background image

MELINDA METZ

PIERŚCIEŃ

(The Seeker)

Roswell w Kręgu Tajemnic

przełożyła Zuzanna Maj

background image

1.

Hmm... Mogłabym włożyć do niej te zakolanówki, których nigdy nie noszę - mruczała 

Maria De Luca, spoglądając na króciutką jasnozieloną sukienkę.

Ale czy nie przestała ich nosić właśnie dlatego, że nikt już nie chodził w zakolanówkach? 

Starała się przypomnieć sobie, czy ostatnio widziała w szkole jakąś dziewczynę tak ubraną.

Spojrzała na zegar i potrząsnęła głową.

- Już strasznie późno - szepnęła.

Miała się spotkać z piątką swoich najlepszych przyjaciół we Flying Pepperoni. Jeśli nadal 

będzie się tak grzebać, to na pewno nie zdąży.

- A może powinnam włożyć coś niebieskiego - zaczęła znowu mruczeć pod nosem.

Niebieski podkreśli kolor jej oczu. Ale Alex Manes, jej najlepszy kumpel, twierdził, że 

faceci kłamią, kiedy zachwycają się kolorem oczu dziewczyn. Maria prychnęła pogardliwie.

Alex   pewnie  by powiedział,  że   powinna  włożyć  na  tę   okazję   przezroczystą  sukienkę 

i buty na wysokich obcasach.

Może   wtedy   Michael   Guerin   wreszcie   zwróciłby   na   nią   uwagę.   Musisz   się   do   tego 

przyznać, pomyślała. Właśnie dlatego spędziłaś całe przedpołudnie przed lustrem, namyślając 

się, w co się ubrać, żeby Michael cię zauważył.

Sassafras, kot Marii, wślizgnął się do sypialni i wskoczył na łóżko.

- Hej,   Sass,   ty   pewnie   dobrze   wiesz,   co   zrobić,   żeby   Michael   zobaczył   we   mnie 

dziewczynę, prawda? Koty wiedzą wszystko, ale niczego nie chcą zdradzić.

Wzięła do ręki złoty łańcuszek - ten, na którym zawiesiła pierścień znaleziony wczoraj 

w centrum handlowym - i okręciła go wokół palca. Pokołysała pierścieniem przed płaską mordką 

persa. Sassafras udawał, że go to nie interesuje. Jednak po chwili wyciągnął do przodu łapę. 

Maria zobaczyła coś mokrego i czerwonego na poduszeczkach.

- Ty krwawisz! - krzyknęła. Na pewno znowu wszedł w krzaki róży, aby polować tam na 

ptaki. Wtedy zawsze wracał podrapany.

Zawiesiła łańcuszek na szyi, żeby jej nie przeszkadzał. Podeszła do parapetu, gdzie stała 

doniczka z aloesem, oderwała liść i wycisnęła z niego sok. Podbiegła do łóżka i delikatnie ujęła 

łapę kota.

- W ten sposób prędzej się zagoi - pocieszała Sassafrasa. To się stało w chwili, kiedy 

palce Marii dotknęły kociej łapy. Przed jej oczami pojawił się nagle drozd. Chciała go złapać. 

background image

Poczuła smak mleka w ustach. Było pyszne. Promienie słońca grzały jej plecy. Ktoś drapał ją pod 

brodą.

Maria odskoczyła, wypuszczając kocią łapę. Sassafras wskoczył na parapet. Siedział tam, 

ruchami ogona dając wyraz swojemu niezadowoleniu.

To było niesamowite, pomyślała. Przez chwilę czułam się tak, jakbym była Sassafrasem. 

Jakbyśmy się komunikowali za pomocą telepatii, kot - człowiek.

Maria również usiadła. Była wstrząśnięta. To, co odczuła, dotykając Sassa - wydało jej się 

znajome. Takie samo wrażenie jak... jak łączność z jej przyjaciółmi. Łączność, którą potrafili 

nawiązywać kosmici - Max i Isabel Evans, no i oczywiście Michael. Pewnego wieczoru, po tym 

jak poznała ich tajemnicę, Max zorganizował spotkanie w jaskini. Udało mu się nawiązać tę 

niezwykłą łączność pomiędzy Marią, Alexem, Liz Ortecho i trzema kosmitami.

Maria   miała   wtedy  wrażenie,   jakby  umysły   tych   sześciu   osób   zespoliły  się.   Nie,   nie 

umysły.   Nie   mogli   czytać   w swoich   myślach   -   byli   jednak   w stanie   poznać   i zrozumieć   się 

nawzajem. Połączyły się nasze dusze, uświadomiła sobie Maria.

Tak, jak to się stało pomiędzy nią i Sassafrasem. Co oznaczało, że dusza kota to smak 

mleka i dotyk promieni słonecznych na grzbiecie.

Uśmiechnęła   się.   Liz   miałaby   niezłą   zabawę,   gdyby   Maria   zaczęła   jej   wmawiać,   że 

nawiązała łączność z Sassem. Jej przyjaciółka na pewno by przypomniała, że kiedyś Maria była 

absolutnie przekonana, że zażywanie wyciągu z miłorzębu poprawi jej iloraz inteligencji. Liz 

zrobiła wykres zależności pomiędzy ilością zażytego przez Marię wyciągu a wynikami testów. 

Krzywa wyników wznosiła się i opadała, natomiast krzywa poziomu miłorzębu stale pięła się 

w górę. Najwyraźniej spekulacje Marii na temat wpływu miłorzębu na IQ nie pokrywały się 

z rzeczywistością.

Byłoby   nieźle,   gdybym   rzeczywiście   potrafiła   nawiązać   łączność   z Sassafrasem, 

pomyślała. Uznała jednak, że teoria Liz Ortecho - na temat wybujałej wyobraźni Marii - była 

bardziej prawdopodobna.

- Spróbujmy   to   zrobić,   koteczku   -   powiedziała,   podchodząc   znowu   do   Sassafrasa 

z liściem aloesu. - Wycisnę tylko kilka kropli i wszystko będzie dobrze.

Wzięła do ręki łapę zwierzaka i obróciła ją delikatnie. Zaraz, zaraz. Może to inna łapa? Tu 

nie było krwi na poduszeczkach. Popatrzyła na drugą łapę - była zupełnie zdrowa. Sprawdziła 

obie i nie zauważyła nawet śladu zadrapania.

background image

Wiem, że tam była krew, pomyślała. To nie był wytwór wyobraźni.

A   może   ja   go   uleczyłam!   Ta   myśl   kompletnie   ją   oszołomiła.   To   byłoby   wprost 

nadzwyczajne.   Leczenie   zawsze   fascynowało   Marię.   Jej   przyjaciele   nie   traktowali   poważnie 

aromaterapii i wytwarzanych przez nią witamin, jednak Maria była przekonana, że jej kuracje 

dają dobre rezultaty.

Max,   Michael   i Isabel   posiadali   moc   uzdrawiania.   Kiedy   Max   uleczył   Liz   z rany 

postrzałowej - co Maria widziała na własne oczy, musiał najpierw nawiązać z ranną łączność. 

Może Maria rzeczywiście nawiązała łączność z Sassem i uzdrowiła go.

Ale ty nie jesteś kosmitką, skarciła się w duszy.

Musiała   to   jeszcze   raz   przemyśleć,   tak   jak   to   zawsze   robiła   jej   nadzwyczaj   logiczna 

przyjaciółka Liz. Okay, może Sassafras wcale nie miał skaleczonej łapy. Może to był tylko jakiś 

czerwony płyn,  którego ślady znajdzie na swojej  narzucie albo na parapecie. To było  jasne, 

logiczne wytłumaczenie.

Dziewczyna oparła się o komodę i przejrzała w lustrze.

- Powróciłaś   do   rzeczywistości   -   powiedziała   do   swojego   odbicia.   Na   szczęście   nie 

przypominała uciekinierki z psychiatryka. Wyglądała zupełnie normalnie.

Tylko że... tylko że coś żarzyło się pod jej cienkim podkoszulkiem. Tuż nad sercem. 

Szybko ściągnęła podkoszulek. Ręce jej drżały.

To   ten   pierścień,   uświadomiła   sobie.   Zdjęła   łańcuszek   i zsunęła   z niego   pierścień. 

Umieszczony w środku kamień pulsował fioletowo - zielonym światłem.

Po chwili światło  przygasło.  Maria usiadła na podłodze. Nie byłaby w stanie uczynić 

kroku.   Trzymała   pierścień   przed   oczami,   uważnie   oglądając   kamień.   Przypominał   opal, 

z tęczowymi odblaskami zieleni i fioletu.

Czy on rzeczywiście się żarzył? Może to było tylko złudzenie optyczne, odbicie lustra? 

A może jej słynna wyobraźnia?

Jednak żarzący się kamień był trzecim z kolei niezwykłym  przypadkiem.  Pierwszy to 

nawiązanie łączności z kotem, potem zniknięcie śladów krwi. To za wiele, nawet jak na moją 

wyobraźnię, pomyślała Maria.

Liz pewnie by temu zaprzeczyła. Znalazłaby naukowe wytłumaczenie na każde z tych 

dziwnych wydarzeń.

Może   jestem   zbyt   podniecona   spotkaniem   z Michaelem   i podniósł   mi   się   poziom 

background image

estrogenów,   pomyślała   Maria.   Muszę   spytać   Liz,   czy   taki   nagły   przepływ   hormonów   może 

powodować halucynacje. Bo przecież o to tylko chodzi. O halucynacje.

Prawda?

- Jak   myślisz,   czy   Ray   Iburg   mógłby   być   moim   ojcem?   -   spytał   Michael   Guerin, 

wsiadając do jeepa Maxa Evansa.

Czy to nie żałosne? - pomyślał. Nie powiedzieć nawet „cześć”, nie spytać, jak się czuje 

Isabel, tylko zacząć od razu opowiadać, jaki jesteś podniecony, ponieważ wczoraj wieczorem 

uświadomiłeś sobie, że może będziesz miał tatusia.

Ale Max nie będzie się z niego wyśmiewał. Nawet jeśli pomyśli, że Michael zachowuje 

się żałośnie, nie okaże mu tego. A właściwie, to nawet tak nie pomyśli. Był pod tym względem 

w porządku - nie tylko dlatego był najlepszym przyjacielem Michaela.

Był   jeszcze   inny   powód.   Kiedy   jest   się   jednym   z trzech   kosmitów   na   całej   Ziemi   - 

a przynajmniej, kiedy sądzi się, że jest się tylko jednym z trzech, jak to było w dzieciństwie - 

przyjaźń z pozostałą dwójką jest nieuchronna. To znaczy z Maxem i jego siostrą, Isabel.

Max zdjął ciemne okulary. Jego niebieskie oczy błyszczały.

- Ja też zadawałem sobie to pytanie - powiedział. - To chyba naturalne. Ray jest jedynym 

dorosłym kosmitą, jakiego spotkaliśmy. Mimo to dziwnie jest myśleć o kimś jako o ”moim ojcu”, 

chyba że on rzeczywiście jest „moim ojcem”.

Michael   w ogóle   nie   brał   pod   uwagę   możliwości,   że   Ray   mógłby   być   ojcem   Maxa 

i Isabel. To nie byłoby w porządku. Oni już mieli dwoje wspaniałych przybranych rodziców.

W   przeciwieństwie   do   Michaela.   Kiedy   on   wydostał   się   z inkubatora   i wyszedł   na 

pustynię, znalazł go tam farmer i oddał do sierocińca. Od tamtego czasu przerzucano go, jak 

piłkę, z jednej rodziny zastępczej do drugiej.

Skończ z tym! - nakazał sobie. Robisz się coraz bardziej żałosny.

- Chyba wiesz, że żadne przepisy nie zabraniają rozmowy podczas prowadzenia pojazdów 

mechanicznych - zwrócił się do przyjaciela.

- Co? Aha. - Max wycofał jeepa z podjazdu domu aktualnej rodziny zastępczej Michaela 

i ruszył w stronę centrum. - Obaj zanadto wybiegamy do przodu - odezwał się po chwili. - Nie 

wiemy nawet, czy Ray pochodzi z tej samej planety co my. Wczoraj wieczorem powiedział tylko, 

że też jest kosmitą. On może pochodzić z zupełnie innej galaktyki.

Michael   nie   pomyślał   o tym.   Czuł   się   coraz   bardziej   przegrany.   Dobre   i to,   że 

background image

przynajmniej nie wsiadł do samochodu obładowany prezentami dla Raya na Dzień Ojca. Nie 

znalazł się na samym dnie Oceanu Żałości. Na razie.

- Chyba masz rację - przyznał. - Pamiętasz tę świetlistą kulę w centrum handlowym, którą 

wzniecił Ray, żeby na parę minut zatrzymać Valentiego w miejscu? Nie sądzę, żebyśmy mieli 

wystarczającą moc, by zrobić coś takiego. Może on rzeczywiście jest z innej galaktyki.

Max - czyli wzór odpowiedzialności - zwolnił, kiedy zobaczył, że światło zmienia się na 

żółte. Michael by przyspieszył.

- Jest też możliwe, że posiadamy inne moce i sami o tym nie wiemy - zauważył Max. - 

Isabel mówiła, że... Nikolas mógł robić mnóstwo rzeczy, których my nie potrafimy.

Michael zauważył wahanie przyjaciela, zanim wypowiedział imię Nikolasa. Doskonale go 

rozumiał. Na samą myśl o Nikolasie skręcał mu się żołądek.

- Może byłoby lepiej, gdyby Ray należał do innego gatunku kosmitów. Nikolas pochodził 

z naszej   rodzinnej   planety,   a przez   niego   mogliśmy   wszyscy   stracić   życie   -   mruknął.   -   Nie 

powinniśmy byli pozwolić Isabel, żeby się z nim zadawała. Wiedzieliśmy, że to się może źle 

skończyć.

- Akurat by nas posłuchała. - Max zatrzymał się przy znaku stopu na Smith Road na pełne 

dziesięć sekund, widać, że pilnie słuchał wykładu pana Browna, kiedy ten omawiał na kursie 

niebezpieczeństwo   związane   z przejeżdżaniem   znaków  stopu,   po  czym   ruszył  zupełnie   pustą 

ulicą. - W każdym razie próbowaliśmy to zrobić - dodał.

- Gdyby   Nikolas   nie   był   już   martwy,   sam   bym   go   chętnie   zabił   -   powiedział 

z wściekłością   Michael.   -   Ostrzegaliśmy   go   przed   Valentim.   Mówiliśmy   mu,   że   on   jest 

niebezpieczny.

- Nie wiedzieliśmy, że szeryf go zabije - powiedział cicho Max.

Michael nie odezwał się. Nikt nie przypuszczał, że Valenti mógłby posunąć się aż tak 

daleko. On, Max i Isabel muszą być teraz niezwykle ostrożni.

- Przynajmniej udało się nam wyciągnąć stamtąd Izzy, a szeryf nie odkrył prawdy o nas - 

powiedział Max.

Jego przyjaciel był tak wściekły, że nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wiedział przecież, 

jakim cholernym gnojem był Nikolas. Isabel potrzebowała kogoś zupełnie innego, kogoś, kto 

mógłby ją pokochać tak, jak na to zasługiwała.  Michael powinien  był  zrobić  wszystko,  aby 

trzymać ją z daleka od Nikolasa.

background image

- Ray mieszka na najwyższym piętrze - poinformował go Max, podjeżdżając pod muzeum 

UFO.

- Trudno mi uwierzyć, że pracowałeś dla tego faceta, tu, w muzeum i nie poznałeś o nim 

prawdy - powiedział Michael, kiedy okrążali budynek.

On sam po raz pierwszy widział Raya poprzedniego wieczoru i tylko przez kilka minut. 

Zastanawiał się, czy dzisiaj będzie mógł w jakiś sposób go wyczuć. Nawiązać z nim łączność.

On naprawdę może być moim ojcem. Ta myśl znowu pojawiła się w umyśle chłopca, 

zanim zdążył ją stłumić.

Kiedy wysiedli z jeepa, został trochę z tyłu, by Max nie widział, że musi wytrzeć spocone 

dłonie o dżinsy. Nie mógł jednak nic poradzić na pot spływający po plecach.

- Przecież kosmici nie mają specjalnej aury - tłumaczył mu Max, kiedy szli po schodach 

do mieszkania Raya. - Skąd mogłem wiedzieć? - Nacisnął dzwonek, a gospodarz natychmiast 

otworzył drzwi.

- Spodziewałem się, że przyjedziecie wcześniej - powiedział. - A gdzie reszta?

- Isabel jeszcze nie otrząsnęła się po wczorajszych przeżyciach - rzekł Max. - Nie chciała 

przyjść.

Michael był zadowolony, że przyjaciel jest w stanie mówić. On miał zupełnie wyschnięte 

gardło, podczas gdy ciało oblewał pot, jakby brał udział w maratonie.

Ray   zaprowadził   ich   do   salonu,   gdzie   było   pełno   wypełnionych   styropianowymi 

kuleczkami worków siedzisk i nic więcej.

- A co z tą trójką, który była z wami w centrum handlowym? - spytał.

Michael obrzucił go szybkim spojrzeniem. Max miał rację - po aurze Raya nie można się 

było zorientować, czy jest inny. Miała biały połysk z domieszką łagodnej zieleni i błękitu - aura 

spokojnego faceta, który niczego nie ukrywa.

- Nie   wiedziałem,   czy   ich   tu   przyprowadzić   -   powiedział   Max.   -   Wiesz,   że   oni   są 

ziemskimi istotami, prawda?

Michael czekał na odpowiedź Raya. Czy będzie w ten sam sposób myślał o ludziach jak 

Nikolas? Tamten nienawidził ziemskich istot. To był poważny sygnał, świadczący o tym, że coś 

z nim było nie w porządku. Nikolas traktował Liz, Marię i Alexa jak uciążliwe insekty.

Ray roześmiał się, a w jego aurze rozbłysło więcej zielonych plamek.

- Uważam, że towarzystwo ludzi jest zupełnie miłe - powiedział.

background image

- Kim   pan   jest?   -   spytał   nagle   Michael.   Wcale   nie   miał  zamiaru   zadać   tego   pytania. 

W ogóle nie miał zamiaru zadawać pytań, jeszcze nie teraz. Przynajmniej nie powiedziałem do 

niego „tatusiu”, pomyślał.

Ray wskazał palcem swój podkoszulek z napisem, „Ocalałem z Katastrofy w Roswell”.

- Zaraz... czy ty jesteś... czy byłeś na UFO, które rozbiło się tu w latach czterdziestych? - 

wyjąkał Max. - Myśmy zawsze myśleli... myśleliśmy, że nasze inkubatory były właśnie na tym 

statku.

- Tak, to prawda. Może chcecie lodów? - spytał Ray. - Mam w kuchni.

Bezładne   myśli   zawirowały   w głowie   Michaela.   Ray   był   na   statku   kosmicznym,   na 

którym znajdowały się ich inkubatory. To znaczy, że pochodził z tej samej planety. Mógłby więc 

być jego ojcem.

Gospodarz ruszył w kierunku kuchni, lecz Michael zaszedł mu drogę.

- Zaraz. Niech pan zaczeka - powiedział. - Więc pan wiedział o inkubatorach? Dlaczego 

pan nas nie szukał? Dlaczego nie było pana w jaskini, kiedyśmy się z nich wydostali?

- Michael, wyluzuj się - szepnął Max. - Przecież Ray wyratował nas wczoraj z opresji.

- Nie mów, że mam się wyluzować. Ten facet dopuścił do tego, że przez całe lata nie 

wiedzieliśmy, kim jesteśmy, skąd przyszliśmy i dlaczego posiadamy moc. Musieliśmy sami to 

wszystko  składać  po kawałku. Nie chciało mu się nawet sprawdzić, czy jesteśmy żywi,  czy 

umarliśmy.

- Nie musiałem was szukać, przecież wiedziałem, gdzie jesteście - tłumaczył mu Ray. - 

Wiedziałem,   ponieważ   sam   was   tam   umieściłem.   Ukryłem   wasze   inkubatory   w jaskini. 

I zostawiłem was samych. Uważałem, że w ten sposób macie największe szanse przetrwania. Nie 

byłem  pewny,  czy agencje rządowe  nie znają  prawdy o mnie  lub też  nie podejrzewają,  kim 

jestem. Brak kontaktu ze mną gwarantował wam bezpieczeństwo.

Michael trochę się rozluźnił.

- Więc pan jest... - zaczął i odchrząknął. - Czy któreś z nas jest pana krewnym albo...? To 

znaczy, czy jest pan naszym ojcem albo kimś bliskim?

Wstrzymał oddech, wpatrując się w twarz Raya. Ten potrząsnął głową.

Michael poczuł, że z jego płuc uszło całe powietrze. Czuł się jak przekłuty balon. No to 

trudno, pomyślał. Mały Mikey nie odnalazł dzisiaj tatusia. W gruncie rzeczy nie zależało mu na 

tym. Przynajmniej nie aż tak.

background image

- Cała czwórka, was dwóch, Isabel i ten chłopak, którego wczoraj wieczorem zabił szeryf 

Valenti... - zaczął Ray.

- Nikolas - podrzucił mu Max.

- Byliście dziećmi członków mojego zespołu. Byliśmy naukowcami, którzy mieli zbadać 

Ziemię   i zadecydować,   czy  nadaje   się  do  zasiedlenia   -  mówił  dalej   Ray.   -  Gdyby  tak  było, 

mieliśmy tu założyć pierwszą placówkę. Jednak szybko doszliśmy do wniosku, że istoty ludzkie 

nie są przygotowane psychicznie na to, aby dzielić swoją planetę z obcymi przybyszami.

- A nasi rodzice? - spytał Max.

Nareszcie Michael miał usłyszeć odpowiedź na to pytanie, które zadawał sobie od czasu, 

kiedy zrozumiał, kim są rodzice.

- Jedynie ja ocalałem z katastrofy - powiedział Ray. - Przykro mi.

Michael  poczuł, że łzy napływają  mu do oczu. Przestań, pomyślał.  Przecież przez  te 

wszystkie lata uważałeś ich za zmarłych. Ale pojawienie się Raya rozbudziło w nim na nowo 

nadzieje.

Masz   prawie   osiemnaście   lat,   tłumaczył   sobie.   Nie   jesteś   małym   dzieckiem.   Nie 

potrzebujesz rodziców. Pewnie uważałbyś teraz, że są tylko utrapieniem.

- Co  się   wtedy  stało?   -  spytał,  starając   się  nie  okazywać  emocji.   -  Co  spowodowało 

katastrofę?

- Usiądźcie, to wam opowiem - obiecał Ray.

Chłopcy zagłębili się w elastyczne siedziska. Ray usadowił się naprzeciwko nich, zielone 

i niebieskie koła w jego aurze zaczynały zasnuwać się szarością.

- Wracaliśmy do domu. Wystartowaliśmy bez żadnych przeszkód. Cała załoga zebrała się 

przy oknie, żeby po raz ostatni spojrzeć na Ziemię.

Michael   zauważył,   że   powietrze   pomiędzy   nim,   Maxem   a Rayem   zaczyna   wibrować 

i drżeć jak w bardzo upalny dzień. Pojawiła się niebiesko - biała piłka do koszykówki, która 

płynęła w powietrzu na wysokości jego oczu. To Ziemia, uświadomił sobie. Jak Ray to robi?

- Pomyślałem, że przyda się pomoc wizualna - powiedział Ray.

Po chwili Ziemia zmniejszyła się do rozmiaru piłki do ping - ponga. Teraz Michael mógł 

zobaczyć pomost obserwacyjny i załogę, patrzącą przez okno na znikającą im z oczu planetę. 

Wygląd członków załogi odpowiadał relacji naocznych świadków, którzy widzieli ich ciała po 

katastrofie   -   niewielki,   pozbawiony   owłosienia   tułów;   długie,   szczupłe   ręce;   duże   głowy, 

background image

z ogromnymi czarnymi oczami o migdałowym wykroju.

Jednak żaden ze świadków nie mówił o ich skórze - absolutnie gładkiej, bez najmniejszej 

zmarszczki, prawie metalicznej.

Patrząc na członków załogi, Michael poczuł ucisk w gardle. Oni wszyscy są już martwi, 

pomyślał. Wszyscy, z wyjątkiem Raya. A wtedy byli tacy szczęśliwi, tacy pełni życia.

Chwileczkę, skąd przyszła mu do głowy ta myśl? Uświadomił sobie, że Ray przekazuje 

im nie tylko obrazy, ale również stany emocjonalne. Michael czuł dumę, która napawała grupę 

naukowców po wypełnieniu ich zadania. Czuł, że są szczęśliwi i podnieceni, ponieważ wracają 

do domu. Zadowoleni, że tam urodzą się ich dzieci.

Moja mama i tata są w tej grupie, pomyślał. To oni przekazują mi część odczuwanego 

teraz podniecenia. Bardzo pragnęli moich narodzin. Poczuł jakąś twardą gulę w gardle. Przełknął 

ślinę, ale nie mógł się jej pozbyć. Oni nie żyją już przeszło pięćdziesiąt lat, tłumaczył sobie.

- Nie wiedzieliśmy, że uciekł nam więzień - mówił dalej Ray.

- Więzień? - spytał cichym głosem Max.

- Nazywał   się...   dam   mu   imię   jakiejś   ziemskiej   istoty,   na  przykład   Clyde.   Nigdy  nie 

lubiłem tego imienia. Kiedy opuszczaliśmy naszą planetę, Clyde dostał się po kryjomu na statek - 

tłumaczył   Ray.  -   Ukradł   jeden   z Kamieni   Nocy...   to   najbardziej   przybliżone   tłumaczenie   tej 

nazwy. Kamienie stanowią źródło niesłychanej mocy. Jedynie członkowie konsorcjum, którzy 

rządzą naszą planetą, mają prawo ich używać. Clyde ukradł Kamień i wślizgnął się na pokład 

naszego   statku.   Odkryliśmy   jego   obecność   dopiero   w drodze   na   Ziemię.   Zamknęliśmy   go 

w kabinie hibernacyjnej, gdzie miał pozostać do czasu, kiedy przekażemy go konsorcjum.

- Jednak w drodze powrotnej ten Clyde zdołał uciec - powiedział Michael.

Ray nie odzywał się. Michael zerknął na niego, lecz mężczyzna utkwił wzrok w obrazie 

załogi na pomoście obserwacyjnym.

- Dawno tego nie  oglądałem - powiedział ledwie  dosłyszalnym  głosem. - Brakuje  mi 

moich przyjaciół - dodał.

On jest tu zupełnie sam, pomyślał Michael. Ja mam Maxa i Isabel, Marię, Alexa i Liz. 

A on jest sam. Ray otrząsnął się z zamyślenia.

- Tak - powiedział. - Clyde  uciekł. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale udało mu się 

otworzyć kabinę hibernacyjną i wyjść. Znalazł Kamień, a potem znalazł też nas.

Michael   wychylił   się   do   przodu,   patrząc   w napięciu,   jak   Clyde   wchodzi   na   pomost 

background image

obserwacyjny. Wyglądał tak samo jak inni, ale trzymał w ręku mały kamień, pulsujący fioletowo 

- zielonym światłem. Dwóch członków załogi ruszyło w jego kierunku, lecz wtedy z kamienia 

wydobyły się z sykiem świetliste strzały, które powaliły ich na pokład.

- Nie żyją? - spytał Michael.

Ale już znał odpowiedź. Dostarczył jej obraz holograficzny Raya, z którego emanowała 

rozpacz i gniew.

- Nie żyją - potwierdził Ray. - W taki sam sposób zabił resztę załogi. Do dziś nie mogę 

zrozumieć, dlaczego ocalałem.  Może chciał zabić zbyt wielu z nas za jednym  razem. Nawet 

Kamienie nie mają nieograniczonej mocy.

Pływający w powietrzu obraz zawęził się teraz do jednej leżącej na pokładzie sylwetki. 

Michael wiedział, że to Ray. Wiedział też, że jest on bliski śmierci. Jego aura obrzeżona była 

czarną obwódką.

- Clyde skierował statek z powrotem na Ziemię. Uznał, że tam najłatwiej będzie mu się 

ukryć   -   ciągnął   Ray.   -   Ale   nie   miał   doświadczenia   w pilotowaniu   statku   kosmicznego. 

I spowodował katastrofę.

Obraz   holograficzny   zaczął   się   chwiać,   po   chwili   zniknął.   Ray   przesunął   dłońmi   po 

twarzy.

- Gdy odzyskałem przytomność, uświadomiłem sobie, że mam niewiele czasu. Ludzie 

musieli   zauważyć   spadający   statek   kosmiczny.   Ukryłem   wasze   inkubatory   w jaskini.   Kiedy 

wróciłem po ostatni, ludzie już tam byli. Statek był otoczony. Nie mogłem dostać się na pokład, 

nie chciałem też naprowadzić ich na wasz ślad.

- Co zrobiłeś? - spytał Max.

- Uciekłem w przeciwnym kierunku - powiedział Ray. - Resztę już znacie. Otworzyłem 

muzeum UFO... i czekałem, aż mnie znajdziecie. Gdybyście sami do mnie przyszli, ten fakt nie 

wywołałby żadnego niepożądanego zainteresowania.

- Ale skąd wiedziałeś, że to właśnie jesteśmy my? - spytał ponownie Max. - Ja przecież 

nie mogłem ci powiedzieć, że jestem kosmitą, to skąd o tym wiedziałeś?

- Wiedziałem mniej więcej, kiedy wydostaniecie się z inkubatorów - powiedział Ray. - 

Znałem   więc   wasz   wiek...   jako   ludzi.   Poza   tym   trochę   czytałem   w twoich   myślach;   kiedy 

pracowałeś w muzeum.

- Co?! - wykrzyknął Michael. - Pan umie czytać w myślach!

background image

- Cierpliwości. Mogę was tego nauczyć.

- Czy możesz nas też nauczyć, jak robić to, co zrobiłeś, żeby zatrzymać Valentiego? - 

spytał Max. - Gdybyś nie pomógł nam wczoraj wieczorem, szeryf odkryłby całą prawdę.

- Mogę spróbować - obiecał Ray. - Ale wy jesteście pierwszymi z nas, którzy wzrastali na 

Ziemi. Nie wiem, czy to nie miało wpływu na waszą moc.

- Czy szeryf będzie pamiętał coś z tego, co zdarzyło się wczoraj wieczorem? - spytał Max.

To ja powinienem był zadać to pytanie, pomyślał Michael. Valenti na pewno widział 

w centrum handlowym Liz. Mógł też zobaczyć mnie, Marię i Alexa.

- Co najmniej pięć minut musiało mu uciec z pamięci - powiedział Ray.

To była cienka granica, ale zupełnie wystarczająca. Valenti nie zapamiętał tego, co się 

wydarzyło po tym, jak zastrzelił Nikolasa. Nie będzie pamiętał, jak gonił ich przez centrum aż na 

parking.

- Muszę już was wyrzucić, chłopcy. - Ray nie mógł powstrzymać ziewania. - Zużyłem 

ogromną ilość mocy na zatrzymanie Valentiego. Jeszcze teraz czuję się wyczerpany. Nie jestem 

już taki młody - dodał z uśmiechem.

- Ile właściwie masz lat? - spytał Max, unosząc brwi. - Jak długo możemy żyć?

- Czasu na naszej planecie nie mierzy się w ten sam sposób jak tutaj. Ponieważ jesteśmy 

na Ziemi, nasze ciała prawdopodobnie przystosowały się do ziemskiego upływu czasu.

Michael patrzył uważnie na gładką twarz rozmówcy. Wyglądał najwyżej na czterdzieści 

lat, a przecież mieszkał na Ziemi od przeszło pięćdziesięciu.

Ray wstał ze swojego siedziska. Max, jak zwykle uprzejmy, też się natychmiast poderwał.

- Jeszcze chwila - powiedział Michael. - Chciałbym usłyszeć dalszy ciąg tej opowieści. 

Co się stało z Clyde'em?

- Nie żyje - odrzekł Ray. - Widziałem jego ciało, kiedy szedłem po wasze inkubatory. 

Słuchajcie, chłopcy, ja naprawdę muszę odpocząć.

Michael rzucił okiem na jego aurę. Chyba opowiadanie o katastrofie sprawiło mu zbyt 

wielki ból. Niebiesko - zielone plamki pokryte były teraz siatką ciemnego fioletu. Takie aury 

chłopiec widywał u ludzi, którzy stracili kogoś bliskiego.

- Dziękujemy - powiedział Max, ciągnąc przyjaciela za rękę, by zmusić go do wstania. - 

Dziękujemy za wszystko.

- Tak. Pan uratował nam życie... dwa razy - dodał Michael, kierując się do drzwi.

background image

- Jestem szczęśliwy, że mogłem to zrobić. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko zechcecie.

Michael, z ręką na klamce, jeszcze się zawahał. Obrócił się w stronę Raya, nie mógł się 

jednak zmusić do tego, by popatrzeć mu w oczy.

- Nie wie pan, czy ja mam może braci albo siostry... tam, w domu? - wyszeptał.

- Na naszej planecie posiadanie rodzeństwa jest wyjątkowym przypadkiem - powiedział 

Ray.  - Każda para rodziców ma prawo odbyć tylko  jeden  cykl  narodzin. Czasem w jednym 

inkubatorze jest dwójka dzieci...

- Jak Isabel i ja - przerwał mu Max.

- Tak. Ale to bardzo rzadki przypadek.

- Byłem   tylko   ciekaw   -   powiedział   Michael.   Bracia   i siostry   pewnie   też   byliby   tylko 

utrapieniem, pomyślał. Wyszedł bez słowa.

Zeszli ze schodów i wsiedli do jeepa. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc tylko na 

siebie.

- Teraz mamy jechać do Flying Pepperoni na pizzę, tak? - odezwał się wreszcie Michael.

Tak,   to   właśnie   robisz,   kiedy   otrzymasz   niepodważalny   dowód,   że   w całym 

wszechświecie nie masz żadnej rodziny - idziesz na pizzę.

- Tak.   Musimy   zdać   dokładne   sprawozdanie   Liz,   Marii   i Alexowi   -   powiedział   Max, 

wyjeżdżając z parkingu muzeum UFO. - Mówiłem Liz, że wstąpię po nią po drodze.

- Isabel też powinna być teraz z nami - stwierdził Michael. - Na pewno będzie chciała 

usłyszeć o katastrofie i o naszych... naszych rodzicach.

- Hmmm, ona nie jest w najlepszej formie. Kiedy wychodziłem z domu, siedziała skulona 

na łóżku, przy zgaszonym świetle.

- Nie robiła porządków w szafie, nie układała skarpetek według kolorów, nic takiego?

Max potrząsnął głową. Widać było, że jest bardzo zmartwiony.

Jego   przyjaciel   zmarszczył   czoło.   Znał   Isabel   od   dzieciństwa   i wiedział,   że   kiedy 

dziewczyna ma jakieś zmartwienie, to nie słucha smutnych piosenek, nie chodzi bez celu, nawet 

nie trzaska drzwiami. Zajmowała się na przykład układaniem swoich swetrów według koloru, 

potem segregowała je ponownie według rodzaju przędzy.

- Ona   jest   porządnie   wytrącona   z równowagi   -   odezwał   się   Max.   -   Ja   nienawidziłem 

Nikolasa, ale on był jej chłopakiem.

Trudno jest poradzić sobie z sytuacją, kiedy na twoich oczach zabijają kogoś, kto jest ci 

background image

bliski.

- Nie powinna być sama - powiedział Michael.

Jeśli Izzy ma poważny kłopot, to powinna być z nim. Nie pozwoli, by siedziała sama 

w ciemnościach.

- Nie chce wyjść ze swojego pokoju - poinformował go Max.

- Podwieź mnie pod swój dom. Zabierz Liz i wróć. Będę na ciebie czekał razem z Isabel.

background image

2.

Chcę, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi - szeptał Max, jadąc do domu Liz. - Kocham cię, 

ale musimy pozostać tylko przyjaciółmi.

Bez względu na to, ile razy powtarzał to zdanie, zawsze okropnie brzmiało w jego uszach. 

Nie chciał być przyjacielem Liz, pragnął o wiele więcej.

- Bliski   kontakt   ze   mną   jest   niebezpieczny   -   powiedział   głośno.   -   Pomyśl   tylko,   co 

spotkało Nikolasa. Przecież Valenti mógłby tak samo postąpić z tobą.

To już brzmiało trochę lepiej. Max zrobiłby wszystko dla bezpieczeństwa Liz. Wszystko, 

aby tylko uniknąć tego, co teraz przeżywa Isabel:

Skręcił w ulicę, na której mieszkała Liz. Mógł tylko mieć nadzieję, że Michaelowi uda się 

jakoś dotrzeć do jego siostry. Maxowi to się nie udało. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy 

usiłował z nią rano porozmawiać. Jedynie Michael mógł mieć na nią jakiś wpływ. Nawet wtedy, 

kiedy   byli   małymi   dziećmi,   tych   dwoje   rozumiało   się   bardzo   dobrze.   Maxa   czasem   nawet 

ogarniała zazdrość. Teraz był zadowolony, że jest ktoś, z kim siostra może porozmawiać.

