   w   indiańskim   pióropuszu   na   głowie.   Na   bezwłosej   piersi   miał 

namalowaną   strzałę   w   barwach   wojennych.   Była   skierowana   w   dół,   gdzie   kępka 

strategicznie umieszczonych orlich piór skrywała jego wampum.

Ian odetchnął głęboko i ocenił sytuację. To prawda, damy go nie zauważyły, ale przecież 

nie   próbował   jeszcze   zwrócić   na   siebie   ich   uwagi.   Te   dziewczyny   z   pewnością   były 

napalone, więc miał spore szanse. Pora wypróbować nową twarz.

Powoli   wmieszał   się   w   tłum.   Ale   co   powinien   powiedzieć?   Jean-Luc   zdobył   Heather 

wdziękiem i inteligencją. Postanowił, że zastosuje ten sam sposób.

- Dobry wieczór paniom. 

Muzyka ryczała tak głośno, że usłyszały go tylko dwie wampirzyce. Odwróciły głowy i 

przyjrzały mu się śmiało.

- Niezły - krzyknęła jedna. Ian posłał im uśmiech, jak miał nadzieję, uroczy, choć zawahał 

się, kiedy zauważył, że druga kobieta ma usta pomalowane na czarno. Podejrzewał, że 

współczesne   dziewczęta   uważały   taki   makijaż   za   atrakcyjny,   ale   jemu   przypomniał 

epidemię dżumy.

- Fajny kilt - krzyknęła ta z czarnymi ustami. - I zgrabne kolana.

- Jesteś tancerzem? - zapytała pierwsza.

- Nie. Pozwolą panie, że się przedstawię. Jestem Ian Mac...

- Och, myślałam, że ten kilt to kostium! - roześmiała się pierwsza dziewczyna. - Na serio 

tak się ubierasz?

-   Musimy   zobaczyć   coś   więcej   niż   ładne   kolana!   -   roześmiała   się   czarnousta.   Ian   się 

zawahał. Potrzebował dowcipnej, ciętej odpowiedzi.

- Jestem pewien, że da się to załatwić. - Niestety, dziewczyny nie zwróciły uwagi na próbę 

nawiązania flirtu. Rozległy się głośniejsze piski i odwróciły się do sceny.

Pióra fruwały, a wampirzyce usiłowały je złapać na pamiątkę.

-  Bardzo  przepraszam.  -  Ian   spróbował  odzyskać  zainteresowanie  dziewczyn.  -  Mogę 

postawić paniom drinka?

2

background image

- To jest moje! - Czarnousta odepchnęła koleżankę, żeby chwycić pióro. Ian odsunął się, 

skonsternowany zachowaniem kobiet. Spojrzał na scenę i przełknął ślinę. Na wszystkich 

świętych, kobiety oskubały tancerza jak kurczaka. Te nowoczesne panny były bardziej 

agresywne, niż sądził. Zakładał, że kiedy będzie szukał partnerki, to on będzie myśliwym.

Cofnął się jeszcze bardziej, by zejść z drogi rozgorączkowanym amatorkom pierza. Może 

to   tylko   kwestia   wybrania   odpowiedniego   momentu.   Tak,   odpowiedni   moment   był 

bardzo   istotny,   kiedy   polowało   się   na   zwierzynę.   Postanowił,   że   usiądzie   i   poczeka. 

Prędzej  czy  później  tancerze będą  musieli  zrobić  sobie  przerwę i  może  wtedy będzie 

łatwiej zrobić wrażenie na paniach.

A kiedy będzie czekał, wypije drinka na ukojenie nerwów. Ruszył do baru. Wszystko 

sobie   przemyślał.   Szukał   partnerki   uczciwej,   lojalnej,   ładnej   i   inteligentnej.   W   takiej 

kolejności. I oczywiście powinna być w nim szaleńczo zakochana.

Z tym ostatnim był pewien problem. Jak miał sprawić, żeby ta idealna dziewczyna się w 

nim zakochała? Wątpił, by jego rzekomo śliczne kolana wystarczyły.

Barmanka trzymała telefon przy jednym uchu, a drugie zatykała dłonią, żeby cokolwiek 

usłyszeć przy ryczącej muzyce.

- Jasne, nie przestaję mówić. Więc jesteście z Kalifornii? A niech mnie, strasznie daleko. - 

Obok   niej   zmaterializowały   się   dwie   młode   damy.   Wykorzystały   głos   barmanki   jako 

sygnał naprowadzający, dzięki któremu teleportowały się we właściwe miejsce.

- Witamy w Horny Devils. - Barmanka uśmiechnęła się, odkładając słuchawkę. - Czego się 

panie napiją?

- Dwa razy blood lite - złożyła zamówienie jedna z dziewczyn. Zamknęła błyszczącą, 

ozdobioną brylancikami komórkę i wrzuciła ją do błyszczącej torebki.

Druga wampirzyca wskazała palcem scenę.

- Wow, ale on jest seksowny! - Zapomniały o drinkach i przepchnęły się w stronę sceny, 

Ian uniósł rękę na powitanie.

- Dobry wieczór paniom. 

Minęły go z oczami wlepionymi w tańczącego Indianina, któremu zostały już tylko dwa 

pióra.

Ian  westchnął.  Do  czego to doszło, żeby  mężczyzna  o  szlachetnych  intencjach  musiał 

konkurować   ze   striptizerem?   Jak   miał   zrobić   wrażenie   na   tych   nowoczesnych 

dziewczynach? Może Vanda mogłaby mu dać jakąś radę. Vanda, która miała różowe, 

nastroszone włosy i nosiła ciuchy ze spandexu, stała się bardzo nowoczesną kobietą.

I najwyraźniej odniosła wielki sukces w interesach, skoro wampiry teleportowały się do jej 

klubu   aż   z   Zachodniego   Wybrzeża.   Ian   usadowił   się   na   stołku   przy   barze   i   został 

obdarzony promiennym uśmiechem barmanki. Panna Cora Lee Primrose nie nosiła już 

sukien z krynoliną i nie kręciła jasnych włosów w loczki, ale wciąż mówiła z akcentem 

piękności z Południa z czasów wojny secesyjnej.

-  Jak się  miewasz  - przywitała  go.  - Chciałbyś  spróbować najnowszego  drinka  z linii 

fusion?

- A jest coś nowego? - Za długo go nie było.

- A jest. Nazywa się bleer. Syntetyczna krew zmieszana z...

- Piwem? 

Cora Lee zrobiła zawiedzioną minę. - Już to piłeś?

- Nie, tak strzeliłem. Spróbuję. - Ian wyjął pięć dolarów ze sporranu i położył na blacie, a 

ona   napełniła   szklankę   bursztynowym   płynem.   Od   aromatu   krwi   i   drożdży   ślinka 

napłynęła mu do ust. Na wszystkich świętych, od wieków nie pił piwa.

3

background image

-   Proszę.   -   Cora   Lee   postawiła   przed   nim   szklankę.   Wypił   długi   łyk   i   zlizał   z   warg 

czerwonawą piankę.

- Wyborne. 

Barmanka uśmiechnęła się szeroko.

- Cieszę się, że ci smakuje. Jesteś nowy w mieście? 

Do diabła. Myślał, że jej powitalny uśmiech oznaczał, że go rozpoznała, ale tak nie było. 

Wypił kolejny potężny łyk bleera, żeby osłodzić sobie uczucie zawodu. Cora Lee była w 

haremie Romana przez pięćdziesiąt lat, w tym samym domu, w którym Ian mieszkał i 

pracował jako strażnik. Czy naprawdę aż tak się zmienił?

- To ja, Ian. 

Jej niebieskie oczy otworzyły się szeroko. - Ian?

- Tak. Ian MacPhie.

- Nie możesz być Ianem, Ian to nastolatek. 

Spojrzał   chmurnie   w   swoją   szklankę   bleera.   Przez   pięć   wieków   był   traktowany   jak 

dziecko. To cud, że nie oszalał.

-   Prosiłaś   mnie,   żebym   ci   pomagał   sznurować   gorset.   Pewnie   myślałaś,   że   jestem   za 

młody, żeby zerkać na twoje krągłe biodra i na to, jak gorset wypycha twoje piersi...

- No coś ty! Ja? Nigdy! - Cora Lee odsunęła się o krok. - Nigdy bym nie poszła do łóżka z 

dzieckiem - obruszyła się.

- Jestem trzysta lat starszy od ciebie - warknął. Przekrzywiła głowę, żeby mu się przyjrzeć.

- Przyznaję, twoje oczy są niesamowicie podobne do oczu Iana.

- Może dlatego, że jestem Ianem.

- Na pewno?

- Oczywiście, że na pewno. Kim innym miałbym być? 

Zerknęła na niego podejrzliwie.

- Widzisz... nie pamiętam, żebyś był taki...

- Czarujący?

-   Zgryźliwy.   -   Westchnęła.   -   Ian   był   takim   dobrze   wychowanym   i   miłym   chłopcem. 

Bardzo go lubiłam.

- Do wszystkich diabłów, ja nie umarłem. Tylko wyglądam teraz dwanaście lat starzej.

- A niech mnie. Jak to zrobiłeś? 

Ian się zawahał. O specyfiku Romana, pozwalającym wampirom nie spać w dzień, lepiej 

było nie rozpowiadać.

- To przez coś... co zjadłem. W Teksasie.

- Chciałeś to zjeść? Chciałeś wyglądać starzej?

Aye.

- Ale dlaczego miałbyś zrobić coś tak okropnego? 

Zazgrzytał zębami. Przez wieki był uwięziony w ciele piętnastolatka; to było piekło na 

ziemi. Jeśli Cora Lee tego nie rozumiała, on nie czuł się w obowiązku wyjaśniać.

- Może po prostu chciałem się z kimś przespać. 

Obruszyła się.

- A byłeś takim miłym chłopcem.

Aye. - Dopił swój bleer. Cora Lee przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami.
- Skoro masz, czego chciałeś, to dlaczego jesteś taki skwaszony?

- Nie jestem skwaszony! 

Otworzyła szeroko oczy.

- Och, rozumiem! Jeszcze żadnej nie zaliczyłeś. Może mogę ci pomóc. 

4

background image

Cholera,   sam   potrafi   zapolować.   Zauważył,   że   muzyka   przycichła.   Tancerz   zszedł   ze 

sceny i panie szukały innego obiektu zainteresowań. Musiał działać szybko.

- Jest Vanda? Muszę się z nią zobaczyć.

- Chwileczkę. - Cora Lee podbiegła do stolika, przy którym siedziała jakaś wampirzyca i 

gawędziła z innymi klientkami. - Pamela! Nigdy nie zgadniesz, kim jest ten facet.

Czyżby Cora Lee próbowała umówić go z lady Pamelą Smythe-Worthing? Nie. Do diabła, 

nigdy.   Brytyjska   wicehrabina   z   czasów   regencji   też   była   w   haremie   Romana   i   przez 

pięćdziesiąt lat patrzyła na niego ze złośliwą pogardą.

Lady   Pamela   wstała   i   mu   się  przyjrzała.   Jej   falbaniasta   XIX-wieczna   suknia   zniknęła. 

Wicehrabina ubierała się stosownie do obecnych czasów, miała na sobie minispódniczkę i 

czarny skórzany stanik.

- O rany, spójrzcie na ten stary wyświechtany kilt. - Lady Pamela wciąż mówiła tym 

samym wyniosłym tonem. - To pewnie kolejny barbarzyńca ze Szkocji. Czy nikt w tym 

okropnym kraju nie umiera już naturalną śmiercią?

Ian   uniósł   brew.   Musiała   wiedzieć,   że   ją   słyszy.   Cora   Lee  uśmiechnęła   się  szeroko.   - 

Pamelo, to jest Ian! - Pamela wybałuszyła oczy. - Z pewnością żartujesz. Będę na ciebie 

bardzo zła, jeśli stroisz sobie ze mnie żarty.

- To naprawdę jest Ian - przekonywała ją Cora Lee. - Wydoroślał.

- Jeszcze jak. - Pamela zmierzyła go wzrokiem. - I muszę przyznać, że nasuwa mi się 

pytanie o niezmiernie ważną kwestię.

- Chodzi ci o to, jak to się stało? - domyśliła się Cora Lee. - Powiedział mi, że to przez to, 

że...

- Nie. - Pamela lekceważąco machnęła ręką. - Pytanie brzmi - pochyliła się bliżej do Cory 

Lee - czy on jest prawiczkiem?

- A niech mnie! - zachichotała Cora Lee. - Sam powiedział, że chce się z kimś przespać.

- Hm. - Pamela postukała palcem w policzek, zastanawiając się nad tym. - Pięćsetletni 

prawiczek. To może być interesujące.

Niech to licho. Jeśli ktoś potrafił sprawić, że Ian czuł się jak dziwadło, to właśnie lady 

Pamela. Odwrócił się do niej plecami i ruszył do gabinetu Vandy.

- Chwila! - Cora Lee błyskawicznie zastąpiła Ianowi drogę. - Vanda bardzo się złości, jeśli 

jej przeszkadzamy, kiedy jest zajęta.

- To prawda. - Lady Pamela podeszła seksownym krokiem. - Vanda jest mózgiem tego 

interesu. - Przygładziła długie jasne włosy. - My jesteśmy jego urodą.

- O, z pewnością. - Cora Lee zatrzepotała rzęsami.

- Gratuluję - burknął Ian. Czy te kobiety zdawały sobie sprawę, że właśnie przyznały, iż 

nie  mają   mózgu? Na  liście pożądanych  zalet  swojej   wybranki  przeniósł  inteligencję z 

miejsca czwartego na trzecie.

Cora Lee zajrzała do gabinetu Vandy.

- Vanda! Ktoś do ciebie.

- Mam nadzieję, że to nowy seksowny tancerz - warknęła Vanda. - W tym miesiącu interes 

kiepsko idzie.

- Moim zdaniem kapitalny pomysł! - Pamela uśmiechnęła się przebiegle do Iana. Szkot 

wszedł do gabinetu. Vanda oderwała wzrok od monitora komputera.

- Niezły kostium. Pokaż, co masz pod kiltem.

- Och, cudownie! - Cora Lee klasnęła w dłonie. Pamela zamknęła za nimi drzwi.

- Nie będę się obnażał. - Ian założył ręce i zmarszczył brwi. - I to nie jest kostium.

- Dziewczyny zakochają się w tym akcencie! - Vanda wstała i obejrzała Iana. Wampirzyca 

5

background image

była ubrana jak zwykle w fioletowy obcisły kombinezon, wokół talii miała przewiązany 

bicz. - Powinieneś mieć stringi w kratkę, żeby pasowały do kiltu.

- Z czerwonym chwościkiem na końcu - dodała Cora Lee.

- Kapitalne - mruknęła Pamela.

- Umiałbyś zakręcić tym chwościkiem? - Vanda zrobiła palcem kółeczko w powietrzu. Co 

to ma być, do licha? Ian ruszył w jej stronę.

- Vando...

-   Przestańcie,   biedak   się   zawstydził.   -   Pamela   przysunęła   się   do   Vandy   i   szepnęła:   - 

Myślimy, że on jest prawiczkiem. 

Spojrzał na nie ze złością.

- Vando, nie poznajesz mnie?

- Kotku, gdybyśmy się już spotkali, nie byłbyś prawiczkiem. 

Pamela się roześmiała.

- To która z nas będzie miała zaszczyt rozprawiczenia go?

- Możemy ciągnąć zapałki - zasugerowała Cora Lee.

- Nie mam zamiaru spać z żadną z was - warknął Ian. - Vando, to ja, Ian. 

- Co? - Vanda zmrużyła oczy. - Nie, nie wydaje mi się.

- Jasna cholera. - Przeczesał ręką długie włosy związane rzemykiem. - Pomyślałem, że 

może mnie ostrzyżesz, jak zwykle. No i... muszę z tobą porozmawiać.

- Ian? - Vanda podeszła i przyjrzała mu się z bliska. - To naprawdę ty? Co się stało?

- Ja wiem! - Cora Lee pomachała ręką. - Zjadł coś.

- Zjadłeś coś? - Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.

- Mógłby zjeść mnie - mruknęła lady Pamela, posyłając mu uwodzicielskie spojrzenie spod 

rzęs. Cora Lee zasłoniła usta dłonią i zachichotała.

- Nie mogę powiedzieć nic więcej. One nie potrafią utrzymać niczego w sekrecie. - Ian 

wskazał ruchem głowy Corę Lee i lady Pamelę.

Vanda kiwnęła głową i zerknęła na dwie blondynki.

- Wracajcie do klientów.

- Hm. Po prostu chcesz prawiczka dla siebie. - Lady Pamela wyszła z pokoju. Cora Lee 

podążyła za nią. Vanda zamknęła drzwi i wróciła do Iana. Uśmiechała się szeroko.

- Nie do wiary! Jesteś dorosły. - Uściskała go. Kiedyś byli równi wzrostem, ale teraz 

czubek jej głowy sięgał jego podbródka. - Coś ty zjadł, u licha, że się od tego postarzałeś?

-   Nie   powtarzaj   tego,   ale   wypiłem   specyfik   Romana,   który   umożliwia   nam 

funkcjonowanie   w   dzień.   Brałem   go   przez   dwanaście   dni,   więc   postarzałem   się   o 

dwanaście lat.

- Jesteś o wiele potężniejszy i wyższy... to musiało boleć. 

Bolało. Wzruszył ramionami.

- Włosy też mi bardzo urosły. Pomyślałem, że trzeba je ostrzyc. 

Ściągnęła rzemyk z jego kucyka i odsunęła się, żeby mu się przyjrzeć.

- Krótkie loczki już ci chyba nie pasują. Teraz masz surową, kanciastą twarz. 

Surową i kanciastą? Jak na przykład kawał skały? Nic dziwnego, że miał takie problemy z 

goleniem.   Zawsze   miał   dołek   w   podbródku,   ale   teraz   bardziej   przypominał   cholerny 

krater. I, szczerze mówiąc, często lała się z niego krew jak lawa z krateru. Golenie się bez 

lustra było piekielnie trudne.

- Podobasz mi się z długimi włosami. - Vanda podeszła do biurka i wyjęła nożyczki z 

górnej szuflady. - Ale są trochę zniszczone na końcach, więc ci je podetnę.

- Dziękuję. - Ian usiadł na krześle naprzeciw biurka. Vanda wyjęła z torebki szczotkę do 

6

background image

włosów i zaczęła rozczesywać splątane loki. Ian zamknął oczy, ciesząc się jej znajomym 

dotykiem. Strzygła go przez ostatnich pięćdziesiąt lat i przez ten czas dowiedziała się o 

nim więcej niż ktokolwiek inny. Nawet Connor i Angus.

Nie   mógł   powiedzieć   innemu   mężczyźnie,   jaki   był   sfrustrowany.   Connor   był   jego 

bezpośrednim zwierzchnikiem i twardzielem, który uznałby jego frustracje za dziecinne 

narzekania.   Angus   MacKay   był   szefem   Agencji   MacKay,   Usługi   Ochroniarskie   i 

Detektywistyczne,   i   przełożonym   Iana.   On   też   uratował   Iana   od   pewnej   śmierci, 

przemieniając go w 1542 roku. Ale Angus miał poczucie winy, że uwięził go w ciele 

piętnastolatka. Nie, Ian nie mógł wyjawić Angusowi, jaki był nieszczęśliwy. Ale Vanda to 

rozumiała i zachowała zwierzenia Iana dla siebie. Zaczęła go strzyc.

- Kiedy wróciłeś do miasta? - spytała.

- Dzisiaj.

- Teleportowałeś się z Teksasu?

- Nie. Byłem w Szkocji.

- Ach. - Ciachała dalej. - Słyszałam ostatnio, że byłeś w Teksasie i chroniłeś Jeana-Luca.

- Byłem. Latem. 

Vanda przestała strzyc.

- Słyszałam, że Phil też tam był.

- Owszem, był. - Czyżby Vanda była nim zainteresowana? Phil pilnował domu Romana w 

dzień, kiedy jeszcze mieszkały tam wampirzyce z haremu. O ile Ian się orientował, Phil 

trzymał się z daleka od pań. To była jedna z żelaznych zasad Angusa. Ochroniarzowi nie 

wolno było zadawać się z podopiecznymi.

Vanda wróciła do strzyżenia.

- A jak się miewa?

- Dobrze. - Ian był ciekaw, czy znała sekret Phila.

- Wraca do Nowego Jorku?

- W końcu tak. Szkoli nowego ochroniarza Jeana-Luca. - Tymczasem Connor zatrudnił 

ochroniarza śmiertelnika, Toniego, który miał zastąpić Phila do czasu jego powrotu, Ian 

jeszcze go nie poznał, ale był ciekaw, czy Toni też był zmiennokształtnym.

- Co robiłeś w Szkocji? - spytała Vanda.

- Niewiele. Po kuracji Angus nalegał, żebym wziął kilka miesięcy wolnego, żeby... dojść do 

siebie.

- Więc jednak to było bolesne. - Przechyliła się przez jego ramię, żeby na niego spojrzeć. - 

A teraz dobrze się czujesz?

- Tak. - To nie była do końca prawda. Urósł trzynaście centymetrów w ciągu niecałych 

dwóch tygodni i musiał się do tego przyzwyczaić. Pił ogromne ilości syntetycznej krwi, 

stosownie   do   jego   większych   gabarytów.   Kiedy   był   w   Szkocji,   zlecił   remont   swojego 

małego   zamku.   Nocami   pomagał   budowlańcom   i   wyrobił   sobie   mięśnie.   Ale   wciąż 

potykał się o swoje wielkie stopy i zacinał przy goleniu, zwłaszcza przy tym przeklętym 

kraterze w podbródku. - Już wszystko dobrze.

Vanda prychnęła z powątpiewaniem.

- A jak tam w Szkocji?

- Pięknie. - Zawsze czuł radość, kiedy wracał na szkockie wyżyny, bo były jego domem, 

odnajdywał   tam   spokój.   Ale   po   kilku  nocach   zawsze  docierało   do   niego,   że  wszyscy 

śmiertelnicy, których znał z przeszłości, nie żyją. I dopadała go samotność.

Vanda westchnęła.

- Coś czuję, że nie mówisz mi o wielu sprawach. Myślałam, że chciałeś porozmawiać.

7

background image

- Przecież rozmawiamy.

- Nie mogę przegadać całej nocy, tak jak kiedyś. Prowadzę interes. 

Umilkł   na   chwilę,   słuchając   metalicznego   odgłosu   nożyczek.   Jak   miał   tak   z   marszu 

powiedzieć,   że   chce   znaleźć   prawdziwą   miłość   i   być   niebiańsko   szczęśliwy   w 

małżeństwie, które potrwa wieki, ale nie wie, jak zabrać się do szukania?

- A jak tam interes?

- Świetnie - wycedziła, rzucając nożyczki na biurko. Otrzepała z niego włosy energiczniej, 

niż to było potrzebne. - Będziesz mówił czy mam cię trzasnąć biczem?

Wyszczerzył zęby. Vanda lubiła zgrywać herod babę, ale więcej szczekała, niż gryzła.

- No dobrze, już mówię. Skoro już mam tę nową, starszą twarz, to pomyślałem...

- Niesamowite. Mózg też ci urósł?

-   Bardzo   zabawne.   Przyszedłem   tu   dzisiaj,   bo   szukam...   -   Nie   był   w   stanie   wydusić 

„kobiety”. Vanda pewnie by go wyśmiała. - Mam krater w podbródku.

Roześmiała się.

- To jest dołeczek. - Przekrzywiła głowę, przyglądając się mu uważnie. - Niech zgadnę, 

martwisz się o to, czy jesteś przystojny?

- Nie, oczywiście, że nie. - Poruszył się niespokojnie na krześle. Vanda przysiadła na 

brzegu biurka.

- Nikt ci nie powiedział, jak wyglądasz?

-   Mężczyźni   nie   rozmawiają   o   takich   bzdurach.   Żona   Jeana-Luca   powiedziała,   że 

wyglądam... dobrze. 

Wampirzyca parsknęła. Do licha. Wiedział, że Heather kłamała. Vanda pokręciła głową.

- Dobrze to duże niedopowiedzenie. Jesteś absolutnie boski. 

W sercu Iana zakiełkowała nadzieja. Może jakaś kobieta się w nim zakocha.

- Ty... ty nie mówisz tego tylko dlatego, że chcesz być miła?

- A czy ja kiedykolwiek byłam szczególnie miła?

- Dla mnie tak.

-   No   cóż...   -   Zirytowana   poprawiła   bicz   wokół   bioder.   -   Przypominasz   mi   mojego 

młodszego brata. Ale chyba nie mogę cię już traktować jak dzieciaka.

- Przykro mi, że ci zepsułem zabawę - burknął. 

Uśmiechnęła się szeroko.

- Naprawdę bardzo się cieszę, Ian. Na pewno jesteś zachwycony, że jesteś dorosły.

- Tak. - Zabębnił palcami o poręcz krzesła. 

Uśmiech Vandy zniknął.

- Nie wyglądasz na szczególnie zachwyconego. O co chodzi?

- Teraz, kiedy już wyglądam doroślej... szukam...

- Tak?

- Kobiety.

Uśmiechnęła się leciutko.

- No cóż, to też jakiś początek. - Nagle wybałuszyła oczy. - O mój Boże, ty naprawdę jesteś 

prawiczkiem?

- Nie! Mam prawie pięćset lat. Niby na co miałem czekać, do diabła?

- Lady Pamela uważa, że jesteś. A ty nie zaprzeczałeś.

- To nie są tematy, na jakie mężczyzna powinien dyskutować publicznie. To prywatna 

sprawa.

 Vanda się roześmiała.

- Jesteś taki staroświecki. Seks to nie jest coś, czego się trzeba wstydzić.

8

background image

- Ja się nie... - Nie mógł temu zaprzeczyć. Na wszystkich świętych, wstydził się. - Nie 

chodzi mi o seks, zrozum. Tylko o to, jak musiałem się do niego zabierać. To nigdy nie 

było... w porządku.

Twarz Vandy spoważniała.

- Żeby przetrwać, wszyscy robiliśmy rzeczy, których żałujemy.

-   To   było   więcej   niż   pożałowania   godne.   Nie   zachowywałem   się   honorowo.   -   Nigdy 

wcześniej nie przyznał się do tego nikomu.

- A co robiłeś? 

Zebrał z tyłu włosy sięgające ramion i związał je rzemykiem.

- Kiedy Angus mnie przemienił, powiedział mi, jak mam się pożywiać. W zamian za krew 

miałem dawać damom rozkosz i dbać o to, żeby były zadowolone.

Vanda wciągnęła ze świstem powietrze.

- Mnie się podoba ta metoda. 

Zażenowany Ian odwrócił oczy.

- Nie wiedziałem, jak to robić. Miałem ledwie piętnaście lat, rozumiesz, więc z początku 

chodziłem do burdeli, żeby się nauczyć. I... i byłem pojętnym uczniem.

- To nie jest takie straszne. 

-   Zrobiło   się   straszne,   kiedy   przestałem   chodzić   do   burdeli.   Miałem   problemy   z 

uwodzeniem kobiet, które uważały mnie za dziecko. Żeby nie głodować, uciekałem się do 

kontroli umysłu, by widziały we mnie starszego mężczyznę. Potrafiłem je zadowolić, ale...

- Miałeś poczucie winy? 

Ian splótł palce obu dłoni.

Aye. Oszukiwałem je. Każdy związek, przez całe moje życie, był oparty na kłamstwie i 

podstępie. Nie zniosę tego dłużej.

- Rozumiem. 

Wyprostował się na krześle.

- Teraz po raz pierwszy w życiu mogę być uczciwy. Nareszcie mogę sobie poszukać 

kobiety odpowiedniej dla mnie. 

Vanda się uśmiechnęła.

-   W   takim   razie   przyszedłeś   we   właściwe   miejsce.   Z   taką   twarzą   nie   będziesz   miał 

problemu ze znalezieniem sobie dziewczyny na noc.

- Nie chodzi mi o jedną noc. Przez całe wieki miałem jednonocne przygody. Chcę znaleźć 

prawdziwą miłość. Chcę takiego samego szczęścia, jakie znaleźli Roman, Angus i Jean-

Luc.

Uśmiech Vandy zmienił się w grymas.

-   W   takim   razie   nie   przyszedłeś   we   właściwe   miejsce.   Kobiety,   które   tu   przychodzą, 

zwykle nie są zainteresowane trwałymi związkami.

Ianowi zrzedła mina.

- Więc jak mam ją znaleźć?

- Może będę mogła ci pomóc. - Vanda zsunęła się z biurka. - Sama myślałam o znalezieniu 

jakiegoś miłego faceta,  więc  zarejestrowałam  się na  portalu  randkowym.  - Usiadła  za 

biurkiem, chwyciła mysz i zaczęła klikać. - To najmodniejszy nowy portal dla singli.

Ian   pochylił   się   nad   biurkiem,   by   widzieć   monitor   komputera.   Przyjrzał   się   stronie 

www.singlewwielkimmiescie

. Chwaliła się ponad pół milionem klientów pochodzących z 

Nowego Jorku i okolic.

- To nie dla mnie. Nie mogę się spotykać ze śmiertelniczką.

- Dlaczego nie?

9

background image

- Mówiłem ci. Nie chcę oszukiwać kobiety, do której będę się zalecał. A śmiertelniczkę 

musiałbym   okłamywać,   dopóki   nie  miałbym   pewności,   że  mogę  jej   zaufać.   A   wtedy, 

przyznając się do mojej natury, zniszczyłbym jej zaufanie do mnie. Nic z tego nie wyjdzie.

- Nie zgadzam się. Romanowi i Shannie wyszło.

- On się do niej nie zalecał na początku. Potrzebował tylko dentystki. To był przypadek. I 

uwierz mi, bardzo się zdenerwowała, kiedy poznała prawdę.

Vanda wzruszyła ramionami.

- Przeszło jej.

-   Nie   chcę   okłamywać   kobiety,   do   której   będę   się   zalecał.   Więc   lepiej,   żeby   była 

wampirzycą. Wampirzyca zrozumie wszystko, przez co przeszedłem. Śmiertelniczka nie 

spojrzy   łaskawie   na   to,   w   jaki   sposób   wykorzystywałem   kobiety   w   przeszłości.   I   nie 

mógłbym mieć o to pretensji.

- Jeśli będzie cię kochać, to zrozumie.

- Już się zdecydowałem. Chcę wampirzycy. 

Vanda westchnęła.

- Okej, ale uważam, że ograniczasz sobie możliwości.

- I musi pić syntetyczną krew, być uczciwa, lojalna, inteligentna i ładna.

- Teraz już się bardzo ograniczasz. - Vanda ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na ekran. 

- Na szczęście dla ciebie, można się zorientować, kto jest wampirem. - Kliknęła na swój 

profil. - Widzisz to?

Ian przeczytał wers, który wskazała.

- Wszystkie wampiry umieszczają w profilu literkę W - wyjaśniła. - To nasz sekretny kod, 

pozwalający się nawzajem rozpoznać. Jeśli jakaś dziewczyna poprosi cię o spotkanie i nie 

będzie miała w profilu W, po prostu odmówisz.

Serce Iana zabiło szybciej. Nie tak wyobrażał sobie szukanie prawdziwej miłości, ale było 

to o wiele lepsze niż nic.

- To się może udać.

- Oczywiście że się uda. Mam tu aparat cyfrowy. - Vanda wysunęła szufladę biurka. - 

Zrobimy ci zdjęcie i założymy profil. To zajmie kilka godzin.

- Godzin?

- Profil jest dość szczegółowy. Będziesz musiał napisać coś o sobie. - Twarz jej pojaśniała. - 

Wiem! Ja to zrobię.

- Ty? Dlaczego?

- Bo jestem kobietą i wiem, co kobiety chcą usłyszeć. Genialny plan! - Złapała długopis i 

notes. Jej propozycja była bardzo kusząca, jako że Ian nie miał pojęcia, co miałby napisać.

- Pamiętaj, jest dla mnie bardzo ważne, żebyś napisała prawdę.

- Oczywiście, ale zejdź na ziemię, Ian. Nie mogę napisać, że masz pięćset lat.

- Czterysta osiemdziesiąt. Postukała długopisem w kartkę, czekając.

- Dobrze - jęknął. - Możesz napisać, że mam dwadzieścia siedem.

- Świetnie. - Zanotowała. - A ile masz teraz wzrostu?

- Metr osiemdziesiąt osiem. - Zmarszczył brwi. - Tylko koniecznie napisz, że szukam 

kobiety lojalnej i uczciwej. No i inteligentnej i ładnej.

- Żaden problem. A teraz uśmiechnij się i pokaż te dołeczki. - Uniosła aparat. - I o nic się 

nie martw. Napiszę tak, że żadna ci się nie oprze.

 

Rozdział 2

 

10

background image

Tuż przed świtem Ian teleportował się przed tylne wejście kamienicy Romana przy Upper 

East Side. Wcisnął guzik pilota, żeby wyłączyć alarm, zanim otworzył drzwi kluczem. W 

kuchni było ciemno; świecił się tylko panel koło drzwi, Ian wstukał kod, żeby włączyć 

alarm na nowo.

- Ani kroku dalej - ostrzegł szorstki głos. - Odwróć się powoli. Ian odwrócił się i dostrzegł 

błysk  góralskiego   sztyletu,   trzymanego  przez   potężnego  Szkota  stojącego  w   drzwiach 

kuchni.

- Dougal?

- Tak. - Dougal Kincaid zapalił światło. W jego oczach pojawił się błysk rozpoznania, 

kiedy spojrzał na kilt Iana.

- To ty, Ian?

Aye, to ja. Chcesz zobaczyć moją legitymację służbową.

- Nie. - Dougal uśmiechnął się i schował broń do pochwy w podkolanówce. - Lepiej 

rozpoznaję twoją kratę niż twoją twarz. Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłym 

tygodniu.

- Nudziłem się. - A raczej czuł się samotny, ale nie chciał się do tego przyznawać. - Jak tam 

sprawy?

- W zasadzie spokój. - Dougal wyjął z lodówki butelkę syntetycznej krwi i wstawił ją do 

mikrofalówki. - Czyli co, wracasz do pracy?

-   Nie.   Mam   jeszcze  tydzień   wakacji.   -  Tydzień  na   poszukiwania   idealnej   towarzyszki 

życia. Dougal przekrzywił głowę i przyjrzał się Ianowi.

- Słyszałem, że się postarzałeś, ale to niesamowite, jak się zmieniłeś z wyglądu.

-  Aye, ja sam ledwo się poznaję. - Ian przez chwilę gapił się na zdjęcia zrobione przez 
Vandę.   Nie   tylko   jego   twarz   się   zmieniła.   Zmężniał   tak,   że   nie   bardzo   miał   czas   się 

przyzwyczaić do nowego ciała. Czasem zachowywał się jak słoń w składzie porcelany, 

zrzucał rozmaite przedmioty i potykał się o swoje stopy w rozmiarze czterdzieści sześć.

Mikrofalówka zapikała i Dougal wyjął swoją przekąskę.

-   Właśnie   trenowaliśmy   na   dole   sztuki   walki.   -   Łyknął   trochę   krwi.   -   Żałuj,   że   nie 

widziałeś. Nowy ochroniarz przewrócił Phineasa na tyłek.

- Naprawdę? - Ian był pod wrażeniem. Nieczęsto się zdarzało, żeby śmiertelnik pokonał 

wampira w walce wręcz. 

Dougal ruszył do drzwi.

- Idę wziąć prysznic, zanim wzejdzie słońce. 

Słońce zbliżało się już do horyzontu, Ian czuł, jak zwalnia mu metabolizm. Poszedł za 

Dougalem tylnymi schodami do kwater ochroniarzy w piwnicy. Stół bilardowy został 

odsunięty pod ścianę, koło sofy, żeby było więcej miejsca dla walczących.

Ian podniósł przewrócone krzesło i zauważył, że jedna z nóg jest złamana.

- To musiała być niezła bójka.

-  Aye. I trochę żenująca dla Phineasa. - Dougal opróżnił do końca butelkę i poszedł do 

sypialni. Trzasnęły drzwi łazienki.

Ian spodziewał się zobaczyć w sypialni Phineasa McKinneya, ale młodego czarnoskórego 

wampira nie było. Z obu łazienek słychać było szum wody, więc Phineas pewnie brał 

prysznic, jak Dougal. Wiele wampirów lubiło się umyć przed zapadnięciem w śmiertelny 

sen. Lepiej się wtedy czuli; nie tak jak zmarli.

Sypialnia była prawie pusta, Ian pamiętał czasy, kiedy stało tu dziesięć trumien, w których 

sypiali ochroniarze. Teraz większość wampirów była w Europie Środkowej, polowali na 

Casimira.

11

background image

Wyższe   piętra   były   równie   opustoszałe.   Wcześniej   mieszkali   tam   Roman,   dziesięć 

wampirzyc z haremu i liczni goście. Dom był ekscytującym miejscem. Ale teraz wszyscy 

się wyprowadzili. Roman mieszkał ze swoją śmiertelną żoną i dzieckiem w White Plains, 

ochraniał   go   Connor.   Wampiry   zajmowały   jego   dom   w   centrum,   pracowały   jako 

ochroniarze w Romatech Industries, gdzie wytwarzano syntetyczną krew i napoje fusion. 

Connor był szefem ochrony w firmie, ale zamierzał przekazać stanowisko Ianowi, żeby 

skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa Romanowi i jego rodzinie.

Ian bardzo się cieszył na ten awans, ale trochę go irytowało to, że awansował dopiero 

teraz, kiedy wygląda jak dorosły mężczyzna. Zaczął pracować w firmie MacKaya w 1955 

roku i nigdy nie zajmował wyższego stanowiska niż zastępca. Nawet jego najlepszym 

przyjaciołom było trudno traktować go jak dorosłego, kiedy wyglądał na piętnaście lat.

Ściągnął   wełniany   sweter   przez   głowę   i   wrzucił   go   do   kosza   na   pranie   Podszedł   do 

trumny, w której sypiał od ponad pięćdziesięciu lat. Poduszka i koc były z czerwono-

zielonego tartanu klanu MacPhie, takiego samego jak jego kilt. Zdjął sporran, wyjął nóż ze 

skarpety i schował je w małej komódce koło trumny. Zrzucił buty, ale nagle uświadomił 

sobie, że przecież urósł o trzynaście centymetrów. Do licha. Wyrósł ze swojej trumny.

Położył się w niej i oczywiście stopy wystawały mu poza krawędź. W sypialni była jeszcze 

druga trumna, ale należała do Dougala. Podwójne łóżko było Phineasa. Pozostałe łóżka 

były na górze.

Oj, a dlaczego nie? Przecież za parę tygodni miał zostać szefem i tu, i w Romatechu. Mógł 

spać, gdzie mu się podobało. Wyszedł z sypialni i ruszył w górę po schodach.

Zwykle przed snem wrzucał coś na ząb, ale dzisiaj wypił dużo bleera. Koło czwartej nad 

ranem   Vanda   przyłączyła   się   do   niego   przy   barze   i   oznajmiła,   że   jego   profil   jest   już 

zamieszczony na portalu www.singlewwielkimmiescie.com.

Trzecia szklanka bleera dodała mu pewności siebie. Porozmawiał z dwiema kobietami i 

zgodziły się z nim spotkać w klubie następnego wieczoru.

Kiedy   dotarł   na   parter,   włączył   się   alarm,   Ian   znieruchomiał   i   dopiero   po   chwili 

zrozumiał, co się dzieje. Intruz! Niech to licho, reagował za wolno. Nie powinien był pić 

czwartej szklanki bleera.

Wbiegł do salonu. Pusto. Odwrócił się, potknął o własne stopy i pobiegł do panelu przy 

głównym   wejściu.   Wyłączył   alarm,   żeby   cokolwiek   słyszeć.   Uchwycił   cichy   dźwięk 

dochodzący z biblioteki. Zaczął się skradać do drzwi.

Podmuch zimnego powietrza z otwartego okna poruszył zasłony. Ten ktoś, kto otworzył 

okno, uruchomił alarm. I wciąż był w pokoju.

Kobieta. I to śmiertelna. Owionął go zapach jej krwi, pieścił jego skórę jak dotyk kochanki. 

Była w jego ulubionym smaku - grupa AB Rh+.

Chwała Bogu, że Roman wynalazł w 1987 roku syntetyczną krew; dzięki temu Ian i inne 

wampiry   nie   byli   już   niewolnikami   żądzy   krwi.   Mimo   to   jego   ciało   zareagowało 

instynktownie, tak jak po transformacji w 1542 roku. Zaczęły go mrowić dziąsła. Miał 

wystarczająco duże doświadczenie, by wiedzieć, jak się kontrolować, ale dziś wymagało 

to trochę więcej wysiłku. Piąta szklanka bleera to był fatalny pomysł.

Stała   plecami   do   niego   i   oglądała   półki   z   książkami.   Zapewne   zamierzała   ukraść 

najcenniejsze   tomy   z   kolekcji   Romana.   W   tej   bibliotece   było   wszystko,   od 

średniowiecznych ksiąg ręcznie pisanych przez mnichów po pierwsze wydania z XIX 

wieku.

Nie  usłyszała,  kiedy   wszedł   w   samych   skarpetach.   I  nie  słyszała  alarmu,   jako  że  był 

ustawiony na częstotliwość słyszalną tylko dla wampirów i psów. A już z całą pewnością 

12

background image

nie wyczuła reakcji, jaką w nim obudziła.

Zrobiło mu się nagle gorąco mimo zimnego grudniowego powietrza, które płynęło przez 

otwarte   okno   i   owiewało   jego   biały   podkoszulek.   Lampa   między   dwoma   wysokimi 

fotelami była ustawiona na najniższy poziom światła; widoczna na tle jej złocistego blasku 

postać tej kobiety wydawała się otoczona migotliwą aurą.

Śliczna z niej była włamywaczka, ubrana w czarny spandex opinający jej talię i słodką 

krzywiznę bioder. Złote włosy miała spięte w koński ogon. Końcówki falowały lekko na 

wysokości łopatek, kiedy poruszała głową, przyglądając się półce.

Przesunęła się o krok, cichutko, w czarnych skarpetkach. Widocznie zostawiła buty pod 

oknem, sądząc, że bez nich będzie się poruszać ciszej, Ian zauważył jej smukłe kostki, ale 

jego spojrzenie pobiegło z powrotem do jej złocistych włosów. Pomyślał, że będzie musiał 

uważać, kiedy będzie ją łapał. Tak jak każdy wampir miał nadludzką siłę, a dziewczyna 

wyglądała dosyć krucho.

Po cichutku przeszedł obok foteli do okna. Skrzypnęło cicho, kiedy je zamknął.

Dziewczyna zachłysnęła się z zaskoczenia i odwróciła w jego stronę. Otworzyła szeroko 

oczy. Zielone jak wzgórza otaczające jego dom w Szkocji.

Ogarnęło go pożądanie, przez moment nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ją też zatkało. 

Bez wątpienia szukała drogi ucieczki.

Powoli ruszył w jej stronę.

- Nie uciekniesz przez okno. I nie zdążysz do drzwi przede mną. 

Cofnęła się.

- Kim jesteś? Mieszkasz tutaj?

- To ja będę zadawał pytania, kiedy cię zwiążę. - Słyszał, że jej serce zabiło szybciej. 

Zachowała kamienną twarz, z wyjątkiem oczu, które błyszczały wojowniczo. Były piękne.

Zdjęła z półki ciężki tom. - Przyszedłeś sprawdzić moje kwalifikacje? 

Dziwne pytanie. Czyżby błędnie zinterpretował sytuację?

- A kim... - Uchylił się, kiedy cisnęła książkę w jego twarz. Do licha, tak wiele wycierpiał, 

żeby zyskać tę nową, bardziej męską twarz, a ona o mało jej nie uszkodziła.

Książka przeleciała obok niego i wywróciła lampę. Światło zamrugało i zgasło, Ian mający 

nadludzki wzrok zobaczył ciemną postać dziewczyny pędzącą do drzwi.

Pognał za nią. Gdy usiłował ją złapać, odwróciła się i kopnęła go w pierś. Zatoczył się do 

tyłu. Niech to szlag, była silniejsza, niż mu się wydawało. A on tyle wycierpiał, żeby mieć 

szeroki muskularny tors.

Zaatakowała   go   serią   ciosów   i   kopnięć,   ale   odparował   wszystkie.   W   akcie   rozpaczy 

kopnęła go w krocze. Do licha, zbyt wiele wycierpiał dla większych klejnotów. Odskoczył 

do tyłu, ale palcami stopy zahaczył o brzeg kiltu. Bez sporranu, który by obciążał materiał, 

kilt podfrunął Ianowi powyżej pasa.

Spojrzenie dziewczyny przesunęło się w dół i zamarło. Szczęka jej opadła. O tak, teraz był 

hojnie obdarzony. Rzucił się do przodu i przewrócił ją na podłogę. Zaczęła go okładać 

pięściami, więc chwycił ją za nadgarstki i przygwoździł.

Wykręciła się, próbując walnąć go kolanem. Warcząc ze złością, zablokował je swoim 

kolanem. Wreszcie powoli opadł na nią i unieruchomił swoim ciężarem. Jej ciało było 

cudownie gorące i pulsowało siłą życiową, od której Ian zaczął drżeć z pożądania.

- Przestań się wiercić, dziewczyno. - Jego większe przyrodzenie reagowało zdecydowanie 

po męsku. - Miej nade mną litość.

- Litość? - Nie przestawała się pod nim wić. - To ja jestem uwięziona.

- Przestań. - Nacisnął na nią mocniej. Otworzyła szeroko oczy. Nie miał wątpliwości, że to 

13

background image

poczuła.

Jej spojrzenie pomknęło w dół, ale szybko wróciło na jego twarz.

- Złaź ze mnie. Już.

- Wolałbym nie - mruknął.

- Puszczaj! - Usiłowała się wyrwać z jego uchwytu.

- Jak cię puszczę, to mnie kopniesz. A lubię swoje klejnoty.

- Nie podzielam twoich uczuć. 

Uśmiechnął się powoli.

- Przyglądałaś się dość długo. Musiały ci się spodobać.

- Ha! Zrobiłeś na mnie tak maciupkie wrażenie, że ledwie to pamiętam. 

Roześmiał się. Była bystra. Przyjrzała mu się z zainteresowaniem.

- Śmierdzisz piwem.

- Wypiłem trochę. - Zauważył jej powątpiewające spojrzenie. - Okej, więcej niż trochę, ale i 

tak dałem radę cię pobić.

- Skoro piłeś piwo, to znaczy, że nie jesteś...

- Czym nie jestem?

Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Załamał się, kiedy zrozumiał, że ona 

bierze go za śmiertelnika. Chciała, żeby był śmiertelnikiem. A to znaczyło, że wiedziała o 

wampirach.

Przyjrzał   się   jej   uroczej   twarzy   -   wysokim   kościom   policzkowym,   delikatnej   linii 

podbródka   i   tym   hipnotycznym   zielonym   oczom.   Niektóre   wampiry   twierdziły,   że 

śmiertelnicy nie mają żadnych mocy. Bardzo się myliły.

Ich  oczy się spotkały i zapomniał, jak się oddycha. W ich zielonej toni coś się kryło. 

Osamotnienie. Rana, która wydawała się zbyt stara jak na jej młody wiek. Przez chwilę 

czuł się tak, jakby patrzył na odbicie własnej duszy.

- Ty nie jesteś złodziejką, co? - szepnął.

Lekko pokręciła głową, wciąż uwięziona jego spojrzeniem. A może to on był uwięziony w 

jej oczach.

- Ian. - Zbliżyły się do nich czyjeś kroki. - Ian, co ty robisz, do diabła?

Z trudem oderwał od niej wzrok i zobaczył Phineasa stojącego obok nich.

- Co?

Phineas patrzył na niego zdezorientowany.

- Dlaczego bijesz się z Toni?

Ian zamrugał i spojrzał na kobietę, którą przygniatał do podłogi.

- Ty jesteś... Toni? - Nowy ochroniarz był kobietą?

- A ty jesteś Ian? - Rozczarowanie błysnęło w jej oczach, zanim zdążyła odwrócić wzrok. - 

Jesteś jednym z nich. 

To zabolało. Od wieków był uważany za zbyt młodego, a teraz, po całym bólu, który 

wycierpiał, wciąż mu czegoś brakowało. Zacisnął zęby.

- Masz coś przeciwko wampirom? 

Jej oczy zapłonęły gniewem.

- Tak. Zwykle mocno się wkurzam, kiedy mnie atakują.

- Ma trochę racji, ziom - mruknął Phineas, poprawiając pasek szlafroka z fioletowej satyny. 

- Nie trzeba było jej atakować. To nasza przyjaciółka.

Ian ją uwolnił.

- Na przyjaźń trzeba sobie zapracować. 

Wysunęła się spod niego i usiadła.

14

background image

- Nie jestem tu po to, żeby się z tobą przyjaźnić. Mam cię pilnować i nic więcej.

Wciąż się na nią gapił. Connor zatrudnił kobietę, żeby strzegła mężczyzn? O tym jeszcze 

nie słyszano w świecie wampirów. Śmiertelna kobieta nie była dość silna... Chyba że była 

zmiennokształtną, jak Phil i Howard.

- Czy ty nie... - Jak miał to ująć, skoro istnienie zmiennokształtnych było tajemnicą? - Czy 

ty nie zmieniasz się troszeczkę w pewne dni w miesiącu?

Spojrzała na niego, jakby uszom nie wierzyła.

- Pytasz mnie, czy miewam zespół napięcia przedmiesiączkowego? Mówisz poważnie?

- Nie! Nie chodziło mi o... - Ianowi przerwał śmiech Phineasa.

- Wiem, co masz na myśli, stary, ale ona jest zwyczajna.

- Zwyczajna? - Toni spojrzała na niego ze złością. - Wieczorem stłukłam ci tyłek. 

Phineas uniósł ręce, poddając się.

- Nie rób mi krzywdy, cukiereczku. Jesteś silną, piękną herod babą. 

Skinęła mu głową.

- Dziękuję.

- Connor powiedział mi przez telefon, że nowy ochroniarz nazywa się Toni - mruknął Ian. 

- Myślałem, że jesteś mężczyzną.

Dziewczyna zmrużyła oczy.

- A ja myślałam, że jesteś bardziej inteligentny.

- Trach! - Phineas wyszczerzył się w uśmiechu. - Trafiony, zatopiony, ziom. 

Ian spochmurniał.

- Zakładanie, że Toni to męskie imię, jest absolutnie logiczne. 

Wysunęła podbródek.

- A atakowanie ludzi, zanim się z nimi porozmawia, też jest logiczne?

- W tym przypadku owszem, było. Okno było otwarte...

- Ja je otworzyłam - przerwała mu. - Tu było duszno jak w grobie, a mnie było gorąco.

- Cukiereczku, to mnie się robi tak gorąco na twój widok, aż skwierczę. - Phineas syknął 

kilka razy. Ian posłał mu zirytowane spojrzenie i wrócił do wyjaśnień.

- Czujnik w oknie uruchomił alarm. Zastałem cię tu oglądającą bardzo drogie książki i 

ubraną jak włamywaczka.

- Fakt, wyglądasz jak seksowna kobieta kot. - Phineas podrapał pazurami powietrze. - 

Miau! Ssss! Teraz to ona spojrzała na Phineasa ze złością.

- To moje ciuchy treningowe. - Zwróciła gniewne spojrzenie zielonych oczu na Iana. - I nie 

słyszałam żadnego alarmu.

- Słyszą go tylko wampiry i psy.

- Tak? A ty czym jesteś?

- Trach! - Phineas klepnął się w udo. - Ona cię morduje, stary.

- Phineas - warknął Ian. - Ja tu próbuję prowadzić rozmowę. - Zwrócił się do Toni. - 

Przykro mi, dziewczyno, ale to się nie sprawdzi. Nie możesz pilnować domu pełnego 

mężczyzn. Widzisz, jak Phineas na ciebie reaguje.

- Jest o wiele milszy niż ty! - Jej oczy błyszczały gniewem. - I to nie jest mój problem, jeśli 

jesteście   bandą   seksistowskich   świń.   I   mogę   wykonywać   tę   pracę,   czy   mam   napięcie 

przedmiesiączkowe,   czy   nie.   Wcześniej   pokonałam   Phineasa   i   ciebie   też   bym 

przygwoździła, gdybym miała więcej czasu.

- Dziewczyno, nigdy byś mnie nie przygwoździła. - Pochylił się w jej stronę. - Ja lubię być 

na górze. 

Jej oczy zapłonęły zielonym ogniem.

15

background image

- Dobre! - Phineas uśmiechnął się od ucha do ucha. - Wracasz na całego, ziom. Szacun!

- Mówiłam, że jest świnią - burknęła Toni.

- Kwik, kwik - rzucił Phineas.

- Dość, Phineas! - Ian zgromił go wzrokiem. - Już rozumiem, dlaczego zamordowano cię 

tak młodo. Toni parsknęła śmiechem, ale szybko go zdusiła i zmarszczyła brwi, patrząc na 

niego.   Czyżby   miała   poczucie   humoru?   W   ogólnym   rozrachunku   nie   było   to   aż   tak 

istotne, ale Iana ogarnęła nagle ochota - to było wręcz jak wyzwanie - by sprawić, żeby 

znów się roześmiała, a przynajmniej uśmiechnęła. Niestety, nie potrafił wymyślić niczego 

zabawnego do powiedzenia.

Wstał z podłogi i skłonił się z galanterią.

- Przepraszam, że cię zaatakowałem. Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy.

- Nic mi nie jest. 

Pomógł jej wstać. Przyjrzała mu się nieufnie.

- Ale nie naskarżysz na mnie Connorowi? Ja naprawdę mogę wykonywać tę pracę. 

Coś   tu   nie   gra.   Dlaczego,   na   miłość   boską,   śliczna   śmiertelniczka   chce   pilnować 

wampirów?

- Pozwolę ci zostać, jeśli odpowiesz szczerze na kilka pytań.

Spojrzała na niego nieufnie, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie i przyjęła jego dłoń.

-   Jasne.   A   co   chcesz   wiedzieć?   -   Zgrabnie   wstała   z   podłogi.   Mocniej   ścisnął   jej   rękę. 

Zdecydowanie coś tu nie gra. Wiedział, że nie będzie całkiem szczera. Jej uśmiech był 

wymuszony, a serce przyspieszyło.

- Dlaczego chcesz tę pracę? - spytał cicho. Wysunęła dłoń z jego uścisku.

- Jest doskonale płatna. A do tego mam darmowy pokój i wyżywienie, co na Manhattanie 

jest warte fortunę.

- I przez cały dzień tkwisz w domu z martwymi ciałami.

- Żadna praca nie jest doskonała. - Skrzyżowała ręce. - Za to żaden z was nie obudzi się z 

płaczem i nie będzie potrzebował zmiany pieluchy, więc to łatwiejsze niż zwykła opieka 

nad dziećmi.

Opieka nad dziećmi? To było wkurzające. Phineas chichotał w najlepsze.

- O tak, zaopiekuj się mną, mamciu. Trzeba mnie wykąpać. I calutkiego natrzeć oliwką. 

Jestem trochę poodparzany tu i ówdzie, kumasz.

Jej usta zadrgały.

Czyżby Phineas wydawał jej się zabawny? To zirytowało Iana jeszcze bardziej. Zbliżył się 

do niej o krok, zaciskając zęby.

- Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy zaprawionymi w boju wojownikami. 

Zadrżała teatralnie.

- Uu, ale się boję. 

Czy wątpiła w ich waleczność? Podszedł jeszcze bliżej.

- Dziewczyno, nie masz pojęcia, jacy potrafimy być groźni. 

Jej uśmiech zniknął, skrzywiła się.

- Wiem aż za dobrze. Nie musisz mi przypominać.

- Zostałaś zaatakowana? - Ian spojrzał na jej szyję, ale nie dostrzegł śladów ugryzień nad 

wysoką stójką czarnego kostiumu. - To w taki sposób się o nas dowiedziałaś?

Uparte wysunięcie podbródka wskazywało, że nie ma zamiaru udzielać więcej informacji. 

Ale wspomniała wcześniej, że zwykle się wkurza, kiedy atakują ją wampiry. Wschód 

słońca był tuż-tuż; Ian i reszta wampirów mieli zapaść w sen. Przez cały długi dzień będą 

leżeć bezbronni. A wyglądało na to, że ich strażniczka żywi do nich urazę.

16

background image

- Dziewczyno, dlaczego mam ci zaufać, że będziesz nas strzec? 

Uniosła brwi.

- Martwisz się, co mogę zrobić, kiedy będziecie leżeli całkowicie bezradni i na mojej łasce? 

Chwycił ją za ramiona.

- Grozisz nam? Mógłbym ci wykasować całą pamięć i w tej chwili wyrzucić za drzwi.

-   Nie!   -   Teraz   wpadła   w   panikę.   -   Proszę   cię.   Ja...   ja   naprawdę   potrzebuję   tej   pracy. 

Przysięgłam Connorowi, że nie skrzywdzę żadnego z was. Zapytaj go. On mi wierzy.

Ian puścił ją i się odsunął.

- Owszem, zapytam. 

Spojrzała na niego nerwowo.

- Muszę się przebrać w uniform, zanim zacznie się moja zmiana. 

Phineas ziewnął.

- Tak. Robię się senny. Dobranoc, skarbie. - Wyciągnął w stronę Toni zaciśniętą pięść. 

Odpowiedziała mu uśmiechem i stuknięciem kostkami o kostki palców.

- Do zobaczenia jutro, doktorze Kieł.

Phineas wyszczerzył zęby, idąc leniwym krokiem w stronę schodów.

- Tak, to ja, doktor Kieł. Długie zęby i inne takie. - Gdy schodził do piwnicy, wciąż go 

słyszeli. - Pan doktor jest w domu. Och, mała, mam dla ciebie lekarstwo.

Ian też robił się senny, ale że dłużej był wampirem niż Phineas, potrafił nad tym panować.

- Może powinniśmy zacząć jeszcze raz. - Wyciągnął rękę. - Jestem Ian MacPhie. 

Spojrzała na niego nieufnie.

- Toni Davis. - Uścisnęła jego dłoń, puściła szybko i ruszyła w stronę schodów. Poszedł za 

nią.

- Naprawdę myślałem, że jesteś złodziejką. Zwykle nie atakuję kobiet.

- Chyba że jesteś głodny. - Zaczęła wchodzić na górę.

- Nie atakuję, by się pożywić. To przeszłość. Ewoluowaliśmy i już tego nie robimy.

- Tak, jasne. - Szła po schodach, nie oglądając się za siebie. On ruszył za nią.

- Nie wierzysz mi? 

Wzruszyła ramionami.

- Widziałam, jak pijecie z butelek.

- Więc wiesz, że różnimy się od Malkontentów. 

Kostki jej palców zbielały, kiedy nagle ścisnęła poręcz. Ale szybko ją puściła i szła dalej.

- O ile się orientuję, wasza szlachetna natura to dość świeża sprawa. Przed wynalezieniem 

syntetycznej krwi musieliście atakować ludzi, żeby jeść.

Zacisnął zęby.

- Nigdy nie stosowałem przemocy. 

Dotarła na półpiętro, odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego ze złością.

- A stosowałeś kontrolę umysłu? 

Wzdrygnął się.

- Nie rozumiesz tego.

- O, chyba jednak rozumiem. Kontrola umysłów ułatwiała ci manipulowanie ludźmi. - 

Zmrużyła oczy. - Ale to mimo wszystko były ofiary, a ty mimo wszystko je krzywdziłeś.

-   Nigdy   nie   byliśmy   tacy   jak   Malkontenci.   Te   dranie   są   mordercami.   My   nigdy   nie 

zabijaliśmy dla pożywienia.

- Okej. Nie byliście mordercami. Byliście tylko pasożytami. - Odwróciła się. 

Chwycił ją za ramię.

- Skoro nas nienawidzisz, dlaczego przyjęłaś pracę naszego ochroniarza? 

17

background image

Wyrwała mu się i szła dalej.

- Nie nienawidzę was. I mam swoje powody.

-   Jakie   powody?   -   Potknął   się   na   schodach   w   swoich   nowych   butach   w   rozmiarze 

czterdzieści sześć. Obejrzała się.

- Dlaczego za mną idziesz? Nie powinieneś iść do piwnicy i... umrzeć? 

- Nie śpię tam.

-   Ale   widziałam   na   dole   twoją   trumnę.   -   Spojrzała   na   niego   kwaśno.   -   Wygląda   tak 

przytulnie.

- To sama sobie w niej śpij.

- Po moim trupie. A nie, zaraz, to ty będziesz trupem. Za jakieś pięć minut, więc chyba 

powinnam się pospieszyć. - Resztę schodów pokonała biegiem.

Dowcipnisia.   Jego   spojrzenie   ześlizgnęło   się   na   jej   okrągły,   zgrabny   tyłeczek,   tak 

smakowicie podkreślony czarnym spandexem. Już samo to wystarczało, żeby znów miał 

ochotę gryźć. Szedł za nią korytarzem, patrząc, jak kołysze biodrami. Zatrzymała się przy 

drzwiach po prawej.

- Już się nie mieszczę.

- W czym? We własnym ego?

- Dziewczyno, ty nie musisz nosić broni. Twój język potrafi pociąć człowieka na strzępy. 

Uśmiechnęła się.

- Uznam to za komplement.

- Nie mieszczę się w swojej trumnie. Jestem trzynaście centymetrów wyższy, niż kiedy 

byłem tu ostatni raz. 

Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.

- Connor wspomniał, że urosłeś, ale nie całkiem w to wierzyłam. Myślałam, że wampiry 

zawsze zostają w tym wieku, w którym umarły.

- To prawda, w normalnych okolicznościach. Ale ja postarzałem się przez lato o dwanaście 

lat. - Och. - Usta jej drgnęły. - Witamy wśród dorosłych. 

Położył rękę na ścianie obok niej i pochylił się do przodu.

- Zajrzałaś mi pod kilt. Wiesz, że jestem dorosły. 

Zadziornie wysunęła podbródek, ale jej policzki poróżowiały.

- Bardzo się staram wymazać ten nieszczęsny incydent z pamięci. 

Ian uśmiechnął się powoli.

- Daj znać, czy ci się udało. 

Zarumieniła się jeszcze bardziej.

- Panie MacPhie, powinnam panu przypomnieć...

- Mów mi Ian. Czy Toni to zdrobnienie twojego imienia?

- Nie. Posłuchaj, próbuję ci przypomnieć, że, o ile dobrze liczę, za jakieś trzy minuty 

padniesz martwy.

- Jeśli tak się stanie, położysz mnie do łóżka?

- Takie rozmowy są nieodpowiednie...

- Masz na imię Antonia? 

Jej oczy pociemniały.

- Nie.

- Tonatella? Tonisha?

- Nie.

- Toni Baloni? 

Jej usta znów drgnęły.

18

background image

- Ja usiłuję być poważna.

- Ja też. - Pozwolił spojrzeniu błądzić po jej ciele. - Jestem śmiertelnie poważny. 

Parsknęła.

- Panie MacPhie, dwie noce temu podpisałam umowę, w której było wyraźnie napisane, 

że nie mogę romansować z nikim, kogo pilnuję.

Jego serce się zatrzymało i nie było temu winne wschodzące słońce.

- Nie wiedziałem, że romansujemy.

- Bo nie! - obruszyła się. - Ale pan ze mną flirtuje i to się musi skończyć. 

Zamrugał. To było flirtowanie? Miał większą ochotę skręcić jej kark, niż ją uwodzić.

- Myślisz, że z tobą flirtuję?

- No cóż, tak. 

Pochylił się bliżej.

- I podobało ci się?

- Cały czas to robisz. 

Uśmiechnął się leniwie.

- Skarbie, mógłbym to robić całą noc.

- Noc się skończyła. - Odwróciła się i złapała gałkę drzwi. - Słodkich snów, panie MacPhie. 

Odsunął   się.   Nie   zamierzał   się   przejmować,   że   go   odprawiła.   Dlaczego   miałby   się 

przejmować?

- To nie było na poważnie. Nie musisz się martwić, że będę cię nękał. Szukam prawdziwej 

miłości, szukam tej jedynej wampirzycy.

Puściła gałkę i zwróciła się do niego.

- Więc uważasz, że martwe kobiety są lepsze niż żywe?

- Tego nie powiedziałem. Ale lepiej pasuję do wampirzycy.

- Naprawdę? Czyżby te żywe były dla ciebie zbyt gorące? 

Czy to miało być wyzwanie?

- Nie spotkałem jeszcze kobiety, z którą bym sobie nie poradził.

- No tak. - Przyjrzała mu się nieufnie. - Pewnie kontrolowałeś ich umysły. 

Do licha, dokładnie wiedziała, w które miejsce wbić nóż.

- O tak, kontrolowałem ich umysły. I były tym zachwycone. Dzięki temu miały silniejsze 

orgazmy. - Uniósł brew. - Chcesz, żebym ci zademonstrował?

W jej oczach zapłonął gniew.

- Chcę, żebyś sobie poszedł. I umarł. - Otworzyła drzwi swojej sypialni. Podszedł bliżej.

- Dlaczego nas strzeżesz, skoro nas nie lubisz? Dlaczego chcesz żyć uwięziona w domu 

pełnym nieumarłych?

- Miłych snów, panie MacPhie. - Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

- Dowiem się, co w tobie siedzi, Toni - krzyknął. Słońce dotykało już horyzontu. Czuł, jak 

traci   świadomość.   Spojrzał   w   górę   klatki   schodowej,   na   czwarte   piętro,   i   się 

skoncentrował. W mgnieniu oka był na górze.

Potykając się, wpadł do gabinetu Romana i zatrzasnął za sobą drzwi. Dzięki aluminiowym 

okiennicom   zasłaniającym   okna   w   pokoju   było   ciemno,   ale   doskonale   widział   w 

ciemnościach. Przeszedł przez gabinet do sypialni i zwalił się na podwójne łóżko. Na 

wszystkich świętych, to było o wiele lepsze niż wąska trumna. Wyciągnął ręce i nogi, 

rozkoszując się wygodą. Oddychał coraz wolniej, zapadał w sen.

Zaraz.  Pokręcił głową. Musiał się  jeszcze  dowiedzieć czegoś  o  Toni. Przeturlał  się do 

nocnej szafki i złapał bezprzewodowy telefon. Wzrok mu się mącił, kiedy wybierał numer 

komórki Connora. Jeszcze tylko parę minut, tylko tyle potrzebował.

19

background image

- Halo? - Connor miał zaspany głos. Ian wyciągnął się na plecach, trzymając telefon przy 

uchu.

- Opowiedz mi o Toni.

- To ty, Ian? - ziewnął Connor. - Zadzwoń później.

- Opowiedz mi o Toni. Jak ją znalazłeś?

- Natknąłem się na nią w Central Parku. - Connor znów ziewnął. - W poniedziałek, w 

nocy.

A był raptem wtorek rano. Ian otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Powieki 

mu opadły.

-   Zaatakowało   ją   -   mówił   sennym   głosem   Connor   -   trzech   Malkontentów...   bardzo 

brutalnie...

Nic   dziwnego,   że   nie   cierpiała   wampirów.   Słuchawka   wyślizgnęła   się   z   dłoni   Iana. 

Czyżby Toni chciała poprzebijać ich wszystkich kołkami podczas snu?

Kiedy sen wciągał go w niebyt, zastanawiał się, czy jeszcze się obudzi.

 

Rozdział 3

 

Zasługuję na szczęście Zrealizuję swoje cele. Nadam swojemu życiu znaczenie. Jestem 

warta miłości. Toni powtarzała swoje poranne afirmacje, stojąc w kłębach pary z gorącej 

wody, która spływała po jej ciele cienkimi stróżkami. Wystarczyło tylko w to uwierzyć. 

Tak, jasne. W ciągu ostatnich kilku dni jej życie zaczęło spływać do sedesu.

Zasługuję na szczęście. Westchnęła. Jej rodzina w nią nie wierzyła, więc dlaczego ona 

sama miałaby uwierzyć? Zakręciła wodę. Musi mieć silniejszą psychikę, nie pozwolić, 

żeby inni ją dołowali - inni, tacy jak Ian MacPhie.

Jak martwy facet może być tak przystojny? Odsunęła zasłonkę prysznica. Dlaczego nie 

może być śmiertelnikiem? Przez cudowny moment sądziła, że jest człowiekiem. Ale nie. 

Kolejna rzecz, która spłynęła do kibla. Był jednym z nich.

Wyszła spod prysznica, besztając samą siebie. Nie myśl o nim. Nie ma nad tobą żadnej 

władzy. Chyba że...

Chyba że kontroluje jej umysł. Toni dostała gęsiej skórki; zadrżała mimo otaczającej ją 

gorącej pary. Spojrzała na ślady ugryzień na swoim ciele.

Walczyła z tymi trzema wampirami. Myślała, że da radę, dopóki nie przejęły władzy nad 

jej umysłem. Siedziała tam, w brudnym śniegu, drżąca i bezradna, a ich okrutne myśli 

atakowały ją i zmusiły, żeby zdjęła bluzkę. Stanik. Głęboki dreszcz wstrząsnął jej ciałem. 

Gdyby Connor nie zjawił się wtedy...

Mruganiem odpędziła łzy, wzięła ręcznik i się wytarła. Nie mogła stracić kontroli nad 

sobą, zdekoncentrować się.

Zrealizuje swoje cele. Musiało jej się udać. Sabrina liczyła na nią. Toni potwierdziła już 

istnienie wampirów i dostała się do obozu dobrego wampira.

Dobre wampiry? Kto by w to uwierzył? Ale Connor ją uratował i przysiągł, że dobre 

wampiry zrezygnowały z gryzienia ludzi. Widziała, jak piją krew z butelek, ale mimo 

wszystko trudno było jej im zaufać do końca. Nieważne, jak poprawnie się zachowywały - 

wciąż wyczuwała bestię czającą się tuż pod powierzchnią. A jeszcze mocniej czuła ją w 

przypadku Iana, ale zamiast ją to zniechęcać - podniecało.

Czy mogła być jeszcze głupsza? Trzeba być kompletną idiotką, żeby rzucać wyzwanie 

bestii, która potrafi gryźć. Postanowiła go ignorować.

Nadam  swojemu  życiu znaczenie.  Kiedyś  to  się  stanie.  Ona  i Sabrina wszystko  sobie 

20

background image

zaplanowały.

Poszła  boso do  sypialni, wycierając ręcznikiem  włosy. Jej  spojrzenie  powędrowało po 

ścianach w kolorze miękkiego złota i wielkim łóżku z baldachimem z błękitnego i złotego 

brokatu, taką samą narzutą i zasłonami. Dwie komódki stojące po bokach łóżka wyglądały 

jak autentyczne ludwiki.

Jedno musiała z niechęcią przyznać: wampiry miały doskonały gust. Dougal twierdził, że 

ten   pokój   zajmowała   kiedyś   wampirzyca   księżniczka,   należąca   do   haremu   Romana 

Draganestiego. O ile się orientowała, Roman zrezygnował z haremu, kiedy się ożenił. Toni 

prychnęła. Co za uroczy koleś. Jak na jej oko, wszystkie wampiry płci męskiej były kilka 

stuleci do tyłu, jeśli chodzi o podejście do kobiet. A już Ian MacPhie z pewnością.

Jestem warta miłości. W tę ostatnią afirmację było najtrudniej uwierzyć. Rzuciła ręcznik do 

kosza z brudną bielizną. Do diabła, zaznała miłości. Babcia ją kochała.

I pamiętasz, co się z nią stało? Zawiodłaś ją. Toni szybko zdusiła ten wredny wewnętrzny 

głos, który uparcie sabotował jej afirmację, powtarzając jej, że nie zasługuje na szczęście, 

że nie jest warta miłości. Właśnie że jest warta, do licha. I nie zawiedzie Sabriny. Nawet 

jeśli oznaczało to mieszkanie w domu pełnym krwiopijców.

Założyła szkła kontaktowe i ubrała się w uniform ochroniarza - spodnie khaki i granatową 

koszulkę polo. Connor dał męskie ciuchy w najmniejszym rozmiarze, ale i tak wisiały na 

niej jak worek. Najwyraźniej firma MacKaya nie miała w zwyczaju zatrudniać kobiet. 

Dougal i Phineas byli zaskoczeni, ale zaakceptowali ją, kiedy zobaczyli, jak walczy.

Ian był o wiele bardziej podejrzliwy, ale nie miała zamiaru pozwolić, żeby ją wystraszył. 

Pozostanie   spokojna   i   chłodna.   Będzie   nad   sobą   panować.   Nic   nie   wprawi   jej   w 

zakłopotanie.

Podskoczyła, kiedy jej komórka ryknęła głośną muzyką. Do diabła. Carlos tydzień temu 

ustawił   jej   nowy   dzwonek,   ale   podskakiwała   za   każdym   razem,   kiedy   z   telefonu 

eksplodowało bez ostrzeżenia Cum on Feel The Noize zespołu Quiet Riot.

Wokaliści darli się jak opętani, kiedy grzebała w torebce. Miała nadzieję, że to Sabrina. 

Wczoraj wieczorem poszła odwiedzić ją w szpitalu, ale Sabrina spała tak spokojnie, że 

Toni nie chciała jej budzić.

Odsunęła klapkę telefonu.

- Halo?

- Toni? - W szorstkim głosie brzmiał niepokój. - Co się tam dzieje?

- Howard? - Jej przełożony? Howard Barr był szefem dziennej zmiany i monitorował Toni 

ze swojego posterunku w  domu  Romana Draganestiego.  Miał  zadzwonić po poranny 

raport o ósmej, ale wczoraj rano zadzwonił pod numer domowy, nie na jej komórkę.

Zerknęła na nocną szafkę; świecące cyfry zegara pokazywały siódmą dwadzieścia sześć.

- Coś się stało?

- To ja cię o to pytam - stwierdził Howard. - Podczas obchodu zauważyłem, że Connor 

miał przy uchu włączoną komórkę. Rozmawiałaś z nim?

- Nie. Tutaj wszystko jest w porządku...

-   Nie   wydaje   mi   się.   Connor   rozmawiał   z   kimś,   kto   korzystał   z   waszego   telefonu 

stacjonarnego. Przerwałem połączenie i próbowałem oddzwonić, ale linia ciągle jest zajęta.

Toni spojrzała na telefon na nocnej szafce. Lampka wskazywała, że nie jest rozłączony. 

Oczywiście, Ian powiedział, że ją sprawdzi.

- To pewnie Ian MacPhie.

- Ian? - Zapadła cisza; Toni słyszała szelest papierów. - Jesteś pewna? Miał wrócić dopiero 

w przyszłym tygodniu. I jego trumna jest pusta.

21

background image

- Wyrósł z niej.

- Więc to prawda? Chłopak nie wygląda już na piętnaście lat? 

Zmarszczyła nos.

- Wygląda na więcej, ale jego zachowania nie nazwałabym dojrzałym. 

Howard się roześmiał.

-   Zrobił   dobre   wrażenie,   co?  Posłuchaj,   nie   widzę   go   na   żadnym   z   monitorów,   więc 

będziesz musiała go znaleźć i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.

- Na pewno nic mu nie jest. Dokąd mógł pójść? Jest martwy. To mu trochę ogranicza pole 

manewru.

- Tak, ale w ciągu dnia odpowiadamy za tych gości. Nie możesz pilnować ciał, jeśli nie 

wiesz, gdzie są. Więc go znajdź. 

Toni jęknęła w duchu. Ta kamienica miała pięć pięter, a raczej sześć, licząc piwnicę, ze 

dwadzieścia   sypialni   i   całe   mnóstwo   łazienek   i   schowków.   Przeszukanie   wszystkich 

pomieszczeń zajmie cały ranek.

- Zadzwonię za dziesięć minut. - Howard się rozłączył. Dziesięć minut? Toni wrzuciła 

komórkę do kieszeni  spodni i,  wciąż boso, wybiegła  na korytarz,  Ian  nie był  na tyle 

uprzejmy, żeby paść trupem pod jej drzwiami, więc musiała go odnaleźć.

Pognała na parter. Nie miała nadziei, że go tu znajdzie, ale w holu i kuchni były kamery 

monitoringu   i   wiedziała,   że   Howard   spodziewa   się   ją   zobaczyć   -   musiała   je   minąć, 

prowadząc poszukiwania.

Została zatrudniona na dwutygodniowy okres próbny i Connor ostrzegł ją, że kamery w 

tym domu połączone są z monitorami w White Plains. Innymi słowy, była nieustannie 

obserwowana; musieli mieć pewność, że mogą jej ufać. Jakby mogła próbować skrzywdzić 

któregoś z wampirów.

Connor wyraźnie zaznaczył, że kiedy już złoży przysięgę, że będzie chronić wampiry, ta 

przysięga   będzie   święta.   Kara   za   zdradę   będzie   surowa   i   ostateczna.   Gdyby   Toni 

wywołała ich gniew, nie byłoby takiego miejsca na ziemi, gdzie zdołałaby się ukryć. Jej 

ciała   nigdy   by   nie   odnaleziono.   Po   czym   zaczął   opowiadać   jej   o   świetnym   pakiecie 

ubezpieczenia   medycznego   i   stomatologicznego,   funduszach   rynku   walutowego   o 

wysokich stopach zwrotu i sponsorowanych wakacjach, które Agencja MacKay Usługi 

Ochroniarskie i Detektywistyczne oferuje swoim pracownikom.

W normalnych okolicznościach wybrałaby opcję numer jeden: wykasowanie pamięci, by 

móc powrócić do poprzedniego życia. Ale okoliczności nie były normalne, więc zacisnęła 

zęby i złożyła przysięgę.

Iana nie było nigdzie na parterze, więc poszła do pokoju ochroniarzy w piwnicy. Zerknęła 

na kanapę pod ścianą. Nie, tu go nie ma. Spojrzała w kamerę nad sobą i pokręciła głową.

Zatrzymała się pod drzwiami sypialni. Miała sprawdzać to pomieszczenie cztery razy 

dziennie, ale wciąż budziło w niej zimny dreszcz. Oczywiście nie tyle sam pokój, ile ciała 

w środku. Odetchnęła głęboko i weszła.

Dougal leżał na plecach w trumnie, ubrany w staroświecką koszulę nocną, która sięgała 

mu do kolan i trochę przypominała koszulę nocną babci Toni.

Phineas   spał   rozciągnięty   w   poprzek   podwójnego   łóżka,   wyłącznie   w   czerwonych, 

jedwabnych   bokserkach.   Toni   zerknęła   na   zdjęcia   w   ramkach   na   jego   nocnej   szafce. 

Starsza kobieta, młoda dziewczyna i chłopiec - zapewne ciotka i młodsze rodzeństwo, o 

których mówił. Była ciekawa, czy wiedzieli, że dwa lata temu przeszedł transformację.

Zajrzała do łazienki i skrzywiła się na widok ręczników i ciuchów leżących na podłodze. 

Chwała Bogu, że nic musiała po nich sprzątać. Tym zajmowała się firma sprzątająca, 

22

background image

oczywiście   też   zarządzana   przez   wampiry;   sprzątaczki   przychodziły   wieczorem.   Jej 

spojrzenie padło na stertę świerszczyków w koszyku. Fuj! Co za świnie.

Wbiegła tylnymi schodami na parter, a potem do głównej klatki schodowej. Na wyższych 

piętrach nie było kamer monitoringu, więc przynajmniej nie czuła się nieswojo. Minęła 

pędem swoją sypialnię, żeby sprawdzić pięć pozostałych na pierwszym piętrze. Potem 

zajrzała do wszystkich sypialń na drugim. Wiedząc, że czas jej się kończy, przebiegła 

wszystkie na trzecim.

Do   licha,   nie   było   go   w   żadnej   z   nich!   Z   narastającym   poczuciem   nadciągającego 

nieszczęścia   sprawdziła   ostatnią.   Zajrzała   nawet  do  szafy.  Czyżby   popełniła   błąd,   nie 

sprawdzając wszystkich szaf na niższych poziomach?
Cum on feel the noize! 

Podskoczyła i wyłowiła telefon z kieszeni.

- Howard?

- Toni, znalazłaś go?

- Nie. - Dyszała ciężko. - Przeszukałam wszystkie piętra z wyjątkiem czwartego.

- Sprawdź je. 

Zamrugała.   Connor   ostrzegał   ją,   żeby   nie   zapuszczała   się   do   prywatnego   gabinetu   i 

sypialni Romana Draganestiego.

Widocznie wielki kahuna wciąż miał tam jakieś swoje rzeczy. Pewnie szkielet w szafie.

- Myślałam, że nie mam wstępu na czwarte.

- W zwykłych okolicznościach tak, ale nie możemy nie wiedzieć przez cały dzień, gdzie 

jest Ian. Więc się rozejrzyj. - Howard się rozłączył.

Wrzuciła telefon do kieszeni i weszła po schodach. Na górnym podeście ujrzała dwoje 

drzwi po bokach olejnego obrazu, przedstawiającego jakieś ruiny. Chwyciła klamkę tych 

po prawej. Otworzyły się.

W   pokoju   było   kompletnie   ciemno.   Obszukała   po   omacku   ścianę   przy   futrynie,   aż 

znalazła   włącznik   światła.   Zapaliła   się   pojedyncza   lampa   nad   dużym   biurkiem.   Za 

biurkiem stały regały z książkami, a przed nim czerwony aksamitny szezlong. Jej serce 

zabiło mocniej na widok komputera na biurku. To mogła być odpowiedź na jej modlitwy.

Wielki pokój krył się w cieniu. Toni widziała zarysy kolejnych foteli, stołu i barku. Na 

najdalszej ścianie dostrzegła ciemne drewniane panele dwuskrzydłowych drzwi.

Przeszła przez gabinet, stąpając cicho bosymi stopami po grubym dywanie; jej spojrzenie 

prześlizgiwało   się   po   drogich   antykach.   Więc   to   była   prywatna   jaskinia   potężnego 

przywódcy klanu wampirów? Może mogłaby zrobić kilka zdjęć komórką? Nie, to by nie 

pomogło Sabrinie. Luksusowy wystrój dowodził tylko tego, że właściciel był bogaty, nie 

nieumarły.

Kiedy podeszła pod drzwi, usłyszała przerywany sygnał, jak z nieodłożonej słuchawki 

telefonu.   Pchnęła   drzwi.   Zamajaczył   przed   nią   cień   wielkiego   łóżka,   z   jeszcze 

ciemniejszym cieniem na nim. Obeszła łóżko z prawej i wymacała lampę na nocnej szafce. 

Zapaliło się przyćmione światło, nie jaśniejsze niż nocna lampka, jakie umieszcza się w 

pokojach dzieci.

Po   drugiej   stronie   łóżka,   na   beżowej   zamszowej   narzucie,   leżał   Ian.   Twarz   miał 

odwróconą, więc widziała tylko gęste czarne włosy i kucyk wijący się na poduszce.

Niektórzy mężczyźni wyglądaliby zniewieściale z włosami do ramion i w spódnicy, ale w 

jego przypadku efekt był wręcz odwrotny. Było w nim coś dzikiego i surowego - sprawiał 

wrażenie szkockiego wojownika, który nie dał się ucywilizować. Na jego widok serce Toni 

biło szybciej, a w głowie pojawiły się buntownicze myśli.

Leżał   rozciągnięty   na   plecach,   jego   długie   nogi   sięgały   końca   łóżka.   Spojrzenie   Toni 

23

background image

przesunęło   się   po   białej   koszulce,   ciasno   opiętej   na   szerokiej   piersi   i   muskularnym 

brzuchu.   Jego   czerwono-zielony   kilt   byle   jak   okrywał   uda;   jego   brzeg   podsunął   się 

powyżej kolan. Wyglądał, jakby po prostu padł na łóżko, nie przejmując się, jak wyląduje.

Toni obeszła łóżko, mijając wielkie stopy Iana w czarnych skarpetkach. Widocznie ludowa 

mądrość   o   mężczyznach   z   wielkimi   stopami   była   prawdziwa.   Jej   spojrzenie   znów 

zawędrowało w stronę kiltu. Nogi były rozsunięte, kraciasty materiał lekko zwisał między 

nimi. To był szok, kiedy okazało się, że gość nie nosi bielizny. Toni zapłonęła twarz na 

wspomnienie jego rozbawionej miny i błysku w oczach. Zero wstydu. Nie, wyglądał... 

bezczelnie, jakby podobała mu się ta jej inspekcja z zaskoczenia.

Przechyliła   głowę,   wpatrując   się   w   zacienione   miejsce   między   jego   nogami.   Zaczęła 

powoli pochylać się na bok.

Cum on feel the noize!
Gwałtownie   wciągnęła   powietrze   i   się   wyprostowała.   Co   jej   odbiło?   Zaglądać   pod 

spódnicę   martwemu  facetowi?   Chwała   Bogu,   że  tu  nie  było   kamer.   Odsunęła   klapkę 

telefonu.

- Wszystko w porządku, Howard. Mam tu Iana. Leży w łóżku. 

Chwila ciszy.

- Dziewczyno, masz faceta w łóżku? 

Toni się skrzywiła.

- Carlos! Nie... nie spodziewałam się, że to ty. 

Roześmiał się.

- Domyślam się, menina. Więc kim jest ten facet w twoim łóżku?

- Nie jest w moim łóżku i nie jest...

- A, jesteś u niego?

- No, poniekąd. - Toni założyła wilgotne włosy za uszy. - Słuchaj, Carlos, nie mogę teraz 

rozmawiać. - Słysząc jego znaczący śmiech, obruszyła się. - To nie jest to, co myślisz. A 

facet... śpi jak kłoda.

- Tak go wykończyłaś? Brawo, dziewczyno. 

Toni jęknęła. Może winne było jego brazylijskie pochodzenie, ale jej sąsiad Carlos Panterra 

myślał tylko o jednym.

- Powiedz lepiej, czy w mieszkaniu wszystko w porządku?

- Tak, oczywiście. Właśnie nakarmiłem twoją kotkę. Mówi, że tęskni za tobą i Sabriną. Ja 

też tęsknię.

-   Wiem.   Niedługo  wrócimy,  mam   nadzieję.   A  teraz   muszę  kończyć,   zanim   zadzwoni 

Howard.

 Carlos aż się zachłysnął.

- Masz dwóch facetów? Dziewczyno, ostra jesteś!

- To nie jest... nieważne. Później ci wyjaśnię. - Podeszła bliżej szczytu łóżka.

- To przez ten nowy dzwonek, który ci ściągnąłem na komórkę - ciągnął Carlos. - Chłopaki 

od razu się na ciebie napalają. 

- Tak, jasne. Pa, Carlos. - Toni zamknęła telefon i schowała do kieszeni. To było naprawdę 

żenujące,   że do  tego  stopnia  nie  radziła  sobie z  nowoczesnymi  gadżetami.  Nie miała 

pojęcia, jak usunąć przeklęty dzwonek, którym Carlos zaraził jej telefon.

A  skoro   już   mowa   o  telefonach,   to   ten   leżący   na   łóżku  wciąż   buczał.   Widocznie  Ian 

trzymał go przy uchu, ale teraz jego palce, rozluźnione i lekko zgięte, leżały na poduszce. 

Słuchawka  musiała się zsunąć,  bo leżała  w  zagłębieniu między  szyją a  barkiem  Iana. 

Twarz miał odwróconą w stronę Toni, oczy zamknięte.

24

background image

Obleciał ją lekki strach na myśl, że jego oczy mogą się nagle otworzyć i spojrzy na nią 

pustym   wzrokiem   zombi.   Z   drżeniem   odepchnęła   od   siebie   tę   wizję.   Sięgnęła   po 

słuchawkę, ale niechcący musnęła dłonią palce Iana. Szarpnęła rękę do tyłu. Kurczę, nigdy 

przedtem nie dotykała nieboszczyka. Ale on nie był zimny i sztywny, jak się spodziewała. 

Wsunęła dłoń między jego szyję i palce i powoli wyciągnęła słuchawkę. Kostki jej palców 

przejechały po czubku jego podbródka. Był szorstki. Skrzywiła się, kiedy dotarło do niej, 

że o mało nie dotknęła jego ust. Jego wargi były lekko rozchylone.

Odsunęła się o krok, przyciskając słuchawkę do piersi. Jego twarz była spokojna, tak inna 

niż kiedy malowały się na niej gwałtowne emocje. Gęste, czarne firanki rzęs rzucały cień 

na   blade   policzki.   Był   piękny.   Mężczyzna   nie   powinien   wyglądać   tak   słodko,   a 

jednocześnie tak dziko.

Jej spojrzenie padło na dołeczek w brodzie. Ten dołeczek zauważyła od razu. Przez cały 

czas, kiedy się z nią droczył, miała ochotę wetknąć w tę dziurkę palec. Wyciągnęła rękę, 

ale natychmiast zabrała ją z powrotem. Co jej odbiło? Przecież to jeden z nich.

Odłożyła słuchawkę na widełki. Telefon natychmiast zadzwonił.

Podskoczyła. Boże święty, musiała się wziąć w garść. Odebrała.

- Wszystko w porządku, Howard. Znalazłam go. 

Rozległ się chichot jakiejś kobiety. Z całą pewnością nie był to Howard, chyba że miał 

sekret, o którym nie wiedziała.

- Halo?

- Cześć! - Znowu chichot. - Jest Ian? 

Toni się zawahała. Skoro ta dziewczyna znała Iana, to czy nie powinna wiedzieć, że za 

dnia jest martwy?

- W tej chwili nie może podejść do telefonu. Mogę mu przekazać jakąś wiadomość?

- Hm, chyba tak. - Dzwoniąca znów zachichotała. Toni znalazła długopis i notes w nocnej 

szafce. Czekała, ale w słuchawce panowała cisza.

- Halo? Musi mi pani powiedzieć, co mam przekazać.

- Ach, no tak. Okej. Niech pomyślę. - Toni czekała, a jej rozmówczyni znów zamilkła. 

Pewnie usiłowała myśleć. Czy Ian naprawdę znał tę dziewczynę? Czy nie powiedział, że 

szuka   wampirzycy?   Ta   panienka   musiała   być   śmiertelna,   bo   był   dzień,   a   ona   była 

przytomna. Mniej więcej.

- Może mi pani podać swoje imię?

- Ach. - Chichot. - Jestem Mitzi. 

Toni zapisała w notesie.

- A pani wiadomość?

- Może pani powiedzieć Ianowi, że moim zdaniem jest prawdziwym ciachem?

- Jasne. - Toni zerknęła na Iana. Jej zdaniem przypominał raczej kawał głazu. - Jak go pani 

poznała?

- Jeszcze nie poznałam. Dopiero co go znalazłam w singlachwwielkimmiescie. To taki 

portal randkowy, wie pani.

- Ach tak. - To w taki sposób Ian zamierzał znaleźć prawdziwą miłość? Było to trochę bez 

sensu, skoro szukał tylko wampirzyc.

- Właśnie widziałam jego profil - ciągnęła Mitzi. - I jego zdjęcie. I musiałam zadzwonić, bo 

takie z niego ciacho!

- Aha. Chce pani zostawić swój numer? 

Mitzi wyrecytowała swój numer.

- Może mu pani powiedzieć, że chcę się z nim umówić? I pewnie mnie nawet zaliczy, bo 

25

background image

jest fantastycznym ciachem! - Zachichotała i rozłączyła się, na szczęście.

Ledwie Toni odłożyła słuchawkę, telefon znów zadzwonił. To już musiał być Howard.

- Halo?

-   Czy   zastałam   Iana   MacPhie?   -   spytał   lekko   ochrypły   żeński   głos.   Kolejna   kobieta? 

Przynajmniej nie Mitzi.

- Ian jest chwilowo niedostępny. Mam coś przekazać?

-   Mam   na   imię  Lola.   Właśnie  przeczytałam   profil   Iana   na   singlachwwielkimmiescie   i 

muszę powiedzieć, że jest fascynujący.

- Najwyraźniej. - Toni spojrzała na komputer w gabinecie obok. Może będzie musiała 

zerknąć na ten profil.

- Tak - ciągnęła Lola. - Podobała mi się zwłaszcza informacja o jego zamku w Szkocji, i że 

wydaje część swojego ogromnego majątku na jego renowację.

Ogromnego   majątku?   Toni   parsknęła,   ale   zamaskowała   to   delikatnym   kaszlnięciem. 

Szczerze   wątpiła,   by   Ian   miał   ogromny   majątek,   skoro   pracował   jako   ochroniarz   w 

Romatech Industries. Czy naprawdę zniżyłby się do opowiadania kłamstw w Internecie, 

żeby się umówić na randkę? Facet był boski. Po co miałby kłamać na jakikolwiek temat, 

nie licząc faktu, że przez pół doby jest martwy?

- Bo widzi pani - Lola teatralnie zniżyła głos - ja w poprzednim życiu byłam księżniczką. 

Zamek to dla mnie odpowiednie miejsce.

- Rany.

- Jestem też wegetarianką - oznajmiła Lola. - Mam nadzieję, że Ian też. Jest taki seksowny.

- Tak. No cóż, mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie je mięsa.

- Cudownie. - Lola podała swój numer telefonu. - Pa. 

Toni zapisała numer i spojrzała na Iana ze złością.

- Kłamczuch. Powiedziałeś, że nie chcesz się umawiać ze śmiertelniczkami. Cum on feel the 
noize! 

Podskoczyła. Teraz to już Howard, na bank. Albo Sabrina. Wyjęła komórkę.

- Halo?

- Toni? - huknął w słuchawce głos Howarda. - Co się dzieje?

- Wszystko w porządku, Ian śpi w sypialni na czwartym piętrze. Nie odłożył słuchawki, 

dlatego nie mogłeś się dodzwonić.

- Co było takiego pilnego, że musiał natychmiast rozmawiać z Connorem? 

