background image

 
 
 
 

Sandra Field 

 

Milioner i tajemnicza 

nieznajoma 

background image

ROZDZIA

Ł PIERWSZY 

 - Luke! Ciesz

ę się, że cię widzę. Dawno przyjechałeś? 

 - Witaj, John. - Luke MacRae energicznie potrz

ąsnął ręką 

starszego pana.  - 

Przyleciałem  przed  godziną.  Samolot  się 

spóźnił. A co u ciebie? 

 -  Przyjecha

łem  dzisiaj  rano.  Jest  tu  ktoś,  z  kim 

powinieneś się spotkać. Jest właścicielem terenów w Malezji, 

które mogą cię zainteresować. 

 -  W kt

órej  części?  -  ożywił  się  Luke.  Znużenie  prysło. 

Znów  był  właścicielem  kopalń  na  całym  świecie.  On  i John 

byli  delegatami  na  międzynarodową  konferencję  górniczą, 

która odbywała się w luksusowym pensjonacie nad jednym z 
jezior w Manitobie. 

 - Sam musisz go o to spyta

ć. - John dał znak kelnerce. - 

Na co masz ochotę, Luke? 

 - Szkocka z lodem - rzuci

ł Luke. Przez chwilę zastanawiał 

się,  dlaczego  kelnerka  nosi  tak  wstrętne  okulary.  Bez  nich 

byłaby znacznie przystojniejsza. 

Poch

łonięty  był  rozmową  z  Malezyjczykiem,  kiedy 

usłyszał za sobą melodyjny głos: 

 - Pa

ński drink, sir. 

Ten g

łos.  Ani  trochę  nie  pasował  do  obrzydliwych 

okularów w czarnych oprawkach i jasnych włosów, upiętych 

ciasno  pod  białym  czepeczkiem.  Okropna,  pomyślał  Luke. 

Tylko ten głos. 

Potrafi

ł  błyskawicznie  oceniać  ludzi.  I  rzadko  się  mylił. 

Tym  razem  nie  miał  wątpliwości.  Kelnerka  go  nie 
intereso

wała. 

 - Dzi

ękuję - rzucił i natychmiast o niej zapomniał. 

Trzy kwadranse p

óźniej wszyscy udali się do jadalni. Luke 

dostał  miejsce  przy  najlepszym  stole,  ze  wspaniałym 

widokiem  na  jezioro.  Za  sąsiadów  miał  najważniejsze 

osobistości.  Wiedział,  że  jest  dobry w swoim zawodzie. Ale 

background image

nie  miało  to  dla  niego  znaczenia.  Siła  dla  samej  siły  nie 

interesowała go. 

Si

ła  oznaczała  bezpieczeństwo.  I  ucieczkę  od 

nieszczęśliwego dzieciństwa. 

Usiad

ł  przy  stole  i  przeciągnął  palcami  po  kołnierzyku. 

Psiakrew! Po raz pierwszy o

d  dawna  wróciły  doń 

wspomnienia. Może stało się tak dlatego, że Teal Lake, gdzie 

się  urodził,  było  tak  niedaleko?  W  północnym  Ontario. 

Dlatego też tak niechętnie przyjechał na tę konferencję. 

Szybko si

ęgnął po oprawną w skórę kartę. Wybrał dania i 

rozejrza

ł się po współbiesiadnikach. 

Tylko jedna osoba by

ła  niespodzianką  w  tym  gronie. 

Siedzący  naprzeciw  niego  Guy  Wharton.  Otrzymał  dużo 

pieniędzy  w  spadku  i  nie  miał  dość  rozumu,  by  nimi 

zarządzać, pomyślał Luke, gdy go poznał. Czas pokazał, że się 

nie pomylił. 

Kelnerka zacz

ęła  roznoszenie  zamówionych  napojów  od 

przeciwnego końca stołu. Kelnerka z wstrętnymi okularami i 

cudownym  głosem.  Guy  jednym  haustem  opróżnił 

szklaneczkę  i  zażądał  następnej.  Oraz  butelki  wina.  Guy 

pijany bywał jeszcze gorszy niż Guy trzeźwy. Luke odwrócił 

głowę do najbliższego sąsiada. Był to czarujący Anglik, który 

zawsze miał doskonałe rozeznanie rynku. 

 - Sir? - us

łyszał za plecami ciepły alt. - Czy mogę przyjąć 

zamówienie? 

 -  Poprosz

ę wędzonego łososia i baraninę z rusztu, lekko 

wysmażoną  -  powiedział  Luke.  Kelnerka  kiwnęła  uprzejmie 

głową i zwróciła się do jego sąsiada. Niczego nie zapisywała. 

Za paskudnymi okularami Luke dostrzegł inteligentne błękitne 
oczy. I nabra

ł pewności, że zapamiętała wszystkie zamówienia 

bezbłędnie. 

By

ła  dobra.  Ale  hotel  z  taką  klasą  musi  zatrudniać 

najlepszych. 

background image

Najpierw Teal Lake, teraz kelnerka, skarci

ł się w myślach. 

Nie rozpraszaj się. 

 - Rupercie, jak twoim zdaniem b

ędą wyglądać sprawy na 

rynku srebra w najbliższym czasie? 

Anglik zacz

ął długi, fachowy wywód. A Luke udawał, że 

słucha z zainteresowaniem. W pewnym momencie zauważył, 

że  Guy  poczerwieniał  na  twarzy  i  przemawia  coraz  głośniej. 

Nagle  Guy  kiwnął  na  kelnerkę.  Podeszła  błyskawicznie. 

Czarny  kostiumik  z  białym  fartuszkiem  skutecznie  zakrywał 

jej figurę. Lecz nic nie mogło skryć emanującej z jej postaci 

dumy. Widać było, że zna swoją wartość. Czyżbym źle ocenił 

ją na początku? - pomyślał Luke. 

 -  Co to za stek?!  -  krzycza

ł  Guy.  -  Prosiłem  o  średnio 

wysmażony. A dostałem słabo wysmażony. 

 - Bardzo przepraszam, sir - powiedzia

ła kelnerka. - Zaraz 

go wymienię. 

Si

ęgnęła po talerz. Ale Guy chwycił ją za rękę. 

 - Dlaczego od razu nie dosta

łem dobrego? Płacą ci za to, 

żebym dostawał, czego żądam. Bez zwłoki! 

Jej policzki poczerwienia

ły.  Zacisnęła  usta.  Ale  Guy  nie 

ustawał. Zacisnął palce na jej nadgarstku. 

 -  Powinna

ś  zdjąć  te  idiotyczne  okulary  -  powiedział.  - 

Żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie zechce nawet 

spojrzeć na ciebie. 

 - Prosz

ę mnie puścić. 

Tym razem nie powiedzia

ła  „sir".  Nie  namyślając  się 

wie

le, Luke zerwał się z krzesła. 

 -  Guy, s

łyszałeś,  co  pani  powiedziała.  Puść  ją. 

Natychmiast. 

 -  Tylko 

żartowałem  -  powiedział  Guy.  Pogłaskał  dłoń 

kelnerki i uwolnił ją. A ta, nie spojrzawszy nawet na Luke'a, 

szybko zabrała talerz Guya i oddaliła się. 

 - To wcale nie by

ło zabawne - powiedział Luke. 

background image

 - Daj spok

ój. Przecież to tylko kelnerka. Wszyscy dobrze 

wiemy, o co im naprawdę chodzi. 

Luke by

ł  przekonany,  że  w  tym  przypadku  tak  nie  było. 

Gdyby  było  inaczej,  nosiłaby  szkła  kontaktowe  i  mocniejszy 

makijaż.  Nie  zwracając  więcej  uwagi  na  Guya  wdał  się  w 

rozmowę  z  sąsiadem.  Po  chwili  maitre  (maitre  d'hotel  (fr.)  - 

starszy  kelner,  kierownik  sali.)  przyniósł  Guyowi  drugą 

porcję. 

 -  Prosz

ę  dać  mi  znać,  jeśli  i  tym  razem  nie  będzie  pan 

zadowolony, sir - 

powiedział. 

 - Stch

órzyła, co? - rzucił Guy. 

 - Nie rozumiem, sir? 
 - S

łyszałeś. Taaak. Ten jest dobry. - Wymachując nożem, 

zaczął opowiadać coś swemu sąsiadowi. 

Kiedy kelnerzy sprz

ątali  talerze  po  przystawkach,  Luke 

odczytał  imię  na  plakietce  kelnerki  w  okularach.  Katrin. 

Przeczytał gdzieś, że niedaleko hotelu znajdowała się wioska, 

którą  przed  wiekami  zasiedlili  przybysze  z  Islandii.  Jasne 

włosy, niebieskie oczy. Wszystko pasowało. Kiedy dostrzegł 

na jej nadgarstku czerwony ślad, poczuł ukłucie gwałtownego 
gniewu. Za

wsze  nienawidził  ludzi,  którzy  napastowali 

słabszych.  Ale  nie  odezwał  się.  Dziewczyna  wyraźnie 

pokazała, że nie jest zadowolona z jego interwencji. Zamówił 

kawę. 

 - Napijesz si

ę ze mną brandy? - spytał John. 

 - Nie, dzi

ękuję. Muszę wstać wcześnie rano. 

By

ła  to  prawda,  ale  nie  cała.  Luke  niechętnie  sięgał  po 

alkohol. Jego ojciec pił za pięciu. 

Wda

ł  się  w  rozmowę  z  Johnem  o  interesach.  Do  stołu 

podeszła  Katrin  z  tacą  pełną  deserowych  smakołyków. 

Wprawnie  postawiła  ją  na  pomocniku  i  zaczęła  rozdawać 
ciasta i t

orty. Miała doskonałą pamięć. 

background image

Guy za

żądał podwójnej brandy. Kiedy stawiała przed nim 

szklankę, przesunął ręką po jej piersi. 

 - Mmm... urocze - wycedzi

ł. - Ukrywasz coś jeszcze pod 

tym uniformem? 

B

łyskawice  strzeliły  spoza  okularów.  Szklanka  wysunęła 

się z jej palców i cała zawartość znalazła się na marynarce i 
koszuli Guya. 

 -  Och, sir!  -  zawo

łała.  -  Jaka ze mnie niezdara! Zaraz 

podam panu serwetkę. 

Guy, w

ściekły,  zerwał  się  na  równe  nogi.  Luke  także. 

Zrobiła to specjalnie, pomyślał z rozbawieniem. 

 - Guy - odezwa

ł się cicho. - Jeśli nadal będziesz robił przy 

stole  tyle  zamieszania,  osobiście  dopilnuję,  żeby  kontrakt  z 

Amco  Steel,  nad  którym  pracujesz,  nie  doszedł  do  skutku. 

Słyszysz? 

Zrobi

ło się cicho dookoła. Wszyscy wiedzieli, jak bardzo 

Guyowi zależało na tym kontrakcie. 

 - Jeste

ś bękartem, MacRae. 

Dos

łownie  rzecz  biorąc,  Guy  miał  rację.  Ojciec  Luke'a 

nigdy nie poślubił jego matki. Ale Luke już dawno pozbył się 

wszystkich emocji i wspomnień z dzieciństwa. 

 -  Zniszcz

ę ten kontrakt, zanim powstanie - powiedział. - 

A teraz siadaj i zachowuj się należycie. 

Katrin przynios

ła  serwetkę.  Kiedy  ich  spojrzenia  się 

spotkały,  Luke  zrozumiał  bez  słów,  że  nie  życzy  sobie  jego 
pomocy. 

 -  Wypierzemy, oczywi

ście,  pański  garnitur,  na  koszt 

hotelu, sir - 

powiedziała do Guya. 

I, jakby nic si

ę nie stało, zaczęła dalej rozdawać napoje i 

desery. 

Luke z podziwem my

ślał o jej opanowaniu. Potem wypił 

kawę i podniósł się. 

background image

 -  Dobranoc wszystkim  -  powiedzia

ł.  -  W mojej strefie 

czasowej jest już druga w nocy i zaczynam padać z nóg. Do 
zobaczenia rano. 

Id

ąc do wyjścia, zatrzymał się przy kierowniku sali. 

 -  Wierz

ę, że napastowana kelnerka nie poniesie żadnych 

konsekwencji - 

powiedział. - Gdyby pan Wharton pracował w 

mojej firmie, zostałby oskarżony o molestowanie seksualne. I 
nie wybroni

łby się. 

 - Dzi

ękuję, sir - odpowiedział maitre wymijająco. 

 -  Jestem pewien, 

że  pan  Wharton  nie  będzie  więcej 

sprawiał kłopotów. 

 - Bez w

ątpienia, sir. 

 -  Je

śli  kelnerka  zostanie  zwolniona  albo  w  jakikolwiek 

inny sposób ukarana, złożę skargę do dyrekcji. 

 - To nie b

ędzie konieczne, sir. 

Luke poczu

ł znużenie. Czemu zadawał sobie tyle trudu dla 

kobiety,  która  tego  w  ogóle  nie  chciała?  Powinien  jak 

najprędzej znaleźć się w łóżku. 

łóżku. Sam. Jak co dzień, od bardzo dawna. 

Po powrocie do San Francisco musz

ę  coś  z  tym  zrobić, 

pomyślał. 

background image

ROZDZIA

Ł DRUGI 

Luke spa

ł bardzo dobrze. Wstał wcześnie rano i pobiegał 

po  okolicy.  Wrócił  do  pokoju,  wziął  prysznic  i  ubrał  się. 

Poprawił  jedwabny  krawat,  włożył  marynarkę  i  przygładził 

włosy.  Powinienem  pójść  do  fryzjera,  pomyślał.  Ostatnio 

strzygł  się  przed  tygodniem,  w  Mediolanie.  Ale  jego  włosy 

rosły szybko. Przejrzał się w lustrze. 

Ca

łkiem nieźle, jak na chłopaka z Teal Lake, pomyślał. 

I skrzywi

ł się. Nie chciał wracać myślami do Teal Lake. 

Wind

ą  zjechał  na  parter.  Pensjonat  postawiono  wśród 

prawdziwej  dziczy,  ale  wewnątrz  nie  brakowało  niczego. 

Przez wielkie okna widać było gładką jak lustro powierzchnię 

jeziora.  Luke  zapragnął  się  tam  znaleźć  z  aparatem 
fotograficznym. 

Niestety. Mia

ł  ważniejsze  sprawy  do  załatwienia. 

Wchod

ził  właśnie  do  wielkiej  jadalni,  gdy  z  kuchni  wyszła 

kelnerka  Katrin.  Miała  na  sobie  kolorową  spódnicę  i 

haftowaną bluzkę. 

 - Dzie

ń dobry, Katrin - powiedział Luke. 

 - Dzie

ń dobry, sir. - Nawet nie zwolniła kroku. 

W trzech s

łowach pokazała mu, że grzeczność należała do 

jej  zawodowych  obowiązków.  Prywatnie  -  niekoniecznie. 

Luke  poczuł  rozbawienie.  Obrażano  go  już  wiele  razy.  I 

wtedy, kiedy, jako młody chłopak, pracował w kopalniach w 

Arktyce. I później, gdy był już bezwzględnym przedsiębiorcą. 
Ale nigdy nie 

odbyło  się  to  z  taką  finezją.  Bez  jednego 

zbędnego słowa. 

Zapragn

ął zdjąć jej z nosa te obrzydliwe okulary. 

Kiedy dotar

ł do swojego stołu, zauważył brak Guya. No i 

dobrze, pomy

ślał. Usiadł tyłem do okna. Nie chciał patrzeć na 

jezioro. Miał sporo pracy. 

Pracowa

ł  cały  dzień.  Lunch  serwowano  w  bufecie  w 

foyer, obok sali konferencyjnej. Katrin nie pojawiła się. Przed 

background image

obiadem Luke wyszedł odpocząć. Był zadowolony. Uzgodnił 

sprawy w Malezji. I nie dał się uwikłać w kopalnie w Papui 
Nowej Gwinei. Dawno temu nauczy

ł  się  ufać  swemu 

instynktowi. 

Godzin

ę  później  szedł  do jadalni.  Przystojna  dziewczyna 

posłała mu zabójcze spojrzenie. Był do tego przyzwyczajony. 

Odpowiedział zdawkowym uśmiechem. 

Do sto

łu  przybył  ostatni.  Katrin  znów  miała  na  sobie 

czarny uniform. Ale tym 

razem  Luke  zwrócił  uwagę,  jak 

gruby  był  kok  z  jasnych  włosów  skryty  pod  czepeczkiem. 

Rozpuść  je,  dziewczyno,  pomyślał.  Na  ramiona...  Nagle 

uświadomił sobie, że coś do niego mówi. 

 - Czy poda

ć coś do picia, sir? 

 - Whisky z wod

ą i bez lodu proszę. 

 - Ju

ż podaję, sir. 

Usiad

ł,  pełen  niespokojnych  myśli.  Kogoś  mu 

przypominała. Ale kogo? 

I zn

ów  jedzenie  było  wyśmienite.  I  znowu  Guy  siorbał 

shiraz,  jakby  to  była  woda,  i  pożerał  chateaubriand  jak 
hamburgera. 

Rozmowa przy stole zesz

ła na temat notowań giełdowych 

rynku  minerałów  i  surowców.  Guy,  trzeba  przyznać, 

wygłosił  kilka  trafnych  opinii.  Kiedy  Katrin  nalewała  kawę, 

powiedział z przesadną dobrodusznością: 

 -  C

óż,  Katrin.  Nie  przypuszczam,  żebyś  zdołała  zarobić 

tyle, by móc inwestować. Ale gdyby tak było, czy kupiłabyś 
obligacje Alvena? 

 - Nie wiem, sir - odpar

ła sucho. 

 - Oczywi

ście - przyznał Guy głosem słodkim jak ulepek. - 

Spróbujmy więc przybliżyć się trochę do twego poziomu. Co 
s

ądzisz o portfelach krótkoterminowych? Uwielbiają je ludzie, 

którzy  nie  mają  najmniejszego  pojęcia  o  rynku...  Czy  ty  tak 

właśnie zainwestowałabyś swoje pieniądze? 

background image

Przez kr

ótką chwilę wahała się. Potem spojrzała mu prosto 

w oczy. 

 - Portfel kr

ótkoterminowy nie jest złą strategią. Grając na 

giełdzie, trzeba liczyć się z wpadkami. Bez względu na to, jak 

ostrożną  prowadzi  się  grę.  Zatem,  nawet  kupując  najlepiej 

notowane walory na giełdzie tokijskiej, może pan nie zdołać 

zrównoważyć  ewentualnych  strat.  -  Uśmiechnęła  się 
uprzejmie. - 

Czy zgodzi się pan ze mną, sir? 

Guy zrobi

ł się czerwony jak cegła. 

 - Ta kawa smakuje tak, jakby parzono j

ą wczoraj! 

 -  Zaraz przygotuj

ę  panu  świeżą,  sir.  -  Zgrabnie  zabrała 

mu  filiżankę  i  z  tą  samą  dumą,  którą  Luke  zauważył 

poprzedniego dnia, poszła do kuchni. 

 - Ta kobieta marnuje si

ę jako kelnerka - wycedził Luke. - 

Jaka jest prognoza dla rynku na najbliższe półrocze, Guy? 

Przez moment mia

ł  wrażenie,  że  Guy  skoczy  na  niego 

przez stół. Jednak skończyło się tylko na kilku przekleństwach 

pod  nosem.  Luke  długo  pił  kawę.  Jako  ostatni  opuszczał 

jadalnię. Cicho poszedł do sprzątającej sąsiedni stolik Katrin i 

stanął za jej plecami. 

 -  Nie zamierzam, oczywi

ście,  wtrącać  się  w  twoje 

sprawy,  Katrin,  ale  na  pewno  stracisz  pracę,  jeżeli  każdego 

klienta, który cię obrazi, będziesz oblewać kosztowną brandy. 

Obr

óciła się ku niemu ze złą miną. 

 - Nie mam poj

ęcia, o czym pan mówi, sir. 

 - Ostatnio, na przyk

ład, oblałaś Guya Whartona. 

 -  Czemu mia

łabym to zrobić? Kelnerki nie mają uczuć... 

potrafią znieść wszystko. 

 -  Jeste

ś  zatem  wyjątkiem  potwierdzającym  tę  regułę. 

Dzięki  Bogu,  że  zdjęłaś  te  okulary.  I  teraz  widzę,  że  chyba 

jednak masz jakieś uczucia. 

Cofn

ęła się gwałtownie, wystraszona. 

background image

 - Moje uczucia... Albo ich brak, to nie pana sprawa... sir. 

Mia

ła rację. 

 -  Chcia

łbym także, żebyś  przestała  zwracać  się  do mnie 

„sir". 

 - Jest to jedna z zasad obowi

ązujących w naszym hotelu - 

odparła lodowatym głosem. - Inna zaś mówi, że personel nie 

może spoufalać się z gośćmi. Zatem, jeżeli pan pozwoli, sir, 

wrócę do pracy. 

 - Marnujesz si

ę w tej pracy. Jesteś bardzo inteligentna. 

 - To jest mój wybór. Dobranoc, sir. 
Odwr

óciła  się.  Luke  poczuł  chęć  zatrzymania  jej. 

Zrozumiał jednak, że rozmowa była skończona. 

 - Je

żeli grasz na giełdzie - powiedział cicho - trzymaj się 

z dala od firmy Scitech... Cienko przędzie. Dobranoc, Katrin. 

Odwr

ócił się do niej plecami i, ku własnemu zdziwieniu, 

usłyszał swój głos: 

 - Wiesz, mam dziwne wra

żenie. Przypominasz mi kogoś, 

ale nie wiem kogo. 

Zesztywnia

ła.  I  odezwała  się  głosem  tak  cichym,  że 

niemal niesłyszalnym: 

 -  Myli si

ę pan. I to bardzo. Nie spotkałam pana nigdy w 

życiu. Wyczuł napięcie w jej głosie i w całej postaci. Było w 
niej 

co

ś  tajemniczego.  To  dlatego  nosiła  te  wstrętne  okulary. 

Katrin nie chciała być rozpoznana. 

 - Nie potrafi

ę teraz powiedzieć, gdzie cię spotkałem... ale 

jestem pewien, że sobie przypomnę. 

Dwa kieliszki do wina wysun

ęły  się  z  jej  rąk.  Jeden 

uderzył o nogę od stołu i rozprysnął się na kawałki. Katrin z 

cichym okrzykiem rzuciła się zbierać szkło. 

 - Ostro

żnie - zawołał Luke. - Skaleczysz się. 

Chwyci

ł  ze  stołu  serwetkę  i  klęknął  przy  niej.  Pomału 

zbierał szklane szczątki. Poczuł delikatny zapach jej perfum. 

background image

Dostrzegł  czerwony  ślad  na  nadgarstku.  Pamiątkę  po 
spotkaniu z Guyem. 

 - Prosz

ę odejść - jęknęła cichutko. - Sama to posprzątam. 

Energicznie  sięgnęła  po  duży  odłamek  kieliszka  i  pisnęła  z 
b

ólu. Na jej palcu pojawiła się krew. 

 - Zostaw to, Katrin - rozkaza

ł Luke. - Wstań. 

Chwyci

ł  ją  za  łokieć  i  podniósł.  Potem  ostrożnie  zbadał 

skaleczenie. 

 - Przesta

ń! To boli - szepnęła. 

 - W ranie zosta

ł kawałek szkła - powiedział Luke. Złapał 

go 

i pociągnął delikatnie. - Tak już lepiej. Czy w kuchni jest 

apteczka? 

 -  Jaki

ś  kłopot,  sir?  -  usłyszał  za  sobą  stanowczy,  męski 

głos. Znowu ten wścibski maitre, pomyślał Luke. 

 -  Skaleczy

ła  się  w  palec  -  powiedział.  -  Czy  zechciałby 

pan wskazać mi drogę do apteczki? 

 - Sam si

ę tym zajmę. 

 - Nie - uci

ął Luke. I popatrzył nań surowo. 

 - Oczywi

ście, sir. Proszę za mną. 

W kuchni panowa

ł  wielki  ruch.  Jak  zawsze,  gdy  trzeba 

przygotować potrawy dla dwustu osób. Maitre imieniem Olaf, 

co  Luke  przeczytał  na  jego  identyfikatorze,  poprowadził  ich 
do apteczki. 

 -  Dzi

ękuję - powiedział Luke. - Poradzę sobie. Zapewne 

zechce  pan  dopilnować  sprzątnięcia  szkła  z  podłogi  w 
restauracji. 

Olaf oddali

ł  się  bez  słowa.  Katrin  zaś  szarpała  się 

wściekle, usiłując uwolnić rękę. 

 -  Co  ty sobie wyobra

żasz?!  Szarogęsisz  się,  rozkazujesz 

wszystkim dokoła! To tylko małe skaleczenie, na Boga! 

Przez moment Luke szpera

ł w apteczce. 

 - Jest - powiedzia

ł. - Teraz zdezynfekuję to. Trzymaj się. 

 - Ja nie. Aj! 

background image

 -  Ostrzega

łem  cię.  -  Uśmiechnął  się  i  sięgnął po  gazę. - 

Teraz już dobrze. 

Pod czarnym uniformem jej pier

ś falowała gwałtownie. A 

oczy  błyszczały  jak  gwiazdy.  Wiedziony  impulsem,  Luke 

zdjął jej okulary i odłożył na stół. Poczuł gwałtowne uderzenie 

serca.  Katrin  miała  najpiękniejsze  oczy  na  świecie. Jeszcze 

nigdy  nie  spotkał  tak  cudownych  niebieskich  oczu.  W  tak 

urzekającej oprawie. 

Wci

ąż trzymał ją za rękę. Wolno głaskał palcem wierzch 

jej dłoni. Poczuł wyraźnie, że krew mocniej zaczęła pulsować 

w jej żyłach. I, całkiem niespodziewanie, uczucie niezwykłej 

intymności ścisnęło mu serce. Rozzłościł się na samego siebie. 

Nigdy nie pozwalał sobie na taką słabość. 

Nie wiedzia

ł, co powiedzieć. 

 -  Widz

ę,  że  i  ty  to  poczułaś  -  wymamrotał  po  chwili. 

Wyrwała rękę z jego dłoni i krzyknęła: 

 -  Nie wiem, o czym m

ówisz...  Niczego  nie  poczułam! 

Proszę, odejdź. Zostaw mnie w spokoju. 

Z wielkim wysi

łkiem  woli  Luke  zapanował  nad  sobą.  I 

kiedy  w  końcu  się  odezwał,  jego  głos  brzmiał  prawie 
normalnie. 

 - Teraz opatrz

ę twoją ranę. 

 - Sama to zrobi

ę! Zabrzmiało to strasznie żałośnie. 

 -  To potrwa tylko chwil

ę  -  powiedział  stanowczo.  -  Nie 

spieraj się. 

 - Zawsze zmuszasz ludzi, 

żeby robili to, czego ty chcesz. 

Nie zamierzam urządzać scen. W pracy. Nie jesteś tego wart. 

Po prostu, daj mi spokój. Odejdź. 

 - Nie jeste

ś zbyt miła. - Rozerwał opakowanie plastra. 

 - Nie pr

óbuję być miła. 

 - Od samego pocz

ątku. 

 - Umiem dba

ć o siebie - parsknęła. - Nie potrzebuję, żeby 

jaki

ś  bogacz  zabawiał  się  w  rycerza  w  lśniącej  zbroi,  który 

background image

przybiega  po  oczekiwaną  nagrodę.  Wielkie  dzięki!  Luke 

poczuł rosnącą irytację. 

 -  Uwa

żasz, że zrobiłem to wszystko w nadziei na szybki 

numerek w kącie kuchni? 

 - Ty to powiedzia

łeś. 

 - Nie post

ępuję w taki sposób. 

 - Mnie nie oszukasz. 
Panuj

ąc nad sobą resztkami sił, Luke założył opatrunek na 

jej palec. Po

tem  cofnął  się  o  krok  i  z  wyrachowanym 

okrucieństwem powiedział: 

 - 

Żadnych  czułości.  Żadnych  całusów  przy  lodówce.  I 

żadnych, jak sądzę, podziękowań. 

Poczerwienia

ła  z  wściekłości.  Sięgnęła  po  okulary  i 

włożyła je. 

 -  Masz racj

ę - warknęła. - Nie dziękuję ludziom, którzy 

mnie obrażają. 

 -  Ju

ż  to  zauważyłem  -  powiedziała  Luke  z  udawanym 

spokojem. - 

Do zobaczenia przy śniadaniu, Katrin. 

 -  Nie mog

ę  się  doczekać!  Niespodziewanie  Luke 

roześmiał się. 

 -  Doprawdy?  -  rzuci

ł.  I  odszedł,  nie  dając  jej  szans  na 

odpow

iedź.  Energicznie  zamknął  za  sobą  drzwi  do  kuchni, 

wjechał  na  czwarte  piętro  i  równie  gwałtownie  zatrzasnął  za 

sobą drzwi apartamentu. 

Jak na cz

łowieka  słynącego  z  opanowania,  to  całkiem 

nieźle,  pomyślał.  Dobra  robota,  Luke.  Jutro,  przy  śniadaniu, 
postaraj 

się  skupić  na  jedzeniu  płatków.  Myśl  o  interesach. 

Kelnerka ma cudowne oczy? I co z tego? 

Cudowne oczy, wybitn

ą  inteligencję  i  gwałtowny 

temperament. I wielkie poczucie niezależności. 

Kogo mi ona, u diab

ła, przypomina?! 

background image

ROZDZIA

Ł TRZECI 

Luke zbudzi

ł się o trzeciej w nocy. W ciemności słyszał 

łomotanie  własnego  serca.  Ciężko  oddychając,  usiadł  na 

brzegu  łóżka.  Znów  śnił  sen  o  Teal  Lake.  Ten,  w  którym 

ojciec  przyciskał  go  do  ściany  i  wymachiwał  przed  oczyma 

stłuczoną butelką po piwie. Matki, jak zawsze w jego snach, 

nie było. 

Odesz

ła, kiedy miał pięć lat. 

Do

ść tych głupstw, pomyślał. To tylko sen. A ty masz lat 

trzydzieści  trzy.  Nie  pięć.  Lecz  nic  nie  mogło  zatrzymać 

walącego serca. Wiedział, że już nie zaśnie tej nocy. Rozsunął 

zasłony  i  popatrzył  na  jezioro.  Księżyc  malował  na 

powierzchni wody srebrzysty ślad. Jezioro Teal było znacznie 

mniejsze. Ale księżyc był tam równie piękny. 

Z pewnym obrzydzeniem podni

ósł z małego stolika gazetę 

finansową  i  pogrążył  się  w  lekturze.  O  czwartej  położył  się 
ponownie. O pó

ł  do  szóstej  wstał,  po  kilku  nieudanych 

próbach zaśnięcia. Postanowił pobiegać nad brzegiem jeziora. 

Wia

ł  przyjemny,  chłodny  wiaterek.  Blade  poranne  niebo 

połyskiwało błękitem. Ptaki budziły się wśród drzew. Z oddali 

dolatywało ciche mruczenie silników. To rybacy pracowali na 
jeziorze. 

Biega

ł  prawie  godzinę.  Spocony,  zatrzymał  się  przy 

ogrodzeniu  pensjonatu.  Zobaczył  na  jeziorze  samotną 

żaglówkę. Szkarłatne żagle i sylwetkę samotnego żeglarza. 

To by

ła  kobieta.  Jej  długie,  jasne  włosy  falowały  na 

wietrze. Z 

niezwykłą  wprawą  przybiła  do  pomostu  i 

przycumowała łódkę. 

Nie, to nie mog

ła być ona. A jednak. To była Katrin. 

Luke podbieg

ł  drobnymi  kroczkami  w  jej  kierunku. 

Poczuł, że nagłe zaschło mu w ustach. 

 - Dzie

ń dobry, Katrin - powiedział. 

background image

Nie zareagowa

ła.  Sprawnie  zawiązała  węzły  i 

uporządkowała linę. Dopiero wtedy podniosła się i obróciła ku 

niemu. Zsunęła okulary przeciwsłoneczne wysoko na czoło. 

 - Co ty tu robisz? - spyta

ła. 

 - Jeste

ś świetna. Pięknie żeglujesz... To twoja łódka? 

 - Ja zapyta

łam pierwsza. 

Otar

ł pot z czoła i uśmiechnął się niewinnie. 

 -  Staram si

ę  wypocić  wczorajszą  kolację.  Pieczoną 

polędwicę i mus pomarańczowy. 

Otaksowa

ła 

go 

zaciekawionym 

spojrzeniem. 

Niespodziewanie cofnęła się o krok. Luke chwycił ją za rękę. 

 - Uwa

żaj. Możesz wpaść do wody. 

Jej sk

óra  była  gładka  i  ciepła.  Wyszarpnęła  się, 

zarumieniła. 

 -  Musz

ę  iść  -  wymamrotała.  -  Spóźnię  się  do  pracy. 

Przyglądał  się  jej  uważnie.  Była  doskonale  zbudowana. 
Delikatnie opalona. 

 -  Czy to twoja 

łódka?  -  spytał  ponownie  z  udawaną 

obojętnością. 

 - Tak - przyzna

ła. - Kupiłam ją z moich oszczędności. 

 - Pi

ękne linie - powiedział. Mogło to dotyczyć także jej. - 

Dużo żeglujesz? 

 - Kiedy tylko mog

ę. - Wyprostowała się z dumą. - To jest 

moja  ucieczka  od  restauracji.  W  każdym  znaczeniu  tego 

słowa. Pozwala mi utrzymać się przy zdrowych zmysłach. 

 - S

ą inne, lepsze miejsca, w których mogłabyś pracować. 

 - Powtarzasz si

ę. 

 - A ty mnie nie s

łuchasz. 

 - 

Życie  wcale  nie  jest  tak  proste,  jak  pan  to  sobie 

wyobraża. Sir. 

Jakbym sam tego nie wiedzia

ł, pomyślał. 

background image

 -  Przepraszam, by

łem nietaktowny. Po prostu nie umiem 

pogodzić się z myślą, że miałabyś trwonić tutaj rok za rokiem. 
To wszystko. 

 - 

Świetnie. Zrozumiałam. 

 -  Przepraszam te

ż  za  Guya  -  ciągnął  Luke.  -  On nie 

powinien nawet zbliżać się do butelki. 

 - Umiem radzi

ć sobie z takimi facetami. 

 - Zauwa

żyłem. 

 - Z brandy to by

ł wypadek. 

 - A s

łońce świeci w nocy. 

Śmiech zalśnił w jej oczach. Uznał wtedy, że oczy miała 

naprawdę  piękne.  W  ogóle  była  piękna.  I  niesamowicie 

pociągająca. 

Ale przecie

ż  p ozn ał  w  życiu  wiele  pięknych  kobiet.  A 

walenie serca było tylko wynikiem biegania, prawda? 

 - Nawet nie znam twojego nazwiska - powiedzia

ł nagle. 

 - Nie musisz. 
U

śmiechnął się szeroko i wyciągnął ku niej rękę. 

 - Luke MacRae. 
Popatrzy

ła na wyciągniętą dłoń. Wiatr zrzucił jej na twarz 

kosmyk włosów. 

 - Ju

ż ci powiedziałam, że personel nie może spoufalać się 

z  gośćmi.  Gdyby  ktoś  zobaczył  nas  teraz,  mogłabym  mieć 

kłopoty. 

 - No to szkoda, 

że nie ma w pobliżu butelki brandy. 

Jej oczy znowu zaiskrzy

ły wesoło. Kiedy uśmiechała się, 

rozjaśniała  się  cała  jej  twarz.  Luke  poczuł,  że  chciałby 

usłyszeć jej śmiech. 

 - Jak tam skaleczenie? - spyta

ł, biorąc ją za rękę. 

Mia

ła delikatne palce. Opatrunek wciąż był na miejscu. 

 - Znik

ł już siniak - powiedział. 

 -  Pu

ść  mnie!  -  zawołała,  prawdziwie  przerażona.  - 

Spóźnię się. 

background image

Zapragn

ął  dotknąć  jej  szyi.  Tam,  gdzie  pulsowała 

niebieskawa  żyłka.  A  potem  przesunąć  dłoń  niżej.  Ku 

krawędzi kołnierzyka i ku delikatnym krągłościom jej piersi... 

Zesztywniał. 

Nieraz po

żądał.  Wiele  razy.  Ale  nigdy  tak  intensywnie. 

Tak przejmująco. 

 -  Jeste

ś  najpiękniejszą  kobietą,  jaką  kiedykolwiek 

spotkałem - powiedział cicho. 

 -  Doprawdy?  -  Skrzy

żowała  ramiona  na  piersi.  -  Może 

więc  zrozumiesz,  czemu  zakładam  do  pracy  te  obrzydliwe 

okulary.  Żeby  zniechęcić  takich  jak  ty  przed prawieniem mi 
tanich komplementów. 

 - Powiedzia

łem najszczerszą prawdę. 

 - A s

łońce świeci w nocy. 

 - Nie jest zbrodni

ą być piękną, Katrin. 

 - By

ć może. 

 - Jeste

ś bardzo powabna. Ty o tym wiesz. Ja także. 

 -  Nienawidz

ę  pochlebstw.  -  Mocniej  oplotła  się 

ramionami. I nagle Luke pojął wszystko. 

 - Pragniesz mnie równie mocno, jak ja ciebie - 

powiedział 

z subtelnością podrostka. - Dlatego tak się boisz. 

Zapad

ła  cisza.  Tylko  szemrały  fale.  A  z  oddali  doleciał 

krzyk mewy. 

 - Kompletnie oszala

łeś - wyszeptała. Owszem. Co do tego 

nie było wątpliwości. 

 - Ale mam racj

ę, prawda? 

 -  Nie! I ty te

ż  traktujesz  mnie  w  taki  sposób.  Tylko 

dlatego, że jestem kelnerką - dodała. Tyle było goryczy w jej 

głosie,  że  Luke  zadrżał.  -  Jestem na twoje skinienie. Tania. 

Dostępna. 

Niek

łopotliwa.  Potem  wsiądziesz  w  samolot  i  odlecisz. 

Ale ja jestem przywiązana do... 

background image

 -  Nie ma znaczenia, jak zarabiasz na 

życie - przerwał jej 

gwałtownie. 

 -  Taaak. Racja.  -  Odgarn

ęła włosy. Słońce zamigotało w 

jasnych kosmykach. - 

Pytałeś, jak się nazywam. Jestem Katrin 

Sigurdson.  Mój  mąż  nazywa  się  Erik  Sigurdson.  Jest 
rybakiem. Teraz pracuje tam, na jeziorze. 

Ju

ż  wiem,  jak  czuje  się  człowiek  uderzony  w  splot 

słoneczny, pomyślał Luke. 

 - Nie nosisz obr

ączki - wychrypiał. 

 -  Moja obr

ączka  jest  bardzo  stara i delikatna. 

Pamiątkowa.  Grawerowana.  Postanowiłam  nie  nosić  jej  do 

pracy. Ani podczas żeglowania. 

M

ówiła  prawdę?  Patrzyła  mu  prosto  w  oczy.  Pewna 

siebie. Szczera. I... przerażona. 

 - Pochodzisz st

ąd? - Usiłował zapanować nad emocjami. 

 - Tak. Od urodzenia. 
 - Nie spotka

łem cię zatem nigdzie wcześniej... 

 - Na pewno nie. Niby jak? No w

łaśnie, jak? 

 -  Jeszcze jedno  -  powiedzia

ła.  Świetnie  panowała  nad 

sobą. - Daj mi wreszcie spokój. Może wtedy uwierzę, że nie 

jesteś zwykłym natrętem. 

Obr

óciła się na pięcie i odeszła. 

Porusza

ła się zwinnie, z gracją. Słońce rozpaliło migotliwe 

ogniki  w  jej  włosach.  Uwypukliło  powabne  kontury  jej 

sylwetki. Luke spostrzegł nagle, że zacisnął pięści i oddycha 

nerwowo. Co się z nim działo? 

Przecie

ż była zamężna. Nieosiągalna. 

Ruszy

ł pomału przed siebie. Nigdy dotąd nie zachowywał 

się  w  taki  sposób.  Nigdy  tak  nie  nagabywał  kobiet,  nie 

zadawał  tylu pytań.  Nie  zabiegał  o  kobiety.  Bo  nigdy  nie 

musiał. To one zabiegały o niego. A poza tym odkąd uciekł z 

Teal  Lake  w  piętnastym  roku  życia,  zawsze  myślał  przede 

wszystkim  o  pracy.  Początkowo  pod  ziemią,  w  kopalniach 

background image

całego  świata.  Wiele  czytał,  nawiązywał  kontakty  i 

inwestował 

trudem 

zgromadzone 

oszczędności, 

przemierzając  świat.  Bywały  chwile,  kiedy  myślał,  że 

przepadł  z  kretesem.  Czuł  już  zapach  klęski.  Ale  nie  poddał 

się. I dotarł na szczyt. 

A wszystko dlatego, 

że potrafił narzucić sobie bezlitosny 

dryl. Wymagał od pracowników dużo. Ale od siebie wymagał 

znacznie  więcej.  Praca  była  istotą  jego  życia.  Kobiety  były 
tylko dodatkiem. I tak 

powinno pozostać. 

Oczywi

ście, przez te wszystkie lata istniały w jego życiu 

kobiety.  Nie  był  mnichem.  Ale  wszystkie  one  musiały 

wiedzieć jedno. Żadnych związków. Żadnych dalekosiężnych 
planów. 

I oto, z nieznanego powodu, tajemnicza, niezale

żna 

blondynka p

rzedarła  się  przez  jego  linie  obronne.  Zamężna 

blondynka. 

Nigdy nie zadawa

ł  się  z  mężatkami.  Budziło  to  w  nim 

wstręt.  Poza  tym  zawsze  wolał  wysokie  brunetki.  Katrin 

Sigurdson bez wątpienia nie była wysoką brunetką. 

Czemu zatem wci

ąż miał przed oczyma złotą aureolę, jaką 

słońce  wznieciło  w  jej  włosach?  I  delikatne  cienie  na 

policzkach? I te krągłe kształty, zapierające dech w piersiach? 