Nie potrafił, tak jak Ray, odczytywać myśli, ale umiał odbierać emocje siostry i Michaela. 

W tej chwili cierpienie Isabel uderzało w niego niekończącą się falą. Michael też na pewno je 

odczuwał.

Biedna dziewczyna. Maxa sytuacja z Nikolasem nie dotknęła tak bardzo jak siostry, ale 

i tak był wstrząśnięty. Gdyby znalazł się na miejscu Isabel, gdyby szeryf Valenti zastrzelił kogoś, 

kogo on kocha... gdyby zastrzelił Liz...

Nie mógł nawet o tym myśleć. Musisz dopilnować, aby to się nigdy nie stało, nakazał 

sobie.

- Musimy pozostać tylko przyjaciółmi - powtarzał, podjeżdżając pod jej dom.

Liz natychmiast wybiegła - musiała na niego czekać. Chłopiec patrzył na nią, pragnąc 

zatrzymać tę chwilę i móc się nią cieszyć do końca życia. Zawsze mieć przed oczami jej długie 

ciemne włosy, błyszczące w słońcu. Widzieć, jak pogłębia się dołek w jej lewym policzku, kiedy 

dziewczyna się do niego uśmiechnęła. Jak jej sięgające bioder dżinsy podkreślają wycięcie talii. 

Jak...

Liz wsiadła do jeepa i ta chwila minęła bezpowrotnie.

- Opowiesz mi wszystko teraz czy będę musiała zaczekać? - spytała.

- To było bardzo silne przeżycie - powiedział Max. - Wolałbym mówić o tym tylko raz, 

background image

okay?

- Wszystko w porządku? - Liz wzięła go za rękę. Maxowi zabrakło tchu. Mógłby się 

założyć, że pocałunki innej dziewczyny zrobiłyby na nim mniejsze wrażenie niż ten lekki dotyk 

Liz.

- Tak - powiedział. Nie mógł zdobyć się na nic więcej.

Jedyna rzecz, o jakiej był w stanie myśleć, to dłoń Liz na jego ręce i oblewająca go fala 

gorąca. Musiał wyzwolić się od dotyku tej dłoni, aby móc normalnie funkcjonować, aby przestać 

sobie wyobrażać, że bierze ją w ramiona...

Sięgnął do schowka i wyjął paczkę gumy do żucia. Wcale nie miał ochoty na gumę. 

Chciał tylko znaleźć pretekst, aby usunąć rękę z zasięgu jej dłoni i nie robić tego ostentacyjnie.

- Hmm.   Chciałem  z tobą   porozmawiać  o tym,  co   się  wydarzyło  wczoraj  wieczorem   - 

powiedział.

Liz zaczerwieniła się gwałtownie. Max dobrze wiedział o czym teraz myśli - o tym, jak 

chowali się pod ladą w butiku Victoria Secret.

Było tam tak ciasno, że Liz musiała się na nim położyć. Max wiedział, że nie wolno mu 

jej  dotykać.  Wiedział,  że łamie  regułę ich  „tylko  przyjacielskich”  stosunków  - nie mógł  się 

jednak powstrzymać, aby nie przesunąć palcami po jej twarzy, po pięknie zarysowanych brwiach, 

wysokich kościach policzkowych, miękkich wargach.

Kiedy Liz również zaczęła go dotykać, nie miał wyboru. Zanurzył palce w jej włosach 

i pocałował ją.

Max szybko wrócił myślami do rzeczywistości.

- Chciałem ci tylko powiedzieć... - Zawahał się. - Chciałem tylko powiedzieć, że nawet po 

tym, co się tam wydarzyło, nadal nie chcę... uważam, że powinniśmy być przyjaciółmi, tylko 

przyjaciółmi. Inna sytuacja stworzyłaby zbyt wielkie zagrożenie dla ciebie. Jeśli zbliżysz się do 

mnie, to Valenti zbliży się do ciebie.

- Max... - Liz znowu wyciągnęła do niego rękę. Odsunął się szybko.

- Wczoraj wieczorem Valenti dowiódł, jak bardzo jest niebezpieczny - przerwał jej Max. - 

Zastrzelił Nikolasa. Isabel powiedziała mi, że nawet nie zadał mu żadnego pytania. Po prostu 

wyciągnął rewolwer i strzelił.

Max rzucił Liz ukradkowe spojrzenie. Jej ciemne oczy skrzyły się w blasku słońca. To 

przecież łzy, uświadomił sobie nagle.

background image

Miał ochotę wyciągnąć kluczyki ze stacyjki i błagać dziewczynę, by wbiła mu je w serce. 

To byłoby o wiele mniej bolesne niż widzieć wyraz jej oczu, kiedy teraz na niego patrzyła. 

Wiedział, że sprawił jej o wiele większy ból, niż mogła znieść.

- Nie chciałem wprowadzać zamętu w nasz układ - dodał szybko Max. - Ale sytuacja 

wymknęła się spod kontroli. Obiecuję ci, że to się już nigdy nie powtórzy.

- Obiecujesz - powtórzyła tępo Liz. Max czekał, ale już się nie odezwała.

Łatwo mi będzie dotrzymać tej obietnicy, pomyślał. Tak ją zdruzgotałem, że już nigdy nie 

pozwoli mi się dotknąć.

- Czy to przypadkiem nie jest mój napój pomarańczowy?! - krzyknął Alex.

- Co?

Maria  popatrzyła  na trzymaną  w ręce  szklankę.  Dopiero  teraz  zorientowała  się, że  to 

napój Alexa.

- Przepraszam - mruknęła, przesuwając szklankę przez blat stolika.

- Nie przejmuj się. Możesz wszystko wypić - powiedział Alex. - Flying Pepperoni ma 

najlepszy napój pomarańczowy w mieście. Nie przypuszczałem nawet, że taka fanka zdrowej 

żywności  jak   ty może   docenić tę  doskonałą  mieszankę  wody,  cukru,  sztucznych   barwników 

i syntetycznych smaków.

- Wydawało mi się, że piję swoją miętową herbatę - przyznała Maria. Jej myśli  były 

oddalone o tysiące kilometrów... Ale to określenie nie było jednak precyzyjne. Jej myśli były tu, 

w Roswell - u Raya Iburga.

- Jak myślisz, czy w Roswell może być jakaś większa grupa kosmitów? - spytała Alexa.

- Teraz wydaje się, że wyskakują niespodzianie ze wszystkich stron.

Dziewczyna przesuwała palcem po brzegu filiżanki, zbierając mozolnie krople wilgoci.

- Wszystko się nagle zmieni - szepnęła.

- Dlaczego? - spytał zaniepokojony Alex.

- Jeśli znajdzie się tu cała grupa kosmitów, to Michael, Max i Isabel przyłączą się do niej - 

powiedziała Maria. - A my nie będziemy mogli do nich należeć.

- Przecież... przecież Isabel nas potrzebuje - powiedział niespokojnie Alex. - Nie odsuną 

się od nas, kiedy spotkają innych kosmitów. Nie zrobią tego.

- Mimo to już nigdy nie będzie tak samo. - Maria wzruszyła ramionami. Wpatrywała się 

w swoją filiżankę. Co ona zrobi, kiedy zabraknie Maxa i jego żartów, kto będzie nazywał ją 

background image

strączkiem grochu? Albo prześmiesznych wywodów Isabel, krytykującej ubranie każdego, kto 

pokazał się tylko na szkolnym  dziedzińcu? Albo Michaela, wchodzącego do niej przez okno 

późnym wieczorem, aby trochę u niej pobyć?

Tak, tego by jej najbardziej brakowało. Ale jeśli Michael miałby duży wybór dziewczyn 

kosmitek,   to   pewnie   nie   przychodziłby   do   Marii   co   drugi   wieczór.   Ona   należała   do 

podstawowego asortymentu istot ziemskich płci żeńskiej. Po prostu była zwyczajna. Jak mogłaby 

współzawodniczyć z dziewczynami, które miały mu tyle rzeczy do zaoferowania, które mogłyby 

z nim dzielić wspomnienia  z jego rodzinnej planety, mając tę samą co on pamięć zbiorową? 

Z dziewczynami,   które   na   pewno   są   piękne   i potrafią   wabić   jakimś   egzotycznym   czarem, 

zupełnie inaczej niż ta miła dziewczyna z sąsiedztwa.

- Dlaczego ich jeszcze nie ma? - marudził Alex.

- Pewnie Ray miał im dużo do powiedzenia - uspokajała go Maria.

- A ty, jakie masz wytłumaczenie? - spytał. - Też się spóźniłaś.

Maria była  ciekawa, czy Alexa dręczą podobne myśli  jak ją - dotyczące, oczywiście, 

Isabel, nie Michaela. To by tłumaczyło jego zły humor.

- Alex, człowiek spóźnia się dopiero wtedy, jak przychodzi co najmniej piętnaście minut 

po czasie - zaczęła wyjaśniać Maria. - Poza tym mam wspaniałą wymówkę. Mój zegar oszalał. 

Kiedy się ubierałam, zaczął skakać do przodu. Po pięć minut za każdym razem.

- Już są. Nareszcie.

Dziewczyna   obejrzała   się.   Najpierw   zobaczyła   Michaela.   Z jego   twarzy   trudno   było 

wyczytać, jak przebiegła wizyta u Raya. Jeśli wywołała jakieś emocje, to potrafił je ukryć.

Michael usiadł obok Marii, pociągnął za sobą Isabel i otoczył ją ramieniem. Maria nie 

wiedziała, co o tym myśleć. Usiadł obok niej - to był dobry znak. Jednak przyciągnął Isabel tak 

blisko siebie, co było...

Uspokój się, pomyślała. Ta dziewczyna przeżyła niedawno koszmar. Tym powinnaś się 

interesować, a nie tym, czy on siedzi bliżej niej, czy ciebie. Zaczęła grzebać w torebce i wyjęła 

z niej fiolkę olejku mandarynkowego. Wyciągnęła rękę, by podać fiolkę Isabel.

- Lubię go wąchać, kiedy jestem... kiedy nie czuję się zbyt dobrze - powiedziała. - Chcę, 

żebyś też spróbowała, okay?

Isabel nie odezwała się. Jej niebieskie oczy utkwione były w stojącym na stole dozowniku 

do cukru. Ona powstrzymuje się od płaczu, uświadomiła sobie Maria. Nigdy nie myślała o Isabel 

background image

jak o kimś, kto potrafi płakać. Ta dziewczyna była zawsze silna. Była osobą, która nikomu nie 

pozwoli się skrzywdzić. Teraz Marii wydawało się, że gdzieś zniknął jej charakter ze stali i został 

zastąpiony przez kruche szkło, które może się rozprysnąć przy najlżejszym dotknięciu. Włożyła 

do ręki Isabel fiolkę z olejkiem.

- Zabierz ją do domu. Spróbujesz później - powiedziała. - Jeśli będziesz chciała, dam ci 

więcej.

- Dziękuję - powiedział Max.

Maria uśmiechnęła się do niego i udało jej się utrzymać ten uśmiech nawet wtedy, kiedy 

przyjrzała   się  chłopcu  uważniej.   Jego twarz  nosiła  ślady...   spustoszenia.   Tylko   to  określenie 

wydało jej się właściwe. To nie tylko wydarzenia ostatniego wieczoru, uświadomiła sobie. To 

coś nowego. Coś okropnego.

Rzuciła okiem na Liz, która siedziała skulona, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby 

chciała zajmować jak najmniej miejsca. Albo jakby nie chciała, nawet przypadkowo, dotknąć 

Maxa.

Co się dzieje? Czy on już jej powiedział, czego dowiedział się od Raya - czy dlatego Liz 

wyglądała tak, jakby było jej niedobrze?

- Może wreszcie ktoś się odezwie - powiedział Alex. Max odetchnął głęboko.

- Chcesz to zrobić, czy wolisz, żebym ja zaczął? - spytał Michaela.

- Ty jesteś nieustraszonym przywódcą. Ty to zrób - mruknął Michael.

Dźwięk jego głosu nie podobał się Marii. Był zbyt głuchy, bez życia.

- Okay, więc tak. Poszliśmy do Raya - zaczął Max.

- Czy ktoś z was zabrał się już do pisania referatu z historii? - przerwał mu nagle Alex. - 

Nie mówcie, że tak, bo ja nawet jeszcze nie wybrałem sobie tematu.

O czym on mówi? Żadne z nich nie chodziło z Alexem na zajęcia z historii. Maria już 

otwierała usta, żeby go spytać, czy przypadkiem nie zwariował, ale usłyszała zbliżające się kroki 

i poczuła zapach  wody toaletowej.  Znała ten  zapach.  Nawet  nie musiała  się  odwracać,  żeby 

wiedzieć, że ma za plecami szeryfa Valentiego.

Co on tu robi? Czy poznał prawdę o Michaelu i innych? Maria zadrżała. Miała nadzieję, 

że Valenti tego nie zauważył. To tylko wzbudziłoby w nim podejrzenie.

- Ja już napisałam pół swojego referatu - zwróciła się do Alexa. - Jeśli nawet nie zacząłeś, 

to nie powinieneś tu siedzieć. Powinieneś być teraz w bibliotece.

background image

Valenti podszedł do stolika.

- Szukam Nikolasa Bransona - oznajmił. - Dziś rano zadzwonili do mnie jego rodzice 

i powiedzieli, że nie wrócił do domu na noc.

Czy równie spokojnym tonem rozmawiał z rodzicami Nikolasa? - zastanawiała się Maria. 

Czy zadawał im te wszystkie szablonowe pytania i mówił, że zrobi wszystko, co będzie mógł, by 

go odnaleźć - wiedząc doskonale, że Nikolas nie żyje? Ponieważ sam go zabił!

- Nikolas nie robił na mnie wrażenia chłopaka, który o północy leżałby już grzecznie 

w łóżku - powiedziała Liz, patrząc Valentiemu prosto w oczy. - Pewnie zanadto zaszalał ostatniej 

nocy.

- Tak, założę się, że po południu już będzie w domu - poparł ją Alex.

- Czy pani też tak myśli? - Valenti zwrócił się teraz do Isabel.

- To całkiem w stylu Nikolasa - przyznała.

Kiedy   wymawiała   imię   swojego   byłego   chłopaka,   głos   jej   leciutko   zadrżał,   ale 

odpowiedziała szeryfowi bez najmniejszego wahania. Jednak nie utraciła całkowicie swojego 

charakteru ze stali, stwierdziła Maria.

- Czy to wszystko, co pani ma do powiedzenia? Wczorajszy wieczór spędziliście razem, 

prawda? - spytał Valenti. - Mój syn, Kyle, mówił, że była pani umówiona z Nikolasem.

Dziękuję   ci,   Kyle,   pomyślała   Maria.   Ten   mały   cwaniaczek   musiał   opowiadać   ojcu 

wszystko i o wszystkich w szkole.

- Byliśmy razem przez jakiś czas, ale... pokłóciliśmy się. Ja... - Isabel nie dokończyła 

zdania. Z trudem oddychała.

Maria spojrzała na Alexa z przerażeniem w oczach. Isabel zaraz się rozsypie - na oczach 

szeryfa! Co robić? - myślała gorączkowo.

Michael chwycił serwetkę i podał ją Isabel.

- Dzięki - rzucił. - Przez pana znowu wpadła w ten okropny nastrój.

- Staraliśmy   się   ją   rozweselić   -   włączyła   się   Maria.   -   Wczoraj   wieczorem   Nikolas 

okropnie się wobec niej zachował.

Isabel   ukryła   twarz   w dłoniach.   Michael   przyciągnął   ją   do   siebie,   patrząc   wściekłym 

wzrokiem na Valentiego.

- Jeśli będziecie mieli od niego jakąś wiadomość, ktokolwiek z was, spodziewam się, że 

natychmiast mnie zawiadomicie - rzekł Valenti, po czym obrócił się i odszedł od stolika.

background image

Zapanowała cisza. Maria nie słyszała nawet niczyjego oddechu. Sama bała się odetchnąć.

- Okay, już go nie ma - odezwał się wreszcie Max. Maria z ulgą wypuściła powietrze 

z płuc.

Isabel zerwała się od stolika.

- Daj mi kluczyki, Max. Jadę do domu.

- Daj spokój, Izzy. Zostań z nami - powiedział jej brat.

- Nie! Nie mogę tu zostać. - W głosie dziewczyny zabrzmiały histeryczne tony.

Maria zauważyła, że ludzie przy sąsiednim stoliku zaczynają się na nich gapić.

- Ktoś z nas może z tobą pojechać - zaproponowała Liz.

- Wszyscy możemy - dodała Maria.

- Chcę być sama - ucięła Isabel. - A wy wszyscy trzymajcie się ode mnie z daleka.

Maria patrzyła za biegnącą do wyjścia dziewczyną. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że 

właśnie teraz potrzebuje nas najbardziej? - pomyślała.

Isabel zeskrobała jeszcze jeden kawałek wiśniowego lakieru z dużego palca u nogi. Na jej 

łóżku piętrzył się już mały wzgórek czerwonych płatków. Dołożyła tam następne. Nie powinna 

była dać się namówić Michaelowi na pójście do Flying Pepperoni. Trzeba było zostać w pokoju, 

gdzie   mogła   układać   kopczyki   lakieru   do   paznokci.   Tylko   wtedy,   kiedy   była   zajęta 

zeskrobywaniem lakieru i formowaniem z niego górek, potrafiła wyciszyć się do tego stopnia, że 

jej umysł był tylko szarym pulsującym ekranem.

Kiedy   tego   nie   robiła,   ekran   rozjaśniał   się   i rozpoczynał   się   krótki   film.   O szeryfie 

Valentim, który oddawał śmiertelny strzał do Nikolasa. I znowu. I znowu. I znowu.

Film wyświetlany w głowie Isabel był ultra - high tech. Nawet z odoramą. Za każdym 

razem, kiedy słyszała strzał, czuła zapach prochu - jakby jednocześnie wybuchła cała bateria 

petard. Nawet ostry zapach lakieru nie potrafił go wyeliminować.

Nikolas uważał, że istoty ludzkie to insekty. Mówił, że jeśli Valenti podejdzie za blisko, 

to on go zmiażdży. A Isabel mu wierzyła. Sama zaczęła myśleć, że nie ma powodu, by bać się 

szeryfa. Że zmarnowała całe lata, żyjąc w strachu przed człowiekiem, którego siła nie mogła 

równać się z mocą Nikolasa, a nawet z jej mocą.

Ale to właśnie Nikolas został zmiażdżony poprzedniego wieczoru. Został po nim tylko 

ślad na wykładzinie,  jak po rozgniecionym  robaku. Teraz Isabel znowu rozumiała,  dlaczego 

Valenti   pojawiał   się   w jej   sennych   koszmarach   od   czasu,   kiedy   była   małą   dziewczynką. 

background image

Rozumiała, że zawsze będzie ścigana i nigdy nie będzie mogła czuć się bezpiecznie.

Oderwała kolejny kawałek lakieru z paznokcia i położyła go na wierzchu kopczyka.

Spojrzała na zegar. Max wróci z Flying Pepperoni najwcześniej za godzinę. Ale jak tylko 

wejdzie do domu, zaraz będzie chciał z nią rozmawiać, opowiedzieć jej, czego dowiedzieli się od 

Raya. Jakby ją to mogło cokolwiek obchodzić. Jakby była ciekawa dalszych szczegółów swojej 

historii. Jakby chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej idiotycznej mocy kosmitów. Gdyby 

była zwyczajną dziewczyną, nigdy by nie doszło do tych wszystkich wydarzeń.

Zeskrobała   ostatnią   plamkę   lakieru   z paznokcia   dużego   palca.   Uważnie   położyła 

czerwony płatek na szczycie  górki i popatrzyła  na swoje stopy.  Ani śladu lakieru. Chwyciła 

buteleczkę i zaczęła z powrotem malować paznokcie. Robiła to szybko i niestarannie. Chodziło 

jej tylko o to, żeby lakier jak najszybciej wysechł. Wtedy będzie go mogła zeskrobywać i układać 

wzgórki.

Usłyszała jakieś kroki na schodach. Na pewno Max wyszedł za nią z Flying Pepperoni, 

martwiąc się o młodszą siostrzyczkę. Wolałaby, żeby zostawił ją w spokoju. On, Michael i cała 

reszta.

Ktoś zastukał do drzwi sypialni.

- Odejdź, Max - powiedziała.

- To nie Max, to Alex. Mogę wejść?

Dziewczyna westchnęła. Nie miała teraz czasu na Alexa. Jeśli nie skupi całej uwagi na 

tym, co robi, film w jej głowie znowu zacznie się kręcić. Wiedziała o tym. I nie będzie mogła 

tego znieść. Nie będzie w stanie patrzeć, jak Nikolas znowu umiera.

- Twoja mama dała mi napój imbirowy i chrupki i prosiła, żebym ci zaniósł! - zawołał 

Alex przez drzwi. - Powiedziała, że masz kłopoty z żołądkiem.

Isabel naprawdę nie chciała z nim rozmawiać. Jeśli nie będzie się odzywać, to może Alex 

odejdzie od drzwi. Pomalowała ostatni paznokieć, wzięła pismo ze stolika i zaczęła wachlować 

stopy. Chciała, żeby lakier nadawał się do zeskrobywania - natychmiast. Wtedy wyłączy się film.

- Już nie możesz udawać, że cię tam nie ma! Odezwałaś się przed chwilą.

- Czy ktoś cię tu zapraszał? - warknęła Isabel.

Alex patrzy pewnie teraz na drzwi smutnymi  oczami szczeniaka. Trudno. Ona go nie 

zapraszała.

- Nie. Ale wiem, że zawsze jestem mile widziany. Isabel dotknęła lakieru na paznokciu. 

background image

Był jeszcze mokry.

- Po co przyszedłeś? Chcesz, żebym ci powiedziała, że miałeś rację w sprawie Nikolasa? 

Okay, miałeś rację. On był niebezpieczny. Niewiele brakowało, a byśmy przez niego zginęli. 

Wiesz już wszystko. Okay? Więc już sobie idź.

Usłyszała, jak chłopak naciska klamkę i cicho klnie. Drzwi były zamknięte na klucz.

- Tak myślisz? - wybuchnął. - Myślisz, że przyszedłem, żebyś mi powiedziała, że miałem 

rację?

Dobrze,   pomyślała   Isabel.   Wściekaj   się   i uciekaj.   Pomachała   ręką   nad   paznokciami. 

Prawie suche. Alex westchnął.

- Dlaczego   zawsze   tak   wszystko   utrudniasz?   -   spytał.   -   Pozwól   mi   powiedzieć. 

Przyszedłem,   bo   chciałem   zobaczyć,   jak   się   trzymasz.   Miałaś   traumatyczne   doświadczenie. 

Pomyślałem, że możesz potrzebować przyjaciela.

No to super. Teraz on będzie dla niej miły. A ona nie będzie mogła tego znieść. Ona 

i Alex...   coś   się   między   nimi   nawiązywało,   coś   całkiem   fajnego,   zanim...   zanim   Nikolas 

przyjechał do miasta. Nikolas tak nią zawładnął, że nie widziała nikogo poza nim.

Łzy nabiegły jej do oczu. Jak będzie mogła bez niego żyć? Nie miała nawet czegoś, co by 

jej mogło go przypominać. Żadnej fotografii. Niczego. Tak bardzo by chciała mieć ten pierścień, 

który zawsze nosił na palcu, pierścień z takim dziwnym kamieniem. Mogłaby trzymać go w ręku 

i wiedziałaby, że to jest przedmiot, którego dotykał Nikolas. Coś, co miał...

Czuła, że łza spływa jej po policzku. Nikolas... och Boże, Nikolas...

Poczuła zapach prochu. Zaczęła zdrapywać  lakier z paznokcia, aby odsunąć od siebie 

obraz   umierającego   chłopca.   Ale   lakier   jeszcze   nie   wysechł.   Nie   mogła   go   zdrapywać. 

Rozmazywał się po palcach, czerwony i mokry.

Isabel stłumiła łkanie. Co ma zrobić? Zwariuje, jeśli nie potrafi wyłączyć tego filmu.

- Nie   odejdę   -   usłyszała   spokojny   głos   Alexa.   -   Wrzeszcz   na   mnie.   Traktuj   mnie 

z lodowatą niechęcią. Nieważne. Nie odejdę. Jeśli nie chcesz rozmawiać, w porządku. Ja będę 

mówić. Na początku opowiem ci o moim sezonie piłkarskim w Młodzieżowej Lidze Mistrzów. 

To był najwspanialszy okres w moim życiu. Czuję jeszcze zapach trawy na obrzeżach boiska. 

I smak cukierków sprzedawanych w namiocie...

Nie przestawał mówić. A jego głos... jego głos spowodował, że ekran był znowu szary.

Isabel   wstała   z łóżka   i cichutko   podeszła   do   drzwi.   Usiadła   i przytuliła   policzek   do 

background image

framugi. Słuchała opowieści Alexa o jego pierwszej grze w sezonie.

Był taki zwyczajny. Miły, normalny chłopak.

Chciałaby być taka jak on. Być miłą, normalną dziewczyną, która nie potrafi zobaczyć 

niczyjej aury, przenikać do cudzych snów ani uzdrawiać. Dziewczyną, która nigdy nie budzi się 

z krzykiem przerażenia po tym, jak śni się jej szeryf Valenti z oczami i zębami wilka, idącego jej 

śladem.

Mogę być normalna. Będę taka jak Alex. Już nigdy nie użyję mocy, postanowiła Isabel. 

Nigdy.

background image

3.

Michael  rzucił  okiem na  budzik. Trzynaście  minut po dziesiątej.  To znaczy, że leżał 

w łóżku   dopiero   trzynaście   minut,   a wydawało   mu   się,   że   upłynęło   trzynaście   dni.   Nie   był 

zmęczony, nic a nic. Potrzebował tylko dwóch godzin snu na dobę - to była jedna z tych fajnych 

cech, której  brakowało ziemskim  istotom. A czas, kiedy Michael  będzie potrzebował  swoich 

dwóch godzin snu, nadejdzie jeszcze nieprędko.

Tyle że dziesiąta to była jego pora spania, jego pora spania! Nie mógł ciągle uwierzyć, że 

ma swoją porę spania. Państwo Pascal uważali, że dzięki precyzyjnemu rozkładowi dnia dzieci 

mają poczucie bezpieczeństwa i czują się szczęśliwe, takie tam psychobzdury.

Jego nowi rodzice zastępczy na wszystko mieli jakąś formułkę. Dali mu całą, napisaną na 

maszynie, listę z idiotycznym rysunkiem, na którym szop pracz miał przy mordce dymek, jak 

w komiksach. „Zasady dla Pascali Zębali”, mówił szop.

Były   spisane   wierszem.   „Przed   jedzeniem   myj   ręce.   Nie   nabrudź   w łazience”.   Alex 

prawie posiusiał się ze śmiechu, kiedy Michael pokazał mu tę kartkę.

Zasady   jednak   przestawały   być   śmieszne,   kiedy   trzeba   się   było   do   nich   stosować, 

a Michael to robił. Przynajmniej na początku. Jego opiekun społeczny, pan Cuddihy, dostałby 

ataku nerwowego, gdyby już podczas pierwszego tygodnia pobytu chłopaka w nowym miejscu 

pojawiły się skargi rodziny zastępczej. Więc przez kilka najbliższych tygodni Michael nie będzie 

wymykał się z domu wieczorami.

Nie będzie mógł składać nocnych wizyt u Evansów. A przecież powinien zobaczyć, jak 

się czuje Isabel. Z jednej strony chciałby nią mocno potrząsnąć, żeby nie traciła łez na Nikolasa, 

a z drugiej   strony  miałby   ochotę   przytulić   ją   i pozwolić   się  wypłakać.   Zrobi   wszystko,   żeby 

wróciła dawna Isabel - Izzy o ciętym języku, flirtująca, pewna siebie. Żeby zniknęła ta blada 

smutna dziewczyna, która siedziała obok niego we Flying Pepperoni.

Zrobię to jutro, pomyślał, z samego rana. Pójdę tam zaraz po śniadaniu i sprawdzę czy 

ona mnie nie potrzebuje.

Przewrócił się na bok. Łóżko było zbyt sztywno zasłane, nakrycie wciśnięte pod materac 

tak głęboko, że chłopiec czuł się jak mumia. Nie potrafił go poluzować. Dzieciak, który spał 

w sąsiednim łóżku - Dylan - zaczął nagle chrapać. Michael przykrył głowę poduszką. Na dole 

zapłakało niemowlę. Po chwili usłyszał szuranie kapci pani Pascal.

Potrafiłbym zabić, a przynajmniej okaleczyć kogoś, żeby tylko wydostać się z tego domu, 

background image

pomyślał Michael. Mógłbym wyjść przez okno i sobie pójść. Nie muszę iść do Isabel. Mógłbym 

pójść gdzie indziej... do Marii!

Tak, to doskonały pomysł. Teraz musiał to wszystko odreagować, a dziewczyński pokój 

Marii idealnie się do tego nadawał. Podobał mu się bałagan, jaki u siebie miała - porozrzucane 

ubrania, buteleczki z lakierem do paznokci i fiolki z aromatycznymi olejkami. Podobał mu się 

nawet dziwny zapach jej pokoju - róż i kropli na kaszel.

Lubił tam przesiadywać nawet wtedy, gdy Marii nie było w domu, wolał jednak, gdy tam 

była. Zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Często nie miała wcale takiego zamiaru, na przykład, 

kiedy robiła mu poważny wykład o tej swojej aromaterapii.

Pani Pascal zaczęła śpiewać niemowlęciu, a ono rozpłakało się jeszcze głośniej. Michael 

wcale   mu   się   nie   dziwił.   Głos   zastępczej   matki   Michaela   był   taki,   że...   No   cóż,   śpiewać 

w każdym razie nie powinna.

- Śpij, nie pij, nie myj, nie wyj, nie ryj! - darła się pani Pascal.

Nie ryj? - zdziwił się chłopiec.

- Tylko  śnij,  śnij,  śnij,   śnij,   śnij,   śnij,  śnij.  Przenikanie  do  snów,   pomyślał   nagle.  To 

właśnie powinien teraz robić. Wprawdzie sam nie mógł zasnąć, ale cudze sny stały dla niego 

otworem.

Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Śpiew pani Pascal dochodził teraz z oddali, tak 

jak chrapanie Dylana. Michael nabrał głęboko powietrza i pojawiły się orbity snów. Świetliste 

kule krążyły wokół niego, a każda wydawała jeden czysty dźwięk. Dobrze mu szło.

Nie przenikał do snów tak często, jak to robiła Isabel, spędził jednak wiele nocy, serfując 

po orbitach snów, wiedział więc, które są czyje. Właśnie przebiegła mu przed oczami orbita 

Douga   Highsingera.   On   przeważnie   śnił   o seksie.   Michael   nie   sądził,   by   obserwowanie 

wyczynów seksualnych szkolnej gwiazdy futbolu mogło być zabawne.

Nie   miał   też   najmniejszej   ochoty   interesować   się   sferą   snu   Arleny   Bluth.   Ta   śniła 

wyłącznie o szkole. Teraz też prawdopodobnie przeżywa jakieś senne koszmary na temat testu, 

który musiała pisać zbyt twardym ołówkiem.

Przy orbicie Tima Watanabe'a należało jak najszybciej przejść dalej. Z jakiegoś powodu 

śnił on o wielkim klaunie z zielonym językiem, który nazywał się Bobo. Michael nie chciał się 

w to wtrącać, uznał jednak, że temu chłopakowi przydałoby się kilka wizyt u psychoterapeuty.

Uśmiechnął się - usłyszawszy wysoki czarujący ton. Orbita Marii. Nie mógł być teraz 

background image

w jej pokoju, ale mógł wejść do snu dziewczyny.

Tyle że wchodzenie do snu zaprzyjaźnionej osoby nie było całkiem w porządku; to tak, 

jakby zaskoczył ją nagle w łazience. Nigdy dotąd nie przenikał do jej snów. Ale kiedyś nie znał 

jej tak dobrze; teraz sytuacja była zupełnie inna.

Powiem jej tylko, że tam jestem, zadecydował. To nie będzie żadne szpiegowanie.

Zaczął   cicho   gwizdać,   przyciągając   jej   orbitę   do   siebie.   Wpadła   mu   w ręce,   miękka 

i chłodna   w dotyku.   Rozchylił   dłonie,   a sfera   snu   Marii   powiększyła   się.   Kiedy   była 

wystarczająco duża, wszedł do środka.

Dziewczyna   leżała   na   łące   pełnej   kwiatów   i migdaliła   się   z jakimś   ciemnowłosym 

chłopakiem.

No nie! Tego się nie spodziewał. Natychmiast wycofał się z tego snu. Myślał, że Maria 

może śnić o tym, że jest ptakiem albo syreną, albo czymś w tym rodzaju. Pamiętał, że dawniej 

miewała takie sny. Sny, które powinna mieć. Maria śniąca, że jakiś facet wprowadza ją w sztukę 

kochania - to nie było w porządku. A w ogóle co to za jeden? Michael raz tylko rzucił na niego 

okiem, ale nikogo znajomego mu nie przypominał. Czy to ktoś ze szkoły? Czy to z jej strony coś 

poważnego?

Usiadł na łóżku, przygryzając wargę. Może powinien zainteresować się tą sprawą. Maria 

nie miała pojęcia, jacy potrafią być faceci. Nie wiedziała, że oni - a przynajmniej niektórzy z nich 

- tylko czyhają  na takie dziewczyny jak ona, miłe i niewinne. Tak, musi sprawdzić, czy nie 

straciła głowy dla jakiegoś łajdaka.

Zamknął   oczy   i zaczął   przywoływać   z powrotem   orbitę   snu   Marii.   Kiedy   się 

wystarczająco powiększyła, wszedł do środka. Dziewczyna i ten facet jeszcze nie mieli dosyć. 

Michael nie mógł zobaczyć twarzy chłopaka, ponieważ trzymał ją przy szyi Marii.

To mu się nie podobało, zupełnie mu się nie podobało. Zbliżył się i zaczął zakreślać kółka 

wokół Marii i tego seksualnego maniaka. Nie zauważyli go; nie zwróciliby teraz uwagi nawet na 

wybuch atomowy.

Żaden facet nie powinien tego robić z Marią. Była dziewczyną, z którą Michael oglądał 

idiotyczne horrory, która chciała go koniecznie nauczyć, jak się piecze tort, która zmusiła go, by 

włożył   fartuch.   Była   jego   kumpelką.   Nie   powinna   się   całować   z jakimś   facetem.   To   nie 

w porządku. Nawet bardzo nie w porządku.

To tylko sen, tłumaczył sobie Michael. Sny są dziwne; nie zawsze pojawia się w nich to, 

background image

czego   pragniesz.   Maria   prawdopodobnie   wcale   nie   interesuje   się   tym   facetem.   Ani   żadnym 

innym.

Przecież   Arlene   Bluth   nie   miała   ochoty   pisać   testu   zbyt   twardym   ołówkiem.   Tim 

Watanabe nie marzył  chyba o mieszkaniu w psiej budzie, razem z Bobo, klaunem o zielonym 

języku. Dough Highsinger nie chciał iść do łóżka z połową dziewczyn z...

Niedobry przykład.

- Czy nie uważasz, że faceci mają jakiś specjalny wyłącznik z tyłu głowy? - spytała Liz. - 

Nie widziałam  tego na  żadnej ilustracji  w książkach  biologicznych,  ale myślę,  że on jednak 

istnieje.

Starała się mówić żartobliwym tonem. Fakt, że Maria była jej najlepszą przyjaciółką, nie 

musiał oznaczać, że miała stale wysłuchiwać rozpaczliwych skarg Liz w związku z Maxem.

Maria   nie   odezwała   się.   Siedziała   na   drewnianej   ławce   przed   swoją   szafką   w szatni, 

wpatrując się w tenisówkę, którą trzymała w ręce.

Liz wyjęła jej but z ręki i włożyła do szafki.

- Zdejmujemy   stroje   gimnastyczne,   potem   wkładamy   normalne   ubrania,   potem 

wychodzimy ze szkoły i idziemy do domu - wyrecytowała tonem przedszkolanki. - Przy twoim 

tempie pewnie będziemy musiały zostać tu na noc. Wszyscy już dawno wyszli.

- Przepraszam - wymamrotała Maria. - Zupełnie się wyłączyłam. O co mnie pytałaś?

To było zupełnie do niej niepodobne. Niektórzy czasem się wyłączają podczas rozmów 

z przyjaciółmi,   nawet   z najlepszymi   przyjaciółmi,   ale   nie   ona.   Maria   miała   dar   słuchania 

z niezwykłą, prawie maniakalną uwagą.

- Chciałam wiedzieć, czy faceci są wyposażeni w jakiś ukryty wyłącznik - powiedziała 

Liz. - Coś, co im pozwala całować cię płomiennie jednego dnia, a następnego traktować jak 

dziewczynę  stojącą za ladą sklepu całodobowego. Taką, której mówią cześć, kupując chipsy 

z bekonem, i nawet nie są ciekawi jej imienia. Jak dziewczynę, którą znają tylko z widzenia, 

którą...