Toni się skrzywiła.

-   Prawdopodobnie   dzwonił   w   mojej   sprawie.   Pomysł,   żeby   zatrudnić   kobietę   jako 

ochroniarza, był dla niego zbyt dziwaczny.

Howard się roześmiał.

- Przywyknie do ciebie. Widział już, jak walczysz?

- Tak, trochę.

- Więc wie, że twardzielka z ciebie. Z czasem ci zaufa. 

Skrzywiła się. W zasadzie Ian miał rację, że traktował ją podejrzliwie. Naprawdę miała 

jakieś ukryte powody, chociaż z pewnością nie zamierzała wyrządzać wampirom żadnej 

krzywdy.

-  Potrzebujesz   czegoś  dzisiaj?  -  spytał   Howard.   To  on  robił  zakupy  spożywcze przez 

Internet,   które   sklep   dostarczał   do   domu,   żeby   Toni   nie   musiała   zostawiać   swoich 

podopiecznych.

- Na razie niczego, ale w piątek mam egzamin końcowy na uniwerku. Będę musiała wyjść 

koło południa.

- Nie zapomniałem o tym. Ja cię zastąpię.

26

background image

- Myślałam, że pilnujesz Romana i Connora.

-   Są   w   Romatechu,   więc   tutejsi   ochroniarze   będą   mieli   na   nich   oko.   Nie   martw   się. 

Wszystko jest załatwione.

- Dziękuję. - Toni czuła ulgę, ale była też zdumiona, że wampiry zechciały zmienić swój 

grafik   tylko   po   to,   żeby   pójść   jej   na   rękę.   -   Jeszcze   tylko   ten   jeden   egzamin   i   będę 

magistrem.

- Świetnie. - Howard umilkł na chwilę. - Wiesz, że pewnie mogłabyś znaleźć lepszą pracę 

niż ta. Nie jest zbyt... rozwijająca intelektualnie.

- Jest w porządku. A pensja jest o wiele lepsza, niż się spodziewałam.

-   No   cóż,   wampiry   wiedzą,   jakie  to   ważne  mieć  wokół   siebie  śmiertelników,   którym 

można ufać.

- Rozumiem. - Telefon na nocnej szafce znów zadzwonił. - O Boże, mam nadzieję, że to nie 

Mitzi czy Lola.

- Kto? - spytał Howard.

- Do Iana wydzwaniają jakieś dziewczyny. Zarejestrował się na internetowym portalu 

randkowym.

- Żartujesz.

- Chciałabym. Zadzwonię do ciebie o dziesiątej z raportem. - Toni rozłączyła się i odebrała 

domowy telefon. - Halo?

- Dzień dobry - powiedział łagodny damski głos. - Czy zastałam Iana? 

Toni jęknęła.

- Ian w tej chwili... medytuje.

- Fajnie. Ja jestem Destiny. - Podała swój numer. - Ian jest taki przystojny. Wie pani, ja 

jestem totalnie dostrojona do harmonicznych wibracji kosmosu, więc wiem, że Ian i ja 

jesteśmy sobie przeznaczeni.

-   Rozumiem.   -   I  jego   „ogromny   majątek”   nie   miał   z   tym   nic  wspólnego.   -   Mam   coś 

przekazać Ianowi?

- Tak. Bardzo chciałabym spacerować z nim w deszczu i siedzieć na plaży, podziwiając 

wschód słońca.

- Świetnie. - Toni zapisała pod jej imieniem „chce zamordować cię przez samozapłon”. - 

Dziękuję za telefon. Rozłączyła się i posłała Ianowi wściekłe spojrzenie.

-   Zdajesz   sobie   sprawę,   że   moja   przyjaciółka   leży   w   szpitalu,   a   ja,   zamiast   do   niej 

zadzwonić, muszę gadać z twoimi głupimi panienkami? - Jej głos wzniósł się do krzyku, 

ale Ian leżał jak przedtem, nieświadom niczego.

- Dlaczego szukasz kobiety? Jakim cudem wampir w ogóle wierzy w prawdziwą miłość? 

Naprawdę sądzisz, że zdołasz być wierny przez wieki? W tych czasach trudno liczyć 

nawet na parę lat!

Nie odpowiedział.

- No cóż, przynajmniej się nie odszczekujesz. Ja tu rządzę w ciągu dnia i nie zapominaj o 

tym. 

Nie sprzeciwił się. Wściekłym krokiem przeszła do gabinetu. Nie po to poszła na studia, 

żeby robić za sekretarkę jurnego, przystojnego wampira. To by było tyle, jeśli chodzi o 

trzecią afirmację - nadam swojemu życiu znaczenie. Potrzebowała porozmawiać z Sabrina. 

To ją uspokoi. Wybrała numer szpitala.

- Poproszę z pokojem Sabriny Vanderwerth.

-  Chwileczkę -  odparł operator  centralki.  - Proszę  się nie rozłączać.  - Toni  usiadła  w 

czarnym skórzanym fotelu za biurkiem i włączyła komputer. Pomyślała, że może znajdzie 

27

background image

coś   użytecznego   w   plikach,   skoro   przeszukanie   biblioteki   nic   jej   nie   dało.   Zadzwonił 

telefon na biurku. Cudownie, kolejna kobieta. Toni szybko zanotowała jej imię i numer i 

rozłączyła   się,   kiedy   Britney   wytłumaczyła   jej   już,   dlaczego   uważa,   że   Ian   jest   boski. 

Tymczasem w komórce odezwał się telefonista:

- Sabrina Vanderwerth została wypisana. 

Dreszcz niepokoju przebiegł Toni po plecach.

- Ależ widziałam ją wczoraj wieczorem. Kiedy ją wypisano?

- Nie mogę udzielać żadnych osobistych informacji.

-   Chwileczkę   -   zaczęła   Toni,   ale   sygnał   w   słuchawce   powiedział   jej,   że   operator   się 

rozłączył. Znów zadzwonił telefon na biurku - Wrrrr! - Toni szybciutko zapisała imię i 

numer kolejnej dziewczyny, która uważała, że Ian jest ciachem, po czym zadzwoniła na 

komórkę Sabriny.

Po siedmiu sygnałach odezwała się poczta głosowa.

- Bri, tu Toni. Właśnie się dowiedziałam, że cię wypisali ze szpitala. Zadzwoń do mnie. - 

Sprawdziła własne wiadomości na poczcie. Nic. Gdzie ona się podziała?

Znów telefon na biurku. Tym razem była to LaToya, która oczywiście uważała, że Ian jest 

ciachem.   A   potem   Michelle   i   Lauren.   Najwyraźniej   atrakcyjność   Iana   stawała   się 

legendarna.

- Tego już za wiele - warknęła Toni. Ze stacjonarnego telefonu zadzwoniła do swojego 

mieszkania. Może Sabrina po prostu poszła do domu i nie ma się o co martwić.

Telefon dzwonił, aż włączyła się poczta głosowa.

- Bri, jesteś tam? Zadzwoń do mnie, martwię się o ciebie. Zadzwoniła do ich sąsiada 

Carlosa.

- Miałeś jakieś wieści od Sabriny?

- Nie, a co się stało?

- Wypisali ją ze szpitala, ale nie wiem, gdzie jest. 

Po chwili milczenia Carlos odezwał się głosem poważniejszym niż zwykle:

- Toni, musisz mi powiedzieć, co jest grane.

-   Powiem,   dzisiaj   wieczorem,   kiedy   wyjdę   z   pracy.   -   Toni   rozłączyła   się   i   telefon 

zadzwonił natychmiast.

- Do diabła! - Złapała słuchawkę. - Co tam?

- Dzień dobry. Mówi Travis Buckley. 

Męski głos.

- Tak? O co chodzi?

- Czy jest Ian MacPhie? Toni zamrugała.

- Pan... chce rozmawiać z Ianem?

- O tak, kotku. Widziałem jego zdjęcie w singlachwwielkimmiescie i pomyślałem, że jest...

- Ciachem?

- Dokładnie. - Travis się roześmiał. Toni zapisała jego nazwisko.

- Z przyjemnością przekażę mu, że pan dzwonił.

- Super. - Travis podał jej swój numer. - Uważam, że jest uberciachem.

- Och, jeszcze jakim. - Toni rozłączyła się i rozmasowała skronie. - Niemożliwe, żeby mnie 

to spotykało. Utknęłam w Strefie Mroku.

Odwróciła się do komputera i kliknęła na ikonę „Moje dokumenty”. Na ekranie pokazało 

się okienko z żądaniem hasła.

- Do diabła. - Gdyby nie była taką technoniedojdą, potrafiłaby obejść zabezpieczenie, ale 

była,   i  nie  miała  pojęcia,   co  zrobić.   No  trudno,  nawet  gdyby   trafiła   na  dokument,   w 

28

background image

którym   banda   wampirów   przyznawałaby,   że   naprawdę   są   wampirami,   czy   to   by 

czegokolwiek dowodziło? Każdy mógł napisać dowolną bzdurę i twierdzić, że to prawda.

A   skoro   już   mowa   o   fałszywych   twierdzeniach,   musiała   obejrzeć   profil   Iana   na 

singlachwwielkimmiescie.   Łatwo   było   go   znaleźć.   Był   na   stronie   głównej,   na   liście 

dziesięciu najbardziej popularnych facetów. Jego zdjęcie było świetne, ale profil zawierał 

opis jakiegoś donżuana na viagrze. Im dłużej czytała, tym bardziej para buchała jej z uszu.

Telefon   zadzwonił   znów.   I   znów.   I   znów.   Lista   imion   liczyła   już   trzydzieści   cztery 

dziewczyny i dwóch facetów i oni wszyscy uważali, że Ian jest najbardziej ciachowatym 

ciachem ze wszystkich ciach świata. I jak ona miała szukać Sabriny? Czy uczyć się do 

egzaminu?

Telefon znów zadryndał. Ze złością złapała słuchawkę.

- Tak, Ian jest ciachem! Ale musisz poczekać na swoją kolejkę.

- Spoko. - Dziewczyna żuła gumę. - Mogę się nim podzielić. Lubi seks grupowy? 

Toni się skrzywiła.

- Będziesz musiała go sama zapytać.

- Okej. - Strzeliła gumą. - A ty kim jesteś?

- Je, ooo jestem jego kuratorką.

- Spoko. Ja też mam kuratora. Przymknęli mnie za namawianie do płatnego seksu.

- Fatalnie, nie cierpię, kiedy mi to robią.

-   No   właśnie.   A  ten   cały   Ian   naprawdę   jest   taki   bogaty,   jak   napisał   w   profilu?   Toni 

zazgrzytała zębami.

- Podaj mi po prostu imię i numer. - Zapisała informacje i trzasnęła słuchawką. - Nie 

zniosę   tego   dłużej!   -   Pogrzebała   w   szufladzie   biurka   i   znalazła   duży   czarny   marker. 

Wściekłym krokiem weszła do sypialni i spiorunowała Iana wzrokiem.

-   Jeśli   obleję   końcowy   egzamin,   to   będzie   twoja   wina!   -   Wygładziła   biały   T-shirt   na 

umięśnionym płaskim brzuchu, po czym drukowanymi literami napisała: „Gorący ogier”. 

Poniżej dodała: „Chcesz się zabawić, dzwoń do Travisa”.

Wreszcie zeszła po schodach na parter i włączyła automatyczną sekretarkę. Wiedziała, że 

wampirom się to nie spodoba, ale nie miała zamiaru oblać ostatniego egzaminu przez 

życie miłosne Iana. Schodząc do piwnicy, usłyszała kolejny dzwonek telefonu. Chłopaki 

na dole mieli się dobrze, więc o dziesiątej zadzwoniła do Howarda z raportem. Wyjaśniła 

sprawę z sekretarką i przyznał jej rację.

Kiedy jadła lunch w kuchni, telefon zadzwonił dwanaście razy. I wciąż dzwonił, kiedy 

szła   na   górę,   do   swojego   pokoju.   Wyłączyła   swój   telefon,   żeby   się   uczyć   w   spokoju. 

Zajrzała jeszcze raz do wampirów o pierwszej i czwartej po południu i zameldowała się 

Howardowi.

Zadzwoniła też jeszcze raz do szpitala i porozmawiała z pielęgniarką z piętra, gdzie leżała 

Sabrina. Pielęgniarka przyznała, że Bri zabrała rodzina, ale nie chciała powiedzieć nic 

więcej. To musieli być wuj i ciotka, jako że byli jedyną rodziną Sabriny. Toni nie mogła 

sobie   przypomnieć   ich   nazwiska,   ale   wiedziała,   że   znajdzie   je   gdzieś   w   mieszkaniu. 

Martwiła się coraz bardziej, bo Sabrina wciąż nie oddzwaniała.

Piętnaście po czwartej Toni przebrała się i zeszła do kuchni, żeby coś przekąsić. Mogła 

wyjść,   kiedy   wampiry   się   obudzą,   czyli   lada   chwila.   Na   szczęście   słońce   w   grudniu 

wcześnie zachodziło.

- Dobry wieczór. - Do kuchni wszedł Dougal, a zaraz za nim Phineas. Ruszyli prosto do 

lodówki po butelki z krwią.

- Cześć, chłopaki. - Dojadła swoją sałatkę. - Dobrze się wam spało? 

29

background image

Drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wmaszerował Ian. Spojrzał gniewnie na Toni i 

plasnął się dłonią w koszulkę.

- Co to ma być, do cholery?

Rozdział 4

Ian zdążył zapomnieć, jaka jest ładna - tak ładna, żeby na sekundę przestał jasno myśleć. 

Ale nie było ważne, jak błyszczące i złociste były jej włosy, jak różowe i słodko wykrojone 

były jej usta. Ani to, jak zielony sweterek pasował do zieleni jej oczu. Ochroniarz, który 

ozdabia koszulkę śpiącego wampira graffiti, nie był ochroniarzem godnym zaufania.

Phineas zerknął na niego i parsknął śniadaniem po całym kuchennym blacie, po czym 

zaczął chichotać. Dougal przynajmniej próbował zdusić śmiech.

- Fuuj. - Toni skrzywiła się, widząc krwawą jatkę.

- Nie martw się, cukiereczku. Posprzątam to. - Phineas wziął gąbkę ze zlewu. - Pięknie mu 

dowaliłaś.

- Ja bym tego nie nazwał pięknym. - Ian gromił Toni wzrokiem. Nie odpowiedziała na jego 

pytanie. Siedziała przy stole, bawiąc się papierową serwetką. Na jej policzki wypłynęły 

rumieńce. Zapach jej gorącej krwi pobudził jego głód. Zaczęły go mrowić dziąsła. Ścisnął 

mu   się   żołądek.   Podszedł   do   lodówki,   złapał   butelkę   syntetycznej   krwi   i   wypił   bez 

podgrzewania.

Toni zmarszczyła ładny nosek.

- Pijesz na zimno?

- A co, proponujesz mi gorącą? - warknął. Jej policzki poczerwieniały jeszcze bardziej.

- Nie, oczywiście, że nie.

- O co się tak wkurzyłeś, ziom? - Phineas wytarł blat. - Ja bym był szczęśliwy, gdyby Toni 

popisała mi koszulkę. Cholera, mogłaby pisać po mnie cały dzień.

- Ty nie sypiasz w koszulce - mruknęła Toni.

- Aha! - Phineas wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Podziwiałaś moje wspaniałe ciało, kiedy 

spałem. Wiedziałem. Kobiety nie mogą się oprzeć doktorowi Kłowi. - Wypłukał gąbkę. - 

Powinnaś pisać miłosne liściki bezpośrednio na mnie.

- To nie jest liścik miłosny - sprostowała Toni.

-  Z  całą  pewnością   nie  jest -  burknął  Ian.  -  I  z  pewnością  nie jestem  zainteresowany 

Travisem. 

Phineas parsknął, po czym wycelował i rzucił gąbkę do zlewu.

-   Dwa   punkty!   Przecież   wam   mówiłem,   chłopaki,   żebyście   przestali   nosić   te   kiecki. 

Wysyłacie sprzeczne sygnały, jeśli wiecie, co mam na myśli.

Dougal zmarszczył brwi.

- Kilt to godny i męski tradycyjny ubiór Szkotów.

- Mnie się nawet podobają - przyznała Toni. Czy naprawdę podobał jej się jego kilt? Ian 

zawsze uważał, że tartan klanu MacPhie jest jednym z najładniejszych. A może podobało 

jej się to, co było pod spodem. Skarcił się w duchu. Ta dziewczyna o wiele za łatwo go 

rozpraszała.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Postukał się w pierś. - Dlaczego, u licha, to 

zrobiłaś?

- Przyznaję, że to był błąd, ale w tamtym momencie byłam na ciebie strasznie zła.

- Zła? - Ian spojrzał na nią z osłupieniem. - A czymże ja cię mogłem rozzłościć? Cały dzień 

30

background image

byłem martwy.

- Byłeś żywy w Internecie. Laski oglądały twój profil na singlachwwielkimmiescie i telefon 

dosłownie się urywał. A ja miałam własne problemy, więc...

- Dzwoniły do mnie kobiety? - przerwał jej Ian. Nie mógł w to uwierzyć. Plan Vandy 

wypalił. Toni posłała mu zirytowane spojrzenie.

- Nie widziałeś wiadomości, które ci zostawiłam na górze? Na nocnej szafce?

- Nie, byłem zajęty wyłącznie tym. - Przycisnął dłoń do piersi. Chciał się dalej gniewać, ale 

myśl,   że   szukały   go   kobiety,   była   niesamowita.   -   Dzwoniły   do   mnie   zainteresowane 

panie?

Toni jęknęła i zaniosła talerz do zlewu.

- Tak, panie Superego. Trzydzieści cztery panie i dwóch panów, dokładnie mówiąc. I to 

tylko do godziny dziesiątej.

- Dwóch panów? - zachichotał Phineas. Ian wymamrotał parę słów po gaelicku, na które 

Dougal wybuchnął śmiechem. Jego radość mijała, bo zdał sobie sprawę, że wszystkie 

kobiety,   które   dzwoniły   za   dnia,   były   śmiertelniczkami.   Żadna   się   nie   nadawała. 

Zadzwonił telefon i Phineas sięgnął po słuchawkę.

- Daj sobie spokój. - Toni wróciła do stołu po swoje rzeczy, które zostawiła na krześle. 

Owinęła szyję zielonym szalikiem. - To pewnie kolejna zdesperowana kobieta. Nagrywają 

się na sekretarkę od rana.

- Ale to może być jakaś laska! - Phineas podniósł słuchawkę. - Halooo - rzucił głębokim, 

seksownym   głosem.   -   Tu   luksusowa   rezydencja   doktora   Kła,   specjalisty   od   miłości. 

Powiedz mi, gdzie cię boli, kotku.

- Toni - powiedział cicho Dougal. - Powinnaś odbierać telefony za dnia. Nie chcemy, żeby 

ktoś pomyślał, że dom jest pusty.

- Wiem. - Wsunęła ręce w rękawy kurtki. - Ale...

- Nie, Travis, nie jestem zainteresowany! - Phineas trzasnął słuchawką. - Cholera. 

Toni parsknęła.

- Rozumiecie, co miałam na myśli? To dlatego Howard pozwolił mi włączyć sekretarkę. - 

Przewiesiła torebkę przez ramię. - Na razie, chłopaki.

- Dokąd idziesz? - spytał Ian. Zignorowała go i wyszła z kuchni, zostawiając za sobą 

bujające się drzwi.

- Jasna cholera - warknął Ian. Przełknął resztę zimnego śniadania i wstawił pustą butelkę 

do zlewu, idąc do drzwi.

-   Ian.   -   Dougal   go   zatrzymał.   -   Nie   wyganiaj   jej.   Bardzo   potrzebujemy   śmiertelnych 

ochroniarzy, którym można ufać. 

Ian wskazał swoją koszulkę.

- A na jakiej podstawie sądzisz, że jej można ufać?

- Dobrze walczy i ma dobry powód, żeby nienawidzić Malkontentów - odparł Dougal.

- I nie pozabijała nas we śnie - dodał Phineas. - Jeszcze.

- A toś mnie uspokoił. - Ian wyszedł do holu i zastał Toni przy głównych drzwiach. 

Wciskała guziki panelu alarmu. - Nie możesz wyjść.

- Niby dlaczego nie? Jestem  po pracy. - Dokończyła wpisywanie kodu wyłączającego 

alarm i sięgnęła do klamki.

- Muszę z tobą porozmawiać.

- Ja nie chcę z tobą rozmawiać. - Wskazała automatyczną sekretarkę. - Ale setki kobiet 

chce.

- Przesadzasz. 

31

background image

Przeszła   przez   hol   do   komódki,   na   której   stał   telefon   i   sekretarka.   Wcisnęła   guzik   i 

odezwał się automatyczny, męski głos:

„Masz   trzysta   czternaście   wiadomości”.   Ianowi   opadła   szczęka.   Toni   uśmiechnęła   się 

złośliwie i ruszyła z powrotem do drzwi.

-   Lepiej   bierz   się   do   roboty.   Oddzwonienie   do   nich   wszystkich   potrwa   ładnych   parę 

godzin.

- Po prostu skasuję te wiadomości. 

Odwróciła się do niego.

- Nie zamierzasz oddzwonić?

- Dzwoniły w ciągu dnia, więc są śmiertelniczkami.

- Boże święty, ależ z ciebie arogancki snob! 

Zesztywniał.

- To nie jest kwestia arogancji. To rzeczywistość. 

- Twoja rzeczywistość! Uważasz, że jesteś za dobry dla zwykłych śmiertelniczek. 

- Nie zakładaj, że znasz moje myśli. 

Zmrużyła oczy.

-   Dobra.   Trzymajmy   się   faktów.   Te   osoby,   które   dzwoniły,   to   prawdziwi   ludzie   z 

prawdziwymi   uczuciami.   Odpowiedź   na   ich   telefony   to   podstawowa   grzeczność,   ale 

takiego nadętego prostaka na nią nie stać.

Podszedł do niej bliżej.

- Nie ucz mnie grzeczności, skoro wypisujesz na mnie takie rzeczy, gdy śpię.

- Byłam wściekła! - Miała rumieniec. - Musiałam przez kilka godzin znosić ich jęki, „Och, 

ależ  ciacho z tego Iana!”  Ciesz się,  że tylko ci popisałam tę koszulkę,  bo o mało nie 

puściłam na nią pawia!

Trudno   mu  było   skupić  się   na   jej   słowach,   bo   zapach   jej   gorącej   krwi   wypełniał   mu 

nozdrza, a jej walące serce łomotało w jego głowie. Już samo patrzenie w ogniste, zielone 

głębiny   jej   oczu   przytępiało   mu  słuch.   Zapach   jej   krwi   w   połączeniu   z   aromatem   jej 

włosów i skóry... Nigdy nie wdychał czegoś tak słodkiego.

Odsunęła się o krok.

- Coś się stało? 

- Twoje oczy wyglądają jakoś tak dziwnie. 

Z trudem zebrał myśli. Dlaczego te wszystkie telefony tak ją rozgniewały? Nagle uderzyła 

go pewna myśl.

- Byłaś zazdrosna.

- Co? - obruszyła się. - Nie bądź śmieszny. 

Wskazał napis na koszulce.

- Nie podobało ci się, że inne kobiety nazywały mnie ogierem.

- Żadna nie nazwała cię... - Skrzywiła się. - Muszę iść. - Ruszyła do drzwi. Poszedł za nią.

- Ten ogier to był twój pomysł?

- To nie miał być komplement - mruknęła. 

Uśmiechnął się.

- Ale to twoja szczera opinia, co? 

Złapała klamkę.

- Mam sprawy do załatwienia i lepsze miejsca, gdzie powinnam być. 

Oparł dłoń o drzwi.

- Na przykład?

- Nie twoja sprawa. 

32

background image

Jego uśmiech zniknął.

- Nie zdradziłaś mi swojego pełnego imienia. Ani dlaczego zgodziłaś się nas pilnować.

- Powiedziałam ci: dobra pensja, darmowe mieszkanie i wyżywienie.

- A ja ci powiedziałem, że ci nie ufam. Coś ukrywasz. 

W jej oczach błysnął gniew.

- Złożyłam przysięgę, że będę chronić twój egoistyczny tyłek.

- Dlaczego nas chronisz, skoro nas nie lubisz? 

Uniosła brew.

- Może nie lubię tylko ciebie. 

Jego spojrzenie przez chwilę błądziło po jej twarzy, a potem zeszło niżej, na kurtkę do 

bioder i dopasowane dżinsy.

- Potrafię poznać, kiedy kłamiesz, dziewczyno. Słyszę, jak szybko bije ci serce i czuję krew 

napływającą ci do twarzy. 

Jej policzki poróżowiały.

- Nie muszę ci się tłumaczyć.

-   Świetnie.   W   takim   razie   nie   mam   innego   wyjścia,   jak   przeprowadzić   śledztwo.   - 

Zadzwonił telefon, rozpraszając jego uwagę. - Nie wychodź - ostrzegł ją i ruszył w stronę 

aparatu.

Toni   jęknęła   sfrustrowana   za   jego   plecami,   więc   się   obejrzał.   Niecierpliwym   gestem 

wyszarpnęła włosy spod szalika, który je więził. Złociste kosmyki rozsypały się wokół jej 

ramion. Jakimś cudem ten prosty gest wyglądał wdzięcznie i pięknie.

Włączyła się poczta i rozległ się damski głos:

- Ian, właśnie obejrzałam twój profil i bardzo chciałabym cię poznać. Jesteś tam? Odbierz! 

Sięgnął po słuchawkę, ale się zawahał.

- Co się stało?

- Nie wiem, co powiedzieć. 

Parsknęła.

- A może dzień dobry? 

Kobieta podała imię i numer telefonu.

- To nie jest takie proste. - Ian nie potrafił stwierdzić, czy ta kobieta jest wampirzycą, a nie 

było to coś, o co mógł po prostu zapytać. Do licha. Będzie musiał spotkać się osobiście ze 

wszystkimi   kobietami,   które   zadzwoniły   po   zmroku.   Kiedy   tylko   je   zobaczy,   będzie 

wiedział, czy są śmiertelniczkami, czy nie. Ale jeśli będą ich setki?

Kobieta rozłączyła się i telefon znów zadzwonił. Przeczesał włosy dłonią.

- To mnie przerasta. Nie powinienem był pozwolić na to Vandzie.

- Vandzie? - spytała Toni. - To jeszcze jedna twoja dziewczyna?

- Przyjaciółka. To ona napisała mój profil i umieściła w portalu randkowym. Chciała mi 

tylko pomóc, ale...

- Co? - Toni podeszła do niego. - Nie ty pisałeś swój profil? 

Z sekretarki rozległ się głos kolejnej kobiety, Ian ściszył dźwięk, żeby móc rozmawiać z 

Toni.

- Pozwoliłem Vandzie go napisać. Powiedziała, że wie, czego oczekują kobiety. I pewnie 

wie, skoro dzwoni ich aż tyle. 

Toni zmarszczyła nos.

- Ja na pewno nie tego oczekuję. W życiu nie czytałam takich bzdetów.

- Czytałaś mój profil? 

Założyła włosy za ucho.

33

background image

- Byłam ciekawa. No wiesz, dzwoniło tyle kobiet. Chciałam się przekonać, czym się tak 

podniecają.

- I uznałaś, że to bzdety?

- Oczywiście. „Moja ukochana będzie księżniczką obsypaną gwiezdnym pyłem w moim 

baśniowym zamku w górach. A ja będę jej niewolnikiem, spełniającym jej każde życzenie, 

aż utoniemy w zmysłowej rozkoszy”. Och, ta słodycz! Ta rozkosz! Te mdłości! - Toni 

wycelowała palec w usta, jakby chciała wywołać wymioty.

Ian się skrzywił. Rzeczywiście, proza Vandy była trochę nazbyt patetyczna, ale reakcja 

Toni też była chyba trochę przesadna.

- Bardzo interesujące, że nauczyłaś się tego na pamięć. Pochlebia mi, że studiowałaś mój 

profil z taką uwagą. 

Otworzyła usta, po czym zamknęła.

- Powinieneś poprosić Vandę, żeby to przeredagowała. W tej chwili nie brzmi to zbyt... 

męsko. 

Uniósł brew. Czyżby znów rzucała mu wyzwanie?

- Spojrzę na to dziś w nocy.

- Jeszcze tego nie czytałeś?

- Nie. - Wzruszył ramionami. - Jestem pewien, że Vanda napisała to lepiej, niż ja bym 

potrafił. 

Toni spojrzała na niego podejrzliwie.

- To do ciebie niepodobne, taka skromność. - Jej oczy nagle otworzyły się szeroko. - O 

rany, czyżbyś się bał chodzić na randki?

Ian przełknął ślinę. Trafiła w dziesiątkę.

- To... trudno wytłumaczyć.

- Jak to możliwe? Czy nie uwodziłeś kobiet przez całe wieki, żeby zdobyć ich... krew?

- To było co innego. Teraz szukam prawdziwej miłości, kobiety, z którą się ożenię i spędzę 

resztę życia. Nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać, ani czy znajdę tę właściwą. Jest ich 

tyle do wyboru.

- Fakt, randkowanie to ciężka sprawa. - W jej spojrzeniu dostrzegł współczucie. - Ale 

niepotrzebnie się martwisz. Poradzisz sobie. Potrzebujesz tylko trochę treningu. Wczoraj 

rano naprawdę nieźle sobie radziłeś, kiedy flirtowałeś ze mną.

- Podobało ci się? 

Jej spojrzenie stwardniało.

- Tego bym nie powiedziała. 

Przekrzywił głowę.

- Jesteś kobietą.

- Genialnie, Sherlocku. Musisz być świetnym detektywem. 

Uśmiechnął się.

- I jestem, prawdę mówiąc. To moja specjalność. - Zauważył niepokój, który nagle pojawił 

się w jej oczach. Czyżby się bała, czego mógłby się o niej dowiedzieć? 

- Powiedziałaś, że potrzeba mi treningu. Pozwoliłabyś mi potrenować z tobą?

Spojrzała na drzwi.

- Właśnie wychodziłam.

- Tylko kilka minut. - Wskazał dłonią salon. - Byłbym ci bardzo wdzięczny. 

Niemal widział, jak trybiki obracają się w jej głowie. Zastanawiała się, czy jeśli będzie miła 

i zrobi mu tę przyjemność, on zapomni o śledztwie na jej temat. Marne szanse. Była za 

bardzo intrygująca.

34

background image

- Chyba mogłabym ci poświęcić parę minut. - Ruszyła do salonu.

- Dziękuję. - Poczekał, aż rzuciła torebkę na kanapę i zdjęła kurtkę. Kiedy usiadła na 

brzegu kanapy, usadowił się obok niej.

Zerknęła na niego nieufnie.

- Nie jestem pewna, czy naprawdę tego potrzebujesz. Wczoraj flirtowałeś jak uwodziciel.

- Nie zdawałem sobie sprawy, że to robię, dopóki mi nie powiedziałaś. Widocznie górę 

wzięły emocje. - Na przykład podejrzliwość. I pożądanie.

- Więc pewnie będziesz sobie dobrze radził, dopóki nie będziesz o tym myślał.

- Może. A może z tobą jest mi łatwiej, bo to nie ma znaczenia. 

Zesztywniała.

- Dlatego, że jestem śmiertelna i nie jestem ciebie godna?

- Nie! - Dlaczego była taka drażliwa na tym punkcie? Czyżby ktoś w przeszłości zranił jej 

ego? - Toni, ledwie cię znam, ale nie widzę w tobie absolutnie niczego niegodnego. Każdy 

mężczyzna czułby się zaszczycony, gdybyś go pokochała.

Otworzyła szeroko oczy.

-   Chodziło   mi   tylko   o   to,   że   nie   musimy   się   przejmować   tym,   jak   się   nawzajem 

postrzegamy. To nie ma znaczenia, bo nie możemy stworzyć związku. To wbrew regułom.

- No tak. - Założyła ręce na piersi. - Okej. Skoro mnie to w żaden sposób nie rusza, to 

pokaż, co potrafisz. Wypróbuj na mnie swój najlepszy bajer.

Bajer? A co to takiego, u licha?

- Zauważasz mnie w barze. Jestem seksowną wampirzycą z pięknymi, dużymi... kłami. 

Więc robisz pierwszy krok... - Patrzyła na niego wyczekująco.

Dowcip i urok. To pomogło Jeanowi-Lucowi.

- Dobry wieczór, panienko. Wygląda pani dziś wieczór doprawdy uroczo.

- Dziękuję. - Zmrużyła oczy. - Mamy piękną pogodę.

- I owszem. Może tylko trochę chłodną.

-   W   rzeczy   samej,   panie   Darcy.   Obawiam   się,   że   owce   będą   drżały   z   zimna   na 

wrzosowisku. - Zrobiła do niego minę. - Z jakiego wieku ty się wziąłeś?

- Z XVI, ale przystosowywałem się na bieżąco do współczesności. 

Prychnęła.

- Niewystarczająco. Wciąż jesteś do tyłu o jakieś dwieście lat.

- Starałem się być uroczy.

- Uroczy książę nie jest już bohaterem. Nie oglądałeś Shreka? 

Nie miał pojęcia, o czym ona mówi.

- Myślałem, że urok nigdy nie wychodzi z mody. W przypadku Jeana-Luca podziałał.

-   Nie   znam   go.   Posłuchaj,   musisz   być   bardziej   nowoczesny.   Bardziej   wyluzowany. 

Spróbuj. 

Poszukał w głowie odpowiednich słów.

- Helo, laska, pójdziesz ze mną na chatę? 

Wybuchnęła śmiechem.

- Teraz gadasz jak Phineas, pomijając akcent. Boże, ten twój akcent jest taki zabawny.

- Dzięki. - Posłał jej złe spojrzenie. - Może wkradnę się w łaski dam dzięki wiejskiej mowie. 

Toni wyszczerzyła zęby.

- Widzisz, ciągle jesteś staroświecki.

- A to takie złe? 

Przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad tym.

- Cóż, to chyba zależy od dziewczyny. Niektóre lubią, kiedy mężczyzna otwiera przed 

35

background image

nimi drzwi. Ale wiele współczesnych kobiet uważa taką galanterię za niegrzeczną. Do 

licha, same potrafimy sobie otwierać drzwi. Nigdy nie uważaj nas za słabą płeć.

- Więc błędnie interpretujesz moje motywy. Ja otwierałbym drzwi, żeby okazać szacunek, 

a nie jego brak.

-   Ale   czy   ty   naprawdę   szanujesz   kobiety?   Czy   przez   wieki   nie   były   dla   ciebie   tylko 

obiadem?

- Były moim zbawieniem. Nie przetrwałbym bez kobiet. 

Otworzyła szeroko oczy.

- Mamy tak różne spojrzenie na pewne sprawy.

- Dlatego jesteś dla mnie tym bardziej fascynująca. - Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich 

mieszaninę sprzecznych emocji. Była taka piękna. Tak bardzo chciała być twarda. Czy 

przestraszyłaby   się,   gdyby   wiedziała,   jak   bardzo   go   pociąga?   -   Nigdy   bym   cię   nie 

skrzywdził, dziewczyno. Mam nadzieję, że to wiesz.

Odsunęła się nagle i spojrzała w bok.

- Kontrolowałeś mój umysł?

- Nie.

- Więc dlaczego jestem... - Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nieważne. 

Czyżby ona też to czuła? To dziwne przyciąganie? Wyciągnął rękę na oparciu kanapy.

-   Powiedz   mi,   Toni,   czy   kiedy   spotykam   się   ze   współczesną   dziewczyną,   mogę   ją 

pocałować już na pierwszej randce? 

Wciągnęła torebkę na kolana.

- Cmoknięcie w policzek będzie w porządku. Albo krótki buziak przy pożegnaniu.

- A jeśli będę chciał więcej? 

Jej policzki poczerwieniały.

- Jeśli chcesz ją zaliczyć, to twoja sprawa.

- Mówiłem tylko o głębszym, bardziej satysfakcjonującym pocałunku. Ale skoro tak ci się 

spieszy, żeby zaciągnąć mnie do łóżka...

- Myślę, że dość już poćwiczyłeś. - Zerwała się z kanapy i włożyła kurtkę. Ian wstał.

- Dziękuję. To było bardzo pouczające.

- Tak. - Przewiesiła torebkę przez ramię. - Uwierz mi, poradzisz sobie na randce. - Ruszyła 

do frontowych drzwi.

- To dobrze. Bo mam dzisiaj dwie. 

Obejrzała się. - Dwie? 

Czyżby naprawdę była zazdrosna?

-   Noce   są   długie.   Zobaczymy   się   rano,   przed   wschodem   słońca.   Ciągle   musimy 

porozmawiać. 

Pokręciła głową, sięgając do klamki.

- Nie ma o czym rozmawiać.

- Mam pytania, które wymagają odpowiedzi.

- Jesteś zbyt wścibski.

- Jeśli nie zechcesz ze mną rozmawiać, będę musiał przeprowadzić śledztwo. 

W jej oczach błysnął gniew.

- Dlaczego nie możesz mnie zostawić w spokoju? - Wyszła, trzaskając drzwiami. To było 

dobre   pytanie.   Miał   dzisiaj   dwie   randki   i   całą   masę   wiadomości,   na   które   mógł 

odpowiedzieć. Ale z jakiegoś powodu nie mógł zostawić Toni w spokoju. Zaprzątała jego 

myśli. Pragnął jej, ale to było więcej niż pożądanie. Była tajemnicą. Piękną, inteligentną 

tajemnicą. Z którą cholernie przyjemnie było flirtować.

36

background image

Teleportował się na czwarte piętro, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Postanowił, że 

zacznie   swoje   śledztwo   od  wizyty   w   Romatechu  i   rozmowy   z   Connorem.   Miał   kilka 

wolnych godzin przed umówionymi spotkaniami w Horny Devils.

W łazience zerwał z siebie koszulkę i zapatrzył się na słowa nabazgrane przez Toni. Czy 

naprawdę mogła być zazdrosna, że pożądało go tyle kobiet? Czy może tylko chciał, żeby 

była zazdrosna? Jedno było pewne, ta piękna dziewczyna intrygowała go jak nikt.

W głowie rozbrzmiała mu zasada Angusa MacKaya: „Ochroniarzowi nie wolno wiązać się 

z podopiecznymi”. Była zakazana. Była śmiertelna. - Jasna cholera. - Rzucił koszulkę do 

kosza na śmieci.

Rozdział 5

Jędrek Janów chodził po swoim nowym gabinecie w siedzibie rosyjsko-amerykańskiego 

klanu na Brooklynie. Na razie wszystko wyglądało nieźle. Elektroniczny wykrywacz nie 

widział żadnych pluskiew. Kiedy przyjechał tu we wtorek wieczorem, znalazł ich parę. 

Podejrzewał,   że   w   klanie   jest   zdrajca,   ale   dopóki   nie   zdemaskował   drania,   musiał 

sprawdzać swój gabinet co wieczór.

Taka nielojalność i niekompetencja nie będzie tolerowana. Jako nowy przywódca, wczoraj 

wieczorem zapowiedział jasno, że spodziewa się po swoim klanie czegoś więcej. Wampir, 

który nie był gotów zginąć dla klanu, mógł równie dobrze zginąć od razu. Zilustrował 

swoje   przemówienie,   przebijając   kołkiem   wampira,   który   nie   miał   odpowiednio 

entuzjastycznej miny.

Ten prosty gest cudownie wszystkich zmotywował. Mężczyźni proponowali, że będą dla 

niego polować. Kobiety proponowały, że będą się z nim pieprzyć. Wszystkie z wyjątkiem 

jednej. Drobna brunetka, Nadia, wyglądała na przerażoną.

Więc oczywiście wybrał ją. Uśmiechnął się na wspomnienie godziny, którą z nią spędził. 

Kiedy wreszcie pozwolił jej się wymknąć we łzach, rozkoszował się świadomością, że jej 

strach przed nim jeszcze wzrósł. Miała w sobie jeszcze trochę ducha, ale wiedział, że 

wkrótce ją złamie. Była to gra, w którą bawił się wiele razy przez wieki.

Skończył sprawdzać pokój. Był czysty i pozostanie czysty, kiedy on tu rządzi. Poprzedni 

przywódcy   byli   idiotami.   Iwan   Petrowski   skończył   zdradzony   i   zamordowany   przez 

własny   klan.   Katia   Miniskaja   zarobiła   góry   pieniędzy,   by   roztrwonić   je   wszystkie   na 

żałosne usiłowania zabicia byłego kochanka, który ją rzucił.

Ani Iwan, ani Katia nie rozumieli, co jest naprawdę ważne. Kiedy Roman Draganesti 

dokonał   inwazji   w   ciągu   dnia   na   ten   budynek,   żeby   ratować   jednego   ze   swoich 

wampirów,  Iwan  po  prostu  zwiększył liczbę  ochroniarzy na  dziennej  zmianie.  Idiota! 

Draganesti nie spał za dnia. Ten fakt umknął Iwanowi. I Katii.

Wampir, który może nie spać w ciągu dnia, może rządzić światem. Wszystkie wampiry 

będą mu się kłaniać ze strachu, że wyrżnie je podczas śmiertelnego snu.

-   Szefie?   -   Jurij   zapukał   do   drzwi.   Drzwi   były   otwarte,   ale   Jurij   bał   się   wejść   bez 

pozwolenia   Jędrka.   Świetnie.   Szybko   się   uczyli.   Jędrek   usiadł   za   biurkiem   i   wrzucił 

wykrywacz podsłuchów do szuflady.

- Wejdź.

- Mam raport i zdjęcia, o które pan prosił.

- Pokaż. - I Jurij położył na biurku kilka cyfrowych zdjęć. - To jest Romatech i niektóre z 

wampirów, które tam pracują.

Jędrek rozpoznał na zdjęciach Draganestiego i jego ochroniarza, Connora Buchanana.

37

background image

- A to kto jest?

- Gregori Holstein. Wiceprezes Romatechu.

- Gdzie są informacje o domu Draganestiego? 

Jurij głośno przełknął ślinę.

- Nie zdołaliśmy ich zdobyć. Jeszcze - dodał szybko w odpowiedzi na gniewne spojrzenie 

Jędrka. - Tu jest kilka zdjęć domu, który ma w mieście przy Upper East Side.

Jędrek je przejrzał. Byli na nich jakiś Szkot w kilcie i młody czarnoskóry mężczyzna w 

uniformie agencji MacKaya. Jurij wskazał zdjęcie trzeciego mężczyzny.

- Ten zjawił się wczoraj w nocy. Nie bardzo wiemy, kto to jest. Nie pasuje do żadnego z 

naszych wcześniejszych zdjęć. 

Jędrek przyjrzał się młodemu mężczyźnie w czerwonozielonym kilcie.

- Kolejny przeklęty Szkot. Jak słowo daję, MacKay ma chyba ich nieskończony zapas. - 

Wziął ostatnie zdjęcie przedstawiające młodą blondynkę. - A to kto? Ich dziwka?

- Być może. - Jurij przestąpił z nogi na nogę. - To śmiertelniczka.

- Skąd wiesz?

- Ehm... rozpoznaję ją. Pożywiałem się nią w poniedziałek wieczorem. Jędrek odłożył 

zdjęcie.

- Tego wieczoru, kiedy pozwoliliście zarżnąć Saszenkę?

- Zabił go Connor Buchanan - powiedział szybko Jurij. - Mieliśmy wszystko pod kontrolą, 

dopóki się nie pojawił. 

Jędrek zacisnął pięści.

- Było trzech na jednego. Powinniście byli zabić tego cholernego Szkota. Co ci mówiłem o 

niekompetencji? 

Jurij zbladł. - Nie będzie tolerowana.

Jędrek patrzył na niego, pozwalając, żeby strach Jurija rósł z każdą sekundą. Odetchnął 

głęboko. Uwielbiał zapach strachu. - Masz szczęście, że to wydarzyło się, zanim zostałem 

szefem. A teraz jestem głodny. Sprowadź mi jakąś śmiertelną.

-   Tak,   mistrzu.   -   Jurij   się   ukłonił.   -   Już   się   robi.   -   Jędrek   pogładził   palcem   twarz 

dziewczyny na zdjęciu.

- Blondynkę. Słyszałem, że z nimi jest lepsza zabawa.

Toni pojechała metrem, potem przeszła kawałek pieszo Washington Square i dotarła do 

domu, w którym mieszkała z Sabriną. Położyła torebkę i klucze na stoliku w salonie, 

zdjęła kurtkę i rzuciła ją razem z szalikiem na sofę. Kotka Sabriny, Vanderkitty, zeskoczyła 

z fotela i zaczęła łasić się do nóg Toni.

- Hej, Van. - Toni podrapała rudą kicię za uszami.

- Widziałaś swoją mamusię? Van spojrzała na nią z irytacją, pomaszerowała do kuchni i 

usiadła w królewskiej pozie przy swojej misce.

- Nie ściemniaj. Wiem, że Carlos cię nakarmił. - Toni zajrzała do sypialni Sabriny.

Pokój   wyglądał   tak   samo   jak   w   niedzielę   -   dżinsy   porzucone   na   podłodze,   otwarte 

podręczniki na narzucie z liliowej szenili. Zanim Sabrina wyszła w niedzielę z domu, 

uczyła się do końcowych egzaminów: egzaminów, na które nie poszła. Toni rozmawiała w 

poniedziałek   ze   wszystkimi   wykładowcami   Bri,   by   wyjaśnić,   dlaczego   jej   nie   będzie. 

Brakowało jej zaliczeń ze wszystkich pięciu przedmiotów. Wyglądało to tak, jakby życie 

Sabriny nagle zastygło w czasie, tak jak jej pokój. Toni zastanawiała się, czy ich życie 

kiedykolwiek wróci do normy.

Włączyła lampkę przy łóżku i przekopała górną szufladę nocnej szafki Bri. Serce jej się 

38

background image

ścisnęło, kiedy zobaczyła urodzinową kartkę, którą Bri zatrzymała. Toni dała ją jej wiele 

lat temu. To był pierwszy raz, kiedy kupiła kartkę zaadresowaną do „siostry”.

Bo dla Toni Bri była siostrą. Przez dziesięć lat były najbliższymi przyjaciółkami. Spędzały 

razem święta i wakacje. Bo ich prawdziwe rodziny ich nie chciały.

Właśnie dlatego było takie dziwne, że Bri wyszła ze szpitala z ciotką i wujkiem. Toni 

przez   te   wszystkie   lata   słyszała   o   tej   parze   tak   niewiele,   że   nie   pamiętała   nawet   ich 

nazwiska.  Joe  i  Gwen   jacyś  tam,   którzy   od  czasu  do  czasu  przypominali  sobie,   żeby 

przysłać   Bri   kartkę   na   Boże   Narodzenie.   Dlaczego   nagle   tak   się   zainteresowali 

siostrzenicą?

Toni   znalazła   różowy   notes   z   adresami   i   przekartkowała   go   kciukiem.   Smutne,   jak 

niewiele nazwisk w nim było. A jeszcze smutniejsze, ile nazwisk zostało wykreślonych z 

upływem lat. Biedna Bri. Tak trudno było jej znaleźć ludzi, którym mogła ufać.

Toni wróciła z notesem do salonu i klapnęła na sofę. Vanderkitty wskoczyła na oparcie i 

przysiadła koło jej ucha.

- Tęsknisz za mamusią? - Zinterpretowała głośne mruczenie jako odpowiedź twierdzącą. - 

Tak, ja też tęsknię za Bri. Zaczęła przeglądać notes.

-   Aha!   -   Pod   P   znalazła   doktora   Joego   Proctora   i   jego   żonę   Gwen,   z   adresem   w 

Westchester. To musieli być oni, chociaż Toni nie wiedziała, że wujek Joe jest lekarzem.

Sięgnęła nad poręczą sofy po bezprzewodowy telefon na stoliku i zauważyła mrugającą 

lampkę wiadomości. Były cztery. Trzy od niej samej, jako że trzy razy dzwoniła do domu. 

I wreszcie ostatnia.

- Bri, tu Justin. Wybacz mi, mała... No tak. Toni wyłączyła w połowie i wybrała numer 

Proctorów.   Ciekawe,   jakiej   specjalności   był   lekarzem.   Proktologiem?   Jej   parsknięcie 

przerwał kobiecy głos z latynoskim akcentem.

- Rezydencja doktora Proctora.

- Dobry wieczór. Czy zastałam Sabrinę? - Toni usłyszała stłumione głosy w tle.

W słuchawce odezwał się inny głos.

- Dobry wieczór. Mówi Gwen Proctor.

- Z tej strony Toni, współlokatorka Bri. Chciałabym z nią porozmawiać.

-   Obawiam   się,   że   w   tej   chwili   to   niemożliwe.   Sabrina   śpi   i   nie   chcielibyśmy   budzić 

biedactwa. Przeżyła taki koszmar. Co pani powie. Toni też przeżyła atak wampirów.

- Wszystko u niej w porządku?

- Tak, oczywiście. - W głosie Gwen dał się słyszeć wyraźny chłód. - Dziękuję za telefon.

- Może jej pani przekazać, żeby do mnie oddzwoniła, kiedy się obudzi?

- Nie chcemy jej niepokoić, nie czuje się najlepiej. 

Czy to było „nie”?

- Bri na pewno będzie chciała ze mną porozmawiać.

- Być może, ale pani nie ma kwalifikacji do rozmowy z nią. Mój mąż jest doskonałym 

psychiatrą   i   ekspertem   od   tego   rodzaju   ostrych   psychoz,   na   jaką   w   tej   chwili   cierpi 

Sabrina.

Żołądek podszedł Toni do gardła.

- Bri nie ma żadnej psychozy. 

Nastąpiła przerwa, podczas której Toni słyszała gorączkowe szepty.

- Pani Davis? - odezwał się opryskliwy męski głos. - Mówi doktor Proctor, wuj Sabriny. 

Mogę panią zapewnić, że Sabrina otrzymuje najlepszą możliwą pomoc.

- Ja chcę z nią tylko porozmawiać.

- W tych okolicznościach nie mogę na to pozwolić. 

39

background image

Toni ścisnęła słuchawkę.

- Proszę posłuchać, ona ma dwadzieścia trzy lata. Nie może pan decydować, z kim będzie 

rozmawiać.

- W tej chwili nie miałaby pani na nią pozytywnego wpływu - odparł spokojnie. - Biedna 

dziewczyna wierzy, że została zaatakowana przez wampiry.

Toni zagryzła zęby.

- Tak, wiem...

- I obawia się, że znów przyjdą ją skrzywdzić. Zapewniamy jej bezpieczeństwo, żeby 

doszła do siebie.

- Świetnie, ale mimo to chcę z nią porozmawiać.

-   Kiedy   rozmawiała   z   panią   ostatnim   razem,   poprosiła,   żeby   udowodniła   pani,   że   ci 

napastnicy naprawdę byli wampirami - ciągnął doktor Proctor. - A pani się zgodziła.

- Leżała poraniona w szpitalnej sali. Jak mogłam odmówić?

- Nie mogę jej pozwolić na rozmowę z kimkolwiek, kto będzie podtrzymywał w niej te 

paranoiczne urojenia. Pani zaprzepaściłaby postępy, jakie zrobiliśmy.

Toni z trudem przełknęła ślinę.

- Co wy jej robicie?

- Zapewniamy jej fachową pomoc. Dobranoc. - Rozłączył się.

- Zaraz! - Toni z wściekłością spojrzała na słuchawkę. - Ty dupku!

- Mam nadzieję, że to nie było do mnie. 

Toni podskoczyła przestraszona i odwróciła się w stronę mężczyzny włażącego przez 

kuchenne okno.

- Carlos! - zbeształa sąsiada. - Jak długo podsłuchujesz?

- Wystarczająco długo.

- W takim razie to było do ciebie. - Odłożyła słuchawkę. Teraz, po zastanowieniu, nawet 

się cieszyła, że podsłuchiwał. Potrzebowała przyjaciela, któremu mogłaby się zwierzyć, a 

kiedy nie było Sabriny, został jej tylko Carlos.

Nie po raz pierwszy tak się do niej zakradł. Facet poruszał się bezszelestnie, z kocią gracją. 

Zakładała, że zdobył tę umiejętność podczas podróży do amazońskiej dżungli, gdzie lepiej 

było nie rozgłaszać wszem i wobec swojej obecności. Ze swoimi czarnymi włosami do 

ramion,   w   czarnym   swetrze   i   w   czarnych   skórzanych   spodniach   Carlos   był   ledwie 

widoczny na podeście schodów pożarowych, wspólnych dla obydwu mieszkań.

Siadł okrakiem na parapecie, błyskając w uśmiechu śnieżnobiałymi zębami.

-   No   przestań,   dziewczyno,   powinnaś   być  dla   mnie   miła.   Wygląda   na   to,   że  możesz 

potrzebować kogoś z moimi talentami. 

Parsknęła.

- O którym talencie mówisz? Do tańczenia samby w stringach z cekinami? 

Zrobił urażoną minę.

- Wkładam o wiele więcej niż stringi. Mam satynową pelerynę w kolorze wściekłego różu 

i stroik na głowę ze strusich piór. Jest ogromny. - Puścił do niej oczko. - Jak cała reszta 

mnie.

Toni się roześmiała. Carlos co roku jeździł do Brazylii na kilka dni w czasie karnawału. 

Jako że pisał właśnie pracę magisterską z antropologii na Uniwersytecie Nowojorskim, 

twierdził, że to podróże naukowe. Toni i Bri nauczyły się paru interesujących rzeczy z 

filmów wideo, które przywoził z tych wypraw.

Przerzucił przez parapet drugą nogę. Był boski, ale wolał ubierać Toni i Sabrinę, niż się z 

nimi umawiać. Vanderkitty zeskoczyła z sofy, pognała w podskokach przez kuchnię i 

40

background image

wylądowała w jego ramionach.

- Mnie nigdy tak nie wita - mruknęła Toni.

- Wie, kto tu jest szefem. Cześć, kochanie. - Pogłaskał główkę kotki opalonym policzkiem i 

postawił ją na podłodze. - Właśnie szedłem ją nakarmić, kiedy usłyszałem, jak fukasz do 

telefonu.

- Rozmawiałam z wujkiem i ciotką Sabriny. Trzymają ją u siebie i nie pozwalają mi z nią 

rozmawiać.

- Hm. Niektórzy ludzie bywają tacy nieuprzejmi. - Carlos otworzył szafkę pod zlewem i 

wyjął paczkę suchej karmy Van. - Menina, obiecałaś, że powiesz mi, co się dzieje.

- Tak, wiem. - Ale jak mogła to wytłumaczyć, nie wychodząc na wariatkę? - Nawet nie 

wiem, od czego zacząć.

- Zacznij od tych drani, którzy napadli Sabrinę. - Carlos nasypał chrupek do kociej miski. - 

To było w niedzielę wieczorem, tak?

- Tak. Poszła na łyżwy z Justinem do Central Parku. Pokłócili się i wracała do domu sama.

 Carlos odstawił karmę pod zlew i zamknął drzwiczki.

Merde. Powinna była zadzwonić do mnie.
- Albo do mnie - zauważyła Toni. - Niestety Justin tak ją wyprowadził z równowagi, że nie 

myślała logicznie. 

Carlos zmrużył bursztynowe oczy.

- Zrobił jej krzywdę?

-   Emocjonalną,   owszem.   Wygłosił   opinię,   jak   powinni   wydać   pieniądze,   które   Bri 

odziedziczy. 

Carlos się skrzywił.

- Sądziłem, że o tym nie wie.

- Ja też. Tak czy inaczej, Bri poczuła się zdradzona i wyszła sama. I wtedy zaatakowali ją ci 

dranie.

- Biedna menina. - Carlos wszedł do salonu i przysiadł na poręczy fotela.

- Tych... zbirów było trzech - wyjaśniła Toni. - Bri miała powierzchowne rany i kilka 

pękniętych żeber. Jacyś ludzie znaleźli ją nieprzytomną w śniegu i zadzwonili pod 112. 

Policja przesłuchała ją w szpitalu, ale myśleli, że majaczy, no wiesz, z powodu hipotermii i 

utraty krwi. Nie uwierzyli w jej opowieść.

Carlos burknął zdegustowany.

- Przecież to oczywiste, że została napadnięta. Myśleli, że sama się pokaleczyła?

- Nie, ale uznali, że opisała tych zbirów jako gorszych, niż byli w rzeczywistości.

- Pobili ją i zostawili, żeby umarła. Co może być gorszego? 

Wampiry. Ale nikt nie uwierzył Bri. Nawet Toni uważała, że jej przyjaciółka wyobraziła 

sobie jakieś bajkowe potwory w reakcji na stres, który przeżyła.

- Bri się zdenerwowała, że nikt jej nie wierzy, i poprosiła mnie, żebym poszła do parku 

odszukać tych gości, którzy ją zaatakowali.

Carlos aż usiadł z wrażenia.

- Czyś ty zwariowała, dziewczyno? Powinnaś była mnie poprosić, żebym poszedł z tobą.

 Miał rację. Był świetny w sztukach walki. Kiedy dwa lata temu poznał Toni i Bri, namówił 

je, by chodziły z nim na zajęcia.

- Żałuję, że tego nie zrobiłam. Ale nie sądziłam, że może mi się coś przydarzyć. 

Carlos zmarszczył brwi.

- Ty też jej nie uwierzyłaś, co?

- Teraz jej wierzę. W poniedziałek wieczorem poszłam sama do parku i pokazały się trzy... 

41

background image

zbiry. Próbowałam z nimi walczyć, ale... - Toni nieźle sobie radziła, dopóki nie zaczęli się 

poruszać z nadludzką prędkością. To była dla niej pierwsza wskazówka, że to nie są 

zwykli   napastnicy.   Potem   podmuch   zimnego   powietrza   uderzył   ją   w   głowę   i   oni 

wtargnęli w jej myśli. Na to wspomnienie dreszcz przebiegł jej po plecach.

Menina. - Carlos usiadł obok niej na sofie. - Czego ty mi nie mówisz?

- Ja... nie potrafię tego wyjaśnić. To jest zbyt dziwne. 

Spojrzał na nią z irytacją.

- Jako dziecko spędziłem kilka lat w amazońskiej dżungli. Latem w ubiegłym roku byłem 

w dżungli w Malezji. Widziałem dziwniejsze rzeczy, niż potrafisz sobie wyobrazić.

Toni   odetchnęła   głęboko.   Nie   powinna   nikomu   mówić   o   wampirach,   ale   jak   mogła 

udowodnić, że Sabrinie nie pomieszało się w głowie, nie ujawniając faktu ich istnienia?

- Musisz mi dać słowo, że nikomu tego nie powtórzysz. Mówię poważnie. Będę miała 

poważne kłopoty, jeśli przeze mnie prawda wyjdzie na jaw.

- Potrafię dochować tajemnicy. Powiedz.

- Te dranie pogryzły Sabrinę. Mnie też. 

Carlos zesztywniał.

- Byli jak zwierzęta? Chcieli waszego... mięsa?

- Nie. Chcieli krwi. To były... wampiry. - Obserwowała twarz Carlosa, trochę się bojąc, że 

ją wyśmieje. Ale on przez kilka sekund gapił się na nią bez słowa.

- Mówisz poważnie? - spytał w końcu.

- Mogę ci pokazać ślady kłów.

- Wampiry?

- Tak. Mają paskudne długie kły. Potrafią się poruszać z nadludzką szybkością i potrafią 

kontrolować twój umysł. 

Carlos   przeciągnął   dłonią   po   swoich   czarnych   włosach,   odgarniając   je   z   twarzy   i 

odsłaniając mały złoty kolczyk w każdym uchu.

- Mój Boże, menina, jak ty im uciekłaś?
- Więc mi wierzysz?

-   Tak.   Wiem,   że   nie   zmyślałabyś   w   takiej   sprawie.   -   Wziął   jej   dłoń.   -   Opowiedz   mi 

wszystko. 

Na moment zamknęła oczy.

- To było przerażające. Oni byli w mojej głowie i kazali mi robić różne rzeczy wbrew mojej 

woli. Mój mózg krzyczał „nie”, ale nie byłam w stanie ich powstrzymać.

Carlos ścisnął jej dłoń.

- Już dobrze, kochanie.

-   Potem,   nie   wiadomo   skąd,   zjawił   się   wielki   facet   w   kilcie,   wywijając   mieczem   i 

wrzeszcząc na wampiry, żeby mnie zostawiły w spokoju.

Bursztynowe oczy Carlosa pojaśniały.

- O rany, bohater macho.

- Też tak pomyślałam. Przebił jednego z wampirów mieczem i tamten rozsypał się w pył. 

Pozostali dwaj puścili mnie, żeby z nim walczyć. Wtedy poczułam, że mój umysł jest 

wolny. Więc przyłączyłam się do walki.

- Och, brawo, dziewczyno.

- W końcu tamci dwaj zniknęli i...

- Zniknęli?

-   Tak.   To   kolejna   wampiryczna   sztuczka.   No   więc,   ten   Szkot   mnie   złapał   i   my   też 

zniknęliśmy. 

42

background image

Carlos   aż   się   zachłysnął.   -  Merda!  I   gdzie   się   pojawiliście?   -   Zmrużył   oczy.   -   Chcesz 

powiedzieć, że ten Szkot też jest wampirem?

- Tak, ale dobrym. Ma na imię Connor i zabrał mnie do Romatech Industries. 

Carlos skinął głową.

- Słyszałem o tej firmie. Jej szefem jest ten sławny naukowiec, który wynalazł syntetyczną 

krew.

- Roman Draganesti. Poznałam go. To przywódca dobrych wampirów.

- Dobrych wampirów?

-  Tak.  Roman zrobił  mi transfuzję.  Potem  Connor  zaproponował, że wymaże z  mojej 

pamięci to, co się stało. Oni naprawdę nie chcą, żeby ludzie wiedzieli o ich istnieniu.

Carlos spojrzał na nią kwaśno.

- Wierzę.

-  Ale ja  nie mogłam  pozwolić,   żeby  mi  wykasował  pamięć,   bo  musiałam  powiedzieć 

Sabrinie, że miała rację.

Claro.
- Na szczęście była jeszcze jedna możliwość. Connor widział, że umiem walczyć, więc 

zaproponował mi pracę: pilnowanie wampirów za dnia. Widzisz, one są wtedy zupełnie 

bezbronne. Śmiertelników, którym mogą ufać, jest bardzo niewielu.

- Więc to u nich byłaś przez cały dzień? - spytał Carlos. - Pilnujesz wampirów?

- Tak. Dzisiaj był mój drugi dzień pracy. Robota jest dość łatwa. Oni w dzień są właściwie 

martwi, więc niewiele się dzieje. Tyle że muszę tam siedzieć. Miałabym poważne kłopoty, 

gdybym zostawiła wampiry bez ochrony. 

Carlos prychnął. - Jeśli są martwi, to skąd wiedzą, czy jesteś, czy wyszłaś? 

-   Muszę   się   meldować   mojemu   śmiertelnemu   przełożonemu,   Howardowi.   Poza   tym 

Howard obserwuje mnie na monitorach. Do tej pory był bardzo wyrozumiały. Sam mnie 

zastąpi   w   piątek,   żebym   mogła   iść   na   egzamin.   I   pozwolił   mi   dzisiaj   włączyć 

automatyczną sekretarkę, kiedy wszystkie słodkie idiotki z miasta zaczęły wydzwaniać 

do... niego.

- Niego?

- Nie chcę o nim mówić. Mam dość problemów i bez... niego.

- Aa. - Kąciki ust Carlosa uniosły się do góry. - Więc ten on jest jednym z nich?

- Jest wampirem, tak. I to bardzo irytującym. - Ze wszystkich wampirów tylko jeden Ian 

podejrzewał ją o jakieś tajemnicze motywy. Fakt, że miał rację, drażnił ją jeszcze bardziej.

Ten facet doprowadzał ją do szału. Od czasu ataku miała wszelkie powody nienawidzić 

wampirów.   Te   potwory   zasługiwały   na   nienawiść.   To   było   tak,   jakby   odarły   ją   z 

człowieczeństwa,   postrzegając   ją   wyłącznie   jako   źródło   pożywienia.   A   kiedy   przejęły 

kontrolę nad jej umysłem, czuła się, jakby ktoś zmiażdżył jej duszę. Więc jak to możliwe, u 

diabła, że Ian wydawał jej się tak atrakcyjny?

Przez moment sądziła, że kontroluje jej umysł. Ale nigdy nie poczuła tego uderzenia 

zimnego powietrza na czole. Nie słyszała też jego głosu w swojej głowie. Nie, ten pociąg 

był autentyczny. Szalony, ale autentyczny.

„Każdy  mężczyzna  czułby  się  zaszczycony, gdybyś  go pokochała”.  Serce omal  jej  nie 

stanęło,   kiedy   to   powiedział.   To   były   najbardziej   urocze   słowa,   jakie   kiedykolwiek 

słyszała. Poczuła się atrakcyjna i... godna. Jestem godna miłości.

Sposób, w jaki na nią patrzył - jakby sięgał głęboko do jej wnętrza - boleśnie uświadomił 

jej pustkę w jej duszy, Ian był niebezpieczny. I piękny.

Menina, wygląda mi na to, że występuje tu konflikt interesów.

43

background image

- Nie pozwolę, żeby miał na mnie taki wpływ. 

Carlos   się   uśmiechnął.   -   Nie   mówiłem   o   nim.   Chociaż   to   zapewne   wyjaśnia   twoją 

rozanieloną minę.

- Słucham?

- Mówiłem o twojej nowej pracy. Dostajesz pensję za chronienie wampirów, tak?

- Tak. Złożyłam przysięgę, że będę je chronić.

- Ale jednocześnie chcesz udowodnić, że Sabrina mówiła prawdę o wampirach. Na moje 

oko, jeśli ujawnisz tajemnicę wampirów, złamiesz złożoną przysięgę.

- Myślałam o tym. Ale gdybyśmy zdradzili prawdę prawnikowi albo psychiatrze, byliby 

związani tajemnicą zawodową. Więc wiedzieliby, że Bri nie zwariowała, a jednocześnie 

nie mogliby zdemaskować wampirów i im zaszkodzić.

- Aha. - Carlos kiwnął głową. - Karkołomny plan, ale niezły.

- Problemem jest znalezienie dowodu na ich istnienie. Pomyślałam o zrobieniu im zdjęć 

podczas śmiertelnego snu, ale wyglądają zupełnie normalnie.

- Jakby spali? - spytał Carlos.

- Właśnie. Owszem, Dougal trochę przypomina trupa, bo sypia w trumnie, ale mimo 

wszystko   wyglądałoby   to   tylko   jak   zdjęcie   zwykłego   nieboszczyka.   A   ludzie   ciągle 

umierają. To by raczej nie była rewolucyjna fotka. Zajrzałam do ich biblioteki...

- Mają bibliotekę? Nie siedzą w jakiejś ciemnej, ponurej krypcie na cmentarzu?

- Nie, mają luksusową kamienicę. Cztery piętra przepięknych antyków i dzieł sztuki. Nie 

uwierzyłbyś, w jakim łożu z baldachimem sypiam.

- O Boże. - Carlos przycisnął ręce do szerokiej piersi. - Brzmi bajecznie. Kiedy będę mógł je 

zobaczyć?

- Nie dam rady cię przemycić przed kamerami monitoringu. 

Obruszył się.

- Nie bądź taka pewna, kochana. Ale co z Sabrina?

- Jej ciotka i wujek wypisali ją ze szpitala i zabrali do swojego domu w Westchetser. Wujek 

Joe  jest  psychiatrą   i   twierdzi,   że  Bri   cierpi   na   ostrą   psychozę.   Nie  pozwala   mi   z   nią 

rozmawiać.

Carlos zmarszczył brwi.

- Co wiesz o tych ludziach?

- Niewiele. Nigdy wcześniej nie interesowali się Bri.

- Tak, ale ona ma odziedziczyć mnóstwo pieniędzy, kiedy skończy studia, prawda?

- Tak. Osiemdziesiąt pięć milionów. 

Carlos wybałuszył oczy. - Nie miałem pojęcia, że aż tyle!

- No cóż, nie chwali się tym z oczywistych powodów. Jej rodzicie nie chcieli, żeby została 

rozrywkową   panienką   z   funduszem   powierniczym,   więc   zastrzegli   w   testamencie,   że 

zanim odziedziczy całą sumę, musi skończyć studia. Od czternastego roku życia dostaje 

roczną pensję.

- A kiedy kończy studia?

- Na wiosnę. Chociaż teraz pewnie później, bo w tym semestrze nie będzie miała zaliczeń.

 Carlos wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Coś mi się zdaje, że ma poważne kłopoty. 

Toni głośno przełknęła ślinę.

- Tego się obawiałam.

- Potrzebuję wszelkich informacji o tej parze.

- To jest wszystko, co mam. - Toni podała mu różowy notes. - Nazywają się Proctor. 

Carlos wyrwał i złożył kartkę.

44

background image

- Sprawdzę ich. Zwłaszcza sytuację finansową.

- Jak to zrobisz?

Wsunął kartkę do kieszeni obcisłych skórzanych spodni. 

- Mam komputer.

- Ja też mam, ale nie umiałabym nikogo sprawdzić.

- Nie obraź się, kochanie, ale kilka tygodni uczyłaś się, jak ściągnąć pocztę.

Toni   westchnęła.   To   była   prawda.   Była   totalnie   odporna   na   technikę.   Pierwszych 

trzynaście lat życia spędziła w domu babci na wsi w Alabamie, gdzie telefon miał kręconą 

tarczę, a jedyny telewizor tylko cztery kanały, i to bez pilota.

- A tak a propos. - Pogrzebała w torebce i podała Carlosowi swoją komórkę. - Zmień mi 

dzwonek. 

Wyszczerzył zęby.

- Nie chcesz, żeby chłopaki napalały się na ciebie?

- Nie, zostawiam to tobie. Potrzebuję czegoś... cichszego. Bardzo proszę.

- Nie ma sprawy. - Wcisnął telefon do kieszeni. - Jak długo zamierzasz tu posiedzieć?

- Jakieś pół godziny. Muszę spakować trochę rzeczy.

- Dobra. Zaraz wracam. - Carlos wymknął się przez kuchenne okno. Toni zajrzała do 

lodówki,   szukając   czegoś   do   picia,   ale   wszystko   było   z   kofeiną.   Zły   pomysł,   kiedy 

potrzebowała iść spać o dziesiątej wieczorem, żeby móc wstać wcześnie rano. Nalała sobie 

szklankę wody z lodem i poszła do sypialni, żeby się spakować.

W  poniedziałek   w  nocy,  po  ataku,  kiedy  już   zgodziła  się podjąć  pracę  u wampirów, 

została   zapakowana   na   tylne   siedzenie   samochodu   i   Dougal   przywiózł   ją   tutaj,   żeby 

wzięła parę rzeczy. Była w takim szoku, że zabrała ledwie kilka ciuchów ze swojego 

pokoju, gdy Dougal czekał w salonie. Potem zawiózł ją prosto do kamienicy Romana i 

siedziała tam od tamtej pory.

Teraz zdawała sobie sprawę, że wampiry nie chciały jej stracić z oczu, z wiedzą, którą 

miała. Fakt, że dzisiaj pozwolono jej wyjść, dowodził, że widocznie zdecydowały się jej 

zaufać.   Jak   długo   będzie   musiała   z   nimi   mieszkać?   Trudno   powiedzieć.   A   przede 

wszystkim, jak miała pomóc Sabrinie, skoro nie mogła z nią nawet porozmawiać?

-   Dzwonek   zmieniony.   -   Carlos   wszedł   do   sypialni.   Podskoczyła.   Boże   święty,   był 

stanowczo za dobry w tym podkradaniu się do ludzi. Wrzuciła komórkę do walizki, obok 

pudełka z soczewkami kontaktowymi. Carlos zajrzał do jej szafy.

- Hm, to jest zbyt tandetne. O Boże, jaka piękna skórzana kamizelka. Straszna szkoda, że 

na mnie za mała. - Wyjął czarną kamizelkę i ją podziwiał.

Toni   uśmiechnęła   się,   przekładając   bieliznę   z   szuflady   do   walizki.   Stęskniła   się   za 

Carlosem.

- A, sprawdziłem na szybko finanse doktora Proctora. Siedzi w długach po same uszy. Żył 

ponad stan. 

Toni opadła szczęka.

- Nie było cię dwadzieścia minut i dowiedziałeś się tego wszystkiego? 

Carlos   wzruszył   ramionami   i   odwiesił   kamizelkę   do   szafy.   Nagle   zachłysnął   się   z 

oburzenia.

- Dziewczyno, nikt ci nie powiedział, że nie wolno nosić poziomych pasków? - Wyciągnął 

koszulkę winowajczynię. - To należy spalić.

- Dzięki. Szukałam tego. - Toni wyrwała mu koszulkę z ręki i wrzuciła do prawie pełnej 

walizki.

-   Hm.   -   Carlos   przeszedł   do   komody   obejrzeć   resztę   jej   rzeczy.   -   Ale   to   jest   ładne, 

45

background image

powinnaś to zabrać. - Wyciągnął skąpą koszulkę na ramiączkach z czerwonej satyny.

- Jest grudzień. Zabieram flanelową piżamę.

- Ależ, menina, nie chcesz wyglądać seksownie dla niego? 

Toni zatrzasnęła walizkę.

- Masz absolutnie błędne wyobrażenia na jego temat. 

W bursztynowych oczach Carlosa pojawił się psotny błysk.

- Jesteś pewna? Bo wystarczy, że o nim wspomnę, a twoje policzki kwitną jak czerwone 

róże.

- To irytacja, nie zachwyt. - Toni ściągnęła walizkę z łóżka i wyturlała ją na kółkach z 

pokoju. - Muszę lecieć, Carlos. Opiekuj się Vanderkitty.

- Jasne. I zobaczę, czego jeszcze uda mi się dowiedzieć o wujku Sabriny.

- Dziękuję. - Toni zatrzymała się, żeby go uściskać. - Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie. 

Wyszczerzył zęby.

- No, biegnij już do niego.

- Wypchaj się, Carlos. - Wyszła z mieszkania, ścigana jego śmiechem. Miała nadzieję, że 

Ian będzie całą noc zajęty szukaniem sobie kobiety. Przy odrobinie szczęścia wróci do 

kamienicy i swojej sypialni, nie oglądając go na oczy.

Rozdział 6

Ian podszedł do łóżka, w którym spała Toni. Jej serce biło miarowo, twarz była pogodna i 

spokojna. Miał nadzieję, że ma piękne sny. Connor opisał mu atak na nią. Będzie miała 

szczęście, jeśli nie będzie miała po tym koszmarów.

Wrócił myślami do czasu, kiedy jemu po raz ostatni coś się śniło. Było to w przeddzień 

bitwy pod Solway Moss, w 1542 roku. Przespał mocno całą noc przed swoją pierwszą 

bitwą   i   śnił   o   płytkich   górskich   strumieniach   czerwieniejących   od   krwi.   Wpadł   do 

strumienia i ten nagle stał się bezdenny, wciągał go pod powierzchnię, Ian topił się we 

krwi. Następnej nocy został nieumarłym, kiedy Angus znalazł go umierającego na polu 

bitwy.

Ian   prychnął.   Przez   ostatnich   czterysta   sześćdziesiąt   lat   poprawił   swoje   umiejętności 

bitewne. Od tamtej pierwszej fatalnej nocy ani razu nie był poważnie ranny. I nie nękały 

go już koszmary przed bitwą. W ogóle już nie śnił.

Rozpoczął   śledztwo   w   Romatechu   od   poproszenia   Connora,   by   opowiedział   mu   o 

poniedziałkowym   ataku.   Connor   podsłuchał   telepatyczną   rozmowę   Malkontentów, 

którzy   przejęli   kontrolę   nad   umysłem   Toni,   użył   ich   głosów   jako   sygnału 

naprowadzającego i teleportował się na miejsce zbrodni.

Kiedy Ian przeczytał dokumenty Toni, zaskoczyła go informacja, że ma mieszkanie w 

Greenwich Village. Zaskoczył go też licencjat z zarządzania i niemal ukończone studia 

magisterskie   z   socjologii.   Dlaczego   ktoś   tak   bystry   miałby   przyjmować   posadę   bez 

przyszłości, chronić nieumarłych? Może prowadziła jakieś badania?

Connor nie sądził, by wykorzystywała ich do badań. Przecież nie wiedziała o ich istnieniu, 

zanim zaatakowali ją Malkontenci. Sprawdził jej przeszłość i jej jedynym przewinieniem 

było przekroczenie prędkości, za co została ukarana mandatem. Tak jak Dougal, Connor 

poprosił Iana, żeby nie wyrzucał dziewczyny. Do powrotu Phila z Teksasu rozpaczliwie 

potrzebowali ochroniarza na dzienną zmianę.

Ian nie powiedział mu, że jest raczej skłonny zanadto zbliżyć się do niej, niż ją wyrzucać.

- Daj jej spokój - polecił mu Connor. - Dziewczyna potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie. 

46

background image

Ian poszedł więc do Horny Devils na dwie randki. Kobiety były miłe, ale jego myśli wciąż 

wracały do Toni i do niezgodności jej danych osobowych z tym, co mu powiedziała.

Spojrzał na zegarek koło jej łóżka. Szósta trzydzieści. Czwartek rano. Pewnie niedługo się 

obudzi. Zaczął chodzić po pokoju, ale cały czas patrzył na Toni. Dzięki nadludzkiemu 

wzrokowi widział ją dobrze w ciemnym pokoju. Jej złote włosy tak uroczo rozsypały się 

po poduszce, dłonie, tak słodko stulone, trzymała przy twarzy.

Jasna   cholera.   Musi   przestać   myśleć   o   niej   w   taki   sposób.   Już   postanowił,   że   szuka 

wampirzycy, uczciwej, lojalnej, inteligentnej i ładnej. Toni nie była wampirzycą. I miał 

poważne wątpliwości co do jej uczciwości i lojalności.

Ale była bardzo inteligentna i ładna. A do tego intrygująca. Rozpalała wszystkie jego 

zmysły i było to tak upajające uczucie, że bezwiednie szukał pretekstu, żeby być przy niej.

Zatrzymał   się.   Czy   to   dlatego   tak   mu   zależało   na   przeprowadzeniu   tego   śledztwa? 

Przeanalizował swoje podejrzenia. Nie, jego wątpliwości były uzasadnione. To ten pociąg, 

jaki czuł do niej, był stanowczo nie na miejscu. Pracowała tu. Była zakazana.

Kiedy zadzwonił budzik, Ian śmignął do nocnej szafki i go wyłączył.

Toni przeciągnęła się z cichym jękiem. Otworzyła oczy.

- Dzień dobry panience. 

Krzyknęła cicho i podciągnęła kołdrę pod brodę. Szybko rozejrzała się po pokoju i znów 

spojrzała na niego.

- Co ty tu robisz?

- Musimy porozmawiać.

- Teraz? - Mrużąc oczy, spojrzała na drzwi, wciąż zamknięte na klucz. - Jak się tu dostałeś?

- Teleportowałem się. Nie uszkodziłem ci drzwi.

- Nie o to chodzi. Naruszyłeś moją prywatność. 

Wzruszył ramionami.

- A ty na mnie nie patrzyłaś, kiedy spałem?

- To moja praca.

-   A   śledztwo   to   moja   praca.   Mam   kilka   pytań   dotyczących   twojego   kwestionariusza 

osobowego. Po pierwsze, zauważyłem, że nie podałaś kompletnego imienia.

Popatrzyła na niego z irytacją.

- Muszę iść do łazienki. A ty musisz wykonać swój numer ze znikaniem. - Wstała z łóżka i 

pomachała na niego ręką. - Hokus-pokus, znikaj.

Odsunął się, kiedy ruszyła do łazienki, i nie mógł nie zauważyć, jak jej piersi bujają się 

lekko pod czerwoną koszulką. Nie miała stanika. Ze swoim superwzrokiem dokładnie 

widział jej sutki. Kiedy go minęła, odwrócił się, żeby popatrzeć na nią od tyłu. Jej spodnie 

od piżamy były czerwone, w małe czarno-białe pingwinki. Zgrabnie opinały jej biodra i 

krągły tyłeczek. Gdy zatrzymała się przy drzwiach łazienki, szybko uniósł wzrok, żeby go 

nie przyłapała na gapieniu się.

Spojrzała na niego ze złością.

- Dlaczego jeszcze tu jesteś?

- Bo jeszcze nie porozmawialiśmy. 

Z jękiem weszła do łazienki i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Zaczął chodzić po 

pokoju. Nie chciał jej przesłuchiwać przez drzwi. Musiał widzieć jej twarz, żeby wiedzieć, 

czy mówi prawdę. Spojrzał na zegarek. Nie miał wiele czasu przed wschodem słońca.

Podniósł głos, żeby mogła go słyszeć.

-   Chciałem   ci   podziękować   za   nasz   mały   trening.   Czułem   się   bardziej   swobodnie   w 

rozmowie z paniami. 

47

background image

Żadnej odpowiedzi. Podszedł bliżej drzwi i usłyszał odkręcaną wodę.

- Bardzo miło się z nimi rozmawiało. Przyjemnie spędziłem czas w ich towarzystwie, ale... 

to nie było to. Czegoś brakowało, jakiegoś... je ne sais quoi.

-   Chemii   -   powiedziała   i   wymamrotała   przekleństwo.   Idiotka.   Nie   rozmawiaj   z   nim, 

szepnęła do siebie. 

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Po spotkaniach wróciłem tutaj, żeby zająć się wiadomościami telefonicznymi. Znalazłem 

trzy,   w   których   kobiety   mówiły   wprost,   że   są   wampirzycami.   Więc   oddzwoniłem   i 

umówiłem się na spotkanie dziś w nocy.

Nic.

Usłyszał odgłos szorowania, a potem plucia. Domyślił się, że myje zęby.

- Pewnie się ucieszysz, kiedy ci powiem, że oddzwoniłem do wszystkich śmiertelniczek, 

które dzwoniły za dnia. Powiedziałem im, że bardzo mi przykro, ale już jestem zajęty.

Drzwi otworzyły się i Toni spojrzała na niego, szeroko otwierając ze zdumienia śliczne 

zielone oczy.

- Zadzwoniłeś do wszystkich?

- Tak. Niektórych nie było w domu, więc zostawiłem wiadomość.

- Było ich ponad trzysta.

-   Wiem.   Zajęło   mi   to   kilka   godzin.   -   Potarł   zarośnięty   podbródek.   -   Powiedziano   mi 

ostatnio, że jestem nieuprzejmym, aroganckim snobem, więc staram się zmienić.

Prychnęła.

-   Za   późno.   -   Przeszła   obok   niego   do   komody   i   wyjęła   z   szuflady   majtki.   Błękitne   i 

koronkowe, jak zauważył.

- Nagrałem nowy komunikat na sekretarce, żeby każdy, kto zadzwoni dzisiaj, usłyszał, że 

już nie jestem do wzięcia.

- O, dobry pomysł.

- Tak. - Poczuł nagłe ssanie, jakby odkurzacz wciągał jego energię. Słońce musiało się 

zbliżać do horyzontu. - Chciałbym porozmawiać o twoim kwestionariuszu osobowym.

- Wypełniłam go zgodnie z prawdą. - Wzięła się pod boki. - I czuję się urażona, że to 

kwestionujesz.

- Nie twierdzę, że skłamałaś. - Ziewnął, podchodząc do niej. Spojrzała na zegarek.

- Kończy ci się czas, co? A ja muszę wziąć prysznic, więc już cię tu nie ma. 

Poczuł   kolejne   szarpnięcie   snu   i   chwycił   się   słupka   baldachimu,   żeby   odzyskać 

równowagę.

- Oj, robisz się troszkę senny, co? Pora iść spatki? 

Zwalczył słabość.

- Mam jeszcze trochę czasu. Odpowiedz na moje pytania, to sobie pójdę. 

Otworzyła szafę i zdjęła z wieszaka koszulkę polo.

- Jak na moje oko, wystarczy, że będę cię unikać jeszcze przez jakieś dwie minuty. - Wzięła 

spodnie i odwróciła się w stronę łazienki.

Śmignął ku niej i chwycił ją w ramiona. Krzyknęła cicho.

- A teraz dasz radę mnie unikać? 

Jedną ręką przycisnęła ubranie do piersi, a drugą zaczęła go odpychać.

- Nie rozmawiam z tobą. 

Zauważył z wielką satysfakcją, że jej pchnięcie było słabe. Nie opierała się tak stanowczo, 

jak udawała. A jej ciało było ciepłe i miękkie. Rozłożył płasko dłonie na jej plecach i 

przyciągnął ją bliżej.

48

background image

- Moglibyśmy inaczej spędzać czas. 

Jej oczy błysnęły gniewem.

- Jesteś... jesteś kłamcą! - Pchnęła mocniej, więc ją puścił.

- Nie okłamałem cię, dziewczyno.

- Powiedziałeś, że chcesz tylko wampirzyc. - Odsunęła się i przycisnęła ubrania do piersi. - 

Dlaczego mam ci cokolwiek mówić, jeśli ty sam nie jesteś godny zaufania?

Nie mógł w to uwierzyć. Odwracała kota ogonem.

- To ja nie ufam tobie.

- To ty próbujesz złamać zasadę, że nie wolno się angażować.

- Jasna cholera, jestem mężczyzną! Mam nie zauważać, jaka jesteś piękna? - Zachwiał się. 

Wyciągnęła rękę, żeby go podtrzymać, ale cofnęła ją szybko, zanim go dotknęła.

- Nie waż się padać trupem w moim pokoju. Jak ja się z tego wytłumaczę?

- Nikt się nie dowie, że tutaj byłem. Zaufaj mi. 

Spojrzała na niego smutno.

- Jak ja mogę zaufać wampirowi?

- Wciąż jestem mężczyzną - szepnął. - I nigdy bym cię nie skrzywdził. - Ostatkiem sił 

teleportował się na czwarte piętro, ściągnął sweter i padł na łóżko. Odpowiedzi na swoje 

pytania będzie musiał poszukać wieczorem.

Kiedy ogarniał go sen, żałował, że nie może śnić o uroczych dziewczynach o złotych 

włosach i oczach tak zielonych jak górska łąka na wiosnę.

Zasługuję na szczęście. Zrealizuję swoje cele. Toni zaczęła swoje poranne afirmację pod 

prysznicem. Namydlając ramiona, wspominała, jak Ian chwycił ją i przyciągnął do siebie. 

Była zbyt zaskoczona, żeby mu się opierać. Tak, wmawiaj to sobie dalej. Nadam swojemu 

życiu znaczenie. Jestem warta miłości. Do licha, podobało jej się w jego objęciach. Chyba 

zwariowała.   Postanowiła,  że  nie  będzie  o  nim   więcej   myśleć.   Spłukała   się  i   na  nowo 

zaczęła   powtarzać   afirmację.   Zasługuję   na   szczęście.   „Mam   nie   zauważać,   jaka   jesteś 

piękna?” Boże drogi, teraz wciąż słyszała jego słowa w głowie. Ale jakie miłe słowa. A co 

to   powiedział   jej   wcześniej?   „Każdy   mężczyzna   czułby   się   zaszczycony,   gdybyś   go 

pokochała”. Z westchnieniem zakręciła wodę. Całe życie czekała, żeby usłyszeć od kogoś 

takie słowa. Co za pieskie szczęście, że usłyszała je od wampira.

Ubrała się, włożyła soczewki i ściągnęła wilgotne włosy w kucyk. Wysuszy je później. 

Teraz   musiała   zrobić   obchód   i   złożyć   pierwszy   meldunek.   Zeszła   do   piwnicy,   żeby 

sprawdzić, czy wszystkie małe wampirki leżą w swoich wampirzych łóżeczkach. Dougal i 

Phineas spali w najlepsze. Pora na długą wspinaczkę na czwarte piętro. Że też Ian musiał 

wybrać   sobie   akurat   to   najwyższe.   Ale   przynajmniej   sprint   po   schodach   był   dobrym 

treningiem kardio.

Znalazła   go   rozciągniętego   na   wielkim   łóżku,   w   kilcie,   białej   koszulce,   skarpetkach   i 

butach. Jego sweter leżał na podłodze. Podniosła go i położyła obok Iana na łóżku. Jego 

twarz   była   spokojna,   ale   szorstka   od   czarnego   zarostu.   Toni   zwalczyła   pokusę,   żeby 

pogłaskać go po policzku i wetknąć palec w dołeczek na jego brodzie.

Odwróciła się i zauważyła buty. To nie mogło być zbyt wygodne. Zdążyła zdjąć jeden, 

kiedy zdała sobie sprawę, że jeszcze wczoraj rano w ogóle bała się go dotknąć.

Znów spojrzała na jego twarz. Stawał się dla niej człowiekiem. I to nie tylko człowiekiem, 

ale atrakcyjnym mężczyzną. Do licha. Odstawiła jego drugi but na podłogę i wyszła z 

pokoju. Musiała rzucić tę pracę najszybciej, jak to możliwe. Potrzebowała tylko znaleźć 

dowód  na  istnienie  wampirów. Wtedy  będzie  mogła podetknąć ten dowód  pod oczy 

doktora Proctora i zażądać, żeby wypuścił Sabrinę. A wtedy się stąd wyniesie. Już nigdy 

49

background image

nie będzie musiała oglądać Iana.

Nagły smutek ją zaskoczył. Do licha, dlaczego on nie jest śmiertelnikiem? Dlaczego nie 

mogła go poznać na uczelni? Gdyby to tam zaczął ją podrywać z tą swoją boską twarzą i 

śpiewnym, miękkim akcentem, zakochałaby się w nim w sekundę. Boże, jak bardzo by 

chciała usłyszeć od niego więcej takich cudownych słów. Jak bardzo chciałaby wiedzieć, 

czy jego gęste, czarne włosy są miękkie w dotyku, kiedy przeczesuje się je palcami.

Ile  on   miał   właściwie  lat?  Wspominał   coś   o   XVI  wieku.   To   było   fascynujące,   jak   tak 

pomyśleć o tych wszystkich rzeczach, które musiał widzieć przez  stulecia.  Jaki bagaż 

doświadczeń dźwigał na swoich szerokich ramionach? Co sprawiało, że chciało mu się 

wstawać noc po nocy przez wieki? Czy naprawdę chciał dzielić swoje długie życie z jedną 

wyjątkową kobietą?

Przestań o nim myśleć. Przeszła przez gabinet i usiadła przy biurku. W komputerze nie 

znalazła   żadnego   dowodu.   Może   było   coś   w   szufladach.   Zaczęła   grzebać   w   biurku   i 

natrafiła   na   cienką   czarną   książeczkę.   Tytuł,   wybity   białym   drukiem,   brzmiał  Czarne 
strony

.

Kiedy przejrzała kilka pierwszych kartek, jej serce zaczęło bić jak szalone. To mogło być 

to. Niezbity dowód.  Ogłoszenia  z całą  pewnością były  przeznaczone dla  społeczności 

wampirów.

„Żaluzje i okiennice mające aluminium. Odetnij to irytujące słońce i ciesz się zmrokiem!

Aerobik i trening odchudzający. Twoje ciało czuje upływ wieków? Z nami zachowasz je w 

świetnej formie!

Brooklyński Bank Krwi. Zaspokaja potrzeby wampirów. Masz dosyć syntetycznej krwi i 

tęsknisz za prawdziwą?”

To było to!

Była tak podekscytowana, że zadzwoniła do Carlosa. - To się nazywa Czarne strony. Jest 

doskonałe!

-   Nie   jestem   pewien,   czy   to   jakikolwiek   dowód   -   ziewnął   Carlos.   -   Każdy   może 

wydrukować wszystko na drukarce laserowej.

Toni jęknęła.

- Nie dołuj mnie.

- Przepraszam, menina. Ale z chęcią na to spojrzę. Możesz to dzisiaj przynieść? Zjedzmy 
kolację u ciebie. Zamówię chińszczyznę.

- Wspaniały pomysł. - Postanowiła, że zmieni torebkę na największą, żeby móc wykraść z 

domu książkę. - Znalazłeś coś więcej na temat wujka Sabriny?

- Jeszcze nie. Mam dzisiaj po południu egzamin i referat na jutro. Ale znajdę czas.

- Okej. Powodzenia na egzaminie. - Toni się rozłączyła. Była ósma rano, pora na pierwszy 

raport. Kiedy rozłączyła się z Howardem, telefon znów zaczął dzwonić bez przerwy. To 

była dla niej prawdziwa ulga, że Ian nagrał nowy komunikat i nie musiała rozmawiać z 

tymi wszystkimi dziewczynami, które uważały, że jest ciachem. Nawet jeśli miały rację.

O wpół do piątej po południu była gotowa do wyjścia. Czarne strony schowała w torebce. 

Kiedy   tylko   Dougal   i   Phineas   weszli   do   kuchni,   pożegnała   się   i   ruszyła   do   drzwi 

wyjściowych, Ian zmaterializował się w holu, w chwili kiedy przekręcała zamek.

- Toni, zaczekaj! - Podbiegł w jej stronę i potknął się, o mało nie padając na twarz. W 

ostatniej chwili złapał równowagę. - A niech to.

Zawahała się, zanim otworzyła drzwi.

- Nic ci nie jest? - Boże drogi, biedak się czerwienił.

- Moje stopy urosły z rozmiaru czterdzieści trzy do czterdzieści sześć w ciągu dwunastu 

50

background image

dni - mruknął. - Ciągle się jeszcze przyzwyczajam.

Urosły mu nie tylko stopy. Toni poczuła, że twarz jej płonie, kiedy próbowała odpędzić to 

wspomnienie. Zbeształa się w duchu, że jest taka płytka. Musiał bardzo cierpieć, rosnąc 

tak szybko.

- To pewnie było bolesne. 

Wzruszył ramionami.

