background image

CATHY WILLIAMS 

Francuska wróżba 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Alyssia upuściła swoją drogą torbę od Gucciego, która 

miękko opadła na ziemię u stóp dziewczyny. 

Do licha! - pomyślała ze złością, ocierając pot z czoła. 
Lot z Londynu na Lazurowe Wybrzeże był bardzo mę­

czący. Z lotniska w Nicei wyruszyła taksówką, która nie­
stety miała popsutą klimatyzację. Kiedy dotarła już do 
miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Nicei, 
z trudem wysiadła z samochodu. Jej uda przykleiły się do 
pokrytego skajem siedzenia. 

Teraz stała w tumanach kurzu przed domkiem, który 

już od dawna miał być wyremontowany, jak zapewniała 

firma budowlana. 

Był to budynek o ciekawym kształcie. Z małego patio 

biegła ścieżka prowadząca na plażę. Stojąca obok tarasu 
betoniarka sugerowała jednakże, iż roboty nadal trwały. 

Alyssia skrzywiła nos z irytacji. Kiedy ojciec odprowa­

dzał ją na lotnisko, powiedział, że mała odmiana na pewno 

jej nie zaszkodzi i że najprawdopodobniej będzie się świet­

nie bawić. Teraz jednak nie była tego już taka pewna. 

Było jej gorąco, pot oblepił całe ciało, a zmęczenie dało 

się już mocno we znaki. Na myśl o tym, że w ramach 

background image

zmian wspomnianych przez ojca w najbliższym czasie nie 
będzie miała bieżącej wody w kranie, opadła już całkowi­
cie z sił. 

- I to mają być wakacje mojego życia?! - prychnęła 

pod nosem. 

Miała dwadzieścia dwa lata i dotychczas otaczano ją 

troskliwą opieką i luksusem. Wizja pobytu w tej mieścinie 
i na dodatek w takich warunkach przerosła jej najczarniej­
sze wyobrażenia o wakacjach nad morzem. 

Co ja mam teraz zrobić? - zastanawiała się. 

Po chwili jednakże podniosła torbę z ziemi i chwyciła 

pozostały bagaż. Energicznym krokiem ruszyła ku 
drzwiom domu. 

Postanowiła, że nie podda się tak łatwo. Miała już dosyć 

Londynu i wiecznych zobowiązań towarzyskich. Chciała 
uciec od tego wszystkiego. 

Sama się o to prosiłam, pomyślała. 
Wiedziała jednak, że ojciec miał rację, mówiąc, iż przy­

da jej się odmiana. 

Postawiła bagaż na ganku i wyjęła klucze z torebki. 

Kiedy już miała włożyć klucz do zamka, dostrzegła, że 
drzwi są lekko uchylone. 

Rewelacja. W środku pewnie czeka na mnie horda gbu­

rowatych robotników. To by było na tyle, jeśli chodzi 
o mój odpoczynek... 

Pchnęła drzwi i weszła do środka. W myślach przygo­

towała już kilka wersji chłodnego przywitania niechcia­
nych gości. Alyssia czuła, że powoli, zgodnie z tempera-

background image

turą powietrza, wszystko zaczyna się w niej gotować. Już 
miała dosyć tych wymarzonych wakacji. 

Do diabła, jak mam panować nad swoim temperamen­

tem? I to w takiej sytuacji?! 

Rzuciła gniewnie torby na podłogę w korytarzu. Wzięła 

głęboki wdech i ruszyła w głąb domu 

- Oczekiwałem pani, panno Stanley - odezwał się głę­

boki męski głos. 

Chłodny ton przywitania podziałał na dziewczynę ni­

czym przysłowiowy kubeł zimnej wody. Zamiast jednak 

ją uspokoić, jeszcze bardziej rozdrażnił już i tak rozedrga­

ne nerwy Alyssi. 

Wyprostowała się dumnie i wydęła wargi. Obrzuciła 

uważnym spojrzeniem nieznajomego, który tak niemile ją 
zaskoczył. Był wysokim mężczyzną o atletycznej sylwet­
ce. Dostrzegła też, że jego szare oczy patrzyły teraz na nią 
z taką samą uwagą. O ile jednak Alyssia była przyzwy­
czajona do męskich spojrzeń, nigdy jeszcze nikt nie przy­
glądał się jej tak intensywnie. 

Jeszcze trzy dni temu, kiedy koleżanki zaciągnęły ją do 

wróżbity, z wielkim niedowierzaniem słuchała o czekają­
cych ją niespodziankach. Teraz jednak, patrząc na nie­
znajomego, skłonna była uwierzyć w usłyszaną przepo­
wiednię. 

Mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało wrażenie, 

że żyje pełnią życia i zupełnie nie dba o to, co ktoś mógłby 
o nim myśleć. Utkwił spojrzenie szarych oczu w Alyssi, 
czekając na jej reakcję. 

background image

Co za bezczelność! Czy on nie wie, że to bardzo nie­

ładnie tak się komuś przyglądać? - pomyślała ze złością, 
zupełnie ignorując fakt, że sama już od dobrych paru 
minut nie spuszcza z niego wzroku. 

- Kim pan jest? Być może pan mnie oczekiwał, ale ja, 

mogę pana zapewnić, nikogo się tu nie spodziewałam! 
- wybuchła. 

Splotła ręce pod biustem i uniosła nieco wyżej brodę. 

Tak zastygła w bezruchu. Nie zamierzała się zbliżać do 
nieznajomego. W końcu była tu zupełnie sama, a w oko­
licy nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc w razie ja­
kichś kłopotów. 

Lodowaty ton jej głosu zupełnie nie podziałał na nie­

proszonego gościa. W rzeczy samej wyglądał tak, jakby 
się właśnie niczego innego po niej nie spodziewał. 

Dziewczyna była lekko zaskoczona. Zwykle, kiedy 

używała takiego tonu, mężczyźni zaczynali się płaszczyć 
przed nią i przepraszać za swoje przewinienia. 

Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. 
- A zatem, czy dowiem się w końcu, kim pan jest, czy 

też mam wezwać policję? 

- Cóż, musiałabyś bardzo głośno krzyczeć, bo... tele­

fon nie jest jeszcze podłączony - zauważył z nie skrywaną 
satysfakcją. 

Alyssia spojrzała na niego ze złością. 
- Co tu robisz? - zapytała, również rezygnując z for­

my grzecznościowej. 

Próbowała opanować narastającą furię, ale nie do końca 

background image

jej się to udawało. Tym bardziej że nieznajomy zrobił coś 
zupełnie nie do pomyślenia. Odwrócił się do niej plecami 
i ruszył w głąb domu. Poszła za nim. Przemierzył kuchnię 

i wyszedł do ogrodu. 

- Przepraszam bardzo, a ty niby dokąd idziesz?! -

krzyknęła za nim. - Jeszcze nie odpowiedziałeś* na moje 
pytanie. 

Nie zareagował. Przeszedł pomiędzy krzakami róż 

i zniknął za wysoką mimozą. 

Alyssia dogoniła go w chwili, kiedy opadł na drewnia­

ną ławkę ogrodową. W oddali dostrzegła zarys błękitnego 
morza oraz kamienną ścieżkę prowadzącą na plażę. W tej 
chwili jednakże miała ważniejsze sprawy na głowie niż 
podziwianie przyrody. 

Zatrzymała się kilka kroków przed nieznajomym, nie­

pewna, czy ma podejść bliżej. 

Kimkolwiek jest, najwyraźniej jest mu zupełnie obojęt­

ne to, że uznam go za gbura i prostaka. Nawet nie sili się 
na odrobinę kurtuazji, pomyślała. 

- Ojej! Zupełnie o tym nie pomyślałem! - zawołał na­

gle. - Cóż, z pewnością jesteś zmęczona, głodna i jest ci 
bardzo gorąco. A na dodatek nie odpowiedziałem na twoje 
pytania. Ależ ze mnie gbur... 

- W rzeczy samej - odparła sztywno. 
- Pewnie nie przywykłaś do tego, by ignorowano twoje 

żądania, prawda? 

Alyssia już otworzyła usta, żeby skomentować jego 

aroganckie zachowanie, nie dał jej jednak po temu okazji. 

background image

- Siadaj, zanim ugniesz się pod ciężarem swojego roz-

bujałego ego - rzucił ostrym tonem. - Zaraz ci wszystko 
opowiem. 

Wskazał jej miejsce obok siebie. 
- Jak śmiesz?! - krzyknęła oburzona, mimo wszystko 

wykonując jego polecenie. 

W tej chwili już było nieważne, jak bardzo jest zmę­

czona i głodna. Gałą energię skupiła na mężczyźnie, który 
wzbudzał w niej z każdą chwilą coraz większą niechęć. 
Denerwowało ją również to, że o ile on znał jej imię i na­
zwisko, to dla niej jego dane nadal pozostawały niewia­
domą. 

Musiała jednak przyznać, że widok jego opalonych 

ramion wzbudzał w niej dziwne uczucie. 

Tylko spokojnie, strofowała się w myślach. To wina 

tego upału. 

- Nie wiem, co ty sobie myślisz - zaczęła- ale zapew­

niam cię, że mój ojciec nie będzie zachwycony moją re­
lacją ze spotkania z tobą. Jesteś arogancki, gburowaty i nie 
będę tego tolerować ani chwili dłużej. 

Uniósł brew. 
- Doprawdy? - zapytał beztrosko, a Alyssia ledwie 

powstrzymała się, żeby go nie spoliczkować. 

Nie była jednak pewna, czy nieznajomy nie zechciałby 

jej oddać. Wyglądał dosyć groźnie i najwyraźniej był nie­

obliczalny. 

Wyprostowała się dumnie i spojrzała mu prosto w oczy. 

Znowu poczuła dziwne mrowienie wzdłuż krzyża. 

background image

Co się ze mną dzieje? - zdziwiła się. Może jestem 

chora? Tylko tego by mi jeszcze brakowało... 

- Wiele jest jeszcze do zrobienia w domu - odezwał 

się nagle. - Trzeba dokończyć instalację elektryczną, pod­
łączyć telefon... Zostałem dłużej, żeby się tym zająć. 

- Dlaczego ojciec nie powiedział mi, że tu będziesz 

podczas mojego pobytu? - zapytała ze zdziwieniem. Po­
czuła jednakże ulgę, że on będzie w domu tylko w okre­

ślonych godzinach. 

Mogę go przecież unikać, dopóki nie skończy pracy, 

zauważyła. 

Wzruszył ramionami i utkwił wzrok w twarzy dziew­

czyny. 

O czym on myśli? 
Dotychczas umiała czytać w męskich spojrzeniach ni­

czym w książce. Wiedziała, że jest piękna, i przywykła do 
tego, że wszyscy ją adorowali; Jednakże siedzący obok 
mężczyzna był zagadką. 

Dobrze chociaż, że wiem już, dlaczego siedzi u mnie 

w domu, pomyślała. 

- Nie wiem nawet, jak się nazywasz - zauważyła cicho. 
- Morrison. - Wstał i podał jej rękę. - Piers Morrison. 

Uścisnęła ją z ociąganiem. 
- Ile czasu tu jeszcze zostaniesz? Bo, widzisz, przyje­

chałam do Francji, żeby uciec od ludzi, a nie po to, żeby 
na nich wpadać na każdym kroku. 

- Chcesz uciec od ludzi? - zdziwił się. - Ale dla­

czego? 

background image

- Sądzę, że nie powinno to interesować stolarza pra­

cującego u mnie, prawda? 

Mężczyzna zaśmiał się krótko. 
- Cóż, nigdy jeszcze nie nazywano mnie stolarzem 

- wyznał - ale zawsze musi być ten pierwszy raz, niepra­
wdaż? Jeżeli chodzi o mój pobyt tutaj... przyznam szcze­
rze, że nie wiem, jak długo tu zostanę. Na pewno jednak 
tyle dni, żeby skończyć pracę. 

- I to ma być odpowiedź? 
- Tak. W dodatku jest to jedyna odpowiedź, jakiej mo­

żesz się spodziewać. - Uśmiechnął się szeroko. 

- Świetnie - mruknęła. 
Było gorąco, a ból głowy nasilał się z każdą minutą. 

Żałowała, że w ogóle zgodziła się na ten wyjazd. 

Po co tu przyjechałam? Przecież większość dziewczyn 

zazdrości mi życia w luksusie, a moje znajomości impo­
nują prawie każdej znanej mi osobie... Jestem atrakcyjna, 
bogata i lubiana, więc o co mi chodzi? 

Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Przeczuwała jednak, 

że w jej życiu czegoś brak. Już od dłuższego czasu drażniło 

ją otaczające ją zblazowane towarzystwo. Gdy zaś poczuła 

objawy klaustrofobii, postanowiła niezwłocznie opuścić 
Londyn. Chciała również przygotować się do nieuchronnej 
rozmowy ze swoim narzeczonym. Wiedziała już, że musi 
z nim zerwać, bo ich cele życiowe coraz bardziej zaczęły od 
siebie odbiegać. A kilka dodatkowych faktów całkowicie 
przekreślało możliwość życia w rodzinnym stadle. Teraz 
najbardziej pragnęła odpocząć w samotności. 

background image

No tak, stolarz, przypomniała sobie nagle. 
Mężczyzna stal cierpliwie i czekał na jej kolejne pytania. 

- W porządku - odezwała się w końcu. - Teraz kiedy 

wiem już, co tu robisz, z pewnością możemy dojść do 
porozumienia. 

Uśmiechnął się lekko, jakby wiedział coś, o czym ona 

nie miała pojęcia. Rozdrażniło ją to na nowo. 

- Chcę, żebyś kończył pracę przed piątą. W ten sposób 

będę mogła cieszyć się odrobiną prywatności. 

- Och. - Uniósł jedną brew. — Czy ojciec niczego ci 

nie powiedział? No, najwyraźniej nie... — zauważył po 
chwili. - Tak się składa, że ja tu mieszkam. 

- Proszę? 
- Nie zamierzam się powtarzać. Zresztą dobrze usły­

szałaś. 

- Ależ to niemożliwe... - Poczuła, że jej puls przy­

spieszył. Wpadła w panikę. 

Wakacje z tym neandertalczykiem?! I to mają być te 

wspaniałe niespodzianki, które mnie czekają w przyszło­
ści? Ten wróżbita był chyba niespełna rozumu... 

- Przykro mi, ale musisz się z tym pogodzić. A teraz, 

czy skończyłaś już przesłuchanie? 

Przesłuchanie?! Nawet jeszcze nie zaczęła. O nie, dłu­

żej tego nie zniosę... 

- Mój ojciec zapłaci ci za wynajęcie pokoju w miastecz­

ku. Na pewno jest tu jakiś pensjonat. 

- Nawet jeśli jest, to nie jestem zainteresowany tym 

pomysłem. Pracuję do późna w nocy i nie zamierzam po-

background image

tem tułać się po okolicy. Musisz znieść moje towarzystwo 
i tyle - skwitował. 

- A jeśli nie...? - wybuchła. 
- Jeżeli ci się tu nie podoba, to wracaj do Londynu. 

Tam pewnie wszyscy przyzwyczaili się już do twoich za­
chcianek. 

- Ty... Ty...! - Wstała i zamachnęła się, chcąc spolicz­

kować impertynenta. 

Mężczyzna chwycił ją błyskawicznie za nadgarstek. 
- Wyjaśnijmy sobie kilka kwestii - powiedział 

groźnym tonem. - Będziemy dzielić ten dom, czy ci się 
to podoba, czy nie. I wiedz, że nie zamierzam znosić na­
padów dziecinnej histerii. Takie zachowanie może działa 
na zgraję twoich chłopców, ale mnie nie bawi. Jeśli nie 
umiesz zachowywać się w sposób cywilizowany, to lepiej 
schodź mi z drogi. Czy to, co powiedziałem, jest dla ciebie 

jasne? 

Alyssia poczuła, jak czerwienieją jej policzki. Nikt je­

szcze nie odważył się tak do niej mówić. Bardzo jej się to 
nie podobało. 

Moje reakcje są rzeczywiście dziecinne. Zachowuję się 

dokładnie tak, jak rozwydrzony bachor. Facet ma jednak 
czelność, żeby, będąc zwykłym robotnikiem fizycznym, 
tak mnie strofować - pomyślała. 

- To cię będzie kosztować posadę - rzuciła ostro. 
Puścił jej dłoń, jakby ten kontakt fizyczny budził w nim 

odrazę. 

- O, idziemy na skargę do tatusia, czy tak? - naigrywał 

background image

się z niej. - Czyżby nikt do tej pory nie odważył się po­
wiedzieć ci prawdy? 

- Nie. - Natychmiast pożałowała swojej szczerości. 

Ten człowiek na nią nie zasługuje. 

- Być może bym się nad tobą poużalał, ale nie mam 

czasu. Jeżeli zaś chodzi o rozmowę z ojcem, to nawet cię 
do niej zachęcam. Być może jednak niemile zaskoczy cię 

jego reakcja... - Chciał jeszcze coś dodać, ale zrezygno­

wał w ostatniej chwili. Odwrócił się na pięcie i ruszył 
w stronę domu. 

Alyssia tupnęła ze złości. 
Ten facet jest nie do zniesienia -bezczelny, gburowaty 

i do tego taki zadowolony z siebie. 

Znowu mimowolnie ruszyła za nim. 
- Nie miałam pojęcia, że psychologia i filozofia są 

również domeną stolarzy. 

Szarpnęła gniewnie błękitną wstążkę, która podtrzymy­

wała jej długie włosy. Opadły kaskadą na ramiona i plecy. 

Piers odwrócił się do niej i na chwilę zastygł w bezru­

chu. Alyssia dostrzegła coś w jego oczach. Zachwyt? Po­
nieważ jednak trwało to tylko ułamek sekundy, pomyślała, 
że pewnie jej się przywidziało. 

- Nie, muszę być Platonem, żeby dostrzegać to, co 

oczywiste - odparł lodowatym tonem. - Od małego mia­
łaś wszystkiego za dużo. Za dużo zabawek, ubranek, wiel­
bicieli... A to zupełnie nie przygotowało cię do życia 
w wielkim świecie. Wierz mi, nie możesz całego życia 
spędzić tylko z ludźmi, którzy ci się przypochlebiają. Prę-

background image

dzej czy później zauważysz, że życie polega na czymś 
zupełnie innym. 

- Dzięki wielkie za tę cenną radę, mistrzu, ale czy 

zanim wysłucham kolejnych pereł mądrości z twojego re­
pertuaru, mogłabym się wykąpać? 

Uśmiechnął się szelmowsko, a oczy znowu zalśniły mu 

dziwnym blaskiem. 

Pod ich spojrzeniem poczuła, że robi jej się coraz go­

ręcej. 

- Za godzinę będę jadł lunch. Jeśli chcesz, możesz się 

do mnie przyłączyć. Zakładam oczywiście, że do tej pory 
twoje maniery znacznie się polepszą... No, a teraz idź się 
wykąpać. 

Alyssia zignorowała uwagę dotyczącą jej manier. 

Uśmiechnęła się słodko i powiedziała: 

- Och, do tego jeszcze kucharz... 
Jest bardzo wysoki, zauważyła, patrząc na Piersa. 

Sama miała prawie metr osiemdziesiąt, a i tak musiała 

podnosić głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. 

- Mam wiele talentów - szepnął, gdy go mijała. 
Znowu poczuła dreszcz podniecenia. Zmusiła się jed­

nak do samokontroli i spokojnym głosem powiedziała: 

- Do zobaczenia na lunchu. 
Wyszła na korytarz, chwyciła swój bagaż i ruszyła na 

poszukiwanie pokoju. 

Na piętrze były trzy sypialnie. Ta, która znajdowała się 

najbliżej schodów, była już zajęta. Alyssia, widząc męską 
koszulkę na łóżku, od razu wycofała się z pomieszczenia. 

background image

Na wszelki wypadek wybrała najbardziej oddalony pokój. 
Chciała uniknąć nieoczekiwanych spotkań na korytarzu. 

Im rzadziej będę oglądać tego pyszałkowatego typka, 

tym lepiej, pomyślała, zamykając za sobą drzwi sypialni. 

W duchu musiała mu jednak przyznać, że słusznie ją 

osądził. Była podatna na wpływy tłumu przyjaciół. Nigdy 
nie musiała o nic walczyć, bo wszystko, czego chciała, 
podawano jej na srebrnej tacy. Jej ojciec nie pochwalał 

stylu życia córki, nie robił jednak niczego wbrew jej woli. 
Pragnął jedynie, by była szczęśliwa. Wykorzystywała jego 
dobroć i oddanie. Teraz zaś dopadły ją wyrzuty sumienia 

Zacisnęła mocno powieki, chcąc powstrzymać łzy. 

Westchnęła głęboko i opadła na łóżko. Była taka zmęczo­
na..

 Nie chciała jednak zbytnio się rozleniwiać. 

Zimny prysznic od razu postawi mnie na nogi, zdecy­

dowała. 

Przystanęła na chwilę przy oknie. Jak tu pięknie, za­

chwyciła się na widok piaszczystej plaży i błękitnych fal 
obijających się o pobliskie skały. 

Była już wiele razy na południu Francji. Zawsze jednak 

zatrzymywała się w luksusowych hotelach i całe dnie spę­

dzała w snobistycznych klubach i kasynach. W codzien­
nej gonitwie od jednego do drugiego butiku renomowa­
nych projektantów zabrakło czasu na krótkie wypady na 
łono natury. 

Pomyślała o Jonathanie Whalleyu. Jonathan był jej na­

rzeczonym już od dłuższego czasu. Ciężko pracował w fir­
mie swojego ojca. 

background image

Alyssia czuła, że jej ojciec nie akceptuje przyszłego 

zięcia. Nigdy jednak nie powiedział tego wprost. 

Miał pewnie nadzieję, że sama zrozumiem, iż zupełnie 

do siebie nie pasujemy, pomyślała dziewczyna. 

Już od kilku tygodni zastanawiała się, czy rzeczywiście 

kiedykolwiek kochała Jonathana. Doszła do wniosku, że 
najwyraźniej nie jest osobą zdolną do miłości, a zatem tym 
bardziej nie powinna się z nikim wiązać. Nie chciała ni­
komu niszczyć życia. 

Łzy spływały jej po policzkach, jedna za drugą. 
Płacz mi w niczym nie pomoże, zauważyła ze złością, 

ocierając twarz. 

Weszła pewnym krokiem do łazienki i energicznie od­

kręciła kurki. 

Ciekawe, co by Piers pomyślał o Jonathanie? 
Wszyscy znajomi mówili Alyssi, że ona i jej narzeczony 

tworzą wspaniałą parę. Pod względem fizycznym byli zre­
sztą do siebie bardzo podobni. Oboje wysocy, mieli jasne, 
gęste włosy. Tylko kolor oczu Alyssi odbiegał znacząco od 
stereotypowych wyobrażeń o aniołach. O ile Jonathan miał 
błękitne oczy, to jej tęczówki były prawie czarne. 

Musiała jednakże przyznać, iż mimo atrakcyjności na­

rzeczonego nigdy nie czuła się przy nim tak, jak przez te 
kilka chwil u boku Piersa. W jej związku brakowało na­
miętności. Zastanawiała się nad tym, jak zareaguje Jona­
than, kiedy mu powie, że zrywa zaręczyny. Choć w chwili 
obecnej było jej to zupełnie obojętne. Powiedziałaby mu 
to wcześniej, ale wyjechał w podróż służbową. Alyssia 

background image

czuła, że dłużej już nie wytrzyma w gwarnym Londynie. 
Potrzeba ucieczki była tak silna, że ostatecznie wylądo­
wała tu, na Lazurowym Wybrzeżu... 

Wskoczyła pod zimny strumień wody i westchnęła 

z ulgą. Tego jej właśnie było trzeba. Orzeźwienia. 

Po kąpieli rozpakowała bagaż. Włożyła kwieciste szor­

ty odsłaniające jej zgrabne i długie nogi oraz kusy top. 

Zbiegła po schodach, a zapachy dolatujące z kuchni 

uświadomiły jej, jak bardzo jest głodna. 

Piers stał przy piecyku i pochylał się nad skwierczącym 

na patelni bekonem. Nie odwrócił się do niej, kiedy we­
szła. Spytał tylko, czy się czegoś napije. 

- Hm... tak, bardzo chętnie. Najlepiej czegoś zimnego 

i w dużej ilości - odparła. 

Czekała, aż na nią spojrzy. 
- Znajdziesz coś takiego w lodówce. Masz dwie nogi, 

które cię do niej zaprowadzą, oraz dwie ręce, które z niej 
wyjmą dzbanek. Bo jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, nie 

jesteś w restauracji. Tu możesz liczyć tylko na siebie. 

Znowu pochylił się nad patelnią. 
Jak to możliwe, że ten facet kilkoma tylko słowami 

potrafi mnie doprowadzić do furii? - zastanawiała się. 

- A tak przy okazji, nalej i dla mnie - dorzucił po 

chwili. 

Chwyciła dzbanek lemoniady oraz dwie szklanki, po 

czym zaniosła je do jadalni. Tam usiadła, nalewając tylko 
sobie. Pustą szklankę postawiła ostentacyjnie obok talerza 
mężczyzny. 

background image

- Jeszcze jedno - odezwał się z kuchni. 

Mogłam się tego domyślić... 
- Słucham. 
- Mam nadzieję, że podczas twojej tu obecności pra­

cami będziemy się dzielić równo. Nie mam zamiaru zostać 
twoim kucharzem i zmywaczem. 

- Nikt cię o to nie prosi - żachnęła się. 
Piers wniósł kopiasty talerz smażonego bekonu, koszy­

czek z pokrojoną bagietką oraz dwa omlety serowe. 

Alyssia poczuła, jak żołądek skręca jej się z głodu. 
- Wolałem się upewnić, czy zasady są dla ciebie jasne 

- powiedział, siadając. 

Dziewczyna zarumieniła się pod jego czujnym spojrze­

niem. 

- Pyszności - wymamrotała, patrząc w talerz. 
- Ty ugotujesz obiad - poinformował ją. - W zamra-

żalniku jest kilka steków, a w lodówce masz mnóstwo 
warzyw. 

- Steków? Warzyw? - Spojrzała na niego z paniką 

w oczach. - I co ja mam z nich zrobić? Nie umiem gotować. 

Zawsze z zachwytem patrzyła na talerze podawane do 

stołu. Pełno było na nich smakowitości i w dodatku tak 
ładnie serwowanych. Nigdy jednak nie zastanawiała się, 

jak można coś podobnego przyrządzić. 

Piers otarł usta serwetką i oparł się wygodniej. Spod 

gęstych ciemnych rzęs zerkał na speszoną Alyssię. 

- Sądzę, że masz wspaniałą okazję, by się tego nauczyć 

- zauważył miękko. 

background image

Nie po to wyjechałam na wakacje, żeby sterczeć nad 

parującymi garami! - pomyślała. 

- Nigdy nie musiałam gotować. 
- Tak też myślałem. Poznałem kilka dziewczyn twoje­

go pokroju. Szczęśliwe, że wszystko im podawano pod 
nos, nie wnikały w szczegóły. 

- Czy ty nie umiesz być uprzejmy? 
- Sądzę, że mylisz brak uprzejmości ze szczerością. 
- No, jasne. Z pewnością uwielbiasz kobiety zręczne 

i gospodarne. Takie, które mają tysiące przepisów w gło­
wie, a na dodatek wiedzą wszystko o ogrodnictwie i jesz­
cze kilku innych dziedzinach, prawda? Toż to przecież 
przepis na współczesną Amazonkę. Taka kobieta z pew­
nością umie niejedno. 

- Czy ja wyglądam na faceta, którego interesowałyby 

Amazonki? - zaciekawił się. 

Alyssia była jednakże pewna, że tak naprawdę Piersowi 

jest obojętne, co ona myśli. I to jeszcze bardziej uraziło 
jej dumę. 

- Szczerze mówiąc - zaczęła obojętnym tonem - nie 

jestem ciekawa, jaki typ kobiet cię pociąga. Jedno mnie 

tylko zastanawia: czy istnieje w ogóle jakaś kobieta, której 
mógłbyś się spodobać. Jesteś nie do zniesienia. 

Ledwie skończyła mówić, już znała odpowiedź. Patrząc 

na wspaniałe ciało Piersa oraz jego twarz, nie mogła za­
przeczyć, że sama jest nim zauroczona. 

- Na szczęście tylko ty tak sądzisz. I to dlatego, że nie 

biegam wkoło, spełniając każdą twoją zachciankę - wy-

background image

tknął jej. - Być może chłopcy, których znasz, przymilają 
ci się na wszystkie sposoby, ja nie zamierzam. Zresztą 
widać wyraźnie, że nigdy jeszcze nie miałaś do czynienia 
z prawdziwym mężczyzną. 

Alyssia sapnęła gniewnie i odsunęła krzesło od stołu. 

Policzyła w myślach do dziesięciu i spojrzała wyniośle na 
Piersa. 

- Jakież to zaskakujące, że już po kilku godzinach 

znajomości ze mną tyle o mnie wiesz. Marnujesz się. 
A tak w ramach uzupełnienia twojej wiedzy... nie spoty­
kam się z chłopcami. Mam narzeczonego. 

Klasnął w dłonie, po czym założył je za głowę. 

- Aha, już rozumiem. 
- Nie sądzę - ucięła. Ta rozmowa donikąd nie prowa­

dziła, a Alyssia czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie 
zwykła zwierzać się obcej osobie. Piers jednakże prowo­
kował ją do takich szczerych odpowiedzi. 

Mam tego dość! - pomyślała. 
Wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze. Pośpiesznie 

wrzuciła je do zlewu i umyła nieznanym płynem do na­
czyń. 

- Jakie masz plany na później? - zapytała obojętnym 

tonem. Miała nadzieję, że on zajmie się konkretnym po­
mieszczeniem w domu i w ten sposób ona zyska odrobinę 
prywatności. 

- Sądzę, że to nie twoja sprawa. Ostatecznie jestem 

przecież tylko stolarzem, prawda? 

Alyssia obejrzała się przez ramię. 

background image

Czyżby domyślał się, o co mi chodzi? 
Od pierwszej wymiany zdań z Piersem miała wrażenie, 

że on wie coś, o czym ona nie ma pojęcia. Był tajemniczy. 
Wypytał ją bardzo gruntownie, a ona nadal niewiele o nim 

wiedziała. 

