background image

 

 

David Ferring  

Ostrze  

Część trzecia trylogii Konrad  

background image

 

* * *  

Czarne  chmury  zbierają  się  nad  światem.  Chaos  staje  się  z  każdym  dniem  silniejszy. 

Konrad  wyrusza  na  ostatnią  bitwę,  dzierżąc  tarczę  swojego  ojca.  Od  wyniku  tej  bitwy  będzie 
zależało, czy pozostanie sobą, czy też zostanie pochłonięty przez mrok…  

* * *  

background image

 

Spis treści  

Rozdział pierwszy ................................................................................................................ 4 

Rozdział drugi .................................................................................................................... 15 

Rozdział trzeci .................................................................................................................... 25 

Rozdział czwarty ................................................................................................................ 39 

Rozdział piąty ..................................................................................................................... 50 

Rozdział szósty ................................................................................................................... 63 

Rozdział siódmy ................................................................................................................. 72 

Rozdział ósmy .................................................................................................................... 85 

Roz

dział dziewiąty ............................................................................................................. 99 

Rozdział dziesiąty ............................................................................................................ 111 

Rozdział jedenasty ............................................................................................................ 124 

Rozdział dwunasty ........................................................................................................... 134 

Rozdział trzynasty ............................................................................................................ 149 

Rozdzia

ł czternasty .......................................................................................................... 159 

Rozdział piętnasty ............................................................................................................ 169 

Rozdział szesnasty ............................................................................................................ 182 

 

background image

Rozdział pierwszy 

- Konrad! - 

wysyczał znajomy głos. - Czekaliśmy na ciebie. 

Litzenreich  i  Ustnar  leżeli  na  ziemi.  Nadzy  i  ukrzyżowani.  Ich  dłonie  i  stopy  przybito 

gwoździami do skały. 

Ale  nie  były  to  ich  jedyne  rany.  Po  umęczonych  ciałach  jeńców  spływały  czerwone 

strumyczki sączące się z niezliczonych skaleczeń. Zakneblowano ich, aby nie mogli krzyczeć. 

Konrad zorientował się, że pozostawiono między nimi wolne miejsce - dla niego. Obok, 

na kamieniu, przygotowano już podłużne gwoździe. 

Wokół leżących postaci kłębiło się mnóstwo nagich kształtów - małych, bezpłciowych, 

bezwłosych  i  humanoidalnych.  Przypominały  dzieci,  Konradowi  wydawało  się,  że  słyszy  ich 
płacz, ale pod żadnym innym względem nie były do nich podobne. 

Wokoło  stały  dziesiątki  karłów  o  wielkich,  zniekształconych  głowach, ogromnych, 

różowych  oczach  i  ciałach  białych  jak  u  robaków.  Byli  jakąś  odmianą  jaskiniowych 
zwierzołaków o długich językach, ostrych kłach, napęczniałych cielskach i krótkich ogonach. Ich 
skóra pokryta była łuskami, a na końcu każdej kończyny znajdowały się trzy szpony. Przepychali 
się i tłoczyli, gorączkowo pragnąc napić się krwi z ran czarownika i krasnoluda. To właśnie owe 
monstra wydawały te okropne zawodzenia i wycia pełne pożądania żywego ciała. 

Krwawiące  rany  ofiar  zapewne  były  śladami  ich  ukąszeń.  Stwory  zaczęły  już  swoją 

kanibalską ucztę. 

Był tu też Srebrne Oko. Stał blisko Gaxara, trzymając przed sobą tarczę z tajemniczym 

złotym  herbem.  Wysunął  język  i  Konrad  przypomniał  sobie  pocałunek  skavena,  gdy  gryzoń 
zlizywał jego krew. Znajdowały się tu również jakieś inne potwory, ale Konrad nie widział ich 
dokładnie. Stały na wysokiej, skalnej półce z drugiej strony jaskini, jak widzowie czekający na 

przedstawienie. 

Wzrok Konrada zarejestrował wszystko to w niecałą sekundę - tę samą sekundę, w której 

przerzucił miecz do lewej dłoni, prawą sięgnął do ukrytej pod płaszczem kabury, wydobył z niej 
nową broń, wycelował i wystrzelił. 

Była  to  jednoręczna  kusza  o  precyzyjnie  wykonanym  mechanizmie,  składającym  się  z 

mosiężnych kółek i stalowych trybów. Piętnastocentymetrowy bełt tkwił już na miejscu, cięciwa 
z drutu była naciągnięta. Konrad ćwiczył posługiwanie się tą bronią przez ostatni tydzień. 

Gaxar mógł być Szarym Prorokiem, ale nie miał wystarczająco szybkiego refleksu, aby 

background image

się uratować. Pocisk trafił go w prawe oko, odrzucając do tyłu. Próbował wyszarpnąć bełt prawą 
ręką - ale kikut nie był wystarczająco sprawny. Bez najmniejszego dźwięku powoli przewrócił 
się i zastygł w bezruchu. 

Rozległ się straszliwy  wrzask, ryk do tego stopnia mrożący krew  w żyłach, że Konrad 

zamarł na chwilę. Krzyczał Srebrne Oko, zrozpaczony śmiercią swego pana. Szczuroczłek rzucił 
się w stronę Konrada, ale oficer z Altdorfu zastąpił mu drogę. Ich miecze uderzyły o siebie. 

Konrad  odrzucił  kuszę  i  skoczył  do  przodu,  tnąc  mieczem  atakującego  go  pierwszego 

karłowatego drapieżnika. Odcięta głowa stwora wrzeszczała, lecąc przez kryptę. 

Konrad zabijał blade obrzydlistwa, rojące się w jaskini. Skakały na niego ze skał, usiłując 

wbić  mu  pazury  w  twarz.  Inne  chwytały  go  za  nogi,  szarpiąc  jego  ciało,  próbując  przewrócić 
swoją masą. Odrzucał je kopniakami, odrywał od siebie, ciął i uderzał sztychem, rozdeptywał. 
Dźwięki, które wydawały umierając, były jeszcze gorsze od odgłosów ich uczty. 

Dotarł  do  Litzenreicha  i  pochylił  się,  wyrywając  mu  knebel  z  ust.  W  tym  czasie  kilka 

skarłowaciałych  mutantów  skoczyło  na  niego  i  omal  nie  stracił  równowagi.  Przy  tej  liczbie 
wrogów, gdyby znalazł się na ziemi, nie miałby najmniejszej szansy. 

- Magia! - 

wrzasnął. - Czar! 

Uwolnij mi rękę - poprosił słabym głosem czarownik. 

Konrad  odrzucił  niebezpieczny  ciężar.  Jego  miecz  zawirował.  Kilka  zniekształconych 

głów  odpadło,  rozbryzgując  naokoło  krew.  Znowu  pochylił  się,  na  próżno  usiłując  wyciągnąć 
palcami gwóźdź z prawej dłoni Litzenreicha. 

Ręka, pociągnij rękę! 

Konrad  spełnił  polecenie  i  choć  na  ćwieku  pozostały  fragmenty  kości  i  skrwawionego 

ciała, dłoń maga odzyskała swobodę ruchów. Czarownik krzyknął, podniósł gwałtownie prawą 
rękę  i  jego  wrzask  obniżył  tonację,  przemieniając  się  w  zaklęcie.  Z zakrwawionego 
wskazującego palca strzeliła błyskawica. 

Inkantacji  odpowiedział  szaleńczy  wrzask,  gdy  pierwszy  dręczyciel  przemienił  się  w 

ognistą kulę. Potem zaczął płonąć następny, za nim jeszcze jeden, aż całą jaskinię wypełnił odór 
palonego mięsa. 

Konrad  przeszedł  teraz  do  Ustnara,  zabijając  po  drodze  kolejnych  przygarbionych 

troglodytów. Wsunął klingę pod główkę ćwieka tkwiącego w przegubie krasnoluda, oparł sztych 
o ziemię i podważył gwóźdź. Ustnar wyciągnął uwolnioną rękę, schwycił jednego z napastników 

background image

za gardło i zgniótł mu grdykę, gdy tymczasem Konrad uwalniał mu drugą dłoń. 

Wstrętnych stworów było coraz mniej, a mimo wszystko atakowały z taką samą szaleńczą 

wściekłością.  Gdy  Konrad  uwalniał  drugą  nogę  Ustnara,  Litzenreich  zdołał  oswobodzić  się  i 
wstał. Miecz Konrada pękł na pół, kiedy ostatni ćwiek wyłaził ze skały. 

Rozejrzał  się  wokoło.  Oficer  z  Altdorfu  leżał  na  ziemi  i  wygląd  jego  skulonego  ciała 

świadczył o tym, że nie żyje. Nigdzie nie było widać Srebrnego Oka ani Gaxara. Skaven musiał 

u

ciec, zabierając ze sobą ciało pana. Postaci na skalnej półce również chyba zniknęły. Wszyscy 

pigmejscy mutanci albo już nie żyli, albo stawali się ofiarami ognistej zemsty Litzenreicha i teraz 
umierali w płomieniach, wypełniając powietrze odorem spalonego ciała. 

Konrad, Litzenreich i Ustnar stali, spoglądając na siebie. Krew ciekła z ich ran. Byli sami 

wśród  śmierci  i  zniszczenia.  Słychać  było  tylko  ich  ciężkie  oddechy  i  dziecięce  kwilenie 
śmiertelnie rannych bestii. 

Nagle rozległ się jeszcze inny dźwięk. Dobiegał z głębi jednego z tuneli prowadzących do 

krypty. Konrad rozpoznał go bez trudu - były to bojowe okrzyki zwierzołaków Chaosu. Ale te 
zwierzołaki nie będą karłowate ani bezbronne i będzie ich więcej niż da się policzyć. 

- Rzeka! - 

rozkazał Konrad. - To nasza jedyna szansa wydostania się stąd! 

Podbiegli  do  brzegu.  Rzeka  wydawała  się  niczym  nie  różnić  od  innych,  a  jej  pokryta 

pianą woda pędziła korytem wyżłobionym w skale i znikała w niskim otworze na skraju krypty. 

Nienawidzę wody! - burknął Ustnar. I wskoczył w fale. 

Zniknął pod powierzchnią i pojawił się po kilku sekundach w połowie drogi do ściany 

krypty. Litzenreich jakby się wahał, więc Konrad popchnął go ręką. Czarownik wpadł do wody, a 
potem jego podskakująca na falach głowa przepadła w głębi tunelu. 

Konrad  odrzucił  hełm,  zerwał  płaszcz  i  ściągnął  półpancerz.  Zrzucił  kopniakiem  jeden 

but, ale na pozbycie się drugiego nie starczyło już czasu. Dostrzegł w jednym z korytarzy błysk 
czerwonych oczu, po czym pojawiła się następna para, a za nią jeszcze jedna. Wskoczył do rzeki 
i nie wynurzał się, pozwalając, aby szybki nurt niósł go w stronę tunelu. 

Na  chwilę  przed  zniknięciem  w  otworze  Konrad  uniósł  głowę  nad  powierzchnię  i 

rozejrzał  się.  Na  skalnej  półce  w  dalszym  ciągu  znajdowały  się  dwie  postaci.  Teraz  mógł 
dokładnie im się przyjrzeć. 

Jedną z nich był Czaszkolicy. 
Tym  razem  nie  mógł  się  mylić.  Mimo  upływu  pięciu  lat  pamiętał  go,  jakby  to  było 

background image

wczoraj. To samo chude ciało, ta sama łysa głowa, która zdawała się nie mieć ciała na kościach. 

U  jego  boku  stał  ktoś,  kogo  Konrad  również  nie  widział  pięć  lat,  ale  także  nigdy  nie 

mógłby  zapomnieć,  aczkolwiek  z  zupełnie  innego  powodu.  Teraz  była  starsza,  ale  również 
poznał ją natychmiast. 

Na krótką chwilę ich oczy spotkały się. Jego - zielone i złote, jej - czarne jak węgiel 

Elyssa… 

W  tej  samej  chwili  wezbrany  nurt  wody  wciągnął  Konrada  w  mrok  tunelu  i  było  to 

wszystko, co mógł sobie potem przypomnieć. 

Pamiętał. 
Przez ponad pięć lat wierzył, że Elyssa nie żyje, że została zamordowana, gdy ich wioskę 

napadła i całkowicie zniszczyła pustoszącą kraj armia zwierzołaków. Aż do tej pory Konrad był 
przekonany, że tylko jemu udało się ocaleć. 

Atak miał miejsce pierwszego dnia lata, w święto Sigmara. Kilkanaście godzin wcześniej 

Konrad  próbował  opuścić  wioskę,  ale  nie  udało  mu  się  przemknąć  przez  otaczający  dolinę 
pierścień  wrogich  wojsk.  Ubrany  w  skórę  zabitego  zwierzołaka  i  zmuszony  do  powrotu  przez 
plemię skavenów, stał się świadkiem całkowitego zniszczenia jedynego domu, jaki kiedykolwiek 
miał. 

A  później,  przemykając  wśród  ruin  i  zgliszcz,  dotarł  wreszcie  do  dworu,  łudząc  się 

nadzieją,  że  może  zdoła  ocalić  dziewczynę.  Ale  dom  rodziny  Kastringów  też  płonął  i  w  jego 
wnętrzu nikt nie mógł przeżyć. Żaden człowiek. 

Ale spomiędzy szalejących płomieni wyłoniła się nie tknięta żywiołem, przypominająca 

szkielet nieludzka postać. Konrad nazwał ją w myśli Czaszkolicym. 

Uniósł łuk i wysłał jedną ze swoich czarnych strzał w serce stwora. Gdyby wychudzona 

postać  była  człowiekiem,  zginęłaby  natychmiast.  Ale  Czaszkolicy  jedynie  wyciągnął  strzałę  z 
nagiej piersi… na której nie pojawiła się krew, nie było widać rany. 

Konrad odwrócił się i uciekł. On ocalał, ale nikt inny nie miał najmniejszej szansy. Był o 

tym przekonany. 

Elyssa… 

Elyssa, która była pierwszą i, jak do tej pory, jedyną miłością Konrada. 
Elyssa, która nadała mu imię. 
Elyssa, która odmieniła jego życie. 

background image

I  która  ofiarowała  mu  kołczan,  łuk  oraz  strzały,  a  każdy  z  tych  przedmiotów  nosił  na 

sobie  tajemniczy  herb.  Taki  sam  jaki  widniał  na  tarczy,  którą  obecnie  posługiwał  się  Srebrne 

Oko. 

Czaszkolicy musiał więc pojmać dziewczynę i dla jakichś szatańskich celów zachował ją 

przy życiu aż do tej chwili. 

Po niepowodzeniu sprzed pięciu lat miał jeszcze jedną szansę ocalenia Elyssy. 
Zapuścił się w labirynty pod Altdorfem, aby wydostać  Litzenreicha i Ustnara z cel, do 

których zostali wtrąceni przez władze miasta. Miał dług wdzięczności wobec Ustnara, jeżeli nie 
wobec obydwu więźniów. Krasnolud był jedynym ocalałym członkiem grupy, która wyrwała go 

ze szponów Gax

ara i uwolniła z więzienia, do którego wtrąciły go podstępne machinacje maga 

poszukującego spaczenia skavenów. Konrad jednak za późno dotarł do Litzenreicha i Ustnara. 
Tym razem oni znaleźli się w mocy Szarego Proroka. 

Konrad był pewien, że zabił Gaxara. Ale Srebrne Oko uciekł, zabierając tarczę, z powodu 

której Konrad ścigał obu skavenów od Middenheimu do stolicy Cesarstwa. 

Teraz jednak nie miała ona żadnego znaczenia, podobnie jak Litzenreich i Ustnar. Liczyła 

się jedynie Elyssa. 

Chciał  wrócić,  popłynąć  z  powrotem  do  krypty,  w  której  widział  dziewczynę,  ale  prąd 

wody był zbyt silny i niósł go nieubłaganie wąskim przepustem. Uświadomił sobie, że to Elyssa 
nauczyła go pływać. 

Wniosła tak wiele do jego życia, że z trudem przypominał sobie cokolwiek sprzed dnia, w 

którym  się  spotkali.  Zupełnie  jakby  do  tamtego  momentu  nie  żył  prawdziwym  życiem.  Była 
córką  pana  włości,  a  on  chłopskim  wyrostkiem,  który  pracował  w  gospodzie.  Ocalił  jej życie, 
zabijając zwierzołaka, który zaatakował ją na skraju lasu. W zamian za to dała mu osobowość… 
ale w dalszym ciągu nie wiedział, kim naprawdę był ani skąd pochodził. 

Szalejący nurt nie wypełniał całkowicie tunelu i gdy Konrad wypłynął na powierzchnię 

starał  się  trzymać  usta  zamknięte  i  oddychać  jedynie  przez  nos.  Część  ścieków  stolicy  była 
odprowadzana  do  podziemnej  rzeki,  ale  nie  była  to  jednak  najbardziej  zapaskudzona  woda,  w 
jakiej zdarzyło mu się pływać. 

Nie widział niczego w ciemności i większość czasu przebywał pod wodą, obijając się o 

kamienie po obu stronach tunelu. 

Doszedł  do  wniosku,  że  lepiej  narazić  się  na  obrażenia 

kończyn, niż rozwalić sobie głowę o obniżające się nagle sklepienie. 

background image

Gdy po raz trzeci wypłynął, aby nabrać powietrza, zauważył, że ciemność przed nim nie 

jest już tak kompletna. Była noc i mógł zbliżać się do miejsca, w którym rzeka wypływała spod 
miasta. Skoro tak, wyjście mogła zamykać brona, rodzaj przegrody, która pozwalała swobodnie 
przepływać  wodzie,  ale  jednocześnie  uniemożliwiała  intruzom  przedostanie  się  do  miasta 

systemem kanalizacyjnym. Po

za tym przy wylocie kanału mogły być wystawione straże. 

Przecież gdy Konrad i oficer zobaczyli, że dwie cele na dolnym poziomie wojskowego 

więzienia są puste, dowódca straży wydał rozkaz, by Litzenreichowi i Ustnarowi uniemożliwiono 
ucieczkę  podziemną  rzeką.  I  teraz  zapewne  wartownicy  czekali  na  każdego,  kto  wyłoni  się  z 
ujścia tunelu. 

Po  raz  pierwszy,  zamiast  pozwolić  unosić  się  prądowi,  podjął  próbę  zmniejszenia 

prędkości,  z  jaką  niosła  go  woda.  Nurt  był  zbyt  silny,  by  płynąć  w  przeciwną  stronę,  ale 

pos

tanowił  spróbować.  Zwolnił  nieco,  ale  różnica  była  niemal  niezauważalna.  Wyciągnął  na 

oślep rękę, w nadziei, że uda mu się złapać jakiś występ skalny i zatrzymać. W przeciwnym razie 
wkrótce  i  tak  zakończy  swój  spływ,  rzucony  na  kraty  czy  jakąkolwiek  inną  przegrodę 
zamykającą wylot tunelu. 

Czerń  zmieniła  się  w  szarość  i  wydało  mu  się,  że  widzi  zarys  otworu.  Gdzie  są 

Litzenreich  i  Ustnar?  Czy  potężny  nurt  cisnął  nimi  o  grubą  siatkę  i  uderzenie  odebrało  im 
przytomność? A może prąd wody wciągnął ich pod powierzchnię i utonęli? 

Szarawa plama zbliżała się coraz bardziej, w miarę jak prąd zdawał się unosić Konrada ze 

wzrastającą  szybkością.  A  potem  dostrzegł  odległy  blask.  Albo  na  zewnątrz  tunelu  było  już 
jasno,  albo  były  to  pochodnie  oczekujących  strażników.  Obrócił  się  tyłem,  przygotowując  na 
nieuniknione zderzenie z metalowymi prętami stanowiącymi część systemu obronnego miasta. 

I  nagle  znalazł  się  na  zewnątrz  tunelu.  Przegradzająca  podziemną  rzekę  krata  z 

zaostrzonych prętów była rozerwana i wygięta na zewnątrz. Był to niewątpliwie rezultat działania 

magii Litzenreicha. 

Teraz znajdował się w o wiele szerszej i głębszej rzece. Musiał to być Reik. Wydostał się 

z Altdorfu, poza obręb miejskich murów. 

Ujrzał latarnie przy wylocie tunelu i trzymające je niewyraźne postacie, usłyszał głosy… i 

nagły okrzyk. 

- Tam! Jeszcze jeden! 

Zanurkował gwałtownie i strzała uderzyła w wodę tuż przy jego twarzy. Woda zmieniła 

background image

tor jej lotu i grot minął ramię Konrada o parę centymetrów. Kolejna strzała przemknęła koło jego 

piersi. 

Konrad  zanurzył  się  głębiej,  zawrócił  i  zaczął  płynąć  pod  prąd,  w  stronę  miasta.  Miał 

nadzieję,  że  żołnierze  nie  spodziewali  się  takiego  wybiegu.  Nurt  nie  był  tak  silny  jak  w 

podziemnej rzece. 

Przez chwilę zastanawiał się, o co chodzi żołnierzom, ale w zaistniałej sytuacji wolał nie 

wdawać się z nimi w dyskusję. 

Jego pierwotny plan zakładał uwolnienie Litzenreicha i Ustnara z cel, a potem wspólną 

ucieczkę  z  miasta.  Nie  miał  powodu  zatrzymywać  się  dłużej  w  Altdorfie  -  było  mało 
prawdopodobne,  by  przebywał  tu Srebrne Oko -  a udzielenie pomocy w ucieczce dwóch 
więźniów oznaczało, że sam również nie mógł zostać. 

Teraz  jednak  musiał  powrócić,  dostać  się  z  powrotem  do  stolicy  ;  Cesarstwa,  gdzie 

Czaszkolicy więził Elyssę. 

Przestał  płynąć  i  odwrócił  się  na  plecy.  Ostrożnie  unosząc  twarz  ponad  powierzchnię 

wody, złapał oddech. Był gotów w każdej chwili ponownie zanurkować. Zobaczył światła jakieś 
czterdzieści metrów w dole rzeki, na drugim brzegu. Chwilowo był bezpieczny i miał nadzieję, 
że mag i krasnolud również. 

Wymknięcie  się  patrolowi  milicji  nie  powinno  sprawić  Litzenreichowi  specjalnego 

problemu. Chociaż on i Ustnar byli ranni, nadzy i bezbronni, znalazłszy się poza miastem, bez 
trudu mogli stawić czoło każdemu niebezpieczeństwu. 

Konrad  bardzo  by  chciał,  aby  obaj  byli  tu  razem  z  nim.  Byliby  bardzo  pożytecznymi 

towarzyszami w czasie wyprawy w nie znaną sieć korytarzy pod miastem. Ustnar, ze względu na 
swoją znajomość tuneli i umiejętność walki, Litzenreich - dzięki wiedzy magicznej. 

Przez chwilę myślał o Wilku. Gdzie się obecnie znajduje? Może w Kislevie, na granicy? 

Czy granica nadal istnieje, czy też hordy z północy zalały już kraj? Ale gdyby sprawy ułożyły się 
aż  tak  źle,  wiadomości  dotarłyby  już  do  Altdorfu  i  sierżant  Taungar,  werbując  Konrada  do 

gwardi

i cesarskiej, z całą pewnością wspomniałby o szykującej się kampanii. 

Płynął wolno w górę rzeki. Był to chyba najlepszy sposób przedostania się do stolicy, ale 

mury miasta znajdowały się daleko i najwyraźniej wcale się nie zbliżały. Nurt Reiku był jednak 
dość  silny,  a  Konrad  czuł  ogarniające  go  coraz  większe  zmęczenie,  zupełnie  jakby  walczył  z 
jakimś  bezlitosnym  przeciwnikiem.  Pamiętał,  że  przez  rzekę  przerzucono  pływającą  zaporę, 
uniemożliwiającą statkom dalszą żeglugę w górę Reiku bez zezwolenia i uiszczenia należnych 

background image

opłat. 

Rzekę  zawsze  przegradzano  na  noc  i  widział,  że  cała  ta  jej  część  jest  bardzo  dobrze 

oświetlona.  Z  całą  pewnością  objęta  była  również  stałym  nadzorem,  zwłaszcza  po  ogłoszeniu 
alarmu. Lepiej byłoby więc znaleźć jakąś inną drogę. Zaczął szukać miejsca, żeby wyjść z wody. 

Jednak brzegi nie opadały do rzeki w zwykły sposób. Nawet poza murami miejskimi cały 

Reik był obramowany wysokimi nabrzeżami, do których cumowały statki i barki oczekujące na 
wpłynięcie do stolicy. Skierował się do północnego brzegu, który zdawał się mniej zatłoczony. 

Chociaż zdarzyło się tak wiele, uświadomił sobie, że minęła zaledwie godzina od chwili, 

gdy  przyszedł  do  koszar.  Było  jeszcze  stosunkowo  wcześnie  i  na  jednostkach  zacumowanych 
wzdłuż  rzeki  panował  dosyć  ożywiony  ruch.  Musiał  uważać,  aby  go  nie  zauważyli  ani  nie 
usłyszeli ludzie pełniący wachtę na pokładach statków i łodzi. 

Pomiędzy  pełnomorskim  żaglowcem  kupieckim  a  skromną  barką  rzeczną  widniała 

trzydziestometrowa  luka  i  Konrad  wpłynął  w  nią.  Schwycił  wystrzępioną  linę,  zwisającą  z 
pachołka znajdującego się przy górnej krawędzi wysokiego na trzy metry nabrzeża. Przez kilka 
minut  tkwił  nieruchomo,  unosząc  jedynie  głowę  nad  powierzchnię  wody.  Oparty  o  drewniane 
pale łapał oddech, rozglądając się jednocześnie wokoło i w górę, aby zorientować się, czy został 
zauważony. Noc była ciemna, żaden z księżyców jeszcze nie wzeszedł. 

Wreszcie zaczął wychodzić z wody. W większości wypadków na taką wysokość wspiąłby 

się  po  linie  w  ciągu  dwóch,  trzech  sekund.  Był  jednak  wyczerpany,  lina  mokra  i  śliska,  więc 
przebycie połowy drogi trwało dwa razy dłużej. 

Usłyszał nad sobą głosy. Podniósł wzrok i ujrzał patrzące na niego dwie twarze. Zamarł 

nieruchomo w nadziei, że może go nie zauważyli w ciemnościach. Wtedy jednak lina zakołysała 
się  lekko  i  zaczęła  unosić.  Wciągali  go  na  górę.  Właśnie  miał  zamiar  puścić  ją  i  ponownie 
schronić się w rzece, gdy któryś z mężczyzn zawołał do niego. 

Trzymaj się, stary! Wyciągniemy cię… 

Mówili z nieznanym akcentem. Nie byli altdorfskimi żołnierzami - zapewne marynarzami 

z  odległej  części  Imperium,  którzy  uznali,  że  Konrad  wpadł  do  rzeki  z  jakiejś  zacumowanej 
wyżej łodzi. 

Zgubił but w tunelu i jedynymi przedmiotami, które mogły zdradzić jego obecny zawód, 

były pas i pochwa. Teraz, gdy nie miał miecza, były bez wartości. Jedną ręką rozpiął więc pas i 
upuścił go do wody. 

background image

Dobrze se radzisz, stary. Zara cie wyciągniem. 

Dwaj mężczyźni wyholowali go na górę i wyciągnęli ręce, aby złapać go pod pachy. Nie 

chcąc ryzykować, przyjął pomoc tylko jednego z nich. Gdyby to była pułapka, obezwładniliby go 
bez trudu. Sekundę lub dwie później był już na nabrzeżu. Marynarz puścił go i razem z kolegą 
spojrzeli na Konrada i wybuchnęli śmiechem.. 

Dzięki - powiedział. Zatoczył się na bok, udając, że stara się złapać równowagę. - Nie 

mogę się przyzwyczaić, że ziemia nie rusza mi się pod nogami. 

- Taa - 

skinął głową ten, który złapał go pod ramię. - Wiemy. Gdzie twój statek? 

Konrad kciukiem wskazał w górę rzeki, w stronę miasta. 

O tam, tam. Wszystko będzie w porządku. Dzięki. Nic mi nie jest. A może chcecie się 

napić? Może wpadlibyśmy gdzie na jednego, co? 

-  Chiba kiedy indziej, stary - 

odparł drugi marynarz. - Widzi mi się, że masz już dosyć. 

Pewnie nie chcesz jeszcze raz plusnąć w te wache, no nie? 

Konra

d energicznie pokręcił kilkakrotnie głową. 

-  Nie  - 

oświadczył.  -  Nie. Nie. -  cofnął  się  nieco,  zataczając  z  lekka.  - Ale  następnym 

razem, następnym razem ja stawiam. Dobra? 

- Dobra. 

Pomachał  swoim  ratownikom  i  wolno  ruszył  wzdłuż  nabrzeża.  Domyślał  się,  że  w 

dalszym ciągu go obserwują, sprawdzając, czy nie zboczy z kursu i nie wleci ponownie do Reiku. 
Dotarł  na  wysokość  barki,  odwrócił  się,  pomachał  do  nich  i  ruszył  dalej.  Gdy  obejrzał  się 
powtórnie, nie było ich już widać. 

Wyprostował się, otarł wodę z twarzy i zaczął się zastanawiać, w jaki sposób ponownie 

wejść do miasta. Altdorf był stolicą Cesarstwa. Nie zamykał wszystkich bram o zmierzchu. Jego 
obywatele wieczorem nie barykadowali się w domach z obawy przed stworami, wychodzącymi 
nocą  na  łowy.  W  mieście  nie  marnowano  godzin  ciemności,  tak  jak  działo  się  to  w  wielu 
miejscowościach Cesarstwa. Altdorf czuł się bezpieczny, ponieważ było tam dość wojska, aby 
chronić ludzi przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. 

Istotnie,  Altdorf  nie  musiał  się  obawiać  niczego,  co  mogłoby  mu  zagrozić  spoza 

miejskich murów, ale Konrad odkrył, że największe niebezpieczeństwo leży pod fundamentami 

stolicy. 

Szedł wzdłuż nabrzeża w stronę białych murów miasta, do miejsca, gdzie ostatnia potężna 

background image

wieża wydawała się wyrastać z głębin rzeki. W normalnych okolicznościach nie miałby żadnych 
problemów z przekroczeniem bramy. Za kilka miedziaków łapówki dla wartowników marynarze, 
których  statki  cumowały  w  dole  rzeki,  wchodzili  i  wychodzili  z  Altdorfu  o  dowolnej  porze. 
Najczęściej odwiedzanym przez nich miejscem była Ulica Setki Gospod, ale korzystali również z 
innych nocnych atrakcji, które największe miasto Cesarstwa miało do zaproponowania zarówno 
swoim mieszkańcom, jak i gościom. 

Ostrożnie, starając się trzymać w cieniu, Konrad zbliżył się do wejścia. Odniósł wrażenie, 

że  brama  rzeczna  jest  lepiej  strzeżona  niż  było  to  konieczne.  Jej  otoczenie  zostało  dobrze 
oświetlone i widać było, że oprócz zwykłej straży służbę wartowniczą pełnią również żołnierze. 

Kilku marynarzy z rozmaitych kra

jów wykłócało się, chcąc opuścić miasto, ale zanim pozwolono 

im na to, każdy z nich był dokładnie przesłuchany i sprawdzony. 

Kilku  mężczyzn  nadchodzących  z  drugiej  strony  przepuszczono  bez  takich  trudności. 

Milicja  sprawdzała  jedynie  wychodzących.  Najprawdopodobniej  miała  rozkaz  znaleźć  maga  i 
krasnoluda. Gdyby Ustnar spróbował wyjść, nawet milicja nie miałaby problemu z rozpoznaniem 
zbiega.  Konrad  zastanawiał  się,  w  jaki  sposób  mieli  zamiar  złapać  czarownika.  Być  może  na 
wartowni  znajdował  się  jakiś  mag,  który  mógł  wykryć  znajdującego  się  w  pobliżu  kolegę  po 

fachu. 

Gdyby nie był przemoczony do suchej nitki i miał przy sobie kilka monet, wszedłby do 

stolicy zupełnie bez trudu, ale ociekał wodą i nie miał ani grosza. Złota korona, otrzymana od 

Taungara w ch

wili  werbunku,  przepadła.  Teraz,  w  nocy  i  przy  zaczynających  się  zimowych 

chłodach,  jego  ubranie  długo  nie  wyschnie.  Już  dygotał  z  zimna  i  wiedział,  że  musi  jak 
najszybciej zmienić odzież. 

Konrad  obserwował  marynarzy,  których  wypuszczano  z  miasta.  Najczęściej szli 

grupkami,  on  zaś  potrzebował  samotnego  wędrowca,  ponieważ  swój  plan  musiał  zrealizować 
szybko i po cichu. Poza tym ten, którego wypatrywał, powinien mieć mniej więcej jego wymiary. 
Czekał cierpliwie. Wreszcie z bramy wyłonił się marynarz, którego wzrost i tusza wydawały się 
odpowiednie.  Szedł  bardzo  wolno,  starając  się  zachować  równowagę,  ale  mimo  wszystko 
zataczał się lekko. 

- Skurwysyny - 

mamrotał pod nosem. - Altdorfskie skurwysyny - obejrzał się, popatrzył 

na miasto i splunął przez ramię. 

Masz zupełną rację, stary - przytaknął Konrad, wychodząc z ciemności. 

background image

-  Taa  - 

burknął  pijany  żeglarz.  -  Najpierw  zabierają  nam  całą  forsę,  a  potem  nie  chcą 

wypuścić z tego przeklętego miasta. 

- Jasne - 

oznajmił Konrad i objął mężczyznę za ramiona. 

-  Jes

teś  cały  mokry  -  zauważył  marynarz,  próbując  się  uwolnić,  Konrad  podniósł  rękę, 

zakrył dłonią usta mężczyzny, aby go uciszyć, a potem wciągnął go w mrok. Żeglarz próbował 
się bronić, ale na próżno. Otrzymał szybkie uderzenie zaciśniętą pięścią w głowę i znieruchomiał. 
Sekundę  później  leżał  już  na  ziemi.  Jeszcze  pół  minuty  i  Konrad  rozebrał  go  z  wierzchniej 
odzieży.  Potem  sam  szybko  zerwał  z  siebie  ubranie  i  nałożył  koszulę,  kurtkę,  spodnie  i  buty 

pijanego marynarza. 

Przekonał  się,  że  mężczyzna  mówił  prawdę.  W  Altdorfie  dokładnie  oczyszczono  go  z 

pieniędzy. Konrad zapiął klamrę marynarskiego pasa i obejrzał przypięty do niego sztylet. Miał 
krótkie, wąskie ostrze i zapewne właściciel używał go do patroszenia ryb. Odciął z nowej kurtki 
metalowe guziki. Udając monety, powinny mu; pomóc dostać się do miasta. Miał nadzieję, że 
strażnicy  nie  będą  mieli  ochoty  ścigać  go  z  powodu  kilku  groszy.  Gdyby  jednak  okazało  się 

inaczej, tym gorzej dla nich. 

Dzięki,  kolego  -  szepnął  do  leżącego  marynarza.  -  W Altdorfie wszyscy  jesteśmy 

skurwysynami. 

Naciągnął mocniej czapkę na mokre włosy i podszedł do bramy, ściskając w dłoni trzy 

lśniące,  metalowe  guziki.  Odzież  leżała  na  nim  w  miarę  dobrze,  chociaż  buty  były  luźne  i 
ocierały kostki nóg. Wartownik w bramie ledwo spojrzał na Konrada i gestem kazał mu iść dalej. 

Jakoś nie zgarniacie dzisiaj zbyt wiele, Haraldzie - usłyszał żołnierza, zwracającego się 

do jednego z wartowników. 

Szkoda, że wy, chłopaki, nie możecie postać tu każdej nocy - odparł wysoki mężczyzna 

z mosiężną odznaką. - Ale przypuszczam, że gdybyście to robili, wojacy, sami zaczęlibyście brać 
swoją działkę. 

Konrad minął obu oficerów i znalazł się ponownie za murami Altdorfu. 

background image

Rozdział drugi 

Konrad zdawał sobie sprawę, że jedynym sposobem powrotu do podziemnej jaskini, w 

której widział Elysse i Czaszkolicego, jest powtórne przebycie tej samej trasy. Wiedział, że jeśli 
nawet odnajdzie drogę do jaskini, na pewno dawno już ich tam nie będzie, ale musiał podjąć tę 
próbę. 

Oznaczało  to,  że  musi  wrócić  do  budynku  dowództwa,  a  stamtąd  zejść  na  dół  przez 

wojskowe więzienie. Spodziewał się, że w koszarach będzie panowało zamieszanie. Być może 
zwierzołaki, które słyszał w tunelu, spróbowały nawet przedrzeć się do stolicy. 

Gdy dotarł do bramy, przez chwilę obserwował, stojąc ukryty w cieniu. Odniósł wrażenie, 

że panuje tu taki sam spokój jak w czasie jego pierwszego przybycia na kwaterę. Dwaj piechurzy 
pilnowali  otwartej  bramy,  ale  stali  oparci  o  mur  i  rozmawiali  ze  sobą  po  cichu.  Wszystko 
wskazywało na to, że nikt w pełni nie uświadomił sobie znaczenia tego, co się stało. 

Zbiegło dwóch więźniów, a oficer, który odkrył ucieczkę, wyruszył na ich poszukiwania, 

wydawszy uprzednio rozkazy, żeby pilnowano wszystkich wyjść z miasta. Oficer jednak nie żył, 
a wiadomość o jego śmierci mogła jeszcze tu nie dotrzeć. Może przypuszczano, że w dalszym 
ciągu  ściga  zbiegów,  podążając  za  nimi  przez  podziemny  labirynt.  A  jeżeli  odnaleziono  jego 
ciało, nie natrafiając na żaden ślad stworów, uznano, iż został zamordowany przez Litzenreicha i 

Ustnara. 

Gdyby bowiem wiedziano, że oficer padł ofiarą skavenów, a horda stworów Chaosu jest 

tak  blisko,  wtedy  koszary  byłyby  postawione  na  nogi  i  wszystkie  siły  wojskowe  Altdorfu 
szykowałyby się do wzięcia udziału w wyprawie przeciwko podstępnym najeźdźcom. 

Infiltracja skavenów wciąż była tajemnicą, nikt o niej nie słyszał. Wydawać się mogło, że 

wie  o  niej  tylko  Konrad.  Może  to  i  lepiej.  W  pojedynkę  będzie  miał  chyba  większą  szansę 
odnalezienia Elyssy. Wielka wyprawa odwetowa niewątpliwie wywołałaby przedwczesny alarm i 
ci, w których niewoli znajdowała się dziewczyna, mieliby wystarczająco dużo czasu, aby uciec 
ze swoją zakładniczką. 

Konrad  musiał  przedostać  się  pod  miasto  przez  lochy  pod  koszarami.  Tam  również 

mógłby się zaopatrzyć w niezbędną broń i zbroję. Poprzednio nie miał kłopotów z wejściem do 
koszar, ale wtedy ubrany był w mundur gwardii cesarskiej, a na hełmie powiewał mu szkarłatny 
oficerski pióropusz. Teraz jednak jego cywilna odzież wyglądała o wiele mniej imponująco. 

Zdjął czapkę i wetknął ją do kieszeni. Jego włosy były ścięte tak krótko, że już zdążyły 

background image

wyschnąć, a tego rodzaju fryzura dobrze pasowała do ascetycznego wyglądu typowego dla kadry 
oficerskiej altdorfskich pułków. Konrad zbliżył się ukradkiem do kwatery głównej milicji. Teraz 
cofnął się do miejsca, w którym nie był już widoczny od strony wejścia, a potem wyprostował się 
i stukając obcasami tak głośno, jak potrafił, ruszył zdecydowanym krokiem w stronę bramy. 

Baa…czność! - rozkazał. 

Słysząc rozkaz, dwaj wartownicy wyprężyli się, gdy Konrad wyłonił się z mroku. 

- Na wprost patrz! - 

polecił. 

Obydwaj patrzyli obok  niego, trzymając w wyprostowanych prawych rękach halabardy 

pochylone  dokładnie  pod  tym  samym  kątem.  Konrad  przeszedł  między  nimi  przez  bramę  i 
przeciął dziedziniec, kierując się w stronę ceglanego budynku wartowni. 

Kolejny wartownik stał przy drzwiach i uważnie obserwował Konrada zbliżającego się do 

niego pewnym krokiem. 

- Kto idzie? - 

zapytał, kładąc dłoń na rękojeści miecza. 

- Panie! - 

warknął Konrad. - Zwracaj się do mnie „panie”, albo ukarzę cię za bezczelność. 

- Panie! - 

powtórzył strażnik, stukając obcasami. Zerknął w stronę wartowni. 

Był  to  ten  sam  żołnierz,  który  pełnił  służbę  wtedy,  gdy  Konrad  przybył  tu  po  raz 

pierwszy. 

- Spocznij - 

rzucił łagodniejszym tonem Konrad. - Oczekuje mnie twój dowódca. 

Gdy zrównał się ze strażnikiem, ten odwrócił się, żeby go przepuścić. 

Znam cię! - powiedział nagle. 

Był  bardzo  spostrzegawczy.  Rozpoznał  Konrada  w  słabym  świetle,  mimo  że  miał  on 

wtedy na sobi

e zupełnie inną odzież i jego twarz częściowo przesłaniał hełm. 

Wartownik zdążył do połowy wydobyć miecz z pochwy, ale Konrad trzymał już w dłoni 

sztylet marynarza. Korpus strażnika chroniony był pancerzem oraz kolczugą, więc ręka Konrada 
wystrzeliła do  góry, zadając pchnięcie w  gardło. Nie miał czasu na półśrodki. Strażnik zginął, 
ponieważ zbyt dobrze pełnił służbę… i ponieważ nie był wystarczająco szybki. 

Konrad zacisnął dłoń na ustach żołnierza, aby uciszyć jego ostatni okrzyk, i podtrzymał 

osuwające się na ziemię ciało. Potem wyjął ofierze miecz z ręki. Trzymając w jednej ręce miecz, 
a w drugiej sztylet, przebiegł przez drzwi wejściowe. 

Gunther? Co się dzieje? 

Konrad dostrzegł wewnątrz budynku najpierw jedną postać w zbroi, zmierzającą w stronę 

background image

wej

ścia, a potem następną. Był pewien, że upora się z obydwoma, zanim zorientują się, co się 

dzieje,  ale  nie  wiedział,  ilu  jeszcze  żołnierzy  jest  w  środku.  Chciał  przedostać  się  bezgłośnie, 
przemknąć niepostrzeżenie przez koszary i dostać się do położonych w dole tuneli. Gdyby nawet 
przedarł się przez tak wielu przeciwników, stałby się zwierzyną, a nie myśliwym. Sprawa była 
już przegrana, należało się wycofać. 

Machnął mieczem, przecinając linę, podtrzymującą wiszącą nad wejściem lampę oliwną. 

Gdy  spadła  na  ziemię,  kopnięciem  posłał  ją  w  głąb  wartowni.  Tam  rozleciała  się  na  kawałki, 
oblewając płonącą cieczą podłogę i ściany. W ciągu kilku sekund pojedynczy płomień przerodził 
się w szalejący pożar. Konrad odwrócił się i popędził w stronę głównej bramy. Dwaj wartownicy 
zaczęli rozglądać się wokoło. 

Pali się! - wrzasnął, biegnąc w ich stronę. - Pali się! 

Żołnierze rzucili się w stronę ognia. Jeden z nich nagle zatrzymał się i krzyknął w stronę 

kolegi, który również się zawahał. 

Zostańcie na posterunkach! - zawołał Konrad. - Ogłoszę alarm. 

Zanim zdołali wrócić, podjąć decyzję i zagrodzić mu drogę, Konrad przebiegł obok nich i 

znalazł  się  na  placu  przed  bramą.  Nie  zwalniał  tempa  do  chwili,  gdy  znalazł  się  w  odległości 
kilku przecznic. Dopiero wtedy oparł się o mur piekarni i rozejrzał. Nie było śladu pościgu, ale 
widział chmurę gęstego, czarnego dymu unoszącego się wolno w ciemne niebo. 

Zastanawiał się, co robić dalej. 
Musiał  pozostać  w  Altdorfie  ze  względu  na  Elyssę.  Jedynym  znanym  mu  miejscem  w 

stolicy  był  Pałac  Cesarski.  Mógłby  powrócić  i  dalej  służyć  w  cesarskim  elitarnym  oddziale 
wojskowym  udając,  że  wydarzenia  kilku  ostatnich  godzin  nie  mają  żadnego  związku  z  jego 
osobą. 

Konrad ruszył w powrotną drogę do koszar  gwardii cesarskiej. Wybrał okrężną, dalszą 

trasę  przez  most  Karla-Franza,  prowadzący  do  południowej  części  miasta.  Wciąż  zaciskał  w 
dłoni  miecz  wartownika.  I  nagle  uświadomił  sobie,  że  w  obecne  tarapaty  wpędziła  go  broń 
innego poległego żołnierza. 

Gdy wziął udział w szturmie na fortecę skavenów położoną głęboko pod Middenheimem, 

walczył mieczem należącym do jednego z żołnierzy miasta-fortecy - tego, którego zabił. Gaxar i 
Srebrne  Oko  uciekli  z  podziemnej  kryjówki,  zabierając  ze  sobą  więźnia,  który  według 
Litzenreicha był sobowtórem samego cesarza. 

background image

Konrad wiedział, że Gaxar potrafił tworzyć ożywieńców, będących idealnymi replikami 

ludzi,  ponieważ  sam  stoczył  pojedynek  z  taką  właśnie  kopią  -  dziełem  Szarego  Maga.  Jeżeli 
Gaxar  rzeczywiście  stworzył  replikę  Karla-Franza,  uczynił  to  z  jednego  tylko  powodu. Aby 
dokonać zamiany na tronie Cesarstwa… 

Litzenreich stwierdził wówczas, że Gaxar musi udać się do Altdorfu poprzez podziemia 

skavenów, labirynt tuneli, który łączył wszystkie miasta i miasteczka, nękane przez szczuroludzi. 
Tą samą drogą chciał powędrować Konrad, aby odnaleźć Srebrne Oko, a zwłaszcza jego tarczę z 
herbem, który znajdował się na łuku, kołczanie i strzałach. Konrad był przekonany, że tajemniczy 
złoty  symbol  -  pięść  w  pancernej  rękawicy  pomiędzy  dwiema  skrzyżowanymi  strzałami  -  ma 

niezwy

kłe  znaczenie.  Uważał,  że  gdyby  zdołał  dowiedzieć  się  czegoś  o  tych  fragmentach 

uzbrojenia, a może nawet ustalić tożsamość ich poprzedniego właściciela, rozwiązałby zagadkę 
własnego pochodzenia. 

Zdarzenia w Middenheimie zmusiły również Litzenreicha do opuszczenia Miasta Białego 

Wilka.  Wyruszył  do  Altdorfu,  aby  kontynuować  badania  nad  zastosowaniem  spaczenia.  W 
rezultacie  Konrad,  Litzenreich  i  Ustnar,  jedyny  pozostały  przy  życiu  członek  krasnoludzkiej 
służby  maga,  przybyli  do  Altdorfu  tym  samym  dyliżansem.  Ale  po  przyjeździe  krasnolud  i 
czarownik natychmiast zostali aresztowani za złamanie cesarskiego prawa. 

Używanie spaczenia było zakazane, chyba że robiono to w służbie Cesarstwa. Karą była 

śmierć  i  z  Middenheimu  wysłano  wiadomość,  że  na  wolności  znajdują  się  dwaj  niebezpieczni 
przestępcy. Nie było nakazu aresztowania Konrada, ponieważ nikt nie wiedział, że towarzyszy 
Litzenreichowi,  a  nikomu  poza  tą  trójką  nie  udało  się  przeżyć  bitwy  w  zorganizowanej  przez 
Gaxara rafinerii spaczenia. Ale sierżant Taungar z gwardii cesarskiej zauważył, że Konrad ma 
miecz  z  symbolem  wilczego  łba  oznaczającym,  że  broń  pochodzi  z  middenheimskiego  pułku. 
Taungar  znał  Konrada  z  czasów,  gdy  razem  walczyli  w  Kislevie,  podczas  oblężenia  Praag. 
Sierżant wiedział, jak doskonałym wojownikiem jest Konrad i chciał go zwerbować do gwardii 
cesarskiej jako instruktora. W zamian obiecał zachować dyskrecję w sprawie middenheimskiego 

miecza. 

Takie  rozwiązanie  odpowiadało  Konradowi.  Musiał  zatrzymać  się  w  Altdorfie,  ale  nie 

miał zamiaru przebywać w szeregach gwardii zbyt długo. 

Wydawało  się  również,  że  niewiele  dłużej  potrwa  jego  przynależność  do  straży 

przybocznej cesarza. 

background image

Miecz  strażnika  był  funkcjonalną  bronią,  może  jedynie  trochę  za  ciężką  i  nie  najlepiej 

wyważoną.  Nie  mógł  się  równać  z  klingą,  którą  walczył  w  podziemiach  Middenheim,  ani  z 
mieczem gwardii cesarskiej, który pękł, gdy podważał ostatni gwóźdź, którym przybito Ustnara 

do ziemi. 

Na moście było pusto. Konrad przechylił się nad balustradą i upuścił oręż wartownika w 

ciemne w

ody Reiku. Nie cierpiał być bez broni, ale ponieważ nóż marynarza również przestał 

być  użyteczny,  postąpił  z  nim  tak  samo.  Wyciągnął  czapkę  z  kieszeni  kurtki  i  nałożył  ją  na 
głowę. Może, jeżeli ktoś go zauważy, pomoże ona ukryć jego tożsamość. 

Gdy  naciągał  wełnianą  czapkę  niemal  na  same  oczy,  spostrzegł  krew  na  prawej  ręce  i 

przedramieniu.  Należała  do  wartownika.  Zdjął  kurtkę  i  najlepiej  jak  potrafił  wytarł  skórę 
rękawem,  plując  na  grzbiet  dłoni,  aby  zmyć  zaschniętą  krew,  a  potem  rzucił  kurtkę  przez 

balust

radę mostu. Luźne buty za bardzo hałasowały, więc także wylądowały w rzece. 

Bruk był lodowato zimny i para oddechu unosiła się przed nim chmurą, gdy ponownie 

ruszył  w  stronę  pałacu.  Potężny  budynek  był  czarnym  cieniem  na  nocnym  niebie,  a  sylwetka 
wieży rysowała się ostro na tle otaczających ją gwiazd. 

Wejście do koszar, w których służył, mogło być bardziej kłopotliwe niż dostanie się do 

wojskowej  kwatery  głównej.  Mógł  bez  problemów  przejść  przez  bramę,  ale  wtedy  musiałby 
tłumaczyć, co się stało z jego mundurem. Wychodząc kilka godzin temu nie planował powrotu, a 
więc teraz musiał sprawiać wrażenie, że w ogóle nie opuszczał kwatery. Nie miał przepustki i 
nigdzie nie rejestrowano jego wyjścia. Wartownicy, którzy widzieli jak przechodził przez bramę, 

nie pode

jrzewali, że wychodzi bez zezwolenia. Nie musieli więc meldować o tym fakcie, a jeżeli 

dopisze mu choć trochę szczęścia, nikt nie będzie ich przesłuchiwał. 

Idąc na bosaka, Konrad czuł się tak, jakby cofnął się do czasów, gdy w jego życiu jeszcze 

nie było Elyssy. Nadal bez trudu zamieniał się w cień wśród cieni i umiał poruszać się cicho, 
niewidocznie. Dzięki temu karczmarz, u którego wtedy służył, nigdy nie orientował się,  gdzie 
jest  jego  posługacz.  Potem,  przez  pięć  lat  pracy  dla  Wilka,  nauczył  się  również  umiejętności 
maskowania i podstępów niezbędnych, by przeżyć w Kislevie, na granicy pomiędzy ludzkością a 
nieludzkością. 

Konrad często przenikał przez stanowiska wroga i chociaż wrogowie byli podludźmi, ich 

zmysły często przewyższały ludzkie. Nazywano ich zwierzołakami, ponieważ nie dysponowały 
żadnymi szlachetnymi cechami rodzaju ludzkiego, ale były czujnie jak bestie. Lepiej widziały w 

background image

ciemnościach, słyszały niemal niesłyszalne dźwięki, ich węch wyczuwał najsłabszy nawet zapach 
przeciwnika.  Tę  ostatnią  przewagę  niwelowano  tłumiąc  go  innym,  bardziej  intensywnym 
odorem.  Nie  raz  Konrad  ukrywał  swoje  człowieczeństwo  pod  zapachowym  kamuflażem 
zwierzęcej krwi. 

Tej nocy jego przeciwnik nie miał tak wyostrzonych zmysłów. Strażnicy w pałacu byli 

tylko ludźmi, a poza tym jego kolegami. Ale gdyby popełnił błąd i dał się zauważyć, mógł się 
spodziewać tylko jednego. Na intruza czekał bełt wystrzelony bez ostrzeżenia z kuszy. 

Gdy po raz pierwszy znalazł się w obrębie murów fortecy, przede wszystkim zbadał cały 

system 

obrony.  Ta  wiedza  mogła  się  przydać,  gdyby  zaistniała  konieczność  opuszczenia  tego 

miejsca  w  pośpiechu.  Znał  już  wszystkie  stanowiska  wartowników,  wszystkie  baszty  obronne, 
wszystkie  punkty  obserwacyjne.  Pory  patroli  często  ulegały  zmianie,  także  zmiany  wart 
przeprowadzano  w  nieregularnych  odstępach  czasu.  Kiedy  kilkakrotnie  wyprawiał  się,  aby 
zbadać  Altdorf,  wychodził  z  pałacu  własnymi,  nieoficjalnymi  drogami.  Tym  razem  sytuacja 
wyglądała nieco inaczej. Wartownicy mieli zapobiec wtargnięciu intruzów, a nie wyjściu jednego 

z ich grona. 

Tej nocy nie mogło się zdarzyć nic, co zakłóciłoby rutynowe obchody patroli w obrębie 

cytadeli.  Nic,  co  wzbudziłoby  jakiekolwiek  podejrzenia.  Nie  wolno  mu  było  w  żaden  sposób 
zwrócić na siebie uwagi straży - ich służba musiała pozostać zwykłą rutynową sprawą - jak do tej 

pory. 

Przez jakiś czas obserwował główne wejście. Przyglądał się uważnie, gdy zatrzymano do 

kontroli  dyliżans  z  ubranymi  w  liberię  woźnicą  i  pocztylionem.  Ruch  był  obecnie  bardzo 
niewielki,  ponieważ  cesarz  przebywał  z  wizytą  w  Talabheim.  Konrad  wiedział,  że  gdyby 
monarcha znajdował się w pałacu, pojazdy przyjeżdżałyby i wyjeżdżały aż do późnych godzin 
nocnych, a ambasadorzy, arystokraci, dworzanie, kupcy i służba kręciliby się, spełniając swoje 
obowiązki lub poszukując przyjemności. 

Wartownicy  porozmawiali  z  woźnicą  i  pocztylionem,  otworzyli  drzwi  pojazdu, 

zasalutowali i sprawdzili dokumenty pasażerów. Jeden z nich obejrzał spód dyliżansu, zanim w 
końcu  strażnicy  pozwolili  mu  przejechać  przez  dziedziniec.  Widząc  jak  przeprowadzana  jest 
kontrola, Konrad zrezygnował z tego sposobu przedostania się do środka. Ale do cytadeli można 
było przedostać się wieloma innymi drogami, nie tylko przez bramy. 

Wszystko  sprowadzało  się  do  wspinania  i  skoków,  czekania  i  skradania  się.  Konrad 

background image

wspinał się więc po zewnętrznej części muru pomiędzy dwiema basztami obserwacyjnymi, gdzie 
miał największe szanse przedostać się nie zauważony. Wdrapywał się wolno, sprawdzając każdy 
chwyt,  każde  miejsce,  w  które  wczepiał  się  czubkami  palców  stóp.  Wreszcie  błyskawicznie 
przeskoczył przez parapet i wylądował na położonym niżej dachu stajni. Tutaj, leżąc nieruchomo 
na  gontach,  poczekał,  aż  strażnicy  przejdą  z  jednego  końca  muru  na  drugi.  Następnie  wolno 
przedostał się przez dalsze dachy. Wspinał się na nie i ześlizgiwał w dół, kryjąc się za kominami, 
aż wreszcie zszedł na dół i przez strzelnicę przemknął do sali, w której był zakwaterowany. 

Chociaż  miał  ten  sam  stopień,  co  inni  rekruci,  ze  względu  na  przydzielone  stanowisko 

instruktora walki i 

w  uznaniu  jego  zasług  wojskowych,  Konradowi  wyznaczono  osobną  niszę 

sypialną. Dostał się do niej nie zauważony przez nikogo, ale wciąż nie mógł pozwolić sobie na 
odpoczynek.  Utracił  miecz,  hełm,  zbroję,  mundur  i  teraz  musiał  zająć  się  uzupełnieniem  tych 

braków. 

* * * 

Tyle lat służę w gwardii imperialnej, ale nigdy nie widziałem takiego apelu. 

Taungar chodził tam i z powrotem, patrząc z niedowierzaniem na żołnierzy ustawionych 

na dziedzińcu pałacowym do porannego przeglądu. 

Zdarzało  się,  że  moi  ludzie  tracili  hełmy,  gubili  bluzy  albo  portki.  Bywało,  że 

przepadały im ostrogi.  Od czasu do  czasu któryś  gubił prawie wszystko. Zapodziewały im się 
miecze,  lance,  sztylety,  rękawice,  buty,  napierśniki,  tarcze  czy  konie.  Ale  nigdy,  nigdy  nie 
zdarzyło mi się, aby tak wielu moich ludzi utraciło w tym samym czasie tak wiele przedmiotów! 
Brakuje  całego,  kompletnego  munduru.  Czy  sam  sobie  odszedł?  Czy  to  Dzień  Błaznów?  Na 
pewno  nie.  A  nawet  gdyby  był,  gwardia  cesarska  nie  jest  miejscem  na  urządzanie  sobie 
kretyńskich  dowcipów.  Wcale  mnie  to  nie  bawi.  I  każdy,  kto  utracił  choćby  jeden  kawałek 
galonu  nie  będzie  śmiał  się  przez  miesiąc!  Dostanie  zakaz  opuszczania  koszar,  prace  poza 
kolejnością i utraci miesięczny żołd - skoro ma taki talent do tracenia rzeczy. A poza tym, będzie 
musiał odkupić wszystko, co zgubił. Jak można od was oczekiwać, że ochronicie cesarza, skoro 
nawet  nie  potraficie  upilnować  mundurów,  które  łaskawie  pozwolił  wam  nosić?  Wy 
bezużyteczna  bando  niekompetentnych  idiotów.  Nie  mam  pojęcia,  po  co  w  ogóle pozwolono 
wam  zaciągnąć  się  do  gwardii.  Nie  nadajecie  się  nawet  do  służby  w  armii.  Nie  nadajecie  się 
nawet do miejskiej straży. 

W  swoim  nowym  mundurze  Konrad  patrzył  obojętnie  przed  siebie,  gdy  Taungar 

background image

przechodził przed nim, opieprzając ponad połowę swoich podkomendnych. Nie miał możliwości 
dotrzeć do magazynu kwatermistrza i zdobyć w nim brakujące umundurowanie i broń. Zamiast 
tego musiał skonfiskować wszystko, co mu było potrzebne u innych żołnierzy w sali sypialnej 

koszar  - 

parę  butów  od  jednego,  pas  od  drugiego  i  tak  dalej.  W  rezultacie  skompletował  całe 

oporządzenie. Wiele czasu zajęło mu upewnienie się, że wszystko dobrze na nim leży. Gdyby 
byli  bardziej  czujni,  Konradowi  nie  udałaby  się  ta  sztuczka,  a  oni  uniknęliby  kary.  Wojskowa 
sprawiedliwość była subiektywna i surowa. Tylko tego mógł się spodziewać każdy, kto zaciągnął 
się do wojska. Być może będzie to dla nich pożyteczna lekcja. Uświadomią sobie, że nigdy nie 
powinni czuć się bezpieczni bez względu na to, gdzie się znajdują i że nigdy nie powinni nikomu 
ufać. 

Wszyscy stali w szyku, na baczność, bez napierśników, spodni czy też innych utraconych 

elementów wyposażenia. O świcie w koszarach zapanowało straszliwe zamieszanie, gdy przed 
świtem  gwardziści  zaczęli  ubierać  się  po  ciemku.  Ci,  którzy  pierwsi  zauważyli,  że  coś  im 
zginęło, próbowali zdobyć brakujące elementy wyposażenia u mniej spostrzegawczych kolegów i 
wybuchło kilka bójek. Zaczęły się poszukiwania, ale bez rezultatów. Bo też i niczego nie można 
było znaleźć - Konrad wszystko miał na sobie. 

Ubiegłej nocy wojsku udało się podpalić własną wartownię - ciągnął dalej Taungar. - 

Gdybyście wy byli na ich miejscu, przypuszczam, że udałoby się wam spalić cały pałac! Z ich 
więzienia zbiegło dwóch więźniów, wartownik nie żyje, a oficer zaginął. 

Taungar zatrzymał się przed Konradem. 

Twierdzą,  że  odpowiedzialność  za  wszystko,  co  się  stało,  ponosi  członek  gwardii 

cesarskiej  - 

hełm  Konrada  nie  był  w  stanie  zasłonić  wszystkich  świeżych  ranek  i  zadrapań  na 

jego  twarzy.  Sierżant  wpatrywał  się  w  niego  przez  chwilę  i  dodał  -  Ale  oczywiście  wojacy 
kłamią, żeby ukryć własną nieudolność. 

A  więc  nie  znaleziono  poległego  oficera  i  nie  została  przekazana  żadna  wiadomość  o 

skavenach lub jakichś innych bestiach z piekła rodem gnieżdżących się w podziemiach Altdorfu. 
Nawet stolica Cesarstwa nie była bezpieczna przed tymi spłodzonymi przez ciemność stworami. 
A może właśnie ze względu na swoją stołeczność Altdorf stał się głównym ośrodkiem działań 

Chaosu? 

Miasto  stało  się  stolicą  Sigmara,  gdy  dwa  i  pół  tysiąca  lat  temu  zjednoczył  on  osiem 

zwalczających  się  ludzkich  plemion.  Wtedy  nazywało  się  Reikdrof.  W  dalszym  ciągu 

background image

pozostawało sercem Cesarstwa - a najszybszym sposobem zabicia większości istot było zadanie 
im ciosu w serce.  A to oznaczało zamach na samego  cesarza, Karla-Franza z domu Wilhelma 

Drugiego. 

Może  teraz,  gdy  cesarz  znajdował  się  poza  stolicą,  nie  było  bezpośredniego 

niebezpieczeństwa.  Jeżeli  Gaxar  zamierzał  zastąpić  Karla-Franza stworzonym przy pomocy 
swojej  nekromantycznej  sztuki  sobowtórem,  po  śmierci Szarego Maga najprawdopodobniej 
zaniechano realizacji jego planu. Wszak Gaxar był jedyną istotą, która potrafiła kontrolować tego 
stwora,  który  teraz  zapewne  utracił  już  pozory  życia.  Litzenreich  na  pewno  wiedziałby,  jak 
przestawia  się  sytuacja.  Swego  czasu  mag  zapowiadał,  że  ma  zamiar  pokrzyżować  Gaxarowi 
plan  umieszczenia  na  tronie  ożywionego  czarami  uzurpatora.  Czarownik  i  Szary  Prorok  byli 

odwiecznymi wrogami. 

Zabity przez Konrada wartownik był jedynym człowiekiem, który mógłby go rozpoznać. 

Ani strażnicy przy bramie, ani towarzyszący mu żołnierz i oficer w lochach nie mieli czasu ani 
okazji, aby przyjrzeć mu się dokładniej. W każdym razie wszystko wskazywało na to, że cesarska 
gwardia  nie  potraktowała  poważnie  wysuniętych  przez  wojsko  oskarżeń.  Obie  te  formacje  nie 
żywiły do siebie szczególnej sympatii. 

Ale  Taungar  patrzył  na  Konrada  tak,  jakby  podejrzewał,  że  jego  podwładny  miał  jakiś 

związek z wydarzeniami minionej nocy. 

-  Wszyscy regulaminowo ubrani - 

polecił  sierżant,  ponownie  rozpoczynając  swoją 

wędrówkę tam i z powrotem wzdłuż szeregu - jeden krok wystąp! 

Konrad i siedmiu gwardzistów wykonało rozkaz. 

Ty, ty i ty, za mną biegiem marsz! 

Konrad  wraz  z  dwoma  towarzyszami  ruszył  za  sierżantem.  Okazało  się,  że  zostali 

członkami  pocztu,  który  wspinał  się  dwieście  stóp  na  przedostatni  poziom  pałacu,  na  ostatni 

bastion, gdzie - 

wysoko  nad  miastem,  nad  całym  państwem  -  co ranka rozwijano cesarskie 

sztandary. W czasie całej dotychczasowej służby Konrada jeden z drzewców zawsze pozostawał 

pus

ty. Był to złocony maszt flagowy, na którym podnoszono osobisty sztandar władcy, gdy ten 

przebywał w swojej rezydencji. 

W tym miejscu, nad którym górowało jedynie stanowisko obserwacyjne na wieży, miało 

się u stóp całe rozpościerające się w dole miasto. Konrad widział wojskowe koszary, choć nie 
dostrzegł  już  żadnego  śladu  pożaru.  Ujrzał  Reik  i  bramę  w  białych  murach  obronnych,  przez 

background image

którą  powrócił  do  Altdorfu.  Spoglądał  ponad  czerwonymi  dachami  murów  i  przez  chwilę 
zastanawiał się, jak daleko do tej pory zdołali uciec Litzenreich i Ustnar. 

Miał wrażenie, że gdyby się pochylił, mógłby podnieść znajdujące się w dole budynki, 

jak domki dla lalek, i zobaczyć, gdzie Czaszkolicy ukrył Elyssę. 

Gdy uroczystość dobiegła końca i ostatnie nuty trąbki herolda wciąż odbijały się echem 

od  widniejącej  nieopodal  kopuły  katedry  Sigmara,  dowódca  warty  poprowadził  żołnierzy 
spiralnymi schodami z powrotem w dół. 

