background image

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Marta Rusek 

Marta ‘Nefertari’ R.

 

Pamiętnik Harry’ego Pottera 

 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Całość tekstu tu zamieszczona jest mojego autorstwa – jest to fan fiction, bez praw do publikacji. 
Postacie i ogół fabuły, świata, na którym zasadza się owe fan fiction autorstwa J.K. Rowling. 
Harry Potter i pozostałe (postacie, nazwy własne), nie będące tworem mojej wyobraźni są 
trademarkami z prawami J.K. Rowling. 
 
 
© Marta Rusek, znana jako Marta ‘Nefertari’ R. 
postacie, świat przedstawiony i inne © J.K. Rowling 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

Hermiona poprosiła mnie Ŝebym zaczął pisać pamiętnik, bo wtedy lepiej zrozumiem siebie i pozwoli 
mi to pozbyć się przynajmniej częściowo cięŜaru, który noszę... 
  
CóŜ. Zgodziłem się. MOŜe ona ma rację?? MOŜe dając upust własnym uczucuim wreszcie odetchnę 
normalnością?? Ja juŜ nie potrafię wytrzymać ze świadomością, Ŝe to właśnie ja muszę wykończyć 
Voldemorta... śe to właśnie zostało mi przepowiedziane, Ŝe jest częścią mojej historii... A jak mi 
się nie uda?? Jak nie dam rady??!! Czuję na sobie ogromną presję - oto ja, Harry Potter mam 
uwolnić ludzkość od tego potwora, Voldemorta... I nikt nie moŜe mi pomóc... Nikt nie moŜe mnie 
wyręczyć... A jak umrę?? Ludzkość straci szansę wyzwolenia... Voldemort zapanuje nad światem... 
BoŜe! Okropna wizja. 
Hermiona mówi, Ŝebym się nie zadręczał. Ale łatwo jej powiedzieć - przecieŜ tyle ode mnie zaleŜy! 
A kim ja jestem?? Zwykłym chłopakiem, który tylko przez miłość swojej matki przeŜył jako jedyny 
spotkanie z Voldemortem. Jestem sławny za coś, co nawet nie jest moją zasługą... 
  
Dobra... Ględzę jak jakaś ciota przed meczem Quidditcha... Muszę nad sobą panować... W końcu 
po to zakładam pamiętnik, by sobie radzić z problemami, a nie po to, by jeszcze bardziej popadać 
w pesymizm... 
Kończę. 
Nie wiem jak często będę pisał... Jeszcze się zobaczy... 
 

 
Rozmawiałem rano z Hermioną... Ron się na nią obraził, bo widział ja całowała się z Malfoy'em (nie 
wiem, co mu się stało... z opowieści Hermiony wynika, Ŝe to on ją pocałował!!! Big ?). Biedna... 
Jest cała dobita... Powiedziałem, Ŝe pogadam z Ronem. MoŜe on mnie posłucha?? Zresztą chyba 
musi uwierzyć, Ŝe Hermiona nigdy z własnej nie przymuszonej woli nie pocałowałaby Malfoy'a... 
Zobaczę co da się zrobić. Inaczej hermiona się zaglodzi! Dzisiaj nie zeszła na śniadanie tylko 
dlatego, Ŝe Ron był tam...  
 
 

 
Rozmyślam ostatnio o Syriuszu... A raczej o tym, Ŝe go juŜ nie ma... Nie wiem, ta myśl jakoś nie 
chce jeszcze do mnie dotrzeć... Układałem sobie takie piękne, wspaniałe Ŝycie - juŜ nie u 
Dursley'ów, ale razem z moim chrzesnym... Czułem się wtedy tak bardzo szczęśliwy... Jak nigdy... 
W dzieciństwie nie miałem jakochkolwiek marzeń - Ŝycie w domu wójostwa nie pozwalało mi na 
to. Wiedziałem, czułem, Ŝe nic nie mogę zdziałać, Ŝe zawsze będę tkwił w tej nieuzasadnionej i 
niesprawiedliwej niedoli i niewoli uczuć, myśli... AŜ tu - w moje 11 urodziny - jakby spełnienie 
moich najskrytszych marzeń - wyzwolenie z tego nienawistnego świata i powrót do miejsca, 
będącego moim domem od zawsze (w marzeniach). Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie kogoś 
prawdziwie bliskiego, kogoś z rodziny... Mamy... Taty... W pierwszym roku myślałem, Ŝe mogę ich 
jeszcze odzyskać (zwierciadło Ain Eigarp), ale to niemoŜliwe... Dzięki albumowi od Hagrida mogę 
się łączyć w pewien sposób z rodzicami. Gdy dowiedziałem się, Ŝe mam ojca chrzestnego, kogoś 
przecieŜ tak bliskiego dla mnie, czułem się niewymownie szczęśliwy... Nawet Voldemort nie mógł 
wyprowadzić mnie z tego cudownego stanu szczęśliwości. 
A tu... Przez moją niepohamowaną głupotę, w sumie zdąŜającą nie wiadomo do czego, zaciągnąłem 
wszystkich w zakamarki Ministerstwa, i byśmy zginęli na marne, gdyby nie pojawienie się na czas 
członków Zakonu Feniksa... GDYBY NIE MOJA GŁUPOTA I BZDURNA, WYRACHOWANA AMBICJA I 
PEWNOŚĆ SIEBIE, śE PRZECIEś CO TAKIEGO MOśE NAS SPOTKAĆ SYRIUSZ śYŁBY NADAL!!! 
Wiem, wiem... Powtarzali mi juŜ, Ŝe to nie moja wina... Ale ja straciłem juŜ nadzieję na normalne 
Ŝycie w przyszłości... Straciłem kogoś bardzo mi bliskiego, a otrząsnąć się z tego nie lada sztuka. 
Straciłem nadzieję na Ŝycie w normalnej rodzinie... Jestem zdany na Dursley'ów... 
  
Planowałem porozmawiać z Luną, to ona przecieŜ próbowała wytłumaczyć mi śmierć Syriusza i 
jakby rozumiała, co się z nim stało... Niestety nie mogę jej nigdzie znaleźć. Jakby rozpłynęła się w 
powietrzu... Ech. Bedę szukał dalej...  
 

 
Ale się porobiło... 
  
Ron wrócił dzisiaj do pokoju wspólnego bardzo zdenerwowany... Nawet nie odpowiedział na moje 
"cześć". Pobiegłem za nim do dormitorium i na chama (w końcu to mój przyjaciel i muszę wiedzieć, 
co jest grane!!!) wyciągnąłem z niego, o co chodzi. OtóŜ dostał karę z Malfoy'em, prawie się nie 
pozabijali rzucając na siebie zaklęcia... Nie chciał mi powiedzieć, o co im poszło, ale domyśliłem 
się... 

background image

 

 - To przez Hemionę? 
 - Taa... - powiedział Ron smutno - Wiesz, moŜesz jej powiedzieć, Ŝe nie chcę jej juŜ nigdy 
widzieć!!! Mam jej dosyć! - wybuchnął. 
Chciałem go jakoś uspokoić, ale nie chciał. 
 - Harry, nie obraź się, ale chciałbym zostać sma z moimi myślami, OK? 
Pewnie, Ŝe się zgodziłem. W końcu facet potrzebuje w samotności pobyć ze swym problemem... 
CóŜ. 
Na dole spotkałem Hermionę. Była blada i drŜała. Zrobiło mi się jej w jednym momencie Ŝal - nic tu 
nie zawiniła, a cały świat (czyli Ron) był przeciwko niej... 
 - Ron... Czy on... Czy juŜ wrócił? - wyszeptała ze szklistymi oczami. 
 - Tak... Jest w swoim dormitorium... Śpi. - skłamałem na prędce, by nie pogłębił się jej smutek, 
wskutek tego, Ŝe Ron nie chce z nią rozmawiać. 
 - Mówił coś, zanim... Zanim zasnął? 
 - A... Takie tam... - Hermiona spojrzała mi głęboko w oczy. Było to spojrzenie ufne jak u małego 
dziecka, oczekujące prawdy, nawet tej bolesnej, błagające o nią, prawie rozpaczliwe. Nie mogłem 
jej okłamać w takiej chwili. Teraz tego Ŝałuję, ale... 
 - Powiedział, Ŝe nie chce cię juŜ nigdy widzieć... - powiedziałem prawie szeptem, ale Hermiona 
usłyszała, bo zobaczyłem, jak po jej bladym policzku spłynęła łza... Potem kolejna i kolejna... 
Hermiona nie łkała, nie wydawała z siebie Ŝadnego dźwięku, a mimo to płakała rozpaczliwie... 
 - Hermiono... Ja... Przepraszam... - objąłem ją i prztuliłem do siebie... Tuliłem nucąc jakąś cichą 
piosenkę, by choć trochę się uspokoiła. 
 - Harry... Dziękuję... - wyszeptała mi w ramię. Tak bardzo chciałem jej w tym momencie pomóc, 
ale nie za bardzo wiedziałem jak, oprócz właśnie tulenia... Gdy przestała płakać, zaprowadziłem ją 
pod schody do Ŝeńskiego dormitorium. 
 - Zaśnij... MoŜe we śnie odpoczniesz trochę... 
 - Dzięki, Harry... Nawet nie wiesz, jak wiele dziś dla mnie zrobiłeś... - powiedziała cicho i 
pocałowała w policzek. Chciałem ją znów przytulić, zapewnić, Ŝe nic złego juŜ nigdy się jej nie 
zdarzy, Ŝe ja na to nie pozwolę... Ale Hermiona poszła juŜ do dormitorium...  
Tak bardzo chciałbym, Ŝeby nie cierpiała juŜ więcej... 
 

 
Od Rona wyciągnąłem, Ŝe dzisiaj ma odbębcić jakąś tajemniczą karę z Malfoy'em. Mają niby razem 
współpracować, czy coś... Współczuję mu. W sumie nie wiem o co poszło, ale nie fajnie z tym 
wszyatkim... Gadałem z Hermioną. Boi się o Rona. Malfoy wspominał, Ŝe moŜe nie przeŜyją. 
Wytłumaczyłem jej, Ŝe pewnie dalej się droczy, ale chyba tego nie kupiła... CóŜ. Ron z Malfoy'em 
mają się spotkać w gabinecie Dumbledora o 22. Czemu tak późno?? 
 

 
Ron był z Malfoy'em w Zakazanym Lesie. Nie zdołałem zbyt duŜo z niego wyciągnąć, jakiś taki 
tajemniczy był... CóŜ. Ja go do niczego nie zmuszam... 
Staram się być blisko Hermiony w tych trudnych dla niej chwilach... Z Ronem dalej się widuję (choć 
rzadziej - zaczął się powaŜnie uczyć, trenować Quidditcha... Nie poznaję go...), ale nie jest to juŜ 
przyjaźń na tym etapie, co była kiedyś. Zdaje mi się, jakby on cały czas mnie obserwował, czekał 
na jakieś moje potknięcie. Jest jakiś nieprzytomny, gdy do niego mówię, a sam o niczym nie 
porozmawia. Jak ja mogę mu pomóc, jeŜeli nie wiem, co mu dolega?? Chciałem iść nawet do prof. 
Dumbledore'a, ale... Czy ja wiem? Traktuję Go jako autorytet, ale nie wiem, czy mogę zwracać się 
do niego z takimi... Bzdetami.... (nee, to słowo nie pasuje, ale cóŜ mogę... Kłopoty przyjaciół nie są 
"bzetami"...). Przemyślę jeszcze wszystko.  
A tymczasem czmycham na naukę z Hermioną - ostatnio tak dobrze mi się z nią rozmawia i 
przebywa... :) Jak to dobrze mieć bliskiego przyjaciela... 
 

 
Jak ja dawno nie pisałem... A to wszystko przez tę naukę. Wszyscy zwariowali! Mówią, Ŝe to nasz 
przedostatni rok i nie mamy się obijać... Ale zadają tyle pracy domowej, Ŝe rano do Hogmestade 
pojechała zaledwie 1/5 szkoły... No, ja zostałem. Doszedłem do wniosku, Ŝe trzeba wreszcie 
pokazać jakiś poziom. A poza tym Ron teŜ nie pojechał. Ostatnio dziwnie się on zachowuje. Nie 
rozumiem o co mu chodzi. Niby to jest OK, ale... Ale jakby mi nie ufał!!! Wiem, Ŝe facet nie lubi się 
zwierzać, ale powaŜnie by mi ulŜyło, gdyby on powiedział, co mu jest... Powaga. 
  Kiedyś tak było... Dlaczego wszystko musiało się rozpierniczyć?! DLACZEGO?! Byliśmy tak dobrze 
zgraną trójką przyjaciół... Nikt nie mógł nic zrobić - byliśmy jednością. Chciałbym by było tak 
nadal... Bardzo... 
 

background image

 

Jestem zszokowany... Ron zachwuje się dosyć... Dosyć dziwnie... zawarł jakiś bliŜej nieokreślony 
pakt z  Malfoyem i oboje nabijają się ze mnie i Hermiony! UwaŜają nas za parkę itp. Hmm... Nawet 
na swoją stronę przeciągnęli rozradowanego nową aferą Irytka... :/ Nie wierzę, by powodem tego 
było moje przytulanie się z Hermioną. NIE WIERZĘ! Coś musiało pójść nie tak, coś musiało się stać, 
Ŝe Ron mi juŜ nie ufa... Oddałbym wszystko, by dowiedzieć się, co teŜ takiego stało się w 
Zakazanym Lesie... 
 

 
Gadałem dzisiaj z Hermioną. Heh, fakt ten w cale nie jest niezwykły, tylko... Rozwiązaliśmy pewien 
problem... 
 - Ech... Ja nie wiem... - zacząłem. Poruszyłem temat Rona. Hermiona nie wiedziała jeszcze, o co 
mi chodzi, więc ciągnąłem. 
 - Chodzi o to, Ŝe nie rozumiem Rona... Chciałbym się dowiedzieć co go gryzie. Gdybym tak mógł 
poznać jego myśli... Szkoda, Ŝe on nie posiada myśleniodsiewni...  
 - Eee... Czego? - zapytała. 
 - To ty tego nie znasz? To swojego rodzaju czara, do której czarodzieje przelewają swoje myśli i 
wspomnienia. "Odwiedziłem" juŜ myśleniodsiewnię Dumbledore'a i Snape'a... To było jak podróŜ do 
ich pamięci... Uczestniczyłem we wszystkim co oni...  
 - Super! Przydałoby nam się coś takiego... Ułatwiłoby sprawę. A tak przy okazji... Jak się dobrałeś 
do ich... Czary? W końcu wspomnienia to coś prywatnego, więc... 
 - Nie włamywałem się tam! Tak wyszło... Ale nie chcę o tym rozmawiać. Wspomnienia Snape'a 
uświadomiły mi, jakim egoistą i chamem był mój ojciec. - ech... Zupełnie nie miałem ochoty 
rozmawiać o tym. To bolało. Straciłem ojca chrzestnego i zostały obalone moje piękne wyobraŜenia 
na temat ojca. Był draniem... 
 - Harry! 
 - To prawda, Hermiono. Koniec tematu. OK? 
 - Dobra... Sorry, Ŝe go drąŜyłam.  
Milczeliśmy chwilę. Rozmyślałem na temat tego wszystkiego, co wydarzyło się w zeszłym roku. 
Odetchnąłem, gdy Hermiona zaczęła kontynuować temat. 
 - A moŜe serum prawdy? Poskutkowało u Croucha! MoŜe... 
 - Taa... Tylko wpierw musielibyśmy wlać go Ronowi do gardła... A on się nie zgodzi. 
 - Wiem!!! Zaklęcie!!!  
Siedziałem chwilę. No, nawet, nawet pomysł. 
 - A znasz jakieś? - zapytałem. W końcu Hermiona to chodząca encyklopedia :). 
 - No... Jeszcze nie... Ale cóŜ za problem znaleźć! ZałoŜę się, Ŝe istnieje zaklęcie na wyrywanie 
pamięci, czy coś takiego... Wydaje mi się nawet, Ŝe kiedyś o czymś takim słyszałam... 
 - OK. Tylko... - zmarszczyłem brwi - Gdzie my to znajdziemy? Trzeba by jak najszybciej...  
Hermiona przytaknęła i zaczęła się zastanawiać. Podziwiam ją za to :). 
 - Księgi zakazane!!! - wykrzyknęła w pewnym momencie. 
 - Coś ty... Myślisz, Ŝe w naszej bibliotece byłyby jakieś ksiąŜki, które... 
 - Nie mam na myśli naszej biblioteki, tylko ksiąŜki zakazane przez Ministerstwo... 
 - Co?! - byłem zszokowany. To, Ŝe juŜ tak nie przestrzegała szkolnego regulaminu, było dla mnie 
normalką, ale... Księgi zakazane przez Ministerstwo?! 
 - Tylko pomyśl! CzarnoksięŜnicy na pewno nie potrafili powstrzymać się przed wdzieraniem się do 
cudzej głowy! Dam stówę, Ŝe mają zaklęcie na wdzieranie się do wspomnień!  
Długo myślałem.  
 - W sumie racja. Ale... 
 - Ale co? 
 - Ale dziwnie czułbym się uŜywając na Ronie zaklęć czrnej magii. 
 - Nie ma innego wyjścia, Harry. Albo to, albo niewiedza. A ja chcę się dowiedzieć, o co mu chodzi. 
Ty przecieŜ teŜ. 
 - No tak... - spojrzałem na Hermionę. Miała rację, ale... CięŜko było podjąć jakąś normalną 
decyzję. 
 - Dobra. To chyba jedyny sposób. - powiedziałem w pewnym momencie - Pozostaje tylko jedna 
kwestia - Skąd my weźmiemy czarnoksięską ksiąŜkę? Do tego zabronioną przez Ministerstwo... A 
nawet gdybyśmy juŜ jakąś mięli, skąd pewność, Ŝe w niej akurat znajdziemy interesujące nas 
zaklęcie? 
 - Śmiertelny Nokturn... Myślisz, Ŝe nie sprzedają tam "spod lady"? Wystarczy zapytać.  
Uśmiechnąłem się. 
 - Niezła jesteś... Ja bym na to nie wpadł.  - czułem podziw dla geniuszu Hermiony. Ona zawsze 
potrafi wymyśleć na poczekaniu genialne rozwiązanie.  
 - To postanowione. - wstałem - Wybiorę się tam dziś, albo jutro... 

background image

 

 - No coś ty! Harry, przecieŜ kaŜdy ciebie pozna! Ty nie musisz się nawet przedstawiać - po bliźnie 
pozna cię nawet ktoś, kogo na oczy nie widziałeś! 
 - To co chcesz zrobić? Chyba nie pójdziesz sama... 
 - Właśnie to miałam zamiar zrobić. 
 - Hej! Ja... - zacząłem protestować. 
 - Harry! Daj spokój! Któreś z nas musi tam pójść. Nie ty, to ja. 
 - JuŜ łaziłem po Śmiertelnym Nokturnie... Za nic w Ŝyciu nie chciałbym tam wrócić. Tam jest 
okropmnie! Nie pozwolę ci się naraŜać! -  no. Nie będzie mi Hermiona sama wałęsała się po tym 
ciemnym miejscu! 
 - Ach, przestań! Będę udawała normalną wiedźmę. Nic mi nie będzie...  
Argumentowała, argumentowała... I zgodziłem się! Co miałem zrobić? Z babą nie wygrasz... ;) 
 - A jak juŜ znajdziesz tę ksiąŜkę, to... 
 - To ją kupię! Proste. Potem poćwiczymy zaklęcie. 
 - OK. Puszczę cię pod jednym warunkiem - kupisz ksiąŜkę za moją kasę. - widziałem jak Hermiona 
juŜ otwiera usta, by zaprotestować, ale ją wyprzedziłem - Twoi rodzice nie będą wydawać pieniędzy 
na czarną magię. Mnie rodzice zostawili górę kasy, mogę zaszaleć... - uśmiechnąłem się.  
 - No to ustalone. 
 - Aha. Porozmawiamy jeszcze wieczorem. 
 - OK. - wyszedłem. Planowałem pogadać z Hagridem. On jeden (poza Hermioną, oczywiście) 
pozostał mi na tyle bliski, Ŝe mogłem mu się ze spokojem zwierzać. To mi o czymś przypomniało... 
Zajrzałem jeszcze na chwilę do Hermiony. 
 - Bym zapomniał... Nie wiesz, gdzie moŜe być Luna? 
 - Szczerze - nie mam pojęcia. Nie widziałam jej... Nie widziałam jej od zeszłego roku szkolnego... 
 - OK, dzięki. 
Gdzie ona moŜe być? MoŜe coś się stało?? 
 

 
Hermiona zdobyła te ksiąŜki (wolę nie wspominać w jaki sposób...). Nie mieliśmy jednak okazji 
zaklęć wypróbować, bo profesor Dumbledore kaŜdy dom wysłał na inna wycieczkę edukacyjną. 
Nam przypadła Bawaria. Pracuje tam Charlie, brat Rona, mieliśmy mieć więc wykłady na temat 
smoków. Cieszyłem się, Ŝe wreszcie zobaczę brata Rona w trochę innej sytuacji, niŜ miało to miejce 
w pierwszym roku Hogwartu... ;) 
Umówiliśmy się z Hermioną, Ŝe na wszelki wypadek weźmie ze sobą te dwa tomy, które załatwiła 
na Śmiertelnym Nokturnie i na miejscu moŜe coś poćwiczymy. 
  
Na miejscu było niezwykle przyjemnie :). Mieszkaliśmy w pewnej przytulnej tawernie, czy tam 
gospodzie. Cała wioska zamieszkiwana była przez czarodziejów, więc... Czułem się naprawdę jak 
jeden z nich. Pomogło mi to trochę zapomnieć o bólach poprzedniego roku. Skupiłem się wyłącznie 
na teraźniejszości. Teraz mam w związku z tym trochę wyrzutów sumienia. Hermiona powiedziała 
mi jednak, Ŝe przecieŜ nie mogę cały czas rozpamiętywać tamtych wydarzeń, bo mnie to zniszczy. 
MoŜe ma rację? 
W kaŜdym bądź razie w Bawarii bardzo mi się podobało, okolica była porośnięta masą zieleni, co 
dodawało jej uroku. 
Jednego dnia, zaraz po obiedzie, korzystając z czasu wolnego, udaliśmy się z Hermioną poćwiczyć 
owe zaklęcia. Charlie zdradził nam kilka miejsc w okolicy, gdzie względnie nikt nie przyebywał. 
Uśmiechał się przy tym porozumiewawczo. CzyŜby myślał, Ŝe ja i Hermiona... ? OK, nie waŜne... 
  
 - Od czego zaczynamy? - zapytałem, gdy znaleźliśmy się na pewnej łące za miastem. 
 - No... Od początku... WIesz, te zaklęcia zbytnio się od siebie nie róŜnią. Wszystkie wyglądają 
podobnie, przynajmniej w teorii. 
 - Praktyka moŜe okazać się gorsza... - powiedziałem nie za bardzo zadowolony tym, co nas 
czekało - Ech... Czarna magia... W Ŝyciu bym nie przypuszczał, Ŝe upadnę do... Do poziomu 
Voldemorta... 
 - Hmm... - przytaknęła ponuro Hermiona - Ale przynajmniej poznasz choć trochę jego metody. 
WIesz, jest zasada - aby pokonać wroga naleŜy go poznać. 
 - To raczej wątpliwa przyjemność... - uśmiechnąłem się pod nosem. Hermrmiona podała mi 
pierwszy tom księgi. 
 - Wal. - powiedziała.  
Spojrzałem na nią, nie za bardzo rozumiejąc, co miała na myśli.  
 - Myślałem, Ŝe ty zaczniesz! - powiedziałem -  W końcu kto jak kto, ale tobie nowe zaklęcia nie 
robią kłopotu... Zanim jakiś wybierzemy przydałoby się poznać zasadę ich działania, nie? 
Hermiona niechętnie przyjęła ksiąŜkę. 
 - Co mam robić? - zapytałem. 

background image

 

 - W sumie nic... Siedź, a ja rzucę zaklęcie.  
Oczekiwałem w napięciu, aŜ Hermiona rzuci zaklęcie. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać 
po czarnej magii. Wiedziałem na stówę, Ŝe nie będzie to coś przyjemnego... Miałem niestety rację. 
Gdy Hermiona wypowiedziała zaklęcie, otoczyła mnie plątanina jakiś zielonoszarych oparów. 
Upadłem na trawę otumaniony smrodem zgniłych, bliŜej nie określonych ziół, potraw itp. W głowie 
zaczęło mi się kręcić, czułem jak moje oczy stają się niewymownie cięŜkie i pwoli opadają. Nie 
miałem siły by z tym walczyć. Zbierało mi się juŜ na wymioty, miałem ciemno przed oczami, w 
uszach mi świstało... 
Po chwili straciłem przytomność. 
Obudziła mnie Hermiona. 
 - Jak się czujesz? - zapytała, gdy odzyskałem mniej więcej świadomość. 
 - Czy ja wiem... Zwyczajnie... - powoli uniosłem się i usiadłem na trawie.   
 - Na pewno? 
 - TAk.. A co? Udało ci się? - zapytałem. 
 - Nie wiem. - jak się okazało tylko usnąłem. Hermiona wytłumaczyła mi, Ŝe te zaklęcia muszą 
widocznie usypiać, nie wpływając w Ŝaden sposób na poznanie pamięci przeciwnika. Postanowiliśmy 
opuścić ten rozdział. 
Kolejny wydawał się brzmieć o wiele gorzej, ale miałem juŜ dosyć zasypiania.  
 - Przygotuj się, tu pisze, Ŝe to zaklęcie "wyrywania pamięci". NIe wiem co mieli na myśli, więc 
uwaŜaj... - powiedziała Hermiona, a mnie od razu zmroziło. Wolałem nie wiedzieć, co mieli na 
myśli... Ale cóŜ. 
Gdy Hermiona wyszeptała zaklęcie, z końca jej róŜdŜki wystrzelił czerwono-brązowy snop światła, 
które mnie oślepiło. Zamknąłem oczy. Czułem jak coś otacza moją głowę... Jak uparcie próbuje 
wchłonąć do środka, ciągnąc za skórę. Zacisnąłem zęby. Nagle poczułem, jak te dziwne opary, czy 
co to tam było, wchłonęły do środka. Towarzyszyło temu uczucie chłodu i zimna, które zalało moje 
ciało. Miałem wraŜenie, Ŝe w mojej głowie coś siedzi, coś, przez co zaczynałem mieć juŜ migrenę, 
przez co robiło mi się słabo. Doznania te były jednak niczym w porównaniu z tym, co mnie 
czekało... 
Poczułem, jakby mój mózg chwyciło kilka bardzo silnych par rąk i ciągnęło, wyrywało. Teraz 
uzmysłowiłem sobie, cóŜ takiego miał autor na myśłi. Nie była to rzadna przenośnia, lub coś w tym 
rodzaju, ale dosłowne znaczenie. Wyrywano mi wspomnienia... 
 - AAAAA!!! - krzyknąłem. Ból był nie do zniesienia - Hermiona! Przerwij to! PRZERWIJ!!!!!! 
W jednej chwili poczułem niewymowną ulgę. Wszystko ustało... 
 - BoŜe! Zrobiłam ci coś?! - zapytała Hemiona z troską w głosie i podbiegła do mnie. 
 - Nie... JuŜ dobrze... - rozmasowywałem sobie pobolewającą dalej głowę - To było potworne. 
Jakby coś opasło mi mózg i chciało wyrwać z niego kawałek... 
 - Ok, juŜ dobrze... Teraz przynajmniej wiemy, czego nie mamy uŜywać... - Hermiona uśmiechnęła 
się ponuro - Chcesz kontynuować, czy... 
 - Tak, nie moŜemy zwlekać. - powiedziałem stanowczo. 
Te wszystkie doznania były przeraŜające, ale chodziło tutaj o Rona! Nie mogłem pozwolić, by coś 
przeszkodziło nam w zadaniu. 
 - OK. Teraz kolejne to zaklęcie "wyŜynania pamięci". Jesteś pewien, Ŝe mam je rzucić? 
Wcale nie byłem pewien, ale pokiwałem potakująco głową. Taa... I tu dowiedziałem się, Ŝe zaklęcie 
to naleŜało rozumieć dosłownie... Wolę nie opisywać tego wszystkiego co towarzyszyło temu 
zaklęciu. Chcę o tym zapomnieć... 
UlŜyło mi na duchu, gdy Hermiona zaprotestowała przeciwko kolejnym próbom. Nie spierałem się z 
nią :). 
Udaliśmy się powoli go gospody (mnie nadal pobolewała głowa, ale było z nią juŜ coraz lepiej :)) i 
zamknęliśmy się w sypialniach. Jak miło było usnąć po tak męczącym dniu... 
 

 
 - MoŜe porzucimy jednak ten pomysł? - zagadała do mnie Hermiona przy kolacji. 
 - Co...? O czy ty mówisz? 
 - NIc z tego nie wychodzi! Tylko wyŜywam się na tobie, a zaklęcia nie dają Ŝadnego rezultatu! 
Przetestowaliśmy ich juŜ tyle, a Ŝadne nie ujawniło wspomnień! 
 - AleŜ Hermiono... NIe po to naraŜałaś się na Śmiertelnym Nokturnie by teraz... - ech... nie 
wiedziałem co powiedzieć, ale nie chciałem by wysiłek Hermiony poszedł na marne - Któreś 
przecieŜ musi wreszcie zadziałać! 
 - NIe wiem... W końcu jaki to ma sens? Po co nam to... 
 - JuŜ zapomniałaś?? Chcesz, Ŝeby Ron do końca Ŝycia nie zamienił z nami juŜ ani jednego 
słowa???!!!  
ZauwaŜyłem, jak kątem oka spojrzała na stlolik, przy któreym siedział Ron i od razu posmutniała. 

background image

 

 - OK. Ale męczy mnie ta niepewność. Mamy dwa tomiska, tkwimy ledwie w drugim rozdziale 
pierwszego, i nic nam nie wychodzi... - jej głos zdradzał juŜ pewne załanianie. 
 - Hermiona! PrzecieŜ sama zawsze uwaŜałaś, Ŝe na efekty trzeba porządnie zapracować i się 
namęczyć. Musimy być cierpliwi. MOŜe jeszcze raz przeanalizujemy treść tych ksiąg? MOŜe 
znajdziemy rozdział, o kótry nam chodzi... 
 - No... Dobra. - zgodziła się niechętnie, ale zawsze.  Byłem dumny ze swych zdolności 
przekonywujących... :) 
 - MOŜemy dziś w nocy! - powiedziałem - A jutro byśmy poćwiczyli, gdybyśmy znaleźli.  
Hermiona spojrzała na mnie gwałtownie. Po chwili zrozumiałem, o co jej chodziło... 
 - No nie patrz tak! Mam zamiar tylko wertować księgę! 
 - AleŜ ja sobie nic nie pomyślałam! - powiedziałam szybko Hermiona. 
 - Dobra... To jak? Dzięki temu szybciej by nam to poszło...  
Ustaliliśmy wspólnie szczegóły. Postanowiliśmy spotkać się w pewnej starej szopie, o której 
wcześniej wspominał nam Charlie (znów ze swym uśmieszkiem [???]). 
  
Przyszedłem w umówione miejsce. Chciałem wykorzystać pelerynę, ale uświadomiłem sobie w 
porę, Ŝe przecieŜ nie wziąłem jej ze sobą na tę wycieczkę. Musieliśmy radzić sobie bez niej. Było 
trochę cięŜko, ale jakoś poszło... 
  
ZAjąłem się tomem pierwszym, Hermiona wertowała drugi. 
Siedzieliśmy dość długo nad tymi stronnicami, gdy Hermiona wreszcie krzyknęła zadowolona: 
 - Mam!!! 
 - Co?? PokaŜ! - zerwałem się i podbiegłem do Hermiony, zaglądając jej przez ramię do księgi. 
 - Tu - widzisz? "Równie skuteczne, ale niezbyt przyjemne dla czarnoksięŜnika zaklęcia odbierania 
pamięci - STOSOWAĆ WYŁĄCZNIE GDY NIE POZOSTAŁO NIC INNEGO" - zacytowała tytuł rozdziału. 
 - O co chodzi? - zapytałem. 
 - Jeszcze nie kapujesz?? To rozdział, w którym opisują zaklęcia nie powodujące bólu! Dlatego 
napisali, Ŝe nieprzyjemne dla czarnoksięŜnika. Cała zabawa polega u nich nie w wyciąganiu 
wspomnień, ale na bólu z tym związanym! 
 - Heh, wiem coś o tym... - westchnąłem. 
 - Udało nam się! Teraz moŜemy zaczarować Rona! I nawet go to nie zaboli! A my dowiemy się 
prawdy! 
Hermiona rzuciła mi się szczęśliwa na szyję. Przytuliłem ją do siebie. Czułem jak krew mocno w 
niej pulsuje. Przez chwilę pomyślałem, Ŝe ona... Ale nie... Była podekscytowana znalezieniem 
rozdziału po prostu. 
 - Kiedy zaczniemy w takim razie? Mamy jeszcze kilka dni do końca wycieczki... - powiedziałem, 
gdy juŜ puściliśmy siebie. 
 - UwaŜam, Ŝe teraz powinniśmy odpocząć. Okolica jest taka piękna! Nie moŜemy stracić tej okazji. 
Znaleźliśmy zaklęcia - poćwiczymy je za jakiś czas... 
 - OK. Zresztą i taK... - spojrzałem na Hermionę. Włosy spływały jej po ramieniu, przez okno szopy 
padł na jej twarz blask księŜyca - Jestem juŜ śpiący.  
I wróciliśmy... Długo jeszcze nie potrafiłem usnąć, ale... Kolejne dni były juŜ mniej męczące i 
mogliśmy z Hermioną naprawdę odpocząć. Oczywiście omijająć fakt zajęć, które dalej trwały. 
  
------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
  
Po powrocie do Hogwartu nie dane nam było jednak wypróbowanie zaklęć. W związku z 
przebywaniem Voldemorta na wolności wymyślono nam "Dzienny kurs przetrwania dal studentów 
szóstej klasy szkoły magii i czarodzijestwa Hogwart", poprzedzony tygodniowym kursem 
przygotowczym. 
Zostaliśmy podzieleni na czteroosobowe grupy, w tym kaŜdy pochodził z innego domu. Miało to 
mieć równieŜ na celu naszą integrację. Taa... Hermionie trafił się Malfoy... :/ 
  
Resztę opiszę później... Śpieszę się teraz do Hogmesteade. :) Pozdrowionka!!! 
 

 
Stanąłem przed listą grup. Moje nazwisko widniało pon numerem grupy 15. 
 - Kurna!!!!! Jestem z Potterem!!! - usłyszałem obok siebie jakiś głośny, baaaardzo rozradowany 
głos. 
 - śartujesz?! PokaŜ!!! - popchnęło mnie kilka osób, próbując dopchać się do listy. 
 - Hej... - zaprotestowałem. 

background image

 

 - Potter!!! Harry Potter!!! - w moją stronę spojrzała jakaś dziewczyna. Miała długie brązowe włosy, 
starannie uplecione w warkocze - Jesteśmy w jednej grupie!!! Ale chad, nie? Jestem Alicia... Alicia 
Keneddy. Ravencaw. 
ZauwaŜyłem to juŜ po jej niebieskich szatach. Przywitałem się trochę niepewnie. 
 - Aaaa!!! Potter!!! - usłyszałem znajomy juŜ krzyk za swoimi plecami - Totalny odlot, koleś!!!!! 
Mocnym uściskiem ręki przywitał mnie potęŜnie zbudowany chłopak z Hufflepuffu. 
 - Jestem Eryk. Mówią na mnie "Wiking", bo wiesz... Ta uroda...  
Włosy kolesia róŜniły się od włosów Alicii tylko tym, Ŝe były jasne. Musiałem w duchu pogratulować 
temu, który wymyślił przezwisko dla Eryka. Trafił w dechę! 
 - Eee... Miło mi. - odpowiedziałem, trochę zmieszany takim... Otwartym zachowaniem moich 
"współgrupowiczów" ;). 
 - Coś ty taki wstydliwy? Sławy się boisz? Bo wiesz, Ŝe jesteś najlepszy kolesiem w tych 
sprawach... 
 - W jakich sprawach?! - zapytałem gwałtownie, mając na myśli nie powiem co ;P. 
 - Gostek! NIe wygłupiaj się! Jedyny przeŜyłeś spotkanie z Sam-Wiesz-Kim! Tfu! SPOTKANIA... 
Potrafisz wyczarować znakomitego patronu.... Nie patrz tak! Nie śledzę cię!!! Po prostu wszyscy 
wiedzieli o tym po egzaminach! Nikt o niczym innym nie gadał!!! Posiadanie cie w grupie to.... 
Kurna!!! Fuks!!! 
 - Właśnie! ZałoŜę się, Ŝe z OPCM dostaniesz najwyŜszą ocenę z egzaminu! Właśnie... Kiedy 
nadejdą wynikI? 
 - Nie wiem, Alicia... Pewno kajś im się te kartki straciły w ministerstwie. Wiecie, jaki oni mają tam 
burdel?! 
Przysłuchiwałem się rozmowie moich "grupowych towarzyszy" i powoli dochodziłem do wniosku, Ŝe 
bycie sławnym to cięŜki orzech do zgryzienia... 
 - Sie ma. - podszedł do nas chłopak ubrany w zielone szaty - Slytherin... 
 - Będziemy tu tak sterczeć podziwiając Pottera, czy ruszymy się na zajęcia? Na nich równie dobrze 
moŜecie wpatrywać się w bliznowatego... - powiedział sucho. 
Chłopak miał długie czarne włosy, pełno sterczących kosmków powiązanych w warkoczyki. Luźno 
wiszący krawat kołysał mu się na szyi. 
 - A ty to kto? - zapytała Alicia tonem zdradzającym zbulwersowanie zachowaniem nowo 
przybyłego. 
 - Elijah McGardwich. Z klanu McCunnterrich. We własnej osobie... 
 - Teee, nie udawaj waŜniaka, bo ci przychmielę... - Eryk był gotów rzucić się na... no - tego 
nowego. 
 - Eryk! Spokojnie! - Alicia chwyciła go za rękę i odciągnęła - Czyli jest nas juŜ komplet? 
 - A co? Słabo widzisz? - ten cały Mc-coś-tam działał mi na nerwy. Był okropnym klonem Malfoy'a... 
 - Dobra, waŜniaku, idziemy na te twoje zajęcia... - prychnęła Alicia. 
Muszę powiedzieć, Ŝe lekcje były nawet przyjemne. Ciekawie słuchało się wszystkich tych 
wykładów, ludzie z ministerstwa teŜ w porządku. W porównaniu do tej z zeszłego roku - 
fantastyczni! 
Na początku denerwowało mnie, Ŝe Eryk zupełnie olewa sobie zajęcia, licząc po prostu na moje (jak 
sam powiedział) "szczególne zdolności". Alicia okazała się bardziej w porządku i po kilku dniach 
przekonała Wikinga, Ŝe tylko cięŜka praca doprowadzi go do takich wyników. 
 - Tee... Harry - to jak pokonałeś Tego-O-Którym-Mowa będąc maleńkim bobaskiem? - zapytał  
mnie Eryk, spoglądając z uśmiechem na Alicie. 
 - .... - chciałem coś powiedzieć, ale Alicia się wtrąciła. 
 - Takich pytań się nie zadaje, czubku! Jesteś nietaktowny!!! 
 - Sorry, Blue, nie chciałem... 
Przezwisko "Blue" wymyślił Eryk dla Alicii ze względu na kolory jej domu. Cała nasza trójka doszła 
do wniosku, Ŝe "do twarzy" pannie Keneddy z tym nowym imieniem. Trójka, bo nasz "przyjaciel" ze 
Slytherinu zupełnie nas olewał. Cieszyło mnie to nawet, zwaŜywszy na fakt, Ŝe inny ślizgon 
zachowywałby się pewnie inaczej... (chyba nie muszę mówić, o kogo chodzi?). 
TakŜe nasz kurs mijał mi spokojnie... Miałem jeszcze tego Ŝałować.... 
  
  
Pewnej nocy znów to się zdarzyło... MIałem koszmar. Śnili mi sie rodzice, Cedric, Syriusz... 
Wszyscy których znałem, a których wykończył Voldemort... 
Obudziłem się z tak bolącą blizną, Ŝe zwijałem się na łóŜku z bólu i nie potrafiłem nawet krzyknąć... 
Po czym ból ustał... Tak nagle... 
Chciałem iść z tym do profesora Dumbledore'a, ale nie potrafiłem się przemóc.... Muszę sam 
poradzić sobie z koszmarami. Nie mogę pozwolić, Ŝeby opętało mnie coś tak błachego... 
ChociaŜ z grugiej strony... A jeŜeli to znak, Ŝe Voldemort.... śe on jest w pobliŜu? 
 

background image

 

 - Ha! Sprawdzałam! Mieliśmy dostać wyniki w lipcu!! I co? Nie ma!!! - powiedziała do nas 
poddenerwowana Alicia, przysiadając się rano do stolika. 
 - Wyluzuj, mała! Co cię tak interesuje co dostałaś? Ja na twoim miejscu cieszyłbym się wolnością i 
błogą niewiedzą... - powiedział Wiking z leniwym uśmiechem. 
 - Ja to bym chciał juŜ wiedzieć... - powiedziałem cicho (by Eryk nie usłyszał... ;)). 
 - Pewnie ze wszystkiego będziesz mieć "wybitne", więc nie wiem o co ci chodzi, Potter. - jednak 
usłyszał ;). 
 - Nie mów do niego po nazwisku! - obruszyła się Alicia. 
 - Przestań mnie nawracać, Blue! Te twoje wygórowane zasady moralne juŜ mnie męczą... 
 - No wiesz! 
 - Nie kłóćkcie się! - jęknąłem - Rozpoczęły się wykłady... 
I skoncentrowaliśmy się na zajęciach. 
ZauwaŜyłem, Ŝe coś chyba między Alicia a Wikingiem "iskrzy"... ;) 
Przypomniało mi to związek Rona i Hermiony. TeŜ rozpoczęty wieloma kłótniami. No i mojej mamy 
i taty... 
CzyŜby kaŜdy związek dojrzewał po wielu kłótniach? Nie rozumiałem tego (jak i oni nie rozumieli, 
Ŝe zaczynają się do siebie zbliŜać...). Cieszyło mnie to niezwykle. W sumie pasowali do siebie i miło 
się na nich razem patrzyło. Wszystko musiał zepsuć Elijah (jego nazwiska chyba w Ŝyciu nie 
powtórzę!). 
 - Ta parka działa mi na nerwy... - powiedział, kiedy Wiking z Blue się oddalili - Dwoje debili z 
mikroskopijnymi mózgami... 
 - Hej! To moi kumple! MOŜesz ich nie obraŜać?! - ostro zareagowałem. 
 - Potter, daj se siana... Nie widzisz, Ŝe z takimi nie warto się zadawać? 
 - Wiesz z kim nie warto się zadawać?! Z Malfoy'ami i spółką! A ty, jak mi się zdaje, naleŜysz do 
nich... 
 - Sorry, ale Malfoy mnie nie kręci. Pacan, który myśli, Ŝe pozjadał wszelkie rozumy. Spoko gość, 
jeśli chodzi o światopogląd i te pe i te de, ale zbyt zadufany w sobie. 
 - A ty to co? - zapytałem dokuczliwie (to pytanie samo nasunęło mi się na język). 
 - Heh, Potter... Za inteligentny jesteś na to bagno, którym się otaczasz... 
I odszedł. 
Zastanawiałem się o co mu chodziło. Bagnem mieli być moi przyjaciele? Ci, którzy zawsze przy 
mnie trwali? Wspierali? 
  
Ron... 
  
Zupełnie zerwał ze mną kontakt. Przynajmniej została Hermiona... Mieliśmy razem spróbować 
wyciągnąć z Rona, o co poszło w Zakazanym Lesie... 
Szukałem Hermiony w tym celu, ale nigdzie nie potrafiłęm jej znaleźć... Ech. To pewnie przez te 
wykłady itd. 
Trudno. 
Ale mam przyjaciół! Wiernych! Mimo, iŜ są zagubieni (Ron) odnajdą się. Jestem pewien!!!!! 
 

 
Ron jest w skrzydle szpitalnym!!! Dowiedziałem się o tym zupełnie przez przypadek - po szkole 
rozchodziły się plotki, Ŝe Crabbe go zabił (Ron jest z nim w grupie). Nie wiem z jakiego powodu się 
poŜarli, ale nie to było dla mnie waŜne... NajwaŜniejszy był Ron i stan jego zdrowia. 
Pobiegłem najwcześniej jak mogłem do skrzydła szpitalnego. W końcu przy Ronie musi ktoś 
czuwać! On musi czuć, Ŝe jesteśmy z nim i go wspieramy! Niby jesteśmy z nim pokłóceni, ale bez 
przesady - przyjaciołom w potrzebie się pomaga. Ech... Miałem tego Ŝałować... 
Stanąłem przed drzwiami hogwardzkiego szpitala, ale dopchanie się do samych drzwi było wręcz 
niemoŜliwe. Stało tam z tuzin uczniów - wszyscy zainteresowani stanem Rona nie tyle z troski dla 
niego, ale raczej dla chęci usłyszenia potwierdzenia plotek rozgłąszanych przez Crabbe'a... Hmm... 
Wyszła Pomfrey. 
 - Pan Weasley jest w stanie bardzo powaŜnym! Jest nieprzytomny! Powtarzam: NIEPRZYTOMNY! 
 - Weasley nie Ŝyje!!! - krzyknął ktoś z tłumu. 
 - Cisza!!! Pan Ronald Ŝyje, ale jest w stanie cięŜkim!!! Proszę się rozejść! 
 - A ile mu jeszcze zostało Ŝycia? - znowu zadano pytanie... :/ 
 - ON śYJE!!!!!! Spokój! Uciszcie się!!! 
 - A moŜna go zobaczyć? Podobno ma tak zmasakrowaną twarz, Ŝe w ogóle nie widać, Ŝe to on!!! 
 - RONALD WEASLEY JEST W POWAśNYM STANIE I NIE BĘDZIE MOśNA GO ZOBACZYĆ DO CZASU, 
Aś NIE WYZDROWIEJE!!!!!!!! A TERAZ UCIEKAĆ MI STĄD!!!! - i pod groźbą rzucenia na wszystkich 
jakiegoś uroku, wypędziła wszystkich spod sali szpitalnej. 
Kiedy uczniowie się ulotnili podszedłem szybko do Pomfrey, zanim nie zniknęła za drzwiami. 

background image

 

10 

 - Proszę pani... Ja chciałem zapytać o Rona... 
 - Pan Potter, tak? Pewnie pan usłyszał, Ŝe pański kolega jest w cięŜkim stanie. Wszelkie 
odwiedziny są zabronione! 
 - No... Tak... Ale to mój przyjaciel! I nie chciałbym Ŝeby... 
 - Pani Pomfrey! - zza drzwi sali szpitalnej wychyliła się głowa jakiejś dziewczyny - Dalej bez 
zmian... 
 - Dobrze, Edwino, dziękuję. - odpowiedziała Pomfrey. 
Głowa dziewczyny zniknęła. 
 - A ona to co? - zapytałem. 
 - Przyszła razem z panną Stellą z panem Weasleyem. Są, o ile się orientuję, z jednej grupy. Uparły 
się, Ŝeby go pilnować. 
 - A ja to co?! Jestem jego przyjacielem!!! 
 - Panie Potter! JuŜ dwie osoby przy nim czuwają! To aŜ nadto! 
 - A nie moglibyśmy się wymienić? 
 - Proszę nie komplikować sprawy, panie Potter. Pan Ronald wyzdrowieje, i wtedy się pan z nim 
zobaczy. A teraz: DO WIDZENIA! 
Odszedłem powoli, wściekły trochę. Zdenerwałem się, Ŝe jakieś dwie nieznane porządnie Ronowi 
dziewczyny mają moŜliwość czuwania przy nim, a ja nie. 
Poczułem się samotnie z tym wszystkim.  
Szukałem Hermiony, ale nie potrafiłem jej znaleźć. Ciekaw jestem, czy ona w ogółe wie co się stało 
Ronowi. 
Ech... Mam dość... 
 

 
Uff... Oto nadeszły jakiś czas temu wyniki z Ministerstwa: 
  
"Drogi panie Harry Potterze,  
oto pańskie wyniki Standardowych Umiejętności Magicznych na poziomie piątej klasy, których 
sprawdzenie miało miejsce w czerwcu tego roku:  
  

astronomia - zadowalający  

eliksiry - zadowalający  

historia magii - powyŜej oczekiwań  

ONMS - powyŜej oczekiwań  

OPCM - wybitny 

transmutacja - powyŜej oczekiwań  

wróŜbiarstwo - zadowalający  

zaklęcia - powyŜej oczekiwań  

zielarstwo - zadowalający  

  

Gratulujemy - zdał pan ze wszystkich przedmiotów!  

  
Uwagi: Wyczarowany przez pana patronus zachwycił całą komisję, gratulujemy umiejętności!"  
 

 
Tak sobie przeglądałem swoje papiery i znalazłem to oto zdjęcie: 
  

 

 

background image

 

11 

  
NIe wiem nawet, kiedy Lockhart zdąŜył wcisnąć mi je do podręcznika, ale miło mi się zrobiło. 
Ostatnio nie za bardzo u mnie z humorem, a owo zdjęcie sprawiło, Ŝe się uśmiechnąłem... ;))  
Muszę uzupełnić troszkę swoje notatki... Za mną juŜ ów sławetny kurs samoobrony, jak i sylwester 
(zakończony niezbyt przeyjemnie...). Postaram się nadrobić to wszystko jakoś... TakŜe do 
zobaczenia wkrótce!!! 
 

 
Dobra, narazie daruję sobie opisy sylwestra i sprawdzianu umiejętości. 
  
  
Wczoraj od rana trwały rozmowy z opiekunami naszych domów, w sprawie naszego zawodu. 
Wezwany zostałem do gabinetu McGonagall. 
 - Pan Potter, prosze usiąść. - McGonagall westchnęła. Siedziała przy biórku od rana, i chyba miała 
powoli dość. 
 - Pana nadal inetesuje posada aurora? - zapytała, podsuwając mi ciasteczka. Wziąłem jedno. 
 - Tak. - odpowiedziałem. 
 - Ma pan więc niesamowite szczęście! Akurat 5 sumów zaliczył pan na P (lub wyŜej), a tego 
właśnie wymagali. Przyjmę pana do owutemowej klasy transmutacji, gorzej jednak będzie z 
eliksirami... O ile dobrze pamiętam, prof. Snape nadal wymaga W ze swego przedmiotu... Czekałby 
więc pana egzamin poprawkowy w czerwu... 
 - O ile prof. Snape zechce się zgodzić... - powiedziałem. 
 - Spróbuję z nim porozmawiać. - McGonagall uśmiechnęła się ciepło - W końcu obiecałam, Ŝe za 
wszelką cenę pomogę panu zdobyć to stanowisko... 
 - Dziękuję. - szepnąłem. Poczęstowałem się jeszcze ciasteczkiem i wyszedłem. 
Ueh...  Egzamin poprawkowy z eliksirów! Totalna zgroza! Ale pocieszała mnie myśl, Ŝe prof. 
McGonagall jest ze mną. 
  
Wieczorem uczniowie jechali do domów na ferie, które właśnie się zaczęły. Wesley'owie (gadałem z 
Ginny) wyjeŜdŜali dziś rano, Hermiona natomiast wczoraj ze wszystkimi. Oczywiście nie ja sam 
zostaję w szkole, ale... Ueh. Tyle dobrze, Ŝe Alicja i Eryk nigdzie się nie wybierają. Od czasu balu 
sylwesrowego, na który poszli razem :), są  parą ;). Woleli więc pozostać w zamku, a razem. 
  
---------------------------------------------------------------------------------------------- 
  
Poszedłem dziś rano do gabinetu Snape'a (tak mi McGonagall radziła). 
 - O, Potter! 
 - Dzień dobry profesorze... 
 - O ile mnie słuch nie myli, zamierzasz zdawać poprawkowy egzamin z eliksirów? - uśmiechnął się 
pogardliwie - I pragniesz znaleźć się w owutemowej klasie przedmiotu, który wykładam? 
Pokiwałem lekko głową. Było mi głupio jak nigdy. Prosić się Snape'a o "przywłaszczenie" mnie do 
klasy eliksirów! :/ 
 - Wiedz, Potter, Ŝe gdyby nie prośba prof. McGonagall i jej zapewnienia, Ŝe staniesz się jednym z 
najpilniejszych uczniów na mojej lekcji (co swoją drogą uwaŜam za lekkie przecenienie twych 
umiejętności), nigdy ów pomysłu bym nie rozpatrzył. 
 - Dziękuję... - w zasadzie nie wiem za co, ale czułem, Ŝe muszę być uprzejmy. Ueh... 
 - Pamiętaj, Potter, owutemowa klasa eliksirów to nie miejsce dla byle kogo. Przyjmuję tylko 
NAJLEPSZYCH! Rozumiesz, Potter? NAJLEPSZYCH! JeŜeli więc podpadniesz mi choćby raz, moŜesz 
poŜegnać się z posadą aurora. Zrozumiałeś? 
Pokiwałem potakująco głową. 
 - Cieszę się. A teraz zmiataj, Potter. Jestem dość zajęty. 
JuŜ chciałem wychodzić, gdy spostrzegłem, Ŝe koło Snape'a stoi walizka, a kolejna przelatuje 
właśnie pod sklepieniem gabinetu. 
 - Wybiera się gdzieś profesor? - nie mogłem powstrzymać się od zadania tego pytania. 
 - Są ferie, Potter...  
 - No ttak, ale... 
 - Co? MoŜe myśłałeś, Potter, w swym ograniczeniu intelektualnym, Ŝe ja tu mieszkam, co? 
 - Nie, ale... 
 - Ale ktoś taki jak ja nie ma domu, czyŜ tak? OtóŜ mylisz się Potter! A teraz zjeŜdŜaj, jeśli nie 
chcesz, bym zapomniał o prośbie Minerwy... 
Wyszedłem tak szybko jak mogłem. CóŜ... Wiedziałem, Ŝe Ŝaden nauczyciel (no, moŜe oprócz 
Hagrida ;)) nie mieszka na terenie zamku. Ale jakoś nie wyobraŜałem sobie Snape'a 
odpoczywającego przed własnym kominkeim, na własnej kanapie i zajadającego się ciasteczkami. 

background image

 

12 

Po raz pierwszy do mnie dotarło, Ŝe przecieŜ musi on mieć jakąś rodzinę! Ba, nie tylko on, ale 
równieŜ reszta nauczycieli! To było dość dziwne, uzmysłowić sobie nagle, Ŝe nauczyciel to teŜ 
zwykły człowiek... ;) 
 

 
Nie pisałem ostatnio dość długo, bo siedziałem nad eliksirami... Bycie w owutemowej klasie 
Snape'a wymaga niezłego poświęcenia... Tak czy owak na zajęciach jest równieŜ Malfoy :/ - 
lepszego przebiegu wypadków wymarzyć sobie nie moŜna było... Nie no, w sumie nie mam na co 
narzekać... Idzie mi nawet nieźle. Zakopałem swą dumę i poprosiłem Snape'a, by przydzielił mi 
osobny stolik. "Tylko wtedy będę w stanie maksymalnie się skupić na zajęciach" - palnąłem. On 
odburknął coś w stylu "I tak to panu nie pomoŜe, Potter", ale się zgodził ;). Nie jest źle. Od kiedy 
nikt mi nie wciska swoich łapsk do kociołka, więcej pokapowałem z eliksirów. 
  
Smutno mi samemu... Od czasu sylwka Alicja i Eryk są parą (nie wspominałem juŜ o tym??), więc 
większość czasu spędzają jedynie w swoim towarzystwie (co rozumiem, i do czego się nie 
wtrącam). Hermiona, zdaje się, chodzi z Malfoy'em - w końcu całowali się na sylwku (jak ona 
mogła mi to zrobić?!?!?! CzyŜby juŜ nie była moją przyjaciółką?!?!? Co się stało?!), Ron teŜ jakiś 
dziwny... Ech. 
Przypomniałem sobie o Hagridzie - swoją drogą jak mogłem o nim kiedykolwiek zapomnieć!!! 
Postanowiłem go odwiedzić i najnormalniej w świecie wygadać się i zwierzyć przyjacielowi. Aby 
tego dokonać urwałem się z lekcji (na szczęście to nie były eliksiry ;P). Miałem jednak tego pecha, 
Ŝe McGonagall mnie złapała... :/ 
 - Potter, czy ty nie masz teraz czasem zajęć? - zapytała, przeszywając mnie wzrokiem. 
 - Ja, ehm... Owszem. 
 - Gdzie się więc pan wybiera? - przystanęła i spojrzała na mnie. 
 - Ja... Szedłem właśnie do Hagrida... Niespecjalnie mam teraz ochotę na naukę, pani profesor... - 
powiedziałem powoli. 
 - Ach, Harry... - McGonagall podeszła do mnie. Zdziwiłem się, Ŝe nazwała mnie po imieniu... A i jej 
głos był jakiś cieplejszy niŜ zwykle... 
 - Wiem, Ŝe cięŜko ci teraz... Pamiętaj, ja i prof. Dumbledore zawsze będziemy starali się 
ci pomóc... Jakby co - wal śmiało! - uśmiechnęła się i odeszła. 
  

