background image

Emilie Rose

Syn milionera

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lily  West  wpadła  jak  burza  przez  frontowe  drzwi  Restoration  Specialists,  Incorporated,  firmy 

zajmującej  się  renowacją  zabytków.  Musiała  rozprawić  się  z  tym  skunksem,  który  próbował 

oszukać jej brata i zatrzeć za sobą ślady.

RSI  mogła  mieć  doskonałą  reputację  w  adaptowaniu  zabytkowych  budynków  dla  potrzeb 

nowoczesnego  świata,  ale  to  nie  upoważniało  do  sporządzenia  takiego  kontraktu,  który  był  dla 

partnerów niekorzystny i zmuszał do rezygnacji ze współpracy. A Lily nie mogła na to pozwolić, 

jeśli chciała utrzymać rodzinną firmę.

Obcasy  jej  butów  stukały  głośno  o  twardą  drewnianą  podłogę,  gdy  szła  w  stronę 

dziewiętnastowiecznej  lady barowej,  przerobionej  na  recepcję. Mimo  wypełniającej ją  złości  nie 

mogła nie podziwiać sposobu przekształcenia zabytkowej przędzalni w nowoczesną siedzibę RSI. 

Wysokie okna. Dużo światła. Doskonałe warunki dla roślin. Ale niestety, nie było tu żadnych. Dla 

kogoś kochającego rośliny tak jak ona, pomieszczenie wydawało się całkowicie nagie.

Za ladą recepcyjną nie było nikogo i komputer był wyuczony. Ale jeśli wszyscy już wyszli, bo 

przecież rozpoczynał się weekend, to dlaczego frontowe drzwi zostawiono otwarte?

Sfrustrowana,  zabębniła  krótko  obciętymi  paznokciami  w  błyszczącą  powierzchnię  lady 

recepcyjnej.  Jeśli  w  przeciągu  trzydziestu  minut  nie  zostaną  wniesione  poprawki  do  kontraktu, 

Gemini  Landscaping,  rodzinna  firma  jej  i  jej  brata  bliźniaka,  przepadnie.  Trzydniowy  termin 

odwołania kończył się dziś  o piątej po południu, a Trent nie uprzedził jej wcześniej, bo sam nie 

bardzo wiedział, co podpisał. Jak zwykle, nie zwracał uwagi na drobiazgi.

-

Jest tu ktoś? - zawołała głośno, ale wróciło do niej tylko echo, odbite od wysokiego sufitu i 

ścian.

Zacisnęła palce na zwiniętym w rulon kontrakcie  i  rozejrzała się badawczo  po  -trzypiętrowym 

westybulu.  Na  drugim  piętrze  paliło  się  światło.  Zaczęła  wspinać  się  po  kutych,  żelaznych 

schodach, ciągnących się wokół balkonu otaczającego obszar recepcyjny.

W  oświetlonym  pokoju  siedział  przy  biurku  barczysty  mężczyzna  o  wypłowiałych  od  słońca 

włosach. Zapukała w otwarte drzwi.

Spojrzał  na  nią  błękitnymi  oczami.  Wstrzymała  z  wrażenia  oddech.  Zobaczyła  przed  sobą 

wspaniałą twarz o arystokratycznych rysach.

- Czego pani sobie życzy? - spytał głębokim głosem.

- Jestem  Lily  West  z  Gemini  Landscaping.  Muszę  koniecznie  porozmawiać  z  kimś  z  RSI  o 

naszym wspólnym kontrakcie.

Podniósł się zza biurka. Był bardzo wysoki. Miał co najmniej sześć i pół stopy wzrostu, prawie 

background image

tyle,  co  jej  brat.  Poczuła  się  przy  nim  mała  i  krucha.  Ubrany  był  w  koszulę  z  logo  firmy 

wyhaftowanym  na  przedniej  kieszonce.  Koszula  i  opinała  mu  dobrze  rozwinięte  mięśnie.  Był 

prawdopodobnie pracownikiem fizycznym.

- Muszę mówić z kimś z dyrekcji.

- Właśnie  pani  rozmawia.  -  Wyciągnął  do  niej  rękę.  -  Jestem  Rick  Faulkner,  szef  Biura 

Projektów Architektonicznych.

Nazwisko wydało się jej znajome, ale była pewna, że nie spotkała go wcześniej.

Przez chwilę patrzyli na siebie i Lily pożałowała, że przed przyjściem tutaj nie znalazła czasu na 

zrobienie sobie makijażu.

- Czy ma pani jakiś problem, panno West?

Pytanie to uprzytomniło jej, że ciągle trzyma dłoń w jego ciepłym uścisku. Cofnęła rękę.

- Ten  kontrakt  śmierdzi  jak  świeży  obornik.  Albo  zostaną wniesione  do  niego  poprawki,  albo 

wycofam się z umowy.

W  zabójczym  uśmiechu  odsłonił  wspaniałe  białe  zęby,  a  w  jego  oczach  zapaliły  się  iskierki, 

które zagroziły stabilności jej nóg.

- Nie chce pani robić z nami interesów?

- Nie, jeśli zapłatą mają być kopniaki. 

Jego uśmiech przygasł.

- To znaczy, że kontrakt nie jest w porządku?

- Nie. I daleko mu do tego.

- Czy to ten? - wskazał na papiery, które trzymała w ręku.

Rozwinęła dokument i podała mu.

- Podkreśliłam  kwestionowane  akapity.  To  one  sprawiają,  że  kontrakt  przestaje  być  dla  nas 

opłacalny.

Schylił  się  nad  papierami  i  zaczął  je  studiować.  Lily  rozejrzała  się  po  pokoju.  Był  urządzony 

elegancko i z gustem.

- Dlaczego pani nie usiądzie, panno West. Proszę dać mi kilka minut na przestudiowanie tego. -

Poczekał,  aż  zajęła krzesło  stojące  obok  okna  i  dopiero  wtedy  zaczął  przeglądać  papiery 

Wyciągnął  jakąś  kartkę  i  skupił  się  nad  kolumną liczb,  przeciągając  po  niej  długim  palcem.  W 

pewnym momencie jego twarz zachmurzyła się i zaczął sprawdzać jeszcze raz.

Lily wyjrzała przez okno. Widok centrum Chapel Hill, małego uniwersyteckiego miasteczka w 

zachodniej  Karolinie,  otoczonego  wzgórzami,  stanowił  całkiem  znośny  obraz  nawet  dla  niej, 

spędzającej większość czasu na łonie natury.

Był  dopiero  ostatni  dzień  sierpnia,  a  liście  drzew  zaczynały  już  zmieniać  koloryt  z  powodu 

background image

suchego  lata.  Można  było  przypuszczać,  że  za  miesiąc  deszcz  czerwonych,  pomarańczowych  i 

żółtych  liści  obmyje  wzgórza  i  jeśli  będzie  miała  szczęście,  dostanie  pracę  przy  oczyszczaniu 

drzew z liści. Od ubiegłego roku, od śmierci ojczyma, liczyła się dla niej każda praca. Takie duże 

zamówienie  jak  to  zdarzało  się  bardzo  rzadko,  ale  co  z  tego,  kiedy  od  samego  początku 

przyprawiało ją o ból głowy.

- Czy coś zmieniała pani w tym kontrakcie? Odwróciła się do niego.

- Oczywiście, że niczego nie zmieniałam. 

Skinął głową i powrócił do pracy.

Oderwała  oczy  od  jego  wypłowiałych  blond  włosów  i  zaczęła  studiować  dyplom  wiszący  na 

ścianie. Faulkner. Tak, teraz już wiedziała, dlaczego jego nazwisko wydało się jej znajome.

-

Jest pan dzieckiem właściciela?

Zmarszczył brwi, a następnie spojrzał na nią.

-

Mam trzydzieści cztery lata i jestem za stary, żeby nazywać mnie dzieckiem, ale tak, mój 

ojciec jest właścicielem RSI.

Nic dziwnego, że Broderick Faulkner III nie nosił  garnituru. Zasady i wymagania odnośnie do 

ubioru urzędników nie odnosiły się do syna właściciela, ale niewątpliwie miał dyplom architekta. 

Na  półkach  znajdowało  się  wiele  modeli,  wykonanych  z  drzewa  balsa.  W  kolekcji  były  domy 

mieszkalne,  budynki  przemysłowe  i  klasyczny  mustang  -  wszystko  wykonane  było  z  dużą 

dbałością o szczegóły.

Skrzypienie  skórzanego  fotela  ponownie  zwróciło  jej  uwagę  na  człowieka  siedzącego  za 

biurkiem.

-

Nasz  pracownik,  zajmujący  się  tymi  sprawami,  wyjechał dziś  rano  na  dwutygodniowy 

urlop. Czy chce pani unieważnić ten kontrakt, czy renegocjować?

Gemini  bardzo  potrzebowała  tej  umowy.  Lily  pochyliła  się  do  przodu  i  oparła  dłonie  na 

kolanach.

-

Chciałabym  współpracować  z  waszą 

firmą,  panie  Faulkner,  jeśli  dojdziemy  do 

porozumienia.

Oparł ręce o biurko. Miał zręczne ręce o długich palcach z zadbanymi paznokciami

-

Pani uwagi są napisane na marginesie kontraktu, prawda?

- Tak.

Bez żadnego komentarza zaparafował i napisał datę przy każdej jej uwadze.

- Czy Trent West, to pani mąż?

- Nie, to mój brat i partner. - Trenta oślepiła możliwość podpisania dwuletniego kontraktu z RSI 

i przegapił jego kontrowersyjne części.

background image

-

Pani brat powinien dokładniej sprawdzać  to, co podpisuje - powiedział i wyciągnął papiery 

razem z piórem w jej kierunku. Poczuła dotyk jego ręki, który niczym iskra elektryczna podrażnił 

jej skórę.

Z wrażenia wstrzymała oddech. Niezdolna do zaciśnięcia palców na piórze, sprawiła, że upadło i 

stuknęło głośno o blat biurka.

Podniósł je i wręczył jej powtórnie. Pióro rozgrzane było ciepłem jego rąk.

- Parafka i data przy poprawkach -  poinstruował ją.

Zrobiła  to.  Poprawienie  kontraktu  wydało  jej  się  nadzwyczaj  proste,  zbyt  proste.  Z 

doświadczenia  wiedziała,  że  bogaty  facet  nigdy  nie  bierze  odpowiedzialności  za  swoje  błędy.

To może być jakiś kruczek.

-

Czy jest pan upoważniony do wprowadzenia poprawek?

Jego usta, wspaniałe usta, zacisnęły się.

- Czy coś pominąłem? Uniosła do góry brodę.

- Tak? - zapytał.

Napotkała jego spojrzenie i odpowiedziała uczciwie.

-

Przyszło mi do głowy, że może byłoby lepiej załatwić to z pana ojcem.

Rick wstał gwałtownie. Jego twarz spoważniała, a mięśnie szczęk napięły się.

-

Ojciec będzie poza miastem aż do środy. Jest to świąteczny weekend. Albo załatwia to pani 

ze  mną,  albo  anulujemy  poprawki  i  będzie  pani  zmuszona  do  renegocjacji  kontraktu  z  moim 

kuzynem, który zajmuje się tymi sprawami. Wraca za dwa tygodnie.

- Wobec tego muszę się zgodzić, ale chcę mieć kopię z naniesionymi przez pana poprawkami -

powiedziała, podając mu papiery.

Zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę i powiedział energicznie.

- Rick Faulkner. - Skrzywił usta. - Przepraszam - powiedział do niej.

Lily podeszła do okna.

-

Nie, nie zapomniałem o balu. - Jego głos złagodniał.

Lily spojrzała na niego przez ramię i spostrzegła grymas na jego twarzy.

-

Tak,  przedstawię  ci  ją.  Nie,  nie  powiem  ci,  kim  jest...  Nie, nigdy  jej  nie  spotkałaś...  Nie 

mogę teraz rozmawiać. Nie jestem sam. Mamo, zadzwonię do ciebie później.

Odwiesił słuchawkę i przeczesał włosy palcami.

- Przepraszam za przerwę. Zaraz zrobię kopię.

- Matka pana swata?

Roześmiał się, ale nie był to wesoły śmiech.

- Tak i bezustannie prosi o wnuki.

background image

- U mnie jest to samo. Trzeba mieć oczy wokół głowy, żeby uniknąć pułapki. Teraz czuję się, 

jakbym  była  na  wakacjach,  ponieważ  mama  wyjechała  na  kilka  miesięcy  do  Arizony  ze  swoją 

przyjaciółką. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kocham mamę, ale przyjemnie jest przyjść po pracy 

do domu i nie natknąć się od progu na kogoś uważanego przez mamę za odpowiedniego kandydata 

na mojego męża.

Ten mężczyzna nie dba o twoje żałosne życie miłosne, Lily. Dlaczego wiec mówisz mu o tym?

Jego taksujące spojrzenie przyspieszyło rytm jej serca.

- Co pani robi za dwa tygodnie, licząc od jutra?

- Ja? A dlaczego pan pyta?

- Ojciec wydaje bal z okazji przejścia na emeryturę. Muszę na nim przedstawić swoją wybrankę, 

i chciałbym znaleźć taką, która wie, jak uniknąć swatania. Domyślam się, że pani wie, jak to robić.

Lily poczuła, jak skręca się w niej żołądek.

-

No, rzeczywiście - uniosła oczy ku niebu. - Bardzo pasuję do pana towarzystwa.

Jego wzrok powędrował od jej rozwianych wiatrem włosów do roboczych butów i powrócił do 

oczu.

- Dlaczego nie?

Parsknęła śmiechem, zanim zdołała się powstrzymać.

- Ja noszę dżinsy powalane ziemią, a pana znajome drogie suknie i diamenty.

- A skąd pani o tym wie... ?

- Ponieważ skrupulatnie czytam kronikę towarzyską Chapel Hilł. Dlatego znam te kręgi.

- Czy to znaczy, że odkryłem u pani pewien rodzaj snobizmu, panno West?

- Raczej nie. To po prostu kawałek rzeczywistości.

- Rzeczywistość jest taka, jaką sami sobie stworzymy. Co mi odpowiesz, Lily. Pójdziesz ze mną 

na bal?

- Nie widzę na to szansy, panie Faulkner. Poza tym, nawet nie mam odpowiedniej sukni.

- Mam na imię Rick, a suknię ci kupię.

Z wrażenia cofnęła się do tyłu.

- Nie, nie chcę tego.  

Uśmiechnął się szelmowsko.

- Boisz się pokazać nogi? Uniosła do góry brodę.

- Mam świetne nogi. Mój kot mówi mi o tym za każdym razem, gdy przy nich mruczy.

- Lily, zjedzmy razem obiad. Może uda mi się namówić cię na bal.

Jego urok uderzył w nią niczym fala przypływowa, ale była świadoma kłopotów, w jakie można 

popaść przez bogatych facetów. Nagła myśl obudziła w niej podejrzenie. Poczuła, że jeżą się jej 

background image

włosy na głowie.

- Czy zmiana kontraktu zależy od mojej  zgody?

- W żadnym razie - powiedział szybko. - Chodź  ze mną.

Zaprowadził ją do innego pokoju. Zrobił ksero kontraktu i wręczył jej oryginał.

- Teraz masz kontrakt w ręku. Czy pójdziesz ze mną na obiad, Lily?

- Nie  jestem  odpowiednio  ubrana,  żeby  pójść  do  restauracji.  -  Dlaczego  mężczyzna  z  bogatej 

rodziny z Chapel Hill chce pójść z nią na obiad? Która kobieta, mająca trochę zdrowego rozsądku 

zgodziłaby się na to, nie bojąc się, że wyjdzie z obiadu ze złamanym sercem?

- Niedaleko stąd jest takie miejsce przy Higway 86, gdzie można zjeść coś z grilla, i nie trzeba 

być specjalnie ubranym.

Poczuła  ślinkę  napływającą  do  ust  na  wzmiankę  o  swej  ulubionej  restauracji,  ale  z  dwóch 

powodów  wahała  się,  przyjąć  zaproszenie.  Po  pierwsze,  restauracja  ta  była  również  ulubionym 

miejscem  jej  ojczyma,  Walta,  a  ona  nie  była  w  niej  od  jego  śmierci  i  bała  się  wspomnień.  Po 

drugie,  jako  nieślubne  dziecko  milionera,  poznała  twarde  reguły  życia,  że  bogaci  i  biedni  nie 

powinni utrzymywać ze sobą kontaktów towarzyskich.

- Nigdy dotąd nie chodziłam na obiady ze wspólnikami od biznesu.

- To,  co  ci  zaproponuję,  jest  także  biznesem.  Wyjaśnię  ci  to  podczas  obiadu.  Czy  ktoś,  prócz 

kota, czeka na ciebie w domu?

- Nie, ale ostrzegam cię, że niełatwo zmieniam zdanie.

Iskierka wyzwania zapaliła się w jego oczach.

- Nie uwierzę, że mogłabyś skazać mnie na samotne spożywanie obiadu.

- Och, założę się, że gdybyś tylko chciał, miałbyś w minutę stadko chętnych kobiet.

- Jedyną  kobietą,  z  którą  jadam  regularnie,  jest  mój  pies,  ale  Maggie  spędzi  dzisiejszą  noc  w 

klinice weterynaryjnej. Mój dom jest pusty.

- No dobrze. Tylko obiad - podkreśliła.

- Bez deseru? - Uniósł do góry brwi, a jej serce załomotało.

- Tylko taki, jaki można dostać w restauracji. Zaśmiał się.

- Moja furgonetka czeka przed wejściem.

- Moja również. - Wzruszyła ramionami.

- Proponujesz mi podwiezienie na obiad?

- Nie. Proponuję spotkanie się na miejscu. Znam tę restaurację. - Mama zawsze jej mówiła: Jeśli 

nie  znasz  faceta, nigdy  nie  wsiadaj  z  nim  do  samochodu,  niezależnie  od  tego, jakie  jest  jego 

pochodzenie.

Odwróciła  się  i  zaczęła  schodzić  po  schodach,  a  potem  czekała,  dopóki  nie  zamknął  drzwi 

background image

wejściowych. Chyba była niespełna rozumu. Zgodziła się wyjść z Rickiem. Z drugiej strony, miał 

to być tylko obiad. Zje i wróci do pustego domu, a wieczorem, jak zadzwoni mama, powie jej, że 

była  na  obiedzie  z  mężczyzną.  To  powinno  zapewnić  jej  przynajmniej  miesiąc  odpoczynku  od 

siostrzeńców  przyjaciółek  matki.  Tylko  obiad  i  to  wszystko.  Nie  ma  mowy,  żeby  towarzyszyła 

Rickowi na balu. On pochodzi z Chapel Hill, a ona jest farmerską córką.

Lily West krańcowo różniła się od kobiet, z którymi Rick spotykał się do tej pory. Dlatego go 

fascynowała.

Rick  popijał  mrożoną  herbatę  i  obserwował  kobietę  siedzącą  naprzeciwko  niego.  Miała 

dziewczęcą  urodę.  Lśniące  mahoniowe  włosy,  pełne  czerwone  usta  i  brzoskwiniowa  cela 

wyglądały  na  naturalne.  Długie,  ciemne  rzęsy,  bez  śladu  uszu,  kładły  się  długim  cieniem  na 

policzki, a jej szczupłe palce nie były zakończone tipsami, które tak wiele kobiet upodobało sobie 

w  ostatnim,  czasie.  Jedyną  jej  ozdobą  były  małe  złote  kolczyki.  Na  przegubie  ręki  nosiła  tani 

męski zegarek. Był pewien,  że  nie używa  perfum  i  wszystko,  co czuł,  to był jej zapach. Zapach 

kobiety.  Miała  apetyt  i  nie  wstydziła  się  tego.  Dlaczego  ta  kombinacja  przywiodła  mu  na  myśl

gorący seks? Za daleko się posuwasz, Faulkner.

Uniosła głowę i zobaczyła, że nie je, tylko ją obserwuje. 

- Dlaczego ten bal jest dla ciebie taki ważny?

Wziął  do  ust  porcję  jedzenia  i  żując,  zastanawiał  się  nad  odpowiedzią.  Lily  dała  mu 

przypadkowo  do  ręki  amunicję,  kwestionując  kontrakt,  ale  był  to  tylko  jeden  przypadek,  a  on 

potrzebował  więcej, znacznie  więcej, bo  inaczej  jego szczwany  kuzyn  wykręci się  i  obwini  tym 

kogoś innego. Tak, jak zawsze to robił.

Wykaz zastrzeżeń Lily był oczywisty, ale mało istotny w porównaniu z tym, co Alan przedstawił 

na konferencji dziś rano. Czy było więcej takich przekrętów? Jeśli tak, to w jaki sposób ma tego 

dowieść? Zastanawiał się nad reakcją ojca, gdyby dowiedział się, że Alan zagarnia część zysków 

firmy do swojej kieszeni? Do diabła, jedyne wyjście, to zmuszenie go do przyznania się, ale było 

to tak nieprawdopodobne, jak opady śniegu w Chapell Hill.

-

Na tym balu ojciec zamierza wyznaczyć swego następcę.

- I ty chcesz, żeby wybrał ciebie? - Zlizała miód lśniący na wargach.

Widok jej wilgotnego, różowego języka poruszył w nim hormony. Co się z nim dzieje? Nie miał 

nigdy pożądliwych myśli w stosunku do partnerów w interesach. Do diabła. Już od miesiąca nie 

miał takich myśli.

- Tak, chcę przejąć firmę po ojcu.

- A nie jest to pewne?

- Nie.  Mój  dziadek  założył  tę  firmę  pięćdziesiąt  lat  temu.  Po  jego  śmierci  została  podzielona 

background image

między  mojego  ojca  i  jego  siostrę.  Cztery  lata  temu  ciotka  z  wujem  przeszli  na  emeryturę, 

przekazując swe prawa synowi.

Rick wiedział, że Alan, syn wujostwa, nie był odpowiedni do tego typu pracy. On natomiast był, 

ponieważ dziadek wprowadzał go w tajniki prowadzenia firmy od momentu, gdy zaczął się golić. 

Obawiał się, że jeśli Alan stanie na czele firmy, to marzenia dziadka legną w gruzach.

- Ojciec na pewno wybierze ciebie -  pocieszyła go Lily.

Rick wybuchnął szyderczym śmiechem.

- Mój ojciec nie stawia niczego przed pieniędzmi. – Rick jako dziecko przeszedł twardą szkołę, 

zanim  się  o  tym  przekonał.  -  Wybierze  każdego,  kto  według  niego  zapewni  firmie  profity  lub 

stabilizację.

-

A jaka jest jego definicja stabilizacji? - Oblizała palce.

- No, Faulkner. Kontroluj się. Nie mieszaj interesów z przyjemnością. Ale przy Lily nie było to 

łatwe.

- Małżeństwo.

- Och. To okropne. To znaczy, że nie tylko twoja mama wzdycha za tym, lecz również ojciec jest 

w tym chórze.

- Tak.  -  Ale  jego  matka  wierzyła  w  miłość,  a  ojciec  w  odpowiedni  związek.  Już  sporo  czasu 

minęło, odkąd Rick zaczął szukać narzeczonej z odpowiednimi koneksjami. Ożenić się mądrze i 

dobrze -  to  była  życiowa  dewiza  ojca.  Wybierać  trzeba  głową,  a  nie  sercem.  Odkąd  potrafił 

sięgnąć pamięcią, ojciec nie kochał nikogo. A ponieważ on przez tyle lat nie znalazł kobiety, która 

zdobyłaby jego serce, zaczął się obawiać, że tak jak jego ojciec, nie jest zdolny do miłości.

- Czy twój kuzyn jest żonaty? - spytała Lily, przerywając jego rozmyślania.

- Nie, ale przez jakiś czas był w stałym związku.  Odpowiednim związku.

- A ty nie?

- Nie  -  powiedział  zdecydowanie.  Przypomniał  sobie  kobietę,  do  której  zniechęcił  się  bardzo 

szybko, ponieważ był pewien, że bardziej jej zależało na fortunie Faulknerów niż na nim. - Lily, 

dlaczego prowadzisz firmę razem z bratem? - spytał.

Smutek  przyciemnił  jej  oczy  do  koloru  mocnej  kawy.  Poczekała,  aż  kelner  napełni  powtórnie 

szklanki i odejdzie od stolika.

-

Moja  rodzina  miała  formę  w  Orange  County.  Półtora roku  temu,  pod  kołami  traktora, 

zginął mój ojczym. Mama nie chciała dłużej mieszkać w tym domu. A ponieważ razem z Trentem 

skończyliśmy ogrodnictwo i będąc w college'u pracowaliśmy w różnych firmach zajmujących się 

architekturą krajobrazu,  to po śmierci Walta zebraliśmy posiadane  środki i otworzyliśmy własną 

firmę. 

background image

- I jak wam idzie?

- Dobrze,  ale  nie  świetnie.  W  pierwszym  roku  każda  nowa  firma  ma  kłopoty  finansowe.  -

Uniosła  głowę,  zwracając jego  uwagę  na  smukłą  linię  szyi.  Lily  była  raczej  wysoka,  nawet  bez 

obcasów.  Domyślał  się,  że  ma  zgrabną  figurę,  chociaż  luźna  bawełniana  bluzka  i  dżinsy  nie 

uwydatniały jej kształtów.

Przed chwilą dowiedział się, że Lily West jest taką samą kobietą, jak te, które znał do tej pory. 

Potrzebowała pieniędzy. Wszystko ma swą cenę.

Pochylił się, opierając ręce na stoliku, i spojrzał jej głęboko w oczy.

-

Co może cię przekonać, żebyś zechciała pójść ze mną na bal, Lily? Powiedz swoją cenę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Lily zamrugała oczami i przełknęła ostatni krążek cebuli.

-

Próbujesz dać mi łapówkę, żebym poszła z  tobą na bal?

Powiedziała to takim tonem, że poczuł się niezręcznie.

- Niezupełnie.  Jak  powiedziałem,  jest  to  biznes.  Potrzebuje  twojej  pomocy  i  jestem  gotowy 

zapłacić ci za przysługę, nie pieniędzmi, ale ubraniem i biżuterią, które będziesz miała na sobie.

- Dlaczego mam ci pomagać w oszukiwaniu twoich rodziców?

- Ponieważ przekonałaś się, jakiego rodzaju transakcje zawiera mój kuzyn. Jeśli  pomożesz mi, 

żeby się przyznał do winy, wtedy nie uda mu się zniszczyć RSI.

- Chcesz,  żebym  nakłoniła  go  do  tego  i  w  zamian  za  tę  niewątpliwie  obrzydliwą  robotę  ty 

dostaniesz awans, a ja nową sukienkę? - Jej słowa ociekały sarkazmem.

Taki  scenariusz  brzmiał  znacznie  lepiej  w  jego  głowie,  niż  teraz  wypowiedziany  głośno  przez 

Lily.

-

Dokładam do tego całą garderobę, fryzjera, makijaż...

Zaczerwieniła  się,  a  rysy  jej  twarzy  stężały.  Złożyła  starannie  serwetkę  i  położyła  ją  obok 

talerza.

-

Muszę na to zapracować?

Skrzywił się, przeklinając swój niewyparzony język. Nigdy nie miał problemów w rozmowie z 

kobietami, ale teraz nie był mu potrzebny tytuł inżyniera, żeby wiedzieć, że znalazł się na bardzo 

grząskim gruncie.

- Na balu obowiązują stroje wizytowe. Byłoby dobrze, nadać ci trochę... blasku, żebyś wyglądała 

na moją wybrankę.

- Dodać mi trochę blasku - powiedziała bezbarwnym głosem.

- Jesteś ładną kobietą i nie będzie trzeba wiele wysiłku, żebyś wyglądała odpowiednio.

- Dziękuję, Rick. Nie pamiętam, czy kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć tak pochlebną zniewagę. -

Wstała.  Zauważył,  że  ręce  jej  lekko  drżały,  kiedy  chwyciła  mrożoną  herbatę  i  chlusnęła  nią  na 

niego. - Sądzę, że zapłacisz za obiad.

Zerwał się na równe nogi.

- Lily...

Ale  zobaczył  tylko,  jak  energicznym  krokiem  zmierza  ku  wyjściu.  Incydent  został  zauważony 

przez gości i skwitowany uśmiechami. Zaczerwienił się. Wyciągnął z kieszeni pieniądze, położył 

na stole odpowiednią kwotę wraz z napiwkiem i pobiegł za nią.

Złapał ją przy furgonetce. Owiał go wieczorny wiatr, powodując uczucie zimna od brzucha aż po 

pachwiny i uda. Wiatr modelował również materiał bluzki Lily na jej wspaniałych piersiach.

background image

- Przepraszam. Przykro mi, że tak wyszło.

- Nie żartuj sobie. - Wyczytał z jej oczu, że czuje się zraniona. - Założę się, że nikt do tej pory 

nie powiedział ci, że nie jesteś Czarującym Księciem.

Skrzywił się i przeczesał włosy palcami.

- Pozwól  mi  wyjaśnić.  Odkąd  tylko  zacząłem  dreptać,  byłem  wprowadzany  przez  dziadka  w 

sztukę prowadzenia firmy. To w holu starego budynku jeździłem na swym trzykołowym rowerku. 

Kiedy skończyłem czternaście lat,  dziadek dał mi pierwszą płatną pracę. Zacząłem od zamiatacza, 

aż doszedłem do obecnej pozycji. Natomiast mój kuzyn Alan dostał od mojego ojca pracę pięć lat 

temu,  kiedy  zawalił  egzamin  adwokacki.  Znam  tę  firmę  lepiej  niż  własną  twarz.  Znam  wizję 

dziadka i jego plany odnośnie do przyszłości inny i podzielam jego wiarę w to, że stare budynki 

tworzą  naszą  historię  i  muszą  być  zachowane  dla  potomności.  Alan  tak  nie  myśli.  Nie  mogę 

pozwolić,  żeby  to  wszystko  przepadło,  bo  mój  ojciec  chce  rozgrywać  ze  mną  swoje  umysłowe 

gierki.

- Umysłowe gierki? - Skrzywiła sceptycznie usta.

Lubi  podnosić  obręcz  i  patrzeć,  czy  przez  nią  przeskoczę.  W  tej  chwili  mam  znaleźć 

odpowiednią kobietę albo ojciec wyrzuci mnie z pracy, którą wykonuję od dwudziestu lat.

Cień sympatii złagodził jej spojrzenie.

- Dlaczego nie poprosisz o to jednej ze swoich przyjaciółek?

- Ponieważ każda z mojego kręgu towarzyskiego połączy siły z moją mamą, żeby zaprowadzić 

mnie do ołtarza.

- Jestem  pewna,  że  taki  los  to  coś  gorszego  niż  śmierć  - powiedziała,  przewracając  oczami.  -

Rick, pokaż ten kontrakt ojcu i powiedz mu, o co w tym wszystkim chodzi. Chociaż osobiście nie 

widzę w tym krętactwa. To jest po prostu głupota i zachłanność.

-

Mój kuzyn jest śliski jak tłusta świnia. Nie powiedziałem ci, że różnica między ceną oferty, 

którą Alan przedstawił zarządowi a tą, którą zgodził się zapłacić tobie, wynosi pięć tysięcy.

Lily zesztywniała z wrażenia i złość pojawiła się w jej oczach.

- Chcesz powiedzieć, że chciał nas oszukać i planował zagarnąć te pieniądze do swojej kieszeni?

- Dokładnie  to  chciałem  powiedzieć,  Lily.  Mam  zamiar  przejrzeć  inne  oferty,  szukając 

podobnego  typu  kantów,  ale  nie  mam  gwarancji,  że  nie  zatarł  za  sobą  śladów.  Mój  kuzyn  jest 

nieuczciwy,  ale  nie  jest  głupi.  Nie  byłbym  zdziwiony,  gdyby  miał  podpis  twojego  brata  na  obu 

kopiach kontraktu, również na fałszywej.

Lily chwyciła się za gardło.

- Trent  mówił  mi,  że  podpisywał  dwie  kopie.  Trochę  go  to  zaniepokoiło,  bo  wcześniej  nikt 

czegoś takiego nie wymagał, ale twój kuzyn powiedział, że w waszej firmie panują takie zwyczaje.

background image

- Do diabła, jeśli zdołał zatrzeć ślady, to złapanie go na oszustwie nie będzie łatwe.