Taungar i Konrad jako ostatni zaczęli tę długą wędrówkę i gdy przez chwilę byli sami, 

sierżant oznajmił: 

Będę dziś wieczorem w „Wypoczynku Wędrowca”. 

background image

Rozdział trzeci 

Słowa Taungara nie były rzuconym mimochodem zaproszeniem towarzyskim. Sierżanci i 

szeregowcy  nie  nawiązywali  przyjaźni,  a  „Wypoczynek  Wędrowca”  nie  był  knajpą,  którą 
zazwyczaj  odwiedzaliby  członkowie  gwardii  cesarskiej.  Konrad  ubrany  był  tak  jak  w  chwili 
przybycia do Altdorfu i miał przepustkę pozwalającą mu na opuszczenie koszar na cały wieczór. 
Szedł do gospody okrężną drogą, aż przez mosty: najpierw Sigmara, a potem Oswalda Bohatera. 
Przechodząc przez pierwszy z nich, wyrzucił resztę marynarskiej odzieży, którą po powrocie do 
koszar ukrył w sienniku. Wreszcie dotarł do karczmy. 

Lokal nie różnił się od tysięcy innych karczm. Był zatłoczony i gwarny, wszędzie słyszało 

się  rozmowy,  śmiechy  i  kłótnie.  Ściany  oraz  sufit  czarne  były  od  odkładającej  się  przez 
dziesięciolecia  sadzy,  a  powietrze  przesycał  zapach  ale,  kwaśny  odór  zwietrzałego  piwa 
rozlewanego  i  wsiąkającego  przez  lata  w  podłogę,  a  także  uderzający  do  głowy  chmielowy 
aromat świeżego piwa, które wciąż warzono za salą dla gości. 

Początkowo nie zauważył Taungara, pomyślał więc, że sierżant jeszcze nie przyszedł. W 

końcu zobaczył go siedzącego w kącie. Przez moment miał jednak wątpliwości, czy rzeczywiście 

jest to jego dowódca. Niektórzy po zd

jęciu zbroi wyglądali na mniejszych, ale nie Taungar. Nie 

był  wprawdzie  wysokim  mężczyzną,  ale  dobrze  zbudowanym  i  umięśnionym.  Cywilna  odzież 
dziwnie  nie  pasowała  do  jego  wyglądu  i  pokrytej  szramami  twarzy.  Mógł  się  ubrać  jak  doker 
albo  robotnik,  wybrał  zaś  strój  bogatego  kupca.  Miał  na  sobie  dobrze  skrojoną  kurtkę  z  filcu, 
dopasowane  do  niej  spodnie,  koszulę  z  niebieskiej  satyny  i  żółtawy  jedwabny  szalik  owinięty 
wokół  szyi,  spięty  złotą  spinką  o  jakimś  skomplikowanym  wzorze.  Obcięte  niemal  tak  samo 

krótk

o jak u Konrada siwe włosy były staranie wyszczotkowane. Na biodrze wisiała pochwa ze 

sztyletem  o  maksymalnej  długości  klingi,  na  jaką  zezwalano  cywilom.  Rękojeść  sztyletu 
sprawiała wrażenie wykonanej ze srebra. 

Palił fajkę, a na stole stał przed nim prawie pełen puchar wina. Konrad skinął głową na 

znak, że go poznaje i miał zamiar zawrócić w stronę beczek w drugim kącie sali, ale Taungar 
przywołał go skinieniem głowy. 

- Dziewko! - 

ryknął, jakby musztrował swój oddział. 

Konrad usiadł naprzeciwko swojego sierżanta. Po kilku minutach przez tłum przecisnęła 

się  młoda  dziewczyna,  z  trudem  trzymając  w  rękach  tacę  zastawioną  kuflami  pełnymi  piwa. 
Postawiła ją przed nimi na stole. 

background image

Mogła mieć najwyżej jakieś dwanaście lat, prawie białe włosy a w jej wyglądzie było coś, 

co przypominało Konradowi osobę, o której wolałby nie pamiętać. Gdy stawiała przed nim kufel, 
jej łagodne, orzechowe oczy dostrzegły, że ją obserwuje. Uśmiechnęła się. Taungar zapłacił, a 
ona podniosła tacę i ruszyła dalej. 

Jej uśmiech był taki sam jak Krysten - ciepły, uczciwy, ale również kpiarski. 
Krysten,  którą  niemal  kochał,  którą  opuścił,  gdy  wyjechał  z  kopalni  w  poszukiwaniu 

świątyni krasnoludów. Schwytana wówczas przez armię najeźdźców z północy być może już nie 
żyła. Miał tylko nadzieję, że umarła szybko i bez cierpień. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo ją 
kochał. 

Konrad podniósł kufel i jednym haustem opróżnił go do połowy. 
Taungar obserwował go przez chwilę, aż wreszcie się odezwał: 

Czy chciałbyś mi powiedzieć, co się stało? 

Konra

d wzruszył ramionami. 

Nie musisz nic wyjaśniać, ale może będę w stanie ci pomóc. 

Konrad  spojrzał  na  niego.  Taungar  był  weteranem  wielu  kampanii,  przeżył  więcej  niż 

Konrad mógł sobie wyobrazić. Służył we wszystkich zakątkach Imperium, walczył i zwyciężał 
wszelkiego rodzaju przeciwników. Ludzi i innych. Konrad rozejrzał się wokoło, przyglądając się 
siedzącym w karczmie gościom. Niektórzy z nich znajdowali się w zasięgu głosu. 

Najlepszym  miejscem  do  prowadzenia  rozmów,  których  treść  powinna  zostać  w 

tajemnicy, jest takie, w którym panuje hałas - stwierdził Taungar. - A najlepszym miejscem dla 
tych, którzy pragną być nie zauważeni, jest takie, gdzie jest pełno ludzi. A więc?.. 

Konrad wypił jeszcze jeden łyk piwa. 

- Chaos - 

oznajmił cicho i Taungar pokiwał ze zrozumieniem głową. 

Często używane słowo, ale niewielu rozumiało jego sens - nawet Konrad nie był pewien 

jego prawdziwego znaczenia. Zresztą większość ludzi w ogóle się nim nie interesowała. Zajęci 

swoimi codziennymi sprawami, nawet nie podejrzewali jego istnienia i nie zdawali sobie sprawy 

z jego wpływu na ich życie i cały świat. 

- Jest tutaj - 

dodał Konrad. - W Altdorfie. 

Taungar pociągnął ze swojej fajki i wypuścił dym pomiędzy zębami. 

- Wiem o tym - 

rzekł. 

- Od jak dawna? Od Praag? 

background image

-  J

eszcze  wcześniej.  I  rozpoznałem  wrogie  siły,  które  przewodziły  oblężeniu.  Niemal 

zginąłem. Jestem podobny do ciebie. Obaj żyjemy na krawędzi śmierci. Byłem w armii, która 
przełamywała oblężenie  i niewiele brakowało,  a  nie przeżyłbym tej akcji. Czasem wyobrażam 
sobie, że rzeczywiście nie żyję, że od tamtych czasów jestem duchem. - Taungar uśmiechnął się 
na tę myśl i wypił łyk wina. - Kiedy człowiek się starzeje, coraz bardziej uświadamia sobie, że 
jest śmiertelny, Konradzie. Gdy byłem młodszy, często ryzykowałem, walczyłem, nie przejmując 
się swoim losem - wypił kolejny łyk i odstawił puchar. 

-  Wiem o Chaosie - 

ciągnął dalej. - Jakieś dwadzieścia lat temu byłem jednym z tych, 

którzy poszli do zamku  Drachenfels, aby uprzątnąć bałagan. Wstąpiłem do  gwardii  cesarskiej, 
żeby walczyć za cesarza - to były czasy Luitpolda - aby bronić jego i Cesarstwa. Byłem młody i 
niewinny,  ale  wyrosłem  z  jednego  i  drugiego.  Wszystkie  moje  poglądy  o  tym  świecie  uległy 
całkowitej zmianie, gdy znaleźliśmy się w Szarych Górach i natknęliśmy na nieprawdopodobne 
stwory, jakie żyły w twierdzy wielkiego maga. Torturowaliśmy je, wieszaliśmy, paliliśmy, ale nie 
byliśmy  w  stanie  usunąć  ich  z  pamięci.  Były  wyjątkowo  koszmarne:  bardziej  zwierzęce  niż 
zwierzęta,  gorsze  niż  złe.  Były  całkowitym  zaprzeczeniem  wszystkiego,  co  ludzkie.  Były 

Chaosem. 

I są tutaj, w Altdorfie - rzekł Konrad. - Spiskują przeciwko miastu. 

Zawsze spiskuje się przeciwko cesarzowi - odparł bardzo spokojnie Taungar. 

Skaveni chcą go zastąpić sobowtórem. 

Nie może być gorszy niż Karl-Franz. 

Konrad spojrzał na Taungara ze zdziwieniem. Nie była to  reakcja, jakiej można by  się 

spodziewać  po  członku  gwardii  cesarskiej.  Wspomniał  o  spisku  Gaxara  tylko  dlatego,  bo 
potrzebował  pomocy  Taungara,  która  niewiele  miała  wspólnego  z  ochroną  Karla-Franza.  Miał 
nadzieję, że Taungar zechce go wesprzeć. Potrzebny był mu ktoś, kto zna Altdorf i wiedziałby, w 
jaki sposób odnaleźć ukryte przejścia pod miastem. 

Czy  cesarz  coś  dla  mnie  zrobił?  -  zapytał  Taungar,  zauważywszy  zdziwioną  minę 

Konrada.  - 

Służyłem mu wiernie przez ćwierć wieku, ale wciąż jestem sierżantem. Kobaltowy 

pióropusz  jest  wszystkim,  co  osiągnę,  ponieważ  nie  urodziłem  się  w  odpowiedniej  rodzinie. 
Wiele czasu upłynęło, zanim do mnie dotarło, Konradzie, że należy służyć wyłącznie samemu 
sobie. Nie obowiązuje wierność wobec nikogo, tylko wobec samego siebie. Wszystko, co będę 
robił w przyszłości, będę robił wyłącznie w swoim własnym, najlepiej pojętym interesie. 

background image

Ale… co będzie, jeżeli Cesarstwo zostanie zaatakowane przez legiony Chaosu… jeżeli 

staniemy się niewolnikami ciemności? 

Jesteśmy niewolnikami, wcale o tym nie wiedząc. Czyż jeden pan może być gorszy od 

drugiego? 

Nie możemy dopuścić do triumfu Chaosu! 

To  jedynie  mit  rozpowszechniany  przez  naszych  władców,  by  zmusić  nas  do 

posłuszeństwa. Żyjemy w lęku, aby oni żyli w luksusie. 

A co z Praag? To nie był mit. Mówiłeś przecież, że omal tam nie zginąłeś! A co z tymi 

wszystkimi obrzydliwymi stworami, które zabiłeś w zamku Drachenfels? 

Walka  w  tak  zwanej  słusznej  sprawie  nie  dała  mi  nic  poza  ranami  i  cierpieniami. 

Dlaczego miałoby mnie  obchodzić, co dzieje się z cesarzem i  Imperium? Dopóki żyję i teraz, 
kiedy mam już za sobą ponad połowę życia, chcę dla siebie wszystkiego, co najlepsze. 

Słowa  Taungara  znalazły  odzew  w  umyśle  Konrada.  Tak  bardzo  przypominały  jego 

własne  rozważania.  Wszak  dla  niego  najważniejszym  zadaniem  było  ocalenie  Elyssy. 
Zastanawiał się, jaką cenę jest gotów zapłacić za jej bezpieczeństwo. Jeżeli ceną za dziewczynę 
byłoby życie cesarza, nie miał wątpliwości, że wybrałby Elyssę. Uświadomienie sobie tego faktu 
brzmiało  niemal  jak  herezja.  Ale  przecież  na  miejsce  Karla-Franza  przyszedłby  inny  cesarz. 
Ktokolwiek, kto występowałby w roli symbolicznej głowy państwa. Ale Elyssa była tylko jedna. 

Tego rodzaju myśli nie były jedynie czczymi dywagacjami. 
Gaxar spiskował przeciwko cesarzowi - a Elyssa była w tej samej podziemnej krypcie, w 

której był Szary Mag. 

Mówię ci to - ciągnął dalej Taungar - ponieważ nie chcę, abyś stracił w życiu tyle, co ja. 

Konrad pokręcił głową. 

Nie, nie. Musimy być w stanie robić jedno i drugie. Walczyć z Chaosem i realizować 

nasze własne cele. Jedno nie wyklucza drugiego. 

Nic nie rozumiesz. Jesteś bardzo podobny do mnie, Konradzie, do takiego, jakim byłem 

niegd

yś  -  mówiąc  te  słowa  Taungar  wpatrywał  się  uparcie  w  Konrada,  trzymając  oburącz 

przeguby rąk młodszego mężczyzny. - Musisz mi pozwolić, abym ci udowodnił, że mam rację. 
Przekonasz się, gdy zobaczysz dowód. 

Konrad nie tego oczekiwał. Zrozumiał, że nie uzyska od sierżanta pomocy. Był sam - jak 

zawsze. Tylko on jeden wiedział o Elyssie i dbał o jej los. Cokolwiek należało zrobić, tylko on 

background image

mógł i chciał podjąć taką próbę. 

Konrad szarpnięciem uwolnił ręce i wstał. 

- Wracam do koszar - 

oznajmił. 

-  B

yłoby  lepiej,  gdybyś  poszedł  ze  mną  -  powiedział  Taungar.  Nie  musiał  już  niczego 

dodawać. Konrad zdawał sobie sprawę, że sierżant musi wiedzieć o jego udziale we wczorajszej 
ucieczce z więzienia i że jeżeli tylko zechce, będzie mógł zadenuncjować Konrada. 

Sięgnął po kufel i napił się. Miał niewielki wybór. Był bez broni i chociaż uważał, że w 

razie  potrzeby  mógłby  dać  sobie  radę  z  Taungarem,  kolejna  śmierć  jeszcze  bardziej 
skomplikowałaby jego sytuację. 

Jegomość,  którego  odwiedzimy,  przypadkiem  jest  również  w  dobrych  stosunkach  z 

Mathiasem,  doradcą  Wielkiego  Teogonisty  -  oznajmił  Taungar.  -  Jeżeli  chcesz,  możesz  mu 
opowiedzieć swoją historię o uzurpatorze, a potem zostanie ona przekazana dalej zwykłą drogą 
służbową. To jedyny sposób, aby cię wysłuchano, któż bowiem uwierzyłby szeregowcowi albo 
nawet sierżantowi gwardii cesarskiej? 

Wypił ostatni łyk wina, a kiedy wstał, Konrad wreszcie mógł dokładnie zobaczyć wzór na 

jego złotej broszy. Przedstawiał dwie nagie kobiety splecione w uścisku. Taungar uśmiechnął się 
i dodał: 

Ale  sądzę,  że  zdołamy  ci  wytłumaczyć,  że  naprawdę  twój  interes  polega  na  czymś 

zupełnie innym. Możemy iść? 

Przecisnęli  się  przez tłum.  Taungar  szedł  pierwszy  i  w  pewnej  chwili  obejrzał  się,  aby 

sprawdzić,  czy  Konrad  idzie  za  nim.  W  tym  samym  momencie  zderzył  się  z  niosącą  kufle 
blondynką. Poślizgnęła się, taca wypadła jej z rąk, a zawartość kufli rozlała się na podłogę. W 
sali  na  chwilę  zapadła  cisza.  Ludzie  oglądali  się,  ale  wkrótce  znowu  rozległy  się  rozmowy, 
śmiechy i sprzeczki. 

Taun

gar  zaklął  i  wytarł  krople  piwa,  które  zmoczyły  mu  spodnie.  Obszedł  naokoło 

dziewczynę, która klęczała, podnosząc puste naczynia. 

Konrad zatrzymał się i spojrzał na służącą. Teraz nie przypominała mu już Krysten, ale 

raczej  jego  samego.  Przypomniał  sobie  wszystkie lata przepracowane w karczmie 
Brandenheimera. Był niewiele więcej niż niewolnikiem, bitym i kopanym za każdym razem, gdy 
w czymś zawinił, a nawet wtedy, gdy nie zrobił nic złego. 

- Trudi! - 

zawołał krępy, łysiejący mężczyzna, nadbiegając z drugiego końca karczmy. - 

background image

Coś ty narobiła? 

Niewątpliwie był to właściciel i Konrad domyślał się, że dziewczynę czeka lanie. Zrobił 

krok do przodu. Tego wieczoru równie dobrze cięgi może zebrać karczmarz. 

- Bardzo mi przykro, herr Runze - 

powiedziała. 

-  Mnie 

również  -  odparł  mężczyzna.  -  Eee,  mniejsza  z  tym.  To  były  tylko  zlewki.  Ta 

banda nie jest już w stanie o tej porze poczuć jakiejkolwiek różnicy. 

Runze odwrócił się i wrócił tam, skąd przyszedł. Konrad rozluźnił dłoń. Trudi spojrzała 

na niego, uśmiechnęła się jeszcze raz i przez moment znowu wyglądała jak Krysten - takie same 
włosy, twarz, oczy… 

Konrad odwrócił wzrok i wyszedł w noc za Taungarem. 

* * * 

Konrad  zastanawiał  się,  czy  mógłby  po  prostu  dyskretnie  odłączyć  się  do  Taungara  i 

porzucić służbę w gwardii cesarskiej, ale wiedział, że znalazłby się wówczas w gorszej sytuacji. 
Jeżeli nie powróci do pałacu, straci miejsce, z którego mógłby działać. Nie mógłby pozostać w 
mieście,  ponieważ  gwardia  poszukiwałaby  go  jako  dezertera.  Nie  miałby  dokąd  iść,  żadnych 
kontaktów,  pieniędzy  i  broni,  a  bez  tego  jego  szanse  odnalezienia  Elyssy  stałyby  się  jeszcze 

mniejsze. 

Fakt,  że  Taungar  wcale  nie  jest  lojalnym  gwardzistą,  mógł  się  okazać  korzystny  dla 

Konrada.  Słowa  sierżanta  świadczyły,  że  bierze  on  udział  w  jakiejś  przestępczej  działalności. 
Prawdopodobnie to właśnie miał na myśli, gdy twierdził, że od tej pory będzie działał, mając na 
względzie  tylko  własne  interesy.  Altdorf  był  portem,  zapewne  chodziło  więc  o  udział  w 
przemycie. Cła na niektóre importowane wyroby były bardzo wysokie i ci, którzy mieli możność 
dostarczania  takich  luksusów,  dorabiali  się  fortun.  A  członkowie  bandy  przemytników 
najprawdopodobniej lepiej znali podziemne miasto pod Altdorfem niż gwardia cesarska. 

Taungar  zapewne  prowadził  go  na  spotkanie  z  innym  zleceniodawcą,  szefem  tajnej 

organizacji, dla której pracował. Zrozumiałe, że taki człowiek zna doradcę Wielkiego Teogonisty 
kultu Sigmara, ponieważ bogaci i wpływowi ludzie często mniej szanowali prawo niż biedota. 
Konrad pamiętał słowa Litzenreicha, że układają oni prawo tak, aby działało na ich korzyść. Był 
skłonny przyznać mu rację. Gdyby bogaty obywatel został przyłapany na łamaniu prawa, jego 
sędziami  okazaliby  się  równi  mu  stanem,  którzy  zapewne  ukaraliby  go  w  możliwie  jak 
najłagodniejszy sposób.  Ale, oczywiście, nie dotyczyło to liczniejszej i  mniej zamożnej części 

background image

społeczeństwa.  Bez  względu  na  to,  jak  drobne  było  wykroczenie,  wymierzano  za  nie  bardzo 
surową karę - bolesną albo czasem nawet w najwyższym wymiarze. 

Żołd,  jaki  otrzymywał  Konrad  jako  członek  gwardii,  był  bardzo  niski,  a  poza  tym  nie 

mógł go otrzymać przed odsłużeniem miesiąca. Niezależnie od rozwoju wydarzeń wątpił czy w 
tym  momencie  będzie  jeszcze  w  Altdorfie,  ale  nie  miał  nic  przeciwko  zarobieniu  paru  koron. 

Najemnicy na 

północnej granicy zawsze marzyli o zrobieniu wielkiego majątku. Nawet Wilkowi 

takie  ambicje  finansowe  nie  były  obce,  o  czym  świadczyło  zorganizowanie  ekspedycji  w 
poszukiwaniu starego złota krasnoludów i klejnotów w zagubionej świątyni w górach Kislevu. 

W

ilk, Konrad i Anvila istotnie odnaleźli taką świątynię, ale nie było w niej ukrytego bezcennego 

skarbu, lecz horda jaskiniowych goblinów. 

Minęło już ponad pięć lat od momentu wzięcia Elyssy do niewoli. Konrad próbował nie 

myśleć o straszliwych katuszach, jakie z całą pewnością musiała przeżyć w tym czasie. Teraz, 
gdy wiedział, że dziewczyna wciąż jeszcze żyje, wszystkie zmysły nakazywały mu nie tracić ani 
chwili i natychmiast odnaleźć ją i uwolnić. Ale gdy rozważył tę sprawę logicznie, uświadomił 
sobie, że w porównaniu ze wszystkimi torturami, które dziewczyna zniosła do tej pory, kilka dni 
nie mogło uczynić specjalnej różnicy. 

Problem  polegał  na  tym,  że  Czaszkolicy  mógł  już  opuścić  miasto,  zabierając  ze  sobą 

jeńca.  Gdyby  tak  się  stało,  Konrad  już  byłby  się  spóźnił.  Gdyby  jednak  było  inaczej,  miał  w 
ciągu następnych dni szansę precyzyjnie wszystko przemyśleć i zaplanować. Gdyby udało mu się 
wytropić  stwora,  którego  nazywał  Czaszkolicym,  w  jaki  sposób  byłby  w  stanie  zabić  istotę, 
umiejącą wyciągnąć sobie strzałę z serca, nie pozostawiając nawet śladu rany? 

Pamiętał  doskonale  nienaturalnie  chudą  postać  zapewne  jedynego  człowieka  biorącego 

udział w napadzie i masakrze mieszkańców rodzinnej wioski. Tak ludzki, a zarazem tak obcy. 
Gdy  wtedy  wyszarpnął  ze  swojej  piersi  strzałę,  na  której  nie  widać  było  najmniejszego  śladu 
krwi, obejrzał uważnie  herb i dopiero później przełamał drzewce.  Ten  gest sprawiał wrażenie, 
jakby Czaszkolicy rozpoznał złoty znak. Podobnie Wilk, ujrzawszy herb na kołczanie Konrada, 
zachował się tak, jakby już go kiedyś widział. 

Idąc przez miasto obok Taungara, Konrad ziewał. Od dwóch nocy nie wysypiał się i czuł 

się wyczerpany. Nie był obecnie tak sprawny jak na granicy. Jego siły zostały nadszarpnięte w 

czasie wielotygodniowej niewoli u band

y  rabusiów  Kastringa,  a  uwięzienie  w  spiżowej  zbroi 

jeszcze  bardziej  nadwątliło  jego  witalność.  Minęły  niecałe  dwa  tygodnie  od  przybycia  do 

background image

Altdorfu. Służąc w gwardii, bardzo starał się odtworzyć swoje mięśnie i wytrzymałość. 

Rany,  które  odniósł  w  czasie  bitwy  stoczonej  pod  ziemią  z  karłowatymi, 

zwierzokształtnymi stworami, były jedynie powierzchownymi zadrapaniami i ugryzieniami. Ale 
takie,  pozornie  niewinne  obrażenia  często  okazywały  się  najgroźniejsze.  Ślina,  która  przy 
ugryzieniu przedostała się do krwi, mogła być trująca i zabić ofiarę wolno i bardzo boleśnie. Ale 
zęby i pazury mięsożerców zwyciężonych ubiegłej nocy przez Konrada chyba nie były pokryte 
taką  śmiercionośną  wydzieliną,  ponieważ  obrażenia  na  jego  lewym  ramieniu  i  dłoni  goiły  się 

bardzo dob

rze.  Gdy  pełnił  służbę  w  Kislevie,  niemal  stracił  ramię  z  powodu  gangreny,  która 

wdała  się  w  ranę.  Kończynę  ocalił  mu  wtedy  elf  obdarzony  magicznymi  zdolnościami 
uzdrawiającymi i od tej pory rany na lewej ręce Konrada goiły się o wiele szybciej niż na innych 
częściach ciała. 

Elyssa  również  dysponowała  ukrytą  mocą  uzdrawiającą.  Wyleczyła  obrażenia,  które 

odniósł zabijając atakującego ją zwierzołaka. Być może właśnie owe talenty magiczne ocaliły jej 
życie, gdy wioska została zdobyta przez siły Chaosu. 

Konrad  nie  lubił  przebywać  w  osadach  i  miastach.  Czuł  się  w  nich  zamknięty. 

Fortyfikacje  Altdorfu  sprawiały  wrażenie  stworzonych  po  to,  aby  trzymać  mieszkańców 
wewnątrz, a nie by uniemożliwić napastnikom wdarcie się do środka. Miał uczucie, że prawie 
każdy,  z  kim  się  tu  spotykał,  mógł  być  potencjalnym  wrogiem,  a  on  nie  był  w  stanie  go 
rozpoznać.  Na  granicy  nie  było  z  tym  problemów,  ale  w  mieście  sytuacja  wyglądała  zupełnie 
inaczej. W mieście nie było zwierzołaków, w każdym razie nie na powierzchni. Tu byli jedynie 
ludzie. Ale ludzie są najbardziej zdradzieckimi, najbardziej niebezpiecznymi przeciwnikami. 

Ze względu na swoje bogactwo Altdorf miał więcej złodziei i rabusiów niż każde inne 

miasto.  Główne  ulice  były  szerokie,  oświetlone  przez  całą  noc  i  regularnie patrolowane, ale 
Konrad wciąż nasłuchiwał, czy za jego plecami nie rozlegnie się na bruku odgłos kroków. Każdy 
łotrzyk, który podjąłby ryzyko, mógłby znaleźć coś więcej niż by się spodziewał. Tylko banda 
rzezimieszków  mogłaby  odważyć  się  napaść  na  dwóch  sprawnych  i  trzeźwych  mężczyzn.  Ale 
bandyci  niekoniecznie  musieli  odznaczać  się  zdrowym  rozsądkiem.  Konrad  rozglądał  się  więc 
wokoło  i  szerokim  łukiem  omijał  każdy  zaułek,  obok  którego  przechodzili.  Pozostawali  w 
północnym  rejonie  miasta,  kierując  się  w  stronę  handlowej  dzielnicy,  aż  w  końcu  ujrzeli  cel 
wędrówki. 

Dom  stał  na  szczycie  wzgórza  w  odległości  jakichś  dwustu  metrów  od  granic  miasta, 

background image

otoczony  białymi  murami,  będącymi  dokładną  kopią  murów  miasta.  Była  tam  również 
wewnętrzna  fosa,  którą  przekroczyć  można  było  po  zwodzonym  moście,  usytuowanym  za 
potężną, drewnianą bramą. Taungar dał znać o ich przybyciu, stukając ciężką, żelazną kołatką w 
kształcie legendarnego młota bojowego Sigmara, Ghalmaraza. 

Szczupły chłopiec, w wieku może piętnastu lub szesnastu lat, natychmiast otworzył drzwi 

i  skłonił  się  nisko,  wpuszczając  ich  do  środka.  Był  ubrany  cały  na  biało  -  pantofle,  obcisłe 
spodnie,  luźna  bluza,  okrągła  czapka,  wszystko  było  białe.  Poprowadził  ich  do  budynku 
znajdującego  się  pośrodku  otoczonego  murem  ogrodu.  Teren  oświetlony  był  lampami 
ozdobionymi  znakiem  słynnej,  dwuogoniastej  komety,  która  pojawiła  się  na  niebie  Starego 
Świata  w  chwili  narodzin  Sigmara.  Z  każdej  padał  podwójny  promień  światła,  ukazując 
urządzony z przepychem ogród. 

Znajdowało  się  tu  kilka  fontann.  W  środku  każdej  widniały  rzeźby  przedstawiające 

groteskowe postaci umierających orków i goblinów, a z ich ran tryskały strugi wody imitujące 
krew. Prawdopodobnie przedstawiały wrogów, którzy padli pod ciosami młota Sigmara podczas 

bitwy 

na Przełęczy Czarnego Ognia. Od fontann biegło kilka strumieni, wijących się meandrami 

po terenie parka Przerzucono przez nie mostki, będące miniaturowymi kopiami sześciu mostów 
Altdorfu.  Pomiędzy  tymi  strumykami,  wpadającymi  do  wewnętrznej  fosy,  leżały  wysepki 
porośnięte egzotycznymi drzewami i krzewami. Choć była już zima, na gałęziach niektórych z 
nich w dalszym ciągu wisiały owoce. 

Dom o białych ścianach i czerwonym dachu stał pośrodku ogrodu. Mury  wzniesiono z 

cegieł  z  motywem  podwójnej  komety.  Każda  z  dachówek  miała  kształt  podwójnej  głowicy 
bojowego młota, a okna - zarys ośmioramiennych gwiazd. Przed samym wejściem przerzucony 
był jeszcze jeden mostek. Sługa otworzył drzwi, skłonił się i gestem zaprosił Taungara i Konrada 

do hollu. 

Czy mogę zabrać wasze płaszcze, panowie? - zapytał kolejny sługa czekający w sieni. 

Konrad  uświadomił  sobie,  że  jest  to  dziewczyna,  identycznie  ubrana  i  w  podobnym 

wieku,  jak  poprzedni  służący.  Jej  włosy  wsunięte  były  pod  białą  czapeczkę.  Powiesiła  ich 
płaszcze  na  ozdobnym  wieszaku  i  poprowadziła  obu  gości  szerokim  korytarzem  o  ścianach 
wyłożonych  boazerią  z  ciemnego  drewna  i  obwieszonych  gobelinami  oraz  obrazami 
przedstawiającymi  rozmaite  zwycięstwa  Sigmara.  Kilka  kryształowych  kandelabrów  migotało 
płomykami  świec.  Dziewczyna  zastukała  do  drzwi  przy  końcu  hollu,  otworzyła  je,  po  czym 

background image

ukłonem zaprosiła Konrada i Taungara do środka. Znaleźli się obszernej komnacie. Stały w niej 
pod  ścianami  eleganckie  serwantki,  rzeźbione  skrzynie  i  najrozmaitszego  rodzaju  bogato 

zdobione meble. 

Rolf! To cudowne, że cię widzę! 

Taungara  powitał  mężczyzna,  który  pospieszył  im  na  spotkanie.  Był  przeciętnego 

wzrostu, ale miał zdecydowanie większy niż przeciętny obwód talii. Wydawał się ukrywać swoją 
tuszę pod luźną, jasnobłękitną szatą, ale jego wysiłki nie były uwieńczone jakimś szczególnym 
powodzeniem.  Musiał  mieć  około  pięćdziesiątki,  a  jego  tłuste  policzki  pokrywała  siatka 
popękanych  żyłek.  Włosy  miał  szpakowate  i  przerzedzone,  związane  na  karku  wstążką 
dopasowaną barwą do koloru szaty. W upierścienionej dłoni trzymał zdobiony rubinami srebrny 

puchar. 

Objął ramionami Taungara, przytulając mocno do siebie i całując w oba policzki. Konrad 

zastanawiał  się,  czy  gospodarz  pochodzi  z  Bretanii,  gdzie  mężczyźni  zachowywali  się  tak  w 

stosunku do 

innych mężczyzn. 

-  Witaj Wernerze - 

rzekł Taungar. - To jest Konrad, człowiek, o którym ci mówiłem - 

odwrócił się do swojego towarzysza. - A to Werner Zuntermein - przedstawił gospodarza. 

-  Ach, Konrad! - 

zawołał  Zuntermein,  kierując  się  w  jego  stronę.  -  Jakże  jestem  rad  z 

zawarcia tej znajomości. 

Konrad cofnął się, aby uniknąć uścisków, ale Zuntermein zamiast go objąć, podniósł rękę 

i pogłaskał Konrada po twarzy. 

Co się stało? Walczyliście? - westchnął i pokręcił głową. - Chłopcy zawsze pozostaną 

ch

łopcami - stał, wpatrując się w Konrada. - Jaki przystojny. A oczy, jakie niezwykłe! 

Konrad miał oczy różnego koloru. Jedno i drugie na pierwszy rzut oka było zielone, ale 

przyjrzawszy się bliżej, można się było zorientować, że lewe jest właściwie złote. Swego czasu 
różnica  nie  polegała  tylko  na  barwie.  Lewe  oko  ostrzegało  go  o  niebezpieczeństwo,  ponieważ 
często był w stanie zobaczyć nim to, co miało się stać i odpowiednio się przygotować. W miarę 
upływu lat ten dar proroczego widzenia stawał się coraz bardziej kapryśny i w końcu zniknął, 
gdy Litzenreich wydobył Konrada ze spiżowej zbroi. 

Konrad odchylił się do tyłu, aby uniknąć dotknięcia Zuntermeina 

Szkoda, że masz te szramy - dodał Zuntermein. - Ale, niestety, nic na tym świecie nie 

jest doskonałe. Siadajcie. Coś do picia? - nie czekając na odpowiedź strzelił palcami i kolejny 

background image

służący napełnił dwa puchary zdobione drogimi kamieniami. 

Konrad usiadł tak daleko od Zuntermeina, jak to było możliwe. Służący podał mu puchar, 

który był zapewne wart tyle koron, ile Konrad byłby w stanie zarobić przez pięć lat w gwardii 
cesarskiej Czymkolwiek zajmował się Zuntermein było to z całą pewnością dochodowe zajęcie. 
Służący  ubrany  był  w  tym  samym  stylu,  co  po  została  dwójka,  ale  Konrad  nie  był  w  stanie 
zorientować się, jakie płci jest ten trzeci. 

Rolf powiedział mi, że mógłbyś zostać jednym z nas - oznajmił Zuntermein, sadowiąc 

się na sofie, na której pomieściłoby się dwóch ludzi o normalnych wymiarach. 

Wyznawcą Sigmara? - zapytał Konrad. 

Niezupełnie - odparł Zuntermein. 

Konrad podniósł kielich do warg, korzenny aromat uderzył go w nozdrza. Domyślał się, 

że  blady  płyn  jest  bardzo  mocny,  a  moment  wymagał  zachowania  pełnej  sprawności  umysłu. 
Przez chwilę trzymał srebrny puchar przy ustach, udając że pije, a potem go opuścił. Taungar nie 
skończył w karczmie swojego wina, ale teraz łykał niezwykły napój, jakby umierał z pragnienia. 

Zna pan doradcę Wielkiego Teogonisty? - zapytał Konrad uznając, że nadeszła pora, aby 

przejąć inicjatywę. 

- Mathiasa? Tak, owszem. 

Ale wyjechał razem z cesarzem. 

Skaveni zamierzają zabić cesarza i zastąpić go sobowtórem. 

Zuntermein milczał przez kilka sekund. A potem wypił łyk wina i rzucił od niechcenia: 

- Doprawdy? 

- Tylko tyle ma pan do powiedzenia? Musimy ostrzec cesarza. 

Jeżeli wiesz o tym spisku, Konradzie i jeżeli nie jest on jedynie jakąś głupią pogłoską, 

jakich  wiele  ciągle  krąży,  jestem  pewien,  że  ci,  którzy  chronią  drogiego  Karla-Franza, równie 
dobrze zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Wszak tydzień bez przynajmniej tuzina zagrożeń 
jego osoby jest doprawdy bardzo nudny. Nie obawiaj się, cesarz jest najdokładniej pilnowanym 
człowiekiem w Starym Świecie. 

„Jeżeli ochrona cesarza przejmuje się swoimi obowiązkami w takim samym stopniu, jak 

Taungar i Zuntermein, to Karl-

Franz ma poważne kłopoty” - pomyślał Konrad, ale nie odezwał 

się ani słowem. W końcu musiał myśleć o sprawach ważniejszych niż los cesarza. Upił łyk wina, 
które okazało się rzeczywiście tak mocne, jak oczekiwał. Przełknął je powoli, czując jak ciepło 
spływa gardłem i promieniuje przez całe ciało. Zauważył, że Taungar podsuwa swój pusty puchar 

background image

służącemu, aby go ponownie napełnił. 

Mam  wrażenie,  że  służyłeś  w  Kislevie?  -  zapytał  Zuntermein.  -  Byłeś  tam  w  czasie 

oblężenia Praag? 

Konrad dwukrotnie skinął głową. 

Poznałeś  już  świat  lepiej  niż  większość  ludzi  w  ciągu  całego  życia  -  mówił  dalej 

Zuntermein. - 

To znaczy, prawdziwy świat. Wiemy, jaki jest, co się dzieje i będzie działo. My… 

leniwym ruchem ręki wskazał Konrada, Taungara i siebie. - Wiemy. I możemy to wykorzystać. 

- A co to takiego? 

- Chaos - 

stwierdził Zuntermein. 

Konrad nie odpowiedział. 

- Pustkowia Chaosu - 

dodał Zuntermein, kołysząc zawartością pucharu i wpatrując się w 

nią. - Co twoim zdaniem tam robiłeś, Konradzie? Broniłeś granicy przed najeźdźcami z północy? 
Powstrzymywałeś  Chaos?  Ale  Chaosu  nie  można  zatrzymać  przy  pomocy  zbrojnej  siły, 
ponieważ nie ma on granic. Jest jak powietrze, którym oddychamy. Znajduje się wszędzie. Tutaj 

- w Cesarstwie, w Altdorfie - 

podniósł głowę i spojrzał Konradowi w oczy. - W tym pokoju. 

Konrad  popatrzył  na  Taungara,  który  się  nie  odezwał.  Uśmiechał  się  tylko  i  popijał 

przyprawione wino. 

-  Powietrze, którym oddychamy - 

powtórzył  Zuntermein.  -  Chaosu potrzebujemy tak 

samo jak powietrza do oddychania. To jest jedno i to samo. 

Konrad  odstawił  puchar  na  intarsjowany  stolik  i  zaczął  podnosić  się  z  miejsca,  ale  się 

rozmyślił.  Wyjście  stąd  byłoby  czczym  gestem,  ponieważ  nie  miał  dokąd  pójść.  Postanowił 
towarzyszyć  Taungarowi,  więc  teraz  musiał  pozostać  i  wysłuchać,  co  Zuntermein  miał  do 
powiedzenia, chociaż, podobnie jak wcześniej w karczmie, nie takiej rozmowy się spodziewał. 
Czuł, że jest spokojny, rozluźniony i nic mu nie grozi. Równie dobrze mógł pozostać i skończyć 

swój napój. 

Niektórzy  wierzą,  że  ludzkość  jest  tworem  Chaosu  -  kontynuował  Zuntermein.  -  I 

dlatego właśnie ludzie są jego najlepszym sługami. Ale Chaos służy także i nam, a nagrody, które 
daje, są nit do pogardzenia. 

Konrad roześmiał się krótko, pogardliwie. 

Nie szydź z tego, Konradzie - rzekł Zuntermein spokojnie. - Ja już zostałem dotknięty 

Chaosem. 

background image

Co ma to znaczyć? - zapytał Konrad, ale znał już odpowiedź. 

Zuntermein również zdawał sobie z tego sprawę. Uśmiechnął się do Konrada i wypił łyk 

wina. 

Nie możesz z tym walczyć, Konradzie. Jesteś częścią Chaosu, a on częścią ciebie. 

- Czego pan chce? 

Możemy nawzajem sobie pomóc, Konradzie. Przyłącz się do nas. W twoim życiu było 

tak wiele bólu. Nadeszła pora na zadośćuczynienie. Nadszedł czas na radość, na przyjemności. 

- Nie - za

protestował Konrad, wstając z miejsca. - Nie sądzę abyśmy mieli jeszcze jakiś 

temat do omówienia, herr Zuntermein. 

-  Wernerze, nazywaj mnie Wernerem - 

gospodarz  również  się  podniósł.  -  Miałem 

nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi, Konradzie. 

A więc pomylił się pan. 

Przynajmniej nie rozstawajmy się jako wrogowie. 

Zuntermein wyciągnął prawą dłoń, Konrad odruchowo odpowiedział tym samym gestem i 

uścisnęli sobie ręce w wojskowy sposób, ściskając dłonią przegub. Ręka Zuntermeina stawała się 

cieplejsza, ba

rdzo  ciepła,  podczas  gdy  przegub  Konrada  był  coraz  zimniejszy.  Próbował  się 

uwolnić,  ale  bez  skutku.  Całe  ramię  miał  unieruchomione  i  całkowicie  pozbawione  sił 
życiowych. 

Zuntermein był czarownikem… 

- Wiem, gdzie ona jest - 

oznajmił i puścił rękę. 

Konra

d zatoczył się do tyłu i zaczął rozcierać lodowatą prawą rękę lewą dłonią, starając 

się z powrotem ją ożywić. 

- Kto? - 

spytał Konrad wiedząc, że odpowiedź może być tylko jedna. 

Ta, o której myślisz. 

Gdzie jest? Zaprowadź mnie do niej! 

-  To nie takie proste, Konradzie - 

Zuntermein  zamknął  oczy  i  dotknął  czoła  czubkami 

palców  prawej  dłoni.  -  Jednak  może  uda  się  coś  załatwić  -  otworzył  oczy  i  się  uśmiechnął.  - 
Istotnie, mógłbyś ją spotkać… jeżeli obiecasz przyjść na jedno z naszych spotkań towarzyskich i 
poważnie rozważyć możliwość przyłączenia się do nas. 

Zrobię wszystko, co powiesz, wszystko, co zechcesz. 

Cieszę się - odparł Zuntermein. - Rolfie, odprowadź Konrada. W ciągu kilku dni przyślę 

background image

wiadomość. 

Taungar wstał i podszedł do drzwi, które służący przed nim otworzył. Konrad wyszedł w 

ślad za nim do hollu. 

W dalszym ciągu rozcierał swoje przedramię, czując jak odrętwienie stopniowo ustępuje. 

Chciał zadać jeszcze wiele pytań, ale nie wiedział, od czego zacząć. 

- Za kilka dni - sze

pnął Zuntermein i pocałował go w lewy policzek. Konrad cofnął się w 

samą porę, aby uniknąć drugiego całusa. 

background image

Rozdział czwarty 

Kolejny świt, kolejne rozwinięcie cesarskich sztandarów wysoko nad pałacem, stolicą i 

Imperium. Konrad spoglądał na północ, gdzie mógł dostrzec czerwony dach domu Zuntermeina. 

Nigdy nie wierz czarownikowi… 

Ale właściwie nie miał wyboru. Odnalezienie Elyssy na własną rękę było beznadziejnym 

przedsięwzięciem. 

Tylko raz zdradził komuś imię dziewczyny. Stało się to wtedy, gdy Wilk oglądał czarny 

kołczan, a Konrad wyjaśnił mu, że dostał go od Elyssy. 

Dotykając  Konrada,  Zuntermein  poznał  jego  najtajniejszą  myśl  -  o Elyssie -  i to 

wykorzystał. Chciał go skłonić, by się do niego przyłączył, ale równie dobrze mógł kłamać. Skąd 

bowiem 

mógł  wiedzieć,  gdzie  jest  Elyssa?  Konrad  miał  zamiar  wrócić  do  domu  Zuntermeina. 

Gdyby okazało się, że dziewczyny tam nie ma - wyjdzie natychmiast - ale przedtem zemści się na 

czarowniku. 

Kilka dni. Zuntermein powiedział, że za kilka dni coś będzie wiedział. 
Konrad  zerknął  na  stojącego  na  baczność  Taungara,  salutującego  rozwijanym  właśnie 

bogato haftowanym sztandarom. Sierżant zwerbował go do gwardii cesarskiej, a teraz zamierzał 
zrobić z nie go wyznawcę Chaosu… 

Czy  Zuntermein  istotnie  był  czcicielem  Chaosu?  Konrad  raczej  w  to  wątpił.  Pamiętał 

Kastringa i jego pogański oddział. W ciągu minionych lat zetknął się z niezliczoną liczbą innych 
fanatyków. Znał cenę ich bluźnierczej wiary. Kosztowała ich wszystko. Przekształcali się, stając 
na wpół zwierzętami, na wpół ludźmi, zmieniając w końcu w zwierzołaków, prawdziwe twory 

Chaosu, zdeformowane na duszy i na ciele. 

Może  rzeczywiście  za  tą  szacowną  fasadą,  w  domu  ozdobionym  świętymi  symbolami 

Młota Sigmara, mieszkał wyznawca Chaosu. Bardzo prawdopodobne, że była to najnowsza moda 
wśród bogaczy w Altdorfie. Taungar wplątał się w tę sprawę być może dlatego, że można było na 
niej zrobić pieniądze. 

Potrzebuję trochę gotówki - powiedział Konrad do sierżanta, gdy ponownie jako ostatni 

opuszczali mury obronne. - A 

także przepustkę. Muszę dziś wyjść na miasto. 

Taungar  spojrzał  na  niego.  Pamiętał  słowa  Zuntermeina  -  chociaż  nie  mógł  wiedzieć, 

kogo czarownik miał na myśli, mówiąc „ona” - i zdawał sobie sprawę, że Konrad musi powrócić. 
Skinął głową. 

background image

Pięć koron ci wystarczy? - zapytał. - Mogę zwolnić cię ze służby dziś po południu. 

Konrad skinął głową i po ranku poświęconym na ćwiczeniu walki na topory wyszedł z 

pałacu. Tak jak poprzedniego wieczoru, był ubrany w cywilne ubranie, ponieważ nie wykonywał 
żadnych oficjalnych czynności. 

Przeszedł przez Altdorf, czując taki sam niepokój, jak ubiegłej nocy. Wolałby się znaleźć 

zupełnie gdzie indziej, wszędzie, byle nie w największym mieście Cesarstwa. 

Jedynym miastem, w którym przebywał dłużej, było Praag, ale znalazł się tam w zupełnie 

innych okolicznościach. Zdobyte i zajęte przez oddziały Chaosu Praag zostało odbite, po czym 
zrównano je z ziemią i odbudowano od nowa. Większość budynków Altdorfu było więc o wiele 
starsza. Ulice stolicy przebiegały według planu przyjętego tysiące lat temu, a niektóre domy stały 

w miejscach, które zamieszkiwano bez przerwy od czasów Sigmara. 

A  jednak  nie  budynki,  bez  względu  na  ich  wiek,  wywierały  szczególny  wpływ  na 

Konrada; ani ulice, ani zaułki, wybrukowane na pradawnej ziemi, która od wieków nie widziała 
słonecznego  światła.  Cały  ciężar  historii  przypominał  przytłaczające  Konrada  opary.  Miał 
wrażenie, że nie może się ruszyć, nie wpadając na kogoś. Nawet gdy nikogo nie było w pobliżu, 
duchy z tak wielu tysiącleci zdawały się przegradzać mu drogę. W porównaniu z tym miastem 
nawet ponure, zaśnieżone równiny Kislevu były o wiele przyjaźniejsze. 

Być może to tylko wielkie skupisko ludzi wywierało na nim tak niepokojące wrażenie. 

Przypomniał sobie, co powiedział Zuntermein: że ludzie są tworami Chaosu… 

Czy taka była prawda? W takim razie istniało tu największe skupisko energii Chaosu, z 

jakim kiedykolwiek się zetknął. Nic też dziwnego, że takie okazały się jego reakcje. 

A skoro Konrad sam był teraz stworzeniem Chaosu, a podobieństwa się odpychają… tak 

przynajmniej stwierdził kiedyś Litzenreich. Czy nie dlatego właśnie siły Chaosu były podzielone 
i  nieustannie  ze  sobą  walczyły?  Wszak  legiony  przeklętych  bóstw  toczyły  ze  sobą  bezustanne 
wojny. Bez przerwy trwała bitwa jednej armii zła przeciwko drugiej. 

Litzenreich uważał, iż zło nie jest synonimem Chaosu. Chaos po prostu istniał, a ludzie 

jedynie  warunkowali  jego  byt.  Litzenreich  porównywał  Chaos  do  wody,  a  Zuntermein  do 
powietrza, ale Konrad nie wierzył ani jednemu, ani drugiemu. 

Był uwięziony wewnątrz zbroi ze spiżu - zbroi Chaosu, co oznaczało, że został skażony 

Chaosem. Litzenreich uwolnił go z metalowego więzienia, ale użył w tym celu spaczenia… Mag 
przy znał potem, że tajemnicza substancja w rzeczywistości pochodził z pustkowi i uważa się, iż 

background image

jest przyczyną wszelkich mutacji i właśnie ona stworzyła zwierzołaków. 

Konrad był więc podwójnie przeklęty. 
A Zuntermein to wyczuł. 
Konrad  był  pewien,  że  czarownik  wykorzystał  swe  magiczne  zdolności. 

Najprawdopodobniej  również  majątek  zdobył  dzięki  nim,  a  nie  kultowi  Chaosu.  Tego  rodzaju 
związek  wpłynąłby  przecież  na  jego  wygląd.  Także  czary  pozwoliły  mu  przeniknąć  w  myśli 
Konrada i umożliwiły tak szybkie odnalezienie Elyssy – jeżeli istotnie tego dokonał. 

Starając się - aczkolwiek bez większego sukcesu - nie myśleć o dziewczynie i o tym, co 

może zdarzyć się w ciągu kilku następnych dni, próbował skupić się na innej sprawie. Przybył 
przecież do Altdorfu z jednego powodu: tarczy, którą posługiwał się Srebrne Oko, gdy walczyli 

pod Middenheimem. 

Konrad chciał wiedzieć gdzie skaven znalazł tarczę. Miał również nadzieję, 

że dowie się czegoś o złotym herbie. Był to problem, który intrygował go ponad dziesięć lat, od 
chwili gdy Elyssa dała mu łuk, strzały i dziesięć strzał w kołczanie z czarnej, karbowanej skóry. 
A teraz wreszcie pojawiła się okazja… 

* * * 

Poza  Pałacem  Cesarskim  i  Katedrą  Sigmara,  Kolegium  Heraldyczne  było  najstarszym 

budynkiem, jaki Konrad kiedykolwiek widział. Mieściło się na tyłach domów, w zaułku, który 
niegdyś musiał być o wiele szerszy. Przesmyk między domami był tak ukryty, że początkowo 
wcale go nie zauważył. W rezultacie musiał się cofnąć krętą, boczną ulicą. Wszystkie pozostałe 
budynki  w  sąsiedztwie  były  budowane  i  odbudowywane  wiele  razy,  natomiast  pradawne 

kolegium zapad

ło się do połowy w ziemię, jakby uświadamiając sobie swój wiek i próbując się 

ukryć.  Przez  wieki  wyrzucane  przez  mieszczan  śmiecie  i  odpadki  nagromadziły  się  grubą 
warstwą, aż poziom jezdni się podniósł, a niższe piętra kolegium stały się sutereną. Dach pokryty 
był  gontem  i  dachówkami,  z  których  każda  wydawała  się  innego  rozmiaru  i  barwy,  swoją 
różnorodnością pokazując, jak wiele razy dach był remontowany. Wszystkie mury, łuki i szczyty 
były przekrzywione. Cały  budynek pochylił się ze starości, jak kaleka,  któremu jakimś cudem 
udało się przetrwać pomimo zniekształcających go zmian. 

Konrad  zszedł  po  wydeptanych  stopniach  i  zastukał  do  drzwi.  Niżej  istniał  jeszcze 

przynajmniej jeden poziom - 

Konrad  zauważył,  że  drzwi  były  osadzone  w  dawnym  oknie. 

Drewno osypy

wało się  pod dotknięciem palców. Nikt nie odpowiedział, popchnął  więc drzwi, 

które otworzyły się ze skrzypieniem zardzewiałych zawiasów, a potem wszedł w mrok. 

background image

W środku pachniało jednocześnie kurzem i wilgocią. Konrad odczekał kilka sekund, aby 

jego oczy 

przywykły  do  ciemności.  W  oddali  dostrzegł  migoczące  światło  i  ruszył  w  jego 

kierunku  wąskim  korytarzem.  Podłoga  była  nierówna,  ściany  powykrzywiane.  Gdy  wzrok 
Konrada  przyzwyczaił  się  już  do  braku  światła,  zauważył,  że  wzdłuż  całego  korytarza 

umieszczono tablice - 

niektórej okrągłe, inne w kształcie stylizowanej tarczy, a na każdej z nich 

znajdował  się  odmienny  wzór.  Uświadomił  sobie,  że  są  to  herby,  setki  herbów,  a  widząc,  jak 
farba na nich wyblakła lub się osypała, wywnioskował, że musiały być bardzo stare. Na ścianach 
dostrzegł kilka luk w miejscach, skąd tarcze spadły i niczego już tam nie umieszczono. 

Przyglądając  się  im,  nastąpił  na  coś,  co  pękło  pod  jego  ciężarem.  Pochylił  się,  aby 

obejrzeć  dokładniej  ten  przedmiot.  Była  to  jedna  z  brakujących  tarcz  przedstawiająca  srebrny 
krzyż na czerwonym tle z jakimiś czarnymi sylwetkami ptaków myśliwskich w jednym z pól. 
Pozostałych trzech figur nie był w stanie rozpoznać, ponieważ gdy nadepnął tarczę farba odpadła. 
Odłożył dwa przerdzewiałe kawałki i ponownie ruszył w stronę światła. 

Korytarz  rozszerzał  się,  tworząc  większe  pomieszczenie.  Ściany,  od  sufitu  do  podłogi, 

zastawione były tysiącami stojących na półkach książek. Regały zostały ściśle wypełnione, a inne 
książki  piętrzyły  się  w  stosach  na  podłodze.  Nic  nie  było  tu  proste,  półki  wyginały  się  pod 
rozmaitymi kątami, nawet sterty książek na podłodze nie stały pionowo, ale przechylały się w 
różne strony, Wszystko pokryte było kurzem i pajęczynami, zupełnie jakby od wieków niczego 

tu nie ruszano. 

A jednak w 

samym  środku  pokoju,  przy  biurku  pełnym  dokumentów  i  rękopisów 

sypiących  się  na  podłogę,  siedziało  dwóch  ludzi.  Pomiędzy  nimi  stała  latarnia.  Byli  tak  zajęci 
badaniami, iż wydawało się, że nie dostrzegają gościa. Przeglądali rozmaite księgi, robiąc notatki 
na leżących przed nimi kartach pergaminu. 

- Dobry wieczór - 

odezwał się Konrad. W niezwykłej ciszy biblioteki jego głos zabrzmiał 

bardzo głośno. 

Żaden z mężczyzn przez kilka sekund nie zwracał na niego uwagi, aż wreszcie młodszy 

podniósł  głowę.  Młodszy  w  porównaniu  ze  swoim  kolegą,  ponieważ  miał  mniej  więcej 
sześćdziesiąt  lat  i  siwe  włosy,  jakby  przyprószone  kurzem.  Ten  drugi,  wyglądający  na 
przynajmniej o trzydzieści lat starszego, dalej zajmowali się swoją pracą. 

Przyszedł pan w sprawie ścieków? - zapytał młodszy bibliotekarz. 

- Nie - 

odparł Konrad. - W sprawie herbu. 

background image

Mężczyzna westchnął, przesuwając okulary na czubek nosa i przetarł oczy. 

Szkoda.  Wie  pan,  na  najniższym  poziomie  są  trzy  stopy  wody  i  sytuacja  może  się 

jedynie pogorszyć. Niektóre utracone materiały są bezcenne, po prostu nie do zastąpienia. 

- A herb? - 

przypomniał mu Konrad. 

Przyszedł  pan  w  niewłaściwe  miejsce.  Tutaj  są  archiwa.  Jeżeli  chce  pan  kupić  herb, 

musi pan pójść do nowego budynku. 

Byłem tam i przysłano mnie tutaj. 

„Nowy budynek” miał przynajmniej dwieście lat. Był w zdecydowanie lepszym stanie i 

pracowało w nim więcej ludzi. Gdy urzędnik przy pierwszym biurku usłyszał, o co Konradowi 
chodzi,  pokręcił  tylko  głową,  a  następnie  skierował  go  do  starego  kolegium.  Za  swoje  usługi 
zażądał koronę. 

- O co chodzi? - 

spytał archiwista, przesuwając okulary z powrotem na miejsce. 

Chciałbym, żeby mi pan objaśnił pewien herb. Może pan to zrobić? 

Wie  pan,  że  będzie  pan  musiał  zapłacić?  Mamy  obowiązek  pobierać  opłatę  za nasze 

opinie. 

Mogę zapłacić - potwierdził Konrad, podrzucając na dłoni cztery korony. 

Archiwista wziął kawałek papieru, a potem gestem przywołał Konrada. Starszy skryba w 

dalszym  ciągu  nie  podnosił  głowy.  Siedział  pochylony  nad  leżącym  na  biurku  pergaminem, 
zaglądając od czasu do czasu do znajdującej się obok niego potężnej księgi. 

Może  mi  pan  opisać  ten  klejnot?  Bardzo  dokładnie,  z  każdym  szczegółem.  Niektóre 

herby są tak podobne do innych, że tylko specjalista może ustalić różnicę. 

- Rysunek jest bardzo prosty. 

To,  co  wydaje  się  proste  dla  laika,  może  okazać  się  bardzo  skomplikowane  dla 

specjalisty. 

Konrad spojrzał na skrybę, którego twarz pozostała jednak zupełnie obojętna. 

Zacznijmy więc od tynktur. 

- Od czego? 

- No, wie pan, od barw heraldycznych - 

mężczyzna wskazał ręką szereg sterczących przed 

nim gęsich piór. 

Konrad w tym momencie zorientował się, że są one zanurzone w kałamarzach z tuszami o 

różnych barwach. 

background image

Są tylko dwie - oznajmił Konrad. - Złota i czarna. 

- My nazywamy je or i sable

A rysunek przedstawia parę skrzyżowanych strzał… 

- Czyli fleche en croix

…i pomiędzy nimi dłoń w pancernej rękawicy. 

Poing maille

Strzały i rękawice są złote. Cała reszta jest czarna. Przynajmniej zazwyczaj. 

- Zazwyczaj? 

- Na 

strzałach wzór jest odwrócony. Strzały są z czarnego drewna z wąską złotą obwódką 

koło upierzenia, a rysunek został wycięty w złocie tak, że widać pod spodem drewno. 

A więc fleches, jest sable dans or, zamiast or dans sable

- Skoro tak pan twierdzi. 

Gdzie pan widział ten herb? Na ecusson

- Na czym? 

- Na tarczy. 

Tak. Złoto na czarnym. Podobnie na łuku i kołczanie. 

-  Archet  i  carquois  - 

mężczyzna  sporządził  kolejną  notatkę,  a  potem  zaczął  zadawać 

dalsze pytania. - 

Pod jakim kątem są strzały? Czy ich groty skierowane są w górę, czy w dół? I 

czy są bardzo duże w stosunku do drzewców? A czy upierzenie jest bardzo duże w proporcji do 
drzewców?  Z  której  ręki  jest  pięść,  dexter  czy sinister!  Czy  widać  palce?  Z  której  strony  jest 

kciuk? Jak w stosunku 

do  czubków  strzał  umieszczona  jest  podstawa  pięści?  Jak  do  długości 

strzał ma się rozmiar pięści? 

Odpowiedział  na  wszystkie  pytania  tak  precyzyjnie,  jak  tylko  potrafił,  a  skryba  każdą 

odpowiedź  notował  na  papierze.  Konrad  zastanawiał  się,  ile  czasu  wymagałoby  sporządzanie 
opisu, gdyby herb był bardziej skomplikowany. 

- Dobrze - 

mężczyzna wziął następny kawałek papieru i z szeregu kałamarzy wyjął pióro. 

Minutę później zapytał: - Czy tak wyglądał? 

Gestem  poprosił  Konrada,  aby  przyjrzał  się  temu, co robi. Czarnym atramentem 

naszkicował na białym papierze strzały i pięść w pancernej rękawicy. Wyglądały dokładnie tak, 
jak je Konrad zapamiętał. 

- Tak jest. 

background image

Zapewne  jest  dosyć  stary.  Późniejsze  herby  są  zazwyczaj  bardziej  skomplikowane, 

częściowo  z  estetycznych  powodów,  a  częściowo  dlatego,  że  wszystkie  podstawowe  wzory 
zostały już wykorzystane. 

- Nie ma takiego herbu. 

Tym  razem  odezwał  się  starszy  mężczyzna.  Odłożył  swoje  pióro  oraz  księgę,  którą 

studiował.  Wstał  z  trudem  i  spojrzał  na  ilustrację  sporządzoną  przez  towarzysza.  Był 
przygarbiony, jakby wciąż ślęczał nad pracą, przechylał się też na bok, chociaż wcale nie sięgał 
po  ciężki  tom.  Sprawiał  wrażenie,  jakby  sam  nadał  sobie  kształt  najlepiej  pasujący  do  układu 
biblioteki. Albo być może pracował tu tak długo, że jego ciało wykrzywiło się i powyginało pod 
nieubłaganym ciśnieniem czasu, tak samo jak kolumny i cegły kolegium. 

Ale przecież go widziałem - zaprotestował Konrad. 

Mógł  pan  widzieć  ten  sam  wzór  na  różnych  częściach  uzbrojenia  -  odparł  młodszy 

mężczyzna  obserwując,  jak  jego  kolega  wolno  kuśtyka  przez  pomieszczenie.  -  Ale to nie 
oznacza, że są elementem herbu. 

Czy nie może pan sprawdzić? Poszukać w jednej z waszych ksiąg? 

-  Nie ma takiej potrzeby. Herr  Renemann jest encyklo

pedią, jeżeli chodzi o heraldykę. 

Jeżeli stwierdził, że nie ma takiego herbu, to znaczy, że taki herb nie istnieje. 

Ale przecież nie może znać wszystkich. 

- Jednak zna. 

A jeśli to bardzo stary herb, taki, który już nie jest używany? 

Wtedy też istnieje. Wie pan, rodzina może wymrzeć, ale jej herb pozostaje. Mamy go 

gdzieś w naszych aktach. 

- W takim razie pochodzi spoza Imperium. 

Nie.  Nasze  dane  obejmują  cały  Stary  Świat  od  Albionu  do  Księstw  Granicznych,  od 

Kislevu do Królestw Estalijskich. Ni

e chcemy ryzykować pomyłki i nadania w Altdorfie herbu, 

który być może już należy, na przykład, do jakiegoś szlachetnego domu w Magritcie. Chociaż te 
sprawy nie są już w kompetencji mojego wydziału - mężczyzna pokręcił ze smutkiem głową. - 

Herb, który pan 

opisał, nie istnieje. Jeżeli jednak pan chce, może pan podjąć niezbędne kroki, aby 

powołać go do życia. Jesteśmy w stanie spowodować, że taki herb zostałby nadany panu i pana 
potomkom. W dalszym ciągu możemy to robić - rozpromienił się na tę myśl, kiwając głową z 
aprobatą. 

background image

Konrad  był  całkowicie  pewien,  że  Renemann  się  myli.  Pięść  w  pancernej  rękawicy  i 

skrzyżowane strzały nie mogły być zwykłymi ozdóbkami na częściach uzbrojenia. 

- Chyba jednak nie skorzystam - 

rzekł. - Ile jestem panu winien? 

- Dwie korony? 

Konrad położył dwie monety na lewej dłoni mężczyzny. 

Wspomniał  pan  o  wymarłych  rodach.  Czy  przechowujecie  dane  o  herbowych 

rodzinach? 

- Tak. 

Chcę dowiedzieć się czegoś o rodzinie Kastringów. 

Skąd pochodzili? 

- Z wioski w Ostlandzie niedaleko miasta Ferlangen. 

Była to jego własna wioska, w której żył odkąd sięgał pamięcią, chociaż nigdy nie miał 

wrażenia, że jest z nią naprawdę związany. Jeżeli wioska miała jakąś nazwę, Konrad nigdy jej nie 
poznał. On sam również nie miał imienia, dopóki nie nadała mu go Elyssa Elyssa, której rodowe 
nazwisko brzmiało Kastring. 

Skryba  przesunął  okulary  na  czubek  nosa  i  spojrzał  nad  nimi  powoli  przypatrując  się 

bibliotecznym  regałom.  Po  raz  pierwszy  wstał  ze  stołka  i  zrobił  krok  w  stronę  najbliższego 

szeregu r

egałów.  Przez  kilka  chwil  wodził  po  nich  wzrokiem,  a  potem  odwrócił  się  w  stronę 

regału koło wejścia. Stał zdecydowanie za daleko, aby odczytać słowa, tam gdzie jeszcze były 
widoczne  na  grzbietach  ksiąg,  Można  było  odnieść  wrażenie,  że  spodziewa  się,  iż  znajdzie 
właściwy informator nie ruszając się z miejsca. 

- Aha! - 

rzekł, jakby zorientował się dokładnie, w którym tomie znajduje się genealogia 

Kastringów.  Podszedł  do  odległych  półek  i  skinieniem  ręki  dał  znak  Konradowi,  aby  szedł  za 

nim. 

-  Tutaj  -  oznaj

mił  mężczyzna,  gdy  dotarli  do  wypełnionych  książkami  półek.  -  Pięć 

rzędów  od  tej,  siódmy,  ósmy  i  dziewiąty  wolumin  od  tej  odwróconej  do  góry  nogami  w 

czerwonej oprawie. Widzisz? 

Zatytułowana Chron Ost XXXVI, Jul-Kel

Mężczyzna spojrzał na Konrada i kiwnął głową. 

Niech ją pan stamtąd zdejmie, dobrze? Jest pan chyba zręczniejszy ode mnie. 

Żaden ze znajdujących się w sąsiedztwie tomów nie miał choćby podobnego tytułu. Jakby 

background image

książki w całej bibliotece były ustawione bez żadnego systemu. Ta, którą wymienił skryba, stała 
zbyt  wysoko,  by  do  niej  dosięgnąć,  więc  Konrad  rozejrzał  się  wokoło,  poszukując  drabiny. 
Musiała tu być, ponieważ tylko przy jej pomocy można było dotrzeć do górnych półek. 

-  Niech pan skorzysta z tego - 

poradził  mężczyzna,  wskazując  na  stertę  książek  obok 

siebie. 

Jeżeli tak pan sobie życzy. 