- Było warto, żeby wreszcie wyglądać jak mężczyzna. 

I to jaki mężczyzna.

- No cóż, możesz być zadowolony z efektu, bo wyglądasz nieźle. 

W jego oczach zamigotało rozbawienie.

- Jak napalony ogier? 

Skrzywiła się. Czuła, że to określenie będzie ją prześladować do końca życia. Podszedł do 

niej.

- Ciągle musimy porozmawiać. 

No nie, znowu. Może powinna spróbować nowej taktyki.

- Porozmawiam z tobą z przyjemnością, ale czy możemy to zrobić później? Teraz muszę 

iść. Umówiłam się na kolację. 

Zmrużył oczy.

- Masz randkę? 

Chciała  powiedzieć,  że  to  tylko  stary  przyjaciel,   ale dlaczego  miałaby  mu  oszczędzać 

cierpień? Wyglądał, jakby był zazdrosny, a jej się to jakby podobało.

- No wiesz, nie ty jeden umawiasz się na randki. 

Zmarszczył brwi. - Ja mam dzisiaj trzy. 

Cudownie, ogierze. Dowal mi jeszcze.

- To baw się dobrze. - Ty palancie, dodała w duchu i wyszła.

Rozdział 7

Czterdzieści pięć minut później Toni była już w swoim mieszkaniu, zajadała chińszczyznę 

i chichotała z Carlosem nad ogłoszeniami z Czarnych stron.

- Popatrz na to. - Wskazał palcem. - Zbroja dla nieumarłego. Chroni twoją pierś przed 

tymi okropnymi kołkami. O mało nie udławiła się kluską.

- Mnie i tak najbardziej się podoba ostrzałka do kłów. Nie zaniedbuj uzębienia. 

Carlos się roześmiał.

- Wiesz, co jest najlepsze, menina? Potrafisz się już śmiać z wampirów.
- Uwierz mi, ten koszmarny napad wciąż mnie przeraża. Po prostu jestem coraz lepsza w 

niemyśleniu o nim. - Gdyby o nim myślała, pewnie wybuchnęłaby płaczem. - Długie lata 

uczę się śmiać zamiast płakać.

Poklepał ją po ramieniu.

- Świetnie ci idzie. Jak długo możesz dzisiaj zostać? Chciałbym wybrać się na rekonesans 

do   domu   doktora   Proctora   w   Westchester.   Musimy   znać   jego   rozkład,   na   wypadek 

gdybyśmy musieli odbić Sabrinę.

- Słucham? - Czasami Carlos nie mówił jak student antropologii.

- Nieważne. Ja zajmę się wujkiem. Ty pracuj nad zdobyciem dowodu, że wampiry istnieją. 

Toni westchnęła. Uznali już wcześniej, że ktokolwiek przeczyta Czarne strony, pomyśli po 

prostu, że ta książka to żart.

- Utknęłam w martwym punkcie. Zdobycie dowodu wydaje się takie łatwe, ale nie jest. 

51

background image

Nawet gdybym nagrała na wideo kogoś, kto przyzna, że jest wampirem, ludzie pomyślą 

po prostu, że wynajęłam aktora.

- Musisz ich przyłapać na gorącym uczynku. Jak znikają albo jak wyrastają im kły. Idź 

gdzieś, gdzie jest ich dużo i gdzie czują się swobodnie, są sobą.

- Do wampirycznej imprezowni?

- Dokładnie. - Zerwał się i ruszył do kuchennego okna. - Mam w mieszkaniu coś, co ci się 

może przydać.

- Sznurek czosnku? - Podskoczyła, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Carlos się 

zawahał.

- Spodziewasz się kogoś?

-   Nie.   -   Podbiegła   do   drzwi   i   wyjrzała   przez   wizjer.   -   O   nie!   -   Kurczę!   Ze   swoim 

supersłuchem pewnie ją usłyszał.

- Co się stało? - Carlos wrócił do salonu.

- Nic. - Do diabła! Skąd Ian wziął jej adres? Z jej formularza osobowego, oczywiście. 

Pewnie wrócił po niego do Romatechu. Odskoczyła, kiedy Ian znowu zapukał do drzwi.

- Ja mam otworzyć? - spytał Carlos.

- Nie, sama otworzę - szepnęła. - Tylko że to... on.

-   On?  Słynny  on  bez   imienia?  Uniosła  palec  do   ust,   żeby   uciszyć  Carlosa.   Nie  miała 

wątpliwości, ze superwampir ich podsłuchuje. Carlos się uśmiechnął.

- Ten on, na wspomnienie którego same oczy ci się szklą i przybierają wyraz „bierz mnie, 

jestem twoja”?

- To nieprawda! - Toni skrzywiła się, zerkając na drzwi. Podbiegła do Carlosa i syknęła jak 

najciszej: - Wracaj do siebie, w tej chwili. Zanim cię zabiję.

- Żartujesz? - Carlos przysiadł na poręczy fotela. - Jego nie przegapię za żadne skarby. 

Toni pacnęła go w ramię, ale nie ustąpił. Nic z tego. Pochyliła się nad nim, żeby szepnąć:

- Ani słowa o tym, że jest wampirem. Nie powinieneś tego wiedzieć.

- Nie otworzę ust. - Uśmiechnął się kpiąco. - Chyba że on ma inne plany. 

Fuknęła na niego.

- Nie waż się do niego przystawiać.

- Aa. Już traktujesz go jak swoją własność, co? 

Spojrzała ze złością na jego złośliwy uśmieszek. Rozległo się głośne łomotanie do drzwi.

- On tam nie młodnieje, kochana - mruknął Carlos. - Wpuść tego biedaka.

- Ja cię naprawdę zabiję. - Zachłysnęła się ze strachu, kiedy zauważyła, że Czarne strony 

leżą na stoliku. Upchnęła je pod poduchę fotela i pobiegła do drzwi. Vanderkitty ruszyła 

za nią. Toni przekręciła zamek i otworzyła drzwi.

- Najwyższa pora. - Ian wmaszerował do mieszkania. Obrzucił Toni spojrzeniem i wbił 

wzrok w Carlosa. Wysunął podbródek i surowo przyjrzał się mężczyźnie. - My się chyba 

nie znamy. Pan jest chłopakiem Toni?

Carlos, nie wstając, obejrzał Iana od stóp do głów.

- Ładny kilt. 

Van zasyczała na Iana i wskoczyła na kolana Carlosa.

- Grzeczna kicia. - Pogłaskał kotkę, Ian uniósł brew.

- Kim pan jest i co pan tu robi? 

Toni stanęła przed nim.

- To nie twoja sprawa, co robię, kiedy jestem po pracy. 

Ian zniżył głos.

- To prawda, ale kiedy jesteś w pracy, ja nie jestem w rozmownym nastroju. Powiedziałaś, 

52

background image

że z przyjemnością porozmawiasz ze mną później. Więc jestem. I jest później.

- To nie jest odpowiedni moment.

Ian spojrzał na puste talerze na stoliku.

- Skończyliście już kolację, tak? 

Carlos posadził Van na fotelu i podszedł do Iana z wyciągniętą ręką.

- Jestem Carlos Panterra, sąsiad Toni. 

Ian uścisnął jego dłoń.

- Ian MacPhie. 

Carlos spojrzał na Toni, na Iana i się uśmiechnął.

- W takim razie zostawiam was samych.

- Nie musisz wychodzić, Carlos. - Toni posłała mu jadowite spojrzenie.

-  Menina, mam dla ciebie mały prezent, pamiętasz? Zaraz wracam. - Ruszył do kuchni. 

Toni spojrzała na Iana ze zmarszczonymi brwiami.

- Myślałam, że masz dzisiaj trzy randki.

- To nie są prawdziwe randki - mruknął Ian. - Po prostu umówiłem się w nocnym klubie. - 

Zniżył głos. - Dla naszych.

-   Nocny   klub?   -   spytał   Carlos   z   jedną   nogą   na   parapecie.   -   Powinieneś   zabrać   Toni. 

Uwielbia muzykę i taniec. Prawda, menina?
Toni zagapiła się na Carlosa, skołowana.

- To nie jest dla niej odpowiednie miejsce - zaczął Ian.

- Zbyt dzikie? - spytał Carlos. - Nie martw się. Toni uwielbia dziką zabawę. Prawda, 

skarbie? - Puścił oko.

- Ja... nie sądzę, żeby jej się tam spodobało - upierał się Ian; Toni zrozumiała, że nie może 

wyjaśnić, że to klub dla wampirów.

-  Toni  po  prostu uwielbia  miejsca,   gdzie się dużo  dzieje.   -  Carlos  posłał  jej   znaczące 

spojrzenie  i  wreszcie  załapała.  Imprezownia   dla  wampirów!  To  mogło   być  doskonałe 

miejsce, żeby zdobyć dowód, którego potrzebowała.

- Och, tak! Bardzo chciałabym pójść. 

Ian wybałuszył oczy.

- Naprawdę?

- Oczywiście. - Uśmiechnęła się do niego olśniewająco. - Zabierzesz mnie, prawda?

- Ale wiesz, jakie tam będzie towarzystwo - szepnął.

- Naprawdę mam ochotę tam pójść. - Toni sprawdziła, czy Carlos zniknął za kuchennym 

oknem. - Wciąż czuję się trochę nieswojo w obecności wampirów. Ale jeśli pójdę z tobą do 

tego klubu, może łatwiej będzie mi to przezwyciężyć. Mogłabym was zobaczyć w innym 

świetle.

Ian kiwnął głową.

- Connor powiedział mi, jak groźny był ten atak. Bardzo mi przykro.

- Och. - Naprawdę się tym przejmował? - Już... już nic mi nie jest. 

Wyglądał na szczerze przejętego.

- To się stało ledwie parę nocy temu. Nie miałaś czasu dojść do siebie.

- Cóż... - Odsunęła z czoła luźny kosmyk włosów.

- Connor mówił, że dzielnie walczyłaś. Był pod wielkim wrażeniem. 

Odetchnęła głęboko. Nie, do licha, nie przeszło jej. Ta rozmowa bardzo ją denerwowała. A 

ślady ugryzień zaczynały swędzieć.

- Nie przeżyłabym, gdyby Connor się nie zjawił.

- Teraz już rozumiem, dlaczego tak nienawidzisz kontroli umysłu. Connor powiedział, jak 

53

background image

zmusili cię, żebyś zdjęła...

- Proszę, przestań! - Nie chciała, żeby te wspomnienia dopadły ją teraz.

- Toni. - Drgnęła, kiedy dotknął jej ramienia. - Och, dziewczyno, ja bym cię nigdy nie 

skrzywdził. 

Zamrugała.   Nie   chciała   płakać.   Tak   nie   mogło   być.   Z   upartym,   podejrzliwym   Ianem 

potrafiła sobie poradzić, ale z tym słodkim i współczującym? Jej mury obronne topniały 

jak wosk.

Cofnęła się i skrzyżowała ręce na piersi pogryzionej przez wampiry.

- A jak tam twoje śledztwo? Zdecydowałeś już, czy jestem godna zaufania?

- Ciągle nie znam twojego pełnego imienia. Ale twoja niechęć do rozmowy ze mną jest 

całkowicie zrozumiała po tym, jak zostałaś napadnięta.

- To prawda. - A może ta niechęć była tarczą, chroniącą ją przed zbytnią sympatią do tego 

faceta. Chociaż nigdy by się do tego nie przyznała.

-   Wciąż   nie   bardzo   wiem,   dlaczego   nie   pozwoliłaś   Connorowi   wykasować   sobie 

wspomnień. One sprawiają ci ból, dziewczyno.

Prychnęła.

- Gdybym dała sobie wykasować wszystkie złe wspomnienia, niewiele by zostało. 

Ian zmarszczył brwi.

- Niemożliwe, żeby tak było. 

Toni zastanowiła się nad tym. Nie, bywały szczęśliwe chwile. Słodkie wspomnienia babci. 

Dobra zabawa z Sabriną. Chwile dumy, kiedy dobrze sobie radziła w szkole.

- Moja matka mnie nie chciała. - Skrzywiła się i zakryła usta dłonią. Do licha. Jakim cudem 

to się jej wymknęło? Ian zrobił osłupiałą minę.

- Jak to możliwe?

- Jestem... nieślubnym dzieckiem. 

Wzruszył ramionami.

- Nie sądziłem, że to ma jakieś znaczenie w tych czasach.

- Nie miało znaczenia dla mojej babci. Była szczęśliwa, że może mnie wychowywać. Ale 

mama   zawsze   się   wstydziła   swojego   wielkiego   błędu.   Czyli   mnie.   -   Toni   machnęła 

lekceważąco ręką. - To nieważne. Nie wiem, dlaczego o tym wspomniałam.

- Bo sprawia ci to ból. Ale ból, który przeżywamy, czyni nas silniejszymi. Jesteś bardzo 

dzielna, że przed nim nie uciekasz. Spojrzenie Toni znów odnalazło spojrzenie Iana i puls 

jej przyspieszył. Skóra zaczęła ją mrowić od jego bliskości. Zaschło jej w ustach. Mogła 

myśleć tylko o tym, że chce się do niego zbliżyć. Kiedy zrobił krok w jej stronę, przyszło jej 

do głowy, że może on też czuje to przyciąganie.

- Wiem, że to wspomnienie sprawia ci ból, ale cieszę się, że je zachowałaś.

- Chcesz, żebym cierpiała?

- Nie. Ale gdybyś nie zachowała wspomnień, nigdy bym cię nie poznał.

- Och. - Nie przychodziło jej nic do głowy, co mogłaby powiedzieć. Oblizała wargi i 

zauważyła, że jego spojrzenie przesunęło się na jej usta. O Boże.

- Już jestem! - oznajmił Carlos w kuchennym oknie. Toni oprzytomniała. Boże drogi, jak 

długo tak patrzyli na siebie? Ian cofnął się i założył ręce na piersi.

Carlos wszedł do salonu i zachłysnął się z oburzenia.

- Co ty wyprawiasz, dziewczyno? Nie przebrałaś się!

- Słucham?

- Nie możesz tak iść do nocnego klubu. Chodź, ubierzemy cię. - Złapał ją za ramię i 

pociągnął do sypialni. - Rozgość się, Ian. To nam zajmie tylko chwilkę.

54

background image

Ian zrobił zdezorientowaną minę.

- Ty ją... ubierasz?

- Nie martw się. Dopilnuję, żeby wyglądała bosko. - Carlos wepchnął ją do sypialni i 

zatrzasnął drzwi. Podbiegł do szafy. - Musisz pokazać trochę ciała. Może to? - Wyciągnął 

krótką dżinsową spódniczkę.

- Odmrożę sobie kuper.

- Właśnie że to włożysz. - Carlos rzucił spódnicę na łóżko i wrócił do szafy. - I musisz 

włożyć tę kamizelkę. Uwielbiam ją. - Dorzucił na łóżko kamizelkę z czarnej skóry.

- Potrzebuję bluzki pod spód.

- Koniecznie? - jęknął Carlos. - No, skoro nalegasz. - Złapał biały golf bez rękawów. - A 

teraz potrzebne ci czarne botki, mocniejszy makijaż, i Boże broń, żebyś poszła uczesana w 

kucyk.

- Myślisz, że ten klub pomoże? - szepnęła.

- Tak, i mam coś dla ciebie. - Carlos wyciągnął z kieszeni spodni jakiś mały, metalowy 

przedmiot. Przypiął go do kamizelki. - To będzie przesyłało obraz prosto do mnie.

Wyglądało to jak kamera szpiegowska.

- Czy ty na pewno jesteś studentem antropologii? 

Roześmiał się.

-   Niektóre   leśne   plemiona,   do   których   dotarłem,   nie   lubią   aparatów   fotograficznych. 

Bardzo   się   denerwują,   kiedy   widzą   siebie   skurczonych   i   wsadzonych   do   małego 

pudełeczka. Więc nauczyłem się, że lepiej ich uwieczniać w ten sposób.

- Ach tak. - Cóż, jego odpowiedź była chyba sensowna.

- Jesteś gotowa. - Carlos poklepał ją po ramieniu. - Powodzenia.

Ian nasłuchiwał, siedząc na sofie, ale kiedy szeptali, chwytał tylko słowo czy dwa. Coś o 

zdenerwowanych leśnych plemionach? U licha, o czym ten Carlos gadał? I dlaczego to on 

patrzył, jak Toni się ubiera? Właściwie jak blisko byli ze sobą? Facet przedstawił się jako 

sąsiad.

Cichy   dźwięk   ściągnął   jego   uwagę.   Carlos   wyszedł   z   pokoju   Toni   i   zamknął   drzwi. 

Przygarbił się i zamknął oczy, marszcząc czoło, Ian otworzył usta, żeby spytać, co mu się 

stało, ale Carlos wyprostował się nagle.

- Przysięgam na wszystko, co święte, jeśli znajdę w tym mieszkaniu jeszcze jedną frotkę, 

poszatkuję ją tasakiem. 

Ian nie bardzo wiedział, co to jest frotka, ale brzmiało to groźnie.

- Z Toni wszystko dobrze?

- Tak. Dzięki Bogu, że tu byłem i mogłem ją uratować. Będziesz zachwycony kreacją, jaką 

dla niej wybrałem. I zrobiłem jej nowy fryz.

Nowe co? Ian całkiem zgłupiał.

- Uparłem się, żeby nałożyła więcej mejkapu. - Carlos zamachał rękami, żeby podkreślić 

swoje słowa. - Ale ona jest tak ładna, że właściwie mogłaby się bez tego obejść. Czy to nie 

koszmar?

Czy oni mówili tym samym językiem?

- Jest bardzo ładna.

- To miła dziewczyna. - Twarz Carlosa spoważniała. - Bardzo się zdenerwuję, jeśli ją 

skrzywdzisz. 

To zrozumiał.

- Nigdy bym jej nie skrzywdził. - Ian pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach. - 

Jak długo ją znasz?

55

background image

- Dwa lata. Ona i Sabrina są dla mnie jak siostry.

- Kto to jest Sabrina?

- O rety, zostawiłem quesadillę w piekarniku. Na razie, Ian. - Carlos pognał do kuchni, 

wyskoczył przez okno i zamknął je za sobą.

W tym człowieku z całą pewnością było coś podejrzanego. Jego zapach był dziwny, a 

zachowanie   nielogiczne.   Myśli   przerwał   mu   stukot   szpilek   na   drewnianej   podłodze; 

spojrzenie Iana błyskawicznie wróciło na drzwi sypialni.

- Jestem gotowa - oznajmiła Toni.

Przełknął   ślinę.   Jego   mózg   natychmiast   zarejestrował   usta   pomalowane   zmysłową 

czerwoną   szminką,   rozpuszczone   jedwabiste   włosy,   obcisłą   bluzeczkę   z   dzianiny, 

króciutką spódniczkę, smukłe uda i czarne botki na obcasach. Zamrugał. Ale wciąż tam 

stała i wciąż była równie olśniewająca.

Podeszła   do   niego,   kołysząc   biodrami   -   niezbyt   mocno,   tylko   na   tyle,   by   go 

zahipnotyzować.

- Mogę w tym pójść do klubu?

- Tak - wychrypiał. Chwała Bogu, że w Horny Devils były głównie kobiety. Ale nawet 

wampirzyca mogłaby się dać skusić. - Lepiej trzymaj się blisko mnie.

- Niby jak mam to zrobić? - Schyliła się nad stolikiem, żeby pozbierać rzeczy, i bluzka 

ułożyła się miękko na jej piersiach. - Przecież umówiłeś się z trzema dziewczynami.

- No tak. - Musiała mieć za ciasny biustonosz, bo przysiągłby, że piersi jej się z niego 

wylewają. - Trudno oderwać od nich wzrok.

Włożyła kurtkę.

- Więc uważasz, że są piękne? 

Jego spojrzenie opadło na jej szczupłe uda.

- O tak, smukłe i złociste, ucałowane słońcem.

- Są opalone? - Okręciła szyję szalikiem. - Jak im się to udało? Halo? 

Z trudem spojrzał jej z powrotem w oczy.

- Tak? 

Posłała mu zirytowane spojrzenie.

- Pozwól, że udzielę ci rady a propos randek. Kiedy rozmawiasz z kobietą, patrz jej w oczy 

nie na spódnicę.

- Twoja spódnica sama się prosi o męską uwagę. Widywałem większe chustki do nosa. 

Zawiesiła torebkę na ramieniu.

- Ja przynajmniej noszę pod spódnicą bieliznę.

- Mam nadzieję, że ładną, bo z pewnością wszyscy ją zobaczą. 

W jej oczach błysnęło wyzwanie.

- Nie wszyscy.

- A to się jeszcze okaże. - Uśmiechnął się. Zaczerwieniła się i odwróciła do drzwi.

- Nie każmy czekać twoim paniom.

Ian zerwał się z sofy i szybko minął Toni, żeby otworzyć jej drzwi. Wyszła na korytarz i 

wyjęła klucze z torebki.

- Gdzie jest ten klub?

- W Hell's Kitchen.

- Bardzo odpowiednia dzielnica. - Zamknęła drzwi. - Stukniesz obcasami i przeniesiesz 

nas tam w magiczny sposób?

- Nie, zawiozę nas. - Poprowadził ją do schodów. Byłoby szybciej, gdyby teleportował się 

z nią prosto do klubu, ale jazda samochodem dawała mu więcej czasu na rozmowę. - Mam 

56

background image

niedaleko samochód.

Ruszyła po schodach.

- Umiesz prowadzić?

- Jeżdżę od 1913 roku.

- Boże. Mam nadzieję, że od tamtej pory zmieniłeś samochód. 

Wyszczerzył zęby.

-   Ciągle   mam   moje   pierwsze   auto,   rolls-royce'a   z   roku   1913.   Zachowałem   wszystkie 

ulubione   modele.   Bentleya   rocznik   trzydziesty   ósmy,   morgana   z   pięćdziesiątego 

dziewiątego i roadstera mgb z sześćdziesiątego dziewiątego. Mój ostatni nabytek to aston 

martin, rocznik 2005.

Zatrzymała się w połowie schodów z osłupiałą miną.

- Ty naprawdę kolekcjonujesz drogie samochody? Nie mów mi, że te inne informacje z 

twojego profilu też są prawdą.

- Jakie inne informacje? 

Ruszyła dalej.

- Ze masz baśniowy jak z bajki zamek, w szkockich górach. 

Roześmiał się.

- Nie nazwałbym go baśniowym, chyba że ktoś uważa pleśń za baśniowe zjawisko.

- Więc naprawdę masz zamek?

- Nie jest nawet w połowie tak duży jak zamek Angusa. Opisałbym go raczej jako duży 

dwór.

- Och. Jak... przytulnie. - Zirytowana przeszła przez hol do wyjścia, stukając obcasami po 

marmurowej   podłodze.   -   Jako   że   nie   pisałeś   sam   informacji   w   swoim   profilu,   jestem 

pewna, że wszystkie te ckliwe obiecanki są fałszywe.

Pierwszy dotarł do drzwi.

- Jakie obiecanki? 

Prychnęła.

- Ciągle tego nie przeczytałeś, tak?

- Byłem zajęty oddzwanianiem na setki telefonów. I sprawdzaniem ciebie. Jakie obiecanki? 

Wzruszyła ramionami, jakby miała to gdzieś.

- Na przykład taka, że będziesz wierny swojej żonie na wieki. Jakby to było możliwe.

- Tak będzie. 

Zrobiła powątpiewającą minę.

- Była też obietnica, że twoja księżniczka obsypana gwiezdnym pyłem za twoją sprawą 

będzie przez wieki trwać w stanie orgazmicznej ekstazy. - Przewróciła oczami. - To też jest 

możliwe?

Jego usta drgnęły.

- Z pewnością mogę spróbować. Chciałbym, żeby moja żona była usatysfakcjonowana.

 Toni przygryzła wargę i odwróciła wzrok.

- Więc naprawdę zamierzasz się ożenić?

- Tak. - Ian otworzył drzwi; cofnęła się o krok, gdy owionęło ją lodowate powietrze. 

Podciągnęła szalik na uszy i usta, więc jej głos był stłumiony.

- Boże, odmrożę sobie tyłek.

- A jaki śliczny tyłek. - Zasłonił ją od wiatru.

- Tędy. To niedaleko. - Poprowadził ją ulicą, piorunując wzrokiem mężczyzn, którzy, 

mijając ich, gapili się na nogi Toni.

-   Jak   ktoś   w   twojej   sytuacji   może   poważnie   traktować   przysięgę   małżeńską?   - 

57

background image

wymamrotała spod szalika. - Nie możesz uczciwie twierdzić, że będziesz wierny przez 

stulecia.

- Nie oskarżaj mnie o nieuczciwość.

- Przepraszam, ale niektóre twierdzenia w twoim profilu jakoś mnie nie przekonują. 

W jej historii też parę rzeczy go nie przekonywało. I wciąż nie znał jej pełnego imienia. 

Pogrzebał   w   sporranie   i   odszukał   kluczyki.   Przyjechał   tutaj   jednym   z   aut   Romana, 

czarnym lexusem.

-   Na   przykład   -   ciągnęła   -   twierdzisz,   że   chcesz   zasypać   swoją   księżniczkę   górami 

pieniędzy. Skoro jesteś taki bogaty, to dlaczego pracujesz jako ochroniarz?

-   Moją   specjalnością   jest   praca   śledcza.   Dwa   razy   włamałem   się   do   Langley. 

Niezauważony.

- Przebiegły drań z ciebie, co? 

Uśmiechnął się szeroko.

- A co do pieniędzy, mam ich o wiele mniej niż Roman czy Angus. Oni mają miliardy. - 

Wcisnął guzik pilota i otworzył drzwi samochodu. - Ja mam ledwie parę milionów.

Posłała mu kwaśne spojrzenie.

- Powinieneś się wstydzić. Jak można się tak obijać przez tyle wieków? 

Ze śmiechem wskazał jej otwarte drzwi.

- Nie zimno ci?

- Już nic nie rozumiem. Po co w ogóle pracujesz? Dlaczego nie siedzisz w Szkocji i nie 

jeździsz   po   całych   nocach   swoimi   drogimi   samochodami?   -   Schyliła   się   i   wsiadła   do 

lexusa.

- Robiłem to przez kilka dekad, ale mi się znudziło. - Z przyjemnością popatrzył, jak 

rozsunęła   nogi,   wsiadając   na   fotel   pasażera.   Jej   maciupka   spódniczka   podjechała 

niebezpiecznie wysoko. - Chciałem, żeby moje życie było bardziej ekscytujące.

- Zdaje się, że w tej chwili ekscytujesz się aż za bardzo. - Zmarszczyła brwi i obciągnęła 

spódnicę.

- Może i tak. - Uśmiechnął się; Toni zatrzasnęła drzwi. Wreszcie obszedł samochód i usiadł 

za   kierownicą.   Pojechał   na   autostradę   West   Side,   po   czym   skręcił   w   kierunku   Hell's 

Kitchen.   Ilekroć   spoglądał   na   prawo,   jego   spojrzenie   zjeżdżało   na   jej   nogi.   Smukłe   i 

umięśnione,   mogły   mocno   ścisnąć   mężczyznę   w   pasie.   Kiedy   roztarta   je   dłońmi, 

gwałtownie chwycił powietrze.

- Mogę podkręcić ogrzewanie? Jest trochę chłodno. 

Ściskał kierownicę, jakby chciał ją udusić.

- Mnie jest raczej ciepło, ale proszę bardzo.

- Dzięki. - Pochyliła się w stronę deski rozdzielczej i zaczęła majstrować przy pokrętłach. 

Niestety, wyloty wentylacji posłały jej słodki zapach prosto w jego twarz. Przebywanie z 

nią sam na sam było złym pomysłem. Zamiast uzyskać odpowiedź, miał wzwód.

- Jak brzmi twoje pełne imię, Toni? 

Machnęła ręką, zbywając jego pytanie.

- W zeszły poniedziałek poznałam Romana. Powiedział mi, że jego żona, Shanna, jest 

śmiertelniczką i że jeszcze jakiś jeden gość ma śmiertelną żonę.

- Jean-Luc, tak. We wrześniu byłem na jego weselu.

-   Jeśli   inne   wampiry   żenią   się   ze   śmiertelniczkami,   to   dlaczego   ty   wykluczasz   taką 

możliwość, nie umawiasz się z żywymi kobietami na randki?

- Nie mam nic przeciwko śmiertelniczkom. - Jego spojrzenie znów zbłądziło w stronę 

nagiej,   złocistej   skóry   jej   ud.   -   Niektóre   wydają   mi   się  bardzo   atrakcyjne.   -   Panienko 

58

background image

Przenajświętsza, założyła nogę na nogę.

- Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się umawiać ze śmiertelniczkami.

-   Bo  chcę  być  uczciwy.  Wampirzycy   nie  będę  musiał   okłamywać  na   temat  tego,  kim 

jestem. Chcę związku zbudowanego na absolutnej uczciwości.

Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.

- Więc... żadnych sekretów?

-   Nie.   I   żadnych   osądów.   Śmiertelniczka   miałaby   problem   z   zaakceptowaniem   mojej 

przeszłości,   ale   wampirzyca   zrozumie   to   i   nie   będzie   mnie   potępiać   za   rzeczy,   które 

musiałem robić, żeby przetrwać.

Spojrzała na niego ostro.

- Chodzi ci o seksualne wykorzystywanie kobiet i wypijanie ich krwi? 

Zagryzł zęby.

- Właśnie o takich osądach mówię. Przyznaję, że piłem krew, kiedy jej potrzebowałem, ale 

nigdy nie wziąłem kobiety wbrew jej woli.

- Skąd możesz to wiedzieć? Nie kontrolowałeś ich umysłów?

-   Nie  jestem   gwałcicielem.   -   Skręcił   w   Trzydziestą   Czwartą   Zachodnią.   Jej   oskarżenia 

przynajmniej   tłumiły   jego   pożądanie.   -   Nie   będę   miał   do   ciebie   pretensji   o   to 

przesłuchanie, jako że niedawno zostałaś zaatakowana. Pewnie nic na to nie poradzisz, że 

to dla ciebie bolesny temat.

- Nie jestem obolała. Jestem wkurzona.

- Nie myl mnie z Malkontentami. Kiedy ja zaglądam do umysłu kobiety, słyszę jej myśli i 

nigdy nie zostaję, jeśli nie jestem mile widziany.

- Nigdy nie kontrolowałeś umysłu kobiety, żeby ci się poddała?

- Nie. Robiłem to tylko po to, by przekonać kobiety, że jestem starszy, niż na to wyglądam.

- Więc jednak je oszukiwałeś.

- To moja cholerna twarz była oszustwem, Toni, i nie dało się od tego uciec. Ludzie 

myśleli, że mam piętnaście lat, chociaż w ciele nastolatka był dojrzały mężczyzna. Więc 

musiałem stosować sztuczki, żeby kobiety widziały mnie takim, jakim chciałem być. I nie 

mogę być z tego dumny. Dlatego teraz tak ważna jest dla mnie uczciwość. Wampirzyca by 

to zrozumiała.

- Mógłbyś być uczciwy i ze śmiertelną kobietą.

- Raczej nie mogę podejść do śmiertelnej kobiety i powiedzieć: cześć, jestem wampirem, 

chciałabyś się ze mną umówić? Na początku musiałbym ją okłamywać, a nie chcę tego 

robić.

-   Jest   całe   mnóstwo   kobiet,   które   umówiłyby   się   z   tobą   właśnie   dlatego,   że   jesteś 

wampirem. 

Zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na nią.

- Nie chcę być kochany za to, że jestem nieumarłym. Tak samo jak ty nie chciałabyś zostać 

odrzucona za to, że jesteś śmiertelna.

Odwróciła wzrok.

- Byłam... byłam dla ciebie zbyt surowa.

- Dziewczyno, masz wszelkie powody do nieufności. O mało nie zostałaś zamordowana. 

Ale te wampiry, które cię zaatakowały, prawdopodobnie były złe i okrutne jeszcze przed 

transformacją. Śmierć nie odmienia serca człowieka.

- Więc byłeś dobrym człowiekiem - szepnęła.

- Staram się nim być. 

Spojrzała mu w oczy.

59

background image

- Czego pragniesz najbardziej na świecie? 

W tej chwili czuł, że mógłby patrzeć w te oczy przez wiek czy dwa. Były niesamowite - to, 

jak płonęły gniewem, błyszczały dowcipem, miękły od współczucia.

- Chcę być kochany, szczerze i prawdziwie kochany za to, kim jestem. I chcę kochać 

kobietę całym sercem, przez całe życie. Chcę pragnąć jej umysłu, jej ciała, jej towarzystwa.

- Ach tak - szepnęła.

Zapach jej gorącej krwi wypełnił samochód. Iana ogarnęła niepohamowana żądza. Był 

ciekaw, czy ona ma pojęcie, jak na niego działa. Czy zdawała sobie sprawę, jak jej pożąda?

Tak, mógłby przysiąc, że wie. Jej serce wali jak szalone. Oddech był urywany. Pochylił się 

bliżej. - Twoje... twoje oczy - szepnęła.

Wiedział,   że   robią   się   czerwone,   bo   wszystko   dookoła   zabarwione   było   na   różowo. 

Dotknął jej karku. Nie odsunęła się. Spojrzała na jego usta i Ian nie był w stanie dłużej się 

opierać. Pocałował ją.

Rozdział 8

Zesztywniała, ale Ian wciąż muskał ustami jej wargi, delikatnie nakłaniając ją do oddania 

pocałunków. I zareagowała. Rozluźniła się. Przyciągnął ją do siebie.

Skubnął   jej   dolną   wargę.   Rozchyliła   usta   z   miękkim   westchnieniem,   zapraszając   go. 

Obwiódł jej wargi koniuszkiem języka. Były wilgotne i słodkie.

Za nimi ryknął klakson i oboje podskoczyli. Toni gwałtownie zaczerpnęła powietrza i się 

odsunęła, Ian spojrzał do przodu i zobaczył, że światło zmieniło się na zielone. Wdepnął 

gaz.

Jasna cholera, co on wyprawia? Przez ostatnich kilka dni wmawiał sobie, że odrobina 

flirtu nikomu nie zaszkodzi. Ale całowanie? Nie mógł już dłużej zaprzeczać. Łamał zasadę 

nieangażowania się i Toni mogła mieć poważne kłopoty, gdyby to się wydało.

Spojrzał na nią. Była blada, przyciskała dłoń do ust.

- Dobrze się czujesz?

- Tak. Nie. - Opuściła rękę. Zauważył lekkie drżenie, zanim splotła palce obu dłoni.

- Nie powinienem był... cię całować. Przepraszam. 

Zamknęła na moment oczy.

- Nie będziemy o tym myśleć. Ani o tym rozmawiać. To się nigdy nie wydarzyło. 

Milczał, bo wiedział, że nie może się z nią zgodzić. On będzie o tym myślał. Będzie 

przeżywał to w myślach wciąż od nowa.

-   Zresztą   to   i   tak   nie   ma   znaczenia   -   ciągnęła   lekko   zdyszanym   głosem.   -   Ty   chcesz 

wampirzycy. Zupełnie do siebie nie pasujemy. To był... błąd.

Błąd, jeszcze czego. Zrobiłby to znowu w tej samej sekundzie. Ale miał nadzieję, że jej nie 

wystraszył. Ostatnio wiele przeszła.

Nagły wybuch muzyki przegonił pełną napięcia ciszę. Toni spojrzała na niego, skołowana, 

po czym rozejrzała się po samochodzie. Refren piosenki powtórzył się i do Iana dotarły 

słowa śpiewane przez piosenkarkę.

- To chyba z twojej torebki. - Wskazał torbę u jej stóp.

- Och, to moja komórka. - Wciągnęła torebkę na kolana i wyjęła telefon. - Carlos zmienił 

mi dzwonek. Zdaje się, że lubi Pat Benatar.

- Miłość to pole bitwy?

- Żarcik w jego stylu - mruknęła, ze złością otwierając telefon. - Halo? Carlos! Jak mogłeś 

to zrobić mojej komórce? 

60

background image

Ian próbował podsłuchiwać, ale wycie policyjnej syreny gdzieś w pobliżu nie pozwoliło 

mu usłyszeć słów Carlosa.

- Nie wiem, skąd wziąłeś ten pomysł. - Toni skrzywiła się i spojrzała na Iana. - Nasza 

znajomość jest czysto zawodowa. - Dojeżdżali do Horny Devils, więc Ian zaczął szukać 

miejsca do parkowania.

- Okej - ciągnęła szeptem. - Porozmawiamy później. Cześć. - Schowała telefon do torebki.

- Coś się stało? - spytał Ian od niechcenia.

- Nie, wszystko jest w porządku. 

Więc dlaczego jej serce wciąż biło tak szybko?

- Carlos wydał mi się trochę... inny. 

Wzruszyła ramionami.

- Jest gejem. 

Ian przypomniał sobie zbolałą minę Carlosa po wyjściu z sypialni Toni.

- Powiedział ci, że jest gejem?

- No, nie. Założyłyśmy, że jest gejem, bo tak się zachowuje.

- Jakie „my”? 

Twarz Toni była dziwnie spięta i nieufna.

- Sabrina i ja. To moja współlokatorka. Chwilowo jest u krewnych. 

Coś tu było nie tak, Ian to czuł. Gryzło ją coś innego niż zakazany pocałunek. I był coraz 

bardziej przekonany, że Carlos jest kimś więcej, niż się wydaje.

Wypatrzył wolne miejsce i zaparkował przy krawężniku.

- Toni, zanim wejdziemy, muszę wiedzieć. Dlaczego masz mieszkanie? 

Rozpięła pas.

- To o niebo lepsze niż mieszkać na ulicy.

- Powiedziałaś, że pracujesz u nas, bo zależało ci na darmowym mieszkaniu i utrzymaniu, 

ale to nie ma sensu, skoro masz mieszkanie.

- Owszem, płacę czynsz, ale umowa najmu właśnie się kończy. Uwierz mi, dobrze płatna 

praca i pokryte koszty utrzymania to w tej chwili dla mnie najlepsza rzecz. Dzięki temu 

będę miała możliwość spłacić studencki kredyt.

- A co z twoją współlokatorką?

- Ona... nie jest bez grosza jak ja. Dostaje przyzwoite roczne kieszonkowe, a kiedy tylko 

skończy studia, zamierzamy założyć firmę.

- Więc ta praca jest dla ciebie tymczasowym zajęciem?

- Tak. Najwyżej na rok. - Spojrzała na niego z niepokojem. - To chyba nie problem, co?

- Connor ci nie wyjaśnił, co się dzieje, kiedy śmiertelny ochroniarz odchodzi z agencji 

MacKaya?

- Powiedział, że wykasuje moje wspomnienia o wampirach.

- Wykasuje twoje wspomnienia na każdy temat. Stracisz cały rok, jakby się nigdy nie 

wydarzył. Wybałuszyła oczy.

- To... za dużo. - Przycisnęła rękę do piersi. Ian wiedział, że powinien ją namawiać, żeby 

odeszła teraz. Wtedy straciłaby tylko parę dni. Ale myśl, że nigdy więcej jej nie zobaczy, 

była bolesna.

- Powinnaś... powinnaś rzucić pracę i wrócić do swojego normalnego życia. 

W jej oczach błysnęły niewylane łzy.

- Moje życie nie jest zbyt normalne. - Zamrugała i się wyprostowała. - To jak, idziemy do 

tego klubu czy nie?

- Idziemy. - Odetchnął z ulgą. Nie musiał tracić jej już teraz. Ale ulga szybko zmieniła się 

61

background image

w niepokój. Coś tu mocno śmierdziało. Śmiertelnik nie wyrzuca roku życia tak po prostu. 

Ona coś kombinowała. I niech go licho, zamierzał się dowiedzieć co.

Mogła stracić rok życia? Toni była zszokowana. Zerknęła ukradkiem na Iana. Boże święty, 

pocałowała go! Pocałowała wampira. I przeżyła.

Nawet nie smakował krwią. Och, jasna cholera. Mogła stracić rok życia? Tego było za 

dużo, żeby ogarnąć za jednym zamachem. Jak mogła go pocałować? Odepchnęła tę myśl 

od siebie i skupiła na sprawie, przez którą wpadła w panikę - mogła stracić cały cholerny 

rok życia!

Do diabła z Connorem. Trochę upiększył tę część. Pewnie myślał, że ona zostanie w tej 

pracy na zawsze. Ale ona i Sabrina miały plany. Wielkie plany, cholera.

I   pocałowała   Iana.   Skrzywiła   się,   kiedy   nagła   myśl   wpadła   jej   do   głowy.   Czy   Carlos 

widział to przez swoją szpiegowską kamerkę? Nic dziwnego, że zadzwonił zaraz potem. 

Pewnie chciał się upewnić, że nic jej nie jest. Przecież obcałowywała się z wampirem. I to 

jak. Ten facet naprawdę umiał całować. I nic dziwnego, doskonalił technikę przez kilka 

stuleci.

Potem był taki słodki, tak się kajał. Dlaczego nie mógł być śmiertelnikiem? Gdyby nim był, 

zakochałaby   się   w   nim   w   sekundę.   Znów   na   niego   zerknęła.   Czy   mogła   się   w   nim 

zakochać, chociaż był wampirem?

Wprowadził ją w ciemny zaułek.

- Wejście jest ukryte, żeby śmiertelnicy nie próbowali tu wchodzić. 

W słabym świetle dostrzegła czerwone drzwi pilnowane przez wielkiego ochroniarza. 

Facet kiwnął Ianowi głową i otworzył.

- Zaraz. - Bramkarz uniósł mięsistą łapę. Guziczki jego oczu skupiły się na Toni, jego 

nozdrza się rozdęły. - Ona nie może wejść. Jest...

-   Jest   ze   mną,   Hugo.   -   Ian   objął   ją   ramieniem   i   wciągnął   do   klubu.   Głośna   muzyka 

zaatakowała jej uszy, błyskające światła oślepiły na chwilę. Więc tak wyglądał nocny klub 

dla wampirów.

Bardzo przypominał zwykły, dla śmiertelników. Odwróciła się, żeby kamera wpięta w jej 

kamizelkę mogła przesłać obraz do mieszkania Carlosa, który wszystko nagrywał.

Zauważyła   grupkę   skąpo   odzianych   kobiet   stłoczonych   przy   scenie,   na   której   kręcił 

biodrami   potężnie   zbudowany   facet;   jego   brokatowe,   czerwone   stringi   migotały   w 

światłach. No, ten widok spodoba się Carlosowi. Nie licząc tancerza, w klubie były niemal 

same kobiety. Nawet za barem i przy konsolecie stały kobiety.

Dostrzegła   kilka   wampirzyc   siedzących   przy   stolikach   i   pijących   coś   czerwonego   z 

kieliszków.   Krew,   bez   wątpienia,   ale   czy   ich   zdjęcie   stanowiłoby   dowód   na   istnienie 

wampirów? Równie dobrze mogły to być zwykłe kobiety pijące czerwone wino.

-   Chcesz   się   czegoś   napić?   -   Ian   uśmiechnął   się,   widząc   jej   grymas.   -   Mają   tu   parę 

niekrwistych napojów.

- W takim razie poproszę dietetyczną colę. Jutro mam egzamin. - A teraz wypełniała misję, 

więc   musiała   być   czujna.   -   Nie   mogę   zostać   zbyt   długo.   Powinnam   być   w   domu   o 

dziesiątej.

- Mogę cię teleportować do domu, kiedy będziesz chciała. - Poprowadził ją w stronę 

stolików.

Koło baru zmaterializowała się nagle jakaś kobieta z komórką przy uchu. Rozłączyła się i 

śmignęła pod scenę.

- Co to było? - Toni odwróciła się, śledząc jej ruchy, ale nie wiedziała, czy kamera to 

wszystko uchwyciła.

62

background image

- Wampiry dzwonią, jeśli teleportują się tu po raz pierwszy - wyjaśnił Ian. - Używają 

telefonu   jako   sygnału   naprowadzającego,   by   mieć   pewność,   że   trafią   w   odpowiednie 

miejsce.

-   Aha.   -   Zastanawiała   się,   czy   zareagowała   odpowiednio   szybko,   żeby   przyłapać 

wampirzycę na tej akcji. - Czy jest tu gdzieś łazienka?

- Tak, tam. - Dotknął jej ramienia. - Uważaj na siebie.

- Myślałam, że te wszystkie wampiry piją z butelek.

- Tak, ale po paru blissky czy bleerach mogą być pijane i nie zachowywać się jak należy.

- Och, świetnie. - Idąc do łazienki, czuła na sobie ukradkowe spojrzenia i widziała lekko 

rozdęte   nozdrza,   kiedy   goście   klubu   wyczuwali   jej   zapach.   Poczuła   się   jak   chodząca 

przekąska.

Weszła   do  damskiej   łazienki  i zastała  w  niej   piękną  blondynkę  poprawiającą  makijaż 

przed lustrem. Nie, to nie było lustro, lecz gigantyczny, płaski ekran telewizyjny. Dwie 

kamery   na  ścianie  były  wycelowane  w  miejsce przed rzędem  umywalek.  Oczywiście. 

Technika cyfrowa była jedynym sposobem, żeby wampiry mogły się zobaczyć.

Blondynka odwróciła się w jej stronę i zmarszczyła zadarty nos.

- Boże drogi, a ty jak się tu dostałaś? - spytała z nadętym brytyjskim akcentem.

- To było niesamowite. Pchnęłam drzwi i się otworzyły.

- Nie mówiłam o tej gotowalni, niemądra dziewczyno - ciągnęła jasnowłosa wampirzyca. - 

Jestem   jedną   z   właścicielek   tego   przybytku   i   nie   witamy   tutaj   mile   przedstawicieli 

waszego gatunku.

-   Och,   proszę   wybaczyć,   wasza   wysokość.   -   Toni   powstrzymała   się   od   dygnięcia.   - 

Myślałam, że to wolny kraj.

- Co się dzieje? - Z kabiny wyszła rudowłosa kobieta. - Cześć, Pamela. - Spojrzała na Toni i 

pociągnęła nosem. - Jak ona się tu dostała?

- Właśnie to chciałabym wiedzieć - fuknęła Pamela. - Milion razy powtarzałam Hugonowi, 

żeby nie wpuszczał żadnych śmiertelnych.

- Przyszłam z Ianem MacPhie. - Toni patrzyła ze złością na aroganckie wampirzyce. - 

Jestem jego ochroniarzem, a to znaczy, że umiem skopać tyłek.

Pamela się roześmiała.

- Ian nigdy by nie pozwolił, żeby ochraniała go kobieta. Szczerze mówiąc, w ogóle nie 

potrzebuje ochroniarza.

-   Powiedziałaś   Ian   MacPhie?   -   spytała   ruda.   -   Czy   to   nie   jest   ten   boski   gość   z 

singliwwielkimmiescie?

- O Boże! - Z sąsiedniej kabiny wypadła brunetka. - Ian MacPhie jest tutaj? - Spojrzała na 

Toni. - Mogę go poznać?

- Ja też chcę go poznać. - Ruda podeszła do Toni. - Możesz mnie z nim umówić? 

Do licha, z przekąski stała się alfonsem. Ukłuła ją zazdrość. Ten pocałunek był pomyłką, 

Ian nie był w jej typie. Do licha, wolała żywych facetów. Więc musiała się pogodzić z 

faktem, że będzie się spotykał z tymi wampirzycami. Któraś z nich będzie jego księżniczką 

obsypaną gwiezdnym pyłem. Któraś z nich będzie go całować od tej pory.

-   Ja   znam   Iana   osobiście   -   pochwaliła   się   Pamela.   -   Był   moim   ochroniarzem,   kiedy 

należałam do haremu Romana Draganestiego.

Brunetka zwróciła się do Pameli.

- Naprawdę jest taki przystojny?

- I bogaty? - dodała ruda.

- Chodźcie ze mną. Przedstawię was. - Pamela uśmiechnęła się do Toni z wyższością i 

63

background image

ruszyła do drzwi. - A wiecie, mam na temat Iana interesującą teorię.

- Jaką? - spytała brunetka, drepcząc za nią.

- Sądzę, że jest pięćsetletnim prawiczkiem - oznajmiła Pamela.

- Już niedługo - mruknęła ruda. Trzy kobiety wybuchnęły piskliwym śmiechem i wyszły z 

łazienki.

- Nie umyłyście rąk! - zawołała za nimi Toni. Zgrzytnęła zębami. Jak Ian mógł woleć takie 

baby? Ale przynajmniej łazienka była teraz wolna i Toni miała chwilę dla siebie. Wyszła z 

zasięgu kamer i zadzwoniła do Carlosa.

Mogę   stracić   rok   życia.   Ta   myśl   wciąż   ją   prześladowała.   To   było   nie   fair,   do   licha! 

Wampiry żyły setki lat, kiedy jej życie było o wiele za krótkie. Jak mogły kraść jej cały rok?

- Halo? - odebrał Carlos.

- Dostałeś obraz wampirzycy, która się tu teleportowała?

Menina, jesteś w klubie?

- Tak. Nie oglądasz?

- Nie, obejrzę film później. W tej chwili jestem w drodze do Westchester. 

Toni osłupiała.

- Jedziesz do domu Proctorów?

-   Nie   martw   się.   Nie   będą   wiedzieli,   że   tam   byłem.   I   skończyłem   sprawdzanie   ich 

finansów. Wujek Joe ma paskudny zwyczaj urządzania sobie wycieczek do Atlantic City. 

Facet jest hazardzistą.

- Skąd wiesz?

- Karty kredytowe zostawiają ślad, kochana.

- Ale skąd ty wiesz, jak to...

- Podoba ci się nowy dzwonek? - przerwał jej.

- Nie. Twoja śmierć będzie powolna i bolesna. 

Roześmiał się.

- O film się nie martw. Wszystko się nagrywa w moim mieszkaniu. Ty tylko przyłap te 

wampiry na robieniu wampirzych rzeczy, okej?

- Okej. - Więc nie widział, jak całowała się z Ianem. - Carlos, kiedy przestanę dla nich 

pracować, wykasują mi pamięć! Nie będę nic pamiętała!

Chwila ciszy.

- Dranie - mruknął w końcu Carlos. - Nie martw się. Jeśli cokolwiek ci wykasują, opowiem 

ci, co się działo. Ty tylko jak najszybciej zdobądź dowód. W ten sposób stracisz tylko kilka 

dni.

Wiedziała, że straci coś więcej niż kilka dni. Straci swoje wspomnienia Iana. I pocałunku. 

Na tę myśl serce ścisnęło jej się w piersi.

- Wszystko dobrze, skarbie? - spytał Carlos.

- To wszystko jest jakiś kanał. - Toni się rozłączyła i wróciła do sali.

Rozdział 9

Ian zamówił u barmanki bleer i dietetyczną colę.

- Jest Vanda? - Wręczył Corze Lee dziesięciodolarowy banknot.

- Tam. Wygląda na to, że znowu się wściekła. 

Ian spojrzał w stronę sceny. Muzyka umilkła, a tłumek wampirzyc zebrał się wokół, żeby 

posłuchać, jak Vanda łaja tancerza.

- To nie jest burdel! - wrzeszczała na niego. - Jesteś zwolniony!

64

background image

- I następny tancerz za drzwi. - Cora Lee zamachała rękami nad głową. - Juhuu, Vanda, 

Ian przyszedł! 

Wszystkie wampirzyce odwróciły się jak jeden mąż i zagapiły na niego.

- Czy to jest Ian MacPhie? - spytała jedna z nich.

- We własnej osobie - odkrzyknęła Cora Lee. - Bierzcie go! 

Tłum ruszył naprzód, Ian przełknął ślinę. Cora Lee zachichotała i szepnęła:

- Wygląda na to, że twoje życzenie się spełni. Dzisiaj na pewno kogoś zaliczysz.

-   Ian!   -   zawołała   Pamela.   -   Mam   tu   dwie   damy,   które   chcą   cię   poznać.   -   Wskazała 

towarzyszące jej kobiety.

- My go zobaczyłyśmy pierwsze - krzyknęła jakaś z tłumu i wszystkie rzuciły się w jego 

stronę.

- Jasna cholera. - Ian przycisnął się plecami do baru.

-   Cofnąć   się!   -   Vanda   odwinęła   bicz   z   talii   i   strzeliła   nim   przed   tłumkiem   kobiet.   - 

Słyszałyście! Ustawić się w rządku i czekać na swoją kolej!

Wampirzyce grzecznie ustawiły się w kolejkę, Ian skrzywił się, widząc przepychanki i 

słysząc  przekleństwa.  Bardziej   przypominały  zapaśników  niż  damy.  I było  ich  ponad 

pięćdziesiąt. Vanda uśmiechnęła się do niego radośnie.

- Czy to nie wspaniałe? Ten esej, który o tobie napisałam, był niesamowity! Wszystkie 

chcą się z tobą spotkać.

- Nie mogę poznać pięćdziesięciu kobiet w ciągu jednej nocy.

-   Oczywiście   że   możesz.   -   Owinęła   bicz   z   powrotem   wokół   pasa.   -   To   się   nazywa 

ekspresowa randka.

- Ale ja umówiłem się tu już z trzema paniami.

Vanda machnęła ręką.

- Puścimy je pierwsze. - Odwróciła się do Cory Lee. - Nie masz gdzieś kuchennego zegara?

- Mam. - Cora Lee podała jej biały plastikowy zegar. Vanda postawiła go na stoliku.

- Damy każdej pięć minut.

- To zajmie kilka godzin. - Ian przyniósł drinki do stolika.

- Masz coś lepszego do roboty? - Vanda spojrzała na dietetyczną colę. - Po co ci ten 

śmiertelny napój?

- Przyprowadziłem ze sobą Toni. To nowa dzienna strażniczka w domu Romana. 

Vanda wybałuszyła oczy.

- Connor zatrudnił kobietę? 

Dwie noce temu Ian był równie zszokowany, ale teraz czuł się w obowiązku bronić Toni.

- Doskonale walczy. 

Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.

- Wyobrażam sobie jakiegoś babochłopa ze zrośniętymi brwiami, łykającego sterydy.

 Ian zesztywniał.

- Nie! Toni jest...

- Hej, Ian! - krzyknęła jakaś wampirzyca z drugiego końca klubu. - Do diabła, co się stało z 

naszą randką? Wczoraj rozmawialiśmy przez telefon. Nie pamiętasz?

- Tak. - Spróbował sobie przypomnieć brzmienie jej głosu. - Ty jesteś Stormy?

- Tempest. - W jej oczach błysnęła przez moment irytacja. - A to są Moonbeam i Cindy. - 

Wskazała kobiety obok siebie. - Rozmawiałyśmy wczoraj z tobą. Mamy pierwszeństwo!

- Możecie przyjść na początek kolejki - zarządziła Vanda. - Ian zaraz zacznie. 

Jęknął. Co on powie tym wszystkim kobietom?

- Dlaczego ich jest aż tyle?

65

background image

- Twój profil jest na pierwszym miejscu na singlachwwielkimmiescie. - Vanda promieniała 

z dumy. - Wszyscy o tobie słyszeli.

Ian się skrzywił.

- Właśnie chciałem z tobą o tym porozmawiać. Connor się zdenerwował, że podałaś adres 

i numer telefonu do domu Romana.

- Connor jest starym zrzędą. Te kobiety musiały się jakoś z tobą skontaktować.

- Rozumiem, ale tu chodzi o względy bezpieczeństwa. To niebezpieczne, że tak wiele osób 

zna nasz adres. Nie chcemy, żeby jakieś nadgorliwe wielbicielki próbowały się włamać, 

żeby mnie zobaczyć, szczególnie za dnia. To zbyt ryzykowne.

- Okej, okej. - Vanda poprawiła sterczące kosmyki fioletowych włosów. - Usunę adres ze 

strony.

- I numer telefonu. Mogą zostawiać dla mnie wiadomości na portalu.

- No dobrze. - Vanda zmarszczyła brwi. - Ale zgrywasz za bardzo niedostępnego.

- Hej, co jest grane? - Przystojny wampir ubrany w drogi garnitur podszedł do nich i 

puścił oczko do kobiet w kolejce. - Witam panie.

- Cześć, Gregori - odparł chórek głosów. Ian był pod wrażeniem. Gregori znał te wszystkie 

kobiety?

- Co się dzieje? - Gregori cmoknął Vandę w policzek. - Robimy węża?

- Ian ma dzisiaj ekspresowe randki. - Vanda zniżyła głos do szeptu. - Szuka prawdziwej 

miłości.

- Ach. - Gregori spojrzał na Iana z rozbawieniem. - Mam je dla ciebie rozgrzać? 

Ian zrobił ponurą minę.

- Już wystarczająco trudne jest być czarującym raz, ale pięćdziesiąt razy z rzędu?

- Dasz radę, bracie. Po prostu bądź sobą. 

Ian spochmurniał jeszcze bardziej. Gregori się skrzywił.

- Mógłbyś spróbować się uśmiechnąć. Wiesz, że panie kochają mężczyzn z poczuciem 

humoru.

- To już po mnie.

- Wyluzuj, stary. Zaraz... - Gregori znieruchomiał. - Dobry Boże. Spójrz na nią. To chyba 

anioł. 

Ian spojrzał w kierunku, w którym Gregori patrzył. Toni.

- Ona jest moja - wypalił i natychmiast się poprawił. - To znaczy pilnuje mnie. 

- To ona jest tą kobietą, którą zatrudnił Connor? - spytała Vanda. Gregori parsknął.

- Tak, doskonale rozumiem, dlaczego ją zatrudnił.

- Jej uroda nie miała tu nic do rzeczy - warknął Ian. - Doskonale walczy, jest bardzo 

odważna i inteligentna.

- Ach tak. - Gregori przyjrzał się Ianowi z zainteresowaniem. - Rozumiem. 

Ian poczuł, że twarz mu płonie. Może troszeczkę przesadził z tym wychwalaniem Toni.

- Tak właściwie to byłbym ci wdzięczny, gdybyś miał na nią oko, kiedy będę zajęty.

- Jasne. Żaden problem, bracie. 

Toni wybałuszyła oczy na kolejkę kobiet.

- Myślałam, że masz tylko trzy randki.

- Teraz mam trochę więcej - burknął Ian, podchodząc do niej. - Chciałbym ci przedstawić 

dwójkę moich przyjaciół. To jest Vanda. Prowadzi Horny Devils.

- I pisze fascynujące profile - dodała Toni z uśmiechem. Wyciągnęła rękę.

- Miło mi cię poznać. - Vanda uścisnęła jej dłoń. - Pracuję nad kolejnym pomysłem, żeby 

Ian stał się jeszcze bardziej znany. 

66

background image

Ian głośno przełknął ślinę.

- To naprawdę nie jest konieczne.

- Ależ jest. Musimy ci znaleźć prawdziwą miłość. - Vanda poklepała Iana po policzku. - 

Zajrzę do ciebie później. - Poszła do swojego gabinetu.

-   A  to   jest  Gregori.  -   Ian   wskazał   nowo  przybyłego.   -  Wiceprezes   działu  marketingu 

Romatechu.

-   Jestem   zachwycony,   że   mogę   cię   poznać.   -   Gregori   chwycił   jej   dłoń   i   ucałował.   - 

Słyszałem o tobie. Moja mama, Radinka, powiedziała, że ona i Shanna mają was jutro 

odwiedzić.

-   Och,   rzeczywiście.   -   Toni   się   uśmiechnęła.   -   Przyjeżdżają   z   Howardem   niańczyć 

chłopaków,   kiedy   ja   będę   na   egzaminie.   Ian   skrzywił   się,   słysząc   o   „niańczeniu 

chłopaków”.

- No więc, bracie, nie powinieneś się brać do pracy? - Gregori wskazał głową kolejkę. Ian 

znów przełknął ślinę. Praca to było bardzo odpowiednie słowo. Flirtowanie z Toni było 

przyjemne, ale czarowanie tych wszystkich kobiet zapowiadało się na cholerną, ciężką 

harówę.

- Najpierw muszę się napić. - Usiadł i wypił trochę bleera. Gregori odsunął krzesło od 

stołu, żeby Toni mogła usiąść.

- Gdzie studiujesz?

- Na Uniwersytecie Nowojorskim. 

Gregori zajął miejsce obok Toni.

- Ja też tam robiłem magisterium z biznesu i administracji.

- Ja mam licencjat z zarządzania.

Ian poczuł się zapomniany i trochę niedouczony. Wypił więcej bleera. Do licha, powinien 

był sam odsunąć dla niej krzesło. Gregori pochylił się w jej stronę.

- Czy stary profesor Hudgins jeszcze wykłada? Niski, łysy, nosi staroświecką muszkę. 

Wygląda i mówi jak Elmer Fudd. „Dzisiaj omawiamy oprocentowanie kart kredytowych”.

Toni   roześmiała   się   i   zabrzmiało   to   jak   niebiańska   muzyka.   Ale   Ian   słyszał   też   tło 

składające   się   z   pomruków   i   przekleństw.   Pięćdziesiąt   wkurzonych   wampirzyc.   Z 

pewnością   nie   były   zachwycone,   że   musiały   czekać,   kiedy   on   rozmawiał   ze 

śmiertelniczką.

Toni wreszcie przestała się śmiać i spojrzała na Iana.

- Gregori świetnie sparodiował profesora. Jest naprawdę zabawny.

- Kupiłem ci colę. - Tak, to było bardzo szarmanckie, zbeształ się w duchu.

- Dzięki. - Toni wypiła łyk.

- Na co my, u diabła, czekamy? - krzyknęła Tempest na początku kolejki. Ian jęknął w 

duchu.

- Tubylcy robią się niespokojni - stwierdziła Toni. Zerknęła w stronę baru i nagle zerwała 

się z krzesła, kiedy do klubu teleportowały się dwie kobiety.

- Wszystko w porządku? - spytał Ian. Usiadła z powrotem.

- Chyba jestem trochę... nerwowa. Tyle tu wampirów.

- Zatańcz ze mną - zaproponował Gregori. - Powiem didżejce, żeby wzięła się do roboty. - 

Ruszył w stronę parkietu. Toni popatrzyła za nim.

- Gregori jest wampirem?

- Tak, bardzo młodym. Przeszedł transformację już po wynalezieniu syntetycznej krwi, 

więc od początku jest na butelce. 

Toni skrzywiła się, gdy huknęła głośna, pulsująca muzyka.

67

background image

- Boże, nie. Disco?

- Gregori to uwielbia. Zostaniesz z nim, dopóki nie będziesz chciała wrócić do domu?

- Sama umiem się o siebie zatroszczyć.

- Toni. - Ian pochylił się do przodu. - Za tobą jest pięćdziesiąt wampirzyc i wszystkie 

mordują cię wzrokiem. Proszę cię, trzymaj się Gregoriego.

Spojrzała przez ramię.

- Okej, rozumiem, co masz na myśli. Pójdę... zatańczyć. - Wstała i przygładziła krótką 

spódniczkę. - Powodzenia z randkami. Chociaż muszę powiedzieć, że tracisz czas.

Z   wysoko   uniesioną   głową   minęła   wściekłe   kobiety   jak   anioł,   któremu   niestraszne 

otaczające go siły ciemności. Ale dlaczego uważała, że to randkowanie to strata czasu? 

Czy uważała, że on nie zdoła znaleźć miłości?

- Hej! - krzyknęła Tempest. - Możemy już zacząć?

- Tak, zaczynajmy. - Ian nastawił zegar. Tempest ruszyła do niego biegiem, zarzuciła mu 

ramiona na szyję i pocałowała go w policzek, Ian uwolnił się z jej objęć.

- Zechcesz usiąść?

- Jasne. - Wlazła mu na kolana.

- Co ty robisz, dziewczyno?

- Siadam. - Przejechała pomalowanymi na czarno paznokciami po jego piersi. - Wiesz, 

dlaczego nazywają mnie Tempest? Bo jestem dzika jak huragan.

-   Pomyślałem,   że   najpierw   troszeczkę   porozmawiamy.   No   wiesz,   cisza   przed   burzą? 

Zdarła rzemyk z jego włosów i przeczesała je, drapiąc go paznokciami po głowie.

- Może odeślij tę resztę do domu? - Chwyciła go za włosy. - Mam ochotę na dziki seks.

- Nic o tobie nie wiem. - Rozgiął jej palce, uwalniając włosy.

- A co tu wiedzieć? - Skubnęła go zębami w szyję.

- No, ehm, jak zarabiasz na życie? 

Roześmiała się, nisko i gardłowo.

- Ja nie żyję, głuptasie, jestem nieumarłą.

- Owszem, ale wszyscy musimy płacić rachunki.

- Jeśli czegoś potrzebuję, po prostu to sobie biorę. - Ugryzła go w ucho. - A w tej chwili 

potrzebuję ciebie.

- Jak to, bierzesz sobie?

- Odbieram rzeczy śmiertelnikom. Pieniądze, ubrania, cokolwiek mi potrzeba.

- Okradasz ich? 

Odsunęła się od niego z niecierpliwym sapnięciem.

- To nie jest kradzież, kiedy nawet nie wiedzą, że to się stało. Tak łatwo namieszać im w 

głowach. Na przykład mam świetne mieszkanie, bo zarządca domu jest przekonany, że 

płacę czynsz.

Dlaczego zakładał, że wszystkie wampiry są takie jak on?

- Obawiam się, że do siebie nie pasujemy.

- Co to ma znaczyć? 

Podniósł ją i postawił na nogi, wstając z krzesła.

- Miło było cię poznać.

- Rzucasz mnie? - wrzasnęła. - Mnie się nie rzuca! - Chlusnęła resztką coli Toni w jego 

twarz i odeszła wściekłym krokiem, klnąc pod nosem.

Ian wytarł twarz serwetką. Jedna z głowy, zostało czterdzieści dziewięć. Może Toni miała 

rację i tylko tracił czas. Spojrzał na parkiet. Gregori kręcił biodrami i wskazywał palcem w 

górę i w dół. Toni ze śmiechem powtarzała jego ruchy. Ian westchnął i kiwnął na drugą 

68

background image

dziewczynę. Ładna blondynka podeszła do niego tanecznym krokiem.

- Cześć, pamiętasz mnie? Jestem Moonbeam.

- Jak się masz. - Usiadł i na nowo nastawił zegar. Moonbeam usadowiła się naprzeciw 

niego.

- Hm, pewnie powinnam ci coś powiedzieć o sobie. Jestem Wodnikiem.

- To miło.

- Urodziłam się w 1950 roku. Miałam na imię Mary. Nudne, wiem. Moi rodzice byli 

zwyczajni do bólu. Uciekłam z domu w wieku szesnastu lat, żeby protestować przeciwko 

wojnie. Naprawdę nienawidzę wojen.

To  mógł   być   nieodpowiedni   moment   na   wzmiankę,   że   był   wojownikiem.   Kątem   oka 

zerknął na Gregoriego i Toni.

- Oczywiście pojechałam do San Francisco. - Moonbeam zaczęła się bawić koralikami na 

szyi. - Tam się wszystko działo, wiesz.

- Co się działo? - spytał Ian.

- Wszystko, bracie. Flower power. Czyńcie pokój, nie wojnę. Jestem absolutnie przeciwna 

przemocy wszelkiego rodzaju.

- W takim razie nigdy nie zmanipulowałabyś ani nie oszukała śmiertelnika dla własnej 

korzyści?

- Boże, nie. To fatalnie wpływa na karmę. 

Ian skinął głową. Ta mogła mieć potencjał. Wyglądało przynajmniej na to, że ma jakieś 

przyzwoite zasady.

- Więc któregoś dnia płynęłam sobie na kwasie i cieszyłam się wyjątkowo fajną orgią, a tu 

nagle podchodzi do mnie jakiś facet i gryzie mnie w szyję! Autentycznie, kompletnie 

zgłupiałam, kiedy obudziłam się martwa.

Ian zamrugał.

- Rozumiem. - Jego spojrzenie znów powędrowało w stronę Toni. Od czasu do czasu, 

kiedy ktoś się teleportował, błyskawicznie odwracała się przodem w jego stronę. Czyżby 

przerażała ją teleportacja? Jeśli tak, to powinien ją odwieźć do domu samochodem. Myśl, 

żeby wymknąć się z klubu, była taka kusząca.

Zadzwonił zegar i do Iana dotarło, że Moonbeam wciąż mówi. Wstał.

- Obawiam się, że czas nam się skończył.

-   Okej.   Pokój.   -   Uściskała   go   i   poszła   sobie.   Ian   kiwnął   na   Cindy,   która   natychmiast 

rozpoczęła długą opowieść o swoich dwustu trzynastu byłych chłopakach, a uwaga Iana 

znów skupiła się na parkiecie. Didżejka grała teraz wolniejsze kawałki i Gregori wziął 

Toni w ramiona. Do licha, poprosił go, żeby jej pilnował, a nie obłapiał.

Po kolejnych dwóch rozmowach podeszła do niego Vanda z szerokim uśmiechem.

- Załatwiłam! Wszystko ustalone. 

Ian się zaniepokoił.

- Co załatwiłaś?

- Nie rób takiej wystraszonej miny. Będzie świetnie. Jutro o północy będzie tutaj Corky 

Courrant!

-   Barakuda?   -   Wszyscy   wiedzieli,   że   prowadząca  Na   żywo   wśród   nieumarłych  jest 

wyjątkowo złośliwa. - Dlaczego tutaj będzie?

- Żeby zrobić z tobą wywiad! - oznajmiła Vanda. 

Ian odsunął się o krok.

- Vanda, nie. Nie ma mowy.

- Będzie zabawnie! Uwierz mi.

69

background image

- Nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ta kobieta jest potworem.

-   Nie   bądź   mięczakiem!   -   Vanda   dźgnęła   go   palcem   w   pierś.   -   Program   Corky   jest 

odbierany na całym świecie. Zobaczą cię wszystkie wampirzyce, jakie chodzą po ziemi. A 

przy okazji zobaczą mój klub. To jest genialne!

- Co jest genialne? - Gregori podszedł do nich z Toni.

- Ian będzie w Na żywo wśród nieumarłych - pochwaliła się Vanda. - Przyjdą tu jutro, żeby 

zrobić z nim wywiad.

- Wystąpisz w telewizji? - spytała Toni.

- W DVN - odparła Vanda.

- Digital Vampire Network - wyjaśnił Ian. - Odbieramy to w naszym domu. Ale ja nie 

wystąpię w tym programie.

- Właśnie że wystąpisz - syknęła Vanda. - Załatwiałam to przez kilka godzin. Wszystko 

już jest ustalone.

- Uważaj na Corky Courrant - ostrzegł Gregori.

- Kto to jest Corky Courrant? - chciała wiedzieć Toni.

-   Gwiazda   programu.   -   Gregori   rozłożył   dłonie   na   wysokości   swojej   piersi.   -   Ma 

niesamowite... reklamy - dokończył, gdy Ian dźgnął go łokciem.

- Jesteś gotowa wracać do domu? - spytał Ian Toni. - Mógłbym cię odwieźć. 

Vanda złapała go za ramię.

- Nigdzie nie pójdziesz. Te wszystkie kobiety czekają na szansę spotkania z tobą.

- Mogę teleportować Toni - zaoferował Gregori.

- Ale może ona nie chce się teleportować - zaprotestował Ian.

- Nic mi nie będzie. - Toni posłała mu uspokajający uśmiech. - Nie mogę się doczekać, 

kiedy zobaczę cię w telewizji. 

Ian westchnął. Może jednak powinien to zrobić. Nie chciał zawieść Vandy ani Toni. A 

poza tym przecież to nie mogło być takie straszne.

- Gregori, mogę zamienić z tobą słówko na osobności?

- Jasne. - Gregori odszedł z nim kawałek. - Co tam?

- Ehm... pomyślałem, że mógłbyś mi udzielić kilku rad.

- Randki nie idą najlepiej?

- Czuję się, jakbym przeprowadzał rozmowy o pracę. W ogóle nie iskrzy. - Nie tak jak 

iskrzyło z Toni. Gregori położył dłoń na jego ramieniu.

- Stary, dasz radę. Przecież co noc przez całe wieki wyłudzałeś od kobiet kufel krwi. 

Ian westchnął.

- Nigdy nie byłem zbyt wyrafinowany. I nikt tego ode mnie nie oczekiwał. Wyglądałem 

tak młodo, chociaż czułem się stary. A teraz, kiedy na zewnątrz wyglądam na starszego, w 

środku jestem jak młodzik. Nie wiem, co mówić.

- Musisz po prostu popracować nad komunikatywnością. Przede wszystkim naucz się 

słuchać. Kobiety lubią mówić o swoich uczuciach. Nawet jeśli uważasz, że to nudne jak 

flaki z olejem, kiwaj głową i słuchaj dalej.

- Okej.

- Powinieneś odpowiadać takimi zdaniami jak: „Fascynujące. Powiedz mi coś więcej”.

- Fascynujące - powtórzył Ian. - Powiedz mi coś więcej.

- Właśnie tak. A tu masz jeszcze jedno niezłe zdanie. „Masz absolutną rację. To takie trafne 

stwierdzenie”. - Kobiety lubią, kiedy się komplementuje ich inteligencję.

- Okej. - Ian powtórzył zdania. - Dziękuję. - Wrócił z Gregorim do stolika. Vanda zdążyła 

już uciec do gabinetu.

70

background image

- Dobranoc, Ian. - Toni uśmiechnęła się nieśmiało.

- Dobranoc, Toni. - Boże, ależ miał ochotę jej dotknąć. Chciał znów ją pocałować. Gregori 

poklepał go po plecach.

- Na razie, stary. Chodźmy, Toni. - Poprowadził ją w stronę parkietu.

Ian westchnął z rezygnacją i skinął na następną dziewczynę.

- Cześć, jestem Amy - Proszę, siadaj. - Ian spojrzał na Gregoriego, który trzymał Toni w 

objęciach. To było niezbędne przy teleportacji ze śmiertelnikiem, ale ten fakt nie sprawiał, 

że łatwiej było na to patrzeć.

- Kiedy zobaczyłam twoje zdjęcie w Internecie, pomyślałam, że jesteś taki seksowny - 

zaczęła Amy. - Ale przysięgam, że w rzeczywistości wyglądasz jeszcze lepiej.

-   Fascynujące   -   mruknął   Ian.   -   Powiedz   mi   coś   więcej.   -   Do   licha,   Toni   obejmowała 

Gregoriego za szyję.

- Mam mówić o tym, jaki jesteś przystojny? - spytała Amy. - Czy to nie jest trochę próżne?

- Masz absolutną rację. Bardzo trafne stwierdzenie.

- Ty palancie! Idę stąd. - I poszła. Ian jęknął. Ta piekielna noc nigdy się nie skończy.

Toni i Gregori zjawili się przed tylnym wejściem do domu; Toni użyła swojego klucza, 

żeby wyłączyć alarm i otworzyć drzwi. Gregori życzył jej dobrej nocy i teleportował się z 

powrotem   do   Horny   Devils,   żeby   jeszcze   potańczyć.   To   było   dziwne,   ale   naprawdę 

dobrze się bawiła w nocnym klubie wampirów.

W przeciwieństwie do Iana. On miał strasznie nieszczęśliwą minę. Niechętnie się do tego 

przyznawała,   ale   w   głębi   duszy   cieszyła   się   z   jego   męczarni.   Jego   teoria,   że   tylko 

wampirzyca może go zrozumieć, była całkowicie błędna. Te wypindrzone pijawki nie 

były dla niego dość dobre.

Wbiegła po schodach do swojej sypialni, żeby zniknąć z zasięgu kamer. Rzuciła torebkę na 

łóżko i zadzwoniła do Carlosa.

- Gdzie teraz jesteś?

- Wróciłem do domu jakieś pięć minut temu - odparł. - Patrzyłem na monitor połączony z 

twoją kamerą. Zgasł na parę sekund.

- To była teleportacja. Czy to jest dowodem, którego potrzebujemy?

-   Nie,   wyglądało   po   prostu   jak   awaria   kamery.   Więc   to,   co   teraz   widzę,   to   twoja 

luksusowa sypialnia?

- Tak. - Toni odpięła kamerkę od kamizelki i ją wyłączyła.

- Hej! - zaprotestował Carlos w słuchawce. - Chcę wycieczkę po domu.

- A ja chcę iść spać. - Schowała kamerę do szuflady komody. - Nie wiem, czy przyłapałam 

któregoś z wampirów na teleportacji, bo zjawiali się bez żadnego ostrzeżenia. To było 

strasznie frustrujące. - Choć nie tak frustrujące, jak patrzenie na te koszmarne wampirzyce 

rzucające się na Iana.

- Nie wiem - odparł Carlos. - Muszę obejrzeć nagranie.

- Jeśli się nie udało, to mam innym pomysł. - Toni otworzyła szafę naprzeciwko łóżka. W 

środku był telewizor, którego jeszcze ani razu nie włączała. - Wampiry mają własną sieć 

telewizyjną, nazywa się DVN.

- Naprawdę? Na jakiej częstotliwości?

-   Nie   wiem.   -   Włączyła   telewizor.   -   To   wygląda   na   reklamę.   Czegoś,   co   się   nazywa 

Vampos. Miętówka po kolacji, żeby się pozbyć krwistego oddechu.

Carlos się roześmiał.

-  Ja mówię  poważnie.  Teraz  jest nietoperz  machający skrzydłami.  Pod spodem  napis: 

71

background image

DVN, 24/7, bo gdzieś zawsze jest noc.

- Brzmi interesująco. Spróbuję to znaleźć.

- Teraz zaczyna się mydlana opera Moda na krew. Czy gdybyśmy to nagrali, mielibyśmy 

dowód na istnienie wampirów?

-   Niekoniecznie   -   odparł   Carlos.   -   Wampiryczne   seriale   w   zwykłej   telewizji   to   nic 

niezwykłego.

- A reklamy?

- W reklamach bez przerwy pokazują gadające jaszczurki i jaskiniowców. To nie dowodzi, 

że istnieją.

-   Ośmielę   się   z   tobą   nie   zgodzić.   Chodziłam   z   paroma   jaskiniowcami.   -   Wyłączyła 

telewizor. Zastanawiała się, co też robi Ian. Czy znalazł księżniczkę obsypaną gwiezdnym 

pyłem? Czy jest tak bajeczna, że zapomniał o ich pocałunku?

Merda - mruknął Carlos. - To nagranie z klubu chyba w niczym nie pomoże. Za każdym 
razem, kiedy się odwracasz, obraz traci ostrość.

- Do licha. - Jak, na litość boską, mieli udowodnić istnienie wampirów?

- I obawiam się, że mamy jeszcze jeden problem - powiedział Carlos. - Znalazłem dom 

Proctorów.

- Tak? I co się stało?

- Rozmawiałem z pokojówką, Marią. Jest z Kolumbii, a ja na szczęście nieźle mówię po 

hiszpańsku. Powiedziała, że twój telefon strasznie zdenerwował Proctorów.

- O rany. - Toni wrzuciła buty do szafy. - Powiedziała, czy Sabrina dobrze się czuje?

- Siedziała zamknięta w sypialni na piętrze. Maria widziała ją dwa razy i mówi, że za 

każdym razem dziewczyna spała.

- Obawiam się, że wujek faszeruje ją lekami.

- Masz rację. Maria powiedziała, że podaje jej haloperidol. To silny środek przeciwko 

psychozie. Wyłącza człowieka na dobre.

- To straszne. - Toni zaczęła chodzić po pokoju.

- Dalej jest jeszcze gorzej. Kiedy tam dotarłem, Proctorowie zdążyli już zapakować Sabrinę 

do samochodu i gdzieś ją wywieźć. Maria mówi, że do szpitala psychiatrycznego.

- O nie! - Toni klapnęła na łóżko. - Dlaczego oni to robią?

- Nie jestem pewien, ale mogę się założyć, że ma to coś wspólnego z pieniędzmi, które Bri 

ma odziedziczyć. Jutro dowiem się więcej. Mam randkę z Marią.

- Randkę? Ale czy ty nie jesteś...?

- Prowadzę tajną operację - odparł Carlos. - Proctorowie zawsze dają Marii wolne w piątek 

wieczorem, bo sami lubią gdzieś wyskoczyć. Więc namówię ją, żeby mnie wpuściła do 

gabinetu wujka Joego. To nie powinno być zbyt trudne. Nie cierpi go, bo ją podszczypuje 

w tyłek, kiedy tylko żona nie patrzy.

- Co za uroczy koleś.

- Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem. Może się dowiem, do którego szpitala zabrali 

Sabrinę.

- Mam nadzieję. Dziękuję, Carlos. - Toni się rozłączyła. Biedna Bri. Jeśli jest w szpitalu 

psychiatrycznym, trzeba będzie ją jakoś uratować. Ale Carlos pomoże.

Westchnęła głęboko. Zawiodła swoją babcię i od tamtej pory dręczyło ją poczucie winy. 

Nie mogła zawieść Sabriny.

Jędrek Janów siedział wyciągnięty w fotelu z nogami na biurku i oglądał DVN. W głowie 

się nie mieściło, ile informacji puszczali w eter. Prezenter Nocnych wiadomości powiedział 

72

background image

nawet, że wampiry ciągle nie znają miejsca pobytu okrutnego watażki Casimira. Jędrek 

miał   nadzieję,   że   Casimir   to   ogląda.   Na   pewno   spodobałoby   mu   się,   że   nazwali   go 

„okrutnym watażką”.

Potem zaczął się program Na żywo wśród nieumartych i biuściasta prowadząca oznajmiła, 

że Roman Draganesti i jego śmiertelna żona spodziewają się w maju drugiego dziecka.

Jędrek parsknął. Po co płacić szpiegom, skoro tylu rzeczy mógł się dowiedzieć za darmo? 

Niestety,   teraz   zaczynał   się   jakiś   głupi   serial.   Wyłączył   telewizor   i   postawił   stopy   na 

podłodze. Wziął zdjęcia, które przyniósł mu wczoraj Jurij, i je przejrzał.

Z kąta gabinetu dobiegło skomlenie. Nadia wciąż płakała.

- Zamknij się. Nie mogę się skupić, kiedy tak chlipiesz. 

Nadia pociągnęła nosem.

- Tęsknię za przyjaciółmi. 

Oczywiście, że tęskniła. Ale pierwszym krokiem do złamania suki była izolacja. Kazał jej 

całą noc siedzieć w kącie.

- Pozwoliłem ci się odezwać? 

Po jej twarzy płynęły łzy. - Jestem strasznie głodna. 

Oczywiście,   że   była.   On   pożywił   się   wcześniej   tego   wieczoru   -   napił   się   do   syta   ze 

schwytanej   śmiertelniczki,   tutaj,   w   gabinecie.   Nadia   na   to   patrzyła   i   głodniała   coraz 

bardziej.

- Powiedziałem Jurijowi, żeby przyprowadził mi kolejną przekąskę. Blondynkę. Może tym 

razem pozwolę ci napić się trochę.

- Tak, proszę.

- A kiedy skończysz, zabijesz ją, żeby mi sprawić przyjemność. 

Nadia zbladła.

- Jeśli chcesz jeść, będziesz musiała ją zabić. 

Przygarbiła się. - Tak.

- Mówi się: tak, panie.

Rozdział 10

-   O   rany   -   szepnęła   Toni,   wyglądając   przez   wizjer   we   frontowych   drzwiach.   Była 

dziewiąta rano w poniedziałek; o tej porze miał się zjawić Howard i reszta, ale Toni 

wątpiła, czy dwie dziewczyny z różowymi pasemkami we włosach to Shanna Draganesti i 

matka Gregoriego. Kobiety znów załomotały do drzwi. Toni wcisnęła guzik domofonu.

- W czym mogę pomóc?

- Gdzie jest Ian? - spytała gniewnie jedna z nich. - Próbowałyśmy dzwonić, ale włącza się 

automatyczna sekretarka.

- No właśnie - zawtórowała jej druga. - Mówi, że już jest zajęty, ale my w to nie wierzymy. 

Chcemy go zobaczyć! 

Toni jęknęła. Wiadomość, którą Ian nagrał, nie działała. Niektóre zdesperowane fanki 

zastosowały inną taktykę.

- Proszę przyjść wieczorem.

- I pozwolić, żeby konkurencja dotarła do niego pierwsza? Nie ma mowy! 

Konkurencja? Toni przeszła do salonu i wyjrzała przez okno.

Boże   święty!   Chodnikiem   spacerowało   w   kółko   ze   dwanaście   innych   dziewczyn. 

Wymachiwały w powietrzu transparentami. „Wybierz mnie, Ian! Ian jest sexy!” Jedna z 

nich   miała   na   głowie   błyszczącą   tiarę,   a   jej   transparent   głosił:   „Jestem   gwiezdną 

73

background image

księżniczką Iana!”

- A niech to. - Toni wyjęła komórkę z kieszeni i zadzwoniła do Howarda.

- Cholera - mruknął. - Musiały zobaczyć adres, zanim Vanda go usunęła. Jesteśmy już 

prawie na miejscu. Zaparkujemy od tyłu. Do zobaczenia za parę minut.

Toni rozłączyła się i poszła do kuchni.

Po chwili usłyszała głosy przy tylnym wejściu. Wyjrzała przez okno i zobaczyła Howarda, 

usiłującego   trafić   kluczem   do   zamka.   Za   nim   stały   starsza   kobieta   o   szpakowatych 

włosach i młodsza, blondynka, obie obładowane torbami. Obok nich stał mały chłopiec.

Wyłączyła alarm i otworzyła drzwi - Cześć. Dzięki, że przyjechaliście.

- Nie ma za co. - Howard wszedł do kuchni i ruszył prosto do holu. - Zobaczę, czy uda mi 

się pozbyć tych dziewczyn od frontu.

- Okej. - Toni odwróciła się, żeby pomóc starszej pani postawić torby na stole. - Pani 

pewnie jest Radinka.

- Dziękuję, tak. - Radinka chwyciła jej dłoń i przyjrzała jej się uważnie. - Interesujące - 

mruknęła. Ładna blondynka też postawiła torby na stole.

- Cześć, jestem Shanna.

- Miło cię poznać. - Toni wyciągnęła rękę, ale Shanna objęła ją i uściskała.

- Słyszałam, że zostałaś napadnięta. - Shanna pogłaskała ją po plecach. - Tak się cieszę, że 

już jesteś bezpieczna. Wszystko jest w porządku?

- Tak. - Toni była zaskoczona, jak urocza i... normalna wydawała się Shanna. Kto by 

uwierzył, że jest żoną potężnego nieumarłego, przywódcy klanu? A obok niej stał chłopiec 

jak aniołek.

- To mój syn Constantine. - Shanna zmierzwiła jego jasne loczki. Toni się schyliła.

- Cześć, Constantine.

Uśmiechnął się i schował buzię w płaszczu mamy. Starsza kobieta się roześmiała.

- Nie będzie taki nieśmiały, kiedy cię bliżej pozna. Gregori powiedział, że poznał cię 

wczoraj wieczorem. Był pod wielkim wrażeniem twojego tańca.

- Jest bardzo miły.

- Tak... - Radinka zmrużyła oczy - ale nie wydaje mi się, żeby to on był ci przeznaczony, 

moja droga.

Toni zamrugała.

- Ja... ja nikogo nie szukam... 

Shanna dotknęła jej ramienia.

- Nie przejmuj się. Radinka wiecznie próbuje wszystkich swatać. 

Radinka prychnęła.

- To nie jest żadne próbowanie. Po prostu widzę, kiedy dwa serca do siebie przynależą. - 

Wskazała swoją skroń. - Jestem jasnowidzką.

- Och. To miło. - Toni nie wiedziała, co innego powiedzieć.

-   Ale   nie   potrzeba   jasnowidza,   żeby   wiedzieć,   że   znudzone   dziecko   będzie   sprawiać 

kłopoty. - Radinka podeszła do jednej z toreb. - Więc zabrałyśmy małemu trochę zabawek.

Constantine zaczął grzebać w torbie; w końcu wyjął wielką książkę z obrazkami i wdrapał 

się na kuchenne krzesło.

- Chcę się nauczyć czytać.

- Wspaniale. - Toni uśmiechnęła się do niego, a on odpowiedział nieśmiałym uśmiechem, 

od którego na jego policzkach pokazały się dołeczki.

- Wujek Connor powiedział, że jesteś bardzo miła. I że umiesz skopać...

- Prr, wujek Connor za dużo gada. - Shanna zdjęła płaszcz i odwróciła się do syna. - 

74

background image

Chodź, zdejmiemy kurtkę. Kiedy Shanna wieszała okrycia na haczykach przy drzwiach, 

Radinka wypakowała produkty spożywcze z toreb na stole.

- Nie wiedziałyśmy, czy macie tu dość jedzenia. - Wstawiła do lodówki karton mleka, po 

czym wzięła czajnik z kuchenki. - Zrobię nam wszystkim po filiżance herbaty.

Constantine spojrzał na siatki z owocami. - Mogę dostać banana?

- Proszę, skarbie. - Shanna podała mu owoc i schowała resztę siatek do lodówki. Toni już 

zamierzała   zaproponować   Constantine'owi   pomoc,   ale   stwierdziła,   że   chłopiec   jej   nie 

potrzebuje. Obrał banana i odgryzł kawałek, wpatrując się w książkę. Wskazał palcem 

słowo.

- To jest „dom”? 

Zajrzała mu przez ramię.

- Tak, to jest dom. - Ależ był bystrym chłopczykiem. Zastanawiała się, czy to dziecko 

Shanny z poprzedniego związku. Przecież wampiry nie mogły mieć dzieci. - Dziękuję, że 

dzisiaj przyjechałyście.

-   Zrobiłyśmy   to   z   przyjemnością.   -   Shanna   powiesiła   puste   torby   na   kołkach   obok 

płaszczy. - Koło trzeciej dostawca przywiezie choinkę. Co roku ubieramy drzewko dla 

ochroniarzy.

-   Och,   to   miło.   -   Przez   ostatnie   wydarzenia   Toni   zapomniała,   że   zbliżają   się   święta. 

Radinka wyjęła na blat cztery filiżanki i spodeczki.

- Widziałyśmy te kobiety z transparentami od frontu. To nie do wiary, że zachowują się 

tak głupio.

- Tak. - Toni usiadła koło Constantine'a. - Zupełne szaleństwo. 

Shanna pokręciła głową.

- Biedny Ian. Słyszałam, że musiał się nacierpieć, żeby wyglądać na dorosłego. 

Radinka zacmokała językiem, wkładając torebki herbaty do filiżanek.

- Gregori powiedział, że Ian udziela dzisiaj wywiadu Corky Courrant. 

Shanna się skrzywiła.

- Sam się prosi o katastrofę.

- Dlaczego? - spytała Toni. Shanna, zamyślona, przygryzła wargę.

- Powinnam mu zostawić liścik i prosić, żeby tego nie robił. Jest w piwnicy?

- Nie, wyrósł ze swojej trumny. Jest na czwartym piętrze. - Toni się skrzywiła. - W sypialni 

twojego męża. 

Shanna się roześmiała.

- No cóż, wygląda na to, że czeka mnie mały trening. Zaraz wracam. - Wyszła z kuchni. 

Toni kusiło, żeby pójść z nią. Dzisiaj rano widziała Iana tylko raz, tuż przed meldunkiem o 

ósmej. Wstała o wpół do siódmej i jadła śniadanie w kuchni, kiedy Phineas i Dougal 

przyszli na przekąskę przed snem. Miała nadzieję, że Ian też się zjawi, ale poszedł prosto 

na górę, nie wpadając, żeby się przywitać.

Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać? Trochę się martwiła, że naprawdę dogadał się z 

którąś z pięćdziesięciu wampirzyc, które poznał wczoraj wieczorem.

Czajnik zagwizdał, ściągając Toni do rzeczywistości. Musiała przestać tyle myśleć o Ianie.

Do kuchni wszedł Howard.

-   Te   kobiety   to   jakieś   wariatki!   Jedna   z   nich   walnęła   mnie   transparentem,   kiedy 

powiedziałem, że Iana nie ma. 

Toni się skrzywiła. - Przykro mi. Są bardzo zdeterminowane.

Radinka podała Howardowi filiżankę herbaty. - Co za bzdura. Jeszcze tam są?

- Zmusiłem je do odejścia, ale obawiam się, że wrócą. - Howard napił się herbaty. - Lepiej 

75

background image

zajrzę do chłopaków, Ian ciągle sypia na czwartym piętrze?

- Shanna właśnie do niego idzie. - Radinka postawiła filiżankę przed Toni.

- Więc ja zacznę od piwnicy. - Howard wyszedł z kuchni, mamrocząc coś o szalonych 

kobietach.

- To jest „auto”? - Constantine spojrzał na Toni i wskazał kolejny wyraz.

Zajrzała do jego książki.

- Tak, zgadza się. - Chłopiec zjadł już banana. - Chcesz coś do picia? 

- Mogę dostać mleka?

- Jasne. - Toni przeszukała szafki, ale nie znalazła żadnego plastikowego kubka. Musiała 

dać mu mleko w szklance. Postawiła ją przed nim i malec wypił bez wahania.

Usiadła obok niego.

- Ile ty masz lat? Pewnie ze cztery, co? 

Uśmiechnął się do niej spod mlecznego wąsa. - Prawie dwa. 

Toni otworzyła usta ze zdumienia, ale szybko je zamknęła, bo nie chciała zawstydzać 

chłopca.

- Jesteś... pewien?

- W marcu skończy dwa lata. - Radinka dolała sobie trochę mleka do herbaty. - Jest bardzo 

bystry, prawda? 

Był bardziej niż bystry. Był cudownym dzieckiem.

- Czy Toni jest nasza? - spytał Constantine. Radinka przekrzywiła głowę, patrząc na Toni.

- Może jeszcze tego nie wie, ale zdaje się, że tak. 

Co to miało znaczyć? Toni napiła się herbaty, coraz bardziej skołowana.