Diabli nadali ten astrologiczny bełkot! - pomyślała, 

przypominając sobie przepowiednię wróżbity. I to ma być 
miła niespodzianka?! 

- A jakie ty masz plany na popołudnie? - spytał Piers. 

- Może pójdziesz na plażę? Jest prywatna, więc nikt ci 
tam nie zakłóci spokoju... To jest świetne miejsce na prze­

myślenia. Mogłabyś na przykład zastanowić się nad swoim 
związkiem... 

- Słucham?! - Wydało jej się, że się przesłyszała. 

A może nie? Po Piersie można się było wszystkiego spo­
dziewać. - Widzę, że nie wahasz się wyrażać swojego 
zdania, nawet gdy cię o to nie pytają. Ale bardzo cię pro­
szę, na przyszłość zatrzymuj dla siebie swe opinie. 

- Oczywiście, Wasza Wysokość. Co tylko pani każe -

powiedział, parodiując ukłon. - Czyżbym trafił w sedno? 

- Nie wiem, o czym mówisz, i nie chcę wiedzieć. Idę 

na plażę, bo tylko tam sobie od ciebie odpocznę. 

Wytarła ostatni talerz i odstawiła na półkę. 
W pokoju przebrała się w bikini i chwyciła ręcznik. Już 

po chwili szła wybrukowaną ścieżką. Plaża z bliska była 

jeszcze piękniejsza. Riwiera Francuska miała swój specy­

ficzny czar, który hipnotyzował turystów. No i to po­
wietrze... 

background image

Alyssia rozłożyła ręcznik i położyła się na nim. Słońce 

ogrzewało jej plecy, a szum fal ukołysał ją do snu. 

- Aż się prosisz o poparzenie. - Męski głos wyrwał ją 

z drzemki. 

Usiadła i w pierwszym odruchu zakryła się szortami. 
Piers stał nad nią z dziwnym wyrazem twarzy. Zupełnie 

jakby patrzył na stworzenie z innej planety. 

- Co tu robisz? - spytała gniewnie. 
W zasadzie nie wstydziła się swojego ciała, była prze­

cież proporcjonalnie zbudowana. Łagodne zaokrąglenia 

zaś tylko dodawały jej kobiecości. Jednakże pod czujnym 
spojrzeniem szarych oczu Piersa zupełnie nie wiedziała, 

jak się powinna zachować. 

- A jak myślisz? - spytał, wskazując swoje kąpielów­

ki. - Przyszedłem się opalać. Nie musisz się zakrywać 
- dorzucił z krzywym uśmiechem. 

- Wcale się nie zakrywam - zapewniła go szybko. 
- Doprawdy? Jakoś z mojej perspektywy wygląda to 

całkiem inaczej. Zresztą nie pociągasz mnie jako kobieta, 

więc nie martw się. 

- Nie wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy, ale 

mówię ci, że się nie zasłaniam! - wybuchła. - A tak 
w ogóle, to co miała oznaczać ta ostatnia uwaga? 

Nie odpowiedział, tylko położył się wygodnie obok 

niej. 

Alyssia nie mogła oderwać wzroku od jego opalonego 

ciała. Wiedziała, że to bardzo niegrzecznie tak się w kogoś 
wpatrywać, ale jakaś siła kazała jej patrzeć i patrzeć. 

background image

O co chodzi? - myślała. Przecież na świecie jest mnó­

stwo umięśnionych facetów. Jonathanowi też niczego nie 
brak... Przecież Piers przed chwilą powiedział, że go zu­
pełnie nie pociągam, więc... Muszę się ochłodzić, posta­
nowiła. To wina tego upału. 

Wstała i otrzepała nogi z piasku. Zdjęła okulary prze­

ciwsłoneczne i poszła popływać. 

Kiedy wróciła, Piers spał, lekko przy tym pochrapując, 

czapka zaś zsunęła mu się na twarz. 

Gbur, pomyślała, stojąc nad nim. 
Nagle wpadła na świetny pomysł. Złapała butelkę po 

soku i pognała na brzeg. Nabrawszy zimnej wody, pod­
biegła do śpiącego mężczyzny. Zsunęła mu czapkę z twa­
rzy i wylała na niego zawartość butelki. 

- Nie chcemy przecież, byś się poparzył na słońcu, 

prawda? - spytała słodko. 

Zanim zdążył zareagować, chwyciła ręcznik i z głoś­

nym śmiechem pobiegła do domu. 

Po raz pierwszy tego dnia poczuła się wolna i szczęśliwa. 
Taka mała rzecz, a cieszy, pomyślała mściwie. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Pół godziny później Alyssia wciąż czuła się wspaniale. 

Podśpiewując, szła do miasteczka. Po drodze mijała uro­
cze domki otoczone pięknymi ogrodami, w których za­
równo kolor kwiatów, jak również ich zapach zupełnie ją 
oczarowały. 

Kiedy znalazła pocztę, zadzwoniła do ojca. Tylko nie­

liczni znali ten zastrzeżony numer. Zazwyczaj ludzie 
dzwonili do pana Stanleya przez sekretariat. 

W wieku pięćdziesięciu trzech lat ojciec Alyssi był 

nadal bardzo zajęty interesami. Prowadzenie wielkiej kor­
poracji komputerowej zajmowało mu dużo czasu. Był to 

jednak odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku. 

Pan Stanley miał wrodzony talent do prowadzenia nego­
cjacji. Umiał być twardym i agresywnym przeciwnikiem. 
Tylko jego córka znała głębię jego serca. Dla Alyssi był 
zawsze łagodnym i czułym ojcem. 

Kiedy osiemnaście lat temu umarła jego małżonka, pan 

Stanley przelał całą swoją miłość na malutką Alyssię. 

Teraz wiedziała już, że w swoim czasie zaczęła nad­

używać dobroci ojca. 

background image

Dlatego Piers uważa mnie za rozwydrzoną smarkulę 

- pomyślała. Westchnęła cicho, czekając na połączenie. 

Gdy usłyszała służbowy ton ojca, uśmiechnęła się pod 

nosem. 

- Tato, to ja, a nie twój partner w interesach - powie­

działa. 

Czuła prawie, jak ojciec uśmiecha się ciepło. 
- Witaj, córeczko. A więc dotarłaś cała i zdrowa na 

Riwierę? Jaką masz tam pogodę? Tu jest okropnie. Cały 
czas pada albo zanosi się na deszcz. Typowa angielska 

pogoda. 

Alyssia zaśmiała się wesoło. 
- Tutaj pogoda jest świetna. - Spoważniała nagle. Mia­

ła tyle ważniejszych spraw do omówienia niż pogoda. 
- Tato, dlaczego nie powiedziałeś mi, że będę musiała 
mieszkać z jakimś stolarzem? - spytała oskarżycielsko. 

- Stolarzem?! - zdziwił się pan Stanley. 
- No, tak. Z Piersem Morrisonem. 
- Czy on ci powiedział, że jest stolarzem? - Ojciec 

Alyssi był bardzo zaskoczony. - To nie żaden stolarz, 
tylko światowej sławy architekt. Tylko na moją osobistą 
prośbę zajął się naszym domkiem. 

- Naprawdę? 
Ten typek niczym mi nie zaimponuje, pomyślała 

gniewnie, przypominając sobie jego przewinienia. 

- Cóż, a nie mógłbyś go przekonać, żeby skończył 

pracę już po moim wyjeździe? To najbardziej nieznośny 
człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam... 

background image

- Przykro mi -przerwał jej ojciec.- Tak jak powiedzia­

łem, wyjątkowo zgodził się zająć domem. Nie mogę go teraz 
prosić, żeby wziął sobie urlop, tylko dlatego, że ty go nie 
lubisz, kochanie. Zresztą on nie jest moim pracownikiem. 
Dziwię się, że pozwolił ci tak myśleć. Przecież jest właści­
cielem jednej z największych firm architektonicznych w Eu­
ropie. Gdyby nie to, że kiedyś zrobiłem przysługę jego ojcu, 
nawet nie tknąłby czegoś tak małego jak nasz domek. 

- Ależ, tato! - zaprotestowała - ja nie. 
- Nawet chciałem cię prosić - mówił dalej - żebyś 

była dla niego miła. Nie chciałbym, żebyś go do nas zra­
ziła. Pomyśl choćby o tym, jaką wartość na rynku będzie 

mieć nasz domek, kiedy ogłosi się, że projektem i wykoń­
czeniem zajął się sam Morrison. 

- Mam go do siebie nie zrażać! - Alyssia ścisnęła ner­

wowo słuchawkę. - On mnie nie znosi i od samego po­
czątku mnie prześladuje. Nie zna znaczenia słowa „uprzej­
my". I gwiżdżę na to, że jest bogaty i sławny! -krzyknęła 
gniewnie. 

- Och, kochanie - przerwał jej ojciec - jest już tak 

późno... Muszę pędzić na spotkanie. Bądź grzeczna i trzy­
maj się- powiedział i zanim Alyssia zdążyła zareagować, 
odłożył słuchawkę. 

Rewelacja! Widzę, że świetnie oceniłam Piersa... 
Myśl o własnych błędach bynajmniej nie poprawiła jej 

humoru. Niechętnie ruszyła do domu. Krajobraz mijany 
po drodze w jakiś dziwny sposób zszarzał, a słońca zaczę­
ło ją drażnić. 

background image

Piers przywitał ją w progu. Miał na sobie wypłowiałe 

dżinsy oraz spraną koszulkę. 

Co za przystojniak, pomyślała niechętnie. 
- Dzwoniłaś do ojca? - spytał Alyssię. 
- Tak. 
Zatrzymała się przed nim i uniosła dumnie brodę. Nie 

zamierzała niczego komentować. Bez względu na to, kim 

jest, ona go nie znosi i koniec. 

Piers, wyczuwając jej nastrój, po prostu odwrócił się do 

niej plecami i zajął się framugą drzwi. 

Alyssia zareagowała instynktownie. Jeszcze nikt nie 

próbował jej ignorować i to ją najbardziej rozdrażniło. 

- Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że jesteś pracowni­

kiem mojego ojca? - zaatakowała. 

- Żal mi było wyprowadzać cię z błędu. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? 
- To, że wparowałaś tu pełna złości, że jakiś tam stolarz 

śmie zakłócać ci spokój w czasie wakacji. Myśl, że tata 
odważył się mnie zatrudnić bez konsultacji z tobą, tak cię 
rozsierdziła, że jeszcze chwila i zionęłabyś ogniem. Wierz 
mi, to, co zobaczyłem, w zupełności mi wystarczyło. 

Zdumiona Alyssia otworzyła szeroko oczy. 
Skończył struganie drewna i odwrócił się do niej. 
- Wyjąłem steki z zamrażalnika. Przy takiej pogodzie 

pewnie już się rozmroziły. Sadzę, że mogłabyś zacząć je 
przyrządzać. Już nie mogę się doczekać obiadu... - po­
wiedział i powrócił do pracy. 

Sapnęła ze złości i wbiegła do domu. 

background image

W głowie kłębiły jej się tysiące myśli i nie wypowie­

dzianych słów. Wiedziała, że Piers ma rację, ale chciała 
mu powiedzieć, że już od jakiegoś czasu planuje zmiany. 
Że dotychczasowy styl życia nie sprawia jej już radości 
i czuje pustkę. Jednak Piers wzbudzał w niej taką złość, 
że nie umiała z nim normalnie rozmawiać, 

W kuchni spojrzała nienawistnie na dwie porcje mięsa. 

I co ja mam z tym zrobić? - pomyślała w panice. 
Obrała warzywa i razem ze stekami wrzuciła je do naj­

większego garnka, jaki znalazła w kuchni. Całość zalała 
oliwą i postawiła na palniku. W ostatniej chwili przypo­
mniała sobie o przykrywce. 

Podczas gdy jedzenie bulgotało w garnku, Alyssia na­

kryła stół w jadalni. Z lodówki wyjęła kilka pomarańczy 
i za pomocą wyciskarki udało jej się zrobić sok. Przelała 
płyn do dzbanka i dorzuciła kilka kostek lodu. 

Zadowolona z siebie poszła do kuchni, by sprawdzić 

mięso. Dziabnęła widelcem i widząc, że wszystko jest już 
miękkie, zawołała Piersa. 

Usmażoną masę przełożyła do naczynia żaroodpornego 

i zaniosła na stół w jadalni. 

- A zatem pora na prysznic... - powiedział Piers, 

wchodząc do domu. 

- Tak, tak - odezwała się słodko. - Nie chcemy prze­

cież w kuchni zapachu spracowanego stolarza, prawda? 

Mężczyzna zaśmiał się głośno. 
Z zafascynowaniem patrzyła, jak jego twarz pod wpły­

wem uśmiechu zmienia się nie do poznania. 

background image

Wygląda nawet... sympatycznie, zauważyła zasko­

czona. 

- Masz rację co do prysznica. Zaraz wracam - rzucił 

i już go nie było. 

Pod nieobecność Piersa Alyssia starała się uspokoić 

rozedrgane emocje. 

Kiedy wrócił, była już spokojna i kontrolowała swoje 

myśli i uczucia. 

Podszedł do stołu i podniósł przykrywkę. 
- Co to jest? - spytał z odrazą. 
No i to by było na tyle, jeśli chodzi o miłą i pogodną 

atmosferę przy stole, pomyślała. 

Nachyliła się nad naczyniem i spojrzała na rozgotowa­

ną masę warzywną ozdobioną w dwóch miejscach wysep­
kami z przysmażonego mięsa. Całość wybitnie nie zachę­
cała do jedzenia. 

- A jak myślisz? - zaatakowała. 
- Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem... - Przyglądał 

się masie z nie skrywanym zainteresowaniem. Zupełnie 
tak, jakby chciał ustalić, jaka roślina, zwierzę czy też rzecz 
zdołała wpaść do garnka. - Nie przypomina niczego, co 
do tej pory jadłem - wyznał w końcu. 

- A czego się spodziewałeś? Mówiłam ci przecież, że 

nie umiem gotować. 

- Tak, teraz ci wierzę. 
- Jeśli chciałeś mieć codziennie coś pysznego na stole, 

to trzeba było zatrudnić kucharkę - wycedziła przez zęby. 

- To jest małe miasteczko i zapewniam cię, że nie ma 

background image

tu tuzinów gospodyń gotowych pojawić się na twoje ski­
nienie. Jesteśmy zdani tylko na siebie. 

- Guzik mnie to obchodzi. Mam ważniejsze sprawy na 

głowie niż pichcenie ci domowych obiadków! 

Uśmiechnął się krzywo. 
- Ach, tak. Zapomniałem... Sprawa narzeczonego... 

- Nie twój interes! - krzyknęła, tupiąc ze złości. Z brzę­

kiem odłożyła przykrywkę i usiadła, by napić się soku. 

Przynajmniej to mi się udało, podsumowała. 
- Zachowujesz się jak dziecko. 
- Nie jestem dzieckiem, mam już dwadzieścia dwa lata 

- oburzyła się. - A ty ile masz lat? 

- Ja? Dziesięć lat więcej, ale jeśli chodzi o doświad­

czenie, to pewnie ze trzysta. 

Alyssia znowu poczuła się upokorzona. Nie zamierzała 

oczywiście tego okazywać. 

- Idę poszukać czegoś do jedzenia. Zdaje się, że wi­

działem w miasteczku jakąś tawernę. Jeśli chcesz, możesz 
pójść ze mną - rzucił. 

- Dzięki, łaskawco - wymamrotała pod nosem, idąc 

za nim do drzwi. 

Na zewnątrz już się lekko ochłodziło. Alyssia szła kilka 

kroków za Piersem. Ciszę przerywał jedynie sporadyczny 
warkot przejeżdżających obok samochodów oraz śpiew 
ptaków. 

Patrzyła na idącego przed nią mężczyznę. Wszystko, 

co się z nim wiązało, wyprowadzało ją z równowagi. Ni­
gdy jeszcze nie spotkała człowieka, któremu byłoby zu-

background image

pełnie obojętne, co inni o nim myślą. Ona sama zawsze 
uważała na to, co mówi czy robi w towarzystwie. Nie 
chciała potem słuchać głupich komentarzy na swój temat. 

- Ojciec powiedział, że jesteś architektem... - prze­

rwała ciszę. 

- Tak - potwierdził. - Jeśli jednak chcesz, możesz na­

dal uważać mnie za stolarza. 

- Nie poznałam jeszcze żadnego architekta - wyznała, 

ignorując jego uwagę. 

- Doprawdy? - Poczekał chwilę, aż się z nim zrówna. 

- Cóż... przypuszczam, że w gronie twoich przyjaciół nie 

ma architektów. Z jakiego rodzaju ludźmi zwykłe się spo­
tykasz? - spytał zaciekawiony. 

- Normalnymi - odparła, zastanawiając się, dlaczego 

najdrobniejsza jego uwaga tak ją drażni. 

- Powiedź mi zatem, bogata dziewczynko, jaki typ 

ludzi uważasz za normalny. 

- Dwie ręce, dwie nogi, oczywiście w odpowiednim 

miejscu... Ludzie, których znam, umieją cieszyć się ży­
ciem. - Jej ton sugerował, że Piers nie należy do tego 
gatunku. 

- A co robicie, żeby się rozerwać? - spytał zacieka­

wiony. 

- Och, to proste. Idziemy do pubu, klubu albo potań­

czyć w dyskotece. Robimy rzeczy, o których ty, jako że 

jesteś trzysta lat starszy, pewnie nawet nie słyszałeś... 

Piers uśmiechnął się lekko. 
- Rozumiem - skwitował. 

background image

- Doprawdy? A niby co rozumiesz? Właściwie niepo­

trzebnie pytam, bo, znając twoją szczerość, i tak zaraz mi 
wszystko powiesz, prawda? 

Zatrzymała się i zerknęła na Piersa. 
Podszedł bliżej i Alyssia poczuła dziwne drżenie w no­

gach. Wzięła kilka głębszych oddechów. 

Tylko spokojnie, powtarzała sobie w myślach. 
- Skoro pytasz... Jesteście grupą ludzi goniących za 

chwilowymi uciechami. Macie więcej pieniędzy niż rozu­
mu i nie umiecie znaleźć bardziej trwałego szczęścia. 

- Ach, tak? 
Nie cierpię go, nienawidzę go, nie znoszę go, nie... 

- powtarzała sobie w myślach. Nigdy jeszcze nie powie­
dział mi niczego miłego. Co za typ! 

Zmusiła się do uprzejmego uśmiechu i ruszyła dalej. 
- Cóż, sądzę, że powinnam ci być wdzięczna za tę 

uwagę. Masz przecież wiedzę kilku pokoleń... Architekt, 
filozof, kucharz, co jeszcze? Może grasz ha skrzypcach 
i mówisz dziesięcioma językami? 

Obejrzała się i zobaczyła, że drżą mu ramiona. Śmiał 

się z niej! 

- Cieszę się, że wprawiam cię w tak dobry nastrój... 
- Odkryłem, że masz tę jedną zaletę- powiedział i parsk­

nął śmiechem. 

- Dziękuję. Nie mogę jednak powiedzieć tego samego 

o tobie. 

- A wiesz, to dziwne... Do tej pory żadna się nie 

żaliła... 

background image

Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. 

- Och, to tu - wymamrotała w końcu, wskazując małą 

knajpkę. 

Kiedy Piers ujął ją pod łokieć, by poprowadzić do 

stolika, Alyssia poczuła nagły dreszcz. W ostatniej chwili 
opanowała się na tyle, żeby nie wyrwać ręki z uścisku. 

Jednakże nawet wtedy, gdy już puścił jej ramię, długo 

jeszcze odczuwała dziwne mrowienie w całym ciele. 

Jedyny wolny stolik znajdował się na uboczu. 
Alyssia rozejrzała się nerwowo. 
Teraz pewnie każdy myśli, że jesteśmy parą i przyszli­

śmy zjeść romantyczny posiłek w ustronnym miejscu, po­

myślała. 

Piers nie wyglądał na osobę zainteresowaną otocze­

niem. Przyszedł tu w konkretnym celu i właśnie zamawiał 
posiłek. Dziewczyna z zaskoczeniem odkryła, że mówi 
biegle po francusku. 

- Znasz francuski? - spytała niemądrze. 

Kiwnął głową. 

- Jestem dwujęzyczny. Moja matka była Francuzką, 

dlatego też swoją pierwszą pracę zacząłem we Francji. 
Teraz jednak mieszkam w Londynie i właściwie stamtąd 
wszystkiego doglądam. Komputery to bardzo praktyczny 
wynalazek... 

- Dlaczego wyjechałeś z Francji? - zaciekawiła się. 
- To już zupełnie nie twoja sprawa - burknął. 
No to sobie porozmawialiśmy... Czy każda wymiana 

zdań z Piersem musi się kończyć w ten sposób? 

background image

Po chwili przeszli na bardziej obojętne tematy i udawa­

ło im się sprawiać wrażenie zajętych miłą rozmową. 

- Dlaczego tu przyjechałeś? - spytała po zakończo­

nym posiłku. - To znaczy... Dlaczego zajmujesz się do­
mem mojego ojca? 

Spojrzał na nią z wahaniem. Tak jakby zastanawiał się, 

czy ma odpowiedzieć na to pytanie, czy nie. 

- Twój staruszek jakiś czas temu wyciągnął mojego 

ojca z kłopotów finansowych - powiedział w końcu. 

- I po tylu latach spłacasz ten dług honorowy? - zdzi­

wiła się. 

- Nigdy nie zapominam o spłacie długu... W istocie 

pamiętam o wszystkim - dorzucił gorzko. 

Alyssia wyczuła, że Piers skrywa jakąś tajemnicę. Była 

jednakże pewna, że jej akurat niczego nie zdradzi, więc 

nie drążyła tematu. Dopiła kawę, uważnie go tylko obser­
wując. 

Pogrążył się w myślach. Przeczesał palcami kruczo­

czarne włosy i skupił wzrok na Alyssi. 

- Wróciłeś - zauważyła krótko. 
- Wróciłem? 
- No, na ziemię. Bo przed chwilą wyglądałeś tak, jak­

byś myślami błądził o jakieś dwie galaktyki stąd. Zastana­
wiałam się nad tym, co się dzieje w twojej głowie. 

- Tak? Lepiej zostaw swoją ciekawość dla przyjaciół. 

Mną nie zaprzątaj sobie głowy - rzucił ostro. 

Ten facet ją do siebie umyślnie zrażał! Z czymś takim 

Alyssia jeszcze nigdy się nie spotkała. To, że niektórzy 

background image

mężczyźni naginali nieco fakty, żeby jej zaimponować, 
mogła zrozumieć, ale to... 

- Nie obawiaj się. Z mojej strony nic ci nie grozi. 

- Zaśmiała się krótko. - Chciałam być tylko uprzejma. 
Osobiście mam w nosie sprawy dotyczące twojego życia 
prywatnego. 

- To bardzo dobrze. Dopóki się rozumiemy, nie ma 

problemu. 

- Wierz mi, świetnie się rozumiemy. Nie będę wcho-

dzić na twoje terytorium. Wyraźnie oznaczyłeś teren - za­
uważyła złośliwie. 

Odstawiła filiżankę i sięgnęła po torebkę. 
- Sądzę, że pora już wracać. 
- Masz rację - przyznał. 
Kiedy dostrzegł, że wyjęła portfel, żachnął się. 
- Jeszcze żadna kobieta nie płaciła, kiedy była ze mną. 

Alyssia spojrzała na niego zaskoczona. Przywykła już 

do tego, że jej znajomi chętnie zgadzali się na to, by płaciła 
za wspólne posiłki. Wyjątek stanowił Jonathan, no, ale on 
miał mnóstwo pieniędzy. Tak jak ona. 

Być może dlatego właśnie tak jej się spodobał. Nie 

musiała martwić się, że jest z nią tylko dla pieniędzy jej 
ojca. Sam był nieprawdopodobnie bogaty. 

Wracali, do domu w ciszy. W powietrzu unosił się za­

pach tymianku i rozmarynu. Alyssia westchnęła głęboko 
i nagle poczuła, że przenika ją spokój, a przyroda Prowan­

sji daje jej to wszystko, czego nie mogła zaznać w gwar-

background image

nym Londynie. Zżyła się ze specyficznym klimatem oto­
czenia. Małe domki, które mijali po drodze, zachwycały 

ją teraz niczym najwspanialsze wille Londynu. Nie było 

tu głośnej muzyki, licznych neonów oraz tłumów, które 
rozmową zagłuszałyby odgłosy przyrody. 

Gdyby nie ten Piers... 
Alyssia westchnęła cicho. Nieudany związek z Jona­

thanem nauczył ją przynajmniej tego, żeby nie wyrażać 
głośno swoich uczuć. Postanowiła, że nigdy już żaden 
facet jej nie zrani. 

Teraz też przywdziała maskę obojętności. Zerknęła na 

Piersa i pech chciał, że właśnie w tej chwili się potknęła. 
Upadła na pokrywający drogę kruszeń i skrzywiła się 

z bólu. Poczuła, jak żwir wbija jej się w skórę kolana. 

Piers podskoczył do niej i pomógł jej wstać. 
- Nic mi nie jest - wymamrotała. Zacisnęła jednak 

zęby, czując ból w całej nodze. 

Spróbowała iść o własnych siłach, ale niestety, było to 

prawie niewykonalne. 

Mężczyzna chwycił ją w ramiona, a ona odruchowo 

objęła go z szyję. 

- Ale mi naprawdę nic nie jest - zaprotestowała. Nie 

chciała, żeby niósł ją na rękach aż do domu. Już czuła się 
nieswojo, a do domu został jeszcze spory kawałek drogi. 

- To się okaże, dopiero jak obejrzę ranę. Jak się pewnie 

domyślasz, w tych ciemnościach jest to niewykonalne. 

Alyssia rozejrzała się niepewnie. Nie zauważyła nawet, 

kiedy zaszło słońce. 

background image

No, z tymi ciemnościami to mocno przesadził, pomy­

ślała. 

Nie chciała jednak znowu się z nim kłócić. 
Zanim dotarli do domu, dziewczyna stwierdziła, że czu­

je się coraz gorzej. Serce waliło jej jak młotem i miała 

zawroty głowy. Była też pewna, że nie ma to żadnego 
związku ze zranionym kolanem. 

Przed domkiem Piers postawił ją na chwilę na ziemi, 

by otworzyć drzwi. Alyssia niczym zahipnotyzowana pa­
trzyła na jego szerokie plecy. Wtedy odwrócił się nagle 
i ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. 

Dziewczyna pokuśtykała do salonu i opadła na sofę. 
Piers zamknął starannie drzwi, po czym dołączył do niej. 
Wbrew protestom podwinął jej lekko sukienkę i zaczaj 

badać nogę. 

- Widzę, że jesteś również lekarzem... - zauważyła 

mimowolnie. 

-

 To za dużo powiedziane, ale znam się na udzielaniu 

pierwszej pomocy. 

Jego silne dłonie w zadziwiająco delikatny sposób do­

tykały skóry wokół zranienia. Dziewczynie zrobiło się 
gorąco. Czuła podniecenie i nie mogła się opanować. Kie­
dy drgnęła pod dotykiem Piersa, zaniepokoił się. 

- Czy to cię boli? 
- Nie - wymamrotała, cała w pąsach. - Tak! 
- No, już dobrze. Nie było chyba aż tak strasznie, 

prawda? - Spojrzał jej głęboko w oczy i spytał cicho: -
Czy mam pocałować, żeby się lepiej goiło? 

background image

Alyssia usiadła sztywno. 

- Tylko żartowałem - powiedział miękko. - Zaraz 

wracam. 

Poszedł do łazienki, by po chwili wrócić z plastrem. 
Wyrwała mu go z rąk i szybko przykleiła na ranę. Oba­

wiała się, że jeśli Piers jeszcze raz jej dotknie, mogłaby 
zrobić coś bardzo głupiego. Na przykład pocałować go, 
a na to nie mogła sobie pozwolić. Podziękowała za miły 
wieczór i poszła na górę. 

Kiedy po mozolnej wspinaczce po schodach znalazła 

się już w sypialni, oparta się ciężko o drzwi. Westchnęła 
głęboko. 

Siedząc już w łóżku, zaczęła myśleć o Jonathanie. 
Gdybym przy nim była taka jak przy Piersie, pewnie 

nie szukałby pocieszenia gdzie indziej - pomyślała gorz­
ko. Ale czy to możliwe, żeby mężczyzna, którego nie 

znoszę, aż tak pociągał mnie fizycznie? To jakaś anoma­
lia... 

Nagle usłyszała szum wody. 
Piers bierze prysznic, pomyślała, a wyobraźnia zaczęła 

płatać jej figle. 

Zacisnęła mocno powieki i postanowiła, że jeśli chce 

zachować resztki godności, musi omijać przystojnego ar­
chitekta. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Alyssia chciała cały swój pobyt we Francji spędzić na 

plaży i rozkoszować się ciszą i spokojem. Obecność Pier­
sa zniweczyła jej plany i teraz z grymasem na twarzy szła 
do kuchni. Była pewna, że on już tam jest. 

Nawet kawy nie mogę wypić w spokoju, pomyślała. 
Tak jak się tego spodziewała, Piers z entuzjazmem bu­

szował w kuchni. 

- Jest świeżo zaparzona kawa - rzucił na jej widok. 

- Mnie też nalej. 

- Dzień dobry - powiedziała chłodnym tonem. 
- Och, dzień dobry. 
- Czy ty nigdy nie używasz słowa „proszę"? 
Jednakże nie czekając na jego odpowiedź, nalała oboj­

gu kawy i zaniosła kubki do jadalni. 

- W piekarniku są świeżo podgrzane croissanty - po­

informował ją. 

- Zwykle nie jem śniadania - powiedziała. - Nie mogę 

zbytnio przytyć. 

Piers przysiadł się do niej z talerzem, na którym leżała 

największa kanapka, jaką kiedykolwiek widziała. Była to 
bagietka przekrojona na pół, z wszelkimi dodatkami. 

background image

- Dlaczego nie? Jesteś zbyt chuda. Mogłabyś trochę 

przytyć - powiedział, po czym wgryzł się w gigantyczną 
kanapkę. 

Przecież rubensowskie kształty już dawno wyszły 

z mody... 

Wstała jednak i przyniosła sobie ciepłego croissanta. 

Ze smakiem wgryzła się w rogalik. 