 

  
Zdziwiły mnie trochę jej słowa (nie spodziewałem się tego po niej! Myśłałem, Ŝe mnie zwinczuje za 
ucieczkę z lekcji, a tu... Heh, zapomniałem zresztą, Ŝe zawsze potrafiła mnie zaskoczyć... Jak np. z 
tymi ciasteczkami w jej gabinecie ;P). 
  
----------------------------------------------------------------------------------------- 
  
OK, muszę wreszcie napisać co przydarzyło się w Zakazanym Lesie na sprawdzianie naszych 
umiejętności obronnych. Długo zwlekałem, ale "lepiej późno, niŜ później" ;). 
  
------------------------------------------------------------------------------------------ 
  

background image

 

13 

Ok. 17:00 na błoniach przed zamkiem zebrały się wszystkie klasy szóste. Stanąłem razem z 
Erykiem, Alicją i Elijahem (który jak zwykle udawał, Ŝe nie istniejemy) i czekaliśmy na mowę prof. 
Dumbledore'a. Naszym zadaniem było udanie się do lasu w wyznaczonym kierunku i odnalezienie 
flagi z godłem szkoły. Mieliśmy wrócić w jednym kawału. I my, i flaga. Gdy dyrektor skończył, prof. 
McGonagall przydzieliła nam nasz kierunek wyprawy i ruszyliśmy. 
Przedzieraliśmy się odwaŜnie przez las. Momentami musieliśmy czekać na Elijaha, bo ten 
egocentryk nie zwracał na nas uwagi i szedł jak mu się chciało. Wiking próbował parokrotnie 
przemówić mu do rozumu, wyjaśnić, Ŝe jesteśmy grupą i jako taka musimy wspólnie działać, ale 
(jak było do przewidzenia) ten nas olewał. Daliśmy sobie spokój. 
śeby zabić nieco nudę, jaka zaczynała nas dopadać podczas tej uporczywej wędrówki przez las, 
Alicja starała się nazwać poszczególne gatunki roślin, a ja rozmawiałem z Wikingiem o 
jego rodzinnych stronach (pochodził ze Skandynawii). Gdy Ala uświadomiła sobie, Ŝe juŜ od 
dobrych kilku kilometrów fauna i flora leśna prawie w ogóle się nie zmienia, przyłaczyła się do 
naszej rozmowy. 
Szliśmy i rozmawialiśmy więc, gdy naszym oczom ukazali się... Hermiona i Malfoy!!!  
 - Harry! - Hermiona ucieszona rzuciła mi się na szyję. 
 - Hermiona! Ale niespodzianka! - przytuliłem ją. 
 - A ten co tu robi?? - spojrzałem na Malfoy'a. Nie podobało mi się, Ŝe moja przyjaciółka spraceruje 
sobie sama z tym... NO, z nim. 
 - Jestem z nim w grupie, nie? - odpowiedziała spokojnie, z wyrazem raczej radości niŜ męki. 
Uff... Tyle dobrze. to znaczyło, Ŝe ten palant niczego nie próbował jej zrobić. 
 - A reszta waszej grupy? - zapytałem z niepokojem. 
 - Weź skończ lepiej ten wywiad, Potter, OK?? Ckliwe powitanka juŜ były, więc moŜe dalej ruszymy 
w trasę?? - odpowiedział mi niezbyt sympatycznie Malfoy. 
 - Te! Nie odzywaj się tak do Harry'ego, OK?! - Alicja wysunęła się do przodu, spoglądając na 
Malfoy'a spode łba..  
 - Bo co? Bo twój bracik-bliźniak mi dołoŜy?? - chyba miał na myśli Wikinga. 
 - Hej! Nie obraŜaj Eryka! - Alicja szła w zaparte. 
 - A! Więc to jest słynny Wiking! - wyglądało na to, Ŝe Malfoy świetnie się bawi. >:/ 
 - MoŜe dacie spokój, OK? - westchnęła Hermiona. 
 - Ma przeprosić i Wikinga i Harry'ego! - Alicja robiła się juŜ czerwona. 
 - Dobra, Alicja, daj spokój... - powiedziałem wreszcie. I tak nic by nie wskórała. 
 - MoŜe pójdziemy razem? - zaproponowałem. 
 - śebyście przez całą drogę się Ŝarli? - wychylił się zza nas Elijah (aŜ się zdziwiłem Ŝe tak szybko 
do nas doszedł ;P). 
 - Dobra! NIe marudźmy lepiej... Idziemy! - zarządziła Hermiona i ruszyliśmy.  
Wykorzystałem ten czas, by porozmawiać z Hermioną. Opowiedzieliśmy sobie co Ŝeśmy porabiali 
ciekawego w czasie zajęć. Zeszliśmy wreszcie na temat Rona i naszego planu. 
 - śe teŜ musimy mieć tyle zajęć! NIgdy chyba nie zdołamy wprowadzić naszego planu w Ŝycie... - 
jęknęła Hermiona. 
 - Heh, nawet gdybyśmy chcięli, to nie wiadomo czy dopuściliby nas do Rona... 
 - Czemu? 
 - To ty nic nie wiesz? - zdziwiłem się - Ron jest... 
W tym momencie wyszliśmy na pewną polanę (o ile moŜna to nazwać polaną) - całą prawie jej 
powierzchnię zajmowały jakieś ruiny. 
 - WOW! Co to? - zapytała Alicja. 
 - To pewnie stare budynki Hogwartu! JuŜ ich nie wykorzystują, bo las je zaróśł... Czytałam w 
"Hogwart - czasy przed murami szkolnymi", Ŝe ten las tak zdziczał, iŜ zarosło prawie 30 procent 
budynków zamkowych: stajni i tym podobnych. - odpowiedziała Hermiona. Zawsze się 
zastanawiałem, gdzie teŜ ona mieści te wszystkie informacje. 
 - Nie mogli tego lasu wyrąbać? - Wiking spojrzał na Hermionę. 
 - Nie... Akurat w tym miejscu rosły drzewa typu nasza "wierzba bijąca". 
 - Heh, a wmawiano nam, Ŝe to wredne drzewko jest rzadkim gatunkiem! 
 - Bo jest! Ale tu rosną inne! MOŜe nie tak złośliwe i draŜliwe, ale...  
Usłyszęliśmy za nami ogromny huk. Odwróciliśmy się jak na komendę. 
 - Co to?! - zawołał Malfoy. 
 - Hermiona... Czy to czasem nie jest jedno z twoich drzewek?! - zapytałem, obawiając się 
odpowiedzi.  
Ogromna gałąź przeleciała z hukiem nad naszymi głowami - wszystko było jasne... Miałem rację... 
 - O matko! Nie pomyślałam! - wyszeptała Hermiona - Wszyscy kryć się!!! - krzyknęła.  
Wtedy rozegrała się walka... KaŜde z nas uciekało w sobie tylko wiadomym kierunku. Nie wiem jak 
to zrobiłem, ale dość szybko udało mi się dotrzeć do murów - byłem bezpieczny. Elijah juŜ tam był 
- pierwszy raz zetknąłem się z jego pośpiechem ;). Dołączyli do mnie potem Wiking, Hermiona. I 
Malfoy... 

background image

 

14 

 - Mniej draŜliwe?? - zapytał lekko zdyszany. 
 - Och, tylko o nich czytałam! Skąd mogłam wiedzieć, Ŝe są równie niebezpieczne?? - powiedziała 
Hermiona. 
 - Gdzie Alicja? - uświadomiłem sobie z przeraŜeniem, Ŝe nie ma jej przy nas... 
 - AAAAAAAA!!! - padła odpowiedź... 
 - O BoŜe! PrzecieŜ to ją zabije!!! - krzyknęła Hermiona. 
 - Trzeba coś zrobić! - powiedziałem. Chciałem juŜ wybiec jej na ratunek, ale Eryk był szybszy.    
 - NIe mogę na to patrzeć! - krzyknęła Hermiona. Malfoy ją objął (?!). 
 - Expelliarmus!!! - krzyknąłem, widząc jak jedna z gałęzi zamachiwała się na Wikinga - Biegnij, 
stary!!! 
Wiking dobiegł do leŜącej bez ruchu na trawie Alicji i podniósł ją. 
 - Będziemy cię osłaniać! Biegnij! - krzyknęła Hermiona. 
Na jej znak zaczęliśmy wykrzykiwać zaklęcia rozbrajające. W końcu Eryk jakoś trafił do nas... 
 - CO z nią? - zapytałem. 
 - śyje, ale jest raczej nieprzytomna... - wydyszał Eryk. 
 - Co teraz? - zapytał Malfoy - Jak się stąd wydostaniemy?  
Hermiona przypomniała sobie zaklęcie, jakie Snape rzucił w trzecim roku na wierzbę bijącą, by 
wejść do wrzeszczącej chaty (Syriusz!!! :( ). 
 - Specjalnie sprawdziałam jak ono wygląda! Na coś się wreszcie przyda!  
Dziękowałem panu, Ŝe mieliśmy ze sobą Hermionę! Jej zaklęcie oczywiście poskutkowało... ;) 
 - Co z nią? Nie moŜemy tak jej zostawić! - Hermiona spojrzała z troską na Alicję. 
 - Bedę ją niósł. - zaofiarował się wiking.  
Jak powiedział tak uczynił (nie dopuścił nikogo z nas do głosu ;)). 
Po dość długim czasie naszej wędrówki, Alicja zaczęła juŜ coś marudzić :) - czyli nie było tak 
tragicznie... 
Szliśmy dostatecznie dłuuuugo, bym poczuł totalne zmęczenie. Byliśmy wszyscy brudni, głodni, 
zdenerwowani i znudzeni jednocześnie. Było to jednak niczym w poruwnaniu z wydarzeniami, które 
miały za chwilę nastąpić... 
 - Ja nie mogę... - powiedziała w pewnym momencie Hermiona - To... To Volverixum!!! 
 - CO?! - krzyknęliśmy chórkiem. 
 - VOLVERIXUM!!! Zwierzę, które zamieszkuje w lasach i... 
 - CO?! - znów krzyknęliśmy. 
 - I śYWI SIĘ LUDZKIM MIĘSEM!!! - krzyknęła Hermiona.  
Mimo iŜ spodziewałem się takiej odpowiedzi, przeszedł mnie dreszcz...  
Spojrzeliśmy jak na komendę w miejsce, w które wpatrywała się przeraŜona Hermiona. To "coś" co 
tam stało było tak przeraŜająće, Ŝe... Dobra, oszczędzę sobie tego. BYł mniej więcej wielkości trola, 
ale o wiele brzydszy... 
 - Uciekajcie!!! - krzyknęła Hermiona.  
Nie musiała powtarzać tego dwa razy ;P. Zerwaliśmy się wszyscy do ucieczki. Usłyszałem w 
pewnym momencie stłumiony krzyk Eryka. Odwróciłem się - wiking leŜał, najwyraźniej ze skręconą 
nogą, a nieprzytomna Alicja obok. Nie musiałem się długo namyślać - pobiegłem jej na pomoc. JuŜ 
byłem kilka metrów obok niej, gdy Hermiona zaczęła wzywać pomocy. Zastanawiając się, jakby tu 
pomóc im obu, zauwaŜyłem, Ŝe Hermionie biegnie juŜ na ratunek Malfoy. Poczułem ukłucie w 
okolicy Ŝołoądka, ale po sekundzie doszedłem do wniosku, Ŝe bardziej w takim razie przydam się 
Ali i Erykowi... Dobiegłem więc do niej i zacząłem wykrzykiwać zaklęcia obronne. Jakoś poszło... 
Otumaniłem nieco tego potwora. Spojrzałem szybko w miejsce, gdzie leŜała Hermiona - teraz stała 
juŜ otulona ramionami Malfoy'a :/. Poszukałem wzrokiem Wikinga. NIc mu nie było - wstał i razem 
zwialiśmy stamtąd jak się dało najszybciej.  
Flagi rzecz jasna nie zdobyliśmy... Profesor Dumbledore oświadczył nam jednak, Ŝe jako jedni z 
nielicznych wykazaliśmy się pracą w grupie i to było najwaŜniejsze. 
Eryk miał skręconą kostkę - Pomfrey pochwaliła go za wytrwałość. Tak więc nasz sprawdzian 
umiejętności obronnych niby to skończył się sukcesem, ale nie mogłem odŜałolwać tego 
ochłodzienia w kontaktach z Hermioną... Od tamtych wydzrzeń ona nie odzywa się do mnie i 
otwarcie flirtuje z Malfoy'em. Uznałem więc naszą przyajźń za umarłą... :(  
 

 
NIe wiem czy nade mną tkwi jakieś przekleństwo, czy co... Ostatnio mam tak czarny okres w moim 
Ŝyciorysie, Ŝe bardziej chyba nie moŜna... :/ 
  
Chciałem pogadać z Hermioną, moŜe i było to naiwne posunięcie, ale musiałem co poniektóre 
sprawy wyjaśnić - między innymi ów wydarzenia ze sylwestra i inne. Hmm... Długo przekonywałem 
siebie, Ŝe będzie to najlepsze rozwiązanie. JuŜ sporo czasu zmarnowałem na "gniewanie się" na 
przyjaciół, zamiast chęci rozwiązania konfliktu. W końcu jeśli ich do siebie nie dopuszczałem, to nie 

background image

 

15 

mieli mi jak powiedzieć o tym, co nimi naprawdę kierowało, nie? Taa, te i tego typu argumenty 
wpajałem sobie przez styczeń i luty do makówki. Zbierałem się w sobie do przerwania tej 
niekończącej się jak na razie "próby milczenia", którą raczyliśmy siebie ja, Ron i Hermiona. Czas 
było to zakończyć... 
Udałem się więc w poszukiwaniu Hermiony - myślałem, Ŝe z nią pójdzie mi łatwiej - w końcu nie 
tak dawno byliśmy jeszcze najlepszymi przyjaciółmi, planowaliśmy akcję "Ron"... Istniała więc 
większa szansa, Ŝe lepiej do niej dotrę (niŜ np. do Rona). Miałem się mylić... 
Teraz Ŝałuję, Ŝe jej szukałem. Rzecz, na którą się natknąłem była tak niesamowita... NiemoŜliwa po 
prostu! A jednak to był fakt! Słyszałem od kogoś, Ŝe Hermiona została w klasie po zajęciach. Heh, 
szczerze spodziewałęm się tego. Ale tamten widok kompletnie mnie zaskoczył... JuŜ miałem wejść, 
juŜ chciałem pukać, gdy... 
ZOBACZYŁEM CAŁUJĄCYCH SIĘ HERMIONĘ I MALFOY'A!!! 

  

 

  

Stanąłem jak wryty. Nie zauwaŜyli mnie... Hermiona siedziała mu na kolanach i całowali się tak... 
Dobra, dobra, gdyby byli w łóŜku, to pewnie doszłoby juŜ do czegoś... 
  
NIe mogłęm patrzeć długo na ten dość nieprzyjemny obrazek - wyszedłem stamtąd. 
  
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
  
Profesor Dumbleodre zaprosił mnie wieczorem do swego gabinetu. Zastanawiałem się do czego 
jestem mu potrzebny. Wyjaśniliśmy sobie kilka spraw pod koniec zeszłego roku szkolnego i nie 
czułem większej potrzeby kontynuowania jej. Zresztą... NIe chciałem poruszać sprawy śmierci 
Syriusza ani niczego, co wiązałoby się z rokiem minionym. 
 - Wiesz, po co cię tu wezwałem? - prof. Dumbledore usiadł naprzeciw mnie. Miał smutne oczy. 
 - Nie wiem... - odpowiedziałem. Chciałem juŜ zapytać, czy ma to jakiś związek z rokiem ubiegłym, 
ale mnie ubiegł. 
 - Nie martw się, nie będę poruszał tego tematu... - uśmiechnął się ponuro; jakby odgadł moje 
myśli! 
 - To w takim razie... 
 - Harry, nie będę owijał w bawełnę. Źle się z wami dzieje. 
 - Z nami? To znaczy z kim? 
 - Z tobą, Ronem i Hermioną. ZauwaŜyłem juŜ wcześniej, Ŝe wasza przyajźń przeŜywa kryzys, ale... 
Było tego dla mnie za wiele. Rozumiałem, Ŝe prof. Dumbledore martwił się o mnie, ale mieszanie 
się w moje Ŝycie i prywatne sprawy, jak np. kontakty z przyjaciółmi, leŜało wg mnie poza granicami 
jego komeptencji. 
 - Kryzys? Ona się cała rozpadła! - wybuchnąłem. 
 - Nie uwaŜasz, Ŝe powinieneś zrobić coś, by... 
 - Nie! To oni odwrócili się ode mnie! Nie zrobiłem niczego, by mogli mnie znienawidzić! Widocznie 
sami wybrali sobie takie wyjście... MoŜe dręczyła ich moja obecność?! Kto chciałby zadawać się z 
gostkiem, nad którym wisi jarzmo śmierci?! - sam nie wierzyłem Ŝe to powiedziałem - Na którego 
poluje Voldemort?! 
 - Harry... 

background image

 

16 

 - Nie! Nie będę się uspokajał! Nie będę wyciągał do nich pomocnej ręki!!! Chciałem, chciałem się z 
nimi pogodzić, ale oni mają gdzieś to co czuję! Mają gdzieś naszą przyjaźń! Dlaczego ja mam się 
starać?!?!? 
 - Rozumiem, Ŝe jesteś wzburzony. Chodziło mi tylko o to, czy nie mógłbyś... 
 - NIE!!!! Dociera do pana?!?!?!?! NIE CHCĘ TAKICH PRZYJACIÓŁ!!! 
Prof. Dumbledore spowaŜniał i jego oczy wyraŜały juŜ o wiele głębsze przygnębienie. 
 - Wiedziałem... - wyszeptał. 
 - NIby co?!?! śe nasza przyjaźń skazana była od początku na straty?! Nie warto było uprzedzić 
mnie wcześniej?!?! 
 - Nie, Harry... - dalej szeptał - Wiedziałem, Ŝe mu się to uda... Wcześniej czy później... 
 - Ale co? 
 - Oddalenie od ciebie przyjaciół... 
 - Niby komu by na tym miało zaleŜeć? 
 - Voldemortowi... 
Znieruchomiałem. 
 - Jakto...? - zdołałem wykrztusić. 

  

 

  

 - Spodziewałem się juŜ od jakiegoś czasu, Ŝe będzie chciał zniszczyć ci Ŝycie, Harry. Nie 
wiedziałem jak. Wiedziałem jednak, Ŝe będzie starał się odebrać ci wszystko to co kochasz...  
 - Ale... Jakto? Niby... 
 - Po co? Zemsta, Harry... Jako jedyny czarodziej niwelujesz kaŜdy jego plan od kiedy tylko 
przekroczyłeś progi tej szkoły... Za kaŜdym razem się spotykacie i ty wygrywasz... 
 - Taa, jasne... PrzecieŜ się odrodził! NIe powstrzymałem go! 
 - Nie byłeś w stanie! Nikt by nie był! I tak duŜo świadczy o tobie to, czego dokonałeś do tej pory... 
Niejeden czarodziej dawno poniósł by śmierć z jego ręki... 
Siedziałem cicho jakąś chwilę. 
 - W... W jaki sposób on chce...  
 - Harry... Pamiętasz wyprawę pana Wesley'a i Malfoy'a do Zakazanego Lasu w ramach kary? 
 - Ttak... Od tego czasu... 
 - Właśnie! Od tego czasu Ron się do ciebie nie odzywa, prawda? 
Prof. Dumbledore przeszywał mnie wzrokiem. Jego oczy były zmartwione. 
 - Voldemort był wtedy w lesie. 
 - CO?!?!?! - omal nie spadłem z krzesła. 
 - Był przez chwilę, szybko sprowadziliśmy chłopców spowrotem, ale... Był tam... 
SIedziałem jak oniemiały. To właśnie tego miałem się dowiedzieć w przypadku dojśćia do skutku 
planu mojego i Hermiony... 
 - Czego on chciał?! 
 - Nie zabił ich. Jak myślisz? 
Miałem mętlik w głowie... CzyŜby Voldemort nagadał czegoś Ronowi? Wpoił mu jakieś kłamstwa na 
mój temat?? 
 - To niemoŜliwe! - prawie krzyknąłem - Ron nie mógłby mu uwierzyć!!!  
 - Nie wiemy co zaszło w lesie, Harry... Boję się jednak, Ŝe... śe Voldemort zaplanował kaŜdy 
szczegół... I Ŝe jego plan doszedł do skutku...  
 - Więc to niby jego wina, Ŝe nie mam juŜ praktycznie przyjaciół? 
Prof. Dumbledore przytaknął. 
 - Ale w takim razie co ja miałem za przyajciół, skoro posłuchali Voldemorta? Skoro nie chcięli ze 
mną porozmawiać, niczego wyjaśnić...  

background image

 

17 

 - Nie wiem, Harry... Proszę cię tylko o jedno... Po to teŜ tu ciebie wezwałęm. Nie rób niczego 
pochopnie... Nie wydawaj pochopnie opinii, nawet o swych przyjaciołach... Nie wiesz co nimi 
kierowało... Nie pozwój, by złość tobą zawładnęły... 
 - Łatwo mówić... 
 - Wiem Harry, Ŝe brzmi to bardzo teoretycznie, i Ŝe ja - stary dziadek - mogę sobie opowiadać o 
Ŝyciu i pouczać młodszych, a oni i tak zrobią po swojemu... Zdaję sobie sprawę, Ŝe jesteś 
wzburzony. Masz do tego prawo!  
 - Więc niech da mi pan spokj! Oni niczego ze mną nie wyjaśnili! NIe słuchali mnie! Przyjęli jakiś 
chory punkt widzenia i uznali go za pewnik!!! 
 - Więc nie popełnij ich błędu, Harry... - wyszeptał - To tyle, co miałem ci do powiedzenia. 
Wstał i bez słowa zniknął za drzwiami. 
  
Siedziałem jeszcze chwilę w bezruchu, zastanawiając się nad tym wszystkim. Byłem wściekły!!!  
Jak oni mogli uwierzyć w to, co nagadał im Voldemort!!!!  
 

 
Po rozmowie z Dumbledore'em trudno było mi poskładać myśli. Moi przyjaciele dali omamić się 
Voldemortowi... Teraz skojarzyłem wszystko razem - w przypadku zarówno Rona jak i Hermiony 
elementem wiąŜącym był nie kto inny jak... Malfoy... Taa. śe teŜ nie zauwaŜyłem wcześniej! Heh, 
nie zdziwiłbym się jakby się okazało, Ŝe jest śmierchioŜercą... Choć w tym wieku to moŜe przesada. 
  

 

  
Wałęsałem się więc po szkole, wszystko straciło swe pierwotne znaczenie - skupiłem się na nauce 
(ona jedyna pozwalała mi odsunąć od siebie myśli o pseudo przyjaźni). Efektem zostałem 
najlepszym (prócz Malfoy'a oczywiście :/) w grupie z eliksirów (ku niespecjalnej radości Snape'a ;P 
- jedyna pociecha). Tak mi teŜ zlatywały dnie... 
 

 
Jestem! ;) Ufff, długo mnie nie było... A to za sprawą porządnego wkuwania do eliksirów... Snape 
przyjął mnie do owutemowej klasy, więc musiałem się przyłóŜyć, by nie wyjść na idiotę. Poza tym 
zmuszony byłem dostać z egzaminu poprawkowego "W"! CóŜ... Nie lada wyczyn dla kogoś, kto nie 
znosi tegoŜ przedmiotu i nauczyciela, który go wykłada. Tak czy owak wkuwałem... 
W piątek przyszły oczekiwane wyniki, i ku mojemu, nie przeczę, zaskoczeniu okzało się, Ŝe... 
ZDAŁEM! :) ToŜ to radość... Ciekaw jestem miny Malfoy'a... Pewno mu strasznie głupio teraz... ;) 
  

-------------------------------------------------------------------------------- 

  
Mimo radości z powodu zaliczenia eliksirów (gdyby mi się nie udało, musiałbym ponawiać rok!), 
reszta Ŝyciorysu była bez zmian. Hermiona chodziła z Malfoy'em :/. Nie wiem jakie licho ją do tego 
pokusiło, ale... Ech. Straciłem z nią zupełnie kontakt. A sytuacja z Ronem bez zmian... Mówiąc 
krótko okropnie... 
  
Byłem wściekły, Ŝe moi najlepsi przyjaciele mnie wystawili! NIgdy nie miałem nikogo... W 
momencie, gdy wokół mnie zaczynały pojawiać się bliskie osoby, los musiał ich okrutnie odebrać... 
Rodzice, Syriusz, Ron, Hermiona... Powoli znów stawałem się osamotniałym Harrym Potterem. 
Dręczyło mnie to. Całymi dniami zakuwałem do eliksirów, a w nocy rozpamiętywałem dobre czasy. 
MoŜe i trochę dołowałem się tym, ale jednak te odŜywające w mojej pamięci wspomnienia 
wspierały nieco na duchu. Taa... Kiedyś było cudownie... 
Pomyśłałem o Voldemorcie i mina mi zrzedła. Gdyby nie on, moje Ŝycie wyglądałoby zupełnie 
inaczej! Miałbym rodziców, Syriusz nie zginąłby tą głupią śmiercią w walce ze ŚmiercioŜercami... 
OK, moŜe sprawa z Ronem i Hermioną nie była zasługą Voldemorta, ale dał bym głowę, Ŝe bez 
niego byłoby inaczej. Lepiej... 
  
Zacząłem Ŝałować, Ŝe się urodziłem. W sumie na co mi ta marna egzystencja? Wiedziałem, Ŝe mam 
misję... Oto ja - szesnastoletni chłopak - miałem zabić największego czarnoksięŜnika 
wszechczasów! Nie no... To brzmiało śmiesznie... NIe chciałem zostać mordercą! A jeśli nawet nie 

background image

 

18 

sprawiałoby mi to róŜnicy, to jednak trochę wątpiłem w swoje moŜliwości. OK, parę razy udało mi 
się mu nawiać. Udało mi się ujść z Ŝyciem. Ale teraz??? Miałęm go zabić!!! ZABIĆ!!! Nie odgrywać 
bohatera, ratując przyjaciół, tylko ratując CAŁY ŚWIAT!!! 
Czy jakikolwiek szesnastolatek jest na to przygotowany? Nie! 
Nie miałem pojęcia jak wybrnąć z tego wszystkiego... Ech, byłoby mi zapewne lepiej gdyby obok 
znajdowali się Ron i Hermiona, ale było to w tym momencie tylko moje poboŜne Ŝyczenie. 
  

----------------------------------------------------------------------------- 

  
Tak teŜ wyglądały moje przykre wieczorne rozwaŜania. Właśnie był jeden z tych zimnych, 
smutnych wieczorów. 
Siedziałem zamknięty w swych dormitorium. Sam.  
Ron był, z tego co wiedziałem, na boisku i trenował z druŜyną Quidditcha. Tak bowiem zająłem się 
eliksirami, Ŝe olałem grę. Uwielbiałem Quidditcha! NIe potrafiłem jednak zachować opanowania na 
boisku, kiedy Ron równieŜ grał. Wolałem zrezygnować... Zresztą! Jakoś teraz specjalnie tego nie 
Ŝałuję. Brakuje mi czasem złotego znicza ;), ale... Ueh. NIe potrafiłem być na boisku jednocześnie 
z Ronem. Nie mogłem. 
Reszta towarzystwa, z tego co wiedziałem, ulotniła się gdzieś i mogłem w miłej ciszy 
rozpamiętywać stare dzieje. 
Po chwili zasnąłem... 
  
Ze snu wybudził mnie krzyk jednego z kumpli. 
 - Harry! - chwycił mnie i zaczął potrząsać, bym szybciej wstał - Harry!!! Wstawaj!!! 
 - Ci jest...? - mruknąłem niechętnie. 
 - Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać JEST NA TERENIE SZKOŁY!!! - krzyknął. 
Zerwałem się. 
 - Zgłupiałeś do reszty?! - wykrzyknąłem - NIe Ŝartuj sobie ze mnie w taki sposób!!! 
 - Ale ja nie Ŝartuję!!! Dyrektor zarządził ewakuację szkoły... Jemu to chyba uwierzysz, co??? 
Siedziałęm chwilę osłupiały. Dotknąłem ręką blizny - nie bolała... 
 - Mówię ci! Ruszaj się!!! - kumpel najwidoczniej nie wiedział, jak do mnie dotrzeć. Widziałem, Ŝe 
bardzo zaleŜy mu na tym, bym z nim poszedł, więc wstałem. 
 - Jak dla mnie, to Voldemotrta tu nie ma... 
Kumpel wzdrygnął się, posłał mi przeraŜone spojrzenie pomieszane z gniewem, chwycił za rękę i 
pociągnął na dół. 
  
Okazało się, Ŝe cała szkoła zebrała się na dole. Nauczyciele biegali jak opętani... 
Czego oni się bali?! PrzecieŜ nie mogło być w pobliŜu Voldemorta! Nie mogło!!! MOja blizna wcale 
mnie nie piekła!!!!!!!!! - przemknęło mi przez myśl. 
  
A jeśli to prawda? - pomyśłałem - Jeśli Voldemort naprawdę znajduje się na terenie szkoły? 
  
Zagotowało się we mnie, i sam nie wiem kiedy, powziąłem decyzję. 
  
Odszukam go i zabiję. 
  
Albo on zabije mnie. 
  
Tak czy owak chciałem skończyć z tym wszystkim, co dotyczyło jego i mnie. Choćbym miał 
przypłacić to Ŝyciem... 
  
  
Zacząłem wycofywać się powoli. 
Przed wyjściem z zamku usłyszałem jeszcze stłumiony głos prof. McGonagall. 
 - Potter! - krzykęła, sprawdzając obecność. 
Spojrzałem na nią smutno i wybiegłem z zamku. Nie mogła mnie widzieć. 
  
  
W chwili, gdy wybiegłem, moja blizna zaczęła boleśnie piec. Wiedziałem juŜ, Ŝe Voldemort jednak 
zjawił się w szkole... Zastanawiałem się, czego chciał... 
 - Jeśli o mnie ci chodzi, to idę do ciebie! - krzyknąłem w stronę lasu i pobiegłem tam. 
Wybrałem słusznie, poniewaŜ blizna, im bliŜej lasu, tym mocniej bolała... Łzy zaczęły napływać mi 
do oczu, robiło mi się słabo. 
Zacisnąłem jednak zęby i biegłem przed siebie dalej. 
  

background image

 

19 

W pewnym momecie poczułem przeraŜający ból. NIe mogąc biec dalej, padłem na ziemię, prawie 
omdlały. Drgałem na całym ciele... 
Obok siebie usłyszałem chrapliwy oddech. 
 - Potter... - wysyczał ktoś, stojący niedaleko mnie - Nie myśłałem, Ŝe będziesz tak głupi i sam do 
mnie przyjdziesz... 
Moich uszu doszedł szydzący śmiech. 
Spróbowałem otworzyć oczy. 
Blizna piekła niesamowicie... 
Nie myliłem się.  
Przede mną stał VOLDEMORT! 
 - I co, Potter... - wysyczał ten - Co zmusiło cię, byś tu zawitał do mnie dzisiejszej nocy... 
Podszedł do mnie. 
 - Przyjaciele cię opuścili... - zmienił temat - NIe chcesz takiego Ŝycia, prawda? O wiele lepsza 
byłaby śmierć, prawda? 
Zaśmiał się upiornie. 
 - Ja... - zacząłem - Ty byłeś wtedy w lesie! To przez ciebie Ron nie chce mnie juŜ znać! - 
wyjęczałem. Głowa bolała mnie zajadle... 
 - Byłem... Ale nie pomyślałeś nigdy, Ŝe gdyby ten twój Weasly był takim wspaniałym przyjacielem, 
to by nie doszło do tego, Ŝe nie chce cię znać?? 
Spojrzałem na niego. Po policzku spłynęła mi łza. Blizna piekła... 
 - O n   n i e   c h c i a ł     s i ę    z   t o b ą    p r z y j a ź n i ć... - zaznaczył. 
Pociekła kolejna łza. 
 - Gdyby mu na tobie zaleŜało, Potter, nie słuchałby Malfoy'a... Nie słuchałby mnie... 
 - Przestań! - krzyknąłem. 
 - A panna Granger... - kontynuował ten - Powiedz, miałeś kiedyś nadzieję, Ŝe cię pokocha? Była 
taką wspaniałą dziewczyną... Inteligenta, ładna... Ona jednak wolała Malfoy'a! Tak jest Potter! - 
krzyknął - Twoi przyjaciele nienawidzą cię!!! NIENAWIDZĄ!!! 
 - TO NIEPRAWDA!!!! - krzyknąłem. 
 - CRUCIO!!! - krzyknął Voldemort i poczułem, jak przez kaŜdą część mojego ciała przechodzi ból. 
Krzyknąłem. Prawie nie omdlałem, Voldemort opuścił róŜdŜkę. 
 - Potter, Potter, Potter... - powiedział powoli - Nie kaŜ mi zniŜać się do tego typu sztuczek, by cię 
uciszyć... 
Jęczałęm na trawie. Przewracałem się z boku na bok. 
 - Wstań. - podszedł do mnie Voldemort - Wyglądasz Ŝałośnie... 
Nie byłem w stanie się ruszyć. Bolało mnie wszystko... KaŜda część ciała. MIałem mroczki przed 
oczami i szumiało mi w uszach. Prawie nie traciłem kontaktu z rzeczywistością... 
 - Nie kaŜ mi kończyć ze sobą w takim stanie! - powiedział Voldemort z wyczuwalnym w jego głosie 
sarkazmem - Myślałem, Ŝe powalczymy... śe zabiję cię w walce... Trudno. NIe ma na co czekać... - 
syknął. 
 - AVA... - zaczął z wyczuwalną satysfakcją wymawiać zaklęcie. 
Przymknąłem oczy. Kilka łez pociekło mi po twarzy...  
  
Ron, Hermiona... Syriusz... Mama, tata... 
  
 - NIE!!! - usłyszałem czyjść głośny krzyk. 
WytęŜyłem pamięć. 
Takk... To był głos Albusa Dumbledore'a... 
 - NIE POZWALAM CI!!! - krzyknął. 
 - Co ty tu... - Voldemort najwidoczniej zaprzestał kończenia zaklęcia. 
  
śyłem... 
  
 - Profesor Albus Dumbledore... - wyszeptał z nienawiścią Voldemort - Znowu się spotykamy, co?? 
 - Oddaj chłopaka... - powiedział spokojnie dyrektor. 
Cały czas leŜałem na trawie ledwo przytomny. 
 - NIE! - krzyknął Voldemort - CZEKAŁEM 16 LAT, BY ZABIĆ TEGO DZIECIAKA!!! JAKIŚ STARUCH 
NIE PRZESZKODZI MI W TYM!!! 
Po czym rzucił w stronę prof. Dumbledore'a wiązankę zaklęć. 
  
Z tego, co zdołałem usłyszeć, wywiązała się walka. PowaŜna walka... Na śmierć i Ŝycie... Śmierć lub 
Ŝycie ludzkości... 
  
Miałem jeszcze zbyt mało siły, by pomóc profesorowi. Byłem pewien, Ŝe przyszedł on tutaj mnie 
uratować. NaraŜał swe Ŝycie dla mnie, głupiego smarkacza, który poszedł na spotkanie z 

background image

 

20 

nieuchronną śmiercią... Jak mogłem być tak głupi!!! Dlaczego nie poszedłem ze wszystkimi, gdy 
zarządzono ewakuację....?!?!?! 
  
Po chwili usłyszałem stłumiony krzyk dyrektora Dumbledore'a. Coś padło na ziemię. 
Krzyknąłem. 
 - śyje, Potter...  - syknął Voldemort - Twój ukochany prosesor jeszcze Ŝyje... Jeszcze... 
Wierciłem się w trawie, chciałem zapobiec temu, co miało za chwilę nastąpić... 
  
Śmierci profesora Dumbledore'a... 
  
 - Wiesz co, Potter? - Voldemort podszedł do mnie - Wpadłem na pewien pomysł... 
Chwycił mnie za szaty i podniósł. Jęknałem z bólu. 
 - Co ty, kobieta jesteś? - Voldemort zaśmiał się szyderczo. 
Stanąłem na nogach. Chciałem się, ale stałem. Nadal przeszywał mnie okropny ból... 
 - IMPERIO!!! - krzyknął Voldemort i rzucił we mnie zaklęciem. 
Poczułem jak oplata mnie sieć. Nie byłem w stanie jej powstrzymać. Byłem za słaby... Za słaby, by 
przeciwstawić się woli Voldemorta... By odeprzeć siłą woli jego zaklęcie... 
 - Dobrze, Potter... Bardzo dobrze... - wyszeptał ten - Wykonasz co rozkaŜę... - wysyczał złowrogo. 
Nie byłem w stanie zaprotestować. Jakiś głosik w środku mnie szeptał do głowy róŜne rzeczy... 
Słuchałem go... 
  
Co mówisz, głosiku...??? Nie rozumiem...  
  
Gdzieś daleko, bardzo daleko.... Zabrzmiał głos Voldemorta. 
 - Zabij Albusa Dumbledore'a...  
 

 
 - Zabij Albusa Dumbledore'a... 
Zabrzmiał z oddali głos Voldemorta. 
  
Nie wiem, co robiłem. Nie byłem w stanie myśleć. W mojej głowie odzywał się wciąŜ jeden, 
uciąŜliwy głosik. 
  
Zabij... Zabij Albusa... Zabij... 
  
Wyciągnąłem róŜdŜkę. 
  
Zabij... Zabij Albusa Dumbledore'a... ZABIJ!!! 
  
Stałem z wyciągnięta przed siebie róŜdŜką... Nie patrzyłem na leŜącego przede mną profesora. Nie 
wiem, gdzie patrzyłem... Chyba nie byłem w stanie spojrzeć na coś z uwagą. Głowa bolała mnie, 
czułem, Ŝe odpływam gdzieś w dal... Tracę przytomność... Kontakt z rzeczywistością... 
  
Zabij Albusa... ZABIJ!!! 
  
...nie... - szpenął prawie niedosłyszalnie cichutki głosik gdzieś z oddali. 
  
ZABIJ!!!! ZABIJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
  
...NIE... - wyłapywałem ten głos z oddali... Co mówiłeś?! Gdzie jesteś?! 
  
Głowa bolała... "Gonitwa" za przeczącym głosem była bolesna... Jakby coś za kaŜdym razem 
uderzało mnie w głowę... Otumaniało...  
  
Zabij Albusa Dumbledore'a... - odpływałem znów w nicość... Nicość przeraŜająco przyjemną... Nie 
boli mnie nic... 
  
 - Ava... - zacząłem powoli. 
  
NIE!!! - usłyszałem teraz wyraźnie.  
NIE!!!!!!!! 
  
Otrząsnąłem się. Otworzyłem oczy.  

background image

 

21 

  
 - Potter, coś ty... 
Usłyszałem przytłumiony, jakby teŜ z oddali, wściekły syk Voldemorta. 
  
 - Zabij!!! - krzyknął - ZABIJ!!! 
  
 - NIE!!! - krzyknąłem. 
  
Ból głowy powalił mnie na ziemię. Przełamałem zaklęcie Voldemorta... Ale jakim kosztem... 
  
LeŜałem ledwo przytomny na trawie. Sapałem, starając się złapać oddech. Dusiłem się... 
  
 - Potter... Pieprzony idioto... - syknął Voldemort i kopnął mnie. 
  
Jęknąłem z bólu. Powoli mdlałem. 
  
 - Wyczerpałeś moją cierpliwość, Potter!!! - krzyknał - AVADA KEDAVRA!!! 
  
  
  
  
  
  
  
  
  
  
Odpłynąłem w dal.... 
  
  
  
  
  
  
  
  
  
  
Ocknąłem się. Moje ciało bolało jak nigdy... Czułem się słaby i niezdolny do samodzielnych ruchów. 
A więc... 
  
śyłem....?! 
  
Otworzyłem powoli oczy. Na początku nic nie widziałem, potem powoli docierał do mnie obraz... 
Wpierw zamazany, potem coraz to bardziej wyraźny... 
  
 - AACH!!! - usłyszałem czyjś radosny, przytłumiony krzyk - PANIE POTTER!!! WRÓCIŁ PAN DO 
NAS!!! 
Spojrzałem powoli przed siebie - zobaczyłem uśmiechniętą twarz jakiejś kobiety... Znałem ją. 
WytęŜyłem pamięć. 
No tak! Pani Pomfrey! 
 - Zawiadomcie proferora!!! Szybko!!! - krzyknęła pielęgniarka i połoŜyła swą rekę na mym czole. 
DrŜała... 
 - Tak baliśmy się o pana... - wyszeptała z czułością - Myśleliśmy, Ŝe pana stracimy... Tak długo nie 
odzyskiwał pan przytomności... 
 - Jaah... - spróbowałem coś powiedzieć, ale szybko mnie uciszono. 
 - Spokój! Nie moŜe pan przemęczać organizmu, panie Potter... Był pan krok od śmierci! Proszę to 
zrozumieć! - spojrzała na mnie z czułym wyrzutem - Proszę jedynie lekko pokiwać głową, jak będę 
zadawać pytania. Lekko! Nie moŜe pan się wysilać! Powtarzam! 
Pogroziła mi palcem i zaczęła swój wywiad. 
Pytała, czy boli mnie głowa, czy dobrze ją widzę, czy odczuwam jakieś bóle w okolicach, które 
zaczęła mi wymieniać. 
Przymknąłem oczy ze zmęczenia. 
 - Niech się pan prześpi... - zamruczała i okryła mnie kołdrą - Odpoczynek jest tu najwaŜniejszy! 

background image

 

22 

  
W tym momencie usłyszałem, jak otworzono drzwi do skrzydła szpitalnego (to w nim się 
znajdowałem). 
Po chwili dało się słyszeć czyjeś szybkie kroki. Otworzyłem oczy. 
Przy moim łóŜku stanął Albus Dumbledore. Twarz miał zatroskaną jak nigdy, wyglądał starzej niŜ 
zazwyczaj. Jednak jego oczy pałały tym znanym mi ogniem... Teraz zdradzały radość ich 
właściciela. 
 - Harry... Jak dobrze... - wyszeptał z trudem. 
Wyglądał na niesamowicie zmęczonego. 
  
A jednak... 
  
A jednak Ŝył... 
 

 
W niedzielę wieczorem odwiedzili mnie Ron i Hermiona. Hmm... Przyznam, Ŝe nie spodziewałem się 
ich wizyty. Podeszli do mnie niepewnie, przeprosili za swoje okropne zachowanie w tym roku... Jaki 
byłem szczęśliwy! Chętnie dłuŜej bym z nimi porozmawiał, ale pani Pomfrey nie pozwoliła mi się 
przemęczać... Ech... 
  

*** 

  
Prof. Dumbledore poprosił mnie do siebie. 
Czułem się juŜ lepiej, ale wspomniana wcześniej opiekunka naszego skrzydła szpitalnego zabroniła 
mi się przemęczać. Dlatego teŜ Hermiona z Ronem musięli spakować moje bagaŜe ;P. 
Poszedłem do gabinetu dyrektora. 
 - O, Harry! - prof. Dumbledore wstał powoli i uśmiechnął się. 
Jego twarz była w dalszym ciągu zmęczona... Wyglądał na baaaardzo starego człowieka... 
 - Czy coś... - spojrzałem na niego niepewnie - Czy coś się stało profesorze? Wygląda pan... 
 - Wiem Harry... - wyszeptał dyrektor - Jednak nie to powinno ci teraz zaprzątać głowę.  
Spojrzałem na niego pytająco. 
 - Dziękuję... - prof. Dumbledore uśmiechnął się do mnie. 
Siedziałem jak oniemiały. 
 - Aaale... - zacząłem - Ale za co? 
 - Dziękuję, Ŝe przełamałeś ostatkami sił zaklęcie Voldemorta... Uratowałeś mnie... 
 - AleŜ ja nic takiego nie zrobiłem! - wykrzyknąłem. 
Zrobiło mi się strasznie głupio... Przeze mnie prof. Dumbledore poszedł do lasu i o mało nie zginął! 
A to wszystko przez moje głupie widzi-mi-się... I teraz mi jeszcze dziękował?! 
 - Zgadza się... - dyrektor usiadł za swym biurkiem i spojrzał na mnie przenikliwie - Narobiłeś 
niezłego zamieszania... Ale w końcuprzemogłeś się... Wykazałeś ogromną odwagę i siłę woli... 
 - I głupotę! - wybuchnąłem. 
 - To prawda...  - prof. Dumbledore uśmiechnął się porozumiewawczo - Ale zdałeś sobie z tego 
sprawę, a to juŜ ogromny sukces... 
 - Przepraszam. - bąknąłem. 
 - Za co? - dyrektor spojrzał na mnie szczerze zdumiony. 
 - Za całą tę sytuację! Ja... Ja nie wiem, co mną wtedy kierowało... Chyba... Chyba chciałem juŜ z 
tym wszystkim skończyć... Z Ŝyciem... 
 - Och Harry... - dyrektor westchnął, a jego oczy zabłysnęły smutno - O to chyba chodziło 
Voldemortowi... Odebrać ci wszystko, co nadaje sens twemu Ŝyciu... 
 - Czy dlatego... Dlatego wtedy w lesie omamiał Rona? I... I nakłonił Malfoy'a do chodzenia z 
Hermioną? 
Spoglądałem na dyrektora z miną, jakbym sam nie wierzył w to, co mówię. 
Prof. Dumbledore pokiwał tylko potakująco głową. Westchnąłem. 
 - Harry... - powiedział do mnie po chwili. 
Jego głos wahał się... Jakby dyrektor nie był pewien, czy powinien to powiedzieć. 
 - Słucham...? - spojrzałem pytająco na profesora. 
 - Wtedy... Na cmentarzu... Gdy Voldemort się odradzał... 
Westchnąłem z niechęcią, ale słuchałem dalej. 
 - Voldemort wykorzystał twoją krew. Czy wiesz co to oznacza? 
 - śe... - zamyśliłem się. 
 - Pomyśl... 
 - Skoro w moich Ŝyłach płynie ochrona podarowana mi od mamy w trakcie jej śmierci, to znaczy, 
Ŝe... 

background image

 

23 

 - Tak. W Ŝyłach Voldemorta teŜ teraz płynie... 
SIedziałem, nie mogąc wykrztusić słowa. 
 - Czyli... JeŜeli ktoś teraz zechce zabić Voldemorta, czekać go będzie to samo co... Co przy próbie 
zabicia mnie? 
 - Dokładnie Harry... - dyrektor spojrzał na mnie uwaŜnie. 
 - Aleee... To teraz beznadzieja! - jęknąłem. 
 - Harry... Wybacz, Ŝe ci to propouję... Zrozumiem jeśli się nie zgodzisz... - zaczął prof. 
Dumbledore. 
Przyglądałem mu się z coraz to bardziej rosnącym zainteresowaniem. 
 - OtóŜ... Po ostatnich wypadkach chciałbym zawrzeć z tobą układ, Harry... Przypieczętowany 
zaklęciem ulad... 
Dalej spoglądałem na niego z zainteresowaniem i pytająco. 
 - Czy połączysz się ze mną Przysięgą Krwi? 
Minęła dobra chwila zanim się odezwałem. 
 - Przysięga Krwi? - spojrzałem na dyrektora z miną zdradzającą, Ŝe niewiele rozumiem. 
 - Dzięki temu będę w stanie bardziej cię chronić, Harry... Wtedy równieŜ i  w moich Ŝyłach będzie 
krąŜyła ochrona twojej mamy... 
Prof. Dumbledore spoglądał na mnie uwaŜnie. Po niedługiej chwili zgodziłem się. 
Dyrektor wstał, i dobył niewielkiego sztyletu ze swego biurka. Nacięliśmy sobie nim delikatnie 
nadgarstki, by wypłynęła krew z naszych Ŝył. Podaliśmy sobie ręcę, a nasza czerwona maź 
zmieszała się ze sobą. Wypowiadałem powtarzane po profesorze słowa przysięgi. Wokół naszych 
zaciśniętych rąk zamajaczył iskrzący się, Ŝółto-pomarańczowy wir światła. Poczułem jakby po 
całym mym ciele przeszedł prąd. Po chwili jednak wszystko ustało. 
 - Dziękuję ci, Harry... - wyszeptał prof. Dumbledore, a ja uśmiechnąłem się słabo. 
PoŜegnałem się z dyrektorem i wyszedłem. 
  

*** 

  
 - Nie mogę... - odpowiedziałem z goryczą na pytanie Rona, czy zamieszkam u niego w te wakacje. 
Próbował nakłonić mnie do tego wszelkimi moŜliwymi sposobami, ale nie ruszyło... Wiedziałem, Ŝe 
w domu ciotki  wuja jestem bezpieczny... śe Voldemort nie moŜe zrobić mi krzywdy dopóki u nich 
jestem... 
Westchnąłem więc cięŜko i odmówiłem Ronowi. 
  
Weszliśmy do pociągu zmierzającego juŜ do Londynu. 
  
 - My... Naprawdę... Przepraszamy cię... - Ron z Hemrioną zaczęli swoją gadkę. 
 - To nie wasza wina... Nic nie zrobiłeś takiego, Ron! - zaoponiwałem - Wiem, Ŝe wtedy w lesie był 
z wami Voldemort... Nagadał ci poprostu jakiś bzdur...  
Ron spojrzał na mnie z wybałuszonymi oczami. 
 - Skąd wiesz? 
 - Nie waŜne... - westchnąłem - Myślę, Ŝe kaŜde z nas popełniło masę błędów. 
Przyjaciele zgodzili się ze mną. 
Postanowiliśmy podarować sobie nowe pokłady zaufania i zwyczajnie zapomnieć o tym dość 
niemiłym roku. Jako zupełny gwarant naszej szczerości zwierzyliśmy się sobie jeszcze z jednej 
zupełnie niesamowitej rzeczy, która nas dotknęła. 
 - No więc... Ja... Ja spałam z Malfoy'em... - powiedziała cicho Hermiona, a my z Ronem mieliśmy 
niezły odlot. 
Hermiona i Malfoy?! JAKIM CUDEM?! 
Szybko jednak daliśmy dziewczynie spokój, bo nie była zbytnio zadowolona z tego faktu, a nie 
chcieliśmy sprawiać jej przykrości. Ron opowiedział nam o swoim olbrzymim problemie, a ja 
zwierzyłem się z tego, co przytrafło mi się w ubiegły weekend. Ron i Hermiona byli zupełnie 
zaskoczeni... Wspomniałem im jeszcze o przepowiedni... Starali się mnie pocieszyć jak potrafili, ale 
marnie im to wychodziło.  
W końcu daliśmy spokój tym dość ponurym rozwaŜaniom. 
  

*** 

  
Przyjechaliśmy na stację King Cross. Wuj Vernon czekał juŜ na mnie z tą samą, zdenerwowaną i 
obraŜoną na cały świat miną. PoŜegnałęm się z Ronem i Hermioną i niechętnie wsiadłem z wujem 
do samochodu. 
  

background image

 

24 

Wakacje w domu ciotki Petuni minęły nader spokojnie. Od tamtej sprawy z uratowaniem Dudley'a z 
rąk dementorów zmuszeni byli dać mi spokój, a ilekroć mój głupkowaty kuzynek chciał mi coś 
wykręcić, wspominałem mu delikatnie o tamtych potworach. Skutkowało... 
  

*** 

  
Kilka dni przed początkiem września prof. Dumbledore posłał po mnie.  
Pojechaliśmy d kwatery Zakonu Feniksa. Okazało się, Ŝe jako jestem jedynym spadkobiercą 
Syriusza. Otrzymałęm więc jego dom i cały ten ogrom reszty jego rzeczy. Westchnąłem cięŜko. 
 - I co ja mam z tym zrobić? - mruknąłem do prof. Dumbledore'a. 
 - Zatrzymać! Jest w końcu twoje! 
 - W takim razie oddaję Zakonowi jego kwaterę główną... Mnie na nic się nie zda... - mruknąłem i 
zniechęcony usiadłem w kącie stołu w kuchni. 
Dyrektor z wahaniem przyjął moją propozycję i rozpoczęły się obrady Zakonu Feniksa. 
 - Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać przeciągnął juŜ na swoją stronę dementorów i duŜą 
część olbrzymów... - mówiła z zapałem Tonks. 
 - Nie zapominaj o goblinach! Niektórych tak przekupiono, Ŝe nie wiadomo, który to zdrajca, a 
który nie! 
 - Nie pomogło nawet uwięzienie znanych nam śmiercioŜerców... Nadal Ten-Którego-Imienia-NIe-
Wolno-Wymawiać grasuje na wolności i pomagają mu rzesze jego sługusów... 
 - Jak by ich tu wszystkich wyłapać?! - jęknął ktoś z rezygnacją. 
 - Przyznaję, będzie trudno... - odezwał się po raz pierwszy prof. Dumbledore - ZwaŜywszy, Ŝe 
oprócz wspomnianych wcześniej grup, silnymi sojusznikami Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-
Wymawiać są Zakonnicy jego świętego płomienia... 
Po twarzach zebranych przeszły cienie niezrozumienia i niedoinformowania. 
 - WIemy, Ŝe gdzieŜ na dalekim wschodzie istnieje Zakon StraŜników Świętego Ognia. Od 
początków kariery Tego-O-Którym-Mowa, kształcą się oni na wyśmienite wojsko godne swego 
pana. KaŜdy Zakonnik jest jednocześnie śmiercioŜercą... 
 - Co w nich niby takiego niebezpiecznego? - przerwała Tonks. 
 - Ich siła drzemie nie w magii, ale w sile umysłu... Poznali tajniki sztuk walki i posługiwania się 
własnym umysłem... Ich nie wystarczy pozbawić mocy... Ich trzeba uśmiercić, by ich moc przestała 
działać... 
Członkowie Zakonu Feniksa spoglądali po sobie z przestrachem. 
 - Najgorsi zaś są milczący zakonnicy... ZłoŜyli swemu panu przysięgę milczenia, opanowując do 
perfekcji milczące zaklęcia... 
Po twarzach zebranych przeszedł cień przeraŜenia. 
Taak... Teraz sobie przypomniałem... Milczące zaklęcia mieliśmy omawiać w tym roku! 
Wypowiadane były jedynie w myślach, a Ŝeby zadziałały w pełni, potrzeba było silnego i 
opanowanego umysłu... Nie byle czarodziej mógł ze spokojem ich uŜywać...  
Zrozumiałem więc przestrach, który zagościł na twarzach towarzyszy prof. Dumbledore'a. 
  
Obrady Zakonu skończyły się i udałem się powoli do snu... 
Rozmyślałem o Syriuszu... Brakowało mi go bardzo... 
ZAsnąłem nad ranem. 
  

*** 

  
 - Szybko! Pociąg juŜ odjeŜdŜa!!! - usłyszałem krzyk Rona. 
 - Harry! Wskakuj!!! - krzyknęła na mnie ze zniecierpliwieniem Ginny i wskoczyłem do wagonu w 
ostatniej minucie. 
Usadowiłem się koło Rona, a Ginny poszła na poszukiwania swoich przyjaciółek. 
Po chwili w przedziale zjawiła się równieŜ Hermiona. Za nią wszedł, ku zdumieniu moim i ROna, 
Wiktor Krum. Spojrzęliśmy po sobie z Ronem i nie odezwaliśmy się. Po co było denerwować 
Hermionę? 
  
Po kilku godzinach na horyzoncie zamajaczył cień zamku... 
  
Wracałem do domu... 
 

 
Uff... Ostatnio mam duŜo roboty... Snape cały czas zadaje nam jakieś nowe zadania... Wariuję 
juŜ... Malfoy jakiś dziwaczny ostatnio... Spóźnia się wciąŜ na zajęcia... A biedny Ron nie zdał i teraz 
siedzi w klasie z Ginny...  

background image

 

25 

  
Taa... Kształcę się na aurora :). Uff... Trochę trudno mi to przychodzi, bo nauki jest ogrom i 
potęga, ale nie poddaję się :).  
  
Z druŜyny odeszli juŜ dawno bliźniacy... No i pełno róŜnych innych ludzi... Z Ronem szukaliśmy 
nowych i juŜ powoli zapełnia nam się miejsce. :) Jedną z dziewczyn jest Alex Broxton - wydaje się 
całkiem sympatyczna no i nieźle lata na miotle... Hermiona była jakaś zazdrosna o nią czy coś, ale 
okazało się, Ŝe po prostu nie całikiem lubi jej bliźniaczą siostrę Alice - Slytherin... Uuuu... ;) Ale nas 
z Ronem to nie zniechęca... :0) Hehehe... 
  