- Co  więcej,  Trent  nie  dostał  kopii  drugiego  kontraktu,  ponieważ  twój  kuzyn  zapewnił  go,  że 

obie są identyczne.

- Pomóż mi, Lily. Jeśli on dopuszcza się oszustw, to firma straci oblicze.

- Przykro  mi  Rick,  współczuję  ci,  ale  lepiej  znajdź  kogoś  innego,  bardziej  odpowiedniego  na 

partnerkę dla ciebie.

Odwróciła się i zaczęła otwierać drzwi od samochodu. Rick przytrzymał drzwi ręką.

- Lily, proszę cię. Wszystko, o co cię proszę, to tylko parę dni z twojego czasu. Dostaniesz za to 

piękne ubranie i biżuterię. Zupełnie jak... Kopciuszek.

Odwróciła się  do  niego  i  uniosła  brodę  do  góry.  Spojrzał  na jej  różowe usta  i  ciekaw był,  jak 

smakowałyby.

- Dni? Słyszę, że z jednego wieczoru zrobiło się już kilka dni. A ty zamierzasz grać rolę wróżki?

Zaśmiała się perliście.

- Nie śmiej się - powiedział przez zaciśnięte zęby.

Przyłożyła palec do ust, ale w jej oczach widać było rozbawienie.

- Musimy się spotkać i opracować cały plan. Zastanowić sie, w jaki sposób przygwoździć Alana, 

a potem pójść na zakupy - powiedział.

- Nie jesteś nawet pewien, że sama potrafię kupić odpowiednią suknię?

- To nie o to chodzi. Po prostu wiem, czego oczekują moi rodzice i to ja będę płacił rachunki.

- Nawet nie mogę powiedzieć, że miło mi, iż cię poznałam. Mogę tylko stwierdzić, że było to dla 

mnie ciekawe doświadczenie. Do widzenia - powiedziała i otworzyła drzwi samochodu.

Jęknął sfrustrowany.

- Podaj  swą  cenę,  a  uczynię  cię  królową  balu.  Wszyscy padną  ci  do  stóp,  kiedy  tylko 

przekroczysz frontowe drzwi Briarwood Chase.

Zatrzymała  się  z  jedną  stopą  opartą  już  o  stopień  samochodu.  Spojrzała  na  niego.  -  Klub 

Ogrodowy? Briarwood Chase? 

- Moja matka jest przewodniczącą Klubu w Chapell Hill, a Briarwood Chase jest domem moich 

rodziców.

- Kiedyś opiekowałam się tam ogrodem różanym. - Z ręką przyciśniętą do serca wypowiedziała 

prawie ze czcią te słowa.

- To radość i duma mojej mamy. A dlaczego przestałaś u niej pracować?

- Twoja  rodzina,  podobnie  jak  reszta  członkiń  Klubu,  zatrudniała  firmy,  w  których  kiedyś 

pracowałam, przed założeniem własnej.

- A co będzie, jeśli przekonam mamę, żeby powierzyła tobie opiekę nad ogrodem?

background image

Uniosła jedną brew i z powrotem postawiła obie nogi na ziemi.

- To jest oczywisty szantaż, panie Faulkner.

Uniósł ręce do góry.

- Tak,  to  jest  szantaż,  ale  jestem  zdesperowany.  Pomóż  mi dowieść,  że  mój  kuzyn  oszukuje 

firmę,  a  ja  porozmawiam z  mamą  o  zatrudnieniu  Gemini  Landscaping. Nie  mogę gwarantować 

niczego, ponieważ moja mama i jej róże... - Wzruszył ramionami. - Na przyjęciu przedstawię cię 

matce

i jej przyjaciółkom z Klubu.

Lily wzięła się pod boki, dzięki czemu mógł podziwiać jej szczupłą talię i smukłą linię bioder.

To nie ma znaczenia. To jest biznes, pomyślała. Widział jej wahanie i czuł przyspieszone bicie 

serca.

- Dobrze, ale to będzie tylko gra. Żadnych czułości pod stołem.

Poczuł suchość w ustach, gdy nabrał nagle ochoty na posmakowanie jej ust.

- Pewne kontakty miedzy nami będą konieczne. -- - Jakie?

- Dotykanie się. - Wzruszył ramionami. -  Pocałunki...

Spojrzała  na  jego  usta.  Oblizała  wargi,  powodując,  że  poczuł  przepływającą  przez  niego  falę 

ciepła. Ledwie powstrzymał jęk

- Ledwie cię znam. Co ci każe sądzić, ze pragnę twych pocałunków?

Zbliżył się do niej, ale Lily cofnęła się w stronę samochodu.

- Zamierzasz zaprzeczyć, że coś iskrzy miedzy nami?

Powieki  jej  zatrzepotały  i  pomyślał,  że  już  ją  ma,  ale  po chwili  oparła  rękę  o  jego  pierś  i 

odepchnęła go. Patrzyła na niego nieufnie.

- Bądź zadowolony, że to moja ręka, a nie kolano. Mam dziwne przeczucie, że jeśli dam ci cal, 

zażądasz od razu całej mili.

- Nie znam kobiety, którą zadowoliłby jedynie cal.

Ciemny rumieniec pojawił się na jej policzkach, a oczy utkwiła w logo swej firmy, umieszczone 

na drzwiach samochodu. Od wieków nie spotkał kobiety, która potrafiła się czerwienić. I dlaczego 

dokuczanie jej sprawiało mu przyjemność? Liry odchrząknęła i uniosła do góry brodę.

- Niech pan nie przeciąga struny, panie Faulkner. To jest biznes. Ja chcę zająć się różami pana 

matki, a nie pójść z panem do łóżka.

Wsiadła  do  samochodu,  zatrzasnęła  za  sobą  drzwi  i  zadęła  wyjeżdżać  z  parkingu.  Rick  stał  i 

patrzył za nią, potrząsając głową. Pierwsza kobieta, którą zainteresował się od miesięcy, nie była 

nim zainteresowana. Albo tracisz swój urok, albo ona kłamie. Co jest prawdą, zastanowił się. Czy 

wie się tego?

background image

Lily drgnęła, gdy jakaś postać wynurzyła się z mroku salonu.

- Trent? Co tu robisz, u licha? - spytała, zapalając światło.

- Udało ci się poprawić kontrakt?

- Tak. - Trent był od niej młodszy o dziesięć minut,  ale czasami wydawało się jej, że raczej o 

dziesięć  lat.  Podczas  gdy  ona  zawsze  pracowała  razem  z  ojczymem  i  twardo  stąpała  po  ziemi, 

Trent  najczęściej  bujał  w  obłokach.  Wszędzie  nosił  ze  sobą  ołówek  i  papier,  ustawicznie  coś 

gryzmoląc, ale potrafił zrobić projekt znacznie lepszy niż prawdziwy architekt.

- Nie próbował jakichś sztuczek?

- Nie załatwiałam tego z nim, tylko z architektem, Rickiem Faulknerem, synem właściciela.

- I?

Nienawidziła jego szóstego zmysłu. Wzięła kota na ręce, żeby ukryć rumieniec, jaki pojawił się 

na jej policzkach. - I co? - odpowiedziała pytaniem.

-

To ty mi powiedz.

Co  ma  mu  powiedzieć?  Że  Rick  jest  najbardziej  seksownym  facetem,  jakiego  do  tej  pory 

spotkała? Że była na tyle głupia, żeby zastanawiać się, czy pójść z nim na bal?

-  Jego  rodzice  mieszkają  w  Briarwood  Chase.  Jeśli  pójdę  z  nim  na  bal,  to  on  porozmawia  ze 

swoją matką o zaangażowaniu naszej firmy u niej oraz u innych członkiń Klubu Ogrodowego.

- To jest nacisk seksualny - wybuchnął ze złością.

- Nie.  Kontrakt  jest  poprawiony  niezależnie  od  tego,  czy  pójdę  z  nim  na  bal,  czy  nie.  -

Wyciągnęła z kieszeni papiery i podała mu - To transakcja biznesowa. Rick potrzebuje partnerki 

na przyjęcie urządzane z okazji przejścia jego ojca na emeryturę, kogoś, kto nie będzie zmuszał go 

do małżeństwa. W zamian za to nawiążę kontakty z tym bogatym towarzystwem.

- Lily, nie rób tego.

- Trent, to duża szansa. Jego matka jest przewodniczącą Klubu Ogrodowego w Chapell Hiłl.

- Nie interesuj się tym, jak żyje ta druga, bogatsza część społeczeństwa.

- Nie interesuję się - powiedziała, unosząc brodę do góry.

- Ian Richmond nie chciał nas, Lily, za to Walt West był dla nas wspaniałym ojczymem.

- Uważasz, że dbam o tego egoistycznego palanta, który porzucił naszą mamę?

- Nie uważam tak, ale boję się twojej fascynacji bogaczami. Nic dobrego z tego nie będzie.

- Ani trochę nie interesujesz się Ianem? - spytała z westchnieniem.

- Nie. Jeśli chciałby zrobić cokolwiek dla nas, to powinien się nami zainteresować.

- Wiem. - Bolało ją, że ich prawdziwy ojciec nigdy nie zapragnął kontaktu z nimi. Kiedy miała 

osiem lat, szkolna koleżanka nazwała ją kiedyś bękartem. Lily nie wiedziała, co to słowo znaczy. 

background image

Pobiegła  do  matki,  prosząc  o  wyjaśnienie.  Matka  wytłumaczyła  jej  to  w  najmniej  stresujący 

sposób.

Od  tego  czasu  zdawała  sobie  sprawę,  że  ojciec  jej  nie  chciał.  Miała  nawet  zakaz  mówienia  o 

nim.  Matka  straszyła  ją,  że  jeśli  będzie  mówiła  o  ojcu  i  jej  dziadek  się  o  tym  dowie,  to  może 

odebrać im dom, na który dał pieniądze.

- I co zamierzasz zrobić? Podejść do Richmonda podczas balu i powiedzieć mu, kim jesteś?

-

Prawdopodobnie  nie  miałabym  na  to  szansy,  ale  oprócz mamy  on  jest  jedyną  osobą  z 

naszej rodziny.

- Nie, Ian Richmond nigdy nie uważał ich za swoją rodzinę. 

Kiedy dwadzieścia sześć lat temu jej matka, Joann, zaszła z nim w ciążę, nie chciał jej poślubić 

ani  uznać  dzieci  za  swoje.  Jego  ojciec  dał  Joann  do  wyboru  -  zrzeczenie  się  dziecka,  nie  było 

jeszcze wiadomo, że będzie miała bliźnięta, albo jednorazową zapłatę w zamian za to, że zapomni 

o rodzinie Richmondów. Joann wybrała pieniądze.

Lily przez całe swoje życie starała się tak postępować, by Ian Richmond mógł być z niej dumny. 

Studiowała sumiennie i postępowała uczciwie. Wszystko, czego chciała, to mieć szansę zapytania 

go kiedyś, w czym go zawiodła.

Rick  zerwał  się  na  równe  nogi,  kiedy,  sobotnim  popołudniem,  zobaczył  Lily  wychodzącą  z 

salonu fryzjerskiego. Wyglądała szałowo. Włosy, obcięte na pazia, opadały kosmykami na czoło i 

policzki. Oczy wydawały się jeszcze większe, a kości policzkowe bardziej uniesione. Pełne wargi, 

podkreślone pomadką, stały się jeszcze bardziej kuszące. Poczuł przyspieszenie pulsu.     

Widział, że oczekuje na jakiś komentarz.

- Wyglądasz wspaniale - oznajmił,  przełykając ślinę.

Zaczerwieniła się i uśmiechnęła nieśmiało.

- Jesteś gotowa? - Skinęła głową. Poszli szybkim krokiem.

Lekki wiatr rozwiewał jej jedwabiste włosy.

- Zrobiłem rezerwację w restauracji Coco.

Zauważył grymas na jej twarzy. Z doświadczenia wiedział, że większość kobiet lubiła taki rodzaj 

atencji, szczególnie, kiedy on za to płacił.

- Nie lubisz tam chodzić?

- To nie to... - zaczerwieniła się. - Nie przywykłam chodzić...

- Jeśli nie Coco, to gdzie byś chciała pójść?

- A co myślisz o hot-dogu? A tak, a propos, jak z twoim psem?

background image

- Dziś rano zabrałem Maggie do domu. Porusza się jeszcze bardzo wolno.

- Nie musisz sprawdzić, jak się czuje?

Była bardziej zainteresowana jego psem niż swoim wyglądem.

- A nie pamiętasz, że przekupiłem cię w końcu i przyrzekłaś pójść ze mną na obiad?

- Dlaczego nie możemy zjeść czegoś szybkiego? Mógłbyś szybciej pójść do domu, do Maggie. -

Wskazała na bar szybkiej obsługi, znajdujący się po drugiej stronie ulicy.

Ta  kobieta  nigdy  nie  robiła  tego,  czego  się  po  niej  spodziewał. Czy  mógł  zadowolić  się 

pięciodolarowym  posiłkiem,  kiedy  miał  ochotę  wziąć  ją  do  najnowszego  bistro  w  mieście?  Ale 

wyglądało na to, że chciała się od niego uwolnić. Poczuł się urażony.

- Mam  w  lodówce  hamburgery  i  potrafię  obchodzić  się  z  grillem.  Może  przygotuję  obiad  u 

siebie?  - Wcześniej nie planował zapraszać jej do domu. Nigdy nie zapraszał kobiet do swojego 

domu, ale zjedzenie wspólnego posiłku nie znaczyło wcale, że mają wylądować w łóżku. Przecież 

łączył ich tylko biznes.

- Nie powinnam iść do twojego domu - wzdrygnęła się.

- Lily, jeśli chcemy, żeby nasz rzekomy związek wyglądał prawdopodobnie, to musimy spędzić 

ze sobą trochę czasu, żeby wiedzieć cokolwiek o sobie.

Chwyciła go za łokieć.

-

Rick, nic nie jadłam od śniadania i jestem piekielnie głodna. Jeśli pójdę do ciebie, to obiad 

jest wszystkim, czego od ciebie oczekuję.

Była zadziwiająca. Raz rumieniła się jak niewinna panienka, aby w następnej minucie zachować 

się jak doświadczona kobieta. Jaka naprawdę była Lily West? Postanowił się przekonać.

Elegancki dom Ricka, zbudowany z czerwonej cegły, stał wśród starego ogrodu. Lily zauważyła 

długonogie  róże  i  zarośnięte  rododendrony.  Co  za  wstyd!  Angielski  bluszcz  rozpaczliwie 

potrzebował przycięcia. Dorastał już do drugiego piętra. Majestatyczne magnolie tworzyły szpaler 

do końca trawnika, a za domem wznosiły się potężne sosny.

- Czy twój ojciec nie uważa tego domu za symbol stabilności?

- Nie, dopóki nie zaludnię go spadkobiercami.

Nie  miała  wątpliwości,  że  Rick  uszczęśliwi  w  końcu  jakąś  kobietę.  Tak  ją  to  rozdrażniło,  że 

przez nieuwagę poślizgnęła się na mchu. Rick chwycił ją za łokieć. Poczuła jego ciepło i pewność 

ramienia.

Wystrzegaj się zauroczenia, powtarzała jej matka, a Rick był uroczym mężczyzną.

- Dom jest bardzo duży - powiedziała, kiedy otwierał drzwi.

- Jedna jego część nie jest jeszcze skończona.

- Naprawdę?  - Przechodząc przez  drzwi,  otarła  się  ramieniem  o jego  pierś.  Ostre szczeknięcie 

background image

zatrzymało ją w miejscu. Kochała psy, ale to szczekanie ostrzegało, że wkracza na psie terytorium. 

I nagle znalazła się twarzą w twarz z Rickiem. Poczuła jego zapach, który całkowicie wypełnił jej

zmysły. Poczuła nieodpartą ochotę na sprawdzenie jego wieczornego zarostu. Czy był miękki, czy 

twardy?

Jej rozterki przerwał odgłos stąpania psich łap

- Czy twój pies lubi gości?

- Niewielu gości przyjmuję, ale Maggie jest łagodna. - Pies podszedł do nich i Rick zaczął go 

głaskać. - Lily, oto Maggie, jedyna kobieta w moim życiu.

Lily schyliła się i podrapała psa za uchem, napotykając tam palce Ricka. Cofnęła rękę, ale nie 

mogła  zignorować  iskry;  która  przeskoczyła  między  ich  dłońmi.  Zapomnij  o  tym,  Lily.  Rick 

Faulkner  nie  jest  z  twojego  klubu.  On  jest  z  klubu  łamaczy  serc,  przed  którymi  ostrzegała  cię 

matka.

- Maggie jest pięknym psem. Długo ja masz?

- Znalazłem  ją  niecały  rok  temu.  Była  szczenna.  Kilka  tygodni  temu  znalazłem  dom  dla  jej 

ostatniego szczeniaka,

- Lubisz zwierzęta. 

- A ty?

- Tak.  Zawsze  mieliśmy  w  domu  zwierząt  ponad  miarę.  Przeszła  przez  foyer  i  podeszła  do 

schodów.

- Przepiękne. Czy są oryginalne?

- Tak, ale były pokryte wieloma warstwami farby i trzeba było miesięcy, żeby dotrzeć do gołego 

drewna.

- Możesz wyobrazić sobie, ile dzieci zjeżdżało po ich poręczy? - Spojrzała na niego uważnie. -

Bogate dzieci również zjeżdżają po poręczy, czyż nie?

- Lily, bogate dzieci są takie same jak inne.

- Z  pewnością  są  takie  same  -  powiedziała  sarkastycznie.  Jej  nieliczne  kontakty  z  bogatymi 

dziećmi utwierdziły ją w przekonaniu, że dzieci te robiły zawsze to, co chciały, ponieważ zawsze 

stał  za  nimi  ich  ojciec.  Ona  natomiast  nie  miała  ojca  przez  pierwsze  dziesięć  lat  swego  życia, 

dopóki mama nie poślubiła Walta. Walt był wspaniały i pokochała go, ale zawsze pamiętała, że ma 

rodzonego ojca.

Rodzina  jej  nigdy  nie  była  głodna,  ale  daleko  im  było  do  bogactwa.  Uprawa  bawełny  nie 

przynosiła  takich  dochodów,  żeby  starczyło  pieniędzy na  naukę  w  collegeu  jej  i  Trenta, dlatego 

pracowali przez całe studia.   .

- Kuchnia jest tam - wskazał jej drogę.

background image

Poszła za nim na tył domu. Przy żadnym mężczyźnie nie czuła tak mocno swej kobiecości. Była 

zaskoczona takimi myślami.

- Och, jaka wspaniała! - wykrzyknęła.

- Cieszę się, że ci się podoba.

Było  tu  miejsce  dla  całej  rodziny,  przyjaciół  i  jeszcze  na  postawienie  wszystkich  urządzeń 

kuchennych, jakie do tej pory wymyślono.

Jej  dom  był  malutki  w  porównaniu  z  tym  tutaj,  ale  jej  prawdziwy  ojciec  musiał  mieszkać 

podobnie. Jako nastolatka wielokrotnie próbowała wyobrazić sobie wnętrze domu ojca i wszystko 

wyglądało  właśnie  tak.  Przez  wszystkie  te  lata,  kiedy  gasiła  świece  na  swych  tortach 

urodzinowych, wypowiadała życzenie, by zaprosił ją kiedyś do swego domu.

-

Potrafisz gotować?

Skrzywiła się.

- Nie mam czasu. Pracuję czternaście godzin na dobę. Poza tym, mieszkam z mamą. Mamy po 

pokoju dla siebie i wspólną kuchnię i mama wszystko gotuje. A co chcesz, żebym zrobiła?

Zawinął rękawy, otworzył lodówkę, wyjął potrzebne produkty i położył je na stole.

- Przysuń stołek. Kto cię karmi, jak nie ma mamy?

- Robię sobie kanapki z masłem orzechowym i gotuję jajka.

- A co z twoim bratem?

- Ma swoje mieszkanie. - Przysunęła stołek, po części dlatego, że nie była przyzwyczajona do 

bezczynności,  a  po  wtóre  dlatego,  że  nigdy  jeszcze  nie  gotował  dla  niej  mężczyzna.  Czuła 

niepokój, kiedy patrzyła na jego ręce zajęte przyrządzaniem posiłku.

W  jadalnej  części  kuchni  znajdowało  się  duże  okno.  Podeszła  do  niego,  podziwiając  ogród 

znajdujący  się  na  tyłach  domu.  Zerknęła  jednocześnie  do  salonu  i  westchnęła  na  widok  jednej 

ściany, całkowicie przeszklonej. W pokoju brakowało kwiatów, a miałyby tu wspaniałe warunki.

Rick zerknął na nią, nie przerywając roboty.

-

Ty chyba nigdy nie siedzisz bezczynnie?

Lily skrzywiła się.

- Tak, to prawda. Nie mogę długo usiedzieć na jednym miejscu.

- Proszę, jeśli masz ochotę, obejrzyj sobie dom. Widzę, że jesteś go ciekawa.

- Rzeczywiście, jestem bardzo ciekawa twojego pięknego domu.

-  I  ogrodu  chyba  też?  Wyjdź  na  zewnątrz,  a  przy  okazji  zapal  gaz  pod  grillem,  który  stoi  na 

patio.

- Ile będzie cię kosztować ta nasza umowa?

- Nie wiem, a dlaczego pytasz?

background image

- Ponieważ nie mogę pozwolić, żebyś wydał na mnie fortunę, otrzymując w zamian tak mało.

- Przecież masz mi pomóc nakryć Alana.

- Tak,  ale  zdecydowałam  zająć  się  twoim  ogrodem  w  rewanżu  za  poniesione  przez  ciebie 

wydatki.

- Lily, to nie jest potrzebne,

- Zawsze płacę za siebie, Rick. Albo odpracuję to w twoim ogrodzie, albo nie ma między nami 

żadnego układu. Co wybierasz?

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Lily postawiła mu ultimatum i zdawała sobie z tego sprawę.

Odłożył  nóż  i  odsunął  na  bok  pokrojone  pomidory.  Jeśli  nie  wyciągnie  jej  z  kuchni,  to  z 

pewnością pokroi sobie pałce.

Nie spotkał  jeszcze  osoby  wrażliwszej  niż Lily. W  niecałe dziesięć minut dotknęła wszystkich 

rzeźbionych  powierzchni,  znajdujących  się  w  zasięgu  jej  wzroku.  Wprost  je  pieściła,  co 

najwidoczniej  sprawiało  jej  zmysłową  przyjemność,  a  u  niego  tak  silny  ból  w  pachwinach,  że 

musiał zaciskać zęby.

- Jeśli zaspokoiłaś już swą ciekawość, to podpalę grilla.

Nigdy  nie  pozwalał  żadnej  kobiecie,  z  wyjątkiem  matki  i  Lynn,  żony sąsiada,  włóczyć  się  po 

swoim domu. Teraz nic mu to nie przeszkadzało. Zabrał talerz z hamburgerami i wyszedł na patio.

Taka  kobieta  jak  Lily  zasługiwała  na  mężczyznę,  który  zaangażuje  w  związek  z  nią  nie  tylko 

serce, ale i duszę. A on nie był takim mężczyzną. Był tylko synem swojego ojca. Niezdolnym do 

kochania.

Pięć  minut  później  wrócił  do  kuchni,  modląc  się,  żeby  jego  cholerny  pociąg  płciowy  do  tej 

kobiety  przestał  go  dręczyć.  Po  kilku  sekundach  wiedział  już,  gdzie  jest  Lily.  Skrzyp  podłogi, 

który dotarł do niego z góry, powiedział mu, że Lily zatrzymała się w progu jego sypialni, potem 

podeszła  do  okna,  żeby  zobaczyć,  jaki  jest  z  niego  widok.  Następnie  wróciła  do  oglądania 

kominka. Wyobraził sobie, jak pieści palcami jego rzeźbiony gzyms.

Rick  jęknął.  Nigdy  jeszcze  nie  był  tak  bardzo  świadomy  obecności  kobiety.  Preferował 

długowłose  i  długonogie  blondynki  z  pewnym  doświadczeniem  i  niewielkimi  zahamowaniami. 

Dlaczego  więc  tak  bardzo  fascynowała  go  Lily  z  obciętymi  na  pazia  włosami,  nosząca 

bezkształtne ubrania i rumieniąca się co chwilę?

Usłyszał  teraz,  że  weszła  do  łazienki.  Wyobraził  sobie,  jak  stoi  naga,  w  strumieniu  wody  i 

poczuł, że krew płynie mu szybciej.

Do diabła, zanosiło się na długą noc.

- Twój dom  jest wspaniały - stwierdziła  Lily. Wszystko, co w nim  było,  miało  swoją historię. 

Tylko ona nie miała żadnej.

Usiadła na stołku, patrząc, jak Rick nakłada na talerze smakowicie wyglądające hamburgery.

- Podobają mi się twoje meble. Są stare, ale to nie są antyki.

- Większość z nich należała do mojego dziadka.

Zazdrościła  mu  solidnych  powiązań  z  przeszłością  i  właściwego  pochodzenia.  Ona  nie  miała 

niczego po dziadkach. Nawet fotografii. Rodzice matki umarli, kiedy Lily była jeszcze w szkole. 

Dorobek  ich  życia  został  sprzedany  na  aukcji, a  pieniądze  przeznaczone  na  spłatę  podatków. 

background image

Ponieważ wyparli się córki, zanim urodziła się Lily, to ani ona, ani Trent nic od nich nie dostali. 

To, co nie zostało sprzedane w czasie aukcji, oddano do kościoła. Nic dziwnego, że Lily odczuwa-

ła brak własnych korzeni. Tylko jej prawdziwy ojciec mógł to zmienić.

Liczyła, że podczas przygody z Rickiem dowie się czegoś o rodzinie ojca.

Smaczne hamburgery szybko znikły z talerzy.

- Mogę ci powiedzieć, jak doprowadzić ogród do porządku - zaproponowała.

- Nie musisz. Ufam ci.

Ostatnią  osobą,  którą  Rick  spodziewał  się  zobaczyć  w  poniedziałek  rano  przez  okno  sypialni, 

była Lily na jego własnej werandzie.

Odskoczył  gwałtownie od  okna.  Po  przebudzeniu  się  z  erotycznego snu  serce biło  mu  jeszcze 

mocno, a skóra pokryta była potem. Naciągnął dżinsy na gołe ciało i zszedł na dół Zatrzymał się w 

kuchni, by nieco ochłonąć i popatrzeć na Lily przez drzwi patio.

Z  dymiącą  filiżanką  w  ręku  i  termosem  na  balustradzie  werandy,  siedziała  nieruchomo  i 

wpatrywała się intensywnie  w pas lasu, znajdującego się na końcu posiadłości. U jej stóp leżała 

para skórzanych rękawic i pęk wyrwanych chwastów.

Otworzył drzwi. Lily odwróciła się gwałtownie.

- Cicho, przestraszysz je.

- Kogo?

- Nie kogo, tylko co. Masz małe stado białoogoniastych saren. Pasą się na trawniku. Nie mogę w 

to uwierzyć. Mieszkasz w środku miasta i masz sarny w ogrodzie.

To był jeden z powodów, dla których zaczynał każdy dzień od wyglądania przez okno.

- Lily, dlaczego tu jesteś?

- Żeby pracować. Ile masz ziemi? Cztery akry?

- Coś  koło  tego.  -  Nie  miała  dzisiaj  makijażu,  a  wyglądała  prześlicznie.  Wschodzące  słońce 

igrało na jej policzkach, a lekka bryza przyniosła mu jej zapach, przyspieszający tętno.

- Jest szósta rano.

Wzruszyła ramionami.

- Żeby  wygospodarować  trochę  czasu  musiałam  zacząć  wcześnie.  Przyjechałam  tutaj  godzinę 

temu, ale kiedy zrobiłam sobie przerwę na kawę, zobaczyłam twoich czworonogich przyjaciół.

- A ty nie masz płowej zwierzyny na farmie?

- Oczywiście, że mam, ale to wieś i zwierzęta nauczyły się przechytrzać  myśliwych i ludzi. A 

twoje pozwoliły na siebie patrzeć, dopóki ich nie spłoszyłeś. - Czuł, że jest na niego wkurzona.

background image

Jej złotobrązowe  oczy powędrowały z  jego twarzy na  obnażoną  pierś, potem do bosych stóp  i 

ponownie wróciły do twarzy.

- Lubisz  długo  spać,  prawda?  -  spytała  lekko  ochrypłym głosem,  a  na  policzki  wypłynął  jej 

rumieniec. Stwierdził, że jak nastolatek traci przy niej kontrolę nad swoimi hormonami. Nigdy w 

życiu nie był tak świadomy obecności kobiety jak przy Lily. Wdychał jej zapach, jak kozioł, który 

węszy za łanią.

Przygładził ręką włosy i sprawdził zarost na policzkach.

- Długo w noc zastanawiałem się nad projektem.

Skinęła głową i zakręciła termos.

- Rozumiem.

- Kiedy pójdziemy kupić ci suknię?

- Może w sobotę. Do tego czasu jestem bardzo zajęta.

- Lily, mamy tylko jedenaście dni do balu. Moglibyśmy spotkać się po pracy.

Skrzywiła się.

- Ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę po pracy, jest chodzenie po sklepach i robienie zakupów. 

Nie sądzę, żeby w sklepach podobało się, że będę mierzyła suknie spocona i brudna. A z drugiej 

strony, mam za daleko, żeby pojechać do domu, wziąć prysznic i przebrać się.

To  była  jeszcze  jedna  różnica  między  Lily  a  innymi  kobietami,  które  znał.  Na  jego  randkach 

nigdy nie mówiło się głośno o pocie i pracy. Lubił jej szczerość. Żadnego udawania.

- To może przywiozę kilka sukien tu, do domu. Możesz wtedy u mnie wziąć prysznic, a potem je 

przymierzyć.

Wielkie nieba, wyobraził sobie, jak stoi naga pod prysznicem, a potem przymierza suknie.

- Nie sadzę, żeby mi się to podobało - powiedziała, sprowadzając go na ziemię.

- Ugotuję obiad - kusił. Zobaczył w jej oczach zainteresowanie. Otóż Lily chciała pracować w 

jego ogrodzie i miała ochotę na obiad, ale nie była zainteresowana jego osobą. Do tej pory kobiety 

uganiały się za nim. Poprawka - za jego pieniędzmi. Trwało to tak długo, że zapomniał, że może 

być inaczej. A czy on uganiał się za Lily? Chyba nie. To dlaczego czuł adrenalinę we krwi na myśl 

o następnym spotkaniu?

Włożyła rękawiczki i sięgnęła po chwasty.

- Pomyślę o tym.

- Co jadłaś dziś na śniadanie? - Faulkner, zamknij się i idź do domu. Robisz z siebie głupca. Ale 

jego ego i zdrowy rozsadek nie słuchały go. - Będę robił na śniadanie bekon kanadyjski i omlet 

serowy. Może przyłączysz się do mnie?

Poczuła skurcz żołądka, słyszalny chyba o milę.

background image

- Lepiej nie. Mam dużo pracy.

- Przecież możesz zrobić sobie przerwę, Lily.

Zadarła głowę do góry.

- Nie każdy może sobie na to pozwolić, Rick.

On również nie mógł zmarnować tego dnia. Musiał dzisiaj skończyć plany dla klienta, ale mimo 

to chciał spędzić trochę czasu z tą niecodzienną dziewczyną.

- Poświęć mi godzinkę.

- Dobrze, dam ci tę godzinę, jeśli otrzymam coś w zamian.

- Co?

- Poświęcisz mi również godzinę, żebym mogła cię nauczyć, w jaki sposób postępować, by nie 

dopuścić do takiego nieporządku, jaki panuje w twoim ogrodzie.

Uśmiechnął się pod wąsem. Była niesamowita.

- Zgadzam się.

Lily spojrzała na mężczyznę pracującego obok niej i starała się skupić na własnym zajęciu. Po 

twarzy Ricka spływał pot. Krople potu toczyły się wzdłuż jego szczęk, po szyi, a następnie ginęły 

w szarym podkoszulku.