Dzieci

ństwo  zabiło  w  nim  zdolność  kochania.  Otwarcia 

się  przed  inną  istotą,  okazania  słabości.  Wyzbył  się 
wszystkich delika

tnych uczuć. I nie zamierzał tego zmieniać. 

Zw

łaszcza dla mężatki. 

Ruszy

ł truchtem. Przyspieszył. Pobiegł prosto do swojego 

pokoju, aby wziąć prysznic, przebrać się i pójść na śniadanie. I 

nie zamierzał nawet popatrzeć na Katrin Sigurdson. 

Luke zszed

ł do restauracji w towarzystwie Johna, Akasaru 

i  Ruperta,  dyskutując  zawzięcie  o  kontroli  zanieczyszczeń. 

Usiadł przy stole, jakby Katrin wcale tam nie było. Zamówił 

śniadanie. 

background image

 - I kaw

ę - dorzucił. - Natychmiast. 

 - Tak jest, sir. 
Znowu to samo, pomy

ślał.  I  powrócił  do  dyskusji.  W 

pewnym  momencie  doleciały  go  fragmenty  rozmowy,  jaką 

prowadzili po drugiej stronie stołu Hans i Martin. Rozmawiali 
o porannej wyprawie na ryby. 

 -  Rozmawiali

śmy  już  z  Katrin  -  powiedział  Hans  z 

ciężkim niemieckim akcentem. - Szef kuchni obiecał usmażyć 

nam złowione szczupaki na kolację. Prawda, Katrin? 

 -  Tak, prosz

ę  pana.  On  potrafi  wspaniale  przyrządzać 

ryby. 

 -  A ja zamierzam spr

óbować dziś sandacza - powiedział 

John. - Podobno tutejszy smakuje wybornie. 

Maitre Olaf przyni

ósł dzbanek z kawą. 

 -  Dowiedzia

łem  się,  że  mąż  Katrin  jest  rybakiem  - 

powiedział Luke donośnym głosem. - Może dzisiaj poznamy 
jego zdobycz. 

Olaf zastyg

ł.  Posłał  Katrin  zdumione  spojrzenie.  A  ona 

zaczerwieniła się po same uszy. 

 -  Dzi

ękuję, Olafie - powiedziała. Mocno  zacisnęła palce 

na uchu dzbanka. 

 -  Powiadasz, 

że  on  jest  rybakiem,  tak?  -  rzucił  Luke 

zaczepnie. Wbrew obietnicom, popatrzył na nią. 

 - Owszem. - Nie odwr

óciła oczu. 

Je

śli  kłamała,  była  mistrzynią. Jeśli  nie  -  była niezwykle 

opanowana. Przez mgnienie ok

a Luke zapragnął zerwać z jej 

nosa  te  okulary  i  pocałować  ją.  Tylko  czy  w  ten  sposób 

poznałby prawdę o Katrin Sigurdson? 

 -  S

łyszałem,  że  burza  na  jeziorze  może  być  bardzo 

niebezpieczna - 

odezwał się John. 

 -  To prawda, sir. Jezioro jest do

ść  duże,  ale  płytkie. W 

rezultacie szybko podnoszą się wysokie fale. Szczególnie przy 

background image

południowym  wietrze.  Ale  rybacy  świetnie  umieją  czytać 

znaki na niebie i mogą schronić się na brzegu. 

Luke nie odezwa

ł  się.  Nie  myślał  całować  Katrin  na 

oczach  tłumu  ludzi.  W  ogóle  nie  zamierzał  jej  całować. 

Popijając  kawę,  myślał  gorączkowo.  Informacja  o  mężu 

Katrin  najwyraźniej  zaskoczyła  Olafa.  Czyżby  więc  Katrin 

wymyśliła sobie męża? 

Istnia

ły  sposoby  odkrycia  prawdy.  Chociaż  akurat 

wypytywanie Olafa nie było najlepszym pomysłem. Mogło to 

tylko zaszkodzić Katrin. Ale przecież po lunchu przewidziana 

była  dwugodzinna  przerwa.  Musiał  dowiedzieć  się,  czy  go 

okłamała.  Jeśli bowiem  tak  było,  rodziło  się  bardzo  ciekawe 

pytanie, dlaczego tak postąpiła. 

Czy

żby obawiała się Luke'a? A może samej siebie? 

Musia

ł poznać prawdę. 

background image

ROZDZIA

Ł CZWARTY 

O drugiej po po

łudniu  Luke  wsiadł  do  wynajętego 

samochodu.  Na  fotel  obok  rzucił  aparat  fotograficzny.  Był 

piękny,  letni  dzień.  Od  jeziora  wiał  ciepły  wiatr.  Kłaczki 

obłoków sunęły po błękitnym jak oczy Katrin niebie. Nie miał 

żadnego konkretnego planu. Zamierzał pojechać do najbliższej 

wioski,  rozejrzeć  się  trochę,  popytać.  Wioska  nazywała  się 

Askja. Była bardzo mała. 

Na pewno bez trudu uda mu si

ę  dowiedzieć,  czy  rybak 

Erik  Sigurdson  istnieje  naprawdę.  I  czy  ma  żonę  imieniem 
Katrin. 

Walczy

ł przez chwilę z myślą, by zapytać o to w recepcji 

hotelu.  Ale  to  był  zły  pomysł.  Musiał  wszak  istnieć  powód, 

dla którego podjęła pracę nie odpowiadającą jej inteligencji i 
charakterowi. 

W

ąską drogą jechał wzdłuż jeziora. Chłonął zachwycający 

pejzaż.  Ale  też  wiedział  z  dzieciństwa,  jak  okrutne  potrafią 

być tu zimy. 

Zrobi

ł  kilka  zdjęć.  Sfotografował  samotny  kościółek  i 

krowę na łące. 

Niedu

że  domki  stały  wzdłuż  brzegu  małej  zatoki.  Luke 

postanowił  przejechać  przez  całą  wioskę.  Potem  zawrócić  i 

zajrzeć do sklepu. Albo do kawiarni. 

Ostatni dom, pomalowany na 

żółto, stał przy samej plaży. 

Przy  domu  był  nieduży,  ale  zadbany  ogródek.  Na  piasku 
nieopodal kobieta i dwoje dzieci grali we frisbee (gra 

polegająca  na  rzucaniu  plastikowym  krążkiem  w  kształcie 
talerza). Luke zahamowa

ł gwałtownie. Znał tę kobietę. Poznał 

ją, chociaż włosy skryła pod czapką z dużym daszkiem. 

Nic nie m

ówiła o dzieciach. 

Wysiad

ł z auta i między drzewami ruszył ku plaży. 

Zatrzyma

ł się i podniósł kamerę do oka. Nakierował ją na 

Katrin  i  nastawił  największe  zbliżenie.  Tak  była 

background image

zaabsorbowana  grą,  że  go  nie  widziała.  Szybko  trzykrotnie 

nacisnął  migawkę.  Gdy  opuszczał  aparat,  jedno  z  dzieci 

zauważyło go i krzyknęło coś. Katrin obróciła się na pięcie. 

 -  Szuka pan kogo

ś?  -  zawołała  głosem,  w  który  trudno 

było usłyszeć przyjazne nutki. 

U

śmiechnął się szeroko, powiesił aparat na gałęzi drzewa i 

wyszedł na plażę. 

 -  Mam kilka wolnych godzin, postanowi

łem  więc 

zwiedzić  okolicę...  Dzień  jest  taki  piękny,  prawda?  -  I nie 

czekając  na  odpowiedź,  uśmiechnął  się  do  mniej  więcej 
siedmioletniej dziewczynki.  - 

Mieszkam  w  pensjonacie.  Już 

bardzo  dawno  nie  grałem  we  frisbee...  Czy  mógłbym 

przyłączyć się do was? 

Ma

ła uśmiechnęła się do niego. 

 - Mo

że pan grać w mojej drużynie. Jak się pan nazywa? 

 - Luke. A ty? 
 - Lara - odpar

ła i podała mu plastikowy dysk. 

Lara Sigurdson? C

órka  Katrin?  Chyba  nie  był 

przygotowany  na  dociekanie  prawdy.  Skupił  się  na  grze. 

Zgrabnym ruchem nadgarstka posłał krążek do Katrin. Przez 

moment wydawało się, że zastygła w bezruchu na zawsze. 

 - 

Łap! - zawołał chłopiec. On również miał jasne włosy. 

Musiał mieć około pięciu lat. 

Tyle lat mia

ł  Luke,  kiedy  opuściła  go  matka.  Katrin 

gwałtownie wyciągnęła rękę i chwyciła talerz. 

 - Go

ń, Tomasie! - zawołała. 

Tomas potkn

ął się i nie zdołał złapać talerza. 

 - Punkt dla nas - oznajmi

ła Lara. 

Pos

łała krążek do Katrin. A ta z wściekłą siłą cisnęła go 

wprost  w  pierś  Luke'a.  Śmiejąc  się  radośnie,  uskoczył,  żeby 

nie oberwać po żebrach. Omal się nie przewrócił. 

 - 

Świetny  rzut  -  powiedział  i  posłał  dysk  do  Tomasa. 

Śmiejąc się do malca, Luke uświadomił sobie, że już dawno 

background image

nie bawi

ł się tak beztrosko. 

Ostatnio na wiosn

ę, w San Francisco, z dziećmi Ramona. 

Gra toczy

ła  się  gładko.  W  pewnym  momencie  Luke  i 

Katrin  wylądowali  na  ziemi.  Splątani  w przypadkowym 

uścisku. 

Luke zesztywnia

ł. Przestraszył się nieco. A gdy próbował 

się  oswobodzić,  poczuł,  jak  nabrzmiały  jej  sutki.  Całą  siłą 

woli powstrzymał się przed zamknięciem jej w objęciach. 

 -  Nic wam si

ę  nie  stało?  -  usłyszał  głosik  Tomasa.  - 

Śmiesznie wyglądacie... Splątani, jak ośmiornica. 

Luke odsun

ął się ostrożnie. A Katrin zerwała się na równe 

nogi, dysząc ciężko. 

 -  Wszystko w porz

ądku. To był świetny rzut, Tomasie - 

powiedziała. 

 -  Zdobyli

śmy punkt - powiedział chłopiec. - Czyja teraz 

kolej? 

Luke wsta

ł, otrzepał krążek z piasku i delikatnie posłał do 

Lary. Czuł się, jakby przejechała go wielka ciężarówka. 

Gdyby nie te dzieciaki! pomy

ślał.  Wcisnąłbym  Katrin  w 

piasek, zdarł z niej ubranie... Kątem oka dostrzegł nadlatujący 

talerz. Chwycił w ostatniej chwili i odrzucił do Tomasa. 

Nie mia

ł siły spojrzeć na Katrin. 

Kilka minut p

óźniej chłopiec padł na piasek. 

 - Przerwa - wysapa

ł. - Jestem wykończony. 

 -  Ja te

ż  -  zawtórowała  Lara.  Katrin  uśmiechnęła  się  do 

nich. 

 -  Mo

że poszlibyście do domu? W kuchni są lody. Tylko 

nie zapomnijcie o zamknięciu lodówki. Biegnijcie już. 

Dzieci natychmiast zapomnia

ły  o  zmęczeniu.  Sumiennie 

rozejrzały się na boki przekraczając szosę i pognały do domu. 

Gdy oddaliły się dostatecznie, Katrin odwróciła się do Luke'a. 

 -  Nie  mia

łeś  prawa  przychodzić  tutaj  i  niepokoić  moich 

dzieci. Lodowata dłoń ścisnęła mu serce. 

background image

 - A wi

ęc to twoje dzieci? 

 -  A czyje

ż  miałyby  być?  Nie  życzę  sobie,  żebyś 

przychodził  tutaj.  Zawsze  oddzielam  pracę  od  życia 

domowego.  Poza  tym  już  prosiłam,  żebyś  dał  mi  spokój. 

Pamiętasz? 

 - Bardzo udane dzieci - przyzna

ł z ociąganiem. 

 -  Owszem. I dlatego je

śli sądzisz, że zgodzę się na jakąś 

przygodę z tobą i zrujnuję sobie życie, to mylisz się bardzo. 

Luke sta

ł  bez  słowa.  Katrin  była  mężatką.  Miała  dzieci. 

Co ja 

tu robię? pomyślał. 

 -  Nigdy nie proponowa

łem ci żadnej przygody - bąknął. 

Katrin wcisnęła ręce w kieszenie. 

 -  Nie obra

żaj  mojej  inteligencji...  Potrafię  odczytywać 

sygnały. 

 -  Jeste

ś zatem na tyle inteligentna, żeby dostrzec, że coś 

zaiskrzyło między nami. 

 - To ty tak twierdzisz! - Poczerwienia

ła na twarzy. 

 - Mo

żemy kłócić się, jak Tomas i Lara. To nie ja! To ty! 

To nie ja! Tego chcesz? 

 -  Chc

ę, żebyś sobie poszedł. I nigdy nie wracał - rzuciła 

twardo. 

Tak samo czu

ł  się  dziesięć  lat  wcześniej,  kiedy  pewien 

makler,  którego  talent  finansowy  przewyższała  tylko  jego 

nieuczciwość,  wystawił  go  do  wiatru.  I,  tak  jak  wtedy,  nie 

pozostało mu nic innego, jak tylko pogodzić się z porażką. 

 -  Zgoda. Odejd

ę  i  nigdy  nie  wrócę  -  powiedział  ze 

szczerością, która jego samego wprawiła w zdumienie. - Ale 

nie  mogę  zapomnieć  cię.  Nie  pytaj,  dlaczego.  Nie  umiem  ci 

tego  wytłumaczyć.  Nie  sądź,  że  zawsze  zaczepiam  kobiety 

podczas konferencji. Nigdy tak nie postępuję. Bez względu na 

to, czy są kelnerkami, czy dyrektorkami koncernów. 

Brak

ło  mu  słó w.  Zresztą  i  tak  n ie  było  już  n ic  d o 

powiedzenia. Gra skończona. 

background image

Luke rejestrowa

ł w pamięci każdy detal jej postaci, jakby 

robił kolejne fotografie. Zapisywał w mózgu na potem. Kiedy 

już jej nie będzie widywał. 

 - Podaj mi chocia

ż jeden powód, dla którego miałabym ci 

uwierzyć - powiedziała lodowatym tonem. 

 - Nie potrafi

ę! Uwierzysz mi albo nie. Zresztą, jakie to ma 

znaczenie? 

 -  Masz racj

ę.  To  nie  ma  znaczenia.  -  Zagryzła  wargę.  - 

Proszę, odejdź, Luke... Powinnam pójść do domu, sprawdzić, 

co robią dzieci. Poza tym Erik może zaraz wrócić. 

M

ąż  Katrin  był  ostatnim  człowiekiem,  którego  chciałby 

spotkać. Człowiek, który dzielił z nią łóżko. Ojciec jej dzieci. 

I  tylko  resztką  świadomości  zauważył,  że  po  raz  pierwszy 

zwróciła się do niego po imieniu. 

 -  Do widzenia, Katrin.  -  Odwr

ócił  się  i  ruszył  do 

samochodu.  Pamiętał  jeszcze,  by  zdjąć  z  drzewa  aparat 
fotograficzny. 

Kiedy otwiera

ł  drzwiczki,  na  ganek  wybiegli  Tomas  i 

Lara. 

 - Cze

ść, Luke. - Pomachali mu. 

 -  Do widzenia Laro. Do widzenia Tomasie  -  zawo

łał. 

Potem  zawrócił  i  pojechał  na  północ.  W  lusterku  widział 

Katrin idącą do domu. 

Gra sko

ńczona. 

Tyle tylko, 

że to nie była gra. Luke czuł się jak wtedy, gdy 

miał pięć lat. Kiedy zrozumiał, że matka nie wróci do domu. 

Że nie pojechała do sklepu. Wtedy też czuł ten sam, bolesny 
skurcz serca. 

Katrin by

ła  mężatką.  Matką.  I  choćby  pragnął  jej  ponad 

wszystko, należała do innego. 

Kiedy straci

ł  z  oczu  żółty  dom,  zjechał  na  pobocze  i 

zatrzymał samochód. Pustym spojrzeniem wodził po jeziorze. 

background image

Dopiero id

ąca poboczem grupka młodzieży wyrwała go z 

zadumy. Uruchomił silnik i ruszył dalej. Ale po chwili, kiedy 

mijał  kawiarnię,  zwolnił.  Nie  miał  ochoty  wracać  do 

pensjonatu.  Nie  miał  chęci  na  grę  w  golfa  czy  ćwiczenia  na 

siłowni.  Pomyślał,  że  wypiłby  coś  zimnego.  Może  zjadłby 

jakieś ciastko. 

Kawiarnia by

ła  naprawdę  maleńka.  Ściany  pokrywały 

tapety  w  kwiatuszki.  Zasłonki  zaś  składały  się  głównie  z 

falbanek.  Ale  w  chłodni  za  szybą  leżało  mnóstwo 

smakowitych ciast pokrytych grubą warstwą czekolady. Luke 

uśmiechnął się. 

 -  Poprosz

ę duży kawałek tortu - powiedział - i mrożoną 

herbatę z cytryną. 

 -  Zaraz przynios

ę.  -  Brązowe  oczy  kelnerki  migotały 

wesoło. Plakietka informowała, że na imię ma Margret. 

Si

ęgnął  po  gazetę  i  usiadł  przy  oknie.  W  przeciwnym 

kącie siedziało sześć kobiet. Jeszcze dwie nieco bliżej niego. 

Był  tam  jedynym  mężczyzną.  Poczuł  się  lekko  skrępowany. 

Rozłożył gazetę. Kiedy Margret przyniosła olbrzymi kawałek 

ciasta, uśmiechnął się. 

 - Mnóstwo kalorii - 

rzucił. 

 -  Pan nie ma si

ę  czego  obawiać.  Mieszka  pan  w 

pensjonacie? 

 - Tak. Przyjecha

łem na konferencję górniczą. Jadąc przez 

wioskę, spotkałem Katrin, kelnerkę tego hotelu. 

 - Katrin Sigurdson. Mieszka w r

óżowym domu nieopodal 

kościoła. 

 - Nie... To by

ł dom na samym końcu wioski. Bawiła się z 

dziećmi. 

 - Z dzie

ćmi? - Margret zmarszczyła brwi. 

 - Lara i Tomas. Jasnow

łose jak ona. . 

background image

 -  Katrin nie ma dzieci  -  powiedzia

ła  Margret.  -  To  są 

dzieci Anny. Anno - 

zawołała w stronę kobiet siedzących przy 

stole w kącie - czy Katrin dogląda dzisiaj twoich dzieci? 

B

łękitnooka blondynka uśmiechnęła się do Margret. 

 -  Powiedzia

ła,  że  zabierze  je  na  plażę.  Żebym  mogła 

spotkać  się  z  Fjolą.  Katrin  jest  bardzo  miła  i  uczynna.  - 

Uśmiechnęła się do Luke'a. - A dzieci przepadają za nią. 

 -  Jest wi

ęc  nadzieja  -  zaczął  Luke  ostrożnie  -  że  kiedyś 

sama będzie miała dzieci. 

Anna zachichota

ła. 

 - Najpierw musi znale

źć męża. 

 - Jest bardzo 

ładna - powiedział z udawaną obojętnością. 

Lecz  jego  serce  zmiękło  jak  wosk  na  słońcu.  - Nie powinno 

być z tym problemu. 

 - Ale jest strasznie wybredna. Zbyt wybredna, jak na tak 

ma

łą wioskę, jak Askja. - Anna wzruszyła ramionami. - Wciąż 

mówi, że stąd wyjedzie. Dla nas to będzie strata. Ale dla niej 
zysk. - 

Posłała Luke'owi kolejny urzekający uśmiech. - Proszę 

mi wybaczyć. 

Powr

óciła do rozmowy z Fjolą. 

 - S

łyszałem - Luke zwrócił się do Margret - że rybak Erik 

Sigurdson wozi turystów po jeziorze. Czy to prawda? 

 -  Erik? Owszem. Ale tylko w weekendy. Jest ju

ż  zbyt 

stary,  żeby  zajmować  się  tym  na  co  dzień.  -  I  ze  złośliwym 

uśmieszkiem  dodała:  -  I  zbyt  przywiązany do butelki z 

rumem, jeśli mam być szczera. 

 - Szkoda. W weekend ju

ż mnie tu nie będzie. 

 -  Jonas te

ż  wozi  turystów.  W  pensjonacie  powinni  mieć 

numer jego telefonu. 

 - Dzi

ękuję. Chyba rzeczywiście spytam o niego. 

Do kawiarni wesz

ły jeszcze trzy kobiety i Margret poszła 

ku nim. Luke gapi

ł się w gazetę niewidzącym wzrokiem. Tak 

więc Katrin ani nie była mężatką, ani nie miała dzieci. 

background image

Ok

łamała go. 

Spojrza

ł na ciasto. Niespodziewanie całkiem stracił apetyt. 

Czuł  jednak,  że  Margret  byłaby  dotknięta,  gdyby  zostawił 

choć  okruszek.  Sięgnął  po  widelczyk.  Skłębione  myśli 

rozsadzały mu czaszkę. Dowiedział się, gdzie Katrin mieszka. 

A także, że myśli o opuszczeniu Askja. 

M

ógłby zaprosić ją do San Francisco. 

Jasne! pomy

ślał gorzko. Przecież roześmiałaby się mu w 

twarz. 

A  gdyby,  jakimś  trafem,  zgodziła  się  jednak, 

przewróciłaby  mu  życie  do  góry  nogami.  Czy  tego  właśnie 

chciał? 

Nie. Na pewno nie. 
Jad

ł  pomału,  starając  się  jednocześnie  zrozumieć 

odczytywane  prognozy  finansowe.  Ale  kiedy  dwadzieścia 

minut  później  wychodził  z  kawiarni,  nie  pamiętał  ani  jednej 
liczby. 

Katrin Sigurdson to niebezpieczna kobieta. A jaka jest 

najlepsza taktyka w obliczu zagro

żenia? Unikać go. Nie miał 

już osiemnastu lat Nie miał też skłonności samobójczych. I nie 

musiał już sobie niczego udowadniać. 

Trzyma

ć się do niej z daleka. To wszystko. 

Jakie to proste. 

background image

ROZDZIA

Ł PIĄTY 

Przez ca

łą dobę Luke trzymał się z daleka od Katrin. Po 

południu  wrócił  prosto  na  kolejne  obrady,  które  wcale  nie 

poprawiły  mu  nastroju.  Później  rozmawiał  z  delegatami  z 
Peru. O

biad  zamówił  do  pokoju.  Pracował  do  późnej  nocy. 

Wyczerpany, zasnął mocno i omal nie spóźnił się na śniadanie 

następnego dnia. 

Dobrze, 

że tym razem mu się nie śniła. 

Kiedy zszed

ł do restauracji, zorientował się, że tego dnia 

Katrin  miała  wolne.  Zastępował  ją  młodzieniec  imieniem 

Stan. I znowu cały dzień minął Luke'owi na ciężkiej pracy. O 

pół do piątej było już jednak po wszystkim. Zrobił wszystko, 

co  do  niego  należało.  Przez  moment  pomyślał,  że  mógłby 

wpaść do baru. W końcu postanowił jednak pobiegać. 

Przez ponad godzin

ę  biegał  wśród  drzew,  podziwiając 

niebo czerwieniejące na zachodzie. Kiedy mijał przystań, nie 

dostrzegł łódki Katrin. 

Tymczasem wiatr wzmaga

ł  się  bardzo  prędko. 

Południowy  wiatr.  O  takim  zdaje  się  wietrze  Katrin  mówiła, 

że jest na jeziorze niebezpieczny. Czy nie było już zbyt późno 

na żeglowanie? 

Nagle przestraszy

ł  się.  Lęk  dodał  mu  skrzydeł  u  nóg. 

Wpadł  do  pokoju,  przebrał  się  błyskawicznie  i  dopadł 

samochodu. Z piskiem opon wystartował w stronę wioski. Na 

przystani nie było nikogo. Tylko z łodzi w kącie wspinał się 

na pomost starszy mężczyzna. Luke pobiegł do niego. 

 -  Szukam Katrin Sigurdson  -  zawo

łał,  by  przekrzyczeć 

wiatr. - Ona p

ływa na małej łódce z czerwonymi żaglami. Nie 

wie pan, czy wypłynęła na jezioro? 

Starzec mia

ł czerwoną twarz i kaprawe spojrzenie. 

 -  Katrin? To moja siostrzenica... Nazywam si

ę  Erik 

Sigurdson. 

background image

 - Luke MacRae. - U

ścisnął wyciągniętą dłoń. - Boję się o 

nią. Nie powinna żeglować w taką pogodę. 

 - Katrin? - Erik zarechota

ł radośnie. - Ona jest za sprytna. 

Chociaż,  muszę  powiedzieć,  że  lubi  czasem  ryzykować. 

Nieraz jej mówiłem, dziewczyno, pewnego dnia posuniesz się 
za daleko, a wtedy... 

 - Gdzie ona jest? 
 -  Strasznie jeste

ś  zdenerwowany,  chłoptasiu.  -  Erik z 

wielką wprawą splunął do wody. 

 - A i owszem. Nie odpowiedzia

ł mi pan. 

 - Nie interesuj

ą jej faceci z pensjonatu. 

 -  Chocia

ż  mieszkam  w  pensjonacie  -  wycedził  Luke 

lodowatym głosem - potrafię dostrzec nachodzącą burzę. Nikt, 

absolutnie  nikt  nie  powinien  żeglować  w  taką  pogodę. 

Zwłaszcza  tak  małą  łódeczką.  Powie  mi  pan wreszcie, gdzie 
ona jest? 

 -  Je

śli  nie  ma  jej  w  domu  i  nie  ma  łódki,  to  pewnie 

zacumowała po drugiej stronie cypla. 

 - Jak si

ę tam dostanę? 

Z kieszeni flanelowej koszuli Erik wyj

ął prymkę, z drugiej 

kieszeni nóż. Odciął kawałek tytoniu i wetknął do ust. 

 - Ma pan jakie

ś zamiary wobec mojej siostrzenicy, panie 

Luke MacRae? 

 - Nie. Ale na pewno nie chc

ę patrzeć, jak tonie, podczas 

gdy my tu sterczymy i marnujemy czas! 

 -  Dobrze, dobrze, po co si

ę  tak  pieklić?  Wsiadaj  pan  w 

samochód,  jedź  pan  w  prawo.  Na  pierwszym  skrzyżowaniu 

trzeba skręcić w lewo i jechać, aż się droga skończy. Założę 

się, że tam ją pan znajdzie. 

 - Mam nadziej

ę - warknął Luke i pognał do auta. Ruszył z 

piskiem  opon.  O  szybę  uderzyły  pierwsze  krople  deszczu. 

Wiatr  szarpał  drzewa,  gnał  po  niebie bure chmury. Nagle 

lunęło jak z cebra. A błyskawice raz po raz cięły horyzont. 

background image

Porywisty wiatr i b

łyskawice  stanowiły  śmiertelne 

zagrożenie  dla  żeglarza.  Luke  poczuł  zimny  uścisk  strachu. 

Pędził najszybciej, jak mógł. Z trudem odnajdywał drogę. 

Dlaczego nie zosta

ła w porcie? Dlaczego? 

Z ca

łej  siły  nacisnął  hamulec.  Omal  nie  minął  zjazdu  w 

boczną  dróżkę.  Wjechał  w  ciemny  tunel  z  drzew.  Zwolnił. 

Wycieraczki nie nadążały zbierać wody z szyby. A po niebie 

przetaczały się pomruki grzmotów. 

 -  Droga sko

ńczyła  się  niespodziewanie.  Przed  autem 

pojawiła  się  polana,  opadająca  łagodnie  ku  maleńkiej 

zatoczce.  Dobrze  osłonięta  od  wiatru,  stanowiła  przytulne 

schronienie.  Kolejna  błyskawica  rozdarła  niebo.  Ostrożnie 

zjechał nad wodę i zatrzymał się przy niewielkim zagajniku. 

W okolicy nie było żadnego innego auta. 

Pchn

ął  gwałtownie  drzwiczki  i  wyskoczył  z  samochodu. 

Od  wody  oddzielał  go  niewielki  pagórek.  Wbiegł  na  szczyt. 

Przy pomoście kiwała się łódka. Katrin klęczała na mokrych 

deskach, plecami do niego. Szukała czegoś w torbie. 

By

ła bezpieczna. 

Luke sta

ł  przez  chwilę  w  milczeniu.  Uspokajał  się  z 

wolna. Nie utonęła. Jest bezpieczna. Pomału podszedł do niej. 

Był całkiem przemoknięty. W świetle kolejnej błyskawicy jej 

różowa bluzka zajaśniała jak płomień. 

Wyczu

ła  chyba  drżenie  pomostu,  gdyż  uniosła  głowę  i 

obróciła się ku niemu. Przez mgnienie oka dostrzegł radość na 
jej twarzy. 

 -  Wygl

ądasz  na  bardzo  zadowoloną  z  siebie.  Dlaczego? 

Uśmiech zniknął z jej twarzy. 

 -  Je

śli  koniecznie  chcesz  wiedzieć  -  odpowiedziała  -  to 

dlatego, że tak dobrze poradziłam sobie z łódką, kiedy wiatr 

się nasilił. 

 -  Bardzo niem

ądrze  postąpiłaś,  wypływając  w  taką 

pogodę. 

background image

 - Dzi

ękuję za troskę. Podszedł bliżej. 

 - Po

łudniowy wiatr i burza z piorunami. Czyś ty oszalała? 

A może zamierzasz popełnić samobójstwo? 

 -  Ani jedno, ani drugie  -  rzuci

ła  gniewnie.  -  Czemu nie 

wrócisz do pensjonatu, Luke'u MacRae? Tam jest twoje 
miejsce. Tam, przynajmniej teoretycznie, wiesz, o czym 
mówisz. 

Chwyci

ł ją za ramię. Strugi wody spływały po jej twarzy. 

 -  Tak si

ę złożyło, że teraz także wiem, o czym mówię... 

Gdybyś  wpadła  w  tarapaty,  ktoś  powinien  by  przyjść  ci  z 

pomocą. Narażałaś czyjeś życie dla kilku chwil tanich emocji. 

Źle  się  wyraziłem...  To  nie  było  szaleństwo.  To  była  totalna 

nieodpowiedzialność. 

Spr

óbowała  uwolnić  rękę.  Jej  niebieskie  oczy  miotały 

błyskawice. 

 -  Zdaje si

ę,  że  o  czymś  zapomniałeś...  Uciekłam  przed 

burzą i nie naraziłam niczyjego życia. Swojego także. Ale co, 

u diabła, ty tutaj robisz? Nie muszę chyba mówić, jak mi się 

nie podoba to, że jeździsz za mną. 

W odpowiedzi, Luke chwyci

ł  ją  w  ramiona,  przyciągnął 

do siebie i pocałował. 

Jej reakcja by

ła natychmiastowa. I nie pozostawiała cienia 

wątpliwości.  Zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  odpowiedziała 

pocałunkiem. 

Kolejna b

łyskawica przecięła niebo. Grzmot przetoczył się 

nad drzewami. Ale Luke prawie tego nie zauważył. 

Katrin by

ła  przemoczona  do  ostatniej  nitki.  Objął  ją 

mocniej,  starając  się  chronić  przed  deszczem.  Ich  usta  nie 

rozłączyły  się  nawet  na  moment.  Przytulili  się  jeszcze 
mocniej. 

Luke by

ł  już  pewien.  Katrin  pragnęła  go  równie  mocno, 

jak on pragnął jej. Nie miał już wątpliwości. I poczuł, że choć 

cały mokry, płonie. 

background image

 -  Chod

źmy  do  samochodu...  -  powiedział  cicho.  -  Cała 

jesteś mokra. 

 -  Ty te

ż  -  wyszeptała.  Jej  oczy  lśniły  jak  brylanty. 

Pocałował ją jeszcze raz. Mocno i gwałtownie. 

 -  Jeste

ś  taka  piękna  -  szepnął  głucho.  Odpowiedziała 

kolejnym, namiętnym pocałunkiem. Wplotła 

palce w jego mokre w

łosy. Luke zadrżał z pożądania. 

 -  Chod

źmy  do  samochodu  -  powtórzył.  Katrin  uniosła 

głowę. Popatrzyła za siebie. 

 - Moja torba - powiedzia

ła. - Mam tam suche ubranie. 

 -  Zatem zabierzemy j

ą. - Luke uśmiechnął się szeroko. - 

Chociaż ta koszulka bardzo mi się podoba. 

Popatrzy

ła  w  dół.  Mokra  bawełna  przylegała  do  niej  jak 

druga skóra. Jakby była całkiem naga. Zagryzła wargę. 

 - Luke, ja... 
Schyli

ł  się  po  torbę.  Potem  wziął  Katrin  w  ramiona  i 

podniósł jak piórko. 

 - Dosy

ć gadania. - Pocałował ją. 

 - Czuj

ę, jak ci serce bije - powiedziała. 

Jeszcze nigdy nie pragn

ął kobiety tak, jak pragnął Katrin. 

Jakby pierwszy 

pocałunek  otwarł  tamę,  która  zbyt  długo 

więziła  gwałtowne  żądze.  Prawie  biegiem  ruszył  do  auta. 

Przez chwilę szarpał się z drzwiczkami. Potem posadził ją w 

fotelu.  I  pędem  obiegł  samochód,  szukając  w  kieszeni 

kluczyków. Musiał natychmiast włączyć ogrzewanie. 

Zatrzasn

ął  drzwi.  Nagle  zrobiło  się  cicho.  Burza  na 

zewnątrz  oddaliła  się.  Obejrzał  się  za  siebie,  na  Katrin. 

Siedziała,  wtulona  w  kanapę,  z  torbą  przyciśniętą  do  piersi. 

Jakby chciała odgrodzić się od niego. 

 - Nic si

ę nie bój... - powiedział miękko. - Nie gryzę. 

 -  Ja chyba zwariowa

łam - zawołała. - To przez tę burzę, 

przez  fale  na  jeziorze.  I  dlatego,  że  dotarłam  do  zatoki...  że 

dokonałam tego... 

background image

 - Katrin - przerwa

ł jej - oboje tego chcieliśmy. Nie ma w 

tym nic złego. 

 - Wszystko uk

łada się źle! 

 - Pos

łuchaj, zanim zaczniemy kłócić się, powinnaś chyba 

zdjąć to mokre ubranie. Natychmiast. 

 - Och, nie... Nie ma potrzeby. 
 -  Zamkn

ę oczy - rzucił zirytowany. - Albo zaczekam za 

zewnątrz. Stanę tyłem do samochodu. Za kogo ty mnie masz, 

u diabła? 

 - Nie wiem, kim jeste

ś. Bo i skąd? 

 - Nie ufasz mi. 
 - Nie ufam sobie! - rzuci

ła. - Nie możesz przecież tego nie 

widzieć. 

Zachcia

ło  mu  się  śmiać.  Włączył  silnik  i  nastawił 

ogrzewanie na pełną moc. 

 -  To dlatego mnie ok

łamałaś?  -  spytał  z  namysłem.  - 

Mówiłaś o mężu, Eriku i dwójce ukochanych dzieci, Larze i 

Tomasie,  o  oczach  niebieskich,  jak  twoje?  Muszę  ci  coś 

powiedzieć...  W  kawiarni  Margret  twoja  przyjaciółka  Anna 

powiedziała  mi,  że  te  dzieci  są  jej.  Przed  godziną,  kiedy 

szukałem  cię  na  przystani,  spotkałem  twojego  wuja Erika. 

Jego  koszula  domaga  się  prania,  buty  nadają  się  tylko  na 

śmietnik.  On  sam  żuł  wielką  porcję  tytoniu,  a  jezioro 

traktował  jak  olbrzymią  spluwaczkę.  Muszę  przyznać,  że 

cieszę się, iż nie jest twoim mężem. 

Katrin popatrzy

ła nań wrogo. Jeszcze mocniej przycisnęła 

torbę do piersi. 

 -  Musia

łam  coś  ci  powiedzieć!  Miałam  przyznać,  że  od 

naszego pierwszego spotkania 

śniłam o tobie każdej nocy? I to 

jak?! Takich snów nie można opowiedzieć dzieciom. 

 - Co? 
 -  S

łyszałeś.  Nie  zamierzam  powtarzać.  Luke  patrzył  na 

nią oszołomiony. 

background image

 - Podziwiam twoj

ą uczciwość. 

 - Raczej g

łupotę. 

 -  Taka uczciwo

ść jest już bardzo rzadka. Skrzywiła się z 

niesmakiem. 

 -  Nigdy nie m

ówię  nieprawdy.  Gdy  zdarzy  mi  się  to, 

okropnie  źle  się  czuję.  Byłam  zdumiona,  że  tak  łatwo 

uwierzyłeś w te banialuki o mężu i dwójce dzieci. Sądziłam, 

że zorientujesz się natychmiast. 

 -  Mo

że i jestem głupi - odparł cierpko. - Obiecajmy coś 

sobie. Nigdy więcej kłamstw. Zgoda? 

 -  Obietnice czyni

ą  sobie  ludzie,  którzy  coś  dla  siebie 

znaczą. Spojrzał jej prosto w oczy. 

 -  Ta obietnica dotyczy bezpo

średnio twojej uczciwości - 

powiedział. 

Odwr

óciła wzrok. 

 - Zgoda - powiedzia

ła z ociąganiem. 

 - 

Świetnie.  Teraz  zmień  ubranie.  Wrócę  za  pięć  minut. 

Wysiadł  z  samochodu.  Burza  oddalała  się  tak  szybko,  jak 
przysz

ła.  Nawet  deszcz  nie  padał  już  tak  intensywnie.  Luke 

przykucnął pod drzewem i zamyślił się. 

Tam, na pomo

ście,  kiedy  Katrin  tak  niespodziewanie  i 

ochoczo odpowiedziała na jego pocałunek, stracił kontrolę nad 

sobą. W sposób absolutnie nie do przyjęcia. Przecież on nigdy 

nie tracił panowania nad sobą! 

Tym razem sta

ło  się  inaczej.  Przez  pięć  minut  czuł  się 

szczęśliwy. Dlatego, że pocałowała go kobieta? Nie mógł się z 

tym pogodzić. 

Dobrze si

ę  stało,  że  była  zbyt  skromna  albo  zbyt 

przestraszona, by przebierać się w jego obecności. Potrzebna 

była  mu  ta  chwila  samotności.  Dla  zapanowania  nad 

szalejącymi hormonami. 

Niebezpiecze

ństwo. To właśnie oznaczała Katrin. Zawsze 

to wiedział. 

background image

Ale, niebezpieczna czy nie, pragn

ął  jej.  Bardziej  niż 

kogokolwiek w życiu. 

Gwa

łtowny powiew wiatru szarpnął drzewami, obsypał go 

zimnymi  kroplami.  Gwałtownie  otarł  kark.  Co  powinien 

zrobić  w  takiej  sytuacji?  Skoro  naprawdę  pragnął  jej, 

powinien ją wziąć. Na swoich warunkach. 

Powinien tylko jasno jej te warunki przedstawi

ć.  Tak 

będzie uczciwie. 

A kiedy je zaakceptuje, we

źmie ją do łóżka. 

Tylko w taki spos

ób  zdoła  pozbyć  się  obsesji  wobec 

Katrin Sigurdson? 

background image

ROZDZIA

Ł SZÓSTY 

Ostatnia b

łyskawica rozjaśniła niebo. Daleko nad jeziorem 

zamruczał  odległy  grzmot.  Luke  rozmyślał  gorączkowo. 

Kiedy  już  prześpi  się  z  Katan,  wyjedzie.  Poleci  do  Nowego 
Jorku, potem do domu, do San Francisco. I zapomni o niej. 

Bez trudu. 
Czy min

ęło już pięć minut? Miał nadzieję, że tak. Zmarzł 

trochę.  Mokra  koszula  kleiła  się  mu  do  pleców.  Poszedł  do 

auta. Katrin siedziała teraz na przednim fotelu. Miała na sobie 

żółty sweter. 

Kiedy wsiad

ł  do  samochodu,  zadrżał  od  panującego  tam 

gorąca. 

 -  Zmarz

łeś  bardzo  -  powiedziała  z  troską  w  głosie.  - 

Proszę, mam jeszcze jeden sweter. 

 -  Nic mi nie jest  -  burkn

ął.  -  Przestań  litować  się  nade 

mną. 

 - Nie zrobi

łam tego specjalnie. 

 - Nie jeste

ś moją matką. 

Nim jeszcze sko

ńczył 

mówić, 

pożałował 

wypowiedzianych słów. 

 -  Gdybym czu

ła  się  choć  odrobinę  twoją  matką,  nie 

śniłabym o tobie w taki sposób. 

 - Opowiedz mi te sny. 
 - 

Żartujesz?  Zawieź  mnie  do  domu.  Potem  powinieneś 

pojechać do pensjonatu i wziąć gorący prysznic. 

 - Mog

ę wziąć prysznic u ciebie. 

 - Pos

łuchaj, wiem, że ja... 

 - Katrin - powiedzia

ł cicho - chodź tutaj. 

 -  Nie! Nie mo

żemy.  -  Jęknęła  cichutko,  kiedy  Luke 

pocałował ją delikatnie. Pochylił się ku niej i przywarł ustami 

do  jej  warg.  Odchyliła  na  bok  głowę.  Głaskała  go  po 

ramionach.  Panuj  nad  sobą,  Luke,  pomyślał.  Technika,  nie 

emocje. Mocniej wpił się w jej usta. Położył dłoń na jej piersi, 

background image

sunął  badawczo  po  jej  krągłości.  Raz  po  raz  trącał  sterczący 

sutek. Chwycił go palcami i ścisnął. 

 - Kabin - wychrypia

ł - pragnę cię tak bardzo. Drżała. 

 - I ja ciebie pragn

ę - szepnęła. - Ale nie chcę robić tego, 

Luke. Nigdy nie pozwalam sobie na przygody z gośćmi. Taką 

mam zasadę. 