Matko... Ostatnio tyle się wydarzyło... Wspominałem juŜ wcześniej, Ŝe Hermiona przybyła do szkoły 
z Krumem. OtóŜ okazało się, Ŝe jest on... JEJ NARZECZONYM!!! Totalne zaskoczenie... Tzn. 
domyślałem się tego po jej pierścionku w wiadomym miejscu, ale to co usłyszałem potem... 
Powiedziała nam, Ŝe ma dziecko z... Z MALFOY'EM!!! Matko! Ron zwiał, a ja starałem się pocieszyć 
Hermionę... Chyba dobrze mi wyszło... Nieźle... Bo ja sam w szoku byłem i mnie równieŜ trudno 
jest przyjąć tę informację do wiadomości, ale to moja przyjaciółka i nie mogę jej odrzucać tylko 
dlatego, Ŝe miała chwilę słabości (innego określenia odnaleźć nie potrafię). Tak więc jakoś trwam 
pocieszając ją... 
  
Będzie bal dla siódmoklasistów (bedny Ron nie będzie mógł nam towarzyszyć :( ), no i jedziemy na 
Mistrzostwa w Quidditchu :). Ron wszystko załatwił z rodzicami. Spoko... 
  
Sorki za taki skrót zdarzeń, ale mam jeszcze 3 wypracowania opracować... W tym 2 z eliksirów :/. 
Blueh... 
 

 
CHANG JEST W REPREZENTACJI ANGLII!!! JAKIM CUDEM?!?!?!?!?!?! 
W zeszłym roku skończyła Hogwart i juŜ ją przyjęli?! Nie potrafię tego pojąć... 
OK, moŜe jestem trochę zazdrosny... śle nam się układało w 6 klasie (jej 7) i w sumie 
poŜegnaliśmy się niezbyt sympatycznie... No a teraz... Poza tym (nie chcę wyjść tu na jakiegoś 
chwalipięte czy kogoś w tym stylu) byłem lepszy od niej w Quidditchu! Czy ja teŜ w takim bądź 
razie mógłbym sobie ot tak do druŜyny wejść?! Doprawdy dziwacznie... 
  

 

jej stara fota 

  

*** 

background image

 

26 

  
Hermiona zamieniła Malfoy'a w łasicę! Myślałem, Ŝe padnę, gdy usłyszałem nowinę... ;P Hehehe... 
Nom. Tylko Ŝe jej teraz do śmiechu nie jest... Ma odbębnić szlaban nie z kim innym, tylko z babką 
z wróŜbiarstwa. :/ Masakra!  
śeby dziewczyna zanadto się nie zamartwaiała, wyciągnęliśmy ją z Ronem do Hogmestade na 
koncerta... ;P Knights of Sorrow - 4 gostków, którzy ponieśli śmierć w jakiejś średniowiecznej 
bitwie, a teraz - odrodzeni - grali ;P. Nieźle...  
Zdaje mi się, Ŝe Hermiona nieźle się bawiła... Cieszy mnie fakt, Ŝe jakoś ją odciągnęliśmy z Ronem 
od tej masy niezbyt ciekawych doznać związanych ze szkołą i niektórymi ludźmi... :/ 
  

*** 

  
 - Co ty tu robisz?! - powiedziałem ze złością, gdy w bibliotece dosiadł się do mnie nie kto inny jak 
Draco Malfoy - Niektórzy próbują się tu czegoś nauczyć, a nie dowalać innym...  
 - "Magiczne wzory i napoje. Tom 10 - uzupełniający"... - przeczytał ten z uśmiechem politowania - 
Wkuwasz eliksiry, Potter? 
 - Nie twój zakichany interes!  
 - Przyszedłem pogadać... - powiedział po chwili ślizgon. 
 - Nie mamy o czym. - Podsumowałem, nie racząc nawet na gościa spojrzeć. Gadanie z ludźmi tego 
pokroju mogło jedynie naspuć krwi. 
 - Owszem, mamy! - krzyknął Malfoy ze złością, wyrywając mi ksiąŜkę z ręki - Chodzi o Granger.  
Zdziwił mnie. Dopiero po chwili opanowania, zdołałem wydusić z siebie słowo. 
 - NIby o czym chcesz ze mną gadać na jej temat? 
 - Co jest grane? 
 - Co? - spoglądałem na niego, nie jarząc o co gostkowi chodzi. 
 - Co jest grane? Nie kapuję Granger... Chciałbym, Ŝeby wreszcie dała mi cholerny spokój! A tu 
napda mnie wpierw Krum, potem Weasley... O co szlamie chodzi?! 
 - Wiktor na ciebie napadł? - otworzyłem szeroko oczy w zdumieniu. 
 - O! To Granger ci nie powiedziała?! - Malfoy uśmiechnął się z ironią. 
 - Podejrzewam, Ŝe sama nie wiedziała... Ale chwila! Czemu akurat ze mną chcesz o tym gadać?! 
 - A z kim, do cholery?! Potter, zachowaj resztki rozumu! Z nią nie będę rozmawiał. A wiewiór! 
Blueh!!! Jedynie ty musisz wiedzieć co jest grane... I MUSISZ mi powiedzieć. 
OK, jego tłumaczenie moŜe i miało trochę sensu... Ale dlaczego akurat ze mną?! 
 - Nie będę rozgadywał tego, co mi Hermiona w tajremnicy powiedziała!!! - bibliotekarka spojrzała 
na mnie krzywo, więc ściszyłem głos - Nie wiesz co jest grane? Porzuciłeś ją i ona cierpi... To 
idiotyczne i nie potrafię tego zrozumieć, ale ona... - urwałem. Nie rozumiałem Hermiony i... Tak, 
moŜe i teŜ nie chciałem zrozumieć... - ...ona chyba dalej cię kocha...  
Dokończyłem zdanie i wpatrywałem się z napięciem w okładkę jednej z ksiąg. Wrzało we mnie... 
 - Sorry... - odezwał się Malfoy po chwili - Ale to ona mnie okłamała... Kochający tak nie robią... 
 - Od kiedy ty się na miłości znasz, Malfoy? - zapytałem, tym razem ja, z ironią. 
 - Od kiedy... Od kiedy ujrzałem światło dzienne! - palnął - Od małego jestem znawcą lasek! 
 - Widać marnym...  
Heheh, widziałem jak się powstrzymuje, by się na mnie nie rzucić ;). 
 - Szlama mnie okłamała w najgorszym tego słowa ujęciu. I w sprawie, w której NIGDY nie 
powinno się kłamać! Rozumiesz, Potter?! 
 - Nie do końca... - nadal spoglądałem na niego sarkastycznie. 
 - NIewaŜne... - palnął tylko ten - Oszukała mnie i dlatego ją rzuciłem. Kapujesz?! 
 - Ja posiadam inną wersję wydarzeń... 
 - Co... MoŜe jeszcze opowiedzianą przez Granger, co?! Daj spokój, Potter! Co ci powiedziała?! 
 - Nic, co mógłbym powtórzyć tobie... Powiem tylko tyle - ona cię kocha i cierpi. Nawet, jeśli nie 
chce się do tego przyznać... Nawet przed samą sobą... 
Po czym wstałem, pozbierałem szybko swe księgi i wyszedłem z biblioteki, pozostawiając Malfoy'a 
samego sobie. 
  

*** 

  
 - Naprawdę nie powinnaś się przemęczać! - powiedział szybko Ron, a ja przytaknąłem. 
Hermiona siedziała naprzeciwko nas i przyglądała się nam uwaŜnie. Zasłabła w trakcie transmutacji 
i teraz próbowaliśmy wytłumaczyć jej, Ŝe moŜe powinna zostać w zamku na czas mistrzost w 
Quidditchu. 
 - NIc z tego chłopaki! - powiedziała tylko ta - Powiedziałam, Ŝe pojadę i tak teŜ zrobię. 
 - A co z małym? - Ron spojrzał na nią uwaŜnie - Mały Don ma być naraŜony na niewygodę podczas 
podróŜy? 
 - Don? - spojrzałem na nich pytająco. 

background image

 

27 

 - Dominic... - Ron wytłumaczył mi krótko, co miał na myśli. 
 - To będziesz mieć chłopaka? - uśmiechnąłem się - Super! 
Hermiona odwajemniła lekko mój uśmiech i raz jeszcze dodała, Ŝe nie ma mowy, by nie jechała. W 
końcu daliśmy jej spokój. 
  

*** 

  
Niedzielne popołudnie upływało w miarę spokojnie. Razem z Ronem i Hermioną pakowaliśmy się 
powoli. Następnego dnia mieliśmy udać się rano do Hogesmeade na pociąg do Londynu, a tam miał 
juŜ nas odebrać pan Weasley. śywiłem ogromne obawy co do stanu zdrowia Hermiony i jej 
bezpieczeństwa podczas naszej podróŜy, ale dziewczyna nic sobie nie robiła z obaw moich i Rona. 
CóŜ... Musieluśmy odpuścić... 
  
Właśnie przechadzałem się po błoniach. Była piękna pogoda, słońce świeciło, ale juŜ dawała znać o 
sobie jesień... Pomimo słonecznego dnia było chłodno. 
Właśnie miałem zamiar odwiedzić Hagrida, gdy moja blizna zaczęła boleśnie piec. 
  

 

  

Zatrzymałem się gwałtownie. 
 - Ueh... - jęknąłem, a ból jak gwałtownie się pojawił, tak gwałtownie zniknął. 
Jeszcze przez chwilę stałem w miejscu, jednak po chwili rusyzłęm się i poszedłem w stronę chatki 
Hagrida. 
 - Harry! - ucieszył się ten na mój widok - Jak dawno u mnie nie byłeś... 
 - Wiem... - uśmiechnąłem się na jego widok - Przepraszam... 
 - A tam! Nie ma sprawy! - Hagrid podszedł do mnie i mocno uścisnął. 
Weszliśmy do jego chatki. Dostałęm ciepłą herbatę, a Kieł szalał z radości, Ŝe w końcu ktoś ich 
odwiedził. 
  
Powoli zapominałem o niedawo otrzymanym sygnale, Ŝe Voldemort jest blisko... 
  

 
Hermiona znalazła się w skrzydle szpitalnym. 
  
Prof. McGonagall zajrzała do mnie i Rona w tajemnicy przed nią. 
 - Co jej jest? - Ron poderwał się. 
 - Och, nic takiego panie Ronaldzie... Po prostu jest... - zatrzymała się w pół zdania, jakby miała 
wątpliwości co do faktu, czy wiemy. 
Ja skinąłem jednak potakująco głową. Kontynuowała. 
 - ...jest w ciąŜy. Musi odpoczywać... A z tego co wiem, ona nie za bardzo bierze to sobie do 
serca... 
 - Proszę ją zrozumieć... - zacząłem - Jesteśmy w ostatniej klasie, a ona jest najlepszą uczennicą w 
szkole. Chyba zwyczajnie chce zachować dalej swój poziom! 
 - Panie Potter... Nie kosztem dziecka! 
 - Nooo tak, ale... 
 - Jakie ale! Prof. McGonagall ma rację! - zaczął Ron, co mnie nieco zdziwiło - Don jest 
najwaŜniejszy... Poza tym jak chciała robić karierę naukową, nie trzeba było wskakiwać do łóŜka 
Malfoy'owi... 
Nasza wice wzdrygnęła się i zaczerwieniła. 
 - AleŜ panie Weasley! - powiedziała z dezaprobatą. 
 - Przepraszam... - bąknął ten. 
 - Dobra... Powiemy jej, Ŝeby się oszczędzała. - przerwałem milczenie. 

background image

 

28 

 - Zastanawiam się, czy ona powinna jechać na te Mistrzostwa... - powiedziała w pewnym 
momencie nasza opiekunka domu.  
 - No ale... 
 - OK, pogadamy. - palnął Ron. 
Spojrzałem na niego z wyrzutem, a prof. McGonagall z nikłym uśmiechem na ustach wyszła. 
 - Co ci odbiło? - zapytałem kumpla, gdy zostaliśmy sami - Nie chcesz juŜ Hermiony na zawodach? 
 - Nie o to chodzi. Jak ją widzę z Krumem, to mnie.... UEH! 
W tym momencie nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. 
 - Co cie tak bawi, Potter? - zapytał Ron, starając się nadać swemu głosowi brzmienie Malfoy'a. 
 - Heheheh! Zabawny jesteś, tyle... 
Ron uśmiechnął się. 
 - OK, chodźmy lepiej do naszej kumpeli... 
Zgodziłem się. 
  

*** 

  
 - No dziewczyno! Musisz się oszczędzać! - powiedziałem Hermionie, gdy ta siedziała nieśmiało w 
skrzydle szpitalnym. 
 - MoŜe nie jedź z nami... - zaproponował Ron pewnie. 
 - No co wy! - Hermiona zaskoczyła nas swym nagłym wybuchem - Gadacie jak prof. McGonagall! 
Jadę i koniec gadania! 
 - Ale Domi... 
 - Harry! Don ma się dobrze! JuŜ ja o to zadbam! To jak... - wstała pewnie z łóŜka - Pakujemy się? 
CóŜ... Nie pozostało nam z Ronem nic innego jak dać jej spokój... Hermiona jest silną osobowością 
i walczyć z nią i wygrać (tzn. wymóc na niej swoje zdanie) graniczy niemal z cudem... 
  

*** 

  
W poniedziałek rano zwinęliśmy się do pociągu (w którym dołączyła do nas Ginny) i jechaliśmy do 
Londynu. Tam spotkaliśmy tatę Rona i bliźniaków (;PP). Przybyliśmy na pole namiotowe i 
zakwaterowaliśmy się w znanym nam juŜ namiocie. ;) Jednak od czwartej klasy duŜo się zmieniło... 
Fred i George zdradzili nam, Ŝe pani Molly wykorzystała troszkę ich "dochodów" do 
unowocześnienia wnętrza... ;) 
  

*** 

  
Siedzieliśmy sobie właśnie z Hermioną i Ronem, popijając spokojnie herbatkę w namiocie. 
Reszta rodzinki mojego kumpla poszła obejrzeć przygotowania do mistrzostw... 
Siedzieliśmy, gadaliśmy... Było przyjemnie do pewnego momentu... Do czasu, gdy nie zaczęła mnie 
znów piec blizna... 
 - Harry, co się dzieje? - zapytała Hermiona, patrząc z przestrachem na rozbity kubek, który 
upuściłem. 
Oboje z Ronem spojrzęli na moje czoło i wszystko zrozumięli. 
 - To... To znaczy, Ŝe... - zaczął Ron z niepewą miną. 
 - Tak... - masowałem sobie czoło - On tu gdzieś jest... 
 - Ale... Gdzie? 
 - A skąd to Harry ma wiedzieć, Ron!? - Hermiona spojrzała na niego z dezaprobatą. 
 - No nie wiem... Ale... Myślicie, Ŝe on będzie chciał przeszkodzić w mistrzostwach? 
 - Niewykluczone... - powiedziała Hermiona, zamyślając się  - Zebrało się tu mnóstwo ludzi... MoŜe 
będzie chciał... 
 - Zabić. - dokończyłem szeptem. 
Przyjaciele drgęli. 
 - Kurde, chłopie... Czasami to aŜ się boję... - Ron miał niepewną minę. 
 - Cokolwiek Voldemort nie kombinuje, nie dajmy mu satysfacji! - powiedziała Hermiona szybko - 
My tu jesteśmy! Damy radę... 
 - Z czym?! - krzyknął Ron - Z najpotęŜniejszym czarnoksięŜnikiem naszego stulecia?! O, sorry, 
całego świata czarodziejów?! Poza tym, o ile ci jeszcze nie wiadomo, tylko Harry moŜe go zabić. 
TYLKO HARRY! 
 - Zamknij się Ron! - krzyknąłem. 
Przyjaciele zamilkli, przestraszeni. 
Przypomniałem sobie wszystko... Syriusza... Przepowiednię... 
 - Dobrze wiem... - powiedziałem po chwili - Nie musisz mi przypominać... 
 - Sorry... - wyjąkał Ron - Nie chciałem... 

background image

 

29 

 - To moja wina... - zaczęła Hermiona smętnie - Masz rację Ron... Co my tu pomoŜemy? Jesteśmy 
bandą dzieciaków, którym kilka razy zwyczajnie się udało...  
Miczeliśmy, gdy do namiotu przyszła rodzinka Rona. 
 - Stało się coś? - Ginny spoglądała na rozbity kubek ze znakiem zapytania wymalowanym na 
twarzy. 
Zaczęliśmy z Ronem i Hermioną tłumaczyć coś nieskładnie, i chyba poskutkowało... Bliźniacy 
zabrali się z siostrą do sprzątania. Tylko pan Weasley dziwnie na mnie patrzał... 
  

*** 

  
Następnego dnia od rana siedzieliśmy na stadionie. Wieczorem miał grać Wiktor Krum i Hermiona 
ze zniecierpliwieniem czekała na ten moment...  
Hmm... Ron w sumie teŜ... Kupił sobie specjalnie zielony szalik reprezentacji Anglii, którym chwalił 
się potem cały dzień... (dla niewtajemniczonych: druŜyna Bułgarii [Krum] grała z Anglią ;P). 
Ale jak na razie siedzieliśmy przy Rumunii i kimś tam jeszcze. Obserwowałem grę z 
zainteresowaniem, głównie pod kątem szukających. Denerwowałem się w kilku momentach, gdy 
zawodnicy dosłownie wypuszczali z ręki znicza. Gdybym był na ich miejscu... ;P 
  
Po skończonym meczu wyszliśmy z Ronem i Hermioną kupić jedzenie. Było to tak naprawdę "tajne 
zgromadzenie dowódców GD"... 
 - Jak myślicie... - zaczęła Hermiona - Gdzie on się moŜe czaić? 
 - Wykrywacz Harry'ego nie działa... - zaczął Ron. 
Spojrzałem na niego wściekle. Wykrywacz?! Moja blizna wykrywaczem?! Hermiona zachichotała, 
ale po chwili oboje się opanowali. 
 - ...więć moŜe go tu teraz nie ma? - Ron dokończył swą myśl. 
 - Taa... - Harry spojrzał na nas ponuro - Ale moŜe być niedaleko... 
 - Moim zdaniem powinniśmy poczekać na jego ruch. - rzuciła pomysłem Hermiona - Nie ma co go 
tu szukać... Mnóstwo tu ludzi. 
 - No niby! - fuknął Ron - Ale tego kolesia chyba poznamy, nie?! W końcu nie kaŜdy ma tak 
zjechanego ryja... 
  - Ron! 
 - Ok, uspokójcie się! - przerwałem im, bo gotowi byli się pokłócić - Jestem za pomysłem 
Hermiony. I tak nic teraz nie da szukanie go... I w sumie po co? Nie po to tu przyjechaliśmy... 
 - Fakt. 
Kupiliśmy jeszcze trochę jedzenia (Ŝeby nie było) i wróciliśmy na stadion. 
  

*** 

  
Zaczęło się! Na boisko wyleciała druŜyna Anglii. 
 - I oto oni! Weight, Crowford, Dawson, Hillar, McCrow, Spinnet iiiii... Chang!!! 
Coś tknęło mnie w środku. PrzyłoŜyłem do oczu omnikulary i zacząłem wypartywać naszej eks 
kumpeli. 
 - Ach! - syknął Ron - Przez te omnikulary nic nie widać! 
 - Ona po psostu tak szybko lata, Ron! - odpowiedziała Hermiona. 
Prychnąłem pod nosem. 
 - A oto i reprezentacja Bułgarii w Quidditchu!!! I tak na boisko wchodzą: Iwanowa! Zograf, Lewski! 
Wulkanow, Wołokow! Iiiiii... KRUM!!!  
Usłyszałem pisk Hermiony i uśmiechnąłem się pod nosem. Ron ostentacyjnie zdjął omnikulary i z 
niewyraźną miną siedział na swoim krześle. 
Obie druŜyny dały czadu, zdobywając pokolei punkty. 
 - Bułgaria!!! - darliśmy się z Hermioną. 
Przy wyniku 130 do 130 Krum rzucił się nagle na jakiś bliŜej nie określony obiekt. 
 - Ma znicza!!! - krzyknęła Ginny. 
 - To pewnie zwód Wrońskiego... - powiedziałem ze spokojem, siedząc jednak z podnieceniem na 
krześle. 
 - Chang leci! - krzyknął Ron - CHANG!!! TO ZMYŁKA!!!  
MIałem rację... Chang jednak w porę zrozumiała intencje Kruma i w ostatnim momencie udało jej 
się podwinąć do góry miotłę. 
W końcu jednak to Wiktor złapał znicza i wygrał mecz. Ron musiał poradzić sobie z tym faktem ;P. 
  

*** 

  
 - Świetny mecz! - pogratulowałem Krumowi, gdy zjawiliśmy się w loŜy jego druŜyny z Hermioną. 
Dziewczyna uśmiechała się do niego nieśmiało. 

background image

 

30 

W pewnym momencie zaskoczyli nas dziennikarze... Odsunęli mnie od Kruma i Hermiony i zaczęli 
robić im foty. Przyglądałem się temu, przyznam się szczerze, nie bez złości. 
 - Będziesz teraz sławna... - uśmiechnąłem się ponuro. 
 - Och, przestań! - odpowiedziała spłoszona. 
 - OK, muszę zmykać... - Krum spojrzał na nas przpraszająco. 
 - AleŜ nie ma sprawy! PrzecieŜ musisz się odświeŜyć! 
I odeszliśy z Hermioną.  
  
Potem nastąpiło coś, co niechętnie wspominam... Spotkanie z Chang... 
Ron stał na boku z jakąś dziewczyną, więc podeszliśmy do niego z Hermioną. 
 - Eee... Fajnie, Ŝe jesteście! - powiedziała Chang na nasz widok. 
 - Byłaś niesamowita! - rozpływał się w uwielbieniu Ron - Ten zwód Wrońskiego Kruma... Myślałem, 
Ŝe się nabierzesz...  
 - Nie... Ja znam Wiktora i jego sposób gry... Zresztą ćwiczyłam ostatnio ów manewr i 
postanowiłam wykorzystać to trochę... 
 - Tyle tylko, Ŝe to Krum złapał znicza... - powiedziałem bez emocji. 
Nie wiem dlaczego, ale sprawiało mi przyjemność zadawanie jej bólu... Ot tak - zwyczajnie... A juŜ 
najdziwniejsze było to, Ŝe nie odczuwałem jakiegoś dyskomfortu z tego powodu... Czułęm się... 
Normalnie... 
 - Jaasne... Ale on jest profesjonalistą... - powiedziała dziewczyna zmieszana. 
 - OK, to my ci juŜ przeszkadzać nie będziemy! - Hermiona złapała mnie nagle za ręke - Trzymaj 
się ciepło! 
 - Mam nadzieję, Ŝe się zobaczymy jeszcze... - powiedziała CHo. 
Parsknąłem pod nosem. 
 - Ja teŜ! - Ron uśmiechnął się mizdrząco i odeszliśmy. 
 - Co ci odbiło, Harry? - zapytała mnie Hermiona w drodze do namiotu - Traktowałeś ją tak... 
Niegrzecznie! 
 - Co mi odbiło? NIe wiem... MoŜe po prostu mam dosyś tego, Ŝe... 
 - śe co...? śe jest w druŜynie, tak? 
 - Nie! - krzyknąłem - Przestań! Wcalnie nie myślałem nigdy w ten sposób... 
 - Więc co jest grane? 
 - Sam nie wiem... - powiedziałem ponuro - Nie mogę przestać o niej myśleć... Ale ilekroć 
przychodzi mi do głowy, wkurzam się... Opanowuje mnie złość... Nie potrafię tego opisać.  
 - Jak dla mnie, to ty nadal jesteś w niej zadurzony. - powiedział Ron z wesołymi świetlikami w 
oczach. 
 - Aaach, zamknij się! - uśmiechnąłem się i odwinąłem w stronę kumpla.  
 - Ała! Bolało! - uśmiechnął się tylko ten, i poszliśmy umyć się i połoŜyć... 
  

*** 

  
Następnego ranka zszedłem na dół. Ron siedział za stołem i minę miał, mówiąc delikatnie, niezbyt 
zadowoloną. 
 - Co jest? - spojrzałem na niego z pytajnikiem wymalowanym na twarzy. 
Ten tylko rzucił mi w odpowiedzi gazetę. Spojrzałem na pierwszą stronę - Hermiona i Krum... 
 - "Wiktor Krum zaręczony!" - przeczytałem.  
 - Bajer, co? - Ron prychnął. 
 - A tobie co? - odłoŜyłem gazetę na stół i spojrzałem na Rona. 
 - Nic. - odpowiedział ten tylko. Odgadłem, Ŝe nie powinienem wypytywać dalej... CóŜ. Trudno. 
Po chwili zeszła do nas Hermiona. 
 - JESTEŚ W GAZECIE!!! - pisnęła Ginny. 
Hermiona jakby nie wiedziała, o co chodzi. 
 - Moje gratulacje!!! 
 - Eee, dzięki... - odpowiedziała Hermiona niepewnie. 
 - No... To teraz kaŜda laska w kraju ci zazdrości... - mruknął Ron z miną cierpiętnika - Co ja 
gadam! W kilku krajach! 
 - Ron, przestań! - Hermiona zarumieniła się - Dobrze wiesz, Ŝe nie chciałam... 
 - Nie wiem... Mnie przy tym nie było... - mruknął znów Ron, tak zapamiętale, Ŝe bliźniacy 
wycuchnęli śmiechem. 
 - Harry! - Hermiona spojrzała na mnie z prośbą w oczach. 
 - No! - zacząłem szybko - Hermiona akurat witała się z Krumem, gdy... 
 - Dobra! Nie chcę wiedzieć... - mruknął Ron.  
 - Dobra, koniec tematu! - zarządził pan Weasley - Ostatnie kęsy i zbieramy się! 
I ruszyliśmy na kolejne mecze... 
  

background image

 

31 

*** 

  
 - Hermiona! - usłyszeliśmy głos znajomego Wiktora Kruma - Szukałem cię wszędzie...  
Właśnie mieliśy przerwę obiadową pomiędzy rozgrywakami i siedzieliśmy w stołówce. 
 - No hej... - odpowiedziała ta niepewnie - NIe masz teraz przypadkiem treningów? 
 - Dali nam wolne na popołudnie, więc pomyślałem, Ŝe chętnie spędze je z tobą.  
 - Ehm... Dobra. To ja tego... To trzymajcie się chłopaki! - Hermiona rzuciła w naszą stronę i 
odeszła. 
 - Bezczelność! - krzyknął Ron - MoŜe on nie zauwaŜył, ale ona jadła z nami obiad! 
 - Ach, Ron! Głupi jesteś! Oni są narzeczeństwem! Nie wiesz o tym? - Ginny zbulwersowana 
krzyknęła na brata - Jak ludzie się kochają, to... 
 - Ale Hermiona wcale go nie kocha! Są razem, bo... 
Rzuciłem się na Rona i zatkałem mu usta. 
 - Przejdziemy się... - powiedziałem reszcie i zaciągnąłem kumpla na spacerek. 
 - Co ci odwaliło? - zapytałem go, juŜ na osobności. 
 - Nic! 
 - Jak to nic?! O mało nie powiedziałeś wszystkim, Ŝe... śe... 
 - śe co? śe Herma jest w ciąŜy z Malfoy'em, tak? OtóŜ tak! Chciałem im to powiedzieć! Mam dosyć 
traktowania Hermiony jak jakiejś super ekstra waŜnej osobistości! Zaręczyny z Krumem... Opeika 
wszystkich nauczycieli... Gazety... Kurde! Jakby zrobiła coś wielkiego! A ona zwyczajnie puściła się 
z Malfoy'em! 
 - Nie no... Ty chyba nie mówisz serio... - spoglądałem na kumpla z niedowierzaniem - PowaŜnie 
tak myślisz? 
 - Tak! - wybuchnął Ron - Bo ona niczym nie zasłuŜyła sobie na tak wspaniałe traktowanie! 
 - Ron! - krzyknąłem - Opamiętaj się! To nasza przyjaciółka... Nawet jeśli popełniła głupstwo, to 
my musimy ją wspierać. Rozumiesz?! 
 - Bzdurne prawo... - syknął Ron. 
 - Akurat! Ona równie dobrze mogła ciebie odstawić... Po tym jak nie zdałeś... 
To Rona trochę ruszyło. 
 - OK, sorry... Ale wiesz juŜ co myślę o sprawie. 
 - OK, i szanuję to! - powiedziałem - Powiem ci nawet, Ŝe masz troszkę racji... teŜ mnie wkurzyła ta 
sesja zdjęciowa... Ale Hermiona nie ma łatwego Ŝycia. I my musimy ją teraz wspierać... Inaczej się 
załamie... 
 - Sama wybrała... 
 - Ron! 
 - OK, OK! 
I razem powróciliśmy do reszty. 
  

*** 

  
Ukraina grała właśnie z Hiszpanią. Hermiona wróciła juŜ z popołudnia z Krumem i mecz 
obserwowaliśmy dalej razem. 
Zapowiadało się dość nudnawo... Oglądałem zawodników miotających się po boisku, gdy nagle 
usłyszałem krzyki zza stadionu. Mecz natychmiast przerwano. 
 - Co się dzieje?! - Hermiona wybudzona spoglądała na nas. 
 - NIe wiem... - odpowiedziałem i w momencie zwinąłem się z bólu. 
  
Blizna... 
  
Ron i Hermiona spoglądali na mnie z przestrachem. 
 - Nie mów... - pisnął Ron. 
 - Biegiem do namiotów! - zarządziła Hermiona i pobiegliśmy tam z resztą. 
  
To, co zobaczyły nasze oczy było przeraŜające... Całe pole namiotowe płonęło! Paliły się kolejne 
namioty, a ludzie biegali jak oszalali, starając się wyratować z ognia, co popadnie. 
My teŜ podbiegliśmy do naszego namiotu, ale w momencie znieruchomieliśmy... 
  
Na niebie pojawił się mroczny znak... 
  

background image

 

32 

 

  

 

  

 - O BoŜe! Znów! - pisnął Ron. 
 - To najgorsze deja vu jakie miałem! - szepnąłem. 
Staliśmy tak zamurowani. 
 - Uciekajmy! - zarządził pan Weasley - Jeszcze zanim wszystko nie spłonie. 
 - Harry! - Hermiona krzyknęła za mną - Nie idziesz? 
Reszta towarzystwa juŜ się oddalała. Wszyscy byli zajęci sobą, więc nie zauwaŜyli, Ŝe ja nie 
chciałem iść z nimi. 
 - Co jest?! Czemu tu stoisz?! 
 - Mroczny znak... - mówiłem - Ktoś musiał go wyczarować... 
 - AleŜ Harry! To przecieŜ... To mógł być Voldemort! 
 - NIe! - powiedziałem z mocą - NIe czuję go! To ktoś inny! 
Próbowała mnie powstrzymać, ale nie słuchałem…  
 - Co jest? - podbiegł do nas Ron - Trwa ewakuacja... Na co czekacie?! 
 - Harry nie chce iść! - krzyknęła Hermiona. 
 - Ja MUSZĘ wiedzieć, kto za tym stoi! - powiedziałęm z mocą - Zostaję! 
 - śartujesz! - pisnął Ron. 
 - Wy uciekajcie! 
 - No co ty, Harry! - Hermiona spojrzała na mnie z przestrachem - Nie zostawimy cię tak! 
 - Hermiona! - pisk Rona przybrał zenitu. 

background image

 

33 

 - Idę. - powiedziałem pewnie i ruszyłem odwaŜnie pomiędzy płonącymi namiotami w stronę 
miejsca, z którego wg mnie wyczarowano znak. 
Przyjaciele pośpieszyli za mną... 
  
Stanęliśmy wśród zgliszczy i usłyszęliśmy przytłumione głosy. 
 - Co to? - zapytała przestraszona Hermiona. 
 - To z tamtąd... - wskazałem im jedno miejsce. 

  

 

  

Przykucnęliśmy i zbliŜyliśmy się nieco. 
 - Ale to... To przecieŜ śmiercioŜercy! - powiedziałem. 
Kilka metrów przed nami stały zakapturzone postacie i rozmawiały o czymś. 
 - Patrzcie! - Ron wskazał nam dyskretnie palcem jedną postać - MALFOY! 
 - Ale co oni tu robią?! - zapytała Hermiona cicho. 
 - Jak to co, mają tu zebranie, nie? 
 - Nie kłóćcie się! - zarządziłem - MoŜe usłyszymy, o czym rozmawiają... 

  

 

  
Przystłuchiwaliśmy się w skupieniu, ale i tak nie potrafiliśmy dosłyszeć szczegółów. 
 - Ja bym się stąd zwijał... - powiedział Ron, a my przyznaliśmy mu rację. 
Nie chciałem ryzykować ich bezpieczeństwa, które i tak wystawiłem juŜ na wielką próbę... 
  
Zaczęliśmy się juŜ oddalać, gdy wted Ron niechcący nadepnął jakiś fragment namiotu, który nie 
spłonął do końca. Razem z Hermioną znieruchomieliśmy.  
  
ŚmiercioŜercy nas usłyszęli... 
 

 
Znieruchomieliśmy. Rzuciłem szybkie spojrzenie na przeraŜonego Rona. 
 - Łapać ich!!! - padła komenda śmiercioŜerców.  
 - Chodu!!! - krzyknęła Hermiona. 
Nie zastanawialiśmy się długo z Ronem... Ruszyłem jak oszalały przed siebie... 
Zgubiłem za sobą gdzieś przyjaciół, którzy najwidoczniej pobiegli w innym kierunku. Starałem się 
nie odwracać i nie szukać wzrokiem goniących mnie sługusów Voldemorta. I tak słyszałem ich 
przytłumione krzyki... 
Wybiegłem na koniec pola namiotowego. 
 - Tam jest! - usłyszałem krzyki - EXPELLIARMUS!!! 
Wywinąłem się zaklęciu i przekoziołkowałem kilka metrów dalej. 
 - ŁAPCIE GO, BARANY!!! 
 - Avada... 

background image

 

34 

 - NIE UśYWAĆ MI UŚMIERCAJĄCYCH!!! MISTRZ SAM CHCE GO ZABIĆ!!! 
Biegałem jak oszalały pomiędzy resztkami zgliszczy. Gdybym chciał wybiec z terenu pola 
namiotowego, zostałbym od razu zauwaŜony... 
 - Tu jest! - krzyknął ktoś wreszcie. 
Chciałem uciec, ale zdąŜyli trzasnąć mnie zaklęciem Mimble Wimble. 
 - Skąd ci przyszło go głowy takie durne zaklęcie?! - śmiercioŜercy zbliŜali się do mnie... 
LeŜałem powalony na ziemi. Chwyciłem róŜdŜkę. 
 - Expelliarmus! - krzyknąłem w stronę jednego z oprawców, ale moja róŜdŜka tylko zadygotała, 
wydała z siebie snop iskier, i padła... 
Zresztą niewaŜne... I tak blizna zaczęła jadowicie piec... 
 - Acha! - zobaczyłem jadowity uśmiech na twarzy jednego ze śmiercioŜerców - Rzuciłeś zaklęcie na 
jego róŜdźkę! Mądrze! Dillicullus! 
  
  
  
  
Straciłem przytomność... 
  
  
  
  
Przebudziłem się w juŜ w Hogwardzie. 
 - Co się stało? - spojrzałem na siedzącą obok mnie Hermionę. 
 - To co zwykle... - uśmiechnęła się przyjaciółka - Ratowaliśmy cię przed Voldem... 
 - Ale... Ale jak? Nie pamiętam, co się stało... 
Chwyciłem się za głowę z bólem. 
 - Otumanili cię... Na szczęście znaleźliśmy cię w porę i udało się uniknąć najgorszego... 
 - Ron! - spojrzałem w tym momencie na łóŜko obok. 
 - Ano hej stary! - zobaczyłem zbolały uśmiech przyjaciela. 
 - Co się stało? 
 - Nogę złamałem. Ale juŜ mi Pomfrey podała napój zrastający. JuŜ trochę lepiej... 
 - Co w zasadzie się z wami stało? 
 - Ech, Harry... Nie waŜne! NajwaŜniejsze, Ŝe tobie juŜ nic nie jest... 
 - Byłem nieprzytomny tyle czasu?! 
 - Niezupełnie... Trafiłeś do lekarza na polu namiotowym... To on na czas podróŜy podał ci silne 
środki nasenne. 
 - Ja musiałem się z nogą biadolić sam... Tobie to fajnie chłopie... - mruknął Ron i roześmialiśmy 
się. 
Przyjaciele wyjaśnili mi jeszcze, Ŝe Mistrzostwa przesunięto z podowu zbyt duŜego 
niebezpieczeństwa. Ueh... 

  

*** 

  
W sobotę rano prof. Dymbledore zarządził poniedziałkowy bal z okazji Halloween. Wszyscy 
zaczęliśmy klaskać dyrektorowi rozradowani... 
Razem z Ronem wybraliśmy się do Hogesmeade, gdzie nieśmiało weszliśmy do sklepu z maskami. 
Od razu moją uwagę przykuła złota maska z kształcie feniksa, króry ruszał się delikatnie. Nie 
mogłem się powstrzymać i kupiłem cacko.  
 - Mnie nie stać... - wymruczał Ron niechętnie. 
 - No co ty! Ja ci kupię! - powiedziałem, ale przyjciel ostro zareagował. 
 - Co to to nie! Mam swoją godność... 
Zostawiłem go więc i razem (po wpadnięciu jeszcze na szybca do sklepu bliźniaków) wróciliśmy do 
zamku. 
  
W niedzielę popołudniu Ron przejrzał na oczy i postanowił jednak kupić maskę (nie udało mu się 
wykombinować czegokolwiek innego).  
 - PokaŜ! - poprosiłem go, gdy juŜ wróciliśmy (nie chciał mi jej wcześniej zaprezentować ;)). 
 - Nie! 
 - Dlaczego? 
 - Ueh... Daj spokój... Taka sobie... 
 - No co ty! PokaŜ! 
Ron wyciągnął z kurtki niechętnie maskę. 
 - Czy to... Tak! To strach na wróble! 
Jego maska była kolorowa, z kapelusikiem na górze i mnóstwem sterczących źdźbeł siana. 

background image

 

35 

 - NIe mięli nic innego... - mruknął przyjaciel, rzucając z niechęcią maskę na łóŜko. 
Powstrzymałem śmiech. 
 - No co ty... Nie przejmuj się... 
Poklepałem go z uśmiechem po plecach i połoŜyliśmy się. 
  

*** 

  
W poniedziałek wieczorem czekaliśmy z Ronem w pokoju wspólnym. Obaj ubraliśmy nasze stare 
garnitury. 
Po chwili zeszły do nas dziewczyny - Hemriona i Ginny. 
 - Hej chłopaki!  
 - Super wyglądasz! - uśmiechnąłem się w stronę przyjaciółki. 
Hermiona miała na sobie zieloną suknię - trójący bluszcz... ;P 
 - A ja jak idiota... - mruknął Ron. 
 - No co ty... - Hermiona zlustrowała go wzrokiem - Wyglądasz spoko... 
 - Poczekaj, aŜ załoŜy maskę! - uśmiechnąłem się. 
  
Zeszliśmy razem do Wielkiej Sali. Pod sklepieniem unosiły się barwne dynie, a delikatny brokat 
magicznie zsypywał się z nich na nas. Co kilka minut spadały nam na głowę równieŜ róŜnego 
rodzaju słodycze... Ron poderwał się (zapominając o bolącej nodze ;)) i zaczął je gorączkowo 
zbierać... ;) Heh... 
 - Jest niesamowity... - powiedziałem z uśmiechem czułości. 
Hermiona chwyciła mnie za rękaw i przeciągnęła na stronę, wypytując, co się stało na polu 
namiotowym. Jakoś udało mi się uniknąć odpowiedzi. Wróciliśmy do Rona, który (zajęty dalej 
łakociami ;)) nie przystał na naszą ofertę tańców, i w efekciezmuszeni byliśmy z Hermioną zostawić 
przyjaciela samego sobie. 
  
Mieliśmy z Hermioną pecha napotykając Malfoy'a... Wyszczerzył zęby w uśmiechu ironii i rzucił 
ociekającą jadem uwagę na temat sukienki mojej towarzyszki, która okazała się być kopią sukni 
pewnej ślizgonki, siostry Alex Broxton (która była z nami w druŜynie Gryffindoru). Gdy juŜ się debil 
wyszumiał, Hermiona ruszyła w jego kierunku, ale chwyciłem ją za ręke. 
 - Co chcesz zrobić? - spojrzałem na nią uwaŜnie. 
 - Dogadać mu coś! 
 - Po co? PrzecieŜ dobrze wiesz, Ŝe to nie miałoby sensu... To Malfoy! 
Uff, udało się Hermionę jakoś przekonać. 
 - śałuję, Ŝe kiedykolwiek z nim gadałam! - powiedziała wzburzona. 
 - Czemu? 
 - Jeszcze pytasz? - przyjaciółka spojrzała na mnie - Gdybym nie wdała się z nim w rozmowę, to 
nigdy... 
 - To nigdy byś go nie pokochała? - dziewczyna przytaknęła - Guzik prawda! I tak by do tego 
doszło... Przeznaczenia nie da się uniknąć... 
W tym momencie przypomniałem sobie o rozbitej w Ministerstwie kuli. O słowach, które zostały w 
niej zawarte... 
 - Myślisz o przepowiedni? - Hermiona spojrzała na mnie ze smutkiem. 
Przytaknąłem. 
 - Nie zadręczaj się... Pokonamy go... - przytuliła mnie. 
 - Chciałaś powiedzieć JA pokonam... 
 - Nie. My z Ronem nigdy cię nie zostawimy. 
Uśmiechnąłem się słabo. Hermiona pomogła mi, wyciągając mnie na salę i tańcząc... Powoli 
oddalałem się myślami od przykrych wspomnień i rozwaŜań... 
  

*** 

  
Obudziłem się we wczesny, wtorkowy poranek. Jedyną wadą zeszłonocnej zabawy był przymus 
porannego wstania na zajęcia... Ubrałem się niechętnie (dobudzając po drodze Rona) i razem z 
przyjacielem zszedłem do Sali Wspólnej, gdzie zaczynano juŜ śniadanie. 
Po dłuŜszej chwili przyszła i Hermiona - zaspana i zmęczona ;). 
 - Ale Ŝeście zaspały! - Ron wyszczerzył zęby w uśmiechu - Większość smakołyków juŜ zjedzona...  
 - Ale na pocztę chyba zdąŜyłaś... - rzuciłem, obserwując jak nadlatują sowy...  
 - Hermiona, patrz! - Ginny wyrwała Hermionie Proroka Codziennego - Na okładce jest Harry i 
Wiktor! 
Zerwałem się z miejsca i zajrzałem do gazety. 
 - Czemu nikt mi nie powiedział, Ŝe to Krum mnie uratował? - zadałem Ŝałośnie pytanie retoryczne, 
przyglądając się mojej (i Wiktora) fotografii w gazecie. 

background image

 

36 

Odczułem lekki Ŝal do przyjaciół, Ŝe mi o tym nie powiedzieli... 
 - Bla, bla, bla... - prychął nagle Ron, a spojrzęliśmy na niego - Wielkie mi mecyje... Hermiona 
spotkała go po drodze, jak uciekała tym zbirom śmiercioŜercom i zwyczajnie na niego wpadła... 
Pchi! 
 - Jakie "pchi"?! - krzyknęła Ginny - ON uratował Harry'ego! 
 - Gdybym nie złamał nogi... 
 - Ach, przestań! - Ginny usiadła. 
 - Och, Ron... - dobrze wiedziałem, skąd ten wybuch przyjaciela, więc starałem się załagodzić 
sytuację - W końcu to chyba dobrze, Ŝe tam jakoś się znalazł, nie? Inaczej moŜe by mnie tu nie 
było... 
 - Jaaaasne...  
 - MoŜesz skończyć? - Hermiona dołączyła się do tej wymiany zdań - Pomógł mi i tyle! A ty 
wydajesz się zwyczajnie zazdrosny! 
 - Po prostu wkurza mnie ta pogoń gazet za sensacją... Qrna, a o mnie to nikt nie napisze... 
 - Bo ty nie robisz nic ciekawego! O nie zdawaniu do następnej klasy nikt nie chce czytać...  
Ron gotów był juŜ rzucić się na siostrę, ale powstrzymałem go w porę. W końcu niechętnie uciszeni, 
rozeszliśmy się do klas. 
  
Ja zaś z hermioną wybyłem na historię magii. Rozmawialiśmy o historii balów w naszej szkole 
(zbiŜał się kolejny weekend, a wraz z nim bal dla 7klasistów). 
 - Zapraszasz kogoś? - szepnęła Hermiona. 
 - Nie... - odpowiedziałem.  
KoguŜ to ja mógłbym zaprosić? I w sumie po co? 
 - A ty? - odwzajemniłem się, spoglądając na pierścionek zaręczynowy przyjaciółki. 
 - Wiem... - mruknęła. 
 - Coś nie tak? 
 - Nie. 
 - Hermiona... 
 - Staram się pisać, Harry... 
I tymi oto słowami zbyła mnie. 
Wiedziałem, Ŝe coś jest nie tak... Czułem to! Dlaczego Hermiona nie chciała mi nic powiedzieć?! 

  

***  

  

Wróciłem popołudniu do pokoju wspólnego. Zastałem tam zatopioną w myślach i wpatrzoną 
smutno w okno Hermionę. Podszedłem cicho. 
 - Hermiona... 
Dziewczyna drgnęła. 
 - Przestraszyłeś mnie... 
 - Przepraszam... - siadłem obok niej - Martwię się... 
 - Czym? 
 - Tobą! 
 - Dlaczego? 
OK, miałem juŜ dosyć jej udawania, Ŝe wszystko jest w porządku... Nie było... 
 - Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - zapytałem. 
 - Nie rozumie... - zaczęła Hermiona, ale zatkałem jej usta. 
 - NIe kanć, co? - uparcie parłem dalej. 
Przyglądała mi się uwaŜnie, w końcu podała kartkę papieru. To był list od Wiktora... 
 - Nie kochasz go, co? - spojrzałem na nią smutno. 
 - Kocham! Ale... Ale jak brata... On jest wspaniałym facetem... Kochanym, opiekuńczym... Ale nie 
potrafię odwzajemnić jego uczucia! Nie mogę! 
Przysunąłem się bliŜej niej. 
 - To... To dlaczego się z nim zaręczyłaś? 
 - Myślałam, Ŝe to tylko dla rodziców... śe to taka przyjacielska przysługa... Skąd miałam wiedzieć, 
Ŝe... Och! Wiedziałam, Ŝe on mnie kocha, ale nie myślałam... Harry! Jaka byłam głupia! 
Hermionie puściły emocje i zaczęła płakać... Przytuliłem ją. 
 - JuŜ, juŜ... Wszystko dobrze... - powtarzałem cicho i spokojnie, tuląc dziewczynę do siebie i 
kołysząc delikatnie w ramionach. 
 - Co dobrze?! Oszukuję wspaniałego faceta... I nie potrafię się przed nim przyznać... 
 - Nie potrafisz, bo nie chcesz go zranić... To normalne... 
 - Co jest normalne?! - Hermiona łkała mi do rękawa - śe go okłamuję?! Jestem okropna! 
Ująłem jej głowę w ręce. Spojrzałem głęboko w te brązowe oczy. 
 - Jesteś kochana... - powtarzałem cicho i spokojnie, czując jak przepełnia mnie fala ciepła - Jesteś 
kochana... 

background image

 

37 

 

 
Siedziałem akurat w bibliotece, zawalony – jak to zwykło bywać ostatnimi czasy – ksiąŜkami z 
prawie kaŜdej dziedziny magii. Od eliksirów po zielarstwo… ZbliŜały się sumy, a ja nie mogłem 
sobie podarować… Chciałem być aurorem, a oni nie przyjmują byle kogo… Czekała mnie cięŜka 
praca… 
 - Twoja ksiąŜka jest tutaj… - powiedziałem w pewnym momencie do dziewczyny, która juŜ od kilku 
minut stała nade mną, wyraźnie czegoś szukając.  
OdłoŜyłem "Tysiące magicznych ziół i grzybów", odsunąłem krzesło i wziąłem ksiąŜkę na nim 
leŜącą, wręczając ją dziewczynie. Powróciłem do czytania. 
 - Przepraszam... – zaczęła dziewczyna nieśmiało - Nie idziesz na lekcje? 
 - Jeszcze chwilę, muszę sobie przypomnieć eliksiry. – mruknąłem, zdenerwowany, Ŝe wyrwała 
mnie z lektury.  
MoŜe nie pasjonującej, ale byłem skupiony… A teraz… 
 - Wybacz... Nie chciałam być niemiła… - zdawało się, jakby była uraŜona. 
 - No co ty, daj spokój, nie byłaś niemiła... Jestem Harry Potter… - przedstawiłem się.  
Głupio mi było, Ŝe w zasadzie tak się na nią wydarłem bez powodu. To chyba stres związany z tym 
nawałem zajęć… 
 - Wiem. – uśmiechnęła się - A ja Rose Sjon.  
Spuściłem wzrok na ksiąŜkę. - Wiesz Rose, biblioteka to ostatnio miejsce, gdzie najczęściej 
przychodzę, a teraz po Mistrzostwach mam trochę do nadrobienia, szczególnie po pobycie w 
Skrzydle Szpitalnym... 
 - Byłeś w Skrzydle Szpitalnym? Dlaczego? – dziewczyna drgnęła. 
 - Jeśli wybaczysz, wolałbym o tym nie mówić. 
 - Oczywiście! Nie musisz mówić, rozumiem.  
Rozmawialiśmy potem jeszcze na kilka tematów, ale bicie dzwonu uświadomiło nam niechybne 
nadejście lekcji. PoŜegnaliśmy się więc, umawiając się od razu na kolejne spotkanie. Oczywiście w 
bibliotece ;). Ostatnimi czasy przebywałem tu częściej niŜ sama Hermiona… Ale to pewnie dlatego, 
Ŝe ona wie wszystko bez zakuwania…  
Z Rose spotkałem się jeszcze kilka razy. Ona jest naprawdę miłą dziewczyną. Taką ciepłą i 
radosną… Chyba zdobywałem nową przyjaciółkę…  
  
Szedłem sobie akurat korytarzem, gdy nagle wpadła na mnie Rose… Zapłakana Rose… Zupełnie 
roztrzęsiona…  
Chwyciłem ją instynktownie w ramiona. 
 - Co się stało? – zapytałem od razu.  
Dziewczyna nie odpowiedziała, płakała tylko dalej. Przytuliłem ją i powoli poprowadziłem 
korytarzem, by nikt niepowołany nie interesował się zbyt Ŝywo powodem jej płaczu i w ogóle jej 
osobą. 
 - Co się stało… Mnie moŜesz powiedzieć… - odezwałem się do Rose ciepło, gdy zniknęliśmy juŜ za 
zakrętem korytarza, na którym prawie zawsze nikogo nie było. 
 - Marc… - zdołałem wyłapać z jej płaczu. 
 - Co on ci zrobił? – zapytałem szybko. 
 - On… On… - dziewczyna płakała przeraźliwie.  
Objąłem ją mocno i przytuliłem. Oparłem swoją głowę na jej włosach. 
 - Wszystko będzie dobrze… - wyszeptałem.  
Czułem jej łzy na koszuli szaty. Oddychała szybko. 
 - On… - zaczęła cicho – Przyłapałam go z inną… 
 - Kochasz go? – zapytałem.  
Dziewczyna milczała. 
 - Kochałam… - powiedziała.  
Pokiwałem ze zrozumieniem głową. 
 - Chciałam wyjaśnień… A on… On… 
 - Uderzył cię? – zapytałem szybko.  
Dziewczyna rozpłakała się. Objąłem jej głowę dłońmi i spojrzałem jej głęboko w oczy. 
 - On nie jest ciebie wart… - powiedziałem pewnie – Rozumiesz? Nie jest ciebie wart! 
 - Ale Harry… - Rose płakała i zdawało się, jakby nie docierały do niej moje słowa. 
 - śaden normalny facet nie bije kobiet… - powiedziałem, spoglądając w jej ciemne oczy – Ja bym 
ciebie nigdy nie skrzywdził…  
Dziewczyna milczała. 
 Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy… Jakby kaŜde z nas chciało poznać myśli tego drugiego… Jakby 
chciało zajrzeć w głąb jego duszy…  

background image

 

38 

Oczy Rose połyskiwały radośnie. Jakby uśmiechały się do mnie jak małe, niewinne dziecko, które 
znalazło się w przyjaznym uścisku bliskiej mu osoby.  
Nawet nie wiem kiedy nasze usta zetknęły się w pocałunku… Wpierw nieśmiałym, jakby kaŜde z 
nas bało się, Ŝe ten czar chwili zaraz pryśnie… Po chwili jednak odwaŜniej… Jakby dwie samotne 
dotąd dusze okryły się nagle i połączyły w tym magicznym tańcu…  
  

*** 

  
Gadałem ostatnio z Hermioną. Biedaczka jedzie z Malfoy'em na zimowe derie, bo wygrała szkolny 
konkurs piękności (o wszystkim napiszę dokładniej w kolejnej notce). Radziłem się jej, jak nie 
zwalić tego, co zaczynało się rodzić między mną a Rose... No bo chyba byliśmy parą... ;) :* :} 
 

 
A wszystkich czytelników informuję, Ŝe wydarzenia tu opisywane są PRZED wydarzeniami z notki 
poprzedniej ;). To taka mała "retrospekcja"...

 

__________________________________________________________ 

  
Wow… Ostatnimi czasy dzieje się wiele… Za wiele…  
Wszystko zaczęło się niedługo po kłopotach Hermiony z Krumem…  
  
Pewnego dnia prof. Dumbledore wezwał mnie do siebie.  
Ilekroć miałem się u niego stawić, zawsze nasze spotkanie dotyczyło kwestii Voldemorta, lub 
czegoś z nim powiązanego. CóŜ… Znałem juŜ nasze spotkania tak dobrze, Ŝe wiedziałem, co się 
święci…  
Wszedłem do gabinetu. 
 - Fred! George! – ujrzałem bliźniaków i zapomniałem o nękających mnie obawach. 
 - Cześć Harry. – Fred uśmiechnął się, lecz George nadal milczał, jakby czymś się zamartwiał. 
 - Siadaj Harry.. – prof. Dumbledore wskazał mi fotel.  
Ton jego głosu sprowadził mnie na ziemię i przypomniał o wszystkim, o czym uparcie rozmyślałem, 
zmierzając tu. 
 - Co się...? – zacząłem, ale nie dano było mi dokończyć. 
 - Harry, jesteśmy tu by cię ostrzec... – zaczął któryś z bliźniaków. 
 - Przed czym?  
Tja… Nie moŜna powiedzieć, by to pytanie do inteligentnych naleŜało… ;) 
 - A przed czym mielibyśmy cię ostrzegać? – Fred zrobił lekko zniesmaczoną minę. 
 - Czy chodzi o Voldemorta? – zapytałem, chociaŜ znałem odpowiedź. 
 - Niestety tak – prof. Dumbledore zwiesił głowę - Widzisz, posiada on bardzo potęŜną broń... 
 - PrzecieŜ nie ma juŜ przepowiedni! – powiedziałem szybko, chcąc oddalić od siebie myśli, Ŝe 
Voldemort moŜe posiadać potęŜną broń…  
Coś, co moŜe mu pomóc… Pomóc w walce z nami... 
 - To coś potęŜniejszego… - prof. Dumbledore westchnął. 
 - Co to jest? - zapytałem.  
Okazało się, Ŝe w sklepie bliźniaków znajdowała się jakaś ręka śmierci, czy coś równie absurdalnie 
brzmiącego… Raz mieli pewnego tajemniczego gościa, przypominającego wyglądem śmiercioŜercę 
(czarna peleryna i tak dalej), ale wtedy jakoś szczególnie nie zwrócili na to uwagi… Zresztą nie 
dziwię im się. Do ich sklepu przychodzili róŜni dziwaczni ludzie, więc dlaczego mieliby przejmować 
się jakimś gostkiem ubranym na czarno? Tak czy owak ta tajemnicza postać zakupiła jakiś ich tam 
gadŜet, ale po jej wyjściu ze sklepu okazało się, Ŝe ręki nie ma. 
 - Dacie radę! – rzuciłem do nich, mając na myśli odszukanie ręki - Panie profesorze, czy nie 
mogliby oni przyjść jeszcze na chwilę do Pokoju Wspólnrgo Gryfonów? 
 - Przykro mi Harry… - profesor był nieugięty.  
PoŜegnałem się z nimi, dyrektor ściągnął na chwilę zakaz deportacji z gabinetu i chłopcy aportowali 
się.  
Zostałem sam z prof. Dumbledore’em. 
 - Nie rozumiem… - rzuciłem śmiało.  
JuŜ kiedyś nauczyłem się, Ŝe bycie szczerym przy Dumbledorze owocuje. 
 - Czego, Harry? 
 - Po co mu ta ręka? Co ona właściwie robi? 
 - Sądzę, Ŝe Ŝadne z nas nie wie tego do końca… - westchnął dyrektor – Musi ci wystarczyć tyle, Ŝe 
w staroŜytnych księgach czarnej magii jest o niej dość sporo.  
Westchnąłem. 
 - Ciekaw jestem… - kontynuowałem, a dyrektor spoglądał na mnie z zainteresowaniem – Skąd 
Fred i George ją wzięli… Skoro ta ręka jest tak potęŜna… 

background image

 

39 

 - Mnie teŜ to zastanawia, Harry. Ale wątpię, byśmy kiedykolwiek otrzymali na to pytanie 
odpowiedź, więc prosiłbym cię, byś nie myślał o tym za duŜo. 
 - Ale profesorze! 
 - Harry! Masz teraz inne problemy na głowie… 
 - Jakie?! Jakie mam inne problemy niŜ powrót Voldemorta?! Czy w ogóle mam prawo myśleć o 
czymkolwiek innym?! 
 - Owszem, masz… - rzucił krótko dyrektor – I skupienie się na bardziej przyziemnych sprawach 
myślę, Ŝe wyjdzie ci tylko na dobre.  
Westchnąłem. 
 - Ale jak mam go pokonać, bez myślenia o tym… Bez planowania… 
 - Planowania czego Harry? Zabicia go? – dyrektor przyglądał mi się uwaŜnie, jakby prześwietlając 
mnie swoimi jasnymi oczyma – Zdajesz sobie sprawę ilu dorosłych czarodziejów straciło Ŝycie w 
starciu z Voldemortem? Planowanie wszystkiego bynajmniej nie jest pomocne… Jest tylko stratą 
cennego czasu, który mógłbyś poświęcić na np. pannę Granger. O ile wiem, przechodzi teraz 
nieciekawe chwile…  
Przyglądałem się dyrektorowi ze zdumieniem. 
 - …lub na pana Wesley’a, który chyba jest troszkę zazdrosny o waszą bliską przyjaźń… Przyjaciele 
Harry! Tylko przyjaciele mogą ci pomóc w walce z Voldemortem… Nie, nie chodzi mi tu o zabijanie 
go, lub branie udziału w ostatecznej walce. Oni pomogą ci osiągnąć spokój ducha, który teraz jest 
ci potrzebny. Bardziej niŜ kiedykolwiek. Dlatego… - jego głos zawisł w powietrzu - …zabraniam ci 
zadręczać się myślami o Voldemorcie. Zrozumiałeś? 
 - Ale profe… 
 - Zrozumiałeś?! 
 - Tak… - jęknąłem. 
 - No. – prof. Dumbledore uśmiechnął się pierwszy raz tego popołudnia – Teraz zmykaj na zajęcia…  
  
Kilka dni potem otrzymałem list.  
Przyniosła go sowa, która wywaliła mi przy okazji całą miskę groszku na talerz… Errol...  
  