- Chcesz zobaczyć, co umiem? - Constantine cofnął się od stołu i zakręcił pirueta.

- Świetnie! - Toni uśmiechnęła się z aprobatą. Spojrzał na nią zdziwiony.

- Jeszcze tego nie zrobiłem.

- Och, przepraszam. - Toni otworzyła usta ze zdumienia, kiedy chłopiec uniósł się pod 

sufit. - O mój Boże. 

Radinka usiadła przy stole.

- Jest wyjątkowy.

- Już jestem. - Shanna weszła do kuchni. Wzięła swoją filiżankę i się rozejrzała. - Gdzie jest 

Tino? - Chichot spod sufitu ściągnął jej uwagę. Shanna parsknęła śmiechem.

- Mogłam się domyślić. - Spojrzała kpiąco na Toni. - Próbuję go nauczyć czyścić sufitowe 

wiatraki.

- On... on lata - powiedziała Toni słabym głosem. Constantine zachichotał i zrobił koziołka.

- Oj, teraz to już się popisujesz. - Shanna upiła łyk herbaty. - Żałuj, że nie widziałaś, jak gra 

z tatusiem w koszykówkę.

- Nie dałem tacie wbić punktu, bo usiadłem na koszu - pochwalił się Constantine.

- On... naprawdę jest synem Romana? - spytała Toni. - Jak...?

- Roman jest geniuszem. Nie pytaj mnie, jak to zrobił, ale umieścił swoje DNA w ludzkiej 

spermie. - Shanna pogłaskała się po brzuchu. - W maju spodziewamy się następnego. Tym 

razem dziewczynki.

-   O,   gratulacje.   -   Toni   patrzyła,   jak   Constantine   sfruwa   na   podłogę.   Nie   mogła   w   to 

uwierzyć.   Shanna   i   Radinka   popijały   herbatę,   jakby   rodzenie   pół   ludzkich,   pół 

wampirycznych dzieci było całkowicie zwyczajną sprawą.

- A zapytałeś, czy wolno, zanim zacząłeś lewitować? - spytała Shanna synka.

- Tak, mamusiu. - Usiadł na krześle.

- To dobrze. - Shanna usiadła na wprost niego. - Staramy się go nauczyć, żeby z tym 

76

background image

uważał. Nie wszyscy powinni to widzieć.

- Na przykład dziadek. - Constantine napił się mleka.

-   Niestety   -   przyznała   Shanna.   -   Mój   ojciec   jest   szefem   komórki   CIA   o   kryptonimie 

„Trumna”. Chcieliby wyeliminować wszystkie wampiry tej planety.

Toni się skrzywiła.

- To chyba trochę utrudnia rodzinne spotkania.

- Jeszcze jak. Na szczęście tata uwielbia swojego wnuczka, więc ignoruje dobre wampiry i 

koncentruje się na Malkontentach. Ale gdyby się dowiedział, że Tino odziedziczył tak 

niezwykłe geny, mógłby być problem.

Chłopiec przygarbił się nad książką.

- Dziadek już by mnie nie kochał?

-  Och,  skarbie.  -  Shanna  podbiegła,  żeby  uściskać synka. -  Zawsze cię  będzie  kochał. 

Wszyscy bardzo cię kochamy.

- Oczywiście. - Oczy Radinki zalśniły od emocji, kiedy patrzyła na chłopca. Toni poczuła 

ukłucie  zazdrości.  Ten  malec  miał wielkie szczęście,  że  był tak  kochany. Ona  zawsze 

pragnęła miłości swojej matki, ale nie było jej to dane. Jej mama wyszła za mężczyznę 

swoich marzeń i urodziła jeszcze dwójkę dzieci. Toni nigdy nie była mile widziana w ich 

domu. Matczynej miłości zaznała tylko od babci, a i to skończyło się nagle, kiedy miała 

trzynaście lat. Kiedy ją zawiodła.

Kiedy   kilka   nocy   temu   Toni   wchodziła   w   świat   wampirów,   spodziewała   się 

przerażającego   miejsca   pełnego   przerażających   postaci.   Zamiast   tego   poznała   grupę 

wampirów i śmiertelników pełnych troski i empatii. Było oczywiste, że troszczą się o 

siebie nawzajem. Shanna pobiegła na czwarte piętro tylko po to, żeby zostawić Ianowi 

liścik.

Czy ona, Toni, była „ich”? Takie pytanie zadał Constantine. Z osłupieniem zdała sobie 

sprawę, że mogłaby być akceptowanym członkiem tej wielkiej rodziny - rodziny, której 

członkowie troszczyli się o siebie i ufali sobie nawzajem. Mogła do niej należeć. Mogła już 

nigdy nie czuć się odrzucona. Nigdy nie czuć się nie dość dobra.

To było takie... kuszące. Ale też niepokojące, bo przecież zaplanowała już sobie życie z 

Sabriną. Sabrina była jej rodziną, a nie ten klan wampirów. Kiedy tylko Sabrina wróci do 

domu, Toni będzie mogła na zawsze opuścić ich świat. Dwa dni temu bardzo jej się do 

tego spieszyło. Teraz zaczęła się czuć... mile widziana. I doceniana. Po raz pierwszy w 

życiu była na rozdrożu.

- Wszystko w porządku, moja droga? - spytała Radinka.

- Chyba... chyba już pójdę. - Spojrzała na zegar nad kuchennym zlewem. - Za godzinę 

mam egzamin. 

Constantine położył małą rączkę na jej przedramieniu.

- Wszystko będzie dobrze, Toni.

Jej   ręka   zaczęła   mrowić,   kiedy   wpłynął   w   nią   strumień   energii   z   dłoni   chłopca. 

Zesztywniała, ale natychmiast się rozluźniła, gdy energia rozlała się po niej, łagodna i 

kojąca.  Jej   napięcie  stopniało,  pozostawiając  dobre  samopoczucie  i  wrażenie,   że  może 

osiągnąć wszystko.

Spojrzała   na   chłopca,   a   on   uśmiechnął   się   do   niej.   Jego   niebieskie   oczy   błyszczały 

inteligencją, która powinna przerażać u tak małego dziecka, ale Toni była zbyt odprężona, 

żeby się tym zaniepokoić. Od Constantine'a promieniowało dobro; wiedziała, że nie ma 

się czego bać.

Constantine wrócił do książki z obrazkami. Toni pozbierała rzeczy i się pożegnała. Kiedy 

77

background image

szła na stację metra, słowa chłopca wciąż rozbrzmiewały w jej głowie: „Czy Toni jest 

nasza?” Jak głęboko wciągał ją ten nowy świat? Czy trudno będzie się z nim rozstać, kiedy 

przyjdzie pora odejść? Nie tak znów trudno, jeśli całkowicie wyczyszczą jej pamięć. Ale 

jak mogła zgodzić się na utratę wspomnienia Constantine'a i wszystkich pozostałych?

Jak mogła się zgodzić na to, że już nigdy nie zobaczy Iana?

Tego   wieczoru   Toni   świętowała   ukończenie   studiów   wielką   miską   lodów   z   potrójną 

czekoladą na podwójnym ciastku, kiedy do kuchni wszedł Ian.

- Dobry wieczór. 

Przyłapał ją z pełną buzią. Przełknęła.

- Cześć. 

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie. Podszedł do lodówki i 

wyjął butelkę krwi. Zawahał się i schował ją z powrotem.

- Nie jesteś głodny? - Wetknęła sobie do ust kolejną porcję lodów.

- Już jadłem. - Przeszedł przez kuchnię.

- Widziałeś choinkę w salonie? Jest bardzo piękna. Ubrali ją Shanna i Constantine.

- Tak, jest ładna. - Nie przestawał chodzić. Był jakiś niespokojny.

- Udzielasz dzisiaj wywiadu?

- Chyba tak. Ale mam złe przeczucia.

- Shanna uważa, że powinieneś sobie odpuścić. Widziałeś liścik, który ci zostawiła?

-   Tak,   ale   Vanda   bardzo   się   starała,   żeby   to   zorganizować.   Nie   chcę   jej   zawieść.   - 

Westchnął. - I umówiła mnie na kolejne randki.

Toni dźgnęła łyżeczką ciastko.

- Kolejne wampirzyce?

- Tak. - Oparł się o szafki i założył ręce na piersi.

A co z pocałunkiem w samochodzie? Toni miała ochotę o to spytać, ale to ona nalegała, 

żeby o tym nie rozmawiali. Ona nazwała to błędem. Spojrzała na Iana. Czy on też uważał, 

że to był błąd?

Ale co z tymi chwilami, kiedy ich oczy się spotykały i cały świat przestawał istnieć? Toni 

mogłaby przysiąc, że coś się między nimi dzieje. Jakby potężny magnes przyciągał ich do 

siebie. A może sama się oszukiwała? Odniosła miskę do zlewu. Straciła apetyt.

- Toni, nie wiem, jak to powiedzieć, ale... 

Czy powie jej, że coś do niej czuje?

- Tak?

- Nie widzę się, kiedy się golę. Zastanawiałem się, czy dobrze wyglądam. No wiesz, do 

tego wywiadu.

- Och. Okej, niech popatrzę. - Podeszła bliżej i obejrzała jego twarz: policzki i podbródek z 

dołeczkiem. - Na moje oko wyglądasz w porządku.

Spojrzał jej w oczy i jej serce wywinęło fikołka. Do licha, znając go, pewnie to słyszał. 

Odsunęła się.

- Nie mam na górze szczotki do włosów. Więc po prostu je związałem.

- Ja mam. - Poszukała w torebce leżącej na stole i wyjęła szczotkę. Już miała mu ją dać, ale 

zdała   sobie  sprawę,   że   to   okazja,   by   dotknąć   jego   włosów.   Z   mocno   bijącym   sercem 

wskazała mu krzesło przy stole.

- Siadaj. 

Usiadł. Zapatrzyła się na tył jego głowy i jego barki. Nawet od tyłu był boski. Rozwiązała 

rzemyk przytrzymujący włosy i rzuciła go na stół. Przeciągnęła szczotką po jego gęstych 

włosach. Spływały lśniącymi falami na ramiona. Bardzo szerokie ramiona.

78

background image

- Masz falujące włosy. - Pogładziła je. Były tak miękkie, jak myślała. 

-  Kiedy  nosiłem  krótkie,  były  kręcone  - powiedział.  -  Dziękuję za  pomoc.  Chciałem... 

chciałem dobrze wyglądać do tego wywiadu, ale nie chciałem wyjść na próżnego.

Uśmiechnęła się.

- Nie uważam, że jesteś próżny. - Boski, ale nie próżny. Zebrała włosy w kucyk. Nigdy nie 

chodziła z facetem o tak długich włosach. To ją bardziej kręciło, niż się spodziewała. Nie 

spieszyła się, zgarniając jedwabiste pasma ze skroni, zakładając je za uszy.

- Twój dotyk jest taki delikatny - szepnął. Pochyliła się, żeby wziąć rzemyk ze stołu, i jej 

piersi musnęły jego głowę. Spojrzał w górę i oddech mu zaparło.

- Dobrze się czujesz? Masz trochę przekrwione oczy. Zamknął je.

- Jestem trochę zmęczony.

- Ach. - Nie sądziła, że wampir może być zmęczony. Związała rzemykiem jego włosy 

nisko na karku.

- Nie wiedziałem, co włożyć. Bryczesy czy kilt.

- Kilt jest w porządku. To... cały ty. A przecież chcesz być sobą. To znaczy, jeśli kobieta nie 

pokocha cię za to, kim jesteś, to nie jest ta właściwa kobieta.

Milczał.

Odsunęła się o krok.

- Spotkałeś kogoś, kto ci się spodobał?

- Tak. Spotkałem. 

Serce jej się ścisnęło.

- Rozumiem. No, skończyłam.

- Dziękuję. - Wstał powoli. - Kiedy powiedziałem Vandzie, że szukam prawdziwej miłości, 

powiedziałem, że szukam uczciwej, lojalnej, inteligentnej i ładnej wampirzycy.

Niezbyt pasowała do tego opisu.

- Ale teraz zaczyna do mnie docierać, że w miłości chodzi o coś więcej niż o spełnienie 

paru kryteriów.

- To prawda. - Wrzuciła szczotkę do torby. Podszedł do kuchennych drzwi i się zawahał.

- Gdybyś nie była moją strażniczką, mógłbym się umówić z tobą. 

Serce jej zabiło szybciej. Chciałby się z nią umówić? Zmarszczył brwi.

- Ale gdybyś przestała być moją strażniczką, straciłabyś wspomnienia. Nie znałabyś mnie.

- Wiem. To takie... smutne.

- To prawda. - Odwrócił się i wyszedł.

Niedługo potem zadzwonił Carlos.

- Właśnie jadę do domu. 

Toni była już w piżamie i leżała w łóżku.

- Jak ci się udała randka?

-   Świetnie.   Maria   wpuściła   mnie   do   gabinetu   doktora   Proctora   i   znalazłem   kopię 

testamentu. Sabrina nie może przejąć całości swojego funduszu powierniczego, dopóki nie 

zdobędzie dyplomu. A tymczasem funduszem zarządza jej ciotka Gwen.

- Więc starają się nie dopuścić, żeby skończyła studia? - Toni usiadła jak smagnięta batem. 

- Carlos! A jeśli oni zamierzają trzymać ją w nieskończoność w szpitalu psychiatrycznym?

- Obawiam się, że właśnie o to im chodzi - mruknął Carlos. - Ale bez obaw. Dowiedziałem 

się, gdzie pracuje doktor Proctor. Szpital Psychiatryczny Shady Oaks. Dzwoniłem tam, ale 

nie chcą potwierdzić, czy Sabrina jest ich pacjentką.

- Musimy ją znaleźć.

- Wiem,  menina. Znajdziemy. Spotkaj się ze mną jutro wieczorem, po wyjściu z pracy, i 

79

background image

pojedziemy razem do Shady Oaks.

- Okej. - Toni się rozłączyła. Znajdzie Sabrinę. I wyciągnie ją ze szpitala. Nie zawiedzie jej.

Rozdział 11

W sobotę przed świtem Toni nie widziała się z Ianem. Teleportował się prosto na czwarte 

piętro, nie wpadając do kuchni, żeby się przywitać. Jak mu poszedł wywiad? Czyżby jej 

unikał? Wspomniał, że poznał kogoś, kto mu się bardzo spodobał. Ale wspomniał też, że 

chciałby się z nią umówić. Tak niezwykle trudno było się w tym odnaleźć.

Cztery razy w ciągu dnia wchodziła na górę, żeby do niego zajrzeć i zdać meldunek 

Howardowi.   Stała   przy   łóżku,   patrząc   na   niego,   pogrążonego   w   śmiertelnym   śnie,   i 

szukając   odpowiedzi,   których   nie   dało   się   wyczytać   z   jego   przystojnej,   rozluźnionej 

twarzy.

Tuż po zachodzie słońca Dougal i Phineas przyszli do kuchni na wieczorne śniadanie. 

Toni wcinała kanapkę przed spotkaniem z Carlosem.

- Sobota wieczór. - Phineas łyknął z butelki podgrzanej krwi. - Pewnie masz randkę.

- Coś w tym rodzaju. - Wstawiła pusty talerz do zlewu. - Dlaczego Ian nie schodzi? Nie 

jest głodny?

- Na górze jest lodóweczka z zapasem krwi - odparł Dougal. - Mimo to chciałbym, żeby 

zszedł.

-   No.   Ten   wywiad   nie   mógł   pójść   aż   tak   źle.   -   Phineas   wypił   kolejny   łyk.   Dougal 

zmarszczył brwi.

- Gregori powiedział, że było fatalnie. 

Serce Toni stanęło.

- Dlaczego? Co się stało? 

Dougal wzruszył ramionami.

- Gregori nie chciał zdradzić szczegółów. Ale wywiad leci dzisiaj wieczorem w telewizji. 

Musiała   to   obejrzeć.   Miała   nadzieję,   że   wywiad   zostanie   wyemitowany   przed   porą 

spotkania z Carlosem. Biedny Ian. Czy ukrywał się w pokoju ze wstydu?

- Wiecie co, ta cała historia z randkami kompletnie wymknęła się spod kontroli. Kobiety 

wróciły pod drzwi jakieś dwie godziny temu. Ze dwadzieścia koczuje na chodniku od 

frontu.

- Dwadzieścia laseczek? A są ładne? - Phineas wybiegł z kuchni. Toni pobiegła za nim i 

złapała go, gdy wyłączał alarm.

- Phineas, nie rób tego! One i tak są już wystarczająco kłopotliwe. Kiedy tylko wyglądam 

przez okno, zaczynają wrzeszczeć.

- Fajnie. - Otworzył drzwi i natychmiast przywitały go piski.

-   Drogie   panie.   -   Uniósł   ręce.   -   Pozwólcie,   że   się   przedstawię.   Jestem   doktor   Kieł, 

specjalista od miłości.

- Chcemy Iana! - Ruszyły w stronę drzwi, przewracając puste butelki po piwie.

- Uważaj - ostrzegła go Toni.

- Miłe panie, przyszłyście we właściwe miejsce. Jestem bliskim przyjacielem Iana...

- To go spytaj, czy chce trochę tego! - Jedna z dziewczyn wydała z siebie przeciągły pisk i 

uniosła koszulkę, błyskając piersiami.

- Całkiem dobry początek - powiedział Phineas. - Jeszcze ktoś?

-   Przestań.   -   Toni   zatrzasnęła   drzwi   i   spojrzała   na   niego   wściekła.   -   Powinieneś   się 

wstydzić. 

80

background image

Wyszczerzył zęby. Usta Dougala drgały, kiedy włączał alarm. - Chodź, doktorze Kieł. 

Musimy lecieć do Romatechu.

- Ale zaraz zaczyna się wywiad. - Phineas pognał do salonu i odszukał pilota. - Nie chcecie 

tego zobaczyć?

-   Ja   chcę.   -   Toni   usadowiła   się   na   brązowej   kanapie,   stojącej   na   wprost   wielkiego 

telewizora.

- Ja idę do pracy. - Dougal posłał Phineasowi ostrzegawcze spojrzenie. - Spodziewam się 

ciebie za piętnaście minut.

-   Okej,   okej.   -   Ale   przyznaj   się,   że   będziesz   to   oglądał   w   Romatechu.   Dougal   się 

uśmiechnął.

- Być może. - I zniknął. Phineas rozciągnął się na kanapie obok Toni i włączył telewizor.

- Ten gość to Stone Cauffyn. Prowadzi Nocne wiadomości

Toni   słuchała   przez   chwilę   prezentera   przynudzającego   monotonnym   głosem.   Nagle 

ryknęła jej komórka.

- Miłość to pole bitwy? - parsknął Phineas. - Rany, ale słabe. Miłość to ogród rozkoszy, 

szczególnie kiedy się jest z doktorem Kłem.

- Będę o tym pamiętać. - Toni pobiegła do holu, żeby odebrać. - Carlos? - Zerknęła w 

kamerę monitoringu. - To nie jest najodpowiedniejszy moment.

- Mamy jechać do Shady Oaks. Zbieraj śliczny tyłeczek do domu, dziewczyno, bo musimy 

ruszać.

-   Ale...   -   Toni   zerknęła   na   telewizor   w   sąsiednim   pokoju.   -   Muszę   tu   zostać   jeszcze 

piętnaście minut.

- Dlaczego? 

Nie jesteś po służbie, kiedy słońce zachodzi?

- Tak, ale... - Jęknęła w duchu. To się znowu działo. Musiała wybierać i czuła się rozdarta.

- Okej, odbiorę cię po drodze. A zanim się sprzeciwisz, dokładnie wiem, gdzie jesteś, 
menina

. Wygooglowałem Iana wczoraj wieczorem i znalazłem jego profil i adres. Będę tam 

za dwadzieścia minut. - Rozłączył się.

- Toni, zaczyna się - krzyknął Phineas.

Pobiegła z powrotem na kanapę. Ekran wypełnił płynący, kaligrafowany napis: „Na żywo 

wśród nieumarłych, prowadzi Corky Courrant”.

- Dobry wieczór, kochani! - Zbliżenie ukazało twarz z mocno umalowanymi oczami i 

napompowanymi   kolagenem   ustami.   -   Mówi   do   was   Corky   Courrant,   prosto   z 

nowojorskiego klubu Horny Devils.

Kamera cofnęła się i Toni rozpoznała wnętrze klubu, które widziała poprzedniej nocy. 

Corky siedziała przy stoliku obok ponurego Iana.

- Cholera, popatrz na jej cycki - mruknął Phineas.

- Dzisiaj rozmawiamy z Ianem MacPhie, który umieścił niedawno bardzo popularny profil 

w internetowym serwisie randkowym singlewwielkimmiescie. - Corky pochyliła głowę w 

stronę Iana. - Jesteśmy zachwyceni, że zechciałeś wystąpić w naszym programie, Ian.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Ian.

- Nie jest tak źle - stwierdził Phineas.

- Jak dla mnie też wygląda nieźle - przyznała Toni. Bardziej niż nieźle, Ian wyglądał bosko 

z   tymi   swoimi   niebieskimi   oczami   i   falującymi   włosami.   Zielony   sweter   opinał 

muskularne ramiona i szeroką pierś.

- Przyjaciele, to jest wyjątkowy wieczór. - Uśmiech Corky zniknął, na jej twarz wypłynął 

wyraz rozmarzenia. - Od czasu do czasu w annałach wampirycznej historii pojawia się 

81

background image

ktoś, kto wyrasta ponad innych. Legendarny bohater, który inspiruje muzyków i poetów, 

mężczyzna   doskonały,   który   jest   spełnieniem   najtajniejszych   fantazji   wszystkich 

wampirzyc.

Ian poruszył się niespokojnie i zaczerwienił.

- Mężczyzna, za jakim wszystkie tęsknimy. - Corky spojrzała na Iana. - Ale to nie jest 

opowieść o nim. 

Toni aż się zachłysnęła, Ian zbladł. Oczy Corky błysnęły złośliwą radością.

-   Nie,   dziś   opowiemy   żałosną   historię   samotnego,   zdesperowanego   faceta,   tak 

zdesperowanego,   że   próbuje   sprzedać   się   przez   Internet.   Nie,   jest   tak   żałosny,   że   to 

przyjaciółka sprzedaje go przez Internet.

- Co ty wyprawiasz? - Vanda weszła w kadr.

- A, otóż i przyjaciółka, Vanda Barkowski. Powiedz, czy Ian naprawdę jest analfabetą i nie 

potrafił napisać własnego profilu?

- Nie jest żadnym... - zaczęła Vanda.

- Napisałaś go czy nie? - warknęła Corky.

- Pomogłam - przyznała Vanda. - Ale Ian nie jest analfa...

- Nie mogłam się nie zastanawiać, co może doprowadzić człowieka do tak desperackiego 

kroku   -   ciągnęła   Corky   z   uśmiechem.   -   Więc   przed   programem   przeprowadziłam 

wywiady   z   dwiema   paniami,   które   bardzo   dobrze   znają   Iana   MacPhie.   Posłuchajcie 

państwo.

Na ekranie pojawiła się jasnowłosa barmanka.

- Jesteś Cora Lee Primrose i należałaś kiedyś do haremu Romana Draganestiego, zgadza 

się? - spytała Corky.

- Tak. - Cora Lee uśmiechnęła się nieśmiało. - Ian był jednym z naszych ochroniarzy. 

Zawsze był takim słodkim chłopcem.

- Chłopcem? - zdziwiła się Corky. - Na zdjęciu wygląda na trzydzieści lat.

- To dlatego, że zjadł coś, od czego się postarzał - wyjaśniła Cora Lee. - Przez całe wieki 

wyglądał jak piętnastoletni chłopak.

- Niesamowite. Co jeszcze możesz nam powiedzieć o Ianie?

- No cóż. - Cora Lee przygryzła wargę. - Powiedział mi, dlaczego chciał wyglądać na 

starszego. Po prostu chce się z kimś przespać.

Na ekranie znów pojawili się Corky i Ian z marsem na czole.

- To był żart - mruknął. Corky prychnęła drwiąco.

-   Następny   wywiad   poproszę...   Ekran   wypełniła   kolejna   blond   wampirzyca.   Toni 

rozpoznała Pamelę, kobietę z toalety.

- Jestem lady Pamela Smythe-Worthing, współwłaścicielka tego przybytku - zaczęła. - 

Znam   Iana   MacPhie   od   1955   roku,   kiedy   to   przydzielono   mu   zadanie   ochraniania 

wampirzyc z haremu Romana Draganestiego.

- Słyszałam, że wyglądał jak nastolatek - powiedziała Corky.

-  W  rzeczy  samej   -  przyznała  Pamela.  -  Wyglądał  o  wiele  za  młodo,  by  być dla   nas 

atrakcyjny. Ja osobiście uważam, że Ian MacPhie jest pięćsetletnim prawiczkiem.

- Zdumiewające - zauważyła Corky. - Więc jego profil to tylko rozpaczliwy wybieg, żeby 

wreszcie stracić dziewictwo? Pamela się uśmiechnęła.

- Dokładnie.

Kamera znów pokazywała Corky i Iana. Vanda płożyła dłonie na stole i pochyliła się nad 

Corky.

- To stek bzdur, Ian szuka prawdziwej miłości.

82

background image

- Możesz potwierdzić, że nie jest prawiczkiem? - spytała spokojnie Corky. - Spałaś z nim?

- Oczywiście, że nie - warknęła Vanda. Corky podniosła głos.

- Czy któraś z obecnych spała z Ianem MacPhie? Kamera przejechała po setce twarzy, 

krzyczących „nie” jak jeden mąż, i wróciła do uśmiechniętej Corky.

- Nie mam nic więcej do dodania.

- Powiedziałaś mi, że będziesz miła - krzyknęła Vanda. Corky wzruszyła ramionami.

- Jako profesjonalna dziennikarka czuję się w obowiązku ujawniać prawdę.

- Prawdę? - pisnęła Vanda. - Prawda jest taka, że jesteś złośliwą, kłamliwą suką! - Skoczyła 

przez stół i chwyciła Corky za szyję.

- Vanda, nie! - Ian spróbował odciągnąć Vandę od Corky, którą potrząsała jak szmacianą 

lalką, chociaż jej wielkie piersi pozostawały nieruchome.

Corky, z wybałuszonymi oczami, z trudem chwytając powietrze, sapnęła:

- Cięcie! Zaczęła się reklama trumien na zamówienie. Toni i Phineas w milczeniu gapili się 

na ekran.

- Cholera - szepnął w końcu Phineas. Toni z trudem przełknęła ślinę.

- Nie było dobrze.

- Było fatalnie. - Phineas wstał i wyłączył telewizor. - No dobra, muszę lecieć do pracy. - 

Zniknął.   Toni   pognała   na   górę.   Carlos   miał   się   zjawić   lada   chwila,   ale   nie   chciała 

wyjeżdżać, nie upewniwszy się, że z Ianem wszystko w porządku. To należało do jej 

obowiązków. Poniekąd.

Zasapana dotarła na czwarte piętro i zapukała do drzwi. Żadnej odpowiedzi. Przekręciła 

gałkę i się otworzyły. To był dobry znak. Nie zamknął się przed nią na klucz.

Zajrzała   do   środka.   Pokój   był  ciemny,   jeśli   nie  liczyć  poświaty   telewizora.  Otworzyła 

drzwi szerzej i zobaczyła Corky Courrant w telewizji.

- Przyjaciele, z pewnością jesteście wszyscy wytrąceni z równowagi widokiem tej oszalałej 

kobiety, która próbowała mnie udusić. - Corky pociągnęła nosem i otarła nieistniejącą łzę. 

- Ale nie płaczcie z mojego powodu. Dojdę do siebie.

Telewizor zgasł w połowie udawanego płaczu Corky i Toni dostrzegła Iana siedzącego w 

ciemności. Cicho wsunęła się do pokoju.

- Dobrze się czujesz?

- Nic mi nie jest, Toni. Nie potrzebuję niańki.

- Przyszłam tu jako... przyjaciółka. - Podeszła do niego.

- Widziałaś wywiad? - Odłożył pilota na stolik koło fotela i sięgnął po butelkę krwi. - 

Oczywiście, że widziałaś. Wszystkie wampiry to widziały.

- Strasznie mi przykro.

- Zachowaj swoją litość dla Vandy. Corky chce ją pozwać.

- To śmieszne! Corky specjalnie starała się ciebie skrzywdzić. Była okrutna i złośliwa. - 

Toni chodziła przed jego nosem. - Chociaż muszę przyznać, że Vanda rzuciła się na nią z 

wrzaskiem jak latająca małpa.

Na policzkach Iana pokazały się dołeczki i Toni pogratulowała sobie w duchu, że wciąż 

potrafi wywołać jego uśmiech.

- Vanda jest lojalną przyjaciółką - powiedział. - Pokryję jej wszystkie straty.

- Ale to nie była twoja wina. - Toni znów zaczęła chodzić. - Możemy udowodnić, że Corky 

kłamała. Mógłbyś namówić jakieś wampirzyce, z którymi spałeś, żeby się ujawniły, i...

- Nigdy nie spałem z wampirzycą. - Napił się ze swojej butelki.

-   Naprawdę?   -   Zatrzymała   się.   -   Więc   tak   naprawdę   wolisz   śmiertelniczki?   Zresztą, 

nieważne. - Znów zaczęła krążyć przed nim. - Znajdziemy którąś ze śmiertelnych kobiet, z 

83

background image

którymi spałeś... Nie, to nie wyjdzie. Śmiertelnicy nie oglądają DVN.

- Większość z nich dawno umarła. - Ian wypił kolejny łyk.

- No dobrze. Sama zadzwonię do tej suki i powiem, że z tobą spałam. Kącik jego ust 

wygiął się do góry.

- Skłamałabyś dla mnie, Toni? 

To nie musiałoby być kłamstwo, pomyślała i się skrzywiła. Żałowała, że nie może cofnąć 

tej myśli. Miała nadzieję, że on nie próbuje na niej swoich wampirycznych sztuczek z 

telepatią.   Policzki   jej   płonęły,   kiedy   zerknęła   na   niego   ukradkiem.   Przyglądał   jej   się 

uważnie. Jego oczy błysnęły czerwoną poświatą, ale zamrugał i odwrócił wzrok. Napił się 

jeszcze.

- Powinnaś już iść, Toni.

- No dobrze. - Zaczęła się cofać do drzwi. - Tylko nie pozwól, żeby cię to zdołowało, okej? 

Wzruszył ramionami.

- To od początku był głupi pomysł. To, że próbowałem udawać jakiegoś Romea, kiedy nie 

mam najbledszego pojęcia, jak czarować kobiety i flirtować z nimi.

-   To  nieprawda.   Dla   mnie  byłeś   bardzo   czarujący   i   świetnie  flirtowałeś.   -   I  cholernie 

dobrze całujesz. Odstawił butelkę na stół.

- Nie wiem, dlaczego, ale z tobą przychodzi mi to z łatwością. Ale teraz to już nie ma 

znaczenia. Kończę z tym randkowym nonsensem.

- Co? - Zrobiła krok w jego stronę. - Poddajesz się?

-   Mężczyzna   powinien   być   szczery   ze   sobą,   Toni.   Nie   jestem   bawidamkiem,   jestem 

wojownikiem. Sama powiedziałaś przedwczoraj wieczorem, że marnuję czas.

- Ale ja... - Powiedziała to, bo była sfrustrowana. I zazdrosna, co zrozumiała teraz. Nie 

mogła znieść myśli, że on woli wampirzycę od niej.

- Wiesz, jakie grzechy popełniałem w przeszłości - ciągnął Ian. - Naprawdę uważasz, że 

ktoś taki jak ja zasługuje na miłość?

On nie czuł się godny miłości? Oczy Toni napełniły się łzami. Kiedy poznała Iana, sądziła, 

że są całkowicie różni, ale teraz zdała sobie sprawę, że są do siebie bardzo podobni.

Mówił o ostatniej z jej porannych afirmacji i o tej, w którą najtrudniej było uwierzyć. 

Jestem warta miłości. Jak mogła być jej warta? Zawsze zawodziła ludzi, którzy na nią 

liczyli. A biedny Ian? On też nie czuł się wart. Serce ją bolało na myśl o tym.

- Nie musisz odpowiadać. - Ian wstał. - Wyraz twojej twarzy mówi mi, co czujesz.

- Ależ zasługujesz! - Słowa same wypłynęły z jej ust. - Naprawdę zasługujesz na miłość. 

Odwrócił się do niej z zaskoczoną miną. Zamrugała, by odpędzić łzy.

- Nie waż się poddawać, Ian. - Pognała do drzwi.

- Toni - szepnął jej imię tak cicho, że nie była pewna, czy naprawdę je słyszała. Zatrzymała 

się przy drzwiach i obejrzała na niego. Zapragnęła go tak bardzo. Kiedy ruszył w jej 

stronę, krzyknęła cicho. Jego oczy były jaskrawoczerwone.

Wypadła z pokoju i zatrzasnęła drzwi. Dobry Boże. Co ona wyprawiała? Zakochiwała się 

w wampirze.

Ian otworzył aluminiowe żaluzje i wyjrzał z okna gabinetu. Ze swoim superwzrokiem 

naliczył dwadzieścia dwie kobiety na chodniku, ciepło opatulone, z transparentami w 

rękach. Jedna miała na głowie tiarę, migoczącą w świetle pobliskiej latarni.

Czarny jaguar zatrzymał się przed wejściem i kobiety podeszły, żeby sprawdzić, kto w 

nim siedzi. Nagle na chodnik padła ostra plama światła z otwartych drzwi. Wampirzyce 

zapiszczały i ruszyły pędem w stronę wejścia. Kiedy Ian zastanawiał się już, czy będzie 

musiał opędzać się w domu od tej inwazji, światło zniknęło.

84

background image

Z jaguara wyskoczył kierowca. Carlos. Wyłowił kogoś z grupy podekscytowanych kobiet i 

poprowadził do samochodu. Toni.

Ian stwierdził z irytacją, że Carlos właśnie uratował ją przed tłumem. Jaguar pomknął 

ulicą. Co ona znowu kombinowała? Z jeszcze większą irytacją pomyślał, że Toni woli 

spędzać wolny czas z Carlosem.

A może po prostu czuła się bezpieczniejsza ze śmiertelnikiem, który rzekomo był gejem? 

Ian był właściwie pewien, że jej pospieszna ucieczka z gabinetu oznaczała, że Toni zdaje 

sobie sprawę, jak bardzo go pociąga. Ale też krzyknęła, kiedy zobaczyła jego oczy. Czy 

jego natura nieumarłego ją przerażała? Zapewne tak. Po ataku wampirów, który ledwie 

przeżyła, dlaczego miałaby łaskawym okiem patrzeć na awanse innego wampira?

Ale kiedy ją pocałował, nie odepchnęła go. Może jednak była jakaś nadzieja. Zamknął 

oczy i wyobraził ją sobie w tej króciutkiej spódniczce. W myślach głaskał złociste uda, a 

potem   wsunął   dłoń   pod   spódnicę,   by   poczuć   słodką   wypukłość   biodra   i   tyłeczka,   i 

delikatne, wilgotne miejsce między jej nogami.

Gwałtownie   wciągnął   powietrze,   żeby   oprzytomnieć.   Ależ   był   głupcem.   Rozum 

podpowiadał mu, że wampirzyca byłaby dla niego najbardziej odpowiednią towarzyszką. 

A   mimo   to   pożądał   śmiertelniczki.   A   co   gorsza,   śmiertelniczki,   która   była   poza   jego 

zasięgiem.

Pociągała   go   fizycznie,   emocjonalnie   i   intelektualnie.   Była   tak   interesującą   mieszanką 

determinacji i zwątpienia w siebie, duchowej siły i ukrytych ran. Przypominała mu jego 

samego.

I jaki ukryty motyw kazał jej tu być? Co sprawiało, że inteligentna kobieta ze świetlaną 

przyszłością   pilnowała   nieumarłych   i   ryzykowała   utratę   wspomnień   po   rozwiązaniu 

umowy? Musiał to wiedzieć. Ostatniej nocy, kiedy spała, teleportował się do jej pokoju i 

włożył   do   jej   torebki   urządzenie   namierzające.   Będzie   wiedział,   dokąd   pojechała   z 

Carlosem.

Poszedł wziąć prysznic i się przebrać. Kiedy już odesłał spod domu kobiety koczujące na 

chodniku, teleportował się do Romatech Industries.

Connor nie pokazał niczego po sobie, kiedy Ian wszedł do pokoju ochrony. Po prostu 

wyłączył telewizor.

Dougal i Phineas posłali mu współczujące spojrzenia, a potem wbili wzrok we własne 

buty. Jasna cholera. To współczucie złościło go jeszcze bardziej niż upokorzenie.

- Pójdziemy na obchód. - Dougal ruszył do drzwi. - Chodź, Phineas. 

Phineas zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia.

- Ziom, ta sucz Corky przegięła. Mam ją ustawić do pionu?

- Nie. - Ian uśmiechnął się bez entuzjazmu. - Ale doceniam twoją propozycję.

- Kiedy zechcesz, bracie. - Phineas uniósł pięść i uderzył nią powietrze. - Możesz na mnie 

liczyć. - Zamknął za sobą drzwi. Connor, siedzący za biurkiem, w milczeniu przyglądał się 

Ianowi.

- Ulżyj sobie. - Ian założył ręce na piersi. - Podejrzewam, że chcesz mnie opieprzyć.

- A ja podejrzewam, że przeżyłeś już wystarczające upokorzenie jak na jeden wieczór. 

Ian wysunął podbródek.

- Nie powstrzymuj się ze względu na mnie. Mam wysoki próg bólu. 

Twarz Connora pozostawała bez wyrazu, ale Ian dostrzegał błysk rozbawienia w jego 

niebieskich oczach.

- Powinieneś był wiedzieć, że Corky nie można ufać.

- Wiedziałem i ostrzegałem Vandę. Nie uwierzyła mi. 

85

background image

Connor rozsiadł się wygodniej w fotelu.

- Zapewne teraz ci już wierzy.

- Tak. - Ian uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Toni opisała Vandę jako wrzeszczącą 

latającą małpę.

- Sytuacja raczej nie jest zabawna. Słyszałem, że ponad dwadzieścia kobiet rozbiło obóz 

pod kamienicą.

- Nie martw się. Już ich nie ma. Zająłem się tym. 

Connor spojrzał na niego obojętnie.

- Mam nadzieję, że starannie ukryłeś ciała?

- Nie zabiłem ich! - Ian umilkł, kiedy zauważył, że usta Connora drgają. Cholerny Szkot 

bawił się jego kosztem. - Bardzo śmieszne.

Connor   roześmiał   się   i   wstał   z   fotela.   Podszedł   do   Iana   i   przyjaźnie   poklepał   go   po 

plecach.

- Chłopcze, jak ci się udało narobić takiego bałaganu? 

Ian się zaczerwieni.

- Staram się posprzątać. Spisałem imiona i numery kobiet z ulicy. Poszły sobie bardzo 

chętnie, kiedy chwilę z nimi porozmawiałem. Biedne dziewuszki zmarzły na kość.

Connor pokręcił głową.

- Nie wyobrażam sobie, jak można tak desperacko szukać miłości. 

Ian   westchnął.   Czy   nie   każdy   pragnął   być   kochanym?  On   sam   zniósł   dwanaście   dni 

koszmarnego bólu po specyfiku Romana tylko po to, żeby wyglądać doroślej i znaleźć 

prawdziwą miłość.

- Jest jeszcze jeden problem. Widziałeś, jak Cora Lee ogłosiła całemu wampirycznemu 

światu, że się postarzałem? Wszyscy będą się zastanawiać, jak to było możliwe.

- Wątpię, żeby wampiry chciały się starzeć. - Connor obszedł biurko i usiadł z powrotem. - 

Ale jeśli ktokolwiek się dowie, że specyfik pozwala wampirowi nie spać w dzień...

- Może zostać użyty jako broń - dokończył Ian. - Malkontenci z pewnością skręcali się z 

ciekawości, w jaki sposób Roman zdołał dokonać inwazji na ich kwaterę, żeby ratować 

Laszla. Jeśli się domyślą, zrobią wszystko, żeby dostać ten specyfik w swoje łapy.

Connor zabębnił palcami w biurko.

- Powiem Romanowi, że musimy ukryć specyfik albo go zniszczyć. I zwiększymy ochronę 

w Romatechu.

- Roman ma przepis w głowie - ciągnął Ian. - Będziemy musieli go pilnować.

- Fakt. - Connor posłał Ianowi zatroskane spojrzenie. - Kiedy Malkontenci zaczną szukać 

odpowiedzi na pytanie, jak się postarzałeś, to ty będziesz ich pierwszym celem.

Ian   przełknął   ślinę.   Kiedy   on   polował   na   prawdziwą   miłość,   być   może   Malkontenci 

polowali na niego.

Rozdział 12

Czy to ma jakiś cel? - Toni wlokła się w śniegu, oglądając trzymetrowy ceglany mur. 

Carlos uparł się, żeby zbadali Shady Oaks z zewnątrz, zanim wejdą do holu. Parking dla 

gości   był   od   frontu,   parking   pracowniczy   po   wschodniej   stronie,   a   strzeżone   wejście 

służbowe   od   tyłu.   Toni   i   Carlos   byli   teraz   od   wschodu   i   wędrowali   wśród   dębów 

ocieniających mur.

Kiedy nie dostała odpowiedzi na swoje pytanie, odwróciła się do Carlosa.

Nie było go.

86

background image

- Carlos? - Obróciła się wokół własnej osi, aż torebka zsunęła jej się z ramienia. - Carlos, 

gdzie ty jesteś?

- Ćśś, nie tak głośno.

Spojrzała w stronę głosu i dostrzegła go na dębie, leżącego na grubym konarze, który 

sterczał nad murem. Boże drogi, był chyba z pięć metrów nad ziemią.

- Carlos, co ty wyprawiasz? Opadła jej szczęka, kiedy Carlos zeskoczył z drzewa i miękko 

wylądował na nogach.

- Jak ty to zrobiłeś?

- Prawidłowe pytanie brzmi: dlaczego. - Podszedł do niej. - Musiałem zajrzeć za mur. Jest 

tam wewnętrzny dziedziniec. Wszystkie otaczające go budynki mają wyjścia na ten plac. 

Wydaje mi się, że domy z numerami na ścianach to oddziały, gdzie przebywają pacjenci. 

Pozostałe wyglądają na stołówkę, salę gimnastyczną i kryty basen. Bardzo luksusowe 

miejsce.

- Zobaczyłeś to wszystko z drzewa?

- Tak, i nie tylko to. Widziałem grupkę pacjentów palących papierosy przy altance. Był 

przy nich jeden strażnik. - Carlos ruszył w stronę parkingu od frontu.

- A w czym nam to pomoże? - Toni przewiesiła torebkę przez ramię i poszła za nim.

- Wszystkie informacje są pomocne. Teraz ja pójdę pierwszy do holu i sprawdzę, jak to 

wygląda. Ty poczekaj tutaj, poza zasięgiem kamery.

-   Ale...   -   Zatrzymała  się,   kiedy   automatyczne  drzwi   zamknęły   się  za  nim  z   szumem. 

Cudownie. Poczekam sobie tutaj na mrozie.

Wokół okrągłego podjazdu stały kamienne rzeźby i rósł żywopłot z bukszpanu. Teraz 

pokrywały je czapy śniegu. Toni widziała hol przez wielkie szklane drzwi. Stały w nim 

skórzane kanapy i fotele, wyglądał na ciepły i przytulny. Carlos miał rację, że Shady Oaks 

to luksusowe sanatorium.

Wyszedł z jakąś kartką w dłoni i spotkał się z nią poza zasięgiem kamery. Schował kartkę 

do kieszeni skórzanej kurtki.

- Co to było?

- Formularz podania o pracę. No więc rozkład holu wygląda tak. Recepcjonistka siedzi za 

biurkiem.   Po   obu   stronach   holu   są   zamknięte   drzwi,   prowadzące   do   wschodniego   i 

zachodniego skrzydła. Tylna ściana holu jest przeszklona i graniczy z dziedzińcem. Są w 

niej drzwi, ale siedzi przy nich strażnik.

- Więc nie ma sposobu, żeby wejść na dziedziniec? - Westchnęła. - Zresztą, to nie ma 

znaczenia, bo oddziały na pewno są pozamykane na klucz.

- Ależ da się wejść na dziedziniec. Zapominasz o naszym strategicznie rosnącym dębie. 

Skrzywiła się.

- Ja nie wlezę na drzewo.

- Ty nie musisz. Ja wlezę i przy odrobinie szczęścia uda mi się odwrócić uwagę strażnika i 

recepcjonistki. Wtedy ty sprawdzisz listę pacjentów, którą widziałem na jej biurku. Jeśli 

znajdziesz   nazwisko   Sabriny,   zapamiętaj   jej   numer   identyfikacyjny.   Bez   numeru   nie 

pozwolą nam nawet porozmawiać z nią przez telefon.

- Okej. - Toni tupnęła, żeby strząsnąć śnieg i błoto z butów. - Nie czuję się komfortowo w 

roli szpiega. - A tak na marginesie, jakim cudem Carlos był w tym taki dobry? - Więc jak 

odwrócisz ich uwagę?

Znów za późno. Carlos już ruszył. Pobiegł za narożnik muru, bez wątpienia kierując się 

do swojego ulubionego drzewa.

- Boże drogi. - Toni przez chwilę maszerowała w miejscu, żeby rozgrzać stopy. Musiała 

87

background image

mu   dać   parę   minut   na   to,   co   chciał   zrobić   -   cokolwiek   to   było.   Odetchnęła   głęboko, 

wypuszczając   z   płuc   chmurę   lodowatej   pary,   i   weszła   do   holu.   Przedstawienie   czas 

zacząć. Automatyczne drzwi zamknęły się za nią, a recepcjonistka i ochroniarz spojrzeli 

na nią jednocześnie.

Pora odwiedzin dawno minęła, więc Toni była jedyną obcą osobą.

-   W   czym   mogę   pomóc?   -   spytała   recepcjonistka,   przyglądając   się   jej   znad   czarnych 

oprawek   okularów   do   czytania.   Toni   szybko   rozejrzała   się   dookoła.   Ledwie   widziała 

dziedziniec przez szklaną ścianę. Altanka była słabo oświetlona, wokół niej kręciły się 

cienie   pacjentów.   Ich   papierosy   żarzyły   się   pomarańczowymi   ognikami,   kiedy   się 

zaciągali. Recepcjonistka odchrząknęła.

-   A,   zastanawiałam   się...   -   Toni   niepewnie   zbliżyła   się   do   biurka   i   zobaczyła   listę 

pacjentów,   którą   przycisnęła   łokciem   kobieta.   -   Jak   można   zostać   przyjętym   do   tego 

szpitala? Mam przyjaciółkę, która ma poważny problem.

Recepcjonistka spojrzała na nią kwaśno.

-   A   na   czym   dokładnie   polega   problem   pani   przyjaciółki?  -   podkreśliła   z   przekąsem 

ostatnie   słowo.   Toni   zrozumiała,   że   kobieta   sądzi,   że   ona   mówi   o   sobie,   więc   nie 

wyprowadzała jej z błędu.

-   No   więc...   jestem...   znaczy,   moja   przyjaciółka   jest   uzależniona   od...   seksu.   Mnóstwa 

seksu. Bez przerwy. Nigdy nie ma dość.

- Rozumiem. - Recepcjonistka zacisnęła mocno usta. - Zwykle odbywa się to tak, że pani 

psycholog   daje   pani   skierowanie.   Chodzi   pani   do   psychologa?   To   znaczy,   pani 

przyjaciółka.

Toni uśmiechnęła się z zażenowaniem.

- Okej, przyłapała mnie pani. Tak, chodziłam do psychologa, ale jego żona przyłapała nas, 

jak robiłam mu dobrze na tylnym siedzeniu jego hummera, więc...

Recepcjonistka zdjęła okulary.

- Miała pani seksualną relację ze swoim terapeutą?

-   Jasne.   Sypiam   ze   wszystkimi   swoimi   terapeutami.   I   z   lekarzami,   wykładowcami,   z 

hydraulikiem, z kominiarzem. - Gdzie ten Carlos, u diabła? - Wie pani, to choroba. Na 

dziedzińcu nagle wybuchły krzyki i strażnik zerwał się z krzesła, żeby wyjrzeć przez 

okno. Recepcjonistka też wstała.

- Co się dzieje?

- Nie wiem - odparł strażnik. - Pacjenci biegają po całym placu. Pacjenci krzyczeli coraz 

głośniej, coraz bardziej przerażeni. Co ten Carlos wyprawiał? Toni podskoczyła, kiedy 

pacjent wpadł na szklaną ścianę.

- Pomocy! - krzyczał. - Wpuśćcie mnie! 

Ochroniarz wstukał kod na panelu, żeby otworzyć drzwi.

- Nie powinieneś go wpuszczać do holu - ostrzegła recepcjonistka. W tej chwili głośny ryk 

wypełnił powietrze i zatrząsł szybami. Wrzaski na dziedzińcu osiągnęły apogeum. Jakaś 

kobieta rzuciła się na szkło.

- Pomocy! Zaatakował mnie! 

Strażnik otworzył drzwi i dwójka pacjentów umknęła do środka.

Spójrzcie, co mi zrobił! - Kobieta pokazała swoja puchową kurtkę. Rękaw był rozdarty i 

wyłaziło z niego wypełnienie. - To potwór! Czarny potwór z płonącymi oczami!

- Doris, zaprowadź ich do kliniki - polecił strażnik recepcjonistce. Odpiął paralizator z 

paska. - Nie martwcie się, moi drodzy. Już ja się zajmę tym... potworem. - Posłał Doris 

rozbawione spojrzenie. Bez wątpienia podejrzewał, że pacjenci szpitala psychiatrycznego 

88

background image

oszaleli.

Doris podbiegła do wystraszonej dwójki.

- Chodźcie. Tędy. - Otworzyła drzwi do wschodniego skrzydła i wprowadziła ich do 

środka.   Krzyki   na   dziedzińcu   nie   cichły;   Toni   widziała   cienie   innych   pacjentów, 

miotających   się   po   placu,   łomoczących   do   drzwi   innych   budynków.   Cokolwiek   robił 

Carlos, przerażał wszystkich śmiertelnie. A tymczasem hol był pusty. Toni obiegła biurko 

i przekartkowała listę pacjentów. Na ostatniej stronie figurowała: Vanderwerth, Sabrina. 

Oddział trzeci. VS48732

Toni   zapisała   informację   na   notesie   recepcjonistki,   wyrwała   kartkę   i   upchnęła   ją   do 

torebki. Skoczyła do drzwi i była już w połowie drogi do samochodu Carlosa, kiedy trafiła 

na zamarzniętą kałużę i nogi jej się rozjechały. Grzmotnęła biodrem o ziemię.

- Au. Do diabła. - Podniosła się ostrożnie i pokuśtykała do samochodu. - Do diabła. - 

Sprawdziła torebkę, żeby się upewnić, czy kartka wciąż w niej jest.

Po długiej, szarpiącej nerwy minucie dostrzegła Carlosa biegnącego w jej stronę. Ale co 

jest, u licha? Był boso, buty trzymał w jednej ręce, skórzaną kurtkę w drugiej. Jego czarna 

koszula była rozpięta i dziko łopotała na wietrze. Przerzucił kurtkę na drugie ramię i 

wyciągnął kluczyki z kieszeni spodni. Otworzył samochód pilotem. Rzucił buty i kurtkę 

na siedzenie.

- Masz ten numer?

- Tak. - Otworzyła drzwi. - Co ci się stało?

- Szybko. - Wsunął się na fotel kierowcy. - Słyszałem, jak strażnik wzywa policję. 

Toni z obolałym biodrem wsiadła do auta i zapięła pas.

- Co ty zrobiłeś? 

Słyszałam straszne krzyki.

- Zastosowałem taktykę dywersyjną. - Wycofał samochód i pędem ruszył do wyjazdu. 

Zerknęła na jego nagą pierś i niedopięte spodnie.

- O mój Boże. Nie mów, że zrobiłeś striptiz.

- Coś w tym rodzaju. - Wyjechał na ulicę. W oddali zawyły policyjne syreny. - Wrócimy tu 

jutro, kiedy wszystko się uspokoi. Odwiedziny w niedziele są od piątej po południu. Dasz 

radę?

- Myślę, że tak. - Toni zmrużyła oczy, kiedy dwa policyjne wozy przemknęły obok nich, 

błyskając światłami. Spojrzała przez ramię i zobaczyła, jak wjeżdżają na szpitalny parking. 

Co kazało strażnikowi wezwać policję? Przypomniała sobie kobietę z rozdartą kurtką. I jej 

paniczne słowa - o czarnym potworze z płonącymi oczami. Ogarnął ją niepokój. Na litość 

boską, co zrobił Carlos?

Ian   schował   sześć   fiolek   specyfiku   Romana   w   zabezpieczonym   pokoju   w   piwnicy 

Romatechu   -   w   pokoju   całkowicie   wyłożonym   srebrem,   żeby   wampir   nie   mógł   się 

teleportować ani do, ani z niego. Srebrny pokój miał własny dopływ powietrza i dość 

jedzenia, wody i butelkowanej krwi, żeby śmiertelnik czy wampir mógł w nim przeżyć 

trzy miesiące.

Tymczasem Connor i Roman usuwali przepis na specyfik ze wszystkich komputerów. 

Teraz były tylko dwa źródła wzoru chemicznego: płyta CD w bezpiecznym pokoju i mózg 

Romana. Connor chciał odesłać Romana i jego rodzinę do jakiejś kryjówki, ale zdaniem 

Romana sytuacja nie była jeszcze aż tak poważna.

Jako że Ianowi zostało jeszcze kilka dni urlopu, Connor nie oczekiwał od niego, że będzie 

siedział w firmie, Ian teleportował się z powrotem do domu i w gabinecie na czwartym 

89

background image

piętrze połączył komputer z nadajnikiem w torebce Toni. Dał zbliżenie na miejsce jej 

pobytu. Szpital Psychiatryczny Shady Oaks? Dlaczego Carlos ją tam zawiózł? Punkcik 

zaczął mrugać. Byli w ruchu.

Zadzwoniła jego komórka, więc wyjął ją ze sporranu.

- Halo?

- Ian, tu Vanda - szepnęła. - Musisz przyjść do klubu, ale nie do wejścia ani do głównej 

sali. Teleportuj się prosto na mój głos.

- Co się stało?

- Po prostu rusz się tu, w tej chwili! - syknęła.

- Dobrze. - Skoncentrował się na jej głosie. Kilka sekund później stał już w ciemnawym 

pokoju obok Vandy. Rozejrzał się. Wokół niskich stolików na podłodze porozrzucane były 

miękkie poduchy z chwostami, obszyte czerwonym, fioletowym i złotym jedwabiem. Na 

stołach migotały świece w lichtarzykach z witrażowego szkła, które rzucały kolorowe 

refleksy   na   ściany.   Muzyka   i   więcej   światła   wpadało   przez   otworki   rzeźbionych, 

ażurowych parawanów z drewna, stanowiących jedną ścianę pokoju.

- Co to za miejsce? - szepnął.

- Pokój dla VIP-ów - odparła Vanda. - Jako że byłyśmy w haremie, pomyślałyśmy, że 

fajnie będzie urządzić go w haremowym stylu. Te parawany się składają, żeby ważni 

klienci mogli sobie patrzeć przez barierkę, co się dzieje na dole. Ale jeśli życzą sobie 

prywatności, zamykamy ścianę.

Ian wyjrzał przez dziurkę w parawanie. Rzeczywiście, na dole był klub Horny Devils. 

Panie pod sceną podskakiwały radośnie w rytm muzyki, a tancerz na scenie wirował w 

czarnej   pelerynie   wampira.   Pod   peleryną   był   nagi,   jeśli   nie   liczyć   czarnej   muchy   i 

czerwonego, błyszczącego dołu od bikini.

Ian się skrzywił. Drakula przewracał się w grobie.

- A tak przy okazji, wszystkie dziewczyny na dole pytały o ciebie - powiedziała Vanda. - 

Chcą cię poznać.

- Po co? Żeby móc się ze mnie śmiać? Vanda prychnęła.

- Szczerze mówiąc, wszystkie chciałyby mieć honor odebrania ci dziewictwa.

- Jasna cholera - mruknął. - Powiedziałaś im, że spóźniły się o jakieś pięćset lat?

- Próbowałam, ale wolą wersję Corky. Podejrzewam, że sądzą, że bycie twoją pierwszą 

zapewni im sławę i występ w programie Corky.

-   Ach.   Więc  przyciąga   je  sława,   a   nie  moja  osoba.   Czy  wezwałaś  mnie  tu  z  jakiegoś 

ważnego powodu?

- Obawiam się, że tak. - Vanda wyjrzała przez parawan. - Popatrz na bar. Jego spojrzenie 

pobiegło   do   Cory   Lee,   której   jasna   głowa   znajdowała   się   w   pobliżu   potężnie 

zbudowanego wampira, Ianowi żołądek podszedł do gardła, kiedy go rozpoznał.

- Niech to szlag trafi. 

Vanda posłała mu niespokojne spojrzenie.

- Więc wiesz, kto to jest?

- Tak. Jędrek Janów. - Ian ostatni raz widział tego okrutnego Malkontenta na Ukrainie, 

tamtej nocy, kiedy udał się tam z Jeanem-Lukiem i innymi, żeby ratować Angusa i Emmę. 

Jędrek był tam z Casimirem, ale kiedy Malkontenci zaczęli przegrywać bitwę, i Casimir, i 

Jędrek teleportowali się, zostawiając rosyjskich towarzyszy na śmierć.

Ojciec Shanny i jego jednostka CIA prowadzili stałą obserwację rosyjsko-amerykańskiego 

klanu   i   informowali   Connora   o   ich   ruchach,   jako   że   to   jemu   udało   się   podrzucić 

urządzenia podsłuchowe do ich kwatery głównej. Niestety pluskwy zostały zniszczone 

90

background image

kilka nocy temu. Jędrek był ostrożny.

- Zwykle siedzi w Europie Wschodniej - wyjaśnił Ian - ale ostatnio stanął na czele rosyjsko-

amerykańskiego klanu w Brooklynie.

- Ale on jest Polakiem - zaprotestowała Vanda.

- Pół Polakiem, pół Rosjaninem i prawą ręką Casimira. - Ian spojrzał z ciekawością na 

Vandę. - A ty skąd go znasz? 

Po jej twarzy przemknął cień bólu.

- Powiedzmy, że dobrze się dogadywał z nazistami. To morderca i lubi to, co robi.

- Modelowy Malkontent. - Ian znów wyjrzał przez parawan. - Pije bleera, żeby Cora Lee 

miała go za butelkowego wampira.

- Niestety, Corę Lee łatwo oszukać. 

Ian wytężył słuch, ale nie mógł usłyszeć cichego głosu Jędrka przez hałas muzyki i piski 

kobiet.

- Muszę wiedzieć, co mówi. Vanda zmarszczyła brwi.

- Jeśli zejdę na dół, rozpozna mnie i... Och, już wiem. Na moim biurku jest interkom 

połączony z barem. Używam go, kiedy muszę porozmawiać z Corą Lee. Tędy.

Podeszła do drzwi ukrytych za półprzejrzystą, czerwoną zasłoną, Ian zszedł za nią po 

schodach prosto do jej gabinetu.

- To to? - Sięgnął do interkomu na jej biurku.

- Czekaj. To ma połączenie dwustronne - ostrzegła go. - Musimy być cicho. Kiwnął głową i 

wcisnął guzik.

- Czyli znasz Iana? - spytała Cora Lee.

- Jasne - odparł Jędrek z udawanym brooklyńskim akcentem. - Znamy się kopę lat. Nie 

mogę uwierzyć, jak teraz wygląda.

- Wiem! Ja też go na początku nie poznałam - przyznała Cora Lee. - To nie do wiary, że tak 

zmężniał.

- I mówisz, że to się stało w Teksasie? - spytał Jędrek.

- Tak mi powiedział.

- Skarbie, możesz mi podać jeszcze jednego bleera? Ten napój jest po prostu fantastyczny. 

Roman to geniusz.

- A żebyś wiedział. Jego też znasz?

- Kto go nie zna? Facet jest sławny - rzucił od niechcenia Jędrek. - Ale wiesz co? On też się 

chyba trochę postarzał.

- Tak, nagle posiwiał na skroniach.

- Ale on nie był w Teksasie, co? - spytał Jędrek.

- Nie, był tutaj, kiedy to się stało. Na Boga, nie mam pojęcia, dlaczego ktoś miałby chcieć 

wyglądać starzej.

- Czemu nie, jeśli miałby naprawdę ważny, sekretny powód - stwierdził Jędrek. Vanda 

gwałtownie chwyciła powietrze; Ian pokręcił głową, przypominając jej, że ma być cicho. 

Bez wątpienia w całej pełni pojmowała powagę tej sytuacji. Gdyby Malkontenci zdobyli 

środek, który pozwalał nie spać za dnia, wyrżnęliby bezbronne, śpiące wampiry co do 

jednego.

Zadzwonił   telefon   na   biurku   Vandy,   więc   Ian   szybko   oderwał   palec   od   przycisku 

interkomu, żeby przerwać połączenie. Vanda skrzywiła się i odebrała.

Ian pobiegł z powrotem do pokoju VIP-ów i wyjrzał przez parawan. Cora Lee musiała 

usłyszeć   dzwonek,   bo   odebrała   telefon.   Ze   zdziwioną   miną   odłożyła   słuchawkę. 

Tymczasem  Jędrek  rozglądał  się  dookoła  spod  zmrużonych  powiek.   Z  pewnością  coś 

91

background image

podejrzewał.

Ian zastanawiał się, czy nie teleportować się na dół i nie rzucić mu wyzwania, ale zanim 

rozważył wszystkie za i przeciw, Jędrek zniknął.

- Co się dzieje? - Vanda wpadła do pokoju.

- Zniknął.

- Przeklęty telefon - mruknęła. - Dzwonił tancerz, którego wylałam w zeszłym tygodniu. 

Usłyszał, że Corky zamierza mnie pozwać, więc postanowił też spróbować. Co za drań.

- Wezmę dla ciebie namiary na prawnika Angusa - zaproponował Ian. - To najlepszy 

adwokat w świecie wampirów. I nie przejmuj się Corky. Zapłacę za ugodę. Nie mogę 

pozwolić, żebyś ucierpiała przeze mnie.

- Ale to ja się na nią rzuciłam. - Vanda przeczesała palcami nastroszone włosy. - A teraz 

znowu ten kanał z Janowem. On nie spocznie, dopóki się nie dowie, dzięki czemu się 

postarzałeś. A jeśli dorwie ten specyfik...

- Wiem. Pozabijają nas we śnie. Vanda przycisnęła dłoń do czoła.

-   To   wszystko   jest   moja   wina.   Przeze   mnie   zrobiłeś   się   zbyt   sławny   i   teraz   jesteś   w 

niebezpieczeństwie. Jędrek będzie na ciebie polował. On... on...

- Wszystko będzie dobrze.

-   Ale   nawaliłam   na   całej   linii   -   rozpłakała   się.   -   Jesteś   dla   mnie   jak   jeden   z   moich 

młodszych braci. A straciłam ich wszystkich. Nie mogę znieść myśli, że stracę i ciebie, tym 

bardziej że to wszystko moja wina.

- Ćśś. - Objął ją i pogłaskał po plecach. - Nie mam do ciebie pretensji, Vando. Masz złote 

serce. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś poprosiła Corę Lee i lady Pamelę, żeby trzymały 

buzie na kłódki.

- Oczywiście, każę im się zamknąć. - Vanda cofnęła się o krok i pociągnęła nosem. - I dalej 

będę ci szukać idealnej kobiety. Zrobię listę dziewczyn, które chcą się z tobą spotkać, i 

sama z nimi porozmawiam, żeby odsiać te, które tylko szukają rozgłosu.

Ian   podejrzewał,   że   wszystkie   szukają   właśnie   tego,   ale   nie   chciał   robić   Vandzie 

przykrości, odrzucając jej propozycję.

- Byłoby świetnie. Dzięki. 

Zacisnęła powieki.

- Chcę, żebyś był szczęśliwy, Ian. I bezpieczny. - Kiedy otworzyła oczy, płonął w nich 

gniew. - Jak mi Bóg miły, jeśli ten drań Jędrek cię skrzywdzi...

- Vando, obiecaj mi, że nie zrobisz nic w sprawie Janowa. Zostaw go mnie i Connorowi. 

Westchnęła ciężko.

- Okej, ale proszę cię, uważaj na siebie. On chce odpowiedzi, a ty jesteś tym, który je ma.

- Wiem. - Ian zdał sobie sprawę, że Jędrek może nawet w tej chwili na niego poluje. A 

pierwszym miejscem, w które zajrzy, będzie miejski dom Romana. - Muszę skorzystać z 

twojego komputera.

Pobiegł po schodach do gabinetu Vandy i połączył się z pluskwą w torebce Toni. Była z 

powrotem   w   domu.   Całkiem   sama.   Ianowi   ścisnął   się   żołądek.   Toni,   pomyślał,   i   się 

teleportował.

Rozdział 13

Gorący   prysznic   pomógł   Toni   się   rozgrzać   i   trochę   złagodził   ból   w   posiniaczonym 

biodrze.   Pochyliła   się,   żeby   owinąć   ręcznikiem   mokre   włosy,   a   kiedy   się   prostowała, 

niechcący dotknęła biodrem szafki.

92

background image

- Au! - Spojrzała na siniec. Spuchł i przybrał piękny, fioletowy kolor, który świetnie się 

komponował z czerwonymi bliznami na tułowiu i piersiach.

- Toni!

Podskoczyła,  słysząc  głos   Iana  dobiegający  z   jej   sypialni.   Znowu  uderzyła   biodrem  o 

szafkę.

- Au! Do licha! - Chwyciła się wieszaka na ręczniki, żeby nie upaść.

-   Toni,   nic   ci   nie   jest?   -   Ian   załomotał   w   drzwi.   -   Ktoś   ci   robi   krzywdę?   Mam   się 

teleportować do środka?

- Nie! - Co on tam robił? - Mam... mam tu cały atak nowojorskich Gigantów. Och, tak, ale 

mi dogadzają. Dwóch z głowy, zostało jeszcze ośmiu.

Chwila ciszy.

- Ty żartujesz, prawda? 

Parsknęła.

- Genialnie, Sherlocku.

- Wyjdź stamtąd. Musimy porozmawiać. 

No nie, znowu.

- Nie mam nic na sobie. Idź stąd.

- Zamknę oczy. 

Teraz to ona zamilkła.

- Nie wierzę ci.

- Genialnie, Sherlocku. 

Niech go szlag. Owinęła się ręcznikiem.

- Idź sobie.

- Nie. Przyszedłem cię uratować.

- Przed czym? Przed zapleśnieniem?

- Wyjdę na korytarz, żebyś mogła się ubrać. Proszę cię, pospiesz się. 

Usłyszała kroki i odgłos zamykanych drzwi. Wyjrzała. Sypialnia była pusta. Pomalutku 

podeszła do komody.

- Dlaczego mnie nękasz? Jestem po służbie. - Rzuciła ręcznik i szybko włożyła majtki.

- To nie może czekać - odparł Ian z korytarza. - Zagraża nam malkontencki morderca, 

niejaki Jędrek Janów. To nowy przywódca rosyjsko-amerykańskiego klanu z Brooklynu, 

tych drani, którzy cię napadli. Jędrek chce zdobyć informacje o specyfiku, który zażyłem, 

żeby się postarzeć, więc będzie mnie szukał.

Wszelka irytacja, którą czuła Toni, zniknęła, a zamiast niej pojawił się strach. Sięgnęła za 

plecy, żeby zapiąć biustonosz.

- Jak poważna jest sytuacja?

- Bardzo poważna. Jeśli on dostanie się do domu, nie przyjdzie sam. Przyprowadzi ze 

sobą innych Malkontentów i wszyscy tutaj, łącznie z tobą, zostaną zaatakowani.

Poczuła na skórze chłód, który wywołał gęsią skórkę.

- Oni wiedzą o tym domu? Myślałam, że to tajemnica. - Do diabła, myślała, że jest przed 

nimi bezpieczna.

- Dom Romana jest tajemnicą, ale ta kamienica zawsze była znana w wampirycznym 

światku.   Każdej   wiosny   Roman   organizuje   w   Romatechu   konferencję,   na   którą 

przyjeżdżają   przywódcy   klanów  z   całego  świata.   Zawsze  zatrzymują   się  tutaj   i  firma 

Angusa zapewnia im ochronę. Wyglądasz już przyzwoicie?

Mogła   znów   zostać   zaatakowana?   Boże,   nie.   Wspomnienia   tamtej   nocy   wzbierały 

niebezpieczną falą. Nie, tylko nie to. Krzyknęła cicho, kiedy tuż przed nią pojawiła się 

93

background image

postać. Ian wybałuszył oczy.

- Toni. 

Jej ręce zaczęły wykonywać gorączkowe ruchy, usiłując zasłonić majtki i stanik. Do licha, 

jej bielizna niewiele zasłaniała.

No i te blizny! Spojrzała na jego twarz i zobaczyła, że jego zszokowana mina zmienia się w 

przerażoną.

- Idź sobie! - Odwróciła się tyłem do niego. Do licha, co było gorsze? Dać się zobaczyć 

nago czy zobaczyć przerażenie na twarzy faceta na swój widok?

- Toni, jesteś cała pogryziona.

- Wiem. Byłam przy tym. - Pobiegła do szafy i zerwała dżinsy z wieszaka.

- A twoje biodro. Jest strasznie posiniaczone.

- Przestań na mnie patrzeć! - Włożyła dżinsy. - Przewróciłam się na parkingu.

- W Szpitalu Psychiatrycznym Shady Oaks? 

Zachłysnęła się, dżinsy opadły jej do kolan.

-   Skąd...   -   Zauważyła,   że   jego   spojrzenie   zjeżdża   w   dół,   więc   podciągnęła   dżinsy   z 

powrotem. - Skąd wiedziałeś?

- Jestem bardzo dobrym detektywem. 

Niech go szlag. Zapięła dżinsy.

- Szpiegowałeś mnie? 

Podszedł do niej.

- To jest twoja walizka? 

Odskoczyła na bok, żeby zachować choć trochę dystansu.

- Co ty robisz? Otworzył walizkę leżącą na komodzie i zaczął wkładać do niej ciuchy.

- Dokończ się ubierać. 

Miała gdzieś jego władczy ton. I to, że ją śledził. Zerwała koszulkę z wieszaka i włożyła na 

siebie.

- Dobra. Ubiorę się. Wtedy nie będziesz musiał mieć takiej przerażonej miny na widok 

mojego ciała. 

Znieruchomiał z garścią majtek w dłoni.

- Wściekłem się, kiedy zobaczyłem, jak te dranie cię podziurawiły. Nie byłem przerażony. 

Twoje ciało jest piękne. 

Jak mogła się dłużej gniewać, kiedy powiedział coś takiego? Wrzucił majtki do walizki.

- Proszę cię, pospiesz się. Musimy stąd znikać.

- A dokąd? - Wbiegła do łazienki, złapała szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów, 

kosmetyczkę i soczewki kontaktowe i wrzuciła wszystko do walizki.

- Zabiorę cię do Romatechu. Tam jest o wiele lepsza ochrona. A ja i chłopaki wrócimy 

tutaj, żeby walczyć z tymi draniami, kiedy się zjawią.

Podobała jej się myśl, że będzie bezpieczna, i naprawdę nie miała najmniejszej ochoty 

znów oglądać Malkontentów, ale coś w planie Iana ją irytowało. Nie lubiła być słabą 

kobietką, którą trzeba ratować. Usiadła na łóżku, żeby włożyć skarpetki.

- Nie będę się ukrywać i pozwalać, żebyście walczyli sami. Zatrudniono mnie, żebym 

walczyła. 

Ian uśmiechnął się, wygarniając rzeczy z szafy i wkładając je do walizki.

- Jesteś dzielną dziewczyną i to bardzo chwalebne, ale to nie jest twoja walka. 

W   innych   okolicznościach   przyznałaby   mu   rację.   Po   co   ryzykować   życie   w   jakiejś 

wampirzej   wojnie?   Ale   od   nocy,   kiedy   napadli   na   nią   Malkontenci,   to   dotyczyło   jej 

osobiście. I choć przerażała ją myśl, że znów ich zobaczy, musiała to zrobić.

94

background image

- To jest moja walka. Nie będę się kulić ze strachu. Zrobię to, do czego zostałam wynajęta.

Ian zasunął walizkę.

- Skarbie, zostałaś zatrudniona do pilnowania nas w dzień. To znaczy, że miałaś nas 

bronić przed atakującymi za dnia wrogami. Czyli śmiertelnikami. Nie bez powodu w nocy 

masz wolne. Nie przetrwasz w walce z wampirem.

- Pierwszej nocy powaliłam Phineasa. - Miałaś farta. - Posłuchaj, skarbie. - Podeszła do 

niego wściekłym krokiem. - Jestem dobra. Cholernie dobra. Mam ci to udowodnić?

- Może i tak. - Zniknął i po sekundzie był za jej plecami. Chwycił ją i przyciągnął do siebie. 

Zareagowała szybko, wbijając łokieć w jego klatkę piersiową. Zupełnie jakby walnęła w 

ceglany mur. Jego dłonie poderwały się do jej szyi i twarzy, a jego głos zabrzmiał cicho w 

jej uchu:

- Następnym dźwiękiem, jaki usłyszysz, będzie trzask skręcanego karku. 

Ogarnęła   ją   wściekłość.   Niech   to   jasna   cholera,   czy   z   nimi   nie   dało   się   wygrać? 

Wspomnienie ataku ją przeraziło. Pokręciła głową, próbując uwolnić się od tych obrazów, 

ale wypełniły jej umysł, przed oczami stanął jej każdy koszmarny szczegół. Dreszcz omal 

nie zgiął jej wpół.

- Toni, wszystko będzie dobrze - szepnął Ian.

- Nie! - Walczyła ze łzami, ale im bardziej się opierała, tym potężniejsze wzbierały w niej 

emocje. Wyrwała się z jego objęć i Ian zatoczył się do tyłu.

- Nienawidzę was!

Zbladł.   Przycisnęła   dłoń   do   ust,   przestraszona   gwałtownością   swojego   wybuchu.   Ian 

zacisnął usta, w jego oczach błysnął ból.

- Teraz przynajmniej jesteś szczera. 

Zakryła rękami swoją poranioną klatkę piersiową.

-   Gryźli   mnie,   jakbym   była   jedzeniem.   Jakbym   nie   była   człowiekiem.   Byłam   tylko 

kawałkiem mięsa. - Łzy płynęły jej po twarzy, więc otarła policzki. - Nie byłam w stanie z 

nimi walczyć. Opanowali mój umysł i czułam się, jakby zniszczyli mi duszę. 

Wziął ją w ramiona. Zesztywniała, ale trzymał mocno.

- Dziewczyno, przecież ja bym cię nigdy nie skrzywdził. Możesz mi ufać. 

Chwyciła długi, drżący oddech i wypuściła powietrze.

- Wiem. - Ukryła twarz w jego grubym swetrze; jego zapach wypełnił jej nozdrza. Pachniał 

czysto, ale pierwotnie. Słodko, a zarazem męsko.

Pogłaskał ją po plecach.

- Mam nadzieję, że zobaczę dzisiaj tych drani. Mam ochotę podziurawić ich mieczem za 

to, co ci zrobili. 

Oparła   policzek   na   jego   ramieniu.   On   wciąż   nie   rozumiał.   Doceniała   jego   gotowość 

bronienia jej, ale ona wcale nie chciała obrońcy przed złymi wampirami. Chciała umieć 

sama się bronić. Ale biorąc pod uwagę ich nadludzkie możliwości, nie sądziła, by to było 

możliwe.   I   właśnie   to   przygnębiało   ją   najbardziej   -   nierówne   szanse   w   walce, 

niesprawiedliwość tej sytuacji.

- Chciałabym móc stłuc ci tyłek - szepnęła. 

Ian się roześmiał. - Brawo, dziewczyno. 

Wtuliła się mocniej w jego sweter. Jego ciało było zaskakująco ciepłe i cudownie silne. 

Kiedy ją puścił i się odsunął, chciała się rzucić z powrotem w jego ramiona.

- Musimy lecieć. - Ściągnął walizkę z komody. Toni włożyła kurtkę i wzięła torebkę.

- Jedziemy samochodem?

- Teleportujemy się. Będzie szybciej. - Jedną ręką złapał uchwyt walizki, drugą wyciągnął 

95

background image

do niej. - Musisz mnie objąć.

- Ach. - Żaden problem. Oplotła rękami jego szyję.

- Mocniej. - Jego wolna ręka zacisnęła się wokół jej talii. Przywarła do jego twardej piersi.

- Tak?

Na moment zamknął oczy.

Zaparto jej dech, kiedy otworzył oczy.

- O co chodzi z twoimi oczami? Ciągle robią się czerwone.

- To normalne u wampira.

- Nie wydaje mi się. - Przyjrzała się czerwonym, pałającym źrenicom. - Nie widziałam 

tego u innego wampira.

- I dobrze. Nie chciałbym bić się z moimi przyjaciółmi.

- O czym ty mówisz? 

Uśmiechnął się cierpko.

- Toni, moje oczy robią się czerwone, kiedy bardzo cię pragnę. 

Przełknęła ślinę.

- Ale to się dzieje od wielu dni.

- Tak. Od kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Ale nie przejmuj się tym. Wiem, że nas 

nienawidzisz.

-   Nie   nienawidzę   cię,   Ian.   Nie   nienawidzę   żadnego   z   dobrych   wampirów.   Może   z 

początku tak było, ale... 

Przyglądał jej się uważnie.

- Co czujesz teraz?

Emocje wycisnęły jej łzy z oczu.

- Mam... mam bardzo dużo problemów. Nie chodzi tylko o ciebie, ale o moją przyjaciółkę 

Sabrinę. Strasznie się martwię... i jestem skołowana. - Nie powinna czuć tak cholernie 

silnego pociągu do wampira.

- Powiedz mi, co się dzieje. Może potrafiłbym ci pomóc.

Przyjrzała się jego przystojnej twarzy i zobaczyła w niej szczerą troskę i współczucie. 

Chciała mu ufać. Boże, chciała zostać w jego ramionach na zawsze.

- Zastanowię się nad tym.

- Dobrze. Trzymaj się, skarbie. - Przycisnął ją mocno do siebie i wszystko stało się czarne.

Kiedy   tylko   Ian   bezpiecznie   ulokował   Toni   w   srebrnym   pokoju   w   Romatechu, 

teleportował się z powrotem do kamienicy z Dougalem i Phineasem.

Gdy zmaterializowali się przed tylnym wejściem, usłyszeli brzęczenie alarmu wewnątrz 

domu.   Natychmiast   wyciągnęli   miecze.   Były   tylko   dwa   wyjaśnienia,   dlaczego   alarm 

działa: albo do domu włamał się śmiertelnik i nie usłyszał go, albo wampir teleportował 

się do środka i nie znał kodu dezaktywującego.

Dougal   po   cichu   otworzył   zamek   i   delikatnie   pchnął   drzwi.   Czekali   z   mieczami   w 

pogotowiu, czy ktoś nie wystawi  głowy na zewnątrz. Gdyby to był Malkontent, jego 

głowa nie pozostałaby długo na miejscu.

Nikt się na to nie złapał, Ian ruszył do środka, ale Phineas pociągnął go z powrotem.

- Oni chcą ciebie, ziom. Trzymaj się między nami. - Phineas wszedł pierwszy. Kuchnia 

była   w   strasznym   stanie.   Szafki   i   szuflady   były   pootwierane,   ich   zawartość   została 

wywalona na blaty.

- Pewnie szukali specyfiku. - Dougal zaczął wstukiwać kod, żeby wyłączyć alarm.

- Nie - powstrzymał go Ian. - Jeśli go wyłączymy, dowiedzą się, że tu jesteśmy. Dougal się 

skrzywił.

96

background image

- Masz rację, ale ten hałas jest cholernie irytujący.

- Tak, jak kot na cracku - mruknął Phineas. Ustawił się przy wahadłowych drzwiach. - 

Gotowi? Ian kiwnął głową i wszyscy trzej z nadludzką prędkością przemknęli do holu. 

Szybkie   obrzucenie   wzrokiem   wystarczyło,   by   upewnić   się,   że   intruzów   nie   ma   na 

parterze. Książki w bibliotece były pozrzucane na podłogę, salon został splądrowany. 

Przemknęli   na   dół,   do   piwnicy.   Łóżko   Phineasa   zostało   pocięte,   trumny   rozbite   na 

drzazgi. - Cholera. - Phineas przyjrzał się połamanej ramce swojego rodzinnego zdjęcia. - 

Spóźniliśmy się.

- Powinniśmy sprawdzić gabinet Romana - zasugerował Ian. - Oni na pewno zdają sobie 

sprawę, że to on wynalazł specyfik.

- Pójdziemy razem - powiedział Dougal. - Celujcie w podest czwartego piętra. Cała trójka 

teleportowała się na podest przed drzwiami do gabinetu i sypialni Romana. Jedne i drugie 

drzwi były otwarte, a w środku ktoś rozmawiał po rosyjsku.

Ian   podkradł   się   pod   drzwi   gabinetu   i   dostrzegł   Janowa   za   biurkiem   Romana, 

majstrującego przy komputerze. Malkontent zaklął i walnął pięścią w klawiaturę. Potem 

zaczął grzebać w szufladach biurka.

Dougal zajrzał do sypialni i podniósł dwa palce, oznaczające dwóch ludzi, Ian uniósł 

jeden. Trzech na trzech. Spojrzał pytająco na Dougala i Phineasa, którzy skinęli głowami.

Ian wpadł do gabinetu i ruszył prosto na Jędrka. Malkontent uniósł głowę i sięgnął po 

miecz, który zostawił na biurku. Miecz Iana opadał już, by zadać zabójczy cios, ale Jędrek 

zniknął.

Miecz rozpruł pusty fotel.

- Jasna cholera. - Odwrócił się, by sprawdzić, czy Jędrek zmaterializował się za nim. Nie 

było go. Rosyjski mistrz klanu pojawił się w sypialni obok swoich ludzi. Ian ruszył na nich 

z Dougalem i Phineasem u boku.

- Właśnie ciebie szukałem - zadrwił Jędrek. - Stasio, Jurij, bierzcie tego w środku. 

Dwaj   Malkontenci   rzucili   się   na   Iana,   ale   Dougal   i   Phineas   skoczyli   przed   niego   i 

nawiązali walkę, Ian zaklął w duchu, że jest traktowany jak bezbronny szczeniak. Ruszył 

na Jędrka, ale ten tchórz znowu zniknął.

Ian odwrócił się na pięcie w chwili, kiedy Jędrek chwycił go od tyłu za ramię. Zakręciło 

mu   się   w   głowie   i   zrozumiał,   że   Jędrek   próbuje   teleportować   się   razem   z   nim.   Ciął 

mieczem przedramię Jędrka i Rosjanin wrzasnął z bólu. W następnej chwili zniknął na 

dobre.

-   Ty   tchórzu!   -   krzyknął   Ian   do   pustego   miejsca.   Krzyk   bólu   ściągnął   uwagę   Iana   z 

powrotem do walczących przyjaciół. Phineas rozplatał mieczem tors swojego przeciwnika. 

Rosjanin zatoczył się do tyłu, a Phineas dźgnął go w pierś. Rosjanin zrobił się szary, po 

czym rozsypał się w kupkę prochu na podłodze.

Drugi Rosjanin krzyknął ze złością i zniknął, zostawiając klnącego Dougala.

- Zrobiłem to! - Phineas uniósł miecz w powietrze. - Widzieliście? Byłem maszyną do 

zabijania! 

Dougal poklepał go po plecach.

- Pierwszy zabity wróg. Gratuluję. 

Phineas uniósł rękę, żeby im obu przybić piątkę.

Ou jea, doktor Kieł znów atakuje! 

Ian uśmiechnął się ze znużeniem. Po kilku stuleciach zabijania Malkontentów nie czuł już 

tego podniecenia. Podszedł do biurka i wyłączył alarm.

- Jędrek został ranny. Nie sądzę, żeby próbował czegoś jeszcze tej nocy. Wracajmy do 

97

background image

Romatechu. Roman i jego rodzina na razie byli bezpieczni. Toni również.

Ledwie Jędrek Janów zmaterializował się w swoim brooklyńskim biurze, poczuł ból w 

rozciętej ręce. Rzucił miecz na podłogę i ścisnął ranę dłonią. Krew przeciekała między jego 

palcami i plamiła drogi turecki dywan.

- Cholera.

- Mistrzu, pan krwawi - powiedział strażnik przy drzwiach.

- Genialna obserwacja, kretynie - warknął Jędrek. - Przyprowadź mi tu w tej chwili Nadię.

- Tak, mistrzu. - Strażnik oddalił się z wampirzą  prędkością.  Jędrek ściągnął z siebie 

rozcięty i zakrwawiony sweter i wrzucił do kosza na śmieci. Strażnik wrócił z Nadią. 

Dziewczyna niepewnie stanęła w drzwiach, nie patrząc na niego. Wiedział, że jest na 

niego zła. Nie miała frajdy z mordowania tamtej blondynki.

- Przynieś bandaże. Opatrzysz mi ranę. 

Wysunęła buntowniczo podbródek.

- Twoja rana sama się zagoi, kiedy będziesz spał.

- To dopiero za pięć godzin, suko. Przynieś bandaże, już. 

Oddaliła się. Wciąż jej nie złamał, ale wiedział, że stanie się to wkrótce.

- Ty. - Spojrzał wściekle na strażnika. Miał na imię Stanisław, ale Jędrek nie lubił mówić do 

ludzi po imieniu. Wyobrażali sobie wtedy, że się ich lubi. - Daj mi swoją koszulę.

-   Tak,   mistrzu.   -   Stanisław   rozpiął   białą   koszulę.   Tymczasem   koło   biurka   ktoś   się 

materializował. Był to Jurij. Schował miecz, nie patrząc na Jędrka.

- Gdzie Stasio? - spytał gniewnie Jędrek.

- Nie żyje - szepnął Jurij.

- Więc powinien był lepiej walczyć. - Jędrek złapał koszulę podaną przez Stanisława i 

owinął nią ranę na przedramieniu. Biała bawełna zaczerwieniła się od krwi.

- Kto go zabił? Jeden z tych przeklętych Szkotów?

- Nie - odparł Jurij. - Ten czarny wampir.

- Czarny? - spytał Stanisław. - Zastanawiam się...

- Wyduś to wreszcie! - warknął Jędrek.

- Przez jakiś czas w naszym klanie był jeden czarnoskóry - wyjaśnił Stanisław. - Phineas 

McKinney. Alek go przemienił, bo Phineas był dilerem narkotyków i Katia potrzebowała 

jego pomocy przy produkcji nightshade.

Niestety,   Katia   zużyła   cały   zapas   nightshade,   trucizny   działającej   na   wampiry,   na 

nieudane   próby   dostarczenia   Angusa   MacKaya   Casimirowi.   Jędrek   miał   nadzieję,   że 

znajdzie tu trochę narkotyku, ale niestety.

- Gdzie jest ten Phineas? Gdybym miał dzisiaj trochę nightshade, mógłbym sparaliżować 

Iana MacPhie i ściągnąć go tutaj.

- Nie widziałem Phineasa od ponad roku. - Stanisław przekrzywił głowę i się zamyślił. - 

Ostatni raz widziałem go tutaj, w gabinecie. Powiedział, że szuka Katii, ale ona i Galina 

były już na Ukrainie.

Jędrek zmrużył oczy. Oczyścił gabinet z pluskiew, kiedy Katia stała na czele klanu, a 

potem znów, kiedy sam nim został. Ktoś w klanie grał do obu bramek.

- Przejrzyj zdjęcia na moim biurku. Jest tam zdjęcie czarnego wampira, który pracuje dla 

MacKaya. Stanisław przejrzał zdjęcia i zatrzymał się przy jednym.

- To on. Phineas McKinney. Jędrek zacisnął zęby.

- A kiedy Phineas był tu, w gabinecie, powiedziałeś mu, gdzie jest Katia? 

Stanisław otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamknął je natychmiast, kiedy do niego 

98

background image

dotarło. Głośno przełknął ślinę.

- Co wam mówiłem o niekompetencji? - warknął Jędrek.

Jurij dobył miecza i czekał na rozkaz. Stanisław cofnął się o krok, blady jak ściana.

- Myślałem, że on jest po naszej stronie. Pomagał nam robić nightshade. 

Jędrek   zaciągnął   się   głęboko   powietrzem.   Strach   buchał   od   Stanisława   jak   najsłodsze 

perfumy.

- Będziesz miał jedną szansę, żeby się zrehabilitować. Zabijesz Phineasa McKinneya.

- Oczywiście. - Stanisław z entuzjazmem pokiwał głową. - Z prawdziwą przyjemnością. 

Jurij schował miecz z zawiedzioną miną.

- Ale najpierw znajdziesz mi coś do jedzenia - powiedział Jędrek do Stanisława. - Przez tę 

ranę strasznie zgłodniałem.

- Tak, panie. Już się robi. - Stanisław wyszedł w chwili, kiedy Nadia wróciła z bandażami i 

plastrem. Podeszła, patrząc na niego nieufnie.

- Za długo to trwało. - Jędrek przysiadł na brzegu biurka i uniósł zranioną rękę. - Zawiń 

mocno.

- Tak, panie. - Zaczęła owijać jego przedramię bandażem. Zauważył siniaki na jej rękach, 

w miejscach, gdzie wbijały się jego palce.

- Lubię zadawać ci ból. 

Jej dłonie się trzęsły, kiedy go bandażowała. Świetnie, bała się go. Uwielbiał budzić w 

innych   strach.   To   dawało   mu   nad   nimi   władzę.   Ludzie   kłaniali   się   ze   strachu   przed 

bogami.

- A co ze specyfikiem? - spytał Jurij. - I z Ianem MacPhie?

-   Najpierw   muszę   wyzdrowieć.   Jutro   znów   uderzymy.   Poznamy   odpowiedź.   I   tamci 

zginą.

Rozdział 14

Brzdęknięcie wyrwało Toni ze snu. Gdzie była? Ach tak, w srebrnym pokoju w Romatech 

Industries.

Błysk światła ściągnął jej uwagę; zesztywniała, kiedy zorientowała się, że nie jest sama w 

ciemnym   pokoju.   Potem   rozpoznała   czerwono-zielony   kilt.   Szerokie  ramiona   i   czarny 

kucyk, kręcący się na końcu.

Czerwona  lampka  nad  drzwiami  rzucała  na  pokój  słaby  czerwony  blask,  Ian  wyjął  z 

mikrofalówki butelkę krwi. To pewnie było to brzdęknięcie. Spojrzała na zegarek przy 

łóżku. Pora wstawać do pracy. Usiadła i Ian odwrócił się w jej stronę, słysząc szelest 

pościeli.

- Oj, nie chciałem cię obudzić.

- Nie szkodzi. I tak muszę już wstawać.

- Możesz pospać dłużej, jeśli chcesz. 

Natychmiast padła z powrotem na łóżko. - O Boże, tak. 

Roześmiał się.

- Wszyscy zostają tutaj spać. W suterenie jest kilka sypialni i we wszystkich są kamery. 

Howard siedzi w biurze ochrony, będzie nas pilnował.

Toni spojrzała na kamerę w rogu. Czerwona lampka wskazywała, że jest włączona.

- Dzienna zmiana ma własną kwaterę - ciągnął Ian. - Pilnują śmiertelnych pracowników i 

budynku. Słyszałem, że w ciągu dnia na górze jest spory ruch. Mnóstwo śmiertelników 

produkuje krew, butelkuje ją i wysyła ją do szpitali i banków krwi.

99

background image

- Nie boicie się, że któryś ze śmiertelników zadźga wampira podczas snu? 

-   Śmiertelnikom   nie   wolno   schodzić   do   sutereny.   Trzeba   mieć   specjalną   kartę 

magnetyczną, żeby ściągnąć tutaj windę albo dostać się na schody. Zostawiłem jedną dla 

ciebie na stole.

- Ominęło mnie coś, kiedy spałam? 

Wzruszył ramionami.

- Dom został splądrowany.

- Co? - Usiadła gwałtownie. - Byli tam Malkontenci?

- Tak. Phineas zabił jednego. Był z siebie bardzo dumny. Jędrek próbował się ze mną 

teleportować, ale raniłem go w rękę i się uwolniłem.

- Boże drogi - szepnęła Toni. To było okropne. - Nic i ci nie jest?

- Wszystko w porządku. - Ian opróżnił butelkę i wypłukał ją nad zlewem. - Spodziewamy 

się, że dzisiaj w nocy znowu czegoś spróbują, więc powinnaś wypocząć, dopóki możesz.

-   Okej.   Tylko   najpierw   pójdę   do   łazienki.   -   Poszła   boso   do   toalety;   kiedy   skończyła, 

zamknęła za sobą drzwi i pozwoliła oczom przywyknąć do czerwonawej ciemności, Iana 

nie było już w kuchni.

Podeszła do łóżka i się zatrzymała. Leżał na nim, po drugiej stronie, na pościeli, w samym 

kilcie, białej koszulce i podkolanówkach.

- Co ty robisz? - Rozejrzała się po pokoju. Było tu tylko jedno łóżko. Może gdyby zsunęła 

fotele, dałaby radę...

-   Nie   będę   cię   molestował,   dziewczyno.   Nie   będę   mógł   się   ruszyć.   -   Splótł   palce   na 

brzuchu i zapatrzył się w sufit. - Ale mam nadzieję, że nie będziesz się do mnie dobierać, 

kiedy nie będę mógł się bronić.