- Dość! - zawołała Maria. - Mam już nie tylko jeden obraz, ale całą fotodokumentację. Ty. 

Max. Raz cię kocha. Raz cię nie kocha. Chcesz poznać moją teorię?

- Tak - przyznała Liz. Wyjęła szczotkę z szafki i zaczęła czesać długie ciemne włosy.

Wierzyła,  że przyjaciółka pomoże jej rozwiązać ten problem. Stale myślała  o tamtym 

pocałunku. Tym niesamowitym pocałunku. Ile razy go sobie przypomniała, wydawało jej się, że 

background image

żołądek   opada   jej   do   samych   stóp,   a potem   znów   podskakuje   w górę.   Z naukowego   punktu 

widzenia to nie jest możliwe, ale właśnie w ten sposób to odczuwała.

- Nie rozumiem, jak mógł mnie tak całować, a potem odtrącić - szepnęła. - Chyba że... 

chyba że nie czuje tego samego co ja. Ale z drugiej strony drżał cały, kiedy go dotknęłam.

- Miałam ci wygłosić swoją teorię - przypomniała jej Maria.

- Przepraszam. Strzelaj.

- Okay. Po pierwsze uważam, że Max jest w tobie nieprzytomnie zakochany.

- Więc dlaczego... - zaprotestowała Liz.

- Zaczekaj. Jeszcze nie skończyłam. - Maria zdjęła drugą tenisówkę i włożyła ją do szafki. 

- Po drugie, on sądzi, że im bliżej z nim będziesz, tym większe grozi ci niebezpieczeństwo. Więc 

odtrąca cię i traktuje jak dziewczynę, u której kupuje chipsy z bekonem. To jest nawet urocze.

- Ale mnie nie zależy na tym, by czuć się bezpiecznie. - Liz zaczęła szczotkować włosy 

tak mocno, że mało ich sobie nie powyrywała. - Mnie tylko zależy na...

- Jeszcze nie skończyłam - przerwała jej przyjaciółka, zdejmując szorty i wkładając długą 

pomarańczową spódnicę. - Po trzecie, ten pocałunek. Przy pocałunkach najważniejsze jest to, 

kiedy i gdzie mają miejsce. Szeryf Valenti był bardzo blisko was. Czuliście się tak, jak ludzie na 

wojnie, którzy wiedzą, że za chwilę mogą zginąć. A kiedy człowiek myśli, że zaraz umrze, robi 

rzeczy, których w innych okolicznościach nigdy by nie zrobił.

Liz wrzuciła szczotkę do schowka i zatrzasnęła drzwiczki.

- Więc żeby Max znowu mnie pocałował, powinnam być o krok od utraty życia?

- Tak - przyznała Maria, zdejmując podkoszulek. - Następnym razem postaraj się narazić 

na to ryzyko w jakimś romantycznym miejscu. Ze świecami i muzyką.

Liz usiłowała się uśmiechnąć. Jeśli teoria przyjaciółki była prawdziwa, a uznała ją za 

całkowicie racjonalną, to wyłącznik Maxa był ustawiony w pozycji „koniec kropka”.

Gdy Maria sięgnęła po bluzkę, Liz zauważyła, że z łańcuszka na jej szyi zwisa pierścień.

- Ładny - powiedziała, delikatnie go dotykając. - Jaki to kamień?

Przy każdym ruchu Marii kamień zmieniał barwę - z fioletowej na zieloną i odwrotnie.

- Nie   wiem.   Jeszcze   nigdy   takiego   nie   widziałam.   -   Włożyła   bluzkę,   wsunęła   stopy 

w sandały i wzięła torebkę. - Wyjdźmy już stąd - rzuciła i pierwsza ruszyła do drzwi.

- Uważasz,   że   powinnam   wysłać   Valentiemu   anonimowy   liścik?   -   zażartowała   Liz.   - 

Napisać, że znajdzie Maxa przy stoliku w ciemnym rogu restauracji Pierścienie Saturna? A ja 

background image

przypadkiem też tam będę, odgrywając rolę tylko przyjaciółki.

- To   jest   jedna   możliwość   -  rzekła   Maria,   kiedy  przechodziły   przez   halę   sportową.   - 

Albo... jestem jednak pewna, że to ci się nie spodoba...

Czasem   Liz   dokładnie   wiedziała,   co   powie   przyjaciółka,   zanim   ta   zdążyła   skończyć 

zdanie. Teraz też tak było.

- Myślisz,   że   mogłabym   zacząć   chodzić   z innymi   facetami   -   dokończyła   za   nią   Liz, 

chociaż te słowa ją zabolały.

- Trafiłaś. Życie nie polega tylko na dostawaniu najlepszych stopni i naciąganiu gości na 

napiwki w restauracji twojego taty. Powinnaś się trochę zabawić.

- Mówisz   tak,   jakbyś   sama   wychodziła   codziennie   wieczorem   z innym   chłopakiem   - 

droczyła się z nią Liz.

Maria też ostatnio stroniła od rozrywek. Jej przyjaciółka, która znała ją od drugiej klasy 

podstawówki, wiedziała dlaczego. Widywała ją już w stanie poważnego zadurzenia. Ale Maria 

nigdy nie patrzyła na żadnego faceta takim wzrokiem jak na Michaela.

W   rozmowach   z Liz   nie   wspomniała   o nim   ani   słowem,   a to   oznaczało,   że   sprawy 

wyglądają   bardzo   poważnie.   Liz   zastanawiała   się,   czy   przyjaciółka   sama   zdaje   sobie   z tego 

sprawę.

- Wiesz,   że   mam   rację   -   upierała   się   Maria.   -   Jak   tak   dalej   pójdzie,   to   na   balu   na 

zakończenie szkoły zostaniesz na lodzie.

To była przygnębiająca myśl. Liz pamiętała jeszcze, kiedy ona i Maria miały po osiem lat. 

Po każdym przyjęciu dla dzieci, takim, gdzie zostawało się potem na noc, wyciągały Barbie 

i Kena, ubierały ich w wizytowe stroje i wysyłały na bal. Raz Liz nawet zatelefonowała do ojca 

i spytała go, czy będzie mogła zostać do północy na balu na zakończenie szkoły. Pytanie o zgodę 

z dziesięcioletnim   wyprzedzeniem   nie   wydawało   jej   się   niczym   niezwykłym.   Pan   Ortecho 

udawał, że ta sprawa wymaga przemyślenia, zanim powiedział tak.

- A co   będzie   po   ukończeniu   szkoły?   -   nie   rezygnowała   Maria.   -   W college'u?   Przez 

wszystkie te długie lata twojego życia? Spędzisz je, rozmyślając o Maxie?

Liz poczuła się tak, jakby otrzymała  cios w żołądek. Jej przyjaciółka miała rację. Liz 

zaczynała już sądzić, że cierpi na obsesję, która powoduje, że musi myśleć o Maxie sześćdziesiąt 

razy na minutę.

- Chcesz zrobić dobry początek? - szepnęła Maria, łapiąc ją za łokieć. - Tam jest chłopak, 

background image

na którym możesz potrenować. - Wskazała ruchem głowy otwarte drzwi.

Wzrok Liz powędrował w głąb męskiej szatni i zobaczyła Jerry'ego Cifarelliego. Jerry był 

jednym z tych chłopaków, którzy byli w szkole czymś w rodzaju statystów. Zawsze na dalszym 

planie.   Dość   miły.   Dość   inteligentny.   Dość   dobry   sportowiec.   Dość...   dość   pod   każdym 

względem, ale nie wybijający się w żadnej dziedzinie.

- Podejdź do niego - namawiała ją Maria. - Wodzi za tobą oczami od czasu, kiedy pobiłaś 

go w konkursie przyrodniczym, w pierwszej klasie. Zamień z nim chociaż parę słów - nalegała 

Maria.

W końcu Max postawił sprawę jasno - nie pozwoli, by Liz zbytnio się do niego zbliżyła. 

Więc co jej pozostało?

- No to ruszam - szepnęła. - Zadzwonię do ciebie później - dodała, uśmiechając się do 

przyjaciółki.

- Koniecznie - powiedziała uradowana Maria. - Chcę poznać wszystkie szczegóły.

Liz była całkowicie spokojna, kiedy szła przez szatnię. Przy Maxie nigdy taka nie była. 

Kiedy on się pojawiał, czuła się tak, jakby przed chwilą wzięła prysznic i energetyzujący masaż 

szorstką gąbką - dynamiczna i ożywiona.

To   brzmi   jak   marna   reklama,   pomyślała.   Używaj   szorstkiej   gąbki,   a poczujesz   się 

zakochana.

Zakochana. Na tym  właśnie polegał cały problem. Była  zakochana w Maksie. A więc 

każdy inny facet był tylko „dość miły, dość inteligentny” i tak dalej.

Marnie to wygląda, uznała. Trudno mi się będzie pozbierać.

- Ten   niespodziewany   sprawdzian   z biologii   zupełnie   mnie   dobił   -   odezwała   się   Liz, 

dotykając ramienia Jerry'ego. - To dziwne, że jeszcze jesteśmy w stanie utrzymać się na nogach.

- Tak - przyznał chłopiec. - Siedziałem do trzeciej w nocy, przygotowując się do testu 

z francuskiego. Ledwie skończyłem go pisać, a tu bum, test niespodzianka z biologii.

- Moja   przyjaciółka   Maria   zawsze   mi   radzi,   żeby   po   ciężkim   dniu   napić   się   nektaru 

brzoskwiniowego.   Mówi,   że   brzoskwinie   zawierają   anty   toksyny...   albo   że   ich   zapach   ma 

właściwości relaksujące, już dobrze nie pamiętam.

Okay, to była dobra, niezbyt przejrzysta aluzja. Ale czy ją zrozumiał?

- Chciałabyś się napić tego nektaru? - spytał Jerry, przewieszając plecak przez ramię.

- Oczywiście. Mają taki w kawiarni w centrum handlowym.

background image

- To chodźmy. - Uśmiechnął się szeroko.

Maria byłaby ze mnie dumna, pomyślała Liz, idąc z chłopcem w stronę parkingu.

- Tu stoję - powiedział Jerry, wskazując jasnożółty samochód, zaparkowany obok jeepa 

Maxa.

Jakieś złośliwe chochliki zadrwiły sobie ze mnie, przeszło przez głowę Liz. Zmusiła się, 

by spojrzeć na jeepa. Stał przy nim Max. Kiedy napotkał jej spojrzenie, szybko opuścił oczy, 

zauważyła jednak, że jego wzrok wyrażał ból.

Biedny Max. Miała ochotę podbiec do niego i przeprosić. Ale przecież dawała mu już 

szansę. Wystarczyłoby,  że skinąłby ręką, a przyleciałaby do niego na skrzydłach, i doskonale 

o tym wiedział. Jednak postanowił ją odtrącić.

Teraz będzie musiał z tym żyć. Oboje będą musieli z tym żyć.

background image

4.

- Kevin, jesteś w domu?! - zawołała Maria.

Jej młodszy brat nie odezwał się. Nie pofatygowała się nawet, żeby wołać matkę. Mamy 

nigdy nie było w domu; była albo w pracy, albo na randce. Może kiedyś, gdy sama będzie miała 

trzydzieści pięć lat, Maria potrafi przyzwyczaić się do tego, że mama chodzi na randki. A jako 

pięćdziesięcioletnia kobieta być może potrafi pogodzić się z myślą, że jej rodzice są rozwiedzeni.

Weszła do swojego pokoju i zobaczyła na łóżku złożoną kartkę. Usiadła, rozwinęła ją 

i zaczęła czytać:

Kochana Mario, po pracy idą na kolację z przyjaciółmi. Pożyczyłam Twój czarny sweter. 

Czy to nie zabawne, że mamy ten sam rozmiar ubrań? Bądź aniołem i ugotuj spaghetti dla siebie 

i dla K. Tysiączne dzięki.

Całują mama

Jej czarny sweter. Ten,  który tak się zbiegł, że nosiła go tylko  po domu. Ten,  który 

odsłaniał brzuch. Maria nie kupiła wiadomości o kolacji z przyjaciółmi. Ten sweter nie nadawał 

się   na   tego   typu   okazję.   Było   oczywiste,   że   mama   umówiła   się   z jakimś   przyjacielem   płci 

męskiej.

Już nigdy więcej nie włożę tego swetra, pomyślała dziewczyna. Nie, nie tak. Zacznę go 

używać jako ścierki do kurzu. Nie mogę uwierzyć, że ona włożyła coś takiego, idąc na randkę. 

Przede wszystkim w ogóle nie powinna chodzić na randki.

Muszę  powąchać  olejek cedrowy. To uspokajający  zapach. Chwyciła  plecak i zaczęła 

w nim gorączkowo grzebać. Pamiętała, że wzięła ze sobą fiolkę tego olejku do szkoły, żeby go 

wąchać przed wygłoszeniem referatu z literatury angielskiej.

Natrafiła na jakiś owalny kształt. Omyłka - to była szminka. I to nawet nie jej. Bardzo 

ciemna, w odcieniu śliwki. Maria uwielbiała ten kolor, ale nie mogła go używać. Miała bladą 

cerę   i jasne   włosy,   więc   kiedy   używała   takiej   szminki,   czuła   się   tak,   jakby   całą   jej   postać 

przysłaniały usta. Jakby ludzie, patrząc na nią, widzieli tylko chodzące usta.

To na pewno szminka Liz, pomyślała. Ten kolor był dla niej stworzony. Współgrał z jej 

wyrazistym typem urody, długimi czarnymi włosami, ciemnymi oczami i wspaniałymi, wysokimi 

kośćmi policzkowymi.

Ciekawe, jak wygląda sprawa z Jerrym, pomyślała Maria. Nagle poczuła, że coś jej pełza 

po nodze. Obejrzała całą łydkę, lecz niczego nie zauważyła. Po chwili wstała z łóżka i zdjęła 

background image

narzutę,   żeby   ją   strzepnąć.   Spojrzała   na   łóżko.   Pościel   w kwiatki   zaczęła   się   rozpadać   na 

kolorowe punkciki. I nie tylko pościel, całe łóżko. Całe łóżko zamieniało się w wirującą masę 

kolorowych punkcików.

To nieprawda, pomyślała, mocno zaciskając powieki. Policzy do trzech, otworzy oczy 

i wtedy   wszystko   wróci   do   normalnego   stanu.   Wszystko   wróci   do   normalnego   stanu.   Musi 

wrócić.

Jeden. Dwa. Trzy. Otworzyła oczy. Cały pokój był teraz masą wirujących, kolorowych 

punkcików. Nie było ścian ani mebli, nie było niczego. Tylko punkciki. Wirowały dokoła niej 

feerią kolorów, coraz szybciej i szybciej.

Maria   poczuła   ucisk   w żołądku.   Zaczęło   jej   się   kręcić   w głowie.   Po   chwili   punkciki 

zwolniły   swój   bieg.   Zestaliły   się,   tworząc   błyszczącą   podłogę   pod   jej   stopami,   miedzianą 

balustradę po prawej i rząd sklepów po lewej.

Centrum handlowe? Maria stała na górnym poziomie centrum handlowego.

Gdy wyciągnęła ręce i chwyciła się balustrady,  poczuła chłodny dotyk metalu. Jak to 

możliwe? Co się właściwie stało?

Teraz naprawdę potrzebowała tej fiolki z olejkiem cedrowym. Nie panikuj, tłumaczyła 

sobie.   Wszystko   jest   w porządku.   Nic   ci   nie   grozi.   Możliwe,   że   masz   jakąś   łagodną   formę 

pomieszania zmysłów, nic ci się nie stanie.

Odetchnęła   głęboko   i odeszła   od   balustrady.   Właśnie   zbliżała   się   do   niej   mała 

dziewczynka   z lalką   w wózeczku.   No   widzisz,   pomyślała   Maria.   Ona   wygląda   zupełnie 

normalnie. Zadowolone dziecko z lalką.

Dziewczynka   była   coraz   bliżej   Marii   i...   przeszła   przez   nią.   Czy   ja   umarłam?   - 

zastanawiała się Maria. Czy zabiła mnie myśl o mamie ubranej w mój czarny sweter? Czy jestem 

duchem?

- Przecież pracuję jako kelnerka - za jej plecami rozległ się znajomy dziewczęcy głos - 

więc wiem. Nie należy mu się napiwek za nalanie dwóch brzoskwiniowych nektarów.

To była Liz! Maria obróciła się szybko i zobaczyła przyjaciółkę i Jerry'ego, którzy szli 

w jej kierunku.

- Liz, musisz mi pomóc...

Maria wiedziała, że porusza ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.

Podłoga   zachwiała   się   pod   jej   stopami.   Chciała   uchwycić   się   Liz,   ale   nie   mogła   jej 

background image

dosięgnąć. Centrum handlowe zamieniało się w kolorowe punkciki.

Osunęła się na kolana. Wirujące wokół niej kolorowe plamy zaczęły się łączyć. Po chwili 

utworzyły kształt jej sypialni. Dziewczyna siedziała na swoim łóżku.

Miała wrażenie, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi. Chcąc je przytrzymać, wyczuła 

pod ręką coś twardego. Pierścień. Zdjęła go z łańcuszka. Jarzył się w złożonych dłoniach Marii, 

rzucając na nie fioletowo - zielone promienie.

Podniosła   pierścień   na   wysokość   oczu   i nie   spuszczała   z niego   wzroku,   dopóki   nie 

przestał   świecić.   To   nie   było   złudzenie   optyczne,   pomyślała.   To   nie   zrodziło   się   w mojej 

wyobraźni.

Spokojnie. Tylko spokojnie, tłumaczyła sobie. Zacznij myśleć jak Liz. A właściwie to 

najbardziej przydałaby mi się sama Liz. Maria chwyciła telefon z nocnej szafki i przycisnęła 

szybkie wybieranie numeru - jedynka. Pani Ortecho podniosła słuchawkę przy drugim dzwonku. 

Wydawała  się trochę roztargniona, ale  tak było  zawsze, kiedy była  czymś  zajęta.  Maria nie 

musiała się przedstawiać. Wystarczyło powiedzieć „to ja”.

- Cześć,   Mario   -   pozdrowiła   ją   pani   Ortecho.   -   Liz   dzwoniła   i powiedziała,   że   jest... 

hmmm,   w bibliotece   i wraca   do   domu   za   godzinę   -   mówiła   przy   akompaniamencie   brzęku 

patelni. - Nie, nie w bibliotece, w centrum handlowym.

Na tę wiadomość Maria dostała gęsiej skórki.

- Chcesz, żeby do ciebie zadzwoniła?

- Tak. Dziękuję. Do widzenia.

Więc Liz  rzeczywiście  była  w centrum handlowym.  To wszystko  było  coraz  bardziej 

zwariowane.

Uspokój się i udawaj, że jesteś Liz, tłumaczyła sobie Maria. Okay, to, co się wydarzyło, 

miało niewątpliwy związek z pierścieniem - a przynajmniej z kamieniem w pierścieniu. Pierwszą 

rzeczą,   jaką   by   zrobiła   Liz,   byłoby   odszukanie   wiadomości   o tym   kamieniu,   ustalenie 

bezspornych faktów.

Maria podniosła się z trudem na nogi, podeszła wolnym krokiem do półki z książkami 

i wyciągnęła „Encyklopedię kamieni szlachetnych i kryształów”. Usiadłszy przy biurku, zaczęła 

ją uważnie przeglądać, szukając podobnego kamienia.

Nie ten. Tamten też nie. Przewróciła kolejną kartkę i jej wzrok przyciągnął tekst w ramce. 

Przedstawiał on, mającą licznych zwolenników, teorię na temat magicznych właściwości kamieni 

background image

i kryształów.   Między   innymi   sądzono,   że   potrafią   one   wyzwalać   u pewnych   osób   zdolności 

parapsychiczne.

Zdolności parapsychiczne... Maria trzymała w ręku szminkę Liz, zastanawiając się, jak 

przebiega jej spotkanie z Jerrym, i właśnie wtedy zobaczyła Liz. To musiało znaczyć, że Maria 

ma zdolności parapsychiczne. Czy osadzony w pierścieniu kamień pomógł je wyzwolić?

Przecież   szamani   posiadają   moc   uzdrawiania.   Jeśli   ona   była   czarodziejką,   to   może 

rzeczywiście uzdrowiła wtedy Sassafrasa! Poczuła nagle, że przepełniają energia, jakby jarzyły 

się w niej rzucane przez pierścień promienie światła.

To   ci   dopiero!   A wczoraj   siedziała   we   Flying   Pepperoni   i czuła   się   jak   zwykła 

dziewczyna z sąsiedztwa. Bezbarwna przez duże B. Tak bardzo się bała, że jakaś egzotyczna 

dziewczyna kosmitka może pojawić się w mieście i zabrać jej Michaela. Co nie oznaczało, że 

Maria w jakikolwiek sposób go miała.

A teraz okazuje się, że nie jest bezbarwna ani nudna. Dysponowała mocą, której nie mieli 

nawet Michael, Max i Isabel.

Potrząsnęła głową. Zbyt pochopnie wyciągała wnioski z tego, co się wydarzyło. Pewnie 

to było tak - weszła do pokoju, usiadła na łóżku i się zdrzemnęła. Zawsze miała przedziwne sny, 

kiedy zasypiała w ciągu dnia.

Mogłaby ponownie zrobić próbę ze szminką Liz. Byłoby jednak lepiej - bardziej naukowo 

- gdyby przeprowadziła teraz test na kimś innym.

Kevin, zdecydowała. Jej brat rozrzucał swoje rzeczy po całym domu. Szybko wybiegła 

z pokoju i znalazła na podłodze jego rękawicę bejsbolową. Nie trzeba było długo szukać, żeby 

znaleźć coś należącego do tego bałaganiarza.

Maria wzięła rękawicę, wróciła do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Ścisnęła rękawicę 

w dłoni.

- Ciekawa jestem, co on teraz robi - szepnęła.

Łóżko zaczęło się pod nią kołysać. Tak! To działało.

Pokój   rozpłynął   się   w masie   kolorowych   wirujących   punkcików.   Jakie   to   piękne, 

pomyślała. Teraz nie jestem już tak potwornie przerażona.

Punkciki   zaczęły   się   łączyć,   tworząc   parking   przed   minimarketem.   Maria   stała   na 

parkingu, a Kevin i jego dwaj kumple siedzieli na krawężniku przed sklepem.

- Mogę odbekać całą Przysięgę Wierności - pochwalił się Kevin.

background image

Chwycił   wielki   kubek   gazowanego   napoju   i pochłonął   go   jednym   haustem.   Maria 

dokładnie widziała ruch mięśni jego przełyku.

Kevin otworzył usta, żeby odbeknąć, ale kolorowe punkciki nagle znowu zawirowały. To 

dobrze, pomyślała. Brat zawsze ją zmuszał, by przysłuchiwała się jego bekaniu. Chętnie opuści 

jeden z tych popisów.

Punkciki   uformowały   się   i dziewczyna   znalazła   się   w swoim   pokoju.   Spojrzała   na 

pierścień. Był znowu rozjarzony.

- Maaarrriiia! - usłyszała zza drzwi wrzask Kevina. Dobrze wiedział, że nie wolno mu bez 

pozwolenia wchodzić do jej pokoju.

- Nie jestem głucha - warknęła, wstając z łóżka, żeby otworzyć drzwi.

- Jesteś tego pewna? - spytał Kevin. - Wołałem cię już cztery tysiące razy.

- Wołałeś mnie tylko raz - odpaliła.

Nie wiedzieć czemu, zawsze wdawała się z nim w te niemądre sprzeczki.

- Nieważne - mruknął chłopiec. - Czy nie masz przypadkiem zamiaru ugotować kolacji?

- Nie wiem, jak będziesz mógł jeść kolację po takiej ilości gazowanego napoju, który 

przed chwilą wypiłeś.

Zaraz, zaraz, pomyślała. Dopiero co go widziałam przy minimarkecie. Nawet gdyby od 

razu stamtąd wyruszył, nie mógłby przyjechać na rowerze do domu wcześniej niż za pięć minut.

Chłopiec wyjął z plecaka plastikowy kubek.

- Tylko tyle wypiłem - powiedział. - To jest największy kubek, jaki tam mają.

Maria widziała dokładnie ten sam kubek podczas swojego transu. To nie było możliwe, 

żeby Kevin był w minimarkecie dziesięć sekund temu, a teraz już w domu.

- Naprawdę wołałeś mnie tyle razy, zanim się odezwałam? - spytała.

- Tak. Nawet miałem nadzieję, że już umarłaś. Tylko że wtedy musiałbym sam zrobić 

sobie spaghetti. - Kevin uśmiechnął się niewinnie do siostry i ruszył do swojego pokoju.

Maria oparła się o framugę i opasała ramionami. Tak samo jak wtedy, kiedy uleczyłam 

łapkę Sassa, pomyślała, mój zegar skoczył wówczas pięć minut do przodu.

Wtedy sądziła, że coś jest nie w porządku z zegarem, ale jednak... za każdym  razem, 

kiedy   używała   mocy   parapsychicznej,   gdzieś   się   zapodziewało   trochę   czasu.   Niezbyt   wiele. 

Przedtem pięć minut. Teraz około dziesięciu minut.

Chwileczkę.   Czy   utraciłam   trochę   czasu   wtedy,   jak   zobaczyłam   Liz   w centrum 

background image

handlowym?   Nie  potrafiła  tego   ocenić.  Była   sama  w pokoju,   więc  mogła  nie   zwrócić  na   to 

uwagi.

Ciekawa jestem, co się ze mną dzieje podczas tego zaniku czasu? Od tych rozważań 

włosy stawały dęba, ale to nie mogło być nic niedobrego, tłumaczyła sobie. Czuję się świetnie. 

Nawet lepiej niż świetnie.

Uśmiechnęła się do siebie. Niewątpliwie jestem czarodziejką, pomyślała. A to oznacza, że 

nie jestem zwyczajną dziewczyną.

- Co   z Korpusem   Szkolenia   Oficerów   Rezerwy?   -   spytał   major,   pojawiając   się   nagle 

w drzwiach pokoju Alexa.

Ojciec Alexa miał obsesję na punkcie Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy i chciał, by 

syn zaangażował się w akcję wprowadzenia tych  zajęć  do swojej szkoły - ponieważ, jak się 

okazało,   ten   program   realizowano   tam   tylko   w teorii.   Byłby   najszczęśliwszy,   gdyby   każde 

dziecko w Roswell poświęcało  swój wolny czas na robienie pompek, uczyło  się czyszczenia 

karabinów i tak dalej. Alex nie bardzo wiedział, na czym właściwie polegały zajęcia KSOR. 

Ojciec dał mu całą tonę materiałów na ten temat, a chłopiec posłusznie włożył je do teczki spraw 

bieżących.

Naturalnie, zanim wyrzucił  te wszystkie materiały do śmieci, zapakował je do grubej 

papierowej   torby.   Nie   chciałby   być   świadkiem   wydarzenia,   porównywalnego   z katastrofą 

elektrowni atomowej, gdyby tata znalazł te papiery w śmietniku.

- Czy   chodzi   ci   o Koordynację   Statystyki   Orangutanów   Roślinożernych?   -   spytał 

niewinnym głosem Alex.

- Czas jest kosztownym towarem - odpowiedział mu ojciec. - Kiedy marnujesz mój czas, 

to tak, jakbyś kradł mi pieniądze.

Chłopiec westchnął ciężko. Bogowie musieli pewnie dostać jakiś pilny telefon w tym 

czasie, kiedy mieli obdarzyć  jego ojca poczuciem humoru. A jeśli nawet tak nie było, to po 

wstąpieniu do wojska na pewno usunięto je ojcu operacyjnie.

Alex dobrze znał swojego tatę. Jeśli posunąłby się za daleko, to majorowi mogłoby się 

przypomnieć, że trzeba posprzątać w garażu albo pozgarniać psie kupy na podwórku za domem. 

Chłopiec   postanowił   jednak,   że   będzie   robił   wszystko,   by   ojciec   pożałował,   że   taki   pomysł 

w ogóle   przyszedł   mu   do   głowy.   Alex   wiedział   jednak,   że   i tak   program   KSOR   zostanie 

wprowadzony do jego szkoły. I prawdopodobnie on będzie brał w nim udział.

background image

- Alex, telefon! - zawołała matka z kuchni. Świetnie! - pomyślał.

- Później podam ci ostatnie ustalenia - zwrócił się do ojca, po czym wbiegł do kuchni 

i chwycił słuchawkę. - Bez względu na to, kto dzwoni, jesteś moim najlepszym przyjacielem.

- Hmm, dzięki.

Isabel. Jej głos brzmiał dziwnie ochryple. Było to zupełnie zrozumiałe. Ostatnio prawie 

się nie odzywała. Alex przez ostatnie trzy dni codziennie ją odwiedzał i mówił, praktycznie tylko 

do siebie, siedząc za jej zamkniętymi drzwiami.

- Jak leci? - spytał, zupełnie wytrącony z równowagi faktem, że Isabel do niego dzwoni.

- Okay... Chciałam cię prosić o przysługę. Chociaż już tyle dla mnie zrobiłeś...

Nie podobał mu się ton jej głosu. Zbyt nieśmiały. Nie w stylu Isabel. Co prawda potrafiła 

dać się we znaki swoją arogancją, kiedy pozwalała mu odczuć, że powinien być  wdzięczny 

losowi   za   przywilej   przebywania   w jej   towarzystwie,   to   teraz   jednak   cierpiał,   słysząc 

przygnębienie w jej głosie.

- Już ją masz - rzucił.

- Nie chcesz wiedzieć, jaka to ma być przysługa? - Isabel roześmiała się z lekka.

- I tak   masz   mnie   w ręku.   Jeśli   nie   zrobię   tego,   co   chcesz,   mogłabyś   wszystkim 

opowiedzieć  tę  historię...  wiesz, tę o ptaku.  Wtedy moi tak  zwani przyjaciele  śpiewaliby  mi 

piosenkę z ”Ulicy Sezamkowej” do końca mojego nieszczęsnego żywota.

Tym razem Isabel roześmiała się głośno.

- Moja   mama   stanowczo   nalega,   żebym   jutro   poszła   do   szkoły.   Albo   do   lekarza. 

Pomyślałam, że jak będziesz jechał, to mógłbyś mnie zabrać po drodze.

Alex nie spytał jej, dlaczego nie może jechać z Maxem. To go zupełnie nie obchodziło.

- Przyjadę - obiecał.

- No to ekstra - odpowiedziała Isabel.

Czy to miał być koniec rozmowy? Czy chciała, żeby coś jeszcze do niej mówił, czy może 

potem   powie:   „Zadzwoniłam,   żeby   go   o coś   poprosić,   a on   godzinami   trzymał   mnie   przy 

telefonie”.

- Więc, hmm, zobaczymy się rano - odezwała się Isabel. Nadal nie było jasne, czy Alex 

ma się z nią pożegnać i odłożyć słuchawkę. Czuł, że dziewczyna ma jeszcze coś do powiedzenia.

- Dziękuję, że wybrałaś Korporację Alex - taxi - zażartował. - Chcesz wcześnie jechać do 

szkoły czy...

background image

- Alex, nie wiem, jak mam to powiedzieć, ale muszę to zrobić. Max mówi, że nie jestem 

w tym dobra. Muszę jednak spróbować - wyrzuciła z siebie Isabel.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

W słuchawce słychać było teraz przerywany oddech Isabel.

- Chcę cię przeprosić, tyle że nie bardzo wiem, od czego zacząć. Jeśli wrócę do tego 

wieczoru, kiedy graliśmy w minigolfa, to nigdy nie skończymy rozmowy.

Alex pamiętał ten wieczór. Pamiętał, jak Isabel patrzyła mu w oczy, mówiąc, że dokładnie 

wie,   czego   chce,   i go   pocałowała.   Potem   zapomniała   zupełnie   o jego   istnieniu,   ponieważ 

następnego dnia poznała Nikolasa.

- Skupię się na najważniejszym - mówiła dalej. - Jest mi naprawdę przykro, że tak się 

zachowywałam,   kiedy   byłam   z Nikolasem.   Nawet   po   tym,   jak   on   zrobił   ci   krzywdę,   nadal 

myślałam...   Nie   wiem,   o czym   myślałam.   Chyba   w ogóle   nie   myślałam,   a jeśli   już,   to   tylko 

o sobie.

- Isabel, nie musisz...

- Proszę cię, pozwól mi skończyć - przerwała mu. - Tak świetnie się bawiłam, że nie 

chciałam słuchać, kiedy mówiłeś, że narażam siebie i innych na niebezpieczeństwo. Powinnam 

była ciebie posłuchać. Wtedy może...

Alex domyślał się, że dziewczyna z trudem powstrzymuje łkanie. Nie odezwał się jednak. 

Będzie jej lżej, kiedy wypowie się do końca.

- W każdym   razie   przepraszam   cię   -   ciągnęła.   -   Szczególnie   za   to,   że   się   na   ciebie 

rozzłościłam i powiedziałam, że jesteś zazdrosny o Nikolasa. Wiem, że tobie zależało tylko na 

tym, żeby mnie chronić. Już... już muszę kończyć, okay?

Do zobaczenia.

Odłożyła słuchawkę, zanim Alex zdołał przyjąć jej przeprosiny i powiedzieć do widzenia. 

Może   lepiej,   że   tak   się   stało.   Nie   musiał   się   zastanawiać,   czy   ma   powiedzieć   jej   prawdę. 

Naturalnie, mówił jej, żeby się trzymała z daleka od Nikolasa, ponieważ był przekonany, że ten 

facet ściągnie na Isabel nieszczęście. Ale to wcale nie znaczyło, że myliła się, mówiąc, że Alex 

jest zazdrosny o Nikolasa. Był zazdrosny. Patologicznie.

Sięgnął do kieszeni i wyjął fotografie, które znalazł w automacie w centrum handlowym. 

Starali się wtedy odnaleźć Isabel i Nikolasa, zanim zrobi to Valenti. Alex natrafił na zdjęcia tej 

dwójki zrobione w trakcie, kiedy całowali się bez opamiętania i bez żenady.

background image

Wiedział, że powinien je wyrzucić - a już na pewno tę, na której Nikolas trzymał kartkę 

papieru z napisem „Cześć, Alex” - jednak nosił je ze sobą.

Sam   widok   tych   zdjęć   wywołał   w nim   niekontrolowany   wybuch   zazdrości.   To   było 

żałosne. Jak mógł być zazdrosny o nieżyjącego chłopaka?

Wrzucił zdjęcia do zlewu i przyłożył do nich zapaloną zapałkę. Natychmiast spłonęły.

Gdyby jeszcze mógł usunąć Nikolasa z pamięci Isabel.

background image

5.

Isabel wyjęła z szafki swój lunch i szybko z opuszczoną głową szła korytarzem. Chciała 

jak najprędzej znaleźć się na dziedzińcu. Tam będzie Alex, Max, Michael, Liz i Maria.

Czuła, że wszyscy na nią patrzą. Była do tego przyzwyczajona i nigdy jej to przedtem nie 

przeszkadzało. Teraz było inaczej. Teraz wymieniali szeptem uwagi na temat Nikolasa. Stale 

słyszała   jego   imię:   Nikolas,   Nikolas,   Nikolas...   Cała   szkoła   plotkowała   o nim...   i o niej. 

Zastanawiali się, co się z nim stało. Starali się zgadnąć, o co pokłócił się z Isabel tego wieczoru, 

kiedy zniknął bez śladu. W jakiś dziwny sposób wszyscy powtarzali tę kłamliwą wiadomość, 

którą podała Valentiemu.

- Założę się, że Isabel zabiła Nikolasa, ponieważ spotykał się na boku ze Stacey Scheinin 

- szepnął ktoś głośno.

Po chwili Isabel usłyszała wybuch śmiechu. Poczuła zapach prochu. Och, Boże, nie. To 

się znowu zaczyna. Znowu zobaczy, jak Nikolas pada na podłogę, z szeroko otwartymi oczami.

Wyszła głównymi drzwiami i dopiero gdy przebiegła przez dziedziniec, podniosła głowę 

i zobaczyła Alexa, Maxa, Liz, Marię i Michaela, siedzących tam gdzie zawsze. Zapach prochu 

zanikał powoli.

- Hej,   Isabel.   Słyszałem,   że   poszukujesz   świeżego   męskiego   mięsa   -   usłyszała   głos 

jakiegoś chłopaka. - Ja jestem towarem pierwszej kategorii.

Poznała   ten   głos   i ten   sposób   mówienia.   Dawniej   z łatwością   wdeptałaby   Kyle'a 

Valentiego w błoto, teraz pragnęła tylko znaleźć się jak najszybciej wśród przyjaciół.

Jeszcze tylko kilka kroków, tłumaczyła sobie. Po chwili siedziała już w kole, obok Alexa. 

Zelżał ucisk w piersiach, mogła oddychać swobodniej.

- Chcesz,   żebym   w twoim   imieniu   dała   szkołę   Kyle'owi?   -   spytała   Liz.   -   Zrobię   to 

z przyjemnością.