 -  My

ślisz, że o tym nie wiem? - mruknął. - Te okulary, 

włosy  związane  w  ciasny  ogon.  Stanowczo  nie  wygląda  to 

zachęcająco. 

 - To samoobrona. - U

śmiechnęła się słabo. 

 -  Niezwykle skuteczna  -  powiedzia

ł  ostrożnie.  Nadeszła 

chwila prawdy. Musiał odpłacić jej szczerością za szczerość. - 

Muszę  powiedzieć  ci  coś  bardzo  wyraźnie.  Nie  jestem 

zainteresowany żadnym trwałym związkiem. Chcę się kochać 

z  tobą  dzisiejszej  nocy,  ale  bez  zobowiązań.  Pojutrze  odlecę 

do Nowego Jorku i nigdy nie wrócę. 

 -  Bardzo dobrze...  -  powiedzia

ła  dziwnym  głosem.  - 

Wcale  nie  chcę  żadnego  trwałego  związku.  Takie  słowo  w 

ogóle nie istnieje w moim słowniku. 

 - Dlaczego? - zainteresowa

ł się. 

Spu

ściła oczy na splecione na kolanach dłonie. 

 -  M

ówiąc  szczerze,  jeżeli  pójdziemy  de  łóżka,  to  nie 

będzie miało nic wspólnego z miłością. Nie chcę, byś stał się 

częścią  mojego  życia.  Przykro  mi,  jeśli  zabrzmiało  to 

niegrzecznie,  ale  tak  musi  być.  Z  niezrozumiałego  dla  mnie 

powodu, przedarłeś się przez wszystkie moje linie obrony. Nie 

umiem  wytłumaczyć  sobie  tego  i  nie  będę  próbować.  Ale 

muszę żyć dalej swoim życiem. W którym nie ma miejsca dla 

mężczyzny.  Najwyższy  czas,  żebym  wyjechała  z  Askji.  Z 

powodów,  które  ciebie  nie  dotyczą.  Ty  stawiasz  warunki,  ja 

także... Żadnych zwierzeń, żadnych pytań. I żadnych, mówiąc 
two

imi słowami, związków. 

background image

Luke usiad

ł  na  swoim  fotelu.  Nie  lubił,  gdy  obracano 

przeciw niemu jego własne słowa. Bardzo tego nie lubił. 

Kilka kobiet w przesz

łości  potraktowało jego  słowa  jako 

kokieteryjne wyzwanie. Ale Katrin była inna. Ona naprawdę 

nie chciała wiązać się z kimkolwiek. Bardziej niż on. 

Bardzo mu to odpowiada

ło. 

 -  Zgoda  -  powiedzia

ł  obojętnie  i  ruszył  drogą  wśród 

drzew. Jazda wymagała skupienia, bowiem ulewa pozostawiła 
wiele 

gliniastych bajor i wy

żłobiła  w  poprzek  drogi  głębokie 

rynny. Nie odr

ywając oczu od drogi, Luke powiedział: 

 - Powiedz mi chocia

ż, ile masz lat. 

 - Dwadzie

ścia siedem. A ty? 

 - O sze

ść lat więcej. Urodziłaś się tutaj? 

 - Um

ówiliśmy się, Luke! Żadnych pytań. 

 - Sekrety z przesz

łości? - rzucił obojętnie. 

 - Ale

ż skąd! 

Natychmiast us

łyszał  w  głowie  dzwonki  alarmowe. 

Zauważył  napięcie  w  jej  głosie,  dostrzegł,  jak  gwałtownie 

zacisnęła pięści. Zatem miała jakiś sekret. 

 - Ja te

ż mam swoje tajemnice. Jak wszyscy, prawda? 

 - Nie wiem. 
Koniec rozmowy, pomy

ślał. Ze zdziwieniem zauważył, że 

strasznie jest ciekaw, co też Katrin ukrywa. Czemu nie mogła 

powiedzieć  mu,  gdzie  przyszła  na  świat?  Nie  twój  interes, 

skarcił się w myślach. 

Jechali w g

ęstniejącej z każdą chwilą ciszy. Minęli drogę 

do  pensjonatu i pojechali w stron

ę  wioski.  Minęli  kościół  i 

Luke  zobaczył  mały,  pomalowany  na  różowo  domek. 

Zatrzymał auto na podjeździe. 

 -  Chod

źmy  -  powiedział,  siląc  się  na  obojętność.  -  Jeśli 

masz suszarkę, chętnie wsadzę do niej moje spodnie. 

background image

 -  Luke, nie mog

ę  tego  zrobić  -  powiedziała  Katrin 

zduszon

ym głosem. 

 -  To jest ca

łkiem  normalne,  że  się  denerwujesz,  Katrin. 

Będę używał zabezpieczeń i, obiecuję solennie, dam z siebie 
wszystko. 

 -  Zabezpiecze

ń?  -  wbiła  weń  zdumione  spojrzenie.  - 

Chcesz powiedzieć, że zawsze nosisz je ze sobą? 

 -  Ju

ż  ci  mówiłem,  że  nie  mam  zwyczaju  podrywania 

dziewczyn na konferencjach - 

warknął gniewnie. - I że jestem 

zupełnie zdrowy. Ale ostatnie, czego mógłbym sobie życzyć, 

to niechciane dziecko. Już i tak zbyt ich wiele na świecie. 

 - Jeste

ś jednym z nich? 

 - Odwal si

ę! 

 - Dobrze, dobrze! Ale czy mamy zabezpieczenie, czy nie, 

to i tak nie ma ju

ż  znaczenia.  Zmieniłam  zdanie.  Nie  mogę 

pójść z tobą do łóżka. Bez względu na to, jakie miałam sny. 

Bry

ła lodu zagnieździła się w żołądku Luke'a. 

 - Cz

ęsto tak robisz... Prowokujesz faceta, żeby cofnąć się 

w ostatniej chwili? 

 - Nie! Nigdy tak nie robi

ę! 

 - Prawie ci uwierzy

łem. 

 -  Ty te

ż  uważasz,  że  kobieta  nigdy  nie  ma  prawa 

powiedzieć nie? 

 - Katrin, wiem, 

że mnie pragniesz. Ty wiesz, że ja pragnę 

ciebie.  Czemu  więc  nie  mielibyśmy  pójść  do  łóżka?  Nie 

mówimy przecież o małżeństwie i trójce dzieci. 

 -  Nie  -  powiedzia

ła  bezbarwnym  głosem  -  mówimy o 

przygodzie na jedną noc. 

 - W

łaśnie. Co, zdaje się, obojgu nam odpowiada. 

 - Wtedy, na przystani i potem, w samochodzie, s

ądziłam, 

że tak jest. Ale teraz zrozumiałam, że przygoda na jedną noc 

absolutnie  mnie  nie  interesuje.  Z  tobą  czy  z  kimkolwiek 

innym.  Z  nikim  nigdy  nie  poszłam  do  łóżka  ot  tak, 

background image

mimochodem, jakby seks był tym samym, co gra we frisbee 

czy popołudniowe żeglowanie po jeziorze. I nie mam zamiaru 

tego zmieniać. 

Luke przygl

ądał  się  jej  z  uwagą.  Buntowniczo  wydęła 

wargi.  Mokry  koński  ogon  spływał  jej  na  plecy.  Obszerny 

sweter  zupełnie  skrywał  jej  sylwetkę.  W  niczym  nie 

przypominała  jego  dotychczasowych  dziewczyn.  Nie  miała 

makijażu, wymyślnej fryzury czy drogich strojów. Nie miała 

też,  zapewne,  zbyt  wiele  doświadczenia.  Ale  o  jedno  gotów 

był  zakładać  się  w  ciemno.  Katrin  Sigurdson  na  pewno  była 
uczciwa i szczera. 

Nie mia

ła  wprawy  w  prowadzeniu  pokrętnych  gierek. 

Czysta  prawda.  Nieważne,  czy  słuchał  jej  z  przyjemnością, 

czy nie. Przecież obiecała, że już nigdy go nie okłamie. 

 -  Nie wiem, czy 

„mimochodem"  to  właściwe  słowo  do 

opisania naszego pocałunku. Dla mnie było to coś pomiędzy 

trzęsieniem  ziemi  i  wybuchem  wulkanu...  -  Westchnął 

głęboko.  -  Nie  chciałem  tego  mówić.  Ale  widocznie 

prawdomówność jest zaraźliwa. Jak grypa. 

 - Nigdy przedtem, nikogo nie ca

łowałam w taki sposób - 

rzuciła z tłumioną pasją. 

Luke patrzy

ł  na  nią  ze  ściśniętym  gardłem.  I  tym  razem 

Katrin mówiła szczerą prawdę. I raz jeszcze, tylko dlatego, że 

była  sobą,  wprawiła  go  w  osłupienie.  Dzwonki  alarmowe 

rozbrzmiały  w  jego  głowie.  Gdyby  był  choć  w  połowie  tak 

mądry,  jak  sam  o  sobie  sądził,  już  dawno  uciekłby  gdzie 

pieprz rośnie. 

 -  Katrin  -  rzuci

ł  gwałtownie  -  czemu nie moglibyśmy 

zaryzykowa

ć?  Przez  całe  życie  człowiek  podejmuje  jakiś 

ryzyko. Taki jest ten świat. 

 - Ja ju

ż kiedyś zaryzykowałam - powiedziała z goryczą. - 

Z pewnym gładkim jak ty biznesmenem. Nie udało się i drogo 

za to zapłaciłam. Odpowiedź brzmi - nie, Luke. Nie. 

background image

 - Kto to by

ł? 

 - To nie ma znaczenia. 
 - Pos

łuchaj - podjął jeszcze jedną próbę. - Wyjeżdżam do 

San Francisco. 

 - Dok

ąd?! 

Zblad

ła jak ściana. Wyglądała na śmiertelnie przerażoną. 

 - Co za r

óżnica? 

 - Powiedzia

łeś, że mieszkasz w Nowym Jorku! 

 -  Powiedzia

łem, że stąd polecę do Nowego  Jorku. Mam 

tam  kilka  umówionych  spotkań  na  początku  przyszłego 

tygodnia.  Ale  kiedy  załatwię  już  wszystko,  polecę  do  domu. 
Do San Francisco. O co ci chodzi? 

A

ż  żal  było  patrzeć,  z  jakim  wysiłkiem  starała  się 

zapanować nad sobą. Tak mocno zacisnęła pięści, że zbielały 
jej kostki. 

 -  Luke, jestem wyczerpana. Musz

ę już iść. Przepraszam, 

jeśli  pomyślałeś,  że  cię  zachęcałam.  To,  co  zdarzyło  się  na 

przystani,  przeszło  moje  najśmielsze  wyobrażenia.,.  I 

wykroczyło zupełnie poza moje zasady i zdrowy rozsądek. Na 

szczęście  miałam  czas  wszystko  przemyśleć.  Wiem,  że 

żałowałabym, gdybym poszła z tobą do łóżka. 

 -  Zmienisz zdanie, je

śli  pocałuję  cię  jeszcze  raz  - 

powiedział cicho. 

 - Prosz

ę, nie! 

 - Nie masz si

ę czego bać. Nigdy dotąd nie narzucałem się 

żadnej kobiecie. I nie zamierzam zaczynać od ciebie. 

 - A przy okazji - powiedzia

ła Katrin - czy potrafisz sobie 

wyobrazić, jak czułabym się jutro rano, podając ci śniadanie? 

Czy 

życzy pan sobie cukier i śmietankę do kawy, sir? Nie 

ma mowy!  - 

Schyliła  się  po  swoją  torbę.  -  Dziękuję  za 

podwiezienie. Dobranoc. 

background image

Powinien by

ł  ją  zatrzymać.  Ale  się  nie  poruszył.  Patrzył 

tylko,  jak  podeszła  do  drzwi,  wyjęła  klucze  i  weszła  do 

środka. Po chwili delikatne światło rozjaśniło jedno z okien. 

Zawr

ócił  i  wyjechał  na  drogę.  Czuł  potrzebę  wykąpania 

się. Nie wiedział tylko, czy dlatego, że przemoczone ubranie 

ziębiło  go  niemiłosiernie?  Czy  może  po  to,  by  wyrzucić  z 

myśli namiętne obrazy? 

Jak d

ługo jeszcze będzie mu się opierała?! 

Popatrzy

ł  w  mieniące  się  barwami  niebo.  Zapragnął 

polecieć  do  domu.  Natychmiast.  Nie  czekając  na  nic  więcej. 

Jednego tylko był pewien. Już ani trochę nie zależało mu na 
spotkaniu z Katrin Sigurdson. 

Luke by

ł  człowiekiem  wyjątkowo  upartym  i  nigdy  nie 

przyznawał  się do  porażek.  Dlatego  następnego  ranka  zszedł 

na  śniadanie  bardzo  wcześnie.  Z  poranną  gazetą  pod  pachą, 

jako pierwszy zasiadł przy stole. Przeglądał właśnie nagłówki 

artykułów, gdy usłyszał znajomy głos: 

 - Kawy, sir? 
 - Czarn

ą, poproszę. - Nawet nie oderwał oczu od gazety. 

Kied

y kawa znalazła się w jego filiżance, dodał: 

 -  I jeszcze du

ży  sok  pomarańczowy  i  naleśniki  z 

truskawkami. To wszystko. Dziękuję. 

 - Bardzo prosz

ę - odparła Katrin sucho. 

Zmusi

ł  się  do  czytania  ostatnich  doniesień  politycznych. 

Nie spojrzał nawet w jej kierunku. Po chwili przyszedł Rupert. 

Zaraz za nim John. Luke odprężył się, uspokoił. Kiedy Katrin 

przyniosła  naleśniki,  spojrzał  na  nią  kątem  oka.  Znów  miała 

na nosie te okropne okulary. Znowu gładko zaczesała włosy. 
W niczym nie przypomina

ła ponętnej dziewczyny z przystani. 

Dobrze, pomyślał. Nie chciał, by cokolwiek przypominało mu 

tamte pocałunki w deszczu. 

Śnił o niej przez całą niewiarygodnie długą noc. 
Im szybciej wyjedzie, tym lepiej. 

background image

Dzie

ń dłużył się mu niemiłosiernie. Nie mógł doczekać się 

finału  konferencji.  Bankiet  pożegnalny  zdawał  się  nie  mieć 

końca.  Wreszcie  skończyły  się  przemówienia  i  biesiadnicy 

zaczęli  przechodzić  do  baru.  Luke  postanowił  po  raz  ostatni 

porozmawiać  z  Japończykami.  Potem  wrócił  do  stołu  i  z 

udawaną serdecznością powiedział: 

 - Chod

ź, Guy. Postawię ci drinka. 

 - Co

ś ci powiem - wymamrotał Guy. 

 - O? - rzuci

ł Luke. - Co takiego? 

 -  Najpierw powiem to jej.  -  Guy spojrza

ł na Luke' spod 

oka. Zachwiał się przy tym lekko. 

 - Jej? 
 - Naszej szaaa... szaaacownej kelnerce. 
 - Co to ma z ni

ą wspólnego? 

 - Ciii. Najpierw jej. 
 -  Zostaw Katrin w spokoju, Guy.  -  Mimo panuj

ącego 

gwaru,  Luke  ściszył  głos.  -  Pamiętasz,  co  powiedziałem  o 
Amco Steel? 

 - Ttto... tto dla jej dobra - Guy dysza

ł ciężko. 

 - Opowiedz mi o tym. 
 -  Jutro. Przy 

śniadaniu.  -  Guy  zachichotał.  -  Musisz 

poczekać, Luke. 

 - 

Świetnie  -  rzucił  Luke  z  udawanym  brakiem 

zainteresowania. - 

Chodźmy do baru. Tam są teraz wszyscy. 

Przez nast

ępną  godzinę  krążył  po  barze.  Przechodził  od 

jednej  grupki  do  drugiej.  Nigdzie  nie  zatrzymywał  się  na 

dłużej i starał się nie spuszczać z oka Guya. Nie mógł jednak 

odmówić, kiedy Andreas i Niko z Grecji odciągnęli go na bok, 

by pokazać mu faks, który właśnie otrzymali. Kiedy w końcu 

popatrzył dookoła, Guya nigdzie nie było. 

 -  To doskona

ła  wiadomość,  Andreasie  -  powiedział.  - 

Myślę,  że  powinniśmy  o  tym  dłużej  porozmawiać.  Czy 

pozwolisz,  że  zadzwonię  do  ciebie  po  powrocie  do  San 

background image

Francisco?  A  teraz  przepraszam,  muszę  poszukać  Guya 
Whartona. 

Wypytywa

ł wszystkich kelnerów, aż jeden powiedział, że 

widział  Guya  wychodzącego  z  hotelu  bocznymi  drzwiami. 

Luke popędził wąskim korytarzem. Boczne drzwi wychodziły 

na wąską alejkę. Po kilku metrach rozdzielała się ona na dwie 

dróżki.  Jedna  wiodła  na  parking  dla  gości,  druga  zaś  na 
parking dla personelu. Wiedziony intuic

ją,  Luke  ruszył  tą 

drugą.  Żeby  nie  hałasować,  biegł  po  trawie.  Chociaż 

zastanawiał  się  przy  tym,  czy  aby  nie  przesadza.  Czy 

naprawdę spodziewał się znaleźć Guya z Katrin? Jednego był 

jednak  pewien:  nie  ufał  Guyowi.  Trzeźwemu  czy  pijanemu. 

Zwłaszcza pijanemu. 

Us

łyszał  głosy  i  zatrzymał  się.  Guy  wykrzykiwał  coś 

niewyraźnie. Katrin odpowiadała cicho. Głosem łamiącym się 

z przerażenia. A więc jednak byli razem. Chociaż, sądząc po 

odgłosach, wbrew woli Katrin. 

Postanowi

ł zrobić wszystko, co w jego mocy, by chronić 

Katrin. 

Ale najpierw chcia

ł  dokładnie  poznać,  czym  Guy  jej 

groził. 

background image

ROZDZIA

Ł SIÓDMY 

Luke ostro

żnie  skradał  się  skrajem  wysokich  krzewów 

różanych.  Ich  zapach  był  wręcz  duszący.  Wyjrzał  ostrożnie. 

Guy trzymał Katrin za łokieć, tak że nie mogła się wyrwać. I 

chociaż z trudem zachowywał równowagę, mówił nad wyraz 

składnie. 

 -  Dzisiaj rano wys

łałem  e  -  mail do jednego z moich 

przyjaciół  -  mówił.  -  Chciałem  upewnić  się  co  do  faktów,  o 

których  wspominałem.  Ten  przyjaciel  mieszka  w  San 
Francisco. 

Katrin szarpn

ęła  się,  jakby  ją  uderzył.  Desperacko 

usiłowała się uwolnić. 

 - Nie chc

ę tego słuchać - powiedziała. - To nie ma ze mną 

nic wspólnego. 

 - Ale

ż ma, ma. Oboje wiemy, o czym mówię. - Parsknął 

głośnym śmiechem. - O plamie na twojej reputacji. Co ty na 
to? 

Ku zdumieniu Luke'a, Katrin opad

ła  nagle  na  maskę 

stojącego za nią samochodu. Wygląda na załamaną, pomyślał 

Luke. Całkiem rozbitą. Co tu się, u diabła, dzieje?! 

 -  Widz

ę,  że  dobrze  wiesz,  o  czym  mówię.  -  Guy 

roześmiał  się  głośno.  -  No  cóż.  Mam  dla  ciebie  małą 
pr

opozycję.  Przyjdziesz  do  mojego  pokoju,  powiedzmy  za 

dziesięć  minut,  a  ja  zapomnę  o  wszystkim.  Ale  jeśli  nie 

przyjdziesz, postaram się, żebyś już jutro rano pożegnała się z 

pracą  tutaj...  Nie  będą  przecież  chcieli  zatrudniać  kogoś  z 

takim małym sekrecikiem, prawda? 

Karin nie odezwa

ła  się.  Na  jej  twarzy  malowała  się 

prawdziwa rozpacz. Co to za tajemnica, zastanawia

ł się Luke? 

I dlaczego Katrin taką paniką reagowała na każdą wzmiankę o 
San Francisco? 

Milczenie Katrin rozsierdzi

ło Guya jeszcze bardziej. 

background image

 -  Pokój 334  - 

warknął.  -  Za  dziesięć  minut...  Masz  tam 

być,  rozumiesz?  Bo  jeśli  nie,  znajdziesz  swoje  nazwisko  we 

wszystkich gazetach w Manitobie. I już na pewno nigdzie nie 
dostaniesz pracy. 

Pu

ścił  jej  łokieć  i  zataczając  się  ruszył  alejką  w  stronę 

pensjonatu. 

Luke  skrył  się  głębiej  w  zaroślach.  Poczuł  ostre 

ciernie  na  karku  i  dłoniach.  Stał  bez  ruchu,  wstrzymując 

oddech.  Lecz  Guy  minął  go,  nie  patrząc  na  boki.  Kiedy 

zniknął  za  zakrętem  ścieżki,  Luke  ostrożnie  wyszedł  z 

ukrycia.  Garnitur  już  nigdy  nie  będzie  taki,  jak  kiedyś, 

pomyślał. Podszedł do Katrin. 

 - Katrin... - zacz

ął - wszystko w porządku? 

Patrzy

ła nań, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. 

Drżała. 

 - Co si

ę dzieje? - spytał łagodnie i wyciągnął do niej rękę. 

Cofnęła się gwałtownie. 

 -  Nie dotykaj mnie  -  krzykn

ęła.  -  Mam  już  tego  dość! 

Dłużej tego nie wytrzymam! Odejdź. Proszę! 

 - Nie mog

ę... Masz jakieś kłopoty, prawda? Opowiedz mi 

o tym, może będę mógł ci pomóc. 

 -  Nikt nie mo

że  mi  pomóc.  -  Powiedziała  to  z  taką 

rozpaczą, że Luke poczuł lodowaty uścisk w sercu. 

 -  O czym m

ówił Guy? Co to za tajemnica? Ramiona jej 

opadły. 

 - A wi

ęc słyszałeś. 

 - Przed kolacj

ą wygadał się, że ma ci coś do powiedzenia. 

On jest złym aktorem. Oboje to wiemy. Psiakrew! Wszyscy to 

wiedzą. Dlatego poszedłem za nim. 

 - To nie twoja sprawa, Luke - powiedzia

ła Katrin ponuro. 

 -  Nie mieszaj si

ę do mojego życia. Prosiłam cię już o to 

tyle razy. 

 - Pójdziesz do jego pokoju? 

background image

 - A, wi

ęc to cię boli! - wybuchnęła. - Jeśli ty nie możesz 

mnie mieć, to i inni także? 

Luke skrzywi

ł się. 

 -  Guy Wharton to dra

ń.  Zasługujesz  na  kogoś  znacznie 

lepszego. I wcale nie mam siebie na myśli. 

 - Och, Luke. Tak mi przykro - zawo

łała. - Nie powinnam 

była  tak  mówić.  Zraniłam  cię,  prawda?  Wiem,  że  wszystko 

robię źle. Ale ja... 

 -  Po prostu nie lubi

ę,  g dy  stawia  się  mn ie  na  ró wn i  z 

Guyem Whartonem. 

 -  Nie p

ójdę  do jego  pokoju  -  powiedziała  szybko.  -  Nie 

obchodzi  mnie,  co  powie  dyrekcji  pensjonatu.  Może  mówić, 

na co tylko ma ochotę. Przez ostatnie pół roku czułam się jak 

niedźwiedź w klatce. Poza tym mam już dość tej pracy. Jeśli 

mnie wyrzucą, poczuję ulgę. 

 -  Jak nied

źwiedź  w  klatce...  Mocno  powiedziane.  Czy 

dlatego wypłynęłaś na jezioro przy południowym wietrze? 

 - No... Oczywi

ście. 

Luke g

łośno wypuścił powietrze. 

 -  Za

łatwię  wszystko  z  Guyem.  Mam  dość  siły,  żeby 

zrujnować go, jeśli zechcę. 

 -  Nie potrzebuj

ę  twojej  pomocy!  Niech  sobie  gada,  co 

chce.  Wyjeżdżam  stąd  przed  końcem  lata,  więc  co  mi  za 

różnica? Moja przyjaciółka Anna wie, kim jestem naprawdę... 

Pozostali się nie liczą. 

 - A gdzie jest w tym moje miejsce? 
 - Ju

ż ci powiedziałam. Nic ci do moich sekretów. 

 - Chcia

łbym, żebyś mi o sobie opowiedziała - powiedział 

z naciskiem. 

 - Trudno. 
 - Jeste

ś cholernie upartą kobietą! 

 -  Gdybym nie by

ła, rozdeptałbyś mnie już dawno. Miała 

rację. Przez moment zbierał myśli. 

background image

 -  Katrin, tam w jadalni sprowokowa

łaś  Guya.  Gdybyś 

naprawdę  się  go  bała,  nie  oblałabyś  go  brandy.  Ani  też  nie 

demonstrowałabyś  publicznie  swojej  wiedzy  finansowej.  Ale 

kiedy  wygrażał  ci  tu  kilka  minut  temu,  wyglądałaś  na 

naprawdę zrozpaczoną. Kompletnie zdruzgotaną. 

 -  Czy nigdy nie przytrafi

ło  ci  się  coś  takiego  -  mówiła 

drżącym głosem - co nawet we wspomnieniach obezwładnia i 

przeraża? - Głęboko zaczerpnęła powietrza. - A może ty jesteś 

odporny na takie przeżycia? 

Jakby czas i przestrze

ń  się  rozpadły,  Luke  znalazł  się 

znowu  w  Teal  Lake.  W  dniu,  kiedy  jego  matka  odeszła  na 

zawsze.  Pijany  ojciec  wściekał  się,  tłukł  naczynia,  rozbijał 

meble.  Płomienie  ze  starego  pieca  migotały  na  suficie.  A  w 

kącie,  tuląc  starego  pluszowego  misia,  krył  się  mały, 

czarnooki, czarnowłosy chłopiec. Przerażony i samotny. 

 -  Widz

ę,  że  jednak  wiesz,  o  czym  mówię  -  powiedziała 

Katrin pomału. - Co przydarzyło się tobie, Luke? 

Z g

łośnym  świstem  wciągnął  powietrze.  Wrócił  do 

rzeczywistości. 

 - Nic. Nic si

ę nie zdarzyło. Masz wybujałą wyobraźnię. 

 -  Nie s

ądzę.  Czemu  nie  chcesz  okazać  tej  odrobiny 

słabości? - krzyknęła - Jak każdy przeciętny człowiek. 

A czy

ż  nie  okazał  jej  przed  momentem  więcej  niż 

kiedykolwiek  przedtem?  Jakże  nienawidził  siebie  za  to.  I 

Katrin  również.  Nie  wiedział,  co  powiedzieć.  Dlatego 

zaatakował ponownie. 

 -  Co b

ędzie,  jeżeli  Guy  zadzwoni  do  gazet?  Co  wtedy? 

Katrin zacisnęła usta. 

 - Nie zadzwoni. Rano b

ędzie miał takiego kaca, że może 

w ogóle nie móc wstać z łóżka. 

Wida

ć  było,  że  rozpaczliwie  starała  się  pocieszyć  samą 

siebie. 

 - Tak naprawd

ę to cię szantażował - powiedział Luke. 

background image

 - Nie b

ądź aż tak melodramatyczny. 

 - M

ówię, co widziałem. 

 -  Przesadzasz - odpar

ła zimno. - Muszę jechać do domu. 

Jestem strasznie zmęczona. 

Wygl

ądała  jeszcze  gorzej.  Jakby  była  u kresu 

wytrzymałości.  Głębokie  cienie  pod  oczami  nadawały  jej 

twarzy wyraz rozpaczliwy i żałosny. Łagodnym gestem ujął ją 

za rękę. 

Popatrzy

ła na jego dłoń. 

 -  Masz takie pi

ękne  palce  -  powiedziała.  -  Długie  i 

szczupłe. 

Wiedzeni nag

łym impulsem, padli sobie w ramiona. Luke 

objął ją w talii, odszukał wargami jej usta. Ona oparła dłonie 

na  jego  piersi.  Czuł  ich  żar  przez  koszulę.  A  kiedy  wsunęła 

dłoń  pod  materiał,  kiedy  dotknęła  jego  nagiej  skóry,  miał 

wrażenie, że ogarnęły go płomienie. 

J

ęknął  głucho  z  bolesnej  rozkoszy.  Całował  ją  coraz 

namiętniej, coraz  mocniej.  W  pewnej  chwili  rozpiął  spinkę i 

rozpuścił jej włosy. 

 - Nigdy nie powinna

ś związywać włosów w taki sposób - 

wyszeptał wprost do jej ucha. - Chcę zobaczyć je rozsypane na 

poduszce, pragnę wtulić w nie twarz; Marzę o  tym, by mieć 

cię w moim łóżku, nagą. 

Katrin odskoczy

ła  jak  oparzona.  Przycisnęła  dłonie  do 

rozpalonych policzków. 

 -  Co si

ę  ze  mną  dzieje?!  -  wyszeptała.  -  Znów to 

zrobiłam.  Pocałowałam  cię,  jakbym  była  w  tobie zakochana. 

Jakbym  nie  mogła  żyć  bez  ciebie.  Boże!  dłużej  tego  nie 
wytrzymam. 

W mroku Luke dostrzeg

ł łzy błyszczące w jej oczach. 

 - Nie p

łacz. 

 -  Nie p

łaczę! Dwa lata temu poprzysięgłam sobie, że... - 

Zamilkła nagle. 

background image

 - Co sta

ło się dwa lata temu? 

Gwa

łtowny  dreszcz  wstrząsnął  jej  ciałem.  Ból  i 

przerażenie przemknęły przez jej twarz. Łamiącym się głosem 

powiedziała: 

 -  . Je

śli  masz  dla  mnie  choć  odrobinę  uczucia,  Luke, 

zostaw mnie samą. Wróć do pensjonatu. Wyjedź do Nowego 

Jorku,  do  San  Francisco...  dokądkolwiek.  Zapomnisz  o  mnie 
nim  jeszcze dojedziesz do lotniska. Wiem o tym. Twoje 

codzienne  życie  wciągnie  cię  natychmiast.  O  nic  więcej  nie 

proszę. Tylko o to, żebyś o mnie zapomniał. 

Obr

óciła się na pięcie i odeszła. 

Luke zrobi

ł  za  nią  jeden  krok.  I  zatrzymał  się.  Mógł 

ruszyć  za  nią,  dogonić  ją.  Albo  pozwolić  jej  odejść.  Wybór 

należał do niego. 

Mia

ł  wrażenie,  że  jakaś  straszna  siła  rozrywa  mu  serce. 

Jakby  wszystkie  decyzje,  które  podjął  przez  całe  życie, 

musiały  doprowadzić  go  do  niej.  Do  znikającej w  ciemności 

kobiety, kryjącej wielką tajemnicę. 

Gwa

łtownie  zaczerpnął  powietrza.  Skąd  przyszły  mu  do 

głowy  takie  głupstwa?  Znikająca  w  ciemności  kobieta? 
Wielka tajemnica? Wracaj, Luke, do cywilizacji, do 

dziewczyn,  które  znałeś  dotąd.  Faktycznie,  zamierzał  zrobić 

dokładnie  to,  czego  oczekiwała  Katrin.  Następnego  ranka 

wsiądzie do samolotu i zapomni o niej na zawsze. 

Im szybciej, tym lepiej. 
Pozosta

ła mu jednak jeszcze jedna nie zakończona sprawa. 

Szparko pomaszerowa

ł  do  hotelu.  Przeskakując  po  trzy 

stopnie wszedł na trzecie piętro. Zatrzymał się dopiero przed 
drzwiami pokoju 334. Zastuka

ł delikatnie. Tak, jakby to była 

Katrin. I czekał. 

Nie sta

ło  się  nic.  Zapukał  raz  jeszcze,  mocniej.  Nic. 

Przycisnął ucho do drzwi. Był niemal pewien, że usłyszał zza 

nich  donośnie  chrapanie.  Tak  więc  Katrin  miała  rację.  Ze 

background image

strony  Guya  nie  miała  się  czego  bać.  Przynajmniej  nie  tej 
nocy. 

Na wszelki wypadek postanowi

ł  jednak  zabezpieczyć  się 

jeszcze  bardziej.  Na  wyrwanej  z  notesu  kartce  skreślił  kilka 

pospiesznych zdań, wsunął ją pod drzwi i poszedł do swojego 
pok

oju.  Był  już  spokojny.  Guy  nic  nikomu  nie  powie.  Jeśli 

ceni sobie własną skórę. 

Gdyby

ż  równie  łatwo  Luke  potrafił  ukoić  wrzenie  we 

własnej duszy. A może to było w sercu? 

Spakowa

ł  się  pospiesznie  i  stanął  przy  oknie.  Patrzył  na 

gwiazdy migocące na ciemnej tafli jeziora. Gdyby rzecz działa 

się w powieści, nie w realnym życiu, byłby już na lotnisku. I 

w ten sposób zakończyłby się drobny epizod, który tak bardzo 

wytrącił go z równowagi. Niestety, było to życie prawdziwe i 

musiał  wytrwać  do  następnego  ranka.  Do  jeszcze jednego 

śniadania,  pożegnań  z  tłumami  znajomych.  Również  z 
Guyem. I do jeszcze jednego spotkania z Katrin. 

Pracuj

ąc  w  kopalniach,  poznał  wiele  dosadnych  słów. 

Lecz żadne z nich nie mogło oddać tego, co działo się w jego 
duszy. Jedyna nadzieja w tym

, że potrafi zapomnieć, wymazać 

ją z pamięci. A nawet ze snów. 

Luke mia

ł sen. Zawiły i dziwaczny. Była w nim Katrin, w 

pełnej  idiotycznych  falbanek  ślubnej  sukni  i  z  paskudnymi 

okularami  na  nosie.  Szła  pod  ramię  z  ojcem  Luke'a,  który 

niósł pod pachą fajkę do nurkowania i gazetę. Potem Katrin w 

towarzystwie  Guya  stała  na  płycie  lotniska.  Obok  nich  trzy 
kuce  islandzkie ubrane w wiejskie sp

ódniczki.  Katrin  śmiała 

się drwiąco, kiedy Luke wspinał się na pokład samolotu. 

Zbudzi

ł się, wciąż mając w uszach ten okropny śmiech. 

Przetar

ł  oczy.  Dobrze,  że  przynajmniej  była  ubrana, 

pomyślał. Jeszcze jedna noc pełna erotycznych snów mogła go 

wykończyć. Nie potrafił zrozumieć, co miał ten sen oznaczać. 

background image

I dlaczego znalazł się w nim Guy. Był przekonany, że nic dla 
niej nie z

naczył. 

Ci

ężko wstał z łóżka. Najlepsze, co mógł zrobić, to pójść 

za  jej  radą.  Zapomnij  o  mnie,  powiedziała.  I  postanowił 

usłuchać, najszybciej jak będzie to możliwe. 

Przy odrobinie stara

ń  mógł  opuścić  hotel  w  półtorej 

godziny. Z taką też myślą poszedł pod prysznic. W drodze do 

jadalni  wymeldował  się  w  recepcji.  Przy  stole  młodzieniec 

imieniem  Stan  napełniał  właśnie  kawą  filiżankę  Ruperta.  Z 

ulgą  Luke  dostrzegł  Katrin  przyjmującą  zamówienie  przy 
innym stoliku. 

Zamieni

ła się, by nie musieć z nim rozmawiać. 

Po 

śniadaniu  Luke  pożegnał  się  prędko  i  ruszył  w  jej 

stronę. Stanął tuż za nią i powiedział przyjaźnie: 

 -  Chcia

łem  się  pożegnać,  Katrin.  Podziękować  za 

wszystko, co zrobiłaś przez ten tydzień. - Musiało  to dać jej 

wiele do myślenia. 

Wyprostowa

ła się. Trzymała naręcze brudnych naczyń. 

 -  Do widzenia, sir  -  powiedzia

ła  uprzejmie.  -  Życzę 

bezpiecznej podróży. 

Lecz jej spojrzenie nie by

ło uprzejme. Ani trochę. 

 -  M

ówiłem  już,  że,  moim  zdaniem,  marnujesz  się  jako 

kelnerka. ..  - 

powiedział. - Jesteś zbyt inteligentna. Powinnaś 

wyjechać  stąd  do  wielkiego  miasta  i  podjąć  pracę  bardziej 

odpowiednią  dla  ciebie.  Pojedź,  na  przykład,  do  Nowego 
Jorku. Albo do San Francisco. 

Z g

łośnym  sykiem  wciągnęła  powietrze  przez  zaciśnięte 

zęby. Palce zacisnęły się na krawędzi tacy. 

 - 

Śmiało - dodał miękko. - Rzuć we mnie. 

 -  To by mnie drogo kosztowa

ło,  sir  -  odparła  i 

uśmiechnęła  się  promiennie.  -  A  teraz,  jeśli  pan  pozwoli, 

wrócę do pracy. 

background image

 -  Do widzenia, Katrin.  -  Z trudem ukry

ł  kipiącą  w  nim 

złość.  Obrócił  się  na  pięcie,  kiwnął  na  pożegnanie  kilku 

Włochom i wyszedł z jadalni. 

Chwilowa z

łość. To wszystko. A lekarstwo? Wyjechać jak 

najprędzej. 

Zapomnie

ć  Katrin  Sigurdson.  Jej  urodę  i  śmiech.  Jej 

awanturniczą naturę i niezależność. Jej ciało. I jej tajemnice. 

Pora skierowa

ć życie w stare, bezpieczne koleiny. 

Luke zabra

ł  torbę  z  recepcji  i  poszedł  na  parking.  Jadąc 

wzdłuż  jeziora,  zostawiając  pensjonat  za  plecami,  mówił 

sobie, że cieszy się, iż wyjeżdża. Bo to była prawda. 

Ci

ężko  pracował,  by  poukładać  sobie  życie.  I  nie 

zamierzał  pozwolić,  by  niebieskooka  blondynka,  nawet 

piękna, zrujnowała je. 

background image

ROZDZIA

Ł ÓSMY 

Min

ęło pięć dni od wyjazdu z pensjonatu. Luke zostawił 

swój  wspaniały,  srebrny  samochód  w  garażu  obok  swego 

ultranowoczesnego  domu  w  Pacific  Heights  i  wszedł  do 

środka.  I  jak  za  każdym  razem,  gdy  wracał  po  dłuższej 

nieobecności, uderzało go, jak zimne i bezosobowe było jego 

wnętrze.  I,  jak  zwykle  pomyślał,  że  powinien  ten  dom 

sprzedać. 

Czemu w og

óle zdecydował się go kupić? 

Żeby  pokazać,  że  mnie  na  to  stać,  pomyślał.  Że  Luke 

MacRae 

z  Teal  Lake  ma  prestiżowy  adres  w  San  Francisco, 

mieście  uważanym  za  najpiękniejsze  w  Ameryce.  I,  rzecz 

jasna, żeby odciąć się zupełnie od przeszłości. 

Nie znosi

ł tego domu. Nie wiedział, co począć z wielkimi, 

pustymi  przestrzeniami,  pełnymi  betonu,  szkła  i stali. 

Powinien  kupić  kawał  ziemi  z  dala  od  miasta  i  pobudować 

dom z drewna i kamieni. Z widokiem na plażę i ocean. Czas 

zająć  się  tym,  pomyślał.  Zapoznać  się  z  ofertami  gruntów, 

rozejrzeć za dobrym architektem. 

Luke przejrza

ł  korespondencję.  Włączył  komputer i 

przeczytał  listy  elektroniczne.  Wysłuchał  wiadomości 

nagranych  na  automatycznej  sekretarce.  Trzy  z  nich  były  od 

kobiet,  z  którymi  spotykał  się  w  przeszłości.  Podszedł  do 

olbrzymiego  okna.  To  był  jeszcze  jeden  z  powodów,  dla 

których kupił ten dom. Nieprawdopodobny widok. Jachty na 

turkusowych  wodach  zatoki.  Daleko,  za  delikatną  mgiełką, 
miasto na wzgórzach. 

By

ło wczesne przedpołudnie. Powinien pojechać do biura 

w eleganckiej, strzelistej Transamerica Pyramid. Powinien 
zrobi

ć dobrą minę do złej gry, jakby nic się nie stało. 

Nie by

ło wiadomości od Katrin. 

background image

Bo i sk

ąd? Po pierwsze, nie znała jego adresu. Poza tym, 

nie miała żadnego powodu, by szukać z nim kontaktu. Za to 

miała wiele powodów, by go unikać. 

Niestety, nie zdo

łał jeszcze o niej zapomnieć. 

Móg

ł  spotkać  się  z  dwiema  dziewczynami  w  Nowym 

Jorku. Obie były ambitne, obie wiodły pełne sukcesów życie. I 

obie wyraźnie dawały do zrozumienia, że z ochotą ogrzałyby 

mu łóżko. 

Nie um

ówił się z żadną z nich. 

Przypomnia

ł  sobie  o  trzech  fotografiach,  które  zrobił 

Katrin  grającej  we  frisbee  z  Larą  i  Tomasem.  Trzeba  je 

wywołać, pomyślał. 

Kiedy otwiera

ł walizkę, zadzwonił telefon. 

 - Halo? 
 - Cze

ść, Luke, tu Ramon. Nie byłem pewien, czy będziesz 

już dzisiaj. 

Luke musia

ł  zmierzyć  się  z  kolejnym,  całkiem 

irracjonaln

ym rozczarowaniem. Że to nie była Katrin. 

 -  Cze

ść,  Ramon.  Przyjechałem  przed  godziną.  To  była 

dobra  konferencja.  Wynegocjowałem  kilka  niezłych 
kontraktów. A co u ciebie? 

Ramon Torres by

ł wysokim oficerem policji. Spotkali się 

przed laty w klubie tenisowym

.  Rozegrali  wiele  zaciętych 

pojedynków. Z wolna znajomość przerodziła się w prawdziwą 

przyjaźń. Przynajmniej dwa razy w miesiącu wspólnie zjadali 

lunch. Czasem Luke był zapraszany na obiad z żoną Ramona, 

Rositą i trójką ich dzieci. Z biegiem lat poznali się na tyle, że 

wiedzieli,  iż  obaj  wywodzą  się  z  nizin  społecznych.  Luke  z 
Teal Lake, Ramon ze slumsów Mexico City. 