Prychnęła.

- Jasne. Bo nieboszczykowi naprawdę nie sposób się oprzeć. 

Jego usta wygięły się w półuśmiechu, kiedy na nią spojrzał.

- Jeśli spanie obok mnie ci przeszkadza, mogę się położyć na podłodze. Kiedy już będę 

martwy, nie będzie mi to robić żadnej różnicy.

-   Chodziłam   z   paroma   facetami   o   podobnym   poziomie   wrażliwości   -   mruknęła, 

zastanawiając się, czy położyć się do łóżka, czy nie.

Ian ziewnął i zamknął oczy.

- Zaraz mnie nie będzie. 

Usiadła na brzegu łóżka.

- Czy to boli?

- Świadomość, że obok mnie będzie leżeć piękna kobieta, a ja nie będę mógł jej tknąć? - 

Otworzył   oczy,   w   których   błyszczało   rozbawienie.   -   To   istna   tortura.   Ale   zaraz   się 

skończy.

Obruszyła się.

- Chodzi mi o to, czy to boli, kiedy co rano umierasz. 

Leżał   tak,   a   jego   spojrzenie   błądziło   po   niej   powoli,   zatrzymując   się   tu   i   tam,   jakby 

zapamiętywał każdy szczegół. Zaczęła ją mrowić skóra pod tym spojrzeniem. Kiedy już 

myślała, że nie odpowie, odezwał się cicho:

- To jest jak ześlizgiwanie się do czarnej dziury, tak czarnej i głębokiej, że nie ma w niej 

światła, uczuć, myśli. - Zamrugał powoli, błysk w jego oczach zgasł. - Chciałbym móc śnić.

- A o czym śniłby wampir? O wielkich kadziach krwi? Błyszczącej, nowiutkiej trumnie ze 

skórzaną tapicerką?

- Nie, miałbym uroczy sen. - Na jego wargach zaigrał cień uśmiechu, jego powieki opadły. 

100

background image

- O tobie. - Twarz mu zwiotczała.

O mnie? Serce Toni zabiło gwałtownie. Śniłby o niej? Pochyliła się bliżej, żeby mu się 

przyjrzeć.

- Umarłeś już? 

Nie odpowiedział. Po prostu leżał sobie - najpiękniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek 

znała.   Jej   spojrzenie   padło   na   dołeczek   w   jego   podbródku.   Przedwczoraj   chciała   go 

dotknąć. Wtedy wyciągnęła rękę, ale straciła odwagę.

Teraz miała odwagę. Ale nie okazję. Spojrzała w kamerę monitoringu. Howard nie mógł 

przecież zobaczyć, jak dotyka twarzy Iana.

Wsunęła się pod kołdrę i położyła na plecach, obok niego. Miała ochotę przytulić się do 

martwego ciała. To było kompletnie pokręcone.

Odwróciła się do niego plecami. To wszystko było nie tak. A jednak było jej tak dobrze.

Na szczęście w niedzielę wieczorem w Shady Oaks miała dyżur inna recepcjonistka. Toni 

niepokoiła się, że Doris rozpozna w niej seksoholiczkę z poprzedniego dnia. Postarała się 

zmienić wygląd - założyła okulary zamiast szkieł kontaktowych, a jasne włosy schowała 

pod wełnianą czapką.

Carlos przyjechał po nią przed Romatech. Słońce jeszcze nie zaszło, wampiry wciąż były 

martwe. Howard zapewnił ją, że wszystko jest pod kontrolą i że może iść. Mimo to znów 

miała   to   nieprzyjemne   uczucie   rozdarcia.   Ian   uważał,   że   tej   nocy   Malkontenci   znów 

zaatakują. Była zła, że nie może być tutaj i pomóc.

- Przyszliśmy odwiedzić Sabrinę Vanderwerth - powiedziała recepcjonistce.

- Musicie się państwo wpisać do książki i wypełnić ten formularz.

Kiedy Carlos ich rejestrował, Toni szybko wypełniła rubryczki, wpisując między innymi 

nazwisko Sabriny i jej numer identyfikacyjny.

Recepcjonistka   porównała   formularz   ze   swoimi   danymi,   tymi   samymi,   na   które   Toni 

udało się zerknąć wczoraj wieczorem. Poproszę państwa o jakieś dokumenty tożsamości. - 

Obejrzała ich prawa jazdy i wypisała dla nich identyfikatory.

- Zatrzymam prawa jazdy dopóty, dopóki państwo nie wrócicie i nie wpiszecie się do 

książki wyjść. - Podała im przypinane plakietki z nazwiskami. - Proszę to nosić przez cały 

czas.   Na   oddziały   nie   wolno   wnosić   żadnych   rzeczy   osobistych,   produktów 

żywnościowych ani napojów. Czy wszystko jasne?

-   Tak.   -   Toni   została   skierowana   do   strażnika,   który   przeszukał   jej   torebkę,   a   potem 

poklepał Carlosa po ubraniu. Otworzył drzwi.

-   Proszę   iść   chodnikiem   przez   dziedziniec,   a   potem   skręcić   w   prawo   do   oddziału 

trzeciego. 

Kiedy szli przez dziedziniec, Toni rozglądała się uważnie. W każdym budynku był jeden 

strażnik. Zadrżała. Ten szpital był jak więzienie.

Carlos otworzył drzwi oddziału trzeciego i wszedł za Toni do niewielkiego holu. Strażnik 

obejrzał ich plakietki i wziął od nich formularz z prośbą o widzenie, który umieścił w 

przesuwanej   metalowej   szufladce.   Szufladkę   wsunął   do   przeszklonej   z   każdej   strony 

dyżurki pielęgniarek.

- Proszę włożyć okrycia i rzeczy osobiste do tych koszy. - Strażnik wskazał im plastikowe 

kosze na stole. Kiedy się rozbierali, do dyżurki wszedł muskularny pielęgniarz i obejrzał 

ich formularz.

- Proszę podejść do drzwi - powiedział przez interkom. Rozległo się brzęczenie, stalowe 

drzwi się otworzyły. Pielęgniarz kiwnął na nich, żeby weszli. Toni przeczytała imię na 

101

background image

jego plakietce: „Bradley”. Korytarz pachniał środkami dezynfekcyjnymi i rozpaczą.

- To goście do mnie? - spytał młody mężczyzna w sztruksowych kapciach. Jego piżama ze 

Spidermanem była pomięta, czerwony kolor wyblakł do różu.

- Oni nie przyszli do ciebie, Teddy - burknął Bradley. - Wracaj do męskiej świetlicy.

- Okej. - Teddy przeczesał palcami ciemne włosy z utlenionym białym paskiem przez 

środek, który upodabniał go do skunksa. Odwrócił się i, szurając kapciami, poszedł w 

stronę świetlicy dla mężczyzn.

- Tędy. - Bradley poprowadził ich na prawo. - Sabrina jest w żeńskiej świetlicy. Kobiety i 

mężczyźni przebywają osobno, z wyjątkiem posiłków. Tak jest lepiej, bo od czasu do 

czasu trafia się jakiś seksoholik.

Toni się skrzywiła.

- Proszę. - Bradley wskazał im otwartą salę i wrócił na korytarz.

Za biurkiem siedziała pielęgniarka i obserwowała pacjentów. Na środku białej sali stały 

dwa stoły otoczone pomarańczowymi plastikowymi krzesłami. Więcej krzeseł stało pod 

trzema ścianami. W telewizorze, zamontowanym wysoko na ścianie, leciała kreskówka z 

przyciszonym dźwiękiem. Było tu parno i gorąco. Można się było udusić.

Pod ścianą, naprzeciw telewizora, siedziały dwie kobiety w średnim wieku, gapiąc się 

tępo w ekran. Jednej wciąż drgała ręka, druga miała otwarte usta. Ich oczy wyglądały jak 

martwe.

W   kącie   siedziała   młoda   pacjentka   z   jakimś   odwiedzającym   -   może   mężem?   Oboje 

milczeli, jakby nie wiedzieli już, co sobie powiedzieć.

Serce Toni się ścisnęło, kiedy dostrzegła Sabrinę. Bri była ubrana we flanelowe spodnie od 

piżamy   i   niebieską   koszulkę.   Jej   włosy,   zwykle   sprężyste   i   lśniące,   były   matowe   i 

nieuczesane.   Siedziała  przy   stole,   machając  nogami,  i  czytała  gazetę.   Adidasy  kłapały 

luźno na jej stopach. Nie było w nich sznurówek.

Kiedy   Toni   podeszła,   zauważyła,   że   to   nie   gazeta,   a   książeczka   do   kolorowania.   Bri 

zaczęła przerzucać strony i zatrzymała się na jednej, która nie została jeszcze pomalowana. 

Wyjęła z plastikowego koszyka złamaną różową kredkę i zaczęła kolorować.

I to była studentka Uniwersytetu Nowojorskiego, która przez ostatnich sześć miesięcy 

była na liście wyróżnień? Toni zacisnęła powieki. Nie będę płakać przy niej. Będę silna.

- Mógłbym zabić tego jej wujka - szepnął Carlos. Toni odetchnęła głęboko i przylepiła 

uśmiech na twarz.

- Cześć, Sabrina! - Bri odwróciła się do nich z półprzytomną miną i zamrugała.

- Toni, Carlos! - Wstała. - Przyszliście mnie odwiedzić.

- Ależ oczywiście. - Toni uściskała ją. - Martwiliśmy się o ciebie.

- Dobrze wyglądasz, menina. - Carlos też ją uściskał i usiadł przy stole naprzeciw niej. Toni 

usiadła obok Bri.

- Jak się miewasz?

- Dobrze. - Bri podniosła rękę, żeby pokazać im niebieską plastikową opaskę zapiętą na 

nadgarstku. - Dzisiaj awansowałam do niebieskich. Strasznie się cieszę, że już nie jestem 

żółta.

- A co jest nie tak z żółtym kolorem? - spytała Toni.

-   Jest   dla   pacjentów   ze   skłonnościami   samobójczymi.   -   Bri   wybrała   zieloną   kredkę   z 

koszyka. - Nie żebym chciała się zabić.

Toni z trudem przełknęła ślinę.

- To dobrze - szepnęła.

- Po prostu zaraz po przyjęciu wszystkich obserwują pod kątem skłonności samobójczych 

102

background image

- wyjaśniła Bri.

- Ciekawe dlaczego - mruknął Carlos, rozglądając się po nijakiej sali.

- Byłam tak strasznie samotna - ciągnęła Bri. - Musiałam jadać posiłki sama i siedzieć tu 

sama, kiedy inni szli do sali gimnastycznej.

- Cześć, Sabrina. 

Odwrócili się i zobaczyli Teddy'ego człapiącego w ich stronę. Przechylił głowę na bok.

- Masz gości?

- Teddy! - Bradley podszedł do niego szybko. - Ile razy ci mam mówić, żebyś siedział w 

męskiej świetlicy?

- Okej. - Teddy ruszył z powrotem korytarzem.

- Walnięty głupek - mruknął Bradley, idąc za nim.

-   Nie   jestem   walnięty   -   zaprotestował   Teddy.   Sabrina   wróciła   do   kolorowania,   jakby 

wszystko było normalnie.

- Poznałam Teddy'ego dzisiaj na lunchu. Zdaje się, że jest samotny. Nikt go nigdy nie 

odwiedza. - Uśmiechnęła się do Toni. - Cieszę się, że przyszliście.

Nie rozpłaczę się. Toni odpowiedziała jej uśmiechem.

- Ja też się cieszę.

-   Teddy   nie   jest   wariatem   -   szepnęła   Bri.   -   Jest   tylko   bardzo   smutny.   Miał   wypadek 

samochodowy,   w   którym   zginęła   jego   dziewczyna.   On   prowadził,   więc   ma   poczucie 

winy.

Toni skinęła głową.

- To straszne mieć świadomość, że zawiodło się kogoś kochanego. - A ona zawiodłaby 

Sabrinę, gdyby jej stąd nie wydostała. - Chcemy cię zabrać do domu.

- Staram się wyzdrowieć. Miałam urojenia.

- Nie miałaś urojeń - powiedziała Toni z naciskiem.

- Muszę się do tego przyznać, jeśli mam wyzdrowieć. Tak mówi mój terapeuta. A poza 

tym wiele osób tutaj ma urojenia. - Bri się uśmiechnęła. - Nawet niektórzy strażnicy. 

Wczoraj mówili, że po dziedzińcu biegał gigantyczny czarny kot.

Toni   spojrzała   na  Carlosa,   ale  nic  nie  wyczytała  z   jego   twarzy.   Bri   wzięła   z  koszyka 

fioletową kredkę.

- Muszę pomalować włosy Jasmine na fioletowo. Zabrali wszystkie czarne kredki, bo są 

zbyt dołujące. - Toni miała ochotę wrzeszczeć, ale opanowała się. Jak ktokolwiek mógł 

siedzieć tutaj i nie być zdołowany?

- Bri, zrobiłam, o co prosiłaś. Poszłam do Central Parku żeby sprawdzić, czy zaatakują 

mnie wampiry. 

Bri pokręciła głową, nie przestając rysować.

- Wampiry nie istnieją.

- Masz rację - powiedział szybko Carlos i posłał Toni znaczące spojrzenie, kiedy chciała 

protestować.   -   Powinnaś   powiedzieć   wujkowi,   że   to   była   pomyłka.   Po   prostu   byłaś 

przerażona napaścią. Ale teraz już ci lepiej i powinien cię stąd wypuścić.

Toni wiedziała, że ta strategia nic nie da. Bri potrzebowała zgody wujka, żeby stąd wyjść, 

a on się na to nigdy nie zgodzi. Bri wrzuciła fioletową kredkę do koszyka.

- Wujek Joe chce, żebym tu została, dopóki nie dobiorą mi właściwego zestawu leków. To 

może potrwać kilka tygodni. - Albo wiecznie, pomyślała kwaśno Toni. Dopóki wujek Joe 

miał wpływ na jej przyszłość, Bri nie miała żadnej przyszłości. Toni chciała pomóc Bri, 

udowadniając istnienie wampirów, ale na razie nie udało jej się zdobyć żadnego dowodu. 

Teraz już wątpiła, by wujek Joe uznał jakikolwiek dowód. Wypuszczenie Bri ze szpitala 

103

background image

po prostu nie leżało w jego interesie.

W miarę upływu czasu ogarniała ją coraz większa panika. Carlos zadawał przyziemne 

pytania, na przykład co jada na kolację. Toni trudno było nawet oddychać.

- Chcecie zabrać ten obrazek? - spytała Bri, kiedy skończyła kolorować.

- Tak. - Toni zmusiła się do uśmiechu. Podszedł do nich pielęgniarz Bradley.

- Koniec wizyt - oznajmił.

- Jutro robimy świąteczne pończochy i ubieramy choinkę. - Bri podała rysunek Toni. - 

Możecie przyjść znowu?

- Oczywiście. To znaczy, spróbuję. - Toni bała się, że wujek Joe zabroni jej wstępu, kiedy 

zobaczy jej nazwisko w książce gości.

- Chodźmy. - Bradley kiwnął na nich niecierpliwie. Para w kącie się rozstała. Mąż ruszył 

korytarzem. Kobieta klapnęła na krzesło i zaczęła płakać po cichu.

- Tędy proszę. - Bradley patrzył na nich gniewnie. Toni uściskała przyjaciółkę i oddaliła się 

szybko, zanim Bri zauważyła łzy w jej oczach. Poszła za Carlosem do holu i skrzywiła się, 

kiedy stalowe drzwi zatrzasnęły się z głuchym szczękiem.

Nie spieszyli się, wkładając kurtki i zbierając rzeczy, żeby odwiedzający mąż zdążył wyjść 

przed nimi. Kilka minut po nim ruszyli przez dziedziniec.

Zimnie powietrze uderzyło Toni w twarz, przywracając jej chęć działania.

- Musimy ją wydostać - szepnęła.

- Wiem - odparł Carlos. - Przez cały wieczór próbowałem wymyślić jakiś plan.

- Wujek nigdy jej nie wypuści. - Toni zaczęła w panice podnosić głos. - Będziemy musieli...

- Ćśś - syknął ostrzegawczo Carlos. Wskazał dąb i jego masywny konar, sterczący nad 

murem. - Mógłbym spróbować podsadzić ją na to drzewo, ale pozostaje jeszcze problem 

wydostania jej z oddziału. To cholerne miejsce jest pozamykane skuteczniej niż zakonnica 

w pasie cnoty.

- Musimy coś zrobić.

- Nie widzę stąd ucieczki. Chwyciła go za ramię.

-   Nie   mów   tak!   Musi   być   jakiś   sposób.   -   Potrzebowali   tylko   przedostać   się   przez 

strażników i pozamykane drzwi. - Rany, już wiem, jak to zrobić.

- Jak? - spytał Carlos.

- Teleportujemy ją stąd.

- Nie potrafimy tego.

- Ale znamy kogoś, kto potrafi.

- Poprosisz tego wampira, Iana? - spytał Carlos. - Jesteś pewna, że można mu ufać?

-   Tak   myślę.   Mam   nadzieję.   -   Zaoferował   jej   pomoc.   A   im   dłużej   Toni   się   nad   tym 

zastanawiała, tym bardziej była przekonana, że nie ma innego sposobu.

Toni uparła się, żeby Carlos zawiózł ją do Romatechu. Kiedy przyjechali, było już ciemno. 

Strażnik przy bramie rozpoznał ją i wpuścił.

Carlos zatrzymał samochód przed głównym wejściem.

- Wiem, że chcesz porozmawiać z Ianem sama, ale wtajemnicz mnie we wszystko. To 

będzie wymagało trochę planowania.

- Okej. - Ściągnęła czapkę i roztrzepała włosy. Chciała dobrze wyglądać podczas rozmowy 

z Ianem.

- Kiedy Bri już będzie wolna, będziemy potrzebowali dla niej bezpiecznej kryjówki. Nie 

możemy jej tak po prostu zabrać do mieszkania.

- Dlaczego nie? - Toni zatrzasnęła okulary w futerale i wrzuciła do torebki. Z daleka 

widziała   trochę   niewyraźnie,   ale   wystarczająco   dobrze   do   rozmowy   twarzą   w   twarz. 

104

background image

Odgięła osłonkę przeciwsłoneczną, żeby zerknąć w lusterko.

- Toni, jej wujek może podejrzewać, że to my stoimy za jej zniknięciem, i oskarżyć nas o 

porwanie. To dało jej do myślenia.

- Ale Bri pójdzie z nami z własnej woli.

- Jesteś pewna? Spodziewasz się, że po tym wszystkim, co przeszła, tak po prostu zaufa 

wampirowi?

- No cóż, ja zaufałam. - Toni się skrzywiła. - Ale ja miałam silną motywację. Starałam się 

pomóc Bri. - Znów zachciało jej się płakać. - Musimy ją stamtąd wydostać.

- Zgadzam się. Nie podoba mi się, co robią z nią te leki. Straciła całą wolę walki. Nie jest 

sobą.

- Wiem. - Toni ledwie panowała nad emocjami. Carlos poklepał ją po ramieniu.

- Wszystko będzie dobrze, menina. - Spojrzał we wsteczne lusterko. - A to co, do diabła? 

Toni   obejrzała   się   przez   ramię.   Na   jasno   oświetlonym   parkingu   dostrzegła   niskiego 

człowieka, ciepło opatulonego, idącego w stronę wejścia Romatechu. Przez ramię miał 

przewieszony wielki czarny worek na śmieci.

- Facet niesie coś dużego.

- Facet? - Carlos obejrzał się, po czym znów spojrzał w lusterko. - Nie widać go w lustrze. 

Widzę tylko worek unoszący się w powietrzu.

- Naprawdę? - Toni znów odgięła osłonkę, żeby spojrzeć w lusterko. Rzeczywiście, worek 

poruszał się sam. - Niesamowicie to wygląda. To pewnie wampir.

Siedzieli w samochodzie i patrzyli, jak niski mężczyzna wchodzi głównym wejściem.

- Ciekawe, co ma w tym worku - mruknęła Toni.

Carlos parsknął.

- Trupa? Toni pacnęła go w ramię.

- Te wampiry nie są takie.

- Toni, znasz je od tygodnia. Skąd możesz wiedzieć, do czego są zdolne?

-   Uratowały   mnie,   kiedy   miałam   kłopoty.   Miejmy   nadzieję,   że   uratują   też   Sabrinę.   - 

Otworzyła drzwi, żeby wysiąść. - Zadzwonię jutro.

Carlos pomachał jej i pojechał do bramy.

Toni weszła do dużego holu z błyszczącą marmurową podłogą i z wielkimi roślinami w 

donicach, w których ukryte były kamery i wykrywacze metalu. Skręciła w korytarz po 

lewej i ruszyła do biura firmy MacKay.

Niski   wampir   z   wypchanym   workiem   był   w   połowie   korytarza.   Zatrzymał   się   przy 

jakichś drzwiach i wstukał kod na panelu.

Nagle   otworzyły   się   drzwi   po   drugiej   stronie   korytarza   i   wyszła   z   nich   Shanna. 

Zatrzymała się.

- Laszlo! Jak miło cię widzieć.

- Pani Draganesti. - Niski mężczyzna skłonił się lekko. - Jak się pani miewa?

- Wszystko dobrze. - Podeszła do niego. - Co przyniosłeś? 

Kiedy otworzył worek, zajrzała do środka.

- Laszlo, są cudowne! Dziękuję! 

Zaczerwienił się.

- Lepiej wniosę je do środka. - Wszedł za drzwi ze swoim tajemniczym workiem. Co tu się 

działo, do licha?

- O co chodzi? - Toni wskazała zamknięte drzwi.

- Toni! - Shanna ją uściskała. - Widziałaś już mój gabinet? - Wskazała gabinet dentystyczny 

naprzeciw tajemniczego pokoju.

105

background image

- Nie. - Toni podejrzewała, że Shanna próbuje zmienić temat.

- Musisz się umówić na wizytę - ciągnęła Shanna. - Wszyscy pracownicy MacKay mają 

dwa   darmowe   przeglądy   w   roku.   No,   właściwie   nie   darmowe.   Płaci   za   nie   Angus. 

Poznałaś już Angusa?

Z całą pewnością próbowała zmienić temat.

- Nie, nie poznałam.

- Cześć, mamusiu! Cześć, Toni! - zawołał Constantine. Toni zauważyła go, unoszącego się 

jakiś metr nad podłogą w pomieszczeniu obok gabinetu. To musiał być jego pokój.

Dolna  połowa   dzielonych  drzwi  była  zamknięta,  ale  górna  otwarta,   więc Constantine 

zaczął lewitować, żeby zobaczyć je w korytarzu.

-   Cześć,   Constantine.   -   Toni   zajrzała   do   jego   pokoju.   Był   pełen   zabawek,   książek, 

pluszowych zwierzątek, było też podwójne łóżko i kilka wygodnych foteli. - Rany, masz 

dużo rzeczy.

-   Żebyś   wiedziała   -   mruknęła   Radinka,   ustawiając   książki   na   półce.   -   Lepiej   się 

pospieszcie, bo się spóźnicie na mszę.

-   Okej.   -   Shanna   przechyliła   się   nad   dolną   połową   drzwi,   żeby   uściskać   syna.   -   Do 

zobaczenia później, skarbie. - Ruszyła korytarzem, ale zatrzymała się, widząc, że Toni nie 

dołączyła do niej. - Ty nie idziesz?

- Przykro mi, ale muszę porozmawiać z Ianem. - Toni wskazała drzwi biura ochrony.

- Teraz jest tam tylko Howard. - Shanna podeszła bliżej. - Wszystkie wampiry są w kaplicy 

i sprawdzają, czy jest bezpieczna. Martwią się, że Malkontenci coś dzisiaj zrobią.

- Na przykład co? 

Shanna westchnęła.

-   Zeszłego   lata   wysadzili   nam   kaplicę.   Na   szczęście  nikogo   w   niej   nie  było.   Toni   się 

skrzywiła.

- To straszne.

-   O   tak.   -   Shanna   spojrzała   w   stronę   pokoju   dziecinnego   i   zniżyła   głos.   -   Dlatego 

zostawiam Tina z Radinka w jego pokoju. Na wszelki wypadek. Chodź. Musisz poznać 

ojca Andrew. Jest wspaniały.

Toni poszła za nią korytarzem do głównego holu.

- Nie wiem, czy powinnam iść. Nie wychowywałam się jako katoliczka. 

Shanna wyszczerzyła zęby.

- Ja też nie. Ale te stare wampiry są takie średniowieczne, nie potrafią inaczej. Wiedziałaś, 

że mój mąż był mnichem?

-   Nie   miałam   pojęcia.   -   Toni   szła   za   Shanną   do   prawego   skrzydła.   Była   ciekawa,   ile 

dokładnie   lat   ma   Ian,   ale   nie   chciała   pytać,   żeby   nie   zdradzić   się   ze   swoim 

zainteresowaniem jego osobą. - Wszyscy są ze średniowiecza?

- Nie. Gregori jest młody. Roman przemienił go w 1993 roku, kiedy jacyś Malkontenci 

zaatakowali go na parkingu. Biedak tylko odbierał mamę z pracy.

- To strasznie smutne. - Toni zrobiła smętną minę. Ale to wyjaśniało, jakim cudem miał 

śmiertelną matkę, która jeszcze żyła. - A Connor i... Ian?

- Oni przeszli transformację po jakiejś bitwie w Szkocji, w XVI wieku. Zostali przemienieni 

tej samej nocy, więc zawsze byli sobie bliscy. Roman przemienił Connora, a Angus Iana.

- Sami chcieli przejść transformację? - pytała dalej Toni.

- O tak. Obaj byli śmiertelnie ranni. Mieli do wyboru to albo śmierć. - Shanna weszła do 

pomieszczenia po prawej. - To jest nasza sala zgromadzeń, gdzie zbieramy się po kościele. 

Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko jest gotowe.

106

background image

W  sali  były dwa  długie stoły nakryte białymi obrusami. Było jasne,  że  jeden  jest  dla 

wampirów, drugi dla śmiertelników. Na tym drugim stała taca z przekąskami i serami, 

taca z warzywami i dipami, misa ponczu i talerz ciastek z czekoladowymi wiórkami.

Na pierwszym były dwa duże pojemniki wypełnione lodem i butelkami krwi. Na środku 

stała kuchenka mikrofalowa obstawiona rzędami kieliszków.

-   Drogie  panie,   nabożeństwo  się  zaczyna  -   odezwał   się  męski   głos  z   korytarza.   Tego 

głębokiego,   śpiewnego   głosu   nie   dało   się   pomylić   z   żadnym   innym.   Serce   Toni 

zatrzepotało w piersi. Kiedy odwróciła się do niego, wywinęło regularnego koziołka.

- Porozmawiamy później. - Shanna poklepała Toni po ramieniu i pospiesznie wyszła z sali. 

Toni podeszła do Iana i jej serce przyspieszyło pod jego przenikliwym spojrzeniem.

- Muszę z tobą porozmawiać. 

Uniósł brwi.

- Jesteś gotowa wreszcie wyznać swoje tajemnice? 

Twarz jej zapłonęła. Wszystkie pozostałe wampiry zaufały jej od samego początku. Tylko 

Ian podejrzewał ją o ukryte cele.

- Skąd wiesz, że mam tajemnice? 

Pochylił się i szepnął:

- Twoje serce pędzi jak szalone. Płoną ci policzki. - Uśmiechnął się. - A twoje oczy błyskają 

gniewnym, ale ślicznym odcieniem zieleni.

-   Jesteś   chodzącym   wykrywaczem   kłamstw.   -   Posłała   mu   złe  spojrzenie.   -   To   bardzo 

denerwujące nie móc kłamać, kiedy się chce.

Roześmiał się i ujął ją za łokieć.

- Powiadają, że spowiedź jest dobra dla duszy. 

Z kaplicy dobiegł śpiew. Basowe, męskie głosy. Wampiry śpiewały hymn.

- Dlaczego wampiry martwią się o swoje dusze? - szepnęła. - Możecie żyć wiecznie.

- Nikt nie żyje wiecznie.

- Więc modlisz się o zbawienie? - To chyba miało sens. Bo kto potrzebował odkupienia 

grzechów bardziej niż wampir?

- Modlę się o wiele rzeczy, Toni. - Jego dłoń ześlizgnęła się wzdłuż jej ręki, aż do palców. - 

Modlę się, żebyś mi zaufała i powiedziała całą prawdę.

A ona modliła się, żeby zrozumiał.

Rozdział 15

Ian   znajdował   pociechę   w   starych   znajomych   pieśniach   i   modlitwach.   Przez   wieki 

zmieniały się potęgi rządzące światem, technologia szła naprzód, śmiertelni przyjaciele 

umierali, ale msza pozostała właściwie taka sama. I zapach Bożego Narodzenia pozostał 

taki sam. Odetchnął głęboko, wdychając aromat jodłowych girland i adwentowych świec.

Ale dziś był jeszcze jeden zapach, który wciąż odwodził go od pobożnych myśli. Zapach 

krwi grupy AB Rh+. Jego ulubionego smaku. Emanował od Toni, która siedziała obok 

niego w ostatnim rzędzie. Zdjęła kurtkę i złożyła ją na kolanach. Dłonie miała splecione 

tak mocno, że kostki palców połyskiwały bielą. Co doprowadziło ją do takiej desperacji, że 

postanowiła wyznać mu swoje sekrety?

Kiedy   się   obudził   i   zobaczył,   że   jej   nie   ma,   sprawdził   w   komputerze   urządzenie 

namierzające. Znów pojechała do tego szpitala psychiatrycznego. Sądząc po jej ściśniętych 

dłoniach i bladej twarzy, coś w tym szpitalu wytrąciło ją z równowagi. Czy to było w jakiś 

sposób związane z faktem, że podjęła pracę u wampirów?

107

background image

Ojciec Andrew zaczął kazanie i Ian spróbował skupić się na księdzu zamiast na boskim 

ciele siedzącym obok.

- Jak wiecie, nigdy nie ujawniam niczego, co słyszę podczas spowiedzi - zaczął ojciec 

Andrew. - Ale chciałbym dzisiaj mówić o wspólnym wątku, który pojawia się często, i za 

każdym razem, gdy o tym słyszę, ogromnie mnie to zasmuca. Wielu z was wierzy, że nie 

zasługuje na miłość i szczęście. Czujecie się niegodni.

Ian i Toni gwałtownie chwycili powietrze.

- Podczas gdy śmiertelnik ma tylko jedno, krótkie życie, by żałować za grzechy - ciągnął 

ksiądz - wampir może żyć o wiele dłużej i odnaleźć w sobie o wiele głębsze pokłady żalu i 

wyrzutów sumienia. Niektórzy z was uważają, że są najbardziej niegodnymi istotami na 

świecie, że nie ma nadziei dla ich duszy. Obawiacie się, że Bóg nigdy wam nie wybaczy. A 

że potępiacie sami siebie, sami sobie nie potraficie wybaczyć.

Toni przycisnęła dłoń do ust. Ian zobaczył, że ma zaciśnięte powieki. Co się działo? Miał 

nadzieję, że Toni się nie rozpłacze. Nie mógł znieść widoku płaczącej kobiety.

- Znacie swoje dawne porażki, swoje błędy - powiedział ojciec Andrew. - Ale wiedzcie też 

i to, że wciąż jesteście dziećmi Ojca Niebieskiego i Ojciec was kocha. 

Z gardła Toni wydobył się słaby dźwięk, który brzmiał jak stłumiony szloch.

- Nie wierzcie, że nie jesteście godni miłości, bo Bóg was kocha. I nie pozwólcie, żeby 

przeszłe grzechy was prześladowały. Jeśli Bóg potrafi wam wybaczyć, to dlaczego nie 

potraficie wybaczyć sami sobie?

Toni zerwała się i wybiegła z kaplicy.

Ian   zagapił   się   na   zamknięte   drzwi.   Niech   to   wszyscy   diabli.   Dlaczego   tak   się 

zdenerwowała?   Widział   jej   dane   osobowe.   Miała   ledwie   dwadzieścia   cztery   lata.   Jej 

największym   przestępstwem   było   cholerne   przekroczenie   prędkości.   Była   aniołem   w 

porównaniu z krwiożerczymi wampirami w tej kaplicy, łącznie z nim samym.

Ojciec Andrew nudził dalej i nie wyglądało na to, żeby miał szybko skończyć. A Toni była 

gdzieś tam, zapłakana.

Wymknął się z mszy i podążył za jej szlochem. Siedziała w sali z poczęstunkiem, z twarzą 

w dłoniach.

-   Toni,   dobrze   się   czujesz?   -   Głupie   pytanie,   zbeształ   sam   siebie.   Przecież   płakała. 

Wyprostowała się i otarła twarz.

- Nic mi nie jest.

- Co się stało? Ksiądz cię wytrącił z równowagi?

-   Na   pewno   miał   dobre   intencje.   -   Wstała   i   podeszła   do   stołu   z   jedzeniem   dla 

śmiertelników. - I na pewno ma rację z tym przebaczeniem, ale...

Ian zbliżył się do niej.

- Ale co?

- Ja... ja nigdy nie potrafiłam sobie wybaczyć.

- Dziewczyno, co ty mogłaś zrobić złego? Jesteś taka młoda i... niewinna. 

Odwróciła się do niego przodem; skrzywił się, widząc jej policzki mokre od łez.

- Pozwoliłam... Pozwoliłam, żeby moja babcia umarła. 

Tego się nie spodziewał.

- To musiał być wypadek.

- Nie chciałam, żeby tak się stało. - Łzy znów pociekły jej po twarzy. Nie mógł tego znieść, 

więc wziął ją w ramiona i zaczął głaskać po plecach.

- Co się stało?

- Byłam w gimnazjum, a wtedy babcia nie była już najlepszego zdrowia. Nauczyłam się 

108

background image

domowych   obowiązków.   Byłam   przyzwyczajona,   że   wstaję   rano,   przygotowuję   sobie 

śniadanie i wychodzę na autobus. Zawsze przed wyjściem szłam uściskać babcię.

Ian zrozumiał, że Toni nauczyła się być silna i niezależna w bardzo młodym wieku.

- Tamtej nocy babcia miała trudności z zaśnięciem. Słyszałam, że ciągle wstaje. Ale rano, 

kiedy przyszłam się pożegnać, mocno spała. Nie chciałam jej budzić, więc poszłam do 

szkoły. Kiedy wróciłam do domu po południu, ona ciągle leżała w łóżku. - Toni odsunęła 

się od niego i złapała serwetkę ze stołu, żeby wytrzeć twarz, ale łzy wciąż płynęły. - 

Umarła, kiedy mnie nie było.

- Skarbie, zmarła naturalną śmiercią. To nie była twoja wina.

- Ale wiedziałam, że w nocy źle się czuła. Ciągle myślę o tym, co powinnam była zrobić 

inaczej.   Gdybym   rano   zadzwoniła   po   pogotowie,   może   by   przeżyła.   Nawet   matka 

powiedziała, że źle się nią opiekowałam. Nie pozwoliła mi zamieszkać ze sobą po śmierci 

babci. Posłała mnie do szkoły z internatem.

Ian się skrzywił.

- Dziewczyno, nie chcę cię obrazić, ale twoja matka to pinda. 

Toni zamrugała. Jego uwaga najwyraźniej ją zaskoczyła.

- Możesz mi wierzyć. Jestem poniekąd ekspertem, jeśli chodzi o matki. Miałem piętnaście 

lat, kiedy mnie przemieniono. Myślałem, że mogę wrócić do domu, ale moja mamuśka nie 

chciała mnie przyjąć.

Zaczerwienione oczy Toni otworzyły się szerzej.

- Dlaczego?

-   Och,   jak   ona   to   ujęła?   Byłem   potworną   kreaturą   z   piekła   rodem.   Bała   się,   że   jeśli 

zgłodnieję, mogę pozarzynać młodszych braci i siostry.

- To śmieszne! Każdy, kto cię zna, wie, że nie zrobiłbyś krzywdy nikomu, kogo kochasz. 

Jej deklaracja sprawiła, że serce zabiło mu szybciej. A te jej oczy, płonące gniewem i 

oburzeniem... Chyba nigdy nie widział piękniejszej kobiety.

- Doceniam twoją wiarę we mnie. - Podszedł bliżej. - Już ci lepiej? 

Wydmuchała nos w serwetkę.

-   Chyba   tak.   Naprawdę   bardzo   przepraszam   za   ten   wybuch.   Ostatnio   jestem 

emocjonalnym wrakiem i ciągle widujesz mnie w najgorszych momentach.

- Nie, wydaje mi się, że wręcz odwrotnie. 

Spojrzała na niego z powątpiewaniem.

- Z tymi załzawionymi oczami i czerwonym nosem? 

Miał ochotę ucałować jej załzawione oczy i czerwony nos.

- Mówiłem raczej o twoim dobrym sercu. 

Prychnęła.

- Nie czuję się szczególnie dobra. Właśnie myślałam, że to twoja matka była pindą.

Roześmiał się.

- Ale oboje jakoś to przeżyliśmy.

-  Wiesz,  kiedy cię poznałam, myślałam, że jesteśmy zupełnie  różni.  Żywa, martwy.  - 

Wskazała siebie i jego. - Nowoczesna, staroświecki. Inteligentna, nieinteligentny.

- Że co proszę? 

Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Żartuję. Ale myliłam się. Tak naprawdę mamy ze sobą wiele wspólnego.

- Masz na myśli nasze wyrodne matki? 

- Coś więcej. Mamy te same zmartwienia i obawy. Że nie jesteśmy godni. Że zawiedziemy 

kogoś, kogo kochamy. - Jej twarz znowu posmutniała. Dotknął jej wilgotnego policzka i 

109

background image

pogładził go kciukiem.

- Masz jeszcze jakieś głębokie, mroczne sekrety do wyznania?

- Obawiam się, że tak.

- Jesteś głęboka jak studnia.

- I równie mroczna. - Uśmiechnęła się. - Dziękuję. Już mi o wiele lepiej.

- Powiesz mi, jak brzmi twoje pełne imię? 

Skrzywiła się.

- To zbyt mroczny sekret.

- Dziewczyno, nie może być aż tak źle. - Dotknął jej drugiego policzka; trzymał jej twarz w 

dłoniach. Czuł, jak jej serce galopuje. Przysunął się bliżej.

Nie cofnęła się.

Przeciągnął kciukiem po jej podbródku. Jej usta rozchyliły się lekko, oblizała wargi. Och, 

ależ   chciał   to   poczuć.   Przesunął   kciuk   po   jej   dolnej   wilgotnej   wardze.   Gwałtownie 

chwyciła powietrze.

- Znowu masz czerwone oczy - szepnęła.

-   Wiem.   -   Przysunął   się   jeszcze   bliżej,   aż   jego   pierś   dotknęła   jej   piersi.   Jej   spojrzenie 

zabłądziło na jego usta. Serwetka wypadła z jej dłoni i sfrunęła na podłogę. Powoli uniosła 

rękę i dotknęła dołka w jego podbródku.

To był niewinny gest, ale on uznał go za przyzwolenie. Wcisnęła guzik „tak” i tylko to się 

liczyło. Do diabła z zasadami, do diabła z rozsądkiem.

Nie puszczając jej twarzy, pocałował ją raz i drugi. Oparła  się o niego i ogarnęła  go 

namiętność. Pocałował ją dziko, drapieżnie. Przycisnął ją do siebie, trzymając jedną rękę 

na jej plecach, drugą w talii. Przygarnął ją tak mocno, że jej stopy oderwały się od ziemi. 

Objęła ramionami jego szyję i odwzajemniła pocałunek.

Głód, który powstrzymywał od kilku nocy, zerwał się ze smyczy. Nie mógł przestać jej 

całować. Jej warg, jej języka. Eksplorował wnętrze jej ust, skubał wargi. Była słodka, była 

drżąca,   ściskała   go   z   całych   sił.   A  on  chciał   więcej.   Miał   wrażenie,   że   pragnął   jej   od 

wieków.

Obsypał pocałunkami jej szyję, schodząc niżej, połaskotał językiem ścieżkę w górę, do 

ucha. Zadrżała.

- Toni - szepnął i chwycił płatek jej ucha w usta. 

Jęknęła i wczepiła palce w jego włosy. - Ian. 

Zjechał dłońmi po jej plecach, aż wreszcie chwycił pośladki i ścisnął delikatnie. Właśnie 

wracał do jej ust po więcej całusów, kiedy usłyszał czyjeś chrząknięcie.

Znieruchomiał. Znieruchomiał z rękami na pośladkach Toni. Fatalnie. Spojrzał przez jej 

ramię. W drzwiach stał Connor. Odwrócił twarz, ale jego szczęka poruszała się, kiedy 

zgrzytał zębami.

Ian puścił Toni i się odsunął. Spojrzała na niego, a potem na Connora, szeroko otwartymi 

oczami.

Ian odchrząknął.

- To była moja wina. Biorę za to pełną odpowiedzialność.

- Nie - szepnęła Toni i pokręciła głową.

- Proszę cię na słowo na osobności, Ian. - Connor odwrócił się i ruszył korytarzem. Ian 

spróbował uspokoić Toni uśmiechem.

- Zaraz wracam.

Nie wyglądała na szczególnie uspokojoną. Pobiegł korytarzem, żeby dogonić Connora. W 

połowie drogi do holu Connor otworzył drzwi do sali konferencyjnej. - Tu będzie dobrze. 

110

background image

Ian obejrzał się za siebie. Ludzie wychodzili z kaplicy i przechodzili do sali zgromadzeń. 

Miał nadzieję, że Toni sobie poradzi.

- Zamknij za sobą drzwi - powiedział cicho Connor, idąc na koniec długiego stołu. Ian 

zamknął drzwi.

- Chcę cię prosić, żebyś nie udzielał Toni nagany. Ja sprowokowałem ten... incydent i biorę 

za niego pełną odpowiedzialność.

- Bardzo szlachetnie. Nie spodziewałem się po tobie niczego innego. - Connor zatrzymał 

się u szczytu stołu i oparł dłonie na oparciu krzesła. - Ale nie urodziłem się wczoraj. Było 

dość oczywiste, że do niczego jej nie zmuszałeś.

Po   ciele   Iana   przebiegł   radosny   dreszcz;   ledwie   opanował   szeroki   uśmiech.   To   była 

prawda - była chętna. Odwzajemniała pocałunki. Jęczała z rozkoszy. Pragnęła go. A jemu 

chciało się krzyczeć z radości.

- Z całą świadomością złamała zasady. - Connor potarł czoło. - Nie mam innego wyjścia, 

jak ją zwolnić.

- Nie! - Ian podszedł do niego. - Płakała, kiedy ją znalazłem. Była bardzo roztrzęsiona, a ja 

to wykorzystałem.

- Ian. - Connor spojrzał na niego surowo. - Co cię ostatnio napadło? Wróciłeś niecały 

tydzień temu, a już ściga cię tłum kobiet. Te setki telefonów i mejli. Kobiety koczują na 

chodniku. Słyszałem, że spotkałeś się z pięćdziesięcioma jednej nocy, a potem jeszcze ten 

wywiad.

- Sprawy trochę się wymknęły spod kontroli, ale...

- Bardziej niż trochę! - Oczy Connora błyszczały gniewnie. - Nie dość ci, że setki kobiet 

rzucają się na ciebie? Dlaczego uwodzisz tę jedyną, której nie możesz mieć? To przez to, że 

jest zakazana?

- Nie. Strzegłem haremu Romana przez pięćdziesiąt lat. Nigdy nie przekroczyłem granic z 

żadną z tych zakazanych kobiet. Toni jest... inna. Wyjątkowa.

- I bezrobotna - dodał kwaśno Connor.

- Nie możesz jej zwolnić. Potrzebujemy jej.

- Do diabła, Ian. - Connor huknął pięścią w oparcie krzesła. - Jak możesz oczekiwać, że 

zignoruję zasady? 

Ian   odetchnął   głęboko.   Musiał   szybko   coś   wymyślić,   bo   inaczej   Connor   jeszcze   dziś 

wieczór wykasuje jej pamięć.

- A jeśli Malkontenci już wiedzą, że ona dla nas pracuje? Jeśli ją zwolnimy i wykasujemy 

jej pamięć, będzie całkowicie bezbronna.

Connor zmarszczył brwi.

- Masz trochę racji, ale to tylko przypuszczenia.

- Nie możemy igrać jej życiem. Świetnie się spisywała w pracy i wciąż może to robić. Nie 

będę jej przeszkadzał w obowiązkach.

Connor chodził po sali, głęboko zamyślony.

- Zatrudniłem ją na dwutygodniowy okres próbny. Mogę pozwolić jej przepracować te 

dwa tygodnie, zanim podejmę ostateczną decyzję. - Spojrzał na Iana. - Zdołasz utrzymać 

łapy przy sobie jeszcze przez tydzień?

Ian nie był pewien, czy uda mu się to chociażby przez pół godziny.

- Mogę spróbować.

- Spróbować? Czyś ty nie słyszał o samokontroli, człowieku? 

Ian zacisnął zęby. Im bardziej sobie powtarzał, że nie może mieć Toni, tym bardziej jej 

pragnął. Connor westchnął.

111

background image

- Odkładam decyzję na tydzień. - Ruszył do drzwi. - A tymczasem, jeśli ci zależy na tej 

dziewczynie, zostaw ją w spokoju.

- Zależy mi, ale... czy ty nie rozumiesz, co czuję? Nigdy nie doświadczyłeś, jak piekielne 

może być... pragnienie?

Twarz Connora posmutniała.

- Tak, to piekielne uczucie. Szaleje jak pożar, ale zostawia ci tylko popioły. - Wyszedł z 

pokoju.   Co   spotkało   Connora,   że   stał   się   takim   pesymistą?   Ian   wiedział,   że   związek 

między wampirem a śmiertelnikiem rzadko się udaje. Prędzej czy później zrywali ze sobą, 

albo   śmiertelna   strona   godziła   się   na   transformację.   Shanna   też   zgodziła   się   zostać 

wampirzycą, kiedyś w przyszłości. Czy on naprawdę chciał angażować Toni w związek, 

w którym będzie musiał wyssać z niej krew do sucha i zabić ją, by móc ją przemienić?

Connor miał rację. Gdyby naprawdę zależało mu na jej dobru - a zależało - dałby jej 

spokój. Pozwoliłby jej znaleźć miłość wśród śmiertelników. A on sam szukałby miłości 

wśród wampirów.

- Co się stało? - spytała Shanna. Toni westchnęła. Wiedziała, że wygląda koszmarnie.

Jakim cudem mogła się podobać Ianowi? Nałożyła na talerzyk kostki sera, paluszki z 

marchwi, brokuły i - a co tam - czekoladowe ciastka.

- Idą święta, wiec udaję Rudolfa Czerwononosego. 

Shanna podała jej szklankę ponczu.

- Jesteś niezadowolona z pracy?

- Nie. - Toni wgryzła się w ciastko. Sala zgromadzeń szybko wypełniała się osobami 

obecnymi na mszy. Toni była zła, że wszyscy widzą ją z podpuchniętymi, czerwonymi 

oczami, ale nie chciała jeszcze uciekać. Musiała porozmawiać z Ianem.

- Moja bliska przyjaciółka leży w szpitalu. Właśnie stamtąd wróciłam. Tam uśmiechałam 

się ile wlezie, ale teraz...

- Teraz dopadł cię stres - stwierdziła Shanna. - Przykro mi. Jeśli potrzebujesz parę dni 

wolnego, na pewno da się to załatwić.

-   Jesteś   bardzo   miła.   -   Na   nieszczęście,   niedługo   mogła   mieć   bardzo   dużo   wolnego. 

Connor pewnie ją zwolni. Wylana za całowanie się z wampirem. Kto by pomyślał, że jej 

życie może być tak pikantne? Ale wiedziała, że to wbrew zasadom.

Czy zrobiłaby to jeszcze raz? W tej chwili.

To był najbardziej fenomenalny pocałunek w jej życiu. Nie jeden z tych niezręcznych, jakie 

zdarzały jej się w przeszłości, kiedy to przez cały czas zastanawiała się, czy robi to jak 

trzeba,   albo   żałowała,   że   facet   nie   umie   tego   robić   jak   trzeba.   Nie   było   żadnego 

zastanawiania   się   czy   żałowania.   Po   prostu   wessała   ją   cudowna   mgła   czystego 

odczuwania. To był pocałunek, o jakim zawsze śniła.

A Ian był romantycznym bohaterem, o jakim śniła. Silnym, ale wrażliwym. Czarującą 

mieszanką   dumy   i   niepewności.   Dość   śmiałym,   żeby   pocałować   ją,   nie   zważając   na 

konsekwencje.   Podniecającym,   szlachetnym,   inteligentnym,   seksownym   -   doskonałym 

pod każdym względem. Z wyjątkiem jednego. Był wampirem.

- Shanna, mogę ci zadać osobiste pytanie?

- Jasne.

- Byłam ciekawa, jak ty... hm, czy trudno jest być w związku z wampirem?

- Ach. - Shanna łyknęła ponczu. - To pewnie zależy od wampira. Mnie się poszczęściło z 

Romanem. - Rozejrzała się po sali i Toni rozpoznała moment, w którym dostrzegła męża. 

Jej spojrzenie zmiękło.

112

background image

Roman musiał poczuć na sobie jej wzrok albo usłyszeć swoje imię, bo odwrócił się od ojca 

Andrew, z którym rozmawiał, i uśmiechnął się do żony.

-  On jest  miłością mojego życia -  szepnęła  Shanna. -  Tak jak  i Constantine.  Obydwaj 

nieustannie wprawiają mnie w zachwyt.

- Ale jak sobie radzicie z... różnicą czasu?

- Tino i ja siedzimy do późna. Nie śpimy do pierwszej, drugiej w nocy, żeby spędzać czas 

z Romanem. Potem długo odsypiamy rano. Pacjentów przyjmuję od trzeciej po południu 

do   jakiejś   dziewiątej   wieczór,   żeby   móc   przyjmować   i   śmiertelników,   i   wampiry. 

Wpasowanie   w   to   wszystko   rodziny   i   kariery   to   wyzwanie,   przyznaję,   ale   przecież 

wszystkie kobiety tak mają, więc nie sądzę, żeby moja sytuacja była aż tak wyjątkowa.

- Rozumiem, co masz na myśli. - Toni wrzuciła sobie do ust różyczkę brokułu z sosem 

ranczerskim.

- Więc którym przystojnym wampirem jesteś zainteresowana? 

O mało się nie udławiła. Łzy stanęły jej w oczach, wypiła trochę ponczu.

- Nie powiedziałam, że jestem. 

Shanna wyszczerzyła się w uśmiechu.

- Nieważne. Chyba wiem, kto to.

- Pytałam wyłącznie z ciekawości - upierała się Toni. - Po prostu chciałam wiedzieć, jak 

wampir   i   śmiertelniczka   mogą   sobie   ułożyć   życie.   Roman   i   ty   dobrze   sobie   radzicie, 

dlatego pytam ciebie. I tyle.

-   Mhm.   -   Shanna   posłała   jej   znaczące   spojrzenie.   -   No   więc,   żeby   zaspokoić   twoją 

ciekawość, uważam, że to świetny gość i byłabyś głupia, gdybyś go wypuściła z rąk. 

Toni zastanawiała się, czy Shanna mówi o Ianie, ale nie śmiała zapytać.

-   Nie   chcę  ci   psuć  humoru,   ale   po   prostu   nie   wiem,   jak   może  trwać   związek,   kiedy 

śmiertelniczka się starzeje, a wampir nie. 

Shanna kiwnęła głową.

- To była trudna decyzja i nie przyszła mi łatwo. - Pogłaskała niewielki brzuszek, w 

którym   rosło   jej   drugie   dziecko.   -   Postanowiłam   kiedyś   poddać   się   transformacji,   ale 

chciałam poczekać, aż dzieci będą trochę starsze.

Toni otworzyła usta ze zdumienia.

- Staniesz się jedną z nich? 

W oczach Shanny błysnęło rozbawienie.

-   Uuu,   wampiry!   Oni   nie   są   potworami,   przecież   wiesz.   Rozumiem,   że   możesz 

potrzebować trochę czasu, żeby to dostrzec. Ja potrzebowałam. Mniej więcej tygodnia. - 

Roześmiała się. - Zakochałam się w Romanie błyskawicznie.

Toni mogłaby coś o tym powiedzieć. W Ianie było coś tak wyjątkowego. Intrygował ją od 

samego   początku.   I   rozpoznawała   w   nim   siebie.   Gdyby   miał   wymyślić   sobie   cztery 

poranne afirmację, podejrzewała, że byłyby identyczne jak jej.

- Czuję się taką szczęściarą, że należę do ich świata - ciągnęła Shanna. - Mam najlepszego 

męża i najwspanialszego synka...

- Nie ma go! - z korytarza dobiegł krzyk i tupot stóp. Zasapana Radinka zatrzymała się w 

drzwiach. - Tino! Zniknął! 

Roman podszedł do niej szybko. - Nie ma go w pokoju?

- O Boże. - Shanna rozlała poncz, odstawiając szklankę. Podbiegła do Radinki. - Co się 

stało?

- Nie wiem. Odwróciłam się od niego dosłownie na sekundę. Nie wiem...

- Dougal, Phineas, idźcie sprawdzić... - Roman wydawał polecenie, ale dwaj strażnicy już 

113

background image

śmignęli za drzwi.

- Ja biorę wschodnie skrzydło. Ty bierz zachodnie - krzyknął Dougal do Phineasa.

- Zawiadomcie Connora! - krzyknął za nimi Roman. - I Howarda! 

Wszystkie   pozostałe   wampiry   i   ojciec   Andrew   wybiegli   z   sali,   żeby   pomóc   w 

poszukiwaniach.

- Boże. - Shanna ściskała rękę Romana. - A jeśli został porwany? Jeśli Malkontenci... 

Ścisnął jej ramię.

- Nie będziemy jeszcze panikować. Może po prostu lewitował i przeleciał nad drzwiami.

- Mówiłam mu milion razy, żeby tego nie robił - odparła Shanna.

- Od tej chwili przydzielam ochroniarza do pokoju dziecinnego - powiedział cicho Roman. 

- Sprawdzę parking. 

Shanna zbladła.

- Nie idź sam. To może być pułapka. 

Roman   śmignął   przez   korytarz,   wołając   Connora.   Shanna   i   Radinka   poszły   za   nim 

normalnym krokiem, nawołując Constantine'a.

Panika   sparaliżowała   Toni.   Czy   Malkontenci   ośmieliliby   się   porwać   dziecko?   Jeśli 

teleportowali   się   z   Tinem,   jak   Roman   go   odnajdzie?   Chciałaby   jakoś   pomóc,   ale   nie 

wiedziała,   co   może   zrobić.   Po   raz   pierwszy   żałowała,   że  nie  jest   wampirem,   by   móc 

poruszać się szybciej, skuteczniej walczyć.

Ruszyła   przed   siebie   i   nadepnęła   na   coś.   Była   to   serwetka,   którą   upuściła,   zanim 

pocałowała Iana.  Schyliła  się,  żeby  ją podnieść,  i  zauważyła coś dziwnego.  Obrus  się 

poruszył.

Kiedy nawoływania Constantine'a oddalały się coraz bardziej, usłyszała ciche chlipanie. 

Obeszła stół od tyłu i uklękła. Podniosła brzeg obrusa.

Constantine   krzyknął   cicho.   Przyciskał   kolana   do   piersi,   a   jego   różowe   policzki   były 

mokre od łez.

- Tino - szepnęła. - Jak się tu znalazłeś?

- Nie wiem - wyszlochał i zakrył buzię. - Mamusia będzie na mnie zła.

- Kotku, nie. - Toni wyciągnęła go spod stołu i wzięła na ręce. - Oni się tylko wystraszyli. 

Musimy im powiedzieć, że nic ci nie jest.

- Nie! - Tino przywarł kurczowo do jej ramion. - Mamusia zabroniła mi wychodzić z 

pokoju. Będzie się na mnie złościć.

- To tylko tak brzmi, jakby się złościła, bo jest bardzo przestraszona. Uwierz mi, będzie 

zachwycona, kiedy się dowie, że jesteś cały i zdrowy.

Pociągnął nosem.

- Nie będą źli?

- Nie, kotku. Bardzo cię kochają. - Toni wstała, wciąż trzymając chłopca na rękach, i 

wyszła na korytarz. - Tino jest tutaj! Nic mu nie jest!

Wampiry musiały ją usłyszeć pierwsze, bo Dougal i Phineas znaleźli się przy niej w tej 

samej chwili. Connor, Ian i Roman pojawili się kilka sekund później.

- Tatusiu! - Tino wyciągnął rączki do Romana, który chwycił go i mocno przytulił. Wróciły 

pozostałe wampiry, Howard Barr i ojciec Andrew przyszli na końcu. Rozlegały się okrzyki 

radości, wszyscy klepali się po plecach.

- Ty go znalazłaś? - Roman spytał Toni. - Nie wiem, jak ci dziękować.

- Brawo, Toni! - Phineas przybił jej piątkę. - Dobra robota. - Connor skinął jej głową. 

Poczuła, że się czerwieni. Czy teraz ją zwolni?

Spojrzała na Iana. W jego oczach zabłysła namiętność, więc szybko się odwrócił.

114

background image

-   Constantine!   -   Shanna   biegła   w   ich   stronę,   a   tuż   za   nią   zdyszana   Radinka.   Roman 

śmignął ku nim i Shanna rzuciła się na męża, niemal zgniatając syna między nimi.

- Chwała Bogu. - Mocno uściskała ich obu.

- Tak się bałam. - Oczy Radinki były pełne łez. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby 

coś ci się stało. - Pogłaskała chłopca po policzku.

Cała czwórka wróciła do pozostałych.

- Kto go znalazł? - spytała Shanna. - Gdzie on był?

- Toni - odparło chórem kilka wampirów, uśmiechając się do niej. Zrobiło jej się ciepło na 

sercu. Po raz pierwszy w życiu czuła się, jakby należała do rodziny.

- Och, dziękuję. - Shanna ją uściskała.

- Bał się, że będziesz na niego zła - szepnęła Toni. - Znalazłam go pod stołem. - Wskazała 

głową salę zgromadzeń.

- O mój Boże. - Shanna odwróciła się do synka. - Jak ty się tam dostałeś, że nikt cię nie 

zobaczył?

- Nie wiem. Mogę dostać ciastko?

- Tino - przemówił cicho Roman. - Prosiliśmy cię, żebyś nie wychodził sam z pokoju.

- Ja nie chciałem. - Constantine otarł nos. - Myślałem tylko o tobie i mamusi i że strasznie 

chcę być z wami. Potem zrobiło się ciemno i nic nie widziałem. A potem byłem pod stołem 

i upadłem, bo mi się kręciło w głowie. A potem wszyscy zaczęli krzyczeć i myślałem, że 

jesteście na mnie źli.

- Boże drogi. - Shanna przycisnęła dłoń do ust.

- Zrobiło się ciemno? - Roman zapytał syna. - Byłeś w pokoju, a potem nagle tutaj? 

Kiedy Constantine kiwnął główką, wszyscy wymienili zszokowane spojrzenia.

- Tino, teleportowałeś się. - Roman spojrzał po obecnych i uśmiechnął się szeroko. - Mój 

syn umie się teleportować! 

Wampiry   zaczęły   wiwatować.   Toni   otworzyła   usta   ze   zdumienia.   Shanna   z   trudem 

chwytała powietrze, blada jak ściana.

- Boże, to straszne.

- Jesteś na mnie zła, mamusiu? - spytał Constantine.

- Nie, nie. - Uściskała go, po czym spojrzała znacząco na męża. - Zdołasz go nauczyć to 

kontrolować?

- Tak - zapewnił ją Roman. - Wszystko będzie dobrze.

- Chodź. - Radinka odprowadziła Shannę do sali. - Chyba będzie lepiej, jak usiądziesz. 

Shanna się skrzywiła.

- Małe dziecko, które potrafi znikać, kiedy mu się zachce? 

Wszyscy wrócili do sali zgromadzeń. Roman posadził syna koło żony. Po kilku sekundach 

wrócił   z   talerzami   jedzenia   dla   obojga.   Constantine   z   radością   zabrał   się   do   ciastek. 

Radinka rozejrzała się dookoła.

- Gdzie jest Gregori?

- Nie widziałam go - odparła Toni. Radinka fuknęła.

- A to łobuz. Powiedział, że przyjdzie na mszę. - Pomaszerowała do stołu z przekąskami, 

żeby napełnić sobie talerz. Toni pomalutku przysunęła się do Iana.

- Mam jeszcze pracę? 

Ian spojrzał na Connora, który był zajęty gratulowaniem Romanowi.

- Tak, na razie. Ostateczna decyzja zapadnie za tydzień. 

Toni odetchnęła z ulgą. Tydzień to dość czasu na uratowanie Sabriny. Wtedy nic się nie 

stanie, jeśli straci pracę. Ale wciąż przerażała ją myśl o utracie wspomnień. Carlos mógł jej 

115

background image

przypomnieć fakty, ale nie mógł jej opowiedzieć, jak się czuła, mieszkając z wampirami. 

Zapomni, jak cudownie było być częścią ich rodziny. I zapomni Iana.

- Jeśli stracę pracę, przeżyję to jakoś. Ale nie chcę tracić pamięci. 

Ian zmarszczył czoło i zapatrzył się na swoje buty.

- Zrobię dla ciebie, co w mojej mocy. Ale lepiej, żebyśmy nie zostawali ze sobą sam na 

sam.

Toni przełknęła ślinę. Wycofywał się. Czy robił to, żeby ocalić jej posadę? Czy może ten 

pocałunek nie znaczył dla niego aż tak wiele? Mogłaby przysiąc, że było w nim morze 

namiętności. - Ciągle muszę z tobą porozmawiać. 

Spojrzał na Connora.

- To nie jest najlepszy moment. Ja... obiecałem Vandzie, że będę dzisiaj w klubie. 

Zacisnęła zęby.

- Ciągle szukasz idealnej wampirzycy, z którą będziesz dzielił wieczność? 

Zaklął pod nosem.

- Nigdy cię nie okłamywałem, Toni. Od samego początku mówiłem, że chcę wampirzycy.

- No tak. Bo są lepsze od śmiertelnych.

- Lepiej pasują - poprawił ją.

- Dobra. Ale mimo wszystko potrzebuję twojej pomocy w bardzo ważnej sprawie. Kiedy 

znajdziesz trochę czasu między randkami, daj mi znać. - Wyszła z sali, zanim uległa 

pokusie, żeby trzasnąć go w tę jego przystojną gębę.

Rozdział 16

Jędrek Janów chował się za dużym klonem na terenie Romatech Industries. Poinstruował 

Jurija, że ma zaparkować półtora kilometra od głównej bramy. Potem teleportowali się za 

mur i przemknęli między drzewami w pobliże głównego budynku.

- Cały parking jest monitorowany - szepnął Jurij. Przykucnął koło Nadii, za pokrytym 

śniegiem krzakiem. - A strażnicy przeczesują las co piętnaście minut. Nie możemy tu 

długo siedzieć.

- Nie musimy. - Jędrek ocenił liczbę samochodów na parkingu. Było tu więcej wampirów, 

niż się spodziewał. - Są pracoholikami czy urządzili sobie orgię?

-   Mają   śmiertelnego   księdza,   który   odprawia   dla   nich   mszę  w   niedziele   wieczorem   - 

odparł Jurij.

- I zapomniałeś mi o tym wspomnieć? - wycedził Jędrek przez zaciśnięte zęby.

- Myśleliśmy, że z tym skończyli - tłumaczył się Jurij. - Przez jakiś czas tego nie robili. W 

sierpniu wysadziliśmy im kaplicę.

Więc   te   słodkie,   małe,   pijące   ze   smoczka   debile   znowu   zaczęły   chodzić   do   kościoła. 

Chciało mu się rzygać.

- Mam nadzieję, że modlą się o zbawienie. Będą tego potrzebować. - Spojrzał na podłużną 

torbę Jurija. - Przygotuj wyrzutnię.

- Tak, szefie. - Jurij rozpiął torbę i ostrożnie wyjął ręczną wyrzutnię rakiet. Załadował 

pocisk.

-  Słyszałam,  że wampiry  urządzają   sobie  przyjęcie po  mszy  -  szepnęła  Nadia.  -  Dają 

darmową chocolood. 

- A skąd ty to wiesz? - spytał miękko Jędrek. 

Spojrzała na niego nieufnie.

- Nigdy nie byłam na żadnym. Ale inne dziewczyny z klanu chodziły. Z ciekawości.

116

background image

- Głupie krowy - burknął Jędrek. - Powiedz, Nadia, widziałaś kiedyś, jak pali się wampir? 

Pokręciła głową.

- Odpowiedz.

- Nie, panie. Nie widziałam.

- Więc czeka cię wyjątkowe widowisko. Później okażesz mi swoją wdzięczność.

Przycisnęła kolana do piersi.

- Tak, mistrzu. Uśmiechnął się. Wreszcie była posłuszna. Jurij uniósł wyrzutnię.

- Gotów.

- Świetnie. Poczekamy, aż zaczną wracać do samochodów, i wysadzimy paru w powietrze 

- powiedział Jędrek. - A kiedy ocalali zaczną biegać jak przerażone myszy, zlokalizujemy 

tego   MacPhie   albo   Draganestiego   i   zdobędziemy   informację,   na   której   nam   zależy.   - 

Spojrzał na Romatech, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem.

Wybiegła z nich samotna postać.

- Bingo - szepnął Jędrek. Był to Roman Draganesti. Biegał po parkingu, gorączkowo czegoś 

szukając. - Ten głupiec jest nieuzbrojony. Brać go.

Jurij odłożył wyrzutnię i wyciągnął z torby długi srebrny łańcuch. Owinął końce wokół 

dłoni   w   grubych   rękawicach.   W   tej   chwili   z   budynku   wybiegło   dwóch   Szkotów   z 

mieczami i w sekundę byli przy Draganestim. Jurij się zawahał.

- Jakiś problem? - spytał cierpko Jędrek. Rozpoznał Connora Buchanana i Iana MacPhie.

- To jest Buchanan - powiedział Jurij. - To on zabił Saszenkę.

- Więc powinieneś pałać żądzą zemsty. 

Jurij dobył miecza. - Mają przewagę liczebną. 

Jędrek przewrócił oczami. Otaczali go tchórze. Sam wyjął miecz.

- Zajmij Buchanana. Ja złapię Iana MacPhie i teleportuję się z nim.

W tej chwili Draganesti zatrzymał się i przekrzywił głowę w stronę budynku. Pognał z 

powrotem do środka; Szkoci deptali mu po piętach. Drzwi się zatrzasnęły.

- Ty głupcze - syknął Jędrek do Jurija. - Przez twoje tchórzostwo zmarnowaliśmy naszą 

szansę. Jurij zwiesił głowę. Nadia zadrżała.

- Jest zimno. Możemy wracać do domu?

- Ciągle nie wiem, jakim sposobem MacPhie się postarzał - warknął Jędrek.

- A po co nam to wiedzieć? - spytała Nadia. - Nikt nie chce się starzeć. 

Jędrek chwycił ją jedną dłonią za szyję i ścisnął.

- Śmiesz kwestionować moje decyzje?

- Myliłam się. Wybacz panie. 

Jędrek ją puścił. Tak naprawdę obchodziło go tylko, w jaki sposób Draganesti dostał się do 

ich brooklyńskiej siedziby za dnia. Podejrzewał, że postarzenie się Iana miało z tym jakiś 

związek. I chciał odpowiedzi. Dziś.

Po   kilku   minutach   na   parking   wjechał   samochód.   Z   czarnego   lexusa   wysiadł   młody 

mężczyzna. Jędrek rozpoznał go ze zdjęć. To był Gregori Holstein, wiceprezes Romatechu 

i przyjaciel Romana Draganestiego.

- On na pewno zna ich tajemnice. - Jędrek zwrócił się do Nadii. - Pogadaj z nim. Odwróć 

jego uwagę, żeby Jurij mógł go złapać. 

- Tak, panie. - Powoli ruszyła w stronę parkingu.

Gregori   wyciągnął   z   bagażnika   samochodu   wypchany   czarny   worek   na   śmieci. 

Podśpiewywał pod nosem stary przebój Bee Gees.

- Teleportuj go tutaj - rozkazał Jędrek. - Chcę go na parę minut.

- Tak, panie. - Jurij zaczął się skradać w stronę parkingu, trzymając się nisko przy ziemi.

117

background image

- Przepraszam. - Nadia podeszła do Gregoriego. Odwrócił się w jej stronę.

- Co pani tutaj robi?

- To tu wydają przyjęcie z darmowym jedzeniem?

- Tak. - Gregori przyjrzał jej się uważniej. - Dobrze się pani czuje?

- Jestem... strasznie głodna. - Nadia się zachwiała. Gregori puścił worek i ją podtrzymał. 

Jurij śmignął za jego plecy, chwycił go i po sekundzie obydwaj zmaterializowali się obok 

Jędrka.

- Co jest... - Gregori skrzywił się, kiedy Jędrek owinął mu wokół szyi srebrny łańcuch. 

Naga skóra Gregoriego zaskwierczała, przypalona srebrem.

- Srebro nie pozwoli ci się teleportować. - Jędrek przekazał końce łańcucha Jurijowi. - Mam 

kilka pytań.

- Idź do diabła - warknął Gregori.

- Wysłał telepatyczną wiadomość - ostrzegła ich Nadia, dołączając do nich w lesie.

- Słyszałem ją. - Jędrek chwycił głowę Gregoriego i przypuścił błyskawiczny mentalny 

atak. Była to sztuczka, której nauczył się przez wieki. Niechcący zniszczył kilka mózgów, 

zanim dopracował technikę.

Gregori zesztywniał, próbując odpierać atak na swój umysł, ale był młodym wampirem, 

łatwą ofiarą. Jędrek przejrzał jego wspomnienia, jakby kartkował album z wycinkami, aż 

znalazł to, na którym mu zależało.

Niski wampir w białym kitlu rozmawiał z Draganestim.

- Wyniki są jasne, sir. Każdego dnia, kiedy zażywa pan specyfik powstrzymujący sen, 

starzeje się pan o rok. Zalecam natychmiastowe zaprzestanie używania go.

- To dlatego ma siwe skronie? - spytał Gregori.

- Srebrne - poprawiła go jasnowłosa kobieta. - Roman, zgadzam się z Laszlem. Nie chcę, 

żebyś to więcej brał.

- Ale ty potrzebujesz za dnia pomocy przy dziecku - zaprotestował Roman.

- Panie - syknął Jurij. - Idą! 

Jędrek zauważył strażników, wysypujących się na parking. Puścił Gregoriego i wampir 

zwisł do przodu, podtrzymywany tylko łańcuchem na szyi.

- Wypchnij go z powrotem na parking. Jurij odwinął łańcuch i pchnął Gregoriego w stronę 

parkingu.   Ranny   wampir,   potykając   się,   dotarł   do   samochodów;   w   tej   samej   chwili 

ochroniarze byli przy nim.

Jędrek chwycił wyrzutnię i oparł na ramieniu. Wybrał samochód najbliższy Gregoriego i 

ochroniarzy. Z uśmiechem pociągnął za spust.

Toni była w biurze ochrony z Howardem Barrem, rozmyślając nad uporem Iana, kiedy 

nagle Howard zerwał się na równe nogi.

- Cholera! - Wcisnął guzik alarmu, po czym pobiegł do składziku broni. Zatknął sobie 

pistolet za pasek.

- Co? - Toni przejrzała monitory, ale bez szkieł kontaktowych nie widziała zbyt dobrze.

-   Ktoś   porwał   Gregoriego   z   parkingu!   -   Howard   wypadł   za   drzwi   z   mieczami   i 

pistoletami.

- O Boże. - Toni narzuciła na siebie kurtkę i upchnęła do kieszeni paralizator i garść 

drewnianych kołków. Serce jej łomotało. Nadeszła pora stawić czoło swoim demonom. 

Pognała korytarzem.

Wampiry, oczywiście szybsze, chwyciły już broń od Howarda i wypadły na zewnątrz. 

Shanna była w holu i próbowała jednocześnie przytrzymać wiercącego się Constantine'a i 

118

background image

pocieszyć Radinkę.

- Nie obchodzi mnie, co powiedzieli, muszę tam iść! - Radinka pobiegła w stronę wyjścia. 

Toni była pierwsza.

- Trzymaj się za mną. - Otworzyła drzwi i wypadła na dwór.

Buum!   Eksplozja   rozerwała   samochód.   W   powietrzu   fruwały   kawałki   metalu   i   szkła, 

płomienie i dym strzeliły w nocne niebo.

Toni   zatrzymała   się   jak   wryta.   Radinka   za   jej   plecami   wrzasnęła.   Constantine   zaczął 

płakać.

Toni powoli ruszyła przed siebie. W jej uszach brzęczało dziwne echo, przez które krzyki i 

płacz dobiegały jakby z daleka; wiedziała, że powinna poruszać się szybciej, ale nogi 

odmówiły   jej   posłuszeństwa.   Palił   się   jeden   samochód,   ale   przy   tylu   autach 

zaparkowanych   dookoła   kolejne   eksplozje   mogły   nastąpić   lada   moment.   Żar   ognia 

owiewał jej twarz. Kiedy dym się przerzedził, zobaczyła ciała.

Coś w niej pękło i nagle znów mogła biec.

- Ian! - Popędziła przed siebie, zgniatając butami potłuczone szkło. Gdzie on jest?

- Gregori! - Radinka podbiegła do syna i osunęła się obok niego. Uniósł zakrwawioną rękę 

do jej twarzy. Toni zachłysnęła się i zaczęła kaszleć, kiedy dym wypełnił jej płuca. Oczy ją 

piekły, kiedy rozpaczliwie szukała czerwono-zielonego kiltu.

- Ian! 

Dźwignął się na kolana i powoli wstał. Po jego nogach płynęła krew.

-   Ian!   -   Podbiegła   do   niego   i   krzyknęła,   kiedy   się   wyprostował.   Miał   pokaleczoną   i 

zakrwawioną twarz. Ścisnęła go kurczowo za ramiona.

- Och, Ian, twoja piękna twarz. - W jego skórze tkwiły małe odłamki szkła.

- Ostrożnie, pokaleczysz się - szepnął. - Wracaj. Tu nie jest bezpiecznie.

- Mam to gdzieś. - Zdjęła kawałek szkła z jego swetra.

- Przepraszam, że byłem dla ciebie niegrzeczny - powiedział. - Wcale nie chcę się umawiać 

z nikim innym.

- To dobrze. - Jej oczy napełniły się łzami. - Obawiam się, że zaczynam być bardzo... 

samolubna, kiedy chodzi o ciebie. 

Jego uśmiech wyglądał trochę makabrycznie w tej zakrwawionej twarzy.

- Możesz pomóc rannym wejść do środka? 

Rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że większość wampirów wstała i chwyta broń.

Ian schylił się po miecz.

- Muszę sprawdzić teren. Oni wciąż mogą tu być.

- Nie nadajesz się do walki.

- To tylko powierzchowne rany. - Poruszył zakrwawionymi palcami i mocniej chwycił 

rękojeść miecza. - Dougal, Phineas, ze mną!

Pognali do lasu.

Connor wziął Gregoriego na ręce i ruszył w stronę budynku. Radinka szła obok nich. 

Roman pomógł wstać Howardowi Barrowi.

-   Mogę   chodzić.   -   Howard,   z   głębokim   rozcięciem   na   nodze,   pokuśtykał   do   wejścia. 

Shanna podbiegła do Romana, wciąż trzymając Constantine'a na rękach. Nie licząc paru 

zadrapań, Roman był cały.

- Wracajcie szybko do środka - rzucił do żony. - Może być więcej wybuchów. W oddali 

zawyły syreny. Toni była ciekawa, jak to wytłumaczą policji. Rozejrzała się po parkingu. 

Lepiej żeby nie leżały tu miecze i drewniane kołki. Dostrzegła worek na śmieci obok 

czarnego lexusa.

119

background image

Zajrzała do środka. Gry komputerowe? Czyżby Gregori przyniósł to do pracy? Wszystkie 

były nowiutkie, nierozpakowane.

- Ja to wezmę. - Dougal złapał worek i śmignął do drzwi.

- Ale... - Toni podskoczyła, kiedy Ian nagle pojawił się obok niej. - O co chodzi z tym 

workiem zabawek?

- O akcję Tajemniczy Mikołaj. - Ian poprowadził ją w stronę drzwi. - Las jest czysty, ale 

znaleźliśmy miejsce, gdzie się ukrywali.

- No - Phineas podbiegł do nich - te cholerne tchórze się teleportowały. 

Toni skrzywiła się, widząc krew na twarzy Phineasa.

- Obaj potrzebujecie lekarza.

- Roman i Laszlo nas połatają - odparł Ian. Weszli do holu i zobaczyli, że wszyscy idą do 

poczekalni   przed   salą   operacyjną.   Toni   spojrzała   w   korytarz   i   zobaczyła   Dougala   z 

workiem   gier.   Otwierał   zamknięte   na   szyfrowy   zamek   drzwi   naprzeciw   pokoju 

Constantine'a.

- Chodź. - Ian poprowadził ją do poczekalni. Ojciec Andrew modlił się z Radinka. Inni 

siedzieli w milczeniu, kiedy wreszcie dotarło do nich, co się stało.

Connor chodził w tę i z powrotem; Constantine podążał za nim, naśladując jego krok. 

Kiedy malec zobaczył Toni, podbiegł do niej z wyciągniętymi rączkami. Wzięła go na ręce 

i uściskała.

- Roman i Shanna są w sali operacyjnej z Gregorim - wyjaśnił Connor. - On oberwał 

najgorzej.

- Wyjdzie z tego? - Toni zorientowała się, że Constantine zamknął oczy i zasypia na jej 

ramieniu.

- Ma sporo głębokich ran i jest poparzony - powiedział Connor - ale jeśli dotrwa do świtu, 

wszystko się zagoi podczas śmiertelnego snu.

Drzwi sali operacyjnej otworzyły się i Roman z Shanną wyszli do poczekalni.

-   Gregoriemu  nic  nie  będzie  -  oznajmił   Roman   i  wszyscy  odetchnęli   z   ulgą.  Radinka 

podbiegła do niego.

- Mogę go zobaczyć? 

Roman skinął głową.

- Jest przytomny. Laszlo robi mu transfuzję. 

Kiedy Radinka weszła do sali, Roman podszedł do Connora i Iana i zniżył głos.

- Złe wieści. Gregori powiedział, że Janów przeprowadził na nim wulkaniczne połączenie 

umysłów, cokolwiek to jest, i Malkontenci wiedzą teraz o specyfiku.

- W takim razie wiedzą też, że jesteś jego wynalazcą - stwierdził Connor. - Chcę jeszcze 

dziś w nocy zabrać ciebie i twoją rodzinę do kryjówki.

Roman zmarszczył brwi.

- Dobrze. Ale najpierw chcę opatrzyć rannych i załatwić sprawę z policją.

-   Policją   może  się  zająć  Howard.   Wyruszamy   tak   szybko,   jak   to   możliwe  -   zarządził 

Connor. Zwrócił się do Iana. - Ty tu dowodzisz.

- Ale co ze świątecznym balem? - spytała Shanna. Connor wzruszył ramionami.

- To nie jest ważne.

-   Oczywiście,   że  jest  -   zaprotestowała  Shanna.  -   Będą   tu  wszyscy.   Musimy  to   zrobić, 

Roman.

- Bardziej się martwię o wasze bezpieczeństwo...

- Będziemy bezpieczni - przerwała mu Shanna. - Będą Angus i Emma. Jean-Luc, Zoltan, 

Giacomo, wszyscy się zjawią. Trudno o bezpieczniejsze miejsce.

120

background image

Roman wymienił spojrzenia z Connorem.

- Ma rację. Będziemy tu mieć małą armię.

- A poza tym nie zgadzam się, żeby Malkontenci popsuli nam święta - dodała Shanna. - 

Jeśli odwołamy bal, będzie wyglądało na to, że się ich boimy.

Connor się zawahał.

- Mogą spróbować infiltrować przyjęcie. I będą chcieli porwać Romana, bo on wie, jak się 

robi ten cholerny specyfik.

- To bal kostiumowy - powiedziała Shanna. - Będą mieli problem z rozpoznaniem go. - 

Twarz jej pojaśniała. - Już wiem! Mamy sto kostiumów Mikołajów. Wszyscy mężczyźni 

mogą włożyć ten sam kostium. To ich zmyli lepiej niż cokolwiek innego.

Roman wyszczerzył zęby.

- Podoba mi się ten pomysł. Sto kostiumów Mikołajów? - zdumiała się Toni. Po co bandzie 

wampirów kostiumy Mikołajów? Czy to ma jakiś związek z tym, co Ian nazwał akcją 

Tajemniczy Mikołaj? Connor powoli pokiwał głową.

- To jest tak szalony pomysł, że może wypalić. Ale dzisiaj i tak stąd znikamy. Wrócimy we 

wtorek, na bal.

- Zgoda. - Roman był w połowie drogi do sali operacyjnej, kiedy Dougal otworzył drzwi 

poczekalni.

- Roman, policja przyjechała.

- Howard się tym zajmie - zdecydował Connor. - Gdzie on jest?

- Laszlo bandażował mu nogę. - Roman zajrzał do sali. - Howard, skończyliście? Policja 

już jest.

-   Idę.   -   Howard   przekuśtykał   przez   poczekalnię   i   dołączył   do   Dougala   w   korytarzu. 

Roman przebiegł spojrzeniem po czekających wampirach.

- Phineas, teraz ty. - Wszedł do sali operacyjnej; Phineas ruszył za nim.

- Chodź, Connor. Obejrzę twoje skaleczenia. - Shanna poprowadziła Szkota za mężem i 

Phineasem.

- Jesteś dentystką, nie lekarką - burknął Connor.

- Jeśli umiem wyrywać zęby, to umiem też powyciągać szkło z twojej twarzy. - Pchnęła go 

do środka i się obejrzała. - Ty następny, Ian.

Toni się skrzywiła.

- To będzie zabawne. 

Radinka wyszła z sali uśmiechnięta.

- Gregoriemu nic nie będzie. Daj, wezmę małego i położę go spać. - Wzięła śpiącego 

Constantine'a na ręce i wyszła z poczekalni.

- Ty też powinnaś się przespać - powiedział Ian do Toni. - Miałaś ciężki dzień.

- Nie wszystko było takie złe. - Jej spojrzenie zabłądziło na jego usta. Pomiędzy koszmarną 

wizytą w szpitalu a strasznym wybuchem na parkingu był ten cudowny pocałunek.

Miała nadzieję, że Ian domyślił się, o czym mówi, bo nie odważyła się wspomnieć o tym 

wprost w sali pełnej wampirów o nadludzkim słuchu. Podszedł bliżej.

- Nie żałujesz tego? Ten pierwszy nazwałaś błędem.

- Byłam skołowana. Wciąż jestem skołowana. - Pokręciła głową. - Nie wiem, co o tym 

wszystkim myśleć. I ciągle muszę z tobą porozmawiać. To naprawdę ważne.

- Jesteś gotowa wyznać tajemnice?

- Kiedy już opatrzą ci rany.

- Nic mi nie jest. - Rozejrzał się po poczekalni. - Ale nie tutaj. Chodź. - Wyprowadził ją na 

korytarz.

121

background image

Rozdział 17

Ian szedł korytarzem.

- Damska czy męska?

- Słucham? - spytała Toni.

- Którą łazienkę wolisz? Chciałbym się trochę umyć.

- A, damską, chyba. Jeśli nie masz nic przeciwko. 

Uśmiechnął się.

- Jeśli tylko będzie pusta. - Otworzył drzwi do damskiej toalety. - Halo? 

Toni weszła za nim do środka i zajrzała pod drzwi kabin.

- W Romatechu jest dość pusto w niedzielę wieczorem. Tylko parę osób, które przychodzą 

na mszę. - Ian odkręcił kurek i umył ręce nad umywalką.

Toni stała za nim.

- Nie ma cię w lustrze. Widzę siebie, jakby ciebie w ogóle nie było. To trochę straszne.

- Dziękuję. - Zebrał wodę w dłonie i chlapnął sobie w twarz. Krew spłynęła krętymi 

strużkami po umywalce. - A teraz słucham twoich sekretów. - Wyrwał kilka papierowych 

ręczników z dozownika i przycisnął do twarzy.

- Ostrożnie - ostrzegła go. - Lepiej, żebyś nie wepchnął tego szkła głębiej.

- No cóż, nie widzę, co robię. - Wrzucił ręczniki do kosza.

- Pozwól, ja to zrobię. - Zamoczyła kilka ręczników i złożyła je w prowizoryczną myjkę. 

Ostrożnie otarła jego czoło.

- Sekrety, pamiętasz?

- No dobrze. - Wyjęła kawałek szkła z jego włosów i wrzuciła do kosza. - Po śmierci mojej 

babci,   kiedy   miałam   trzynaście   lat,   zostałam   odesłana   do   szkoły   z   internatem   w 

Charleston. I byłam nieszczęśliwa, dopóki nie poznałam Sabriny.

- Twojej współlokatorki?

- Tak. Ona przyszła do szkoły po tym, jak jej rodzice zginęli w katastrofie ich małego 

samolotu. Była jedynaczką, więc naprawdę była sama. Z początku po prostu myślałam, że 

to fajnie, że jest na świecie ktoś bardziej nieszczęśliwy ode mnie. Ale potem ją poznałam i 

zostałyśmy przyjaciółkami. A właściwie bardziej siostrami.

- Tak. - Ian potrafił to zrozumieć. Connor i Angus zawsze byli dla niego jak starsi bracia. 

Toni wyrzuciła zakrwawione ręczniki do śmieci i zrobiła nowy zwitek. Zaczęła ocierać 

policzki Iana.

-   Sabrina   i   ja   wymyśliłyśmy   sobie   plan   na   przyszłość   i   od   lat   pracujemy   nad   jego 

realizacją. Słyszałeś o tym, jak niektóre znane osoby adoptują dzieci z obcych krajów?

- Tak.

- My chcemy robić to na większą skalę. Będziemy prowadzić dom dziecka, w którym 

maluchy   będą   kochane,   dom   będzie   jak   rodzina,   której   same   zawsze   pragnęłyśmy.   I 

będziemy ratować dzieci z całego świata. Ja studiowałam biznes i socjologię, żeby móc 

prowadzić dom, a Sabrina robi magisterium z nauczania, żeby poprowadzić szkołę. A 

Carlos ma już dla nas parę sierot.

Nie tego Ian się spodziewał. To było wielkie przedsięwzięcie.

- Będziecie potrzebować mnóstwa pieniędzy. 

Toni ostrożnie umyła jego podbródek.

- Rodzice Sabriny zostawili jej ogromny spadek. Osiemdziesiąt pięć milionów. 

Ian uniósł brwi.

122

background image

- Ale Bri może odziedziczyć całą sumę dopiero, kiedy skończy studia. Rodzice nie chcieli, 

żeby była obibokiem z funduszem powierniczym.

Ian powoli skinął głową, chociaż jego myśli pędziły jak szalone. Skoro Toni miała takie 

wielkie plany, to co robiła tutaj? Czemu pracowała jako ochroniarz? I z całą pewnością nie 

zamierzała tu zostać. Byłoby ogromnie egoistyczne z jego strony, gdyby próbował ją tu 

zatrzymać, kiedy miała tak chwalebne plany na przyszłość.

- Wszystko szło zgodnie z planem do zeszłej niedzieli - ciągnęła Toni. - Sabrina została 

napadnięta w Central Parku. Wylądowała w szpitalu z połamanymi żebrami, sińcami i... 

śladami ugryzień.

Ian gwałtownie wciągnął powietrze.

- Malkontenci.

- Tak. Była w histerii, kiedy policja ją przesłuchiwała. Twierdziła, że została zaatakowana 

przez wampiry.

- Głupcy. Powinni byli wyczyścić jej pamięć. 

Toni wytrzeszczyła oczy.

- Uważasz, że to, co zrobili, było w porządku?

-   Nie,   oczywiście   że   nie.   Ale   każdy   wampir,   dobry   czy   zły,   wie,   że   nie   ma   nic 

ważniejszego niż zachowanie naszego istnienia w tajemnicy.

Toni skrzywiła się, wyrzucając brudne ręczniki. Wyjęła kolejne z dozownika.

- Oczyszczę ci kolana. 

Chciała   uklęknąć,   ale  Ian  zaczął   lewitować,   aż  jego   kolana  znalazły  się  na  wysokości 

umywalki.

- Tak będzie łatwiej.

- O! - Spojrzała na niego w górę. - To jest dziwaczne.

- Dziękuję. Wracaj do swojej opowieści.

-   Tak.   -   Delikatnie   ściągnęła   na   dół   jego   zakrwawione   podkolanówki.   -   Funduszem 

powierniczym Sabriny zarządzają jej ciotka i wujek. Wujek jest psychiatrą i zdiagnozował 

u niej psychozę i urojenia. Wsadził ją na oddział zamknięty.

- To ona siedzi w szpitalu Shady Oaks?

- Tak. - W oczach Toni błysnął gniew. - Wujek chce jej pieniędzy, więc zadba o to, żeby jej 

nigdy nie wypuszczono. Carlos i ja pojechaliśmy ją wczoraj odwiedzić. To było straszne.

Ian opuścił się na podłogę.

-   To   tam   byłaś   przed   mszą?   -   Teraz   rozumiał,   dlaczego   tak   łatwo   dała   się   ponieść 

emocjom. Toni skinęła głową.

- Nie mogę jej zawieść tak jak zawiodłam babcię. Muszę ją stamtąd wydostać. 

Ścisnął jej rękę.

- I pomyślałaś, że będziesz potrzebować mojej pomocy? To dlatego przyjęłaś pracę u nas?

- Potrzebuję twojej pomocy, ale to nie całkiem tak było. Po napaści Sabrina poprosiła mnie, 

żebym znalazła wampiry, które ją zaatakowały, żeby udowodnić, że nie miała urojeń.

Ian zesztywniał.

- Celowo poszłaś do parku, żeby dać się zaatakować?

- Nie sądziłam, że cokolwiek się stanie, bo nie wierzyłam w istnienie wampirów. Ale...

- Zostałaś brutalnie napadnięta - dokończył zdanie. - Mogłaś zginąć, gdyby Connor się nie 

zjawił.

- Uwierz mi, wiem, jak było groźnie. Connor zaoferował mi wymazanie pamięci, ale nie 

mogłam się na to zgodzić, skoro dopiero co dowiedziałam się, że Sabrina miała rację. Więc 

wzięłam tę pracę, mając nadzieję, że zdobędę dowód, którego potrzebowała.

123

background image

Iana ogarnął chłód.

- Zamierzałaś udowodnić, że istniejemy? - Puścił jej dłoń. - Złożyłaś przysięgę, że nigdy 

nas nie wydasz. 

- Wiem.

- Czy ty nie rozumiesz, jak ważne jest zachowanie naszego istnienia w tajemnicy? Jeśli 

wszyscy się o nas dowiedzą, miliony śmiertelników będą chciały naszego unicestwienia. 

Po ulicach będą krążyć pogromcy z kołkami. Naukowcy będą chcieli przeprowadzać na 

nas eksperymenty, robić nam sekcje. A jeśli kiedykolwiek się dowiedzą o leczniczych 

właściwościach   naszej   krwi,   będziemy   ścigani   jak   zwierzęta   i   pozbawiani   krwi. 

Ujawnienie oznacza eksterminację.

Zbladła.

- Nigdy nie zamierzałam nikogo skrzywdzić. Myślałam, że pokażę mój dowód psychiatrze 

albo prawnikowi, który zachowa to w tajemnicy. Coś jak wasz ojciec Andrew.

- To straszne ryzyko. Nie możesz zagwarantować, że ktoś będzie milczał, szczególnie jeśli 

uzna nas za poważne zagrożenie dla rodzaju ludzkiego.

- Malkontenci są poważnym zagrożeniem.

- Nie możesz zdemaskować ich, nie demaskując nas! A my jesteśmy jedynymi, którzy są w 

stanie ich pokonać. Nie mogę uwierzyć, że tak igrałaś naszym życiem. - Odszedł od niej.

- Z początku nie rozumiałam, jakie miłe są wampiry. Kiedy poznałam was wszystkich, 

wiedziałam już, że nie mogłabym was skrzywdzić.

- Cholernie wielkodusznie z twojej strony. - Ian patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. 

- Powinnaś była powiedzieć mi to na samym początku.

- Nie wiedziałam, czy mogę ci ufać. Potrzebowałam trochę czasu, żeby cię poznać. 

Ian nie wiedział, co myśleć. Miał poczucie zdrady.

- Ja... muszę to przemyśleć. - Ruszył do drzwi. Poszła za nim.

- Ian, musisz wiedzieć, że nigdy nie potrafiłabym was skrzywdzić. 

Był tak skołowany, że nie wiedział, co odpowiedzieć.

- Idź spać, Toni. Zobaczymy się jutro.

- Ian, przepraszam. 

Nie mógł znieść widoku jej zgnębionej twarzy, więc poszedł do poczekalni. Shanna mogła 

go już przyjąć. Usiadł na stole zabiegowym i dumał nad tym wszystkim, kiedy Shanna 

wyciągała szkło z jego twarzy i kolan.

W   głowie   mu   się   nie   mieściło,   że   Toni   zamierzała   wydać   ich   tajemnicę.   Może   nie 

rozumiała, jakie to ważne. Ale przecież Connor jej to wyjaśnił.

Na jej usprawiedliwienie musiał przyznać, że miała szlachetne intencje. Starała się ratować 

przyjaciółkę,   Ian   zrobiłby   to   samo   dla   swoich   przyjaciół.   Ale   planowała   ujawnienie 

istnienia wampirów. Na samą myśl żołądek podchodził mu do gardła.