„Niedługo się spotkamy, w Pokoju Wspólnym o godzinie 8:00 za 2 dni.  
Dumbledore juŜ wie.  
Nie mów nic Ronowi. Sprawa osobista.  
  
                           Fred Weasley”  
  
Spojrzałem w bok. Ron przyglądał mi się zaciekawiony, zapewne czekając, aŜ mu list przeczytam. 
 - Eeee… A nic tam. Jakieś reklamy… - walnąłem mu pierwsze lepsze kłamstewko. 
 - Reklamy? – qmpel spojrzał na mnie podejrzliwie – Sowę mojej rodziny to ja jeszcze poznam, 
Harry… 
 - Ale to reklamówki od twojego taty… - rzuciłem od razu – Wysłał mi takie o bezpieczeństwie i 
innych tam. Wiesz… W końcu ja… 
 - Wiem. – Ron przerwał mi – Nie przejmuj się. Zapewne matka mu wcisnęła. Wyrzuć.  
Odetchnąłem…  
Kupił bajeczkę…  
  
Wszyscy jeszcze spali, gdy wymknąłem się z dormitorium i cichaczem zszedłem do PW. Po chwili 
zjawił się prof. Dumbledore, a chwilę potem – wyskakując z kominka – Fred. 
 - Posłuchajcie... – spojrzałem na niego z zapytaniem i podnieceniem w oczach - Nie... Nie 
dowiedziałem się nic o Ręce Śmierci, ale mam duzo informacji, które podsłuchałem będąc w zamku 
Voldemorta, który zmusił mnie do bycia jego zwolennikiem i tym sposobem mam TO!  
Szybki potok słów Freda nie pozwolił mi na wtrącenie choć słowa, więc gdy ten odsłonił swoje 
przedramię, ukazując nam mroczny znak (tak, tak!!! MROCZNY ZNAK!!!) oniemiałem. Miałem 
wraŜenie, jakby całe Ŝycie śmigało mi przed oczyma… Jakbym trwał w jakimś durnym śnie, z 
którego nie mam siły się wybudzić… Z którego nie mogę się wybudzić! 
 - …i postanowiłem, Ŝe będę wam przekazywał informacje i nigdy nie będę takim na serio jego 
zwolennikiem i nigdy nikogo nie zabiję przysięgam!!! – krzyk Freda wybudził mnie z zamyślenia. 
 - O rany, stary... Masz u mnie wielkiego minusa... - wyjąkałem. 
 - Jednak był do tego zmuszony. – profesor Dumbledore wyszeptał. 
 - Chodźcie. - rzekł dyrektor - Zaraz będą się tu schodzić ludzie.  
Wynieśliśmy się do gabinetu profesora. 
 - Więc jak to dokładnie było?  
I Fred zaczął…  

background image

 

40 

Słuchałem jego opowieści z coraz bardziej rosnącą złością… Wstrętem… Nienawiścią?! Jak Fred 
mógł to zrobić?! Dla kasy!!! DLA KASY!!! (odsyłam na jego bloga, bo mnie szkoda w tym momencie 
słów…) 
 - Ale nie mówcie o tym nikomu. – powiedział na koniec. 
 - Dobrze... Kiedyś sam się do tego przyznasz. – rzucił do niego Dumbledore i poŜegnaliśmy Freda. 
 - CO ZA DEBIL! – rzuciłem, a dyrektor spojrzał na mnie z wyrzutem. 
 - Harry… To brat twojego przyjaciela… Twój przyjaciel. 
 - I ŚMIERCIOśERCA!!!  
Dyrektor westchnął, i usiadł w fotelu. Miał zmęczony wyraz twarzy. 
 - Trudno nam oceniać motywy, dla których Fred zrobił to co zrobił. 
 - TRUDNO?! JA JAKOŚ… 
 - HARRY!  
Umilkłem przeraŜony. Prof. Dumbledore rzadko podnosił na mnie głos… ZdąŜyłem juŜ zapomnieć, 
jaki jest wtedy… Nieswój… 
 - Nie wolno ci go oceniać… 
 - Rozumiem… - mruknąłem – Ale nie wmówi mi pan, Ŝe postąpił słusznie. 
 - Nie wmówię, bo i ja tak nie myślę.  
Przyglądałem się dyrektorowi z uwagą. Miał napiętą twarz, na której pojawiły się liczne zmarszczki, 
które – mimo iŜ zapewne były właściwe dla jego wieku – teraz dopiero zauwaŜyłem. Prof. Ablus 
Dumbledore był kimś, na kogo czas zdawał się nie działać… Kimś, kto jest skazany na 
długowieczność… Teraz jednak – cierpienie i troska wymalowane na twarzy tego starszego 
człowieka – niechybnie dodały dyrektorowi lat. Albo je zdradziły… 
 - Myślę, Ŝe tyle wystarczy na dziś, Harry. – rzucił prof. przerywając moje rozmyślania. 
 - Eeeee… Dobrze, dyrektorze. – rzuciłem i skierowałem się w stronę drzwi.  
Rzuciłem jeszcze szybkie spojrzenie w stronę dyrektora, widząc jednak jego zamyśloną twarz, dla 
której pewnie juŜ dawno zniknąłem za drzwiami, wyszedłem.  
  
  
Przy śniadaniu otrzymałem kolejny list.  
  
„Harry Potterze!  
Wiem, Ŝe to moŜe zabrzmieć dziwnie, ale muszę się z Tobą jak najszybciej spotkać… Mam do Ciebie 
BARDZO waŜną sprawę… W związku z Twoim ojcem, jego zwierzakiem i Sam-Wiesz-Kim!  
  
                 Wiktor Krum”  
  
O co mogło Wiktorowi chodzić? CzyŜby coś wiedział? Zapytałem Hermionę, czy wie coś moŜe o tej 
sprawie, dziewczyna jednak wyglądała na równie zaskoczoną co ja.  
Hmm…  
  
Nadeszły ferie świąteczne. Hermiona wyjechała do rodziny (i z tego, co mówiła nam Ginny, potem 
do Kruma na sylwestra), a ja z Ronem zostaliśmy w zamku. Minął juŜ czas, gdy w domu ciotki 
Petuni chroniły mnie zaklęcia prof. Dumbledore’a. I mimo iŜ nie myślałem o tym wcześniej (jakoś 
okazji nie było ;)), to teraz zdałem sobie sprawę z zaskakującego faktu – juŜ nigdy nie będę musiał 
wracać do domu na Privet Drive…  
Ogarnęła mnie dziwna odmiana pustki… Pustki po tym znienawidzonym miejscu, zamieszkałym 
przez znienawidzonych ludzi… A jednak… A jednak dzięki niemu zawsze chętniej przyjeŜdŜałem do 
Hogwartu i witałem nowy rok szkolny…  
Hogwart…  
Jego teŜ miałem poŜegnać tego roku… Gdzie ja zamieszkam? Syriusz co prawda zostawił mi 
kwaterę Zakonu, ale… Ech. Nie czułem się na siłach zamieszkać w jego domu. Poza tym… :/ 
Przypomniały mi się warczące postacie na obrazach, które aŜ za bardzo przypominały mi Malfoy’a i 
paczkę… 
  
 - Cześć chłopaki! - Luna przebiegła przez Salę Wejściową. 
 - O! Luna! – uśmiechnąłem się do niej.  
Ferie trwały juŜ pełną parą, a ja z Ronem (i kilkoma innymi uczniami) wybieraliśmy się właśnie do 
Hogesmeade. 
 - Myśleliśmy, Ŝe nie idziesz! 
 - Jak mogłabym nie iść? – dziewczyna uśmiechnęła się - PrzcecieŜ to wszystko ja załatwiłam! A 
Ronald nadal nie w sosie? - dodałam patrząc na rudego przyjaciela. 
 - W sosie, jak w sosie… - mruknął ten - W sosie to ja mam tylko włosy... A zresztą co cię to 
obchodzi?! 

background image

 

41 

 - W końcu jesteś moim kolegą! – Ron nie wyglądał na uszczęśliwionego - Och Ron! Jak cierpisz na 
brak Hermiony to się wygadaj Harry’emu, ja sobie sama pójdę. Nie ma problemu. Dotrzymają mi 
towarzystwa chrapaki krętorogie, tersale i wszystko tym podobne. 
 - No widzisz jaka jesteś bystra! - mruknął Ron szedł dalej ze zwieszoną głową i kontynuował 
pomruki - Tersale! Jak dobrze, Ŝe je widzisz! 
 - Ron, przestań... – skarciłem go szeptem - Tersale to nie jest temat do Ŝartów…  
Tja… Nie wiem czy o to Ronowi chodziło, ale efekt był taki, Ŝe dziewczyna pobiegła zapłakana. 
 - Co cię ugryzło? – spojrzałem na niego z wyrzutem. 
 - Nic. – odburknął, a ja nie chciałem tematu kontynuować.  
OK… Było kilka moŜliwości… Jeszcze mu z Hermioną nie przeszło i wściekał się, Ŝe ta spędzi sylwka 
u Kruma… Nie zdał i teraz poprawia rok, a Snape z resztą ciągle mu dogryzają… Wreszcie – miał 
zakaz jechania gdziekolwiek, bo – jak mówiła pani Weasley – czas wolny ma „poświęcić na 
douczanie się tego, czego nie zdąŜył w czasie roku poprzedniego”. W sumie jego frustracja (z 
jakiegokolwiek powodu by nie była) była zrozumiała, więc zostawiłem go samemu sobie. Jak będzie 
czuł, Ŝe chce o tym gadać, to pewnie sam powie.  
Lunę złapaliśmy w Trzech Miotłach. 
 - Luna... – Ronowi przemówiło do rozsądku, usiedliśmy naprzeciwko dziewczyny - Ja nie 
chciałem... nie pomyślałem... zupełnie zapomniałem... och!  
Zaśmiałem się, widząc, jak kumpel przekrzywił się do tyłu, waląc jednego mocno zbudowanego 
faceta w plecy. 
 - Przepraszam! – Ron powiedział szybko, ale facet obraŜony krzyknął tylko „Ty wstrętny 
rudzielcu!” i wyszedł. 
 - Heh... – Ron zarumienił się, gdy w gospodzie zaległa cisza.  
PoniewaŜ jednak nikt nic więcej nie powiedział, za chwilę zabrzmiał typowy takim miejscom gwar. 
 - Coś zamawiamy? – przysunąłem się do Luny.  
Cisza… 
 - Hej! – pomachałem do Rona, Ŝeby mi się dzieciak ocknął... 
 - No... - zaczął nieśmiało Ron - To ja... przepraszam... Luna... – posłał jej swoją rękę - Zgoda? 
 - MoŜe być... – dziewczyna z oporem uścisnęła jego dłoń - Ale to jest zwykła formalność... długo 
nie zapomnę dzisiejszego dnia... 
 - Eee... – Ron spojrzał na mnie, jakby oczekując pomocy - Eee... w takim razie... co mogę zrobić 
Ŝebyś o tym zapomniała? 
 - Nie wiem... Na twoje nieszczęście mam świetną pamięć. – dziewczyna zupełnie niespodziewanie 
pokazała nam fotę swojej rodziny.  
Kiedy z Ronem przyglądaliśmy się poŜółkłej fotografii, Luna zniknęła. 
 - I zostawiła nam to… - Ron spojrzał na zdjęcie z miną zdradzającą, Ŝe posądza pannę Lovegood 
przynajmniej o lekkiego bzika. 
 - CóŜ… Najwidoczniej zapomniała wziąć… - wzruszyłem ramionami i schowałem zdjęcie do 
kieszeni.  
  
Przy śniadaniu nie widzieliśmy dziewczyny. Ron specjalnie się tym nie przejął („Przynajmniej mamy 
spokój…” – rzucił krótko), ja zaś wyglądałem jej, chcąc oddać w końcu nie moją fotografię.  
Złapałem Lunę dopiero poza Wielką Salą. 
 - UwaŜaj… - rzuciła do mnie dziewczyna - Jemioła... 
 - A tak... – uśmiechnąłem się niepewnie - Roi się w niej od nargali... a co mi tam!  
Powiedziałem do niej i pocałowałem w policzek. 
 - A to twoje zdjęcie! – dałem je dziewczynie - Dlaczego ją zostawiłaś? 
 - Tak naprawdę to nie wiem… - powiedziała Luna, przyglądając się z nostalgią fotografii - …moŜe 
dlatego, Ŝe tu jest moja mama… I ogólnie moja rodzina, która juŜ nie Ŝyje... Kojarzą mi się z 
tersalami... 
 - No tak... Słuchaj mnie teŜ nie jest łatwo... – rzuciłem szybko - Jak Moody pokazywał nam na 
lekcji Zaklęcia Niewybaczalne, to uświadomił mi, Ŝe Voldemort… - Luna pisnęła -…zamordował 
moich rodziców Avadą. Ron potem... 
 - A więc chodzi o Rona... – Luna mruknęła ze złością. 
 - No, w pewnym sensie.. .- rzuciłem przepraszająco - Ale daj mi dokończyć... 
 - Potter i Lovegood, moglibyście z łaski swojej nie stać w przejściu? – przed nami wyrósł Snape, 
któremu tarasowaliśmy wejście na Wielką Salę. 
 - Oczywiście… - rzuciła szybko Luna i obydwoje usunęliśmy się „mistrzowi eliksirów z drogi. 
 - No dobra... juŜ mówię... szybciej przestanę cię męczyć... – powiedziałem, gdy Snape zniknął za 
wrotami. 
 - Ale wcale mnie nie męczysz...  
Uśmiechnąłem się. 
 - No, to z tym Ronem... On wtedy teŜ zrobił taki wyskok jak wczoraj. Powiedział coś w stylu: "Jak 
zrobił Avada kedavra, to ten pająk po prostu wykorkował..." 

background image

 

42 

 - Ale co to ma... 
 - DuŜo! – powiedziałem od razu - Chce ci uświadomić, Ŝe Ronowi się to wymsknęło. Jest moim 
przyjacielem a jednak tak powiedział! Jest twoim... 
 - ...kolegą... – przerwała mi. 
 - ...przyjacielem. A jednak tak powiedział! 
 - Czyli? 
 - Czyli to znaczy, Ŝe mu się to po prostu wyrwało i nie bierz tego do siebie... Proszę... Nie chce 
Ŝeby ktoś przez niego cierpiał...  
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. 
 - No niech ci będzie… - dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie - Wybaczę mu...  
Podeszła do Rona, który dalej siedział przy stole Gryfonów. 
 - Wybaczam ci! – podała mu rękę - Ale Ŝeby było mi to ostatni raz! 
 - Okej! – Ron uśmiechnął się radośnie - Nigdy więcej! JuŜ bym nie miał ostatniej deski ratunku, 
przed balami...  
Luna spojrzała na niego piorunującym wzrokiem. 
 - Oj! Sorrcia! To ja juŜ lecę... – uśmiechnęliśmy się i razem poszli w stronę naszych dormitoriów.  
Eeech… Pech chciał, Ŝe długi jęzor Rona musiał pójść w obroty… Powiedział, Ŝe Luna się we mnie 
kocha, co oczywiście przyjąłem z zaskoczeniem. Pech chciał ;), Ŝe na to wszystko weszła sama 
Luna… Zagotowała się ze złości i rzuciła szybką wiązankę na Rona – przekreślającą chyba 
wcześniejsze słowa „wybaczam” – a zakończoną hasłem „Nie kocham się w Harrym. W nim kocha 
się Ginny!”. Luna zniknęła… 
 - Ginny! Ha! TeŜ mi coś! – wołał za nią Ron, ale na jego twarzy malowało się niedowierzanie 
pomieszane z… przestrachem…  
Strachem o młodszą siostrę? O to, Ŝe to moŜe być prawda? 
 - Eeee… - zacząłem, ale w sumie nie byłem pewien, co powinienem był teraz powiedzieć.  
Pamiętałem o Rose, z którą zaczynałem znajomość. Ginny była niewątpliwie miłą i ładną 
dziewczyną, ale… Ale Rose… ;) 
 - Nie przejmuj się. To Pomyloona… - mruknął wściekły Ron – Głupie teksty to jej domena.  
I razem – oboje z minami mocnego zastanowienia – zniknęliśmy za portretem Grubej Damy.  
 

 
Rozpoczęły się ferie.  
W pierwszym ich tygodniu pojechałem do Rona. Jego rodzice wyjechali do Billa czy tam Charlie’ego, 
więc Ron z Ginny wykorzystali sytuację i wrócili do pustego domu (Ron miał wciąŜ szlaban za to nie 
zdanie do kolejnej klasy).  
Siedziałem sobie właśnie w pokoju bliźniaków (przypadł mi w udziale, gdy przyjechaliśmy do Nory 
;)), gdy jakaś sowa zastukała swoim dziobem w szybę okna. Przede mną upadł list…  
  
"Kochany Harry!  
Nawet sobie nie wyobraŜasz jak się za Tobą stęskniłam! A to przecieŜ dopiero kilka dni minęło 
odkąd się ostatnio widzieliśmy! Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia. Mianowicie: Czy 
przyjechałbyś do mnie do domu na drugi tydzień ferii??? Moi rodzice nie mogą się doczekać aŜ Cię 
poznają! ;) Mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko temu i przyjedziesz.  
Czekam z niecierpliwością na odpowiedź.   
Kocham Cię... ;*  
                                                                 
                        Pozdrowienia  
                                  Rose"  
  
Od razu się oŜywiłem…  
Ron był trochę zawiedziony, Ŝe sam nie ma laski, kiedy wokoło niego i ja i Hermi byliśmy zajęci… ;) 
Ale widziałem jak patrzy w stronę tej koleŜanki siostry Kruma, więc… ;) Chyba miał coś na oku ;P.  
JuŜ nie mogłem doczekać się wyjazdu…  
  

*** 

  
 - Harry! – dziewczyna rzuciła mi się radosna na szyję, gdy tylko przyjechałem.  
Mieszkała w Hogesmeade ;). 
 - Jak przyjechałeś? – zapytała. 
 - Błędnym Rycerzem. Od Rona aŜ tutaj jest spory kawałek drogi… - wszedłem do salonu.  
Ech… ;) Czułem się troszkę niezręcznie, przedstawiając się mamie Rose. W końcu to… Eee… Mama 
mojej dziewczyny… ;) Ale po ciepłym uśmiechu na jej twarzy odgadłem, Ŝe pewnie dobrze 
wypadłem… Uff! ;) 

background image

 

43 

 - O BoŜe... super! – rzuciła Mary, siostra Rose?  
Jej tata natomiast (za co mu niezmiernie dziękuję ;)) przyjął mnie jako coś normalnego, zamiast 
„podniecać się” obecnością Harry’ego Pottera w domu. :) W sumie całkiem miła rodzinka :). 
 - To ja teraz pokaŜę Harry'emu jego pokój.  
Kochana Rose uwolniła mnie z niezręcznej sytuacji zapoznawania się z jej rodzicami ;). 
 - To jest straszne... - powiedziała, gdy wchodziliśmy po schodach. 
 - Co takiego? – spojrzałem na nią z pytaniem. 
 - No... chodzi mi o ludzi, którzy mają okazję zobaczyć cię pierwszy raz w Ŝyciu... wiadomo, Ŝe 
czują podziw dla tak wspaniałej osoby jak ty, ja teŜ czułam… - spojrzała na mnie słodko - …i byłam 
zachwycona, Ŝe mogę cię poznać... – spuściłem wzrok, uśmiechając się nieśmiało 
 - Ale z pewnością nie gapiłam się na ciebie jak na okaz w zoo, choćby z resztek przyzwoitości i 
szacunku, które we mnie tkwią. Nie sądziłam, Ŝe Mary i mama się tak zachowają... Przepraszam za 
nie... 
 - No co ty! Nie przepraszaj! Twoja rodzina to bardzo mili ludzie... a poza tym... przyzwyczaiłem 
się... – i wybuchnęliśmy śmiechem ;).  
Weszliśmy do przytulnie urządzonego pokoju, gdzie rozpakowałem się do potęŜnej, dębowej 
komody.  
Czułem się wciąŜ trochę niezręcznie, pomieszkując w domu mojej dziewczyny, ale… ;) Trza 
poznawać teściów :P. 
 - MoŜe pójdziemy do Trzech Mioteł? – spojrzałem na Rose niepewnie - …chyba, Ŝe wolisz... 
 - Jasne! Z chęcią! Uwielbiam to miejsce! – dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. :)  
Musieliśmy jeszcze odpowiedzieć na „kilka” pytań zaciekawionych naszą wyprawą rodziców Rose i 
mogliśmy wreszcie wyjść, obiecując, Ŝe wrócimy przed kolacją.  
  
W Trzech Miotłach spędziliśmy z Rose około godziny, popijając kremowe piwo i rozmawiając Ŝywo o 
róŜnych sprawach ;). Dziewczyna jest niesamowitą osóbką… Inteligentna, kochana, mądra…  
Kiedy juŜ wyczerpaliśmy zapasy trunku w naszych kubkach, wyszliśmy na przechadzkę po 
miasteczku.  
Panowała miła zimowa atmosfera. Śnieg powoli prószył z nieba, ale słońce leniwie ogrzewało świat, 
dzięki czemu nie odczuwało się chłodu. A przynajmniej nie przy Rose… :)  
Upojność popołudnia sprawiła, Ŝe zaczęliśmy rzucać się śnieŜkami. Gdy potęŜna kula śniegowa 
poleciała w kierunku Rose, ta chcąc zrobić unik wpadła w głęboką zaspę. Podbiegłem do niej 
zaniepokojony, ale dziewczyna się śmiała. W efekcie samemu wybuchając śmiechem, pomogłem jej 
wstać. PoniewaŜ było nam wciąŜ do śmiechu, rzucałem w nią wciąŜ śnieŜkami, nie czekając aŜ 
zdąŜy się otrzepać po poprzednich. W pewnym momencie przestraszyłem się nie na Ŝarty – Rose 
potknęła się o jakiś kamień i ruszyła jak długa na ziemię. Najszybciej jak umiałem ruszyłem w jej 
kierunku, w ostatnim momencie wyratowując od bolesnego spotkania z podłoŜem. 
 - Dzięki! – Rose uśmiechnęła się promiennie, gdy postawiłem ją na ziemi, wciąŜ jednak tuląc.  
Dziewczyna spojrzała w moje oczy, a mnie zalała fala gorąca… Uśmiechnąłem się do niej z 
czułością. 
 - Kocham Cię... – szepnąłem. 
 - Ja ... ja Ciebie teŜ... – odpowiedziała i zastygliśmy w pocałunku...  
  

***  

  
Obudziłem się wczesnym porankiem.  
W pierwszej chwili miałem ochotę pójść zaraz do Rose, ale zreflektowałem się (na szczęście ;)), Ŝe 
kochana moŜe jeszcze spać… Odczekałem więc godzinkę (którą spędziłem na czytaniu kolejnych 
rozdziałów podręcznika eliksirów :/), by później udać się do ukochanej.  
Gdy wszedłem dziewczyna juŜ nie spała. Wręcz przeciwnie… Wydawała się być oŜywiona. Ogromne 
rumieńce oblały jej policzka, a reszta twarzy jakby pobladła… Rose trzęsła się, jakby było jej 
zimno… 
 - Co się stało? – podbiegłem szybko do niej.  
Mój wzrok padł na trzymaną przez nią kurczowo kopertę. 
 - Co to za list? – zapytałem.  
Dziewczyna nie odpowiadała.  
Wyrwałem jej go z rąk stanowczo, ale delikatnie.  
  
„Sjon,  
Nie będziemy owijać w bawełnę. Oboje dobrze wiemy, Ŝe na nic by się to zdało. No, powiedzmy, Ŝe 
jedno z nas wie. Ty jak na razie jesteś spokojna... do czasu...Bawi mnie to, Ŝe nic nie rozumiesz, 
bawi mnie trzymanie Cię w niepewności i zdziwieniu...  
Ale do rzeczy...  

background image

 

44 

List ten jest groźbą... groźbą? Chyba raczej... zapowiedzią przyszłych zdarzeń... Jakich? To juŜ jest 
tajemnicą... jedyne co mogę powiedzieć to, to, Ŝe ... duŜo czasu ci juŜ nie zostało. Radzę załatwić 
wszystkie sprawunki i poŜegnać się ze znajomymi.  
Twój koniec nadchodzi nieuchronnie...  
  
                                          Zostało napisane przez:  
A czy to waŜne? W końcu i tak niedługo ... znikniesz z tego świata.”  
  
Co było grane?  
Przyglądałem się kartce papieru z rosnącym poczuciem zagroŜenia. 
 - To na pewno Ŝart. To jest Ŝart, nie widzisz Rose? To tylko Ŝart, Ŝart... – przytuliłem Rose i 
zacząłem ją kołysać.  
W głębi jednak miałem jakieś mgliste poczucie, Ŝe ten ktoś nie Ŝartował…  
Komu mogło zaleŜeć na śmierci mojej kochanej Rose? Czy to… Czy to moŜe przeze mnie?! 
 - Jestem pewny, Ŝe to tylko kawał. Jakiś wredny dzieciak wysłał ci ten list. Jest tak, prawie na 
pewno. Co ja mówię?! Nie prawie, tak jest... z pewnością. – rzuciłem szybko, starając się zarówno 
ją jak i siebie uspokoić.  
  

***  

  
Kolejne dnie napawały mnie spokojem. Nic się nie działo… To mogło znaczyć tylko jedno. Autor 
tego listu musiał rzeczywiście Ŝartować!  
Uspokojony starałem się towarzyszyć wszędzie Rose i wspierać ją. Przy mnie dziewczyna zdawała 
się zapomnieć o owej durnej groźbie. Mogliśmy cieszyć się naszym szczęściem…  
  
  
Do czasu…  
  
  
Od momentu otrzymania przez Rose listu minęły trzy dni.  
Trwała akurat noc, gdy obudził mnie jakiś koszmar.  
Śnił mi się Voldemort…  
Tak, Voldemort…  
Blizna zaczęła obrzydliwie piec, sprawiając, Ŝe zwinąłem się na łóŜku z bólu.  
Po chwili wszystko minęło.  
LeŜałem przez chwilę oddychając cięŜko. Po chwili – pchany nagłym impulsem – pobiegłem do 
Rose.  
Nie było jej!!!  
Z przeraŜeniem stwierdziłem, Ŝe ją… śe ją…  
Kołdra z jej łóŜka wiła się bezładnie po podłodze, jakby jej właścicielkę wyciągnięto spod niej siłą.  
Wiedziałem juŜ teraz, Ŝe ten sen nie był przypadkiem… To musiał być Voldemort! 
 - Idiota! – syknąłem na siebie, czując jak moje ciało oblewa się zimnym potem.  
Jak mogłem doprowadzić, by ją porwano?! PrzecieŜ wiedziałem, Ŝe Voldemortowi zaleŜało, by 
pozbawić mnie ludzi mi najbliŜszych… Wiedziałem, Ŝe w zeszłym roku odsunął ode mnie Rona i 
Hermionę… Jak mogłem nie przewidzieć, Ŝe zechce teŜ pozbyć się… Rose?!  
Byłem jak w transie. Chodziłem nerwowo po pokoju, targając się za włosy i obmyślając plan 
ewakuacji mojej kochanej dziewczyny. Nic nie przychodziło mi do głowy…Zresztą czy mogło 
przyjść?! Nawet nie wiedziałem, gdzie ja zabrali! 
 - Idiota! Debil! Sukinsyn! – krzyczałem na siebie.  
Przysiadłem zmęczony na łóŜku i otarłem przemoczoną (juŜ sam nie wiem czy od łez czy potu) 
twarz.  
Musiałem powiadomić jej rodziców… W końcu to byli pełnoprawni czarodzieje, nie tak jak ja – durny 
gówniarz. Musieli znać sposób na pomoc córce… Jeśli porwali ją śmiercioŜercy, to… To liczyła się 
kaŜda minuta.  
Nie zastanawiając się długo pobiegłem do ich sypialni i nie zwaŜając na to czy śpią czy nie, 
wtargnąłem do środka z impetem.  
Rodzice Rose podskoczyli na łóŜku. 
 - Harry! – krzyknął jej tata z dezaprobatą – Co to za… 
 - Rose porwano! – krzyknąłem, w bezczelny sposób przerywając wypowiedź pana Sjon.  
Nie miałem teraz czasu na bawienie się w wysłuchiwanie jego nauk moralnych. Wiedziałem, Ŝe 
moje wtargnięcie do ich sypialni w środku nocy było co najmniej nie na miejscu, ale nie miałem 
wyjścia. To była sprawa Ŝycia lub śmierci… 
 - Słucham? – pan Sjon odezwał się po chwili ciszy. 
 - Porwali Rose! – powtórzyłem głośnej, prawie nie krzycząc.  

background image

 

45 

Poczułem jak po twarzy spływa mi mimowolnie łza. 
 - To… To Voldemort! – krzyknąłem, zapominając, Ŝe zapewne nie byli przyzwyczajeni do jego 
imienia. 
 - ZAMILCZ! – krzyknął pan Sjon, wstając gwałtownie z łóŜka. 
 - Ton on! To był on! – powtarzałem uparcie, osuwając się na ścianę.  
Moje ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa… Czułem się zmęczony…  
Zmęczony… 
 - BoŜe! Co mu się stało?! – zapiszczała mama Rose. 
 - Ma gorączkę… - tata mojej dziewczyny kucnął obok mnie i dotknął mojego czoła – Pewnie 
majaczy… 
 - To nie majaki! – krzyknąłem – Rose nie ma… Jej łóŜko jest puste… Mój sen… 
 - Tak kochanie… - mama Rose podeszła do mnie – To był tylko sen… 
 - Rose nie ma… Nie ma… - osunąłem się wprost w ramiona taty mojej dziewczyny…  
  

***  

  
Gdy się obudziłem przy moim łóŜku siedział pan Sjon i dwóch nieznanych mi męŜczyzn.  
Podniosłem się słabo.  
WciąŜ była noc. 
 - No nareszcie Harry. – powiedział pan Sjon.  
Jego głos był słaby. Jakby jego właściciel niedawno połknął wiele łez. 
 - Kim są… Kim są ci ludzie? – spojrzałem na stojących obok mnie męŜczyzn. 
 - Pottherobe i Grinwitch. Aurorzy z MM. Miło nam. – rzucił jeden z nich sucho. 
 - Harry… - pan Sjon podszedł do mnie.  
Miał bladą twarz… 
 - Wspomniałeś coś o jakimś śnie…  
Spojrzał na mnie z nadzieją.  
Poczułem się fatalnie.  
Nie dość, Ŝe przeze mnie porwano jego córkę, zapewne z zamiarem zabicia (przecieŜ to pisało w 
liście!!!) to jeszcze mój sen… Tak naprawdę nic w nim nie było! A tata Rose… On pewnie myślał, Ŝe 
to da nam jakieś wskazówki… śe pomoŜe ją uratować… 
 - Śnił mi się Voldemort. – powiedziałem. 
 - Nie zgrywaj tu bohatera, dobra? – rzucił jeden z aurorów, bodajŜe Grinwitch – Sami-Wiecie-Kto. 
 - Nie zgrywam Ŝadnego bohatera! – krzyknąłem, podnosząc się wściekle na poduszkach – Strach 
przed imieniem potęguję strach przed osobą, która je nosi!  
Powtórzyłem dobrze znane mi słowa Hermiony.  
Przyglądali mi się w milczeniu. Ich wzrok zdradzał, Ŝe pogardzają mną. 
 - Co ci się śniło. – rzucił ten drugi.  
Chyba Pottherobe. 
 - Nic. – powiedziałem szybko. 
 - Przed chwilą mówiłeś, Ŝe Czarny Pan… 
 - Owszem, śnił mi się. Ale Ŝadnych konkretów. – powiedziałem.  
Nie miałem zamiaru z nimi współpracować. Traktowali mnie jak jakiegoś gówniarza, który 
wykorzystuje porwanie Rose, by zdobyć sławę… Ueh!!!  
Spojrzałem na tatę mojej dziewczyny. Jego oczy były tak przeraŜająco smutne…  
Jeśli nie dla tych aurorów, postanowiłem mówić dla niego. 
 - Gdy śni mi się Vol… To znaczy Sami-Wiemy-Kto… Ja… Ja po prostu wiem, Ŝe Rose porwali 
śmiercioŜercy. 
 - Niby skąd ta pewność…? – spojrzał na mnie łysiejący czarodziej.  
Pottherobe. 
 - Jakby pan nie wiedział, to mam to! – osłoniłem włosy na czole, ukazując bliznę w kształcie 
błyskawicy.  
Nie zrobiło to na nich Ŝadnego wraŜenia. Trwali wciąŜ ze swoimi twarzami pokerzystów… 
 - Wiem, kiedy Sami-Wiemy-Kto jest blisko… Wiem, bo to czuję! Dlatego jestem pewien, Ŝe wczoraj 
jego słudzy przybyli po Rose… 
 - A niby po co im Rose… PrzecieŜ byłeś w pokoju obok. – rzucił ten drugi, z czupryną brązowych 
włosów, które powiewały teraz na wietrze płynącym z otwartego okna.  
Zamarłem.  
W sumie mięli rację…  
Jeśli Voldemort chciał mi zrobić krzywdę, to dlaczego mnie nie zabrali? 
 - Ja… Podejrzewam, Ŝe on to zrobić specjalnie. – powiedziałem, po raz pierwszy obserwując 
zaskoczenie na twarzy aurorów. 
 - Specjalnie?! – wydusili po chwili. 
 - On… - spojrzałem nieśmiało w stronę taty Rose.  

background image

 

46 

Zrobiło mi się strasznie głupio. Oto ja – idiotyczny Potter – naraziłem na niebezpieczeństwo jego 
córkę… 
 - …juŜ w zeszłym roku starał się odebrać mi przyjaciół. Więc teraz zaatakował moją dziewczynę. 
 - I nie mogłeś przewidzieć, Ŝe się tak zachowa?! – krzyknął Pottherobe – Durny, naiwny Potter! 
Myślałeś, Ŝe skoro kiedyś tam przeŜyłeś jako jedyny spotkanie z nim, to teraz nic ci nie zagrozi?! 
 - NIC NIE MYŚLAŁEM! – krzyknąłem, rozwścieczony jego tonem – Skąd miałem wiedzieć, Ŝe…  
No właśnie o tym mówił Pottherobe. Nie przewidziałem tego. Durny, naiwny Potter… 
 - I wszystko jasne. – rzucił ten. 
 - Wiesz moŜe dokąd mogli ją zabrać? 
 - Niby skąd! 
 - Ze snu na przykład… 
 - Nie wiem.  
Miczeliśmy. 
 - List. – rzuciłem w końcu.  
Trzech męŜczyzn spojrzało na mnie z pytaniem. 
 - Rose dostała list. Z groźbami. Myśleliśmy, Ŝe to Ŝart… 
 - Czemu nic nam nie powiedzieliście?! – załkał pan Sjon. 
 - Ale naprawdę myśleliśmy, Ŝe sobie jaja ktoś robi! – powiedziałem, czując, jak oblewa mnie pot. 
 - Jaja, tak? – Pottherobe spojrzał na mnie spode łba – Potter, na którego poluje Czarny Pan i jaja? 
No ładnie, ładnie… Gdzie ten list? 
 - Chyba w jej pokoju. Nie wiem. 
 - Sprawdzimy. – rzucił Grinwitch.  
I koniec.  
Aurorzy wyszli, a za nimi pan Sjon. Ten ostatni wahał się jeszcze przez chwilę, jednak rzuciwszy mi 
pełne niepewności „To nie twoja wina.” wyszedł.  
  
Siedziałem w pokoju jak skamieniały.  
Być moŜe przeze mnie zginie Rose…  
Jak mogłem być tak głupi i narazić własną dziewczynę na niebezpieczeństwo?! Nie mogłem 
uwierzyć, Ŝe postąpiłem jak debilowaty gówniarz…  
Ja nie mogę mieć dziewczyny… Nie dopóki Voldemort istnieje…  
  
Opadłem na poduszki.  
Nie miałem siły rozwaŜać wszystkiego, ale zdawałem sobie sprawę, Ŝe muszę. Nie mogę tak 
zwyczajnie zasnąć i o wszystkim zapomnieć… Voldemort chciał się mnie pozbyć, niwelując całe 
dobro wokoło mnie… Tylko dlaczego?!  
Dobrze zdawałem sobie sprawę, Ŝe zwykłe zabicie mnie nie dałoby mu takiej satysfakcji jak 
dręczenie mnie. Zabicie mojej duszy… Chciał zniszczyć wszystko mi bliskie… Chciał sprawić, Ŝebym 
sam zapragnął śmierci. śebym sam do niej dąŜył… 
 - Ty potworze!!! – ryknąłem, wybuchając płaczem.  
Wyobraziłem sobie Rose, nad którą znęca się banda śmiercioŜerców. Nieomal słyszałem szydzący 
śmiech Voldemorta…  
Ja nie dam rady go zabić… Nie dam…  
Nienawidziłem go z całej siły, ale byłem zbyt słaby psychicznie by mu coś zrobić…  
Spróbowałem podejrzeć jego myśli. Skoro on mógł w piątej klasie, to dlaczego niby ja bym nie 
mógł?! A moŜe to pomogłoby mi w odkryciu, gdzie teŜ ukrywają Rose…  
  
Nigdy nie próbowałem wedrzeć się do cudzych myśli. Nooo, moŜe w przypadku Snape’a, ale wtedy 
było to zamierzone i oboje o tym wiedzieliśmy. Nie miałem doświadczenia we wdzieraniu się do 
cudzych myśli na odległość…  
Raz kozie śmierć.  
Musiałem.  
  
Skupiłem wszystkie moje siły na tej jednej czynności.  
Legimencja…  
  
Przez chwilę panowała pustka.  
Czerń oplatała moje myśli, nie potrafiłem nic dojrzeć.  
I wtedy…  
Wtedy…  
Wtedy ją zobaczyłem…  
Przywiązaną do jakiegoś konara… Tłum śmiercioŜerców rzucał na nią zaklęciami niewybaczalnymi… 
Rose mdlała z bólu i budziła się na nowo, obudzona kolejnym cruciatusem…  
  

background image

 

47 

Poczułem, jak po policzkach spływają mi hektolitry łez… Rose… Moja Rose!!!  
Nie mogłem sobie wybaczyć, Ŝe tego nie przewidziałem!!! Nie mogłem!!!  
W tym momencie miałem wszystkiego dosyć. Nie chciałem Ŝyć… Czułem się podle jak nigdy dotąd… 
Pozwoliłem, by nie dość, Ŝe porwano moją ukochaną, to jeszcze moŜe pozbawiłem rodziców ich 
dziecka… Wiedziałem jak boli strata najbliŜszych. Moi rodzice umarli… Ale przecieŜ… Strata dziecka 
musiała boleć jeszcze bardziej…  
  
Spojrzałem na stolik nocny, na którym miałem ustawione ampułki eliksirów pani Pomfrey. Zapisała 
mi je na te bóle blizny, które od czasu do czasu mnie nawiedzały. Były to silne leki przeciwbólowe. 
Wiedziałem, Ŝe przedawkowanie – jak i w przypadku medykamentów mugolskich – powodowało 
zgon.  
Bez zbytniego namyślania się wylałem ich zawartość do szklanki. Chwyciłem ją i zmieszałem 
wszystkie eliksiry razem.  
Przyglądałem się chwilę kołującej w środku mieszaninie róŜnokolorowych płynów.  
„Tak… To jedyne wyjście…” – pomyślałem i zbliŜyłem szklankę do ust. 
 - Przyjdzie czas, kiedy trzeba będzie wybrać pomiędzy tym co jest łatwe a tym co słuszne… - 
zadźwięczały mi w głowie słowa prof. Dumbledore’a.  
  
Zamarłem.  
  
Tym co łatwe…  
Wybór szybkiej śmierci niewątpliwie był wyborem najłatwiejszym. O wiele trudniej było bowiem 
pogodzić się z zaistniałą sytuacją i stawić jej czoła…  
Dlaczego tak łatwo chciałem ze sobą skończyć, podczas gdy wcześniej nigdy się nie poddawałem? 
Robiłem głupie rzeczy… Ale nigdy poddawałem…  
  
Moje rozwaŜania przerwał trzask drzwi na dole i podniesione głosy pani Sjon. 
 - Rose! – zamajaczyła mi w głowie myśl i, odrzucając szklankę na podłogę (w ogóle nie zwracając 
uwagi na to, Ŝe mogła się potłuc i inne takie) wybiegłem z pokoju.  
  
To była ona. Dzięki Bogu nic jej się nie stało!  
Odetchnąłem z ulgą. Jednocześnie zrobiło mi się wstyd tego, co chciałem przed chwilą uczynić…  
Usiadłem na kanapie obok siostry Rose. Jej rodzice po chwili zrobili to samo.  
Rose przyglądała nam się w ciszy, w pewnym momencie jednak wybuchnęła płaczem. Podszedłem 
do niej i wziąłem ją w ramiona. Przytuliłem do siebie mocno i zacząłem tulić… 
 - Too... ten list, prawda? – szepnąłem, gdy poczułem, Ŝe się uspokoiła. 
 - Tak.  
Po chwili Rose zdołała usiąść i opowiedziała nam wszystko. 
 - Dlaczego zawsze ją spotykają takie rzeczy?! – Mary wydała z siebie dźwięk zazdrości.  
Wszyscy spojrzeli na nią z wyrzutem. 
 - Tak się martwiliśmy... – rzucił w pewnym momencie tata Rose - Harry opowiedział nam o tym 
liście...  
  
Reszta dnia upływała na milczeniu na temat tej sprawy.  
Nikomu nie zaleŜało na tym, by Rose przeŜywała to wszystko na nowo.  
Starałem się być koło niej i ją pocieszać. Jednocześnie jej obecność sprawiała, Ŝe samemu 
odnajdywałem utracony spokój. Kochana Rose… Jak dobrze, Ŝe nic się jej nie stało…  
  

***  

  
Powróciliśmy do Hogwartu. Tutaj przynajmniej była jakaś szansa, Ŝe Rose będzie bardziej 
bezpieczna… Przyjąłem to z ulgą.  
W szkole od razu napadły mnie obowiązki ucznia i zawodnika. Ron wariował na punkcie meczów 
Quidditcha, kaŜąc nam wylewać ostatnie poty po lekcjach. No tak… On nie musiał jeszcze 
uczęszczać na zajęcia przedowutemowe… Razem z Hermioną musieliśmy na takowych być, bo 
przygotowywały nas do zbliŜającego się egzaminu. Zapisałem się jeszcze na dodatkowe OPCM, 
eliksiry i latanie… W efekcie jak juŜ miałem chwilę dla siebie, to głównie na poświęcenie czasu 
Rose.  
Z Ronem i Hermioną (prócz zajęć i treningów oczywiście) widywałem się jedynie na posiłkach i w 
przerwach między zajęciami, gdy cała nasza trójka siedziała w ksiąŜkach, starając się przyswoić 
materiał na kolejny dzień.  
  

background image

 

48 

Do Hogwartu przyjechał Krum. Hermiona – co zdziwiło zarówno mnie jak i Rona – szalała, jakby 
naprawdę coś do niego czuła… Zacząłem wierzyć, Ŝe przyjaciółka wreszcie się zakochuje w swoim 
narzeczonym! :)  
  
Co do Rona… Ech. Zrobił się niesamowicie nieznośny. WciąŜ dogadywał mnie i Hermionie. Od Ginny 
wywiedzieliśmy się, Ŝe ma problemy sercowe ;). Podobała mu się kumpela Waris Krum – niejaka 
Nina Ivanowa. Najwidoczniej chłopaka musiało denerwować, Ŝe z Hermioną mamy kogoś, a on 
wciąŜ samotny… Dałem mu wielkiego klepniaka w plecy z Ŝyczeniami wszystkiego najlepszego w 
sprawach sercowych i podziałało :).  
  

***  

  
Wielkimi krokami zbliŜał się mecz Gryfonów i Ślizgonów… Oczekiwaliśmy go niecierpliwie. Chyba 
wiadomo dlaczego ;). 
 - Hufflepuff gra dzisiaj ze Ślizgonami. – rzucił znad talerza Ron danego poranka.  
Spojrzałem na niego zaskoczony.  
Okazało się, Ŝe nas postanowili przesunąć na mecz z Ravenclawem, poniewaŜ w poniedziałek po 
feriach za duŜo Gryfonów pojechało na mecz Urugwaj:Bułgaria, na który to Waris rozdawała bilety. 
 - Ciekaw jestem, kto wygra… - mruczał tymczasem Ron wesoło - Ta cała Court była bliską 
znajomą połowy druŜyny Ślizgomord… Teraz na pewno nie dadzą sobie rady.  
Courtney MacLaught… Ostatnio było o niej głośno. Ślizgonka… Popełniła samobójstwo… Hogwart od 
czasu jej śmierci pogrąŜony był w Ŝałobie. 
 - Nie byłbym pewien… - mruknąłem w odpowiedzi na hasło Rona – Jeśli juŜ któryś dom nie 
przejmuje się cierpieniem innych, to właśnie Slytherin… Nie zdziwiłbym się, gdyby ich to wcale nie 
ruszyło… 
 - Jesteś niesprawiedliwy… - wtrąciła się Hermiona – Wszak Piret cały czas ma podkrąŜone i 
poczerwieniałe oczy… Ona płacze! 
 - Piret? – z Ronem spojrzeliśmy na Herminę zaskoczeni. 
 - Piret Johnson. Poznałam ją kiedyś na korytarzu. Ślizgonki teŜ mogą być miłe… - dziewczyna 
spojrzała na nas. 
 - Tja… Jak ślizgoni… - mruknął Ron – Zmieniasz orientację? Coś widzę, Ŝe cię ten dom 
niesamowicie kręci…  
 - Mógłbyś zakończyć te swoje obrzydliwe insynuacje? – wybuchnęła Hermiona – Mam juŜ szczerze 
dosyć twoich aluzji! Gardzę nimi! 
 - A jednak muszą cię niezwykle dotykać, skoro tak się wściekasz… - rzucił Ron. 
 - Hermiona ma rację. Dałbyś juŜ spokój… - rzuciłem wściekły, Ŝe Ron wciąŜ nadaje. 
 - Aha. Jasne. Spoko. Rozumiem. – rzucił sucho Ron i – obnosząc się ze swoją uraŜoną dumą – 
opuścił pomieszczenie. 
 - Co go ugryzło? – Ginny spoglądała za Ronem. 
 - Chyba brak mu dziewczyny… - powiedziałem zdenerwowany – Od kiedy jestem z Rose na mnie 
teŜ nie pozostawia suchej nitki… Cały juŜ opływam w jego sarkazmie i kpinach… 
 - Mógłby wreszcie dorosnąć… - rzuciła Hermiona i zniknęła na zajęciach.  
  

***  

  
Popołudniowy mecz był niezwykle zaciekły. Ścigający Slytherinu był kapitalny… Co chwila strzelał 
gole Puchonom. 
 - Cholera noooo! – krzyczał Ron – Wygrajcie ze Ślizgniotami! Nie chcę grać z tym ich ścigającym!!!  
Z zainteresowaniem obserwowałem dalszą grę.  
Luna – komentująca w tym roku – starała się podnosić duchowo mieszkańców Hufflepuffu. Ślizgoni 
wciąŜ faulowali…  
W efekcie mecz zakończył się złapaniem znicza przez szukających Hufflepuffu, ale zwycięstwem 
Ślizgonów, którzy wygrali dziesięcioma punktami.  
Ron długo nabijał się z Malfoy’a, któremu nie udało się złapać znicza. 
 - I kto tu jest, kurna, dobrym graczem?! – wołał na korytarzu. 
 - Nie ciesz się… Jeśli my wygramy z Krukonami, to naszymi przeciwnikami w finale będą Ślizgoni…  
Ron od razu stracił humor.  
  

***  

  
ZbliŜały się walentynki.  
Prof. Dumbledore zapowiedział, Ŝe tego dnia odwołane zostaną lekcje, a my będziemy mogli (wraz 
ze swoimi połówkami ;)) przejść się do Hogesmeade. Ustawiono teŜ wielką skrzynię na listy 
walentynkowe.  

background image

 

49 

Długo myślałem, co napisać Rose.  
W końcu mnie oświeciło:  
  
„od: Harry Potter  
do: Rose Sjon 
  
Czy pozwolisz,  
śe ci powiem,  
W wielkim skrócie i milczeniu,  
śe ci oddam i otworzę  
W ciszy serc,  
Potoków lśnieniu,  
Słowa dwa przez sen porwane,  
Przez noc ukryte, przez czas schwytane  
Słowa dwa, co brzmią jak śpiew,  
Dwa proste słowa -  
Kocham Cię  
  
   Kocham Cię Rose...  
           Twój Harry”  
  
Nie mogłem dłuŜej czekać i postanowiłem juŜ teraz zaprosić Rose do Hogesmeade. Matko… 
Niestety inicjatywa musi naleŜeć do męŜczyzny… ;) Tak to juŜ zostało przyjęte, a ja chciałem być w 
końcu młodym gentelmanem ;). 
 - Cześć Rose. – rzuciłem do niej wesoło, gdy weszła do Wielkiej Sali. 
 - Hej, Harry! - uśmiechnęła się i obdarzyła mój policzek słodkim pocałunkiem. 
 - Właśnie się zastanawiałem… 
 - Hm? – dziewczyna spojrzała na mnie z filuternym uśmiechem. 
 - Bo widzisz, nie wiem czy wiesz, ale jutro robią nam wypad do Hogsmeade. I pomyślałem sobie, 
Ŝe moŜe masz ochotę… wybrać się tam ze mną? 
 - No jasne!!! – rzuciła od razu. 
 - Naprawdę? 
 - Tak!  
Uśmiechnęliśmy się do siebie promiennie i zniknęliśmy po chwili przy stołach naszych domów.  
  

***  

  
Wieczorem odbyła się uczta.  
Nikt nie był pewien powodu, dla którego ją zorganizowano, więc wszyscy czekaliśmy na przemowę 
dyrektora. 
 - Witamy dziś honorowego gościa! Najlepszego na świecie szukającego i wysłannika bułgarskiego 
MM! Pana Wiktora Kruma! – ogłosił z podestu prof. Dumbledore - Pan Krum ma dla was bardzo 
waŜny komunikat. Proszę zabrać głos. 
 - Witam was serdecznie! – ścigający druŜyny Quidditcha zajął miejsce dyrektora - Przybyłem tutaj, 
aby ogłosić wam dobrą nowinę. jak juŜ prof. Dumbledore powiedział, zostałem tu przysłany z 
bułgarskiego MM. I chcę wam powiedzieć iŜ w tym roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa 
Durmstrang odbędzie się MIĘDZYSZKOLNY TURNIEJ QUIDDITCHA!  
Ale odjazd!!! 
 - KaŜda szkoła musi wybrać druŜynę podstawową, czyli tą najwaŜniejszą, i druŜynę rezerwową. 
Udział w Mistrzostwach brać mogą równieŜ absolwenci szkół, stąd więc będziecie konkurować np. 
ze mną. Termin zawodów jest jeszcze do ustalenia, ale sądzę, Ŝe będzie to połowa kwietnia. Skład 
druŜyn powinien być jak najszybciej ustalony. Ja zostaję do 18 marca, więc moŜecie się do mnie 
zgłaszać. Będę obserwować treningi druŜyn, jeśli chcecie mogę zagrać. Jestem w waszym tzw. 
Pokoju śyczeń. Jakby ktoś nie mógł mnie znaleźć, proszę kierować się do moich najbliŜszych. 
Dziękuję!  
Wiktor zszedł z ambony.  
Ron oŜywił się. 
 - Zgłaszamy się, Harry? – spojrzał na mnie rozenergetyzowany. 
 - Nooo… W sumie… 
 - Jakie w sumie? – Ginny uśmiechnęła się – Takie mistrzostwa to świetna okazja do pokazania 
swoich umiejętności… A nuŜ ktoś cię przyuwaŜy i jak Chang weźmie do narodowej reprezentacji…  
Drgnąłem na dźwięk jej nazwiska. 
 - Co myślicie o tym, by zaprosić równieŜ Wooda? Był świetnym graczem… MoŜe by z nami zagrał… 
 - Jestem za! – od razu się rozpogodziłem – Ron? 

background image

 

50 

 - Jasne, jasne… Zawsze chciałem, by mną podyrygował. Podobno miał niezłe przemówienia. 
Bliźniacy mi opowiadali.  
Zamarłem.  
Fred.  
Ron o niczym nie wiedział i nie mógł się dowiedzieć… Z Ginny rozmawiałem juŜ wcześniej i 
wiedziałem, Ŝe ona wie. Nie mam pojęcia kiedy i jak się dowiedziała. WaŜne, Ŝe musieliśmy 
zachować to w tajemnicy…  
Hermiona rzuciła mi pełne ciekawości spojrzenie. Ech… Z nią to nie ma szans… Wychwyci kaŜde 
dziwne zachowanie… A szybkie spojrzenie na siebie (pełne grozy) mnie i Ginny niewątpliwie 
naleŜało do dziwnych zachowań. 
 - Co się dzieje? – zapytała mnie w Pokoju Wspólnym, gdy minęły lekcje. 
 - Nie chcesz wiedzieć. – rzuciłem wymijająco.  
W zasadzie czułem się podle nic jej nie mówiąc (szczególnie, Ŝe sama znała dobrze Freda), ale 
zwaŜywszy na okoliczności wolałem milczeń. Cholera wie jak zachowałby się Ron, gdyby się o tym 
dowiedział… A uświadomienie Hermiony a jego nie byłoby z mojej strony ogromnym świństwem ;).  
  
Kolejnego dnia rano przed wejściem na Wielką Salę naszym oczom ukazała się przywieszona kartka 
od samego Karakowa, a obok niej lista chętnych do wzięcia udziału w tym sportowym wydarzeniu. 
Zapisałem się na listę i pognałem do Rona, Ŝeby wyznaczył jakiś termin treningów Gryfonów, na 
których Wiktor mógłby sobie pooglądać naszą grę. Postanowiłem teŜ iść do prof. Dumbledore’a, 
Ŝeby móc jakoś złapać kontakt z Woodem. Normalnie Ron by to załatwiał, ale walnął mi tekst „Ty 
go znałeś, ja nie.”, czyniąc mnie odpowiedzialnym sprowadzenia naszego byłego obrońcy do szkoły.  
  