 -  Mam zarezerwowany kort na jutro w po

łudnie  - 

powiedzia

ł  Ramon.  -  Zagrasz  ze  mną?  Potem  moglibyśmy 

pójść na lunch. Jeżeli znajdziesz trochę czasu. 

background image

 -  Ch

ętnie.  Świetny  pomysł.  Jak  zawsze  podczas  takich 

imprez jadłem za dużo... Do zobaczenia jutro. 

Luke od

łożył  słuchawkę,  przebrał  się  i  pojechał  do 

najbliższego  zakładu  fotograficznego.  Zdjęcia  miały  być 

gotowe następnego ranka. Postanowił więc, że odbierze je w 
drodze do klubu tenisowego. 

I tak oto nast

ępnego  dnia,  kwadrans  przed  południem, 

Luke wyszedł od fotografa z kopertą w dłoni. Wsiadł do auta i 

pojechał  do  klubu.  Zaparkował  w  pewnym  oddaleniu  od 

pozostałych samochodów. Był to jeden z tych letni dni, kiedy 

miasto spowija gęsta mgła. 

Bardzo odpowiednia pogoda, pomy

ślał Luke, z wahaniem 

patrząc na kopertę. Od wyjazdu z Manitoby żył jak w gęstej 

mgle. Oczywiście, podczas spotkań w Nowym Jorku i później, 

w biurze, pracował jak zawsze bardzo wydajnie. Ale po pracy 

miał  wrażenie,  jakby  znajdował  się  w  dziwnym,  nierealnym 

świecie. Jakby jakaś jego cząstka została w Askja. 

Mimo powrotu do codziennego 

życia,  wciąż  nie  mógł 

zapomnieć Katrin. 

Rozerwa

ł kopertę z dziwnym uczuciem, że gdyby obejrzał 

się  za  siebie,  ujrzałby  ją.  Patrzącą  na  niego  błyszczącymi, 
niebieskimi oczami. 

Co za g

łupstwa.  Przecież  nie  życzył  sobie,  żeby  jakaś 

kobieta przewracała mu życie do góry nogami. 

Zdecydowanym ruchem wyj

ął  zdjęcia  z  koperty.  Serce 

omal  nie  wyskoczyło  mu  z  piersi.  Była  tam,  na  plaży.  Z 

rozwianymi włosami. Roześmiana. 

Taka m

łoda i beztroska. I taka piękna. 

Wsun

ął  zdjęcia  do  torby  i  szybkim  krokiem  ruszył  do 

klubu. Był już spóźniony. A przecież nie spóźniał się nigdy. 

Ramon by

ł już na korcie. Ćwiczył serwis. 

 - Buenos dias, amigo - powiedzia

ł. - Dobrze się czujesz? - 

spytał, patrząc nań uważnie. 

background image

Luke powinien by

ł  pamiętać,  że  Ramon  jest  dobrym 

policjantem  i  potrafi  jednym  spojrzeniem  ocenić  każdego 

człowieka. 

 -  Oczywi

ście  -  rzucił  dziarsko.  -  Może  krótka 

rozgrzewka? 

Ciekawe, co Ramon pomyślałby o Katrin, gdyby 

zobaczył ją 

w bezkszta

łtnym  uniformie  i  tych  wstrętnych  okularach? 

Czy odkryłby w niej skrywaną namiętność... i tajemnicę. Czy, 

jak Luke, okazałby się tępakiem. 

Luke z trudem usi

łował skoncentrować się na grze. Ale i 

tak  pierwszego  seta  przegrał.  Drugiego  wygrał  tylko  dzięki 

brutalnej sile. Trzeciego przegrał do dwóch. Po meczu obaj z 

Ramonem  wykąpali  się  pod  prysznicem  i  poszli  do  małej 

greckiej restauracji, którą od dawna lubili. 

 -  Co z tob

ą, Luke? - spytał Ramon. - Czyżby interesy w 

dzikiej Kanadzie poszły aż tak źle? 

 - Posz

ły świetnie. 

 - Nigdy nie gra

łeś tak fatalnie. 

 -  Dzi

ęki  -  rzucił  Luke.  -  Jak tam Rosita? A dzieciaki? 

Żona  Ramona,  urocza  Rosita,  wciąż  była  piękna  i  zgrabna, 
cho

ć urodziła troje dzieci. 

 -  Zajmuje si

ę  właśnie  odnawianiem  domu  -  powiedział 

Ramon  i  otarł  z  wąsów  pianę  z  piwa.  -  Poprzewracała 

wszystko  do  góry  nogami  i  maluje  jak  szalona.  Z  dziećmi 

wszystko  w  porządku.  Kiedy  wracam  do  domu,  całe  są 

wymazane farbami. Nie powiesz mi, co się stało? 

 - Spotka

łem kobietę. 

 - Najwy

ższy czas. 

 - Ma

łżeństwo nie jest dla każdego, Ramonie - powiedział 

Luke z westchnieniem. - 

Kiedyś, pewnego dnia, ustatkuję się. 

Założę rodzinę. Ale jeszcze nie teraz. 

 - A ta kobieta. Ona my

śli o małżeństwie? 

 - Nie. 

background image

Ramon u

śmiechnął  się  do  kelnerki,  która  przyniosła  im 

zamówione dania. 

 -  A zatem  -  odezwa

ł  się  uprzejmie,  kiedy zostali  sami  - 

była odporna na twój urok i wdzięk. 

 - Tak. W

łaściwie, nie. Tak jakby. 

 -  Zawsze podziwia

łem  twoje  zdecydowanie.  -  Ramon 

popatrzył  nań  drwiąco.  -  Tak. Nie. Zawsze wiesz, co 

powiedzieć. Tylko tym razem nie. 

 - To nie jest takie proste - rzuci

ł Luke trochę nerwowo. 

 -  Ona nie by

ła  jedną  z  delegatek.  Była  kelnerką  w 

pensjonacie. 

 -  Polecia

ła na twoje pieniądze? Sądziłem, że już do tego 

pr

zywykłeś. 

 - Nie! Przysi

ęgam. 

 - Poszed

łeś z nią do łóżka? 

 -  Czy to przes

łuchanie?  -  Luke  włożył  do  ust  czarną 

oliwkę. 

 - Nie, nie poszed

łem z nią do łóżka. 

 -  Ale chcia

łeś.  Wiele  kobiet  mówi  nie,  by  bardziej 

zainteresować mężczyznę. Złapać go na hak. 

 - Ona nie by

ła taka. 

 - 

Źle z tobą, amigo. - Ramon zachichotał - Była piękna, 

prawda? 

 - O, tak. By

ła piękna. - Luke zmarszczył brwi. - Kogoś mi 

przypominała,  ale  nie  wiem,  kogo.  I  coś  łączyło  ją  z  San 

Francisco.  Ilekroć  o  nim  wspominałem,  reagowała  jak 

spłoszony jeleń. 

 - Jak mia

ła na imię? 

 - Katrin. - Wiedziony impulsem, Luke si

ęgnął do torby po 

kopertę z fotografiami. Ramon wziął je ostrożnie i przyglądał 

się  im  w  skupieniu.  Kiedy  podniósł  oczy,  nie  uśmiechał  się 

już. 

 - Jak mia

ła na nazwisko? - spytał poważnie. 

background image

 - Sigurdson. O co chodzi? 
 - Sigurdson? Zgadza si

ę. Chociaż ja znałem ją jako Katrin 

Staines. Wdowa po Donaldzie Stainesie. Mówi ci to coś? 

Nerwy Luke'a napi

ęły się jak postronki. Katrin wdową? 

 - Nic a nic... - rzuci

ł szorstko. - A mam dobrą pamięć do 

nazwisk. Co to znaczy, że ją znałeś? Kiedy? Gdzie? I kim był 
ten Donald Staines? 

 -  Nie da si

ę  tego  opowiedzieć  tak  po  prostu.  Kiedyś 

mieszkała  w  San  Francisco.  Jakieś  dwa  i  pół  roku  temu  jej 

mąż został zamordowany. 

 -  Zamordowany?!  -  powt

órzył  Luke,  oszołomiony.  - 

Jesteś pewien, że mówimy o tej samej kobiecie? 

Ramon popuka

ł w trzymane fotografie. 

 -  Rozpozna

łem  ją  natychmiast.  Trudno  ją  zapomnieć. 

Podczas śledztwa okazało się, że ma islandzkie korzenie i że 

pochodzi  z  północnej  Kanady.  Nie  zapominam  takich 

szczegółów. To część mojej pracy. 

 - 

Śledztwa?  Jakiego  śledztwa?  -  Luke  nie  potrafił 

otrząsnąć się z wrażenia. 

 -  Ona mia

ła  motyw.  Pieniądze.  Olbrzymie  pieniądze. 

Prokuratorowi  to  wystarczało.  Ale  miała  też  niepodważalne 

alibi.  Chociaż  robili  wszystko,  by  udowodnić,  że  wynajęła 

kogoś, by zgładzić Donalda Stainesa, nie zdołali tego uczynić. 

Luke patrzy

ł na przyjaciela jak na szaleńca. 

 -  Czy ja 

śnię?  -  powiedział  cicho.  -  Czy  my  naprawdę 

prowadzimy tę rozmowę? 

 - Niestety, tak. 
My

ślami, Luke znowu znalazł się w Askja. Ukryty wśród 

krzewów  Guy  powiedział  coś,  co  wprawiło  Katrin  w 

prawdziwą rozpacz. Co to było? Coś, co miało związek z jej 

reputacją. 

To dlatego by

ła  taka  wystraszona.  I  dlatego  tak 

gwałtownie reagowała, gdy mówiło się o San Francisco. 

background image

 -  Dwa lata temu nie by

ło  mnie  w  kraju  przez  kilka 

miesięcy - powiedział Luke. - Ale musiałem chyba widzieć jej 

zdjęcia w gazetach. Stąd to dziwne wrażenie, że ją znam. 

 - Kochasz j

ą? - spytał Ramon bardzo cicho. 

 -  Nie. Sk

ąd!  Ale  i  tak  jestem  w  szoku.  Wiesz  -  ciągnął 

Luke - s

łucham każdego twego słowa. Morderstwo. Śledztwo. 

Alibi. Ale w żaden sposób nie potrafię połączyć ich z kobietą, 

którą poznałem. Po prostu nie mogę. Wciąż mam wrażenie, że 

to jakaś straszna pomyłka. Albo głupi kawał. 

 - Na pewno nie z mojej strony. 
 -  Przepraszam, wiem, 

że  nie  zrobiłbyś  tego.  Po  prostu, 

rozbiłeś mnie kompletnie. 

 - Widz

ę. Dlaczego uważasz, że Katrin, którą poznałeś, nie 

mogłaby  zamordować  męża?  Z  którego  był,  nawiasem 

mówiąc, kawał drania. 

Nie

świadomie Luke zgniótł w dłoni kromkę chleba. 

 -  Nie mog

łaby.  Kobieta,  którą  poznałem  w  hotelu,  nie 

byłaby zdolna do morderstwa. - Zaśmiał się głucho. - Wiem, 

że  to  nie  jest  racjonalne  wyjaśnienie.  Ale  tak  to  widzę. 

Psiakrew! Wiem, że mam rację. 

 - Ach! To bardzo interesuj

ące. 

 - Nie zabawiaj si

ę mną, Ramonie. 

 - Nie zabawiam si

ę. Cieszę się tylko, że powiedziałeś to, 

co powiedziałeś, zamiast pytać, czy uważałem, że była winna. 

 -  Winna morderstwa? Katrin?! Niech sobie prokurator 

m

ówi, co chce, Katrin Sigurdson nie mogłaby zabić swojego 

męża. A mówienie, że wynajęła kogoś do tego, jest po prostu 

śmieszne. Jej uczciwość... To była pierwsza rzecz, która mnie 

w  niej  uderzyła.  Chociaż  nie  zawsze  było  to 
najprzyjemniejsze. 

 -  Mia

ła  żelazne  alibi  -  wymamrotał  Ramon  z  pełnymi 

ustami.  - 

Całą  noc  spędziła  z  przyjaciółmi.  A  morderstwo 

miało  miejsce  nad  ranem.  Ale  ponad  wszelką  wątpliwość 

background image

miała  motyw.  Co  tylko  jeszcze  bardziej  skomplikowało 

sprawę. 

 -  Dobrze.  -  Luke zacisn

ął  szczęki.  -  Teraz zadam ci 

pytanie. Czy ty uważasz, że ona to zrobiła? 

 -  Nie. I nigdy nie uwa

żałem.  Mój  radar  doskonale 

wyczuwa  kłamców.  A  ona  nigdy  nie  pojawiła  mi  się  na 

ekranie. Tylko ten motyw. Tamtego wieczora doszło między 

nią i Donaldem Stainesem do okropnej kłótni. Służąca słyszała 

wszystko i zeznała z własnej woli. On był bardzo bogaty i - 

mówię ci to w sekrecie, przyjacielu - straszna szumowina. Był 

nie tylko niewiernym mężem, ale też malwersantem. I obracał 

się w bardzo podejrzanych kręgach. 

Ramon wypi

ł duży łyk piwa. 

 -  Jedz, Luke.  -  U

śmiechnął  się.  -  Chciałbym,  żebyś  na 

następny mecz przyszedł w lepszej formie. 

T

ętno Luke'a pomału wracało do normy. Lecz ciągle nie 

był pewien, czy rozmawiali o tej samej Katrin. 

 - Podczas tamtej sprzeczki Katrin powiedzia

ła mężowi, że 

od  niego  odchodzi.  Wtedy  on  zagroził,  że  jeżeli  to  zrobi, z 
samego rana zmieni testament i nie zostawi jej ani grosza. 

Kazała mu się wypchać, wezwała taksówkę i tak jak stała, w 

tym tylko, co miała na sobie, pojechała do przyjaciół. To byli 

niezwykle  szacowni  ludzie.  On  był znanym  adwokatem,  ona 

dyrektorką  administracyjną  szpitala.  Wszyscy  troje  spędzili 

większą część nocy rozmawiając. 

 - 

Żelazne alibi - powiedział Luke. 

 -  W samej rzeczy. Moim zdaniem ca

ła  sprawa  od 

początku była źle poprowadzona. W ogóle nigdy nie powinno 

było  dojść  do  procesu.  Ale  tyle  było  w  niej  pasujących 

elementów:  pieniądze,  korupcja,  skandal  i  piękna  podsądna. 

Jeśli  dodasz  do  tego  morderstwo...  możesz  sobie  wyobrazić, 

co tu się działo. Dziennikarze mieli wspaniałe żniwa. 

background image

Cho

ć  z  dużym  opóźnieniem,  Luke  zaczął  myśleć 

gorączkowo. 

 - To t

łumaczy, dlaczego Katrin zaszyła się w Askja. Tam 

nie  docieraj

ą  wieści  o  bogaczach.  No  i  kto  by  skojarzył 

kelnerkę z Katrin Staines? 

 - Nie ty. Na pewno. 
Ale Guy tak. Cho

ć tak naprawdę Katrin niewiele sobie z 

tego  robiła.  Tak  czy  inaczej,  była  zdecydowana  wyjechać  z 
Askja. 

 -  C

óż  za  okropne  przeżycie.  Dla  każdego  człowieka  - 

powiedział Luke. 

 -  Bardzo jej wsp

ółczułem.  Miała  niebywale  dużo 

godności i odwagi... Przed i w czasie procesu. Ale było widać, 

jak słabła, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Kiedy wreszcie 

nadszedł koniec, była na skraju załamania. Kazała prawnikom 

sprzedać  dom,  spakowała  walizki  i  wyjechała  z  miasta. 

Później  straciłem  ją  już  z  oczu.  Ale  przez  cały  czas,  aż  do 

teraz, zastanawiałem się nie raz, co też z nią się działo. 

Luke w kilku s

łowach opisał Ramonowi aktualną sytuację 

Katrin. 

 -  Jest ju

ż  gotowa  opuścić  Askja  -  dokończył.  -  Ale nie 

potrafię wyobrazić sobie, żeby miała wrócić tutaj. 

 - Chyba 

że miałaby jakiś ważny powód. 

 - Przesta

ń - warknął Luke. 

 - Grozisz mi? 
 - Ty to powiedzia

łeś. - Luke skrzywił się. - Nie zadałem 

jeszcze 

pytania 

najważniejszego. 

Czy 

znaleziono 

prawdziwego mordercę Donalda Stainesa? 

 - Sprawa zosta

ła zamknięta. - Teraz Ramon ściągnął brwi. 

- I wiesz najlepiej, jak mnie to cieszy. 

Luke energicznie zabra

ł  się  d o  sałatki.  Ramon  był  jego 

najlepszym przyjacielem, ale w tym momencie musiał zostać 

background image

sam.  Zupełnie  sam.  Żeby  móc  przemyśleć  w  spokoju 

wszystko, czego właśnie się dowiedział. 

P

ół godziny później, ustaliwszy termin następnego meczu, 

rozstali się na klubowym parkingu. 

Luke wolno kroczy

ł w stronę swojego samochodu. Potem 

przez ponad dziesięć minut siedział bez ruchu za kierownicą i 

gapił się w mur. 

Spotkanie z Ramonem wyja

śniło  wiele  kwestii. 

Zrozumiał,  dlaczego  Katrin  zamieszkała  na  takim  odludziu, 

czemu  podjęła tak nieodpowiednią dla niej pracę. I dlaczego 

tak  bardzo  bała  się  bogatych  mężczyzn.  Miała  ku  temu 

prawdziwe  powody.  Po  wyczerpującym  śledztwie  i  procesie 

musiała zaszyć się gdzieś, wylizać rany. 

Jak ona to znios

ła?  pomyślał  z  bólem.  Zacisnął  palce  na 

kierow

nicy.  Nic  dziwnego,  że  była  tak  przerażona,  gdy  Guy 

zaatakował ją tamtej nocy. 

Dok

ąd pojedzie po wyjeździe z Askja? Wróci do Stanów? 

Zostanie w Kanadzie? Jak będzie zarabiać na życie? 

Czy

żby nie odziedziczyła pieniędzy męża? A jeśli tak, to 

czemu pracuje jako kelnerka? 

Zacisn

ął  szczęki.  Włożył  kluczyk  do  stacyjki.  Żadne  z 

tych  pytań  nie  dotyczyło  jego.  Pensjonat  w  Askja  przeszedł 

już do historii. Było, minęło. Wraz z kobietą, która sprawiła, 

że na moment stracił kontrolę na sobą. 

Luke wyjecha

ł  z  parkingu  i  skierował  się  w  stronę 

Transamerica  Pyramid,  najwyższego  budynku  w  mieście  i 

doskonałego  punktu  orientacyjnego.  Kiedy  dojedzie  na 

miejsce, powinien natychmiast zatelefonować do Andreasa w 
Grecji. 

To by

ła  bowiem  ostatnia  nie  załatwiona  sprawa,  jaka 

pozostała mu po konferencji. 

background image

ROZDZIA

Ł DZIEWIĄTY 

Cztery dni p

óźniej  Luke  znowu  siedział  w  samolocie. 

Leciał do Manitoby. 

Przed wyjazdem zatelefonowa

ł  do  pensjonatu  i 

zarezerwował pokój. Pod koniec rozmowy powiedział, jakby 
mimochodem: 

 - 

Chciałbym  mieć  miejsce  w  jadalni przy tym samym 

stoliku,  który  obsługiwać  będzie  ta  sama  kelnerka.  Miała  na 

imię chyba Katrin. 

Z wyschni

ętymi wargami, z zapartym oddechem czekał na 

odpowiedź. Czy usłyszy, że Katrin już tam nie pracuje? 

 - Bardzo prosz

ę, sir. Oczekujemy pana jutro wieczorem. 

Wp

ół  do  ósmej  wieczorem  Luke  wysiadł  z  wynajętego 

samochodu na podjeździe przed hotelem. Głęboko wciągnął w 

płuca  chłodne  powietrze.  Zachłysnął  się  zapachem  jeziora  i 
lasu. 

Dojecha

ł. Za kilka minut znów zobaczy Katrin. 

A przecie

ż  nie  mógł  zrobić  ani kroku. Nie bardzo 

rozumiał,  dlaczego  tu  przyjechał.  Nie  wiedział,  co  chciał  jej 

powiedzieć.  I  nie  miał  pojęcia,  jak  ona  zareaguje  na  jego 
widok. 

Pragn

ął  też  kochać  się  z  nią.  Przynajmniej  to  się  nie 

zmieniło. 

Podni

ósł  torbę  podróżną  i  wszedł  do  środka.  Wziął 

prysznic  i  przebrał  się  w  bawełniane  spodnie  i  koszulkę  z 

krótkimi  rękawami.  Powinienem  był  się  ostrzyc,  pomyślał 

stojąc  przed  lustrem.  Serce  waliło  mu,  jakby  biegał  przez 

godzinę. 

Przechodz

ąc przez hol, zgarnął ze stojaka gazetę. Musiał 

zrobić coś z rękami. Albo mieć za czym skryć twarz. 

Co ja wyrabiam? pomy

ślał. 

Poprzedniego wieczora, jeszcze w San Francisco, 

odwiedzi

ł  miejską  bibliotekę  i przeczytał  wszystkie  relacje z 

background image

procesu.  Zaraz  potem,  pod  wpływem  impulsu,  wyruszył  w 

podróż. Nie mógł zapomnieć Katrin. 

Cho

ć starał się szczerze. Spędził nawet sobotni wieczór z 

pewną  czarnowłosą  panią  architekt  z  Sausalito.  Nic  to  nie 

dało. 

Jeszcze raz g

łęboko  wciągnął  powietrze  i  wszedł  do 

jadalni. 

 - Dobry wieczór, sir - 

przywitał go grzecznie Olaf, maitre. 

- P

ozwoli pan, że wskażę panu stolik. 

Luke dosta

ł  miejsce  przy  oknie,  skąd  rozciągał  się 

urzekający widok na jezioro. Otworzył kartę win i zagłębił się 
w lekturze. 

Nagle co

ś  kazało  mu  podnieść  oczy.  Do  stolika  obok, 

niosąc  tacę  pełną  talerzy,  zbliżała  się  Katrin.  Nie  nosiła  już 

koszmarnych  okularów.  Włosy  związane  miała  w  koński 

ogon.  Była  bardzo  blada.  Wyglądała  na  wyczerpaną. 

Przygnębioną. Smutną. 

Nim postawi

ła  tacę  na  pomocniku,  zobaczyła  go.  Przez 

moment  tkwiła  nieruchomo,  jak  posąg.  Patrzyła  na  Luke'a, 
ja

kby zobaczyła ducha. Zbladła jeszcze bardziej. A taca na jej 

dłoni  zachybotała  się  niebezpiecznie.  Zorientowała  się  w 

ostatniej  chwili.  Ale  było  już  za  późno.  Jeden  po  drugim, 

talerze  pełne  wytwornych  potraw  lądowały  na  dywanie. 

Pudding spadł na but jednego z gości. 

Zrobi

ło  się  przerażająco  cicho.  Policzki  Katrin,  białe 

jeszcze przed chwilą, oblały się krwistą czerwienią. Postawiła 

pustą tacę na pomocniku i rozglądała się bezradnie. 

Luke wsta

ł. 

 -  Nie skaleczy

łaś  się?  -  W  panującej  ciszy  jego  głos 

zabrzmiał jak krzyk. 

S

łyszał swój głos, lecz miał wrażenie, jakby mówił to ktoś 

całkiem inny. Czuł tylko jedno wielkie pragnienie. Chwycić ją 

w ramiona i pierwszym samolotem zabrać do San Francisco. 

background image

 - Nie wygl

ądasz najlepiej... - dodał. - Co się stało? 

 - Co ty tu robisz? - wydusi

ła. 

By

ło  to  właśnie  pytanie,  na  które  nie  potrafił 

odpowiedzieć.  Zanim  zdążył  znaleźć  odpowiednie  słowa,  na 

miejscu  katastrofy  zjawił  się  Olaf  z  dwoma  kelnerami 

uzbrojonymi w szczotki, ścierki i wiadro wody z mydłem. 

 - Najmocniej przepraszamy, panie i panowie - zwr

ócił się 

Olaf do czwórki osób, których rostbefy, zamiast na stole, 

znalazły  się  na  podłodze  i  które  z  zainteresowaniem 

przysłuchiwały  się  rozmowie  Luke'a  i  Katrin.  -  Już  zaraz 

przyniesiemy  państwu  zamówione  potrawy.  Oczywiście,  na 
koszt firmy.  - 

Jego  głos  stwardniał  niemal  niezauważalnie.  - 

Katrin, odnieś proszę talerze do kuchni i ponów zamówienie. 
Katrin? 

Pos

łała  Luke'owi  żałosne  spojrzenie  i  zaczęła  zbierać 

zastawę.  Z  tacą  pełną  pustych  talerzy  oddaliła  się  niemal 
biegiem. Szme

r  rozmów  znów  wypełnił  salę.  Olaf  i  jego 

załoga z zadziwiającą wprawą uprzątnęli bałagan. Wtedy Olaf 

podszedł do Luke'a. 

 - Czy mog

ę przyjąć zamówienie, sir? - spytał. Luke nawet 

nie zajrzał do karty. 

 -  Poprosz

ę  zupę  dnia  i  cokolwiek,  co  macie  świeżego  - 

powiedział. 

 - Jakie

ś wino, sir? 

 -  Perrier. Dzi

ękuję.  -  Nie  chciał  pić  alkoholu,  jeżeli 

zamierzał  rozmówić  się  z  Katrin  tej  nocy.  Żałował,  że  nie 

zatelefonował  wcześniej  i  nie  uprzedził  jej  o  swoim 

przyjeździe. Ale bał się, że gdyby był ją uprzedził, uciekłaby. 

Wkr

ótce  kelnerzy  przynieśli  drugi  zestaw  rostbefów. 

Chwilę  później  z  kuchni  wyszła  Katrin.  Niosła  zupę  dla 

Luke'a. Gdy patrzył, jak szła prosto ku niemu, zaśmiał się w 

głębi  duszy.  Widać  było,  że  pierwszy  wstrząs  i  przerażenie 

zamieniła  na  wściekłość.  Jej  kanciaste  ruchy  wskazywały  na 

background image

to dobitnie. Postawiła przed nim talerz zupy szpinakowej. Nie 

cierpiał szpinaku. 

 - Przepraszam, 

że cię przestraszyłem - powiedział. 

 - Po co tu przyjecha

łeś? - syknęła przez zaciśnięte zęby. 

 - 

Żeby zobaczyć ciebie. Katrin zbladła. 

 - Wiesz o Donaldzie, prawda? - wyszepta

ła. 

 -  Nie powinna

ś była uciekać. Byłaś absolutnie niewinna. 

Jestem o tym przekonany. 

 - Odziedziczy

łam wszystkie jego pieniądze - powiedziała 

głucho. 

 - Nic mnie to nie obchodzi. Cho

ćbyś odziedziczyła nawet 

bilion dolarów, nie miałaś nic wspólnego z jego śmiercią. 

Przera

żony Luke zobaczył łzy w jej oczach. 

 - O Bo

że! - powiedziała. - Muszę wyjść. 

Ostatnim wysi

łkiem,  Luke  zmusił  się  do  pozostania  na 

miejscu. 

 -  Naprawd

ę  bardzo  mi  przykro  -  powiedział.  -  Taki 

przyjazd bez uprzedzenia był najgłupszą rzeczą, jaką mogłem 

zrobić. 

Z g

łośnym świstem głęboko wciągnęła powietrze. 

 - Przynajmniej raz zgadzamy si

ę w pełni - powiedziała. 

 -  No, to ju

ż  coś.  Ale  chyba  powinnaś  już  wrócić  do 

kuchni. Olaf patrzy na mnie 

podejrzliwie.  Pewnie  myśli,  że 

łączy nas coś wyjątkowo gwałtownego. 

 - To jest absolutnie niemo

żliwe - warknęła. - Obróciła się 

na  pięcie  i  pospieszyła  na  zaplecze.  Mijając  Olafa, 

zignorowała go, jakby był jeszcze jednym dębowym krzesłem. 

Luke posmarowa

ł  tost  masłem.  Pocieszał  się,  że  nie 

mówiła  tego  poważnie.  Potem  zabrał  się  do  zupy.  Smak  i 

zapach  szpinaku.  Naturalnie!  Potraktował  to  jak  należną 

pokutę. I rozłożył gazetę. 

background image

Za to ryba by

ła  cudowna.  Potem  jeszcze  deser  i  dwie 

filiżanki kawy. Gdy Katrin napełniała ją po raz drugi, spytała 
uprzejmie: 

 - 

Życzy pan sobie coś jeszcze, sir? 

Czw

órka  gości  odeszła  już  od  sąsiedniego  stolika,  więc 

Luke powiedział bez owijania w bawełnę: 

 -  Spotkasz si

ę  ze  mną  gdzieś  po  pracy?  Przyjechałaś 

samochodem? 

 - Rowerem. Dlaczego chcesz spotka

ć się ze mną? 

 -  Musz

ę  z  tobą  porozmawiać.  Popatrzyła  nań  tak,  jakby 

był muchą w zupie. 

 -  Przejecha

łeś  taki  szmat  świata,  żeby  ze  mną 

porozmawiać? Myślisz, że w to uwierzę? 

 - Owszem, tak. I owszem, tak. 
 -  My

ślałam,  że  masz  wiele  lepszych  zajęć.  A 

przynajmniej bardziej dochodowych. 

 -  Przyjecha

łem,  żeby  zobaczyć  się  z  tobą,  Katrin  - 

powtórzył Luke. 

 -  Do

ść już mam tych kłamstw! Czy już nigdy się ciebie 

nie pozbędę? 

 -  Przynajmniej dopóki nie porozmawiamy o wszystkim, 

czego się dowiedziałem. 

 - Dlaczego mnie dr

ęczysz? 

 -  Wiem, 

że  nie  robię  tego  zbyt  zgrabnie  -  rzucił  Luke, 

rozdrażniony.  -  Proszę,  Katrin,  pozwól  mi  przyjechać  do 

ciebie dziś wieczorem? Czy możesz zdobyć się choć na tyle? 

Waha

ła się. W końcu rzuciła: 

 - Nie wcze

śniej niż pół do jedenastej. 

W jej oczach Luke dostrzeg

ł  mieszaninę  wrogości  i 

przerażenia. I sam nie wiedział, co było gorsze. 

 -  Przyjad

ę  -  powiedział.  -  Jeśli  Olaf  będzie  robił  ci 

trudności, każ mu wskoczyć do jeziora. 

background image

 -  Potr

ącą  mi  z  pensji  za  cztery  talerze  i  rostbefy  - 

powiedziała. - C'est la vie. 

 -  To haniebne. Nie powinno to uj

ść  dyrekcji  pensjonatu 

płazem. 

 -  Nie jestem prawnikiem  -  powiedzia

ła  słodko  Katrin.  - 

Jestem maklerem giełdowym. Do zobaczenia później. 

Brakowa

ło pięciu minut do dziewiątej. Zostało mu jeszcze 

półtorej godziny. Czas, z którym musiał coś zrobić. 

Wybra

ł  się  na  spacer  brzegiem  jeziora.  Szedł,  słuchając 

rechotania  żab  i  szumu  fal.  Raz  po  raz  spoglądał  na 

wskazówki  zegarka,  sunące  po  tarczy  śmiertelnie  powoli. 

Tego dnia powinien był lecieć do Whitehorse, by sfinalizować 

kolejny kontrakt. Prosto stamtąd miał dotrzeć na spotkanie w 

Teksasie.  Lecz  poprzedniego  dnia  odwołał  wszystkie 

umówione  spotkania.  Gdyż  owego  dnia  rano  znalazł  się  w 
bibliotece. 

Sp

ędził  tam  kilka  godzin,  czytając  wszystkie  dostępne 

relacje  z  procesu.  Znalazł  też  wiele  zdjęć  Katrin.  Wyglądała 

wtedy  inaczej  niż  ta,  którą  znał.  Ale  nawet  z  marnych 

fotografii gazetowych można było wyczuć jej, tak dobrze mu 

znaną, dumę. 

Ca

łymi  miesiącami  gazety  grzebały  w  życiu  prywatnym 

jej i jej męża. Luke przyglądał się jego szerokim szczękom i 

grubym wargom, zastanawiając się, dlaczego Katrin za niego 

wyszła? 

Nawet teraz, nad brzegiem jeziora, nie potrafi

ł pozbyć się 

z pamięci tych obrazów. 

Dwadzie

ścia cztery minuty po dziesiątej był na parkingu i 

w

siadał  do  auta.  Dwadzieścia  dziewięć  minut  po  dziesiątej 

zatrzymał  się  przed  domem  Katrin.  Światła  w  domu  były 

zapalone.  Rower  stał  przy  drzwiach.  Wszedł  po  schodkach, 

otarł o nogawki wilgotne dłonie i zadzwonił. 

background image

Drzwi otworzy

ły się niemal natychmiast. Katrin zaprosiła 

go  do  środka  i  z  hukiem  zatrzasnęła  drzwi.  Stanęła  w 

bezpiecznej odległości, kilka kroków przed nim. 

 -  Nie mo

żemy  rozmawiać  zbyt  długo  -  powiedziała.  - 

Jutro pracuję na porannej zmianie. 

Wygl

ądało  na  to,  że  właśnie  wyszła  spod  prysznica. 

Wil

gotne  włosy  związane  w  węzeł,  pojedyncze  kosmyki 

odgarnięte za uszy. Miała zaróżowione policzki. Ubrana była 

w dżinsy i luźny sweter. 

 - Lubi

ę, kiedy jesteś tak uczesana. 

 - Nie przyszed

łeś tutaj rozmawiać o moich włosach. 

 - Czy mog

ę usiąść? - spytał cicho. 

 - Napijesz si

ę czegoś? - spytała. 

 - Nie, dzi

ękuję. 

Rozejrza

ł  się  dookoła.  Znajdowali  się  w  tradycyjnie 

urządzonej  kuchni.  Z  sosną  wykładanymi  ścianami, 

dywanikami na drewnianej podłodze i kwiatami w doniczkach 

na  szerokich  parapetach.  W  zlewie  leżały  naczynia. Na 

dębowym stole gazety i stos korespondencji. Jakże inne było 

to  wnętrze  od  zimnej,  stalowej  kuchni  w  jego  domu.  Usiadł 

przy stole. Z widocznym ociąganiem, Katrin siadła naprzeciw 
niego. 

Najdalej, jak tylko mog

ła. 

Pochyli

ł się ku niej. 

 - 

Wczoraj przeczyta

łem  wszystko,  co  gazety 

wydrukowały  o  procesie.  Nie  umiem  wyobrazić  sobie,  jak 

zdołałaś przeżyć to wszystko. 

 -  Wiedzia

łam,  że  byłam  niewinna.  I  miałam  wsparcie 

przyjaciół. 

Wszystko sz

ło  nie  tak,  jak  sobie  wyobrażał.  Wcale  nie 

padła mu w ramiona, kiedy tylko przekroczył próg jej domu. 

 - Dlaczego za niego wysz

łaś? - spytał cicho. 

 - Dla pieni

ędzy, rzecz jasna. 

background image

 - Nie wierz

ę. - Luke z trudem hamował złość. 

 - To jeste

ś jednym z niewielu. 

 - Nigdy nie lubi

łem chodzić w stadzie. - Uśmiechnął się, 

by 

nieco rozładować atmosferę. 

 - By

łam młoda. Naiwna, a raczej głupia. 

Wbi

ł gniewne spojrzenie w stół. Pragnął jej tak bardzo. 

 -  Nie chc

ę  cię  przesłuchiwać.  Dosyć  już  przeszłaś.  Ale 

kiedy obejrzałem twoje zdjęcia... Zobaczyłem tyle godności i 
odwagi na two

jej  twarzy...  Nie  umiałem  tego  wszystkiego 

zrozumieć. 

Przylecia

łem.  Powinienem  był  cię  uprzedzić,  wiem.  Ale 

wtedy pewnie byś uciekła. 

 - Masz racj

ę. Prawdopodobnie tak bym zrobiła. 

 - Dlaczego? 
 -  Bo nie mamy sobie nic do powiedzenia. Nagle 

wyci

ągnął rękę ku jej dłoni leżącej na stole. 

 - Nie dotykaj mnie! B

ól przeszył mu serce. 

 -  Wyrzuci

łaś  mnie  ze  swojego  systemu,  prawda?  Dla 

kogo, Katrin? 

 -  Jest co

ś,  co  powinieneś  o  mnie  wiedzieć,  Luke'u 

MacRae... Nie pozwalam sobie na przygody. 

Uspokoi

ł się. 

 - Po wyje

ździe stąd spotkałem się z trzema kobietami i ze 

wszystkimi piekielnie się wynudziłem. 

 - Moje gratulacje! 
 -  Dlaczego za niego wysz

łaś? - powtórzył. Długą chwilę 

wpatrywała się w niego ponad stołem. 

 - Czy odjedziesz, je

żeli ci powiem? Spojrzał jej prosto w 

oczy. 

 - Niczego nie obiecuj

ę. 

 -  Pragniesz mnie tylko dlatego, 

że nie rzuciłam ci się w 

ramiona! 

 - Zaufaj mi troch

ę bardziej. 

background image

 -  Nie wiem, dlaczego to robisz. Bo i sk

ąd?  Jesteś 

chodzącą tajemnicą. 

 -  Przecie

ż  wiesz,  że  jesteś  dla  mnie  na  tyle  ważna,  że 

przyleciałem  natychmiast,  gdy  tylko  poznałem  twój  sekret  - 

powiedział  z  mocą.  -  Mówisz,  że  nie  pozwalasz  sobie  na 

przygody, Katrin. A ja nigdy nie narzucam się kobietom, które 

mnie  nie  chcą.  To  nie  w  moim  stylu.  -  Poczuł,  że  gardło 

ścisnęło  się  mu  boleśnie.  Przyszła  pora  zadania  tego 

najważniejszego pytania. 

 -  Czy nadal chcesz p

ójść ze mną do łóżka? I w Nowym 

Jorku, i w San Francisco nie mogłem cię zapomnieć. W dzień 

i  w  nocy.  Noce  były  znacznie  gorsze.  Teraz  właśnie 

powinienem  być  na  Jukonie  i  omawiać  szczegóły  kontraktu. 
Ale jestem tutaj. - 

Uśmiechnął się cierpko. - Jeszcze nigdy, dla 

nikogo, nie zaniedbałem interesów. Powinno ci to schlebiać. 

 - Przera

żasz mnie - wyszeptała. - Jesteś zimny jak skała. 

Nic nie może cię zatrzymać. Nawet ja. 

Luke poczu

ł, że przegrywa. Wyschło mu w ustach. 

 -  Katrin, ustalmy kilka spraw  -  powiedzia

ł  głosem 

nawykłego do rozkazywania biznesmena. - Tak. Chcę pójść z 

tobą do łóżka. Ale nie mam w planach małżeństwa. Żadnych 

związków, nic trwałego. Innymi słowy, nie zamierzam ci się 

narzucać. 

 - Ju

ż o tym rozmawialiśmy - odparła lodowatym tonem. 

 - Mam zamiar podj

ąć studia prawnicze. Dlatego nie chcę 

żadnych komplikacji. 

Bardzo mu si

ę  nie  spodobało,  że  uznała  go  za 

komplikację. 

 - No, dobrze - powiedzia

ł głucho. - Jeśli powiesz mi teraz, 

że naprawdę nie chcesz widzieć mnie nigdy więcej, wyjadę i 

już nigdy nie wrócę. 

Ka

żde  z  jego  słów  jak  kamień  wpadło  w  jej  serce.  Czy 

myślał  tak  naprawdę?  Potrafiłby,  ot  tak,  odjechać?  Przecież 

background image

pragnęła go tak bardzo. Ale on liczył na jej prawdomówność. 

Zakładał, że powie mu prawdę. 

 - Naprawd

ę to zrobisz, prawda? 

Luke kiwn

ął  głową.  Przypomniał  sobie,  jak  przed  laty 

negocjował  kupno  pierwszej  kopalni.  Wtedy  też  wszystko 

postawił na jedną kartę. 

Co za g

łupota,  pomyślał.  Przecież  teraz  rozmawiamy  o 

pój

ściu do łóżka. O niczym więcej. 

Czeka

ł na odpowiedź. 

background image

ROZDZIA

Ł DZIESIĄTY 

Katrin odpowiedzia

ła  głosem  cichym,  kompletnie 

pozbawionym emocji. 

 -  Owszem, Luke, nadal ci

ę  pragnę.  Dlatego  upuściłam 

talerze. Nie potrafiłam wyrzucić cię z serca, a ty pojawiłeś się 
tak niespodziewanie. 

 - Wiedzia

łem, że mogę liczyć na twoją prawdomówność - 

powiedział przez zęby. 

 -  Powiem ci, dlaczego wysz

łam  za  Donalda.  -  rzuciła 

gwałtownie.  -  Czemu  popełniłam  największy  błąd  w  życiu. 

Jeśli jeszcze to cię interesuje. 

 - Oczywi

ście, że tak. Przecież po to przyjechałem. 

 -  Urodzi

łam  się  w  Toronto  -  zaczęła.  -  Kiedy  miałam 

siedem  lat,  mój  ojciec  odszedł  od  nas.  Do  dzisiaj  nie  wiem, 

czemu. Matka nigdy nie chciała o tym mówić. Była załamana. 

Kilka  miesięcy  później  ciężko  zachorowała  i  umarła.  Choć 

byłam jeszcze dzieckiem, rozumiałam, że nie potrafiła żyć bez 

niego. Wtedy zostałam wysłana do Askja, do mojej stryjecznej 

babki,  Gudrun.  Była  moją  ostatnią  krewną...  Poza  wujkiem 

Erikiem.  Ale  on  raczej  nie  nadawał  się  na  opiekuna  dla 
siedmioletniej dziewczynki. 

A wi

ęc  ojciec  Katrin,  tak  jak  matka  Luke'a,  uciekł  od 

rodziny. Ale tego Luke nie zamierzał jej powiedzieć. 