- Nie, nie trzeba - wyjąkała Isabel. - Dziękuję ci.

Liz zachowywała się wspaniale. Dzwoniła do niej co wieczór przez te wszystkie dni, 

kiedy Isabel nie chodziła do szkoły. Któregoś ranka przyszła do niej z Marią i przyniosła jej 

bułeczki maślane, soki i mnóstwo pism ilustrowanych.

Nikt z jej przyjaciół nie zrobił najmniejszej aluzji do tego, co się stało, nie powiedział: 

„Mówiłem ci, mówiłem, że Nikolas sprowadzi niebezpieczeństwo na nas wszystkich”. Nikt nie 

dał jej odczuć, że odetchnęli z ulgą, kiedy Nikolas został... został... Isabel zadrżała nagle. Michael 

background image

zdjął marynarkę i jej podał. Cały on. Zawsze gotów jej pomóc, jakby to było zupełnie oczywiste.

Wszyscy byli gotowi jej pomagać - Michael, Liz, Maria. No i naturalnie Alex, jej żywy 

środek uspokajający, który przesiadywał za jej zamkniętymi drzwiami przez tyle godzin i mówił 

do niej aż do zachrypnięcia. I Max, ze swoją manierą starszego brata, który nią komenderował, 

pilnując, żeby codziennie wstała z łóżka.

- Co tu robi DuPris? - odezwał się Alex. - Czy nie ma żadnych przepisów zabraniających 

obcym mężczyznom chodzenia po szkole i rozmawiania z dziećmi?

Isabel obejrzała się przez ramię. No tak, to był ten lokalny debil, Elsevan DuPris. Szedł 

w ich   kierunku,   wymachując   laseczką,   lecz   po   chwili   zmienił   kierunek   i podszedł   do   grupy 

uczniów zgromadzonych pod potężnym dębem.

Prawie całe Roswell czytało pismo DuPrisa, „Droga do Gwiazd”. Jednak on nie zdawał 

sobie sprawy z tego, że czyta się je tylko dlatego, że jest potwornie śmieszne. Isabel zawsze 

cieszyły jego specjalne wiadomości o niemowlętach kosmitów, które ssały krew.

- Jeśli poczęstuje cię cukierkiem, uciekaj - poradziła jej Liz.

- Nie podoba mi się to, że on zawsze, niby przypadkiem, podchodzi w końcu do nas - 

zauważył Max.

- Odserowałeś to - rzekł Alex. - Właśnie nadchodzi.

- Powiedziałeś „odserowałeś”? - Maria roześmiała się.

- Tak - potwierdził Alex. - To z mojej ostatniej listy. Wyrażenia związane z produktami 

spożywczymi. Wiedziałabyś o tym, gdybyś zechciała zajrzeć na moją stronę internetową.

- Witam was, młodzi ludzie! - zawołał DuPris, zbliżając się do nich. - Wyglądacie na 

najzdolniejszych uczniów w klasie.

Michael uśmiechnął się złośliwie.

- Co   pan   powie?   -   powiedział.   Przeciągał   samogłoski,   naśladując   południowy   akcent 

DuPrisa.

Isabel   zakrztusiła   się   ze   śmiechu.   Powrót   do   zewnętrznego   świata   miał   swoje   dobre 

strony. Była teraz zwykłą dziewczyną, która siedziała z przyjaciółmi na szkolnym dziedzińcu. 

Paczka przyjaciół pośród innych grup młodzieży. Nic bardziej normalnego na świecie.

- Robię   sondaż   dla   mojego   pisma   -   oznajmił   DuPris.   -   Byłbym   bardzo   wdzięczny, 

gdybyście zechcieli odpowiedzieć mi na jedno pytanie. Gdyby ktoś z was był kosmitą i poszedł 

do naszego pięknego centrum handlowego, to co by kupił?

background image

Centrum handlowe. Dlaczego on pyta  o centrum handlowe? - pomyślała Isabel. Serce 

zaczęło jej mocno bić. Czyżby Valenti powiedział mu, że tam zastrzelił kosmitę? A może ten 

pismak dowiedział się o tym z innego źródła? Czy wie, że ja też tam byłam? Czy zna prawdę 

o mnie?

Przesunęła się trochę i oparła ramieniem o Alexa. Potrzebowała teraz ciepła jego ciała.

- To byłby... kamienny garnek - powiedział Alex.

- Właśnie tak - poparł go Michael.

- Gdybym był kosmitą, nie potrafiłbym się oprzeć urokowi kamiennego garnka - przyznał 

Max.

- Są bardzo wygodne w użyciu - dodała Liz.

- I tak łatwo je myć - wtórowała jej Maria. DuPris uniósł brwi, zwracając się do Isabel.

- A pani, młoda damo, czy zgadza się pani ze swoimi dowcipnymi przyjaciółmi?

Isabel odchrząknęła.

- Głosuję za kamiennym garnkiem - powiedziała.

- Dziękuję wam. Mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy - zaszczebiotał DuPris, 

machając im ręką na pożegnanie.

- Myślicie, że on wie? - spytała Isabel, kiedy tylko odszedł na wystarczającą odległość.

- Może wiedzieć, że w centrum handlowym coś się wydarzyło - odparł wolno Max. - Jakiś 

tropiciel   UFO   mógł   mu   donieść   o dziwnym   świetle.   Kiedy   Ray   użył   swojej   mocy,   żeby 

powstrzymać Valentiego, ten blask był oślepiający.

- To bardzo prawdopodobne - przyznała mu rację Liz.

- A może Valenti powiedział mu prawdę? - zasugerowała Isabel.

- Nie ma mowy. Nie sądzę, żeby chłopcy z Planu Wyczyszczenia Bazy Danych dopuścili 

kogokolwiek do swoich spraw - powiedział Alex.

Miał   rację.   Oczywiście,   że   miał   rację.   Muszę   się   wreszcie   wziąć   w garść,   pomyślała 

Isabel.

- Co robicie po szkole? - spytała, starając się oderwać od tego potwornego filmu, który 

znowu przesunął się przed jej oczami. Może poszlibyśmy na mrożony jogurt?

- Ja i Michael umówiliśmy się z Rayem w jaskini - powiedział Max. - Pokaże nam, jak 

mamy używać mocy. Mamy większe możliwości, niż to sobie mogliśmy wyobrazić.

- Co? Używanie mocy zwróci na nas uwagę Valentiego - przeraziła się Isabel. - Ja już 

background image

nigdy tego nie zrobię. W żadnym wypadku. Musicie mi obiecać, że wy też nie. Przyrzeknijcie mi 

to!

- Isabel, wyluzuj się trochę - uspokoił ją brat.

- Nie!   Gdybyśmy  z Nikolasem   nie  używali  mocy,   Valenti   nie  zacząłby   nas  śledzić.   - 

Isabel prawie krzyczała, wycierając grzbietem dłoni łzy spływające jej po policzkach. - Nikolas 

by   żył,   a my   nie   musielibyśmy   niczego   się   bać.   Nie   wolno   wam   używać   mocy.   Musimy 

zachowywać się jak zwykli ludzie.

- Ray mówi, że są sposoby na zamaskowanie mocy - odezwał się Michael.

- Nie. Nie przekonasz mnie.

- Ale twoja moc jest niezwykłym  darem, Isabel. Jeśli Ray może was nauczyć, jak jej 

bezpiecznie używać... - zaczęła Maria.

- Przestań! - ucięła Isabel. - Sama nie wiesz, o czym mówisz. Nie wiesz, jak to jest, kiedy 

się posiada moc!

Maria zaczerwieniła się i szybko odwróciła wzrok.

- Przepraszam cię - powiedziała z westchnieniem Isabel. - Nie miałam zamiaru na ciebie 

wrzeszczeć. Ja tylko... ja tylko chciałabym być normalną dziewczyną, taką jak ty.

- Iz... - zaczął Michael, lecz rozległ się dźwięk dzwonka i Isabel zerwała się na nogi.

- Wy, chłopcy, idźcie spotkać się z Rayem, jeśli już musicie - powiedziała. - Ale beze 

mnie. Nie mam zamiaru przesiadywać godzinami w jaskini i wysłuchiwać  ględzenia jakiegoś 

starucha. Muszę iść na zajęcia.

Tak, na zajęcia. Tak powinna postąpić normalna ziemska dziewczyna.

- Idziesz, Mario?! - zawołała.

- Tak. - Maria nie patrzyła na Isabel.

Może rzeczywiście obraziłam ją, mówiąc, że nie wie, jak to jest, pomyślała Isabel. Ale 

nawet jeśli była na nią wściekła, to milej było iść do klasy razem.

Kiedy weszły do sali, Isabel wyciągnęła swój egzemplarz „Juliusza Cezara”. Od wielu 

tygodni pracowali nad tą sztuką. Nie będzie myślała o Nikolasie. Teraz musi słuchać tego, co 

mówi nauczycielka.

Gdy pani Markham stanęła przed klasą, Isabel zauważyła na jej bluzce kawałek czegoś, 

co wyglądało na sałatkę z tuńczyka. Ta kobieta powinna zakładać śliniak do jedzenia.

- Zaczynamy - odezwała się nauczycielka. - Doszliśmy do kwestii Porcji, więc zaczynaj, 

background image

Porcjo.

Nikt   nie   zareagował,   więc   Isabel   rozejrzała   się,   ale   nie   zauważyła,   by   ktokolwiek 

szykował się do czytania, szukał książki czy też właściwej strony.

- Te same role co wczoraj - powiedziała pani Markham. - Kto jest Porcją?

- Maria! - zawołała Arlene Bluth.

- No dobrze, Mario. Nie mamy czasu na to, aby wgłębiać się w rolę. Zostało nam jeszcze 

bardzo dużo stron do przeczytania.

Maria milczała. Isabel obróciła się w jej kierunku.

Coś było nie tak. Maria trzymała książkę i patrzyła na nią niewidzącym wzrokiem.

- Mario? - zachęcała ją nauczycielka.

- Ona poczuła się źle podczas lunchu - powiedziała  szybko  Isabel, wstając  z ławki. - 

Zaprowadzę ją do pielęgniarki.

Nie czekając na to, co powie pani Markham, złapała przyjaciółkę za ramię, wyprowadziła 

z klasy i zaprowadziła do łazienki.

- Co się z tobą dzieje? - spytała. - Dobrze się czujesz?

Maria nie odezwała się; nadal patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.

Isabel   poczuła,   że   serce   zaczyna   jej   gwałtownie   bić.   Co   się   dzieje?   Maria   czuła   się 

normalnie, kiedy szły razem do klasy. Była wściekła, ale zupełnie w porządku.

- Mario! - krzyknęła  Isabel. Jej głos odbił się echem od wyłożonych  kafelkami ścian 

łazienki, ale przyjaciółka nie zareagowała.

Isabel   miała   ochotę   pobiec   po   Alexa,   Maxa,   Michaela   albo   Liz.   Nie   chciała   jednak 

zostawić Marii samej. Dasz sobie radę, tłumaczyła sobie. Ona ciebie potrzebuje.

Głęboko wciągnęła powietrze i przyłożywszy palce do szyi Marii, wyczuła jej puls. Co 

prawda, słaby i przerywany, ale puls. Zagryzła wargę. Czy powinnam nawiązać z nią łączność? - 

zastanawiała   się.   Może   wtedy   dowiem   się,   co   jej   jest.   Wyciągnęła   ręce   do   Marii,   ale   się 

zawahała. Nie wolno mi używać mocy, krzyczał jej wewnętrzny głos. Valenti odnajdzie mnie 

i zabije!

Chwyciła Marię za ramiona i lekko nią potrząsnęła.

- Mario, ocknij się!

Dziewczyna nie reagowała.

- Mario, przerażasz mnie! - krzyknęła Isabel. Nie chciała użyć uzdrawiającej mocy; nie 

background image

mogła się do tego zmusić. Zaczęła potrząsać przyjaciółką tak mocno, aż tej głowa odskoczyła do 

tyłu.

- Co ty robisz? - spytała wreszcie Maria.

- Odezwałaś się!

Gdy Isabel spojrzała Marii w oczy, stwierdziła, że utraciły już ten okropny pusty wyraz.

- Oczywiście, że się odezwałam. Omal nie oderwałaś mi głowy - powiedziała Maria.

- Dobrze się czujesz? Może pójść i zawołać kogoś?

- Zupełnie dobrze się czuję - odrzekła Maria. - A co my tutaj robimy?

- Nie pamiętasz? - Isabel przeszedł zimny dreszcz. - Całkowicie odleciałaś na zajęciach 

z literatury angielskiej.

- Hmmm...   -   Maria   potrząsnęła   głową.   -   Nie   powinnam   była   jeść   tego   batonu,   który 

dostałam od Alexa. Cukier źle na mnie wpływa. Chodź, wracamy na zajęcia - dodała, łapiąc 

przyjaciółkę za ramię.

- Mario, co się z tobą dzieje? - nalegała Isabel.

- Nic.   Zupełnie   nic.   Wszystko   w porządku.   Chodźmy.   Wyszła   za   nią   na   korytarz. 

Wyglądało na to, że Maria jest zupełnie w porządku. Isabel nie wierzyła jednak, żeby trochę 

cukru mogło wywołać u niej taką reakcję. To było absolutnie niemożliwe.

background image

6.

Max   siedział   w jaskini,   opierając   się   o chłodną   wapienną   ścianę.   Miał   wrażenie,   że 

nadwyrężył sobie jakiś mięsień w mózgu, mięsień, z którego istnienia w ogóle nie zdawał sobie 

sprawy.  Ray  starał  się  nauczyć  ich,  jak  doprowadzić   do zamrożenia   czasu -  tego,  co  zrobił 

w centrum handlowym. Ale ani Max, ani Michael nie potrafili opanować tej sztuki.

- Używanie   mózgu   jest   bardziej   męczące   i o wiele   trudniejsze   niż   używanie   ciała   - 

powiedział Ray, siadając na dużym kamieniu, naprzeciwko Maxa.

Michael położył się wprost na ziemi.

- Chwileczkę. Czy znowu czytałeś w moich myślach? - spytał Max.

To, co potrafił robić Ray, było wprost niesłychane. Kiedy Max o tym myślał, jeszcze 

bardziej bolała go głowa.

- Tylko trochę - powiedział Ray. Musiał zobaczyć na twarzy chłopca wyraz zażenowania 

połączonego z paniką - albo znowu czytał w jego myślach - ponieważ roześmiał się głośno.

- Nie  martw się - rzekł.  - Robię  to tylko  powierzchownie.  Nie chcę  natrafić na zbyt 

osobiste myśli. Nigdy nie wiadomo, co można znaleźć w głowie nastolatka.

Wyjął z plecaka kilka puszek Lime Warp i jedną otworzył.

- Ktoś chce się napić? - spytał.

- To smakuje jak kozie siuśki - powiedział Michael. Wziął jednak puszkę od Raya, po 

czym usiadł obok przyjaciela.

- Czy   sprawdzałeś   to   doświadczalnie?   -   spytał   Max,   biorąc   puszkę.   -   Naprawdę 

próbowałeś kozich siuśków i możesz zrobić dokładne porównanie?

- Czasem przypominasz mi tego faceta od naukowych programów w TV - powiedział 

Michael. - Wiesz, tego palanta?

Michael pociągnął łyk i zaczął dokładnie przyglądać się puszce.

- Nie mogę uwierzyć, że my naprawdę tak wyglądamy - powiedział. - Nie mam nic złego 

na myśli, Ray - dodał po chwili.

Max spojrzał na małego tańczącego kosmitę narysowanego na puszce. Miał tak samo 

mały   tułów   i krótkie   nogi,   dużą   głowę   i ogromne,   pozbawione   źrenic   oczy   o migdałowym 

wykroju, jak wszyscy pasażerowie statku kosmicznego na wywołanym przez Raya hologramie.

- Masz do tego niewłaściwe podejście. Przynajmniej w pewnym sensie - powiedział Ray. 

- To - wskazał na rysunek na puszce Lime Warp - nie jest nasz prawdziwy wygląd, tak samo 

background image

zresztą jak ten - dodał, wskazując na siebie.

Max   przyłożył   do   głowy   puszkę.   Ray   zawsze   nadawał   swoim   napojom   lodowatą 

temperaturę, spowalniając ruch ich cząsteczek. Max też mógłby to robić - gdyby chciał - ale 

musiałby się przy tym maksymalnie skoncentrować. Rayowi natomiast przychodziło to równie 

łatwo, jak otwieranie puszek.

- Nie mogę tego zrozumieć - powiedział Max. - Może dlatego, że zbyt nadwyrężyłem 

umysł, ale nadal nic z tego nie pojmuję.

- To nie jest zbyt skomplikowane - tłumaczył Ray. - Przedstawię wam skróconą wersję. 

Nasze ciała mają ogromne zdolności adaptacyjne. Przystosowują  się do każdego środowiska. 

Oznacza   to,   że   możemy   podróżować   na   inne   planety   bez   tych   wszystkich   wyszukanych 

kombinezonów kosmicznych, których używają ludzie. Nasze ciała natychmiast przestawiają się 

na optymalny poziom funkcjonowania. Nawet na naszej planecie zmieniamy kształt w zależności 

od różnych czynników, na przykład klimatu.

- Ja cię kręcę - rzucił tylko Michael.

- Coś z tego rozumiem - powiedział Max. - Ziemia jest środowiskiem bogatym w tlen. 

Więc nasze ciała przekształciły się tak, aby móc wdychać tlen. Czy o to chodzi?

- Otóż to - przyznał  Ray.  - To, o czym  mówiłeś to jedna z niezliczonych  możliwości 

adaptacji naszych ciał.

- Okay, nie przeczytałem wszystkich naukowych książek świata tak jak Max, ale wiem, że 

ciało ludzkie nie jest najlepiej przystosowane do życia na pustyni - rzekł Michael. - Dlaczego nie 

przypominamy raczej skorpionów, kaktusów czy czegoś takiego?

- Nasze ciała nie przystosowują się tylko do zewnętrznego środowiska - zaczął wyjaśniać 

Ray.   -   Przystosowują   się   również   do   środowiska   społecznego.   Na   tej   planecie   ludzie   są 

gatunkiem dominującym, więc system adaptacyjny wyposażył nas w ludzkie ciała.

- A ci faceci? - spytał Michael, podnosząc puszkę Limę Warp.

To inny rodzaj adaptacji, do życia w przestrzeni kosmicznej. Zwartość tych małych ciał 

ochrania ich system wewnętrzny przed skutkami szybkiej podróży kosmicznej. Poza tym małe 

ciała   nie   zajmują   wiele   miejsca   na   pokładzie,   zostawiając   dość   wolnej   przestrzeni   dla 

nieodzownej aparatury.

- To niezłe - przyznał Michael.

- Całkiem niezłe - przytaknął mu Max. - Czy mógłbyś pokazać nam jakieś hologramy, czy 

background image

jak to się nazywa, niektórych form adaptacyjnych, jakie mamy w domu?

- W domu. Nie rozumiem, dlaczego nazywasz to domem - powiedział Ray. - Tu jest twój 

dom. Planeta Ziemia. Niepotrzebnie opowiadałem wam o... o tamtym miejscu. Staram się myśleć 

o nim   jak   o pięknym   śnie.   Ale   na   pewno   nie   jak   o czymś   realnym,   do   czego   kiedykolwiek 

mógłbym  powrócić. Teraz mój dom jest tutaj. - Głos Raya  był bardzo smutny,  zniknął jego 

żartobliwy sposób bycia.

Max zaczął się zastanawiać, jak mógłby żyć na innej planecie, wiedząc, że nie zobaczy 

już nigdy rodziców ani Liz, ani nikogo, do kogo był przywiązany. Nie przypuszczał, że mógłby 

radzić sobie z tym tak dobrze jak jego starszy przyjaciel.

- Wyjdźmy stąd - powiedział Ray, podnosząc się z miejsca.

- I to tyle. Zdecydowałeś za nas, że nie powinniśmy już dowiedzieć się niczego więcej 

o miejscu, z którego pochodzimy? - spytał Michael.

- Nie mam zamiaru zachęcać was do tego, abyście spędzili całe życie, pragnąc być gdzie 

indziej. - Ray patrzył mu prosto w oczy. - Żyjecie tutaj na Ziemi. I tu musicie przeżyć swoje 

życie.

- Dziękuję za dobrą radę - mruknął Michael.

- Wiem, że możecie uznać, że jestem zbyt bezwzględny - powiedział Ray, zwracając się 

do Maxa. - Ale musicie mi uwierzyć, że przebywanie w jednym miejscu, kiedy serce i myśli są 

gdzie indziej, to gwarancja na nieszczęśliwe życie.

Max nie chciał naciskać zbyt mocno; było jasne, że Ray chce ich wszystkich chronić. 

Musiał jednak dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy.

- Czy mógłbyś tylko powiedzieć... - zaczął.

- Max, ja już podjąłem decyzję - przerwał mu Ray.

- Ale to jest bardzo ważne - nalegał chłopiec. - Chcę tylko wiedzieć, czy możesz mnie 

czegoś nauczyć, co mogłoby nam pomóc uchronić się przed Valentim.

- Tak, to jest coś, czego naprawdę potrzebujecie. - Ray westchnął. - Możemy trenować 

zamrażanie czasu w jakimś wybranym miejscu. Ale nie można tego często powtarzać. Sam nie 

byłbym w stanie zrobić tego po raz drugi przed upływem miesiąca. To zabiera mnóstwo energii.

- Czy   jest   jeszcze   coś?   -   spytał   Max.   Chciał   być   przygotowany,   nie,   musiał   być 

przygotowany, gdyby przyszło mu jeszcze kiedyś  zmierzyć się z Valentim. Przecież Ray nie 

zawsze będzie mógł stanąć w ich obronie.

background image

- Trzeba się maskować. Dzięki temu przetrwałem te pięćdziesiąt lat z okładem.

- Tylko tyle? Maskować się? - zdziwił się Michael.

- Jest pewna sztuczka, którą czasem stosuję - wyjaśnił Ray. - Patrzcie.

- Na co mamy patrzeć? - spytał Max.

Po chwili coś dziwnego działo się z twarzą Raya; zaczęła się ruszać. Rosły i ciemniały mu 

włosy. Malał i zmieniał kształty.

Wyglądał teraz jak... Liz. Ray wyglądał jak Liz.

- Aaah - z gardła Michaela wydobył się wysoki, zabawny pisk.

- Możemy również przy każdej zmianie wyglądu przybierać jakieś cechy szczególne - 

powiedział   Ray   głosem   Liz.   -   Ja   tak   zrobiłem   po   katastrofie.   Nie   chciałem   wyglądać   jak 

naukowiec.

- Ciarki przechodzą mi po skórze - powiedział Max. Trudno mu było teraz znieść widok 

Raya. Było tyle rzeczy, o których nie chciał nawet myśleć. Na przykład o tym, że jego starszemu 

przyjacielowi urosły piersi... piersi Liz.

- Okay, okay - powiedział Ray głębokim głosem, przybierając swoją zwykłą postać.

- Nawet mówiłeś jej głosem - wymamrotał Max.

- To wszystko jest w strunach głosowych. Czy słyszeliście o tym, że widziano Elvisa przy 

stoisku z tortillami w El Paso? - spytał.

Max potrząsnął głową.

- To byłem ja - powiedział z dumą Ray.

Max roześmiał się. Wiedział, że Ray jest fanem Elvisa, ale tego było już za wiele.

- Staram się utrzymać Króla przy życiu - ciągnął Ray. - Dziękuję wam bardzo - dodał, 

mrucząc niewyraźnie jak Elvis.

- Musisz nam pokazać, jak to się robi - powiedział Max.

- Dlaczego nie powiedziałaś tak, kiedy Jerry prosił cię, żebyś z nim poszła na dyskotekę 

do klubu UFO? - spytała Maria, kiedy tylko Liz powróciła za ladę kawiarni Latający Talerz.

- Wiem, że słyszałaś całą rozmowę - prychnęła Liz. - Tylko trzy razy przecierałaś stolik 

obok tego, przy którym siedział Jerry.

- Cztery razy - przyznała się Maria. - Ale jeśli nie będę cię stale pilnować, zaczniesz 

z powrotem rozmyślać o Maksie, będziesz ignorować innych chłopaków i w rezultacie zostaniesz 

zasuszoną staruszką z szesnastoma ujadającymi szpicami.

background image

- Jeśli nie przestaniesz, to za chwilę będziesz miała tę gąbkę w gardle - nastraszyła ją Liz, 

zbliżając się do przyjaciółki.

- Czy   już   ci   wspominałam,   że   będziesz   taką   żałosną   staruszką?   -   Maria   cofnęła   się 

przezornie.   -   Że   wszystkie   twoje   szpice   będą   nazywały   się   Max?   Albo   Maxine?   Albo 

Maximilian? Albo Maxi? Albo...

- A czy ja już ci wspominałam, że wycierałam tą gąbką stolik pana Orndorffa?

- Tego, co pluje? - pisnęła Maria. - Okay, przestanę. Przestanę. Ale nadal chcę wiedzieć, 

dlaczego powiedziałaś Jerry'emu, że dasz mu odpowiedź jutro, zamiast zgodzić się od razu.

- Bo to dyskoteka. Gdyby prosił mnie, żebym z nim poszła gdzie indziej, pewnie bym się 

zgodziła.

- Ty przecież świetnie tańczysz - oburzyła się Maria.

- Mnie   nie   chodzi   o tańczoną   stronę   tańczenia   -   tłumaczyła   jej   Liz.   -   Chodzi   mi 

o dotykaną stronę tańczenia.

- Sprawa   dotykania   i tak   się   pojawi,   niekoniecznie   przy   tańcach.   Powiedzmy,   że   on 

zaprosi cię do kina. Siedzenie po ciemku daje  ogromne możliwości  w tej dziedzinie.  Nawet 

gdybyście poszli grać w kręgle, to on potem odwiezie cię do domu i wtedy znowu pojawi się 

kwestia dotykania.

- Chyba tak - powiedziała Liz bez przekonania.

Rozległy się pierwsze tony  Close Encounters.  Maria podniosła głowę i zobaczyła ojca 

Liz, który właśnie wchodził do kawiarni, gwiżdżąc piosenkę Grateful Dead.

Maria otworzyła przed właścicielem kawiarni małą bramkę, by mógł wejść za kontuar.

- Jeszcze tym razem nie obetnę panu premii, ale jeśli znowu się pan spóźni, zrobię to na 

pewno - zażartowała.

- Och, panno De Luca. Bardzo przepraszam. Proszę się na mnie nie gniewać! - zawołał, 

lekko zdyszany pan Ortecho. - Dziś był na wyprzedaży garnitur, na który od dawna polowałem. 

Musiałem go kupić w drodze do pracy, bo później już by go nie było.

Maria roześmiała się, a Liz wzięła dzbanek kawy, żeby go zanieść do stolika, przy którym 

dwóch poważnych ufologów studiowało mapę miejsca katastrofy.

Maria ziewnęła i oparła łokcie na kontuarze. Od chwili wyjścia ze szkoły czuła się bardzo 

dziwnie.   Nie   mogła   przestać   myśleć   o tym,   jak   utraciła   świadomość   na   lekcji   literatury 

angielskiej.

background image

Może powinnam była powiedzieć prawdę Isabel, pomyślała. Ale tego dnia Isabel po raz 

pierwszy przyszła do szkoły i miała wystarczająco dużo własnych problemów. Niedługo i tak 

powiem im wszystkim o moich zdolnościach parapsychicznych. Kiedy tylko nauczę się panować 

nad swoją mocą, zrobię im wielki pokaz, postanowiła Maria.

Ale   nie   potrafiła   panować   nad   tą   dziwną   mocą.   Na   przykład   dzisiaj,   kiedy   siedziała 

w klasie i czekała na przyjście pani Markham, zaczęła przesuwać palcami po imieniu, które ktoś 

wyrył na jej stoliku. Zastanawiała się, od jak dawna tam było i co może teraz robić facet, który 

wyciął swoje imię.

Nie starała się zobaczyć tego chłopaka, ale zaraz pojawiły się wirujące kolorowe punkciki 

i po chwili Maria stała na placu, gdzie sprzedawano używane samochody. Zobaczyła jakiegoś 

faceta z wydatnym brzuchem, który usiłował sprzedać hondę młodej kobiecie ubranej jak typowa 

bizneswoman. Punkciki zawirowały znowu i ponownie pojawiła się klasa.

Następną rzeczą, jaką pamiętała, był widok Isabel, która nią bezlitośnie potrząsała. Maria 

wiedziała   już,   że   używanie   mocy   wiąże   się  z utratą   kilku   minut,   ale   nie   był  to   odpowiedni 

moment na udzielanie wyjaśnień Isabel. Szczególnie po tym, jak ta rozzłościła się na nią podczas 

przerwy na lunch.

Maria zdawała sobie sprawę, że moc parapsychiczna różni się od mocy, którą dysponują 

kosmici,   ale   Isabel   gotowa  była   wrzeszczeć   na   każdego,   kto   choćby   wspomniał   o używaniu 

mocy.

- Obudź się! - Okrzyk Liz przerwał jej rozmyślania.

- A więc jak? - spytała Maria, patrząc na przyjaciółkę zmrużonymi oczami. - Dyskoteka 

UFO z Jerrym?

- Nie wiem... - zaczęła Liz, przygryzając wargę.

- Powiem ci tylko dwa słowa - szepnęła Maria, potrząsając ze smutkiem głową.

- Byle nie o szpicach - ostrzegła ją Liz.

- „Tylko  przyjaciółmi”  - powiedziała Maria.  Nie chciała być  przykra,  ale Liz czasem 

potrzebowała, żeby ktoś nią porządnie potrząsnął. - Wiesz, że mam rację - dodała. - To Max 

podjął za ciebie tę decyzję.

- Okay, okay, okay, okay. Pójdę i powiem Jerry'emu.

background image

7.

- Mamy cały dom dla siebie - oświadczyła Isabel, otwierając frontowe drzwi. - Max jest 

w pracy, moi rodzice też - dodała, prowadząc Alexa do salonu.

Alex zaczął się zastanawiać, czy dziewczyny zdają sobie sprawę, jakie wrażenie mogą 

zrobić   na   facecie   najzwyklejsze   słowa.   Takie   jak   „mamy   cały   dom   dla   siebie”.   Pięć 

podstawowych słów, w żadnym z nich nie ma zmysłowego podtekstu. Ale ja dziękuję. Te słowa 

wprawiły go w nagłe drżenie.

Ona chciała ci tylko przekazać podstawową informację, tłumaczył sobie. Taką jak „mamy 

soki w lodówce” albo „odbieramy HBO”. Nic się za tym nie kryło.

Usiadł na kanapie. Isabel zajęła miejsce obok niego - tak blisko, że czuł ciepło, bijące od 

jej ciała.

Zaraz,  zaraz, pomyślał.  Może się mylę?  A może  jednak to, co powiedziała,  w języku 

dziewczyn oznacza totalne zaproszenie? O oczko niżej niż „na moim łóżku jest bardzo twardy 

materac”.

W   takim   razie,   jeśli   to   rzeczywiście   było   zaproszenie,   powinien   je   przyjąć.   Tego 

wymagała grzeczność.

Przestań.   I to   zaraz,   nakazał   sobie.   Postaraj   się   myśleć   trzeźwo.   To   nie   jest   żadne 

zaproszenie, ty frajerze. Dopiero co zabito na jej oczach chłopaka, którego kochała.

Alex odetchnął głęboko i poczuł zapach korzenno - cytrusowych perfum Isabel. No to 

super.   Czy   ośmieszyłby   się   całkowicie,   gdyby   przeniósł   się   na   krzesło   stojące   naprzeciwko 

kanapy? To by wyjaśniło sytuację.

Mogliby też pójść na górę. Isabel  zamknęłaby się w swoim pokoju,  a on usiadłby za 

drzwiami i mówił do niej. Miał w tym wprawę.

- Chcesz oglądać telewizję? - spytała dziewczyna. Przynajmniej te trzy słowa nie miały 

żadnego ukrytego znaczenia.

- Oczywiście - powiedział Alex.

Podała mu pilota, co było zaskakujące z jej strony. Nie była samolubem, a przynajmniej 

niecałkowitym, ale lubiła, żeby wszystko szło po jej myśli - nawet takie drobiazgi jak wybór 

programu telewizyjnego - i spodziewała się, że każdy chętnie się do tego dostosuje.

Alex włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach. Isabel przysunęła się trochę bliżej - 

jej ręka dotykała teraz ręki chłopca. Jego bracia umarliby ze śmiechu, gdyby zobaczyli, jak ich 

background image

młodszego braciszka podnieca dotyk dłoni dziewczyny.

Ale   przecież   to   była   Isabel...   Isabel,   która   mogłaby   zrobić   z nim   wszystko   jednym 

spojrzeniem swoich uwodzicielskich niebieskich oczu. Tak było od pierwszego dnia, kiedy Alex 

pojawił się w Liceum Olsena. Zobaczył ją na korytarzu, a ona nie zwróciła na niego najmniejszej 

uwagi.

- Może być to? - spytał, zatrzymując się na jednym z tych niekończących się talk - show.

- Oczywiście - powiedziała. - Chcesz się czegoś napić?

Kolejne cztery bezpieczne słowa. Byłoby jeszcze bezpieczniej, gdyby mógł się od niej 

odsunąć.   Może,   kiedy   Isabel   wyjdzie   z pokoju,   on   przesiądzie   się   na   krzesło.   Tak   byłoby 

najlepiej. Zupełnie naturalne.

I kiedy siedział tu, na kanapie, musiał sobie przypominać po kilkaset razy, że to nie jest 

spotkanie   chłopak   -   dziewczyna.   To   jest   spotkanie   przyjaciela   z przyjacielem.   Na   takich 

spotkaniach   jeden   z przyjaciół   -   znaczy   on   -   pomaga   ślicznemu,   pięknie   zbudowanemu 

przyjacielowi o blond włosach - znaczy jej - przetrwać ciężki okres. Może przy następnej okazji 

przyprowadzi ze sobą Liz. Albo Liz i Marię. Przyzwoitki mogłyby się okazać całkiem przydatne.

Kiedy Isabel wstała z kanapy, pomyślał, że dziewczyna pójdzie teraz do kuchni, ale ona 

stała i patrzyła na niego. Starał się odgadnąć jej myśli z wyrazu twarzy.

Po   chwili   znalazła   się   u niego   na   kolanach.   Nie   wiedział,   czy   sam   ją   do   siebie 

przyciągnął, czy też ona rzuciła mu się w ramiona. To nieważne. Była tam. Poczuł na ustach jej 

wargi.

Chyba   to   jednak   było   zaproszenie,   pomyślał,   lecz   zaraz   wszystkie   myśli   uciekły   mu 

z głowy. Czuł tylko jej dłonie w swoich włosach, jej piersi, język.

On   tego   nie   przeżyje.   Zaraz   stanie   w płomieniach.   Wybuchnie   takim   żarem,   że   nie 

zostanie z niego nic poza kupką popiołu.

Ale nie dbał o to. Chciał być tylko jak najbliżej tej dziewczyny. Tej bliskości ciągle mu 

było mało. Objął mocno Isabel i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Wydawało mu się, że z jej ust 

wydobyło się westchnienie pełne satysfakcji. Pogłaskał ją po policzku i poczuł, że ma mokre 

palce. Otworzył oczy i wtedy płonący w nim ogień natychmiast wygasł.

Isabel płakała. Łzy strumieniem spływały po jej twarzy. Alex uświadomił sobie nagle, że 

czuje   smak   soli   na   wargach.   Och,   Boże.   Ona   wypłakiwała   sobie   oczy,   a on   był   tak 

zaabsorbowany dotykiem jej ust i ciała, że nawet tego nie zauważył.

background image

Był kompletnym idiotą. Palantem.

- Przepraszam - wyjąkała ochrypłym głosem.

- Okay. Wszystko w porządku.

Alex miał ochotę zerwać się na równe nogi i wybiec z domu, ale Isabel nie tego od niego 

oczekiwała.   Ona   potrzebowała,   żeby   z nią   był,   żeby   był   jej   przyjacielem.   Żeby   trzymał 

w ramionach, ale tylko jak przyjaciel.

Przesunął głowę Isabel na swoje ramię i ją objął.

- Płacz. Dobrze jest się wypłakać. Tak zawsze mówi moja mama. Ale trudno przekonać 

o tym kogoś w domu, gdzie są sami faceci. - Mówił i mówił, wszystko co mu przychodziło do 

głowy,   cichym,   uspokajającym   tonem.   Starał   się   zapomnieć   o rękach   dziewczyny,   które 

obejmowały go za szyję, ojej ciele.

- Jak to dobrze, że tu jesteś - odezwała się Isabel stłumionym głosem.

Alex wiedział, że to nie jest prawda. Zdawał sobie sprawę, że był tylko jeden chłopak, 

którego naprawdę chciałaby mieć przy sobie. I to nie był on.

- Dylan, czy wiesz, co u... - Michael szybko ugryzł się w język. - Czy wiesz, co to jest 

dzyndza?! - wrzasnął. Nie wiedział, gdzie podziewa się Dylan, więc darł się tak, żeby go było 

słychać w całym domu.