- Jakie masz plany na dzisiaj? - spytał i poszedł do 

kuchni po drugą kanapkę mamuciego rozmiaru. 

Alyssia zdziwiła się, widząc, ile on je. Patrząc na ciało 

Piersa, nie można było dostrzec ani grama zbędnego 
tłuszczu. Zastanawiała się, w jaki sposób spala tyle 
energii. 

Może ćwiczy? Och, zapomniałam... Z pewnością cały 

zasób energii zużywa na te swoje pogadanki... Przecież 
buzia mu się prawie nie zamyka. 

- Pomyślałam, że dobrze by było, gdybym pojechała 

na zakupy do Nicei - odparła w końcu. - Zresztą nie po­
winno cię to interesować - dorzuciła, ignorując fakt, że 
ojciec prosił ją o miłe traktowanie sławnego architekta. 

- Już zaczęłaś tęsknić za rozrywką, prawda? 
- Zaczęłam tęsknić za zrelaksowanym towarzystwem 

-sprostowała, myśląc o swojej przyjaciółce i jej bracie, 
którzy mieszkali w Nicei od lat. 

- Świetnie. Zabiorę cię tam. Muszę kupić też kilka 

rzeczy. 

- Chcesz mnie tam zabrać? - spytała zaskoczona. -

Dzięki, ale sama się zabiorę. A tak w ogóle, to niby jak 

background image

chciałeś mnie zabrać do Nicei? Na barana? Nie przypomi­
nam sobie, żeby na podjeździe stały jakieś samochody... 

- Mój jest w garażu - odparł zniecierpliwionym to­

nem. 

- Nawet jeśli... to nie ma takiej potrzeby. Mogę sama 

pojechać. Daj mi listę zakupów, a na pewno wszystko ci 
przywiozę. 

- Wyruszymy, jak tylko skończysz jeść - odparł, igno­

rując jej protesty. Wstał od stołu i zaczął zbierać naczynia. 
W kuchni umył je starannie, po czym postawił na suszar­
ce, żeby wyschły. - Jak tam twoje kolano? - spytał po 
chwili. 

- W porządku, dziękuję za troskę - burknęła. Odsunęła 

talerz i spojrzała nienawistnym wzrokiem na plecy męż­
czyzny. 

- Cieszę się. Zostaw talerz i idź się przebrać - rzucił, 

nie odwracając się do niej. - Za dziesięć minut wyjeż­
dżamy. 

Zupełnie jakbym była na obozie skautów... 
Niechętnie poszła spełnić polecenie. Włożyła kwiecistą 

sukienkę na ramiączkach i sandały na płaskim obcasie. 
Przed wyjściem z pokoju zerknęła jeszcze na swoje odbi­
cie w lustrze, po czym w lepszym humorze ruszyła na 
spotkanie z aroganckim Piersem. 

Czekał na nią przed domem. Garaż znajdował się nieco 

dalej, więc przez chwilę szli, podziwiając widoki. 

Kiedy Piers wyprowadził samochód z garażu, Alyssia 

zaniemówiła. 

background image

To, co nazwał szumnie samochodem, było najbardziej 

pokraczną machiną, jaką kiedykolwiek widziała. Owszem, 
pojazd miał cztery koła, co siłą rzeczy zaliczało go do 
grona samochodów, ale na tym kończyło się jego podo­
bieństwo. Wyglądał jak krzyżówka wojskowego dżipa 

z kajakiem. 

- To... to jest samochód? - spytała przerażona myślą, 

iż najbliższą godzinę spędzi w czymś takim. 

- Ależ jesteś bystra - prychnął urażony. 
Pojazd bardzo głośno warczał i Alyssia odruchowo za­

słoniła sobie uszy. Widząc jednak wściekłą minę Piersa, 

domyśliła się, że źle zrozumiał jej gest. 

- Czy jesteś pewien, że ten... samochód jest bez­

pieczny? 

- Owszem. Cóż, nie wygląda pewnie jak auta, którymi 

rozbijasz się po Londynie, prawda? 

Zignorowała jego zaczepkę. 
- Po prostu... nie znam tej marki... 
- Wierz mi, że samochody to nie tylko porsche czy 

mercedesy. 

- Wiem o tym! - krzyknęła zniecierpliwiona. - Po 

prostu szokuje mnie widok pojazdu, który równie dobrze 
mógłby być samolotem czy też łodzią podwodną. 

Zaśmiał się pod nosem, ale Alyssia nie zauważyła tego. 

Z przerażeniem patrzyła na drogę i mijane samochody. 
Palce wczepiła w obite skórą oparcie i w myślach modliła 

się o pomyślny finał tej wyprawy. 

Bogu dzięki, że do Nicei nie jest tak daleko. 

background image

- O czym myślisz? - zainteresował się. 
- Planuję swój pobyt w mieście - odparła. 
- Rozumiem, że bywałaś już tam wcześniej? 
- Tak. 
- Ze swoim narzeczonym? 
- Czy mógłbyś się skoncentrować na drodze, zamiast 

zadawać mi tyle pytań? Byłabym ci wdzięczna... 

- Dziecino - wysyczał - mam już naprawdę powyżej 

dziurek w nosie twojego zachowania. 

Przypomniała sobie prośbę ojca, ale mimo wszystko nie 

miała ochoty przepraszać. 

- No dobrze... To o czym chciałbyś porozmawiać? -

zagaiła po chwili. 

- Na przykład o Nicei. To z pewnością nie jest drażli­

wy temat, prawda? 

Miał ewidentnie znudzony wyraz twarzy. Myśl, że to 

jej towarzystwo tak go nudzi, speszyła Alyssię. 

- Ale ja niewiele wiem o Nicei - przyznała. -

Owszem, byłam tam kilka razy, ale... 

- Nie czułaś potrzeby, żeby dowiedzieć się czegoś 

o mieście, w którym się bawisz, czy tak? 

Chociaż miał rację, nie chciała mu jej przyznać. 
- Och, proszę... Oszczędź mi tych pseudopsychologicz-

nych pogadanek, w których tak się lubujesz. Nie wiem ni­
czego o historii tego miasta, bo... 

- Bo...? 

Bo towarzystwo, w jakim się tu obracałam, nie było 

zainteresowane zwiedzaniem, pomyślała. Miasto było ład-

background image

ne i to w zupełności wystarczało, żeby się dobrze zabawić. 
Reszta była nieistotna. 

Sama Alyssia zaś nie chciała się wyróżniać, aczkolwiek 

z natury była dociekliwa i ciekawa świata. 

- Czy mógłbyś mnie tu wysadzić? - spytała szybko, 

rozglądając się za najbliższym miejscem postoju. Samo­
chód pędził właśnie Promenadą Angielską. 

Promenade des Anglais, najsławniejszy deptak w Ni­

cei, wybudowali Anglicy w latach dwudziestych ubiegłe­
go wieku. Stąd też pochodziła jego nazwa. Była to długa, 
pięciokilometrowa ulica biegnąca wzdłuż morskiego brze­
gu. Wieczorami spacerowały tędy tłumy, kupując dla zna­

jomych drobne pamiątki w sklepikach. 

Alyssia chciała tu wysiąść, ponieważ w pobliżu prome­

nady jej przyjaciółka Simone, wraz z bratem Andre, pro­
wadziła butik z modną odzieżą. 

Piers zatrzymał pojazd i spojrzał na dziewczynę. 
- O której będziesz wracać? Chętnie cię zabiorę z po­

wrotem. 

- No... może o czwartej? - uśmiechnęła się uprzej­

mie. Szybko chwyciła za klamkę i z ulgą wysiadła z sa­
mochodu. 

- A co z lunchem? Powiedzmy... około dwunastej 

w restauracji „Normande", w starej części miasta? 

- Mam inne plany - powiedziała chłodno. 
- Jakie? 
- Oprócz robienia zakupów miałam zamiar spotkać się 

z przyjaciółmi - odparła niechętnie. 

background image

- Świetnie, chętnie ich poznam. Przyprowadź ich ze 

sobą. 

- Ale... 
- Tylko pamiętaj, o dwunastej. Nie spóźnij się. Wbrew 

temu, co twierdzą kobiety z twojej sfery, spóźnianie się 
nie jest bynajmniej eleganckie. To zwykły brak wychowa­
nia. Do zobaczenia! - krzyknął i odjechał. 

Alyssia stała jeszcze chwilę w bezruchu z otwartymi ze 

zdumienia ustami. 

Co za impertynent, pomyślała. I tak mój kolejny plan, 

żeby pozbyć się niechcianego towarzystwa, znowu za­
wiódł. Równie dobrze mogłam zostać w domu. Jednakże 
wtedy nie spotkałabym się z Simone. 

Przeszła przez ogród Alberta I, założony ku czci księcia 

Monako. Znajdowały się tu wspaniałe fontanny oraz teatr 
pod gołym niebem. Gdzieniegdzie wśród zieleni można 
było również dostrzec rzeźby przedstawiające różne mity­
czne postaci. Cały teren ogrodu otoczony był siecią uli­
czek. To tu znajdowały się sklepy renomowanych firm 
i projektantów. 

Butik Simone mieścił się pomiędzy pawilonem 

z ekstrawaganckimi butami a sklepem z drogą biżuterią, 
gdzie można było kupić tylko unikatowe egzemplarze. 

Dziewczyna pchnęła drzwi butiku i od razu zauważyła 

swoją koleżankę, która rozmawiała z parą starszych pań, 

przymierzających właśnie wieczorowe kreacje. Kobiety 

stały teraz przed lustrem, przyglądając się sobie. 

Nagle Alyssia poczuła się bardzo szczęśliwa. Nie wi-

background image

dywała swojej przyjaciółki zbyt często, ale znały się jesz­
cze z czasów szkolnych. Wystarczyło, że się spotkały, 
a dawna przyjaźń odradzała się na nowo. 

Alyssia podbiegła do Simone i rozłożyła szeroko ra­

miona. Był to spontaniczny gest, który świadczył o tym, 

jak bardzo te dwie młode kobiety się przyjaźnią. 

Piers Morrison poszedł chwilowo w zapomnienie. Obie 

miały sobie tyle do opowiedzenia... 

Simone należała do kobiet, które z biegiem lat w ogóle 

się nie zmieniają. Miała ładną okrągłą buzię, otoczoną 
ciemnymi lokami, które trudno było okiełznać. 

Alyssia rozejrzała się w poszukiwaniu Andre, jednakże 

nigdzie go nie dostrzegła. 

- Przyjdzie trochę później i zapewniam cię, że będzie 

zachwycony twoją wizytą - powiedziała Simone. 

Tak, wiedziała o tym, bowiem już od kilku lat brat 

Simone nie krył swojego uwielbienia dla Alyssi. To za­
wsze podbudowywało jej ego. Była też pewna, że po 
nieprzyjemnym towarzystwie Piersa Morrisona miłe kom­
plementy będą wspaniałą odmianą. 

Umówiła się z Simone na dwunastą w restauracji, tak 

jak polecił jej Piers. 

- Muszę cię jednak ostrzec, że nie będziemy tylko we 

trójkę - powiedziała Alyssia. - Przyjdzie też Piers Morri­

son, człowiek, który pracuje nad detalami w naszym dom­

ku letniskowym- wyjaśniła. 

- Piers Morrison? - spytała zaskoczona Francuzka. -

Czy to nie jest przypadkiem ten sławny architekt? 

background image

- Tak, to on. Znasz go? - zdziwiła się Alyssia. 
- Osobiście nie, ale wiele o nim słyszałam. To chyba 

wspaniałe mieć takiego fachowca w domu, prawda? 

Czy to możliwe, że cały świat, prócz mnie, słyszał 

o Piersie? - zastanawiała się Alyssia. 

- No... tak - burknęła niechętnie. 
- Opowiedz mi, jaki on jest? 
- Arogancki, źle wychowany i do tego pyszałkowaty 

- wymieniła jednym tchem. 

- Oj, Ali, chyba przesadzasz... 
- Sama się przekonasz. No to do zobaczenia o dwuna­

stej - pożegnała się i poszła, by pobuszować w okolicz­
nych sklepach. 

Tak jak to pamiętała z wcześniejszych lat, butiki prze­

pełnione były wspaniałymi kreacjami, z których trudno 
było wybrać najlepsze. Alyssia, żeby zaoszczędzić sobie 
trudu rozstrzygania, kupowała po prostu wszystko, co jej 
się spodobało. 

O godzinie jedenastej trzydzieści była już tak obłado­

wana zakupami, że postanowiła skończyć zwiedzanie pa­
wilonów z odzieżą. Skierowała się w stronę Starego Mia­
sta, Vieille Ville, po raz pierwszy oglądając śliczne budyn­
ki z nie skrywanym zainteresowaniem. 

Zwykle, kiedy przyjeżdżała tu z przyjaciółmi, od razu 

szli do ekskluzywnej restauracji czy kawiarni, nie tracąc 

czasu na spacery po okolicy. Alyssia poczuła zapach świe­
żych owoców i warzyw, po czym dostrzegła w pobliżu 
stragany. Bazar wydał jej się wspaniałym miejscem, gdzie 

background image

gwar rozmów kupujących oraz nawoływania sprzedaw­
ców mieszały się z szumem wody z pobliskiej fontanny. 

Jak mogłam wcześniej nie zauważać takich uroczych 

miejsc? - zdziwiła się w duchu. 

Restauracja, w której umówiła się z Piersem i przyja­

ciółmi, znajdowała się w pobliżu Palais Lascaris, prze­
pięknej budowli. Był to zamek wzniesiony dla rodu La-
skarysów. Główną ozdobę klatki schodowej pałacu stano­
wiły dwie figury Marsa i Wenus z XVIII wieku. Znajdo­
wało się tu również wiele malowideł iluzjonistycznych 
autorstwa anonimowego artysty z Genui. 

W małym przewodniku, który kupiła po drodze, wy­

czytała, że ród Laskarysów panował w Cesarstwie Nicej­
skim w latach 1201-1206. Była to znana dynastia cesarzy 
bizantyńskich, którzy uwielbiali otaczać się pięknymi 
przedmiotami. Alyssia, rozejrzawszy się po pałacu, musia­
ła przyznać, iż mimo bogactwa i luksusu otaczającego ją 
na co dzień w Londynie ornamentyka wnętrz cesarskich 
urzekła ją swoim pięknem. Z żalem wyszła z budynku. 

Wiedziała, że jest przed umówionym czasem, ale ręce 

bolały ją już od noszenia licznych toreb z zakupami. 

Szybko podeszła do czteroosobowego stolika i z ulgą 

opadła na krzesło. Zamówiła szklaneczkę pastis, czyli any­
żówki. Kiedy ją przyniesiono, upiła łyk, po czym rozej­
rzała się po lokalu. Czekała na przyjaciół i na Piersa. 

Jak na złość, chwilę później przyszedł i widząc Alyssię, 

zaczął się ku niej przedzierać przez coraz większy tłum 
w restauracji. 

background image

- Widzę, że się nie spóźniłaś - zauważył sucho, kiedy 

w końcu udało mu się przepchnąć do stolika. Usiadł na­

przeciwko dziewczyny i zawołał kelnera. Po chwili już pił 

zamówione piwo. 

Alyssia zauważyła, że Piers ma ze sobą malutką toreb­

kę, którą położył na krześle obok siebie. 

- Czy chcesz powiedzieć, że tylko po coś tak małego, 

że zmieściłoby się w kopercie, chciało ci się tu jechać 
osobiście? Mówiłam ci przecież, że chętnie cię wyręczę, 

jeśli tylko dasz mi listę zakupów. 

- Wierz mi, że gdybym nie chciał przyjeżdżać do Ni­

cei, nie proponowałbym wspólnego wypadu do miasta. 

Oparł się wygodniej i pociągnął spory łyk z kufla. 
- Gdzie jest twój przyjaciel? - zaciekawił się. 
- Przyjaciele - sprostowała. - Simone i jej brat, 

Andre. 

- No więc, gdzie oni są? - zniecierpliwił się. 
Na szczęście, zanim odpowiedziała, do stołu podeszło 

rodzeństwo i mile przywitało czekających. 

Simone i Andre usiedli, po czym zamówili aperitif. 

Francuz prezentował się jeszcze lepiej, niż Alyssia zapa­

miętała z ubiegłorocznego spotkania. Bardzo przypominał 

siostrę, aczkolwiek twarz miał nieco bardziej pociągłą. 

Andre był urodzonym aktorem i przebywanie w jego 

towarzystwie zawsze wnosiło wiele radości. W tej chwili 
w sposób wielce wyszukany głosił pean na cześć urody 
Alyssi. 

Dla dziewczyny te kwieciste komplementy były miłą 

background image

odmianą po nie kończących się ironicznych uwagach Mor­
risona. Go chwila wybuchała radosnym śmiechem, stara­

jąc się zignorować natrętne spojrzenia Piersa. Jednakże 

kątem oka dostrzegła, że on i Simone bardzo przypadli 

sobie do gustu. Ku własnemu niedowierzaniu usłyszała 

nawet, że Piers zaczął prawić Francuzce komplementy. 

Co za palant, pomyślała mimowolnie, wsłuchując się 

w dialog tych dwojga. Każdy, kto by teraz na nich zerknął, 

pomyślałby, że są kochankami. 

Była już pewna, że Simone nie da wiary jej opowie­

ściom na temat „wrednego" Piersa. 

Zamówili jedzenie i czekając na nie, wesoło dyskuto­

wali na różne tematy. Alyssia zamówiła salade Nicoise. 
Była to sałatka, w której skład wchodziły jaja na twar­
do, sałata, oliwki, tuńczyk, zielona fasolka, pomidory, 
ziemniaki oraz anchois. Nie mogła się już doczekać po­
trawy. 

Robienie zakupów to bardzo wyczerpujące zajęcie, po­

myślała, modląc się, żeby nikt nie usłyszał, jak burczy jej 
w brzuchu. 

Kiedy Piers wyszedł na chwilę do toalety, przyjaciółka 

spojrzała na Alyssię błyszczącymi z podniecenia oczami. 

- Ali, jak mogłaś twierdzić, że on jest arogantem? -

spytała oskarżycielsko. - W życiu jeszcze nie spotkałam 

równie szarmanckiego faceta. 

- Jest równie uroczy, jak grypa na wiosnę - powiedzia­

ła Alyssia, z radością witając kelnera z ich zamówieniem. 

- I jest taki przystojny - kontynuowała Simone nie 

background image

zrażona uwagami przyjaciółki. Przysunęła do siebie talerz 
z ratatouille i powąchała z zachwytem. Było to danie zło­
żone z warzyw duszonych z oliwą, ziołami i czosnkiem. 
Całość wyglądała bardzo apetycznie. 

- Tak, Piers jest przystojny, ale w prymitywny sposób 

- zauważyła zgryźliwie Alyssia. 

- Cóż, ty jesteś zaręczona, więc pewnie nie dostrzegasz 

powabów innych mężczyzn - stwierdziła Simone z sarka­
zmem. 

Alyssia nie spytała przyjaciółki, skąd u niej taka złość 

na Jonathana, ponieważ w tej chwili do stołu powrócił 
Piers i nie chciała roztrząsać przy nim spraw prywatnych. 

Mężczyzna od razu uśmiechnął się szeroko do Simone. 

Zarumieniła się pod jego spojrzeniem. Alyssię omijał jed­
nak wzrokiem tak, jakby jej tam w ogóle nie było. 

Biedna bogata dziewczynka... 
Przypomniała sobie jego uwagę i utwierdziła się 

w przekonaniu, że wyjazd do Nicei nie był najlepszym 
pomysłem. 

Panowie zamówili pan bagnat, coś w rodzaju dużej 

kanapki z warzywami i tuńczykiem. Teraz zajadali się ni­
mi i przy stoliku zapadła cisza. Kiedy skończyli jeść, za­
mówili kawę, a rozmowa znów wartko się potoczyła. 

Andre przez cały czas starał się zaskarbić sobie uwagę 

Alyssi. Wyznał jej nawet, że jedyne, czego pragnie, to 
kolacji przy świecach, która mogłaby trwać... do rana. 

Dziewczyna uśmiechnęła się tylko uprzejmie, ale szyb­

ko zmieniła temat. Ostatecznie jednak uległa namowom 

background image

Francuza i przy pożegnaniu obiecała mu, że zanim wyje­
dzie do Anglii, jeszcze się spotkają. 

Przez całą drogę powrotną Piers droczył się z nią na 

temat jej adoratora. 

- Co by pomyślał twój narzeczony, gdyby wiedział, co 

się tu dzisiaj działo? - zapytał złośliwie. 

- Nie mów takim tonem, jakbym co najmniej dopuści­

ła się zdrady. Owszem, przyznaję, że miło jest słuchać 
komplementów. Nie znaczy to jednak, że skaczę do łóżka 
z każdym uprzejmym facetem. 

Wyraz twarzy Piersa jeszcze bardziej ją zdenerwował. 
- Zresztą nie jestem typem kobiety, która rzuca się na 

każdego napotkanego mężczyznę. 

- Śmiem wątpić. Szczególnie po tym, co widziałem w re­

stauracji. Gdyby nie to, że mieliście towarzystwo, pewnie 
spotkanie skończyłoby się w bardziej... romantyczny 
sposób. 

Sapnęła ze złości. 

- Wiesz, nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz, czy nie. 

Wiedz jednak, że mam zasady, których nigdy nie łamię. 

Do końca podróży nie odezwała się już ani słowem. 
Przypomnienie Jonathana już samo w sobie było nie­

przyjemne, a jeszcze te uwagi dotyczące jej moralności... 

To Jonathan, z tego co niedawno usłyszała, nie miał 

zasad. Od znajomej dowiedziała się, że często miewa ro­
manse w biurze. Co gorsza, nawet się z nimi nie kryje. 

Alyssia, dowiedziawszy się o tym, zrozumiała, że nie 

background image

kocha Jonathana. Nie poczuła bowiem bólu, słysząc 
o zdradach narzeczonego. Jedyne uczucie, jakie wywołała 
ta wiadomość, to niesmak. 

Kiedy dotarli do domu, spytała: 

- Co będziemy jeść na obiad? 
- Kupiłem co nieco i mam nadzieję, że ugotujesz coś 

smacznego. Pamiętaj tylko, żeby nie wrzucać wszystkiego 

do jednego garnka - przypomniał jej z krzywym uśmie­
chem. 

- Dziękuję za radę, aczkolwiek osobiście uważam, że 

dużo łatwiej byłoby jadać w miasteczku. Tamtejsza knajp­
ka jest bardzo dobra.... 

Poszła szybko na górę i przebrała się w dżinsy i koszul­

kę. Zbiegła do kuchni i rozejrzała się za patelnią. Usma­
żyła piersi z kurczaka. Nie zapomniała nawet o przypra­
wach. W garnku zaś ugotowała ryż. W dużej misce przy­
gotowała sałatkę ze świeżych warzyw, po czym pomyślała, 
że dobrze byłoby zrobić sos serowy, którym polałaby kur­
czaka. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć książki kuchar­

skiej. 

- Nieźle pachnie - powiedział Piers, wchodząc do 

kuchni. - O, i jak na razie nawet wygląda nieźle - do­
rzucił, zaglądając do garnków. 

- Bardzo śmieszne - skrzywiła się. 
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał nie zrażony. 
- Umiesz przygotować sos serowy? 
- Oczywiście - odparł. 
- No, tak. Jak mogłam zapomnieć, że ty umiesz wszyst-

background image

ko? Może nawet przeprowadziłbyś udaną operację na 
otwartym sercu... 

Piers zaśmiał się głośno. 
Kiedy zjedli posiłek, który okazał się bardzo smaczny, 

Alyssia poczuła się dużo lepiej. 

Umiem już przynajmniej przyrządzić jadalny obiad, 

pomyślała. 

- Wszystko było bardzo smaczne - przyznał Piers, 

zbierając naczynia ze stołu. 

- Dziękuję - odparła i upiła duży łyk wina. Czuła się 

coraz lepiej. - Trochę mi pomogłeś. No wiesz, z tym so­

sem. .. Gdzie się nauczyłeś gotować? - zagaiła. 

- Tam, gdzie wszyscy. W kuchni. 
Zachichotała. 
- Miałem po prostu dobrą motywację - kontynuował. 

- Jedzenie w restauracjach nudzi się już po kilku wyj­

ściach, postanowiłem więc, że lepiej będzie, jeśli nauczę 
się gotować. I tak, metodą prób i błędów, nauczyłem się 

przyrządzać wiele potraw. Tobie też by się to przydało. 
Zwłaszcza jeśli chcesz wyjść za mąż za tego tam... - Prze­
rwał, czekając na jej reakcję. Kiedy się nie odezwała, 

spytał: - No, to jak? 

- O co ci chodzi? 
- Wyjdziesz za tego faceta, czy nie? 

Patrzył jej prosto w oczy i Alyssia poczuła, że się ru­

mieni. 

On zaczyna mi się podobać, zauważyła. Chyba wypi­

łam za dużo wina... 

background image

Wstała nagle i podeszła do zlewu, gdzie piętrzyły się 

naczynia. 

- Zostaw - powiedział. - Jesteś senna. Ja pozmywam. 
Chociaż nie była wcale śpiąca, ucieszyła się, że daje jej 

pretekst do pójścia na górę. Bała się, że jeśli jeszcze przez 
chwilę posiedzi tu z Piersem, nie będzie się mogła oprzeć 

jego magnetyzmowi. A wtedy utwierdziłaby go w przeko­

naniu, że mimo narzeczonego chętnie spotyka się z innymi 
mężczyznami. 

Piers podprowadził ją do schodów i kiedy odwróciła 

się, żeby życzyć mu dobrej nocy, pocałował ją. 

Odruchowo przylgnęła do jego muskularnego ciała 

i poczuła, że dreszcz podniecenia przebiega jej po krzyżu. 
Całowała z wielkim zapamiętaniem, a on pogłębił poca­
łunek. 

W pewnej chwili odsunął ją jednak od siebie i Alyssia 

spojrzała na niego zdziwiona. 

- To... - powiedział zachrypniętym z emocji głosem. 

-To był błąd. 

- Masz rację - odparła po chwili. - Piliśmy wino, no 

i ten księżyc... 

Wino i księżyc, pomyślała gorzko. Kogo ja czaruję? 

Przecież Piers pociąga mnie od samego początku. Nawet 

jego zachowanie nie zmniejszyło tej fascynacji. 

- Mam zasadę, której się zawsze trzymam. Nie wiążę 

się z mężatkami. Ty jesteś zaręczona, więc to prawie to 
samo - wyjaśnił. 

- Nie musisz się tłumaczyć. Nie jestem dzieckiem. 

background image

- Alyssio, zrozum, nie interesują mnie przelotne ro­

manse. Być może przyzwyczaiłaś się do facetów, którzy 
idą do łóżka z każdą, która tego zechce. Jeśli tak, to radzę 
ci, żebyś znalazła sobie kogoś takiego. Wiem, że potrze­
bujesz czegoś nowego, bo masz problemy z narzeczonym, 
ale... 

- O czym ty mówisz?! Nie zamierzałam cię wykorzy­

stać! 

- To dobrze. Póki się rozumiemy, nie ma problemu. 

Idź na górę, a ja pozmywam naczynia. 

Alyssia patrzyła za nim w zupełnym oszołomieniu. 
Wyszło na to, że to ja rzuciłam się na niego i w dodatku 

chciałam go haniebnie wykorzystać! W jednym tylko miał 
rację: to był błąd, stwierdziła i poszła do swojej sypialni. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Alyssia leżała na plaży, rozkoszując się ciszą i spoko­

jem. Wstając tego ranka, obiecała sobie, że nie pozwoli 
już nikomu wyprowadzić się z równowagi. Ostatecznie 

przecież po to przyjechała do Francji. Chciała odpocząć 
od ludzi i zrelaksować się. 

Podświadomie wiedziała jednak, że osiągnięcie całko-

witego spokoju jest niemożliwe. Rozczarowanie z powo­
du zachowania Jonathana poszło już w niepamięć. Ustą­
piło pola uczuciom, jakie wywoływał w Alyssi Piers Mor­
rison. Nie mogła zapomnieć pocałunku jego ust. 

Zrobiłam z siebie totalną idiotkę, myślała. W zupełno­

ści zasłużyłam sobie na niską ocenę mojej moralności. 

Jęknęła i obróciła się na brzuch, podpierając głowę rę­

kami. 

Przecież wyraźnie powiedział, że nie znosi kobiet, które 

się narzucają mężczyznom. A co zrobiłam? Dokładnie to, 

czego się po mnie spodziewał. 

Wiedziała, że w całym zdarzeniu Piers również brał 

czynny udział. Była jednak pewna, że gdyby oparła się 
pokusie, do niczego by nie doszło. 

Piers Morrison jest niebezpiecznym człowiekiem. Ta-

background image

kim, który nawet nie stara się traktować mnie z szacun­
kiem. W jednej chwili mnie całował, a już w drugiej 
gorzko tego żałował. Mówił przecież, że mu się wcale nie 
podobam jako kobieta... 

Alyssia poczuła nagle chłód na plecach. Odwróciła się 

niechętnie. 

- Zasłaniasz mi słońce - powiedziała, starając się opa­

nować zdenerwowanie. Widok Piersa po raz kolejny za­
parł jej dech w piersiach. 

- Doprawdy? - Rozłożył ręcznik i odparł: - Nie mia­

łem pojęcia, że należy do ciebie. 

- A tak w ogóle, co ty tutaj robisz? - spytała, ignorując 

jego uwagę. 

- Prawdę powiedziawszy - usiadł na ręczniku - przy­

szedłem porozmawiać z tobą o wczorajszym wieczorze. 

Zapadła cisza i Alyssia czuła, jak jej serce szamoce się 

w piersi. Ledwie zmusiła się do odpowiedzi. 

- Sądziłam, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Co 

do mnie, to nie ma o czym mówić. 

Piers ułożył się wygodnie i zamknął oczy. 
Dziewczyna mimowolnie zapatrzyła się w jego opalone 

ciało. Z zauroczenia wyrwało ją pytanie: 

- Czy ty kochasz swojego narzeczonego? 
- To nie twoja sprawa - ucięła ostro. 
- Po prostu bądź szczera i odpowiedz. 
- Nie mam najmniejszego zamiaru odpowiadać na tak 

wścibskie pytanie! - Policzki jej płonęły. 