Ona dała Rickowi godzinę, a on poświęcił jej dwie. Jego baczenie na detale i gotowość do pracy 

zdumiały  ją.  Był  inny niż  większość  jej  klientów,  którzy  bali  się  zabrudzić  rąk.  Rick  założył 

rękawice samochodowe  i  pracował  obok  niej,  czasami  tak  blisko,  że  zderzali  się  ramionami  lub 

biodrami. Każdy taki kontakt palił ją jak pieprzowy, owadobójczy roztwór, bory przygotowywała 

w domu.

- Ciągle jeszcze jest dużo pracy, ale  przynajmniej ogród nie wygląda już tak dziko.

Rick ściągnął podkoszulek, osuszając nim spoconą skórę.

Do licha, pomyślała, już nie raz widziała mężczyznę bez koszuli, a od tego nie mogła oderwać 

wzroku. Napotkała jego oczy i zaczerwieniła się.

- Naprawdę mój ogród tak źle wygląda? - spytał.

Praca. Myśl o pracy. Po to tu jesteś.

- Gorzej.

- Kosiłem trawę i grabiłem liście.

Lily wrzuciła na samochód ostatnie chwasty i zdjęła rękawiczki.

- Muszę już jechać.

- Czy przygotować na wieczór kilka sukien?

Poczuła ściskanie w gardle, kiedy patrzyła na jego nagą skórę. Boże, nawet jego pępek wygląda 

background image

seksownie. Lily, przestań się na niego gapić, przywołała się do porządku.

- Nie, mam dużo pracy - powiedziała ochrypłym głosem.

Rick podszedł do niej bliżej. Cofnęła się i oparła o tylną klapę samochodu. Stwierdziła, że nie 

ma bardziej seksownego zapachu niż świeży zapach męskiego potu.

- Lily, musimy to zrobić.

- Co zrobić? - Patrzył intensywnie na jej usta. Przypomniała sobie, jak powiedział, że muszą się 

pocałować,  żeby  ich  stosunki  wyglądały  przekonująco.  Serce  jej  waliło  jak  oszalałe,  usta 

zwilgotniały.

- Pocałować się?

Zabłysły mu oczy.

- Teraz  myślałem  o  znalezieniu  odpowiedniej  sukni,  ale  to, co  powiedziałaś,  bardzo  mi  się 

podoba.

Zmniejszył  jeszcze  bardziej  dystans  miedzy  nimi  i  zdjął  również  rękawiczki.  Liry  nie  miała 

dokąd  uciec.  Znalazła  się  miedzy  dwiema  tonami  zimnego  metalu  samochodowego  i  dwustu 

funtami gorącego mężczyzny.

Oparła ręce o jego pierś, próbując go odepchnąć.

- Lily?

Powinna uciekać, ale miała sztywne mięśnie i nie mogła oderwać wzroku od jego wspaniałych 

ust. Dreszcz niecierpliwości przebiegł jej po plecach. Rick wpatrywał się w nią, dopóki jego usta 

nie dotknęły jej ust.

Świat  przestał  dla  niej  istnieć.  Dotyk  jego  ciepłych  warg  otulił  ją  falą  gorąca.  Nieświadomie 

przylgnęła  do  niego.  W  głowie  jej  wirowało,  a  nogi  odmawiały  posłuszeństwa.  Zatonęła  w 

rozkoszy i czuła, że jest całkowicie pozbawiona woli.

Rick  jęknął  i  pogłębił  pocałunek.  Jego  palce  zaczęły  wędrować  w  dół  jej  pleców.  Stanął  w 

rozkroku  i  jego  pobudzenie,  które  nagle  poczuła,  zaszokowało  ją,  pozwalając  wrócić  do 

przytomności.

Serce waliło jej z mieszaniną lęku, przyjemności i wstydu.

- Rick, muszę już pójść - powiedziała, wywijając się z jego objęć.

- Lily...

- Widzisz,  muszę spotkać się z  bratem. Muszę natychmiast  wyjechać. -  Nie była to  prawda. Z 

bratem miała spotkać się po południu.

- Więc, w środę. Bądź tu o szóstej. Przygotuję suknie i obiad.

- Ale...

- Prognozy mówią, że po południu i wieczorem będzie padać. Więc nie będzie można pracować 

background image

na zewnątrz.

Nie mogła dyskutować z faktami. Modliła się jednak, żeby prognoza się nie sprawdziła. Bała się 

następnych pocałunków  Ricka.  Była  tak  pewna,  że  wcześniej  czy później  będzie  miała  złamane 

serce, jak tego, że nazywa się Lily Violet

Uważaj  na  niego,  Lily,  upomniała  siebie.  Nie  możesz  zakończyć  tej  znajomości.  Potrzebujesz 

Ricka, żeby dotrzeć do jego matki. I do tego, aby zobaczyć ojca.

Przeklinając deszcz wjechała na podjazd przed domem Ricka. Czuła lęk przed tym spotkaniem. 

Powodów było wiele.  Po  pierwsze, nawet  będąc  dzieckiem nigdy nie  lubiła  się  stroić. Czuła  się 

najlepiej w dżinsach i butach na płaskim obcasie. Po drugie, dotąd odczuwała mrowienie warg po 

pocałunku Ricka. Po trzecie, jakby była niespełna rozumu, pragnęła tych pocałunków. Po czwarte, 

lubiła Ricka. Za bardzo.

Jej  złe  samopoczucie  nasiliło  się,  kiedy  Rick  wyskoczył  z  domu  z  parasolem  i  podbiegł  do 

samochodu, osłaniając ją przed deszczem.

Czy miała zamiar popełnić ten sam błąd co jej matka? Zakochanie się w bogatym facecie było 

niebezpieczne, nie mówiąc już o tym, że bardzo głupie.

- Mam nadzieję, że masz ochotę na obiad. - Jego ciepły oddech poruszył jej włosy na skroni.

- Jestem tak głodna, że zjadłabym całego wołu.

Zatrzymał się na werandzie i spojrzał na nią z rozbawieniem.

- A więc jestem w kłopocie, ponieważ przygotowałem tylko steki, pieczone kartofle i sałatę.

- Wszystko w porządku.

- Jesteś łatwa, Lily - roześmiał się.

Słowa te zabolały ją tak, jak zdarty strup z prawie wygojonej rany. Chłopcy w szkole drwili z 

niej, pytając, czy jest tak samo łatwa jak jej mama. W małym mieście, w którym znajdowała się 

tylko jedna szkoła, nie było żadnych sekretów. A ponieważ Lily miała zakazane mówić, kto jest jej 

ojcem, wszyscy przypuszczali, że ona tego nie wie. Uważali, że jest tylko jeden powód, że kobieta 

nie wie, kto jest ojcem jej dziecka. Musiała mieć wielu kochanków, skoro straciła orientację.

Stary ból przeszył jej piersi. Czy Rick uważał ją za łatwą dziewczynę, bo pozwoliła się całować?

Odwróciła się z zamiarem natychmiastowego powrotu do domu.

Rick chwycił ją za rękę.

- Lily, o co chodzi? Pozwól mi wyjaśnić. Myślałem o tym, że łatwo cię zadowolić.

Próbowała wyrwać mu rękę, ale nie pozwolił na to.

- Masz mokre ubranie i gęsią skórkę.

- Pierwsza  ulewa  zaczęła  się,  zanim  skończyłam  pracę,  a  w  ostatniej  godzinie  temperatura 

obniżyła się o piętnaście stopni.

background image

Wejdź do środka i zrób sobie gorący prysznic, a ja poszukam jakiegoś dresu do przebrania.

Przytrzymał drzwi, żeby weszła do środka, i zaczął wchodzić schodami do góry.

- Gdzie idziesz?

- Jedyną odnowioną łazienką jest moja - zawołał przez ramię.

Nie  pierwszy  raz  podawała  w  wątpliwość  swoje  zdrowie  psychiczne,  godząc  się  na  tę  farsę. 

Musiała znów uświadomić sobie, że Gemini Landscaping potrzebuje nowych kontraktów i że ona 

ma szansę na spotkanie ze swym rodzonym ojcem. Faulknerowie i Richmondowie obracają się w 

tych samych kręgach towarzyskich. Chodzą na te same przyjęcia. Może jej ojciec będzie na balu 

wydawanym  przez  rodziców  Ricka.  Miała  ochotę  zapytać  o  to,  ale  nie  miała  śmiałości.  Z 

pewnością rodzina Ricka nie chciałaby gościć u siebie bękarta ich przyjaciela.

Ukryła głęboko w sercu swe wątpliwości.

W łazience, na granitowej półce, znalazła obok nowego kawałka mydła, gruby, miękki ręcznik.

- Masz tu wszystko, czego potrzebujesz, a jeśli o czymś zapomniałem, to krzycz.

- Chyba jest wszystko, dziękuję.

- Steki będą gotowe za jakieś dziesięć minut. A może potrzebujesz więcej czasu?

- Nie, wystarczy.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Lily szybko rozebrała się i wskoczyła pod prysznic. Jej zimna 

skóra  powoli  się  rozgrzewała.  Sięgnęła  po  mydło.  Próbowała  nie  myśleć  o  tym,  że  Rick  stoi  tu 

nagi każdego dnia.

Piekło ją w żołądku. Musiała być bardziej głodna, niż sądziła.

Zwróciła uwagę na flakon wody kolońskiej, stojący na półce. Czy to ten sam zapach, który już 

dobrze  znała?  Zawinęła  ręcznik  wokół  piersi  i  sięgnęła  po  flakon.  Otworzyła  zatyczkę  i  zapach 

sosny, cedru i zielonego jabłka wypełnił jej nozdrza,

Nagłe pukanie do drzwi przestraszyło ją. Flakon wyślizgnął się jej z ręki i roztrzaskał na drobne 

kawałki.

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

- Nic ci się nie stało? Usłyszałem dźwięk rozbitego... szkła.

Przerażona  spojrzała  na  niego.  Gapił  się  na  nią.  Przesuwał  spojrzeniem  od  jej  wilgotnych 

włosów poprzez gołe ramiona do bosych stóp. Oddychał bardzo głęboko.

- Rozbiłam twoją wodę kolońską, przykro mi. - Zacisnęła palce na ręczniku, którego dół ledwie 

zasłaniał jej pupę.

- Czy czegoś stąd potrzebujesz? - spytała.

Jego oczy, patrzące na nią, wydawały się prawie czarne.

- Stado saren pasie się w ogrodzie. Jest ich osiem - powiedział ochrypłym głosem. - Lily?

background image

Starała się strząsnąć z siebie mgłę, która próbowała zawładnąć jej mózgiem. - Odkupię ci taką 

samą.

- Zapomnij  o  tym.  Butelka  była  prawie  pusta.  Mam  w  zapasie  drugą.  Nie  skaleczyłaś  się?  -

Zaczął iść w jej kierunku. Lily cofnęła się i nagle syknęła z bólu.

- Nie ruszaj się. Na podłodze jest szkło. - Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Zanim zdążyła 

zaprotestować, położył ją na łóżku. - Pozwól, zobaczę, czy skaleczenie jest głębokie.

Wziął jej stopę w ręce i zaczął oglądać.

- Szkło tkwi w ranie. Muszę przynieść apteczkę.

- Mogę zrobić to sama.

- Możesz, ale jesteś w moim domu i dlatego ja będę lekarzem, a ty moją pacjentką.

Nie chciała nawet myśleć o zabawie w doktora z Rickiem.

Pobiegł  do  łazienki  i  wrócił  po  chwili  z  małym  plastikowym  pudełkiem  w  ręku.  Ukląkł  przy 

łóżku i wziął w ciepłą dłoń jej stopę. Polał ranę wodą utlenioną.

- Nie ruszaj nogą - powiedział i zręcznym ruchem wyjął odłamek szkła. - Dobrze się czujesz?

- Oczywiście, chyba nie myślisz, że zemdleję z takiego powodu.

- Nigdy nie wiem, czego mogę się po tobie spodziewać. - Roześmiał się.

- Kończ już, bo inaczej steki się spalą.

- Nie martw się, nastawiłem czas na swoim zegarku. - Wyjął antybakteryjną maść, posmarował 

ranę i zawinął nogę bandażem.

Jego ręce ześlizgnęły się z pięty i poprzez kostkę powędrowały do łydki.

- Masz wspaniałe nogi, a skórę jak ciepły aksamit - wyszeptał.

Zamknęła na chwilę oczy i zaraz je otworzyła. Sięgnął po ręcznik. Przesunął krótko obciętymi 

paznokciami po materiale, patrząc na nią z pożądaniem w oczach.

Poczuła suchość w ustach, kiedy jego biodra zawisły w oczekiwaniu nad jej biodrami. Powinna 

go powstrzymać, ale zanim znalazła odpowiednie słowa, zadzwonił zegarek.

Odetchnęła z ulgą i rozczarowaniem.

- Steki gotowe.

Rick najwidoczniej wahał się, co zrobić, ale po chwili się podniósł.

- Zostań tutaj. Zdejmę steki, a następnie sprzątnę szkło.

- Ja zrobiłam nieporządek i ja posprzątam.

- A gdzie masz pantofle?

Nagle okazało się, że nie może przypomnieć sobie najprostszej rzeczy.

- Chyba w łazience.

Rick  zbiegł  na  dół,  a  ona  klapnęła  z  powrotem  na  jego  łóżko  i  zakryła  rękami  oczy.  Wielkie 

background image

nieba, ten mężczyzna kusił ją. Nakłaniał do zrobienia głupstwa.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kto mógł się spodziewać, że Lily ma tak długie nogi. Do licha, jedno dotknięcie jej jedwabistej 

skóry i zapomniał o stekach. Dobrze, że nastawił zegarek, inaczej zaserwowałby na obiad brykiety.

Trudno  mu  było  ograniczyć  ich  kontakty  wyłącznie  do  spraw  biznesowych.  Dwa  dni  temu 

przekroczył tę granicę, całując ją i ten moment zmienił wiele w jego stosunku do Lily.

Zdjął steki z grilla i zaniósł je do kuchni, nakrył do stołu i sprawdził, czy wszystko jest gotowe. 

Zabrał szczotkę, szufelkę i poszedł na górę. Jeszcze parę minut temu nie myślał o posiłku. Kiedy 

położył Lily na łóżku, chciał ściągnąć z niej ręcznik i zobaczyć całą resztę, którą pod nim ukry-

wała. Chciał upajać się jej urokiem, sycić wzrok kremowym kolorem jej skóry.

Albo Lily wysyłała mieszane sygnały, albo zagłuszała jego. Bo jak mógł wyjaśnić, że w jednej 

minucie rumieniła się jak niewinna dziewica, a w następnej kusiła go i przyzywała do siebie jak 

syrena.  Syrenę  mógł  uwieść  bez  zobowiązań.  Dziewica  natomiast  spodziewała  się  miłości  oraz 

małżeństwa  i  jego  matka  chciałaby  taką  na  swą  synową,  A  on  nie  mógł  zaoferować  miłości  i 

dlatego  unikał  małżeństwa.  Żadna  kobieta  nie  zmusi  go  do  związku  bez  miłości,  do  takiego,  w 

jakim trwa jego matka.

Lily stała przy oknie. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie popatrzeć jeszcze raz na jej nogi.

Nie  odwróciła  się,  ale  widoczne  napięcie  jej  ramion  świadczyło,  że  była  świadoma  jego 

obecności.

- Teraz jest w stadzie jedenaście zwierząt Czy widziałeś kiedykolwiek więcej? - spytała.

Z  chłodu  jej  głosu  odgadł,  że  dotknięcie  do  bawełnianego  ręcznika  było  według  niej 

niedopuszczalne. Był rozczarowany, ale był przecież dużym chłopcem.

- Dziewiętnaście.

Przeszedł  przez  pokój  i  stanął  tuż  za  nią.  Dopłynął  do  niego  ciepły  zapach  mydła  i  jej  skóry. 

Wprost do bólu pragnął ją dotknąć i posmakować. Dlaczego dotąd nie wiedział, że kark kobiecy 

może być tak seksowny?

- Spójrz w stronę linii drzew, po lewej stronie. Widzisz tego kozła?

- Chyba nie masz zamiaru polować na niego - odwróciła się i spojrzała na niego badawczo.

- Nie jestem myśliwym.

Za to Lily wzbudzała w nim instynkt myśliwego. Odstawił szufelkę i szczotkę. Wałcząc z chęcią 

sprawdzenia delikatności jej skóry, sięgnął po lornetkę, którą trzymał na parapecie.

- Spójrz przez nią.

Wzięła od niego lornetkę i ich palce się zetknęły. Lily nie odwróciła się do okna.

background image

- Często przez nią patrzysz?

- Codziennie. - Była na tyle wysoka, że mógł ją pocałować bez schylania się, ale nie zrobił tego. 

Jego spojrzenie prześlizgnęło się poprzez ramiona do rowka między piersiami. Czy ona pragnie go 

równie mocno, jak on jej? Przełknął ślinę, czując suchość w ustach. Lily oblizała wargi. Zacisnął 

zęby,  żeby zdusić  w  sobie  jęk.  Jej  spojrzenie  skoncentrowało się  na  jego  ustach.  Poczuł  w  nich 

gorąco i drżenie.

Dotknął jedwabistej skóry jej policzka i pogładził go, przesuwając rękę w dół, do szyi. W żyłach 

zapłonął ogień. Przestań Faulkner. Zrób użytek ze swego mózgu, zanim wszystko skomplikujesz.

Przysunął się do niej.

Poczuł  jak  drży  pod  jego  dotknięciem,  a  jej  usta  zapraszają  do  pocałunku.  Nakrył  je  swoimi 

ustami. Były miękkie, ciepłe i wilgotne.

Zjadał  go  głód  jej  ciała.  Błądził  palcami  po  jej  karku  w  plątaninie  krótkich,  jedwabistych 

włosów. Przesunął językiem po dolnej wardze, a później wszedł nim do wnętrza. Zachłysnęła się 

powietrzem, ale nie odsunęła go.

Kiedy jej język dotknął do jego, zajęczał i pogłębił pocałunek. Serce biło mu tak mocno, że mógł 

słyszeć  jego  bicie.  Chwycił  ją  w  talii  i  przyciągnął  mocno  do  siebie.  Poczuł  ciepło  i  wilgoć 

ręcznika, którym była owinięta.

Lily oddawała  mu  pocałunki,  dopóki  jego skóra  nie pokryła się potem, a  zdrowy rozsądek nie 

ulotnił się gdzieś. Przycisnął się mocno do jej brzucha. Och, człowieku...

Miała głowę odchyloną do tyłu, a on trzymał twarz w zagięciu jej ramienia i ciężko oddychał. 

Nigdy nie spotkał kobiety, która pachniała  tak jak  Lily i  która tak smakowała. Nie mógł  się nią 

nasycić.

Jego ręce powędrowały z jej talii na biodra, wyczuwając ich kształty, które zawsze ukrywała pod 

ubraniem. Kobiece biodra. Wgłębienie talii. Ze skupieniem badał nagą skórę jej ud. Były gorące, 

miękkie, gładkie.

Łóżko było tuż obok. Spróbował skierować ją w tym kierunku, ale poczuł, jak zesztywniała w 

jego ramionach.

- Poczekaj.  Ja...  ja  nie...  Nie  przyszłam  tu  po  to.  -  Szeroko  otwarte  oczy  patrzyły  na  niego  z 

przerażeniem.  Jedną  ręką  zaciskała  ręcznik,  a  w  drugiej ściskała  lornetkę.  Oddychała  głęboko.  -

Muszę się ubrać.

Ciągle czuł, jak pragnienie jej ciała płonie w jego żyłach. Rozważał przez chwilę zastosowanie 

perswazji, ale zdrowy rozsądek zwyciężył. Nie miał w domu żadnego zabezpieczenia i nie chciał 

ryzykować.

- Pozwól, że najpierw sprzątnę szkło. - Wziął szczotkę z szufelką i poszedł do łazienki.

background image

Nie docenił Lily. Rumieniła się jak dziewica, ale całowała cudownie. Chciał wziąć Lily West do 

łóżka. I następnym razem przygotuje się na to.

Lily  zawsze  myślała,  że  jej  mama  była  słabą  kobietą,  skoro  uległa  nieodpowiedniemu 

mężczyźnie. Zawsze była pewna, że ona nie popełni podobnego błędu. I nagle okazało się, że to 

nie jest takie proste. Rick zostawił ją, spragnioną czegoś więcej niż pocałunków.

Jej matka była najlepszym przykładem, co wynika z romansu pracującej kobiety z milionerem. 

Nie  musiała  być  geniuszem,  żeby  zakładać,  że  Rick  może  stracić  zainteresowanie  nią,  kiedy 

otrzyma to,  czego pragnie.  Jest  prawdopodobnie znudzony w okresie pomiędzy pojawieniem  się 

tegorocznych debiutantek  a oczekiwaniem na następne.  Jak inaczej można wytłumaczyć fakt,  że 

zainteresował się tek nic nieznaczącą kobietą, jaką jest ona?

Lily  stanęła  na  progu  kuchni.  Wystarczyło,  że  Rick  popatrzył  na  nią  i  natychmiast  poczuła 

słabość w kolanach.

On tymczasem rozstawił na stole talerze i przysunął krzesła.

- Czy masz ochotę na kieliszek wina?

- Nie, dziękuję. Nigdy w nim nie gustowałam. Przyniósł sałatę i dzbanek mrożonej herbaty.

- To może piwa?

- Uważam,  że  powinnam  poprzestać  na  herbacie,  bo  będę  wracała  do  domu  samochodem.  A 

pogoda jest paskudna. Wiatr jest naprawdę silny. Okropnie wyje. - A właściwie, to nie wiedziała, 

jak będzie działał jej mózg, kiedy rozcieńczy swój zdrowy rozsądek alkoholem.

Rick usiadł przy dużym dębowym stole naprzeciw Lily, ale nie dotknął nawet talerza.

- Lily, ten pociąg między nami...

- Jest fatalny. Musimy z tym skończyć.

- Czy zawsze jesteś taka kolczasta?

- Nie  jestem  kolczasta,  tylko  głodna.  -  Była  po  prostu  zawstydzona  i  zaniepokojona.  Ten 

mężczyzna potrafił całować, a ona nie chciała zostać ze złamanym sercem.

- Chyba  nie  chcesz  powiedzieć,  że  ci  się  nie  podobam.  Tam  na  górze  całowałaś  mnie  bardzo 

gorąco.

Zaczerwieniła  się  i  miała  ochotę  schować  się  pod  stołem.  Zamiast  tego  wzruszyła  ramionami, 

czując jakby miała na nich ciężar pięćdziesięciofuntowy.

- Jesteś  przystojnym  facetem,  który  wie,  jak  całować.  Ale ja  nie  mam  teraz  czasu  na  takie 

związki. Muszę wyciągnąć z kłopotów finansowych  Gemini, bo inaczej stracimy firmę. Musimy 

zaciągnąć kredyt hipoteczny. Oczy jej błyszczały z emocji.

- Wobec tego nawiązanie kontaktów z damami z Klubu Ogrodowego jest tym bardziej ważne. 

Skończ obiad. Musisz przymierzyć suknie. Im szybciej wybierzesz coś odpowiedniego, tym mniej 

background image

spotkań będziesz miała ze mną.

Wspaniale.  Czekał  tylko  na  uwolnienie  się  od  niej.  Bardzo  rozsądna  akcja.  Tylko  dlaczego 

rozczarowanie odebrało jej apetyt?

- Dama się zbliża. - Wołanie z góry odbiło się echem o gołe ściany budynku.

Rick  poczuł  szarpnięcie  serca.  Poprosił  Lily,  żeby  wpadła  do  starego  młyna  i  wyrobiła  sobie 

zdanie  o  tym  miejscu.  Początkowo  obawiał  się,  że  będzie  przeciwna  temu  pomysłowi.  Była  na 

niego  obrażona,  ponieważ  okazało  się,  że  suknie,  które  przygotował  do  przymiarki  na  środę 

wieczór, były na nią o kilka numerów za duże. Ale skąd mógł wiedzieć, jaki nosi rozmiar, kiedy 

tak starannie ukrywała swoje kształty pod workowatymi ubraniami brata?

- Bawienie  się  w  czarodzieja  to  zbyt  trudna  rola  dla  ciebie -  powiedziała  z  sarkazmem.  Był 

jeszcze na tyle przytomny, żeby zapytać ją o rozmiar, zanim go opuściła.

Czekał teraz na jej przyjazd z bijącym sercem i wilgotnymi dłońmi. Całował ją i miał zamiar to 

powtórzyć. Dotąd czuł smak jej ust i pragnął jej pocałunków jak nastolatek. Do licha, co się z nim 

stało, że tak bardzo pożądał tej kobiety.

Wyszedł ze starego młyna, który ze względu na dziadka miał specjalne miejsce w jego sercu.

Zobaczył Lily, maszerującą po czerwonej glinie, która zalegała teren przy młynie. Nie zważała, 

że  glina  oblepia  jej  buty.  Dżinsy  i  drelichowa  koszula,  które  miała  na  sobie,  były  bardziej 

dopasowane  niż  zwykle  i  pozwalały  dokładnie  ocenić  jej  figurę.  Kiedy  przechodziła,  wszystkie 

męskie głowy odwracały się za nią.

W pewnym momencie spojrzała do tyłu, mówiąc coś do osoby, która za nią szła, i której Rick 

dotąd nie zauważył. Był to wysoki, potężnie zbudowany facet. Miał takie same oczy i włosy jak 

Lily. Prawdopodobnie był jej bratem. Szkicował coś w notatniku.

Rick zdjął z głowy kapelusz i zrobił kilka kroków w ich kierunku.

- Miło, że wpadłaś. Cieszę się. Widzę, że masz zapewnioną ochronę.

Lily uśmiechnęła się krótko.

Jak może zachowywać się tak zimno, po tym, co było miedzy nimi, pomyślał.

- Rick Faulkner, Trent West, mój brat - przedstawiła ich krótko.

Brat Lily był tak wysoki jak Rick i o mało nie zmiażdżył mu ręki w uścisku. Ten nawet się nie 

skrzywił, ale zanotował sobie, że wielki brat był jednocześnie jej ochroniarzem.

- Jakie są twoje plany? - zwrócił się do niego Trent z konkretnym pytaniem.

Rick nie sądził, żeby Trent odniósł się entuzjastycznie do jego planu przespania się z Lily.

- Tutaj ma być pięciogwiazdkowa restauracja, a w krajobraz musi być wmontowany parking na 

dwieście samochodów.

background image

- Dobre zaopatrzenie w wodę - notował Trent. - Strzeżony?

- Tak - potwierdził Rick.

Lily poszła do przodu.

- Gemini  jest  nową  firmą,  ale  razem  z  Trentem  mamy doświadczenie  w  zagospodarowywaniu 

terenu.

Rick skinął głową.

- Wiem.  LiJy,  domyślam  się,  że  najpierw  będziesz  chciała zobaczyć  widok  z  każdego  okna. 

Mam rację?

Trent zjeżył się na te słowa, ale Lily szybko mu wyjaśniła.

- Rick  odrestaurował  dom  wybudowany  w  1930  roku.  Jest  wspaniały.  Powinieneś  sam  go 

zobaczyć.

- W porządku. Daj mi plan młyna z przyległościami. Obejrzę wszystko, a później do was dołączę 

- zgodził się Trent.

Rick  zawołał  Sama,  swego  zastępcę  i  po  przedstawieniu  mu  Lily  i  Trenta  poprosił,  by  dał 

Trentowi wszystkie potrzebne materiały.

- Chodź, zajrzymy do środka - zwrócił się do Lily.

Poszła  za  nim,  lustrując  jednocześnie  otoczenie,  a  Rick, patrząc  na  nią,  wspominał  zapach  jej

ciała,  miękkie  usta  i  delikatność  skóry.  Przed  wejściem  do  środka  chwycił  ją  za  łokieć,  żeby 

pomóc przejść po desce, położonej zamiast niegotowych jeszcze schodów. Lily uwolniła się.

- Rick, potrafię chodzić bez twojej pomocy. Wątpię, czy pomagasz innym swoim pracownikom. 

Nie traktuj mnie inaczej, ponieważ jestem kobietą.

- Słusznie.  -  Odchylił  nogą  plastykową  płachtę  zasłaniającą  przejście  z  jednego  pokoju  do 

drugiego i puścił ją przodem.

-  Uch,  co  za  widok  -  powiedziała  Lily,  wychylając  się  przez  okno  wychodzące  na  jezioro.  -

Fantastyczna  ekspozycja  na  słońce.  Mogę  sobie  wyobrazić,  jak  cudownie  wygląda  jezioro  w 

świetle księżyca.

Czy zobaczy ją kiedyś nagą w blasku księżyca? Faulkner, jesteś w pracy. Opanuj się. Jak do tej 

pory nie myślał w pracy o kobietach.

- Właściciel chce mieć część stolików na zewnątrz. Trzeba więc zrobić patio wyłożone płytkami 

i jakąś balustradę, która nie będzie psuła widoku na jezioro.

- Wiem,  gdzie  można  dostać  zabytkowe  kute  żelazo  -  powiedziała  bez  wahania.  -  Będziesz 

musiał oświetlić ogród i trzeba w nim posadzić rośliny o niezbyt intensywnym zapachu, żeby nie 

konkurowały z zapachami serwowanych dań.

Skupiła się teraz na pracy. On nie mógł tego zrobić. Chodził za nią jak cień. Zeszli do piwnicy. 

background image

Lily podeszła do jedynego okienka znajdującego się w tym pomieszczeniu.

- Kochasz swoją pracę - stwierdził.

- Uhmm.

Zobaczył jej uśmiechnięte usta. Chciał je pocałować. Tutaj. Teraz.

Jej uśmiech zgasł. Zwilżyła wargi.

- Muszę teraz wyjść na zewnątrz.

Ale on nie był jeszcze gotowy, żeby ja puścić.

- Mam w domu nowe suknie. Kiedy będziesz mogła je przymierzyć?

- Nie wiem. Te dwa ostatnie dni deszczowe bardzo opóźniły robotę.

- Ale został już tylko tydzień do balu.

Westchnęła.

- Może w niedzielę po południu.

- Umiesz tańczyć?

- Nie bardzo. Zawsze byłam wyższa niż moi szkolni koledzy, z wyjątkiem Trenta. A dlaczego 

pytasz?

- Nauczę  cię  podstawowych  kroków  -  obiecał  z  bijącym  sercem.  -  Przyjedź  w  niedzielę  po 

lunchu. Zostaniesz do obiadu. Obiecuję, że przygotuję coś dobrego.

- Lily? Czy to ty?

Lily przyjechała  do domu  Ricka pod jego nieobecność.  Chciała popracować w ogrodzie,  a nie 

mogła liczyć na swój zdrowy rozsądek, kiedy on był w domu.

Zobaczyła  kątem  oka  kobietę  wiozącą  dziecko  w  spacerowym  wózku.  Napięte  mięśnie 

rozluźniły się, kiedy poznała swą dawną klientkę.

- Lynn, jak się masz. Co robisz po tej stronie miasta?

Kobieta uśmiechnęła się i skierowała wózek w stronę Lily.

- Mieszkam obok,

Lily spojrzała na dom, który wskazała jej Lynn. Zawsze darzyła sympatią tę miłą blondynkę, ale 

jej mąż był prawdziwym palantem, który przystawiał się do niej. Lily miała nadzieję, że wstrętu, 

jaki do niego czuła, nie można było wyczytać z jej twarzy. – A jak Brett?

- Nie  żyje.  Zginął  w  wypadku  samochodowym  półtora  roku  temu.  Poślubiłam  jego  starszego 

brata. Sawyer jest wspaniały. A to nasz synek J.C.

- Jest uroczy. - Lily nie wiedziała nic o dzieciach, ale domyśliła się, że ta czarnowłosa laleczka 

nie miała jeszcze roku. Ściągnęła rękawice. Nigdy nie myślała o tym, by mieć dzieci. Zresztą nie 

robiła nic w tym kierunku.

- Przykro  mi,  że  nie  pożegnałam  się  z  tobą,  ale  po  śmierci  Bretta  sprzedałam  dom  i 

background image

wyprowadziłam się natychmiast - Lynn wskazała na furgonetkę. - Zmieniłaś pracę?

Na drzwiach samochodu widniało logo Gemini Landscaping.

- Założyłam z bratem własną firmę.

- Kiedy  wyszłam  za  Sawyera,  zadzwoniłam  do  twojej  starej  pracy,  żeby  poprosić  cię  o 

zaopiekowanie się moim ogrodem, ale powiedzieli mi, że już tam nie pracujesz.