Miał tylko nadzieję, że ten jeżozwierz, Dylan, gdzieś się nie wymknął. Państwo Pascal 

kazali   mu   pomagać   Michaelowi   w opiece   nad   dzieckiem.   Jeśli   ten   gryzoń   z niższych   klas 

gimnazjalnych nie odezwie się natychmiast, to srodze tego pożałuje.

Michael usiłował wepchnąć dziecku do buzi kolejną łyżeczkę przecieru jabłkowego. To 

dziecko miało na imię Sarah. Po tak częstych zmianach rodzin zastępczych Michaelowi trudno 

już było spamiętać te wszystkie imiona.

Sarah wzięła przecier do buzi i zaraz go wypluła. Roześmiała się. Michael uznał to nawet 

za   zabawne   -   za   pierwszym   razem.   Teraz,   kiedy   słoiczek   bananów   dla   niemowląt,   słoiczek 

szpinaku dla niemowląt i pół słoiczka przecieru jabłkowego dla niemowląt były rozpryskane po 

całej kuchni, ta zabawa stawała się już nudna. Nawet bardzo nudna.

- Ja chcę dzyndzę! - rozdarła się Amanda w sąsiednim pokoju.

Jak to możliwe, żeby pięcioletnia dziewczynka, która chciała, żeby ubierano ją codziennie 

jak księżniczkę z bajki, potrafiła tak głośno wrzeszczeć? Może Michael powinien jej powiedzieć, 

że księżniczki z bajki mówią cichym, aksamitnym głosem.

background image

- Dylan! - ryknął. - Chodź tu zaraz! Będzie o wiele gorzej, jeśli to ja cię znajdę.

Dylan wsunął głowę do kuchni, trzymając się przezornie poza zasięgiem plucia Sarah.

- Odrabiam pracę domową. Według reguł Pascali - Zębali to są godziny na odrabianie 

pracy domowej.

Dopóki   nie   zobaczył   uśmieszku   na   ustach   Dylana,   Michael   był   przekonany,   że   ten 

dzieciak mówi poważnie.

- Teraz tu nie ma Pascali. Stosujesz się do moich reguł. A ja daję ci nową pracę domową - 

komenderował Michael. - Dowiedz się, co to jest dzyndza, i daj ją Amandzie, żeby przestała się 

wydzierać. Potem włóż jej piżamę i połóż ją do łóżka.

- Ale jak ja mam... - zaczął Dylan.

- Zrób to!

Dylan zniknął.

Muszę powiedzieć Pascalom, że do takich zajęć wynajmuje się specjalne osoby, pomyślał 

Michael. Osoby, które nazywają się baby - siter.

To nasunęło mu kolejną myśl. Maria wydawała się typem dziewczyny, która mogłaby 

opiekować   się   dzieckiem.   Sięgnął   po  telefon   i wykręcił   jej   numer.   Odezwała   się   po   drugim 

dzwonku. Schował dumę do kieszeni. Błagał ją. Obiecała, że zaraz przyjdzie.

Wytrzymasz jeszcze piętnaście minut, zanim pojawi się tu Maria, powiedział sobie.

- A ty, Sarah, przez te piętnaście minut możesz jeszcze dostać trochę jedzenia do dzioba.

Rękawem   koszuli   wytarł   z czoła   przecier   bananowy   i nabrał   łyżeczką   jabłka.   Sarah 

zachichotała   radośnie.   Starając   się   nie   słuchać   wrzasków   Amandy,   włożył   łyżeczkę   do   buzi 

Sarah. Nie będę na nią teraz wrzeszczał, postanowił, kiedy przecier wylądował na jego czole 

i zaczął spływać do oka.

Kiedy   trzynaście   minut   później   Maria   pojawiła   się   w drzwiach,   był   pewien,   że 

dziewczyna zaraz obróci się na pięcie i wyjdzie.

Ale nie zrobiła tego. Najpierw kazała Dylanowi przynieść Amandzie papier i kredki, żeby 

mogła narysować dzyndzę. To poskutkowało. Nadal nikt nie wiedział, co to ma być, ale Amanda 

była spokojna i zadowolona.

Potem Maria poszła z Michaelem do kuchni, by zająć się Sarah.

- Czy ona w ogóle cokolwiek zjadła? - spytała.

Gdy podniosła ręce, by związać włosy w koński ogon, bluzka opięła się na jej piersiach 

background image

i Michaelowi zaraz przypomniał się sen Marii.

To ostatnio zbyt często mu się zdarzało. Ona robiła coś zupełnie zwyczajnego, a jemu 

natychmiast przypominał się ten sen. W żadnym wypadku nie powinien był wchodzić do orbity 

jej  snów.  To, co  zobaczył,  całkowicie  zamąciło  mu w głowie, nadając  jego myślom  o Marii 

zupełnie inny kierunek. Na przykład wczoraj przy lunchu. Maria nalegała, żeby Michael i Alex 

zjedli coś zielonego. Kiedy podawała mu seler naciowy, ich dłonie się spotkały i przekonał się, 

że dziewczyna ma aksamitną skórę. Zaczął się nagle zastanawiać, jak by się czuł, gdyby jej 

gładkie dłonie dotykały jego ciała - całego ciała.

- Jeśli zastanawiasz się tak długo, to już wiem, że odpowiedź brzmi nie - usłyszał głos 

Marii - Hmmm, tak. Masz rację - przyznał.

- Musimy   zaczekać   i zobaczyć,   czy   za   jakiś   czas   nie   zgłodnieje.   Teraz   jest   zbyt 

podniecona, żeby jeść - stwierdziła Maria. - Wykąpię ją. To jej dobrze zrobi - dodała, rzucając 

w Michaela ścierką. - A ty możesz wykąpać kuchnię.

Chłopiec był zadowolony, że ma do zrobienia coś, co pozwoli mu na chwilę oderwać 

wzrok   od   Marii   -   chociaż   od   strony   zlewozmywaka   dobiegały   go   odgłosy   kąpieli   i głos 

dziewczyny, przemawiającej do Sarah.

Dlaczego   ona   musiała   tak   seksownie   wyglądać   w tym   śnie?   I tak   właśnie   powinna 

wyglądać. Pamiętał, jak się na niego obruszyła, kiedy użył słowa „milutka”, aby ją opisać. Maria 

uważała, że tego słowa używa się tylko, mówiąc o małych kotkach czy czymś w tym rodzaju. 

Pomyślał, że jej oburzenie rzeczywiście było... milutkie.

Właśnie tak chciał myśleć o Marii. Żałował, że nie ma żadnego sposobu, aby usunąć ten 

fragment pamięci, w którym utrwalił się jej sen. Chciałby, by jego myśli związane z Marią były 

bardziej dozwolone.

Szorował tak mocno stół, że rozbolały go ręce. Nie pozwolił sobie nawet na rzut oka 

w stronę Marii. Potem zabrał się za krzesełko Sarah, szafki kuchenne i podłogę. Mała zdążyła 

zwymiotować, zanim zabrała się za plucie. Miała niezły rozrzut.

- Okay, gotowa. Czy możesz przynieść mi ręcznik i czyste ubranko? - spytała Maria.

- Dylan, przynieś ręcznik i czyste ubranie dla Sarah! - zawołał Michael.

Doszedł do wniosku, że teraz już może patrzeć na Marię. Mówiła przecież do niego, nie 

mógł jak idiota wgapiać się w podłogę, więc podniósł wzrok. Był to błąd. Podczas kąpieli Sarah 

rozchlapywała wodę na wszystkie strony, więc bluzka Marii miała teraz interesujące, na wpół 

background image

przezroczyste miejsca. Michael utkwił wzrok w jej twarzy.

Uniosła lekko brwi.

- Zawsze chciałem mieć młodszego brata - powiedział. - No wiesz, kogoś, kto robiłby za 

mnie różne rzeczy, gdyby mnie się nie chciało.

- To okropne, prawda, Sarah? - skomentowała Maria, całując ją w główkę.

Michael zaczął żałować, że sam nie poszedł po ręcznik i ubranko. Bo kiedy patrzył, jak 

Maria całuje małą, zaraz wyobraził sobie, że mogłaby całować jego. A to już było kompletnie 

chore.

Sarah   chlapała   się   w wodzie,   machając   tłustymi   nóżkami.   Maria   roześmiała   się 

i pocałowała  ją znowu. Michael  zaczął  się zastanawiać,  jak by to było,  gdyby  naprawdę go 

pocałowała. Oczywiście nie w czubek głowy, ale tak, jak całowała tego faceta we śnie.

Nawet o tym nie myśl, nakazał sobie. To byłoby śmieszne. Była dziewczyną, w stosunku 

do   której   miał   opiekuńcze   uczucia,   dziewczyną,   z którą   lubił   się   przekomarzać,   którą   lubił 

straszyć,   kiedy   oglądali   stare   horrory.   Całowanie   Marii   przypominałoby   raczej   całowanie 

młodszej siostry.

Dylan wszedł do kuchni i rzucił na stół ręcznik i ubranko.

- Dzyndza to rękawica bejsbolowa, jeśli was to interesuje - mruknął. - Ona lubi z nią spać.

- Dobry początek - zauważył Michael.

Dylan skinął głową, podszedł do lodówki, otworzył ją, rozejrzał się i znowu zamknął. 

Udawał,   że   bardzo   interesuje   go   widok   Marii   ubierającej   dziecko.   Michael   wiedział,   że   to 

nieprawda. Dylan nalał sobie wody, wypił i znowu nalał.

- Potrzebujesz   czegoś,   Dylan?   -   spytała   go   wreszcie   Maria.   Wzięła   Sarah   na   ręce 

i przytuliła.

Michael patrzył na Dylana. To było lepsze niż gapienie się na Marię. Miał nadzieję, że po 

kilku dniach ten sen zatrze mu się w pamięci i wszystko powróci do normalnego stanu. Chciałby 

móc przebywać z tą dziewczyną bez tych... myśli.

- Mmm, jutro są tańce - powiedział Dylan, przestępując z nogi na nogę.

Michael starał się domyślić, na czym polega jego problem.

- Boisz się, że Pascale nie pozwolą ci iść? - spytał.

- Nie. Już powiedzieli, że mogę. Ojciec mnie odwiezie - powiedział Dylan. - Ale ja nie 

umiem tańczyć - wyznał.

background image

Michael rzucił okiem na Marię i zobaczył, że ta z trudem stara się powstrzymać uśmiech. 

On też się nie uśmiechnął.

- To proste. Nauczymy  cię tańczyć  - powiedziała dziewczyna.  - Położę tylko  dziecko 

spać. Dylan, pokaż mi gdzie.

Chyba będę musiał przynieść parę płyt kompaktowych, pomyślał Michael. Poszedł do 

swojego pokoju - to znaczy do swojego i Dylana. Kiedy powiedział Marii, że zawsze chciał mieć 

młodszego brata, mówił to zupełnie poważnie. I nie tylko dlatego, że miałby mu kto usługiwać - 

to byłaby tylko dodatkowa przyjemność.

Teraz, wybierając dla Dylana CD do nauki tańca, czuł się jak starszy brat. Chociaż brat 

Michaela   nie   byłby   takim   frajerem,   żeby   trzeba   go   było   tego   uczyć   w wieku   trzynastu   lat. 

Michael by tego dopilnował. Gdyby miał młodszego brata, nauczyłby go radzić sobie w życiu.

Nie   wiedział,  dlaczego  takie  myśli  przychodzą  mu  do  głowy. Nigdy nie  będzie  miał 

młodszego brata. Ani starszego, ani siostry, ani rodziców.

- Michael, chodź tu wreszcie! - zawołała z salonu Maria. - Chcę trochę przetrząsnąć moje 

krągłości.

Michael roześmiał się. Maria zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Tego właśnie potrzebował 

- szczególnie wtedy, kiedy zaczął się pogrążać w myślach o braku rodziny. Wziął kilka płyt, 

potem wyjął z komody bluzę od dresów i szybko zbiegł na dół.

- Pomyślałem, że może być ci zimno. Jesteś cała mokra - powiedział, rzucając jej bluzę. 

Gdy Maria włożyła ją posłusznie, usatysfakcjonowany wsadził CD do odtwarzacza i go włączył.

- Co mam robić? - spytał Dylan, nagle sztywniejąc.

- To, co chcesz! - zawołała Maria, przekrzykując muzykę. - To najfajniejsza strona tańca. 

- Zaczęła się obracać i lekko podskakiwać.

Michael starał się trzymać w ryzach, skupiając całą swoją uwagę na Dylanie, który był 

wyraźnie przerażony.

- Nie martw się. Nie każdy potrafi tak tańczyć jak Maria - powiedział mu. - Wystarczy, 

żebyś trochę poruszał stopami.

- To prawda - odezwała się dziewczyna. - Tak właśnie robi Michael. I zawsze znajdzie się 

kilka panienek, gotowych do podjęcia tak desperackiej decyzji, by z nim tańczyć.

Dylan   roześmiał   się.   Maria   złapała   go   za   ręce   i kilkakrotnie   okrążyła   z nim   pokój. 

Michael obserwował ich. Maria miała rację; nie uważał się za złego tancerza, ale w żadnym 

background image

wypadku   nie   dorównywał   jej.   Ona   poddawała   się   muzyce   cała,   począwszy   od   sprężystych 

jasnych loków na głowie aż po...

Opanuj się, nakazał sobie. Kiedy przebrzmiały słowa piosenki, wyłączył odtwarzacz.

- Dasz sobie radę - powiedziała dziewczyna Dylanowi.

- A wolne tańce? - spytał zmartwiony chłopiec.

- Są łatwiejsze - stwierdził Michael. - Nie musisz nawet poruszać stopami. Po prostu 

trzymasz dziewczynę i się kołyszesz.

- Ale - wymamrotał zażenowany Dylan - ale gdzie... gdzie ją trzymać?

Maria zmieniła  płytę.  Gdy rozległy się dźwięki spokojnej,  powolnej piosenki, zgasiła 

górne lampy.

- Nie można tego tańczyć przy jaskrawym świetle - powiedziała. - Możesz użyć mnie do 

demonstracji - dodała, podchodząc do Michaela.

Nie chciał jej teraz dotykać. Nie mógł jeszcze pozbyć się myśli o jej mokrej bluzce. Nie 

miał jednak wyjścia.

- Możesz kłaść dłonie w różnych miejscach - poradził Dylanowi. - Ja zwykle kładę je tu. - 

Dotknął talii Marii.

- Dobry wybór - przyznała. - A dziewczyna może zrobić coś takiego - dorzuciła, łącząc 

swoje dłonie na karku Michaela.

To było... całkiem przyjemne. Nie było w tym  nic niewłaściwego ani żenującego, jak 

mógł się spodziewać.

- Mam się trzymać w tej odległości? - spytał Dylan. Wydawało się, że za chwilę weźmie 

kartkę papieru i zacznie robić notatki.

- Na początku tak - powiedziała Maria. - Ale są różne oznaki, że dziewczyna wolałaby 

być trzymana trochę bliżej. Na przykład, kiedy ci patrzy w oczy.

Podniosła wzrok na Michaela. Ależ miała niebieskie oczy. I zawsze tak ładnie pachniała.

Michael zaczął się zastanawiać, o co właściwie chodziło w tym śnie. Czy był jakiś facet, 

w którym się podkochiwała, którego chciała pocałować? A może obudziła się rano, myśląc: „To 

było bardzo dziwne. Chyba nie powinnam jeść ananasowej pizzy przed spaniem”.

- Dziewczyna może też obejmować cię w pasie - rozległ się głos Marii.

Zademonstrowała to na Michaelu. To nadal było przyjemne. Spodziewał się, że ogarnie 

go fala niepokoju, ale nic takiego nie nastąpiło.

background image

- To jest wyraźny sygnał, że dziewczyna chce, żebyś ją trzymał bliżej - ciągnęła Maria. - 

Oczywiście,   niektórzy   faceci,   jak   na   przykład   Michael,   są   trochę   za   powolni.   Umykają   im 

bardziej subtelne aluzje.

- Mnie nie umykają żadne aluzje - odpowiedział Michael. Przyciągnął ją do siebie, kładąc 

jej rękę na plecach. Maria przytuliła się do niego, opierając mu policzek na piersi.

- Więc to tak? - spytał Dylan.

- Właśnie tak - powiedział Michael.

Chciał się odsunąć, ale Maria go przytrzymała.

- Pozostała jeszcze kwestia całowania. - Uniosła głowę i spojrzała Michaelowi w oczy.

- Kwestia całowania? - powtórzył przerażony Dylan.

- Tak. Czasem podczas tych wolnych tańców ludzie się całują.

Wzrok Michaela zatrzymał się na jej wargach. Ich kolor przypominał mu maliny. Ciekaw 

był, jaki mają smak.

Jednak całowanie to była sprawa zupełnie inna niż tańczenie. Taniec wyznaczał pewną 

granicę. Można było być przyjaciółmi i tańczyć razem. Ale jeśli ludzie zaczynają się całować, to 

przekraczają granicę przyjaźni i wchodzą w... w coś innego.

- Myślę, że już dość się nauczyłeś jak na jeden wieczór - powiedział Michael do Dylana.

background image

8.

Max   spojrzał   na   zegar.   Dochodziła   ósma.   Czy   Liz   właśnie   teraz   się   przebiera, 

zastanawiając   się,   co   ma   włożyć   na   dyskotekę   UFO,   i w czym   spodoba   się   Jerry'emu 

Cifarellemu?

- Co  myślisz   o wystawie   na  temat   Bractwa  z Ziemskich  Czeluści?   -  spytał  go  Ray. - 

Możemy ją zrobić tutaj, obok tej na temat powiązań  Elvisa  z kosmitami.  - Wskazał  ruchem 

głowy tylną ścianę muzeum UFO.

- Nie wiem, co to jest - przyznał Max.

Może Liz i Jerry są już na dyskotece i tańczą jakiś wolny taniec, pomyślał. Po co Maria 

powiedziała mu, że jej przyjaciółka wychodzi dziś wieczorem z Jerrym? Jeśli chciała poddać go 

torturom, to mogła powyrywać mu paznokcie albo kapać wodą na głowę.

- I ty uważasz się za kosmitę - skarcił go Ray. - Czy nie wiesz, że kolonizujemy ziemskie 

czeluście od setek lat?

- Zaczekaj. O co chodzi? Dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałeś? - spytał Max.

Rozumiał, że wspominanie rodzinnej planety sprawiało Rayowi ból. Jeśli jednak na ziemi 

była cała grupa kosmitów, to on powinien o tym wiedzieć.

- Max, Max, Max - powiedział Ray, potrząsając głową. - Trzeba mi było powiedzieć, że 

poszedłeś na ten zabieg lobotomii. Dałbym ci wolny wieczór.

No to koniec, pomyślał Max.

- Chyba te „ziemskie czeluście” powinny dać mi do myślenia, prawda? - powiedział. - 

Dziś jestem pozbawiony poczucia humoru.

- Nie musisz się tym martwić - pocieszył go przyjaciel. - A tak dla porządku, to jeśli się 

nie mylę, ty, ja, Michael i Isabel jesteśmy jedynymi kosmitami na ziemi.

- A o co chodzi z tym Bractwem z Ziemskich Czeluści? - spytał chłopiec.

Miał ochotę znowu spojrzeć na zegar, ale powstrzymał się od tego. Jeśli nie przestanie 

myśleć o Liz i Jerrym, to naprawdę będzie wymagał lobotomii.

- To tylko jedna z tych zwariowanych teorii, którą wymyślili ludzie. Chcesz, żebym ci 

o niej   opowiedział,   czy   też   wolisz   mi   powiedzieć,   co   cię   wprawiło   w stan   takiego 

rozgorączkowania?

- Nie ma o czym mówić - skwitował Max. Co miał mu powiedzieć? Że jest na granicy 

utraty zmysłów, ponieważ Liz, dziewczyna, z którą postanowił tylko się przyjaźnić, wychodziła 

background image

dziś wieczór z kimś innym?

- Wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyś  zmienił zdanie - powiedział Ray. - No to koniec 

pracy. Możesz już iść, ja sam pozamykam.

- Dzięki - szepnął Max.

Podbiegł do swojego jeepa i wskoczył do środka. I co teraz? - pomyślał. Jechać do domu 

i wyobrażać sobie przez całą noc, jak Jeny trzyma Liz w ramionach? Siedział w samochodzie, 

bębniąc palcami po kierownicy. Pojadę do kina, zdecydował. To mi pozwoli oderwać od nich 

myśli.

Wyjechał z parkingu, kierując się w stronę centrum handlowego. Kiedy skręcił w lewo, 

w Cordova,  zobaczył   jasno  - pomarańczowy  neon dyskoteki  UFO,  ze  statkiem  kosmicznym, 

który się bez końca rozbijał. Miał zamiar przejechać obok dyskoteki, ale jego jeep realizował 

własny plan.

No i co dalej, ty idioto, pomyślał Max, wciskając samochód na ostatnie wolne miejsce na 

parkingu. Nie mógł przecież tak po prostu wejść do środka i pogapić się na Liz.

Chyba że...

Włosy   zaczęły   mu   rosnąć,   wydając   ciche,   szeleszczące   dźwięki.   Max   zatrzymał   ten 

proces, kiedy sięgały mu już do ramion. Powinny być czarne, postanowił. Przechylił lusterko 

i patrzył, jak jego blond włosy przybierają przyćmioną pomarańczową barwę, potem brudno - 

brązową, aż wreszcie stają się kruczoczarne.

Nieźle, uznał. Nie potrafił zmieniać swojego wyglądu tak szybko jak Ray, ale i tak było 

nieźle. Skupił się na twarzy. Zaczęła mu się naciągać skóra - to nie bolało, ale było odrażające. 

Max   zamknął   oczy.   Kiedy   je   otworzył,   miał   wyższe   kości   policzkowe,   mniejszy   nos 

i ciemniejszą cerę.

Gdyby mogli to zobaczyć uczestnicy konferencji, która właśnie odbywa się w mieście, na 

temat „Kosmici są wśród nas”, pomyślał Max, wysiadając z jeepa. Kiedy wchodził do dyskoteki, 

przysięgał sobie, że tylko się rozejrzy i zaraz wyjdzie. Przepchnął się przez tłum i znalazł miejsce 

przy małym stoliku obok parkietu. Nie cierpiał krzeseł w tej dyskotece. Były zaprojektowane 

w formie ogromnych skał księżycowych i zawsze się chwiały.

Zaraz podszedł do niego Craig Cachopo, pytając, co będzie pił. Silne uczucie nienawiści 

do krzeseł dyskoteki zrekompensowało Maxowi równie silne zadowolenie na widok chłopaka 

należącego   do   szkolnej   elity,   ubranego   w najbardziej   idiotyczny,   jaki   tylko   można   sobie 

background image

wyobrazić,   najbardziej   kiczowaty   strój.   Wyraz   twarzy   Craiga   wyraźnie   mówił,   że   żadne 

komentarze   na   temat   jego   błyszczącego   fioletowego   kombinezonu   kosmicznego   nie   będą 

tolerowane.

Max zamówił Lime Warp. Polubił ten napój, od czasu kiedy Ray zmusił go do wypicia 

kilku   puszek.   Kiedy   Craig   w swoich   pomarańczowych,   sięgających   do   połowy   łydki, 

kowbojkach odszedł od stolika, Max ujrzał to, co chciał zobaczyć, a czego wolałby nie oglądać - 

Liz i Jerry'ego na parkiecie. Na szczęście taniec był szybki, nie musiał więc patrzyć, jak się 

obejmują.

Jaka ona jest piękna, pomyślał. Liz uśmiechnęła się do Jerry'ego, a Maxowi ścisnęło się 

serce. Żałował, że nie może zobaczyć jej aury. Wiedziałby wtedy, czy naprawdę tak dobrze się 

bawi,   jak   na   to   wyglądało.   Ale   pulsujące   kolorowe   światła   uniemożliwiały   zbadanie 

czyjejkolwiek aury.

Wypił   trzy   puszki   Limę   Warp   i nie   spuszczając   wzroku   z Liz,   zjadł   ogromną   porcję 

pikantnych nachos, kawałków tortilli z fasolą, serem i jeszcze nie wiedzieć czym. Mając twarz 

innego faceta, mógł się teraz gapić na nią do woli.

Liz i Jerry usiedli przy stoliku obok. Max nadal się w nią wpatrywał. Uświadomił sobie, 

że już od wielu dni tak naprawdę na nią nie patrzył. Ostatnio, kiedy rozmawiali, odwracał od niej 

wzrok. Ich stosunki cechowała teraz wymuszona serdeczność - były po prostu sztuczne. To on je 

zepsuł przez ten pocałunek w centrum handlowym. Ten cudowny pocałunek.

Liz podniosła wzrok i spojrzała wprost na niego. Utkwiła ciemnobrązowe oczy w jego 

oczach, jakby mu zaglądała wprost do duszy.

Och, nie, pomyślał. Ona zabije mnie za to, że przyszedłem tu, by ją śledzić! Odwrócił 

głowę, udając, że jej nie widział.

Ona nie wie, że to ja, tłumaczył sobie. Jestem kimś zupełnie innym. Ona nie może mnie 

poznać.

Kiedy spojrzał na nią znowu, Liz nachyliła się do Jerry'ego i szeptała mu coś do ucha.

Rozległy się słowa piosenki w spowolnionym rytmie i Max poczuł, jak napinają mu się 

mięśnie. Czy będą tańczyć? Liz wstała od stolika, a Jerry zrobił gest, jakby chciał wziąć ją za 

rękę.

Max   zerwał   się   nagle.   Przecisnął   się   przez   tłum   i znalazł   się   wreszcie   na   zewnątrz, 

w chłodnym wieczornym powietrzu. Już dosyć widział. Nie musiał patrzeć, jak Jerry obejmuje 

background image

Liz, a ona wsuwa mu palce we włosy.

Mógłbym tam wrócić i temu przeszkodzić, przyszło mu nagle do głowy. Mogły zderzyć 

się z Jerrym, szybko nawiązać łączność i spowodować, żeby żołądek Jerry'ego zaczął wydzielać 

nadmierne ilości kwasu czy coś w tym rodzaju. Nie na tyle, by mu zrobić prawdziwą krzywdę. 

Tylko tyle, by spędził resztę nocy, tańcząc z sedesem, zamiast z Liz.

Max natychmiast poczuł obrzydzenie do samego siebie. Jak mógł nawet pomyśleć o tym, 

by użyć mocy, żeby kogoś skrzywdzić? Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę jeepa.

- Max! - usłyszał jakiś głos za plecami.

Obrócił się i zobaczył Liz. Teraz nie miał już żadnych problemów z odczytaniem jej aury. 

Była wściekła.

- Od razu wiedziałam, że to ty - powiedziała. - Nie pamiętasz, że mówiłeś nam dzisiaj 

podczas lunchu, że Ray nauczył cię zmieniać wygląd?

Nie pamiętał tego. Czy powinien zaprzeczyć, że to był on? Powiedzieć, że nie ma pojęcia, 

o czym ona mówi? Nie mogła być przecież tego pewna na sto procent.

- Chcesz   małą   radę?   -   spytała   Liz.   -   Następnym   razem   musisz   też   zmienić   ubranie. 

Myślałeś, że nie poznam twojej kurtki. Musisz również zmienić oczy. Ja twoje oczy zawsze 

rozpoznam... - Głos się jej załamał.

Podeszła do niego bliżej. Tak blisko, że brzegi jej aury zaczęły zlewać się z jego aurą. 

Max pragnął przyciągnąć ją do siebie i poczuć jej usta na swoich wargach.

- Wiesz co, Max? - spytała ostrym tonem. - To ty mógłbyś tam ze mną tańczyć. To ty 

podjąłeś decyzję, żeby mnie odepchnąć. Teraz musisz z tym żyć.

Obróciła się na pięcie i weszła do dyskoteki, nawet się nie obejrzawszy.

Dlaczego Michael mnie nie pocałował? - zastanawiała się Maria chyba sto piąty raz od 

czasu, kiedy pomogła mu zająć się dziećmi. Dolała do wanny jeszcze trochę swojej specjalnej 

mieszanki olejków kąpielowych  - lubiła, kiedy otaczała ją chmura zapachów - oparła głowę 

o poduszkę z gąbki i zamknęła oczy. Rozmyślała, oczywiście, o Michaelu.

Myślał o tym, żeby ją pocałować; była tego pewna. Widziała, jak patrzył na jej wargi. Na 

pewno przyszło mu do głowy, by ją pocałować.

Westchnęła głęboko. Okay, chciał ją pocałować. Świetnie. To znaczy, że nie uważał jej 

tylko za kumpla czy kogoś w tym rodzaju.

Więc o co chodzi? Może problem polega na stosunku kosmity do człowieka? Maria nigdy 

background image

nie zapomni, jakim wzrokiem patrzył na nią Nikolas, jeśli w ogóle raczył na nią spojrzeć. Było 

oczywiste, że uważał ją za niższą formę życia. O wiele niższą.

Nie, to nie mogło być to. Michael nie wchodziłby do niej przez okno co drugi wieczór, 

gdyby uważał, że Maria zajmuje w procesie ewolucji miejsce tylko trochę powyżej insektów.

Więc jaki to problem? Co go powstrzymywało? Muszę poprosić Liz, żeby pomogła mi to 

wyjaśnić, pomyślała. Tylko że Liz przechodziła teraz przez trudny okres. Maria wiedziała, że 

przyjaciółce   rozdziera   się   serce,   kiedy   umawia   się   z innym   facetem,   bo   randki   z innymi 

oznaczały, że zaczyna się już godzić z myślą, że nigdy nie będzie mogła być z Maxem.

Maria nie chciała jej torturować, zmuszając ją do zastanawiania się, dlaczego między nią 

a Michaelem do niczego nie dochodzi.

Właśnie dlatego nie powiedziała Liz o swoich zdolnościach parapsychicznych. Gdyby jej 

to wyznała, przyjaciółka chciałaby zaraz przeprowadzić serię doświadczeń, by się upewnić, że 

Marię znowu nie poniosła fantazja. I od razu zmartwiłaby ją ta sprawa z utratą świadomości. 

Marii to nie martwiło. To był tylko drobny skutek uboczny. Zupełnie nieszkodliwy. Kiedy tylko 

Liz odzyska równowagę, dowie się, że jej przyjaciółka jest czarodziejką.

Ale mogę powiedzieć o tym Michaelowi, pomyślała Maria. On nie ma takich okropnych 

przeżyć jak Liz i Isabel. Pomoże mi zbadać granice mojej mocy.

Ależ   tak!   To   będzie   doskonały   pretekst,   żeby   się   z nim   spotkać,   uświadomiła   sobie. 

Będziemy   mogli   rozmawiać,   jak   to   miło   mieć   nadludzkie   moce.   Może   gdyby   wiedział 

o wszystkim, to pocałowałby mnie wtedy?

O czym  on mógł teraz  myśleć?  Czy uważał, że jest przegrana, skoro zaczęła mu się 

narzucać?

Możesz sobie na niego zerknąć. Masz jeszcze jego bluzę, tłumaczyła sobie. Bluza leżała 

koło wanny, a pierścień Maria miała na palcu; nie rozstawała się z nim.

Dotknęła jej tylko jednym palcem. Nie powinnam tego robić, pomyślała. Ale właściwie 

dlaczego? Tylko na chwilę. Tylko po to, by zorientować się, co mu chodzi po głowie.

Zrobię to, postanowiła. Gdzie on jest...?

Łazienka zamieniła się nagle w masę kolorowych punkcików.

Po   chwili   utworzyły   ciepłą   białą   mgiełkę.   Maria   usłyszała   szum   spływającej   wody. 

Przebiła   wzrokiem   mgłę   i zobaczyła   zarys   szklanych   drzwi.   Po   drugiej   stronie   tych   drzwi 

Michael brał prysznic.

background image

Zachichotała.   On   mógłby   naprawdę   pomyśleć,   że   mu   się   narzuca,   gdyby   ją   teraz 

zobaczył. Dzięki Bogu, to było niemożliwe.

Terakota poruszyła się pod jej stopami i po chwili Maria była znowu w swojej wannie. 

Dolała gorącej wody, po czym zsunęła się całkowicie pod wodę.

Dlaczego ta woda jest taka zimna?

Dziewczyna chciała usiąść, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała na dnie wanny, 

jej ciało było tak ciężkie jak ołów. Woda zakrywała jej nos i usta.

Poczuła   ucisk   w płucach.   Potrzebowała   zaczerpnąć   powietrza.   Wyżej   było   mnóstwo 

powietrza, lecz nie mogła pokonać tej niewielkiej odległości. W ogóle nie mogła się poruszyć.

Utopię się, przebiegła jej przez głowę przerażająca myśl. Utopię się we własnej wannie!

Ani Kevin, ani matka niczego nie usłyszą, bo nie mogła się poruszyć.

Miała uczucie, jakby jej płuca stanęły w ogniu.

Ile czasu jeszcze jej pozostało? Minuta? Dwie?

Zaczęło się jej ćmić w oczach. Woda wydawała się czarna.

To jest tak. Umieram.

background image

9.

Liz zobaczyła, że Jerry uśmiecha się na jej widok. To dobrze. Nie zauważył, jaka jest 

wściekła. Nie byłoby w porządku wciągać go w tę sprawę.

To Max zasługiwał na to, by pokornie znosić jej wybuch wściekłości. Zasługiwał na to, 

żeby stać na tym parkingu przez długie godziny i wysłuchiwać, jakim jest totalnym palantem.

Wywinął się z tego zbyt małym kosztem. Tylko dlatego, że Liz wybuchnęłaby płaczem, 

gdyby powiedziała jeszcze choć jedno słowo. A nie chciała płakać w jego obecności. To będzie 

musiało poczekać, aż wróci do domu i wejdzie pod prysznic. Rzadko płakała, a kiedy już to 

robiła, to tylko  pod prysznicem.  Regulowała wodę w taki sposób,  że spadały na nią kłujące 

igiełki, a gorąca woda zmywała łzy i tłumiła odgłosy łkania. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by 

rodzice słyszeli, że płacze. Nigdy.

- Czy on rzeczywiście był tym dzieciakiem, który chodził z tobą do przedszkola? - spytał 

Jerry.

- Nie. To był zupełnie obcy facet. Wygłupiłam się tylko - powiedziała Liz.

- Biedny   chłopak   -   zauważył   Jerry.   -   A taka   piękna   dziewczyna   wybiegła   za   nim   na 

parking.   -   Wypił   trochę   Planetarnego   Ponczu   i utkwił   wzrok   w parkiecie.   Był   wyraźnie 

zażenowany tym, co powiedział.

Jest   uroczy,   pomyślała   Liz.   Nie   powinien   być   tu   razem   ze   mną.   Powinien   być 

z dziewczyną, która nie myśli cały czas o innym facecie.

Nagle muzyka umilkła; w klubie zrobiło się ciemno. Zebrani wydali przeciągły okrzyk 

oczekiwania. Po chwili odezwał się głośnik, „Okay, teraz czas... czas na kosmiczny bop”.

Kosmiczny bebop. Reakcja Roswell na bunny hop. Jak gdyby bunny hop zasługiwał na 

jakąkolwiek   reakcję.   Liz   nie   mogła   zrozumieć,   jak   ten   taniec   mógł   zyskać   tak   wielką 

popularność.

- Muszę  ci   coś  powiedzieć.   Powinienem   cię   był  o tym   wcześniej   uprzedzić  -  szepnął 

Jerry, kiedy tancerze zaczęli tworzyć długie poskręcane ciągi przez całą długość klubu - Nie 

umiem tańczyć bopu.

- Ja też nie. - Liz roześmiała się serdecznie.

To   była   właśnie   taka   chwila,   kiedy   dwoje   ludzi   jest   całkowicie   zgranych.   Zawsze 

przeżywała to z Maxem. Przynajmniej niegdyś tak było.

- Siadajmy,   tylko   szybko   -   powiedziała.   Zauważyła   wolny   stolik   i poprowadziła   tam 

background image

Jerry'ego.   Usiadła   ostrożnie   na   chwiejnym   krześle   w kształcie   skały   księżycowej   akurat 

w momencie, kiedy ciąg tancerzy ruszył do przodu.

Teraz będziemy sędziować - rzekł Jerry. - Ja będę sędzią z Niemiec. Ty możesz być 

sędzią   szwedzkim   -   dodał,   przesuwając   wzrokiem   po   długim   szeregu   tancerzy,   wijącym   się 

pomiędzy   stolikami.   -   Widzisz   tę   dziewczynę?   -   spytał,   wskazując   ruchem   głowy   wysoką 

dziewczynę w białej bluzce i wojskowych spodniach. - Daję jej dziesięć punktów za technikę. 

Zauważ, że zawsze opiera się na prawej stopie i nigdy nie traci kontaktu z osobą, która jest 

naprzeciw niej. Ale tylko dwa punkty za pomysłowość, ponieważ zbyt mało się angażuje. Nie 

utożsamia się z bopem.