Kiedy   Shanna   skończyła,   ruszył   korytarzem.   Toni   podpisała   umowę,   przysięgła   ich 

bronić. Jak mogła planować zdradę?

Ale nie zdradziła ich. Czy mógł mieć do niej pretensje o jej zamiary, zanim ich bliżej 

poznała? Po ataku Malkontentów miała przecież prawo myśleć, że wszystkie wampiry są 

złe i trzeba je zdemaskować.

Ale ciągnęła to oszustwo. Sam sobie przysięgał, że u jego przyszłej towarzyszki nic nie jest 

ważniejsze niż uczciwość i lojalność. Czy dlatego tak bardzo go to frustrowało? Widział w 

Toni potencjalną towarzyszkę. Bóg świadkiem, że jej pragnął. Pożądał jej do bólu. Myślał o 

niej cały czas. Ale czy mógł jej ufać?

Po godzinie nie doszedł do niczego, więc uznał, że potrzebuje rady. Teleportował się do 

124

background image

gabinetu   Vandy   w   Horny   Devils.   Kiedy   już   otrząsnęła   się   z   szoku   na   widok   jego 

pokaleczonej   twarzy,   opowiedział   jej   historię   Toni.   Vanda   siedziała   za   biurkiem   ze 

zmarszczonym czołem.

- Co za mała suka. 

Ian zesztywniał.

- Nie zasługuje na to. Próbuje ratować przyjaciółkę, która jest w niebezpieczeństwie.

Vanda uniosła brwi.

- Bronisz jej? Myślałam, że jesteś na nią wściekły.

- Nie jestem wściekły. - Zaczął chodzić po gabinecie. - Jestem zdezorientowany.

- Dlaczego? Ten problem bardzo łatwo rozwiązać. 

Zatrzymał się.

- Tak myślisz?

- Jasne. Wylej ją i wykasuj jej pamięć. Wtedy nie będzie stanowić zagrożenia i na dobre 

zniknie z twojego życia. 

Zniknie z jego życia? Ogarnęła go fala paniki. Jak mógłby znieść jej utratę?

- Ale... co z jej przyjaciółką?

- A kogo to obchodzi? Jest ci winna pieniądze czy co?

- Jest uwięziona na oddziale zamkniętym...

- Tak, tak, przez złego wujka. Buu. To tylko jedna dziewczyna. Jedna śmiertelniczka. A 

Toni była gotowa przez nią narazić nas wszystkich na niebezpieczeństwo.

- Tylko dlatego, że tak bardzo się o nią troszczy - zaprotestował Ian.

- Nie ona jedna - mruknęła Vanda. Ian spojrzał na nią chmurnie.

- Dobra, przyznaję. Zależy mi na Toni. Nie byłbym taki zdenerwowany, gdyby mi nie 

zależało.

- Tydzień temu przysięgałeś mi, że chcesz tylko wampirzycy. Mam tu listę dwudziestu 

wampirzyc,   sprawdzonych   przeze  mnie   i  napalonych   na   ciebie.   Mógłbyś   jeszcze   dziś 

zacząć się z nimi spotykać.

Tydzień   temu   wydawałoby   mu   się   to   wspaniałe.   Ale   teraz   w   jego   życiu   była   Toni   i 

wszystko się zmieniło.

- Nie chcę się spotykać z nikim innym. Usuń mój profil z tego portalu.

- Ian, ona zamierzała nas zdradzić.

- Ale nie zrobiła tego. Nigdy nie zrobiła niczego, co mogłoby nam zaszkodzić. - Wreszcie 

w całej pełni zrozumiał jej trudne położenie. Chciała ratować Sabrinę, bo ją kochała. I nie 

wydała go, bo zależało jej na nim. Widział to wyraźnie w jej twarzy, kiedy gorączkowo 

szukała go na parkingu. Szczerze jej na nim zależało. Ale jednocześnie nie mogła znieść 

myśli, że zawiedzie przyjaciółkę. Jej serce pękało na dwie połowy.

Wystarczyłoby,   żeby   pomógł   jej   uratować   przyjaciółkę.   Wtedy   nie   miałaby   już   tego 

dylematu. Mogłaby oddać całe serce jemu.

A tego pragnął najbardziej na świecie. Chciał, by Toni mogła go kochać. To jej pragnął 

najbardziej na świecie.

Toni obudziła się powoli. Długo nie mogła zasnąć, jakby ogromny ciężar przygniatał jej 

pierś. Ian. Straciła Iana. Przekręciła się na plecy i zauważyła, że nie jest sama.

- Ian? - Usiadła. Leżał tuż przy niej. Ogarnęła ją ulga. Przecież nie mógł się na nią gniewać, 

skoro położył się przy niej spać, prawda? Wczoraj w nocy bała się, że koniec z nimi. Był 

taki rozgniewany.

Teraz wyglądał zupełnie spokojnie. Leżał na plecach, z rękami złożonymi na brzuchu.

125

background image

Spojrzała na zegarek na nocnej szafce. Ósma czterdzieści pięć? Nastawiła budzik na wpół 

do siódmej. Pewnie go wyłączył, zanim się położył.

Znów odwróciła się do niego. Po raz pierwszy, od kiedy go poznała, nie miał na sobie 

kiltu. Był we flanelowych spodniach od piżamy, choć i one były w czerwono-zieloną 

kratę. Uśmiechnęła się na ten widok. Spłukał z siebie pod prysznicem całą krew i brud.

Pochyliła się nad nim, żeby obejrzeć skaleczenia na jego twarzy. Już wyglądały o wiele 

lepiej. Uniosła jego rękę. Rany zamknęły się i blizny zaczynały znikać. Do wschodu słońca 

znów będzie piękny jak przedtem.

Nagle dotarło do niej, że trzyma za rękę martwego faceta. I nie puściła. Nawet nie drgnęła. 

Dlaczego już się go nie bała? Spojrzała w jego twarz. Wciąż był tym samym dzielnym 

wojownikiem, który popędził na pomoc Gregoriemu, tym samym troskliwym bohaterem, 

który   nalegał,   żeby   poszła   w   bezpieczne   miejsce,   kiedy   sam   stał   zakrwawiony   na 

parkingu, tym samym słodkim mężczyzną, który całował ją tak namiętnie i wziął na siebie 

całą winę za złamanie zasad.

Wstała z łóżka i poszła do łazienki. Znalazła liścik przyklejony do lustra.

Toni, Chcę Ci pomóc uratować przyjaciółkę. Proszę, wybacz, że byłem dupkiem.
Ian

 

Ze   śmiechem   przycisnęła   liścik   do   piersi,   Ian   zrozumiał.   Mogła   mu   ufać.   A   Sabrina 

zostanie uratowana. Pobiegła z powrotem do sypialni.

- Dziękuję, Ian. Dziękuję. 

Leżał bez ruchu. Usiadła na łóżku, uśmiechając się do niego.

- Nie jesteś dupkiem. Jesteś cudownym człowiekiem. 

A   ona   się   w   nim   zakochiwała.   Poczuła   dreszcz.   Jak   mogła   się   nie   zakochać?   Był 

najdroższym, najmilszym, najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego znała.

Przyglądała się jego twarzy, a miłość wzbierała w jej sercu. To było zupełnie coś innego 

niż jej dwa poprzednie związki. W tamte romanse rzucała się z desperacją zrodzoną z 

odrzucenia przez matkę. Potrzebowała czuć się kochana.

Teraz było inaczej. Nie chciała zakochać się w Ianie. Po raz pierwszy nie chodziło o nią i jej 

potrzebę bycia kochaną. Chodziło o Iana i jej miłość do niego. Stało się to dla niej boleśnie 

jasne, kiedy wybuchł samochód i bała się, że go straciła.

Dotknęła dołeczka w jego podbródku. Nie mogła od niego uciec. Uciekałaby od własnego 

serca.

Wzięła prysznic, ubrała się i zostawiła Iana bezpiecznie zamkniętego w srebrnym pokoju. 

Kiedy   na   parterze   wyszła   z   windy,   zaskoczył   ją   widok   ludzi.   Prawdziwych   ludzi. 

Zaaferowani   chodzili   w   tę   i   z   powrotem   korytarzem.   Większość   miała   na   sobie 

laboratoryjne kitle. Wszyscy mieli na kieszeniach przypięte identyfikatory pracowników 

Romatechu.

W drodze do biura agencji MacKaya zadzwoniła z komórki do Carlosa.

- Zgadnij, co się stało, Ian zgodził się pomóc nam ratować Sabrinę.

- To wspaniale! - Carlos zniżył głos. - Powiedz mi, menina, co zrobiłaś, żeby go przekonać?
Prychnęła.

- Porozmawiałam z nim.

- Daj spokój, musiałaś być bardzo... miła.

- Carlos, musimy uwolnić Bri jak najszybciej. Myślisz, że dałoby się dzisiaj wieczorem?

-   Tak.   -   Jego   głos   spoważniał.   -   Poczyniłem   trochę   planów   i   przyjadę   do   ciebie   po 

południu.

- Dobrze. - Toni rozłączyła się i weszła do pokoju ochrony. Howard siedział za biurkiem, z 

126

background image

zabandażowaną nogą opartą na krześle.

- Przepraszam, że zaspałam. - Usiadła obok niego.

-   Żaden   problem.   -   Machnął   ręką   w   stronę   monitorów.   -   Nic   się   nie   dzieje.   Dzienni 

strażnicy sprzątają bałagan na parkingu. 

Toni spojrzała na monitory pokazujące parking. Laweta odholowywała właśnie spalony 

samochód.

- Co powiedzieliście policji na temat wczorajszego wieczoru? 

Howard   ugryzł   pączka.   -   Przywykli   już   do   zamachów   bombowych   w   Romatechu. 

Powiedziałem   funkcjonariuszowi,   że  uwzięła   się  na   nas   grupa   wściekłych   fanatyków, 

którzy sprzeciwiają się wytwarzaniu syntetycznej krwi. Co mniej więcej jest prawdą, jak 

się tak zastanowić.

Tak,   trudno   byłoby   znaleźć   bardziej   wściekłych   fanatyków   niż   Malkontenci.   Toni 

spojrzała  w  inne monitory.  Jeden   z  nich  pokazywał  sypialnię z  kilkoma  podwójnymi 

łóżkami. Leżeli na nich Phineas i Dougal, pogrążeni we śnie. Na innym monitorze było 

widać srebrny pokój. Och, cudownie. Czy Howard widział, jak dotykała twarzy Iana?

- Czy ochroniarze kompleksu nie uważają tego za dziwne, że siedzimy tutaj i podglądamy 

ludzi, którzy śpią jak kłody?

- Oni mają własne biuro. Trzymają się z daleka od naszych spraw. - Podsunął jej pudełko z 

ciastkami. - Chcesz pączka?

- Jasne. - Wybrała sobie pączka bez polewy i nadzienia. - Co się działo, kiedy spałam?

- Connor zabrał Romana, jego rodzinę i Radinkę w bezpieczne miejsce około trzeciej nad 

ranem. Nikt nie wie, dokąd. Tak jest lepiej, kiedy takie dranie jak Jędrek mogą ci zajrzeć 

do mózgu.

- Jędrek to ten, co zaatakował Gregoriego?

- Tak. - Howard dojadł pączka i oblizał palce.

Jędrek próbował też schwytać Iana. Toni westchnęła. Wątpiła, by na tym się skończyło. 

Howard podsunął jej po biurku kartkę.

- To jest lista rzeczy do załatwienia przed świątecznym balem. Shanna i Radinka były 

bardzo zmartwione, że nie mogą nam pomóc, ale powiedziałem im, żeby były spokojne.

Toni przełknęła ostatni kęs pączka. Lista miała z kilometr.

- I to wszystko trzeba zrobić do jutrzejszego wieczoru?

- Nie martw się. Wszystkim się już zajęliśmy. Dałem kopię Toddowi Spencerowi, zastępcy 

dyrektora   produkcyjnego   na   dziennej   zmianie.   On   wie,   co   robić.   Shanna   wydaje 

świąteczny bal co roku, a każdej wiosny odbywa się konferencja wampirów i wiosenny 

bal.

- Todd jest śmiertelnikiem. Wie o istnieniu wampirów? 

Howard poruszył się niespokojnie na krześle.

- Todd wie o wielu sprawach. Posłał już paru ludzi do ustawiania stołów i krzeseł.

- Pierwsze na liście jest ubranie choinki. - Toni przeczytała na głos. - Nie przypominam 

sobie, żebym widziała choinkę.

- Dostarczą ją około południa. - Howard napił się kawy. Toni przebiegła listę wzrokiem. 

Dziesiątym punktem było potwierdzenie rezerwacji muzyków. Był też numer telefonu.

- Zaraz zadzwonię do tego zespołu. Howard się roześmiał.

- Poczekaj do wieczora. Zespół Wysokie Napięcie nie zapali w tej chwili nawet marnej 

żarówki.

- To wampiry?

- Tak, grają na wszystkich większych przyjęciach i weselach wampirów. - Howard wstał i 

127

background image

pokuśtykał do drzwi. - Chodź. Pokażę ci salę balową.

Po prawej od głównego holu znajdowało się kilka sal konferencyjnych, porozdzielanych 

ściankami   działowymi,   które   dało   się   składać   jak   harmonijkę.   Toni   była   zaskoczona 

wielkością sali balowej. Tylna ściana składała się niemal wyłącznie z okien, przez które 

było widać ogród. Pod oknami stał Todd Spencer, nadzorujący grupę robotników, którzy 

konstruowali scenę. Howard przedstawił mu Toni.

-   Miło   cię   poznać   -   krzyknął   Todd,   by   przebić   się   przez   hałas.   Uścisnął   jej   rękę.   - 

Najwyższy czas, żeby MacKay zaczął zatrudniać kobiety.

Toni rozejrzała się po wielkim pomieszczeniu, w którym było wielu pracowników.

- Ile osób pracuje tu w ciągu dnia?

- W tej chwili ponad dwieście, w czterech różnych działach - wyjaśnił Todd. - Badania, 

produkcja, pakowanie i wysyłka.

- Mogę jakoś pomóc? - spytała Toni.

- Możesz pomóc dekorować salę, jeśli masz ochotę. - Todd wskazał jej plastikowe kosze 

pełne ozdób  i  gałęzi  jodłowych.  Howard pokuśtykał  z  powrotem   do  biura   ochrony  i 

monitorów, a Toni spędziła parę godzin, rozkładając obrusy i upinając girlandy. Zjadła 

szybki lunch w zakładowej stołówce i zadzwoniła do Shady Oaks.

- Chciałabym rozmawiać z Sabrina Vanderwerth z oddziału trzeciego. - Podała jej numer 

identyfikacyjny.

- Obawiam się, że pani nie może - odparła recepcjonistka. - Jej lekarz prowadzący wydał 

ścisłe   instrukcje,   że   pani   Vanderwerth   nie   może   przyjmować   wizyt   ani   telefonów   z 

zewnątrz. 

Toni się skrzywiła. Wujek Joe odkrył ich wizytę.

- Czy nie można tego skonsultować z innym lekarzem? Przecież pacjentom chyba pomaga 

świadomość, że jest ktoś, kto się o nich troszczy.

- Decyzja jest ostateczna. - Recepcjonistka się rozłączyła.

- Do diabła. - Toni wróciła do sali balowej i ujrzała pięciometrową choinkę, którą właśnie 

dostarczono. Przez kilka godzin pomagała przy jej ubieraniu, a potem poszła do biura 

MacKaya.

- Jak leci? 

Howard wskazał monitory.

- Jeszcze są martwi, ale powinni wstać za jakieś dwadzieścia minut. 

Telefon na biurku zabrzęczał; Howard podniósł słuchawkę.

- Tak? - Słuchał przez chwilę, po czym zakrył mikrofon swoją wielką łapą. - To strażnik 

przy głównej bramie. Ktoś przyjechał do ciebie. Czarnym jaguarem.

- To pewnie Carlos. - Toni ruszyła do drzwi.

- A na nazwisko? - spytał Howard.

- Panterra.

- Potwierdziła nazwisko - powiedział Howard strażnikowi przez telefon. - Wpuść go. 

Toni   pospiesznie  ruszyła   do  głównego   wejścia   i  wyszła  na   zewnątrz   w   chwili,  kiedy 

Carlos parkował samochód. Było chłodno, bo słońce już zachodziło, więc roztarta ramiona 

i podeszła do auta.

Carlos wysiadł. Cały w czerni wyglądał jak szpieg. Wskazał wypalone miejsce na placu, 

otoczone pomarańczowymi pachołkami.

- Co tu się stało?

- Wczoraj w nocy zjawiło się kilka wampirów. Wysadzili samochód, poranili parę osób. 

Nic wielkiego. 

128

background image

Carlos ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w osmalone miejsce.

- Chcesz powiedzieć, że twoje wampiry nie żyją w zgodzie z innymi wampirami?

- Moje wampiry to są te dobre, które piją z butelek. Złe nazywają się Malkontenci. To oni 

zaatakowali mnie i Sabrinę. Nienawidzą moich pracodawców.

Carlos spojrzał na nią z niepokojem.

- Toni, wdepnęłaś w jakąś wojnę. Zadrżała.

- Wiem.

- Jesteś zmarznięta. Wejdźmy do środka. - Otworzył bagażnik, wyjął laptopa i długi zwój 

białego   papieru.   -   Przywiozłem   plany,   żebyśmy   mogli   wszystko   omówić.   Robimy   to 

dzisiaj wieczorem, tak?

- Tak. - A przynajmniej miała nadzieję, że Ian zgodzi się to zrobić dzisiaj wieczorem. 

Carlos wskazał ortalionową torbę.

-   Spakowałem   parę   ciuchów   i   buty   dla   Sabriny.   Mam   też   kawałek   liny   i   taśmę 

hydrauliczną, tak na wszelki wypadek.

- Dobrze. - Znów przemknęło jej przez głowę pytanie, czy Carlos nie jest kimś więcej niż 

tylko studentem antropologii. Zamknął bagażnik i poszedł za nią do wejścia.

- Jesteś tu bezpieczna?

- Tak sądzę. Wampiry czują się tu na tyle pewnie, że jutro wieczorem wydają wielki bal 

świąteczny.

-   Impreza   w   obliczu   zagrożenia?   Chyba   mi   się   podobają   te   twoje   wampiry.   -   Carlos 

wyszczerzył się w uśmiechu i otworzył drzwi. Wszedł i jego uśmiech zniknął natychmiast. 

Zaczął węszyć z dziwnie czujną miną. - Ostrożnie. - Wyciągnął rękę, żeby zatrzymać Toni.

- Co się stało?

- Niebezpieczeństwo - szepnął.

Rozdział 18

- Carlos. - Toni wyjrzała spoza jego szerokich ramion. - Tu jest wszystko w porządku.

- Kto to jest? - szepnął, wskazując ruchem głowy potężnego mężczyznę po drugiej stronie 

holu.

- To mój przełożony, Howard - odszepnęła Toni. Howard nagle zesztywniał i odwrócił się 

przodem do nich. Jego nozdrza załopotały, kiedy spojrzał na Carlosa. Ruszył w ich stronę.

- Pan jest Carlos?

- Tak. - Carlos uważnie obserwował Howarda.

- Howard Barr. Możemy zamienić słowo na osobności? - Wskazał biuro ochrony. Carlos 

kiwnął głową i ruszył za nim korytarzem. Co jest grane? Toni powoli podeszła kawałek 

dalej, by móc widzieć, jak dwaj mężczyźni wchodzą do pokoju. Czy Howard był gejem? 

Chociaż   mogłaby   przysiąc,   że   ci   dwaj   patrzyli   na   siebie   raczej   z   nieufnością   niż   z 

zachwytem.

Podeszła   korytarzem   pod   drzwi.   Rany,   nie   miała   zamiaru   pchać   im   się   tam   bez 

uprzedzenia.   Jej   uwagę   na   chwilę   odwrócił   tajemniczy,   zamknięty   na   klucz   pokój 

naprzeciw pokoju Constantine'a. Poruszyła gałką, ale bez efektu.

Po   chwili   drzwi   biura   ochrony   się   otworzyły.   Wyszedł   z   niego   Carlos,   z   lekko 

skonsternowaną miną.

- Wszystko w porządku? - spytała Toni.

- Tak. - Podszedł do niej ze swoim laptopem i rulonem papieru. - Wydarzyło się przed 

chwilą coś bardzo dziwnego. 

129

background image

Toni skrzywiła się.

- Nie musisz mi mówić. - Howard zaproponował mi pracę.

- Co? Pracowałbyś jako strażnik, jak ja? 

Carlos kiwnął głową.

- Tak się składa, że posiadam pewne... umiejętności, które są wysoko cenione przez firmę 

MacKaya.

- Sztuki wałki?

- To też. - Carlos przeczesał dłonią swoje długie, czarne włosy. - Uprzedziłem Howarda, 

że straszny ze mnie powsinoga, ale powiedział, że na całym świecie mają klientów, którzy 

potrzebują ochrony, i mógłbym się przenosić z miejsca na miejsce.

- Powiedział ci o wampirach? - szepnęła Toni.

- Nie, nazwał ich klientami. Zastanowię się nad tym. Pensja jest świetna, a ja mam duże 

wydatki.

- To prawda. - Toni wiedziała, że Carlos wspiera kilka sierot w Brazylii. To była jedna z 

pierwszych rzeczy, które przyciągnęły do niego ją i Sabrinę. Płacił też za swoje studia i 

wyprawy badawcze do Ameryki Południowej i Malezji. - Howard jest fajnym szefem. 

Kiedyś był obrońcą w zawodowej lidze futbolowej, ale jest słodki jak pluszowy miś.

Carlos spojrzał na nią bystro.

- Tak, zauważyłem. Więc gdzie możemy omówić naszą akcję? 

Toni poprowadziła go korytarzem, aż zauważyła drzwi z napisem „Sala konferencyjna”. 

Zajrzała do środka i zapaliła światło.

- Tu będzie dobrze. 

Carlos wszedł do sali i od razu zabrał się do roboty. Odpalił laptopa i rozwinął arkusz 

papieru.

- Narysowałem plan Shady Oaks, żeby Ian wiedział dokładnie, dokąd się teleportować. - 

Postukał   palcem   w   prostokąt   opisany   jako   oddział   trzeci.   Toni   pochyliła   się,   żeby 

przestudiować schemat.

-  Ten plan  jest  bardzo  dobry.  - Carlos byłby  świetnym  nabytkiem dla  firmy  MacKay 

Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne.

Menina, wiem, że podpuszczałem cię w sprawie Iana, ale zastanawiam się, czy wiązanie 

się z nim to dobra decyzja. Nie zrozum mnie źle, to miły gość, ale jest wampirem.

- Nie ugryzłby mnie. - Toni zaczerwieniła się na wspomnienie cudownego pocałunku. - W 

każdym razie nie po to, żeby pić moją krew.

Carlos zmarszczył brwi.

- Kiedy już uwolnimy Sabrinę, powinnaś rzucić tę pracę i zapomnieć, że wampiry w ogóle 

istnieją.

- To by było niegrzeczne, nie sądzisz? Wykorzystać Iana ze względu na jego nadludzkie 

zdolności, a potem powiedzieć mu  adios. I jak możesz mi mówić, żebym rzuciła pracę, 
skoro sam zamierzasz tu pracować?

- Ty masz plany z Sabrina. Ja nie mam. I prawda jest taka, że Ian nie jest taki jak ty. 

Wzięła się pod boki.

- Dziwię ci się, Carlos. Spodziewałabym się, że akurat ty będziesz bardziej wyrozumiały i 

tolerancyjny.

- Jestem tolerancyjny dla wszystkiego, co chce robić ze sobą dwoje ludzi, ale on nie do 

końca jest człowiekiem.

- Jest bardziej ludzki niż ktokolwiek, kogo znam. I kocham go. 

- Znasz go ledwie tydzień.

130

background image

- I przez ten czas cholernie dużo się wydarzyło. - Toni przycisnęła dłoń do serca. - Staję się 

inną osobą. Czuję, że nareszcie dorastam, staję się kimś, kto jest samodzielny, silny i 

godny. Nie jestem już skrzywdzonym dzieckiem. I podoba mi się to, co się ze mną dzieje. 

Nie zrezygnuję z tego.

- Skoro tak, to dobrze. - Carlos dotknął jej ramienia. - Bardzo się cieszę twoim szczęściem.

- Słońce zaszło. Pójdę po Iana.

- Okej. I przebierz się. Włóż czarne ciuchy. - Carlos podszedł do laptopa. - Daj mi swoją 

komórkę.

- Po co? - Wyjęła telefon z kieszeni spodni.

- Bo potrzebujesz nowego dzwonka. - Wziął aparat. - Miłość nie jest już dla ciebie polem 

bitwy.

- Tylko ustaw mi coś ładnego - rzuciła ostrzegawczym tonem i poszła szukać Iana. Był w 

srebrnym pokoju, ciągle jeszcze w piżamie. Kończył śniadanie.

Uśmiechnęła się do niego szeroko.

- Przeczytałam twój liścik. Dziękuję, że nam pomagasz. - Pogrzebała w walizce i znalazła 

czarne bojówki. - Carlos chce, żebyśmy się ubrali na czarno.

Ian uniósł brwi.

- Robimy to dzisiaj?

- Tak. Nie masz nic przeciwko?

- Nie. - Ian odstawił pustą butelkę do zlewu. - Powinienem tu być przez większość nocy, 

na wypadek gdyby Jędrek czegoś próbował, ale teleportowanie twojej przyjaciółki nie 

zajmie nam chyba dużo czasu.

Toni znalazła czarną koszulkę, ale na nieszczęście miała na przodzie wielki, biały napis: 

„Zwariowałam czy i co?” Pokazała ją Ianowi.

- Idealny strój na włamanie do szpitala psychiatrycznego.

Roześmiał się.

-   Trzeba   się   odpowiednio   ubierać   na   każdą   okazję.   -   Jego   twarz   spoważniała.   - 

Przepraszam za to, jak zareagowałem wczoraj.

- Nie masz za co przepraszać. To ja popełniłam błąd, w ogóle rozważając wydanie waszej 

tajemnicy. 

Jego oczy błysnęły ciepło.

- Zadajesz sobie bardzo dużo trudu, żeby pomóc przyjaciółce. Przeżyłaś brutalny napad, 

przyjęłaś pracę u nieumarłych, a teraz przygotowujesz się do włamania. Taka lojalność jest 

bardzo rzadka.

Jej oczy zaszły mgłą, serce wezbrało miłością.

- Mówisz mi takie cudowne rzeczy. - Dzięki niemu zdała sobie sprawę, jak wartościowym 

jest człowiekiem. Spojrzał na kamerę, po czym ruchem głowy wskazał łazienkę.

- Chcesz się przebrać?

- Tak. - Toni wzięła swoje czarne ciuchy i popędziła do łazienki. Krzyknęła cicho, kiedy 

Ian skoczył za nią i zamknął drzwi. - Co...?

Wziął ją w ramiona i przycisnął usta do jej ust. Upuściła rzeczy na podłogę i roztopiła się 

w jego pocałunku. Zaczął ssać jej dolną wargę, a potem obsypał całusami jej szyję.

- Potrzebujesz pomocy przy rozbieraniu?

- Ty draniu. - Wsunęła palce w jego miękkie włosy. Wyciągnął jej granatową koszulkę 

polo ze spodni i wsunął pod nią dłonie.

- Pragnę cię. - Rozejrzał się po maleńkiej łazience czerwonymi, płonącymi oczami. - To 

jest... wyzwanie.

131

background image

- Ian. - Położyła dłonie na jego policzkach. - Nie mamy teraz na to czasu. A ja nie chcę, 

żeby to był szybki numerek w łazience.

Jego usta wygięły się w uśmiechu.

- To nie jest zbyt romantyczne, co? 

Uśmiechnęła się szeroko.

- Uważam, że jesteś bardzo romantyczny, ale Carlos czeka na górze i mamy zadanie do 

wykonania.

- Rozumiem. - Pocałował ją szybko w usta i wyszedł z łazienki. Przebrała się. Po wyjściu 

zastała go w kuchni; wciągał właśnie przez głowę czarny sweter. Na nogach miał czarne 

spodnie i wyglądał nieprzyzwoicie seksownie. O mało nie zawołała go z powrotem do 

łazienki na szybki numerek.

- Chodźmy. - Złapała kurtkę i pojechała z Ianem windą na parter. - Przygotowywaliśmy 

dzisiaj salę balową na tę wielką imprezę.

Kiwnął głową.

- Phineas powiedział, że nauczy mnie bardziej nowoczesnych tańców, żebym mógł z tobą 

zatańczyć. Znam tylko menueta, walca i kilka kontredansów.

Uśmiechnęła się do niego, kiedy wychodzili z windy.

- Chcesz ze mną zatańczyć?

- Tak. Phineas powiedział, że muszę umieć bujać biodrami i jamować. 

Roześmiała się.

- Będziesz tańczył hip-hop w kilcie?

- Tak właściwie to będę miał na sobie kostium Mikołaja, podobnie jak dziewięćdziesięciu 

dziewięciu pozostałych facetów.

-   Po   co   wam   tyle   kostiumów?   -   Wskazała   zamknięty   pokój   naprzeciwko   gabinetu 

dentystycznego. - O co chodzi z tym tajemniczym Mikołajem?

- Gdybym ci powiedział, przestałoby być tajemniczo. 

Pacnęła go w ramię.

- Ja ci zdradziłam moje tajemnice.

- Nie wszystkie. Ciągle nie wiem, jak brzmi twoje pełne imię.

- Nie widzę powodu, by to ujawniać w tej chwili.

- Nie może być aż takie złe. Ja jestem Ian David MacPhie.

- To bardzo ładne imię. Nietrudno się do niego przyznać. - Otworzyła drzwi do sali 

konferencyjnej. - No, jesteśmy. Carlos wszystko zaplanował.

- Wolę raczej sam wszystko planować. - Wszedł do środka ze zmarszczonymi brwiami. - 

Dobry wieczór, Carlos.

- Cześć, Ian. Fajne spodnie. Uwielbiam skórę. Masz tu swój telefon, Toni. 

Wsunęła komórkę do kieszeni spodni, Ian obejrzał plan Shady Oaks.

- To jest trzeci oddział. - Carlos wskazał palcem. - Tutaj trzymają Sabrinę. Przy drzwiach 

wejściowych siedzi strażnik, ale zauważyłem, że jest wejście od tyłu, tutaj. Myślisz, że 

dasz radę się tam teleportować niezauważony?

Ian spojrzał na niego obojętnie.

- Teleportowałem się do Langley i nie wykryto mnie. 

Carlos uniósł brew.

- Więc uznaję to za odpowiedź twierdzącą. 

Toni stłumiła uśmiech. Miała nadzieję, że ci dwaj nie zaczną się licytować, kto ma większe 

ego. Ian skinął głową.

- Dam radę.

132

background image

- Poczekam na was w samochodzie. Mogę zaparkować tutaj albo tutaj. - Carlos wskazał 

parking od frontu i tylną bramę służbową.

- Lepiej na parkingu - powiedział Ian. - Będzie mniej podejrzanie.

- Też prawda. 

Ian posłał mu spojrzenie z ukosa.

- Robiłeś już wcześniej takie rzeczy. 

Carlos zwinął plan.

- Moje badania rzucały mnie w różne dziwne miejsca i sytuacje.

- Jakiego rodzaju badania?

- Pierwotnych kultur, głównie w Ameryce Południowej i południowo-wschodniej Azji. - 

Podszedł do laptopa. - Tą trasą zawiozę nas do hotelu. To niepozorny hotelik w Queens, 

zapłaciłem z góry gotówką. 

Ian przez chwilę przyglądał się mapie.

- Wygląda w porządku. Muszę dopilnować tutaj jeszcze paru rzeczy, więc pojedźcie na 

miejsce. Toni zadzwoni do mnie i teleportuję się do was.

- Dobra. - Carlos zamknął laptopa. - Do dzieła.

Pod Shady Oaks Carlos zaparkował jaguara w ciemnym kącie. Toni zadzwoniła do Iana, 

który zmaterializował się obok niej na parkingu.

- Idę z tobą - oznajmiła.

- Nie. Nie mogę teleportować dwóch osób jednocześnie. 

Co za uparciuch.

- Więc zrobisz dwie rundki. 

Carlos wysiadł zza kierownicy.

- Co się dzieje?

- Toni chce się narazić na niebezpieczeństwo - mruknął Ian.

- Musisz mnie wziąć ze sobą - nalegała Toni. - Niby jak poznasz Sabrinę?

- Spodziewam się, że może mi się przedstawić. 

Toni spojrzała na niego z irytacją.

- Może spać. A jeśli nawet nie, może zacząć krzyczeć i podnieść alarm. Jeśli tam będę, 

uspokoję ją.

- Zdaje się, że Toni ma rację - powiedział Carlos. Toni posłała mu uśmiech wdzięczności. 

Ian zacisnął szczęki.

- W porządku.

- Łatwiej ci będzie podejść od wschodu - zasugerował Carlos.

- Poradzę sobie - warknął Ian. - Chodź, Toni. 

Ruszyła obok niego przez parking w stronę wschodniego skrzydła szpitala.

- Carlos tylko chce pomóc. Naprawdę troszczy się o Sabrinę.

- I ciebie. 

Zastanawiała się, czy był zazdrosny.

- Jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.

- Nie chciałem być zrzędą - mruknął Ian. - Po prostu przywykłem robić takie rzeczy sam.

- Dlaczego? 

Milczał, idąc wzdłuż muru od wschodu. Wreszcie odezwał się:

- Nigdy nie chciałem pracować z resztą chłopaków, bo traktowali mnie jak dziecko.

-   Och.   Przepraszam.   To   musiało   być   strasznie   frustrujące,   tak   długo   wyglądać   jak 

piętnastolatek.

- Prawie pięćset lat. - Spojrzał na nią. - Cieszę się, że nie znałaś mnie w tamtej postaci. 

133

background image

Zawsze widziałaś we mnie mężczyznę, którym czułem się przez te wszystkie lata.

- Jesteś wspaniałym mężczyzną, Ian. 

Wziął ją za rękę.

- Och, twoje biedne paluszki przemarzły. - Chwycił jej dłoń między swoje dłonie.

- To dąb, na który wspinał się Carlos. - Wskazała drzewo wolną ręką. - Dziedziniec jest za 

tym murem. 

Puścił jej rękę.

- Zajrzę tam. 

Zamrugała, kiedy zaczął się unosić do szczytu muru.

- W porządku. Chodź. - Wyciągnął do niej lewą rękę.

- Ja nie umiem... - Urwała, kiedy opadł dwa metry w dół. Chwycił ją za rękę i pociągnął w 

ramiona, po czym znów uniósł się do szczytu muru.

Zarzuciła mu ręce na szyję.

Jego zęby błysnęły bielą w ciemności.

- Nie musisz mnie dusić, skarbie. Nie upuszczę cię.

- Przepraszam. - Spróbowała się rozluźnić. - Nie jestem przyzwyczajona lewitować dwa 

metry nad ziemią.

- To jest trzeci oddział, tak? - Wskazał palcem. Zmrużyła oczy, żeby zobaczyć drugą stronę 

słabo oświetlonego dziedzińca.

- Tak. - Ian bez wątpienia widział dużo lepiej niż ona.

- Widzisz to zacienione miejsce na prawo od budynku? Blisko tylnego wejścia. Najpierw 

teleportujemy się tam.

- Okej. - Przygotowała się w duchu. Wessała ją dezorientująca ciemność; zachwiała się, 

kiedy jej stopy wylądowały na twardym gruncie.

- Spokojnie. - Poprowadził ją do tylnych drzwi. Oczywiście były zamknięte, ale przez ich 

okienko widzieli brzydki korytarz z drzwiami po obu stronach. Drzwi byty pootwierane, 

z niektórych światło padało na błyszczące linoleum podłogi.

Korytarzem przeszła pielęgniarka w białych sportowych butach.

- Ósma godzina! Gasimy światło!

Światła zgasły; teraz korytarz oświetlało tylko kilka nocnych lamp. Pielęgniarka poszła 

sobie, prawdopodobnie do dyżurki przy wejściu.

- To pewnie sypialnie - szepnął Ian. Przyciągnął ją do siebie. - Idziemy.

Ciemność   znów   zawirowała   wokół   niej   i   nagle   znalazła   się   z   Ianem   w   korytarzu. 

Powietrze było tu gorące i duszne. Toni zajęła się lewą stroną korytarza, Ian prawą. Szli po 

cichu,   sprawdzając   nazwiska   na   tabliczkach   koło   drzwi.   Cztery   drzwi   dalej   Toni 

dostrzegła nazwisko: Vanderwerth Sabrina. Kiwnęła na Iana i wślizgnęli się do ciemnego 

pokoju. Ledwie dostrzegała podwójne łóżko na podwyższeniu. Nie było tu żadnych szaf 

czy komód, tylko otwarte półki, jak regały na książki. Żadnego miejsca, gdzie można by 

cokolwiek schować. Żadnych lamp, żadnych luster. Pod gładkim kocem leżało skulone 

ciało. Jasne włosy Sabriny połyskiwały słabo na poduszce. Toni schyliła się nad nią.

- Bri, słyszysz mnie? - Dotknęła jej ramienia. Bri jęknęła.

- Daj mi spokój, ty zboku.

- Sabrina, to ja, Toni.

- Toni? - Przekręciła się na plecy. - Nie możesz być Toni.

- Mogę i jestem. Przyszłam cię stąd wydostać. 

Sabrina potarła oczy.

- To tylko sen. Mam urojenia.

134

background image

- Nie masz żadnych urojeń. - Toni chwyciła jej dłoń i uścisnęła. - To naprawdę ja. A teraz 

chodź. Spadamy stąd. 

Bri usiadła z trudem.

- Jestem trochę zaspana. Możesz wrócić rano?

- Nie, idziemy teraz. - Toni zrozumiała, że jej przyjaciółka jest zbyt naćpana, żeby jasno 

myśleć. Znalazła jej kapcie pod łóżkiem i wsunęła jej na stopy.

- To za długo trwa - szepnął Ian. - Bierz ją i lecimy. Bri zmrużyła oczy, wpatrując się w 

ciemną postać.

- A ty kim jesteś?

- To mój przyjaciel - wyjaśniła Toni. - Ian. Pomoże ci stąd uciec. 

Bri zachichotała.

- Uciec? Stąd się nie da uciec.

- Nie tak głośno, błagam - szepnął Ian. Wychylił się za drzwi, żeby sprawdzić korytarz. - 

Szybko. Słyszę czyjeś kroki.

- On tak uroczo mówi - szepnęła Bri.

- Jest Szkotem. - Toni podciągnęła Bri na nogi i poprowadziła do drzwi. - Ian weźmie 

najpierw ciebie, a potem wróci po mnie.

Bri spojrzała na tylne drzwi.

- Nie możemy tędy wyjść. Te drzwi są zamknięte.

- Ian cię stąd wydostanie. - Toni zdjęła kurtkę i włożyła ją na Bri. - Na dworze jest zimno.

- Sabrina, masz gości? - Młody chłopak szedł w ich stronę, szurając kapciami. Jego piżama 

z Batmanem była sprana do szarości, ale nietoperz na piersi wciąż połyskiwał złotem.

- Cześć, Teddy - odparła Bri. Ian jęknął.

- Uciekam - oznajmiła Bri i zachichotała, Ian podszedł do Toni i szepnął:

- Postaraj się, żeby był cicho. Kiedy po ciebie wrócę, wykasuję mu pamięć.

- Okej. - Toni zapięła kurtkę na Bri. - Nie bój się, Ianowi można ufać. 

Sabrina drgnęła, kiedy Ian otoczył ręką jej ramiona.

- Co ty ro... Zniknęli oboje. Teddy zachłysnął się ze zdumienia.

- O rany!

- Nie tak głośno - szepnęła Toni. - Mogę to wyjaśnić.

- On jest superbohaterem! - wykrzyknął Teddy. - Uratował ją dzięki swoim supermocom!

- Teddy, znowu wstałeś z łóżka? - huknął z daleka męski głos.

- O kurczę, to Bradley - mruknął Teddy. - Nie musiałbym łazić po korytarzu, gdyby nie 

był takim... Toni chwyciła Teddy'ego za ramiona.

- Nie mów mu, że Sabrina uciekła. Rozumiesz? Zamrugał.

- Okej. Toni wbiegła do pokoju Sabriny, wlazła do łóżka i przykryła się po uszy.

- Teddy, dlaczego nie leżysz w łóżku? - Głos Bradleya zabrzmiał bliżej.

- Bo... bo widziałem superbohatera! Był tu, a potem puf! Zniknął.

- Jesteś zdrowo walnięty - mruknął Bradley. - Wracaj do pokoju.

-   Nie   jestem   wariatem   -   wymamrotał   Teddy.   Jego   szurające   kroki   oddaliły   się.   Toni 

odetchnęła z ulgą. Nie wydało się, że Sabrina uciekła. Znieruchomiała, kiedy usłyszała 

jakiś dźwięk. Czyżby Ian już wrócił? Skóra zaczęła ją mrowić, wszystkie zmysły były w 

pogotowiu. Coś tu było nie tak. Do łóżka zbliżyły się kroki. Toni zacisnęła powieki.

- Sabrina - szepnął Bradley i pogłaskał ją po włosach. Zemdliło ją. Boże, miała ochotę 

wyskoczyć z łóżka i wbić mu pięść w gardło. Ale nie śmiała. Nie mógł się zorientować, że 

Bri  uciekła.   Musiała  kupić  trochę czasu,   żeby  dać  Ianowi  szansę  na  oddalenie się  od 

szpitala.

135

background image

Przełknęła ślinę. Czy to dlatego przedtem Bri nazwała ją zbokiem? Bradley musiał ją 

obmacywać już wcześniej, kiedy była oszołomiona po lekach.

- Sabrina - szepnął znowu Bradley. Rozległ się głuchy huk i przygniótł ją jakiś ciężar. Toni 

błyskawicznie wyskoczyła z łóżka, byle dalej od ciała Bradleya. Leżał rozciągnięty na 

kocu, nieprzytomny. Obok niego stał Teddy z grubą książką w rękach.

- Nie lubię go. To zły człowiek.

- Dziękuję, Teddy. Uśmiechnął się z zażenowaniem.

- Nie brałem leków. Wiedziałem, że muszę pilnować tego zboczeńca. 

Ian pojawił się w pokoju i jego spojrzenie padło na nieprzytomnego pielęgniarza.

- Co się stało?

- Długa historia - odparła Toni. - Ale Teddy uratował mnie przed molestowaniem. 

Ian podszedł do Bradleya.

- Ten człowiek wykorzystywał pacjentki?

- Próbował - odparł Teddy. - Dlatego krążę po korytarzu.

- Drań. - Ian położył dłoń na głowie Bradleya. - No. Będzie spał do rana. Niech się potem 

tłumaczy, co robił w łóżku Sabriny.

- Super - szepnął Teddy. - Masz zajefajne supermoce, stary. Jak ci na imię?

- Ian. 

Teddy zmarszczył brwi.

- Koleś, musisz sobie wymyślić lepsze imię. I potrzebujesz peleryny. 

Ian roześmiał się.

- Takiej jak noszą wampiry? Gdzieś taką mam.

- To by było niezłe, stary. 

Ian podszedł do Teddy'ego.

- Muszę ci wykasować pamięć. 

Teddy się odsunął.

- Nie. To jest najfajniejsza rzecz, jaka mi się przydarzyła od wieków. Chcę to pamiętać.

- Ian. - Toni spojrzała na niego błagalnie. Rozumiała, co czuje Teddy. Ona też nie chciała 

tracić wspomnień.

- Toni, on wie, że pomogliśmy uciec Sabrinie.

- Weźcie mnie ze sobą - rzucił błagalnie Teddy.

- Nie. - Ian pokręcił głową.

-   Serio,   stary.   Jeśli   mnie   ze   sobą   zabierzecie,   nie   będę   mógł   nikomu   powiedzieć,   co 

zrobiliście.  I tak bym nie powiedział, ale mogliby mnie zahipnotyzować czy coś. Tak 

naprawdę nie jestem wariatem. Miałem tylko depresję, bo nic dobrego nie czekało mnie w 

życiu, ale z wami mógłbym być naprawdę szczęśliwy.

Ian się zawahał.

- Kiedy już poznasz nasze tajemnice, nie będzie odwrotu.

- Super. 

Ian zmarszczył brwi.

- Musisz rozumieć, że przyłączenie się do nas jest niebezpieczne. Jesteśmy w stanie wojny 

z bardzo groźnymi wrogami. Teddy potrząsnął pięścią.

- Super! 

Ian popatrzył pytająco na Toni. Wzruszyła ramionami.

- Teddy, czy ty wiesz, co robisz?

- Nie jestem głupi - burknął. - Byłem szefem wydziału matematyki w Akademii Świętego 

Bartłomieja.

136

background image

- Jesteś nauczycielem? - spytał Ian.

- Tak. - Teddy zerknął na nich podejrzliwie. - Czy to znaczy, że nie jestem dość fajny, żeby 

bujać się z superbohaterami?

- Prawdę mówiąc, myślę, że właśnie kogoś takiego potrzebujemy. - Ian kiwnął na niego. - 

Chodź.

- Super. - Teddy wyszedł za nim do korytarza. - Czy teraz laserowy promień zabierze nas 

na macierzysty statek? 

Toni   wyjrzała   za   drzwi   i   zobaczyła,   że   się   teleportują.   Była   ciekawa,   dlaczego   Iana 

zainteresowało nauczycielskie przygotowanie Teddy'ego. Choć Teddy z pewnością miał 

dobre referencje, wydawał się trochę oderwany od rzeczywistości. Ale nie chciała na siłę 

szukać wad w kimś, kto uratował ją przed zboczonym pielęgniarzem. I Bradley padł na 

łóżko na skos. Pociągnęła go, żeby ułożyć go bardziej prosto.

Zauważyła rzeczy Bri na otwartych pólkach. Dwie zmiany ubrania i zapasowa piżama. 

Wkładając kurtkę Bri, dostrzegła kilka sztuk bielizny na półce.

Spojrzała na Bradleya w przypływie natchnienia. Złapała majteczki Bri i upchnęła je w 

dłoń pielęgniarza. Potem wzięła jeden z biustonoszy i zapięła mu na głowie jak czepek. 

Niech to spróbuje wytłumaczyć rano.

Ian wpadł do pokoju.

-   Teddy   jest   chyba   trochę   rozczarowany,   że   siedzi   w   samochodzie,   a   nie   w   statku 

kosmicznym. - Zerknął na pielęgniarza. - Interesujące.

- Mnie się podoba. - Toni zebrała resztę rzeczy Bri. - Idziemy? 

Ian się uśmiechnął.

- Z tobą nigdy nie można się nudzić, Toni. - Teleportował się z nią na parking.

Toni otworzyła drzwi jaguara i zajrzała do środka. Teddy siedział wciśnięty obok Sabriny 

na maleńkim tylnym siedzeniu. Opierała się o niego; jej powieki były ciężkie od leków.

- Bri, Carlos zawiezie cię do hotelu, gdzie będziesz mogła odpocząć - powiedziała jej Toni. 

Bri zamrugała i spojrzała na nią.

- Myślałam, że jestem w łóżku. Jak się tu dostałam?

- Nic ci nie będzie - zapewniła ją Toni. - Musisz tylko trochę odpocząć. Przyjdę do ciebie 

jutro.

- Nie. - Bri usiadła z trudem. - Nie zostawiaj mnie. - Skrzywiła się płaczliwie. - Ja chyba 

wariuję. Nie wiem, jak się tu znalazłam.

Toni westchnęła z rezygnacją.

- No dobrze. Pojadę z tobą. Jedną chwileczkę.

- Musimy się pospieszyć, menina - ostrzegł ją Carlos. Ian dotknął jej ramienia.

- Nie ma sprawy. Jedź z przyjaciółką. Możesz do mnie później zadzwonić; teleportuję się 

do ciebie i zabiorę cię do Romatechu.

Objęła go i ucałowała.

- Jak ja ci się odwdzięczę? 

Jego usta drgnęły.

- Już ja coś wymyślę. Do zobaczenia później. - Odsunął się i zniknął. Toni wsiadła do 

jaguara.

- Jedziemy.

- Ty całowałaś tego faceta, Toni? - spytała Sabrina.

- Jasne, że całowała - odparł Teddy. - Każdy superbohater ma dziewczynę.

Jędrek siedział przy biurku, wpatrując się w zdjęcie Romana Draganestiego i jego rodziny. 

137

background image

Jak facet mógł być tak genialny i tak głupi jednocześnie? Jego specyfik pozwalający nie 

spać w dzień był fantastyczny. Ale że ten idiota używał go, żeby móc pilnować dziecka? 

Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, dałby specyfik swoim szkockim zbirom, żeby 

spędzali dni na zabijaniu wrogów spoczywających bezradnie w trumnach i łóżkach.

To się mogło wydarzyć. Jędrek ściągnął dwa razy więcej dziennych strażników. Ale choć 

chłopcy z rosyjskiej mafii byli twardzielami, wolał na nich nie polegać, jeśli chodziło o 

bezpieczeństwo.

Tak naprawdę potrzebował tego cholernego specyfiku. Wtedy mógłby spędzić parę dni na 

zabijaniu   klanu   Draganestiego.   Przekartkował   stosik   zdjęć,   rozkoszując   się   myślą   o 

przebijaniu ich wszystkich kołkami. MacKaya i jego żony. Buchanana i Iana MacPhie.

- Mistrzu? - Jurij wszedł do gabinetu ze Stanisławem. - Chciałeś nas widzieć?

- Musimy zaplanować kolejny ruch - oznajmił Jędrek.

- Oni wydają świąteczny bal jutro wieczorem w Romatechu - podsunął Stanisław. Jędrek 

pokręcił głową.

-   Zbyt   przewidywalne.   -   Jego   dłoń   znieruchomiała   na   zdjęciu   czarnego   wampira.   - 

Pamiętasz o nim?

- Tak - odparł Stanisław. - Phineas, zdrajca. J

ędrek uniósł brew.

- Nie zabiłeś go jeszcze? 

Stanisław głośno przełknął ślinę.

- Zabiję, panie.

- Lepiej to zrób. - Jędrek znów zaczął przeglądać zdjęcia. Zatrzymał się na jasnowłosej 

śmiertelniczce.   Widział   ją   wczoraj   wieczorem,   po   wybuchu   samochodu.   Biegła   przez 

parking, wołając imię Iana. Ziemia była zasłana rannymi, ale ona leciała prosto do niego.

- Więc co robimy dalej? - spytał Jurij. Jędrek pogłaskał palcem zdjęcie dziewczyny.

- Dokładnie wiem, co robić.

Rozdział 19

We wtorek wieczorem Toni weszła do sali balowej pełnej Świętych Mikołajów. Tańce już 

się zaczęły i kilku Mikołajów wirowało po parkiecie w walcu ze swoimi partnerkami. 

Kostiumy kobiet były bardziej zróżnicowane. Kilka, przebranych za Panie Mikołajowe, 

miało na sobie długie spódnice, białe fartuszki i białe, falbaniaste czepki na srebrnych 

perukach. Inne panie miały na sobie kostiumy przypominające kreacje Rockettes z okazji 

świątecznej rewii.

Toni przyjrzała się uważniej. Dwie Rockettes stojące koło rzeźby z lodu wyglądały na 

facetów.

Ruszyła w stronę stołu z prawdziwym jedzeniem. O ile wiedziała, na bal zaproszono tylko 

śmiertelników,   którzy   wiedzieli   o   wampirach.   Pozostali   pracownicy   Romatechu   mieli 

przyjęcie wcześniej, po południu.

Rozejrzała się po sali, szukając Iana, ale wszyscy Mikołaje byli do siebie podobni. Mieli 

nawet poduchy pod czerwonymi kaftanami, imitujące brzuchy. Spod czerwonych czapek 

wystawały obfite, białe peruki i sztuczne brody. Jedynym odstępstwem od normy było 

kilku   Mikołajów   z   mieczami   -   na   wypadek,   gdyby   Malkontenci   pojawili   się   bez 

zaproszenia. Nawet Toni miała kilka drewnianych kołków za paskiem.

Zauważyła   Mikołaja,   który   trochę   różnił   się   od   pozostałych.   Był   ze   trzydzieści 

centymetrów   niższy   i   nerwowo   bawił   się   czarnymi   guzikami   kaftana.   To   musiał   być 

138

background image

Laszlo,   naukowiec,   który   pomagał   w   sali   operacyjnej   i   przyniósł   worek   zabawek   do 

tajemniczego pokoju.

Przy  stole  śmiertelników   siedziały  Pani   Mikołajowa   i  mała   dziewczynka;  podjadały   z 

talerzy sery i owoce.

Kobieta uśmiechnęła się do Toni i wyciągnęła rękę.

- Cześć. Jestem Heather Echarpe, a to moja córeczka Bethany.

- Jestem Toni. - Uścisnęła dłoń Heather i uśmiechnęła się do dziewczynki. - Jaka piękna 

sukienka.

- Mój nowy tatuś mi uszył. - Buzia Bethany rozpromieniła się; mała wskazała coś palcem. - 

Popatrz, mamo, tam jest Constantine. Mogę do niego iść?

-   Jasne,   skarbie.   -   Heather   spojrzała   ciepło   na   Tina,   który   wyglądał   jak   miniaturowy 

Mikołaj   bez   brody.   Bethany   pociągnęła   Constantine'a   na   parkiet,   między   nogami 

walcujących dorosłych, którzy jakimś cudem unikali wpadania na nich. Tino i Bethany 

dotarli   na   sam   środek,   gdzie   zaczęli   podskakiwać   i   chichotać.   Toni   wrzuciła   sobie 

winogrono do ust.

- Więc to ty jesteś tą Heather, która wyszła za sławnego projektanta mody.

- Tak. - Heather się uśmiechnęła. - Jean-Luc gdzieś tu jest. Zagubiony w morzu Mikołajów. 

- Tak, nie sposób stwierdzić, kto jest kim. 

Heather ugryzła truskawkę.

- Pewnie tak jest lepiej. Każdy Malkontent, który wpadłby tutaj, kompletnie by zgłupiał. - 

Podeszła bliżej do Toni. - Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale Shanna opowiadała mi 

o tobie.

- Tak? 

Heather się uśmiechnęła.

- Nie martw się, mówiła same dobre rzeczy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że Ian to 

świetny facet i mam nadzieję, że wam się ułoży.

- Ale... my ze sobą nie chodzimy, nic z tych rzeczy. Pracuję tutaj, więc nie możemy być 

razem. To wbrew zasadom.

- A od kiedy to miłość przestrzega zasad? - Heather ściszyła głos. - Ian był w Teksasie, 

kiedy zażył specyfik, żeby dorosnąć. Tak strasznie cierpiał, że nie mogłam na to patrzeć. 

Błagałam go, żeby przestał, ale wiesz, co powiedział?

- Co? 

Heather zwilgotniały oczy.

- Powiedział, że znalezienie prawdziwej miłości jest warte każdego bólu. 

Toni serce się ścisnęło.

- Pójdę go poszukać. Wybacz, że cię zostawię. - Ruszyła przez salę.

Zespół zagrał coś bardziej współczesnego i zauważyła na parkiecie Mikołaja tańczącego 

disco. Gregori, pomyślała z uśmiechem. Już doszedł do siebie.

Trochę spóźniła się na bal, bo zbyt wiele czasu spędziła w srebrnym pokoju, bawiąc się z 

włosami i makijażem. Chciała dobrze wyglądać dla Iana.

Położyła   się   późno,   bo   musiała   się   upewnić,   że   Sabrina   sobie   poradzi,   zanim   Ian 

teleportował ją z powrotem do Romatechu. Była tak zmęczona, że poszła prosto do łóżka. 

Dzisiaj dwa razy dzwoniła do hotelu. Carlos powiedział jej, że Bri śpi przez większość 

czasu, a Teddy ogląda telewizję. Miała nadzieję, że zobaczy się jutro z Bri, ale na razie 

bardzo chciała zobaczyć Iana.

Przez cały dzień jej serce było lekkie i przepełnione radością. Nie mogła się doczekać, 

kiedy go zobaczy. Bardzo żałowała, że nie może się ubrać trochę bardziej seksownie. 

139

background image

Shanna uparła się, żeby włożyła akurat ten kostium.

Podeszła do grupki Mikołajów pogrążonych w rozmowie. Zauważyli ją i się uśmiechnęli.

Szybko spojrzała wszystkim w oczy. Nie było tu Iana.

- Przepraszam. - Odsunęła się.

-  Bellissima, nie uciekaj. - Wampir-Mikołaj o błyszczących brązowych oczach wziął ją za 

rękę. - Pozwól, że się przedstawię. Jestem Giacomo di Venezia. Mów mi Jack, jak inni moi 

anglojęzyczni przyjaciele.

- Jestem Toni Davis. 

Ucałował jej dłoń.

-  Bellissima, to ty jesteś kobietą,  którą zatrudnił Connor? Nie powiedział mi, że jesteś 
boginią. - Zwrócił się do reszty mężczyzn. - Jest zjawiskowa, nieprawdaż?

- Zawstydzasz ją, Jack - powiedział drugi Mikołaj ze szkockim akcentem. - Witamy w 

firmie. Jestem Robby MacKay. 

Toni uścisnęła mu rękę.

- Jesteś krewnym Angusa?

- Tak, ale on jest o wiele, wiele starszy ode mnie - odparł Robby z uśmiechem.

-   Witam   panią.   -   Trzeci   wampir   z   grupki   wyciągnął   rękę.   Jego   oczy   miały   kształt 

migdałów, a akcent był bardziej twardy. - Jestem Zoltan Czakvar z Budapesztu.

- Och. - Uścisnęła jego dłoń. - A ja jestem Hun Attyla. 

Mężczyźni się roześmiali.

- Zatańczysz ze mną, Attylo? - spytał Zoltan.

- Może później. Teraz... kogoś szukam.

- Ach. - Jack pokiwał głową. - Amore. Obawiam się, że jej serce jest zajęte, Zoltan. 

Zoltan złożył jej ukłon.

- Więc będziemy mieć nadzieję, że on jest ciebie wart.

-   Okej.   -   Toni   uśmiechnęła   się,   zostawiając   trzech   panów.   W   wampirach   płci   męskiej 

stanowczo było coś, co chwytało za serce.

Podeszła do kolejnej grupki, ale żaden nie wyglądał znajomo. Nagle dostrzegła kogoś, 

kogo łatwo było rozpoznać. Był jedynym czarnoskórym Mikołajem w sali. Pił krew z 

kieliszka do wina z jakimś drugim Mikołajem.

- Phineas. - Uniosła rękę.

- Cześć, cukiereczku. - Przybił jej piątkę i stuknął pięścią o jej pięść. - Co tam?

W drugim Mikołaju rozpoznała Dougala.

- Cześć, Dougal. Widzieliście gdzieś Iana? Nie mogę go znaleźć.

- Ostatnio widziałem go przy stole z napojami - powiedział Dougal. - Pił bleer. 

Phineas obrzucił wzrokiem kostium Toni.

- Dziewczyno, za co ty jesteś przebrana? Wyglądasz jak panienka Wesołego Zielonego 

Olbrzyma. 

Toni zacisnęła zęby.

- Jestem elfem. 

Dougal się roześmiał.

- Świetny z ciebie elf.

- Dzięki - mruknęła Toni. Phineas parsknął.

- Więc mieszkasz pod choinką i pieczesz ciastka? Co masz dla mnie w piecyku? - Puścił do 

niej oczko. Pacnęła go w ramię.

- Poszczuję na ciebie Wielkiego Zielonego Olbrzyma. - Odeszła, jeszcze bardziej wściekła 

na swój idiotyczny kostium. Miała czerwone piórko w głupim kapelusiku i dzwoneczki na 

140

background image

zielonych papciach, które robiły hałas przy każdym kroku. Pomyślała, że jeśli jeszcze ktoś 

zacznie się z niej naśmiewać, przebije go kołkiem.

Okrążyła parkiet.

Muzyka   zmieniła   się,   zespół   grał   współczesnego   przytulańca.   Zauważyła   Heather 

tańczącą   z   Mikołajem,   zapewne  swoim   mężem,   Jeanem-Lukiem.   I  Shannę,   tańczącą   z 

innym   Mikołajem,   zapewne   Romanem.   Kiedy   podeszła   do   szwedzkiego   baru   dla 

wampirów,   zobaczyła,   że   dwie   podejrzane   Rockettes   rozmawiają   z   jeszcze   jednym 

Mikołajem.

Jedna   z   nich   przycisnęła   dłoń   do   piersi   Mikołaja.   Jej   paznokcie  były   pomalowane  na 

jaskrawą czerwień. - Mój Boże, popatrz na siebie. Ależ ty urosłeś!

Toni się skrzywiła. Głos Rockette z całą pewnością był męski.

-   Nasz   słodki   chłopczyk   -   powiedziała   druga.   -   Całkiem   dorosły   i   jaki   przystojny.   - 

Pomachała rękami przed twarzą. - Chyba się rozpłaczę.

- Nie waż się, Tootsie - rzuciła ostrzegawczo pierwsza Rockette. - Jeśli zaczniesz płakać, ja 

się kompletnie rozkleję, a nie cierpię płynącego tuszu. Prawda, że to okropne, Ian?

- A skąd mam wiedzieć - burknął. Zauważył Toni i odetchnął z ulgą. - Toni, szukałem cię.

- O rany. - Rockette o imieniu Tootsie obejrzała Toni od stóp do głów. - Czyżby nasz mały 

Ian znalazł sobie dziewczynę? 

Ian przyciągnął Toni do siebie.

-   Toni,   pozwól,   że   ci   przedstawię   Tootsie   i   Scarlett.   Teleportowały   się   tu   z   Nowego 

Orleanu. 

Toni uśmiechnęła się uprzejmie.

- Bardzo mi miło. 

Scarlett przycisnęła dłoń do piersi.

- Boże, czyż ona nie jest śliczna? 

Czerwone wargi Tootsie zadrżały.

- Wyglądają razem tak słodko. Nic nie poradzę, zaraz się rozpłaczę! 

Scarlett się obruszyła.

- Tylko żebym ja przez ciebie nie zaczęła. 

Ian wycofał się, ciągnąc za sobą Toni.

- Wybaczcie, ale obiecałem Toni, że z nią zatańczę. 

Scarlett westchnęła.

- To takie urocze.

- I romantyczne. - Tootsie ocierała oczy koronkową chusteczką. Ian odprowadził Toni 

kawałek dalej. Obejrzała się; Tootsie i Scarlett wciąż patrzyły za nimi ze łzami w oczach.

- Chyba cię bardzo lubią.

- Są bardzo przylepne. - Ian objął ją w talii. - Dziękuję, że mnie uratowałaś. 

Oparła dłonie na jego ramionach i dopasowała się do jego kroków, kiedy zaczął bujać się 

lekko.

- Gdzie je poznałeś?

-   W   Nowym   Orleanie,   parę   lat   temu.   Prowadziłem   śledztwo   dla   jednego   wampira   z 

amnezją.

- Naprawdę? I dowiedziałeś się, kim byt? 

Ian kiwnął głową.

- Kowbojem, który miał kochankę. 

Toni się roześmiała.

- Mówię poważnie. - Ian wyszczerzył się w uśmiechu, aż jego biała broda zadrgała. - A 

141

background image

kim ty jesteś?

- Elfem, i nie waż się ze mnie nabijać.

- Żartujesz? Zaraz zwariuję przez te czerwone rajtuzy.

Walnęła pięścią w jego sztuczny brzuch, sterczący nad paskiem.

- A tamto to też wypełnienie czy tak się cieszysz na mój widok? 

Jego broda znów zadrgała.

- A to co? - Dotknął drewnianych kołków za jej paskiem. - Zamierzasz ich użyć na mnie?

- Może. Jeśli Mikołaj nie da mi pod choinkę tego, czego chcę.

- A czego chcesz? 

O mało nie powiedziała „ciebie”, ale się zawahała.

- To tajemnica.

- Kolejna tajemnica? - Jego błękitne oczy zalśniły. - Powiesz mi kiedyś, jak masz na imię? 

Wzruszyła ramionami.

- Może nigdy.

- Ale ja muszę wiedzieć. Robię sobie listę. Nie wiem, pod jaki adres dostarczyć prezent. 

Roześmiała się.

- Powiedz mi, Toni. - Przyciągnął ją bliżej. - Byłaś grzeczna czy nie?

Ogarnęła ją fala ciepła. Tak bardzo pragnęła tego faceta. Objęła go rękami za szyję. On 

ścisnął ją mocniej. Spojrzała mu w oczy i nagle temperatura wzrosła o parę stopni.

- Może byłoby zabawnie być przez chwilę niegrzeczną. 

W jego oczach błysnęła czerwona poświata.

- Moglibyśmy pójść w jakieś ustronne miejsce. Nikt nie zauważy, że w sali jest o jednego 

Mikołaja mniej. 

Toni   oblizała   wargi.   Myśl,   żeby   zerwać   z   niego   brodę   i   pocałować   go,   była   bardzo 

kusząca.

- Oczy ci czerwienieją.

- A twoje serce bije szybciej. - Pochylił się bliziutko, aż jego biała broda połaskotała ją w 

policzek. - Mam ochotę ściągnąć z ciebie te czerwone rajtuzki.

- Mogłabym ci pozwolić - zażartowała. - Jeśli mi dasz to, czego potrzebuję. 

Jego oczy zabłysły głębszą czerwienią.

- Skarbie, ja mam to, czego potrzebujesz. 

Wyszczerzyła zęby.

- No więc, potrzebuję kilku odpowiedzi. Mam do ciebie parę pytań.

- Mój ulubiony kolor to zielony. Jak twoje oczy.

- Nie o to chciałam spytać. - Pogładziła dłońmi jego pierś. - Ale to mogłoby ci się opłacić. 

Jeśli odpowiesz, mogę... coś zdjąć.

Uniósł brwi.

- Teraz jesteś niegrzeczna.

-  Oczywiście ty  musiałbyś  się zgodzić  na  te same  warunki.  Jeśli  odpowiem  na  twoje 

pytanie, to ty coś zdejmiesz.

- Zgoda. - Rozejrzał się. - Wyjdziemy osobno. Spotkamy się w korytarzu za trzy minuty. - I 

odszedł, zostawiając ją samą na parkiecie.

Toni wróciła do stołu z przekąskami dla śmiertelnych. Serce łomotało jej w uszach. Boże, 

na co ona się zgodziła? Chciała wiedzieć parę rzeczy, ale rozbieranie się, żeby uzyskać 

odpowiedzi, mogło się łatwo wymknąć spod kontroli.

I dobrze. Uśmiechnęła się do siebie. Pragnęła go. On pragnął jej. Nie dało się nie zauważyć 

tego czerwonego błysku w jego oczach.

142

background image

Kilka razy odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, i wypiła trochę ponczu. Kątem oka 

zobaczyła Mikołaja wychodzącego z sali balowej. Opróżniła szklankę i spacerkiem ruszyła 

do wyjścia. Poszła korytarzem w kierunku kaplicy. Gdzie on się podział?

Drzwi po prawej uchyliły się; wystrzeliła z nich ręka w czerwonym, aksamitnym rękawie i 

chwyciła ją. Toni krzyknęła cicho i roześmiała się, kiedy Mikołaj wciągnął ją do ciemnego 

pokoju. Zatrzasnął drzwi i przycisnął ją do nich.

- Lepiej, żebyś był Ianem.

- I jestem. - Musnął twarzą jej szyję.

- Ściągaj tę brodę. Chcę cię pocałować. 

Roześmiał się.

-   Wymagająca   jesteś.   -   Zamknął   drzwi   na   klucz   i   poprowadził   ją   dalej.   Była   to   sala 

konferencyjna z długim stołem, otoczonym tuzinem krzeseł, Ian nie zapalił lamp, więc 

jedyne  światło  pochodziło z  czerwonego znaczka  „wyjście”  nad drzwiami i  latarń  na 

parkingu za wielkim oknem.

- Pada śnieg. - Toni przeszła wzdłuż stołu. - Nie powinniśmy zasłonić żaluzji?

- To weneckie lustro. Z zewnątrz nic nie widać. - Usiadł na krześle w połowie stołu.

- Więc jak brzmi twoje pełne imię?

- Znowu to? Czy to naprawdę takie ważne?

- Jestem ciekaw tylko dlatego, że nie chcesz mi powiedzieć.

- Okej, okej. - Przysiadła na stole obok niego i oparła jedną stopę na poręczy jego krzesła. - 

Ale to będzie warte dwie sztuki odzieży.

Objął dłonią jej kostkę.

- Zgoda. 

Odchyliła się do tyłu i oparła na rękach.

- Wiem tylko tyle, ile powiedziała mi babcia, więc moja wiedza na temat tych wydarzeń 

nie jest zbyt szczegółowa. Otóż, moja matka, mając siedemnaście lat, chciała wyjść za 

kierowcę   rajdowego.   Pojechała   na   wyścigi   Daytona   500,   żeby   znaleźć   odpowiedniego 

kandydata i dopadła w warsztacie jakiegoś gościa w kombinezonie. Trochę się wkurzyła, 

kiedy   po   fakcie   okazało   się,   że   był   tylko   mechanikiem,   a   jeszcze   bardziej,   kiedy   się 

okazało, że zaszła w ciążę. 

Ian pokręcił głową.

- Twoja matka nie przestaje mnie zdumiewać.

-   I  chyba   potrzebowała   czegoś,   co   by   jej   przypominało,   żeby   więcej   nie   popełnić   tak 

głupiego błędu, bo nazwała mnie na cześć toru wyścigowego, gdzie zostałam poczęta.

- Masz na imię Daytona Pięćset?

-   Nie.   -   Spojrzała   na   niego   ze   złością.   -   Daytona.   Czy   to   nie   jest   wystarczająco 

upokarzające? Proszę cię, nie mów nikomu. 

Jego biała broda zadrgała.

- Daytona Davis. Podoba mi się.

- Właściwie Daytona Lynn Davis. To taka południowa tradycja. A teraz wio, Mikołaju. 

Ściągaj dwie rzeczy. 

Zdjął czapkę z doczepioną peruką.

- To jedno. - W ślady czapki poszła broda. - I drugie. - Rzucił je na stół. - Twoja kolej.

- O co chodzi z Tajemniczym Mikołajem? I co wy chowacie za zamkniętymi drzwiami 

naprzeciw pokoju Constantine'a? 

Znów oplótł palcami jej kostkę.

- To były dwa pytania.

143

background image

- Ale są ze sobą powiązane, prawda?

- O, to już trzecie. 

Trąciła go stopą i dzwonek na jej papciu zabrzęczał.

- Po prostu odpowiedz na pytanie. 

Uśmiechnął się.

- Roman rozpoczął akcję Tajemniczy Mikołaj w 1950 roku, kiedy został przywódcą klanu. 

Kilka wampirów w całym kraju pracuje na nocnych zmianach na poczcie, przy sortowaniu 

listów. Co roku zbierają listy zaadresowane do Świętego Mikołaja i gromadzimy zabawki. 

A w Wigilię część wampirów przebiera się za Mikołajów i dostarcza prezenty, między 

innymi do domów dziecka i schronisk dla samotnych matek.

Toni   siedziała   przez   chwilę   w   milczeniu,   przyswajając   tę   informację.   Jakiego   jeszcze 

dowodu potrzebowała, by wiedzieć, że te wampiry są szlachetne i dobre?

- To wspaniała sprawa.

- Dziękuję. - Wciągnął jej stopy na swoje kolana i zdjął jeden z zielonych butów. - I bardzo 

lubimy to robić. - Zdjął drugi but. Zadzwoniły, kiedy rzucił je na stół.

- Chcesz powiedzieć, że jesteś jednym z Mikołajów?

- Tak. Robię to, od kiedy zatrudniłem się tu w 1955 roku. - Zsunął z jej stopy jedną 

puchatą, czerwoną skarpetkę. - Teraz są nas setki. - Zdjął jej drugą skarpetkę.

- Co ty robisz?

- Odpowiedziałem na twoje pytania. - Rzucił skarpetki na stół. - Dwa pytania.

- Ale zdjąłeś ze mnie cztery rzeczy.

- Nie. Skarpetki i buty liczą się parami. - Wziął w dłonie jedną z jej stóp i zaczął masować. 

Jak mogła się kłócić, kiedy to było takie przyjemne?

- Okej. Zadaj swoje następne pytanie. 

Siedział tak, w milczeniu głaszcząc jej stopę i się zastanawiając.

- Chcesz mieć dzieci? 

To ją zaskoczyło.

- Tak. 

Zdjął pas i miecz i położył na stole obok kupki ciuchów.

- I tyle? - spytała. - Jeden marny pasek?

- To było dla ciebie łatwe pytanie.

- A ty chcesz mieć dzieci? - Wiedziała, że dla niego odpowiedź nie będzie łatwa. Nigdy nie 

mógłby mieć dzieci, gdyby ożenił się z wampirzycą.

- Gdybym miał mieć dzieci, byłyby dla mnie prawdziwym błogosławieństwem.

- To trochę wymijająca odpowiedź. Ale i tak miła. - Rozpięła swój brązowy, skórzany 

pasek i drewniane kołki zaklekotały na stole.

Ian wstał i zmiótł kołki na podłogę.

- Trochę cię drażnią, co?

- Owszem. - Zdjął z jej głowy kapelusik z piórkiem i rzucił go na kupkę ubrań.

- Co robisz?

- Zadałaś pytanie, a ja odpowiedziałem. Prawdę mówiąc, właśnie odpowiedziałem na 

kolejne. - Pociągnął za sznurówki jej zielonego kaftana.

- Przestań. - Pacnęła go po rękach. - Te pytania się nie liczą. To była normalna rozmowa. A 

teraz proszę, zadaj oficjalne pytanie.

- Dobrze. - Usiadł z powrotem na krześle i wpatrzył się w nią uważnie. - Czego najbardziej 

pragniesz w życiu?

- To poważne pytanie. Za tę odpowiedź będziesz musiał zdjąć pięć rzeczy.

144

background image

- Cztery.

- Dobra, cztery. Ale ja wybiorę, które. 

Uśmiechnął się.

- Zgoda. Czego chciała najbardziej na świecie?

- Co rano zaczynam dzień od czterech afirmacji. Chyba można powiedzieć, że to one są 

tym, czego najbardziej pragnę. Czy też w co najmocniej wierzę. Pierwsza jest taka, że 

zasługuję na szczęście.

- O tak, zasługujesz. 

Zsunęła się ze stołu.

- Ściągam ci buty. - Zdjęła je jednym szarpnięciem i uśmiechnęła się, widząc jego kraciaste 

skarpetki. Takie szkockie.

- A druga afirmacja? - spytał.

- Że osiągnę swoje cele. 

Skinął głową.

- Twoje cele są bardzo szlachetne. 

Rozpięła jego czerwony kaftan.

- Ściągaj to, Mikołaju. 

Rzucił kaftan na stół razem z jaśkiem udającym brzuch.

- Mów dalej.

- Numer trzy, to że nadam swojemu życiu znaczenie.

- To bardzo ważne. Dlatego walczę z Malkontentami. - Wstał, kiedy pociągnęła jego biały 

podkoszulek. Zdjął go przez głowę i rzucił na bok.

Spojrzała na jego nagą pierś. Na plamę czarnych, kręconych włosów, na twarde mięśnie 

piersiowe,  na  sześciopak na  brzuchu.  Czerwone,  aksamitne spodnie były związane w 

pasie   białym   sznurkiem.   Chwyciła   jego   koniec   i   pociągnęła   delikatnie.   -   A   czwarta 

afirmacja? 

Spojrzała mu w twarz.

- W tę zawsze najtrudniej było mi uwierzyć. - I najtrudniej się do niej przyznać. Oczy 

zapiekły ją od łez. - Ze jestem warta miłości.

- Dziewczyno. - Przygładził do tyłu jej włosy. - Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby 

bardziej wart miłości od ciebie.

- Ian. - Dotknęła jego twarzy. - Ja to samo myślę o tobie. 

Wziął ją w ramiona i pocałował. Odwzajemniła jego pocałunek z całą namiętnością, która 

narastała w niej od kilku dni.

Przechylił głowę i wdarł się językiem w jej usta. Toni zmiękły kolana. W tym pocałunku 

był taki głód. Jej pragnienie stało się jeszcze bardziej desperackie, gorączkowe.

Przejechała zgiętymi palcami po jego gładkich nagich plecach.

- Chcę cię.

- Masz mnie. - Zebrał jej elfią kamizelkę w garście i pociągnął do góry, przez jej głowę. 

Czerwona koszulka z długimi rękawami błyskawicznie poszła w jej ślady. Zanim Toni 

zdążyła opuścić ręce, miała już rozpięty stanik.

- Szybki jesteś.

- Zgadza się. - Rzucił stanik na bok. - Tak jak ty, zamierzam osiągnąć swoje cele. - Chwycił 

w dłoń jej pierś. Sutki jej stwardniały pod spojrzeniem jego płonących, czerwonych oczu. 

Zacisnęła uda.

- A jaki jest twój cel?

- Żebyś jęczała z rozkoszy. - Potarł kciukiem twardy sutek i rzeczywiście jęknęła. - Żebyś 

145

background image

drżała i krzyczała. - Pochylił się i wziął sutek w usta. Zaczął ssać, drażnić go językiem, a 

potem delikatnie pociągnął wargami.

Zadrżała i odchyliła się do tyłu w jego ramionach.

-   Chcę   się   rozkoszować   twoim   smakiem.   -   Zajął   się   drugim   sutkiem.   Przez   mgłę 

zmysłowej przyjemności dotarło do niej, co powiedział. Torturował jej sutek językiem. 

Czy następne będą kły?

- Chcesz mnie ugryźć? 

Uniósł głowę i spojrzał na nią z wymówką.

- Nie robię tego dla pożywienia.

- Ale powiedziałeś, że chcesz się rokoszować moim smakiem. 

Jego usta drgnęły.

- Miałem na myśli seks oralny. Masz coś przeciwko, żebym cię całował i ssał? 

Przełknęła ślinę.

- Nie, absolutnie nic. 

Wsunął palce pod gumkę jej czerwonych rajtuz i powoli ściągnął je na dół.

- I nie będziesz się wstydzić, kiedy zrobisz się cała soczysta i dojdziesz mi na twarzy?

- Nie - pisnęła. Uśmiechnął się, kiedy jego dłonie przewędrowały po jej tyłeczku, ściągając 

legginsy coraz niżej.

- Niegrzeczna dziewczynka, nie masz nic pod spodem.

- Nauczyłam się tego od ciebie. - Przeciągnęła dłońmi po jego bicepsach, po ramionach, po 

piersi. - Jesteś najpiękniejszym facetem świata.

Prychnął. Jej rajtuzy były ściągnięte do połowy ud; chwycił ją w pasie, posadził na stole i 

zdjął je.

- Od wielu dni marzyłem, żeby dotykać twoich nóg. - Uniósł je i oparł jej kostki na swoich 

ramionach. - Są takie długie i złociste, ucałowane słońcem. - Wsunął dłonie między jej uda 

i odwrócił głowę, żeby pocałować łydkę.

Toni wierciła się, coraz mocniej i mocniej, czując powolne, pulsujące pragnienie między 

nogami. On wędrował coraz wyżej, coraz bliżej celu, całując wnętrze uda. Czerwony blask 

jego oczu budził w niej dreszcze. Boże, ależ go pragnęła.

- Proszę cię. - Położyła się na plecach. Objęła nogami jego szyję, żeby przyciągnąć Iana 

bliżej. Kiedy pogłaskał palcami jej brzuch, zadrżała.

- Na wszystkich świętych, czuję twój zapach. Jest taki słodki. Nie mogę się oprzeć, żeby cię 

nie posmakować.

Jego słowa obudziły w niej pierwotne pragnienie, zrobiła się jeszcze bardziej mokra. I 

gotowa. Rozsunęła przed nim uda. Jego oczy zapłonęły czerwono. Przeciągnął palcami po 

loczkach między jej nogami i pochylił się do przodu.

- Chcę widzieć twoją twarz, kiedy cię dotknę po raz pierwszy. 

Wpatrzyła się w jego czerwone oczy i gwałtownie chwyciła powietrze, kiedy jego palce 

wsunęły się między jej nogi.

Zadrżała,   kiedy   zaczął   delikatnie   pieścić.   Zobaczyła   błysk   białych   zębów,   kiedy   się 

uśmiechnął.

- Jesteś taka mokra. - Wsunął w nią palec. - I taka ciepła.

- Tak. - Naparła na jego dłoń.

- Och, biedna dziewuszka. - Poruszył palcem w jej wnętrzu. - Taka spragniona. Koniecznie 

trzeba się tobą zająć. - Drugą ręką zaczął pieścić łechtaczkę.

Pisnęła. Wszedł głębiej. Wbiła palce w stół.

- Proszę cię, pospiesz się. 

146

background image

Zabrał rękę.

- Dobrze, następnym razem będzie powoli. - Usiadł na krześle i podjechał z nim do stołu. 

Chwycił ją za pośladki i przyciągnął ją do swojej twarzy.

- Właśnie to, skarbie, nazywam smakowaniem. - Rzucił się na nią, przeciągając językiem 

po rozpalonej skórze, sondując, smakując, liżąc.

Toni zaczęła się wiercić, ale ją przytrzymał. Oczy miała zamknięte, dyszała. Pogłaskał jej 

łechtaczkę   i   zaczął   delikatnie   ssać.   Jęknęła.   Jej   nogi   zesztywniały.   Lizał   ją   kolistymi 

ruchami. Krzyknęła. Orgazm pozbawił ją tchu.

- Och, Toni. - Ian wstał i pociągnął sznurek czerwonych spodni. - Umrę, jeśli nie będę cię 

miał. 

Nagle znieruchomiał.

- O co chodzi? - Usiadła z trudem. Drżała.

- Jasna cholera - mruknął. - Alarm się włączył.

Rozdział 20

Ian zaklął jeszcze raz, wkładając kaftan. Z wampiryczną prędkością pozapinał guziki i 

wciągnął buty.

Co za cholerny brak wyczucia czasu. Kusiłoby go, by pozwolić, żeby Angus czy Connor 

się tym zajęli, ale alarm uruchomiło telepatyczne wołanie o pomoc Phineasa. Ian uczył 

młodego wampira fechtować. Musiał być przy nim, choćby nie wiadomo jak pragnął Toni. 

Boże, ależ jej pragnął.

Schylała się, żeby włożyć swoje czerwone legginsy. Jej długie, jasne włosy opadły do 

przodu,   częściowo   skrywając   jej   zaczerwienioną   twarz.   Wyprostowała   się   i   odrzuciła 

włosy do tyłu, wiercąc tyłeczkiem, żeby naciągnąć legginsy na biodra. Na wszystkich 

świętych, nigdy nie sądził, że ubieranie się może być seksowne.

- Jasna cholera - szepnął.

- Jest źle? - Porwała stanik z podłogi. 

- O tak. Wręcz boleśnie. Jestem twardy jak skała i zaraz eksploduję. - Przypasał miecz.

Zatrzymała się z na wpół włożonym stanikiem.

- Ja pytałam o atak. 

Wyjrzał przez okno wychodzące na parking. Wciąż padał śnieg, widoczność była fatalna.

- Słyszę ich na zewnątrz. Widocznie Phineas robił obchód. Założył brodę, perukę i czapkę.

- Zostań tutaj. Wrócę najszybciej jak się da.

- Ale powinnam pomóc. To moja praca. - Włożyła czerwoną koszulkę.

- Zostań tutaj - powtórzył. - Jest tu wystarczająco dużo wampirów, żeby się tym zająć.

- Uważasz, że nie jestem dość silna, żeby pokonać Malkontenta, tak?

- Szczerze mówiąc, wolałbym tego nie sprawdzać. - Teleportował się na parking i zobaczył 

ślady w śniegu, w miejscu, gdzie inne wampiry przebiegły przez płytę i zagłębiły się w 

las. Usłyszał w oddali brzęk mieczy. Wyciągnął swój i śmignął w stronę dźwięku.

Kiedy wszedł do lasu, padający śnieg zrzedniał, bo korony drzew chwytały płatki nad 

ziemią. Dostrzegł na polanie tuzin Mikołajów. Stali nieruchomo; ich czapki i barki były już 

lekko przyprószone śniegiem. Większość z nich tworzyła krąg wokół pary walczącej w 

pojedynku.   Phineasa   i   Malkontenta   ubranego   na   czarno.   Okrążali   się   powoli.   Dwóch 

Mikołajów   przytrzymywało   pod  drzewem   drugiego   Malkontenta,   celując  mieczami   w 

jego serce, Ian dołączył do kręgu.

- Co się stało? - szepnął do wampira po prawej.

147

background image

- Phineas robił obchód po lesie - odparł Mikołaj i Ian rozpoznał głos Robby'ego MacKaya. - 

Skoczyło na niego dwóch Malkontentów, więc wezwał wsparcie. Usłyszeliśmy alarm i 

przybiegliśmy.

Zadźwięczały miecze, kiedy Malkontent rzucił się na Phineasa. Phineas odparował atak i 

zmusił przeciwnika, by się cofnął.

-   Złapaliśmy   jednego.   -   Robby   wskazał   Malkontenta   pod   drzewem.   -   Drugi   wyzwał 

Phineasa na pojedynek i chłopak przyjął wyzwanie.

Ian uważnie obserwował pojedynek, oceniając umiejętności obu walczących. Wyglądało 

na to, że siły są wyrównane, choć u Rosjanina Ian wyczuwał większą desperację.

- Chodźmy stąd, Stanisław! - krzyknął schwytany Malkontent. - Wynośmy się stąd do 

wszystkich diabłów!

- Jak tylko zobaczę, że zaczynasz się teleportować, przeszyję ci serce - ostrzegł jeden z jego 

strażników, Ian rozpoznał francuski akcent. Jean-Luc Echarpe.

- Do diabła z tym - burknął drugi. Był to Angus. - Nadziejmy tego drania i miejmy to z 

głowy.

- Jestem nieuzbrojony! - krzyknął schwytany.

- Byłeś uzbrojony dwie minuty temu, zanim rzuciłeś miecz - odparł Angus. - Posłuchaj, 

Jurij.   Tak,   nie   rób   takiej   zdziwionej   miny,   wiem,   kim   jesteś.   To   tylko   kwestia 

gospodarowania czasem. Jeśli nie zabijemy cię teraz, wrócisz tutaj i będziemy musieli 

zrobić to później. Więc moim zdaniem lepiej cię zarżnąć od razu. Oszczędzimy mnóstwo 

czasu.

Jean-Luc się roześmiał.

- Spodziewasz się, że ci przyzna rację?

- Jeśli jesteście tacy dobrzy i szlachetni, jak twierdzicie - powiedział Jurij - to nie zabijecie 

nieuzbrojonego więźnia.

- Och, nie cierpię, kiedy to mówią - burknął Angus. Jean-Luc przycisnął koniec miecza do 

gardła Jurija.

- Nie bądź tchórzem, Jurij. Podnieś broń i załatwimy to jak mężczyźni.

- Teraz go wystraszyłeś - zauważył Angus. - Zdaje się, że zlał się w spodnie.

- Nieprawda! - zaprotestował Jurij. - Stanisław, uciekam bez ciebie. 

Stanisław był zajęty Phineasem. Obydwaj krążyli powoli w prawą stronę na ugiętych 

nogach, z mieczami w gotowości.

-   Stan,   ziomalu,   zaraz   cię   uziemię   -   powiedział   cicho   Phineas.   -   Dlaczego   to   robisz? 

Zawsze miałem cię za przyzwoitego gościa. Byłeś jedynym Rosjaninem, z którym byłem w 

stanie gadać.

-   Oszukałeś   mnie,   draniu.   -   Stanisław   poślizgnął   się   w   śniegu,   ale   szybko   odzyskał 

równowagę. - Podstępem wyciągnąłeś ode mnie, gdzie jest Katia.

- To była wredna sucz, Stan. Nie zorientowałeś się, że jesteś po złej stronie? Zapisałeś się 

do tych złych.

- Zdrajca! - Stanisław skoczył do przodu, dziko wymachując mieczem. Phineas blokował 

każdy cios. Stanisław cofnął się, ciężko dysząc. Phineas zaczął go okrążać.

- Nie wyjdziesz z tego żywy, Stan.

- Lećmy stąd! - krzyknął Jurij.

- Nie mogę! - Stanisław otarł pot z czoła. - Jędrek mnie zabije, jeśli ja nie zabiję Phineasa.

-   Wdepnąłeś   po   szyję   w   gówno.   -   Phineas   zaatakował   i   mistrzowskim   uderzeniem 

wytrącił miecz z ręki Staną. Stanisław się cofnął. Phineas przeciągnął czubkiem miecza po 

jego piersi.

148

background image

- Na moje oko to masz trzy wyjścia. Możesz zginąć z mojej ręki, z ręki Jędrka albo możesz 

się przyłączyć do nas.

-   Zaraz,   chwila.   -   Angus   podszedł   do   nich.   -   Szczerze   wątpię,   żebyśmy   mogli 

kiedykolwiek zaufać temu draniowi. 

Stanisław zniknął, Ian odwrócił się i zobaczył, że Jurij też się teleportował.

Merde - mruknął Jean-Luc. Angus westchnął.

- No trudno. - Poklepał Phineasa po plecach. - Dobrze się spisałeś, chłopcze. 

Phineas schował miecz.

- Powinienem był go zabić, kiedy miałem szansę. Tylko że...

- Nie chciałeś? - spytał Angus. - To właśnie czyni cię jednym z nas, chłopcze. Zabijamy, 

kiedy musimy, ale nie delektujemy się tym.

- Ale on po prostu wróci - powiedział Phineas. Angus objął go ramieniem.

- Zawsze są złe wampiry, trawione żądzą zabijania. Przeżyłem ponad pięćset lat i to się 

nigdy nie zmieniło. I jeśli czegoś się nauczyłem przez te lata, to tego, że z zabijaniem 

nigdy nie należy się spieszyć.

- To prawda - odezwał się Connor. - Zabijesz jednego, a następnej nocy zjawia się dwóch. 

- Zimno tu - stwierdził Roman. - Wracajmy na bal. 

Mikołaje wrócili na parking, Ian schował miecz do pochwy.

Robby pochylił się do niego i szepnął:

- Lepiej zmyj z siebie jej zapach, zanim Connor albo Angus cię zwęszą. - Ruszył szybciej, 

żeby   dołączyć   do   reszty.   Ian   się   skrzywił.   Odczekał,   aż   pozostali   Mikołaje   wejdą   do 

budynku,   a   potem   śmignął   do   srebrnego   pokoju.   Wziął   błyskawiczny   prysznic   i   się 

przebrał.

Pognał w stronę schodów. Kiedy usłyszał za sobą brzdęknięcie, obejrzał się. Z otwartej 

windy wyszła Toni.

- Toni. - Podszedł do niej. To tak go posłuchała i została w sali konferencyjnej. Odwróciła 

się na pięcie.

- Ian. Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś z Phineasem.

- Byłem, ale... a co ty robisz na dole? Ściszyła głos.

- Wyszłam do holu, żeby się dowiedzieć, co się dzieje, kiedy Emma MacKay szepnęła mi, 

że powinnam się gdzieś zaszyć na cały wieczór. To żona szefa, więc nie chciałam z nią 

dyskutować, ale odniosłam wrażenie, że wie, co robiłam...

- Wampiry mają bardzo dobry węch. Ja dostałem podobne ostrzeżenie. 

Podeszła do niego.

- Potrafią wywąchać, że my... no wiesz?

- Owszem, potrafią. Niestety, kilka innych osób też to zauważyło.

- O rany - mruknęła. - Czy tu nie można mieć odrobiny prywatności? 

Ian wyszczerzył zęby.

- Masz taką ochotę wskoczyć ze mną do łóżka?

- Cicho. - Obejrzała się na korytarz. - Nie chcę, żebyś miał kłopoty. I nie chcę wylecieć z 

pracy. A już na pewno nie chcę stracić wspomnień po tym, co... no wiesz.

- Chodzi ci o to, jak umazałaś sobą moją twarz? 

Skrzywiła się.

- Nie powinniśmy o tym rozmawiać. - Znów się obejrzała.

- Jesteśmy sami, skarbie. 

Przyjrzała się sufitowi.

- Ale tu gdzieś są kamery.

149

background image

-  Tak.  I tylko dlatego  nie trzymam cię jeszcze  w  ramionach.  Właśnie wziąłem  zimny 

prysznic i nie pomogło.

- Och, Ian - westchnęła. - Nie wiem, dokąd moglibyśmy pójść. We wszystkich sypialniach 

są kamery.

- Coś wymyślę. Będzie łatwiej, kiedy Connor zabierze Romana do kryjówki. A Jean-Luc 

urządza przyjęcie w Teksasie, więc wielu gości teleportuje się tam później.

- To dobrze. - Toni ziewnęła.

- Jesteś zmęczona. Idź do łóżka, skarbie. - Kiedy patrzył za nią, jak wchodzi do srebrnego 

pokoju,   był   pewien,   że   już   nie  mógłby   z   niej   zrezygnować.   Nie   bardzo   wiedział,   jak 

mógłby się wpasować w jej plan prowadzenia domu dziecka i szkoły. Ale kochał ją tak 

bardzo,   że   nie   zniósłby,   gdyby   zrezygnowała   dla   niego   choćby   z   niektórych   swoich 

planów. Na pewno jakoś sobie to ułożą.

Jeśli będzie z nim zaręczona, Connor nie odważy się wykasować jej wspomnień. To był 

wielki krok, ale na tę myśl nie odezwał mu się w głowie żaden alarm. Po prostu czuł, że to 

jest to. I cieszył się jak dziecko.