- Mój  były  szef  nie  był  zachwycony,  że  zakładam  konkurencyjną  firmę.  -  Lily  nie  chciała 

wdawać się w szczegóły, jakie jej robił trudności. Miała świadomość, że jeśli Gemini splajtuje, nie 

będzie  mogła wrócić do  dawnej  pracy.  -  Widzę,  że  przy tych wszystkich  dużych domach  są  też 

niemałe ogrody, ale bardzo zaniedbane. Mimo to, jest tu pięknie.

- Tak, i każdego dnia jestem wdzięczna Rickowi, że przekonał Sawyera i Cartera, żeby kupili te 

piękne domy. Inaczej zostałyby zrównane z ziemią, a w ich miejscu wybudowano by jakiś zajazd.

- Znasz dobrze Ricka?

- Rick i Sawyer znają się od czasów szkolnych, a Carter i Sawyer mieszkali w jednym pokoju, 

kiedy byli w collegeu. Rick zawiózł nas do szpitala, kiedy rodził się JC. Ta trójka związana jest ze 

sobą niczym bracia.

Dziecko  złączyło  rączki  i  uderzając  nimi  w  buzię,  zaczęło  gaworzyć.  Czy  będę  miała  kiedyś 

dzieci? Prawdopodobnie nie, pomyślała ze smutkiem.

Lynn z miłością pogłaskała główkę dziecka. - Czy możesz dać mi swoją wizytówkę? Chcę byś 

przejęła opiekę nad moim ogrodem. Chciałabym znowu pracować z tobą, jak kiedyś. Praca z tobą 

pomogła mi wówczas zachować zdrowie psychiczne - dodała z nieśmiałym uśmiechem.

Nowy mąż Lynn musiał być dobrym człowiekiem i z pewnością dobrze ją traktował, ponieważ 

była  zrelaksowana  i  wyglądała  na  szczęśliwą,  w  przeciwieństwie  do  tego,  co  widziała  Lily 

wcześniej.

Lily nie była zachwycona perspektywą pracy obok Ricka, ale potrzebowała pieniędzy.

- Z wielką przyjemnością podejmę się pracy u ciebie. Wizytówki mam w samochodzie.

- Podam również twoje namiary Carterowi - powiedziała Lynn, gdy szły spacerkiem w kierunku 

samochodu.

- Dziękuję, będę ci mocno zobowiązana.

Rick  przywitał  ją  w  progu,  ubrany  w  obcisłe  dżinsy  i  podkoszulek.  Wyglądał  kusząco,  ale 

postanowiła, że tym razem stawi mu opór.

- Co zrobiłeś na obiad? - spytała nienaturalnym głosem.

- Chili,  chleb  na  zakwasie  i  sałatę.  Ale  twoje  kubki  smakowe  zaśpiewają  chórem  „alleluja", 

kiedy dojdziemy do deseru.

Miała nadzieję, że nie planował jej samej na deser.

background image

- Znowu pracowałaś w ogrodzie?

Wzruszyła ramionami, unikając patrzenia na jego przystojną twarz. Maggie, która rzuciła się na 

nią z powitaniem, pomogła jej w tym.

- Ktoś musi to zrobić. Ciągle jest mnóstwo roboty. Muszę porozdzielać peonie, wypieiić grządki 

kwiatowe,  zasiać  trawę na  wypalonych  miejscach  na  trawniku  i  nawieźć  nawozem.  Trzeba 

również rozmnożyć...

Podniósł rękę do góry i zatrzymał jej nerwową paplaninę.

- Lily, to wszystko brzmi pięknie, ale jeśli nie będziesz czekała na mnie z robotą, to nigdy nie 

nauczę się dbać o swój ogród. Przecież pomysł wspólnej pracy był twój.

- Byłam  po  prostu  po  tej  stronie  miasta.  Poza  tym  muszę  dokończyć,  co  zaczęłam,  i 

zrewanżować się za wydane na mnie pieniądze.

- Mówiłem ci już, że nie potrzebujesz tego robić. Robisz mi grzeczność.

- Obydwoje mamy w tym interes. A teraz powiedz, czy najpierw mnie nakarmisz, czy od razu 

zaczniesz mnie torturować.

- Większość kobiet nie uważa strojenia się za tortury.

- Nie  należę  do  większości  kobiet  i  prawdopodobnie  bardzo  różnię  się  od  tych,  z  którymi 

umawiałeś się dotychczas.

- To prawda. Suknie są w łazience. Przymierz je, razem z pantoflami, a potem zejdziemy na dół, 

to pokażę ci podstawowe kroki taneczne. Usunąłem już meble z salonu.

Lily zaśmiała się.

- Zapomniałam  o  pantoflach.  Pewnie  chcesz  mordować mnie  w  pantoflach  na  wysokich 

obcasach? - Chyba złamię sobie nogę, pomyślała.

Rick poszedł za nią na górę i usiadł na łóżku.

Lily  zdawała  sobie  sprawę,  że  zbyt  wiele  ostatnich  nocy  myślała  o  nim.  A  ona  nie  mogła 

pozwolić  sobie  na  nieprzespane  noce.  Rano  dzwonił  budzik  o  określonej  godzinie  i  musiała 

wstawać do pracy. Wyspana czy nie.

- Przymierz je i przyjdź się pokazać.

- Nie możesz mi zaufać?

- Chcę cię zobaczyć. Krzycz, jeśli będziesz mnie potrzebowała do zapięcia suwaka.

Lily  otworzyła  garderobę.  Wisiało  w  niej  kilka  sukien  w  różnych  kolorach,  od  czarnej  po 

czerwoną. Pod sukniami, a właściwie kreacjami, stał stos pudełek z butami.

- Rick, tutaj jest pięć sukien i każda, na pewno, kosztuje setki dolarów.

- Zwrócimy to, czego nie będziesz chciała.

- Ale... - Dlaczego uważała, że może nosić tego rodzaju kreacje? Nieważne przecież, jaka krew 

background image

płynie w jej żyłach. Ważne jest, że wychowała się na farmie bawełny. Te trzeźwe myśli wywołały 

refleksje. Ale po chwili uprzytomniła sobie, że Gemini potrzebuje kontraktów, a ona ma szansę na 

spotkanie ojca.

Weszła do łazienki i zatrzasnęła Rickowi drzwi przed nosem. Wzięła głęboki oddech i ściągnęła 

z  siebie  wszystko  z  wyjątkiem  cienkich  bawełnianych  majtek.  Sięgnęła  po  pierwszą  suknię. 

Czarna,  niczym  nie  zdobiona  suknia  ze  śliskiego  jedwabiu  opłynęła  jej  ciało  jak  chłodna  woda. 

Suknia miała klasyczny krój i nadawała się na pogrzeb, aczkolwiek na pogrzeb milionera.

- Jeszcze nie jesteś gotowa - usłyszała niecierpliwy głos Ricka.

Włożyła czarne sandały i otworzyła drzwi.

- Ta suknia nie nadaje się na bal.

Oczy  Ricka  badały  jej  postać  od  głowy  do  stóp.  Co  widział,  kiedy  tak  na  nią  patrzył?  Czy 

widział  przed  sobą  wystrojoną  wieśniaczkę?  W  każdym  razie  spostrzegła  pożądanie  w  jego 

oczach. Cofnęła się do łazienki i zamknęła za sobą drzwi.

Trzy następne suknie nie były zbyt interesujące i reakcja Ricka była również umiarkowana.

Pozostała  ostatnia  suknia, czerwona,  którą  od  początku  skreśliła,  ponieważ  musiała  kosztować 

fortunę i była zbyt seksowna.

Z nadzieją, że nie będzie na nią pasowała, naciągnęła ją przez głowę.

Podszewka  sukni  była  tak  delikatna  jak  płatki  róży,  a  suknia  pasowała  do  jej  figury  jak 

rękawiczka. Tkanina lekko błyszczała przy ruchach, a udrapowany dekolt nie był ani za duży, ani 

za mały, za to pleców praktycznie nie było. Wycięcie było głębokie, ale powyżej paska majtek.

Kiedy przyjrzała się sobie w lustrze, stwierdziła,  że wygląda olśniewająco i seksownie. Aż się 

zarumieniła. Może nie była piękna, ale nie czuła się jak  Lily od architektury terenów zielonych. 

Czuła się jak... Kopciuszek.

- Lily, co robisz tam tak długo?

Serce  skoczyło  jej  do  gardła.  Była  kompletnie  naga,  z  wyjątkiem  dwóch  warstw  cienkiego 

materiału.  Rick  domyśli  się  tego,  a  suknia  nie  nadawała  się  do  noszenia  pod  nią  czegokolwiek. 

Wszystko byłoby widoczne.

Co miała robić? Po drugiej stronie drzwi czekał na nią książę z Chapel Hill.

- Pozwól mi zobaczyć.

Z  uczuciem  lęku  włożyła  na  nogi  czerwone  sandałki.  Kiedy  teraz  spojrzała  na  siebie,  nie 

zobaczyła  olśniewającej  kobiety.  Kobieta,  którą  widziała  w  lustrze,  była  wystrojoną  farmerską 

dziewczyną.

- Lily?

Klamka  obróciła  się  i  do  środka  zajrzał  Rick.  Zapomniała  widocznie  zamknąć  za  sobą  drzwi.

background image

Stanął  w  progu  jak  wryty,  jakby  przed  chwilą  zamarł,  z  szeroko  otwartymi  ustami.  Tylko  jego 

wzrok omiatał jej postać wolno i starannie.

- Lily. Wyglądasz fantastycznie - wyszeptał.

- Dziękuję. To piękna suknia. - W tym momencie Lily nie wiedziała, czy to książę patrzy na nią, 

czy Rick ocenia kobietę, którą sam wykreował.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Lily w czerwonym.

Houston, mamy problem.

Krew pulsowała w żyłach Ricka. Nie myśl o jej wspaniałych nogach ani o jej ciele, nie stawiaj 

się w trudnym położeniu.

Będziesz z nią tańczył, pił wino i jadł obiad, a później może zaspokoisz swoje inne apetyty.

Zbiegł na dół i włączył system CD. Klasyczna muzyka wypełniła salon i nieco go uspokoiła.

Usłyszał na schodach stukanie obcasów Lily. Spojrzał w jej kierunku. Kto mógł przypuszczać, 

że  kobieta  nosząca  męskie  ubrania  i  ostrzyżona  jak  chłopak  może  być  tak  piękna?  Widział,  jak 

kurczowo trzyma się poręczy.

- Pozwól, że ci pomogę. - Podszedł do niej, żeby podać jej rękę.

- Nie musisz tego robić. - Skrzywiła się i potrząsnęła głową. - Dziękuję. Mam nadzieję, że nie 

skręcę sobie karku.

- Twoja suknia nie ma pleców - powiedział, kiedy zeszła na dół.

- Tak, zauważyłam to. Specjalnie taką kupiłeś?

- Nie. Dałem sprzedawczyni twoje wymiary i zdałem się na jej wybór.

- Rick?

- Jesteś gotowa do pierwszej lekcji?

- Tak gotowa, jak zawsze, Fredzie.

- Fredzie?

Uśmiechnęła się kącikami ust.

- Astaire.

- Rzeczywiście. Więc tańczmy.

- Powiedział pająk do muchy - mruknęła Lily pod nosem.

Bystra dama. Ten pająk zamierza pożreć ją w swej pajęczej sieci.

Lily  ledwie  zwalczyła  w  sobie  falę  paniki.  Rozsądna  kobieta  powinna  zrzucić  z  nóg  buty  na 

obcasach i pobiec w stronę najbliższego wyjścia.

- Daj  mi  prawą  rękę,  a  lewą  połóż  na  moim  ramieniu.  - Rick  stał  przed  nią  jak  posąg  z 

wyciągniętą lewą ręką. A gdzie będzie jego druga ręka? Jeśli dotknie jej gołych pleców, to pewnie 

zacznie mruczeć. Musi uciekać.

- Lily?

Nie może tego zrobić. Zmusiła się do podania mu ręki. Ciepłe palce zacisnęły się lekko. Miło i 

można  wytrzymać.  Ale  kiedy  przysunął  ją  do  siebie  i  położył  rękę  na  plecach,  poczuła,  że  ma 

problem.

background image

Dlaczego skręca się jej żołądek, a mięśnie sztywnieją?

- ... podstawowy krok. - Dotarł do niej, jak przez mgłę, koniec zdania.

Jej mózg był chyba rozmiękczony, bo nie usłyszała większości słów, które wypowiedział.

- Przepraszam. Co? Powtórz to jeszcze raz.

Palce na jej plecach przesunęły się nieco. Skoncentrowała spojrzenie na jego prawym uchu.

- Czy nosiłeś kiedyś kolczyk? 

- Tak.

- Czy teraz też czasami nosisz?

- Nie. Przeszedłem już przez ten buntowniczy okres w swoim życiu.

Więc Rick był buntownikiem. Ona zawsze miała ochotę na bunt, ale zapobiegały temu różnego 

rodzaju obowiązki rodzinne. Poza tym, jej rodzony ojciec nie chciał jej i dlatego bała się, że tak 

samo może ją odrzucić ojczym.

- Dlaczego się buntowałeś?

- Żeby zwrócić na siebie uwagę ojca, 

- I co? Udało się?

- Nie.

- Jaki nosiłeś kolczyk?

- Lily - zamruczał ostrzegawczo.

- Chcę tylko wiedzieć, jaki wtedy byłeś.

- Był to diamentowy cekin. Wystarczy?

Innymi słowy, to nie twój interes. Próbowała ukryć rozczarowanie, ale mogła się założyć, że z 

kolczykiem musiał wyglądać bardzo seksownie.

- Czy możesz się teraz skoncentrować na tańcu? Prawą nogą krok do tyłu, lewą w bok, dosuń 

prawą do lewej. Lewa do przodu, prawa w bok, dosuń prawą...

Miała zamęt w głowie.

- Może lepiej będzie, jak mi pokażesz.

Pociągnął  ją  do  przodu,  ale  nogi  jej  się  poplątały  i  zawisła  bezwładnie  w  jego  ramionach. 

Kontakt z jego ciałem był szokujący.

- Założę się, że już jako dziecko potrafiłeś tańczyć. Miałeś pewnie lekcje tańca w każdą sobotę.

- W  każdą środę. Mama  na to  nalegała - powiedział  przez  zaciśnięte zęby.  - Słuchaj muzyki i 

poruszaj się w jej rytmie.

Muzyka?  Zapomniała  o  muzyce.  Jak  mogła  nie  słyszeć  całej  orkiestry,  brzmiącej  w  tle.  To 

znaczy, że nic do niej nie docierało poza świadomością jego obecności. Złamane serce, to pewne.

Starała się zebrać myśli. Ich związek jest tylko przejściowy. To układ, który potrwa jeszcze pięć 

background image

dni.

- Nic z tego nie wyjdzie - powiedziała głośno.

- Dlaczego?

- Ponieważ nie jestem Kopciuszkiem. Nie będę potrafiła tańczyć na balu.

- Całkiem dobrze ci idzie i to jest prosty walc. Dasz sobie radę.

- To dlaczego wyglądasz tak, jakbyś miał drzazgi wbite pod paznokcie?

Rick przeczesał włosy ręką, i przez chwilę milczał i tylko głęboko oddychał Kiedy ich spojrzenia 

spotkały się, zdumiało  ją ciepło, jakie zobaczyła  w jego niebieskich oczach. Dała krok do tyłu i 

przydepnęła rąbek sukni. Byłaby upadła, gdyby Rick jej nie chwycił. Szybko wyzwoliła się z jego 

ramion.

- Ponieważ  jesteś  piękna.  Pachniesz  niewiarygodnie.  Twoja  skóra  jest  miękka  jak  aksamit.  I 

jestem  pewny,  że  pod  tą suknią  jesteś  zupełnie  naga  i  tak  bardzo  cię  pragnę,  że  bolą

mnie zęby od ciągłego zaciskania.

Lily przycisnęła ręce do serca. Ciało jej zapłonęło.

- Och!

Zaśmiał się, ale nie był to wesoły śmiech.

- I co, nie uciekasz?

- Daj mi minutę.

Jego łagodny uśmiech zamieszał jej jeszcze bardziej w głowie. Rick objął ją ramionami.

- Lily.

Serce  przesunęło  się  jej  do  gardła  a  pod  jego  intensywnym  spojrzeniem  powędrowało  do  ust, 

odbierając  całkowicie  mowę.  Nie  mogła  prawie  oddychać.  Zwilżyła  dolną  wargę  i  szukała  w 

głowie jakiegoś słowa, który rozładowałby napięcie, jakie zaistniało między nimi.

Rick dotknął jej policzka wierzchem dłoni. Po chwili poczuła jego drugą rękę na plecach. Schylił 

się i zbliżył usta do jej warg.

Lekki dotyk jego ust, niczym muśnięcie motyla, wywołało u niej potrzebę pocałunku. Musiał to 

wyczytać z jej oczu, bo poczuła teraz jego niecierpliwe usta na swoich.

Wiedział,  jak  całować.  Jego  usta  poruszały  się  wolno,  nieuchwytnie  przejmując  kontrolę  i 

domagając się odpowiedzi. Przez krótki moment czuła, jak jego zęby leciutko kąsają, co wprawiło 

ją  w  zdumienie.  Ze  zdziwieniem  otworzyła  usta.  Zanim  zaprotestowała,  on  był  w  środku,  w  jej 

ustach. Jego język odkrywał i smakował ją z taką zuchwałością, że pozbawiło ją to tchu.

Lily jęknęła słabo. Poczuła, jak ręce Ricka ześlizgują się w dół po jej plecach, a on sam oddycha 

głęboko. Czuła, że silne ręce trzymające ją w objęciach, lekko drżą. Objął jej biodra i przycisnął 

mocno do swych twardych ud.

background image

Lily objęła go za szyję.

Dobrze, jeden pocałunek, może dwa, ale potem musisz  powstrzymać to  szaleństwo, pomyślała 

sennie.

Poczuła, jak jego palce wędrują po krzywiznach jej pośladków i usłyszała jego jęk. Jego palce 

przesunęły się z jej bioder do talii, a następnie wzdłuż żeber do piersi. Gdy jego dłoń prześlizgnęła 

się przez brodawki, Lily poczuła, jak odpowiadają na jego pieszczotę. Nieznane ciepło przepłynęło 

przez  jej  ciało  i  wiedziała,  że  Rick  był  tego  świadom,  ponieważ  jego  ręka  powędrowała  w  dół, 

dotykając małej krzywizny brzucha.

- Nie możesz - wyszeptała.

- Lily, pragnę cię. I wiem, że ty również mnie pragniesz. 

Rick nie jej pragnął, pragnął kobiety, którą wykreował.

Kobiety  ubranej  w  suknię  za  kilkaset  dolarów,  a  nie  Lily  od  architektury  terenów  zielonych. 

Odepchnęła jego ręce.

- Nie chcę przygodnego seksu.

- Będzie nam razem cudownie.

- Wierzę, że jesteś doskonały w tych sprawach, ale to nie zmienia faktu, że nie chcę się z tobą 

przespać. Za pięć dni się rozstaniemy.

Rick oddychał głęboko.

- Przecież może to trwać dłużej.

Serce jej podskoczyło, wypełniając się nadzieją.

- Jak długo, Rick? Tydzień? Miesiąc? Rok?

Ogień przygasł w jego oczach.

- Przecież nie chcesz się żenić.

- Lily...

- Bez  paniki.  Niczego  takiego  nie  sugeruję.  Na  tym  polega  różnica  między  mną  a  tobą.  -

Westchnęła  z  rozczarowaniem.  -  Ja  sadzę  roślinę  i  patrzę,  jak  wyrasta,  ty  robisz  projekt  i 

odchodzisz. Rick milczał.

- Czy mogę się już rozebrać?

Nie  czuła  już  ciepła  jego  rąk.  Przypomniała  sobie  gorzkie  słowa,  które  nie  raz  mówiła  pod 

adresem matki,  kiedy była  jeszcze  nastolatką  i  matka starała się  jej  uprzytomnić  pewne sprawy. 

Och mamo, przykro mi, że nie rozumiałam cię wtedy.

- Nie zostanę na chili, zapomniałam, że mam jeszcze coś do załatwienia. - Widziała, że jej nie 

uwierzył, ale nie czekała, aż wytoczy jakieś argumenty.

Chyba straciłam rozum, myślała Lily, idąc w kierunku młyna w poszukiwaniu Sama, kierownika 

background image

budowy.

Co  wyobrażała  sobie,  pozwalając  się  Rickowi  całować?  Dotykać.  Prawie,  że  mu  się  oddała. 

Czuła  tak  wielkie  zakłopotanie,  że  nawet  chłód  wrześniowej  bryzy  nie  robił  na  niej  wrażenia. 

Przynajmniej dzisiaj nie będzie tu Ricka.

Przeszła przez próg pod plastikową zasłoną, zakrywającą drzwi i poszła w kierunku głosu Sama. 

Kiedy doszła  do tylnej części  budynku, zobaczyła  nagle  na  schodach Ricka  i  Sama.  Żołądek jej 

zapikował.

Rick miał na sobie spodnie w kolorze khaki i jasnoniebieską, bawełnianą koszulę z logo firmy na 

sercu.  Kolor  materiału  podkreślał  jasność  jego  oczu.  Na  głowie  miał  wymięty  żółty  kapelusz. 

Wyglądał jak przeciętny architekt. Chciałaby, żeby nim był. Wtedy może miałaby szansę.

- Cześć, Lily - powitał ją Sam. - Czy Trent idzie za tobą ze szpadlem?

Uśmiechnęła się do Sama, ale była świadoma, że Rick ją obserwuje.

Trent i reszta załogi będzie tu za godzinę. Prosił mnie, żebym cię zapytała, czy mamy zaczynać 

od tarasu.

Myślę, że tak będzie najlepiej, ale muszę pójść do samochodu po notes. Mam pytanie dotyczące 

stawu. Zaraz wracam. - Wyszedł, zostawiając ją samą z Rickiem.

Czuła, jak Rick pieści wzrokiem jej twarz i zaczerwieniła się. Chciała uciec, ukryć się gdzieś, ale 

usztywnione nagle mięśnie nie pozwoliły jej na to.

- Co tutaj robisz?

- Mam tu nabyte prawa.

- Masz udziały? - spytała, obserwując ścianę, żeby na niego nie patrzeć.

- Nie.  Dziadek  zabierał  mnie  na  ryby  nad  staw,  który  znajduje  się  na  tyłach  młyna.  Już  jako 

młody chłopak przychodził tu łowić ryby. Młyn jeszcze wtedy pracował.

- A ja myślałam, że bogate dzieci łowią ryby z jachtów.

- To,  co  mówisz,  najlepiej  świadczy  o  twoim  nastawieniu,  Lily.  -  Wziął  ją  za  łokieć  i 

podprowadził do szeroko otwartego okna.

Każdy  jej  nerw  burzył  się.  Wyrwała  ramię.  Lily,  obiecywałaś  sobie.  Żadnych  kontaktów. 

Żadnych pocałunków. Żadnych obiadów w jego domu.

- Spójrz  na  ten  wielki  głaz  po  wschodniej  stronie  stawu.  Tam  złapałem  dwudziestofuntowego 

zębacza. Razem z dziadkiem upiekliśmy go tutaj, bo mama nie pozwoliła mi wziąć go do domu. 

Oskórowany zębacz jest...

- Niezbyt przyjemnym widokiem - skończyła za niego. Spojrzeli na siebie z uśmiechem. A ona 

nie chciała mieć z  nim  nic wspólnego. - Ja  też  łowiłam  kiedyś ryby, ale  nigdy nie  złapałam tak 

wielkiej. Myślisz, że zostały tu jeszcze jakieś zębacze?

background image

Jego chłopięcy uśmiech zaparł jej dech w piersiach.

- Weź wędkę, hot-dogi na przynętę i możemy poszukać.

- To nie jest dobry pomysł.

Pogładził jej policzek, aż poczuła gęsią skórkę na całym ciele.

- Robisz  błąd,  zaprzeczając,  że  coś  jest  między  nami.  –  Nie mogła  się  ruszyć,  jakby  ktoś

przykleił jej stopy do podłogi. A wszystko w niej krzyczało, że powinna uciekać.

- To nie jest dobry pomysł, szefie - powtórzyła.

Zacisnął usta i opuścił rękę.

- Mamy jeszcze przed sobą kupno biżuterii.

- Czy to potrzebne?

- Ponieważ  zatrzymasz  biżuterię  i  będziesz  ją  nosiła  przy różnych  okazjach,  musisz  ją  sama 

wybrać.

Czasami nienawidziła jego logiki.

- Nie jestem stworzona do noszenia biżuterii.

- Lily - zaczął ostrzegawczo.

- Dobrze, już dobrze. Gdzie i kiedy mamy się spotkać?

- Sklepy z biżuterią są otwarte do dziewiątej wieczór.

- Nie sądzę, żeby...

Przerwał jej, podnosząc do góry rękę.

- Lily, zostało nam tylko pięć dni.

- Niecierpliwość mnie zabija - powiedziała z szyderstwem w głosie.

Zauważyła, że znów zacisnął usta.

- Może najpierw zjemy obiad? Byłaś kiedyś w Rack Shack?

- Nie, ale słyszałam o tej restauracji. - Poczuła ściskanie w żołądku, co jej przypomniało, że nie 

jadła jeszcze lunchu. Restauracja znajdowała się na granicy miasta. Przypuszczała, że nie bywa w 

niej jego rodzina i przyjaciele.

- Dobrze, dlaczego nie? O siódmej, tak? Właśnie w tym momencie wszedł Sam.

- Podjadę po ciebie o siódmej.

- Nie, tam się spotkamy.

Rick już chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego zwrócił się do Sama.

- Możesz kontaktować się ze mną przez komórkę, Sam.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Hej, Rick, cieszę się, że wpadłeś do mnie. - Paul, właściciel Rack Shack przywitał tymi słowy 

Ricka, kiedy ten przekroczył tylko próg restauracji.

- Cześć Paul, jak interesy? - Rick i Paul chodzili razem do szkoły i współzawodniczyli ze sobą w 

koszykówce i o koleżanki.

- Nie najgorzej, wielki człowieku. Sam będziesz jadł obiad?

- Nie. Mam się tu spotkać z damą. Wysoką brunetką.

- Krótkie włosy, długie nogi? Z tą, która siedzi przy oknie?

- To ona.

- Ładna babka.

Zapiekły go wnętrzności. Nie mógł w to uwierzyć. Czy to zazdrość? Nie, to z pewnością głód.

- Tak - powiedział krótko.

Brwi Paula podniosły się ze zdziwienia.

- Tędy - wskazał mu drogę.

Lily studiowała menu i nie widziała, jak do niej podchodzą. Ostatnie promienie słońca odbijały 

się w jej włosach oraz sprawiały, że jej skóra wydawała się jeszcze bardziej kremowa.

- Dziękuję.  -  Rick  odprawił  Paula  i  sam  podszedł do  stolika.  Lily  miała  na  sobie  dopasowany 

czerwony  sweterek  z  dekoltem,  zachęcającym  do  zerknięcia  głębiej.  Pierwszy  raz  widział  ją  z 

makijażem i był zaskoczony, że jest jeszcze bardziej ponętna.

Odsunął krzesło i usiadł przy stoliku, tyłem do sali.

- Przebrałaś się,

- Pomyślałam,  że  powinnam  włożyć  coś  czerwonego,  skoro  na  balu  będę  nosiła  czerwoną 

sukienkę. - Ponownie zaczęła przeglądać menu. - Skąd znasz tę restaurację? Jest położona daleko 

od miasta i chyba nie jest to miejsce, które często odwiedzasz.

Nie rozumiał, dlaczego była tak bardzo rozdrażniona.

- Restauracja ta została przerobiona przez mojego dziadka ze stodoły. Był to pierwszy projekt, 

nad którym pracowałem razem z nim. Powiedział, że pracując przy tym właśnie projekcie nauczę 

się znacznie więcej niż z podręczników. I miał rację.

Spojrzenie Lily złagodniało.

- Byłeś z nim bardzo blisko? 

- Tak.

- Czy tak samo byłeś blisko ze swoim ojcem?

Uwielbiał dziadka, a dla ojca miał jedynie szacunek, jaki się ma dla zręcznego biznesmena. To 

wszystko,  co  mógł  powiedzieć  najlepszego  o  własnym  ojcu.  Nie  mógł  kochać  człowieka,  dla 

background image

którego pieniądze miały większą wartość niż jego pięcioletni syn.

- Nigdy nie byłem blisko z ojcem.

- Przykro mi. Wiem, co to znaczy nie zgadzać się z rodzicami.

- Mówisz o ojczymie? 

Zawahała się.

- Nie, o mamie. Nie mogłyśmy się dogadać.

- Ale mieszkasz z nią.

- Sprowadziłam się do niej po śmierci Walta, mojego ojczyma.

- A teraz jest między wami lepiej?

Złożyła starannie serwetkę i spojrzała przez okno.

- Jeśli unikamy rozmów na niektóre tematy.

Chciał zapytać, jakie to  tematy, ale przyszedł właśnie kelner, żeby przyjąć zamówienie. Kiedy 

tylko  odszedł,  Lily  zmieniła  temat  rozmowy.  Rozmawiali  o  jego  nowych  projektach.  Jej 

inteligentne  pytania  i  zainteresowanie  tematem  zaskoczyły  go.  Był  coraz  bardziej  nią 

zafascynowany i postanowił zrobić wszystko, by ich znajomość nie skończyła się po pięciu dniach.

Czekał, aż Lily upora się z lodami czekoladowymi, i wtedy wziął jej rękę w swoją dłoń.

- Pojedź dziś ze mną do mojego domu.

Oczy jej zrobiły się wielkie i trudno jej było złapać oddech.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

Zaczął gładzić jej rękę.

- Rick, zaczynasz mnie uwodzić.

- Próbuję cię przekonać, że tego, co nas do siebie przyciąga, nie należy ignorować.

Wyprostowała się i obciągnęła sweter.

- Czy zawsze osiągasz to, czego pragniesz?

- Tak.

Westchnęła i spojrzała na zegarek.

- Tego się właśnie obawiałam.  Lepiej ruszmy się, zanim zamkną sklepy. Powiedz mi, który to 

sklep. Podjadę tam.

Błyszczące klejnoty oślepiły Lily. Ale ich ceny były zabójcze. Złapała Ricka za rękę i odciągnęła 

od sprzedawcy i błyszczących gablot.

- Czy  nie  możemy  kupić  cyrkonii  lub  jakiegoś  innego  półszlachetnego  kamienia?  Ceny  tych 

klejnotów mogą rywalizować z długiem państwowym.

- Moja matka i jej przyjaciółki odkryłyby, że to falsyfikat, z odległości pięćdziesięciu kroków. -

Jaki kolor preferujesz?  - Objął ją w talii i podprowadził z powrotem do gabloty. Dotyk jego rąk 

background image

wystarczył, żeby zapomniała o olśniewającej biżuterii.

Nie  mogła  wprost  uwierzyć,  że  tylko  po  to,  by  uczynić  kłamstwo  bardziej  wiarygodnym  i 

utrzymać kontrolę nad firmą dziadka, a jednocześnie zachować wolność, Rick chciał zapłacić za te 

świecidełka równowartość małego samochodu

- Myślę, że coś czerwonego będzie pasowało do sukni.

- Rubiny? - zasugerował sprzedawca z końskim uśmiechem na twarzy.

- Proszę  pokazać  ten  komplet  -  poprosił  Rick,  wskazując  kamień  zawieszony  na  złotym 

łańcuszku, mający co najmniej dwa karaty. Kolczyki pasowały do niego i rozmiarem, i kształtem. 

Komplet ten musiał kosztować fortunę.

- Rick, one są wielkie i... nie w moim stylu.

Jubiler wyjął z kieszeni kluczyk i sięgnął po etui, leżące pod gablotą.

- Mam tutaj nowy wzór, który otrzymałem wczoraj. Może ten będzie pani bardziej odpowiadał.