- Wobec tego odpowiem za ciebie. Nie kochasz go 

background image

i prawdopodobnie nigdy nie kochałaś. A wnioskuję to ze 

sposobu, w jaki zareagowałaś wczoraj wieczorem. Gdy­
bym cię nie powstrzymał... Kobieta zakochana po uszy 
w innym tak nie zachowuje się. Przyznasz mi chyba rację? 

- Nie muszę. - Wzięła do ręki książkę, którą przynios­

ła z sobą na plażę. Otworzyła ją w założonym miejscu 
i udała, że czyta. Pamiętała też o tym, żeby od czasu do 
czasu przewracać kartki. Chciała, żeby Piers zrozumiał, że 
rozmowę uważa za skończoną. 

Bez słowa zabrał jej książkę i odrzucił nieco dalej 

w piach. Następnie uwięził w dłoniach twarz Alyssi, zmu­

szając, by patrzyła mu prosto w oczy. 

- Rozmawiam z tobą - powiedział przez zaciśnięte zę­

by. - Czy twój chłoptaś wie, że pod tą powłoką zimnej 
i wyniosłej kobiety kryje się istny wulkan? Domyślam się, 
że nie... 

- Nie wie - potwierdziła. - Przy nim taka nie jestem! 
- Nie kochasz go. Gdybym chciał cię teraz pocałować, 

znowu zareagowałabyś tak... 

- Nie! A zresztą, co ciebie obchodzą moje uczucia do 

Jonathana? 

- Bardzo mnie interesują... Twój ojciec zwrócił się do 

mnie z prośbą, bym wybadał sprawę. Chciał też, żebym 
przekonał cię, że Jonathan nie jest odpowiednim kandy­
datem na męża - wyznał. - Wierz mi, wychodząc za nie­
go, popełniłabyś największy błąd w swoim życiu. 

Słowa Piersa dzwoniły jej w uszach i czuła, że od nad­

miaru informacji zaczyna ją boleć głowa. 

background image

- Mój ojciec...? 
- Cholera! - Potarł oczy i usiadł sztywno, wypuszcza­

jąc Alyssię z uścisku. - Powinienem był ci to powiedzieć 

wcześniej. 

- Mój ojciec poprosił cię, żebyś mnie odwiódł od planów 

małżeńskich? - spytała z niedowierzaniem. - Jak on mógł? 

- Martwi się o ciebie. Wiedz tylko, że nie próbował­

bym cię pocałować, gdyby nie pewność, że nie czujesz nic 
do Jonathana. 

- Nie chcę tego dłużej słuchać! - Wstała i poszła 

w stronę morza. Zanim jednak weszła do wody, dogonił 

ją i przyciągnął tak, żeby spojrzała mu prosto w oczy. 

- A czy całowanie mnie też należało do ojcowskiego 

planu? To miało mnie przekonać, że małżeństwo z Jona­
thanem nie jest najlepszym pomysłem? - spytała. 

- Wiesz, że nie - odparł zachrypniętym głosem. - Nie 

boję się przyznać, że bardzo cię pragnąłem zeszłej nocy. 
Już dawno żadna kobieta nie wzbudzała we mnie takich 
emocji. 

Oczy pociemniały mu z pożądania i zapatrzył się w jej 

usta. 

- I to ma mnie niby pocieszyć?! - wrzasnęła upokorzona. 
Próbowała zebrać myśli, żeby wyrazić to, co czuje. 

Zanim jednak zdołała ułożyć sensowne zdanie i wypowie­
dzieć je, Piers wpił się w jej wargi. 

Zaskoczona chciała zaprotestować, ale przyciągnął ją je­

szcze bliżej. Postanowiła, że tym razem nie podda się 

pragnieniu. Zacisnęła mocno usta i z całych sił starała się 

background image

opanować. Było jej ciężko. Całe ciało ogarnęła bowiem 
gorączka namiętności. Chociaż nie oddała pocałunku, czu­
ła, jak powoli topnieje, ale miała nadzieję, że Piers tego 
nie zauważy. 

To niesamowite, jak bardzo go pragnę, pomyślała. 

Równocześnie nienawidzę i pragnę. Nie cierpię tego, co 
ze mną robi. To jest takie skomplikowane... 

Całował ją z wielką pasją, po czym wziął ją w ramiona 

i zaniósł nad wodę. Tu położył Alyssię tak, że fale piesz­
czotliwie głaskały jej nogi. 

- Nie -jęknęła cicho, kiedy się nad nią pochylił. 
Chciała wyrwać się i uciec jak najdalej. Nie miała jed­

nakże dość siły, żeby przeciwstawić się temu, co było 
nieuniknione. Kiedy usta mężczyzny zaczęły wędrować 
po jej szyi i dekolcie, zadrżała. 

Piers jednym szarpnięciem zdarł z niej staniczek. 
- Jesteś taka piękna - wyszeptał z zachwytem, patrząc 

na jej odsłonięte piersi. Pochylił się nad nimi i po chwili 
zaczął je zapamiętale pieścić. 

Alyssia straciła resztki samokontroli. Nie chciała my­

śleć teraz o tym, co z tego wszystkiego wyniknie. Pragnę­
ła Piersa i w tej chwili nie mogła się już opierać. Ich ciała 
splotły się W namiętnym uścisku. Piers był świetnym ko­
chankiem i już po chwili poczuła wielkie wyzwolenie. 
Nigdy jeszcze nie czuła takiego spełnienia. 

Leżeli obok siebie, łapiąc oddech. 
Alyssia chciała, żeby ten moment trwał wiecznie, ale 

wnet pojawiły się dawne wątpliwości. 

background image

Jeśli tak bardzo żałował wczorajszego pocałunku, to co 

powie teraz? - zastanawiała się. 

Czekała, aż odezwie się pierwszy. Ponieważ milczał, 

spytała cicho: 

- I co teraz? 
- Cóż, jedno jest pewne... Nie możemy cofnąć tego, 

co się już stało - zauważył. 

Świetnie się zaczyna, pomyślała z ironią. 

- Żałujesz? 
- Sprawy wymknęły się nam nieco spod kontroli, ale 

wiedziałem, że tak będzie. Nie mogłem ci się oprzeć - wy­
znał. 

- Ja też nie mogłam zdusić tego pragnienia. 
- Czy teraz wierzysz mi, że dotykając cię, nie myśla­

łem o twoim narzeczonym i nie chciałem ci niczego udo­
wodnić? Po prostu pociągasz mnie. 

- Tak, rozumiem. Pewnie mi nie uwierzysz, ale już od 

dawna planowałam zerwanie z Jonathanem. Odkryłam 
kilka nieprzyjemnych faktów i... 

- Dlaczego się z nim zaręczyłaś? 
Alyssia wzruszyła ramionami. 
- Było nam razem przyjemnie. Czułam się przy nim 

bezpieczna. Wiedziałam, że jest ze mną nie tylko ze wzglę­
du na moje pieniądze. Jego ojciec jest jeszcze bogatszy od 
mojego - wyjaśniła. 

Zacisnął wargi i była pewna, że za chwilę odezwie się 

jego cynizm. 

- Cóż, jesteś przynajmniej szczera. 

background image

Ucieszyła się, że nie zaczął znowu jej krytykować. 

Dotknęła jego ręki i poczuła, że cały tężeje. 

Usiadł raptownie i powiedział: 
- Musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. Owszem, ko­

chaliśmy się przed chwilą, ale na tym koniec. Nie ma sensu 
zastanawiać się teraz, czy to powinno, czy też nie powinno 
się stać. Stało się i już. Mówiłem ci wcześniej i znowu 
powtórzę. Mimo wyjątkowo ponętnego ciała emocjonal­
nie jesteś dzieckiem i nie zamierzam się z tobą wiązać. 
Możesz więc od razu porzucić plany zastępowania Jona­
thana raną. Już kiedyś odczułem gorycz miłości i nie chcę 
powtarzać tego doświadczenia. 

- Widzę, że nie owijasz słów w bawełnę - zauważyła 

cierpko. 

- Nie chcę po prostu, żebyś się sparzyła. 
- Och, jakiś ty troskliwy... A teraz powiedz mi, czy 

taką pogadankę serwujesz wszystkim kobietom, z którymi 

spałeś? 

- Tylko proszę, nie rozczulaj się nad sobą - odparł, 

widząc, jak wilgotnieją jej oczy. - Niedługo wyjedziesz 
i już się nigdy nie zobaczymy. Nie ma więc powodu roz­
dmuchiwać całej sprawy. 

- Jasne. 
- Nie chodzi o to, żebyśmy cokolwiek udawali... Fi­

zycznie za bardzo się przyciągamy, ale... 

- Cóż, nie chciałabym podkopywać twojego ego... ale 

wierz mi, że ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję, jest 
związek z tobą. Zresztą w ogóle z kimkolwiek... 

background image

Przez chwilę milczeli, zastanawiając się nad tym, co 

zrobili. 

- Idę do domu - odezwał się Piers. - Dość mam na 

dzisiaj tej plaży - dorzucił. 

Alyssia postanowiła, że nie wróci do domu przed wie­

czorem. Odnalazła swoją książkę i zmusiła się do czytania. 
Myślami ciągle błądziła wokół Piersa. 

Znajomi z Londynu zupełnie by mnie nie poznali. 

Dawna Alyssia Stanley igrała z uczuciami mężczyzn i od­
pędzała ich jak natrętne muchy. Dzisiaj jednak nie byłam 

sobą, skwitowała smętnie. 

Była już prawie szósta, kiedy zdecydowała się na po­

wrót. W domu było bardzo cicho i nigdzie nie dostrzegła 
śladów obecności Piersa. Wzięła prysznic, po czym wło­
żyła jedwabne spodnie i różową koszulkę. 

Stanęła przed lustrem i uśmiechnęła się z zadowoleniem, 

widząc, że opalenizna ładnie współgra z różem bluzki. 

Będąc już na schodach, usłyszała głosy dochodzące 

z salonu. Zaciekawiona ruszyła w ich kierunku. 

Na sofie dostrzegła Simone oraz siedzącego przy niej 

Piersa. 

- Simone, jaka miła niespodzianka! Co ty tu robisz? 
Francuzka zarumieniła się lekko. 
- Pomyślałam, że wpadnę z wizytą. W końcu nieco­

dziennie przyjeżdżasz do Francji. - Zaśmiała się perliście. 
- Piers dotrzymywał mi towarzystwa. Opowiedział mnó­
stwo ciekawych historii o miejscach, w których pracował. 

To dziwne, pomyślała Alyssia, wydawało mi się, że 

background image

Morrison wspomniał, że na stałe mieszka w Londynie 
i stamtąd zarządza firmą... 

Opadła na pobliski fotel. 
- Może napijesz się trochę wina? - zaproponował 

Piers. 

Pokręciła głową, oddalając od siebie pokusę spojrzenia 

mu głęboko w oczy. Zerknęła ciekawie na przyjaciółkę 
i już wiedziała, że Piers bardzo jej się spodobał. 

- Andre nie może się już doczekać waszego spotkania. 

- Simone próbowała zachęcić Alyssię, by włączyła się do 
rozmowy. 

- Ach, tak... 
- Prosił mnie, żebym cię zapytała, dokąd chciała­

byś pójść. On oczywiście wolałby intymne klimaty, 
ale... - Simone zaśmiała się wesoło - ...powiedzia­
łam mu, że jesteś zaręczona i z pewnością do romanty­
cznych restauracji chadzasz tylko z Jonathanem. Nie 
muszę chyba dodawać, że taką sugestią zawiodłam 
brata. 

- Na kiedy się umówiliście? - zaciekawił się Piers. 
- Na środę - odparła. 
- Chętnie doradzę ci, dokąd iść. Znam w Nicei kilka 

fajnych miejsc. 

- Dziękuję. 
- Simone, od jak dawna znasz Alyssię? 
- Och, poznałyśmy się jeszcze w szkole. To były 

czasy... 

Tylko nie to! 

background image

- Nie sądzę, żeby Piersa interesowały nasze szkolne 

wspominki - przerwała jej Alyssia w pół zdania. 

- Wręcz przeciwnie. Jestem ciekaw, jaka byłaś jako 

nastolatka. 

- Ali zawsze robiła to, co chciała. Do nauki jakoś 

niespecjalnie się przykładała, ale był taki przedmiot, 
w którym była najlepsza. 

- Tak? Jaki? - dopytywał się Piers. 
- Sztuka. Pamiętasz, jak uwielbiałaś malować? 
- Tak. Nawet teraz zdarza mi się, że coś naszkicuję... 

Co zjemy na kolację? - spytała Alyssia, chcąc zmienić 
temat rozmowy. 

- Och, przywiozłam ze sobą mnóstwo pyszności! - za­

wołała Simone. - Mam je w bagażniku. Chętnie przyrzą­
dzę z nich szybki posiłek. 

Przyjaciółka Alyssi była wyśmienitą kucharką. Miała 

nawet zdawać egzamin na cordon bleu, ale w ostatniej 
chwili zdecydowała, że jednak otworzy butik zamiast 
knajpki. 

We trójkę poszli do samochodu Simone i po chwili 

wnieśli jedzenie do kuchni. 

Gdyby nie obecność Piersa, Alyssia starałaby się pomóc 

przyjaciółce. Była jednak zbyt skrępowana, kiedy to on 
pierwszy zaproponował pomoc w kuchni. 

Simone przygotowała szybko masło czosnkowe oraz 

sos do sałatki. 

Tworzą piękną parę, zauważyła mimowolnie Alyssia. 

Oboje mają ciemne włosy. 

background image

Francuzka wybuchała śmiechem, słuchając opowieści 

o niesamowitych podróżach i przygodach Piersa. 

Posiłek zjedli w ogrodzie. Wszystko było przepyszne 

i Alyssia poczuła, że jeszcze kęs i pęknie. 

Kiedy zostały na chwilę same z Simone, przyjaciółka 

zaczęła wypytywać ją o Piersa. 

- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że przyjechałam 

bez zapowiedzi? - spytała Simone niepewnie. 

- Skądże znowu. Im więcej ludzi w domu, tym lepiej. 

Nie muszę przynajmniej zabawiać go rozmową. 

- Nie wiem, dlaczego go nie lubisz. Ja poszłabym za 

nim na koniec świata. 

- Jest wolny - odparta Alyssia. - Widzę zresztą, że 

bardzo mu przypadłaś do gustu. 

Przypomniała sobie, jak stwierdził, że woli pełniejsze 

kobiety, a nie takie chude, jak ona. 

Tak, Simone jest odpowiednią kobietą dla niego. 
- Chyba się mylisz. Podobam mu się tylko jako kole­

żanka, z którą może sobie pogadać na różne tematy. To 

jest mój odwieczny problem. Faceci widzą we mnie kum­

pelkę, a nie obiekt pożądania - westchnęła teatralnie. -
Taka już moja dola. 

Wrócił Piers. 
- A może w środę wybralibyśmy się gdzieś w czwór­

kę? Razem może być zabawnie - zaproponował. 

- To cudowny pomysł - ucieszyła się Simone. - Pra­

wda, Ali? 

- Jasne - odparła Alyssia bez przekonania. 

background image

Odprowadziła przyjaciółkę do samochodu, po czym 

długo jeszcze stała na podjeździe, niepewna, co zastanie 
po powrocie. 

- Czy lepiej się czujesz? - zagaił Piers, kiedy tylko 

weszła do domu. 

- Lepiej? - zdziwiła się. 
- Lepiej niż przez cały wieczór - dorzucił. 
- Tak. Dobrze się czuję, tylko jestem bardzo zmęczona. 

To pewnie przez to słońce. 

- Wyśpij się porządnie. 

Kiedy przechodziła obok Piersa, była pewna, że zaraz 

ją obejmie. 

- Nie martw się, już cię nie dotknę - powiedział, jakby 

czytając w jej myślach. 

To wielka szkoda, stwierdziła w duchu i poszła na górę. 
Siedząc na łóżku, zastanawiała się nad przewrotnością 

losu. 

Jak to możliwe, że spośród tylu mężczyzn na ziemi 

musiałam trafić na Piersa? Co gorsza, zakochałam się 
w nim... 

Zamknęła oczy i westchnęła. 
Chyba znowu muszę zasięgnąć porady wróżki, posta­

nowiła. Może gwiazdy wiedzą, co mnie czeka i jak mam 
sobie z tym wszystkim poradzić? 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Rano pomysł, żeby pójść do wróżki, nie wydawał się 

już tak dobry. Alyssia wyjrzała przez okno i na widok 

ulewy poczuła dreszcze. Wzburzone morze uderzało fala­
mi o skały nadbrzeża. 

To był najlepszy dzień, żeby zostać w domu. Jednakże 

wizja przymusowego towarzystwa Piersa odpowiednio 
zmotywowała Alyssię i już po chwili była gotowa do wyj­
ścia. Brodząc w strugach deszczu, doszła do poczty. Na 

jednej z półek znalazła książkę telefoniczną, po czym wy­

szukała hasło „astrolog". Tu, ku jej ogromnemu zaskocze­

niu, znalazła tylko jedno nazwisko. 

To takie dziecinne, pomyślała, uśmiechając się. Co ta­

kiego mogą mi powiedzieć gwiazdy? 

Mimo mieszanych uczuć wybrała numer astrologa i już 

po chwili streszczała historię swego życia nieznajomej po 
drugiej stronie słuchawki. Na szczęście pani astrolog 
mówiła w kilku językach obcych, w tym również po 
angielsku. 

Pod podany adres Alyssia zajechała taksówką, obawia­

jąc się, że z mapą mogłaby długo błądzić. Pogoda zaś 

wybitnie nie nastrajała do długich spacerów. Stojąc pod 

background image

drzwiami, cieszyła się, że udało jej się rano umknąć z do­
mu, zanim Piers pojawił się w kuchni. W ten sposób nie 
musiała mu mówić, dokąd idzie. Jedyne, czego żałowała, 
to że w podróż do Francji nie wzięła ze sobą parasolki. 

Wizyta u astrologa w piątek, pomyślała wesoło. W An­

glii do pójścia do wróżbity namówiły ją koleżanki, które 
zresztą towarzyszyły jej podczas tej wizyty. Teraz jednak 
była sama, zdana tylko na siebie. 

- Odwagi - szepnęła. 

Nie było już odwrotu. Kierowca taksówki odjechał i je­

dyne, co mogła teraz zrobić, to wejść do budynku. 

Tam przynajmniej nie będzie padać, pocieszyła się 

w myślach.Zeskanowała i przerobiła pona. 

Drzwi otworzyła dziewczyna niewiele starsza od Alys-

si. Uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła gościa do środka. 

Alyssia odwzajemniła uśmiech, aczkolwiek zaczęła się 

zastanawiać, czy aby trafiła pod właściwy adres. 

- Panna Stanley? - spytała nieznajoma. 
Dziewczyna pokiwała głową, po czym ruszyła za Fran­

cuzką. Cały czas rozglądała się po mieszkaniu, podświa­
domie oczekując wypchanych zwierząt, kryształowych 
kul i bulgocących w saganach substancji podejrzanego 
pochodzenia. Tu nie było niczego takiego. 

Był to mały domek, urządzony w pastelowych bar­

wach. Pasował stylem do jego właścicielki. Nieznajoma 
wyglądała niczym wnuczka wróżki. 

Czyste szaleństwo, skwitowała swój pomysł Alyssia, 

Niepotrzebnie tu przyszłam. 

background image

Claire, bo tak kazała siebie nazywać wróżka, wskazała 

Alyssi wygodny fotel. 

- Zaraz po pani telefonie udało mi się przygotować 

pani kartę urodzenia - powiedziała astrolog. 

- Ach, tak? - zdziwiła się Alyssia. Nie chciała jednak­

że wyjść na typowego sceptyka, więc czekała w milczeniu 
na dalsze informacje. 

- Owszem. - Claire zaśmiała się lekko. - I proszę się 

nie martwić. Nie musi się pani tak denerwować. Cały 
zabieg przeprowadzę bezboleśnie - dodała wesoło. - Nie 

jestem magikiem ani szamanką wudu. Nie rzucę na panią 

uroku. Tak naprawdę to astrologia jest tajemniczą nauką 
tylko dla tych, którzy nic o niej nie wiedzą. 

- Wiem już trochę, bo w Londynie też byłam u astro­

loga - wyznała Alyssia. 

- A zatem wie pani, czego się spodziewać. Nie pytam, 

dlaczego chce pani powtórnie wysłuchać tego, co o pani 
mówią gwiazdy. Na pewno ma pani swoje powody. Oto, 
co udało mi się dowiedzieć z układu astrologicznego. -
Uśmiechnęła się szelmowsko. - Zawsze może pani po­
równać notatki. 

Usiadła wygodnie na pluszowej sofie i zaczęła opowia­

dać Alyssi o wpływie gwiazd na jej osobowość. 

Tym razem, nie rozpraszana przez chichoczące kole­

żanki, Alyssia skupiła się na słowach Claire. Wiedziała, że 
wiele z tego, co mówi Francuzka, można by dopasować 
do tysięcy innych osób, ale faktem było też, że większość 
opisów się zgadzała. 

background image

Usłyszała takie słowa, jak „impulsywna", „ufna", „po­

rywcza", i dopasowała te przymiotniki do swojego do­
tychczasowego stylu życia. 

- Jest pani bardzo silną osobowością - mówiła astro­

log. - Ma pani możliwość dokonania wielu wspaniałych 
rzeczy. Takie są w większości kobiety spod znaku Barana. 
Pani planetą jest Mars, dlatego też walkę i działanie ma 
pani we krwi. Teraz jednak wyczuwam, iż rozprasza partią 
myśl o pewnym mężczyźnie. 

- To bardzo dziwne uczucie... słuchać, jak pani o mnie 

mówi. 

- Ale to pomaga. Najpierw trzeba zrozumieć siebie, 

żeby móc rozwiązać problem, który nas gnębi. Ja tylko 
pomagam ludziom w zapoznaniu się z własnymi słabo­
ściami oraz mocniejszymi stronami psychiki. 

- A zatem widzi pani, że mam kilka problemów? 

Nie mogę w to uwierzyć, że z zupełnie obcą osobą 

rozmawiam tak otwarcie o sprawach osobistych, zdziwiła 
się Alyssia. 

Nigdy nie umiała jawnie wyrażać swoich obaw. Była 

pewna, że nawet gdyby zdobyła się na odwagę, jej znajomi 
odsunęliby się od niej. Oczekiwali, że będzie się dobrze 
bawić i uśmiechać. Miała być tylko piękną i bogatą Alys­
sią Stanley. 

Claire pokiwała głową. 
- Takie rzeczy widać, patrząc na wyraz pani twarzy 

lub obserwując sposób, w jaki się pani porusza czy siedzi. 
Jest wiele metod. W moim fachu nauczyłam się odczyty-

background image

wać wszystkie te oznaki. W ten sposób wiem już wiele, 
zanim odczytam to, co mówią gwiazdy. 

- To musi być bardzo przydatne. 
- O, tak - potwierdziła Claire. 
- Teraz mogę przepowiedzieć pani przyszłość - po­

wiedziała, zaglądając do wykresu astrologicznego. - Bez 
obawy, nie podam szczegółów, tylko zarysuję pani drogę 
życiową. To będzie coś w rodzaju podpowiedzi. 

- Nostradamus - wymruczała Alyssia. 
Claire zaśmiała się głośno. 
- Dziwne, że pani w ogóle o nim słyszała. Wielu ludzi 

nie ma pojęcia, kim był. Jak już wspomniałam, pani pro­
blemy koncentrują się wokół mężczyzny. Nie mogę pani 
powiedzieć, ile ma lat ani jak wygląda. Mogę tylko stwier­
dzić, że przewrócił pani życie do góry nogami. Jest typo­
wym Wodnikiem. 

Alyssia drgnęła nerwowo. W Londynie też słyszała coś 

o Wodniku... 

Strzeż się Wodnika, przypomniała sobie. 
- Problem polega na tym, że osoby spod tego znaku 

bardzo łatwo zrazić do siebie. Sądzę, że wybuchowy chara­
kter Barana nie pomaga pani w zdobyciu tego mężczyzny. 

Alyssia zastygła w bezruchu, z zapartym tchem czeka­

jąc na dalsze słowa. 

- Ten Wodnik jest typowym monogamistą. Przelotne 

romanse to nie dla niego - kontynuowała Claire. 

Niestety, to nie ja jestem tą jedyną, zasmuciła się 

Alyssia. 

background image

- Oddał serce kobiecie, z którą był związany od lat... 
- Nie! - krzyknęła Alyssia. Wstała i nerwowo zaczęła 

grzebać w torebce. W końcu wydobyła z niej portfel i wy­

jęła odpowiednią sumę franków. 

- Pani chyba nie wychodzi? - zapytała z niedowierza­

niem astrolog. - Nie skończyłam jeszcze... 

- Nie chcę tego słuchać - przerwała jej podenerwowa­

na Alyssia. - Zapomniałam, że jestem umówiona z kole­
żanką - dorzuciła przepraszająco. - Nie mogę zostać ani 
chwili dłużej. Dziękuję... za wróżbę. 

- Ale... 
- Bardzo mi pani pomogła. Cieszę się, że mogłam tak 

otwarcie porozmawiać o moich uczuciach. Być może po 
powrocie do Londynu kupię sobie zwierzątko, kota lub 
psa. Będę mogła mu się zwierzać do woli - zaśmiała się 

nerwowo. 

- Nie powinna pani wychodzić w połowie sesji. 

Owszem, w życiu Wodnika jest inna kobieta, ale... 

- Proszę już nic nie mówić - przerwała jej Alyssia. 
- Jak pani zamierza wrócić? - stropiła się Claire. 
- Pieszo. 
- Proszę zostać, zamówię taksówkę. Mogłaby pani 

w tym czasie wypić filiżankę herbaty - zachęcała astrolog. 
- Jeśli pani nie chce, to nie powiem już ani słowa na temat 
pani przyszłości. Nie może pani teraz wyjść. Mogłaby się 
pani przeziębić. 

To, co mówiła, miało sens, ale Alyssia w tej chwili 

zupełnie nie mogła myśleć logicznie. Pragnęła jedynie 

background image

wybiec stąd i jak najszybciej dotrzeć do domu. Pożegnała 
się spiesznie. Biegła przed siebie, nie do końca zdając 
sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. 

Dopiero po piętnastu minutach udało jej się dostrzec 

taksówkę. Kierowca jednak nie chciał wpuścić jej do sa­
mochodu. Mówiąc coś po francusku, żywo przy tym ge­
stykulował, wskazując jej mokre ubranie. Kiedy po angiel­
sku wyjaśniła, że nie rozumie ani słowa, powiedział: 

- Pani przemoczy mój voiture! 
- Pada deszcz! 
Było jej wszystko jedno, jak będzie wyglądał samochód 

taksówkarza. Nawet jej wygląd nie miał już znaczenia. 
Pragnęła prędko wrócić do domu. Ostatecznie udało jej 
się obłaskawić kierowcę. 

Przez całą drogę powrotną wmawiała sobie, że wróżba 

Claire jest bezsensowna i nie należy się nią przejmować. 

Przecież to zwykły nonsens, żeby czytać cokolwiek 

z gwiazd, tłumaczyła sobie. 

Podświadomie czuła jednak pewien niepokój. Kiedy 

kierowca zatrzymał się przed domkiem, była tak pogrążo­
na w rozmyślaniach, że tego nawet nie zauważyła. 

- Czy mogłaby mi pani zapłacić? - spytał zagniewany 

kierowca? 

- Och... tak, oczywiście. 
Zapłaciła mu dużo więcej, niż wskazywał licznik, po 

czym wysiadła. 

- Czy to za mokre siedzenie, mademoiselle? - spytał 

z nadzieją. 

background image

- Oui - odparła i poczuła się dużo lepiej. Kierowca też 

wyglądał na zadowolonego. 

Może do wszystkiego źle podchodzę? - zastanowiła się 

Alyssia, wchodząc do domu. Jeśli Piers ma inną kobietę, 
to gdzie ona mieszka? Przecież nie jest żonaty. 

Zdjęła płaszcz i nagle usłyszała rozmowę dochodzącą 

z salonu. 

To nie może być Simone, bo była u nas wczoraj, po­

myślała Alyssia. A nikt inny nie wie przecież, że tu mie­
szkamy. 

Kiedy weszła do salonu, ujrzała Piersa i nieznajomą 

kobietę. 

- Wyglądasz jak zmokła kura - przywitał ją. 
- Wielkie dzięki za komplement - burknęła. 
- Wy, Anglicy... - odezwała się nieznajoma z moc­

nym francuskim akcentem -jesteście tacy szaleni. 

Alyssia zerknęła na nią niechętnie i poczuła, że cały jej 

optymizm znika. 

Francuzka miała interesującą twarz. Nie była piękno­

ścią, ale uwagę przyciągały jej duże oczy, które teraz cie­
kawie przyglądały się Alyssi. 

Inna kobieta. 
No tak, mam już odpowiedź na pytanie, gdzie jest jego 

przyjaciółka, pomyślała z ironią. Siedzi na sofie w moim 

salonie. 

- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. 
Woda kapała z jej włosów na dywan, ale nawet tego 

nie zauważyła. Całą uwagę skupiła na nieznajomej. 

background image

- Lepiej się przebierz - poradził jej Piers. - Nie chcesz 

chyba spędzić reszty wakacji we Francji, leżąc w łóżku 
z zapaleniem płuc? 

- Piers, nie przedstawisz nas sobie? - zdziwiła się 

Francuzka. 

Alyssia jęknęła w duchu. Nie miała ochoty poznawać 

tej kobiety. Uśmiechnęła się jednak uprzejmie. 

- Tak, oczywiście. Nicole, to jest Alyssia, ta młoda 

dziewczyna, o której ci mówiłem. Alyssio, to jest 
Nicole. 

- Cóż, młoda dziewczyna musi się przebrać - odparła, 

patrząc ostro na Piersa. 

- Wyglądasz, jakbyś spacerowała w deszczu, to głupie, 

non? 

-

 Nie spacerowałam. Moje szaleństwo ma swoje gra­

nice - odparła Alyssia. - A teraz, jeśli pozwolicie, pójdę 
się przebrać. Zaraz wrócę. 

- Nie ma pośpiechu - odparł Piers chłodnym tonem. 

No, jasne, że nie ma. Pewnie chcesz sobie porozmawiać 

z Nicole, pomyślała, wchodząc po schodach. 