ZbliŜałem się juŜ do gryfa, który ukrywał schody do gabinetu dyrektora, gdy złapała mnie prof. 
McGonagall. 
 - Jakiś problem, panie Potter? – uśmiechnęła się do mnie. 
 - Ja… Szedłem właśnie do profesora. 
 - Nie ma go. – padła krótka, acz treściwa wiadomość. 
 - Jak to? 
 - Wyjechał w interesach, moŜna powiedzieć. O co chodzi?  
Wzruszyłem ramionami i opowiedziałem o wszystkim nauczycielce transmutacji. W końcu była 
kiedyś opiekunką Olivera… Musiała mieć namiary na niego.  
Po krótkiej wymianie zdań i szybkim kroku do gabinetu nauczycielki, dostałem namiary na jego 
kominek, sowę i inne takie. 
 - Tylko korzystaj z tego inteligentnie, Potter. Zgoda? Nie chcę, by pani Wood skarŜyła mi się 
potem, Ŝe rozdaję adres jego syna… 
 - Oczywiście, prof. McGonagall. 
 - To teraz zmykaj.  
  

***  

  
Nastały walentynki.  
Miałem lekkiego pietra, pamiętając jak owe święto skończyło się dla mnie dwa lata temu. CóŜ… Za 
róŜowo to nie było… Nie mogłem teraz niczego spierniczyć.  
Prof. Dumbledore powstał i – tradycyjnie – zaczął przemowę. Ciekaw byłem, gdzie teŜ wybył 
ostatnio… 
 - Dzisiaj Walentynki! Z okazji tego pięknego dnia chciałem wszystkim zakochanym i wszystkim 
innym, którzy dopiero szukają miłości lub na nią czekają, Ŝyczyć wszystkiego najlepszego. A ja 
razem z dyrekcją postanowiliśmy sprawić wam, mam nadzieje, Ŝe miłą niespodziankę. Dzień 
dzisiejszy będzie dniem wolnym od zajęć a jeśli ktoś chce odpocząć od szkolnych murów w 
doborowym towarzystwie moŜe udać się do Hogsmeade, który dziś jest otwarty na uczniów naszej 
szkoły. Teraz zawita was walentynkowa poczta, a później półmiski zapełnia się jedzeniem, jednak 
juŜ teraz chcę Ŝyczyć wam smacznego!  
Spojrzałem na wykrzywioną od grymasu niezadowolenia twarz Snape’a. Heh, właśnie minęły mi 
jedne eliksiry…  
Po chwili do Sali wleciało mnóstwo malutkich amorków, które wyrzuciły nam na talerze róŜowe, 
czerwone, białe w serduszka i z innymi deseniami koperty. Walentynki… ;)  
Otworzyłem pierwszą z nich.  
  
„Od: Jamesa Sooneya  
Do: "Chłopca który przeŜył"  
  
To są mroczne czasy,  
Ty i ja w nich Ŝyjemy.  

background image

 

51 

Ale to Tobie przyda się szczęście i pomoc...  
To właśnie Ci ślę.  
  
                James”  
  
O Matko… Najwyraźniej jakiś fan, czy coś… A myślałem, Ŝe na Colinie stanęło.  
  
  
„od: Hermiona Granger  
do: Harry Potter  
  
Po kaŜdej nocy - nastaje dzień  
Po kaŜdej burzy - nastaje słońce  
Do dobrych ludzi uśmiechaj się  
i miej serce gorące!  
  
Kochany Harry... Pamiętaj, Ŝe zawsze moŜesz na mnie liczyć... śe cokolwiek by się nie stało, ja i 
Ron nigdy Cię nie opuścimy...  
Wesołych walentynek mile spędzonych z Rose!”  
  
Spojrzałem z ciepłym uśmiechem na przyjaciółkę.  
  
„Od: Rose Sjon  
Do: Harry'ego Pottera” 
  
 – serce zabiło mi mocniej ;)  
  
"Jestem dla Ciebie wodą  
Szumem fal o poranku  
Ziarenkiem piasku na plaŜy  
Wspólnym oddechem kochanków  
Płyniemy razem przed siebie  
Dłoń moja Twoją zaciska  
Usta me Twoich szukają  
Dotykam Twe ciało z bliska  
Jestem strumieniem wody  
W korycie Twojego ciała  
U stóp moich leŜy  
Moja sukienka biała  
Na głowie mam biały wianek  
Szeptem mówię do Ciebie  
Jesteś moim pragnieniem..."  
  
Twoja, na zawsze  
              Rose”  
  
I to wszystko.  
  
Odetchnąłem pozytywnie doładowany i dokończyłem śniadanie.  
Z Rose umówiliśmy się przed wejściem pół godziny po śniadaniu.  
  
O czasie moja kochana dziewczyna zjawiła się przy wrotach zamku i – łącznie z kilkoma innymi 
parami – ruszyliśmy do Hogesmeade.  
Od razu weszliśmy do Trzech Mioteł (chyba jedynie tam zostały jakieś wolne stoliki ;)). Wolałem 
nie widzieć herbaciarni, gdzie tak niemiło rozstałem się z Cho…  
Dzień mijał na słodkiej beztrosce i ogólnym wewnętrznym rozradowaniu. Trwanie przy Rose było 
niczym ciepły balsam czułych słów i pocałunków… Byłem tak szczęśliwy jak nigdy… Powoli 
zapominałem o tym, Ŝe chciałem się zabić, Ŝe prawie mi jej nie odebrano, Ŝe w ogóle istnieje 
Voldemort i zło wszelakie. Tamtego dnia to nie było waŜne. Nic się nie liczyło… Tylko Rose…  
Po powrocie do zamku postanowiliśmy przejść się po błoniach. Słodko było spacerować przy 
zachodzącym słońcu, tuląc do siebie kochaną osobę…  
To były najpiękniejsze walentynki mojego Ŝycia…  
  

***  

background image

 

52 

  
Nie mogłem zerwać z Rose. Szczerze powiedziawszy miałem ochotę to zrobić zaraz po tej okropnej 
nocy w ferie, ale… Ona dawała mi siłę, bym Ŝył. I wyglądało na to, Ŝe ja jej teŜ… Nie byłem w 
stanie sprawić jej takiego bólu. Zresztą… Widząc jej łzy, to juŜ na pewno bym sobie Ŝycie odebrał. 
Zamiast tego postanowiłem przemycić ją na spotkania GD.  
JuŜ dawno gadałem z Ronem i Hermioną o wznowieniu spotkań. Cała nasza trójka uznała to za 
stosowne, zwaŜywszy na niemiłe wypadki w szkole (śmierć tej ślizgonki, porwanie Rose, wreszcie 
stale powiększająca się rubryka zgonów w Proroku Codziennym). 
 - Witam wszystkich zebranych i przepraszam za opóźnienia w rozpoczęciu spotkań! – przywitałem 
wszystkim na pierwszym spotkaniu „po latach” ;P.  
Byli tu obecni wszyscy członkowie GD z lat poprzednich, oczywiście wyłączając tych, którzy opuścili 
juŜ Hogwart. 
 - Właśnie Potter! – rzucił ktoś - Na szóstym roku nie mieliśmy zajęć tutaj!  
Syriusz…  
Pomimo iŜ był mi niewyobraŜalnie bliski, od czasu jego śmierci nie znosiłem o nim myśleć. Za 
bardzo bolało…  
Hermiona powtarzała mi, Ŝe powinienem był dorosnąć emocjonalnie i zwyczajnie się z tym 
pogodzić, ale nie potrafiłem.  
To było jeszcze za Ŝywe wspomnienie… 
 - Bo sami byliśmy zajęci! – Hermiona wstała, wyręczając mnie w wypowiedzi.  
Spojrzałem na nią niepewnie. Uśmiechnęła się ciepło, jakby chcąc mi przekazać „Trzymaj się 
dzielnie i nie myśl o tym.”. 
 - W tym roku są! To najwaŜniejsze. – rzuciła tym czasem Ginny. 
 - KaŜde z was moŜe do Gwardii zaprosić przyjaciół! – zacząłem dalej, uśmiechając się do Rose - 
Pamiętajcie tylko, by celować dobrze... To mają być ludzie oddani prof. Dumbledore'owi i walce z 
Vol... Sami-Wiecie-Kim.  
Rozległy się podniesione szepty.  
Hermiona wstała. 
 - Tylko uwaga! Chętnych do przystąpienia macie zgłaszać do mnie lub do Harry'ego! Pamiętajcie 
wciąŜ o zaklęciu, które rzuciłam na naszą listę! Jeśli ktokolwiek zdradzi komukolwiek omawiane tu 
zagadnienia, to... JuŜ my się o tym dowiemy.  
Heh, przypomniałem sobie jak to się skończyło w piątej klasie… CóŜ. Nie poleciłbym nikomu nie 
posłuchać uwagi Hermiony. 
 - Tak więc... To by było na tyle dzisiaj... – rzuciłem w końcu.  
Doprawdy nie miałem pojęcia co niby moglibyśmy dzisiaj robić… Tak naprawdę chodziło mi jedynie 
o ponowne otwarcie naszych spotkań, więc nie miałem przygotowanych Ŝadnych nowych zaklęć 
ochronnych ani rozbrajających.  
Po Pokoju śyczeń przebiegł szum niezadowolonych głosów. 
 - Ok, moŜemy poćwiczyć zaklęcie tarczy. I Expelliarmus. Muszę wiedzieć, Ŝe je pamiętacie. Bez 
tego dalej nie ruszymy. – powiedziałem w końcu, kapitulując.  
Miałem wielką ochotę trwać tylko przy Rose i to jej błędy poprawiać, ale – jako Ŝe byłem tym 
nieszczęsnym „dowódcą” ;) – zmuszony byłem do obserwowania postępów całej reszty.  
Niektórzy całkiem dobrze przyswoili sobie zaklęcia dwa lata czemu, efektem czego rzucali je teraz 
bardzo dobrze i bez większych problemów. Gorzej było z resztą… Zmuszony byłem pokazywać im 
na nowo odpowiednie formułki i poprawiać wymowę i wymachy róŜdŜek.  
Po około dwóch godzinach z zadowoleniem stwierdziłem, Ŝe juŜ mamy to opanowane i zamknąłem 
pierwsze w tym roku spotkanie.  
  

***  

  
Dnie mijały na męczącej monotonii nauki i zajęć pozalekcyjnych.  
Poznałem teŜ Nadię Potter ;). Heh, dość ciekawa zbieŜność nazwisk. Niestety to ja jestem ten 
„sławny” Potter, i biedna Nadia musiała sporo przecierpieć (pytania typu „A nie jesteś czasem 
siostrą TEGO Pottera?”, „Naprawdę nazywasz się Potter? Słuchaj, a czy jesteś krewną…” i tak dalej) 
z mojego powodu. Tak teŜ się poznaliśmy kiedyś… ;) Dziewczyna jest Gryfonką z takim samym 
nazwiskiem, więc moŜecie sobie wyobrazić okoliczności naszego spotkania :).  
Dość ciekawa sprawa, bo Nadia kazała mi ostatnio przekazać list Hermionie… Nie miałem pojęcia, 
Ŝe się znają… No ale cóŜ :). Ja wciąŜ w ksiąŜkach siedzę, więc mogę nie mieć pojęcia o wielu 
sprawach z Ŝycia moich przyjaciół (a będących o tyle nieistotnymi, Ŝe zapomnieli mi o tym 
powiedzieć).  
  
Nom.  
  

background image

 

53 

Ron wreszcie zgadał się z Krumem i termin naszeg treningu wyznaczono na 1 marca. Czyli… Dziś! 
;) Ciekaw jestem, jak teŜ się wszyscy spiszemy… 
 

 
W środę Ron zwołał trening, na którym prócz nas – zawodników w gyfońskim zespole – pojawili się 
teŜ Oliver, Angelina i kilka innych absolwentów i chętnych z naszego domu.  
Wiktor Krum pojawił się w momencie, gdy wszyscy rozgrzewaliśmy się w powietrzu. Cieszyłem się z 
faktu, Ŝe Oliver wysłuchał mojej prośby i przyjechał. Gdybym się dostał do reprezentacji, chciałbym 
mieć go w zespole.  
Cały trening – pomimo – trzeba to przyznać – sporego tłoku na boisku – przebiegał bardzo 
sprawnie. Wiktor był zachwycony naszym porozumieniem, stylem gry i latania. 
 - Mam przed sobą cały skład reprezentacji! – powiedział do nas z uśmiechem, gdy wylądowaliśmy 
na trawie po półtorej godzinie rywalizacji. 
 - Lepiej uwaŜaj, Krum… - Oliver puścił do niego oko – Bo z takim składem rozwalimy waszą 
druŜynę na tych mistrzostwach…  
Obaj się zaśmiali i zniknęli w murach szkoły, wesoło rozmawiając. 
 - Było super! – wykrzyknęła zachwycona Ginny – Jeszcze nigdy nie czułam takiej… Więzi ze 
wszystkimi na boisku! 
 - Ja teŜ… - uśmiechnąłem się – Byliśmy nieźli. Nie Ron? 
 - No ba. – uciął kumpel. 
 - A Alex czemu nie przyszła? – Ginny zdjęła z siebie przepocony płaszcz do gry. 
 - Nie wiem. – mruknął Ron – Zresztą i tak nas duŜo było. 
 - Ciekaw jestem, kogo Krum wybierze… - mruknęła Ginny. 
 - Krum? Chyba Wiktor… W końcu to facet twojej psiapsióły… - zaćwierkał Ron. 
 - Tjasne. – mruknęła Ginny, a ja z Ronem spojrzeliśmy na nią z zainteresowaniem. 
 - Co jest siostra? 
 - Hermiona nic wam nie mówiła? 
 - ZERWALI ZE SOBĄ?! – krzyknął Ron, chyba za bardzo zadowolonym tonem. 
 - Nieeee… - mruknęła Ginny – Ale było blisko. 
 - ??????? 
 - Ona wam nic nie powiedziała, ja teŜ nie muszę.  
I wyszła z szatni, zostawiając mnie i Rona samym sobie. 
 - Jak myślisz… O co moŜe biegać? 
 - Nie wiem, Ron… Czekaj, muszę złapać Kruma.  
I wyszedłem szybko, nie zwaŜywszy nawet na pomruki niezadowolenia rudowłosego kumpla. 
  
 - Wiktor! – krzyknąłem za Bułgarem.  
Nie mogłem przegapić moŜliwości spotkania się z tym sławnym szukającym. Zresztą miał do mnie 
sprawę związaną z Voldemortem, więc… Ech. PrzeraŜała mnie wizja walki z czarnoksięŜnikiem. 
Niemal czułem na sobie miliony wlepionych par oczu, które spoglądały na mnie w oczekiwaniu na 
ukrócenie ich męk. Tylko czy ja – zwyczajny siedemnastolatek – byłem w stanie tego dokonać?  
Krum odwrócił się w moją stronę, przepraszając Olivera, który pomachał do mnie i poŜegnał się z 
nami, odchodząc w kierunku Hogesmeade. 
 - Dobrze, Ŝe cię złapałem… - rzuciłem, sapiąc. 
 - Ja teŜ… - Wiktor uśmiechnął się ciepło – Chodźmy moŜe do waszej szatni. Tam nikt nie powinien 
nam juŜ przeszkadzać.  
Zgodziłem się i razem udaliśmy się do pomieszczenia. Usiadłem na ławce, ściągając przepocone 
szaty do gry w Quidditcha. 
 - O co chodziło z tym listem? – zapytałem, odkładając z – nie ukrywam – obrzydzeniem brudny i 
nie pachnący świeŜością płaszcz na miejsce obok mnie ;). 
 - Jest coś o czym powinieneś wiedzieć. Wydaje mi się, Ŝe to moŜe być waŜne… 
 - ? 
 - Ostatnio nabyłem w Hogesmeade kota. 
 - Eeee… ale jakie to… - zacząłem, nie jarząc o co moŜe chodzić Wiktorowi, ale ten umiejętnie mi 
przerwał. 
 - Nie jest to bynajmniej zwykły kot. On potrafi mówić. 
 - Mówić…?! – nie zareagowałem ze zbytnim zaskoczeniem, jakby do końca nie wierząc w fakt, Ŝe 
to moŜe być prawda. 
 - Owszem. Nie to jest jednak istotne. On naleŜał kiedyś do twojego ojca… 
 - MOJEGO TATY?! – podskoczyłem na ławie, zupełnie zapominając o samokontroli ruchów. 
 - Wiesz co… Zawołam go, a ty juŜ sobie sam z nim porozmawiasz, ok?  
Siedziałem w oczekiwaniu, nerwowo stukając palcami w ławę. CóŜ… Od czasu, gdy przybyłem do 
Hogwartu, zmuszony byłem przyzwyczaić się, Ŝe w świecie czarodziejów dzieją się rzeczy 

background image

 

54 

wychodzące poza ramy logiki zwykłego, mugolskiego umysłu. Nie dziwiło mnie ani rozmawianie z 
duchami, ani lewitowanie w powietrzu, ani nawet przyjaźń z pół olbrzymem. Ale rozmawianie z 
kotem na tematy zagroŜenia świata wciąŜ naleŜało do tych rzeczy, co do których jeszcze nie 
zdąŜyłem się przyzwyczaić…  
Nie drgnąłem bynajmniej (ni zareagowałem jakoś szczególnie dziwnie i nieokiełznale ;)), gdy moim 
oczom ukazał się czarny kot, powoli, jakby z dumą, kroczący obok górującej nad nim postaci 
Bułgarskiego szukającego. Trochę zdziwiły mnie róŜne kolory jego połyskujących oczu, ale nawet i 
to nie zaskoczyło mnie na tyle, bym strzelił głupią minę. Czego nie moŜna powiedzieć, gdy kot się 
odezwał… 
 - Witaj, synu mojego dawnego pana! – rzucił wesoło, a ja podskoczyłem, od razu starając się 
powrócić do normalności, a juŜ tym bardziej z moim pewnie idiotycznym wyrazem twarzy. 
 - Eeee… Hej. – rzuciłem niepewnie.  
Wiktor uśmiechnął się i zostawił nas samych. 
 - Proxes. 
 - Ehm, co? 
 - Nazywam się Proxes. To niegrzecznie zaczynać rozmowę bez uprzedniego przedstawienia się. 
CzyŜ nie?  
Przytaknąłem mu raczej machinalnie niŜ ze świadomością. 
 - Proszę mi wybaczyć, Ŝe mieszam pana… 
 - Mów mi Harry… - rzuciłem niepewnie, zastanawiając się, czy proszenie kota, by mówił do mnie 
po imieniu nie naleŜy po trosze do zaczątków choroby umysłowej. 
 - …Ŝe mieszam ciebie, Harry, w sprawy, które zaraz naświetlę. Ale myślę, Ŝe to moŜe być waŜne. 
ZwaŜywszy, Ŝe była mowa o tobie… 
 - O mnie? – mój umysł zaczął się powoli przyzwyczajać do faktu, Ŝe rozmawiam z kotem, co 
zaowocowało tym, Ŝe mogłem juŜ przejść z Proxesem do normalnego dialogu. 
 - Zacznę moŜe od początku, bo jeszcze coś zagmatwam… - wąsy Proxesa drgnęły w górę, co 
przyjąłem jako koci uśmiech – Potrafię nie tylko mówić, ale równieŜ teleportować się i uŜywać 
czarów. Mój pan [mowa o Wiktorze - przyp. autorki :P] zainteresował się działaniami Sami-Wiecie-
Kogo, więc udałem się w kilka miejsc, dla przeszpiegów, powiedzmy. Tam teŜ dowiedziałem się, Ŝe 
Czarny Pan posiada córkę, a córka owa do niedawna kształciła się na twojej uczelni. 
 - W Hogwarcie?! – drgnąłem – Voldemort ma córkę?! 
 - Są sprawy, o których byśmy nigdy nie pomyśleli, prawda? – kot uśmiechnął się.  
Przyznałem mu w duchu rację. Jeszcze chwilę temu posądzałem siebie o niedorozwój psychiczny. 
 - Dowiedziałem się równieŜ, Ŝe dziewczyna chce kogoś zabić… Czarny Pan chce zabić kogoś ze 
szkoły… Padło równieŜ twoje imię, ale szczegółów nie dosłyszałem. Przebywając w takich miejscach 
jak tamto naleŜy być ostroŜnym, czyŜ nie?  
Proxes usiadł przede mną z zadowoloną miną. 
 - O ile się orientuję, Voldemortowi zaleŜy na mnie… - rzuciłem ponuro – To ja mam być celem. 
 - Wybacz mi, ale tego juŜ potwierdzić nie zdołam, wiem tylko, Ŝe coś się szykuje. 
 - Tjasne… - rzuciłem z niechęcią – Dzięki Proxes za wiadomość. 
 - AleŜ nie ma za co! To był poniekąd mój obowiązek.  
Po czym powstał i na swych czterech łapach dumnie wyszedł z szatni, pozostawiając mnie samemu 
sobie i własnym – teraz pochmurnym – myślom.  
  

*** 

  
 - Graj tak, jak grałabyś, gdyby mnie tam nie było, proszę Rose.  
Tuliłem do siebie swoją dziewczynę, która patrzyła na mnie połyskującymi oczami, w których 
jednak malowała się nutka niepewności. 
 - Postaram się, to znaczy, oczywiście, dam radę. Ty... ty teŜ się staraj. – rzuciła z wahaniem. 
 - Ok. – uśmiechnąłem się, chcąc podnieść ją na duchu.  
Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem.  
Potem udaliśmy się powoli do stołów naszych domów.  
Piątkowe popołudnie przyniosło ze sobą mecz Quidditcha. Gryfoni kontra Krukoni… Ja grałem 
przeciwko Rose, Ron przeciwko Ninie… Z jednej strony strasznie zaleŜało nam na wygranej, ale 
walczyć przeciwko własnym dziewczynom? Obaj z Ronem byliśmy pełni obaw… 
 - Qrna! Jak wygramy, to będziemy w finale ze Ślizgonami! A jeśli… Matko! Nie moŜemy przegrać! 
– jęk Rona roznosił się echem po Wielkiej Sali. 
 - MoŜe nie będzie tak źle… Podobno na treningu byliście bardzo dobrzy. – rzuciła Hermiona, której 
zadaniem bojowym było tego ranka pocieszanie nas. 
 - Tak, ale to dlatego, Ŝe ICH tam nie było… - wyszeptałem na tyle cicho, by Ron mnie nie usłyszał.  
Ron – w momencie, gdy obok niego na boisku nie znajdował się Ŝaden Ślizgon – był kapitalnym 
graczem. Jednak ich złośliwe teksty rzucane pod adresem brata Ginny tak silnie go 

background image

 

55 

dekoncentrowały, Ŝe chłopak w momencie się załamywał i myśli o wygranej mogły przejść w karty 
słodkich mŜonek. 
 - Dacie radę! – Hermiona uśmiechnęła się szeroko, jednak zdawało mi się, Ŝe był to taki uśmiech 
do złej gry... 
 - My to wiemy. Powiedz to Ronowi. – Ginny uśmiechnęła się radośnie.  
Westchnąłem.  
Ok. Niech na moje bary spadnie zadanie podniesienia go na duchu ;). Przyjmę je z godnością.  
  

***  

  
Popołudnie nadeszło szybko. Za szybko… 
 - Nie dam rady! Nie dam rady! – jęczał Ron przed, chodząc tam i z powrotem – Na pewno zlecę z 
miotły, a ona się juŜ nigdy do mnie nie odezwie! Nikt nie chce być z nieudacznikiem! 
 - Jesteś bardzo dobrym graczem… - Hermiona odgrywała rolę kochającej matki ;). 
 - No co ty… - Ron uśmiechnął się nerwowo. 
 - Ach daj spokój, Ron! Wszyscy powtarzamy ci wciąŜ to samo! Więc chyba musimy mieć rację, 
nie? 
 - Niekoniecznie… - burknął Ron – MoŜecie mieć zbiorowe halucynacje… Auć!  
Klaps od mamy :P. 
 - Ok… Raz kozie śmierć… Idziemy! – rzuciłem, spoglądając na zegarek.  
Chwyciłem Rona za kaptur, zgadując, Ŝe to hasło podziała na chłopaka jeszcze bardziej 
denerwująco. A trzeba go było jakoś zmobilizować do wyjścia ;).  
  
Przebraliśmy się szybko. Z powodu zdenerwowania mowy Ronalda prawie w ogóle nie było. 
Rzuciłem kilka podbudowujących słów i cała nasza siódemka wyszła na boisko, gdzie po chwili 
powitaliśmy teŜ druŜynę Krukonów. Wyszukałem wzrokiem Rose, której posłałem najbardziej 
promienny uśmiech, na jaki było mnie w tym momencie stać. 
 - Witam was na meczu Gryffindor kontra Ravenclaw! Na początku chciałabym opowiedzieć wam 
pewną ciekawostkę: lwy jedzą często kruki.  
Spojrzałem zdziwiony w miejsce stanowiska komentatorskiego. Zajmowała je wesoła blondynka, 
znana nam jako Luna Lovegood ;).  
Na znak prof. Hooch wystartowaliśmy. 
 - O, Rose Sjon dała czadu...ma kafla i juŜ leci w kierunku bramek Ravenclawu! – krzyknęła Luna, a 
ja z uśmiechem obserwowałem wspaniały start swojej dziewczyny.  
Nie zdąŜyłem nawet poruszyć się na miotle, gdy poczułem bolesne uderzenie w głowę… Na chwilę 
straciłem widoczność, starając się uporać z mroczkami przed oczami. Gdy poczułem się lepiej 
(wciąŜ rozmasowując bolące miejsce) zauwaŜyłem odlatujący ode mnie tłuczek. Grrr… 
 - Oj, Harry, za duŜo myślisz o Rose, moŜe, dlatego, Ŝe właśnie... – zaczęła Luna, co przyjąłem z 
wielkim rumieńcem na twarzy i ochotą „lekkiego” jej dokopania ;). 
 - Strzeliła gola? - dokończyła za Lunę McGonagall. 
 - Naprawdę? – mówiła ta - To dziwne...bo ja myślałam, Ŝe to powód tego, Ŝe Rose jest dziewczyną 
Harry'ego...  
Z sektorów wszystkich domów (prócz naszego, rzecz jasna) posypały się śmiechy. Moja chęć 
mordu na Lunie wyrosła w tym momencie do rozmiarów zdrowego, górskiego trolla. 
 - Ziemia dzisiaj twarda, nie warto po niej stąpać. – mówiła tym czasem Luna, zupełnie 
dekoncentrując nas swoją dziwną gadką - O...patrzcie, Ginny Weasley kieruje się w stronę bramek 
Krukonów...broni Vanessa Branigan, obie, Ginny i Vanessa są super, nie wiem, komu kibicować, ale 
chyba bardziej... 
 - 10 do 10 dla Gryfonów! - wrzasnęła ze złością McGonagall do megafonu.  
Potem kafla przejęła Nina od Rona ;). Strzeliła gola dla Krukonów. 
 - Gool! – czy mnie się wydawało, czy wyczułem zmieszanie w głosie Luny? ;) - Czy ktoś nie jest 
ranny? – upewniwszy się, Ŝe nie, Luna prowadziła relację - No, Nina spisała się całkiem nieźle...ale 
Ginny teŜ jest dobra, bo teraz strzeliła gola dla Gryfonów.Więc ile juŜ jest...eee...30 do 70 dla 
Gryfonów? 
 - 20 do 20! – krzyknęła McGonagall.  
Po chwili Vira Maiden, szukająca Krukonów, została sfaulowana przez któregoś z naszych. 
 - Przerwa w grze! - zawołała Hooch, po czym zagwizdała.  
Podczas gdy jednego z naszych pałkarzy czekał mały wykład na temat zachowania się fair na 
boisku, myśmy ze śmiechem przysłuchiwali się gadce Luny. 
 - Wracając do innego tematu...czy odrobiliście juŜ eliksiry? Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś 
więcej o szczękoszczułkach i nibynóŜkach (bo to składniki eliksiru, który obecnie 6 klasa omawia na 
zajęciach), to kupcie najnowszego ,,śonglera''! Jest tam duŜo o tych wspaniałych stworzeniach!  
Mecz wznowiono.  

background image

 

56 

Ginny zdobyła dla nas kolejnego gola. Potem gola strzeliła Nina Ivanow, potem znów Ginny, potem 
Alex, potem Rose… Wymienialiśmy się kaflami, a ja ze znudzeniem przeszukiwałem niebo ponad 
boiskiem w poszukiwaniu znicza. 
 - UwaŜam, Ŝe szata kapitana Krukonów jest trochę wypłowiała. – rzuciła Luna, a ja mimowolnie 
spojrzałem na kapitana druŜyny przeciwnej, doszukując się w jego szacie jakiś plam bladości... 
 - 90 do 70 dla Krukonów! - zawrzeszczała McGonagall, posyłając Lunie wściekłe spojrzenie. 
 - JuŜ? – zapytała ta zdziwiona - Jak ten czas szybko leci... 
 - Alicja Tar odbija pałkę w stronę ścigającej Gryfonów, Alex Broxton! – prof. McGonagall wyrwała 
Lunie megafon, a ja zaśmiałem się do Rona, którego wygłupy Luny równieŜ rozbawiły.  
Alex tymczasem uniknęła zderzenia z tłuczkiem. 
 - Doskonale! – zawołała Luna - Dobrze gra ta Broxtonka...chciałam powiedzieć Alex, bo jej siostra, 
Alice, jest w Slytherinie, i jest trochę głupsza od swojej siostry...  
Rzuciłem szybkie spojrzenie w kierunku sektora Ślizgonów, którzy wykrzywili twarze zniechęceni.  
Nina Ivanow strzeliła gola, a Kevin Rat's odbił tłuczka w kierunku Ginny. Biedaczka oberwała 
porządnie… Ron poszybował w jej kierunku, Ŝeby sprawdzić, czy wszystko ok. 
 - Biedni Gryfoni...tłuczkiem oberwali juŜ Harry i Ginny, Alex była juŜ blisko...powinni zajrzeć do 
dzisiejszego ,,śonglera'', tam jest opis, jak przyrządzić eliksir z szczurów, martwych Ŝab i 
zdechłych kretów, który łagodzi ból po takich cięŜkich obraŜeniach, jak oberwanie tłuczkiem... 
 - 120 do 110 dla gryfonów! - krzyknęła McGonagall. 
 - Niech pani profesor mi wybaczy, ale ja jestem od komentowania. – Luna cmoknęła słodko, a ja 
znów zachichotałem.  
Spojrzałem na Rona, który uśmiechnął się do mnie. OK, Ginny czuła się dobrze. Na tyle dobrze, Ŝe 
była w stanie poszybować w stonę pętli Krukonów ;). Jednak Vanessa Branigan obroniła. 
 - Hm, nie wiem, czy cieszyć się z tego, czy nie – prowadziła swe luźne dywagacje Luna - Ginny 
jest moją przyjaciółką, ale ja jestem z Ravenclawu...na szczęście u ,,śonglera'' jest przepis na 
słodycze, które likwidują dylematy... 
 - Panno Lovegood! – usłyszeliśmy ostrzegający podniesiony głos naszej opiekunki domu ;). 
 - Dobra, dobra, pani profesor, Rose Sjon ma kafla podaje do Rogera Daviesa, Davies podaje do 
Niny Ivanow, ta mu oddaje...JEST! ROGER DAVIES STRZELIŁ GOLA DLA RAVENCLAWU!  
Sektor Krukonów uniósł się echem krzyków radości. Luna z tej radości znów wpadła w nastrój 
dziwnych komentarzy. 
 - CzyŜby Harry bał się skrzywdzić Rose? Jest taki delikatny... Harry ja bym tego nie robiła! Jeszcze 
cię zdyskfaliwikują! Ooo... zobaczcie, czyŜbym zauwaŜyła kometę dzienną?? NiemoŜliwe!!! 
Pojawiają się tylko kilka razy w roku!!! Patrzcie w górę!!! – wszyscy podąŜyliśmy wzrokiem w 
kierunku, który wskazywała Krukonka. Jakby zapominając, Ŝe to jest trochę głupie… ;)  
Dał się słyszeć pomruk prof. McGonagall, na który Luna zareagowała właściwym sobie brakiem 
świadomości panującego stanu rzeczy ;). 
 - O, tak pani profesor, oczywiście. Zapomniałam dodać, Ŝe komety te są największe na świecie...  
Gra stawała się coraz bardziej brutalna…  
Kołowałem nad boiskiem w poszukiwaniu najmniejszej piłeczki – złotego znicza… Jakieś trzy metry 
ode mnie szybowała Vira Maiden, szukająca Krukonów. Rzuciłem jej przelotne spojrzenie, gdy 
zamajaczyła mi niedaleko złota poświata. 
 - O, Harry chyba dostrzegł znicza! Vira leci za nim! Jej… Wyglądają na tle nieba zupełnie jak 
Ŝyłoskopce, to takie stworzenia, które mój tata... 
 - Panno Lovegood, proszę oddać mi megafon! – krzyknęła tymczasem prof. McGonagall. 
 - Dobra, to się nie powtórzy, pani profesor...  
Przestałem zwracać uwagę na krzyki z sektora komentatorskiego. Gdzieś zgubiłem znicza… 
 - Do bramek leci Ginny Weasley, jest fajna, lubię ją, zaraz strzeli gola Vanessie Branigan...ach, 
oczywiście jej się udało, nic dziwnego, ale to teŜ wina samej Vanessy, ma takie pryszcze na twarzy, 
to chyba przypadek monstropiegów, więcej o nich moŜecie przeczytać w "śonglerze''... przez 
monstropiegi wzrok, słuch, i inne zmysły są słabsze...w tym wypadku były to oczy.  
Słowa Pomyluny (w tym przypadku po prostu musiałem ją tak nazwać) odbijały się echem od 
moich uszu. Uparcie szukałem wzrokiem złotawej piłeczki, którą straciłem z pola widzenia. 
 - Nina Ivanow zdobywa gola, kurczę, to jest dobry zawodnik...strzeliła juŜ chyba z 6 goli! Co nie 
oznacza, Ŝe inni Krukoni są źli, bo właśnie Rose Sjon zdobyła gola...a Kevin trafił tłuczkiem w 
pałkarza Gryfonów...uff, pani Hooch chyba nakrzyczy na Kevina... no i oczywiście dostał 
upomnienie.  
Ze spokojem przyjąłem fakt, Ŝe Lunie chyba znudziło się komentowanie, bo z megafonu dobiegał 
nas przyjemny, spokojny i rozwaŜny głos prof. McGonagall, która na bieŜąco zdawała relację z 
naszych poczynań na boisku. Bez niepotrzebnych komentarzy.  
Mecz osiągnął w końcu wynik 240 do 210. Wygrywaliśmy 30 punktami. WciąŜ jeszcze jednak 
Krukoni mięli szansę na wygraną – znicz latał wciąŜ bowiem po boisku, będąc dla mnie i Viry 
Maiden wciąŜ uparcie niewidocznym. 

background image

 

57 

 - No, no, nasi szukający chyba się lenią, jeśli nie złapią zaraz znicza, będziemy grać do wieczora... 
– poszybował ku nam głos Pomyluny.  
Jęknąłem.  
Po chwili zaczęła gadać o wilkołakach. 
 - Naturalnie, to bardzo fascynujące stworzenia, tata mi powiedział, Ŝe więcej o nich będzie w 
następnym wydaniu ,,śonglera'', kupujcie te czasopismo, naprawdę warto!  
Miałem juŜ zasnąć, uśpiony jej komentarzami, gdy poderwałem się na miotle, gdy Luna wrzasnęła. 
 - Rose Sjon zdobywa kolejnego gola!!! – rzuciłem wściekłe spojrzenie na loŜę komentatorską - A 
Alicja Tar odbija tłuczka...nie to Kevin odbił tłuczka...trudno ich odróŜnić...  
No tja… W końcu laska a facet… Mała róŜnica… 
 - Nie jestem pewna, ale chyba zauwaŜyłam na głowie Rogera Daviesa pszczołę...  
Mimowolnie spojrzałem w stronę Rogera, z zaskoczeniem zauwaŜając, Ŝe to co Luna wzięła za 
pszczołę, było… zniczem!!! Poderwałem więc szybko miotłę, by zdobyć przewagę nad Virą, która 
zdawała się nie mieć jeszcze o niczym pojęcia… Nie minęło kilka minut, a poczułem w zaciśniętej 
pięści przyjemne łaskotanie. 
 - O, Harry chyba dostrzegł znicza! – krzyknęła Luna - Zaraz...HARRY ZŁAPAŁ ZNICZA! 
OSTATECZNY WYNIK TO...zaraz, pani profesor, ile to jest 260 + 150? 
 - Gryfoni wygrali! - zawołała Hooch.  
Uff… Osiągnęliśmy wynik 410 do 360...  
Rzuciłem szybkie spojrzenie na lądującą druŜynę Krukonów. W całej tej mieszaninie uczniów (nasi 
koledzy wypłynęli na boisko magicznie się rozmnaŜając) nie mogłem zauwaŜyć Rose. Widziałem 
jedynie dobite i zmęczone miny jej koleŜanek z druŜyny. Domyśliłem się, Ŝe ona sama musi 
wyglądać podobnie… Poczułem się głupio, jakbym ją czegoś pozbawił. Spojrzałem na Rona. 
Uśmiechnął się do mnie niepewnie. Nim pewnie teŜ miotały podobne obawy…  
W pokoju wspólnym panowała wrzawa wesołości. 
 - Ron!!! Jesteś wielki! Wygraliśmy! – krzyknąłem do niego.  
Ogólna radość udzieliła się i mnie, powziąłem więc decyzję o podniesieniu na duchu spoconego i 
markotnego Rona ;). 
 - Finał! – krzyczeli rozradowani Gryfoni – Jesteśmy w finale!  
  

*** 

  
 - Co z Krumem? Zerwaliście?!  
Staliśmy z Ronem przed Hermioną, która wyglądała na zbulwersowaną. 
 - Nie! – powiedziała, zanim Ron dorzucił swoje „trzy grosze” – Jesteśmy razem… Chyba nawet 
szczęśliwsi niŜ wcześniej… 
 - No ale Ginny… 
 - Mieliśmy małe spięcie, ale juŜ wszystko gra. – ucięła Hermiona – To co z tym twoim zadaniem z 
eliksirów?  
Uśmiechnąłem się do Rona, który zrobił niepewną i zawiedzioną minę. Pewnie miał nadzieję na 
uzyskanie innej odpowiedzi :P.  
  

***  

  
Pokój śyczeń zawrzał od gwaru głosów na przemian rzucających to zaklęcia rozbrajające, to 
zaklęcia spowolnienia… JuŜ wcześniej powziąłem decyzję o reaktywacji GD, teraz więc ostro 
zabraliśmy się do pracy ;).  
Gdy Hermiona z zadowoleniem stwierdziła (co i ja poparłem ;), Ŝe wszyscy poradzili sobie z 
zaklęciami, zakończyłem spotkanie. Ron zniknął za drzwiami, odprowadzając Ninę. Ginny wesoło 
rozmawiała z Luną, do mnie więc podeszła Hermiona. 
 - Kochanie…  
Uśmiechnąłem się do Rose, która do mnie podeszła. Za nią szła Anna Maria. Obie były w GD ;).  
Pocałowałem czule Rose i spojrzałem na nią w oczekiwaniu. 
 - Rozmawiałam z Anną. I… 
 - Chodzi o to, Ŝe mam wizje… - zaczęła ta.  
Przyglądaliśmy się jej z Hermioną w skupieniu. 
 - Słuchaj, Harry… Śnią mi się jakieś cyfry… WciąŜ ten sam sen… WąŜ… Raj… To musi coś oznaczać. 
I myślę, Ŝe moŜe mieć związek z Sami-Wiecie-Kim. 
 - Trzeba je przestudiować. Hermiona… Ty jesteś na numerologii, nie?  
Hermiona skinęła potakująco. 
 - Jeśli to jakiś znak, to chyba dobrze byłoby go szybko odszyfrować, nie?  
Pocałowałem Rose, dając jej tym samym do zrozumienia, Ŝe się z nią zgadzam :). 
 - Razem z Anną postaramy się coś wymyślić… - moja kochana uśmiechnęła się – Ale jakby co 
moŜemy liczyć na twoją pomoc? 

background image

 

58 

 - Jasne! – Hermiona uśmiechnęła się i dziewczyny zniknęły za drzwiami Pokoju śyczeń... 
  

 
Kolejnego dnia szkołę obiegła lista wybranych przez Wiktora graczy, którzy będą reprezentować 
naszą szkołę w Mistrzostwach w Durmstrangu. Lista owa przedstawia się następująco:  
  

SKŁAD REPREZENTACJI SZKOŁY MAGII I CZARODZIEJSTWA HOGWART NA MIĘDZYSZKOLNE 

MISTRZOSTWA W QUIDDITCHU  

w Bułgarii  

  

DruŜyna reprezentacyjna:  

Obrońca – Wood Oliver (k)  

Szukający – Potter Harry  

I pałkarz – Lock Mitchel  

II pałkarz – Elke’s Daniel  

I ścigający –Snakes Crafty  

II ścigający – Ivanowa Nina  

III ścigający - Eithan Jones  

  

DruŜyna rezerwowa:  

Obrońca – Weasley Ronald  

Szukający – Malfoy Dracon  

I pałkarz – Black Paul  

II pałkarz – Lokwood Nathalie  

I ścigający – Davies Roger  

II ścigający – Weasley Ginny  

III ścigający - Angelina Johnson  

  

Opiekun: prof. Hooch  

  
   W duszy pochwaliłem Kruma za to, Ŝe na naszego kapitana wybrał nie kogo innego jak Wooda. 
Jeśli mam być szczery… brakowało mi go w gryfońskim zespole.  
  
   Prowadziliśmy właśnie oŜywioną rozmowę przy pomarańczowo-czerwonym stole (na temat 
Quidditcha, naszej gry w Mistrzostwach, poraŜkach Malfoy’a itd.), gdy zauwaŜyłem niewyraźną 
minę Hermiony. Przed chwilą otrzymała Proroka Codziennego i teraz studiowała stronę tytułową. 
Spojrzałem jej przez ramię.  
  

 

  

ZATRZYMANY ŚMIERCIOśERCA  

  

Grupa aurorów z Ministerstwa Magii dokonała  

przedwczoraj ujęcia jednego z najniebezpieczniejszych  

postaci świata magii – niejakiego Thomasa Standforda.  

 

  

  

popleczników Sami-Wiecie-Kogo. Aurorzy mają podejrzenia,  

Ŝe być moŜe jest to sama prawa ręka SWK.  

„Mamy pewne doniesienia z róŜnych środowisk, zdradzające,  

Ŝe niejaki Thomas Standford otaczał się zawsze podejrzanym  

towarzystwem. Widziano go takŜe kilka razy w okolicy  

Śmiertelnego Nokturnu.” – wyjaśniał dla Proroka Codziennego  

Antazy Pottherobe, kapitan aurorów w MM.  

Zatrzymanego przesłuchano i – upewniwszy się w jego winie 

 – zamknięto w Azkabanie.  

To pierwsza udana akcja tego formatu naszych ludzi z MM.  

Oby było takich więcej. 

  
 

background image

 

59 

 - Hej – krzyknąłem zaskoczony. - Ja znam tego Pottherobe!  
Hermiona podniosła na mnie zaciekawiony wzrok. 
 - Po tym jak porwali Rose, on zjawił się z takim drugim i mnie przesłuchiwali – powiedziałem 
wyjaśniająco. 
 - Przesłuchiwali? Po co? 
 - PrzecieŜ Rose porwali! No a poza tym wspominałem wcześniej jej tacie o moim śnie, o 
śmierciozercach, no i wpadli. 
 - Śnie?! – Hermiona przyglądała mi się zaintrygowana. Ron równieŜ przerwał rozmowę, 
przyglądając się ze zmarszczonymi brwiami artykułowi. 
 - Owszem. To samo co zwykle. Voldemort. 
 - Ueh… - westchnęła Hermiona. – Co ty o tym myślisz, Ron?  
Spojrzeliśmy na Rona, który siedział z dalej wlepionymi oczami w stronę tytułową Proroka. 
 - Hej! Ziemia do Rona! – Hermiona pomachała mu ręką przed oczami. 
 - Co jest grane?  
Przyglądałem się Ronowi konspiracyjnie. Twarz mu wyraźnie pobladła… 
 - Właśnie chciałbym wiedzieć… - powiedział powoli. 
 - ?? 
 - Ten tutaj… - Ron wziął do ręki Proroka Codziennego i przytknął swój palec w miejsce, gdzie 
widniała fotografia zatrzymanego śmiercioŜercy – Ja go znam…  
Przenosiłem wzrok z Rona na śmiercioŜercę ze zdjęcia i z powrotem. 
 - Kto to? – zapytałem w końcu. 
 - Kumpel taty… - powiedział cicho Ron. Hermiona poprosiła by powtórzył. 
 - Kumpel taty! Z MM! Chodzili czasem na wspólne dochodzenia… Wiecie… Czy jakiś czarodziej nie 
zwędził czasem czegoś mugolom… Czy teŜ im samym do łap nie wpadło cosik niepoŜądanego… 
Takie tam głupie akcje… 
 - Ale… - Hermiona spojrzała wzrokiem pełnym wątpliwości w stronę główną Proroka. – Jesteś 
pewien? 
 - Eno! Tyle co rozpoznawanie znajomków taty to chyba umiem! Zresztą bywał u nas często, więc… 
 - Lubiłeś go? – zapytałem. Mimo wszystko ufałem przeczuciu przyjaciela. 
 - A bo ja wiem… - Ron wbił wzrok w sufit. – Raczej tak… Był dość miłym i zabawnym gościem. 
 - Ale śmiercioŜerca… - mruknęła Hermiona, marszcząc nos. 
 - A skąd jest pewność, Ŝe… śe on na pewno nim jest? – Ron podrapał się po głowie. 
 - PrzecieŜ tu napisali, Ŝe… - zaczęła Hermiona, ale poczułem w obowiązku jej przerwać. 
 - Nie zawsze to, co piszą jest prawdą… Weź pod uwagę naszą znajomą. Niejaką Sketter…  
Hermiona westchnęła, przytakując głową. 
 - Tata strasznie lubił tego Standforda. Zawsze powtarzał, Ŝe to wporzo gościu. 
 - No ale… To jak wyjaśnicie, Ŝe kapitan aurorów go ujął? śe widziano go przy Śmiertelnym 
Nokturnie? 
 - Hermiona, proszę cię! On z tatą pracował nad wyłapywaniem róŜnych zbirów… Niektórzy czaili się 
na Nokturnie… Czy to od razu znaczy, Ŝe on musiał tam coś… Kupować? 
 - Zgadzam się z Ronem – powiedziałem pewnie. – Poza tym ten cały Pottherobe w cale mi nie 
przypadł go gustu. 
 - Niby czemu? To powinien być twój idol… W końcu chcesz być sam aurorem… 
 - Na pewno nie takim! – zaparłem się o ławę, zaciskając mimowolnie pięści. – Gdybyście go 
widzieli… Jak się czepiał kaŜdego słowa… Jak mnie zganił kiedy wymówiłem słowo ‘Voldemort’… 
Jako auror nie powinien się bać go wymawiać… Poza tym… Nie wiem. Coś mi się w nim nie podoba. 
 - Czy to moŜliwe - zaczęła po chwili ciszy Hermiona - Ŝeby oni… śeby zamknęli w Azkabanie 
niewinnego człowieka? 
 - Syriusz. Moje krótkie słowa zabrzmiały grozą, niknąc powoli w towarzystwie naszego milczenia.  
  

***  

  
   Właśnie siedzieliśmy na kolejnym z rzędu śniadaniu w Wielkiej Sali, rozprawiając o dziwactwach 
Pomyluny, kiedy z okolic stołu Krukonów usłyszeliśmy trzy z pozoru zwykłe słowa, jednak 
połączone w całość przyprawiające o zawał, a juŜ na pewno przykre myśli. 
 - Tom Marvolo Riddle!  
Zakrztusiłem się, upuszczając metalowy kielich. Po posadzce rozlał się sok dyniowy. Hermiona 
pośpieszyła mi z ratunkiem, energicznie klepiąc po plecach. Ron zbladł. 
 - Kochanie, czy coś się stało? – Podbiegła do mnie Rose, przyglądając się zaniepokojona 
malującemu się na mojej twarzy przeraŜeniu. 
 - T-om… M-ar-vo-lo..?? – Chrząknąłem kilka razy, łapiąc powoli oddech. – Skąd…??? 
 - Ale co skąd? – Spojrzeliśmy w kierunku Anny Marii. To ona rozmawiała z Rose na temat 
Voldemorta. 

background image

 

60 

 - Skąd o nim wiecie??? – zapytałem, starając się, by ton mojego głosu brzmiał jak najbardziej 
normalnie. Hermiona z Ronem uwaŜnie obserwowali rozwój sytuacji. 
 - No… - zaczęła Anna. - No.. to jest rozwiązanie zagadki z mojego snu, no wiesz te ciągi i te pe… 
 - Jakie jest dokładne rozwiązanie?! – Hermiona rzuciła się na te słowa jak sęp na padlinę (hm, 
trochę niesmaczne to porównanie, ale malownicze i oddające dokładnie zamysł). 
 - Trzeci czerwca godzina szesnasta, Tom Marvolo Riddle.  
Na dźwięk tych słów Ron upuścił z grozą widelec, którym niedawno kroił pierś kurczaka. Jego 
twarz, juŜ i tak nienaturalnie blada, przybrała teraz odcień śnieŜnobiałej kredy. Pewien byłem, Ŝe 
przyjaciel za chwilę gotów nam tu zemdleć. 
 - O co wam chodzi?! Kim on jest? – Anna Maria przyglądała nam się z zagubioną miną. 
 - Lord Voldemort. – powiedziałem krótko, wbijając wzrok w tosta. 
 - O mój BoŜe… - Rose zakryła usta ręką. 
 - Jesteście pewne rozwiązania? – Spojrzałem na dziewczyny. 
 - Ja jestem… to znaczy ja odkryłam to „trzeci czerwca, szesnasta” , a Rose… - Anna Maria 
spojrzała na moją ukochaną, która gładziła mnie teraz nieświadomie po ręce. – Rose, odkryła, Ŝe 
chodzi o tego Tom’a… 
 - Ja teŜ jestem pewna, tym bardziej, Ŝe nie wiedziałam, kim jest Tom Marvolo Riddle – powiedziała 
Rose, zerkając na mnie z przestrachem. – Harry, co teraz? To co odkryłyśmy musi znaczyć coś 
naprawdę waŜnego… A jeśli… Harry, a jeśli ty…  
W Wielkiej Sali zaległa niezwykła cisza. Śniadanie juŜ dawno się skończyło, uczniowie pozostałych 
domów zniknęli. Cała nasza siódemka (prócz wcześniej wspomnianych osób znajdowały się przy 
nas jeszcze Alex i Isobel, przyjaciółki Anny Marii) siedziała jak zaczarowana, mierząc się wzajemnie 
wzrokiem, jakby w drugiej osobie poszukując odpowiedzi na mnoŜące się pytania. 
 - Rose przestań ... Harry… na pewno.. nie… - Hermiona przerwała ciszę. - Zresztą, Anna czy twój 
sen kończy się szczęśliwie, czy jednak nie? 
 - Mój sen? Eh… Mój sen kończy się rajem, czyli chyba dobrze… - powiedziała niepewnie Gryfonka. 
 - Widzisz Rose? On nie moŜe umrzeć! – Hermiona uśmiechnęła się nerwowo. 
 - Anna, mam prośbę – powiedziała przyjaciółka, starając się dodać nam wszystkich otuchy, a juŜ 
na pewno przerwać niezręczną ciszę. – Mogłabyś zinterpretować swój sen? 
 - Ale przecieŜ te ciągi są juŜ…. 
 - Nie ciągi, chodzi mi o cały sen! Bo z tego, co mówiłaś, to nie tylko liczby ci się śniły… 
 - Ja juŜ go dawno zinterpretowałam – powiedziała dziewczyna. – Na górze, w swoim dormitorium 
mam całą tą interpretacje, kaŜdego fragmentu tego mojego snu, więc… 
 - Świetnie! To bądź o dwudziestej w pokoju wspólnym, to omówimy to wszystko. Dobrze? 
 - Ok. 
 - Jak widzę… - Hermiona zwróciła się w stronę Alex i Isobel. - …twoje przyjaciółki wysłuchały juŜ 
tak wiele, Ŝe chyba warto je przyjąć do GD? Jak myślicie? 
 - Eee… – WyŜsza szatynka spojrzała zagubiona na Annę. 
 - GD? – Druga, bodajŜe Alex (pamiętałem ją z obchodów 2000lecia Hogwartu) spojrzała na 
Hermionę pytająco. 
 - No ja juŜ naleŜę, a jeśli Hermiona wam to zaproponowała, to moŜe - zaczęła Anna. 
 - No ja się zgadzam! 
 - No ok., czemu nie… 
 - No to super! To wy teŜ bądźcie o dwudziestej w pokoju wspólnym. – Hermiona wstała. – Dobra. 
To my juŜ lecimy, lekcje jakiś czas temu się juŜ zaczęły i pewnie Gryffindor przez tą naszą 
pogaduchę straci dziś sporo punktów…  
  

***  

  
   Wieczorem odbyło się kolejne spotkanie Gwardii. Tym razem z dwiema nowymi uczestniczkami. 
 - Isobel i ty Alex najpierw podpiszcie się tutaj. To lista członków GD. Ostrzegam! Jest 
zaczarowana! – ostrzegła Hermion, podając dziewczynom zwój.  
   Kiedy omówiliśmy juŜ wszystkie wstępne sprawy, zabraliśmy się za interpretację nakreślonych 
przez Annę Marię słów.  
  
Lot: to zapowiedź konfliktów i nieporozumień; Latać wysoko : oznacza uniknięcie wielu zmartwień i 
kłopotów, sen taki jest równieŜ zapowiedzią powodzenia w miłości.  
Spadać: w trakcie latania jest symbolem klęski Ŝyciowej; dla kobiety: sen taki jest zapowiedzią 
walki z przejawami fałszu i obłudy oraz pogorszenie stanu zdrowia; dla młodej osoby: oznacza 
pokonanie przeszkód w celu osiągnięcia własnych celów.  
Latać bez skrzydeł: to oznaka niebezpieczeństwa, którego jednak moŜesz uniknąć.  
Ludzie: widok duŜej ilości ludzi oznacza poddawanie się nieuŜytecznym przyjemnościom lub jest 
zapowiedzią dobrego zarobku; ubrani na czarno: zwiastują przykre nowiny oraz nieszczęście; ludzie 

background image

 

61 

stojący nieruchomo: to ostrzeŜenie przed pochopnym naraŜaniem się na niebezpieczeństwa i 
straty.  
WęŜe: to przestroga przed nieprzyjaciółmi, którzy pragną ci silnie zaszkodzić; być zaatakowanym: 
przez nie to ostrzeŜenie, aby bardziej uwaŜać na nowych znajomych, którzy mogą okazać się 
ludźmi fałszywymi; duŜa ilość: węŜy to zapowiedź drobnych niepowodzeń, które szybko przeminą; 
być oplątanym przez nie to przepowiednia twojej bezsilności wobec intryg przyjaciół, jak równieŜ 
moŜe oznaczać rychłą chorobę, a nawet śmierć…  
Trawa: bujna zielona trawa symbolizuje długie Ŝycie w zdrowiu; leŜeć na trawie to przepowiednia 
beztroskiego Ŝycia.  
Niebo: to zapowiedź wyróŜnień i zaszczytów, a takŜe ciekawej podróŜy w miłym, sympatycznym 
towarzystwie.  
Raj: przebywać w raju to oznaka zawarcia nowych, wiernych przyjaźni oraz wielkiego szczęścia; dla 
osób samotnych : jest to symbol oŜenku w niedalekim czasie. 
  
 - Hmm… Czyli ogółem czeka nas coś złego… - zaczęła Hermiona ponuro. - Problemy, lub teŜ… 
 - Atak Volda – powiedziałem smętnie, czując na sobie oczy wszystkich. - Jak dla mnie to te węŜe, 
postacie w czerni… Poza tym… Tom Marvolo Riddle. 
 - Czyli wygrasz bitwę – powiedziała szybko Hermiona, ale raczej jakby śpiesząc mi z pocieszeniem 
niŜ z prawdziwą radą. – Sen Anny kończy się rajem. 
 - Ale to sen Anny - powiedziałem z naciskiem. – MoŜe jako członkini GD teŜ będzie brała udział w 
walce, ale wyjdzie z tego cało? 
 - Noooo - zaczął Ron, przytakując mi w takt chrupanej przez siebie marchewki. – W tym 
przypadku ten cały raj odnosiłby się do Anny. 
 - Dzięki, Ron – mruknąłem. 
 - Sam to powiedziałeś, Harry… 
 - Skończcie! – Hermiona zatrzęsła się przestraszona (a moŜe to ze złości?). – Skupmy się lepiej na 
pracy. Musimy to odszyfrować. 
 - A co niby innego z Harrym robimy? – Ron odgryzł spory kęs marchewki, mierząc Herminę 
ponurym wzrokiem. 
 - Dobrze wiesz, o co mi chodzi – mruknęła ta, dając nam do zrozumienia, Ŝe Rose i reszta 
dziewczyn siedzi przejęta grozą, podczas gdy my szafujemy sobie moim Ŝyciem. 
 - Aaaa… Jasne – powiedział Ron, wgryzając się w marchew z uporem maniaka. 
 