Następnego ranka Toni zadzwoniła do Carlosa, żeby sprawdzić, jak czuje się Sabrina.

- Jest już zupełnie przytomna - powiedział Carlos. - I ma mnóstwo pytań. Chce wiedzieć, 

dlaczego   nie   może   wrócić   do   domu.   I   jakim   cudem   wydostaliście   ją   ze   szpitala. 

Poprosiłem Teddy'ego, żeby siedział cicho, dopóki nie będziesz mogła z nią porozmawiać, 

ale ciągle robi jakieś aluzje do superbohaterów.

- Powiedz, że wyjaśnię jej wszytko wieczorem, kiedy wyjdę z pracy - odparła Toni. - A 

przynajmniej spróbuję.

- Jest jeszcze jeden problem - mówił dalej Carlos. - Lokalne stacje telewizyjne pokazują 

zdjęcie Bri w wiadomościach. Mówią, że została porwana. Nie mam odwagi zabrać jej 

nigdzie, gdzie mogłaby zostać zauważona.

Toni się skrzywiła. Nie mogli siedzieć w hotelu w nieskończoność.

- Pomyślałem, że moglibyśmy się z tobą spotkać w tym klubie wampirów - zasugerował 

Carlos.

- W Horny Devils? Dlaczego tam?

- To świetna kryjówka. Żaden śmiertelnik nie będzie Bri tam szukał. A wątpię, żeby jakiś 

wampir chciał zadzwonić na policję i zgłosić, że tam jest. Poza tym to dobre miejsce, żeby 

przekonać Bri, że wampiry istnieją.

- No nie wiem. - Toni zmarszczyła brwi. - Może się wystraszyć na śmierć.

- Wszystkie wampiry płci męskiej w klubie to striptizerzy. Wyglądają nieszkodliwie. - 

Carlos zniżył głos. - Bri ciągle jest przekonana, że ma urojenia. Musimy jej udowodnić, że 

miała rację, bo inaczej znowu wyląduje w wariatkowie.

- Okej, okej. Poproszę Iana, żeby mnie tam dzisiaj zabrał. Spotkamy się o wpół do szóstej. - 

Rozłączyła się. Wczesnym popołudniem kurier dostarczył jej małe niebieskie pudełeczko 

od   Tiffany'ego.   Z   bijącym   sercem   Toni   wyjęła   z   niego   złoty   wisiorek   w   kształcie 

serduszka, na złotym łańcuszku. Był też liścik: „Pełne miłości do Ciebie - Ian”.

Kochał ją. Nie mogła myśleć o niczym innym. Nie chciała, by Howard wiedział, że dostała 

prezent od Iana, więc schowała serduszko pod koszulkę i pozwoliła mu zostać między 

piersiami.

Kiedy słońce zaszło, pobiegła do srebrnego pokoju, żeby się przebrać.

- Dziękuję, dziękuję! - Uśmiechnęła się do niego szeroko i wpadła do łazienki. - Musimy 

lecieć do Horny Devils - zawołała do niego przez drzwi. Był w kuchni, pił śniadanie. - 

Mamy się tam spotkać z Carlosem, Bri i Teddym.

150

background image

- Wybierają się do Horny Devils? - spytał. - A po co?

- Żebyśmy mogli przekonać Bri, że nie ma urojeń. - Włożyła dżinsy i zielony sweter, po 

czym otworzyła drzwi. - Możesz mnie tam teleportować?

-   Tak.   -   Wyjął   komórkę   ze   sporranu.   -   Tylko   uprzedzę   Vandę.   I   muszę   powiedzieć 

Howardowi, że jakiś czas nas nie będzie.

Pięć minut później Toni znalazła się z Ianem w uliczce przed wejściem do Horny Devils. 

Carlos, Bri i Teddy byli już na miejscu. Carlos wskazał bramkarza.

- Ten gość nie chce nas wpuścić. 

Bri zerknęła podejrzliwie na Iana.

- Po co tu przyszliśmy? Chcę wracać do domu.

- Nie możemy wrócić do twojego mieszkania, Bri - powiedziała Toni. - Wujek będzie cię 

tam szukał. Musimy cię ukryć na jakiś czas.

Bri spojrzała nerwowo na wielkiego bramkarza.

- Co to za miejsce?

- To pewnie ich sekretna kwatera! - wykrzyknął Teddy.

- Raczej nocny klub - wyjaśniła Toni. - Vanda się nas spodziewa, tak?

- Tak - odparł Ian. - Zgodziła się użyczyć wam pokój dla VIP-ów. Kazała nawet dostarczyć 

trochę jedzenia dla śmiertelników.

- Śmiertelników? - szepnęła Bri.

- Wiedziałem! - Teddy pochylił się do niej. - On jest z innej planety. Dlatego ma supermoc.

- Nie jestem żadnym superbohaterem - burknął Ian.

- Oczywiście, że jesteś! - upierał się Teddy. - Masz supermoc, stary. A ja będę twoim 

pomocnikiem.

- Ian, musimy im powiedzieć prawdę - powiedziała Toni. Zmarszczył brwi.

- Jesteś pewna, że ją zniosą?

- Sabrina ma prawo wiedzieć, że cały czas miała rację. - Carlos spojrzał na Sabrinę. - 
Menina

, nigdy nie miałaś żadnych urojeń.

Bri pokręciła głową.

- Nie, myliłam się. Wampiry nie istnieją. 

Ian spojrzał na Carlosa.

- Więc ty znasz prawdę, tak? - Spojrzał na Toni rozczarowany. - Miałaś nikomu nie mówić.

- Carlos musiał wiedzieć, co jest grane - wyjaśniła Toni. - A poza tym on umie dochować 

tajemnicy. 

Ian przyjrzał się Carlosowi.

- Tak, z pewnością umie. 

Carlos wymienił szybkie spojrzenie z Ianem i znów zwrócił się do Sabriny:

Menina, pamiętasz, jak napadły cię wampiry? 
Pokręciła głową.

- Wydawało mi się tylko.

- Poprosiłaś mnie, żebym poszła do Central Parku i odnalazła je - dodała Toni. - I te same 

wampiry napadły na mnie. 

Bri zachłysnęła się ze strachu.

- Nie!

- Tak. Zostałam zaatakowana. I pewnie bym zginęła, gdyby nie zjawił się facet z mieczem i 

mnie nie uratował.

- A miał supermoc? - spytał Teddy.

- Tak - odparła Toni. - Dźgnął jednego z napastników i tamten rozsypał się w pył. Dwaj 

151

background image

pozostali zniknęli. Wtedy ten gość z mieczem teleportował mnie do Romatechu.

- Czy to inna planeta? - spytał Teddy. Ian jęknął. Toni się uśmiechnęła.

-   To  Romatech   Industries.   Produkują   tam   syntetyczną   krew.   Connor,   ten,   który   mnie 

uratował, powiedział, że jest dobrym wampirem.

- Prrr - wycedził Teddy. - Dobrym wampirem? 

Bri pokręciła głową.

- Nie ma czegoś takiego.

- Właśnie że jest - upierała się Toni. - Tak jak śmiertelnicy mogą być dobrzy albo źli, tak 

samo wampiry mogą być dobre albo złe. - Wskazała Iana. - On jest dobrym wampirem.

Bri cofnęła się przerażona.

- On jest jednym z nich? Gryzie ludzi?

- Nie - odparł Ian z chmurną miną. - Piję syntetyczną krew z Romatechu.

- I masz supermoc - dodał Teddy. - To jest super. I pewnie walczysz ze złymi wampirami?

- Nazywamy ich Malkontentami - wyjaśnił Ian. - Oni siebie nazywają Prawdziwymi.

- Toni. - Bri przysunęła się do niej i szepnęła: - Dlaczego się zadajesz z... kimś takim?

- Ian jest jednym z tych dobrych - odszepnęła Toni. - Pracuję dla nich od czasu ataku.

- Dlaczego? Kontrolują cię?

-   Nie.   Chciałam   znaleźć   sposób   na   udowodnienie,   że   miałaś   rację.   Nigdy   nie   miałaś 

urojeń, Bri. Twój wujek więził cię w szpitalu i faszerował lekami, żeby mieć kontrolę nad 

twoimi pieniędzmi.

- Ale on... on jest moim wujkiem... 

Tak smutno było na to patrzeć. Toni widziała, że Bri zaczyna wszystko rozumieć; na jej 

twarzy malowały się różne emocje.

Niedowierzanie, potem szok, przerażenie, gniew. Policzki jej poczerwieniały.

- Nigdy nie byłam chora.

- Nie, skarbie. 

Bri spojrzała nieufnie na Iana.

- A wampiry istnieją. - Zamknęła oczy i zadrżała.

- Chodźmy do środka - zaproponował Ian. - Hugo, ci państwo są ze mną. 

Hugo burknął i otworzył drzwi, Ian wszedł do środka z Carlosem i Teddym. Bri zawahała 

się i przywarła do Toni.

- Wszystko w porządku - zapewniła ją Toni. - To jest nocny klub dobrych wampirów. - 

Widząc,   że   Bri   zbladła,   mówiła   dalej:   -   Oni   wszyscy   piją   butelkowaną   krew.   Tu   jest 

całkowicie bezpiecznie.

Bri pozwoliła wciągnąć się do środka. Przywitały ich jasne, błyskające światła i głośna 

muzyka. Trzymała się blisko Toni i rozglądała nerwowo. Toni zauważyła zwykłą bandę 

skąpo ubranych dziewczyn podskakujących pod sceną w takt muzyki.

- Te laski są niezłe - stwierdził Teddy. - One wszystkie są...?

- Nieumarłe, tak. - Carlos rozglądał się z zaciekawieniem. Dziewczyny zapiszczały, kiedy 

na   scenę   wszedł   tancerz   przebrany   za   pirata.   Rzucił   trójgraniasty   kapelusz   w   tłum   i 

kobiety zaczęły bić się o niego, koniecznie chcąc mieć pamiątkę. W powietrze poleciały 

kolejne ciuchy, aż tancerz został w samych slipkach. Odwrócił się plecami do publiki, 

pokazując   czaszkę   i   skrzyżowane   piszczele   na   bieliźnie.   Zaczął   sugestywnie   kręcić 

biodrami.

- O rany - szepnęła Sabrina.

- Jest bardzo utalentowany - przyznała Toni.

- Miłe panie, idziecie? - Ian stał przy drzwiach gabinetu Vandy, patrząc na nie z kwaśną 

152

background image

miną. Carlos i Teddy czekali z nim.

- Idziemy. - Toni pociągnęła Bri za łokieć. Bri obejrzała się na tancerza.

- Już mi o wiele lepiej. 

Toni się roześmiała.

-  Miło  widzieć,  że  jesteś   taka  jak  kiedyś.  -  Podeszła  do  Iana,  który   spojrzał   na  nią  z 

uniesioną brwią. Poczerwieniała. - Ja tylko patrzyłam.

Jego usta drgnęły; zapukał do drzwi gabinetu.

- Wchodźcie. Wszystko jest przygotowane - zaprosiła ich Vanda.

- Wielkie dzięki za pomoc. - Toni uśmiechnęła się do wampirzycy.

- Nie ma za co. - Vanda spojrzała na nią zimno. Toni czuła, że Vanda nie pochwala tego 

wszystkiego. Kiedy Ian przedstawiał ich, jej spojrzenie prześlizgnęło się po Bri i Teddym i 

spoczęło na Carlosie. Zmrużyła podejrzliwie oczy.

Carlos uśmiechnął się lekko.

- Bardzo mi się podoba twój koci kombinezon.

- Dzięki. - Vanda poprawiła bicz, który służył jej za pasek. Otworzyła drzwi, za którymi 

były wąskie schodki. - To jest tylne wejście. Pewnie nie chcecie, żeby ktokolwiek zobaczył, 

jak wchodzicie na górę.

- Zgadza się. - Ian poprowadził ich po schodach. Toni przeszła przez wiszące w drzwiach 

sznurki koralików i odsunęła zwiewną zasłonkę.

- Boże święty.

- Rany - szepnęła Bri. - Tu jest pięknie. Ten pokój wygląda jak buduar księżniczki Jasmine.

- Miło, że wam się podoba. Jak widzicie, na stole jest jedzenie i napoje, i mnóstwo poduch, 

na których można odpoczywać. - Vanda wskazała dwoje drzwi po drugiej stronie pokoju. 

- Tam są łazienka i główne schody.

- Tu jest doskonale. - Toni podeszła do rzeźbionego drewnianego parawanu. Widziała 

stąd klub na dole. - Dziękujemy, Vando.

Vanda poprawiła bicz ze zirytowaną miną.

- Ian jest dobrym przyjacielem. Dla niego zrobię wszystko.

- Ja też. - Toni spojrzała na Iana. Stał przy stole z przekąskami i nalewał sobie szklankę 

bleera.

Uniosła dumnie głowę.

- Tak, kocham Iana.

Ruszył w jej stronę; na jego wargi powoli wypływał uśmiech. Vanda spojrzała na niego 

chmurnie.

- Mówiłeś, że chcesz tylko wampirzycy.

- Zmieniłem zdanie. - Ian uśmiechał się teraz szeroko, aż widać było ostre koniuszki jego 

kłów. Sabrina przycisnęła dłoń do piersi.

- Toni, jak mogłaś się w nim zakochać?

- Jak mogłam się nie zakochać? - Wyciągnęła wisiorek spod swetra. Złoty łańcuszek i 

serduszko błysnęły w łagodnym świetle lamp. - Dziękuję, że przysłałeś mi swoje serce.

Ian zatrzymał się, jego uśmiech zniknął.

- Nie przysłałem ci tego. Toni zamrugała.

- Ale to przyszło dziś po południu, z liścikiem „Pełne miłości do ciebie - Ian”. Ian śmignął 

do niej i szybkim ruchem nadgarstka zerwał łańcuszek z jej szyi.

- Ian... - Toni krzyknęła cicho, kiedy rzucił wisiorek na stół i rozbił go pięścią. Wyjął mały 

metalowy przedmiot.

- To urządzenie namierzające - powiedział Carlos. Ian rzucił nadajnik na podłogę i zgniótł 

153

background image

go obcasem.

- Wezwę tutaj Phineasa i Dougala i teleportujemy wszystkich do Romatechu.  

Odsunął   się   i   na   chwilę   zamknął   oczy.   Toni   zrozumiała,   że   wysyła   telepatyczną 

wiadomość. Sabrina ścisnęła jej ramię.

- Kto... kto nas śledzi? Mój wujek czy policja?

- Gorzej - mruknął Carlos. Teddy'emu zaświeciły się oczy.

- Siły zła! Już nas mają! 

Na dole, w klubie, rozległy się strzały i powietrze wypełniły krzyki.

Rozdział 21

Ian skoczył do drewnianego parawanu, żeby zobaczyć, co się dzieje na dole. Dostrzegł 

Jędrka   Janowa   z  pistoletem   w   dłoni   i  z   mieczem   u  pasa.   Jędrek   strzelił   dwa   razy  w 

powietrze i roześmiał się, kiedy kobiety zaczęły biegać w panice, wrzeszcząc wniebogłosy. 

Na szczęście większość z nich miała dość rozsądku, żeby się teleportować z klubu.

-   Toni,   zadzwoń   po   Dougala   i   Phineasa,   żeby   mogli   teleportować  się  prosto   do   tego 

pokoju. I powiedz im, żeby zabrali dodatkową broń. - Kiedy Ian wysyłał telepatyczną 

wiadomość,   po   prostu   wezwał   ich   do   Horny   Devils.   Ale   teraz   nie   chciał,   żeby 

przypadkiem utknęli w tym zamieszaniu. Nie chciał też wysyłać kolejnej wiadomości, 

którą Jędrek mógłby podsłuchać.

Toni wyciągnęła telefon z kieszeni spodni.

Sabrina zaczęła płakać; Teddy próbował ją pocieszać. Vanda i Carlos wyglądali przez 

otworki parawanu.

- Biorą zakładniczki - powiedział cicho Carlos. Ian spojrzał na dół. Kilkanaście wampirzyc 

sparaliżował strach i nie zdołały się teleportować w bezpieczne miejsce.

Stanisław i Jurij chwytali je na lassa ze srebrnych lin jak przerażone jałówki, a Jędrek stał 

na scenie i patrzył z uśmiechem, jak srebro przypala im skórę i kobiety krzyczą z bólu. 

Zostały spędzone razem i jakaś Malkontentka oplatała je kolejnymi srebrnymi linami, by 

uniemożliwić im teleportację.

Phineas i Dougal zmaterializowali się obok Toni, trzymając w dłoniach pięć mieczy i 

trochę drewnianych kołków.

Ian podał miecz Carlosowi.

- Umiesz tym machać?

- Nauczę się. - Carlos chwycił rękojeść. - Dlaczego nie używacie broni palnej?

- Większość postrzałów nie jest dla nas śmiertelna, ale miecz w serce załatwia sprawę raz 

na zawsze. - Ostatni wolny miecz Ian zaoferował Vandzie.

- Nie, dzięki. - Odwiązała bicz z pasa. - Lepiej się czuję z tym.

- A ja mogę dostać miecz? - Teddy podszedł do Iana.

- Teddy, nie! - Sabrina odciągnęła go do tyłu. - Nie powinniśmy się w to mieszać.

- Ja też chcę być bohaterem - upierał się Teddy. Ian podał mu miecz.

- Będziesz pilnował kobiet.

- Może strzec Bri. - Toni chwyciła garść drewnianych kołków. - Ja tu nie zostaję.

- Jesteś... - Ianowi przerwał grzmiący głos Jędrka.

-   Ianie  MacPhie!   Wiem,   że   tu   jesteś.   Przynieś   mi   specyfik   Draganestiego   albo   zacznę 

zabijać. - Jego głos utonął w krzyku zakładniczek.

- Teleportujemy się jednocześnie. Ja biorę Jędrka - zwrócił się Ian do Phineasa i Dougala. 

Phineas wyjrzał przez parawan.

154

background image

- Ja biorę Stana.

- W takim razie mój jest Jurij - powiedział Dougal.

- Ja się zajmę kobietą - dodała Toni. Ian zesztywniał.

- Nie. Zostajesz tutaj.

- Ja się zajmę kobietą. - Vanda spojrzała ze złością na Toni. - Potrafię się teleportować. Ty 

nie.

- A ja mogę chwycić srebrne liny, żeby uwolnić zakładniczki. Ty nie. - Toni odpowiedziała 

jej równie złym spojrzeniem.

- Nie pójdziesz... - Ianowi znów przerwał Jędrek.

- Niech ci się nie wydaje, że możesz mnie zaatakować, MacPhie! - krzyknął ze sceny. - 

Mamy tu zakładniczkę, która zginie, jeśli ktokolwiek się do mnie zbliży. Nadia, zabijesz 

blondynkę, żeby mi sprawić przyjemność.

- Tak, panie. - Nadia, w rękawiczkach, przywiązała jasnowłosą wampirzycę do rury dla 

tancerzy na scenie.

- O nie - szepnęła Vanda. - To Cora Lee. 

Barmanka szamotała się w srebrnych więzach, które ją krępowały i przypalały jej nagą 

skórę.

- Puszczajcie mnie! 

Jędrek wycelował w nią z pistoletu.

- Srebrne kule, moja droga. Bardzo bolesne. - Kiedy Cora Lee jęknęła, uśmiechnął się. - 

Twój strach sprawia, że jesteś jeszcze bardziej atrakcyjna.

- Vanda - szepnęła Toni. - Masz tu jakieś nożyce do drutu?

- Może. W gabinecie jest skrzynka z narzędziami.

- Toni. - Ian spojrzał na nią surowo. - Nie idziesz na dół. - Kiedy otworzyła usta, żeby się 

sprzeciwić, mówił dalej: - To nie jest przyjacielska prośba. Jestem twoim szefem. Zrobisz, 

co mówię.

Jej oczy zapłonęły gniewem, Ian zwrócił się do Carlosa.

- Wy obaj zostajecie tutaj.

-   Mnie   nie   możesz   rozkazywać   -   warknął   Carlos.   Ian   zignorował   go   i   kiwnął   na 

chłopaków.

- Teleportujemy się na trzy. - Policzył do trzech i zniknęli.

Ian zmaterializował się koło Jędrka i pierwszym ciosem miecza wytrącił mu pistolet z 

dłoni. Jędrek odskoczył do tyłu, zobaczył, że krwawi i krzyknął:

- Zabij blondynkę, Nadia! 

Ian zerknął w tamtą stronę i zobaczył, że Cora Lee, wciąż przywiązana do rury, wije się i 

płacze. Ale Nadia była zbyt zajęta unikaniem ciosów bicza Vandy, żeby wykonać rozkaz 

szefa. Ian rzucił się na Jędrka, ale ten zniknął.

- Cholera! - zaklął. Dougal i Phineas wciągnęli swoich przeciwników w walkę i szczęk 

mieczy zmieszał się z panicznymi krzykami zakładniczek. Jędrek pojawił się na barze. 

Wyciągnął miecz. Z jego dłoni kapała krew.

Świetnie, niech ręka mu się ślizga na rękojeści, pomyślał Ian. Zeskoczył ze sceny i ruszył 

na niego. Niech osłabnie z upływu krwi.

Jędrek,   nie   odrywając   oczu   od   Iana,   złapał   garść   serwetek   z   baru.   Przycisnął   je   do 

krwawiącej dłoni.

-   Niesamowite,   jak   strasznie   krwawią   te   małe   skaleczenia   -   stwierdził   Ian.   Jędrek 

uśmiechnął się drwiąco i rzucił zakrwawione serwetki na podłogę.

Ian dostrzegł kątem oka, że Toni wymknęła się z gabinetu Vandy. Do licha, nie! Miała 

155

background image

kołki  zatknięte  za pasek,  a  w dłoni nożyce  do  drutu.  Nisko pochylona,  pomknęła  za 

grupkę zakładniczek.

Nie mógł pozwolić, żeby Jędrek ją zobaczył. To on przysłał jej wisiorek z serduszkiem. 

Wiedział,   że   Ianowi   na   niej   zależy   i   to   czyniło   z   niej   jeden   z   głównych   celów.   Na 

wszystkich świętych, powinien był to wiedzieć. A ona powinna była go posłuchać i zostać 

w ukryciu.

Wskoczył na bar, zmuszając Jędrka, by odwrócił się przodem do niego, a tyłem do Toni. 

Zadał cios mieczem z całą siłą. Jędrek zachwiał się na krawędzi baru, stracił równowagę i 

zniknął.

-   Cholera.   -   Ian   obrócił   się   wokół   własnej   osi.   Jak   miał   walczyć   z   tym   tchórzliwym 

draniem, jeśli on ciągle się teleportował?

Ze swojego miejsca widział większość sali. Grupka zakładniczek stopniała już z dziesięciu 

do sześciu. Zniknęła kolejna, zostało pięć. Toni najwyraźniej uwalniała je tak szybko, jak 

mogła. Ale jej sukces mógł być dla niej zgubą, bo kiedy nie będzie już zakładniczek, ona 

nie będzie miała się za kim chować.

Jędrek znów pojawił się na scenie.

- Ta umrze, MacPhie! - Rzucił się w stronę Cory Lee.

- Nie! - Vanda strzeliła na niego biczem, który owinął się wokół jego ręki z mieczem.

- Ty suko! - Chwycił bicz i szarpnął Vandę ku sobie. Puściła bicz, żeby nie nadziać się na 

jego miecz. - Powinienem był zabić cię w Polsce. Zawsze chowasz się po dziurach, jak 

szczur.

Vanda się cofnęła.

Nadia, sprawisz mi wielką przyjemność, jeśli zabijesz blondynkę - rozkazał Jędrek.

- Tak, panie. - Nadia ruszyła w stronę Cory Lee.

-   A   ja   zabiję   ciebie,   Vando.   -   Jędrek   uniósł   miecz,   Ian   teleportował   się   na   scenę   i 

przechwycił Jędrka.

- Pomocy! - wrzasnęła Cora Lee; Nadia była coraz bliżej. Z okrzykiem wściekłości Vanda 

skoczyła na plecy Nadii. Kobiety przeturlały się po scenie, usiłując chwycić upuszczony 

miecz Nadii, Ian chciał pomóc, ale był zajęty odbijaniem ciosów Jędrka.

Za plecami Janowa zobaczył Toni zakradającą się na scenę. O nie, do diabła. Natarł z 

wściekłością, by zająć całą uwagę Jędrka. Toni przebiegła za nimi i przecięła srebrne liny 

krępujące Corę Lee. Wampirzyca z płaczem uciekła ze sceny. Tymczasem Nadii udało się 

chwycić miecz; ruszyła na bezbronną Vandę.

Toni   chwyciła   srebrną   linę,   którą   związana   była   Cora   Lee,   i   rzuciła   się   do   ataku, 

wymachując nią jak batem i uderzając w tył głowy Nadii. Rosjanka krzyknęła z bólu. W 

powietrzu rozszedł się smród palonych włosów.

Ian odskoczył do tyłu, gdy miecz Jędrka o mało nie rozpłatał mu brzucha. Musiał bardziej 

uważać. Rzucił się do ataku, ale ten drań znowu zniknął.

- Jasna cholera! - Ian obrócił się dookoła, szukając przeciwnika. Jędrek pojawił się obok 

Toni.

- Nie! - Ian pomknął w ich stronę, ale Jędrek zniknął, zabierając Toni ze sobą. - Nie! - 

Strach ścisnął go za gardło lodowatymi szponami.

Odetchnął z ulgą, kiedy Jędrek i Toni pojawili się na barze. Przynajmniej ten gnój nie 

zabrał jej do jakiejś ukrytej nory, żeby ją torturować i zabić. Zeskoczył ze sceny i pobiegł 

ku nim.

Jego ulga nie trwała długo. Jędrek szarpnął Toni do siebie i przycisnął miecz do jej szyi. 

Ian zamarł.

156

background image

- Towarzysze, do mnie! - krzyknął Jędrek i trójka pozostałych Rosjan teleportowała się na 

bar. - Widzisz, MacPhie, wystarczy jedna zakładniczka, jeśli ma się tę właściwą. - Zasyczał 

i wysunął kły.

Musnął ustami policzek Toni. Jego kły zadrapały jej skórę, zostawiając różowy ślad. Toni 

zacisnęła powieki.

-  Czuję zapach  jej  strachu,  MacPhie.  Nic  dziwnego, że tak  ci się podoba.  Jest  bardzo 

smakowita. 

Ian   zaklął   paskudnie;   żółć   podeszła   mu   do   gardła.   Musiał   ratować   Toni,   ale,   Bóg 

świadkiem, nie wiedział jak. Wiedział, że jeśli zaatakuje, w tej samej sekundzie Jędrek 

poderżnie jej gardło.

- Wiesz, czego chcę, MacPhie. Przynieś mi specyfik. 

Czy powinien grać na czas? Rozpacz ograniczała mu zdolność jasnego myślenia. Nie mógł 

jej stracić. Nie mógł zawieść Toni. Nie zniósłby tego. Rzucił miecz, który upadł z brzękiem 

na cementową podłogę. Jędrek się uśmiechnął.

- Masz pięć minut. 

Nad ich głowami rozległ się głośny trzask. Wszyscy spojrzeli w górę, kiedy połamane 

kawałki   drewna   posypały   się   na   podłogę.   A   przez   dziurę   wyłamaną   w   drewnianym 

parawanie wyskoczyła w powietrze wielka czarna pantera. Jej ryk rozległ się echem w 

ciszy, która zapadła w klubie.

Korzystając z nieuwagi Jędrka, Ian chwycił miecz i skoczył w jego stronę. Niestety, Jędrek 

zorientował się, że pantera leci prosto na niego. Odwrócił się, pociągając Toni za sobą, tak 

żeby   to   ona   przyjęła   pełną   siłę   ataku   zwierzęcia.   Wysunął   miecz,   widocznie   mając 

nadzieję, że pantera wbije się na niego.

Widząc, że Jędrek jest odwrócony plecami, Ian śmignął ku niemu i przebił mieczem jego 

prawy bark. Jędrek krzyknął i upuścił broń. Jego chwyt rozluźnił się na tyle, że Toni 

zdołała   się   uchylić,   kiedy   pantera   na   nich   wpadła.   Jej   potężne   łapy   wylądowały   na 

barkach Jędrka, spychając jego i Toni z baru. Ian odskoczył na prawo, kiedy zwierzę 

przeleciało obok niego, wylądowało na ziemi i przeturlało się, by znów stanąć na czterech 

łapach. Toni wylądowała na Jędrku. Uchyliła się, kiedy pantera znów zaatakowała. Jędrek 

wrzasnął, kiedy ostre jak brzytwy pazury rozerwały jego koszulę i zostawiły krwawe pasy 

na piersi.

Toni krzyknęła i odczołgała się tyłem. Pantera spojrzała na nią, po czym odwróciła się do 

baru, wbijając bursztynowe oczy w Malkontentów. Wszyscy zniknęli, łącznie z Jędrkiem. 

Kot, widząc, że zdobycz mu umknęła, ryknął z wściekłością.

Dougal i Phineas zbliżyli się powoli, celując mieczami w bestię.

- Mamy ją zabić? - spytał Dougal.

- Nie! - krzyknął Ian. - Zostawcie ją. 

Pantera odwróciła się w jego stronę, sycząc głośno, a potem wbiła dziwnie znajome oczy 

w   Toni.   Kiedy   odwróciła   głowę,   Ian   dostrzegł   błysk   dwóch   złotych   kolczyków   w   jej 

uszach. Oczywiście. Powinien był wiedzieć. Ale nigdy by nie zgadł, że to będzie pantera.

Wielki kot ruszył w stronę Toni.

- Nie. - Dziewczyna zaczęła się cofać, ale nogi jej się trzęsły. Ian skoczył, zasłaniając ją 

własnym ciałem.

- Carlos, nie. 

Pantera zawarczała, cicho i gardłowo.

- Carlos? - szepnęła Toni. Ian usłyszał głuchy łomot; kiedy obejrzał się za siebie, Toni 

leżała na podłodze, zemdlała.

157

background image

- Och, dziewczyno. - Kucnął koło niej i odgarnął włosy z jej twarzy.

- To jest Carlos? - Phineas opuścił miecz i zagwizdał cicho. - Cześć, kiciu. 

Pantera podeszła do Toni na potężnych łapach, Ian zauważył z ulgą, że ma schowane 

pazury,   ale   te   zębiska   też   były   piekielnie   ostre.   Jedno   skubnięcie   i   Toni   byłaby 

panterołakiem do końca życia. Czy tego chciał Carlos? Kot opuścił głowę i powąchał Toni.

- Na wszystkich świętych, nie gryź jej - szepnął Ian. Pantera uderzyła ogonem tak mocno i 

szybko,   że   Ian   padł   na   kolana.   Wreszcie   potruchtała   w   stronę   gabinetu   Vandy.   Toni 

zostawiła uchylone drzwi i kot bez trudu przemknął przez szparę.

- Tak mi się zdawało, że pachnie zmiennokształtnym, ale myślałem, że będzie czarnym 

wilkiem.

- Ja też. - Ian podejrzewał, że Carlos poszedł z powrotem do pokoju dla VIP-ów, żeby się 

przeobrazić i ubrać. Kiedy Sabrina wrzasnęła, wiedział, że miał rację.

- Boże, nie cierpię zmiennokształtnych. - Vanda odnalazła swój bicz i owijała go wokół 

pasa.

- Wiesz o nich? - zdziwił się Ian. Vanda wzruszyła ramionami.

- Długa historia. Ale zabierzcie stąd tego kocura, okej?

- On uratował Toni życie - przypomniał jej Phineas.

-   Nie   potrzebowałaby   ratowania,   gdyby   usłuchała   rozkazów   -   warknęła   Vanda.   - 

Powinieneś ją wylać na pysk, Ian.

-   Nie!   -   Cora   Lee   podeszła   do   Vandy.   -   Toni   mnie   uwolniła.   Uwolniła   wszystkie 

zakładniczki.   I   dzięki   niej   ta   okropna   Nadia   nie   zabiła   ciebie.   Na   Boga,   nigdy   nie 

widziałam tak odważnego śmiertelnika.

- Okej, okej, jest odważna. Ale niestety nie umie słuchać rozkazów.

To prawda, Toni złamała bezpośredni rozkaz, Ian z trudem tłumił wzbierający w nim 

gniew. Nie posłuchała go i niewiele brakowało, żeby zginęła. A on był zupełnie bezradny. 

Gdyby   nie   Carlos...   jego   gniew   zawrzał   na   nowo.   Do   diabła.   To   była   prawdziwa 

przyczyna jego gniewu. Uratował ją Carlos. Nie on.

Toni jęknęła cicho. Poklepał ją po policzku i uniosła powieki.

- Toni, ocknij się. Zamrugała, patrząc na niego oszołomionym wzrokiem.

- Co się stało?

- Zemdlałaś. Usiadła z trudem.

- Dziwne. Ja nigdy nie mdleję. - Rozejrzała się dookoła. - Gdzie Malkontenci?

- Teleportowali się - wyjaśnił Ian. - I wątpię, żebyśmy ich dziś zobaczyli. Jędrek jest mocno 

poharatany. 

Toni znów się rozejrzała.

- A Carlos? Jest...?

- Panterołakiem. - Ian pomógł jej wstać. - To dość niezwykłe.

- Co ty powiesz. - Spojrzała na połamany parawan. - Nie wiedziałam, że takie stworzenia 

istnieją.

- Ja nigdy nie znałem żadnego zmiennokształtnego, który zmieniałby się w kota. - W tej 

chwili, potykając się, do klubu wpadł Hugo. Miał nadgarstki związane srebrną liną, a z 

rany postrzałowej na jego udzie ciekła krew.

- Boże drogi! - Vanda podbiegła do niego.

- Zabierzemy go do Romatechu - powiedział Ian. - Laszlo usunie kulę.

- Ja go wezmę. - Dougal złapał Hugona za ramię i zniknęli obaj. Vanda westchnęła i 

przeczesała dłonią krótkie, sterczące włosy.

- Wszyscy sobie poszli, więc zamykam na dzisiaj. Mam tylko nadzieję, że klienci wrócą, bo 

158

background image

inaczej jestem zrujnowana.

- No coś ty, nie martw się o to - powiedziała Cora Lee. - Lokal będzie sławny. Będą się 

pchać drzwiami i oknami.

- Mam nadzieję. - Vanda postawiła przewrócone krzesło. - Posprzątajmy tu trochę. 

Cora Lee rozejrzała się po sali ze zmarszczonymi brwiami.

- Lady Pamela wiedziała, kiedy sobie wziąć wolne.

Ian chwycił Toni i teleportował się z nią do pokoju VIP-ów. Phineas zjawił się zaraz po 

nich. Sabrina krzyknęła cicho, gdy pojawili się tak nagle, i cofnęła się pod ścianę. Carlos 

był z powrotem w ludzkiej postaci. Zerknął na nich nerwowo, zapinając koszulę. Toni 

podeszła do niego powoli.

- Uratowałeś mi życie.

- Chciałem wam powiedzieć o mojej... przypadłości, ale... - Spojrzał na Sabrinę, która 

wpatrywała się w niego z przerażeniem. - Nie chciałem stracić waszej przyjaźni.

- Carlos. - Toni go objęła. - Zawsze będziesz moim przyjacielem.

Odwzajemnił jej uścisk.

- Dziękuję, menina. Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. 

Spojrzała na niego kpiąco.

- Chyba widziałam kiciusia. 

Wyszczerzył zęby.

- A widziałaś, widziałaś. 

Roześmiali się oboje.  Iana ogarnęła  mieszanina emocji  - ukłucie  zazdrości  i  przypływ 

dumy.   Toni   była   tak   szczodra   i   wyrozumiała.   Ryzykowała   życie,   żeby   ratować 

wampirzyce, których nawet nie znała, i bez względu na wszystko pozostawała wierną 

przyjaciółką.

- To nie jest zabawne - mruknęła Sabrina z drugiego końca pokoju. - Widziałam, jak się 

przeobrażał. To było okropne.

- To było niesamowite, stary. - Teddy się zaczerwienił. - Chociaż przyznaję, zrobiło się 

dziwnie, kiedy zaczął się rozbierać.

- To było nic - zaprotestowała Sabrina. - A co powiesz na wyrastające czarne futro, pazury, 

chrupanie łamiących się i przesuwających kości? - Zadrżała.

- No, to było super. - Twarz Teddy'ego była zarumieniona z podniecenia. - Masz jakieś 

imię stary? Jakiś człowiek-pantera czy coś?

- Nie. - Carlos usiadł na niskim stoliku i włożył skarpetki i buty.

- Och, dajcie spokój. - Teddy usiadł obok niego. - Jesteście superbohaterami, a w ogóle nie 

wiecie, jak się zachować. Jak macie stać się sławni bez fajnych ksywek?

- My nie chcemy rozgłosu. - Ian stanął przed Teddym. - Posłuchaj mnie. Nie wolno ci o nas 

mówić. Nigdy. Jeśli świat dowie się o naszym istnieniu, pozabijają nas.

- To prawda. - Carlos włożył buty. - Mój gatunek został odkryty przez dewelopera w 

Amazonii. Wysłał myśliwych, żeby nas wybili. Tropią mój lud i mordują nas.

Toni przycisnęła dłoń do piersi.

- Carlos, tak mi przykro. To straszne.

- Udało mi się uratować kilkoro dzieci. Ich rodzice zostali zarżnięci.

- To są te sieroty, które utrzymujesz? - spytała Toni. Carlos kiwnął głową.

-   Jest   ich   pięcioro.   Szybko   nas   ubywa.   Prowadziłem   poszukiwania   w   Malezji,   bo   w 

tamtejszej dżungli są pantery, a ludzie w wioskach opowiadają dziwne historie.

Miałem nadzieję, że odnajdę więcej przedstawicieli mojego gatunku.

- Powiem o tym Angusowi - rzucił Ian. - Z radością sfinansuje twoje badania. Jego firma 

159

background image

zawsze wpierała zmiennokształtnych.

Bursztynowe oczy Carlosa zalśniły.

- Byłoby wspaniale, dziękuję.

- Jakie są jeszcze rodzaje zmiennokształtnych? - spytał Teddy.

- Większość z tych, których znam, to wilki. - Ian podszedł do stołu, żeby nalać sobie 

bleera. - Oczywiście nie Howard.

- Co? - spytała Toni ze skołowaną miną. - Howard jest zmiennokształtnym? 

Carlos wziął sobie kanapkę.

- Sama to powiedziałaś, Toni. Jest pluszowym misiem. 

Ian parsknął.

- Nie jest zbyt przytulaśny, kiedy się przeobrazi, uwierz mi. 

Toni opadła szczęka.

- Mój przełożony jest niedźwiedziem?

- No tak. - Ian opróżnił szklankę.

- To jest po prostu niesamowite - szepnął Teddy.

- Wcale nie! - krzyknęła Sabrina. - Nie zniosę tego. Pantery i wampiry, i niedźwiedzie...

- O rany - rzucił Phineas.

- Wszyscy jesteście potworami! - Sabrina zaczęła się cofać w stronę głównych schodów. - 

Wynoszę się stąd!

-   Bri,   zaczekaj!   -   Toni   podbiegła   do   niej.   -   Nie   możesz   iść.   Nie   masz   pieniędzy, 

dokumentów.

- I szuka cię policja - dodał Carlos.

- A to moja wina? - Sabrina patrzyła na nich gniewnie. - Porwaliście mnie z pokoju.

- Uratowaliśmy cię - sprostowała Toni, marszcząc brwi.

- Zrobiłaś ze mnie uciekinierkę bez grosza. - Sabrina wysunęła podbródek. - Teraz wracam 

do   mieszkania   po   klucz   do   mojej   skrytki   bankowej.   Mam   tam   paszport   i   mnóstwo 

gotówki, więc nie muszę być na łasce potworów!

Carlos podszedł do niej.

-  Nie możesz  iść do  swojego mieszkania, Bri.  Policja  będzie cię  tam szukać.  A  banki 

otworzą dopiero za jakieś dziesięć godzin.

- Nie spędzę nocy z wampirami!

- Uspokój się, menina. - Carlos uniósł ręce. - Zabiorę cię w jakieś bezpieczne miejsce. Do 

innego hotelu.

- Z tobą też nigdzie nie idę. - Po twarzy Sabriny płynęły łzy. - Jesteś zwierzęciem. 

Carlos zatrzymał się i spojrzał na nią chmurnie.

- Właśnie dlatego nigdy nie powiedziałem ci prawdy. Vanderkitty uprzedzała mnie, że nie 

potrafisz znieść prawdy. 

Sabrina otworzyła usta.

- Rozmawiałeś z moją kotką? 

Ian szybko tracił cierpliwość. Nie było mowy, żeby pozwolił Sabrinie odejść z tą wiedzą, 

którą teraz posiadała. Sabrina patrzyła wściekle na Carlosa.

- Powiedziałeś, że masz sieroty do naszego domu dziecka, ale to zwierzęta, tak jak ty. 

Twarz Carlosa zapłonęła gniewem.

- To są dzieci, które potrzebują domu i wykształcenia. I współczucia. 

Sabrina otarła łzy z twarzy.

- Nie mogę ich umieścić razem z normalnymi dziećmi. Mogą je pogryźć albo... pożreć.

- Dość! - Ian podszedł do Toni, telepatycznie polecając Phineasowi, żeby zabrał Sabrinę. - 

160

background image

Panno Vanderwerth, pani strach jest niefortunnym skutkiem pani ignorancji.

Zachłysnęła się z oburzenia.

- Jak śmiesz! 

Ian objął Toni.

- I ty, i twoja przyjaciółka lecicie do Romatechu. Żadnych sprzeciwów. I tym razem masz 

mnie słuchać. - Toni posłała mu złe spojrzenie, Ian spojrzał na Carlosa. - Ty też możesz iść, 

jeśli chcesz.

- Przyjadę jutro - powiedział Carlos. - I przywiozę Teddy'ego. 

Sabrina pisnęła, kiedy Phineas ją chwycił, Ian zniknął, zabierając ze sobą Toni.

Rozdział 22

Trzymają nas tu w niewoli! - Sabrina chodziła po srebrnym pokoju.

- Trzymają nas w bezpiecznym miejscu. - Toni otworzyła puszkę rosołu z kury i wylała do 

rondla. - Ten pokój jest wyłożony srebrem, żeby żaden wampir nie mógł się teleportować 

do środka.

Nie   ośmieliła   się   powiedzieć   przyjaciółce,   że   wie,   jak   otworzyć   drzwi.   Jeszcze   tego 

brakowało, żeby Bri zaczęła biegać po White Plains, opowiadając, że widziała wampiry i 

panterołaki. Przed wieczorem wylądowałaby z powrotem w Shady Oaks. Bri klapnęła na 

fotel.

- To jakiś obłęd. 

Toni zamieszała zupę grzejącą się na kuchence.

- Będzie ci łatwiej zaakceptować to wszystko, kiedy odtrujesz się z leków.

- A dlaczego miałabym chcieć zaakceptować wampiry? A Carlos... w głowie się nie mieści. 

Czuję się taka zdradzona.

- Zdradził cię twój wujek. - Toni od paru godzin z trudem hamowała gniew. Najpierw Ian 

usiłował rozstawiać ją po kątach. Vanda traktowała ją jak robaka. Carlos jakimś cudem 

zapomniał jej powiedzieć, że jest zmiennokształtnym, nawet po tym jak ona powiedziała 

mu   o   wampirach.   A   Sabrina   zachowywała   się,   jakby   zrujnowali   jej   życie,   a   nie   ją 

uratowali.

Zagryzła zęby.

- Carlos z pewnością nic nie może poradzić na to, że urodził się panterołakiem, tak jak ja 

nic nie poradzę na to, że jestem nieślubnym dzieckiem, którego wstydziła się własna 

matka.

Sabrina ziewnęła.

- To o to chodzi, tak? Akceptujesz tych wszystkich... cudaków, bo są wyrzutkami, a ty 

sama zawsze czułaś się wyrzutkiem. 

Toni chciała się kłócić, ale się powstrzymała. Sabrina mogła mieć rację. Zawsze czuła 

naturalną, empatyczną więź z każdym, kto czuł się bezwartościowy albo nie umiał się 

dopasować. Obawa Iana, że nie zasługiwał na prawdziwą miłość przez swoją nieciekawą 

przeszłość, wzruszyła ją do głębi. Koniecznie chciała mu udowodnić, że się myli. A jej 

gotowość   dzisiejszej   nocy,   by   narazić   się   na   niebezpieczeństwo   i   ratować   wampiry   - 

czyżby wciąż usiłowała udowodnić swoją wartość?

- W głowie mi się nie mieści, że pracujesz dla nieumarłych - burknęła Bri. - Najpierw 

napadły cię wampiry, a potem nagle dla nich pracujesz? Obłęd.

- Jest zasadnicza różnica między Malkontentami, którzy nas zaatakowali, i wampirami, 

161

background image

dla których pracuję. - Toni nalała zupy do dwóch misek i przyniosła je na stół.

-   Jedni   i   drudzy   wyglądają   na   niebezpiecznych.   -   Sabrina   usiadła   przy   stole   i   znów 

ziewnęła. - Jestem taka zmęczona.

- Brałaś silne leki. - Toni położyła na stole dwie łyżki. Bri potarła oczy.

- Nie mogę uwierzyć, że widziałam, jak jeden z moich najbliższych przyjaciół zmienia się 

w panterę.

- Postaramy się, żebyś wróciła do normalnego życia, jak tylko to będzie możliwe. Będziesz 

potrzebowała swoich dokumentów. Wiesz, gdzie jest twoja torebka? 

W Shady Oaks czy w domu wujka?

Bri zastanowiła się, jedząc zupę.

- Niewiele pamiętam. Chyba ciągle jest w domu wujka Joego.

- Odzyskamy ją. 

Bri zmarszczyła brwi.

- Kiedy mówisz my, masz na myśli siebie i tego wampira?

- Tak, Iana.

- Rozkazywał ci.

-   Chciał,   żebym   była   bezpieczna.   -   Toni   poniewczasie   zdała   sobie   sprawę,   jaka   była 

bezbronna.   Dobrze   walczyła   na   treningach,   ale   dobre   wampiry   walczyły   honorowo. 

Malkontenci znikali i brali zakładników. - Trudno rywalizować z wampirem.

- Toteż właśnie. - Bri odłożyła łyżkę. - Nie możesz się z nimi równać. Nie należysz do ich 

świata. Co cię napadło, żeby się do nich przyłączyć?

- Zrobiłam to dla ciebie. Chciałam znaleźć dowód na ich istnienie, żebyś wiedziała, że nie 

masz urojeń. 

Oczy Bri napełniły się łzami.

-   Przepraszam.   Urządzam   ci   awanturę,   a   ty   byłaś   taką   dobrą   przyjaciółką.   Zawsze 

mogłam na ciebie liczyć. 

Łzy zapiekły Toni pod powiekami.

- Uważaj, bo obie zaczniemy chlipać. 

Bri pociągnęła nosem.

- Przeraża mnie, że jesteś z tymi stworami. Nie chcę cię stracić.

- Nie straciłaś mnie. 

Bri zmarszczyła czoło.

- Powiedziałaś, że go kochasz. 

Toni odłożyła łyżkę.

- Bo tak jest.

- Jak długo go znasz? Tydzień?

- Trochę dłużej. - Toni zaniosła swoją miskę do zlewu.

- Ale niezbyt długo. Czy związek, który wykluł się tak szybko, może trwać całe życie?

Toni wypłukała miskę, umyła rondel. Uwagi Bri ją bolały, ale wiedziała, że przyjaciółka 

szczerze się o nią martwi.

- Nie wiem, jak się to wszystko ułoży. - I czy w ogóle się ułoży. - Ale wiem, że go kocham.

- Jest bardzo przystojny. Muszę ci to przyznać. Ale, Toni, on jest martwy.

- Tylko przez połowę czasu.  

- Chcesz mieć połowę życia? - Sabrina znów ziewnęła.

- Idź do łóżka. Jesteś wykończona. - Toni zabrała miskę Bri do zlewu.

- Od dziesięciu lat pracujemy, żeby zrealizować nasz plan.

- Wiem. - Toni umyła drugą miskę.

162

background image

- Nie możesz żyć w obu światach, Toni. 

Odwróciła się i zobaczyła, że Bri kładzie się do łóżka. Tego samego łóżka, w którym 

widziała uśpionego Iana, w którym dotykała dołeczka w jego podbródku.

- Ja go naprawdę kocham.

- To był jeden z rozdziałów w twoim życiu, ale się skończył - szepnęła Bri. - Tak jak to 

piekło, które przeżywałam przez ostatni tydzień. Pora, żebyśmy ruszyły naprzód.

Toni pogasiła światła, żeby Bri mogła spać. Klapnęła na fotel. W jej piersi rozlewał się tępy 

ból. I stawał się coraz bardziej intensywny, w miarę, jak docierała do niej rzeczywistość.

Przez   ostatnich   dziesięć   lat   kurczowo   trzymała   się   wytyczonego   celu,   misji   założenia 

domu dziecka. Ten plan podtrzymywał ją na duchu, kiedy szkolne obowiązki wydawały 

się zbyt ciężkie. Dawał jej szlachetny cel, do którego mogła dążyć, i tożsamość, kiedy czuła 

się nieważna i nic niewarta. Nie spodziewała się, że Ian pojawi się w jej życiu, że w jej 

sercu zakwitnie miłość i dopełni ją.

Kilka razy przez ostatni tydzień czuła się rozdzierana między dwa światy - jej nowe życie 

z wampirami i dawne życie z Bri. Kiedy Ian zaproponował, że pomoże uratować Bri, czuła 

uniesienie, jakby te dwa światy nareszcie się spotkały i mogła mieć ich oboje.

Ból   w   piersi   narastał,   ściskał   serce.   A   jeśli   te   dwa   światy   nigdy   nie   będą   mogły 

koegzystować?   Jeśli   będzie   musiała   wybierać?   Jak   mogła   zawieść   Sabrinę   po   tym 

wszystkim, co przeszły? Jak mogła zrezygnować z Iana?

Było   wczesne  przedpołudnie,   kiedy   Toni   obudziła   się  w   wielkim   łóżku.   Spojrzała   na 

Sabrinę śpiącą spokojnie obok niej i pomyślała o Ianie; ciekawe, gdzie on położył się spać 

na dzień. Pewnie w sąsiednim pokoju, z resztą chłopaków.

Wzięła prysznic, odpuszczając sobie poranne afirmację. Teraz wydawały jej się okrutnym 

żartem. Tak, była godna miłości, ale to nie gwarantowało, że wszystko się ułoży. Ubrała 

się w uniform i wsunęła komórkę do kieszeni spodni. Pora odwiedzić niedźwiedzia. Jej 

przełożonego.

Wjechała   windą   na   parter   i   ruszyła   korytarzem.   Ciekawe,   jakim   był   niedźwiedziem? 

Przyjaznym, brązowym Boo Boo czy wielkim grizzly? Stanął jej przed oczami obrazek 

Howarda zmieniającego się w żółtego, uśmiechniętego pluszaka w kaftanie i czapce z 

piórkiem. Parsknęła. A dlaczego nie? Skoro wampiry mogą istnieć, to Gumisie też.

Minęła kilku śmiertelnych pracowników, zajętych swoimi codziennymi obowiązkami. Byli 

przekonani, że produkują syntetyczną krew dla szpitali. I tak było. Nie mieli pojęcia, że 

nocna  zmiana  składa   się  z   wampirów,   które  produkują   chocolood,   blood  lite,   bubbly 

blood, blissky i bleer.

Noc i dzień. Dwa różne światy. Czy mogła żyć w obu?

Minęła zamknięte drzwi pokoju Constantine'a. Tęskniła za tym malcem.  Kiedy  mijała 

drzwi   gabinetu   Shanny,   zobaczyła   kartkę:   „Przerwa   urlopowa.   Niedługo   wracam”. 

Shanna,   która   jakoś   funkcjonowała   w   obu   światach,   miała   spore   problemy   z 

zapewnieniem bezpieczeństwa sobie i swojej rodzinie.

Toni weszła do biura agencji MacKaya.

- Cześć, Howard. - Nie myśl o nim jako o niedźwiedziu. - Przepraszam za spóźnienie.

- Nie ma sprawy. Nic cię nie ominęło. - Howard siedział za biurkiem, pogodny jak zawsze. 

- Niewiele się dzisiaj dzieje. 

Na pewno nie grizzly, pomyślała Toni. O wiele zbyt przyjazny i bezkonfliktowy. Może 

różowy Miś Pocieszka. Kiedy usiadła koło niego, podsunął jej pudełko z pączkami. Były 

zwykłe i „niedźwiedzie pazury”. Szybko wzięła sobie zwykłego i spojrzała na monitory. 

Widziała Sabrinę, wciąż śpiącą w srebrnym pokoju. Phineas i Dougal spali na podwójnych 

163

background image

łóżkach w pokoju strażników, a Ian leżał sztywny jak kłoda na podłodze. Biedak. Ale 

twarda podłoga raczej mu nie przeszkadzała.

- Słyszałem, że w Horny Devils było wczoraj groźnie. - Howard wziął sobie niedźwiedzi 

pazur z pudełka.

- Tak, dosyć. - Skrzywiła się na samo wspomnienie i ugryzła pączka.

-  Like a virgin  - zaśpiewał kobiecy głos. Toni wyprostowała się na krześle i rozejrzała. 

Howard się roześmiał.

- Twoje spodnie śpiewają.

Toni zerwała się i wyciągnęła telefon z kieszeni. Otworzyła go, przerywając w połowie 

twierdzenie Madonny, że została dotknięta pierwszy raz. Poczucie humoru Carlosa. Mógł 

się śmiać ile wlezie.

- Halo?

Menina, jak się miewasz?
- Carlos. - Toni przeszła przez pokój. - Przysięgam, że każę ci usunąć pazury. 

Roześmiał się.

- Widzę, że podoba ci się nowy dzwonek. Jak tam Sabrina?

- Jeszcze śpi. - Toni spojrzała na monitor.

- Możesz swobodnie rozmawiać?

- Jasne. Jestem w biurze ochrony z Howardem misiem... ehm, Barrem. - Skrzywiła się. 

Howard roześmiał się i wziął sobie kolejny niedźwiedzi pazur.

-  Menina,   policja   była   właśnie   w   naszym   budynku   i   szukała   ciebie   i   Bri.   Pukali   do 

wszystkich sąsiadów i wypytywali o was.

Toni przełknęła ślinę.

- Więc uważają, że jestem zamieszana w jej zniknięcie?

-   Podejrzewają   cię.   Mnie   też   przesłuchiwali   i   poprosili,   żebym   im   pokazał   swoje 

mieszkanie.

- O rany, a co z Teddym?

- Nie martw się. Dałem mu trochę pieniędzy i wysłałem rano do miasta, żeby kupił sobie 

nowe ciuchy i zafundował nową fryzurę. Mamy się spotkać o trzeciej na Washington 

Square.

- Czyli wszystko z nim w porządku? - Toni martwiła się, że Teddy nie jest do końca 

gotowy na prawdziwy świat.

- Jest bardzo szczęśliwy. Policja jego też szuka. Mają zdjęcia jego i Bri. Wygląda na to, że w 

szpitalu   robią   po   przyjęciu   fotki   wszystkim   pacjentom.   Oczywiście   udawałem 

zszokowanego i zatroskanego zniknięciem Bri.

- Dobrze. - Carlos z pewnością potrafił urządzić wiarygodne przedstawienie na użytek 

policji.

- Uważają, że Teddy i Sabrina mogli się ze sobą związać i uciec razem.

- A mówili coś o tym pielęgniarzu, Bradleyu? - spytała Toni.

- Nie, podejrzewam, że szpital woli zachować swój mały problem w tajemnicy. 

Toni znów spojrzała na monitor. Bri ciągle spała.

- Pytałam ją o torebkę. Sądzi, że ciągle jest w domu wujka.

- Hm. - Carlos umilkł na chwilę. - Mógłbym tam pojechać i spytać pokojówkę, czyby mi jej 

nie dała.

-   Ale   wciąż   pozostanie   problem   wujka   Joego,   który   chce   ją   wsadzić   z   powrotem   na 

oddział.

-   I   problem   policji   -   dodał   Carlos.   -   Przywiozę   dzisiaj   po   południu   Teddy'ego   i 

164

background image

przedyskutujemy strategię.

- Okej, brzmi nieźle.

- Mam... mam nadzieję, że Bri przezwycięży jakoś swój strach przede mną - dodał smutno 

Carlos.

- Ja też mam nadzieję. - Toni rozłączyła się. I ona miała nadzieję, że Bri przestanie się bać 

pięciu osieroconych  małych  panterołaków.  Te  biedne dzieciaki  potrzebowały  pomocy. 

Potrzebowały akceptacji i miłości, by nie wyrastały w poczuciu, że są potworami, które 

należy zarżnąć jak ich rodziców.

- Strażnik idzie. - Howard wstał i poczłapał do drzwi. Toni zauważyła na monitorze 

dziennego ochroniarza Romatechu.  Trzymał w dłoniach małe, złote pudełko. Howard 

otworzył drzwi.

- Tak?

- Dostarczono to do głównej bramy. Dla Toni Davis.

- Dzięki. - Howard zamknął drzwi i wręczył paczuszkę Toni. Spojrzała na nią nieufnie.

- Spodziewają się, że drugi raz się na to nabiorę? Howard się uśmiechnął.

- To jest w porządku. Widziałem, jak Ian zamawiał to przez Internet wczoraj w nocy.

-   Naprawdę?   -   Złapała   pudełeczko   i   rozwiązała   złotą   wstążkę.   W   pudełeczku,   na 

podściółce z waty, leżało śliczne filigranowe serduszko ze złota. Uśmiechnęła się szeroko. 

Przez ażurowy wzór było widać, że w serduszku nic się nie kryje. Było czyste.

Pod wieczko pudełka wsunięty był liścik.

Najdroższa Daytono, dzięki Tobie w moim życiu znów świeci słońce.
Ian

 

Przycisnęła list do piersi, a jej serce ścisnęło się z emocji. W tej chwili zrozumiała, że 

cokolwiek by się działo, nie popełni błędu, idąc za głosem serca.

Kiedy   Ian   obudził   się   w   czwartek   wieczorem,   ostrzegł   Dougala   i   Phineasa,   by   byli 

szczególnie  czujni.  Jędrek  na pewno  już  wyzdrowiał w  czasie  śmiertelnego  snu i  bez 

wątpienia planował zemstę za swoją sromotną porażkę w Horny Devils.

Kiedy Phineas i Dougal robili obchód po Romatechu i otaczającym terenie, Ian zadzwonił 

do Angusa, by zdać mu raport i poprosić o dodatkowych strażników. Angus wciąż był w 

domu Jeana-Luca w Teksasie. Jako że Jack i Zoltan zamierzali wkrótce wrócić do Europy, 

zgodzili się spędzić kilka nocy w Nowym Jorku, zanim teleportują się na Wschód. Mieli 

się zjawić przed świtem.

Szybka kontrola monitorów w biurze ochrony pozwoliła mu zlokalizować Toni. Była w 

zakładowej stołówce z Sabriną, Carlosem i Teddym. Przyjrzał się uważniej. Toni miała na 

szyi wisiorek, który zamówił. To był dobry znak. Śmiała się z Carlosem i Teddym. Sabrina 

jadła w milczeniu, od czasu do czasu podejrzliwie zerkając na Carlosa.

Z tego, co mówił Howard, Carlos i Teddy przyjechali godzinę temu i wypełnili podania o 

pracę   w   firmie   MacKay,   Usługi   Ochroniarskie   i   Detektywistyczne.   Carlos   będzie 

doskonałym strażnikiem, jeśli nie będzie akurat zajęty tropieniem przedstawicieli swojego 

gatunku. Co do Teddy'ego, Ian miał wobec niego inne plany. Wstąpił do gabinetu Shanny, 

żeby wziąć jej teczkę, i poszedł do stołówki.

Śliczne zielone oczy Toni pojaśniały, kiedy się zbliżył. Jej dłoń powędrowała do złotego 

serduszka na piersi.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. - Pocałował ją w policzek i przywitał się z resztą. Sabrina przyglądała mu 

się z ciekawością.

165

background image

- On nosi kilt - szepnęła do Toni.

- Jest średniowiecznym Szkotem - odszepnęła Toni.

- Ach tak. - Sabrina otworzyła szeroko oczy.

- Zostało nam trochę frytek. - Carlos wskazał stół. - Ale pewnie nie jesteś zainteresowany.

- Już jadłem. - Ian usiadł przy stole.

- Kogoś, kogo znamy? - Bursztynowe oczy Carlosa błysnęły psotnie. - Auć. - Spojrzał ze 

złością na Toni. Ian uśmiechnął się, bo słyszał kopniaka pod stołem.

- Piję głównie AB Rh+. To mój ulubiony smak. - Kiedy policzki Toni ślicznie poróżowiały, 

zaciągnął się głęboko powietrzem. - Pachnie na tobie bosko.

- Czujesz różnicę smaku między grupami krwi? I potrafisz powiedzieć, jaką grupę ma 

człowiek?

- Tak. - Kiedy Sabrina skrzywiła się i odwróciła, Ian zrozumiał, że lepiej zmienić temat. 

Postukał palcem w teczkę, którą przyniósł z gabinetu Shanny.

- To jest coś, nad czym Roman i Shanna pracują, od kiedy Constantine zaczął lewitować w 

wieku trzech miesięcy. - Spojrzał na Sabrinę i Teddy'ego.

-   Powinienem   wyjaśnić.   Roman   Draganesti   jest   właścicielem   Romatech   Industries   i 

wynalazcą syntetycznej krwi.

- Już im powiedziałam, kto jest kim - wtrąciła Toni.

- A Howard opowiedział Teddy'emu i mnie o wojnie z Malkontentami - dodał Carlos.

- Świetnie. - Ian otworzył teczkę. - Roman i Shanna spodziewają się drugiego dziecka. 

Heather i Jean-Luc też zamierzają mieć dzieci.

- Mówisz o dzieciach półwampirach? - spytała Sabrina, marszcząc nos.

- Tak, to jedyny sposób, w jaki możemy cieszyć się ojcostwem. - Ian spojrzał na Toni, 

zastanawiając   się,   co   by   powiedziała   na   perspektywę   urodzenia   takiego   dziecka. 

Popatrzyła mu w oczy i jej źrenice się rozszerzyły. Czyżby wiedziała, o czym myślał? Czy 

wiedziała, jak bardzo się w niej zakochiwał?

Carlos odchrząknął.

Ian oderwał wzrok od Toni i wyjął z teczki kilka dużych zdjęć. Przesunął je po stole.

- To jest posiadłość w górnej części stanu Nowy Jork, którą ostatnio kupił Roman. Jest tu 

dwór, dużo innych budynków, basen, korty tenisowe i sto dwadzieścia hektarów terenu.

- Rany! - Teddy gwizdnął. - Jest ogromna. 

Toni przyjrzała się zdjęciu głównego domu.

- Jest piękny. - Podała zdjęcie Sabrinie.

- Imponujące. - Carlos patrzył na lotniczą fotografię ogromnego terenu. - Roman musi być 

strasznie bogaty.

- Jest, ale to nie miał być popis bogactwa. Roman trzyma to w tajemnicy. On i Shanna już 

jakiś czas temu zdali sobie sprawę, że dzieci będą potrzebowały bezpiecznego miejsca, 

gdzie mogłyby się kształcić i doskonalić swoje wyjątkowe zdolności.

Teddy uniósł wzrok znad zdjęcia.

- Zamierzacie urządzić w tym pałacu szkołę?

- Tak. - Ian podał im resztę fotografii. - Rozumiecie, że to musi pozostać w tajemnicy? 

Dzieci chodzące do tej szkoły będą wyjątkowe.

- A co ze zmiennokształtnymi? - spytał Carlos. - Też będą tam mile widziani?

- Tak. - Ian skinął głową. - Wszystkie dzieci z nadludzkimi zdolnościami. Albo dzieci, 

które po prostu zbyt dużo wiedzą. Do tej kategorii zalicza się na przykład córka Heather.

- To jest super! - krzyknął Teddy. - Szkoła dla przyszłych superbohaterów! Będą mieszkać 

w kampusie?

166

background image

-   Mogłyby.   -   Ian   wzruszył   ramionami.   -   Niektóre   dzieci   wampiry   mogłyby   się   tam 

teleportować, gdyby chciały mieszkać w domu.

-   Wspaniałe.   -   Toni   podała   Sabrinie   kolejne   zdjęcie.   -   Nie   mogę   się   doczekać,   kiedy 

poznasz Constantine'a. Jest taki mądry i kochany. I już umie lewitować, i teleportować się.

Sabrina milczała, ze zmarszczonymi brwiami patrząc na fotografie.

- Popatrz na to. - Carlos wskazał zdjęcie jeziora. - Tu jest wyspa. Moje dzieciaki mogłyby 

tu ćwiczyć swoje kocie umiejętności, nie narażając innych dzieci na niebezpieczeństwo. 

Byłaby idealna.

Toni pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć.

- Doskonały pomysł.

-   Główny   problem,   jaki   będą   musieli   rozwiązać   Roman   i   Shanna   -   ciągnął   Ian   -   to 

znalezienie godnych zaufania nauczycieli i administratorów.

- Ja w to wchodzę - powiedział Teddy.

- Ja też - dodał Carlos. - Bardzo chciałbym tam przywieźć moje sieroty. 

Ian spojrzał pytająco na Toni.

- A ty co myślisz?

- Myślę, że to bardzo mądrze, że Roman i Shanna planują z takim wyprzedzeniem. Nie 

sądzę, żeby Tino mógł się dobrze czuć w zwyczajnej szkole. - Zwróciła się do Sabriny. - 

Ciekawie byłoby prowadzić taką instytucję, nie sądzisz?

Sabrina powoli złożyła zdjęcia na kupkę.

- To piękne miejsce. I interesujący pomysł. - Spojrzała z niepokojem na Toni. - Ale nie taki 

był nasz plan. Chciałyśmy pomagać dzieciom, które nie mają domów, głodują i cierpią. 

Ten Constantine ma tatę miliardera, który zapewni mu wszystko. Co z dziećmi, które nie 

mają nikogo? Nie możemy odwrócić się od nich tylko dlatego, że te małe mutanty są 

bardziej interesujące.

Toni się zarumieniła.

- Proszę cię, nie nazywaj ich mutantami. 

Sabrina zmrużyła oczy.

- Chyba nie planujesz sobie takich urodzić, co? 

Zapadło niezręczne milczenie, Ian uważnie obserwował Toni, ale unikała jego oczu. Jej 

rumieniec się pogłębiał. Czy wstydziła się tego, że się z nim związała?

Sabrina odsunęła zdjęcia. - To jest godne podziwu, ale nie taki byt nasz plan. Toni i ja 

pracujemy nad naszym planem od dziesięciu lat.

Toni zamknęła oczy; na jej twarzy malował się ból. Ianowi panika ścisnęła żołądek. Co 

będzie, jeśli ona zdecyduje się całkowicie porzucić wampiryczny świat? Jeśli porzuci jego?

Podniósł plik zdjęć.

-   Tu   jest   sto   dwadzieścia   hektarów   ziemi.   Możemy   dostawić   więcej   budynków.   Nie 

musimy wykluczać dzieci w potrzebie. 

Toni wreszcie spojrzała na niego.

- Dałoby się w to wpasować zwykły dom dziecka? 

Ian wziął ją za rękę.

- Trzeba by uzyskać zgodę Romana. Ale ja bardzo chcę, żebyś miała oba światy. Nie 

powinnaś musieć wybierać między nimi.

Jej oczy zalśniły wilgocią.

- Byłoby wspaniale.

- Popatrz na to pole za dworem. - Carlos pokazał zdjęcie Sabrinie. - To by było doskonałe 

boisko piłkarskie.

167

background image

Prychnęła.

- Już widzę, na czym ci najbardziej zależy.

- Nie daj się prosić, Sabrina. - Teddy pochylił się do przodu. - To jest najfajniejsza okazja 

świata. 

Westchnęła. - Zastanowię się nad tym. Potrzebuję trochę czasu, żeby oswoić się z... tym 

wszystkim.   -   Spojrzała   nieufnie   na   Carlosa   i   Iana.   -   I   został   mi   jeszcze   rok   studiów. 

Oczywiście pod warunkiem że będę mogła wrócić na studia, bo przecież wujek usiłuje 

mnie zamknąć w wariatkowie.

- Właśnie o tym rozmawialiśmy z Carlosem. - Toni wzięła frytkę z tacki. - Musimy zabrać 

torebkę Bri z domu jej wujka i jakimś cudem go przekonać, żeby zostawił w spokoju ją i jej 

pieniądze.

Carlos złapał solniczkę i nasypał więcej soli na frytki.

- Była u mnie dzisiaj policja; szukali Bri, Teddy'ego i Toni - powiedział do Iana. - Musimy 

wyprostować to wszystko, zanim ktoś wyląduje w areszcie.

Ian zastanawiał się chwilę, chowając zdjęcia z powrotem do teczki.

- Gdzie mieszka ten wujek?

- W Westchester. - Carlos ugryzł frytkę. - Byłem tam już wcześniej. Pewnie udałoby mi się 

przekonać pokojówkę, żeby przyniosła mi rzeczy Bri.

- Ja powinnam tam jechać - powiedziała Sabrina. Ian pokręcił głową.

- Nie, będziesz bezpieczniejsza tutaj, z Teddym. - Wstał. - Carlos, zawieź Toni do domu 

tego wujka. Zadzwonicie do mnie, żebym mógł się tam do was teleportować. Najpierw 

muszę skoczyć w jeszcze jedno miejsce.

- Dokąd? - spytała Toni. - Co ty planujesz?

- Zostawiłem moją pelerynę w Szkocji, ale Roman ma w swoim miejskim domu pelerynę i 

smoking. Muszę się przebrać w kostium.

Toni wytrzeszczyła oczy.

- W kostium? 

Teddy uśmiechnął się szeroko.

- Super! Zawsze mówiłem, że potrzebujesz peleryny. 

Sabrina zmarszczyła brwi.

- Co wy chcecie zrobić mojemu wujkowi?

- Nie bój się. Nie zrobię mu krzywdy. - Ian uśmiechnął się. - Ale jestem ciekaw, jak mu się 

spodoba spotkanie z hrabią Drakula.

Rozdział 23

Wyglądasz   bardzo   atrakcyjnie.   -   Toni   poprawiła   czarną   muszkę   Iana.   Właśnie 

zmaterializował się w uliczce za domem Proctorów w Westchester.

- Mam wyglądać groźnie - mruknął. 

Chyba raczej seksownie. Toni przeciągnęła palcami po eleganckim czarnym smokingu. 

Peleryna z czarnej satyny miała czerwoną podszewkę, a jego czarne włosy wiły się w 

postawionym kołnierzu.

- Gdybym kręciła film o wampirach, zaangażowałabym cię w sekundę. 

Carlos odchrząknął.

-   Jeśli   już   skończyliście   patrzeć   na   siebie   z   zachwytem,   to   brałbym   się   do   roboty.   - 

Podszedł do kuchennych drzwi i zapukał cicho.

168

background image

Pokojówka   wyjrzała   przez   okno   i   uśmiechnęła   się,   kiedy   Carlos   pomachał   do   niej. 

Otworzyła drzwi i zaczęła mówić coś cicho po hiszpańsku. Carlos wskazał Toni i Iana. 

Pokojówka kiwnęła głową.

- Maria pozwoli mi się wślizgnąć tylnymi schodami - powiedział Carlos. - Wezmę rzeczy 

Bri i spotkamy się na dole. Powiedziała, że doktor siedzi w bibliotece od frontu.

- Pójdę naokoło. - Ian zniknął w cieniu.

Carlos wślizgnął się na tylne schody, a Maria wprowadziła Toni do biblioteki. Doktor Joe 

Proctor chodził niespokojnie za biurkiem, mówiąc do telefonu:

- Słuchaj, Jenkins, rzekomo jesteś najlepszym prywatnym detektywem w tym stanie. Nie 

mów mi, że nie możesz znaleźć jednej dziewuchy. - Umilkł, pocierając dłonią łysiejącą 

głowę. - Tak, zdaję sobie sprawę, że ktoś jej musi pomagać. To jest... - Zauważył Toni 

stojącą w drzwiach. - Oddzwonię do ciebie.

Rzucił telefon na biurko i podszedł do niej.

- Kim pani jest?

- Toni Davis, współlokatorka Sabriny. 

Zawahał się i nagle uśmiechnął się szeroko.

- Toni, wspaniale, że wreszcie cię poznałem. Pewnie bardzo się martwisz o Sabrinę. Ale 

pozwól,   że   cię   zapewnię,   że   nie   szczędzę   wydatków   na   poszukiwania.   Nie   wiesz 

przypadkiem czegoś o jej zniknięciu, co?

- Nigdy jej nie znajdziesz. 

Jego uśmiech zmienił się we wściekły grymas.

- Pomogłaś je uciec, prawda? - Poszedł z powrotem za biurko i złapał telefon. - Oddaję cię 

w   ręce   policji.   Oczywiście   możesz   uniknąć   aresztowania,   jeśli   mi   powiesz,   gdzie   jest 

Sabrina.

- Proszę bardzo. Dzwoń na policję. Chcę zgłosić popełnienie paru przestępstw. Zobaczmy, 

po   pierwsze,   postępowanie   niezgodne   z   etyką   lekarską,   kiedy   twierdziłeś,   że   Bri   ma 

urojenia, chociaż tak nie jest.

Wysunął podbródek.

- Każdy psychiatra zgodziłby się z moją diagnozą.

- Po drugie, defraudacja funduszu powierniczego i trzymanie jej w zamknięciu, żebyś 

mógł ukraść jeszcze więcej jej pieniędzy.

Zatrzasnął klapkę komórki.

- Nie masz na to żadnych dowodów. 

Toni powoli podeszła do niego.

-   Kiedy   policja   sprawdzi   twoje   finanse,   wszystko   będzie   jasne   jak   słońce.   Uwięziłeś 

Sabrinę. Zatrułeś jej mózg. Próbowałeś jej ukraść życie.

- Nie, nie. - Zamachał rękami w powietrzu. - Nie trzymałbym jej pod kluczem wiecznie. 

Potrzebowałem tylko trochę pieniędzy na spłatę długów hazardowych.

- A potem byłyby kolejne długi hazardowe. 

Proctor zmrużył oczy.

- Ci faceci by mnie zabili. Nie miałem wyboru.

- Ci faceci to twój najmniejszy problem. Nie zastanawiałeś się, jak Bri uciekła? 

Spojrzał na nią nieufnie.

- Oczywiście że się zastanawiałem.

- Zamknąłeś ją, bo twierdziła, że wampiry istnieją. Ale tylko wampir mógł pomóc jej w 

ucieczce.

- Jesteś równie szalona, jak ona. Zamknę was obie. 

169

background image

Toni się uśmiechnęła.

- Możesz spróbować. Ale najpierw pozwól, że ci kogoś przedstawię. - Uniosła rękę, by dać 

znak Ianowi, który czekał pod oknem. Jego ciało zmaterializowało się na środku pokoju. 

Proctor krzyknął i zrobił krok do tyłu.

- Co? To... to jest jakaś sztuczka. 

Ian uniósł ręce, rozkładając szeroko pelerynę.

- Nie wierzysz w istnienie nieumarłych? 

Toni   przygryzła   wargę,   żeby   powstrzymać   się   od   śmiechu.   Udawany   transylwański 

akcent Iana wciąż miał w sobie odrobinę szkockiego zaśpiewu.

-   N-niemożliwe   -   szepnął   Proctor.   Ian   śmignął   w   stronę   jego   biurka   z   wampiryczną 

prędkością. Proctor zatoczył się do tyłu i wpadł na regał z książkami.

- Zaraz uwierzysz. - Ian uniósł się w powietrze. Toni skrzywiła się, kiedy o mało nie 

stuknął głową w sufit. Ale przynajmniej Proctor wyglądał na szczerze przerażonego, bo 

skulił się za biurkiem. Jak dla niej Ian wyglądał nieprawdopodobnie uroczo.

Opadł na biurko i jego oczy błysnęły bardziej jaskrawym błękitem, kiedy wysunął kły. To 

już nie było takie urocze. Proctor kulił się na podłodze, unosząc ręce obronnym gestem.

- Nie rób mi krzywdy. Błagam. 

Ian zasyczał i odrzucił pelerynę na swoje szerokie ramiona. Toni zachwiała się, kiedy 

zmiękły jej kolana. Boże drogi, włączył mu się tryb potwora, a ona miała w głowie tylko 

jedno: ugryź mnie. Zdumiewające, że atak Malkontentów wzbudził w niej tylko strach i 

obrzydzenie, a na myśl o tym, że Ian mógłby ją ugryźć, jej skóra mrowiła z podniecenia.

Twarz jej zapłonęła, zrobiło jej się gorąco. Czuła krew krążącą w żyłach coraz szybciej i 

szybciej, jakby chciała uciec, jakby wołała do niego.

Ian odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, i przypływ pożądania o mało nie zwalił jej z nóg. 

Zachłysnęła się, kiedy błękitny ogień w jego oczach poczerwieniał. O Boże, wiedział, że 

była podniecona.

Cofnęła się, unosząc rękę do szyi. Jej serce biło jak szalone. Uda ścisnęły się od przypływu 

gwałtownej, palącej żądzy. Boże drogi, nic dziwnego, że kobiety same oddawały mu krew 

przez wieki.

Ian odwrócił się z powrotem do drżącego doktora, zwiniętego na podłodze. Wyciągnął 

rękę i Proctor drgnął, jakby uderzyła go niewidzialna siła.

- Jesteś pod moją kontrolą. - Oczy Iana pałały niebieskim ogniem i Toni zrozumiała, że 

kontroluje umysł Proctora. - Jesteś robakiem, a ja jestem twoim panem.

-   Jesteś   robakiem,   a   ja   jestem   twoim   panem   -   szepnął   Proctor   z   szeroko   otwartymi, 

szklistymi oczami. Ian się skrzywił.

- Nie. Ja jestem panem.

- Ty jesteś panem - powiedział Proctor. Toni ledwie powstrzymała uśmiech, Ian nie był 

najlepszy w roli złego potwora. Nic dziwnego, że go uwielbiała.

- Słuchaj i bądź posłuszny - rozkazał Ian. - Nigdy więcej nie okradniesz Sabriny Nie 

będziesz   mieszał   się   w   jej   życie.   Będziesz   dla   niej   dobrym   i   uczciwym   wujkiem. 

Rozumiesz?

- Tak, panie. 

Ian odwrócił się do Toni. - Jeszcze coś?

- Niech odwoła policję - szepnęła, Ian znów wyciągnął rękę.

-   Odwołasz   poszukiwania   Sabriny   i   Teddy'ego.   Powiesz   policji,   że   to   była   pomyłka. 

Przygotujesz im oficjalny wypis ze szpitala. Już nigdy nie będziesz grał. I spłacisz długi z 

własnych środków.

170

background image

Proctor pokiwał głową.

- Tak, panie.

Ian zeskoczył z biurka i stanął koło doktora.

- Nikomu nie powiesz, co się tu dzisiaj stało. Wiem, jak cię znaleźć, Josephie Proctor.

- Tak, panie.

-   Skończyliście?   -   spytał   Carlos   od   progu,   trzymając   stertę   rzeczy   Bri.   Pokojówka   z 

ciekawością spojrzała na Iana.

- Jeszcze jedno. - Ian zwrócił się do Proctora. - Będziesz traktował swoją pokojówkę z 

szacunkiem. - Położył dłonie na głowie Proctora i doktor zapadł w głęboki sen.

- Dziękuję,  señor. - Maria przeżegnała się i poprowadziła ich do tylnego wyjścia. - Czy 

Sabrina dobrze się czuje?

- Tak - zapewniła ją Toni. - Dziękujemy pani za pomoc.

Gracias. - Carlos pocałował Marię w policzek. Maria zachichotała i zamknęła drzwi.
- Jesteś cudowny! - Toni uściskała Iana. - Dziękuję. 

Uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.

- Wynajmijcie sobie pokój - mruknął Carlos, idąc do samochodu. Wrzucił rzeczy Bri do 

bagażnika. Ian wziął Toni za rękę i ruszyli za nim.

- Zoltan i Jack zjawią się przed świtem. W Romatechu nie ma dość miejsca dla wszystkich, 

więc wszyscy spędzimy dzień w kamienicy.

- Jesteś pewien, że tam będzie bezpiecznie? - spytała Toni.

- W ciągu dnia na pewno - odparł Ian. - Malkontenci będą równie martwi, jak my. A poza 

tym będą tam też Howard i Carlos.

- No dobrze. - Toni zatrzymała się obok jaguara. - Jedziesz z nami, Drakula?

- Do zobaczenia później, skarbie. - Zniknął.

Ale nie zobaczyła go później. Kiedy Carlos odwiózł ją do Romatechu i przekazali Sabrinie 

i Teddy'emu dobre wieści, Bri natychmiast chciała jechać do domu, do Vanderkitty. Kiedy 

wszyscy   byli   już   w   mieszkaniu   Toni   i   Bri,   zamówili   chińszczyznę   i   urządzili   sobie 

przyjęcie.

Howard poprosił Carlosa, żeby zaczął pracę strażnika od razu, więc Carlos spakował parę 

rzeczy, by zabrać je ze sobą do miejskiego domu. Toni też zabrała to i owo. Trochę się 

martwiła, że zostawia Bri samą, więc Teddy zaproponował, że zostanie z nią na noc w 

mieszkaniu.

Była dziesiąta wieczorem, kiedy Carlos i Toni dotarli do domu Romana Draganestiego 

przy Upper East Side, a Carlos długo oglądał i podziwiał każdy pokój. Wybrał dla siebie 

sypialnię obok pokoju Toni.

- Ta jest dla mnie idealna, menina. - Przeciągnął z zadowoleniem dłonią po zagłówku łóżka 

z drewna i kutego żelaza. - Uwielbiam styl hiszpański.

- Zdaje się, że ten pokój należał do średniowiecznej hiszpańskiej damy o imieniu Maria 

Consuela - wyjaśniła Toni.

- Co się z nią stało? - Carlos dźwignął walizkę na czerwoną aksamitną narzutę. Toni 

próbowała   sobie   przypomnieć,   co   Dougal   opowiadał   jej   o   byłym   haremie,   kiedy 

wprowadzała się tu ponad tydzień temu, ale była tak oburzona samą ideą haremu, że 

wycięła ze świadomości połowę tego, co mówił.

- W moim pokoju mieszkała jakaś średniowieczna laska, niejaka księżniczka Joanna. Ona i 

Maria   Consuela   nie   były   zachwycone   pomysłem   współwłasności   Horny   Devils,   więc 

sprzedały   swoje   udziały   Vandzie   i   przeprowadziły   się   z   powrotem   do   Europy.   Do 

Londynu, zdaje się.

171

background image

Carlos otworzył walizkę i zaczął wyjmować ubrania.

- Muszę ci podziękować, dziewczyno. To jest dla mnie najlepsza możliwa praca. Howard 

powiedział, że ustawią mi grafik tak, żeby wpasować w to resztę moich zająć na uczelni, 

żebym mógł zrobić dyplom.

- To świetnie. - Toni zerknęła na kupkę fikuśnych majtek, które Carlos wyłożył na łóżko. 

Jedne były w lamparcie centki, inne w tygrysie paski.

- I dopasują się do moich wypraw badawczych. Nigdy nie znalazłbym tak wyrozumiałego 

pracodawcy.

- No cóż, wampiry wiedzą, jak bardzo są im potrzebni śmiertelnicy godni zaufania. - 

Chociaż Carlos nie był tak do końca śmiertelnikiem. Carlos Panterra. Toni plasnęła się w 

duchu w czoło. Powinna była się domyślić. Skrzywiła się, dostrzegając kolejny przedmiot 

na łóżku. To była największa obcinaczka do paznokci, jaką widziała w życiu.

- To jest cudowne, menina. Zawsze musiałem trzymać mój sekret... no wiesz, w sekrecie. 

Ale w tej pracy mogę być sobą. A właściwie bycie zmiennokształtnym jeszcze dodaje mi 

wartości. I znalazłem dom dla moich sierot.

Toni się uśmiechnęła.

- Bardzo się cieszę, że im się ułożyło. I tobie. 

Carlos obszedł łóżko i ją uściskał.

- Strasznie ci dziękuję.

- To ja dziękuję tobie, Carlos. Zawsze byłeś dobrym przyjacielem. - Oparła się pokusie 

podrapania go za uszami. Chłopak praktycznie mruczał. - Zostawię cię, żebyś się urządził. 

Musimy wstać przed świtem. - Ruszyła do drzwi.

Złapał kupkę ciuchów i ruszył do ciemnej, bogato rzeźbionej komody.

- A ty co zrobisz, menina? Zostaniesz z Ianem czy wrócisz do Sabriny? 
To było pytanie dnia. Toni dotknęła wisiorka na piersi.

- Mam nadzieję, że to nie będzie sytuacja z rodzaju albo - albo. Może Sabrina się z czasem 

opamięta. 

Carlos skinął głową. - Czasami trzeba się zdobyć na odwagę, żeby uwierzyć. 

Toni poszła do swojego pokoju, powtarzając w duchu jego słowa: trzeba się zdobyć na 

odwagę, żeby uwierzyć. Kochała Bri i kochała Iana. Musiała wierzyć, że wszystko się 

ułoży. 

Rano zaspała i obudził ją dopiero Carlos łomoczący w drzwi.

- Zaraz wychodzę - zawołała. Do licha, do licha, do licha. Nie cierpiała tego wczesnego 

wstawania. Błyskawicznie wzięła prysznic i wrzuciła na siebie uniform. Pędziła na dół po 

schodach, ściągając wilgotne włosy frotką, kiedy zauważyła Zoltana Czakvara i Giacomo 

di Venezia, alias Jacka, wchodzących na górę.

-  Bellissima, jesteś równie śliczna, jak zawsze. - Jack ukłonił się jej. Rany, ten to umiał 

słodzić.   Toni   doceniała   komplement,   ale   wiedziała,   że   jej   uniform   jest   workowaty   i 

paskudny i że prawie się nie umalowała.

- Panowie, udajecie się już na nocny, znaczy, dzienny spoczynek?

- Tak jest. Będziemy w pokojach gościnnych na trzecim piętrze - odparł Zoltan. Trudno go 

było zrozumieć przez ziewanie i węgierski akcent.

Bellissima, zajrzysz do mnie osobiście? - Brązowe oczy Jacka błysnęły psotnie.
- Jeśli chcesz. Jasne.

Molto bene. Ciao, bellissima. - Jack ruszył dalej po schodach. Zoltan powlókł się za nim.

- Zamierzasz spać nago, co? - Jack się roześmiał. Toni przewróciła oczami i zbiegła na dół. 

Miała nadzieję, że Ian jeszcze nie śpi. W holu spotkała Dougala i Phineasa.

172

background image

Phineas ziewnął.

- Dobranoc, cukiereczku.

- Dobranoc. Czy też dzień dobry. - Przez nich wszystko jej się myliło. - Widzieliście Iana?

- Już się położył. - Dougal zamknął za sobą drzwi do piwnicy. Za późno. Do licha. Trudno 

było mieć chłopaka na nocnej zmianie. Powlokła się do kuchni.

-   Dzień   dobry.   -   Howard   siedział   uśmiechnięty   przy   kuchennym   stole,   wcinając 

niedźwiedzi pazur. Znowu pączki? Jeśli z nimi nie przyhamuje, sama będzie wielka jak 

niedźwiedź. Zauważyła, że Carlos zajada coś z miski, żwawo machając łyżką. Wyglądało 

trochę zdrowiej.

- Co jesz? Kocie chrupki?

Howard  parsknął  śmiechem,   a  Carlos  spojrzał   na  nią  obojętnie.   Toni  uśmiechnęła   się 

słodko.

- Słyszałam, że ostatnio wypuścili jakieś specjalne, przeciw kulkom z włosów.

- To są płatki. - Pokazał jej pudełko.

- Hm, Special, jak kotek? Mogę trochę? - Przyniosła sobie miskę.

- Jeśli przestaniesz drapać - burknął Carlos.

-   Przepraszam.   -   Pogłaskała   go   po   głowie.   Wiedziała,   że   jest   wredna.   Ale   była   tak 

rozczarowana, że nie zobaczyła się z Ianem. Do zachodu słońca było strasznie, strasznie 

daleko.

Po śniadaniu zaproponowała, że do niego zajrzy.

- Jest na czwartym piętrze?

- Tak. - Howard dopił swoją herbatę.  Zapewne z miodkiem.  - Carlos, co powiesz na 

trening sztuk walki? Chcę zobaczyć, jak się potrafisz bić.

- Jasne. - Carlos i Howard ruszyli w stronę schodów do piwnicy, a Toni rozpoczęła długą 

wspinaczkę na czwarte piętro. Kiedy dotarła do gabinetu Romana, była trochę zdyszana. 

Pokój był ciemny, aluminiowe żaluzje były zamknięte. W zlewie przy barku stała pusta 

butelka po krwi. Ian widocznie musiał coś przekąsić przed snem.

Otworzyła   podwójne   drzwi   do   sypialni.   Z   niedomkniętej   łazienki   na   podłogę   padało 

światło.

- Nie zgasiłeś światła. Wstyd. - Podeszła do lewej strony łóżka. Ian leżał w białej koszulce i 

kraciastych   flanelowych   spodniach   od   piżamy.   Odwinął   na   bok   beżową   zamszową 

narzutę, żeby położyć się na chłodnym bawełnianym prześcieradle. Jego czarne włosy 

były rozpuszczone i ostro odcinały się od białej powłoczki poduszki.

Leżał w pozycji, jaką zwykle przyjmował do snu. Płasko na plecach, z wielkimi stopami 

wycelowanymi   w   sufit,   z   dłońmi   złożonymi   schludnie   na   płaskim   brzuchu.   Pewnie 

przywykł tak się kłaść przez stulecia spania w trumnie.

Wzrok Toni zatrzymał się nagle poniżej jego złożonych  rąk. Jego spodnie od piżamy 

tworzyły wyraźny namiot. Pochyliła się, żeby przyjrzeć się bliżej. Boże drogi, ma wzwód 

w czasie snu. Czy to możliwe, żeby sztywniak był aż tak sztywny? Wyprostowała się z 

westchnieniem.

- Niegrzeczny chłopak - szepnęła i spojrzała na jego przystojną twarz. Jego mocne szczęki 

ocieniał zarost. Jego czarne rzęsy były takie gęste. Nienawidziłaby go za to, gdyby go tak 

nie kochała. Wyciągnęła rękę, by dotknąć uroczego dołka w jego brodzie.

Jego oczy otworzyły się nagle. Podskoczyła. Dłoń zamknęła się mocno na jej nadgarstku. 

Krzyknęła cicho.

- Niespodzianka. - Złapał ją za ramiona i przewrócił na łóżko.

173

background image

Rozdział 24

O tak, zrobił jej niespodziankę. Leżała na łóżku z otwartymi ustami, Ian przeturlał się na 

bok, twarzą do niej, podparł się na łokciu.

- Ty... ty nie nie żyjesz - szepnęła. 

Uśmiechnął się. - Chwilowo nie.

- Jak? Wziąłeś ten specyfik? Ten od niespania?

- Tak. Wiem, gdzie jest schowany. 

Usiadła. - Ale Ian, postarzejesz się od tego.

- Jeden rok za każdy dzień. - Wzruszył ramionami. - Więc będę wyglądał na dwadzieścia 

osiem lat, zamiast dwudziestu siedmiu.

Znów otworzyły jej się usta.

- Byłeś gotów postarzeć się o rok?

- Żeby spędzić dzień z tobą? Tak.

- To takie słodkie. - Wyciągnęła się na boku, przodem do niego. - Ale czy aby na pewno 

powinieneś być słodki? No wiesz, ty nie śpisz, a wszyscy złoczyńcy śpią.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Była równie waleczna, jak on.

- Więc masz ochotę ich wyrżnąć, kiedy nie mogą się bronić? 

Skrzywiła się.

- Zdaję sobie sprawę, że to nie byłby zbyt honorowy postępek, ale oni zrobiliby wam to 

bez zmrużenia oka.

- To prawda, więc musimy dopilnować, żeby nigdy nie dorwali specyfiku. - Wyciągnął 

rękę, by odgarnąć wilgotny kosmyk włosów z jej policzka. - Szczerze mówiąc, kusi mnie, 

żeby ich pozabijać i mieć to z głowy, ale pilnuje ich ze dwudziestu chłopa z rosyjskiej 

mafii z karabinami szturmowymi.

- Ach tak. - Skrzywiła się. - To by była paskudna jatka.

- Owszem, bardzo paskudna. Od czasu, kiedy Roman odwiedził ich za dnia, są wyjątkowo 

ostrożni. - Przeciągnął palcem po jej policzku. - Poza tym jest jeszcze ten problem, że spalę 

się na skwarkę, jeśli wyjdę na słońce.

- Więc chyba musimy siedzieć w domu.

- Tak. - Musnął palcem jej ucho.

- Pewnie wymyślimy sobie jakieś zajęcie, żeby spędzić czas. - Jej oczy błysnęły, kiedy 

spojrzała na jego spodnie od piżamy. - Wygląda na to, że o mnie myślałeś.

Uśmiechnął się cierpko.

- Mężczyzna zawsze powinien być przygotowany.

To prawda, że kiedy leżał w łóżku, czekając na jej przyjście, podniecił się od samego 

myślenia o kochaniu się z nią. Wiedział, że jego oczy znów robią się czerwone. Pokój 

zabarwił   się   na   różowo,   skóra   Toni   wydawała   się   zaczerwieniona,   dojrzała   od   krwi. 