-  Postawił  na  gablocie  duże  aksamitne  etui  i  otworzył  je.  Lily  wstrzymała  oddech.  Komplet 

biżuterii  był  nowoczesny,  a  zarazem  romantyczny.  Każda  sztuka,  naszyjnik,  pierścionek  i 

kolczyki,  zrobiona  była  z  przepięknych  rubinów,  wyciętych  w  kształcie  serca  i  otoczonych 

diamentami.  Mężczyzna  mógł  ofiarować  taki  komplet  swojej  kochance,  kochance,  którą  chciał 

zatrzymać  przy  sobie  dłużej  niż  pięć  dni.  Sprzedawca  obserwował  ich  z  zainteresowaniem.  Nie 

rozumiał, jaki związek istnieje między nimi. A czy ona rozumiała?

- Czy ci się podobają? - spytał Rick.

Poczuła  jego  oddech  przy  swoim  uchu.  Serce  zaczęło  jej  bić  jak  oszalałe.  Boże,  jak  bardzo 

chciała, żeby  był  zwykłym  architektem  i  kupował  biżuterię  dla  swojej wybranki.  Ale  gdyby był 

zwykłym architelćtem, czy byłoby go stać na cokolwiek z tego sklepu?

- Tak, ale...

- Więc przymierz. - Wziął do rąk naszyjnik i zapiął  jej na szyi. Pod dotknięciem jego palców, 

przebiegł  po  niej  dreszcz. Sprzedawca  uśmiechnął  się,  widząc,  jak  na  policzkach  Lily wykwita 

rumieniec.

Bez słowa protestu przypięła sama kolczyki do uszu. Rick podniósł jej prawą rękę.

- Pierścionek należy włożyć na lewą rękę, proszę pana.

Po minucie wahania, zmienił rękę i patrząc jej w oczy wsunął pierścionek na palec lewej ręki.

Pasował doskonale. Czuła ściskanie w żołądku. To wszystko było nierealne. W oczach Ricka nie 

widziała  miłości.  To    było  tylko  pożądanie,  to  samo,  co  pulsowało  w  jej  żyłach.  Musi  o  tym 

zapomnieć.

- Czy ci się podobają? - ponowił pytanie.

Bez patrzenia w lustro Lily skinęła potakująco głową. - Są piękne, ale nie ma potrzeby, by...

background image

- Dobrze, weźmiemy ten komplet - przerwał jej Rick.

Sprzedawca podskoczył do kasy z kartą kredytową Ricka.

- Nawet nie spytałeś o cenę i po co kupiłeś pierścionek? - spytała Lily szeptem.

- To  sklep,  w  którym  zaopatruje  się  moja  matka.  -  W  tym  momencie  zadzwonił  jego  telefon 

komórkowy. - Przepraszam - zwrócił się do Lily.

Sprzedawca  podszedł  do  niego  z  dowodem  wpłaty  i  Rick  podpisał  się  na  nim,  słuchając 

jednocześnie osoby na drugim końcu telefonu.

- Będę  tam  zaraz...  Nie,  Lynn,  zostań  na  zewnątrz  budynku.  Najlepiej  stój  poza  zasięgiem 

wzroku.

Skończył rozmowę.

- To była Lynn. Wyszła na spacer z dzieckiem i usłyszała histeryczne szczekanie Maggie.

- Musisz  tam  zaraz  jechać.  Dziękuję.  -  Skinęła  ręką  w  stronę  sprzedawcy  i  szybko  poszła  za 

Rickiem w kierunku parkingu, znajdującego się na tyłach sklepu. - Myślisz, że ktoś się włamał do 

domu?

- Nie wiem, Lynn nie zauważyła żadnego dymu, więc to chyba nie pożar.

- Rick, weźmy moją furgonetkę. Jest znacznie szybsza od twojego samochodu.

Po  kilkunastu  minutach  wjechała  na  podjazd  przed  domem  Ricka  i  zatrzymała  samochód.  W 

chwili gdy otworzyła drzwi, usłyszeli szczekanie Maggie.

Wyjęła z samochodu kij baseballowy i latarkę, która podała Rickowi.

- Zostań tu - powiedział do niej - a jeśli zaistnieje potrzeba, dzwoń na numer 011. Ja obejdę dom 

i sprawdzę, co z zamkami.

Kiedy  po  obejściu  domu  Rick  wrócił  do  frontowych  drzwi,  Lily  wzięła  do  ręki  maczetę  i 

podeszła do niego.

- Czy zobaczyłeś coś niepokojącego? - spytała.

-

Nie, 

niczego 

podejrzanego. 

Dom 

jest 

zamknięty.

Otworzył ostrożnie drzwi i weszli do ciemnego holu.

Ogłuszające szczekanie Maggie dochodziło z salonu. Poszli w tym kierunku.

W żyłach Lily popłynęła adrenalina. Rick zapalił światło.

- Rick, to latająca wiewiórka. Musiała wpaść tu przez komin - z ulgą stwierdziła Lily.

Wskazała na małe zwierzątko z nienormalnie wielkimi oczami, przyczepione do gzymsu. Rick 

przez chwilę głęboko oddychał.

- Maggie, do nogi.

Pies z ociąganiem podszedł do Ricka.

- Dobra dziewczynka - pogłaskał ją. - Znakomicie pilnujesz domu.

background image

Jeszcze jeden kawałek serca Lily stopił się po tych słowach.

Rick wskazał wiewiórkę.

- Jesteśmy  przygotowani  na  zmierzenie  się  z  włamywaczem,  ale  nie  mamy  odpowiedniego 

sprzętu na tego gościa.

- Jeśli masz siatkę na ryby, z długą rączką, to nie musimy się martwić. Złapiemy ją i wyniesiemy 

na zewnątrz. Czy Maggie była zaszczepiona przeciw wściekliźnie?

- Tak. Pójdę po siatkę i powiem Lynn, że wszystko jest w porządku. Chodź Maggie. Po takim 

zdenerwowaniu lepiej, żebyś była na zewnątrz.

Lily  przyglądała  się  intruzowi.  W  przeszłości  miała  już  kilka  spotkań  z  tymi  sprytnymi 

zwierzakami i dobrze wiedziała, jakie mają ostre pazurki.

Rick wrócił z siatką na długim kiju i pudełkiem pizzy.

Podszedł spokojnie do wiewiórki i zręcznie zgarnął ją do siatki.

- Gdzie najlepiej ją wypuścić?

- Myślę, że przy lesie.

Lily odłożyła maczetę i wzięła do ręki latarkę.

Wiewiórka próbowała uwolnić się z siatki i Rick zaczął przemawiać do niej spokojnym głosem. 

Szli  w  kierunku  lasu  przez  zalany  światłem  księżyca  trawnik.  Obok  nich  w  podskokach  biegła 

Maggie.

Lily szła obok Ricka, oświetlając drogę z poczuciem nieuchronności tego, co musi się zdarzyć. 

Każdy  moment  przeżyty  razem  z  nim  utwierdzał  ją  w  przekonaniu,  że  lubi  go  i  pragnie  coraz 

bardziej. Jego miłość do psa i przywiązanie do dziadka osłabiało jej opór. Jej brudna praca w ziemi 

i jego, jako architekta i milionera, różniły się zasadniczo. Tak jak różniło się ich życie. Ale dla niej 

najważniejsze było to, w jaki sposób traktował przestraszone zwierzątko, które złapał w siatkę.

Twierdził, że zawsze dostawał to, co chciał. A teraz chciał jej. Chyba nie była inna niż jej matka, 

ponieważ postanowiła nie wracać dzisiaj do domu. Nie mogła jednak powtórzyć błędu matki, zajść 

w ciążę i pozwolić, by jej dziecko cierpiało przez całe życie.

Westchnęła  i  skierowała  światło  latarki  na  drzewa.  Rick  sprawiał,  że  czuła  się  piękna  i 

seksowna.  Czy  to  coś  złego,  że  chciała  być  z  tym  mężczyzną?  Wiele  razy  umawiała  się  z 

chłopcami i całowała się z nimi, ale nigdy nie czuła nic nadzwyczajnego. Dopiero z Rickiem. Czy 

nie  zasługiwała  na  księcia?  Mogła  przecież  być  Kopciuszkiem  Ricka  przez  krótką  chwilę,  nie 

tylko na balu, ale i w sypialni. Nie musi oddawać mu serca.

To niemądre, Lily. Z drugiej strony, całe swoje życie starała się postępować mądrze i gdzie ją to 

zaprowadziło?  Miała  dwadzieścia  pięć  lat,  była  sama,  mieszkała  z  matką  i  spała  we  flanelowej 

piżamie, żeby było jej ciepło w chłodne noce.

background image

Rick oparł siatkę o pień sosny. Po chwili wiewiórka wydobyła się z siatki i znikła w ciemności. 

Uśmiechnął się do Lily. Ciepło wypełniło mu oczy.

- Lily?

- Wracajmy do domu.

Odwróciła się i zaczęła iść szybko.

- Hej. - Rick chwycił ją za rękę i zatrzymał na środku trawnika. - O co chodzi?

- Czy możemy wrócić do domu?

- Jeśli tylko powiesz, co stało się złego.

Czuła ściskanie w gardle i zaczęła się pocić.

- Chcę... - przełknęła ślinę - być z tobą.

- Boże, jak się  cieszę, że  wreszcie przyznałaś  się  do tego.  - Objął ją mocno  i  pocałował. Jego 

duże ręce błądziły gorączkowo po jej ciele. Poczuła jego pobudzenie.

Lily oddawała  pocałunki  i  modliła  się jednocześnie,  żeby nie okazało  się,  że  popełnia  właśnie 

największy błąd swego życia.

- Chodźmy  już.  -  Chwycił  ją  na  ręce  i  zaczął  iść  w  kierunku  domu.  Lily  przywarła  do  niego 

całym ciałem, zarzucając mu ramiona na szyję.

- Otwórz drzwi, Lily - poprosił, gdy dotarli do domu. Drżącą ręką przekręciła klamkę i otworzyła 

drzwi. Pierwsza wpadła Maggie, sądząc prawdopodobnie, że w domu czeka na nią następny gość. 

Rick zamknął drzwi nogą i poszedł w kierunku schodów.

- Rick, jestem za ciężka. Postaw mnie na ziemi.

- Nie ma mowy. - Pokonał schody i skierował się do sypialni. Promienie księżyca wpadały przez 

nie zasłonięte okno i oświetlały szerokie łoże. Położył ją na nim i wyjął z jej rąk latarkę.

- Jesteś pewna, że chcesz tego?

- Za dużo mówisz - odpowiedziała, obejmując go.

Ręce Ricka drżały jak u dziewicy, a w uszach huczało mu, jakby tuż obok przejeżdżał pociąg. 

Pragnął  jej  tak  bardzo,  że  mógłby  ją  pożreć,  jak  jakaś  oszalała  bestia.  Zamiast  tego  zaczął

obsypywać pocałunkami jej brwi, powieki, nos. Gładził jej policzki i brodę. Pachniała wspaniale. 

Nie perfumami. Sobą. Jej ręce obejmujące mu talię powodowały, że ogień płynął mu żyłach.

Ściągnął  z  niej  sweter, obnażył do  pasa  i  uśmiechając  się  muskał  jej  brodawki  Lily zadrżała  i 

przytuliła się mocniej do niego, szukając ustami jego ust.

Jej zapach wypełnił mu wszystkie zmysły, wzniecając w nim ogień. Czuł potrzebę kontaktu z jej 

nagą skórą. Ściągnął z niej spodnie i zrzucił z siebie ubranie. Po  chwili był już obok niej. Mógł 

teraz podziwiać jej smukłą talię i wspaniałe długie nogi.

Dlaczego do licha ukrywała tak skrzętnie swe ciało?

background image

Napotkał  jej  spojrzenie.  Miała  rozszerzone  źrenice  i  oddychała  szybko.  Zaczął  okrywać  jej 

wilgotne ciało pocałunkami, aż zadrżała z podniecenia. Był bliski spełnienia. Co się z nim działo? 

Zachowywał się przy niej jak nastolatek.

- Czy  masz  zabezpieczenie?  -  spytała  ochrypłym  szeptem.  Zabezpieczenie.  Do  diabła, 

zapomniał. Przeklinając swój brak kontroli, otworzył szufladę szafki nocnej, by naprawić ten błąd.

- Rick, o co chodzi?

- Chodzi o to, że zachowuję się przy tobie jak szaleniec.

- Przy mnie?

Jak mogła mieć wątpliwości, że to ona tak na niego działała?

- A widzisz tu jeszcze kogoś innego?

Niepewny  uśmiech  zagościł  na  jej  twarzy.  Chwyciła  go  w  talii,  przyciągnęła  do  siebie  i

przycisnęła usta do zagłębienia w jego szyi.

Jego pieszczoty stawały się coraz śmielsze.

Ciało Lily płonęło, gdy przechodzili przez wszystkie rytuały miłości. Była zdumiona, że potrafi z 

taką siłą odpowiedzieć na jego namiętność. Nie mogła się nadziwić, że  może istnieć tak wielkie 

szczęście.

Po chwili Rick uniósł głowę i spojrzał na nią badawczo.

Co się tu zdarzyło? Nigdy nie tracił nad sobą kontroli i do licha, był pewien, że nigdy dotąd nie 

kochał się z dziewicą.

- Nie miał nic do zaoferowania dziewicy i nie zasługiwał na taki wspaniały prezent.

Może  był  dotknięty tą  samą  skazą,  co  jego  ojciec,  ale  nigdy  nie  popełniłby błędu  poślubienia 

kobiety, którą by unieszczęśliwił na resztę życia,

- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś dziewicą?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Serce  jej  zamarło,  gdy  usłyszała  gniew  w  jego  głosie.  Naciągnęła  na  siebie  prześcieradło  i 

usiadła.

- Czy mój brak doświadczenia miał tak duże znaczenie w tym, co się między nami zdarzyło?

Wstał z łóżka i podszedł do okna. Widziała napięcie mięśni jego pleców.

- Nie mogę ofiarować ci niczego trwałego, Lily.

Poczuła silne ukłucie bólu  w piersiach, chociaż od początku wiedziała, na czym  opiera się ich 

związek.

- Przecież nie proszę cię o to. Spojrzał na nią przez ramię.

- Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Pierścionek... Przerwała mu unosząc rękę do góry.

- Rick,  wiem,  że  kupno  tych  klejnotów  było  błędem.  Rozmawialiśmy  o  tym.  Od  samego 

początku mówiłeś, że nie szukasz żony. Zrelaksuj się więc. Nie oczekuję, że padniesz przede mną 

na kolana.

Zacisnął zęby.

- To dobrze, bo nie mogę tego zrobić.

- Nie możesz czy nie chcesz ze względu na to, kim jestem? 

Oparł ręce na biodrach i zmrużył oczy.

- Co masz na myśli?

Zastygł w bezruchu i wyglądał jak rzeźba wykonana przez Michała Anioła. Jak mógł tam stać i

rozmawiać  na  takie  tematy,  kiedy oboje  byli  nadzy?  Może  był  przyzwyczajony  do  prowadzenia 

rozmów w takiej sytuacji, ale ona nie mogła się skoncentrować, widząc jego nagie ciało.

Z zamiarem znalezienia ubrania, naciągnęła na siebie prześcieradło i wstała z łóżka.

- Myślę, że nie jestem w twoim typie.

Westchnął i przeczesał ręką włosy.

- To  nie  ty  jesteś  winna,  Lily.  To  ja  mam  problem.  Jestem synem  swojego  ojca.  Jego 

prawdziwym odrostem.

Lily przerwała ubieranie, słysząc ból w jego głosie.

- Nie rozumiem.

Wahał się przez długą chwilę z odpowiedzią.

- Moja  niania  i  jej  facet  porwali  mnie  dla  okupu,  kiedy  miałem  pięć  lat.  Żądali  za  mnie  pół 

miliona dolarów, ale ojciec odrzucił ich żądania. Nie byłem dla niego tyle wart.

- Dlaczego nie zapłacił i jak to się skończyło?

- Dlaczego? Ponieważ dla mojego ojca nie ma nic ważniejszego od pieniędzy. Ani moja matka, 

ani  ja.  Na  szczęście  dla mnie,  niania  nie  była  typem mordercy. Porzuciła  mnie  w  młynie, kiedy 

background image

zdała sobie sprawę, że nie dostanie pieniędzy. Nic się więc nie stało, z wyjątkiem tego, że byłem 

spanikowany i głodny.

Lily  przycisnęła  ręce  do  serca  i  daremnie  szukała  odpowiednich  słów,  żeby  mu  jakoś  pomóc. 

Rick zaczął chodzić tam i z powrotem.

- Mam teraz trzydzieści cztery lata i nigdy się jeszcze nie zakochałem. Jestem taki sam, jak mój 

ojciec. Jestem draniem o zimnym sercu, niezdolnym do miłości.

Serce Lily wypełniło się współczuciem. Rick Faulkner miał wszystko. Pieniądze, wykształcenie, 

akceptację  i  szacunek  środowiska,  ale  w  jednym  nie  różnił  się  od  niej.  Tak,  jak  ona,  cierpiał  z 

powodu braku miłości ojca.

Poczuła potrzebę pocieszenia go. Zapominając, że nie jest jeszcze kompletnie ubrana, podeszła 

do  okna  i  położyła  rękę  na  jego  napiętym  ramieniu,  chociaż  miała  ochotę  objąć  go  i  przytulić 

głowę do jego piersi.

- Nie wierzę, że jesteś bez serca.

- Więc jesteś niemądra.

- Przygarniasz bezpańskie psy i ratujesz wiewiórki.

- To są zwierzęta, nie ludzie. Nie proszą o nic w zamian. 

Pokiwała przecząco głową.

- Mechanizmy są takie same. A poza tym kochałeś bardzo swego dziadka. Słyszałam to w twoim 

głosie, kiedy mówiłeś o nim. Kochasz swoją matkę.

- Każdy kocha matkę.

Lily  odwróciła  oczy.  Kiedy  była  nastolatką,  nienawidziła  Joann  West  i  winiła  ją  za  to,  że 

zgotowała jej takie marne życie. Spojrzała na Ricka.

- Nie zakochaj się we mnie, Lily. Złamię ci serce.

Jego  ostrzeżenie  przyszło  za  późno.  Tak  jak  jej  matka  zakochała  się  w  mężczyźnie,  który  nie 

mógł  jej  ofiarować  przyszłości.  Jak  by  się  czuła,  gdyby  poczęła  dziecko  Ricka?  Bez  wątpienia, 

bardzo by je kochała... i wychowała jak najlepiej. Przycisnęła ręce do brzucha i smutek wypełnił 

jej serce. Teraz zrozumiała, że postępowała podle. Musi przeprosić za to matkę.

- Powinnam wrócić do domu.

- Jest już późno. Zostań.

Jeśli przyjmie jego zaproszenie, tym samym zaakceptuje jego warunki. Romans bez zobowiązań. 

Ze  swoim  pochodzeniem  powinna  mieć  więcej  zdrowego  rozsądku,  ale  sztywność  jego  karku  i 

samotność  wyglądająca  mu  z  oczu,  zdecydowały.  Wzięła  go  za  rękę  i  przytuliła  twarz  do  jego 

piersi.

- Dobrze - powiedziała.

background image

- Lily, jeśli będziesz tak na mnie patrzyła, to nigdy nie zjemy śniadania.

Rick  leżał  na  łóżku  z  rękami  założonymi  pod  głowę.  Rockowa  muzyka  grała  cicho  w  tle,  a 

promienie słońca wpadały przez zasłony, których zapomniał wieczorem zaciągnąć. Miał na sobie 

spodenki gimnastyczne,  które nałożył,  gdy schodził  na dół,  żeby zaparzyć  kawę, ale  nie zdołały 

one zamaskować jego pobudzenia, kiedy zobaczył ją, wychodzącą z łazienki.

Ciemne  oczy  Lily  zabłysły  figlarnie.  W  ciągu  tej  nocy  kochali  się  wiele  razy  i  Lily  czuła,  że 

zyskała nieoczekiwanie kobiecą pewność siebie.

Krople  wody  błyszczały  jej  na  ramionach  w  kolorze  kości  słoniowej.  Twarz  miała  świeżo 

wymytą, a mokre włosy spięte grzebieniem. Owinięta była ręcznikiem.

- Czy dzwoniłeś do biura? - spytała patrząc w jego kierunku.

Jak to się stało, że nie zauważył do tej pory jej uwodzicielskiego sposobu poruszania się?

- Kiedy zszedłem na dół przygotować kawę, zadzwoniłem do swojej sekretarki, i powiedziałem, 

że przyjadę po lunchu. Była bardzo zaskoczona.

- Nigdy nie przychodziłeś do pracy o takiej porze?

- Nigdy.  Chodź  do  mnie.  -  Nie  mógł  w  to  uwierzyć.  Firma dziadka  była  zawsze  dla  niego  na 

pierwszym planie. A teraz?

Roześmiała się.

- Mam spotkanie za dwie godziny. Obiecałeś, że mnie nakarmisz.

- Och, zrobię to. - Roześmiał się, chwycił ją za rękę i pociągnął na siebie. Jej długie nogi objęły 

mu biodra. Jego usta były znów głodne pocałunków. Ściągnął z niej ręcznik i przycisnął do siebie.

- Ricky! - rozległ się od strony drzwi zdenerwowany, kobiecy głos.

Lily zesztywniała w jego ramionach i następnie wyskoczyła z łóżka.

Rick zrobił to znacznie wolniej.

- Mamo, powinnaś najpierw zadzwonić, zanim złożysz wizytę, albo przynajmniej zapukać.

- Pukałam, ale nie odpowiadałeś, więc otworzyłam drzwi swoim kluczem. Myślałam, że jesteś 

chory. - Byłam niespokojna. - Matka Ricka uniosła brwi zdziwiona. - Lily?

- Dzień dobry, pani Faulkner.

Rick rzucił Lily szybkie spojrzenie. Jej policzki były karmazynowe, a kostki palców, zaciśnięte 

na  ręczniku,  białe,  tworząc  zaskakujący  kontrast  z  rubinowym  pierścionkiem.  Do  diabła. 

Pierścionek. Miał tylko nadzieję, że matka nie zwróci na niego uwagi.

- To wy się znacie?

- Oczywiście,  że  tak.  Lily  opiekowała  się  kiedyś  moimi  różami,  ale  nie  sądziłam,  że  wy  się 

znacie i to tak dobrze. Czy to jest zaręczynowy pierścionek?

Rick poczuł, jakby jego żołądek ważył dwie tony.

background image

- Ricky, czy planujesz zrobić nam niespodziankę, ogłaszając to na przyjęciu? - Jej podniecenie 

było nadto widoczne.

Lily zesztywniała.  Och,  do licha, jeśli  on przyzna się, że  tylko ze  sobą sypiają, pogrzebie tym 

samym jej szansę na dostanie pracy i u jego matki, i u innych dam, mających tradycyjne poglądy 

na te sprawy. A jeśli tak się stanie, to nawet nie ma sensu, żeby poszła z nim na bal, i nie będzie 

mogła pomóc mu w zdemaskowaniu Alana.

Niewidoczna pętla zaciskała się na jego szyi. Jakiego dokona wyboru?

- Tak, mamo, to jest zaręczynowy pierścionek.

Głowa Lily, jak na sprężynie odwróciła się w jego stronę. Mnóstwo pytań wypełniało jej oczy, 

pytań, których, miał nadzieję, nie zada, dopóki matka ich nie opuści.  

Pochylił się i pocałował jej zdumione usta. 

- Przykro mi, dziecino. Wiem, że obiecałem trzymać wszystko w tajemnicy.

Lily zamrugała powiekami i widział, że nie wie, o co mu chodzi. Bał się, że zaraz zdradzi się z 

czymś. Ścisnął ją za ramię.

- Mówię o tym, kochanie, że nie zapytaliśmy mamy o zgodę w sprawie opieki nad jej ogrodem.

Lily ponownie zamrugała powiekami i wciągnęła gwałtownie powietrze.

- No właśnie.

Nie  zdawał  sobie  sprawy,  w  jakim  był  napięciu,  dopóki  nie  usłyszał  wyszeptanej  przez  Lily 

odpowiedzi. Zmusił się do uśmiechu.

- Mamo, Lily i jej brat założyli firmę, zajmującą się projektowaniem terenów zielonych i opieką 

nad nimi. Może zechcesz rozważyć powierzenie swojego ogrodu Gemini Landscaping?

Matka podeszła do nich i uściskała najpierw Ricka, a następnie Lily.

- Oczywiście,  że  chcę,  żeby  firma  mojej  synowej  zajmowała  się  moimi  różami.  Jeśli  chcesz 

wiedzieć, nigdy już nie były tak piękne po twoim odejściu, Lily. Firma Dolbyego ma doskonałą 

reputację, ale nie mają dobrej ręki do kwiatów, takiej, jaką ty masz.

- Dziękuję - odpowiedziała Lily spokojnie. - Jutro przedstawię pani kosztorys, pani Faulkner.

- Mów  do  mnie  Barbara.  Wpadnij  do  mnie  około  trzeciej  i  zaplanuj  tak  czas,  żeby  zostać  na 

obiedzie. Porozmawiamy o ślubie.

Lily pobladła.

- Moja mama jest w Arizonie. Będzie tam ponad miesiąc i nie chciałabym podejmować żadnych 

decyzji przed jej powrotem.

-Tak.  Jestem  pewna,  że  będzie  chciała  uczestniczyć  w  przygotowaniach.  W  każdym  razie 

przyjedź, obejrzymy ogród. Mam nadzieję, że Ricky będzie miał czas, żeby przyłączyć się do nas i 

zjeść razem obiad. A teraz pozwól mi obejrzeć pierścionek zaręczynowy. Kocham rubiny. I serca. 

background image

Ricky, nie miałam pojęcia, że jesteś takim romantykiem.

Pozwolił matce jeszcze pięć minut na tryskającą entuzjazmem rozmowę.

- Mamo, Lily i ja musimy przygotować się do pracy.

- Rozumiem. A więc, Lily, do zobaczenia jutro.

Rick  odprowadził  matkę  do  frontowych  drzwi.  Przez  ten  czas  Lily  ubrała  się  w  swoje  luźne 

spodnie i seksowny sweterek. Twarz miała czerwoną ze złości.

- Czy straciłeś rozum?

- Lily...

- Powiedziałeś,  że  będę  twoją  partnerką,  a  nie  narzeczoną.  Skłamałeś  i  mnie  zmusiłeś  do 

kłamstwa. Powinnam była zdjąć ten pierścionek.

- Gdybym nie powiedział jej, że jesteśmy zaręczeni...

Przerwała mu ruchem ręki.

- Wiem, co by się stało, ale lubię twoją mamę. Często przychodziła do mnie na pogawędki, kiedy 

pracowałam u niej w ogrodzie. Traktowała mnie przyzwoicie, nie jak wynajętą siłę roboczą. Nigdy 

nie dała mi odczuć...

- Czego?

- Nigdy nie dała mi odczuć, że jestem gorsza.

Uderzył go ból brzmiący w jej głosie. Westchnął i pogładził ją po włosach.

Lily spojrzała na niego.

- Kiedy twoja mama dowie  się prawdy, wyrzuci mnie. Nie chcę dostać złych referencji, kiedy 

muszę walczyć o swoją firmę.

- Utrzymamy  nasze  zaręczyny  przez  miesiąc  lub  dwa,  a  później  znajdziemy  jakiś  rozsądny 

powód do ich zerwania.

- To  znaczy  dotąd,  dopóki  się  mną  nie  znudzisz?  Dobrze  Ricky.  Ale  pamiętaj,  że  może  się 

zdarzyć, że  ja pierwsza  znudzę  się tobą.  - Po  zadaniu ciosu jego  ego wyszła  z  domu,  trzaskając 

drzwiami.

Jak taka wspaniała noc mogła się zmienić w tak cholerny poranek?

Lily zaparkowała samochód przed domem, który dzieliła z matką, i oparła czoło o kierownicę. 

Nic dziwnego, że nazwisko Ricka brzmiało jej znajomo, kiedy spotkała się z nim po raz pierwszy. 

Jego matka często go wspominała, kiedy rozmawiały w ogrodzie. Często wyrażała żal, że nie ma 

wnuków, ponieważ, jak twierdziła, Rick tylko zabawiał się z kobietami.

Lily  walnęła  rękami  w  kierownicę.  Teraz  ona  stała  się  jedną  z  jego  rozrywek.  Nienawidziła 

kłamstwa, ale jeśli nie podtrzyma prawdziwości tej wersji, straci szansę na nowych klientów i na 

spotkanie ojca.

background image

Ale  czy  to  wszystko  było  warte  utraty  szacunku  do  samej  siebie?  Nie,  nie  było.  Jutro  powie 

prawdę  Barbarze.  Stuknięcie  w  szybę  oderwało  ją  od  tych  myśli.  Obok  samochodu  stał  Trent. 

Otworzyła  drzwi  i  wyszła  na  zewnątrz,  mając  nadzieję,  że  nie  spyta  jej,  gdzie  była,  dlaczego 

wróciła do domu rano i dlaczego nie miała na sobie roboczego ubrania.

- Co się stało? - Dotknęła niespokojnie kolczyków i zaraz opuściła rękę. Ostatnią rzeczą, której 

potrzebowała teraz, to żeby zapytał ją o kosztowną biżuterię.

- Straciliśmy Cinnamon Ridge Apartment.

Lily jęknęła.

- Oni byli naszym najlepszym klientem, po RSI.

- Tak. Ale twój były szef, Roger Dolby, i tym razem złożył korzystniejszą ofertę.

- Nie może być. Jak może tak postępować. Przecież traci przez to pieniądze.

- Nie rozumiem, dlaczego tak nas nienawidzi?

Nigdy nie rozmawiała z Trentem o swym prywatnym życiu. Rick miał rację, kiedy zauważył, że 

Trent jest opiekuńczy. Kiedy była jeszcze w szkole, a później w college'u, odstraszył od niej kilku 

chłopców, którzy próbowali się z nią umówić. Do tej pory bała się powiedzieć mu prawdę o swym 

byłym szefie, ale teraz musiała to zrobić.

- Ponieważ  nie  chciałam  pójść  z  nim  do  łóżka.  A  kiedy  oznajmiłam  mu,  że  odchodzę, 

powiedział, że będę go jeszcze błagać, żeby zatrudnił mnie ponownie.

- Dlaczego nie oskarżyłaś go o molestowanie seksualne?

- Ponieważ  był  bardzo  ostrożny.  Nigdy  nie  zachował  się  nieodpowiednio  w  obecności  osoby 

trzeciej i nigdy nawet mnie nie dotknął. W razie oskarżenia byłoby tylko moje słowo przeciwko 

jego.

- Czy nie obawiasz się, że możemy nie dać sobie rady z utrzymaniem firmy?

- Obawiam  się,  że  może  tak  się  stać,  Trent,  i  dlatego,  jeśli  wrócisz  do  swojej  starej  firmy 

ochroniarskiej, to nie będę ci miała tego za złe.

Bez wahania potrząsnął głową.

- Jestem  z  tobą  na  dobre  i  złe.  Nie  ma  znaczenia,  co  się  stanie,  Lili.  W  najgorszym  wypadku 

będziemy zmuszeni odsprzedać część naszej firmy, a resztę zlokalizować przy domu mamy.

Mama nie zgodzi się nigdy na takie sąsiedztwo.

- A masz lepszy pomysł?

- Jutro po południu mam spotkanie z Barbarą Faulkner. Jeśli powierzy mi swój ogród, wtedy jej 

przyjaciółki  z  Klubu  Ogrodowego  w  Chapel  Hill  zrobią  to  samo.  To  powinno  bezpiecznie 

przeprowadzić firmę, dopóki Dolby nie przestanie nam szkodzić.

- Czy to ma coś wspólnego z Rickiem Faulknerem i tym, że byłaś całą noc poza domem?

background image

- Tak.

Trent skrzywił się.

- Lily, chyba nie zamierzasz dopuścić to tego, żeby Faulkner złamał ci serce?

- Nie planuję tego, wielki bracie. Z pewnością nie mam takiego planu. - Ale miała przeczucie, że 

północ jest już niedaleko i wkrótce Kopciuszek dojdzie do druzgocącego końca.

Jak się powinna ubrać na spotkanie z kobietą, która sądzi, że Lily będzie jej synową?

Westchnęła i  ponownie zaczęła przeglądać garderobę swoją i  matki.  Matka zawsze  jej radziła, 

żeby  ubierała  się  bardziej  kobieco,  ale  Lily  nie  przyjmowała  takich  rad.  Wykonywała  pracę 

mężczyzny i w przeważającej części w męskiej dziedzinie. Zwracanie uwagi na swą płeć mogło 

jedynie stwarzać problemy. Najlepszym przykładem był jej ostatni pracodawca.

