background image

 

Tadeusz Markowski 

 

Tak bardzo chciał być człowiekiem 

background image

 

PAMIĘTNIK 

 

Publikujemy poniŜej nieznane dotąd fakty dotyczące rekonesansu galaktycznego numer 

XXXVI pod dowództwem nieŜyjącego juŜ admirała Kronosa. Pamiętnik ten został nagrany przez 

wielkiego teoretyka kosmopsychologii Hermesa. Odtworzono go dokładnie w sto okresów po 

jego śmierci – jak to sobie ten wielki uczony zastrzegł za Ŝycia. Czytelnik łatwo zauwaŜy, Ŝe 

odbiega on w znacznym stopniu od oficjalnego raportu z tej wyprawy podpisanego przez 

Kronosa i samego Hermesa. Ocenę wspomnień pozostawiamy czytelnikom. Sami nie czujemy się 

do niej upowaŜnieni, jako Ŝe nie jesteśmy pewni, czy opisane tu wydarzenia rzeczywiście miały 

miejsce (część badaczy uwaŜa to za niemoŜliwe). JednakŜe coraz liczniej pojawiają się opinie, Ŝe 

wspomnienia Hermesa są odbiciem rzeczywistych wydarzeń i zachowania się wszystkich 

uczestników tej wyprawy, z których kaŜdy w późniejszym okresie stał się wielkim specjalistą 

w swej dziedzinie. Wydaje się więc w pełni usprawiedliwione wydanie pamiętnika drukiem, 

zwłaszcza Ŝe badania Ziemi dokonane z polecenia Bazy Galaktycznej wykazały, iŜ pobyt 

Kronosa i jego załogi przyczynił się do znacznego przyspieszenia rozwoju tej planety. 

Jak jednak podkreśliliśmy na wstępie, niech kaŜdy z Was, Drodzy Czytelnicy, sam osądzi 

opisane tu wydarzenia. 

 

Redakcja Przeglądu Interkosmicznego  

 

42 okres bezwzględny 

ZbliŜamy się do celu. Za około czterdzieści obrotów pokładowych wejdziemy na orbitę 

parkingową wokół Trzeciej. Według danych otrzymanych przed startem zwiadu panują tu idealne 

warunki do załoŜenia kolonii. Kto wie? Być moŜe trzeba tu będzie zostać na zawsze. Nie piszę 

tego tylko tak sobie. SkądŜe! Rozmawiałem dzisiaj z InŜynierem. Sytuacja nie jest wcale tak 

wesoła, jak to usiłuje przedstawić Kapitan. Podobno stabilizatory antyprzestrzenne trzymają się 

tylko cudem. O powrocie na razie nie ma nawet mowy. Kapitan ma zamiar spróbować ich 

naprawy na powierzchni planety, juŜ po wylądowaniu.  

 

48 okres bezwzględny 

Dawno nic nie nagrywałem. Nie było na to czasu. Stabilizatory jednak puściły. Co tam się 

działo! Cudem tylko udało się nam wydostać do normalnej przestrzeni. Cały przedział napędu 

podprzestrzennego rozwaliło w kawałki. Przy okazji okazało się, Ŝe mamy łączność tylko na 

falach świetlnych. Nadajnik podprzestrzenny równieŜ poszedł w drzazgi. Przez dziesięć obrotów 

pokładowych montowaliśmy nadajnik konwencjonalny, Ŝeby moŜna było nadać wezwanie 

pomocy. Meldunek poszedł, ale dotrze do naszych dopiero za tysiąc obrotów bezwzględnych. 

background image

 

Astronom obliczył, Ŝe na Trzeciej odpowiada to około trzem tysiącom jej obrotów wokół 

gwiazdy centralnej. Wesoło! Reszta przedziałów jest dalej sprawna. Niedługo wejdziemy na 

orbitę wokół Trzeciej.  

 

50 okres bezwzględny 

Ale heca! Na Trzeciej jest jakaś cywilizacja. Prymitywne to jeszcze i zajmuje się głównie 

małymi wojnami podjazdowymi, ale zawsze coś. WyobraŜam sobie minę szefa zwiadu, gdy się 

o tym dowie. Takiego niechlujstwa dawno juŜ nie było. Przeoczyć cywilizację – to po prostu 

skandal! Temida truła mi przez dłuŜszy czas głowę na temat sankcji, jakie wyciągnie z tej 

historii. W końcu nie wytrzymałem i poradziłem jej, Ŝeby – jako inŜynier – raczej zajęła się 

parkiem maszynowym, bo z jakimikolwiek sankcjami będzie musiała na długo się wstrzymać 

i dobrze, jeśli w ogóle tej chwili doŜyje. Obraziła się i poszła męczyć innych. 

Dzisiaj zjawił się u mnie Kapitan. Zupełnie go nie poznaję! Gdzie podziała się jego 

dotychczasowa wyniosłość? 

– Hermesie, co ty o tym sądzisz? – zapytał, jakby rzeczywiście to go interesowało. 

Powiedziałem mu, Ŝe przynajmniej na razie wolę się wstrzymać z sądami. Odszedł jakby 

trochę zawiedziony i zajął się wyborem miejsca na załoŜenie bazy. 

Biedny Kronos! Nigdy chyba nie przypuszczał, Ŝe właśnie jego coś takiego spotka.  

 

58 okres bezwzględny 

Wybrali juŜ lądowisko. Jakaś spora górka w strefie dość umiarkowanej. Zajął się nią 

Hefajstos. Od razu na samym początku podciągnął baterię miotaczy antymaterii i ściął cały jej 

czubek. Panika wśród tubylców trwa chyba do dziś. Ciekawe, jak oni to wszystko przyjmą? Na 

razie wszyscy czekamy, aŜ Temida z Apollonem przygotują pierwszą serię robotów 

człekokształtnych. Mają je niedługo spuścić na powierzchnię, więc przynajmniej będziemy 

wiedzieć cokolwiek więcej o tubylcach. Ja na razie nie mieszam się w ich robotę. Moja rola 

zacznie się dopiero po wylądowaniu.  

 

60 okres bezwzględny 

Apollon spuścił roboty. Musimy teraz przez jakiś czas poczekać na pierwsze informacje. 

Temida chyba juŜ coś wie, bo chodzi z taką miną, jakby ją to coś szalenie bawiło. Osobiście nie 

bardzo wierzę w jej poczucie humoru. Wyraźnie coś knuje. 

Hefajstos wydrąŜył juŜ swoją górę i powoli zaczyna tam upychać całą maszynerię. Podobno 

za sto obrotów tej planety będziemy juŜ mieli elegancką bazę. 

Kapitan, a właściwie Kronos (bo teraz kaŜe się wszystkim zwracać do siebie po imieniu), 

postanowił zostawić nasz statek na orbicie parkingowej. Na powierzchni będziemy mieli tylko 

background image

 

małe rakietki słuŜące do lotów wewnątrzsystemowych. UwaŜam, Ŝe nie jest to w sumie głupia 

decyzja. Kronos podejmował juŜ nieraz głupsze, chociaŜby wtedy, gdy puścił z dymem całą 

planetę w Centrum. Tłumaczył się potem, Ŝe mu się pomyliły ładunki. Tak, jakby bomby 

z antymaterii nie miały wszystkich zabezpieczeń właśnie na wypadek ewentualnej pomyłki. Miał 

potem nawet jakąś sprawę przed Trybunałem, ale udało mu się wykręcić sianem. 

Muszę kończyć, bo zapowiedziała się z wizytą Afrodyta. Podobno ma jakąś ciekawą 

wiadomość do mojej kroniki. Zobaczymy!  

 

61 okres bezwzględny 

Wiadomość była rzeczywiście ciekawa. JeŜeli nasz ukochany Informatyk ma rację, to 

zapowiada się całkiem niezły Ŝywot na tej planecie. Nadal czekamy na wyniki rekonesansu 

wykonywanego przez roboty Apollona. 

Hera w końcu równieŜ się ruszyła i zaczęła pomagać Hefajstosowi w urządzaniu bazy.  

 

63 okres bezwzględny 

Nareszcie wiemy coś o tubylcach zamieszkujących Ziemię. Tak się właśnie w ich języku 

nazywa Trzecia: Ziemia! Nawet ładnie to brzmi. Apollon zabrał się właśnie do opracowywania 

dostarczonych przez roboty danych. Pomaga mu Afrodyta. Oczywiście Temida, a nawet Kronos 

ciągle tam zaglądają. Zapowiada się chyba jakaś sensacja. 

Mars rozpoczął dziś w bazie instalację urządzeń ochronnych. Po co i przeciw komu, tego nikt 

nie wie. Jest to osobiste polecenie Kronosa.  

 

64 okres bezwzględny 

No i wyszło szydło z worka. Oni traktują nas jak bogów! Ubaw na sto dwa! Afrodyta 

chodziła trochę jakby zmartwiona, mówiąc niejasno o jakichś wynikających z tego kłopotach. 

Natomiast Kronos wyglądał na mile połechtanego. Pewnie znowu coś kombinuje. Na wszelki 

wypadek przypomniałem mu, Ŝe tym razem kaŜda pomyłkowa eksplozja bomb z antymaterią 

spowoduje równieŜ i naszą zgubę. Odpowiedział mi na to, Ŝe mam skrzywienie profesjonalne, 

jak kaŜdy zresztą Kontaktowiec, i Ŝe jak jeszcze raz zacznę się wygłupiać, to mnie zawiesi 

w obowiązkach. Nie chciałem mu przypominać, Ŝe w wypadku natrafienia na obcą cywilizację 

mam co najmniej takie same uprawnienia, jak i on. Sam przecieŜ dobrze o tym wie. 

Na jutro zapowiedziana nadzwyczajna narada wszystkich uczestników i to w sali głównej. 

Znowu pomysł Kronosa! Ciekawe, co on tym razem wymyślił?  

 

65 okres bezwzględny 

No, chociaŜ raz udało się Kronosowi wymyślić coś sensownego! Narada zaczęła się 

background image

 

punktualnie, co ostatnimi czasy rzadko się zdarzało. Nawet Hefajstos wylazł ze swojej góry. 

Porządek dzienny przewidywał omówienie wyników zwiadu Apollona, następnie zaś Kronos 

miał przedstawić swoje propozycje dotyczące dalszego pobytu na Ziemi. 

Apollon był tym razem szalenie rzeczowy. Bo teŜ i wyniki jego badań mówiły same za 

siebie. OtóŜ tubylcy przyjęli nasze pojawienie się jako akt boski, a nas samych zaczęli uwaŜać za 

swoich bogów. Ścięcie przez Hefajstosa szczytu górki uznali za wyraz naszego niezadowolenia 

z powodu ich zachowania się, co spowodowało, iŜ zaraz posypały się ofiary z tutejszych zwierząt 

w celu przebłagania naszego rzekomego gniewu. Apollon mówił jeszcze sporo, ale 

najwaŜniejszym momentem było przedstawienie jego propozycji przedłoŜonych wraz z Temidą 

i Afrodytą. Wcale interesujące! 

– Po pierwsze – mówił – skoro zostaliśmy uznani za bogów, to będzie nam bardzo trudno 

sprostować to nieporozumienie, zwaŜywszy stopień rozwoju Ziemian, który zupełnie nie pozwala 

im zrozumieć faktu, Ŝe jesteśmy inną cywilizacją, pochodzącą z obcej planety. 

Zaproponował więc pozostawienie tej sprawy tak, jak wygląda ona w tej chwili. Traktując to 

jako przesłankę, zaproponował ponadto:  

a) uwzględnić ten fakt w badaniach socjologicznych;  

b) wykorzystać ceremoniał składania ofiar przez tubylców do uzupełnienia naszego 

poŜywienia, co jest absolutnie realne, jako Ŝe wszystkie ekspertyzy wypadły pomyślnie. W ten 

sposób moglibyśmy nieco urozmaicić nasze własne rezerwy Ŝywnościowe;  

c) utrzymywać ciągłą kontrolę tubylców za pomocą robotów. 

Następnie Kronos oficjalnie poprosił mnie – jako Kontaktowca – o wyraŜenie opinii na temat 

propozycji Apollona. Zasadniczo zgodziłem się na wszystko, z tym jednak zastrzeŜeniem, Ŝe 

punktem ,,c” zajmę się osobiście, a co się tyczy ewentualnych eksperymentów socjologicznych 

naszych pań, to zaŜądałem kaŜdorazowo mojej zgody. Wiem przecieŜ skądinąd, Ŝe to postrzelone 

wariatki i dlatego na wszelki wypadek wolałem się zabezpieczyć przed ich dzikimi pomysłami. 

Kiedyś bowiem na jednej z planet Cefeid zmontowały taką wojnę kosmiczną, Ŝe przez sto 

okresów nikt nie mógł uspokoić zacietrzewionych tubylców. 

Następnie Kronos znów zabrał głos. Na wstępie zauwaŜył nie bez racji, Ŝe czeka nas długa 

droga do domu. W związku z tym podjął kilka decyzji, które przedstawił nam do zatwierdzenia. 

Chodziło mu o to, Ŝe zasadniczo nie jesteśmy tu niezbędni wszyscy naraz. Zaproponował więc, 

aŜeby ustalić czasowe dyŜury trzyosobowe. Reszta miałaby w tym okresie poddać się hibernacji. 

Cykl trwania jednego dyŜuru określił wstępnie na trzysta tutejszych lat. Ostatecznie sprawę 

odłoŜono na trzy okresy bezwzględne w celu przemyślenia jej przez wszystkich.  

 

70 okres bezwzględny 

Nie nagrywałem pamiętnika przez dłuŜszy czas, poniewaŜ mieliśmy mnóstwo roboty 

background image

 

z ostatecznym urządzeniem bazy. Okazało się, Ŝe Hefajstos pomyślał o wszystkim. Urządził 

wspaniałe baseny, nawet automatyczną restaurację i w ogóle, czego to on jeszcze nie wymyślił. 

Mars natomiast obstawił wszystko baterią laserów. Tłumaczył się, Ŝe to na wszelki wypadek. 

Wydałem oficjalny zakaz uŜywania ich bez zgody mojej lub Kronosa. Coś mi się zdaje, Ŝe oni 

wszyscy powoli głupieją. Podejrzewam, Ŝe to wiadomość o ich rzekomo boskim pochodzeniu tak 

na nich wpłynęła. Rozmawiałem o tym z Kronosem. Zgodził się ze mną i obiecał zaostrzyć 

dyscyplinę. Mamy tu przecieŜ siedzieć co najmniej tysiąc okresów bezwzględnych. 

Zaproponowałem równieŜ ponowienie wezwania o pomoc, tym razem juŜ z dokładnym opisem 

naszej sytuacji, tak Ŝeby nasi przekonali się, iŜ mamy duŜe szansę przeŜycia, ale nie aŜ takie 

duŜe, Ŝeby zwlekać z przysłaniem ekipy ratowniczej. Na wszelki wypadek poradziłem 

Kronosowi, Ŝeby nie wspominał o tej historii z bogami. Mogli bowiem jeszcze pomyśleć, Ŝe 

wszyscy tu powariowaliśmy. Podejrzewam, Ŝe nas to i tak nie minie. 

Kronos raczył się wyrazić, Ŝe chociaŜ raz udało mi się zachować jak przystało prawdziwemu 

Kontaktowcowi. TeŜ sobie znalazł rodzaj Ŝartów! Powiedziałem mu, Ŝe jak tak dalej pójdzie, to 

i jego nie ominie wariactwo, zwłaszcza jeśli będzie sobie dalej pozwalał na takie Ŝarty. Obraził 

się trochę, ale mimo to przesłał komunikat zgodnie z moimi wskazówkami. 

Podjęto równieŜ decyzję w sprawie anabiozy. W zasadzie wszyscy głosowali ,,za”. Nie 

wiadomo było jednak, kiedy rozpocząć pierwszy dyŜur. Wszyscy chcą się na razie zapoznać 

z Ziemią. Hefajstos się wścieka, bo nigdy nie moŜe nikogo znaleźć w bazie. KaŜdy jest ciągle 

w terenie. Muszę przyznać, Ŝe nasza planetka jest całkiem, całkiem. Ziemianie, pomimo swojej 

prymitywności, mają duŜe poczucie piękna. Ich dziewczyny są czasami wręcz przeurocze. 

Trochę je tylko nauczyć dobrego wychowania i w niczym nie będą ustępować naszym paniom. 

Tego im jednak juŜ nie powiedziałem. Naszym paniom znaczy, nie Ziemiankom. Z tymi bowiem 

nie miałem jeszcze okazji do rozmowy. Przygotowuję juŜ jednak zestaw do hipnotycznej nauki 

ziemskiego języka. Kronos zapowiedział się jako pierwszy. Jemu teŜ spodobały się Ziemianki. 

Na wszelki wypadek przypomniałem mu, Ŝe osobiste kontakty z tubylcami w fazie wstępnej 

mogę utrzymywać tylko ja. Obawiam, się jednak, Ŝe Kronos nie podziela moich opinii na temat 

obowiązkowego przestrzegania regulaminu.  

 

71 okres bezwzględny 

No, nareszcie! Zostaliśmy tylko we czwórkę. Hera, Kronos, Mars i ja, z tym, Ŝe ja zaraz idę 

do przetrwalnika. Zostałem bowiem tylko po to Ŝeby dopilnować właściwej infiltracji robotów 

kontaktowych pomiędzy Ziemian. Oprócz tego wprowadziłem maleńką modyfikację 

w programach centralnego komputera naszej bazy. Polega ona na dodaniu nowego rozkazu 

warunkowego nakazującego obudzenie mnie w przypadku, gdyby ktoś zbytnio przekraczał 

regulamin kontaktów z obcymi cywilizacjami na prymitywnym szczeblu rozwoju.  

background image

 

400 okres bezwzględny 

Orgia!!! Najnormalniejsza w świecie orgia! Obudziłem się prawie o sto okresów za późno. 

Oczywiście Kronos majstrował przy komputerze centralnym. Na szczęście nie udało mu się 

wpaść na moją modyfikację programów. Dzięki temu w ogóle się obudziłem. Inaczej spałbym aŜ 

do dnia przybycia hipotetycznej pomocy. Kronos bowiem pozwolił sobie na zaprogramowanie 

mojego analizatora na sen nieograniczony. Taki juŜ z niego Ŝartownisi Tymczasem zachowanie 

się jego i Marsa wywołało wątpliwości centralnego komputera naszej stacji, który próbował mnie 

obudzić. Programy anabiolizatora zostały jednak przez Kronosa tak poplątane, Ŝe centralny 

komputer długo nie mógł sobie z tym poradzić. Teraz zacząłem przygotowywania do budzenia 

wszystkich. U reszty bowiem Kronos równieŜ porobił ,,drobne” modyfikacje. Nie tak jednak 

drastyczne, jak w moim przypadku. 

W bazie zastałem tylko Herę. Z początku przestraszyła się mnie, jakbym był duchem. Potem 

jednak opanowała się i mogliśmy sobie pogadać. Powiedziała, Ŝe od początku podejrzewała mnie 

o jakąś machinację z komputerem. Potem dodała j» cynicznie, Ŝe nawet próbowała ją znaleźć, ale 

jest niestety zbyt słaba w technice obsługi jednostki centralnej naszego komputera. Na całe 

szczęście! Tego jej juŜ jednak nie powiedziałem. I to było wszystko, co udało się z niej 

wyciągnąć. Będę więc musiał sam się dowiedzieć, co tu się właściwie działo. Na wszelki 

wypadek wezmę rakietę i udam się na pokład naszego statku. Stamtąd przynajmniej będę mógł 

mieć wszystko na oku.  

 

403 okres bezwzględny 

Nic nie notowałem, bo byłem zajęty przeglądaniem zapisów komputera. Moje najgorsze 

przewidywania sprawdziły się. Niestety! Cała trójka była spokojna przez pierwsze sto okresów. 

To i tak duŜo, zwaŜywszy okoliczności. Zaczęło się od tego, Ŝe Hera zadurzyła się w Kronosie. 

To moŜe się w końcu zdarzyć kaŜdemu. Faktem jest jednak, Ŝe odpuścili sobie zupełnie wszelkie 

obowiązki. Mars z początku robił wszystko za nich, ale później zachciało mu się bardziej 

skomplikowanych eksperymentów. Znalazłem w pamięci komputera jakieś resztki badań nad 

ewentualnym krzyŜowaniem się obu ras. To znaczy nas i Ziemian. Na dodatek wypadły one 

pomyślnie, co jest zresztą dla mnie duŜym zaskoczeniem. Dalej, niestety, Mars zaczął sobie 

poczynać coraz śmielej. Nauczył się miejscowych dialektów i zwyczajów, a następnie zrobił 

sobie świtę z trzydziestu człekokształtnych robotów kontaktowych i … wyruszył na wycieczkę 

po Ziemi. Na całe szczęście nie przyszło mu do głowy przyśpieszanie rozwoju czy podobne tego 

typu bzdury. Nie wyobraŜam sobie, co by się stało w takich układach, poniewaŜ…. zakochał się. 

O to nikt by go chyba nigdy nie posądził. On, który zawsze był tak wybredny w dobieraniu sobie 

partnerki, Ŝe pół galaktyki trąbiło o tym na lewo i prawo, znalazł sobie jakąś miejscową królewnę 

background image

 

czy teŜ moŜe księŜnę. Nie wiem dokładnie, bowiem wiadomości na ten temat mam tylko od 

Hery, która rozmawiała o tym z Kronosem. Na marginesie dodam, Ŝe niezbyt kurtuazyjne były te 

rozmowy. 

Chyba na dzisiaj skończę, bo chcę jeszcze sprawdzić układy pokładowe. Niby robią to 

automaty, ale nigdy nic nie wiadomo.  

 

409 okres bezwzględny 

Nie miałem wtedy racji z tymi automatami. Wszystko było w porządku. Natomiast niezbyt 

w porządku był sam Mars. Odkryłem wczoraj, Ŝe przeprowadzał na swojej ukochanej jakieś 

zabiegi konserwacyjno-renowacyjne, Ŝe się tak wyraŜę. Wynik był taki, Ŝe będzie ona teraz Ŝyć 

przez jakieś czterysta lat, moŜe nawet dłuŜej i na dodatek zachowa wieczną młodość. Dla 

tubylców jest więc takŜe w tej chwili boginią. 

Kronos natomiast trzymał się Hery tylko do czasu, gdy podpatrzył Marsa i jego idyllę. 

Widocznie takŜe zapragnął obie trochę pouŜywać, bo jakieś pięćdziesiąt okresów temu zaczął 

zdradzać Herę, wypuszczać się na wyprawy miłosne i uwodzić piękne Ziemianki. Oczywiście 

Hera starała się do togo nie dopuścić, ale... Aktualnie Kronos przebywa na jakiejś małej wysepce 

zwanej przez miejscowych Kretą. Hera natomiast przy pomocy potajemnie wprowadzanych 

robotów kontaktowych sieje wokół niego sieć intryg. 

Chyba juŜ dosyć narozrabiali. Od jutra biorę się powaŜnie za całe to towarzystwo.  

 

420 okres bezwzględny 

No, z Herą juŜ spokój. Śpi sobie spokojnie w anabiolizatorze. Zajęto mi to jednak o wiele 

więcej czasu, niŜ sądziłem na początku. Musiałem bowiem wyprodukować całą serię robotów 

kontaktowych specjalnie zaprogramowanych do odnajdywania i sprowadzania do bazy członków 

naszej załogi. Na wszelki wypadek zaprogramowałem je na wszystkich. Nigdy przecieŜ nie 

wiadomo, co zechcą wyprawiać następni dyŜuranci. Hera niczego się chyba nie spodziewała, bo 

dała się podejść jak dziecko. Nie rozmawiałem z nią nawet, tylko od razu kazałem uśpić. Gdy 

skończę z resztą, to ją obudzę i postaram się przekonać do moich poglądów. 

Teraz czeka mnie cięŜsza przeprawa, bo Kronos z Marsem zaczęli się czegoś domyślać. 

Widocznie Hera coś im nagadała. Miałem z nimi krótką utarczkę słowną przez wideofon Mars 

oświadczył oficjalnie, Ŝe ma mnie gdzieś. Kronos natomiast próbował wydać mi rozkaz 

zaprzestania wszelkich akcji. Pytali się równieŜ o Herę. Powiedziałem, Ŝe przekonałem ją, kto tu 

ma rację i Ŝe nie chce z nimi teraz w ogóle rozmawiać. Nie wiem, czy uwierzyli. Na pewno 

jednak nie są całkiem przekonani, Ŝe tak nie jest. Dobre i to!  

 

421 okres bezwzględny 

background image

 

Całą noc myślałem, od którego z nich zacząć. Postanowiłem, Ŝe lepiej będzie wpierw 

pogadać z Marsem. W najgorszym przypadku uśpię go razem z tą jego Ziemianką. Poczyniłem 

jednak pewne kroki nadzwyczajne. Rozpiąłem mianowicie nad naszą bazą pole siłowe 

zaprogramowane tylko na mnie. Nie jest to zbyt formalne z punktu widzenia regulaminu, ale 

trudno! Poza tym przełączyłem się na łączność bezpośrednią z bazą przez satelity, które sam 

porozmieszczałem nad równikiem. Gdyby więc któryś z panów wywołał mnie w momencie, gdy 

będę w terenie, otrzyma taki obraz, jak gdybym przez cały czas był w bazie. 

Następnie przejąłem kontrolę nad wszelkimi robotami kontaktowymi znajdującymi się 

w terenie. Było tego w sumie aŜ dziewięćdziesiąt trzy sztuki. Sporo! KaŜdemu z panów 

pozostawiłem po dwa roboty do osobistej ochrony, a resztę wezwałem do bazy. Oczywiście 

natychmiast zgłosili się obaj zakochani z krzykiem i złorzeczeniami. Powiedziałem im, Ŝe nie 

wolno tych maszyn wykorzystywać do celów pozakontaktowych, o czym zresztą doskonale 

wiedzieli. Poleciłem równieŜ, Ŝeby natychmiast wracali do bazy, co wywołało sporo róŜnych 

komentarzy, w tym kilka w miejscowym dialekcie, czego nie zdołał przetłumaczyć nawet 

centralny komputer. Nie dodałem do tego jednak, Ŝe mam zamiar zapakować ich do 

anabiolizatorów. Nie powiedziałem teŜ, Ŝe jutro wyruszam do Marsa.  

 

422 okres bezwzględny 

Całą noc pracowałem nad robotami przeznaczonymi dla Kronosa. Postanowiłem bowiem 

przejąć technikę Hery i podesłać mu kilka robotów incognito na tę jego Kretę. Skończyłem 

dopiero nad ranem. Obecnie jestem w drodze do Marsa. Rządzi on jakimś księstwem oddalonym 

zaledwie o dziewięćset kilometrów od naszej bazy. Od robotów, które mu zabrałem, 

dowiedziałem się, Ŝe ten drań miał juŜ za sobą pięć wojen z sąsiadami. Nie muszę dodawać, Ŝe 

wszystkie wygrał, bo uŜywał do tego równieŜ robotów. To juŜ nie skandal, to po prostu zbrodnia! 

O ile początkowo miałem w stosunku do niego odrobinę słabości, to teraz postanowiłem być 

bezwzględny. Wszak jeszcze trochę, a zapragnie zdobyć dla siebie całą planetę. W tym 

przypadku nic go nie moŜe usprawiedliwić. Przynajmniej do momentu, aŜ przekonamy się, Ŝe 

pomoc na pewno nie nadejdzie. Swoją drogą uprzytomniłem sobie, Ŝe od momentu przebudzenia 

dopiero po raz pierwszy pomyślałem o sytuacji, w jakiej się znajdowaliśmy. Przez chwilę nawet 

wydawało mi się, Ŝe moŜe oni jednak mieli trochę racji. Ale to bzdura! Wcześniej czy później na 

pewno przecieŜ przyślą po nas ekipę ratowniczą. ChociaŜby po to, Ŝeby sprawdzić co się z nami 

stało. Nigdy jeszcze nie słyszałem, Ŝeby kogoś zostawiono swojemu losowi. Jedno mnie tylko 

martwi. Mieliśmy najszybszy statek z całej floty. KaŜdy inny na przebycie tej samej drogi 

potrzebuje co najmniej pięciuset okresów, a o ile pamiętam – Baza Galaktyczna dopiero 

w dwusetnym okresie po naszym odlocie oczekiwała pierwszych statków dalekiego zasięgu 

wracających z rekonesansów Ciągłe kłopoty z materiałem! Nie będą się zresztą zbytnio śpieszyć. 

background image

 

10 

Tak czy inaczej, za jakieś sześćset okresów powinien się tu zjawić statek ratowniczy. Oczywiście 

przy najlepszych układach. Jakkolwiek by było, Mars nie powinien był aŜ tak się zapominać.  

 

426 okres bezwzględny 

No tak, Hera oczywiście nie powiedziała mi wszystkiego. Zresztą mogłem się tego domyślić. 

Ten wariat – Mars znaczy się, nie kto inny – zafundował sobie wokół swego miasta kompletny 

zestaw sensorów. Zorientowałem się dopiero wtedy, gdy podniosły juŜ alarm. Musiałem więc 

oczywiście wycofać się. Na całe szczęście sztuczka z łącznością videosatelitarną udała mi się na 

całej linii. Bo zaraz jak tylko czujniki zaczęły migotać i brzęczeć, Mars połączył się ze mną. No 

i się naciął! Odbierał mnie tak, jakbym był rzeczywiście w bazie. Teraz jest pewnie przekonany, 

Ŝ

e to tubylcy chcą zdobyć jego państewko. Tym lepiej! Dla mnie, oczywiście, bo tubylcom jest 

wszystko jedno. I tak nie zbliŜają się do siedziby „wielkiego boga”. Tak właśnie go nazywają. 

Paranoja! 

Postanowiłem wezwać awionetkę. Po ziemi przecieŜ nie przejdę niezauwaŜony. Nie sądzę 

natomiast, Ŝeby Mars obstawił sensorami powietrze. Nie miał powodu, ale zobaczymy.  

 

427 okres bezwzględny 

Miałem rację. Powietrze zostawił w spokoju. Niestety nie obeszło się bez awantur. Zaczął 

nawet do mnie strzelać z paralizatora. Niby nic groźnego, ale zawsze. Nie przypuszczałem, Ŝe aŜ 

tak go wzięło. 

Mam więc ich juŜ obydwu. Po tej całej historii z Marsem nie miałem Ŝadnych szans na 

podejście Kronosa. Kazałem więc swoim robotom kontaktowym uśpić go i przetransportować do 

bazy. Sam nie wiem, czemu wcześniej na to nie wpadłem. Nie będę opisywał szczegółów całej 

tej sprawy, poniewaŜ postanowiłem, Ŝe nie umieszczę ich równieŜ w moim oficjalnym raporcie 

po powrocie do Centrum. W kaŜdym razie mam tu ich wszystkich plus ukochaną Marsa. 

Naprawdę ładna! Postanowiłem ją wziąć, bo przecieŜ nie mogę go trzymać cały czas w uśpieniu. 

To byłoby z mojej strony co najmniej brzydko. Zastanawiałem się jednak przez cały czas, czy 

powinienem ich przebudzić na rozmowę wszystkich razem, czy teŜ moŜe pojedynczo. Nie wiem, 

jutro zadecyduję. Myślę poza tym, Ŝe na następny dyŜur obudzę tylko dwójkę. Chyba Hefajstosa 

i Temidę. Afrodyta jest za ładna. Mogłoby się to znowu źle skończyć. Zresztą, prawdę mówiąc, 

obawiam się, Ŝe ten dyŜur nie będzie lepszy. Boję się zwłaszcza o Temidę. RóŜne jej pomysły są 

juŜ sławne wśród wszystkich załóg latających. W kaŜdym razie mam jeszcze trochę czasu.  

 

430 okres bezwzględny 

Zdecydowałem się w końcu na dokładne zapoznanie się z dokumentacją, jaką moi 

bohaterowie zdąŜyli przygotować, zanim zajęli się „doświadczeniami”. Okazało się, Ŝe pomysł 

background image

 

11 

Temidy i Afrodyty był doskonały. Nawet nie wiedziałem, Ŝe wszystko, co jadłem do tej pory, 

pochodzi ze składanych nam ofiar. Co jakiś czas centralny komputer bazy wysyła roboty do 

wszystkich okolicznych świątyń i po prostu zbiera owe dobra. Najgorzej ma się sprawa 

z mięsem, które bardzo szybko się psuje. Wydaje się, Ŝe miejscowi kapłani równieŜ zaczęli 

stosować naszą technikę zbierania Ŝywności, ale postanowiłem to ukrócić. W końcu „bogu, co 

boskie...”, prawda? Poza tym nie cierpię wyzysku jednej istoty przez drugą. My, to co innego. 

Nakazałem więc przy wszystkich miejscach kultu zamontować czujniki określające rodzaj, stan, 

ilość i maksymalny czas leŜenia darów bez obawy o ich zepsucie. W ten sposób będzie moŜna 

zoptymalizować dostawy, a właściwie odbiór. 

Przeglądałem równieŜ zapisy dostarczone przez roboty kontaktowe. Apollon moŜe być z nich 

dumny. Świetnie wykonują swoją robotę. Ostatnie zapisy nie są niestety takie wesołe. Wynika 

z nich, Ŝe cała trójka nie oszczędzała energii. Robili tu róŜne ,,cuda” – ot, choćby na przykład 

spalenie przez Marsa miasta, które się zbuntowało. Kronos natomiast latał pasjami na 

antygrawitonach, a Hera bawiła się w laserowanie róŜnych tekstów. Trudno wyliczyć wszystko, 

faktem jednak jest, Ŝe w wyniku tego wśród tubylców pojawiły się wierzenia o wojnie bogów, 

o gniewie bogów i sporo innych bredni. Ciekaw jestem, które z nich potrafi teraz wytłumaczyć to 

wszystko tubylcom. Ja tego się nie podejmuję. Cała ta sprawa na sto parseków pachnie 

Trybunałem. Przez noc wszystko sobie przemyślę, a jutro obudzę całą trójkę i czeka mnie cięŜka 

przeprawa.  

 

431 okres bezwzględny 

Ufff! Rozmowa była szalenie trudna, Ŝe się tak wyraŜę. Na samym początku Kronos 

oświadczył, Ŝe zawiesza mnie w czynnościach na czas nieograniczony. Muszę przyznać, Ŝe 

tupetu mu nie brakuje. Jasne, inaczej nigdy nie zostałby Kapitanem. Szybko mu jednak 

przypomniałem, Ŝe jako Kontaktowiec – w przypadku odkrycia jakichkolwiek istot myślących 

mam absolutne zwierzchnictwo przez cały czas nawiązywania kontaktu. Hera dość długo w ogóle 

nie raczyła się do mnie odezwać, a Mars co jakiś czas chciał mi po prostu dać po łbie. Ten się 

wczuł w rolę bezbłędnie. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy powiedziałem mu, Ŝe jego ukochana 

spoczywa w sąsiednim anabiolizatorze. Podejrzewam, Ŝe on się jednak naprawdę zakochał. 

W końcu są gusta i guściki. Ja wolałbym na przykład taką Afrodytę. Nawet z jej idiotycznymi 

pomysłami. 

Ostatecznie wszyscy jednak okazali się na poziomie. Zwłaszcza Ŝe przedstawiłem im wyniki 

obserwacji robotów kontaktowych, o których pisałem juŜ wcześniej. Kronos wyglądał nawet na 

lekko przestraszonego. Wszyscy zgodzili się równieŜ na moją propozycji, aby obudzić tylko 

Hefajstosa i Temidę. Kronos miał z początku podobne do moich obiekcje na temat Temidy, ale 

w końcu z Afrodytą byłoby jeszcze gorzej. Potem rozmawialiśmy juŜ tylko na tematy ogólne. 

Okazało się, Ŝe oni równieŜ spodziewają się pomocy za jakieś sześćset okresów. W końcu udali 

się z powrotem do swoich anabiolizatorów. Odbyło się to cokolwiek za spokojnie, Ŝebym nie 

background image

 

12 

obawiał się kolejnych niespodzianek. KaŜde z nich bowiem w międzyczasie gdzieś wychodziło. 

Mieli więc czas na zmajstrowanie mi jakiegoś psikusa. Sprawdziłem potem system operacyjny 

centralnego komputera, ale wszystkie programy były na oko nieruszone. Jutro obudzę następną 

turę, a sam teŜ chyba pójdę trochę pohibernować.  

 

431 okres bezwzględny 

Obudziłem Hefajstosa i Temidę. Nie powiem, byli trochę zdziwieni. Temida chyba nawet 

bardziej, bo zaraz zarzuciła mnie mnóstwem pytań. Hefajstos natomiast podszedł do sprawy ze 

zrozumieniem. Musiałem im jednak opowiedzieć, co tu się wydarzyło. Wydawali się trochę 

zaszokowani. Nie podobała mi się jednak reakcja Temidy. ChociaŜ tego nie powiedziała 

otwarcie, to przysiągłbym, Ŝe w sumie całe postępowanie obu panów wydało się jej raczej 

sympatyczne. Trzeba będzie mieć ją w przyszłości na oku. Poza tym zaczęła coś mówić 

o przewrocie pałacowym, jakiego niby miałem dokonać. TeŜ coś! Skąd ona wzięła to 

słownictwo? Postanowiłem, Ŝe zostanę z nimi jeszcze przez jakiś czas.  

 

440 okres bezwzględny 

Nic właściwie nie nagrywałem przez mnóstwo czasu. Byłem w terenie. Wziąłem roboty 

kontaktowe i wybrałem się na wycieczkę po Ziemi. Chciałem to wszystko zobaczyć 

w szczegółach. 

Zacząłem od ,,królestwa” Marsa. Trzeba przyznać, Ŝe udało mu się przez te kilkaset 

tutejszych lat zbudować naprawdę piękne miasto. W stosunku do reszty planety jest to dosłownie 

cudo techniki. Ogrody, parki, kanalizacja. Najgorsze jednak, Ŝe gdy zwiedzałem jego pałac, 

stwierdziłem iŜ ten wariat zamontował tu mnóstwo urządzeń. Fakt, Ŝe świetnie ukrytych, ale 

doprawdy nie wiem, co z nimi teraz zrobić. Gdyby to wpadło w ręce tubylców, wówczas 

mogłyby wyniknąć spore kłopoty, zwłaszcza jeśliby zrozumieli zasady posługiwania się nimi. 

Nie jest to w końcu takie nieprawdopodobne. Na razie postanowiłem zamknąć cały ten kram 

i nikogo doń nie wpuszczać. Ogłosiłem równieŜ wśród tubylców, Ŝe ich władca znaczy się ten 

kretyn Mars – odjechał w wielką podróŜ razem z królową i Ŝe wrócą oboje za kilkaset lat. 

W końcu, jakby nie było, powiedziałem im prawie całą prawdę. Reszty i tak by nie zrozumieli. 

Tak na marginesie muszę stwierdzić, Ŝe chyba ich rozumiem. To znaczy Kronosa i resztę, a nie 

tubylców. Rzeczywiście, coś dziwnego dzieje się z człowiekiem, jak sobie uprzytomni, Ŝe moŜe 

uchodzić za boga. Jest to w końcu funkcja niezbyt uciąŜliwa, zwłaszcza jeśli dysponuje się taką 

techniką. Muszę się wziąć w garść. Inaczej i mnie zacznie coś odbijać. Najprawdopodobniej 

szajba. Przypominam sobie, Ŝe na początku całej tej awantury mówiłem Kronosowi, Ŝe nie 

ominie nas szaleństwo. Wtedy Ŝartowałem, ale teraz obawiam się, Ŝe jednak coś w tym jest. Sam 

nawet często zastanawiam się, dlaczego jeszcze mnie nie wzięło? Trzeba chyba iść spać.  

 

background image

 

13 

 

441 okres bezwzględny 

Odkryłem kilka nowych pomysłów poprzedniej trójki, a zwłaszcza panów. Mars wszędzie 

stawiał pomniki sobie i swojej ukochanej. Niby nic takiego, ale czemu robił je z nierdzewnej 

stali? Wspólnie z Kronosem na skraju największej okolicznej pustyni wybudowali olbrzymi 

sześcian. Nie bardzo rozumiem tego ich pragnienia robienia cudów za wszelką cenę. Pomijając 

juŜ te Kronosowe loty na antygrawitonach. Zostawiły one trwały ślad w świadomości tubylców. 

Sprawdziłem! NaleŜy się obawiać, Ŝe sami teŜ zechcą latać, co w sumie nie jest nawet takie złe. 

Najgorsze jednak, Ŝe Kronos poza tym chciał koniecznie uchodzić za mędrca. Nauczał 

w związku z tym tubylców matematyki, astronomii oraz fizyki. Tubylcy są nawet całkiem nieźli, 

jak na poziom ich rozwoju. Geometrię na przykład zrozumieli bez większych trudności. Jedyną 

rzeczą przemawiającą za Kronosem jest fakt, Ŝe jednak mimo wszystko korzystał tylko 

z miejscowych budowli i nie wprowadzał Ŝadnych usprawnień technicznych tak jak Mars.  

 

442 okres bezwzględny 

Idę spać. Przedtem jednak zamontowałem do swojego anabiolizatora dodatkowe sprzęŜenie 

z głównym komputerem naszego statku. Dzięki temu mam prawie pewność, Ŝe się jednak za te 

trzysta okresów obudzę. Uzgodniłem z Hefajstosem i Temidą, Ŝe na następny dyŜur obudzą 

Apollona i Afrodytę. Trudno, nie moŜna inaczej! Utrzymałem równieŜ warunkowe budzenie na 

wypadek zbyt drastycznych przekroczeń regulaminowych. Zaostrzyłem tylko kryteria, Ŝeby nie 

powtórzyła się taka sama historia, jak z pierwszą trójką.  

 

    

 

 

 

 

703 okres bezwzględny 

Ufff! Obudziłem się prawie czterdzieści okresów za wcześnie. Tym razem okazało się, Ŝe 

jednak dobrze zaprogramowałem swoją anabiozę. Okazało się bowiem, Ŝe główny komputer 

naszego statku odebrał sygnały od ekspedycji zdąŜającej w stronę Czaszy Południowej. To 

prawdziwy cud! Udało im się trafić przypadkiem na naszą emisję fal świetlnych. Reszta poszła 

juŜ łatwo. Porozumieli się z Centrum Lotów i otrzymali polecenie przyjścia nam z pomocą. Całe 

szczęście, Ŝe moŜemy odbierać ich sygnały nadprzestrzenne. ChociaŜ z drugiej strony nie jestem 

przekonany, czy naprawdę cieszę się z tej wiadomości. Będą tu za około pięć okresów 

bezwzględnych. Jest to za krótki okres, Ŝeby zlikwidować cały ten bałagan, który Kronos z resztą 

ponownie tu spowodowali. Oni teŜ jakby niezbyt się z tego cieszyli. Tak na marginesie muszę 

dodać, Ŝe od dwustu okresów wszyscy juŜ są na nogach. Tylko mnie, oczywiście, nie obudzono. 

Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego. Mówię trochę bezładnie, ale to wszystko przez 

zdenerwowanie. 

background image

 

14 

Tyle się znów wydarzyło, Ŝe nie wiem, od czego zacząć. Chyba od tego, Ŝe dziwię się, 

dlaczego tylko mnie ominęło to całe szaleństwo, które ogarnęło juŜ wszystkich. Sam zresztą nie 

wiem.  

 

704 okres bezwzględny 

Przepraszam, ale nie byłem w stanie dokończyć tego nagrywania poprzednim razem. 

Musiałem zebrać myśli i jeszcze raz wszystko dokładnie przeanalizować. A więc od początku... 

Mówiłem juŜ, Ŝe niedługo przybędzie pomoc. O całych trzysta okresów wcześniej niŜ się jej 

spodziewaliśmy w najśmielszych snach. Okazało się po przeanalizowaniu pamięci komputerów, 

Ŝ

e sygnał pomocy od Eurypidrosa – bo to on właśnie dowodzi wyprawą na Czaszę Południową – 

był tylko pośrednią przyczyną mojego przebudzenia. Sam sygnał nie obudziłby mnie, poniewaŜ 

w bazie byli członkowie załogi, czyli ta cała banda szaleńców, bo inaczej trudno ich juŜ nazywać. 

Główny komputer pokładowy uznał więc, Ŝe nie zachodzi bezpośrednia potrzeba obudzenia 

mnie. Przesłał jedynie przechwyconą wiadomość do centralnego komputera naszej bazy. Ten zaś 

dołączył ją do danych w moim warunkowym programie budzenia i uznał, Ŝe sytuacja dojrzała 

jednak do tego, Ŝeby mnie obudzić. Nie bardzo to było na ręką pozostałym, ale byli za słabi, Ŝeby 

zmienić zaprogramowanie bloku głównego. Tylko ja miałem odpowiednią wiedzę, jako Ŝe 

z reguły innym nie wolno ruszać tych programów. Kontaktowcy posiadają tę wiedzę głównie na 

uŜytek ewentualnych kontaktów. Całe szczęście! Bowiem Kronos zorganizował wielką akcję 

maskującą, tak Ŝe nie wszystkie wiadomości o ich poczynaniach na Ziemi dochodziły do 

komputera. Słowem: pomoc przyjdzie juŜ za jakieś cztery okresy. Ale wróćmy do sprawy. 

Gdy posyłałem do anabiolizatorów niesforną trójkę, domyślałem się, Ŝe Kronos, Mars i Hera 

coś tam przy nich majstrowali. Miałem rację! Sprawdziłem blok główny i nic nie znalazłem. Nie 

wpadło mi jednak do głowy, Ŝeby zajrzeć do bloków zasilających. Ich sztuczka była bardzo 

prosta. OtóŜ cała trójka postanowiła po prostu wyłączyć po odpowiednim czasie dopływ energii. 

Wtedy centralny komputer przełącza hibernację na zasilanie pomocnicze i natychmiast 

przystępuje do budzenia. Chodzi po prostu o nasze bezpieczeństwo. Musiało się im to udać 

i rzeczywiście udało. Tak więc juŜ w sto okresów po moim zaśnięciu, w bazie z powrotem 

znalazła się owa trójka plus Hefajstos i Temida. Ci ostatni prędko zdąŜyli zapoznać się 

z postępowaniem Marsa i Kronosa i takie Ŝycie takŜe bardzo im się podobało. Zastanawiam się, 

czy nawet specjalnie nie zaprogramowano tak przerwy w zasilaniu, Ŝeby właśnie dać drugim 

dyŜurnym czas na posmakowanie uroków boskiego Ŝycia. Potem obudzili jeszcze Apollona 

i Afrodytę i przekonali ich bez większych trudności do swoich idei. Mnie postanowiono zostawić 

w łóŜku, Ŝe się tak wyraŜę. 

Nie wiem, czy uda mi się opowiedzieć o wszystkim, co tu narozrabiali. Sam jeszcze 

o wszystkim nie wiem. ZdąŜyli bowiem zniszczyć część zapisów pamięci komputera centralnego. 

background image

 

15 

Zacznę od Hefajstosa i Temidy. Ci jeszcze byli najspokojniejsi. Hefajstos właściwie nic nie 

robił oprócz tego, Ŝe popularyzował nowe technologie hutnicze. Wprowadził między innymi 

Ŝ

elazo, a w końcowym okresie nawet stal nierdzewną. W sumie nie ma o czym mówić. Drobny 

i nieszkodliwy kaprys, zwłaszcza w porównaniu z działalnością innych. Temida właściwie teŜ 

zachowywała się jak niewiniątko, zanim nie pojawiły się pozostałe panie. Miała, co prawda, 

spore królestwo, ale poza stworzeniem własnego haremu męskiego zachowywała się nadzwyczaj 

pacyfistycznie. JeŜeli nie liczyć oczywiście krwawego tłumienia wybuchających co jakiś czas 

buntów gnębionych przez nią samców oraz jednej skromnej ekspedycji karnej do sąsiedniego 

państwa, którego władca popełnił nieostroŜność stworzenia haremu Ŝeńskiego. W sumie, tak jak 

w przypadku Hefajstosa, nie ma o czym mówić. I pomyśleć, Ŝe jeszcze parę lat temu grzmiałbym 

z oburzeniem na takie wybryki, a dzisiaj uwaŜam je za zwykłe ekscesy. ChociaŜ właściwie, ile to 

lat temu? Nie wiem, jak je liczyć. Z jednej strony siedemset okresów bezwzględnych to szmat 

czasu, ale z drugiej – jeśli odliczyć stan anabiozy – to w sumie nie jest tych lat tak wiele. Nie 

sądziłem, Ŝe moŜna się tak zmienić. CóŜ! Jedyne, do czego miałbym ochotę się przyczepić, to 

moŜe metody tłumienia buntów przez Temidę. Po prostu uśmiercała cały swój harem i wybierała 

sobie nowych kochanków. Kiedyś nazwałbym takie postępowanie zbrodnią, ale w świetle 

późniejszych wydarzeń był to naprawdę drobiazg. Bowiem później obudzili się Kronos, Mars 

i Hera. Kronos wrócił na swoją Kretę. Tyle, Ŝe wziął ze sobą Herę. Pogodzili się. Mars natomiast 

zaraz po obudzeniu ukochanej powrócił do swojego państwa. W bazie pozostał więc tylko 

Hefajstos i jego Ŝelastwo. Przez pewien czas kaŜde z nich Ŝyło na własną rękę. Później jednak 

postanowili, Ŝe trzeba by obudzić Apollona i Afrodytę. No i obudzili.  

 

706 okres bezwzględny 

Nie nagrywałem pamiętnika przez jeden okres z powodu zamieszania, jakie wywołał drugi 

komunikat Eurypidrosa. Nadał on radosną według niego wiadomość, Ŝe za dwa okresy uda mu 

się wejść na peryferia naszego systemu. Po otrzymaniu jej wybuchł taki popłoch, Ŝe nie miałem 

zupełnie czasu na pamiętnik. WciąŜ trwały dyskusje o tym, co umieścić w raporcie ogólnym. 

Kronos trzy razy konferował ze mną na temat mojego indywidualnego raportu jako Kontaktowca. 

JuŜ wcześniej zdecydowałem, Ŝe ze względu na specyficzne warunki, w jakich się tu 

znaleźliśmy, nie będę wspominał o anomaliach naszego zachowania. W końcu mam cały zestaw 

bardziej ciekawych, wręcz fascynujących materiałów naukowych. Umieściłem jedynie dokładny 

opis wzbogacenia poŜywienia przez wykorzystanie składanych ofiar. Oczywiście podkreśliłem, 

Ŝ

e moŜliwe jest to jedynie w przypadku naturalnego, Ŝe tak powiem, uznania nas przez tubylców 

za bogów. Zakładając odmienność sytuacji, mocno uwypukliłem niebezpieczeństwo takiego 

postępowania, tym bardziej, Ŝe przykłady, które podałem za wysoce prawdopodobne, zostały 

zaczerpnięte z Ŝycia. Tylko Ŝe o tym juŜ nie pisałem. Umówiłem się z Apollonem i Kronosem, Ŝe 

background image

 

16 

oficjalnie podamy je jako wynik symulacji komputerowej. Jest to o tyle prawdopodobne, Ŝe 

w naszych warunkach napisanie takiego programu jest bajecznie proste. Z takimi informacjami 

jakimi dysponujemy... Afrodyta i Apollon juŜ się nawet wzięli do roboty. Jeśli zdąŜą, to nawet 

zmontują małą symulację z naszymi robotami kontaktowymi. 

Stałem się więc przestępcą. Nie mogłem jednak postąpić inaczej, zwłaszcza Ŝe sam dotąd 

zastanawiałem się, jak udało mi się przez cały ten czas być ponad wszystkim. Chyba w sumie 

duŜo zawdzięczam Kronosowi. To brzmi szyderczo, ale jak się lepiej zastanowić – jest w tym 

rozumowaniu duŜo racji. PrzecieŜ gdyby mnie obudził, tak jak innych, to wcale nie jestem 

pewien, czy zachowałbym się tak spokojnie. Nie jestem przecieŜ bogiem, lecz istotą jak 

najbardziej przeciętną. 