Konrad wspiął się na jeden z niższych stosów książek, a potem na wyższy, wykorzystując 

rozsypujące się stare tomy zamiast stopni. W dalszym ciągu nie mógł sięgnąć tam, gdzie chciał. 
Postawił więc jedną stopę na książkach znajdujących się na najbliższej półce, sięgnął do góry i 
zdołał wsunąć czubki palców pod grzbiet potrzebnego tomu. Wyciągał go powoli, cal po calu. 
Schwycił go, gdy spadał, a potem zeskoczył na podłogę. 

- Trzymamy 

tu kopie jedynie współczesnych materiałów - poinformował skryba. Położył 

tom na szczycie stosu rozpadających się książek i otworzył na pierwszej stronie. - Oryginały są w 
nowym budynku. Ten prawdopodobnie wymagał uzupełnień, ale trudno się temu dziwić. Mamy 
pewne  braki  personalne,  jak  zapewne  mógł  pan  zauważyć  -  zaczął  kartkować  księgę.  -  Jest… 

Kastring. 

Na górnej części karty narysowany był herb, który Konrad poznał bez trudu - niebieska, 

ułożona poziomo ręka, rozdzielająca dwie połowy tarczy. Na górnym polu przedstawiono dwie 
wieże połączone murem z blankami - czerwone na białym tle. Na dolnym prawym znajdował się 
sygnet,  srebrny  na  purpurowym  tle,  a  umieszczony  na  nim  herb  był  powtórzeniem  całego 

klejnotu Kastringów. 

Zamek  i  pierścień  -  skomentował  bibliotekarz  kręcąc  głową.  -  Podoba  mi  się  to,  że 

klejnot na pierścieniu musi maleć w nieskończoność. Ale czego chciał się pan dowiedzieć? 

Konrad  stał  przy  nim  i  czytał  wpis,  który  kończył  się  w  dolnej  części  strony.  Księga 

istotnie wymagała aktualizacji. Nie wspomniano w niej, że dwór Kastringów został spalony, a 

rodzina wymordowana. 

Według  tego  -  zauważył  -  Kastring  miał  trzech  synów  -  Wilhelma, Sigismunda i 

Friedricha. A co z córką? 

Pozwoli pan, że popatrzę - palec mężczyzny przesunął się po drzewie genealogicznym 

rodu. - 

Szlachetnie urodzony Wilhelm Kastring. Ożenił się z Ulricą Augenhaus z Middenheimu. 

Proszę zwrócić uwagę, że najstarszy syn nazwany został imieniem ojca, Rodzinna tradycja. Dwaj 

background image

inni synowie… 

- Dlaczego nie wspomniano o córce? Poni

eważ była najmłodsza i nie zdążono jej wpisać? 

Możliwe, choć wątpię. Widzi pan, z genealogicznego punktu widzenia córki nie są zbyt 

ważne.  Jedynym  zadaniem  kobiety  jest  dostarczać  synów.  To  oni  zachowują  nazwisko  i 
przedłużają  ród,  Córki  uważane  są  często za niepotrzebny zbytek -  od chwili urodzin do 
zamążpójścia,  ponieważ  aby  małżeństwo  doszło  do  skutku,  rodzinie  pana  młodego  należy 
wypłacić posag. Ale nawet jeśli istotnie w rodzinie Kastringów była jakaś córka, powinno się ją 
zapisać. Dla porządku. Czy to wszystko? 

Konrad skinął głową. Mężczyzna zamknął księgę i położył na niej rękę. 

Proszę  ją  tu  zostawić.  Trzeba  ją  uaktualnić.  Może  któregoś  dnia…  -  wzruszył 

ramionami. 

Konrad  ponownie  odliczył  monety.  Bibliotekarz  przetarł  ręce,  by  oczyścić  je  z  kurzu i 

brudu. Konrad dał mu cztery korony. Rozważał, czy nie poprosić o rysunek tajemniczego herbu, 
skoro już za niego zapłacił, ale zrezygnował. 

Dziękuję - rzekł mężczyzna i włożył monety do kieszeni bluzy. - Jeżeli kiedykolwiek 

będzie pan czegoś od nas potrzebował, chętnie służymy informacją. 

Cała  ta  wizyta  nic  nie  dała.  Udowodniono  mu  tylko,  że  Elyssa  i  herb  w  ogóle  nie 

istniały… A przecież wiedział, że i w jednym, i w drugim przypadku nie jest to prawda. 

Jest pan całkowicie pewien, że nie ma takiego herbu? 

Jeżeli istnieje - odparł bibliotekarz - to nie pieczętuje się nim żaden człowiek. 

Żaden człowiek… 
Słowa  te  dźwięczały  echem  w  myślach  Konrada  przez  dwa  następne  dni.  Bibliotekarz 

prawdopodobnie miał na myśli sztandary i proporce, którymi posługiwali się wojownicy Chaosu, 
ale Konrad  wiedział, że wszystkie te flagi i znaki zawierały bluźnierczy  symbol bóstwa, które 
czcili członkowie danego oddziału. Skrzyżowane strzały i pięść w pancernej rękawicy nie były 
skażone takim bałwochwalstwem. 

Gdy wk

rótce po napadzie Konrad powrócił do swojej wsi, jedynymi śladami istniejącego 

tu  kiedyś  życia  były  wypalone  w  ziemi  zarysy  budynków.  Pan  Wilhelm  i  pani  Ulrica  musieli 
zginąć  w  piekle,  które  pochłonęło  ich  dwór,  i  aż  do  przedwczoraj  Konrad  sądził,  że  Elyssa 
straciła życie razem z rodzicami. 

Jej bracia o wiele wcześniej opuścili dolinę, aby zrobić karierę w świecie i jeden z nich 

background image

stał  się  później  dręczycielem  Konrada  w  czasie  długiej  i  nużącej,  wędrówki  z  Kislevu  do 

Cesarstwa. 

Konrad  stał  się  jeńcem  bandy  wyznawców krwawego boga Khorne’a, której szlak, 

znaczony śmiercią i zniszczeniami, sięgnął daleko poza granice Północnych Pustkowi. Sprawcą 
jego niewoli był Gaxar. Udający człowieka Szary Mag oszukał Konrada, a potem ogłuszył. Gdy 
Konrad nieco później odzyskał zmysły, okazało się, że jest ofiarą przeznaczoną dla łowcy dusz. 
Ale przywódca krwiożerczej bandy ciągle nosił herb Kastringów na swojej zbroi. Konrad poznał 
go i to ocaliło mu życie - przynajmniej na jakiś czas. 

Bez  względu  na  to,  czy  był  to  Wilhelm,  Sigismund  czy  Friedrich,  zaczął  już  płacić 

wysoką  cenę  za  swoją  występną  wiarę.  Twarz  i  ciało  Kastringa  uległy  przemianie,  z  czaszki 
wyrastały rogi, skórę pokryło futro, a zęby zmieniły się w kły. 

Jego banda maruderów była zbieraniną bestii, ale to Konrada traktowano jak zwierzę w 

klatce,  dręczono  i  torturowano.  W  końcu  wywarł  straszliwą  pomstę,  zabijając  dziesiątki 
psiogłowych  mutantów  podczas  krwawej  bitwy,  która  mogła  zaćmić  nawet  ich  ponure 
ceremonie.  A  ostatnim,  który  zginął,  był  sam  Kastring,  nadziany  na  kopię  Konrada  -  kopię 
rycerza ze spiżu… 

Kastring  w  rozmowie  o  Elyssie  stwierdził,  że  nie  jest  ona  jego  prawdziwą  siostrą. 

Prawdopodobnie też Elyssa nie zdawała sobie sprawy, że z jej pochodzeniem wiązały się jakieś 
wątpliwości. Kastring nie znał dokładnie szczegółów, ale utrzymywał, że Elyssa była tylko jego 
siostrą  przyrodnią  -  jeżeli  w  ogóle  istniały  między  nimi  jakieś  więzy  krwi.  Być  może  mówił 
prawdę i mogło to tłumaczyć, dlaczego jej imię nie zostało wpisane w rodowe spisy Kastringów. 

Elyssa  znalazła  łuk  i  strzały  głęboko  w  podziemiach  dwom,  Konrad  zapytał  więc 

Kastringa, czy zna herb przedstawiający pięść w pancernej rękawicy i skrzyżowane strzały. 

„Może elfa? - zastanawiał się Kastring. - Może jakoś związany jest z elfami?” 

Czy Konr

ad widział więc fragmenty elfiego uzbrojenia? Czy Srebrne Oko posługiwał się 

teraz  tarczą  elfów?  Elfy  były  równie  wysokie  jak  ludzie  i  być  może  Konrad  nauczył  się 
łucznictwa, korzystając z ich broni? 

Ludzie i elfy mogli wydawać wspólne potomstwo, a więc może ojciec Elyssy był elfem? 
Żaden człowiek… 
Słowa te rozbrzmiewały w myślach Konrada przez następne dwa dni… A potem nadeszło 

wezwanie Zuntermeina. 

background image

Rozdział piąty 

Dom zdawał się dziś całkowicie odmieniony. 
Z  zewnątrz  wyglądał  dokładnie  tak  samo,  jak przed trzema wieczorami. Konrada i 

Taungara  wpuścił  w  obręb  zewnętrznych  murów  ten  sam  ubrany  na  biało  służący,  który 
poprowadził  ich  przez  iluminowany  ogród.  Szli  miniaturowymi  mostkami  nad  krętymi 
strumieniami, aż do drzwi domu. 

Natomiast wnętrze uległo całkowitemu przekształceniu. 
Młoda służąca oczekiwała na nich w holu i dzisiaj od razu było widać, że jest kobietą. 

Biała liberia znikła zastąpiona przez różową, jedwabną szatę, odsłaniającą prawą pierś. Nie miała 
czapki i widać było, że jej włosy również są różowe. Były ufarbowane i rozpuszczone, sięgały do 
połowy pleców. Przypominała Konradowi kogoś lub coś, chociaż nie był w stanie przypomnieć 

sobie, co to takiego. 

Czy mogę zabrać wasze ubrania, panowie? - zapytała. 

Kilka dni temu dom był bardzo cichy, teraz wypełniał go gwar. Z pomieszczeń wzdłuż 

całego  korytarza  dobiegały  odgłosy  śmiechu  i  rozmów,  a  rytm  wielkiego  bębna  zdawał  się 
wstrząsać  całym  budynkiem  do  fundamentów.  Dziwny,  słodki  zapach  przesycał  powietrze 
zamglone  wijącymi  się  cieniutkimi  smugami  różnokolorowych  dymów.  Nie  było  najmniejszej 
wątpliwości,  że  odbywa  się  jedno  ze  spotkań  towarzyskich  Zuntermeina.  Liczbę  gości  można 
było  ocenić  widząc  wieszak  pełen  ubrań.  Nawet  na  podłodze  leżały  stosy  różnej  odzieży,  nie 
tylko płaszczy. 

Ko

nrad  zdjął  kurtkę  i  podał  służącej,  która  niedbale  rzuciła  ją  na  ziemię.  A  potem 

zauważył, że Taungar nie poprzestał na zdjęciu płaszcza. Dalej zrzucał kolejne części ubrania. 

- Wszystko - 

powiedział, dając Konradowi znak ręką, żeby się rozebrał. 

Był już nagi. Miał na sobie jedynie swoje kosztowności, zapewne noszone zawsze, nawet 

pod mundurem. Powyżej łokci znajdowały się dwie srebrne bransolety z wygrawerowanymi na 
ich powierzchniach skomplikowanymi znakami, a do złotego łańcucha na szyi umocowany był 

w

isior  w  takim  samym  kształcie.  Był  to  krąg  ze  sterczącym  z  niego  czymś,  co  przypominało 

wychyloną  w  prawo  rękojeść  miecza,  której  górna  część  tworzyła  mniejszy  krąg.  Konrad 
widywał  ten  znak  na  proporcach  i  sztandarach  wielu  oddziałów  diabolicznych  wojowników, z 
którymi walczył i których zabijał na granicy. 

Służąca  podała  Taungarowi  szatę  podobną  do  tej,  którą  miała  na  sobie,  ale  w 

background image

pastelowobłękitnym kolorze. Nałożył ją przez głowę. 

- Dalej! - 

odezwał się do Konrada. - Nie bądź taki wstydliwy! 

Niechęć Konrada do pozbycia się odzieży wynikała z faktu, że oznaczałoby to rozstanie 

się ze sztyletem, który ukrył za cholewą prawego buta, oraz drugim, zatkniętym za pasek spodni. 

Był  prawie  pewien,  że  Zuntermein  zwabił  go  tu  pod  fałszywym  pretekstem.  Mało 

prawdop

odobne, aby dziś w nocy Elyssa znalazła się w tym domu. Ale gdyby tak się stało, dalsze 

działania Konrada byłyby oczywiste: musiał z nią uciec. W jaki sposób miał tego dokonać, nie 
bardzo jeszcze wiedział, ale niewątpliwie broń mogła się przydać. 

Ale Elys

sa  mogła  się  pojawić  jedynie  za  pozwoleniem  Czaszkolicego  -  który zapewne 

również byłby tu obecny. 

Konrad starał się nie myśleć o takiej możliwości. Postać Czaszkolicego w dalszym ciągu 

mroziła mu krew w żyłach. Tamtego dnia, gdy rodzinna wioska została zniszczona przez bandę 
maruderów, Konrad był świadkiem wielu okropnych widoków, ale obraz niewiele różniącej się 
od szkieletu postaci Czaszkolicego, przechodzącej go bez szwanku przez płomienie pożerające 
dwór Kastringów, był z nich najstraszliwszy. 

Przez 

następne  lata  Konrad  zetknął  się  z  wieloma  jeszcze  bardziej  zdumiewającymi 

przejawami odporności.  Widział stwory porąbane do tego stopnia, że mogły jedynie pełzać na 
pokrwawionych  kikutach  nóg  lub  macek,  ale  wciąż  nie  chciały  umierać;  widział  obcięte 
kończyny,  które  zdawały  się  żyć  własnym  życiem  i  stawały  się  nowymi  żołnierzami  wrogich 
hord; obserwował, jak martwi wstają i wracają do walki przeciwko żywym, chociaż ich gnijące, 
pełne robaków ciało odpadało od kości, gdy kuśtykali do boju. 

Ale mimo to, wciąż prześladowało go wspomnienie Czaszkolicego. Wiele zjawisk, które 

widział,  i  spraw,  z  którymi  się  zetknął,  często  napawało  go  lękiem.  Strach  jednak  pomagał 
wojownikowi w czasie bitwy, wyostrzając jego zmysły i reakcje. Najeźdźcy zdawali się nie znać 

strac

hu,  ponieważ  wszelkiego  rodzaju  ludzkie  uczucia  były  im  obce.  Nigdy  się  nie  bali,  ale  i 

nigdy nie byli dzielni. Odnosiło się wrażenie, że żyją po to, aby walczyć i ginąć, zabijać i być 
zabijanymi. Często wydawało się, że nie ma dla nich znaczenia, kto cierpi, jeżeli tylko w walce 
padały ofiary. Najeźdźcy zabijali bez wyboru, sojusznika czy wroga, i nie obchodziło ich nawet 
to, że mordowano ich samych. 

Konrad wolałby jednak stawić czoło całemu legionowi takich berserkerów, niż ponownie 

spotkać się z Czaszkolicym… 

background image

Elyssa była najważniejszą osobą w jego życiu. Bez niej w dalszym ciągu byłby nikim i 

zapewne  już  by  nie  żył,  ponieważ  nie  uciekłby  podczas  masakry  wioski.  Czaszkolicy  był 
najstraszliwszą istotą, jaką kiedykolwiek widział. Świadomość, że Elyssa tak długo przebywała 
w jego niewoli, była wręcz odrażająca. 

Dlatego Konrad miał przy sobie dwa ukryte sztylety. Miał niewielką nadzieję, że uda mu 

się ich użyć, ale musiał podjąć taką próbę. Jeżeli bowiem Czaszkolicy zdołał przeżyć trafienie 
strzałą  w  serce,  cios  nożem  będzie  dla  niego  równie  nieszkodliwy  jak  ugryzienie  pchły  dla 

smoka. 

Ale  nie  miał  wyboru,  musiał  postąpić  zgodnie  z  poleceniem  Taungara.  Konrad  zdjął 

ubranie, wsuwając drugi sztylet za cholewę lewego buta, i nałożył długą, jedwabną szatę. Była 
jaskrawo  żółta  i  -  podobnie  jak  szaty  Taungara  i  służącej  -  skrojona  w  taki  sposób,  że 
pozostawiała odsłoniętą prawą pierś. Czuł się idiotycznie w tym stroju, ale jego samopoczucie 
nie miało żadnego znaczenia. Trzy dni temu powiedział Zuntermeinowi prawdę - dla Elyssy jest 

gotów na wszystko. 

Tego  wieczora  świece  w  kandelabrach  były  czerwone  i  widmową  poświatą  oświetlały 

korytarz, przez który  prowadziła ich dziewczyna. Gobeliny i obrazy  na ścianach również były 
inne  niż  poprzednio.  Zamiast  zwycięstw  Sigmara,  największego  bohatera  ludzkości, 
przedstawiały  najbardziej  wyuzdane  sceny,  na  jakie  mógł  zdobyć  się  zdeprawowany  ludzki 
umysł. 

Konrad  nigdy  dotąd  nie  widział  tak  wielu  obrzydliwych  obrazów  i  z  trudem  mógł 

uwierzyć,  że  tego  rodzaju  ohydne  perwersje  można  było  wymyślić,  a  co  dopiero  wykonać. 
Mężczyźni,  kobiety,  zwierzęta  połączeni  w  najbardziej  wyuzdanych  formach  kopulacji.  Każda 
scena  obrzydliwsza  od  poprzedniej.  Obrazy  przedstawiały  chyba  to,  jak  stworzona  została 
ohydna  rasa,  znana  pod  nazwą  zwierzołaków.  Dowodziły  one,  że  istotnie  jej  członkowie  byli 
bękarcim potomstwem powstałym z rozpustnych związków pomiędzy ludźmi a bestiami. 

Rolf! Konrad! Jakże się cieszę, że przyjęliście moje zaproszenie. 

Był  to  Zuntermein,  chociaż  Konrad  rozpoznał  go  z  trudem.  Gospodarz  miał  na  sobie 

zwiewną  szafranową  szatę,  odsłaniającą  prawą  pierś.  Pierś  kobiety.  Nie  ulegało  jednak 
wątpliwości,  że  całe  ciało  Zuntermeina  jest  ciałem  mężczyzny,  mimo  że  wargi  miał 
uszminkowane, a popękane żyłki na policzkach ukryte zostały pod warstwą różu. Z płatków uszu 
zwisały  długie  kolczyki,  których  wzór  był  identyczny  z  widniejącym  na  wisiorze  Taungara. 

background image

Gospodarz  - 

tłusty,  jaskrawo  ubrany,  z  siwymi  włosami  przykrytymi  żółtą  peruką  -  stanowił 

karykaturę szczupłej służącej. Dziewczyna pozostała na zewnątrz i zamknęła za nimi drzwi. 

Zuntermein  uścisnął  Taungara  i  ucałował  go  w  oba  policzki.  Konrad  cofnął  się,  aby 

uniknąć tych serdeczności, i szybko obrzucił spojrzeniem pomieszczenie. 

Teraz jesteśmy sześciorgiem - oznajmił Zuntermein, gestem ręki wskazując pozostałe 

osoby.  - 

Sześć razy sześć - pierścienie na jego palcach błysnęły  w płomieniach świec, a wino 

przelało się przez krawędź kryształowego kielicha. 

- Czy ona jest tutaj? - 

zapytał Konrad. 

Cierpliwości, drogi chłopcze. Noc jest jeszcze młoda. Jedzmy, pijmy i weselmy się. A 

jeżeli będziesz dobry, jeżeli będziesz naprawdę  dobry, wtedy… -  Zuntermein uśmiechnął się i 
odwrócił, wciąż obejmując Taungara za ramiona. 

Wszyscy w pokoju byli ubrani w takie same stroje. Ich kolory trudno b

yło rozróżnić w 

szkarłatnym  świetle.  Wydawało  się,  że  jest  tu  tyle  samo  mężczyzn,  co  kobiet,  chociaż  trudno 
było to ustalić. 

Młody  służący,  który  w  czasie  poprzedniej  wizyty  podawał  im  przyprawione  wino, 

wręczył teraz ozdobne puchary zdjęte z zastawionej tacy. Konrad wciąż nie był w stanie ustalić 
czy  jest  to  mężczyzna,  czy  kobieta.  Odsłonięta  prawa  pierś  wyglądała  niewątpliwie  jak  pierś 
mężczyzny, ale błękitne włosy sługi były długie i ufryzowane, twarz pokryta pudrem i różem. 
Konrad  miał  już  odmówić  napoju,  ale  uznał,  iż  najlepiej  będzie  udawać,  że  przyłączył  się  do 
zabawy. Wziął puchar i przyłożył go do ust, ale przez zaciśnięte wargi nie przedostała się ani 

kropla. 

Był to ten sam pokój, w którym znajdował się poprzednio, ale również zmieniony nie do 

po

znania.  Eleganckie  meble  zniknęły,  a  na  ich  miejscu  znalazły  się  jedwabne  poduszki 

zaścielające  podłogę.  Na  ścianach  wisiały  długie  aksamitne  draperie.  Dudnienie  dobiegało  od 
strony dwóch bębnów, w które uderzał gołymi dłońmi potężny, łysy mężczyzna. W rogu, obok 
niego,  siedziała  drobna  kobieta,  która  szarpała  struny  harfy.  Instrument  ten  wydawał  się  nie 
pasować do tak hałaśliwego akompaniamentu, ale mimo to rytm owego dziwnego duetu posiadał 
hipnotyczną moc. 

Wokół rozlegały się dźwięki, unosiły zapachy, roztaczały widoki. Konrad wprawdzie nie 

ulegał pokusom, ale czuł, że jego zmysły zostały niemal przytłoczone tym, co działo się naokoło. 
Powietrze  było  gęste  od  woni  najrozmaitszych  egzotycznych  substancji.  Rozpoznawał  korzeń 

background image

omamów,  a  także  wiele  innych  zakazanych  aromatów.  Czuł  się  coraz  bardziej  oszołomiony 

samym oddychaniem tym powietrzem. 

Wszyscy  rozmawiali  i  śmiali  się,  tańczyli  i  całowali.  Tymczasem  Konrad  wciąż 

pozostawał tylko obserwatorem. Wędrował po pokoju udając, że pije, i starając się, aby jego brak 
zaangażowania w jak najmniejszym stopniu rzucał się w oczy. 

W  tym  czasie  dźwięki  stawały  się  głośniejsze,  zapachy  intensywniejsze,  widoki  coraz 

bardziej nieprzyzwoite. 

- Konrad! - 

zawołał jeden z podpitych biesiadników, klepiąc go w plecy. - To jest życie, 

co? 

Popatrzył na uśmiechniętą twarz, która pojawiła się tuż przy jego twarzy. Wydawała się 

znajoma.  Spróbował  wyobrazić  ją  sobie  pod  hełmem  gwardii  cesarskiej  i  wreszcie  poznał 
człowieka,  który  go  zaczepił.  Był  to  kapitan  Holwald,  oficer,  który  dowodził  pocztem 
podnoszącym każdego ranka cesarskie sztandary nad pałacem. Konrad zastanawiał się, jak wielu 

innych gwardzistów jest tu obecnych. 

- Tak jest, panie - 

przytaknął. 

-  Panie? Panie! - 

Holwald  roześmiał  się  i  wino  pociekło  mu  strużką  po  brodzie.  -  Tu 

wszyscy jesteśmy sobie równi, Konradzie, Mów mi Manfred. A jak ty masz na imię, Konradzie? 

To właśnie moje imię. I nazwisko. Moje jedyne nazwisko. 

-  A oto Sybille - 

oznajmił Holwald, wskazując kobietę u swego boku. - Przywitaj się z 

Konradem Konradem, Sybille. 

Wysoka, jasnowłosa i bardzo kobieca Sybille na nagiej piersi miała wytatuowany ten sam 

runiczny  znak,  który  posiadali  wszyscy  z  wyjątkiem  Konrada.  Była  zdecydowanie  mniej 
odurzona niż jej towarzysz. Zlustrowawszy z nieukrywanym podziwem Konrada, spojrzała mu w 
oczy i uśmiechnęła się. 

Przynieś  mi  jeszcze  coś  do  picia,  Manfredzie  -  poleciła,  nie  spojrzawszy  nawet  na 

Holwalda. 

Kapitan odszedł chwiejnym krokiem, a Sybille przysunęła się bliżej Konrada. 

Werner wie, jak urządzić dobrą zabawę - powiedziała. 

Konrad kiwnął głową. Zabawa, dobre sobie. Spotkanie gwałtownie przekształcało się w 

wieczór  rozpusty,  który  mógł  być  traktowany  jako  dziwaczna  orgia  bogatych  i  znudzonych 
mieszkańców stolicy, ale nie miał nic wspólnego z Chaosem. Po prostu zaspokajali swoje niskie 

background image

instynkty,  oddając  się  dostępnym  dziś  wieczór  hedonistycznym  przyjemnościom,  ponieważ 
później będą musieli znowu nałożyć ubrania i powrócić do zwykłych, szacownych zajęć. 

A czego innego się spodziewał? Podniósł do ust puchar i tym razem wypił łyk. Płyn był 

gęsty  jak  śmietanka,  rzeczywiście  mocny,  jak  się  spodziewał,  a  gdy  go  przełknął,  miętowy 
posmak rozgrzał mu usta i gardło. 

Próbowałeś  tego?  -  spytała  Sybille,  biorąc  go  za  rękę  i  prowadząc  przez  pokój.  -  Są 

cudowne. Musz

ę  poprosić  kuchmistrza  Wernera  o  przepis  -  wskazała  srebrną  tacę  na  stole  i 

zaczerpnąwszy z niej dłonią nieco potrawy podniosła ją do ust. 

Nie, dziękuję - odparł Konrad, poznając danie. 

Jego  głównym  składnikiem  były  grzyby,  chętnie  jedzone  przed  bitwą  przez niektórych 

żołnierzy  na  granicy.  Twierdzili,  że  dzięki  nim  są  odporni  na  rany.  Być  może,  ponieważ 
rzeczywiście niewielu, którzy spożyli taki posiłek, odnosiło jakiekolwiek rany - zazwyczaj ginęli. 
Niektórzy twierdzili, że grzyby zmieniają ich zdolność postrzegania i pozwalają lepiej wyczuć 
niebezpieczeństwo.  Konrad  uważał,  że  jest  akurat  odwrotnie.  Ich  zmysły  ulegały  takiemu 
przytępieniu, że nie obchodziło ich, czy zostaną zabici. Grzyby sprawiały, że niewiele różnili się 
od zwierzołaków. 

-  Chyba ni

ezbyt  się  rozluźniłeś,  Konradzie  -  stwierdziła  Sybille,  nie  wypuszczając  ręki 

Konrada ze swojej dłoni. 

Była wyjątkowo ładna i wrażenia tego nie psuły nawet zielone włosy. Konrad zorientował 

się,  że  w  innej  sytuacji  mógłby  ją  nawet  uznać  za  pociągającą.  Sybille  musiała  zauważyć,  że 
patrzy  na  nią  w  szczególny  sposób,  ponieważ  nagle  pochyliła  się  do  przodu  i  go  pocałowała. 
Konrad poczuł ciepło jej nagiej piersi na swoim ciele i nie opierał się, przynajmniej do chwili, 
gdy w czasie pocałunku próbowała mu wcisnąć do ust nieco grzybów. 

Cofnął  się,  pijąc  kolejny  łyk  wina.  Trzymał  puchar  między  nimi,  jakby  naczynie  było 

tarczą, a Sybille nieprzyjacielem, którego trzeba poskromić. 

Daj mi trochę twojego wina - powiedziała. Konrad podał jej swój puchar. - Ale nie tak - 

odsunęła od siebie kielich. - Najpierw ty się napij. Chcę je spróbować z twoich ust. 

Pokręcił głową i wreszcie uwolnił rękę, nie chcąc nawet jej dotykać. 

Jesteś między przyjaciółmi - powiedziała Sybille. - Wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi - 

rozej

rzała się. - Dlaczego nie mielibyśmy się przyłączyć do zabawy? 

Konrad zauważył, że on i Sybille byli właściwie jedynymi osobami, które jeszcze stały. 

background image

Teraz w pokoju panowała niemal całkowita cisza. Wszyscy byli zajęci czymś zupełnie innym. 
Nieważne było, kto legł z kim. Dobosz i harfistka nie grali już na instrumentach, ale robili coś 
całkowicie odmiennego. Trzeci służący znajdował się w objęciach kogoś o równie nieokreślonej 
płci. Taungar udowadniał, że służąca o różowych włosach potrafi coś więcej niż tylko prowadzić 
gości przez pałacyk. Nawet kapitan Holwald w czasie krótkiej rozłąki z Sybille zdołał znaleźć 
sobie inne partnerki. Ale nigdzie nie było ani śladu Zuntermeina, który powinien łatwo rzucać się 
w oczy. Jego nieobecność zaniepokoiła Konrada. 

Dłonie Sybille zaczęły błądzić po jego ciele. Odpychał ją, początkowo łagodnie, potem 

bardziej zdecydowanie. Wzruszyła ramionami, odwróciła się i szybko znalazła gorące przyjęcie 

gdzie indziej. 

Bez  względu  na  to  czy  Zuntermein  był  czarodziejem,  czy  nie,  nadeszła  pora,  by  go 

odnaleźć  i  stawić  mu  czoło.  Konrad  ruszył  przez  pokój  do  miejsca,  gdzie  za  atłasowymi 
draperiami ukryte były drzwi. 

W tej samej chwili opadła zasłona po drugiej stronie pokoju, Podczas pierwszej wizyty 

Konrada była tam ściana, która teraz jednak zniknęła, odsłaniając ukryte pomieszczenie. 

I Zuntermeina. Stał na podwyższeniu przed wielkim posągiem swojego występnego boga, 

a przy nim znajdowała się dziewczyna - bezbronna i naga. 

Nie była jednak Elyssą. 
W  przeciwieństwie  do  dziewczyny  na  podwyższeniu,  Elyssa  była  wysoka,  szczupła  i 

długonoga.  Jej  włosy  były  grube,  proste  i  kruczoczarne;  dziewczyny  natomiast  krótkie,  jasne, 
delikatne i falujące. Oblicze Elyssy było owalne, nos dość wydatny i prosty, ta zaś miała okrągłą 
twarz, mały i zadarty nos. Oczy Elyssy były tak czarne, że tęczówka i źrenica niemal nie różniły 
się barwą, a nie piwne. 

Przed Konradem stała nie Elyssa. 
To była Krysten…! 

* * * 

Nieco później, zanim Konrad zdołał zareagować na ten widok, od tyłu mocno schwyciły 

go ramio

na, całkowicie unieruchamiając. 

Ogromny  posąg  przedstawiał  istotę  na  wpół  męską,  na  wpół  żeńską.  Lewa  strona  jego 

humanoidalnego  ciała  posiadała  męskie  cechy,  podczas  gdy  prawa  należała  niewątpliwie  do 
kobiety. Na jego czaszce znajdowały się dwie pary rogów, sterczące spomiędzy długich, złotych 

background image

włosów.  Postać,  ubrana  w  strój  z  jasnego  aksamitu  nałożonego  na  kaftan  kolczy,  trzymała  w 
lewej dłoni jaspisowe berło, a w lewej mały sztylet. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Niemal sparaliżowany Konrad popatrzył na monstrualny posąg. Był zarazem odpychająco 

brzydki, a jednak, w jakiś paradoksalny sposób, piękny. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Wszyscy, którzy przed paroma zaledwie sekundami z zapałem uczestniczyli w orgii, teraz 

klęczeli i jak bluźnierczą modlitwę wyśpiewywali dwie sylaby imienia swojego duchowego pana 
i władcy. 

To  właśnie  oni  tworzyli  świętokradcze  zgromadzenie,  tu  właśnie  znajdowała  się 

bałwochwalcza świątynia, a Zuntermein był pogańskim kapłanem. 

Czaro

wnik  w  dalszym  ciągu  miał  na  sobie  ten  sam  strój  jak  poprzednio,  ale  już  nie 

wyglądał  w  nim  komicznie.  Zmienił  się  w  plemiennego  szamana  odzianego  w  rytualne  szaty. 
Świecidełka,  które  miał  na  sobie,  stały  się  magicznymi  talizmanami,  makijaż  -  barwami 

wojen

nymi,  peruka  była  identycznej  barwy  jak  złota  grzywa  jego  pana  i  stanowiła  oznakę 

religijnej władzy. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

- Slaanesh… 

Slaanesh,  jedno  z  najpotężniejszych  bóstw  w  panteonie  Chaosu,  był  panem rozkoszy, 

bogiem hedonizmu i cielesnego pożądania. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Konrad  znał  to  imię  i  przypomniał  sobie,  że  symbol  obojnaczego  bóstwa  stworzono  z 

połączenia starodawnego znaku męskości i znaku kobiecości - koła ze strzałą skierowaną do góry 
i w prawo oraz koła z umieszczonym na nim krzyżem. Ten właśnie motyw widniał na biżuterii 
wiernych albo ich tatuażach. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Ołtarz bóstwa rozwiązłości i deprawacji dominował nad postacią Zuntermeina i piętrzył 

się groźnie nad jego bezbronną ofiarą. 

Krysten stała z opuszczoną głową przed śpiewającym tłumem. Wokół szyi miała owinięty 

łańcuch, a Zuntermein trzymał w dłoni jego drugi koniec, jakby była jakimś dzikim zwierzęciem, 
które musiał poskromić 

background image

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Zuntermein uniósł dłoń i śpiew umilkł. 

Dotrzymałem obietnicy - oznajmił, spoglądając w dół, na Konrada. - Wiem, że byłbyś 

rozczarowany, gdybym tego nie zrobił. 

Konrad wierzył, że Krysten nie żyje, że zginęła tak samo jak pięć lat temu Elyssa. Sądził, 

że obie zostały zabite w Sigmarzeit, pierwszego dnia lata. Dzisiaj w nocy miał nadzieję zobaczyć 
Elyssę. A teraz, wiedział, że obie kobiety żyją… Przynajmniej na razie… 

Zauważyłem,  że  sprawiasz  wrażenie,  jakby  nasza  gościnność  niezbyt  przypadła  ci  do 

gustu - 

rzekł Zuntermein, jakby on i Konrad byli zupełnie sami i prowadzili prywatną rozmowę. - 

Być  może  nie  mamy  do  zaproponowania  niczego,  co  mogłoby  ci  się  spodobać.  Mogę  to 

zrozu

mieć. Każdy ma inne upodobania, jedni bardziej wyrafinowane, inni mniej. Ale pragniemy 

dostarczać naszym gościom takich przyjemności, jakich najbardziej pragną. Teraz już nie masz 
żadnych wymówek, Konradzie. Posiadamy dokładnie to, czym możemy cię kusić. 

Słysząc  imię  Konrada,  Krysten  po  raz  pierwszy  się  poruszyła.  Uniosła  lekko  głowę  i 

popatrzyła przed siebie. Gdy ujrzała Konrada, jej oczy rozszerzyły się i zrobiła krok do przodu. 
Mogła  przesunąć  się  tylko  tyle,  ponieważ  łańcuch  ograniczał  jej  ruchy.  Wyciągnęła  do  niego 
ręce. 

- Konradzie - 

szepnęła błagalnie. - Konradzie. 

Puść  ją!  -  wrzasnął  i  po  raz  pierwszy  zaczął  wyrywać  się  z  uścisku  ramion, 

trzymających go za kark i kończyny. Prawie nie mógł się poruszać, zupełnie jakby całe jego ciało 
też skrępowane było łańcuchami. Jego przeciwnicy byli mistrzami w obezwładnianiu. Byli wśród 

nich Taungar i Holwald. 

Nie bądź głupi - oznajmił Zuntermein. - Zadałem sobie wiele trudu z twojego powodu, 

Konradzie. Powinieneś być mi bardzo zobowiązany,  chociaż, jak sądzę, na twoją wdzięczność 
nie mogę liczyć. Czyż nie jesteś rad, że ponownie widzisz swoją przyjaciółkę? 

Czy nic ci się nie stało? - zamiast dopowiedzieć magowi-kapłanowi, Konrad zwrócił się 

z pytaniem do dziewczyny. Zdawał sobie sprawę, że to, co mówi, jest zupełnie bez sensu, ale nie 
mógł wymyślić niczego innego. 

Krysten  pokręciła  głową,  ale  jej  gest  świadczył  raczej  o  dezorientacji  niż  był  próbą 

odpowiedzi. 

Myślałam  -  odezwała  się.  -  Myślałam…  -  patrzyła  na  Konrada,  a  po  jej  policzkach 

background image

spływały łzy. Wytarła je czubkami palców. 

Puść ją! - wrzasnął ponownie. Uświadomił sobie, że tylko tego pragnie i jego żądanie 

wcale nie jest bez sensu. 

Wyobrażam  sobie,  Konradzie,  jak  bardzo  się  cieszysz  widząc,  że  twoja  piękna 

przyjaciółka jest bezpieczna. Mam wrażenie, że nie widziałeś jej od dosyć dawna, prawda? A to 
oznacza,  że  macie  wiele  do  nadrobienia.  Zapewne  cudownie  byłoby  pocałować  ją  znowu, 
przytulić. Pomyśl o czekającej cię przyjemności. Sądzę, że powinieneś nam pokazać, jak bardzo 
ci jej brakowało. 

Konrad  patrzył  na  niego,  doskonale  zdając  sobie  sprawę  z  tego,  co  mag  ma  na  myśli. 

Oczekiwano od niego, że będzie się zachowywał w równie nieskrępowany sposób jak wszyscy 
pozostali  goście.  Konrad  przysiągł,  że  uczyni  wszystko,  aby  ocalić  Elyssę,  ale  odnosiło  się  to 
również  do  Krysten.  Zamierzał  spełnić  każde  polecenie,  chociaż  zdawał  sobie  sprawę,  że  bez 
względu  na  to,  jak  bardzo  poniży  siebie  i  Krysten,  Zuntermein  nie  ma  zamiaru  pozwolić  im 
dożyć świtu. 

Opuścił oczy i skinął głową. 

Cokolwiek każesz - rzekł cicho. 

Wiedziałem, że mnie zrozumiesz - stwierdził Zuntermein. - Przyprowadźcie go tutaj. 

Konrada popchnięto w stronę stopni prowadzących na podwyższenie. Przypomniał sobie, 

że gdy był jeńcem bandy Kastringa schwytała ona grupkę maruderów wyznających inne bóstwo. 
Ci, którzy więzili Konrada, byli wyznawcami Khorne’a, a tamci - Slaanesha. Czciciele boga krwi 
i  ci,  którzy  wielbili  boga  rozkoszy,  byli  zaprzysięgłymi  wrogami,  albowiem  zasady  ich  wiary 
diametralnie się różniły. 

Kastring  przygotowywał  dla  wyznawców  Slaanesha  bardzo  specjalny  rodzaj  śmierci, 

zadbawszy,  aby  umierali  o  wiele  dłużej  i  w  większych  cierpieniach  niż  którakolwiek  z  ofiar, 
które jego podwładni tak regularnie składali łowcy dusz. Wyznawcy dwóch bóstw nienawidzili 
się i pogardzali sobą nawzajem - a sami bogowie wiecznie toczyli walkę, rywalizując o władzę 

nad królestwem Chaosu. 

Zuntermein  z  trudnością  odciągnął  Krysten  na  kraniec  ołtarza.  Wsunęła  dłonie  pod 

łańcuch, dzięki czemu metalowe ogniwa nie wrzynały się jej w gardło, natomiast, aby utrzymać 
Konrada przy krawędzi podwyższenia, potrzebne były trzy pary silnych rąk. 

Przytrzymajcie  ją  -  rozkazał  Zuntermein  i  jeden  z  ludzi  obezwładniających  Konrada 

background image

rozluźnił chwyt i podszedł do maga, aby wziąć od niego łańcuch Krysten. 

- Mówisz szczerze? - 

zapytał mag, podchodząc wolno do Konrada. - Rzeczywiście masz 

zamiar zademonstrować swoje uczucie do niej… do nas? 

W głowie Konrada tkwiło dotąd tylko jedno - w jaki sposób zabić Zuntermeina. Na razie 

jednak rozpaczliwie starał się zmienić bieg swoich myśli - wyobrazić sobie, że razem z Krysten 
spełniają perwersyjne żądanie maga. 

Zuntermein oparł dłoń o nagi tors Konrada i był to lodowato zimny dotyk. Konrad czuł, 

jak  ciepło  opuszcza  jego  ciało,  ale  nie  było  to  istotne.  Ważne  było  jedynie  to, co czarownik 
wykradał z jego umysłu. 

Nie  powinieneś  był  próbować  mnie  oszukać  -  westchnął  Zuntermein,  robiąc  krok  do 

tyłu. - Chciałeś wyrządzić mi krzywdę! - pokręcił ze smutkiem głową. - Cóż za przykrość. Gdy 
spotkaliśmy się po raz pierwszy, miałem nadzieję, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi. Niestety, 
nic z tego. A więc, jeżeli nie uczynisz tego, czego od ciebie żądam… 

- Nie! - 

krzyknął Konrad. 

- Tak - 

uśmiechnął się Zuntermein. 

Konrad  znowu  zaczął  się  szarpać.  Teraz  trzymało  go  tylko  dwóch  ludzi,  ale  czuł  się  o 

wiele słabszy, zupełnie jakby mrożący krew dotyk czarownika pozbawił go również sił. 

Bezradnie  obserwował,  jak  Zuntermein  wolnym  krokiem  przechodzi  przez  podest, 

kierując  się  w  stronę  Krysten.  Dziewczyna  próbowała  przed  nim  uciec,  ale  mężczyzna 
trzymający metalową smycz nie pozwalał jej się cofnąć. Uderzyła czarownika, ale nie zwracając 
uwagi na jej ciosy wyciągnął rękę, aby pogłaskać ją po policzku. Po tym dotknięciu zaprzestała 
gorączkowych  ruchów  i  się  uspokoiła.  Ręce  Krysten  ciągle  się  poruszały,  ale  w  bardzo 

zwolnionym tempie. 

Zuntermein spojrzał na Konrada. 

- Jest rozkosz w rozkoszy - 

rzekł. - I jest rozkosz… 

Sięgnął do góry, do lewej dłoni potężnego posągu i wyjął z niej sztylet. W ręku maga nóż 

nie wydawał się już taki mały, ponieważ broń została wykonana na ludzką miarę. Był to sztylet 
gwardii cesarskiej i Konrad wiedział, że jest to jeden z tych, które miał przy sobie. 

- …w bólu! 

Nie! - 

z ust Konrada wyrwał się pełen cierpienia wrzask. 

-  Slaanesh, Slaanesh -  zebrani znowu 

zaczęli wyśpiewywać imię swojego obrzydliwego 

background image

bóstwa. Ich początkowo ciche głosy narastały do crescendo, aż wreszcie rozbrzmiewały głośniej 
niż poprzednio. - Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!!! Slaanesh!!! 

Zuntermein  podszedł  do  Krysten,  której  dłonie  wciąż  unosiły  się  wolno,  próbując  go 

odepchnąć. Skinął głową mężczyźnie, który zdjął z jej szyi łańcuch i odsunął się na bok. Mag-
kapłan pochylił się nad dziewczyną i szepnął jej coś na ucho. Potem pocałował ją w oba policzki 

i podał jej nóż… 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Przez  chwilę  Konrad  nie  zdawał  sobie  sprawy  z  tego,  co  się  dzieje.  Oczekiwał,  że 

Zuntermein  użyje  noża,  aby  torturować  Krysten.  Ale  teraz  ona  miała  sztylet.  Jej  szkliste, 
niewidzące oczy opętanej skierowały się w stronę Konrada i dziewczyna wolno ruszyła w jego 
stronę, unosząc do góry ostrze. 

Znajdowała się pod władzą Zuntermeina i mag na pewno kazał jej zabić Konrada! 

- Krysten! - 

zawołał. - Krysten! 

Wiedział jednak, że jego wołanie nie wystarczy, by wyrwać dziewczynę z hipnotycznego 

transu. Znowu spróbował się uwolnić, ale był równie bezsilny jak Krysten. Oboje byli więźniami 
Zuntermeina. Konrad już nie kontrolował swojego ciała, a dusza Krysten była podporządkowana 

czarownikowi. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Krysten  przysunęła  się  do  Konrada.  Z  każdym  jej  krokiem  zbliża  się  śmierć.  W 

najokrutniejszej postaci - 

śmierci z ręki kochanki. 

Uświadomił sobie, że po to właśnie został tu zwabiony. Aby zginąć, złożony w ofierze 

władcy rozkoszy. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

Dziewczyna  zatrzymała  się  metr  przed  Konradem.  W  wyciągniętej  ręce  trzymała  nóż 

skierowany w jego gardło. Jej twarz była zupełnie bez wyrazu, oczy patrzyły nic nie widząc. 

- Krysten! - krz

yknął ponownie. 

Mrugnęła i dłoń z nożem drgnęła lekko. 
Szepnęła  coś.  Konrad  pomyślał,  że  jest  to  jego  imię,  ale  słowo  zostało  zagłuszone 

rytualnym zaśpiewem. 

- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! 

- Krysten! 

background image

I  nagle dziewczyna odzyskała całkowicie panowanie nad swoim  ciałem i umysłem. Jej 

kończyny  utraciły  nienaturalną  sztywność  i  Krysten  uśmiechnęła  się  przelotnie.  Powtórzyła 
jeszcze  raz  to  słowo,  tym  razem  o  wiele  głośniej.  I  wreszcie  wykrzyknęła  je  na  całe  gardło, 
Jednocześnie trzymane przez nią ostrze opadło na pierś Konrada. 

- KHORNE…! 

background image

Rozdział szósty 

- KHORNE…! 

Czubek ostrza ciął na ukos przez pierś Konrada, pozostawiając krwawą ranę. 
Gdy  w  sali  rozbrzmiało  imię  znienawidzonego  boga-rywala,  pełen  przejęcia  chór 

akolitów za

milkł gwałtownie, a Konrad poczuł, że przytrzymujące go dłonie rozluźniły uchwyt… 

A wtedy się wyswobodził. 

Wbił lewy łokieć w twarz Taungara, miażdżąc nos sierżanta, który wrzasnął z bólu, zrobił 

krok do tyłu i spadł na stłoczony pod nim tłum. 

Holwald tr

zymał prawe ramię jeńca nieco dłużej, do momentu gdy Konrad z półobrotu 

uderzył  go  pięścią  w  krtań,  zgniatając  ją  jednym  potężnym  ciosem.  Ofiara  nie  była  w  stanie 
nawet jęknąć z bólu, a Konrad wsunął mu kant dłoni pod podbródek i szarpnął gwałtownie do 
tyłu.  Kark  Holwalda  pękł  z  obrzydliwym  trzaskiem  i  kapitan  umarł,  zanim  jeszcze  dotknął 
podłogi. 

Mężczyzna,  który  trzymał  łańcuch  Krysten,  rzucił  się  w  jej  stronę.  Twarz  miał 

wykrzywioną  grymasem  nienawiści,  palce  wyciągniętych  dłoni  były  zakrzywione  niczym 
szpony. Dziewczyna nie poruszyła się od chwili, gdy cięła Konrada nożem, ale teraz się obróciła. 
Zrobiła  niewielki  unik,  a  potem  wbiła  sztylet  w  brzuch  atakującego  ją  wyznawcy  Slaanesha. 
Stęknął  z  bólu  i  zaskoczenia  i  po  chwili  przewrócił  się  na  ziemię,  wyszarpując  nóż  z  dłoni 

Krysten. 

Zabiła  fanatyka  dokładnie  według  wskazówek  Konrada,  który  jakiś  czas  temu  uczył  ją 

bronić się przed napaścią. Spojrzał na dziewczynę, ale jej twarz zmieniona była nie do poznania. 
Jej  rysy  wykrzywiał  pełen  wrogości  grymas  pozbawiony  nawet  cienia  dawnej  niewinności. 
Uwolniona od zaklęcia Zuntermeina, znajdowała się pod władzą o wiele potężniejszej mocy. 

Chociaż  krew  spływała  po  piersi  Konrada,  nie  czuł  żadnego  bólu.  Odniósł  już  wiele 

poważniejszych ran. Gdyby chciała go zabić, mogła zrobić to szybkim i celnym ciosem w serce. 
Była to kolejna umiejętność, której ją nauczył. 

Ale wcale nie pragnęła śmierci Konrada - ale jego krwi… 

- Khorne…! - 

zawołała ponownie, unosząc do góry dłonie w modlitwie do boga krwi. 

Konrad wyczuł jakiś ruch nad swoją głową i spojrzał w górę, Posąg Slaanesha wydawał 

się migotać. Jego kształty rozpływały się, rysy zmieniały, a na podium zaczęła zstępować inna 
ogromna  postać.  Odziana  była  w  spiżową  zbroję,  siedziała  na  tronie  ustawionym  na  kościach 

background image

swoic

h ofiar, trzymała potężny topór bojowy i tarczę ze znakiem w kształcie X. 

Przypomniał  sobie,  jak  niedawno  stał  przed  podobnym  ołtarzem.  Wtedy  dziewczyna-

zwierzę  o  imieniu  Silk ostrzem  noża  nakreśliła  identyczny  runiczny  krzyż  na  piersi  jednego  z 
jeńców Kastringa… 

Dotknął piersi, czując ciepłą wilgoć spływającą z rany, jakby i sam składał ofiarę bogowi 

śmierci i cierpienia. 

Wydawało  się,  że  czas zamarł,  rozciągając  się  w  nieskończoność.  Krysten  spojrzała  na 

Konrada i ich oczy wreszcie się spotkały. Wydawało się, że jej źrenice płonęły czerwienią, jakby 
sam  Khorne  dawał  Konradowi  szansę  złożenia  przysięgi  krwi…  A  więc  jedynym  sposobem 
ucieczki przed wyznawcami Slaanesha jest przyłączenie się do ich najbardziej znienawidzonego 

wroga? 

Puls bił mu gwałtownie, serce łomotało i krew zaczęła obficiej sączyć się z rany. 
Krysten  stała  się  jedną  z  wyznawczyń  Khorne’a.  Wszystkie  pragnienia  Konrada 

przebudziły się ponownie, gdy przypomniał sobie namiętności, które z nią dzielił. Pragnął być z 
nią znowu, mniejsza o to, za jaką cenę; chciał również uciec ze świątyni Slaanesha, również bez 
względu na cenę. 

A jednak coś go powstrzymywało: świadomość tego, jak wysoka byłaby ta cena. Zdawał 

sobie sprawę, że byłoby to coś więcej niż jego życie. 

Krysten uśmiechnęła się, przyzywając go gestem. 
A potem krzyknęła. 
Nie był to jednak krzyk uwielbienia, skierowany do czczonego przez nią obrzydliwego 

bóstwa,  ale  wrzask  wywołany  najstraszliwszym  bólem.  Całe  ciało  dziewczyny  skuliło  się 
ogarnięte spazmem cierpienia i Krysten runęła na podłogę, wijąc się w drgawkach. 

Dokonał  tego  Zuntermein.  Wystarczyło  parę  sekund  i  czarownik  ponownie  spętał 

dziewczynę swą magiczną mocą. 

Khorne  został  odegnany.  Ołtarz  Slaanesha  znowu  stał  się  widoczny  i  lada  chwila 

Zuntermein mógł rzucić czar na Konrada. A przeciwko tego rodzaju magicznym atakom nie był 
w stanie się obronić. 

Zaczął  działać  natychmiast.  Nie  miał  broni,  a  zarazem  nie  chciał  dotknąć  czarownika 

gołymi rękami, obawiając się magii, która mogłaby przepłynąć pomiędzy ich ciałami. Wyskoczył 
w  górę,  w  stronę  jaspisowego  berła,  które  posąg  Slaanesha  trzymał  w  prawej  dłoni.  Konrad 

background image

wyszarpnął pokryte kunsztownymi  rzeźbami i zwieńczone symbolem berło z dłoni posągu, po 
czym skoczył na Zuntermeina, który wznosił właśnie ręce, aby rzucić następne zaklęcie. 

Zanim  mag  zdołał  wypowiedzieć  choćby  jedną  sylabę  inkantacji,  Konrad  uciszył  go, 

wbijając trzonek berła w jego usta, a potem wepchnął go do gardła. 

I  przekonał  się,  że  maga  można  zabić  równie  łatwo  jak  zwykłego  człowieka.  Byli 

śmiertelni, a więc mogli umrzeć. 

Zuntermein umarł. 
Przed  chwilą  dźwięk  wykrzykniętego  nagle  imienia  wrogiego  bóstwa  sprawił,  że  tłum 

wiernych umilkł i znieruchomiał. Teraz jednak wszyscy odzyskali głosy i zdolność poruszania 
się. Fanatycy wspinali się już na podwyższenie, wywrzaskując swoją żądzę krwi. Konrad cisnął 
zwłoki Zuntermeina w stronę schodów, przewracając kilku napastników. 

Wyszarpnął nóż z ciała ofiary Krysten i rzucił się do przodu, atakując dwóch pierwszych 

mężczyzn,  którzy  zdołali  wedrzeć  się  na  podium.  Jeden  runął,  a  z  jego  rozchlastanego  gardła 
trysnęła fontanna krwi. Drugi upadł z wyrwanym z dłoni Konrada sztyletem tkwiącym w sercu. 

Chociaż żaden z jego przeciwników nie miał broni, fanatyków atakowało zbyt wielu, aby 

można  się  było  z  nimi  uporać  w  pojedynkę.  Tego  rodzaju  dysproporcja  sił  rzadko  kiedy 
zniechęcała  go  do  walki,  ale  teraz  jego  umysł  zaprzątało  co  innego.  Musiał  wydostać  stąd 

Krysten. 

Spojrzał  na  wiszący  w  górze  kandelabr,  na  tkwiące  w  nim  świece  i  ich  czerwone 

płomienie,  a  następnie  przeniósł  spojrzenie  na  atłasowe  zasłony  okrywające  ściany  tajemnej 
świątyni. 

Konrad odwrócił się w stronę ołtarza i jeszcze raz skoczył na  gigantyczny posąg. Tym 

razem jednak schwycił palec Slaanesha, podciągnął się po kończynach figury jak po stopniach, 
wspiął na rogatą głowę bóstwa i stamtąd sięgnął w stronę bogato zdobionej lampy. Znajdowała 
się metr poza zasięgiem jego ręki, więc Konrad rzucił się w górę, chwytając za jej dolną krawędź. 
Połączony  ciężar  lampy  i  jego  ciała  wyrwał  łańcuch,  na  którym  była  umocowana do sufitu, i 
Konrad razem z nią runął w dół. Spadł na stojących pod nim fanatyków, ściągając na nich ciężką 
lampę. Tam, gdzie rozsypały się odłamki kryształu, znowu trysnęła krew. 

Większość świec zgasła w chwili upadku, ale kilka paliło się dalej. Bijąc i kopiąc, Konrad 

uwolnił  się  i  wyszarpnął  dwie  świece  z  gniazd,  w  których  były  osadzone.  Trzymając  je  w 
dłoniach, podbiegł do jednej ze ścian i przyłożył płomień do draperii. Materiał natychmiast zajął 

background image

się ogniem, który w ciągu kilku chwil gwałtownie się rozprzestrzenił. 

Oderwawszy z następnej zasłony kawał aksamitu, Konrad zwinął go w kulę i zapalił od 

szalejących  płomieni.  Gdy  cisnął  go  przez  całą  szerokość  pomieszczenia,  materiał  rozpalił  się 
mocniej, jak wystrzelona z balisty beczka ze smołą, a draperie na przeciwległej ścianie również 
zaczęły się palić. 

Okrzyki  pełne  nienawiści  bardzo  szybko  zmieniły  się  w  rozpaczliwe  wrzaski  strachu. 

Fanatycy,  zamiast  atakować  Konrada,  próbowali  uniknąć  płomieni.  Nie  wszystkim  udało  się 
jednak wystarczająco szybko usunąć na bok. Przeciw nim Konrad używał gołych dłoni zamiast 
broni.  Nie  sprawiało  mu  różnicy  czy  przeciwnikiem  jest  mężczyzna,  czy  kobieta.  Wszyscy 
stawali się ofiarami Konrada przedzierającego się z powrotem na podium i do Krysten. 

Leżała  na  wznak.  Jej  oczy  były  otwarte,  powieki  nieruchome.  Nadprzyrodzony  atak 

Zuntermeina nie pozostawił żadnych widocznych obrażeń i dziewczyna wciąż jeszcze żyła. 

- Konrad - 

westchnęła, gdy ukląkł obok niej. - Myślałam, że nie żyjesz… 

Nie umarłem - odparł, wsuwając ręce pod jej kolana i plecy. - Ty również nie umrzesz - 

obiecał. 

Krysten  jęknęła  z  bólu,  gdy  Konrad  ją  podnosił.  Przeniósł  ją  obok  ołtarza,  w  dół  po 

schodach,  przez  kłębiący  się  dym,  i  w  stronę  płomieni.  Płonęły  już  nie  tylko  zasłony,  ogień 
ogarnął  wszystko.  Wewnątrz  świątyni  panował  absolutny  chaos.  Obok  Konrada  przebiegł 
oszalały  fanatyk  z  płonącymi  włosami.  Inni  rozpaczliwie  szarpali  na  sobie  palące  się  szaty,  a 
straszliwy żar pokrywał ich ciała pęczniejącymi pęcherzami. 

Draperie na ścianach spaliły się, odsłaniając drzwi na korytarz. Przy nich zgromadziła się 

grupa fanatyków, ale straszliwy żar uniemożliwiał im dalszą ucieczkę. Przepychali się do przodu, 
ale  natychmiast  cofali  się  szybko  na  środek  sali  -  jedynego  miejsca  nie  objętego  jeszcze 
płomieniami. Pożar szalał wzdłuż ścian, a języki ognia już lizały łapczywie podłogę i sufit. 

Świątynia  pełna  była  dymu  i  smrodu  palących  się  ciał.  Rozbrzmiewały  przeraźliwe 

wrzaski i huk pożogi. 

Jeszcze chwila i ogień zniszczy już wszystko. 
Konrad przeniósł Krysten przez płomienie, które w tym momencie jakby się rozstąpiły. 

Na  chwilę  powstała  droga,  ścieżka,  którą  tylko  on  był  w  stanie  wyczuć  i  która  nie  stanowiła 
części tego pokoju, Atldorfu, czy nawet tego świata… 

Szedł  pomiędzy  sczerniałymi  zwłokami  wrogów  w  stronę  jedynego  miejsca  w  sali, 

background image

którego  nie  ogarnął  jeszcze  ogień.  Gdy  dotarł  do  drzwi,  otworzył  je  kopniakiem  i  wyszedł  do 
znajdującego się za nimi korytarza. Był bezpieczny. 

Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Chwilę przedtem Konrad widział ogromny stos 

pogrzebowy  i  był  świadkiem  straszliwej  śmierci  w  płomieniach  wszystkich,  których  uwięziła 
pożoga. 

Uświadomił  sobie,  że  drzwi  musiały  zostać  zatrzaśnięte  przez  przeciąg  wywołany 

gwałtownym  napływem  powietrza  wciąganego  przez  szalejące  w  pomieszczeniu  piekło,  ale 
jednocześnie wiedział, że skazanych na zagładę wyznawców Slaanesha uwięziło coś więcej niż 
ogień.  Jakaś  groźna  siła  trzymała  ich  wśród  płomieni,  uniemożliwiała  ucieczkę,  a  jednak 
pozwoliła mu wyjść i wynieść Krysten. I chociaż żar płomieni był straszliwy, nie osmalił mu wet 
włosów. 

Gdy znaleźli się w korytarzu, nagle zapanowały spokój i cisza. Nie dolatywał tu nawet 

swąd  spalenizny.  Można  było  odnieść  wrażenie,  że  pożar  szaleje  gdzieś  daleko  stąd. 
Podtrzymując  Krysten  jedną  ręką,  dotknął  dłonią  ściany  i  cofnął  ją  gwałtownie.  Drewniana 
boazeria  byłą  gorąca,  bardzo  gorąca.  Konrad  zrozumiał,  że  lada  chwila  ogień  wyrwie  się  zza 
otaczających ich ścian. 

Przeszedł na koniec korytarza i położył dziewczynę na stosie ubrań. Skrzywiła się z bólu. 

Do tej pory 

oczy miała zamknięte, teraz jednak otworzyła je znowu i uśmiechnęła się na widok 

Konrada. 

Cieszę się, że żyjesz - powiedziała cicho. 

A ja, że ty żyjesz - odparł i pocałował ją w czoło. 

Uniosła głowę i objąwszy go za szyję przyciągnęła do siebie, aby pocałował ją w usta - i 

poczuł  smak  ciepłej  krwi.  Spojrzał  na  swoje  ręce  i  zobaczył,  że  są  nią  pokryte.  Przez  chwilę 
myślał, że pochodzi ona z jego ran, ale nagle uświadomił się, że to krew Krysten. Przy ołtarzu 
odniósł  wrażenie,  że  oczy  Krysten  są  czerwone,  ale  teraz  całe  jej  ciało  przybrało  tę  barwę. 
Wyglądała jakby ktoś obdarł ją żywcem ze skóry. 

Musimy iść - powiedział, uwalniając się z jej objęć, i wstał. 

Uśmiechnął  się,  chcąc  w  ten  sposób  ukryć  przed  nią  swój  niepokój.  Rozejrzał  się, 

szukając dla niej jakiegoś okrycia, i znalazł najpierw jeden, a potem drugi płaszcz z zielonego 
aksamitu. Takie płaszcze nosili dworzanie w pałacu, ale dotychczasowi właściciele na pewno nie 
będą już ich potrzebowali. Konrad owinął nimi Krysten. 

background image

Rozchyliła usta do następnego pocałunku i Konrad spełnił jej życzenie. Tym razem krwi 

było jeszcze więcej. 

Dlaczego mnie opuściłeś? - zapytała. I umarła. 

Konrad z niedowierzaniem spojrzał na jej ciało. Zdjął z policzka Krysten luźne pasemko 

blond  włosów,  otarł  krew  z  twarzy  i  po  raz  ostatni  dotknął  czubkami  palców  warg.  A  potem 
naciągnął jeden z aksamitnych płaszczy na głowę dziewczyny i otulił ją nim, jakby układał do 

snu. 

Wstał,  odnalazł  swoją  odzież  i  szybko  się  ubrał.  Drugi  sztylet  wciąż  tkwił  w  cholewie 

jego buta. 

Krysten  odeszła,  pozostało  jedynie  jej  ciało.  Konrad  położył  resztę  ubrań  na  zwłoki  i 

wokół nich, a potem wyjął świecę z kinkietu i podpalił stos odzieży. Następnie ruszył korytarzem 
dalej, przykładając płomień do gobelinów i wszystkiego, co mogło się palić. Wreszcie dotarł do 
prowadzących na zewnątrz drzwi. Wyszedł w noc. 

Tu  czekał  już  na  niego  młodziutki  służący.  Trzymał  w  ręku  włócznię  i  gwałtownym 

pchnięciem usiłował trafić Konrada w brzuch. Ten zrobił krok w bok i schwycił przesuwające się 
obok jego biodra drzewce. Szarpnął, przyciągając chłopaka do siebie, prosto na klingę sztyletu. 

Służący jęknął z bólu, gdy ostrze wbiło się w jego pierś. A kiedy uświadomił sobie, że 

umiera, z jego ust wyrwał się okrzyk rozpaczy. 

Konrad zabił go. Wolno, z zimną krwią i bez litości. Zadawał ciosy raz za razem, aż biała 

liberia  stała  się  całkowicie  czerwona.  Dopiero  wtedy  strącił  kopniakiem  ciało  do  fosy,  której 
wody zabarwiły się wypływającą krwią. 

Następnie  przeszedł  przez  ogród  otaczający  dwór  Zuntermeina.  Gdy  dotarł  do  bramy, 

obejrzał się. Ten ogień był o wiele bardziej widowiskowy niż pożar wartowni. 

* * * 

Konrad  poznał  Zuntermeina  po  spotkaniu  w  karczmie  z  Taungarem.  Młoda  służąca 

przypomniała mu Krysten i dlatego, gdy mag sondował jego umysł, odnalazł w nim Krysten. 

I dzięki temu, po trwającej tak wiele miesięcy rozłące, Konrad ponownie się z nią spotkał. 

Nie  istnieje  coś  takiego  jak  przypadek”  -  często  powtarzał  Wilk.  Albo  to  twierdzenie 

było prawdą, albo jego odwrotność: miało miejsce zbyt wiele przypadków. Wydarzyło się zbyt 
wiele rzeczy, które nie sposób było przypisać ślepemu trafowi. Tak wiele splatających się ze sobą 
zdarzeń mogło stanowić jedynie część jakiegoś większego wzoru, ale Konrad znajdował się zbyt 

background image

blisko, aby odnaleźć w nim swoje miejsce. 

Po  powrocie  ze  świątyni  krasnoludów,  którą  odkryli  wspólnie  w  Wilkiem  i  Anvilą, 

Konrad przekonał się, że przygraniczna kopalnia została zniszczona, a wszyscy jej mieszkańcy 
zabici  lub  wzięci  do  niewoli.  Wyglądało  na  to,  że  ocalał  tylko  jeden  człowiek,  jednoręki 
mężczyzna o imieniu Heinler, który jednak w rzeczywistości był skavenem Gaxarem. Szary Mag 
przybrał  postać  górnika  i  zniszczył  wieże  obserwacyjne,  umożliwiając  najeźdźcom  skryte 
podejście do umocnionej osady. 

Nie znalazłszy wśród ruin ciała Krysten, Konrad uznał, że stała się jeńcem pogańskich 

hord.  Tropiąc  łupieżcze  armie,  wyjawił  Gaxarowi,  że  powodem  jego  pościgu  jest  chęć 

odnalezienia i ocalenia porwanej dziewczyny. 

Wtedy  Gaxar  go  ogłuszył.  A  gdy  Konrad  się  ocknął,  był  jeńcem  bandy  czcicieli 

Khorne’a. Krysten została pojmana w kopalni przez inną grupę wyznawców Khome’a i odebrano 
jej  coś  więcej  niż  ciało.  Zdeprawowano  ją,  skłoniono,  aby  zaczęła  oddawać  cześć  krwawemu 
bogowi. A potem, w jakiś sposób, dostała się w ręce Zuntermeina. 