Liz roześmiała się znowu. Może mimo wszystko nie będzie jej potrzebny seans płaczu 

pod prysznicem. Maria miała rację, pomyślała. Dobrze, że mnie do tego namówiła.

- A ten facet przed nami ma odwrotny problem - powiedziała Liz, dyskretnie wskazując 

go Jerry'emu. - Jest zbyt oryginalny. Tańczy zupełnie inny taniec.

- To jaka jest jego punktacja? - spytał Jerry.

- Hmmm. Powiedziałabym... za pomysłowość jedenaście punktów. Technika minus trzy 

punkty.   A za   tatuaż   cztery   dodatkowe   punkty.   Uwielbiam   facetów,   którzy   nie   wstydzą   się 

paradować z misiem koala na ramieniu.

- Nie wiem, kto cię dopuścił do składu sędziowskiego - Jerry potrząsnął głową. - Nie 

można   tak   swobodnie   punktować.   Sędziowanie   bopu   to   duża   odpowiedzialność.   To   my 

decydujemy   o tym,   kto   otrzyma   kontrakt   za   wiele   milionów   dolarów   za   reklamowanie 

Kosmicznych Chipsów, a kto wróci do domu z niczym.

Liz ogarnął tak niepohamowany atak śmiechu, że zaczęła się krztusić. Nie sądziła, aby 

Jerry mógł słyszeć te dźwięki, ponieważ rozległo się wycie oraz inne głośne oznaki aplauzu. 

Kiedy tłum wreszcie się uciszył, rozległy się dźwięki spokojnej piosenki.

- Zatańczymy? - spytał Jerry.

- Chętnie.

Sprawa dotykania... przestała już być tak wielkim problemem. Przecież to tylko taniec. 

Liz nie rozumiała, dlaczego ta myśl wprawiała ją dotąd w popłoch.

- Jesteś pewna, że nie masz ochoty zaczerpnąć świeżego powietrza, iść do łazienki czy 

napić się czegoś? - zażartował Jerry.

Aha. Rozszyfrował jej strategię unikania wolnych tańców.

background image

- Przykro mi... - zaczęła Liz.

- W porządku - przerwał jej Jerry. - Ja też jestem dość nieśmiały.

Dość. Liz przypomniała sobie, że zaklasyfikowała Jerry'ego jako faceta dość zdolnego, 

dość miłego i tak dalej. Ale to nie była prawda. Teraz, kiedy go już trochę poznała, uświadomiła 

sobie, że nie był wcale takim nieciekawym chłopakiem, jak się jej wydawało.

Wyciągnął do niej rękę. Miał z lekka spocone palce. Jest poddenerwowany, uświadomiła 

sobie   Liz.   Znaleźli   kawałek   parkietu,   który   nie   był   tak   upiornie   zatłoczony.   Jerry   objął   ją 

delikatnie, trzymając ręce na wysokości pleców Liz. Nie próbował przyciągać jej do siebie. Nie 

przesuwał też rąk zbyt nisko, jak to robili niektórzy faceci.

Oparła   głowę   na   jego   ramieniu;   w ten   sposób   mogła   uniknąć   niemiłej   sytuacji 

z odsuwaniem się od niego, gdyby chciał ją pocałować. Miała nadzieję, że nie zauważył, że jest 

trochę zbyt sztywna. Nie czuła się przy nim dobrze. Chyba ramię Jerry'ego miało nieodpowiednią 

wysokość czy coś w tym rodzaju. Była okropnie spięta.

Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Płyn po goleniu, którego używał Jerry, miał jakiś 

mdlący zapach, który powodował, że szczypało ją w nosie. A jego koszula była szorstka. Czy on 

nie wie, że istnieje płyn do zmiękczania tkanin? - pomyślała i zaraz zawstydziła się tej myśli.

Czuła, jak szybko bije mu serce. Jej serce nie biło tak szybko. Była całkowicie spokojna.

Nie musiała się długo zastanawiać dlaczego - Jerry nie był Maxem.

Kiedy piosenka się skończyła, Liz delikatnie odsunęła się od swego partnera.

- Czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy już wyszli? - spytała. - Niezbyt dobrze się 

czuję. Powinnam iść do domu.

Tak. Powinna iść do domu, żeby wziąć długi, gorący prysznic.

Umieram, pomyślała Maria.

Czuła, jak woda wypełnia jej nos i spływa do gardła. Umieram.

Ostatkiem   świadomości   zarejestrowała,   że   odzyskuje   panowanie   nad   swoim   ciałem. 

Poderwała się na nogi, ślizgając się po dnie wanny.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła kasłać, wypluwając wodę. Kiedy poczuła, że pewnie stoi 

na   nogach,   ostrożnie   wyszła   z wanny.   Owinęła   się   prześcieradłem   kąpielowym   i usiadła   na 

podłodze.   Musi   odpocząć,   zanim   zdoła   podjąć   wysiłek   przejścia   przez   korytarz   do   swojego 

pokoju.

To było śmiertelnie głupie, pomyślała. Przecież wiedziała, że za każdym razem, kiedy 

background image

używa czarodziejskiej mocy, następuje ubytek czasu. I mimo to postanowiła podglądać Michaela 

właśnie wtedy, kiedy leżała w wannie. Głupota, głupota, głupota.

Chwyciła ręcznik i dokładnie wytarła twarz. Nie chciała, by na jej ciele pozostała choćby 

jedna kropla wody. Otworzyła szafkę pod umywalką, wyciągnęła suszarkę do włosów i włączyła 

ją. Zdjęła nakładkę i nastawiła suszarkę na maksymalną temperaturę i przepływ powietrza. Nie 

obchodziło jej, że będzie miała skołtunione włosy. Chciała, żeby natychmiast były suche.

Trzymała   suszarkę   tak   blisko   głowy,   że   od   razu   wyczuła,   kiedy   włosy   zaczęły   się 

przypalać. Trzeba się uspokoić, pomyślała. Wyłączyła suszarkę i podniosła się na nogi. Rozpyliła 

trochę odżywki, której nie trzeba było spłukiwać, i zaczęła rozczesywać niesforne loki.

No widzisz, nic ci nie jest, tłumaczyła sobie. Prawdopodobnie dlatego, że woda, uderzając 

ją w twarz, pomogła jej odzyskać świadomość trochę szybciej niż zwykle. Następnym razem 

musisz być ostrożniejsza.

Mogła przecież umrzeć.

Alex skręcił w lewo w ulicę, przy której stał jej dom. Isabel wolałaby, żeby Alex jechał 

dalej.   Wszystko   jedno   gdzie.   Uwielbiała   siedzieć   przy   nim   w jego   volkswagenie.   Było   tu 

przytulnie i bezpiecznie.

- Wejdziesz? - spytała, kiedy zatrzymał się przed jej domem.

- Muszę już jechać - powiedział. - Mój ojciec uważa, że trzeba pracować od samego 

świtu. Pewnie jutro zerwie mnie z łóżka o szóstej. W południe będzie znowu przeprowadzał swój 

stary test czystości garażu ręką w białej rękawiczce, a po lunchu mam się zabrać do sutereny.

Isabel poczuła ucisk w żołądku. Oba samochody, które należały do jej rodziców, stały na 

podjeździe, a jeep Maxa zaparkowany był na ulicy. Nie chodziło więc o to, że byłaby w domu 

sama, ale czuła się lepiej, kiedy Alex był w pobliżu, tak jakby w jego towarzystwie nie mogło jej 

spotkać nic złego.

- Mogłabym jutro przyjść i ci pomóc - zaproponowała. Wystąpiła z tą ofertą częściowo 

dlatego, że naprawdę miała ochotę spędzić z nim jutrzejszy dzień, a częściowo, żeby przedłużyć 

rozmowę i jeszcze trochę z nim pobyć.

- Obawiam się, że mój ojciec uznałby twoją obecność raczej za przeszkodę w pracy niż za 

pomoc - powiedział Alex.

- Zawsze byłam ciekawa, co faceci trzymają w swoich samochodach. - Isabel otworzyła 

skrytkę w volkswagenie. To było totalne kłamstwo, ale zaczęła dokładnie oglądać prawo jazdy, 

background image

dowód   rejestracyjny,   opakowania   po   gumie   do   żucia,   małą   latarkę   w kształcie   pióra,   mapę 

i drobne monety. Jeszcze nie miała ochoty opuszczać samochodu.

Jednak   to   Alex   nie   powinien   mieć   ochoty   na   to,   by   Isabel   opuściła   jego   samochód. 

Założyła nogę na nogę z nadzieją, że uświadomi mu, że w jego aucie siedzi żywa dziewczyna. 

Nigdy dotąd nie musiała  się starać,  żeby jakiś chłopak  zwrócił na nią uwagę. Więc o co tu 

chodzi? Dlaczego trzymał ręce na kierownicy, skoro mógłby ją obejmować? Wiedziała, że za nią 

szaleje. Dawniej do tego stopnia pożerał ją wzrokiem, że musiała omijać go z daleka.

Pewnie   wprawiłam   go   w zakłopotanie,   kiedy   zaczęłam   płakać   w jego   objęciach, 

pomyślała. Sama nie wiem, co mi się stało.

Wydawało się, że kiedy Alex jej dotknął, włączył jakiś przycisk do łez. A przecież nie 

była   wtedy   smutna,   przynajmniej   nie   pamiętała,   żeby   czuła   się   smutna,   a nagle   popłynęły 

strumienie łez.

- Naprawdę muszę już jechać - odezwał się Alex. - Jutro porozmawiamy.

- Okay. Cześć.

Postanowiła   nie   błagać   go,   by   pozwolił   jej   zostać   w swoim   samochodzie.   Wysiadła 

i delikatnie zamknęła drzwi. Ruszyła w kierunku domu, zatrzymała się jednak. Może powinna 

przekonać Alexa, że już nie wpadnie w histerię, kiedy się pocałują.

Obróciła się i szybko podbiegła do samochodu. Kiedy zastukała w okno, chłopiec opuścił 

szybę.

- Ja, hm, zapomniałam powiedzieć ci dobranoc.

- Ach, tak, dobra...

Zanim   skończył,   Isabel   ujęła   jego   twarz   i pocałowała   go.   Alex   odwzajemniał   jej 

pocałunek przez pół sekundy, potem się odsunął.

- Nie   uważam...   -   odchrząknął   z trudem   -   nie   uważam,   żeby   to   był   dobry   pomysł   - 

powiedział.

- Samochód jest zaparkowany - odpowiedziała mu Isabel lekkim tonem, chociaż żołądek 

jej się skręcał. - Trudno powiedzieć, że mogę sprowokować wypadek.

- Nie o to mi chodziło.

- Więc o co ci chodziło? - spytała.

- Po prostu nie potrafię się z tobą całować, kiedy ty myślisz o... kimś innym - rzekł wolno 

Alex. - Ale ja to doskonale rozumiem. Chcę, żebyśmy zostali przyjaciółmi - dodał. - Możemy 

background image

razem wychodzić i różne takie.

- I różne takie. To fajnie. Nie chciałabym za nic stracić różnych takich - wymamrotała 

Isabel.

Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją nagle kijem bejsbolowym  po głowie. Z trudem 

trzymała się na nogach.

Alex ją odrzucił. Alex - facet, który na towarzyskiej drabinie szkoły stał przynajmniej 

o trzy szczeble niżej niż ona. Jakie to żałosne. Jakie upokarzające. Jakie... nie do zaakceptowania.

- Sprawiłeś mi wielką ulgę - odezwała się z wymuszonym uśmiechem. - To znaczy, że 

mogę już przestać?

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał zdumiony Alex.

- To,   że   byłam   dla   ciebie   miła   tylko   dlatego,   że   ocaliłeś   mi   życie.   Jesteś   obiektem 

miłosierdzia. Wiesz o tym, prawda?

Gdy spojrzał na nią, jego zielone oczy miały poważny wyraz. Potrząsnął głową.

- Chyba będziesz musiała lepiej to odegrać - powiedział. - Zadzwonię do ciebie jutro 

wieczorem.

Isabel   patrzyła   za   odjeżdżającym   samochodem.   Alex   był   nią   rozczarowany.   Pobiegła 

w stronę domu, starając się powstrzymać łzy.

background image

10.

Michael zaprowadził Marię do swojego pokoju.

- Musimy zostawić otwarte drzwi - powiedział. - To reguła numer czterdzieści siedem na 

liście Pascali.

- W takim razie musimy zjeść ten pudding, zamiast tarzać się w nim nago - zażartowała 

Maria.

Michael  zakrztusił się dużym  deserem, który właśnie wkładał do ust. No tak, znowu 

zaczął mieć kosmate myśli. A już tak dobrze mu szło. Zaproszona przez Pascali na obiad pod 

hasłem chcemy - poznać - kogoś - z - przyjaciół - Michaela, Maria przyszła w trochę za dużych 

dżinsowych   spodniach   ogrodniczkach.   Ten   strój   pozwolił   myślom   Michaela   pozostać   na 

właściwym miejscu. Był tylko jeden drobiazg: pod ogrodniczkami dziewczyna miała maleńki 

podkoszulek, przyciągający wzrok Michaela. Dżinsowy strój stawiał Marię w rzędzie milutkich 

dziewczyn. Ale ten podkoszulek... podkoszulek przesuwał ją do rzędu dziewczyn seksownych.

Usiadła na łóżku Dylana i zaczęła rozglądać się po pokoju. Michael oparł się o komodę.

- Widzę, że nie posłuchałeś mojej rady i nie zacząłeś oglądać programu Marthy Stewart - 

powiedziała.   -  Powinieneś   mieć   tu   przynajmniej   jeden   osobisty  przedmiot.   Jeśli   sam   go  nie 

zdobędziesz, to ja ci go dam. Może ceramicznego szopa pracza na cześć Pascali.

- Mam CD i książki - zaprotestował Michael. - Czego ty ode mnie chcesz?

Maria mieszkała ciągle w tym samym domu, w którym się urodziła. Nie rozumiała, że 

człowiek, który stale  się przenosi z miejsca na miejsce,  nie może  targać  ze sobą całej kupy 

rupieci.

- Zaczekaj   -   powiedział,   otwierając   górną   szufladę   komody.   -   Jednak   coś   mam.   - 

Wyciągnął   jakiś   przedmiot   wielkości   pudełka   zapałek,   który   wyglądał   jak   kawałek   metalu, 

i podał go dziewczynie.

- To pochodzi ze statku kosmicznego. Przynajmniej tak myślę. Postaraj się go zgnieść.

Maria popatrzyła na niego, a potem na leżący na jej dłoni metal. Zacisnęła pięść, zwijając 

go   w kulkę.   Kiedy   tylko   rozprostowała   palce,   kawałek   metalu   natychmiast   przybrał   swój 

pierwotny kształt. Nie widać było nawet najmniejszego wgniecenia.

- O rany - szepnęła.

- Dlatego  myślę,  że nasz statek  musi tu gdzieś być - powiedział  Michael. - Jeśli był 

zbudowany z czegoś takiego, to jest praktycznie niezniszczalny. Próbowałem już wszystkiego na 

background image

tym kawałku metalu. Używałem młotka, piły, nawet palnika. Nic nie jest w stanie go odkształcić 

ani uszkodzić.

- Czy ja mogę czegoś spróbować? - spytała Maria.

- Oczywiście, atletko. - Michael roześmiał się. - Może ja nie miałem dość siły.

Gdy potrząsnęła głową, jej blond loki zawirowały wokół twarzy.

- To   nie   znaczy,   że   ja...   -   Zawahała   się.   -   To   może   wydać   ci   się   wariackim 

przedsięwzięciem...

- Ty i wariackie przedsięwzięcia? To absolutnie niemożliwe - zażartował Michael.

Maria nie roześmiała się.

- Mówię poważnie. Myślę, że mogłabym ci pomóc w odnalezieniu statku.

Nie   wątpił,   że   dziewczyna   mówi   poważnie.   Tak   samo   poważnie   traktowała   swoją 

aromaterapię, wyciągi z roślin i wszystko inne. Było jednak nieprawdopodobne, żeby mogła...

- Nie wierzysz mi, prawda? - spytała, przerywając ciąg jego myśli. - Słuchaj, to jest dość 

niesamowite, ale kilka dni temu odkryłam u siebie ten talent. Mogę dotknąć jakiegoś przedmiotu 

i za   jego   pośrednictwem   odbierać   obrazy.   Trzymałam   w ręku   szminkę   Liz   i po   chwili 

zobaczyłam ją w centrum handlowym. Widziałam, co robiła, ponieważ trzymałam jej szminkę. 

Jeszcze nigdy nie próbowałam szukać jakiegoś przedmiotu, mając tylko jego fragment. Ale to 

może zadziałać.

O czym ona mówi? - pomyślał Michael.

- Hmm...

Co miał jej powiedzieć? Nie chciał zranić jej uczuć. Widać było, że Maria wierzy w każde 

słowo, które wychodziło z jej malinowych usteczek.

- Spróbuję. Chciałabym tylko spróbować, okay?

- Okay - zgodził się Michael. - Potrzebujesz kadzidełek? Pani Pascal ma liście bazylii, czy 

coś w tym rodzaju, co moglibyśmy spalić.

Pomyślał, że jeśli teraz trochę pożartuje, to Marii nie będzie tak bardzo przykro, jeśli ta 

próba - jakkolwiek miała wyglądać - nie powiedzie się.

- Nie   potrzebuję   niczego   innego   poza   tym   -   powiedziała   Maria,   podnosząc   do   oczu 

kawałek metalu. - Aha... - Obróciła się do Michaela. - Zaraz po zobaczeniu tych obrazów przez 

kilka minut jestem... jakby sparaliżowana,  nie mogę mówić ani  się poruszać. Nie dzwoń na 

pogotowie ani nic takiego. Spryskaj mi twarz wodą. Wydaje mi się, że wtedy jest mi łatwiej dojść 

background image

do siebie.

- Gazowaną czy niegazowaną? - spytał Michael. Nie uzyskał odpowiedzi. Maria zamknęła 

oczy.

- Gdzie jest statek? - szepnęła.

Nic się nie wydarzyło. Przynajmniej nic takiego, co Michael mógłby zobaczyć. Po prostu 

Maria  siedziała  bez  ruchu.  Po  chwili  jej   gałki  oczne  zaczęły  poruszać  się  pod  zamkniętymi 

powiekami.

Chłopiec skrzyżował ręce na piersi. Co się dzieje? Czy ona rzeczywiście coś widzi? To 

przecież niemożliwe.

Nagle Maria otworzyła oczy.

- Widziałam   go!   Widziałam   statek!   -   wykrzyknęła.   -   Był...   -   Nie   dokończyła   zdania. 

Siedziała   z otwartymi   ustami,   jej   niebieskie   oczy   straciły   blask,   a twarz   była   zupełnie 

pozbawiona wyrazu; przypominała maskę.

Michael   poczuł   skurcz   żołądka.   Wygląda   jak   zombi,   pomyślał.   Siedzi   tutaj,   oddycha 

i niby wszystko jest w porządku, ale nie ma już Marii, została Marionetka.

Woda. Potrzebna jest woda. Pobiegł do łazienki, wyjął papierowy kubek z dozownika, 

napełnił go wodą i wrócił biegiem do pokoju. Chlusnął jej w twarz całą zawartością.

Nic się nie zmieniło. Co miał teraz robić? Może wody było za mało. Kiedy ponownie 

biegł do drzwi, usłyszał ciche westchnienie. Obrócił się i zobaczył, że Maria lekko drgnęła. Po 

chwili   popatrzyła   na   niego   i uśmiechnęła   się   tak   jak   zawsze;   oczy   jej   błyszczały.   Michaela 

ogarnęło przemożne uczucie ulgi.

- Nic ci nie jest? - spytał, siadając obok niej na łóżku.

- Dobrze się czuję. Widziałam statek! - zawołała, łapiąc go za rękę.

Jej głos był normalny. Wydawało się, że całkowicie wróciła do siebie, ale ta cała historia 

z parapsychicznymi zdolnościami była trudna do przełknięcia.

- Powiedz mi co, hm, widziałaś - poprosił Michael.

- Ogromny betonowy bunkier, tak duży jak centrum handlowe, a może jeszcze większy - 

zaczęła. - Stał przed nim strażnik. Taki ciężkiego kalibru. Z karabinem maszynowym na piersi.

Michael słuchał jej uważnie. To, co mówiła, brzmiało jak scena z jakiegoś idiotycznego 

filmu science fiction na temat spisków rządowych. Maria miała bardzo bujną wyobraźnię. Mogło 

jej się tylko wydawać, że widziała statek, kiedy tak naprawdę stanęła jej przed oczami jakaś 

background image

fikcyjna scena.

- Jaki mundur miał ten strażnik? - spytał. Może w ten sposób dojdzie, z jakiego filmu 

pochodzi ta scena.

- Cały szary. Facet wyglądał na bardzo znudzonego. Był dość atrakcyjny.

Hmmm. Gdyby ten strażnik był aktorem, to Maria pewnie by to sobie uświadomiła. Może 

rzeczywiście   coś   widziała.   Może   naprawdę   miała   zdolności   parapsychiczne.   Zdarzały   się 

przecież jeszcze dziwniejsze rzeczy.

Ale   może   rzeczywiście   widziała   statek   jego   rodziców!   Michael   desperacko   pragnął 

uwierzyć, że tak było.

- Czy były tam okna? - spytał. - Zauważyłaś coś, co mogłoby nas naprowadzić na miejsce, 

gdzie znajduje się ten bunkier?

Maria potrząsnęła głową.

- Nie było okien.

To mogło być wszędzie, uświadomił sobie Michael. To mógł być podziemny bunkier na 

pustyni.   Mógł   być   w Arizonie.   Mógł   być   w południowej   Afryce   lub   w Chinach,   lub... 

gdziekolwiek.

Dziewczyna przesunęła delikatnie dłoń w kierunku jego ramienia.

- Niewiele ci pomogłam, prawda?

- Jeśli naprawdę go widziałaś, to przynajmniej wiem na pewno, że ten statek istnieje, że 

nie został zniszczony - powiedział Michael.

Chciał ukryć swoje wątpliwości i rozczarowanie, żeby nie robić jej przykrości.

- Ale o tym sam już wiedziałeś - szepnęła Maria. - Mówiłeś, że on jest niezniszczalny.

Podała mu kawałek metalu, a Michael włożył go głęboko do kieszeni. Ten skrawek złomu 

z katastrofy mógł się okazać jedyną rzeczą ze statku rodziców, do której miał dostęp.

- Nie   rozumiem,   dlaczego   mnie   to   jeszcze   obchodzi   -   zwrócił   się   do   Marii.   -   Ray 

poinformował nas, że wszyscy zginęli. Mówił, że mamy myśleć o Ziemi jako o naszym domu. 

Chciałbym   tylko...   chcę   tylko   zobaczyć   ten   statek   na   własne   oczy.   Dotknąć   czegoś,   czego 

dotykali moi rodzice.

Maria wzięła go za rękę. Jej ciepłe, gładkie palce oddaliły od niego myśli o statku. Patrzył 

teraz w jej niebieskie oczy.

- Gdybym miała coś, co należy do tego strażnika, mogłabym uzyskać więcej informacji - 

background image

powiedziała.

- Jak mogłabyś zobaczyć coś innego niż to, co mi opisałaś? - spytał Michael. - Strażnik 

stoi przed tym samym pozbawionym okien bunkrem.

- Tak, ale nie zawsze - powiedziała Maria. - Czasem idzie do bunkra. Gdybym go wtedy 

zobaczyła, mogłabym mieć jakieś punkty orientacyjne - tłumaczyła.

Ale   odnalezienie   strażnika   było   tak   samo   trudne   jak   odnalezienie   statku,   pomyślał 

Michael.   Strażnik   mógł   być   na   pustyni   albo   w Arizonie   albo   w południowej   Afryce,   nawet 

w Chinach.

- Gdybyś  wiedział, jak znaleźć tego strażnika, to nie potrzebowałbyś mojej pomocy - 

powiedziała Maria, zgadując jego myśli.

Z jej głosu przebijało przygnębienie. Michael popatrzył na nią uważnie; wyglądała na 

zmęczoną i smutną. To była cała Maria. Jeśli coś się przydarzało któremuś z jej przyjaciół, to 

czuła się tak, jakby to dotyczyło jej. Tak bardzo brała sobie wszystko do serca.

- Powinnam już jechać do domu - powiedziała. - Pamiętaj, spytaj Dylana, jak mu poszło 

na   tańcach.   I dowiedz   się   wszystkich   szczegółów.   Facetom   nigdy   się   nie   chce   dopytywać 

o szczegóły. - Wzięła swoją torebkę. Właściwie był to mocno sfatygowany metalowy pojemnik 

na lunch z fotografią Miss Ameryki na samym wierzchu.

- Szczegóły. Dobra. - Michael ruszył, idąc za nią przez hol do frontowych drzwi.

- Miło było cię poznać, Mario! - zawołał z salonu pan Pascal.

- Mnie też! - odkrzyknęła Maria.

- Wyjdę z tobą - zaproponował Michael.

Gdy podprowadził ją do samochodu, nastąpiła chwila wahania.

- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał. - Okropnie wyglądałaś w tym paraliżu.

- Dobrze się czuję. Żałuję tylko, że nie mogłam ci pomóc - powiedziała Maria. Otworzyła 

swoją torebkę, wyjęła kluczyki i zaczęła obracać je na palcu, nie ruszając się z miejsca.

Do   umysłu   Michaela   wtargnął   obraz   Marii,   obejmującej   go   za   szyję,   kiedy   tańczyli 

w salonie. Czy wczoraj wieczorem naprawdę chciała, żeby ją pocałował? A teraz? Czy dlatego 

tak stoi, nie wsiadając do samochodu?

Może powinien to zrobić. Szybki pocałunek na dobranoc. Nic specjalnego. Tylko test, 

żeby sprawdzić, czy wyzwoli to w nim jakieś emocje. Jeśli będzie uważał, żeby zetknięcie ich 

warg nie trwało zbyt długo, może nawet nie przekroczyć granicy przyjacielskiej strefy. Przecież 

background image

istnieje coś takiego jak przyjacielski pocałunek, nie?

Rozejrzał   się   szybko,   żeby   sprawdzić,   czy   nikt   na   nich   nie   patrzy...   -   i zobaczył 

nadjeżdżający   samochód   szeryfa   Valentiego.   Usłyszał   stłumiony   okrzyk   Marii;   ona   też   go 

zauważyła.

Valenti przejechał obok, nie zwalniając.

- Ten facet jest wszędzie - odezwała się Maria.

- Tak   -   przyznał   Michael.   -   Bez   jego   wiedzy   nawet   żaden   pies   nie   śmie   obsiusiać 

ulicznego hydrantu. Założę się, że on wie, gdzie jest statek moich rodziców.

Popatrzyli sobie w oczy. Wiedział już, że przyszła im jednocześnie do głowy ta sama 

myśl. Gdyby mogli zdobyć coś, co należy do Valentiego, Maria mogłaby się zabawić znowu 

w jasnowidza.

- Michael... - odezwała się Maria. Skinął tylko głową.

- Chyba niedługo będę musiał złożyć szeryfowi wizytę.

- Chcesz powiedzieć, że my złożymy mu wizytę - poprawiła go dziewczyna.

- A kiedy uda nam się buchnąć mu bokserki czy coś innego, będziesz mogła sprawdzać go 

kilka razy dziennie, dopóki nie dowiesz się tego, o co nam chodzi.

- Nie dotknę bokserek Valentiego. Nie zrobię tego nawet dla ciebie - zażartowała Maria. - 

Ale uzyskanie takiej informacji może zabrać dużo czasu - dodała poważnym tonem.

Widać było, że jest zmartwiona.

- To i tak będzie o wiele szybsze niż czołganie się centymetr po centymetrze po pustyni, 

jak ja to robię - powiedział Michael.

Szanse na odnalezienie statku stawały się teraz coraz bardziej realne, i to dzięki Marii.

Dziewczyna otworzyła drzwi samochodu i wsiadła do środka, opuszczając szybę.

- Okay, mamy teraz plan - powiedziała. - Jutro ja i Kevin spędzamy dzień z ojcem... no, 

wiesz, tak przy rozwodzie moich rodziców orzekł sąd. Ale zaraz potem możemy zaczynać.

Michael   miał   ochotę   odtańczyć   jeden   z tańców   radości,   w których   celowała   Maria. 

Odnajdzie statek rodziców. Był o tym przekonany. Poleci do domu!

Tylko że... tylko że to nie będzie prawdziwy dom. Nie czeka tam na niego nikt z rodziny. 

Znajdzie się wśród obcych.

Maria delikatnie zatrąbiła, ruszając. Michael pomachał jej.

Może Max i Isabel  polecieliby ze  mną, pomyślał.  Tak,  to byłoby  fajne,  poznawać  to 

background image

wszystko w towarzystwie Izzy i Maxa. Uśmiechnął się na tę myśl.

Ale po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Max nie opuści Ziemi, nie zostawi Liz. 

A Isabel zdecydowała przecież, że przeżyje całe życie jak „normalna dziewczyna”, cokolwiek to 

miało oznaczać. Poza tym nawet gdyby udało mu się uruchomić statek i powrócić na rodzinną 

planetę, zostawiłby tu Marię i Liz, i Alexa. Te trzy ziemskie istoty stały mu się równie bliskie, 

jak Max i Isabel. Gdyby miał je utracić... Nie chciał nawet o tym myśleć.

Spojrzał  na  opustoszałą  ulicę.  Samochodu   Marii   nie  było  już  widać.   Opuścił   rękawy 

bluzy; było zimniej, niż przypuszczał.

Może powinien był pocałować Marię. Byłoby mu teraz cieplej.

background image

11.

Na   przykład   nicień   może   wyschnąć   i wejść   w stan   przetrwalnikowy   -   oznajmiła   pani 

Hardy. - Odżywa jednak po włożeniu do wody.

Więc nazywajcie mnie Nicieniem, pomyślał Max. Kiedy Liz nie było w pobliżu, czuł się 

tak, jakby wysychał  i stawał się na pół martwy.  A kiedy ją widział...  następowała  całkowita 

reanimacja.

- To   działa   w taki   sposób:   kiedy   nicień   wysycha,   jego   komórki   zmieniają   strukturę   - 

mówiła pani Hardy.

Max starał się słuchać wyjaśnień nauczycielki, ale jego wzrok wędrował stale w stronę 

Liz. Robiła notatki z opuszczoną głową, a jej długie włosy zasłaniały twarz.

Ale on nie musiał widzieć jej twarzy, by wiedzieć, jak ta dziewczyna się czuje. Jej aura 

mówiła mu wszystko. Co prawda zniknęły już czerwone pasma gniewu, które dostrzegł przed 

dyskoteką UFO, ale było jeszcze gorzej. Jej aurę pokrywała szaro - zielona mgła smutku. Liz 

była nieszczęśliwa.

Przez niego. To on zburzył całe życie dziewczyny tego dnia, kiedy zdradził jej swoją 

tajemnicę. Przede wszystkim naraził ją na niebezpieczeństwo ze strony Valentiego. Potem zrobił 

jej zamęt w głowie - całował ją i zaraz po tym powiedział, że muszą pozostać tylko przyjaciółmi, 

potem   znowu   ją   całował   i znowu   mówił,   że   muszą   być   tylko   przyjaciółmi.   Czy   mógłby 

skrzywdzić ją bardziej? Chyba nie.

Powinien był przynajmniej zostawić ją po tym wszystkim w spokoju - nawet gdyby miał 

zeschnąć jak nicień - nie zrobił tego jednak. Zaczął się bawić w podchody jak harcerz. Kiedy 

następnym   razem   Liz   pójdzie   gdzieś   z jakimś   chłopakiem,   pewnie   cały   wieczór   będzie 

obserwować tłum, starając się odgadnąć, który z obecnych jest Maxem.

Musiał przyznać,  że jakaś część jego osobowości  - ta ohydna  i samolubna - czerpała 

zadowolenie z faktu, że Liz nie zwraca uwagi na innych chłopaków, ale nie pozwoli, by ta część 

wzięła nad nim górę. Postąpi tak, jak trzeba. Nawet jeśli miałby się potem rozpaść na kawałki. 

Zasłużył sobie na to.

Zmusił się do skoncentrowania uwagi na tym, co mówiła pani Hardy.

- Na środę proszę odpowiedzieć na pytania ze strony czterdziestej drugiej - usłyszał jej 

głos.

Rozległ się dzwonek. Liz wrzuciła notatnik do plecaka i wybiegła z klasy. Widać było, że 

background image

nie życzy sobie kontaktu z Maxem, jeśli nie zmuszają jej do tego okoliczności. Nie jadła nawet 

z nimi lunchu na dziedzińcu.

Max złapał swoje rzeczy i wybiegł za nią.

- Liz, zaczekaj! - zawołał, kiedy dotarł do holu.

Za   późno   zauważył,   że   dziewczyna   rozmawia   z Jerrym.   No   to   super.   Znowu   zrobił 

z siebie totalnego palanta.

Liz obróciła się szybko i podeszła do niego, a jej ciemne oczy ciskały błyskawice.

- Zawołaj mnie dopiero wtedy, kiedy będziesz chciał mi powiedzieć, że przeprowadzasz 

się do innego stanu - oświadczyła oschle. - A tymczasem jestem nieobecna.

- Wysłuchaj mnie przez sekundę - błagał Max.

Nie odezwała się, więc zaczął mówić tak szybko, jak tylko zdołał.

- Przepraszam cię za to, co zdarzyło się w piątek wieczorem.

- Ja naprawdę nie chcę wysłuchiwać twoich kolejnych przeprosin - przerwała mu Liz. - 

Jeśli jest ci przykro, udowodnij to, to znaczy zostaw mnie w spokoju.

- Tak zrobię. Obiecuję. To właśnie chciałem ci powiedzieć. - Zawahał się. Nie chciał już 

niczego dodawać. Ale przecież sam mówił Liz, że powinni być tylko przyjaciółmi. Więc teraz 

wypadałoby to zrobić - zachować się jak przyjaciel i pomóc jej odbudować życie.

- I... i chciałem ci jeszcze powiedzieć, że znam trochę Jerry'ego i że to fajny chłopak - 

wykrztusił. - Uważam, że będziecie dobrą parą.

- Dziękuję ci, że dajesz nam swoje błogosławieństwo - odrzekła Liz ironicznym tonem. - 

Nie chciałabym być z facetem, którego ty byś nie akceptował.

Max ledwie usłyszał to, co mówiła. Jego wzrok przykuły czarne plamy cierpienia, które 

pojawiły się na jej aurze. Znowu sprawił jej ból. Jeszcze większy niż przedtem.

Isabel   chciała   sobie   przypomnieć,   w której   sali   Alex   ma   ostatnie   zajęcia.   Gdyby   się 

pospieszyła, mogłaby go spotkać przy wyjściu. A może lepiej będzie pójść wprost na parking 

i znaleźć jego volkswagena.

Możemy   skorzystać   z tego   kuponu   na   bezpłatną   grę,   który   dostałam,   kiedy   graliśmy 

w minigolfa,   pomyślała.   Chyba   powinnam   przeprosić   go   za   to,   że   nazwałam   go   obiektem 

miłosierdzia. Po golfie możemy pójść do kawiarni Latający Talerz i...

Przestań, skarciła się w duchu. Po prostu przestań. Nie możesz go stale wykorzystywać. 

A tak właśnie robiła - wykorzystywała go. Wykorzystywała tego chłopca, by odsunąć od siebie 

background image

wspomnienia, by zapewnić sobie bezpieczeństwo, by poczuć się zwyczajną dziewczyną, która 

nawet nie wie, jak wygląda szeryf Valenti.

Alex zasługiwał na coś lepszego. Ona też. Czyżby była już tak beznadziejnie przegrana, 

że   potrzebowała   faceta,   który   mógłby   się   nią   zająć?   To   nieprawda.   Udowodni   to,   i to 

natychmiast.   Pójdzie   do   centrum   handlowego,   tam,   gdzie   zginął   Nikolas.   Już   czas   z tym 

skończyć.

Szybko przebiegła przez hol i wyszła ze szkoły. Nie zauważyła Liz i Marii, stojących na 

dziedzińcu, dopóki ta druga nie złapała jej za ramię.

- Cześć, Isabel - powiedziała Maria. - Jak leci?

- Wspaniale - odparła jej Isabel, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Marii, wiedziała już, że 

ona tego nie kupiła. Westchnęła ciężko. - W gruncie rzeczy wcale nie jest dobrze - przyznała. - 

Jeszcze przez cały czas myślę o Nikolasie i... właśnie wybieram się do centrum handlowego. 

Chcę spojrzeć na te miejsca, w których po raz ostatni byliśmy razem. Nie wiem... Myślałam, że 

to mi jakoś pomoże.

- Pójdziemy z tobą - natychmiast zaofiarowała się Liz.

- Tak. Nie możesz tam iść sama - poparła ją Maria. - Chodź. Właśnie nadjeżdża autobus. - 

Złapała Isabel za rękę i pobiegły na przystanek.

Znalazły trzy miejsca w ostatnim rzędzie. Isabel była zdumiona. Nie przypuszczała, że 

Liz i Maria okażą jej tyle współczucia - przecież obie nienawidziły Nikolasa.