Największe kłopoty sprawiło nam znalezienie rozwiązania problemu wojen, które od prawie 

trzydziestu okresów toczą się wśród tubylców. Jest to zresztą najcięŜszy zarzut, jaki moŜna nam 

wytoczyć. Jeden zrobił królem jakiegoś państewka naszego robota kontaktowego, a drugi 

zamierzał go wykorzystać, Ŝeby zdobyć jakąś tutejszą piękność. Postanowił zaś działać po bosku 

i wydał naszemu robotowi polecenie porwania owej pani. Skutek był taki, Ŝe tubylcy nie 

wiedząc; Ŝe jest to interwencja boska, zorganizowali potęŜną wyprawę wojenną, Ŝeby ją odbić. 

Kronos bowiem zapomniał o takim drobnym fakcie, Ŝe jego wybranka była królową i miała 

męŜa. 

Zawsze twierdziłem, Ŝe jego sposoby podrywania kobiet rokują mu stan kawalerski na całe 

Ŝ

ycie. Do dziś dnia pamiętam, jak próbował podrywać jakąś lekarkę w Centrum Lotów. To juŜ 

było prawdziwe kino. Szczytem jego intelektu w tej makabresce było stwierdzenie, Ŝe jego 

wybranka jest prawie tak piękna jak Samanta – mikrobiolog Centrum – z którą owa lekarka 

toczyła ciągłą walkę o prymat piękności. Było to oczywiście jego ostatnie wystąpienie w tych 

zalotach, a pani doktor do dziś ma dreszcze na jego widok. 

Ale wróćmy do tej wojny. W szczytowej jej fazie zaangaŜowano nawet roboty kontaktowe 

i lekki sprzęt latający: Apollon posunął się wręcz do reanimacji kilku jej uczestników, przez co 

jeszcze bardziej utrwalił motyw boski w tutejszych wierzeniach i mocno skomplikował sytuację. 

Ci faceci uznali swój powrót do Ŝycia za niewątpliwy objaw interwencji boskiej, i słusznie. 

Niesłusznie natomiast posądzili Apollona o jakieś specjalne preferencje dla ich osób. Biedny 

Cybernetyk tak się zapalił do tej wojny, Ŝe kiedy zginęło w niej paru wodzów ze strony 

atakujących – których on właśnie popierał – i obrońcy zaczęli zdobywać przewagę, niewiele się 

zastanawiał i postanowił po prostu ich reanimować. Zrobił to zresztą głównie z powodu 

Afrodyty, w której się po cichu podkochuje. Inaczej na myśl by mu nawet nie przyszło 

przejmować się śmiercią kilku tubylców. Ci ostatni zaś niezbyt orientowali się w tych wszystkich 

niuansach. Trudno ich zresztą za to winić. Wprost przeciwnie! Coś czuję, Ŝe znowu gubię wątek. 

Powróćmy więc do meritum sprawy. 

Przyczynę tej makabry juŜ omówiłem. Później jednak okazało się, Ŝe kaŜdy ma wśród 

background image

 

17 

tubylców swoich faworytów. Kronos na początku wycofał tego nieszczęsnego robota, ale 

napotkał dwie zasadnicze przeszkody. Pierwszą ze strony tubylców, którzy posądzili swoich 

przeciwników o podstępne uprowadzenie ich króla – co jest sprzeczne z tutejszymi wierzeniami, 

mówiącymi, Ŝe takie sprawy trzeba załatwiać przy pomocy armii. Swoją drogą zastanawiam się, 

czy nie jesteśmy trochę winni tej ich idiotycznej postawie. Poza tym był teŜ robot Marsa, który 

zaczął protestować, Ŝe Kronos miesza się w jego sprawy. Wtedy jeszcze Ŝaden z nich nie miał 

pojęcia, co z tego wszystkiego wyniknie. W końcu, Kronos trochę, Ŝeby nie draŜnić tubylców, 

a trochę Ŝeby odczepić się od Marsa – postanowił zostawić tego robota na swoim miejscu. 

Spokój jednak trwał bardzo krótko. Tubylcy chcieli załatwić sprawę po swojemu, czyli zaczęli 

oblęŜenie stolicy królestwa tego nieszczęsnego robota. Zwali go tak jakoś śmiesznie... zaraz, 

zaraz, juŜ wiem. Parys. Tak właśnie się nazywał. Ów Parys miał zaprogramowaną samoobronę 

i trzeba przyznać, Ŝe program był nadzwyczaj dobrze zrobiony. Zaczęła się więc taka wojna, 

jakiej jeszcze nie znała historia tej planety. Prawdopodobnie cała ta sprawa skończyłaby się 

stosunkowo szybko, gdyby nie nasze panie. Myślę oczywiście o Afrodycie i Temidzie. Ta 

ostatnia chciała koniecznie włączyć do swojego haremu jakiegoś księcia, który właśnie brał 

udział w wojnie. PoniewaŜ zaś nie mogła juŜ zaogniać sytuacji ponad miarę i go po prostu 

porwać, więc postanowiła, Ŝe przyłączy się ze swoim haremem do atakujących. Ten typ nazywał 

się Achilles czy coś w tym stylu. Prawdę mówiąc, był to bezprzykładny okaz idioty. Jego IQ 

utrzymywało się gdzieś w granicach minimum niezbędnego do posługiwania się noŜem i łukiem. 

Łukiem – Ŝeby upolować coś do jedzenia, a noŜem – Ŝeby to coś pokroić. Słowem, kretyn. 

ZwaŜywszy jednak, Ŝe Temida przecieŜ nie chciała z nim rozmawiać – to trzeba obiektywnie 

przyznać, Ŝe zbudowany był świetnie. Nie na tym jednak polegał problem. Sprawa bardzo się 

skomplikowała w momencie, kiedy o facecie dowiedziała się Afrodyta. Nasz śliczny Informatyk 

zupełnie nie mógł ścierpieć myśli, Ŝe Temida odbierze jej taki kawał męskiego ciała. Bo chyba 

nie mówiłem jeszcze, Ŝe specjalnością Afrodyty było uwodzenie tutejszych panów. Dzięki temu 

głównie nigdy nie miała zatargów z Kronosem, który nawet zdawał się pochwalać jej 

zamiłowania. Ba! Często nawet pracowali razem. W tym sensie, Ŝe kiedy Kronos zajmował się 

Ŝ

oną, Afrodyta uwodziła męŜa. Co dziwniejsze, w takich przypadkach nigdy nie było Ŝadnych 

skarg na nas. Oznacza to zaś, Ŝe obie strony były usatysfakcjonowane boskim zainteresowaniem. 

Nie moŜna tego jednak powiedzieć o Temidzie. Ta bowiem często podrywała męŜów, przez co 

wściekłe Ŝony przestawały nam składać ofiary. Był to jednak najmniejszy kłopot, bo wywołać 

gniew bogów było łatwo. Tym juŜ zajmował się Hefajstos. Jego ulubionym zajęciem było 

wywoływanie sztucznych burz z piorunami. Trzeba przyznać, Ŝe miał duŜe osiągnięcia w tej 

dziedzinie. Ostatnimi czasy uŜywał nawet kilku piorunów naraz. Sam to widziałem. Naprawdę 

piękne! Temida próbowała teŜ dogadać się z Kronosem, tak jak to zrobiła Afrodyta, ale ten 

ostatni w miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej wybredny. Najspokojniejsza była Hera, 

background image

 

18 

która chyba wciąŜ jeszcze kochała tego szaleńca Kronosa. Przez cały czas zajmowała się głównie 

obrzydzaniem naszemu wodzowi jego wybranek. Czasem nawet udawało jej się ściągać Kronosa 

z powrotem do siebie. Były to najspokojniejsze chwile na Ziemi, bo wtedy nasz Kapitan miewał 

przebłyski rozsądku i nawet próbował poskramiać co dziksze pomysły reszty załogi. 

Mars w tej wojnie był po stronie atakujących, jako Ŝe nadal nie mógł wybaczyć Kronosowi 

wtrącania się w jego sprawy. Poza tym królestwo, którym rządził robot, czyli tak zwany Parys, 

było lennem Wielkiego Boga, a więc samego Marsa. Tak więc musiał on im udzielać swojej 

pomocy. Nie mógł przecieŜ stracić twarzy wobec tubylców. 

Kronosowi zaleŜało głównie na owej pani, która była przyczyną całego zajścia. Reszta go 

obchodziła tylko o tyle, o ile ktoś zbyt długo upierał się przy uŜyciu laserów. Poza tym wcale się 

do tego bałaganu nie mieszał. 

Apollon natomiast był neutralny i pomagał to jednym, to drugim – w zaleŜności od kaprysu 

bądź od pięknych oczu jakiejś Ziemianki. 

Atmosfera była więc przesycona erotyzmem. I tak wszystko toczyło się przez prawie 

trzydzieści okresów. Najgorzej sprawa przedstawiała się w dwudziestym piątym okresie od 

chwili wybuchu wojny. Kronos bowiem akurat znów pokłócił się z Herą i postanowił zabawić się 

ze swoją oblubienicą, czyli ukochaną Parysa. Robot był bowiem przez cały czas utrzymywany 

w obiegu, głównie przez Herę, która w ten sposób trzymała Kronosa przy sobie. Bo Helena – nie 

wiem, czy juŜ mówiłem, Ŝe owa królewna właśnie tak się nazywała – siłą rzeczy tkwiła przy 

Parysie, w którym się chyba mocno podkochiwałaś. Swoją drogą chciałbym wiedzieć, kto 

majstrował przy jego programie. Roboty kontaktowe są przecieŜ pozbawione takich uczuć jak 

miłość, dobroć, delikatność etc., etc. 

Mars przeŜywał powaŜną tragedię z powodu śmierci swojej ukochanej Ziemianki, której nikt 

nie był juŜ w stanie dłuŜej utrzymywać przy Ŝyciu. AŜ dziw, Ŝe Ŝyła tyle okresów. Faktem jest 

jednak, Ŝe biedne Marsisko przeŜywało swoją stratę dość powaŜnie, jak moŜna było sądzić na 

podstawie jego reakcji. Chyba juŜ w nim powoli zaczęło gasnąć to dziwne szaleństwo. Ogłosił 

jednak Ŝałobę wśród swoich ludzi, a na dodatek zaŜądał, Ŝeby wszyscy członkowie załogi stawili 

się na pogrzebie. Oczywiście Kronos miał go w nosie, poniewaŜ przeŜywał wraz z Heleną swoją 

własną idyllę na Krecie. Nie muszę dodawać, Ŝe Mars był na niego wściekły. Na dodatek Temida 

wykorzystała okazję i ulotniła się po cichu z uroczystości, by uwieść tego bałwana Achillesa. Nie 

powiem, udało jej się to całkowicie. Tylko Ŝe ten kretyn zaczął się tym powszechnie chwalić, co 

wywołało wściekłość zarówno Temidy, jak i Afrodyty. MoŜna je zrozumieć! Afrodyta, Ŝeby się 

zemścić, uwiodła większość panów z haremu Temidy. Skutek był taki, Ŝe ta ostatnia wymieniła 

cały zestaw w tempie ekspresowym, a poza tym przestała popierać Achillesa. Sam nie wiem 

dokładnie, co było potem. Domyślam się tylko, Ŝe Mars podciągnął baterię laserów. Temida 

uzbroiła swoich nowych kochanków w miotacze antymaterii, a Hefajstos zuŜył straszne ilości 

background image

 

19 

energii na produkowanie piorunów o najróŜniejszych kształtach. Apollon tym razem wystąpił 

w poduszkowcach bojowych wraz z ekipą robotów, ale nie wiem, po czyjej stanął stronie. 

Zaczęła się potworna awantura, w której Achilles został w końcu pozbawiony Ŝycia. Na sto 

parseków pachnie mi to robotą Afrodyty, ale nic nie moŜna jej było udowodnić. W końcu Kronos 

przeraził się nie na Ŝarty i uruchomił awaryjną procedurę powrotu na statek macierzysty. Dzięki 

temu pozbawił wszystkich dopływu energii i umoŜliwił robotom kontaktowym doprowadzenie 

całej załogi na pokład. Oczywiście przy uŜyciu siły. Mają one bowiem organicznie wbudowany 

rozkaz reagowania na tę procedurę przez natychmiastowe umoŜliwienie załodze powrotu na 

statek. PoniewaŜ zaś jest to procedura awaryjna, która przewiduje nawet ewentualną utratę 

przytomności przez członków załogi, więc w praktyce roboty transportują wszystkich do bazy na 

siłę. I to całe szczęście! 

Tyle zdołałem się zorientować z niedomówień moich towarzyszy. Większość bowiem zapisu 

komputerowego została wymazana. Pozostał tylko ślad wywołania procedury awaryjnego 

powrotu, który jest utrwalony w pamięci w bloku głównym. Tak Ŝe właściwie tylko to, co 

nagrałem w swoim pamiętniku, stanowi całą wiedzę o działalności naszej załogi podczas mego 

przymusowego snu. Mogę się jeszcze domyślać paru rzeczy, ale są to w sumie drobiazgi. Coś 

w stylu stalowych pomników Marsa i jego ukochanej – nie warte w sumie nawet wzmianki.  

 

707 okres bezwzględny 

Stało się! Eurypidros jest juŜ w obrębie systemu, przeszedł bowiem w normalną przestrzeń 

trójwymiarową. Za parę godzin będzie lądował. Kronos siedzi w centrali naszego statku i podaje 

mu namiary. W końcu nie jest tak łatwo manewrować jednostką galaktyczną w obrębie 

nieznanego systemu, zwłaszcza gdy jest on tak piekielnie zaśmiecony pomiędzy czwartą a piątą 

planetą. NiewaŜne! Eurypidros da sobie radę. Tymczasem my mamy tu duŜy kłopot. Afrodyta 

i Apollon demontują na gwałt roboty kontaktowe. Okazało się, Ŝe jest ich łącznie aŜ dziewięćset 

trzydzieści dwie sztuki. Nikt nie wie, kto ich tyle naprodukował. Zostawili w terenie tylko 

dwadzieścia robotów, Ŝeby mieć na bieŜąco informacje o nastrojach wśród tubylców. Hefajstos 

z Temidą likwidują zbędne juŜ systemy odbierania ofiar, a zwłaszcza czujniki, które tam 

zamontowałem swojego czasu. Hera przegląda pozostałe zapisy w pamięci centralnego 

komputera bazy i w porozumieniu ze mną kasuje te najmniej dla nas przyjemne. Najwięcej 

kłopotów mamy z miastem Marsa. On sam zajmuje się demontaŜem wszystkich urządzeń 

i sensorów, ale nie pamięta – dureń jeden – gdzie i ile ich tam umieścił. Na dodatek okazało się, 

Ŝ

e nie moŜna odnaleźć dwóch robotów kontaktowych. Kazałem wydać im polecenia 

samolikwidacji. Trudno! I tak juŜ tyle narozrabialiśmy, Ŝe te dwa dodatkowe wybuchy nic tu nie 

zmienią. Czujniki potwierdziły dwie anihilacje w okolicach naszej bazy. Wtedy dopiero Temida 

przypomniała sobie, Ŝe jednym z robotów był ten nieszczęsny Parys. Ukryła go, idiotka, wraz 

background image

 

20 

z Heleną, Ŝeby zrobić na złość Kronosowi. Ten ostatni zresztą wcale się tym faktem nie przejął. 

Wprost przeciwnie. Wydawało mi się, Ŝe nawet odetchnął z ulgą. Ma cichą nadzieję, Ŝe owa 

Helena była odpowiednio daleko w momencie wybuchu antymaterii. Ciekawi mnie tylko ten 

drugi wybuch. Nikt nie wie, co to był za robot. Trudno, nie dowiemy się tego nigdy. Sam 

skasowałem te dane w pamięci naszego komputera. 

Ledwo skończyliśmy naszą robotę, gdy Kronos ogłosił, Ŝe Eurypidros jest juŜ przy czwartej 

planecie i zaraz wejdzie na orbitę parkingową Trzeciej, czyli Ziemi. Kazałem Marsowi 

zorganizować natychmiastową ewakuację ludzi z jego miasta, a Hefajstosowi zleciłem 

zniszczenie tego tworu z laserów. Nie wiem tylko, co zrobić z tym idiotycznym sześcianem, 

który Mars i Kronos zbudowali jeszcze na początku. Tym bardziej, Ŝe tubylcom rzecz się 

spodobała i sami juŜ zbudowali dwa podobne, tylko mniejsze. Trudno! Niech zostaną wszystkie! 

Te pomniki Marsa równieŜ! Temida, na szczęście, juŜ wcześniej rozpuściła swój harem do 

domów. Przynajmniej z tym nie miałem juŜ kłopotu. 

Teraz nasza baza przedstawia się prawie normalnie. Jeśli Eurypidros nie zechce nagle 

dokładnie badać Ziemi, to niczego nie powinien się dowiedzieć.  

 

707 okres bezwzględny – trzy godziny później 

Musiałem się trochę wstrzymać z uzupełnianiem pamiętnika, bo wszyscy udaliśmy się na 

pokład statku, Ŝeby powitać Eurypidrosa. Nie moŜe on, na szczęście, zostać tu dłuŜej, niŜ 

wymaga tego potrzeba demontaŜu najwaŜniejszych urządzeń naszego statku. Otrzymał bowiem 

polecenie jak najszybszego dostarczenia nas wraz ze wszystkimi materiałami do Centrum 

Galaktycznego. No i dobrze! 

Eurypidrosa nadzwyczaj mocno interesowało, co przez cały ten czas robiliśmy i czy nie 

sprzykrzył się nam tak długi pobyt w anabiolizatorach. Kronos nakłamał mu tyle i w taki sposób, 

Ŝ

e nawet ziemski bajarz nie potrafiłby lepiej. Niewiniątko! A Mars, z wrodzoną sobie 

bezczelnością, uzupełnił opowieść Kronosa stwierdzeniem, Ŝe owszem, cały pobyt w Trzeciej 

wszystkim się juŜ sprzykrzył, ale dopiero teraz zaczęliśmy to odczuwać, bo przedtem tak byliśmy 

zajęci pracą naukową, Ŝe... 

Badacze, cholera! Niech ich jasny szlag trafi! 

Warszawa 1978 

background image

 

21 

TEST 

 

ParyŜ, Londyn 12 marca 19.. r. 

Jak donosi Agencja Reutera, prezes „Little Green Men’s Organization”, czyli Światowego 

Stowarzyszenia do Spraw Kontaktów z Pozaziemskimi Cywilizacjami, oświadczył na specjalnie 

przez siebie zwołanej konferencji prasowej, Ŝe ludzkość zaprzepaściła jedyną szansę kontaktu 

z Przybyszami. Powołuje się on przy tym na spostrzeŜenia dokonane przez obserwatoria 

astronomiczne w Greenwich, Mount Palomar i Green Bank, które sześciokrotnie zaobserwowały 

dziwne i zagadkowe zjawiska kosmiczne, którym towarzyszył upadek meteorytów o dość 

niezwykłych cechach.. 

Rzecznicy wyŜej wymienionych obserwatoriów odmówili jednak podania bliŜszych 

szczegółów na ten temat, motywując swoją decyzję potrzebą sprawdzenia wyników 

zaobserwowanych zjawisk i powtórzenia niektórych obliczeń. Wyrazili oni jednocześnie 

przekonanie, Ŝe wytłumaczenie zagadkowych zjawisk znajduje się z pewnością w granicach 

moŜliwości ziemskiej nauki i jakakolwiek próba tłumaczenia ich ingerencją domniemanych 

Przybyszów jest zwyczajnym poszukiwaniem taniej sensacji.” 

Nasza redakcja jest skłonna raczej zgodzić się z opinią rzeczników niŜ prezesa 

stowarzyszenia, znanego powszechnie ze swoich ekscentrycznych przekonań. Pragniemy 

równieŜ przypomnieć naszym czytelnikom, Ŝe z ogółu tak zwanych zjawisk nadprzyrodzonych 

zaledwie jeden procent pozostaje nierozwiązaną zagadką. I one jednak z całą pewnością zostaną 

w najbliŜszej przyszłości rozwikłane. Potęga rozumu ludzkiego jest bowiem nieograniczona. 

Redakcja 

Przeglądu Kosmicznego  

 

Uzupełnienie do Raportu Wstępnego III Wyprawy Międzygalaktycznej 

Pilne – Osobiste!  

 

Drogi Mhurl! 

Sprawa, którą chciałbym Ci tutaj przedstawić, długo nie dawała mi spokoju. Ogrom 

przeprowadzonych badań, których wyniki Ty przecieŜ analizujesz, jest taki, Ŝe niniejsza sprawa 

będzie zapewne zbędnym zawracaniem Ci głowy. Jako kronikarz wyprawy chciałbym jednak – 

w imię dokładności – uzupełnić mój wcześniejszy raport i o ten drobny incydent, który zdarzył 

się na samym wstępie naszej podróŜy. 

Jak juŜ wiesz z Raportu Wstępnego, po wejściu w sferę peryferyjną badanej galaktyki 

dokonaliśmy – zgodnie z regulaminem – przeglądu wszystkich urządzeń w najbliŜszym 

background image

 

22 

dostępnym systemie. Tym razem był to system planetarny znajdujący się w rejonie MXC-

12083945/G, a więc na samym końcu spirali tworzącej ową galaktykę, której peryferia były 

dotąd zbadane bardzo powierzchownie z uwagi na ich niewielką wartość naukową. System, który 

wybraliśmy, składał się z dziewięciu planet i wcale nie naleŜał do najciekawszych. Znajdował się 

jednak najbliŜej naszej transtrajektorii i dlatego właśnie tam postanowiliśmy dokonać 

nakazanych regulaminem przeglądów. Zatrzymaliśmy się na orbicie szóstej planety, a bazę 

techniczną zainstalowaliśmy na jednym z jej księŜyców. 

Prace nasze trwały juŜ kilka miejscowych jednostek czasu, kiedy to ktoś przypadkiem 

włączył (prawdopodobnie w celu sprawdzenia) uniwersalny analizator materii. Wyobraź sobie 

nasze zdumienie, gdy okazało się, Ŝe na trzeciej planecie tego systemu istnieje jakaś cywilizacja. 

Wiemy oczywiście, Ŝe regulamin surowo zabrania dokonywania przeglądów technicznych 

w systemach zamieszkanych przez jakiekolwiek istoty myślące, ale któŜ mógł przypuszczać 

podobną rzecz w tej pustynnej okolicy. PoniewaŜ prace były juŜ zbyt zaawansowane, aby moŜna 

było zdecydować się na zmianę systemu, więc wysłano zwiad dla zorientowania się 

w ewentualnych konsekwencjach naszego niedopatrzenia. Na szczęście, materiały dostarczone 

przez ten zwiad okazały się uspokajające. Była to cywilizacja podprogowa, niewarta bliŜszego 

zainteresowania z uwagi na częstość występowania w znanym nam wszechświecie. 

Sprawa się jednak nieco skomplikowała, gdyŜ Korl, znudzony dość długą bezczynnością, 

zapragnął skorzystać z okazji i dokonać pewnych badań. Początkowo mocno się temu 

sprzeciwiałem, gdyŜ uwaŜałem za rzecz niepowaŜną trwonienie sił na sprawy mało istotne przez 

tak wysokiej klasy fachowca jak Korl. Wydawało mi się bowiem, Ŝe ten sprawny psychosocjolog 

nie powinien zajmować się problemami wykładanymi przecieŜ na elementarnym kursie 

cywilizacji podprogowych. 

Okazało się jednak, Ŝe byłem w błędzie i Ŝe to właśnie intuicja Korla podpowiedziała mu 

właściwy krok. Odchylenia od normy rozpoczęły się bowiem juŜ w czasie prób uŜycia 

uniwersalnego tłumacza. Aparat ten, o olbrzymiej przecieŜ rozdzielności, przez dłuŜszy czas nie 

mógł dostroić się do systemu porozumiewania się tych istot. Dopiero po uruchomieniu zespołów 

pamięci wieczystej zdołał on wprowadzić do pamięci operacyjnej głównego mózgu 

selektywnego naszej ekspedycji pełny język badanych istot wraz z jego róŜnorodnymi 

dialektami. Okazało się przy tym, Ŝe uŜywają oni bardzo rzadko spotykanego systemu 

porozumiewania się za pomocą fal dźwiękowych. W całym znanym wszechświecie jest to 

dopiero trzeci przypadek tego typu, wliczając w to legendarnych Xyrenków. 

Rozumiesz oczywiście, Ŝe natychmiast zarządzono przeprowadzenie dokładniejszych badań. 

Jak zwykle w takich przypadkach nie uniknęliśmy zwrócenia na siebie uwagi. Wywołało to 

jednak skutek odwrotny od powszechnie spotykanego. Według ogólnie przyjętej teorii rozwoju 

psychiki istot na podprogowym (i to drugiego rzędu) poziomie intelektualnym, nasze wtargnięcie 

background image

 

23 

do systemu planetarnego powinno byto wywołać natychmiastowe próby nawiązania kontaktu, co 

jak wiesz, z reguły prowadzi do ciągłego zakłócenia toku naszych prac i zmusza nas do 

stosowania systemu pełnego kamuflaŜu. W tym jednak przypadku opisane wyŜej reakcje naleŜały 

do sporadycznych (ogółem było tylko sześć takich zdarzeń) i stanowiły raczej odstępstwo od 

obowiązującej w danym systemie reguły. 

Pomijam tutaj celowo kwestie katalogowe, gdyŜ znajdziesz je z łatwością w 34 części 

naszego Raportu Wstępnego, paragraf XXIII. Na szczególną uwagę zasługują jednak badania 

Korfa. OtóŜ, pomijając szczegóły, które znajdziesz w osobnym sprawozdaniu, ogólny wniosek 

z tych badań jest następujący: trzecia planeta posiada cywilizację typu technologicznego o dość 

wysokim (jak na jej wiek) rozwoju. Znajduje się ona obecnie w erze Wstępnego Poznania 

Banalności Mikrokosmosu. Dzięki osobistemu sprzęŜeniu Korla z analizatorem i pamięcią 

wieczystą udało się ustalić, Ŝe przejście do ery technologii jądrowej nastąpiło zaledwie przed 

około pięćdziesięcioma okresami. Świadczy to o rzadko spotykanym Wielkim Skoku. Jak Ci 

wiadomo, pierwszy Wielki Skok jest zawsze najburzliwszy, a w tym przypadku osiągnął on 

niespotykane gdzie indziej rozmiary. Wywołało to zresztą bardzo ciekawe skutki w psychice tych 

istot. OtóŜ w stosunku do aktualnego poziomu technologicznego są oni psychicznie opóźnieni co 

najmniej o trzysta okresów. Wybacz mi, Ŝe jako humanista i filozof uŜywam w stosunku do tych 

stworzeń, których poziom rozwoju intelektualnego przekroczył zaledwie podpróg pierwszej 

komplikacji, nomenklatury uŜywanej przez socjopsychologię Zar, ale zdając sobie sprawę z tego, 

Ŝ

e dzieli nas w rozwoju co najmniej pięćset tysięcy okresów, czynię to świadomie, aby wywołać 

polemikę ze strony takich idealistów, jak chociaŜby Throlle. Wróćmy jednak do tematu. 

Istoty te zatrzymały się na etapie rozczłonkowania plemiennego, tworząc system 

drobniutkich komun nazwanych przez nich samych państwami. KaŜda taka komuna posiada 

własny system polityczny, gospodarczy, kulturalny itp. Jest to oczywiście marnotrawienie energii 

i środków. Pomimo iŜ cały szereg komun zdaje sobie z tego sprawę, a niektóre z nich zaczęły 

nawet czynić pewne posunięcia integracyjne w kierunku drugiego podprogu rozwoju, to instynkt 

wspólnoty plemiennej jest ciągle jeszcze silniejszy od logicznych przesłanek rozumowych. Korl 

zauwaŜył równieŜ olbrzymi rozdźwięk w ogólnym poziomie ich Ŝycia, co takŜe stanowi 

odstępstwo od znanych dotąd reguł. Najbardziej zaawansowane komuny prowadzą na przykład 

prymitywne badania mikroprzestrzeni wokół trzeciej planety, podczas gdy najbardziej zacofane 

klasyfikują się raczej do miana Lakonów niŜ do istot podprogowych Ery Wstępnego Poznania. 

Ś

wiat ten jest pełen podobnych sprzeczności. Podczas gdy z godnym uwagi uporem – 

pomimo wciąŜ jeszcze bardzo prymitywnych środków technicznych – starają się nawiązać 

łączność z innymi istotami Ŝyjącymi we wszechświecie, to w swej naiwności uwaŜają, Ŝe istoty 

te muszą być koniecznie podobne do nich i to nie tylko psychicznie, ale takŜe fizycznie. Z drugiej 

strony – co jest chyba śmieszne – pomimo zaobserwowania naszych sond rozpoznawczych, 

background image

 

24 

mieszkańcy trzeciej planety nie potrafili zorientować się (poza sześciu przypadkami, o czym juŜ 

wspominałem), Ŝe są to wysoko wyspecjalizowane twory obcej cywilizacji kosmicznej. 

Powszechnie brano je za meteoryty. Nielogiczności takich jest znacznie więcej. Ja przytoczyłem 

Ci tylko te najbardziej dziwne, abyś lepiej zrozumiał główny cel tego raportu uzupełniającego. 

OtóŜ Korl w czasie swoich badań natrafił na powtarzający się w róŜnych wariantach motyw 

odwiedzin przybyszów z innych światów. Według Korla jest to jeszcze jednym przyczynkiem do 

jego tezy o anormalności badanej cywilizacji. Pomimo jednak rzadko w podobnych przypadkach 

spotykanej ostrości widm prapamięci społecznej, a nawet konkretnych form zapisu materialnego 

(grawiury skalne), Korl odrzuca hipotezę rzeczywistego zaistnienia takiego faktu w przeszłości. 

Powołuje się przy tym na następujące momenty: 

1. JuŜ tysiąc okresów temu słynny Mohrland udowodnił matematycznie, Ŝe nasza cywilizacja 

jest najstarsza w całym znanym nam wszechświecie. 

2. W Pamięci Wieczystej Zar brak jest jakiejkolwiek wzmianki o wizycie naszych statków 

kosmicznych nie tylko w tym systemie planetarnym, ale nawet w tym zakątku galaktyki. 

3. śadna ze znanych cywilizacji w promieniu tysiąca przelotów nie jest i nigdy dotąd nie 

była w stanie zrealizować podobnego wyczynu bez naszej wiedzy. 

Oczywiście, z punktu widzenia logiki oraz posiadanej faktografii, Korl ma absolutną rację. Ja 

jednak mam osobiście nieco inną opinię na ten temat. Uprzedzam Cię tu lojalnie, Ŝe moja teoria 

została – jako zupełnie niemoŜliwa do przyjęcia ze względu na jej bliskie zera 

prawdopodobieństwo – odrzucona przez Radę Naukową naszej ekspedycji. PoniewaŜ zaś nikt nie 

potrafi przedstawić lepszego ani bardziej logicznego rozwiązania zagadkowego problemu (poza 

zwykłą negacją mojej hipotezy), dlatego uwaŜam, Ŝe naleŜałoby przedstawić ją Radzie Głównej, 

w czym mocno liczę na Twoją pomoc. 

OtóŜ z uwagi na niezwykłą ostrość obrazów zachowanych w prapamięci społecznej 

w postaci widm transwizualnych o nikłej aberracji chronosocjologicznej i nadzwyczaj małym 

współczynniku dywergencji werystycznej Główny Mózg Selektywny naszej wyprawy odrzucił 

hipotezę Korla o rzekomej autosugestii prapamięci społecznej. A zatem, jak wynika z moich 

następnych analiz, prowadzonych metodą naszego wspólnego mistrza i nauczyciela Neutrosa, 

fakt niekontrolowanych odwiedzin Obcych musiał zaistnieć w rzeczywistości. PoniewaŜ zaś 

w promieniu ośmiu sektorów nie istnieje aktualnie, ani nie istniała nigdy, Ŝadna – poza naszą – 

cywilizacja zdolna do dokonania podobnego czynu, więc jedynym logicznym wytłumaczeniem 

jest załoŜenie moŜliwości odwiedzin Istot Interkosmicznych. Zdaję sobie oczywiście sprawę, Ŝe 

pozostaje to w jaskrawej sprzeczności z wynikami badań dwóch naszych poprzednich wypraw 

pozagalaktycznych, jak teŜ i uzyskanymi przez naszą ekspedycję doświadczeniami. Jak bowiem 

ogólnie wszystkim wiadomo, Ŝadnych śladów istnienia podobnych nam istot dotąd nie wykryto, 

przy czym współczynnik prawdopodobieństwa przeprowadzonych badań wynosił aŜ 

background image

 

25 

dziewięćdziesiąt sześć procent. NaleŜy więc przyjąć tezę, Ŝe nieznani goście przybyli do 

badanego układu planetarnego z okolic dalszych niŜ te, które sami dotąd poznaliśmy(i Ŝe są to 

według wszelkiego prawdopodobieństwa istoty stojące na wyŜszym niŜ my poziomie rozwoju. 

Jest to jedyne logiczne, a więc i jedyne słuszne rozwiązanie i dlatego powinno stać się przesłanką 

do dalszych prac w tym kierunku. 

Moja teza została jednak wyśmiana i wykpiona przez naszych matematyków, którzy przy 

pomocy ciągów Eulkana i równań Allegora udowodnili wprost, Ŝe wyprawy tego typu nawet 

przy zastosowaniu transformacji nukleonidarnej materii i uwzględnienia wstecznego wektora 

czasu – są w ogóle niemoŜliwe. Ja jednak nadal uwaŜam, iŜ tezy tej nie moŜna tak sobie po 

prostu zlekcewaŜyć. O ile bowiem nawet rzeczywiście – przy aktualnym poziomie naszej wiedzy 

– moje przypuszczenia wydają się bzdurnego jednak nie przesądza to w Ŝadnym przypadku 

o rzeczywistej niemoŜliwości zaistnienia takiego zjawiska w naturze. Przypomnij sobie, jak 

wyśmiewano swego czasu Taunusa, gdy dla uzasadnienia moŜliwości podróŜy 

pozagalaktycznych wprowadził pojęcie wstecznego wektora czasu, gdyŜ tylko to dawało logiczne 

rozwiązanie problemu. RównieŜ i wówczas matematycy udowodnili, Ŝe jest to zupełnie 

niemoŜliwe, a przecieŜ my jesteśmy juŜ trzecią wyprawą pozagalaktyczną. Nie wspomnę tu 

nawet o tak drobnym fakcie, iŜ pojęcie wstecznego wektora czasu zostało obecnie wprowadzone 

do podstawowych nawet wykładów z dziedziny fizyki transgalaktycznej. 

Oczywiście jestem realistą i zdaję sobie w pełni sprawę z tego, Ŝe w mniemaniu większości 

moja hipoteza będzie jeszcze długo graniczyła z naukowym szarlataństwem, jestem jednak 

pewien, Ŝe Twój błyskotliwy umysł jest w stanie spokojnie i powaŜnie rozwaŜyć wszystkie 

przytoczone przeze mnie fakty i przypuszczenia oraz poprzeć moje dąŜenia do dalszego badania 

tej sprawy na forum Rady Głównej. Tylko w ten sposób moŜna bowiem wytłumaczyć wszystkie 

anomalie w rozwoju badanych istot i jedynie załoŜenie interwencji z zewnątrz moŜe wyjaśnić tak 

powaŜne odstępstwa od powszechnie przyjętych i wielokrotnie sprawdzonych zasad. Sądzę, Ŝe 

nie uda znaleźć się innego logicznego wytłumaczenia tego fenomenu. Rozumiesz więc teraz 

zapewne, dlaczego tak długo zatrzymałem się nad opisaniem istot zamieszkujących trzecią 

planetę. 

Jestem głęboko przekonany, Ŝe umysł Twój dostrzeŜe całą wagę tego zagadnienia i Ŝe 

zdobędę w Twojej osobie powaŜnego stronnika. Pragnę jeszcze raz podkreślić, iŜ nie istnieje 

Ŝ

adne inne logiczne wytłumaczenie podobnych anomalii (a sprawdziliśmy to z Therelem 

wielokrotnie). Mogły one być wywołane jedynie przez interwencje z zewnątrz. Najprościej 

byłoby załoŜyć, Ŝe to jacyś nieznani nam obcy usiłowali dopomóc w rozwoju istotom z trzeciej 

planety, lecz z jakichś powodów ich eksperyment nie powiódł się. 

Nie chcę jednak tutaj popuszczać wodzy fantazji, więc nie traktuj tego ostatniego zdania 

powaŜnie. 

Oczekuję Twojej rychłej odpowiedzi 

background image

 

26 

Mazon z Gatunku Zar 

 

Trzecia wyprawa międzygalaktyczna nie zabawiła długo w systemie planetarnym, zwanym 

przez jego mieszkańców Układem Słonecznym. Po dokonaniu niezbędnych przeglądów 

technicznych odleciała w kierunku gwiazdozbioru Omegi. 

I prawdopodobnie, jak istoty zamieszkujące trzecią planetę nie zauwaŜyły tak długo 

wyczekiwanej wizyty gwiezdnych gości, tak i uczestnicy wyprawy pozagalaktycznej nie zdawali 

sobie sprawy, Ŝe sami poddani zostali testowi wstępnemu przez Wielką Konfederację Myślących, 

Zarówno bowiem galaktyka rodzinna istot z trzeciej planety (zwanej przez nich Ziemią), jak 

i galaktyka członków Gatunku Zar, tak dumnego z wysłania aŜ trzech wypraw poza ich własną 

galaktykę, leŜały na dalekich peryferiach Konfederacji i nie naleŜały ani do bardziej 

uczęszczanych, ani mających większą wartość naukową czy ekonomiczną – obszarów 

kosmicznych.. Konfederacja obejmowała swym zasięgiem prawie trzy czwarte całości 

wszechświata i kontrolowała wszystkie systemy, na których pojawiały się istoty przekraczające 

pierwszy podpróg komplikacji, a więc prymitywne gatunki myślące. 

Ani Ziemianie, ani ich goście nie wiedzieli więc, bo i nie mogli wiedzieć, Ŝe wkrótce po 

odlocie istot z Gatunku Zar na ostatniej planecie Układu Słonecznego zaczęły następować 

dziwne zmiany. Część biegunowa tej planety poczęła zmieniać swą konsystencję i kolor. Grunt 

z ciemnoszarego stawał się powoli podobny do ciemnoczerwonej masy, nieprzypominającej 

jednak swoim wyglądem niczego określonego. Postronny obserwator byłby zaskoczony nie tylko 

samym zjawiskiem, ale i jego rozmiarami, obejmującymi tysiące kilometrów kwadratowych. 

Tylko członek Wielkiej Konfederacji Myślących wiedziałby, Ŝe to Główny Koordynator 

Układu Słonecznego przygotowuje się do nawiązania łączności hiperspecjalnej przy pomocy 

Strukturatora Materii, o czym świadczyły potęŜne słupy stęŜonej energii ogniskującej emisję. 

Przygotowania nie trwały zbyt długo. Nagle wszystko znieruchomiało, by w chwilę potem 

rozbłysnąć oślepiającym, trwającym ułamek sekundy blaskiem. Meldunek Koordynatora 

pomknął z szybkością hiperfalową do swego celu. Jego treść była mało skomplikowana, ale 

mimo to byłoby bardzo wątpliwe, by ludzie czy teŜ nawet uczestnicy wyprawy 

międzygalaktycznej z Gatunku Zar zrozumieli jego sens. 

 

Meldunek brzmiał następująco: Koordynator kolonii testowej KLC – 20803 (typu 

wstępnego) do Krypty Mędrców 

Zgodnie z otrzymanym poleceniem ściągnąłem podistoty Zar na obszar kolonii testowej. 

Z uwagi na niedoskonałość ich aparatury rozdzielczej, wzmocniłem – przy pomocy własnych 

transformatorów – siłę emisji podległej kolonii. Wzmocnienie to musiałem utrzymywać podczas 

background image

 

27 

całego pobytu podistot Zar na obszarze kolonii. UmoŜliwiło to zarówno normalny rozwój 

kolonii, jak i ułatwiło pracę moich analizatorów. Wszystkie analizy pozwoliły mi na udzielenie 

ostatecznej odpowiedzi na pytanie: ,,Czy podistoty Zar nadają się juŜ do wykorzystania w ramach 

Konfederacji na ogólnych zasadach stosowanych w podobnych przypadkach do podistot niŜszego 

rzędu?” 

OtóŜ po dokładnym przeanalizowaniu wszelkich danych dostarczonych przez analizatory 

moŜna stwierdzić, Ŝe pomimo iŜ eksperymentowi zostały poddane osobniki charakteryzujące się 

najwyŜszym wśród swego gatunku poziomem inteligencji, ich reakcje umysłowe znajdują się na 

dowolnym poziomie rozdzielczości naszych analizatorów. Jak z tego wynika, ich ewentualna 

adaptacja do wymogów Konfederacji byłaby nieekonomiczna i dość skomplikowana. Dlatego teŜ 

na postawione powyŜej pytanie udzielam odpowiedzi negatywnej. Jednocześnie stawiam 

wniosek o ponowne przeanaliowanie tej sprawy za około jedną setną obrotu pangalaktycznego. 

Uwaga: pragnę jednocześnie zaproponować likwidację dalszych badań kolonii testowej XLC 

– 23803 z uwagi na jej całkowitą nieefektywność. Zwracam przy tym uwagę na fakt, Ŝe struktura 

kolonii jest taka, Ŝe pozostawienie jej tylko w ramach sieci ogólnej, bez dalszych interwencji, 

w bardzo szybkim czasie moŜe doprowadzić do całkowitego jej samozniszczenia, w wyniku 

czego powstałby w układzie efekt Zorzy Radioaktywnej, który to efekt, ze względu na jego 

szkodliwość, jest w obszarach Konfederacji zakazany. 

Proszę o odpowiedź translacyjną. 

Gabor C /X/X/L 

Warszawa l975 

background image

 

28 

PECH 

 

Al siedział zanurzony głęboko w miękkim fotelu prywatnej poczekalni profesora Smerksona. 

W ręku trzymał spory kieliszek złocistego napoju, zwanego przez znawców arniakiem, 

ofiarowany mu wspaniałomyślnie przez automatycznego barmana. Przez głowę przewalały mu 

się setki myśli, których nie byłby w stanie sprecyzować – jeden arniak to stanowczo za mało. Ta 

ostatnia myśl wydała mu się szalenie odkrywcza, bo natychmiast poprosił o ponowne napełnienie 

trzymanego w ręku naczynia. Automatyczny barman spełnił błyskawicznie jego Ŝyczenie. Al 

wypił spory łyk ofiarowanego napoju i od razu poczuł się lepiej, co musiało udzielić się równieŜ 

i jego szarym komórkom, które nareszcie zaczęły pracować na miarę mózgu, jaki zajmowały– na 

miarę Ala Jacksona, najlepszego dziennikarza Systemu Słonecznego. 

Nie zmieniało to jednak faktu, Ŝe Al w dalszym ciągu nie wiedział dlaczego profesor 

Smerkson, u którego bezskutecznie zabiegał o wywiad od trzech lat, nagle wysłał po niego 

osobisty grawilot w celu sprowadzenia go z Australii (gdzie przebywał na urlopie) do 

Himalajskiego Laboratorium Instytutu Badań Wpływu Historii na Teraźniejszość, którego to 

instytutu Smerkson był naczelnym dyrektorem. 

W ogóle Smerkson był dziwnym człowiekiem, lub raczej stał się dziwakiem po tym, jak 

ogłosił swoje sławne odkrycie promieniowania „H”. 

OtóŜ okazuje się, Ŝe człowiek emanuje nieznany dotąd nauce i nieporównywalny z Ŝadnym 

innym rodzaj promieniowania. Smerkson twierdził, Ŝe człowiek nadaje na fali materii, czyli 

mówiąc innymi słowy – generuje zaburzenia materii rozchodzące się z szybkościami 

wielokrotnie przewyŜszającymi prędkość światła. Brzmiało to jak bajka. JednakŜe stary profesor 

przedstawił dowody nie do podwaŜenia. Co więcej, zaprezentował on eksperymentalne 

urządzenie nadawczo-odbiorcze pracujące na bazie tego odkrycia. Zasięg jego nie przekraczał, co 

prawda, jednego roku świetlnego, ale i to wystarczyło do przeprowadzenia bezpośredniej 

rozmowy z bazą na Marsie. Smerkson lubił teatralne gesty, więc rozmowy przeprowadzał 

jednocześnie za pomocą swojego aparatu i normalnej łączności wideofonicznej. Wynik tego 

eksperymentu przesądził sprawę. Wszelka nieufność opadła, ustępujące miejsca euforii 

zachwytu, a Smerksona okrzyknięto geniuszem. Wszystko to było normalne, z wyjątkiem 

samego bohatera tej historii. Smerkson bowiem bynajmniej nie zachowywał się jak geniusz. Nie 

wszystko przynajmniej dawało się podciągnąć pod zwykłą ekscentryczność genialnego 

uczonego. 

Al uchodził za najlepszego dziennikarza Systemu nie tylko dlatego, Ŝe dobrze pisał – znał się 

oprócz tego na ludziach i właśnie ta znajomość ludzi podpowiedziała mu, Ŝe sprawa warta jest 

bliŜszego zainteresowania. CóŜ z tego, kiedy Smerkson uparcie odmawiał audiencji. Tym 

bardziej zagadkowe stawało się to nagłe zaproszenie Ala do siebie. 

Jego rozmyślania przerwał nagle jakiś obcy bezosobowy głos: 

background image

 

29 

– Al Jackson? 

Al rozejrzał się wokół trochę nieprzytomnym wzrokiem. Przed nim stał jeden z asystentów 

Smerksona. 

We własnej osobie – odparł z odrobiną złośliwości. 

– Proszę za mną! Profesor oczekuje pana – głos był dalej bezosobowy. 

PodąŜając za swoim przewodnikiem Al pomyślał, Ŝe stanowczo nie jest tutaj zbyt mile 

widziany. Z tą głęboką myślą wkroczył do małego pokoiku, gdzie stały jedynie dwa fotele, mały 

stolik oraz kilka róŜnych aparatów naukowych. W jednym z foteli siedział Smerkson i bacznie 

obserwował przybysza. Al nie czuł się zbyt pewnie pod tym spojrzeniem. Tymczasem jego 

przewodnik ulotnił się gdzieś jak kamfora. 

– Proszę, niech pan siada! – Smerkson wskazał Alowi wolny fotel. 

Kiedy ten usiadł na wskazanym miejscu, Smerkson w milczeniu kontynuował obserwację 

swojego gościa. Tak minęło parę minut, które Al poświęcił na bliŜsze oględziny pomieszczenia. 

Najbardziej zainteresowały go ekrany róŜnych aparatów. Jednym z nich był z pewnością monitor 

odwzorowujący natęŜenie promieniowania ,,H”. Al widział go dwa lata temu, podczas pamiętnej 

konferencji prasowej. 

Smerkson musiał przechwycić jego spojrzenie, bo nagle przerwał milczenie. 

– Tak, panie Jackson – powiedział – to jest właśnie uniwersalny miernik promieni H. 

– Tak mi się teŜ wydawało – mruknął Al. – Tylko nie bardzo rozumiem, po co go tu 

umieszczono. Chyba nie kazał pan tego zamontować wszędzie, gdzie się tylko da? 

– Hm, zaraz to panu wyjaśnię – odparł trochę rozbawiony Smerkson. – MoŜe by jednak 

zechciał pan wyjaśnić mi najpierw cel swojej wizyty... 

– Wydawało mi się, Ŝe to raczej pan chciał mnie widzieć. Takie przynajmniej odniosłem 

wraŜenie, zwaŜywszy pośpiech, z jakim mnie tu sprowadzono – zauwaŜył Al. 

– Niemniej jednak to pan od dwóch lat starał się o rozmowę ze mną – odparł Smerkson. – 

NiewaŜne zresztą. Sytuacja dopiero niedawno dojrzała do tego, aby moŜna było panu 

zakomunikować to, co za chwilę dokładnie przedstawię dodał powaŜnie. 

Al poczuł, Ŝe sprawa jest o wiele bardziej powaŜna, niŜ sądził na początku. 

– Nie rozumiem, o czym pan mówi – powiedział ostroŜnie. 

Wszystko w swoim czasie, młodzieńcze – odparł Smerkson. – Najpierw poprosiłbym pana 

o wyjaśnienie, dlaczego chciał się pan widzieć ze mną. Wiem, Ŝe ma pan przeczucie słuszne 

zresztą – Ŝe coś mi nie pozwala cieszyć się z mojego sukcesu w stu procentach. Interesuje mnie 

jednak, co pana bezpośrednio skłoniło do tak uporczywego dobijania się do mnie. Al 

błyskawicznie przeanalizował wszystkie ewentualne konsekwencje tej rozmowy. Doszedł do 

wniosku, Ŝe na razie przynajmniej moŜe odpowiadać szczerze. – Jak pan słusznie zauwaŜył, 

zaciekawiło mnie, dlaczego człowiek, który osiąga taką sławę – całkiem zresztą słusznie nagle 

background image

 

30 

izoluje się od świata? Co więcej, nie wydaje się cieszyć z ukoronowania swoich wysiłków. – Nie 

sądzi pan, Ŝe to po prostu zwyczajne dziwactwo naukowca? – wtrącił Smerkson. 

Nie. Nie w takiej formie i nie tak jawnie. Pańskie zachowanie jest szczere. Pan rzeczywiście 

jest zasmucony tym odkryciem i to mnie zaciekawiło. Muszą być jakieś powody... – Jest pan 

jedynym człowiekiem z zewnątrz, który na to wpadł. Gratuluję, młody człowieku – przyznał 

Smerkson z uznaniem. – Dziękuję, profesorze. Nie wyjaśnia to jednak pańskiego zachowania. 

– Czy tylko dlatego chciał mnie pan zobaczyć? – nie ustępował Smerkson. 

– Tak.. 

– Nie było nic więcej? 

– No, był jeszcze jeden fakt – powiedział Al po chwili wahania. 

– Tak, słucham... 

– OtóŜ podsłuchałem kiedyś niechcący rozmowę dwóch pracowników pana Instytutu. Było 

to chyba z rok temu. Z rozmowy tej wynikało, Ŝe promienie ,,H” to tylko uboczny produkt pana 

badań, Ŝe właściwego odkrycia nie opublikował pan nigdzie. To wszystko – dorzucił Al. 

Smerkson milczał przez chwilę, nad czymś się głęboko zastanawiając. W końcu po dłuŜszej 

chwili odezwał się: 

– Tak, rzeczywiście. Ma pan rację. Co więcej, powiem panu, czego nie ujawniłem – przerwał 

na chwilę patrząc z powagą na Ala. – OtóŜ człowiek rzeczywiście emituje promienie ,,H”, ale jest 

to zjawisko wtórne, młodzieńcze. 

Al patrzył przez chwilę z zaciekawieniem na swego rozmówcę. 

– Pan chce powiedzieć, Ŝe... -zaczął. 

– ... Ŝe człowiek jest przede wszystkim odbiornikiem tego promieniowania, nie nadajnikiem. 

Nic więcej. 

AleŜ to by znaczyło, Ŝe my jesteśmy... – Al nie dokończył swojej myśli. 

– Nie, młodzieńcze – spokojnie odparł Smerkson. – My właśnie nie wiemy, co to oznacza. 

Dlaczego teŜ bałem się opublikowania tego faktu. Zresztą wyjaśnię to panu od początku. 

Uprzedzam jednak, Ŝe będzie to trwało dość długo. 

Alowi było w tej chwili obojętne, ile będzie trwała opowieść Smerksona, byle tylko 

dowiedział się prawdy. 

– To nie ma znaczenia. Będę tu siedział choćby całe Ŝycie zapewnił gorąco. 