Ko

nrad  uciekł  z  oddziału  Kastringa  zakładając  zbroję  spiżowego  wojownika,  rycerza 

nazywanego  przez  Wilka  bratem  bliźniakiem.  Była  to  ta  sama  postać,  którą  Konrad  i  Elyssa 
widzieli  przejeżdżającą  przez  wioskę  dzień  przed  tym,  jak  rój  oszalałych  zwierzołaków 

c

ałkowicie zniszczył wszystkich i wszystko w obrębie doliny. 

Ze  spiżowego  więzienia  uwolnił  Konrada  Litzenreich.  Także  przez  Litzenreicha  Gaxar 

stracił  prawą  łapę.  To  właśnie  czarownik  przekonał  Konrada,  że  po  zniszczeniu  gniazda 
skaveńskiego maga przez wojska Middenheimu Gaxar musiał skierować się do Altdorfu. 

I  rzeczywiście,  Szary  Prorok  znalazł  się  w  stolicy  Cesarstwa  -  podobnie jak Elyssa… 

Czaszkolicy… i Krysten. 

Nie było czegoś takiego jak przypadek. 
Konrad miał wrażenie, że zaplątał się w gigantyczną sieć i przez cały czas gmatwa się w 

niej  coraz  bardziej.  Pajęcze  nici  wydawały  się  łączyć  wszystkich  ludzi,  których  kiedykolwiek 
znał - zarówno wrogów, jak i przyjaciół. 

Elyssę i Kastringa; Kastringa i Gaxara; Gaxara i Krysten; Krysten i Zuntermeina… 
Wilka i spiżowego rycerza; spiżowego rycerza i Litzenreicha… 
Elyssę i Czaszkolicego; Czaszkolicego i Gaxara… 
Srebrne Oko i złoty herb; złoty herb i Elyssę… 

background image

Przypadek… 

Tak wielu z nich znalazło się w  głębokich lochach pod  Altdorfem:  Litzenreich, Gaxar, 

Srebrne Oko, Elyssa, Czaszkolicy… 

I on sam. 

Nie łączyła ich ze sobą  tylko pojedyncza nić. Każdego wiązało kilka krzyżujących się, 

powiązanych  w  różnoraki  sposób  splotów.  I  niezależnie  od  tego,  gdzie  rozpoczynał  swoje 
poszukiwania, za każdym razem wracał do punktu wyjścia. 

Chaos… 

Był  pionkiem  Chaosu  rzuconym  bezradnie  na  łaskę  wiatrów  losu,  kawałkiem  drewna 

dryfującego tam, gdzie zechcą ponieść go prądy i fale morskie, wyrzucanym na jakiś obcy brzeg, 
a  następnie  porywanym  następnym  przypływem.  Wierzył,  że  przybycie  do  Altdorfu  było  jego 
własną  decyzją,  ale  się  mylił.  Wszystko,  co  czynił  było  graniem  roli,  którą  wyznaczyło  mu 

przeznaczenie. 

A poza tym stał się stworzeniem mroku, odmienionym przez spaczeń znajdujący się w 

spiżowych okowach, które tak długo go więziły. Później jeszcze bardziej został skażony przez 
nową dozę tej piekielnej substancji użytej przez Litzenreicha do wydostania go ze zbroi. 

Zuntermein rozpoznał piętno, jakie Chaos wycisnął na Konradzie. Konrad zaś wiedział, 

że  nigdy  nie  zdoła  uciec  przed  tym  piętnem.  Skaveni  nawet  węchem  potrafili  wyczuć 
przesycający jego ciało spaczeń. 

Czy  kiedy  Krysten  wykrzyknęła  imię  łowcy  dusz,  rzeczywiście  przywołała  wizję 

krwawego władcy? Przez kilka chwil Konrad wierzył, że na ołtarzu widzi Khorne’a i czuł wtedy, 
jak coraz bardziej pragnie złożyć hołd jego przeklętym mocom. Czyżby okrutne bóstwo przydało 
mu jakąś pogańską potęgę, która pozwoliła mu uciec? 

Tym  razem  było  inaczej  niż  wówczas,  gdy  walczył  z  jaskiniowymi  goblinami  w 

starożytnej świątyni krasnoludów pod górami Kislevu. Teraz nie czuł w sobie żadnej ożywiającej 
go nieludzkiej mocy. Kiedy zabijał Zuntermeina i walczył przeciwko wyznawcom Slaanesha, nie 
miał  wrażenia,  że  został  jakoś  odmieniony.  To  jego  własna  nienawiść  przydała  mu  sił 
niezbędnych do walki z pogańskimi wrogami. 

Jednak uciekł razem z Krysten ze skazanej na zagładę świątyni, gdy tymczasem wszyscy 

inni zginęli. Nie mógł zaprzeczyć, że odniósł wrażenie, że jakaś nadnaturalna siła pomogła mu 
przetrwać, przeprowadzając go całego i zdrowego przez zabójcze płomienie. 

background image

Czy ocalił go właśnie krwawy bóg po to, aby następnie zażądać za swoją pomoc ofiary, 

którą stałą się Krysten? 

Konrad  nie  mógł  znać  odpowiedzi  i  nie  miał  zamiaru  zastanawiać  się  nad  tym 

problemem. Ani teraz, ani nigdy. 

Prze

de  wszystkim  musiał  wydostać  się  z  Altdorfu.  Sieć  oplątywała  go  coraz  mocniej, 

wciągając go do środka, gdzie czekało na niego to, co miało być jego przeznaczeniem. Dlatego 
musiał koniecznie opuścić stolicę. 

Wiedział, że może uciec z miasta bez najmniejszej trudności i zdawał sobie sprawę, że 

najrozsądniej byłoby zabrać przed odejściem nieco kosztowności Zuntermeina. Uważał jednak, 
że  w  całym  pałacyku  była  tylko  jedna  cenna  rzecz.  Przez  wiele  miesięcy  wierzył,  że  Krysten 
umarła. Teraz stało się to prawdą. 

A kiedy opuszczał miasto, przemykając się w nocy obok straży jak cień, był pewien, że 

nigdy już tu nie powróci. 

background image

Rozdział siódmy 

Mógł udać się wszędzie, gdzie miał ochotę, do każdego miejsca w Imperium albo poza 

nim - 

ale nigdzie nie chciało mu się iść ani nic robić. 

Jego  jedynym  zawodem  była  wojaczka  i  mógłby  poszukać  pracy  jako  najemnik  w 

dowolnym  kraju  znanego  świata.  Zawsze  toczono  jakieś  wojny  i  bitwy,  zawsze  trzeba  było 
walczyć,  zabijać,  grabić  i  niszczyć.  Mógłby  wrócić  do  Kislevu,  dalej  brać  udział  w  wiecznej 
bitwie  przeciwko  najazdowi  armii  z  Północnych  Pustkowi.  Na  granicy  przynajmniej  wiadomo 
było kim są nieprzyjaciele - nie tak jak w Altdorfie. 

W stolicy dworzanie Karla-

Franza  mogli  być  fanatykami  Slaanesha,  a  przyboczną 

gwardią cesarza dowodzili wyznawcy Chaosu. 

Konrad chciał znaleźć się możliwie jak najdalej od Altdorfu, panujących tu zdrad i intryg, 

ale część jego istoty wciąż pozostawała w murach cesarskiej stolicy. 

Była  to  pamięć  o  Elyssie,  krótki  moment,  gdy  ich  oczy  spotkały  się,  zanim  prąd 

podziemnego potoku uniósł go z jaskini. Dziewczyna tak długo była ważną częścią jego życia, że 
nie był w stanie usunąć jej ze swojego umysłu. Do niedawna był przekonany, że zginęła. A teraz, 
kiedy wiedział, że ocalała, coraz więcej czasu poświęcał na rozmyślania o niej. 

Konrad znajdował się w identycznej sytuacji jak przed pierwszym spotkaniem z Elyssą. 

Wtedy jego jedynym dobytkiem było ubranie i nóż. W chwili obecnej również posiadał tylko to, i 
niczego więcej nie potrzebował 

Krysten umarła w jego ramionach. Konrad starał się teraz pogodzić z faktem, że utracił 

również Elyssę. Być może fizycznie wciąż jeszcze żyła, ale dusza jej już dawno temu musiała 
zostać spętana. Jeżeli Krysten została znieprawiona w ciągu kilku krótkich miesięcy, to Elyssa w 
ciągu  tych  lat,  które  minęły  od  momentu  jej  uwięzienia,  niewątpliwie  stała  się  jedną  z 
przeklętych.  Tak  długo  była  więźniem  Czaszkolicego,  że  musiała  zostać  skażona  pogańskimi 
wpływami.  Teraz  zapewne  była  jego  wspólniczką  i  sojuszniczką  oraz  takim  samym  stworem 

Chaosu jak on sam. 

Dla Krysten męka się skończyła, dla Elyssy jeszcze trwała. 
A Konrad nie mógł zrobić niczego, oprócz jednego - zapomnieć o niej. Ale to było prawie 

niemożliwe. 

Przybył do Altdorfu, ścigając skavena Srebrne Oko, posiadającego tajemniczą tarczę. Ale 

teraz,  gdy  jego  pan  zginął,  być  może  szczurzy  wojownik  uciekł  z  tuneli  pod  cesarską  stolicą. 

background image

Spisek, który miał na celu zastąpienie cesarza jego sobowtórem, z chwilą śmierci Gaxara stracił 

swój sens. 

Po ucieczce ze stolicy Konrad ruszy

ł na południe przez Las Reikwald. Przypominał mu 

ostępy,  w  których  spędził  wczesne  lata  życia.  Przez  kilka  pierwszych  dni  miał  wrażenie,  że 
powrócił do takiej właśnie egzystencji. 

W puszczy było wiele zwierzyny, co oznaczało, że w okolicy jest niewiele zmutowanych 

drapieżników. Większość ptaków i zwierząt nie była ścierwojadami. Nie żyłyby długo, pożerając 
szczątki zmasakrowanych przez zwierzołaków ofiar. 

Las Cieni wyglądał na bardzo stary. Było w nim wiele odwiecznych, omszałych drzew. 

Swego czasu Konrad 

urażał  wszechobecny  odór  rozkładu  za  coś  oczywistego,  ponieważ  nie 

wiedział, że może być inaczej. Teraz zdawał sobie sprawę, że nie tylko wiek powykręcał pnie i 
konary i sprawił, że drzewa ulegały rozkładowi - było to piętno Chaosu. W Ostlandzie lasy wciąż 
zamieszkiwało  mnóstwo  zwierzołaków,  potomków  tych,  które  dwa  wieki  wcześniej  wzięły 
udział w ostatniej wielkiej inwazji Chaosu. Ziemie te wciąż nie mogły się uporać ze skutkami 
najazdu,  jak  również  z  wpływem  obecności  paskudnych  stworów  wciąż  kryjących  się  w 
najciemniejszych ostępach. 

Spotykało się je w całym znanym świecie, ale w tej części Imperium, tak blisko stolicy, 

było  mniej  tego  rodzaju  odmieńców.  Gdy  Konrad  był  młody,  jego  dar  przewidywania 
wielokrotnie uchronił go przed niebezpieczeństwem. Ale nawet bez tej umiejętności proroczego 
widzenia czuł się bezpieczniejszy w tym lesie niż dawniej, w swojej rodzinnej dolinie. Drzewa 
były  zdrowsze  i  nie  sprawiały  groźnego  wrażenia.  W  Lesie  Cieni  szeregi  pni  tworzyły  często 
wrażenie  nieprzeniknionych  murów,  które  miały  powstrzymać  napastników  albo  tworzyły 
labirynt uniemożliwiający ucieczkę. 

Zima zbliżała się szybko. Konrad nie miał zamiaru pozostawać w lesie dłużej niż to było 

konieczne.  Bez  konia  nie  odjechałby  daleko,  co  oznaczało,  że  będzie  musiał  zatrzymać  się  w 
pierwszej napotkanej wiosce. Ale nie miał pieniędzy, żeby zapłacić za pokój w gospodzie. 

Wioska  była  większa  niż  ta,  w  której  się  wychował.  Znajdowała  się  na  skrzyżowaniu 

dróg. Drogowskaz informował, że szlak prowadził w jedną stronę do Carroburga, a w drugą do 
Altdorfu. W największym budynku mieściła się karczma i zajazd. Na wywieszce nad drzwiami 
widniał napis „Pod Szarym Gronostajem” i wyobrażenie tego zwierzęcia. 

Powinien  mieć  coś,  co  mógłby  sprzedać.  Żałował,  że  nie  ma  ze  sobą  łuku  i  kołczanu, 

background image

które ułatwiłyby zadanie. Zdołał jednak złapać w sidła młodą łanię. Sprawił zwierzę, przerzucił 
przez ramię i skierował się do wioski. 

Konrad  przypomniał  sobie  moment  swojego  przybycia  do  Ferlangen.  Niósł  wtedy  na 

sprzedaż  królika,  a  w  konsekwencji  został  skazany  na  śmierć  za  kłusownictwo.  Wyrok  wydał 
baron Otto Krieshmier, mężczyzna, którego Elyssa miała poślubić. 

Krieshmier i Elyssa - 

kolejna nitka w pajęczynie, w którą był zaplątany. 

Ocalił go wówczas Wilk, wyzywając Krieshmiera na pojedynek i zabijając za to, że baron 

oszustwem pozbawił go kiedyś jakiejś sumy pieniędzy. 

Wilk i Krieshmier - kolejna nitka… 

Tym  razem  Konrad  mógł  stoczyć  swoją  własną  walkę.  Nie  był  już  tym  samym 

przerażonym  młodzieniaszkiem  jak  pięć  i  pół  roku  temu.  Nikt  nie  ośmieliłby  się  zarzucić  mu 
kłusownictwa, nie zapewniwszy sobie uprzednio towarzystwa garści zbrojnych, którzy poparliby 
oskarżenie. Mimo to był ostrożniejszy i do „Szarego Gronostaja” wszedł dopiero po zmierzchu, 
tylnymi drzwiami i ukrył swoją zdobycz za rzędem baryłek. 

Przy  palenisku  kuchennym  chłopak  obracał  prosię  na  rożnie.  Na  krześle  bujanym  na 

dwóch płozach siedział mężczyzna z nogami opartymi na stole. Przeżuwał kawałek mięsa. Żaden 
z  nich  nie  zauważył  Konrada,  który  cicho  zamknął  drzwi  i  stanął  za  ich  plecami.  Nagle 
mężczyzna się odwrócił. Ujrzał Konrada, stracił równowagę i runął jak długi na podłogę. Leżał 
na plecach, ściskając w dłoni rękojeść miecza, na której widniała cesarska korona. Był to miecz 

gwardii cesarskiej. 

Nie podchodź bliżej - ostrzegł mężczyzna. - Jestem z gwardii cesarskiej. 

Chociaż  Konrad  zauważył  miecz,  bardzo  wątpił,  że  ma  do  czynienia  z  gwardzistą. 

Mężczyzna miał za długie włosy i brodę oraz zbyt pospolitą wymowę jak na oficera. A poza tym, 
chociaż  był  odpowiedniego  wzrostu,  nadmierna  tusza  dyskwalifikowała  go  jako  członka 
elitarnych oddziałów cesarza. 

Jesteś właścicielem? 

- Bo co? 

To ja zadaję pytania. Jesteś właścicielem? 

-  Nie  - 

odparł  mężczyzna  wstając  i  cofając  się.  Ściskał  w  dłoni  rękojeść  miecza,  ale 

ocen

iwszy wzrokiem Konrada najwyraźniej doszedł do wniosku, że dobywając broni wykazałby 

się brakiem rozsądku. 

background image

Sprowadź go - rozkazał Konrad. 

Idź po Netzlera - zwrócił się do chłopca fałszywy gwardzista. 

Powiedziałem, żebyś ty go zawołał - oznajmił Konrad, odsuwając krzesło i siadając. 

Mężczyzna  patrzył  na  niego  przez  chwilę,  aż  wreszcie  otworzył  wewnętrzne  drzwi  i 

wyszedł z kuchni. Chłopak spojrzał na Konrada. 

Dieter nie służy w gwardii cesarskiej - oznajmił chłopak i roześmiał się, zupełnie jakby 

nigdy w życiu nie widział niczego głupszego. - Nie potrafił nawet upilnować kuchni - dodał i 
roześmiał się ponownie. 

Konrad również się uśmiechnął. Chłopak miał jakieś osiem, dziewięć lat, brudną twarz, 

odzież  w  strzępach  i  robił  dokładnie  to,  czym  Konrad  zajmował  się  piętnaście  lat  temu.  W 
karczmie Brandenheimera Konrad musiał wykonywać najbrudniejsze, najnudniejsze i najcięższe 
prace. Tak wyglądało całe jego dzieciństwo, ale  w przeciwieństwie do tego  chłopca nigdy  nie 
miał okazji do śmiechu. Zawsze musiał milczeć, nawet udawać, że w ogóle jest niemową. Do 
momentu spotkania z Elyssą nie miał nawet ochoty odezwać się do kogokolwiek. 

Lepiej zacznij znowu obracać rożen, bo ci się świnia przypali - odezwał się Konrad i 

chłopak szybko wrócił do swojego zajęcia. 

Chwilę później drzwi ponownie otworzyły się szeroko i do kuchni wkroczył karczmarz. 

Szczupły,  bez  tak  charakterystycznego  dla  jego  branży  wydatnego  brzucha  piwosza,  bardziej 
sprawiał wrażenie zamożnego kupca. Dieter wszedł za nim do kuchni i stanął na baczność, jakby 
pełnił wartę. 

Co się dzieje? - zapytał gospodarz. 

Mam  pewną  handlową  propozycję,  która  może  być  korzystna  dla  nas  obydwu,  herr 

Netzler - 

oświadczył Konrad. 

- To zawsze mnie interesuje, herr…? 

- Taungar - 

odparł Konrad. Nazwisko sierżantowi już do niczego nie mogło się przydać, 

podczas gdy Konrad miał powody, by zachować swoje w tajemnicy. 

Przynieś herr Taungarowi coś do picia, Dieterze. Na co ma pan ochotę? 

- Piwo. 

- Piwo - 

powtórzył Netzler, siadając naprzeciwko Konrada. 

- Hans - 

Dieter zwrócił się do chłopca kuchennego. - Piwo. 

Sam je przynieś - polecił Dieterowi Netzler. - A potem weź się do roboty - gdy drzwi 

background image

zamknęły się za mężczyzną, wyjaśnił Konradowi: - Służy w gwardii cesarskiej - uśmiechnął się, 
a Hans roześmiał się w głos. 

I przychodzi tu pracować po służbie? - zapytał Konrad. 

Wygląda na to, że przez cały czas jest po służbie. Ale dość o tym. Co mogę dla pana 

zrobić? 

Więcej ja mogę zrobić dla pana. 

Sądziłem, że tak właśnie pan odpowie. 

Mam trochę świeżego towaru, który może pan zechce kupić. 

- Co? 

Konrad spojrzał na rożen. 

Dziczyznę - odparł. 

Mam nadzieję, że nie cesarską dziczyznę. 

Będzie taka, jeżeli przyjdzie tu, żeby coś zjeść. 

-  Karl-

Franz  jadł  tu  obiad  i  kosztował  coś  innego.  Danie,  które  mieliśmy  właśnie  do 

zaproponowania. 

Dieter  wrócił  niosąc  kufel  piwa.  Z  trzaskiem  postawił  go  na  stole,  popchnął  w  stronę 

Konrada i wyszedł. Kufel był napełniony tylko do połowy. 

Na  zewnątrz,  z  lewej,  za  baryłkami  -  powiedział  Konrad,  upijając  łyk  piwa,  a  potem 

opróżniając kufel dwoma dużymi haustami 

Netzler wyszedł tylnymi drzwiami, wrócił, skinął głową i zapytał: 

- Ile? 

Targowali się przez chwilę. 

- …i to jest moja ostateczna cena - 

oświadczył wreszcie karczmarz. 

- Zgoda. 

I nie zażądam zapłaty za ten kufel piwa. 

- W takim razie - 

rzekł Konrad, gestem głowy wskazując pusty kufel - poproszę o druga 

połowę. 

* * * 

Jeszcze kilka piw, posiłek składający się z chleba, wieprzowiny i rzepy, łóżko na nocleg i 

połowy pieniędzy Konrada już nie było. Nic dziwnego, że Netzler ubierał się jak bogaty kupiec. 
Był nim rzeczywiście. 

background image

„Szary  Gronostaj”  był  większy  niż  Konrad  początkowo  przypuszczał.  Był  też  czymś 

więcej  niż  tylko  karczmą,  obsługującą  wieśniaków.  Raczej  można  by  go  uznać  za  zajazd,  w 

k

tórym  podróżni  spędzali  noc  przed  ruszeniem  w  dalszą  drogę  przez  Imperium.  Na  piętrze 

znajdowały się usytuowane nieco na uboczu prywatne pokoje przeznaczone dla arystokratów z 
Altdorfu, którzy przybywali tu ze stolicy na noc przyjemności. W tym celu „Szary Gronostaj” był 
w stanie dostarczyć czegoś więcej niż tylko wiktu i noclegu. 

Konrad  pił  powoli,  siedząc  samotnie  w  kącie  i  obserwując  wszystko  wokół.  Zauważył 

zasłony z drugiej strony sali, które skrywały schody prowadzące na następne piętro. Goście na 
galerii  woleli  pić  importowane  wina  i  egzotyczne  likiery  zamiast  miejscowego  piwa,  a 
posługujące tam dziewczyny były najmłodsze i najładniejsze spośród pracujących w karczmie. 
Zapewnić mogły coś więcej niż tylko napoje wyskokowe. 

Konrad  obserwował  przede  wszystkim  Dietera.  Wydawało  się,  że  zatrudniono  go,  aby 

pilnował porządku w lokalu i nieźle mu szło wbijanie pijakom rozumu do głowy oraz wyrzucanie 
ich za drzwi. Konrad spojrzał przez okno i zobaczył, że znowu zaczął padać śnieg. Uświadomił 

sobie, 

iż pobyt w gospodzie będzie go kosztował jedną sarnę na dwa dni. Ale może było inne 

wyjście… 

Dieter  najwyraźniej  spędzał  większość  czasu  pijąc  z  dwoma  przyjaciółmi.  Konrad 

spostrzegł,  że  właśnie  on  zawsze  przynosił  nowe  kufle  z  piwem,  które  napełniał  z  jednej z 
wielkich beczek, ale nigdy nie płacił. Od czasu  do czasu Dieter obchodził salę jak na patrolu, 
trzymając dłoń na rękojeści miecza, a Netzler niezmiennie zaglądał minutę później, wyglądając 
zza drzwi prowadzących do sali albo przechylając się przez balustradę galerii. 

- Dieter! - 

krzyknął Konrad, gdy mężczyzna zaczął swoją kolejną rundę. - Chodź tu. 

- Czego chcesz? - 

zapytał Dieter podchodząc. 

Konrad  odczekał,  aż  mężczyzna  znajdzie  się  w  odległości  metra,  a  potem  popchnął  w 

jego stronę kufel. 

- Pr

zynieś mi następne piwo. 

Dieter wytrzeszczył oczy. 

- Co? 

Słyszałeś. Przynieś mi następne piwo. 

Nie jestem żadnym cholernym posługaczem. 

Widziałem, co robisz. Obsługiwałeś swoich przyjaciół. I nie płacili. A więc przynieś mi 

background image

darmowe piwo… Albo powiem Netzlerowi. 

Tylko mi nie groź! Jestem cesarskim gwardzistą! 

Konrad  wyciągnął  sztylet  i  położył  go  przed  sobą  na  stole.  Skomplikowany  wzór  na 

klindze świadczył, że jest to broń gwardii cesarskiej. Splunął Dieterowi na buty i oświadczył: 

Kłamiesz, beko tłuszczu. 

- Powtórzysz to jeszcze raz - 

przestrzegł go Dieter, dobywając miecza. - a zginiesz. 

Co mam powtórzyć? Że kłamiesz, czy że jesteś beką tłuszczu? 

- I to, i to! 

A więc kłamiesz i jesteś beką tłuszczu. 

W całej karczmie zapanowała prawie kompletna cisza. Wszystkie oczy w sali i na galerii 

wpatrzone były w Konrada i Dietera. Netzler znajdował się wśród patrzących i tylko on nie tkwił 
nieruchomo. Przepychał się korytarzem w stronę przeciwników. 

- Jaaaa! - 

wrzasnął Dieter i pchnął mieczem w pierś Konrada. 

Konrad wciąż siedział na krześle i tylko przechylił się w bok. Sztych miecza minął go i 

wbił się w otynkowaną ścianę, przy której siedział. Odsunął się, wstał zza stołu, po czym wyrżnął 
Dietera w brzuch i gdy ten padał, poprawił ciosem w kark. Fałszywy gwardzista runął na ziemię 
jak  worek.  Walka  była  skończona,  ale  żeby  pokazać  wszystkim,  że  traktuje  sprawę  poważnie, 
Konrad  kopnął  Dietera  kilka  razy  w  żebra  i  Dieter  zaczął  pluć  piwem,  które  wypił  w  ciągu 

minionych dwóch godzin. 

Wsunąwszy  sztylet  do  pochwy,  Konrad  podniósł  miecz  Dietera  i  zobaczył,  że  kiedyś 

klinga złamała się przy jelcu i została niechlujnie przyspawana. Konrad wbił sztych w podłogę, a 
następnie skręcił rękojeść. Gdy została mu w ręku, upuścił ją także. 

-  Gwardia cesars

ka, też mi coś - powiedział do Netzlera, gdy wreszcie gospodarz dotarł 

do niego. Pozostali goście wracali już do swoich napitków i rozmów. 

Jest kłamcą i złodziejem. 

Wiem.  Ale  potrzebuję  kogoś  do  tej  roboty.  Jego  poprzednik  został  pchnięty  nożem 

miesi

ąc temu i wykrwawił się na podwórzu. 

Potrzebuje pan kogoś lepszego niż on. 

Masz na myśli siebie? 

- Tak. 

Netzler zerknął w stronę stołu, przy którym siedzieli kumple Dietera, a potem przeniósł 

background image

wzrok na Konrada. Doskonale było widać, że zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. Obydwaj 
mężczyźni sprawiali wrażenie, że to, co stało się z Dieterem, niezbyt ich obchodzi. 

Konrad  podszedł  do  stołu,  przy  którym  pili  obaj  mężczyźni.  Wziął  stojące  przed  nimi 

kufle i wylał ich zawartość na podłogę. 

Nie zapłaciliście za nie - wyjaśnił. - A więc nie będziecie pić. 

Spojrzeli  na  niego  ze  złością  i  próbowali  wstać,  ale  załapał  ich  za  włosy  i  stuknął 

głowami. 

Uważam, że powinniście zapłacić za wszystko, co już wypiliście. Według mnie - pół 

litr

a.  Macie  ochotę  na  drugie?  -  wciąż  trzymał  ich  za  włosy  i  zrobił  taki  gest,  jakby  chciał 

ponownie zderzyć ich głowy. 

- Nie - 

odparł jeden z mężczyzn, podczas gdy jego towarzysz sięgnął do sakiewki i rzucił 

na stół garść monet. 

Dziękuję, panowie - oznajmił Konrad, zgarniając pieniądze. - Życzę dobrej zabawy. 

Pozbądź się go - rzekł Netzler, gdy Konrad przyniósł mu zapłatę. Skinął głową w stronę 

Dietera. - 

A potem przyjdź do mnie. 

Konrad  szarpnięciem  podniósł  gramolącego  się  niezdarnie  Dietera.  Wsunął  do pochwy 

złamaną  klingę,  wetknął  mu  za  pazuchę  rękojeść,  na  wpół  zawlókł  go  do  głównych  drzwi 
wejściowych i wypchnął na zewnątrz, w śnieg. 

Musisz  tylko  dopilnować,  żeby  nie  było  kłopotów  -  oświadczył  gospodarz  chwilę 

później. - Jeżeli coś się zdarzy, zajmij się wszystkim tak, jak uznasz za słuszne. Załatw sprawę po 
cichu,  dyskretnie,  a  ja  nie  chcę  o  niczym  wiedzieć.  Czasami  będziesz  musiał  pomagać  przy 
koniach albo zająć się jakimiś innymi pracami. 

Nie  będę  podawał  napojów  -  oznajmił  Konrad  -  sprzątał  ze  stołów,  zamiatał. 

Wykonałem swoją porcję tych zajęć w pierwszym okresie życia. 

Oczywiście.  Zamieszkasz  w  jednym  pokoju  z  Hansem,  dostaniesz  pełne  wyżywienie, 

możesz  pić  w  rozsądnych  granicach,  a  jeżeli  któraś  z  dziewcząt  na  górze  nie  będzie  zajęta, 
możesz się z nimi dogadać. 

Za co? Ile będzie mi pan płacił? 

Znowu zaczęli się targować, a kiedy doszli do porozumienia, Netzler dodał: 

A kiedy będziesz miał wolny czas, kupię wszystko, co przyniesiesz z lasu. 

Jedynym  zawodem  Konrada  była  żołnierka  i  mógłby  poszukać  zatrudnienia  jako 

background image

najemnik w dowolnym kraju. Został jednak strażnikiem w karczmie. 

Praca  w  zajeździe  sprawiała  wrażenie  powrotu  do  lat  wczesnej  młodości  i  początkowo 

nieustannie  powracał  myślą  do  dni  spędzonych  w  gospodzie  rodzinnej  wioski. Zapach 
fermentującego  piwa,  mnóstwo  codziennych  zadań  niezbędnych  do  funkcjonowania  karczmy, 
wszystko przypominało mu o dawnych czasach. Teraz jednak do wykonywania większości prac 
było  wiele  innych  osób  i  żadna  z  nich  nie  zbierała  takich  cięgów  jak  Konrad od Otta 

Brandenheimera. 

„Szary Gronostaj” miał również inne uroki. Konrad spędzał wiele czasu z dziewczynami 

podającymi  napoje  na  galerii  dla  specjalnych  gości  oraz  obsługującymi  swoich  klientów  za 
drzwiami,  które  z  niej  prowadziły.  Czasami,  gdy  ostatni  gość  poszedł  do  domu  albo  zasnął, 
siadywał razem z nimi przy szklaneczce, aby porozmawiać i pożartować. 

Ale  tej  nocy,  gdy  przybyli  po  niego  jeźdźcy,  zajmował  się  z  Giną  i  Marcellą  czymś 

zupełnie innym… 

* * * 

Zaczął się nowy rok. Najgorsza część zimy byłą już za nimi. Oba księżyce stały wysoko i 

świeciły najjaskrawiej. Chociaż uwaga Konrada była rozproszona, powinien usłyszeć zbliżające 
się konie, ale dopiero przeszywający noc mrożący krew w żyłach krzyk uświadomił mu, że coś 
się dzieje. 

Było  wiele  odmian  krzyków  i  w  czasie  swojego  życia  Konrad  słyszał  już  wszystkie. 

Rozpoznał wrzask najstraszliwszego przerażenia, który urwał się tak gwałtownie, że przyczyną 
tego  mogła  być  tylko  śmierć.  Krzyczał  mężczyzna  i  Konrad  już  wiedział,  że  właśnie 

zamordowano Netzlera. 

Odepchnął obie dziewczyny, które teraz obejmowały go ze strachu, a nie z namiętności, i 

chwytając odzież oraz sztylet, wyjrzał przez okno. A wtedy zobaczył jeźdźców przed „Szarym 
Gronostajem”.  Światło  księżyca  błyszczało  na  spiżowych  hełmach  i  napierśnikach.  Chociaż 
ciemność  nie  pozwalała  mu  rozpoznać  barwy,  Konrad  wiedział,  że  mają  ozdobione 
szamerunkami  szkarłatne  mundury  z  guzikami  z  masy  perłowej,  a  ich  obfite  pióropusze 
oznaczają stopień wojskowy. 

Byli członkami gwardii cesarskiej. 

Dwaj 

znajdowali się pod oknem, trzymając dodatkowe osiodłane konie bez jeźdźców. W 

ciemnych postaciach było coś dziwnego, ale Konrad nie miał czasu, aby zastanawiać się nad tym 

background image

dłużej. Musiał uciekać, a zadanie wcale nie było łatwe. Przybysze należeli do najlepszych wojsk 
w całym Imperium, otoczyli gospodę - i niewątpliwie przyszli po niego. 

Miał już łuk i kołczan pełen strzał, ale znajdowały się na dole w pokoju, który dzielił z 

chłopcem  kuchennym.  Najwyraźniej  jacyś  gwardziści  byli  już  w  gospodzie,  ale  gdyby  mógł 
dostać się tam przed nimi, byłby w stanie ustrzelić paru jeźdźców i zmniejszyć dysproporcję. 

Gina podeszła ostrożnie do okna, wyjrzała na zewnątrz i jęknęła, widząc groźne postaci 

na podwórzu. 

Nie idź - szepnęła błagalnie. - Ochroń nas. 

Nie zrobią wam nic złego - zapewnił obie dziewczyny Konrad i w tej samej chwili z 

głębi gospody rozległ się kolejny wrzask. Tym razem krzyczała kobieta i też był to przedśmiertny 

krzyk. 

- Szybko - 

powiedział, przywołując dziewczyny. - Na dach. 

Owinęły  się  w  koce  i  wyszły  za  nim  na  korytarz.  Otwierały  po  drodze  kolejne  drzwi, 

dając gestami znaki pozostałym kobietom, aby szły za nimi. Gdy znaleźli się przy drabinie na 
strych, Konradowi towarzyszyła już cała piątka. 

- Cicho - 

szepnął, pomagając dziewczynom wspinać się po szczeblach. - Jeden dźwięk i 

wszyscy zginiemy. 

Zdążył  zbadać  strych  tuż  po  zamieszkaniu  w  karczmie.  Była  to  rozległa,  zakurzona 

przestrzeń pełna zapomnianych gratów, przez dziesięciolecia gromadzonych pod krokwiami. Gdy 
dziewczyny  wdrapały  się  już  na  górę,  Konrad  cofnął  się  korytarzem  i  ostrożnie  wyjrzał  przez 
balustradę  galerii.  Co  jakiś  czas  rozlegał  się  nowy  wrzask,  obwieszczający  o  nowym 
morderstwie. Wszystko wskazywało na to, że intruzi wycinali w pień wszystkich, zachowując się 

jak banda maruderów lub rabusiów - 

ale  podejrzewał,  że  tym  właściwie  stała  się  gwardia 

cesarska. 

Musieli się w niej znajdować inni wyznawcy Slaanesha, nie tylko Taungar i Holwald, i 

jakimś sposobem udało im się wytropić Konrada w jego kryjówce. Nie mogli mieć pewności, że 
jest  w  „Szarym  Gronostaju”,  ale  nie  przejmowali  się  takim  drobiazgiem.  Podobnie  jak  całe 
potomstwo  Chaosu,  stwory  te  żyły  jedynie  dla  rzezi  i  zadawania  śmierci.  Nikt  nie  zostanie 
oszczędzony. 

Konrad miał jedynie nóż i raczej niewielkie szanse, by dotrzeć do łuku i strzał. Chwilę 

później jego obawy potwierdził przedśmiertny krzyk Hansa. Musieli znaleźć chłopaka i przeciąć 

background image

jego krótki żywot. Wkrótce zabójcy wymordują wszystkich na parterze i udadzą się na następne 
piętro.  Szukanie  kryjówki  na  strychu  w  nadziei,  że  zdoła  się  ukryć  w  ciemnościach,  było  bez 

sensu. 

Będzie  musiał  zaskoczyć  pierwszego  z  odmienionych  gwardzistów,  który  wejdzie  na 

galerię, zabić go nożem, zabrać mu miecz i przez jakiś czas zatrzymać pozostałych napastników. 
Schody  były  wąskie  i  tylko  jeden  z  nich  mógł  po  nich  wchodzić.  Ponownie  podszedł  do  stóp 

drabiny. 

-  Hej!  - 

syknął i nad jego głową pojawiła się przestraszona twarz Marcelli. - Zabieram 

drabinę. Zamknijcie właz, a nie zorientują się, że tam jesteście. Macie sztylety? 

Zobaczył błysk kling. Dziewczyny miały do samoobrony noże - ale te nie pomogłyby im 

w starciu z gwardzistami. 

Zróbcie dziurę w strzesze - polecił Konrad. - Jeżeli będziecie musiały, wyjdźcie koło 

komina kuchennego. 

Wziął  drewnianą  drabinę,  ale  nie  odstawił  jej  na  bok,  ponieważ  od  razu  stałoby  się 

oczywiste, do czego miała tu służyć. Wrócił korytarzem i miał właśnie zrzucić ją z balkonu, gdy 
na szczycie schodów pojawił się pierwszy gwardzista. Konrad dostrzegł jedynie refleks spiżowej 
zbroi, ale runął prosto na przybysza, używając końca drabiny jako tarana. Trafił gwardzistę w 
pierś i zepchnął go na dół. 

Zrzucił  drabinę  z  balkonu,  wyciągnął  nóż  z  pochwy  i  wbiegł  do  pokoju,  z  którego 

wyszedł  zaledwie  dwie  minuty  temu.  Zamknął  za  sobą  drzwi,  podparł  je  krzesłem,  po  czym 
bezszelestnie otworzył okno i stanął na wąziutkim gzymsie. Dwaj jeźdźcy ciągle znajdowali się 
na dole, podobnie jak konie, które trzymali dla swoich towarzyszy masakrujących mieszkańców 

zajazdu. 

Jedyną  szansą  ucieczki  było  zdobycie  konia.  Należało  więc  zabić  obu  gwardzistów  i 

zniknąć  stąd,  zanim  pozostali  zorientują  się,  co  zaszło.  Od  ziemi  dzieliło  go  jakieś  siedem 
metrów, do pancernych jeźdźców nieco mniej. Byli zbyt daleko od siebie, aby mógł zaatakować 
ich jednocześnie. 

Konrad skoczył na bliższego jeźdźca nogami do przodu, strącając go z siodła. Przetoczył 

się  po  ziemi  i  rzucił  na  mężczyznę,  którego  właśnie  wysadził  z  siodła  -  ale  to  wcale  nie  był 
człowiek… 

A więc dlatego jeźdźcy robili tak dziwne wrażenie. Nie byli ludźmi, ale zwierzołakami. 

background image

Zwierzołakami w mundurach gwardii cesarskiej! 

Ten, którego Konrad przewrócił, miał głowę byka, zielone, okrągłe oczy i bardzo jasną 

sierść. Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, Konrad wbił sztylet w kark stwora, którego przyciskał do 
ziemi. Gorąca krew trysnęła z rany i zwierzołak ryknął, umierając. 

Gdy  podobna  do  byka  istota  wciąż  wiła  się  w  agonii,  Konrad  zerwał  się  i  natychmiast 

musiał  zrobić  unik,  ponieważ  miecz  drugiego  bykoczłeka  przeciął  powietrze  nad  jego  głową. 
Skoczył  do  przodu,  wbijając  klingę  sztyletu  między  skórzane  pasy  spiżowego  półpancerza. 
Znowu trysnęła skażona krew i ponownie rozległ się zwierzęcy wrzask bólu i wściekłości. 

Konrad nie miał dość czasu, by wykończyć drugiego przeciwnika. Konie z puszczonymi 

luźno cuglami cofały się płochliwie, ale Konradowi udało się schwycić wodze jednego z nich. 
Chwilę później jego lewa stopa tkwiła już w strzemieniu i popędził konia, zanim jeszcze dobrze 
usadowił się w siodle. 

Nagle przed koniem pojawił się cień. W świetle księżyców błysnęła stal i koń runął do 

przodu. Konradowi udało rzucić się w bok, zanim przygniotło go martwe zwierzę. 

Próbując  wstać,  skręcił  stopę  i  osunął  się  z  powrotem  na  bruk.  Zanim  zdołał  wstać, 

otoczyły go zwierzołaki: trzy, cztery, a wreszcie pięć. 

Sztychy  mieczy  dotykały  jego  ciała.  Konrad  mocniej  ścisnął  rękojeść  sztyletu.  Pięć 

gwardyjskich mieczy przeciwko jednemu gwardyjskiemu sztyletowi. Podkuty obcas mocno 

przycisnął  jego  rękę  do  bruku  i  Konrad  musiał  wypuścić  broń.  Inny  but  odrzucił  kopniakiem 

sztylet. 

- To on, to on! - 

krzyknął bardzo człowieczy głos. 

Za  mrocznymi  sylwetkami  zwierzołaków  stał  Dieter.  To  właśnie  on  musiał 

przyprowadzić jeźdźców, ale ten fakt nie miał specjalnego znaczenia. Konrad starał się policzyć 
przeciwników. Zabił jednego, zranił drugiego, otaczało go pięciu, a przy Dieterze stał kolejny. 

-  Widzicie? Jestem jednym z was - 

stwierdził  Dieter,  zwracając  się  do  stojącego  obok 

niego napastnika. - Jestem z gwardii cesarskiej. 

Ósmy zwierzołak musiał być dowódcą oddziału i dopiero teraz dobył miecza. Przywołał 

gestem Dietera, który zrobił krok do przodu. I nagle jednym, zamaszystym ruchem stwór ściął 
Dieterowi głowę. Potoczyła się w ciemność, a ciało wolno osunęło się na ziemię. 

Dowódca  przywołał  dwóch  wojowników,  którzy  cofnęli  się  i  po  chwili  skierowali do 

karczmy. Ich nieludzki wódz, kulejąc, ruszył w stronę Konrada. Jego ukryte pod pancerzem ciało 

background image

musiało być jeszcze bardziej powykręcane i zdeformowane niż u pozostałych. 

Nagle rozbłysło światło. Dwaj przybysze zapalili pochodnie i wnieśli je do gospody. W 

ich poświecie Konrad dostrzegł twarz dowódcy. Była jeszcze straszliwsza niż otaczających  go 
bykogłowych zwierzołaków. 

Kiedyś musiał być człowiekiem, ale został ciężko doświadczony przez los. Chociaż jego 

twarz  prawie  w  całości  zakrywał  hełm,  widać  było,  że  była  bezkształtną  masą  poczerniałego, 
jakby roztopionego ciała. Nie miał warg, nosa, prawe oko sprawiało wrażenie bardzo wielkiego, 
ponieważ powieki uległy spaleniu; w miejscu lewego ziała dziura. 

Trzymał sztych miecza przy gardle Konrada, a gorąca, lepka krew Dietera skapywała z 

ostrza. 

Taungar - 

albo raczej to, co z niego zostało. 

background image

Rozdział ósmy 

„Szary Gronostaj” zapłonął błyskawicznie. Jego wysuszona, drewniana konstrukcja paliła 

się  jak  papier.  W  blasku  szalejących  płomieni  Konrad  spoglądał  na  straszliwie  zniekształcone 

rysy Taungara. 

Całe  jego  ciało  musiało  być  zniszczone  w  równym  stopniu  jak  twarz.  Wydawało  się 

niemożliwe, aby komukolwiek udało się wydostać z piekła, które ogarnęło dwór Zuntermeina, i 

równie nieprawdopodobne, 

aby  ktoś  tak  potwornie  okaleczony  jak  Taungar  mógł  w  ogóle 

utrzymać się przy życiu. 

Oddech  miał  chrapliwy  i  nierówny,  zupełnie  jakby  jego  płuca  wciąż  były  pełne  dymu. 

Zęby  miał  czarne  jak  węgiel,  jak  pniaki  spalonych  drzew.  Gdy  mówił,  jego  pozbawione  warg 
usta wykrzywiały się jeszcze bardziej, a słowa wydobywały się z nich świszczącym szeptem. 

Dlatego mnie oszszszczędzono i wybawiono od ognia - wysyczał, łapiąc haust powietrza 

pomiędzy każdą sylabą. - Żżżebym mógł cię zzzabić, zzzdrajco. 

Sam jesteś zdrajcą, Taungarze - warknął Konrad. - Zdrajcą wszystkich ludzi. 

Taungar wcisnął sztych  miecza w miękkie ciało pod brodą Konrada i kilka kropli jego 

krwi zmieszało się z krwią Dietera. 

Musiszszsz  cierpieć,  jak  ja  cierpiałem  -  wyszeptał.  -  Wciążżż  cierpię,  a  ty  będziesz 

cierpiał przez wieczność. 

Nacisnął  mocniej  i  kropelki  krwi  połączyły  się  w  strumyk.  Jeszcze  trochę  i  klinga 

przecięłaby  tchawicę  Konrada,  ale  Taungar  cofnął  miecz  i  gestem  przywołał  zwierzołaków. 
Dwóch postawiło :Konrada na nogi, a trzeci poszedł zbadać powalonego towarzysza. Bestia nie 
żyła  i  bykoczłek  ruszył  do  stwora,  którego  Konrad  ranił.  Siedział  on  na  ziemi,  starając  się 
zatrzymać krew wypływającą z rany w boku. 

Dwóch  pozostałych  dalej  buszowało  po  gospodzie,  podpalając  wszystko,  co  się  dało. 

Chociaż ręce pary przytrzymującej Konrada były jak z żelaza, Taungar odkuśtykał na bezpieczną 
odległość. Musiał pamiętać, jak Konrad zdołał się uwolnić, gdy to on był jednym z tych, którzy 
mieli go poskromić w szatańskiej świątyni Zuatermeina. 

Módl się do swojego boga o pomoc - powiedział kpiąco. Zapewne wierzył, że Konrad, 

podobnie jak Krysten, jest wyznawca, Khorne’a. 

Nie potrzebuję pomocy, żeby rozprawić się z tobą i twoim bastardzim bogiem! 

Taungar wydał rozkaz w gardłowym języku mutantów - cios w skroń niemal pozbawił 

background image

Konrada  przytomności.  Jeden  ze  zwierzołaków  uderzył  go  pięścią  twardą  jak  skała.  Głowa 
poleciała mu do przodu, a krew z rany zaczęła spływać po twarzy. A potem drugi stwór oderwał 
pas materiału z bluzy Konrada i wetknął mu do ust jako knebel. 

Konrad zastanawiał się, czy ci odmienieni gwardziści mają ludzkie ciała pod pancerzami i 

czy  pięść,  która  go  uderzyła,  była  tak  twarda,  ponieważ  stała  się  zmutowanym  kopytem.  Stali 
wyprostowani  jak  ludzie,  ale  czy  ich  ciała  pokrywało  blade  futro?  Ich  oddechy  cuchnęły, 
nieludzkie  głowy  miały  nadnaturalne  rozmiary,  a  w  spiżowych  hełmach  widniały  wywiercone 
otwory, przez które sterczały pokręcone rogi. Wiedział, że pragnęli jego krwi równie silnie jak 

Taungar. 

Konrad został zakneblowany, trzymano go tak mocno, że miał wrażenie, iż jest od stóp do 

głów  zakuty  w  kajdany.  Nie  miał  broni,  otaczały  go  zwierzołaki,  które  sprawiały  wrażenie 
członków elitarnego oddziału wojskowego Cesarstwa. Czuł, jak żar bijący od płonącego zajazdu 

pali jego ci

ało.  Gorąco  nie  wywierało  większego  wrażenia  na  jego  strażnikach,  chronionych 

przez zbroje i ich zwierzęce skóry, a Taungarowi już nic nie mogło zaszkodzić. 

Wyglądało  na  to,  że  tylko  Taungarowi  udało  się  uciec  z  ruin  pogańskiej  świątyni 

Zuntermeina. Czy m

iał  zamiar zemścić się w podobny sposób i spalić  Konrada żywcem? Czy 

właśnie dlatego rozkazał podpalić gospodę, aby cisnąć go w płomienie? Ale Taungar zapowiadał 
mu  powolną  śmierć,  a  fanatycy  Chaosu,  mówiąc  o  morderstwie  i  torturach,  zazwyczaj  nie 

przesadzali. 

Konrad  miał  jedynie  nadzieję,  że  jego  strażnicy  w  którymś  momencie  osłabią  chwyt. 

Każdy z nich był od niego wyższy i cięższy, obaj mieli broń i zbroje. Gdy dwójka podpalaczy 
powróci  z  gospody,  stosunek  sił  stanie  się  dla  niego  bardzo  niekorzystny.  Trzymano go tak 
mocno, iż miał wrażenie, że jeśli zacisną dłonie jeszcze choć trochę, jego kości i ciało zostaną 
zmiażdżone. 

Zassstanawiałem  ssie,  co  zrobię,  jeżeli  cię  zzznajdę,  Konradzie  -  szepnął  Taungar.  - 

Miałem tyle pomysssłów. 

Konrad był w stanie dostrzec tylko dolną połowę ciała Taungara. Ujrzał, jak gwardzista 

uniósł  miecz  i  ponownie  wsunął  klingę  pod  brodę  swojego  jeńca.  Użył  go  jako  dźwigni,  aby 
unieść głowę Konrada i przekonać się, że wciąż jest przytomny. Spojrzeli na siebie i jedyne oko 

Taun

gara błysnęło w pozostałości twarzy. 

Zzzacznę od twoich oczu - dodał Taungar i sztych miecza nagle dotknął dolnej powieki 

background image

lewego oka Konrada. 

Ten odruchowo szarpnął głową do tyłu i zdołał poruszyć się o parę centymetrów, zanim 

ponownie nie unieruchomiła go pancerna rękawica jednego z bykoludzi. Czubek klingi powrócił 
do  lewego  oka,  tym  razem  celując  prosto  w  źrenicę.  Miecz  wciąż  oblepiony  był  krwią,  jego 
ostrze  błysnęło  w  świetle  płomieni  i  Konrad  uświadomił  sobie,  że  jest  to  ostatnia  rzecz,  jaką 

zobaczy jego lewe oko. 

Próbował odsunąć się choć trochę albo odwrócić głowę, ale nie był w stanie tego zrobić. 

Zacisnął  powieki,  szykując  się  na  ból  w  chwili,  gdy  gałka  oczna  zostanie  nadziana  na  miecz 

Taungara. 

I  nagle  jego  głowa  odskoczyła  gwałtownie  do  tyłu  i  się  odwróciła.  Poczuł,  jak  ostrze 

ociera się o jego policzek, rozcinając ciało i zahaczając o kość, a potem zaczął padać… 

Tylko zaczął, ponieważ jeden ze strażników trzymał go w dalszym ciągu - drugi jednak 

puścił go, wydając przeraźliwy jęk bólu. 

Konrad  otworzył  oczy  i  zobaczył  jak  Taungar  spogląda  za  jego  plecy.  Bez  wahania 

obrócił się na pięcie i wbił prawą pięść w byczy pysk fanatyka, który wciąż ściskał jego lewe 
ramię. Drugi zwierzołak wił się na ziemi, krzycząc - i umierając. Uderzenie Konrada odrzuciło 
ocalałego strażnika krok do tyłu, a chwilę później również zawył w śmiertelnej męce trafiony w 

plecy. 

Odskakując w bok przed atakującym Taungarem, Konrad wyrwał z ust knebel, zerknął za 

siebie  i  zobaczył  za  plecami  postać  w  zbroi.  Miała  na  sobie  czarny  pancerz,  trzymała  czarny 
miecz, którym zabiła strażników, a na głowie miała czarny hełm w kształcie głowy zwierzęcia, 
głowy… 

Wilka! 

-  Jest mój! - 

wrzasnął  Konrad,  gdy  czarny  rycerz  opuścił  miecz,  aby  przeszyć  nim 

Taungara. 

Wilk  odsunął  się  w  bok  i  Taungar  chwiejnym  krokiem  przebiegł  obok  niego.  Konrad 

schwycił  miecz  jednego  z  umierających  zwierzołaków,  więc  Taungar  odwrócił  się,  aby  stawić 
mu czoło. Bykoczłek, który opatrywał towarzysza ranionego wcześniej przez Konrada, rzucił się 

na Wilka, kt

óry skrzyżował z nim klingi. 

Taungar  i  Konrad  spoglądali  na  siebie.  Były  sierżant  uniósł  miecz  pionowo,  salutując 

przeciwnikowi w pojedynku. Konrad powtórzył jego gest. 

background image

Kiedy stałeś się niewolnikiem Chaosu? - zapytał. 

Taungar wolno pokręcił swoją zdeformowaną głową i gdzieś z głębi jego gardła wydobył 

się paskudny, zduszony dźwięk – coś, co zapewne miało być śmiechem. 

Niewolnikiem? Nnnigdy! W Praag stałem się wolny. Myślałem, że zginąłem, ale wtedy 

naprawdę zzzacząłem żyć. 

Ale już długo nie pożyjesz! 

Opuścili miecze, skrzyżowali je i dwie klingi gwardii cesarskiej przez chwilę dotykały się 

lekko - 

a potem zaczęła się walka na śmierć i życie. 

Konrad  zaatakował  gwałtownie,  chcąc  szybko  wykończyć  przeciwnika.  Jego  przewaga 

wydawała się oczywista. Dysponował pełnią sił, gdy tymczasem ciało Taungara była poskręcane 
i  zniekształcone  ogniem.  Ale  dawny  sierżant  był  wytrawnym  szermierzem  i  nadrabiał 
doświadczeniem  tam,  gdzie  ustępował  zręcznością.  Właśnie  te  umiejętności  pomogły  mu 
utrzymać się przy życiu wystarczająco długo, aby stać się weteranem, ale dopiero jego poddanie 
się Chaosowi pozwoliło mu przetrwać pożar domu Zuntermeina. 

Taungar był również ubrany w zbroję, chroniącą go przed większością ciosów Konrada. 

Ten zaś musiał odskakiwać poza zasięg jego miecza za każdym razem, gdy sierżantowi udawało 
się minąć jego obronę. Gdyby został trafiony, oznaczałoby to jego koniec. I tak krwawił już z ran 
na szyi, głowie i policzku. 

Klingi  dzwoniły  o  siebie  i  niemal  jak  echo  rozlegały  się  odgłosy  uderzających  mieczy 

dwóch pozostałych przeciwników. Potem rozległ się pełen bólu, zwierzęcy wrzask i przeciwnik 
Wilka runął, a jego zawodzące wycie było żałobnym lamentem nad własną niechybną śmiercią. 
Wilk pozostawił swojego przeciwnika, wijącego się i kopiącego nogami w kałuży krwi, i ruszył, 
by dobić zwierzołaka ranionego wcześniej przez Konrada. Stwór usiłował się podnieść, ale udało 
mu się jedynie pełzać. Niedaleko. 

A Konrad wciąż nie był w stanie pokonać swojego przeciwnika. Nawet mając tylko jedno 

oko, Taungar 

był w stanie dokładnie ocenić wymierzone w niego ciosy, sparować je i zaatakować 

samemu.  Jego  zmysły  były  silniejsze  niż  ludzkie,  chociaż  on  sam  był  czymś  mniej  niż 
człowiekiem. Tkwiące w nim wrogie moce zapewniały sierżantowi tak wielką siłę. 

Obydwaj wal

czyli  tylko  mieczami,  nie  parując  ciosów  tarczami.  Zabite  przez  Wilka 

zwierzołaki były uzbrojone w gwardyjskie miecze - jeden z nich podniósł Konrad. A więc drugi 
leżał gdzieś w pobliżu. Zaczął się cofać w stronę zwłok, a Taungar zaatakował tak gwałtownie, 

background image

że  Konrad  nieomal  przewrócił  się  potykając  o  pierwsze  ciało.  Klinga  Taungara  przecięła 
powietrze,  niemal  pozbawiając  go  głowy.  Konrad  pochylił  się,  schwycił  drugi  miecz  i 
gwałtownie odwrócił się w stronę przeciwnika. 

Trzymał  teraz  broń  również  w  lewej  ręce,  chowając  ją  za  plecami,  i  walczył  jedynie 

mieczem  w  prawej  ręce.  Gdy  Taungar  chwilę  później  zaatakował  z  wypadu,  Konrad  związał 
swoją  klingą  klingę  jego  miecza,  zablokował  ją  na  jelcu  i  zaczął  coraz  dalej  odpychać  w  bok 
ramię przeciwnika. 

A potem zada

ł  cios  drugim  mieczem,  wbijając  go  prosto  w  pozostałe  oko  Taungara. 

Głownia przeszyła mózg i wyszła z tyłu czaszki. 

Usta byłego sierżanta otworzyły się szeroko, zanim jednak zdołał krzyknąć, wypełniła je 

krew, uciszając go na zawsze. Konrad pchnął nieco mocniej lewą ręką, puścił rękojeść i Taungar 
runął na wznak. 

Konrad rozejrzał się wokoło. Wszystkie zwierzołaki leżały na ziemi, a ich ciała oświetlały 

płomienie palącej się gospody. Wszystkie zabił Wilk - jeżeli rzeczywiście był to Wilk. 

W  czarną  zbroję  mógł  być  ubrany  ktokolwiek.  Chociaż  najwyraźniej  był  sojusznikiem, 

który  przyszedł  Konradowi  z  pomocą,  fakt  ten  znaczył  niewiele.  Równie  dobrze  mógł  być 
wrogiem nie tylko któregoś z zabitych, ale i Konrada. 

Czarna postać wbiła głownię miecza w ziemię. 

Wyczyść go - rozkazała. To rzeczywiście był Wilk. 

Zdjął  hełm  i  Konrad  ujrzał  twarz  człowieka,  który  był  jego  panem,  ale  stał  się 

przyjacielem. Białe włosy i brodę wciąż miał krótko przycięte, a zaostrzone zęby i czarny tatuaż 
sprawiały, że jego twarz przypominała pysk zwierzęcia, którego nazwę przybrał. 

W środku są jeszcze dwa - poinformował Konrad, opuszczając miecz i wycierając krew 

pokrywającą mu połowę twarzy. Odwrócił się w stronę gospody. Ogień buchał z każdego okna i 

drzwi. 

- Wiem - 

rzekł Wilk. - I już z niej nie wyjdą. 

Nie  tylko  one,  uświadomił  sobie  Konrad,  odskakując  gwałtownie  przed  płonącym 

kawałkiem drewna. Gospoda stała się huczącym piekłem. Strzecha płonęła gwałtownie i nagle 
większa jej część się zapadła. Konrad miał nadzieję, że dziewczyny uciekły przez dach, ponieważ 
nikt, kto przebywał na strychu, nie mógł ujść z życiem. Cała gospoda gwałtownie przekształciła 
się w jedno ogromne ognisko. 

background image

Wyczyść go - powtórzył Wilk. - Jesteś mi winny dwa dni. 

I masz zamiar zażądać następnych pięciu lat służby za to, że znowu ocaliłeś mi życie? - 

zapytał Konrad, biorąc do ręki czarny miecz. 

Gdybym za każdym razem, gdy ratowałem ci życie, żądał pięciu lat służby, pracowałbyś 

dla mnie przez wieczność - Wilk pokręcił głową z kpiarskim zdziwieniem. - Nie mogę pojąć, w 
jaki sposób udało ci się przeżyć tyle miesięcy beze mnie. 

Niegdyś Wilk pojedynkował się z Otto Krieshmerem i zabił go, ratując Konrada przed 

stryczkiem. Konrad zgodził się wówczas służyć najemnikowi jako giermek przez równe pięć lat. 
Okres ten prawie minął, gdy zostawił rannego Wilka pod opieką Anvili i ruszył na poszukiwanie 
rycerza ze spiżu. Nie wspomniał, że wkrótce przedtem to on ocalił Wilkowi życie, uwalniając go 
z niewoli goblinów, ponieważ Wilk doskonale o tym wiedział. 

Jak mnie znalazłeś? - zapytał Konrad. 

Wilk wzruszył ramionami. 

- Przypadek - 

odparł. 

Nie ma czegoś takiego jak… - zaczął Konrad i w tej samej chwili zauważył, że Wilk 

uśmiecha się, odsłaniając zaostrzone zęby. 

Wytarł czarną klingę do czysta o płaszcz jednego ze zwierzołaków, a Wilk tymczasem 

zniknął w ciemności. Gdy pojawił się ponownie, dosiadał czarnego rumaka i prowadził jucznego 
konia. Wierzchowiec musiał być następcą Północy, białego ogiera zabitego przez gobliny, które 
wzięły Wilka do niewoli. 

- Ruszajmy - 

rzekł Wilk, biorąc miecz i chowając go do pochwy. 

Konrad miał ochotę zapytać „Dokąd?”, ale zamiast tego zaczął szukać wierzchowca dla 

siebie. 

Zawsze  przestrzegano  go  przed  dotykaniem  broni  nieprzyjaciela.  Była  często  skażona 

kontaktem  z  poprzednimi  właścicielami.  Dopiero  niedawno  Konrad  uświadomił  sobie,  że 
chodziło tu o skażenie Chaosem - nie znał tego słowa, ale wiedział, jakie są jego zdradzieckie 
skutki. Teraz już sam zaliczał się do przeklętych. 

Po raz pierwszy trzy

mał  tego  rodzaju  broń  po  powrocie  do  swojej  wioski  albo  raczej 

miejsca, w którym kiedyś była jego wioska. Trzy purpurowo-złote stwory zanurkowały na niego 
oraz Wilka i wtedy zmusił jednego z nich do wypuszczenia miecza. Gdy go podniósł, poczuł jak 
całe ciało ogarnia gwałtowna fala mocy. Od tej pory stykał się z wieloma innymi egzemplarzami 

background image

nieludzkiej broni, ale nigdy więcej nie wyczuł w nich takiej uśpionej potęgi. 

Miecz,  którym  walczył  z  Taungarem,  nie  różnił  się  od  innych.  Zbadał  go,  myśląc  o 

zwierzołaku, do którego poprzednio należał. Czy ten stwór rzeczywiście był członkiem gwardii 
cesarskiej?  Jak  wielu  żołnierzy  tej  elitarnej  jednostki  zostało  w  podobny  sposób  skażonych 
wpływem Chaosu? Jak wielu z nich służyło Slaaneshowi, a nie cesarzowi? 

A jak było z innymi żołnierzami oddziałów stacjonujących w Altdorfie? Czy oni również 

zostali  w  podobny  sposób  zwerbowani?  Komu  można  było  ufać  w  straży  miejskiej,  w  armii 
Reiklandu i w pozostałych cesarskich pułkach? Jak wielu pozostało lojalnych cesarzowi, a jak 

w

ielu zaprzedało się mocom ciemności? 

Taungar  był  członkiem  cesarskiej  straży  przybocznej,  ale  okazał  się  zdrajcą,  jednym  z 

przeklętych. Konrad zrozumiał teraz, dlaczego sierżant zupełnie się nie przejął słysząc o spisku 

Gaxara, w wyniku którego Karl-Franz 

miał zostać zastąpiony przez uzurpatora. I chociaż Konrad 

uznał, że zagrożenie musiało zniknąć wraz ze śmiercią Szarego Proroka, wcale nie musiało to 
być prawdą. Czaszkolicy wciąż żył. A przecież przebywał razem z Gaxarem i musiał być ściśle 
związany z jego diabolicznym planem. 

Konrad wziął pochwę i wsunął do niej miecz. Nie zainteresował się żadnymi elementami 

zbroi… Zbyt dobrze pamiętał spiżowy pancerz i pułapkę, w którą został złapany. Udało mu się 
odnaleźć swój sztylet, a potem podszedł do jednego z koni, które nie uciekły daleko od ognia, 
chwycił cugle i wskoczył na siodło. 

Wilk nie skomentował jego wyboru. Podał mu wodze jucznego konia i Konrad ruszył za 

najemnikiem  przez  ciemną  i  cichą  wioskę.  Wszystkie  drzwi  były  zamknięte,  okna  zasłonięte 

okienni

cami,  a  mieszkańcy  kryli  się,  ogarnięci  przerażeniem,  przed  niszczącą  eksplozją 

przemocy, która wdarła się w ich spokojne życie. 

Odjeżdżając, Konrad spojrzał w stronę karczmy. Płomienie nie buchały tak gwałtownie, 

bo  nie  miało  już  co  się  palić.  Do  świtu  zostaną  jedynie  zgliszcza  i  kilka  poczerniałych  kości 
wśród dymiących popiołów. 

Wilk również spojrzał przez ramię. 

- Szkoda - 

oznajmił. - Na wiele mil wokoło było to jedyne miejsce, gdzie można było się 

napić. 

* * * 

Zobaczyłem ich na trakcie w połowie drogi między tamtą wiochą a Altdorfem - wyjaśnił 

background image

Wilk. Siedzieli przy ognisku, które Konrad rozpalił, aby ogrzewało ich w czasie długich godzin 
dzielących od świtu. - I postanowiłem pojechać za nimi, żeby się przekonać, o co im chodzi. A 
potem zobaczyłem ciebie. 

A co robiłeś na drodze? - spytał Konrad. 

Wilk zapatrzył się w ogień, aż w końcu się odezwał: 

Byłem  w  stolicy,  a  potem  wyjechałem.  Mogłem  ruszyć  dowolnym  szlakiem,  ale 

wybrałem  tę  drogę.  Albo  może  została  wybrana  dla  mnie?  -  wpatrywał  się  w  płomienie,  a  w 
końcu zapytał: - A ty Konradzie, co robiłeś od pierwszego dnia lata? 

Konrad  wzruszył  ramionami,  nie  wiedząc  ani  od  czego  ma  zacząć,  ani  ile  chciałby 

powiedzieć Wilkowi. Było wiele spraw, których  wolał nie wyjawiać nikomu. Wilk był oprócz 

E

lyssy  najważniejszą  osobą  w  jego  życiu,  ale  tak  wiele  zdarzyło  się  od  chwili,  gdy  udali  się 

każdy swoją drogą, że teraz wydawał mu się właściwie kimś obcym. 

Widziałem wojownika ze spiżu - rzekł Konrad. - Czy Anvila powiedziała ci o tym? 

Wilk skinął głową. 

Ostatni  raz  widziałem  go  pięć  lat  wcześniej,  dokładnie  pięć  lat.  W  przeddzień 

zniszczenia  mojej  wioski  przez  hordę  zwierzołaków.  A  dzień  po  tym,  jak  spotkałem  go  w 
Kislevie, kopalnia została zniszczona przez wojsko najeźdźców. 

W mroku Wilk ponownie skinął głową. 

Znalazłeś go? 

Zanim zszedłem z gór, już zniknął. - to była prawda, ale prawdą był również fakt, że 

nieco później Konrad odnalazł wojownika ze spiżu. Nie wspomniał o tym jeszcze i nie wiedział, 

czy kiedykolwiek to zrobi. - 

Kiedyś mi powiedziałeś, że był twoim bratem, bratem-bliźniakiem i 

że spotkał go los gorszy od śmierci. Został stworem Chaosu? 

- Tak. 