 - Mów dalej - 

szepnął. 

 -  Pocz

ątkowo  nienawidziłam  życia  tutaj.  Przedtem 

mieszkaliśmy  w  wielkim  mieście.  Nagłe  znalazłam  się  w 

maleńkiej wiosce, gdzie wszyscy wszystkich znali i gdzie nie 
by

ło  sklepu  z  zabawkami.  -  Uśmiechnęła  się  ponuro.  -  Ale 

babcia  była  cierpliwa  i  łagodna.  I  powoli  pokochałam  to 

miejsce. Umarła, kiedy miałam siedemnaście lat. Zostawiła mi 
ten dom. 

 - Wr

óciłaś do swoich korzeni. 

Po raz pierwszy, Katrin u

śmiechnęła się. 

background image

 -  Tak. To prawda. Ale pragn

ęłam  czegoś  więcej  niż 

mojego  islandzkiego  dziedzictwa.  Chciałam  dowiedzieć  się 

czegoś 

o moim ojcu. Przyjecha

ł tutaj, gdy był bardzo młody. Po 

strasznej  kłótni  ze  swoim  ojcem,  starszym  bratem  babci 
Gudrun. 

I nigdy wi

ęcej nie zobaczył się ze swoimi rodzicami. Po 

śmierci  babci  Gudrun  próbowałam  odszukać  go.  W  końcu 

dowiedziałam  się,  że  umarł  rok  wcześniej,  zbierając 
winogrona w Napa Valley w Kalifornii. 

 - Dlatego pojecha

łaś tam. Pokiwała głową. 

 -  Dowiedzia

łam  się  bardzo  niewiele.  Był  wagabundą. 

Nigdy i nigdzie długo nie zagrzał miejsca. Nie miał przyjaciół 

ani  pieniędzy.  Chyba  na  zawsze  pozostanie  dla  mnie  obcym 

człowiekiem. Wtedy to znalazłam się w San Francisco. I tam 

spotkałam Donalda. 

Luke po

żałował, że nie poprosił o coś do picia. 

 -  To banalna historia. Donald by

ł  znacznie  starszy  ode 

mnie.  A  ja,  oczywiście,  szukałam  ojcowskich  uczuć. 

Klasyczne,  prawda?  Poza  tym,  byłam  sama  w  wielkim 

mieście. A on, kiedy chciał, potrafił być naprawdę czarujący. 
Zakocha

łam  się.  Tak  przynajmniej  sądziłam.  Pobraliśmy  się. 

Skończyłam  kurs  maklerski  i  przez  pewien  czas  wszystko 

dobrze  się  układało.  Byłam  bardzo  zajęta.  Najpierw  jako 

najmłodsza  w  wielkiej  firmie,  potem  awansowałam, 

zmieniłam  firmę...  Wiesz,  jak  to  jest.  Ale,  choć  taka 

zapracowana, nie byłam przecież ślepa. Zorientowałam się w 

końcu, że Donald mnie zdradza. Regularnie. Ale jeszcze gorsi 
byli ludzie, kt

órych przyprowadzał do domu. Jego przyjaciele 

i wspólnicy. Ludzie, z którymi nie chciałabym zostać sama w 
pokoj

u. Zacisnęła dłonie. 

 - Reszt

ę już znasz. Wszystko szło coraz gorzej. Zwłaszcza 

od  chwili,  kiedy  powiedział,  że  nie  zamierza  się  zmienić.  I 

background image

pewnej nocy, po kolejnej straszliwej kłótni, powiedziałam mu, 

że odchodzę. On zagroził, że nie zostawi mi ani grosza. A ja 

wyszłam. 

 - Wci

ąż chciał, żebyś była jego żoną. 

 -  Chyba tak. By

łam  doskonałą  przykrywką  dla  jego 

sprawek. Taka godna zaufania, szanowana. 

 - Nie s

ądź się tak surowo, Katrin - powiedział łagodnie. 

 - Nie masz poj

ęcia, jaka byłam wściekła na siebie, że tak 

długo  mu  ufałam.  Mniejsza  z  tym.  Gdy  opuściłam  dom, 

poszłam  prosto  do  Susan  i  Roberta.  Bogu  dzięki,  że  tak  się 

stało.  Jeszcze  teraz  drżę  na  samą  myśl,  co  mogło  było  się 

zdarzyć, gdybym nie miała tego alibi. 

On tak

że. 

 -  Co za szcz

ęście,  że  miałaś  takich  przyjaciół. 

Utrzymujesz z nimi kontakty? 

 -  Pisujemy do siebie regularnie. W ubieg

łym  roku 

przeprowadzili się do Maryland. 

Nie m

ógł więc Uczyć, że przyjedzie do San Francisco, by 

ich odwiedzić. 

 -  Nie mie

ści  mi  się  w  głowie,  że  przez  tyle  lat  nie 

spot

kaliśmy się ani razu - powiedział. 

 - Ja nie bywa

łam prawie nigdzie. Najpierw studiowałam. 

Później  zaczęłam  odsuwać  się  od  Donalda  i  jego  przyjaciół. 

Powinnam była odejść wiele miesięcy wcześniej. Ale jedna z 

zasad  mojej  babci  mówiła,  że  każdemu  trzeba  ufać  aż  do 

końca. I próbowałam. Donald nie był całkiem zły. Potrafił być 

bardzo dowcipny. I miły. Jeśli nie mieszałam mu szyków. 

 -  To niezbyt wiele  -  rzuci

ł  Luke.  Miał  na  końcu  języka 

pytanie o ich życie intymne, ale nie zdołał go wypowiedzieć. 
Ze zdumieniem 

stwierdził, że jest zazdrosny. O umarłego. 

 - Odkry

łam w końcu jego nielegalne przedsięwzięcia. I to 

był  koniec.  Nie  powinnam  była  wychodzić  za  niego!  Ale 

background image

nawet  teraz  ze  zgrozą  myślę  o  tym,  jak  umarł.  Ktoś  musiał 

nienawidzić go wyjątkowo. 

 - Jeste

ś dobrą kobietą, Katrin. 

 - Nie ca

łkiem - mruknęła. - Gdy tu przyjechałam, czułam 

się  rozbita  i  zawstydzona.  Nikomu  nie  mówiłam  o  procesie. 

Chciałam zostawić przeszłość za sobą. Powiedziałam tylko, że 

jestem  wdową.  Jedynie  Anna  zna  całą  prawdę.  -  Spuściła 

głowę. - Po prostu kłamałam. 

 -  Chroni

łaś  siebie  w  ten  sposób  -  powiedział 

zdecydowanie. - A poza tym, nic tu nikomu do procesu. 

 -  Masz racj

ę.  -  Nie  podnosząc  oczu,  skubała  krawędź 

swetra.  -  I co teraz zrobimy, Luke?  - 

spytała  łamiącym  się 

głosem. 

Pytanie za sze

śćdziesiąt cztery tysiące dolarów. 

 - Kocha

łaś się z kimś jeszcze poza Donaldem? Pokręciła 

głowa. 

 - Zawsze raczej unika

łam mężczyzn. A tutaj, w Askja, nie 

ma wielu mężczyzn. 

Jej odpowied

ź sprawiła mu niespodziewaną przyjemność. 

 -  Mam propozycj

ę  -  powiedział  ostrożnie.  -  Posłuchaj  i 

zastanów się, nim odpowiesz. 

Skin

ęła głową. 

 - Sp

ędzimy tę noc razem. Tutaj. A rano pojadę na lotnisko 

i nie zobaczymy się więcej. 

Zamruga

ła gwałtownie powiekami. 

 - I co ma to da

ć? 

 - Jest co

ś między nami i oboje to czujemy. W taki sposób 

naj

łatwiej  przekonamy  się,  co  to  jest,  bez  żadnych 

dodatkowych komplikacji. 

 - Bez 

żadnych emocji, to chciałeś powiedzieć? 

 - Bez 

żadnych zobowiązań, których oboje nie chcemy. 

 - Dobrze wszystko przemy

ślałeś. 

background image

 -  Mo

żesz  tak  powiedzieć,  Katrin  -  odparł  Luke. 

Przyglądała się mu uważnie. 

 - Nie zrobi

ę tego - powiedziała w końcu. 

 - Czy w ten spos

ób głośno powiedziałaś „tak"? 

 - Ty nigdy nic nie m

ówisz głośno! 

 - Przynajmniej jestem szczery. 
 -  S

ą  chwile  -  odezwała  się  ostro  -  kiedy doprowadzasz 

mnie 

do prawdziwej wściekłości. 

 - Tak czy nie? 
 - Tak - wyrzuci

ła z siebie. 

Zgin

ęła gdzieś jej pewna siebie mina. Wyglądała tak, jak 

by już za moment miała zmienić zdanie. Z głośnym trzaskiem 

Luke odsunął krzesło i wstał. 

 -  Nie masz si

ę  czego  bać.  Wszystko  będzie  dobrze. 

Zobaczysz. - 

Przeszedł dookoła stołu i wziął w ręce jej zimne 

dłonie. - Gdzie jest twoja sypialnia? 

 - Tam. 
Pom

ógł  jej  wstać.  Przyszła  dla  niego  chwila  najcięższej 

próby. Kiedy musiał zapanować nad własnymi żądzami. Luke 

widział  zdjęcia  Donalda.  I  gotów  był  iść  o  zakład,  że  był  z 
niego kochanek samolubny i byle jaki. A teraz do niego, 

Luke'a, należało naprawienie wszystkich szkód, które Donald 

wyrządził Katrin. 

Okna sypialni wychodzi

ły na zarośla. Ściany i staromodne 

małżeńskie łóżko pomalowane były na biało. Na łóżku leżała 

z grubej wełny utkana narzuta. Luke zaciągnął zasłony, zdjął 

buty  i  ściągnął  koszulę.  Z  kieszeni  wyjął  garść  kolorowych, 

foliowych opakowań i położył na brzegu stołu. 

Katrin sta

ła jak figurka z porcelany. Blada i nieruchoma. 

Pragnął  porwać  ją  w  ramiona  i  obsypać  gwałtownymi 

pocałunkami. Ale oparł tylko ręce na jej ramionach i muskał 
delikatnie wargami jej policzki i usta. 

 - Wspaniale smakujesz - szepn

ął. 

background image

 - Nie wiem, co... 
 - Ciii. Wszystko b

ędzie dobrze. Mamy dla siebie całą noc. 

A ja pragnę tylko jednego. Dać ci rozkosz. 

 - Ale... 
Zamkn

ął  jej  usta  kolejnym  pocałunkiem.  Wciąż 

powstrzymywał własne pragnienia. Ta noc należała do Katrin, 

nie  do  niego.  Z  niewiarygodną czułością  sunął ustami  po  jej 
szyi. Potem po czole, brwiach i oczach. Opuszkami palców 

dotknął  jej  ust.  Powiew  jej  oddechu  rozpalił  w  nim  krew. 

Zaczynał wątpić w swoje opanowanie. 

Powoli, Luke. Powoli! 
Niespodziewanie Katrin skapitulowa

ła.  Pocałowała  jego 

palce. Ujęła w dłonie jego twarz i wpiła się wargami w jego 

wargi.  Gwałtowna  pożoga  rozpaliła  mu  zmysły,  kiedy 

położyła dłonie na jego nagiej piersi. Muskała go delikatnymi 

dotknięciami. Przytuliła się doń całym ciałem. 

 -  Nie ma po

śpiechu  -  szepnął.  I  pocałował  ją  jeszcze 

namiętniej. 

Nie m

ógł  pozwolić  sobie  na  utratę  panowania  nad  sobą. 

Musiał  pokazać  jej,  że  nie  jest  Donaldem  Stainesem.  Nie 

odrywając  się  od  jej  ust,  wyjął  zapinki  z  jej  włosów,  które 

jasną kaskadą spłynęły na jej ramiona. Zanurzył w nich palce. 

Poczu

ł jej dłonie na karku, na barkach, na plecach. Poczuł 

jej piersi przyciśnięte do swoich piersi. Pragnął jej szaleńczo. 

Lecz ze wszystkich sił starał się panować nad sobą. Ponieważ 

to była Katrin, której pragnął najbardziej na świecie. 

 - Mam na sobie zbyt du

żo ubrania - wymamrotała. 

Luke zamierza

ł  rozebrać  ją  powoli  i  dokładnie.  Ale  jej 

niecierpliwość pokrzyżowała mu plany. Prawie zerwał z niej 

sweter  i  cisnął  na  krzesło.  Biel  koronkowego  staniczka 

podkreślała jej mleczną cerę. 

 -  Jeste

ś  taka  piękna  -  wychrypiał.  -  Że  wprost  brak  mi 

tchu. 

background image

 -  Naprawd

ę?  -  Zaśmiała  się  cichutko.  Naparł  na  nią 

biodrami. 

 - To si

ę nie da ukryć - powiedział. 

U

śmiechnęła się. Z mieszaniną dumy i zawstydzenia. On 

tak  nie  potrafił. Zawsze  panował  nad  emocjami.  Z  głębokim 

postanowieniem, że i tym razem będzie tak samo, pocałował 

ją. 

Tymczasem ona mocowa

ła się z jego paskiem. 

 -  We

ź  mnie  do  łóżka,  Luke  -  rzuciła.  -  Już  nie  jestem 

zdenerwowana, prawda? 

Mia

ła  cudownie  niebieskie  oczy.  Ocierała  się  niego jak 

kotka. Luke sięgnął do metalowego guzika przy jej dżinsach. 

Odsunął  suwak.  Oczy  jej  pociemniały.  Żyłka  na  jej  szyi 

pulsowała  coraz  gwałtowniej.  Gdy  ściągnął  z  niej  spodnie, 

pomagała mu z cichym śmiechem. 

Kocha

ł jej śmiech. 

Kocha

ł?  Też  coś?  Przecież  on  nie  znał  znaczenia  słowa 

„miłość". I nie miał ochoty poznać. Śmiała się ładnie. I co z 
tego? 

 - Luke? - szepn

ęła. Ocknął się z zamyślenia. 

 - Twoja kolej - powiedzia

ła bez tchu. 

Sta

ł  nieruchomo,  gdy  trudziła  się  z  zamkiem  przy  jego 

spodniach.  Widział  z  góry  jej  pochyloną  głowę.  Głaskał  po 

włosach.  Lśniły  jak  księżyc  w  jeziorze.  Nigdy  nie  sądził,  że 

potrafi być taki romantyczny. Co się z nim działo? Kiedy jego 

spodnie opadły na podłogę, przycisnął Katrin do siebie z całej 

siły. Jakby nigdy jeszcze nie był z kobietą. Jakby słowa głód i 

pożądanie nabrały nagle całkiem nowego znaczenia. 

Do

ść  tych  głupstw!  pomyślał.  I  pocałował  ją.  Sięgnął  za 

jej  plecy  i  rozpiął  staniczek.  Jak  zahipnotyzowany,  położył 

dłonie na jej piersiach. Schylił się i obsypał je pocałunkami. 

Dr

żała leciutko. 

 - Wszystko w porz

ądku? - spytał. 

background image

 -  Och! Luke. Nigdy nie czu

łam  się  taka  bezwstydna  - 

wyznała z rozbrajającą szczerością. 

Pad

ły  ostatnie  mury  obronne  Luke'a.  Jej  szczerość  i 

zaufanie to sprawiły. Zaufała mu bezgranicznie. 

Nie wolno mu by

ło  jej  zawieść.  Ale  też  nie  mógł 

pozwolić,  by  rozwinęło  się  to  w  cokolwiek  innego. 
N

iecierpliwym ruchem zerwał z siebie bokserki. 

 - Chod

źmy do łóżka, Katrin. 

Z powabn

ą  gracją i ona zdjęła resztkę bielizny. Wziął ją 

rękę  i  poprowadził  do  łóżka.  Jej  włosy  rozsypały  się  po 

poduszce. Przez chwilę upajał się ich widokiem. Napawał się 

jej pięknem. I odwagą, pomyślał. 

Poca

łował ją i powoli ułożył się nad nią. Przylgnął do niej. 

Starając się tylko jej nie zgnieść. Ocierał się o nią, w górę i w 

dół. Ale nim jeszcze był gotów, oplotła go nogami, szepcząc 

jego imię pośród szybkich pocałunków. 

Spokojnie, Luke! Spokojnie. Co z twoj

ą techniką? 

Schyli

ł  głowę  i  sięgnął  ustami  do  jej  piersi.  Jęknęła  z 

rozkoszy,  kiedy  chwycił  wargami  sutek.  Pomału  wędrował 

ustami po całym jej ciele. Jego dłonie podążały tym śladem. A 

gdy  dotarły  między  jej  uda,  krzyknęła  głośno,  błagając  o 

więcej. 

Luke si

ęgnął po foliowe opakowanie. Mocował się z nim 

przez chwilę. A gdy był już gotów, wsunął się w nią. Teraz, 

pomyślał.  Teraz.  Z  jej  twarzy  wyczyta,  że  był  to  właściwy 

moment.  Po  chwili  znaleźli  wspólny  rytm.  Aż  do 

gwałtownego końca. 

Wsparty na 

łokciach,  położył  głowę  na  jej  ramię.  Jego 

serce poma

łu wracało do normalnego rytmu, oddech uspokajał 

się.  Ostrożnie  ułożył  ją  na  boku,  twarzą  ku  sobie.  Leżała  z 

zaciśniętymi powiekami. 

 - Katrin? - szepn

ął. - Dobrze się czujesz? 

background image

Wtuli

ła mu twarz w pierś. Jakby nie była jeszcze gotowa 

spojrzeć mu w oczy. 

 - Wszystko w porz

ądku - wymamrotała. - A ty? 

 - 

Świetnie. 

 -  Naprawd

ę?  -  Uniosła  głowę.  -  Bo  przez  cały  czas 

powstrzymywałeś się. Aż do końca. 

Powinien by

ł pamiętać, jak była spostrzegawcza. 

 - Chcia

łem być pewien, że cię nie zawiodę. 

 - Nie chcia

łeś stracić kontroli. 

 - Nienawidz

ę wiwisekcji - rzucił gniewnie. 

 -  Nienawidzisz, kiedy nazbyt zbli

żam się do prawdy. Do 

ciebie. 

Luke poczu

ł gwałtowną wściekłość. 

 - No to kogo wolisz, Katrin. Mnie czy Donalda? - rzuci

ł. 

 -  Ciebie. Oczywi

ście. Donald był w łóżku takim samym 

egoistą jak w całym życiu. 

 -  Osi

ągnąłem,  czego  chciałem.  Starałem  się  dać  ci 

satysfakcję i udało mi się. 

 -  Dlaczego uwa

żasz,  że  zdołałeś  sprytnie  mnie  zmylić? 

Czyżbyś miał się za zawodowca? 

 - Wci

ąż przekręcasz moje słowa. Uniosła się na ramieniu. 

 -  Opowiedz mi o swoich rodzicach, Luke. O braciach, 

siostrach i kuzynach. Gdzie dorasta

łeś?  I  dlaczego  tak 

gwałtownie  reagujesz  na  najmniejszą  wzmiankę  o  twojej 
rodzinie? 

 - Zawarli

śmy umowę. Takich rozmów ona nie obejmuje. 

 -  Zawarli

śmy.  To  prawda  -  powiedziała.  -  I to ja sama, 

głupia, ją sprowokowałam. - Uśmiechnęła się doń urzekająco. 

 - Ale skoro mamy dla siebie tylko t

ę noc, nie powinniśmy 

tracić czasu. Gadanie nie doprowadzi nas do niczego. Wciąż 

jeszcze był zły. 

 -  Z przyczyn oczywistych, musz

ę  pójść  od  łazienki  - 

burknął. 

background image

 -  Mam nadziej

ę,  że  przyniosłeś  dosyć  zabezpieczeń  na 

całą noc - rzuciła zaczepnie. 

Kiedy wr

ócił do sypialni, Katrin leżała, gdzie ją zostawił. 

Położył się obok  niej. W przyćmionym świetle całe jej ciało 

pełne  było  cieni.  Policzki,  piersi,  biodra,  uda  pełne  były 

budzących żądze półświateł. Pragnął jej. Coraz bardziej. 

Ona nie by

ła poza jego systemem. 

Przeciwnie. Wtargn

ęła  weń,  jak  jeszcze  nigdy  żadna 

kobieta. 

background image

ROZDZIA

Ł JEDENASTY 

Podczas gdy le

żał  tak,  rozmyślając,  Katrin  wzięła  jego 

twarz w dłonie i pocałowała go. Czule i namiętnie. Delikatnie 

drapała  go  w  policzki.  Całowała  raz  po  raz.  Wędrując  coraz 

niżej, do szyi. Całym ciałem ocierała się o niego. 

Usi

łował panować nad sobą. Ona jednak nie ułatwiała mu 

tego.  Już  po  chwili  jej  dłoń  zsunęła  się  jeszcze  niżej.  Był 

gotowy. A ona całowała go. Jej usta wędrowały szlakiem ręki. 

Luke zadygotał, kiedy dotarły do celu. 

 - Jeste

ś taki gładki. I gorący - wyszeptała. 

J

ęknął  głucho.  Gwałtowna,  gorąca  fala  rozkoszy 

przetoczyła się przez jego ciało. 

Ale gdy my

ślał,  że  nie  wytrzyma  już  ani  chwili  dłużej, 

Katrin  zsunęła  się  z  niego.  Ułożyła  się  na  plecach  i 

bezwstydnie rozchyliła uda. 

 -  Kochaj si

ę  ze  mną.  Luke.  Jakby  to  był  nasz pierwszy 

raz. Chcę, żebyś nauczył mnie wszystkiego. 

Serce wali

ło mu jak młotem. 

 -  Jeszcze nigdy 

żadnej  kobiety  nie  pragnąłem  tak,  jak 

ciebie - 

wyznał. 

Po

łożyła ręce na swoich piersiach. 

 - Dotknij mnie tutaj. I tutaj. 
Ca

łował  ją.  Z  niezwykłą  pasją.  Gwałtownie.  W  usta.  W 

szyję.  W  piersi.  Ściskał  wargami  prężące  się  sutki.  Coraz 

bardziej,  zatracał  się  w  namiętności.  Porzucił  technikę, 

samokontrolę,  opanowanie.  Istniały  tylko  dwa  płonące 

pożądaniem  ciała.  Zamknął  ją  w  objęciach.  Obsypywał 

pocałunkami. Wplótł palce w jej włosy. 

Po chwili Luke obr

ócił  się  na  plecy i  posadził Katrin  na 

sobie.  Patrzył  na  nią  z  zachwytem.  A  ona  poruszała  się 

powoli, miarowo. Sięgnął między jej uda. Krzyknęła. Głośno 

zawołała jego imię. Potem jeszcze raz. Luke usiadł. Spojrzał 
je

j prosto w oczy. I dostrzegł w nich odbicie swych własnych 

background image

pragnień. Aż z głośnym krzykiem, oboje równocześnie dotarli 
do kresu. 

Z g

łuchym  jękiem  Katrin  opadła  na  Luke'a.  Jej  włosy 

rozsypały  się  mu  po  twarzy.  Czuł  wyraźnie  gwałtowne 

łomotanie jej serca. Trwali w uścisku. 

Luke nie odezwa

ł się. 

Katrin zsun

ęła  się  nieco  i  oparła  policzek  na  jego 

ramieniu.  Leżeli,  spleceni  w  ciasnym  uścisku.  Jej  oddech 

wyrównywał się pomału. Zapadała w sen. 

Luke le

żał  bez  ruchu  z  szeroko  otwartymi  oczami. 

Przesuwał  między  palcami  kosmyki  jej  włosów.  Było  mu 
dobrze. 

Katrin nale

żała do niego. 

Tych kilka s

łów  kołatało  mu  pod  czaszką.  Katrin  należy 

do mnie! A przecież wiedział, że to nie była prawda. Katrin do 

niego  nie  należała.  Nie  chciała  tego.  Skąd  więc  tak  silna 

potrzeba zawładnięcia nią? 

Atawizm, odpowiedzia

ł sam sobie. Człowiek jaskiniowy i 

tak zwany cywilizowany w pewnych sprawach nie różnią się 
niczym. 

Straci

ł kontrolę nad sobą. Całkowicie, totalnie. 

Zacisn

ął  powieki.  Poczuł  przemożną  senność.  Zapragnął 

usnąć w jej ramionach. Potem zbudzić się i znowu kochać się 

z  nią.  Spędzić  dzień  w  kuchni,  czytając.  Czekając,  aż  ona 
wróci % 

pracy. I znowu pójść z nią do łóżka. 

Ostro

żnie  ułożył  Katrin  obok  siebie.  Poruszyła  się  przez 

sen. Na chwilę otworzyła oczy, a potem spała dalej z twarzą 

wtuloną w poduszkę. Bezbronna, namiętna, szczera. Iluż stron 

jej charakteru jeszcze nie poznał? 

I nigdy nie pozna. 
Poniewa

ż  opuszcza  ją.  Natychmiast.  Nie  zamierza 

ryzykować kolejnego zatracenia w szalonej namiętności. 

background image

Wsta

ł z łóżka, uważając, by jej nie zbudzić. I wtedy jego 

spojrzenie  padło  na  leżące  na  stole  foliowe  paczuszki. 

Zapomniał o zabezpieczeniu! Po raz pierwszy w życiu! 

Katrin mog

ła być w ciąży. 

Nie chcia

ł  nawet  myśleć  o  tym.  W  półmroku  ubrał  się 

pospiesznie. I nie oglądając się za siebie, poszedł do kuchni. 

Drzwi zgrzytnęły cicho. Zastygł bez ruchu. Czekał, czy Katrin 

go zawoła. Zastanawiał się, co jej powie. Lecz w całym domu 

panowała  cisza.  Wyszedł  na  dwór.  Wsiadł  do  samochodu  i 

odjechał. 

Po tylu latach 

życia  w  wielkim  mieście  zapomniał,  jak 

ciemna  potrafi  być  noc  na  wsi.  Tylko  w  oddali,  między 

drzewami,  migotały  światła  pensjonatu.  Kiedy  dotarł  na 

miejsce, natychmiast się wymeldował. Nie zważał na dziwne 

spojrzenia recepcjonisty. Szybko poszedł do swojego pokoju, 

spakował  się  i  po  kilku  minutach  jechał  już  na  lotnisko.  Po 

drodze  minął  dom  Katrin.  Nie  dostrzegł  żadnego  światełka. 

Żadnego znaku życia. 

Ucieka

ł. Nie było co do tego wątpliwości. 

Dwa tygodnie p

óźniej  Luke  i  Ramon  siedzieli  w  małym 

barze.  Za  oknem  tłum  ludzi  sunął  chodnikiem.  A  w  oddali 

widać  było  port  rybacki.  Kutry  i  sieci.  Wszyscy  ludzie  byli 

szczęśliwi i zadowoleni. Tylko nie Luke. 

Ramon podni

ósł szklankę z piwem. 

 -  Na zdrowie, amigo.  Ciesz

ę  się,  znalazłeś  czas,  żeby 

zobaczyć się ze mną. - Stuknęli się szklaneczkami. - Chociaż 
w

yglądasz jak z krzyża zdjęty. 

 - Serdeczne dzi

ęki - powiedział Luke. Ostatnio sypiał źle. 

My

śli  stale  zaprzątała  mu  Katrin.  W  dzień  i  w  nocy. 

Zaczynał żałować ostatniej wyprawy do hotelu. 

 - Mam dla ciebie nowin

ę - powiedział Ramon. - Na temat 

sprawy Stainesa. 

background image

Luke tak energicznie postawi

ł  szklankę,  że  piwo 

rozchlapało się po stole. 

 - Nowin

ę? - rzucił. 

 - Widz

ę, że jesteś nią zainteresowany. Tak myślałem. 

 - Dalej, Ramon. 
 -  Zdobyli

śmy  zeznanie.  I  wyniki  badań  DNA.  Sprawa 

została  wyjaśniona,  Luke.  Katrin  Staines  została  formalnie 

oczyszczona z podejrzeń. Ale wielu ludzi wciąż uważa, że ona 

miała z tą sprawą jakiś związek. Teraz mamy niezbity dowód, 

że była całkiem niewinna. 

Luke wyprostowa

ł się. 

 - Jeste

ś pewien? Tego zeznania? 

 -  Jutro rano i tak przeczytasz o wszystkim w gazetach. 

Ale chcia

łem powiedzieć ci o tym wcześniej. 

 - Jeste

ś dobrym przyjacielem - westchnął Luke. 

 -  Nie do

ść  jednak  dobrym,  byś  powiedział  mi,  co  cię 

łączy z tą Katrin. 

 - Dowiesz si

ę pierwszy, jeśli coś będzie. 

 -  Czekam niecierpliwie.  -  Ramon u

śmiechnął  się.  - 

Edmond  Langille,  który  ujawnił  nam  całą  prawdę,  był 

partnerem w interesach Donalda. W dniu zabójstwa spotkał się 

z nim. Nikt ze służby nie widział go wchodzącego do domu... 

Gdzie są świadkowie, kiedy są potrzebni? Nikt też nie widział 

go  wychodzącego.  Bo  on  nie  wyszedł.  W  ukryciu  był 

świadkiem kłótni Katrin i Donalda. I postanowił skorzystać z 
okazji. 

 - Czemu teraz przyzna

ł się do tego? 

 -  Umiera  -  powiedzia

ł  Ramon.  -  Ma  raka.  Zapragnął 

oczyścić  sumienie  przed  spotkaniem ze Stwórcą.  -  Ze 
smakiem odgryz

ł  spory  kęs  chleba  czosnkowego.  -  Katrin 

znała Edmonda, chociaż niezbyt dobrze. Teraz będzie musiała 

przyjechać tutaj i złożyć zeznania. 

 - Kolejny proces? - spyta

ł Luke ze zgrozą. 

background image

 - Nie, nie. Zwyk

ła formalność. Po południu będę dzwonił 

do niej, żeby uzgodnić szczegóły. 

Ramon w skupieniu zaj

ął  się  kolejną  ostrygą.  Po  chwili 

Luke przerwał milczenie. 

 -  Po tym, jak opowiedzia

łeś  mi  o  niej,  poleciałem  do 

Manitoby.  Kochaliśmy  się  przekonani,  że  nie  spotkamy  się 

nigdy więcej. 

Ramon odezwa

ł  się  ze  spokojem  i  obojętnością,  które 

irytowały Luke'a. 

 -  San Francisco to du

że  miasto.  Nie  musisz  jej  spotkać. 

Nie sądzę, by została tu na długo. 

 - Jestem zadowolony z mojego 

życia! - zawołał Luke. 

 -  No to jeste

ś  szczęśliwym  człowiekiem.  -  Ramon 

uśmiechnął się blado. - Jedz ostrygi, nim całkiem ostygną. 

Luke oczy

ścił  talerz,  niemal  nie  patrząc  na  to,  co  je. 

Rozmawiali o ostatniej konwencji demokratów, o zawodach 

sportowych i cenach złota. Jednak kiedy wyszli z restauracji, 

Ramon powiedział cicho: 

 -  Rosita zabi

łaby mnie za to, że się wtrącam. Ale Katrin 

to wyjątkowa kobieta, Luke. Mogłaby zrobić dla ciebie wiele 

dobrego.  Gdybyś  jej  pozwolił.  -  Uśmiechnął  się.  -  Do 

zobaczenia na korcie, we wtorek. I postaraj się bardziej skupić 
na grze, sil 

Odszed

ł, nie czekając na odpowiedź. Luke patrzył za nim 

bez słowa. 

Katrin przyjedzie do San Francisco! Nied

ługo.  Powinien 

zatelefonować do niej jeszcze tego wieczora. 

Musia

ł. Nie miał wyboru. 

Luke zatelefonowa

ł  do  Katrin  o  pół  do  jedenastej  jej 

czasu. Telefon zadzwo

nił  sześć  razy.  I  miał  już  odłożyć 

słuchawkę, gdy usłyszał cichy głos. 

 - Halo? 

background image

 -  Katrin? Tu Luke.  -  I co dalej? Mam spyta

ć,  jak  się 

masz? 

 - S

łyszałem, że przyjedziesz do San Francisco. 

 - Sk

ąd wiesz? 

 - Twoj

ą sprawę prowadzi mój dobry przyjaciel, komisarz 

Ramon Torres. 

 - Ja to mam szcz

ęcie! Twój przyjaciel! 

 - Ramon jest dobrym cz

łowiekiem! 

 -  To prawda. Cho

ć  jest  policjantem,  był  podczas  całego 

śledztwa  moim  sprzymierzeńcem  -  powiedziała  bezbarwnym 

głosem. 

Zapad

ła nieprzyjemna cisza. 

 -  Jeste

ś tam? Katrin? - Luke pożałował, że nie może jej 

zobaczyć. 

 - Nie mog

ę znieść myśli, że wszystko zacznie się od nowa 

 - wyrzuci

ła z siebie. - Po prostu nie mogę! 

 - Ale w ten spos

ób zdołasz oczyścić się ze wszystkiego. 

 - Nie dbam o to! 
Mocniej zacisn

ął dłoń na słuchawce. 

 - Ty p

łaczesz? - spytał. 

 - Nie! Ja nigdy nie p

łaczę. Prawie nigdy. 

 - Chcia

łbym, żebyś zatrzymała się u mnie. 

 - Zarezerwowa

łam pokój w hotelu. 

 - Dziennikarze ju

ż szykują się na ciebie. - Luke sięgnął po 

ostatnią  broń,  jaka  mu  pozostała.  -  U mnie  będziesz 
bezpieczna. 

 -  To by

ło  dwa  lata  temu!  -  krzyknęła.  -  Co tu jeszcze 

może ich interesować? 

 -  Jeste

ś  młoda,  jasnowłosa  i  piękna.  I  odziedziczyłaś 

fortunę. 

 - Odda

łam wszystko - powiedziała z naciskiem. 

background image

Nieraz zastanawia

ł  się,  dlaczego  kobieta  tak  bogata jak 

Katrin pracowała jako kelnerka. Teraz już wiedział. I zrobiło 

mu się lżej na sercu. 

 - Komu? - spyta

ł. 

 -  Schroniskom i jad

łodajniom  dla  bezdomnych. 

Organizacjom charytatywnym. I innym takim placówkom. 

 - Nic wi

ęc dziwnego, że media tak się tobą interesują. Nie 

jest  to  zwyczajne  postępowanie,  gdy  ktoś  dostaje  w  spadku 

taką kupę forsy. 

 -  A co mia

łam  zrobić?  Pozostać  w  domu,  który 

znienawidziłam,  w  kręgu  podejrzanych  znajomych  mojego 

męża, którego nie kochałam i nie szanowałam? Chyba nie. 

Katrin nigdy nie chodzi

ło  o  jego  pieniądze,  pomyślał 

Luke. 

 -  Zarezerwowa

łaś  już  bilety  na  samolot?  Wyjadę  po 

ciebie na lotnisko i pojedziemy prosto do mnie. 

 - Luke - powiedzia

ła stanowczo. - Nie będę spała z tobą. 

 -  Nie prosi

łem  o  to.  O  której  przylecisz?  Usłyszał ciche 

sapnięcie. Potem szelest papierów. 

 -  Do zobaczenia jutro rano  -  powiedzia

ła,  kiedy 

przekazała  mu,  czego  chciał.  -  Jeżeli  nie  będzie  cię  na 

lotnisku, uznam, że zmieniłeś zdanie. 

 -  Nie zmieni

ę  zdania.  Dobranoc,  Katrin.  -  Szybko  się 

rozłączył. 

Nie  chcia

ła  pójść  z  nim  do  łóżka.  Twardo  trzymała  się 

umowy. Jedna wspólna noc i nic poza tym. Zatem i jemu nie 

pozostało nic innego, jak wywiązać się z umowy. 

Czemu mia

łoby być inaczej? Czyż nie uciekł z jej małego 

domku nad jeziorem? 

background image

ROZDZIA

Ł DWUNASTY 

Luke pierwszy dostrzeg

ł Katrin. Stała w tłumie pasażerów 

i rozglądała się dookoła. Miała na sobie jasnozielony kostium 

z  wielkimi  złotymi  guzikami.  Włosy  luźno  spływały  jej  na 

ramiona.  Na  głowie  miała  jasnozielony  kapelusz  słomkowy. 

Wyglądała wspaniale. 

Gdy Luke ruszy

ł w jej stronę, zauważyła go. I po chwili 

fala pasażerów przyniosła ją ku niemu. 

 -  Jeste

ś  niezwykle  elegancka.  -  Luke  pocałował  ją  w 

policzki. 

 - Jestem wrakiem. 
 -  Zatem potrafisz doskonale si

ę maskować. Chodźmy po 

twój bagaż. 

Katrin rozgl

ądała się nerwowo. Raz po raz poprawiała na 

ramieniu  pasek  od  torebki.  Nigdy  nie  widział  jej  tak 

zdenerwowanej . Kiedy ujął ją pod ramię, poczuł, że mięśnie 

miała napięte i twarde jak drewno. 

 - Mam samochód na parkingu - 

powiedział, kiedy zabrali 

jej walizkę z karuzeli. - Chodźmy. 

Lecz gdy tylko wyszli na zalany kalifornijskim s

łońcem 

chodnik  przed  terminalem,  znaleźli  się  nagle  pośród  tłumu 

reporterów.  Tuż  przed  twarz  Katrin  wetknięto  kamerę. 

Oślepiająca  lampa  świeciła  jej  prosto  w  oczy.  Zalała  ją  fala 
niecierpli

wych  pytań.  Mikrofony  otoczyły  ją  ze  wszystkich 

stron. 

 - Pani Staines, jakie to uczucie wr

ócić do San Francisco? 

 - Co pani s

ądzi o ostatnich ustaleniach śledztwa? 

 -  Czy kiedykolwiek podejrzewa

ła  pani  Edmonda 

Langille'a, że to on był mordercą? 

 - Jakie jest pana nazwisko? 
 - Trzymaj si

ę, Katrin - rzucił Luke. 

Jedn

ą ręką objął ją za ramię, w drugiej trzymał, jak tarczę, 

jej walizkę. Bez skrupułów przepychał się przez tłum. Lecz to 

background image

wzmogło  jeszcze  lawinę  indagacji.  Reporterze  ścigali  ich  aż 
na parking, zada

jąc coraz bardziej napastliwe pytania. 

 - Czy ten m

ężczyzna jest pani kochankiem, pani Staines? 

 - Czy teraz, kiedy pani niewinno

ść została udowodniona, 

wyjdzie pani ponownie za mąż? 

 -  Czy kiedykolwiek powróci pani do San Francisco? 

Samochód Luke'a stał w jednym z pierwszych rzędów. Luke 
rzuci

ł  walizkę  na  ziemię  i  niemal  wepchnął  Katrin  do  auta. 

Zatrzasnął  drzwiczki  tuż  przed  nosem  jakiegoś  jegomościa. 

Cisnął walizkę do bagażnika i obiegł samochód. Jednak zanim 

wsiadł, wyrzucił wściekle: 

 -  To nie wasz cholerny interes, co pani Staines zrobi ze 

swoim 

życiem. Czemu nie dacie jej spokoju? Jesteście stadem 

szakali! I owszem, możecie to zacytować. 

B

łysnął flesz. Nie zwracając na to uwagi, wsiadł do auta i 

ruszył  gwałtownie.  Z  satysfakcją  patrzył,  jak  reporterzy 

odskakiwali w popłochu. 

 -  M

ój  Boże!  -  powiedział.  -  Jaki ja jestem naiwny. 

Spodziewałem się co najwyżej kilku lokalnych dziennikarzy. 

Ale  nie  czegoś  takiego!  Jak  oni  cię  wytropili?  Ja  nic  im  nie 

powiedziałem. 

W

ściekłość wciąż burzyła mu krew. Ale zaniepokoiło go 

milczenie  Katrin.  Spojrzał  na  nią.  Siedziała  z  pochyloną 

głową,  z  rękami  na  kolanach.  Gdy  patrzył  na  nią,  duża  łza 

spadła na jej lewą dłoń. 

Luke zerkn

ął  w  lusterko.  Nie  dostrzegł  reporterów. 

Zjechał w boczną uliczkę i zatrzymał auto. 

 - Katrin, nie p

łacz. Oni nie są tego warci. 

Zacisn

ęła kurczowo pięści. Spadła kolejna łza. Luke objął 

ją,  przytulił.  Jej  kapelusz  upadł  na  podłogę.  Luke  zapragnął 

chronić ją przez najbliższe dni. 

Ale to nie by

ło możliwe. 

 - Musz

ę wytrzeć nos - usłyszał. 

background image

Si

ęgnął  po  pudełko  papierowych  chusteczek.  Katrin 

wydmuchała  nos,  otarła  łzy  z  policzków.  Czubek  jej  nosa 

zrobił się czerwony. 

 -  Powinienem by

ł  rozjechać  ich  wszystkich  -  warknął 

Luke. Zaśmiała się niepewnie. 

 -  I trafi

łbyś  do  więzienia  za  morderstwo.  Nie  warto, 

uwierz mi. 

 -  Powinienem by

ł  lepiej  chronić  cię  przed  nimi.  -  Luke 

nie mógł ukryć zdenerwowania. 

Katrin popatrzy

ła mu prosto w oczy. 

 -  Zrobi

łeś,  co  mogłeś.  Ale  szanse  miałeś  minimalne. 

Luke, daj spokój. 

 -  Taaak...  -  Z wielk

ą  delikatnością  otarł  z  jej  policzka 

zapomnianą łzę. - Nigdy nie płaczesz. Tak powiedziałaś. 

 -  Ci dziennikarze przywo

łali wszystkie wspomnienia. To 

trwało  w  nieskończoność.  Dzień  za  dniem.  Myślałam,  że 

oszaleję  albo  padnę  bez  życia.  Ale  nigdy  nie  płakałam  w 

obecności dziennikarzy. 

 - Przy mnie mo

żesz płakać. - Choć niezgrabnie, starał się 

ją pocieszyć. 

Pos

łała  mu  tajemnicze  spojrzenie.  Wyprostowała  się.  I  z 

udawaną wesołością, powiedziała: 

 - Fajny samochód. 
Powiedzia

ł  coś  nie  tak.  Ale  nie  miał  pojęcia,  co.  Skoro 

jednak chciała tego, przyłączył się do gry. 