 
Kolejne dnie mijały raczej nudnawo. Ledwo odnajdywałem czas Ŝeby spotykać się z Hermioną i 
Ronem. Zwykle bowiem wolne godziny poświęcałem Rose.  
   Egzaminy przybliŜały się wielkimi krokami. Czułem się rozdygotany w środku, mając wciąŜ w 
głowie powtarzane mi przez wszystkich słowa, Ŝe zostać aurorem jest najtrudniej. śe teŜ musiałem 
wybrać sobie akurat taką drogę kariery!  
  
   Siedziałem akurat w bibliotece zakuwając ostro do transmutacji, gdy zaczepił mnie czarnowłosy 
chłopak. 
 - Cześć –powiedział z wesołym uśmiechem na twarzy. 
 - Ee... Cześć – rzuciłem niepewnie, przyglądając mu się uwaŜnie. - My się znamy? 
 - Tak... poznaliśmy się przed feriami... równieŜ w bibliotece. Josh Skyler.  
Uśmiechnąłem się. 
 - Aaa... pamiętam juŜ... to ty szukałeś tej ksiąŜki o Eliksirach Nasennych? – No fakt, rzeczywiście 
juŜ się widzieliśmy. - O co chodzi? Znowu szukasz jakieś ksiązki? Musze cię ostrzec, Ŝe tym razem 
nie ma tu Hermiony i ci chyba nie będę w stanie pomóc…  
Wyszczerzyłem zęby. 
 - Nie. Dzisiaj chciałem cię o coś poprosić... 
 - ZaleŜy o co – palnąłem, dopiero potem zauwaŜając, Ŝe mogło to zabrzmieć niegrzecznie. 
 - Chodzi o Gwardię Doumbleodor'a.  
Przez kilka sekund siedziałem wpatrując się w niego tępo. JuŜ chciałem się zapytać skąd on o nas 
wie, ale nie zdąŜyłem. 
 - Usłyszałem rozmowę – wyjaśnił chłopak. - Nikt inny nie wie... chodziło mi konkretnie o to, czy 
bym mógł do niej wejść... bo... 
 - Josh, ja – zacząłem, zastanawiając się jednocześnie co mam mu odpowiedzieć. 
 - Ja wiem Ŝe to jest tylko dla osób z umiejętnościami... Ŝe pewnie tylko dla zaufanych osób, ale mi 
naprawdę na tym zaleŜy! Umiem wyczarować patronusa, świetnie latam na miotle, w USA 
nauczyłem się zaklęć niewerbalnych.... 
 - Josh, pozwól Ŝe – zacząłem. Chyba go przyjmę. 

background image

 

62 

 - Proszę cię Harry! Voldemort odebrał mi siostrę i dziadków! Ja musze mu odpłacić za to co zrobił! 
– Jego głos bliski był krzyku. 
 - Dobrze – przerwałem mu spokojnie, opanowując uśmiech rozbawienia (nie dał mi dojść do słowa 
sądząc, Ŝe pewnie nie mam zamiaru go przyjąć. - W GD zaleŜy nam na nowych osobach. 
 - Naprawdę? – Josh stał przez chwilę jakby otumaniony. - To świetnie! Dzięki Harry!  
Uścisnęliśmy sobie ręce. Brunet zabierał się do wyjścia. 
 - Josh – szepnąłem za nim konspiracyjnie - Następne spotkanie jest dzisiaj! Jak chcesz to przyjdź 
z kimś!  
Rzuciłem jeszcze szybkie „Pokój śyczeń” i chłopak zniknął w drzwiach.  
Ech… ;) Jednak człowiekowi nie brakuje czasu na zawieranie nowych znajomości…  
  

***  

  
   Właśnie zmierzałem z Hermioną i Ronem w kierunku Wielkiej Sali. Była pora śniadaniowa, słońce 
przygrzewało przyjemnie, roślinność powoli budziła się do Ŝycia z zimowego snu. Trawa na błoniach 
juŜ zieleniła się przyjemnie. Nie wiedząc czemu Hermiona była nie w sosie. Nos miała zmarszczony, 
brwi ściągnięte, pięści zaciśnięte… Bredziła coś o tym Ŝe ludzie są zakłamani, ciesząc się śliczną 
pogodą i nadchodzącą wiosną, gdy na świecie szaleje Voldemort. Ron nie pozostał jej dłuŜny, od 
razu niemal ją atakując. 
 - To Ŝe Krum wyjechał nie znaczy wcale, Ŝe my teŜ mamy wpaść w takiego doła jak ty. Sorry 
Herma, ale… 
 - Tu nie chodzi o Kruma, pacanie! – dziewczyna rzuciła głośno, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. 
 - Więc o co? – spojrzałem na nią wściekle. – Bo wiesz… To tak wygląda. 
 - Voldemort powrócił, a wszyscy są szczęśliwsi niŜ zwykle! To nienaturalne i… Głupie! Zakłamane! 
 - Aha! – Ron przystanął. Teraz i on miał zaciśnięte pięści. – Tylko dlatego, Ŝe jakiś stary zgred 
wrócił i czeka nas z nim walka, mamy się juŜ dobić zupełnie, tak? Nie wolno nam się cieszyć, co?! 
Cieszyć czasem, który być moŜe jest dla nas ostatnią szansą na obcowanie z ludźmi nam bliskimi? 
Ja jakoś nie mam ochoty na wpadanie w pochmurny nastrój… Wizja walki z Voldem i własnej 
śmierci jest wystarczająco dobijająca.  
I poszedł! 
 - Sorka, Hermiona, ale zgadzam się z nim – powiedziałem i, nie czekając na odzew przyjaciółki, 
zniknąłem w Wielkiej Sali.  
Ron jeszcze długo miał drgawki ze złości, owocujące tym, Ŝe rozsypał wokół swojego talerza sporo 
turlającego się potem po całym stole zielonego groszku. 
 - Przepraszam – powiedziała skruszona Hermiona. Spojrzeliśmy na nią z Ronem. Rzeczywiście 
rozchodziło się o Wiktora. Rzuciliśmy sobie z Ronem porozumiewawcze spojrzenia. I kiedy zdawało 
się Ŝe nic nie zepsuje nam tego poranka humorków, z okolicy stołu nauczycielskiego padło głośne i 
nienaturalne… 
 - AVADA KEDAVRA!  
Zszokowany rzucałem wzrokiem po sali. W kierunku ślizgońskiego stołu płynęło zielone światło. 
Zaklęcie uśmiercające… 
 - Ania! – Usłyszałem obok krzyk Hermiony. Anna Maria rzuciła się na jakiegoś Ślizgona po czym 
oboje padli na posadzkę jak dłudzy. Avada trafiła w jakąś Puchonkę. Przeszedł mnie dreszcz. 
Przyglądałem się jak ciało dziewczyny pada na ziemię z łoskotem, jak wokoło trwa ewakuacja. 
Stałem i przyglądałem się temu wszystkiemu jakby zza mgły, jakbym znajdował się w czyjejś 
myślodsiewni, zupełnie odgrodzony od tych przeraŜających wypadków. 
 - AVADA KEDAVRA!  
Spojrzałem powoli na prof. Trelawney, która ze zniekształconymi w szale oczami spoglądała na 
mnie. Widziałem mknące ku mnie zielone światło… 
 - HARRY!!!! – Usłyszałem krzyk Hermiony. Rzuciłem się na ziemię, padając na twarz. śebra wpiły 
mi się boleśnie w narządy wewnętrzne, jednak Ŝyłem. 
 - Harry!!! Nieeeee… - Hermiona padła obok mnie, oplątując mnie swoimi ramionami i płacząc. 
 - Hermiona… - Poruszyłem się niespokojnie, chcąc się odwrócić na plecy. – Ja Ŝyję…  
Uśmiechnąłem się do zaskoczonej przyjaciółki. 
 - Ale… Jak? Ten płomień… Ja… Trelawney… 
 - W ostatniej sekundzie padłem na podłogę. Nikomu nic się nie stało?  
Spojrzałem na nią zatroskany. Czy… Czy ta Puchonka?  
Hermiona pokiwała przecząco głową, pomagając mi wstać. WciąŜ drŜała. 
 - Miona! Ale Ŝeś mi stracha napędziła! – Podbiegł do nas Ron.  
Cała nasza trójka spojrzała po chwili struchlała na scenę na środku Wielkiej Sali. Siedzieliśmy w 
kuckach za gryfońskim stołem. Przed nami stało całe grono pedagogiczne, tworząc coś w rodzaju 
okręgu. Pośrodku nienaturalnie sztywno i prosto stała postać naszej byłej profesor od 
wróŜbiarstwa. Prof. Dumbledore szybkim ruchem pozbawił ją róŜdŜki. 

background image

 

63 

 - Severusie! Umieść ją w moim gabinecie! – powiedział do Snape’a, podtrzymując prof. Trelawney. 
- Minerwo, wyślij sowę Knotowi! Madame Pomfrey, będzie pani łaskawa sprawdzić z resztą 
nauczycieli, czy nikomu nic się nie stało? Ja będę u siebie.  
Podczas gdy dyrektor wycofywał się za Snape’em, który wprawił prof. Trelawney w lewitację i 
prowadził przed sobą jej sztywne ciało, rzucił mi uwaŜne spojrzenie. Od czasu wiadomości Ŝe Fred 
jest śmiercioŜercą nie miałem okazji porozmawiać z nauczycielem spokojnie i powaŜnie. 
Momentami zaczynałem myśleć, Ŝe olewa mnie tak jak w piątej klasie. Ale… ale okazało się wtedy, 
Ŝe to było zaplanowane. śe wszystko miało swój motyw. śe nic bez swej przyczyny się nie działo. 
Więc i teraz… 
 - Nic wam się nie stało, gołąbeczki? – zapytała zatroskana prof.. Sprout. 
 - Nieeee - wyjąkał Ron. 
 - Dobrze… Panno Granger, będzie panienka łaskawa zebrać wszystkich Gryfonów i zaprowadzić ich 
do dormitorium? 
 - Oczywiście, pani profesor…  
Po chwili chaos spowodowany dziwnym (to słowo tutaj wręcz nie pasuje) zachowaniem prof. 
Trelawney został z pomocą szkolnych prefektów opanowany.  
Jako Gryfoni wszyscy zgromadziliśmy się w Pokoju Wspólnym, dygocząc i głośno komentując 
wypadki. 
 - Tam leŜało czyjeś ciało – wydusiła Ginny poprzez łzy. Jej przyjaciółki pocieszały ją gorączkowo, 
same jednak dygocząc.  
Przypomniałem sobie padającą na ziemię Puchonkę. Matko Jedyna, chyba nie…?  
Po chwili do pokoju energicznie weszła prof. McGonagall. Z jej zwykle ciasno upiętych w kok 
włosów wypływały pojedyncze pasma, oczy nauczycielki biegały z przestrachem po naszych 
twarzach. 
 - Wszystko opanowane – powiedziała sztucznie brzmiącym spokojnym tonem. – Zaraz zjawi się u 
nas Minister. Uspokójcie się i powróćcie do swoich zajęć. 
 - AleŜ pani profesor! – Lawender nieśmiało uniosła dłoń ku górze. – Tam… Czy… Czy tam nie leŜało 
czyjeś… ciało?  
Spojrzałem na nauczycielkę w pełnym napięcia oczekiwaniu. Towarzyszyła mi reszta Gryfonów. 
 - Tak – nauczycielka powiedziała w końcu cichym głosem. 
 - Ale… Pani profesor! Czyje? – Pisk Colina uniósł się echem po sali. 
 - Rose. – Poczułem jak zamiera serce w mojej piersi… Mimowolnie chwyciłem rękę Hermiony i 
ścisnąłem ją w geście poczucia grozy. – Rose Zeller.  
  

***  

  
   Siedziałem w Wielkiej Sali nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Moja Rosie była Krukonką i 
logiczne myślenie nie pozwalało nawet przez chwilę sądzić, Ŝe to akurat ona miała być zabitą, 
jednak w obliczu nieszczęścia, przestrachu, człowiek róŜne rzeczy sobie wyobraŜa.  
   Trwała kolacja. Towarzyszące nam zwykle podczas tej czynności uśmiechy znikły, ustępując 
miejsca ponurym minom, czasem dodatkowo wykrzywionym wciąŜ trwającym niepokojem, 
poczuciem wyobcowania i przestrachu.  
Dłubałem widelcem w zanadto ściętej jajecznicy z boczkiem i zastanawiałem się co teraz pocznie 
szkoła. JuŜ kiedyś ktoś u nas zginął. I juŜ wtedy zastanawiano się nad zamknięciem szkoły. Czy 
więc teraz… 
 - Moi drodzy – zadźwięczało ze strony podestu, na którym prof. Dumbledore zwykł przemawiać. 
Spojrzałem na postać zasmuconego starca i przerwałem graną czynność, która miała się zwać 
jedzeniem. 
 - Dzisiejszego dnia miały miejsce przeraŜające wypadki. PrzeraŜające… - dyrektor zawiesił 
teatralnie głos, a wszyscy przyglądali mu się z uwagą. – Śmierć poniosła jedna z waszych 
koleŜanek. Prosiłbym, byśmy powstali i uhonorowali jej niezasłuŜone odejście minutą ciszy.  
Wstaliśmy. Puchoni załkali cicho. 
 - Dziękuję. MoŜecie spocząć.  
Zaległa cisza, jednak profesor z podestu nie zszedł. Wyglądał, jakby walczył ze sobą… Z mnóstwem 
nie posegregowanych myśli... 
 - Jest mi niewymownie wstyd! – powiedział nagle głośno. Mimowolnie drgnąłem. – Mojej 
druzgocącej i niczym nie uzasadnionej postawy nic nie moŜe teraz usprawiedliwić. Powinienem był 
nałoŜyć na szkołę większe zabezpieczenia… Za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by stało się w 
niej to, co się stało… 
 - Ale to przecieŜ Trelawney była! – rzucił ktoś ze stolika Ślizgonów, po chwili milcząc z trwogą. 
 - Owszem – podchwycił dyrektor. – Była to nasza nauczycielka wróŜbiarstwa. Jednak i ona nie 
ponosi w wypadkach dzisiejszego poranka większej winy.  
Po Sali przeszedł szum rozbudzonych głosów szemrań i szeptów. 

background image

 

64 

 - Była pod działaniem Imperiusa! – Spojrzałem na nauczyciela nie wierząc w usłyszane przed 
chwilą słowa. – Oznacza to więc…  
Nie dam sobie głowy uciąć, ale załoŜę się, Ŝe w tym momencie wszyscy nachyliliśmy się ku 
dyrektorowi, jakby nie będąc pewnymi, Ŝe usłyszymy co powie. 
 - …Ŝe w naszej szkole znajduje się śmiercioŜerca. A przynajmniej był w niej dziś rano. Pewne jest, 
Ŝe prof. Trelawney została siłą zmuszona do zabicia któregoś z uczniów. Przez moje niedopatrzenie 
wysłannikowi Sami-Wiemy-Kogo udało się wykonać zadanie. Nie wgłębiam się, czy nieszczęsna 
Rose miała być celem czy teŜ nie. To zresztą w obliczu rzeczy tak nieubłaganej jak śmierć nie ma 
większego znaczenia.  
   Siedziałem czując, Ŝe nie mogę się ruszyć. Byłem z profesorem na tyle blisko by wiedzieć, co teŜ 
musi teraz czuć… Odpowiedzialność za cudze Ŝycie, strach, poniŜenie? Na pewno jednak poczucie 
bezradności… bezradności, której mógł uniknąć. Jedna decyzja. Jedna decyzja powzięta chociaŜby 
wczoraj mogła uratować Ŝycie Rose Zeller. Tak się nie stało… 
 - Z powodu zaistniałych okoliczności zmuszony jestem wprowadzić do Hogwartu ostre zasady 
bezpieczeństwa. Nikomu i nigdzie nie wolno wychodzić po 20 z Pokoju Wspólnego. Na wszelkie 
zajęcia zarówno lekcyjne jak i dodatkowe będziecie odprowadzani przez prefektów bądź 
nauczycieli. KaŜde wyjście poza teren Pokoju Wspólnego ma być zgłaszane profesorowi pełniącemu 
funkcję opiekuna danego domu. Wszelkie niedostosowanie się do zaleceń grozić będzie utratą 
punktów, bądź szlabanem. Dodatkowo szkołę patrolować będą aurorzy wysłani przez MM. 
Zechciejcie powitać Antazy’ego Pottherobe, kapitana ministerialnego biura aurorów.  
Drgnąłem, z niepokojem wpatrując się w podium, na które po chwili wszedł znany mi juŜ auror. 
Zmarszczyłem brwi lustrując go wzrokiem. MoŜe i się myliłem, ale coś mi w nim nie pasowało… 
 - …dlatego teŜ dla wszystkich chętnych rusza kółko samoobrony. MoŜna przyjąć, Ŝe są to 
dodatkowe zajęcia z OPCM. Wasz nauczyciel… - Tutaj facet skinął głową w stronę prof. Broody’ego, 
naszego dwuletniego nauczyciela OPCM. - …juŜ wyraził na to zgodę, więc do niego proszę się 
kierować z ewentualną chęcią wzięcia udziału w tym naszym małym przedsięwzięciu. To tyle.  
Zszedł.  
Śledziłem go wzrokiem do czasu aŜ nie zniknął za niewielkimi drzwiami za stołem nauczycielskim.  
Rozpoczęła się kolacja.  
  

*** 

  
 - Siemka - mruknął posępnie Ron, przysiadając się do nas w Wielkiej Sali. Nie przywitałem kumpla 
z naleŜną mu radością, wciąŜ rozpamiętując wydarzenia z poprzedniego dnia. Nikt zresztą podczas 
tamtejszego śniadania nie wyglądał za zadowolonego z Ŝycia. Czemu i tak trudno się dziwić. 
 - Harry! Spojrzałem leniwie na postać Colina, który podbiegał do nas. 
 - Ehm? – rzuciłem niechętnie. 
 - Chciałem się poŜegnać – powiedział chłopak z nienaturalnie wielkim uśmiechem na twarzy. Jakby 
miał za chwilę wybuchnąć płaczem… 
 - PoŜegnać? – Spojrzałem na niego zaskoczony. To samo Ron z Hermioną. 
 - Rodzicie po mnie przyjechali – powiedział Colin, rumieniąc się. 
 - Przyjechali?! Ale… Jak?! – Oparłem rękę na stole, nie rozumiejąc nic z tego co słyszałem. 
 - Zabierają mnie z Hogwartu. Wiecie… Boją się o mnie i takie tam… Harry… Nie miej im tego za 
złe! Mnie… Będzie mi ciebie brakowało… 
 - ZABIERAJĄ CIĘ Z HOGWARTU?! – krzyknął Ron. Ja nie byłem w stanie słowa wymówić. – Czyli 
co… Wypisują cię?! 
 - Na to wygląda - jęknął Colin – Przepraszam was. Mama mnie woła. Do zobaczenia! Kiedyś… 
 - Jak to się stało, Ŝe starzy Creevey’ego tak szybko się o wszystkim dowiedzieli?! – Ron spojrzał na 
nas zaskoczony i zbulwersowany jednocześnie. Byłem mu wdzięczny za przejęcie inicjatywy w 
reagowaniu. Mnie jeszcze nie było na to stać… 
 - Masz. – W odpowiedzi Hermiona rzuciła nam najnowszy numer Proroka Codziennego. A tam, na 
pierwszej, tytułowej stronie…  
  

HOGWART WYLĘGARNIĄ ŚMIERCI!  

Czy Albus Dumbledore zwariował do reszty?  

  
Szacowana Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie znów stała się miejscem ataków na uczniów. 
Wczorajsze wydarzenia wstrząsnęły światem czarodziejów, zwłaszcza rodzinami, które posłały swe 
dzieci do tej… placówki.  
„Ja zawsze mówiłam! Hogwart to nie jest miejsce do rozwoju duchowego, intelektualnego i 
fizycznego naszego potomstwa! Placówkę juŜ dawno winno się zamknąć ze względu chociaŜby na 
tolerowane tam oburzające zachowania niezgodności z zaleceniami MM, które w zupełności 
dezorganizują Ŝycie uczniów i nauczycieli. Albus Dumbledore – ten stary dziwak, który szczyci się 
mianem dyrektora – powinien był juŜ dawno odejść na zasłuŜoną lub nie emeryturę. U św. Munga 

background image

 

65 

mamy kapitalne programy dla cierpiących na nerwicowe zwyrodnienie mózgu.” – mówiła dla 
Proroka Dolores Umbridge.  
Wczorajszy dzień „zaowocował” w szkole śmiercią nastoletniej Rose Zeller – słodkiej uczennicy 
domu Hufflepuff.  
„Moja córka była mi największym skarbem! To obrzydliwe, Ŝe musiała odejść w taki… Taki sposób!” 
– łkała nam w wywiadzie dziś rano matka zamordowanej.  
„To naprawdę przykra sprawa… Będzie nam jej brakowało.” – wypowiadała się niejaka profesor 
Sprout, wychowawczyni Rose.  
„Bez komentarza.” – skwitowała (zapewne na polecenie swojego przełoŜonego, a własnego 
umiłowanego szefa) z-czyni dyrektora Minerwa McGonagall.  
Mordu dnia wczorajszego dokonała niejaka Sybilla Trelawney, będąca teraz pod ścisłym nadzorem 
zarówno aurorów jak i uzdrowicieli chorób zwyrodnienia tkanki mózgowej. W Hogwarcie pracowała 
jeszcze do niedawna jako zwariowana i szalona nauczycielka wróŜbiarstwa.  
„Mnie się ona nigdy nie podobała… Była szalona. Teraz to wiem. Szalona!” – wypowiadał się dla 
Proroka niejaki Marcus Flint, były uczeń szkoły.  
Zastanawia jednak fakt, Ŝe wspomniany wcześniej dyrektor szkoły, Albus Dumbledore, uparł się, by 
kobieta nie opuszczała budynku, pomieszkując w nim jako emerytowany nauczyciel.  
„To oburzające!” – mówiła dla Proroka D. Umbridge – „śeby z takim uporem trzymać to stare, 
chore psychicznie próchno w miejscu, gdzie przecieŜ są dzieci! Przyszłość naszego świata! Jako 
kilkumiesięczny dyrektor placówki miałam moŜliwość wyrzucenia kobiety, jednak kto by 
przypuszczał, Ŝe sprawy zajdą tak daleko? Doprawdy… Jest mi teraz ogromnie wstyd z powodu 
tego zaniedbania. Zaistniałe wydarzenia obrazują doskonale, jaka w Albusie Dumbledore’rze 
drzemie chęć pokazania się za wszelką cenę! Byleby tylko zabłysnąć na afiszu! Fe! Po prostu ‘fe!’.” 
  
 - Wystarczy ci, Ron? – Hermiona spojrzała na nas z niechęcią zerkając na numer 
zaprenumerowanej gazety. 
 - Co za… - Ron wbił wzrok w dół strony – CO TA PINDA TU ROBI?!  
Z mocą wyciągnął do przodu Proroka, wcelowując swój palec z miejsce z małymi, połyskującymi na 
złoto dwoma słowami. Ritta Skeeter. 
 - Nic. Pisze. Jest dziennikarką, prawda? – Hermiona wpatrywała się tępo w oblaną miodem 
grzankę na swoim talerzy. Gdyby nie jej ściągnięte ze złości brwi moŜe i dalibyśmy się nabrać z 
Ronem na udawaną ignorancję. 
 - Nooo tak… Ale przecieŜ… Miałaś na nią haka, nie? Jest tym, no… Nie zarejestrowanym 
animagiem, nie?  
Spojrzałem na przyjaciółkę w oczekiwaniu. 
 - To spójrz na to. – Hermiona przekartkowała kilka stron Proroka, dochodząc do miejsca, gdzie 
widniała ilustracja szczerzącej się kobiety z nienaturalnie białymi zębami. Artykuł pod spodem 
głosił:  
  

KOLEJNY ANIMAG ZAREJESTROWANY!  

  
Rita Skeeter, nasza szacowna i zdolna dziennikarka zarejestrowała się ostatnio w Biurze Do Spraw 
Animagów. Jest to jeszcze jeden jak utalentowani są nasi wysłannicy… Pani Ricie gratulujemy 
wspaniałych talentów i Ŝyczymy sukcesów, przede wszystkim zaś w konkursie zorganizowanym 
przez tygodnik ‘Czarownica’ na najbardziej wciągającą dziennikarkę ostatniego półwiecza… (…) 
  
 - ToŜ to jakaś kpina! – krzyknął Ron, podczas gdy Hermiona ze złością zamknęła gazetę. 
 - śadna kpina… Ta kobieta po prostu długo nie mogła pociągnąć pod moje dyktando… Jest zbyt 
bezczelna. 
 - Ale Ŝeby aŜ tak! Co za… 
 - RON! 
 - PrzecieŜ jeszcze nic nie powiedziałem! 
 - Wiem.  
Zamilkliśmy. 
 - Harry… Co ty o tym myślisz? – Ron spojrzał na mnie zaciekawiony. Jako jedyny jeszcze nie 
brałem udziału w rozmowie. 
 - Wiem jedno – zacząłem, wzdychając cięŜko – Teraz będzie jeszcze gorzej niŜ kiedykolwiek… 
 

 
Dnie mijały naprawdę nudnawo i bezbarwnie. Od czasu wprowadzenia tych wszystkich 
zabezpieczeń prawie w ogóle straciłem kontakt z Hermioną i Ronem, którzy – jako prefekci – 
biegali po korytarzach odprowadzając do róŜnorakich pomieszczeń przeróŜne grupy uczniów. Gdy 

background image

 

66 

wracali do dormitorium, gdzie przywykłem od tego czasu przesiadywać i – najczęściej – zakuwać, 
byli na tyle zmęczeni, Ŝe nie zawsze mięli dodatkowe siły na dialog.  
   Siedziałem akurat z Hermioną, która rozmasowywała sobie bolące stopy, gdy w dormitorium 
pojawił się Ron. Zmachany, ale z ogromnym bananem na twarzy. Hie hie, z Niną był…  
   Kiedy juŜ wyczerpaliśmy z Hermioną dokuczliwe w jakimś tam stopniu zagrywki w stosunku do 
Rona (w końcu gdy on sobie balował ze swoją dziewczyną, właścicielka Krzywołapka latała po 
szkole i wypełniała za siebie i niego obowiązki prefekta [a naleŜy dodać, Ŝe jest w ciąŜy i zbytni 
pośpiech i zapracowanie wskazane wówczas nie są]), nasza rozmowa zeszła na inny tor. 
 - Słuchajcie – zaczął Ron przyciszonym głosem, przysuwając się do nas konspiracyjnie. – Skąd 
starzy Creevey’ów dowiedzieli się o sprawie? 
 - Co masz na myśli? – Hemriona zmarszczyła brwi. 
 - Teraz to sobie uzmysłowiłem. To znaczy wcześniej… Ale dzisiaj. Matka Colina była w drzwiach 
Wielkiej Sali, kiedy ten się z nami Ŝegnał, nie?  
Przytaknąłem. 
 - No ale ona jest mugolką! – powiedział Ron, zapewne zadowolony z własnego odkrycia, bo 
uśmiechnął się z satysfakcją. 
 - On ma matkę w ogóle? – Podrapałem się w głowę. 
 - To, Ŝe nigdy o niej nie mówił, nie oznacza, Ŝe ona nie istnieje, Harry… - Hermiona uśmiechnęła 
się do mnie w sposób, w jaki matka śmieje się do dziecka tłumacząc mu jego bzdurne załoŜenie, Ŝe 
dwa i dwa jednak nie równa się pięć. – Nie mam pojęcia jak to się stało, Ŝe ona tutaj przyjechała. 
Szczerze powiedziawszy niczego podejrzanego w tej sprawie nie zauwaŜyłam… Do póki ty mi tego 
nie powiedziałeś…Co nie zmienia faktu, Ŝe go tu juŜ nie ma i nie zapowiada się na to, by wrócił. Tak 
więc…  
Wzruszyła ramionami.  
  
   Kolejny dzień przyniósł za sobą rozwiązanie tej – przyznam – tajemniczej sprawy.  
Hermiona wparowała do dormitorium z zadowoloną miną i rzuciła nam kartkę papieru. List od jej 
mamy.  
„Córeczko moja kochana!  
Podobno w tej Waszej szkole doszło do jakiegoś mordu! Przedwczoraj zjawiła się u nas grupka 
dziwnie wyglądających postaci, z jakąś śmiesznie ubraną kobietą na czele i wypytywali o Ciebie i 
szkołę… Co się tam dzieje, córeczko?! Odezwij się szybko! Martwimy się z ojcem!  
        Mama” 
 - No i…? – Ron spojrzał na Hermionę nieprzekonany. 
 - Grupka dziwnie wyglądających postaci z jakąś śmiesznie ubraną kobietą na czele, tak? –  
Dziewczyna odebrała nam list. Poprawiłem okulary i spojrzałem wyczekująco na przyjaciółkę. 
 - Rita Skeeter i ludzie z Proroka – powiedziała uśmiechając się z satysfakcją. – Jeśli to nie była 
ona, to kocham Snape’a! 
 - Lepiej dla ciebie, Ŝebyś rzeczywiście miała rację - zachichotał Ron. 
 - Ale jaki to ma związek… - zacząłem. 
 - Nie rozumiecie?! – Hermiona westchnęła cięŜko. – Ta bezczelna kobieta zapewne pojechała teŜ 
do rodziców Colina! Musiała nawciskać im kitu, Ŝe nasza szkoła nie jest bezpieczna… Dolała oliwy 
do ognia i teraz proszę! Colin z Denisem wyjechali! 
 - Z tego co wiem nie tylko oni - mruknąłem. – Jakaś Puchonkę z 7 klasy teŜ zabrali. I Puchona…  
Siedzieliśmy wszyscy z ponurymi minami. Jak słusznie przypuszczałem… Teraz jest gorzej niŜ było 
kiedykolwiek…  
  

***  

  
   Finałowy mecz szkolnych rozgrywek w Quidditchu pomimo wyraźnie zaostrzonych zasad 
bezpieczeństwa, które skrupulatnie starano się wprowadzić wszędzie tam, gdzie hogwarcka 
młodzieŜ zwykła się zbierać, wszyscy czuliśmy swoistą radość i podniecenie. Wreszcie coś pozwoliło 
nam oderwać się od ponurych myśli. Tego dnia nikt nie myślał o niczym innym jak o rozgromieniu 
Ślizgonów (no ok., oni sami myśleli jedynie o pokonaniu nas ;)). Tak czy owak – ten dzień zdziałał 
cuda. Pozwolił naszej niewielkiej szkolnej społeczności zapomnieć o minionych wydarzeniach.  
[meczu przytaczać nie będę, zresztą i tak czeka mnie to jeszcze przy Mistrzostwach 
Międzyszkolnych, więc odsyłam na bloga Crafty’ego, naszego seriowego Ślizgona ;) - 
http://craftys.blog.onet.pl/2,ID86465004,index.html – przyp. autorki]  
   Do późnego wieczora dormitorium gyfońskie wypełnione było radosnymi śpiewami, okrzykami, 
owacjami. Nasz dom po raz kolejny zdobył Puchar Quidditcha!  
  

***  

  

background image

 

67 

   W doskonałym nastroju zszedłem na śniadanie. Po wczorajszej imprezie w pokoju wspólnym 
czułem, Ŝe Ŝycie zaczyna na powrót nabierać kolorów. Nie miałem ochoty rozpamiętywać śmierci 
Puchonki i - gdyby nie refleks – być moŜe i własnej. W niczym by mi to nie pomogło. Po i po cóŜ 
zawracać sobie głowę pesymistycznymi myślami? Hermiona często zarzucała mi, Ŝe nie jestem 
optymistą. CóŜ, wielu by mnie moŜe poparło, jako Ŝe miałem od dziecka dość nieciekawe Ŝycie, ale 
tamtego poranka przyznałem przyjaciółce rację. Zamartwianie się pozostawmy tym, którzy nie 
mają się z czego cieszyć. A ja? Ja miałem Rose, Puchar Quidditcha, świetnych przyjaciół… CzegóŜ 
moŜna by chcieć więcej?  
   Usiadłem do stołu akurat gdy podano potrawy. W moim pucharze iskrzyła juŜ złocista ciecz znana 
jako sok dyniowy, nałoŜyłem więc sobie na talerz sporo tostów, które to obficie polałem wspaniale 
połyskującym miodem. Po jednej grzance łyknąłem porządnie z kielicha, czując, jak po moim ciele 
rozpływa się przyjemne ciepło. Przymknąłem oczy. 
 - Wyśmienity mają dzisiaj ten sok – mruknąłem do siebie zadowolony, opróŜniając kielich do 
końca. Gdy podniosłem powieki moim oczom ukazała się sylwetka jakiejś blondynki. Nigdy 
wcześniej jej nie widziałem, ale… ale wydało mi się, jakbym znał ją całe Ŝycie. 
 - Kim… kim jesteś? – zapytałem z błogim wyrazem na twarzy, a przyjemne ciepło rozeszło się od 
okolic mojego serca w resztę ciała. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie ciepło i zniknęła za 
drzwiami. 
 - Czekaj! – krzyknąłem za nią, ale nie zawróciła. – Ty… Jaka ty jesteś śliczna…  
Powoli wstałem i chwiejnym krokiem ruszyłem w poszukiwaniu tajemniczej, ślicznej blondynki. 
Hermiona z Ronem wołali coś za mną, ale ich nie słuchałem. Byłem jakby w amoku… Moje myśli 
przepełniała śliczna dziewczyna, wspaniałe zjawisko, które cieszyło przed chwilą moje oczy… Nogi 
miałem jak z waty wchodząc po wysokich stopniach hogwarckich schodów. Słyszałem jej wspaniały 
śmiech w korytarzu… 
 - Proszę, bądź tam – błagałem w myślach, trzymając się poręczy by nie upaść.  
Wiedziałem! Wiedziałem, Ŝe ten dzień był wyjątkowy! Oto w blasku słońca napływającego z okna 
stała blondynka, wspaniała, śliczna dziewczyna… 
 - Hej! – Pomachała do mnie z tak wspaniałym uśmiechem, Ŝe gdybym był z cukru pewnie dawno 
bym się rozpuścił z rozkoszy. – Jesteś Harry Potter, prawda?  
Kiwnąłem nieśmiało głową, wpatrując się w dziewczynę maślanymi oczyma. 
 - Ja jestem Megan Delkis. Ale przyjaciele mówią na mnie Meg. 
 - Meg – wyszeptałem, a tętno wzrosło mi o kilka dobrych jednostek. 
 - Wiesz – zaczęła dziewczyna – Czuję się taka zaŜenowana… Bo ty jesteś taki sławny. Wiesz… W 
sekrecie muszę ci wyznać, Ŝe mi imponujesz.  
Ja imponuję ślicznej Megan? BoŜe najdroŜszy! Jestem w niebie! 
 - Jesteś taki odwaŜny, silny, zdolny… - Dziewczyna zbliŜyła się do mnie na tyle blisko, Ŝe czułem 
jej ciepły oddech na swojej szyi. – Gdyby nie to, Ŝe masz dziewczynę… 
 - Dziewczynę? Ale ja nie mam wcale dziewczyny! – powiedziałem pewnie, uśmiechając się do Meg. 
Głowa pulsowała przyjemnie, podobnie jak serce. Gorąco oplotło moje ciało, podczas gdy Megan 
uśmiechała się zalotnie. 
 - Myślałam, Ŝe… 
 - Ja chcę być tylko z tobą – powiedziałem przyglądając się jej błękitnym oczom, w których odbijały 
się chmury. Były jak toń najwspanialszej i najczystszej wody na świecie… Słowo daję, utopić się w 
nich byłoby najpiękniejszą śmiercią. Meg przybliŜyła się do mnie, a nasze nosy musnęły się lekko. 
 - W takim razie – zaczęła, ale nie dokończyła, bo nasze usta połączyły się w szalonym i namiętnym 
pocałunku… Z początku delikatnym, ale potem objąłem dziewczynę i całowaliśmy się juŜ bez 
zupełnych ograniczeń. Jeśli kiedykolwiek na Ziemi moŜna zakosztować raju, ja właśnie się w nim 
znalazłem… Meg wzniosła mnie ku Niebiosom…  
  

***  

  
   Obudziłem się z bólem głowy. Czułem się tak jakbym poprzedniego dnia zaŜył unoszący 
narkotyk, a teraz wpadł w dno.  
   Przed zajęciami poszedłem do Skrzydła Szpitalnego po jakieś proszki na ból głowy.  
  
   Szedłem właśnie na śniadanie, gdy przede mną zaiskrzyły mieniące się czernią włosy nie kogo 
innego jak… 
 - Rose! - krzyknąłem do swojej dziewczyny, podbiegając do niej. - Cześć! Dawno się nie 
widzieliśmy! Musimy gdzieś się razem wybrać!  
Nachyliłem się by ją pocałować, kiedy ja odsunęła się ode mnie gwałtownie, przyglądając mi się 
jednocześnie z mieszaniną zniesmaczenia, smutku i niedowierzania. 
 - Co?! Ty śmiesz tak do mnie mówić?! Po tym co wczoraj – zaczęła, ale głos jej się załamał. W jej 
oczach zaszkliło się coś na wzór łez. 
 - A co ja wczoraj? O co ci chodzi... Rose, co się stało? – Spojrzałem na nią zaskoczony.  

background image

 

68 

Co się dzieje? 
 - Wybacz, nie mam ochoty o tym rozmawiać. Udajesz, Ŝe nic się nie stało. A ja sądziłam, Ŝe 
jesteś...Ŝe jesteś taki wspaniały... jak bardzo się myliłam... Nigdy juŜ nie zbliŜaj się do mnie. 
Nigdy. Pozdrów ode mnie Meg – powiedziała Rose sarkastycznie, a ja zauwaŜyłem pojedynczą łzę 
spływającą jej po policzku, gdy znikała w drzwiach Wielkiej Sali.  
Co jest grane?! Jaka Meg?!  
  

*** 

  
 - Jesteś podły, wiesz?! – Ron wpadł do biblioteki z miną wściekłej osy. 
 - PANIE WEASLEY! – Pani Pince zatrzasnęła się ze złości przy swoim stanowisku. 
 - Ja… tego… Przepraszam – palnął przyjaciel, jednocześnie chwytając mnie za kołnierz i wyciągając 
z pomieszczenia. 
 - Co ci odwaliło? – rzuciłem do niego, poprawiając gwałtownie koszulę. 
 - Raczej co tobie odwaliło! Postradałeś zmysły? Albo Rose ci się juŜ znudziła, co? No tak! W końcu 
jesteś sławny, uwielbiany Potter! Na co ci jedna laska, jak moŜesz ich mieć na pęczki?!  
Przyglądałem się Ronowi, którego twarz poczerwieniała i drgała. 
 - CO?! – krzyknąłem, przyglądając mu się z niedowierzaniem. – No oczywiście! Zawsze musisz 
wyciągać ze wszystkiego mylne wnioski! Znowu jesteś o coś zazdrosny?! 
 - JA?! – Ron spojrzał na mnie, wyłupiając oczy, po czym zaczął się nerwowo śmiać. – JA MIAŁBYM 
BYĆ O COŚ ZAZDROSNY?! TY JESTEŚ CHORY, POTTER! 
 - TOBIE ODWALIŁO! – krzyknąłem, teraz i ja się trzęsąc. – O CO CI WŁAŚCIWIE ŁAZI?! 
 - MNIE?! PRZED CAŁĄ SZKOŁĄ CAŁOWAŁEŚ SIĘ Z MEG DELKIS I MNIE SIĘ PYTASZ O CO MI 
CHODZI?!  
Stałem jak osłupiały, wpatrując się w kupla. 
 - Popieściło cię?! Nie masz co robić by wygadywać takie bzdury?! 
 - Nikogo nie popieściło! Na własne oczy widziałem jak miętosisz tę blondynę! Wciskaliście sobie 
języki tak głęboko do gardła, Ŝe to było aŜ niesmaczne! A wiesz co jest najlepsze? To wszystko 
widziała teŜ Rose! Tak, tak! Twoja Rose! No?! I komu odwaliło?! 
 - Ty… Ty… Ty zawszony kłamco! – krzyknąłem, prawie się na niego nie rzucając. 
 - Jasne! Prawda w oczy kole co? Wiesz co? Jesteś zwykłym, nic nie wartym, parszywym lalusiem! 
Zakochanym w sobie! Biedny Potterek nieszczęśliwy u wujostwa, które go biło! – zaćwierkał Ron. – 
Ma uraz do końca Ŝycia! Nie moŜe z nim sobie poradzić i jak tylko wyłapie sposobność by poczuć 
się waŜnym i sławnym, wykorzystuje ją! Powiedz, mało ci było wygranej w Quidditcha dwa dni 
temu? Od razu musiałeś szukać nowych wraŜeń? 
 - Spierdalaj – powiedziałem wściekle i pchnąwszy Rona, zniknąłem za korytarzem.  
Nie mam zamiaru kumplować się z takim gnojkiem.  
  

***  

  
   Wszystkim odwaliło. Hermiona ilekroć mnie mijała albo prychała ze złością, albo zupełnie mnie 
ignorowała. KoleŜanki Rose pokazywały mi na korytarzu języki, obrzucały wyzwiskami… Niektórzy 
szeptali między sobą, wytykając mnie palcami, inni chichotali pod nosem. Miałem totalnie dosyć 
tego wszystkiego. Nie miałem pojęcia o co im łazi! O ten pocałunek z Delkis? Ale ja nikogo nie 
całowałem!  
  

***  

  
   Szedłem korytarzem z poczuciem bezgranicznej niesprawiedliwości, gdy usłyszałem znajomy 
głos. Wołał mnie. Odwróciłem się i zobaczyłem Rose. Z początku myślałem, Ŝe chce ze mną 
zerwać, uderzyć, poniŜyć… cokolwiek, byleby tylko dać mi do zrozumienia jak mną gardzi. Na jej 
twarzy jednak zabłąkało się w coś w rodzaju uśmiechu, uśmiechu zmieszanego z tęsknotą.  
Rose zaczęła biec. Ja teŜ… Padliśmy sobie w objęcia. 
 - Przepraszam – moja ukochana wyszeptała mi we włosy. 
 - Nie, to ja przepraszam – powiedziałem przepraszająco. - Zwykły eliksir sprawił, Ŝe o tobie 
zapomniałem.  
Jak nie eliksir miłosny to cóŜ innego mogło zrobić mi taką wodę z mózgu?  
   Spoglądaliśmy sobie długo w oczy, jakby starając się z nich wyczytać myśli drugiej strony. 
Ogarnęła mnie niezmierzona radość. Znów byłem ze swoją dziewczyną… Z moją kochaną Rose…  

 

  

background image

 

69 

Nachyliłem się ku niej i na jej słodkich ustach złoŜyłem długi pocałunek… i nawet zbierający się na 
korytarzu tłum gapiów nie był w tej chwili tak waŜny jak Rose. Jak my. 
 

 
Jak tylko wyjaśnienie sprawy z Meg Delkis ujrzało światło dzienne moje relacje z Ronem i Hermioną 
powróciły do statusu normalnych. Jak dawniej rozmawialiśmy i dzieliliśmy się ze sobą wszystkim. 
Znów byliśmy przyjaciółmi…  
  

*** 

  
 - Nic mu nie jest – powiedziałem przyglądając się Hermionie podejrzliwie. – Niby co miałoby być?  
Przyjaciółka podzieliła się właśnie ze mną podejrzeniem jakoby profesor Dumbledore cięŜko 
chorował. Widziała go gdy zasłabł na korytarzu i do mnie przybiegła po radę tudzieŜ wyjaśnienie. 
 - Mnie się pytasz? To ty z nim rozmawiasz! – Hermiona wlepiła we mnie pełen dezaprobaty wzrok. 
 - Nie rozmawiam z nim tak często jak sądzisz – powiedział posępnie. – On jest zajętym 
człowiekiem. Zresztą jak ja. I tak znajduję mało czasu dla Rose. Miałbym go mieć jeszcze na 
pogawędki z profesorem Dumbledore’em?  
Tak naprawdę byłem głęboko dotknięty faktem, Ŝe profesor Dubmledore w jakimś sensie zupełnie 
mnie olał, nie poświęcając na wyjaśnienie mi kilku kłopotliwych kwestii ani kwadransa (który na 
pewno by znalazł). 
 - Ja nie mówię o pogawędkach, tylko o powaŜnych rozmowach! Dotyczących Voldemorta! Zresztą 
sam o tym wiesz… - Hermiona wyglądała za zmieszaną. 
 - JuŜ dawno ze mną nie rozmawiał na jego temat – powiedział tym samym tonem co poprzednio. – 
Nie wiem więc dlaczego myślisz, Ŝe miałbym wiedzieć coś nowego. 
 - Ja tylko sugeruję, Ŝe coś moŜe nie być tak, Harry… - Hermiona nachyliła się do mnie. – Profesor 
Dumbledore jeszcze nigdy nie wyglądał tak… marnie. 
 - To znaczy? – Spojrzałem na nią jakoś nie rozumiejąc, co chce mi przekazać. 
 - To znaczy – Hermiona zaczerpnęła tchu a jej wyskok prawie nie był krzykiem. – Ŝe wyglądał 
naprawdę kiepsko. Jakby… jakby zbliŜał się jego czas.  
Spojrzałem na przyjaciółkę zaniepokojony. Czy to moŜliwe, Ŝeby… Nieeee… 
 - To niemoŜliwe – powiedziałem pewnie. – On moŜe i wygląda staro, ale… 
 - Ale jest młody? Harry, proszę cię… 
 - Profesor Dumbledore ma się pewnie świetnie. Za bardzo chce Ŝyć, Ŝeby teraz umrzeć. Wybacz mi 
Hermiona, pójdę do biblioteki się pouczyć. 
 - Tjasne – mruknęła przyjaciółka, a ja zniknąłem za portretem Grubej Damy.  
Tak naprawdę – przyznaję się bez bicia – uciekłem. Nie chciałem patrzeć Hermionie w oczy, Ŝeby 
nie wyczytała z nich strachu i troski. Przyjaciółka nie naleŜała do osób, które na podstawie byle 
szczegółu wszczyna alarm. Jeśli juŜ ją coś niepokoi to ma raczej solidne podwaliny…  
   Szedłem pustym korytarzem, wlepiając beznamiętny wzrok w posadzkę.  
Co się działo z dyrektorem? Dlaczego nie spotyka się ze mną? Nie rozmawia? Obaj wiedzieliśmy, Ŝe 
muszę pokonać Voldemorta. Czy prof. Dubmledore nie powinien więc dawać mi jakiś wskazówek? 
Albo chociaŜby dodawać otuchy? A jeśli mu coś było? Jeśli naprawdę zbliŜał się jego koniec? Ale czy 
w takim razie tym bardziej nie powinien chcieć się ze mną zobaczyć?  
   Podniosłem wzrok i moim oczom ukazała się postać znanej mi juŜ chimery strzegącej przejścia do 
gabinetu dyrektora, której pusty wzrok łypał teraz na mnie złowrogo. 
 - Pan Potter! – usłyszałem za sobą znajomy kobiecy głos. 
 - Profesor McGonagall – powiedziałem, uśmiechając się serdecznie. 
 - Co pana tu sprowadza? Wiesz przecieŜ, Ŝe uczniowie nie mogą chodzić po korytarzach bez 
obecności prefekta tudzieŜ nauczyciela. – Świdrujący wzrok nauczycielki transmutacji przeszywał 
mnie na wylot. 
 - Ja… czy mogę się widzieć z dyrektorem? – palnąłem szybko, czując, Ŝe nie wykorzystanie takiej 
okazji byłoby grzechem. 
 - Nie – powiedziała prof. McGonagall sucho. – On jest zajęty. Bardzo zajęty, Potter. 
 - No ale… 
 - Nie ma Ŝadnych „ale”. Od czasu tego morderstwa nie dzieje się dobrze, Harry. I to profesor 
Dumbledore ma największe kłopoty.  
Przyglądałem się nauczycielce w ponurym skupieniu. 
 - A teraz zmykaj! Chyba Ŝe chcesz, Ŝebym obciąŜyła gryfońskie konto kolejnymi punktami 
ujemnymi?  
  

***  

  

background image

 

70 

   Druga połowa maja, prócz upałów i dusznego powietrza, przyniosła ze sobą OWUteMy. JuŜ 
wcześniej załoŜyłem sobie, Ŝe będę zdawać z eliksirów, transmutacji, OPCM, zaklęć, historii magii 
i… naukę latania. To ostatnie pewnie mógłbym sobie podarować, ale doszedłem do wniosku, Ŝe 
skoro małym nakładem pracy mogę mieć dodatkowe P na świadectwie… nie warto rezygnować.  
   Egzamin z transmutacji poszedł na pierwszy ogień. Jego pisemną część moŜna było określić jako 
średnią poziomem, na większość zadań odpowiedziałem – przynajmniej w swoim mniemaniu – co 
najmniej poprawnie, a kilka pozostałych, pomimo długiego czasu poświęconego na myślenie, 
równieŜ znalazło swoje rozwiązania. Popołudniowa praktyka przedstawiała się juŜ bardziej 
czarnawo, pomieszałem bowiem dwie formuły zaklęcia i efekty mojego zaklęcia w pełni 
zadowalające nie były. Ale obserwując poczynania kolegów z roku pocieszyłem się nieco. Na tle 
innych aŜ tak tragicznie mi nie poszło.  
   Wtorek – eliksiry… Do egzaminu z dziedziny magii, której nie cierpiałem w równym stopniu co 
wykładającego ją nauczyciela, przyłoŜyłem się na tyle naleŜycie, Ŝe napisanie dwugodzinnego 
egzaminu teoretycznego było dla mnie pestką. Podobnie jak praktyka. Dano nam do uwarzenia tak 
banalny wywar, Ŝe wystarczyły mi zaledwie trzy kwadranse na wykonanie eliksiru, który połyskiwał 
potem w fiolce tak wspaniałą zielenią, Ŝe gdy podałem naczynie egzaminatorowi, ten wykrzyknął 
zachwycony „Idealna barwa panie Potter!”.  
Po egzaminie spotkałem się z Hermioną. Wymieniliśmy nasze spostrzeŜenia, ponabijaliśmy się z 
Malfoy’a. Hermiona przystanęła. 
 - Harry, ja wczoraj – zaczęła, a ja spojrzałem na nią z pytaniem. 
 - Panna Granger, Harry! Jak wam poszły egzaminy? Eliksiry dzisiaj, czyŜ nie?  
Odwróciliśmy głowy w stronę nadchodzącego z naprzeciwka dyrektora. Jego twarz wyraŜała szczerą 
radość z naszego widoku. Prof. Dumbledore miał Ŝywotny krok, oczy tak samo błyszczące co 
zwykle. CzyŜby więc troska Hermiony nie była niczym poparta? 
 - Bardzo dobrze, profesorze! – Wyszczerzyłem zęby w serdecznym uśmiechu. – Dziękujemy. 
 - Panno Granger? 
 - Dobrze, dziękuję – powiedziała Hermiona, lustrując nauczyciela podejrzliwym wzrokiem. 
 - Mam nadzieję, Ŝe wczorajsza noc upłynęła wam pod znakiem regeneracji organizmu. Nie 
wkuwaliście materiału do późnej nocy, co? 
 - Nie mogłam usnąć – rzuciła Hermiona. Przyglądałem się posyłanym sobie przez nich wzajemnie 
badawczym spojrzeniom. Jakby prowadzili ze sobą dialog w myślach… 
 - Zapewne niepokój prawda? – Dyrektor uśmiechnął się w końcu ciepło. – Często bywa, Ŝe przed 
egzaminem nasze umysły płatają nam figle. Potrzebujemy odpoczynku, nie potrafimy zasnąć. 
Chcemy powtórzyć materiał, mamy zastój w myślach. Wreszcie pragniemy się zrelaksować, a 
podsuwane nam zostają dziwne obrazy… imaginacje naszego zmęczonego umysłu.  
Hermiona milczała. 
 - Dlatego nie warto się tym wszystkim przejmować. Mam rację, Harry? 
 - Oczywiście profesorze – powiedziałem pewnie. Hermiona zapewne miała za duŜo spraw na głowie 
i przez to widziała rzeczy, które nie musiały mieć wcale miejsca. 
 - No. To Ŝyczę wam powodzenia. Zapewne zdacie wyśmienicie.  
PoŜegnaliśmy profesora, który zniknął za zakrętem korytarza. 
 - To co chciałaś mi powiedzieć, Hermiona? – Spojrzałem na przyjaciółkę, chcąc wrócić do 
przerwanego nam przez dyrektora tematu. 
 - Ja… - Hermiona wodziła wzrokiem za znikającym za korytarzem profesorem. - …wczoraj… 
Powtórzyłeś materiał, który ci proponowałam?  
  

***  

  
   Opisu pozostałych trzech egzaminów przytaczać nie będę. Jedno wiem – z OPCM zapewne znowu 
dostanę W!  
  

***  

  
   OWUteMy dobiegły końca, dając tym samym początek SUMom. Na ten czas straciliśmy z 
Hermioną w ogóle kontakt z Ronem, który przeŜywał te egzaminy, jakby od nich zaleŜała 
przyszłość ludzkości. 
 - Przesadza – westchnąłem do Hermiony, patrząc z ubolewaniem jak ruda czupryna Rona schowała 
się za stosem grubych ksiąg. 
 - Daj mu spokój. Chłopak wie co robi – rzuciła mi Hermiona, uśmiechając się pod nosem. 
Uśmiechnąłem się i zatopiłem w lekturze „Quidditcha poprzez wieki”. Lubiłem do niej wracać.  
  

*** 

  

background image

 

71 

   W międzyczasie Rose miała urodziny. Długo poszukiwałem odwpowiedniego dla niej prezentu, 
jednak zdecydowałem się na złoty wisiorek w kształcie serca, który moŜna było otworzyć. W jego 
wnętrzu kazałem wygrawerować "Kocham Cię"... 
  

________________________________________________  

  

uwaga dotycząca niezgodności w czasie i chronologii  

  
Na swoim blogu autor przygód Crafty’ego opisał wędrówkę swojego bohatera i Harry’ego, jakoby ta 
miała miejsce 1 czerwca, bądź teŜ dzień wcześniej. Jednak wymóg powrotu do Hogwartu na Wielką 
Bitwę, która będzie miała miejsce 3 czerwca, sprawił, Ŝe postanowiłam zmienić niejako opisywany 
w notce czas. Zniknięcie bohaterów na cały tydzień zapewne zaniepokoiłoby nie tylko ich przyjaciół, 
ale równieŜ nauczycieli, stąd tutaj cała wyprawa ma miejsce DRUGIEGO CZERWCA. Harry z 
Craftym wyszli ze szkoły po zajęciach, wędrując po Pekinie do kolejnego dnia. Sorry Kajetan za 
zmianę, ale wydaje mi się, Ŝe tak będzie bardziej logicznie i naturalniej.  