Jak się to stało? 

Wilk milczał chwilę. Wciąż patrzył w płomienie ogniska i Konrad doszedł do wniosku, że 

już nie odpowie, gdy jego towarzysz zaczął mówić. 

Jestem starszy o kilka minut. Fizycznie byliśmy  identyczni, tyle tylko  że moje włosy 

były  białe,  a  jego  czarne.  Pod  każdym  innym  względem  byliśmy  jednak  swoimi 
przeciwieństwami.  Może  początkowo  różniło  nas  niewiele,  ale  Jurgen  stał  się…  inny.  Jego 
zainteresowanie magią i czarnymi sztukami doprowadziło go do skażenia. Zaczął wierzyć, że jest 

background image

tylko połową człowieka, że nie stanie się całością, dopóki nie zniszczy mnie i nie pochłonie mej 
duszy.  Był  przekonany,  że  musi  mnie  zabić,  musi  uczynić  to,  używając  broni,  a  nie  magii. 
Stworzył spiżową zbroję, aby posłużyć się nią w czasie walki ze mną. Ale… tak się nie stało. 

Wilk  zamilkł  ponownie  i  Konrad  zastanawiał  się,  czy  jego  towarzysz  kiedykolwiek 

opowiadał o tym komukolwiek. Wciąż wpatrywał się w płomienie, ale jego oczy widziały coś 
bardzo odległego - dawno minioną część jego życia. 

Zdradzony  przez  najbliższą  osobę  -  rzekł  cicho  Konrad,  wspominając  coś,  co  Wilk 

powiedział wkrótce po ich spotkaniu, ale ten nie usłyszał albo udał, że nie słyszy. 

Konrad zastanawiał się również nad zbroją Wilka, czarnym pancerzem, który najemnik 

nosił od tak dawna. Miał też ciężki, czarny miecz oraz czarną tarczę bez żadnego herbu - te same, 
co  pięć  lat  temu.  Rzadko  którym  elementom  uzbrojenia  udawało  się  wytrzymać  tak  długo, 
ponieważ  krew  zwierzołaków  i  ich  wstrętnych  sojuszników  działała  jak  kwas,  powodując 
rdzawienie metalu, jego nadwątlenie i kruchość. Miecz Wilka przelał wiele takiej krwi, ale jego 
klinga nie nosiła żadnych śladów uszkodzeń. Czy istniał jakiś związek między zbroją ze spiżu a 
czarną zbroją? Ta pierwsza zawierała spaczeń… ale ta druga? 

Gdyby był to ktoś inny, a nie Wilk, Konrad podejrzewałby, że w produkcji czarnej zbroi 

zastosowano jakieś magiczne procesy. Ale Wilk zawsze nienawidził magii i magów - zapewne 
nienawiść ta wynikała ze zdrady jego brata bliźniaka. 

Jurgen von Neuwald wykonał zbroję ze spiżu, a Litzenreich ją rozmontował. Brat Wilka i 

mag z Middenheimu: kolejny wątek. Im więcej Konrad wiedział, tym bardziej skomplikowana 
stawała się oplatająca go sieć. 

Spiżowa zbroja musiała pożreć Jurgena, wysysając jego siły życiowe dokładnie tak samo, 

jak zaczynała pożerać Konrada. Pancerz Chaosu nosiło zapewne wielu innych wojowników, nie 

tylko Jurgen i Konrad. Ws

zystkich zniszczył bez reszty. Jurgen był pierwszy, Konrad ostatni i 

tylko on zdołał się ocalić. 

Konrad czekał, aż Wilk zacznie mówić dalej, ale ciszę przerywało jedynie potrzaskiwanie 

palących  się  szczap  i  odległe  pohukiwanie  sowy  w  lesie.  Bez  słowa  dotknął  bandaża  na  szyi. 
Krew już wyschła, rana zaczynała się zasklepiać i dlatego nieco rozluźnił pasek materiału. Głowę 
i policzek miał identycznie opatrzone. 

Niegdyś Konrad martwiłby się, że zginie od trucizny na klindze przeciwnika. Pozornie 

niewinne skal

eczenie mogło spowodować śmierć w męczarniach, jak po ugryzieniu jadowitego 

background image

węża. Ale w ciągu minionych lat był wielokrotnie ranny i zawsze wracał do zdrowia. Przestał się 
więc przejmować takimi obrażeniami. Istniała możliwość bolesnej śmierci w przypadku, gdyby 
drobna  rana  zaczęła  się  paskudzić  zamiast  goić,  ale  teraz  było  to  już  bardzo  mało 

prawdopodobne. 

Przez chwilę Konrad myślał o Taungarze i o tym, co się z nim stało. Przecież sierżant 

wspominał,  że  w  czasie  oblężenia  Praag  nieomal  zginął;  tymczasem  stał  się  stworem  Chaosu. 
Czy  to  właśnie  niekiedy  zdarzało  się  wojownikom,  którzy  walczyli  z  najeźdźcami  z  północy? 
Zaczynało ich zatruwać  obecne zewsząd skażenie. Rana wcale nie musiała być śmiertelna, ale 
powodowała  przemiany,  podobnie  jak  ugryzienie  wampira  mogło  spowodować  śmierć  albo 
stworzyć  kolejnego  takiego  samego  stwora.  Niewykluczone,  że  między  innymi  dzięki  temu 
legiony przeklętych stawały się coraz liczniejsze, ponieważ rekrutowały nowych wojowników z 
tych  oddziałów,  które  usiłowały  odrzucić  je  z  powrotem  w  piekielne  regiony,  w  których  się 
wylęgły. 

W kilku krótkich zdaniach Wilk więcej powiedział o swoim wcześniejszym życiu niż w 

ciągu pięciu lat, w czasie których Konrad mu służył. Wpatrywał się w swoją przeszłość i chociaż 
wszystko  wskazywało  na  to,  że  nie  ma  już  zamiaru  powiedzieć  niczego  więcej  o  bracie, 
pierwszym wojowniku ze spiżu, Konrad miał jednak więcej pytań. 

Gdy  spotkaliśmy  się  po  raz  pierwszy  -  odezwał  się  -  miałem  kołczan  z  czarnej 

karbowanej skóry. Pamiętasz? 

Początkowo sądził, że Wilk znowu go nie usłyszał, ale po kilku sekundach jego towarzysz 

pokręcił głową. 

Był na nim złoty herb - tłumaczył dalej Konrad. - Pięść w pancernej rękawicy pomiędzy 

parą skrzyżowanych strzał. Zapytałem cię, czy poznajesz ten znak. Zaprzeczyłeś, ale odniosłem 
wrażenie, że wydał ci się znajomy. 

-  Tak  - 

przyznał  Wilk  po  upływie  kilku  dalszych  sekund.  -  Pamiętam.  Już  wcześniej 

widziałem taki herb, na tarczy. 

Tarcza! Tarcza, która teraz należała do skavena, przezwanego przez Konrada Srebrnym 

Okiem. Ale 

była to kolejna nitka w pajęczynie… 

Do kogo należała? - zapytał Konrad. 

Znowu zapadła cisza, aż wreszcie Wilk się odezwał: 

Do wroga. Wroga, który mógł mnie zabić, ale oszczędził mi życie. 

background image

- Kto to taki? 

Musiał być to ktoś, kto był dawniej właścicielem łuku i strzał, przekazanych Konradowi 

przez Elyssę. Kolejna nitka łącząca Wilka i Elyssę. 

- Elf - 

odparł Wilk. 

- Elf? - 

tłumaczyłoby to informację, jaką Konrad otrzymał w Kolegium Heraldycznym, że 

tajemniczy herb nie należał do człowieka. 

Byliśmy wrogami. Mógł mnie zabić. Nie zrobił tego. 

- Kiedy? 

Dwadzieścia  lat  temu  -  Wilk  pokiwał  wolno  głową,  jakby  odliczając  kolejno  rok  po 

roku. - 

A może więcej. 

- Gdzie? 

- Na wschodzie, w Middenheimie. 

Czy  rzeczywiście  mogło  to  się  wiązać  z  przeszłością  Elyssy?  Może  jej ojcem  był  elf  i 

dziewczyna  nieświadomie  przekazała  Konradowi  broń,  która  należała  do  jej  prawdziwego 

rodzica? 

Niedaleko miejsca, gdzie się spotkaliśmy? - zapytał Konrad. 

Być może. 

Co się stało z elfem, z jego bronią? 

-  Nie wie

m.  Starałem  się  o  nim  zapomnieć…  do  chwili,  gdy  zobaczyłem  cię  z  tym 

kołczanem. 

Jak się nazywał? 

Wilk wzruszył ramionami. 
Konrad odchylił się do tyłu i spojrzał w gwiazdy. Od chwili, gdy Mannslieb skryła się za 

horyzontem, noc stała się jeszcze ciemniejsza. Większy księżyc otrzymał swoją nazwę na cześć 
Mananna,  boga  mórz.  „Ukochana  Mananna”  była  tej  nocy  w  pełni  i  pojawi  się  ponownie  za 
dwadzieścia pięć dni. Ale Morrslieb w dalszym ciągu stała wysoko na niebie i jej niesamowity 
blask słabo oświetlał okolicę. Nazwana na cześć boga śmierci Morra, miała nieregularny kształt i 
nie sposób było przewidzieć, kiedy się pojawi. Czasem była większa, kiedy indziej mała, a jej 
kształt  zdawał  się  zmieniać  niemal  co  noc.  Jedna  z  legend  twierdziła,  że  „Ukochana  Morra” 
składa  się  całkowicie  ze  spaczenia.  Było  to  wierzenie  rozpowszechnione  wśród  wyznawców 
Chaosu,  którzy  organizowali  swoje  bluźniercze  ceremonie,  gdy  Morrslieb  wydawała  się 

background image

największa. Banda Kastringa, której bóstwem był Khorne, składała jej ofiary za każdym razem, 
gdy mniejszy księżyc był w pełni. Tak było również dzisiejszej nocy i dlatego dowodzeni przez 

Taungara fanatycy Slaanesha zapolowali na Konrada. 

Co się stało z Anvilą? - zapytał Konrad, ponieważ wydało mu się, że kobieta-krasnolud 

jest jedyną istotą, która nie ma związku z czymkolwiek w jego życiu. 

Przez  wiele  dni  kopiowała  wszystkie  runy  w  świątyni,  jakie  udało  się  jej  znaleźć  - 

odparł  Wilk.  -  Na  szczęście  gobliny  już  nie  wróciły.  Gdy  odzyskałem  siły  na  tyle,  aby  móc 
wyruszyć w podróż, zeszliśmy z gór, odnaleźliśmy konie, które nam zostawiłeś, i wróciliśmy do 
kopalni. Albo raczej do tego, co z niej zostało. I tam się pożegnaliśmy. Anvila ruszyła do Gór 
Krańca Świata, bo miała zamiar wrócić na uniwersytet w Everpeak, czyli, jak mówią krasnoludy, 

w Carac-a-

Carak,  „Wiecznej  Drodze  na  Szczyt”.  Zamierzała  napisać  książkę  o  swoich 

odkryciach.  A  ja  pojechałem  na  wschód  i  w  końcu  znalazłem  się  w  Altdorfie.  Od  mojego 
ostatniego pobytu wiele się tam zmieniło i wszystko na gorsze. Nie miałem co robić w stolicy, a 
więc wyjechałem. No, i się spotkaliśmy. 

W wyglądzie najemnika nie zaszły wielkie zmiany w porównaniu z dniem ich pierwszego 

spotkania. Wyjątek stanowiła jedynie twarz, na której pojawiło się więcej zmarszczek i blizn. 

Czy cesarz wrócił do Altdorfu? - zapytał Konrad. 

Postanowił  spędzić  zimę  w  Talabheim,  ale  krążą  pogłoski  o  jakichś  romantycznych 

przyczynach,  które  skłoniły  go  do  pozostania.  Rzekomo  wysłał  cesarzową  z  powrotem  do 
Altdorfu wcale nie dlatego, że tak bardzo zajmowały go sprawy państwowe. Niektórzy twierdzą, 
że ma romans z siostrzenicą Arcylektora Anglima, inni uważają, że sama księżna Elise Kreiglitz-
Untermensch cieszy się cesarską przychylnością, a jeszcze inni głoszą, że spędza każdą noc w 
Świątyni Sigmara - za każdym razem z inną kapłanką. 

Wilk roześmiał się. 

Czasami  żałuję,  że  nie  noszę  aksamitnej  peleryny.  Byłby  ze  mnie  wspaniały  dworak, 

doskonale potrafiłbym rozsiewać plotki i wymyślać pogłoski. Ale przypuszczam, że bardzo by 
mi brakowało wielu innych rzeczy w życiu - sięgnął za pazuchę, podrapał się i wyciągnął rękę, 
trzymając zaciśnięty kciuk i palec wskazujący, w której trzymał pchłę. - Ale w cesarskim pałacu 
pchły są szlachetniejszego gatunku. 

Gdy cesarz powróci do Altdorfu, zostanie zabity i zastąpiony na tronie przez kogoś, kto 

będzie go udawał. 

background image

Wilk skinął głową tak obojętnie, jakby poinformowano go, jaka jest pora dnia. Szturchnął 

patykiem drewno w ognisku, a potem dorzucił kilka nowych kawałków 

Skąd o tym wiesz? - zapytał. - Udało ci się wykręcić od opowiedzenia czegokolwiek o 

tym, co działo się z tobą. 

Opuściłem Kislev - wyjaśnił Konrad - i pojechałem do Middenheimu. Potem przybyłem 

do  Altdorfu  i  wreszcie  znalazłem  się  tutaj  -  starannie  pomijał  milczeniem  Kastringa,  spiżową 
zbroję, Litzenreicha, Gaxara i skavenów. 

Po raz pierwszy od początku całej rozmowy Wilk popatrzył wprost na Konrada, chociaż 

upłynęło sporo czasu, zanim odezwał się ponownie. 

Jesteś  jakiś  inny  -  stwierdził.  -  Coś  cię  odmieniło.  Jesteś  jakiś  inny  niż  wtedy,  gdy 

powróciłeś po przełamaniu oblężenia Praag, chociaż właśnie wtedy widziałeś tyle okrucieństw, 
musiałeś walczyć z niewiarygodnymi stworami. A to oznacza, że od naszego rozstania zdarzyło 
się z tobą coś o wiele, wiele gorszego. W twojej duszy jest mrok, Konradzie. 

Konrad nigdy n

ie  słyszał,  aby  Wilk  używał  tego  rodzaju  sformułowań.  Chociaż  jego 

towarzysz głosił, że jest wyznawcą Sigmara i że swego czasu miał zamiar wstąpić do  Zakonu 
Kowadła, nigdy nie odznaczał się szczególną religijnością. W gruncie rzeczy Konrad naśladował 

Wilka 

w  dość  obojętnym  stosunku  do  modlitw  i  ceremonii  religijnych.  Uwagę  żołnierzy  na 

granicy oddzielającej ludzkość od piekielnych najeźdźców bardziej zaprzątały problemy, w jaki 
sposób przeżyć niż jak zostać zbawionym. 

-  Chaos  

powiedział  Konrad.  -  To  były  ostatnie  słowa,  które  wypowiedziałeś,  zanim 

opuściłem świątynię krasnoludów. Co chciałeś przez to powiedzieć? To było ostrzeżenie, ale… 

Wilk ziewnął, przeciągnął się i rzekł: 

Jutro ruszymy do Jałowych Krain… 

Jałowych Krain? 

Zrobisz, co każę - oznajmił Wilk. - Przynajmniej przez następne dwa dni. I jeżeli masz 

choć trochę rozsądku, pozostaniesz ze mną tak długo, jak będzie to potrzebne. Teraz wiem, że 
jesteś wybranym… 

- Wybranym? 

Tym,  kogo  muszę  przyprowadzić.  Jest  ktoś,  kogo  musisz  spotkać,  kto  mógłby 

odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania, kto będzie ci mógł powiedzieć, co naprawdę zdarzyło 
się z tobą w ciągu minionych miesięcy. 

background image

Konrad  spojrzał  osłupiałym  wzrokiem  na  Wilka.  Ktoś,  kto  mógłby  odpowiedzieć  na 

wszystkie jego pytania? 

I gd

y  patrzył  nad  migoczącymi  płomieniami  ogniska,  uświadomił  sobie,  że  mają  z 

Wilkiem więcej wspólnego niż poprzednio. Zbroja Jurgena von Neuwalda i użyty do wyzwolenia 
ze  spiżowego  więzienia  spaczeń  napiętnowały  Konrada,  ale  już  o  wiele wcześniej  Wilk  został 
skażony uwodzicielskim pocałunkiem Chaosu. 

background image

Rozdział dziewiąty 

Jałowe Krainy leżały na zachód od Reikwaldu i dotarcie do granicy zajęło Konradowi i 

Wilkowi zdecydowanie więcej niż dwa dni. Minęło już pięć lat służby Konrada, ale żaden z nich 

w ogóle 

o tym nie wspomniał. 

Jałowe  Krainy  były  niegościnne  i  pozbawione  życia,  a  zimny  wiatr  od  Morza 

Środkowego bez przerwy omiatał ich równiny. Tereny te były tak słabo zaludnione, że w całym 
regionie  znajdowało  się  tylko  jedno  miasto.  Był  nim  Marienburg,  największy  port  w  całym 
Starym  Świecie.  Ale  Wilk  nie  tam  prowadził  Konrada,  więc  nie  zatrzymywali  się  ani  w 
wioskach, ani w folwarkach, gdzie żyła pozostała część ludności Jałowych Krain. 

Wilk  nie  mówił  nic  o  celu  ich  wędrówki,  ani  kogo  tam  spotkają,  i  Konrad  wkrótce 

przestał zadawać pytania. Jechali wspólnie przez Jałowe Krainy, aby spotkać tajemniczą istotę, 
która zdoła odpowiedzieć na wszystkie pytania Konrada na temat Chaosu. 

Albo przynajmniej mógł udawać, że tak właśnie zamierzał los, że nie może nic zrobić, 

tylko zgodzić się, aby niósł go dalej wytyczonym przez siebie kursem. A im dalej podążał na 
zachód,  tym  większe  ogarniało  go  przeświadczenie,  że  wymyka  się  z  pajęczyny,  która  groziła 
uwięzieniem go w splątanych niciach jego własnego życia. 

Wilk odmów

ił także odpowiedzi na pytanie, gdzie i jak został skażony Chaosem. Konrad 

doskonale  to  rozumiał.  Sam  też  nie  miał  ochoty  rozmawiać  o  swoim  uwięzieniu  w  spiżowej 
zbroi. Jednakże fakt, że Wilk zdołał przetrwać tak długo od chwili swojego skażenia i w dalszym 
ciągu  był  nieubłaganym  wrogiem  Chaosu,  dawał  Konradowi  nową  nadzieję.  Wiedział,  że 
zetknięcie  ze  spaczeniem  skazało  go  na  ostateczną  zagładę,  ale  może  zdoła  opóźnić  swoją 
nieuniknioną zgubę. 

Przez cały czas ich znajomości Wilk walczył z Chaosem, chociaż nigdy nie używał tego 

słowa.  Wilk  zdawał  sobie  sprawę,  że  walka  przybiera  różne  postacie,  a  światu  grozi 
niebezpieczeństwo  z  wielu  stron.  Ponieważ  był  wojownikiem,  postanowił  zwalczać  legiony 
piekła w jedyny znany sobie sposób - siłą oręża. Wykorzystywał ją, aby powstrzymać hordy z 
północy,  które  starały  się  przełamać  linie  obrony  w  Kislevie,  i  odniósł  na  tym  polu  wielkie 
sukcesy. Zorganizowana przez niego armia najemników zdołała nawet odepchnąć barbarzyńskie 
hordy poza granicę. Wtedy jednak nastąpił moment, w którym najeźdźcy uderzyli na południe, 
niszcząc górnicze miasteczko i mordując wszystkich jego mieszkańców. Albo prawie wszystkich. 
Krysten była ostatnią ofiarą. 

background image

Konrad i Wilk jechali dalej przez dziką okolicę, dzień za dniem. Nazwa Jałowych Krain 

c

ałkowicie  odpowiadała  rzeczywistości.  Trawa  była  wysuszona  i  pożółkła,  rzadko  rosnące 

drzewa  były  karłowate  i  poskręcane.  Roślinności  zaledwie  wystarczało,  aby  wyżywić  kilka 
dzikich ptaków i niewielkich zwierząt, które udało się im zobaczyć. Nic dziwnego, że ludności 
było tu tak niewiele. Wyglądało to tak, jakby cały kraj został zagarnięty przez Chaos, a następnie 
porzucony jako bezwartościowy. 

Nie napotkali dróg, ponieważ nie żyło tu wystarczająco dużo ludzi, aby z nich korzystać. 

Na  pozbawionej  życia  ziemi  nie  było  nawet  prymitywnych  szlaków,  więc  Konrad  zastanawiał 
się, skąd Wilk wie, w którą stronę się skierować. 

Wreszcie  Konrad  zobaczył  na  horyzoncie  zielony  punkt.  W  miarę  jak  odległość  się 

zmniejszała, przekształcił się w kępę drzew. Prawie zapadł zmierzch, więc rozłożyli obóz na noc. 
Następnego  ranka  zorientowali  się,  że  lasek  jest  małą  wyspą  roślinności,  całkowicie  otoczoną 
przez  szerokie  jezioro.  Jednak  sama  tylko  obecność  wody  nie  mogła  tłumaczyć  żyzności  tego 
skrawka ziemi. Sprawiał niemal wrażenie zamku otoczonego fosą z drzewami zamiast murów. 

Tutaj  właśnie  mieszka  Galea  -  oznajmił  Wilk,  ściągając  cugle  konia,  gdy  dotarli  do 

brzegu jeziora. 

- Kim jest Galea? - 

zapytał Konrad, chociaż nie bardzo wierzył, że otrzyma odpowiedź. 

Najmądrzejsza  osoba  na  świecie  -  Wilk  spojrzał  na  Konrada  i  się  uśmiechnął.  - 

Przynajmniej w Starym Świecie. 

Powie mi wszystko, co chce wiedzieć? 

I wiele takich rzeczy, o których nie widziałeś, że chcesz wiedzieć. 

Czy już tu byłeś? 

- Tak - 

Wilk pokiwał z namysłem głową. 

- W takim razie ruszajmy - 

Konrad skierował konia w stronę wody. 

-  Nie  - 

Wilk zatrzymał go ruchem ręki. - Musisz się tam przedostać sam. Na bosaka, z 

gołą głową, bez broni i zbroi. 

Konrad spoglądał na niego przez kilka sekund. 

- Skoro tak twierdzisz - 

zsiadł z konia, rozpiął pas z mieczem, odłożył sztylet i zdjął buty. 

Potem znowu spojrzał na wodę. - Jesteś pewien, że się nie mylisz? 

Tak. Tu nie jest głęboko. Możesz przejść w bród. 

Wyspa  miała  średnicę  około  pięćdziesięciu  metrów  i  znajdowała  się  w  takiej  samej 

background image

odległości od brzegu. 

Gdy dojdziesz do połowy - dodał Wilk - musisz zanurzyć się z głową. Trzykrotnie. 

Jesteś pewien tego wszystkiego? 

Tak. Byłem tutaj raz, a nikomu nie wolno wracać. 

Konrad patrzył na Wilka. Wierzył mu bez reszty, ale mimo wszystko czuł się nieswojo. 

Wszak od pobytu jego towarzysza w tym miejscu musiało minąć wiele lat i sytuacja mogła się 
zmienić. 

Wszystko, co zechcę wiedzieć? - zapytał, spoglądając na wyspę. 

- Tak. I nie jedz niczego, n

iczego nie dotykaj, nie próbuj niczego zabrać. Musisz również 

wziąć ze sobą jakiś prezent. 

- Co? 

-  To  - 

rzekł Wilk i podał Konradowi mały grzebień z kości słoniowej. - Miałem go ze 

sobą od dawna, przygotowany na ten właśnie dzień. 

Konrad  obejrzał  grzebień.  Nie  sprawiał  wrażenia  czegoś  szczególnego.  Schował  go  do 

kieszeni bluzy. 

Czy chcesz mi powiedzieć coś jeszcze o Galei? 

Będziesz  wiedział  wszystko,  gdy  znajdziesz  się  na  miejscu.  Dla  mnie  była  to 

niespodzianka, więc nie chcę ci psuć twojej. 

- Lep

iej, żeby ta wyprawa była tego warta. 

Będzie - zapewnił Wilk. 

Konrad odwrócił się i wszedł do wody. Była bardzo zimna, a po kilku krokach sięgnęła 

mu do pasa. 

Czy mogę przepłynąć? - zawołał. 

Nie wiem, ale pamiętaj, żeby całkowicie zanurzyć się pod powierzchnię, gdy dotrzesz 

na środek. 

„To  jak  bicie  pokłonów  w  świątyni”  -  pomyślał  Konrad,  robiąc  wolno  dwa  następne 

kroki. Woda sięgnęła mu do piersi, ale dalej głębokość już się nie zwiększała. Przepłynął resztę 
drogi, na środku zanurkował trzykrotnie i podążył dalej. 

Gdy wychodził na brzeg, zobaczył, że błoto powyżej linii wody jest białe. Wyglądało na 

tak stare, że pochylił się, wziął całą garść i przyjrzał mu się dokładniej. Zauważył, że widnieją w 
nim kawałki kości i nagle uświadomił sobie, że kości są jedynym składnikiem białego błota! Cała 

background image

wyspa otoczona była murem ze zmielonych kości, wyrzuconych tu przez wody jeziora. 

Czy taki był los tych, którzy nie zachowali odpowiedniej etykiety? Tych, którzy nie zdjęli 

nakrycia głowy, nie odłożyli mieczy? Albo zapomnieli złożyć odpowiedniego hołdu w połowie 

przeprawy przez jezioro… 

Jeżeli  tak,  ofiar,  które  zginęły  w  zimnych  wodach,  musiały  być  setki,  może  tysiące. 

Konrad  wzdrygnął  się  i  wytarł  dłonie  w  wilgotne  spodnie,  starając  się  nie  myśleć,  z  czego  je 
właściwie wyciera. 

Wyspa  wydawała  się  teraz  większa  niż  widziana  z  brzegu.  O  wiele  większa.  I  gdy 

spojrzał na brzeg, na którym pozostawił Wilka, nie zobaczył niczego poza wodą. 

Powinien był widzieć oddalony o pięćdziesiąt metrów brzeg, ale rozpościerało się przed 

nim  jedynie  jezioro,  które  przepłynął.  Sprawiało  wrażenie  równie  szerokiego  jak  Morze 
Szponów, od którego brzegów oddzielały ich setki mil. Nagle miał ochotę zawrócić, ale uznał, że 
nie byłoby to rozsądne, że nigdy nie zdoła dotrzeć do przeciwległego brzegu, który obecnie mógł 
się znajdować w odległości wielu mil. Był to zapewne kolejny czynnik, który zwiększał liczbę 
ofiar pochłoniętych przez jezioro i dodawał ich zbielałe kości do tych, które otaczały już zieloną 
wyspę. 

Gdy Konrad ruszył w głąb wyspy, zorientował się, że jest o wiele cieplej niż kilka minut 

temu,  a  jego  ubranie  szybko  wysycha  w  tej  temperaturze.  Słońce  wisiało  niemal  prosto  nad 
głową, wyżej niż widział je kiedykolwiek dotąd. Niebo miało głęboki odcień błękitu - kolor, jaki 

wid

ywał jedynie w środku lata. Nigdy dotąd nie widział też takich egzotycznych roślin i drzew. 

Zaskoczył go ten widok. Odniósł wrażenie, że znalazł się w zupełnie innym kraju. 

Być  może  tak  właśnie  się  stało.  Nie  dotarł  na  jakąś  zwykłą  wyspę.  Miał  uczucie,  że 

przekraczając wodę, dotarł na zupełnie inny kontynent… 

Rozglądał się wokoło oszołomiony, gdy usłyszał nagle ryk, który natychmiast sprowadził 

go na ziemię. Odruchowo sięgnął po nóż. Od kiedy sięgał pamięcią, zawsze miał jakiś przy sobie. 
Pierwszym  był  sztylet  o  falistej  klindze,  ukradziony  żołnierzowi  z  oddziału,  który  przybył  do 
wioski, aby oczyścić ze zwierzołaków tę część lasu. Wiele lat później Wilk wyjaśnił mu, że jest 
to kris, broń pochodząca z drugiego końca świata. Najnowszy sztylet Konrad otrzymał wraz z 
całym ekwipunkiem, zaciągając się do gwardii cesarskiej. Ale teraz nie miał nic. 

Ryk stawał się coraz głośniejszy, coraz bliższy. Przez gęste poszycie skradała się w jego 

stronę jakaś drapieżna bestia i Konrad szybko rozejrzał się wokół siebie, poszukując wzrokiem 

background image

czegoś, co mógłby użyć jako broń. Gałąź mogła posłużyć za maczugę, sięgnął więc w górę, aby 
ją  obłamać  z  najbliższego  drzewa.  Zanim  jednak  zacisnął  na  niej  dłoń,  przypomniał  sobie 
ostrzeżenie Wilka: nie dotykaj tam niczego

Za

wahał się, a potem cofnął. Jego jedyną bronią było to, z czym przyszedł na świat i co 

do tej pory dobrze mu służyło - gołe ręce. 

Chwilę później pojawił się i sam stwór, zbliżając się do niego pewnym krokiem. Był to 

wielki, czarny kot, na którego piersi, n

a  czarnym  futrze,  widniał  biały  romb.  Spodziewał  się 

ujrzeć  jakiegoś  nadnaturalnego  potwora,  tymczasem  pojawił  się  jedynie  lampart  o  gładkim, 
lśniącym futrze i długich, ostrych kłach. Zwierzę zwolniło, a potem stanęło. Jego ogon poruszał 
się wolno, a potem zwierzę otworzyło szeroko paszczę i ryknęło wyzywająco. 

Wolałby  mieć  do  czynienia  ze  zwierzołakiem,  bo  ten  zaatakowałby  natychmiast. 

Działania dzikiego zwierzęcia były mniej przewidywalne i dlatego to bardziej niebezpieczne. 

- Witaj - 

rozległ się głos u boku Konrada. Odwrócił się gwałtownie. 

Cztery czy  pięć metrów od niego stała młoda dziewczyna i  gryzła jabłko. Miała jakieś 

osiem  lat,  czarne  włosy  splecione  w  dwa  warkocze,  bose  nogi;  ubrana  była  w  wieśniaczą 
sukienkę  wielokrotne  łataną  i  cerowaną.  Na  jej  umorusanej  buzi  widniała  dość  dziwna  mina, 
której Konrad nie był w stanie zrozumieć. 

- Eee… Witaj - 

odparł i zerknął na czarnego lamparta. 

- Nie zrobi ci krzywdy - 

oświadczyła dziewczynka. - Chyba że będziesz niedobry. Masz 

dla mnie prezent? 

Konrad w

ciąż obserwował zwierzę, które bez przerwy cicho porykiwało. 

Przyszedłem spotkać się z Galeą. Wiesz, gdzie on jest? 

- To ja jestem Galea. 

Konrad znowu zerknął na dziewczynkę. 

- To ja - 

powtórzyła i odgryzła kolejny kęs jabłka. - Naprawdę. 

Konrad spo

jrzał  na  nią  z  osłupieniem.  Najmądrzejsza  istota  na  świecie.  To  właśnie 

musiała być niespodzianka, o której wspomniał Wilk. 

Kto cię tu przyprowadził? - zapytała. 

- Wilk. Wolfgang von Neuwald. 

Galea skinęła głową. 

Pamiętam. Przyniósł mi bransoletę, a ja mu powiedziałam, że chciałabym grzebień… 

background image

Wydawało  się  niemożliwe,  że  Wilk  widział  dziewczynkę  w  czasie  swojej  bytności  na 

wyspie, że z nią rozmawiał. Nawet gdyby udał się tu natychmiast po opuszczeniu granicy, kilka 

tygodni przed spotkaniem Konrada, 

mogła mieć wówczas zaledwie dwa albo trzy lata. 

Wydawało się niemożliwe, a jednak się zdarzyło. 

- To dla ciebie - 

rzekł Konrad, podając grzebyk z kości słoniowej. 

Och,  dziękuję!  -  zawołała  Galea,  robiąc  krok  do  przodu  i  przyjmując  prezent.  Ujęła 

jeden 

z warkoczy i obejrzała postrzępiony kawałek szmatki, którą był przewiązany. - Następnym 

razem chciałabym dostać wstążkę. Chyba jedwabną. I czerwoną… 

Następnym razem? - zapytał Konrad, spoglądając jej w oczy. I nagle uświadomił sobie, 

co dziwnego dostrz

egł w jej wyglądzie. 

Miała  oczy  jak  kot.  Były  całkowicie  złote,  bez  śladu  białek,  a  źrenice  tworzyły  wąski, 

czarny owal. 

Spojrzał na lamparta, który przestał pomrukiwać. Oczy miał takie same jak dziewczyna. 

Dokładnie takie same. A jej włosy były tak czarne jak futro zwierzęcia. 

Galea  wróciła  do  lamparta  i  wyciągnęła  rękę,  żeby  podrapać  go  po  karku.  Jej  głowa 

sięgała grzbietu zwierzęcia, które zaczęło mruczeć, gdy drapała je za uszami. 

Jak się nazywasz? - spytała. 

- Konrad. 

Chodź ze mną, Konradzie - powiedziała. Odwróciła się i ruszyła pomiędzy drzewami ze 

swoim oswojonym lampartem u boku. Konrad obejrzał się i w dalszym ciągu nie mógł zobaczyć 
niczego poza powierzchnią wody. Ruszył za Galeą w głąb wyspy. 

* * * 

Powiedział jej. Wszystko. O sprawach, z których nigdy dotąd nikomu się nie zwierzył, 

lecz teraz mógł je wreszcie wyrzucić z głębi duszy. 

Siedzieli  na  trawie,  ukryci  przed  słońcem  wśród  kępy  drzew,  a  olbrzymi  lampart 

spoczywał u boku Galei. Nie prosiła go, aby jej opowiadał o sobie, ale gdy tylko spojrzał w jej 
mądre, kocie oczy, od razu wiedział, co powinien zrobić. Chociaż Konrad nie wiedział, dlaczego 
tak  sądzi,  był  pewien,  że  robi  to  z  własnej  woli,  że  Galea  nie  stosuje  wobec  niego  swojej 

nadnaturalnej mocy. 

Opo

wiedział  jej  historię  swojego  życia  od  najwcześniejszych  dni  do  momentu 

ponownego  spotkania  z  Wilkiem. Wspominał  wszystkich  ludzi,  z  którymi  zetknął  się  w  ciągu 

background image

ostatnich kilku lat, i o ich wzajemnych powiązaniach. Opowiedział o tajemniczym złotym herbie 

pancernej  pięści  pomiędzy  dwiema  skrzyżowanymi  strzałami,  o  walce  z  goblinami  w 

zagubionej  świątyni  krasnoludów  i  owym  niezwykłym  przypływie  sił  życiowych,  jakiego 
doświadczył  w  czasie  masakry  zielonych  wrogów,  a  także  o  dziwnym  złudzeniu,  że  walczy 
młotem  bojowym,  a  nie  toporem.  Mówił  o  uwięzieniu  w  spiżowej  zbroi  i  skażeniu  go 
spaczeniem.  Opisał  dziwne  wizje,  jakich  doświadczał,  gdy  Litzenreich  i  jego  krasnoludy 
wyzwalali go ze spiżowego pancerza, uważając za umarłego. O tym, jak wydawało mu się, że 
wędruje wśród gwiazd, o zmartwychwstaniu w swoim poprzednim ciele, o wspomnieniach, które 
do niego nie należały, o pomyleniu śmierci Elyssy ze śmiercią Evane, pierwszej miłości Sigmara, 
zamordowanej  przez  bandę  goblinów.  O  tym  fakcie  Konrad  dowiedział  się  w  swoim  śnie,  a 
potwierdził go później, czytając historię życia Sigmara. 

Większą część tej historii opowiadał spontanicznie, bez najmniejszego przymusu, jakby 

przygotowywał  ją  od  dawna,  chociaż  czasami  Galea  musiała  podpowiedzieć  mu  jakieś  słowo, 
poprosić o wyjaśnienia lub o jakieś szczegóły. Niekiedy łapał się na tym, że powtarza coś, co już 
powiedział, dla podkreślenia jakiegoś fragmentu. Aż wreszcie zakończył opowieść. 

Zupełnie  zapomniał,  że  pozornie  zwraca  się  do  małej  dziewczynki,  ponieważ  zdawał 

sobie s

prawę, że naprawdę Galea wcale nie jest dzieckiem. 

Przez cały czas, gdy Konrad mówił, siedziała bez ruchu. Teraz rozpuściła włosy i zaczęła 

czesać je  grzebykiem z  kości słoniowej. Przypominały Konradowi włosy  Elyssy,  ale starał się 
odpędzić  te  skojarzenia.  Wkrótce  jego  myśli  zaprzątnęły  inne  sprawy.  Galea,  czesząc  włosy, 
zaczęła  mówić.  Tym  razem  to  ona  opowiadała,  a  Konrad  mógł  jedynie  siedzieć,  słuchać  i 
zdumiewać się. 

Wyobraź  sobie  -  zaczęła  -  że  świat  jest  wyspą,  wyspą  otoczoną  Chaosem.  Niekiedy 

wody 

przypływu wzbierają wyżej i światu grozi, że zostanie całkowicie zatopiony. Tak właśnie 

dzieje się obecnie. 

Ludzkość ukształtowała się wiele tysiącleci temu, gdy świat również był zalany Chaosem, 

gdy jego surowa materia najpierw zestaliła się pod postacią spaczeniowego kamienia i pyłu. Jego 
działanie  w  mniejszym  stopniu  dotknęło  elfy  i  krasnoludy  niż  nową  rasę,  znaną  jako  ludzie. 
Miały  one  swoje  czasy  szczytowego  rozwoju,  stanowiły  wtedy  przewodnie  rasy.  Gdy  jednak 
ludzkość wystąpiła jako pretendent do dominacji nad światem, nie był on już taki jak dawniej. 
Zmieszanie  spaczenia  z  substancjami  naszego  świata  doprowadziło  do  powstania  Pustkowi 

background image

Chaosu  i  gwałtownego  zwiększenia  liczby  mutantów,  które  żyły  tam  już  wcześniej,  ale  teraz 
zaczęły pojawiać się wszędzie. Zwierzołaki są rezultatem pojawienia się na tym świecie Chaosu, 

podobnie jak gobliny, orki, skaveni i wszelkiego rodzaju inne ohydne, znieprawione istoty. 

Ludzi również można uznać za twór Chaosu. 
W  granicach  tego,  co  nazywamy  Starym  Światem,  krasnoludy  zastąpiły  elfy,  które 

przepłynęły Zachodni Ocean. Wszystko zdawało się wskazywać na to, że krasnoludy utracą swe 
ziemie na rzecz goblinoidowatych ras. Pojawiło się niebezpieczeństwo, że mutanty wkrótce staną 
się panami ziem na zachód od Gór Krawędzi Świata. Wtedy jednak osiem walczących ze sobą 
ludzkich  plemion,  które  zamieszkiwały  te  tereny,  zostało  zjednoczonych  przez  Sigmara.  Ten 
zawarł  sojusz  z  krasnoludami,  które  dały  mu  swój  święty  młot  bojowy,  Ghalmaraza. 
Sprzymierzeńcy zniszczyli armie goblinów w bitwie na Przełęczy Czarnego Ognia. Działo się to 
dwa i pół tysiąca lat temu, a Sigmar Młotodzierżca - Młot na Gobliny - założył Imperium. 

Sigmar jest obecnie czczony jako bóg. Ma swoją katedrę w Altdorfie, świątynie na całym 

znanym  świecie  i  niezliczone  rzesze  wyznawców.  Wszyscy  mieszkańcy  Imperium  są  jego 
dziećmi i to zarówno w metaforycznym, jak i dosłownym sensie tego słowa. Żył tak dawno, że 
fakt iż każdy człowiek wywodzi się z jego linii, wydaje się czymś nieuniknionym. W każdym jest 
jakaś cząstka Sigmara. 

Galea przerwała i spojrzała na Konrada. 

W tobie jest więcej Sigmara niż w innych - oznajmiła. 

Spojrzał  na  nią  podejrzliwie.  Może  swoją  opowieścią  zasugerował  Galei  taki  właśnie 

związek z Sigmarem. Powiedział jej przecież o bitwie z goblinami, w czasie której wyobrażał 
sobie, że walczy młotem bojowym, a nie toporem, a także że posiada niemal nadnaturalną siłę. 
Wyjawił także swój sen, w którym jego przeszłość splotła się z życiem Sigmara. 

Nie  staram  się  ci  pochlebić  -  rzekła  Galea.  -  Sam  już  podejrzewasz,  że  Sigmar 

wyznaczył ci jakiś cel. I masz rację. 

- Jaki cel? - 

zapytał Konrad. - Jaki? 

Nie  znam  przyszłości,  chociaż  gdy  przybył  tu  Wilk,  wiedziałam,  że  któregoś  dnia 

przyprowadzi  do  mnie  kogoś.  Takie  jest  jego  zadanie,  Konradzie.  Od  dnia,  w  którym  się 
spotkaliście, jest twoim przewodnikiem. 

Konrad nic nie odpowiedział, zbyt zajęty zastanawianiem się nad wszystkim, co wynikało 

z wyjaśnień Galei. 

background image

Jesteś ważny dla Sigmara - mówiła dalej. - A to oznacza, że masz wielu wrogów, którzy 

pragn

ą pokrzyżować jego zamiary. Szczególnie jeden posługuje się swoimi różnymi sługami, aby 

zrealizować swoje podłe zamysły. 

Konrad doskonale wiedział, o kim mówi Galea. 

- Czaszkolicy! Kim on jest? Czego ode mnie chce? 

Tym razem Galea nic nie odpowiedziała. 

Powiedz mi coś więcej o Sigmarze - poprosił Konrad. 

Pół wieku po koronowaniu się na cesarza - podjęła opowieść Galea - Sigmar powrócił w 

Góry Krawędzi Świata, aby odnieść Ghalmaraza krasnoludom. Od tej pory nie widziało go już 
żadne ludzkie oko i uważa się, że jego doczesne ciało zginęło. Ciało stanowi część materialnego 
świata, ale dusza częściowo jest Chaosem. W chwilach największego napięcia śmiertelnik może 
sięgnąć po wewnętrzne zasoby duszy i tym samym czerpać swoją moc bezpośrednio z Chaosu. 

Po 

śmierci ludzki duch powraca do Chaosu, aby przyłączyć się do innych dusz albo oczekiwać na 

reinkarnację. Niewiele dusz się odradza, ale te, które to spotyka, stają się coraz potężniejsze po 
każdych powtórnych narodzinach. 

Chaos jest niekiedy nazywany Mor

zem  Zagubionych  Dusz.  Mogą  one  zespolić  się  w 

większą całość, tworząc skupisko energii powstałej z połączenia podobnych duchów. Te ośrodki 
energii są więc stworzone przez samą esencję życia i znane jako moce Chaosu. Albo bogowie 

Chaosu… 

I  dlatego  można  twierdzić,  że  ludzie  uczynili  bogów  na  swój  kształt  i  podobieństwo, 

podczas  gdy  sami  bogowie  wywierali  wpływ  na  ludzkość.  Albo  może  jest  tylko  jeden  bóg,  a 
wszyscy  inni  są  jedynie  jego  rozmaitymi  postaciami?  Czy  jest  tylko  jedna  dusza,  którą  dzielą 

wszyscy l

udzie? Czy ta jedna dusza stanowi część jednego boga, czy też jeden bóg jest częścią 

jednej duszy? 

Dobro i Zło, Porządek i Chaos. Czy jedno może istnieć bez drugiego? A może są jedynie 

odmiennymi przejawami tego samego wierzenia? 

Wiem tyle tylko, czego się nauczyłam. Poznałam wiele. Być może pewne sprawy wydają 

się  sprzeczne,  ale  możemy  się  opierać  jedynie  na  naszych  wspomnieniach  i  naszej  wierze  w 
doświadczenia nas samych i innych. A jednak ludzkie wspomnienia są zawodne i nie można na 
nich całkowicie polegać. Może żadne z nich nie są prawdziwe, a może tylko niektóre. To, co mi 
powiedziałeś, mogło nigdy się nie zdarzyć albo nie jest tym, za co je bierzesz. Może krasnoludy 

background image

nigdy nie mieszkały w Starym Świecie, a starodawna świątynia, którą odnalazłeś, mogła powstać 
poprzedniego  dnia.  Coś,  o  czym  czytamy  w  księgach  historycznych,  może  zostało  napisane 
wczoraj, a kurz, który spoczywa na wytartych okładkach tych tomów, został stworzony zaledwie 
przed chwilą. Nie ma i nie może być na to dowodu. 

Galea  powiedziała  Konradowi  to  i  o  wiele  więcej,  a  potem  oznajmiła,  że  niczemu  nie 

można  wierzyć.  On  sam  dobrze  już  wiedział,  że  coś,  co  mogło  być  prawdą  jednego  dnia, 
następnego mogło stać się fałszem. 

Czemu powiedziałaś mi o tym wszystkim? - zapytał. 

Ponieważ powinieneś wiedzieć - odparła. 

Patrzył  na  nią,  starając  się  przeniknąć  poza  postać  małej  dziewczynki,  poza  jej  kocie 

oczy. 

Kim jesteś? 

Jestem tą, która została zbawiona. Wiele lat temu byłam opętana przez mroczną stronę 

Chaosu. 

Przez długi czas byłam demonem. 

Konrad dobrze znał to słowo, ale z trudem mógł sobie wyobrazić, co oznaczało. 

Zostałam jednak wyzwolona przez potężniejszą siłę, podobną do tej, która przyciągała 

cię w twojej wizji życia po życiu - ale nieskończenie potężniejszą. I jej teraz służę. 

Biała  gołębica  usiadła  na  ramieniu  Galei.  Dziewczynka  wzięła  ptaka  do  ręki  i  zaczęła 

gładzić jego pióra. Gołębica zaczęła gruchać, podobnie jak czarny lampart mruczał, gdy gładziła 
jego sierść. 

Co muszę zrobić? - zapytał Konrad. 

Musisz zrobić to, co musisz. 

- Kim jestem? 

Galea  uśmiechnęła  się  i  pokręciła  głową.  Konrad  nie  wiedział,  czy  oznacza  to,  że  nie 

chce, czy też, że nie może odpowiedzieć. 

Schwyciła gołębicę jedną ręką i nagle rzuciła ją w stronę lamparta. Jeden kęs, mlaśnięcie i 

ptak zniknął w gardle wielkiego kota. 

* * * 

Gdy  Konrad  wszedł  do  zimnej  wody  i  zaczął  płynąć  z  powrotem,  od  razu  pojawił  się 

drugi brzeg jeziora. Był zadowolony i nie miał ochoty opuszczać wyspy, ale nie było już niczego, 

o czym chcia

łby  się  jeszcze  dowiedzieć.  Dopiero  gdy  dotarł  do  drugiego  brzegu,  uświadomił 

background image

sobie,  że  w  gruncie  rzeczy  Galea  powiedziała  mu  bardzo  niewiele.  Nie  wszystko  musiało  być 
prawdą,  o  większości  spraw  już  wiedział  i  nieważne,  czy  była  to  prawda,  czy  nie.  Galea 

w

yjaśniła istotę Chaosu, ale jej interpretacja nie musiała być prawdziwa. 

Pomimo wszystko, to czego się dowiedział, podniosło go na duchu. Świat miał sens, a on 

poważną  rolę  do  odegrania;  nie  wątpił,  że  w  tym  przypadku  Galea  powiedziała  mu  prawdę. 

Dowied

ział się, że poza tym światem jest inny - rozleglejsza płaszczyzna istnienia i to, co działo 

się  w  jednym,  miało  znaczący  wpływ  na  wydarzenia  w  drugim.  Wszystko  było  powiązane  ze 
sobą, tak samo jak łączyły się ze sobą wszystkie ważne osoby w jego życiu. Jeszcze nie potrafił 
określić  wzoru,  ale  przynajmniej  wiedział,  że  istnieje  i  może  kiedyś  zdoła  zrozumieć  go  w 
całości. 

Konrad  nie  dowiedział  się  niczego  o  swoim  pochodzeniu,  ale  miało  to  niewielkie 

znaczenie w porównaniu ze świadomością swojej roli w dziejach. Przeszłość była już nieistotna, 
ponieważ nie miała na  niego  wpływu. Wszystko, co będzie robił teraz i w przyszłości, będzie 
miało dla niego o wiele większe znaczenie. 

Gdy  wyszedł  z  powrotem  na  brzeg,  Wilk  czekał  na  niego  przy  ognisku.  Zapadł  już 

wiec

zór i Konrad popatrzył na zachodzące słońce. 

Nie wiedziałem, że nie było mnie tak długo - rzekł, grzejąc się przy ogniu. 

Wiesz, że to były trzy dni? 

- Trzy dni? 

- Tam czas biegnie inaczej. 

Konrad  popatrzył  na  miejsce,  w  którym  do  niedawna  przebywał  i  kiwnął  potakująco 

głową. 

A teraz dokąd? - spytał Wilk. 

Odpowiedź mogła być tylko jedna. Wilk do tej pory był przewodnikiem Konrada, ale ta 

rola dobiegła końca. 

- Do Altdorfu - 

odparł Konrad. 

Ja również. Jechałem w stronę granicy, bo tam znajdował się nieprzyjaciel. Teraz wróg 

jest w stolicy i wiem, jak sobie z nim radzić - Wilk schwycił rękojeść  miecza, wyciągając do 
połowy klingę, a potem wsunął ją z powrotem do natłuszczonej, czarnej pochwy tak gwałtownie, 
jakby wbijał ostrze w ciało przeciwnika. 

Konrad wciąż spoglądał na wyspę Galei. Sprawiała wrażenie takiej małej, pogrążonej w 

background image

mroku, ale dobrze wiedział, że słońce ciągle świeci nad jej rozległą przestrzenią. 

„Wiem teraz, że jesteś wybrany - powiedział Wilk po walce z mutantami w mundurach 

gwardii cesarskiej. - 

Tym, którego muszę przyprowadzić”. - I przywiódł go tutaj. 

Czy dlatego wiele lat temu Wilk uczynił Konrada swoim giermkiem? Czy wszystko, co 

zdarzyło się w czasie następnych lat, miało jedynie przywieść go do Galei? 

Konrad  przypomniał  sobie,  że  propozycja  Wilka,  aby  został  jego  giermkiem,  padła 

dopiero wówczas, gdy zobaczył w jego dłoni czarny kołczan z tajemniczym herbem. 

Możemy dotrzeć do Marienburga w kilka dni - dodał Wilk. - A potem popłynąć łodzią w 

g

órę Reiku do Altdorfu. 

Patrząc  na  miejsce,  które  sprawiało  wrażenie  wyspy  na  środku  jeziora,  Konrad 

zastanawiał się, jak odbyło się spotkanie Wilka z Galeą. Jak dawno miało ono miejsce i kto go 
tutaj przyprowadził? I kto odwiedził ją poprzednio, gdy poprosiła o bransoletkę, którą przywiózł 

jej Wilk? 

Nie zapytał o to, ponieważ wiedział, że Wilk mu nie odpowie. Zastanawiał się jednak, czy 

któregoś dnia sam tu powróci i będzie stał w tym miejscu, w czasie gdy ktoś inny popłynie przez 
jezioro. Może przy następnej okazji powinien kupić nieco czerwonej wstążki i mieć ją przy sobie 
do momentu, gdy nastąpi czas, by zaprowadzić kogoś do wiecznego dziecka. 

background image

Rozdział dziesiąty 

Niecały  wiek  temu  Jałowe  Krainy  były  częścią  Cesarstwa,  jednak  w  miarę  upływu  lat 

burmistrzowie Marienburga uzyskiwali dla swojego miasta szereg zamorskich koncesji 

handlowych, które skrępowały ruchy kupców z wnętrza państwa i sprawiły, że to Marienburg stał 
się  jednym  z  niewielu  okien  Cesarstwa  na  świat.  Przy  poparciu  Bretanii  Jałowe  Krainy 
ostatecznie dokonały secesji i uzyskały niepodległość. 

Brzegi  ujścia  Reiku  dzieliła  mila,  ale  w  delcie  znajdowało  się  wiele  wysepek  i  w 

rezultacie  rzeka  wpadała  do  oceanu  przez  szereg  wąskich  kanałów.  Marienburg  został 
wybudowany na tych właśnie wyspach i poszczególne dzielnice miasta połączone były licznymi 
mostami. Tylko jeden kanał został pogłębiony na tyle, aby mogły nim pływać najwyższe nawet 
statki. Jego brzegi spinał jeden most, tak wysoko sklepiony, że mieściły się pod nim najdłuższe 

maszty. Nazw

any  został  Wysokim  Mostem.  Przebiegający  pod  nim  główny  tor  żeglugowy 

znajdował się w południowej części Marienburga, a na jego brzegach leżały baseny portowe. 

Miasto  otoczone  było  murami,  które  broniły  przed  napadami  piratów  i  chroniły 

suwerenności  państwa,  a  przeważająca  część  dużych  domów  przypominała  fortece.  Wilk 
wyjaśnił, że należały one do bogatych rodzin kupieckich, których przodkowie-założyciele sami 
byli zapewne piratami lub korsarzami. Konradowi zaimponowało swego czasu portowe miasto 

Erengrad n

a  granicy  Kislevu,  które  jednak  w  porównaniu  z  rozmiarami  i  wspaniałością 

największego portu Starego Świata kojarzyło mu się raczej z zapadłą wioską rybacką. 

Razem z Wilkiem spoglądali na miasto i położoną za nim redę w szerokiej zatoce, gdzie 

wszystkie s

tatki  stały  na  kotwicy  oczekując  na  przypływ,  który  pozwoli  im  wejść  do  portu. 

Jednostki były najrozmaitszych kształtów i rozmiarów, a piloci i urzędnicy celni przepływali od 
jednego zagranicznego statku do drugiego na pokładach licznych łódek z powiewającą flagą z 

herbem Marienburga - 

syreną trzymającą miecz w prawej ręce, a sakiewką monet w lewej. 

Chodźmy  się  napić  -  zaproponował  Wilk.  -  Chociaż,  skoro  znalazłeś  się  w  mieście, 

może się zdarzyć, że każda tutejsza karczma pójdzie z dymem. 

Myślałem, że jedziemy do Altdorfu. 

Pójdziemy  do  jednej  z  portowych  gospod.  Tam  najłatwiej  znajdziemy  jakiś  statek.  A 

kiedy już tam będziemy, równie dobrze możemy się odświeżyć po podróży. 

A jak zapłacimy za przejazd? 

Mam trochę pieniędzy - oznajmił Wilk i była to chyba najbardziej zadziwiająca rzecz, 

background image

jaką Konrad kiedykolwiek od niego usłyszał. 

Przez cały czas służby u Wilka ogólna suma zarobków Konrada nie przekroczyła garści 

koron. Wilk od samego początku nigdy nie miał pieniędzy. Gdy podążali na granicę Kislevu, dał 
jucznego  konia  za  miejsca  na  pokładzie  statku  płynącego  do  Praag  rzeką  Lynsk.  Wilk  miał 
nadzieję  zbić  majątek,  służąc  jako  najemnik  w  kopalni  złota,  i  marzył  o  niewyobrażalnych 
bogactwach zdobytych w zagubionej świątyni krasnoludów. 

-  A co ze spiskiem i planami zamiany cesarza na sobowtóra? - 

zapytał,  gdy  jechali  w 

stronę Reiku. 

Obydwaj  wiedzieli,  że  jest  to  przyczyna  ich  powrotu  do  Altdorfu.  Ale  do  tej  pory  nie 

rozmawiali na ten temat. Aczkolwiek Karl-

Franz  nie  zaliczał  się  do  bezpośrednich  potomków 

Sigmara, był zarazem ostatni z jego dynastii - i dlatego musiał być chroniony. 

Jeszcze kilka miesięcy temu Konrad nie interesował się cesarzem, ale od tej pory wiele 

się  wydarzyło.  Teraz  orientował  się,  na  czym  polega  jego  misja  i  czego  oczekuje  od  niego 

Sigmar. 

Początkowo nie chciał wyjawić wszystkiego, co się z nim działo w czasie miesięcy, które 

minęły od opuszczenia Kislevu, a teraz, kiedy znowu był razem z Wilkiem, wszystko to przestało 
mieć jakiekolwiek znaczenie. 

Skaven zrobił sobowtóra cesarza - powiedział. - Widziałem go. 

Swego czasu Konrad był więźniem Gaxara w lochach głęboko pod Middenheimem, ale 

podczas ataku ludzi na kryjówkę skavenów,  gdy  Konrad walczył ze Srebrnym  Okiem, Gaxara 
widziano z jakimś innym zakładnikiem. Litzenreich rozpoznał go jako cesarza. Nie mógł to być 

prawdziwy Karl-

Franz, lecz jego replika. Konrad widział później portrety cesarza - podobieństwo 

rzeczywiście było całkowite. 

Nie  był  to  pierwszy  sobowtór  wykonany  przez  Gaxara.  Szary  Mag  sporządził  również 

replikę Konrada - którą Konrad pokonał i zabił. 

Skaven chciałby posiadać sobowtóra Karla-Franza tylko dlatego, aby móc zamordować 

prawdziwego cesarza i zastąpić go marionetką - kontynuował Konrad. - Gwardia cesarska musi 
należeć do spisku i dlatego próbowali mnie zabić, kiedy go wykryłem. 

Możliwe. 

Możliwe? 

Być  może  gwardziści  stali  się  wyznawcami  Slaanesha,  a  bóstwem  skavenów  jest 

background image

przecież  Rogaty  Szczur.  Mało  prawdopodobne,  by  te  dwa  kulty  zechciały  ze  sobą 
współpracować. Skaveni, ewentualnie, mogliby połączyć swoje siły z hordami Nurgle’a, ale nie 
ze sługami władcy rozkoszy. Prędzej bym przypuszczał, że poprzegryzają sobie gardła. 

Ale  zwalczające  się  siły  Chaosu  niekiedy  współdziałają,  gdy  oczekują,  że  będzie  to 

korzystne dla wszystkich stron. Wiesz  dobrze o tym. A zniszczenie cesarza, symbolu oporu 

ludzkości, byłoby doskonałym celem dla wyznawców obu bóstw. 

A Konrad domyślił się, kto stworzył ów sojusz przeklętych - Czaszkolicy. 
Widział  go  zaledwie  dwa  razy,  ale  przypominająca  szkielet  postać  zawsze  kryła  się  w 

cieniu, spiskując i pociągając za sznurki swych marionetek. 

To Czaszkolicy musiał pokierować spiżowym rycerzem, wywabiając Konrada ze świątyni 

krasnoludów, a potem zadbał, aby zbroja znalazła się na miejscu, aby pojmać Konrada po jego 

uciec

zce z niewoli bandy Kastringa. Chciał, aby Konrad zginął, pochłonięty przez zbroję Chaosu, 

ale jego plany zawiodły. 

Zapewne również Czaszkolicy sprawił, że Krysten wpadła w łapy Zuntermeina. Skażona 

stykaniem się ze zdeprawowaną wiarą w Khorne’a w czasie niewiarygodnej podróży z Kislevu 
do Altdorfu, stała się zakładniczką kultu Slaanesha. Krysten była przynętą, która miała zwabić 
Konrada, ale i tym razem udało mu się ujść cało. 

I to Czaszkolicy miał Elyssę… 

Może - powtórzył Wilk. - Ale co możemy zrobić? 

Możemy go ostrzec. Powiedzieć mu, że gwardia cesarska to sami zdrajcy, że skaveni 

mają zamiar go zabić. 

Chcesz powiedzieć, że trzeba mu wysłać list? 

- Nie! 

Masz rację. Poczta nie jest już taka jak dawniej. Pewnie doręczyliby go za późno. 

Konra

d spojrzał ostro na Wilka. 

Nie traktujesz sprawy zbyt poważnie. 

Wilk popatrzył na niego kpiarsko. 

A ty zbyt się nią przejmujesz. 

Zdawał się wiedzieć, że Konrad ma inny motyw, by powrócić do Altdorfu, chociaż aż do 

tej pory Konrad nie przyznał się do tego nawet sam przed sobą. 

Elyssa została skażona  Chaosem i Konrad doszedł do wniosku, że została zgubiona na 

background image

wieki. Ale Galea była kiedyś przeklęta w jeszcze większym stopniu niż Elyssa, a jej dusza została 
zbawiona. Może więc i Elyssę również da się ocalić? 

Co, według ciebie, powinniśmy zrobić? - zapytał. 

Jak sam powiedziałeś, ostrzec cesarza. Jeżeli nie wrócił jeszcze do Altdorfu, popłyniemy 

rzeką do Talabheim i znajdziemy go tam. 

Albo  zatrzymamy  się  w  Altdorfie  i  spróbujemy  zorientować  się,  co  się  dzieje…  i  to 

powstrzymać. 

Zwyciężyć gwardię cesarską, zwyciężyć skavenów, znaleźć i zlikwidować uzurpatora? 

Tylko we dwójkę? - chociaż Wilk starał się zachować powagę, nie potrafił ukryć uśmiechu. 

Masz lepszy pomysł? 

Może. 

Konrad czekał i czekał. 

- Co? - 

przynaglił go w końcu. 

- Napadniemy na miasto. 

Tylko we dwójkę? 

Nie, z innymi. Zorganizujemy armię najemników, która zaatakuje Altdorf. Korzystając z 

zamieszania, wśliźniemy się do miasta i sprawdzimy, co dzieje się naprawdę. 

Zaatakujemy stolicę Cesarstwa? Rzeczywiście, niezłe zamieszanie. A gdzie znajdziemy 

tę armię? 

-  Tutaj  - 

Wilk  wskazał  miasto  u  ich  stóp.  -  Wszyscy  nienawidzą  Altdorfu  i  jego 

mieszkańców, nawet ja - a przecież stamtąd pochodzę. Altdorfczycy są tacy zarozumiali wierząc, 
że stanowią elitę ludności Cesarstwa, a nawet Starego Świata i innych krain. Ograbimy miasto, 

spalimy je! 

Konrad wytrzeszczył oczy. 
Wilk wzruszył ramionami. 

Może będziesz mógł spalić kilka karczm, Konradzie. Te, w których sprzedają najgorsze 

piwo. 

Jak zdołamy zorganizować tu armię? 

Możemy zwołać tu taką armię, jaką będziemy chcieli. Taką, która narobi wystarczająco 

dużo  hałasu,  zwróci  na  siebie  uwagę  i  da  się  wyrżnąć,  absorbując  mnóstwo  cennego  czasu… 

podczas gdy my zrobimy to, co trzeba. 

background image

Na  granicy  Wilk  nie  wahałby  się  poświęcić  grupy  swoich  ludzi,  jeżeli  uznałby  to  za 

konieczne. Potraktowałby ich jako przynętę, pozwalającą zwabić klany Chaosu w pułapkę, aby 
później  je  unicestwić.  Nigdy  nie  uważał  tych  ludzi  za  prawdziwych  wojowników.  Większość 
żołdaków,  którzy  nazywali  siebie  najemnikami,  traktował  z  równa  pogardą  jak  pogańskie 
oddziały, z którymi walczyli. Ich jedynym zadaniem było umrzeć. Jeżeli przed śmiercią zdołali 
zabić trochę nieprzyjaciół, Wilk uważał to za dodatkową premię. 

Mordercy,  złodzieje,  bandyci,  rzezimieszki,  robactwo  Cesarstwa  -  nazywali  się 

najemnikami wierząc, że przywłaszczony sobie tytuł uprawomocni ich tchórzliwe okrucieństwo. 
Z  tego  właśnie  powodu  Wilk  stwierdził  kiedyś,  że  woli  uważać  się  za  „żołnierza  fortuny”, 
ponieważ nie życzy sobie, aby kojarzono go z rynsztokowymi śmieciami, dzięki którym walka za 
pieniądze tak źle się kojarzy. 

Gdy  Wilk  i  Konrad  po  raz  pierwszy  przybyli  do  kopalni  złota,  znajdowali  się  tam  już 

ludzie  wynajęci  jako  strażnicy.  Niewiele  różniło  ich  od  górników,  którzy  bez  wyjątku  byli 
przestępcami i odbywali tu swoje wyroki. Strażnicy prawdopodobnie uciekli z rodzinnych stron, 
aby uniknąć więzienia, natomiast górnicy mieli pecha, bo dali się złapać. 

Dopiero po objęciu dowództwa przez Wilka zwerbowano prawdziwych żołnierzy, ludzi, 

którzy  wiedzieli  jak  walczyć  twarzą  w  twarz,  zamiast  wbijać  przeciwnikowi  nóż  w  plecy; 
szkolonych  przez  wiele  lat,  zdyscyplinowanych  i  posłusznie  wykonujących  rozkazy  - 
przynajmniej w większości przypadków. Rabusie i mordercy wyginęli, podczas gdy prawdziwi 
wojownicy spełnili swoje zadanie. Wtedy zawodowa armia Wilka zaczęła spychać najeźdźców i 
zamiast czekać, by zaatakowali kopalnię, sama przejęła inicjatywę. 

Marienburg znajdował się na granicy Starego Świata i tu właśnie gromadziły się wyrzutki 

z wszystkich ziem i krajów, był to bowiem najdalszy punkt, do którego mogli dotrzeć. Miasto 
pełne było zbiegów, kryminalistów uciekających przed sądem i karą, dezerterów, którzy uciekli, 
gdy  tylko  ich  statek  zawinął  do  portu,  bandziorów  gotowych  poderżnąć  tuzin  gardeł  za  kubek 
gorzałki. Było to idealne miejsce, by zwerbować oddział pseudonajemników. 

Znajdziemy naszą armię w portowych karczmach? - zapytał Konrad. 

Otóż to. A przy okazji możemy wypić parę kufelków. 

K

onrad roześmiał się i pokręcił głową. 

Mam nadzieję, że masz dużo pieniędzy. Będzie ci potrzebna fortuna, żeby wyposażyć tę 

armię i doprowadzić ją do Altdorfu. 

background image

- Znajdziemy sponsorów - 

odparł Wilk. - Sfinansują wyprawę za udział w łupach. 