W  końcu  zdecydowała  się  włożyć  całkiem  eleganckie  luźne  spodnie  i  pasujący  do  nich 

czekoladowo-brązowy, wycięty w serek, sweter. Zrobiła sobie makijaż i spojrzała na swe odbicie 

w  lustrze.  Joann  West  byłaby  zadowolona,  że  Lily  wyglądała  teraz  jak  dziewczyna,  a  nie 

chłopczyca.

Jazda do Briarwood Chase nie była długa. Lily zaparkowała samochód przy drodze dojazdowej,

w  sąsiedztwie  kilku  drogich  samochodów.  Czuła,  że  ma  spocone  ręce.  W  przeszłości  zawsze 

używała tylnego wejścia do dużej posiadłości Faulknerów, powstałej w okresie Tudorów. Którędy 

powinna wejść dzisiaj?

Zanim  zdążyła  się  zdecydować,  drzwi  frontowe  otworzyły  się  i  elegancko  ubrana  Barbara 

Faulkner wyszła na ganek.

- Dobry wieczór, Lily.

Starając się opanować zdenerwowanie, Lily weszła po schodach.

- Dobry wieczór pani.

- Barbaro - przypomniała. - Kolor jej oczu  był taki sam jak Ricka.  - Najpierw muszę ci zadać 

jedno pytanie, Lily. Czy kochasz mojego syna?

- Obawiam się, że tak.

Kobieta uśmiechnęła się.

- Wobec  tego  wejdź  na  moment  do  środka.  Chcę  cię przedstawić  swoim  przyjaciółkom.  Jeśli 

będziesz  tak  dbała o  mego  syna,  jak  troszczyłaś  się  o  moje  róże,  to  Rick  będzie bardzo 

szczęśliwym mężczyzną.

Lily czuła się okropnie.

Barbara wzięła ją pod rękę i poprowadziła przez duży hol na półpiętro.

- Kończymy właśnie naszą klubową herbatę. Chcę, żebyś poznała członkinie Klubu.

Rzucona między lwy, Lily przełknęła ślinę. Przed  nią siedziało jedenaście elegancko ubranych 

background image

kobiet  z  pierwszych  stron  kroniki  towarzyskiej.  Wszystkie  były  odwrócone  w  jej  kierunku.  Lily 

próbowała się uśmiechnąć, ale drżały jej usta.

- To  jest  Lily  West,  narzeczona  Rickyego.  Była  kiedyś  dobrą  wróżką  dla  moich  róż,  a  teraz 

będzie tym samym dla mojego syna.

Lily usłyszała, jak zachłysnęły się ze zdumienia. Wyszeptane komentarze doszły do jej uszu.

- No, wreszcie. Ogrodniczka? - Zakłopotanie wypłynęło rumieńcem na jej policzki.

- Tak - powiedziała Barbara pewnym głosem, jak królowa ogłaszająca werdykt.

Kobiety po kolei podchodziły do Lily, witając się z nią, a ona czuła, jak drżą jej ręce i kolana. U 

większości  z  nich  pracowała  wcześniej  i  starała  się  teraz  przywołać  z  pamięci  ich  ogrody  i  o 

każdym powiedzieć coś miłego.

- Kiedy będzie ślub? - spytała kobieta, która była sąsiadką jej biologicznego ojca.

- Ricky odmówił odpowiedzi - powiedziała Barbara, zanim Lily zdobyła się na to. -  Powiedział, 

że nie mogą ustalić terminu, dopóki mama Lily nie wróci z Arizony w przyszłym miesiącu. Ale 

teraz, kochane panie, musicie nam wybaczyć. Chcemy jeszcze przed obiadem obejrzeć róże, żeby 

stwierdzić, co da się z nich uratować po działalności Dolbyego. Wierzę, że Lily znajdzie czas, by 

porozmawiać również z wami o waszych różach.

Kobiety  zaczęły wychodzić.  Widać  było,  że  pani  Faulkner  jest  rzeczywistą  przywódczynią  tej 

grupy.

Chociaż  wszystko  wskazywało,  że  marzenie  Lily  jest  bliskie  spełnienia,  to  z  przykrością 

stwierdziła, że jej to nie cieszy. Wszystko oparte było na kłamstwie.

Nie chciała zajmować  się ogrodami miesiąc  czy dwa. Chciała  oglądać owoce swej  pracy, a  to 

trwało czasem łata.

- Czy masz ochotę na filiżankę herbaty, zanim wyjdziemy do ogrodu?

- Nie, dziękuję bardzo. Muszę wziąć z samochodu specjalny test do sprawdzenia gleby.

- Oczywiście. - Wyszły na zewnątrz.

- Czy wiesz, że całkowicie je oczarowałaś?

- Naprawdę?

- Tak. Masz bardzo dużą wiedzę fachową, a to, że nie zapomniałaś o ich ogrodach, było bardzo 

miłym akcentem.

- Proszę mi wierzyć, że nie mówiłam tego, żeby się im przypochlebić.

Barbara uśmiechnęła się.

- I dlatego było to takie miłe, moja droga. Na pewno do ciebie zadzwonią.

Lily miała  dziwne  uczucie,  że  zdała  pozytywnie  pewnego rodzaju  test.  Gdyby tylko  wiedziała 

jaki.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Obiad  z  rodzicami  Ricka  stanowił  dla  niej  duży  problem.  Musiała  unikać  wszystkiego,  co 

mogłoby wzbudzić podejrzenia. Marzyła o tym, żeby było już po wszystkim.

A  Rick  tymczasem  przeklinał  swoje  spóźnienie,  wjeżdżając  w  drogę  prowadzącą  do  domu 

rodziców. Chciał przyjechać wcześniej, ale niespodziewany telefon wezwał go biura.

Otworzył frontowe drzwi i skierował się w stronę głosów dochodzących z salonu. Zobaczył ojca 

stojącego  przy  kominku.  Matka  siedziała  w  swoim  fotelu,  a  Lily,  w  sweterku  w  kolorze  oczu, 

siedziała na sofie z kieliszkiem wina w ręce. Czy nie mówiła mu, że nie pije wina?

Skierował  się  bezpośrednio  do  niej.  Zobaczył  w  jej  oczach  wyraz  ulgi,  kiedy  spotkały się  ich 

spojrzenia, i poczuł skurcz serca. Schylił się i pocałował ją w usta, zanim zdążyła zaprotestować. 

Jej zapach od razu go usidlił.

-

Przepraszam za spóźnienie.

Uśmiech zadrżał na jej wargach.

- Nie jesteś spóźniony. Dopiero co wróciłyśmy z twoją mamą z ogrodu.

Wyjął  z  jej  rąk  kieliszek  wina  i  jednym  haustem  opróżnił  go.  Zignorował  uniesione  ze 

zdziwienia brwi matki i grymas na twarzy ojca.

- Może masz ochotę na szklankę wody?

- P...proszę.  -  Posłała  mu  wdzięczny  uśmiech.  Podszedł  do  barku,  nalał  wody  do  szklanki  i 

wrócił na miejsce obok niej. Kiedy brała od niego szklankę, poczuł, jak drżą jej palce. Wziął jej 

lodowatą dłoń w swoją rękę i skłonił się rodzicom.

- Mamo, tato.

- Więc zaręczyłeś się - powiedział ojciec.

- Tak. - Rick uścisnął dłoń Lily.

- Myślisz, że to wpłynie na moją decyzję? Wzruszył ramionami.

- Tylko ty o tym wiesz.

- Zanim  przyszedłeś,  spytałem  Lily,  czy  po  ślubie  zamierza  zlikwidować  swoją  firmę,  ale  nie 

udzieliła mi jeszcze odpowiedzi.

Rick czuł maksymalnie napięte mięśnie Lily.

- Nie, proszę pana, nie planuję likwidacji firmy. Mój brat jest architektem terenów zielonych. On 

opracowuje plany, a  ja  je  realizuję.  Jestem  z  wykształcenia  ogrodnikiem  krajobrazowym.  Żeby 

nasza firma funkcjonowała prawidłowo, musimy pracować razem.

- Jestem pewien, że Rick będzie miał na tyle zdrowego rozsądku, żeby upierać się przy umowie 

przedślubnej. Rick zatrząsł się z gniewu.

- Będę szczęśliwa, podpisując taką umowę - odpowiedziała Lily, zanim mógł zaprotestować.

background image

- Nie chcę nawet słyszeć o tym, żeby moja synowa grzebała się w ziemi.

Rick nigdy nie przypuszczał, że jego ojciec jest takim snobem. Wstał z zaciśniętymi pięściami.

Jego matka wstała również i położyła mu rękę na ramieniu.

- Dlaczego nie, Broderick? Twoja żona również grzebie w ziemi i to samo robią wszystkie jej 

przyjaciółki.  A  teraz idziemy  na  obiad.  Powiedziałam  Consueli,  żeby  podawała. Rick,  proszę, 

poprowadź Lily do pokoju stołowego.

Kiedy matka wyszła, Rick ofiarował ramię Lily.

- Lily i ja przyjdziemy za chwilę - zwrócił się do ojca, nie spojrzawszy nawet na niego.

Ojciec wyszedł z pokoju.

- Przepraszam, że musiałaś przejść przez to wszystko. Unikanie ojca było jedną z przyczyn, dla 

których  nie  chciałem  przedstawić  cię  wcześniej.  Znając  go,  uważałem,  że  kiedy  zobaczy  cię 

dopiero na balu, będzie zbyt zajęty, żeby zachować się tak okropnie.

Lily potrząsnęła głową.

- On  nie  jest  okropny,  Rick.  Chce  tylko,  żebyś  był  szczęśliwy.  Pewnie  uważa,  że  chcę  cię 

oskubać z pieniędzy.

- Mówiłem ci, że zawsze stawia na pierwszym miejscu pieniądze. - Czy Lily nie widziała, że on 

jest takim samym draniem bez serca jak jego ojciec? Rick miał niejasne wspomnienie mężczyzny, 

który grał z nim w piłkę lub leżał na podłodze i budował razem z nim elektryczną kolejkę. Nie-

stety, po porwaniu mężczyzna ten zniknął z jego życia.

Wskazał  Lily  drogę  do  jadalni.  Poszła  pierwsza  i  nagle  zatrzymała  się  w  progu,  a  Rick  nie 

spodziewając  się  tego,  wpadł  na  nią.  Nieoczekiwany  kontakt  z  jej  ciałem  oszołomił  go.  Krótką 

chwilę  trzymał  ją  przy  sobie  i  delektował  się  jej  zapachem.  Tęsknił  za  nią.  Pragnął,  by  znowu 

spędziła  z  nim  noc.  To  wszystko  było  dla  niego  nowe.  Wszystko  działo  się  poza  jego 

świadomością.  Nigdy  nie  doświadczył  podobnych  odczuć  z  innymi  kobietami.  Sprawdził,  co  ją 

zatrzymało w progu.

Matka, oczywiście, wyciągnęła całą swoją zastawę. Piękna porcelana, kilka rodzajów sztućców i 

różne kielichy do wina, wody i mrożonej herbaty przy każdym nakryciu.

Pod pretekstem pocałunku zbliżył usta do jej ucha i wyszeptał:

-  Zaczynaj  od  skrajnych  sztućców.  Możesz  również patrzeć  na  mnie  lub  moją  matkę.  I  wiesz, 

Lily, wyglądasz prześlicznie.

Zadrżała  pod  dotknięciem  jego  ust  i  zaczerwieniła  się,  słysząc  komplement.  Przycisnął  ją  do 

siebie i trzymał tak przez moment. Po chwili Lily, z uśmiechem na ustach, wkroczyła do jadalni, 

umeblowanej z przepychem.

- Więc tak mieszka ta druga połowa?

background image

Srebro i kryształy błyszczały w świetle żyrandola, zawieszonego nad stołem, przy którym mogło 

wygodnie  zasiąść  dwanaście  osób.  Pośrodku  stołu  stały  świeże  kwiaty.  Lily  nie  widziała  nigdy 

takiej  zastawy  stołowej,  poza  eleganckimi  sklepami.  Nie  mogła  pojąć,  dlaczego  potrzebuje  aż 

czterech kryształowych  kielichów o różnej pojemności i  kształcie.  Te wspaniałe nakrycia mogły 

onieśmielić  dziewczynę  jadającą  często  na  mieście,  na  jednorazowych  talerzach  i  używającą 

plastikowych sztućców.

Czuła się kompletnie nie na swoim miejscu. Rick posadził ją obok swego ojca, a sam usiadł po 

drugiej  stronie  stołu.  Lily  modliła  się  w  duchu,  żeby  nie  wypaść  na  kompletną  idiotkę,  zanim 

posiłek dobiegnie końca.

Hiszpańska służąca weszła z butelką wina.

- Consuela,  proszę,  nie  nalewaj  wina  ani  Lily,  ani  mnie.  Lily,  na  co  masz  ochotę?  Woda  czy 

mrożona herbata?

- Poproszę wodę, dzięki. Dziękuję - poprawiła się.

- To samo dla mnie.

- Miło mi, że jest pan tu dzisiaj, panie Ricku - powiedziała Consuela, nalewając Rickowi wodę. -

Pana mama poprosiła, bym przygotowała pana ulubione dania.

- Jestem pewien, że obiad będzie doskonały, tak jak zawsze. Wiesz dobrze, jak trafić do mojego 

serca.

Kobieta zaczerwieniła się, słysząc pochwałę i szybko uciekła z pokoju. Po chwili wróciła niosąc 

srebrny  dzbanek.  Nalała  z  niego  wody  do  największych  kieliszków.  Zrelaksowana  Lily 

uśmiechnęła się.

Podczas  posiłku  pani  Faulkner  kierowała  rozmową.  Lily  dowiedziała  się  przy  okazji,  że  Ian 

Richmond będzie obecny na balu. Serce zabiło jej mocno, ale skrzętnie ukryła, że wiadomość ta 

poruszyła  ją  głęboko.  Starała  się  brać  udział  w  rozmowie,  ale  robiła  to  niezbyt  często.  W 

międzyczasie  doszli  już  do  deseru i  Lily miała  przed  sobą  jedną  czystą  łyżeczkę.  Pomyślała,  że 

jakoś dobrnęła do końca posiłku, nie tracąc godności.

W tym właśnie momencie pan Faulkner spojrzał na nią znad filiżanki kawy.

- A więc, Lily, powiedz, kim są twoi rodzice?

Kremowa  babeczka,  którą  miała  w  ustach  zmieniła  się  natychmiast  w  błoto.  Przełknęła  ją 

szybko.

- Mama i mój ojczym pochodzą z farmerskich rodzin, z okolic Chapel Hill.

- A twój ojciec?

Poczuła, jak sztywnieje. Nie mogła odpowiedzieć na to pytanie. Nie mogła powiedzieć prawdy. 

Czuła w gardle kulę.

background image

- Mój rodzony ojciec nigdy nie był częścią naszej rodziny.

- Ale z pewnością wiesz, kim on jest?

- Broderick - upomniała go pani Faulkner.

- Porzucił mamę, kiedy tylko zaszła w ciążę.

- A co każe ci przypuszczać, że będziesz dobrą żoną dla mojego syna?

- No, tego już dosyć - powiedział Rick pełnym gniewu głosem. Rzucił na stół serwetkę. - Lily 

jest gościem w twoim domu. Masz traktować ją z respektem.

- Próbuję tylko dowiedzieć się, czy jest odpowiednią kobietą dla ciebie.

Wyraz twarzy Ricka świadczył o narastającym w nim gniewie.

- To ja decyduję o tym, nie ty.

- Na pewno? Uważasz, że pozwolę na to, żebyś wybrał kogoś, kto stanie pomiędzy tobą a RSI? -

Groźba  w  głosie  Brodericka  Faulknera  była  bardzo  wyraźna.  Albo  wybierzesz  kobietę,  którą  ja 

zaakceptuję, albo pożegnaj się z Restoration Specialists Incorporated.

Lily  ściskała  serwetkę,  którą  miała  na  kolanach.  Wyglądało  na  to,  że  jej  romans  z  Rickiem 

skończy się bardzo szybko.

- Tęskniłem za tobą. - Rick wziął od niej kluczyki od samochodu, włożył je do kieszeni swych 

spodni i oparł się obiema rękami o samochód, zamykając ją między ramionami.

Światło księżyca oświetlało jej twarz. Miała pochyloną głowę i patrzyła na niego spod długich 

rzęs.

Rick dotknął palcami jej policzka.

- Czy cię zraniłem?

- Oczywiście, że nie.

- Pojedź ze mną do domu - prosił, dotykając ustami jej ust. Pragnął jej rozpaczliwie. Oddychał 

głęboko,  wchłaniając  jej  unikalny  zapach.  Pod  dotknięciem  jego  warg  puls  Lily  gwałtownie 

przyspieszył.

- Nie mogę. Trent na mnie czeka. Obiecałam opowiedzieć mu o spotkaniu z twoją mamą.

Przytulił ją i chwycił lekko zębami jej ucho.

- Rick, twoi rodzice…

- Nie mogą nas zobaczyć. - Zaczął wprost pożerać jej usta. Pachniały kawą, babeczkami i Lily. 

Miękkie, uwodzicielskie, uzależniające.

- Pozwól więc, że pojadę do ciebie. Zesztywniała.

- Nie.

Jej reakcja zabolała go. Jeszcze żadna kobieta mu nie odmówiła.

background image

- Czy może twój kot mnie nie polubi?

- Trent mógłby cię postrzelić.

Jej odpowiedź była tak niespodziewana, że wybuchnął śmiechem.

- Rzeczywiście. Byłaby to niepożądana komplikacja.

Oparł swoje czoło o jej, licząc, że go pocałuje.

Ale usłyszał tylko, jak westchnęła głęboko.

- Nie zrobiłam dobrego wrażenia na twoim ojcu. Może jednak przemyślisz wszystko jeszcze raz 

i znajdziesz sobie inną towarzyszkę na bal.

Fakt,  że  nie  trafił,  ale  było  już  za  późno  na  zmiany.  A  poza  tym,  nie  chciał  iść  na  bal  z  inną 

kobietą.  Chciał  być  z  Lily,  ubraną  w  olśniewającą,  seksowną,  czerwoną  sukienkę.  Poważny 

mężczyzna  nie  zaręcza  się  jednego  dnia  z  jedną  kobietą,  a  drugiego  dnia  idzie  na  bal  z  inną. 

Patrzyła na niego z troską w oczach.

- Rick, nie chcę być dla ciebie ciężarem.

- Nie  jesteś.  Jesteś  inteligentną  kobietą.  Jeśli  mój  ojciec  jest  choć  w  połowie  tak  bystry,  za 

jakiego go uważam, to wkrótce się o tym przekona.  - Wycisnął pocałunek na jej czole.  - Mamy 

trzy dni do balu. Chcę, żebyśmy byli ze sobą jak najczęściej.

Trzy dni,  a co później?  Ze względu  na fałszywe  zaręczyny będą  ze  sobą nieco dłużej.  Ale jak 

długo? Może jego ojciec ma rację?

- Możemy spotkać się jutro w porze lunchu – powiedziała z wahaniem w głosie.

Jej zaangażowanie w pracy przypomniało mu o własnych obowiązkach. Ostatnio je zaniedbywał, 

ale nie czuł się z tego powodu winny.

- To  wszystko, co  możesz  mi  ofiarować?  -  Wziął  ją  w  ramiona  i  zaczął  błądzić  dłońmi  po jej 

ciele.

- Obawiam się, że tak. A czy nie mówiłeś, że masz bardzo pilny projekt do skończenia?

Westchnął i założył pasmo jej włosów za ucho. Lily nigdy nie postępowała tak, jak oczekiwał. 

Większość jego kochanek miała mu za złe, że zbyt dużo czasu spędza w pracy.

- Tak, mówiłem.

- Mogę przygotować lunch i przyjechać do ciebie.

- Kanapki z masłem orzechowym? - roześmiał się.

Lily uśmiechnęła się również.

- Postaram się przygotować coś innego.

Wyczytał z jej oczu seksowną obietnicę. Poczuł jakby prąd przebiegi mu po ciele.

- A więc do jutra. I zarezerwuj sobie czas na długi lunch, Lily.

Lily burczało w brzuchu, jakby miała tam gniazdo szerszeni. Nigdy dotąd nie spędzała czasu na 

background image

lunchu jak na tandetnym filmie. Jednak wyraz oczu Ricka wczoraj wieczorem obiecywał znacznie 

więcej niż lunch.

Wysiadła z samochodu, wyciągając z niego wielki koszyk piknikowy. Maggie szczekając głośno 

pędziła  do  niej  w  podskokach przez  trawnik,  żeby  się  przywitać.  Za nią  szybkim krokiem  szedł 

Rick.  Serce  Lily  zabiło  mocniej,  Wykrochmalona  biała  koszula  opinała  jego  szerokie  ramiona. 

Dwa  guziki  od  góry  nie  były  zapięte  i  nie  zaciągnięty  krawat  wisiał  luźno  na  szerokiej  klatce 

piersiowej. Czarne spodnie miały tak ostre kanty jak ostrze maczety i zakrywały umięśnione nogi, 

których  duże  stopy  obute  były  w  doskonale  wyczyszczone  buty.  Wyglądał  tak,  jak  powinien 

wyglądać milioner-architekt. Z zapartym tchem spojrzała mu w oczy.

Rick wyjął z jej rąk koszyk, a drugą ręką objął ją w talii i przyciągnął do siebie, żeby pocałować 

roztapiającym  mózg  i  zmiękczającym  nogi  pocałunkiem.  Smakował  miętą  i  męskim  głodem,  i 

pachniał  rozkosznie.  Jej  własny  głód  przybrał  na  sile.  Zarzuciła  mu  ręce  na  szyję,  przyciskając 

swoje  nieco  obolałe  i  wrażliwe  piersi  do  jego  umięśnionej  klatki  piersiowej.  Jęknęła,  gdy  ich 

języki się spotkały.

- Miej litość nade mną - wymruczał Rick. - Wejdźmy lepiej do domu, zanim nas zaaresztują.

Trzymając się za ręce poszli w stronę do domu. Czy jej matka doświadczała podobnych przeżyć? 

Czy  jej  również  wydawało  się,  że  zwykły  dzień  zmieniał  się  nagle  w  dzień  świąteczny,  kiedy 

spotykała się z jej ojcem? Czy również czuła, jak serce płonie jej w piersi? Czy zawsze miała czas, 

kiedy  jej  kochanek  prosił  ją  o  spotkanie?  Czy  byłą  tak  zakochana,  że  ignorowała  nieuchronny 

koniec romansu?

Rick postawił koszyk na kuchennym stole i odwrócił się do niej.

- Lily?

- Za dwie godziny muszę spotkać się z Trentem we młynie.

- Jesteś głodna?

- Nie za bardzo.

Chwycił  ją  na  ręce  i  skierował  się  w  stronę  schodów.  Lily  oparła  głowę  na  jego  piersi  i 

uśmiechnęła się. Nie mogła przyzwyczaić się do noszenia na rękach.

W  sypialni  Rick  postawił  ją  przy  łóżku  i  zaczął  rozpinać  guziki  przy  jej  dżinsowej  bluzce. 

Rozbierał  ją  wolno,  całując  te  miejsca,  które  właśnie  odsłonił.  Po  chwili spostrzegła,  że  rozpina 

guziki koszuli i wyjmuje pasek ze spodni.

Spojrzała mu w oczy, a potem przesunęła wzrok na jego szeroką klatkę piersiową, płaski brzuch 

i długie nogi. Patrzyła jak zahipnotyzowana. Opadł na nią i głośno wciągnął powietrze. Całował jej 

wargi, ramiona i piersi. Jego usta powoli przesuwały się po brzuchu.

- Jesteś  cudowna  -  wyszeptał.  Po  chwili  poczuła  go  w  sobie.  Jego  ruchy  były  zdecydowane  i 

background image

szybkie.  Lily  poruszała  biodrami  i  unosiła  się  na  łóżku,  wydając  ciche  jęki.  Za  każdym  razem, 

kiedy w nią wchodził,  odczuwała coraz silniejszą rozkosz. Chociaż  wypełniał  ją całą, starała się 

jeszcze bardziej do niego zbliżyć. Ich ciała znalazły wspólny rytm. Znowu całował jej piersi. Ich 

oddechy mieszały się. Zgarnął z jej czoła pasmo włosów i dotknął ustami tego miejsca. - Lily, co 

powinienem z tobą zrobić?

Retoryczne  pytanie.  Ona  miała  nie  jedno,  lecz  wiele  tego  typu  pytań,  poczynając  od 

najważniejszego.  Czy  ją  kocha?  Nie  wyobrażała  sobie  zakończenia  ich  bliskości,  ale 

wypowiadając  głośno  swoje  myśli,  mogła wznieść  ścianę między  nimi.  Przytuliła  się  do niego i 

pocałowała miejsce nad jego sercem.

Kochała go. Kochała go tak mocno, jak jeszcze nie kochała nikogo. Solidaryzowała się teraz ze 

swoją mamą, ponieważ zrozumiała, co mogła ona czuć do Iana Richmonda.

Rick  nie  potrafił  nazwać  uczucia,  które  zagościło  w  jego  sercu.  Przebiegł  palcami  po  plecach 

Lily, a ona natychmiast mu odpowiedziała. Żadna z kobiet, z którymi spotykał się do tej pory, nie 

dawała mu tyle rozkoszy, ale poza tym, że było im bardzo dobrze w łóżku, to praktycznie nic nie 

wiedział o Lily West.

Odkąd  jego  ojciec  poddał  Lily  przesłuchaniu,  a  ona  wyjawiła  prawdę  o  swym  ojcu,  Rick  był 

bardzo przejęty.

- Powiedz mi, jak to jest wychowywać się bez ojca?

Poczuł, jak Lily zesztywniała i próbowała wstać, ale przycisnął ją do siebie i pocałował.

- Nigdy nie byłem blisko ze swoim ojcem, ale zawsze wiedziałem, że jest, a poza tym miałem 

dziadka.  Nie  mogę  sobie  wyobrazić,  co  się  czuje,  kiedy  nie  wiadomo  kto  jest  twoim  ojcem. 

Musiało ci być bardzo ciężko żyć w takim małym mieście jak nasze.

Chociaż  ramiona  Ricka  oplatały  ją  mocno,  Liły  czuła,  jak  jakaś  niewidzialna  ściana  wyrasta 

między nimi.

- Ja wiem, kim on jest. - Jej szept był prawie niesłyszalny, za to jej ból był bardzo silny. - Mógł 

nas odszukać, ale tego nie zrobił.

Rick poczuł okropny żal z powodu nieszczęścia Lily. Jego ojciec może go nie kochał tak mocno, 

jak kochał pieniądze, ale stworzył mu stabilny dom i zapewnił wykształcenie, a to było ważniejsze 

niż pieniądze.

Pocałował ją w czoło.

- Przykro mi. Czy chociaż pomagał wam finansowo?

Lily pociągnęła nosem.

- Jego  ojciec  zapłacił  nam,  żebyśmy  zapomnieli  o  jego  rodzinie,  i  powiedział,  że  jeśli  moja 

mama  ujawni,  kto  jest  ojcem  jej  dzieci,  on  wróci  i  zażąda  zwrotu  farmy,  którą  kupiła  za  jego 

background image

pieniądze.

- Ale ty nie zapomniałaś kim on jest?

- Nie.

- Czy ciężko ci było wychowywać się bez ojca?

Wzruszyła ramionami i przesunęła się na skraj łóżka, zabierając za sobą prześcieradło.

- Nie wiedziałam, że jestem bękartem, dopóki nie powiedziały mi tego dzieci w szkole. Miałam 

wtedy  osiem  lat.  Mama  poślubiła  Walta,  kiedy  miałam  dziesięć  lat.  On  był  wspaniałym  ojcem. 

Adoptował mnie i Trenta i robił wszystko to, co powinien robić ojciec. Chodziłam za nim jak cień. 

I od tego momentu wiedziałam, że mój prawdziwy ojciec mnie nie chce.

Rick chwycił ją znowu w ramiona, mocno do siebie przytulił i kołysał uspokajająco.

- To jego strata, Lily. Pozbawił się przyjemności poznania takiej cudownej kobiety, jaką jesteś.

- Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością, gładząc go po twarzy.

Miał nadzieję, że nie kocha Lily, ponieważ kochając ją mógł jedynie dostarczyć jej więcej bólu, 

którego  było  w  niej  aż  nadto.  Uważał,  że  zasługiwała  na  lepszego  mężczyznę,  niż  na  syna 

Brodericka Faulknera.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Telefon zadzwonił o szóstej rano. Lily podskoczyła na dźwięk dzwonka, wylewając nieco kawy 

na gazetę.

- Słucham?

- Dzień dobry, Kopciuszku. - Głęboki głos Ricka spowodował, że poczuła dreszcz przebiegający 

po plecach. - Lily, czy wszystko w porządku?

- Tak, właśnie czekałam na telefon.

- Ale nie ode mnie. Czy mam być zazdrosny?

Nie mogła wytrzymać i roześmiała się. Zrobiło jej się miło na sercu, chociaż wiedziała, że nie 

powiedział tego serio.

- Nie, Rick, nie masz powodu do zazdrości. Czekałam, że może ktoś zadzwoni z nową ofertą.

- Dobrze. Przyjedź dziś wieczorem do mnie na obiad.

Powinna  skończyć  wreszcie  torturowanie  siebie.  Im wcześniej  zacznie  unikać  spotkań  z  nim, 

tym łatwiej jej będzie, kiedy przyjdzie czas zerwania. - Rick...

- Moja sąsiadka Lynn, Sawyer i Carter również przyjdą. Będziemy piekli i grillowali steki. Chcę, 

żebyś ich poznała.

Poczuła, jak wypełnia ją radość. Chciał ją poznać z przyjaciółmi. To był dobry znak

- I musimy również omówić naszą strategię na jutrzejszy wieczór.

Ciepło  z  niej  uleciało,  a  żołądek  zawiązał  się  w  supeł,  gdy  uświadomiła  sobie  bliską 

konfrontację.

- O której?

- Tak szybko, jak tylko możesz, jeśli przyjedziesz zaraz po pracy, możesz wziąć u mnie prysznic. 

Mogę się do ciebie przyłączyć.

Serce podskoczyło jej kilka razy.

- Lily, zaplanuj również spędzenie u mnie nocy.

Rozłączył się, zanim zdążyła zebrać myśli, żeby coś odpowiedzieć.

Dalej  siedziała  przy  telefonie  i  piła  kawę.  Spotkanie  z  przyjaciółmi  Ricka  i  włączenie  jej  w 

jeszcze jeden aspekt jego życia było ważne. Dawało jej nadzieję, że ich znajomość nie skończy się 

zaraz po balu.

Nie oszukuj się. Rick nigdy nie wspomniał nawet o miłości.

Wylała resztę kawy do zlewu. Nerwy miała i tak napięte. Nie potrzebowała dodatkowo kofeiny.

Jeśli na balu wszystko pójdzie źle i wszystkie jej marzenia spalą na panewce, wtedy dzisiejszy 

wieczór będzie ostatnim ich spotkaniem. Musi więc ten cenny moment wykorzystać.

Rick  spojrzał  na  zegarek  i  zamknął  dokument,  nad  którym  pracował.  Jak  długo  musi  czekać, 

background image

żeby  zobaczyć  Lily?  Godzinę?  Dwie?  Jego  łóżko  bez  niej  było  bardzo  puste.  Nie  powinien 

pozwalać sobie na takie myśli. Nie mógł przywiązywać do siebie Lily, zasługiwała bowiem na coś 

lepszego.

Wstał  zza biurka, żeby zanieść dokumenty Karze,  wspólnej sekretarce  jego i  Alana,  która,  jak 

słyszał,  durzyła  się  w  jego  kuzynie.  Czuł  rozgoryczenie,  które  narastało  w  nim  z  każdą  chwilą. 

Przez  ostatnie  dwa  tygodnie,  pod  nieobecność  Kary,  sprawdził  systematycznie  wszystkie 

dokumenty  dotyczące  spraw  załatwianych  przez  Alana,  ale  nie  znalazł  niczego  niewłaściwego. 