 - Zawsze marzy

łem o srebrnym, sportowym samochodzie, 

kt

óry  będzie  potrafił  przyspieszyć  do  setki  w  mniej  niż  pięć 

sekund. Twojemu kapeluszowi nic nie się stało? 

Podnios

ła  kapelusz.  Opuściła  trochę  szybę,  oparła  się 

wygodnie i zamknęła oczy. 

 -  Zbud

ź  mnie,  kiedy  będziemy  na  miejscu  -  mruknęła. 

Luke wjechał na autostradę i wcisnął pedał gazu. Musiał się 

background image

jako

ś  wyładować.  Zbyt  wiele  przeżył  przez  ostatnie  pół 

godziny.  Ale  nim  zdążył  ochłonąć,  byli  już  na  podjeździe 
przed jego domem. Katrin otwar

ła oczy. 

 - To twój dom? - 

spytała. Pokiwał głową. 

 -  Poprzedniemu w

łaścicielowi  nie  podobał  się  styl 

georgiański.  Kazał  zburzyć  dom,  który  stał  tu  kiedyś  i 

wybudował ten. 

 - Minimalista - powiedzia

ła z politowaniem. 

 - Obrzydliwy. 
 - Przy

ćmiewa każdy ostatni krzyk mody. 

 - Obraca w perzyn

ę, chciałaś powiedzieć. - Roześmiał się. 

Jestem  bliski  sprzedania  go  i  wyprowadzenia  się  poza 

miasto.  Albo  do  Presidio  Heights.  Widziałem  tam  kilka 

uroczych miejsc. Wejdź, proszę. 

 - Jaki pi

ękny widok. - Katrin nie mogła ukryć zachwytu. 

Mieli przed oczyma widok na most Golden Gate. Wyspa 

Alcatraz wy

łaniała  się  z  zimnych  wód  zatoki,  na  której 

białe żagle wyglądały jak zabawki. 

 - Napijesz si

ę czegoś? - spytał. 

 - Musz

ę się wykąpać. 

Zaprowadzi

ł ją do części domu z pokojami gościnnymi. Z 

każdego  z  nich  także  rozpościerał  się  urzekający  widok  na 

zatokę. I każdy miał niewielki balkon. 

 -  Mój pokój jest na górze  - 

powiedział.  -  Będziesz  tutaj 

miała absolutny spokój. 

Zsun

ęła z nóg włoskie pantofelki. 

 -  Zdrzemn

ę  się  trochę  -  bąknęła.  -  Niewiele  spałam 

ostatniej nocy. A jutro powinnam być w pełni sił. Zadzwonisz 

do mnie, kiedy będziesz miał ochotę na kolację? 

 -  Kupi

łem  w  delikatesach  mnóstwo  jedzenia.  Możemy 

odgrzać je sobie w kuchence mikrofalowej. - Uśmiechnął się 

przepraszająco. - Nie umiem gotować. 

background image

 - Doskona

ły pomysł. Po prostu muszę pobyć trochę sama. 

Język jej ciała był aż nadto czytelny: trzymaj się z daleka. 

Luke skin

ął  głowa,  zamknął  za  sobą  drzwi  i  poszedł  do 

salonu. W końcu to on uciekł od niej. Czegóż więc oczekiwał? 

Przebra

ł  się  w  szorty  i  podkoszulek  i  następną  godzinę 

spędził  w  sali  gimnastycznej  na  poddaszu.  Kiedy  po  jakimś 

czasie usłyszał, że Katrin wstała, zbiegł na dół. Ona także się 

przebrała. Miała na sobie białe, bawełniane spodnie i różową 

bluzkę. 

 - Gotowa do kolacji? 
 - Kiedy tylko zechcesz. - Zatrzepota

ła zalotnie rzęsami. 

 - Nie musisz by

ć taka uprzejma! 

 - A jak inaczej mamy da

ć sobie z tym radę? 

 - Spali

śmy ze sobą, Katrin. Zapomniałaś? 

 - Ja spa

łam. Ty wyszedłeś. Wzdrygnął się. 

 - Dobrze, dobrze. Chod

źmy do kuchni. 

 -  Wola

łabym,  żebyś  najpierw  włożył  coś  na  siebie  - 

rzuciła z irytacją. 

 - Przecie

ż jestem ubrany. 

 -  Dlaczego odszed

łeś  w  środku  nocy,  Luke?  -  spytała 

cicho. 

 -  Dlaczego powiedzia

łaś  przez  telefon,  że  nie  będziemy 

kochać się już nigdy więcej? 

 -  Nie wiem, dlaczego mia

łabym  odpowiadać  na  to 

pytanie. 

 -  W porz

ądku.  Tak  będzie  lepiej  dla  nas  obojga 

Popatrzyła nań przeciągle. 

 - W ca

łym domu nie widziałam ani jednej fotografii. Nic 

osobistego. Ten dom wygl

ąda  jak  z  żurnala.  Doskonały  i 

bezduszny. 

Masz jakieś zdjęcia rodziców? 

 -  Jak wida

ć, nie mam -  warknął. I przeszedł do ataku. - 

Jesteś  w  ciąży,  Katrin?  Za  drugim  razem  nie  użyliśmy 
niczego. 

background image

 - Nie. Nie jestem. 
Odetchn

ął.  I  ruszył  do  kuchni.  Równie  doskonałej  i 

bezdusznej jak reszta domu. 

 -  Jedzmy. Pomy

ślałem,  że  przeniesiemy  się  na  taras. 

Otwarł lodówkę. 

 -  W szafce nad zlewem s

ą  talerzyki  do  sałatek.  Ja 

podgrzeję kurczaka i chleb czosnkowy. 

Kuchnia by

ła  wielka.  Lecz  gdy  wyjmował  półmisek  na 

kurczaka, zderzył się z Katrin, która właśnie odwróciła się, by 

zapytać  go  o  coś.  Półmisek  wylądował  na  stole,  a  Luke 

chwycił  ją  w  objęcia  i  pocałował.  Po  krótkim  wahaniu, 

odpowiedziała  tym  samym.  On  płonął  cały  pożądaniem. 

Niecierpliwie wcisnął dłonie pod różową bluzeczkę. 

 - Nie, Luke! - Odepchn

ęła go. - Nie powinniśmy. 

 - Dlaczego? Oboje tego chcemy. 
 - Ustalili

śmy się, że nie powinniśmy tego robić. 

 - Umowy mo

żna renegocjować. 

 -  Nie znios

ę tego po raz kolejny - powiedziała. - To dla 

mnie zbyt wiele! 

Przecie

ż jednak nie zapomniał, dlaczego przyjechała. 

 -  Jeste

ś  u  kresu  wytrzymałości,  prawda?  -  powiedział 

powoli. 

 -  W

łaśnie!  Nie  rozumiesz?  Popełniłam  największy  błąd 

mego  życia,  wychodząc  za  Donalda.  Za  bardzo  bogatego 

człowieka.  I  oto  znów  jestem  w  tym  mieście,  związana  z 

innym bogatym mężczyzną. 

 - Nie prowadz

ę ciemnych interesów - zauważył cierpko. - 

I nie proszę cię o rękę. 

 - To prawda. Przecie

ż nie prosisz? - Zabrzmiało to bardzo 

dziwnie.  - 

Zostanę  tutaj  przez  trzy  dni.  Chcesz  zatem 

powiedzieć, że mamy przed sobą trzy doby na seks? Trzy noce 
powinny nam 

wystarczyć? To sugerujesz? 

 - Jeste

ś cholernie okrutna! 

background image

 - M

ówię, co czuję. 

 -  Pos

łuchaj  -  zaczął  Luke  ostrożnie  -  przed  tobą  bardzo 

ciężki  dzień.  Zawrzyjmy  rozejm.  Przynajmniej  do  chwili, 

kiedy skończysz z policjantami i fantastycznymi prawnikami. 

 - A potem co? Wr

ócimy do punktu wyjścia? 

 -  A czemu by nie?  -  U

śmiechnął  się.  -  To  był  bardzo 

ładny pocałunek. 

 -  Przychodzi mi do g

łowy  kilka  słów,  na  opisanie  tego 

pocałunku. Ale nie ma tam słowa „ładny". 

 - O? A jakie s

ą? Wsparła się pod boki. 

 -  Jeste

ś  okropnie  denerwującym  człowiekiem,  Luke'u 

MacRae.  A  tak  przy  okazji  spytam,  czy  masz  jakieś  drugie 

imię? 

 -  Tam, sk

ąd  pochodzę,  nikt  nie  zawracał  sobie  głowy 

drugimi imionami - 

mruknął i ugryzł się w język. 

 - Gdybym teraz spyta

ła, skąd pochodzisz, zamknąłbyś się 

jeszcze szczelniej niż małż w skorupie. 

Przeczesa

ł palcami mokre od potu włosy. 

 -  Kolacja. Na tarasie. Czy nie po to tu przyszli

śmy? 

Zdjęła z wieszaka białą ściereczkę do naczyń i zamachała mu 
przed nosem. 

 -  I rozejm. Nie zapomnij o rozejmie  -  zawo

łała. 

Niespodziewanie wybuchnął śmiechem. 

 - Nie pozwolisz mi zapomnie

ć - powiedział. 

 -  W lot to poj

ąłeś.  Jakiego  kurczaka  kupiłeś?  Kwadrans 

później  siedzieli  na  tekowych  krzesłach  przy  suto 
zastawionym stole. W wieczornej szar

ówce  nikły  szczyty 

wzgórz. Luke 

napełnił winem kieliszki. 

 - Za lepsze dni - powiedzia

ł. 

 -  Wypij

ę  za  to.  -  Ułamała  kawałek  gorącego  chleba 

czosnkowego,  oblizała  palce  i  westchnęła.  -  Czuję  się 

znacznie  lepiej.  Porozmawiajmy  o  filmach  albo  o  Paryżu. 

Albo o tym, że boisz się węży. 

background image

 -  Paj

ąków  bardziej  -  powiedział  poważnie.  I  posłusznie 

zapytał,  jaki  film  oglądała  ostatnio,  zagrzebana  w  miejscu 

takim, jak Askja. Rozmowa rozkręcała się powoli. I w pewnej 

chwili  Luke  zorientował  się,  że  opowiada  jej  o  swoich 

podróżach  do  kopalni  w  Arktyce.  Była  bystra,  inteligenta  i 

ciekawa nowości. 

 - Jeste

ś dobrą słuchaczką - powiedział, podając jej obraną 

brzoskwinię. 

 - Przez t

ę godzinę dowiedziałam się o tobie więcej niż od 

początku  naszej  znajomości.  -  Zlizała  brzoskwiniowy  sok  z 
palców. - 

Oprócz może chwil spędzonych w łóżku. 

Ostrze no

ża znalazło się nagle niebezpiecznie blisko jego 

palców. 

 - Czego wtedy dowiedzia

łaś się o mnie? 

 - Jak bardzo starannie strze

żesz siebie i swoich tajemnic. I 

jak namiętny potrafisz być, gdy pozwolisz sobie na skruszenie 
tych barier. 

 -  A czy mia

łem  wybór?  -  rzucił.  -  Myślałem,  że 

ogłosiliśmy rozejm - dodał po chwili. 

 -  Dlaczego wyjecha

łeś  w  środku  nocy?  -  Spytała 

ponownie. Jej oczy zalśniły groźnie. 

 - Jeste

ś jeszcze gorsza niż ci dziennikarze! 

 - Nie, nie jestem, poniewa

ż wielkie znaczenie przykładam 

do  odpowiedzi.  Nie  widzisz  tego?  Pokazałeś  mi  skrawek 

prawdziwego  człowieka  i  uciekłeś  jak  szalony...  Dlaczego, 
Luke? 

Gwa

łtownie odsunął krzesło. 

 - Podawa

ć kawę? Czy nalać ci jeszcze wina? 

 - Znowu to robisz! 
 -  Masz wybór,  Katrin  - 

powiedział lodowatym głosem. - 

Możesz  przyjąć  mnie  takim,  jakim  jestem.  Albo  dać  sobie 
spokój. 

 - To nie jest wybór. To ultimatum. Wiesz o tym dobrze. 

background image

 - Tylko to mog

ę ci zaoferować. 

 - Dzi

ękuję za kawę. Dziękuję za wino - powiedziała. - Idę 

do łóżka. Do zobaczenia rano. 

Ale gdy go mija

ła, Luke chwycił ją za rękę, przyciągnął i 

pocałował  z  mieszaniną  wściekłości  i  pożądania.  I  równie 

gwałtownie odepchnął ją po chwili. 

 - 

Śpij dobrze - powiedział. - Rano zawiozę cię na policję. 

 - Nie, nie. Wezm

ę taksówkę. 

 - Nie we

źmiesz. 

 - Nienawidz

ę apodyktycznych mężczyzn! 

 -  Jestem tylko dobrym gospodarzem  -  powiedzia

ł 

łagodnie. - Dobranoc, Katrin. 

Zakr

ęciła  się  na  pięcie,  otwarła  szklane  drzwi  i  znikła 

wewnątrz  domu.  Zapatrzony  w  rozgwieżdżone  niebo,  Luke 
wypi

ł  wino.  Dlaczego  ją  zaprosił?  Dotychczas  ten  dom  był 

jego  twierdzą,  w  której  mógł  skryć  się  przed  światem.  Być 

sobą, jak lubił. Dlaczego nie usłuchał Ramona? San Francisco 

to  duże  miasto,  tak  zdaje  się  powiedział.  Nie  musisz  jej 

spotkać... 

Luke by

ł tak wściekły, że najlepiej byłoby dla reporterów, 

gdyby trzymali się od niego z daleka. 

Kiedy przyjecha

ł  po  Katrin  na  posterunek,  tłum 

dziennikarzy  wprost  oblepiał  tylne  drzwi.  Zatrzymał 

samochód przed głównym wejściem. Katrin wsiadła prędko i 

Luke ruszył z kopyta. 

 -  Ramon pu

ścił  plotkę,  że  będę  wychodziła  tylnym 

wyjściem - powiedziała cicho. - I dziennikarze w to uwierzyli. 

 - Jak posz

ło? - spytał Luke. 

 - Ju

ż koniec. Mogę wracać do domu. 

Mr

óz przeszedł mu po kościach. Nie był jeszcze gotów na 

jej odjazd. 

background image

 -  W jednym z hoteli w Nob Hill jest dzisiaj wielki bal 

dobroczynny  -  powiedzia

ł.  -  Mam bilety od wielu tygodni. 

Uważam, że powinnaś tam pójść. 

 -  Ca

łkiem  postradałeś  rozum?!  Ostatnia  rzecz,  o  której 

marzę, to pokazywanie się publicznie. 

 - Wstydzisz si

ę mnie, Katrin? 

 -  Nie b

ądź  głupi!  Po  tym  wszystkim,  co  znalazło  się  w 

dzisiejszych  gazetach,  myślisz,  że  mogłabym  pójść  na 

imprezę, na której pełno będzie ludzi, z którymi stykałam się 

przed laty? Z mężczyzną, o którym dziennikarze napisali, że 
jest zapewne moim kochankiem? 

To prawda, gazety napisa

ły dużo. Na pierwszych stronach 

znalazło się zdjęcie pełnej wściekłości twarzy Luke'a. 

 - Nie zrobi

łaś nic złego, nic, czego powinnaś się wstydzić 

powiedział  dobitnie.  -  Czemu  miałabyś  się  ukrywać? 

Przeciwnie, powinnaś się tym szczycić. 

 - Ca

łkiem oszalałeś. 

 -  Jedziemy na Union Square kupi

ć  ci  sukienkę 

wieczorową. Do domu możesz polecieć jutro. 

 - Jeste

ś autokratycznym, hardym tyranem! 

 -  Ale te

ż  świetnie  tańczę.  -  Zatrzymał  auto  przed 

czerwonym  światłem  i  uśmiechnął  się  do  niej.  -  Lubisz 

tańczyć? 

 - Uwielbiam - spojrza

ła nań spode łba. - Do tego jeszcze 

jesteś zarozumiały. 

 - Do obelg wr

ócimy, kiedy orkiestra zrobi sobie przerwę. 

 -  Czy

żbym  była  zmuszana  do  zrobienia  czegoś,  o  czym 

wiem, że tego robić nie powinnam? 

 - Tak. 
 -  Co ty b

ędziesz  z  tego  miał,  Luke?  Nową  rozrywkę? 

Sposób na zabicie nudy? 

 -  Nie mog

ę  odpowiedzieć  na  to  pytanie  -  powiedział 

kategorycznie. - 

Bo sam nie wiem, co powiedzieć. 

background image

 - No c

óż, przynajmniej mówisz szczerze. 

 - Czy musimy analizowa

ć każdy nasz postępek? 

 -  Kiedy ja analizuj

ę, to jest to samoobrona - powiedziała 

Katrin.  - 

Nie  jestem  pewna,  czy  zdajesz  sobie  sprawę  z 

wrażenia,  jakie  robisz,  kiedy  tylko  wchodzisz  do  jakiegoś 

pomieszczenia.  Każda  kobieta,  zarówno  nastolatka,  jak  i 
staruszka, wodzi 

za tobą oczami, jak za jakimś smakołykiem. 

Z ubolewaniem stwierdzam, że mnie to także dotyczy. 

Poczu

ł na karku falę gorąca. 

 - Daj spokój, Katrin! 
 -  M

ówię  prawdę.  Jesteś  najseksowniejszym  mężczyzną, 

jakiego kiedykolwiek spotkałam. 

 -  Strasznie wyolbrzymiasz i dobrze o tym wiesz  - 

mrukn

ął. 

 - Nieprawda. Ale mniejsza z tym. Wracaj

ąc do tego balu 

dobroczynnego. Nie mogę pozwolić sobie na suknię balową. 

Oszczędzam na dalsze studia. 

 -  To b

ędzie  prezent.  Ode  mnie.  -  Głęboko  nabrał 

powietrza, żeby stłumić budzące się w nim uczucie paniki. - 

Chcę cię przeprosić, że odjechałem w środku nocy. 

Ku jego rozpaczy, 

światła  na  najbliższym  skrzyżowaniu 

zmusiły go do zatrzymania. 

 - Po raz trzeci pytam ci

ę, Luke, dlaczego odjechałeś? 

 - Bo ba

łem się zostać? 

 - Ba

łeś się?! 

 -  To przecie

ż  powiedziałem.  -  Co  z  tym  światłem,  do 

cholery!? pomyślał. Czemu się nie zmienia? 

 - Ba

łeś się mnie? 

 - Ba

łem się tego, co ze mną zrobiłaś - warknął. 

 - My

ślałam, że nie spodobało ci się kochanie się ze mną. 

Że dlatego odjechałeś - powiedziała cichutko. 

Luke zamar

ł na chwilę. 

background image

 - Nie spodoba

ło mi się?! Mówisz poważnie? Kierowca za 

nimi  nacisnął  na  klakson.  Świeciło  zielone  światło.  Luke 

gwałtownie  wcisnął  pedał  gazu.  -  Więc  co  miałam  sobie 

pomyśleć? Uznałam, że byłam dla ciebie, mimo małżeństwa, 

zbyt  mało  doświadczona.  Zbyt  niezręczna.  Już  bardziej  nie 

mogła się pomylić. 

 -  Uciek

łem,  gdyż  nienawidzę  tracić  kontroli  nad  sobą  - 

powiedział z trudem. 

D

łonie na jej kolanach otwarły się powoli, rozluźniły. 

 - Zauwa

żyłam. 

 -  Zauwa

żasz  zbyt  wiele.  Nie  wiem, co jest w tobie 

takiego, ale przez miesiąc powiedziałem ci więcej o sobie niż 
Ramonowi, którego znam od lat. 

 -  To przez te moje du

że,  niebieskie  oczy  -  rzuciła 

zuchwale. Ze ściśniętymi ustami wjechał do garażu. 

 -  Masz kupi

ć  najwspanialszą  suknię  i  wszystko, co 

jeszcze będzie ci potrzebne. I nie myśl o pieniądzach. 

 -  Tak jest, sir  -  powiedzia

ła  głosem  idealnej  kelnerki. 

Luke roześmiał się. Zły humor opuszczał go powoli. 

 -  Przychodzi mi na my

śl,  że  zanim  poznałem  ciebie, 

prowadziłem okropnie nudne życie - powiedział. 

Wysiedli z auta i ruszyli przez plac. 
 - Chcesz wst

ąpić do Saksa? - zapytał. 

 -  Chcia

łabym,  żebyś  zobaczył  sukienkę  dopiero 

wieczorem  - 

powiedziała  Katrin,  z  policzkami  płonącymi  z 

emocji. 

U

śmiechnął się szeroko. 

 -  W takim razie znajdziesz mnie w tym barze  - 

powiedzia

ł. Zdążył wypić kieliszek dobrego wina i przeczytać 

gazetę zanim Katrin wróciła. 

 -  Wyda

łam  sporo  pieniędzy  w  trzech  sklepach  - 

powiedziała radośnie. 

 - 

Świetnie. 

background image

P

ół  godziny  później  zapakowali  do  bagażnika  kilka 

pudełek i ruszyli w drogę do Pacific Heights. Zjedli w kuchni 

po  kanapce  i  Katrin  opuściła  go.  Poszła  się  ubierać.  Luke 

także  poszedł  na  górę.  Wziął  prysznic,  ogolił  się  i  włożył 

smoking. Wcale nie był przekonany, że postępuje właściwie. 

Gdyby  miał  odrobinę  oleju  w  głowie,  nigdy  nie  zabrałby 

Katrin na bal, gdzie niemal wszyscy ją znali. Ale, jak to sobie 

nagle uświadomił, coraz bardziej mu na niej zależało. 

Poczu

ł, jakby wkroczył w nowe życie. 

background image

ROZDZIA

Ł TRZYNASTY 

Kiedy Katrin stan

ęła  w  połowie  schodów,  Luke  był  w 

salon

ie.  Przeszedł  przez  korytarz  i  gdy  ujrzał  ją,  stanął 

oniemiały.  Miała  na  sobie  czarną,  obcisłą  sukienkę  bez 

rękawów.  Nieregularny  wzór  z  kolorowych  piór  robił 

oszałamiające  wrażenie.  Do  tego  sandałki  na  wysokich 

obcasach i olśniewająca fryzura. 

 -  Katrin...  - wychrypia

ł. Zatrzymała się na przedostatnim 

schodku. 

 - Podoba ci si

ę? 

 - Wygl

ądasz cudownie. Zarumieniła się. 

 - To ta sukienka. By

ła bardzo droga. 

 -  Nie suknia zdobi cz

łowieka  -  powiedział.  -  Jesteś 

również bardzo pociągająca. 

 - Mog

łabym to samo powiedzieć o tobie. 

 -  Pingwin naprzeciwko rajskiego ptaka. Jak zawsze, jej 

śmiech poruszył go do głębi. 

 -  Prawd

ę  mówiąc  -  powiedziała  -  to  są  pióra  kogucie. 

Sprawdziłam, czy przypadkiem nie użyli piór jakichś ptaków 
chronionych.  - 

Zeszła  do  niego.  -  I wcale  nie  czuję  się 

pociągająca. 

Szczerze 

mówiąc, 

jestem 

strasznie 

zdenerwowana. 

 -  Nie musisz si

ę  denerwować.  -  Podał  jej  ramię.  -  Będę 

przy tobie przez cały czas. 

Jeszcze nigdy nie czu

ł  tak  gwałtownego  i 

wszechpotężnego  pożądania.  Lecz  nie  tylko  to  było  nowe. 

Nowa  była  także  potrzeba  opiekowania  się  Katrin. Nie 

doświadczył czegoś podobnego z żadną inną kobietą. Ujęła go 

pod  łokieć.  A  on  wziął  w  drugą  dłoń  jej  rękę.  Jej  ciepło 

przeniknęło go na wylot. 

 -  Kiedy tak na mnie patrzysz, robi

ę  się  miękka  - 

powiedzia

ła. 

background image

 -  Jak lody na s

łońcu? - Pod białym gorsem jego koszuli 

serce tłukło jak szalone. 

Popatrzy

ła na kolorowe pióra na sukience. 

 - Mi

ętowe, wiśniowe i jagodowe - powiedziała. 

 - Je

śli pocałuję cię teraz - powiedział Luke z wahaniem - 

cały będę w szmince. 

 - Mo

żesz pocałować mnie w policzek. 

On jednak wybra

ł coś innego. Schylił się i pocałował ją w 

szyję. Głęboko wciągnął w nozdrza zapach jej perfum. Katrin 

zadrżała leciutko. 

 - Sp

óźnimy się na kolację - szepnęła. Cofnął się o krok. 

 - To by

ły przystawki - powiedział. 

 - Ju

ż nie mogę doczekać się głównego dania. 

Co mia

ła  na  myśli?  Czy  po  powrocie  będzie  chciała 

kochać się z nim? 

 - O deserze nie wspominaj

ąc - powiedział. I pocałował jej 

dłoń. Gdy uniósł głowę, gotów był przysiąc, że dostrzegł w jej 

oczach łzy. 

 - Katrin? - spyta

ł, zaniepokojony. 

 - To nic. Zaskakujesz mnie zbyt cz

ęsto. - Uśmiechnęła się 

promiennie. - 

Chodźmy. Weźmiemy ich szturmem. 

I tak te

ż się stało. Jego przyjaciele i znajomi zabiegali o to, 

by przedstawić się Katrin. Zaś jej starzy przyjaciele witali ją z 

prawdziwą  radością.  Nie  minęło  pół  godziny,  a  Katrin 

uspokoiła się i zrelaksowała. 

Z ka

żdą  minutą  Luke  zadurzał  się  niej  coraz  mocniej.  Z 

drżeniem  czekał  na  powrót  do  domu.  Nie  wątpił,  że  Katrin 

spędzi tę noc w jego łóżku. 

Oko

ło drugiej w nocy, kiedy tańczyli sambę, powiedziała: 

 - Dzi

ękuję ci, Luke. 

Ka

żdy ruch jej bioder rozpalał go jeszcze bardziej. 

 - Za co? - spyta

ł. 

background image

 -  Za to, 

że  zabrałeś  mnie  tutaj.  -  Uśmiechnęła  się 

figlarnie. - 

A raczej, że zmusiłeś mnie do przyjścia tu. I za to, 

że przez cały czas tak cudownie się mną opiekowałeś. 

 - To nie by

ło zbyt trudne. 

 - Ale jednak. 
 -  My

ślę,  że  powinniśmy  wracać  do  domu  -  powiedział 

cicho. 

Spojrza

ła nań z ukosa. 

 - Czy dlatego, 

że bolą mnie już stopy? 

 - Dlatego, 

że krawat już mnie dusi. 

 - Je

śli zdejmiesz mi buty, ja zdejmę ci krawat. 

 - To najlepsza propozycja tego wieczoru. 
 - Mam nadziej

ę. 

Wyszli, 

żegnani  serdecznie,  wieloma  głosami.  Jechali  w 

milczeniu. Dobrze wiedzieli, dokąd jechali i po co. W domu 

Luke  wziął  Katrin  na  ręce  i  zaniósł  na  górę,  do  swojego 
pokoju. 

 -  Gdyby to by

ł  film,  rzuciłbym  cię  na  łóżko  i  zdarł  z 

ciebie ubranie. Ale, mówiąc szczerze, zupełnie nie wiem, jak 

zabrać się do tych piór. 

Zachichota

ła. 

 - Je

śli postawisz mnie na podłodze, na pewno odnajdziesz 

suwak, sprytnie wszyty w ten czarny zygzak. 

On jednak posadzi

ł ją na brzegu łóżka. Ukląkł przed nią i 

zdjął  jej  sandałki.  Z  ulgą  poruszyła  palcami.  A  on  masował 

delikatnie  to  jedną  jej  stopę,  to  drugą.  Po  chwili  poczuł,  że 

bardzo ostrożnie pogłaskała go po głowie. Uniósł wzrok. Jej 

piękno zachwyciło go. 

 - Jestem najszcz

ęśliwszym człowiekiem w San Francisco 

powiedział. - Na całym świecie! 

Zamiast odpowiedzie

ć,  schyliła  się  i  pocałowała  go. 

Mocno,  długo  i  namiętnie.  Z  niezręcznym  pośpiechem 

rozebrali  się  nawzajem.  I  przywarli  do  siebie.  Nagie  ciało 

background image

Katrin  budziło  w  Luke'u  nieposkromione  żądze.  Pragnął  już 

tylko jednego: dać jej tyle rozkoszy, ile będzie potrafił. Razem 

dotarli do kresu i ich głośne krzyki szczęścia zmieszały się w 

ciemnościach. 

Luke le

żał, dysząc chrapliwie. 

 - Szybko nam to posz

ło - wysapał. 

 - Mamy ca

łą noc, Luke. 

Dostrzeg

ł delikatną nutkę niepewności w jej głosie. 

 -  Ca

łą  noc.  Cały  tydzień.  Cały  miesiąc.  Nie  wyjeżdżaj 

jutro, Katrin. Zostań. 

 - Zgoda. 
 - Tak po prostu? - zapyta

ł z niedowierzaniem. 

 - Podoba ci si

ę to, co robimy w łóżku... Prawda? 

 - Ale... Chodzi mi tylko o to, 

żeby nie urazić cię w żaden 

sposób. - 

Uniósł się na łokciu i pogłaskał ją po głowie. - Daj 

mi  pięć  minut,  a  pokażę  ci,  jak  bardzo  to  lubię.  Nie  mogę 

nasycić się tobą, Katrin. 

 - Ani ja tob

ą - powiedziała cicho. - Kochaj mnie, Luke. 

 - Z przyjemno

ścią. 

I nie kaza

ł na siebie czekać. 

Mija

ły  dni  i  noce.  Dniami  Luke  pracował,  jak  jeszcze 

nigdy. A mimo to każdego ranka, kiedy wbiegał po schodach 

do  swojego  biura,  pogwizdywał  wesoło.  I  uśmiechał  się  do 

wszystkich.  Nocami  zaś  kochali  się  z  Katrin.  A  gdy  czasem 

zbudził  się  w  środku  nocy,  nasłuchiwał  z  czułością  jej 

głębokiego oddechu. 

Natomiast bardzo skrupulatnie pilnowa

ł, by te dwie części 

jego życia nie łączyły się z sobą. Ani razu nie zaprosił Katrin 
do swojego biura. Ani na lunch. A do domu nigdy nie zabiera

ł 

pracy.  I  było  mu  z  tym  dobrze.  Seks  z  Katrin,  mieszkanie  z 

Katrin,  to  było  swego  rodzaju  szaleństwo.  Ale  całą  resztę 

swego życia trzymał pod całkowitą kontrolą. 

background image

Min

ęły dwa tygodnie. Luke wracał z pracy. Znalazł się już 

przed  swoim  domem.  I  zahamował  z  piskiem  opon.  Cały 

starannie wypielęgnowany trawnik zapełniał tłum olbrzymich, 

wstrętnych,  różowych,  plastikowych  flamingów.  Pośrodku 

znajdował  się  wielki  transparent  z  napisem:  „Wszystkie 
najlepszego z okazji urodzin, Luke". 

Gapi

ł  się,  nie  wiedząc,  czy  powinien  śmiać  się,  czy 

uciekać  w  panice.  Nigdy  nie  celebrował  swoich  urodzin. 

Ojciec,  jak  mógł  przypuszczać,  nigdy  nie  chciał  go...  Matka 

chyba też. Co tu więc można było świętować? 

Sk

ąd Katrin wiedziała o jego urodzinach? 

Nie by

ł zadowolony, kiedy odkrywała choćby najmniejszy 

z jego sekretów. 

Podjecha

ł  przed  dom.  Przy  drzwiach  stały  jeszcze  dwa 

różowe flamingi. Skąd ona wytrzasnęła coś tak okropnego? 

Otwar

ł  drzwi.  Z  kuchni  wyszła  Katrin.  W  luźnych 

bawełnianych  spodniach  i  zielonej  bluzce.  Długi  warkocz 

spływał jej na plecy. 

 -  Wszystkie najlepszego z okazji urodzin!  -  zawo

łała 

radośnie. 

 -  Mam nadziej

ę,  że  tylko  wynajęłaś  te  ornitologiczne 

potwory. 

 - Nie podobaj

ą ci się? - Zrobiła kwaśną minę. Uśmiechnął 

się. Bo czyż mógł się powstrzymać? 

 - Zeszpeci

łaś otoczenie. 

 -  Otoczenie by

ło  okropnie  nudne.  Ciesz  się,  że  nie 

wynajęłam purpurowych pand. 

 - Nigdy ci nie m

ówiłem, kiedy są moje urodziny. 

 -  Kt

óregoś  dnia  wypadło  ci  z  portfela  prawo  jazdy. 

Zobaczyłam datę, kiedy je podnosiłam. Chodź do kuchni. 

W kuchni pod sufitem k

łębiły  się  latające  baloniki.  Na 

środku  stołu  stał  tort.  Tylko  trochę  krzywy.  Katrin  wyjęła  z 

background image

lodówki  butelkę  Dom  Perignon  i  z  zawodową  wprawą 

otworzyła ją. Napełniła kieliszki i jeden podała Luke'owi. 

 - Uczcijmy to, 

że przyszedłeś na świat - powiedziała. 

 - Sama upiek

łaś tort? - Bąbelki połaskotały go w nos. 

 - Tak. Niestety, nie jestem w tym najlepsza. Ale najpierw 

zjemy kolacj

ę. Ja stawiam. Stroje absolutnie dowolne. 

P

ół  godziny  później  Luke  zrozumiał,  dlaczego  Katrin 

zabrała  go  do  Chinatown.  Ramię  w  ramię  spacerowali 

zatłoczonymi  uliczkami.  Pośród  jaskrawych  neonów, 

straganów  z  piętrzącymi  się  pod  niebo  stosami  warzyw  i 
herbaciarni zdobionych lampionami i dzwoneczkami. 
Restaur

acja,  którą  wybrała  Katrin,  była  mała  i  przytulna.  I 

serwowała wyśmienite dania. 

P

óźniej  wrócili  do  domu  i  zjedli  ciasto.  A  potem,  bez 

nadmiernych  konwenansów,  Katrin  uwiodła  go.  Kiedy 

zasypiała w jego ramionach, wymamrotała: 

 - Podoba

ły ci się twoje urodziny? 

 -  Tak.  -  Luke nie m

ógł  wyjść  ze  zdumienia,  że  była  to 

prawda. - 

Kiedy flamingi odlecą na południe? 

 - Jutro, o dziewi

ątej rano. 

 -  Dobrze  -  powiedzia

ł.  I  w  nagłym  przypływie  czułości 

pocałował  ją  w  policzek.  -  Dobranoc, Katrin, kochanie  - 

wyszeptał. 

Lecz ona ju

ż spała. 

Min

ęły  dwa  dni.  Wczesnym  rankiem  Katrin  i  Luke 

siedzieli na tarasie, pili kawę i czytali poranne gazety. Podała 

mu następną grzankę i powiedziała obojętnym tonem: 

 -  Wybieram si

ę  dzisiaj  do  miasta.  Może  wpadłabym  do 

ciebie do biura? Chc

iałabym zobaczyć, jak pracujesz. 

Luke opu

ścił gazetę. 

 - Nie s

ądzę, by był to dobry pomysł - powiedział. 

 - Nie? 
Niebieskie oczy wpatrywa

ły się w niego intensywnie. 

background image

 - Chc

ę, żeby praca pozostała pracą. Jak najdalej od domu, 

od spraw osobistych. I nie ma to 

nic wspólnego z tobą. 

Katrin zagryz

ła wargę. 

 -  Praca stanowi du

żą  część  twojego  życia.  Wpływa  na 

wszystko, co robimy. Chciałabym poznać ją bliżej. 

 - Opowiada

łem ci o moich ostatnich kontraktach. 

 -  Chcia

łbym  poznać  twoich  współpracowników.  Joego, 

Lindę i całą resztę. 

 -  Nie, Katrin.  -  Z

łożył  gazetę.  -  Spotkałaś  kilku  moich 

przyjaciół na balu i to wystarczy. 

Rumie

ńce gniewu zabarwiły jej policzki. 

 - Powiedzia

łeś mi kiedyś, że nigdy nie byłeś żonaty. Czy 

kiedykolwiek byłeś zakochany? 

 - Nie. 
 - Czy kiedykolwiek chcia

łeś mieć dzieci? 

 - Nie. 
 - Czy kiedykolwiek 

żyłeś z kimś? Poza mną? 

 - Nie. 
 -  Co jest we mnie takiego specjalnego, Luke? Luke 

poczu

ł budzący się w nim gniew. 

 - Czy musimy ci

ągnąć dalej tę wiwisekcję? 

 -  Powiem ci, dlaczego. Poniewa

ż  właściwie  jesteś  dla 

mnie obcym człowiekiem. Znam, oczywiście, twoje ciało. Jak 

swoje własne. I rozbudziłeś mnie po raz pierwszy w życiu. Są 

to sprawy ważne i cudowne zarazem. Ale poza tym jesteś dla 

mnie  wielką  niewiadomą.  Nie  ma  w  twoim  domu  ani  jednej 
fotografi

i.  Nic  nie  wiem  o  twojej  przeszłości.  Skąd 

pochodzisz, jak stałeś się tym, kim jesteś. Jakbyś w ogóle nie 

miał przeszłości. 

 - Ona nie ma nic do rzeczy. Wa

żne jest tylko tu i teraz. 

 - Chcia

łabym wiedzieć o tobie więcej! 

 - No to nie masz szcz

ęścia. 

background image

 -  Ty  wiesz o mnie bardzo du

żo.  Opowiedziałam  ci  o 

moich rodzicach, o moim pożałowania godnym małżeństwie, 

o procesie. Czemu nie miałbyś odwzajemnić mi tym samym? - 

Zbladła  nagle  jak  ściana.  -  Zrobiłeś  coś  okropnego?  To  o  to 
chodzi? 

 -  Przesta

ń,  Katrin!  -  wybuchnął.  -  Nie jestem 

kryminalistą, jeśli to miałaś na myśli. 

 - No to opowiedz mi! 
 - Chcia

łabyś mnie całego, prawda? - powiedział gorzko. - 

Nie wystarcza ci to, co już dostałaś. 

 - Pragn

ę całego mężczyzny. Nie tylko kochanka.  

Energicznie odsunął krzesło. Rzucił gazetę na stół.  
 - Musz

ę iść, bo spóźnię się do pracy. Wstała także. Słońce 

delikatnie rozświetlało jej jedwabny szlafroczek. 

 -  Pojutrze wyje

żdżasz  do  Dallas  w  interesach.  Zabierz 

mnie  ze  sobą...  Nie  będę  ci  przeszkadzała.  We  dnie  znajdę 
sobie jakie

ś zajęcia. 

 - To tylko cztery dni. Tutaj te

ż jest wiele możliwości, byś 

mogła się zabawić. 

 - Ale ja chc

ę być z tobą. 

 -  Nie  -  rzuci

ł  twardo.  Pchnął  szklane  drzwi  i  szybko 

poszedł na górę. Co się jej stało? Tak dobrze było. Dlaczego 

musiała wszystko zepsuć? 

Ale kiedy p

óźnym popołudniem znalazł czas, by pojechać 

do domu, duszę przepełniała mu mieszanina poczucia winy i 

skruchy. W sprawie Dallas nie zmienił zdania. Ale zrozumiał, 

że powinien był odmówić jej nieco bardziej dyplomatycznie. 
W drodze do domu zatr

zymał  się  przy  Union  Square.  U 

jubilera kupił bransoletkę i kolczyki. 

Katrin pracowa

ła w kuchni. Była doskonałą kucharką. 

 - Kupi

łem ci prezent - powiedział Luke. 

Od

łożyła  nóż.  Popatrzyła  na  ozdobnie  zapakowane 

pudełeczka i powiedziała: 

background image

 - Prosz

ę, Luke, zabierz mnie do Dallas! 

 - Ju

ż powiedziałem, że nie. Nie otworzysz tego? 

 - Nie chc

ę prezentów. Chcę ciebie. Całego. 

 - M

ęczy mnie już mówienie „nie". 

 - To spr

óbuj, dla odmiany, powiedzieć „tak". 

 - Tak, bywasz nieroztropna i wymagaj

ąca. Tak, niszczysz 

to, 

co mamy, domagając się jeszcze więcej. 

 - Chcesz powiedzie

ć, że jestem chciwa? 

 -  Got

ów  jestem  założyć  się,  że  to,  czego doświadczamy 

na górze, w sypialni, jest pięćdziesiąt razy lepsze niż to, czego 

doświadczają  pary  w  całej  dzielnicy.  Ale  czy  ty  jesteś 
z

adowolona?  Nie,  nie  jesteś.  Gdybym  podarował  ci  księżyc, 

zażądałabyś  gwiazd.  Gdybym  dał  ci  gwiazdy,  zażądałabyś 

całego wszechświata. 

 -  To nieprawda  -  krzykn

ęła.  -  To,  że  chcę  poznać  cię 

lepiej, nie robi jeszcze ze mnie nienasyconego potwora. 

Luke cisn

ął na stół pudełeczka z prezentami. 

 -  Nienawidz

ę  wracać  do  domu  i  rozpoczynać  kłótnię, 

zanim zdążyłem zdjąć krawat. 

 -  Wola

łbyś,  żebym  udawała,  że  wszystko  jest  w 

najlepszym  porządku,  kiedy  tak  nie  jest?  Kiedy  jestem 

nieszczęśliwa? 

Nieszcz

ęśliwa. Słowo to uderzyło Luke'a boleśnie. 

 - 

Chcia

łbym,  żebyś  przestała  być  romantyczną 

marzycielską.  To  jest  zwyczajne  życie,  Katrin.  Zwyczajne 

życie ma swoje ograniczenia. Nie jestem bohaterem z twoich 
snów. 