– Niech więc pan słucha! Proszę mi jednak nie przerywać, nawet jeŜeli to, co powiem, wyda 

się panu zupełnie niezwiązane z tematem – powiedział powaŜnie profesor. - OtóŜ od początku 

mojej kariery studenckiej zastanawiał mnie fakt, Ŝe są ludzie, którym nagle bez Ŝadnej widocznej 

przyczyny zaczyna się wszystko nie udawać. Nie wynika to z faktu, Ŝe przestali pracować, uczyć 

się czy coś w tym rodzaju. Wręcz przeciwnie. Zjawisko to wydawało się potęgować wprost 

proporcjonalnie do wysiłku wkładanego w jego zwalczanie. Inni ludzie natomiast osiągają wiele 

background image

 

31 

waŜnych dla nich rzeczy bez Ŝadnego widocznego wysiłku. Wygląda to zupełnie tak, jak gdyby 

los wpychał im na siłę to, co innym brutalnie odbierał. Krótko mówiąc, zaciekawiło mnie, 

dlaczego jedni ludzie mają to, co się powszechnie nazywa pechem, a inni są tak zwanymi 

szczęściarzami. 

Większość z nas bądź nie zwraca na ten fakt uwagi przyjmując, Ŝe tak juŜ po prostu jest, 

bądź uwaŜa, Ŝe wynika to ze stresów, zahamowań czy innych tego typu rzeczy, bądź Ŝe ludzie ci 

są ofiarami autosugestii. Oczywiście, w miarę jak narasta ilość spraw, które się nam nie udają, 

następuje załamanie psychiczne, człowiek popada w stresy lub kompleksy, utwierdza się coraz 

bardziej w przekonaniu, Ŝe jest pechowcem i zaczyna podświadomie dąŜyć do negatywnego 

wyniku. Mnie osobiście zainteresowały jednak źródła tego zjawiska, jego bezpośrednie 

przyczyny. W późniejszym bowiem stadium rzeczywiście występują opisane wyŜej zjawiska. 

Współczesna psychologia zbadała je dość szczegółowo. Nikt jednak nie badał ich źródeł. Prócz 

mnie, oczywiście. 

Ze względu na to, Ŝe problem był bardzo nietypowy, postanowiłem stosować nietypowe dla 

współczesnej nauki metody. Sięgnąłem mianowicie do wierzeń dawno juŜ zapomnianych, do 

zwyczajów, o których pamięć przetrwała jedynie w prawie zapomnianych przez ludzkość 

księgach. Jestem bowiem przekonany, Ŝe w swojej najdawniejszej historii człowiek posiadł 

olbrzymie tajemnice przyrody, które następnie, w miarę rozwoju technologicznego naszej rasy, 

zostały stopniowo zapomniane. 

Tak więc zbierałem wiadomości zarówno o telepatii, jak i o ludziach przeczuwających 

przyszłość. Starałem się dociec źródeł takich wierzeń jak na przykład kult boga Ptah w Egipcie. 

Przejrzałem przy tym ogromny materiał, który w większości składał się z wynurzeń 

psychopatów, oszustów i zwykłych fanatyków. Mnie jednak chodziło o jakiś generalny, wszędzie 

powtarzający się motyw. O coś, co miało duŜe szansę być przysłowiową szczyptą prawdy 

tkwiącą w kaŜdym kłamstwie. Nie było to takie proste, jakby się mogło zdawać. 

Po wielu nieprzespanych nocach zwróciłem uwagę na jeden szczegół, który pojawiał się 

w kaŜdym wierzeniu, zwyczaju, kulcie... był to fakt, Ŝe źródło wszystkich tych niewyjaśnionych 

zjawisk tkwiło po prostu w mózgu człowieka. Mózg więc był sednem sprawy. Nie był to jednak 

duŜy sukces, poniewaŜ – logicznie rzecz biorąc – naleŜało w kaŜdym przypadku przyjąć, Ŝe 

zjawiska te muszą mieć jakiś związek z tym najwaŜniejszym organem człowieka. To było jednak 

właściwie wszystko, co wówczas osiągnąłem. 

W pewnym momencie zwątpiłem więc w siebie i zacząłem się zastanawiać, czy nie obrałem 

jednak złej metody. Wtedy to zainteresował mnie inny fakt, dość błahy i pozornie bez znaczenia. 

OtóŜ w wielu źródłach powtarzały się opisy zdolności do spostrzegania u innych ludzi jakichś 

aureol czy poświat, krótko mówiąc – czegoś w rodzaju tajemniczego pola otaczającego kaŜdego 

człowieka. Przyjąłem to za hipotezę i zacząłem interesować się tym problemem. Doprowadziło 

background image

 

32 

mnie to do podjęcia ponownych badań nad tak zwaną plazmą ,,B”. Przekonałem się takŜe, Ŝe 

współcześnie uczeni równieŜ zaobserwowali fakt emanacji jakiegoś szczególnego rodzaju pola 

nie tylko przez ludzi, ale równieŜ i przez rośliny. Nikt jednak nie wysunął dotąd Ŝadnej hipotezy 

w miarę rozsądnie tłumaczącej to zjawisko. Jedynym pozytywnym faktem, który wpłynął na 

moje badania, było stwierdzenie, Ŝe pole to moŜna fotografować przy uŜyciu pewnych 

specjalnych technologii. Fakt ten dał mi wiele do myślenia. W powiązaniu z opowieściami ludzi 

mówiących o aureolach prowadziło to do oczywistych wniosków, Ŝe bądź świadkowie ci byli 

mutantami dostrzegającymi inne zakresy fal, bądź teŜ promieniowanie to stawało się w pewnych 

przypadkach widzialne, czyli podlegało jakimś perturbacjom zmieniającym jego charakter. Po 

długim namyśle za podstawę dalszych swoich badań przyjąłem tę drugą tezę... 

Tu Smerkson przerwał i spojrzał na Ala. 

– Widzę, Ŝe zaczyna mnie pan uwaŜać za szaleńca – powiedział, uśmiechając się smutno. – 

Proszę się nie przejmować, dalej będzie o wiele jaśniej – dodał. 

Al nic nie odpowiedział, bo najzwyczajniej w świecie zgłupiał. Za nic nie mógł pogodzić 

tego, co przed chwilą usłyszał, z osobą wielkiego naukowca. 

– AleŜ nie, panie profesorze – zaoponował niezbyt szczerze. – ChociaŜ przyznam się panu, 

Ŝ

e wielu rzeczy nie zrozumiałem – dodał, co było juŜ o wiele bliŜsze prawdy. 

W rzeczywistości bowiem nie rozumiał w zupełności spraw związanych z aureolami, 

religiami, itp. Nigdy teŜ nie był zbyt mocny w historii staroŜytności. 

– Hm – mruknął Smerkson – moŜe ma pan rację. Zresztą podstawowy problem moich 

poszukiwań juŜ panu przedstawiłem. 

– Chce pan powiedzieć, Ŝe szukał pan źródeł pecha lub szczęścia – zapytał z nieukrywanym 

zdumieniem Al. 

– To pana szokuje, młodzieńcze? 

– Nie wiem, ale w dzisiejszych czasach takie rzeczy... 

– Takie teŜ – odparł Smerkson. – A co pana powinno najbardziej zaszokować, młodzieńcze – 

to wyznanie, Ŝe problem ten rozwiązałem. 

– To znaczy...? -zapytał Al tonem więcej niŜ sceptycznym. 

– Tylko tyle, Ŝe bodźcem początkowym jest interakcja dwóch obszarów promieniowania ,,H” 

w taki sposób, Ŝe słabsze pole jest dominowane przez silniejsze. 

– Jest to raczej mgliste wyjaśnienie – zauwaŜył Al, który zdąŜył się juŜ otrząsnąć po lekkim 

szoku, w jaki wprawiła go poprzednia wypowiedź Smerksona. 

– Bynajmniej. Tłumacząc na język potoczny, znaczy to tylko tyle, Ŝe w chwili, gdy w grę 

wchodzą dwie osoby dąŜące do tego samego celu, wówczas przegrywa ta, która emanuje słabsze 

pole ,,H”. Czyli Ŝe pole ,,H” jednostek silniejszych ukierunkowuje pole słabsze tak, aŜeby osoba 

je wydzielająca osiągnęła wynik negatywny. 

background image

 

33 

To by znaczyło, Ŝe na przykład na egzaminie oblewa ten, który ma najsłabsze pole, tak? – 

zapytał Al. 

Dokładnie tak. Oczywiście w duŜym uproszczeniu, tam bowiem mamy do czynienia 

z wypadkową wielu pól. Niemniej jednak w ogólności tak właśnie się dzieje, przy czym jest to 

niezaleŜne od stanu posiadanej wiedzy. 

– To raczej smutne. 

– No cóŜ, to jest właśnie pech. Jest to zresztą łatwe do przezwycięŜenia teraz, kiedy juŜ 

o tym wiemy. ChociaŜby przez dobieranie ludzi o podobnym natęŜeniu pola. Pracujemy juŜ nad 

tym i wyniki badań będą ogłoszone na najbliŜszej sesji naukowej Rady Dziesięciu. 

– Słowem, odkrył to pan dzięki teorii promieni ,,H” – ni to przecząco, ni twierdząco 

skonstatował Al. 

– Nie. To promieniowanie ,,H” odkryłem dzięki temu sprostował z pobłaŜaniem w głosie 

Smerkson. – W tej chwili jest to jednak problem drugoplanowy i nie po to tu pana zaprosiłem. 

Proszę słuchać dalej! - dodał. - OtóŜ, pomijając szereg nieistotnych w tej chwili problemów, po 

odkryciu promieniowania ,,H” zacząłem badać bliŜej jego naturę. Przebadałem setki tysięcy osób 

i okazało się, Ŝe jest to zjawisko wtórne. Nie będę panu przedstawiał wszystkich dowodów na 

potwierdzenie tej tezy. Faktem jest, Ŝe po dość Ŝmudnych badaniach udało mi się ustalić, Ŝe 

promieniowanie ,,H” wydzielane przez ludzi jest wywołane impulsem podobnego 

promieniowania o dość skomplikowanym rytmie. Źródło impulsu modelującego leŜy gdzieś na 

Drodze Mlecznej, przy czym działa ono na ludzi, powtarzam – na ludzi – w ten sposób, Ŝe 

zaczynają oni emanować je później samodzielnie. 

Smerkson zamilkł i popatrzył badawczo na Ala, jakby sprawdzając, czy dotarły do niego 

wyjawione rewelacje. 

– To straszne, profesorze! – powiedział Al w końcu – ludzie mogliby czuć się jak znaczone 

ryby. 

– Właśnie – podchwycił Smerkson – to jest właśnie to, czego nie ujawniłem oficjalnie. 

Dopóki nie zbadamy tej sprawy do końca, nie wolno nam jej ogłaszać. Byłby to zbyt duŜy szok 

dla ludzkości. WyobraŜa pan sobie, co by się działo, gdyby ludzie dowiedzieli się, Ŝe są takimi 

właśnie znaczonymi rybami... 

– Nie rozumiem jednak, czemu właśnie mnie ujawnił pan to wszystko? – zapytał Al, 

przypomniawszy sobie początek rozmowy. 

– JuŜ to panu wyjaśniam – odrzekł uroczyście Smerkson. OtóŜ naczelny organ wykonawczy 

Ziemi – Rada Dziesięciu upowaŜniła mnie do przeprowadzenia z panem tej rozmowy. 

– Ale dlaczego? – zapytał Al, czując się coraz bardziej podniecony. 

– PoniewaŜ jest pan jedyną znaną istotą na Ziemi nieemanującą promieni ,,H”. A poniewaŜ 

wszyscy ludzie je emanują... Rada Dziesięciu uznała, Ŝe powinien pan się juŜ o tym dowiedzieć... 

background image

 

34 

Al zrozumiał, Ŝe został rozszyfrowany. Jego misja na Ziemi została zakończona. 

– Gratuluję, profesorze – powiedział z niekłamanym uznaniem w głosie. – Nie 

przypuszczaliśmy, Ŝe w najbliŜszym dziesięcioleciu uda wam się ten problem rozwiązać... 

 

Wkrótce po opisanych tu wydarzeniach w jednym z systemów, gdzieś wśród miliona gwiazd 

Drogi Mlecznej, odbyła się uroczystość z okazji zakończenia kolejnego eksperymentu 

przyśpieszającego rozwój peryferyjnych cywilizacji podprogowych. Istoty uczestniczące w tym 

spotkaniu były dziwnie podobne do ludzi. Najdziwniejsze jednak, Ŝe uroczystości tej 

przewodniczył osobnik wykazujący niesłychane podobieństwo do pewnego znanego 

dziennikarza z planety Ziemia. Dziwny był równieŜ tytuł, jakim go honorowali pozostali 

uczestnicy tego spotkania. Nazywano go Rezydentem. 

System ten jednak był połoŜony o milion lat świetlnych od Ziemi, więc trudno wysuwać 

jakieś nieodpowiedzialne wnioski na temat opisanego powyŜej podobieństwa. Nawet największy 

fantasta nie mógł bowiem połączyć zniknięcia z planety Ziemia osobnika zwanego Alem, 

z zawodu dziennikarza, z osobą Rezydenta. Nawet jeŜeli byli oni tak podobni do siebie i nawet 

jeŜeli człowiek zwany Alem zniknął w bardzo tajemniczych i do dziś niewyjaśnionych 

okolicznościach. 

Wszak wszechświat kryje w sobie wiele tajemnic... 

Warszawa 1976 

background image

 

35 

LUDZIE JAK... ZŁODZIEJE 

 

Łazik kołysze się monotonnie i usypiająco. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozpościera się 

jednostajna dla oczu, pofałdowana pustynia pokryta milionami ton piasku, a właściwie tego, co 

na tej planecie wyglądało jak piasek. George tłumaczył mi to, zanim poszedł do Strefy, ale było 

w tym zbyt duŜo form chemicznych, Ŝebym wszystko zapamiętał. Wiedziałem jedno: w miarę 

zbliŜania się do Strefy ekranizowała ona coraz bardziej wszelkie promieniowanie. Dlatego teŜ 

zabraliśmy ze sobą emitery laserowe. PoniewaŜ zaś powyŜszy fakt stanowił całą naszą wiedzę 

o właściwościach tej substancji, więc siedzimy teraz w łaziku i jedziemy w nieznane. Łazik, 

mimo swojej niewinnej nazwy, jest czymś w rodzaju udoskonalonej wersji czołgu o wadze 

dwudziestu pięciu ton. Wykonano go z tego samego akronu, którego uŜywa się do budowy 

pancerzy statków kosmicznych. Jest on więc praktycznie prawie niezniszczalny. Pole siłowe, 

którym jesteśmy otoczeni, zapewnia nam te kilka procent, których akronowi brakowało do 

zupełnej niezniszczalności. Oprócz tego łazik – dzięki silnikom antygrawitacyjnym – moŜe 

unosić się w powietrzu, a nawet – gdy sytuacja będzie tego wymagać – wejść samodzielnie na 

całkiem przyzwoitą orbitę i tam dopiero czekać na pomoc. 

Konstruktorzy łazika, pamiętając o prastarej zasadzie, Ŝe najlepszą formą obrony jest atak, 

wyposaŜyli swoje dzieło w trzy sprzęŜone lasery wielkiej mocy, działo plazmowe, wyrzutnie 

pocisków z gazem usypiającym oraz aparaturę do wytwarzania pola paraliŜującego wszystko co 

Ŝ

ywe. Potem jednak widać uznali, Ŝe moŜe znaleźć się ktoś, komu wszystkie te urządzenia 

wydadzą się zabawkami, bo zamontowali jeszcze na dodatek miotacz antymaterii. AŜeby zaś nie 

sprawiać wraŜenia, Ŝe rzecz ma słuŜyć tylko do zabijania, zapchali środek łazika mnóstwem 

takich instrumentów, jak na przykład uniwersalny tłumacz, automaty do pobierania próbek, 

skomplikowane analizatory, cały system róŜnych wskaźników oraz kompletny zestaw 

kontaktowy. Ten ostatni chyba tylko po to, Ŝeby przed uŜyciem całego naszego arsenału 

dokładnie objaśnić przedstawicielom obcych cywilizacji, co się z nimi stanie za napastowanie 

biednych i łaknących pokoju ludzi. 

Krótko mówiąc, mimo Ŝe oficjalnie łazik jest przeznaczony do działań na planetach 

znajdujących się na etapie gigantomanii, jest to zwyczajny czołg. Tyle Ŝe supernowoczesny. 

Tyle nagadałem na ten zestaw kontaktowy, Ŝe teraz jest mi trochę głupio. Jestem przecieŜ 

specjalistą od nawiązywania kontaktów z cywilizacjami pozaziemskimi i urządzenie to powinno 

być bardzo bliskie memu sercu. Tak jest zresztą naprawdę, tyle Ŝe czuję się trochę jak skazaniec. 

Pchamy się w końcu dobrowolnie do Strefy (my – to znaczy: Fizyk i ja), a to powodu je, Ŝe 

jesteśmy obaj mocno podenerwowani. Nasza wyprawa ma charakter ratunkowy, jak to uprzejmie 

nazwał Pilot, który jest jednocześnie dowódcą nas wszystkich. W swojej uprzejmości nie dodał 

jednak, Ŝe dwie poprzednie wyprawy miały równieŜ charakter ratunkowy i Ŝe wskutek tego 

background image

 

36 

pozostał na Arystotelesie jedynie z Lekarzem i Cybernetykiem. Nie dodał równieŜ, Ŝe Biolog 

i Astronom, później Mechanik i Geolog, a jeszcze później Konstruktor i Automatyk zniknęli 

w Strefie. Razem z nimi zniknęły automaty i pojazdy, w których lecieli. Dlatego właśnie my nie 

lecimy, lecz jedziemy łazikiem, dlatego, teŜ mamy masę dodatkowego sprzętu, dlatego wreszcie 

jesteśmy ostatnią wyprawą. JeŜeli coś się z nami stanie, nikt juŜ po nas nie przyjedzie, 

a Arystoteles po prostu powróci do bazy. Arystoteles to nasz statek kosmiczny – piękna maszyna 

dalekiego zasięgu mająca trzysta metrów długości i wyposaŜona w napęd podprzestrzenny, 

dzięki czemu moŜemy praktycznie oblecieć całą galaktykę. Jest to najlepszy statek, jaki opuścił 

dotąd stocznie Saturna. CóŜ z tego jednak, skoro od samego początku wszystko układało się nie 

najlepiej. 

W ogóle pechowa to była wyprawa. Wylecieliśmy po długich i burzliwych dyskusjach Rady 

Naukowej. Długo dyskutowano bowiem nad jej celowością. W końcu zwycięŜyli optymiści 

i zezwolono na nasz start. 

Wyprawa nasza miała na celu potwierdzenie lub obalenie hipotezy znanego astronoma 

sprzed trzech wieków, według którego w naszej galaktyce aŜ trzydzieści gwiazd wykazuje cechy 

niezwykłe. Nie wiem, na czym polega ta niezwykłość, bo przeraziłem się potwornych wzorów 

matematycznych w publikacji Rady Naukowej, które to wzory ponoć wszystko wykazały czarno 

na białym. Tak czy siak wszystkie te pulsary na dodatek znajdowały się w newralgicznych dla 

nawigacji galaktycznej punktach. Dlatego właśnie wysunięto hipotezę, Ŝe są to sygnały jakiejś 

supercywilizacji, która miała je jakoby wysyłać dla nawiązania kontaktów ze swymi braćmi 

w rozumie. PoniewaŜ wszystkie statki przed Arystotelesem osiągały prędkość najwyŜej 

dziesięciokrotnie większą niŜ światło, nigdy nie moŜna było się zdecydować na podobną 

ekspedycję. A Ŝe nasza główna baza lotów dalekosięŜnych znajduje się na Danebie, którego 

odległość od najbliŜszego obiektu z tych trzydziestu pulsarów wynosiła równo osiemset 

parseków, więc nawet najwięksi idealiści siedzieli spokojnie. Dopiero Arystoteles i jego system 

nawigacji subspacjalnej rozwiązał problem odległości. No i rozpętała się burza, która 

doprowadziła do tego, Ŝe znajduję się teraz tutaj, razem z Fizykiem. 

Byłem temu raczej przeciwny, jako Ŝe moja opinia na temat tych hipotetycznych sygnałów 

róŜniła się raczej od wersji oficjalnej. UwaŜałem po prostu, Ŝe to jedna wielka bzdura. 

Oczywiście zgadzam się, Ŝe wszystkie wyróŜnione obiekty wykazują specyficzne cechy, bo to 

zostało udowodnione ponad wszelką wątpliwość, jednak jakoś nie trafiało mi do przekonania, Ŝe 

sygnały wysyłane są specjalnie do nas. Gwiazdy te musiały bowiem powstać na długo przed 

rozwinięciem się jakichkolwiek form Ŝycia na Ziemi i trudno sądzić, Ŝeby Galakci (bo tak 

nazywano powszechnie członków tej hipotetycznej cywilizacji) przewidzieli akurat pojawienie 

się ludzi i w związku z tym na długo przed zaistnieniem tego faktu przygotowali się na ich 

przywitanie. JeŜeli juŜ trzeba było robić jakieś, załoŜenia, to tylko takie, Ŝe są to prawdopodobnie 

background image

 

37 

gigantyczne radiolatarnie o zasięgu pankosmicznym. Natomiast faktem jest, Ŝe cechy tych 

gwiazd zostały sztucznie stymulowane w kierunku takiej a nie innej charakterystyki 

promieniowania. 

Jak by jednak nie było – Pilot zdecydował się na lądowanie. PoniewaŜ na planecie nie 

zaobserwowano Ŝadnych oceanów ani mórz, tylko ten piasek, miejsce lądowania było całkowicie 

przypadkowe. 

Przez pierwszy tydzień badaliśmy piasek na wszystkie sposoby. Potem Biolog uparł się, Ŝe 

musimy polecieć dalej, Ŝeby sprawdzić którąś z jego koncepcji. PoniewaŜ regulamin zabrania 

poruszania się po nieznanej planecie samemu, dokooptował więc jeszcze Astronoma. Wzięli 

małą rakietkę i polecieli. No i w godzinę później wszelki ślad po nich zaginął. Całe szczęście, Ŝe 

byli jeszcze pod obserwacją radarową, tak Ŝe przy pomocy mózgu elektronowego udało nam się 

dokładnie ustalić miejsce ich zniknięcia. W tym samym miejscu urwał się wszelki ślad po 

obydwu ekipach ratunkowych. Nie mieliśmy nawet najmniejszego pojęcia, co się z nimi mogło 

stać... 

Nagle jakiś natarczywy głos wyrwał mnie z zadumy. Nie mogłem początkowo skojarzyć, 

o co w ogóle chodzi. W końcu jednak wróciłem do rzeczywistości. To był Fizyk. 

– Hej, obudź się – usłyszałem jego kpiący głos. 

Właśnie dlatego wybrałem Fizyka za towarzysza, Ŝe posiadał on w sobie tyle samo cynizmu 

co i ja, i trzymały się go równie makabryczne Ŝarty. 

– A co, czyŜby Galakci wzięli nas do niewoli? – zapytałem tym samym tonem. 

– No, jeszcze nie. Ale to nic straconego – zauwaŜył uspokajającym tonem. -Właśnie 

zbliŜamy się do miejsca zniknięcia drugiej wyprawy. Nie przejmuj się! Nie poszedłem na Ŝadne 

ryzyko. Miotacz nastawiony na strzelanie do wszystkiego, co się rusza, z wyjątkiem ludzi. Pole 

siłowe nastawione na największą moc. System obrony paraliŜującej włączony na czterysta 

metrów – wyliczał po kolei. 

– A czy wysłałeś meldunek do Arystotelesa? 

– Oczywiście, mój drogi. JakŜe mogłeś wątpić? – zapytał Fizyk z wyrzutem. – Oczywiście, 

Ŝ

e ich zawiadomiłem. Powiedziałem im równieŜ, Ŝeby od tej pory byli tylko na nasłuchu. 

Normalna komunikacja będzie laserowana Morsem. 

– Jesteś jak zwykle genialny w swojej dokładności – odparłem, z prawdziwym zresztą 

podziwem. 

Na osobach postronnych mogliśmy robić wraŜenie trochę zwariowanych, bezdusznych 

facetów, którzy mają właściwie gdzieś całą akcję i nic nie obchodzi ich ratowanie zaginionych 

kolegów. Ale to były tylko pozory! Co prawda – po trzecim zniknięciu, kiedy zostało nas tylko 

pięciu, kaŜdy przeszedł kryzys. Z początku chcieliśmy rzucić to wszystko i uciekać. Potem 

jednak przyszło opamiętanie, tyle Ŝe kaŜdy trzymał się w garści innym sposobem. Pilot na 

background image

 

38 

przykład stał się oschłym słuŜbistą. Cybernetyk codziennie sprawdzał i od nowa regulował 

automatyczną obronę statku, łudząc się, Ŝe ktoś nas w końcu zaatakuje. Lekarz siedział całymi 

dniami w laboratorium udając, Ŝe prowadzi jakieś waŜne badania. Ja z Fizykiem natomiast 

stosowaliśmy właśnie metodę Ŝartów, z gatunku tego cięŜkiego i cynicznego humoru, który 

poprzez swój cynizm pozwalał nam patrzeć na wszystko w miarę obiektywnie. Nie było to – na 

pewno – zachowanie całkiem normalne, ale chciałbym widzieć kogokolwiek, kto by się potrafił 

zachować normalnie, będąc na naszym miejscu. 

Tymczasem zbliŜyliśmy się do Strefy na odległość około pięciuset metrów i Fizyk zatrzymał 

pojazd. Popatrzyliśmy przez dłuŜszą chwilę w piasek, który niczym nie róŜnił się od piasku 

z innych części planety. W końcu Fizyk przerwał milczenie. 

– Masz jakąś propozycję? – zapytał. 

– Mam – odparłem. – I co więcej, mam juŜ prawie gotowy plan działania. 

– No, no, kto by się tego po tobie spodziewał! – wykrzyknął na wpół Ŝartobliwie. 

Ale widziałem po jego minie, Ŝe w sumie jest raczej zadowolony z faktu, Ŝe nie on musi 

cokolwiek proponować. 

– No więc, słucham! - rzucił, obracając się jednocześnie ze swoim fotelem. 

– Widzisz – zacząłem po krótkim namyśle – przed wyruszeniem z tobą jeszcze raz 

przeanalizowałem wszystkie wypadki. No i doszedłem do kilku wniosków, po pierwsze: Strefa 

zawiera coś, co jest dla kogoś bardzo waŜne. 

– Zadziwiasz mnie swoją intuicją – raczył zauwaŜyć Fizyk, dając mi przez to do 

zrozumienia, iŜ wolałby, Ŝebym wreszcie przeszedł do konkretów. 

ZaleŜało mi jednak na tym, Ŝeby przedstawić mu całość mego rozumowania, więc udawałem, 

Ŝ

e nie pojmuję aluzji, i ciągnąłem dalej swoje wywody. 

– Po drugie: trzeba sądzić, Ŝe to coś nie jest przeznaczone dla nas, bo inaczej zawiadomiono 

by nas o tym w ten czy inny sposób. Po trzecie: istnieje ścisła zaleŜność pomiędzy faktem, Ŝe 

przylecieliśmy tutaj w celu zbadania charakterystyki pulsara, a znaleźliśmy tę – jedyną zresztą 

w całym układzie planetę. Inaczej mówiąc przemodulowano gwiazdę ze względu na obecność tej 

jedynej planety, co jest zresztą mocno wątpliwe, bądź teŜ planetę zagospodarowano ze względu 

na gwiazdę. To nie jest jednak takie istotne w naszej sytuacji. 

– Przeprowadziłeś bardzo poprawne rozumowanie, mój drogi, ale pragnę zaznaczyć, Ŝe jest 

ono wykonalne na poziomie szkoły średniej – nie wytrzymał znowu Fizyk. 

– Oszaleję! – rzuciłem zrezygnowany. – Ten człowiek nawet w piekle nie zdobędzie się na 

odrobinę powagi. 

– No dobra, nie rozpaczaj stary! Przyrzekam, Ŝe dotrwam do końca, milcząc jak mumia – 

rzekł uroczyście Fizyk, po czym rozsiadł się wygodnie w fotelu i dodał jeszcze bardziej 

uroczyście. 

background image

 

39 

– Proszę, kontynuuj. 

Mimo Ŝe tym razem naprawdę wyprowadził mnie z równowagi, opanowałem się i mówiłem 

dalej. 

– PoniewaŜ nie znaleźliśmy dotąd Ŝadnych śladów Ŝycia, nie licząc Strefy, naleŜy sądzić, Ŝe 

tylko tam kryje się rozwiązanie zagadki. A teraz przechodzę do najwaŜniejszego: na ile oceniasz 

wiek tego układu? – rzuciłem pytanie. 

– No – odparł najwyraźniej zaskoczony – nie wiem... jakieś cztery, moŜe pięć miliardów lat, 

jeŜeli chodzi o gwiazdę. Natomiast co do naszej planety, to jest ona o wiele młodsza. Bo ja 

wiem... powiedziałbym, około dwóch milionów lat. Z tym, Ŝe Geolog twierdzi, iŜ na podstawie 

pewnych danych naleŜy sądzić, Ŝe swój obecny wygląd przyjęła ona jakiś milion lat temu, moŜe 

nawet więcej. Ale co to ma do rzeczy? – dodał niepewnym głosem. 

– Zaraz do tego przejdę – odparłem. – Na razie ustaliliśmy, Ŝe planeta jest młoda, oczywiście 

biorąc w skali kosmosu. Ale w skali Ŝycia jednej generacji, nawet długowiecznej, jest ona bardzo 

stara. Mimo to ktoś, powiedzmy Ŝe owi sławni Galakci, zbudowali tu coś, co musi być dla nich 

bardzo waŜne. Ale trudno ich podejrzewać, Ŝeby ustalili tu permanentny dyŜur istot Ŝywych. To 

jest mało prawdopodobne. Tak więc jest prawie pewne, Ŝe musi to być jakaś stacja automatyczna. 

Tylko taka stacja jest opłacalna na tak długi okres. I teraz stoi przed nami dylemat: czy sami 

Galakci zamierzali zrobić tę stację, Ŝe tak powiem, „długowieczną”, czy teŜ stało się to dziełem 

przypadku. Ta pierwsza moŜliwość wydaje mi się rozsądniejsza, bowiem druga sugerowałaby 

awarie wielu podzespołów automatycznych, a przez to szansę odnalezienia naszych ludzi 

zmniejszyłyby się prawie do zera. JuŜ się tłumaczę dodałem szybko, widząc, Ŝe Fizyk szykuje się 

do jakiejś złośliwej uwagi. 

– OtóŜ Galakci, zakładając tutaj stację na tak długi okres, musieli przecieŜ uwzględnić 

olbrzymią ilość parametrów, a między innymi fakt, Ŝe charakterystyczność tych pulsarów moŜe 

ś

ciągnąć uwagę innych cywilizacji. Tak więc zastosował i jakiś sposób ochronny. Nie 

przypuszczam jednak, aby sposób ten polegał na zabijaniu. Cywilizacja Galaktów musi być 

wprost niewyobraŜalnie stara. Nie sądzę więc, aŜeby juŜ dawno nie zrozumieli, Ŝe kosmos naleŜy 

badać pokojowo, bo inaczej prowadzi to do ciągłych konfliktów. Pomijam tu fakt, Ŝe zabijaniem 

mogliby doprowadzić po prostu do zniszczenia planety. Nie, to nie moŜe wchodzić w rachubę! 

Wydaje mi się, Ŝe musi tu być coś w rodzaju pola siłowego, podobnie jak w naszym łaziku... 

Fizyk, który przez cały czas przestrzegał solennie umowy i nie odezwał się nawet 

mruknięciem, teraz juŜ nie wytrzymał i wtrącił się: 

– Pozwól, Ŝe będę trochę odmiennego zdania! – rzekł, tym razem bez cienia kpiny. – 

Zapominasz, Ŝe pole tego typu po prostu odrzuca wszystko, co próbuje je przełamać. Tutaj 

natomiast mamy do czynienia z czymś, co powoduje zniknięcie. Tak jakby nasze maszyny 

przekroczyły nagle jakąś kurtynę, za którą działają juŜ inne prawa fizyczne. 

background image

 

40 

Na słowo „kurtyna” otworzyła się w mojej głowie jakaś klapka, która najwyraźniej 

ograniczała zdolność myślenia. Oczywiście, jak mogłem na to nie wpaść! To było tak proste, tak 

dziecinnie proste! Nie zwaŜając na elementarną uprzejmość, wtargnąłem brutalnie w wywody 

Fizyka. 

– Słuchaj, gdzie logicznie myślący człowiek schowa liść, który nie moŜe być znaleziony 

przez innych? - zapytałem. 

Fizyk przez dłuŜszą chwilę patrzył na mnie z wyrazem zdumienia. Zapewne musiał się 

zastanawiać, jak by tu mnie uspokoić, bo o ile go znam, nie wątpił, Ŝe po prostu oszalałem. Ja 

jednak uparcie nalegałem. 

– No powiedz, gdzie? 

– Jasne Ŝe w lesie, – odparł tonem, jakiego się uŜywa w trakcie rozmów z ludźmi 

niezrównowaŜonymi nerwowo. 

No widzisz! – prawie krzyknąłem. – Tak samo kamień ukryłby na skalistej pustyni i tak 

dalej. Wydaje mi się, Ŝe posunęliśmy się naprzód, i to dość powaŜnie. Słuchaj! Nie mamy 

przecieŜ Ŝadnych podstaw, aby sądzić, iŜ Galakci są głupsi od nas. Jak więc najlepiej schować 

stację automatyczną na takiej planecie jak ta, no jak? – prawie krzyczałem na biednego Fizyka. 

Ten jednak dostrzegł juŜ, do czego zmierzałem, odetchnął z wyraźną ulgą. Zaraz teŜ odparł 

juŜ normalnym, kpiarskim tonem: 

– Słuchaj, masz w sobie niewątpliwie coś z geniusza. Przynajmniej jeŜeli chodzi o twój 

ostatni pomysł. Jednak byłbym ci wdzięczny na przyszłość za uprzedzenie mnie trochę wcześniej 

o kolejnym napadzie tego geniusza. Inaczej są duŜe szansę, Ŝe uznam to za napad furii – nie 

omieszkał przyciąć na wstępie, po czym kontynuował juŜ rzeczowym tonem: 

– A co do twojego pomysłu, to rzeczywiście jest on bardzo prawdopodobny. Wydaje się, Ŝe 

jest to najprostsze rozwiązanie. Interesują mnie jednak techniczne aspekty całej sprawy. 

– Z punktu widzenia technicznego – odparłem równieŜ spokojnym juŜ głosem – rozwiązanie 

jest śmiesznie proste. To miraŜ, zwyczajny efekt wideofonii. Jestem wręcz tego pewien. Bo 

popatrz! -.mówiłem dalej. – Masz pustynną planetę i umieszczasz tam swoją stację. I co wydaje 

ci się bardziej opłacalne: zakopać stację wewnątrz planety, czy teŜ przykryć ją miraŜem, który 

upodobniłby ją do innego miejsca na jej powierzchni? 

– Chyba masz rację – odparł Fizyk. – Ale trzeba będzie to jeszcze sprawdzić – dorzucił. 

– No jasne, sprawdzimy to! Pozwól jednakie skończę mój wywód. To juŜ nie potrwa długo – 

dodałem, widząc jego niezbyt zachwyconą minę. 

– No dobrze, skończ! – rzekł zrezygnowanym głosem. Tylko nie wiem, czy moŜemy tracić tu 

tyle czasu. 

Biedny Fizyk! Chyba wciąŜ jeszcze nie domyślił się tego najwaŜniejszego. Nie byłem 

pewien równieŜ, jak na to zareaguje, ale mimo wszystko wierzyłem, Ŝe da się przekonać. 

– Zaraz dojdę do sedna sprawy – zacząłem ostroŜnie. OtóŜ skończyłem na tym, iŜ wątpię, 

background image

 

41 

Ŝ

eby Galakci stosowali jakiekolwiek metody mogące zabijać. Co więcej, mimo Ŝe nie potrafię 

tego udowodnić naukowo, mam przeczucie, Ŝe wszystkie poprzednie wypadki zostały 

spowodowane przez mylną interpretację wydarzeń przez komputer zarządzający tą sprawą. 

Wydaje mi się, Ŝe brał on nasze rakiety po prostu za automaty. Nie wiem skąd ta pewność, ale 

jestem o tym przekonany, gdyŜ byłoby to jedyne logiczne wytłumaczenie wszystkiego. 

– Dlaczego więc ten komputer nie pozwolił wydostać się ludziom ze Strefy? – zapytał 

całkiem rozsądnie Fizyk. 

– Nie wiem – odparłem. – Po prostu mam takie przeczucie. Co więcej, uwaŜam, Ŝe 

bezpiecznie moŜna wkroczyć do Strefy tylko na piechotę – wypaliłem wreszcie swoją bombę. 

Reakcja Fizyka była wprost przeciwna do moich przewidywań. Spodziewałem się 

wymysłów, przekleństw i w ogóle wielkiej burzy. Tymczasem Fizyk odparł flegmatycznie. 

– Tak, najlepsze są wariackie metody. Sam się nad tym zastanawiałem. Oczywiście bez „tej 

całej twojej, mniej lub bardziej naukowej, analizy – nie omieszkał zadrwić. – Ale w sumie 

zgadzam się z tobą. Wydaje mi się jednak, Ŝe najrozsądniej będzie zbadać wpierw twoją hipotezę 

dotyczącą miraŜy. 

– To się rozumie samo przez się – rzuciłem z ulgą. 

Nie spodziewałem się, Ŝe pójdzie mi to tak łatwo. Postanowiłem więc nie tracić czasu. 

Słuchaj, ja się zajmę zbadaniem miraŜu, a ty tymczasem nawiąŜ łączność z Arystotelesem 

i wyjaśnij wszystko Pilotowi. 

Podczas gdy Fizyk laserował swój tekst do Pilota, męczyłem się nad zaprogramowaniem 

robotów. Po dłuŜszych męczarniach doszedłem jednak do wniosku, Ŝe najlepsze są zawsze 

sposoby najprostsze. Wziąłem więc linkę o długości pięćdziesięciu metrów i złączyłem ze sobą 

dwa automaty do pobierania próbek, po czym kazałem im pójść do Strefy, zachowując taki 

odstęp, aby lina między nimi przez cały czas była napręŜona. Było to działanie całkowicie 

niezgodne z ich przeznaczeniem, jak równieŜ z dowolnym regulaminem lotów kosmicznych, ale 

było mi to akurat całkowicie obojętne. Patrzyłem przez wizjer, jak moje automaty powoli 

zbliŜały się do Strefy. W końcu pierwszy z nich przeszedł jej granicę i... zniknął. Tak jak 

wszystkie poprzednie pojazdy, które tam wysłaliśmy. Jednak mój pomysł okazał się bardzo 

skuteczny. Lina bowiem dalej była napręŜona i robiła wraŜenie, jak gdyby znikała w niczym. 

Szarpnąłem za ramię Fizyka, zajętego laserowaniem mojego pomysłu Pilotowi, Ŝeby naocznie 

przekonał się o wyniku doświadczenia. 

Fizyk popatrzył chwilę przez wizjer, po czym odwrócił się w moją stronę, mówiąc spokojnie: 

– Gratuluję, mój drogi, moŜesz doliczyć do strat jeszcze dwie sondy. 

Rzeczywiście, jakaś nieznana siła ciągnęła linę, do której przyczepiony był drugi 

z wysłanych przeze mnie automatów. Patrzyłem, jak stawiał on rozpaczliwy opór. Widziałem 

jednak, Ŝe było to beznadziejne. Po paru sekundach i ten automat zniknął w Strefie. Tymczasem 

Fizyk skończył juŜ rozmowę z Pilotem. Popatrzył z wyraźnym niesmakiem na Strefę, po czym 

background image

 

42 

zaczął spokojnie pakować róŜne drobiazgi do torby podręcznej. Zrozumiałem, Ŝe było to 

zaproszenie do wymarszu. Byłem zadowolony, Ŝe obyło się bez zbędnych słów. Czułem się 

bowiem odpowiedzialny za niego. W końcu to był przecieŜ mój pomysł. Te ponure rozwaŜania 

nie przysłoniły mi jednak celu naszej misji. Raźno zabrałem się do pakowania. Wzięliśmy tylko 

drobiazgi: kamery, czujniki promieniowania, róŜne podstawowe wskaźniki i jeden miniaturowy 

analizator. Więcej brać i tak nie było sensu. 

Po paru minutach byliśmy juŜ na zewnątrz łazika w drodze do Strefy. Fizyk szedł pierwszy 

lekko pochylając się do przodu, zupełnie jak człowiek stawiający opór jakiejś nawałnicy. Ja 

szedłem o jakieś trzy kroki za nim. Nie odzywaliśmy się i nie oglądaliśmy za siebie. 

Osiągnęliśmy chyba stan, który pozwalał nam obywać się bez słów. W miarę jednak zbliŜania się 

do niewidzialnej granicy, oddzielającej Strefę od pustyni, czułem, jak robi mi się coraz bardziej 

nieswojo. Fizyk teŜ musiał odczuwać coś podobnego. W końcu strach jest rzeczą jak najbardziej 

ludzką. Nie jest przecieŜ niczym nienormalnym fakt, Ŝe ktoś siew takiej sytuacji po prostu boi. 

O wiele bardziej dziwne byłoby, gdybyśmy się wcale nie bali. 

W końcu stanęliśmy na granicy Strefy i patrzyliśmy na siebie przez dłuŜszą chwilę 

w milczeniu. W końcu Fizyk rzucił po prostu: 

– Chodźmy! 

I poszliśmy. Spodziewałem się jakichś sensacji, jakiegoś wstrząsu, słowem, czegoś 

niezwykłego. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Po prostu znaleźliśmy się na jakiejś 

metalowej tafli ciągnącej się na przestrzeni około pięciuset metrów. Tafla ta tworzyła koło, 

pośrodku którego znajdował się nieduŜy sześcian, pozbawiony jakichkolwiek okien. Poza tym 

wokół nas była tylko pustynia. Patrzyłem w milczeniu, zdumiony prostotą tego wszystkiego. 

A właściwie to czego mogliśmy się w końcu spodziewać? Świetlnych napisów objaśniających 

całą zagadkę? Czy teŜ moŜe znalezienia naszych towarzyszy w trakcie wesołej biesiady 

z Galaktami? To, co zastaliśmy, było logiczną konsekwencją moich przypuszczeń. W końcu 

Fizyk przerwał nasze milczenie. 

– Spróbujemy teraz się cofnąć? – zapytał, tym razem bez zwykłej drwiny. 

Wydawało mi się to rozsądne, więc skinąłem potakująco głową, bo mówić jakoś nie mogłem. 

Chyba byłem za bardzo podniecony. 

– Spróbujesz pierwszy? – zapytał Fizyk. 

W odpowiedzi zrobiłem kilka kroków do tyłu i ujrzałem przed sobą znowu tylko pustynię. 

A więc miałem rację. W innej sytuacji byłbym moŜe dumny z mojej przenikliwości, tym razem 

jednak po prostu wróciłem do wnętrza Strefy. 

– W porządku, stąd moŜna wyjść – rzuciłem spokojnie Fizykowi. 

Ten zaś przyglądał mi się przez dłuŜszą chwilę w milczeniu, po czym, kiwając głową 

w stronę widocznego pośrodku tej dziwnej tafli sześcianu, rzekł: 

– To co, chyba pójdziemy? 

background image

 

43 

– W końcu po to przecieŜ przyszliśmy – mruknąłem i powoli zaczęliśmy się posuwać do 

przodu. 

Fizyk przez cały czas sprawdzał swoje róŜnorodne czujniki. Ja wolałem zająć się 

utrwalaniem wszystkiego na filmie. Był to wszak jakiś kontakt z inną cywilizacją, a to na pewno 

warte było utrwalenia. 

OkrąŜyliśmy parokrotnie dziwną budowlę, będącą celem naszych poczynań. Z kaŜdej strony 

wyglądała ona tak samo, Ŝadnego śladu wejścia, brak nawet najmniejszego otworu. Była to po 

prostu lita budowla w kształcie sześcianu. A jednak! Moja hipoteza była prawdziwa. Nie 

zostaliśmy ani zabici, ani porwani przez jakieś nieznane siły. śywym istotom nic nie mogło się 

stać. A więc cała zaginiona szóstka musiała siedzieć gdzieś tam w środku. Pozostawał drobiazg – 

dostać się do wnętrza. A to nie było wcale takie proste. Wystarczyło tylko spojrzeć na ponurą 

twarz Fizyka, kombinującego na róŜne sposoby, jaką zastosować metodę w celu sforsowania tej 

budowli. Przez dłuŜszą chwilę mruczał sobie coś pod nosem i grzebał nerwowo w swojej torbie. 

W końcu wyciągnął jakiś przyrząd i spojrzawszy na mnie ponuro zaczął metodycznie badać 

ś

ciany sześcianu. Po jakiejś godzinie wrzucił swój przyrząd z powrotem do torby i stanął obok 

mnie, kontemplując dzieło Galaktów. 

– A dach? – wyrwało mi się nagle, tak bez powodu. 

– Co za dach? O czym ty mówisz – zapytał trochę nieprzytomnie. 

– No, czy sprawdzałeś dach? – zapytałem powtórnie. Albo to, co moŜna uwaŜać za dach, to 

jest górę tego sześcianu – dodałem, przypominając sobie, Ŝe nasze ziemskie pojęcia niezbyt 

pasowały do sytuacji. 

– Ach – mruknął Fizyk z powątpiewaniem – myślisz, Ŝe to coś da? 

– Nie wiem – odparłem szczerze. – Powiedziałem to tak sobie, bo wiedziałem, Ŝe tam 

właśnie niczego nie sprawdzałeś. 

– To chyba lita bryła – nadal wątpił Fizyk. 

– Ale przecieŜ coś trzeba robić! Nie będziemy tu tak sterczeć i czekać, bo problem się sam 

nie rozwiąŜe. 

– To ma chyba ze trzy metry wysokości. Czy umiesz latać? zainteresował się Fizyk. 

– A czy nie wiesz przypadkiem, po co tachamy ze sobą te cholerne klamry przyssawkowe? – 

zapytałem złośliwie. 

– Kto je tacha, ten tacha – odparł wyniośle Fizyk. – Ja zapakowałem rzeczy bardziej 

uŜyteczne... 

– ... które się, jak dotąd, na nic nie przydały – wpadłem mu w pół słowa. – A w ogóle, 

powinieneś wykazać trochę zaradności, mój drogi. Nie samą fizyką człowiek Ŝyje – 

kontynuowałem, poniewaŜ nigdy nie potrafiłem oprzeć się pokusie zadrwienia z bliźnich. 

Fizyk patrzył na mnie przez chwilę z wyraźną niechęcią. Nie cierpiał, gdy ktoś krytykował 

background image

 

44 

przy nim fizykę. Widocznie jednak uznał, Ŝe nie pora i miejsce na kłótnie, bo bez słowa 

wyciągnął rękę po przyssawki. Dawałem mu je z Ŝalem. Ja na jego miejscu nie oparłbym się 

pokusie drobnej polemiki. No, ale ja nie jestem Fizykiem. Z drugiej strony muszę uczciwie 

przyznać, Ŝe wziąłem je trochę przypadkiem. Po prostu były w mojej torbie, a nie chciało mi się 

juŜ ich stamtąd wyciągać. 

Przez chwilę pracowaliśmy w milczeniu. W końcu udało nam się zaczepić kilka klamer, po 

których moŜna było się wspiąć na górę. Kiedy juŜ wszystko było gotowe, obaj stanęliśmy 

niezdecydowani. Nie wiadomo dlaczego, nikomu się nie spieszyło, aby być pierwszym. 

PoniewaŜ przypomniałem sobie w porę, Ŝe to właśnie ja próbowałem wyjść ze Strefy, więc nie 

pchałem się tym razem do przodu. Cofnąłem się natomiast o krok i gestem wskazywałem 

Fizykowi nasze dzieło, mówiąc: 

– Teraz twoja kolej na bohaterstwo. Ja juŜ swoje odwaliłem na początku. 

– W porządku – odparł wyniośle Fizyk. – Nie będę się targował z jakimś tam 

psychosocjologiem, nawet jeŜeli zajmuje się obcymi cywilizacjami. 

– Będę cię przez cały czas filmował, drogi adepcie nauki Einsteina, Ŝebyś po powrocie mógł 

udokumentować swoje opowieści o bohaterskich wyczynach kosmonautów - odciąłem mu się 

niezbyt elegancko. 

Fizyk rozpoczął wspinaczkę, a ja zgodnie z obietnicą utrwalałem to na taśmie filmowej. Jak 

przewidywałem, wlazł na górę bez Ŝadnych trudności. Przez chwilę spoglądał na mnie 

i wydawało mi się, Ŝe w tym spojrzeniu zawarł całą swoją litość, którą Ŝywił dla przedstawiciela 

tak nieścisłej, jak moja, nauki. Nie zniŜył się jednak do jakichkolwiek uwag na ten temat, tylko 

po prostu przystąpił do dalszych badań. PoniewaŜ chwilowo nie miałem nic innego do roboty, 

zacząłem więc ponownie oglądać ten cholerny sześcian. W trakcie oględzin utwierdziłem się 

w przekonaniu, Ŝe Ŝadnego wejścia w nim nie ma. Przynajmniej Ŝadnego śladu takowego. Nagle 

w słuchawkach zabrzmiał zrezygnowany głos Fizyka. 

– Mówiłem, Ŝe lita bryła. 

– A wszędzie sprawdzałeś? – spytałem całkowicie bez sensu, bo przecieŜ wiedziałem, Ŝe 

skoro Fizyk nic nie odkrył, to znaczy, Ŝe nic do odkrycia nie było. 

– Wiesz – zauwaŜył filozoficznie – czasami zastanawiam się, w jaki sposób niektórzy ludzie 

dostają się na tak powaŜne wyprawy. Często mam wraŜenie, Ŝe tam na Danebie... 

Urwał nagle. Sprawdziłem swoje radio. Działało bez zarzutu. To zaś znaczyło, Ŝe coś się 

stało z Fizykiem. 

– Hej, Fizyku, co z tobą? – krzyknąłem zdenerwowany. 

Jednocześnie cofnąłem się trochę, Ŝeby mieć pełniejszy widok na sześcian. Fizyka jednak ani 

ś

ladu. Po prostu zniknął. To mogło oznaczać tylko dwie moŜliwości: albo został porwany, 

podobnie jak nasi towarzysze, albo przypadkiem trafił na tajemnicze wejście i po prostu wpadł do 

background image

 

45 

ś

rodka. Przez chwilę myśli zaczęły mi się mieszać. Nie, to niemoŜliwe! Uparcie odrzucałem 

moŜliwość porwania Fizyka. Skoro doszliśmy bez przeszkód aŜ tutaj, to takie działanie nie 

miałoby najmniejszego sensu. Pozostawała więc druga moŜliwość, Ŝe Fizyk przypadkiem trafił 

na ukryte wejście. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak tylko pójść w jego ślady. Tak teŜ 

właśnie zrobiłem. 

Na górę wdrapałem się bez specjalnych problemów. Tafla sześcianu lśniła niepokalanym 

blaskiem, a Ŝaden ślad nie wskazywał na niedawną obecność Fizyka. No cóŜ, nie pozostawało 

minie innego, jak po prostu chodzić w kółko tak długo, aŜ znajdę to wejście. Jednak po 

półgodzinnej wędrówce, w czasie której wielokrotnie przewędrowałem szczyt sześcianu we 

wszystkich moŜliwych kierunkach, nadal znajdowałem się na jego powierzchni. A to znaczyło, 

Ŝ

e trafić na wejście nie było tak łatwo. Musiałem gdzieś popełnić błąd. Przez chwilę myślałem 

intensywnie, rozwaŜając róŜne nieprawdopodobne hipotezy. W końcu wpadłem na coś, co mogło 

być rozwiązaniem. PrzecieŜ nawet nasze ziemskie windy nie jechały w dół natychmiast po tym, 

jak ich czujniki poczuły jakiś cięŜar. Trzeba było najpierw stanąć, odczekać chwilę i dopiero 

wtedy moŜna było ruszyć. Podobnie mogło być i w tym przypadku. Skoro zaś chodziłem bez 

przystanku, więc całe to urządzenie po prostu mogło nie zdąŜyć zastartować. A trudno 

przypuszczać(Ŝeby czyniło to zaraz po tym, jak się nań stąpnęło nogą, gdyŜ wówczas zmieniłoby 

się w pułapkę. Mimo woli uśmiechnąłem się wyobraŜając sobie, co by to było, gdyby Galakci nie 

zatroszczyli się o ten drobny szczegół. Musiałbym się porządnie poobijać. Zacząłem więc 

wędrówkę jeszcze raz, przystając co krok na dwie sekundy. Nie wiem czemu wybrałem właśnie 

dwie sekundy, ale wolałem nie ryzykować, Ŝe będę stał za krótko. Po dalszych dwudziestu 

minutach zacząłem powoli tracić nadzieję, jednak uparcie kontynuowałem swój marsz. 