Jedynym miejscem,  którego  nie  przeszukał,  było  zamknięte  na  klucz  biurko Alana.  Nie  miał  do 

niego  klucza,  a  wyjaśnienie  uszkodzonego  zamka  nie  byłoby  łatwe.  Przeklinał  teraz  wysokiej 

jakości meble, kupione do biura. W tanim biurku nie byłoby problemu z otworzeniem zamka.

Z Alanem nigdy nie łączyła go przyjaźń ani nawet koleżeństwo. Ojciec to wiedział. Nie mógł iść 

do  niego  wyłącznie  z  podejrzeniami.  Natychmiast  zostałby  posądzony  o  chęć  wyeliminowania 

Alana z rozgrywki. Potrzebował niezaprzeczalnych dowodów.

Kara uśmiechnęła, kiedy wszedł do sekretariatu.

- Na dzisiaj koniec? - spytała.

- Tak - odpowiedział, wręczając jej dokumenty. - Do zobaczenia jutro wieczorem.

- Nie będę na balu.

- Dlaczego nie? Będą tam wszyscy pracownicy.

- Bo on tam będzie. Z nią.

- Kto?

- Alan  i  jego  debiutantka.  -  Ból  i  zazdrość  w  jej  głosie zdumiały  Ricka.  Czy to  znaczy,  że  ze 

strony  Kary  nie  było  to  tylko  zadurzenie?  Przeoczył  coś  poważnego,  co  działo  się  tuż  pod  jego 

nosem?

- Wiesz, że mój ojciec zamierza ogłosić jutro wieczorem swojego następcę.

- Tak. Życzę szczęścia.

- Kara, nie muszę ci mówić, że mamy z Alanem równe szanse.

- Wiem - powiedziała, przełykając ślinę.

- Zdajesz sobie sprawę, że kiedy Alan zostanie szefem RSI, to firma się zmieni.

Nic nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w pióro leżące na biurku.

- Jeśli  znasz  jakieś  powody,  dla  których  Alan  nie  powinien  zostać  szefem,  to  będę  ci  bardzo 

wdzięczny, jeśli powiesz o tym mnie lub mojemu ojcu.

Kara zbladła i zaczęła w zdenerwowaniu szukać torebki w szufladzie biurka.

- Nie wiem, o czym mówisz.

Mówię o niezgodnościach w dokumentach.

background image

Zachłysnęła się powietrzem i spojrzała na niego wielkimi oczami. Coś wie. Rick zacisnął zęby. 

Jeśli będzie naciskał zbyt mocno, to Kara może powiedzieć o tym Alanowi, a ten będzie miał czas, 

żeby zniszczyć dowody nadużyć.

- W  poniedziałek  rano  możesz  mieć  już  za  szefa  Alana.  Ale  pamiętaj,  że  bezpieczeństwo 

finansowe  i  gwarancja utrzymania  pracowników  zależy  od  uczciwego  prowadzenia  firmy,  bo 

inaczej  firma  straci  zaufanie  klientów.  Pamiętasz,  co  zawsze  powtarza  mój  ojciec?  Przede 

wszystkim reputacja.

Znowu przełknęła ślinę.

- Baw się jutro dobrze. Może zwycięży ten lepszy - powiedziała, nie patrząc mu w oczy.

- Kara, jeśli wiesz coś, co mogłoby pomóc mojemu ojcu podjąć decyzję, dotyczącą przyszłości 

RSI, to pamiętaj, że jestem jutro cały dzień w domu. Znasz mój numer telefonu.

Odwrócił się i szybko zszedł po schodach, licząc jedynie na jej uczciwość.

Szkoda, że to wszystko jest tymczasowe, myślała Lily. Rick siedział obok niej na sofie. Jego udo 

stykało się z jej, na całej długości. Chciała się od niego odsunąć, ale nie miała dokąd.

Podczas  obiadu  mężczyźni  żartowali,  dokuczali  sobie  wzajemnie,  co  wiązało  się  z  ich 

wieloletnią zażyłością. Lily zazdrościła im, bo nigdy nie miała bliskich przyjaciół. Rick i Sawyer 

znali się od szkoły. Carter natomiast, ciemnowłosy, niebieskooki marynarz, dołączył do ich grupy 

w collegeu.

Naprzeciwko nich Lynn kołysała synka do snu. Sawyer w wyczekującej pozie stał obok, jakby 

nie mógł odejść od żony i syna. Lily marzyła o takim związku z Rickiem. Dziecko. Dziecko Ricka. 

Lily, nie wolno ci o tym myśleć.

- Chłopcy, potrzebuję  waszej  pomocy  w  wymyśleniu  najlepszego  planu  -  zwrócił  się  Rick  do 

przyjaciół.

- O jakim  planie mówisz? - spytał Carter, siedzący wygodnie w skórzanym fotelu ze  szklanką 

piwa w ręku.

- Podejrzewam,  że  Alan  dokonuje  oszustw.  Muszę  znaleźć  sposób  na  ujawnienie  tego,  zanim 

ojciec naznaczy go swoim następcą.

Carter i Sawyer spojrzeli na niego, gotowi do pomocy.

- Już  wcześniej  podejrzewałem,  że  Alan  prowadzi  jakieś nieczyste  interesy,  ale  dowiedziałem 

się,  w  jaki  sposób  to robi,  dopiero  przy  kontrakcie  zawartym  z  firmą  Lily.  Kilka punktów  tego 

kontraktu było dyskusyjnych, na co Lily zwróciła uwagę. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, 

że  były  dwie  wersje  kontraktu,  które  podpisał  brat  Lily.  Oficjalny  kontrakt,  przeznaczony  dla 

zarządu,  zawierał  informację,  że  firma  Lily  otrzyma  pięć  tysięcy  dolarów  więcej,  niż  kwota 

background image

podana na drugim kontrakcie, który był przeznaczony wyłącznie dla Lily.

Carter z rozmachem postawił szklankę na stole.

- Chcesz, żebym się włamał do jego komputera?

Rick potrząsnął głową.

- Nie  chcę  niczego  nielegalnego  do  udowodnienia  swoich  podejrzeń,  a  tym  bardziej  narażenia 

twojej firmy na kłopoty.

- Przeszukałeś dokumenty Alana?

- Sprawdziłem  wszystkie,  do  których  miałem  dostęp.  Nie  włamałem  się  tylko  do  jego  biurka.

Nasza  sekretarka  coś  wie,  ale  nie  mogłem  się  niczego  od  niej  dowiedzieć.  Pozostaje  nam  tylko 

plan B.

- A jaki to plan? - spytał Carter.

Rick wziął Lily za rękę.

- Na balu Lily pokaże mu swój kontrakt i będzie się starała tak poprowadzić rozmowę, żeby sam 

się obciążył.

- Będziesz  potrzebowała  magnetofonu  -  stwierdził  Sawyer.  -  Mam  taki  mały  magnetofon. 

Możesz mieć go w torebce.

- Nie mam takiej torebki, która pasowałaby do sukni - skrzywiła się Lily.

Lynn oparła dziecko o ramię, żeby mu się odbiło po posiłku.

- Powiedz, w jakiej będziesz sukni, to może znajdzie się u mnie coś odpowiedniego.

- Sukienka wisi u Ricka w szafie, mogę ci ją pokazać.

Rick przytrzymał ją, nie pozwalając wstać.

- Później - powiedział. - Najpierw ustalmy plan działania.

Sawyer wziął dziecko z rąk Lynn i oparł je o swoje ramię.

- Co zrobisz, jeśli Alan nie przyzna się do niczego?

Rick wzruszył ramionami, ale Lily widziała, jak ma napięte mięśnie i wiedziała, czym dla niego 

jest RSI. Prosiła Boga, żeby jej się udało zdemaskować Alana.

- Moje sumienie nakazuje mi powiedzieć ojcu wszystko, co wiem, ale jest mała szansa, żeby w 

to uwierzył, jeśli nie przedstawię mu dowodów.

- Lily nie może wejść z tobą na bal, jeśli będzie próbowała wyciągnąć coś od Alana - zauważyła 

Lynn.

Rick rzucił Lily przepraszające spojrzenie.

- Lynn ma rację. Jak uważasz?

Lily była zdenerwowana myślą pojawienia się na balu wsparta na ramieniu Ricka, a co dopiero 

bez niego. Mimo to odpowiedziała buńczucznie:

background image

- Chyba nie sądzisz, że jestem przestraszona takim małym przyjęciem.

Rick mrugnął do niej.

- Oto moja dziewczyna. Przyślę po ciebie samochód.

- Ja zawiozę Lily - ofiarował się Carter.

- Dzięki. Będę zobowiązany.

- Jak  dobrze  pójdzie  i  Lily  uda  się  nagrać  rozmowę  z  Alanem,  wtedy  przekaże  ci  taśmę,  a  ty 

weźmiesz ojca na stronę i puścisz mu to nagranie.

Rick skinął głową.

- To dobry plan.

Dziecko głośno beknęło i wszyscy się roześmieli.

Sawyer wstał i oddał dziecko matce.

- Rick, wygląda na to, że  plan mamy opracowany w szczegółach.  Lynn, może obejrzyj suknię 

Lily  i  pójdziemy  do  domu  położyć  spać  małego.  Później  poszukasz  torebki  i  sprawdzimy,  jak 

będzie pasował do niej magnetofon.

- Wstawaj i błyszcz, Kopciuszku - głos Ricka zadudnił jej w uchu.

Przytuliła się do niego i niechętnie otworzyła oczy. Czy to ostatni dzień, jaki ze sobą spędzają? 

A co będzie, jeśli wszystko pójdzie źle? Co będzie, jeśli Rick przestanie się nią interesować?

- Hej,  a  co  znaczą  te  napięte  mięśnie?  -  Rick  przytulił  ją do  siebie.  Jego  spojrzenie,  pełne 

czułości  i  troski  rozbroiło  ją  zupełnie.  Zapomniała  o  swych  kłopotach  i  ciałem  jej wstrząsnął 

dreszcz  pożądania.  Fala  gorąca  spłynęła  do  bioder  i  ud.  Ręce  Ricka  błądziły  po  jej  włosach, 

plecach, piersiach, wzmagając w niej to uczucie. Zapamiętali się w rozkoszy, którą dawali sobie 

wzajemnie.

I nagle uświadomiła sobie, że nie pomyśleli o zabezpieczeniu. Boże, czy właśnie popełniła błąd 

matki?  Historia  się  powtórzy  i  będzie  wychowywała  dziecko  bez  ojca,  bo  przecież  Rick  nie 

planował wspólnej przyszłości.

Usiadła gwałtownie.

- Rick, cośmy zrobili!

Patrzył na nią nieprzytomnie, ale po chwili zdał sobie sprawę, o co jej chodzi.

- Lily, nie panikuj. W jakim miejscu cyklu jesteś teraz?

- Nie mam regularnych cykli i nie mam pojęcia.

Wstał z łóżka, przeszedł kilka razy po pokoju, a później podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

- Lily, jestem z tobą. Bez względu na to, co się stanie. Spojrzała na niego ostro.

- Nie mów tak, jeśli to nie jest prawdą. 

background image

Spojrzał na nią poważnie.

- Kiedy jest tak, jak mówię.

W tej chwili pokochała go jeszcze bardziej i nie mogła opanować tego uczucia. Dotknęła do jego 

twarzy.

- Kocham cię, wiesz? Kocham cię zbyt mocno, żeby złapać cię w pułapkę.

- Lily, jestem złą lokatą.

I  czego  się  spodziewała?  Deklaracji  wiecznej  miłości?  Myśl  realnie,  Lily.  Łzy  stanęły  jej  w 

oczach,  ale  wiedziała,  że  nie  może  się  rozpłakać.  Po  pierwsze,  nie  była  mazgajem, a  po  drugie, 

ponieważ Rick naprawdę wierzył, że  jest bezdusznym facetem,  a po trzecie, że  kochała go i  nie 

wiedziała, jak ma tego dowieść. Tak, kochała go. Pomyślała, że musi zrobić wszystko, żeby dziś 

wieczorem, na balu, zmusić Alana do mówienia. Rick otrzyma wtedy swą ukochaną firmę i będzie 

szczęśliwy. Szkoda tylko, że ona nie może dać mu szczęścia.

- Nie jesteś złą lokatą, Rick. Jesteś fantastycznym, wspaniałym i sympatycznym człowiekiem. I 

jesteś wspaniałym kochankiem. Nie ma znaczenia, co zdarzy się po dzisiejszym balu. Niezależnie 

od  wszystkiego  będę  zadowolona,  że  cię  poznałam.  -  Przycisnęła  usta  do  jego  ust,  ale  on  stał 

sztywno  jak  posąg.  Poczuła  się  zraniona.  -  Muszę  już  lecieć.  Mam  jeszcze  masę  rzeczy  do 

zrobienia, zanim zajedzie po mnie kareta z bajki.

Frontowe  drzwi  trzasnęły  za  Lily,  a  Rick  stał  ciągle  w  tym  samym  miejscu,  w  którym  go 

zostawiła.  Kochała  go.  Gdyby  nie  miał  trzydziestu  czterech  lat  i  doskonałego  zdrowia,  to 

przysiągłby, że ma atak serca. Usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Czy miał dopuścić do małżeństwa 

bez  miłości,  jak  postąpił  jego  ojciec  w  stosunku  do  matki?  Szorował  rękami  włosy  na  głowie  i 

rozcierał napięte mięśnie karku.

Pamiętał  swoje  najmłodsze  lata,  pełne  śmiechu,  zabawy  i  miłości,  spędzane  z  obojgiem 

rodziców. Wszystko to się skończyło po jego porwaniu. Matka skierowała całą swoją miłość, którą 

do tej pory darzyła ojca, na ogród.

Nie mógł zrobić tego samego Lily. A jeśli Lily ma rację? Jeśli nie jest takim draniem bez serca, 

jak jego ojciec? Ale nie mógł ryzykować. Nie mógł zranić Lily.

Mechanicznie zaczął wykonywać sobotnie czynności. Wziął prysznic i zjadł lunch. Przestraszył 

go dzwonek telefonu, wskazując w jakim napięciu się znajduje.

- Rick Faulkner - powiedział do słuchawki.

- Rick, tu Kara. Mogę dać ci dokumenty Alana, jeśli przyjedziesz do biura.

Zacisnął palce na słuchawce, a serce zaczęło bić mu mocno.

- Już jadę - powiedział krótko.

Lily weszła do domu. Jakaś postać wynurzyła się z półmroku panującego w salonie. Zapiszczała 

background image

z przerażenia i upuściła pudełko z butami.

- Mamo, ale napędziłaś mi stracha. Co tutaj robisz?

- Zadzwonił do mnie Trent. Niepokoi się o ciebie. - Mama  Lily była drobną  blondynką, pełną 

wdzięku i mimo swych czterdziestu pięciu lat, ciągle piękną.

Lily poprawiła suknię, którą trzymała w ręku.

- Nie powinnaś przerywać wakacji. Ze mną jest wszystko w porządku.

Lily miała nadzieję, że mówi prawdę.

- Lily, powiedz, co zamierzasz zrobić. Trent powiedział mi, że próbujesz spotkać się z ojcem.

Podniosła pudełko z butami i skierowała się do swojego pokoju.

- Trent za dużo gada. Muszę to powiesić - wskazała na suknię.

- To przepiękna suknia. Masz zamiar włożyć ją na dzisiejszy bal?

Cholerny Trent. Była wściekła na niego za gadulstwo.

- Tak. Czy wyjaśnił ci, dlaczego idę na bal do Fauknerów?

- Powiedział mi o oszustwie, jakiego dopuścił się kuzyn Ricka Fauiknera i o klubie, do którego 

należą  panie  z  towarzystwa.  Ale  powiedział  mi  również,  że  spędzasz  noce  poza  domem  oraz  o 

twoim niezdrowym zainteresowaniu Ianem Richmondem.

Lily powiesiła suknię na drzwiach szary i odwróciła się do matki.

- Czy go kochałaś, mamo?

- Wiesz, że tak.

- A czy twoja ciąża była przypadkowa, czy starałaś się złapać go w ten sposób?

- Czy to Ian tak ci powiedział? - spytała, blednąc.

- Nie,  nie  rozmawiałam  z  nim,  ale  mogę  zrozumieć,  że  kochając  kogoś  bardzo,  można  zrobić 

wszystko,  żeby  go  przy  sobie  zatrzymać.  Przepraszam  cię,  że  kiedyś  mówiłam  ci  takie  straszne 

rzeczy.

- Och,  kochanie  moje,  wszystko  rozumiem.  –  Joann West westchnęła. -  Twój  ojciec  był  moją 

pierwszą miłością i moim pierwszym kochankiem.

Lily poczuła  się niezręcznie. Nigdy nie rozmawiała  z  matką na takie tematy i  nie była pewna, 

czy chce teraz o tym mówić.

- Spotkaliśmy  się  w  ostatniej  klasie  szkoły.  – Joann uśmiechnęła  się  do  swych  wspomnień.  -

Wyglądał jak książę z bajki, gdy spacerował po szkole, patrząc swymi ciemnymi, pełnymi wyrazu 

oczami.  Ty  i  Trent  odziedziczyliście  je  po  nim. Był  bardzo  ładnym  chłopcem  i  wszystkie 

dziewczyny uganiały się za nim. Tylko ja nie. Mama ostrzegała mnie przed takimi pełnymi czaru 

chłopcami.  Mój  brak  zainteresowania  jego  osobą  przyciągnął  jego  uwagę.  Zaproponował  mi 

kiedyś odwiezienie po szkole do domu, a ja nie powiedziałam nie.

background image

Kiedy wysiadałam z samochodu, zobaczył mnie tata i ostrzegł, że takiemu chłopcu chodzi tylko 

o jedno. Starałam się wziąć pod uwagę jego ostrzeżenie, ale Ian traktował mnie jak księżniczkę, a 

nie córkę farmerską.

Lily westchnęła.

- Wiem, o czym mówisz.

- Czy Rick Faulkner traktuje cię w taki sam sposób?

Lily postanowiła nie mówić całej prawdy.

- Tak. Chce, żebym czuła się... wyjątkowo. Co zdecydowało, że związałaś się z moim ojcem?

- Ian i ja mieliśmy wiele wspólnego. On oczywiście żył w pałacu, a ja na farmie, ale lubiliśmy to 

samo jedzenie i tę samą muzykę i rozśmieszały nas te same rzeczy.

Lily  poczuła  napięcie  w  mięśniach.  Ta  historia  zabrzmiała  bardzo  znajomo.  Miedzy  nią  i 

Rickiem było podobnie.

- Powiedział, że mnie kocha - Joann położyła rękę na sercu.

- Ale nie kochał?

- Nie tak mocno jak pieniądze ojca. Sielanka trwała kilka tygodni, a później powiedział mi, że 

musimy się. przestać widywać, ponieważ ojciec mu zagroził, że nie będzie mu dawał pieniędzy na 

naukę w collegeu. - Po dłuższym milczeniu matka zaczęła mówić dalej. - Tak, próbowałam zajść 

w  ciążę.  Mówił,  że  mnie  kocha,  i  myślałam,  że  dziecko  uszczęśliwi  lana  i  zmiękczy  serce  jego 

ojca.

Ból w jej głosie był prawie namacalny.

- Ale on nie chciał dziecka. Czekałam, że może zmieni zdanie, i wtedy okazało się, że jest już za 

późno  na  aborcję. Nie  pozostało  mi  nic  innego,  tylko  pójść  z  tym  do  ojca  Iana.  Kiedy 

powiedziałam mu, że jestem w ciąży, kazał mi iść do diabła. Poinformował mnie, że Ian wyjechał 

już do Yale i że nie rzuci dla mnie nauki. W zamian zaoferował mi pieniądze.

Lily wytarła łzy z policzka.

- To było dużo pieniędzy. Nigdy w życiu tyle nie widziałam, ale mój ojciec powiedział, że nie 

chce mieć z tym nic wspólnego i żebym zabrała ze sobą swój wstyd, opuściła jego dom i nigdy do 

niego nie wracała. Mama nie miała nic do powiedzenia. Ojciec spakował moje rzeczy i wyrzucił je 

na  ganek  Za  otrzymane  pieniądze  kupiłam  farmę.  Miejsce  to  było  dość  blisko  od  Chapel  Hill  i 

liczyłam, że jeśli Ian będzie chciał nawiązać ze mną kontakt, to mnie znajdzie. Po studiach wrócił 

do Chapel Hill, ale nigdy nie przyszedł, żeby się ze mną zobaczyć.

Lily otoczyła matkę ramionami. Joann płakała.

- Tego  dnia,  kiedy  przyszłaś  ze  szkoły  i  powiedziałaś,  że ktoś  nazwał  cię  bękartem, 

uświadomiłam sobie, że Ian nigdy do mnie nie wróci i że moje życie przechodzi obok. Wkrótce

background image

potem spotkałam Walta.

-

Czy kochałaś Walta tak samo, jak  kochałaś mojego ojca?

Joann potrząsnęła głową.

- Pierwszej miłości nie można powtórzyć. Nie łączyła nas szalona miłość, ale Walt był dobrym i 

uczciwym  człowiekiem.  Nigdy  nie  osądzał  mnie  za  to,  co  zrobiłam,  i  zawsze  uważał  mnie  za 

najlepszą rzecz, jaka przydarzyła mu się w życiu.

- Walt był wspaniałym ojcem dla mnie i dla Trenta.

- Wiem, ale wiedziałam również, że zawsze byłaś ciekawa, dlaczego twój prawdziwy ojciec nie 

jest z nami. To nie była twoja wina, Lily. Wyłącznie moja. Chciałam przywiązać go do siebie. Nie 

wiedziałam, że  kocha bardziej pieniądze niż swoje dzieci. W międzyczasie umarł ojciec  Iana, ja 

wyszłam za mąż za Walta, ale i wtedy myślałam, że może twój ojciec się odezwie. Ale nie zrobił 

tego i to dobrze, bo nie wiedziałabym, co mu powiedzieć. Lily, czy ty kochasz Ricka Faulknera?

- Tak i pragnę z nim być - powiedziała ze szlochem.

Joann wzięła ją w ramiona.

- Lily, skarbie, nie zrób tego samego błędu, co ja. Jeśli widzisz, że nie jest tak, jak byś chciała, to 

odejdź od niego.

- Wiem. Obawiam się, że Rick jest zainteresowany kobietą, którą sam stworzył, kobietą, która 

nosi wytworne suknie, a nie pobrudzone ziemią dżinsy. Dzisiaj zamierzam pomóc mu, żeby ziściły 

się jego marzenia, a może również moje.

Joann zerwała się na nogi.

-  Wobec  tego  weźmy  się  do  roboty.  Nie  mogę  dopuścić,  żeby  moja  córka  poszła  na  bal  z 

zapuchniętymi oczami. Idź wziąć prysznic.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- A oto te dokumenty. - Kara podała Rickowi stos kontraktów. Po jej twarzy spływały łzy.

- Bardzo ci dziękuję, Kara.

Wygrzebała z szuflady biurka chusteczkę i zakryła twarz trzęsącymi się rękami.

- Z  początku  nie  wiedziałam,  o  co  w  tym  wszystkim  chodzi.  Najpierw  poprosił  mnie,  żebym 

poprawiła  jedną  cyfrę  na  kontrakcie,  twierdząc,  że  firma  nalega,  żeby  podać  większą  sumę 

pieniędzy, by zakończyć jakąś transakcję. Ale kiedy zaczęło się to powtarzać, nabrałam podejrzeń. 

Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak wiele firm wstępnie akceptuje transakcję, a następnie żąda 

tysięcy dolarów więcej, przed złożeniem podpisu.

- Od jak dawna to trwa?

- Około  dwóch  lat.  Wiem,  że  powinnam  powiedzieć  o  tym  tobie,  ale  poszłam  do  Alana. 

Oznajmił mi, że pieniądze te zbiera dla nas, ponieważ chce kupić kawałek plaży, żebyśmy mogli 

tam jeździć i być tylko we dwoje. - Głos jej się załamał. - Kiedy zaczął się spotykać z Annabelle, 

spytałam go, co będzie z nami. Odpowiedział, że z nią się ożeni, żeby zadowolić wuja, a my dalej 

będziemy  mieli  romans.  Chciał,  żebym  została  jego  kochanką  -  zaszlochała.  Łzy  tak  szybko 

płynęły jej z oczu, że nie nadążała ich wycierać.

Rick patrzył na nią bezradnie. Ból Kary był prawdziwy. Alan wykorzystał ją.

A czy on jest lepszy od swojego kuzyna? Chce spotykać się z Lily, spać z nią, ale nie chce jej 

poślubić. Boi się małżeństwa, boi się, że stanie się takim samym draniem bez serca jak jego ojciec.

Czy  serce  Lily  nie  będzie  złamane  tak  samo  jak  serce  Kary?  Troszczył  się  o  Lily  więcej,  niż 

kiedykolwiek  o  jakąś  inną  kobietę.  Czy  to  była  miłość?  Prawdopodobnie.  A  jeśli  ta  miłość 

wygaśnie i zostanie po niej Lily z raną w sercu? Jedna jego cząstka mówiła mu - spróbuj, podczas 

gdy druga ostrzegała - nie ryzykuj.

Czy  Lily  mogła  zajść  w  ciążę  dziś  rano?  Czy  chciał,  żeby  miała  dziecko?  Dziwne,  ale  nie 

odsuwał od siebie tej myśli. Adrenalina popłynęła mu w żyłach, ale nie z obawy, że mógłby zostać 

ojcem. Bał się, że mógłby zawieść i nie być dobrym ojcem. Czy chciał, żeby Lily znalazła kogoś 

innego, poślubiła go i miała z nim dzieci?

Do diabła, nie.

Kara przerwała mu rozmyślania.

- Rick, wiem, że to, co robił Alan, było złe i dlatego robiłam kopie tych wszystkich umów. Chcę, 

żeby  to  wszystko  już  się skończyło.  Do  pewnego  momentu  myślałam,  że  on  jednak  rzuci 

Annabelle, ale teraz wiem, że na balu ogłosi zaręczyny.

Łzy ponownie popłynęły jej z oczu.

- Tu  jest  moja  rezygnacja  z  pracy.  -  Sięgnęła  do  szuflady i  podała  Rickowi  dokument.  Mam 

background image

zamiar złożyć ją w poniedziałek.

- Przykro mi. - Rick wziął od niej papier i Kara wyszła.

Zgarnął otrzymane umowy i poszedł do swojego pokoju, żeby je przejrzeć. Miał w ręku dowody 

sprzeniewierzenia Alana. Czy to wystarczy? Czy może Alan znajdzie sposób wykpienia się z tego? 

Sawyer powiedział, że najlepiej mieć dokumenty i jego słowne przyznanie się do oszustw.

Spojrzał  na  zegarek.  Do  diabła,  spóźni  się  na  bal  Zadzwonił  do  Lily,  ale  jej  telefon  nie 

odpowiadał, a Lily nie nosiła przy sobie komórki.

Włożył dokumenty do teczki i skierował się w stronę drzwi. Musiał to pokazać ojcu. A później 

musi  zdecydować,  jak  ma  postąpić  w  stosunku  do  Lily.  Zależało  mu  na  niej  i  nie  powinien 

pozwolić jej odejść, ale z drugiej strony, nie chciał, żeby była z nim nieszczęśliwa.

- Jeszcze nigdy nie wyglądałaś tak pięknie – powiedziała Joann West, całując córkę w policzek.

Lily również to widziała. Ale jaki będzie wynik tego balu? Co będzie, jeśli nie sprowokuje Alana 

do przyznania się?

-  Dziękuję, mamo.

Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Lily chwyciła torebkę, pożyczoną od Lynn. Znajdował się 

w niej malutki magnetofon, włożony między kosmetyki. Podbiegła do drzwi. Przed nią stał Trent z 

dziwnym wyrazem twarzy.

-

Faulkner przysłał rolls - royce’a.

Carter ubrany w czarny garnitur i szoferski kapelusz, uśmiechał się szeroko.

- Rick prosił, żebym ci powiedział, że jazda karetą na bal wyszła z mody.

Lily  roześmiała  się.  Carter  był  wysoki  i  barczysty.  Miał  ciemne  włosy  i  niebieskie  oczy.  Był 

wspaniały. Dlaczego więc nie reagowała na niego tak jak na Ricka?

Joann podeszła do samochodu i patrzyła, jak Carter pomaga Lily zająć miejsce, po czym zamyka 

za nią drzwi i idzie w kierunku miejsca dla kierowcy.

- Lily, jeśli spotkasz ojca... - przyłożyła palec do ust.

- Zafunduję mu kopniaka za to, że złamał ci serce.

- Lily! - upomniała ją matka.

- Żartuję mamo. Powiem mu, że z własnej woli pozbawił się wspaniałego życia.

- Ale to zrobił, a my, mimo wszystko, mieliśmy dobre życie - stwierdziła Joann.

- Tak, mamusiu, masz rację.

Trent podszedł do Cartera.

- Powiedz Faulknerowi, że jeśli skrzywdzi moją siostrę, to będzie miał ze mną do czynienia.

Carter uśmiechnął się.

background image

- Przekażę mu to. - Spojrzał w lusterko i napotkał wzrok Lily.

- Gotowa?

Lily nabrała głęboko powietrza do płuc.

- Tak, jestem gotowa.

Trent  zamknął  drzwi  i  samochód  potoczył  się  naprzód.  Lily  zamknęła  oczy  i  próbowała  się 

uspokoić.  Po  chwili  otworzyła  je  i  rozejrzała  się  po  wnętrzu  samochodu.  Kosztował  pewnie 

więcej, niż ona zarabiała w ciągu roku. Luksusowy samochód jechał bezszelestnie, a w miarę jak 

zbliżali się do celu, żołądek Lily zaciskał się coraz bardziej.

Dotarli na miejsce i Lily na drżących nogach skierowała się w stronę domu.

Na schodach powitała ją Barbara Faulkner.

- Lily, wyglądasz przepięknie.

- Dziękuję,  pani  Faulkner.  -  Suknia  Liły  była  piękna,  ale  nie  mogła  się  równać  z  tą,  w  którą 

ubrana była matka Ricka.

Starannie ukształtowane brwi uniosły się w górę,

- Barbara - upomniała ją. - A teraz powiedz, gdzie jest mój syn.

- Miałam się z nim spotkać tutaj.

- Myślałam, że nauczyłam go dobrych manier. Jak tylko się pojawi, odeślę go do ciebie. Wiele 

członkiń  Klubu  Ogrodowego  pytało  o  ciebie.  Obawiam  się,  że  nie  dadzą  ci  dziś  spokoju.  Sala 

balowa jest na prawo.

- Dziękuję. - Lily przeszła przez hol i weszła do sali balowej. Bogactwo wystroju ogłuszyło ją. 

Wielkie  nieba!  Myślała,  że  takie  sale  mogą  znajdować  się  tylko  w  pałacach  albo  na  filmach. 

Olbrzymi  błyszczący  żyrandol  zwieszał  się  z  sufitu.  W  rogu  sali,  na  podium,  grała 

dwunastoosobowa orkiestra. Cały sztab służących krzątał się wokół, donosząc na już uginające się 

stoły,  ustawione  wzdłuż  ścian,  nowe  półmiski.  Barmani  roznosili  drinki.  Lily  pomyślała,  że  jej 

także zrobiłaby dobrze szklaneczka czegoś mocniejszego, żeby podeprzeć uciekającą odwagę.

Przyjrzała się tłumowi, krążącemu po marmurowej posadzce. Rozpaczliwie pragnęła mieć Ricka 

obok  siebie.  Kiedy  przejrzy  się  w  jego  oczach,  wtedy  ewentualnie  może  uwierzyć,  że  pięknie 

wygląda. Nie wypatrzyła w tłumie ojca, ale zobaczyła kuzyna Ricka. Poprawiła pasek od torebki i 

postanowiła  od  razu  załatwić  sprawę.  Im  szybciej  to  zrobi,  tym  lepiej.  Ruszyła  do  przodu.  Po 

drodze zatrzymało ją kilka członkiń Klubu Ogrodowego. Zamieniła z nimi  kilka słów i zgodziła 

się wstępnie na podjęcie u nich pracy. Przez cały czas nie spuszczała z Alana oka.