 -  Jak wszyscy m

ężczyźni?  -  rzuciła.  -  Donaldowi 

potrzebna  była  kuchta,  nie  żona.  Kobieta,  która  będzie  mu 

sprawnie  prowadziła  dom  i  podejmowała  jego  przyjaciół.  I 

która  ogrzeje  mu  łóżko,  kiedy  on  przypomni  sobie,  by  do 

niego trafić. A ja, jak głupia, godziłam się na to. Nie oszukuj 

mnie,  Luke.  Pod  wieloma  względami  jesteś  kompletnym 

background image

zaprzeczeniem Donalda. Ale próbujesz traktować mnie jak on. 

Mam być twoją niewolnicą, nie żoną. Dzielić z tobą ciało, ale 

nie duszę. - Jej oczy lśniły jak szafiry. - Wybrałeś niewłaściwą 

kobietę. 

 -  Zaczynam my

śleć,  że  masz  rację.  Gwałtownie 

wciągnęła powietrze. Jakby ją uderzył. 

 -  Id

ę się przejść - mruknęła. Sięgnęła po klucze wiszące 

przy drzwiach i wyszła. 

Luke nie pobieg

ł  za  nią.  Stał,  zaciskając  dłonie  na 

krawędzi  stołu,  aż  pobielały  kostki  jego  palców.  Przez  całe 

życie  był  taki  ostrożny.  Zawsze  wybierał  kobiety,  które  nie 

oczekiwały od niego więcej, niż on od nich. Z Katrin mu nie 

wyszło. 

Pragn

ęła go całego. 

A tego dosta

ć nie mogła. 

Luke zaczyna

ł już się niepokoić, gdy usłyszał otwieranie 

frontowych  drzwi.  Wyszedł  z  pokoju,  gdzie  gapił  się  w 

telewizor. Był bardziej rad, że zobaczył Katrin, niż był gotów 

przyznać. Czyżby bał się, że odleciała pierwszym samolotem? 

 -  Udany spacer?  -  spyta

ł  obojętnym  tonem.  Zatrzymała 

się kilka kroków przed nim. 

 - Zmieni

łeś zdanie? W sprawie Dallas? 

 - Powinna

ś znać mnie lepiej. 

 - Zatem dzisiaj b

ędę spała w pokoju gościnnym. 

 - U

żywasz swojego ciała jako karty przetargowej? 

 - To by

ł cios poniżej pasa! 

 - Ale nie cofn

ę tego, co powiedziałem. 

 - Mam wra

żenie, że oddaliłeś się ode mnie o miliony mil. 

Jak mog

łabym spać w twoim łóżku? 

 - W naszym 

łóżku. 

 -  To jedyne miejsce, kt

óre  naprawdę  jest  nasze.  Cała 

reszta jest tylko twoja. 

 - Znale

źliśmy się więc znowu w punkcie wyjścia. 

background image

 - Chyba tak. Dobranoc, Luke. 
 -  Katrin, nie rób tego!  - 

Słowa  same  wyrwały  mu  się  z 

krtani. 

 -  Nie wiem, co innego mog

łabym zrobić. Jak mogłabym 

sobie z tym dać radę. 

Kiedy mija

ła go, chwycił ją za nadgarstek. Jej sweter był 

wilgotny  od  wieczornej  mgły.  Kropelki  wody,  jak  diamenty, 

migotały w jej włosach. 

 - Nie! - krzykn

ęła, usiłując się wyrwać. 

Pu

ścił ją jeszcze szybciej, niż chwycił. Znów miał cztery 

lata.  Znów  był  w  kuchni,  w  Teal  Lake.  Widział  palce  ojca 

zaciśnięte  na  rękach  matki.  Jego  ciało,  przyciskające  ją  do 

ściany. On, Luke, nie powinien był oceniać matki tak surowo 
tylko dlat

ego,  że  odeszła  od  brutalnego  pijaka.  Nie  mógł  jej 

wybaczyć  tylko  tego,  że  porzuciła  małego  synka.  I  że  nigdy 

nie próbowała się z nim skontaktować. 

 - Luke, nie patrz tak na mnie - wyszepta

ła Katrin. - Co się 

stało? 

Cofn

ął się o krok. Otarł o spodnie wilgotne dłonie. 

 - Nie zamierzam b

łagać cię, żebyś spała ze mną. Sprawy 

zaszły za daleko - warknął głucho. - Dobranoc, Katrin. 

Nie wykona

ła  najmniejszego  gestu.  On  odwrócił  się  i 

poszedł  do  swojego  pokoju.  Jakby  program  w  telewizji  był 

ważniejszy niż ona. Przez sztuczny śmiech bohaterki jakiegoś 

głupiego serialu słyszał kroki Katrin cichnące na schodach. 

Wy

łączył  telewizor.  Wbił  wzrok  w  martwy  ekran,  jakby 

tam szukał odpowiedzi. 

background image

ROZDZIA

Ł CZTERNASTY 

Nast

ępnego  dnia  Luke  wstał  bardzo  wcześnie  i  niemal 

natychmias

t wyszedł z domu. Nie chciał spotkać się z Katrin. 

Ranek  nie  przyniósł  mu  ani  jednej  odpowiedzi.  I  nie  ukoił 
gniewu. 

Sp

ędził  godzinę  w  sali  gimnastycznej  obok  kortów 

tenisowych.  Wziął  prysznic.  Śniadanie  zjadł  w  pobliskim 

barze. Potem pojechał do biura i rzucił się do pracy z zapałem, 

który cały jego personel postawił na baczność. Lunch zamówił 

sobie do biura. Potem pracował do szóstej wieczorem. Jeszcze 

przed  wyjściem  z  biura  upewnił  się,  że  wszystkie 

przygotowania  do  wyjazdu  do  Dallas  zostały  poczynione. 

Wszystko  było  jak  należy.  Jeden  pasażer.  Podróżujący 
samotnie. 

Kiedy dotar

ł do domu, zastał Katrin w kuchni. Schylił się, 

by pocałować ją, ale odwróciła głowę. 

 - Wyjdziemy na kolacj

ę? - spytał. 

 -  Przygotowa

łam  pieczeń  -  powiedziała  lekko  drżącym 

głosem.  -  Ale  dodałam  marynowanego  sera  japońskiego  i 

smakuje trochę dziwnie. 

 - Dla nas b

ędzie wspaniałe. Katrin zagryzła wargę. 

 - Luke - powiedzia

ła - proponuję ci układ. Nie wspomnę 

już nigdy o Dallas, jeżeli obiecasz, że po powrocie poświęcisz 
mi cztery dni. 

Pojedziemy  tam,  dokąd  ja  zechcę.  A  ty  nie 

będziesz zadawał pytań, dopóki nie dojedziemy na miejsce. 

 - Gniewasz si

ę jeszcze. - Odstawił teczkę. 

 - Zgadzasz si

ę? 

 - Bawisz si

ę mną? 

 - Nie bardziej ni

ż ty mną. 

Rozlu

źnił krawat, zdjął marynarkę i powiesił na krześle. 

 -  Chyba nie  -  powiedzia

ł.  -  Nie  lubię,  kiedy  manipuluje 

się mną. 

 - Nie lubi

ę, kiedy się mnie odtrąca. 

background image

 - Nie zmieni

ę się, Katrin. - Głos mu stwardniał. - Ani dla 

ciebie, ani dla nikogo. 

 - Cztery dni, Luke. Tylko o tyle prosz

ę. 

Cho

ć  wściekły,  podziwiał  jej  intelekt.  Przemyślała 

wszystko  w  najdrobniejszych  szczegółach.  On  miał  spędzić 

cztery dni bez niej, w Dallas. I oczekiwała od niego czterech 

dni  Bóg  wie  gdzie.  Może  to  i  lepsze  niż  taki  stan  wojny,  w 
jakim trwali od doby? 

 - Co

ś ci powiem - powiedział z irytacją w głosie. - Życie 

z tobą na pewno nie jest nudne... Zgadzam się. 

 -  Dzi

ękuję  -  powiedziała  i  sięgnęła  po  półmisek  z 

sałatkami. 

Na stole le

żały,  wciąż  nie  rozpakowane,  puzderka  od 

jubilera. 

 - Nie otworzysz prezentu? - spyta

ł Luke. 

 - Nie jeste

ś gotów ofiarować mi prezentu, którego pragnę 

powiedziała nerwowo. - Nie można kupić go za pieniądze. 

Czego oczekujesz... że zadowolę się substytutem? 

 - Jeste

ś jedyną znaną mi kobietą, która odwraca głowę od 

pudełka od Tiffany'ego! 

 -  Reklama d

źwignią  handlu  -  rzuciła  gorzko.  -  Ale, 

owszem,  jestem  ciekawa  co  jest  w  środku.  Jestem  tylko 

człowiekiem. 

 - Nie kupi

łem ci tego, żeby cię przekonać do rezygnacji z 

wyjazdu  do  Dallas.  Kupiłem  to,  gdyż  zbudziłem  się 

poprzedniej  nocy  z  tobą  u  boku  i  zrozumiałem,  że  jeszcze 

nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy. 

Psiakrew! Przez te niebieskie oczy powiedzia

ł więcej, niż 

chciał powiedzieć! 

Te same niebieskie oczy by

ły teraz pełne łez. 

 - Naprawd

ę? - spytała łamiącym się głosem. 

 - Przecie

ż nie musiałem ci tego powiedzieć. 

background image

 -  Szkoda, 

że  nie  umiem  czytać  w  twoich  myślach  - 

powiedziała. 

Nie spodoba

ł mu się ten pomysł. 

 -  Nie przespa

łem minionej nocy więcej niż pięć minut - 

powiedział. 

 - Ani ja. - U

śmiechnęła się słabo. I sięgnęła po paczuszkę 

od jubilera. Kiedy wyjm

owała  bransoletkę,  jej  twarz 

pojaśniała z zachwytu. 

 - Jaka pi

ękna, Luke! Dziękuję. Zapniesz ją? 

Trudzi

ł  się  przez  moment  z  zameczkiem.  Zapach  Katrin 

wypełnił  mu  nozdrza.  Kiedy  pocałował  jej  rękę,  poczuł  na 

wargach  pulsującą  tętnicę.  Kolację  zjedli  bardzo  późno.  I, 

rzeczywiście, smakowała dziwnie. 

Luke polecia

ł  do  Dallas.  Tęsknił  za  Katrin 

niewiarygodnie. Do domu wrócił w piątek wieczorem. Kiedy 

otwarł  drzwi,  było  już  pół  do  dwunastej.  Na  stole  w  kuchni 

znalazł kartkę: „Poszłam do łóżka. Spotkamy się tam?" 

Pobieg

ł  na  górę,  przeskakując  po  dwa  stopnie.  Miał 

nadzieję, że jeszcze nie spała. Stanął w drzwiach do sypialni i 

roześmiał się radośnie. 

 -  Nie 

śmiejesz  się  zbyt  często  -  powiedziała  Katrin.  - 

Witaj w domu, Luke. 

Le

żała  w  uwodzicielskiej  pozie,  na  czarnym  atłasowym 

prześcieradle, ubrana w białą, przezroczystą koszulkę. Dokoła 

leżały  rozsypane  czerwone  róże.  W  lichtarzach  migotały 

świece.  Z  głośników  słychać  było  zmysłowy  śpiew  Marleny 
Dietrich. 

 - Chyba nie zapomnia

łam o niczym? - spytała niewinnym 

głosikiem. - Zauważyłeś, że nie ma flamingów? 

 - Powinna

ś była chyba postawić gaśnicę. 

 - Ten rodzaj p

łomieni, który mnie interesuje, nie daje się 

ugasić tak łatwo. - Gestem godnym Dietrich odrzuciła włosy 

do tyłu. 

background image

Przez zwiewn

ą  materię  wyraźnie  widział  jej  naprężone 

sutki. 

 -  Pomog

ę  ci  podsycić  jeszcze  ten  ogień  -  powiedział 

zduszonym głosem. 

 - Liczy

łam na to. 

Zrzuci

ł ubranie na dywan i dołączył do niej. 

 -  Jak widzisz, nie trzeba mi dwa razy powtarza

ć. Oblała 

się rumieńcem, zgoła nie jak Marlena. 

 - Widz

ę to wyraźnie - powiedziała. 

Wtuli

ł  twarz  w  delikatną  miękkość  jej  piersi.  Zachłysnął 

się jej urzekającym aromatem. Przez mgnienie oka pomyślał, 

że nigdy nie powiedział jej, jak bardzo za nią tęsknił. 

 - Mam nadziej

ę, że te róże nie mają koców - wymamrotał. 

Nast

ępnego dnia, wcześnie rano, Katrin i Luke weszli na 

pokład  samolotu  lecącego  do  Winnipeg,  stolicy  stanu 

Manitoba.  Aha,  pomyślał  Luke,  lecimy  więc  do  Askja.  Nie 

miał  nic  przeciw  temu.  Popływają,  pożeglują,  pojeżdżą  na 

rowerze. Może nawet uda się mu trochę powędkować. 

Cztery dni z Katrin w jej rodzinnej wiosce mog

ło  być 

całkiem przyjemne. 

Po wyl

ądowaniu  zapakowali  się  do  wynajętego  przez 

Katrin  samochodu.  Była  to  napędzana  na  cztery  koła 

furgonetka.  Wyjechali  na  autostradę  omijającą  miasto.  Luke 

był zmęczony. Pobyt w Dallas kosztował go wiele sił. 

 - Nie b

ędziesz miała nic przeciw temu, jeśli zdrzemnę się 

trochę? - spytał. - Potem zmienię cię za kierownicą. 

 - Oczywi

ście - odpowiedziała. 

By

ła  spięta.  Zapewne  chciała  odsłonić  mu  więcej  ze 

swojej przeszłości i liczyła na to, że on zrewanżuje się jej tym 

samym. Miał nadzieję, że nie upomni się o to. Wolał kochać 

się  z  nią,  niż  wojować.  Usiadł  wygodniej,  zamknął  oczy  i 

usnął. 

Obudzi

ł się. Spojrzał na zegar na desce rozdzielczej. 

background image

 -  Niemo

żliwe!  Spałem  tak  długo?!  Ostatniej  nocy  dałaś 

mi niezłą szkołę... Powinniśmy być już niedaleko. 

Zdumiony rozejrza

ł się dookoła. Krajobraz za oknem był 

obcy i przerażająco znajomy zarazem. 

 - To nie jest droga do Askja - powiedzia

ł bardzo powoli. 

 - Nie jedziemy do Askja. 
 - Jeste

śmy w Ontario. 

 - Tak. Niedawno przejechali

śmy granicę. 

 - O co tu chodzi, Katrin? 
 -  Przekonasz si

ę.  Obiecałeś  nie  zadawać  pytań, 

pamiętasz?  Prawda.  Uspokój  się,  Luke,  pomyślał.  Katrin  nic 
nie wie  o Teal Lake. Na pewno jedziemy do jakiego

ś 

pensjonatu nad jeziorami. 

 - Chcesz, 

żebym poprowadził? 

 -  Nie. Wszystko w porz

ądku. Jeśli jesteś głodny, tam są 

batoniki i kanapki. 

Si

ęgnął  po  batonik,  podświadomie  zaniepokojony,  że 

ściskała kierownicę zbyt mocno, jak na wakacyjną podróż. Co 

się działo? Czemu jest taka spięta? 

Zrozumia

ł dziesięć minut później, kiedy minęli zielono - 

biały drogowskaz do Teal Lake. Katrin zwolniła, rozglądając 

się za skrętem. 

 - Dok

ąd jedziemy? - rzucił Luke. Kostki jej dłoni były już 

całkiem białe. 

 - Do Teal Lake. A dok

ąd by? 

 - Katrin - powiedzia

ł przerażająco cicho. - Zawracaj. 

 - Nie, Luke. 
 - Nie chc

ę jechać do Teal Lake. 

 - Nie w

ątpię. 

Chcia

ł  chwycić  za  kierownicę.  Ale  co  by  dało,  gdyby 

wylądowali w rowie? 

 - Ostatni raz m

ówię, zawracaj. 

 - Obieca

łeś mi cztery dni i żadnych pytań. 

background image

 -  Powiedzia

łem  także,  że  nienawidzę,  gdy  się  mną 

manipuluje  - 

odparł  lodowato.  -  Jak  dowiedziałaś  się  o  Teal 

Lake? 

 - Dzie

ń przed twoim wyjazdem do Dallas zjadłam lunch z 

Ramonem. On mi powiedział. 

Pr

ócz gniewu Luke poczuł ból zdrady. 

 - Co ci powiedzia

ł? - spytał. 

 -  Tylko tyle, 

że  to  miejsce  coś  dla  ciebie  znaczy.  Nic 

więcej.  On  potrafi  być  równie  jak  ty  skryty  -  dodała  z 

nieśmiałym uśmiechem. Starała się ocieplić atmosferę. - A dla 

mnie to była ciekawa odmiana. To ja zadawałam mu pytania. 

Furgonetka ko

łysała  się  na  wybojach  i  korzeniach.  Dalej 

będzie  jeszcze  gorzej,  przypomniał  sobie  Luke.  Dobrze,  że 

wynajęła auto z napędem na cztery koła. 

 -  Zaplanowa

łaś  to  wszystko  bardzo  dokładnie,  prawda? 

Mała, sprytna Katrin. 

Zacisn

ęła szczęki. 

 - Daleko jeszcze? - spyta

ła. 

 - Och! - rzuci

ł - sama się przekonasz. 

Opad

ł  na  oparcie  i  znowu  zamknął  oczy.  Nie  chciał 

patrzeć  na  drogę,  którą  znał tak.  dobrze.  Niech sama  boryka 

się z wykrotami. W końcu to był jej pomysł. 

Nigdy w 

życiu nie był taki wściekły. 

Nigdy jeszcze 

żadna  kobieta  nie  podeszła  go  w  tak 

dziecinny  sposób.  Zaufał  Katrin,  a  ona  zdradziła  go.  Jak 
Ramon. 

I sam ju

ż nie wiedział, co było gorsze: wściekłość czy ból. 

Czas p

łynął. Furgonetka chwiała się i podskakiwała. Przez 

cały czas nie powiedzieli ani słowa. W końcu Katrin zwolniła. 

 -  Jeste

śmy  -  powiedziała.  Zatrzymała  samochód, 

wyłączyła silnik i zaciągnęła hamulec ręczny. Potem wysiadła. 

Luke rozgl

ądał się, ale nie wysiadał. Katrin zatrzymała się 

na  skraju  miasteczka.  Było  teraz  puste.  Kopalnię  zamknięto 

background image

przed wie

lu laty, pracowników przeniesiono do innych kopalń. 

Miał  dwa  wyjścia.  Mógł  siedzieć  w  samochodzie,  dopóki 

Katan  nie  zmęczy  się  wałęsaniem  po  okolicy.  Albo  mógł 

przyłączyć się do niej. I stawić jej czoło. Do czego nie palił się 
wcale. 

Chyba jednak powinien jej towarzyszy

ć. Była to w końcu 

okolica, w której żyły niedźwiedzie. 

Zeskoczy

ł  na  piasek.  Było  wczesne  popołudnie.  Niebo 

czyste.  Gdzieś  między  drzewami  głośno  śpiewały  ptaki. 

Niemal  natychmiast  opadła  go  chmara  komarów.  Opuścił 

podwinięte rękawy i zapiął kołnierzyk. 

 - To jaki jest plan, Katrin? - rzuci

ł. - Bo jestem pewien, że 

masz jakiś. 

 - Przejd

źmy się - powiedziała. 

Kilka razy potkn

ęła  się  o  korzenie,  gdy  mijali  pierwszą 

chatę.  Luke  pamiętał  ją  aż  za  dobrze.  Mieszkał  w  niej  Jim 

Morton.  Z  żoną  i  sześciorgiem dzieci. Jego najstarszy syn 

zgotował Luke'owi piekło za życia. Dopóki Luke nie wyrósł 

na tyle, że powalił go na ziemię i pobił. 

Luke by

ł wtedy, jak na swój wiek, mały i drobny. Dopiero 

gdy  skończył  trzynaście  lat,  urósł  gwałtownie.  Kilka  lat 

później zupełnie przestał bać się ojca. 

Dach nad starym sklepem zapad

ł się i pochylił. Jak ciasto 

Katrin, pomyślał Luke. 

 - Kiedy to zosta

ło zamknięte? - usłyszał pytanie. 

 - Czy

żbyś nie sprawdziła wszystkiego wcześniej? 

 - Mia

łam nadzieję, że ty mi powiesz. 

 -  To chyba mnie nie znasz. Nie b

ędę  twoim 

przewodnikiem. 

Min

ęli  obłażący  z  farby  kościółek  i  trzy  kolejne  domy  z 

zabitymi  deskami  oknami.  Nad  całą  osadą  unosiła  się 
atmosfera rozpaczliwej dewastacji i opuszczenia. Trawy i 

krzewy nieubłaganie brały wszystko w posiadanie. 

background image

Zbli

żali się do chaty, w której przed laty Luke mieszkał z 

rodzicami. I z ojcem, po odejściu matki. Jego nerwy napięły 

się  jak  postronki.  Za  wszelką  cenę  usiłować  uciec  od 

atakujących go wspomnień. 

 - Po co mnie tu przywioz

łaś? 

 -  My

ślałam, że pozwoli ci to się otworzyć. Że opowiesz 

mi o sobie, o swoich rodzicach, o przeszłości. 

 -  Wydawa

ło  ci  się,  że  jesteś  strasznie  sprytna,  prawda? 

Zatrzymała się. Dokładnie przed jego starym domem. 

 - Nie wiedzia

łam, co robić! Nie mogę żyć z człowiekiem, 

któr

y  skrywa  przede  mną  najprostsze  informacje  o  sobie. 

Jesteś  jak  średniowieczny  zamek,  Luke.  Mur  gruby  na  trzy 
metry i ani jednego okna. 

 -  Tak?  -  W

ściekłość kipiała w jego głosie. - Skoro już o 

oknach mowa, czemu nie popatrzysz na dom, przed którym 
stoimy? - 

warknął. - Tutaj dorastałem. Widzisz tę zbitą szybę 

w  oknie  kuchennym?  Pewnej  nocy  przebiła  ją  pięść  mojego 

ojca.  Celował  w  moją  głowę.  Na  szczęście  był  kompletnie 

pijany i zdążyłem się uchylić. Zlał mnie za to potem pasem. 

Czy takie rzeczy chciałaś usłyszeć? 

Katrin zblad

ła. 

 - A gdzie by

ła twoja matka? Nie mogła cię obronić? 

 - Matka zabra

ła się z miejscowym mechanikiem tego lata, 

gdy  skończyłem  pięć  lat.  Jej  prowadzenie  się  było  dość... 

swobodne. Kto wie, czy ojciec był naprawdę moim ojcem? W 

każdym  razie  nigdy  nie  zależało  im  na  tym,  by  wziąć  ślub. 

Kiedy odeszła, byłem szczęśliwy. Bo to oznaczało mniej burd 
po nocach, mniej poduczonych naczy

ń  i  mniej  ran  na  jej 

twarzy.  Jak,  u  diabła,  miałaby  mnie  bronić...  Nawet  gdyby 

chciała...  Była  niższa  od  ciebie,  a  ojciec  był  potężnym 

mężczyzną. 

 - Mog

ła była zabrać cię ze sobą. 

background image

 - Nie chcia

ła mnie: Trzeba przyznać ojcu, że zapewnił mi 

coś w rodzaju domu. Przynajmniej nie uciekł jak matka. Tylko 

żyliśmy w nędzy, bo przepijał wszystko, co zarobił. 

 - Ale bi

ł cię - wyszeptała Katrin. 

Widok jej przera

żonej twarzy, jeszcze bardziej rozsierdził 

Luke'a. 

 -  Bardzo wcze

śnie  nauczyłem  się  spędzać  w  lesie  noce, 

kiedy  wracał  pijany.  I  zawsze  biegałem  szybciej  niż  on.  Ale 

czasem  dopadał  mnie.  O,  tak.  Wiesz  już  wszystko? 
Rozumies

z,  dlaczego  nie  ciągnę  cię  do  ołtarza,  nie  pragnę 

tuzina dzieci? Nie chcę mieć dzieci, nigdy! 

 -  To dlatego zarobi

łeś  tak  dużo  pieniędzy...  Żeby  już 

nigdy  nie  zaznać  biedy  -  powiedziała  oszołomiona.  -  Gdzie 
jest teraz twój ojciec, Luke? 

 - Kiedy sko

ńczyłem piętnaście lat, znów ściągnął na mnie 

pasek.  Walnąłem  nim  o  ścianę  i  powiedziałem,  że  jeśli 

spróbuje jeszcze raz, spiorę go na kwaśne jabłko. Następnego 

dnia  odszedłem.  Pojechałem  na  północ.  Skłamałem  na  temat 

swojego  wieku  i  zacząłem  pracować  w  kopalni.  Zacząłem 

zarabiać pieniądze. 

 - Wr

óciłeś tu kiedykolwiek? 

 - Nigdy. Dwa lata p

óźniej dowiedziałem się, że umarł na 

atak serca. Nie miałem po co wracać. 

 - A wi

ęc nigdy się nie pogodziliście. 

Co

ś  ścisnęło  Luke'owi  krtań.  Ku  swemu  przerażeniu 

poczuł łzy cisnące mu się do oczu. Katrin podeszła do niego. 

Spróbowała go objąć. Odepchnął ją. 

 -  Zawsze 

żałowałem,  że  nigdy  tu  nie  wróciłem,  że  nie 

spróbowa

łem  spotkać  się  z  ojcem.  Nie  każdy,  obarczony 

zbuntowanym dzieciakiem... nawet nie wiadomo, czy na 

pewno  jego  własnym...  zajmowałby  się  nim,  tak  jak  on  to 

robił. Niestety, nigdy mu tego nie powiedziałem. A teraz jest 

już za późno. Wiele lat za późno. 

background image

Luke wiedzia

ł,  że  mógł  trafić  do  sierocińca.  I  czuł,  że 

pobyt tam zniszczyłby go. Z zaciśniętymi pięściami ciągnął: 

 -  Ojciec, pr

ócz  picia  i  bicia  mnie,  zajmował  się  także 

czymś  innym.  Całe  życie  poświęcił  zakładaniu  związków 

zawodowych w kopalniach. W każdej mojej kopalni działają 

związki  zawodowe.  A  przepisy  bezpieczeństwa  są  bardzo 
pilnie przestrzegane. Albo zamykam za

kład...  Przynajmniej 

tyle mogę zrobić dla niego. 

 - To wspania

ła scheda - powiedziała drżącym głosem. 

 -  By

ć  może  kochał  moją  mamę  mimo  jej  niewierności. 

Może  dlatego  właśnie  pił.  A  może  to  skutek  jego  własnego 

dzieciństwa...  Pochodził  ze  slumsów  Glasgow  i  Bóg jeden 

wie,  czego  tam  doświadczył.  Tyle  jest  spraw,  o  które 

chciałbym go zapytać. Ale już nie mogę. 

Katrin wpatrywa

ła  się  w  rozsypującą  się  chatę,  jakby 

czekała, że zdradzi jakiś sekret. 

 -  Nie by

ło  tu  nikogo,  kto  cię  kochał?  Do  kogo  mogłeś 

uciec, gdy 

miałeś kłopoty? 

 -  Ja? Mia

łbym  biegać  po  pomoc?  Niemożliwe.  -  Ironia 

dźwięczała  w  jego  głosie.  -  Pytałaś,  jak  brzmi  moje  drugie 

imię. A co powiesz na „Niezależny"? 

 -  Masz dwa dodatkowe imiona  -  powiedzia

ła  Katrin  z 

uczuciem. - Drugie brzmi "Dumny". 

Mia

ła rację. 

 -  My

ślisz,  że  chciałem  opowiadać  całej  wiosce,  jak 

wyglądało  moje  życie?  Jak  straszne  było  czasami?  Jak 

samotny  się  czułem,  jak  niekochany?  -  Parsknął  szyderczym 

śmiechem.  -  To  by  było  dużo  gorsze  niż  kilka  nocy 

spędzonych w lesie. 

 - Nigdy nikomu o tym nie powiedzia

łeś. 

 -  Wyobra

ź  sobie.  Dość  już  zobaczyłaś?  Czy  musimy 

przejść całą tę cholerną ulicę? 

 - Do

ść już zobaczyłam. 

background image

 - Dobrze. Jed

źmy stąd. 

 -  Przywioz

łam  cię  tutaj  z  innego  powodu  -  powiedziała 

bardzo cicho. 

 - Chyba do

ść już szkód narobiłaś. 

 - Nie chcia

łam cię skrzywdzić! Musiałam dowiedzieć się 

o tobie więcej, spróbować zrozumieć cię lepiej. Przedrzeć się 

przez te wszystkie bariery, którymi się otoczyłeś. 

 -  Do czego ci to wszystko potrzebne?!  -  wybuchn

ął.  - 

Dlaczego cię to wszystko interesuje? 

G

łęboko nabrała powietrza. 

 - Nie domy

ślasz się? Kocham cię, Luke. 

background image

ROZDZIA

Ł PIĘTNASTY 

Zrobi

ło się nagle bardzo cicho. Z niezwykłą ostrożnością, 

Luke spytał: 

 - Czy mog

łabyś to powtórzyć? 

 -  S

łyszałeś.  -  W  jej  głosie  dało  się  słyszeć  nutki 

desperacji. 

 -  Kocham ci

ę  od  wielu  tygodni.  Dlatego  byłam  taka 

zdruzgotana,  kiedy  odszedłeś  w  środku  nocy,  po  tym,  jak 

kochaliśmy się po raz pierwszy. Dlatego chcę więcej, niż mi 

dajesz.  Nie  zrozum  mnie  źle.  Uważam,  że  nasze  chwile  w 

łóżku  są  wspaniałe.  Ale  to  za  mało.  Nie  mogę  zbudować 

związku na seksie, Luke. Musi być coś więcej. 

Poczu

ł,  że  serce  zamieniło  mu  się  w  bryłę  lodu.  Nagle 

przypomniał  sobie,  że  każdej  zimy  jezioro  zamarzało.  Tam 

uczył się jeździć na łyżwach. 

 - Wszystko zepsu

łaś - powiedział bezbarwnym głosem. 

 - Nie mów tak! 
 - Nie umiem kocha

ć. I nie chcę się uczyć. Nie z tobą. Ani 

z kimkolwiek innym. Jest już za późno. 

 - Nigdy nie jest za p

óźno, żeby nauczyć się kochać kogoś 

 - powiedzia

ła z pasją. - Nigdy. 

 -  Ty, wcze

śniej  czy  później,  nauczysz  się  kochać  kogoś 

innego, prawda? Ja jestem nieosiągalny. Czy możesz wbić to 

sobie do głowy? 

 - Nie chc

ę nikogo innego. Pragnę ciebie. 

 -  To jeste

ś  głupia.  -  Zbyt  był wściekły,  żeby zważać  na 

s

łowa.  -  Mam  już  tego  dość.  Jeśli  o  mnie  chodzi,  straciłaś 

swoje następne trzy dni... Wracam prosto na lotnisko. Możesz 

lecieć ze mną do San Francisco, jeśli sobie życzysz. Jeśli taki 

będzie  twój  wybór,  umieszczę  cię  na  uczelni.  Ale  nie 

zakocham się w tobie ani nie ożenię się z tobą. 

background image

 -  I nie b

ędziesz  zabierał  mnie  w  podróże  służbowe,  nie 

zapomnij i o tym  - 

rzuciła gwałtownie. - Jedźmy. Im prędzej 

dojedziemy na lotnisko, tym lepiej. 

Ruszy

ła  przed  siebie  pełną  kurzu  drogą.  Biodra  w 

bawełnianych  spodniach  kołysały  się  miarowo.  Jedną  ręką 

odganiała się od komarów. Luke ruszył za nią. Wyprzedził ją, 

stanął twarzą w twarz. Pocałował ją gorąco i powiedział: 

 -  Teraz ja b

ędę prowadził. Dosyć miałem niespodzianek, 

jak na jeden dzień. 

 - Mo

żesz robić wszystko, co ci się tylko podoba! 

Jej oczy ciska

ły błyskawice. Wyglądała z tym tak pięknie, 

że nie zadał jeszcze jednego pytania. Czy zamierzała polecieć 
z nim do San Francisco? 

Je

śli  naprawdę  kochała  go,  to  lepiej  by  było,  gdyby  nie 

leciała. 

 -  Co

ś  ci  powiem...  -  wyrzucił  z  wściekłością.  -  Nie 

wyglądasz  na  zakochaną  we  mnie.  Wygląda  raczej  na  to,  że 
mnie nienawidzisz. 

 -  Sk

ąd  możesz  wiedzieć,  jak  wygląda  miłość? 

Rzeczywiście, skąd? 

 - Daj mi kluczyki - rozkaza

ł. Podała mu je, nie dotykając 

jego palców. 

Nie chcia

ł patrzeć na domy ani na piękno bladego nieba. 

Nie chciał nawet patrzeć na Katrin. Po raz pierwszy w życiu 

był szczęśliwy, że siedzi za kierownicą. 

Po dw

óch  godzinach  podróży  w  całkowitym  milczeniu 

dojechali na lotnisko. 

 - Mo

żesz od razu zatrzymać przy odlotach - powiedziała 

lodowato. - 

Ja zostaję. 

To by

ła  jej  decyzja.  Ale  za  największe skarby nie 

przyznałby się, jak bardzo go zabolała. 

 -  W porz

ądku  -  powiedział  przez  zaciśnięte  zęby. 

Zatrzymał auto i otworzył bagażnik. Nie wyłączył silnika. 

background image

 - Do widzenia, Katrin. 
C

óż innego mógł powiedzieć? 

 - Odezwiesz si

ę do mnie, jeśli zmienisz zdanie? - spytała 

z nieskrywaną nadzieją. 

 - Nie rób sobie nadziei. - 

Zacisnął szczęki. 

 - Na d

łuższą metę to ty na tym tracisz. 

 -  To tylko twoje zdanie.  -  Wysiad

ł  z  furgonetki.  Wyjął 

torbę, z hukiem zatrzasnął bagażnik i, nie oglądając się, ruszył 
ku szkl

anym  drzwiom  dworca.  Dopiero  kiedy  stał  już  przy 

kontuarze, spojrzał przez ramię. Furgonetki już nie było. 

Katrin ju

ż nie było. Katrin, która go kochała. 

Po powrocie Luke przebieg

ł cały dom, starannie usuwając 

każdy ślad Katrin. Wszystkie jej ubrania, w tym także suknię z 

piórami, kosmetyki i książki zapakował do pudła. Z twarzą jak 

maska  wrzucił  do  pudła  także  czarną  atłasową  pościel. 

Powiesił  w  łazience  świeże  ręczniki.  Stare  włożył  do  pralki. 

Na koniec wyczyścił lodówkę, a przywiędłe czerwone róże i 
ogar

ki świec wyrzucił do śmieci. 

Gdyby

ż  jeszcze  potrafił  tak  łatwo  wyrzucić  Katrin  ze 

swego serca. 

Wci

ąż zdawało mu się, że Katrin za chwilę pojawi się na 

schodach.  Uśmiechnięta  ciepło.  Dlaczego  była  tak  głupia, 

żeby się w nim zakochać? Gdyby wszystko nadal mogło być, 

jak było... 

Kln

ąc pod nosem, zakleił pudło i napisał na wierzchu jej 

adres w Askja. Nie w

łożył do środka żadnego listu. Cóż było 

jeszcze do powiedzenia? 

Oboje powiedzieli zbyt wiele. S

łowa,  których  nie  da  się 

już cofnąć. 

Nast

ępnego  dnia,  w  drodze  do  pracy,  zawiózł  pudło  na 

pocztę. Poczuł ulgę. W biurze z zapałem rzucił się do roboty. 

Jeśli  nawet  ktoś  z  jego  współpracowników  ciekaw  był, 

background image

dlaczego  skrócił  wakacje,  spojrzawszy  na  jego  twarz 

rezygnował z zadawania pytań. 

Wygl

ądał strasznie. 

To z nadmiaru prze

żyć i niewyspania. To minie. 

Lecz po tygodniu wygl

ądał  jeszcze  gorzej.  Pod  oczami 

miał  głębokie  cienie,  usta  zaciśnięte  w  cienką  linię.  Nocami 

dręczyły  go  sny.  Sny  erotyczne.  Sny,  w  których  jasnowłosa 

kobieta  ginęła  w  oddali.  Ale  najgorsze  były  te,  w  których 

pojawiał się ojciec. 

We dnie Luke t

łumaczył sobie, że to tylko sny. Lecz gdy 

nadchodziła kolejna noc, nie mógł od nich uciec. 

Nie odezwa

ł się też do Ramona. Wciąż czuł się zdradzony. 

Ósmego dnia po powrocie to Ramon do niego zatelefonował. 
Zapropo

nował  wspólny  lunch.  Po  krótkim  wahaniu  Luke 

zgodził  się.  Spotkali  się  w  ulubionej  tajskiej  restauracji. 

Ramon podniósł szklankę z piwem. 

 -  Wybiera

łem  się  zadzwonić  do  ciebie  już  od  kilku  dni, 

Luke. Ale wciąż jakieś sprawy zabierały mi czas. - Pociągnął 
s

pory  łyk.  -  Muszę  powiedzieć  ci  to  prosto  w  oczy.  Nie 

powiedziałem Katrin niczego, prócz nazwy Teal Lake i tego, 

że obaj mieliśmy dzieciństwo dalekie od ideału. 

 - Trafnie to uj

ąłeś. 

 -  Jeste

ś moim przyjacielem. - Ramon wzdrygnął się. - A 

życie  jest  krótkie. Zbyt krótkie na nieporozumienia. Kilka 

tygodni  temu  Katrin  zadzwoniła  do  mnie  i  spytała,  czy 

moglibyśmy zjeść razem lunch. To wtedy spytała, czy wiem 

coś o twoim dzieciństwie. Powinienem był nie mówić nic. Ale 

widząc,  jak  fatalnie  grałeś  w  tenisa,  uznałem,  że  jednak 

powinienem opowiedzieć jej, choćby absolutne minimum. Ale 

widzę, że zrobiłem źle. 

 - Byli

śmy w Teal Lake - powiedział Luke. - Ona i ja. To 

był  koszmar.  Od  tamtej  pory  nie  widziałem  jej.  I  już  nie 

zobaczę. 

background image

Ramon wysoko uni

ósł brwi. 

 -  Powtarzam. 

Życie  jest  krótkie,  zbyt  krótkie  na 

nieporozumienia. 

 -  Powiedzia

ła,  że  mnie  kocha.  Nie  zniosłem  tego.  I 

uciekłem. Nie nazwałbym tego nieporozumieniem. 

Kelner przyni

ósł  zamówione  potrawy.  Ramon  w 

zamyśleniu zaczął jeść. 

 -  Ceny z

łota i metali szlachetnych spadły - powiedział. - 

Czy dlatego wyglądasz jak obity kundel? 

 - A znasz jaki

ś inny powód? 

 - Rosita chcia

ła, żebyś przyszedł do nas dziś wieczorem. 

Przygotowuje tamales (tamales  -  potrawa meksyka

ńska; 

kukurydziane  ciasto  z  pikantnym  nadzieniem  mięsnym 

podawane  zawinięte  w  bananowe  liście  (bywa  też 

przyrządzane na słodko).). 

 -  Przecie

ż  wiesz,  że  takiego  zaproszenia  nie  mogę 

odrzucić. 

 - 

Świetnie.  O  szóstej?  Drogę  znasz.  -  I  Ramon  zaczął 

opowiadać  o  najnowszych  osiągnięciach  w  technikach 

wykrywania  kłamstwa.  Ku  wielkiej  radości  Luke'a  nie  było 

już mowy o Teal Lake. 

Punktualnie o sz

óstej  Luke  zastukał  do  domu  Ramona. 

Zawsze  bardzo  lubił  te  wizyty.  Otwarła  mu  uśmiechnięta 
Rosita. 

 - Wejd

ź, Luke. 

Kiedy poda

ł jej butelkę czerwonego wina, powiedziała: 

 -  Gracias.  Zaraz b

ędziemy jedli. Dzieci muszą pójść już 

do łóżek. Jutro idą do szkoły. 

Poprowadzi

ła  go  do  kuchni.  Wisiały  tam  mosiężne 

naczynia i woreczki z egzotycznymi przyprawami. Na 

dębowym  stole  leżały  meksykańskie  maty.  Siedmioletni 
Felipe w skupieniu zapa

lał  białe  świece.  O  rok  młodsza 

background image

Constancia  układała  na  środku  stołu  bukiecik  ze  stokrotek. 

Trzyletnia Maria podbiegła do Luke'a i objęła go za kolana. 

 - Podnie

ś mnie, podnieś mnie - wołała. 

Bawili si

ę tak już nie raz. Ale od ostatniego razu minęły 

już  trzy  miesiące  i  Luke  był  zdziwiony,  że  dziewczynka  to 

zapamiętała.  Uniósł  ją  wysoko,  prawie  pod  powałę  i  opuścił 

gwałtownie. 

 - Jeszcze, jeszcze - zapiszcza

ła z uciechy. 

Nigdy nie dopuszcza

ł  do  siebie  myśli  o  tym,  że  mógłby 

zostać ojcem. Ale tego dnia brak Katrin dręczył go jak otwarta 

rana. I po raz pierwszy w życiu pomyślał, że może stać się tak, 

że nigdy żadne dziecko nie przywita go tak, jak Maria. 

 - Jeszcze raz! - krzycza

ła Maria. 

Luke wr

ócił  do  rzeczywistości.  Czy  naprawdę  rozważał 

kwestię swojego ojcostwa? Co, zgodnie z jego przekonaniami, 

wiązało się z małżeństwem. Potrząsnął głową. Nie widział, że 

z przeciwległego kąta, z zadowoloną miną, przygląda mu się 
Ramon. 

Pe

łna  radosnych  śmiechów  kuchnia  była  jak  raj.  Katrin 

polubiłaby  Torresów,  pomyślał  Luke.  Kiedy wszyscy byli 

najedzeni,  aż  po  kres  wytrzymałości,  Luke  z  Ramonem 

zmywali,  a  Rosita  zajęła  się  zaganianiem  dzieci  do  łóżek. 

Potem, jak zawsze, Luke czytał dzieciom bajki. 