________________________________________________ 

  
  
   2 czerwca. Piątek.  
   Zajęcia dobiegły końca niemal tak szybko jak się zaczęły. W większości nauczyciele omawiali z 
nami pytania i zadania z egzaminów, wyjaśniając wszelkie wątpliwości. Człowiek po zajęciach 
dzisiejszego dnia wyszedł taki skołowany jak nigdy. Gorączkowo obliczałem sobie przez prawie 
godzinę moją potencjalną ilość punktów i oceny końcowe, Ŝe gdy doszedłem do winsoku, Ŝe to 
strasznie głupia czynność, było juŜ za późno. Jak byłem pewien Ŝe z OPCM dostanę W, tak z 
pozostałych przedmiotów… zupełna nieświadomość. Nauczyciele potrafią zrobić uczniowi mętlik w 
głowie…  
   Właśnie przechadzałem się korytarzem szukając Hermiony (kto jak kto, ona powinna znać 
wszystkie rozwiązania, a juŜ na pewno podciągnęłaby mnie na duchu), gdy usłyszałem za sobą 
męski głos. 
 - Hej, Potter!  
Odwróciłem się i spojrzałem na biegnącego ku mnie chłopaka. Był wysoki (pewnie mój rocznik), z 
czarnymi włosami które teraz powiewały lekko, ubrany w hogwarcką szatę z zielonym godłem i 
wyszytym na nim węŜu. Ślizgon… 
 - Co ty – zacząłem, ale chłopak mi przerwał. 
 - Proszę, musisz mnie wysłuchać, to bardzo waŜna sprawa - powiedział szybko. - Wiem, Ŝe nie 
masz zaufania do Ślizgonów, ale wiem, jak osłabić Voldemorta...  
Spojrzałem na kolesia z niedowierzaniem. 
 - Jak to? – zapytałem.  
I Ślizgon opowiedział mi długaśną historię o tym, Ŝe milczący mnisi, pewni nietypowi zakonnicy z 
Chin są na usługach Voldemorta (przypomniały mi się teraz słowa profesora Dumbledore’a ze 
spotkania w siedzibie Zakonu Feniksa). Posiadają pochodnię jakiegoś ich świętego płomienia, która 
moŜe zniszczyć świat, ale potrzebuje ofiar z niewinnych istot ludzkich. Stąd np. atak Volda w 
trakcie Mistrzostw Świata w Quidditchu. Crafty Snakes (bo tak teŜ miał na imię i nazwisko ów 
Ślizgon [przypomniałem sobie wreszcie skąd go znam – grał Salazara Slytherina w przedstawieniu 
z okazji 2000lecia Hogwartu]). Jednak do pełnego rozrostu płomienia (który to powiększając się 
miał pochłonąć świat) potrzebna była kropla potęŜniejszej krwi, Voldemort uŜyczył więc swojej, w 
ten sposób dając nam sposobność do jego osłabienia. 
 - No dobra – powiedziałem podejrzliwie. - Ale jak będziemy wiedzieć, jak mamy zniszczyć ten 
płomień?  
Ślizgon pomachał mi grubą księgą, którą trzymał w dłoniach. 
 - To ponoć jest klucz do całej zagadki - odpowiedział. Snakes podał mi księgę. Moim oczom 
ukazały się równe rzędy znaków… runicznych! 
 - AleŜ...tu są same runy! – powiedziałem, czując jednocześnie przestrach. OK., moŜe i historia 
Ślizgona wydawała mi się nieco naciągana, to jednak miałem znikome nadzieje na jej prawdziwość. 
Gdyby tak moŜna było osłabić Voldemorta…. 
 - Gdzie? – zapytał Ślizgon wyrywając mi księgę. 
 - Potrafię je odczytać – westchnął po chwili z ulgą.  
Przyglądałem mu się w zamyśleniu. Widać musiał wyczytać z mojej twarzy niepewność, bo spojrzał 
na mnie. 
 - Słuchaj, chcesz zniszczyć Voldemorta? - zapytał. 
 - Tak – powiedziałem niepewnie. 
 - Więc musimy do 3 czerwca zgasić ten płomień! Musimy się dostać do Pekinu! 
 - Ale przecieŜ to cholernie daleko! – krzyknąłem nieprzekonany. - Jak mamy się tam dostać? 

background image

 

72 

 - Znam pewien tunel do Pekinu. Musimy tylko wydostać się do Hogsmeade...dam ci parę minut. Za 
chwilę spotkamy się przy Trzech Miotłach, ok?  
Hogesmeade? Po cholerę mu Hogesmeade?! Gdzie niby mamy iść? PrzecieŜ… PrzecieŜ nie uda nam 
się wydostać z dobrze strzeŜonej szkoły! 
 - Chcesz, qrde, pokonać Voldemorta, czy nie? – Snakes spojrzał na mnie ze złością i 
zniecierpliwieniem.  
Kiwnąłem potakująco głową. 
 - No to nie jęcz jak baba i za parę minut przyjdź pod Trzy Miotły!  
Przytaknąłem i ruszyłem szybkim krokiem do dormitorium. Postanowiłem wykorzystać Mapę 
Huncwotów. Jeszcze tego brakowało, Ŝeby mnie odkryto, jak wymykam się z zamku… Po chwili 
namysłu schowałem do wewnętrznej kieszeni kurtki zwiniętą pelerynę niewidkę. Nigdy nie 
wiadomo, czy się czasem nie przyda.  
  

***  

  
   W Hogesmeade zjawiłem się po kwadransie, wymykając się z zaplecza Miodowego Królestwa. 
Pomimo mrocznych czasów, w sklepie panował przyjemny zgiełk (jakby ludzie chcieli słodyczami 
umilić sobie trwanie w strachu), dzięki czemu mogłem wyjść do miasteczka praktycznie 
niezauwaŜony. Pod Trzy Miotły przybiegłem po pięciu minutach. 
 - No to co? – Spojrzałem na Ślizgona, który stał pod pubem nerwowo stąpając z lewej nogi na 
prawą. - Gdzie teraz? Właściwie... gdzie jest ten tunel, o którym wspominałeś? 
 - Spokojnie – powiedział Śizgon uspokajająco. - Musimy się tylko deportować... 
 - Gdzie? – Spojrzałem na Snakesa lekko poirytowany. - A poza tym...nie mogliśmy zrobić tego 
wcześniej?  
Po cholerę ciągnął mnie taki kawał, gdy wystarczyło się jedynie deportować by znaleźć w miejscu 
przeznaczenia? 
 - Dla twojej informacji, ciołku, w Hogwarcie nie moŜna się teleportować – Ślizgon spojrzał na mnie 
z ironicznym uśmiechem. No tak… 
 - Wiesz, gdzie mieszkają Broxtonki? - zapytał.  
Ma na myśli siostry bliźniaczki z kanadyjskiej szkoły? Alex i jej siostrę? 
 - Nie – powiedziałem chłodno. 
 - W takim razie musimy uŜyć teleportacji łącznej – rzucił Snakes niechętnie. 
 - Nie ma innego sposobu? – Spojrzałem na gościa niepewnie. Nie miałem ochoty trzymać go za 
ręce. 
 - Nie, nie ma, chyba Ŝe wiesz, gdzie mieszkają Broxtonki – rzucił ten ze złością.  
Mierzyłem go wzrokiem zastanawiając się jak inteligentnie rozwiązać tę sytuację. 
 - Nie bój się, gejem nie jestem – rzucił Snakes, podając mi ręce. 
 - Nie boję się – syknąłem, łapiąc go za nie. 
 - NiewaŜne - rzucił. - Gotowy? Raz, dwa...trzy!  
  

***  

  
   Padłem na zimną ziemię. Jeszcze kręciło mi się w głowie po tym wirowaniu w powietrzu. 
Uniosłem się na chwiejnych nogach i rozejrzałem. Niedaleko nas zamajaczył okazały dom. CzyŜby 
sióstr Broxton? 
 - Chodź – powiedział pewnie Snakes i ruszył w stronę lasu.  
PodąŜyłem za nim. Szedłem szybko, starając się dotrzymać Ślizgonowi kroku. W pewnym 
momencie chłopak zwolnił. 
 - Widzisz tę dziurę w pniu? – Pokazał mi pozostałość po pewnie okazałym kiedyś drzewie. - 
Wydaje się mała, ale moŜna przez nią przeleźć.  
Kiwnąłem głową ze zrozumieniem. 
 - Wchodzę pierwszy – rzucił Ślizgon, podchodząc do pnia.  
Niepewnie podszedłem do niego, przyglądając się jak wpierw połowa chłopaka znika w ciemnej 
dziurze, by potem dołączyła do niej reszta ciała. Kiedy Snakes zniknął w przepastnej dziurze, 
spojrzałem niepewnie w jej głąb. Nie wiem czy nawet uŜycie zaklęcia Lumos oświetliłoby jej czarną 
głębię. Usiadłem na pniu i pozwoliłem, by moje nogi powoli znikały w dziurze. Gdy trzymałem się 
juŜ tyko rękami, odetchnąłem głęboko i puściłem się.  
Nie spadałem długo.  
Upadłem na miękką, jakby pokrytą mokrym igliwiem (a zatem amortyzującym upadek) ziemię. 
Wstałem i otrzepałem się. 
 - Gdzie my jesteśmy? – zapytałem, przystosowując wzrok do widzenia w półmroku. Przede mną 
rozpościerał się ogromny, wysoki tunel. 
 - W tunelu mnichów – powiedział Snakes. - Chodź...  
I ruszyliśmy.  

background image

 

73 

  
   Nasza wędrówka trwała juŜ dobry kwadrans. Ciekaw byłem co czeka nas na jej końcu… 
 - MoŜesz opowiedzieć mi więcej o tych planach mnichów? – zacząłem dla zabicia nudy i milczenia. 
- Bo wspominałeś o jakieś pochodni i o Voldemorcie... 
 - Milczący mnisi są podlegli Voldemortowi. Wykonują wszystkie jego rozkazy. Parę lat temu odkrył, 
Ŝe płomień, który pielęgnują, jest źródłem zła. Chciał wiedzieć, co stanie się, gdy płomień osiągnie 
gigantyczne rozmiary. Mnisi powiedzieli mu, Ŝe płomień moŜe spalić świat, gdy tylko jego moc 
będzie odpowiednia. Voldemort odkrył, Ŝe płomień zwiększa się po podsyceniu płomienia krwią 
czarodziei. Działo się to jednak zbyt wolno. Voldemorta opanowała Ŝądza chaosu i pragnął 
przyspieszyć proces wzrostu płomienia. Zaczął bezmyślnie zabijać z mnichami czarodziei. Na 
przykład...na mistrzostwach świata w Quidditchu, w październiku. Nikt na szczęście nie zginął, ale 
Voldemort mordował coraz więcej. Dowiedziałem się, Ŝe płomień osiągnął juŜ właściwe rozmiary. 
Trzeba tylko odpowiedniego rytuału, aby płomień dosiągł cały świat. Rytuał musi być wykonany 
zaraz na początku czerwca. 
 - Trzeci czerwiec, godzina szesnasta – powiedziałem szeptem, przypominając sobie o przepowiedni 
Anny Marii. Czy to moŜliwe Ŝeby… 
 - Co? – Crafty przystanął i spojrzał na mnie zaintrygowany. - Jaki trzeci czerwiec? 
 - Nic, nic – rzuciłem szybko. 
 - W kaŜdym razie musimy pozbyć się tego płomienia i osłabić Voldemorta. 
 - No właśnie, z tym Voldemortem - zacząłem. - Mówiłeś, Ŝe to ma osłabić jego moce? 
 - Tak – ciągnął Snakes. - Voldemort, pragnąc przyspieszyć proces wzrostu płomienia, oddał mu 
część mocy. Zniszczenie płomienia znacznie go osłabi. 
 - A jak mamy zniszczyć ten płomień? 
 - Wszystko jest w tej ksiąŜce. – Ślizgon poklepał księgę z zadowoleniem. - Wszystko tu napisane 
jest chińskimi runami, ale bez problemu mogę je odczytać.  
Zamilkliśmy.  
   W ciszy wędrowaliśmy nieprzyjaznym tunelem. Czułem, Ŝe w powietrzu coś wisi… jakaś ukryta 
groza… Światło z pochodni licznie porozwieszanych na ścianach tunelu oświecało nasze milczące 
oblicza i rzucało długie cienie. Na ścianach widniało wiele dziwnych i tajemniczych rysunków, 
którym przyglądałem się zaciekawiony. Nagle tunel skręcił w lewo, a naszym oczom ukazał się 
wielki kamienny smok. Stanąłem gwałtownie i wyciągnąłem róŜdŜkę. 
 - Nie, zostaw to mnie – szepnął Snakes, powstrzymując mnie gestem od rzucenia zaklęcia. 
Podszedł do figury. 
 - Chcę przejść – powiedział.  
Ku mojemu zaskoczeniu (i – nie ukrywam – przeraŜeniu) kamienny smok nagle oŜył i odezwał się 
niskim, basowym głosem, który w połączeniu z echem w korytarzu zadziałał jak dobrze nakręcona 
scena grozy w szanującym się horrorze. 
 - Tylko godni mogą przejść przez ścianę – powiedział. 
 - Widzę, Ŝe nauczyłeś się dobrze angielskiego od naszego ostatniego spotkania – Snakes 
uśmiechnął się z pogardą.  
Przyglądałem się ich rozmowie zaskoczony i skołowany. Smok ryknął wściekle, a ja drgnąłem. 
 - To ty...z nim kiedyś gadałeś? – zapytałem, podchodząc powoli i niepewnie do Ślizgona. 
 - Wielu z was juŜ było tu i pragnęło przejść dalej - warczał smok dalej, z wściekłością. - Ale 
zginęli...  
Ślizgon zostawił mnie trochę w tyle, podchodząc do smoka. Zaintrygowany spojrzałem jak podciąga 
do góry rękaw na lewym ramieniu. W półmroku dostrzegłem Mroczny Znak. Krzyknąłem. 
 - MoŜecie przejść – warknął smok, odsłaniając przejście. 
 - Idziemy – rzucił Snakes, spoglądając na mnie szybko i kierując się w stronę przejścia. Pociągnął 
mnie za ramię, ale pozostałem niewzruszony. 
 - Nie dotykaj mnie, śmiercioŜerco! – krzyknąłem, wyrywając się z jego uścisku. 
 - Słuchaj, mamy waŜne zadanie – powiedział Ślizon, a jego oczy zapłonęły złością i 
zniecierpliwieniem. 
 - Oszukałeś mnie! Chcesz mnie teraz wydać Voldemortowi? 
 - Posłuchaj, Potter! – krzyknął Snakes. - Ja juŜ nie jestem śmiercioŜercą, zerwałem na zawsze z 
nimi i z Volde... 
 - Zerwałeś przymierze Mrocznego Znaku?  
W trakcie naszej kłótni zupełnie zapomnieliśmy o wielkim smoku, który warknął teraz na nas. 
 - W takim razie nie moŜesz przejść!  
Zanim zdąŜyłem cokolwiek powiedzieć Ślizgon rzucił się do korytarza. Nie namyślając się długo 
pobiegłem za nim. Smok nie pozostał nam dłuŜny… Zgubiliśmy go w korytarzach labiryntu. 
 - I co? - wysapał z wściekłością Snakes. - Ten smok nie rzuciłby się na mnie, gdyby nie wiedział, 
Ŝe nie jestem juŜ śmiercioŜercą! 
 - Zrobił to, poniewaŜ ty powiedziałeś mi, Ŝe juŜ nie jesteś śmiercioŜercą! – powiedziałem gniewnie. 
- Zresztą i tak kłamałeś... 

background image

 

74 

 - Zamknij się! Nie wiesz, jaka jest prawda! 
 - To ty... – Wbiłem w niego palec wskazujący. - Ty rzuciłeś na Trelawney Imperiusa, Ŝeby zabiła 
Rose Zeller! 
 - Co...jak?! – Ślizgon spojrzał na mnie zaskoczony. - Ja nie rzuciłem na niej Imperiusa! To Gordon 
Bonesaw... 
 - UwaŜaj, bo ci uwierzę! – krzyknąłem wściekle. - Na pewno chcesz mnie złapać dla Voldemorta! 
Przyprowadziłeś mnie tutaj, a Voldemort czeka pewno na końcu korytarza... 
 - CZŁOWIEKU, JA NIE JESTEM JUś ŚMIERCIOśERCĄ!!! – krzyknął Snakes. - Byłem nim! Voldemort 
porwał mi ojca i odtąd juŜ mu nie słuŜę, zrozum, idioto!  
Umilkłem posapując cięŜko. Jaki był sens prowadzenia dalej tej rozmowy? I tak byłem zdany na 
towarzystwo Ślizgona chociaŜby z tego względu, Ŝe siedziałem z nim teraz zamknięty w ogromnym 
labiryncie, z którego wydostać się mogła nam pomóc jedynie ksiąŜka trzymana przez gościa. 
 - Gdybym był śmiercioŜercą, nigdy bym nie próbował zniszczyć płomień mnichów – powiedział po 
chwili Snakes.  
Spojrzałem na niego w milczeniu. Głos miał opanowany, spokojny… CzyŜby mówił prawdę? 
 - Dobra, koniec tematu...to dlaczego MNIE ten smok wpuścił? Z tego, co się domyślam, wnioskuję, 
Ŝe wpuszcza tylko mnichów i śmiercioŜerców – rzuciłem. 
 - Ale ty miałeś bliznę na czole i on chyba uznał to za jakiś waŜny znak.  
Uśmiechnąłem się pod nosem. Widać nie wtajemniczyli posągu w sprawę z niejakim Harrym 
Potterem…  
   Po chwili wstaliśmy i zaczęliśmy kontynuować marsz ciemnymi korytarzami. 
 - Słuchaj... czy ten smok naprawdę miał rację, mówiąc, Ŝe wiele osób zginęło tutaj? – zapytałem w 
półmroku. 
 - Wątpię, by chodziło mu o jakieś niebezpieczeństwa za nim, bo tylko śmiercioŜercy i milczący 
mnisi mogą tu chodzić. MoŜe zwykli czarodzieje próbowali przejść koło smoka siłą? Chciał nas 
przestraszyć i tyle. 
 - A co z tym długim tunelem? – zapytałem, spoglądając przed siebie ze zniechęceniem. - Ten tunel 
prowadzi do samego Pekinu, chyba nie myślisz, Ŝe będziemy musieli iść tam kilka tygodni? 
 - W to równieŜ wątpię – powiedział Snakes, uśmiechając się lekko. - Gdyby do Pekinu trzeba było 
iść miesiącami, milczący mnisi mieliby utrudnienie. Sądzę, Ŝe ten tunel specjalnie jest tak 
zaczarowany, Ŝe szybciej się docierało na miejsce. 
 - MoŜe to wszystko jest w ksiąŜce? – zapytałem, spoglądając na trzymaną przez Ślizgona księgę. - 
MoŜe warto zajrzeć?  
Snakes posłuchał mnie i otworzył ksiąŜkę. Ukazała się nam stronnica zapełniona runami. Ślizgon 
przekartkował ją, aŜ doszedł do widocznie ciekawego miejsca, bo zatrzymał się i zatopił w lekturze. 
 - Daj mi chwilkę – powiedział, wyciągając róŜdŜkę.  
Wyczarował zwój pergaminu i usiadł. Uczyniłem to samo, kucając obok niego.  
If you defeat the monster, not to overcome more distant obstacles you will manage. Chandeliers 
will stand on your road and buds will sow death. – pojawiło się po chwili na papirusie.  
["Jeśli potwora pokonacie, dalszych przeszkód nie pokonać zdołacie. Na twej drodze staną pająki i 
zasieją śmierci pąki.” – tłum. przyp. aut.] 
 - Więc wiemy, co nas czeka - szepnąłem. 
 - Cii! – Snakes spojrzał w wylot korytarza. - Słyszysz to?  
Umilkłem.  
Tak… wyraźnie dało się słyszeć jakiś szelest. Najpierw cichy, niemal niedosłyszalny, potem coraz 
głośniejszy. Jakby szelest mnóstwa… robaków?  
Nasłuchiwaliśmy długo, aŜ z końca korytarza z którego dochodziły niepokojące dźwięki wyszły… 
akromantule! 
 - Uciekaj! – krzyknąłem, zrywając się z miejsca i rzucając w drugi koniec korytarza.  
Biegliśmy, co chwila zmieniając korytarze. Nie zastanawialiśmy się czy obieramy prawidłową drogę. 
NajwaŜniejsze w tej chwili było zmylenie robali.  
Gdy wbiegliśmy do jednego z tuneli drogę zaszły nam olbrzymie pająki. Przypomniałem sobie 
nieprzyjemny epizod z Zakazanego Lasu. Co sił razem z Craftym pognaliśmy w inny korytarz. 
Jednak i tam mieliśmy nieszczęście spotkać te potwory! 
 - Jesteśmy przez nie otoczeni – powiedziałem zdławionym głosem. Gardło bolało mnie od 
wytęŜonego oddechu.  
Crafty zachował więcej zimnej krwi. Wyciągnął róŜdŜkę. 
 - Astrum Doloris!  
Pająki rozstąpiły się oślepiającej niebieskiej gwieździe, która mknęła wzdłuŜ korytarza. Nie czekając 
długo pobiegłem za Ślizgonem i wyczarowaną przez niego jaśniejącą gwiazdą, która rozpraszała 
robale. Jednak gdy korytarz nagle się skończył nasze źródło ratunku zgasło, pozostawiając nas sam 
na sam z pająkami, które zjawiły się w drugim końcu korytarza, gotowe lada moment rzucić się na 
nas. 
 - Lumineal! – krzyknąłem, wysyłając w ich kierunku snop światła. Pająki cofnęły się w popłochu. 

background image

 

75 

 - Czy to światło wygasa? – zapytał Snakes. 
 - Nie – powiedziałem i ruszyłem pewnie z miejsca. Pająki zostały unieruchomione w ślepym 
korytarzu.  
   Stanęliśmy przed ogromną ścianą, która zdawała się blokować nam dalszą drogę. Wyryte w niej 
były napisy w znanym nam juŜ języku runicznym. 
 - Zaraz je przetłumaczę - powiedział szybko Snakes, wyciągając ze zdenerwowaniem księgę. 
 - No, i co ci wyszło? – zapytałem, przyglądając się zapisanemu pergaminowi.  

  

Aby przejść przez ścianę tę,  

odpowiednie rzuć zaklęcie.  

Będziesz wiedzieć jakie,  

gdy zajrzysz do...  

  

Tu Ślizgon urwał. CóŜ… Pozostało nam zgadywać. 
 - Kurde – powiedziałem pod nosem. - A moŜe chodzi o tą ksiąŜkę?  
Snakes otworzył ją i zaczął wertować. Po chwili wskazał na napisany większą czcionką niŜ cała 
reszta tekst. 
 - Co on oznacza? – zapytałem, patrząc mu przez ramię. Ślizgon zapisał na papirusie VIXO. 
 - Vixo! – krzyknął głośno, sądząc, Ŝe to moŜe zaklęcie otwierające bądź coś w tym stylu. Nic się 
nie wydarzyło. 
 - MoŜe przed lub pod napisem jest jeszcze jakaś wskazówka? - zapytałem. Ślizgon spojrzał do 
tekstu, ale nie odnalazł nic godnego uwagi. 
 - Poczekaj – rzuciłem, wpadając na pewien pomysł. Wyrwałem Snakesowi pergamin i napisałem 
na nim pośpiesznym pismem.  
  

VIXO  
XOVI  
OXIV  
IOVX  
OIXV  
OVIX 

  
 - Bingo! – rzuciłem z zadowoleniem, przyglądając się wynikowi mojego główkowania. 
 - Co?! - zapytał z konsternacją Ślizgon. 
 - Nic nie kapujesz? – Spojrzałem na niego zaskoczony. - Nie kojarzy ci się to z czymś?  
Wskazałem na ostatni wyraz mojego szeregu. 
 - Zaklęcie! – powiedziałem z uśmiechem. - Pojawiło się na owutemach. SłuŜy ono do rozjaśniania 
ukrytych miejsc!  
Wyciągnąłem róŜdŜkę i wycelowałem ją w ścianę ze stanowczym „Ovix!” na ustach. Powierzchnia 
kamiennej ściany zaczęła delikatnie falować, jakby była spowita mgłą. Po chwili zaczęła znikać, 
przemieniać się w coś w rodzaju przeźroczystej szyby?  
Uśmiechnąłem się pod nosem. 
 - Rozumiesz? – Spojrzałem zadowolony na Snakesa. - To taki Ŝart...ta ściana jest iluzją, nigdy tu 
nie stała. Mogliśmy przez nią przejść i byśmy trafili do następnego korytarza! 
 - Autor tych zagadek musiał być pomysłowy – mruknął Ślizgon, przechodząc przez „szybę”.  
Kilka minut wytęŜonej wędrówki i przed nami stanęła kolejna ściana. 
 - Ona teŜ jest wytworem iluzji? – zapytał Snakes, zatrzymując się. 
 - Jest jak najbardziej materialna – powiedziałem zniechęcony, dotykając zimnego kamienia. 
 - I nie ma Ŝadnych runów – rzucił Crafty, przyglądając się z grymasem złości ścianie. - Nie trzeba 
jej moŜe rozwalić? 
 - W takim razie cofnij się – powiedziałem i wyciągnąłem róŜdŜkę. 
 - Bombarda! – krzyknąłem, ale nic się nie wydarzyło. Syknąłem ze złości. 
 - Mam inny pomysł – powiedział Snakes. - Ovix detecto!  
Kamienną ścianę oświetlił nikły strumień światła z róŜdŜki Ślizgona. Chłopak zaczął przeczesywać 
całą powierzchnię ściany, doszukując się ukrytych tekstów runicznych. Ze zniechęceniem dał sobie 
spokój z tą tarasującą nam przejście i zabrał się za pozostałe. Zaczynałem się niecierpliwić, gdy 
Ślizgon powoli znikał w korytarzu. JuŜ miałem zamiar otworzyć usta i powiedzieć mu, Ŝe 
najwyraźniej to nie ma sensu, gdy… 
 - Kolejna niewidzialna ściana – powiedział zadowolony Crafty. - Chodź.  
Westchnąłem smętnie i ruszyłem za Ślizgonem.  
   Wędrowaliśmy kolejnych dobre kilkanaście minut, gdy nagle pochodnie zgasły. 
 - To kolejna trudność? – zapytałem, przystając.  
W całkowitej ciemności lepiej było nie wykonywać niepotrzebnych ruchów. 
 - Obawiam się, Ŝe tak – mruknął Snakes, a ja poczułem z boku jego oddech.  

background image

 

76 

Po chwili obaj ruszyliśmy powoli do przodu, ze starannością czyniąc kaŜdy kolejny krok. Jednak 
nawet to nie mogło uchronić nas od szybu, który musiał zajmować całą szerokość korytarza. 
Właśnie chciałem postawić na gruncie nogę, gdy zdałem sobie sprawę z tego, Ŝe Ŝadnego gruntu 
tutaj nie ma! Nim przeniosłem do tyłu środek cięŜkości swojego ciała tym samym ratując się od 
upadku, juŜ wpadłem do dziury. Po krzyku kilka centymetrów nade mną zorientowałem się, Ŝe 
Crafty równieŜ wpadł. Spadaliśmy tą studnią kilka sekund, które zdawały się dłuŜyć niemiłosiernie. 
Wreszcie opadliśmy z łoskotem na ziemię. Syknąłem z bólu, rozmasowując obolałe po upadku 
kości. Ledwie się otrzepałem moim oczom ukazało się… 
 - Patrz, światło!  
Razem ze Snakesem (którego teraz było lepiej widać, bo oświetlany był nikle przez źródło światła, 
które zauwaŜyłem) ruszyliśmy do niego powoli. Okazało się, Ŝe blokowało dalszą drogę. 
 - MoŜe znajdziemy jakieś wskazówki w tej ksiąŜce? – Spojrzałem z nadzieją na ściskaną przez 
Snakesa kurczowo ksiąŜkę. Jak dobrze Ŝe jej nie stracił spadając do tej studni! 
 - Mam! – powiedział zadowolony Ślizgon, pokazując mi zapisany pergamin.  
  

Śmialo przejdź przez światło blask,  

nie obawiaj się go.  

On tak niewinnie wygląda  

i on to nie zło. 

  
 - Więc...musimy przejść przez to światło? - zapytałem zdziwiony prostotą zadania. 
 - Na to wygląda – powiedział Ślizgon i pewnym krokiem przekroczył strugę światła.  
PodąŜyłem niepewnie za nim. PodąŜyliśmy kolejnym z rzędu korytarzem. Powoli zacząłem się 
zastanawiać jak daleko od Anglii jesteśmy. Jeśli zdąŜaliśmy do Pekinu, to… 
 - Co to jest? – zapytał w pewnym momencie Snakes, przyglądając się czemuś ciemnemu, 
wyłaniającemu się z zaciemnionego końca korytarza. Przystanęliśmy i z niepokojem czekaliśmy aŜ 
to coś znajdzie się w zasięgu światła. Po chwili naszym oczom ukazała się sylwetka małego stwora 
z poszarpaną skórą, spod której wystawały białe kości. Jego pazury były długie na metr, co raczej 
nie wróŜyło, by potwór miał pokojowe zamiary. 
 - To ghul! - zawołałem.  
Stwór wydał z siebie przeszywający dźwięk, przypominający świszczący krzyk. 
 - Promoveo! – krzyknąłem, a zaklęcie rzuciło potwora na ścianę. Pociągnąłem za sobą Snakesa i 
zaczęliśmy uciekać naprzeciwległym korytarzem. Niestety… Ghul za punkt honoru przyjął 
dopadnięcie nas… Byłem na tyle zmęczony, Ŝe potwór mnie dogonił, przygniatając swoim cięŜarem. 
Syknąłem z bólu, padając na ziemię. Zasłoniłem rękami twarz, szykując się do zadania przez 
potwora ciosu, gdy wtem… 
 - Aiya Ilustre!  
Niebieska błyskawica ugodziła ghula, który padł na ziemię. Pomimo przeszywającego bólu w 
okolicach szyi podniosłem się szybko i pobiegłem za Snakesem, który wciąŜ trzymał w rękach 
wyciągniętą róŜdŜkę. Dotknąłem wierzchem dłoni pulsującego miejsca na szyi. Moja ręka pokryła 
się lepiącą i czerwoną substancją. Krew… Odetchnąłem w duchu. Kilka centymetrów w drugą stronę 
i poszłaby tętnica… 
 - Czy ta ksiąŜka wspomina o ghulach? – zapytałem, wyciągając z kieszeni chusteczkę, którą 
przyłoŜyłem do rozcięcia. 
 - Nie mam pojęcia – powiedział Crafty. - W kaŜdym razie musimy uwaŜać, bo moŜemy spotkać 
kolejnego.  
Ledwie Ślizgon to powiedział, a juŜ musieliśmy schować się w ciemnościach przed widokiem 
kolejnego ghula. Skręciliśmy w prawo do kolejnego z serii korytarza. I po chwili drogę zastawiła 
nam kolejna ściana. Tym razem nie było na niej znaków runicznych, tylko dziwne rysunki. Dziewięć 
elips, kaŜda mniejsza od tej poprzedniej i ukryta w jej środku. RóŜniły się od siebie nie tylko 
wielkością, ale teŜ kolorami. 
 - To mi coś przypomina – powiedział Snakes w zamyśleniu. - To chyba coś, co widziałem na... 
 - ...owutemach! – powiedziałem szybko, przypominając sobie egzamin z historii magii, gdy pytano 
o początki wszechświata i rozwój astronomii i wróŜbiarstwa. 
 - No właśnie! To Układ Słoneczny!  
Przyglądaliśmy się z Craftym elipsom, zadowoleni z naszego odkrycia. 
 - Dlaczego milczący mnisi mieliby rysować na jakieś ścianie układ słoneczny? – zapytałem, drapiąc 
się za uchem. 
 - MoŜe ten układ ma dla nich jakieś znaczenie? – Ślizgon otworzył księgę na stronie, gdzie 
znajdował się rysunek będący dokładną kopią tego ze ściany. Po chwili otrzymaliśmy tłumaczenie 
tekstu spod obrazka.  
  
Układ Słoneczny odgrywał dla mnichów zasadniczą rolę. Mnisi za pomocą magii przyciągali z innych 
planet skały i minerały. Były one waŜnym materiałem, który podsycał Wielką Pochodnię. Nie tylko 

background image

 

77 

krew to sprawiła, Ŝe nasz ogień podsyciła. Tak mówią milczący mnisi o Układzie Słonecznym. Aby 
przejść dalej, naleŜy umieścić dziewięć materiałów z kaŜdej planety w rysunki owych ciał 
niebieskich. 
  
 - No nie – zakląłem pod nosem. - Skąd my weźmiemy te materiały? 
 - Myślę, Ŝe w tekście mamy wskazówkę – rzucił Snakes tryumfalnie. - Zadanie wbrew pozorom nie 
jest takie trudne...Mnisi za pomocą magii przyciągali z innych planety skały i minerały. 
 - No i? – zapytałem, spoglądając z powątpiewaniem na Ślizgona. 
 - Dlaczego my teŜ nie moŜemy uŜyć magii, aby przywołać te materiały? 
 - Ale w jaki sposób? – jęknąłem.  
Po chwili jednak zrozumiałem o co mu chodziło. Niemniej Crafty pokusił się o wytłumaczenie. 
 - UŜyjemy zaklęcie przywołującego. Wprawdzie poczekamy chwilę na przyzwanie tych materiałów, 
ale opłaci się. I podejrzewam, Ŝe będziemy musieli razem przyzwać te skały.  
Unieśliśmy w górę nasze róŜdŜki i po kolei zaklęciem przywołującym kazaliśmy, aby koło nas 
pojawiły się po kolei skały z kaŜdej z planet. Odczekaliśmy około kwadransa i dziewięć kamieni 
wylądowało przed nami. JuŜ się schylałem Ŝeby je podnieść, gdy Crafty krzyknął. 
 - Nie dotykaj ich! MoŜesz się sparzyć!  
Odsunąłem gwałtownie rękę od kamieni. No tak! Jaki ze mnie debil…  
Snakes zagłębił się w lekturze. 
 - Skały naleŜy umieścić we właściwym miejscu. Jeśli zrobi się to źle, grozi to eksplozją świątyni – 
powiedział, wodząc nosem po tekście w ksiąŜce. 
 - Eksplozją świątyni? – Spojrzałem na niego zaskoczony. - Ale jak my mamy wiedzieć, które skały 
pasują do której planety? 
 - To właśnie ta trudność – rzucił towarzysz, zatrzaskując z impetem księgę i rzucając 
zaintrygowane spojrzenie w kamienie. 
 - Trzeba uŜyć logiki – mruknąłem.  
Przez chwilę miałem wraŜenie, Ŝe Ślizgon ma ochotę wybuchnąć śmiechem. Rzuciłem mu gniewne 
spojrzenie. 
 - Wenus, jak wiadomo, jest najgorętszą ze wszystkich planet. Musimy umieścić najcieplejszy 
kamień w drugiej orbicie – powiedziałem, przyglądając się badawczo kawałkom kosmicznych skał. 
 - A skąd mamy wiedzieć, który kamień jest najcieplejszy? – zapytał Snakes. - Połowa z nich się 
pali. 
 - UŜyjemy do tego odpowiedniego zaklęcia.  
Wyjąłem róŜdŜkę. 
 - Rzuć Wingardium Leviosa na wszystkie palące się kamienie – powiedziałem, przygotowując się 
do ich zaczarowania.  
Ślizgon wzruszył ramionami i po chwili dziewięć odłamków skalnych znalazło się w powietrzu. 
 - Detecto! - krzyknąłem.  
Z mojej róŜdŜki popłynął zielony promień, który oświetlił palące się kamienie. KaŜdy z nich przyjął 
inną barwę. Pierwszy z prawej zaiskrzył się mocnym pomarańczem, pierwszy z lewej zaś zarumienił 
się lekko na czerwono. 
 - To wiemy juŜ wszystko – powiedziałem, uśmiechając się do siebie. - Skała Wenus jest po prawej, 
bo jej kolor wskazuje temperaturę. Im bliŜej Ŝółtego tym jest ona większa. Jest gorętsza od 
kamienia po lewej. Prawy kamień umieść na drugiej orbicie, na rysunku Wenus, a lewy kamień na 
pierwszej orbicie, na rysunku Marsa.  
Ślizgon posłusznie wykonał zadanie. Kamienie osadziły się na swoich miejscach jakby przyciągnięte 
potęŜnym magnesem. 
 - Teraz pozostałe siedem - westchnąłem. - Ta piątka kamieni jest cała z lodu. Natomiast ten jeden 
przypomina zwyczajny kamień. Z naszej Ziemi.  
Uniosłem skałę i umieściłem na trzeciej od wewnątrz orbicie. Dodałem jeszcze kamień z Marsa. 
 - Teraz zostało nam pięć kamieni: z Jowisza, Saturna, Urana, Neptuna i Plutona. Wiemy, Ŝe Pluton 
jest najzimniejszy.  
Schyliłem się po najbardziej pokrytą lodem skałę, która następnie pofrunęła na najbardziej 
wysuniętą elipsę. Wpasowała się idealnie. 
 - Teraz posegregujemy od najcieplejszego do najzimniejszego te cztery planety: Jowisz, Saturn, 
Uran i Neptun.  
Wziąłem od Snakesa pergamin i nakreśliłem poszczególne planety.  
  

Jowisz  

Saturn  

Neptun  

Uran 

  

 - Neptun jest cieplejszy od Urana? – Snakes spojrzał mi przez ramię. 

background image

 

78 

 - Owszem - powiedziałem. JuŜ nie miałem ochoty tłumaczyć mu dlaczego, skupiając się na 
rozpoznaniu ciepłoty wszystkich pozostałych nam ciał niebieskich. 
 - A jak rozpoznać, która jest najzimniejsza? 
 - Znów uŜyjemy zaklęcia Detecto – rzuciłem.  
Po chwili zielone światło znów omiotło kamienie. I wszystko jasne! 
 - Kolor fioletowy oznacza bardzo zimny obiekt, kolor granatowy zimny, a niebieski chłodny. 
Najbardziej fioletowy jest ten kamień. – Wskazałem pierwszą skałę z lewej. - Umieść ją na siódmej 
orbicie. Jest to bowiem Uran, a Uran znajduje się na siódmej orbicie, nie na ósmej. Planety nie są 
posegregowane od najcieplejszego do najzimniejszego, czego przykładem jest Uran i Neptun oraz 
Merkury i Wenus. Merkury jest pierwszy, a jest chłodniejszy od Wenus.  
Wykreśliłem Uran z pergaminu, który spoczywał juŜ teraz w obecności innych posegregowanych na 
ścianie kamieni. 
 - Teraz pójdzie jak z płatka – rzuciłem zadowolony z dokonanej pracy.  
Granatowy kamień powędrował na miejsce Neptuna. Pozostały Jowisz i Saturn. 
 - Ten umieść na miejscu Saturna.  
Crafty podniósł róŜdŜkę i kierował kamieniem. Jednak gdy chciał umieścić go w orbicie Saturna, ten 
poszybował gwałtownie w stronę Jowisza! 
 - Co? – Snakes spojrzał zaskoczony na ścianę.  
Po chwili dało się usłyszeć potęŜny huk gdzieś nad nami. Tunel zatrząsł się, a z sufitu powoli 
zaczęły spadać kamienie i gruz. 
 - Coś ty zrobił, kretynie?! – krzyknąłem, zasłaniając głowę. - Mówiłem ci, Ŝebyś... 
 - To nie ja, to jakaś niewidzialna siła! – powiedział ten rozglądając się z przeraŜeniem. 
 - Teraz to napraw! – krzyknąłem, podbiegając do niego.  
Crafty przeniósł róŜdŜką, którą trzymał w drŜącej ręce, kamień z Saturna na właściwe miejsce. W 
tym czasie ja umieściłem Jowisza we właściwej dla niego elipsie. Ściana z rysunkiem Układu 
Słonecznego zatrzęsła się i zaczęła przesuwać, otwierając nam drogę ucieczki przez walącym się 
stropem. 
 - Szybciej! – krzyknął Snakes w kierunku ściany, która ślimaczym tempem odsuwała się, tworząc 
pachnącą wolnością rozpadlinę. Jakby było nam mało wraŜeń obok nas pojawiły się dwa ghule, 
które rzuciły się na Ślizgona. Ściana uchyliła się juŜ na tyle, Ŝe moŜliwe było przejście. 
 - Ratunku! – krzyknął Snakes, wijąc się po ziemi w walce z potworami. Nie mogłem go tak 
zostawić! Co jak co, ale byliśmy sobie wzajemnie potrzebni. On mnie ze względu na ksiąŜkę, którą 
wciąŜ kurczowo trzymał, a ja jemu z powodu zabicia Voldemorta. Wiedziałem, Ŝe tylko ja mogę 
tego dokonać.  
Rzuciłem na ghule zaklęcie oszałamiające i rzuciłem się na Snakesa, którego gwałtownie 
pociągnąłem ku ogromnej juŜ szczelinie w ścianie. Dosłownie w ostatniej chwili znaleźliśmy się na 
świeŜym powietrzu.  
Chmura pyłu wyleciała na nas ze szczeliny, która została dokładnie zatarasowała wielkimi głazami i 
wypełniającymi je odłamkami skalnymi. Odkaszlnąłem, otrzepując się z pyłu. Snakes leŜał na 
trawie dysząc cięŜko. 
 - Obudź się – powiedziałem do niego spokojnym głosem.  
Crafty otworzył oczy i spojrzał na mnie zaskoczony. Podciągnął się na łokciach i rozejrzał. 
 - Gdzie... my jesteśmy? – zapytał. 
 - Uciekliśmy z labiryntu – rzuciłem, siadając obok niego.  
   Gdy odpoczęliśmy chwilę, powstaliśmy szykując się do dalszej drogi. 
 - Dziękuję – szepnął Crafty.  
Uśmiechnąłem się. 
 - Nie moŜemy być dla siebie wrodzy. Musimy pokonać Voldemorta, a Ŝebyśmy tego dokonali, 
musimy się zjednoczyć! Więc na bok swoją dumę! 
 - Ok, Potter... 
 - Nie jestem Potter. – Uśmiechnąłem się szerzej. - Jestem Harry, Crafty...  
   Przyjrzeliśmy się po otaczającej nas przyrodzie. Znajdowaliśmy się w wysokich, strzelistych 
górach. Wokoło nas górowały lasy, pięknie odznaczające się zielenią od błękitnej toni nieba. 
 - Gdzie teraz? - zapytałem.  
Crafty otworzył ksiąŜkę.  
  

Masz iść dalej na południe,  

aŜ wreszcie znajdziesz Wielkie Studnie.  

Są symbolem mnichów cichych  

i ich czarów całkiem lichych. 

  
 - Niezbyt fajny wiersz – powiedziałem, uśmiechając się ciepło.  
Ślizgon przytaknął. 

background image

 

79 

 - Mnisi cisi to z pewnością milczący mnisi – powiedział w zamyśleniu. - Cichy to inaczej 
,,milczący''. Ale co z tymi Wielkimi Studniami? 
 - Nie wiesz? To pasmo górskie, znajdujące się niedaleko Pekinu. 
 - Sądziłem, Ŝe wokół stolicy nie ma Ŝadnych gór. – Crafty spojrzał na mnie zaskoczony. 
 - Są, ale ich nie nanoszą – powiedziałem pewnie. - Musimy iść na południe... 
 - Czy aby nie jesteśmy juŜ w tych Wielkich Studniach?  
Zamiast odpowiedzi, wyjąłem róŜdŜkę. 
 - WskaŜ mi.  
RóŜdŜka obróciła się gwałtownie w prawo. 
 - Aha...więc tam jest północ – powiedziałem pod nosem. - Musimy więc skierować się...w lewo.  
I ruszyliśmy!  
Wędrówka była o tyle gorsza, Ŝe prowadzona ścieŜkami wysokogórskimi, nie zaś przyjemnym, 
prostym korytarzem. Niemniej jednak mogliśmy cieszyć swe oczy wspaniałym widokiem, a nozdrza 
zapachem świeŜego powietrza. Drogę kilka razy zastąpiły nam malutkie zwierzątka, które następnie 
w popłochu znikały w krzakach. 
 - Myślisz, Ŝe są wysłannikami mnichów? – zapytałem Snakesa, chcąc nawiązać jakiś dialog. 
 - Nie – odpowiedział ten. - Mnichy nigdy nie wysłaliby na zwiady króliczki i takie zwierzątka...to 
bardziej do nich pasuje smok. Smok jest symbolem Chin, a poza tym spotkaliśmy jednego w 
świątyni, nie? 
 - Noo...  
   Szliśmy dalej jakieś pół godziny. Pomimo tak duŜego upływu czasu zdawało nam się, jakbyśmy 
stali w miejscu, a cel ani o centymetr się nie przybliŜał. 
 - Nie jesteśmy w ogóle bliŜej zakonu - mruknąłem zaniepokojony. - MoŜe to jakieś czary? 
 - Warto sprawdzić w ksiąŜce – rzucił Snakes i po chwili podał tłumaczenie kolejnego ciągu znaków 
runicznych.  
  

Dalej nie pójdziesz juŜ w ogóle,  

lecz z światem poŜegnasz się czule.  

JuŜ nie dojdziesz tam, gdzie chcesz  

i juŜ w powodzenie misji twej nie wierz.  

Nie dojdziesz do świętego płomienia,  

lecz połowę drogi tylko zaliczysz,  

gdy zobaczysz w lesie lepospienia.  

On ci drogę wskaŜe.  

Lecz tylko jedną część przejdziesz drogi,  

potem zamień umysł w rogi,  

zakon stoi juŜ otworem,  

on szczęścia jest napojem. 

  
 - Cholernie trudne – mruknął pod nosem. - Nic nie kapuję... 
 - To magia - zacząłem. - Nie dojdziemy do zakonu, chyba, Ŝe uda nam się znaleźć lepospienia, ale 
sądząc po tekście... 
 - Co?! – zapytał Crafty z konsternacją. 
 - Lespospienia! To takie stworzenie, podobne do królika, a wzięło się od łacińskiego lepus, czyli 
królik. Legenda głosi, Ŝe owe zwierzę potrafi wskazać miejsce, do którego chce się udać. 
 - Wybornie! Ale gdzie znajdziemy lepospienia?  
Zastanowiłem się przez chwilę. 
 - Mam! – rzuciłem po chwili w euforii. - Po prostu uŜyjemy zaklęcia wskazującego!  
I zanim Ślizgon zdąŜył w jakikolwiek sposób zareagować, ja juŜ miałem wyciągniętą róŜdŜkę i 
rzuciłem pewny siebie zaklęcie. 
 - Pareonis lepospien!  
Po chwili dało się słyszeć donośny huk i ponad koronami niedaleko rosnących drzew zaiskrzyły się 
czerwone iskry. 
 - Tam jest lepospien! Chodź, Crafty!  
I rzuciłem się biegiem w stronę lasu. 
 - Czemu tak pędzimy? – zawołał za mną Ślizgon. 
 - Fajerwerki zaraz znikną! 
 - Ale czy nie moŜna ponownie rzucić te zaklęcie? 
 - MoŜna, ale tylko trzy razy!  
Po chwili czerwone iskry zniknęły, rzuciłem więc zaklęcie ponownie, mknąc przed siebie ile sił w 
nogach. Gonitwa w poszukiwaniu lespospienia pozwoliła mi oderwać myśli od zmęczenia i 
towarzyszącego mu bólu. 
 - Jest! – zawołałem zadowolony, wbijając wyciągnięty palec w powietrze. Zatrzymałem się, dysząc 
cięŜko. Kilka kroków od nas na jakimś głazie siedziało spokojnie niewielkich rozmiarów zwierzątko, 

background image

 

80 

przypominające wyglądem królika. Podeszliśmy do niego wolnym krokiem. Lepospien siedział 
grzecznie, przyglądając nam się z zainteresowaniem. W pewnym momencie zeskoczył z kamienia i 
niewielkimi podskokami ruszył w stronę drzew. 
 - Chyba chce nam wskazać drogę – powiedziałem, przyglądając się zwierzęciu. - Jazda!  
Po kilkunastu minutach króliczek zatrzymał się, odwrócił do nas, a potem przebiegł obok nas, 
znikając w miejscu, z którego właśnie nadbiegliśmy. Najwidoczniej wracał do swojego kamienia. 
 - Jesteśmy w połowie drogi – mruknął Crafty. - Przynajmniej według wiersza... 
 - Aby ruszyć dalej, musimy zamienić umysł w rogi... - szepnąłem. - Nie wydaje ci się to dziwne? 
 - Nawet bardzo – powiedział Ślizgon. - MoŜe będą jakieś wskazówki w ksiąŜce?  
Crafty z westchnieniem otworzył ksiąŜkę. Ujrzeliśmy dziwną stronę z podobizną jakiegoś dziwnego 
diabła i rogami. Pod rysunkiem był tekst.  
  
Diabeł jest symbolem władzy nad mnichami. Mnisi często oddają cześć swojemu mistrzowi. Mistrza 
zakonu wybiera się raz na parę lat, w zaleŜności ile lat będzie rządził obecny mistrz. Rogi są 
symbolem mocy diabła, czyli mistrza zakonu. Są symbolem obfitości władzy mistrza, a przykładem 
moŜe być legenda o Zeusie i Alymatei, jego kozie, której złamany róg został przez boga napełniony 
wonnościami. 
  
 - A więc, Ŝeby przejść dalej, musimy zdobyć rogi mistrza zakonu? – zapytał Ślizgon z niewyraźną 
miną. 
 - Niekoniecznie... patrz! – wycelowałem palec wskazujący w rysunek. - To jest szatan z rogami! W 
kształcie... 
 - Pentagramu odwróconego tyłem – szepnął Crafty. 
 - A więc, Ŝeby przejść dalej, musimy narysować na ziemi...pentagram! – powiedziałem 
zadowolony z odkrycia.  
Pochyliłem się nad ziemią i drŜącą ręką narysowałem przy uŜyciu róŜdŜki pięć linii, które następnie 
otoczyłem kołem. Stanąłem w środku pentagramu. Jakaś nienamacalna siła kazała mi kierować się 
przed siebie… 
 - Chodź – powiedziałem do zaskoczonego Snakesa. - Zakon stoi otworem... 
 

 
PodąŜyłem lasem. Crafty szedł za mną, uparcie starając się dotrzymać mi kroku, podczas gdy ja 
prułem Ŝwawo naprzód, pchany jakąś niewidzialną mocą. Musiałem wyglądać jak w amoku, 
odgarniając teatralnymi gestami pełnymi gwałtowności liście i gałęzie i przedzierając się przez 
gęstwinę.  
Nie wiem ile czasu tak błądziliśmy. WaŜne, Ŝe zdołaliśmy wydostać się z lasu na dolinę. Naszym 
oczom ukazały się typowe dla chińskiego budownictwa budynki.  
„To tutaj” – pomyślałem z radością i nasilającym się uczuciem ulgi.  
Spojrzałem na górującą nad zabudowaniem pochodnię, z której rozchodziło się zielonkawe światło, 
oświetlające całą dolinę swoją nikłą poświatą (dziwne wraŜenie… jakby głębszej zieleni lasu i 
pozostałych jego elementów). 
 - Idziemy – rzuciłem pewnie i skierowałem się w stronę siedziby zakonu. 
 - Zaczekaj! – Snakes chwycił mnie za ramię. - Myślisz, Ŝe mnisi przyjmą cię z otwartymi rękoma? 
 - Fakt – powiedziałem nieco posępnie, zastanawiając się jak rozwiązać ten problem. I odkryłem. - 
Patrz, co mam!  
Wyciągnąłem spod płaszcza pelerynę niewidkę. Po minie Ślizgona poznałem, Ŝe ten rozpoznaje 
magiczny przedmiot. Zarzuciłem ją na nas. 
 - Musimy chodzić zwarcie – powiedziałem i ruszyliśmy.  
Nie śpieszyliśmy się zbytnio, uwaŜając, by przypadkiem jakaś część naszego ciała nie wypłynęła 
spod peleryny ku zaskoczeniu mnichów i utracie nadziei na powodzenie misji nas samych. Ze 
spokojem zauwaŜyliśmy, Ŝe na głównym placu, wokół którego rozmieszczone były poszczególne 
budynki, nie było Ŝywej duszy. Po myślach chodziły mi róŜne tego powody, poczynając od 
magicznych praktyk i ćwiczeń, kończąc na jakimś rodzaju czarnych mszy. Nie waŜne zresztą. 
Najistotniejsze to fakt, Ŝe nikt nam nie przeszkadzał w zbliŜaniu się do się pochodni. W przybliŜaniu 
się do zagłady Voldemorta i wszystkiego zła, które przyniósł wraz ze swoim pojawieniem się.  
ZbliŜyliśmy się do piedestału, na którym stała pochodnia. Na pierwszy rzut oka wydawał się 
normalny, ale kiedy przyjrzeliśmy się uwaŜniej, był jakby otoczony... jakąś niewidzialną barierą. 
 - Czary mnichów - szepnąłem. - KsiąŜka wspomina o tym? 
 - Nie mam pojęcia – powiedział Crafty. 
 - Ale gdzie teraz?  
Wyciągnął księgę i przekartkował do miejsca, gdzie znajdowała się ilustracja pochodni. 
 - To chyba musi być wyjaśnienie – powiedziałem, zerkając mu przez ramię.  
Snakes zabrał się za tłumaczenie.  

background image

 

81 

  

Do pochodni nie moŜna dostać się zwyczajnie. Nie moŜna zaczarować jej, poniewaŜ otoczona jest 

barierą. Lecz filar piedestału jest źródłem wskazówek.  

  
Pod tekstem były jeszcze jakieś dziwne liczby: (4,2), (-1,-3), (4,2), (-6,7), (-1,-3), (5,5), (2,-2), 
(1,4), (-8,0), (4,4)- (3,-9), (4,4) (7,-7), (9,-1), (4,4), (10, -10), (5,5) 
  
 - Co to oznacza? – zapytałem, przyglądając się zaaferowany ciągu cyfr. 
 - Nie wiem – powiedział Crafty, marszcząc brwi w zamyśleniu. - MoŜe to jakiś...kod dostępu? 
 - Filar piedestału jest źródłem wskazówek – zacytowałem lekko znudzony. - Ale nie widzę tu 
Ŝadnych wskazówek...  
Spojrzałem na filar. Bez skutku… 
 - Ovix! – rzucił nagle Snakes, oświetlając światłem z róŜdŜki badany przez nas obiekt.  
Po chwili, jakby wyłaniając się z mroku, ukazał nam się skomplikowany rysunek. Dwie osie i 
odcinki. KaŜdy z przypisaną do siebie liczbą, których było łącznie czterdzieści jeden (dwadzieścia 
dodatnich i tyleŜ samo ujemnych). 
 - To układ współrzędnych! - powiedziałem tryumfalnie. – Czy ten ciąg liczb coś ci nie przypomina?  
Przyjrzeliśmy się ciągowi w ksiąŜce. Jak byk były to punkty współrzędnych! Jak dobrze pamiętać 
podstawy matematyki i numerologii… w duchu przyznałem rację Hermionie, która zwykła mawiać, 
Ŝe kaŜda dziedzina wiedzy i magii musi kiedyś być do czegoś przydatna, a jej nauka zaowocować. 
 - Musimy odkryć, co kryje się w kaŜdej z tych współrzędnych – powiedziałem skupiony. - PomoŜe 
nam w tym takie jedno zaklęcie... ty oświetlaj filar, ja coś zrobię...  
Wyciągnąłem róŜdŜkę i zabrałem się na oświetlanie pierwszego punktu z listy. 
 - Tu jest jakiś znak... runiczny... wiesz co? MoŜe ja będę oświetlał filar, ty odczytaj runy.  
Zamieniliśmy się rolami. Podałem mu formułkę zaklęcia na przybliŜanie oddalonego obrazu, 
samemu zabierając się za oświetlanie filaru. 
 - To litera B! – powiedział po chwili zdumiony Snakes. - Tyle roboty na nic... 
 - Nie! W tym właśnie polega zagadka! – rzuciłem, czując przyjemną falę podniecenia. - Ten ciąg 
cyfr... to szyfr, zaszyfrowane zdanie! Musimy odczytać pozostałe współrzędne i wyjdzie nam 
zdanie!  
I zabraliśmy się do dzieła. 
 - B-I... – mruknąłem, powtarzając za Snakesem litery i łącząc je w całość. - Tłumaczmy dalej...  
Kolejne było znów B.  
B-I-B...  
B-I-B-L. 
 - Kolejna para jest podobna do drugiej - szepnąłem. - Więc to teŜ będzie I... co wychodzi?  
B-I-B-L-I.  
B-I-B-L-I-O-T 
 - E... - szepnął po chwili Snakes. - Kolejna litera to E...  
B-I-B-L-I-O-T-E 
 - B-I-B-L-I-O-T-E-K-A – przeczytałem gotowe słowo.  
Konsternacja. 
 - Biblioteka? - zapytał z niedowierzaniem Crafty. - Co ma wspólnego biblioteka z mnichami? 
 - Aby się dowiedzieć, musimy przetłumaczyć pozostałe dwa wyrazy – powiedziałem lekko 
znudzony. 
 - B-I-B-L-I-O-T-E-K-A N-A... - przeczytałem. 
 - Ostatni wyraz...  
Podniecenie sięgało zenitu. Zaraz będziemy blisko rozwiązania… blisko przejścia przez niewidzialną 
kurtynę, barierę odgradzającą nas od pochodni. 
 - B-I-B-L-I-O-T-E-K-A N-A P-R-A-W-O - przeczytałem.  
Spojrzeliśmy na siebie z Craftym. 
 - Chyba mamy kolejną zagadkę – mruknąłem zniechęcony. 
 - Biblioteka na prawo...  
Spojrzałem w podanym kierunku, nie spodziewając się szczególnie jakiegoś olśnienia, ani niczego w 
tym stylu. Byłem bardziej sceptyczny niŜ kiedykolwiek. Biblioteka na prawo… phi! Jaja sobie z nas 
robią, czy jak?  
Naszym oczom ukazał się potęŜny budynek. 
 - To chyba biblioteka – mruknął Crafty. - Musimy tam iść...  
Ruszyliśmy. Gdyby nie przepełniające mnie pragnienie pozbycia się raz na zawsze Voldemorta, 
pewnie zrezygnowałbym juŜ dawno, napotykając tyle przeszkód w zniszczeniu pochodni. No ale 
cóŜ… Mnisi w końcu mięli jej bronić… Przyznaję, Ŝe świetnie im to wychodziło.  
Weszliśmy, a naszym oczom ukazały się szeregi wysokich regałów pokrytych księgami. 
 - Czego mamy szukać? – zapytałem, nie wiedząc gdzie patrzeć.  

background image

 

82 

Oczy biegały mi po całym pomieszczeniu, nie będąc w stanie skupić się na jednym obiekcie dłuŜej 
niŜ kilka sekund. Crafty otworzył z wyrazem opanowującej go boleści księgę. Obaj mieliśmy ochotę 
zakończyć juŜ to przedstawienie i zniszczyć pochodnię. Ech, nie ma tak łatwo. 
 - Inicjały ksiąŜki to P.P. Czwarta z prawej pierwszego regału. Strona 1028 – przeczytał. – Gdzie 
jest pierwszy regał?  
Po chwili znaleźliśmy rzeczone miejsce. Podczas gdy ja stałem na czatach, Snakes przeszukiwał 
regał w poszukiwaniu czwartej księgi. Po chwili wyciągnął olbrzymi tom, który połoŜył z łoskotem 
na posadzkę. Przykucnąłem obok niego, oświetlając widniejący na okładce napis. Neartho Frivello 
 - Co oznacza? – zapytałem. 
 - ,,Powstanie Pochodni'' – powiedział Crafty. - Zgadza się co do wskazówki. Inicjały P.P. Powstanie 
Pochodni. 
 - Odszukaj stronę 1028.  
Obaj pochyliliśmy się nad księgą. Naszym oczom ukazał się rysunek pochodni, dokładnie 
odpowiadający jej rzeczywistemu odzwierciedleniu na placu. Pod spodem – jak zwykle – znajdował 
się tekst runiczny.  
  