Właśnie zaczynałem trzecie okrąŜenie, gdy nagle poczułem, Ŝe gdzieś lecę. Nie był to jednak 

upadek, bo czułem wyraźne oparcie pod stopami. Trwało to w sumie chyba z dziesięć sekund. 

ZdąŜyłem jeszcze pomyśleć, Ŝe musiałem zjechać bardzo głęboko, gdy nagle stanąłem w jakiejś 

sali, i zobaczyłem przed sobą Fizyka. Przez moment przyglądał mi się uwaŜnie. Musiałem mieć 

trochę głupi wyraz twarzy, bo nie wytrzymał i rzucił tonem szalenie uprzejmym: 

– To była winda, drogi kolego. Urządzenie to jest znane od wieków ludziom, a jak miał pan 

się moŜność przekonać równieŜ i innym cywilizacjom. 

Jego kpiący ton uspokoił mnie. Skoro Ŝartował, to znaczyło, Ŝe nie ma Ŝadnego 

niebezpieczeństwa. 

– A przepraszam, Ŝe będę niedyskretny – kontynuował. MoŜna wiedzieć, jaki to waŜny 

powód nie pozwolił koledze natychmiast pospieszyć na ratunek drogiemu przyjacielowi? 

– Och, po prostu mój drogi przyjaciel zapomniał mnie uprzedzić o swoim zamiarze 

zniknięcia. Zrobił to tak sprawnie i bez najmniejszego śladu, Ŝe długo wahałem się, czy nie był 

przypadkiem umówiony z jakąś piękną Galaktanką. Znając zaś dyskrecję mojego drogiego 

background image

 

46 

przyjaciela nie śmiałem przerywać mu owego tete-a-tete – odparłem, wpadając w jego ton. 

– Mhm – mruknął zakłopotany Fizyk. – Rzeczywiście, trzeba przyznać, Ŝe przybyłem tu 

bardzo… mhm, tego... niespodziewanie. Ale po prostu zaproszono mnie tutaj teŜ tak nagle, Ŝe... 

kolega rozumie – dodał śmiejąc się. 

– No, dobrze, juŜ dosyć tych Ŝartów – rzuciłem. - Zwiedziłeś juŜ toto? 

– Zwiedzić, zwiedziłem – odparł – ale lepiej chyba będzie, jeŜeli sam na to rzucisz okiem. 

Rzeczywiście, Fizyk miał rację. Sala miała około trzystu metrów kwadratowych 

powierzchni. Trzy ściany, całkowicie gołe, były wykonane z tego samego tworzywa co sześcian. 

To samo sufit i podłoga. Nigdzie nie było śladu najmniejszej rysy, choć miałem wraŜenie, Ŝe 

wokół coś się dzieje. Wydawało mi się, Ŝe czuję pod stopami ledwo wyczuwalną wibrację. 

Spojrzałem jeszcze raz na sufit, chcąc uporczywie dostrzec jakieś ślady otworu, przez który 

musiałem się tu dostać. 

– Nie, mój drogi, nic z tych rzeczy – usłyszałem głos Fizyka. 

Sam to juŜ wielokrotnie sprawdzałem. Wszystko tu jest idealnie gładkie! 

– Ale przecieŜ musiałeś widzieć, którędy się tu dostałem rzuciłem zniecierpliwiony. 

– Słuchaj! – głos Fizyka zabrzmiał bardzo powaŜnie. Wydaje mi się, Ŝe natrafiliśmy tu na 

coś, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Ty się po prostu nagle zjawiłeś tuŜ przede mną. Ot, 

tak – pstryknął palcami – i juŜ widzę kosmicznego psychosocjologa. 

– To niemoŜliwe – zaprzeczyłem gniewnie. – PrzecieŜ czułem, Ŝe jechałem gdzieś w dół. 

Mówię ci po prostu, jak to było. To coś nie jest przeznaczone dla nas i obawiam się, Ŝe nic 

z tego nie zrozumiemy głos Fizyka był wyraźnie zrezygnowany. 

– Chodź! – dodał – pokaŜę ci teraz najwaŜniejsze. 

Faktycznie, czwartą ścianę zajmował olbrzymi panoramiczny ekran przedstawiający całą 

naszą galaktykę. Zaznaczone były nawet najmniejsze gwiazdki. Wśród nich trzydzieści 

pulsowało szybkim, rzucającym się w oczy rytmem. 

– Spójrz na to – rzekł Fizyk – i powiedz mi, co o tym sądzisz? 

Spojrzałem jeszcze raz. Tak, niewątpliwie na jednym z tych trzydziestu pulsujących 

punkcików właśnie się znajdowaliśmy Niedaleko świecił Daneb. Wreszcie znalazłem Ziemię, 

była zaznaczona niebieskim punkcikiem. Fizyk przechwycił moje spojrzenie i powiedział: 

– Na niebiesko są zaznaczone jeszcze cztery planety bliskie centrum galaktycznego. 

Spojrzałem we wskazaną stronę. Rzeczywiście, koło jądra galaktyki lśniły jeszcze cztery 

niebieskie punkciki. Na całej mapie było siedem gwiazd oznaczonych na zielono. Reszta była 

Ŝ

ółta. Odruchowo sfilmowałem to wszystko dokładnie. Spojrzałem w stronę Fizyka. Stał 

pochylony przy prawym brzegu ekranu. Podszedłem bliŜej. Przyglądał się długiej, mniej więcej 

półtorametrowej pałeczce, wykonanej z dziwnego przezroczystego materiału. Z daleka 

przypominała ona dziwaczny, długi kryształ. Fizyk wziął ten dziwny przyrząd do ręki i obracał 

background image

 

47 

go niezdecydowanie. 

– Do czego to moŜe słuŜyć? – zapytał. 

Zaczęła mi świtać pewna idea. 

– Słuchaj – powiedziałem – te jest moŜe idiotyczne, ale pozwól mi to na chwilę! 

Fizyk podał mi pałeczkę.. Była prawie niewaŜka. Wydawało mi się, Ŝe odgadłem zamiar 

Galaktyków. Podszedłem do ekranu z mapą galaktyczną i po chwili namysłu zdecydowanie 

poprowadziłem pałeczkę od Ziemi do Daneba, a potem do układu, w którym aktualnie 

przebywaliśmy. 

– Chyba bardzo pragnąłeś być belfrem, mój drogi – rzucił złośliwie Fizyk. – Nie sądzisz, Ŝe 

to nie pora, Ŝeby dawać upust niespełnionym marzeniom. Powinieneś... 

Nie dokończył jednak swojej złośliwej myśli, bo nagle na ekranie zobaczyliśmy model 

układu słonecznego z wyraźnie zaznaczoną trzecią planetą. Zanim zdąŜyliśmy się zdziwić, juŜ 

obraz się zmienił i teraz błyszczał przed nami układ Daneba. Potem błyskawicznie mignął nam 

układ, do którego przylecieliśmy, pojawił się Arystoteles i kolejno twarze Biologa, Astronoma, 

Konstruktora i wszystkich pozostałych zaginionych. Nagle ekran zabłysnął jasnym światłem i na 

powrót pojawiła się na nim mapa galaktyki, z jedną tylko róŜnicą: miejsca, po których wodziłem 

pałeczką, były zaznaczone na czerwono. Staliśmy oszołomieni. Wreszcie Fizyk przerwał 

milczenie. 

– Gratuluję – mruknął. – Jednak czasami wpadają ci do głowy dobre pomysły. 

– To jeszcze nie wszystko – odparłem. 

– Czego chcesz więcej? PrzecieŜ wyraźnie dali nam do zrozumienia, Ŝe wiedzą o nasi o tych 

wszystkich, którzy dotąd zniknęli. 

– Tak, ale teraz powinno coś nastąpić – powiedziałem. Najprawdopodobniej... 

Nie dane mi było jednak dokończyć, bowiem ekran znowu rozbłysnął jasnym światłem 

i pojawiały się na nim twarze zaginionych. Potem dumnie zajaśniał Arystoteles i w chwilę potem 

pokazał się Daneb ze swoimi bazami dalekiego zasięgu. 

Nagle znaleźliśmy się na zewnątrz. W ręku wciąŜ jeszcze trzymałem tę dziwną pałeczkę. 

Obok mnie stał Fizyk, który mógł z powodzeniem pozować do portretu idioty. Na jego twarzy 

bowiem malowało się kompletne ogłupienie i cała masa innych, równieŜ niekorzystnych uczuć. 

Byliśmy z powrotem na pustyni, tuŜ koło łazika czekającego na nasz powrót. Ale to nie 

wszystko. Jakieś dwadzieścia metrów od nas stała w komplecie cała szóstka zaginionych. 

Wszyscy, tak jak i my, stali z rozdziawionymi ustami i z wyrazem nieskończonego zdziwienia na 

twarzy. 

 

Na tym skończyła się relacja, którą nagrałem juŜ na pokładzie Arystotelesa. CóŜ było dalej? 

Hm. Dalej moŜna dodać fakty, które opowiedział mi Automatyk. „Opowiedział” – nie jest jednak 

właściwym określeniem. Po prostu wszystkich zaginionych zaraz po powrocie na pokład 

background image

 

48 

poddałem zabiegowi wideomnemoengrafii. Polega on na komputerowej syntezie zawartości 

mózgu w stanie głębokiej hipnozy. Niewiele ma to wspólnego z telepatią, ale czasami daje 

bardzo podobne efekty. W przypadku zaginionych sprawa była o tyle trudna, Ŝe uzyskane od nich 

wideomnemoengramy były bardzo niekompletne. Zwłaszcza Biolog i Astronom okazali się 

bardzo oporni wobec hipnozy, co sprawiło, Ŝe komputer zsyntetyzował zaledwie około pięciuset 

w miarę wyraźnych obrazów trwających w sumie niecałą minutę. Najlepiej wypadł Automatyk, 

który dał mi całe dwadzieścia minut transmisji. Była ona najmniej dziurawa, tak Ŝe po 

uzupełnieniu jej fragmentami uzyskanymi od reszty zaginionych udało mi się przy pomocy 

komputera zsyntetyzować w miarę kompletny wideomnemoengram historii Automatyka 

i Konstruktora. 

Oto on. 

 

Automatyk czuł, Ŝe spada. Obok widział Konstruktora, który równieŜ chyba spadał – miał 

w kaŜdym razie minę dość pocieszną. Automatyka bawiło to przez chwilę, lecz potem 

przypomniał sobie, Ŝe nie byli na wycieczce, tylko na wyprawie ratunkowej. I spadali! To było 

niemoŜliwe. Lecieli przecieŜ w rakiecie zwiadowczej. Automatyk uświadomił sobie dopiero teraz 

powagą ich połoŜenia. JeŜeli rakieta spadła, to znaczy, Ŝe puściły wszystkie zabezpieczenia. 

Odruchowo sięgnął ręką w stronę dźwigni ciągu awaryjnego. Jego ręka trafiła na pustkę. Dźwigni 

nie było! Chciał skontrować sterami, ale nie było równieŜ sterów. W ogóle nie było rakiety. 

Spadali w pustce. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, Ŝe stoi zamiast siedzieć. Popatrzył uwaŜnie 

przed siebie. Nic nie zobaczył. Nie widział! Zaczęła go ogarniać panika. Potem spojrzał w bok 

i zobaczył Konstruktora, który równieŜ patrzył na niego. Więc jednak nie oślepł. To go 

uspokoiło. Na tyle, Ŝe zdał sobie sprawę, Ŝe zachowuje się nienormalnie. Pozwolił sobie w ciągu 

ostatnich paru chwil na myślenie o czymś innym niŜ ich wyprawa. To mu się jeszcze nie 

zdarzyło. A Konstruktor? MoŜe on teŜ? 

– Przejmuj stery! Awaria! – udało mu się krzyknąć. 

To był odruch. PrzecieŜ wiedział, Ŝe nie ma sterów. MoŜe Konstruktor nie oszalał. Bo on był 

przekonany, Ŝe postradał zmysły. 

Nie było Ŝadnej odpowiedzi. Nagle poczuł, Ŝe juŜ nie spada. Stał na czymś twardym 

w jakiejś wielkiej sali. Rozejrzał się dookoła. Obok niego stał Konstruktor. Trochę dalej stali 

Biolog, Astronom, Mechanik i Geolog. Wszyscy zaginieni. 

– Szok! – odezwał się nagle Biolog. – Wszyscy przez to przeszliśmy. 

To zaraz minie – powiedział łagodnie Geolog. 

– Do jasnej cholery, co to wszystko znaczy? – krzyknął nagle Konstruktor. 

JuŜ mu przechodzi – ucieszył się Astronom. 

background image

 

49 

– U mnie to trwało dłuŜej – odezwał się z nutą zazdrości w głosie Mechanik. 

– Gorzej z Automatykiem – mruknął troskliwie Biolog. 

To o mnie – pomyślał Automatyk. 

– Awaria! – usłyszał nagle swój głos. 

– Powiedzcie mi, co to wszystko znaczy! – krzyknął ponownie Konstruktor, groźnie 

zbliŜając się do pozostałej czwórki. 

– A mówiłeś, Ŝe mu przechodzi! – krzyknął z urazą w głosie Mechanik, uskakując zwinnie 

w bok, aby zejść z drogi wściekłemu Konstruktorowi. 

– Jeden chce wszystkich bić po mordzie, a drugi jest jeszcze na etapie awarii. Nic, tylko 

zwariować. PrzecieŜ to furiaci! – odezwał się z rezygnacją w głosie Geolog. 

– Spokojnie, chłopcy! – Automatyk usłyszał uspokajający głos Astronoma. – Zaraz wam 

wszystko wyjaśnię. Zostaliśmy porwani. Rozumiecie? 

Automatykowi udało się na tyle skupić, Ŝeby skinąć potakująco głową. Oczywiście, Ŝe 

rozumiał. PrzecieŜ po nich właśnie lecieli z Konstruktorem. W ogóle wydawało mu się, Ŝe 

wszystko juŜ rozumie, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Chciał jednak stanąć na wysokości 

zadania i coś powiedzieć. 

– Awaria – tylko to udało mu się znowu wykrztusić. 

W tym momencie usłyszał śmiech Geologa i Mechanika. Obydwaj aŜ skręcali się ze 

ś

miechu, powtarzając z trudem: 

– Awaria. Ten wciąŜ swoje. 

Ich śmiech pomógł mu dojść do siebie. Nagle zrozumiał wszystko. Porwano ich tak samo, 

jak i całą czwórkę. Konstruktor równieŜ juŜ oprzytomniał, bo porzucił zamiar bicia 

odnalezionych kolegów i stał teraz spokojnie, patrząc z niepokojem dookoła. 

– W porządku – powiedział Automatyk – tylko czy ci idioci muszą się tak śmiać? – dodał 

wskazując na wciąŜ chichoczącego Geologa i Mechanika. 

– Daj im spokój! – Konstruktor machnął ze zrezygnowaniem ręką. - Oni musieli teŜ przez to 

przejść. 

– MoŜe wreszcie wytłumaczycie nam, gdzie jesteśmy?  - Zapytał pozostałą czwórkę. 

To jest jakaś podziemna baza – odezwał się Biolog. – To zaś pomieszczenie, gdzie teraz się 

znajdujemy, jest jedyną salą, którą mogliśmy dotąd obejrzeć. Wydaje się, Ŝe stąd nie ma wyjścia. 

Teraz dopiero Automatyk rozejrzał się uwaŜnie wokół siebie. Ich lokum miało jakieś sto 

metrów kwadratowych powierzchni i było właściwie puste, jeŜeli nie liczyć czegoś w kształcie 

foteli, które w liczbie dziesięciu stały pod ścianą. 

– Mamy przynajmniej gdzie siedzieć – skomentował wynik swoich oględzin. 

– Próbowaliście się stąd wydostać? – kontynuował indagację Konstruktor. 

– Na wszystkie moŜliwe sposoby – odparł Astronom. Niestety, Ŝaden z nas nie ma niczego 

background image

 

50 

oprócz skafandra. 

– A broń? – zapytał Automatyk. 

– Wiecie, jak to jest – odezwał się Biolog – nikt z nas nie przypuszczał, Ŝe moŜna nas porwać 

z zamkniętej rakiety... 

– Nawet te śmieszki? – zainteresował się Konstruktor, wskazując na Mechanika i Geologa, 

którzy przestali się śmiać. 

Ś

mieszki przez chwilę miały głupie miny. 

– Co się nas czepiasz – burknął Geolog. – Byliśmy przygotowani na atak z zewnątrz. 

– On teŜ myślał, Ŝe to była awaria – poparł go Mechanik i przez chwilę wydawało się, Ŝe 

obydwaj znowu parskną śmiechem. 

Na szczęście spojrzeli wcześniej na Automatyka i jego groźną minę. 

– Przynajmniej wy macie swoje miotacze –  zaŜegnał rodzącą się kłótnię Astronom. 

– Bo na wszelki wypadek od razu zawiesiliśmy je na pasach, zamiast wkładać do 

pojemników pokładowych. 

Przez następną godzinę trwały wzajemne wyjaśnienia, z których wynikało, Ŝe absolutnie nikt 

nie wie, gdzie są. W końcu ustalono, Ŝe poniewaŜ mają dwa miotacze to trzeba zrobić z nich 

uŜytek. 

– Nam to nie moŜe juŜ chyba zaszkodzić – zamknął dyskusję na ten temat Automatyk. 

– Tym bardziej, Ŝe w ciągu trzydziestu sześciu godzin ci faceci mają juŜ ponad połowę załogi 

Arystotelesa – poparł go Biolog. 

– Myślisz, Ŝe Pilot zostawi nas? - zaniepokoił się Mechanik. 

– Nie wiem – odparł Biolog, siląc się na obojętny ton głosu. 

– JeŜeli następna wyprawa uŜywać będzie rakiet, to z pewnością będziemy mieli okazję 

ś

miać się jeszcze raz – mruknął Automatyk. 

– Przestańcie marudzić! – warknął Konstruktor. – Gdzie mam ciąć tę ścianę? 

– Gdziekolwiek – Geolog wzruszył obojętnie ramionami. Wiemy tyle samo, co i ty. 

Ś

ciana okazała się o wiele mocniejsza i grubsza, niŜ się to wszystkim wydawało. Wreszcie 

jednak puściła. Przez powstały w ten sposób otwór kolejno wydostali się z zamknięcia. Znaleźli 

się teraz w sali o wiele większej, zastawionej mnóstwem aparatów. Wszyscy patrzyli 

wyczekująco na Automatyka i Konstruktora. 

– Czego ode mnie chcecie? – burknął wreszcie ten ostatni. – Nie mam pojęcia, co to moŜe 

być. 

– Na pewno nie jest to Ŝadne centrum dowodzenia Automatyk obwieścił to z niewzruszoną 

pewnością. – JuŜ raczej jakaś fabryka albo część urządzeń zasilania tej bazy. 

– Albo gabinet medyczny dla jej gospodarzy – wpadł mu w słowo Geolog. 

Automatyk nie odpowiedział na zaczepkę. Przez chwilę przyglądał się uwaŜnie najbliŜej 

background image

 

51 

stojącemu aparatowi. Inni poszli za jego przykładem. Wreszcie Astronom przerwał panującą 

ciszę. 

– Cholera! Czemu jeszcze nikt się nie zjawił? PrzecieŜ rozwaliliśmy im tę przeklętą ścianę. 

– MoŜe to za mało, Ŝeby ściągnąć uwagę tych facetów zauwaŜył Mechanik. – Skoro potrafią 

wyjmować ludzi z pojazdów, to nie muszą przejmować się zbytnio naszymi poczynaniami. 

– Myślisz, Ŝe zaraz nas wsadzą tam z powrotem? – zaniepokoił się Konstruktor. 

– Ktoś chyba powinien jednak się zjawić – westchnął zrezygnowany Biolog. 

– MoŜe chcą, Ŝeby im rozwalić jeszcze coś? – mruknął bez przekonania Geolog. 

– Dajcie z tym spokój! – interweniował Astronom. – Raczej sprawdźcie, do czego to 

wszystko słuŜy! - dodał wskazując na stojące obok aparaty. 

Bez sensu! – Automatyk wzruszył ramionami. – Od paru minut przyglądam się temu 

ś

wiństwu i jak dotąd ustaliłem jedynie tyle, Ŝe nie jest to z pewnością sokowirówka. 

– To był dowcip – wyjaśnił wszystkim Konstruktor. – On zawsze ma takie Ŝarty. 

– To zajrzyj do środka! – warknął Geolog. – Samym patrzeniem nic nie zrobisz. 

– Jak? – Automatyk ponownie wzruszył ramionami. – Nie ma tu Ŝadnej klapki, śrubki czy 

czegoś w tym rodzaju. 

– Od czego masz miotacz? – poparł ten pomysł Biolog. Na tym etapie nie ma sensu 

formalizować się z dokładnością do jednej ściany. 

Dyskusję zakończył Konstruktor strzelając w boczną ściankę aparatu. Przy okazji rozbił 

w puch aparat stojący trochę dalej. W powietrzu zaczął unosić się lekki dym i swąd spalenizny. 

Z rozbitego aparatu słychać było niepokojący syk. Pozostałe jednak pracowały dalej, jakby nic 

się nie stało. 

– To był najmniejszy promień raŜenia – odezwał się Konstruktor po krótkiej chwili, w czasie 

której kontemplował ponuro swoje dzieło. 

– Przestań gadać głupoty i chodź tutaj! – odezwał się Automatyk, który zdąŜył juŜ odwalić 

obudowę i zaczął się wgłębiać w trzewia aparatu. 

Przez dłuŜszą chwilę obydwaj mruczeli coś do siebie, podczas gdy reszta stała w sporej 

odległości od nich obserwując ich poczynania. 

Musimy starać się przedostać do góry – odezwał się cicho Astronom. – Inaczej nikt nas 

nigdy nie znajdzie. 

– Pilot przecieŜ wyśle jeszcze kogoś po nas – Mechanik mówił to takim tonem, jakby chciał 

się raczej sam o tym przekonać, niŜ przekonać innych. 

– Psycholog coś juŜ kombinuje – pocieszał się Geolog. 

– To jest szukanie igły w stogu siana – mruknął Astronom wzruszając ramionami. – Musimy 

liczyć na siebie i starać się nawiązać kontakt z tymi facetami na górze – dodał wskazując 

jednocześnie kciukiem do góry. 

background image

 

52 

– Jeśli to są faceci, a nie, powiedzmy, rośliny, mamuty czy po prostu automaty. 

– MoŜe oni coś wymyślą – mruknął z nadzieją Biolog kiwając głową w kierunku 

Konstruktora i Automatyka. 

– Nic nie wymyślą –  odpowiedział mu Automatyk, chowając do torby jakieś części 

wymontowane z badanego aparatu. To jest dla nas zbyt mądre – dodał. – Zdołaliśmy ustalić 

jedynie przeznaczenie kilku obwodów, a tu jest ich kilkaset. 

– MoŜe spróbować z innym aparatem? – zapytał Astronom. 

– Z chęcią – odpowiedział Konstruktor, który właśnie skończył wymontowywać jakiś 

podzespół. 

– To co mam w ręku jest, jak mi się wydaje, systemem zasilania. Czegoś takiego w Ŝyciu nie 

widziałem. Potrzeba mi jeszcze kilka takich kawałków do prób. JuŜ na Ziemi – dodał z  

naciskiem. 

Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Wszyscy byli jakby zawstydzeni. Nie wiadomo 

dlaczego. 

– Tak nie moŜna – odezwał się wreszcie Astronom. 

– Czego nie moŜna? – zdziwił się Automatyk. 

– No, tego, co my tu wyprawiamy. Tego rozwalania maszyn. 

– Znasz inny sposób ich otwarcia? – burknął nerwowo Automatyk. 

Wiedział przecieŜ, Ŝe Astronom ma rację. 

– Dajcie spokój sentymentom! – włączył się Biolog. – Jak dotąd nikt się tu po nas nie zjawił. 

MoŜe to świadczyć o całej masie rzeczy. Ale równieŜ i o tym, Ŝe ci faceci z góry po prostu 

zapomnieli o naszej obecności. To jest nasza jedyna szansa, Ŝeby cokolwiek z tego wszystkiego 

zrozumieć. 

– Nie jestem pewien, czy nie powinniśmy próbować przedostać się do innej sali? - Astronom 

nie był wyraźnie przekonany do tego, co usłyszał. 

– Nic nie zdziałamy, dopóki nie będziemy mieli jakiego takiego pojęcia o tym, gdzie 

jesteśmy, jak działają te urządzenia, a przede wszystkim windy – powiedział Konstruktor tonem 

wyraźnie zrezygnowanym. – MoŜe oni nie mają wind i poruszają się tylko w ten sposób, w jaki 

nas tutaj ściągnęli. MoŜe w ogóle jesteśmy na innej planecie. Nie wiem. Dlatego musimy 

spróbować zrozumieć te maszyny. A poniewaŜ nic nie moŜemy powiedzieć na podstawie ich 

wyglądu zewnętrznego, więc będziemy je rozwalać dotąd, aŜ zrozumiemy coś, co nam pomoŜe 

uruchomić wyjście – dodał. 

– Albo ściągniemy ich tu do nas – poparł go Mechanik. 

– Jest to bardzo prymitywna forma nawiązywania kontaktu z obcą cywilizacją. Psycholog 

z pewnością by się złapał za głowę, ale teraz wydaje mi się to najrozsądniejsze - zgodził się 

równieŜ Geolog. 

background image

 

53 

– Pod warunkiem, Ŝe jeŜeli po trzech godzinach nic nie wskóramy, to będziemy próbowali 

przedostać się do innej sali – zgodził się wreszcie Astronom. 

– Za parę godzin zachce nam się jeść. Za parę dni umrzemy z pragnienia – przypomniał im 

ponurą prawdę Konstruktor. Mamy więc niewiele czasu na zrozumienie techniki tych facetów. 

– Fakt. Wszystko zostało w rakietach. Jeśli więc nic nam nie wyjdzie z tymi maszynami, 

zaczniemy szukać rakiet – zdecydował Astronom. 

– Mamy trzy godziny. Moglibyście więc mi pomóc – Automatyk przywrócił ich do 

rzeczywistości. 

Ociągali się jeszcze przez parę minut, ale w końcu przyłączyli się do Automatyka i Kon-

struktora. 

– Tu nie moŜe być Ŝadnych facetów – powiedział z przekonaniem Geolog, patrząc na obraz 

spustoszenia, jaki pozostawili za sobą. 

Pracowali przez kilka godzin. Wynikiem ich działalności był teraz długi szereg dymiących 

maszyn, walających się po podłodze części i zapach spalenizny, który porządnie juŜ zaczął 

draŜnić im nosy. Torby mieli natomiast pełne róŜnych podzespołów, które wtykali im na 

przemian Automatyk i Konstruktor w miarę, jak znajdowali coś, co było ich zdaniem godne 

uwagi. Dalej jednak nic nie rozumieli. Do limitu trzech godzin brakowało juŜ tylko trzydzieści 

minut. 

– Dlaczego? – zainteresował się Automatyk, wciskając mu do torby kolejny fragment. 

– śaden facet nie pozwoliłby na coś takiego – Geolog pokazał ręką po pobojowisko. – Nawet 

gdyby był Galaktem superdobrym, supermądrym i superwyrozumiałym. 

– Fakt, trochę to nieładnie wygląda – zgodził się Automatyk i zaraz zagłębił się w kolejną 

maszynę. 

Był teraz w swoim Ŝywiole i nic go nie obchodziły jakieś rozwaŜania etyczne. 

Chcesz powiedzieć, Ŝe porwały nas automaty – zdziwił się Biolog. – To przecieŜ nie miałoby 

Ŝ

adnego sensu. Po co? 

– Nie wiem – mruknął Geolog – ale jak sobie wytłumaczysz to, Ŝe nikt tu się jeszcze nie 

zjawił? Tylko nie mów, Ŝe ci Galakci mają tak daleko posunięte poczucie demokracji. 

Nie wiadomo, jaka byłaby odpowiedź Biologa, bo nagle salę zaczęła zasnuwać dziwna 

róŜowa mgła czy teŜ moŜe dym. 

– Macie swój kontakt – mruknął lekko przestraszony Geolog. 

– Cholera! – skomentował ten widok Konstruktor. – Pilnujcie tylko toreb! – dodał szybko – 

tam jest majątek. 

Tymczasem mgła pokrywała salę coraz szczelniej. 

– Nie rozłaźcie się! – krzyknął Astronom. – Musimy trzymać się razem. 

Stali przestraszeni, jeden przy drugim, patrząc bezradnie, jak wszystko wokół spowija się w 

róŜ. Konstruktor z Automatykiem wyciągnęli na początku swoje automaty, ale teraz juŜ trzymali 

background image

 

54 

je spuszczone. To coś, co ich pokrywało, miało z pewnością w nosie ich miotacze. Wreszcie 

mgła pokryła wszystko. 

– Jesteście? – krzyknął głośno Biolog. 

– Jesteśmy, jesteśmy – odezwał się ktoś z przekąsem. 

Nagle w konsystencji mgły zaszła jakaś zmiana. Nie było to nic zauwaŜalnego. Raczej 

odczucie. 

– Zaczyna się. UwaŜajcie! – krzyknął ktoś. 

– Rany! Lecimy! – krzyknął nagle Konstruktor. 

Rzeczywiście. Wszyscy poczuli, Ŝe są unoszeni do góry przez jakieś tajemnicze pole. Zresztą 

moŜe to nie było pole, tylko jacyś niewidzialni faceci, jak to później zauwaŜył Konstruktor. Mgła 

tymczasem zaczęła opadać. Wtedy wszyscy zauwaŜyli dwie rzeczy jednocześnie. Po pierwsze, 

nie znajdowali się juŜ w tej samej sali, a po drugie – kaŜdy z nich leŜał na boku. Właściwie to nie 

leŜał, a raczej unosił się. Wydawało się im jednak, Ŝe stali na podłodze. Tak jakby ktoś nagle 

zmienił kierunek ciąŜenia planety. 

Natomiast sala, w której się znaleźli, przypominała swoim wyglądem składnicę staroci. Było 

w niej absolutnie wszystko, co tylko moŜna było znaleźć kiedykolwiek na... Ziemi. Wszystkie 

bowiem eksponaty pochodziły z ich własnej planety. Na pierwszym planie widzieli wielką 

piramidę przed którą sterczał dumnie maleńki, jak się wydawało, Sfinks. Tak jakby ktoś 

przeniósł przez kilkaset parseków próŜni kawałek Gizeh. 

Automatyk odruchowo krzyknął. 

– To przecieŜ niemoŜliwe! 

Nikt mu jednak nie odpowiedział. Wtedy dopiero zauwaŜył, Ŝe kaŜdy z nich leci oddzielnie, 

otoczony jakby kokonem utworzonym z czegoś bardzo przezroczystego, co dawało się zauwaŜyć 

tylko dzięki lekkiej poświacie, jaką stwarzało wokół poszczególnych postaci. Inni takŜe coś 

mówili, jak moŜna było sądzić po ruchach warg, ale równieŜ bezskutecznie. Automatyk przestał 

więc krzyczeć i zaczął oglądać to, co pojawiało się przed jego oczyma. Bo wszyscy powoli 

przesuwali się w kierunku końca owej sali. Nie miał jednak czasu, aby zastanawiać się, co bę-

dzie, jak osiągną kres swej podróŜy. Widoki przed nim były zbyt nieprawdopodobne. 

Po piramidzie pojawił się bowiem mamut. To było bez sensu. W kaŜdym razie z pewnością 

było sprzeczne z chronologią. Kolejnym eksponatem był stary dyliŜans zaprzęgnięty w szóstkę 

koni z zamarłymi na nim woźnicą i jego pomocnikiem. Potem tempo ich przelotu zwiększyło się 

i kolejne obrazy migały przed oczyma Automatyka coraz szybciej. Parowóz, samolot, kilka 

czołgów, jakieś aparaty których przeznaczenia nikt juŜ nie potrafił wskazać, zegary. Potem przez 

dłuŜszy czas widać było tylko róŜnego rodzaju broń. Karabiny, bomby, rewolwery, rakiety. 

Wreszcie przyszła kolej na satelity, pojazdy kosmiczne, w tym ich własne rakiety. Na samym 

końcu sali stały złączone, nie wiedzieć czemu, grubą liną dwa roboty pochodzące z całą 

background image

 

55 

pewnością z Arystotelesa. 

– Więc jednak Pilot dalej nas szuka – przemknęło mu przez myśl, ale nie umiałby 

powiedzieć, czy była to myśl radosna, czy nie. 

W tej samej chwili poczuł, Ŝe juŜ nie są podtrzymywani przez Ŝadne siły. Nic ich nie 

ciągnęło. Natomiast sala zaczęła pokrywać się znowu znajomą róŜową mgłą. Wtedy dopiero 

zauwaŜył, Ŝe sala była niebieska. W pięknym odcieniu niebieskości, który teraz dziwnie nie 

współgrał mu z róŜem mgły, zaczynającej ich ponownie otulać. Wreszcie po raz drugi w ciągu 

paru godzin poczuł, Ŝe spada. 

Po chwili znalazł się na pustyni. Obok niego stali wszyscy zaginieni. Mieli chyba takie same 

miny, jak on zaraz po porwaniu, ale nie śmieszyło go to wcale. Przed nimi stał łazik, a przy nim 

Fizyk i Psycholog. 

Po raz pierwszy od wielu godzin Automatyk odetchnął swobodnie... 

 

I cóŜ, na tym moŜna by zakończyć relację z wyprawy Arystotelesa. Wiecie właściwie juŜ 

wszystko. Ktoś mógłby jednak zapytać, czy materiały przywiezione przez tę wyprawę nie 

wywołały Ŝadnego oddźwięku na Ziemi. OtóŜ ten ktoś trafiłby, jak to się mówi, w rzeczy sedno. 

Słowo „oddźwięk” nie jest jednak właściwym określeniem. Burza, huragan – oto wyrazy 

oddające z dobrym przybliŜeniem to, co się działo na Ziemi po naszym przylocie. Zwołano 

natychmiast posiedzenie Parlamentu Ziemi, na którym musieliśmy po kolei dzielić się 

spostrzeŜeniami. Przeanalizowano wszystkie materiały przywiezione przez nas, w tym 

oczywiście i mój film, i wideomnemoengram Automatyka. Na koniec, po tygodniowej burzliwej 

dyskusji wysunięto hipotezę, Ŝe planeta, którą odwiedziliśmy, i wszystkie z pozostałych pulsarów 

są czymś w rodzaju laboratoriów testujących poziom intelektualny cywilizacji znajdującej się 

w ich pobliŜu. Co więcej, z rozpędu załoŜono, Ŝe test ten zdaliśmy pomyślnie. Przy czym, 

o zgrozo, ktoś wpadł na pomysł, Ŝe stało się to wszystko dzięki mnie. JeŜeli nie w stu procentach, 

to przynajmniej w dziewięćdziesięciu pięciu, tak Ŝe na dodatek zrobili ze mnie prawie bohatera. 

Na zakończenie tych wszystkich dyskusji i narad postanowiono natychmiast wysłać nową 

ekspedycję w tym kierunku w celu zbadania sześcianu i ewentualnego odnalezienia wiadomości 

pozostawionych niewątpliwie przez Galaktów. 

Wyprawa wyruszyła, wszyscy byli uszczęśliwieni i z niecierpliwością przygotowywali się na 

przyjęcie tych mądrych istot, jakimi niewątpliwie są Galakci. 

Był jednak jeden człowiek, który zachował się dokładnie na odwrót niŜ większość jego 

współplemieńców. Człowiekiem tym byłem, jak się zapewne domyślacie... ja. 

OtóŜ, po okrzyknięciu mnie bohaterem, nikt jakoś nie wyraził chęci wysłuchania mojej 

opinii. Odbiegała ona dość wyraźnie od tego, co ogłoszono oficjalnie. Nie zgadzam się bowiem 

background image

 

56 

w Ŝadnym punkcie z hipotezą wysuniętą przez uczonych zasiadających w Parlamencie. 

Wszystkie ponowne testy i próby nawiązania kontaktu są, według mnie, kompletną bzdurą. 

Sześcian musiał powstać setki tysięcy lat temu, a kto wie, czy nie wcześniej. Poza tym jakoś nie 

zauwaŜono tego oczywistego faktu, Ŝe nikt nie zapraszał nas do wdarcia się w obszar Strefy. 

Zrobiliśmy to absolutnie przypadkiem na przekór wszystkim zabezpieczeniom czynionym w celu 

jej zamaskowania. Gdy zaś byliśmy juŜ w środku sześcianu, zachowaliśmy się jak wandale, a nie 

jak istoty rozumne wyŜszego rzędu, i natychmiast nas stamtąd wyrzucono. Tak, właśnie 

wyrzucono, a nie dano odejść. Wszystkie więc hipotezy na temat moŜliwości nawiązania 

kontaktu są jedynie odzwierciedleniem naszych poboŜnych Ŝyczeń, a nie realnych faktów. 

Nikogo równieŜ nie interesowało, czemu niektóre gwiazdy na mapie Galaktów były 

oznaczone na niebiesko. To znaczy, właściwie interesowano się tym faktem, ale zadowolono się 

prostym wytłumaczeniem, Ŝe są to odwiedzane przez Galaktów układy, na których moŜliwe jest 

istnienie Ŝycia. Tak samo potraktowano opowieść o sali z ziemskimi eksponatami. Uznano to po 

prostu za test. W podobny sposób oceniono większość materiałów. Ja jednak jestem zbyt duŜym 

sceptykiem. UwaŜam, Ŝe wszystkie te materiały analizowano i oceniano zbyt arbitralnie, 

wyłącznie pod kątem ewentualnego nawiązania kontaktu. 

Osobiście zinterpretowałem je trochę inaczej. OtóŜ Galakci budowali swoje stacje na długo 

przedtem, nim na Ziemi pojawili się ludzie, tego się nie da zaprzeczyć. JuŜ wtedy wyprzedzali 

o tysiące lat nasz obecny poziom techniczny i uczynili wszystko, Ŝeby dokładnie zamaskować 

owe urządzenia. Nie było wówczas jeszcze naszej cywilizacji, więc stanowiło to działalność 

prewencyjną. Co zaś do mapy, to wydaje mi się, Ŝe kolorem niebieskim zaznaczono na niej te 

planety, na których istnieje Ŝycie rozumne, a nie, jak to twierdzi raport oficjalny, te planety, na 

których moŜliwe jest Ŝycie. Jest to zresztą jedyny punkt mojej teorii pokrywający się w pewnym 

stopniu z wersją oficjalną. 

Najbardziej jednak zastanowiła mnie niebieska sala z ziemskimi przedmiotami oraz fakt, Ŝe 

nie zwrócono nam pojazdów i automatów. 

OtóŜ po długich rozmyślaniach na ten temat doszedłem do wniosku, Ŝe te trzydzieści planet 

mieści w sobie po prostu... muzea. Tak, po prostu muzea! Eksponaty w sali niebieskiej, jak 

równieŜ fakt, Ŝe nie zwrócono nam pojazdów, potwierdzają moją tezę. Poszerzyły one bowiem 

po prostu zbiory muzealne Galaktów. Interesujące byłoby dowiedzieć się, czemu pokazano nam 

tylko część dotyczącą Ziemi. MoŜe to był rzeczywiście jakiś test, moŜe tylko przypadek. 

Obawiam się jednak, Ŝe tego się nigdy nie dowiemy. 

Co do powodzenia drugiej wyprawy, to daję im szansę zerowe. JeŜeli jest to bowiem 

muzeum, tak jak przypuszczam, to dla Galaktów musimy mieć – jako partnerzy – podobną 

wartość, jak dla nas na przykład mrówki. Poza tym zachowaliśmy się nieładnie. Wdarliśmy się 

do Strefy siłą i przez nikogo nieproszeni. Zabraliśmy im przy tym szereg eksponatów, wiele 

background image

 

57 

z nich uszkadzając lub niszcząc. Słowem, zachowaliśmy się jak prymitywni złodzieje, by nie 

powiedzieć wandale. I jako takich nas zresztą potraktowano. Darowano Ŝycie, ale wyrzucono, 

zabierając to wszystko, czego mogliśmy uŜyć jako przedmiotów niszczycielskich. MoŜe nie 

wszystko przebiegało dokładnie tak, ale na pewno bardzo podobnie. 

Tak więc nie sądzę, Ŝeby wpuszczono nas tam ponownie. Zresztą w tajemnicy mogę 

powiedzieć, Ŝe czytałem wstępny raport drugiej wyprawy zaraz po przylocie. Donoszono w nim, 

Ŝ

e w ogóle nie moŜna odnaleźć Ŝadnej Strefy. 

Oczywiście! CzyŜ przed złodziejami nie zamyka się drzwi wszystkich muzeów...? 

Warszawa 1976 

background image

 

58 

TAK BARDZO CHCIAŁ BYĆ CZŁOWIEKIEM, śE... 

 

MOTTO: 

 GLADIATORZE!  

NIE SZUKAJ PRZYJACIÓŁ 

 WŚRÓD GLADIATORÓW! 

 

Sala Komisji Lekarskiej Działu Załogowych Lotów Pozaukładowych wypełniona była po 

brzegi. Technicy wykańczali właśnie indywidualne połączenia z komputerem i stymulatorami pól 

mózgowych dla dodatkowych sześciu członków komisji, która dzisiaj wyjątkowo obradowała 

w rozszerzonym składzie. Nikt się nie odzywał. Na Ziemi juŜ dawno zdano sobie sprawę, Ŝe 

tylko racjonalne działanie poparte współpracą z komputerem analizującym wszystkie 

wypowiedzi i opinie oraz poddanie mózgu działaniu stymulatorów, które uwalniały ten 

niedoskonały jeszcze organ od wpływu niepotrzebnych wraŜeń i odczuć – zwanych w literaturze 

fachowej parazytami – pozwala na zapewnienie podejmowania optymalnych decyzji. Dzięki 

temu ludzkość mogła jeszcze bardziej przyspieszyć tempo swojego rozwoju, dotąd hamowanego 

przez niedoskonałość organów, jakimi dysponował człowiek. 

Na szczęście jednak zdano sobie sprawę, Ŝe nie jest to trudność nie do pokonania. Dlatego 

dzisiaj nikt się na sali nie odzywał. Byłoby to bowiem działanie nieoptymalne. Nie znano jeszcze 

przecieŜ wszystkich faktów towarzyszących XIV Wyprawie. 

Przewodniczący Komisji Tor Laakon poprawił sobie ostatni raz końcówki łączące go 

z komputerem, stymulatorem i zbiorczym telepatorem, który na bieŜąco analizował myśli 

wszystkich członków Komisji i podawał mu gotowe syntezy. Była to najbardziej optymalna 

forma, jaką dotąd udało się opracować. Jej zasadniczym mankamentem było to, Ŝe podlegała 

bezpośrednio człowiekowi, co przecieŜ znacznie opóźniało przepływ informacji. Rada Ziemi 

była jednak w tym punkcie nieugięta. KaŜde łącze, kaŜda maszyna musiała ostatecznie podlegać 

człowiekowi. Tor Laakon wiedział, Ŝe za tą nieugiętością Rady stał Muur Kekon – znany 

psycholog, który wciąŜ głosił, Ŝe jest to warunek sine qua non dalszego istnienia ludzkości. Muur 

był zresztą obecny na sali, ale siedział gdzieś w głębi, jak zwykły członek komisji. To teŜ było 

jedno z jego dziwactw. Tor podejrzewał nawet, Ŝe Muur miał poglądy jeszcze bardziej 

rewolucyjne, Ŝe wręcz pragnąłby skończyć z optymalizacją. Mówiono, Ŝe często odłącza się od 

stymulatorów, ale Tor nie bardzo w to wierzył. PrzecieŜ Muur był członkiem Rady Ziemi. Teraz 

przechwycił jego spojrzenie. 

Nie powinienem poprawiać tych końcówek – pomyślał. 

Wiedział, Ŝe końcówki były tak podłączone do jego mózgu, Ŝeby w Ŝadnym wypadku nie 

utrudniały mu ruchów. Ot, takie głupie przyzwyczajenie, którego za nic nie mógł się pozbyć. 

background image

 

59 

Mieścił się jednak w granicach tolerancji. Radził się w tej sprawie nawet głównego komputera 

medycznego. Teraz na wszelki wypadek poprosił komputer lekarski o ocenę tego gestu. 

– Zero trzy optymalności – usłyszał. – Zalecenie konsultacji z psychologiem! Odruch 

w granicach błędu. Nie wpływa na pełnienie dotychczasowych funkcji. 

Starzeję się! – pomyślał i zaraz poczuł, Ŝe stymulator wzmocnił pole. – Niedługo będę musiał 

podać się do dymisji. 

Na tym jednak zakończył swoje rozwaŜania, bo usłyszał sygnał gotowości. Wszystko było 

przygotowane do rozpoczęcia obrad. 

– Sprawa XIV Wyprawy. Przypadek pilota Giba Trensa. Wideogram komputerowy na 

podstawie pokładowego telepatora. Syntetyzował przewodniczący Tor Laakon. Wstępne 

rozpoznanie, brak danych. Cel transmisji: znalezienie przyczyny śmierci, ocena przestrzegania 

regulaminu lotów pozaukładowych, wnioski dla przyszłych wypraw. Zapis z 2948 dnia lotu, 

ostatnie dwanaście godzin. Uwaga! Zaczynam. 

Tor zakończył swoje wystąpienie. To było równieŜ jeszcze jedno dziwactwo Rady. Obrady 

powinien zaczynać człowiek. Tor był jednak zadowolony ze swego wystąpienia. Wydawało mu 

się, Ŝe nie powiedział ani jednego niepotrzebnego słowa. Dla pewności połączył się jeszcze raz 

z komputerem. 

– Dziewięćdziesiąt dziewięć procent optymalności. Błąd w granicach dopuszczalności – 

usłyszał odpowiedź. 

Tymczasem zaczynała się juŜ transmisja. 

 

Gib usiłował podnieść się z leŜa hibernatorium. Przez chwilę leŜał podpierając się łokciem. 

Był za słaby, Ŝeby wstać. Zaraz jednak podpłynął do niego mechaniczny lekarz i zrobił mu 

odpowiedni zastrzyk. Gib odczekał chwilę, aŜ rozpocznie działanie lekarstwo. Wreszcie się 

podniósł. Powoli zaczął się ubierać. Rozejrzał się po sali. Był ostatni. 

– Znów zarobię punkty karne – pomyślał z rezygnacją. 

Na szczęście nie był jeszcze podłączony do stymulatora. Telepator równieŜ nie miał dostępu 

do hibernatorium. Gib pozwolił więc sobie na chwilę nieoptymalnej zadumy. Na dwadzieścia 

sześć miejsc hibernacyjnych, wolnych było w tej chwili dwadzieścia dwa. I tylu właśnie ich 

zginęło w czasie wyprawy. Po większej części zostali zdalnie detonowani z uwagi na bliskie zeru 

prawdopodobieństwo ich powrotu na pokład. Gib nigdy nie mógł się do tego przekonać. 

Regulamin lotów kosmicznych był jednak nieubłagany. Chodziło o optymalizację. Dla Ziemi 

waŜne było tylko to, Ŝeby statek kosmiczny powrócił do portu, z którego wystartował, wraz ze 

wszystkimi danymi, jakie udało się zebrać w czasie lotu. Powrót załogi nie był konieczny. 

Chodziło przecieŜ o dane. Gib z początku był przekonany o słuszności takiego załoŜenia. Później 

background image

 

60 

jednak zaczął się zastanawiać. Załogi pozaukładowe nie były przez cały czas podłączone do 

stymulatorów. Mógł więc sobie pozwolić na chwile swobodnego myślenia. Z początku trochę się 

tego bał, ale później zauwaŜył, Ŝe nie wpływa to wcale na optymalność podejmowanych przez 

niego decyzji. Zwierzył się z tego jedynie Gaborowi, którego mógł nazwać chyba swoim 

przyjacielem. Przyłapał go kiedyś na tym, jak w czasie wachty odłączył się od stymulatora. 

Z początku chciał natychmiast zawiadomić o tym kapitana. Uczono ich przecieŜ, Ŝe takie 

postępowanie prowadzi do zagłady statku. Jednak nie wiedzieć czemu postanowił zobaczyć, co 

się stanie. Nic się jednak nie wydarzyło. Od tego momentu datują się ich wspólne rozmowy. 

Zawsze teŜ wyruszali razem na rekonesans. MoŜna było więc nazwać ich przyjaciółmi, choć 

brzmiało to staromodnie i wręcz niebezpiecznie. Przyjaźń jako uczucie parazytalne została 

przecieŜ zlikwidowana juŜ cztery wieki temu. 

– Gib na stanowisko numer dwa! - w głośnikach hibernatorium rozległ się głos kapitana, 

Lona Vira. 

– Przyjęte! – potwierdził mechanicznie. 

Jeszcze raz rozejrzał się po pustej sali i powoli poszedł na Swoje stanowisko. 

Sterownia była pusta. Olbrzymia sala, niegdyś zapełniona po brzegi, teraz świeciła pustkami. 

KaŜdy z tych, którzy przeŜyli, musiał obsługiwać sześć stanowisk. SpręŜono je więc pomiędzy 

sobą. Trzeba było w tym celu przebudować ich układ, ale pozostawiono fotele. Nie opłacało się 

bowiem ich wymontowywać. Teraz stały puste jak niemy wyrzut sumienia. Tylko Ŝe sumienie 

równieŜ zostało wykreślone ze słowników przed czterema wiekami, jako pojęcie irracjonalne. 

Gib czekał przez chwilę, aŜ fotel podłączy do niego wszystkie końcówki. Trwało to trochę 

dłuŜej niŜ zwykle, poniewaŜ Gib pełnił funkcję predyktora pokładowego. Miał więc o trzy 

połączenia z komputerem więcej niŜ inni. W reszcie został całkowicie zintegrowany ze statkiem. 

– Przegląd urządzeń! – usłyszał komendę Łona Vira. 

– Układy Ŝyciowe w normie – odpowiedział jak echo Gabor. 

– Układy sterownicze w normie – dodał Jac Her. 

– Pancerz w normie – stwierdził Gib po konsultacji z komputerem. 

– Energetyczny? – zapytał Lon. 

– Dublet komputera – odezwał się Gabor po krótkim milczeniu. 

„Dublet” określał stan, w którym komputer uznał za stosowne powtórzyć cały przegląd od 

początku. Oznaczało to najczęściej awarię, choć oczywiście trzeba było czekać na oficjalną 

diagnostykę. 

– Awaria stosu. Przeciek – obwieścił wreszcie Gabor. 

– Predykcja! – rozkazał kapitan. 

Gib skupił się i połączył telepatycznie z komputerem. Po chwili otrzymał juŜ wstępne dane 

do modelu sytuacji. Przez chwilę próbował zastosować któryś z modeli standardowych, ale nic 

background image

 

61 

mu z tego nie wyszło. Sytuacja była o wiele powaŜniejsza, niŜ moŜna było sądzić. 

– Predykcja za trzy minuty i czterdzieści dwie sekundy oznajmił wreszcie po zebraniu 

wszystkich danych. 

Przez ten czas kapitan kontynuował przegląd statku. Gib zaś powoli tworzył odpowiedni 

model. Wreszcie otrzymał wynik. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie miał. 