Konrad, słuchając tych wyjaśnień, obserwował Wilka i zaczął się zastanawiać, czy jego 

kompan  rzeczywiście  ma  zamiar  ograbić  Altdorf  i  tylko  dlatego  chce  wrócić  do  stolicy 

Cesarstwa. 

Będą się spodziewali zabójczych łupów - zakończył Wilk. - I w jakimś sensie będą mieli 

rację - uśmiechnął się paskudnie, błyskając zaostrzonymi zębami. 

Może jednak lepiej przedostać się do Altdorfu tylko we dwóch - zasugerował Konrad. 

- O, nie - 

Wilk pokręcił głową. - Wiedzą, że nie zostałeś zabity i spodziewają się twojego 

powrotu… A

le nie oczekują najazdu. Im więcej ludzi, tym lepiej. 

Konrad  nie  wyzbył  się  wątpliwości,  ale  uznał,  że  dyskusja  w  tym  momencie  byłaby 

próżnym  zajęciem.  Dojechali  do  brzegu  rzeki,  który  wyznaczał  granice  miasta.  Właściwy 
Marienburg  zaczynał  się  po  drugiej  stronie  kanału,  ale  przez  lata  na  południowym  brzegu 
również wyrosły liczne budynki i cumowało tu kilka statków. Wozy oraz karety przeprawiano 
przez rzekę promem, ale jeźdźcy i piesi mogli przedostać się na drugi brzeg po Wysokim Moście. 

Zbliżał  się  zmierzch.  Niebo  gwałtownie  ciemniało,  gdy  Konrad  spojrzał  na  most. 

Przypominał  długą  drogę,  która  wije  się  po  zboczu  góry,  prowadząc  w  stronę  bram 
Middenheimu. Chociaż do Miasta Białego Wilka docierało się po szeregu wiaduktów i szerszą 
oraz  wyżej  położoną  drogą,  szlak  wiodący  do  Marienburga  był  też  bardzo  malowniczy.  Na 
południowym  brzegu  wzniesiona  została  wysoka,  kamienna  wieża,  a  droga  wiła  się  wokół  jej 
zewnętrznej strony, prowadząc coraz wyżej i wyżej. 

Główny most w Erengradzie miał dłuższe przęsło, ale był wzniesiony z drewna, a jego 

środkowa  część  mogła  być  podnoszona  jak  most  zwodzony.  Natomiast  Wysoki  Most  został 
zbudowany w całości z potężnych bloków kamiennych. Dopasowane do siebie, tworzyły szeroki 
łuk utrzymywany własnym ciężarem. Na przeciwległym, północnym brzegu most opierał się o 
skaliste urwisko, do którego mocowały go dwie solidne kolumny. 

Mytnik wziął od Wilka monety, a strażnicy u podstawy wieży ledwo zerknęli na nich i 

machnięciem  ręki  kazali  im  ruszać  dalej.  Dwaj  jeźdźcy  zaczęli  wspinaczkę.  Ich  konie  wolno 
podążały  spiralną  jezdnią  ku  wierzchołkowi  stopniowo  zwężającemu  się  ku  górze.  Chociaż 
Konrad  nie  był  już  służącym  Wilka,  jak  zazwyczaj  prowadził  jucznego  konia  i  obserwował 
rozpościerający się poniżej ciemniejący krajobraz. 

Na wschodzie, tam skąd przyjechali, znajdowały się pustynne tereny, które dały Jałowym 

background image

Krainom  swoją  nazwę.  Na  północy,  za  zatoką,  leżało  Morze  Szponów  o  szarych  i  groźnych 
wodach.  Z  południa,  od  Altdorfu,  z  głębi  Cesarstwa  płynęła  rzeka  Reik,  której  dopływy 
rozpościerały  się  daleko  -  do  Czarnych  Gór,  Sudenlandu,  Averlandu,  Stirlandu,  Gór  Krańca 
Świata, a na północy aż do Kislevu. A przed nimi leżał sam Marienburg i właściwie widać było 
tylko to miasto i jego światła, wyspy i mosty, domy i sklepy, stajnie i karczmy, rynki i składy, 
koszary i świątynie, rzeki i statki. 

Most  był  węższy  niż  Konrad  oczekiwał,  a  jego  krawędzie  chronione  były  niskimi 

parapetami. Wiatr na tej wysokości był ostry, uderzał lodowatymi powiewami i Konrad cieszył 
się, że na drugą stronę nie jest zbyt daleko. 

Jechał  przed  Wilkiem  po  kamiennym  łuku  i  ujrzał  dwóch  jeźdźców,  zbliżających  się  z 

przeciwnej  strony.  Początkowo  nie  zwracał  na  nich  uwagi,  starając  się  nie  myśleć  o  tym,  jak 
blisko jest krawędzi i jak daleko w dole jest rzeka. 

Pi

erwszy  jeździec  był  niski,  krępy  i  rudobrody  -  krasnolud.  Drugi  był  człowiekiem  w 

czarnych szatach z opuszczonym kapturem, o długiej, siwiejącej brodzie. 

Konrad  ściągnął  nieco  cugle  i  zjechał  na  bok,  dając  podążającym  z  naprzeciwka 

wystarczająco dużo miejsca na wyminięcie. W tejże chwili po raz pierwszy spojrzał dokładniej 

na krasnoluda - 

i rozpoznał go. 

Jednocześnie usłyszał gniewny okrzyk Wilka: 

- Litzenreich! 

* * * 

Wilk  dobył  miecza  i  zawrócił  konia  w  stronę  maga,  ale  Ustnar  zajechał  mu  drogę. 

Kra

snolud  trzymał  już  w  dłoni  topór  bojowy  o  podwójnym  żeleźcu,  który  do  tej  pory  miał 

przewieszony przez ramię. Wilk był w zbroi, ale z odkrytą głową, podczas gdy Ustnar ubrany był 
w grube futra chroniące go przed chłodem. 

- Z drogi, kurduplu! - 

warknął Wilk. - Albo umrzesz pierwszy! 

- Nawet nie próbuj - 

mruknął Ustnar, zataczając łuk toporem. 

Czyżby był jakiś problem? - zainteresował się Litzenreich. 

-  Problem? Problem! - 

wrzasnął  Wilk,  wskazując  mieczem  maga.  -  To  ty  jesteś 

problemem, sukinsynu! Ale n

ie na długo! 

- Wilk! - 

ostrzegł go Konrad, poganiając konia. - On jest czarownikiem… 

Jedną  błyskawicą  Litzenreich  mógł  cisnąć  płonące  ciało  Wilka  poza  parapet  mostu  -  a 

background image

przy okazji również trupa Konrada. 

-  Wiem  - 

syknął Wilk. - I między innymi dlatego musi umrzeć! - machnął mieczem w 

stronę Ustnara. - Precz! 

Krasnolud  zatrzymał  czarną  klingę  toporzyskiem  i  obaj  popatrzyli  na  siebie  wściekłym 

wzrokiem. Żaden z nich jeszcze nie próbował przełamać obrony przeciwnika, ale w ciągu kilku 
sekund mogła się zacząć prawdziwa walka. 

Podmuch  mroźnego  wiatru  rozwiał  włosy  Konrada,  który  spojrzał  w  dół  i  ujrzał  cień 

statku przepływającego wąskim kanałem pod mostem. Ostatnie promienie słońca odbijały się od 
powierzchni rzeki, która wydawała się być bardziej oddalona niż w rzeczywistości. 

Nie miał żadnych pretensji do Litzenreicha i Ustnara, ale Wilk był jego towarzyszem i 

gdyby doszło do walki, Konrad stanąłby u jego boku. W normalnych okolicznościach nawet tak 
zajadły wojownik jak Ustnar miałby niewielkie szanse z Wilkiem, ale te okoliczności trudno było 
uznać za normalne, a czarownik był idealnym sojusznikiem w każdej bitwie. 

- Precz! - 

powtórzył Wilk. 

Tym razem cięcie było szybsze i mocniejsze, ale Ustnar sparował je z równą zręcznością i 

siłą. 

-  Nie!  - 

odparł  Ustnar.  -  To  ty  odejdź!  Z  drogi!  -  i  machnął  toporem  jeszcze  szybciej, 

mocniej i bliżej ciała przeciwnika. 

Konrad spojrzał na Litzenreicha. 

Czy nie możemy rozejść się w pokoju? 

-  Nie!  - 

zawołał  Wilk  i  jego  czarna  klinga  znowu  wyskoczyła  do  przodu.  Tym  razem 

prawie się nie powstrzymywał. 

- Pokój! - 

parsknął Litzenreich. - On… ten facet… nie zna takiego słowa. 

Facet! Nie dziwię się, że zapomniałeś, jak się nazywam. Myślałeś, że zginąłem, prawda? 

Zostawiłeś mnie, żebym zginął. Ale teraz jestem tu, żeby cię zabić. Wilk! Tym właśnie jestem. 
Nie będziesz miał czasu zapomnieć, bo to jest twoja ostatnia chwila! 

Kolejne cięcie mieczem, kolejny zamach toporem. 

-  Nie rozumiem, dlaczego narzekasz - 

stwierdził  Litzenreich.  -  Przecież  nie  umarłeś. 

Gdyby stało się inaczej, nie byłoby cię tutaj. 

Wilk  nie  był  w  nastroju  do  dyskusji.  Zrobił  fintę  w  lewo,  cofnął  się,  a  gdy  Ustnar 

przechylił  się,  aby  sparować  cios,  pochylił  się  do  przodu  w  strzemionach  i  zadał  pchnięcie. 

background image

Ustnar  uchylił  się  w  porę,  sztych  minął  go  i  teraz  Wilk  musiał  robić  unik  przed  spadającym 

toporem krasnoluda. 

Obaj  walczący  i  ich  konie  zajmowali  większą  część  szerokości  mostu  i  Konrad  mógł 

jedynie obserwować, jak pojedynek staje się coraz bardziej zażarty. Litzenreich trzymał wodze 

swojego konia lew

ą  ręką  i  Konrad  spodziewał  się,  że  lada  chwila  wyciągnie  prawą,  by  z 

wyprostowanych palców strzelić w Wilka piorunem. Ale można było odnieść wrażenie, że mag 
zadowala się jedynie rolą widza. A potem Konrad spostrzegł jego prawą rękę albo raczej to, co z 

ni

ej zostało. Przewiązane kawałkiem skóry przedramię czarownika kończyło się na przegubie. 

To przez  Litzenreicha Gaxar stracił prawą łapę,  chociaż Konrad nie  wiedział, w jakich 

okolicznościach. A potem, gdy Litzenreich głęboko pod Altdorfem dostał się do niewoli Szarego 
Maga,  jego  kończyny  zostały  przybite  do  ziemi.  Wtedy  rozkazał  Konradowi,  aby  uwolnił  mu 
prawą  dłoń,  aby  mógł  rzucać  czary  przeciwko  atakującym  ich  karłowatym  troglodytom.  Ale 
magowie  nie  mogli  leczyć  własnych  ran  i  wszystko  wskazywało  na  to,  że  okaleczona  dłoń 
Litzenreicha nie zagoiła się po tym, jak została siłą oderwana od gwoździa, którym była przybita 
do skały. Gaxar zginął, ale zemścił się na magu. 

Gdy  Konrad  przyglądał  się  wcześniej  Wysokiemu  Mostowi,  zauważył  szereg  postaci 

idących  po  kamiennym  przęśle.  Teraz  uświadomił  sobie,  że  kiedy  razem  z  Wilkiem  podążali 
stromą spiralną drogą do góry, nie spotkali nikogo jadącego z naprzeciwka. Jedynymi osobami, 
których napotkali na moście, byli Litzenreich i Ustnar. Czterech jeźdźców, pięć koni i poza nimi 
nikt  inny  nie  próbował  przejechać  po  moście.  Konrad  odniósł  wrażenie,  że  coś  jest  nie  w 
porządku.  Zapadająca  ciemność  nie  powinna  była  przeszkodzić  innym  podróżnym  w 
przekraczaniu mostu z południa na północ. 

Wilk i Ustmar walczyli zajadle, wymi

eniając ciosy. Litzenreich jednak zachowywał się 

tak,  jakby  pojedynek  niezbyt  go  interesował.  Odrzucił  kaptur,  przechylił  głowę  na  bok 
nadsłuchując i wolno spojrzał w kierunku, z którego przyjechał wraz z Ustnarem. Drugi koniec 
mostu osadzony był w stromym zboczu skalnym i czarny granit po obu stronach kolumn został 
wydrążony, tworząc przejścia prowadzące bezpośrednio na most. 

Na horyzoncie zamigotał niewyraźny kształt. Wschodził Morrslieb, mniejszy księżyc, tak 

ważny dla wyznawców Chaosu. 

I nagle pojawil

i się na moście - groźne postacie pędzące w ich stronę… 

- Skaveni! - 

wrzasnął Konrad, puszczając wodze jucznego konia i wyciągając miecz. 

background image

Spojrzał  przez  ramię  i  zobaczył  jeszcze  jedną  bandę  szczuroludzi,  pędzącą  od  strony 

wieży  z  drugiej  strony  mostu.  Trzej ludzie oraz krasnolud zostali zaatakowani z obu stron, 
przyłapani na samym środku przez dzikich napastników. 

Konrad  zabił  pierwszego.  Zrobił  unik  przed  zamaszystym  ciosem  i  z  rozwalonego 

cieciem  owłosionego  gardła  prowadzącego  atak  stwora  trysnęła  fontanna krwi. Drugi skaven 
zaatakował  mierząc  sztychem  w  brzuch  Konrada.  Odbił  cios  głownią  i  pchnął  bestię  w 
wyszczerzoną paszczę, gdy rozpędzona wpadła na jego konia. 

Wilk i Ustmar przerwali pojedynek i odwrócili się - krasnolud, by bronić Litzenreicha, 

n

ajemnik,  aby  przyłączyć  się  do  Konrada.  Ich  głownie  cięły  szarżujące  na  nich  zmutowane 

szczury. Konrad widział błyski jaskrawego światła padające zza jego pleców, czuł odór palonego 
mięsa i wiedział, że Litzenreich walczy ze wspólnymi wrogami, korzystając z magicznych mocy. 

Obaj  z  Wilkiem  górowali  nad  drapieżną  hordą,  ale  Konrad  wolał  w  takich  sytuacjach 

walczyć pieszo. Siedząc na końskim grzbiecie, zablokowany na moście, pozbawiony przestrzeni 
pozwalającej na jakiś manewr, był lepszym  celem i łatwiej byłoby ściągnąć  go na dół.  Zanim 
jednak zdążył zsiąść, koń runął pod nim z podciętymi nogami. Wyskoczył z siodła, a Wilk zrobił 
to samo. Walczyli teraz ramię w ramię. 

Skaveni  bardzo  rzadko  bili  się  walcząc  ostrze  przeciwko  ostrzu.  Ich  taktyka  bardziej 

polegała na ataku przeważającymi siłami z zasadzki. Gnieździli się pod ziemią i woleli atakować 
w cuchnących tunelach, gdzie ich wzrok dawał im przewagę w ciemności. 

Ale teraz postanowili walczyć  na otwartej przestrzeni, na Wysokim Moście. Wszystkie 

inne okolicz

ności  działały  jednak  na  ich  korzyść  -  zasadzka,  liczebna  przewaga,  nadciągająca 

noc. 

Byli  uzbrojeni  w  ząbkowane  miecze  i  zakrzywione  ostrza  osadzone  na  długich 

drzewcach. Konrad rozpoznał znak umieszczony na ich tarczach, proporcach i wytatuowany na 

ciele  - 

krąg z prowadzącą ku środkowi pionową linią i dwoma innymi liniami, biegnącymi od 

środka  do  krawędzi  kręgu.  Był  to  klanowy  znak  skavenów,  dowodzonych  przez  Gaxara,  z 
którymi walczył pod Middenheimem. 

Teraz skaveni chyba nie mieli dowódcy. Byli zajadli, silni, dzicy - zbyt dzicy. W czasie 

bitwy  potrzebne  było  jednak  coś  więcej  niż  sama  siła  -  trzeba  było  posiadać  mózg,  nie  tylko 
mięśnie.  Drapieżcy  byli  do  tego  stopnia  opętani  żądzą  krwi,  że  ich  przewaga  liczebna  straciła 

znaczenie. Wszyscy chcieli atako

wać jednocześnie i w rezultacie przeszkadzali sobie nawzajem. 

background image

Wiele  szczuroludzi  ogarniętych  szałem  bojowym  zostało  rannych  szaleńczymi  ciosami 
zadawanymi przez ich własnych pobratymców, ale nie zważając na nic, rzucali się do przodu, 
rycząc i plując. 

Poc

zątkowo  Konrada  i  Wilka  chroniły  jedynie  ciała  zabitych  koni,  ale  wkrótce  trupy 

zabitych skavenów powiększyły tę barykadę. 

Konrad  wypatrywał  Srebrnego  Oka.  Gdyby  tu  się  znajdował,  tłumaczyłoby  to  ten 

nieoczekiwany atak - 

obrońca Gaxara chciał pomścić śmierć swojego pana. Ale Konrad nigdzie 

nie mógł go wypatrzyć. 

Z mieczem w jednym ręku i sztyletem w drugim, walczył tak zaciekle, jak dawno tego nie 

czynił.  Nocne  powietrze  przeszywały  wrzaski  napastników  oraz  bojowe  okrzyki  jego  i  Wilka. 

Szczuroludzie wyli 

atakując i wyli umierając. Kamienie mostu były śliskie od krwi skavenów, 

lśniącej w widmowym świetle Morrslieba. 

Konrad zadawał ciecia i sztychy mieczem, zabijając z bezlitosną skutecznością. Odcinał 

kończyny  i  głowy,  rozpruwał  brzuchy  i  gruchotał  kości.  Pomagał  sobie  nogami  i  sztyletem, 
kopiąc rannych, zadając ciosy tym, których nie udało mu się skutecznie obezwładnić. Nawet na 
kikutach nóg i rąk wciąż mogli się czołgać, wciąż mogli kąsać. 

Nagle wszystko się uspokoiło. Cisza nie zapadła, ponieważ wiele ohydnych bestii wyło 

jeszcze, gdy krew wypływała z ich śmiertelnych ran, a płuca chwytały ostatni haust powietrza. 

-  Jak za dawnych czasów - 

Wilk  zwrócił  się  do  Konrada,  spoglądając  na  scenę  rzezi  i 

wycierając rękawicą krew z twarzy. 

W czasie starcia wyda

wało się, że z obu końców mostu atakuje ich cały legion nieludzi, 

ale wokół nich można było naliczyć zaledwie kilkanaście ciał.. 

Nagle  rozległ  się  jeszcze  jeden  krzyk  i  ostatni,  oszalały  skaven  przeskoczył  pagórek 

trupów, rzucając się w stronę Konrada i Wilka. Obaj zareagowali jednocześnie, nabijając stwora 

na swoje klingi - 

czarną  i  gwardyjskiego  miecza.  Szczuroczłek  zachwiał  się,  szarpany 

drgawkami, i zawył. Wilk zdążył wyciągnąć głownię z ciała umierającej bestii, ale broń Konrada 
została wyszarpnięta z jego dłoni. Próbował schwycić ją powtórnie, ale rękę miał śliską od krwi. 

Ostatni wróg zatoczył się na krawędź mostu, na próżno starając się wyjąć miecz Konrada 

z piersi, ale udało mu się jedynie obciąć pazury ostrzem klingi. Wpadł na niski parapet, zatoczył 
się i przewrócił do tyłu. Zaczął spadać w dół, w stronę powierzchni Reiku, aż jego przedśmiertne, 
pełne bólu wycie stawało się coraz cichsze. 

background image

Wszystko w porządku? - zapytał Wilk. 

-  Chyba tak - 

Konrad  był  cały  zachlapany  lepką  krwią,  ale  tylko  niewielka  jej  część 

wypływała z jego ran. 

Odwrócili  się  w  stronę  Litzenreicha  i  Ustnara,  którzy  również  ocaleli.  Ich  konie  także 

zostały zabite, a wokół piętrzył się stos zakrwawionych i osmalonych ohydnych stworów. Mag i 

krasnolud popatrzyli na Konrada i Wilka. 

- Rozejm - 

zaproponował Konrad, zwracając się jednocześnie do Wilka i Litzenreicha. 

Ustnar opierał się na ociekającym krwią toporze. Wiadomo było, że zrobi wszystko, co 

poleci mu czarownik. 

- Bardzo dobrze - 

zgodził się Litzenreich. - Wygląda na to, że mamy wspólnego wroga, 

co jest dobrym punktem wyjścia do negocjacji. 

Sprawa  nie  jest  zakończona,  Litzenreich  -  oznajmił  Wilk,  ale  również  przytaknął 

skinieniem głowy. A potem powiedział Konradowi: - Ale przede wszystkim trzeba się napić… 

Chciał podać Konradowi miecz, aby oczyścił klingę, ale przypomniał sobie, że minęło już 

wyznaczonych pięć lat służby. Wytarł broń o derkę pod siodłem i wyjął to, co było mu potrzebne 

z juków zabitego konia. Jeden ze skave

nów  drgał  jeszcze,  więc  Wilk  dobił  go  paroma 

kopniakami. 

Gdyby  mieli  choć  trochę  rozsądku  -  powiedział  -  poczekaliby,  aż  pozabijamy  się 

nawzajem. 

Litzenreich  powiedział  coś  do  Ustnara  oglądającego  trupy  skavenów.  Konrad,  który 

utracił  miecz,  zaczął  oglądać  broń,  którą  posługiwali  się  napastnicy.  Była  jednak  poważna 
różnica  pomiędzy  posługiwaniem  się  mieczem  gwardii  cesarskiej,  używanym  jedynie  przez 
wyznawcę  Chaosu,  a  bronią,  która  zawsze  należała  do  jednego  z  przeklętych.  Pozostawił  na 
miejscu ich skażone klingi, nie dotykając ich nawet. 

Stwory musiały ocaleć ze szturmu na ich leża pod Middenheimem. Miasto Białego Wilka 

znajdowało  się  w  odległości  setek  mil,  ale  prowadziło  z  niego  do  Marienburga  jedno  z 
podziemnych przejść, które łączyły wszystkie miejsca zamieszkane przez skavenów. Wszędzie, 
gdzie żyli ludzie, najprawdopodobniej znajdowały się również leża szczuroludzi. 

Dlaczego jednak ten klan przybył do Jałowych Krain? Prawdopodobnie ich cel był tylko 

jeden - 

aby jego, Konrada, odnaleźć i zabić. Litzenreich także miał ogromny udział w zniszczeniu 

gniazda skavenów głęboko pod Altdorfem. Szczuroludzie być może chcieli również zemścić się 

background image

na magu. 

Skąd znasz Litzenreicha? - zapytał Konrad. 

Z Middenheimu. To było… - Wilk przerwał. - Znasz go? No tak, przecież wiesz, że jest 

magiem. 

Konrad kiwnął głową. 

Spotkaliśmy się. 

Wilk czekał na dalsze wyjaśnienia, ale ponieważ się ich nie doczekał, mówił dalej: 

Gdy  przybyłem  do  Ferlangen  i  spotkałem  ciebie,  przybyłem  prosto  z  Middenheimu. 

Tam Litzenrei

ch niemal stał się przyczyną mojej śmierci. 

Wilk i Litzenreich… 

Kolejna nitka w pajęczynie spowijającej Konrada. Jej pasma zaciskały się coraz bardziej, 

jak pętla na gardle. 

background image

Rozdział jedenasty 

Wilk  i  Ustnar  szli  przodem  w  stronę  zejścia  z  mostu,  trzymając  miecz  i  topór  w 

pogotowiu  na  wypadek  następnego  ataku.  Doszli  do  północnej  krawędzi,  obok  kamiennych 
kolumn, i przez wykuty w skale tunel skierowali się do serca Marienburga. 

Mytnik urzędujący przy wejściu na most leżał martwy, żołnierze w wartowni również byli 

zakrwawionymi trupami, zmasakrowanymi przez skavenów. To samo musiało się stać z ludźmi z 

drugiej strony mostu. 

Gdy  cała  czwórka  ostrożnie  zjechała  krętą  drogą  z  Wysokiego  Mostu,  Mannslieb 

wzeszedł na wschodzie, rozpraszając cienie, które mogły kryć następnych wrogów, i oświetlając 
drogę  do  miasta.  Niżej  pod  nimi  widniały  światła  domów,  słychać  było  głosy,  a  po  ulicach 
przesuwało  się  parę  niewyraźnych  kształtów.  Nikt  jeszcze  nie zdawał  sobie  sprawy  z  tego,  co 
stało się zaledwie sto metrów dalej, wysoko nad ich głowami. 

I  chyba  nikt  się  nie  dowie.  O  świcie  na  moście  zapewne  nie  będzie  już  ani  jednego 

martwego  zwierzołaka,  ponieważ  ich  ciała  znikną  w  ciągu  nocy,  usunięte  przez  skavenów  z 
Marienburga.  Pozostaną  jedynie  ciała  tajemniczo  zamordowanych  strażników  i  pięć  zabitych 

koni. 

Dotarli  do  rzeki  niedaleko  miejsca,  gdzie  pochylnia  opadała  ku  zimnym  i  ciemnym 

wodom Reiku. Konrad wszedł prosto do rzeki. Wciąż trzymając sztylet w prawej ręce zanurzył 
się całkowicie, aby zmyć pokrywającą jego ciało i odzież posokę skavenów, a także obmyć rany. 
Wilk  w  czasie  walki  miał  na  sobie  czarną  zbroję,  więc  musiał  zmyć  z  metalu  krew,  mózg  i 
okruchy kości zabitych bestii, zanim zaschną w śmierdzącą skorupę. Pochylił się przy krawędzi 
wody i umył twarz. 

Jeżeli było to w ogóle możliwe, Ustnar był jeszcze bardziej brudny niż Konrad. Brodę i 

włosy miał posklejane krwią skavenów. Mimo to bardzo niechętnie zabrał się do mycia. Stał i 
przyglądał się, jak Konrad zdejmuje ubranie, aż wreszcie jego obrzydzenie do pokrywających go 
cuchnących szczątków wzięło górę nad niechęcią do wody. Ściągnął wierzchnie futra, a potem 
wolno wszedł do rzeki i z głową zanurzył się pod powierzchnię, nie wypuszczając jednak z dłoni 
topora. Konrad i krasnolud stali od siebie w odległości dwóch metrów, obserwując się czujnie, 
ale nie odezwali się ani słowem. 

Tylko  Litzenreich  nie  został  splamiony  wrażą  krwią,  więc  czekał  na  górze  pochylni. 

Trzymał  przed  sobą  ręce,  jakby  je  badał,  porównując  lewą  dłoń  z  miejscem,  gdzie  powinna 

background image

znajdować się prawa. 

Bez względu na to, jak dokładnie Konrad mył swoje ciało i ubranie, nie mógł się pozbyć 

cuchnącego  odoru  śmierci.  Aby  się  oczyścić,  powinien  się  wymoczyć  w  gorącej  wodzie,  a 
ubranie spalić. Wyszedł z rzeki na nabrzeże, wyżął koszulę i ją nałożył. Wykonując te czynności, 
dygotał z zimna i słyszał, jak Ustnar kicha za jego plecami. Cieszył się, że jego włosy nie są tak 
długie jak u krasnoluda, i że odrastająca broda nie jest tak gęsta jak dawniej. 

Musimy znaleźć jakieś miejsce na nocleg - odezwał się do niego Wilk. - Gdzieś, gdzie 

będziesz mógł się osuszyć i ogrzać, a ja - oczyścić. 

Przyłączymy się do was - oznajmił Litzenreich. 

- Doprawdy? - 

zapytał Wilk. 

Musimy omówić różne sprawy. 

Niczego nie będę z tobą omawiać, ty zdradziecki sukinsynu. Zniknij mi z oczu, zanim… 

Wilk  schwycił  za  rękojeść  miecza  i  Ustnar  wbiegł  po  pochylni,  aby  stanąć  pomiędzy  nim  a 

Litzenreichem. 

Powinniśmy zachować nasz rozejm - powiedział mag. - Mamy chyba wspólne interesy. 

Wszak znaleźliśmy się na moście dokładnie w tym samym momencie, chociaż podążaliśmy w 
przeciwnych kierunkach, i tak samo jak wy, zostaliśmy zaatakowani przez te bestie. Czy to nasze 
spotkanie było tylko zbiegiem okoliczności? 

- Tak! 

Wilk poczuł, że Konrad mu się przygląda i wzruszył ramionami. 
Przypadek, szansa, szczęście. Wilk nie wierzył w nic takiego. 

- No dobrze - 

zgodził się. - Porozmawiamy. 

Tak też zrobili. 
Istnienie  Marienburga  zależało  od  morza  i  wpadającej  do  niego  rzeki.  Było  to  miasto 

położone w równym stopniu na lądzie, jak i na wodzie. Jego mosty były czymś więcej niż tylko 
połączeniami  pomiędzy  poszczególnymi  dzielnicami.  Stanowiły  część  miasta  w  takim  samym 
stopniu jak każda z jego ulic. Były wybudowane nad wodą, a nie na lądzie, ale najszersze z nich 
w  niczym  nie  ustępowały  ulicom  w  dowolnej  części  Cesarstwa.  Wzdłuż  mostów  wznosiły  się 

domy, sklepy i karczmy. 

Czterech  sojuszników  z  przymusu  znalazło  pokoje  w  gospodzie  „Pod  Ośmioma 

Dzwonami”,  stojącej  na  środku  jednego  z  mostów  przerzuconych  nad  Tussenkanal,  jednym  z 

background image

wielu odg

ałęzień  Reiku.  Pierwszym  żądaniem  Konrada  była  wanna  z  gorącą  wodą,  drugim  - 

komplet nowego ubrania. Odzież zapewne należała poprzednio do jakiegoś gościa, który nie był 
w stanie zapłacić rachunku, ale była o wiele czystsza od tej, którą wyrzucił. 

Wilk za

żądał,  aby  wieczerzę  podano  im  do  pokoju,  dzięki  czemu  jego  rozmowy  z 

Litzenreichem nie mógł usłyszeć nikt niepowołany. Było już za późno, aby ukryć fakt, że cała 
czwórka jest razem. Ustnar prawie się nie odzywał przez cały wieczór, a Litzenreich zachowywał 
się tak, jakby jego towarzysz w ogóle nie istniał. Krasnolud siedział z toporem u boku, gotów 
rozsiekać Wilka, gdyby ten tylko ośmielił się zagrozić magowi. Pas z przywieszonym czarnym 
mieczem Wilka był przewieszony przez oparcie krzesła. 

Konrad był równie małomówny. Miał niewiele do powiedzenia, ale uznał, że może wiele 

się dowiedzieć, słuchając. W czasie jedzenia z trudem udawało mu się trzymać oczy otwarte. Po 
raz pierwszy od wielu tygodni przebywał w zamkniętym pomieszczeniu i było mu ciepło. Żar 

bij

ący od ognia wprawiał go w odrętwienie, a przecież jeszcze przed walką ze szczuroludźmi był 

zmęczony długą podróżą do Marienburga i wolałby raczej wyspać się niż jeść. 

Przechodziłem mostem, żeby wsiąść na łódź do Altdorfu - wyjaśnił Litzenreich. - A ty? 

Wilk  zastanawiał  się  moment,  zanim  udzielił  odpowiedzi.  Wyraźnie  nie  dowierzał 

magowi,  co  Konrad  mógł  doskonale  zrozumieć,  i  miał  opory  przed  wyjawieniem  swoich 
zamiarów.  Powoli  żuł  kęs  baraniny,  potem  obejrzał  dokładnie  chrząstkę  wydobytą  z  ust,  aż 

wres

zcie podjął decyzję, co powinien odpowiedzieć. 

Dopiero  co  przyjechaliśmy  do  Marienburga  i  również  mamy  zamiar  popłynąć  do 

Altdorfu - 

oznajmił zgodnie z prawdą. 

Przebywałem tu jakiś czas, ale uznałem, że nadeszła pora wrócić do stolicy. 

Wrócić? 

Byłem  gościem  altdorfskiego  garnizonu.  To  długa  historia,  ale  twój  przyjaciel…  - 

Litzenreich wskazał widelcem Konrada. 

- Konrad - 

rzekł Wilk. 

Tak, trochę o tym wie - czarownik potarł kikut prawej ręki. - Podążałem dalej w dół 

rzeki, chociaż nie rzeką. Wreszcie dotarłem do Marienburga. Byłem zdania, że doskonale nada 
się do moich celów. Ponieważ jest portem, można tu znaleźć wszelkie udogodnienia, jeżeli się 
wie, gdzie szukać i o kogo pytać. I jeżeli można zapłacić żądaną cenę. Oczywiście wiesz, o jakiej 
substancji mówię, prawda? 

background image

- O spaczeniu - 

warknął Wilk i popatrzył najpierw na Litzenreicha, a potem na Konrada, 

uświadamiając  sobie,  że  ów  tajemniczy  pierwiastek  połączył  tych  dwóch  mężczyzn.  -  Wiesz, 
czym jest spaczeń? 

Konrad skinął głową. Wiedział, albo uważał, że wie, ale zdawał sobie również sprawę z 

tego, że niczego nie może być pewny. 

Spaczeń jest wytworem Chaosu - rzekł Wilk. - A Chaos jest źródłem całej magii. Czy 

wiesz o tym? 

Konrad  ponownie  skinął  głową,  chociaż  nie  uświadamiał  sobie,  kiedy  się  o  tym 

dowiedział. Może była to jedna z rzeczy, o których powiedziała mu Galea albo stopniowo zaczął 
zdawać sobie sprawę z tego faktu w czasie swoich kontaktów z Litzenreichem. 

Magia i Chaos są takim samym złem - oświadczył Wilk. 

Litzenreich  roześmiał  się,  rozpryskując  jedzenie  po  całym  stole  i  pokręcił  z 

niedowierzaniem głową. 

Konrad doszedł do wniosku, że Wilk jest uprzedzony do magii, ponieważ z jej powodu 

spotykało go w życiu samo zło - poczynając od zdrady brata, a kończąc na tym, co uczynił mu 
Litzenreich. W chwili obecnej Konrad nie wierzył już we wszystko, co usłyszał od Wilka - czy 
kogokolwiek  innego.  Wiązanie  magii  ze  złem  było  zbyt  wielkim  uproszczeniem.  Może 
Litzenreich  miał  rację:  Chaos  wcale  nie  musiał  być  złem.  Po  prostu  był,  stanowił  część  tego 
świata.  Skutki  działania  Chaosu,  zarówno  pozytywne,  jak  i  negatywne,  można  było  różnie 
interpretować. 

Magia uratowała mi życie - stwierdził. 

- Nauka - 

poprawił go Litzenreich. 

Konrad  jednak  nie  miał  na  myśli  sposobu,  w  jaki  został  wydobyty  ze  spiżowej  zbroi. 

Podniósł do góry prawą dłoń. 

- Tamten elf - 

rzekł do Wilka. - Pamiętasz? 

Litzenreich spojrzał na rękę Konrada, a potem przeniósł wzrok na swoją. 

Zostałeś  wyleczony  przez  elfa?  -  zapytał  i  Konrad  skinął  głową.  -  Szkoda,  że  nie 

mog

łem znaleźć żadnego, żeby mi pomógł. Sądziłem, że magia elfów działa tylko na elfy, ale 

twoje słowa dowodzą, iż ich sztuka bez przerwy się rozwija. Dlatego właśnie muszę wrócić do 
Altdorfu. Muszę mieć więcej spaczenia, żeby dalej prowadzić badania. W Marienburgu jest go 
bardzo mało. 

background image

I przypuszczasz, że ci pomożemy? - spytał Wilk. 

Wierzę, że będziemy pomagali sobie nawzajem. Po co chcesz się dostać do Altdorfu? 

Wilk spojrzał na Konrada, a potem odpowiedział Litzenreichowi. 

-  Nie mamy nic szczególnego 

do roboty, więc pomyśleliśmy, że moglibyśmy uratować 

cesarza i ocalić Cesarstwo. Konrad mi powiedział, że skaveni mają zamiar wyrządzić jakąś psotę 
i że kopia Karla-Franza czeka, aby zastąpić oryginał. 

Zgadza się. Została sporządzona przez Gaxara. 

- Gaxara! 

Tak, ale on już nie żyje. Konrad zabił go w katakumbach Altdorfu, kiedy uciekałem - 

zerknął na prawą rękę. - Albo raczej moja większa część. 

Konrad obserwował Wilka, który wyszczerzył zęby w grymasie wściekłości. Oczy jego 

towarzysza były szeroko otwarte, pięści zaciśnięte, a mięśnie przypominały napięte powrozy. 

Litzenreich  przewiózł  do  Middenheimu  uwięzionego  w  spiżowej  zbroi  Konrada,  który 

głęboko pod tym miastem po raz pierwszy zetknął się z Gaxarem w jego skaveniej postaci. Ale 
na długo przedtem właśnie w Middenheimie Litzenreich porzucił Wilka, skazując go na niemal 
pewną  śmierć.  Najwidoczniej  ta  zdrada  miała  jakiś  związek  z  Gaxarem.  Czy  to  Szary  Prorok 
niemal go zabił? 

Wilk i Gaxar… 

* * * 

Można było odnieść wrażenie, że Konrad niczego nie zrobił z własnej, nieprzymuszonej 

woli  i  jedynie  odgrywa  wyznaczoną  mu  role.  Bez  względu  na  to,  co  robił,  zawsze  mógł  się 
poruszać wyłącznie w granicach skomplikowanej sieci, której nici łączyły wszystko, co znał. 

Teraz  siedział,  przyglądał  się  i  słuchał,  jak  Wilk  i  Litzenreich,  który  zdążył  już 

opowiedzieć jego kompanowi o niedawnych wydarzeniach w Middenheimie i Altdorfie, planują 
następną część jego życia. 

Byłeś bardzo zajęty, Konradzie - stwierdził Wilk. - Zawsze chciałem jeszcze raz spotkać 

si

ę  z  Gaxarem  i  wyrównać  z  nim  rachunki,  ale  wygląda  na  to,  że  oszczędziłeś  mi  kłopotu  - 

spojrzał na Litzenreicha i mówił dalej: - Ale skoro Gaxar nie żyje, co stało się ze stworzonym 
przez niego uzurpatorem? Czy on również umarł? 

-  Niekoniecznie  -  odpowied

ział  Litzenreich.  -  Gaxar  musiał  ożywić  zwłoki, 

przekształcając je na obraz i podobieństwo cesarza. Sobowtór był już ożywieńcem, więc niby jak 

background image

mógł umrzeć? 

Ale bez skaveńskiej magii, która utrzymywałaby go w całości, rozpadłby się całkowicie. 

-  Jestem 

pewien,  że  replika  ciągle  istnieje.  Najtrudniejszą  sprawą  było  jej  stworzenie  i 

dlatego uważam, że w dalszym ciągu może funkcjonować. Istnieje wielu Szarych Magów, którzy 
mogą  się  tym  zająć.  Nawet  bez  Gaxara  skaveni  są  w  stanie  zrealizować  swój  plan  i  zamienić 

cesarza. 

Konrad  tak  właśnie  podejrzewał,  ale  zdawał  sobie  sprawę,  że  Litzenreicha  wcale  nie 

obchodzi  los  cesarza.  Czarownik  przyznał  przecież,  że  zależy  mu  wyłącznie  na  spaczeniu.  W 
Altdorfie  znajdowali  się  skaveni,  co  oznaczało,  że  jest  tam  również  ta magiczna substancja. 
Musiał jednak przekonać Wilka, że szczuroludzie w dalszym ciągu zagrażają Karlowi-Franzowi i 
że tylko on może zapobiec niebezpieczeństwu. 

Być może była to nawet prawda, albo jej część. 
Litzenreich  był  więźniem  skavenów  w  katakumbach  pod  Altdorfem  i  nie  miał  ochoty 

ponownie dać się złapać. Musiał wierzyć, że jego powrót do stolicy byłby mniej niebezpieczny, 

gdyby Wilk i Konrad pomagali jemu, a on im. 

Nasze  interesy  są  zbieżne?  -  rzekł  Wilk,  powtarzając  jedno  z  poprzednich  zdań 

Litzenreicha. 

- Tak. 

Wilk wzruszył ramionami. 

Może. 

- Tak - 

nalegał Litzenreich. 

- W takim razie pojedziemy do Altdorfu razem. 

Konrad  przez  chwilę  zastanawiał  się,  czy  Litzenreich  przekonał  Wilka  przy  pomocy 

swoich sił magnetycznych. Obaj rozmówcy siedzieli naprzeciwko siebie i mag patrzył w czasie 
rozmowy prosto na Wilka. Gdy ten jednak spojrzał na Konrada, z jego spojrzenia można było 
wywnioskować, że z przyjemnością poderżnąłby magowi gardło. 

- Dobrze - 

zgodził się Litzenreich, podnosząc w toaście kielich z winem. 

Wilk  i  Konrad  podnieśli  kufle.  Ustnar  popatrzył  przez  okno  na  pogrążone  w  mroku 

miasto i beknął. 

Kiedy odpływamy? - spytał mag. 

Gdy tylko będzie gotowa nasza armia. 

background image

- Nasza armia? 

Ustnar ze swoim toporem może się przydać - stwierdził Wilk. - Ty również potrafisz 

zrobić  parę  sztuczek,  ale  żeby  dostać  się  do  stolicy,  potrzeba  będzie  czegoś  jeszcze.  Mamy 
zamiar najechać Altdorf na czele armii najemników. 

Uważasz ten pomysł za rozsądny? 

- Nie wiem, ale to nasza najlepsza szansa. 

Jeżeli wymaszerujesz z najemnikami na Altdorf, będą wiedzieli, że nadchodzimy. 

Będą o tym wiedzieli, gdy tylko zacznę werbunek. A poza tym, popłyniemy rzeką, a nie 

pomaszerujemy. 

-  Rozumiem  - 

powiedział  Litzenreich,  kiwając  głową.  Wypił  łyk  wina,  a  potem  wytarł 

usta  grzbietem  lewej  dłoni.  Na  środku  dłoni,  tam  gdzie  była  przybita  do  ziemi,  widniała 

zaogniona szrama. - 

Manewr pozorujący? Uważam, że najlepiej byłoby, gdybyśmy poszli tylko 

w czwórkę. Czy tak zrobimy, gdy twoje wojska zaatakują miasto? 

- Tak. 

Czy werbunek najemników nie zajmie zbyt dużo czasu? 

Może. 

Mam lepszy pomysł. 

Wilk westchnął. 

- Jaki? 

Zamiast werbować armie, a potem wynajmować łodzie, żeby ją przewieźć, czy nie lepiej 

byłoby  zmobilizować  jeden  lub  dwa  pirackie  okręty?  W  Marienburgu  są  cesarscy  szpiedzy, 
którzy szybko zorientują się, co się dzieje i zameldują do stolicy. Żeby jednak się upewnić, że 
dowiedzą się o planowanym ataku, namówimy bandytów, aby w czasie rejsu w górę rzeki spalili 
parę wiosek nad Reikiem. Sądzę, że nie powinniśmy mieć z tym trudności. 

Wilk popatrzył ze zdziwieniem na Litzenreicha. Najwyraźniej strategiczne myślenie maga 

wywarło na nim wrażenie i jednocześnie było widać, że nie chce dać tego po sobie poznać. 

Być  może  -  powiedział  i  przytaknął  ruchem  głowy.  -  Powinniśmy  zejść  ze  statków 

daleko przed Altdorfem, ponieważ władze nie dopuszczą, aby dopłynęły gdzieś w pobliże miasta. 
Najprawdopodobniej zablokują rzekę, żeby nie dać piratom szansy na przeprowadzenie ataku, i 
wyślą wojska, by ich zniszczyły. Już samo to powinno wystarczająco odwrócić uwagę i ułatwić 
nam dostanie się do miasta. 

background image

-  Doskonale  - 

rzekł Litzenreich. - Ocalimy cesarza przed skavenami, a za swoje usługi 

zażądam tyle spaczenia, ile zdołają odnaleźć. 

Możliwe,  że  będą  musieli  stawić  czoło  czemuś  więcej  niż  tylko  skavenom,  pomyślał 

Konrad,  ale  pewnie  Litzenreichowi  jest  to  obojętne.  Jedyną  rzeczą,  jaką  kiedykolwiek  się 
interesował,  był  spaczeń,  a  zmutowane  szczury  były  najbardziej  prawdopodobnym  źródłem 

uzyskania tej substancji

.  Dlatego  planował  powrót  do  stolicy,  zanim  jeszcze  spotkał  Wilka  i 

Konrada. 

- Pomimo moich talentów - 

dodał Litzenreich, przenosząc spojrzenie z Wilka na Konrada, 

a potem na Ustnara - 

zawsze lubię mieć wsparcie zręcznych wojowników z bronią na podorędziu. 

Będzie ci potrzebny nowy miecz, Konradzie - zauważył Wilk. 

A co z łukiem i strzałami? - spytał Konrad. 

Chłopska broń - odparł Wilk, uśmiechając się lekko. 

Strzała  z  łuku  Konrada  ocaliła  Wilka  przed  złożeniem  w  ofierze  przez  gobliniego 

czaro

wnika.  Gdy  Konrad  wszedł  do  podziemnej  świątyni,  w  której  trzymano  Wilka,  szaman 

zginął pierwszy. 

Nigdy nie miałeś własnego miecza, prawda? - mówił dalej Wilk. - A więc najwyższa 

pora - 

dotknął rękojeści czarnego miecza, a Ustnar schwycił za toporzysko. 

Kowal  Magnin  cieszy  się  dobra  opinią  -  ciągnął  Wilk,  nie  zwracając  uwagi  na 

krasnoluda. - 

Możemy mu złożyć wizytę po zakończeniu naszych spraw w Altdorfie. 

Jeżeli chcesz miecz - powiedział Litzenreich - może będę mógł pomóc. 

Potrafisz zrobić magiczny miecz? - parsknął szyderczo Wilk. 

- Ustnar zna najlepszego miecznika w Marienburgu - 

zauważył Litzenreich, pierwszy raz 

wspominając o krasnoludzie. - Jak się nazywa? 

- Barra - 

mruknął Ustnar. 

Zrobił Ustnarowi nowy topór. Poleciłbyś jego umiejętności? 

- Tak, panie. 

Jeżeli chcesz miecz, Barra ci go zrobi. 

Mogę obejrzeć topór? - zapytał Wilk, wyciągając rękę. 

Obejrzeć możesz - odparł Ustnar i popatrzył na swoją broń o podwójnym żeleźcu. - Ale, 

żeby go dotknąć, będziesz musiał wyciągnąć go sobie z głowy. 

Wilk uśmiechnął się. 

background image

- Pewnego dnia, Ustnarze, wrócimy do tego, co nam dzisiaj przerwano - 

odwrócił się do 

Konrada. - Chcesz miecz? 

Konrad wzruszył ramionami. 

Nie  mam  miecza  i  oczywiście  potrzebuję  go,  ale  nie  wiem,  czy  chcę  mieć  go  na 

własność. Gdy przychodzi do walki, ważny jest człowiek, nie broń. 

Człowiek i broń. Kiedy będę szukał jakichś piratów, którzy zechcieliby spróbować sił w 

grabieniu  Altdorfu,  możesz  kazać  zrobić  sobie  miecz.  Jestem  pewien,  że  Ustnar  z  radością 

przedstawi 

cię Barrowi. 

Konrad i Ustnar popatrzyli po sobie. 

Z radością - mruknął Ustnar. 

Litzenreich może się przydać - stwierdził Wilk, gdy mag i krasnolud poszli. 

Podobnie myśli o nas - odparł Konrad. 

- Dopóki on i my mamy o sobie takie same zdanie, wsz

ystko powinno dobrze się ułożyć. 

Wole  mieć  Litzenreicha  przy  sobie,  bo  dzięki  temu  przynajmniej  dokładnie  wiem,  gdzie  ten 

skurwysyn jest. 

Czy zrobimy tak, jak mówiłeś? Znajdziemy bandę piratów, żeby zaatakować Altdorf? 

- Tak. 

- W jaki sposób chcesz ic

h namówić? 

Obietnicami  o  niewyobrażalnych  bogactwach  -  ponieważ  Altdorf  jest  najbogatszym 

miastem Cesarstwa i Starego Świata  - i kłamstwami. Przekonam ich, że  stolica jest dojrzałym 

owocem, gotowym do zerwania, a ja mam klucz od sadu - 

uśmiechnął  się.  -  Przeczytałem  to 

kiedyś w książce, chociaż mam wrażenie, że dotyczyło jakiegoś haremu w Arabii. 

Uwierzą ci? 

Nie  wiem,  ale  to  moje  zmartwienie.  Pomyśl,  jakiego  rodzaju  miecz  chciałbyś  mieć. 

Kiedy będziesz już miał własną broń, przygotowaną według twoich wymagań, nigdy więcej nie 
będziesz chciał używać innej klingi. 

O tym właśnie myślał z zatroskaniem Konrad, gdy poszedł do swojego pokoju. W czasie 

minionych  lat  utracił  tyle  mieczy…  Ten,  który  dzisiaj  wyrwano  mu  z  dłoni,  był  po  prostu 
ostatnim z długiej serii. Łamały się w  walce  albo psuły na skutek zetknięcia z jadowitą krwią 
wroga.  Miecz  był  tylko  mieczem,  narzędziem  do  zabijania.  Jedne  były  lepsze  od  drugich,  ale 
nauczył się posługiwać wszystkimi typami. Uczyli go specjaliści, najemnicy służący na granicy, 

background image

których Wilk wyznaczał jako jego instruktorów, i uczył się sam. 

Chociaż  czuł  się  znużony,  sen  nie  chciał  nadejść.  Zbyt  silnie  przeżywał  wydarzenia 

minionych godzin, a także to, co czekało go w najbliższych dniach. 

Zostali zaatakowani przez hord

ę skavenów, co oznaczało, że wrogowie już wiedzieli o ich 

obecności w Marienburgu. Miasta zawsze wzbudzały w Konradzie niepokój. Maleńki pokój w 
„Ośmiu  Dzwonach”  przypominał  pułapkę.  Pomimo  przeciągu,  leżał  przy  otwartym  oknie  ze 
sztyletem  w  ręku  w  nadziei,  że  jeśli  karczma  zostanie  napadnięta,  będzie  mógł  skoczyć  do 
przepływającej w dole rzeki. 

Konrad  zastanawiał  się  nad  planem  ataku  na  Altdorf.  Był  pomyślany  jako  dywersja, 

dzięki której cała czwórka łatwiej przedostanie się do miasta. Ale co będzie, jeżeli piratom uda 
się  przedrzeć  przez  linie  obrony  miasta?  Co  będzie,  jeżeli  skorumpowana  gwardia  cesarska  i 
wszystkie  inne  armie  przeklętych,  które  potajemnie  zamieszkiwały  Altdorf,  przyłączą  się  do 
napastników, aby spalić i złupić stolicę? Czy nie o to właśnie chodziło legionom Chaosu? 

Wszystko, co pozostanie ze stolicy cesarstwa, stanie się ruinami i zgliszczami, idealnym 

środowiskiem  dla  skavenów.  Szczuroludzie  już nie  będą  dłużej  zamieszkiwały  labiryntów  pod 
miastem, ponieważ cały Altdorf będzie należał do nich. 

background image

Rozdział dwunasty 

- Ustnar? Jak topór? 

Świetnie. 

W  ustach  Ustnara  był  to  prawdziwy  komplement,  najprawdopodobniej  coś,  co  niemal 

można było uznać za przejaw entuzjazmu. Bez przerwy jednak minę miał obojętną. 

Barra również był krasnoludem, ale jego gęste włosy i broda były niemal białe. Sprawiał 

wrażenie równie szerokiego jak wysokiego, tors i kończyny pokryte miał potężnymi mięśniami. 
Mimo  chłodu  był  rozebrany  do  pasa,  miał  na  sobie  jedynie  kilt  i  sandały.  Ciało  spływało  mu 

potem - musia

ł wyjść na zewnątrz, aby ochłonąć. Za drzwiami, przed którymi stał Barra, Konrad 

dostrzegł blask żarzących się węgli, czuł też fale gorąca płynące od paleniska. 

Działo  się  to  dzień  po  tym,  jak  Wilk  i  Litzenreich  postanowili  połączyć  siły.  Ustnar 

prowadził  Konrada  przez  ulice  i  mosty  Marienburga,  nie  odzywając  się  ani  słowem.  Konrad 
ocalił go przed skavenami w podziemiach Altdorfu, ale można było odnieść wrażenie, że ów fakt 
jest  niegodny  wspomnienia,  a  cóż  dopiero  podziękowań.  Krasnolud  prawdopodobnie  uważał 
nawet,  że  wyrównali  rachunki.  Wszak  uwolnił  Konrada  w  podobnej  sytuacji  w  katakumbach 
Middenheimu, chociaż udał się tam, aby wyrwać z łap skavenów swojego brata. Ale Varsung już 
nie  żył,  a  więc  Ustnar  i  dwa  towarzyszące  mu  krasnoludy  ocaliły  Konrada.  Oba krasnoludy, 
Hjornur i Joukelm, również już nie żyły. 

Kuźnia stała samotnie w zrujnowanej części miasta. Wszystkie okoliczne budynki były 

albo wypalone, albo miały drzwi i okna pozabijane deskami. Sam warsztat również kiedyś musiał 
znajdować  się  w  opłakanym  stanie,  ale  w  chwili  obecnej  większa  część  uszkodzeń  została 
załatana nowym drewnem. Prace remontowe w dalszym ciągu trwały i na dachu siedział jeszcze 
jeden krasnolud, wymieniając połamane  gonty.  Wyglądał młodo, ale prawdopodobnie był dwa 

razy starszy 

od Konrada. Na jego ramieniu przycupnął kruk, jakby nadzorując pracę. 

- Konrad chce miecz - 

oznajmił Ustnar, ruchem głowy wskazując Konrada. 

Barra bardzo szybko powiedział coś w języku krasnoludów. Ustnar odpowiedział równie 

szybko, bez przerwy wskazując Konrada. Chociaż trochę rozumiał po krasnoludzku, Konrad nie 
był w stanie niczego pojąć z tej wymiany zdań, ale wyraźnie widział, ze Barra jest zły. 

Barra przez chwilę przyglądał się uważnie Konradowi, a potem wolno pokiwał głową. 

Możesz zapłacić? - zapytał w staroświatowym. 

Konrad  poklepał  się  po  kieszeni  i  zadzwoniły  w  niej  złote  korony,  które  otrzymał  od 

background image

Wilka. 

Ulubiony dźwięk Barry. 

Konrad  poznał  wymowę  Barry.  Gdy  po  raz  pierwszy  ją  słyszał,  wydawała  mu  się 

całkowicie  niezrozumiała.  Kilku  ludzi  mówiących  w  taki  sposób  służyło  jako  najemnicy  na 
granicy.  Pochodzili  z  kraju,  który  leżał  na  północy  Albionu,  znanego  również  jako  Albany, 
mieszkańcy woleli jednak nazwę Scotia. Twardzi i odważni żołnierze, nie zwracający uwagi na 
własne  bezpieczeństwo,  nie  wycofywali  się  nigdy,  nie  bacząc  na  to,  jak  wielką  przewagą 
dysponował  przeciwnik.  Rzadko  dożywali  późnego  wieku.  W  końcu  Konrad  nauczył  się  ich 
dziwnego języka. 

Chociaż  krasnoludy  miały  swoją  własną  pradawną  ojczyznę,  założyły  swoje  osady  w 

całym Starym Świecie. Barra musiał więc przybyć do Marienburga ze Scotii. 

- Specjalny miecz - 

rzekł Ustnar. 

- Dobry miecz - 

poprawił go Konrad. 

-  Barra robi tylko dobre miecze. Wszystko, co robi Barra, jest najlepsze - 

wskazał  na 

zakrzywione  kawałki  metalu  ustawione  wzdłuż  drąga  przy  drzwiach,  które  najwyraźniej  były 
jego dzisiejszą produkcją. - Nawet podkowy. 

Wypełniwszy swoje zadanie, Ustnar odwrócił się i odszedł. Konrad i Barra obserwowali, 

jak wychodzi z podwórza. 

Barra  woli  raczej  robić  broń  niż  coś  innego  -  przesunął  dłonią  po  podkowach,  które 

zadźwięczały pod jego dotykiem. - Ale Barra musi zarobić na życie. 

- Chce… 

Krasnolud podniósł dłoń i Konrad umilkł. 

Barra wie, czego chcesz. Barra wie lepiej niż ty, czego chcesz. Barra  zrobi, co Barra 

chce, a to jest to, czego ty chcesz. 

- Ale… 

Znowu nakazujący milczenie gest, któremu Konrad się podporządkował. 

- Co wiesz o mieczach? 

Wiem, jak ich używać. 

Wyciągasz miecz z pochwy, walczysz, zabijasz, chowasz miecz z powrotem do pochwy. 

Co jeszcze wiesz? 

Konrad w milczeniu wzruszył ramionami. 

background image

- Barra wie wszystko o mieczach. Barra wie, co nikt inny nie wie. A czego nie wie Barra, 

nie wie nikt. 

Ja  zaś  czuję,  kiedy  trzymam  dobry  miecz  -  rzekł  Konrad,  wyciągając  prawą  rękę  i 

wyobrażając sobie, że ściska w dłoni rękojeść. To samo dotyczy również koni, pomyślał. Mógł 
dać sobie radę z każdym wierzchowcem i mógł szybko ustalić, jakiego rodzaju zwierzę najlepiej 
będzie  się  nadawało  pod  siodło,  ale  nie  był  w  stanie  wyjaśnić,  skąd  ma  tę  wiedzę.  Między 

je

źdźcem a koniem istniała więź, podobna do związku między szermierzem a jego bronią. 

Ale Barra wie, jak zrobić dobry miecz, wspaniały miecz. I Barra zrobi go dla ciebie, co? 

- Tak - 

przytaknął Konrad. 

A wtedy Barra dodał: 

Jeżeli Barra uzna, że jesteś wystarczająco dobry, żeby mieć miecz Barry… 

- Co? 

- Lodnar! - 

zawołał kowal do krasnoluda na dachu. - Dwa miecze! 

-  Co?  - 

powtórzył  Konrad.  -  Mam  udowodnić  co  jestem  wart,  zanim  zrobisz  dla  mnie 

miecz? 

Tak. Przyprowadził cię tutaj Ustnar, a to ważne. Ale musisz pokazać, że jesteś godny 

sztuki Barry. 

-  A czy konie, którym przybijesz to do kopyt - 

powiedział  Konrad,  wskazując  ręką 

podkowy - 

są wszystkie warte twojej sztuki? 

To rzemiosło Barry - wyjaśnił. - Sztuką Barry są klingi. 

Barra wprawdzie 

zirytował Konrada,  ale również rozbawił go pomysłem udowodnienia 

swojej wartości. Przyglądał się, jak młody krasnolud schodzi po drabinie. Gdy znalazł się już na 
ziemi, kruk zerwał się z jego ramienia i usiadł na dachu nad drzwiami. Lodnar był szczuplejszy 
od Barry i miał ciemną brodę. Wszedł do kuźni i po chwili wrócił z dwoma mieczami. Podał je 
Barrowi, który wręczył jeden Konradowi. 

Miecz był doskonały, znakomicie wyważony, o odpowiednim ciężarze, świetnej, prostej 

klindze,  z  wyśmienitymi  ostrzami  i  sztychem.  Rękojeść  miał  owiniętą  miękką  skórą.  Konrad 
wykonał  kilka  gwałtownych  ciosów  i  zasłon  -  bardziej  popisując  się  przed  Barrą,  niż  chcąc 
wypróbować miecz. Byłby szczęśliwy, gdyby mógł posiadać tę broń i używać jej w walce. Miał 
ochotę zapytać o cenę. Przecież chyba nie musiał mieć miecza specjalnie wykutego dla niego, 
skoro ten był bardziej niż odpowiedni. 

background image

-  Bardzo zgrabnie - 

zauważył  Barra,  gdy  Konrad  zakończył  swój  wyimaginowany 

pojedynek. - 

Ruszasz się jak wojownik, a twoje blizny świadczą, że musiałeś brać udział w paru 

bitwach.  Ale  jak  dobrze  potrafisz  walczyć?  Spróbuj  zrobić  parę  pchnięć.  -  uniósł  prawą  ręką 

miecz. 

Nie obawiasz się, że mogę cię zabić? 

Zabijesz Barrę i Barra nie będzie mógł zrobić ci miecza. 

Ale  jeżeli  cię  zabiję,  czy  oznacza  to,  że  byłbym  dla  ciebie  wystarczająco  dobrym 

szermierzem, żeby zrobić dla mnie miecz? 

Barra roześmiał się i nagle zadał pchnięcie w brzuch Konrada. Gdyby ten nie zablokował 

i  nie  odbił  głowni,  miałby  już  piętnaście  centymetrów  stali  w  bebechach.  Barra  mógł 
powstrzymać cios zanim by doszedł celu, ale czy by tak zrobił…? 

Walczyli i Konrad właściwie wcale nie markował. Pojedynek z przeciwnikiem, którego 

miecz poruszał się na innej wysokości niż miecz kogoś równego wzrostem, był trudniejszy. Barra 
był  doświadczonym  szermierzem,  co  było  rzadkością  u  krasnoludów,  które  zawsze  wolały 
posługiwać  się  toporem.  Technikę  miał  niezbyt  wyrafinowaną  i  wymachiwał  mieczem  jak 
toporem, ale jego refleks i umiejętność przewidywania były bardzo dobre. Można było odnieść 

w

rażenie, że serio stara się zranić Konrada i niezbyt go obchodzi, czy rana będzie śmiertelna. 

Żeby zdenerwować krasnoluda, Konrad nagle przerzucił miecz do lewej dłoni i walczył 

dalej. Krył się za gardą i nie przechodził do ataku, a po pół minuty znowu zaczął walczyć prawą 
ręką. Zamarkował ruch lewą ręką, cofnął ja szybko, gdy miecz Barry skoczył w tę stronę, i udał, 
że znowu chce przełożyć broń. Barra szybko zareagował, żeby sparować następny cios, ale wtedy 
Konrad rzucił się z mieczem wysuniętym do przodu w prawej ręce. Chwilę później odskoczył do 
tyłu, a na piersi Barry pojawił się czerwony krzyż, dwie krwawe linie przecinające się na torsie 
krasnoluda w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce. 

Barra cofnął się i spojrzał na krew spływającą po spoconej piersi. Opuścił miecz. 

Nie  dziwię  się,  że  zarabiasz  na  życie  robieniem  podków  -  powiedział  Konrad.  -  Ilu 

klientów zabiłeś? 

- Niewielu - 

odparł Barra i uśmiechnął się. 

Ale jeżeli kazałeś Ustnarowi, aby udowodnił, co jest wart, dziwię się, że w ogóle jeszcze 

żyjesz. 

Niekiedy Barra dziwi się, że Barra żyje - uśmiechnął się jeszcze szerzej i oddał miecz 

background image

Lodnarowi. - Barra zrobi ci miecz, Konradzie. Ale nigdy i nikomu nie powiesz, od kogo masz ten 

miecz. Rozumiesz? - 

znowu spoważniał. 

Konrad skinął głową. Zorientował się, że o to spierali się Barra i Ustnar - o wyjawienie 

Konradowi,  kto  zrobił  topór  krasnoluda.  Barra  nie  był  do  wynajęcia.  On  sam  wybierał,  komu 
wykonać broń. 

Daj Lodnarowi trochę pieniędzy - Barra odwrócił się i poszedł do kuźni. 

Ko

nrad niechętnie oddał miecz i sięgnął do kieszeni. 

- Ile? 

Wilk  dał  mu  garść  koron  i  w  końcu  powiedział,  skąd  pochodzą  pieniądze.  Starożytna 

świątynia krasnoludów nie była całkowicie pozbawiona skarbów. Wielkie soczewki, przez które 
kierowano światło z powierzchni góry w podziemia, wykonane były z półszlachetnych kamieni. 
Chociaż eksplozja prochu Anvili pokruszyła je na kawałki, okazały się warte okrągłą sumę. 

Dziesięć koron - odparł Lodnar. - Po to, by się upewnić, że traktujesz sprawę poważnie. 

Jutro 

przynieś trochę więcej. 

Konrad  odliczył  dziesięć  złotych  monet,  kładąc  je  na  dłoni  krasnoluda.  Lodnar  włożył 

pieniądze do kieszeni i zaczął wchodzić po drabinie. Kruk przefrunął na jego ramię. 

Czy jutro będzie gotów? - zapytał Konrad. 

Lodnar popatrzył na niego. 

Barra miał rację. Niewiele wiesz o mieczach. 

* * * 

Gdy  Konrad  wrócił  następnego  ranka,  zobaczył  stojących  na  podwórku  Ustnara  i 

Lodnara. Mówił wyłącznie młody krasnolud. Kruk siedział na dachu, nad drzwiami, wyglądając 
jak żywy herb. A w kuźni, razem z Barrą, znajdował się Litzenreich. Konrad zaczął się pocić, 
gdy tylko wszedł do rozgrzanego wnętrza, ale mag najwyraźniej czuł się tu równie dobrze jak 

krasnolud. 

- Rozmawiamy o twoim mieczu - 

wyjaśnił Litzenreich. 

A  jaki  ma  to  związek  z  tobą?  -  zapytał  Konrad.  Jeżeli  jemu  samemu  nie  pozwolono 

powiedzieć  Barrowi,  jakiej  chce  broni,  to  dlaczego  mag  miałby  mieć  większy  wpływ  na  jej 

powstanie? 

Jeżeli masz być ze mną - oznajmił Litzenreich - musisz mieć najlepszy miecz, jaki może 

istnieć.  Wybieramy  się  do  Altdorfu  i  nawet  nie  jesteś  w  stanie  sobie  wyobrazić,  jaką  siłą 

background image

dysponują ci, przeciwko którym wystąpimy. Będziesz potrzebował całej pomocy, jaką będziesz 
mógł dostać. Musisz mieć specjalny miecz. 

Ustnar to samo powiedział Barrowi poprzedniego dnia, a teraz Konrad uświadomił sobie 

dokładnie, co oznacza słowo „specjalny”. 

Spaczeń… 

Nie chcę mieć nic wspólnego z tym świństwem! 