Zachowanie panowania  nad  sobą  będzie wyzwaniem.  Z  rozmysłem  napił  się do  syta 

syntetycznej krwi, żeby było mu łatwiej.

To,   jak   patrzyła   na   niego,   kiedy   spuścił   ze   smyczy   całą   swoją   wampiryczną   moc   w 

bibliotece doktora Proctora - już samo to napięło jego samokontrolę do granic. Słyszał jej 

łomoczące serce. Czuł zapach jej podniecenia. Chciał skoczyć na nią i zatopić kły w jej szyi.

Zaczęły go mrowić dziąsła; padł na plecy i zacisnął powieki. Opanuj się. Nie miał odwagi 

kochać się z nią, jeśli się nie opanuje.

- Dobrze się czujesz? - szepnęła.

- Nie chcę na ciebie wpływać w żaden sposób. To, czy zostaniesz w moim łóżku, powinno 

174

background image

być twoją decyzją. Ale wiedz, że będę się z tobą kochał.

- Ehm, poniekąd na to liczyłam. - Jej głos był stłumiony. Nagle coś miękkiego opadło na 

jego   twarz.   Odsunął   to   na   bok   i   otworzył   oczy.   W   dłoni   trzymał   koszulkę   polo.   Jej 

koszulkę. Toni siedziała obok niego, zsuwając ramiączka biustonosza z barków. Wisiorek 

z serduszkiem, który jej podarował, spoczywał między jej piersiami.

- Jesteś pewna?

- A wyglądam na niepewną? - Rzuciła biustonosz na podłogę. Rzucił się na nią i pchnął ją 

na plecy.

- Uwielbiam zdecydowane kobiety. 

Uśmiechnęła się.

- A ja uwielbiam agresywnych mężczyzn. 

Położył dłoń na jej żebrach.

- Wiem, że nie znasz mnie zbyt długo.

- Ale czekałam na ciebie od lat.

-   Ja   od   wieków.   Myślę,   że   moje   serce   rozpoznało   cię   tej   pierwszej   nocy,   kiedy   się 

poznaliśmy. Tylko mózg potrzebował parę dodatkowych nocy, żeby je dogonić.

Dotknęła jego twarzy.

- Ze mną było tak samo. 

Przesunął dłoń wyżej, żeby nakryć nią jej piersi.

- Chcę, żebyś wiedziała, że będę wierny. Kocham cię całym sercem. To się nigdy nie 

zmieni.

- Och, Ian. - Oplotła ramionami jego szyję. - Ja też cię kocham.

Pochylił się, żeby pocałować jej usta. Były miękkie i wilgotne i rozchyliły się tak słodko. 

Zakręcił językiem w ich wnętrzu, bawiąc się, smakując. Zadrżała pod nim, tak krucha w 

swojej śmiertelności, i tak silna w swojej namiętności. Była tym wszystkim, czym nie był 

on. Była wszystkim, czego pragnął. Życiem i światłem. Czystością i dobrem.

Jej język przemknął po jego zębach i dzielnie zawirował wokół ostrego szpicu jednego z 

kłów. Ian jęknął. Czy wiedziała, że flirtuje z niebezpieczeństwem? Przycisnęła język do 

czubka kła.

Chwycił gwałtowny wdech i przerwał pocałunek. Jej skóra, jej szyja, jej piersi - wyglądały 

tak różowo i smakowicie w jego oczach zasnutych czerwoną mgłą.

- Na wszystkich świętych, pragnę cię. - Musnął ustami jej szyję, aż do piersi. Bicie jej serca 

grzmiało mu w uszach, rozpalając płomień jego pasji. Wsunął dłoń pod jej plecy i uniósł. 

Jej piersi dotykały jego ust. Z jękiem rozrzuciła ręce na boki, jakby poddawała się bez 

reszty jego pragnieniom.

A pragnął jej. Pragnął każdego centymetra jej ciała. Skubał i ssał jej nabrzmiałe sutki, aż 

ich koniuszki stwardniały w jego ustach. Zaczął ssać jedną, drugą lekko ściskając palcami. 

Kiedy pociągnął za obie, zachłysnęła się.

- Och, błagam. - Chwyciła jego koszulkę i pociągnęła do góry. Ściągnął koszulkę przez 

głowę i rzucił na podłogę. Rozpiął pasek jej spodni, po czym zaatakował guzik i suwak jej 

bojówek.

-   Jasna   cholera,   nigdy   nie   sądziłem,   że   będę   musiał   zdejmować   męskie   spodnie. 

Roześmiała się i spróbowała mu pomóc, unosząc biodra w powietrze. Jęknął na ten widok. 

Ściągnął jej spodnie do kostek, ale zatrzymały go jej sportowe buty. Wystarczyło jedno 

szarpnięcie, żeby poszybowały w powietrzu. Skarpetki i spodnie poszły w ich ślady.

- Uwielbiam twoje nogi. - Chwycił ją za kostkę i uniósł gołą nogę, by móc obsypać łydkę 

pocałunkami.

175

background image

- Ściągaj spodnie.

- Już? - Połaskotał wnętrze jej kolana. Jej noga drgnęła.

- Tak, już. 

Oparł jej kostkę na swoim ramieniu, uniósł się na kolana i ściągnął spodnie od piżamy. 

Jego męskość wyskoczyła z nich jak sprężyna.

Toni oparła się na łokciu, żeby sobie na niego popatrzeć.

- Rany.

- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, że będę tańczył jak ten facet z Horny Devils. - Rzucił 

piżamę na podłogę.

- Jaki facet? - mruknęła, wlepiając oczy w jego krocze. Im dłużej się gapiła, tym bardziej 

był nabrzmiały. Pomyślał, że w tym tempie nie wytrzyma nawet minuty. Musiał szybko 

odwrócić jej uwagę.

- No dobrze, to na czym skończyliśmy? - Pocałował ją w kostkę.

- Nie. - Zsunęła nogę z jego barku i wygięła się do przodu. - Chcę cię dotknąć. - Oplotła 

palcami jego erekcję.

- Och, dziewczyno. Długo tego nie wytrzymam.

- Oj, nie marudź. - Ścisnęła delikatnie. - Jesteś twardzielem.

- O tak. - Wciągnął z sykiem powietrze, kiedy zaczęła drażnić czubek kciukiem. Upuścił 

już kropelkę i teraz rozsmarowywała wilgoć po całej główce. - Jestem twardy. - Zagryzł 

zęby. - Jestem zaprawionym w bojach wojownikiem.

- Prawdziwym Hemanem. - Pchnęła go do tyłu na łóżko. Jego głowa niemal zwisała poza 

krawędź.   Chwycił   gwałtowny   oddech,   kiedy   wzięła   go   do   ust.   Zmiażdżył   narzutę  w 

dłoniach. Da radę. Nie był żółtodziobem.

- U... urosłem parę centymetrów przez lato. 

Wydała stłumiony odgłos aprobaty. Palcami połaskotała jego jądra, potem ścisnęła. Jej 

język wirował jak szalony. Pokój wirował wokół niego. Nie mógł w to uwierzyć. To było 

inne   niż   wszystkie   seksualne   doświadczenia   przez   wieki.   Może   dlatego,   że   jego 

wyposażenie było trochę inne - większe i bardziej dojrzałe. A może dlatego, że Toni była... 

Toni. Kochała się z nim. I nie chciał, żeby się to skończyło.

Ale miało się skończyć, i to cholernie szybko.

-   Nie!  -   Toni!  Spojrzała   na   niego   w   tej   samej   chwili,   kiedy   stracił   kontrolę.   Z   jękiem 

wystrzelił   na   jej   pierś.   Zachował   na   tyle   przytomności,   żeby   się   od   niej   odwrócić. 

Śmiertelnie   zawstydzony   zalał   nasieniem   całą   zamszową   narzutę   Romana.   A   to 

cholerstwo nie chciało przestać lecieć.

-   Och,   dziewczyno,   tak   mi   przykro.   Nie   przywykłem   do   tego   dłuższego...   Nie 

kontrolowałem go jak należy. - Opuścił głowę, zbyt zawstydzony, żeby na nią spojrzeć. Jej 

chichot przerwał ciszę. Spojrzał na nią podejrzliwie. Turlała się ze śmiechem, miała łzy w 

oczach. Twarz mu płonęła.

- O tak, oto pragnienie każdego mężczyzny: zostać wyśmianym w łóżku.

- Ian, jesteś taki słodki. Oj, litości! Mój penis jest za duży! Wyrwał się spod kontroli! - 

Zmałpowała   udatnie   jego   szkocki   akcent   i   śmiała   się   dalej.   -   Moje   biedactwo.   To 

prawdziwa   tragedia,   że   jesteś   zbyt   hojnie   obdarzony.   Chyba   powinnam   nad   tobą 

zapłakać.

Spojrzał na nią gniewnie.

- Jak na razie świetnie się bawisz.

- Oczywiście. - Usiadła i otarła oczy. - Jestem zachwycona, że udało mi się zmusić cię do 

utraty kontroli.

176

background image

- Naprawdę?

- O tak! To mi daje takie poczucie władzy. - Napięła bicepsy. - Zwykła śmiertelniczka 

doprowadza potężnego, nieśmiertelnego wampira do przedwczesnego wytrysku. Czuję 

się jak Superwoman!

- Podobało ci się?

- Boże, tak. - Przycisnęła dłoń do swojej piersi i znów się roześmiała, kiedy jej palce 

wylądowały w nasieniu. Chwyciła brzeg prześcieradła i wytarła dłoń i klatkę piersiową.

Ian nie posiadał się z osłupienia. Narobił sobie wstydu przed Toni, a ona i tak była nim 

zachwycona. Był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.

-  I  muszę  powiedzieć,  że bardzo  doceniam te  dodatkowe centymetry.  - Jej  spojrzenie 

opadło między jego nogi. - Jesteś wspaniały.

- Dziękuję. - Czuł się już o wiele lepiej. - Łatwo mogłabyś mnie przekonać, żebym znowu 

stracił kontrolę, skoro tak ci to poprawia samopoczucie.

Jej usta drgnęły.

- To bardzo szlachetnie z twojej strony.

- Chcę cię pieścić, chcę, żeby było ci dobrze. 

Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

- Brzmi nieźle.

- O tak. - Powiódł palcami po jej udzie. - Teraz zamierzam sprawić, żebyś straciła kontrolę 

nad sobą.

- Uwielbiam facetów z misją. 

Uniósł brew.

- Sio z majtkami, kobieto. 

Położyła się, chichocząc.

- Już się robi, średniowieczny wojowniku. - Zahaczyła kciuki o gumkę fig i wysunęła się z 

nich powoli, kręcąc tyłeczkiem. - Możesz wyładować na mnie swoją pożądliwość.

- I tak zrobię. - Przez chwilę podziwiał, jak porusza biodrami. Kiedy jej majteczki sięgnęły 

połowy ud, nie mogła dalej sięgnąć rękami.

- Czy mógłbyś być tak miły i odrobinę mi pomóc?

- Cała przyjemność po mojej stronie, o pani. - Zaczepił palec o figi i ściągnął je do końca.

- Dziękuję, miły panie. - Jej południowy akcent stał się wyraźniejszy; posłała mu lubieżne 

spojrzenie.   Roześmiał   się.   Powinien   był   wiedzieć,   że   kochanie   się   z   Toni   nie   będzie 

przypominało niczego, co przeżył do tej pory.

Wypełniała jego serce radością.

- Ależ, nic to dla mnie, zacna panienko. 

Rzucił majtki w powietrze. Kiedy nie usłuchały grawitacji, spojrzał w górę i zobaczył, że 

wiszą na żyrandolu.

Toni ściągnęła jego uwagę z powrotem, odstawiając jedną nogę na prawo, a potem, z 

sugestywnym ruchem bioder, odsuwając drugą na lewo. Rozsunęła uda.

- Mam nadzieję, że podobają ci się widoki.

- Jeszcze jak. - Widział wilgoć na delikatnych fałdkach. Odetchnął głęboko, rozkoszując się 

zapachem   jej   podniecenia.   -   Och,   dziewczyno,   jesteś   najpiękniejszą   ze   wszystkich 

dziewczyn.

-   Hm.   Nazbyt   pan   miły.   -   Prowokacyjnie   poruszyła   biodrami.   -   Uczynię   wysiłek,   by 

pomieścić pańską zacną męskość. - Wyszczerzyła zęby.

- Będę cię lizać, aż zaczniesz krzyczeć. 

Otworzyła szerzej oczy. - Okej. 

177

background image

Chwycił ją za nogi i położył sobie jej stopy na ramionach.

- Trzymaj się, skarbie. Może być ostro. Zachichotała. Chwycił jej biodra i zanurzył twarz w 

jej zapachu. Zachłysnęła się, kiedy zaczął lizać, zadrżała, kiedy się wessał. Wsunął w nią 

dwa palce i zaczął delikatnie pieścić. Zasapana, zaczęła poruszać biodrami w rytm jego 

ruchów.

Była taka mokra. Taka gorąca. Taka piękna. A on znowu twardniał. Ucieszył oczy jeszcze 

jednym ostatnim spojrzeniem na wilgotną szczelinę i przypuścił ostateczny atak. Zaczął 

poruszać językiem tak szybko, jak potrafi to tylko wampir. Jej nogi stężały. Biodra uniosły 

się. Już prawie.

Z dzikim piskiem wystrzeliła pod niebo. Jej mięśnie zacisnęły się wokół jego palców, całe 

ciało zadrżało.

Ucałował jej drżące uda i opuścił jej stopy na łóżko. Zaczął całować jej brzuch, jej piersi. 

Pochylił się nad nią i czubkiem penisa musnął jej wilgotną szparkę.

- Ian. - Przesunęła dłonie w górę jego pleców, aż do barków.

- Chcę widzieć miłość w twoich oczach, kiedy w ciebie wejdę - szepnął.

- Masz moją miłość. - Popatrzyła na niego. - Kocham cię.

Wsunął   się   w   nią.   Zalała   go   rozkoszna   mieszanka   odczuć.   Radość,   miłość,   erotyczna 

przyjemność i pierwotny, samczy triumf z objęcia jej w posiadanie. Zamierzał kochać się z 

nią powoli, ale była tak piękna, tak seksowna, tak kochająca, że już po chwili oboje pędzili 

na łeb, na szyję w stronę szczytu. I wciąż było im za mało bliskości. Jej nogi owinęły się 

wokół jego talii, ciała skleiły się w jedność.

Orgazm uderzył go jak grom. Poruszał się w niej z prędkością i gwałtownością, na jaką 

może się zdobyć tylko wampir. Krzyknęła i dotarła do szczytu wstrząśnięta gwałtownym 

spazmem. Lgnęła do niego kurczowo, nie przestając drżeć.

- O rany - sapnęła, próbując złapać dech. Ian oparł czoło o jej czoło i ich oddechy powoli 

się uspokoiły.

- Mam nadzieję, że nie zadałem ci bólu - szepnął.

- Nie. To było... cudowne. Spektakularne. Porażające.

- O tak. - Padł obok niej i przyciągnął ją do siebie. Powieki jej opadły.

- Wykończyłeś mnie.

- O tak. - Zamknął oczy i wtulił podbródek w jej włosy. Łatwo było pragnąć, by coś 

takiego trwało całą wieczność.

Toni obudziła się i powoli dotarło do niej, że jest naga i zmarznięta. Usiadła. W słabym 

świetle   wpadającym   z   uchylonych   drzwi   łazienki   zobaczyła   Iana   obok   siebie.   Jej 

spojrzenie   powędrowało   w   dół   jego   ciała   i   z   powrotem   ku   twarzy.   Boski   facet.   Taki 

seksowny. I taki kochany, że chciał się postarzeć jeszcze o rok, byle tylko być z nią. Czy 

specyfik przestał działać? Wyglądał na martwego dla świata.

Spojrzała na zegarek przy łóżku. Boże święty. Było prawie południe. Carlos i Howard z 

pewnością się zastanawiali, co się z nią stało. Podciągnęła prześcieradło, żeby przykryć 

Iana do piersi. Potem poszła do łazienki i wzięła gorący prysznic.

Wróciła boso do sypialni, owinięta jednym ręcznikiem, z drugim zakręconym na głowie. 

Znalazła swoją koszulkę polo na podłodze po jednej stronie łóżka i stanik po drugiej 

stronie. Spojrzała w górę, na żyrandol z kutego żelaza. Jej majtki dyndały na jednej z 

gałązek. Wątpiła, czy zdoła ich dosięgnąć, nawet gdyby stanęła na łóżku. Jaka szkoda, że 

nie umiała lewitować jak wampiry.

Może znalazłaby coś, czym mogłaby je strącić. Zajrzała do szafy i uśmiechnęła się na 

widok   wiszącego   w   niej   kiltu.   Pogłaskała   miękki   sweter   Iana   i   pochyliła   się,   by 

178

background image

pooddychać jego zapachem. Dostrzegła czarne, skórzane spodnie, które miał na sobie 

tamtego   wieczoru,   kiedy   porywali   Bri.   Za   nimi   wisiał   smoking,   w   którym   udawał 

Drakulę. A dalej wisiała peleryna wampira.

Przeciągnęła palcami po śliskiej, czarnej satynie. Ten stojący kołnierz był super. Spojrzała 

na Iana, który wciąż leżał jak martwy.

A dlaczego nie, do diabla? Rzuciła ręczniki na podłogę i wzięła pelerynę. Obróciła się 

dookoła,   wymachując   nią   jak   matador,   po   czym   zarzuciła   ją   na   ramiona   i   zawiązała 

troczki pod szyją. Chwyciła brzegi w palce, by móc unieść ręce i rozłożyć pelerynę niczym 

skrzydła.   Szu,   przemknęła   po   pokoju,   pozwalając,   by   peleryna   wzdymała   się   za   nią. 

Potem wykonała kilka długich kroków, jak w paso dobie. Zadowolona z efektu, zgięła 

prawą   rękę   w   łokciu,   zakrywając   peleryną   dolną   część   twarzy.   Przeszła   przez   pokój 

krokiem szpiega z Krainy Deszczowców.

Wskoczyła   na   koniec   łóżka   i   rozłożyła   ręce.   Patrząc   groźnie   na   Iana,   powiedziała 

przerażającym, niskim głosem:

- Jestem twoim panem.

Like a virgin - odparł kobiecy głos.

Toni odwróciła się jak oparzona. To musiała być jej komórka. Jej spodnie leżały gdzieś na 

podłodze. Madonna twierdziła, że właśnie jest dotykana pierwszy raz.

- Och, zamknij się. - Toni zeskoczyła z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju, szukając spodni. 

- Taka sama z ciebie dziewica, jak ze mnie.

- To dość dyskusyjne - powiedział męski głos. Odwróciła się z piskiem.

- Ian?

- Toni? - Wybałuszył oczy, widząc jej kostium czy też raczej brak kostiumu. Ściągnęła 

brzegi peleryny, by zakryć nagie ciało.

- Myślałam, że nie żyjesz. Znowu. 

Jego usta drgnęły.

- Tego bym nie przegapił za żadne skarby. 

Twarz jej płonęła.
Like a virgin 

- drwiła z niej Madonna. Toni wyszarpnęła telefon z kieszeni spodni.

- Halo?

Menina, gdzie cię wcięło? - spytał Carlos. - Poszłaś na górę zajrzeć do Iana i nie wróciłaś.

- N... nic mi nie jest. Ianowi też nie. - Spojrzała na łóżko, Ian szczerzył do niej zęby.

- Zasnęłaś? - spytał Carlos. - Wiem, że byłaś rano zmęczona.

- No... przysnęło mi się troszkę. Przepraszam.

- W porządku. Nic się nie dzieje. Pomyślałem tylko, że może jesteś głodna. Howard robi w 

kuchni panini. Chcesz?

- Ja... ehm... - Patrzyła, jak Ian mija ją i idzie do gabinetu. Widok od tyłu był wspaniały. 

Wyjął butelkę krwi z małej lodówki przy barku i wstawił ją do mikrofalówki.

- Toni, co się dzieje? - spytał zaniepokojony Carlos. - Potrzebujesz pomocy na górze?

- Nie! W... wszystko jest w porządku, naprawdę.

- On nie śpi, co? - rzucił groźnie Carlos. - Albo to, albo jesteś bardziej zboczona, niż myślę.

- Okej, nie śpi - przyznała.

- Howard powiedział mi o specyfiku Romana - powiedział Carlos. - Zdaje się, że robicie z 

niego dobry użytek?

- Jeszcze jaki. 

Carlos roześmiał się.

Ciao, menina. - I rozłączył się.

179

background image

- Wiedzą, co robimy? - Ian wyjął butelkę z mikrofalówki i przelał krew do szklanki.

- Tak. - Rzuciła telefon i przeszła do gabinetu. - Będziemy mieli poważne kłopoty?

- W tej chwili nikt nie może się skontaktować z Connorem, więc nie martwiłbym się o to. - 

Ian napił się ze szklanki, patrząc, jak Toni idzie w jego stronę. - Ta peleryna lepiej wygląda 

na tobie niż na mnie.

- Nie wydaje mi się, żebyś patrzył na pelerynę. - Rozchyliła ją na sekundę, błyskając 

golizną. Ian uśmiechnął się i wypił kolejny łyk.

- Stało się coś niesamowitego.

- O tak, seks był wspaniały. - Przysiadła na barowym stołku. Roześmiał się.

- To też. Ale, Toni, ja naprawdę zasnąłem. - Pochylił się w jej stronę i oparł łokcie na barze. 

- To było takie dziwne. Nie spałem od wieków.

- Rany. Napił się jeszcze.

- Zapomniałem już, jak to jest. Śmiertelny sen jest taki... pusty. Tylko śmierć i totalna 

nieświadomość. Ale to było słodkie i...

- Relaksujące? 

W jego oczach zalśniły łzy. - Miałem sen. Śniłem o tobie.

- O... rety. - Zauważyła, że jego łzy miały czerwonawy kolor. Dotknął jej twarzy.

- Nie sądziłem, że to możliwe. 

Chwyciła jego dłoń.

- Co ci się śniło? 

Jego usta drgnęły.

- Że tańczyłaś dla mnie taniec erotyczny w pelerynie Drakuli.

- Naprawdę? - Kiedy się roześmiał, zrobiła do niego minę. - Bardzo zabawne. Co ci się 

śniło? 

Jego oczy zmiękły.

- Kiedyś ci powiem.

- Hm. - Zsunęła się ze stołka. Odeszła kawałek od niego i poderwała brzeg peleryny, 

odsłaniając kawałek biodra. - Mam sposoby, żeby cię zmusić do mówienia.

Krzyknęła cicho, kiedy śmignął do niej z wampiryczną prędkością.

- A ja mam sposoby, żeby cię zmusić do krzyku. - Rozwiązał troczki pod jej szyją i zsunął 

pelerynę z jej ramion. Śliski materiał spoczął na podłodze czerwoną stroną do góry. Ian 

wziął Toni na ręce i położył ją na szkarłatnej satynie.

- W sumie, czemu nie? - Spojrzała na niego kwaśno. - I tak poplamiliśmy już wszystko 

inne. 

Ze śmiechem śmignął z powrotem do baru i złapał swoją szklankę. Było w niej trochę 

krwi.

- Podsunęłaś mi pomysł.

- Zaplamisz dywan?

- Nie. - Ukląkł przy niej i polał cienkim strumyczkiem krwi jej piersi.

- Fuj. Mam nadzieję, że zamierzasz to wyczyścić. - Zapomniała o oburzeniu, kiedy jego 

język zaczął chłeptać krew z jej piersi. Podążył za stróżką krwi w dół jej tułowia, a potem 

wylizał ostatnie krople z jej pępka.

Wiła się na czerwonej satynie, rozkoszując się dekadencką pieszczotą, Ian wrócił do jej 

piersi i zaczął je ssać. Poczuła jego zęby, skubiące delikatnie i przypomniała sobie, jak 

wyglądały jego kły, kiedy zmienił się w Drakulę. Jego oczy płonęły błękitną, potężną 

wampiryczną mocą, a potem poczerwieniały, kiedy spojrzał na nią głodnym wzrokiem. 

Stare   ślady   ugryzień   na   jej   piersiach   i   tułowiu   zaswędziały,   ale   nie   ze   strachu   czy 

180

background image

obrzydzenia.

Poczuła pożądanie. I pragnienie.

- Ian.

Spojrzał na nią, jego oczy miały kolor czerwony. Ślady ugryzień zaczęły piec. Przeczesała 

palcami jego długie czarne włosy.

- Ugryź mnie. 

Zamrugał.

- Nie. Nie mów takich rzeczy. Nie będę się tobą pożywiać. Nie jestem głodny.

- Ale ja jestem. Czuję... głód.

- Toni, reagujesz na moją wampiryczną moc. Spróbuję ją stłumić.

- Nie, nie rób tego. 

Przyjrzał jej się z ciekawością.

- Czy ty wiesz, o co prosisz? Zostałaś napadnięta. Masz straszne wspomnienia.

- Chcę przekształcić ten strach w coś pięknego. Potrafisz to zrobić?

- Mogę zrobić tak, żeby nie bolało. Ale to będzie iluzja. Kontrola umysłu. A wiem, co o 

tym myślisz.

- Nie boję się twojego umysłu. Kocham cię. 

Zawahał się, zmarszczył brwi.

- Zrób to. Zrób mi wszystko. Chcę z tobą doświadczyć wszystkiego. 

Zamknął oczy.

- Jesteś taka kusząca. Czuję twoją krew, gorącą i przepyszną. Słyszę, jak płynie w tobie, jak 

mnie woła.

- Weź mnie.

Otworzył  oczy,  a ona zachłysnęła  się,  widząc ich  intensywny  błękit.  Fala lodowatego 

powietrza uderzyła ją w czoło, a potem spłynęła w dół ciała, aż pokryło się gęsią skórką.
Jestem   z   tobą

.  Jego   głos  rozbrzmiał   w   jej   umyśle  i  całe  ciało  zaczęło   ją  mrowić,   jakby 

delikatnie na nią dmuchał. Wtulił twarz w jej szyję.  Będziemy dzielić myśli, ciało i krew
Polizał jej szyję i krzyknęła cicho, bo pieszczotę poczuła między nogami. To musiała być 

iluzja. Ale co za iluzja. Całe to mrowienie i łaskotanie, które czuła na szyi, czuła też niżej.

Jej   pragnienie   było   coraz   bardziej   rozpaczliwe,   łaskotki   zmieniły   się   w   dręczące 

pulsowanie, które domagało się zaspokojenia. Oplotła go nogami. - Weź mnie teraz.

Jego kły wysunęły się z cichym sykiem, który sprawił, że zapragnęła go do bólu. Zadrżała, 

kiedy jego penis naparł na nią, a kły delikatnie zarysowały szyję. Już niedługo, niedługo to 

się stanie.

Zanurzył się w nią z taką siłą, że ledwie zauważyła ukłucie na szyi. W następnej chwili 

kochał ją, brał w posiadanie jej ciało i krew.  Jestem w tobie na wszystkie sposoby. Ty jesteś 
moja, a ja jestem twój.
Z każdym dotykiem jego warg przenikał ją dreszcz rozkoszy. Przestał z niej pić. Nie chcę 
wypić za dużo

. Polizał ślad ugryzienia i dreszcze nie ustawały, narastały z każdym jego 

pchnięciem.

Przyspieszył. Czuję, jak dochodzisz. Dojdziemy razem.
I doszli. Toni krzyknęła i w tej samej chwili usłyszała jego ryk rozkoszy, grzmiący w jej 

myślach. Ich ciała drżały razem jak w zaplanowanej, tanecznej choreografii. Ich umysły 

pulsowały   wspólną   rozkoszą.   Niesamowite,   pomyślała,   a   może   to   on   pomyślał?   Nie 

wiedziała już, kto jest kto. Byli jednością.

- Ian - szepnęła, kiedy ich oddechy się uspokoiły. Oddychali w jednym rytmie.
Czujesz, jak bardzo cię kocham? 

Jego głos wypełnił jej myśli.

181

background image

Zalała ją fala ciepła, do oczu napłynęły łzy. Nagle owiał ją chłód i Ian zniknął. Zniknął z jej 

umysłu, ale leżał obok i patrzył na nią z miłością.

Zrozumiała, że nic nie powstrzyma jej przed spędzenia życia z Ianem. Żadni przyjaciele, 

żadne zbiry nie mogły jej zabronić go kochać.

Nawet śmierć nie mogła ich rozdzielić.

Rozdział 25

Wieczorem,   tuż   po   zachodzie   słońca,   Toni   siedziała   w   salonie   z   Ianem,   Carlosem, 

Howardem i całą resztą wampirów, oglądając Digital Vampire Network. Stone Cauffyn z 
Nocnych   wiadomości  

nudził   bez   końca.   Phineas   i   Jack   rozśmieszali   wszystkich 

parodiowaniem prezentera. Nagle Stone odwrócił głowę.

- Co to ma znaczyć?

Toni   otworzyła   usta   z   przerażenia.   Do   stołu   prezentera   zbliżał   się   Jędrek   Janów   z 

pistoletem w dłoni.

- Brać go - rozkazał i jakiś rosyjski Malkontent owinął szyję Stone'a Cauffyna srebrną liną.

- Co wy robicie? - spytał Stone. - To jest absolutnie niedopuszczalne na antenie.

- Na mnie! - rozkazał Jędrek i kamera wzięła go w kadr. - Ty, kamerzysta, rób co mówię, 

to przeżyjesz. - Kamera nawet nie drgnęła. Jędrek kiwnął głową.

- Dobrze. A teraz pokaż naszym widzom, co mamy za drzwiami numer 1. - Wskazał ręką 

na prawo. Kamera przejechała w stronę drzwi. Jurij i Stanisław weszli do studia; każdy 

prowadził zakładniczkę. Toni się zachłysnęła.

- Mają Corky Courrant.

- I jeszcze jakąś kobietę - mruknął Ian.

- Jak dla mnie, mogą zabić Corky - stwierdził Phineas.

- Cii... - Ian zrobił głośniej, gdy Jędrek znów zaczął mówić.

- Jak widzicie, przejęliśmy DVN. Waszą ramówkę zastąpi o wiele ciekawszy program, 

Ianie MacPhie, masz dwadzieścia minut, żeby przynieść mi specyfik Draganestiego, bo 

inaczej zacznę zabijać zakładników na żywo, w telewizji.

Toni   siedziała   osłupiała,   nie   mogąc   wydobyć   słowa,   za   to   mężczyźni   zaczęli   mówić 

wszyscy naraz. Ilu ludzi miał Jędrek? Kto zna plan budynku DVN?

Wampiry zerwały się nagle na równe nogi.

- Przepraszam! - zawołał głos z holu. Do salonu wszedł Gregori. - Nie chciałem uruchomić 

alarmu. Dougal poszedł go wyłączyć. Gregori spojrzał na ekran.

-   Widziałem,   co   się   dzieje.   Pomyślałem,   że   powinienem   was   ostrzec   na   wypadek, 

gdybyście nie wiedzieli.

- Znasz rozkład DVN? - spytał Ian.

- Jasne, kręciłem tam parę reklam. Macie jakieś kartki? - spytał Gregori. Toni pobiegła do 

biurka. Wzięła kartki i długopisy i rzuciła wszystko na duży, kwadratowy stolik do kawy. 

Gregori usiadł na jednej z kanap i zaczął rysować.

- Phineas, Dougal, idźcie na dół - rozkazał Ian. - Przynieście broń. Howard, wiesz, gdzie 

jest DVN?

- W Brooklynie. - Howard wstał. - Mam tam pojechać? Ian się zastanawiał.

- Nie chcemy się teleportować w pułapkę, więc moim zdaniem powinniśmy zaatakować z 

zewnątrz.

-   Zgadzam   się   -   powiedział   Zoltan.   Ich   uwagę   przyciągnął   wrzask   dobiegający   z 

telewizora.

182

background image

- Przypalasz mi skórę, ty draniu! - wrzeszczała Corky Courrant, kiedy Jurij owijał jej 

nadgarstki srebrną liną. Druga kobieta tylko płakała cicho, dając się wiązać. Stone Cauffyn 

spojrzał z zainteresowaniem na swoje więzy.

- Za pozwoleniem, co wy spodziewacie się zyskać dzięki temu?

Jędrek parsknął.

-   Cały   świat.   Mając   specyfik   pozwalający   nie   spać   w   dzień,   będę   mógł   władać 

wampirycznym światem.

Stone posłał mu drwiące spojrzenie.

- Taki specyfik nie istnieje.

- Ależ istnieje. Zażył go Ian MacPhie. To w taki sposób się postarzał. - Jędrek przeszedł za 

Corky i położył dłoń na jej szyi. - Muszę pani podziękować, pani Courrant. To pani mi o 

tym powiedziała.

Oczy Corky otworzyły się szerzej, gdy ścisnął mocno jej szyję.

- Skoro ci pomogłam, to dlaczego mnie nie puścisz? 

Jędrek przechylił jej głowę do tyłu, zmuszając ją, by na niego spojrzała.

- Bo lubię patrzeć, jak umierają blondynki. Prawda, Nadia?

Kamera przesunęła się na drobną brunetkę stojącą obok Stone'a.

- Panu sprawia przyjemność, kiedy zabijam blondynki - szepnęła.

-  Nie możecie mnie zabić! -  krzyknęła  Corky.  -  Ja  mam  fanów.  -  Spojrzała   na  drugą 

zakładniczkę.   -   Zabijcie   Tiffany.   Ona   też   jest   blondynką.   I   przespała   się   z   moim 

chłopakiem.

- Nie! - pisnęła Tiffany. - Ja jestem za młoda, żeby umrzeć. I za ładna.

- Ładna? - prychnęła Corky. - Mężczyźni tylko ci tak mówią, żebyś poszła z nimi do łóżka.

- To nieprawda. Mnóstwo mężczyzn mówiło mi, że jestem ładna.

- A z iloma z nich się przespałaś? - warknęła Corky. Oczy Tiffany otworzyły się szeroko.

- Dość! - Jędrek przewrócił oczami. - Zaknebluj je, Jurij, bo je pozabijam od razu. - Jurij 

zakleił usta Tiffany taśmą hydrauliczną. Corky próbowała rozerwać więzy.

- Nie możesz mnie zabić! Ja bawię ludzi! Zabijcie Stone'a. On jest piekielnie nudny.

-   Ależ,   wypraszam   sobie   -   wyjąkał   Stone.   -   Takie   twierdzenie   jest   bezpodstawne.   Ja 

osobiście uważam się za dość interesującego.

Jędrek przytrzymał głowę Corky, by Jurij mógł jej zakleić usta taśmą. W końcu odwrócił 

się, by obejrzeć sobie Stone'a, który patrzył na niego z obojętną miną.

- A ty co robisz? 

Stone zamrugał. - Czytam wiadomości. 

Jędrek podszedł do niego. - I?

- Mam... ładne włosy. 

Jędrek przewrócił oczami. - Ten człowiek jest nudny. Nie czuję od niego nawet strachu. 

Wypuście go. 

Stone zrobił lekko zaskoczoną minę. - Muszę powiedzieć, że to całkiem dobra wiadomość. 

Nadia rozwiązała srebrne liny, które go krępowały, i poprowadziła go do wyjścia. Corky 

spróbowała podstawić mu nogę, kiedy ją mijał. Jędrek zaczął chodzić w tę i z powrotem.

- Teraz pytanie brzmi: którą z was mam zabić pierwszą? A może Ian MacPhie przybędzie 

wam na ratunek. 

Corky i Tiffany zaczęły się szamotać. Jędrek się uśmiechnął.

-   Właśnie   tak.   Bójcie   się.   Niech   strach   sączy   się   z   waszych   porów,   żebym   mógł   się 

rokoszować jego zapachem. - Jego spojrzenie padło na przesadnie obfite piersi Corky. - 

Dla tej będzie potrzeba dłuższego kołka.

183

background image

Jurij się roześmiał. - Tak, panie. 

Corky krzyknęła rozpaczliwie. Jędrek zaciągnął się głęboko.

- Aa, zapach strachu. - Odwrócił się do kamery. - A ty się boisz, MacPhie? Pozwolisz tym 

kobietom umrzeć, żeby cały wampiryczny świat zapamiętał cię jako tchórza?

- Idź do diabła - mruknął Ian.

- Skończyłem - oznajmił Gregori. Phineas i Dougal pojawili się w pokoju z bronią. Położyli 

ją na podłodze.

- Howard i Carlos, weźcie broń i ruszajcie - rozkazał Ian. Kiedy dwaj zmiennokształtni 

chwytali miecze, kołki i sztylety, Toni spojrzała na Iana. Czy miał dla niej jakieś inne 

zadanie, czy też próbował całkowicie wykluczyć ją z tej akcji?

- Ian? 

Spojrzała mu w oczy.

- Możesz zostać tutaj? 

Pokręciła głową.

- Cokolwiek się stanie, jestem z tobą.

- Dobrze. Jedź z Howardem - westchnął z rezygnacją. Wybrała sobie broń.

-   Znajdźcie   jakieś   ciemne   miejsce   w   pobliżu   -   powiedział   Ian.   -   Zadzwońcie   do   nas, 

żebyśmy mogli się teleportować. Do tej pory będziemy już mieli jakiś plan.

- Okej. - Howard kiwnął na Carlosa i Toni. - Jedziemy. 

W drodze do DVN Howard prowadził jak wariat.

- Nie wdawaj się w walkę z wampirami, Toni. Są za szybkie i za silne. Użyją kontroli 

umysłu, żeby cię pokonać.

- Rozumiem. - Nie mogła z nimi rywalizować. Wampiry zawsze będą miały przewagę. 

Nawet Howard i Carlos mieli zdolności, których ona nigdy nie będzie miała.

Howard wjechał na most Brooklyński.

-   Carlos,   jeśli   będą   próbowały   przejąć   twój   umysł,   przeobraź   się.   Nie   mogą   nas 

kontrolować, kiedy jesteśmy w zwierzęcej postaci.

- Będę gotów - odparł Carlos.

Toni odwróciła się i spojrzała na Carlosa.

- Uważaj na siebie - szepnęła.

- Ty też, menina. - Carlos puścił do niej oko. Toni nerwowo dotykała kołków leżących na jej 

kolanach.

- Ciekawe, ilu ludzi ma Jędrek.

- W studiu miał dwóch gości i kobietę - odparł Howard. - Kiedy ostatnio liczyliśmy, 

rosyjski klan liczył jakichś dwanaście wampirów. - Więc może ich być więcej - stwierdził 

Carlos.

Toni w duchu przeliczyła ich siły. Troje śmiertelników i sześć wampirów, Ian, Phineas, 

Dougal, Zoltan, Jack i Gregori.

Howard   zaparkował   w   ciemnej   uliczce   przylegającej   do   parkingu   DVN.   Natychmiast 

zadzwonili   do   domu   i   przy   samochodzie   pojawiło   się   sześć   wampirów   z   pełnym 

uzbrojeniem. Światło księżyca błyskało na ich mieczach i sztyletach, Ian objaśnił ich plan. 

Wszyscy mężczyźni przytaknęli, ale Toni pokręciła głową.

- Nie, Ian, to zbyt niebezpieczne dla ciebie.

- On chce mnie. To najlepszy sposób.

- Cii... - Phineas uniósł rękę. - Ktoś się zbliża. 

Mężczyźni rozproszyli się po uliczce i po chwili Toni usłyszała bolesny okrzyk.

- Ależ, ta przemoc jest zupełnie niepotrzebna. 

184

background image

Toni zamrugała. Był to Stone Cauffyn.

- Co pan tu robi? - spytał groźnie Ian, kiedy Phineas przywlókł do niego prezentera.

- Wy jesteście tymi dobrymi? - spytał Stone. - Miałem nadzieję, że się zjawicie. Chcę 

pomóc.  -  Przyklepał  swoje  idealne włosy.  - Chcę wziąć udział  w  akcji,  bo  nie jestem 

nudny!

- Cii - uciszył go Ian. - Umie pan machać mieczem?

- Nie, ale świetnie sobie radzę ze szczotką do włosów. A, i wiem, gdzie jest sekretne 

wejście. Czy to pomoże?

- Tak. Przeprowadzi pan tamtędy śmiertelników - zarządził Ian. - Gregori, idź z nimi. 

Reszta wie, co robić. Idziemy. - Ruszył w stronę końca uliczki.

Toni pobiegła za nim.

- Ian, proszę cię, nie rób tego. Musi być jakiś lepszy sposób.

- Rozważyliśmy wszystkie opcje, Toni. Jeśli zaatakujemy, Jędrek pozabija zakładników. A 

tak, będzie myślał, że wygrał i łatwiej będzie go pokonać. - Spojrzał na nią z niepokojem. - 

Gdybym cię poprosił, żebyś tu została, zrobisz to?

- Przecież wiesz, że nie mogę. Muszę być przy tobie. 

Ian westchnął.

- Nie próbuj walczyć z Malkontentem.

- Tak, tak, wampiry mają przewagę. Słyszałam to już. Nie jestem dość dobra. 

Ian zatrzymał się i wziął ją za rękę.

- Jesteś dla mnie najcenniejsza na świecie. Nie miej mi za złe, że boję się o ciebie.

- Ja tak samo boję się o ciebie.

- Mnie nic nie będzie. Zaufaj mi. - Pocałował ją w czoło i przeszedł pod murem, żeby 

dostać się na parking DVN. Toni pomodliła się w duchu za niego. Gorące łzy zapiekły ją 

w oczach, ale zamrugała, by je odpędzić. Teraz nie było na nie czasu.

Phineas, Dougal, Zoltan i Jack zakradli się na parking, nie pokazując się, a Ian ruszył 

prosto do drzwi wejściowych.

- Idziemy. - Howard kiwnął na nią, Carlosa, Gregoriego i Stone'a, żeby ruszali za nim. 

Przekradli   się   wzdłuż   tylnej   ściany   parkingu,   trzymając   się   w   cieniu.   Zatrzymali   się 

między dwoma dużymi samochodami, żeby obserwować sytuację.

Ian   podszedł   do   drzwi,   gdzie   dwóch   Malkontentów   wycelowało   w   niego   karabiny. 

Podniósł ręce.

- Jestem Ian MacPhie. Przyniosłem Jędrkowi specyfik. 

Jeden ze strażników trzymał Iana na muszce, gdy drugi go obszukiwał.

- Nie ma broni. - A ta jego torebka? - Malkontent wskazał lufą skórzaną sakiewkę na 

przodzie kiltu. - To jest sporran. - Ian otworzył go i pokazał fiolkę zielonkawej cieczy. - 

Mam to dostarczyć osobiście.

Toni wstrzymała oddech. Naprawdę miał przy sobie specyfik?

Strażnik przeszukał sporran.

-  Nie ma  tam nic  innego.  Idziemy.  -  Otworzył drzwi  i  kiwnął  na Iana,  żeby  wszedł. 

Strażnicy rozejrzeli się po parkingu i, nie widząc niczego podejrzanego, obaj weszli do 

budynku, żeby odeskortować Iana do Jędrka.

Jakieś   pięć   minut   później   Toni   dostrzegła   ruchomą   smugę,   kiedy   Phineas   i   Dougal 

śmignęli z wampiryczną prędkością do niestrzeżonego wejścia. Wślizgnęli się do środka. 

Z cienia wysunęły się kolejne dwie postacie. Zoltan i Jack stanęli po dwóch stronach 

drzwi, przyciśnięci do ściany. Gregori zaklął pod nosem.

- Ich  alarm się włączył. Widocznie w  pokoju ochrony siedzi ich człowiek i zauważył 

185

background image

chłopaków.

- Liczyliśmy się z tym - szepnął Howard.

- Przynajmniej studia nagraniowe są dźwiękoszczelne - powiedział Gregori. - Jędrek nie 

słyszy alarmu. 

Toni powtórzyła sobie w duchu plan, który wyjaśnił jej Ian. Phineas i Dougal mieli przejąć 

dyżurkę ochrony tak szybko, jak się dało.

Dwaj strażnicy, którzy eskortowali Iana, wrócili. Wybiegli przez drzwi z wyciągniętymi 

mieczami, ale nie dotarli daleko. Zoltan i Jack skoczyli na nich i w mgnieniu oka z tamtych 

dwóch zostały tylko kupki prochu na chodniku.

Zoltan   i   Jack   schowali   sztylety   i   dobyli   mieczy.   Wbiegli   do   środka.   Mieli   za   zadanie 

przeczesać błyskawicznie cały budynek, zabijając każdego Malkontenta, na jakiego się 

natkną. Jak na oko Toni, wydawali się bardzo odpowiedni do tej akcji.

-   Dobra,   Stone,   idziemy.   -   Howard   pchnął   prezentera.   Pobiegli   pod   boczną   ścianę 

budynku.   Stone   przesunął   roślinę   w   ciężkiej   donicy,   odsłaniając   właz   w   chodniku. 

Pociągnął   za   żelazne   kółko,   żeby   unieść   klapę,   i   ukazały   się   schody   prowadzące   do 

piwnic.

Howard wyjął z pasa małą diodową latarkę i włączył ją.

- Idziemy.

- To wszystko są magazyny - szepnął Stone, kiedy byli już na dole. - Nie schodzi tu nikt 

oprócz Tiffany i szefa, kiedy chcą...

- Rozumiemy - mruknął Gregori. - Zaprowadź nas do schodów najbliżej reżyserki.

- Tędy. - Stone poprowadził ich przez rozległy magazyn i w górę, po wąskich schodkach.

- Ja pierwszy. - Gregori wyciągnął miecz.

- Oczywiście. - Stone puścił go przodem. Gregori uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz.

-   Czysto.   -   Poprowadził   ich   pustym   korytarzem.   Gdzieś   daleko   słychać   było   szczęk 

mieczy. Toni minęła kamerę ochrony; mogła tylko mieć nadzieję, że obserwują ich Phineas 

i Dougal, a nie Malkontenci.

-   Tutaj.   -   Gregori   zatrzymał   się   przy   drzwiach   z   tabliczką   „Reżyserka”.   Z   wnętrza 

dobiegały odgłosy walki na miecze. Gregori pchnął drzwi. Toni weszła tuż za nim w samą 

porę, by zobaczyć, jak Zoltan tnie mieczem po szyi Malkontenta, a potem przebija mu 

serce. Martwy wampir rozsypał się w pył.

Zoltan odwrócił się przodem do nich i się skłonił.

- Reżyserka jest wasza. - Śmignął za drzwi.

- Rany. - Toni popatrzyła za Zoltanem, który zniknął za rogiem.

- Cieszę się, że ten gość jest po naszej stronie - mruknął Carlos. Gregori zaklął.

- Popatrzcie na to. - Wskazał ścianę pokrytą tuzinem monitorów. Toni zakryła usta dłonią. 

Wszystkich dwanaście monitorów pokazywało tę samą scenę: studio, z którego nadawano 
Nocne wiadomości

, Ian był rozebrany do kiltu, a Nadia, jak gdyby nigdy nic, owijała jego 

nagą pierś srebrną liną. Na skórze Iana pojawiły się czerwone pręgi, a skwierczący odgłos 

sprawił, że żołądek podszedł Toni do gardła.

- Musimy go stamtąd wydostać. - Toni wyciągnęła sztylet zza pasa.

- Wydostaniemy, już niedługo - zapewnił Gregori. - Ian chciał mieć pewność, że reszta 

budynku będzie całkowicie pod naszą kontrolą i zginie możliwie wielu Malkontentów, 

zanim przypuścimy ostateczny atak na Jędrka.

Howard stał na straży przy drzwiach, ale wszyscy czworo patrzyli bezradnie w monitory, 

nie mogąc pomóc Ianowi.

- Dostałeś specyfik - powiedział Ian przez zaciśnięte zęby. - Wypuść zakładniczki. 

186

background image

Jędrek uniósł fiolkę z zielonkawym płynem.

- Skąd mogę wiedzieć, czy to naprawdę ten specyfik? Mogliście tu nalać trucizny. To jest 

trucizna, MacPhie? 

Ian patrzył na niego ze złością.

- To jest trucizna? - krzyknął Jędrek.

Nadia   zarzuciła   pętlę   srebrnego   sznura   na   szyję   Iana   i   zacisnęła   mocno.   Jego   skóra 

zaskwierczała. Toni przełknęła ślinę, próbując opanować mdłości, Ian patrzył chmurnie na 

Jędrka.

- To nie jest trucizna. Spróbuj i sam się przekonaj. 

Jędrek powoli skinął głową.

- Chcesz, żebym to wypił. - Podszedł do Corky i zerwał srebrną taśmę z jej ust. Wrzasnęła.

- To boli, ty draniu.

- To może zaboleć bardziej. Przytrzymać ją! - rozkazał Jędrek. Jurij przytrzymał głowę 

Corky. Corky zacisnęła usta, ale Jędrek zatkał jej nos i w końcu musiała je otworzyć, by 

zaczerpnąć powietrza. Jędrek wlał jej do gardła trochę płynu.

W reżyserce drzwi otworzyły się i do środka zajrzał Phineas.

- Nie strzelaj - powiedział do Howarda.

- Przejęliście dyżurkę ochrony? - spytał Howard.

-   Tak.   Zostawiłem   tam   Dougala.   Zoltan   i   Jack   po   raz   ostatni   przeczesują   budynek. 

Jesteśmy prawie gotowi do ataku na Jędrka.

- Bogu dzięki. - Toni wskazała monitory. - Widziałeś, co robią Ianowi?

- Tak. - Phineas się skrzywił. - W dyżurce jest monitor, na którym widać, co jest na antenie. 

Ale przede wszystkim cały wampiryczny świat widzi, co robią Ianowi. A Ian ma niezłą 

bandę fanek.

- I co z tego? - Toni nie miała ochoty słuchać o wampirzycach, które ciągle jeszcze chciały 

umawiać się z Ianem.

- A to, że zbierają się przed wejściem - odparł Phineas. - Mamy podgląd na parking, na 

którym   jest   chyba   z   pięćdziesiąt   wściekłych   wampirzyc.   Wszystkie   wrzeszczą,   że   Ian 

MacPhie ma zostać uwolniony.

- Boże drogi - szepnęła Toni.

- Robi się naprawdę gorąco - ciągnął Phineas. - Te kobiety mają bicze i kije bejsbolowe.

- Mam pomysł. - Gregori podszedł do regału na całą ścianę i wziął kamerę. Włączył ją i 

spojrzał w monitory. - Jak mam zrobić, żeby obraz pokazał się tutaj?

-   Tak.   -   Stone   podszedł   do   stołu   reżyserskiego   i   przełączył   parę   pstryczków.   Dolny 

monitor ukazał ich w reżyserce, widzianych okiem kamery Gregoriego.

- A jak to puścić na antenę? - spytał Gregori.

Stone pokazał im, których przełączników użyć. Dał Carlosowi słuchawki z mikrofonem, a 

dla siebie wziął drugi, mniejszy zestaw.

- Dam znać, kiedy będziemy gotowi. - Gregori ruszył za drzwi. - Idziemy, Stone. 

Phineas i Howard stanęli na straży, a Carlos przyglądał się konsoli z przełącznikami. Toni 

obserwowała monitory, zastanawiając się, jak Ian sobie radzi. W tej chwili go nie widziała, 

bo kamerzysta wciąż kręcił Corky. Wampiryczny świat chciał wiedzieć, czy Corky umrze 

od trucizny.

- Jak się czujesz? - spytał ją Jędrek.

- N... nic mi nie jest.

- W ogóle niczego nie czujesz? 

Corky spojrzała na niego ze złością.

187

background image

-   Szczerze   mówiąc,   czuję   się   świetnie.   Pełna   energii,   jakbym   mogła   zapędzić   cię 

kopniakami do samych Chin.

- Zaknebluj ją - polecił Jędrek i Jurij zakleił usta Corky taśmą. Jędrek przeszedł przez 

studio i zatrzymał się przed Ianem.

-   Pełna   energii?   To   się   chyba   zgadza.   -   Uniósł   fiolkę   do   ust   i   wypił   całą   zawartość. 

Uśmiechnął się złośliwie do Iana.

- Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, MacPhie? Słońce wzejdzie, ty padniesz pogrążony we 

śnie, a ja pozostanę przytomny. Ciebie zabiję pierwszego.

Ian milczał.

- Panie... - zaczął Jurij z wahaniem - a jeśli on też zażył specyfik?

Jędrek odwrócił się na pięcie, by spojrzeć na Iana, który tylko patrzył mu w oczy.

- To nie ma znaczenia. Jest związany. Nie będzie mógł się bronić.

- Panie! - zawołał inny męski głos i kamera pokazała Stanisława wchodzącego do studia. - 

Panie, tamci opanowali budynek.

Jędrek zazgrzytał zębami.

- Muszę ci mówić, co masz robić? Pozabijajcie ich. 

Stanisław zbladł.

- Byli zbyt szybcy. Ja... nie mogę znaleźć żadnego z naszych ludzi.

- Co? - wrzasnął Jędrek.

- Patrzcie! - Toni wskazała dolny monitor. Gregori i Stone byli na parkingu. - Są gotowi. 

Carlos przestawił przełączniki i powiedział do mikrofonu:

-   Jesteście   na   antenie.   -   Twarz   Stone'a   wypełniła   większość   monitorów;   Jędrek   został 

zesłany do jednego w dolnym rzędzie.

- Mówi Stone Cauffyn, na żywo z parkingu przed budynkiem DVN - krzyknął prezenter. - 

Jak widzicie, tutaj z całą pewnością nie jest nudno! Ponad pięćdziesiąt wampirycznych 

kobiet   i   paru   mężczyzn   zgromadziło   się   tu,   żeby   wspierać   Iana   MacPhie,   który   jest 

przetrzymywany w studiu. Nawet w tej chwili na miejsce teleportują się kolejne wampiry.

Gregori   pokazał   gniewny   tłum.   Kobiety   potrząsały   w   powietrzu   pięściami   i   kijami 

bejsbolowymi.

- Uwolnić Iana! Uwolnić Iana!

- Mam tutaj prowodyrkę tych zamieszek - ciągnął Stone i Gregori znów dał zbliżenie na 

niego. - Oto Vanda Barkowski. Ma pani coś do powiedzenia?

Vanda uniosła pięść, w której ściskała bicz.

- To twój koniec, Jędrek! Nikt nie będzie krzywdził naszego Iana MacPhie. Kochamy Iana!

Tłum podchwycił jej okrzyk.

- Kochamy Iana! Kochamy Iana!

- Och, błagam - mruknęła Toni w reżyserce.

- Spójrzcie na to. - Carlos podkręcił dźwięk monitora, pokazującego studio, gdzie Jędrek 

wymachiwał rękami.

- Co się dzieje, do diabła? - Jędrek z wściekłością wpatrywał się w monitor w studiu. - Co 

Vanda Barkowski robi w ogólnokrajowej telewizji? Jakim cudem ukradła mi widzów?

- Widocznie tamci przejęli reżyserkę - powiedział Stanisław.

Jędrek odwrócił się i spojrzał gniewnie na Malkontenta.

- Zdjęli mnie z anteny? To jest mój show! - Wyciągnął pistolet zza pasa, śmignął do Iana i 

przycisnął lufę do jego czoła. - Włączyć mnie z powrotem, i to już!

Toni krzyknęła.

- Carlos, szybko.

188

background image

- Już. - Puścił Jędrka z powrotem na antenę. Jędrek spojrzał w monitor i zobaczył siebie.

- No, już lepiej. Stanisław, Jurij, odbijcie reżyserkę!

- Tak jest, mistrzu! - Wybiegli ze studia. Toni przełknęła ślinę i mocniej chwyciła sztylet. 

Howard zajął pozycję przy drzwiach ze sztyletem w dłoni. Phineas uniósł miecz.

- Ja biorę jednego. Wy we trójkę drugiego.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanisław śmignął do Phineasa; zadźwięczały miecze. 

Jurij zatrzymał się, widząc Carlosa i Toni.

- Śmiertelnicy - rzucił drwiąco. - Wycelował w nich miecz. - To będzie łatwizna. 

Z niedźwiedzim rykiem Howard skoczył Jurijowi na plecy i wbił mu sztylet w bok. Jurij 

wrzasnął i zrzucił z siebie Howarda z takim impetem, że Howard przeleciał przez pokój i 

wpadł na regały. Zawartość półek posypała się na niego. Nie ruszył się.

Jurij syknął, patrząc na swoją ranę.

- Zapłacicie za to. - Uniósł miecz i rzucił się do ataku. Carlos uchylił się, Toni odskoczyła 

na bok. Usłyszała krzyk Phineasa i spojrzała w jego stronę. O nie! Stanisław dźgnął go w 

bark.

Niewyraźny cień przeleciał obok niej, więc odwróciła się błyskawicznie, unosząc sztylet.

- Nie! - krzyknął Carlos. Jurij chwycił ją od tyłu. Przycisnął ostrze miecza do jej szyi.

- Rzuć broń. - Miecz skaleczył jej skórę. - Rzuć! Upuściła sztylet na podłogę.

- Cofnij się! - krzyknął Jurij. Carlos, z przerażoną miną, cofnął się o parę kroków. Szczęk 

mieczy brzmiał w uszach Toni; Phineas wciąż walczył ze Stanisławem. Z gardła Carlosa 

wydobył się basowy pomruk, kiedy zerwał z siebie koszulę. Zrozumiała, że zaraz się 

przeobrazi. Jurij zaklął; Toni krzyknęła i wszystko wokół poczerniało.

Rozdział 26

Toni zmaterializowała się w samym środku strzelaniny. Jurij rzucił się z nią na podłogę; 

nad ich głowami gwizdały kule. Rozejrzała się. Corky i Tiffany usiłowały się odczołgać w 

bezpieczne miejsce.

Jędrek strzelał do Jacka i Zoltana, którzy przypuścili szturm na studio. Jack skoczył za 

biurko Stone'a Cauffyna, a Zoltan pognał w przeciwną stronę i schował się za kamerą. 

Operator kulił się na podłodze.

Jędrkowi zaciął się pistolet. Zaklął, rzucił go i wyciągnął miecz. Zoltan popędził ku niemu, 

a Jack skoczył w stronę Iana i wcisnął mu sztylet w dłonie.

- Stać! - Nadia rzuciła się na Jacka z uniesionym mieczem.

Jack zaatakował ją, zmuszając do odwrotu.

- Nie! - Jurij skoczył w ich stronę, żeby pomóc Nadii. Błyskawicznym ciosem Jack niemal 

odrąbał mu rękę. Chlusnęła krew. Jurij padł z wrzaskiem na podłogę. Jack obrócił go w 

pył i zajął się Nadią.

Toni przełknęła ślinę. Miecz Jurija leżał na podłodze; musiała go dopaść. Podniosła się z 

trudem, ale cios zimnego powietrza przewrócił ją z powrotem. Znajoma, lodowata fala 

przeniknęła przez nią, przygniatając ją do podłogi. Nie możesz się ruszyć, zabrzmiał w jej 

głowie rozkaz Jędrka.

W mgnieniu oka był przy niej.

- Rzucić miecze! - Przyłożył ostrze do serca Toni. Patrzyła na ostrze, które mogło zabić ją 

w każdej chwili. Była jak sparaliżowana. Nie mogła nawet odwrócić głowy. Kątem oka 

zobaczyła przerażoną twarz Iana.

Miecze z brzękiem upadły na podłogę. Jack i Zoltan się poddali.

189

background image

Boże, a jeśli Jędrek ich zabije? Jeśli zabije Iana? A wszystko dlatego, że nie była równie 

sprawna, jak oni. Poczuła wstyd. Nigdy nie dość dobra.

-   Zwiąż   ich   -   rozkazał   Jędrek.   Nadia   obwiązała   nadgarstki   Jacka   srebrnym   sznurem. 

Jędrek podszedł do nich powoli.

- I co ja  mam z wami zrobić? Zabić was od razu? Giacomo, słynny syn Casanovy. - 

Zatrzymał   się   przed   Zoltanem.   -   I   potężny   przywódca   klanu   Europy   Środkowej. 

Powinienem was obu przywiązać do latarni i pozwolić, żeby spaliło was słońce.

Toni zauważyła kątem oka, że Ian przeciął srebrne liny krępujące mu nadgarstki i pierś. 

Upchnął kawałek liny do sporranu. Nadia była zbyt zajęta wiązaniem nowych więźniów, 

żeby cokolwiek zauważyć, a Jędrek był zbyt zajęty drwieniem sobie z nich.

Musiała pomóc Ianowi. Jego pierś i dłonie były pokryte czerwonymi pręgami. Nie mogła 

leżeć   bezradnie,   kiedy   on   próbował   wszystkich   ratować.   A   jak   mógł   kogokolwiek 

uratować,  skoro  Jędrek   trzymał  wszystkich  w  szachu,  grożąc jej  śmiercią? Musiała   to 

przełamać, jakimś cudem musiała przełamać kontrolę Jędrka nad jej umysłem.

Toni skoncentrowała się na Ianie. Na tym, jak bardzo go kocha. Jak bardzo chce mu 

pomóc. Jej palce drgnęły. Spojrzała na Jędrka i Nadię. Byli odwróceni plecami do niej, 

zajęci dręczeniem Jacka i Zoltana. Jej dłoń drgnęła i powędrowała niezgrabnie do kołka za 

pasem. Powoli zacisnęła na nim pięść.

Odwróciła głowę i zobaczyła, że Ian ją obserwuje. Leciutko skinął głową.

Liczył na nią. Skoncentrowała się jeszcze mocniej. Jej miłość do Iana musiała być silniejsza 

niż moc Jędrka.

- Jędrek, zorientowałeś się już, że zostałeś oszukany? - spytał Ian i Jędrek odwrócił się na 

pięcie, by na niego spojrzeć. - Naprawdę myślisz, że dałbym ci specyfik Romana? W tej 

fiolce był tylko napój energetyzujący.

Twarz Jędrka poczerwieniała z wściekłości. - Zabiję cię! - Ruszył na Iana, unosząc miecz.

Ian rzucił się na podłogę po miecz Jacka, po czym zerwał się na nogi i odparował pierwszy 

cios Jędrka. Kiedy umysł Jędrka był zajęty czym innym, Toni łatwiej było pokonać jego 

kontrolę. Pomalutku wstała. Ian machał mieczem tak szybko, że było jasne, że Jędrek nie 

może się z nim mierzyć. Jednym szybkim ciosem Ian wytrącił broń przeciwnikowi. Jędrek 

się cofnął. Wolną ręką Ian wyciągnął kawałek srebrnej liny z sporranu.

- Nie, tym razem się nie teleportujesz. - Rzucił miecz, skoczył przed siebie i zarzucił pętlę 

na Jędrka. Przyciągnął Malkontenta do swojej piersi.

Jędrek wierzgał, ale Ian trzymał go mocno.

- Teraz, Toni!

Kiedy biegła ku nim, widziała  szok na  twarzy  Jędrka.  Miała  go  zabić  śmiertelniczka. 

Zaatakował ją falą psychicznej mocy. Jesteś pod moją kontrolą. Rzuć kotek!

Jej ręka zadrżała. Lodowata moc przenikała ją. Zmusiła się, żeby zrobić krok do przodu. 

Dwa kroki. Jędrek wybałuszył oczy.

- Nie! Bój się mnie! Poczuj potęgę strachu!

- Ja ci pokażę strach, ty gnoju! - Wbiła mu kołek w serce. Jego krzyk ucichł, gdy jego ciało 

się rozpadło. Jej umysł był wolny. Puściła kołek, który upadł na kupkę prochu.

Ian rzucił srebrny sznur na bok.

- Toni. - Wziął ją w ramiona. - Byłaś niesamowita. 

Oparła się o niego, zamykając z ulgą oczy. Jędrek był martwy.

- Żeby zadowolić pana, zabiję blondynkę - syknął głos za jej plecami.

- Nie! - Ian szarpnął Toni na bok. Drgnęła, kiedy sztylet wbił się w jej bok. Osłupiała 

zobaczyła, jak Ian próbuje chwycić Nadię, ale Malkontentka się teleportowała. Spojrzała w 

190

background image

dół, na sztylet wbity między żebra. Dziwne. Nagle poczuła przeszywający ból i straciła 

przytomność.

Iana ogarnęła panika. Porwał Toni na ręce. Sztylet wysunął się z rany. Rana nie mogła być 

zbyt głęboka. Dobry znak. Ale traciła tyle krwi.

Spojrzał błagalnie w kamerę.

-   Roman,   Connor,   jeśli   mnie  słyszycie,   teleportujcie  się   do   Romatechu,   proszę.   Drzwi 

otworzyły   się  gwałtownie  i   do   studia   wpadli   Phineas,   Dougal,   Howard   i   Carlos.   Ian 

wiedział,   że   sami   poradzą   sobie   z   zakładnikami,   więc   teleportował   się   prosto   do 

Romatechu.

- Laszlo! - Śmignął do sali operacyjnej.

- Jestem! - Laszlo otworzył mu drzwi. - Widziałem w telewizji, co się stało. Połóż ją na 

stole. - Podbiegł do umywalki, żeby umyć ręce.

Ian położył Toni na stole w sali operacyjnej. Roman zmaterializował się z Shanną, Connor 

z Constantine'em w ramionach.

- Och, Bogu dzięki - szepnął Ian. - Ona... traci strasznie dużo krwi. - Na prześcieradle pod 

nią widniała już wielka czerwona plama.

Roman i Shanna też wyszorowali ręce. Connor zniknął, by po chwili zjawić się z Radinka. 

Laszlo włożył rękawiczki chirurgiczne.

- Zdajesz sobie sprawę, że być może będzie musiała jechać do szpitala?

- Tak, oczywiście. - Ian nie wiedział, jak pomóc. Zdjął Toni buty i skarpetki. Laszlo wziął 

nożyczki   i   zaczął   rozcinać   jej   koszulkę,   Ian   rozpiął   jej   pasek   i   wyciągnął   go   spod 

dziewczyny.

- Ian, odsuń się. - Roman włożył rękawiczki.

- Nie mogę jej stracić. - Ian drgnął, kiedy Connor chwycił go za ramię, by go odciągnąć.

- Zejdź im z drogi, chłopcze. Pozwól im działać.

- Czy Toni jest bardzo chora? - spytał Constantine; jego dolna warga drżała.

- Nic jej nie będzie - powiedział Connor.

- Jak z nią jest? - spytała Radinka.

- Nic jej nie będzie - powtórzył Connor, podając jej Tina. Radinka zmusiła się do uśmiechu.

- Oczywiście, że nic jej nie będzie. - Wyszła z sali z chłopcem w ramionach. - Poczekajmy 

na zewnątrz. Ian patrzył bezradnie na krwawiącą Toni.

- Na wszystkich świętych, nie mogę jej stracić.

- Będzie dobrze, chłopcze - mruknął Connor. Ian odwrócił się do niego.

- Kocham ją i nie pozwolę ci jej zwolnić. Nie obchodzi mnie, co mówią zasady.

- Uspokój się, chłopcze. Nikt nie chce jej zwalniać. Widzieliśmy w telewizji, co zrobiła. 

Przezwyciężyła wampiryczną kontrolę umysłu i przebiła kołkiem tego malkontenckiego 

mordercę. To był naprawdę niezwykły wyczyn jak na śmiertelniczkę.

- Ona jest niezwykła. - Ian spojrzał na Romana. - Musisz ją wyleczyć!

- Zrobimy co w naszej mocy - odparł spokojnie Roman. - Rana jest płytka. Żadne ważne 

organy nie zostały uszkodzone. - Spojrzał na monitor funkcji życiowych, który podpięła 

Shanna.   -   Jej   ciśnienie  jest  bardzo   niskie,   ale   tego   należało   się  spodziewać.   -   Wrzucił 

zakrwawiony gazik do metalowej nerki.

Laszlo podał mu świeży gazik.

- Moglibyśmy jej zrobić transfuzję. Ma grupę AB Rh+.

- Zróbcie wszystko, co trzeba! - rzucił Ian. - Nie zamierzam jej stracić!

- Uspokój się. - Shanna podeszła do niego z tacą gazików i butelką czegoś paskudnego, 

bez wątpienia. - Jesteś poparzony. Oczyszczę ci rany.

191

background image

Ian machnął lekceważąco ręką.

- Mam to gdzieś. Wyzdrowieję we śnie.

- Ian - rzuciła ostro Shanna. - Te rany muszą się czysto zagoić. Jęknął.

- No dobrze. - Znosił w milczeniu szczypiące lekarstwo, którym smarowała mu oparzenia. 

Należało mu się za to, że nie zdołał ochronić Toni. Czuł taką ulgę, kiedy trzymał ją w 

ramionach, że nie zauważył, jak Nadia się do nich podkradła.

- To wszystko moja wina. - Patrzył na Toni na stole operacyjnym. Była taka blada. - Nie 

odsunąłem jej dość szybko.

- Widzieliśmy w telewizji - powiedziała Shanna. - To było przerażające. Wszystko działo 

się tak błyskawicznie.

- Tak - przyznał Connor. - Dobrze się spisałeś, chłopcze. Malkontenci stracili dziesięciu 

ludzi, my nie straciliśmy nikogo. 

Ale on nie zdołał ochronić Toni. Patrzył na nią smutno.

- Wyleczycie ją?

- Staramy się - odparł Roman. - Ale nie jesteśmy chirurgami. Laszlo skinął głową.

- Nigdy nie musieliśmy leczyć urazów wewnętrznych. Wampiry same zdrowieją.

- Dzięki naszej krwi. - Roman spojrzał na Laszla. - Zawsze byłem ciekaw, jak skutecznie 

potrafi leczyć nasza krew. A gdybyśmy tak zrobili jej transfuzję z wampirycznej krwi 

zamiast syntetycznej?

Laszlo zaczął się bawić guzikiem swojego kitla.

- Moglibyśmy podać jej anestetyk, żeby się nie obudziła. To mogłoby imitować śmiertelny 

sen wystarczająco skutecznie, by wampiryczna krew zaczęła leczyć ją od wewnątrz.

- Zamierzacie ją przemienić? - spytała Shanna. - Powinniśmy ją spytać o zgodę.

- To nie doprowadzi do transformacji - odparł Roman. - Musiałaby zostać całkowicie 

pozbawiona krwi i zapaść w wampiryczną śpiączkę. A potem musiałaby się napić krwi 

wampira,   przełknąć   ją,   żeby   dokonała   się   przemiana.   W   ten   sposób   pozostanie 

śmiertelniczką, ale przekonamy się, czy nasza krew ją uzdrowi.

Laszlo skinął głową.

- Byłoby bardzo interesująco sprawdzić, czy to działa. 

Shanna spojrzała na nich, pełna wątpliwości.

- Chcecie na niej eksperymentować. Czy nie byłoby bezpieczniej zabrać ją do szpitala?

-   W   szpitalu   musiałaby   przejść   operację   -   stwierdził   Roman.   -   Jeśli   nasza   teoria   jest 

słuszna, wyzdrowieje w naturalny sposób, i o wiele szybciej.

- W rzeczy samej. - Laszlo kręcił guzikiem. - Dość szybko będziemy mogli stwierdzić, czy 

to działa, czy nie. Jeśli nie, zabierzemy ją do szpitala.

- Więc bierzmy się do tego. - Ian podszedł o stołu operacyjnego. - Oddam jej moją krew.

- Musimy się upewnić, czy twoja krew jest zgodna. - Laszlo przetarł mu zgięcie łokcia 

spirytusem.

- Powinna być. Cały czas piję AB Rh+.

-   Właśnie   widzę.   -   Roman   spojrzał   na   ślad   ugryzienia   na   szyi   Toni   i   posłał   Ianowi 

chmurne spojrzenie.

- Ja... do niczego jej nie zmuszałem.

- Kiedy to było? - Laszlo zdezynfekował rękę Toni i wbił igłę.

- Jakieś dziewięć godzin temu. - Kiedy spojrzeli na niego, zdezorientowani, wyjaśnił: - 

Zażyłem specyfik, żebyśmy mogli spędzić trochę czasu sam na sam.

Connor zaklął pod nosem.

Roman wymienił z żoną rozbawione spojrzenia.

192

background image

- No cóż, skoro twoja krew pochodzi od Toni, powinna się doskonale nadawać. 

Laszlo przyturlał leżankę do stołu operacyjnego.

- Kładź się. Ian położył się i już po chwili jego krew płynęła bezpośrednio w żyły Toni. 

Roman   i   Laszlo   uważnie   obserwowali   jej   ranę,   a   Shanna   pilnowała   jej   parametrów 

życiowych.

- Przestała krwawić - szepnął Roman. Laszlo wciąż bawił się guzikiem.

- To dobry znak.

- Ciśnienie wciąż ma za niskie - mruknęła Shanna.

- Zdaje się, że rany się zamykają - wykrzyknął Laszlo.

- Tak, to działa - oznajmił Roman. Pół godziny później rana Toni wciąż się goiła, Ian po 

transfuzji był słaby i głodny, więc leżąc na wózku, wypił kilka butelek syntetycznej krwi. 

AB Rh+, oczywiście, na wypadek, gdyby Toni potrzebowała więcej.

Z poczekalni dobiegły głośne wiwaty. Oświadczenie Connora, że Toni dochodzi do siebie, 

uradowało wszystkich. Shanna pokręciła głową.

- Nie powinniśmy jeszcze świętować. Ma gorączkę. 

Ian zmówił w duchu modlitwę za Toni i zszedł z leżanki. Connor przyniósł mu granatową 

koszulkę polo z biura ochrony, Ian włożył ją i wyjrzał za drzwi, żeby sprawdzić, kto siedzi 

w poczekalni.

Opadła mu szczęka. Byli wszyscy. Jean-Luc i Heather z Teksasu. Angus, Emma i Robby. 

Zoltan i Jack. Ich poparzone nadgarstki były zabandażowane przez Laszla. Był też Dougal, 

cały i zdrowy. I Phineas miał zabandażowany bark. Ian podszedł do niego.

- Jesteś ranny?

- To nic. - Phineas machnął lekceważąco ręką. - Stan mnie trochę dziabnął i tyle.

- Wykończyłeś go?

- Chciałbym. - Phineas się skrzywił. - Kiedy Carlos zmienił się w panterę, Stan spanikował 

i uciekł. Wypadł prosto na parking i kobiety o mało nie rozerwały go na i strzępy, zanim 

zdążył się teleportować.

- Więc ciągle żyje.

- Tak. - Phineas wzruszył ramionami i się skrzywił. - Będę się musiał pilnować.

- Nie przejmuj się - pocieszył go Dougal. - My cię też przypilnujemy. 

Ian   zobaczył   Carlosa   siedzącego   między   Sabrina   a   Teddym.   Widocznie   zadzwonił   i 

powiedział im o Toni. Teddy wyszczerzył zęby, kiedy Ian się zbliżył.

- Hej, stary, słyszałem, że pokonaliście siły zła.

- Toni zabiła Jędrka - powiedział Ian. - Była niesamowita.

Sabrina prychnęła.

-   Sama   mogła   zginąć.   Mówiłam,   żeby   się   trzymała   z   daleka   od   was...   wampirów. 

Przebywanie z wami jest niebezpieczne.

- Świat śmiertelników też jest niebezpieczny - stwierdził Carlos.

- Ale Toni nie ma żadnego interesu, żeby walczyć ze złymi wampirami - upierała się 

Sabrina. Spojrzała ze złością na Iana. - Przysięgam, że jeśli coś jej się stanie, to was pozwę 

i...

Umilkła, kiedy Constantine wdrapał się na krzesło obok niej.

- Chłopczyku, skąd ty się tu wziąłeś? Co ty robisz z tymi... ludźmi?

- To moi przyjaciele - odparł Constantine. - Martwię się o Toni.

-   Toni   nic   nie   będzie   -   powiedział   Ian   malcowi.   Miał   tylko   nadzieję,   że   to   prawda. 

Constantine posłał Ianowi ten swój promienny anielski uśmiech.

- To dobrze. Bo ja lubię Toni.

193

background image

- Kim ty jesteś? - szepnęła Sabrina.

- Jestem Constantine. Moja mamusia jest taka jak ty, a mój tatuś jest wampirem. 

Oczy Sabriny rozszerzyły się z przerażenia.

- O mój Boże. - Drgnęła, kiedy Tino dotknął jej ręki. Constantine popatrzył na nią wielkimi 

niebieskimi oczami. - Wszystko będzie dobrze. 

Sabrina powoli się uspokajała. Spojrzała na rączkę Constantine'a.

- Co ty zrobiłeś?

- Cierpiałaś - odparł. - Teraz już ci lepiej?

- Tak. - Sabrina patrzyła na niego oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. - Naprawdę mi 

lepiej. 

To podsunęło Ianowi pomysł.

- Tino, chciałbyś zobaczyć Toni? 

Constantine podskoczył na krześle.

- Tak! Lubię Toni. 

Ian wziął go na ręce.

- Ona też cierpi. Myślisz, że umiałbyś zrobić tak, żeby jej było lepiej?

- Spróbuję. 

Zaniesienie Constantine'a do sali operacyjnej trwało ledwie chwilkę, ale Ian zauważył, że 

oparzenia trochę mniej go bolą.

- Cześć, mamusiu! Cześć, tatusiu! - Constantine uśmiechnął się szeroko do rodziców.

- Boże drogi. - Shanna wzięła go od Iana. - Myślałam, że już śpisz.

- Chcę zobaczyć Toni - oznajmił Tino. 

Shanna się zawahała.

- Ona nie czuje się dobrze, skarbie. 

Constantine wysunął dolną wargę.

- Chcę jej pomóc. Lubię ją.

- No dobrze, skarbie. - Shanna posadziła go na leżance obok Toni. Wyciągnął rączkę, żeby 

jej dotknąć, ale cofnął ją natychmiast.

- Bardzo ją boli. - Położył się obok niej i oplótł jej dłoń małymi paluszkami.

- Popatrzcie na to. - Roman wskazał monitor.

- Gorączka spada - szepnęła Shanna. Constantine ziewnął i spojrzał na Toni.

- Ona będzie taka jak ja. - Oczy mu się zamknęły i zasnął.

- Dziękuję, Tino. - Ian pogłaskał chłopca po główce. Wiedział, że Toni będzie zdrowa.

Toni budziła się powoli, jakby wydobywała się z głębokiej czarnej dziury.

- Patrzcie. Budzi się.

- Och, chwała Bogu. 

Usłyszała głos Carlosa, potem Sabriny. Otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą ich twarze, 

zamazane   i   niewyraźne.   W   nogach   łóżka   dostrzegła   jeszcze   kogoś,   Ian?   Zamrugała, 

próbując skupić wzrok. Co się działo z jej oczami?

- Cześć, Toni - powiedział ten ktoś trzeci.

- Och. - Przełknęła rozczarowanie. - Cześć, Teddy.

- Jak się czujesz, menina? - spytał Carlos.

- Chyba dobrze. - Uniosła rękę, żeby potrzeć powieki. - Oczy mnie pieką.

- Tego się obawiałam - powiedziała Sabrina. - Nie wiedzieli, że masz szkła kontaktowe. - 

Pogrzebała w torebce i wyjęła puderniczkę z lusterkiem.

Toni usiadła.

194

background image

- Ostrożnie. - Carlos złapał pilota sterującego łóżkiem. - Poprawię ci łóżko. - Z cichym 

bzyczeniem oparcie łóżka się uniosło.

- Jestem w szpitalu? - spytała Toni.

- Nie, to jest sala operacyjna w Romatechu - wyjaśnił Carlos. - Ian cię tu teleportował. 

Toni spróbowała skupić wzrok na lusterku. Wyjęła jedną soczewkę i podała ją Sabrinie.

- A gdzie jest Ian? Która jest godzina? - Usunęła drugą soczewkę.

- Chwila po piątej. - Sabrina wyrzuciła soczewki do kosza.

- Rano? - Toni zamrugała.

- Po południu - powiedział Teddy. - Spałaś cały dzień. 

Toni spojrzała na niego. Potem na Carlosa i Sabrinę.

- O kurde.

- Co się stało. - Sabrina przybiegła do niej.

- Mój wzrok. Jest... jest doskonały. Bez soczewek. - Oddała lusterko Sabrinie i jeszcze raz 

rozejrzała   się  po   sali.   Jej   wzrok   był   bardziej   niż   doskonały.   Była   w   stanie  przeczytać 

drobny druk na wywieszce nad umywalkami po przeciwległej stronie.

Zobaczyła, że Carlos i Sabrina wymienili zaniepokojone spojrzenia. Coś tu było nie tak. 

Uniosła prześcieradło i koc, żeby spojrzeć na swój bok. Kiedy patrzyła ostatnim razem, 

sterczał z niego sztylet. Ostrożnie dotknęła tego miejsca, spodziewając się poczuć ból. Nic.

Pod prześcieradłem podciągnęła szpitalną koszulę. Na skórze widniała niewielka blizna, 

ledwie   zauważalna.   Dotknęła   jej.   Żadnego   bólu,   nadwrażliwości.   A   wszystkie   ślady 

ugryzień na jej ciele zniknęły. Ogarnął ją niepokój. Musiała spać tygodniami, skoro to 

wszystko się zagoiło.

- Jak długo byłam nieprzytomna? Byłam w śpiączce?

Menina. - Carlos dotknął jej ramienia. - Zostałaś ranna wczoraj w nocy.

- Wczoraj... ale to niemożliwe. - Chwyciła jego dłoń. - Powiedz mi, co się stało. Skrzywił 

się.

- Toni, nie tak mocno. Zaraz mi zmiażdżysz kości. 

Puściła jego dłoń. Jej niepokój przerodził się w panikę.

- Zadałam ci ból? 

Carlos zginał palce.

- Wydajesz się o wiele silniejsza.

- O Boże. - Sabrina cofnęła się, szeroko otwierając oczy.

- Czy ktoś zechce mi powiedzieć, co się stało? - Toni usiłowała wstać. Pchnęła lekko poręcz 

łóżka i poręcz została jej w ręku.

Sabrina się zachłysnęła.

- Ona jest Superwoman! - oznajmił Teddy, szczerząc zęby.

- Co? - Toni puściła poręcz, która z brzękiem upadła na podłogę. - O nie. - Świetny wzrok, 

nadludzka siła. Czy była jeszcze żywa? Dotknęła zębów, żeby sprawdzić, czy wyrosły jej 

spiczaste kły.

- Spokojnie, menina. - Carlos poklepał ją po ramieniu. - Nie jesteś wampirem. 
Odetchnęła z ulgą.

- Och, dzięki Bogu. Nie żebym miała coś przeciwko wampirom. Naprawdę bardzo je lubię 

i kocham Iana. Ale naprawdę nie chciałabym przegapić własnej śmierci. Znaczy cieszę się, 

że ciągle żyję. Naprawdę lubię jeść - paplała jak idiotka. - Ale nic nie rozumiem. Jakim 

cudem wyzdrowiałam tak szybko?

W tej chwili do sali wszedł Ian z dwoma wazonami kwiatów. Uśmiechnął się szeroko do 

Toni.

195

background image

- Obudziłaś się. Jak się czujesz?

- Mam doskonały wzrok. - Obejrzała go od stóp do głów. Wyglądał świetnie w dżinsach i 

niebieskim swetrze, który pasował do jego oczu.

- To dobrze. - Postawił wazony na blacie.

- Przedtem nie miałam doskonałego wzroku - zauważyła.

- Co wyście jej zrobili? - spytała gniewnie Sabrina. - Oderwała obręcz gołymi rękami!

- Jest Superwoman - dodał Teddy. Ian spojrzał na poręcz na podłodze.

- To był wypadek - powiedziała Toni. - Ja nie chciałam. Tylko trochę popchnęłam i... 

Ian skinął głową.

-   Podejrzewaliśmy,   że   coś   takiego   może   nastąpić.   Możesz   mieć   wyostrzone   zmysły   i 

pewne zdolności. 

Toni przełknęła ślinę. - Jakie zdolności?

- Będziesz bardzo silna i szybka. - Ian podszedł do niej. - Constantine nam to uświadomił, 

kiedy powiedział, że będziesz taka jak on. Śmiertelna, ale z wyjątkowymi mocami. Mam 

nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

- Przeciwko? - spytał Teddy. - To jest niesamowite! Toni będzie jak bioniczna kobieta, tyle 

że bez metalowych części. 

Toni siedziała oszołomiona. Spojrzała na Sabrinę, która gapiła się na nią z osłupiałą miną.

- Jak... co mi zrobiliście?

- Przetoczyliśmy ci krew. - Ian przysiadł na łóżku. - Moją krew.

- Przetoczyliście jej krew wampira? - spytał Carlos.

- Niesamowite - szepnął Teddy.

- Próbujecie ją zmienić w wampira? - spytała Sabrina.

- Nie. - Ian położył dłoń na stopie Toni. - Chcieliśmy ją tylko wyleczyć. Widzisz, wampiry 

zdrowieją   w   naturalny   sposób   podczas   snu   dzięki   właściwościom   swojej   krwi. 

Pomyśleliśmy,   że   moja   krew   może   uleczyć   Toni.   I   uleczyła.   Po   części.   -   Wzruszył 

ramionami. - Constantine też pomógł.

Sabrina podeszła do łóżka.

- Ten słodki chłopczyk pomógł wyleczyć Toni? On... on pomógł też mnie.

- Poznałaś Constantine'a? - spytała Toni. Sabrina skinęła głową.

- Miałaś rację. To wyjątkowe dziecko. - Zwróciła się do Iana, siedzącego w nogach łóżka. - 

Więc Toni ciągle jest śmiertelniczką?

- Tak. Jest zupełnie normalna, nie licząc pewnych dodatkowych zdolności. Właściwie nie 

wiemy, jakie moce będzie miała. 

Toni oparła się o zagłówek. Czy będzie umiała lewitować i się teleportować?

- Ja... ja naprawdę jestem Superwoman?

Ian się uśmiechnął.

- Ja jestem tylko wdzięczny, że cię nie straciłem. W życiu się tak nie bałem.

- Och, Ian. - Wyciągnęła do niego rękę; przesunął się na łóżku, by chwycić i ucałować jej 

dłoń. - A jak ty się czujesz? Miałeś paskudne oparzenia.

- Wszystko się zagoiło. - Pochylił się i pocałował ją w czoło.

- Pewnie jesteś głodna. - Carlos kiwnął na Teddy'ego i Sabrinę. - Przyniesiemy ci coś do 

jedzenia.

- Zaraz wracamy. - Sabrina zerknęła na Toni z troską, wychodząc z sali. Ian przyjrzał jej się 

uważnie.

- Jak się czujesz, skarbie?

-   Cudownie.   -   Zarzuciła   mu  ręce  na   szyję  i   go  uściskała.   -   Tak   się   cieszę,   że  już   po 

196

background image

wszystkim. A te kwiaty są śliczne. Nawet stąd czuję, jak pachną.

- No tak, masz wyostrzone zmysły. Te białe lilie są ode mnie, a czerwone róże od Vandy.

- Od Vandy? 

Ian wyszczerzył zęby.

- Pokazywali w DVN, jak zabiłaś Jędrka Janowa. Jesteś bohaterką. A Vanda jest bardzo 

szczęśliwa, że zginął. Zdaje się, że w przeszłości bardzo zalazł jej za skórę. Tak czy inaczej, 

kazała ci przekazać, że myliła się co do ciebie. Mówi, że jesteśmy dla siebie stworzeni i że 

powinnaś wskakiwać na mnie przy każdej okazji.

- Tak powiedziała? 

Usta Iana drgnęły.

- No, to ostatnie to moja sugestia. 

Toni parsknęła.

- Cieszę się, że Vanda uznała, że jestem dość dobra dla ciebie. Teraz tym bardziej, skoro 

mam ponadludzkie zdolności. Zawsze mnie wkurzało, że jesteście ode mnie lepsi.

-   Toni,   nie   mów   tak.   Ja   nigdy   nie   uważałem   cię   za   gorszą.   Zawsze   byłaś   dzielna   i 

nieustraszona. Uratowałaś przyjaciółkę przed chciwym wujkiem. I popatrz, co zrobiłaś 

wczoraj w nocy. Przełamałaś kontrolę Jędrka nad swoim umysłem. Z całych sił próbował 

cię powstrzymać, żebyś nie przebiła go kołkiem, a ty nie zatrzymałaś się ani na chwilę. To 

było niesamowite. Nie wiem, jak to zrobiłaś.

- Nie wiesz? - Dotknęła jego twarzy. - To było proste. Moja miłość do ciebie była silniejsza 

niż jego nienawiść. 

Ian chwycił jej dłoń i ucałował.

- Kocham cię, Toni. Podziwiam cię i szanuję. Taką, jaka jesteś. Nie potrzebujesz krwi 

wampira w żyłach, by być doskonała. Zawsze byłaś Superwoman.

Ian delikatnie uścisnął jej dłoń.

Łzy napłynęły jej do oczu. Jestem warta miłości.

- Muszę ci powiedzieć, że twoje nowe moce mogą nie być ci dane na zawsze. Krew w 

naszych organizmach wymienia się z czasem. Oczywiście jeśli będziesz chciała zachować 

jakieś wampiryczne moce, z radością podzielę się z tobą swoją krwią.

- A ja się podzielę z tobą. - Uśmiechnęła się. - Liczy się tylko to, żeby nasza miłość była 

nam dana na zawsze. Wziął ją w ramiona.

- Zawsze będziesz miała moją miłość.

Epilog 

Wigilia 

Ian   w   kostiumie   świętego   Mikołaja,   położył   wypchany   worek   na   wytartym   dywanie. 

Teleportował się tu z Toni, która była w kostiumie elfa i czerwonym wełnianym płaszczu. 

Drewniany dom na wirgińskiej wsi był mały - tak mały, że musieli być bardzo cicho. 

Słyszał, jak rodzice chrapią w jednej sypialni, a czwórka dzieci śpi spokojnie w drugiej.

To Sabrina powiedziała im o tej rodzinie. Ojciec został ranny w wypadku na farmie i 

ledwie wiązali koniec z końcem. Pod choinką leżały tylko cztery małe paczuszki.

Ian otworzył worek i Toni pomogła mu wyjąć kilka pudeł ciepłych zimowych ubrań. W 

plastikowym worku był mrożony indyk. Potem przyszła kolej na zabawki - konsolę do 

gier, trochę książek i śliczną lalkę dla najmłodszej dziewczynki.

Kiedy wór był pusty, Ian chwycił Toni, żeby się z nią teleportować. Wskazała dach. Z 

197

background image

kwaśną miną zrobił, o co prosiła.

Wylądowali na dachu, po kostki w śniegu. Przytrzymał ją mocno.

- Dlaczego chciałaś się tu znaleźć?

- To bardziej w mikołajowym stylu. Dokąd teraz?

- Z powrotem do Romatechu. Mój worek jest pusty. - Dotknął jej czerwonego nosa. - Jesteś 

pewna, że chcesz mi towarzyszyć? Jesteś na wpół zamarznięta.

- Jestem, ale to jest zbyt fajne, żeby sobie odpuścić. Kiedy pomyślę o tych wszystkich 

ludziach, którzy znajdą rano te wszystkie prezenty... Uwielbiam to! - Zarzuciła mu ręce na 

szyję.

- Ostrożnie. - Stanął w szerszym rozkroku. - Te dachy bywają bardzo śliskie. Przytuliła się 

do niego i spojrzała w dół.

- Albo masz coś w kieszeni, albo się nakręciłeś.

- Jedno i drugie. - Sięgnął do kieszeni aksamitnych spodni i dotknął czarnego pudełeczka. 

Powinien dać jej to teraz? W Romatechu będzie rejwach, wszyscy będą się śpieszyć, żeby 

w ciągu nocy dostarczyć prezenty.

Rozejrzał się dookoła. Na czystym niebie błyszczały gwiazdy. Księżyc zalewał światłem 

białe, zasypane śniegiem pastwiska. Powietrze pachniało cedrem.

- Piękne miejsce, prawda?

- Tak. Taki tu spokój. - Oparła głowę na jego ramieniu. - Mam dla ciebie prezent w domu. 

Ale zanim ci go dam, chcę cię prosić, żebyś opowiedział mi ten sen o mnie.

Pocałował ją w czoło.

- Śniło mi się, że byłaś w ciąży. Nosiłaś nasze dziecko.

- Naprawdę? Dlaczego mi nie powiedziałeś?

-   Nie   chciałem   cię   popychać   do   czegoś,   czego   może   byś   nie   chciała.   -   Chociaż   miał 

nadzieję, że pragnęła dzieci. Wyjął czarne pudełeczko z kieszeni. - Ja też mam dla ciebie 

prezent, jeśli go przyjmiesz. Myślę, że ci się spodoba. - Otworzył pudełeczko i pokazał jej 

pierścionek.

- O rany. - Wzięła pudełeczko. - Jest... piękny. 

Ian przyklęknął na jednym kolanie.

- Daytono Lynn Davis, czy zechcesz... - Nagle śnieg zsunął się z dachu, porywając go ze 

sobą.

- Ian! - krzyknęła. Przeleciał przez krawędź dachu i wylądował na plecach w zaspie.

- Uf. Zobaczył, że Toni zjeżdża z dachu jak surfer. Zgrabnie wylądowała obok niego. 

Roześmiała się.

- Bycie Superwoman ma swoje zalety. Nic ci nie jest?

- Próbowałem się oświadczyć. - Zaczął wstawać.

- Tak! - Rzuciła się na niego, wpychając go z powrotem w śnieg. - Tak, wyjdę za ciebie. 

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Mam nadzieję, że nie zgubiliśmy pierścionka?

- Nie. Jest tutaj. - Pokazała mu pudełeczko. Zdjął jej rękawiczkę, żeby mogła założyć 

pierścionek.

- Nie wiedziałem, co ci dać pod choinkę. 

Uściskała go.

- Ja chcę pod choinkę tylko mojego wampira.

198


Document Outline