- Dziękuję... dziękuję, że chcecie tam ze mną jechać - powiedziała. - Wiem, że wy też nie 

macie specjalnie miłych wspomnień z centrum.

Tego wieczoru, kiedy Nikolas stracił życie, była zbyt wstrząśnięta, żeby zorientować się, 

że Liz i Maria też były wtedy w centrum handlowym. Po tym, jak Nikolas zginął od kuli szeryfa, 

zapamiętała tylko, że był przy niej Max. Ale przecież one też tam były;  we trójkę chcieli ją 

odnaleźć, zanim to zrobi Valenti.

Zapanowała cisza.

- Tak, to nie był miły wieczór - odezwała się wreszcie Liz.

- Jeszcze was nie przeprosiłam za to, coście przeszły tamtej nocy... i przedtem.

Nikolas   traktował   Liz   i Marię   z totalną   pogardą.   Użył   mocy,   żeby   pozbawić   Liz 

przytomności tylko po to, by udowodnić swoją rację. A Isabel stwierdziła, że nic się nie stało, 

ponieważ nie zrobił Liz poważnej krzywdy.

background image

- To prawda. Nie zrobiłaś tego - przyznała Maria.

- Myślisz, że jest już na to za późno? - spytała Isabel.

- Sądzę,   że   zdążysz   jeszcze   przed   terminem   wygaśnięcia   umowy   o przeprosiny   - 

stwierdziła Liz, a Maria skinęła głową.

Isabel poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Były gotowe jej przebaczyć.

- Przykro mi - zaczęła. - Nie potrafię tego lepiej wyrazić. Nie powinnam była pozwolić 

Nikolasowi tak was traktować. Żałuję, że nie posłuchałam was wszystkich, kiedy mówiliście, że 

on naraża mnie na niebezpieczeństwo.

- Byłaś w nim zakochana - uspokajała ją Liz.

- Nie jesteś pierwszą dziewczyną, która popełniła jakieś głupstwo tylko dlatego, że była 

zakochana - dodała Maria.

Isabel zdobyła się na uśmiech.

- Jesteście dla mnie takie miłe. - Głos jej się załamywał.

- A czego się spodziewałaś? - spytała Liz. - Myślałaś, że cofniemy ci naszą przyjaźń, 

ponieważ zrobiłaś głupstwo, nawet jeśli było to wielkie głupstwo?

- Taka myśl rzeczywiście przyszła mi do głowy - przyznała Isabel.

- Jesteś niemądra - rzekła Maria. - To mogłoby się zdarzyć wśród zwykłych przyjaciół, 

ale my nie jesteśmy zwykłymi  przyjaciółkami.  Pomyśl  tylko  o łączności, jaką Max nawiązał 

pomiędzy nami. Jesteśmy więcej niż przyjaciółkami. Stałyśmy się prawie siostrami, no wiesz, 

siostry - sisters.

- Tak   -   poparła   ją   Liz.   -   Jesteśmy   trzy   siostry   -   sisters.   Siostry   -   sisters.   Ta   zbitka 

spodobała się Isabel. Bardzo jej się spodobała.

- To już nasz przystanek - powiedziała Liz.

Isabel wyjrzała przez okno, kiedy autobus podjeżdżał pod centrum handlowe, i poczuła 

ucisk w żołądku.

- Najpierw chcę iść do Macy'ego - oznajmiła, kiedy wysiadały z autobusu.

- Jesteś tego pewna? - spytała Maria.

Isabel skinęła głową. Skoro miała to zrobić, nie wolno jej było iść po linii najmniejszego 

oporu. Pójdzie od razu tam, gdzie Valenti zastrzelił Nikolasa.

Kiedy weszły  do sklepu,  wysunęła   się do  przodu.  Szła  pewnym  krokiem  w kierunku 

stoiska z eleganckimi ubraniami, nie zwracając uwagi na wieszaki z odzieżą sportową ani na 

background image

innych klientów.

- Chciałabym resztę drogi odbyć sama - powiedziała.

- Okay - zgodziła się Liz. - My z Marią będziemy przy telefonach, koło wind. Muszę 

zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, gdzie jestem. Nie spiesz się.

- Tak. Nie musisz się spieszyć. Ale jeżeli nie pokażesz się przy telefonach za piętnaście 

minut, to przyjdziemy po ciebie - dodała Maria.

- Dziękuję - rzuciła Isabel.

Weszła bez wahania do przebieralni. Wsunęła się za czerwoną kotarę, która oddzielała 

kabiny   od   reszty   sklepu,   i stanęła   dokładnie   w tym   samym   miejscu,   z którego   widziała,   jak 

Valenti zabija Nikolasa. Spojrzała tam, gdzie chłopak upadł.

Jeden kwadrat wykładziny był trochę ciemniejszy niż reszta. Musieli wstawić tam nowy 

kawałek. Kwaśny zapach prochu stał się tak silny, że prawie czuła w ustach jego smak. To tylko 

twoja wyobraźnia, tłumaczyła sobie. Tylko wyobraźnia.

Przycisnęła dłonie do piersi. Zaczęła zdzierać lakier z kciuka, ale po chwili zacisnęła 

mocno palce. Nie będzie tego robić.

Taśma filmowa powoli przewijała się w jej umyśle. Isabel widziała, jak Nikolas pada na 

podłogę, znowu, znowu i znowu. Czuła zapach prochu.

- Czy mogę w czymś  pomóc? - usłyszała jakiś chłodny głos. Obróciła się i zobaczyła 

sprzedawczynię, która uważnie się jej przypatrywała. Pewnie wyszła z którejś kabiny.

- Ja tylko...  czekam na przyjaciela  - powiedziała Isabel. Spojrzała na ciemny kwadrat 

wykładziny,  lecz tym razem przed jej oczami nie przesuwał się już film. Nie czuła żadnego 

innego zapachu poza tym, jaki wydzielała przesiąknięta kurzem kotara. - Chyba go tu nie ma - 

dodała cichym głosem.

Zrobiłam   to,   pomyślała.   Przyszłam   tutaj,   patrzyłam   i nadal   żyję.   Wyszła   zza   zasłony 

i pobiegła w stronę telefonów.

- Chcę jeszcze zajrzeć w kilka miejsc - zwróciła się do Liz i Marii. - Najpierw do sklepu 

z biżuterią.

Sklep   z biżuterią   był   jednym   z ostatnich   miejsc,   w których   była   razem   z Nikolasem. 

Dlatego zależało jej, by tam pójść. Chciała zapamiętać jeszcze coś innego - nie tylko, jak umierał 

- chciała powtórnie przeżyć ich wspólne ostatnie godziny.

- Prowadź - powiedziała Maria.

background image

Isabel ruszyła pasażem centrum handlowego. Wdychała zapach czekoladowych ciastek ze 

stoiska po przeciwnej stronie, był rozkoszny i nie było w nim ani śladu zapachu prochu.

W sklepie z biżuterią przechodziły od jednej lady do drugiej. Liz i Maria nie starały się 

wciągać   Isabel   do   rozmowy;   dotrzymywały   jej   tylko   towarzystwa,   jakby   wiedziały,   że 

dziewczyna musi to wszystko sobie zapamiętać.

Kiedy była tu ostatnim razem, ona i Nikolas mieli cały sklep dla siebie. Całe centrum 

handlowe mieli tylko dla siebie. Nie zdawała sobie sprawy, że Valenti już depcze im po piętach. 

Nie wiedziała, że Nikolasowi zostało jeszcze tylko kilka godzin życia.

- Mogę już iść dalej - rzuciła.

- Idź, gdzie chcesz - powiedziała Liz. - My będziemy szły za tobą.

Isabel wyprowadziła  je ze sklepu i pojechały ruchomymi  schodami  na piętro. Weszła 

szybkim krokiem do drugstore'u i skierowała się do starej kabiny fotograficznej, stojącej z tyłu 

sklepu.

Stanęła przed kabiną, patrząc przed siebie nieruchomym wzrokiem. Ani Liz, ani Maria nie 

zadawały jej pytań.

Właśnie tu całowała się z Nikolasem. To był wspaniały pocałunek. Intensywny i dziki - 

taki, jaki był Nikolas. Isabel chciałaby zatrzymać wspomnienia tamtej nocy na tym, co stało się 

właśnie tutaj.

Ale zaraz po tym, kiedy Nikolas pocałował ją po raz ostatni, ta cudowna noc zaczęła 

przybierać tragiczny obrót.

- Byliśmy tutaj, kiedy usłyszeliśmy kroki ochroniarza - wyrzuciła z siebie nagle. Od czasu 

tamtego wydarzenia pragnęła komuś o tym powiedzieć. Nikolas powiedział mi, że muszę go 

znokautować.   Mówił,   że   jeśli   tego   nie   zrobię,   to   pozwoli,   żeby   nas   złapano.   -   Skuliła   się 

i skrzyżowała ręce na piersi. Nie odrywała wzroku od kabiny fotograficznej. Chciała powiedzieć 

dziewczętom, co się wtedy wydarzyło, ale nie mogła spojrzeć im w oczy. - Nie chciałam tego 

zrobić, ale strasznie się bałam. Nikolas pozwoliłby na to, żeby ochroniarz nas zobaczył. Jestem 

tego pewna. Więc wyskoczyłam z kabiny i zrobiłam to. Sprawiłam mu ból. Czułam, że robię mu 

krzywdę.

- Michael, Alex i ja znaleźliśmy go - rzekła Maria. - Michael sprawdził jego stan. Nie 

odzyskał jeszcze przytomności, ale nic mu się nie stało.

- Jeszcze nie wyjawiłam wam najgorszego - wyznała Isabel. Nie była pewna, czy Liz 

background image

i Maria będą nadal chciały nazywać się jej siostrami, kiedy to usłyszą. - Najgorsze jest to, że 

powiedziałam Nikolasowi, że to, co zrobiłam ochroniarzowi, było niezłą zabawą - mówiła dalej 

Isabel. - Chciałam, żeby myślał, jaka jestem fajna. Podobałam mu się tylko wtedy, kiedy byłam 

fajna i wesoła. A jak nie, to koniec.

- Och, Isabel - szepnęła Maria. - To okropne. To znaczy, że to było okropne dla ciebie. 

Kochałaś go, a on traktował cię... - Nie dokończyła zdania.

Traktował   mnie   zupełnie   inaczej   niż   Alex,   pomyślała   Isabel.   Usiłowała   przypomnieć 

sobie, kiedy ostatni raz Alex mógł się dobrze bawić w jej towarzystwie. Chyba wtedy, gdy poszli 

grać w minigolfa. Od czasu, kiedy poznała Nikolasa, ani Alex, ani nikt inny już nie mógł się z nią 

dobrze   bawić.   Ale   nikt   jej   nie   opuścił.   A Alex...   on   był   jej   chodzącym,   mówiącym   kołem 

ratunkowym.

Trudno byłoby sobie nawet wyobrazić, żeby Nikolas siedział za jej drzwiami i opowiadał, 

aż do zachrypnięcia, głupie historyjki tylko po to, żeby mogła się lepiej poczuć. A gdyby chociaż 

raz   rozpłakała   się   w obecności   Nikolasa,   pewnie   powiedziałby   jej,   że   może   do   niego 

zatelefonować, kiedy wyrośnie z pieluszek.

- Wejdę tam na chwilę - oznajmiła.

Weszła do kabiny, usiadła na małym stołeczku, zasunęła kotarę i westchnęła.

Ostatnio  wiele  myślała  o Nikolasie,  ale właściwie  tylko  o tym,  w jak  okropny sposób 

stracił życie. Nie zasługiwał na to, nikt nie zasługiwał na taką śmierć.

Ale czy gdyby żył, byłaby z nim jeszcze? Czy starałaby się ciągle mu udowadniać, jak 

bardzo potrafi być zabawna, przekonywać go, że nie jest zwyczajną, przegraną dziewczyną? Czy 

nadal by ją tak wspaniale całował? Nie mogła zapomnieć jego pocałunków.

To wcale nie oznaczało, że Alex nie robił na niej wrażenia. Wręcz przeciwnie. Pamiętała, 

jak na balu inauguracyjnym przesunął palcami po jej nagiej skórze na plecach, tuż nad wycięciem 

sukni. To było coś.

Wyciągnęła kilka monet z torebki. Doszła do wniosku, że Alex zasługuje na jakiś mały 

prezent, ponieważ jest takim dobrym facetem. A co mogłoby być dla niego lepszym prezentem 

niż   jej   fotografie?   Wsunęła   monetę   do   otworu   i nacisnęła   start.   Przy   każdej   fotografii   będę 

myślała o Alexie, postanowiła. O nikim innym, tylko o Alexie.

background image

12.

Maria   usłyszała,   że   ktoś   stuka   w jej   okno.   To   mógł   być   tylko   Michael;   inni   goście 

wchodzili frontowymi drzwiami. Zerwała się od biurka i otworzyła okno.

- Nie mogę teraz wejść, idę do pracy. Chciałem ci tylko coś dać - powiedział Michael, 

wręczając jej pióro.

Maria uniosła brwi.

- Dziękuję - wyjąkała. - Chociaż muszę przyznać, że pióro z dziewczyną, z której spada 

kostium kąpielowy, nie było nigdy moim największym marzeniem.

Zaczęła obracać pióro w ręku, patrząc, jak z dziewczyny zsuwa się skąpe bikini, po czym 

wskakuje na nią ponownie.

- Naprawdę?   -   Chłopiec   roześmiał   się.   -   A ja   zawsze   o tym   marzyłem.   To   pióro 

Valentiego - dodał poważnym tonem. - Zwinąłem je z jego biura.

Maria poczuła, jak krew ścina się jej w żyłach.

- Obiecałeś, że nie pójdziesz tam sam. A gdyby cię przyłapał? Gdyby...

- Nic się nie stało.

- Ale mogło się stać.

Bez   względu   na   to,   czy   Michaelowi   się   to   będzie   podobało,   musi   mnie   wysłuchać, 

postanowiła Maria.

- Jeśli uważałeś, że nie dam sobie rady, chociaż spokojnie bym sobie z tym poradziła, to 

powinieneś pójść tam z Maxem albo z Alexem.

- Łatwiej było to zrobić samemu - powiedział Michael. - Resztę powiesz mi później, jeśli 

już musisz.

Dziewczyna potrząsnęła tylko głową. Właściwie nie powinna się dziwić, że zdecydował 

się wykonać to zadanie samodzielnie. Cały Michael.

- Pozwól mi spróbować, zanim pójdziesz. To zajmie tylko chwilę - rzekła.

- Okay,   ale   najpierw   przyniosę   trochę   wody.   -   Michael   wskoczył   przez   okno   do   jej 

pokoju.

- Butelka z wodą do spryskiwania stoi na komodzie - poinformowała go Maria, ściskając 

pióro w dłoni. - Gdzie jest Valenti? - spytała.

Zawirowały   kolorowe   punkciki.   Kiedy   się   połączyły,   dziewczyna   znalazła   się 

w wyglądającej jak pobojowisko kuchni, z szeryfem i jego synem Kyle'em. Wiedziała, że oni nie 

background image

mogą jej zobaczyć, jednak bliskość prześladowcy napawała ją przerażeniem.

- W czym problem, Kyle? - odezwał się Valenti. - Czy talerze są dla ciebie za ciężkie, 

żebyś je włożył do zmywarki?

Czy też mylą ci się te wszystkie błyszczące guziczki, które trzeba naciskać?

Punkciki zawirowały i Maria znalazła się znowu we własnym pokoju. Wiedziała, że za 

chwilę nadejdzie atak paraliżu. Po incydencie w wannie nie traciła już świadomości po użyciu 

mocy. Teraz dokładnie wiedziała, co się wokół dzieje, nie mogła się tylko poruszyć. Wolała już 

stan utraty świadomości.

Patrzyła,  jak  Michael  chwyta  butelkę z komody  i podbiega  do niej.  Nie mogła  nawet 

mrugnąć, kiedy woda dosięgła jej twarzy. Ale woda pozwalała jej wrócić do siebie.

Maria wytarła mokrą twarz rękawem.

- Nie zobaczyłam niczego ciekawego - powiedziała. - Tylko jak Valenti opieprza Kyle'a.

Podczas tych  seansów nigdy nie udało jej się obserwować kogoś przez dłuższy czas, 

jednak tym razem, w przeciągu tych kilku sekund, zobaczyła o wiele więcej, niż chciała. Kyle był 

totalnym palantem, jednak Marii było go żal. Valenti był wyjątkowo nieprzyjemny dla syna.

- Sam bym chętnie to zobaczył - powiedział Michael, wychodząc przez okno. - Muszę już 

iść. Jutro robimy wyprzedaż boksujących kosmitów. Trzeba zmienić wszystkie ceny.

- Będę dalej próbowała - obiecała mu Maria.

- Nie!   Nie   możesz   tego   robić,   kiedy   jesteś   sama   -   zaprotestował   Michael.   -   Musisz 

zaczekać, kiedy będę mógł do ciebie przyjść. Przeraża mnie ten twój stan paraliżu.

Dziewczyna się uśmiechnęła. Bez względu na to, czy traktował ją jak młodszą siostrę, czy 

nie, Michael niewątpliwie się o nią troszczył.

- Nic mi nie jest - powiedziała. - Nie stresuj się, bo zmuszę cię do połknięcia kilku moich 

witamin.

- Okay, okay. Dzięki, Mario. - Chłopiec przechylił się przez parapet, objął ją w pasie, 

przyciągnął do siebie i pocałował.

Zanim   zdążyła   odwzajemnić   pocałunek,   już   go   nie   było.   Patrzyła   za   nim,   kiedy 

przechodził przez trawnik na tyłach domu, by przeskoczyć przez ogrodzenie.

Przesunęła   palcami   po   wargach.   To   nie   był   dokładnie   taki   pocałunek,   jaki   sobie 

wymarzyła,  ale został zrobiony pierwszy krok. Uśmiechnęła  się znowu. To był niewątpliwie 

pierwszy krok.

background image

Wróciła do biurka. Chciała ponownie zobaczyć Valentiego; może dał już spokój Kyle'owi 

i wyszedł z domu. Musi śledzić każdy jego ruch.

Zrób najpierw pracę domową, nakazała sobie. Sprawdzanie poczynań szeryfa co kilka 

minut było przecież wariactwem.

Zmusiła się, aby poświęcić trochę uwagi geometrii, i przeczytała połowę tekstu z nauk 

społecznych.  A potem nie  mogła  już czekać  ani chwili  dłużej. Uznała,  że musi  się postarać 

o jakieś informacje dla Michaela.

Może znowu ją pocałuje, jeśli uda jej się pomóc mu w poszukiwaniach? I tym razem to 

będzie prawdziwy pocałunek, taki, który potrwa dłużej niż pół sekundy.

- Gdzie on jest? - spytała głośno Maria, biorąc do ręku pióro Valentiego.

Punkciki zawirowały, zestaliły się i Maria znalazła się na tylnym siedzeniu samochodu 

szeryfa. Gnał szosą przez pustynię. Zaczęła się rozglądać, szukając znaków drogowych, ale nie 

zauważyła żadnego.

Przegroda   policyjnego   samochodu,   oddzielająca   kierowcę   od   przewożonych   osób, 

zamieniła się w kolorowe punkciki.

Ta skała, pomyślała Maria. Musisz zapamiętać tę dziwną skałę. Po chwili znalazła się 

z powrotem   w swoim   pokoju.   Kiedy   odzyskała   zdolność   poruszania   się,   wyrwała   kartkę 

z notatnika   i zaczęła   opisywać   skałę,   którą   zobaczyła   z samochodu   szeryfa.   Jej   kształt 

przypominał kurczaka. Nie był to poważny punkt zaczepienia, ale zawsze coś.

Oczywiście, nie wiedziała, dokąd właściwie jechał Valenti. Mógł się po prostu wybrać na 

przejażdżkę po pustyni. Postanowiła trochę odczekać i ponowić próbę.

Skończyła czytać tekst z dziedziny nauk społecznych. Powinna zacząć pisać referat na 

temat   „Juliusza   Cezara”,   który   miał   być   gotowy   za   tydzień,   nie   mogła   jednak   usiedzieć 

w miejscu. Była zbyt podniecona.

Nastawiła swoje ulubione CD i zaczęła tańczyć, aranżując sobie prywatną dyskotekę.

- Odnajdę statek Michaela! - zawołała.

Tym razem jej matka była w domu. Kevin też. Maria wiedziała jednak, że przy hałaśliwej 

muzyce niczego nie usłyszą. Dała susa na łóżko i zaczęła po nim skakać.

- On mnie znowu pocałuje. Zakocha się we mnie. Zachichotała. Wiedziała, że zachowuje 

się jak wariatka, ale nie dbała o to. Tańczyła i wykrzykiwała, dopóki nie zorientowała się, że CD 

wraca   do  pierwszej   piosenki.   Wyłączyła   odtwarzacz.   Uznawszy,  że   już   wystarczająco   długo 

background image

czekała, postanowiła sprawdzić, co robi Valenti, i chwyciła leżące na biurku pióro.

- Gdzie jest szeryf Valenti? - spytała.

Podłoga zniknęła spod jej stóp, a kolorowe punkciki zawirowały pospiesznie, zdmuchując 

włosy dziewczyny na twarz. Kiedy się zestaliły, znalazła się w betonowym tunelu. Przed nią 

szedł szybkim  krokiem Valenti,  a odgłos jego kroków odbijał się głośnym  echem w wąskiej 

przestrzeni.

Punkciki zawirowały ponownie.

- Nie! - krzyknęła Maria.

Nie mogła tego tak zostawić. To było coś ważnego; czuła to.

- Gdzie jest Valenti?! - zawołała.

Punkciki nie przestały wirować, ale kiedy się zbiegły, Maria nie znalazła się z powrotem 

w swoim pokoju. Była, wraz z szeryfem, w jasno oświetlonym korytarzu. Patrzyła, jak Valenti 

wyciąga portfel i pokazuje legitymację stojącemu na końcu korytarza strażnikowi. Był on ubrany 

na szaro, tak jak tamten, który pilnował bunkra. Była tak blisko...

Valenti,   strażnik   i korytarz,   wszystko   zaczęło   rozpływać   się   w masie   wirujących 

punkcików.   Maria   nie   protestowała,   kiedy   punkciki   ukształtowały   jej   pokój.   Gdy   minęło 

odrętwienie, postanowiła zrobić sobie przerwę. Musiała chwilę odpocząć. Czuła potworny ból 

głowy.

Ale to nie miało znaczenia. Nie teraz, kiedy mogła zdobyć tak wspaniałą wiadomość dla 

Michaela.   Wzięła   kartkę   z opisem   dziwnego   kamienia   i szybko   odnotowała   wygląd   tunelu 

i korytarza. Zaraz powróci do Valentiego.

Na kartce papieru pojawiła się jasnoczerwona kropka. Po chwili następna. Czy powracam 

do Valentiego bez żadnego wysiłku z mojej strony? - pomyślała Maria. Jeśli tak jest, to dlaczego 

te kropki pojawiają się tak powoli?

Ponieważ te czerwone kropki na kartce papieru to krew, uświadomiła sobie nagle. Z nosa 

leciała jej krew. To się jej nie zdarzyło od czasu, kiedy miała trzy lata i dostała w nos huśtawką.

Teraz nie miała czasu zajmować się krwawiącym nosem; musiała wrócić do Valentiego. 

Wyjęła   ze   stojącego   na   komodzie   pudełka   jednorazowe   chusteczki,   zrobiła   z nich   tampony 

i włożyła je do nosa. Powinny zahamować krwawienie. A jeśli to nie pomoże, później jakoś się 

z tym upora.

Zacisnęła palce na piórze, a drugą dłoń przyłożyła do piersi. Wyczuwała palcami kształt 

background image

pierścienia.

- Gdzie jest Valenti? - spytała.

Alex złapał kolejny zakurzony karton i postawił go na szczycie  piramidy.  Postanowił 

zamieść połowę strychu, przesunąć tam wszystkie kartony i wtedy posprzątać resztę.

A może  zdecydujesz  się wreszcie i zajmiesz sprawą zajęć KSOR,  tumanie,  pomyślał. 

Wiesz dobrze, że dopiero wtedy ojciec da ci spokój i nie będziesz musiał wykonywać takich 

poleceń jak to.

Wziął   szczotkę   i zabrał   się   za   zamiatanie.   Zastanawiał   się,   jakie   będą   jego   jutrzejsze 

zajęcia. Wysprzątał już garaż, suterenę i strych. Napracował się też wystarczająco w ogrodzie. 

Może major każe mu czyścić szczoteczką do zębów podłogi w łazienkach. Alex wiedział, że ojcu 

nie zabraknie pomysłów.

Niedobrze jest być ostatnim dzieckiem, które jeszcze mieszka z rodzicami, pomyślał. Co 

prawda jego bracia, zanim wstąpili do wojska - z czego ojciec był bardzo dumny - wystarczająco 

rozrabiali, aby również otrzymywać swój przydział pracy.

Może zrobię sobie przerwę i zadzwonię do Isabel, pomyślał. Powinienem sprawdzić, czy 

wszystko z nią w porządku. Otworzył okno i głęboko zaczerpnął świeżego powietrza.

Jesteś   wspaniałym   przyjacielem,   zadrwił   z niego   cichy   wewnętrzny   głos.   Chcesz 

rozmawiać z Isabel, bo tak bardzo się o nią troszczysz. To oczywiście nie ma nic wspólnego 

z faktem, że dostajesz drgawek, jeśli jej zbyt  długo nie widzisz. Popadasz chyba  w syndrom 

braku Isabel.

Usłyszawszy, że ktoś wchodzi po schodach, szybko chwycił śmietniczkę. Pewnie ojciec 

przychodzi sprawdzić, czy syn nie marnuje czasu. Alex schylił się i zaczął zgarniać śmiecie.

- Cześć - rozległ się za jego plecami cichy głos. Chłopiec obejrzał się przez ramię  - 

i zobaczył Isabel z bukietem kwiatów w dłoni. Jak zwykle załomotało mu serce.

- Nie przeszkadzaj sobie - powiedziała. - Postoję  sobie  tutaj i nacieszę się widokiem, 

dopóki nie skończysz.

Widokiem?   Alex   upuścił   śmietniczkę   i wyprostował   się.   Chociaż   był   facetem,   który 

wierzy w równouprawnienie,  nie oznaczało to jednak, że może  spokojnie  słuchać, jak Isabel 

wygłasza komplementy na temat jego siedzenia.

- Później dokończę - wymamrotał.

Twarz go paliła; modlił się tylko, żeby się zbytnio nie zaczerwienić.

background image

- Te kwiaty są prezentem na przeprosiny - oznajmiła Isabel, wkładając mu bukiet do ręki. 

-   Ponieważ   to   są   już   drugie   przeprosiny   w ciągu   tygodnia,   pomyślałam,   że   należy   ci   się 

luksusowa wersja.

- Hmm, dziękuję. Jeśli chodzi ci o to, że nazwałaś mnie obiektem miłosierdzia, to nie 

masz się czym przejmować. Wiem, że żartowałaś. - Alex położył kwiaty na podłodze.

- Akurat nie za to chciałam cię przeprosić, chociaż za to też powinnam - powiedziała 

Isabel.

Och, tylko nie to, pomyślał Alex. Zaraz powie, że jest jej bardzo przykro, że płakała, 

kiedy ją całowałem! To okropne. Czy oboje nie mogliby udawać, że to się w ogóle nie zdarzyło? 

Dlaczego dziewczyny muszą tak dużo o wszystkim mówić?

- Chcę tylko powiedzieć, że okropnie cię wykorzystywałam. Chciałam, żebyś mi pomógł 

przebrnąć przez... to, co się wydarzyło  - mówiła Isabel. - Zabierałam  każdą minutę  twojego 

czasu, bo bałam się zostać sama.

- To nie było wykorzystywanie. Jesteśmy przyjaciółmi.

- Ale jest jeszcze tamta sprawa... no wiesz, myślałam o Nikolasie, kiedy cię całowałam 

i płakałam. Muszę cię za to przeprosić - upierała się Isabel.

Już   samo   wydarzenie   było   wystarczająco   nieprzyjemne.   Alex   nie   miał   najmniejszej 

ochoty na analizowanie tego wszystkiego.

- Zapomnij o tym - mruknął.

- Nie mogę o tym zapomnieć. Po szkole pojechałam do centrum handlowego. Chciałam 

popatrzeć na miejsce, gdzie zginął Nikolas, żeby udowodnić sobie, że potrafię to zrobić - dodała 

drżącym głosem. - To było okropne, ale zrobiłam to.

- To wymagało od ciebie dużej odwagi. Isabel wzruszyła ramionami.

- Potem chodziłam po sklepach, gdzie byłam z Nikolasem tuż przed...

Alex skinął głową. Tak musi wyglądać piekło. Wysłuchiwanie osobistych  wspomnień 

Isabel o Nikolasie. Powiedział tej dziewczynie, że będzie zawsze do jej dyspozycji, i chciał być. 

Ale czy ona nie mogłaby omawiać tych szczegółów z Liz albo z Marią?

- Zaczęłam o nim myśleć. I o tobie. I uświadomiłam sobie, że gdyby Nikolas jeszcze żył 

i obaj stanęlibyście przede mną, to wybrałabym ciebie - powiedziała szybko Isabel.

Tak,   pomyślał   chłopiec,   tak   jest   teraz,   kiedy   Nikolas   nie   żyje.   A wtedy,   kiedy 

rzeczywiście obaj przed nią stali, odeszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.

background image

- Isabel, ja... dziękuję, że mi to mówisz. Ale nie myślę... Uważam - wyjąkał Alex, lecz po 

chwili wziął się w garść. - Nie powinniśmy chyba próbować stać się dla siebie kimś więcej niż 

przyjaciółmi.

- Okay. Doskonale to rozumiem. Chcę ci tylko jeszcze coś dać i już sobie idę. - Isabel 

wyciągnęła z torebki rolkę fotografii i podała ją Alexowi.

Te zdjęcia  były robione w tym  samym  automacie  w centrum handlowym  co te, które 

znalazł. Poznał od razu to wypłowiałe niebieskie tło. Przynajmniej nie będzie na nich Nikolasa, 

pomyślał.

Isabel pochyliła się i dotknęła pierwszej fotografii na rolce.

- Myślałam wtedy o tym, jak pomogłeś odsunąć podejrzenia Valentiego od Maxa, zaraz 

po tym, kiedy dowiedziałeś się o nas całej prawdy. - Wskazała palcem następne zdjęcie. - A tu 

myślałam o brzmieniu twojego głosu, kiedy opowiadałeś mi przez drzwi te wszystkie historie. 

Siedziałam po drugiej stronie i słuchałam każdego twojego słowa. - Przesunęła palce w dół, na 

kolejne zdjęcie. - A tu myślałam o tym, jak mnie dotykałeś na balu. Pamiętasz?

Alexowi zaczęło nagle brakować tchu. Tak, pamiętał. Doskonale pamiętał.

- A przy tym ostatnim zdjęciu myślałam, jak bardzo pragnę, żebyś mnie znowu pocałował 

- powiedziała.

Może naprawdę wybrałaby mnie, a nie Nikolasa.

Alex pochylił się i pocałował ją, ledwie muskając wargami jej usta.

Isabel miała otwarte oczy i patrzyła na niego przez cały czas. Na niego.

background image

13.

Maria   miała   takie   uczucie,   jakby   ktoś   kłuł   ją   szpilkami   w gałki   oczne.   Nie   mogła 

zatamować   krwi,   płynącej   jej   z nosa,   ale   musiała   jeszcze   trochę   wytrzymać.   Valenti   był 

w bunkrze, w którym znajdował się statek. Maria musiała go zobaczyć w chwili, kiedy będzie 

stamtąd   wychodził.   Jeśli   jej   się   to   uda,   może   będzie   mogła   podać   Michaelowi   dokładną 

lokalizację bunkra, w którym ukryty był statek. Tak bardzo mu na tym zależało.

- Gdzie jest Valenti? - spytała, ściskając oburącz pióro.

Zawirowały kolorowe punkciki, a Marii wydawało się, że za chwilę pęknie jej głowa. 

Kiedy   się   zestaliły,   ponownie   znalazła   się   w bunkrze.   Zobaczyła   Valentiego   w tym   samym 

miejscu   co   poprzednim   razem.   Po   chwili   bunkier   zamienił   się   w kolorowe   punkciki,   ale 

dziewczyna nie usiłowała przywoływać na nowo tego obrazu. Zrobi to za kilka minut. Musiała 

trochę odpocząć.

Była   z powrotem   w swoim   pokoju.   Odetchnęła   głęboko   i zobaczyła,   że   tamponiki 

z chusteczek   higienicznych,   które   włożyła   do   nosa,   są   całkowicie   przesiąknięte   krwią.   Gdy 

sięgała po stojące na komodzie pudełko, chwycił ją paraliż. Upadła na podłogę.

Nie panikuj. Musisz to przeczekać, tłumaczyła sobie, starając się zachować spokój. Nic ci 

się nie stanie, jeśli trochę poleżysz na dywanie we własnym pokoju.

Czuła, jak krew cieknie jej z nosa i spływa po twarzy. To było okropne wrażenie. Chciała 

podnieść rękę i wytrzeć krew, ale nie mogła poruszyć nawet palcem.

To już nie potrwa długo, pomyślała. Oczy ją swędziały i piekły, lecz nie była w stanie 

poruszyć powiekami.

Już niedługo, powtórzyła.  Skóra też zaczęła  ją swędzieć  i palić. Pewnie uderzyła  się, 

padając na dywan. Tylko że... tylko że paliła ją cała skóra.

Całe   jej   ciało   było   gorące.   Czuła   się   tak,   jakby   w każdy   milimetr   jej   skóry   wbijano 

rozpalone igiełki.

I robiło się coraz bardziej gorąco.

Michael nie sądził, by udało mu się zasnąć, nawet na te dwie godziny, które były mu 

potrzebne.   Mieszkał   chyba   w najbardziej   hałaśliwym   domu   w Ameryce.   Dylan   chrapał   na 

sąsiednim łóżku, a Amanda miała grypę. Pan Pascal przenosił ją co chwilę do łazienki po drugiej 

stronie korytarza, więc Michael doskonale słyszał, jak mała wymiotuje. Było mu jej żal, ale...

Przewrócił się na bok. Można było oszaleć. Przynajmniej Sarah nie rozpoczęła jeszcze 

background image

nocnego seansu płaczu. Powinien być wdzięczny i za to.

Sarah umiała chyba czytać jego myśli, ponieważ natychmiast rozległo się jej zawodzenie. 

Michael usłyszał, jak pani Pascal biegnie do pokoju córki, co oznaczało, że za chwilę rozpocznie 

swoje śpiewy.

Już mnie tu nie ma, pomyślał. Przy tym całym zamieszaniu Pascalowie pewnie nawet nie 

zauważą jego nieobecności. A jeśli nawet, to jakoś się z nimi upora - i z panem Cuddihym - jutro. 

Cicho podszedł do okna, otworzył je i wyskoczył na zewnątrz.

Nie musiał nawet myśleć, gdzie może pójść; skierował się bez wahania w stronę domu 

Marii. Chciał sprawdzić, jak jej poszła próba z piórem Valentiego. A może znowu spróbuje ją 

pocałować. Ten krótki pocałunek nie wzbudził w nim żadnych braterskich uczuć. Może teraz 

będzie mógł pójść na całość i pozna prawdziwy smak malinowych ust Marii.

Michael zaczął biec, ale niezbyt szybko. Uwielbiał być poza domem o tak późnej porze. 

Wydawało mu się wtedy, że całe miasto należy do niego. Im bliżej był domu Marii, tym bardziej 

przyspieszał. Było już po północy, kiedy skręcił w jej ulicę. Wiedział, że Marii nie przeszkadza, 

że tak późno do niej przychodzi. Nigdy jej to nie przeszkadzało.

Samochód jej matki stał na podjeździe, więc Michael starał się nie zrobić najmniejszego 

hałasu, przechodząc przez ogrodzenie. Podkradł się pod okno dziewczyny. Było nadal otwarte, 

więc wszedł do środka.

Maria leżała na podłodze. Kiedy do niej podbiegał, poczuł w ustach ostry smak kwasu. 

Niebieskie oczy dziewczyny patrzyły na niego pustym wzrokiem. Pod nosem i na policzku miała 

rozmazaną krew. Malutkie czerwone kropki pokrywały jej skórę - twarz, szyję,  ręce, dłonie, 

wszędzie, gdzie mógł je zobaczyć.

- Mario! - Wziął ją za ramiona i delikatnie potrząsnął. Jej ciało było sztywne. - Mario! 

Odezwij się.

Nie wydała żadnego dźwięku, więc złapał z komody butelkę wody i spryskał jej twarz. 

Wpatrywał się w nią z uwagą. Porusz się, proszę cię, musisz się poruszyć, myślał. Ale ona była 

nadal sztywna i nieruchoma.

To nie mógł być ten przejściowy atak paraliżu. Przedtem nigdy nie było krwi.