Kiedy po dłuższej chwili zeszła, żeby do nich dołączyć, 

nadal radośnie rozmawiali. Mówili po francusku, co jesz­
cze bardziej ją rozdrażniło. 

- A więc lubisz robić zakupy w deszczu, non? - zapy­

tała Francuzka z uśmiechem. 

- Non - odparła Alyssia krótko. 
Najgorsze było to, że Nicole była uroczą osobą i po 

godzinie rozmowy Alyssia musiała sobie powtarzać 

background image

w myślach, że to przecież jej rywalka. Nie mogła jej po­
lubić. 

W przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, Piers w ogó­

le nie był zainteresowany, gdzie Alyssia była przez cały 
ranek. Kiedy zaczął mówić coś po francusku, Alyssia nie 
wytrzymała. 

- To bardzo nieładnie mówić po francusku w mojej 

obecności. Wiesz przecież, że nic nie rozumiem. 

- Nieładnie jest też próbować coś zrozumieć, skoro 

rozmowa ewidentnie nie dotyczy twojej osoby - odparł 
nieuprzejmie. 

- Chciałabym ci przypomnieć, że jesteś w moim do­

mu... - wysyczała. Cieszyła się, że słaby angielski nie 

pozwala Nicole zrozumieć, o czym rozmawiają. 

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że powinniśmy 

wyjść? 

- Nie - wymamrotała zawstydzona. 
Wzięła do ręki jakąś gazetę i zaczęła ją bezmyślnie 

przeglądać. Kiedy po godzinie Piers i Nicole wstali, była 
pewna, że Francuzka chce się pożegnać. Okazało się jed­
nak, że Piers również wychodzi. 

- Nie czekaj na mnie z lunchem - rzucił na odchod­

nym. 

- Miło było cię poznać, Alyssio - powiedziała Nicole. 

- Przepraszam, że nie mogłyśmy dłużej porozmawiać, ale 
mąż i dziecko z pewnością czekają już na mnie z po­
siłkiem. 

Mąż? Dziecko? Dobry Boże! 

background image

Drzwi zatrzasnęły się za nimi, Alyssia zaś opadła na 

fotel w zupełnym zamroczeniu. 

Londyński astrolog miał rację, ostrzegając mnie przed 

Piersem, zakładając oczywiście, że to on jest tym Wodni­
kiem. Wszystkie elementy układanki znalazły się teraz na 
właściwym miejscu. Claire też mówiła o innej kobiecie. 
A więc to wszystko prawda, myślała. Pokochał zamężną 
kobietę i teraz cierpi... 

Tysiące pytań kłębiło jej się w głowie. Od jak dawna 

się znają? Czy kochali się, zanim Nicole wyszła za mąż? 
Czy sypiają ze sobą? 

Nie dręcz się, dziewczyno, powiedziała sobie w duchu. 

Widzisz przecież, że jesteś na straconej pozycji. 

Jednak zazdrość zaczęła ją gnębić. Była też zła, że dała 

się wpakować w taką sytuację. 

Ciekawe, czy kochając się ze mną, myślał o Nicole? 
Pobiegła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Kie­

dy przestała szlochać, poszła do łazienki i obmyła spuch­
niętą twarz. Zerknęła na zegarek i ku własnemu zaskocze­
niu odkryła, że dochodziła już szósta. Zeszła do salonu, 
żeby nie wyglądało na to, że zaszyła się w sypialni. 

Była tak pochłonięta myślami, że nie usłyszała nawet 

podjeżdżającej pod dom taksówki. 

- Co robisz? - spytał Piers, wchodząc do salonu. 
- Nic specjalnego - odparta spiesznie, chowając ner­

wowo karton. 

Zanim zdążyła zareagować, chwycił jej nadgarstek 

i wyjął z jej dłoni blok. 

background image

- Alyssia Stanley - artystka - powiedział, przegląda­

jąc rysunki. - Są niezłe. Bardzo świeże. 

- Nie musisz ironizować! 
- A czy to właśnie zrobiłem? - zdziwił się. 
- Przecież zawsze się ze mnie naigrawasz. 

Powiedziała to tak cicho, że była zaskoczona, iż ją 

w ogóle usłyszał. 

- To nieprawda. Sam pamiętam kilka chwil, kiedy bar­

dzo dobrze nam się rozmawiało czy też raczej... działało. 

Jego wymowne spojrzenie zupełnie ją zaskoczyło. 
- Nie wiem, co masz na myśli - wymamrotała. 
- Naprawdę? - Przysiadł się do niej. 
- Ja... Ty... Nie wiedziałam, że znasz się na sztuce 

- bąknęła w końcu pod nosem. 

Uśmiechnął się. Wiedział, że jest zdenerwowana, i znał 

tego przyczynę. 

- Oczywiście, że się znam. Poza tym zbieram obrazy. 

To moje hobby. 

- Dość drogie. 
- Tak bywa... A twoje rysunki są świetne. Czy rano 

wyszłaś specjalnie po karton i ołówki? 

Karton i ołówki zawsze woziła ze sobą, ale nie zamie­

rzała tego wyznać Piersowi. Musiałaby wtedy powiedzieć, 
gdzie była naprawdę. 

Pokiwała więc głową. 
- Mogłaś mi powiedzieć. Chętnie bym cię podwiózł. 
- Ale wtedy ominęłaby cię wizyta Nicole - zauważyła. 

- Czy ona mieszka gdzieś tu w pobliżu? 

background image

- Tak. 
- Od jak dawna się znacie? - spytała, patrząc na swoje 

rysunki. 

- Skąd tyle pytań? 
Alyssia udała, że nie wie, o co mu chodzi. 

- Jestem po prostu ciekawa. Ty też wypytywałeś mnie 

o Simone i Andre. Jeśli nie chcesz, nie musisz mi odpo­
wiadać. 

- Znam ją od lat - odparł w końcu. 
Ujął w palce pukiel jej włosów, po czym założył go jej 

za ucho. Alyssia zamarła, nie wiedząc, jak ma się za­
chować. 

- Czy chciałbyś filiżankę kawy? - spytała nieśmiało. 
- Nie, dziękuję. 
Na twarzy Piersa pojawił się szeroki uśmiech, który 

zupełnie zbił ją z tropu. 

To niemożliwe, by mnie pragnął... Przecież dopiero 

była u niego z wizytą jego wielka miłość! 

- Tak naprawdę, to nie mnie widzisz. Czy mam rację? 
- O czym ty mówisz?! 
- Dobrze wiesz, o czym. 
- Nie wiem, co ci się roi w tej ślicznej główce, ale jeśli 

chcesz mnie o coś spytać, to po prostu zrób to. Powoli 
tracę cierpliwość do tych twoich wybuchów. 

- Nicole jest kimś więcej niż tylko przyjaciółką, pra­

wda? - odważyła się spytać. 

- Dlaczego cię to tak interesuje? 
- Kochaliśmy się! - wybuchła. 

background image

- I to daje ci jakieś prawa do mnie? - zaśmiał się 

ironicznie. - Nie miałem pojęcia, że aż tak się przej­
miesz... 

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. 

- W porządku, odpowiem. Tak, Nicole i ja spotykamy 

się od dawna i bardzo wiele nas łączy. Czy taka odpowiedź 
cię zadowala? Czy chcesz więcej szczegółów? 

Cóż, pomyślała, sama się o to prosiłam. Teraz już wszyst­

ko wiem. 

- Czy to właśnie ze względu na nią przyjąłeś zlecenie 

mojego ojca? 

- Między innymi. 
- Rozumiem. 
Żadne z nich nie zapaliło światła, więc stali teraz w cie­

mnym pokoju. Błyskawice rozszalałej za oknem burzy 
dodawały jeszcze więcej tragizmu do i tak trudnej sytua­
cji. 

- Chyba pójdę już do łóżka - wyszeptała. 
Piers podszedł do niej i chwycił ją za rękę. 
- Alyssio, są rzeczy, których teraz nie rozumiesz, ale... 

Do licha! Jesteś jeszcze dzieckiem... 

- Wszystko rozumiem - odparła lodowatym tonem. -

A nawet dużo więcej, niż ci się wydaje. Jesteśmy oboje 
dorośli. Dobrze się stało, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. 
Przynajmniej wiemy, jak się sprawy mają, prawda? 

- A jak się mają? - spytał cicho. 

Stał tak blisko, że czuła, jak jego oddech muska skórę 

jej szyi. 

background image

- Nie lubię dzielić się mężczyznami. - Starała się pa­

nować nad sobą. - Ty byłeś tylko przerywnikiem. 

- Przerywnikiem?! 
Z powodu półmroku nie była w stanie dostrzec wyrazu 

jego twarzy. Z głosu jednak wywnioskowała, że jest bar­

dzo zaskoczony. 

- Cóż, być może tak będzie najlepiej... Nie chciałbym, 

byś się we mnie zakochała. 

Zamilkł, a Alyssia w pierwszym momencie nie wie­

działa, jak zareagować. 

- Jak śmiesz sugerować coś tak absurdalnego! - Zde­

cydowała, że atak będzie najlepszą obroną. 

- Mówię tylko, że chcę tego uniknąć. 
- Jak zwykle nie pozostaje mi nic innego, jak tylko 

podziękować ci za przestrogę. Zapewniam cię jednak, że 
nie była konieczna - wycedziła przez zęby. Była wściekła 
i upokorzona 

Chwiejnie podeszła do schodów. 
Piers chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w ostatniej 

chwili się rozmyślił. Patrzył w milczeniu za oddalającą się 
Alyssią. 

Dziewczyna ledwie dotarła do swojego pokoju. Bolała 

ją głowa, nogi drżały, a z oczu płynęły łzy. Rzuciła się na 

łóżko i nakryła głowę poduszką, aby stłumić szloch. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Nagle okazało się, że Alyssia wyczekuje z utęsknie­

niem lunchu z Andre. Potrzebowała kogoś, kto by ją po­
cieszył po koszmarze ostatnich dni. Chciała też wymknąć 

się z domu, nie sprawiając wrażenia uciekinierki. Lunch 

z przyjacielem był dobrym pretekstem do wyjścia. 

Piers nie wracał już do tematów osobistych. Był uprzej­

my, ale nieprzystępny. Dziewczyna miała wrażenie, że 
otacza go jakiś niewidoczny mur. Nie przeszkadzało jej to, 
bowiem po tym, czego się dowiedziała o Nicole, nie za­
mierzała już zbliżać się do Piersa. Chciała zachować re­

sztki godności. 

Jednakże ilekroć pojawiał się obok niej, czuła, jak w jej 

ciele napina się każdy mięsień. 

Cóż, za miesiąc pewnie będę się śmiała z całego zda­

rzenia, pomyślała, nakładając cień do powiek. Pociągnęła 
usta różową szminką. Na koniec użyła tuszu do rzęs, po 
czym zadowolona z efektu podeszła do szafy. 

Wybrała jedwabną sukienkę w kolorze kości słoniowej. 

Swoim krojem podkreślała zgrabną sylwetkę Alyssi. 

- Jestem szczęściarą - powiedziała do swojego odbi-

background image

cia w lustrze. - Mam pieniądze i urodę. A za kilka dni 
opuszczę to miejsce i nigdy już nie zobaczę Piersa. 

Usłyszała, że zawołał ją z dołu. Prosił, żeby się pospie­

szyła. 

- Chciałbym zjeść lunch jeszcze w tym stuleciu, jeśli 

łaska! 

Skrzywiła się, słysząc jego słowa, i niechętnie zeszła 

po schodach. Nadal uważała, że wspólny wypad na miasto 
nie był najlepszym pomysłem. Nie chciała jednak prote­

stować, żeby Piers nie zrozumiał tego opacznie. 

Jego specyficzne poczucie humoru nadal wyprowadza­

ło ją z równowagi. Nie mogła pojąć, jak to się dzieje, że 

po tym wszystkim, co jej zrobił i powiedział, nadal nie 
była w stanie opanować podniecenia na jego widok. 

- No, nareszcie - przywitał ją z kwaśną miną. Zlustro­

wał ją od stóp aż po czubek głowy. Oczy mu zabłysły. 

- Nie musielibyśmy wyruszać przed czasem, gdyby 

ten twój... samochód jeździł trochę szybciej - wytknęła 
mu. 

Zaśmiał się wesoło. Dziewczyna stężała, słysząc jego 

śmiech. Wolała, gdy Piers był naburmuszony i mało­
mówny. Wtedy jego czar mniej na nią działał. Jednakże 
wobec jego uśmiechu była bezsilna. Wsiadła do samocho­
du i utkwiła spojrzenie w poboczu drogi. 

- Dla mnie to auto jest miłą odmianą po jaguarze, 

którym jeżdżę po Londynie... - powiedział. 

Zerknęła na niego. Miał na sobie spodnie w kolorze 

oliwki i kremową koszulkę. Alyssia zastanawiała się, jak 

background image

to możliwe, żeby w zwykłym ubraniu wyglądał tak dys­
tyngowanie i seksownie. 

Podróż do Nicei trwała całe wieki, tak przynajmniej 

wydawało się Alyssi. Samochód rzęził i prychał, a Piers 
z taką emfazą przepraszał w imieniu pojazdu, że była 
pewna, iż się z niej wyśmiewa. Postanowiła, że nie da się 

sprowokować. Udawała, że nie dostrzega jego chłopię­

cych zagrywek. Patrzyła to na drogę, to na lśniącą taflę 
morza, połyskującą w oddali. 

Słońce grzało niemiłosiernie. Alyssia nałożyła okulary 

przeciwsłoneczne. Dzięki ciemnym szkłom mogła kątem 
oka przyglądać się Piersowi. 

- Czy zamierzasz im powiedzieć o swojej decyzji 

w związku z Jonathanem? - spytał nagle. 

Poczuła niemiłe ukłucie w sercu. Piers wiedział zbyt du­

żo. Teraz żałowała, że zwierzyła mu się w chwili słabości. 

- Nie. Najpierw muszę porozmawiać z Jonathanem. To 

on powinien się pierwszy dowiedzieć. 

- Też tak sądzę. 
- Dzięki za aprobatę, ale ja naprawdę jej nie potrzebuję. 
- Dlaczego zawsze straszysz piórka? Jeśli się nie zmie­

nisz, za parę lat będziesz zgorzkniałą damulką z pretensjami. 

Alyssia speszyła się lekko. Nie znosiła tych pouczeń, 

tym bardziej że Piers zwykle miał rację. Najchętniej 
w ogóle by z nim nie rozmawiała. Znowu zapatrzyła się 
w krajobraz za oknem. 

Czy on specjalnie jedzie tak wolno? Przecież Nicea jest 

tak niedaleko... 

background image

- Abstrahując od uprzejmej rozmowy... Mimo pienię­

dzy i seksownych ciuszków jesteś nieszczęśliwa, prawda? 

- Ależ ty jesteś bezczelny! 
- Wcale nie. Po prostu ciekawi mnie twoja odpowiedź. 
- Dlaczego? Bo nadal uważasz, że jestem dzieckiem, 

które potrzebuje psychoanalizy? 

Czuła, że jeszcze chwilka i wybuchnie. W głowie 

wciąż pobrzmiewały jej wszystkie krytyczne uwagi skie­

rowane pod jej adresem. 

- Żałuję, że tak nie jest - odparł ku jej zaskoczeniu. 
- A ja żałuję, że ciągniemy tę bezsensowną rozmowę. 

Mam już dosyć kłótni... 

Zamilkli. Będąc w swoim aucie, Alyssia włączyłaby 

głośną muzykę. Niestety, pojazd Piersa nie był wyposażo­
ny w radio. 

Zerknęła na deskę rozdzielczą i wbrew sobie poczuła, 

że polubiła ten samochód. 

Cóż, w Londynie takim nie pojeżdżę, pomyślała 

i uśmiechnęła się pod nosem. Chyba tracę rozum... Naj­
pierw zakochuję się w najmniej odpowiednim facecie, któ­
ry pewnie zaraz po moim wyjeździe zapomni, jak wyglą­
dam. Seks na plaży natomiast uznaje on za miły sposób 

spędzania czasu i nie przeszkadza mu, że ja to nie Nicole. 

A po drugie, zaczynam lubić to sielskie życie pozbawione 
cudów techniki. Tak, zdecydowanie nie jest że mną do­
brze, uznała. Biegam po mieście w strugach deszczu, wy­
słuchuję wróżb astrologicznych... Może Simone i Andre 

przywrócą mi zdrowy rozsądek? 

background image

Rodzeństwo czekało na nich w restauracji. Był to mały 

lokal o bardzo miłej atmosferze. 

Miejsce dla zakochanych, skwitowała Alyssia, krzy­

wiąc się lekko. 

Skupiła się na rozmowie prowadzonej przy ich stoliku 

i z rozbawieniem usłyszała, jak Simone opowiada aneg­
doty o swoich klientach. Jednak po kolejnym wybuchu 
śmiechu rodzeństwo nagle spoważniało i spojrzało nie­
pewnie na Alyssię. 

- Co się stało? - zdziwiła się. Domyśliła się, że przy­

jaciele coś przed nią ukrywają, i jak najszybciej chciała 

dowiedzieć się, o co chodzi. 

- Później ci powiem - odparła Simone, lekko się ru­

mieniąc. 

- Ale o czym? 

Andre nerwowo obracał w dłoniach kieliszek, a Simo­

ne zerknęła na Piersa. 

- Och, teraz to nieważne. 
- Simone, powiedz mi, a sama ocenię, czy to jest waż­

ne, czy nie. I nie próbuj zmieniać tematu - ostrzegła. 

- Wolałabym ci o tym nie mówić. Nie w obecności 

Piersa. 

Mężczyzna nie sprawiał wrażenia osoby zainteresowa­

nej tematem. Całą uwagę skupił na jedzeniu, które właśnie 
w tej chwili próbował nadziać na widelec. Kiedy jednak 
przy stole zapadła cisza, Piers uniósł głowę znad talerza 
i powiedział: 

- Mną się zupełnie nie przejmujcie. 

background image

Alyssia postanowiła, że właśnie tak zrobi. 
- A zatem, Simone...? 
- Nie zamierzałam ci tego mówić, ale... 
- Ale ja nalegałem - wtrącił Andre. 
Dziewczyna czekała w milczeniu. 
- Chodzi o Jonathana - kontynuowała Simone. 

Chrząknęła cicho i zerknęła na brata, jakby szukając 
wsparcia. 

- Rozumiem, że słyszałaś plotki na jego temat? - ode­

zwała się Alyssia. - Plotki o jego romansach za moimi 
plecami...? 

- Znasz je? 
Pokiwała głową. 
- To dlatego przyjechałam do Francji. Chciałam sobie 

wszystko przemyśleć. 

- Oczywiście... - wtrąciła Simone - to wszystko mo­

że być tylko wymysłem jakiejś plotkary z biura... 

- Niestety, nie jest. Zamierzam zerwać zaręczyny. 

Simone spojrzała na Piersa. 

- Czy ty o tym wiedziałeś? 
- Tak - odparł. 
Francuzka przenosiła wzrok z Piersa na swoją przyjaciół­

kę. Po chwili w jej oczach błysnęła iskierka zrozumienia. 

- A zatem przemyślałaś sprawę? 
- Gruntownie. Zresztą ten wyjazd pomógł mi wiele 

zrozumieć - stwierdziła Alyssia. 

- Doprawdy? - wtrącił Piers. - Cóż za wyznanie! Mo­

że nam wyjaśnisz, co takiego przemyślałaś? 

background image

- Nie mam zamiaru. Ale jestem pewna, że jeśli się 

wysilisz, wszystko zrozumiesz. 

Simone wyglądała na zdezorientowaną, Andre zaś za­

czął się wiercić na krześle. 

- Wybaczcie, ale chyba za dużo wypiłam, bo nic z tego 

nie rozumiem. 

- Nie, Simone. To tylko takie nasze słowne przepy­

chanki... 

- Aha... 
Alyssię dziwił fakt, że tak wielu ludzi wiedziało o roman­

sach Jonathana. Lecąc do Francji, martwiła się, że zrywając 
zaręczyny, poruszy lawinę komentarzy i plotek. Teraz kiedy 
wiedziała, że ludzie za nim nie przepadają, bardzo jej ulżyło. 

Wyglądało na to, że wszyscy byli po jej stronie. 

Zresztą po wydarzeniach na plaży wszystko, co wiązało 

się z Jonathanem, było już nieistotne. Gdyby Simone 
o nim nie wspomniała, Alyssia w ogóle by nie rozmyślała 

na jego temat. 

W roztargnieniu nie zauważyła nawet, że posiłek do­

biegł już końca. Dopiero kiedy Piers sięgnął po rachunek, 
kątem oka dostrzegła ten ruch i ocknęła się nieco. 

Rodzeństwo uściskało ją na pożegnanie. Simone wy­

glądała tak, jakby chciała coś jej powiedzieć. W ostatniej 

jednak chwili zdecydowała inaczej. 

Andre przytrzymał dłoń Alyssi i spojrzał jej głęboko 

w oczy. 

- Będziemy w kontakcie, prawda? Chciałbym się jesz­

cze z tobą spotkać, zanim wyjedziesz. 

background image

Dziewczyna zamrugała, zaskoczona intensywnością je­

go spojrzenia. 

- Tak, oczywiście - odparła. - Chętnie. 
- Możemy się dobrze zabawić. - Uśmiechnął się uwo­

dzicielsko. 

- Tak, oczywiście - odparła, zdając sobie sprawę, że 

powtarza się jak papuga. W głowie jednakże miała taki 
mętlik, że nie była w stanie sklecić bardziej wyszukanych 
odpowiedzi. 

Dobrze się zabawić. 
Poczuła się nagle tak, jakby od wieków nie brała udzia­

łu w zabawie. Nie miało to, prawdę mówiąc, żadnego 
związku z problemami z Jonathanem. Od dłuższego czasu 
nie umiała się rozerwać. Była spięta i czujna, nic jej już 
nie sprawiało przyjemności. 

- Czy dobrze się czujesz? - spytał Piers, kiedy wsia­

dali już do samochodu. 

Choć udawał, że jest tylko uprzejmy, pytając ją o sa­

mopoczucie, wyczuła nutkę sympatii w jego głosie. 

- Szczerze mówiąc, jadałam bardziej relaksujące po­

siłki - przyznała. 

- Jestem pewien, że Simone nie powiedziała ci tego 

po to, żebyś się zamartwiała. Po prostu troszczy się 
o ciebie. 

- Z pewnością masz rację, aczkolwiek mam wrażenie, 

że przez całe życie otaczali mnie ludzie, którzy lepiej ode 
mnie wiedzieli, co jest dla mnie najlepsze. 

- To chyba dobrze? 

background image

- W zasadzie tak, ale po jakimś czasie zaczyna być 

irytujące. 

Zerknęła na Piersa, który patrzył teraz uważnie na drogę. 
- Bycie bogatym ma swoje wady, prawda? - spytał 

w końcu. 

Ich oczy spotkały się i przez chwilę milczeli wpatrzeni 

w siebie. 

Alyssia czuła, że Piers widzi jej duszę jak na dłoni. 

Speszyło ją to, że przy nim tak łatwo się otwierała. Co 
chwila łapała się na tym, że zwierza mu się z najbardziej 
ukrytych myśli i uczuć. 

- Co miałeś na myśli? 
Wolała być czujna. Nie miała pewności, czy znowu 

sobie z niej nie kpi. 

- Tylko to, że zbyt długo cię rozpieszczano... To, cze­

go ci teraz trzeba, to poskromienia. 

Oczywiście miał rację, ale świadomość tego nie popra­

wiła jej samopoczucia. Była pewna, że Nicole nigdy nie 
musiał mówić czegoś podobnego. Sprawiała przecież wra­
żenie bardzo poważnej kobiety. 

Dzięki tym ciągłym uwagom Piersa w końcu sama uwie­

rzę, że jestem jeszcze nastolatką i należy mnie wychowywać. 

- Jaką masz propozycję? Musztrę co rano? 
- Niekoniecznie. Sądzę tylko, że powinnaś być bar­

dziej ostrożna, wiążąc się z kimś na stałe. 

Jego oświadczenie bardzo ją zabolało. Żałowała, że 

znowu dała się mu zaskoczyć. Przecież widział w niej 
tylko rozwydrzonego bachora. 

background image

- Masz rację. Następnym razem będę rozważać wszyst­

kie plusy i minusy. 

Pokiwał głową, ignorując ironię w jej głosie. 
- To się na pewno przyda. Sam uważam, że aranżowa­

ne małżeństwa są bardziej udane od tych zawartych 
z wielkiej miłości. 

- Czy ty zawsze jesteś taki wyzuty z emocji? 

Oczy pociemniały mu ze złości. 

- Uczucia potrafią zupełnie ogłupić nawet najbardziej 

rozsądną osobę. Zawsze pakują człowieka w kłopoty. 

No tak, zwłaszcza jeśli kocha się mężatkę... - pomy­

ślała. 

- Zatem unikasz ich jak ognia? 
- Tak - potwierdził krótko. 
I tak skończyliśmy kolejną miłą pogawędkę, skwitowała. 
Ilekroć próbowała zrozumieć Piersa, zaskakiwał ją 

czymś nowym. Nie mogła też pojąć, jak można przejść 
przez życie z tak bezdusznym nastawieniem. Chwilami 
myślała, że gdzieś głęboko w jego sercu kryją się prawdzi­
we uczucia i ciepło. Jednakże takie rozmowy jak ta za­
przeczały temu całkowicie. 

Słońce zaczęło grzać coraz mocniej. Alyssia czuła, że 

pot zaczyna perlić się na czubku jej nosa. W duszy zaczęła 
marzyć o tym, żeby jak najszybciej znaleźli się z powro­
tem w domu. 

Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, powlokła się do 

sypialni, mówiąc, że jest zmęczona i musi trochę odpo­
cząć, zanim pójdzie na plażę. 

background image

- Jesteś pewna, że cała ta sprawa z Jonathanem nie 

zasmuciła cię bardziej, niż się do tego przyznajesz? - spy­
tał Piers, nim zniknęła na piętrze. 

Nie miała siły znowu się z nim sprzeczać, więc prze­

milczała uwagę Piersa i zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni. 
Podeszła do okna i usiadła na pufie. Zagłębiona w my­
ślach, patrzyła na morze i złotą plażę, zupełnie nie dostrze­
gając ich piękna. 

Co ja będę robić po powrocie do Anglii? - zastanawiała 

się. 

Myśl, że już wkrótce Piers zniknie z jej życia, napeł­

niała Alyssię smutkiem i dziwną pustką. 

Siedziała tak nieświadoma upływu czasu. Słońce zdą­

żyło już zajść i powoli zapadał zmrok. Zeszła do kuchni, 
by zaparzyć sobie kawę. Kiedy usłyszała pukanie, podsko­
czyła jak oparzona. Niepewnie podeszła do drzwi fronto­
wych i otworzyła je. Na progu stał Andre z gigantycznym 
bukietem kwiatów. 

Widok przyjaznej twarzy tak bardzo ją ucieszył, że 

ledwie powstrzymała się, by nie rzucić się radośnie w ra­
miona przybysza. 

- To tylko bukiecik kwiatków - powiedział Francuz, 

zadowolony z reakcji dziewczyny. - Może wyglądają 
skromnie, ale zapewniam, że nie zrywałem ich po drodze. 
Miałem nadzieję, że cię rozweselą. 

Alyssia uśmiechnęła się, wdychając zapach kwiatów. 

Zaprowadziła gościa do salonu. 

Piers spojrzał niechętnie na Andre. 

background image

- Co tu robisz? - spytał nieuprzejmie. 

Alyssia zerknęła na niego, zaskoczona wrogością w je­

go głosie. 

Francuz, nie zrażony tym powitaniem, odparł: 
- Przybyłem ratować piękną niewiastę przed wieczo­

rem pełnym melancholii. 

Byłby świetnym aktorem dramatycznym, zauważyła po 

raz kolejny. Ten tragizm wypowiedzi i teatralne gesty są 
naprawdę wspaniałe. 

Zaśmiała się wesoło, zapominając o wrogości Piersa. 
- Jakiż to uprzejmy gest z twojej strony - burknął. 

Wstał i podszedł do Andre. 

Alyssia dopiero teraz dostrzegła, jak chłopięco wygląda 

brat jej przyjaciółki przy muskularnym Piersie. 

- A gdzie twoja siostra? Czy to nie ona powinna po­

cieszać Alyssię? 

- Udało mi się przekonać ją, żeby zrzekła się tej roli 

na moją korzyść - wyznał z dumą Francuz. - Zresztą ja 
umiem świetnie pocieszać. Kolacja w pięknej restauracji, 
czar świec i woń smacznego posiłku, a humor wnet po­
wróci... 

Dziewczynie coraz bardziej podobała się ta rozmowa. 

Widok naburmuszonego Piersa działał jak balsam na jej 
duszę. Nie wiedziała tylko, skąd w nim tyle niechęci do 
Andre. 

- Cóż ja bym zrobiła bez takiego księcia w lśniącej 

zbroi? 

Piers mruknął coś pod nosem i wrócił na sofę. 

background image

- Czy masz zamiar coś na tym skorzystać? - spytał 

niby od niechcenia. 

W pokoju zaległa nieprzyjemna cisza. 
Dziewczyna poczuła się jak widz pojedynku przed sa-

loonem. 

- Nie wiem, o czym mówisz, stary - odparł Andre i ig­

norując natręta, podszedł do Alyssi. - Panno Stanley, czy 
uczyni mi pani ten zaszczyt i zje ze mną kolację? - spytał, 
ujmując ją za rękę. 

Uśmiechnęła się ciepło. 
- Z największą rozkoszą. 
- A zatem - podał jej ramię - idziemy. 
Czuła na sobie świdrujące spojrzenie Piersa. 
- Zobaczymy się... kiedy wrócę - rzuciła. 
- Świetnie - wycedził. 
- Obiecuję, że wróci cała i zdrowa - powiedział 

Andre. 

Kiedy wyszli z domu, Alyssia parsknęła śmiechem. 

- Czy możesz mi powiedzieć, o co mu chodziło? -

zainteresował się. 

- Kto to wie? - odparła. 
Obiecała sobie, że przez cały wieczór nie będzie myśleć 

o Piersie. Była pewna, że razem z Andre świetnie się za­
bawią. 