– Dublet predykcji! – oznajmił trochę podenerwowanym głosem. 

Stan ten trwał jednak tylko chwilę, bo zaraz stymulator zwiększył pole natęŜenia. W ten 

sposób mógł się skupić tylko na modelu. Wynik był jednoznaczny mimo dwukrotnych 

powtórzeń. Zawsze ten sam. Gib uznał, Ŝe teraz juŜ moŜe spokojnie go ogłosić. 

– Anihilacja reaktora za trzydzieści dwie minuty. Konieczna interwencja bezpośrednia. 

– Predykcja na następną minutę! – zaŜądał Lon. 

Oznaczało to, Ŝe chce wiedzieć, jakie będą skutki tego wybuchu. 

Gib znowu zagłębił się w swoje modele. Tu mógł juŜ stosować standardy. 

– Zniszczenie reaktora, śluz oraz hibernatorium w trzydziestej drugiej minucie i piątej 

sekundzie, z prawdopodobieństwem zero dziewięćdziesiąt cztery. Całkowite zniszczenie 

sterowni w minutę później na skutek wybuchu obwodów zasilających z prawdopodobieństwem 

zero dziewięćdziesiąt wyliczył po kolei. 

– Predykcja utrzymania przy Ŝyciu i powrotu na Ziemię? 

– Utrzymanie się przy Ŝyciu przez dwa miesiące od chwili zero moŜliwe z prawdopodo-

bieństwem jedna dziesięciotysięczna. Powrót na Ziemię z prawdopodobieństwem dziesięć do 

minus dwunastej w ciągu dwóch tysięcy lat. 

– Zalecenia? 

– Interwencja bezpośrednia dwóch osób współdziałających z sześcioma robotami 

naprawczymi. Prawdopodobieństwo powodzenia – przy załoŜeniu rozpoczęcia prac w ciągu 

półtorej minuty – zero osiemdziesiąt jeden. 

– MoŜliwość uŜycia wszystkich robotów naprawczych? - zapytał się Gabor. 

– Formalny zakaz komputera. Włączony zostanie program zastrzeŜony uruchamiający 

stymulatory specjalne z wkładką hipnotyczną. Cel: zmuszenie dwóch osób do dokonania 

naprawy. 

– Motywacja? – rzucił nerwowo Gabor. 

– Zmniejszenie się prawdopodobieństwa powrotu na Ziemię z danymi do zero pięćdziesiąt 

trzy. O siedem setnych niŜsze od prawdopodobieństwa wymaganego regulaminem. 

– Czas do naprawy? – zapytał się Jac Her. 

– Minuta i siedem sekund – odpowiedział Gib i zdał sobie sprawę, Ŝe dwom z nich zostało 

juŜ dokładnie tyle Ŝycia. 

– Prawdopodobieństwo przeŜycia dla ekipy naprawczej? - zapytał ponownie Jac. 

– Dziesięć do minus czwartej przy pełnej hibernacji w dwadzieścia pięć sekund od chwili 

background image

 

62 

opuszczenia komory reaktora. 

– Typ komputera? – rzucił wreszcie sakramentalne pytanie Lon. 

– Dublet! – odparł Gib. 

Nie musiał tego robić. Programy typujące są bowiem trzykrotnie sprawdzane przed startem. 

Regulamin jednak zezwala w takich przypadkach na zdublowanie obliczeń. Gib uwaŜał, Ŝe jego 

obowiązkiem jest sprawdzenie ich poprawności bez zaleceń kapitana. 

– Decyzja komputera – zabrzmiało wreszcie – Lon Vir i Jac Her. Czas: czterdzieści sekund. 

– Gib przejmuje dowodzenie! – odezwał się Lon po krótkiej chwili. 

– Przyjęte! – jak echo odpowiedział Gib. 

Jednocześnie obaj wytypowani przez komputer zaczęli się wyswobadzać z łączących ich 

końcówek. Po dziesięciu sekundach juŜ kierowali się w stronę wyjścia. Wszystko zgodnie 

z regulaminem. 

Ani Gib, ani Gabor nie spojrzeli nawet za nimi. Po co? Nie moŜna się odrywać od 

przyrządów. Tamci dwaj i tak juŜ jakby nie Ŝyli. Musieli tylko dobrze wypełnić swoją misję. 

Przygotować hibernatorium! – rozkazał Gib. 

– Przyjęte – odpowiedział Gabor. 

– Wysłać sześć robotów naprawczych do komory stosu! 

Przyjęte. 

Przez następne pół godziny nie odzywali się do siebie ani słowem. Patrzyli tylko 

z niepokojem na wskaźnik przecieku reaktora. Powoli zbliŜał się on do zera. Stymulatory tym 

razem nie włączyły się ani razu. Niepokój był dozwolony. Strach natomiast nie. 

Wysłałem dwa roboty medyczne do śluzy reaktora odezwał się nagle Gabor. 

Było na to trochę za wcześnie, ale Gib nic nie powiedział. Gabor mieścił się w granicach 

tolerancji. Teraz zresztą nie miał czasu na nic więcej poza kontrolą wszystkich nowych połączeń, 

którymi kierował. 

Detonujcie nas! – odezwał się nagle w słuchawkach głos Łona. 

Roboty medyczne czekają przed śluzą – przypomniał im Gib Macie jeszcze dwadzieścia 

sekund czasu – dodał 

– Rezygnujemy z hibernacji – odezwał się ponownie Lon. Detonujcie nas! 

Gib odruchowo wyciągnął rękę w kierunku detonatora uruchamiającego ładunek 

wybuchowy, jaki stale nosił przy sobie kaŜdy członek załogi. Nagle usłyszał głos komputera 

zgłaszającego zakaz. 

– Motywacja? – zapytał. 

– Prawdopodobieństwo uszkodzenia reaktora zero dziewięć. 

– Wyłączam wasze detonatory – odezwał się Gabor. Zakaz komputera. 

– MoŜecie się detonować w śluzie – odezwał się Gib. 

background image

 

63 

– Przyjęte. 

– Przypominam, Ŝe hibernatorium czeka na was – włączył się ponownie, Gabor. 

– Wiemy – usłyszeli w odpowiedzi. 

Po chwili rejestratory odnotowały dwa lekkie wybuchy w śluzie reaktora. 

– Lon Vir i Jac Her przestali istnieć. Mieli do tego prawo Gib odruchowo wygłosił 

regulaminową formułkę. 

Teraz pozostało ich tylko dwóch. 

– Zalecenie głównego komputera? - zapytał Gib po krótkim, regulaminowym milczeniu. 

– Kontynuować badania układu Alfa 22/BX! Po zakończeniu prac według programu 3C – 

powrót na Ziemię! 

Komputer uznał więc, Ŝe we dwójkę z Gaborem dadzą radę zbadać ostatni cel ich lotu. Gib 

nie kwestionował tej decyzji. Wywołał program 3C. Pierwszy punkt przewidywał sen. Takie było 

teŜ jego polecenie, jako nowego kapitana wyprawy. 

 

Spali tylko dwie godziny, ale był to pogłębiony sen hipnotyczny. Zgodnie z programem. 

Odpowiadało to mniej więcej dziesięciu godzinom snu normalnego. W czasie tych dwóch godzin 

ich organizmy zostały poddane zabiegom regeneracyjnym i kąpieli wzmacniającej, tak Ŝe zaraz 

po obudzeniu mogli przystąpić do badań układu. Przez trzy godziny zbierali i analizowali dane 

uzyskane za pośrednictwem sond automatycznych. Nie wykazały one nic szczególnie 

interesującego. Układ był podobny do setek juŜ zbadanych przez ludzkość. Gib obliczył 

prawdopodobieństwo odkrycia czegoś, co mogło się przydać na Ziemi. Wyniosło ono zero trzy. 

O dwie setne za mało, Ŝeby musiał dokonać badań załogowych, ale i tyleŜ samo za duŜo, Ŝeby 

mógł bez zastanowienia wydać rozkaz odlotu. Regulamin pozostawiał w takim wypadku decyzję 

kapitanowi. Tyle Ŝe po powrocie na Ziemię musiałby to bardzo wyczerpująco umotywować. To – 

czyli decyzję powrotu. Postanowił, Ŝe nie wyda rozkazu badań załogowych i to nie dlatego, Ŝe 

praktycznie został bez załogi. W kaŜdym razie nie tylko dlatego. Zdawał sobie sprawę, Ŝe 

wydarzenia ostatnich trzech godzin coś w nim zmieniły. Coś, czego nie zatrze Ŝaden stymulator. 

– Stan zaawansowania programu 3C? – zapytał. 

– Dziewięćdziesiąt trzy procent – odpowiedział Gabor. 

– Przygotuj się do powrotu! – rozkazał. 

W chwilę potem usłyszał głos komputera: 

– Decyzja wątpliwa. Motywacja? 

– Decyzja w mocy. Wykonać! – odpowiedział bez namysłu. Miał do tego prawo. Regulamin 

właśnie jemu, a nie komputerowi, pozostawiał w tym przypadku ostatnie słowo i mógł z tego 

skorzystać. Komputer oczywiście miał równieŜ prawo zaŜądać umotywowania tego kroku. Na 

background image

 

64 

szczęście jednak w tym przypadku nie mógł on nic więcej. 

Gabor zakończył w międzyczasie wykonywanie programu 3C i przystąpił teraz do 

sprawdzania zespołów statku. Zwykła rutyna. Robili to przecieŜ przed czterema godzinami. 

Wszystko było oczywiście w normie. 

W godzinę później znaleźli się w hibernatorium. Gabor próbował coś powiedzieć, ale 

w ostatniej chwili zrezygnował. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Obydwaj byli jeszcze pod 

wraŜeniem ostatnich godzin. 

– To mój ostatni lot – oznajmił wreszcie Gib. 

– Nie wiedziałem – odpowiedział Gabor tonem, w którym przebijało rozczarowanie. 

– Powziąłem tę decyzję przed chwilą. 

– Jeśli przeŜyjemy – odezwał się Gabor tajemniczo. 

– Co chcesz przez to powiedzieć? 

– Nic. Mam dziwne przeczucia. 

– Przeczucia? Chłopie! To są właśnie skutki wyłączania się ze stymulatorów – Gib był 

autentycznie zaniepokojony stanem Gabora. 

– Przestań być na chwilę automatem! – wybuchnął nagle ten ostatni. 

– Słuchaj! – Gib mówił teraz powaŜnie. – Tolerowałem twoje wybryki, ale teraz to juŜ 

koniec. Moim obowiązkiem jest doprowadzić ten statek na Ziemię. I chcę to zrobić bez dalszych 

ofiar. UwaŜam, Ŝe to właśnie jest optymalnym rozwiązaniem. Więc ostrzegam cię: nie będę 

tolerował Ŝadnych ekscesów. Jeśli będzie trzeba, wywołam programy zastrzeŜone. 

– I będziesz się bał przez cały czas, Ŝe komputer kaŜe cię detonować – w głosie Gabora 

słychać było szyderstwo. 

Gib chciał odpowiedzieć, Ŝe nie zna takiego pojęcia, ale uświadomił sobie zaraz, Ŝe w ste-

rowni, kiedy wszyscy czekali na wynik prognozy i typy komputera, to co wówczas odczuwał, 

było czymś więcej niŜ niepokojem. 

– Nie boję się detonowania – odpowiedział wreszcie. 

Była to prawda. Zdawał sobie sprawę, Ŝe w pewnych sytuacjach takie poświęcenie było 

nieuniknione, choć przyznawał, Ŝe często Ŝądano go dla zbyt błahych przyczyn. 

– Tak. Wiem o tym, ale nie w takiej sytuacji – głos Gabora był tym razem po prostu 

zrezygnowany. – Sam detonowałem sześciu. Wiesz o tym. Ale co innego działać jak automat 

wiedząc, Ŝe od ciebie moŜe zaleŜeć Ŝycie dwudziestu kilku ludzi oddalonych o całe parseki od 

Ziemi, a co innego być maszyną wobec innej maszyny tylko po to, Ŝeby się spodobać trzeciej 

maszynie. I wszystko to w imię czwartej maszyny, tej największej, która chce mieć coraz to 

nowe dane w coraz krótszym czasie i za coraz większą cenę. 

– Przesadzasz. Loty pozaukładowe nigdy nie były bezpieczne. Zawsze teŜ ginęli, w nich 

ludzie właśnie w imię wiedzy, czy teŜ – jeśli wolisz – nowych danych. 

background image

 

65 

– Wczułeś się w swoją rolę, co? – tym razem w głosie Gabora nie było nawet szyderstwa, 

lecz czuło się po prostu zmęczenie człowieka, który wie zbyt duŜo i który nie potrafi juŜ dać 

sobie z tym rady. 

– To mój drugi lot – dodał pozornie bez związku. 

– Mój pierwszy – odparł Gib. - I ostatni – dodał z naciskiem. 

– Z pierwszego lotu wróciło nas czterech na trzydziestu. Z tego tylko czterech musiało 

zginąć. Tobie się wydaje, Ŝe jak porzucisz słuŜbę, to będziesz miał czyste ręce. Bzdura! A moŜe 

nie pozwolą ci odejść? – dodał. 

– Ciekaw jestem, kto mnie zatrzyma? – zapytał Gib. 

– Maszyna. 

– ZłoŜę wymówienie. 

– Wyślą cię na leczenie. Potrzymają pod stymulatorami i zmienisz zdanie. Zaręczam! 

– Skąd ty to wszystko wiesz? - zainteresował się nagle Gib. 

– Trochę czytałem. Poznałem kilku ludzi, którzy umieją jeszcze samodzielnie myśleć. 

– I nie korzystasz ze stymulatorów – dokończył Gib. 

– Owszem. To ogłupia. 

– Ale musisz przyznać, Ŝe bez nich niewiele byśmy zdziałali. 

– Kiedyś ludzie dawali sobie świetnie radę bez nich. 

– O mało nie doprowadzili do katastrofy. 

– Co ty wiesz o tej katastrofie? – Gabor mówił teraz tonem prawie lekcewaŜącym. 

– Wystarczająco duŜo. To, Ŝe szerzyło się bezprawie, morderstwa, gwałty, kradzieŜe. Ludzie 

zatracili sens Ŝycia. Przestali pracować, nastawili się na konsumpcję i przyjemności. To, Ŝe 

spadała produkcja przemysłowa, Ŝe zanikła literatura i sztuka. Ludzkość umierała. 

– Dekadencja, jakich ta sama ludzkość przeŜyła juŜ setki. I zawsze odradzała się lepsza, 

zdrowsza i silniejsza. 

– Co to jest dekadencja? – zapytał Gib. – Skąd tyś to wytrzasnął? 

– Chylenie się ku upadkowi, czyli mniej więcej to, co opisałeś przed chwilą.  

– Nie znałem tego słowa. 

– Ja teŜ poznałem je dopiero po powrocie z pierwszej wyprawy. 

– Od kogo? 

– NiewaŜne. 

– Nie ufasz mi? 

– Nie byłoby to optymalne – odparł Gabor z ironią. 

– Sądzisz, Ŝe to, co nam mówiono o katastrofie, to nieprawda? 

– Prawda. Tyle, Ŝe niecała. 

– Nie mówi się nam o miłości, o przyjaźni o poświęceniu, o namiętnościach. I o całej masie 

background image

 

66 

innych rzeczy, które zlikwidowano jako tak zwane uczucia parazytalne. 

– MoŜe jednak naprawdę tak trzeba – Gib po raz pierwszy zaczął traktować słowa Gabora 

powaŜnie. 

– Nie. Miłość sprowadziliśmy do absurdu. Płodzimy dzieci na zlecenie komputera, nawet nie 

podrywamy dziewczyn bez zasięgnięcia wpierw jego opinii. Zlikwidowaliśmy morderstwa, ale 

nikomu nie drgnie ręka przy detonowaniu kolegi, z którym spędziło się parę lat w zamkniętej 

puszce pędzącej w przestrzeni. Najbardziej boimy się posądzenia o nieoptymalne działanie, przez 

co nie jesteśmy nawet w stanie podskoczyć, kiedy mamy na to ochotę. 

– Po co mielibyśmy podskakiwać? – zdziwił się szczerze Gib. 

Gabor przez chwilę patrzył na niego z ubolewaniem. Wreszcie machnął z rezygnacją ręką 

i połoŜył się na swoim miejscu. 

– Wiesz – zaczął z wahaniem po długim milczeniu – gdybym nie wrócił, to w mojej kabinie 

znajdziesz parę ksiąŜek. Przeczytaj je, zanim zdasz do Centrum Pilotów! 

– Czemu miałbyś nie wrócić? – zapytał Gib. – PrzecieŜ cała wyprawa jest praktycznie 

zakończona. Wracamy na Ziemię dodał. 

– Mówiłem ci juŜ. Przeczucie. 

W tym samym momencie hibernatorium wypełnił sygnał alarmowy. 

– Załoga na stanowiska! Awaria pierwszego stopnia. 

 

Gib siedział w kabinie Gabora i kończył przeglądać jego rzeczy. Gabor Iszt przestał istnieć. 

Miał do tego prawo. Tylko Ŝe Gib nie był pewien, czy Gabor chciał zginąć. Nie był równieŜ 

pewien, czy chciał go detonować. A jednak to zrobił. A teraz dopuścił się na dodatek 

przestępstwa i wyłączył wszystkie stymulatory oraz skasował wszystkie programy zastrzeŜone. 

Był skończony jako pilot. 

– Czy Gabor mógł wiedzieć? – przemknęło mu przez myśl. To było przecieŜ niemoŜliwe. 

W jaki sposób mógł przewidzieć, Ŝe zginie? 

Zdarzyła się im rzecz nieprawdopodobna. Przebicie pancerza na wysokości reaktora. Wstrząs 

nie był nawet zbyt silny. 

Cała sekcja energetyczna znalazła się nagle pod ostrzałem cząsteczek promieniowania 

kosmicznego. I czegoś więcej jakiegoś dziwnego promieniowania. Trwało ono niecałą sekundę 

i chyba nie było szkodliwe. Komputer zinterpretował to jednak po swojemu i dał ognia ze 

wszystkiego co mieli. Przez parę minut próŜnia wokół statku zamieniła się w piekło. Skutek był 

taki, Ŝe coś zniszczono, nie wiadomo jednak co. Po prostu nastąpił wybuch. Gib sporządził 

podwójny zapis tego wydarzenia. Na wszelki wypadek i zgodnie z regulaminem. 

Wtedy nastąpił początek dramatu. Komputer uznał, Ŝe potrzebna jest interwencja człowieka 

background image

 

67 

na zewnątrz w celu załatania otworu. Poszedł Gabor. Wziął trzy roboty naprawcze. 

– Człowieku! – krzyknął po zbliŜeniu się do otworu. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. 

To coś wykroiło w pancerzu zwyczajną dziurę. 

– Czegoś się spodziewał? Kwadratu? – odparł Gib i sam się zdziwił swoją odpowiedzią. 

Po raz pierwszy uŜywał bowiem przez radio słów, a nie zwrotów regulaminu. Gabor przyjął 

to, jako coś oczywistego i nie zwrócił chyba uwagi. 

– To jest regularne koło – odpowiedział, wciąŜ zdumiony. 

– Wysyłam roboty badawcze. Czekaj na nie! – Gib znów był dowódcą. - Melduj! - dodał po 

chwili, jako Ŝe Gabor milczał. 

– Oglądam to sobie. Na oko nie widać tu nic ciekawego. 

Gib przez chwilę zastanawiał się, co mogło przyczynić się do takiego zachowania Gabora. 

Zawsze przecieŜ był zdyscyplinowany. Nagle przyszło mu do głowy rozwiązanie problemu. 

– Znowu wyłączyłeś stymulator – stwierdził raczej niŜ zapytał. 

– Brawo. Myślałem, Ŝe zajmie ci to więcej czasu – odparł Gabor ze śmiechem. 

– Włącz go! – rozkazał Gib. 

– Nie, mój drogi. To jest sprawa nietypowa. Trzeba więc do niej podejść równieŜ nietypowo. 

Przejmuję automaty - dodał po chwili. 

Gib uznał, Ŝe nie ma sensu się kłócić. Poza tym był ciekaw wyników i nie chciał opóźniać 

rozpoczęcia badań przez niepotrzebne utarczki. Gabor tymczasem rozpuścił roboty badawcze. 

Trwało to dobrą chwilę. Wreszcie odezwał się: 

– Dublet! 

Gib czekał nadal. Skoro Gabor uznał za konieczne powtórzenie wyników, to znaczy, Ŝe 

musiały się one przedstawiać interesująco. 

– Wynik negatywny! – usłyszał wreszcie w słuchawkach. śadnych zmian w zakresie 

rozdzielczości naszej aparatury. 

– Łataj dziurę i wracaj! – rozkazał Gib. 

Operacja ta trwała dość długo. Przez ten czas Gib sprawdził jeszcze raz zapis komputera. Nie 

ulegało wątpliwości, Ŝe nieznane promieniowanie byto faktem. Tak samo jak zniszczenie 

jakiegoś obiektu przez działo plazmowe. Gib uznał, Ŝe naleŜy wywołać procedurę kontaktu 

z obcą cywilizacją. Był chyba pierwszym w historii lotów pozaukładowych, który ją uruchomił 

w czasie wyprawy. Pierwszym poleceniem komputera było stwierdzenie konieczności 

przyśpieszenia prac na zewnątrz statku. Gabor zresztą i tak uwijał się jak w ukropie. 

– Skończone! – oznajmił wreszcie. – Sprawdzę jeszcze stan całego pancerza i wracam. 

– Zezwalam – powiedział Gib po uprzedniej konsultacji z komputerem. 

– Biorę roboty badawcze. 

– Przyjęte. 

background image

 

68 

Gib spojrzał zdziwiony na wskaźniki pokładowe. Gabor w dalszym ciągu nie chciał 

podłączyć się do stymulatora. 

– Więc jednak moŜna coś zrobić bez stymulatorów – przemknęło mu przez głowę. 

Odczuł nawet jakąś dziwną satysfakcję z tego powodu. Na krótko jednak, bo zaraz 

stymulator wzmocnił pole. Komputer uznał widać, Ŝe kapitan nie powinien tracić czasu na tego 

rodzaju myśli. 

W międzyczasie skierował wszystkie roboty badawcze do śluzy przeznaczonej dla 

automatów. Czekał chwilę, aŜ zapali się światło gotowości śluzy do ich przyjęcia. Trwało to 

niespodziewanie długo. 

– No tak – pomyślał – procedura kontaktowa. Komputer sprawdza jeszcze raz ich stan. 

Nagle w sterowni zabrzmiał sygnał alarmowy. W tym samym momencie Gib stracił kontrolę 

nad dwoma z czterech automatów. Dał im wszystkim duŜe stop. Jednocześnie połączył się 

z Gaborem. 

– Alarm w sterowni! – rzucił. – Podaj swoje połoŜenie! 

– Jestem na wysokości hibernatorium – usłyszał spokojną odpowiedź Gabora. 

– Masz trzy metry do podstawy radaru dalekiego zasięgu. Schowaj się tam! 

– Przyjęte. 

W tym samym czasie zorientował się, Ŝe stracił kontrolę nad wszystkimi robotami 

badawczymi. Oderwały się one od pancerza i szybowały teraz w próŜni. Coś takiego nie było po 

prostu moŜliwe. Chyba, Ŝe... Gib włączył dodatkowe zespoły ochronne. PoniewaŜ było nie do 

pomyślenia, Ŝeby naraz wszystkie cztery automaty rozregulowały się, więc trzeba było przyjąć, 

Ŝ

e przyczyna leŜała na zewnątrz. W próŜni. 

– Gabor! Nie zbliŜaj się do śluzy! Uruchamiam miotacze rzucił w mikrofon. 

Jednocześnie naprowadził celownik na lecące automaty i uruchomił spust. Przestrzeń 

rozświetliła się sekundowym błyskiem. Wokół statku była tylko próŜnia. Tak przynajmniej 

wskazywały przyrządy. Na wszelki wypadek nastawił miotacze na maksymalny zasięg 

i nakierował je na przedłuŜenie lotu automatów. Nacisnął jeszcze raz spust. Nic się nie stało. 

– Interpretacja! – rzucił sucho. 

– Procedura kontaktowa w toku. Zakaz wszelkich kroków mogących zostać zinterpretowane 

jako atak na Obcych odpowiedział komputer. 

– Gabor! Masz minutę na dotarcie do śluzy. 

– Idę. 

– Nasłuch! – Gib postanowił wykorzystać tę minutę na zorientowanie się w sytuacji. 

Wszystko jednak utrzymano w normie. W polu widzenia była tylko pustka. A przecieŜ coś 

zostało przed paroma minutami zniszczone, 

– Cholera! – zabrzmiał nagle głos Gabora. – Odpadłem. 

background image

 

69 

– Przygotować kapsułę ratunkową! – rozkazał Gib. 

– Oficjalne zalecenie komputera – usłyszał w odpowiedzi. Detonować Gabora Iszta! 

– Motywacja? 

– Znajduje się on pod wpływem Obcych z prawdopodobieństwem zero czterdzieści trzy. 

– Ocena sytuacji w przypadku interwencji kapsuły ratowniczej zakończonej sprowadzeniem 

Gabora Iszta na pokład! 

– Brak danych. 

– Szacunek? 

– Zero pięćdziesiąt, Ŝe kapsuła przestanie reagować na rozkazy. Zero dwa, Ŝe Gabor Iszt 

znajdzie się na pokładzie. 

– Ocena dla przypadku interwencji ludzkiej! 

– Zakaz komputera. 

– Gabor. Czy dasz radę wrócić sam na pokład? – zapytał Gib. 

– Wątpię. Czemu nie wyślesz kapsuły? 

– Mam procedurę kontaktową – Gib nie mógł się zdecydować na powiedzenie prawdy. 

– Jeśli moŜesz, to wstrzymaj się z detonowaniem mnie przez jakiś czas. 

– Na razie nie ma mowy o detonowaniu – skłamał Gib. 

– Znam procedurę kontaktową – odparł mu Gabor ze śmiechem. Nie był to jednak śmiech 

radosny. 

– Nie mam teŜ pistoletu odrzutowego. Zgubiłem. 

– Sprawdź zaczepy butów! – rozkazał Gib. 

– W porządku. Czemu o nie pytasz? 

– Z jakiego powodu odpadłeś? 

– Nie uwierzysz – w głosie Gabora słychać było Ŝal pomieszany z bezradną wściekłością. – 

Ź

le obliczyłem skok do śluzy. Mówiąc inaczej, pośliznąłem się. 

– Wystrzel rakiety sygnałowe! – polecił Gib. 

– Za mały odrzut. Poza tym nie uchwycę momentu. 

–  Przełącz się więc na komputer! 

– śeby mnie detonował? – Dziękuję! Wolę zaryzykować. 

– To rozkaz! 

Gib przestał się zajmować Gaborem. Zaczął błyskawicznie programować komputer. 

Chodziło o to, Ŝeby wystrzelić wszystkie rakiety tak, Ŝeby ich odrzut skierował Gabora 

w przeciwną stronę. Do statku. 

– Gabor! Gotowe. Przełącz się na komputer! 

– Zgoda – w głosie Gabora czuć było jednak wahanie. – Ty naprawdę w to wierzysz? – 

zapytał po chwili. 

background image

 

70 

– Szansę są małe, 

– Przełączam się na komputer – w głosie Gabora zabrzmiała desperacja. 

W chwilę później na głównym ekranie Gib zobaczył krótki błysk. Trzeci w przeciągu 

ostatnich minut. Kazał sobie podawać namiar co dziesięć sekund. Gabor nie przybliŜał się jednak 

do statku, ale teŜ nie oddalał się od niego. Stał w miejscu. 

– Kapsuła ratunkowa do startu za dziesięć sekund! – rozkazał. – Gabor. Wysyłam po ciebie 

kapsułę – dodał. 

– Dziękuję. Na wszelki wypadek odłączam się od komputera. 

Gabor zdecydowanie nie ufał nikomu. Miał rację, bo w tej samej chwili Gib usłyszał 

ponowny zakaz komputerowy. 

– Motywacja! – rzucił kolejny raz. 

– Prawdopodobieństwo, Ŝe Gabor Iszt pozostanie pod wpływem Obcych, wynosi zero 

trzydzieści. O pięć setnych za duŜo na akcję ratunkową. Poprzednie zalecenie w mocy. 

Detonować Gabora Iszta! 

Gib przez dłuŜszą chwilę milczał. Wreszcie, powodowany nagłym impulsem, odłączył 

stymulator, zablokował kanał sterujący komputera i dał mu duŜe stop. Innymi słowy, pozbawił 

go wszelkich moŜliwości działania. Przeszedł na sterowanie ręczne. Wyprowadził kapsułę. 

– Gabor... – powiedział spokojnie. 

Zabrzmiało to jednak zbyt spokojnie. 

– Co się stało? – zapytał z niepokojem Gabor. 

– Wyłączyłem komputer – oznajmił matowym głosem Gib. 

– Stary... – Gabor chciał coś powiedzieć, ale nagle zamilkł. – Jesteś równy facet – dodał po 

chwili lekko zmienionym głosem. 

Gib nie zauwaŜył tego. Nastawił miotacze na przedłuŜenie linii lotu Gabora. I uruchomił 

spust. 

– Zamknij oczy! – rozkazał. – Będę cię osłaniał od tyłu. Kapsuła juŜ wystartowała. 

To, co robił, było klasycznym manewrem zbliŜania w warunkach zagroŜenia lub ataku. 

Otworzył sobie parasol, w którym mógł działać bezpiecznie. Obcy, jeŜeli tam byli jacyś Obcy, 

nie byli przecieŜ niezniszczalni. Udowodnił to przed kilkunastu minutami. Zaraz po przebiciu 

pancerza. Na wszelki wypadek rozszerzył pole raŜenia. Zaprogramował miotacze w ten sposób, 

Ŝ

eby co minutę przenosiły ogień o stopień dalej, aŜ do granic swego zasiągu. 

Tymczasem kapsuła zbliŜała się do Gabora. W minutę później znalazł się w jej wnętrzu. Gib 

przekazał mu sterowanie kapsułą. 

– Wracaj natychmiast! – rozkazał. – Będę cię osłaniał. 

– Przyjęte – usłyszał w odpowiedzi. 

Był w tym momencie szczęśliwy. Nie chodziło o słowa, lecz o ton, jakim zostały one 

background image

 

71 

wypowiedziane. A z tonu Gabora wywnioskował wszystko. Po raz pierwszy w Ŝyciu doznał 

takiego uczucia jak szczęście. Zrozumiał wreszcie, co to znaczy przyjaźń. Zrozumiał takŜe, Ŝe 

był dotąd oszukiwany. 

Przejął celownik miotaczy. Osobiście kierował teraz ogniem. Cały czas utrzymywał kapsułę 

w parasolu. Co jakiś czas omiatał przestrzeń równieŜ w dalszej odległości od statku. śeby 

Tamtych zmusić do manewrowania. 

Nagle w sterowni rozległ się głos komputera. Gib odwrócił się zaskoczony. Ostatnie, co 

zdąŜył zrobić świadomie, to przełączyć miotacz ponownie na celowanie automatyczne. Zaraz 

potem zerwał się, by skoczyć w kierunku głównej tablicy rozrządu komputera. Wiedział juŜ, co 

się stało. Komputer uruchomił procedury zastrzeŜone. Zaraz włączą się hipnotyzory. 

Jakim cudem odzyskał on kanały sterowania po duŜym stop? – zdąŜył jeszcze pomyśleć. 

Zaraz potem sterowanie opanował wyłącznie komputer. Z hipnotyzorów rozległ się teraz 

jego głos, któremu towarzyszyło potęŜne promieniowanie obezwładniające. Nie było przed tym 

Ŝ

adnej obrony. 

– Gib Trens – rozległo się z głośników – procedura kontaktowa w toku. Wykonać zalecenie 

komputera. Detonować Gabora Iszta! 

Gib podszedł automatycznym krokiem do fotela dowódcy, usiadł na nim. Podłączył się do 

stymulatora. Przejął sterowanie kapsułą ratowniczą. Uruchomił detonator. 

Nic się nie stało. 

– Trzymaj się, Gib! – usłyszał głos Gabora. – Zdjąłem skafander. Ta kupa złomu nic mi nie 

moŜe zrobić. Zaraz będę na pokładzie. 

– Gabor Iszt. Rozkaz kapitana. WłoŜyć skafander. Włączyć stymulator! Oddać kapsułę pod 

kontrolę statku! – Gib mówił to wszystko głosem beznamiętnym, spokojnym. 

Zdawał sobie sprawę z wszystkiego, co się wokół niego działo, jak równieŜ z tego, Ŝe działa 

wbrew sobie. Nic jednak nie mógł na to poradzić. 

– Ale cię załatwili. Człowieku! – mruknął Gabor. 

– Gib Trens – odezwał się znowu komputer. – Oficjalne zalecenie komputera. Uruchomić 

miotacz i zniszczyć kapsułę ratunkową! 

Gib sprawnie wykonywał polecenia. Po sekundzie miał juŜ kapsułę w celowniku. 

– Przegrałem, stary – włączył się ponownie Gabor. – Zrób to szybko! 

– Wykonaj zalecenie! – powtórzył komputer. 

Gib nacisnął spust. Patrzył beznamiętnie w ekran, na którym było widać znów tylko próŜnię. 

– Gabor Iszt przestał istnieć... 

Dopiero po dłuŜszej chwili zorientował się, Ŝe hipnotyzory zostały wyłączone. Skasował 

więc wszystkie programy zastrzeŜone. Teraz wreszcie był bezpieczny. Przez chwilę zastanawiał 

się, co robić dalej. Sprawdził stan statku. Potem naprowadził go na kurs powrotny. Następnie 

background image

 

72 

odblokował zbiorniki z antymaterią. Starannie obliczył obszar, w którym mogli się znajdować 

Obcy. DołoŜył do tego potrójną poprawkę. Na wszelki wypadek. OpróŜnił od razu połowę 

zbiornika. Teraz był pewien, Ŝe nikt go nie będzie śledził. Mimo Ŝe nie zarejestrował Ŝadnego 

wybuchu większej masy, dla większej pewności przygotował jeszcze sondę zawierającą jedną 

trzecią pozostałego ładunku antymaterii. Nie bawił się w Ŝadne automaty. Detonator wyzwalał 

ładunek w momencie, kiedy prymitywny czujnik rejestrował jakąkolwiek atmosferę. Sonda 

zawierała równieŜ nadajnik, który co godzinę wysyłał jej sygnały wywoławcze. Pozostawił ją 

niedaleko od miejsca ich pobytu. 

Dopiero wtedy udał się do kabiny Gabora i zaczął przeglądać materiały, które tamten 

pozostawił dla niego. Trwało to przez prawie pół roku. W tym samym czasie zamilkła sonda. 

Dopiero wtedy Gib zdał sobie sprawę z ogromnego napięcia nerwowego, w jakim się znajdował 

przez cały czas. Obcy, jeŜeli tacy rzeczywiście istnieli, nie mogli za Ŝadną cenę poznać połoŜenia 

Układu Słonecznego, dopóki ich intencje nie zostaną do końca i ostatecznie wyjaśnione. 

Prawdopodobieństwo, Ŝe sonda zamilkła z powodu awarii lub trafiła na meteoryt, wynosiło 

dziesięć do minus piątej. Gib czuł się więc spokojny. W końcu to nie on przebił pancerz. 

Wtedy teŜ dopiero zaczął myśleć o Gaborze. Przez cały ten czas trzymał się w ryzach, Ŝeby 

w Ŝadnym przypadku wspomnienia nie miały wpływu na jego postępowanie wobec Obcych. 

Teraz juŜ był wolny. I świadomość morderstwa, do którego go zmuszono, powróciła ze zdwojoną 

siłą. Bo to było morderstwo. Gabor miał rację, był maszyną. UzaleŜniono go przecieŜ od innej 

maszyny, która sama nie mogła zabijać, ale była w stanie zmusić kaŜdego do morderstwa. Myśli, 

takie i podobne, nachodziły go coraz częściej. Któregoś dnia będąc w kabinie Gabora poczuł 

nagle, Ŝe ma łzy w oczach. Płakał. 

 

Transmisja dobiegła końca. Tor Laakon wyłączył urządzenia transmisyjne. Pozwolił sobie na 

krótkie spojrzenie na innych członków Komisji. Wszyscy mieli beznamiętne twarze, bez wyrazu. 

– Nic nas juŜ nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi pomyślał, i zaraz przestraszył się 

tej myśli. – Znowu nieoptymalnie – mruknął pod nosem. 

Przez chwilę pomyślał, Ŝe chciałby choć przez chwilę pozwolić sobie na luksus swobody. Jak 

Gib Trens. Zaraz jednak zabuczał stymulator i Tor przypomniał sobie, Ŝe musi uzupełnić teraz 

transmisję. Wydawało mu się, Ŝe nikt nie zwrócił uwagi na brzęczenie jego stymulatora. 

– Uzupełnienie transmisji – odezwał się w końcu bezosobowym głosem. – W drugiej 

sekundzie, licząc od ostatniego przedstawionego obrazu, Gib Trens zaczął strzelać do 

telepatorów krzycząc, Ŝe chce być wreszcie sam. W trzeciej minucie wszystkie urządzenia 

kontrolne uległy zniszczeniu. Z XIV Wyprawy powrócił pusty statek. Nie znaleziono na nim 

niczego, co by mogło wyjaśnić zaszłe tam później wydarzenia. Przypuszcza się, Ŝe wyszedł on 

background image

 

73 

w przestrzeń. Znaleziono bowiem otwartą śluzę, w której nie było jego skafandra. Analiza 

materiałów zbieranych automatycznie pozwoliła ustalić, Ŝe w czwartej godzinie od momentu 

zakończenia transmisji miotacze pokładowe otworzyły do czegoś ogień na polecenie człowieka 

nadane z przestrzeni kosmicznej. Koniec uzupełnienia. 

Tor był zadowolony. Po raz wtóry w czasie zebrania udało mu się uzyskać 99% 

optymalności w wypowiedziach. 

– Otwieram dyskusję – dodał po chwili. 

 

Muur Kekon zakończył referowanie przebiegu obrad Komisji Lekarskiej. Rada Ziemi, co 

było trzymane w ścisłej tajemnicy, nie uŜywała Ŝadnych stymultorów czy telepatorów. Obrady 

toczyły się jak za dawnych czasów. Oficjalnie motywowano to całkiem logicznie faktem, Ŝe 

Rada podejmuje decyzje globalne, więc pomoc komputera byłaby problematyczna. Podobnie 

zrezygnowano ze stymulatorów, jako Ŝe były one uzaleŜnione mniej lub bardziej od komputerów. 

Innymi słowy: Rada nie mogła sobie pozwolić na dopuszczenie do sytuacji, w której komputer 

narzucałby jej decyzje. Byłoby to absurdalne. Dla dobra sprawy fakt ten jednak trzymano 

w ścisłej tajemnicy przed wszystkimi. Nawet przed bezpośrednimi współpracownikami. 

– Nie podałeś nam jeszcze wniosków Komisji – przypomniał Kir Voider, przewodniczący 

Rady. 

– Hm – Muur pozwolił sobie na uśmiech lekcewaŜenia wnioski były klasyczne. Ogłoszono, 

Ŝ

e Gib Trens dostał obłędu na skutek niedopatrzenia w pracy komisji kwalifikacyjnej 

dopuszczającej do lotów pozaukładowych. Znaczną część winy przypisano Gaborowi Isztowi, 

którego Komisja podejrzewa o przynaleŜność do jakiejś nieznanej i bliŜej nieokreślonej grupy 

wywrotowej działającej na Ziemi. W tej chwili przeprowadza się śledztwo mające ustalić osoby, 

z którymi kontaktował się on w czasie swojego ostatniego pobytu na Ziemi. Komisja zaleciła 

dalsze usamodzielnienie komputera sterującego statkami w czasie wypraw pozaukładowych, 

a szczególnie programów zastrzeŜonych. Powołano równieŜ Komisję do analizy hipotezy 

ewentualnego kontaktu. Na razie zalecono uprzedzenie wszystkich załóg o moŜliwości spotkania 

Obcych. 

– Idiotyzm! – Kir Voider wzruszył ze złością ramionami. 

– Nie przesadzaj! – wtrąciła się Emma Liot, trzeci członek Rady, socjolog. 

– Racja – poparł ją Muur. – Ich ocena świadczy tylko o tym, Ŝe system stymulatorów działa 

bez zarzutu. Na wszelki wypadek zakazałem dalszego rozpowszechniania informacji 

dotyczących XIV Wyprawy i prac Komisji – dodał po chwili. 

– Czego się właściwie obawiasz? – zapytała Kris Vamp, czwarty i ostatni członek Rady. 

– Prawdy. 

– Konkrety! - wtrącił się Kir. 

background image

 

74 

– Gib Trens to nie tylko pojedynczy przypadek szaleństwa. To coś znacznie więcej. To 

ostrzeŜenie. Bo w gruncie rzeczy on nie był szalony. I ty, Kir Voider, świetnie o tym wiesz. 

– Przesadzasz – Kir ponownie wzruszył ramionami z pewnością człowieka, który doskonale 

zna granice swoich moŜliwości. – Nawet gdybyśmy ogłosili wszystkie te szczegóły, tylko 

jednostki byłyby w stanie zrozumieć prawdziwe przyczyny tego samobójstwa. 

– Przejrzyj sobie dokładnie zapis telepatora z posiedzenia Komisji! – Muur powiedział to 

z naciskiem. – Zwłaszcza zapis myśli Tora Laakona. On się przez cały czas bał, Ŝe nie zmieści 

się w granicach tolerancji. Podobnie bali się inni członkowie tej Komisji, moŜe tylko 

w mniejszym stopniu. Oni nie mogli dojść do innych wniosków. Nie dlatego, Ŝe są ograniczeni. 

Dlatego, Ŝe system stymulatorów – niezbędny jeszcze przed pół wiekiem, obecnie stał się naszym 

więzieniem. Zaczynamy rządzić dzięki strachowi. W tej postaci stało się to czynnikiem 

hamującym. Za parę lat grozi nam po prostu brak rzetelnej informacji. Wszyscy będą myśleć 

swoje, ale oficjalnie zgłaszać będą wnioski optymalne w sensie obowiązujących załoŜeń. A my 

staniemy się wtedy tyranami podejmującymi błędne decyzje na podstawie błędnych informacji, 

które w świetle praw ustalonych przez nas i naszych poprzedników będą szczerą prawdą. To 

będzie paranoja. 

– Odchodzisz od tematu – wtrąciła się Kris. – Mieliśmy dyskutować o XIV Wyprawie. 

– Coś w tym jest – poparła Muura Emm. – Daj mu się wypowiedzieć do końca! 

– Niech mówi! – włączył się Kir. – Czego chcesz? – dodał patrząc uwaŜnie na Muura. 

– Prawa do człowieczeństwa dla całego gatunku – odparł spokojnie Muur. 

– I ja tego chcę – powiedział Kir. 

– I ja tego chcę – dołączyła się Emm, a zaraz po niej Kris. 

Była to rytualna formuła Rady Ziemi. NaleŜało ją powtarzać, ale nikt nie traktował jej 

powaŜnie. Od trzech wieków. 

– Natychmiast i bez ograniczeń – uzupełnił Muur wiedząc, Ŝe nic z tego nie wyjdzie. 

– Nie – odparł sucho Kir. 

– Nie. Jeszcze nie teraz – zgodziła się z nim Emm. 

Wszyscy czekali na wypowiedź Kris. Ta jednak nie spieszyła się. Ale nikt jej nie ponaglał. 

Rada nie miała takiego zwyczaju. 

– Nie wiem – odparła wreszcie. – Spróbuj nas lepiej do tego przekonać! – dodała, patrząc 

w zamyśleniu na Muura. 

– Sporządziłem ocenę postępowania Giba od momentu, kiedy odłączył się od stymulatorów. 

Do chwili, kiedy zaczął strzelać do telepatorów pokładowych, utrzymywał się w przedziale 80-

90% optymalności. 

– NiemoŜliwe – oznajmiła Emm. – Miał za duŜo danych do jednoczesnej kontroli. 

– A jednak – odpowiedział jej Muur – dał sobie radę w obliczu interwencji Obcych. Nie 

background image

 

75 

jestem przekonany, czy gdyby trzymał się stymulatorów i programu kontaktowego, udałoby 

musie zatrzeć za sobą drogę na Ziemię tak dokładnie. Komputer nie podjąłby się takiej decyzji, 

a człowiek pozostający pod działaniem stymulatorów równieŜ nie byłby do tego zdolny. 

– Nie ma dowodu, Ŝe udało mu się zmylić tych Obcych. Nie ma nawet dowodu, Ŝe ci Obcy 

naprawdę istnieli. – przypomniał sucho Kir. 

– Na to, Ŝe Obcy istnieją, wskazują bardzo powaŜne poszlaki. To wystarcza, Ŝeby podjąć na 

Ziemi odpowiednie kroki zaradcze. Obcy w końcu zaatakowali nasz statek – Muur powiedział to 

tonem ucinającym wszelkie dyskusje, a inni doskonale wiedzieli, Ŝe ma rację. – PoniewaŜ zaś nie 

ma dowodu, Ŝe Gib zmylił ich ostatecznie – ciągnął dalej uwaŜam za konieczne przyjęcie 

i natychmiastowe wprowadzenie w Ŝycie mojego wniosku. 

– śądam prawa do człowieczeństwa dla całego gatunku. Od zaraz – powtórzył jeszcze raz. 

Tym razem Rada darowała sobie rytualne formułki. Muur miał duŜo racji i wszyscy zdawali 

sobie z tego sprawę. 

– Rządzimy dwunastoma miliardami ludzi na Ziemi i w całym Układzie – odezwał się Kir po 

długim milczeniu. – Od pięciu wieków obowiązuje system stymulatorów. Był on potrzebny dla 

zapewnienia dalszego rozwoju Ludzkości. Dzisiaj stoimy przed moŜliwością Kontaktu i mamy 

powody przypuszczać, Ŝe w przypadku jego zaistnienia nie obejdzie się bez starć zbrojnych. 

Z drugiej strony, jak to juŜ wyjaśnił Muur, system stymulatorów, choć pozwala utrzymać 

równowagę całego układu, stał się od kilkudziesięciu lat czynnikiem hamującym. Od trzech 

wieków nasi poprzednicy w Radzie Ziemi wiedzieli, Ŝe ten moment kiedyś nadejdzie i Ŝe trzeba 

będzie wtedy dać ludzkości coś innego. Nazywamy to, od tego czasu prawem do 

człowieczeństwa. W gruncie rzeczy nie jest to nic innego, jak powrót do społeczeństwa starego 

typu, sprzed sześciu wieków. Mamy nadzieję, Ŝe ludzkość po kilku wiekach tej jakby 

kwarantanny dojrzała do swobodnego dysponowania swoim losem. Tyczy się to oczywiście 

pojedynczych jednostek. Nie wiemy jednak, czy ta hipoteza jest prawdziwa. Mamy powody, 

Ŝ

eby w to wątpić. Suma części nie daje całości. A jednak nie mamy nic innego do zaoferowania 

naszym poddanym. – Dlatego – tu głos Kira stał się stanowczy – nie mogę się zgodzić na Ŝądanie 

Muura Kekona. Tym bardziej w tak przełomowej chwili, kiedy moŜemy zostać skonfrontowani 

z obcą cywilizacją. 

Kir miał rację i Muur zdawał sobie z tego sprawę. UwaŜał jednak, Ŝe naleŜy spróbować. 

Dawało mu to moŜliwość wynegocjowania chociaŜ częściowych ustępstw. Postanowił więc 

przejść do właściwego Ŝądania. Tego, które chciał zaproponować od początku. 

– Zgoda – Muur nie odczuwał zawodu czy złości. 

W Radzie nie było tego zwyczaju. W gruncie rzeczy wszyscy chcieli tego samego – dobra 

ludzkości. 

– Co proponujesz? – zapytała Kris, nie zwracając się specjalnie do nikogo. 

– Proponuję utworzenie kolonii, w której ludzie będą Ŝyć tak jak dawniej. Bez Ŝadnych 

background image

 

76 

stymulatorów. Proponuję równieŜ, Ŝeby kolonia ta kształciła załogi dla wypraw pozaukładowych. 

Chcę, Ŝeby oni stanowili naszą broń. 

– Zgoda – odparła Kris. 

Muur spojrzał się pytająco na Emm. RównieŜ skinęła potakująco głową. Pozostawał Kir. 

– Jak ty to sobie wyobraŜasz? – zapytał wreszcie. 

– Potrzebny nam jest eksperyment na duŜą skalę w celu skonfrontowania tego, co mówiłeś 

przed chwilą, z rzeczywistością. 

Kir pokiwał głową w zamyśleniu. Od kilku juŜ lat Rada co jakiś czas, rozwaŜała moŜliwość 

takiego eksperymentu i nigdy jakoś nie mogła dojść do ostatecznych decyzji. 

– JeŜeli obejmiemy nim około miliona ludzi – kontynuował dalej Muur – będziemy mogli 

swobodnie wyselekcjonować z nich elitę, która osiągnie samodzielnie jeszcze lepsze wskaźniki 

optymalności niŜ Gib, który doszedł do tego trochę przez przypadek. Oni właśnie będą 

z pewnością w stanie stawić czoło niebezpieczeństwu. Będą dysponować naszą techniką 

i doświadczeniem, lecz przede wszystkim własnym rozumem i wolą. Jednocześnie powinni 

stanowić dla nas model tego społeczeństwa, które zaofiarujemy w przyszłości całemu gatunkowi. 

– Jaką masz gwarancję, Ŝe będą sprawniejsi od naszych ludzi z ich stymulatorami? – zapytała 

Kris. 

– Będą dysponować bodźcami, jakich nam dzisiaj brakuje. Strach, miłość, nienawiść, 

przyjaźń. Dawniej te uczucia pobudzały ludzi do rzeczy wydawałoby się niemoŜliwych. Dzisiaj 

nikt o nich nie wie, albo są one tłumione przez stymulatory. To właśnie przyjaźń i nienawiść 

sprawiły, Ŝe Gib nie stracił od razu głowy. Nasi ludzie jednak, w przeciwieństwie do niego, 

zdawali sobie zawsze z nich sprawę. Dlatego właśnie jestem przekonany, Ŝe będą działać o wiele 

skuteczniej niŜ ktokolwiek ze współczesnych nam. 

Przez chwilę na sali panowała cisza. Wszyscy rozwaŜali słowa Muura. 

– To moŜe być ciekawe – zgodziła się Emm. 

– I tak trzeba to kiedyś zacząć – powiedziała Kris. – Muur ma rację. Za parę lat zaleje nas 

potok fałszywych informacji. ChociaŜby dlatego myślę, Ŝe moŜna spróbować. 

– Zgoda – zdecydował się wreszcie Kir. – Ale co tydzień będziesz nam zdawał sprawozdanie 

z postępów tego eksperymentu – zastrzegł się. – I jeszcze jedno – dodał po chwili. Musi to być 

objęte ścisłą tajemnicą. Ziemia nie nadaje się do tego celu. Weźmiesz więc do swojej dyspozycji 

któreś z podziemnych miast Marsa. 

 

Kiedy wszyscy juŜ poszli, Muur siedział nadal na swoim miejscu. Był zadowolony. Od 

początku walczył o prawo do człowieczeństwa. Właściwie cała Rada o to walczyła. Nigdy jednak 

nie udawało się im robić tego jednocześnie. Teraz zrobiono pierwszy krok. Gib Trens był tego 

background image

 

77 

nieświadomą przyczyną. Gdyby nie Obcy, gdyby nie Gabor Iszt, który dziwnym trafem 

zrozumiał, Ŝe stymulatory to nic innego jak zwyczajni więzienni straŜnicy – nigdy, a w kaŜdym 

bądź razie nieprędko, zdecydowano by się na ten eksperyment. 

Gdyby wreszcie nie samobójstwo Giba – wiadomości z XIV Wyprawy nie dotarłyby tak 

prędko do Rady. Być moŜe wtedy nie podjęto by tej decyzji, ograniczając się do zwiększenia 

czujności na podejściach do Układu Słonecznego, Sprawa Obcych będzie zresztą jeszcze nieraz 

przedmiotem rozwaŜań Rady Ziemi. 