Trochę za późno zaczynasz się tym martwić, nie sądzisz? - zauważył Litzenreich. Nie 

chcąc, żeby Barra go usłyszał, wyszedł z kuźni, dając Konradowi znak, aby poszedł za nim. 

Nie chcę, żeby mnie jeszcze bardziej skaził - wyjaśnił Konrad. - I gdyby Wilk wiedział, 

co robisz… 

Więc nic mu nie mów. 

W pojęciu Wilka spaczeń był złem i nie przyjmował żadnych argumentów w tej sprawie, 

chociaż  Galea  również  i  jemu  musiała  wyjaśnić  pochodzenie  tej  substancji.  A  może  każdemu 
gościowi na jej tajemniczej wyspie opowiadała inną historię? Konrad nie rozmawiał z Wilkiem o 
Galei i jej słowach. Miał wrażenie, że przejął jej wiedze, ale nie był stanie dyskutować na temat 
tego, o czym się dowiedział. 

Jeżeli ten miecz ma w sobie spaczeń, nie dotknę go - oświadczył. 

Czy myślisz, że mam ochotę stracić tę niewielką ilość spaczenia, jaką jeszcze posiadam? 

zapytał Litzenreich. - Dysponuję tylko odrobiną, tą, którą zdobyłem na skavenach na moście, i 

staram się ją wykorzystać jak najlepiej. Potrzebuję cię, Konradzie. Musisz mieć miecz. A twój 
miecz wymaga spaczenia. Powinieneś zwalczać Chaos Chaosem. Nie ma innej drogi. 

- Ale ja sa

m jestem Chaosem! Jego częścią. Zostałem tak skażony spaczeniem, że skaveni 

mogą mnie wyczuć węchem. 

Wszyscy  jesteśmy  częścią  Chaosu,  a  Chaos  częścią  nas.  Spaczeniowy  pył  w  mieczu 

pomoże zrównoważyć twoje niepożądane chaotyczne skłonności. Jeżeli wierzysz, że już jesteś 
przeklęty, to co masz do stracenia? Ale w tym może być twoje ocalenie. 

Konrad popatrzył na Litzenreicha. Wiedział, że magowi nie można ufać, ale zdawał sobie 

sprawę, że musi podjąć ryzyko. 

A  dzięki  spaczeniowi  -  dodał  Litzenreich  -  będziesz  miał  więcej  szans  na  realizację 

swojej misji w Altdorfie… czymkolwiek w rzeczywistości jest. 

Czarodziej najwyraźniej podejrzewał, że Konrad ma inne powody, aby udać się w górę 

background image

Reiku, niż tylko uratowanie cesarza Karla-Franza, a Konrad zastanawiał się, czy Litzenreich ma 
w stolicy Cesarstwa swoją własną tajną misję do zrealizowania. 

Czy  rzeczywiście  wracał,  aby  zdobyć  więcej  spaczenia?  Miał  obsesję  na  punkcie  tej 

substancji  i  Konrad  dobrze  wiedział,  że  mag  zrobiłby  wszystko,  byle  tylko  zgromadzić  jak 
najwięcej zapasów. W stolicy już go raz aresztowano i oskarżono o zdradę. Gdyby wykryto go w 
mieście, czekała go kara śmierci. W takich okolicznościach nikt nie powróciłby z własnej woli, 
ale gorączka spaczeniowa sprawiała, że Litzenreich był ślepy na wszelkie niebezpieczeństwo. 

Wreszcie Konrad skinął głową. 

Powiedz mu, żeby kontynuował - polecił Litzenreich i Lodnar wrócił do kuźni. 

Litzenreich  i  Ustnar  stali  na  zewnątrz,  ale  Konrad  ruszył  w  stronę  drzwi  i  zaczął  się 

przyglądać, jak Barra z Lodnarem przystępują do pracy. 

Barra wybrał kilka wstęg metalu z rozmaitych stosów, znajdujących się w warsztacie - 

jedną z lśniącej stali, jedną z ciemnego żelaza, inną sprawiającą wrażenie wykonanej ze srebra, 
kolejną,  przypominającą  spiż,  i  jeszcze  jedną  o  błękitnawym odcieniu, której Konrad nie 
rozpoznał. Wszystkie były mniej więcej tych samych rozmiarów. 

W tym czasie Lodnar rozgrzewał w palenisku mały, metalowy pojemnik. Przedmiot ten 

sprawiał wrażenie formy, do której lano roztopione złoto, by je uformować w sztaby. Wyjąwszy 
formę z płomieni, poczekał aż ostygnie, by później umieścić w niej rozmaite olejki i proszki, po 
czym  rozmieszał  je  na  papkę.  Barra  zbadał  powstałą  mieszankę,  zamieszał  ją  znowu  i  dodał 
jeszcze kilka kropli gęstego płynu. Powiedział coś do Lodnara, który wyszedł, by przyprowadzić 

Litzenreicha. 

Mag wszedł do środka z krasnoludem, sięgnął za pazuchę i wyjął amulet zawieszony na 

łańcuchu. Amulet był czarny i miał kształt odwróconej piramidy - zapewne znajdował się w nim 
pył spaczeniowy, który Ustnar zebrał od martwych skavenów na Wysokim Moście. 

Litzenreich zdjął łańcuch z szyi, otworzył piramidę i nasypał szarego proszku do masy. 

Potrząsnął  amuletem  jedną  ręką,  upewniając  się,  że  w  środku  nie  pozostało  ani  trochę 
rafinowanego pyłu spaczeniowego, a potem dokładnie przemieszał wszystko. Rozmawiał z Barrą 
po  cichu  i  wreszcie  krasnolud  wziął  pierwszy  wybrany  kawałek  metalu.  Małym  pędzelkiem 
Litzenreich rozprowadził spaczeniowe ciasto po powierzchni stali. 

Wykonywał  tę  czynność  czterokrotnie  i  za  każdym  razem  na  wierzchu  kładziona  była 

nowa sztabka, dzięki czemu masa tworzyła warstwę pomiędzy rozmaitymi odmianami metalu. 

background image

Związane razem drutem, uformowały wiązkę mniej więcej o rozmiarach miecza. 

Powiesiwszy z powrotem amulet na szyi, Litzenreich 

wyszedł z kuźni. Minął Konrada, 

ale nagle zatrzymał się i spojrzał w dół. 

- Co to takiego? - 

zapytał. 

Konrad  popatrzył  na  wzór,  który  bezmyślnie  nakreślił  na  ziemi  trzymanym  w  dłoni 

patykiem. Był to herb, który znajdował się na łuku i strzałach otrzymanych od Elyssy, ale pięść w 
pancernej rękawicy okazała się zbyt trudna do narysowania i starł tę część butem. 

Dwie skrzyżowane strzały - odparł. - A bo co? 

- Dwie? - 

Rzekł Litzenreich. - Czy cztery? 

Pochylił  się.  Litzenreich  zamazał  narysowane  przez  Konrada  opierzenia  strzał  i  dodał 

groty. Dwie strzały miały je teraz z każdego końca. 

W dalszym ciągu są tylko dwie - rzekł zdziwiony Konrad. 

Litzenreich wysunął palec wskazujący i narysował dwie linie przechodzące przez punkt, 

w którym strzały się przecinały - jedną pionową, a drugą poziomą. Potem również dodał groty na 
ich końcach. Teraz wzór przypominał szprychy koła. 

Osiem  strzał  Chaosu  -  wyjaśnił  mag.  Podniósł  się  i  pokazał  Konradowi  amulet 

zawieszony na szyi. 

Na  każdej  z  odwróconych  trójkątnych  powierzchni  znajdował  się  złoty,  miniaturowy 

wzór - 

ten sam wzór, który Litzenreich narysował na ziemi. 

- To symbol unikany przez wszystkich, poza Czarnymi Magami - 

oznajmił Litzenreich, a 

potem odwrócił się i odszedł. Ustnar podążył za nim. 

Gdy  Konrad  spojrzał  w  dół,  elementy,  które  Litzenreich  dodał  do  rysunku,  zniknęły. 

Pozostały  jedynie  strzały  naszkicowane  przez  Konrada.  Zatarł  wzór  butem,  starając  się  nie 
myśleć, czy elfi herb mógł rzeczywiście być związany z symbolem Chaosu, i zerknął przez drzwi 
kuźni. 

Barra położył wiązkę metalu bokiem na rozżarzonych węglach w palenisku. Podczas gdy 

Lodnar dmuchał miechami, podsycając ogień, wsunął koniec wiązki w jego najgorętszą część. W 
miarę wzrostu temperatury, metal zaczął zmieniać kolor, a masa pomiędzy warstwami wydzielała 
pęcherzyki, sycząc. 

Konrad  podszedł  bliżej,  przyglądając  się,  co  robią  krasnoludy.  Nie  zwracały  na  niego 

uwagi. Chociaż znajdował się kilka metrów od paleniska, owionęło go straszliwe gorąco, więc po 

background image

kilku minutach zdjął wierzchnią odzież. 

Nieco później Barra przeniósł kleszczami metal z paleniska na kowadło i zaczął miarowo 

walić ciężkim młotem w rozpalony koniec sztaby. Co chwila przerywał, uważnie oglądał swoje 
dzieło, obracając wiązkę pięciu pasów metalu, a potem uderzał znowu. Metal ciemniał stygnąc i 
krasnolud odwinął kleszczami drucianą pętlę z dolnej części sztaby, a potem przeniósł wiązkę z 
powrotem  do  ognia.  Tym  razem  w  najgorętszej  części  paleniska  ułożył  fragment,  z  którego 
odwinął  drut.  Gdy  uznał,  że  metal  uzyskał  odpowiednią  temperaturę,  ponownie  położył  go  na 
kowadle i zaczął uderzać młotem. Powtarzał te czynności do momentu, gdy cała sztaba została 
poddana  temu  samemu  procesowi.  Była  teraz  dłuższa  i  szersza  niż  poprzednio,  a  pięć 
oddzielnych pasków zostało zespolonych w jedną całość. 

Potem  Barra  i  Lodnar  wyszli  na  dwór,  żeby  ochłonąć,  i  każdy  z  nich  wypił  duszkiem 

kilka kubków wody. Konrad wyszedł za nimi żałując, że na zewnątrz nie ma kislevskiej zimy. 

Nie przejmujesz się faktem, że pracujesz ze spaczeniem? - zapytał Barrę. 

Krasnolud ryknął śmiechem. 

Scottia jest daleko na północy i tam nawet dzieci budują zamki ze spaczeniowego błota. 

Tej substancji jest tu mniej niż we krwi Barry - grubym palcem dotknął krzyża, który Konrad 
narysował sztychem miecza na wysokości jego serca. 

- A ty? - 

Konrad zapytał Lodnara. 

- To dla mnie kolejna praca. 

A co z toporem Ustnara? Czy w nim również jest spaczeń? 

-  To tajemnica - 

odparł  Barra.  -  Pomiędzy  Ustnarem  i  Barrą.  Możesz  spróbować  go 

zapytać. 

Konrad  wiedział,  że  może  spróbować,  ale  zdawał  sobie  sprawę,  że  byłaby  to  jedynie 

strata czasu. 

- Do roboty - 

polecił Barra. - Wracasz do środka? 

Wilk  wyraźnie  stwierdził,  że  prowadzi  bardzo  delikatne  negocjacje,  byłoby  więc 

najlepiej, gdyby mógł spotkać się z pirackim dowódcą sam na sam. Ani Ustnar, ani Litzenreich 
nie byli jego ulubionymi towarzyszami, a nikogo innego w Marienburgu nie znał. Konrad mógł 
pójść się czegoś napić do jednej z licznych karczm w mieście, co po straszliwym upale w kuźni 
byłoby  nawet  wskazane,  ale  praca  Barry  i  Lodnara  dziwnie  go  zainteresowała  i  dlatego 
odpowiedział: 

background image

- Tak. 

Wrócili  do  kuźni,  gdzie  Lodnar  umieścił  czubek  mocnego  dłuta  w  jednej  trzeciej 

odległości od końca metalowej sztaby i przeciął  ją niemal na wylot. Powtórzył tę czynność w 

p

ołowie  pozostałej  długości,  po  czym  uderzeniami  młota  złożył  sztabę  w  zaznaczonych 

miejscach. W rezultacie obrabiany kawałek metalu miał długość zredukowaną do jednej trzeciej, 
ale  grubość  powiększoną  trzykrotnie.  Poszczególne  warstwy  posmarowano  jeszcze  większą 
ilością  oleistej  masy  spaczeniowej,  po  czym  jeden  koniec  został  wsunięty  głęboko  pomiędzy 
rozpalone  do  czerwoności  węgle.  Proces  rozgrzewania  i  kucia,  kucia  i  rozgrzewania  trwał  do 
momentu, aż sztaba metalu stała się jednolitą bryłą o piętnastu warstwach grubości. 

Praca ta trwała cały dzień, a potem następny, zaś Konrad płacił każdego dnia po dziesięć 

koron. 

Wieczorami  Ustnar  przychodził  do  kuźni,  aby  masę  spaczeniową  i  metal,  w  którym 

uwięziono istotę Chaosu, zabrać na przechowanie. On i Litzenreich nocowali za każdym razem w 
innej gospodzie. Konrad zastanawiał się, czy czarownik przypadkiem nie ma nadziei, że zapach 
spaczenia przywabi skavenów, dzięki czemu zdobędzie jeszcze więcej tajemniczej substancji. 

* * * 

Pod  koniec  trzeciego  dnia  było  trzysta  sześćdziesiąt  złączonych  cieniutkich  warstw 

metalu.  Konrad  liczył  dokładnie  i  wiedział,  że  pomiędzy  każdą  warstwą  znajdowała  się 
spaczeniowa  masa.  Metalowe  płaszczyzny  były  bardzo  cienkie,  ale  dzięki  swoim  odmiennym 

kolorom doskonale widoczne. Barra 

nazywał  sztabę  metalu  „kęsem”.  Miała  mniej  więcej 

wymiary miecza, jak wówczas, gdy była jeszcze pięcioma wstęgami metalu. 

- Jutro - 

oznajmił Barra - zacznie się prawdziwa praca. Zakładając, że skaveni nie ukradną 

w nocy kęsa. Kiedy będziesz go nosił, miecz przyciągnie ich, jak ser myszy! 

Barra się roześmiał, ale Konradowi nie było do śmiechu. Wtedy jednak uświadomił sobie, 

że nie sprawi to większej różnicy. Szczuroludzie i tak potrafili wyczuć spaczeń płynący w jego 
żyłach. Miecz nie zwróci większej uwagi niż jego własne, skażone ciało. 

Oczywiście, nie tylko skavenów - mówił dalej Barra. - Zrobię tak wspaniały miecz, że 

każdy zechce go mieć. Będziesz musiał zabijać więcej ludzi i nieludzi z powodu tej głowni. Ale 
dzięki niej łatwiej uda ci się zwyciężać wrogów. Potrzebujesz dobrego miecza, ponieważ masz 
dobry miecz, a ponieważ masz dobry miecz, potrzebujesz dobrego miecza - roześmiał się znowu. 

Chociaż Konrad nie do końca wiedział, do jakiego stopnia Barra mówi poważnie, dobrze 

background image

rozumiał, co krasnolud ma na myśli. Rabusie chętniej wybiorą swoją ofiarę wśród bogatych albo 
tych,  którzy  sprawiają  wrażenie  zamożnych.  Jeżeli  Konrad  będzie  nosił  miecz,  który  sprawia 
wrażenie  drogiego,  zwróci  na  siebie  większą  uwagę.  Obserwując  pracę,  jaką  Barra  włożył  w 

przygo

towanie  odkuwki,  Konrad  zdawał  sobie  sprawę,  że  będzie  to  wyjątkowy  okaz 

mistrzowskiego rękodzieła. 

- W takim razie - 

powiedział - zrób tak, aby wyglądał jak zwyczajna broń - dopóki go nie 

dobędę. Nie chcę fikuśnego jelca ani zdobionej głowicy, a pochwa powinna być tylko wygodna. 

Barra  na  samym  początku  oświadczył,  że  zrobi  mecz  w  taki  sposób,  jaki  sam  uzna  za 

słuszny, ale teraz skinął głową z aprobatą. Jednak miało minąć jeszcze kilka dni, zanim miecz był 
na tyle gotów, by zająć się jelcem i głowicą. 

Dni mijały, a Konrad każdą godzinę i minutę spędzał w kuźni, obserwując jak Barra dalej 

zajmuje  się  swoim  rzemiosłem,  swoją  sztuką,  a  Lodnar  pomaga  mu  w  pieczołowitym 
przekształcaniu surowca w idealną klingę. 

Powoli  wyłaniał  się  kształt  miecza:  stopniowo  zwężająca  się  ku  sztychowi  głownia  o 

wyszlifowanych  ostrzach,  zbieg  sztychu,  zbroczą  na  płazach.  Dwukrotnie  cała  klinga  była 
nagrzewana  w  palenisku,  a  potem  zanurzana  gwałtownie  w  głębokim  korycie  pełnym  wody, 
gdzie syczała, wznosząc kłęby pary. Odbywał się proces hartowania, dzięki któremu metal był 
utwardzany,  a  przez  cały  czas  głownia  miecza  była  kuta,  szlifowana  i  polerowana  wieloma 
rozmaitymi  narzędziami,  wykorzystywanymi  przy  różnych  etapach  obróbki.  Polerowano  ją  i 

oliwiono, oliwiono i polerowano. Ba

rra  ani  razu  nie  wykonał  żadnego  pomiaru.  Wszystko 

robione było na oko, na dotyk, w oparciu o talent, sztukę, o lata doświadczenia. 

Został przyspawany jelec - ciemny i funkcjonalny, z solidnej stali, o lekko wygiętych ku 

górze wąsach. Sama rękojeść, owinięta brązowym zamszem, zapewniała dobry chwyt, świetnie 
wchłaniała  pot  i  krew,  i  łatwo  można  ją  było  wymienić,  gdy  za  bardzo  przemokła.  Głowica, 
zwykła mosiężna kulka, została przyśrubowana na wierzchu rękojeści. Jelec, rękojeść, głowica, 
wyglądały zupełnie zwyczajnie. Ale głownia, sama głownia… 

O  ile  miecz  nie  jest  dwuręczny  -  wyjaśnił  Barra  -  jego punkt równowagi powinien 

znajdować  się  w  odległości  mniej  więcej  trzech  cali  od  jelca.  Oczywiście  sposób  wykonania 
klingi, jej rozmiary i przekrój mają wpływ na wyważenie, ale ważny jest również ciężar głowicy. 
Barra uważa, że najlepsza jest mała głowica i taka powinna najlepiej pasować do tego miecza… i 

do ciebie. 

background image

Konrad miał wielką ochotę wziąć broń do ręki, ale Barra trzymał ją mocno, wyjaśniając 

rozmaite elementy konstrukcji. 

Dzięki pogłębieniu zbroczy klinga jest lżejsza, chociaż nie traci wcale wytrzymałości. 

Te  rozmaite  warstwy  metalu  sprawiają,  że  miecz  jest  o  wiele  bardziej  sprężysty  i  mocny.  Jak 
wiesz, jest w nim pył spaczenia. A także srebro - Barra przygryzł dolną wargę, odsłaniając zęby. 

- Dobry na wampiry! - 

roześmiał się. 

- Tak - 

zgodził się Konrad, wyciągając rękę w stronę wypolerowanej broni. 

A dzięki tym wszystkim warstwom - rzekł Barra, odsuwając klingę - samo ostrze jest o 

wiele mocnie

jsze i wytrzymalsze. Przekonasz się, że ponowne naostrzenie nie jest zbyt trudne. 

Dopilnuj, żeby robić to jednakowo po obu stronach, wolno, po kilka cali. 

- Tak, tak. 

Barra da ci osełkę, za dodatkową dopłatę. 

Krasnolud ujął broń prawą dłonią, podniósł ją i obracał, sprawdzając, czy nie ma jakichś 

usterek.  Ostrze  połyskiwało  w  czerwonej  poświacie  padającej  z  paleniska.  Kowal  wyszedł  na 
zewnątrz, a Konrad ruszył za nim. Na podwórzu stał wóz i Lodnar trzymał cugle konia stojącego 
pomiędzy  dyszlami.  Zwierzę  było  bardzo  spłoszone.  To,  co  znajdowało  się  na  samym  wozie, 
było osłonięte wielką płachta brezentu. Lodnar podał Barrowi klucz. 

Musiałeś  słyszeć  historie  o  kowalach,  którzy  wbijają  nowe  klingi  w  żywe  ciało,  aby 

zahartować metal - powiedział Barra, podchodząc do tylnej części wozu. 

Konrad  skinął  głową.  Teraz  już  wiedział,  co  znajduje  się  pod  płótnem.  Czuł  już  jego 

zapach. 

Ale to do niczego. Barra próbował ten sposób. Żar rozmiękcza głownię i chociaż ciało 

sprawia wrażenie bardzo miękkiego, jest w nim dużo kości, które mogą uszkodzić gorący metal. 
A po takiej pracy, kto miałby na to ochotę? Ale zbiornik wypełniony krwią może zupełnie dobrze 
spełnić taką rolę. 

Zsunął  brezent  z  tylnej  części  wozu,  odsłaniając  klatkę.  W  jej  wnętrzu  znajdował  się 

zwierz

ołak. 

Obrzydliwy  stwór  cofnął  się  przed  nagłym  światłem  i  szarpnął  pazurami  jednej  łapy 

solidne  kraty.  Druga  łapa  zmutowała  się  w  zakrzywioną  klingę.  Miał  dwa  metry  wzrostu, 
wężowy ogon i pokryty był zielonkawymi łuskami. Na ptasiej głowie o ostrym dziobie i małych, 
czarnych oczkach, widniał grzebień z żółtych kolców. Z kłów ściekał mu jad, a pazury na nogach 

background image

i łapie były ostre jak brzytwa. 

Złapano go w ubiegłym tygodniu - wyjaśnił kowal. - Dostał się do miasta ściekami i 

zabił  troje  dzieci,  które  bawiły  się  na  brzegu  jednego  z  kanałów.  W  każdym  razie  Barra  ma 
nadzieję, że zabił je przed rozszarpaniem i pożarciem ich wnętrzności. 

Dlaczego nie zabito go zaraz po złapaniu? 

Ponieważ jest cenny. Zwierzołaków wykorzystuje się w czasie zawodów sportowych, w 

walkach  z  innymi  mutantami,  ze  stadami  psów,  a  czasem  nawet  z  ludźmi.  Pokazy  na  arenie. 
Stosuje się je do wabienia innych bestii, a niekiedy bojowych mutantów rozmnaża się w niewoli. 
To nielegalne, ale na zakładach zarabia się mnóstwo pieniędzy. 

- A co to tu robi? - 

zapytał Konrad, chociaż zaczął już podejrzewać. 

Kupiłem go - wyjaśnił Barra, spoglądając na warczącego jeńca. - Może pomysł wbijania 

rozpalonego do czerwoności ostrza w żywe ciało jest mitem, ale nieźle brzmi. Jak zauważyłeś, 

Barra jest 

tradycjonalistą i dlatego wykonanie miecza zajmuje tak wiele czasu - i dlatego miecze 

Barry  są  najlepsze.  A  Barra  ci  mówi,  że  twoja  głownia  jest  jedna  z  najlepszych.  Barra  robi 
miecze, a one odchodzą. To niewłaściwe, Barra powinien użyć tego miecza zanim ty to zrobisz, 
ponieważ ta głownia najpierw należała do Barry. Barra żąda dla siebie prawa pierwszej krwi, aby 
poświęcić ją jako ofiarę dla bogów Barry i jego przodków. Dla bogów ognia, stali i broni. 

Wyciągnął  rękę  w  stronę  klatki  i  wsunął  klucz  do  zamka,  obrócił  go,  a  potem  szybko 

odskoczył  do  tyłu,  gdy  okratowane  drzwi  otworzyły  się  gwałtownie  i  reptilion  wyrwał  się  na 
wolność.  Jego  drapieżna  paszcza  otworzyła  się  i  wysunął  się  z  niej  rozdwojony  język,  gdy 
potwór wysyczał głośno swoje nieludzkie wyzwanie. Ale zanim jego nogi dotknęły ziemi, Barra 
ponownie skoczył do przodu i lśniące ostrze przebiło łuski zdeformowanego torsu. Gejzer krwi 
wytrysnął z rany, a potem rozległo się wycie potwora. Klinga była tak ostra, że Barra nawet nie 
poczuł, jak przebija obrzydliwe cielsko. 

Bryzgając krwią i jadem, wyjąc z wściekłości i bólu, potwór stanął nad Barrą. Jednym 

ruchem  przekształconego  przedramienia  mógłby  przeciąć  krasnoluda  na  pół,  a  uderzenie 
wijącego się ogona roztrzaskałoby mu czaszkę. 

Zmutowana kończyna cięła z rozmachem, ale Barra zręcznie odskoczył na bok, parując 

chitynowe  ostrze  nowym  mieczem.  Paszcza  zwierzołaka  atakowała,  pazury  machały  w 
powietrzu,  ogon  uderzał,  ale  kowal  odpowiadał  na  każdy  atak  pchnięciem  lub  cięciem  klingi. 
Wyglądało  to  tak,  jakby  jego  szermiercze  umiejętności  zwiększały  się  z  każdą  chwilą, 

background image

dorównując wspaniałości broni, którą walczył. 

Mutant  ryczał  coraz  głośniej,  gdy  Barra  wytaczał  jego  trującą  krew.  Atakował  coraz 

bardziej  szaleńczo.  Jednak  każda  próba  kończyła  się  niczym.  Bestia  nie  potrafiła  się  bronić, 
jedyną znaną formą walki narzucaną jej przez instynkt był atak. 

W miarę jak spadały na nią dalsze nieubłagane ciosy, jej wzywające ryki zmieniły się w 

pełne desperacji wrzaski. Ruchy potwora stawały się coraz wolniejsze i bardziej niezgrabne, gdy 
wykrwawiał  się  na  śmierć.  Krasnolud  nie  rąbał  stwora,  on  go  ćwiartował.  Albo  raczej 
przeprowadzał powolną wiwisekcję, wycinając kawałki ciała, wnętrzności, obnażając kości… 

Ale potwór nie chciał umierać. Wciąż wył i szarpał się, chociaż całe jego ciało tworzyło 

krwawą  masę.  W  pewnym  momencie  Barra  przerwał  preparowanie  reptiliona  i  cofnął  się,  by 
obejrzeć miecz. A potem znowu ruszył do przodu, uniósł klingę i ciął od góry, przecinając łuski i 
ścięgna, kości i naczynia krwionośne. Głowa zwierzołaka potoczyła się po ziemi, a ciało padło, 
by wić się w obrzydliwej parodii życia. 

Krasnolud oparł miecz o koło wozu. Klinga byłą lepka od świeżej krwi. Odsunął się od 

broni, nie spuszczając jej z oczu, a potem wskazał ją gestem dłoni. 

- Jest twój - 

rzekł i skierował się do kuźni. 

- Masz - 

Lodnar podał mu kawał szmaty w zamian za ostatnią porcję złotych koron. 

Konrad przeszedł po mokrym od krwi bruku i ujął prawą dłonią rękojeść miecza. Ukląkł 

przed nim i wytarł do sucha jednym długim ruchem. I wtedy po raz pierwszy zobaczył głownię 
dokładnie. 

Była rzeczywiście wspaniała. 
Jej powierzchnia przypominała rtęć - kiedy patrzyło się na nią pod nieco innym kątem, 

zdawała  się  lekko  drżeć.  Na  płazach  widniały  żyłkowania,  jak  klejnoty  o  nieskończenie 
odmiennych  fasetach,  sprawiające  niekiedy  wrażenie  płomienistych  wirów  jaśniejących  tym 
bardziej,  im  głębiej  sięgały  ich  spirale,  a  czasami  wyglądających  jak  skrzące  się  pryzmaty,  z 
których na całą długość klingi rozlewała się jasność. 

Zbroczę w środku klingi przypominało wyrytą przez tysiąclecia dolinę, odsłaniającą różne 

warstwy  prastarych  skał,  całą  wielobarwną  tęczę,  wytworzoną  przez  pięć  pierwotnych  warstw 

metalu. 

A sztych i krawędzie były niewiarygodnie ostre i miały trudną do określenia barwę. Była 

czymś  o  wiele  więcej  niż  tylko  sumą  ich  poprzednich  odcieni.  Zostały  one  zwielokrotnione 

background image

dodatkiem  ognia  i  powietrza,  chłodzącej  je  wody  i  rozgrzewających  węgli.  Każdą  warstwę 
metalu można było odróżnić nawet tam, gdzie klinga przechodziła w sztych - wszystkie trzysta 
sześćdziesiąt: pięć metali składowych potrojonych i podwojonych, potem znowu potrojonych i 

podwojonych, i podwojonych raz jeszcze. 

Wreszcie  Konrad  podniósł  miecz,  trzymając  go  mocno  w  dłoni,  czując  jego  ciężar  i 

wyważenie. 

Wznió

sł go wysoko nad głowę, jakby zwycięstwo już należało do niego. 

Jakby ta klinga zawsze stanowiła część jego osoby. 

background image

Rozdział trzynasty 

Konrad do tej pory właściwie nie interesował się, jakim mieczem walczy. Po prostu była 

to broń i nie miało znaczenia, z czego jest wykonana ani skąd pochodzi. Miał już wiele mieczy, 
ale obchodziło go jedynie, czy spełniają swoją funkcje. 

Ale  to,  czego  był  ostatnio  świadkiem,  sprawiło,  że  zaczął  na  najprostszy  ze  sztyletów 

spoglądać z szacunkiem. Każdy z nich był bowiem początkowo bezkształtnym kawałkiem żelaza, 
który uzyskał ostateczną formę dzięki umiejętnościom wioskowego kowala. A jeszcze wcześniej 
metal był bryłą rudy, wykopaną z ziemi, przetopioną i odlaną w sztaby. Konrad orientował się 

nieco, jak przebiega taki 

proces, ponieważ widział obróbkę złota w kopalni w Kislevie. 

Myślał o pięciu metalach, które posłużyły do wykonania jego miecza i zastanawiał się, 

gdzie  mogły  być  wykopane.  Czy  każdy  z  nich  pochodził  z  innego  rejonu  świata,  był 
sprowadzony  przez  rozległy  ocean  z  odległego  kontynentu,  aby  ostatecznie  wszystkie  razem 
zostały przekute w jedną głownię? 

Na granicy zniszczona broń było często przetapiana, a uzyskany metal wykorzystywany 

ponownie. Nigdy jednak nie robiono tego z orężem pokonanych wojowników Chaosu, ponieważ 
mógł  on  skazić  czysty  metal,  spowodować  jego  gwałtowną  korozję  i  zniszczenie.  Wszelkie 
metale były bardzo cenne i niewykluczone, że niektóre z materiałów wykorzystanych przez Barrę 
w  nowym  mieczu  niegdyś  stanowiły  część  broni  wojowników  z  odległych  krajów,  którzy 
walczyli w pradawnych bitwach. Ludzie, którzy nosili te klingi, dawno umarli, przemienili się w 
proch, ale ich broń odrodziła się w wyjątkowym mieczu Konrada. 

A któregoś dnia, dawno po tym, jak Konrad umrze i zostanie zapomniany, jego klinga 

stanie  się  częścią  całego  arsenału  legionu  przyszłych  wojowników:  grotów  włóczni  i  strzał, 
żeleźców toporów, głowni mieczy i sztyletów. 

Konrad mógł jedynie mieć nadzieję, że czas ten okaże się bardzo odległy i że jego nowy 

miecz odsunie w czasie ó

w dzień, gdy ostatecznie padnie w walce. 

Ale gdy patrzył na rzekę Reik, uświadamiał sobie, że podróż ta coraz bardziej przybliża 

dzień śmierci. Był przekonany, że Czaszkolicy i Elyssa wciąż znajdują się w Altdorfie. Zupełnie, 
jakby nadal posiadał dar przepowiadania, domyślał się, że spotka ich oboje, gdy tylko dotrze do 
cesarskiej stolicy. Wiedział także, że nie przeżyje walki z Czaszkolicym. Lecz „starcie to było 
czymś,  do  czego  zmierzało  całe  jego  życie,  i  tak  jak  nie  mógł  powstrzymać  się  przed 

oddychani

em, nie był w stanie zrezygnować z tej podróży. 

background image

Konrad spędzał możliwie jak najwięcej czasu na pokładzie, ponieważ pod nim czuł się 

jak w klatce. Jego dłoń spoczęła na rękojeści miecza, gdy spojrzał na żagle pirackiego okrętu. 

Tak jak nigdy nie zastanawia

ł się, w jaki sposób robiony jest miecz, do tej pory nie myślał też o 

tym, jak okręt może żeglować w górę rzeki, pod prąd i pod wiatr. 

Po  raz  pierwszy  w  życiu  płynął  łodzią  w  górę  rzeki  Lynsk,  z  Erengradu  do  Praag,  ale 

wtedy  nie  interesował  się  ani  statkiem,  ani  tym,  dzięki  czemu  się  porusza.  Wtedy  nie  zwrócił 
prawie wcale uwagi na statek i sposób jego funkcjonowania. Był zbyt zajęty oglądaniem nowego 
kraju, przez który przepływali. Teraz jednak przez cały czas obserwował okręt, ponieważ wolał 

to od zastan

awiania się nad tym, co go czeka po przybyciu do Altdorfu. 

Wilk namówił dwóch piratów do pożeglowania w stronę stolicy, tłumacząc im, że miasto 

jest słabo bronione, ponieważ armia została osłabiona wysłaniem wielu oddziałów na granicę w 

Kislevie. Przekona

ł  również  dowódców,  że  jest  jedynym  człowiekiem,  który  potrafi  odkryć 

sekret  niezmierzonych  bogactw  miasta.  Każdy  statek  był  zwykłą,  kupiecką  łajbą,  ale  jego 
ładunek na pewno trudno było uznać za zwyczajny. Powierzchnia pod pokładami zatłoczona była 

bezlit

osnymi rzezimieszkami, ludźmi, którzy przez całe życie siali śmierć i zniszczenie, atakując 

bezbronne  statki  i  rabując  ich  towar.  Zazwyczaj  mieli  dwóch  nieprzyjaciół  -  okręt,  który 
atakowali, i ocean. Morze potrafiło być równie niebezpiecznym i nieubłaganym przeciwnikiem 

jak piraci, ale na Reiku, ku swemu zadowoleniu, nie mieli takich wrogów. 

Zamiast  tego,  siedzieli  ukryci  pod  pokrywami  luków.  Niezliczone  baryłki  piwa  i 

rozrywki,  które  sami  sobie  zorganizowali,  sprawiały,  że  zachowywali  się  cicho.  Ale  nie  za 
bardzo. Jedynie w nocy, gdy statki cumowały do brzegu na okres ciemności, pozwalano im wyjść 
na pokład. 

Okręty  trzymały  się  daleko  od  siebie,  jakby  nic  je  ze  sobą  nie  łączyło.  Plan  Wilka 

zakładał, że pierwsza jednostka powinna wpłynąć do Altdorfu i zacumować u szczytu jednej z 
wielu  kei  portowych.  Drugi  okręt  miał  wtedy  przestać  się  maskować,  wytoczyć  działa 
zakamuflowane  jako  ładunek  pokładowy,  i  rozpocząć  bombardowanie  stolicy.  Artylerię 
przetransportowano  na  jego  pokład  z  szybkich,  oceanicznych  jednostek, na których piraci 
zazwyczaj  żeglowali.  Armaty  były  potężne,  odlane  z  metalu  i  ozdobione  smokami  oraz 
rozmaitymi  hieroglifami.  Wykonano  je  w  Kitaju,  a  artylerzyści  również  pochodzili  z  tego 
słynnego kraju. W skład załóg obu okrętów wchodzili ludzie ze wszystkich stron świata. 

Bombardowanie artyleryjskie miało na celu odwrócenie uwagi, gdy piraci na pokładzie 

background image

pierwszego okrętu rozpoczną swój atak. Tak przynajmniej powiedział im Wilk… 

Wszyscy czterej -  Wilk, Konrad, Litzenreich i Ustnar -  znajdowali si

ę  na  pierwszym 

okręcie. Przepisy w Marienburgu były bardzo liberalne, dzięki czemu przed odpłynięciem w górę 
rzeki  nie  przeprowadzono  na  okręcie  żadnej  kontroli.  Na  Reiku  było  kilka  miejsc,  gdzie 
przepływające  jednostki  zatrzymywano  pod  murami  fortec  i  pobierano  opłaty  żeglugowe. 
Zależały  one  od  rodzaju  przewożonego  ładunku,  ale  większość  celników  wolała  prowadzić 
pertraktacje bez trudzenia się wyprawą na pokład kontrolowanego statku. Urzędnicy przywykli 
do załatwiania spraw z przemytnikami i, o ile ich prywatne stawki były regulowane, z radością 

stosowali ulgowe taryfy celne. 

Reik  był  najważniejszą  rzeką  w  Cesarstwie  i  całym  Starym  Świecie.  Jego  źródła 

znajdowały się daleko na południowym zachodzie, w obrębie Gór Krańca Świata. Jedno z nich 
znajdowało się na Przełęczy Czarnego Ognia i według legend wytrysnęło w miejscu, w którym 
Sigmar pierwszy raz odłożył Ghalmaraz po zwycięstwie nad goblinami. 

Reik był najdłuższą ze wszystkich rzek i jego wody niosły wiele statków oraz okrętów 

rozmaitego typu i rozmiarów

. Koryto było tak szerokie i głębokie, że do stolicy mogły dopływać 

nawet  oceaniczne  jednostki.  Gdy  przepływały  pod  mostami,  nie  trzeba  było  opuszczać  nawet 
najwyższych masztów, ponieważ środkowa część każdego mostu na rzece dawała się podnieść 
lub obrócić, by przepuścić statek. 

Piracki  okręt  płynął  wolno  w  górę  rzeki,  mijając  wioski  i  miasta,  które  wyrosły  na  jej 

brzegach.  Wszystkie  one  musiały  stanowić  źródło  pokusy  dla  rabusiów,  chociaż  nad  każdą 
miejscowością  piętrzył  się  groźny  zamek,  wzniesiony  na  wysokim  występie  skalnym.  Mijali 
pojedyncze  farmy,  samotne  wiatraki,  opadające  tarasami  pola  winnic  i  ciągnące  się  milami 
nieprzebyte puszcze. Rzeka rzadko kiedy biegła prosto na długim odcinku; prawie zawsze wiła 
się w głębokich dolinach albo tworzyła zakola na żyznych pastwiskach, niosąc okręt coraz bliżej 

Altdorfu. 

Mijały dni i noce. Konrad był zadowolony, że jego miecz nie rzuca się w oczy. Każdy z 

piratów  chętnie  by  go  zabił,  aby  tylko  zdobyć  tę  klingę,  mimo  że  podobno  byli  sojusznikami. 
Wiadomo, iż szeregowi piraci, a także ich oficerowie, zabijali nawet dla skromniejszych łupów. 
Konrad  rzadko  kiedy  widywał  kapitana  okrętu,  wszystkimi  codziennymi  sprawami  kierował 

pierwszy oficer. 

Pochodził ze Estalijskich Królestw i przedstawił się Konradowi jako Guido. Wyjaśnił, że 

background image

nie może podać rodowego nazwiska, ponieważ w jego żyłach płynie królewska krew i dlatego 
woli  zachować  anonimowość.  Konrad  pomyślał  sobie  wówczas,  że  jeśli  chce  się  zachować 
incognito, najlepiej nie mówić, że usiłuje się to zrobić. 

-  U

ciekłem  na  morze  -  rzekł  Guido  -  a  teraz  jestem  otoczony  lądem.  Kiedy  na  niego 

patrzę, robi mi się niedobrze, bo przez cały czas jest taki nieruchomy. 

Guido był mniej więcej  trzydziestoletnim mężczyzną, średniego wzrostu oraz szczupłej 

budowy ciała i w niczym nie przypominał pirata, jakiego wyobrażał sobie Konrad. Był dobrze 
wychowany, wykształcony i być może rzeczywiście wysokiego rodu. Zawsze elegancko ubrany, 
zmieniał  odzież  codziennie,  a  wszyscy  na  pokładzie  okrętu  wykonywali  jego  rozkazy  z 
największym pośpiechem. Jego władza wynikała ze stanowiska, a nie z siły fizycznej. Jedynym 
przypadkiem  czegoś,  co  można  było  nazwać  kłopotami  na  pokładzie,  była  sytuacja,  kiedy 
mocowanie  topsla  nie  odpowiadało  wymaganiom  Guida.  Dwaj  odpowiedzialni  za  to 
niedociągnięcie marynarze zostali natychmiast wychłostani, a Guido obserwował całą egzekucję 
w czasie, gdy golił go chłopak okrętowy. Nawet kapitan de Tevoir traktował swojego pierwszego 
oficera z szacunkiem, należnym raczej dowódcy niż podwładnemu. 

- Moi przodkowie byli bandytami i rabusiami - 

wyjaśnił Guido. - Setki lat temu wykroili 

sobie kawałek Estalii i zostali jego władcami. Ale tam nie ma dla mnie miejsca. Mój najstarszy 
brat odziedziczył tron po moim ojcu zanim jeszcze przyszedłem na świat. Miałem szczęście, że 
pozwolił mi przeżyć. Ja miałem szczęście, ale on nie. Pewnego dnia wrócę, strącę Alphonso z 
tronu  i  sam  zagarnę  królestwo  -  wzruszył  ramionami.  -  Jeżeli  kiedykolwiek  zadam  sobie  trud 

powrotu do tej dziury. 

Przyglądał  się  przepływającej  obok  żaglowej  barce,  kierującej  się  w  dół  rzeki.  W  jego 

wzroku było coś drapieżnego i z całą pewnością żałował, że nie może zrezygnować z kamuflażu i 
ograbić mijanego statku. 

Początkowo Konrad starał się unikać Guida. Nie chciał mieć do czynienia z człowiekiem, 

którego b

ędzie musiał zdradzić, a może nawet zabić. Trudno było jednak trzymać się na uboczu, 

przebywając na pokładzie tak niewielkiej jednostki, i obaj mężczyźni coraz więcej czasu zaczęli 
spędzać  w  swoim  towarzystwie.  Guido  pożyczał  mu  książki,  opowieści,  jakich  Konrad nawet 
sobie  nie  wyobrażał.  Dopiero  po  jakimś  czasie  uświadomił  sobie,  że  czyta  zwykłe  baśnie, 
wymyślone historie, których podobieństwo do rzeczywistych wydarzeń było bardzo niewielkie. 
Gdy  tylko  się  o  tym  przekonał  i  uznał,  że  nie  musi  studiować  tych  książek  tak  pilnie  jak 

background image

wszystkich,  które  czytał  poprzednio,  zaczął  doskonale  bawić  się  tymi  nieprawdopodobnymi 
historiami. A opowieści Guida były prawie tak samo atrakcyjne jak historie, które czytał Konrad. 

Od chwili opuszczenia rodzinnej wioski Konrad 

podróżował z jednego końca Cesarstwa 

w  drugi,  a  nawet  poza  jego  granice.  Ale  Guido  przewędrował  cały  świat,  a  nawet  opłynął  go 
dookoła, powracając do miejsca, z którego wyruszył. 

Konrad nie miał pojęcia, jak wiele z tego, co usłyszał, było i prawdą, ani jak wiele z tego, 

co  opowiadał  Guido,  rzeczywiście  zdarzyło  się  piratowi,  ale  fascynowały  go  historie  o 
rozmaitych krajach oraz zamieszkujących je ludziach i stworach. 

Byłem wszędzie - powiedział Guido. - Widziałem wszelkiego rodzaju ludzi, i zabijałem 

mówiąc te słowa, przeciągnął palcem po gardle, uśmiechając się ponuro. 

Dopiero  w  tym  momencie  Konrad  uświadomił  sobie,  z  kim  ma  do  czynienia  -  z 

zimnokrwistym zabójcą, kimś, kto bez wahania zabiłby bezbronne niemowlę. Na tym polegało 
życie Guida - na mordach i grabieży - i po to na pokładzie tego okrętu płynął do Altdorfu. Starał 
się o najwyższą nagrodę w Starym Świecie, o samą stolicę Cesarstwa. Nie miało znaczenia, ile 
osób będzie musiało ucierpieć lub zginąć, jeżeli tylko Guido oraz jego towarzysze zarobią na tej 

rozbójniczej wyprawie. 

Przepłynęli  bez  kłopotów  poza  Carroburg,  gdzie  rzeka  Bogen  wpadała  do  Reiku,  i 

wreszcie zatrzymali się jakieś dwadzieścia mil poniżej stolicy, pomiędzy wioskami Rottefach i 

Walfen. 

Pora, żebyśmy zeszli na brzeg - odezwał się Wilk do kapitana. - Musimy pójść przodem 

na zwiady. 

Po raz pierwszy  od wypłynięcia z Marienburga  na pokładzie znaleźli się wszyscy trzej 

towarzysze  Konrada.  Wielu  członków  załogi  wspięło  się  na  maszty,  gdzie  zwijali  żagle,  inni 

cumowali statek do brzegu. 

Ależ oczywiście - przytaknął de Tevoir. - Zdobędziesz konie w następnej wiosce? 

- Tak. 

Będziesz potrzebował tylko dwóch. 

-  Dwóch?  - 

zapytał  Wilk  i  chwilę  później  jego  dłoń  spoczęła  na  rękojeści  czarnego 

miecza. 

Konrad  zareagował  w  tej  samej  chwili,  ponieważ  uświadomił  sobie,  co  kapitan  ma  na 

myśli, i po raz pierwszy zaczął dobywać swoją nową broń. Jednak żaden z nich nie okazał się 

background image

wystarczająco  szybki.  Natychmiast  skrępowały  ich  liny  rzucone  przez  marynarzy  na  rejach. 

Litzenreich i Ustnar 

również  zostali  schwytani,  chociaż  krasnolud  zdołał  zerwać  pierwsze 

spowijające go sznury. Zanim jednak udało mu się machnąć toporem, cios w głowę ogłuszył go i 
powalił na pokład. 

-  Dwa konie - 

powtórzył  de  Tevoir.  -  Jeden dla ciebie, drugi dla niego -  wskazał  ręką 

Litzenreicha. - 

Macie wrócić przed świtem, w przeciwnym bowiem razie ci dwaj zginą. 

Było  prawie  południe.  Gdy  Konrad  odwrócił  się,  zobaczył  statek  wypływający  zza 

zakrętu. Rozpoznał drugi okręt piracki. Przyłączali się do nich po raz pierwszy od opuszczenia 

portu. 

To za mało czasu - zaprotestował Wilk. 

Do świtu - powtórzył de Tevoir. - Musicie obaj wrócić tu do świtu, albo… 

- Wrócimy - 

zgodził się Wilk i spojrzał na Konrada. 

A do tej pory załatwicie wszystko tak, żebyśmy mogli spokojnie wpłynąć do Altdorfu. 

Razem. 

Oczywiście - oświadczył Wilk, jakby takie były jego plany od samego początku. 

Kapitan wydał rozkaz. Najemnika i maga uwolniono z więzów. 

Jeżeli was tu nie będzie - dodał de Tevoir - i tak dalej popłyniemy w górę rzeki. Ale na 

pokładzie będzie nas już mniej - na wypadek, gdyby Konrad nie był pewien, o co mu chodzi, 
wskazał kordelasem jeńców. 

Konrad  szarpnął  sznurami,  ale  na  próżno.  Schwytano  go  i  przywiązano  mocno  do 

grotmasztu. Rozpięto mu pas i zabrano nowy miecz. Nie miał najmniejszej szansy go wydobyć, 
użyć w walce, wytoczyć nim krew nieprzyjaciela. 

Oparty o nadburcie Guido obserwował, jak Wilk i Litzenreich odchodzą. Odwrócił się, 

gdy  Ustnara  podniesiono  i  przywiązano  do  tego  samego  masztu,  co  Konrada.  Stali  odwróceni 
plecami  do  siebie,  a  pierwszy  oficer  przeszedł  wolno  przez  pokład  i  stanął  przed  Konradem. 
Wyciągnął rękę, a jeden z piratów podał mu pas z mieczem Konrada. 

- Ja na ich miejscu - 

powiedział - wcale bym nie wrócił. 

Ale oni nie są tobą - odparł Konrad. 

Nie, ale czy sądzisz, że wrócą? 

Konrad nic nie odpowiedział. 

- A ty? - 

zapytał Guido. 

background image

- Tak. 

Guido wolno skinął głową. 

Pewnie tak. Wilk też. Mag - nie. 

To właśnie niepokoiło Konrada. Litzenreich myślał tylko o sobie. Nie zechce powrócić, 

cho

ćby  po  to,  żeby  pomóc  Ustnarowi.  Nawet  gdyby  nie  wiązało  się  to  z  żadnym 

niebezpieczeństwem, Litzenreich nie zrobiłby nic, co nie leżałoby w jego własnym interesie. A 
powrót na piracki okręt na pewno do takich nie należał. 

Ale  muszą  powrócić  obaj  -  przypomniał  Guido,  obracając  głowę  na  południowy 

wschód,  w  stronę  Altdorfu.  Spojrzał  na  broń,  którą  trzymał  w  ręku,  ujął  pochwę  w  lewą,  a 
rękojeść w prawą dłoń, po czym zaczął powoli wyciągać klingę z naoliwionej pochwy. 

Ładny - rzekł. - Doprawdy, bardzo ładny. 

* * * 

Gdyby  to  ode  mnie  zależało  -  powiedział  Guido  po  południu  -  rozwiązałbym  cię, 

Konradzie.  Ale  muszę  spełniać  rozkazy.  Pewnie  nie  chciałbyś  zostać  uwolniony,  gdyby 
krasnolud pozostał związany. Mogę ufać tobie, ale nie jemu. Rozumiesz mój problem? I swój? 

Po prostu zamknij się, dobra? - warknął wściekle Konrad. 

Czyżby moje gadanie cię irytowało? W takim przypadku będę dalej mówił. 

Konrad czuł się bardzo zmęczony, ręce i nogi zesztywniały mu zupełnie. Związano go po 

mistrzowsku. Prawie n

ie mógł się poruszać, a mimo to sznury nie wrzynały mu się w ciało i nie 

utrudniały krążenia krwi. 

Nie  jesteśmy  głupi  -  mówił  dalej  Guido.  -  Przynajmniej  niektórzy.  Czy  naprawdę 

przypuszczaliście,  że  pozwolimy  wam  wszystkim  odejść?  W  naszej  branży  często bierzemy 
zakładników. Niektórzy ludzie są zbyt cenni, aby ich zabić i można ich zatrzymać dla okupu. Ile 
jesteś wart, Konradzie? Czy jest ktoś, kto zapłaciłby za twoją wolność? Nie? To samo ze mną. 
Jesteśmy  tacy  do  siebie  podobni.  Obaj  mamy  tylko  imię,  chociaż  jakoś  wątpię,  że  jesteś 
szlachetnej krwi. A jeżeli mówimy już o krwi, mam wrażenie, że wkrótce stracisz sporo swojej. 
Oczywiście,  razem  z  życiem.  Czy  kiedykolwiek  myślałeś  choć  trochę  o  krwi,  Konradzie? 
Zastanawiam się, po co ją mamy? Do czego jest nam potrzebna? 

Guido przerwał na chwilę, jakby zastanawiając się nad naturą krwi, a potem rzekł: 

Czy chciałbyś, żebym ci poczytał, Konradzie? Na przykład słynną opowieść o odległej 

Lustrii? 

background image

- Nie. 

A może historię o tym, co stało się kiedyś nieszczęsnemu ulicznikowi w Naggaroth? 

- Nie. 

- A o jednej z moich przygód w Arabii? 

- Nie! 

Niektórym  nie  sposób  dogodzić  -  westchnął  Guido,  którego  coraz  bardziej  bawiła 

irytacja Konrada. - 

Zdajesz  sobie  sprawę,  że  któregoś  dnia  będę  opowiadał  o  tym,  jak  brałem 

udział w grabieży Altdorfu. Ten fakt przejdzie do historii. Jaka szkoda, że tego nie ujrzysz. Ale 
zapewniam  cię,  że  tam  będziesz  -  powieszony  na  rei.  Kapitan  de  Tevoir  uważa,  że  ciała 
najnowszych ofiar przynoszą szczęście okrętowi. Zastanawiam się, w jaki sposób cię zabije? 

Konrad przygryzł dolną wargę, całą siłą woli powstrzymując się, by nie odpowiedzieć. 

Uważam,  że  powinien  zrobić  to  twoim  mieczem.  Bardzo  właściwe  i  poetyczne,  nie 

sądzisz?  Wykonanie  egzekucji  na  tobie  będę  uważał  za  zaszczyt,  Konradzie.  A  możesz  mi 
wierzyć, zrobię to szybko i tak bezboleśnie, jak to możliwe. 

Konrad przygryzł wargę jeszcze mocniej i poczuł smak krwi Zacisnął pięści i zamknął 

oczy. Czyżby miał zostać pierwszym człowiekiem, który padnie od tej wspanialej klingi wykutej 

specjalnie dla niego? 

Ale co z krasnoludem? Co mam z nim począć? Obciąć mu głowę jego toporem? 

Może wepchniesz sobie swoją głowę w tyłek? - warknął Ustnar, odzywając się po raz 

pierwszy od chwili jego uwięzienia. - Tam powinna się znaleźć twoja gęba. 

Możemy to zrobić z twoim paskudnym łbem - stwierdził Guido. - Czy taka będzie twoja 

przedśmiertna wola? 

Każ się zmutować! - burknął Ustnar. 

Może powinniśmy urządzić wam pojedynek - zaproponował Guido. - Walczylibyście ze 

sobą. Dzięki temu jeden z was by zginął. Załoga uwielbia oglądać takie pojedynki i dzięki temu 
ma  mniejszą  ochotę  bić  się  ze  sobą.  Człowiek  przeciwko  krasnoludowi,  miecz  przeciwko 
toporowi. Moglibyście używać swojej broni. Może powinienem zasugerować to de Tevoirowi. 

Wydaje się, że nie masz żadnych wątpliwości, iż Wilk i Litzenreich nie wrócą - rzekł 

Konrad. Inna sprawa, że sam również był tego niemal pewien. 

Wiem, że nie wrócą - odparł Guido. - No dobra, nie mogę tu tak stać i gadać przez cały 

dzień. W przeciwieństwie do was dwóch mam coś do roboty. 

background image

Reszta  dnia  mijała  powoli.  Konradowi  zdawało  się,  że  na  rzece  jest  mniej  łodzi  niż 

zazwyczaj,  ale  równie  dobrze  mogło  to  być  złudzenie.  Wyobrażał  sobie  mnóstwo  rzeczy  -  że 

wojenna flota z Altdorfu lada moment 

zaatakuje pirackie okręty albo że batalion wojska zrobi to 

samo od strony brzegu, lub że Wilk i Litzenreich wrócą, aby ich ocalić. 

Ale  nic  się  nie  stało.  Okręty  stały  spokojnie  przy  brzegu  rzeki.  Deski  ich  poszycia 

poskrzypywały  w  rytm  lekkiego  kołysania.  Na  pokładach  marynarze  ostrzyli  miecze  i  noże, 
szykując się do czekającego ich szturmu na największe miasto Starego Świata. 

Zapadła noc, a razem z mrokiem nadciągnął chłód. Na wschodzie pojawił się Mannslieb, 

ale nie wznosząc się zbyt wysoko nad horyzontem, kilka godzin później zsunął się za widnokrąg. 
Morrslieb nie pojawił się wcale. Konrad z przyjemnością powitałby mniejszy księżyc, nie bacząc 
na  jego  widmowe  światło.  Na  pokładach  nie  zapalono  latarni  i  dwa  okręty  wtopiły  się  w 
ciemność.  Spoglądał  na  gwiazdy,  nie  mogąc  i  nie  chcąc  zasnąć.  Zastanawiał  się,  czy  dożyje 
następnego świtu. 

Obudził go odgłos cichych kroków na deskach pokładu. Początkowo rozzłościł się sam na 

siebie, że jednak zasnął, a potem zaczął czujnie wsłuchiwać się w te nowe dźwięki. Niebo wciąż 
było czarne i nic nie zapowiadało jeszcze wschodu słońca. A więc to jeszcze nie po niego, uznał. 
Poza tym zbliżał się tylko jeden człowiek. 

Niedaleko masztu stało dwóch wartowników, ale to nie oni się poruszali. Dźwięk był tak 

słaby,  że  zapewne  żaden  z  nich  go  nie  usłyszał.  Możliwe  zresztą,  że  obaj  zasnęli.  Konrad 
usłyszał, jak ginie pierwszy marynarz. Został zabity tak sprawnie, że jego towarzysz w ogóle się 
nie  zorientował.  Potem  znowu  rozległ  się  dźwięk  ostrza  przecinającego  grdykę  i  drugie  ciało 
osunęło się na pokład. 

Konrad poczuł, że krępujące go sznury zostały przecięte i odwrócił się, aby popatrzeć na 

twarz Wilka. 

Zabierajmy się stąd - znajomy głos szepnął do niego i Ustnara. 

Znajomy, ale nie Wilka. Uwolnił ich Guido. 
Nie  było  czasu  na  zadawanie  pytań  i  razem  z  krasnoludem  podążyli  za  niewyraźną 

sylwetką pierwszego oficera. Zaprowadził ich do burty statku, a potem, po drabince sznurowej, 
do czekającej w dole małej łódki. Guido ujął wiosła i ruszyli w górę rzeki. Płynęli wolno pod 
prąd,  oddalając  się  od  dwóch  pirackich  okrętów,  a  zbliżając  do  Altdorfu.  Guido  wiosłował 
godzinę,  aż  wreszcie  niebo  nad  wzgórzami  na  wschodzie  zaczęło  różowieć.  Wtedy  skierował 

background image

łódź do południowego brzegu rzeki i przybił do błotnistej łachy. 

Jesteśmy  -  oznajmił,  składając  wiosła.  A  potem  sięgnął  za  siebie  i  wyciągnął  miecz 

Konrada i topór Ustnara. 

Konrad wstał i zapiął pas z mieczem. Ustnar popatrzył na Guida, a potem zarzucił topór 

na  plecy.  Wreszcie  całą  trójka  wyszła  z  łodzi,  wyciągnęła  ją  na  brzeg  i  ukryła  w  gęstych 
zaroślach kilka metrów od wody. 

- O co tu chodzi? - 

zapytał Konrad. 

Wilk zwerbował mnie w Marienburgu - wyjaśnił Guido. - Wiedział, że de Tevoir nie 

pozwoli  wam  odejść.  Moim  zadaniem  było  uwolnić  każdego  ewentualnego  zakładnika 

pozostawio

nego na okręcie. 

A co z tego będziesz miał? - zapytał Ustnar, podejrzliwie przyglądając się piratowi. 

Uznałem, że w dniu dzisiejszym zdrowiej dla mnie będzie znaleźć się na lądzie niż na 

statku. No, i korzystniej finansowo. 

Wyglądało  na  to,  że  Guido  w  dalszym  ciągu  wierzy,  iż  Wilk  ma  zamiar  zaatakować 

skarbiec Cesarstwa - 

i być może, pomyślał Konrad, wcale się nie myli… 

Wilk  i  Litzenreich  czekają  na  nas  w  Altdorfie  -  powiedział  Guido.  -  ale  oba  okręty 

pierwsze dopłyną do miasta. Zanim my tam dotrzemy, w Altdorfie powinno być dość gorąco. 

background image

Rozdział czternasty 

Guido się mylił. Dwa pirackie okręty nie dotarły przed nimi do Altdorfu. Ten, na którym 

uwięzieni  byli  Konrad  i  Ustnar,  został  zatopiony  przez  cesarskie  wojska,  które  zablokowały 
rzekę. Druga jednostka, ziejąc ogniem z armat, zdołała się jednak przebić przez przegradzającą 
rzekę  flotyllę  i  popłynęła  w  górę  Reiku  w  stronę  stolicy.  Cała  trójka  zdołała  obejść  blokujące 
rzekę  okręty  zanim  zaczęła  się  bitwa  i  z  brzegu  obserwowała  starcie.  Wojskowe  oddziały 
Altdorfu  patrolowały  teren  po  obu  stronach  Reiku.  Ich  zadaniem  było  zabicie  wszystkich 
rozbitków z pierwszego okrętu pirackiego i dopilnowanie, by żadna grupa wrogów nie była w 
stanie dotrzeć do miasta drogą lądową. Najwyraźniej dowództwo obrońców uważało, że walki na 
rzece są częścią połączonych działań. 

Wyminięcie  wszystkich  patroli  zajęło  Konradowi,  Ustnarowi  i  Guido  nieco  czasu.  Po 

wielogodzinnym  uwięzieniu  krasnolud  rwał  się  do  boju,  chcąc  zemścić  się  za  to,  co  mu  się 
przytrafiło, i na dobrą sprawę nie miało dla niego znaczenia, kogo zabije. W pewnym momencie 
ukrywali  się  w  odległości  dwunastu  metrów  od  pieszego  patrolu.  Ustnar  ścisnął  topór  ze 
wszystkich sił, jakby powstrzymując broń, by sama nie rzuciła się na żołnierzy. Zapewne zdawał 
sobie  sprawę,  że  chwilowo  musi  stłumić  żądzę  krwi.  Żołnierze  mieli  nad  nimi  zbyt  wielką 
przewagę  liczebną  i  krasnolud  nie  mógł  liczyć  na  to,  że  zdoła  się  przeciwstawić  wojskowej 
potędze miasta i przeżyć. 

„Gdy dotrzemy do Altdorfu - 

pomyślał Konrad - będziemy musieli stawić czoła nie tylko 

wojsku.  Naszym  wrogiem  będzie  każdy  -  zarówno  piraci,  którzy  atakowali  miasto,  jak  i  siły, 
które  go  broniły,  a  także  wszystkie  przeklęte  stwory  mieszkające  pod  stolicą.  A  co  z  gwardią 
cesarską? Czy każdy  człowiek w mundurze straży  przybocznej cesarza został przeciągnięty na 
stronę Chaosu, stał się jego niewolnikiem?” 

Na  długo  zanim  zobaczyli  białe  mury  miasta,  ponownie  usłyszeli  odgłos  kanonady. 

Ocalały  okręt  piracki  bombardował  Altdorf.  Widzieli  pożary  w  stolicy  i  chmury  gęstego, 
czarnego dymu, unoszące się z rozmaitych źródeł ognia. Wyglądało na to, że Wilkowi udało się 
zorganizować działania odwracające uwagę obrońców. 

- Gdzie jest Wilk? - 

zapytał Konrad. 

Spotkamy się z nim o zmierzchu - odparł Guido. 

Czyli, gdy 

dotrą do miasta. Czekała ich długa droga, a marsz musiał przebiegać wolno, 

ponieważ, aby uniknąć żołnierzy, trzymali się z dala od leśnych ścieżek. 

background image

- A Litzenreich? - 

zapytał Ustnar. 

- Kto wie? - 

odparł Guido. 

Konrad  zastanawiał  się,  czy  opuszczając  okręt,  mag  zdawał  sobie  sprawę,  że  Wilk 

umówił się z Guidem, że ten uwolni zakładników de Tevoira - i czy w ogóle go to obchodziło. 
Ale Litzenreich zadbał, by nowa broń Konrada zawierała spaczeń, a czarownik nigdy niczego nie 
robił bez powodu. 

Ustnar spełniłby każde polecenie Litzenreicha. Guido robił wrażenie człowieka, który ma 

zamiar  zrabować  tyle,  ile  zdoła  unieść.  Oprócz  zorganizowania  podróży  do  Altdorfu  i  całego 
obecnego zamieszania, Wilk musiał zaplanować również dalsze działania. A Konrad znowu miał 
wrażenie,  że  jest  niesiony  biegiem  wydarzeń.  Uświadamiał  sobie  jednak,  że  teraz  było  to  coś 
więcej.  Oddzielne  części  jego  życia  zaczynały  przynajmniej  do  siebie  pasować,  tworząc  wzór, 
który  był  w  stanie  niemalże  rozpoznać.  Miał  zamiar  pokrzyżować  plany  przeklętych, 
uniemożliwić  im  nałożenie  cesarskiej  korony  na  głowę  uzurpatora.  Konrad  był  pewien,  że 
Czaszkolicy  tkwi  w  samym  centrum  tego  zbrodniczego  spisku,  a  to  oznaczało,  że  walka  z  tą 
tajemniczą postacią jest nieunikniona. 

Ale  pragnął  w  tej  chwili  czegoś  więcej  niż  tylko  walki.  Pragnął  stanąć  oko  w  oko  z 

Czaszkolicym. 

A także odnaleźć Elyssę, bez względu na to, co się z nią stało. 
Minionej nocy, kiedy był więźniem na pokładzie okrętu de Tevoira, przypuszczał, że nie 

ujrzy następnego dnia. Ale umarł nie on, lecz dowódca piratów. Konrad widział, jak de Tevoir 
zginął, wydostając się na brzeg po zatopieniu okrętu. 

Nadciągała następna noc i tym razem Konrad już nie wątpił, że nie ujrzy świtu. Wiedział 

o tym… 

Z  ich  punktu  obserwacyjnego  widział,  że  drugiemu  okrętowi  pirackiemu  nie  udało  się 

przedrzeć  za  mury  miejskie,  skąd  mógłby  skuteczniej  bombardować  Altdorf.  Jednostka 
znajdowała  się  na  środku  rzeki,  ostrzeliwała  umocnienia  i  odpierała  wszelkie  próby  abordażu. 
Trudno było jednak dostrzec, co dzieje się naprawdę, ponieważ obserwację utrudniał zapadający 
zmierzch oraz snujące się dymy wystrzałów i pożarów. 

Gdy zbliżyli się do miasta, Konrad spostrzegł, że widoczność ogranicza nie tylko snujący 

się  dym.  Na  rzece  pojawiała  się  niesamowita,  blada  mgła,  której  kłęby  zbijały  się,  łącząc  z 
nadciągającą  nocą  i  najwyraźniej  powodując  wcześniejsze  zapadnięcie  mroku.  Gęste  opary 

background image

ograniczały  jednak  nie  tylko  widzenie,  ale  i  inne  zmysły.  Niektóre  dźwięki  stawały  się 
głośniejsze, podczas gdy inne były zdecydowanie wygłuszone. 