Kiedy cicho zamyka

ł  drzwi  dziecinnego  pokoju,  poczuł 

kolejną falę bolesnego rozczulenia. Zastanawiał się, czy jego 

syn,  albo  córka,  miałby  włosy  czarne  jak  on.  A  może  jasne 

włosy i niebieskie oczy, po Katrin? 

Rosita zostawi

ła ich samych. Do dziewiątej oglądali mecz 

w  telewizji  i  popijali  tequilę.  Ramon  wyglądał  na 

zmęczonego. 

 -  Mam dosy

ć  -  powiedział  Luke,  wstając.  -  Dziękuję  za 

wszystko, Ramon. 

background image

 - S

łówko, Luke. - Ramon także wstał - Przez te wszystkie 

lata  nigdy  nie  rozmawialiśmy  o  naszym  dzieciństwie.  O 

czasach, kiedy byliśmy w wieku Felipe. Ale dzisiaj musimy o 

tym pogadać. 

 - Uwa

żam, że to niepotrzebne. 

 -  Potrzebne. W

łaśnie  dla  ciebie.  Ze  względu  na  naszą 

przyjaźń nie mogę milczeć. 

 - Nie potrzebuj

ę kazań. Choćby z serca płynących. Radzę 

sobie świetnie sam. 

 - Zamknij si

ę, amigo i słuchaj. 

Jeszcze nigdy Ramon nie odzywa

ł się w taki sposób. Luke 

mógłby odpowiedzieć mu w taki sam sposób. Potrafił. Ale, ku 

swemu zdziwieniu, poczuł ciekawość. 

 - Zgoda - powiedzia

ł. - Zamknę się. 

 - Kiedy mia

łem tyle lat co Felipe - zaczął Ramon, - byłem 

jednym z wielu uliczników w Mexico City. Żeby zarobić na 

jedzenie, zamiatałem ulice. Często byłem na bakier z prawem. 

Umilkł. Jego spojrzenie uleciało w przeszłość. - Udawałem 

macho.  Potrafiłem  okraść  przechodnia  i  wystawę  sklepową. 

Umiałem  zwędzić  samochód  i  włamać  się  do  komórki...  I 

nigdy  nie  dałem  się  złapać.  Na  szczęście,  bo  nigdy  nie 

mógłbym  wstąpić  do  policji.  Jestem  dobrym  policjantem. 

Rozumiem  jednak  przestępców.  -  Uśmiechnął  się.  -  Kiedy 

miałem  osiemnaście  lat,  spotkałem  Rositę.  Pragnąłem  jej, 
Dios, 

jakże  ja  jej  pragnąłem.  Ale  ona  powiedziała  mi jasno: 

wróć na dobrą drogę, znajdź pracę... a wtedy, być może, pójdę 

z tobą do łóżka. 

 -  Za

łożę się, że wiałeś, gdzie pieprz rośnie - powiedział 

Luke. 

Ramon zachichota

ł. 

 -  Wytrzyma

łem  przez  dziesięć  miesięcy.  Ale  ona  była 

moim  przeznaczeniem, Luke. No i zacz

ąłem  pracować  na 

targu rybnym, zapisałem się do szkoły wieczorowej i tak dalej. 

background image

 - 

Chcesz mi wm

ówić,  że  Katrin  jest  moim 

przeznaczeniem? - 

rzucił Luke na pół kpiąco. 

 -  Katrin to nadzwyczajna kobieta. Widzia

łem  ją  w 

najstraszniejszych  okolicznościach,  to  wiem.  Ty  też  jesteś 

dobrym  człowiekiem.  Nie  uciekaj  od  niej,  jak  ja  od  Rosity. 

Ożeń  się  z  nią,  miej  dzieci,  wypełnij  ten  pusty  dom  na 

wzgórzu miłością... Jeśli ja potrafiłem, ty także potrafisz. To 

już koniec mojego kazania. I już nigdy więcej nie będę wracał 

do mojego dzieciństwa. 

Poklepa

ł  Luke'a  po  ramieniu,  życzył  dobrej  nocy.  Luke 

odjechał.  W  domu  zaszedł  do  kuchni  żeby  schować  do 

lodówki  kilka  tamales,  które  dała  mu  Rosita.  Kuchnia  był 

czysta,  sterylna  i  cicha  jak  grobowiec.  Czy  takiego  życia 
chci

ał? 

Poszed

ł  na  górę.  Bez  pośpiechu.  Nic  nie  goniło  go  do 

pustej sypialni. Przyjaźnili się z Ramonem od wielu lat. I choć 

Ramon nie dorobił się takich pieniędzy, Luke poczuł ukłucie 

zazdrości.  Bowiem  Ramon  miał  coś,  czego  nie można  kupić 

za  żadne  pieniądze.  Miał  kochającą  żonę.  I  uwielbiające  go 
dzieci. 

A Ramon uwielbia

ł Rositę, kochał dzieci i mógł chronić je 

do ostatniego tchnienia. 

Tak jak Luke pragn

ął chronić Katrin. 

Opad

ł  ciężko  na  łóżko.  Patrzył  na  dywan,  gdzie  kiedyś 

leżała  w  nieładzie  suknia  zdobiona  piórami.  Nie  mógł  żyć  z 

Katrin. Nie mógł też żyć bez niej. 

Co mia

ł począć? 

M

ógłby  zadzwonić,  porozmawiać  z  nią.  Powiedzieć,  że 

tęsknił za nią. Że całe jego życie waliło się w gruzy. I że tylko 

ona może temu zaradzić. 

Mi

łość nie ma sensu. Ale może czas był spróbować? 

background image

ROZDZIA

Ł SZESNASTY 

Szybko, 

żeby  nie  zdążył  się  rozmyślić,  Luke  chwycił  za 

telefon.  Kątem  oka  spostrzegł  migającą  czerwoną  lampkę. 

Jakaś wiadomość czekała w automacie. Ale to nie Katrin do 

niego  zadzwoniła.  Była  zbyt  dumna.  Wybrał  numer  i  z 
wal

ącym sercem czekał. 

Po czterech sygna

łach zgłosił się automat. 

Nie by

ło jej w domu. 

Nie mia

ł  pojęcia,  gdzie  mogła  być.  Ale  przecież  nie 

wyprowadziła się z Askja. Jej telefon nie był wyłączony. 

Od

łożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach. Ale czego się 

spodz

iewał.  Że  właśnie  w  tym  momencie  będzie  czekała  na 

jego telefon? 

Żeby  zająć  się  czymś,  uruchomił  odtwarzanie  nagranych 

wiadomości. Usłyszał kobiecy głos. 

 - M

ówi Anna Benedict z Askja... Spotkaliśmy się kiedyś 

w  kawiarni  Margret.  Jestem  matką  Lary  i  Tomasa.  Mam  złe 

wiadomości.  Katrin  jest  bardzo  chora.  Nie  wie,  że  do  pana 

dzwonię.  Leży  w  szpitalu  w  Winnipeg  z  zapaleniem  płuc. 

Miała  wypadek  na  żaglówce.  Jeśli  chce  pan  dowiedzieć  się 

czegoś więcej, proszę do mnie zatelefonować. - Potem podała 

nazwę szpitala i numer swojego telefonu. Luke zauważył, że 

jej głos nie brzmiał zbyt przyjaźnie. 

Od

łożył  słuchawkę  na  widełki.  Dłonie  mu  drżały.  Katrin 

była chora. Tak poważnie, że Anna, chociaż wyraźnie go nie 

lubiła, zatelefonowała do niego. 

Musia

ł  zobaczyć  Katrin.  Zacisnął  pięści,  starając  się 

powstrzymać  drżenie  palców.  Jeśli  potrzebował  dowodu,  że 

Katrin wiele dla niego znaczyła, miał go. Ale czy przerażenie, 

które odczuwał, było miarą miłości? 

Przecie

ż on nie znał miłości. 

A je

śli straci Katrin, zanim zdąży powiedzieć jej, jak jest 

dla niego ważna? Zanim zdąży przeprosić ją za swój upór? 

background image

Mo

że już jest za późno? 

Jego odrzutowiec wr

ócił  z  Afryki  i  stał  na  lotnisku. 

Zatelefonował  do  pilota  i  wydał  polecenia.  Potem  zadzwonił 

do  szpitala.  Po  wielu  nieudanych  próbach,  zdołał  wreszcie 

połączyć się z lekarzem dyżurnym. 

 -  Nazywam si

ę Luke MacRae - powiedział. - Dzwonię z 

San Francisco. Jestem przyjacielem Katrin Sigurdson. Właśnie 

dowiedziałem się, że jest chora. 

 - Jej stan jest bardzo powa

żny, panie MacRae... Szczerze 

mówiąc,  wygląda  na  to,  że  ona  w  ogóle  przestała  walczyć. 

Jeśli jest pan w stanie pomóc coś w tej sprawie, pozwolę sobie 

sugerować pośpiech. 

 -  Przyjad

ę  najszybciej,  jak  to  będzie  możliwe  - 

wychrypiał Luke. - Dziękuję. 

Pospiesznie wrzuci

ł  do  torby  trochę  ubrań,  wysłał 

wiadomość do biura i zbiegł do garażu. Miał przed sobą tylko 

jeden cel: przywrócić Katrin chęć do życia. 

Kocha

ła  go.  A  on  ją  odrzucił.  Czy  dlatego  straciła  wolę 

walki? 

Czy mi

łość jest tak potężna? 

By

ło  jeszcze  ciemno,  kiedy  taksówka  przywiozła  Luke'a 

do szpitala. Wbiegł do środka. Wolną jak w koszmarnym śnie 

windą pojechał na górę. 

Z pok

ładu samolotu zadzwonił do Anny. Dowiedział się, 

że  żaglówka  przewróciła  się  i  Katrin  wpadła  do  lodowatej 

wody. Anna spędziła w szpitalu u Katrin kilka dni, ale musiała 

zająć się swoją chorą matką. 

 - Dzi

ękuję, że mnie pani zawiadomiła, Anno - powiedział 

Luke na koniec rozmowy. 

 -  Ciesz

ę  się,  że  będzie  pan  przy  niej  -  odparła  Anna.  - 

Jeśli... Kiedy odzyska przytomność, proszę pozdrowić ją ode 
mnie. 

background image

 -  Kiedy. Nie je

śli  -  powiedział  Luke  z  naciskiem.  - 

Przekażę na pewno. 

Zadzwoni

ł  również  do  szpitala.  Dowiedział  się,  że  stan 

Katrin nie uległ zmianie. 

Drzwi windy rozsun

ęły  się  z  cichym  szelestem.  We 

wskazanym  pokoju,  z  pielęgniarką  siedzącą  u  wezgłowia, 

leżała  Katrin.  Nie  ruszała  się.  Panowała  przerażająca  cisza. 

Szumiała  tylko  aparatura  medyczna.  Policzki  chorej  były 

rozpalone, czoło gorące. Włosy wilgotne od potu. 

Luke przysun

ął sobie krzesło i usiadł. Zamknął w dłoniach 

jej dłoń. Głaskał ją delikatnie. Wiele razy wymieniali się taką 

pieszczotą. Był to ich sygnał. 

Serce 

ścisnęło  mu  się  boleśnie.  Przestał  zauważać 

pielęgniarkę. W wielkim skupieniu szeptał: 

 -  Katrin, to ja. Luke. Jestem przy tobie. Nigdy nie 

powinienem by

ł odjeżdżać. Nawet nie umiem powiedzieć, jak 

bardzo żałuję tego, co ci zrobiłem. Ale jestem tutaj teraz i nie 

odejdę,  dopóki  gorączka  ci  nie  spadnie,  póki  najgorsze  nie 

będzie za tobą. Już ci się poprawia, Katrin, na pewno. Przed 

tobą jeszcze całe życie. 

M

ówił  i  mówił.  Opowiedział  jej  wieczór  spędzony  u 

Ramon

a  i  Rosity.  Szczegółowo  powtórzył,  co  Ramon  mu 

powiedział.  W  panującym  w  pokoju  mroku  zdobył  się  na 

odwagę, by zdradzić, jak wiele znaczyła dlań przyjaźń z nim. 

Opowiedział  o  Felipe,  Constancii  i  Marii.  Dokładnie  opisał 

Rositę.  Aż  w  końcu  przeszedł  do  opowieści  o  własnym 

dzieciństwie. O samotności i strachu. 

Ale przecie

ż  Teal  Lake  nie  oznaczało  tylko  nieszczęść. 

Opowiedział jej o orłach przylatujących tam każdej jesieni. O 

pumach  i  jeleniach  zamieszkujących  okoliczne  lasy.  O 

jagodach, orzechach i całym bogactwie, które można w tych 

lasach znaleźć. 

background image

Piel

ęgniarki  zmieniały  się.  Ktoś  przyniósł  mu  mocną 

herbatę i pączki. Jego komórkowy telefon dzwonił dwa razy. 

Ale Luke wciąż mówił. 

Od czasu do czasu Katrin porusza

ła  się.  Jej  policzki 

pałały.  Przyszedł  lekarz,  zrobił,  co  do  niego  należało,  i 

wyszedł.  Luke  wiedział,  że  wszystko  zależy  teraz  tylko  od 
Katrin. 

I od niego. 
Wsta

ł  z  krzesła.  Opłukał  twarz  zimną  wodą,  przeciągnął 

się. Znowu usiadł i wziął ją za rękę. 

 - Katrin - wyszepta

ł - musisz wyzdrowieć. Potrzebuję cię. 

Po raz drugi odkąd ją spotkał, poczuł łzy pod powiekami. 

 - Potrzebuj

ę cię - powtórzył. I usłyszał siebie, mówiącego 

słowa,  których  nigdy  nie  zamierzał  powiedzieć.  Żadnej 
kobiecie. - 

Kocham cię, Katrin. 

Banalne s

łowa.  A  ileż  w  nich  mocy.  Nagle...  Czy  to 

możliwe? Czy naprawdę jej palce się poruszyły? Czy to tylko 

jego wyobraźnia? 

Uni

ósł głowę. Mówił dalej, mocnym głosem. 

 -  Katrin, kocham ci

ę.  Przepraszam,  że  tak  długo trwało, 

nim  to  zrozumiałem.  Tak  mi  przykro,  że  nie  potrafię  tego 

wyrazić. Ale to prawda. Kocham cię. Pragnę cię, potrzebuję. 

Musisz wyzdrowieć, żebyśmy mogli być razem. 

Telefon w jego kieszeni znowu zadzwoni

ł. Wyłączył go ze 

złością.  Liczyła  się  tylko  leżąca  na  łóżku  kobieta.  Kobieta, 

którą pokochał całym sercem. 

Mija

ły  sekundy,  minuty  i  godziny.  Znowu  przyszedł 

lekarz i poprosił, by Luke wyszedł. Po kilku minutach spotkali 

się na korytarzu. 

 -  No c

óż - zaczął - nie wiem, co pan zrobił, ale wygląda 

na  to,  że  nastąpiło  przesilenie.  Temperatura  spadła.  Za  kilka 
godzin chora pewnie odzyska przy

tomność. Dobra robota. 

background image

Odszed

ł  powoli,  ciężkim  krokiem.  Jak  i  Luke,  miał  za 

sobą długą noc. 

Luke oddycha

ł ciężko, oparty o ścianę. Nigdy jeszcze nie 

pragnął niczego - pieniędzy, władzy czy sławy - tak jak tego, 

żeby Katrin wyzdrowiała. 

Odepchn

ął  się  od  ściany  i  wrócił  do  pokoju.  Siostra 

uśmiechnęła się do niego. 

 - Najgorsze ju

ż za nią. Odchodzę - powiedziała. Poklepała 

go po ramieniu. - 

Bardzo dobra wiadomość. 

 - Tak - b

ąknął. - To prawda. Dziękuję za wszystko. 

 - My

ślę, że pan zrobił znacznie więcej. - Wyszła. 

Luke opad

ł  na  krzesło.  Nagle  opuściły  go  siły.  Katrin 

wyglądała  trochę  inaczej.  Różowe  policzki,  oddech  znacznie 

spokojniejszy. Doktor mówił prawdę. Wracała do zdrowia. 

D

ługo siedział bez ruchu. Sięgnął do kieszeni po miętowe 

cukierki. Wiedział, że powinien zejść do barku i coś zjeść. Ale 

nie  chciał  zostawiać  jej  samej.  W  kieszeni  wyczuł  telefon. 

Włączył go. Aparat zaczął popiskiwać nerwowo. 

Luke zacz

ął  odczytywać  wiadomości.  Sytuacja 

kryzysowa,  o  której  współpracownicy  usiłowali  powiadomić 
go od dawn

a, pogłębiała się. W kopalni w centralnej Afryce 

wybuchł strajk. A w kopalni w Malezji zdarzył się poważny 

wypadek.  Kilkunastu  górników  zostało  uwięzionych  pod 

ziemią. Podejrzewano, że są ofiary śmiertelne. 

Kiedy mia

ł  jedenaście  lat,  wypadek  w  kopalni  w  Teal 

Lake  zabił  jedenastu  ludzi.  Od  tego  czasu  zawsze  żył  w 

strachu, że coś takiego może przytrafić się i u niego. Czuł się 

odpowiedzialny  za  swoich  pracowników.  Powinien  być  z 

nimi.  Dopilnować,  by  dla  ich  ratowania  zostało  zrobione 
wszystko co w ludzkiej mocy. 

Ale to oznacza

ło,  że  musiałby  opuścić  Katrin,  zanim 

odzyska przytomność. Nim zdoła powiedzieć jej, że ją kocha. 

background image

Wyszed

ł  na  korytarz  i  zadzwonił  do  biura.  Potem  na 

lotnisko  w  Winnipeg.  Do  Afryki  wysłał  swoich  zastępców. 

Ale  do  Malezji  musiał  polecieć  osobiście.  Zawsze  na 

pierwszym miejscu stawiał bezpieczeństwo górników. Honor 

to  bardzo  staroświeckie  pojęcie.  Ale  dla  niego  miał  wartość 

najwyższą. 

Katrin wyja

śni  wszystko  później.  Kiedy  dowie  się  o 

wybuchu,  o  uwięzionych  pod  ziemią  ludziach,  zrozumie.  Na 
pewno. 

Pospiesznie napisa

ł  krótką  wiadomość.  Przy  podpisie 

zawahał się. Kochający Luke? Czy Luke? 

Napisa

ł:  Luke.  Chciał  najpierw  sam  powiedzieć  jej 

wszystko.  Zbyt  to  było  ważne,  by  mogło  być  powierzone 
skrawkowi papieru. 

Po

łożył kartkę na szafce przy łóżku Katrin. Powiedział o 

niej pielęgniarce. Chciał mieć pewność, że Katrin ją przeczyta. 

Potem  pocałował  ją  w  chłodny  już  policzek  i  powiedział 
cicho: 

 -  Wr

ócę.  Kocham  cię,  Katrin.  Nawet  nie  umiem 

powiedzieć, jak bardzo. 

Godzin

ę później leciał już do Malezji. 

Nast

ępnego  dnia,  po  objechaniu  połowy  ziemi,  Luke 

zadzwonił  do  Katrin.  Wydawała  się  bardzo  słaba.  I  bardzo 

odległa. 

 - Znalaz

łaś moją kartkę? - spytał niezgrabnie. 

 - Tak, znalaz

łam. 

 -  Tutaj mog

ę  teraz  tylko  czekać,  Katrin.  Drążony  jest 

tunel w litej skal

e  do  uwięzionych  górników.  Póki  nie 

skończą, chyba nie powinienem stąd odjeżdżać. 

 - Oczywi

ście, że nie. 

 - Rozumiesz mnie, prawda? 
 - O, tak. - Zabrzmia

ło to jakoś dziwnie. 

 - Jak si

ę czujesz? 

background image

 -  Jestem s

łaba  jak  kurczak.  Poza  tym,  zupełnie  dobrze. 

Mówią, że jutro wrócę do domu. 

 - Ju

ż? 

 - 

Łóżko potrzebne jest dla kogoś bardziej chorego. 

 -  Katrin, ja...  -  Urwa

ł.  Słowa  ugrzęzły  mu  w  gardle. 

Słowa, które płynęły potokiem, kiedy była nieprzytomna. 

Kocham ci

ę. Czemu jej tego nie powiedział? Co z niego za 

mężczyzna? Przecież tęsknił za nią, pragnął jej z całego serca. 

 -  Czy Anna b

ędzie  mogła  zaopiekować  się  tobą,  kiedy 

wrócisz do domu? - 

spytał. 

 - Na pewno. Jej matka czuje si

ę już lepiej. 

 - Dzi

ęki Bogu. 

Katrin nie odezwa

ła  się.  Luke  był  wściekły  na  samego 

si

ebie. Za głupotę i tchórzostwo. Zaczął opowiadać o sytuacji 

w kopalni. W końcu rzucił: 

 -  Musz

ę już iść. Wołają mnie. Cześć, Katrin. Zadzwonię 

jutro. 

 -  Jutro mog

ę  być  w  drodze  -  powiedziała  z  chłodną 

uprzejmością. - Do widzenia, Luke. 

Po

łączenie  zostało  przerwane.  Luke  wsunął  telefon  do 

kieszeni.  Wszystko  będzie  dobrze,  kiedy  tylko  się  z  nią 
spotka. 

Czeka

ł trzydzieści cztery lata, by powiedzieć: kocham cię. 

Jeszcze jeden tydzień nie ma znaczenia. 

background image

ROZDZIA

Ł SIEDEMNASTY 

Min

ął  jeszcze  tydzień,  nim  Luke  mógł  wyruszyć  do 

Winnipeg.  Udało  się  uratować  większość  górników.  Lecz 

pięciu  zginęło.  Został  jeszcze  na  pogrzebie.  Dopilnował,  by 

rodziny otrzymały konieczną pomoc. W ciągu ostatnich trzech 

dni  nie  rozmawiał  z  Katrin.  Nie  było  jej  w  domu.  Nie 

odpowiedziała też na żadną z jego wiadomości. 

Rozpaczliwie pragn

ął ją zobaczyć. 

Czemu si

ę nie odzywała? 

W samolocie wzi

ął prysznic i zmienił ubranie. Ogolił się 

ostrożnie  z  powodu  paskudnego  skaleczenia  na  policzku, 

którego  nabawił  się  w  kopalni.  Zjadł  cokolwiek  i  próbował 

zasnąć. Bez skutku. 

Lot d

łużył  się  w  nieskończoność.  W  końcu  jednak,  po 

trzech postojach dla zatankowania paliwa i po odprawie 

celnej, Luke zbiegał po stopniach samolotu do czekającego go 

samochodu. Raz jeszcze spojrzał na mapę i ruszył na północ. 

Był pełen niepokoju. Kiedy bowiem nie zdołał porozumieć się 

z  Katrin,  próbował  dodzwonić  się  do  Anny.  Także  bez 
powodzenia. 

By

ć może pędził na próżno. Może Katrin już w Askja nie 

było.  Powinien  był  przez  telefon  powiedzieć,  że  ją  kocha. 
Gdyby wiedzia

ła, może czekałaby na niego. 

Idiota! Je

śli  nie  będzie  jej  w  Askja,  pomyślał,  pojadę  za 

nią na koniec świata. Zrozumiał bowiem, że miłość jest tego 
warta. 

Kiedy dojecha

ł  do  wioski,  natychmiast  skierował  się  do 

domu  Katrin.  Ale  chociaż  walił  w  drzwi  i  dzwonił  zajadle, 
nik

t  mu  nie  otworzył.  Na  podjeździe  nie  było  samochodu 

Katrin. Zdenerwowany, pojechał do pensjonatu. Tam również 

nie było jej auta. Pojechał więc do Anny. 

Zasta

ł ją w ogródku. Przyglądała się mu bez uśmiechu. 

background image

 - Anno, wiem, 

że postąpiłem jak patentowany idiota. Ale 

chciałbym  naprawić  wszystko.  Katrin  nie  ma  w  domu.  Czy 
wie pani, gdzie ona jest? 

 - Pojecha

ła na kemping. 

 - Dok

ąd? Gdzie to jest? 

 -  Pojutrze znowu pan odjedzie? Znowu zostawi pan j

ą 

samą? 

 - Chc

ę się z nią ożenić. 

 - Och! - Anna u

śmiechnęła się. - No, cóż. W takim razie... 

Pojechała na północ. Pokażę panu, jeśli ma pan mapę. 

Zdj

ęła ogrodnicze rękawice i wskazała mu drogę. 

 -  Nie chcia

łam,  żeby  jechała.  Noce  są  już  zimne,  a  ona 

jeszcze  nie  całkiem  wydobrzała.  Ale  zna  pan  Katrin.  Potrafi 

być bardzo uparta. 

 -  Jak ja  -  rzuci

ł  Luke.  -  Dziękuję,  Anno.  Jeżeli  Katrin 

mnie  przyjmie,  przysięgam,  że  zrobię  wszystko,  żeby  była 

szczęśliwa. 

 -  Niech pan zacznie od wyperswadowania jej tego 

g

łupiego  pomysłu  z  kempingiem.  Albo  -  uśmiechnęła  się  - 

niech pan znajdzie 

sposób, żeby ją ogrzać. 

Luke roze

śmiał się. Uświadomił sobie, że lubi Annę. 

 -  Zobacz

ę,  co  będę  mógł  zrobić.  Proszę  życzyć  mi 

powodzenia. 

Wsiad

ł  do  auta i  ruszył  na  północ,  szosą  wzdłuż  jeziora. 

Robiło  się  już  ciemno.  Miał  jednak  nadzieję,  że  trafi  na 
mie

jsce. Jadąc według mapy, zapuszczał się w coraz węższe 

dróżki. Aż w końcu dostrzegł wśród drzew samochód Katrin. 

Zatrzymał się obok niego. Wkładając kurtkę, ruszył ścieżką w 

stronę jeziora. 

Nagle stan

ął. Zobaczył namiot rozbity na małej, osłoniętej 

od wiat

ru polance. Zawołał Katrin. Nie chciał jej wystraszyć. 

Wtedy  dostrzegł  poblask  płomieni  tuż  nad  wodą.  Podszedł 

bliżej i stanął za grubą sosną. 

background image

Na piasek ukrytej w

śród  drzew  zatoczki  fale  wbiegały  z 

cichym szelestem. W oddali rytmicznie pohukiwał puszczyk. 

Nagle  włos  zjeżył  się  Luke'owi  na  karku.  Usłyszał  dalekie 
wycie wilka. 

Katrin siedzia

ła na grubym pniu, przy ognisku, plecami do 

jeziora.  Wrzucała  gałązki  do  ognia.  Wyglądała  na  bardzo 

nieszczęśliwą. Na kompletnie załamaną. 

Za

łamana? Ta silna i odważna Katrin? 

Nagle wsta

ła.  Podeszła  do  stojącego  nad  wodą  drzewa  i 

oparła się o nie. Pochyliła głowę, jakby... płakała. 

Przecie

ż nigdy nie płakała. 

Nie wytrzyma

ł. Wyszedł z cienia, zawołał ją. 

Obr

óciła się na pięcie, weszła w krąg światła z ogniska. 

 - Kto tam? - zawo

łała łamiącym się głosem. 

 -  To ja, Luke.  -  Prawie podbieg

ł do niej. - Przepraszam. 

Nie chciałem cię wystraszyć. 

 -  Nie jestem przestraszona.  -  Wyprostowa

ła  się.  -  Jak 

mnie tu znalazłeś? 

 - Anna mi powiedzia

ła. 

 - 

Ładna  z  niej  przyjaciółka!  -  mruknęła  Katrin z 

wyrzutem.  - 

Dlaczego nie wrócisz, skąd przyjechałeś, Luke'u 

MacRae? To w końcu potrafisz najlepiej. 

 - Wiem, 

że musisz tak uważać, ale... 

 - Nie znios

ę już dłużej tych twoich odejść i powrotów! - 

zawołała.  -  Byłeś  w  szpitalu,  wiem  o  tym.  Nie  mogłeś 

zaczekać,  aż  odzyskam  przytomność?  Oczywiście,  nie 

mogłeś!  Znów  musiałeś  uciec.  Bo  wezwał  cię  ktoś  z  pracy. 

Czymże jestem w porównaniu z kopalnią w Malezji? Dobrze 
wiesz, co jest dla ciebie  najwa

żniejsze.  Na  pewno  nie  ja. 

Dosyć  już, Luke.  Nie  chcę  przechodzić  przez  to  jeszcze  raz. 

Nie chcę, słyszysz? 

 - Wszystko si

ę zmieniło. 

background image

M

ógł  się  nie  odzywać.  Słowa  wylewały  się  z  jej  ust 

niepowstrzymanym potokiem. 

 -  Nawet nie wiesz, ile razy 

żałowałam,  że  wyznałam  ci 

miłość. Popełniłam w życiu kilka wielkich błędów. Jednym z 

nich  był  związek  z  Donaldem.  Ale  przyznanie,  że  cię 

pokochałam, było jeszcze głupsze niż wyjście za niego. A dla 

ciebie był to dobry pretekst do przekreślenia mnie. 

 - Nigdy ci

ę nie przekreśliłem! 

 -  Babcia Gudrun nauczy

ła  mnie  wiary  w  szczerość.  No 

cóż, pomyliła się. Bywają sytuacje, kiedy mówienie tego, co 

się myśli, prowadzi prosto do tragedii. 

Luke zacisn

ął pięści. 

 -  Czy zmieni

łaś  zdanie?  -  spytał  chrapliwie.  -  Czy  już 

mnie nie kochasz? 

 - To nie twój interes! 
Luke by

ł poruszony do głębi. Musiał usłyszeć odpowiedź. 

Zbliżył się do Katrin, wszedł w krąg światła. 

 - Co sta

ło się z twoją twarzą? - spytała z przerażeniem. 

 - Nic takiego. 
 - Co si

ę stało? Powiedz? 

 - Zjecha

łem do kopalni z oddziałem ratunkowym - rzucił 

niecierpliwie. - Zawsze tak ro

bię. Był mały wstrząs, posypały 

się kamienie. Jeden mnie uderzył. Ale wszystko skończyło się 

dobrze.  Następnego  dnia  zdołaliśmy  się  przebić  i  uwolnić 
zasypanych. 

 - Mog

łeś zginąć - szepnęła ze zgrozą. 

 -  Ale nie zgin

ąłem.  -  Teraz  już  nie  pozwolił  sobie 

prz

erwać.  -  Kiedy  miałem  sześć  lat,  w  kopalni  w  Teal  Lake 

zdarzył  się  wypadek.  Wtedy  warunki  bezpieczeństwa  były 

zupełnie  inne.  Nigdy tego nie zapomniałem.  Od  tamtej  pory 

ojciec  zaczął  pić  jeszcze  więcej.  Właściwie,  czemuż  by  nie? 
Kiedy w którejkolwiek z moic

h kopalni zdarza się wypadek, 

czuję  się  odpowiedzialny.  Niektórzy  podczas  konferencji 

background image

śmiali  się  ze  mnie  z  tego  powodu.  Ale  śmiali  się  z 

niewłaściwego człowieka. 

 - Teal Lake ukszta

łtowało cię na bardzo wiele sposobów - 

powiedziała powoli. - Tych najlepszych i tych najgorszych. 

 - Pojecha

łem do szpitala, gdy tylko dowiedziałem się, że 

jesteś chora - powiedział gwałtownie. - Byłem przy tobie całą 

noc i następny dzień. Dopóki gorączka ci nie spadła i lekarze 

nie powiedzieli, że jest już lepiej. Wiadomość o wypadku w 

kopalni  dostałem  niedługo  po  przyjeździe  do  szpitala.  Ale 

zignorowałem ją. Dopóki byłaś w niebezpieczeństwie, ty byłaś 

ważniejsza. Jesteś pierwszą kobietą, dla której tak postąpiłem. 

 -  Wiedzia

łam,  że  byłeś  przy  mnie  -  powiedziała  -  Nie 

pytaj,  skąd.  Wiedziałam,  kiedy  tylko  odzyskałam 

przytomność.  Wiedziałam.  Ale  dowiedziałam  się,  że 

odjechałeś.  To  było  okropne,  bolesne  rozczarowanie.  Och, 

Luke, wiem, że sama sprowokowałam to wszystko, zabierając 

cię  do  Teal  Lake.  Ale  co  innego  mi  pozostało?  Jak  inaczej 

mogłam dotrzeć do ciebie? 

 - Nie wiem, co innego mog

łaś zrobić. 

 - To wielkie wyznanie. - U

śmiechnęła się niepewnie. 

 -  O, tak. Ale te

ż jeszcze nigdy nikomu nie opowiadałem 

takich rzeczy. O mojej matce, o ojcu i jego pijaństwie, o mojej 

samotności.  Później  czułem  się  całkiem  nagi.  Obnażony. 

Obdarty.  Nie  mogłem  znieść  twojej  obecności.  I  dlatego 

uciekłem,  jakby  gnało  mnie  całe  piekło.  Bardzo  za  to 
przepraszam. 

 - I jeszcze raz uciek

łeś. Ze szpitala. Wciąż mi to robiłeś. 

Ból w jej głosie przeniknął go do głębi. 

 -  Ale zmieni

łem się - rzucił. - Coś sobie uświadomiłem. 

Dostrzegłem  coś,  co  miałem  przed  samymi  oczami  od wielu 
dni. Od wielu tygodni. - 

Czy zdoła wykrztusić wreszcie te dwa 

proste s

łowa? - Kocham cię. - Okazało się, że przyszło mu to 

bardzo łatwo. - Kocham cię, Katrin. 

background image

Puszczyk pohukiwa

ł coraz bliżej. Katrin wcisnęła ręce w 

kieszenie. 

 -  M

ówiłeś, że nie umiesz kochać nikogo. I że nie jesteś 

zainteresowany uczeniem się tego. 

 - Wtedy, w Teal Lake, powiedzia

łem wiele słów, których 

teraz żałuję. 

 -  Nie chc

ę  być  dodatkiem  do  twojego  życia.  Kimś,  od 

kogo odchodzi się i wraca, kiedy jest to wygodne. 

Luke zacisn

ął dłonie, aż paznokcie boleśnie wbiły mu się 

w skórę. Musiał zadać to najważniejsze pytanie. 

 -  Czy kochasz mnie jeszcze? Czy tak

że to zniszczyłem? 

Bo to przecież przeze mnie znalazłaś się w szpitalu. 

 - Nie mo

żesz odpowiadać za to, że wpadłam do jeziora - 

odparła.  -  To  był  gwałtowny  szkwał,  którego  nikt  nie  mógł 

przewidzieć.  A  w  szpitalu...  Byłam  tak  wyczerpana,  że  nie 

miałam sił walczyć. I wtedy przyjechałeś ty. Jakimś sposobem 

wiedziałam,  że  jesteś  przy  mnie.  Trzymałeś  mnie  za  rękę, 

mówiłeś  do  mnie.  Uratowałeś  mi  życie,  Luke.  To  właśnie 

uczyniłeś. 

 - Tamtej nocy powiedzia

łem więcej niż przez całe życie. 

Mówiłem, co tylko przyszło mi na myśl. O Teal Lake. Potem 

o  Ramonie,  jego  żonie  i  dzieciach.  Na  koniec  powiedziałem 

nawet,  że  cię  kocham.  -  Głos  zadrżał  mu  nieco.  -  Ale kiedy 

rozmawialiśmy przez telefon następnego dnia, nie potrafiłem 

wykrztusić tych słów. Czułem, że powinienem powiedzieć ci 
to pros

to  w  oczy.  Gdyż  są  to  dwa  najważniejsze  słowa  na 

świecie. 

Zagryz

ła wargę. 

 - To prawda - powiedzia

ła. 

 -  Katrin, musz

ę to wiedzieć. Czy kochasz mnie jeszcze? 

Jej  oczy  lśniły  jak  ciemne  jeziora.  Pomarańczowe  smugi 

światła mieszały się z pasemkami dymu z ogniska. 

background image

 -  Mi

łości nie można zniszczyć tak łatwo... - powiedziała 

cicho. - 

Tak, kocham cię. I zawsze będę. 

G

łośno wypuścił powietrze. 

 - Niewiele wiem o mi

łości - powiedział. - Ale się nauczę. 

Ty  mnie  nauczysz.  Gdyż  jest  jeszcze  coś,  czego  dotąd  nie 
powiedzi

ałem.  Coś  najważniejszego.  Chciałbym,  żebyś 

wyszła za mnie, Katrin. Żebyś została moją żoną. 

 - Naprawd

ę?! 

 -  Z ca

łym  tym  kramem.  -  Wpatrywał  się  w  nią  w 

skupieniu. - 

Chcę prawdziwego wesela. Pragnę, żebyś zawsze 

była przy mnie. Żebyś żyła ze mną, podróżowała. Była ze mną 

w dzień i w nocy. 

 -  Och, Luke! Kiedy ju

ż coś robisz, to idziesz na całego. 

Podszedł do niej, objął i przytulił. 

 -  Wyjdziesz za mnie? Bo kocham ci

ę  bardziej,  niż 

potrafię powiedzieć. 

Śmiech i łzy mieszały się w jej spojrzeniu. 
 -  Pod jednym warunkiem  -  powiedzia

ła.  Teraz  on  się 

uśmiechnął. 

 -  Stawiamy warunki, tak? Ju

ż ci powiedziałem, że jesteś 

dla mnie ważniejsza niż pięćdziesiąt kopalń. 

 -  Twój dom  - 

powiedziała.  -  Musisz  go  sprzedać.  Nie 

chcę mieszkać w betonowym pudle. 

Uni

ósł głowę i roześmiał się. 

 - B

ędziemy mieszkać, gdzie tylko zechcesz, najdroższa. 

 -  Nigdy tak mnie nie nazywa

łeś  -  powiedziała  drżącym 

głosem. 

 - Najdro

ższa, najwspanialsza, uwielbiana Katrin, kocham 

cię. Dom trafi do pośrednika, zanim zdążysz mrugnąć okiem. 

Niespodziewanie u

śmiech zniknął z jej twarzy. 

 -  Jest co

ś  jeszcze,  Luke  -  powiedziała.  -  Coś  znacznie 

ważniejszego  niż  dom.  W  Teal  Lake  powiedziałeś,  że  nie 

background image

chcesz  mie

ć dzieci. Donald też nigdy nie chciał mieć dzieci. 

Ale ja chcę. Zawsze chciałam. 

Spl

ótł dłonie za jej plecami. 

 -  Maria, najm

łodsza  córka  Ramona,  polubiła  mnie 

szczególnie,  odkąd  tylko  potrafiła  się  uśmiechnąć.  Kiedy 
ostatnio... 

 - Ciekawe, dlaczego. 
 - Nie przerywaj. Kiedy ostatnio by

łem u nich, podnosiłem 

ją wysoko nad głowę. A ona śmiała się do rozpuku. I wtedy 

coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że chcę mieć dzieci. Ale nie 
po prostu 

 -  dzieci. Chc

ę  je  mieć  z  tobą,  Katrin.  I  pojąłem,  że  bez 

tego  do  końca  życia  będę  najbiedniejszym  człowiekiem  na 
ziemi. 

 - Je

śli będziemy mieli córeczkę - uśmiechała się radośnie 

 - damy jej na imi

ę Maria. 

 -  Jest tylko pewien ma

ły  szkopuł  -  odparł.  -  Planujemy 

dzieci, wymyślamy im imiona, a ty jeszcze nie powiedziałaś, 
czy wyjdziesz za mnie. 

 - Trafne spostrze

żenie. - Ujęła w dłonie jego twarz z taką 

czułością, że Luke'owi odebrało dech. - Tak, Luke, wyjdę za 

ciebie. Ponieważ kocham cię z całego serca. 

 - Przysi

ęgam, że już nigdy cię nie opuszczę. Nie zostawię 

cię, jak wtedy, w Teal Lake. 

 - Wierz

ę ci. 

Zrobili si

ę nagle bardzo poważni. Jak na ślubie, pomyślał 

Luke. Coś z tym trzeba zrobić. 

 -  Chyba powinni

śmy zalać ognisko wodą i wskoczyć do 

namiotu.  Chyba  nie  uwierzę,  że  to  wszystko  prawda,  dopóki 

nie  zamknę  cię  w  ramionach.  Poza  tym,  trzeba  się  kochać, 

żeby mieć dzieci, Katrin. Tak przynajmniej słyszałem. 

 -  Babcia Gudrun te

ż  tak  mówiła.  A  ona  nigdy  nie 

kłamała. 

background image

 -  Ale je

śli masz tylko jeden śpiwór, to może być trochę 

trudne. Katrin sięgnęła pod krzak, gdzie stało wiadro z wodą i 

zalała płomienie. 

 -  Mam jeszcze dwa koce. Mo

żemy  je  rozłożyć  pod 

spodem i nakryć się śpiworem. 

 - To lubi

ę. Zaradna z ciebie kobieta. 

 - Lubi

ę wygodę. 

Poprowadzi

ła go do namiotu. Zdjęli buty i wsunęli się do 

środka. 

 -  Zimno  -  powiedzia

ł  Luke,  zdejmując  kurtkę  i  koszulę. 

Popatrzyła na jego nagi tors. 

 -  Chcesz powiedzie

ć,  że  powinnam  zdjąć  z  siebie 

wszystko? Babcia Gudrun nic o tym nie mówiła. 

 -  Dobrze znam twoj

ą wyjątkową odwagę - droczył się. - 

Ale obiecuję, że nie pozwolę ci zmarznąć. 

 -  Trzymam ci

ę  za  słowo.  -  Pomału  zdjęła  sweter.  Luke 

pochylił  się  i  zaczął  rozpinać  jej  bluzkę.  Pragnął  jej  aż  do 

bólu. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do mroku, dostrzegł w 
jej oczach to samo pragnienie. 

Szybko rozebra

ł  się  do  końca  i  ułożył  przy  Katrin  pod 

śpiworem. 

 -  Kochaj mnie, Katrin. Ogrzej moje cia

ło  i  duszę. 

Uczyniła  to.  A  dużo  później,  kiedy  leżeli  całkiem nadzy, 
spleceni w u

ścisku,  Luke  już  wiedział,  że  jest  najbogatszym 

człowiekiem na świecie.