Muur podniósł się ze swego miejsca i powoli ruszył ku wyjściu. Po raz któryś juŜ z rzędu 

uświadomił sobie straszną prawdę. Zaledwie czworo ludzi w całym Układzie Słonecznym było 

w stanie zrozumieć, Ŝe Gib Trens tak bardzo chciał być człowiekiem, Ŝe musiał umrzeć. Wolał 

nie myśleć, jaki byłby wynik konfrontacji z Obcymi, gdyby ludzkość nie zdąŜyła tego zrozumieć 

na czas. 

– MoŜe zdąŜy – przemknęło mu przez myśl. – Musi zdąŜyć poprawił się zaraz. 

Nie był tego jednak taki zupełnie pewien. 

Warszawa 1979 

background image

 

78 

CAŁA RADOŚĆ śYCIA 

 

Prolog 

Ewa leŜała wyciągnięta na tarasie, tak jak to potrafią robić tylko kobiety w trakcie opalania 

się. Nie miała na sobie nic, jeśli nie liczyć okularów, które wprowadzono na Zeonii na skutek 

licznych Ŝądań właśnie Ŝeńskiej części załogi Stacji. Panie po prostu musiały je mieć na nosach. 

Takie przynajmniej było wraŜenie Olafa ciągle nagabywanego w tej sprawie przez swoje 

pracownice. A jego oddział miał, niestety, pań najwięcej. W tym momencie jednak Olaf sam był 

zadowolony ze spełnienia ich Ŝądań. Dzięki swoim okularom mógł ukryć błyski, jakie 

niewątpliwie musiały pojawiać się w jego oczach, kiedy patrzył na Ewę. Ta zaś wcisnęła się 

jeszcze bardziej w ręcznik, na którym leŜała. Uosobienie nieświadomości. 

– Jak ona to robi? – przemknęło mu przez myśl po raz któryś tam z rzędu. On sam nie mógł 

wytrzymać na słońcu dłuŜej niŜ kwadrans, nie mówiąc juŜ o trudnej sztuce rozpłaszczania się 

wszerz i wzdłuŜ na, wydawałoby się, nieprzenikliwej posadzce. Nawet gdyby mu się to kiedyś 

udało, nie umiałby zachować w tej niesamowitej pozycji gracji, lekkości i wreszcie swoich 

właściwych kształtów. Ona to potrafiła. 

– Chrzanię! – mruknął z głębokim przekonaniem i podniósłszy się cięŜko z fotela poczłapał 

w stronę basenu. Było naprawdę upalnie. 

– Na jaki temat, szefciu? – zapytała leniwie Ewa, nie podnosząc głowy z ręcznika. 

– Nie podsłuchuj, kiedy starsi myślą. 

– Starsi muszą mieć bogate myśli – odparła strasznie powaŜnie, podnosząc się jednocześnie 

na łokciach. Przez chwilę przyglądała się, jak Olaf ściągał szlafrok i maczał nogę w wodzie, 

sprawdzając jej, temperaturę. 

– Nudysta – stwierdziła tonem oznajmiającym. 

– Co to znaczy? CzyŜby tubylcy znów coś wymyślili? Nie czytałem tego w raportach. 

Tym razem Ewa raczyła podnieść się cała i kręcąc z politowaniem głową powoli skierowała 

się w jego stronę. 

– To słówko ziemskie – zaczęła tonem profesorskim pochodzi nie wiem z którego wieku. 

Strasznie stare. Oznacza ludzi, którzy opalają się nago. Tak jak my. Meda mi o tym powiedziała 

– zakończyła bardzo dumna z siebie. 

Przez chwilę Olaf nic nie mówił, poniewaŜ był zbyt zdumiony, Ŝe dziewczyna oderwała się 

bez przeszkód od swego ręcznika. Poza tym... zawsze nie mógł przez dłuŜszą chwilę nic 

powiedzieć, kiedy tak patrzył na nią w całej okazałości. Piękna bestia – pomyślał. Wolał jednak 

nie wdawać się w Ŝadne historie miłosne ze swoimi podwładnymi. Zwłaszcza z jedną. Tylko Ŝe 

w takich sytuacjach musiał się mocno brać w garść, Ŝeby nie sprzeniewierzyć się swoim 

zasadom. Być moŜe któregoś dnia zasady te wydadzą mu się głupie. Wtedy... tym gorzej dla 

background image

 

79 

zasad. Ale jeszcze nie dziś. 

– To jakaś bzdura! – rzekł, starając się nadać głosowi obojętne brzmienie. – Poza tym, jeŜeli 

dobrze zrozumiałem, to oboje jesteśmy nudystami, prawda? 

– Zgadza się – Ewa ciągle zbliŜała się w jego stronę. 

– No! Do wody, zanim podpatrzą nas tubylcy! – powiedział trochę szybciej i bardziej 

stanowczo niŜby naleŜało. 

– Trzeba było nie programować im takiej pruderii – odparła, patrząc mu w oczy. 

Były w tych oczach niepokojące iskierki drwiny, przebijające nawet przez okulary. Tak 

jakby doskonale zdawała sobie sprawę z jego rozterek i co więcej, jakby się tym nieźle bawiła. 

Olaf wolał nie przeciągać struny. Odwrócił się i szybko skoczył do wody. Jeszcze w locie dobiegł 

go jej śmiech. Radosny, swobodny, śmiech zadowolenia. Zaraz jednak pogrąŜył się w chłodnej 

cieczy i długo nurkował. 

Kiedy wypłynął, jej juŜ nie było na brzegu. Coś natomiast wolno płynęło w jego stronę. Coś? 

Raczej ktoś. W połowie drogi Ewa zatrzymała się i powoli przebierając nogami stanęła 

w miejscu. 

– Przypominam ci, Ŝe za godzinę mamy być u Narbona na koncercie – powiedziała 

mimochodem i znowu zaczęła płynąć. 

Olaf popłynął takŜe, tylko Ŝe w drugą stronę. Musiał się przecieŜ choć trochę przygotować. 

Zawsze tak robił, idąc na spotkanie z tubylcami. Uczciwie jednak przyznawał, Ŝe te parę minut 

mógłby jeszcze pobyć w wodzie. 

 

Kiedy juŜ był w swoim pokoju i kończył się ubierać, przyszło mu na myśl, Ŝe przecieŜ nie 

musiał jej brać ze sobą. Przez chwilę kontemplował to osiągnięcie własnego intelektu z niepo-

kojem. Czemu wcześniej na to nie wpadł? Ale zaraz się uspokoił. Przypomniał sobie, Ŝe z reguły 

zawsze dochodził do tej myśli w czasie wspólnego pobytu z Ewą. Widać miał w sobie coś z ma-

sochisty. 

– Jeszcze się nie ubrałeś? – dobiegł go nagle jej głos. Mamy przecieŜ tylko pół godziny 

czasu, a nie wypada, Ŝeby dwoje szlachetnie urodzonych spóźniało się z wizytą do innego 

szlachetnie urodzonego – dokończyła naśladując świetnie monotonny głos Jansena, komendanta 

Stacji. 

– Nigdy nie nauczysz się pukać? – udało mu się to powiedzieć z prawie szczerym 

ubolewaniem. 

– A muszę? – zapytała z przekornym uśmiechem. 

Oczywiście, Ŝe nie musiała. Olaf o tym świetnie wiedział i ona wiedziała, Ŝe on wie itd. 

MoŜna to było odmieniać we wszystkich przypadkach i zawsze trafić w dziesiątkę. ToteŜ nie 

odpowiedział na jej zaczepkę, tylko pochylił się nad intercomem i połączył z dyspozytornią. 

background image

 

80 

– Proszę o dwuosobową lektykę z czterema nosicielami i sześcioma robotami ochrony! 

– Polecenie przyjęte. Dostawa za dziewięćdziesiąt sekund – odpowiedział metalicznym 

głosem komputer. 

– A czy to wypada, Ŝeby szlachetnie urodzony Olaf ze swoją szlachetnie urodzoną 

siostrzenicą włóczył się z sześcioma robotami ochrony, niczym jacyś wulgarni marszandzi? – 

usłyszał lekko drwiący głos Ewy. 

– Racja – odparł krótko i ponownie pochylił się nad intercomem. – Zmieniam polecenie. 

Proszę o dwanaście robotów ochrony! 

– Przyjęte. 

– Dziękuję szefie. Poczekaj na mnie przy wyjściu! Zrobię ci w zamian małą niespodziankę – 

mruknęła Ewa i bezszelestnie ulotniła się z pokoju. 

 

– Teraz ona się guzdrze – mruknął z rozdraŜnieniem, przekręcając się któryś juŜ raz z kolei 

na niewygodnym posłaniu lektyki. Pomyślał, jak zwykle zresztą w takich sytuacjach, Ŝe trzeba 

będzie coś zrobić z obyczajami tubylców. ChociaŜby te lektyki. PrzecieŜ moŜna było jechać 

samochodem. Ale nie. Zeończycy ubzdurali sobie, Ŝe arystokracji to nie wypada. Na Ziemi zaś 

ktoś wydał zarządzenie, w wyniku którego wyŜsi funkcjonariusze Eksperymentu mogli 

przebywać na planecie jedynie pod przykrywką arystokracji. Ponoć chodziło o ich 

bezpieczeństwo. A Olaf był właśnie wyŜszym funkcjonariuszem, więc musiał dostosować się do 

obyczajów arystokracji. ChociaŜ akurat z tymi lektykami było trochę inaczej. Zwyczaj ten 

powstał samorzutnie, bez interwencji Stacji, a poniewaŜ mieścił się w granicach błędu, więc nie 

było sensu interweniować. Jak Olaf sam obliczył zniknie on za pięć lat po kolejnym impulsie 

przyspieszającym. 

– No, juŜ jestem – wyrwał go z rozmyślań radosny głos Ewy, która zwinnie sadowiła się 

obok niego w lektyce. 

– Nareszcie! – JuŜ myślałem, Ŝe przyjdzie mi wrosnąć w to łoŜe – burknął ze złością. 

– Ruszajcie! Na co czekacie? – krzyknął w stronę nosicieli. 

– AleŜ się wczułeś w rolę – mruknęła Ewa. – PrzecieŜ to tylko roboty. 

– Przepraszam. Jak zwykle masz rację. 

Teraz dopiero przyjrzał się jej uwaŜnie, Co to za niespodzianka? Ubrana była szalenie 

elegancko. Miała na sobie szkarłatną suknię bez rękawów, luźno opinającą całe ciało aŜ pod 

szyję. Całość zakończona była wysokim, obcisłym kołnierzem oplecionym złotą obroŜą, z której 

zwisały rozmieszczone naokoło pręciki, zakończone małymi główkami. Jej czoło zdobiła 

podobna obroŜa, ale juŜ bez wisiorków. Wisiorki zwisały za to z jej uszu i z łańcuszka słuŜącego 

za pasek. O co więc chodzi? Gdzie ta niespodzianka? JuŜ miał ją o to zapytać, gdy nagle 

uświadomił sobie, Ŝe jest ubrany dokładnie tak samo jak ona, z tym tylko, Ŝe bez kolczyków 

background image

 

81 

i wisiorków. Ale przecieŜ często chodzili ubrani jednakowo. Więc to nie to. Nagle spojrzał 

uwaŜnie na główki przy obroŜy na szyi. Przedstawiały one nikogo innego jak... Olafa zza Mórz, 

Pana Zeonii – gdzie się aktualnie znajdowali – oraz ośmiu innych miast. Najbogatszego 

i najpotęŜniejszego arystokratę Drugiego Kontynentu. 

– Nareszcie na to wpadłeś – usłyszał obraŜony głos Ewy. 

– Co to ma znaczyć? – zapytał, bardziej zaskoczony niŜ oburzony. 

Mogę zdjąć, jak chcesz. 

– Nie gniewaj się! – głos mu nagle złagodniał. 

W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami i zaczęła wyglądać przez zasłonę lektyki. 

– No juŜ, przepraszam – wziął delikatnie rękę i ucałował ją. 

Nie broniła się. 

– Myślałam, Ŝe się ucieszysz mruknęła, trochę juŜ udobruchana. 

– Przepraszam. Bardzo się cieszą. Naprawdę – odpowiedział niezdarnie. – No juŜ. Daj buzi 

na przeproszenie – dodał i pocałował ją leciutko w czoło. 

– To ma być według ciebie buzi? 

Jasne, Ŝe nie. Olaf wolał jej jednak nie wtajemniczać w przyczyny swej wstrzemięźliwości. 

Na Zeonii wisiorki te oznaczały, Ŝe dziewczyna jest juŜ z kimś zaręczona. Z tym, Ŝe zamiast 

podobizny wybrańca zawieszało się podobiznę swata. Znowu paradoks i teŜ w granicach błędu. 

Olaf wiedział jednak, Ŝe dla nich obojga ten gest znaczył coś zupełnie innego... 

 

Zabawę u Narbona słychać było z daleka. Muzyka i piski rozbawionych gości przeplatały się 

z ponawianymi co jakiś czas chóralnymi okrzykami zachwytu. 

– Pewnie znowu wymyślili jakiś nowy rodzaj egzekucji mruknął Olaf z niesmakiem. 

– Czemu wreszcie nie zlikwidujemy tych barbarzyńskich zwyczajów – zapytała Ewa. 

– Wiesz przecieŜ, Ŝe nie moŜna wszystkiego na raz. Za jakieś dwadzieścia lat nie pozostanie 

tu po tym nawet śladu. Teraz jednak jest to niemoŜliwe. 

– Mam nadzieję, Ŝe ten dureń będzie miał na tyle taktu, Ŝeby skończyć tę rzeźnię przed 

naszym przybyciem. 

– Nie martw się o to. Zaręczam, Ŝe juŜ w tej chwili sprząta ślady, Ŝeby nas nie urazić – 

odpowiedział Olaf, uśmiechając się mimo woli na wspomnienie Narbona. Kiedyś urządził mu 

taki bałagan w jego włościach, Ŝe biedny gubernator – bo Narbon był oficjalnym gubernatorem 

Zeonii – przez pół roku musiał naprawiać szkody wyrządzone przez roboty Olafa. Dzięki temu 

przekonał się, Ŝe Olaf zza Mórz nie lubi publicznych egzekucji. Nie bardzo natomiast wiedział 

skąd bierze się ta niechęć, ale był na tyle sprytny, Ŝeby nie interesować się zbytnio nie swoimi 

sprawami. 

background image

 

82 

– O, właśnie juŜ idzie! Ewa nie kryła swego lekcewaŜenia. – I pomyśleć, Ŝe ta kreatura jest 

naszym dziełem. 

– No, koniec Ŝartów mój zastępco. Teraz jesteśmy na słuŜbie. 

– Rozkaz, szefie. 

– Witam szlachetnego Olafa, Pana na... – Narbon, który właśnie nadbiegł zdyszany 

w otoczeniu swej świty, zamierzał najwidoczniej uczcić swoich gości wyliczeniem wszystkich 

ich tytułów. Trwałoby to stanowczo zbyt długo. 

– Znam swoje tytuły – przerwał mu Olaf znudzonym głosem – więc nie wysilaj się! 

Narbon posłusznie przerwał wyliczankę i skłonił się usłuŜnie aŜ po ziemię. Tymczasem Olaf 

wyskoczył z lektyki i podał rękę Ewie. Roboty ochrony natychmiast otoczyły ich oboje. Po 

sześciu na osobę. 

– Idźcie do kuchni! – rzekł Narbon władczo do czwórki nosicieli lektyki. 

Ci jednak trwali nieporuszenie na swoich miejscach. Ewa i Olaf uśmiechnęli się do siebie. 

Nosicielami teŜ były roboty, które przyjmowały rozkazy tylko od nich dwojga, lecz Narbon nie 

wiedział o tym, bowiem w ogóle nie miał pojęcia, co to są roboty. Tak dalece Ziemianie jeszcze 

ich nie rozwinęli. Prawdę mówiąc, to na razie wcale nie mieli na to ochoty. Tym razem jednak 

Narbon wyraźnie przekraczał swoje kompetencje. Nawet na Zeonii słuŜba słuchała tylko swoich 

właścicieli. 

– Narbon – wkroczył ostro Olaf – co to za zwyczaje? Chyba przewraca ci się w głowie. 

Gubernator skłonił się ponownie. Uczynił to jeszcze bardziej uniŜenie niŜ poprzednio. 

– Wyrabia się – mruknęła z pogardą Ewa. 

– Obiecałeś nam koncert – Olaf powrócił do swego znudzonego tonu – prowadź więc! 

– Wszystko juŜ przygotowane – Narbon udawał uosobienie oddania. 

Wielki pałac gubernatora składał się z trzech kul umieszczonych jedna przy drugiej. 

Kosztowało go to majątek, ale poniewaŜ Olaf pokrywał połowę kosztów, więc Narbon nie 

odmawiał sobie niczego. Najlepiej oczywiście wyszli na tej transakcji naukowcy, którzy na 

Zeonii tworzyli osobną kastę Nienawidzili oni równie mocno arystokracji, co i administracji. Byli 

przy tym naprawdę najbardziej zaawansowaną grupą na całej planecie. Fabio – szef sekcji 

bezpośredniej interwencji Stacji – mocno się starał, Ŝeby utrzymać ich w tych nastrojach. Przez 

nich bowiem rozpoczynano wszelkie eksperymenty przyśpieszające. 

Pałac był wyposaŜony we wszystko, co było aktualnie dostępne na planecie w dziedzinie 

technologii i techniki. Kule były więc wykonane z półprzeźroczystego plastyku. Wnętrza 

ogrzewano energią słoneczną, której receptorami były ściany owych kul. Były równieŜ baseny, 

bieŜąca woda, windy, kuchnie elektryczne. Dla urzędników zaś przewidziano samochody 

słuŜbowe. Był to duŜy zbytek, nawet jak na miarę arystokracji. Olaf jednak pozwolił na to, mając 

na uwadze ułatwienia w zarządzaniu, jakie niewątpliwie następowały dzięki takiemu stanowi 

background image

 

83 

rzeczy. Co by bowiem nie mówić o Narbonie, był to dobry organizator i gubernator. Inaczej 

Stacja nie tolerowałaby go nawet minuty. 

Wprowadzono ich do sali koncertowej. Zajmowała ona blisko jedną trzecią powierzchni 

ś

rodkowego budynku i była doskonale pomyślana pod względem akustycznym. Fabio musiał 

w związku z tym wprowadzić kilka nowych odkryć nadprogramowo, Ŝeby zeońscy uczeni nie 

zepsuli roboty. Warto było. Pośrodku sali znajdowała się scena, na której aktualnie zgromadzono 

dwustuosobową orkiestrę. Była to orkiestra symfoniczna, a jej instrumenty były po prostu 

kopiami ziemskich urządzeń tego typu sprzed kilkunastu wieków. Nikomu bowiem nie chciało 

się specjalnie wysilać nad stworzeniem jakichś nowych pomysłów, więc Meda – szef historyków 

Stacji – wpadła na pomysł, Ŝeby po prostu zaprogramować tubylców na uŜywanie zwykłych 

skrzypiec, fortepianów i innych tworów ziemskiej kultury w dziedzinie instrumentów 

muzycznych. Podobnie zresztą postąpiono z językiem. Zeończycy najzwyczajniej na świecie 

mówili po ziemsku, co znakomicie ułatwiało wszelkie kontakty. 

Narbon tymczasem dwoił się i troił, Ŝeby zadowolić Olafa i Ewę. W końcu Ewa nie 

wytrzymała i kazała mu odejść. Stary spryciarz zauwaŜył jednak wisiorki naszyjnika. Wkrótce 

więc na całej sali rozległy się przytłumione szepty. Wszyscy zastanawiali się kto jest tym 

jedynym Ewy. 

– Właśnie! MoŜe mi powiesz łaskawie, kto jest tym wybrańcem – zapytał Olaf. – Wszyscy 

juŜ o tym plotkują. W końcu będę musiał im coś na ten temat powiedzieć. 

– Rycerz zza mórz – odparła ze złością, wzruszając jednocześnie ramionami. – PrzecieŜ nie 

musisz się im tłumaczyć. 

– TeŜ prawda. Nawiązałaś łączność z Medą? – przypomniał sobie o swoich obowiązkach. 

– Tak, roboty jeden i cztery będą transmitowały koncert bezpośrednio na stację. 

– Wiesz co – dodała po chwili milczenia – mam ochotę zmienić tego cwaniaka. 

– Daj spokój! – odparł uspokajająco, mimo Ŝe całkowicie podzielał jej odczucie. – To 

w końcu dobry zarządca. 

– MoŜliwe, ale obiecuję ci, Ŝe przy najbliŜszej okazji go zmienię. 

Wierzył jej. Podejrzewał nawet, Ŝe znajdzie okazję szybciej, niŜ mógł to przypuszczać i nie 

zamierzał jej w tym przeszkadzać. 

– Chciałbym jednak dostać kandydaturę następcy do wglądu. 

– Jesteś przecieŜ szefem – powiedziała, tak jakby zawsze o tym pamiętała. 

– Zaczynam Ŝałować, Ŝe tu przyszliśmy. 

– Czemu? To moŜe być ciekawe – Ewa tym razem mówiła z przekonaniem, gdyŜ była 

wielbicielką muzyki. – Zresztą, siedź cicho, bo juŜ się zaczyna – dodała i skinęła przyzwalająco 

Narbonowi, który od dłuŜszego czasu stał na scenie, oczekując ich zgody na rozpoczęcie 

koncertu. 

– Przepraszam. Zagadałem się – mruknął i równieŜ skinął głową. 

Narbon był wreszcie w swoim Ŝywiole. Rozpoczął kwiecistą mowę, z której wynikało 

background image

 

84 

niedwuznacznie, Ŝe gdyby nie Olaf i on – czytaj on i Olaf – wszelka sztuka na Drugim 

Kontynencie stoczyłaby się w przepaść zapomnienia. Jednak dzięki tak potęŜnemu mecenasowi, 

dostojni goście mogą dziś dostąpić rozkoszy wysłuchania arcydzieła kunsztu kompozytorskiego, 

którego autorem jest nieznany dotąd nikomu Grzegorz z Zakonii. Byłby tak perorował jeszcze 

długo, gdyby nie spojrzał w stronę Olafa i Ewy, którzy nie ukrywali nawet swojego znudzenia 

tym wystąpieniem. PoniewaŜ zawsze umiał się znaleźć, więc i tym razem błyskawicznie przerwał 

swoją mowę i zakończył, juŜ całkiem po prostu, zaproszeniem do wysłuchania kantaty 

w wykonaniu jego prywatnej orkiestry pod dyrekcją kompozytora. 

Olaf nie znał się na muzyce, ale i on musiał przyznać, Ŝe tego dzieła nie powstydziłby się 

nawet ziemski kompozytor. Ewa zaś była zachwycona do tego stopnia, Ŝe kazała przyznać 

autorowi wysoką nagrodę. 

Po koncercie Narbon zaprosił oboje do pozostania na przyjęciu wydanym na ich cześć. Nie 

wypadało odmówić. Ewa zaraz podeszła do Grzegorza z Zakonii, aby z nim porozmawiać. Olaf 

natomiast dostał się w szpony Tursa, sławnego uczonego z tutejszego ośrodka naukowego. To juŜ 

był czysto ziemski wymysł. Turs był oczywiście kontra wszystkiemu. 

– Ile to pieniędzy poszło na ten pałac – zaczął uŜalać się przecieŜ to marnotrawstwo. 

– Wy teŜ nieźle się na tym obłowiliście – przypomniał mu Olaf. 

– Wyłącznie dlatego, Ŝe potrzebujemy pieniędzy na nasze badania. 

Było to szczerą prawdą, więc Olaf nie spierał się z nim. 

– Słyszałeś panie o moich najnowszych pracach? – zapytał, tym razem normalnym juŜ 

tonem, Turs. 

– Nie. Czy to coś ciekawego? – Olaf nie spodziewał się jakiejś rewelacji. 

Czy zauwaŜyłeś panie anomalie naszej cywilizacji? 

– Chodzi ci o smoki trzygłowe? – zapytał Olaf wiedząc, Ŝe te dzikie pomysły Bergmera – 

kosmosocjopsychologa Stacji ciągle wywołują zamieszanie w umysłach tubylców. 

– To teŜ, ale nie tylko. 

– Słucham więc. 

– Zastanawiam się, dlaczego jedni utrzymują niewolników, podczas gdy inni, jak choćby ten 

przygłup Narbon, posługują się urzędnikami. Czemu arystokraci uŜywają lektyk, kiedy mogliby 

bez trudu jeździć samochodami. Czemu wreszcie odkrycia naukowe mają charakter najwyraźniej 

cykliczny. 

– AleŜ to proste – odparł Olaf z nonszalancją. – Niewolnicy zawsze byli i muszą być. Coś 

trzeba przecieŜ robić z jeńcami wojennymi. Państwo nie moŜe ich wszystkich Ŝywić. Narbon ich 

nie uŜywa, bo są leniwi i głupi. Poza tym, kto to widział, Ŝeby arystokrata jeździł samochodem. 

Nie wypada! 

– Być moŜe, panie. Być moŜe – Turs najwyraźniej się zastanawiał, czy jego rozmówca 

background image

 

85 

rzeczywiście jest takim idiotą, jakiego z siebie robi, czy tylko udaje. 

Widać nie stracił jeszcze całej nadziei, gdyŜ zapytał: 

– CóŜ jednak powiesz o dziwnych prawidłowościach odkryć naukowych? 

– To zaleŜy, na czym one polegają – Olaf wolał być ostroŜny, bo uczony zaczynał mówić 

bardzo ciekawe rzeczy. CzyŜby to był ten efekt marginalny, o którym mówił za Ŝycia Heron, 

były szef eksperymentu? Według Herona, po pewnym czasie trudnym do przewidzenia – 

wszystkie zjawiska powstałe wbrew intencjom Ziemian, a mieszczące się w granicach błędu, 

zaczną się kumulować, powodując w efekcie utratę kontroli nad populacją. Za Ŝycia autora 

wszyscy się z tego śmiali. Olaf jednak intuicyjnie wyczuwał, Ŝe stary uczony mógł mieć rację. 

– ZauwaŜ panie – mówił dalej Turs – Ŝe przed stu laty, na przykład, byliśmy społeczeństwem 

raczej rolniczym. Kwitło niewolnictwo, rzemiosło. Nikomu nie śniło się o takich budowlach, jak 

ten pałac. Nagle wynaleźliśmy parę, lokomotywy. Zaczęliśmy budować statki, a nawet, jak 

mówią niektóre dokumenty, aparaty latające, chociaŜ te ostatnie nigdy nie ujrzały światła 

dziennego. Ale zarazem kwitło niewolnictwo i wszystko było prawie tak, jak dawniej. 

Oczywiście, bogaci natychmiast skorzystali z nowych wynalazków bogacąc się jeszcze bardziej, 

ale za to uczeni zdobyli i ostatecznie ugruntowali swoją pozycją w społeczeństwie. Ciekawe 

tylko, Ŝe ci wszyscy, którzy próbowali zmieniać zastaną sytuację znikali tajemniczo bądź 

spotykały ich nieszczęśliwe wypadki. Taki stan rzeczy trwał w sumie dwadzieścia lat. Wtedy 

nastąpił nowy okres odkryć, a potem znowu zastój przez dwadzieścia lat. Dzisiaj znajdujemy się 

pod koniec okresu zastoju. Niedługo spodziewam się więc nowych odkryć. 

– Ciekawa koncepcja – Olaf nie miał serca skłamać uczonemu wprost. 

– To nie koncepcja. To moŜna udowodnić. Ja tylko zarysowałem część anomalii. Nikłą 

zresztą. 

– Jak to sobie tłumaczysz? 

– Nie wiem, panie – odparł szczerze uczony. – Być moŜe jest to interwencja boska, jak 

twierdzą niektórzy, moŜe zaś, po prostu, tak juŜ jest na tym świecie. Nie wiem. 

– Ach, wy uczeni. Zawsze coś musicie wymyślić. Bez tego jesteście wręcz chorzy – Olaf 

postanowił zbagatelizować wypowiedź Tursa. 

– O czym ci znowu prawi Turs? – dobiegł go kpiący głos Ewy. – Pewnie o tym, Ŝe szkoda 

pieniędzy na pałace. 

– Pani! – Turs skłonił się z szacunkiem. 

– Między innymi i o tym, moja droga – powiedział Olaf. Poza tym nasz dzielny Turs znalazł 

dowód na istnienie boga dodał lekcewaŜąco. 

– Boga? – Ewa wyraźnie nie miała zamiaru tego słuchać. Zmęczona jestem – dodała, dając 

jednocześnie do zrozumienia, Ŝe chciała mu coś powiedzieć. 

– Do następnego spotkania, mój drogi – Olaf poŜegnał Tursa i nie patrząc na jego ukłony 

background image

 

86 

zaraz odszedł z Ewą na bok. 

– Co chciałaś? – zapytał. 

– Za dziesięć minut podstawią nam grawitolot. Meda ma ci coś do przekazania. Podobno 

ciekawe. 

– To nie moŜe się ze mną skontaktować przez radio? 

– Jansen teŜ ma coś do ciebie. 

– Chodźmy więc! 

Kiedy juŜ uwolnili się od natrętnego gospodarza i lektyka niosła ich na lądowisko, Ewa 

przypomniała sobie o Tursie. 

– Co on tam ci nagadał o tych bogach? 

– Bardzo ciekawe rzeczy. W związku z tym trzeba będzie pogadać z Fabiem. Ten Turs jest 

o wiele za inteligentny. 

– Chcesz go wycofać z obiegu? PrzecieŜ to nieszkodliwy wariat – Ewa była najwyraźniej 

zdziwiona. 

– Będę musiał. On zaczyna się domyślać, Ŝe Zeonia jest sterowana z zewnątrz, chociaŜ 

jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. 

– No to co? 

– Jest zbyt inteligentny, Ŝeby nie wpaść na to wcześniej czy później. Na razie jest przy 

koncepcji bogów, ale to moŜe się szybko zmienić. Mam juŜ dość tych wszystkich dzikich historii 

mieszczących się w granicach błędu. 

– Wierzysz w to co mówił Heron? – Ewa jak wszyscy śmiała się z tych wizji. 

– Lepiej nie ryzykować – odparł z westchnieniem. – Ten Turs moŜe w przyszłości strasznie 

narozrabiać. Czy wiesz, Ŝe on przewidział kolejny impuls przyśpieszający? 

– Szkoda mi go – Ewa pokiwała z uznaniem głową. – Ten facet ma głowę. 

– A swoją drogą Fabio musi załatwiać swoje sprawy dyskretniej. JeŜeli Turs zauwaŜył, Ŝe 

niektórzy uczeni znikają tajemniczo, to mogą na to wpaść i inni. 

– On mi się zaczyna podobać, ten twój Turs. Przenieś go po prostu gdzieś na prowincję! 

– Zobaczymy. Co z tym grawitolotem? – Olaf zaczynał się niecierpliwić, bo chciał jeszcze 

tego samego wieczoru wrócić na planetę. 

 

Po przybyciu na stację zaraz zaanektowała ich Meda. Była strasznie podniecona i prawie 

zaniosła ich do swej pracowni. 

– Czekaj chwilę! Jansen chciał się ze mną zobaczyć -  próbował się ratować Olaf. 

– Nie martw się stary. Wie, Ŝe jesteście u mnie – odparła lekcewaŜąco. 

– O co chodzi? – Olaf postanowił szybko załatwić tę sprawę. Jaka by nie była. 

background image

 

87 

– Słuchajcie! – powiedziała Meda z namaszczeniem. 

Z głośników popłynęła jakaś kantata. Olaf ją znał. 

– PrzecieŜ sami ją transmitowaliśmy na Stację godzinę temu. 

– Nie, to bardzo podobne, ale nie to samo. – Ewa uwaŜnie wsłuchiwała się w muzykę, 

marszcząc przy tym śmiesznie czoło. 

Meda nic nie mówiła, tylko patrzyła na nich oboje z figlarnym uśmiechem. Była tak samo 

piękna jak Ewa. MoŜe nawet bardziej, ale Olaf nie miał Ŝadnych zahamowań w jej obecności. 

Problemy miał tylko ze swoim zastępcą. Starzeję się pomyślał smętnie, całkowicie lekcewaŜąc 

muzykę. I tak zaraz się dowie, o co chodzi. 

– No więc, to samo, czy nie? – zapytała Meda. 

– Raczej nie, albo zdąŜyłaś to trochę zmienić – Ewa jednak znała się na muzyce. 

– Lepiej od razu powiedz, o co chodzi! – Olaf był przede wszystkim praktykiem. 

– To, coście wysłuchali, jest utworem ziemskim. Nosi nazwę ,,Cała Radość śycia” i zostało 

skomponowane przez niejakiego Beethovena trzy tysiące lat temu. 

– Co to za kawał? – zapytał zaskoczony Olaf. – Kto to dostarczył tubylcom? 

– To niemoŜliwe! – Ewa była tak samo zaszokowana. 

– Nie sądzę, Ŝeby to był kawał – powiedziała Meda. 

Miała rację, Olaf teŜ w to nie wierzył. 

– Trzeba to przesłać na Ziemię. Niech teŜ się trochę pomartwią – powiedział. 

– Kto by pomyślał, Ŝe oni dojdą do czegoś takiego. – Ewa wpadła wyraźnie w ton zadumy. 

To przecieŜ było prawie identyczne z koncertem Zeończyków. 

– To sporo zmienia, nie sądzisz? – zapytała Meda. 

– Nie. Natomiast coraz bardziej zaczynam przekonywać się do teorii Herona. Musimy się 

wziąć za te ludziki. Inaczej oni się wezmą za nas. 

– Przesadzasz – Meda teŜ nie wierzyła w tę hipotezę. 

– Chodźmy do Jansena, zanim weźmiecie się za łby wkroczyła Ewa. 

Miała rację. Olaf był wyraźnie w nastroju do polemik. 

– Dziękuję ci – powiedział Medzie – i nie przejmowałbym się tak bardzo tą symfonią. To 

moŜe być po prostu prawo wielkich liczb. Nic więcej. 

– MoŜe – Meda nie była przekonana. – W kaŜdym razie zaraz przesyłam to na Ziemię. 

 

Olaf nie przewidywał wtedy nawet jakie reperkusje wywoła te kilka minut muzyki. Tak 

samo, jak nie przypuszczał, Ŝe w miesiąc później Ewa zostanie odwołana na Ziemię, by powrócić 

na Stację dopiero po trzydziestu latach. I to od razu w sam ogień rozgrywek personalnych i nie 

tylko personalnych. 

background image

 

88 

 

Po trzydziestu latach 

Dzwonki alarmowe huczały natrętnie odbijane echem pustych o tej porze korytarzy stacji 

orbitalnej. Olaf szedł spokojnie do głównej sali kontroli. Nie spieszył się. Po co? Pewnie znowu 

Jansen wymyślił próbny alarm. Od jakichś dwudziestu lat robił to regularnie co cztery – sześć 

miesięcy. Wymyślił sobie, Ŝe pomaga to zachować dyscyplinę, trochę ostatnio rozluźnioną, 

a poza tym dawały mu one swoisty rodzaj rozrywki. Wszyscy jednak juŜ się na to uodpornili. 

Nagle zobaczył biegnącego naprzeciw Nemo. JuŜ chciał powiedzieć coś złośliwego pod jego 

adresem, kiedy uświadomił sobie, Ŝe Nemo nigdy nie pozwala sobie na takie ekscesy ruchowe 

bez waŜnej przyczyny. Ten, zobaczywszy Olafa, zaczął wymachiwać rękoma i krzyczeć nie 

zatrzymując się. 

– Co ty tu jeszcze robisz, człowieku, Gnaj do sali kontroli i spróbuj coś jeszcze uratować... 

– Co się stało? Gdzie tak lecisz? 

– Puścił pierwszy generator psychoemocjonalny. Ci durnie przeciąŜali go juŜ od tygodnia. 

Nemo pobiegł dalej i Olaf zdąŜył jeszcze usłyszeć, jak mówił juŜ do siebie – Mówiłem, Ŝe to 

się tak skończy. 

Bez namysłu puścił się pędem na swoje stanowisko. 

BoŜe! – myślał – przecieŜ w ten sposób stracimy cały kontynent. 

Wpadł jak burza do sali kontroli. Siedział tam juŜ Jansen. Nie patrząc na niego rzucił się do 

swego stanowiska. Prawie skoczył na przycisk łączności awaryjnej z wszystkimi sekcjami. 

– Olaf do sekcji generatorów – mówił szybko, ale w miarę spokojnym głosem. Jeszcze nie 

zdąŜyłem się na serio zdenerwować – pomyślał. 

– Sekcja generatorów do Olafa – odezwał się ekran kontrolny. 

– Słucham! 

– Czy ekipa kontrolerów wykorzystywała równieŜ moc awaryjną? 

Nie. Tylko raz brali psychoenergię z dwóch generatorów pomocniczych. 

– Za ile moŜecie mi dać całą moc awaryjną? 

– Wraz z pomocniczymi generatorami najwcześniej za piętnaście minut. 

– Wystarczy. Odpalcie dwa satelity energetyczne ze zwierciadłami rozpraszającymi i jeden 

ze zwierciadłem kierunkowym o powierzchni skupienia tysiąca kilometrów kwadratowych. Chcę 

je mieć na orbicie za dziesięć minut. 

– Szefie – operator był wyraźnie zrezygnowany – przecieŜ nigdy w świecie nie zdąŜymy 

zrobić obu tych rzeczy jednocześnie. 

– Musicie! I nic mnie nie obchodzi, jak to zrobicie. MoŜecie wykorzystać ludzi Nema. 

Powołajcie się na mnie! Niech uŜyją generatorów awaryjnych. Zresztą... za piętnaście minut 

background image

 

89 

czekam na meldunek. 

Teraz dopiero Olaf pozwolił sobie na rozejrzenie się po sali. Jansen siedział na swoim 

stanowisku dowódcy i właśnie łączył się z sekcją komunikacji. 

– Potrzebuję natychmiast pięć grawitolotów z pełnym uzbrojeniem usypiającym. Start za trzy 

minuty. Cel: Pierwszy Kontynent. Niech rozpoczną rzucać bomby juŜ ze stratosfery – mówił 

szybko jak komputer. 

– Dureń – pomyślał Olaf. Jansen był świetnym dowódcą, ale w kosmosie. Nie znał się 

natomiast zupełnie na subtelnościach Eksperymentu Zeonia. 

– Jansen – powiedział z całym naciskiem, jaki mógł z siebie wydobyć – proszę cię, 

wstrzymaj swoich ludzi na piętnaście minut. 

Jansen spojrzał na niego jak na wariata. 

– Czyś ty oszalał? Puścił przecieŜ pierwszy generator. JeŜeli ich nie uśpimy i to zaraz, to 

stracimy prawie czterysta milionów jednostek. 

– Wiem o tym równie dobrze – odpowiedział Olaf głosem, w którym nie zdołał ukryć 

rozdraŜnienia. – Ale ja się lepiej znam na tej robocie niŜ ty. Daj mi kwadrans. JeŜeli w tym czasie 

nie uda mi się opanować sytuacji, zaczniesz rzucać swoje bomby. 

– Co chcesz zrobić? – Jansen był wyraźnie nieprzekonany. 

– Chcę wykorzystać moc awaryjną. Jeśli się uda to będziemy mieli około tygodnia na 

naprawę. 

Olaf dostrzegał sprzeczne uczucia targające komendantem. Był to stary wyjadacz przestrzeni, 

przyzwyczajony do natychmiastowych i bezwzględnych reakcji na sytuacje kryzysowe. Dzięki 

temu zresztą mógł pracować w swoim zawodzie juŜ trzysta lat. Teraz więc nie bardzo chciał się 

zgodzić na zwłokę. Z drugiej strony był on na tyle inteligentny, Ŝe zdawać sobie sprawę ze 

swojej niewiedzy o teorii eksperymentu. 

– Jakie masz szanse powodzenia? – zapytał wreszcie po dłuŜszym milczeniu. 

– Myślę, Ŝe około sześćdziesięciu procent. 

– Masz ten kwadrans – wydusił w końcu z siebie Jansen. Ale ani sekundy więcej. 

– Dziękuję – mruknął Olaf i natychmiast znowu wdusił przycisk łączności. – Uwaga 

wszystkie sekcje! Ogłaszam alarm pierwszego stopnia. Wszyscy, którzy nie są bezpośrednio 

zatrudnieni w sekcji generatorów, łączności i komunikacji mają przerwać wszelki pobór mocy. 

W tej chwili na bocznym ekranie zobaczył twarz dyŜurnego technika sekcji generatorów. 

– Satelity na orbicie. Za pięć minut otrzymasz pełną moc. 

– W porządku. 

Olaf wyłączył obraz z sekcji generatorów i przerzucił go do sekcji psychologów. 

– Olaf do Ewy. Pilne! Przygotuj natychmiast sto dwuosobowych grup interwencji 

bezpośredniej z kompletem hipnotyzerów. Chcę, Ŝeby pierwsze trzydzieści grup wystartowało 

background image

 

90 

w ciągu godziny na Pierwszy Kontynent. Mają się ustawić w pobliŜu wszystkich większych 

miast i na bieŜąco meldować mi o wskazaniach miernika świadomości. 

– Olafie! – głos Ewy był spokojny, mimo iŜ wiedziała juŜ z pewnością, co się stało. – Za 

godzinę mogę ci dać najwyŜej piętnaście grup. Nic więcej. Wszyscy ludzie są w terenie. 

– Wywołaj procedurę awaryjnego opuszczenia planety w zespołach będących najbliŜej. 

Niech natychmiast kierują się na Pierwszy Kontynent. Dopuszczam eliminację jednostek 

przekraczających wskaźniki progowe. Tylko... niech nie przesadzają! Maksimum sto jednostek 

na zespół. 

– Procedura awaryjnego opuszczenia planety w toku dla zespołów od 1 do 18 – odparła Ewa 

tak jakby była na ćwiczeniach. – Czy jeszcze coś? 

– Nic! 

Olaf zastanawiał się przez chwilę, kogo ma teraz wywołać. Jednocześnie nie mógł nie myśleć 

z podziwem o Ewie. Ten spokój i opanowanie. Sam nie mógł niestety powiedzieć tego o sobie. 

– Masz jeszcze trzy minuty – dobiegł go głos Jansena. 

Był to głos pełen napięcia i Olaf wiedział, Ŝe Stary wytrzyma dokładnie te trzy minuty, 

zanim rozpocznie swoją akcję. Postanowił połączyć się wpierw z sekcją energetyczną. 

– Nemo! – powiedział. – Czy dasz radę przesłać od razu całą moc? 

– Nie. Połowę zabezpieczeń obciąŜają mi Kontrolerzy. 

– Nie przejmuj się nimi! 

Następnie ponownie przełączył się na sieć ogólną. 

– Olaf do wszystkich. Polecam wstrzymać wszelki pobór mocy zalecony przez Kontrolerów! 

Wszelkie skargi kierować bezpośrednio do mnie! 

W tym momencie usłyszał porządnie juŜ zaniepokojony głos Jansena: 

– Nie wiem, czy dobrze robisz, chłopcze. Ty się z tego będziesz gęsto tłumaczył. Teraz 

zostało ci jeszcze dziewięćdziesiąt sekund. 

Zaraz włączył się głos dyŜurnego sekcji generatorów. 

– Moc awaryjna gotowa. 

Olaf połączył się z Nemo na równoległym torze. 

– Przekazuję ci psychoenergię. Masz pięćdziesiąt sekund na uruchomienie transmisji. 

ZdąŜysz? 

Przyjęte – zabrzmiało w odpowiedzi. 

Olaf nie bardzo wiedział, kto to powiedział. DyŜurny czy Nemo? NiewaŜne. Teraz juŜ sam 

zobaczył na wskaźnikach, Ŝe wszystkie trzy tory satelitarne są czynne. 

– Ewa! – znowu łączył się z sekcją psychologów. – Podawaj mi na bieŜąco stopień 

opanowania świadomości Pierwszego Kontynentu. 

Na razie zero i zero. 

background image

 

91 

– Uwaga załogi grawitolotów! – usłyszał zdecydowany głos Jansena. – Do startu pozostało 

trzydzieści sekund! 

Było to dość uprzejme, jak na Starego, przypomnienie o umowie. Teraz juŜ trzeba było 

działać błyskawicznie. 

– Ewa, co ze wskaźnikami! 

– Jeszcze nic – odparła ciągle spokojnym głosem. 

BoŜe – pomyślał – jak ona moŜe się nie denerwować? 

– Jest! – usłyszał jej krzyk. – Zero i jeden... i pięć... jeden i jeden. W porządku. Utrzymamy 

ich. 

– Jak długo? -zapytał niespokojnie. 

– Wskaźnik ciągle wzrasta, ale nawet i na tym poziomie z pomocą grup interwencyjnych 

utrzymam ich do jutra. 

Olaf odwrócił się w stronę Jansena, Ŝeby mu powiedzieć, Ŝe na razie jest spokój. Ale ten sam 

juŜ to zauwaŜył. 

– Uwaga grupy w grawitolotach! Start odwołany! Ogłaszam pogotowie interwencyjne dla 

jednostek trzy i cztery. 

Olaf wreszcie odetchnął. Prawie Ŝe flegmatycznie połączył się znowu z siecią ogólną. 

– Alarm w toku. Podtrzymuję zakaz poboru mocy. Ogłaszam zebranie kierowników sekcji 

w sali kontroli za półtorej godziny. 

Zaraz potem przypomniał sobie o psychologach. 

– Ewa, melduj! 

– Wskaźnik trzy i sześć. Grupy interwencyjne 1 do 18 zajmują stanowiska według planu. Ze 

stacji wystartowało pierwszych dziesięć zespołów. 

– Dziękuję – mruknął Olaf. – Nawet nie wiesz, ile od ciebie zaleŜało. 

– A właśnie, Ŝe wiem ty wstrętny zarozumialcze – usłyszał jej sztucznie powaŜny głosik, 

w którym z trudem zduszała śmiech. – A poza tym, melduję ci, Ŝe mam na głowie pół ekipy 

kontrolerów, którzy po raz któryś z rzędu Ŝądają cofnięcia zakazu poboru mocy. 

– Masz ci los, zapomniałem o nich – skrzywił się z niesmakiem na myśl o kłopotach, które 

dopiero teraz się zaczną. Powiedz im z łaski swojej, Ŝe oczekuję ich na spotkaniu u kierowników! 

– Trzymaj się szefie! – usłyszał w odpowiedzi, tylko, Ŝe tym razem było to szalenie 

powaŜne. Odrobinę zbyt powaŜne nawet. Ale tym będzie miał czas zająć się dopiero później. 

W tym momencie odezwał się w końcu Jansen, o którym Olaf zupełnie zapomniał. 

– Jak nas juŜ wszystkich stąd wywalą, to gwarantuję ci posadę mojego zastępcy, synu. 

Wreszcie będę mógł sobie od czasu do czasu odpocząć. 

Olaf zaczął się wreszcie niepokoić. 

– Myślisz, Ŝe kontrolerzy zaczną rozrabiać? 

background image

 

92 

– Nie myślę – odpowiedział znuŜonym głosem Jansen. - Ja wiem. 

– PrzecieŜ nie moŜna było zrobić inaczej. 

– Tak, tylko, Ŝe oni nie zechcą tego przyjąć do wiadomości. Wiesz przecieŜ, co o nas myślą 

na Ziemi. Idź teraz do siebie i spróbuj się przygotować na spotkanie z nimi. 

Przez chwilę Jansen zastanawiał się jeszcze nad czymś. 

– Ja zresztą teŜ to zrobię – dodał w końcu. 

 

Kiedy wreszcie Olaf znalazł się w swoim pokoju, zaczął zastanawiać się, jaką taktykę 

przyjąć wobec tej bandy ziemskich kontrolerów. Był pewien, Ŝe krył się za nimi sam Bergmer. 

Od kiedy Olaf przyczynił się do usunięcia go z kierownictwa Eksperymentu, nie przepuścił 

Ŝ

adnej okazji, Ŝeby się odgryźć. Przychodziło mu to tym łatwiej, Ŝe zaraz po powrocie na Ziemię 

załatwił sobie stanowisko Delegata Parlamentu do spraw Zeonii. Poprzednio stanowisko to 

zajmowała Bettina, z którą Olaf był w dobrych układach. Niestety, coś jej odbiło i postanowiła 

polecieć z ekspedycją do jądra galaktyki. Faktem jest, Ŝe Olaf sam chyba by poleciał, gdyby nie 

ten Eksperyment. 

Przez chwilę oddał się wspomnieniom. Kiedy przed dwustu laty dowiedział się, Ŝe 

biologowie pod kierownictwem Morrisona utworzyli na Zeonii pierwszą kolonię złoŜoną ze stu 

androidów, od razu wysunął tezę, Ŝe moŜna to wykorzystać do badań nad rozwojem cywilizacji. 

Trzeba tylko poszerzyć skalę tego eksperymentu. Poparła go Bettina. Potem przyłączył się Nemo 

– który osobiście zaręczył, Ŝe z technicznego punktu widzenia jest to całkiem realne – i wreszcie 

sam szef ziemskich historyków, wielki Heron. Potem przyszli inni. Jak choćby Bergmer. W ciągu 

pięćdziesięciu lat stworzyli na Zeonii, w odległości kilku tysięcy parseków od Ziemi, w samym 

sercu Plejad, jedyną w swoim rodzaju kolonię eksperymentalną złoŜoną z trzech miliardów 

jednostek. Mówiąc po prostu zbudowali od zera całą cywilizację. Dzięki generatorom psycho-

emocjonalnym oraz potęŜnym hipnotyzerom udało się stworzyć w świadomości kaŜdej 

z jednostek całą historię tej niby-rasy na przestrzeni dziesięciu tysięcy lat. 

Wszystko szło świetnie aŜ do momentu, kiedy przed pięćdziesięciu laty Bergmer zapragnął 

zrealizować swoją starą ideę fixe czyli reinkarnację ziemskich wydarzeń. Olaf, który tworzył dla 

eksperymentu modele i programy symulacyjne niezbędne we wstępnych fazach kaŜdego 

doświadczenia, przetrzymał bez zmruŜenia okiem wszelkie historie istot z rogami i skrzydłami. 

Wytrzymał nawet jednego trzygłowego smoka. Ale kiedy Bergmer postanowił wprowadzić nowy 

gatunek zwierzęcy na całej planecie, Olaf powiedział sobie, Ŝe tego wariactwa juŜ nie 

przetrzyma. Chodziło o gatunek latających meduz uzbrojonych w generatory promieni 1X1. To 

ś

wiństwo miało tę właściwość, Ŝe mumifikowało wszelkie struktury białkowe. Olaf sporządził 

model komputerowy tego posunięcia i stwierdził z przeraŜeniem, Ŝe taka operacja 

background image

 

93 

spowodowałaby śmierć połowy Ŝyjących obecnie jednostek. Z początku próbował 

wyperswadować całą ideę, ale Bergmer się uparł i nie docierały do niego Ŝadne logiczne 

argumenty. Było to zresztą sprzeczne z przepisami, które w najgorszym przypadku dopuszczały 

zagładę tylko dziesięciu procent populacji. A i to było obwarowane całymi szeregami zastrzeŜeń. 

W końcu musiał się odwołać do Bettiny, która załoŜyła formalne veto w Parlamencie Ziemi 

i zaŜądała natychmiastowego odwołania Bergmera z Zeonii. W ten sposób pozbyli się tego 

idioty. Tylko, Ŝe on postanowił się zemścić. W dwadzieścia lat później umarł Heron, który dotąd 

był komendantem i szefem całego Eksperymentu. Przez pięć lat trwała sytuacja niewyjaśniona. 

Obowiązki Herona pełnili kolejno róŜni szefowie. Przez półtora roku funkcja ta przypadała nawet 

Olafowi. W końcu ktoś wpadł na pomysł, Ŝe stanowisko to powinien na stale objąć Jansen. 