Miała rację, już od dawna w niczyim towarzystwie nie 

czuła się tak swobodnie. Wino, które zamówił Francuz, spra­
wiło, że pod koniec kolacji czuła się lekka jak chmurka 
i zapomniała o wszystkich dotychczasowych problemach. 

background image

Andre był wspaniałym towarzyszem. Umiał prowadzić 

rozmowę tak, że czuła się najważniejszą osobą na świecie, 
a to, co opowiadał, było zabawne i ciekawe. 

- Wiesz, jesteś dla mnie jak brat - wyznała Alyssia, 

kiedy odwoził ją do domu. 

- Słyszałem lepsze komplementy - odparł z zabawną 

miną. 

- Nie jestem gotowa do kolejnego związku. Przecież 

wiesz... 

Pokiwał głową, po czym ciężko westchnął. 
- Ale możemy się chyba spotykać, póki tu jesteś? 
- Oczywiście. 
Andre ujął jej dłoń i pocałował. 
Choć nie poczuła żaru, jaki w niej wywoływał Piers, 

było jej bardzo przyjemnie. Czuła się bezpiecznie. Wie­
działa bowiem, że Andre jej nie zrani. 

Zatrzymał samochód i wysiadł. Pomógł Alyssi wyjść 

i odprowadził ją do drzwi. 

• - Czy mogę cię pocałować na dobranoc? - spytał nie­

śmiało. 

Czemu nie, pomyślała. 
Uniosła twarz ku niemu i poczuła jego usta na swoich 

wargach. Przytuliła się mocniej i przymknęła oczy. 

Cóż, Morrison nie jest jedynym mężczyzną na tym 

świecie, stwierdziła. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Andre, tak jak obiecał, starał się spotykać z Alyssią tak 

często, jak tylko się dało. 

Dziewczyna wiedziała, że za zaistniałą sytuację może 

winić tylko siebie. Nie starała się przecież dać do zrozu­
mienia, że jego zachowanie jest jej niemiłe. Wręcz prze­
ciwnie, każda chwila spędzona w jego towarzystwie pod­

nosiła Alyssię na duchu. Żałowała tylko, że zgodziła się 
na pocałunek. Obawiała się, że Andre uznał, iż wbrew 
temu, co twierdziła, jest już gotowa na nowy związek. 

Poczuła się jak człowiek uwięziony w ruchomych pia­

skach. Każdy ruch powodował głębsze zapadanie się. 

Najpierw sprawa z Jonathanem, potem Piers... Wszystkie 

moje problemy zaczynają się od tego, że nie umiem zapano­
wać nad uczuciami, stwierdziła. Dlaczego w życiu zamiast 
głową kieruję się podszeptami serca? 

Prawdopodobnie dlatego też zgodziła się spotkać po­

nownie z Andre. Chciała udowodnić sobie i zuchwałemu 
lokatorowi, że nie dba o to, co się stało na plaży, i że Piers 

jest jej obojętny. 

Kiedy ja wreszcie dorosnę? - pomyślała, patrząc na 

swoje odbicie w lustrze. 

background image

Gdyby nie reagowała tak spontanicznie, być może nie 

siedziałaby teraz wystrojona od stóp do głów, czekając na 
Andre, który obiecał zabrać ją w czarowną podróż. Już 
miała nie zgodzić się na wspólne wyjście, kiedy - jak na 
złość - do Piersa zadzwoniła Nicole. Gdy powiedział jej 
wypranym z emocji głosem, że nie będzie go cały dzień, 
z czystej zemsty odparła, że to się dobrze składa. Dorzu­
ciła, że Andre porywa ją na całą noc. 

Teraz zaś nie było odwrotu. Jeszcze raz przeczesała 

włosy, po czym zadowolona z efektu zeszła do salonu. 

Mam nadzieję, że Andre nie zrozumie opacznie nasze­

go wspólnego wyjścia. Nie chciałabym go zranić. Wystar­

czy, że raz dałam się pocałować. Dzisiejszego wieczoru 
muszę się bardzo pilnować, żeby nie pozwolić sprawom 
wymknąć się spod kontroli... 

Usiadła wygodnie na sofie i sięgnęła po jakieś czaso­

pismo. Odruchowo przerzucała kartki, prawie nie przyglą­
dając się zdjęciom. 

Typowy ze mnie Baran, myślała. Przecież dokładnie 

tak mnie opisała astrolog. W zasadzie szkoda tylko, że nie 
powiedziała: typowy głupi Baran, bo to przecież to samo, 

stwierdziła gorzko. Jedyny ogień, jaki odczuwam, to ten, 
którym się sama niszczę, zauważyła. Coś Mars niezbyt się 
stara... 

Odłożyła magazyn i wstała. Zaczęła nerwowo krążyć 

po pokoju, szeleszcząc przy tym fałdami jedwabnej sukni. 
Na dzisiejszy wieczór wybrała brzoskwiniową kreację 
z efektownym rozcięciem z boku. Na pierwszy rzut oka 

background image

suknia sprawiała wrażenie bardzo skromnej i romantycz­

nej. Jednakże dekolt z tyłu sięgał aż do bioder, a rozcięcie 
ukazywało zgrabną nogę aż do połowy uda. 

Zwykle cieszyłaby się, że tak dobrze się prezentuje, ale 

dzisiaj Alyssia miała zbyt wiele spraw do przemyślenia, 
żeby zastanawiać się nad swoim wyglądem. Wyjazd do 
Monako ani trochę nie napawał jej entuzjazmem. Andre 
zaplanował, że pójdą na wspaniałą kolację do którejś 
z ekskluzywnych restauracji, a następnie do kasyna. 
Dziewczyna była pewna, że bardzo starannie zaplanował 
ich wycieczkę, ale nie była w stanie wykrzesać z siebie 
więcej entuzjazmu. 

Będę się świetnie bawić, powtarzała sobie w myślach, 

słysząc pukanie do drzwi. Nie będę myśleć o Piersie, Jo­
nathanie ani o niczym, co mogłoby zepsuć mi zabawę, 

postanowiła. 

Mimo wspaniałości Monako Alyssia nie mogła po­

wstrzymać się od patrzenia na zegarek. Zastanawiała się, 

kiedy powinna powiedzieć Andre, że pora już na powrót. 
Nie chciała, żeby się domyślił, iż nie najlepiej się bawi. 

Andre zaprowadził ją do Palais du Prince, by pokazać 

siedzibę rządu Monako. Wejścia do pałacu strzegły działa 
podarowane przez Ludwika XIV i straże zmieniane co­
dziennie w południe. Spacerując po korytarzach, Alyssia 
podziwiała bezcenną kolekcję mebli oraz fresków. 

Kolację zjedli we wspaniałej restauracji, gdzie widzieli 

wielu sławnych i bogatych ludzi oraz członków arysto­
kratycznych rodów europejskich. Wszyscy przyglądali się 

background image

tu sobie z nie skrywaną ciekawością. Alyssia wyczuła, że 
wielu mężczyzn patrzy na nią z pożądaniem. Gdyby nie 

obecność Andre, z pewnością musiałaby się opędzać od 
adoratorów. 

Francuz promieniał ze szczęścia i rozkoszował się to­

warzystwem Alyssi oraz atmosferą lokalu. 

Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że ledwie słu­

cha tego, co do niej mówi. Jej myśli krążyły teraz wokół 
Nicole i Piersa. Zastanawiała się, co też mogą robić w tej 
chwili i czy w przeciwieństwie do niej, dobrze się bawią. 
Ciekawiło ją, jaki jest mąż Nicole. 

Może jest zbyt stary i schorowany, żeby zauważyć, że 

jego młoda żona ma romans? - pomyślała. A może jest jed­

nym z tych pracoholików, którzy nie mają czasu dla rodziny? 

- Zagramy przed odjazdem? - zapytał Andre. 
- Och, czy musimy? - Spojrzała na zegarek i zdziwiła 

się, widząc, że jest dużo wcześniej, niż myślała. 

- Sądziłem, że lubisz tego rodzaju rozrywkę - zdziwił 

się Andre. 

- Ale nie dziś wieczór. 
- To by cię oderwało od myśli, w których się pogrążasz 

- zaznaczył. 

- Sądzę, że dobry sen załatwiłby sprawę. 
- Ale spanie nie jest takie ekscytujące. Chyba że oczy­

wiście... 

- I nie jest takie drogie - przerwała mu w pół słowa. 
- A czymże są pieniądze, jeśli nie zwykłymi kawałka­

mi papieru? 

background image

- Wielu ludzi nie zgodziłoby się z tobą. - Zupełnie, 

jakbym słyszała Piersa... - No, dobra... To chodźmy stra­

cić trochę tych papierków - zgodziła się w końcu z takim 
entuzjazmem, jakby proponowano jej roboty w kamienio­
łomie. 

Chciała, żeby ten wieczór się już skończył. Nie wie­

działa tylko, jak przekonać Andre, że pora już wracać. 
Sprawiał wrażenie zdeterminowanego. Za wszelką cenę 
chciał zabawić Alyssię, a co za tym idzie, spędzić z nią 
więcej czasu. 

Andre wypił już całą butelkę wina i rozkręcał się coraz 

bardziej. Teraz była już pewna, że nie odwiezie jej do 
domu i że będzie musiała zamówić taksówkę. 

Rozpromieniony wyraz twarzy Francuza rozczulił ją. 

Uśmiechnęła się z rezygnacją i postanowiła jeszcze nie 
wracać do domu. 

Kiedy weszli do sławnego kasyna w Monte Carlo, ele­

gancko ubrane tłumy walczyły o kolejne wygrane. Szelest 
kart i odgłosy ruletki mieszały się z gwarem rozmów. 
Alyssia rozejrzała się ciekawie. 

Andre powiedział jej, że w roku 1878 Charles Garnier, 

twórca Opery Paryskiej, zaprojektował ten piękny budy­
nek. Wnętrza kasyna zachowały wystrój belle epoque. 
Dziewczyna była tu po raz pierwszy. Wcześniej, gdy by­
wała we Francji ze swoim towarzystwem, nie zachodziła 
do takich przybytków hazardu. Z uwagą zaczęła obserwo­
wać mijających ją ludzi. 

Piękne kobiety pobłyskujące biżuterią towarzyszyły 

background image

eleganckim panom. Wszyscy wkoło wyglądali na bardzo 
bogatych, choć Alyssia wiedziała, że część z nich tylko 
pozuje. Ludzie ci walczyli o to, żeby nie wykluczono ich 
z towarzystwa. 

Westchnęła i ruszyła za Andre. Głowa zaczynała ją bo­

leć od gwaru w kasynie, a oczy zaczerwieniły jej się od 
dymu z papierosów; Powoli zaczęła ją ogarniać panika. 

Znowu to samo, zdenerwowała się. 
Już w Londynie zdała sobie sprawę, że ma objawy 

klaustrofobii. Kilka dni spędzonych na Lazurowym Wy­
brzeżu przywróciło jej spokój i odpoczęła od tłumów. Jed­
nak tu, w jednym z najczęściej odwiedzanych kasyn 
w Monako, poczuła, że lęk powraca. 

W ruletkę grało się tu w przebogatej Salle Europe. Przeszli 

również przez Salle de Jeux Americains, gdzie stały automaty 
do gry. Alyssia z niedowierzaniem patrzyła na sufit kasyna. 
Były tu malowidła gołych kobiet palących papierosy. Czegoś 
tak dziwnego nie widziała już od dawna. 

Andre, całkowicie nieświadomy tego, co przeżywała 

jego towarzyszka, postanowił bawić się w najlepsze. Za­

grał w black jacka i ku zaskoczeniu Alyssi zaczął nawet 
wygrywać. 

Kiedy po pewnym czasie powiedziała mu, że jest go­

towa wracać, z wyrazu twarzy Alyssi wywnioskował, że 

jest zdeterminowana i nie przekona jej, żeby została. 

- Ale ja cię nie mogę odwieźć - zauważył. - Za dużo 

wypiłem. 

Uśmiechnęła się lekko. 

background image

- Zauważyłam. Nie martw się, wezmę taksówkę -

uspokoiła go. 

- O tej godzinie?! - Zaśmiał się nerwowo. - Musiała­

byś mieć niesamowite szczęście. Wynajmijmy pokoje 
w hotelu - zaproponował. 

- W hotelu? 
- No wiesz, to taki budynek, w którym zatrzymują się 

przejezdni, jeśli chcą przenocować. 

- Wiem, co to jest hotel - zauważyła zniecierpliwio­

nym tonem. - Ale... 

- Ale co? Nie mów mi tylko, że boisz się wilków 

- powiedział znaczącym tonem. - Obiecuję zadbać o two­

je bezpieczeństwo - dorzucił szarmancko. 

- Nie o to chodzi... 
- A o co? Może o to, że Piers będzie zazdrosny? 
- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny. 
Właściwie dlaczego nie miałabym spędzić nocy w ho­

telu? - zastanowiła się. Nie muszę przecież pytać Piersa 
o pozwolenie. 

I tak wynajęli pokoje w jednym z licznych hoteli 

w Monte Carlo. 

Rano, kiedy Andre odwoził ją do domu, prawie mu 

współczuła. Miał strasznego kaca i była pewna, że nawet 
rozmowa z nią go męczyła. Zamilkła więc litościwie 
i wyjrzała przez okno. Zapatrzyła się w wysokie wzgórza. 

Była zmęczona i senna. Przez całą noc nie mogła zmru­

żyć oka. Kiedy zatrzymali się przed jej domkiem, poczuła, 
że nagle sztywnieje. 

background image

Piers pewnie jeszcze śpi, pocieszyła się w myślach. 
Niestety nie miała racji. Siedział w salonie i kiedy we­

szli, niechętnie spojrzał na Andre. 

- Chyba się świetnie bawiliście, prawda? 
- Było wspaniale - odparł Francuz. - Rozumiesz... 

nocne życie, hazard, no i nie mogliśmy się od siebie ode­
rwać, więc zaproponowałem noc w hotelu. 

Alyssia zarumieniła się, słysząc taką wersję wydarzeń. 

Już miała wyjaśnić Piersowi, że do niczego nie doszło, ale 
w ostatniej chwili powstrzymała się przed ujawnieniem 
prawdy. 

Właściwie, to za kogo on się uważa? Jak sam zaznaczył, 

oboje jesteśmy dorośli i możemy robić to, co chcemy. Jeśli 
Piers może kochać się w Nicole, to i ja mam prawo do 
odrobiny rozrywki, skwitowała. 

- Cóż za gest! Ale chyba trochę wyszedłeś poza ramy 

zachowania godnego rycerza w lśniącej zbroi. Nie sądzisz, 
Andre? - Głos Piersa ociekał wręcz sarkazmem. - Kto 
wie, może powinieneś to opatentować - seks jako lekar­

stwo na melancholię. To by było coś. 

- My... - zaczęła Alyssia. 
- Cóż, Ali rzeczywiście pozbyła się kilku problemów 

i znacząco poprawił się jej nastrój - Andre wszedł jej 
w słowo. Wiedział, że wznieca gniew Piersa, ale sytuacja 
zaczęła go bawić. 

- Wyglądasz, jakbyś potrzebowała kilkudniowego od­

poczynku po wczorajszych harcach - zwrócił się Piers do 
Alyssi. 

background image

- Tak, masz rację - przyznała, lekceważąc jego 

zgryźliwy ton. - Andre, czas się pożegnać. Powiedz Simo­
ne, że do niej zadzwonię. 

- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - powiedział 

Francuz, stojąc przy drzwiach frontowych. 

Kiedy Alyssia wróciła do salonu, opadła na fotel i po­

wiedziała: 

- Wiesz, Piers, muszę ci wytłumaczyć... 
- Po co? - przerwał jej. 
Był zły i nie zamierzał jej niczego ułatwiać. 
- To nie do końca było tak, jak to opisał Andre... 
- Czy to znaczy, że nie spędziłaś z nim nocy w hotelu? 

Czy może miały tam miejsce ekscesy, o których nie wspo­
mniał? 

- Nie o to chodzi! To znaczy... tak. 
- Zdaje mi się, że mylisz się w zeznaniach - zauważył 

złośliwie. - Być może noc pełna uniesień zbytnio cię zmę­
czyła i nie umiesz już rozsądnie myśleć... 

- Wcale nie! Ja... 
- Posłuchaj, mam mnóstwo pracy i nie chcę dłużej 

wysłuchiwać tych pokrętnych wyjaśnień. 

Wstał i podszedł do drzwi ogrodowych. 
Alyssia podbiegła do niego i chwyciła go za ramię. 
- Proszę... 
- No dobrze, tylko mów zwięźlej - zgodził się niechęt­

nie, wracając na sofę. 

- Bo widzisz, między mną a Andre do niczego nie 

doszło - wyznała. 

background image

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć... 
- Nie spałam z nim! - wrzasnęła Alyssia doprowadzo­

na do szewskiej pasji. 

- Do licha! Zrobiłaś to ze mną, skąd mam mieć zatem 

pewność, że nie z Andre? 

- A zatem nie mamy o czym mówić - skwitowała głu­

cho. Czuła, że jeszcze chwila i się rozpłacze. Nie mogła 
sobie na to pozwolić. Nie w obecności Piersa. 

Claire miała rację, pomyślała gorzko. Wywrócił mój 

świat do góry nogami. Miłość do Nicole sprawiła, że stał 
się zgorzkniałym i cynicznym człowiekiem. Przestał też 
wierzyć w uczciwość kobiet. A zwłaszcza takich jak ja... 

- Wolisz o mnie myśleć jak najgorzej. Jesteś chamski, 

cyniczny i musiałam być chyba szalona, żeby się z tobą 
kochać. 

Oczy zalśniły jej od powstrzymywanych łez, ale tym 

razem były to łzy złości, a nie żalu. Była zła zarówno na 

siebie, jak i na Piersa. 

Zmarszczył czoło i spytał: 
- Żałujesz, że się kochałaś ze mną, czy że nie po­

wstrzymałaś się do wizyty Andre? Może to z nim wolałaś 
spędzić namiętne chwile? 

- A jak myślisz? 
- Nie wiem, dlatego pytam. 
- Sądzę, że w przeszłości spotkał cię jakiś zawód mi­

łosny i całą frustrację wyładowujesz teraz na mnie! - wy­
buchła. 

W pokoju zaległa martwa cisza. 

background image

Co ja zrobiłam? - przestraszyła się swojej szczerości. 

Jeszcze bardziej zdenerwowała się, widząc wyraz twarzy 
Piersa. 

Podeszła do schodów, ale nim zdołała na nie wejść, 

usłyszała głos dochodzący z salonu: 

- A więc to tym zajmujesz się całymi dniami. Speku­

lujesz na temat czegoś, co cię zupełnie nie powinno inte­
resować? 

Odwróciła się do niego. 
- Gdybyś był ze mną szczery, nie musiałabym speku­

lować - stwierdziła w końcu. 

- Moja przeszłość w ogóle nie powinna cię intere­

sować. Niech ci się nie zdaje, że tylko dlatego, iż się 

kochaliśmy na plaży, jestem ci winien jakiekolwiek wy­

jaśnienie. 

Jego słowa były jak wymierzony policzek. Krew ude­

rzyła jej do łowy i Alyssia poczuła, że się chwieje na 
nogach. Niestety, nie umiała znaleźć żadnej ciętej riposty. 

Miał rację, i to najbardziej bolało. Pokochała go, a on 

opędzał się od niej jak od natrętnej muchy. 

Bez słowa weszła na schody, żeby po chwili zatrzasnąć 

drzwi swojej sypialni. Rzuciła się na łóżko i przykryła 
głowę poduszką. Szloch rozsadzał jej piersi, ale zagryzła 
wargi, próbując się opanować. 

Nie chciała dać Piersowi satysfakcji. Gdyby wieczorem 

ujrzał jej zaczerwienione i opuchnięte oczy, od razu do­
myśliłby się, że płakała. 

Pogrążona w smutku nie usłyszała, kiedy ktoś wszedł 

background image

do jej pokoju. Dopiero skrzypnięcie drewnianej podłogi 
uświadomiło jej, że nie jest już sama. 

Piers dotknął delikatnie jej ramienia. 
- Czego chcesz? - warknęła, odsuwając poduszkę. 
Spojrzał na nią dziwnie i podszedł do okna. 
- A więc... ? - spytała z naciskiem. 
Nadal nie było odpowiedzi. Stał zapatrzony w morze. 
Alyssia poczuła, że coś w niej pęka. 
- Jeśli nieproszony wparadowałeś do mojej sypialni 

tylko po to, żeby podziwiać widoki, to równie dobrze 
możesz się stąd wynosić! W twoim pokoju też jest okno. 

Po raz pierwszy zobaczyła, że lekko się zarumienił. 

- Nie powinienem był mówić ci tych wszystkich rze­

czy - wymamrotał. 

On mnie przeprasza, pomyślała zaskoczona. 
Domyśliła się, że przyznanie się do błędu musiało go 

wiele kosztować. Wiedziała też, że sama nie była bez winy, 
nie miała jednak zamiaru tego przyznawać. Niczego nie 
żałowała. Musiała mu powiedzieć, co czuje. To ją w jakiś 

sposób oczyściło. Nie brała jednak pod uwagę agresywnej 

reakcji Piersa. 

- Świetnie - burknęła. - Teraz, kiedy spadł ci ten cię­

żar z serca, możesz już sobie pójść. 

Podszedł do jej łóżka. 
- Dziewczyno, wzbudzasz we mnie to, co najgorsze 

- powiedział, nachylając się nad Alyssią. Ręce oparł po 
obu jej stronach. W ten sposób uwięził ją, równocześnie 
nie dotykając jej. 

background image

Ogarnęła ją panika. Bliskość jego gorącego ciała pobu­

dziła Alyssię tak, że już zupełnie nie wiedziała, co ma 
zrobić czy powiedzieć. 

Ledwie udało jej się pogodzić z uczuciami, przyszedł 

i jednym zdaniem ją rozstroił. Alyssia westchnęła ciężko, 
modląc się, żeby już sobie poszedł. Rozumiała, jak musiał 
czuć się Syzyf, raz po raz wtaczając głaz pod górę. 

- Najbardziej lubię, kiedy milczysz - wyznał, znaczą­

co patrząc w jej oczy. 

Przymknęła oczy, próbując zdystansować się do tego, 

co się dzieje. Wtedy Piers ujął pukiel jej włosów i piesz­
czotliwym gestem przesunął z jej twarzy za ucho. Wes­
tchnęła, a wtedy pocałował ją namiętnie. Nagle przyciąg­
nęła Piersa do siebie tak, że opadł na nią całym ciężarem 
swojego ciała. Wpiła się w jego wargi, jakby obawiała się, 
że zmieni zdanie i odejdzie. 

Nie miał takiego zamiaru. Wtulił się w nią, po czym 

ręką sięgnął do jedwabnej pończochy, która okrywała jej 
nogę. Zsunął ją i odrzucił na krzesło. W ślad za nią pole­
ciała druga pończocha Alyssi. 

Dziewczyna czuła się dziwnie, wiedząc, że ma na sobie 

tylko jedwabną sukienkę. Piers jednakże nie przestał jej 
rozbierać i chwilę potem leżała nago, próbując szybko 
rozebrać kochanka. 

- Jesteś najbardziej nieznośną dziewczyną, jaką znam 

- szepnął jej do ucha. - Ale pragnę cię tak mocno, że to 
aż boli. 

- Ja też cię pragnę. 

background image

Kiedy sięgnęła do klamry jego paska, odepchnął jej 

dłoń i sam się rozebrał. 

- Chcę spędzić cały dzień w twoim łóżku - powiedział 

znacząco. - Będę całował każdy centymetr twojego cu­
downego ciała. 

Kiedy pochylił się nad jej piersiami, wygięła się, do­

magając się pieszczot. Wiedziała, że Piers może jej poda­
rować tylko te chwile i że nie będzie wspólnej przyszłości. 
W tym momencie jednak pragnęła go tak mocno, że po­
żądanie wzięło górę nad rozsądkiem. 

Ich ciała splotły się w namiętnym uścisku. 
Kiedy w końcu opadli nasyceni na poduszki, Alyssia 

powiedziała: 

- Nie chcę zobowiązań, Piers. Wiem, że i ty tego nie 

chcesz. Będę cieszyć się każdą minutą spędzoną w twoim 
towarzystwie. 

- I to ci wystarczy? - spytał miękko, gładząc jej dłoń. 
- Tak - wyszeptała. 
Przyciągnął ją do siebie i po chwili znowu całowali się 

z pasją. 

Alyssia zamknęła oczy, delektując się doznaniami. Tak 

jak mówiła wróżka, mężczyzna, którego pragnęła, był nie 

do okiełznania. Musiała tylko jeszcze coś sprawdzić. 

- Piers, spod jakiego jesteś znaku? - spytała, przery­

wając pocałunek. 

- Jestem Wodnikiem - odparł, całując jej szyję. 
Strzeż się Wodnika! 
No cóż, teraz jest już trochę za późno, skwitowała. 

background image

Kiedy tylko została sama, postanowiła jednak przeczy­

tać opis dotyczący Piersa. Otworzyła gazetę pod znaczą­
cym tytułem „Wróżka" i zaczęła czytać: 

Osoby urodzone pod znakiem Wodnika sprawiają wra­

żenie nieśmiałych i zwykle obawiają się zrobić pierwszy 
krok. Jeśli jednak są odpowiednio umotywowane, ciężko 

pracują, by utrzymać związek. Dla miłości gotowe są 

zdziałać cuda. Wodnik oczekuje od swojego partnera do­
skonałości, sam jednak również do niej dąży. Nie znosi 
kłamstwa i krętactwa. Jest osobą skrytą nie lubi zatem 
mówić o swoim życiu prywatnym. Drażnią go osoby, które 
za wszelką cenę starają się 'wypytać go o szczegóły życia 
miłosnego. Jako kochanek, Wodnik jest zmysłowy i deli­
katny. Zachęcony umie jednak wybuchnąć wulkanem po­
żądania. 

Zapowiada się nieźle, pomyślała Alyssia z ironią. 
Znaki, z którymi Wodnik tworzy udaną parę to: Byk, 

Baran, Rak i Skorpion. W przypadku Ryb i Strzelca ciężko 
znosi zmienne nastroje partnera. 

Jeżeli Wodnik skupi się na karierze zawodowej, osiąga 

wspaniałe wyniki. Jego kreatywny umysł zachwyca praco­
dawców. Wodnik najlepiej jednak sprawdza się w artysty­
cznych zawodach, które rozwijają jego poczucie piękna. 
Zawody, w których osiąga mistrzostwo, to: pisarz, grafik, 
architekt, malarz lub rzeźbiarz. Wodniki bywają też wy­
śmienitymi szefami kuchni i lekarzami. 

Ulubionym kolorem jest granat bądź ciemny szafir. 

Wodniki lubią wygodnie się ubierać i nie zwracają uwagi 

background image

na modę. Styl ubioru zawsze dopasowują do okazji oraz 
własnego wyglądu. Wodniki nie lubią, kiedy ktoś narzuca 
im własne zdanie lub usilnie przekonuje do wyznawanych 

przez siebie poglądów. Dlatego też stronią od tłumów 

i bezsensownych pogawędek przy stole. 

Dziewczyna odsunęła na bok czasopismo i zamyśliła 

się. 

Czy to możliwe, by z gwiazd dało się wyczytać tak 

wiele? Większość z tego, co napisali we „Wróżce", ideal­
nie opisuje Piersa, pomyślała. 

Piers wszedł do sypialni i spojrzał na nią płomiennym 

wzrokiem. Była pewna, że nie przeczyta już ani słowa. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Alyssia już wcześniej planowała wyjazd do St. Tropez, 

jednak kiedy następnego ranka Piers wpadł na podobny 

pomysł, skrzywiła się lekko. 

- Czy musimy tam jechać? Mam mnóstwo lepszych 

pomysłów na spędzanie czasu we dwoje... - Objęła go 
w pasie i pocałowała mocno w usta. 

- Tak, wiem, co masz na myśli. Niegrzeczna dziew­

czynka... 

- Czy wolałbyś, żebym była bardziej subtelna? - spy­

tała. - No wiesz, kilka zalotnych spojrzeń, trzepotanie 
rzęsami i tym podobne... 

- Nie, chyba nie. Pewnie byłbym zbyt zaskoczony twoim 

zalotnym spojrzeniem, żeby zrozumieć, co ono oznacza. 

- O czym ty mówisz? 
- O tym, że z natury jesteś bardzo bezpośrednia. 
Wstał i przeciągnął się, a Alyssia patrzyła jak zauro­

czona na napinające się mięśnie jego pleców. 

Od zeszłej nocy pragnęła go coraz bardziej. Nie miałaby 

nic przeciwko temu, żeby zostać przez cały dzień w łóżku. 

- Cóż, nie wiem, czy mam to uznać za komplement, 

czy raczej przytyk... 

background image

Piers uśmiechnął się do niej szeroko. 
- Włóż bikini, a ja spróbuję rozruszać swój samochód. 

- To powiedziawszy, zaczął się ubierać. 

- Nigdy nie wkładam kostiumu, kiedy jadę do St. Tra­

pez - powiedziała, uśmiechając się przekornie. - Wiesz 
przecież, że jest tam plaża dla nudystów... 

- Tak, wiem, ale dzisiaj zrobisz wyjątek - rzucił i wy­

szedł z pokoju. 

Niechętnie wstała i poszła do łazienki. Po szybkim pry­

sznicu ubrała się i zaczęła pakować torbę plażową. Wrzu­
ciła do niej kostium, olejek do opalania, ręcznik i okulary 
przeciwsłoneczne. Zbiegła do kuchni i z lodówki wyjęła 

butelkę wody mineralnej. Wyszła przed dom, gdzie czekał 
na nią Piers. 

Jazda okazała się bardzo przyjemna. Alyssia z zachwy­

tem podziwiała wspaniałe winnice otaczające St. Tropez. 
Jechali malowniczą drogą Corniche d'Or, zbudowaną 

wśród intensywnie czerwonych porfirowych skał. 

Alyssia pamiętała St. Tropez jako wibrujące życiem 

miasto. Teraz, kiedy u boku Piersa spacerowała wąskimi 
uliczkami, uznała, że jest tu po prostu tłoczno. 

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego chciałeś, żebyśmy tu 

przyjechali? - spytała, patrząc z niechęcią na tłum. 