Alan Thomas był jakby rozwodnioną wersją Ricka. Nie miał tak jasnych włosów jak Rick ani tak 

niebieskich oczu. Jego podbródkowi brakowało zdecydowanej linii, a jego wzrost i budowa były 

również  mniej  imponujące  niż  Ricka.  Lily  wyczekała  moment,  kiedy  kobieta,  która  mu 

background image

towarzyszyła, odeszła na chwilę.

Szybko pokonała przestrzeń miedzy nimi.

- Cześć, Alanie.

Odwrócił się do niej. Jego bladoniebieskie oczy objęły jej postać z lubieżnym zainteresowaniem.

- Czy my się znamy?

- Nie osobiście. Podpisałeś z moim bratem kontrakt. Jestem Lily West z Gemini Landscaping,

Spojrzał na nią zdziwiony.

- A dlaczego tu jesteś?

- Zaprosiła mnie Barbara. Chce powierzyć mi opiekę nad swymi różami. - Miała nadzieję, że tak 

się stanie.

- Rozumiem. Miło mi cię spotkać, Lila.

- Lily. Chciałam właśnie porozmawiać z tobą o kontrakcie.

- To nie jest odpowiednie miejsce.

- Możemy poczekać do poniedziałku, jeśli wolisz rozmawiać z moim pełnomocnikiem. - Miała 

nadzieję, że nie domyśli się, że blefuje.

- Słucham?

- Nie zgadzają mi się liczby. Wyprostował się.

- Jestem pewien, że się mylisz - powiedział.

- Jestem  pewna,  że  nie.  Mój  brat  musiał  podpisać  dwie  wersje  kontraktu,  a  ty  dałeś  mu  tylko 

jedną  kopię.  Rozumiesz,  że  mnie  to  zainteresowało.  -  Alan  zesztywniał  i  wydawało  się,  że  ma 

ochotę uciec. - Trent powiedział mi, że rzucił okiem na jedną ze stron drugiej kopii i coś mu nie 

pasowało, ale ty nie pozwoliłeś, żeby spojrzał tam jeszcze raz. To tak wygląda, jakbyś chciał coś 

ukryć.

- Jesteś w błędzie - powiedział zimno.

- Mam  nadzieję,  bo  inaczej  byłoby to  ciężkie  przestępstwo,  prawda?  -  Uśmiechnęła  się,  jakby 

chciała życzyć mu miłego dnia.

- Nie masz na to dowodów - powiedział.

- Wobec tego nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli poproszę swego pełnomocnika, żeby to 

sprawdził?  A może  lepiej, jeśli  zadzwonię  do biura śledczego?  - Przyłożyła  palec do ust.  - Tak, 

chyba lepiej, jak do nich zadzwonię, bo nie wiem dokładnie, kto dokonuje tych oszustw.

- Traci pani czas, panno West.

- Nie sądzę, ale jeśli tak uważasz, to lepiej, jak porozmawiam o tym z twoim wujem. - Odwróciła 

się.

- Poczekaj. Rozumiem twoje obawy. Może moglibyśmy porozmawiać na ten temat w przyszłym 

background image

tygodniu - powiedział z fałszywą szczerością.

- Chcę te pięć tysięcy, na które nas oszukałeś. Zacisnął usta i spojrzał na nią z nienawiścią.

- To będzie można zaaranżować.

- Jestem pewna, że jeśli twój wuj dowie się o tym, nie będzie zadowolony, że naraziłeś firmę na 

utratę zaufania klientów. A jeśli podam tę informację do gazety, to dopiero zrobi się wrzawa.

- Nigdy nie udowodnisz swojego oskarżenia.

- Czy chcesz się założyć, Alanie? 

- Ile?

Serce jej zabiło i we krwi popłynęła adrenalina.

- Słucham?

- Ile chcesz?

- Ile chcę? - udawała tępą, żeby sprowokować go do powiedzenia więcej.

- Ile chcesz za milczenie.

- A ile chcesz zapłacić za to, że nas oszukałeś?

- Dziesięć tysięcy.

Lily przechyliła głowę i uniosła brwi do góry.

- To  wszystko,  co  możesz  dać?  Jestem  pewna,  że  nasz  kontrakt  jest  jednym  z  wielu,  które 

sfałszowałeś. Jestem bardzo ciekawa, na ile tysięcy okradłeś RSI.

- Dwadzieścia tysięcy.

- No, staje się coraz goręcej, ale myślę, że porozmawiam raczej z twoim wujem. - Zaczęła iść w 

kierunku pana Faulknera.

Chwycił ją za ramię.

- Dam  ci  pięćdziesiąt  tysięcy  dolarów,  żebyś  trzymała  język  za  zębami  i  gwarancję,  że  twoja 

firma będzie dodatkowo nagradzana przy każdym kontrakcie, jaki zawrzemy w przyszłości.

- W porządku. Kiedy otrzymam pieniądze?

- W poniedziałek wypiszę ci czek.

- Wolę pieniądze. - Kącikiem oczu zobaczyła wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę. Jej ojciec. 

Poczuła, jak pocą się jej ręce i wysycha w ustach.

- Dobrze - wyrzucił z siebie.

- Miło robić z panem interesy, panie Thomas.

Musiała teraz znaleźć Ricka i chciała się przyjrzeć lepiej swemu ojcu.

- Gdzie jest Lily? - spytał Rick matki natychmiast po przywitaniu.

Matka rozejrzała się po sali.

- Rozmawia z Alanem.

background image

Rick spojrzał w tym kierunku i aż zaparło mu dech. Błyszczała. Wyglądała przepięknie.

Jest moja, przeleciało mu przez myśl.

- Spóźniłeś się - powiedział ojciec z zachmurzoną twarzą.

- Mnie  również  miło  cię  widzieć,  tato  -  powiedział  z  ironią.  -  A  moje  spóźnienie  nie  jest 

przypadkowe. Chciałbym porozmawiać z tobą, zanim ogłosisz swą wolę.

- Więc zrób to zaraz, ponieważ jestem już do tego gotowy.

- Ale najpierw muszę porozmawiać z Lily.

- Twoja matka już poprosiła o podawanie szampana. Porozmawiamy później.

Do diabła. Chciał porozmawiać minutę z Lily, ale nie mógł już czekać.

- Nie ojcze, teraz. Mam informacje, które musisz poznać, zanim wyznaczysz publicznie swego 

następcę.

- Nie mam czasu na...

- To znajdź czas.

Twarz ojca zaczerwieniła się z gniewu. - O  co chodzi?

- Nie chcesz chyba, żebym zrobił to publicznie. Chodź na chwilę do biblioteki.

Podeszła do nich matka.

- Ricky, proszę, nie rozmawiajcie teraz o interesach.

- Nie zepsuję ci przyjęcia, mamo. Obiecuję.

Ojciec spojrzał na zegarek.

- Daję ci pięć minut.

- To wszystko, czego mi trzeba - powiedział, patrząc na nagie plecy Lily. Był wściekły, że inni 

będą podziwiać jej aksamitną skórę, trzymając ją w ramionach podczas tańca.

Kiedy weszli do biblioteki, Rick położył na biurku teczkę i otworzył ją. Leżały w niej dwa stosy 

papierów.

- Zegar tyka. Lepiej nie marnuj mojego czasu. Spodziewam się, że za chwilę przybędzie senator i 

powinienem  powitać  go  przy  drzwiach.  A  gdy  już  tu  skończymy,  masz  pójść  i  znaleźć  sobie 

odpowiednią narzeczoną. Potrzebujesz kobiety z aktywami i koneksjami, żeby pomogła pójść do 

przodu, taką, żeby wiedziała, jak pić wino i jeść obiad z twoimi klientami.  Lily West nie jest tą 

kobietą.

Rick zacisnął zęby, przeszedł przez pokój i zatrzasnął drzwi z hukiem.

- Nie  w  tym  celu  chciałem  się  z  tobą  spotkać,  ojcze.  - Wskazał  na  dokumenty.  -  Chciałem  ci 

pokazać, że przez ostatnie dwa lata Alan oszukiwał firmę.

- Co! Dlaczego próbujesz go oczernić? Tak się boisz, że jego wybiorę na swego następcę?

Rick zacisnął szczęki.

background image

- Mam  dowody. Kara  dała  mi  kontrakty,  oryginalne  i  ich  sfałszowane  wersje. Jeśli  znajdziesz 

czas,  żeby  je  porównać,  to  przekonasz  się,  że  Alan  oszukiwał  na  każdym  kontrakcie  po  około 

pięciu tysięcy dolarów.

- Nie wierzę w to. On jest rodziną. Dałem temu chłopcu pracę.

- Jeśli jesteś tak głupi, że nie chcesz dać temu wiary, to twoja sprawa. Ja się z tego wyłączam. 

Ale ponieważ wiem, jakie znaczenie mają dla ciebie pieniądze, spodziewam się, że zapoznasz się z 

dokumentami, zanim podejmiesz decyzję.

Widział, jak ojciec zesztywniał i zmrużył oczy.

- Co to znaczy?

- To, że myślałem, iż jesteś bystrzejszy.

Broderick potrząsnął głową.

- Dlaczego uważasz, że pieniądze są dla mnie ważniejsze niż ludzie?

- Ponieważ swego czasu nie chciałeś zapłacić za mnie okupu.

- Kto ci o tym powiedział?

- Służący o tym rozmawiali. A teraz, jeśli chodzi o RSI...

Ojciec złapał go za ramię i potrząsnął nim.

- Zapomnij,  do  diabła,  na  chwilę  o  firmie.  Jeśli  tak  myślałeś,  to  dlaczego  nie  zapytałeś  mnie 

nigdy o to?

- Ponieważ  nie  byłem  pewny,  czy  będziesz  chciał  mi  odpowiedzieć.  -  Rick  przełknął  ślinę.  -

Wiem, że nie byłem dla ciebie wart pół miliona dolarów.

Broderick chwycił się za głowę.

- Synu, odmówiłem zapłacenia okupu, ponieważ agent FBI powiedział mi, że zapłacenie okupu 

byłoby tym samym, co przystawienie ci pistoletu do skroni. Że jeśli porywacze dostaną okup, to 

nie będą mieli powodu do utrzymania cię przy życiu. Dlatego czekałem i modliłem się przez pięć 

bolesnych dni. Boże, Ricky, zignorowanie żądań porywaczy było dla mnie najcięższą rzeczą, jaką 

musiałem zrobić w swoim życiu. Bałem się konsekwencji, jeśli byłaby to pomyłka. Gdyby coś ci 

się stało, nie mógłbym dalej żyć z takim obciążeniem, a twoja matka nigdy by mi nie wybaczyła. 

Byłeś i jesteś dla niej całym światem. I dla mnie także.

Rick patrzył oniemiały, oceniając ogrom różnicy między tym, w co wierzył, a tym, co usłyszał 

od ojca.

- Jeśli mnie kochałeś, to dlaczego odwróciłeś się. ode mnie po porwaniu? Czy wiesz, jak bardzo 

potrzebowałem wtulić się w twoje ramiona, kiedy policja przyprowadziła mnie do domu?

Cierpienie  widoczne  na  twarzy ojca  spowodowało,  że  wyglądał  znacznie  starzej,  niż  na  swoje 

sześćdziesiąt pięć lat.

background image

- Ta dziwka, która cię porwała, i jej kochanek zrobili to dlatego, że kochałem cię bezgranicznie. 

Byli pewni okupu. Postanowiłem więc, że od tego czasu, nie będę okazywał miłości. Dla twojego 

bezpieczeństwa. Nie mógłbym... - załamał mu się głos. - Nie mogłem cię znowu stracić.

Broderick podszedł do syna i położył mu ręce na ramionach.

- Kocham  cię  synu  i  zawsze  byłem  z  ciebie  dumny,  ale  nie  mogłem  ci  tego  okazywać,  bo 

musiałem  cię  chronić.  I  dlatego  chcę,  byś  ożenił  się  z  odpowiednią  kobietą,  niekoniecznie  z  tą, 

którą kochasz. Miłość uczyni cię wrażliwym na zranienia.

- Miłość również daje siłę, ojcze.

- Tak, chyba masz rację. - Ojciec wziął go w ramiona pierwszy raz od dwudziestu dziewięciu lat. 

- Kocham cię synu.

Rick poczuł pieczenie w oczach.

- Ja też cię kocham, tato.

Drżącą  ręką  pogładził  ojca  po  policzku.  Jak  mógł  tak  się  mylić.  Jeśli  ojciec  nie  miał  serca  z 

kamienia, to znaczy, że on też nie ma.

- Muszę znaleźć Lily.

- Upewnij się, co do swojego wyboru, Ricky.

- Kocham ją i chcę jej to udowadniać każdego dnia, przez resztę mojego życia.

Lily,  zarumieniona  z  emocji,  że  odniosła  tak  wspaniałe  zwycięstwo  nad  Alanem,  szukała 

wzrokiem  Ricka.  Przez  chwilę  zobaczyła  w  tłumie  swego  wspaniałego,  jasnowłosego  księcia  w 

czarnym smokingu. Był razem z ojcem. Wyszła do wyłożonego dywanem holu, ale nie było w nim 

nikogo.  Poszła  dalej  i  usłyszała  męskie  głosy  dochodzące  do  niej  zza  drzwi  jakiegoś  pokoju. 

Podniosła rękę, żeby zapukać.

„A  gdy  już  tu  skończymy,  masz  pójść  i  znaleźć  sobie  odpowiednią  narzeczoną.  Potrzebujesz 

kobiety z aktywami i koneksjami, żeby pomogła ci pójść do przodu, taką, żeby wiedziała, jak pić 

wino i jeść obiad z twoimi klientami. Lily West nie jest tą kobietą.”

Ręka, którą chciała zapukać do drzwi, zawisła w powietrzu. Bękart nie był dość dobry dla jego 

syna i jeśli Rick zechce z nią zostać, straci swoje prawo do RSI.

Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę sali balowej.

- Przepraszam  -  zatrzymała  przechodzącego  kelnera.  Wyjęła  magnetofon  z  torebki.  -  Bardzo 

proszę dostarczyć to pilnie panu Faulknerowi. Jest w bibliotece. To jest bardzo, bardzo ważne.

Lily  przełknęła  nerwowo  ślinę  i  wzięła  głęboki  oddech.  Zauważyła  Iana  Richmonda,  idącego 

przez tłum. Jej ojciec. Jak wiele lat marzyła o takim spotkaniu?

background image

Na trzęsących się nogach poszła w jego kierunku. Tę scenę odgrywała w swej wyobraźni tysiące 

razy. Śniła, że on otworzy do niej ramiona i powie, że szukał jej przez wiele lat, ale stracił ślad, 

kiedy Walt ją zaadoptował i zmieniła nazwisko. Powie jej, że żałuje, iż tak wiele stracił, bo z nią 

nie był.

Im  była  bliżej,  tym  bardziej  ponosiła  ją  fantazja.  Tak,  jak  matka  powiedziała,  był  wysoki, 

ciemnowłosy  i  przystojny  i  miał  powłóczyste  spojrzenie  gwiazdora  filmowego.  Trzymał  w 

napięciu  swe  słuchaczki  i  zachowywał  się  jak  szejk  w  haremie. Jedna  z  kobiet  przytuliła  się  do 

jego  boku,  przyciskając  swe  ledwie  osłonięte  piersi  do  jego  smokingu.  Kobieta  nie  mogła  być 

nawet  o  jeden  dzień  starsza  od  Lily.  Ręka  Iana  ześlizgnęła  się  z  jej  pleców  poniżej  talii.  Druga 

kobieta trzymała mu szklankę, a jeszcze inna talerzyk. Kobiety rywalizowały o jego względy, a on 

przyjmował to jako rzecz mu należną.

Kiedy  podeszła  bliżej,  zdała  sobie  sprawę,  że  jest  wstawiony,  ale  nie  na  tyle  pijany,  żeby  nie 

zauważyć  jeszcze  jednej  łani,  która  podeszła  do  jego  stada.  Spojrzał  na  nią  i  uśmiechnął  się  a 

potem  ten  uśmiech  pojawił  się  w  jego  oczach,  tego  samego  kształtu  i  koloni,  które  codziennie 

widziała w lustrze, i w których, po chwili, zobaczyła cynizm.

- Drogie panie, pozwólcie, że przeproszę was na moment.

Podszedł do niej z pogardą na twarzy.

Lily z trudem wydobyła głos.

- Jestem Lily W...

- Wiem, kim jesteś - przerwał jej brutalnie. – Czego chcesz? Pieniędzy? Twoja matka dostała już 

pieniądze.

Lily  patrzyła  szeroko  otwartymi  oczami  na  mężczyznę,  którego  stworzyła  w  wyobraźni  i 

uczyniła idolem przez wiele lat. Jej marzenia legły w gruzach. Ojciec nie akceptował  jej nawet w 

wytwornym stroju. Rozczarowanie było bardzo bolesne.

-  Nie jesteś tym, kogo się spodziewałam. Uniósł ciemną brew do góry.

- Naprawdę? A kogo się spodziewałaś? 

Ból Lily przerodził się w gniew.

- Nie  spodziewałam  się  rozwiązłego  playboya,  uwodzącego  kobiety,  które  mogłyby  być  jego 

córkami. Przez całe swoje życie starałam się postępować tak, żebyś mógł być ze mnie dumny, ale 

teraz... - potrząsnęła głową, starając się powstrzymać łzy, które cisnęły się jej do oczu - ...teraz nie 

jestem pewna, czy chciałabym się przyznać, że jesteś moim ojcem. Powiem więcej. Wstydzę się, 

że  w  moich  żyłach  płynie  twoja  krew.  Uwiodłeś  moją  mamę,  a  później  skryłeś  się  za  plecami 

tatusia. Jesteś tchórzem, tchórzem bez żadnej moralności.

Patrzył na nią z oburzeniem.

background image

- I wiesz co? To twoja strata. Porzuciłeś parę wspaniałych dzieciaków i kobietę, która traktowała 

cię jak króla.

Obróciła się  na  pięcie  i  wyszła  szybko  z  sali.  Kiedy znalazła  się  w  ogrodzie,  zaczęła  biec  tak 

szybko, jak pozwoliły jej drżące nogi.

Ten mężczyzna był palantem. Głupim, pijanym, tchórzliwym, uganiającym się za spódniczkami 

palantem. Nie chciała, żeby Rick dowiedział się, że Ian Richmond jest jej ojcem.

Była  głupia,  myśląc,  że  sprawdzi  się  jej  bajka  o  Kopciuszku.  Była  tylko  Lily  ogrodniczką  i 

założenie sukni za sześćset dolarów nic nie mogło zmienić. Nie miała błękitnej krwi, niezależnie 

od tego, w co była ubrana, i nie zasługiwała na księcia.

Podniosła do góry suknię i biegła przez ogród. Obcasy pantofli zapadały się w rozmiękłą ziemię. 

Zdjęła  je  i  pobiegła  dalej  boso.  Październik  był  chłodny  i  czuły  to  jej  bose  stopy.  Przynajmniej 

niska  temperatura  powstrzyma  gości  przed  spacerem  do  altany.  Weszła  do  niej  po  schodach  i 

przykucnęła w ciemnym kącie. Teraz pozwoliła płynąć łzom.

Już północ, Kopciuszku, i twoje marzenia rozpadły się w proch.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Rick podniecony tym, co się wydarzyło, wyszedł z biblioteki.

- Pan Faulkner? - spytał młody kelner.

- Tak.

- Pewna dama prosiła mnie, żebym to panu oddał. Powiedziała, że to bardzo pilne.

- Dziękuję. - Rick wziął od kelnera magnetofon. Wrócił do biblioteki i włączył taśmę.

- Dam ci pięćdziesiąt tysięcy dolarów, żebyś trzymała język za zębami i gwarantuję ci, że twoja 

firma będzie dodatkowo nagradzana przy każdym kontrakcie, jaki zawrzemy w przyszłości. - Głos 

kuzyna wypełnił pokój. Rick wyłączył magnetofon i wręczył go ojcu.

- Kobieta,  która  według  ciebie  nie  jest  dla  mnie  odpowiednia,  zdecydowała  się  na  takie 

nieprzyjemne przeżycie, żeby dostarczyć mi dowodów oszustwa Alana. Idę teraz jej poszukać.

Opuścił ojca i skierował się do sali balowej. Szukał wzrokiem Lily Zobaczył ją, rozmawiającą ze 

znanym w Chapel Hill  playboyem. Poczuł,  że  zżera  go zazdrość.  Zaczął  iść w ich kierunku, ale 

zanim osiągnął cel, Lily odwróciła się gwałtownie od Richmonda i wybiegła.

Rick przyspieszył kroku i złapał go za ramię, zanim ten dołączył do grupy swych fanek.

- O czym do diabła, z nią rozmawiałeś?

- Z Lily? Zapomnij o niej. To jeszcze jedna ofiara z niższej klasy, węsząca za pieniędzmi.

Ricka  ogarnęła  wściekłość.  Zacisnął  pięści  i  ledwie  powstrzymał  się  od  uderzenia  go.  Drań 

kłamał.

- Powinieneś wiedzieć, Richmond, że twoje pieniądze są jedynym powodem, dla którego kręcą 

się koło ciebie kobiety.

Obrócił się na pięcie i pobiegł za Lily.

Kiedy  poznał  Lily,  podejrzewał  ją  przez  chwilę,  że  rzeczywiście  myśli  o  korzyściach 

materialnych.  Ale  później,  kiedy  poznał  ją  bliżej,  przekonał  się,  że  jest  nadzwyczaj  uczciwa. 

Czegokolwiek chciała od Richmonda, to nie mogły być pieniądze.

Kilku gości kręciło się po patio, ale Lily nie było wśród nich. Rick zbiegł po schodach i podążył 

śladami  stóp  Lily.  Po  chwili  znalazł  jej  porzucone  pantofle.  Sukinsyn.  Co  jej  powiedział,  że 

wprowadził ją w taki stan?

Schował sandałki do kieszeni i idąc za śladami, przeciął ogród różany matki, modląc się, żeby 

była w altanie.

Wszedł po schodach i nagle zauważył ją, wciśniętą w najciemniejszy kąt.

- Lily?

Nie  odpowiedziała.  Podszedł  do  niej  i  dotknął  jej  ramienia.  Miała  zimną  skórę,  pokrytą  gęsią 

skórką. Zdjął marynarkę od smokingu, okrył ją i otoczył ramionami.

background image

Ulga, jaką odczuwał, walczyła z gniewem na człowieka, który był za wszystko odpowiedzialny.

- Co ci powiedział ten pijany playboy? Jeśli cię obraził, to powiedz mi tylko, a ja...

- Nie.  Najważniejsze  jest  teraz  przesłuchanie  taśmy.  Są  na  niej  wystarczające  dowody  winy 

Alana.

Łzy lały się jej z oczu. Rick dał jej swoją chusteczkę.

- Dziękuję ci bardzo za to, co zrobiłaś. Z taśmą i dokumentami, które dała mi sekretarka, jego 

wina jest ewidentna. Co mój ojciec zdecyduje, posiadając te informacje, nie wiem.

Usiadł obok niej i otoczył ją ramionami, ale Lily dalej siedziała zesztywniała i miała odwróconą 

twarz.

- Powiedz mi Lily, co się stało?

- Rick, wróć na bal, i znajdź sobie odpowiednią kobietę, zanim ojciec przekaże Alanowi to, nad 

czym pracowałeś dwadzieścia lat.

Rick zaklął w duchu. Musiała słyszeć, co powiedział ojciec. - Lily...

- Przez chwilę myślałam, że mogę być odpowiednią kobietą dla ciebie, ale nie mogę. Nie należę 

do tego miejsca.

- Oczywiście, że należysz. Jesteś najpiękniejszą kobietą dzisiejszego wieczoru.

Łapała przez chwilę powietrze i nowe łzy popłynęły z jej oczu.

- Nie rozumiesz tego? Nie pasuję do ciebie i nie ma znaczenia, kim jest mój rodzony ojciec, i... -

przerwała nagle i schyliła głowę.

- Twój rodzony ojciec? Co on ma z nami wspólnego? 

Lily westchnęła.

- Zgodziłam się przyjść na bal z wielu powodów. Pierwszy, bo Gemini rozpaczliwie potrzebuje 

pieniędzy.  Drugi,  ponieważ  chciałam,  żeby  twój  kuzyn  został  zdemaskowany.  I  trzeci, 

najważniejszy. Chciałam popatrzeć na swojego ojca. Sądziłam, że będzie na balu, ponieważ obraca 

się  w  tym  samym  środowisku,  co  twoja  rodzina. Kiedy  usłyszałam,  co  powiedział  twój  ojciec, 

zdałam sobie sprawę, że teraz nie wystarczy, jeśli tylko popatrzę na niego. Teraz potrzebowałam, 

żeby przyznał się do ojcostwa, bo chciałam stać się jedną z was. - Zadygotała.

Rick  uświadomił  sobie  w  tej  chwili.  Ciemne  włosy.  Ciemne  oczy.  Wysoki,  Ian  Richmond, 

najbogatszy  człowiek  w  Chapel  Hill  był  Lily  ojcem  i  ona  przyszła  tu  dzisiaj,  żeby  się  z  nim 

spotkać. Poczuł, jak serce ściska mu się z bólu. Źle ją osądził. Grała nim, używając go, żeby dostać 

się do kieszeni Richmonda. A on, nie wiedząc o tym wszystkim, zakochał się w niej. Opuścił ręce i 

zacisnął pięści.

- Kim jest twój ojciec? - spytał, chociaż znał odpowiedź.

- To nie ma znaczenia. On jest idiotą i bardzo żałuję, że go spotkałam.

background image

Odpowiedź jej zaskoczyła Ricka. Jeśli Lily chciała pieniędzy Richmonda, to dlaczego nie chce 

się pochwalić ojcem? Do diabła, jest bardzo do niego podobna i test na DNA potwierdziłby z całą 

pewnością  ojcostwo  Iana.  Jeśli  to,  co  mówiła  o  swoim  dzieciństwie,  było  prawdą,  każdy sąd  w 

kraju wypłaciłby jej odszkodowanie.

- Nazwij mnie głupią - mówiła przerywanym przez  szloch głosem. - Całe życie postępowałam 

tak,  żeby  mógł  być  ze mnie  dumny.  Nie  chciałam  jego  pieniędzy.  Chciałam  jego. Czy  to  coś 

złego? Dlaczego nie może mnie kochać?

A jednak nie zawiódł się na niej. Chciała po prostu tego samego, czego on chciał od swego ojca, 

miłości ojcowskiej. Wziął ją w ramiona.

- Co z.. .zrobiłam z.. .złego?

- Nic. Nic złego nie zrobiłaś. Popatrz na kobietę, jaką się stałaś bez jego pomocy. Jesteś silna i 

mądra i prowadzisz własną firmę. Jesteś cudowna. - Pocałował jej słone od łez usta. - Zakochałem 

się w kobiecie, jaką jesteś, Lily.

Spojrzała na niego z nadzieją w oczach. Scałował łzy z jej policzków.

- Gdyby twój ojciec uczestniczył w twoim życiu, na pewno nie byłabyś taką kobietą, z którą chcę 

dzielić resztę swego życia.

Jej dolna warga zadrżała. Zagryzła ją.

- Czy zrozumiałam cię dobrze?

- Lepiej niż dobrze. Doskonale.

- Nie wiem, czy doskonale.

- Doskonale dla mnie - wyszeptał.

Miłość, jaką zobaczyła  w oczach Ricka, obezwładniła ją. Chciała uwierzyć mu z całego serca, 

ale nie mogła.

- Nie rozumiesz, że ja nie mam żadnych koneksji, żebyś mógł pójść do przodu i nie wiem, jak 

pić wino i jeść obiad z twoimi klientami? Musisz mieć żonę, która nie przyniesie ci wstydu.

- Potrzebuję żony, która mnie kocha. Potrzebuję ciebie, Lily. Ty nie pytasz mnie o mój rachunek 

bankowy. Po prostu mnie kochasz.

- Rick, to ten pijany playboy jest moim rodzonym ojcem. 

Zobaczyła w jego oczach sympatię, ale nie zdziwienie.

- Domyśliłem się tego, Lily.

- Rick, nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany do zaproponowania mi małżeństwa z powodu tego, 

co się dzisiaj zdarzyło. Jeśli będę miała dziecko...

- Lily, ja chcę, żebyśmy mieli dziecko. Chcę ciebie i dziecka. Założymy rodzinę i będziemy się 

razem starzeli.

background image

- Ja chcę tego również.

Rick zdjął z Lily marynarkę smokingową i położył ją na podłodze altanki.

- Lily,  nie  mamy  zabezpieczenia.  Jeśli  będziemy  się  teraz  kochać,  możemy  począć  dziecko. 

Chcesz zaryzykować?

- Zaryzykuję - odpowiedziała w jego usta.

- Pamiętaj również, że jeśli ojciec nie przekaże mi firmy, zostanę bezrobotnym architektem.

Uśmiechnęła się.

- Nawet nie wiesz, ile razy marzyłam, żebyś był zwykłym architektem, a nie milionerem.

Uśmiechnął się do niej z czułością i pogłaskał ją po policzku.

- Musisz poślubić mnie najszybciej, jak to możliwe. Daję ci najwyżej tydzień. A teraz rozbierz 

mnie.

Kochała go i w jego oczach widziała także miłość. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko prawda.

- Uszczypnij mnie, Rick.

- Czy teraz jest bardziej realnie? - spytał, przygryzając lekko jej wargę.

- Rick, jesteś tego pewny? Mnie? Nas? Tego wszystkiego?

- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem niczego tak pewny, jak tego. Jest ci zimno - zmartwił się. -

Wejdźmy do domu.

- Nie mogę. Jak ja wyglądam? Cały makijaż popłynął mi ze łzami.

Pocałował ją w czubek nosa i pomógł wstać.

- Nie potrzebujesz makijażu. I bez niego jesteś piękna. Ale jeśli będziesz chciała, to możesz użyć 

kosmetyków mojej mamy. A teraz wkładaj sandałki. Zaniosę cię do domu.

Weszli do domu bocznymi drzwiami. Lily przygładziła włosy i sukienkę.

- Panie  Ricku.  -  Stanęła  przed  nimi  Consuela.  -  Ojciec  pana  szuka.  Niecierpliwi  się  coraz 

bardziej, bo chce coś ogłosić.

- Powiedz mu, że będziemy za dziesięć minut.

Rick zabrał Lily do sypialni,  gdzie doprowadziła  do porządku suknię i włosy, a potem szybko 

zeszli do sali balowej.

- Czekaliśmy  na  ciebie  -  powiedział  ojciec.  Obok  niego stała  matka,  pokazując  kelnerom,  by 

zaczęli roznosić szampana.

Ojciec podszedł do mikrofonu.

- Przez  lata pracy nauczyłem  się, jak prowadzić  tak dużą firmę, jaką jest  RSI - zaczął.  -  Żeby 

temu podołać, potrzeba mieć, poza ciężką pracą, silną kobietę obok siebie. I dlatego mój pierwszy 

toast wznoszę na cześć Barbary, miłości mojego życia.

Podniósł  kielich  i  zobaczył  rodziców  uśmiechających  się  do  siebie,  uśmiechem,  jakiego  nie 

background image

widział od lat dziecięcych.

Rick spojrzał  na Lily i  zobaczył w jej oczach miłość, dającą pewność, że  i  ona zawsze  będzie 

stała przy jego boku.

- Rick, czy możesz wejść z Liry na podium?

Spojrzał na Lily i zobaczył w jej oczach panikę.

- Gotowa? 

- Jak nigdy dotąd

- Wiesz, że każdy mężczyzna na tej sali zazdrości mi ciebie.

Uśmiechnęła się z niedowierzaniem.

Ojciec Ricka uniósł ponownie kielich do góry.

- Następny toast pragnę wznieść za mojego syna, który znalazł sobie również silną kobietę, która 

będzie stała obok niego. - Następnie wyciągnął rękę w kierunku Lily. - I ostatni toast dzisiejszego 

wieczoru kieruję do Lily West. Witaj w rodzinie Faulknerów, Lily. Jestem pewien, iż udowodnisz, 

że jesteś cennym nabytkiem dla RSI.

Rick przyciągnął ją do siebie i pocałował jej zdumione usta.

- Za  naszą  przyszłość,  Kopciuszku.  -   Wzniósł  kielich  do góry.  -  Żebyśmy  wszystkie  północe 

spędzili razem.