Przesłanki tej decyzji pozostaną na wieki tajemnicą. Jansen zresztą bronił się jak tylko mógł, ale 

ostatecznie odwołano go z dowództwa superkrąŜownika galaktycznego „Nikelodeon” 

i skierowano na Zeonię. Nudził się tutaj jak mops i zupełnie nie był w stanie znaleźć wspólnego 

języka z taką ilością humanistów naraz. W końcu zrezygnował i ograniczył się tylko do 

kontrolowania i egzekwowania co istotniejszych przepisów. 

Wszystko toczyło się spokojnie, aŜ do momentu kiedy Bergmer dowiedział się, Ŝe na Zeonii 

dokonuje się serii eksperymentów przyspieszających. Eksperymenty te wymagały 

zorganizowania paru olbrzymich wojen i zakończyły się wspaniałymi rezultatami. Olaf i jego 

koledzy byli od tej chwili w stanie dokonać podobnej rzeczy na dowolnej cywilizacji 

humanoidalnej, gdyby oczywiście kiedyś takową odkryto. Wtedy Bergmer przypomniał sobie, Ŝe 

jego eksperyment z meduzami miał być – w jego mniemaniu – co najmniej równie waŜny 

i postanowił się odpłacić pięknym za nadobne. Naopowiadał wszystkim dookoła, Ŝe Olaf 

zafałszował wyniki symulacji cybernetycznej i, Ŝe w związku z tym setki milionów istot straciło 

na Zeonii Ŝycie. Wszystkich z kierownictwa Eksperymentu nazwał barbarzyńcami, sadystami 

i stekiem innych równie oryginalnych epitetów. Jansen, którego nikt nigdy nie odwaŜył się 

nazwać nawet nerwusem, przez miesiąc byt postrachem dla całej ekipy. Przez trzy dni trzeba 

było wprowadzić zakaz otwierania śluz zewnętrznych, poniewaŜ stary komandor postanowił 

wsiąść na dyŜurny statek ratowniczy, by natychmiast lecieć na Ziemię i Ŝądać odwołania przez 

Bergmera jego kalumnii. Zamknięcie śluz było najrozsądniejszym rozwiązaniem, gdyŜ 

w przeciwnym wypadku Bergmer przez długi czas nie byłby zdolny do sprawowania swoich 

funkcji w Parlamencie, a stary Jansen utraciłby wszelkie swoje uprawnienia. Cała sprawa tak 

zajęła wszystkich na stacji orbitalnej, Ŝe prawie zapomnieli o gadaninie Bergmera i to do tego 

stopnia, Ŝe jak grom z jasnego nieba spadła na nich wiadomość Ŝe z Ziemi wystartowała 

Parlamentarna Komisja Kontolerów mająca za zadanie sprawdzenie, czy wszelkie doświadczenia 

na Zeonii były przeprowadzane zgodnie z przepisami. Przewodził jej sam Habzo – minister nauki 

w Parlamencie Ziemi. Wszystko przemawiało oczywiście za hipotezą, Ŝe to Bergmer jest 

przyczyną tej nagłej kontroli. 

background image

 

94 

Zaraz po przyjeździe szanowni Kontrolerzy postanowili powtórzyć doświadczenie 

przyśpieszające, z tym Ŝe na skalę jednego kontynentu. Olaf długo tłumaczył im nierealność tego 

pomysłu. Nemo ostrzegał, Ŝe generatory nie wytrzymają obciąŜenia. Fabio – kierownik sekcji 

interwencji bezpośredniej, która zasadniczo podlegała Olafowi, ale praktycznie istniała na 

osobnych prawach – przez pół nocy starał się im udowodnić, Ŝe nie będzie w stanie dostarczyć 

potrzebnej ilości ludzi do kontroli bezpośredniej. Wszystko na nic. Kontrolerzy postanowili, Ŝe 

doświadczenie przeprowadzą bez pomocy Fabia, zabrali Nemo całą moc – na szczęście bez 

awaryjnej – i wcisnęli swoje własne programy zabezpieczające na wszystkich trzech 

kontynentach, na których juŜ toczyły się róŜne doświadczenia. Nie moŜna było niczemu 

zapobiec, bowiem Kontrolerzy mieli wszelkie moŜliwe pełnomocnictwa. Bergmer musiał się 

dziko cieszyć – było to niewątpliwie jego zwycięstwo. Tylko Ŝe od tej chwili gra stawała się 

o wiele dla wszystkich groźniejsza. 

Olaf zdawał więc sobie sprawę z tego, Ŝe jeśli nie uda mu się całego problemu załatwić 

w jakiś sposób natychmiast, tu na Zeonii, to wówczas – jak mówił Jansen – będzie musiał sobie 

poszukać innego zajęcia. 

Nagle zadźwięczał sygnał wewnętrznego komunikatora. Na ekranie pojawiła się twarz 

Jansena. 

– Olaf, pragnę cię uprzedzić, Ŝe Habzo osobiście wysłał depeszę na Ziemię. UŜywał szyfru 

parlamentarnego – powiedział spokojnie, ale mimo wszystko Olaf wyczuł pewien niepokój 

w jego głosie. 

– To było do przewidzenia – mruknął. Zaraz zebranie, prawda? – zapytał tonem, który miał 

być optymistyczny. 

– Za pięć minut. I nie sil się na Ŝadną fanfaronadę! 

– Zaraz będę w sali kontroli – odpowiedział Olaf, jakby nie słysząc ostatniego zdania 

Jansena. 

 

Na zebranie przyszedł jednak dopiero za dziesięć minut. Akurat czas niezbędny na zapalenie 

beznikotynowego papierosa PrzeŜytek, ale pozwalał na trochę zająć się czymś innym niŜ 

ponurymi myślami. 

Wszystkie miejsca były juŜ zajęte. Jansen siedział przed swoim stanowiskiem dowódcy i coś 

tam obliczał na głównym komputerze bazy. Olaf mógł przysiąc, Ŝe komandor starał się w ten 

sposób zyskać na czasie. Miał przynajmniej wymówkę, Ŝeby mu nikt nie zawracał głowy. Ewa 

i Nemo Ŝywo o czymś dyskutowali. Fabio siedział samotnie i tylko od czasu do czasu kiwał 

potakująco głową swoim myślom. Habzo udawał sfinksa. Całkiem nieźle zresztą. Był to zły znak. 

Olaf stal przez chwilę w drzwiach ogarniając wzrokiem całą salę. Na pierwszy rzut oka 

background image

 

95 

wszyscy zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Ale tylko na pierwszy rzut oka. 

Nagle usłyszał ciche – przepraszam. Obejrzał się. Za nim stała Meda, kierowniczka działu 

Historii. Przepuścił ją, odsuwając się z przejścia Skinęła mu lekko głową i cichutko mruknęła. 

Trzymaj się! 

Przez chwilę Olaf z podziwem patrzył, jak lekko szła w kierunku swego miejsca. Oprócz 

Ewy była to niewątpliwie najbardziej atrakcyjna kobieta na Zeonii. Pora jednak nie sprzyjała 

zajmowaniu się problemami urody. Uświadomiwszy to sobie, Olaf szybkim krokiem 

pomaszerował na swoje miejsce i usiadł obok Jansena. Wszyscy się uciszyli, tylko Habzo 

mruknął pod nosem, ale tak, Ŝeby wszyscy słyszeli: 

– No, nareszcie jesteśmy w komplecie. 

Olaf pozostawił to bez komentarzy i rozejrzał się po sali. Byli wszyscy. Spojrzał więc 

pytająco na Jansena. Ten kiwnął lekko głową, potem swoim zwyczajem cicho chrząknął 

i powiedział: 

– Nie mam duŜo do powiedzenia. Jak wiecie, alarm ogłosiłem ja, ale procedurę alarmową 

wprowadził w Ŝycie Olaf. Zgodnie z regulaminem alarm według procedury pierwszego stopnia 

moŜe odwołać tylko osoba, która ją wprowadziła w Ŝycie. Olaf jest tak samo uprawniony do 

tego, więc nie nastąpiło naruszenie Ŝadnego z punktów regulaminu kosmicznego. Ze swojej 

strony dodam tylko, Ŝe całkowicie popieram jego postępowanie. 

Jansen zakończył swoją część wystąpienia. Było to zaledwie standardowe preludium. Olaf 

był jednak wdzięczny Jansenowi za to, Ŝe oficjalnie opowiedział się po jego stronie. MoŜe 

uczynił to tylko z poczucia obowiązku, ale zawsze był to miły gest 

Przez chwilę zastanawiał się od czego zacząć. Postanowił na wszelki wypadek wysondować 

Habzo. 

– Zanim rozpocznę omówienie sytuacji – zaczął powoli chciałbym się zapytać obecnego tu 

profesora Habzo, ministra nauk Ziemi, czy ma jakieś specjalne Ŝyczenia dotyczące naszego 

zebrania? 

Nie, profesorze, proszę postępować według obowiązującej instrukcji – odparł Habzo dziwnie 

łaskawie. 

Profesorze? Olaf zapomniał juŜ o swoim tytule naukowym. Na stacji wszyscy zwracali się do 

siebie po imieniu. Ot, taki sobie zwyczaj. Habzo natomiast był osobą oficjalną i musiał się 

zachować tak, jak tego wymagała jego pozycja na Ziemi. 

– Alarm został ogłoszony z powodu awarii, jakiej uległ pierwszy generator 

psychoemocjonalny – kontynuował swoją wypowiedź. – PoniewaŜ wszyscy wiedzą, o co chodzi, 

proponuję przejść do omówienia sytuacji aktualnej. Chyba, Ŝe ktoś ma jakieś pytania? 

Pytań nikt nie miał. Nawet Habzo. 

– Proszę więc, Ŝeby Nemo zechciał nam zdać sprawozdanie z sytuacji, jaka panuje w dziale 

energetycznym. 

background image

 

96 

Nemo powoli podniósł się ze swego fotela i zwrócił się w stronę sali. 

– Mam w tej chwili pięć sprawnych generatorów – zaczął, waŜąc kaŜde słowo. – Jeden jest, 

jak wszyscy wiemy, niezdatny do uŜytku i według wstępnych ocen jego naprawa będzie 

wymagała minimum dwóch tygodni. Sytuacja na Pierwszym Kontynencie jest w tej chwili 

następująca. Trzy satelity energetyczne wystrzelone przez Olafa pracują na maksimum mocy. 

NaleŜy się spodziewać ich awarii w przeciągu najbliŜszego tygodnia. Korzystają one z mocy 

awaryjnej, tak Ŝe najmniejsze przeciąŜenie któregoś z pozostałych generatorów moŜe 

doprowadzić do powtórzenia się sytuacji sprzed paru godzin. W takim wypadku mają one pewną 

rezerwę mocy, która pozwoli panować nad sytuacją przez jakieś dziesięć do dwunastu godzin. 

Później, niestety, nie wiem co nastąpi. 

Nemo zakończył na tym i skłoniwszy się z zakłopotaniem, usiadł na swoim miejscu. Przez 

chwilę panowała cisza. W końcu Olaf przypomniał sobie o swoich obowiązkach. 

– Fabio – powiedział - co u ciebie? 

Zapytany zadowolił się tylko przekręceniem wraz ze swoim fotelem. Nie wstawał z niego, 

tylko od razu zaczął mówić. 

– Olaf kazał Ewie uruchomić ekipy interwencji bezpośredniej. Słusznie! W tej chwili 

panujemy dzięki temu na Pierwszym kontynencie. Tylko Ŝe na pozostałych mam zaledwie 

minimum ludzi niezbędnych do zapewnienia powodzenia aktualnie prowadzonych 

eksperymentów. Podobnie jak Nemo, nie mogę ręczyć za nic w wypadku jakichkolwiek 

przeciąŜeń. Być moŜe uda się wygospodarować część zuŜywanej na Pierwszym Kontynencie 

energii na coś w rodzaju namiastki mocy awaryjnej, ale nie miałem jeszcze czasu przejrzeć 

dokładnie wszystkich wyników. Niech się tu wypowie Ewa! 

Wszyscy patrzyli teraz na Ewę. Ewa patrzyła zaś w stronę Olafa, jakby pytając go o zgodę. 

Olaf skinął w milczeniu głową. Sytuacja była o wiele powaŜniejsza, niŜ początkowo sądził. I to 

wszystko przez głupotę Habzo. Tymczasem Ewa zaczęła juŜ mówić. 

– W tej chwili stopień opanowania świadomości Pierwszego Kontynentu wynosi cztery. 

Myślę, Ŝe przy pełnym wykorzystaniu ekip interwencji bezpośredniej moŜna by ten wskaźnik 

zmniejszyć do trzech. W ten sposób powstałoby oczywiście pewne ryzyko, ale za to moŜna by 

zwolnić dla Nemo część energii. Jakieś piętnaście procent, jak sądzę. 

Tu spojrzała pytająco w stronę kierownika działu energetycznego. Ten skinął w milczeniu 

głową i przez cały czas liczył coś na podręcznym komputerze. 

To było coś, te piętnaście procent. Olaf zastanawiał się juŜ, ile czasu zajmie opracowanie 

modelu komputerowego nowej sytuacji. Wypadło mu, Ŝe powinien zdąŜyć w ciągu tygodnia, na 

razie jednak miał pilniejsze sprawy na głowie. 

– Czy te piętnaście procent coś ci da? – skierował pytający wzrok w stronę Nemo. 

Ten oderwał się wreszcie od swego komputera i spojrzał powoli na Olafa, potem na salę. 

background image

 

97 

– Co on dziś taki flegmatyczny? To mnie w końcu zdenerwuje! – przemknęło przez głowę 

Olafa. 

Tymczasem Nemo zdecydował się mówić. 

– Owszem, to juŜ jest coś. W obecnej sytuacji powiedziałbym, Ŝe jest to bardzo duŜo. Myślę, 

Ŝ

e moŜna teraz mówić o pełnej dobie w wypadku przeciąŜenia któregoś z generatorów. 

– MoŜesz nam w tej chwili powiedzieć, czy zdąŜysz doprowadzić generatory do pełnej 

sprawności w ciągu tych dwóch tygodni, o których mówiłeś? – zapytał Jansen, który dotąd 

zachowywał się, jakby go w ogóle nie było. 

– Myślę Ŝe tak. Na pewno zaś dam wam osiemdziesiąt procent pierwotnych zdolności 

energetycznych. Przy, korzystaniu z połowy mocy awaryjnej uda nam się tę całą planetę 

utrzymać w ryzach przez czas właściwie nieograniczony. 

NajwaŜniejsze zostało juŜ powiedziane. Reszta będzie jasna i tak dopiero za parę dni, gdy 

wszyscy zdąŜą juŜ przeprowadzić komplet testów sprawdzających. 

– Myślę, Ŝe na tym zakończymy dzisiaj – powiedział, patrząc uwaŜnie na Habzo. – 

Proponuję spotkać się ponownie za dwa dni, gdy wszyscy dokładnie zapoznają się z nową 

sytuacją. 

Spojrzał pytająco na Jansena. Ale stary komandor najwyraźniej teŜ miał dosyć na dzisiaj. 

– Aha, jeszcze jedno – przypomniał sobie Olaf. – Jeśli nie ma jakichś uzasadnionych 

sprzeciwów, wnoszę o utrzymanie procedury alarmowej przez cały czas naprawy generatora. 

Sprzeciwów nie było. Habzo równieŜ nie miał nic do powiedzenia. Co to mogło oznaczać? 

– W takim razie dziękuję wszystkim – zakończył ostatecznie. 

Sala poruszyła się. Ewa z Medą cicho rozmawiały o czymś w kącie, przy ekranie 

pomocniczego radaru. Nemo razem z Fabiem wyszli, gdy tylko Olaf zakończył zebranie. Ci mieli 

teraz najwięcej roboty. Jansen kiwną głową w stronę Olafa, prosząc go do siebie. 

– Czy juŜ zastanawiałeś się nad komunikatem dla załogi? 

Przez chwilę Olaf czuł się mocno zaskoczony. Rzeczywiście, nie pomyślał o tym. W końcu 

jednak to Jansen był komendantem, a nie on. 

– Nie! – odparł krótko. 

– To najwyŜszy czas. Zwyczajowo ty powinieneś to zrobić. Ja tylko się dopiszę. 

Jansen był przesądny, jak kaŜdy kosmonauta z prawdziwego zdarzenia. Prawo zwyczajowe 

było dla niego równie święte, co przepisy ustanowione. Nie było więc sensu spierać się. Zresztą, 

był on w końcu pozytywnie do niego nastawiony. 

– Dobrze, zaraz się tym zajmę. 

Tymczasem zbliŜył się do nich Habzo. Przez chwilę musiał się przysłuchiwać rozmowie, bo 

teraz miał na ustach lekki uśmieszek. 

– Chciałbym z panami zamienić kilka słów – powiedział tonem pytającym tak, jak by to on 

był ich podwładnym. 

background image

 

98 

Dobre sobie! Olaf czuł, Ŝe za tym wszystkim kryje się coś o wiele waŜniejszego niŜ nawet 

sama Zeonia. Jansen chyba takŜe bo wyraźnie skrzywił się, posłyszawszy tę propozycję. Zaraz 

jednak opanował się i jak zwykle obojętnym głosem spytał: 

– Tu, czy teŜ wolałby pan bardziej dyskretne miejsce? 

– MoŜe przejdziemy do mnie – zaproponował Habzo, dalej tym samym podejrzanie 

skruszonym głosem. 

– Oczywiście. Zaraz? 

– Umówmy się za dziesięć minut. Mam jeszcze drobną sprawę do załatwienia w sali 

radiowej. 

– Będziemy. 

Przez chwilę obaj patrzyli za oddalającym się ministrem. Potem Jansen mruknął przez zęby: 

– Coś mi się zdaje, Ŝe prawdziwe zebranie dopiero teraz się zacznie. Ciekaw tylko jestem na 

jaki temat? 

– Niedługo się dowiemy – zrezygnowanym tonem odparł Olaf. 

 

Domyślacie się chyba po co was zaprosiłem? – zagaił Habzo z ironicznym uśmiechem na 

twarzy. 

Jansen i Olaf siedzieli na łóŜku podczas gdy minister zajmował jedyny fotel. Jego pokój nie 

róŜnił się niczym od innych. Na Stacji nie przewidziano apartamentów. Olaf klął w duszy tę 

sytuację. Obaj z Jansenem czuli się bowiem jak uczniacy na egzaminie. Na dodatek jeszcze ten 

zagadkowy początek rozmowy. 

Czego on się spodziewa? – zastanawiał się Olaf – Ŝe będziemy się tłumaczyć? Dureń! 

Habzo nie śpieszył się z dalszym ciągiem swoich wynurzeń. Patrzył gdzieś w kąt pokoju 

sącząc spokojnie szklaneczkę grumu – trunku pędzonego z pewnej rośliny rosnącej na planetach 

Syriusza. Olaf zerknął na Jansena, lecz twarz starego komandora nie wyraŜała niczego. 

– Milczycie – odezwał się w końcu Habzo. – Taak. Formalnie rzecz biorąc, narobiliście sobie 

sporo kłopotów. 

Tego juŜ Olaf nie wytrzymał. Co on sobie myśli? śe jego ranga pozwala na robienie z innych 

wariatów? 

– Gdybym miał to zrobić jeszcze raz, postąpiłbym tak samo – powiedział z naciskiem. – 

JeŜeli pan sobie Ŝyczy, gotów jestem ponieść konsekwencje tego kroku. 

– To samo tyczy się mnie– wtrącił Jansen – o ile tylko o tym chciał pan mówić? 

– Właśnie – wyrwało się Olafowi. – Sytuacja nie sprzyja towarzyskim pogwarkom. 

– Mhm. Chodzi wam o wstrzymanie moich doświadczeń zapytał Habzo. 

– ? 

background image

 

99 

– To nie ma nic wspólnego z przyczyną naszej rozmowy. Uznajmy tą sprawę za niebyłą! 

Sam bym tak postąpił na waszym miejscu – dodał. 

Olaf słuchał tego wystąpienia z najwyŜszym zdumieniem. Patrząc na Jansena widać było 

wyraźnie jego lewą brew uniesioną wysoko do góry. Był to znak, Ŝe komendant jest czymś 

niezmiernie zaskoczony. Rzadko mu się to zdarzało. Ale i rzadko moŜna było przeŜyć coś 

takiego. Habzo odpuszczający winy! Habzo uosobienie dobroci! Habzo mówiący oficjalnie, Ŝe 

zgadza się z czyjąś decyzją! I to wszystko w jednym zdaniu! Tu musiało chodzić o coś piekielnie 

waŜnego. O coś, co przerastało nawet zawsze pewnego siebie ministra. 

– O co właściwie chodzi? – zapytał w końcu Olaf, ciągle jeszcze zaszokowany tym co 

usłyszał. 

– Co panowie słyszeli o utworze ,,Cała radość Ŝycia” zapytał Habzo nie całkiem a propos, 

jak się przynajmniej zdawało Olafowi. 

– Powinniście o tym słyszeć – dodał z naciskiem. 

Wystarczyło spojrzeć na Jansena Ŝeby od razu wiedzieć, Ŝe nic na ten temat nie słyszał. 

Olafowi chodziło coś po głowie. Ale to było dawno, bardzo dawno temu. Pamiętał, Ŝe miało to 

coś wspólnego z działem historii. 

– Musiałbym zapytać Medy – stwierdził niezbyt pewnie. 

– Nie trzeba. Powiem wam i bez pomocy historyków Habzo stracił do reszty swój ironiczny 

uśmieszek. 

Był teraz zmęczonym, starym człowiekiem. Sprawa ta widać musiała mu mocno leŜeć na 

sercu. 

– Jest to nazwa kantaty skomponowanej na Ziemi, gdzieś między XVIII a XXI wiekiem, 

przez człowieka o nazwisku Beethoven. 

Olaf zastanawiał się, co to za nowa rozgrywka? PrzecieŜ to nie miało sensu! 

– Co to ma wspólnego z Zeonią? – zapytał równie zaskoczony Jansen. 

– Przed trzydziestu laty przesłaliście na Ziemię utwór Zeończyka zwanego Grzegorzem 

z Zeonii. Przypomina pan sobie profesorze? – zapytał Olafa. – Pan sam go nagrywał. 

 

Czy sobie przypominał? Tak. I nie tylko to. Tamten wieczór u Narbona. Gadanie starego 

Tursa. Ewę. Siebie. Wszystko. Swoje zasady równieŜ. Teraz wiedział, Ŝe były idiotyczne. Nie 

mógł tylko przypomnieć sobie dokładnie, jak brzmiała ta melodia. Pamiętał za to swoje rozmowy 

z Ewą. Był durniem. Mogli przecieŜ być razem do dziś. Ale on robił z siebie faceta z zasadami. 

Nawet w czasie ich ostatniej rozmowy, dwa dni po tym pamiętnym koncercie, tuŜ przed odlotem 

na Ziemię. Tłumaczył jej wtedy, Ŝe ich związek nie ma sensu. śe jest o siedemdziesiąt lat 

młodsza od niego, Ŝe leci na Ziemię by stamtąd ruszyć w kosmos – prawie na drugi kraniec 

background image

 

100 

galaktyki. Mówił wreszcie, Ŝe jej nie kocha, Ŝe ona znajdzie sobie lepszego. Nie uwierzyła. On 

sam zresztą teŜ w to nie wierzył. Po prostu stchórzył. I wiedział o tym. Ona teŜ. I powiedziała mu 

to. 

Nie było jej prawie trzydzieści lat. Przez ten czas zdąŜyła wyjść za jakiegoś pilota, rozejść się 

z nim i zrobić profesurę. Była oczywiście na tej wyprawie. I wróciła na Stację. Teraz juŜ jako 

delegat ziemskiego Instytutu Kosmosocjologii, mimo Ŝe nadal była jego zastępcą. Za parę lat 

będzie równie sławna jak on. I równie piękna jak dawniej. On zaś jest wciąŜ tak samo zmieszany 

w jej obecności i stosuje te same stare metody aby nie dać tego po sobie poznać. 

Prawie wszystko było między nami jak dawniej. Prawie... 

 

– Profesorze, co z panem? – dobiegł go nagle zdziwiony głos Habzo. 

– Nic – odparł szybko otrząsając się z zamyślenia. – Zamyśliłem się. 

– Czyli przypomina pan sobie? 

– Tak, rzeczywiście pamiętam to zdarzenie, ale to było przed trzydziestu laty. 

– Wytłumacz mi o co chodzi – wtrącił się Jansen. 

– To nie ma na razie nic do rzeczy – interweniował Habzo. Chodzi o jedno z licznych nagrań, 

które przesyła się stąd na Ziemię. Zeonia nie ma nic więcej wspólnego z tą sprawą. Reszta 

rozegrała się na Ziemi. 

– Rozegrała? zapytał Olaf. 

ś

eby być ścisłym – Habzo skrzywił się z niesmakiem – to jest w trakcie rozgrywania. 

Panie ministrze Jansen stał się jeszcze bardziej oficjalny niŜ zwykle proszę nam w końcu 

powiedzieć, o co chodzi? 

O ruch społeczny pod nazwą „Cała radość Ŝycia” stwierdził Habzo tonem, jakim się mówi 

rzeczy oczywiste. 

Olaf z Jansenem patrzyli się na niego z osłupieniem. To wszystko przecieŜ zakrawało na 

jakąś tragiczną farsę. Ruch? Społeczny? Jaka była w tym wszystkim rola rządu, skoro 

zdecydował się wystać do nich swojego ministra. CzyŜby więc gadanie Bergmera nie było 

przyczyną tej kontroli? 

– Przewodzi temu ruchowi dobry znajomy panów, profesor Bergmer – dodał Habzo. 

Więc jednak! Nareszcie coś konkretnego – pomyślał Olaf. Tylko, Ŝe ten akurat konkret 

wróŜył kłopoty. I to wielkie. Wyglądało na to, Ŝe cała historia z kontrolerami miała na celu coś 

zupełnie innego. To była zasłona dymna, ale co się za nią kryło? 

– O co oni walczą? – zapytał Olaf. 

– O wyzwolenie Zeonii. 

Co? – zapytał z niedowierzaniem Jansen który chyba po raz pierwszy w Ŝyciu nie mógł ukryć 

background image

 

101 

swoich uczuć. 

Habzo daleki był jednak od Ŝartów. To było widoczne na pierwszy rzut oka. 

– PrzecieŜ to bzdura! – wyrwało się Olafowi. 

Być moŜe. Nie jestem upowaŜniony do wyraŜania swoich poglądów na ten temat – odparł 

Habzo. – Przed chwilą odebrałem depeszę, która wzywa panów na nadzwyczajną sesję 

Parlamentu, poświęconą temu problemowi. 

Jacy byliśmy głupi myślał Olaf – potwornie głupi. Depesza! No jasne! PrzecieŜ, gdyby chciał 

nas zwymyślać nie musiałby się pytać Ziemi o zgodę. 

–  Czy to polecenie tyczy się tylko nas dwóch? – zapytał. 

– Tak. 

– Chciałbym wziąć ze sobą swojego zastępcę – powiedział. Ona była razem ze mną przy tym 

nagraniu. Myślę, Ŝe jej głos moŜe być waŜny. 

– Jak pan uwaŜa. Chciałbym odlecieć najdalej dziś wieczór. 

 

Nie wiedział czemu pomyślał o Ewie. Przyszło mu to nagle do głowy. Rodzaj instynktu. 

Przypomniał sobie ostatnie godziny. Nie było ich wiele. Ledwo trzy. Ale jakŜe bogate. Słyszał 

znowu jej „Trzymaj się szefie!” Widział jej spojrzenie na naradzie. Jestem stary wariat – 

mruknął. Była to nadzieja, Ŝe jeszcze nie jest za późno. 

Tymczasem doszedł juŜ do jej drzwi. Przez chwilę zastanawiał się, czy wejść. Wreszcie 

zapukał zdecydowanie. Odpowiedziała mu cisza. No jasne. Na pewno jest w sekcji, przecieŜ trwa 

wciąŜ alarm, który sam ogłosił. Rzeczywiście tam była. 

– Wszystko w porządku – powiedziała na jego widok. Grupy interwencyjne kończą juŜ 

zajmować swoje pozycje. 

– Nie spiesz się! – mruknął siadając z westchnieniem na fotelu. – Lecimy na Ziemię. 

– Kiedy? 

– Za trzy godziny. 

– Habzo? 

– Tak, ale to nie to... 

– Więc co się stało? – zapytała spokojnie. 

– Czy ty się nigdy nie denerwujesz? 

Nauczyłam się ukrywać swoje uczucia – uśmiechnęła się smutno. – Więc co się stało? 

– Chcą zlikwidować Eksperyment. 

– Jak to? – wreszcie zrzuciła maskę obojętności. 

– Sam nie wiem nic dokładnie. Podobno chodzi o jakieś nagranie sprzed trzydziestu lat. 

Pamiętasz? Byliśmy wtedy na dole u Narbona, którego tak nie lubiłaś. 

background image

 

102 

Przez chwilę siedziała w milczeniu. Musiała sobie przypominać. Nie tylko ten koncert, 

zresztą. 

– Pamiętam, to było piękne nagranie – powiedziała w końcu, wciąŜ jeszcze zamyślona. – 

Dziwi mnie tylko, Ŝe ty teŜ to pamiętasz? 

– Przypomniał mi o tym dopiero Habzo – wyrwało się Olafowi i zaraz przeklął się w duchu 

za swoją tępotę. 

– Taak. To juŜ tyle lat – Ewa nagle posmutniała. – Będę gotowa na czas – dodała bardzo 

cicho. – Muszę zdać komuś swoje sprawy. 

– Jasne. Czekam na ciebie w sali kontroli – Olaf czuł, Ŝe powinien jeszcze coś powiedzieć 

ale nie  wiedział co. Dopiero przy wyjściu odwrócił się i mruknął niezdarnie. 

– Wiesz? Bardzo się cieszę, Ŝe lecisz ze mną. 

– Wiem – Ewa uśmiechnęła się smutno. – Niedługo przyjdę. 

 

Siedział w sali kontroli, czekając na Fabia, którego kazał prosić do siebie. Musiał przecieŜ 

równieŜ zdać komuś swoje obowiązki. Nemo miał zająć miejsce Jansena, pozostał więc tylko 

Fabio. 

To wszystko było dla niego bezsensowne. Nagle odwołuje się całe kierownictwo 

Eksperymentu po to, aby dyskutować sprawę jakiegoś nagrania sprzed lat. I to w sytuacji, kiedy 

cały Eksperyment wisi na włosku. Kto to widział? Bergmer musiał nieźle narozrabiać. Tylko, Ŝe 

jego przestało to juŜ obchodzić. MoŜe nie tyle przestało obchodzić, co nagle zaczął cały 

Eksperyment traktować jako coś drugorzędnego. NajwaŜniejsza była teraz Ewa. 

– Szczyt masochizmu – mruknął do siebie i przypomniał sobie Ŝe kiedyś juŜ podobne myśli 

przechodziły mu przez głowę, ale było to bardzo dawno temu. 

Teraz teŜ zastanawiał się, czemu Habzo nie powiedział im wszystkiego? MoŜe powie 

podczas podróŜy. Z pewnością. I po co te podchody? PrzecieŜ Olaf nie miał na nic wpływu, 

zwłaszcza tu, w Plejadach. MoŜe po prostu minister zdziecinniał? Kto wie? Wszystkich nas to 

czeka. Nie moŜna być długowiecznym bezkarnie. 

– Co cię gryzie? – wyrwał go z rozmyślań głos Fabia. 

– Myślałem o długowieczności – odpowiedział Olaf. O tym, Ŝe z wiekiem stajemy się coraz 

bardziej zdziecinniali. 

– Źle z tobą. 

– Nie. UŜyłem tylko złego słowa. Chciałem powiedzieć, Ŝe nie moŜna Ŝyć przez tyle wieków 

bezkarnie – powtórzył dosłownie swoją myśl. 

Fabio pokiwał ze zrozumieniem głową. 

– Widzę, Ŝe to coś powaŜnego. 

background image

 

103 

– Tak – Olaf stał się bardziej rzeczowy. – Wylatujemy na Ziemię. Będziesz mnie przez ten 

czas zastępował. 

– Wylatujemy? To znaczy kto? 

– Habzo, Ewa, Jansen i ja. 

– To aŜ tak? 

– Gorzej. Chcą zlikwidować Stację. 

– Nieźle! – Fabio znowu pokiwał głową. 

– Widzisz. My juŜ nie potrafimy się nawet porządnie zdziwić. 

– Patyna wieków, co? 

– Coś w tym guście – Olaf zaczął juŜ mieć dość siebie i swoich idiotycznych wypowiedzi 

więc przypomniał sobie o obowiązkach. 

– Co słychać na dole? – zapytał. 

– Kiepsko – Fabio był znów powaŜny. – Wiesz chyba, Ŝe całe zebranie to był właściwie pic 

i fotomontaŜ. 

– To przez Habzo. 

– Wiem. Ale nie jest wykluczone, Ŝe te jego pomysły o uwolnieniu androidów mogą się 

urzeczywistnić bardzo szybko. 

– Przesadzasz! – Olaf znów był realistą. – Nemo powiedział, Ŝe ich trzyma. Wierzę mu. 

– Nie o to chodzi. – Fabio wzruszył ramionami. – Nemo ma rację. Ale ja wiem, Ŝe juŜ teraz 

moi ludzie bliscy są wyczerpania limitu stu eliminacji na zespół. Te ludziki zachowują się coraz 

dziwniej. 

– Stopień opanowania świadomości na Pierwszym Kontynencie wynosi cztery. Nie 

słyszałem, Ŝeby uległ zmniejszeniu. 

– Ale wzrósł pięciokrotnie margines błędu. 

– No tak! – Olaf zmiął przekleństwo. – Habzo i jego eksperymenty! Dobrze, Ŝe to tylko jeden 

kontynent. Dasz radę ich utrzymać przez jakiś miesiąc? – zapytał – Skrócę pobyt na Ziemi do 

niezbędnego minimum. 

– To chyba coś więcej – powiedział w zamyśleniu Fabio. Obawiam się, Ŝe Zeonia moŜe 

zacząć wymykać się nam z rąk. Wiesz, Ŝe przy ich dzisiejszym rozwoju nie moŜemy do tego 

dopuścić. 

– Efekt marginalny Herona. Od lat czuję, Ŝe stary miał rację. 

– Niewykluczone. 

– Niewykluczone? – Olaf podniósł głos z rozdraŜnieniem. Fabio zacznij patrzeć prawdzie 

w oczy! On miał rację. A ty teraz zbierasz tego dowody. Za parę dni przekroczysz wszystkie 

limity. Nemo będzie dawał ci coraz więcej mocy, aŜ w końcu wyczerpie wszelkie rezerwy. 

I mam tylko nadzieję, Ŝe do tego czasu uda mi się zneutralizować Bergmera. 

background image

 

104 

– Bergmer? Znowu? 

– Tak, to przez niego. Przynajmniej Habzo stara się, Ŝeby tak wyglądało. Sam nie znam na 

razie szczegółów. Prześlę ci depeszę z drogi na Ziemię – Olaf w końcu się opanował i znów 

mówił normalnym tonem. – A poza tym, ja naprawdę wierzę w teorię Herona. 

– Więc co proponujesz? Zlikwidować cały kram, jak tego chce Habzo czy Bergmer? 

– Nie! Jasne, Ŝe nie – Olaf przez chwilę rozwaŜał róŜne moŜliwości. Raczej wprost 

przeciwnie. Ale na wszelki wypadek przygotuj plan przeprowadzenia eksperymentów 

przyspieszających na wszystkich pozostałych kontynentach. .. 

Fabio miał potwornie zdziwioną minę. 

– Chcesz zrobić... – zaczął, ale przerwała mu Ewa, która akurat weszła do sali. 

– Olaf juŜ czas! Hazbo na nas czeka – powiedziała. 

– JuŜ idę – odpowiedział Olaf – a ty zrób, jak mówię! Na moją odpowiedzialność. 

– O czym mówicie? – zapytała Ewa. 

– Och, nic waŜnego – odparł szybko Fabio. – Idźcie juz! Ściskając zaś na poŜegnanie dłoń 

Olafa mruknął cicho. – Nie martw się! Rozumiem. 

 

Siedzieli z Ewą w jej kabinie zastanawiając się, jaką rolę grają w tej dziwacznej historii Od 

dwóch godzin starali się zebrać do kupy wszystkie wydarzenia ostatnich godzin. 

– Wiemy w sumie niewiele mówił Olaf. – Po pierwsze to, Ŝe przyjazd kontrolerów i ich 

eksperymenty to była zasłona dymna. Główny cel ich wizyty polegał na ściągnięciu nas na 

Ziemię. Ten eksperyment zrobili umyślnie, Ŝeby nadać całej sprawie właściwy koloryt. To po 

drugie. Po trzecie wiemy, Ŝe Bergmer kieruje jakimś idiotycznym ruchem na rzecz wyzwolenia 

Zeończyków. Wiemy równieŜ, Ŝe ma on duŜe wpływy inaczej nigdy nie byłoby tu Habzo. Po 

czwarte, musi być to historia niezbyt dawna, powstała najwyŜej rok temu, gdyŜ inaczej ty byś 

o tym wiedziała. No i wiemy w końcu, Ŝe Habzo boi się tej sprawy, ale Ŝe tkwi w niej po uszy. 

– Nie powiedziałeś najwaŜniejszego – wtrąciła Ewa - Ŝe my się w tej grze nie liczymy. śe 

jesteśmy w niej wręcz niewygodni i to do tego stopnia, Ŝe Habzo odmówił wszelkich wyjaśnień 

do czasu przylotu na Ziemię. 

Przez chwilę Olaf zastanawiał się, co jeszcze powiedzieć a właściwie – czy powiedzieć to, co 

według niego było najwaŜniejsze. W końcu zdecydował się. 

– NajwaŜniejszego nikt nie wie, nie licząc Fabia, mnie i moŜe Nemo, który z pewnością 

zaczyna się domyślać. 

– Co masz na myśli? – zapytała zaintrygowana. 

– Ten eksperyment zakończony awarią generatora. To była najwaŜniejsza rzecz w tym 

wszystkim. 

background image

 

105 

– Jak to? PrzecieŜ Nemo mówił... 

– I miał rację. Tylko niewiadome jak długo będzie mu się to udawało. Rozmawiałem przed 

odlotem z Fabiem. Margines błędu wzrósł pięciokrotnie. W tym tempie stracimy kontrolę nad 

Zeonią w przeciągu roku. 

– NiemoŜliwe! PrzecieŜ moŜna zainstalować dodatkowe generatory. 

– Istnieje pewna granica naszej interwencji, powyŜej której wszelkie eksperymenty wezmą 

w łeb. Będziemy mogli panować nad tymi androidami, ale nigdy nie będzie moŜna 

przeprowadzać badań. Do tego trzeba im dać moŜliwość podejmowania samodzielnych decyzji. 

Tak jak teraz. Za rok nie będzie to juŜ moŜliwe. 

– Sprawdziłeś? 

– Nie. Są to wnioski z Teorii Marginalnej Herona. 

– Heron mógł się mylić. 

– Heron się nie mylił. Wszak to, co mówił mi Fabio, to nic innego, jak opis zjawisk 

przewidzianych przez Herona sto pięćdziesiąt lat temu. 

– I ty to mówisz tak spokojnym tonem? 

– PrzecieŜ nie wierzysz w tę teorię, prawda? 

– Sama juŜ nie wiem. Ale to wszystko logicznie trzyma się kupy, wiesz? 

Olaf wiedział. Wiedział równieŜ i to, Ŝe Habzo specjalnie doprowadził do awarii. Widocznie 

chciał dać impuls początkowy. Ale dlaczego? Z pewnością nie powiedział mu o tym Bergmer. 

Więc kto? Same znaki zapytania! Miał nadzieję, Ŝe na Ziemi spotka Bettinę. Z nią jedną mógł 

rozmawiać szczerze. 

Nagle zapragnął zmienić temat. 

– Długo się nie napracowałaś u nas – zwrócił się do Ewy z wymuszonym uśmiechem. 

– Zapominasz, Ŝe jestem tu po raz drugi. 

– Tamto, to co innego. 

– Naprawdę? – zapytała obojętnie. 

Zbyt obojętnie. Olaf zdał sobie sprawę, Ŝe jeŜeli teraz da niewłaściwą odpowiedź, to straci na 

zawsze ten cień nadziei, który dotąd pomagał mu w... właśnie, w czym? Poza tym, jaka była ta 

właściwa odpowiedź? Jak powinna brzmieć? MoŜe powinien powiedzieć coś niestosownego, co 

by przekreśliło wszystko. Tylko, co to znaczy: wszystko? 

– Nie – odpowiedział cichutko. – PrzecieŜ dobrze wiesz, Ŝe nie. 

– Pamiętasz, co mówiłeś, kiedy odlatywałam stąd po raz pierwszy? 

– Nie bądź złośliwa! PrzecieŜ wiesz, Ŝe to się nie liczy. 

– Nienawidziłam cię wtedy. 

– Wiem. 

– Dla mnie się liczy. 

background image

 

106 

– A dla mnie, to nie? – zapytał z rozdraŜnieniem. – Myślisz, Ŝe to było łatwe? 

– Dla ciebie tak, łatwiejsze niŜ powiedzieć „tak”. 

Podszedł do niej i przykucnąwszy przy jej fotelu ujął delikatnie jej dłonie. 

– Ewo – zaczął i zamilkł, szukając słów. 

Nagle poczuł się głupio. 

– Słucham – Ewa nie odtrąciła jego rąk. Nawet się nie poruszyła. 

– Wiesz, Ŝe juŜ tak nie myślę. To przeszłość. 

– Wiem. 

Olaf wyprostował się powoli. Przez chwilę patrzył na nią uwaŜnie, jakby starając się 

odczytać jej myśli. Ona teŜ się zmieniła przez te trzydzieści lat. 

– Teraz ty chcesz powiedzieć: nie? – zapytał wreszcie. 

– Nie wiem. Jeszcze nie zadałeś mi Ŝadnego pytania. 

Znów była taką Ewą, jaką znał. Złośliwą i wciąŜ z nim igrającą. 

– Więc cię teraz pytam. Odpowiedz! 

– Tak – powiedziała po prostu, jakby pytał ją, czy chce iść z nim na kawę. 

Stał obok niej, nie bardzo jeszcze rozumiejąc sens tego, co usłyszał. Jak dziecko dał się 

pociągnąć na jej fotel i zaczął całować ją nieprzytomnie. Wreszcie ochłonął na tyle, Ŝeby zadać 

najgłupsze w tej sytuacji pytanie: 

Naprawdę? 

Ewa nic nie odpowiedziała. Patrzyła w jego oczy, starając się doszukać w nich czegoś, co 

tylko sama potrafiła znaleźć. Potem zaczęła go znowu całować. Ale zaraz przestała. 

Czy nie ma tu bardziej niewygodnego miejsca? – zapytała. 

– To twoja kabina odpowiedział i sam się zdziwił, Ŝe w ogóle o tym pamiętał. 

Ewa tymczasem zaczęła się śmieć. Śmiała się tak, jak kiedyś nad basenem ich rezydencji na 

Zeonii. On zaś zupełnie przestał się przejmować Zeończykami. Przynajmniej do końca podróŜy. 

 

Siedział w mieszkaniu Bettiny i czekał, aŜ gospodyni poŜegna ostatnich gości. Po przylocie 

przed trzema dniami mieli z Ewą i Jansenem tyle spraw, Ŝe dopiero dzisiaj udało im się 

odwiedzić Bettinę. Olaf wciąŜ jeszcze nie mógł dojść do siebie. Okazało się, Ŝe ten cały ruch 

„społeczny”, jak go w swoim czasie nazwał Habzo, to była zwyczajna bzdura. W sumie sto 

tysięcy osób i tylko na Ziemi. Na innych planetach ludzie dokumentnie mieli w nosie Zeonię, 

Bergmera, a nawet po części Parlament. Pechem był właśnie fakt, Ŝe „Cała Radość śycia” 

działała na Ziemi, tuŜ pod bokiem Rządu, który musiał się przecieŜ liczyć z ludnością planety 

będącej jego siedzibą. Olaf przekonał się równieŜ, Ŝe z niewiadomych przyczyn, Rząd takŜe 

chciał zakończyć Eksperyment. Nie mówiło się tego oczywiście wprost. SkądŜe! Oficjalnie 

background image

 

107 

chodziło o zachowanie zasad demokracji i zaspokojenie słusznych Ŝądań obywateli. Olaf jednak, 

zanim zajął się Zeonią, dostatecznie długo pracował z politykami, Ŝeby prawidłowo odczytywać 

róŜne wzniosie brzmiące slogany. Próbował nawet w związku z tym przycisnąć do muru Habzo, 

ale jedyne, co uzyskał, to dyskretna aluzja, Ŝe dowie się wszystkiego od Bettiny. I tak miał się 

z nią spotkać. Nie widzieli się przecieŜ od lat. 

No, w końcu się ich pozbyłam – usłyszał jej dziecięcy głosik. Odkąd ją pamiętał, zawsze 

miała taki głos i za nic nie chciała go zmienić. Twierdziła, Ŝe odróŜnia ją od innych ludzi. Było to 

zresztą dosyć przyjemne. 

– Wiesz, o czym chcę z tobą mówić? – zagaił bez ogródek. 

– Oczywiście, bo to przecieŜ ja Ŝądałam twego przybycia na Ziemię. 

Ty? PrzecieŜ wiesz, Ŝe zostawiłem stację w chwili, kiedy moja obecność była tam najbardziej 

potrzebna. 

Tu będziesz bardziej potrzebny odparła. – Tam doskonale dadzą sobie radę bez ciebie. 

Wiem tylko tyle, Ŝe Bergmer rozrabia. Rozmawiałem z nim wczoraj. To przecieŜ nic 

powaŜnego. Rząd go tymczasem popiera, jakby rzeczywiście liczył się z opinią byle wariata. 

Poza tym sądzą, Ŝe uwaŜa się mnie za powaŜnego oponenta, ale nie wiem, w jakiej sprawie. 

Słowem, jak to zauwaŜyłaś przed chwilą, daje mi się do zrozumienia, Ŝe nie jestem 

niezastąpiony. Czemu? 

– Stary cynik – mruknęła zamiast odpowiedzi. – Rząd nie jest aŜ tak zepsuty, jak ci się 

wydaje. 

– W porządku. Rząd popiera Bergmera, bo ma w tym jakiś cel. Nie twierdzę przez to, Ŝe jest 

zepsuty. A teraz powiedz mi, o co właściwie chodzi? 

– To proste – odpowiedziała lekko wzruszając ramionami. – O Testament Herona. 

– Wyście tu wszyscy powariowali – Olaf wpadł w nastrój zniechęcenia. – Od paru dni 

wszyscy silą się na tajemnice. Najpierw przylatuje do mnie komisja kontrolerów, która nie ma na 

celu Ŝadnej kontroli. Potem Habzo raczy mnie opowieściami o ruchach społecznych o odcieniu 

superhumanitarnym, którym przewodzi superdureń. Parlament wzywa mnie na Ziemię, ale nikt 

nie raczy mi podać przyczyny odwołania. Przez trzy dni chodzę jak ten idiota po ministrach, Ŝeby 

dowiedzieć się, Ŝe tajemnicę wyjawi mi niejaka Bettina. Faktycznie, wyjaśnia mi wszystko za 

pomocą innej tajemnicy. 

– Bez przesady! 

– To, niestety, tak właśnie wygląda – burknął, nie tając juŜ złości. – Ja wiem, Ŝe przez te 

kilkadziesiąt lat na Zeonii zdziecinniałem i w ogóle zdurniałem. Zgoda! Wytłumacz mi więc 

wszystko po kolei, jak durnemu dziecku. Dobrze? wyrzucił z siebie jednym tchem. 

– Przepraszam cię – opowiedziała po krótkim milczeniu. Masz rację. My wszyscy juŜ tak 

przyzwyczailiśmy się do tej sprawy i do tajemnicy, jaką się ją otacza, Ŝe trudno nam jest 

wyobrazić sobie kogoś, kto nie ma o tym zielonego pojęcia. 

background image

 

108 

– Mówiłaś coś o testamencie – przypomniał jej złośliwie. 

– To tajemnica. Była nią przynajmniej do niedawna. Heron zostawił przed śmiercią list do 

Rządu na temat Eksperymentu. Był na nim dopisek, Ŝeby go otworzyć w zeszłym roku. 

– Nic mi o tym nie mówił – zdziwił się Olaf. 

– Nie przerywaj. OtóŜ ten list sugerował właśnie termin zakończenia całego doświadczenia. 

Mam jego kopię. 

Podeszła do swojego biurka i wyjęła z niego kasetę z nagraniem. 

– Masz, przeczytaj. Potem będziesz mnie pytał. 

Olaf bez słowa uruchomił wideofon. Na ekranie ukazała się twarz Herona i po chwili 

rozbrzmiał jego lekko zachrypnięty głos. 

 

List zaczynał się przypomnieniem podstawowych załoŜeń Eksperymentu. Olaf słuchał tej 

części pobieŜnie, bo przecieŜ sam je opracowywał. Potem Heron przedstawiał swoją teorię 

marginalną. To teŜ było znane. Ciekawe były natomiast wnioski starego uczonego. Tak jak to 

Olaf podejrzewał, kumulacja efektów marginalnych rozwijała się szybko, ale mimo to, jej 

następstw moŜna się było spodziewać dopiero po kilkuset latach i to następstw 

o nieodwracalnych skutkach. JeŜeli jednak spowoduje się wstrząs psychiczny w momencie, kiedy 

te efekty stają się juŜ widoczne, ale jeszcze nie stanowią powaŜniejszego zagroŜenia, to 

wywołuje się coś na kształt reakcji łańcuchowej i wtedy katastrofa nastąpi o wiele wcześniej. Coś 

takiego zrobił właśnie Habzo. 

Najciekawsze jednak były ogólnoludzkie uwagi Herona. Twierdził on, Ŝe rozdmuchiwanie 

Eksperymentu do wielkich rozmiarów jest pozbawione realnych podstaw i moŜe być nawet 

niebezpieczne. Z dwóch przyczyn. Pierwsza była natury ogólnej. Wielomiliardowy eksperyment 

prowadzi do zbudowania właściwie nowej cywilizacji. Zabawy z cywilizacjami są niebezpieczne, 

poniewaŜ mogą doprowadzić do zbyt bliskich kontaktów ekipy sterującej z przedmiotami 

eksperymentu, w tym wypadku z Zeończykami. Wynika z tego niebezpieczeństwo zbytniego 

zaangaŜowania się badacza i ewentualne sprowokowanie go do działań na własną ręką, co 

w konsekwencji moŜe doprowadzić do śmierci wielu Zeończyków. W takiej skali bowiem 

najmniejsze nawet zakłócenie wywołuje brutalne riposty. Nie to jest jednak najwaŜniejszym 

problemem. Heronowi chodziło głównie o to, Ŝe badacze ci zaczynają w końcu tracić kontakt 

z rzeczywistością i mogą nawet posunąć się do wykorzystania swojej władzy na innych 

planetach, zamieszkanych przez Ziemian. Dał równieŜ do zrozumienia, Ŝe jest to zbyt duŜa 

pokusa dla rządów Wiedza taka jest bowiem potęŜną bronią i prędzej czy później ktoś po nią 

sięgnie. Z tego wszystkiego wyłania się druga przyczyna konieczności zlikwidowania 

eksperymentu: niemoŜność uśmiercenia tak wielkiej ilości androidów. Ludzie się przecieŜ na to 

background image

 

109 

nigdy nie zgodzą. Co innego jest zabić dla potrzeb nauki sto świnek morskich. Tym się nikt nie 

przejmie. Jeśli jednak ktoś będzie chciał zabić trzy miliardy świnek, to podniesie się 

w społeczeństwie straszny szum, gdyŜ będzie to bezuŜyteczna masakra. Nie ma bowiem Ŝadnych 

naukowych uzasadnień do czegoś takiego. Podobnie będzie z Zeończykami. Pomijając juŜ fakt, 

Ŝ

e wcześniej czy później ludzie zaczną sobie zdawać sprawę z faktu, Ŝe wiedza osób sterujących 

Eksperymentem stanowi najpotęŜniejszą broń w historii ludzkości. I zaczną się jej obawiać. 