Piers wzruszył ramionami. 
- Przecież to miejsce jest stworzone dla takich osób, 

jak ty. Dyskoteki, kawiarenki, restauracje - wszystko naj­

lepszego gatunku. Wydawało mi się, że będziesz się tli 
czuła jak ryba w wodzie. 

background image

Miał rację. Dawniej byłaby zachwycona. Zdziwiła się 

tylko, że Piers nie zauważył jej przemiany. 

Może to jest sposób, żeby przypomnieć mi, że nie je­

stem w jego typie? Przecież to Nicole jest kobietą, którą 

kocha i podziwia. Za dwa dni będę z powrotem w Londy­
nie wśród znajomych, którzy nadal preferują takie roz­
rywki, pomyślała ze smutkiem. 

Szli Rue du Clocher, która prowadziła do kościoła St. 

Tropez. Znajdowało się tu popiersie świętego Tropesa, 
patrona miasta. Piers powiedział Alyssi, że rzeźba ta no­
szona jest podczas procesji w czasie majowej bravade. 

- A kim on był? 
- Podobno za czasów Nerona był rzymskim legionistą. 

Kiedy w roku 68 przyjął chrzest, został ścięty - opowiadał 
Piers. - Jego ciało umieszczono w łodzi z głodnym psem 
i kogutem. 

Alyssia skrzywiła się lekko. 
- W cudowny sposób fale wyrzuciły łódź z nietknię­

tym ciałem w miejscu, gdzie się teraz znajdujemy, czyli 
w St. Tropez - dokończył. 

- Czyli bravade jest świętem, które ma czcić to wyda­

rzenie? 

Kiwnął głową. 
Alyssia nigdy jeszcze nie spacerowała po mieście z tak 

dobrym przewodnikiem. Piers zaprowadził ją również do 
portu, gdzie miejscowi artyści wystawiali swoje dzieła. 
Weszli na molo Jeana Reveille'a, skąd był najlepszy widok 
na port i urocze domy o pastelowych fasadach. 

background image

Alyssia poczuła się jak prawdziwa turystka. W tej chwili 

było jej obojętne, jak wygląda. Miała na sobie białe spodnie, 
podwinięte aż po kolana, oraz granatowy podkoszulek. Żad­
na z tych rzeczy nie była tworem znanego projektanta. 

Chyba naprawdę się zmieniłam, uśmiechnęła się pod 

nosem. Dwa tygodnie w nie wykończonym domu z męż­
czyzną, który nie dba o to, co powiedzą inni, zdziałały 
cuda. Nie jestem tylko pewna, czy w tej chwili jestem 
Kopciuszkiem, czy dynią, pomyślała wesoło. Jedno wiem 
na pewno - nie jestem tą samą dziewczyną, która przyje­
chała tu pełna pretensji do świata. 

Odwróciła się nagle do Piersa i spytała: 

- O czym myślisz? 
- Jeśli chcesz wiedzieć, to... o tym, jak nie cierpię 

tłumów. I chociaż podróżując w związku z moją pracą, 
poznaję wiele nowych osób, nadal za tym nie przepadam. 

Zdawało jej się, że Piers chce jej coś przekazać. Tylko co? 
- Myślałem też o tym - wyszeptał jej na ucho - że 

byłoby dobrze, gdybym mógł znaleźć jakieś ustronne 
miejsce i kochać się z tobą. 

Poczuła, że krew w jej żyłach zaczyna szybciej krążyć. 
- Chyba nie ma tu takiego miejsca - odparła i uśmiech­

nęła się promiennie. 

- No, tak. To może pójdziemy do „Seneguier"? To 

podobno bardzo miła kawiarenka. Moglibyśmy się czegoś 
napić... 

- Czemu nie? 
Marzyła o szklance lemoniady z lodem. Kiedy podeszli 

background image

do stolika, usłyszeli za sobą znajomy głos. Ktoś wołał 
Piersa. Obejrzeli się i dostrzegli Nicole. Szła pod ramię 
z jakimś siwowłosym mężczyzną o bardzo miłej twarzy. 

To pewnie jej mąż, pomyślała Alyssia z niechęcią. 

Choć równie dobrze mógłby być jej ojcem. 

Nagle zaczęła się zastanawiać, czy Nicole przypadkiem 

nie wyszła za mąż dla pieniędzy. 

Może Piers był dopiero początkującym architektem, 

kiedy się poznali? Nicole nie chciała żyć w nędzy. Teraz 

stał się bogaty, ale ona była już mężatką. 

Scenariusz Alyssi był tak prawdopodobny, że już po 

chwili uzupełniła go innymi szczegółami podszepniętymi 
przez własną wyobraźnię. 

- Może usiądziemy razem? - zaproponowała Nicole. 

Spośród tylu ludzi na ziemi musieliśmy napatoczyć się 

właśnie na nią! Wszystko zepsuła, podsumowała Alyssia. 

Pomimo upału Nicole wyglądała tak, jakby żyła w swo­

im klimatyzowanym świecie. Sukienkę miała starannie 
uprasowaną, a włosy efektownie upięte. Makijaż nie pod­
dał się wysokiej temperaturze powietrza, więc wyglądała 
bardzo świeżo. 

Alyssia patrzyła z zawiścią, jak Nicole całuje Piersa na 

powitanie. 

Kiedy usiedli, mąż Francuzki zamówił napoje. 
Rozmawiali po angielsku, co bardzo ucieszyło Alyssię. 

Para okazała się bardzo sympatyczna i już po chwili, 
wbrew swoim założeniom, Alyssia rozmawiała z Nicole 
na temat mody. Zapytała ją nawet o dziecko. 

background image

Nicole z radością opowiadała o swoim synku. 
- Mały jest na urodzinach u kolegi - wyjaśniła. - Po­

tem go stamtąd odbierzemy. 

Alyssia słuchała opowieści Nicole na temat jej pociechy. 
- Oto dumna matka - wtrącił jej mąż. 
- Widzę. - Alyssia uśmiechnęła się uprzejmie. 
- Czy planujesz mieć dzieci? - spytała Nicole. 
- Oczywiście... kiedyś... 
- Zostawmy ich na chwilę, dobrze? 
No, nie! Alyssia nie miała ochoty iść z Nicole do to­

alety, była bowiem pewna, że poruszą tematy bardziej 
osobiste. Nie mogła jednak odmówić. 

Kiedy znalazły się w eleganckiej łazience, Nicole spytała: 
- Czy rozmawiałaś z Piersem na mój temat? 
- No... tak. Trochę. Wiem, że znacie się od bardzo 

dawna - odparła skrępowana. 

Francuzka uśmiechnęła się lekko. 

- Rozumiem, że ciebie i mojego przyjaciela coś łączy, 

non? 

- Tak... 

- Czy Piers powiedział ci coś jeszcze na nasz temat? 
- Nie. 

- Miałam nadzieję, że coś opowie... - Francuzka prze­

rwała nagle, jakby przestraszyła się, że zdradzi za dużo. 

- A może ty mi opowiesz? Nie znoszę wszystkich tych 

zagadek. Przez nie mam wieczny ból głowy. 

- Boli cię głowa? Mam ze sobą kilka tabletek - rzuciła 

Nicole, energicznie grzebiąc w swojej torebce. 

background image

Alyssia zmrużyła oczy, zastanawiając się, czy to był 

gest solidarności, czy też ma jakiś podtekst. 

- Właściwie to nie... Mówiłam w przenośni. Chcę po 

prostu, żeby się wszystko wyjaśniło. 

Nicole spojrzała na nią smutno. 
- A więc wracamy do stolika, oui? 
- Powiedz mi, co was łączy? 
- Nie mogę. To Piers musi ci wszystko wyjaśnić. On 

zrobi to najlepiej. 

No tak, Nicole za nic w świecie nie zdradziłaby przy­

jaciela. Dlaczego miałaby się zwierzać zupełnie obcej ko­

biecie? 

Alyssia przyjęła w końcu aspirynę od Nicole i zrozu­

miała, że to był jedyny pozytywny wynik ich rozmowy. 
Poza tym upewniła się, że Piers i Nicole mają romans. 

Przecież nie obiecywał ci dozgonnej wierności, powie­

działa sobie w duchu. W istocie, nawet nie wspomniał 
o tym, co nastąpi po jej powrocie do Londynu. Traktuje 
to wszystko jako wakacyjny romans, i tyle. 

W milczeniu wróciły do stolika. Nicole oznajmiła, że 

razem z mężem muszą już wracać, by odebrać syna od 
znajomych. 

Pożegnali się serdecznie. 
Mimo osobistej niechęci do Nicole Alyssia musiała 

przyznać, że nie można było nie lubić tej kobiety. Była 
urocza, zabawna i pełna wdzięku. 

Szkoda tylko, że jest także kochanką Piersa, pomyślała 

gorzko. 

background image

Piers zaproponował wspólny spacer na plażę. Alyssia 

nie była w odpowiednim nastroju, ale zgodziła się na ten 
pomysł. 

Leżąc na plaży w St. Tropez, zastanawiała się nad roz­

mową z Nicole. 

- Nie lubię publicznie okazywać uczuć - z rozmyślań 

wyrwał ją głos Piersa. - Ale wyglądasz tak cudownie, że 
muszę cię pocałować. Czy masz coś przeciwko temu? 

- spytał. 

Pochylił się nad nią i pocałował namiętnie. 
- Widać taka już jestem. Ciężko mi się oprzeć - po­

wiedziała ze śmiechem, kiedy oderwał się od jej ust. 

Od razu jednak do głowy przyszła jej myśl, że całując 

ją, z pewnością myśli o Nicole. 

- Mówisz tak, jakbyś była osobą, która całe dnie spę­

dza wpatrzona w swoje odbicie w lustrze. Czy w torebce 
nosisz cały zestaw kosmetyków? 

- Dziwne, że o tym wspominasz... 
Pochyliła się nad torebką w poszukiwaniu ewentual­

nych tubek z kremami i wszelkimi innymi mazidłami. 
Wnet jednak poczuła, że Piers nie do końca żartował. 

- Nie jestem taka - powiedziała. - I twierdząc coś 

przeciwnego, jesteś nieuprzejmy. Owszem, przyznaję, 
dawniej nosiłam przy sobie dużo kosmetyków i bardzo 

dbałam o swój wygląd, ale to się zmieniło. 

Bawiła się piaskiem, przesypując go z dłoni w dłoń. 

Nie widziała wyrazu twarzy Piersa. Bała się na niego 
spojrzeć. 

background image

- Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień, Ali - po­

wiedział cicho. - Nie możesz wymazać z pamięci swoich 
przyzwyczajeń. Jesteś tylko na wakacjach. Kiedy wrócisz 
do Londynu, wszystko będzie wyglądać tak, jak dawniej. 

- Tego nie możesz wiedzieć - mruknęła. - Nie powi­

nieneś mówić tego z takim przekonaniem. 

- Mogę, ponieważ dokładnie wiem, jak będzie wyglą­

dał twój pierwszy tydzień po powrocie do domu. 

- Innymi słowy, nie sądzisz, że mogłabym się zmienić? 
- Być może odrobinę zmieniłaś swoje wielkopańskie 

zachowanie, ale... 

- Wielkie dzięki - przerwała mu. - Jak to miło wie­

dzieć, że masz takie dobre zdanie na mój temat. 

Uśmiechnął się krzywo i pocałował ją w szyję. 
- Jedno jest pewne: nie mogę ci się oprzeć - wyszeptał. 
- Nic dziwnego. Jestem przecież twoją dziewczyną do 

łóżka... 

Piers spoważniał. 
- Sądziłem, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy? 
- Oczywiście - odparła, obracając się na brzuch. 
- To dlaczego mam wrażenie, że wciąż coś między 

nami nie gra? 

- Nie wiem - powiedziała obojętnym tonem. 

Czekał, aż coś doda, kiedy jednak nadal milczała, usiadł 

i dotknął jej ramienia. 

Uśmiechnęła się smutno. 
- Czy dużo podróżujesz w swojej pracy? - spytała, 

chcąc zmienić temat rozmowy. 

background image

- Co za dziwne pytanie. Tak. 
- Czy często odwiedzasz te okolice? - Machnęła dło­

nią, wskazując Riwierę. 

- Dosyć często. Lubię tu przyjeżdżać. Skąd nagle tyle 

pytań? Do czego zmierzasz? 

- Do niczego - burknęła i obróciła się na brzuch. 
- Jesteś pewna? Bo przed chwilą poczułem się jak na 

przesłuchaniu. Mam nadzieję, że nie zaczęłaś się nagle 
interesować moim życiem prywatnym? 

- Prywatnym? Skądże znowu - odparła ironicznie. 

Czuła, że psuje tę chwilę, nie mogła jednak się powstrzy­
mać. - Tak tylko pytałam, z ciekawości. 

- A może chcesz wybadać, jak to jest między nami? 
Nie odezwała się. Nie ufała swoim reakcjom. Wolała 

przemilczeć to, co cisnęło jej się właśnie na usta. 

Piers niecierpliwił się, czekając na jej odpowiedź. 
- Co w ciebie wstąpiło? Było tak przyjemnie, a ty na­

gle zamieniłaś się w Świętą Inkwizycję. 

- To nieprawda - zaprzeczyła wbrew sobie. 

Szybko jednak zamilkła, otrzepując swój ręcznik z pia­

sku. Usłyszała, że Piers wciąga głęboko powietrze. 

- Czy masz zamiar przeleżeć tak cały dzień, czy może 

porozmawiasz ze mną? - spytał ze złością. - A może już 

się mną znudziłaś? 

Najpierw chciała wybuchnąć ironicznym śmiechem, 

ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. 

- Znudziłam?! 
Piers mimowolnie podał jej koło ratunkowe. Miała już 

background image

pretekst, żeby zakończyć ich znajomość z podniesionym 

czołem. 

- Tak, chyba masz rację. Dobrze mnie oceniłeś, szybko 

nudzę się zdobyczą. Dlatego też spotykam się z tyloma 
facetami... No i Andre... 

Piers wyglądał tak, jakby miał za chwilę eksplodować. 

Żyły na jego szyi napięły się, a dłonie zacisnął tak mocno, 
że pobielały mu kostki. 

- Nie mów mi, że jestem tylko przerywnikiem w two­

im życiu. Wiem, że ci na mnie zależało, w innym razie nie 
spałabyś ze mną... 

- Skoro tak mówisz - powiedziała obojętnym tonem. 
- Wiesz co? Nie zamierzam mieszkać u kogoś takiego 

jak ty. Zostanę w St. Tropez i wynajmę sobie pokój do 

czasu twojego wyjazdu. 

Wstał, otrzepał ręcznik z piasku i zarzuciwszy go sobie 

na ramię, odszedł. 

I tak w kilka minut rozwiązałam problem pożegnania, 

pomyślała Alyssia z ironią. 

Poleżała jeszcze chwilę na plaży, po czym zebrawszy 

swoje rzeczy, ruszyła na postój taksówek. 

Nikt jeszcze nie umarł z powodu złamanego serca, po­

cieszała się w myślach. Po tygodniu w Londynie zapomnę 
o wszystkich kłopotach... 

Nie spieszyło jej się z powrotem do domu. Postanowiła, 

że musi nieco ukoić nerwy, a ponowny spacer po St. Tro­
pez mógłby ją rozluźnić. Zebrała swoje rzeczy i wrzuciła 

je do torby plażowej. 

background image

Kiedy przechodziła obok portu, dostrzegła szyld z na­

pisem „Musee de l'Annociade" i zaintrygowana podeszła 
bliżej. Przed sobą miała ładny budynek z XVIII wieku 
z ozdobionym reliefami wejściem. 

Wewnątrz znajdowała się nowoczesna galeria, otworzona 

w roku 1955 w dawnej kaplicy de l'Annociade. Kaplicę 
wzniesioną w roku 1568 przebudował na muzeum Louis 
Sue. Zaczątkiem galerii były obrazy Paula Signaca i innych 

artystów, którzy przyjechali za nim do St. Tropez. Obecnie 
znajdowało się tu wiele wybitnych dzieł malarstwa postmo­

dernistycznego z końca XIX i początku XX wieku. 

Alyssia przypomniała sobie, że gdzieś przeczytała, iż 

w 1961 roku, tuż po otwarciu muzeum, skradziono 65 
cennych obrazów. Zadziwiający był fakt, że w niecały rok 
później zostały one w cudowny sposób odzyskane i pod­
dane renowacji. 

Dziewczyna postanowiła wejść do muzeum i spokojnie 

obejrzeć jego zbiory. Jej uwagę przykuł obraz zatytułowany 
„Wiek harmonii". Alyssia nie przepadała za techniką poin-
tylisfyczną. Miało się wrażenie, że obrazy takie może wy-
kropkować każde dziecko. Signac jednak odszedł od tego 

stylu i w swoim obrazie posłużył się miękką i płynną linią. 

Alyssia westchnęła, myśląc, jak z własnej głupoty za­

przestała malowania. 

Wychodząc z muzeum, poczuła się oczyszczona 

i uspokojona. Było jej lżej na sercu. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Kiedy wylądowała na lotnisku Heathrow, wspaniała 

pogoda przypomniała jej niedawne chwile spędzone na 
południu Francji. 

Rano ze smutkiem opuściła domek na Riwierze. Była 

pewna, że w życiu nie spotka jej już nic miłego. 

Wmawiała sobie, że sprawy mogły skończyć się gorzej. 

Cieszyła się, że Piers nie przyjechał się z nią pożegnać. 
Nie zniosłaby widoku jego twarzy, nie po tym, co mu 
powiedziała na plaży w St. Tropez. 

Jego nieobecność zaoszczędziła jej przykrości i cyni­

zmu, którym z taką lubością ją raczył. 

Allysia wstała wcześnie, żeby zdążyć się spakować. Po 

powrocie z St. Tropez była tak załamana, że nie mogła 

sobie poradzić nawet ze spakowaniem swoich rzeczy. 

Czekając na taksówkę, która zawiozłaby ją na lotnisko 

w Nicei, miała przed oczami romantyczne chwile spędzo­
ne z Piersem. Taksówka, która zajechała przed dom, jesz­
cze tylko pogłębiła smutek dziewczyny. Był to stary sa­
mochód i Alyssia obawiała się, że nie dojedzie nim do 
lotniska. 

To byłoby prawdziwie znaczące zwieńczenie mojego 

background image

pobytu we Francji, gdyby ten grat zepsuł się po drodze, 
pomyślała gorzko. 

Na szczęście zdążyła na samolot. Nie wyjrzała przez 

okno, dopóki maszyna nie wzbiła się w powietrze. 

Gdy tylko dotarła do Londynu, zadzwoniła do Simone. 

Opowiedziała przyjaciółce o wszystkim, co zaszło między 
nią a Piersem i jak postanowiła skończyć ich dziwaczny 
związek. Pod koniec rozmowy szlochała w słuchawkę. 

Simone nie wiedziała, jak mogłaby pocieszyć Alyssię. 

Dziewczyna jednak wyjaśniła Francuzce, że cieszy się, iż 
mogła się po prostu komuś wyżalić i to jej w zupełności 
wystarczy. 

- Już się uspokoiłam i nie myślę o nim - powiedziała. 
- Tak? Szczerze mówiąc, sądzę... że zrobiłaś wielki 

błąd. Coś iskrzyło między wami, a ty pozwoliłaś, żeby 
zgasło. Stanowilibyście idealną parę, czułam to. 

- Cóż, teraz już niczego nie odkręcę - przerwała jej 

Alyssia. 

Zdała sobie sprawę, że to, czego najmniej teraz potrze­

bowała, to rozgrzebywanie już i tak zakończonej sprawy. 
Rozmyślanie nad tym, co mogłoby się stać, nie miało 
zupełnie sensu. 

Cały następny tydzień spędziła, dryfując w pozamate-

rialnym świecie, poruszając się niczym automat. W końcu 

jej ojciec, widząc, że córka bez celu krąży po pokojach, 

spytał zirytowany: 

- Czy ty nie masz nic do roboty? Snujesz się tak i snu­

jesz... 

background image

- Prawdę mówiąc, nie. Nic sensownego nie przychodzi 

mi do głowy. 

Jeśli tak mam spędzić całe swoje życie, to lepiej będzie, 

jeśli szybko znajdę coś, czym mogłabym się zająć, pomy­

ślała. 

Czuła się podle, że okłamała Piersa, mówiąc o swoich 

uczuciach. Nie chciała jednak, żeby to wszystko sprawiło, 
że zamieni się w żałosnego ducha, błądzącego po poko­

jach i korytarzach. 

Z drugiej strony, to przecież oczywiste, dlaczego czuję 

się tak fatalnie, myślała. Kocham Piersa i pewność, że 

nigdy już go nie zobaczę, zabija mnie, stwierdziła. 

Nie mogła przestać o nim marzyć. Prześladował ją 

w dzień i w nocy. Wielokrotnie wmawiała sobie, że jest 
tylko łajdakiem, który zabawił się jej kosztem. Niestety, 
nie zmniejszało to jej bólu. 

Czas leczy rany, pocieszała się. Zapomnę o nim. 
Niemniej jednak w chwili obecnej widziała przed sobą 

widmo samotnych dni przeciągających się w nieskoń­
czoność. 

Wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak 

bardzo uzależniła się od Piersa. Dopiero teraz to do niej 
dotarło. 

Alyssi brakowało jego energii, codziennych żartów, 

a nawet jego zgryźliwych uwag. 

Pod koniec tygodnia zadzwoniła do Jonathana, żeby 

powiedzieć mu, że zrywa zaręczyny. To, czego wcześniej 

się tak bardzo obawiała, okazało się wręcz dziecinnie pro-

background image

ste. Wiedziała, że załatwienie takiej sprawy przez telefon 

było z jej strony tchórzostwem, ale nie przejęła się tym. 
Zdecydowała, że Jonathan nie zasługiwał na więcej wy­

siłku z jej strony. 

O dziwo, sam Jonathan zniósł to ze stoickim spokojem. 

Ucieszyła się, że nie próbował przekonać jej, że podjęła 
złą decyzję. 

W sobotę wieczorem, czując, że musi coś ze sobą zro­

bić, oznajmiła zaskoczonemu ojcu, że wychodzi. 

- Świetny pomysł - przyznał po chwili pan Stanley. 

- Nie mogę już słuchać twojego smętnego marudzenia 
- dorzucił, uśmiechając się do córki. 

- Wcale nie marudzę- zaprotestowała. 
- No dobrze, idź i baw się dobrze. 

Przekomarzając się z ojcem, poczuła się nieco lepiej. 
Postanowiła, że pójdzie na Covent Garden do sklepu 

dla artystów. Spacerując między półkami, wybierała pędz­
le, farby oraz blok. Kupiła to wszystko z myślą, iż na­
maluje Piersa Morrisona. 

Szybko wróciła do domu, nie mogąc się doczekać, aż 

zacznie malować. 

Miała nadzieję, że w ten sposób łatwiej będzie jej wy­

rzucić Piersa z myśli. 

Zasiadła do pracy. Malowanie pochłonęło ją bez reszty 

i ojciec musiał ją kilkakrotnie wzywać na posiłki, bo zu­
pełnie o nich zapominała. Miała trudne zadanie. Wiedzia­
ła, że nie tak łatwo będzie oddać każdy rys twarzy Piersa. 
Był tak skomplikowanym człowiekiem... 

background image

Pod koniec drugiego tygodnia pracy miała już pew­

ność, że nie tylko nie pozbędzie się Piersa ze swoich myśli, 
ale jeszcze bardziej zapragnie znaleźć się w jego ramio­
nach. 

Codziennie, wchodząc do pokoju, który stał się jej pra­

cownią, z westchnieniem wpatrywała się w swoje dzieło. 

Starała się właśnie uwypuklić kształt brody Piersa, kie­

dy do pokoju wszedł jej ojciec. 

- Ktoś dzwoni do ciebie. 
- Kto? - zdziwiła się Alyssia. Z Simone rozmawiała 

już rano. 

- Pojęcia nie mam - odparł ojciec, uśmiechając się 

przepraszająco. 

- Mężczyzna czy kobieta? - wypytywała dalej. 
- Naprawdę, kochanie, czy nie łatwiej byłoby po pro­

stu podejść do telefonu? Mam wrażenie, że powoli zamie­

niasz się w pustelniczkę. 

- Halo? - odezwała się Alyssia, podnosząc słuchawkę. 
- Witaj - odezwał się kobiecy głos w słuchawce. Głos, 

który przypomniał Alyssi ból minionych tygodni. 

- To ja, Nicole - powiedziała kobieta, nie słysząc od­

powiedzi. - Pamiętasz mnie? 

Czy cię pamiętam? Dobre sobie, pomyślała Alyssia, 

zaciskając mocno powieki. 

- Tak, oczywiście, że cię pamiętam, W jakiej sprawie 

dzwonisz? 

- Och, mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam? Dowie-

background image

działam się od Piersa, że mieszkasz w Londynie, i posta­
nowiłam, że do ciebie zadzwonię. 

- Wciąż nie powiedziałaś, dlaczego dzwonisz - znie­

cierpliwiła się Alyssia. 

- Jestem w Londynie... Sądzę, że powinnyśmy się 

spotkać. 

- Po co? 
- Żeby porozmawiać. 
- Już rozmawiałyśmy. - Czy raczej ty mówiłaś, a mnie 

pękało serce, pomyślała Alyssia. 

- Ale my naprawdę musimy sobie coś wyjaśnić. Pro­

szę, to jest dla mnie bardzo ważne - naciskała Nicole. 

- W porządku, gdzie chcesz się spotkać? 

Sądziła, że Nicole umówi się z nią w jakiejś modnej 

restauracji, ale tak się nie stało. Francuzka chciała się 

spotkać w hotelu, w którym się zatrzymała. Rozmowa 

miała nastąpić w jej pokoju hotelowym. 

Alyssia zanotowała dokładnie adres hotelu i numer 

apartamentu. 

- A może wolałabyś się ze mną spotkać w holu? - spytała 

Alyssia. - Mogłybyśmy pójść do kawiarenki na parterze. 
Mam mnóstwo spotkań i nie będę mogła długo zostać. 

- Nie - odparła szybko Nicole. - Wolę, żebyś przyszła 

do mojego pokoju. Powiedzmy około piątej. Czy odpo­
wiada ci ta godzina? 

- Tak. 
- Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu - rzuciła Fran­

cuzka i pożegnała się. 

background image

Alyssia dopiero po odłożeniu słuchawki poczuła, jak 

bardzo była spięta. Otarła spocone dłonie o fartuch i wró­

ciła do studia. 

Postanowiła, że nie będzie nerwowo wyczekiwać chwi­

li spotkania z Nicole. Pracowała przecież nad portretem 
Piersa Morrisona. 

Przed czwartą zaczęła przygotowywać się do wyjścia. 

Włożyła zwiewną spódnicę i dopasowany top. Zerknęła na 
zegarek, ze zniecierpliwieniem licząc minuty. Nie chciała 
być przed umówionym czasem, więc usiadła w salonie 
i chwyciła jedną z gazet, leżących na pobliskim stoliku. 
Przerzucała strony z nadzieją, że coś przykuje jej uwagę. 

Kiedy tak się nie stało, odłożyła gazetę sta miejsce i

 za­

częła chodzić po pokoju. Cieszyła się, że nie widzi jej teraz 
ojciec, bo z pewnością wypytywałby, dokąd idzie i dla­
czego tak się tym denerwuje. 

W końcu uznała, że może już wyjść z domu. Nie­

spiesznie rozejrzała się za taksówką. 

Jadąc do hotelu, denerwowała się jeszcze bardziej. Naj­

bardziej drażnił ją fakt, że tak do końca nie wiedziała, 
o czym chce rozmawiać Nicole. 

W godzinach szczytu samochody ledwie sunęły po uli­

cach. Korki spowolniły ruch i Alyssia nagle zaczęła się 
martwić, że może się spóźnić na spotkanie. 

Nieznośny upał wlewał się przez uchylone okno ta­

ksówki. Kierowca próbował nawiązać rozmowę z Alyssią, 
ale monosylabiczne odpowiedzi pasażerki zniechęciły go 
i w końcu zamilkł. 

background image

Wysiadłszy z samochodu, Alyssia poprawiła sukienkę 

i opaskę na włosach. W hotelu skierowała się do recepcji. 
Zapytała o Nicole. 

- Pani Giraud powiedziała, że musi na chwilę wyjść 

z hotelu, ale zaraz wróci. Prosiła, żeby pani zaczekała na 
nią w pokoju - poinformowała ją recepcjonistka. 

- Musiała wyjść? - zdziwiła się dziewczyna. 
Z mieszanymi uczuciami weszła do pokoju Nicole. 

Na środku pomieszczenia stał okrągły stolik, a na nim 
wiaderko z lodem, z którego wystawała butelka szam­
pana. 

Alkohol? - zdziwiła się Alyssia. O tej porze? Albo to 

jakiś dziwny zwyczaj hotelowy, albo Nicole ukrywa coś 
jeszcze prócz romansu z Piersem. Przecież nie przygoto­

wała tego dla mnie. Ledwie się znamy. 

Rozejrzała się po pokoju, podziwiając luksusowy wy­

strój wnętrza, stare meble i gustowne obrazy na ścianach. 
Podeszła do pokrytej aksamitem sofy i usiadła, mając na­

dzieję, że nie będzie musiała długo czekać na powrót 
Nicole. 

Próbowała się czymś zająć. Niestety, w pokoju nie było 

niczego do poczytania. Przejrzawszy zatem broszurkę 
o hotelu oraz menu tutejszej restauracji, zaczęła nerwowo 
zerkać na zegarek. 

Dziwiła się, że pomieszczenie sprawia wrażenie nie 

zamieszkanego. Wstała i podeszła do szafy. Otworzywszy 

ją, znieruchomiała zaskoczona. 

Nie było tu żadnego ubrania. W zasadzie nie było tu 

background image

niczego, co sugerowałoby, że w pokoju ktoś aktualnie 
mieszka. 

Alyssię ogarnęła panika. 
A może to nie z Nicole rozmawiałam przez telefon? 

Tylko po co obca osoba zapraszałaby mnie do hotelu? 
- zastanawiała się. 

Zadzwoniła do recepcji i upewniła się, że jest w odpo­

wiednim pokoju. 

- Nie ma tu żadnych ubrań - zauważyła sucho - tylko 

szampan w kubełku z lodem. 

- To nie jest pomyłka, panno Stanley - odparła dziew­

czyna z recepcji. - Jestem pewna, że pani znajoma wkrót­

ce się pojawi. 