Michael przyłożył głowę do jej piersi. Doznał ogromnej ulgi, kiedy usłyszał bicie serca. 

Biło szybko i nierównomiernie, ale jednak. Okay, dam sobie z tym radę, pomyślał, starając się 

zachować spokój. Muszę tylko nawiązać z nią łączność; wtedy będę wiedział, co jej dolega.

background image

Odetchnął   głęboko,   patrząc   na   nieruchome   ciało   Marii.   Nie   był   tak   dobry   w sztuce 

uzdrawiania jak Max, wiedział jednak, że potrafi to zrobić. Musiał to zrobić. Nie widział żadnej 

rany, więc położył dłonie na czole dziewczyny i skupił na niej całą swoją uwagę. Czekał, aż 

ukażą mu się obrazy z jej umysłu.

Ujrzał dwa stwory. Ich... nie sposób było powiedzieć, że są to twarze... w każdym razie 

były szerokie w okolicy czoła i zwężające się w ostre, wystające brody. Ich usta były otworami 

otoczonymi długimi mackami, które poruszały się, usiłując złapać trop. Stwory nie miały nosów, 

a w miejscu, gdzie powinny być oczy, miały płytkie, gruzłowate wgłębienia.

Nie, uświadomił sobie Michael. To były oczy. Te stwory miały mnóstwo oczu.

Wychyliły jednocześnie głowy w stronę Michaela, próbując dosięgnąć go mackami.

Widzą mnie, pomyślał, odrywając dłonie od czoła Marii. Całym jego ciałem wstrząsało 

drżenie. Szczękał zębami.

Co to było? Co się, u diabła, dzieje? Te... te stworzenia nie należały do wspomnień Marii. 

I widziały go. To wydawało się niemożliwe, ale tak było.

Max. Postanowił zadzwonić do Maxa, zerwał się na nogi, chwycił  telefon i wystukał 

numer Evansów. Isabel odebrała telefon po drugim dzwonku.

- Masz zaraz przyjechać z Maxem do Marii - powiedział. - Zachowujcie się cicho. Nie 

chcę, żeby jej matka albo brat się obudzili.

Gdyby pani De Luca zobaczyła teraz córkę, natychmiast zatelefonowałaby na pogotowie. 

A to byłby poważny błąd. Michael nie wiedział, co się z Marią dzieje, ale nie było szans, żeby 

poradził z tym sobie szpital czy jakikolwiek lekarz. W czasie kiedy zastanawialiby się, co mają 

zrobić, dziewczyna mogła umrzeć.

Michael poczuł się nagle tak, jakby wypił hektolitry lodowatej wody. Zrobiło mu się 

potwornie zimno, rozbolał go żołądek.

To nie może się stać. Nie wolno ci nawet o tym myśleć, nakazał sobie. Maria nie umrze. 

Nie pozwolę jej umrzeć.

- Co się stało?! - wykrzyknęła Isabel.

- Przyjeżdżajcie   -   powiedział   cicho,   ale   stanowczo   Michael.   Rozłączył   się,   wrócił   do 

Marii i usiadł przy niej. - Nic ci nie będzie - szepnął. - Zaopiekuję się tobą. Znajdę sposób, żeby 

cię uleczyć.

Delikatnie przesunął dłonią po jej oczach i zamknął powieki dziewczyny. Bolał go widok 

background image

jej oczu, takich pustych i bez wyrazu.

Postanowił zaczekać na Maxa i Isabel przy frontowych  drzwiach. Nie mogli przecież 

zadzwonić, bo obudziliby matkę Marii i jej brata.

Pochylił się nad dziewczyną  tak nisko, że jej jedwabiste włosy dotykały jego twarzy. 

Dotknął jej skóry. Była bardzo gorąca. O wiele za gorąca.

- Muszę na chwilę odejść - szepnął. - Ale zaraz wracam. - Pocałował ją. Jej wargi były 

miękkie i słodkie, takie jak to sobie wyobrażał. Powinienem był już to wcześniej zrobić.

Podniósł się i cichutko przeszedł przez ciemny dom do frontowych drzwi. Otworzył je 

i wyszedł na ganek.

Nie mógł jednak ustać na miejscu. Wybiegł na jezdnię, wypatrując jeepa Maxa. Gdzież on 

się podziewa? Czy nie rozumie, że to nagły przypadek?

Rozmawiałeś   z Isabel   dopiero   przed   dwoma   sekundami,   przypomniał   sobie   Michael. 

Przyjadą   tu   tak   szybko,   jak   tylko   będą   mogli.   Zaczął   się   zastanawiać,   czy   zdąży   do   Marii 

i z powrotem,   zanim   się   pokażą.   Kiedy   zawracał   do   domu,   zauważył   kątem   oka   światła 

samochodu i spojrzał znowu na ulicę. Tak, to był jeep. Max na pewno wielokrotnie przekroczył 

dozwoloną szybkość.

- Co się dzieje? - spytał Max, zatrzymując się obok przyjaciela.

- Chodzi o Marię. Jest w śpiączce czy coś w tym rodzaju. Kiedy nawiązałem łączność, 

żeby ją uleczyć, zobaczyłem dwa stwory, nawet nie wiem, jak je nazwać, które na mnie patrzyły. 

Widziały mnie, jestem tego pewny - mówił szybko Michael.

- Okay,   musimy   opracować   plan   -   powiedziała   Isabel   spokojnym   głosem.   -   Musimy 

znaleźć sposób, żeby ją uratować.

- Weźmy ją do Raya - zaproponował Max. - Jego moc uzdrawiania może być silniejsza 

niż nasza.

Jego przyjaciel niespecjalnie lubił Raya, ale gdyby on mógł pomóc Marii, to Michael 

padłby na kolana i całował mu stopy.

- Pójdę po nią - powiedział. - Wy czekajcie tutaj. Jeśli pójdziemy wszyscy, to możemy 

obudzić jej matkę.

Pobiegł do drzwi i wślizgnął się do domu. Przedostał się do pokoju Marii, podniósł ją 

z podłogi i przytulił do piersi. Nadal była bardzo gorąca. Michael nie wiedział, czy to dobry, czy 

też zły znak. Przynajmniej oznaczało to, że żyła.

background image

Wyniósł ją z domu i umieścił w samochodzie. Usiadł na tylnym siedzeniu, trzymając ją 

w ramionach.

- Zajmiemy się tobą - powiedział. Miał nadzieję, że dziewczyna słyszy jego głos.

Max wyprowadził jeepa, wcisnął gaz do dechy. Isabel wychyliła się i przesunęła palcami 

po policzku Marii.

- Niedawno też przydarzyło się jej coś dziwnego - zwróciła się do Michaela. - Miałyśmy 

zajęcia z literatury angielskiej i coś z nią się stało. Jakby straciła przytomność. Nie chciała mi 

powiedzieć, co to było.

- Przy mnie też się to zdarzyło. - Michael westchnął ciężko. - Powinien był wiedzieć, że 

ona robi sobie krzywdę. Wyglądała na półżywą, kiedy miała ten atak paraliżu.

- O czym wy mówicie? - spytał Max.

- Maria ma zdolności parapsychiczne. Za każdym  razem, kiedy używa mocy,  ma taki 

paraliż. Nie może się poruszać, nie może odezwać, w ogóle nic. Mówiła o tym tak, jakby to nie 

było nic wielkiego. Ale nie mogła wtedy siebie widzieć. Gdyby się widziała... - Michael nie 

dokończył zdania i gwałtownie przeczesał palcami włosy.

- Zdolności parapsychiczne?! Jesteś tego pewien? - wykrzyknęła Isabel.

Max wjechał na parking muzeum UFO i zatrzymał jeepa przy schodach, które prowadziły 

do mieszkania Raya.

- Mam ci pomóc? - spytał Michaela.

- Nie. Nie, ty idź naprzód. Powiedz Rayowi, co się stało. Ja pójdę za tobą.

Max i Isabel wyskoczyli z jeepa i pobiegli na górę. Michael wysiadł i szedł po schodach 

o wiele wolniej, żeby Maria nie odczuła żadnych wstrząsów.

- Ray będzie wiedział, jak ci pomóc - mówił do niej. Chciał, żeby o wszystkim wiedziała.

Ray czekał już przy drzwiach.

- Połóż ją w salonie - polecił.

Max zsunął razem dwa worki siedziska i Michael położył ostrożnie  Marię. Usiadł na 

podłodze, trzymając ją za rękę. Ray ukląkł obok niego, popatrzył na nią i oczy mu się nagle 

rozszerzyły. Drżącą dłonią dotknął jednej z czerwonych kropek na twarzy dziewczyny.

- Łowcy głów - powiedział.

- Co? - spytał Michael.

- Dzwoniłam   do   Alexa   -   oznajmiła   Isabel,   wchodząc   do   salonu.   -   Przyjedzie   tu 

background image

i przywiezie Liz.

Ray mocno chwycił Michaela za ramię.

- Max mówił, że widziałeś jakieś stwory, kiedy nawiązałeś łączność z Marią. Czy one 

miały wiele oczu i usta otoczone mackami?

- Tak. Dlaczego pytasz? Co to znaczy? Możesz jej pomóc? - pytał Michael.

- To, co widziałeś... to łowcy głów. Specjalna rasa stworzeń z naszej planety - tłumaczył 

Ray.   -   Ich   ciała   są   przystosowane   do   polowania.   Nasi   ludzie   używają   ich   do   tropienia 

przestępców. Łowcy głów stosują swoisty sposób walki... prowadzą wojnę mentalną...

- Wojna mentalna? Co to jest? - dopytywała się Isabel.

- To coś, czego używają, żeby zabijać z dużej odległości - wyjaśnił Ray. - Ich umysły są 

ich bronią. Posiadają niewyobrażalną moc.

- Zabijać?! - wybuchnął Michael. - Ktoś chce zabić Marię?

- Na to wygląda.

- Mówiłeś,   że   to   są   kosmici   -   wtrącił   Max.   -   Dlaczego   kosmici   mieliby   zaatakować 

Marię?

- To dobre pytanie. Nie... - zaczął Ray.

- Ja mam lepsze pytanie - przerwał mu Michael. - Jak możemy ich powstrzymać? Co 

musimy zrobić, żeby uratować Marię?

Michael patrzył na twarz Marii. Zauważył, że zatrzepotała powiekami.

- Poruszyła się! - krzyknął.

- Mario, słyszysz mnie? - Michael ujął dłoń dziewczyny. - Dobrze się czujesz?

Maria powoli otworzyła oczy. Straciły już ten okropny, pusty wyraz.

- Pić - szepnęła.

- Przyniosę wody - powiedziała Isabel.

Michael odgarnął włosy z twarzy Marii i wygładził jej bluzkę. Nie mógł się powstrzymać, 

żeby jej nie dotykać.

- Przeraziłaś mnie - powiedział.

- Przepraszam - odezwała się ochrypłym głosem.

Isabel wróciła do salonu i podała Michaelowi szklankę wody. Objął Marię i pomógł jej 

usiąść.

- Czujesz się na tyle dobrze, żeby nam powiedzieć, co się stało? - spytał Ray.

background image

- Nie wiem, co się stało. Jak ja się tu dostałam? Co... Rozległo się gwałtowne stukanie do 

drzwi.

- Otworzę - rzucił Max, wybiegł z pokoju, i po chwili wrócił z Alexem i Liz.

- Nic ci nie jest, Mario! - zawołała Liz.

- Co się dzieje?! - krzyknął Alex.

- Wstąpiłem do Marii i znalazłem ją nieprzytomną na podłodze - tłumaczył Michael. - 

Miała czerwone kropki na całym ciele.

Maria podniosła dłoń do twarzy, spojrzała na swoje palce i jęknęła cicho na ten widok.

Michael   objął   ją   jeszcze   mocniej.   Wiedział,   że   nie   będzie   jej   łatwo   wysłuchać   tego 

wszystkiego.

- Ray mówi, że wytropili ją kosmici łowcy głów - mówił dalej, patrząc Marii w oczy. - 

Oni używają jakiejś mentalnej broni, ale znajdziemy sposób na to, by ich powstrzymać. Prawda? 

- zwrócił się do Raya.

Ten   nie   udzielił   odpowiedzi,   której   Michael   oczekiwał.   Nie   powiedział,   że   wie,   jak 

powstrzymać łowców głów; uśmiechnął się tylko do Marii.

- Potrzebujemy   więcej   informacji   na   ten   temat   -   rzekł.   -   Opowiedz   mi   o swoich 

zdolnościach parapsychicznych i o tym, jak później tracisz świadomość.

- Ona nie ma żadnych zdolności parapsychicznych! - wybuchnęła Liz.

- Mam   -   sprostowała   Maria,   patrząc   na   przyjaciółkę.   -   Miałam   ci   o tym   powiedzieć. 

Tylko...

- Mario - odezwał się Alex łagodnym głosem - podaj nam fakty.

- Ja...   znalazłam   pierścień   w centrum   handlowym,   pierścień   z dziwnym   kamieniem   - 

zaczęła wolno.

Pierścień?   -   pomyślał   Michael.   Maria   nic   mu   o tym   nie   mówiła.   Dziewczyna 

odchrząknęła z trudem, a on znowu podał jej wodę.

- Ten kamień wyzwolił we mnie zdolności parapsychiczne, o których nawet nie miałam 

pojęcia.   Zdolność   uzdrawiania.   Mogę   też   dotknąć   jakiegoś   przedmiotu   i zobaczyć   osobę,  do 

której on należy, i widzieć, co ona w danej chwili robi.

Michael   czuł,   że   Maria   cała   drży.   Opanowała   się   jednak   na   tyle,   żeby   im   wszystko 

powiedzieć.

- Mogę zobaczyć ten pierścień? - spytał Ray.

background image

Maria   zdjęła   z szyi   złoty   łańcuszek   i podała   mu   go.   Z łańcuszka   zwisał   pierścień 

z fioletowo - zielonym kamieniem.

- To jeden z Kamieni Nocy - rzekł Ray cichym, poważnym głosem, przesuwając palcami 

po kamieniu. - Nigdy nie myślałem, że będę go trzymał w ręku.

- To pierścień Nikolasa! - wykrzyknęła Isabel.

- Znalazłam  go tego wieczoru... kiedy on... - tłumaczyła  Maria. - Nie wiedziałam, że 

należał do niego.

Jak dobrze było słyszeć jej głos. Jej ciało było teraz o wiele chłodniejsze, zniknęły już 

czerwone kropki. Michael nie chciał nawet myśleć o tym, jak to wszystko mogło się skończyć.

- W jaki sposób Nikolas mógł wejść w posiadanie Kamienia? - spytał Max.

- Kamień został ukradziony przez kosmitę, który nielegalnie przedostał się na nasz statek 

- powiedział Ray. - Może ktoś znalazł go na miejscu katastrofy. Albo znalazł się w jakiś sposób 

przy inkubatorze Nikolasa...

- Kogo to teraz może obchodzić? - wtrącił się Michael. - Musimy skupić całą uwagę na 

Marii.

- Teraz już wiem, dlaczego łowcy głów ją zaatakowali - powiedział Ray. - Oni poszukują 

Kamienia. Na pewno zostali wynajęci przez konsorcjum, aby wytropić uciekiniera i odzyskać 

Kamień. - Ray przeczesał palcami rzadkie, siwo - kasztanowe włosy. - Za każdym razem kiedy 

Maria korzystała z mocy Kamienia, którą uznała za swoją moc, wysyłała sygnał do łowców. 

W ten sposób ją wytropili.  Byli  już wystarczająco  blisko, by użyć przeciwko  niej mentalnej 

broni.

Maria znowu odchrząknęła.

- Chybaby wiedzieli, że nie jestem kosmitką? - spytała.

- Niekoniecznie. Przypuszczam, że łowcy nie są jeszcze na tyle blisko, by wiedzieć coś 

poza tym, że używano Kamienia.

- Więc jeśli Maria przestanie go używać, to już będzie po wszystkim, prawda? - spytał 

Michael. - Jeśli nie będzie z niego korzystać, to nie będzie wysyłać sygnałów i łowcy głów nie 

będą mogli jej odnaleźć, czy tak?

- Nie przypuszczam, żeby mogli wpaść na jej trop, jeśli nie będzie używać Kamienia - 

przyznał Ray.

- To   dobrze.   Zabieram   ją   teraz   do   domu.   Problem   został   rozwiązany   -   oświadczył 

background image

Michael.   Postanowił   spać   w jej   pokoju   na   podłodze.   Nie,   nie   będzie   spał.   Będzie   leżał   na 

podłodze i obserwował ją, sprawdzał, czy nic jej nie jest.

- Ja już się dobrze czuję - zaprotestowała Maria.

Ale miała okropny głos. Michael był pewien, że gdyby nie podtrzymywał jej ramieniem, 

nie byłaby w stanie utrzymać się w pozycji siedzącej.

- Obawiam   się   tylko   tego,   że   łowcy   głów   mogą   zaatakować   cały   obszar,   na   którym 

znajduje   się  dom   Marii   -   dodał   Ray.   -  Jeśli   jej   nie   odnajdą,   mogą   posunąć   się  do   bardziej 

drastycznych kroków, na przykład zniszczyć całe miasto. W ten sposób uzyskają pewność, że ją 

zabili. A Kamień nadal będzie istniał. Nie ma broni, która byłaby w stanie go zniszczyć.

- Więc wsiadamy zaraz do jeepa i odjeżdżamy daleko stąd - rzekł Michael.

- A reszta ma tu czekać na śmierć?! - wykrzyknęła Liz. - Nie zgadzam się na to.

- Byłam okropnie głupia. Wierzyłam, że posiadam jakąś szczególną moc. Myślałam, że 

Kamień pomaga tylko ją wyzwalać - powiedziała Maria.

- To   wcale   nie   było   głupie.   Czy   mogłaś   przypuszczać,   że   znajdziesz   kamień   mocy 

kosmicznej w centrum handlowym? - spytała Liz.

- Musimy opracować jakiś plan - odezwał się Alex. - Czy ktoś ma pomysł?

- Pamiętacie, jak popsuliśmy szyki naszemu przyjacielowi, szeryfowi, kiedy zaczął tropić 

Maxa, po tym jak on mnie uzdrowił? - spytała Liz. - Udało nam się przekonać go, że kosmita, 

którego ściga, już nie żyje. Czy teraz nie możemy zastosować podobnego fortelu?

- Tak,   gdyby   łowcy   głów   myśleli,   że   nie   żyję,   nie   próbowaliby   już   mnie   zabić.   Nie 

mieliby też powodu, by krzywdzić kogokolwiek innego - rzekła Maria.

- Jest sposób... ale to jest niebezpieczne - odezwał się Max. Niebezpieczne. Michael nie 

godził się, żeby takie słowa miały odnosić się do Marii - Maria mogłaby użyć pierścienia do 

przywołania łowców głów - ciągnął Max. - Ja użyłbym wtedy swojej mocy, by zatrzymać pracę 

jej serca. Tylko na kilka sekund. Tylko na tak długo, żeby ich przekonać, że ona nie żyje. Potem 

na nowo pobudziłbym pracę jej serca.

Michaela ogarnęła wściekłość. Jak Max mógł nawet pomyśleć o przeprowadzeniu takiego 

eksperymentu na Marii?

- W żadnym wypadku nie pozwolę ci na to - oświadczył zdecydowanie.

Maria uścisnęła jego rękę.

- To nie będzie twoja decyzja, tylko moja - powiedziała stanowczym tonem. - Zrobię to.

background image

14.

Maria  popatrzyła  na swoją  rękę.  Pragnęła,  aby znowu pojawiły się na niej  czerwone 

kropki. Kiedy je zobaczy, będzie wiedziała, że łowcy głów zaatakowali ją ponownie i że można 

będzie   zakończyć   tę   sprawę.   To   wyczekiwanie   było   okropne.   Musiała   czekać,   wiedząc,   że 

wkrótce umrze.

- Nic ci nie jest? - spytała Liz. - Powinniśmy byli pozwolić ci na dłuższy wypoczynek.

- Teraz Maxowi będzie łatwiej mnie zabić - powiedziała Maria.

Miało   to   zabrzmieć   żartobliwie,   ale   Max   zesztywniał   nagle,   Liz   zbladła,   a Marią 

wstrząsnął dreszcz.

- Gdyby Max, Michael i Ray coś pochrzanili - wtrąciła Isabel - to jeszcze masz mnie. Ja 

cię przywrócę do życia.

- Nie wydaje mi się, żeby w tej chwili rozmowa o pochrzanieniu czegoś była stosowna - 

rzekł Alex.

- Nie, to jest... doceniam to - powiedziała Maria.

I to była prawda. Isabel była gotowa ją uzdrowić, chociaż przysięgła sobie, że już nigdy 

nie będzie używać mocy.

- Dziękuję. Dziękuję, Izzy.

- Nadal uważam... - zaczął Michael.

- Teraz wykorzystam moc Kamienia - oświadczyła Maria. Nie mogła już dłużej znieść 

oczekiwania.   -   Ostatnio   korzystałam   wielokrotnie   z jego   mocy,   raz   za   razem.   -   Ścisnęła 

w palcach bransoletkę, którą pożyczyła od matki. - Co robi mama? - szepnęła.

Punkciki zawirowały,  aby zestalić się po chwili. Maria znalazła się w sypialni matki. 

Mama   spała,   uśmiechając   się   przez   sen.   Może   już   jej   nigdy   nie   zobaczę?   -   pomyślała 

dziewczyna.

Punkciki zawirowały ponownie.

- Kocham cię, mamo! - zawołała Maria.

Kiedy się zestaliły, była znowu w salonie Raya. Tym razem atak paraliżu dosięgnął ją od 

razu.   Wszystko   widziała   i słyszała,   tak   samo   jak   ostatnim   razem,   kiedy   Michael   trzymał   ją 

w ramionach i pocieszał, że wszystko dobrze się skończy. Kiedy ją pocałował.

- Już czas - usłyszała głos Alexa. - Ona ma kropki na rękach.

Myśl o Michaelu. Nie przestawaj myśleć o Michaelu, nakazała sobie Maria. To pomoże ci 

background image

przetrwać te następne minuty.

Max wstał i zaczął się do niej zbliżać. Dziewczyna poczuła, że serce trzepocze jej w piersi 

- jakby wiedziało, co ma nastąpić. Jakby wiedziało, że zostanie zmuszone do zatrzymania się. 

Max ukląkł przy niej.

- Nie dotykaj jej - rozległ się głos Michaela.

- Michael, nie ma innej... - zaczęła protestować Liz.

- Ja   to   zrobię   -   powiedział   Michael.   Odetchnął   głęboko   i przyłożył   dłonie   do   klatki 

piersiowej Marii.

Czuła, że Michael próbuje nawiązać łączność. Za kilka sekund będzie martwa.

Pochylił nisko głowę; jego oczy znalazły się tuż nad oczami Marii.

- Nie   myśl   o niczym   innym,   tylko   o mnie   -   poprosił.   Żałowała,   że   nie   może   mu 

powiedzieć, że właśnie tak robi.

Nie spuszczał z niej wzroku, przesuwając dłonie z jej klatki piersiowej w stronę szyi. Czy 

miał jakieś kłopoty z nawiązaniem łączności?

- Myśl o mnie - szepnął, zrywając jej złoty łańcuszek z pierścieniem.

- Co robisz?! - krzyknął Alex.

Michael włożył pierścień na palec i zerwał się na nogi. - Ja chcę być tym, który umrze - 

oświadczył.

- Musimy się trzymać naszego planu - nalegał Max.

- Nie - rzucił Michael. - Koniec dyskusji - dodał, zaciskając dłoń w pięść. - Nikt mi nie 

odbierze tego pierścienia. Albo, zamiast Marii, użyjecie mnie, albo cały plan się zawali.

Nie! Maria chciała krzyknąć, lecz nie mogła wydobyć głosu.

- Teraz   oni   nawiązują   łączność   ze   mną   -   powiedział   Michael.   Wyciągnął   rękę,   żeby 

wszyscy mogli zobaczyć czerwone kropki, które się na niej pojawiły.

Max podbiegł do przyjaciela i położył mu dłonie na piersi. Przez ciało Marii przebiegł 

gwałtowny dreszcz. Gdy atak paraliżu minął, usiadła na podłodze.

- Nie rób tego! - zawołała.

To nie było w porządku, to ona powinna umrzeć.

Ale już było za późno. Michael osunął się na podłogę. Jego ciało zadrgało konwulsyjnie, 

a po chwili znieruchomiało. Zauważyła banieczki piany na jego wargach.

- Max, co ty zrobiłeś?! - zawołała Isabel. Max odsunął się od przyjaciela.

background image

- Niczego nie zrobiłem. Nie zdążyłem nawet nawiązać z nim łączności.

- Czy on nie żyje?! - krzyknęła Maria. - Czy Michael nie żyje?

background image

15.

- Nie wiem, co się stało. Nawet nie nawiązałem łączności - rzekł Max.

Isabel podbiegła do Michaela i położyła mu dłonie na piersi.

Potrafisz to zrobić, pomyślała. Masz moc. Skup całą uwagę na Michaelu, tylko na nim. 

Zaczęła głęboko oddychać, czekając na powódź obrazów z umysłu Michaela. Nie ukazały się.

Nie pozwoli mu umrzeć. Nie potrafiła uratować Nikolasa. Była wtedy zbyt przerażona, by 

podjąć taką próbę. Stała i patrzyła, jak Valenti go zabija. Ale teraz nie będzie stała bezczynnie, 

nie pozwoli umrzeć przyjacielowi. Uratuje go.

Podciągnęła podkoszulek Michaela i położyła dłonie na jego nagiej skórze. Bezpośredni 

kontakt   zawsze   pomagał   jej   w nawiązaniu   łączności.   Zamknęła   oczy,   starając   się   oddychać 

wolno i równomiernie. Wiedziała,  że jeśli  będzie spięta  i spróbuje  wszystko  przyspieszyć,  to 

wtedy nawiązanie łączności może się okazać trudne.

Obrazy wciąż się nie pojawiały. Może osłabiła swoją moc, nie używając jej.

- Max, musisz mi pomóc. - Otworzyła oczy. - Nie mogę nawiązać łączności.

Max pochylił się nad przyjacielem i położył dłonie na jego piersi, po przeciwnej stronie 

niż Isabel.

- Spróbujmy razem - powiedział.

Oboje   znali   Michaela   przez   całe   życie.   Kochali   go.   Jeśli   ktoś   mógł   nawiązać   z nim 

łączność, to tylko oni. To musiało się udać. Musiało.

Isabel   wsłuchiwała   się   w głęboki   oddech   brata   i dostosowała   się   do   jego   rytmu. 

Przypominała sobie wszystkie chwile, które spędziła z Michaelem.

- Coś   się   dzieje   -   szepnął   Alex.   -   Popatrzcie   na   Michaela.   Isabel   spojrzała   na   niego 

i zobaczyła, że wokół jego ciała tworzy się jakaś szara poświata. To się nigdy przedtem nie 

zdarzało w trakcie uzdrawiania. Czy to był dobry, czy zły znak?

- Zobaczymy, czy to pomoże - powiedział Ray. Ukląkł przy Michaelu i położył mu dłonie 

na czole. Poświata wokół chłopca trochę się rozjaśniła.

A po chwili zamigotała i zgasła.

- Rusz się, Max. Na co czekasz? - spytał Michael. - Musisz to zrobić teraz. Zanim nie 

będzie za późno.

Max nie odezwał się. Nikt się nie odzywał. W pokoju panowała absolutna cisza. Nawet 

zegar przestał tykać.

background image

Michael otworzył oczy i uniósł się do pozycji siedzącej. Max, Maria, Isabel, Alex, Liz 

i Ray - wszyscy gdzieś zniknęli. Co się dzieje? Z trudem podniósł się na nogi, kręciło mu się 

głowie.

- Gdzie jesteście?! - krzyknął. Podbiegł do drzwi i je otworzył. Zbiegał w dół, po dwa 

stopnie naraz. Jeep Maxa był nadal zaparkowany przed muzeum UFO. Wyraźnie go widział. 

Ale... ale wszystko, poza parkingiem, pokrywała gęsta mgła.

- Max! Maria! Ktokolwiek! Jesteście tam? Słyszycie mnie? - wrzeszczał Michael.

Znowu nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Coś jednak poruszało się we mgle. Zbliżało do 

niego.

Wytężył wzrok i zobaczył dwie postacie - wysokie i chude, z niezwykle długimi rękami 

i nogami. Przybliżyły się i zobaczył ich twarze. To byli oni. Łowcy głów.

- Właśnie na was czekałem! - krzyknął.

Zaraz im pokaże, że nie powinni zbliżać się do kogoś, na kim mu zależy.

Wbił wzrok w jednego z łowców, ruszył na niego i przewrócił go na ziemię. Walił jego 

głową o asfalt, raz po raz. Chciał, żeby już nigdy nie mógł się podnieść.

Wtedy zaatakował go drugi łowca. Michael upadł na plecy. Napastnik przycisnął palce do 

jego brzucha. Łączność została nawiązana natychmiast. Michael czuł, że umysł łowcy bada jego 

wewnętrzne organy - że robi mu dziurę w żołądku.

- Chcesz się zabawić, to się bawmy - mruknął chłopiec. Przejrzał szybko całe ciało łowcy. 

Widział   jego   wnętrzności,   mięśnie   i tkanki.   Zauważył   jakiś   dziwny   gruczoł   u nasady   szyi. 

Zobaczymy, do czego to służy, pomyślał, po czym skupił się na tym organie, ściskając go siłą 

swojego umysłu.

Poczuł,   że   łowca   wyrywa   mu   następną   dziurę   w żołądku.   Michael   zacisnął   powieki, 

czując, jak rozlewa się jego kwas żołądkowy. Dość zabawy, zadecydował. Nie potrafił dostrzec 

w ciele łowcy niczego, co przypominałoby serce. Ale w miejscu, gdzie powinna być wątroba, coś 

pulsowało. To może być ważny organ.

Skupił się na nim, zgniatając komórki siłą swojego umysłu. Usiłował sobie wyobrazić, że 

jest walcem, który sprasowuje aluminiową puszkę. Ścisnął jeszcze mocniej. To coś przestało bić.

Michael   zepchnął  z siebie  łowcę  i przyłożył   dłonie  do  brzucha.  Rozpraszał   cząsteczki 

kwasu żołądkowego. Piekący ból żołądka zelżał. Wreszcie poczuł się tak, jakby zjadł za wiele 

hot dogów z ostrym chili.

background image

Kątem oka zauważył jakiś nagły ruch. To był ten pierwszy łowca. Więc wciąż żył?

Czas na drugą rundę. Michael podniósł się na nogi i kiedy zrobił krok w jego kierunku, 

usłyszał jakiś świst. Ciało łowcy rozpołowiło się.

Obie połówki zwróciły się przeciwko Michaelowi, wpatrując się w niego setkami oczu.

Chłopiec zaczął się cofać, potykając  się o łowcę, który leżał na ziemi. Zanim zdążył 

wykonać  jakiś ruch, rzucili się na niego. Jeden z nich miażdżył  największą  arterię w mózgu 

Michaela, a drugi sięgał do jego serca.

Przed oczami chłopca ukazały się czerwone punkciki. Potem już wszystko było czarne.

Maria wydała głośny jęk, kiedy zanikła poświata wokół ciała Michaela. To nie może się 

stać. Ona do tego nie dopuści.

Ale co mogła zrobić? Była znowu tylko zwyczajną dziewczyną. Nie posiadała żadnej 

mocy.

- Michael, nie poddawaj się! - krzyknęła. Przynajmniej będzie wiedział, że jest przy nim. 

Niech wie, że jej na nim zależy. Może ją słyszy. Przecież ona go wtedy słyszała.

Liz podeszła do Marii i objęła ją ramieniem.

- Musisz walczyć, Michael - powiedziała. - Wiem, że jesteś waleczny.

Alex objął obie dziewczyny.

- Musisz do nas wrócić, Michael. Jesteś mi winien dwa dolary!

Jak to dobrze, że miała przy sobie przyjaciół. Maria nie wyobrażała sobie nawet, co by 

zrobiła, gdyby musiała przez to przechodzić sama.

Tak, pomyślała. Sama nie dałabym sobie z tym rady. Żadne z nas by sobie nie poradziło.

Podbiegła do Maxa i Isabel i chwyciła ich za ręce.

- Alex, Liz, chodźcie do nas. Musimy utworzyć krąg, jak wtedy w jaskini.

Liz i Alex nie zadawali żadnych pytań. Wszyscy zgromadzili się wokół Michaela - Liz 

wzięła Raya za rękę, z drugiej strony miała Alexa. Alex trzymał rękę Maxa, a Ray ujął dłoń 

Isabel.

Kiedy zamknęło się koło, Michaela otoczyły barwne smugi. Intensywnie niebieski kolor 

emanował   z Marii,   szmaragdowozielony   z Maxa,   cynobrowy   z Alexa,   bursztynowy   z Liz, 

nasycony fiolet z Isabel i prawie białe światło z Raya.

Po  twarzy  Marii  spływały  łzy.  To  musi   się  udać.  Ten   wieczór   w jaskini,  kiedy  Max 

nawiązał łączność między całą ich grupą, był najbardziej znaczącym doświadczeniem w całym 

background image

jej życiu.  O wiele  silniejszym  niż to, co odczuwała, używając  Kamienia.  Jeśli siła  grupowej 

łączności nie wystarczy, by uratować Michaela, to nic innego mu nie pomoże.

- Michael, wracaj do nas! - zawołał Max.

- Żebyś się nie ośmielił mnie opuścić - dodała Isabel.

- Kocham cię, Michael - szepnęła Maria. Czekali.

- Skoncentrujmy się - błagała Maria.

Czuła silny uścisk dłoni Maxa i paznokcie Isabel, wbijające się w jej prawą dłoń.

Pojawił się nowy kolor - formował się bardzo, bardzo wolno. Mieszał się z niebieskimi, 

zielonymi,   cynobrowymi,   fioletowymi,   bursztynowymi   i białymi   pasmami.   Złotoruda   aura 

Michaela. Stawała się coraz jaśniejsza, aż wypełniła cały pokój złocistą poświatą.

Michael otworzył oczy.

- Nie możecie nawet przez chwilę obyć się beze mnie? - wymamrotał.

- Jesteś pewny, że to jest bezpieczne? - spytała Maria. Cały czas trzymała Michaela za 

rękę. Chyba już nigdy jej nie puści.

- To jedyny sposób - odpowiedział Ray. - Nie chcę, żeby wrócił tam, gdzie jakiś niewinny 

człowiek może go znaleźć. A na tej planecie nie ma takiej siły, która mogłaby go zniszczyć. 

U mnie Kamień będzie bezpieczny.

- Nie będziesz go używał? - dopytywał się Michael. Nie chciałbym, żeby moja „śmierć” 

miała pójść na marne. Ci łowcy głów byli bardzo nieprzyjemni.

- Nigdy go nie użyję - obiecał Ray. - Może jeszcze napijecie się Lime Warpa?

- Z przyjemnością - powiedział Michael.

- Jesteś pewien, że nic ci nie jest? - zwróciła się Maria do Michaela, kiedy Ray poszedł do 

kuchni. - Nie powiedziałeś nam, jak to było.

- Nie chcę o tym mówić - szepnął, a w jego pięknych oczach ukazał się wyraz bólu. - Oni 

mnie   zabili.   Jestem   tego   pewny.   Byłem   martwy.   Nie   wiem,   w jaki   sposób   zdołaliście   mnie 

uratować.

Isabel ujęła drugą dłoń Michaela i uśmiechnęła się do Marii.

- Praca zespołowa - rzekła. - Okazuje się, że wszyscy potrzebujemy cudzej mocy.

- Nie - poprawiła ją Maria. - My wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem.

- I to było mocne przeżycie - odezwała się Liz, kiedy schodzili z Maxem ze schodów. - 

Muszę   powiedzieć,   że   moje   życie   stało   się   o wiele   ciekawsze,   od   czasu   kiedy   zostaliśmy... 

background image

przyjaciółmi.

Max wstrząsnął się z lekka.

- Może w ogóle powinniśmy przestać się widywać - powiedział.

- Przestań. - Złapała go za ramię, zmuszając, żeby na nią popatrzył. - Nie wolno ci tak 

mówić. Nie czułeś, co się tam wydarzyło? Myślisz, że to byłoby możliwe z jakąś inną grupą 

ludzi?   Pomiędzy   nami   jest   szczególna   więź...   pomiędzy   nami   wszystkimi.   Nie   możesz   tego 

odrzucać.

Max popatrzył jej w oczy.

- Masz rację - powiedział, przyciągając ją do siebie.

Liz wtuliła się w ramiona chłopca, opierając policzek na jego piersi. Nawet gdyby mieli 

być tylko przyjaciółmi, mogłaby tak trwać wiecznie. Przytulając się do Maxa, słuchając bicia 

jego serca.

Jego serce... nie biło tak, jak powinno.

Max   puścił   Liz;   ręce   opadły   mu   bezwładnie.   Liz   patrzyła   z przerażeniem,   jak   oczy 

uciekają mu w tył głowy. Osunął się na ziemię.


Document Outline