Heron przewidywał nawet wybuch powaŜnych zamieszek, bo społeczeństwo, które się boi, jest 

zdolne do wszystkiego. 

Heron był jednak realistą. Zdawał sobie sprawę, Ŝe w chwili, kiedy ludzie przeczytają jego 

posłanie, Zeonia będzie juŜ bardzo liczna. Osobiście oceniał, Ŝe będzie liczyła około dwa i pół 

miliarda jednostek, pomylił się więc tylko o pięćset milionów. Nie będzie moŜliwe zatem jej 

unicestwienie. Heron zdawał sobie równieŜ sprawę z tego, Ŝe zanim nie wystąpią widoczne 

efekty marginalne, to nikt mu nie uwierzy. Dlatego właśnie wybrał dwóchsetlecie rozpoczęcia 

Eksperymentu na datę otwarcia listu. 

Jego zalecenia była proste. Przerwać wszelkie badania na całej planecie. Zniszczyć tam 

wszelkie ślady ludzkiej działalności. Pozostawić na orbicie automatyczną stację, która będzie na 

bieŜąco informowała o rozwoju planety. To ostatnie zalecenie umotywował głębiej. OtóŜ 

moŜliwe jest, Ŝe w wyniku kumulacji efektów marginalnych planeta otrzyma coś w rodzaju 

superprzyśpieszenia rozwoju. Efekt ten powinien minąć po jakichś trzystu latach. MoŜe się 

jednak zdarzyć, Ŝe wywoła on gwałtowny rozwój techniki, który spowoduje dalszy wzrost 

przyśpieszenia. JuŜ niejako samodzielnie, bez przyczyn pozaplanetarnych. MoŜe to doprowadzić 

do paradoksu, polegającego na tym, Ŝe Zeończycy prześcigną w rozwoju ludzkość. Jedynym 

przecieŜ celem ich istnienia był zawsze rozwój, bez względu na to, czy samodzielny, czy teŜ pod 

okiem i pod dyktando ludzi. O tym ludzkość powinna się dowiedzieć wcześniej, by podjąć 

odpowiednie kroki zaradcze. Jakie? To juŜ Heron zostawia potomnym. W zakończeniu listu 

Heron podał sposób, w jaki wywołać ów szok psychiczny oraz sugerował, Ŝeby Rząd sam 

wywołał protesty ludności przeciw Zeonii, jeśli nie powstaną one do czasu odczytania jego listu 

samoistnie. 

 

Olaf siedział przez chwilę w milczeniu zastanawiając się, co powiedzieć. Heron miał 

ewidentną rację. Dyskutować moŜna było co najwyŜej, na jakim etapie pozostawić Zeończyków 

ich własnemu losowi. 

– Ma rację – powiedział w końcu. – MoŜe trochę przesadził tylko z tą naszą wiedzą jako 

bronią rządów. 

– Nie sądzę – odparła Bettina. – JuŜ w tej chwili Parlament ma spore kłopoty 

z kontrolowaniem wszystkich podległych mu rządów planetarnych. Niektóre mają wyraźne 

background image

 

110 

skłonności do tyranii, a nawet do wywoływania wojen. 

– Przesadzasz! – Olaf wzruszył ramionami, bo zabrzmiało to trochę jak bajka. 

– Niestety – Bettina posmutniała. – Ty siedzisz w tej swojej stacji i nie interesujesz się 

polityką. Rzeczywistość jest o wiele mniej róŜowa, niŜ to wynika z wiadomości oficjalnych. 

Heron ma duŜo racji, choć moŜe rzeczywiście przedstawił cały problem trochę zbyt jaskrawo. 

– Domyślam się, Ŝe decyzja juŜ zapadła? 

– Dopiero jutro. 

– Czemuście nic nie powiedzieli wcześniej? - zapytał z wyrzutem. – PrzecieŜ miałem prawo 

przeczytać ten list tuŜ po otwarciu. 

– To przez Bergmera. Ja wróciłam dopiero pół roku temu na Ziemię i sporo czasu upłynęło, 

zanim się o tym dowiedziałam. Zaraz potem wnioskowałam o ściągnięcie ciebie. 

– Mam dość tego Bergmera. Co on takiego naopowiadał? 

– To, co juŜ wiesz. W zasadzie nic więcej. 

– Co to znaczy w zasadzie? 

Nie czepiaj się słów! Znasz przecieŜ zarzuty, jakie Bergmer wysunął przeciwko tobie. 

W obecnej sytuacji, to w zupełności wystarczyło. 

– I Rząd się z nim zgodził? – zapytał Olaf z niedowierzaniem. – Trudno w to uwierzyć.  

– Wszyscy są pod wielkim wraŜeniem tego listu. Cały Rząd i kilka innych osób, które go 

przeczytały. 

– Chyba nie sądzą, Ŝe Heron miał właśnie ich na myśli? 

– W kaŜdym bądź razie w aktualnej sytuacji politycznej testament Herona musi pozostać 

tajemnicą. 

– Więc jest aŜ tak powaŜnie? 

– NaleŜy się obawiać, Ŝe istnieje co najmniej sześć planet, którym opublikowanie tych 

wiadomości mogłoby nasunąć bardzo nieprzyjemne dla nas myśli. 

– Bergmer go czytał? – zapytał Olaf, tknięty nową myślą. 

– A jak sądzisz? – Bettina patrzyła na niego z lekkim błyskiem ironii w oczach. 

– Sądzę, Ŝe nie czytał. 

– Zgadza się. Tak samo, jak nie będą go czytać ani Jansen, ani Ewa.   

– Nie ufasz im? 

– To nie jest kwestia zaufania. Po prostu, im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Bergmer do 

dziś jest przekonany, Ŝe rząd go popiera, bo wierzy w to, co sam im naopowiadał. Poza tym dano 

mu do zrozumienia, Ŝe niektórzy ministrowie woleliby wiedzieć cię przy innej robocie. Taka 

wersja całkowicie mu odpowiada. Nam teŜ. Więc chyba sam rozumiesz... 

– Czy zastanawialiście się nad techniczną stroną tej operacji? Chyba nie sądzisz, Ŝe moŜemy, 

ot tak sobie, zwinąć manatki i wrócić do domu. 

background image

 

111 

– Tak właśnie to się odbędzie. śadnych zmian świadomości. śadnych aktów miłosierdzia. 

Nic. 

– Rozumiem. 

Zapanowała chwila milczenia. 

– Olaf, czy jesteś ze mną szczery? – zapytała nagle Bettina. 

– Oczywiście – odparł zdziwiony. – Czemu pytasz? 

– Zastanawiam się, dlaczego tak łatwo zgodziłeś się na likwidację Eksperymentu. Znam cię 

od lat i wiem, ze jest to twoje oczko w głowie. Nie jesteś człowiekiem, któremu moŜna łatwo 

narzucić decyzję. Nawet, jeśli jest to decyzja Rządu. 

Olaf uśmiechnął się lekko. Rzeczywiście znali się zbyt dobrze. Tylko, Ŝe Bettina nie znała 

ostatnich faktów, jakie zaszły na Zeonii. Opowiedział jej o nich. 

– Tak więc w sumie zaczynamy juŜ tracić kontrolę nad planetą – zakończył. – To tylko 

kwestia czasu. Habzo widać wolał nie ryzykować. 

– Jakie kroki podjąłeś w związku z tym? – zapytała, patrząc mu w oczy. 

Nie było sensu niczego ukrywać. 

– Kazałem przygotować programy Wyrównujące dla pozostałych kontynentów. 

– Rząd nie zgodzi się na ich uruchomienie – powiedziała stanowczo. 

– Musi się zgodzić – odparł porywczo. – Nie moŜna ich tak zostawić. Habzo zbytnio 

popchnął Pierwszy Kontynent. To musi doprowadzić do niewolnictwa albo do czegoś w tym 

stylu. Zaczną się bowiem cofać pod względem społecznym, choć technicznie będą się rozwijać 

wyjątkowo burzliwie. 

– Nie rób z siebie boga! Nie zbawisz ich wszystkich! 

– Muszę spróbować. 

– Jak chcesz. Bądź jutro o dziewiątej na posiedzeniu Rządu i spróbuj ich przekonać. 

Osobiście wątpię, czy ci się to uda. 

 

Nie przekonał nikogo. Wszyscy jakby uparli się, Ŝeby zakończyć tę sprawę jak najszybciej 

i moŜliwie jak najściślej trzymając się wskazówek Herona. Stary profesor byłby się cieszył. 

W końcu przekonał przecieŜ swoich kolegów do teorii marginalnej – tak wyśmiewanej za jego 

Ŝ

ycia. W innej sytuacji Olaf sam by się cieszył. Był bowiem jednym z nielicznych, którzy 

odwaŜyli się popierać i lansować tę teorię. Najbardziej jednak zadowolonym człowiekiem był 

chyba Jansen. Natychmiast po ogłoszeniu decyzji udał się do Galaktycznego Centrum Lotów 

Kosmicznych po nowy przydział. Nareszcie mógł wrócić w kosmos, do swoich krąŜowników 

i wypraw badawczych. To był jego prawdziwy Ŝywioł. 

Ewa stała przy oknie na drugim końcu gabinetu udostępnionego im przez Bettinę 

background image

 

112 

i przyglądała mu się z mieszaniną współczucia i czegoś jeszcze, czego Olaf nie mógł 

zdefiniować, a co było chyba mieszaniną uczucia i Ŝalu. 

– Daj spokój! – powiedziała ciepło. – To musiało się tak skończyć. Nie sądziłeś chyba, Ŝe ten 

Eksperyment będzie trwał wiecznie? 

Nie wiedział czemu jej ton irytował go. Zdawał sobie sprawę, Ŝe ją krzywdzi w ten sposób, 

ale nie mógł tak nagle przyzwyczaić się do dzielenia swych myśli z kimś innym. 

– Wiesz przecieŜ, Ŝe nie chodzi mi o to, Ŝe zakończono Eksperyment – powiedział, jak mu 

się wydawało, zupełnie spokojnie. – Nie zgadzam się tylko z tym, Ŝe zostawia się ich na pastwę 

losu w tym właśnie momencie. Zdajesz chyba sobie sprawę, do czego musi doprowadzić 

doświadczenie Habzo? 

– Jesteś zdenerwowany – stwierdziła ze smutkiem. – Sądzisz, Ŝe w tym stanie moŜesz myśleć 

obiektywnie? 

– Ja to przemyślałem o wiele wcześniej. Nie rozumiesz tego? 

– A co im da twój program? 

– Równe szansę. 

– Myślisz, Ŝe to im pomoŜe? Czy ludzkość miała równe szansę? 

– To przecieŜ nie są ludzie. 

– Tym bardziej nie mamy prawa wtrącać się w ich sprawy, skoro zdecydowaliśmy zostawić 

ich samym sobie. 

– Wydaje ci się, Ŝe jesteś taka silna w prawie galaktycznym? – zapytał złośliwie. 

Zaraz jednak zdał sobie sprawę z nielogiczności swego zarzutu. 

– Przepraszam – mruknął. – Nie chciałem cię urazić. 

– Nie gniewam się. Bronisz swoich poglądów, a ja uwaŜam, Ŝe są one złe i wręcz szkodliwe. 

W tym momencie weszła Bettina. Przez chwilę patrzyła na nich uwaŜnie, starając się 

odgadnąć co zaszło. 

– Nie, nie kłócimy się – uspokoił ją Olaf. – Ewa usiłuje mnie tylko przekonać, Ŝe 

powinienem dać sobie spokój z Zeonią. 

– Ma rację – odparła Bettina. 

Nie była jednak do końca przekonana, czy rzeczywiście się nie kłócili. 

– Jemu się wciąŜ wydaje, Ŝe musi zbawić tych swoich ludzików – Ewa powiedziała to 

z rezygnacją ludzi, którzy stracili nadzieję, Ŝe uda im się przeforsować swoje zdanie. 

– Olaf – zaczęła Bettina – wiesz juŜ, Ŝe będziesz kierował akcją demontaŜu stacji na Zeonii? 

– Wiem. 

– Mam nadzieję, Ŝe nie będziesz próbował uruchamiać swoich programów na własną rękę. 

– Nie licz na to! – wtrąciła się Ewa. – On wydał juŜ Fabiowi odpowiednie polecenia. 

– Zrobiłeś to? – Bettina była wyraźnie zaniepokojona. Wiedziałam, Ŝe coś zrobisz, ale nie 

background image

 

113 

sądziłam, Ŝe tak szybko. MoŜesz cofnąć swoje polecenia? 

Olaf uśmiechnął się do swoich myśli. One go najwyraźniej brały za wariata. 

– Polecenia nie zostały jeszcze wydane – uspokoił je. – Ale mogę to zrobić w kaŜdej chwili. 

– Wbrew zaleceniom Rządu i Parlamentu? – raczej stwierdziła niŜ zapytała Bettina. 

– Olaf! – Ewa oderwała się wreszcie od swego okna, podeszła i usiadła na oparciu jego 

fotela. – Ja teŜ czuję coś więcej dla tych androidów niŜ większość ludzi. Wiesz dlaczego? 

Jasne, Ŝe wiedział. Wszystko, co było związane z nim i z nią, było jednocześnie związane 

z Zeonią. Nie odezwał się jednak. Po co? 

– Nie zastanawiałam się specjalnie nad filozoficznym aspektem Eksperymentu. Podczas 

pierwszego pobytu zajmowałam się czym innym, podczas drugiego – nie miałam na to czasu. 

Wydaje mi się jednak, Ŝe trzeba ich pozostawić tak, jak są. Wystarczy to jedno przyśpieszenie 

pozaplanowe. Wiem, Ŝe po drugim nikt nie będzie w stanie przewidzieć ich zachowania. Sam 

mówiłeś, Ŝe są pewne granice naszej interwencji, po przekroczeniu których będziemy mogli co 

najwyŜej panować nad nimi, ale nie sterować. Teraz jest podobnie. MoŜemy przewidzieć „mniej 

więcej, co oni zrobią, ale kaŜda dalsza interwencja w stylu Habzo zamknie nam ostatnią furtkę, 

jaką jeszcze mamy, Ŝeby się z nimi porozumieć. Poza tym nie sądzę, Ŝeby oni w ogóle tego 

chcieli. Bo teraz musimy się jednak liczyć z nimi. Daliśmy im wolność i musimy respektować 

własne decyzje. Sam głosowałeś za tym. Teraz chcesz być pierwszym, który się temu 

przeciwstawi. MoŜe masz rację, ale równie dobrze moŜesz jej nie mieć. 

Wstała z fotela i wróciła do swego okna. 

– Pamiętasz Tursa? – zapytała nagle. – Co się z nim stało? 

– Został wycofany – mruknął niechętnie, wiedząc do czego zmierza i zdając sobie sprawę, Ŝe 

ma co najmniej tyle samo racji, co i on. – Najpierw przeniosłem go na prowincję, ale on dalej 

rozwijał swoje teorie. Trzeba było go w końcu wycofać. 

– Oni mają sporo takich Tursów – Ewa wyczuła chyba, Ŝe zaczęła go przekonywać. 

Głos jej się wyraźnie rozjaśnił, jeśli moŜna tak to nazwać. Poprzednio mówiła ponuro. Teraz 

w jej słowach wyczuł większą swobodę. 

– Sądzę, Ŝe dadzą sobie radę – dodała i zamilkła patrząc w okno. 

– Nie wiem, o kim mówicie – wtrąciła się Bettina. – NiewaŜne zresztą. Wiem za to jedno. 

Mówiłeś Olaf, Ŝe Heron przesadza, tymczasem sam jesteś klasycznym przykładem jego obaw. 

Nie widzisz tego? 

Ewa spojrzała ze zdziwieniem. 

– O czym mówicie? – zapytała. – O teorii Herona? 

Olaf poczuł się głupio. PrzecieŜ Ewa nie mogła wiedzieć o Testamencie, a on nie mógł jej 

o tym powiedzieć. 

– Kiedyś, dawno temu, rozmawialiśmy na podobne tematy z Heronem i Bettiną – skłamał 

background image

 

114 

z niesmakiem. – Właśnie o tym mówiła Bettina. Heron twierdził, Ŝe musimy się pilnować, bo 

zaczniemy wariować na punkcie Zeończyków. 

To było przynajmniej maksimum prawdy, jaką mógł jej powiedzieć. Najgorsze, Ŝe Bettina 

miała rację. PrzecieŜ od kilku dni nie robił nic innego, jak tylko potwierdzał słowa Herona. Robił 

coś, czego chciano uniknąć i co było powodem przerwania Eksperymentu właśnie po to, Ŝeby nic 

takiego nie mogło się zdarzyć. Czy Heron mógł to przewidzieć? Nie, chyba nie. NiewaŜne 

zresztą. Wiedział juŜ, Ŝe zastosuje się do zaleceń Rządu, choć nie był do końca przekonany, Ŝe to 

jest słuszne. Heron miał rację. Eksperyment zaszedł za daleko i o mały włos, a przekroczyłby 

nawet tę subtelną granicę, której nigdy nie wolno nikomu przekroczyć. 

Zgoda! – powiedział, a zabrzmiało to, jakby zgadzał się na dokonanie jakiejś potwornej 

zbrodni. 

Nie był jednak do końca przekonany, czy tak właśnie nie było. 

Obie kobiety odetchnęły z ulgą. 

– Dziękuję – powiedziała Bettina. 

Ewa nie mówiła nic, ale w jej spojrzeniu mógł wyczytać wszystko. To spojrzenie było dla 

Olafa jedyną rekompensatą za jego odwrót. Był jej za to wdzięczny, Bettina musiała wyczuć jego 

nastrój, bo powiedziała: 

– CóŜ, zostawię was teraz samych. Musicie się ponownie wygadać... 

– Czy sądzisz, Ŝe oni osiągną przez to Całą Radość śycia? zapytał ją z ironią. 

Odpowiedziała mu dopiero, gdy stała w drzwiach. 

– Oni nas w gruncie rzeczy nic nie obchodzą. Ani mnie, ani ciebie, choć teraz sądzisz 

z pewnością inaczej. To my osiągniemy przez to Całą Radość śycia. 

– Oby! – odpowiedział juŜ tylko do siebie; bo Bettina zdąŜyła wyjść z pokoju. 

Zaraz jednak wrócił do rzeczywistości. Miał teraz jeszcze jedną sprawę do wyjaśnienia. 

Sprawę przyszłości swojej i Ewy, która nadal stała przy oknie i była chyba coraz bardziej 

obraŜona jego brakiem zainteresowania. 

Dla Olafa to było teraz najwaŜniejsze. 

 

Epilog 

W dwadzieścia lat później Ewa, Bettina, Jansen i Olaf spotkali się raz jeszcze na Zeonii. 

Występowali tym razem w roli ekipy ratowniczej mającej uratować planetę od skutków wojny 

nuklearnej, która wybuchła na niej przed dwoma laty. Przybyli jednak za późno. Jedyne, co 

mogli zrobić, to sfotografować dymiące zgliszcza czegoś, co jeszcze niedawno było kwitnącą 

planetą. Wszyscy byli w ponurych nastrojach. Kontemplowali w milczeniu obraz śmierci 

roztaczający się przed ich oczyma. 

– Nikt nie miał racji i wszyscy ją mieli – przerwał wreszcie milczenie Olaf. 

background image

 

115 

– Nawet Heron nie mógł tego przewidzieć – stwierdziła Bettina. 

– MoŜe rzeczywiście Olaf powinien uruchomić wtedy swoje programy. Kto wie? MoŜe nie 

doszłoby do tego? – powiedziała Ewa, tuląc się do Olafa. 

– Nic by ich nie uchroniło – mruknął z rezygnacją Olaf. Uczyliśmy ich zawsze wszystkiego, 

tylko nie rozsądku. Badaliśmy na nich nasze wady. Zamiast wszczepianych zalet, mieli nasze 

programy sprawdzające, generatory psychoenergii i całą stację z tysiącem ludzi. Nie mieli 

Ŝ

adnych szans. Musieli zginąć, bo byli zbyt ludzcy.  

– To brzmi cynicznie – powiedziała Ewa. 

– Ale to, niestety, prawda – poparła Olafa Bettina. 

– Coś jednak stworzyli – odezwał się wreszcie Jansen z ironią w głosie. 

Potem włączył odtwarzacz i z głośników popłynęła jakaś melodia. 

– Daj spokój Jansen! – Bettina podeszła do pulpitu chcąc wyłączyć głośnik. 

– Zostaw! To najwłaściwsze Requiem dla nich! – odezwał się Olaf ze smutnym uśmiechem. 

– Raczej najbardziej cyniczne epitafium – dodała Ewa. 

Z głośników płynęła bowiem melodia Zeończyka, Grzegorza z Zakonii, pod tytułem „Cała 

Radość śycia”. 

Warszawa 1977—1978 

background image

 

116 

ZWIADOWCA 

 

ś

in bardzo lubił niewyobraŜalne obszary międzygalaktyczne. Absolutna próŜnia, nicość – 

tam czuł się najlepiej. Były to jedyne momenty jego pięciowiekowego juŜ Ŝycia w których mógł 

sobie pozwolić na chwile refleksji i zadumy, rozluźnić nieco swoje pole translacyjne, przestawić 

swoje receptory na samostrojenie i rozkoszować się lotem w nadprzestrzeni. Był to zresztą 

jedyny z jego dwudziestu superzmysłów galaktycznych, którego uŜywał z przyjemnością. 

Pozostałym pozwolił odpoczywać, regenerować się. Upodabniał się w tych momentach do 

przeciętnych ludzi Ŝyjących na milionach planet Drogi Mlecznej. Nigdy jednak nie przestawał 

być zwiadowcą jednym z dziesięciu tysięcy mu podobnych, których zadanie polegało na ciągłym 

badaniu kosmosu. Odkrywali oni nowe światy, badali je i przekazywali wyniki swoich badań do 

Centrum, po czym lecieli dalej. Inni ludzie zasiedlali później odkryte przez nich planety, 

zagospodarowywali je i eksploatowali. Zwiadowcy byli juŜ wtedy daleko, w pogoni za nowymi, 

nadającymi się do zasiedlenia planetami. Tak było od setek tysięcy lat. 

Tym razem równieŜ, mimo rozluźnienia, nie przestawał być zwiadowcą. Jego superzmysł 

telepatyczny odbierał tysiące róŜnych sygnałów z całej galaktyki, rejestrował je i analizował. 

Nastawiony był jednak na nowe, nieznane jeszcze światy, gwiazdy, planety. 

Zin lubił słuchać tego gwaru, tych sygnałów świadczących, Ŝe wśród miliardów Ŝółtych 

punkcików migających w kosmosie, Ŝyli i władali ludzie. Teraz równieŜ odbierał wszystkie 

sygnały. Wyłowił nawet dwa lub trzy ,,do wszystkich notujących...”, co znaczyło, Ŝe gdzieś 

w kosmosie jakiś statek z ludzką załogą znajdował się w sytuacji katastrofalnej i potrzebował 

natychmiastowej pomocy. Nie zareagował jednak na nie. Był zwiadowcą, więc regulamin 

zabraniał mu zbaczania z trasy pod Ŝadnym pozorem. Jego zadaniem było odkrywać nowe 

ś

wiaty. Od tej surowej zasady moŜna było odstąpić tylko w jednym wypadku – gdy ktoś był 

atakowany przez obce istoty. To jednak zdarzyło się w całej historii podboju kosmosu zaledwie 

trzy razy. Ostatnio – chyba sto tysięcy lat temu, o ile Zin dobrze pamiętał. 

Skontrolował odruchowo swoją trasę – trzymał się idealnie na kursie. Pomyślał, Ŝe ma 

jeszcze godzinę spokoju, zanim dotrze w okolice Obszaru. Bo właśnie to było celem jego 

podróŜy – zbadanie legendarnego Obszaru. LeŜał on na peryferiach galaktyki i obejmował mniej 

więcej jedną trzecią jej ostatniej spirali. Wielu próbowało zbadać tajemnice tego dziwnego 

rejonu. Nikt jednak nigdy nie wrócił z Obszaru i nikt nigdy nie potrafił równieŜ wyjaśnić, 

dlaczego tak się działo. „A podejmowano tysiące prób. Zin leciał jako pierwszy od prawie 

dziesięciu tysięcy lat. Sam równieŜ zastanawiał się wielokrotnie co mogło być powodem tego 

stanu rzeczy. Nie potrafił jednak podać najmniejszego wytłumaczenia. Niektórzy twierdzili, Ŝe 

wewnątrz Obszaru leŜała Ziemia, ta legendarna planeta mająca być ponoć kolebką ludzkości, ale 

Zin nie bardzo w to wierzył. Podejrzewał, Ŝe Ziemia jest tylko symbolem, niczym więcej. 

background image

 

117 

Z drugiej strony jednak, nikt nie wiedział dokładnie, czemu właśnie potrójny sygnał „Ziemio, 

Ziemio, Ziemio” oznaczał wołanie o pomoc w przypadku ataku obcych istot. Był to najwyŜszy 

stopień wzywania pomocy, wobec którego uginał się nawet surowy regulamin zwiadowców. 

Historia ludzkości kryła wiele tajemnic. ChociaŜby nazwy. Nikt nie wiedział, skąd pochodzą 

takie nazwy, jak Droga Mleczna, Andromeda, Vega i wiele innych. Nikt nie wiedział dlaczego 

wzorcową jednostką przyspieszenia jest właśnie 9.81 i skąd się wziął system miar, kilometr, rok 

ś

wietlny czy tysiące podobnych drobiazgów. Świadczyło to by o wspólnym pochodzeniu ludzi. 

CóŜ jednak zrobić, kiedy od ponad pół miliona lat człowiek władał prawie całą Drogą Mleczną. 

Zin pochodził na przykład z jednej z planet naleŜących do Plejad i jak daleko historycy sięgnęli 

w pamięci maszyn, człowiek zawsze był w Plejadach obecny. Zbyt wiele rzeczy zostało 

zapomnianych, zbyt wiele planet posiadał juŜ gatunek ludzki i zbyt długo zajmował się ich 

zdobywaniem, Ŝeby pamiętać o swoim prawdziwym pochodzeniu. 

I właśnie teraz Zin leciał, aby poznać część tej zapomnianej prawdy. Pozostało mu juŜ 

niewiele czasu do wejścia w sferę Obszaru. Wszystkie jego superzmysły były teraz w stanie 

najwyŜszego pogotowia. Receptory miał nastawione na maksimum mocy. UwaŜnie wczuwał się 

kaŜdą tkanką swego ciała w rytm pulsacji Obszaru, wyszukując najmniejsze nowe anomalie. 

Połączył się telepatycznie z Centrum Lotów Zwiadowczych na Betelgenzie i zawiadomił ich 

o rozpo-częciu swojej misji. W odpowiedzi odebrał tylko: „Niech cię Ziemia ma w swojej opie-

ce”. Zin wiedział juŜ, Ŝe przegrał, Ŝe stanie się kolejną ofiarą Obszaru – jak tylu mu podobnych. 

Stało się to dokładnie w czterdziestej trzeciej sekundzie po przekroczeniu jego granicy. 

Badania rozpoczął w normalnej przestrzeni. Był przygotowany na kaŜdą wyobraŜalną 

niespodziankę. Nagle poczuł, Ŝe jego pole translacyjne zostało pochwycone w jakieś pole siłowe 

o potwornej mocy, które ciągnęło go w kierunku małej gwiazdki, leŜącej na samym skraju 

Obszaru. Spróbował natychmiast przejść w nadprzestrzeń, ale pole siłowe było ciągle równie 

silne. Potem poczuł, Ŝe ktoś wdziera się telepatycznie w jego myśli. Przez krótką chwilę 

próbował bronić się przed intruzem, stosując zwykłą blokadę mentalną. Daremnie! Nie pomogło 

równieŜ stosowanie kolejno wszystkich swoich superzmysłów – obce istoty wdzierały się 

nieubłaganie coraz głębiej w jego myśli. Wtedy chwycił się ostatniej szansy, dostępnej tylko 

zwiadowcom, próbował wezwać pomoc z Betelgeuzy poprzez szósty wymiar. Jego rozpaczliwe: 

„Ziemio, Ziemio, Ziemio” pozostało jednak bez odpowiedzi. 

W tym momencie obcy przełamali ostatnią blokadę i jakiś silny głos wdarł się w jego myśli, 

nadając z wyraźną drwiną. 

– Uspokój się Zin, to nie ma sensu. A zresztą, czy nie chcesz zobaczyć na własne oczy tej, 

którą przed momentem tak gorąco wzywałeś? 

Potem nastąpiła kompletna cisza – jego receptory zostały ostatecznie zablokowane. Nikt juŜ 

nie próbował łączyć się z nim. Wszystkie kanały telepatyczne były głuche. 

background image

 

118 

 

Zin siedział na czymś, co musiało być fotelem. Tak go przynajmniej zapewniał Mędrzec. 

Fotel ten był stworzony z pola siłowego. Obok stał jakoś dziwacznie powyginany sprzęt, chyba 

stół, ale mógł się tego tylko domyślać, mimo Ŝe Mędrzec uczynił w tym wypadku pole lekko 

flouryzującym. Wszystko wokół niego było polem siłowym. Chwilami zastanawiał się nawet, 

czy lasy i pola, które widział na zewnątrz, nie były równieŜ miraŜami. Mędrzec zapewniał 

jednak, Ŝe były one prawdziwe. 

Mieli po niego przyjść dopiero o zmierzchu, miał więc jeszcze mnóstwo czasu na myślenie. 

Bo teŜ i było o czym. Do tej pory nie mógł wyjść z osłupienia, w jakie go wprowadziła rozmowa 

z Ziemianami. Bo Ziemia nie była tylko pustym słowem czy symbolem, jak to sobie wszyscy 

wyobraŜali, Ziemia była... 

 

W momencie kiedy został poddany izolacji (tak to nazwał Mędrzec, a oznaczało to, Ŝe został 

przesunięty w czasie o ułamek sekundy) był pewien, Ŝe chodzi o jakąś cywilizację 

ahumanoidalną. Ogarnęło go prawie przeraŜenie. Cała historia ludzkości znała zaledwie trzy 

takie przypadki, jednak za kaŜdym razem oznaczało to miliony zabitych, ogrom nieszczęść 

i długie wieki podnoszenia się z upadku. Dlatego i teraz spodziewał się wszystkiego, tylko nie 

tego, Ŝe znajdzie się w Sali Wiedzy (o tym równieŜ dowiedział się dopiero później od Mędrca) 

wśród całego mnóstwa pól siłowych i setek innych tworów, o których nie miał najmniejszego 

pojęcia. Musiał mieć niezbyt mądrą minę, bo na twarzach ludzi, którzy go tam przyjmowali, 

widział nieukrywane rozbawienie przeplatane domieszką ni to ironii, ni to pogardy. RównieŜ i to 

uświadomił sobie dopiero o wiele później. W pierwszej bowiem chwili nie wiedział w całą 

pewnością, czy ci, którzy go przywitali, byli naprawdę ludźmi. Wydawali mu się zbyt smukli, 

zbyt dostojni, zbyt dumni – chwilami wręcz pogardliwi. Meli zbyt duŜe głowy, zbyt krótkie ręce, 

zbyt wielkie i powaŜne oczy, którymi patrzyli tak, jak gdyby mieli zamiar wszystko przeniknąć 

na wylot, słowem– robili wraŜenie zbyt doskonałych w swojej ludzkości. Zin nigdy nie spotkał 

podobnych w swojej wielowiekowej wędrówce wśród gwiazd. To właśnie sprawiało, Ŝe pierwsze 

jego wraŜenie było mieszaniną niepokoju z odrobiną Ŝalu z powodu klęski, jaką poniósł. 

Refleksje przyszły dopiero później, gdy zajął się nim Mędrzec, który był czymś w rodzaju Szefa 

w hierarchii Ziemian. Przeprowadzał on z Zinem długie rozmowy, wyjaśniał, tłumaczył. W miarę 

upływu czasu Zin poznawał najwspanialszą historię, jaką kiedykolwiek mógł usłyszeć człowiek 

spoza Obszaru. 

 

Pięćset tysięcy lat temu ludzie osiągnęli taki poziom techniczny, Ŝe byli w stanie wyruszyć 

background image

 

119 

na podbój gwiazd. Przez pierwsze sto tysięcy lat opanowali to, co później zostało nazwane 

Obszarem. Następnie ruszyli na podbój Drogi Mlecznej. W tym właśnie okresie Rada Układu – 

kierująca wszystkimi podbitymi planetami - postanowiła, Ŝe dla dobra ludzkości trzeba stworzyć 

coś w rodzaju Rządu Galaktycznego. Jednak juŜ pobieŜna analiza wykonana przez psychologów 

wykazała, Ŝe twór taki nie byłby się w stanie utrzymać przez dłuŜszy czas. Wcześniej czy później 

doszłoby do konfliktów. Ekspansja oznacza bowiem zawsze recesję. KaŜdy nowy świat 

zasiedlony przez Ziemian ulegał przez pierwsze kilkaset lat zacofaniu technicznemu 

i intelektualnemu. To ostatnie było o wiele gorsze, niŜ wszystkie inne kłopoty Rady Układu 

razem wzięte. Było to jednak nie do uniknięcia. 

Według do dziś niepotwierdzonej ostatecznie hipotezy człowiek jest jedynym w swoim 

rodzaju humanoidem. Nigdzie we Wszechświecie nie spotkano Ŝadnej innej cywilizacji tego 

typu. 

Zaledwie trzy razy natrafiono na inteligencję ahumanoidalną i za kaŜdym razem człowiek 

musiał walczyć na śmierć i Ŝycie o przetrwanie. 

Ekspansja oznaczała równieŜ istnienie bratobójczych konfliktów. Wynikało to w prostej linii 

z recesji intelektualnej. Tak więc Rada Układu miała bardzo powaŜny problem do 

rozstrzygnięcia. 

Najprostszym rozwiązaniem wydawało się pozostawienie wszystkiego ,,na Ŝywioł”, ufając, 

Ŝ

e powtórzy się nasza ziemska historia. To jednak byłoby zbyt prostym rozwiązaniem. Co 

więcej, istniało zbyt duŜe prawdopodobieństwo, Ŝe w skali Galaktyki nasze ziemskie prawa 

okaŜą się zbyt mało ogólne, Ŝeby zapewnić zjednoczenie. Głównym jednak argumentem 

przemawiającym na niekorzyść tej teorii był niedostateczny poziom techniki, uniemoŜliwiający 

praktycznie szybką komunikację, zarówno radiową jak i fizyczną. 

Inna z kolei teoria zakładała potrzebę ciągłego dozoru wszystkich kolonii, co równieŜ było 

niemoŜliwe do wykonania z uwagi na brak odpowiednich środków. 

Po długich naradach zdecydowano się wreszcie na wariant ,,boski”, jak go Ŝartobliwie 

później przezwano. Polegał on na kombinacji obu powyŜszych teorii. Ogólnie rzecz biorąc, 

chodziło w nim o kontrolowanie w pierwszym okresie wszystkich kolonii, a w dalszej kolejności 

– na pozostawieniu ich jak gdyby własnemu losowi. Wszystko, to było oparte na długotrwałych 

badaniach, z których wynikało, Ŝe ludzie jako gatunek mają głęboką potrzebę wiary. Przedmiot 

tej wiary moŜe być dowolny, byle by uosabiał ich niedoścignione ideały. Historia nauczyła nas, 

Ŝ

e ludzie najczęściej wierzyli oraz personifikowali te zjawiska, których istoty rzeczy nie potrafili 

sobie wyjaśnić. Wszystko to było określane wspólną nazwą ,,bóg”. Cały okres pierwszych 

dwunastu tysięcy lat rozwoju ludzkości zdominowany był przez istnienie róŜnego rodzaju bóstw. 

Ich pełnego znaczenia nikt nie potrafił jednak obecnie bliŜej określić. Nawet Mędrzec nie znał 

bowiem zbyt dokładnie prehistorii ludzkości. Zin tym bardziej nie mógł zrozumieć istoty tego 

pojęcia. Nie to było jednak waŜne. Najwspanialszą historią był sposób, w jaki Rada Układu 

background image

 

120 

stworzyła Obszar. Mędrzec, co prawda, nie powiedział - jak się wydawało Zinowi – całej 

prawdy. Niemniej jednak nawet w ogólnym zarysie sprawa przedstawiała się wprost 

fantastycznie. 

OtóŜ Obszar rozciąga się aŜ do granic względnie niezbyt odległych gwiazd, poza którymi 

rozciągają się olbrzymie sfery pustki sięgające tysięcy parseków. 

Przez prawie dziesięć tysięcy lat badano gwiazdy i planety znajdujące się po drugiej stronie 

tych sfer w celu ustalenia, które z odkrytych światów nadają się do zasiedlenia. Równocześnie 

z zakończeniem tych prac zbudowane zostały statki kosmiczne o szybkości sto pięćdziesiąt razy 

większej od szybkości światła. Wtedy zaczęto wysyłać ludzi. Trwało to przez blisko czterdzieści 

tysięcy lat aŜ do czasu, kiedy Obszar nie był juŜ w stanie zapewnić dalszych dostaw. 

Początkowo kaŜda z kolonii otrzymywała dostawy co pięćdziesiąt lat, później co sto 

pięćdziesiąt, a następnie co trzysta lat. Jednak nawet ten okres był za krótki. Cały przemysł 

Obszaru nastawiony był na produkcję statków kosmicznych oraz wyposaŜenia dla kolonistów. 

Nie wytrzymał on jednak olbrzymiego tempa wzrostu popytu. Sytuacja była do tego stopnia 

krytyczna, Ŝe w chwili, kiedy wszystkie kolonie osiągnęły takie nasycenie dostawami, Ŝe mogły 

juŜ dalej rozwijać się same, obszar znajdował się na skraju przepaści. Przemysł był przestarzały, 

zuŜyty ponad wszelkie dopuszczalne normy, a zasoby ludzkie potwornie uszczuplone, 

pozbawione najlepszych specjalistów. Zasoby naturalne równieŜ były na wyczerpaniu. Niektórzy 

twierdzili, nawet, Ŝe będzie to koniec Obszaru. Na szczęście okazało się, iŜ wszyscy pesymiści 

mylili się. W zamian ludzkość opanowała dziesięć tysięcy nowych planet leŜących juŜ poza 

Obszarem. Rada Układu mogła więc przystąpić do kolejnego etapu tej pierwszej fazy wielkiego 

projektu. NaleŜało teraz zaszczepić w mieszkańców wszystkich kolonii wiarę w Obszar. Co 

więcej, naleŜało zapewnić przekazywanie tej wiary do innych kolonii stworzonych juŜ 

samodzielnie przez „światy wyjściowe” – jak nazywano na Ziemi kolonie pierwotne. Warunkiem 

niezbędnym było tu między innymi zachowanie wspólnych nazw, wspólnego systemu miar i co 

najwaŜniejsze – wspólnego języka. 

Najłatwiej poszło z zapomnieniem o Ziemi, co było jednym z najbardziej podstawowych 

warunków powodzenia całego projektu. Rada miała juŜ spore doświadczenie z okresu 

opanowania Obszaru, wiedziała więc, Ŝe pamięć o planecie matce uległa nad podziw szybko 

zapomnieniu w ferworze codziennej walki o przetrwanie. Sytuację ułatwiał dodatkowo fakt, Ŝe 

koloniści w znakomitej większości pochodzili z planet o róŜnych nazwach, rzadko kiedy 

mających cokolwiek wspólnego z Ziemią. Byli więc siłą rzeczy o wiele bardziej związani 

emocjonalnie ze swoją własną planetą niŜ z nieznaną Ziemią. Z drugiej zaś strony, kaŜdy z nich 

miał głęboko zakorzeniony szacunek dla tej planety jako kolebki ludzkości. To wszystko bardzo 

ułatwiało zadanie Rady Układu, ale jednocześnie ukierunkowywało w powaŜnym stopniu jej 

działalność. Chodziło bowiem o zachowanie jedynie szacunku dla tej planety bez rzeczywistej 

background image

 

121 

wiedzy na jej temat, a następnie przekształcenie tego uczucia w wiarą w Ziemię i Obszar jako coś 

najdoskonalszego i niepowtarzalnego w całym wszechświecie. Innymi słowy: trzeba było 

zamienić te dwie rzeczy w jedno bóstwo, w przedmiot wiary łączący wszystkie oderwane od 

siebie i izolowane w absolutnej pustce światy w swoistą całość, stanowiącą później podstawę do 

rzeczywistego zjednoczenia ludzkości. 

Rozpoczęto więc kształcenie odpowiednich specjalistów. Byli to wybrani ochotnicy, 

w większości humaniści reprezentujący głównie psychologię, socjologię, historię i inne 

pokrewne nauki, których zadanie polegało na kontroli i ukierunkowaniu kolonii we właściwy 

sposób. Wśród ochotników nie zabrakło równieŜ inŜynierów, którzy mieli pilnować zachowania 

odpowiednich miar i jednostek, jak równieŜ dostarczania najnowszych nowinek 

technologicznych z Obszaru. Wszyscy oni występować mieli incognito, bez moŜliwości powrotu 

na swoje ojczyste planety. 

Była to mordercza praca, zwaŜywszy Ŝe wszystkie kolonie osiągnęły względnie szybko taki 

poziom rozwoju, iŜ były w stanie samodzielnie zasiedlać nowe światy. Trzeba było więc ciągle 

zwiększać ilość wysłanników. Jednak w końcu udało się osiągnąć zamierzony cel. Później juŜ, 

kiedy wykształciły się nowe ośrodki kierownicze, nowe centra kierujące zasiedlaniem nowych 

planet juŜ na własny ich rachunek, Obszar ograniczył swoje działanie tylko do owych centrów, 

co znakomicie zmniejszało ilość wysyłanych specjalistów. Stało się to jednak faktem dopiero 

wiele tysięcy lat później. 

 

Zin poczuł nagle, Ŝe nie jest juŜ sam w pokoju. 

– Witaj Mędrcu! – pomyślał. - Zjawiasz się, jak zwykle, na czas. 

Nie wydaje mi się – przekazał mu Mędrzec. – Wcale nie myślałeś o mojej propozycji. 

– Nie – odparł Zin. – Powtarzałem sobie to wszystko co mi dotąd powiedziałeś. I wiesz – 

dodał po chwili – wydaje mi się, Ŝe nie byłeś ze mną szczery. 

– Przekazałem ci tyle informacji, ile mogłeś ich sobie przyswoić w tak krótkim czasie. Nie 

moŜesz wymagać od nikogo, Ŝeby opowiedział ci w miesiąc historię tworzoną przez pół miliona 

lat. Skoro jednak masz problemy, to proszę, pytaj! Jestem tu po to, aby udzielić ci odpowiedzi. 

Problemy! Zin miał ich całe mnóstwo. To wszystko wydawało mu się tak 

nieprawdopodobne... ChociaŜby to, Ŝe Obszar stał się nagle strefą, której nie moŜna było 

przekroczyć. 

– AleŜ to naturalna konsekwencja tego wszystkiego, o czym mówiłem ci wcześniej – odparł 

natychmiast Mędrzec, zanim jeszcze Zin zdąŜył ostatecznie sformułować swoją myśl. – W pew-

nym momencie trzeba było przystąpić do kolejnej fazy projektu. Nasze kolonie zapomniały 

o swoim powstaniu i zaczynały na nowo odkrywać i badać planety Obszaru. Była to wspaniała 

okazja do podtrzymania legendy o Ziemi. 

background image

 

122 

– A co się stało z załogami tych statków, które zaginęły w Obszarze? 

– Otrzymały taką samą propozycję jak i ty. 

– śeby zostać waszymi agentami? 

– Koordynatorami. .Bądź teŜ jeśli chcesz, prawdziwymi zwiadowcami. 

– Jest to jednak w pewnym sensie zdrada. 

– Dlaczego? CzyŜbyś nie zrozumiał niczego z naszej historii? – w myślach Mędrca czuć było 

wyraźnie zdziwienie. PrzecieŜ proponujemy ci współpracę dla dobra całej ludzkości. 

– Tak, ale mam przecieŜ pewne zobowiązania w stosunku do moich współtowarzyszy. 

– Zin! – Mędrzec był wyraźnie wzburzony – Proponuję ci udział w tak kolosalnym 

przedsięwzięciu, Ŝe musisz wysilić cały swój intelekt, Ŝeby móc objąć je swoim umysłem. 

Tymczasem zabawiasz się w lokalnego moralizatora. Czego ty bronisz? Jednego układu? Są ich 

na Drodze Mlecznej dziesiątki tysięcy. Betelgeuzy i jej zwiadowców? PrzecieŜ oni spisali cię juŜ 

na straty. Nie ma juŜ ciebie w ich rejestrze. MoŜe ludzkości? PrzecieŜ to dzięki takim jak ty, 

ludzkość włada dzisiaj całą Drogą Mleczną i nie wybija się w lokalnych wojnach. Musisz 

nauczyć się myśleć kategoriami galaktyki, a nie jednego systemu gwiezdnego czy planety. Nawet 

jeśli jest nią Betelgeuza. Chodź, pokaŜę ci naszą salę kontroli, zobaczysz swoją gwiazdę. 

Po chwili Zin wraz z Mędrcem znalazł się w olbrzymiej sali, w której znajdowało się 

mnóstwo dziwnych, ledwo dostrzegalnych pomieszczeń utworzonych z pól siłowych. W kaŜdym 

takim pomieszczeniu znajdował się człowiek leŜący na polach siłowych jakby w powietrzu. 

– Spójrz! – przekazał mu Mędrzec – jest to główna sala kontroli. KaŜdy z tych ludzi 

kontroluje jeden z waŜnych ośrodków galaktyki. Jest ich tutaj trzy tysiące. Ale to nie wszystko. 

KaŜdy z tych ludzi jest bezpośrednio połączony z Koordynatorami kontrolującymi wszystkie 

systemy zaleŜne od danego ośrodka. Jest ich od stu do tysiąca. Wszyscy oni są zaś bezpośrednio 

połączeni z Radą Układu, która ostatecznie decyduje o konkretnych posunięciach. Tobie 

zaproponowałem rolę Koordynatora Specjalnego. Jest ich w tej chwili trzy tysiące. Zapewniają 

oni bezpieczeństwo ludzkości, kontrolują granice naszej galaktyki. Badają nowe światy i nowe 

cywilizacje. 

– Cywilizacje? – Zin nie ukrywał zdziwienia. 

– Tak cywilizacje. Oprócz ludzi istnieją bowiem jeszcze cztery rasy ahumanoidalne. Waszym 

zadaniem jest kontrola tych ras i określenie, w jakim stopniu mogą one zagraŜać ludziom. 

– Skąd więc te wojny w przeszłości? Dlaczego im nie zapobiegliście? 

– CóŜ! W tych czasach nie dysponowaliśmy jeszcze odpowiednimi środkami. Sami 

ponieśliśmy w tych waszych wojnach spore straty. Musisz jednak wiedzieć, Ŝe od czasu ostatniej 

z nich juŜ dwa razy uniemoŜliwiliśmy nowe konflikty z obcymi rasami. 

– Jak to moŜliwe? PrzecieŜ sam jestem zwiadowcą i nigdy jeszcze nie natknąłem się na owe 

obce cywilizacje. 

– CóŜ, wy władacie tylko Drogą Mleczną i to nie całą. My badamy juŜ jądro metagalaktyki. 

background image

 

123 

Właśnie tam natknęliśmy się na owe istoty. Miałeś jednak zobaczyć swoją Betelgeuzę. Poczekaj 

chwilę, muszę zarezerwować dla ciebie kanał. 

– To juŜ zbędne – odparł Zin. 

Wiedział bowiem, Ŝe Mędrzec mówił prawdę. JakiŜ więc sens miało oglądanie i słuchanie 

Betelgeuzy. Mędrzec miał bowiem niezaprzeczalną rację: dla tamtych Zin był juŜ skreślony ze 

wszystkich rejestrów. Zadał więc w myślach nowe pytanie, które nie dawało mu spokoju. 

– A co będzie, kiedy juŜ osiągniecie swój cel i ludzie zostaną w pełni zjednoczeni? 

– To co wy nazywanie Obszarem, przestanie istnieć. 

– A ludzie? 

– Tego juŜ nie wiem – odparł Mędrzec. – Niektórzy nasi uczeni sądzą, Ŝe wtedy nastąpi 

wyŜszy etap: opanowanie innych galaktyk. 

– I tak bez końca? PrzecieŜ to nie ma sensu. 

– Mówiąc tak, negujesz sens istnienia Ŝycia jako takiego. Gdyby było tak, jak mówisz, to 

Ŝ

ycie w ogóle nie miałoby sensu. To juŜ jest problem dla filozofów, który starają się zresztą 

rozwiązać od tysięcy lat. Skoro juŜ jednak istniejemy, to musimy dostosować się do reguł 

wszechświata, w którym Ŝyjemy. Reguły te twierdzą, Ŝe w chwili, gdy ludzkość zadowoli się 

tym, co juŜ posiada, wówczas szybko przestanie istnieć jako gatunek. MoŜliwa jest tylko jedna 

droga – ciągle naprzód. KaŜdy organizm, który przestaje się rozwijać, umiera. To tylko kwestia 

czasu. MoŜna oczywiście zastanawiać się, czy ma to jakikolwiek sens, ale chyba najlepiej jest 

uświadomić sobie, Ŝe tak po prostu jest. Poza tym, gdzieś wśród tej wielkiej liczby galaktyk musi 

istnieć jakaś inteligencja, z którą ludzkość będzie mogła się porozumieć. I to jest chyba cel 

ostateczny wszelkich cywilizacji, nawiązać wzajemny kontakt. 

– A dalej? – zapytał Zin, który zaczynał powoli pojmować, do czego zmierzali ludzie 

z Obszaru. Musiał nawet przyznać, Ŝe zaczynało mu się to podobać. 

– Tego juŜ nikt nie wie... 

 

Zin lubił bardzo te niewyobraŜalne obszary międzygalaktyczne. Absolutna próŜnia, nicość – 

tam czuł się najlepiej. Były to jedyne momenty w jego roli Koordynatora Specjalnego kiedy mógł 

sobie pozwolić na chwile refleksji i zadumy rozluźnić nieco swoje pole translacyjne, przestawić 

swoje receptory na samostrojenie i rozkoszować się lotem w nadprzestrzeni. 

Lubił w takich chwilach wspominać swoje poprzednie Ŝycie. Betelgeuzę i kolegów. 

Z nostalgią myślał o swoich dwudziestu superzmysłach galaktycznych. Lubił ich nawet uŜywać 

jeszcze teraz, choć były tak prymitywne. Teraz był wyposaŜony w niewyobraŜalne wprost 

moŜliwości. Czasami dostrajał się do kanału Rady Układu i wsłuchiwał się w ciągnący gwar 

krzyŜujących się pytań i odpowiedzi. Co jakiś czas wzywano na pomoc Koordynatora 

background image

 

124 

Specjalnego. Wtedy on lub ktoś z jego nowych współtowarzyszy wyruszał w otchłań gwiazd, aby 

nieść pomoc któremuś z zagroŜonych układów na Drodze Mlecznej. 

Wiedział, Ŝe któregoś dnia, kiedy podłączy się pod kanał Betelgeuzy usłyszy kolejne: ,,Niech 

cię Ziemia ma w swoje opiece” wysłane do zwiadowcy udającego się do Obszaru. Wiedział 

równieŜ, Ŝe Ziemia odpowie na ten apel, mimo iŜ ci, co go wyślą, nigdy się o tym nie dowiedzą. 

Wiedział równieŜ, Ŝe dzieło podjęte przez Radę Układu porwie i tego wysłannika Betelgeuzy. 

KaŜdy organizm musi się bowiem rozwijać, iść naprzód, a Rada wskaŜe mu jedyną istniejącą 

drogę do realizacji tego celu. Wtedy zostanie utworzony jeszcze jeden kanał łączności z Salą 

Kontroli i jeszcze jeden zwiadowca podąŜy jego śladem...