Cóż, jeśli Nicole nie wróci w ciągu najbliższego kwa­

dransa, wychodzę, zdecydowała. 

Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej dzi­

waczna. Nagle Alyssia usłyszała zgrzyt klucza w zamku. 

Nareszcie, pomyślała z ulgą. 
Wstała, gotowa poinformować Nicole, że właśnie miała 

zamiar wyjść. W tym momencie otworzyła szeroko oczy, 
najpierw ze zdumienia, a potem przerażenia. 

To nie była Nicole ani żadna inna kobieta. W drzwiach 

stał Piers Morrison we własnej osobie. 

- Co ty tutaj robisz? - spytała Alyssia cicho. Odrucho­

wo poprawiła sukienkę. Drżały jej dłonie. 

Piers otrząsnął się z początkowego zaskoczenia. 
- Mógłbym cię zapytać o to samo - odparł chłodnym 

tonem, nadal stojąc przy drzwiach. 

background image

Alyssia podeszła z powrotem do sofy i usiadła na niej 

z ulgą. Nie była pewna, czy nogi nie odmówią jej posłu­
szeństwa, gdyby stała dłużej. 

Nie patrzyła na niego. Nie chciała. Marzyła o jakiejś 

nagłej trąbie powietrznej, która zmiotłaby z pokoju gigan­
tyczne łóżko i wiaderko z szampanem. 

Piers podszedł do wielkiego łoża i usiadł na nim, lekko 

zapadając się w miękkim materacu. Przeczesał dłońmi 
kruczoczarne włosy i westchnął ciężko. 

- Przyszłam tu, żeby spotkać się z twoją przyjaciółką 

- odezwała się Alyssia nienaturalnie wysokim głosem. -

Gdybym przypuszczała, że zobaczę tu ciebie, wierz mi, 
nawet nie weszłabym za próg. 

- Dziwne... ja też przyszedłem się z nią spotkać. 
- Ach, tak? - starała się zapanować nad swoim gło­

sem. - Chociaż... właściwie nie powinno mnie to dziwić, 

prawda? 

Poczuła, że zazdrość chwyta ją za serce. Widziała też, 

że jej uwaga dotknęła Piersa. Wstał z łóżka i podszedł do 
okna. Oparł się o parapet i wbił wzrok w Alyssię. Nie była 
pewna, czy jego oczy wyrażają gniew, czy zwykłą niechęć. 
Jedno było pewne: nie cieszył się na jej widok. 

- Insynuujesz coś bardzo brzydkiego. Ale pewnie po­

winienem się tego po tobie spodziewać... - powiedział 
w końcu. 

Mówił tak lodowatym tonem, że Alyssia poczuła zimne 

dreszcze na plecach. 

- Co masz na myśli? 

background image

- To, że powinienem był ufać swojej pierwszej opinii 

na twój temat. 

- Powinieneś był - potwierdziła. 
Jak śmiał zachowywać się tak, jakby to ona wszystkie­

mu była winna? Tak jakby oczekiwał, że przeprosi go za 
swoje zachowanie. 

- Przyznam jednak, że nie rozumiem, skąd u ciebie 

taka świętoszkowata mina. Wiem, co cię łączy z Nicole. 

- Doprawdy? A co dokładnie wiesz? Może niepotrzeb­

nie pytam. Znam twoją wybujałą wyobraźnię i wiem, do 
czego jesteś zdolna. 

- Jak śmiesz?! - Alyssia pobladła ze złości. 
- Nadal się denerwujesz, kiedy ktoś mówi ci prawdę 

prosto w oczy? 

Oderwał od niej wzrok i zaczął bawić się frędzlami 

zasłony. 

Alyssia pomyślała, że chętnie udusiłaby go za pomocą 

tej zasłony. 

- Ty to nazywasz prawdą? Przecież nie powiedziałbyś 

jej, nawet gdyby od tego zależało twoje życie. 

Jeszcze chwila i się rozpłaczę, przestraszyła się w duchu. 
- O czym ty mówisz? 
- A jak sądzisz? - odparła lodowatym tonem. - Wy­

bacz, że wyciągnęłam pochopne wnioski. W końcu przy­

szedłeś tylko do pokoju Nicole... Moja obecność wytrą­
ciła cię z równowagi. Domyślam się, że zaraz mi powiesz, 
że przyszedłeś tu rozmawiać o polityce! 

Piers podszedł do niej. 

background image

- Być może masz rację. Przyszedłem tu, by przespać 

się z Nicole. 

Alyssia poczuła, jak serce wali jej w piersi. 

- Dlatego tutaj przyszedłeś? - dopytywała się. 
- Dlaczego chcesz znać odpowiedź? 
- Wcale nie chcę - skłamała szybko. - Uważam tylko, 

że to obrzydliwe... mieć romans z mężatką. 

Odwrócił się od niej. Podszedł ponownie do okna. 
Teraz, pomyślała. To dobry moment, żeby wyjść. 
Nie wyszła jednak. Nie mogła. Jakaś siła kazała jej 

zostać. 

- Boisz się moich pytań? 

- Nie ma na świecie rzeczy, której bym się bał - odparł. 

- Mógłbym ci wszystko powiedzieć. Ale nie zamierzam. 
Twoje domysły z pewnością ci wystarczą. 

Zamilkł, a ona poczuła się jak wścibska nastolatka. 
To nie moja sprawa, co on robi z Nicole, tłumaczyła 

sobie. 

Nagle oboje drgnęli, słysząc dzwonek telefonu. 
Piers podniósł słuchawkę. Przez chwilę rozmawiał ci­

cho, po czym rozłączył się. 

- Czy to była Nicole? - spytała Alyssia. - Sprawy 

przybrały nieco inny obrót, niż planowałeś, prawda? 

- Niezupełnie - odparł enigmatycznie. Opadł na sofę 

obok dziewczyny. 

- Miałeś chyba jakiś plan? - Odsunęła się lekko. -

Choć lepiej nie odpowiadaj. Nie chciałabym, żebyś zmie­
niał swoje przyzwyczajenia. 

background image

Ich oczy spotkały się i Alyssia była zaskoczona, wi­

dząc, że Piers nie jest wcale zły. Sprawiał raczej wrażenie 
zakłopotanego sytuacją. 

Nie chciała jednak czekać, aż wszystko się wyjaśni. 

Miała dosyć tego pokoju, Nicole i przede wszystkim Pier­
sa. Chwyciła torebkę i ruszyła do drzwi. 

- Itak nie mamy już o czym mówić. Muszę załatwić 

pewne sprawy, więc wychodzę. 

Nie usłyszała, kiedy podszedł do niej od tyłu. Odwrócił 

ją do siebie i ujął jej dłonie. Alyssia nie miała siły, żeby 
je wyrwać. Poczuła dreszcz podniecenia w całym ciele. 

- Zaczekaj - szepnął. 
- Jeśli mnie nie puścisz, zacznę krzyczeć - ostrzegła, 

drżąc z emocji. 

- Na to jest tylko jedna metoda... - powiedział i po­

chylił się nad jej ustami. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Alyssia ujrzała pragnienie w jego szarych oczach. Kie­

dy ich usta spotkały się w pocałunku, bezsilna oparła się 
o drzwi. 

Początkowo próbowała go odepchnąć, ale wnet zanie­

chała szamotania. Pogłębiła namiętny pocałunek i wtuliła 

się w silne ramiona Piersa. 

Jego pasja wznieciła w niej ogień i czuła, jak falami 

rozpalał jej ciało. 

Chciała to zwalczyć, wiedziała bowiem, że związek 

z Piersem nie ma przyszłości. 

- Nie - szepnęła w końcu. 
- Nie? Dlaczego? - wymamrotał, całując jej twarz. 
- Pomówmy o tym... - Próbowała odsunąć się od nie­

go, ale była uwięziona. Z tyłu miała drzwi, a przed nią stał 
Piers. 

- Omówimy to później - odparł, napierając na jej usta. 
Wokół nadgarstka okręcił sobie pasmo jej włosów. Pu­

kiel był jedwabisty i pachniał miodem. Piers jak odurzony 
wdychał zapach jej włosów. Jego ręce wędrowały po ca­
łym ciele dziewczyny. Pieścił ją zapamiętale, mrucząc pod 

background image

nosem coś, czego Alyssia nie była w stanie zrozumieć. Nie 
była zresztą pewna, czy nie mówił po francusku. 

Jeśli zaraz się nie opanuję, myślała, wylądujemy na tym 

wielkim łóżku. Nie mogę sobie na to pozwolić, zdecydo­
wała. W przeciwnym razie do końca życia miałabym sobie 
za złe, że wykorzystał mnie, ku obopólnemu zadowoleniu, 
facet zakochany w innej. 

Zmusiła swoje ciało do posłuszeństwa. 
- Nie możesz tego robić! - wybuchła. 
- Niczego ci nie robię - wyszeptał jej do ucha. - Ro­

bimy to sobie nawzajem. 

- A gdybym się tu dzisiaj nie pojawiła? Czy pieściłbyś 

teraz Nicole? 

Cofnął się nagle i popatrzył na Alyssię. 
- Chcesz rozmawiać? - spytał ochrypłym z podniece­

nia głosem. - To porozmawiamy. 

- Nie tutaj... 
- Obawiasz się czegoś? - Uśmiechnął się krzywo. 
Ujął ją pod ramię i zaprowadził na sofę. Usiadł przy 

niej i objął ją ramieniem. 

- Czego miałabym się obawiać? - udała zdziwienie. 

Jednak jej obojętna mina nie zwiodła Piersa. 

- Nie czego, tylko kogo. Mnie. A może tego wspania­

łego łóżka pod ścianą? Czy może tego, że bez względu na 
to, jak bardzo się starasz to ukryć, pragniesz mnie równie 
mocno, jak ja ciebie... ? 

- Nic, tylko: pragnę, pragnę i pragnę - zirytowała się 

Alyssia. - Czy to cały zakres twojego słownictwa? 

background image

Szare oczy Piersa przewiercały ją spojrzeniem. Czuła 

się naga i bezbronna. 

- Nie - mówił miękko. - Nie cały. Potrzebuję cię. Nie 

zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie uciekłaś. 

- Wcale nie uciekłam! - Głos drżał jej tak bardzo, że 

nie zdołała powiedzieć nic więcej. 

On mnie potrzebuje! - myślała. Ale to nie jest to samo, 

co miłość. Potrzebuje nie mnie, tylko mojego ciała. Fa­
scynuje go nie moja ciekawa osobowość, tylko długie nogi 
i blond czupryna... 

Mężczyźni zawsze mówili jej o swoich potrzebach 

i o miłości. Wiedziała jednak, że to, co nazywają kocha­
niem, w rzeczy samej jest tylko pożądaniem. Śmiała się, 
ilekroć słuchała ich komplementów, jednak od nich nie 
oczekiwała niczego więcej. Teraz, kiedy bez pamięci za­
kochała się w Piersie, sprawy miały się inaczej. Nie wy­
starczały jej już słowa „chcę" i „potrzebuję". 

- Uciekłaś - burknął - ale to nie sprawiło, że przesta­

łem o tobie myśleć. 

- Ludzie nie potrzebują siebie nawzajem. Potrzebować 

można wody lub jedzenia. Nawet szalika na zimę, ale nie 
człowieka - odezwała się w końcu. 

- Bawisz się słowami. Przecież wiesz, co chcę ci po­

wiedzieć. 

Nie, mój drogi, nie wiem. Może istotnie bawię się sło­

wami, ale ty igrasz ze mną tak, jak we Francji, pomyślała 
smutno. No i jest jeszcze Nicole. 

Potrząsnęła głową, jakby chcąc oddalić męczące ją 

background image

zmory. Wyswobodziła się z objęć Piersa i usiadła w sa­
mym rogu sofy. Z tej odległości zaczęła nieco śmielej mu 
się przypatrywać. 

Wyglądał wspaniale. Elegancki garnitur dodawał mu 

szyku, aczkolwiek Alyssia pomyślała, że dużo bardziej 

podobał jej się w wytartych dżinsach i spranym podko­

szulku. 

- Dlaczego przyszedłeś spotkać się z Nicole? - spyta­

ła. - I w dodatku z wszystkich możliwych miejsc wybra­
łeś właśnie jej sypialnię...? Musimy porozmawiać o two­

jej przyjaciółce. 

- Czy to jest dla ciebie aż takie ważne? Jesteś zazdros­

na, bo myślisz, że przyszedłem się z nią kochać, prawda? 
- Machnięciem dłoni zbył jej protesty i westchnął ciężko. 
- Ale zgadzam się. Musimy porozmawiać o Nicole i jesz­
cze kilku innych sprawach. 

Czekała, wstrzymując oddech. Zastanawiała się, czy 

Piers rzeczywiście odpowie na wszystkie pytania. W jej 
głowie aż roiło się od domysłów i chciała, żeby raz na 
zawsze je potwierdził albo im zaprzeczył. 

- Słucham? - ponagliła go z napięciem w głosie. 
Sięgnął po pukiel włosów, który opadł jej na policzek, 

i przesunął na ramię dziewczyny. 

Alyssia poczuła się nagle tak, jakby dryfowała w nie 

znanej jej przestrzeni złożonej równocześnie ze smutku 
i radości. 

Jednak po chwili już skoncentrowana wpatrywała się 

w Piersa. Mieli przecież rozmawiać jak dwoje dorosłych 

background image

ludzi. I choć miała przyspieszony puls, jakby przebiegła 
długi dystans, nic po sobie nie dała poznać. 

- A zatem, dlaczego zgodziłeś się na to spotkanie? 

- Musiała się dowiedzieć. Pytanie to bowiem gnębiło ją 

już od godziny. - Co ona dla ciebie znaczy? Odpowiedz, 

proszę. 

Ciemny rumieniec pokrył jego twarz. 
- Co ona dla mnie znaczy...? Cóż, wszystko wygląda 

inaczej, niż to sobie wyobrażałaś... 

- Wyjaśnij mi, a ja już sama to ocenię. 
- W porządku. - Wstał i zaczął krążyć po pokoju, do­

tykając różnych przedmiotów. Robił wszystko, byle nie 
patrzeć na Alyssię. - Poznałem Nicole - zaczął - siedem 

lat temu. - Podszedł do okna. 

Alyssia była pewna, że tym razem w istocie usłyszy 

całą prawdę, ale nie miała też wątpliwości, że to, czego 
się dowie, bardzo jej się nie spodoba. 

- Właśnie skończyłem studia i dostałem pierwszą pra­

cę. Na południu Francji, a dokładniej w tym miasteczku, 
gdzie masz domek letniskowy. 

- Ach... I po co ta cała historyjka o spłacaniu długów 

honorowych? Po prostu chciałeś się spotykać z Nicole... 
Chciałeś ożywić dawne wspomnienia. 

- Być może, podświadomie... Wierz mi, że nie plano­

wałem tego z taką premedytacją, jak ci się wydaje. 

- Przecież widywałeś się z Nicole, prawda? To tam 

zaczęła się twoja wielka przygoda? - Czuła, że z każdym 
słowem Piersa rozdziera ją jeszcze większy ból. Była jed-

background image

nak zdecydowana zostać i wysłuchać wszystkiego, co on 
ma do powiedzenia. 

- Wiem, że tak to sobie wyobrażasz... Być może to 

moja wina, ponieważ pozwoliłem ci myśleć, że masz rację. 
Zawsze jestem skryty, jeśli chodzi o moje życie prywatne, 
dlatego też nauczyłem się nie dbać o to, co ktoś mógłby 

sobie o mnie pomyśleć. Jednak nie kocham Nicole i nigdy 

nie kochałem. 

Alyssia uniosła głowę. Oczy rozszerzyły jej się z za­

skoczenia. Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. 

- Co masz na myśli? - szepnęła. 
- To, że... - Przerwał, starając się zebrać myśli. - To, 

że owszem znamy się z Nicole od wielu lat i łączy nas 
specyficzna więź, ale to dlatego... - Kolejna pauza. Piers 
nerwowym gestem przeczesał włosy. - ...że to w jej sio­
strze zakochałem się przed laty. 

- Jej siostrze? Ale... 
- Nie poznałaś żadnej jej siostry. Czy o to chodzi? 

Pokiwała głową. 
- Ona pięć lat temu zginęła w wypadku samochodo­

wym. 

Po tych słowach w pokoju zapadła cisza. Dopiero po 

jakimś czasie dotarło do Alyssi to, co właśnie usłyszała. 

Było tak nieoczekiwane, że ledwie mogła to pojąć. 

- Tak mi przykro... - szepnęła. 
Uśmiechnął się smutno. Znowu chodził po pokoju jak 

zwierzę uwięzione w klatce. 

Miała ochotę podejść i przytulić się do jego piersi. Nie 

background image

zrobiła jednak tego. Chciała, żeby to on wykonał pierwszy 
ruch. W końcu, gdyby nie to przypadkowe, czy też zaaran­
żowane przez Nicole spotkanie, w ogóle nie odbyliby tej 
rozmowy. 

- Czy gdyby nie to nasze dzisiejsze spotkanie...? 
- I tak zamierzałem wrócić do Londynu. I wierz mi, 

że skontaktowałbym się z tobą. W końcu coś nas łączy! 

- No tak - parsknęła śmiechem. - Rzeczywiście. 
- Sądzisz, że mógłbym kochać się z tobą, a potem na­

gle zerwać znajomość? 

- A czy powiedziałbyś mi o siostrze Nicole? 
Oblizała spierzchnięte wargi. Dopiero teraz zauważyła, że 

siedzi na samym brzegu sofy i pochyla się ku Piersowi, 
z napięciem oczekując jego odpowiedzi. Znowu poczuła się 

jak idiotka. Usiadła głębiej i poprawiła sukienkę, marząc 

o tym, żeby ten koszmarny dzień wreszcie się skończył. 

Podniosła wzrok i zmusiła się do uprzejmego uśmiechu. 
- Powiedziałbym ci, prędzej czy później... 
- A dlaczego nie prędzej? Miałeś tyle okazji... 
- Nie byłem jeszcze gotowy. Nie byłem pewien, czy 

chcę dzielić z kimś życie. Kochałem Jeanne i byłem zała­
many, kiedy umarła. Była taka młoda i pełna życia... Po 
tym wypadku zamknąłem się w sobie. Całą energię po­
święciłem pracy. Byłem zdecydowany nie dopuścić do 

siebie myśli o ponownym związku. Wiedziałem, że miłość 
potrafi ranić... 

- Nie przerywaj - powiedziała Alyssia drżącym gło­

sem. 

background image

- A wtedy pojawiłaś się ty. Zaczarowałaś mnie. Za­

pragnąłem ciebie. Sądziłem, że nigdy już nie poczuję ta­
kiego ognia, jaki mnie spalał, ilekroć cię widziałem. 

Podszedł do Alyssi i chwycił ją w ramiona. Dziewczy­

na odetchnęła z ulgą. Piers przykrył jej usta swoimi i za­

pomniała o bożym świecie. Liczył się tylko Piers i jego 
pocałunki. Nie walczyła z nim. Przywarła do jego musku­
larnego ciała. 

Opadli na sofę, tuląc się do siebie z całych sił. 
- Pragnę cię, Alyssio - szepnął jej do ucha. - Myśla­

łem, że oszaleję, jeśli cię znowu nie zobaczę. Kiedy 
wyjechałaś z Francji, nie mogłem sobie znaleźć żadnego 
zajęcia, które pozwoliłoby mi o tobie zapomnieć - wy­
znał. 

A gdzie w tym wszystkim jest miłość? - zastanawiała 

się. Co się stanie, kiedy opadną emocje? 

- Jesteś dla mnie wszystkim. Bez ciebie czuję się za­

gubiony i pusty. 

- Czy jesteś pewien, że nie pragniesz tylko mojego 

ciała? - spytała ostrożnie. - Czy nie jestem substytutem 
Jeanne? 

- Nie - odparł miękko. - Odpowiedź na oba twoje 

pytania brzmi: nie. Czy nie sądzisz, że mogłem już wcześ­
niej znaleźć sobie jakąś kobietę? - Był rozbawiony. - Dłu­
go wmawiałem sobie, że jesteś tylko moim przelotnym 
kaprysem, ale to nieprawda. 

Alyssia poczuła, że oto uchyla się przed nią niebo. 

Wszystkie wątpliwości powoli pierzchły, pozostawiając 

background image

w sercu uczucie błogości. Nie marzyła nawet, że może 
czuć się tak wspaniale. 

- Próbowałem oprzeć się... ale zniewoliłaś mnie. Nie 

przypuszczałem nawet, że mogę przywiązać się do kogoś 
tak... 

- Dziecinnego? - podpowiedziała z uśmiechem. 
- To część twojego osobistego uroku. Tylko że zrozu­

miałem to dosyć późno. 

Nim zdążyła zaprotestować, uniósł ją i ruszył w kierun­

ku łoża królewskich rozmiarów. Ułożył ją delikatnie na 

satynowej pościeli, po czym sam położył się obok. 

Patrzyła na niego płonącymi oczami. Kiedy jego usta 

odkryły wrażliwy punkt tuż za jej uchem, westchnęła z za­
chwytem. 

- Kiedy wyjechałaś, byłem załamany. Sądziłem, że już 

nigdy nie będę mógł cię całować. 

Słysząc to, rozczuliła się jeszcze bardziej. Poczuła, że 

łzy zaczynają płynąć jej po policzkach. 

Piers spojrzał na nią zaniepokojony. 
- Co się stało? - spytał szybko. - Skąd te łzy? Czy 

zraniłem cię niechcący? 

Alyssia zaprzeczyła ruchem głowy. 
Odsunął się od niej lekko, po czym podparł się na 

łokciu. 

- A zatem, o co chodzi? Co takiego zrobiłem? Przecież 

wiesz, że nigdy bym cię świadomie nie skrzywdził. 

- Nigdy? - upewniła się. 
- Nigdy. Dopóki żyję. 

background image

Serce drgnęło jej nagle. 

- Chyba chciałeś powiedzieć, dopóki będziemy ra­

zem? - Czyli, pomyślała, dopóki ci się nie znudzę. 

- To właśnie powiedziałem. 
- Nie rozumiem. - Zdawało jej się, że domyśla się, 

o co chodzi Piersowi. Bała się jednak zaufać swoim przy­
puszczeniom. Nie mogła pozwolić sobie nawet na odrobi­
nę nadziei, bo to mogłoby w efekcie końcowym doprowa­
dzić ją do jeszcze większej rozpaczy niż ta, którą odczu­
wała, wracając z Francji. 

- Kocham cię, Alyssio. Próbowałem zwalczyć to uczu­

cie, a nawet ukryć je przed samym sobą, ale nie mogę tego 
robić dłużej. Chcę, żebyś wiedziała, iż kocham cię całym 
sercem - wyznał w końcu. 

Uśmiech rozjaśnił jej twarz. 
- Ja też bardzo cię kocham - wyszeptała, ocierając łzę. 
Ujął ją pod brodę i uniósł ku sobie jej twarz. 
- Domyśliłem się tego, kochanie. To właśnie twoje 

spojrzenia pełne miłości obudziły mnie z letargu bezna­
dziei. Ale podoba mi się, kiedy to mówisz. 

- Kocham cię - powtórzyła. - A co z Jeanne? 
- Zawsze będę o niej pamiętał, ale należy już do prze­

szłości. Ty jesteś moją przyszłością i nikt inny. Nicole 
dostrzegła to przede mną. 

- Naprawdę? - zdziwiła się Alyssia. 
- Czy wiesz, ile mnie kosztowało powstrzymanie się, 

by nie pobić tego chłopaka? 

- Kogo? Andre? - Zachichotała. 

background image

- Tak. Teraz wiem, że pozostało mi już tylko jedno do 

zrobienia. 

- To znaczy? 
- Muszę się z tobą ożenić. 
Jestem w raju, pomyślała Alyssia, wtulając się w ra­

miona Piersa. 

Gdy obudziła się następnego ranka, słonce już wzeszło. 

Pomyślała z niepokojem, że za chwilę do pokoju wpadnie 
pokojówka, ale zamiast zrywać się z łóżka, leżała w po­
ścieli i rozpamiętywała z uśmiechem minioną noc; każ­
dym nerwem czuła jeszcze dłonie Piersa, jego zadziwia­
jąco delikatne palce, pocałunki... 

Kochali się całą noc. Robili to z takim samym zapamię­

taniem, jak nad morzem we Francji. Tym razem kochali 
się bez pośpiechu. Przyglądali się sobie uważnie, pozna­
wali wzajemnie. Wiedzieli, że nie muszą się spieszyć. 
Mają całe życie przed sobą... 

- O czym myślisz? - Jego głos wyrwał Alyssię z ma­

rzeń. 

- No, wiesz... - zaczęła tajemniczo. 
- Przemyślałem sprawę. Lepiej mi nie mów, bo nigdy 

nie wyjdziemy z tego łóżka. 

Zaśmiała się perliście, rzucając w niego poduszką. 

Uchylił się przed pociskiem i złapał Alyssię za nadgar­

stki. Przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie. 

- Dzień dobry - wymruczał. 
- Dzień dobry - odparła z błogim uśmiechem. Po 

background image

chwili jednak spoważniała. - Chyba powinniśmy się już 
zbierać. Zaraz dopadnie nas banda sprzątaczek; pokojó­
wek i portierów. 

Ubawił się wizją, która zamajaczyła mu przed oczami. 
- Nie sądzę, ale może rzeczywiście pora opuścić ten 

hotel. Najpierw jednak chciałbym urzeczywistnić jedno 
z moich marzeń... 

- Tak, a które? - spytała niewinnie. 
- Za chwilę ci opowiem - rzucił i wziąwszy ją na ręce, 

wbiegł do łazienki. 

Po wspólnej kąpieli zamówili obfite śniadanie. Oboje 

czuli głód, jakby nie jedli od tygodni. 

Kiedy wychodzili z hotelu, recepcjonistka popatrzyła 

na nich ciekawie. 

Cóż, pomyślała Alyssia, teraz już pewnie cały hotel wie 

o małym podstępie Nicole. Postanowiła jednak, że tak jak 
Piers przestanie przejmować się błahostkami. 

Słońce świeciło radośnie. Alyssia jednakże rozpoznała­

by ten dom nawet po ciemku. Zacisnęła palce wokół dłoni 
Piersa i podprowadziła go do drzwi. 

- To śmieszne - powiedział, ale uśmiechnął się szero­

ko. - Rozumiem, że jest to jeden z objawów przedślubnej 

gorączki? Mam tylko nadzieję, że po ślubie szybko mi­
nie... 

Alyssia zachichotała cicho i zastukała. Już od tygodnia 

żyła w siódmym niebie i pomyślała, że chętnie tam zosta­
nie. 

background image

Drzwi otworzyły się prawie natychmiast. Nie byli umó­

wieni na to spotkanie, ale Alyssia miała nadzieję, że to nie 
sprawi żadnego problemu. 

- Nie wiem, czy mnie pani pamięta...? - zaczęła. 

- Oczywiście, że pamiętam. - Claire uśmiechnęła się 

serdecznie i zaprowadziła gości do salonu. 

- To jest Piers, sceptyk - przedstawiła narzeczonego. 
Wróżka skrzywiła się śmiesznie. 
- Porwała mnie i zmusiła, żebym tu przyszedł - do­

rzucił Piers, siląc się na powagę. 

Claire przyjrzała mu się bacznie. 
- Pan jest Wodnikiem, prawda? 
- Skąd pani wie? - spytał zaskoczony. 
- Domyśliłam się. 
- Mamy się pobrać za tydzień - oznajmiła Alyssia. 
- Gdyby wtedy została pani u mnie dłużej, zamiast 

wybiegać na deszcz, powiedziałabym pani, że na końcu 
ciemnego tunelu jest światło. Wystarczyło tylko po nie 

sięgnąć. 

- I wszystko to wyczytała pani w gwiazdach? - zapy­

tał Piers. 

- Rzeczywiście jest pan sceptykiem! Napiłby się pan 

może herbaty? 

Nastawiając wodę, Claire słuchała radosnej paplaniny 

Alyssi. 

Dziewczyna opowiedziała jej, że wrócili do Francji, by 

dokończyć remont domku. 

- Nie dałem rady skończyć wcześniej robót, bo poja-

background image

wiła się ona i zawróciła mi w głowie - powiedział Piers, 

patrząc z miłością na roześmianą narzeczoną. 

Oboje na zmianę opowiadali przebieg ich pierwszego 

spotkania. Claire śmiała się głośno. 

- A zatem, co was do mnie sprowadza? - spytała 

w końcu. 

- Chcieliśmy po prostu powiedzieć pani, że nam się 

wszystko ułożyło i że jesteśmy razem - odparła dziewczy­
na. - Pani przepowiednie sprawdziły się. Dlaczego jednak 
nie powiedziała mi pani, że czeka mnie szczęśliwe roz­
wiązanie problemów? 

- Ponieważ nie chciała pani zostać do końca sesji i nie 

zdążyłam tego powiedzieć. 

- Nie chciałbym wtrącać tu uwag realisty, ale przecież 

łatwo mówić coś takiego po fakcie. 

- Być może ma pan rację - zaśmiała się Claire. 
Dopili herbatę i Piers wstał, by się już pożegnać. 
- Proszę jeszcze na chwilę usiąść, mam coś dla pań­

stwa. 

- Ach, tak? - ucieszyła się Alyssia. - A co takiego? 
- Zaraz przyniosę z drugiego pokoju. 
Po chwili wróciła z ręcznie haftowanymi śpioszkami. 
- Jakie to śliczne - zachwyciła się Alyssia. - Ale my 

nie mamy dzieci... 

- Wiem. Jeszcze nie. To są śpioszki dla waszego synka, 

który urodzi się za dziesięć miesięcy - odparła Claire. 

Ciągle jeszcze słyszeli jej śmiech, kiedy stali za drzwia­

mi, czekając na taksówkę. 

background image

Piers przytulił Alyssię. 
- Musimy szybko wracać do domu i postarać się, żeby 

ta wróżba się spełniła. 

- Och, ty niedowiarku! - parsknęła śmiechem Alyssia. 

- Co ma być i tak będzie. 

- Wiedziałem, że tak powiesz - szepnął, pomagając jej 

wsiąść do samochodu. - A zatem, niech nam sprzyjają 
gwiazdy! - wykrzyknął i zatrzasnął za sobą drzwi taksówki.