Pochodnia powstała z krwi czarodziei, minerałów dziewięciu mocy (planet) i mocy Mistrza. (…) Aby 

zniszczyć płomień, naleŜy do końca usunąć z niego krew czarodziei, minerały i moc Mistrza.  

  
Następny rozdział rozpoczynał się od słów (będących jednocześnie tytułem),,Hierarchia zakonu'', co 
znaczyło, Ŝe dalej odpowiedzi juŜ nie otrzymamy. 
 - Ale jak mamy odessać te składniki z płomienia? – zapytałem, załamując ręce. Im dalej w las tym 
więcej drzew. Im dalej zagłębialiśmy się z Craftym w tajemnicę zniszczenia płomienia, tym 
większego nakładu pracy od nas wymagano. Siedzieliśmy w pełnym konspiracji milczeniu, na 
próŜno szukając rozwiązania. 
 - Deletrius! – wykrzyknął w pewnym momencie zadowolony Snakes. - Zaklęcie usuwające to 
Deletrius. Musimy rzucić to zaklęcie na płomień! Pozbawiając go waŜnych składników, zniszczymy 
go!  
I to wszystko? To byłoby takie banalne? No cóŜ… w końcu najłatwiejsze rozwiązanie bywa 
najtrudniejszym do wykrycia… 
 - Ale jak rzucimy to zaklęcie? – zapytałem z niepokojem. - PrzecieŜ płomień otacza bariera!  
Crafty wycelował koniec palca wskazujące na dół strony nr 1028.  
  

Zobacz takŜe: Mistrz i jego poddani (str. 654), Krew ludzka a krew mnichów (str. 208), Dziewięć 

mocy (str. 872), Bariera ochronna (str. 433) 

  
 - Musimy odnaleźć stronę 433 - szepnął.  
Od razu zrobiliśmy to. Rozdział był krótki, miał 3 strony. NajwaŜniejszy fragment głosił: Dotknięcie 
bariery spowoduje spalenie ciała i duszy (...). Bariery nie da się usunąć. Została stworzona przez 
samego Mistrza, a Ŝeby została zniszczona, Mistrz musi być martwy. (...) Są jednak metody 
przejścia przez barierę. NaleŜy zdobyć pelerynę, chroniącą przed magią. 
 - Gdzie mamy szukać tej peleryny? – westchnąłem.  
Crafty zajrzał do księgi. W pewnym momencie skupił wzrok na jednej stronnicy, poznałem więc, Ŝe 
musiał coś znaleźć. 
 - No i? – zapytałem lekko podenerwowany. - Wiesz, gdzie ona jest? 
 - Wiem – rzucił wesoło Ślizgon.  
Wstaliśmy obaj i ruszyliśmy w głąb regałów. Dotrzymywałem Snakesowi kroku, pamiętając, byśmy 
byli szczelnie okryci peleryną. Stanęliśmy przed wielkim regałem. Crafty wyciągnął rękę i dobył 
cienkiej księgi. Miałem juŜ ochotę mocno go zbesztać za interesowanie się niepozornymi rzeczami, 
ale… 
 - To jakaś szata! – krzyknąłem podekscytowany, gdy Ślizgon zrobił kilka niepewnych ruchów, a 
ksiąŜka rozwinęła się w coś rodzaju mojej peleryny niewidki. 
 - To taki Ŝart – uśmiechnął się Snakes. - Peleryna wygląda jak ksiąŜka. Nikt nigdy się nie domyśli, 
Ŝe jest magiczna. Nikt jej nie znajdzie. Chyba, Ŝe kogoś zafascynuje jej kształt i sięgnie po nią.  
Przyjrzeliśmy się jej, a nasze oczy połyskiwały w miłym zaskoczeniu. 
 - Wyjdziemy tylko z biblioteki i ją załoŜymy – rzucił.  
Opuściliśmy budynek i stanęliśmy przed piedestałem, do którego prowadziły liczne stopnie. 
 - Crafty... – zacząłem z niepokojem, obracając się powoli. Za nami zgromadziła się przynajmniej 
setka postaci w czarnych szatach. Milczący mnisi… Błyskali na nas czerwonymi oczami. Poczułem 
jak moje ciało pokrywa się gęsią skórką. 
 - Nie ruszaj się – wyszeptał do mnie Crafty, prawie w ogóle nie otwierając ust. – Protecto!  
Kilka zielonych świateł pomknęło w naszym kierunku. Zakryłem oczy rękami. Na szczęście bariera 
wyczarowana przez Ślizgona skutecznie je odbiła. 
 - Zakładaj magiczną pelerynę! – rozkazał mi Crafty pośpiesznie.  

background image

 

83 

Chwyciłem księgę, którą trzymał pod ramieniem, rozwinąłem i zakryłem się nią szczelnie. Na ziemi 
spoczęła peleryna niewidka mojego ojca. 
 - Teraz wszystkie zaklęcia będą się od ciebie odbijały – szepnął z nikłym uśmiechem Snakes.  
Mnisi starali się obrzucić nas zaklęciami uśmiercającymi, ale na próŜno. Radośnie zauwaŜyłem, Ŝe 
większość z nich odbijała się od magicznej bariery, spychając sprzymierzeńców Voldemorta do 
ciemnej dziury, tworzącej się powoli wokoło doliny. 
 - Nie mamy zbyt wiele czasu – powiedział Crafty, obrzucając kilku mnichów zaklęciami 
rozbrajającymi. - Przejdź przez barierę i rzuć Deletrius na płomień. Rób to tak długo, jak to 
potrzebne. Nawet jeśli to ma trwać cały dzień. A ja będę...walczył. 
 - Nie zgadzam się! – rzuciłem z mocą.  
On miałby wszystko robić sam? Ja sobie polecę jak na skrzydłach na piedestał, a on ma siedzieć w 
epicentrum walki? 
 - Musisz! – krzyknął Ślizgon rozpaczliwie, obserwując jak wyczarowana przez niego bariera 
słabnie. - Ja sobie poradzę! Znam czarną magię i zaklęcia milczące!  
Wahałem się, ale… 
 - IDŹ!!!  
Zdecydowany krzyk Ślizgona mnie przekonał. Spojrzałem na niego z nikłym uśmiechem wsparcia i 
pognałem ku barierze odgradzającej pochodnię od reszty świata. Przeszedłem bez trudu… Chciałem 
rzucić choć krótkie spojrzenie na pole bitwy za mną, ale zabrakło mi odwagi. Skupiłem się na 
swoim zadaniu. Zadaniu zniszczenia pochodni. Zniszczeniu Voldemorta. 
 - Deletrius! – krzyknąłem z mocą i wycelowałem róŜdŜkę w płomień.  
Z uśmiechem radości zauwaŜyłem, jak powoli, prawie niezauwaŜalnie zaczyna go ubywać. 
Spojrzałem na walczącego samotnie Ślizgona, w którego właśnie ugodziła klątwa. Syknąłem pod 
nosem, wściekły na siebie, Ŝe nie mogę mu pomóc. 
 - Skup się na zadaniu, skup się na zadaniu – powtarzałem sobie uparcie, ściskając w rękach 
kurczowo róŜdŜkę. – On tego ode mnie oczekuje.  
Crafty walczył dzielnie, ale mimo jego usilnych starań pozbycia się mnichów, ci rośli w siłę. 
Zmarszczyłem brwi i zakląłem. Spojrzałem na płomień, który kurczył się w tak Ŝółwim tempie, Ŝe 
zaczynałem tracić cierpliwość.  
Tymczasem Ślizgon wyczarował niebieskawą gwiazdę, która pozwoliła mu na uwolnienie się z sideł 
kilku mnichów, którzy teraz zajęli się ogniem. Chłopak podniósł się szybko i zaczął uciekać. 
Kibicowałem mu w duchu, z uśmiechem satysfakcji spoglądając na wściekłych zakonników. 
Spojrzałem jak mój nowy przyjaciel ruszył sprintem ku bibliotece.  
Skupiłem się na płomieniu. Ubyło go zaledwie jedna dwudziesta całości… Spojrzałem na wściekłych 
mnichów, którzy walczyli z niewidzialną barierą, starając się do mnie dostać. Uśmiechnąłem się pod 
nosem. 
 - To sobie poczekacie – powiedziałem w myślach i spojrzałem na zielony płomień, z którego na 
stopnie zaczęła sączyć się brunatno-czerwona maź. CzyŜby… krew? Stanąłem w rozkroku, Ŝeby nie 
zanurzyć w niej stóp. Szum na placu sprawił, Ŝe spojrzałem w tamtym kierunku.  
Snakes wrócił z biblioteki. Wyglądał na przemęczonego, ale Ŝył. Z tego ostatniego cieszyłem się 
najbardziej. Dolinę spowiła gęsta, czarna mgła. Jakby siły ciemności wiedziały, Ŝe ktoś czyha tu na 
nie i zamierza odebrać ich największemu przedstawicielowi świata czarodziejów – Lordowi 
Voldemortowi – część magicznych mocy. A na pewno nieśmiertelność.  
Z płomienia zaczęły wyskakiwać kamienie. Poznałem w nich kilka odłamków, które wraz z 
Ctafty’ym przywoływaliśmy w tunelu. WciąŜ trzymając kurczowo róŜdŜkę, robiłem uniki, by nie 
zostać nimi uderzony. Mnisi przyglądali mi się ze złością i nienawiścią. Spojrzałem na Snakesa. 
Przyglądał się wesoło stale malejącemu płomieniowi, gdy za nim zgromadziło się kilku mnichów i 
wyciągnęło w górę swoje róŜdŜki. Spróbowałem krzyknąć coś w jego stronę, ale na próŜno. 
 - CzyŜby ta pieprzona bariera hamowała dźwięki płynące poza nią?! – syknąłem.  
Nie zdołałem oczywiście uzmysłowić Snakesowi, Ŝe czają się za nim mnisi. Ślizgon przyglądał mi 
się, a z jego miny wywnioskowałem, Ŝe nie ma zielonego pojęcia o tym, co chcę mu 
zakomunikować. Mnich zamachnął się na niego. Krzyknąłem, przyglądając się jak przyjaciel upada 
na kamienie pokrywające plac. Podziękowałem w duchu jego szybkim reakcjom i zdrowemu 
rozsądkowi, który kazał mu działaś szybko. Jeszcze z ziemi Ślizgon wyczarował ogromnego pająka, 
który – wędrując swobodnie po twarzy przeraŜonego mnicha (no moŜe nie tyle przeraŜonego, co 
wściekłego) sprawił, Ŝe ten stracił kontrolę nad klątwą skierowaną na Crafty’ego.  
Podczas gdy niezmordowany Crafty i mnisi obrzucali się wzajemnie zaklęciami, ja spojrzałem na 
płomień. Jego koniec znajdował się juŜ na poziomie mojej głowy. Westchnąłem cięŜko. Jeszcze 
tylko trochę i będzie po sprawie… zniszczę płomień i pokonam Voldemorta. Dam radę. Świat 
wreszcie uwolni się od tego łotra…  
Nie wiem co działo się na placu. Byłem zbyt zajęty skupianiem się na płomieniu. 
 - Kurcz się, kurcz! – błagałem w duchu, zaciskając róŜdŜkę w rękach tak mocno, Ŝe zaczęła wbijać 
mi się w dłonie.  
Z radością zauwaŜyłem, jak zielone światło zmniejszyło się do wielkości krzesła. 

background image

 

84 

 - Jeszcze trochę…  
Usłyszałem głośny hałas na placu, ale nie oderwałem wzroku od pochodni. 
 - Nie wolno mi się teraz dekoncentrować – powtarzałem uparcie w myślach. – Kurcz się, nooo!  
Poczułem krople potu wypływające mi na czoło. Zielony płomień pochodni skurczył się do wielkości 
zaciśniętej pięści małego dziecka. Z uśmiechem odwróciłem głowę w kierunku Crafty’ego, ale 
kontem oka dostrzegłem coś na niebie.  
  

IF YOU DON'T STOP, WE WILL KILL YOUR FRIEND.  

  
Znieruchomiałem.  
Cholera! Akurat teraz! Jeśli nie przestaniesz, zabijemy twego przyjaciela. PrzecieŜ w takim układzie 
nie mogę go zostawić samego!  
Spoglądałem z przeraŜeniem, wściekłością, bezradnością to na wyczekujących mnichów, to na 
spętanego Ślizgona. Nigdy nie przypuszczałbym, Ŝe będzie mi zaleŜało na Ŝyciu któregoś z domu 
Snape’a. Ale… ale to nie kolor szat świadczy o człowieku. Crafty okazał się prawdziwym 
przyjacielem. MoŜe nie łączyło nas nic poza wspólną misją, ale wystarczyło, by dać podwaliny pod 
pewną i wytrzymałą przyjaźń.  
Podczas gdy ja gorączkowo rozmyślałem, w jaki sposób rozwiązać problem, jeden z mnichów 
chwycił Snakesa za głowę, boleśnie ciągnąc do tyłu za włosy. Z ruchów jego nadgarstka 
wywnioskowałem, Ŝe szykuje się do rzucenia klątwy… Spojrzał na mnie, a moje ciało przeszedł 
dreszcz. Jego przekaz był jasny i wyraźny – nie masz zbyt wiele czasu. On albo pochodnia.  
Spojrzałem raz jeszcze na tlący się zielonkawy płomień teraz juŜ wielkości ziarenka piasku i… 
opuściłem róŜdŜkę. Spojrzałem na rozczarowanego Crafty’ego. Pewnym krokiem zeskoczyłem z 
piedestału, lądując pewnie na gruncie. Najwidoczniej peleryna chroniła mnie przed wszelkimi 
urazami… 
 - Vimorsum! – krzyknąłem, zanim ktokolwiek zdąŜył zareagować.  
Błysk światła oślepił mnichów, którzy puścili Crafty’ego. Moje czary zepchnęły ich na ścianę. 
 - Chodź!!! – krzyknąłem do Ślizgona, który wyglądał na lekko zszokowanego, jednak znalazł 
ostatki zdrowego rozsądku i wstał.  
Rzuciliśmy się biegiem do ucieczki. Skierowaliśmy się w stronę lasu, z którego przyszliśmy. 
Poczułem na twarzy łaskotanie mnóstwa gałęzi drzew, które mijaliśmy z ogromną szybkością. 
 - Coś ty zrobił?! – krzyknął wściekle Crafty. - Dlaczego nie zniszczyłeś tego płomienia?! 
 - Nie. Zniszczyłem, ale musimy uciekać! – powiedziałem mu szybko, nawet nie starając się 
spojrzeć za siebie. To Ŝe nas gonili było niemal pewne. Gdy dobiegliśmy do skraju lasu, 
zatrzymałem się, by zaczerpnąć tchu. 
 - Rzuciłem na ten płomień zaklęcie milczące – powiedziałem spokojnie, uśmiechając się nikle. - On 
zostanie teraz zniszczony... przez własną magię mnichów.  
Ślizgon spojrzał na mnie z podziwem.  
Nagle niebo przeszył rozdzierający grom, a ogromna, pulsująca elektrycznie błyskawica 
poszybowała w kierunku zakonu. Po odgłosie walących się budynków, które dało się słyszeć nawet 
tu, na skraju lasu, zgadliśmy, Ŝe budynki milczących mnichów runą. Smuga jarzącego się 
czerwonego i Ŝółtego światła oznaczała jedno – pochodnia i okoliczne zabudowania zajęły się 
ogniem. My nie mogliśmy juŜ nic zrobić. 
 - Zniszczyliśmy pochodnię mnichów – powiedział spokojnie Crafty. - Osłabiliśmy Voldemorta. I 
teraz... 
 - ...moŜemy go juŜ zabić – dokończyłem, uśmiechając się ciepło do Ślizgona. 
 - Co te zdanie oznacza? – zapytał w pewnym momencie.  
Spojrzałem w miejsce, któremu Snakes przyglądał się uparcie. Na ziemi wyrysowane było kilka 
słów.  
  

Jest taki dom, gdzie trzmiel. 

  
 - Nie wiem - powiedziałem. - Ale zapiszmy je...  
Crafty wątpliwie wyczarował pergamin i, nakreśliwszy na nim owo zdanie, schował do kurtki. 
 - Wróćmy do Voldemorta... chcesz go pokonać? - zapytał. 
 - Oczywiście – rzuciłem szybko. 
 - Teraz przeteleportujemy się do pewnego miejsca...  
Chwyciliśmy się za ręce. Nie czułem juŜ takiej niechęci co do tej czynności. Ze Ślizgonem łączyła 
mnie bliska więź. Jakbyśmy byli… braćmi. Braćmi wspólnej sprawy.  
  
Zatrzymaliśmy się na wzgórzu, na którym górował niepozorny dom. Niedaleko znajdował się 
cmentarz. Ten cmentarz… 
 - Ja... juŜ tu byłem! – powiedziałem z konsternacją. - To Little Hangleton!  
Crafty spojrzał na mnie zaskoczony. 

background image

 

85 

 - Walczyłem z nim tu kiedyś – wyjaśniłem z grubsza. 
 - Dobra, niewaŜne – szepnął Ślizgon. - Voldemort ukrywa się w tym domu. Jestem tego pewny. 
Jest teraz osłabiony, poniewaŜ zniszczyliśmy pochodnię. Musimy go pokonać. Ale cicho... nie 
wiadomo, czy nie ma z nim śmiercioŜerców.  
Ruszyliśmy powoli w kierunku budynku, który lata świetności miał juŜ dawno za sobą. Biały tynk 
odrywał się od ścian z łatwością, z jaką wiatr porusza bezradnymi źdźbłami traw. Kilka okien 
zabitych było deskami. Budzące się do Ŝycia słońce oświetlało coraz bardziej niknący jeszcze w 
mroku dom. Przeszył mnie dreszcz.  
Teraz będę musiał go zabić…  
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, na których widniał dziwny symbol. Koło, przekreślane ośmioma 
strzałami, których oba końce miały groty. Wyglądało podobnie do słońca... Zmarszczyłem brwi, 
doszukując się tutaj ukrytego sensu.  
Promień stale wschodzącego słońca rzucił nowe światło na sprawę. Dom gdzie Twój, jestem tam. - 
ukazało się na drzwiach. A pod tym zagadkowym zdaniem kilka liter - J, T, G, D, T. 
 - O co w tym chodzi? – zapytałem, szczerze zdumiony.  
Crafty – nie namyślając się ani chwili – wyciągnął ksiąŜkę.  
  

Ośmioramienne słońce jest symbolem, który Wielki Mistrz zakonu nosi na swoich plecach. 

Symbolizuje jego oddanie się Pochodni Świętego Płomienia. 

  
 - A więc ośmioramienna gwiazda oznacza mistrza zakonu... - mruknął. 
 - Czyli w tym wypadku Voldemorta - dopowiedziałem. - Nie rozumiesz? 
 - Co?! – Ślizgon spojrzał na mnie z konsternacją. 
 - Ten rysunek pozostawił Voldemort.  
Przez twarz Crafty’ego przeszedł wyraz przeraŜenia. Zignorowałem to. 
 - Co on chce nam przekazać? – mruknąłem do siebie, dotykając drzwi, jakby chcąc zbadać je 
palcami. 
 - Myślę, Ŝe ma to związek ze zdaniem i literami – powiedział Ślizgon, juŜ spokojniej. - Dom gdzie 
Twój, jestem tam. J, T, G, D, T. 
 - Poczekaj! – krzyknąłem nagle, czując rosnące podniecenie. - Te dwie litery coś mi 
przypominają...  
Przed oczami widniały mi dwie litery. GD. 
 - Co to takiego? – zapytał Crafty. 
 - GD wiąŜe się z Hogwartem – powiedziałem, wciąŜ przyglądając się z zainteresowaniem drzwiom. 
- To taka tajna organizacja, utworzona przez… moją osobę. 
 - Przez ciebie? – Crafty wyszczerzył oczy. - Więc moŜe to zdanie jest skierowane do ciebie? 
 - Dlaczego do mnie? - Spojrzałem na niego zaskoczony. 
 - No wiesz... ty jesteś największym wrogiem Volda. Chłopcem, który PrzeŜył...więc moŜe 
Voldemort chciał ci zostawić jakąś wiadomość?  
Spojrzałem w powątpiewaniu na drzwi. Voldemort miałby zostawić mi wiadomość? Tak po prostu? 
Ale jaką mógł mieć pewność, Ŝe to właśnie ja tutaj dotrę? Równie dobrze mógł to być kto inny… Na 
przykład taki… Crafty…  
Ślizgon poruszył się oŜywiony. Wyciągnął pergamin i zaczął na nim coś gorączkowo spisywać. 
Spojrzałem na niego zaintrygowany. CzyŜby… czyŜby coś odkrył? 
 - Patrz! – powiedział do mnie po chwili, wskazując zdanie pierwsze zapisane na papierze - To 
znaleźliśmy w lesie! A patrz na drzwi... Dom gdzie Twój, jestem tam. Jest taki dom, gdzie trzmiel. 
J, T, G, D, T. J, T, D, G, T. 
 - Kapujesz? - zapytał. - Inicjały na drzwiach wskazują, jak prawidłowo ułoŜyć zdanie na drzwiach. 
Są równieŜ inicjałami tego drugiego zdania.  
Uniosłem do góry brew zaskoczony takim obrotem sprawy. Nie ma co… Snakesowi mózg pracował 
na pełnych obrotach.  
Ślizgon zabrał się do dzieła.  
Dom gdzie Twój, jestem tam. J, T, G, D, T. Jestem tam, gdzie dom Twój. 
 - Patrz teraz...mamy te dwa zdania. Jestem tam, gdzie dom Twój. Jest taki dom, gdzie trzmiel. 
 - I? – zapytałem, zerkając mu przez ramię na pergamin. 
 - W pierwszym zdaniu chodzi o dom, wspomniany w drugim. Dom, gdzie trzmiel...to Hogwart! 
(jakby kto nie wiedział, trzmiel to po angielsku ,,dumbledore''- przyp. Kajetana, w tym takŜe i mój 
:P) 
 - Rzeczywiście! - przytaknąłem. 
 - A więc, Voldemort zostawił ci wskazówkę: jestem w Hogwarcie.  
Znieruchomiałem.  
Jednocześnie czułem ulgę z powodu faktu, Ŝe wiemy na stówę, gdzie skrywa się Voldemort. Ale… 
opanował mnie przeraŜający strach. Skoro on jest w Hogwarcie, to… 
 - Który dzisiaj jest? – zapytałem szybko. 

background image

 

86 

 - Trzeci czerwca – odpowiedział zdumiony Crafty.  
Trzeci czerwca, godzina szesnasta… To dziś spełni się przepowiednia Anny Marii… 
 - Która godzina? – zapytał Ślizgon. 
 - 11:57! Musimy się natychmiast teleportować do Hogsmeade!  
  

***  

  
Wylądowaliśmy pod gospodę Trzy Miotły. I ku naszemu przeraŜeniu zobaczyliśmy na niebie... 
Mroczny Znak! Poczułem ostry ból w miejscu, gdzie spoczywała na moim ciele blizna. Skręciłem się 
z bólu. 
 - Voldemort... jest tutaj – wyszeptał z bólem Crafty, ostatkami sił wstając.  
Rzuciliśmy się biegiem w stronę szkoły. Oczy zaczęły mi łzawić. Ocierałem je wściekle, potykając 
się co chwila o wystające z ziemi kamyczki. Gdy dobiegliśmy do zamku, ból jakby ustał. A 
przynajmniej stał się do zniesienia. 
 - ŚmiercioŜercy... Więc oni tu z nim przybyli... – szepnąłem, przyglądając się w przeraŜeniu 
postaciom w czerni, którzy tłumnie zgromadzili się na błoniach.  
Usłyszeliśmy czyjś krzyk. Jakiś śmiercioŜerca szykował się do zaatakowania nas klątwą, ale Crafty 
potraktował go zaklęciem. 
 - Uciekajmy! - krzyknął.  
W naszą stronę leciały wciąŜ kolejne zaklęcia, którym udało mi się zbiec chyba jedynie dzięki 
pelerynie mnichów, którą wciąŜ miałem na sobie. W tej całej pogoni i chaosie związanym ze 
zniszczeniem pochodni zupełnie zapomniałem o pelerynie taty! Została na placu mnichów… 
Zrzucona przeze mnie w momencie, gdy nakładałem tę… Zakon spłonął. Peleryna Niewidka więc 
teŜ…  
Crafty pognał w inną stronę.  
W oddali zauwaŜyłem postać dzielnie walczącej Hermiony i innych przyjaciół z GD. Pobiegłem ku 
nim, zanurzając się w wir walki.  
Nie pamiętam ile czasu poświęciłem rzucaniu kolejnych zaklęć rozbrajających. W pewnym 
momencie zauwaŜyłem czarne włosy nie kogo innego jak… 
 - Rose! – krzyknąłem i rzuciłem się w tamtym kierunku. Swoją ukochaną znalazłem walczącą 
pomiędzy dwoma śmiercioŜercami. 
 - Harry! – Jej uśmiech powędrował w moją stronę niczym ciepły promień słońca.  
Chciałem rzucić się jej w objęcia, ale zauwaŜyłem, jak ku mojej Rose zdąŜa zielonkawa smuga 
zaklęcia uśmiercającego. 
 - ROSE!!!  
Rzuciłem się w jej stronę, przygniatając ją do ziemi całym swoim cięŜarem. Jeszcze gdy 
znajdowaliśmy się w powietrzu, zaklęcie musnęło moje włosy. Sekunda, a byłbym… 
 - Tak się bałam – zaczęła Rose, a jej oczy zaiskrzyły czymś na kształt łez. – Myślałam, Ŝe będziesz 
z nim walczył… 
 - Bo będę – powiedziałem, wstając i odciągając ją na bok, z dala od epicentrum walki. – Rose, ja 
muszę.  
Krukonka juŜ otwierała usta, by zaprotestować, gdy przed nami wyrósł prof. Lupin. 
 - Harry! Jesteś… Natychmiast rusz w stronę… 
 - Idę walczyć z Voldemortem – powiedziałem, puszczając przeraŜoną Rose. – JuŜ to dawno 
postanowiłem.  
Profesor przyglądał mi się w skupieniu. 
 - Na lewo, walczy sam. Z profesor McGonagall.  
Uśmiechnąłem się do niego i pobiegłem. 
 - EXPELLARMUS! – krzyknąłem w stronę Voldemorta, który zamierzył się na nauczycielkę 
transmutacji. 
 - Potter! Cholera jasna! Uciekaj! – Usłyszałem podniesiony głos nauczycielki, która wstała szybko z 
ziemi. Nigdy nie widziałem jej w tym stanie… i uŜywającej takich słów. 
 - Potter…  
Spojrzałem na Voldemorta. Przyglądał mi się z uśmiechem pełnym nienawiści i satysfakcji 
jednocześnie. 
 - Wreszcie się zmierzymy… odpłacę ci za zniewagę na cmentarzu. Tam ci się udało. Tu juŜ 
świstoklika nie masz.  
Profesor McGonagall uniosła róŜdŜkę, zamachując się na Voldemorta, gdy padło głośne… 
 - EXPELLIARMUS!  
Nauczycielka transmutacji straciła swoją róŜdŜkę, która poszybowała kilka metrów dalej. 
 - Profesor Broody! – krzyknąłem, lekko przyznam zszokowany. Uśmiechnąłem się, ale… 
 - Witaj Panie – powiedział do Voldemorta.  
W momencie zrozumiałem wszystko. To nasz profesor od OPCM potraktował imperiusem prof. 
Trelawney! Był cały czas w szkole tajniakiem Voldemorta! Jego wtyczką! Co za… 

background image

 

87 

 - Ty… SZUMOWINO! – krzyknąłem, wyciągając w jego kierunku róŜdŜkę. 
 - Avada… - zaczął tamten, ale… 
 - AVADA KEDAVRA!  
Nauczyciel padł na ziemię martwy. Spojrzałem w stronę Voldemorta, który trzymał rękę z róŜdŜką 
wyprostowaną. Na jego twarzy gościł przeraŜająco upiorny uśmiech. 
 - To ja ciebie zabiję, Potter - syknął. 
 - Czy Ŝycie w ogóle coś dla ciebie znaczy? – zapytałem wściekły. 
 - Chodzi ci o twoje własne czy innych? ChociaŜ co to za róŜnica. W obu przypadkach odpowiedź 
brzmi „nie”.  
Moją twarz wykrzywił grymas złości. 
 - To jak? Kończymy z tym cyrkiem? PoŜegnaj się z przyjaciółmi, Harry. JuŜ ich nie zobaczysz. 
 - Nie dam ci zawładnąć światem! – krzyknąłem. – Czy ty… czy nie moŜesz się przyznać do błędu? 
Skończyć zabijać?!  
W odpowiedzi usłyszałem salwę przeraŜającego śmiechu. 
 - Och, Potter. Gdybyś przeŜył mógłbyś grać w kabarecie. Masz zdolności. Szkoda tylko, Ŝe ich nie 
wykorzystasz… AVADA KEDAVRA!  
Wyciągnąłem róŜdŜkę z głośnym „EXPELLIARMUS” na ustach. A Ŝe historia lubi się powtarzać… 
 - Cholera!!! – krzyknął wściekle Voldemort, gdy nasze róŜdŜki połączyły się złotą nicią. – Nie dam 
ci znowu uciec!  
Trzymałem mocno róŜdŜkę, bojąc się ruszyć. ZauwaŜyłem niedaleko siebie ruch. 
 - Harry…  
To był profesor Dumbledore. 
 - Profesorze… ja… ja nie dam rady! – krzyknąłem do niego czując, jak w głębi mnie zaczyna 
wszystko puszczać. 
 - Dasz, dasz… Pamiętasz co się stało ostatnim razem?  
Pokiwałem głową potakująco. 
 - I tym razem przerwiesz połączenie.  
Gdy profesor Dumbledore mówił do mnie, obok nas zaczęły pojawiać się kolejno przeźroczyste 
postacie, których nie znałem. Zamordowani przez Voldemorta… 
 - Ale nie uciekniesz. Zabijesz go.  
Profesor trzymał wyciągniętą do góry róŜdŜkę, jakby kontrolując zaklęcie. 
 - Ja tego zrobić nie mogę. ChociaŜ chciałbym. Przepowiednia musi się spełnić. To ty musisz zabić 
Voldemorta Harry…  
Stałem, czując, jak Voldemort szarpie po drugiej stronie swoją róŜdŜkę. Zrozumiałem, co robił 
profesor Dumbledore. Podtrzymywał połączenie… 
 - Za chwilę przerwę połączenie. Wykorzystaj chwilę nieuwagi i rzuć w niego Avadą. Musisz chcieć 
go zabić. To nie lada trudne zadanie… nie stać na nie ludzi o czystym sercu jak twoje. Niemniej 
innego wyjścia teraz nie mamy, rozumiesz?  
Pokiwałem głową. 
 - Pamiętaj Harry. Musisz CHCIEĆ.  
Przypomniałem sobie swojego tatę. Jak pada martwy na ziemię przed moją przeraŜoną matką. 
Widziałem jak mama bierze mnie na ręce, staje tyłem do Voldemorta. Jak ten rzuca w nią 
zaklęciem uśmiercającym. Wydarzenia sprzed ponad 16 lat zaczęły do mnie wracać. I choć byłem 
zbyt mały by pamiętać wiele z mojego wczesnego dzieciństwa, to jedno pamiętałem. Śmierć swoich 
rodziców…  
Profesor Dumbledore szarpnął swoją róŜdŜkę, a otaczająca nas złota kula zniknęła. 
 - AVADA KEDAVRA!!! – krzyknąłem, spoglądając pewnie w czerwone oczy Voldemorta.  
Widziałem jak z jego róŜdŜki równieŜ biegnie ku mnie zielone światło. Jakby przez mgłę widziałem 
jak uderza mnie w pierś… Jak osuwam się na ziemię… Jak wokoło mnie zbiera się tłum ludzi… Jak…  
  
Zniknąłem w czerni…  
 

 
Na trawę pokrywającą hogwarckie błonia upadły z łoskotem dwa ciała. Jedno milknąc na wieki, 
drugie, jeszcze mając w sobie ziarenko tlącego się Ŝycia, odurzone bólem.  
   Odgłosy bitwy ucichły gwałtownie, jakby jakiś Wielki Brat w tym matrixie świata czarodziejów 
włączył magicznie pauzę. Gdzieniegdzie rzucano jeszcze pojedyncze zaklęcia, powoli jednak 
milknące i ustępujące miejsca pełnej niepokoju i grozy konsternacji.  
   Wokół dwóch męskich postaci zebrał się tłum zszokowanych gapiów. 
 - Przepuście dyrektora! – zagrzmiał ktoś z tyłu, a stale rosnąca grupa ludzi rozsunęła się, tworząc 
niewielki prześwit.  
Dostojna postać Albusa Dumbledore’a, dyrektora Hogwartu, szybkim i pewnym krokiem kroczyła 
ku leŜącym bez ruchu postaciom. Kobieta koło sześćdziesiątki, z uparcie zaczesanymi do tyłu 

background image

 

88 

siwiejącymi włosami, przykucnęła obok ciała dorosłego męŜczyzny. MęŜczyzny, znanego całemu 
światu czarodziejów. Lorda Voldemorta… Niepewnie wyciągnęła do przodu rękę, szukając tętnicy na 
szyi męŜczyzny. 
 - Nie Ŝyje – powiedziała, zerkając wyczekująco na dyrektora.  
Na polanie wybuchnęła wrzawa. Postacie w czerni, z maskami załoŜonymi tak, by zakrywały twarz, 
rzuciły się do przodu jakby chcąc na własne oczy zobaczyć ciało ich zmarłego pana. Chcąc je 
dotknąć, by jak niewierny Tomasz przekonać się o prawdziwości proroctwa…  
   Kilka sprawnych i trzeźwych ruchów aurorów i śmiercioŜercy zostali przygwoŜdŜeni do ziemi. 
Niektórym udało się zbiec do okolicznego lasu. 
 - Złapiemy ich. Mamy metryki – powiedział jeden z wysłanników z Ministerstwa Magii. Do tej pory 
zastępca kapitana aurorów. Ten ostatni leŜał na trawie, czując w ustach słodkawy smak jej źdźbeł. 
 - I jak, przyjemnie być zdrajcą? – syknął nowy kapitan, przygniatając do ziemi kolanem plecy 
szamoczącego się męŜczyzny. – Tobie nawet Azkaban się nie dostanie. Pocałunek dementora jak 
nic. ZasłuŜyłeś…  
Antazy Pottherobe poruszył się wściekle, ale silne ramiona jego dotychczasowego zastępcy mocno 
trzymały go przy ziemi.  
   Profesor Albus Dumbledore schylił się nad sylwetką siedemnastoletniego chłopca. 
 - Wezwijcie natychmiast magomedyków! Harry Potter jeszcze Ŝyje!  
  

***  

  
   Ciało młodego, czarnowłosego chłopaka leŜało bezładnie na Ŝelaznym łóŜku. Słowa „Chłopiec, 
który PrzeŜył” nabrały nowego znaczenia, nowego wymiaru… Nikt nie śmiał wątpić juŜ w 
umiejętności tego młodego maga. Nikt nie śmiał podwaŜyć tej kwestii – to ON zabił Sam-Wiesz-
Kogo.  
   Pod szpital świętego Munga zbierały się dyplomacje z przeróŜnych środowisk magicznego świata. 
Napływały niejako pielgrzymki. Ludzie, zafascynowani postawą i odwagą chłopca, przychodzili 
wspomóc go duchowo w walce ze śpiączką. Ze snem, który owładnął jego organizmem.  
   Magomedyk uchwycił nadgarstek Harry’ego i naciął szybko skalpelem. Kilka wprawnych ruchów i 
ciało chłopaka podłączone zostało do skomplikowanej aparatury, podtrzymującej Ŝycie. Plątanina 
kolorowych kabelków i rurek oplotła ciało siedemnastolatka, a białe drzwi zamknęły się, oddzielając 
ten sterylny pokoik od widoku niepowołanych.  
  

*** 

  
 - Panno Granger…  
Dziewczyna o długich, brązowych lokach podniosła zaskoczony wzrok znad ciała Harry’ego. 
Przetarła w pośpiechu łzy i z wyczekiwaniem zajrzała w głąb oczu Albusa Dumbledore’a. 
 - Panie profesorze – zaczęła, widząc jego zmartwione spojrzenie i zaniedbaną sylwetkę. 
 - Zostawisz mnie tutaj z nim? Proszę…  
   Harry Potter leŜał w swym łóŜku juŜ od niespełna dwóch tygodni, wciąŜ głuchy na wszelkie 
bodźce z zewnątrz. Kiedy więc jego nauczyciel, mentor i autorytet, usiadł na skraju jego łóŜka i 
przyglądał mu się w posępnym skupieniu, nie był w stanie zareagować. Zaprotestować przeciwko 
temu, co miało za chwilę nastąpić. Przeciwko temu, co pewnie wyczytałby jak z otwartej księgi z 
zasnutego oblicza nauczyciela.  
   Drzwi otwarły się głucho i do pokoju wszedł magomedyk. 
 - Albusie… jesteś pewien? 
 - Jak nigdy, Colinie. Podłączysz wszystko co trzeba?  
Lekkie skinienie głowy postaci w bieli.  
Albus Dumdledore ułoŜył się na łóŜku obok, a z jego rozciętego nadgarstka popłynęła struŜka krwi.  
Drzwi pokoju uchyliły się lekko, gdy zaglądnęła do niego profesor McGonagall. 
 - Minerwo, prosiłem cię, Ŝebyś… 
 - Nie wyrzucisz mnie stąd – powiedziała twardo kobieta, jednak nic nie mogło zmylić męŜczyzny. 
Głos jej drŜał. Przysiadła naprzeciwko starca, spoglądając w milczeniu na zanurzonego we śnie 
Harry’ego. 
 - Czy nic innego go nie obudzi? – zapytała. 
 - Mówiłem ci juŜ – westchnął dyrektor, przyglądając się w skupieniu, jak magomedyk podłącza go 
do aparatury. – Taki był plan. Wszystko ku temu zmierzało.  
Kobieta siedziała w ciszy, jakby szukając argumentów. 
 - Minerwo – zaczął czule profesor Dumbledore. – Wiedziałaś o tym tak dobrze jak ja. KaŜdego 
spotka taki los, jaki jest mu przeznaczony. 
 - Gotowe. – Posępną ciszę przerwał pewny głos magomedyka. 
 - Zostawisz nas samych, Colinie?  
Za lekarzem bezszelestnie zamknęły się drzwi. 

background image

 

89 

 - Tego wieczoru gdy połoŜyliśmy go przed drzwiami na Privet Drive, wiedzieliśmy oboje, co 
wydarzy się w przyszłości.  
Kobieta podniosła wzrok na Albusa Dumbledore’a. 
 - Nie przypuszczałam, Ŝe dojdzie do tego tak szybko – wyszeptała. 
 - KaŜdemu pisany jest jego czas. Ja juŜ swój na tym świecie wykorzystałem. 
 - Czy nie ma sposobu by obejść tę przepowiednię? Tak jak z… 
 - Nie. Badałem sprawę milion razy. Zresztą… - Nauczyciel uśmiechnął się nikle, patrząc serdecznie 
na leŜącego obok siedemnastolatka. – To zaszczyt móc oddać Ŝycie za kogoś takiego.  
Minerwa McGonagall poruszyła się niespokojnie. 
 - Nie chcę, byś umierał – powiedziała, a pojedyncza łza niezauwaŜalnie spłynęła po jej pooranym 
licznymi zmarszczkami policzku. 
 - Dla dobrze zorganizowanego umysłu śmierć jest zaledwie początkiem, pamiętaj o tym. A teraz…  
Kobieta wstała.  
Przed wyjściem z sali rzuciła długie, poŜegnalne spojrzenie w stronę skupionego dyrektora. 
Zamknęła za sobą drzwi, ukrywając cierpienie, jakie czuła wewnątrz.  
Albus Dumbledore spojrzał na Harry’ego. 
 - Do zobaczenia po drugiej stronie – powiedział ciepło i zamknął oczy.  
Ich krew miała po raz ostatni połączyć się w Wieczystym Przymierzu.  
  

*** 

  
 - Ja… Co… co się dzieje?  
   Harry Potter otworzył oczy.  
Minerva McGonagall poderwała się z miejsca. 
 - Czy ja… 
 - AleŜ proszę uprzejmie.  
Magomedyk przepuścił nauczycielkę, która przystanęła nad łóŜkiem siedemnastolatka. 
 - Jak się czujesz? – zapytała. 
 - Ja… dobrze… co się… co się stało? – Chłopak spojrzał z bólem w jej zaczerwienione oczy. 
 - Zabiłeś Sam-Wiesz-Kogo. Udało ci się… zrobiłeś to!  
Chłopak przymknął oczy. Wydało się, jakby słowa jego nauczycielki transmutacji do niego nie 
docierały. 
 - Hermiona, Ron… 
 - Są bezpieczni. Nic im się nie stało. Felix felicis… - Prof. McGonagall uśmiechnęła się ciepło. 
 - Rose? 
 - Ona takŜe. Harry… jak to dobrze, Ŝe jesteś juŜ z nami…  
Chłopak otworzył oczy i rozejrzał się spokojnie po pokoju. 
 - Profesor Dumbledore – powiedział cicho.  
Nauczycielka spojrzała na niego z przestrachem w oczach. 
 - Profesor Albus Dumbledore! Gdzie on jest? Był przy mnie… pomagał podtrzymać połączenie… 
gdzie on? 
 - Harry… - Profesor McGonagall zamknęła powieki, zaczerpując tchu. – On… on nie Ŝyje… 
 

 
Siedziałem osłupiały, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem. 
Profesor Dumbledore nie Ŝyje... Oddał za mnie Ŝycie... To nie fair, zupełnie nie fair... 
  
   Wróciłem do szkoły. Z Ministerstwa przyszły nasze wyniki. Wszystko zaliczyłem. WciąŜ jednak 
targało mną ogromne poczucie winy. Zabiłem... Zabiłem dwóch ludzi. Jednego sam, z własnej 
nieprzymuszonej woli. Bo tak chciałem. Bo tak mówiła przepowiednia. Drugiego, bo... bo oddał za 
mnie Ŝycie.  
  

*** 

  
 - Harry... 
Profesor McGonagall, nowa dyrektorka Hogwartu, spojrzała na mnie z troską. 
 - Słucham...? 
 - On... Profesor Dumbledore zostawił to tobie. 
Spojrzałem na białą kopertę. Wziąłem ją do rąk. Nauczycielka uśmiechnęła się lekko i odeszła. 
Obejrzałem kopertę. śadnego adresu, pojedynczego słowa. Rozerwałem. 
  
  
    

background image

 

90 

Harry…  

   Pewnie zaskoczy Cię treść niniejszego listu, musisz jednak wiedzieć, Ŝe wszelkie wypadki, które 
miały miejsce ostatnimi czasy nie były dla mnie niespodzianką. Przygotowałem się na taki obrót 
wydarzeń i jedynym co mogę teraz zrobić jest wyjaśnienie Ci wszystkiego. Po kolei…  
   Od dawna podejrzewałem, Ŝe Voldemort korzysta z jakiegoś nieokreślonego źródła energii, dzięki 
któremu wszelkie nasze (a szczególnie Twoje) starania zabicia go duszone były w zarodku. 
Wiedziałem, Ŝe musiał w jakiś sposób zapewnić sobie nieśmiertelność (albo coś skrajnie 
podobnego), by zyskać Ŝycie, utraciwszy ciało. Niestety nie dane mi było zgłębić tego problemu. AŜ 
do ostatnich kilku miesięcy, kiedy odkryłem powiązania Zakonu Milczących Kapłanów z postacią 
Voldemorta. Choć wszyscy podejrzewali, Ŝe na Mistrzostwach Świata w Quidditchu atakowali 
jedynie śmiercioŜercy, dla mnie od początku było jasne, Ŝe Milczący Kapłani zaszczycili Wielką 
Brytanię swoją obecnością. Ich pojawienie się w obecności Voldemorta wydało mi się na tyle 
podejrzane, Ŝe zacząłem węszyć. Wybacz, Ŝe nie było mnie w szkole w trudnych dla Ciebie 
momentach. Śledziłem powiązania Tego-Którego-Imienia-Nie-Wymawiają z Pochodnią Świętego 
Ognia, przyglądałem się z ukrycia aurorom z Ministerstwa Magii. Doniesiono mi potem o Twoich 
słowach à propos Antazy’ego Pottherobe, o niejakim wotum nieufności dla jego postaci. MoŜe nie 
zdajesz sobie z tego sprawy, ale od kiedy połączyliśmy się Przysięgą Krwi, jestem w stanie 
kontrolować Twoje myśli, a w zasadzie mimowolnie je śledzić. Tak jak miało to miejsce między 
Tobą a Voldemortem. Znałem więc Twoje zapatrywania, byłem świadom Twojej rozmowy z 
aurorami w domu Rose Sjon (śliczna dziewczyna, dbaj o nią). Mimowolnie dałeś mi pewne 
wskazówki co do dalszego postępowania, za co jestem zobowiązany Ci podziękować. Wybacz, Ŝe 
nie zdąŜyłem zrobić tego osobiście. Od czasu porwania Rose przez śmiercioŜerców wiedziałem, Ŝe 
Antazy Pottherobe nie jest tym za kogo się podaje, a przynajmniej kim stara się być, mydląc nam 
wszystkim oczy. Moment pojawienia się w prasie wzmianki o zamknięciu w Azkabanie „prawej ręki 
Sami-Wiemy-Kogo” (notabene poszkodowany to mój dobry znajomy, a przyjaciel ojca Rona) 
stanowił dla mnie potwierdzenie najgorszych obaw. W biurze aurorów pojawił się zdrajca. I to na 
tyle sprytny, Ŝe ujęcie go bez naprawdę silnych dowodów mogło spowodować odezwanie się 
protestów z dość wysokich stanowisk i urzędów, a co za tym idzie – mogłem zaszkodzić szkole. 
Zmuszony byłem działać w sekrecie. Stąd moje liczne wyjazdy, tajemnice. Od kiedy dowiedziałem 
się o Zakonie Milczących Kapłanów i ich osławionej Pochodni Świętego Płomienia, zacząłem szukać 
podziemnego przejścia do Pekinu. Zdawałem sobie sprawę, Ŝe muszą w jakiś szybki i w miarę 
bezpieczny sposób dostawać się na teren szkoły, bądź przyboczny. Panna Granger widziała mnie 
jednej nocy, węszącego na błoniach. Dyskretnie dałem jej następnego dnia do zrozumienia, by 
zatrzymała wszystko dla siebie. Nie chciałem, byś odkrył prawdę o istnieniu Pochodni, zanim ja nie 
zgłębię jej tajemnic. Wybacz mi tę gruboskórność, Harry. Przyjmij, Ŝe było to z mojej strony 
czynione w dobrej wierze. Wolałem sam wszystko dokładnie zbadać, nim pozwolę Tobie niszczyć 
Płomień. Tak, tak… wiedziałem o jego istnieniu i wiedziałem o Twojej wyprawie do Pekinu z panem 
Snakesem. Profesor Snape uprzedził mnie o całej sprawie, samemu jeszcze dokładnie nie 
rozumiejąc, co się szykuje. Wysłałem zaufanego przyjaciela, by tak pokierował Twoim 
towarzyszem, by ten zdecydował się ruszyć na odsiecz. Wyników jesteś najlepszym świadkiem.  
   Pana Weasley’a pewnie zaskoczy fakt zmiany nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią w 
przyszłym roku. Widzisz Harry… Profesor Broody, jako szpieg Voldemorta, dostał się do szkoły, ale 
nie zdołał zamydlić mi oczu. JuŜ sam fakt bezproblemowego objęcia przez niego stanowiska 
nauczyciela drugi rok z rzędu, stanowiło dla mnie niepokojący znak. Jeśli jeszcze nie zauwaŜyłeś… 
stanowisko to, upragnione przez Voldemorta (ooo tak, pamiętam jak dziś, gdy przyszedł do mnie z 
prośbą o przyjęcie do grona pedagogicznego), stało się pretekstem do nietypowej zemsty Sami-
Wiemy-Kogo. Jako Ŝe nie pozwoliłem mu zajmować się młodzieŜą, musiał rzuć na stanowisko 
swoistą klątwę. Odtąd Ŝaden nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią nie zagrzał miejsca w szkole 
na dłuŜej niŜ rok. Profesor Broody owszem. I to był błąd Voldemorta… Pozwalając swojemu 
człowiekowi dłuŜej pozostać w szkole, nie pomyślał o tym jednym, małym szczególiku. A dla mnie 
jakŜe znaczącym…  
   Jak więc widzisz (mam nadzieję, Ŝe sprawnie nakreśliłem waŜniejsze kwestie) juŜ od dłuŜszego 
czasu wiedziałem, Ŝe szykuje się wydarzenie, na które czekaliśmy obaj. Wielka Bitwa… Przyznaję z 
bolącym sercem – pomimo posiadania przeze mnie tej wiedzy i stale rosnących obaw, Ŝe to 
wkrótce – nie zastosowałem odpowiednich restrykcji, przez co śmierć poniosła biedna panna Zeller. 
Do teraz nie potrafię sobie tego wybaczyć. Pycha, Harry… nigdy nie daj się jej zwieźć. Bo ona 
usypia czujność, a wróg nie śpi…  
   Nie czuj się winny śmierci kogokolwiek, a juŜ najmniej mojej. Jestem Ci tutaj winien kilka 
ostatecznych wyjaśnień.  
   Jeszcze przed Twoim narodzeniem, przed ujawnieniem się Lorda Voldemorta, z ust przebywającej 
u mnie na rozmowie kwalifikacyjnej prof. Trelawney usłyszałem słowa, które wstrząsnęły mną do 
głębi. „Nad czarnowłosym chłopcem czuwając, czarnowłosego męŜczyznę pokonasz. Moc ich 
podobieństw uratuje świat czarodziejów.”. Jak się zapewne domyślasz, owym męŜczyzną był Tom 
Marvolo Riddle. Czując, Ŝe Sybilla ma rzadki dar, przyjąłem ją do pracy, oczekując kolejnej 

background image

 

91 

przepowiedni, która mogłaby wyjaśnić mi nieco zaistniałe mroki. Nie musiałem długo czekać. Kilka 
miesięcy po niej pojawił się u mnie, starając się o rzeczoną posadę, przyszły Lord Voldemort. 
Miałem go na oku od dzieciństwa. Podejrzewałem, Ŝe to o niego moŜe chodzić w przepowiedni, a 
jego wizyta, tylko mnie w tym utwierdziła. Niedługo potem przyszły cięŜkie czasy… Twoja mama z 
ojcem zginęli tragiczną śmiercią, a ja stałem się opiekunem czarnowłosego chłopczyka… juŜ wtedy 
na Privet Driver wiedziałem, co Ciebie czeka. Profesor Trelawney kilka tygodni przed Twoimi 
narodzinami uczyniła mnie słuchaczem kolejnej przepowiedni. Tej, którą chciałeś wykraść z 
Ministerstwa Magii. Wiedziałem, Ŝe nastanie dzień, kiedy będziecie z Voldemortem musieli stanąć 
walki. Kiedy JA będę musiał go zabić.  
   Przepowiednie… dziwna sprawa. W zaleŜności od sposobu patrzenia, moŜna widzieć je w innym 
świetle. Twoja przepowiednia mówiła, Ŝe albo Ty go pokonasz, albo on Ciebie, a Ŝaden nie moŜe 
Ŝyć, gdy ten drugi Ŝyje. W momencie połączenia się po raz drugi Twojej róŜdŜki i Voldemorta, 
stałem obok, świadom, Ŝe muszę Ciebie przekonać do jego zabicia. I na tym kończyła się Twoja 
rola – na wierze, Ŝe to Ty go zabijesz. Rzuciłeś co prawda zaklęciem uśmiercającym, ale nic 
ponadto. Jesteś zbyt dobroduszny by kogokolwiek zabić. Ale dzięki wzbudzeniu w Tobie samym 
wiary, Ŝe moŜesz, otrzymałem przychylność dokonania tego za Ciebie. Gdy Ty padałeś na ziemię 
odurzony zaklęciem uśmiercającym, ja chowałem pomiędzy swoje szaty róŜdŜkę. RóŜdŜkę, którą 
przed sekundą zabiłem Voldemorta…  
   Na początku roku namówiłem Ciebie na Przymierze Krwi. Wiedziałem, Ŝe Sami-Wiemy-Kto ma 
teraz ochraniającą go barierę. śe pokonanie go bez kropli Twojej krwi moŜe być wręcz niemoŜliwe… 
Jednak jednego powodu, dla którego Ciebie wówczas na to namówiłem, nie mogłem zdradzić aŜ do 
teraz. Harry, mój drogi Harry… Godząc się na śmierć Voldemorta godziłem się jednocześnie na 
Twoją. Nie jest Ci obca sprawa licznych podobieństw pomiędzy Tobą a nim. W momencie jego 
odrodzenia, gdy w jego ciele zapłynęła Twoja krew… Voldemort zapewnił sobie niejakie 
przypieczętowanie waszego połączenia. Innymi słowy – jak ja umrę, umrzesz ty. On oczywiście nie 
miał wtedy o tym pojęcia. Roztargnienie, niewiedza… moŜe właśnie wspomniana przeze mnie pycha 
zgubiły go. Chcąc bowiem pozbyć się Ciebie, jednocześnie zadałby sobie samemu śmierć. Ironia 
losu, nieprawdaŜ? Wracając do pierwotnego tematu… dokonując z Tobą Przymierza Krwi, 
zapewniłem Tobie szansę przeŜycia. Zabiłem Voldemorta, on zaś pociągnął za sobą Ciebie. I tu 
przejawiła się moja rola… uratować czarnowłosego chłopca… dzięki Twojej krwi, i ja stałem się 
Tobie podobny. Dopóki ja Ŝyłem, ty równieŜ musiałeś. Zadanie zostało wykonane… Wiedziałem, Ŝe 
wykonałem swoją pracę, swoje poselstwo na tym świecie. Zdawałem sobie teŜ sprawę z tego, Ŝe 
jeśli nie odejdę, Ty się nie obudzisz. śyłeś wciąŜ, to prawda. Ale zatrzymany w najgłębszym ze 
snów… Wtedy, w szpitalu, wiedziałem, Ŝe jestem Ci to winny. Przyjąłem na siebie odpowiedzialność 
za wszystko. Pogodziłem się ze swoją śmiercią. Pamiętasz Nicolasa Flamela? Niedawno odbył się 
jego pogrzeb. Odchodzę więc wraz z przyjacielem na zasłuŜoną emeryturę. Urlop jeśli wolisz. Z 
poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Dlatego mam jedną prośbę, Harry… Nie czuj się winny 
niczyjej śmierci. Tak musiało być… To było mi pisane jeszcze przed Twoimi narodzinami. Tak było 
pisane nam wszystkim.  
   Ciesz się Ŝyciem i Swoją Rose. Opiekuj się nią, to naprawdę wspaniała i dobra dziewczyna. Pannę 
Granger pozdrów i przeproś, Ŝe nie będę na jej ślubie. Na pewno będzie wspaniałą Ŝoną i matką.  
   Mam nadzieję, Ŝe po tym wszystkim nie czujesz do mnie Ŝalu… Jeśli Ci o czymś nie 
wspominałem, to jedynie przez wzgląd na Ciebie.  
   Nie zmieniaj się, bądź dalej sobą. Niewinnym, odwaŜnym obrońcą dobra i sprawiedliwości. Bo 
nikt inny lepiej od Ciebie tego nie potrafi. Ja jestem (a w zasadzie byłem) jedynie pionkiem w grze. 
W rękach Stwórcy.  
  
                          z ciepłymi pozdrowieniami  
                                        Albus Dumbledore  
  
PS. Pozostawiam Ci w spadku Fawkesa. JuŜ od momentu jak przekroczyłeś próg tej szkoły, czułem, 
Ŝe w dziwny sposób do siebie nawzajem naleŜycie. Opiekuj się nim dobrze, ja będę z góry czuwał i 
pilnował.  
PPS. W moim biurku jest napoczęta torebka karmelków. Minerwa nieszczególnie za nimi przepada, 
takŜe gdybyś miał sposobność, masz moje pełnomocnictwo, by je otrzymać. 
  
Zmiąłem list w ręce, a z oczu wypłynęła pojedyncza łza...