Odległy  szczęk  broni  i  wrzaski  umierających,  rozlegające  się  nad  rzeką,  wydawały  się 

pochodzić od całej walczącej armii. W mieście widać było o wiele więcej zniszczeń niż byłby w 
stanie dokonać jeden piracki okręt - bez względu na to, jak wielu bandytów znajdowało się na 
jego pokładzie - a przecież żaden z morskich rozbójników nie wylądował jeszcze w stolicy. 

Czy  legiony  Chaosu  wybrały  ten  właśnie  moment,  aby  powstać  przeciwko  wojskom 

cesarskim?  Czy  to  był  prawdziwy  cel  zorganizowanego  przez  Wilka  dywersyjnego ataku? 
Konrad pamiętał, że jego towarzysz, podobnie jak on sam, również został ogarnięty działaniem 
Chaosu. Ale czy skażenie objęło całe ciało Wilka? W jakim stopniu jego okryte czarną zbroją 
ciało uległo mutacji? 

Guido  prowadził.  Oddalili  się  od  Reiku,  kierując  na  ukos  w  stronę  południowo-

zachodniego  krańca  miejskich  murów.  Bitwa  na  rzece  była  niewidoczna,  ale  dobrze  słyszalna. 
Konrad bez przerwy obserwował blanki. Gdyby choć jeden z obrońców przypadkiem spojrzał w 
dół, natychmiast by ich zobaczył i całą trójkę naszpikowano by strzałami. Ale baszty sprawiały 
wrażenie  opuszczonych.  Mgła  znad  rzeki  zaczęła  przesuwać  się  nad  lądem  i  otaczać  miasto, 
jakby  podążając  ich  śladem.  Początkowo  snuła  się  na  wysokości  kostek,  ale  powoli  zaczęła 
wznosić  się  ku  górze.  Była  zimna,  bardzo  zimna  i  przeszywała  Konrada  jak  kislevski  wiatr. 
Wzdrygnął się, czując jak chłód przeszywa go do szpiku kości. 

Dotarli  do  wąskiej  furty  umieszczonej  przy  jednej  z  głównych  bram  prowadzących  do 

stolicy. Zarówno wrota, jak i mn

iejsze drzwi były dokładnie zamknięte, dowodząc tym samym 

jak  poważnie  potraktowano  sytuację  w  mieście.  Altdorf  chlubił  się,  że  można  wejść  do  niego 
nawet w środku nocy. Przecież nie był zapadłą, głuchą wioską, zamieszkaną przez ludzi bojących 
się nocy i jej stworów. 

Mgła  podniosła  się  na  wysokość  twarzy  Guida.  Zatrzymał  się,  oparł  o  mur  i  przyłożył 

dłoń do ust, usiłując stłumić nagły kaszel. Konrad ledwo go widział, a Ustnar w ogóle zniknął w 

oparach. 

- Poczekajmy - 

szepnął Guido, podnosząc kołnierz, żeby osłonić usta. 

Podobno  znasz  drogę  -  powiedział  Konrad,  spoglądając  w  stronę  wież  nad  potężną 

bramą. One również sprawiały wrażenie nieobsadzonych przez wojsko. 

Byłem wszędzie - odparł Guido i ogarnęła go mgła. Znajdował się w odległości metra, 

background image

ale 

zupełnie nie było go widać. 

Konrad wydobył swój nowy miecz. Robił tak wiele razy od chwili, gdy Barra wykuł dla 

niego  klingę,  chociaż  ani  razu  nie  uczynił  tego  na  pokładzie  pirackiego  okrętu.  Początkowo 
jedynie podziwiał broń, pragnąć użyć jej w walce. Teraz trzymał obnażony miecz, ponieważ czuł 
się bezpieczniej z bronią w ręku. W tej chwili po raz pierwszy uwierzył, że będzie musiał się nią 
posłużyć. 

Mgła wciskała się chłodem w nozdrza Konrada i paliła jego skórę. Starał się oddychać 

płytko, nabierając możliwie jak najmniej nienaturalnego powietrza w płuca. 

Usłyszał uderzenia dzwonu. Ten dźwięk musiał dobiegać z daleka, chociaż brzmiał dość 

blisko.  W  czasie  pobytu  w  Altdorfie  słyszał  go  każdego  wieczoru.  Był  to  sygnał  zapadnięcia 
zmierzchu, chociaż opary spowodowały, że trudno było ustalić czy to dzień, czy noc. 

A  potem  dobiegł  go  inny  dźwięk  i  odwrócił  się  gwałtownie.  Furta,  przed  którą  stali, 

otworzyła  się  nagle  i  pojawiły  się  w niej dwie postaci -  Wilka, w jego czarnej zbroi, i 
Litzenreicha, w ciemnych szatach. Trójka przybyszów szybko przeszła na drugą stronę murów i 
Wilk ponownie zamknął za nimi wejście, odcinając dopływ bladej mgły. 

Zajęło to wam trochę czasu - powiedział. 

Konrad oskarżycielskim gestem wyciągnął palec w stronę Guida. 

-  On jest z nami - 

wyjaśnił  Wilk.  -  Czyżbym  zapomniał  ci  o  tym  powiedzieć?  - 

uśmiechnął się, obnażając zaostrzone zęby. 

Trzymał hełm pod pachą. Jeżeli nawet ciało uległo przemianie, nie miało to wpływu na 

tatuaż zdobiący jego twarz. 

W obrębie murów nie było ani śladu mgły. Poza najemnikiem i magiem nie było widać 

nikogo innego. Zupełnie jakby cała stolica była wyludniona. 

Wilk zatrzymał się nagle i odwrócił, spoglądając na miasto. 

-  Czemu jest ciemno? - 

zapytał,  dobywając  czarny  miecz  i  spojrzał  na  Litzenreicha.  - 

Gdzie są wszyscy? 

A więc kilka sekund temu musiało być tu światło i ulice pełne ludzi. 
Teraz panowała niemal kompletna czerń. Za murami był zmierzch, a tutaj środek nocy. 

Na n

iebie widać było jedynie Morrslieba, rzucającego zielonkawą poświatę na stolicę Cesarstwa. 

Widmowy  księżyc  wydawał  się  większy  i  bliższy  niż  kiedykolwiek.  Zdawał  się  wisieć 
bezpośrednio  nad  Pałacem  Cesarskim,  niemal  dotykając  umocowanej  do  wierzchołka  wieży 

background image

repliki bojowego młota Sigmara. 

Wszędzie panowała cisza. Jakby poza murami nie trwała rozpaczliwa walka, jakby w jego 

granicach nie było powstania wywołanego przez kryjące się tu legiony Chaosu. 

Konrad ujrzał gwałtowny ruch u swoich stóp i natychmiast pchnął mieczem. Rozległ się 

pisk,  a  gdy  uniósł  klingę,  zobaczył  nabitego  na  nią  szczura.  Cisnął  wijące  się  ciało  w  bok  i 
zauważył, że po ulicach przemykają tysiące tych stworzeń. Można było odnieść wrażenie, że jest 
to miasto gryzoni, że w obrębie murów stolicy nigdy nie mieszkała ludzka istota. 

Otoczone mroźną mgłą miasto znajdowało się pod władzą potężnego czaru. 
Zerknął  na  Litzenreicha,  który  mruczał  coś  pod  nosem  i  rytualnym  gestem  wyciągał 

swoją  laskę,  najwyraźniej  przygotowując  jakieś  własne  zaklęcie,  które  miałoby  osłonić  jego  i 

towarzyszy. 

- I co teraz? - 

zapytał Wilka. 

Oczywiście, ocalimy cesarza - odparł Wilk. - A cóż by innego? 

- Ocalimy cesarza? - 

powtórzył Guido. - Przed kim? 

Konrad ponownie przeniósł wzrok na Litzenreicha. Wyglądało na to, że nie sprzeciwia się 

oświadczeniu Wilka. Mag obserwował biegające stada szczurów i potakująco skinął głową. Za 
wydarzenia w stolicy Cesarstwa musieli być odpowiedzialni skaveni, a to oznaczało, że do swojej 
zdeprawowanej magii musieli używać spaczenia. 

Do Pałacu Cesarskiego - oznajmił Wilk, nakładając hełm. W czasie pobytu w Altdorfie 

cesarz rezydował właśnie tam, a więc najwidoczniej powrócił ze swojej wyprawy do Talabheim. 

Wilk odwrócił się i zaciął iść szybkim krokiem. Litzenreich i Ustnar ruszyli za nim, to 

samo zrobił Konrad. 

- Nic nie wiem o ratowaniu cesarza - 

oznajmił Guido, równając krok z Konradem. - Ale 

nie mam zamiaru pozostać tu sam jak palec. 

Altdorf był największym miastem Starego Świata, a jednak sprawiał wrażenie całkowicie 

nie zamieszkanego  - 

jeżeli nie liczyć stad szczurów. W domach i karczmach paliły się światła, 

lecz w środku nie było widać nikogo. Tak samo na ulicach - znajdowała się na nich tylko ich 
piątka. 

Ale  Konrad  nagle  uświadomił  sobie,  że  nie  są  sami.  Na  placu  widać  było  wiele 

niewyraźnych  kształtów.  Dziesiątki  nieruchomych,  przezroczystych  postaci  stawało  się 
widocznych  dopiero  wówczas,  gdy  się  do  nich  zbliżali.  Byli  to  mieszkańcy  Altdorfu, 

background image

przypominający teraz postaci na obrazie - ale o wiele mniej materialne. 

Czy w

szyscy już nie żyli, a to były ich duchy? 

Ale  wóz  nie  mógł  posiadać  ducha,  a  bezpośrednio  przed  nim  znajdował  się  właśnie 

pojazd zaprzężony w dwa konie. Konrad wyciągnął rękę, żeby dotknąć boku jednego ze zwierząt 
i jego dłoń zagłębiła się w eteryczne ciało jak w wodę. Jego palce natychmiast zdrętwiały pod 
wpływem paraliżującego chłodu. 

Natychmiast cofnął rękę, poruszając palcami i potrząsając nimi, aby przywrócić im ciepło 

i sprawność, a potem szybkim krokiem wyminął zamarłe zjawy. 

Cywile uciekający przed napaścią, wojska spieszące do walki: wszyscy stali się duchami - 

czymś więcej niż trupami, ale mniej niż żyjącymi. 

A wszyscy rzeczywiście umrą, gdy tylko Chaos ostatecznie zaciśnie w swej pięści stolicę. 

* * * 

Konrad  biegł  bezszelestnie,  w  świetle  księżyca  jego  ciało  nie  rzucało  cienia.  Gdy 

dostrzegł swoich czterech towarzyszy, odniósł wrażenie, że poruszają się w zwolnionym tempie. 
Biegli jak postaci widziane we śnie. Wydawało mu się, że porusza się normalnie, ale utrzymywał 

to samo tempo, c

o  pozostali,  a  więc  jego  własne  ruchy  musiały  być  w  równym  stopniu 

zwolnione. 

Konrad cieszył się, że trzyma w dłoni rękojeść miecza - coś, co mógł czuć i czemu mógł 

zaufać.  Pragnął  spotkać  wroga,  nawet  setkę  wrogów  -  i  był  przekonany,  że  nie  będzie  musiał 
długo czekać. Weszli do pałacu głównym wejściem. Bramy były otwarte na oścież, ale intruzów 
nie okrzyknięto, ponieważ na posterunkach nie było wartowników, nawet widmowych. 

Gwardia  cesarska  odpowiadała  za  ochronę  pałacu,  ale  skoro  wszyscy  stali  się  sługami 

Slaanesha,  ich  nieobecność  łatwo  było  wytłumaczyć.  Za  każdym  razem,  gdy  Morrslieb  był  w 
pełni, nadchodziła noc, w czasie której Chaos dysponował pełną mocą. 

A Konrad nie znalazł się nigdy dotąd w sytuacji, która byłaby równie groźna. Wszystko 

wokół sprawiało wrażenie, jakby legiony Chaosu stały tuż pod Altdorfem i w każdym momencie 
mury mogłyby pęknąć, a stolica na zawsze stać się częścią przeklętych Pustkowi Chaosu. 

Wilk  zatrzymał  się  na  dziedzińcu.  Był  pusty,  poza  widmowym  oddziałem  kawalerii. 

Rycerz

e  byli  Templariuszami  Sigmara,  a  jeźdźcy  i  konie  zastygli  jak  niesamowite  posągi. 

Litzenreich i Ustnar dopędzili go, a potem do całej trójki dołączył Konrad oraz Guido, i wszyscy 
spojrzeli w stronę stojącego przed nimi ogromnego gmachu. 

background image

Co się dzieje? - Konrad zapytał Litzenreicha. 

-  Nic  - 

odparł  Litzenreich.  -  Zupełnie  nic.  Świat  przestał  się  poruszać.  Czas  stanął  - 

rozejrzał się wokoło. - To robi duże wrażenie, prawda? 

Konrada  i  jego  towarzyszy  zjawisko  to  nie  dotknęło,  nie  dotknęło  też  szczurów,  które 

zazwyczaj zamieszkiwały  kanały pod miastem.  A czas również nie musiał zastygnąć dla tych, 
którzy  rzucili  ten  poważny  czar  temporalny  -  przeklętych  stworów,  które  zagarnęły  Pałac 

Cesarski. 

Wilk uniósł czarny miecz, Konrad swoją nową klingę, Guido kordelas, Ustnar topór, a 

Litzenreich  magiczną  różdżkę.  Cała  piątka  ramię  w  ramię  zaczęła  wchodzić  biegnącymi 
szerokim  łukiem  schodami,  które  prowadziły  do  pałacowego  wejścia.  Kamienne  stopnie  były 
ogromne, zupełnie jakby zbudowano je dla gigantów, i wszystko wewnątrz głównego budynku 
również było skonstruowane w nadnaturalnej skali. 

Pierwsze drzwi były tak wielkie, że niemal mógłby przez nie wpłynąć piracki okręt de 

Tevoira.  Znajdująca  się  za  nimi  sala  była  rozległa,  a  jej  wysoko  sklepione  sufity  podpierały 

prz

ypory, na których wyrzeźbiono wszelkiego rodzaju mityczne istoty i stwory. Wszędzie pod 

ścianami,  jak  oddziały  wojska,  stały  gigantyczne  posągi  dawnych  cesarzy,  odzianych  we 
wspaniałe ceremonialne szaty. 

Marmurowe  schody  po  obu  stronach  komnaty  prowadziły  na  wyższe  poziomy  pałacu, 

gdzie  toczyła  się  codzienna  procedura  zarządzania  Cesarstwem,  oraz  do  prywatnych 

apartamentów cesarza. 

Tędy - oznajmił Litzenreich, wskazując różdżką bezpośrednio przed siebie. 

Wilk  zawahał  się,  ale  Konrad  nie.  Ruszył  biegiem  w  stronę  łuku.  Wiedział,  że  za  nim 

każda  komnata  poświęcona  jest  kolejnemu  władcy.  Wypełnione  trofeami  i  łupami  z 
zapomnianych  dawno  wojen  sale  ozdobione  były  obrazami  i  gobelinami,  ilustrującymi  całą 
historię każdego panowania. 

A  w  samym  środku  pomieszczenia  umieszczony  był  kamienny  cokół,  na  którym 

spoczywały doczesne szczątki cesarza. Niektóre umieszczone były w kamiennych trumnach, inne 
w  złotych  sarkofagach.  Czasami  były  to  pokryte  złotem  kości,  a  czasami  na  cokole  nie  było 

niczego. Altdorf nie zawsz

e był stolicą Cesarstwa i wielu władców pochowano gdzie indziej. Ale 

każdy miał w pałacu swoją salę i przy każdym cokole, bez względu na to czy był pusty, czy nie, 
stał  wartownik  z  gwardii  cesarskiej.  Gwardia  była  nie  tylko  ochroną  obecnego  cesarza,  ale 

background image

wnież wszystkich poprzednich. 

Cała  czwórka  podążyła  za  Konradem,  który  wszedł  do  pierwszej  sali  poświęconej 

Luitpoldowi, ojcu Karla-

Franza.  Jego  ciało  spoczywało  w  wysadzanej  drogimi  kamieniami 

trumnie,  na  wieku  której  umieszczono  podobiznę  zmarłego.  Oświetlała  ją  widmowa  poświata 
Morrslieba,  wpadająca  przez  umieszczoną  w  sklepieniu  rozetę  z  witrażem.  Obok  cokołu  stał 
wartownik w lśniącym mundurze. Wszystko wydawało się być jak zwykle - z tą tylko różnicą, że 
wartownik nie był człowiekiem… 

W  przeciwieństwie  do  wszystkich  poza  obrębem  pałacu,  strażnik  na  pewno  nie  był 

bezcielesnym  duchem.  Był,  podobnie  jak  ci,  którzy  zaatakowali  karczmę  „Pod  Szarym 
Gronostajem”, zwierzołakiem o byczym łbie z rogami i sterczącymi z pyska kłami. 

Konrad miał  go już zaatakować,  gdy spostrzegł, że stwór sprawia wrażenie w równym 

stopniu  martwego  jak  Luitpold.  Bestia  stała  nie  oddychając,  nawet  nie  mrugając  oczami, 
wydawała się tak samo pozbawiona życia jak posągi w zewnętrznym holu i jak wszyscy inni w 

Altdorfie. 

W dzień i w nocy święte komnaty oświetlone były wonnymi świecami umieszczonymi w 

kinkietach  na  ścianach.  W  ich  świetle  było  jednak  coś  dziwnego  i  Konrad  zatrzymał  się,  aby 
obejrzeć jedną ze świec. Była zapalona, ale płomień się nie kołysał, z perfumowanego wosku nie 

uno

sił się żaden zapach, a światło nie dawało cienia. Zawahał się chwilę, a następnie przesunął 

dłonią  przez  płomień.  Poczuł  chłód,  zupełnie  jakby  płomień  był  z  lodu.  Zadrżał  i  najpierw 
spróbował zdmuchnąć płomień, a potem ugasić go, zaciskając knot między kciukiem, a palcem 
wskazującym. Bez skutku. Cała piątka ruszyła dalej. Następna komnata okazała się podobna do 
pierwszej:  trumna  strzeżona  przez  zwierzołaka  w  mundurze  gwardii  cesarskiej,  otoczona 
pamiątkami  po  cesarzu,  ozdobiona  wyobrażeniami  przedstawiającymi sceny jego tryumfów i 
oświetlona niesamowitym blaskiem księżyca oraz widmowymi płomieniami świec. 

Każde następne pomieszczenie było starsze od poprzedniego, ponieważ wybudowano je 

po śmierci cesarza, któremu było poświęcone. Tam, gdzie pozwalała na to przestrzeń zbudowano 

korytarze  - 

niekiedy  zakręcające  pod  kątem  prostym,  niekiedy  prowadzące  na  inny  poziom. 

Przechodzenie  z  jednej  sali  do  drugiej,  cofanie  się  o  całe  wieki  w  czasie,  przypominało 
wędrówkę po labiryncie. 

Wilk, który biegł kilka kroków za Konradem, zawołał nagle: 

- Teraz umrzesz! 

background image

Konrad  odruchowo  odskoczył  w  bok  i  odwrócił  się,  wznosząc  swój  nowy  miecz  -  ale 

okrzyk Wilka adresowany był do kogoś innego, jakiejś niewidzialnej istoty. 

Najemnik machnął czarnym mieczem, przecinając klingą puste powietrze. A potem rzucił 

się do przodu, unosząc szybko tarczę, jakby zasłaniał się przed ciosem. 

Konrad  patrzył  z  niedowierzaniem,  jak  Wilk  zostaje  odrzucony  do  tyłu  ciężarem 

bezcielesnego wroga i uderza w antyczną szafkę z bezcenną kolekcją porcelany, zmieniając ją w 
drobny pył. Potem Wilk ponownie rzucił się do ataku na przeciwnika, który był widoczny tylko 
dla niego i pchnął mieczem w pustkę. 

Trzej  pozostali  towarzysze  Konrada  poszli  dalej,  podczas  gdy  on  sam  zatrzymał  się  w 

nadziei, że zdoła pomóc Wilkowi - ale nie był w stanie dostrzec wroga. 

Wilk  walczył  z  nieznanym  przeciwnikiem  z  przeszłości.  Była  to  więc  jego  prywatna 

walka. Konrad powinien iść dalej. Musiał iść dalej. 

Odwrócił się i ruszył za magiem, krasnoludem i piratem przez kolejną salę, bezgłośnie 

krocząc po marmurowej podłodze. 

Minutę  później  Ustnar  padł  ofiarą  widmowego  wroga  z  przeszłości.  Mijał  właśnie 

starożytny  sarkofag,  gdy  nagle  wykrzyknął  krasnoludzkie  przekleństwo  bojowe  i  szeroko 
zamachnął się toporem, wbijając wzrok w coś, czego nikt inny nie był w stanie dostrzec. Broń 
wykonana dla niego przez Barrę czyniła spustoszenie w sanktuarium. Zwierzołak w mundurze 
gwardzisty nie był jego wrogiem, ale zamaszyste cięcie przecięło na pół pancerz i wartownika. 
Obie części osunęły się wolno na podłogę, ale nie wypłynęła z nich ani jedna kropla krwi. 

Topór  Ustnara  w  poszukiwaniu  wroga,  który  zdawał  się  chować  za  materialnymi 

przedmiotami,  raz  za  razem  przecinał  powietrze  i  wszystko,  co  znalazło  się  w  jego  zasięgu. 
Gobeliny szły w strzępy, płótno obrazów pękało, fragmenty antycznych zbroi rozlatywały się na 
boki,  krucha  kamienna  trumna  spadła  z  cokołu,  na  którym  spoczywała  od  wieków  i  pękła, 
wysypując na podłogę kruche kości cesarza. Ustnar odrzucił kopniakiem czaszkę, wykrzykując 

kolejn

e straszliwe przekleństwo i rzucił się znowu na niewidzialnego wroga, niszcząc wszystko, 

co znajdowało się na jego drodze. 

I tym razem Konrad niczego nie mógł dostrzec. Zdawał sobie jednak sprawę, że nic nie 

powinno go zatrzymywać, podążył więc dalej w głąb pałacu, przez sale z grobami i pamiątkami 
po  cesarzach,  którzy  żyli  i  umarli  piętnaście  wieków  temu.  Odgłosy  walki  Ustnara  wkrótce 
ucichły, jakby stłumione odległością - lub upływem czasu. 

background image

Czuł chłód, chłód jeszcze silniejszy niż wówczas, gdy mgła ogarniała jego ciało, ale po 

skórze spływały drażniące krople potu. Przez chwilę spoglądali na siebie z Litzenreichem i widać 
było, że mag również zastanawia się, kto następny ulegnie tajemnym mocom broniącym pałacu. 
Szli  razem,  rozdzielając  się  jedynie  po  to,  by  wyminąć  kolejny  cokół  i  strzegącego  go 
zmutowanego strażnika, a Guido nie odstępował ich na krok. 

Proszę! - krzyknął błagalnym głosem Litzenreich, padając na kolana i wbijając wzrok w 

pustkę: w nic i we wszystko. 

Ale  nawet  błagając,  wyciągnął  przed  siebie  różdżkę  i  szykował  czar  -  celował  w 

niewidzialne zagrożenie i lada chwila miał posłużyć się swą magiczną mocą, by zadać cios. 

Nagle  całą  komnatę  rozjaśniły  smugi  wielobarwnych  błyskawic,  wystrzelone  przez 

niewidzialnego dla innych wroga i pomknęły w stronę Litzenreicha. Przy pomocy swej różdżki 
odtrącał je, jak szermierz parujący ciosy klingą. A potem z powrotem stanął na nogi, przechodząc 
do ataku i strugi energii wystrzeliły z jego różdżki. 

Przebywanie w sąsiedztwie Litzenreicha było groźniejsze niż towarzystwo Ustnara, więc 

Konrad pozostawił maga, by dalej sam prowadził swój pojedynek. Razem z Guidem ruszyli do 
następnej sali umarłych, a potem do kolejnej i dalej. Każda komnata, przez którą przechodzili, 
była krokiem w przeszłość w ich wędrówce przez stulecia. 

Aż wreszcie dotarli do ostatniego sanktuarium. Sali poświęconej samemu Sigmarowi. 

background image

Rozdział piętnasty 

O Sigmarze Młotodzierżcy opowiadano więcej legend niż o jakimkolwiek innym cesarzu, 

a jednak poświęcona mu sala była niemal pusta. Sigmar założył Cesarstwo. Ściany sanktuarium 
pokryte  były  poświęconymi  mu,  licznymi  fryzami,  ale  wszystkie  obrazy  i  rzeźby  wykonano 
długo po panowaniu Sigmara. Pierwszy cesarz żył dwa i pół tysiąca lat temu i nie wiedziano go 
od  chwili,  gdy  wyruszył  w  swoją  ostatnią  podróż  na  Przełęcz  Czarnego  Ognia,  aby  oddać 
Ghalmaraz krasnoludom. W każdym razie nie widział go żaden przedstawiciel ludzkiej rasy. Na 
cokole, gdzie powinny spoczywać jego doczesne szczątki, leżała czarna, aksamitna poduszka, a 

na niej jedyna z

nana relikwia z okresu jego panowania. Była to rękojeść sztyletu, który Sigmar 

miał przy sobie w czasie bitwy na Przełęczy Czarnego Ognia. 

Konrad  zatrzymał  się.  Tutaj  droga  się  kończyła,  ponieważ  ta  komnata  była  ostatnia  i 

znajdowały się w niej tylko jedne drzwi. Rozejrzał się wokoło, zdając sobie sprawę, że to, co go 
czeka, jest właśnie tutaj. Popatrzył do góry, widząc za witrażem zniekształconego Morrslieba. W 
każdej komnacie nekropolii księżyc tkwił dokładnie w tej samej pozycji. Normalnie przesuwał 
się  przez  nocne  niebo  o  wiele  szybciej.  Ale  dzisiejszej  nocy  zamarł  nieruchomo.  Czas 
rzeczywiście przestał istnieć. Czasu nie było - i czas był wszystkim. 

Spojrzał na Guida, który odpowiedział mu spojrzeniem. Pirat zmarszczył brwi i podniósł 

dłoń  do  ust.  Otworzył  usta,  jakby  chciał  coś  powiedzieć  i  Konrad  zobaczył,  jak  język  pirata 
porusza się - i nagle uświadomił sobie, że to nie może być język. Brązowy, pokryty futrem… 

Z ust Guida wyłoniła się głowa szczura! 
Jeden  policzek  pirata  napęczniał  i  pękł,  a  przez  ciało  przedarł  się  zakrwawiony  pysk 

następnego szczura. Lewe oko zniknęło i z oczodołu wyłonił się trzeci gryzoń - jego ostre zęby 
wpiły się w gałkę oczną. 

Całe ciało Guida trzęsło się i dygotało, a potem nagle rozpadło się na kawałki, gdy całe 

stado za

krwawionych szczurów wydobyło się z jego brzucha, piersi, ramion i nóg. Był pożerany 

od wewnątrz, a jego ludzki kształt podtrzymywał jedynie szkielet. 

Konrad patrzył z przerażeniem, jak ubranie Guida i kordelas padają na ziemię. Piszcząca 

horda szczurów r

ozproszyła się po komnacie, znikając w dziurach w ścianach. 

Rzeczywiście,  była  to  skaveńska  magia.  Gwardia  cesarska  mogła  stać  się  wyznawcami 

Slaanesha,  ale  to  słudzy  Rogatego  Boga  zwabili  Konrada  do  samego  centrum  Pałacu 

Cesarskiego. 

background image

Trzymając mocno nowy miecz, Konrad przypomniał sobie, że spaczeń w klindze został 

zabrany  szczuroludziom,  którzy  zaatakowali  go  na  Wysokim  Moście.  Czy  skaveni  ci  byli 
świadomą  ofiarą,  mającą  zwabić  go  w  górę  Reiku?  A  gdy  płynął  do  Altdorfu,  właśnie 

skonstruowany przez skaven

ów Guido dopilnował, aby udało mu się uciec z pirackiego okrętu? 

A teraz Konrad ponownie był sam,  co często zdarzało się w jego życiu. Miał sucho w 

ustach, serce dudniło mu w piersi, dłonie miał suche. 

Został wciągnięty w pułapkę. Jedyną drogą ucieczki była ta, którą przyszedł. Odwrócił się 

i zobaczył pędzącego w jego stronę zdeformowanego stwora. Pojawił się i zniknął, jakby nigdy 

nie istniał. 

Potwór miał przezroczyste ciało i był jednym z najbardziej prymitywnych mutantów, z 

jakimi  Konrad  się  zetknął  -  kuśtykał  niezgrabnie,  miał  pozlepiane  szare  futro,  kły  sterczące  z 
psiego pyska i pazury na palcach nóg i łap. Uzbrojony był w zardzewiały miecz. 

Bestia  wydawała  się  znajoma,  ale  Konrad  nie  wiedział,  skąd  ją  zna.  Podniósł  miecz  i 

zadał  szybki  cios  w  kark  mutanta,  starając  się  ściąć  mu  głowę.  Miecz  przeszedł  na  wylot,  nie 
napotykając żadnego oporu. Zjawa zaczęła się jednak rozpływać, ale natychmiast na jej miejsce 
pojawił się następny zwierzołak. 

Ten  z  kolei  był  wielki,  z  odwróconą  głową,  ubrany  w  kawałki spatynowanej zbroi. 

Wymachiwał  toporem  wyrastającym  z  przegubu  prawej  ręki.  Tego  Konrad  rozpoznał.  Była  to 
bestia,  którą  Konrad  zabił  w  dniu  zniszczenia  jego  wioski,  obdarł  ze  skóry  i  przebrał  w  nią. 
Próbował  zabić  stwora  ponownie,  wbijając  mu  miecz  w  pierś,  ale  mutant  już  się  rozwiewał  i 
natychmiast pojawił się następny potwór - tym razem skaven. 

W tej samej chwili Konrad przypomniał sobie, kiedy po raz pierwszy widział poprzednie 

monstrum.  Był  to  zwierzołak,  zabity  przez  niego,  gdy  atakował  Elyssę.  Wtedy, w czasie ich 
pierwszego spotkania, ocalił dziewczynie życie. 

Ciął  na  odlew  skavena,  który  również  rozpłynął  się  w  powietrzu,  ustępując  miejsca 

stworowi sprawiającemu wrażenie na wpół owada i na wpół człowieka. Miał ludzkie nogi i ciało 

mrówki z czter

ema górnymi kończynami, wyrastającymi z czarnego odwłoku. Podobnie jak całą 

reszta, insektoid był dawną ofiarą Konrada. Zabił stwora strzałą z łuku podczas ataku na wioskę. 
Kolejny duch, jak wszyscy dotychczasowi przeciwnicy. Odniósł wrażenie, że atakują go widma 
wszystkich  zwierzołaków,  jakie  padły  z  jego  ręki  -  za  każdym  razem,  gdy  zadawał  cios, 
przeciwnik znikał, a na jego miejsce pojawiał się następny. Konrad czuł, że słabnie. 

background image

Gdy zmaterializowała się kolejna bestia - tym razem nad jego głową, spróbował unieść 

miecz,  ale  miał  wrażenie,  że  broń  jest zbyt  ciężka.  Tym  razem  jego  przeciwnikiem  okazał  się 
jeden z latających stworów, na którego Konrad natknął się powracając z Wilkiem do zniszczonej 
wioski. Potwór był bardziej materialny  niż poprzednie, ale mimo to miecz Konrada nie był  w 
stanie  go  zranić.  Podobnie  jak  w  poprzednich  przypadkach,  klinga  przeszła  bez  oporu  przez 
pokrytą łuskami skórę i niematerialne ciało. 

I nagle Konrad zauważył, że jego broń także staje się przezroczysta - podobnie jak jego 

ręka! Wydało mu się, że rękaw kurtki zniknął, zniknęła też skóra. Widział żyły, którymi płynęła 
krew, ścięgna do tej pory przykryte mięśniami. A potem rozwiały się również one, pozostawiając 
jedynie zbielałe kości, które także zniknęły, jakby pochłonęły je tysiąclecia. 

Jego energia wysączała się przez miecz, przepływała w stwory, które usiłował zniszczyć. 

Zamiast tego - 

one  go  zabijały.  Stawały  się  coraz  silniejsze  i  bardziej  materialne,  a  jego  siły 

życiowe nikły. Konrad zdawał się ginąć, a jego ciało stawało się niewidzialne. 

Cofnął się, nie chcąc posługiwać się mieczem, ponieważ zorientował się, w jaki sposób 

go  osłabiano.  Pył  spaczeniowy  pochodził  od  skavenów  i  właśnie  spaczeń  wysysał  jego  siły 
życiowe. 

Kiedy jednak Konrad zaprzestał prób obrony, latający zwierzołak natarł gwałtowniej, tnąc 

mieczem.  Broń  przeszła  przez  ciało  Konrada  nie  pozostawiając  śladu,  ale  kradnąc  część  jego 
cielesności. 

Wokół niego materializowało się coraz więcej ohydnych kształtów, cieni jego dawnych 

ofiar. Zginęły dawno temu, ale robiły wrażenie o wiele bardziej żywych niż Konrad. Teraz on 
należał do królestwa cieni. Gasł coraz szybciej, gdy tymczasem jego wrogowie wywrzaskiwali 
niemy okrzyk tryumfu, z każdą chwilą materializując się coraz bardziej. A jednocześnie, z każdą 
chwilą Konrad rozpływał się coraz bardziej. 

Poczuł,  że  jest  coraz  silniej  przyciskany  do  cokołu,  na  którym  leżała  jedyna  relikwia 

Sigmara - mocniej i mocniej… 

Wysunął do tyłu lewą rękę, próbując się oprzeć o postument i zobaczył, jak jego palce 

przenikając głęboko w kamień. Przesuwając rękę przez cokół, przez atłasową poduszkę, dotknął 
wreszcie  szczątków  sztyletu  i  nagle  poczuł  pod  palcami  antyczną  rękojeść  z  kości  słoniowej. 
Schwycił ją mocno i w tej samej chwili jego dłoń odzyskała kształt i barwę. 

Konrad zn

owu zobaczył swoją dłoń - a także klingę noża. Metal sztyletu Sigmara, który 

background image

zmienił się w rdzawy pył całe wieki temu, ponownie stał się widoczny - ostry i lśniący, jakby 
dopiero  co  został  wykuty.  Konrad  poczuł  ciepło  płynące  wzdłuż  jego  ramienia,  które  szybko 
traciło swoją przezroczystość. 

Stopniowo znowu stawał się sobą, a nawet czymś więcej niż sobą. Fala energii ogarniała 

jego  ciało,  odtwarzając  utraconą  siłę.  Poczuł  się  całkowicie  wypoczęty  i  rzucił  się  na  hordę 
wrogów. Zniszczył ich już raz i teraz musiał zrobić to raz jeszcze. 

Teraz, zamiast pozbawiać go ducha, klinga ze spaczeniem dodawała Konradowi nowych 

sił. Miecz przecinał powietrze - i ohydne cielska - zabijając ożywieńców. Należeli do pomiotu 
Chaosu, z którym walczył na granicy Kislevu. I skoro hordy te odrodziły się w sercu Cesarstwa, 
musiał zwyciężyć je raz jeszcze. Ich zmutowane ciała zgniły dawno temu, ale teraz niszczył ich 
dusze, skazując je na wieczny niebyt. 

Posługiwał się trzymanym w lewej dłoni ostrzem Sigmara, aby odpędzić od siebie hordę 

ożywieńców, tnąc ciała, które nie były już ciałami i które traciły materialność w takim samym 
tempie, w jakim powracały jego własne siły. 

Miał  też  uczucie,  jakby  bronią  władała  jakaś  zewnętrzna  moc,  jakby  miał  władzę  nad 

prawą  częścią  swojego  ciała,  podczas  gdy  lewa  znajdowała  się  pod  wpływem  jakiejś 
potężniejszej istoty. Czuł się jak kiedyś, w czasie bitwy z jaskiniowymi goblinami. Wiedział, że 
wtedy był prawdziwie nawiedzony, zmuszony do największego wyczynu potęgą duchowej mocy, 
która władała całą jego istotą. 

„W  każdym  jest  jakaś  cząstka  Sigmara  -  powiedziała  mu  Galea.  -  W  tobie  jest  więcej 

Sigmara niż w kimkolwiek innym”. 

Konrad ponownie był wybranym wojownikiem Sigmara, niszczącym najeźdźców, którzy 

ośmielili się napaść najstarszą świątynię bóstwa. 

Natychmiast uświadomił sobie wszystko. To nie skaveni zwabili tu Konrada, chociaż tak 

im się wydawało. Był to duch Sigmara, który skierował Konrada do tego miejsca, do tego czasu. 

Konrad  otworzył  swój  umysł  przed  założycielem  Cesarstwa,  przed  człowiekiem, który 

stał się bogiem. 

Razem, jak jedna istota walcząca w jednym ciele, niszczyli pułki przeklętych, odrzucali je 

z powrotem w otchłań ciemności, która je spłodziła. 

Tryskały rzeki niewidzialnej krwi, odpadały dziesiątki niematerialnych kończyn, pękały 

niewidzialne  kości,  rozpadały  ciała.  Wszystkie  dotychczasowe  lata  krwawych  walk  Konrada 

background image

skoncentrowały  się  w  jednym  gigantycznym  paroksyzmie  śmierci.  Ponownie  zabijał  robactwo 
Chaosu, z którym zawsze walczył. Gobliny w świątyni krasnoludów i pogański wódz Kastring, 
bladzi jaskiniowcy pod Altdorfem i kapłan Slaanesha - Zuntermein, sierżant - zdrajca Taungar i 
banda skavenów, która zaatakowała ich na moście w Marienburgu. 

Atakujący byli jedynie słabymi wcieleniami ich dawnych postaci, na zawsze skazanymi 

na wygnanie siłą miecza Konrada i wewnętrzną mocą świętego sztyletu Sigmara. 

I nagle było już po bitwie. Wszyscy wrogowie zostali zniszczeni i Konrad znowu został 

sam. Duch Sigmara powrócił do świata, w którym obecnie przebywał, a Konrad czuł się zarazem 

wyczerpany i odrodzony. 

Rozejrzał się wokoło i odniósł wrażenie, że nic się nie zmieniło. Gwardia cesarska wciąż 

stała  na  swoich  miejscach,  wciąż  nieruchoma,  wciąż  pod  postacią  bykoludzi.  Morrslieb  rzucał 
swoje upiorne światło na mauzoleum, a płomienie świec tkwiły nieruchomo. 

Konrad spojrzał na sztylet trzymany w lewej ręce, która ponownie do niego należała, i 

widział,  jak  ostrze  powoli  rozpływa  się  w  nicość.  Ze  sztyletu  Sigmara  znowu  została  krucha, 
kościana rękojeść. Odłożył relikwię z powrotem na czarną, atłasową poduszkę. Aż nagle, poza 
szczątkami  Guida  na  marmurowej  posadzce,  wszystko  było  tak  jak  w  chwili,  gdy  wszedł  do 

komnaty. 

Jeżeli nie liczyć Srebrnego Oka… 

* * * 

- Konradzie - 

wysyczał skaven. - Czy masz zamiar spróbować zabić mnie jeszcze raz…? 

Szczuroczłek stał w rogu komnaty, zupełnie jakby zmaterializował się z cieni. Wyglądał 

jak Srebrne Oko, miał te same znaki plemienne, tę samą skompletowaną z różnych kawałków 
zbroję,  metalowe  zęby,  kawałek  spaczenia  zamiast  lewego  oka,  miecz  o  zębatym  ostrzu  i 
trójkątną  tarczę,  na  której  widniał  złoty  herb,  przedstawiający  pięść  w  pancernej  rękawicy  i 
skrzyżowane strzały. Ale jego głos nie przypominał głosu Srebrnego Oka. 

- Gaxar! - 

zawołał Konrad. 

A któż by inny? 

Konrad podniósł miecz i rzucił się na skavena. 

Stać! - rozkazał Gaxar, unosząc swój miecz. - Stój! Jeden krok, a cesarz zginie! 

Dopiero teraz Konrad spostrzegł, że przekształcony Szary Mag nie stoi sam w półmroku. 

Z  jego  prawej  strony  widniała  ludzka  postać,  którą  Konrad  poznał  z  obrazów  i  monet.  Był  to 

background image

Karl-

Franz z domu Wilhelma Drugiego, cesarz we własnej postaci. Albo też sobowtór, którego 

Gaxar stworzył w swojej kryjówce w podziemiach Middenheimu. 

- To nie cesarz - 

odparł Konrad, ale jednak stanął. 

Może i nie - przyznał Gaxar. - Ale jeżeli ten nie jest cesarzem, musi nim być tamten! 

Wskazał  w  lewą  stronę,  a  tam  obok  niego  stał  w  mroku  następny  człowiek.  Kolejny 

cesarz Karl-Franz. 

Jeden  z  nich  był  prawdziwym  imperatorem,  ale  który?  A  może  obaj  byli  uzurpatorami 

stworzonymi za pośrednictwem nekromantycznych umiejętności Gaxara. 

Wiem, że potrafisz nadać umarłym pozory życia - rzekł Konrad. - Ale w jaki sposób 

ożywiłeś siebie? 

Dzięki mojemu lojalnemu członkowi straży przybocznej. Kiedy mnie zabiłeś, Fenbrod 

uczynił mi zaszczyt i zjadł moje wnętrzności - mózg, serce i wątrobę. Spożył to, co stanowiło 
kwintesencję mojej osoby, dzięki czemu mogłem odrodzić się w jego ciele. 

- A Fenbrod? - 

Konrad nie znał wcześniej prawdziwego imienia Srebrnego Oka, ale też 

spec

jalnie go to nie obchodziło. 

W  jego  ciele  istniało  miejsce  tylko  dla  jednego  z  nas.  Uczynił  tak,  jak  lojalny  sługa 

zrobić powinien - poświęcił się dla mnie. Muszę przyznać, że to przyjemne uczucie, mieć znowu 
dwie łapy, chociaż brak oka jest niemiły. 

A więc zabijając cię, wyświadczyłem ci przysługę? 

- Ha! - 

Gaxar zaśmiał się ochryple. - Teraz ja cię zabiję, Konradzie. Ale kiedy ty umrzesz, 

umrzesz na zawsze! 

A co z tarczą? - zapytał Konrad. 

Tarczą? - zdziwił się Gaxar. 

Skąd masz tę tarczę? 

Gaxar przez chwilę spoglądał na trzymaną w ręku poobijaną pawęż. 

A skąd mam wiedzieć? - burknął. - Walczmy! 

- Dlaczego? 

Dlaczego?  Dlaczego!  Ponieważ  chcę  cię  zabić,  Konradzie.  Dlatego!  Teraz  dysponuję 

siłą Fenbroda, a także moimi magicznymi umiejętnościami. Mam zamiar cię zniszczyć. Zabicie 
mnie  nikomu  nie  może  ujść  płazem  -  Gaxar  ponownie  zaniósł  się  swoim  szczekającym 
śmiechem. 

background image

Być  może  wspomnienia  strażnika  zostały  wymazane  w  chwili,  gdy  Szary  Prorok 

zawładnął jego futrem i kośćmi, i dlatego Gaxar nic nie wiedział o tarczy. Ale musiał wiedzieć 
coś  o  Elyssie,  ponieważ  dziewczyna  znajdowała  się  w  podziemnej  komnacie  razem  ze 
skaveńskim czarownikiem i przyglądała się jak krzyżowano Litzenreicha i Ustnara - a była tam 

razem z Czaszkolicym. 

Konrad wzr

uszył ramionami i zrobił krok do tyłu. 

Nie masz odwagi walczyć? Nie chcesz ocalić swojego cesarza? 

Mojego cesarza? A dlaczego miałoby mnie obchodzić, co się z nim stanie? 

Zabiję  go!  Zabiję! - wrzasnął Gaxar i groźnie odwrócił się w stronę postaci z prawej 

strony. Zatrzymał się jednak nagle i odwrócił gwałtownie, mierząc klingą w drugą, identyczną 
sylwetkę. - Ci ludzie są tacy podstępni, tacy podstępni! 

Bliźniacze  postaci  miały  na  sobie  identyczne  ubrania  i  stały  bez  ruchu.  Chociaż  nie 

przypominały posągów jak cesarscy gwardziści, stojący na posterunkach w całym pałacu, było 
oczywiste, że Gaxar rzucił na nie czar i nie są w stanie postępować zgodnie ze swoją wolną wolą. 
Ale  tylko  jeden  z  nich  mógł  ją  kiedykolwiek  posiadać.  Drugi  zawsze  był  wytworem  Szarego 
Maga, przywiezionym przezeń z Middenheimu do stolicy. 

Schwytany przez skavenów prawdziwy cesarz miał właśnie być zamieniony na swojego 

sobowtóra,  marionetkę  skavenów.  Ta  operacja  niewątpliwie  została  zaplanowana  na  dzisiejszą 

noc. Gdyby Karla-Fran

za  udało  się  zastąpić  sługą  Chaosu,  trudno  było  sobie  wyobrazić 

wszystkie koszmarne konsekwencje tego faktu. 

- No, to go zabij - 

rzekł Konrad, udając całkowitą obojętność. 

- Nie! - 

krzyknął Gaxar. - Ty go zabij! Wybieraj, Konradzie. Który z nich ma żyć, a który 

umrzeć? Jeden  z  nich  jest  prawdziwym  Karlem-Franzem?  Musisz  wybrać,  a  potem  zabić  tego 

drugiego! 

- A dlaczego ja? 

Ponieważ tak ci rozkazuję! 

Przeszywające spojrzenie Gaxara zdawało się przewiercać przez oczy  Konrada do jego 

mózgu. Próbował odwrócić wzrok, ale było za późno. Gaxar zahipnotyzował go i nagle poczuł, 
ze wolno posuwa się do przodu. Próbował się zatrzymać, ale na próżno. Jego prawa ręka zaczęła 
podnosić  miecz,  ale  to  nie  on  miał  zadecydować,  który  Karl-Franz umrze. Gaxar zadba, by 
przeżył uzurpator, by na tronie zasiadła jego marionetka. 

background image

Ponad głową Gaxara znajdował się fryz przedstawiający koronację pierwszego cesarza. 

Zwrócił  uwagę  Konrada,  ponieważ  to  nie  Sigmar  był  na  nim  koronowany.  Na  tronie  zasiadał 

skaven - Rogaty Szczur we 

własnej osobie… 

A  jeżeli  zginie  Karl-Franz, umrze ostatni ze spadkobierców Sigmara -  zamordowany 

przez Konrada. 

Konrad  zrobił  kolejny  krok  do  przodu  i  klinga  uniosła  się  jeszcze  wyżej.  Zbierając 

wszystkie zasoby energii, Konrad zdołał wymamrotać dwie sylaby: 

- Sigmar - 

wyszeptał. 

W  oddali  rozległ  się  odgłos,  dudnienie  przypominające  odległą  kanonadę.  Być  może 

piracki okręt zdołał przedrzeć się przez zaporę na Reiku i bombarduje Altdorf. Konrad poczuł, że 
ziemia drży i spojrzał w dół w samą porę, by zobaczyć, jak marmurowe płyty pod jego stopami 
pokrywają  szczeliny  i  pęknięcia.  Cały  świat  musiało  ogarnąć  zamieszanie  wstrząsające 
fundamentami, na których wzniesiona była stolica Cesarstwa i pałac. 

Idąc dalej, Konrad potknął się i niemal upadł. Może był to wynik trzęsienia ziemi, a może 

fakt, że hipnotyczna kontrola Gaxara zaczęła słabnąć. Sprzeciwiał się jeszcze bardziej, próbując 
odeprzeć wrogi wpływ skavena i skupił się na swoich własnych mocach umysłowych, których 
ukryte głębie dopiero niedawno odkrył. 

- Sigmar - 

powiedział jeszcze raz, tym razem głośniej i słowo to dodało mu wystarczająco 

dużo sił, by krzyknąć: - Sigmar! 

W oddali rozjarzył się gwałtowny, jaskrawy błysk, który przedarł się przez rozetę witraża 

i  Konrad  podniósł  głowę  w  samą  porę,  aby  zobaczyć  podwójny  zygzak  rozcinającej  niebo 
błyskawicy. Był tak jasny, że całkowicie przytłumił makabryczną poświatę Morrslieba. 

Nad  pałacem  rozległ  się  grzmiący  huk.  Piorun  musiał  trafić  w  szczyt  wierzy 

wybudowanej z granitowych bloków przywiezionych z Pr

zełęczy Czarnego Ognia i cały wielki 

budynek zadygotał jeszcze raz. Tym razem zygzakowata szczelina przecięła ścianę. 

Gaxar z niepokojem spojrzał w górę, uwalniając Konrada ze swoich nadnaturalnych pęt. 
I nagle, bez ostrzeżenia, sufit pękł pod uderzeniem gigantycznego, kamiennego bloku.. 
Konrad odskoczył do tyłu, zaś Gaxar w bok, a potężny odłamek skalny spadł pomiędzy 

nimi, rozbryzgując kamienne okruchy po całej komnacie. 

Pomieszczenie wypełniły chmury pyłu, ale nagle zapanowała cisza. Nie było widać ani 

cesarza, ani uzurpatora. A gdy kurz i kamienne okruchy opadły, Konrad zobaczył, co uderzyło w 

background image

mauzoleum  Sigmara.  Była  to  kopia  młota  Ghalmaraza,  która  spadła  z  pałacowej  wieży. 
Trzykrotnie  większy  od  człowieka  kamienny  młot  bojowy  został  strącony  piorunem  i  spadł 
prosto  na  centralną  salę  tego  skrzydła  pałacu.  W  suficie  widniała  ogromna  dziura,  ale  widać 
przez nią było jedynie niebo i gwiazdy. Morrslieb zniknął. Wszystkie świece paliły się normalnie 
i ich płomienie kołysały się pod wpływem wiatru, dmącego przez otwór w sklepieniu. 

Na antycznym fryzie Sigmar wrócił na swoje prawowite miejsce na cesarskim tronie. 
Konrad  odwrócił  się,  słysząc  jakiś  dźwięk.  Potężne  uderzenie  przewróciło  gwardzistę 

stojącego w komnacie. Teraz jednak wstał i rzucił się na Konrada, wznosząc miecz do ciosu. 

Czas  ruszył  znowu,  serce  gwardzisty  zaczęło  bić  ponownie,  ale  było  to  serce  mutanta. 

Wciąż pozostawał sługą przeklętych, czcicielem władcy rozkoszy. 

Broń Konrada smagnęła gardło stwora, prawie odcinając mu głowę. Trysnęła krew, bestia 

wrzasnęła i umarła. 

Obróciwszy  się,  Konrad  zauważył,  że  jedna  z  dwóch  postaci,  które  zostały  magicznie 

zniewolone  przez  Gaxara,  stoi  wyprostowana  i  rozgląda  się  wokoło  z  całkowicie 
zdezorientowaną miną. Druga leżała zmiażdżona wielką granitową rzeźbą i była obecnie jedynie 
masą  rozkładającego  się  mięsa.  Legendarny  młot  Sigmara  zabrał  kolejną  ofiarę.  Uzurpator 
ponownie był tylko trupem. 

Gaxar  stał  nieruchomo  przez  kilka  sekund,  jakby  oszołomiony  gwałtowną  zmianą 

sytuacji. Konrad podbiegł i zasłonił Karla-Franza przed skavenem. 

- Jestem… - 

powiedział z wahaniem cesarz. - Jestem… - Potrząsnął głową i zachwiał się 

lekko. 

Nagle rozległ się odgłos wielu kroków, zmierzających w stronę sali. Do sali wpadło kilku 

gwardzistów.  Kiedyś  najbardziej  lojalni  słudzy  cesarza,  teraz  nie  mieli  w  sobie  ani  krzty 
człowieczeństwa. Z ich byczych pysków wyrwał się bojowy ryk. 

Konrad zerknął w stronę Gaxara, ale nie miał już czasu, by zabić Szarego Maga - zabić go 

ponownie - 

zanim dosięgną go gwardziści. Zasłonił sobą cesarza. Musiał obronić Karla-Franza za 

każdą cenę. Taka była jego misja, dlatego Sigmar go tu sprowadził. Całe dotychczasowe życie 
stanowiło przygotowanie do tej właśnie chwili. 

Walczył,  a  jego  nowa  klinga  uderzała  sztychem,  by  zabić  następną  ofiarę,  a  po chwili 

cięła na odlew, trafiając kolejną. W komnacie dźwięczała zderzająca się stal, rozlegały się krzyki 
umierających mutantów. Konrad zapamiętał się w walce, wykrzykując zawołanie bojowe równie 

background image

głośno  jak  jego  wrogowie,  dający  upust  żądzy  krwi.  I  umierali  z  przedśmiertnym  wrzaskiem 
wśród przelewanej bezlitośnie ich nieludzkiej krwi. 

W  pomieszczeniu  pojawiły  się  nowe  postaci,  ale  to  nie  miało  już  żadnego  znaczenia. 

Konrad i tak walczył z przeważającym wrogiem. Umrzeć mógł tylko raz i nieważne czy atakował 

go tuzin wrogów, czy setka. 

Nagle zobaczył czarne ostrze przecinające powietrze i wiedział, że nie jest już sam. Wilk 

był  razem  z  nim.  Przewaga  wroga  zmniejszyła  się  o  połowę  i  Konrad  zaczął  walczyć  ze 
zdwojonym  zapałem.  Zapłonęła  błyskawica  i  rozbłysk  jaskrawego  światła  rozjaśnił  salę. 
Litzenreich włączył się do walki. 

We  wnętrzu  pałacu  zadudniły  pędzące  kopyta.  Konrad  spojrzał  w  stronę  następnej  sali 

podejrzewając, że przybyły posiłki dla przeklętych. W tej samej chwili do komnaty wpadł konny 

rycerz  -  Templariusz Sigmara - 

a  jego  czerwona  kopia  przeszyła  jednego  z  przeobrażonych 

gwardzistów. 

Do  sanktuarium  Sigmara  wjechali  następni  jeźdźcy,  włączając  się  do  walki.  Była  to 

kawaleria uwięziona w zastygłym czasie na dziedzińcu pałacu. Hełmy rycerzy zwieńczone były 

rogami - 

natomiast rogi ich przeciwników wyrastały bezpośrednio z czaszek. 

Gaxar krył się w kącie komnaty, czekając na chwilę, w której mógłby rzucić się na Karla-

Franza. Uznał jednak, że w tej chwili różnica sił jest zbyt wielka i obrócił się gwałtownie. Obok 
jego stóp w podłodze pojawił się otwór, wylot tunelu otwierającego się na jego magiczny rozkaz, 
i skaven ruszył w tę stronę, przygotowując się do ucieczki. 

- Gaxar! - 

zawołał Konrad, a Szary Mag się zawahał. 

Odwrócił  się,  a  może  raczej  w  taki  sposób  zareagowała  zachowana  w  nim  cząstka 

osobowości  wojownika.  Ciało  Srebrnego  Oka  musiało  zachować  jego  odruchy  i  nawyki. 
Wyzwania nie można było zignorować. 

Skaven uśmiechnął się, odsłaniając metalowe zęby, i oblizał wargi. Konrad przypomniał 

sobie  szorstki  dotyk  języka  Srebrnego  Oka,  kiedy  ten  oblizywał  jego  krew,  smakując  spaczeń 
przepływający  przez  żyły.  Gaxar  -  jeżeli  to  rzeczywiście  Gaxar  sprawował  kontrolę  nad 
szczurzym kształtem - podniósł zębaty miecz, zasłonił się tajemniczą tarczą i rzucił na Konrada. 

Walczyli,  wymieniając  ciosy.  Gaxar  miał  przewagę,  ponieważ  mógł  chronić  się  za 

trójkątną tarczą. Ale to skaven się bronił, zdając sobie sprawę z tego, że znalazł się w pułapce. 
Nawet  gdyby  udało  mu  się  pokonać  Konrada,  w  zrujnowanej  komnacie  było  wielu  rycerzy,  z 

background image

którymi również musiałby walczyć. A oni nie atakowaliby w pojedynkę. Kilku rycerzy zsiadło z 
koni  i  zwartym  szykiem  otoczyło  Cesarza.  Konrad  kątem  oka  dostrzegł  Wilka  i  Litzenreicha 
obserwujących  morderczy  pojedynek.  Żaden  z  nich  nie  pozwoliłby  Szaremu  Magowi  ujść  z 
życiem - chociaż Litzenreich pewnie mógłby pójść na jakąś ugodę, gdyby miał szansę zdobycia 

spaczenia. 

Nowa klinga Konrada uderzała o zakrzywiony miecz Gaxara. Częściowo pochodziła od 

skavenów i nadeszła pora, aby posmakowała skaveńskiej krwi. Ostrze cięło przez brązowe futro - 
na kurz, który grubą warstwą pokrywał marmurową posadzkę, zaczęła kapać krew. Gaxar zawył 
z bólu, a Konrad ponownie zaatakował. Sztych miecza wbił się w pierś Gaxara, a potem ciął go 
przez  prawą  łapę.  Jeszcze  więcej  krwi,  nowe  szczurze  piski.  Gaxar  walczył  jeszcze  zacieklej, 
rzucając się do przodu, ułatwiając tym samym kontrataki. I znowu krew i piski. 

Skaven walczył coraz rozpaczliwiej. Nagle cisnął tarczą w Konrada, obrócił się i rzucił w 

utworzony  przez  siebie  tunel.  Ale  żaden  skaven  nie  był  w  stanie  biec  szybciej  niż  człowiek  i 
Konrad dopędził Szarego Maga, zanim tamtemu udało się uciec. Schwycił go za ogon i szarpnął 
do tyłu. Gaxar zawył, bardziej z wściekłości niż z bólu. Odwrócił się, odciął własny ogon, żeby 
się uwolnić, i popędził dalej. Na chwilę udało mu się zwiększyć dystans i niemal zdołał dotrzeć 
do  dziury  w  ziemi,  gdy  Konrad  wbił  sztych  miecza  pomiędzy  płyty  zbroi,  w  grzbiet 
szczuroczłeka.  Skaven  zamarł  na  moment,  a  Konrad  cofnął  miecz.  Gaxar  odwrócił  się  wolno. 
Krew tryskała mu z rany w piersi i na grzbiecie. 

Uniósł miecz, jakby chciał zadać cios, ale broń wypadła mu z łapy. Otworzył paszczę, ale 

nie  wydobył  się  z  niej  żaden  dźwięk.  Upadł,  umierając,  zanim  dotknął  podłogi. W tej samej 
chwili zniknął czarny otwór, który skaven otworzył swoją magią. 

Konrad opuścił wzrok na powalonego wroga. Uniósł miecz, przyglądając się krwi. Broń 

zalśniła w świetle świec i skaveńska posoka wyraźnie podkreślała różne warstwy metalu, lśniąc 

w rozmaitych odcieniach. 

- To Gaxar - 

wyjaśnił Konrad Wilkowi i Litzenreichowi, ruchem głowy wskazując trupa 

skavena. Popatrzył na nich uważnie: - Ustnar? - zapytał. 

Nie żyje - odparł Wilk. Zgubił gdzieś hełm i na jego twarzy widać było świeże ślady 

cięć. Zbroję miał powgniataną i porysowaną, kilku fragmentów brakowało. 

Litzenreich  nie  wyglądał  lepiej.  Odzież  miał  poszarpaną,  część  włosów  na  głowie  i  w 

brodzie  sprawiała  wrażenie  spalonych,  na  twarzy  widać  było  pęcherze  i  ślady  poparzeń.  Jego 

background image

laska 

poczerniała od ognia, a straszliwy żar zmienił jej czubek w kawałek węgla drzewnego. 

Kim jesteście? 

Cała trójka spojrzała w stronę cesarza, który przecisnął się między dwoma rycerzami. 

- To Konrad - 

wyjaśnił Wilk. - To Litzenreich. A ja nazywam się… Wilk - zawahał się, 

ale nie podał prawdziwego nazwiska. 

Niewiele pamiętam z tego, co się wydarzyło - oznajmił Karl-Franz. - Ale zdaję sobie 

sprawę, że zawdzięczam wam życie - spojrzał na rozkładające się ciało sobowtóra, przygniecione 
kopią Rozbijacza Głów. - Jak sądzę, szczególnie tobie - dodał, zwracając się do Konrada. Mówił 
powoli,  jakby  w  obcym  języku.  -  Muszę  odpocząć.  Ale  zostaniecie  nagrodzeni,  wszyscy.  Nie 
zapomnę. Odwrócił się i został odprowadzony przez dwóch swoich Templariuszy. 

-  Zapomni  -  p

owiedział  Wilk,  przyglądając  się  cesarzowi  opuszczającemu  zrujnowaną 

komnatę.  Wszyscy  kawalerzyści  wyszli,  prowadząc  konie  -  i  pozostawiając  za  sobą  martwych 
zwierzołaków. 

Jedyną  rzeczą,  która  pozostała  nienaruszona,  był  kamienny  cokół  w  samym  środku 

rozl

egłej sali, a także leżące na nim aksamitna poduszka i kościana rękojeść sztyletu Sigmara. 

Ocaliliśmy cesarza - powiedział ze zmęczeniem Konrad. - Ocaliliśmy Cesarstwo. Czy 

nie to właśnie powinniśmy zrobić? 

Doprawdy? Wiedziałem, że po coś tu przyszliśmy - Wilk się uśmiechnął. Otarł twarz 

grzbietem ręki, rozmazując pot i krew po swoich tatuażach. Trzymał w  ręku ociekający krwią 

miecz. 

Konrad  ukląkł,  aby  obejrzeć  trójkątną  tarczę  możliwie  najdokładniej,  nie  dotykając  jej. 

Była stara i poszczerbiona, ze śladami rdzy w miejscach, w których odpadła czarna farba. Złoty 
herb był jednak prawie nietknięty i wiernie powtarzał wzór na strzałach, łuku i kołczanie, które 
dawno temu dała mu Elyssa. 

- Czy to tarcza elfa? - 

zapytał Konrad. 

Wilk wzruszył ramionami, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma ochoty wspominać 

elfa, który go pokonał, a potem oszczędził mu życie. 

Czy całe to uzbrojenie należało do prawdziwego ojca Elyssy, elfa? I gdzie Srebrne Oko 

zdobył tę tarczę? 

Litzenreich  oglądał  ciało  Gaxara,  obchodząc  je  naokoło  i  stukając  o  podłogę  swoją 

nadpaloną laską. Powiedział coś tak cicho, że Konrad nie dosłyszał słów, a potem dalej mruczał 

background image

coś do siebie. Aż nagle, gdy otwór w podłodze otworzył się ponownie, Konrad uświadomił sobie, 
że mag rzuca czar. 

W po

dłodze  ziała  czarna  dziura,  dokładnie  w  tym  samym  miejscu,  co  wlot  do  tunelu 

stworzony przez Gaxara. Litzenreich popatrzył w dół i Wilk przyłączył się do niego. 

Konrad uświadomił sobie, że niemal nadszedł już świt. Cała noc została ukradziona przez 

Chaos. 

W  coraz  silniejszym  świetle  Konrad  dostrzegł  stopnie  prowadzące  w  dół  od 

wyczarowanego przez Litzenreicha wejścia. Musiało to być jakieś tajne przejście pod pałacem. 

Czy powinniśmy tam wejść? - zapytał Litzenreich, wpatrując się w ciemną głębie. 

Musiał  wierzyć,  że  w  dole  gnieździ  się  więcej  skavenów,  a  tam,  gdzie  zamieszkują 

zwierzołaki, powinien być i spaczeń - a spaczeń był źródłem magii. 

Wilk skinął głową i Konrad zastanowił się, dlaczego jego towarzysz może mieć ochotę 

wejść w podmiejski labirynt. Może dlatego, że było to miejsce skażone Chaosem, a dla Wilka 
oznaczało to jeszcze więcej wrogów, z którymi mógłby walczyć. 

Obydwaj  towarzysze  spojrzeli  na  Konrada.  Wcale  nie  miał  ochoty  na  powrót  do 

zdradzieckich labiryntów pod Altdorfem, ale jedno

cześnie  był  pewien,  że  jeszcze  raz  musi 

zagłębić się w podziemny świat. 

Wszak była tam Elyssa. 
A także Czaszkolicy. 
Konrad podniósł czarną tarczę, przełożył lewą rękę przez pętlę uchwytu i zacisnął w dłoni 

miecz. Tak jak w przypadku nowego miecza, odnió

sł wrażenie, że tarcza została wykonana dla 

niego. 

Wilk wziął jedną z wielkich świec i ruszył do tunelu, Litzenreich zabrał drugą i przyłączył 

się do niego. Konrad również wyjął jedną z perfumowanych świec z kinkietu, a potem spojrzał w 
górę i zobaczył na nocnym niebie pierwsze ślady błękitu. 

Zdając sobie sprawę, że może już nigdy nie zobaczy światła dziennego i nie powróci z 

podziemnego  świata,  Konrad  po  raz  ostatni  odetchnął  powietrzem  na  powierzchni  i  ruszył  za 
swoimi towarzyszami tam, gdzie wiedział, że prawdopodobnie znajdzie swój grób. 

background image

Rozdział szesnasty 

Wykute w litej skale tunele były dokładnie takie, jak pod Middenheimem. Podobnie jak 

przejścia  znajdujące  się  pod  Miastem  Białego  Wilka,  zapewne  zostały  wybudowane  przez 
krasnoludy. Na długo przed pojawieniem się ludzi Stary Świat zamieszkany był przez krasnoludy 

a  przed  nimi  przez  elfy.  Krasnoludy  wybudowały  tunele  na  obszarze  tego,  co  dzisiaj  było 

Cesarstwem, łącząc wiele ze swoich miast i miasteczek.  Ich porzucone siedziby zostały zajęte 

pr

zez młodszą rasę ludzką, ale sieć przejść pozostała. 

Ludzie zajęli miasta, ale tunele należały teraz do skavenów… 
Wszystko  było  tak  dobrze  znane  Konradowi:  smród  zmutowanych  gryzoni 

wypełniających  wąski  tunel,  w  który  zagłębiali  się  trzej  ludzie.  Szczuroludzie  mogli  wyczuć 
spaczeń, będący obecnie częścią Konrada, ale on również rozpoznawał je węchem. 

Nienawidził  skavenów  bardziej  niż  jakichkolwiek  innych  stworów  Chaosu.  Jego 

nienawiść  wywodziła  się  z  czasów,  kiedy  był  więziony  przez  Gaxara.  Może  wiązało  się  to  z 
faktem,  że  skaveni  tak  bardzo  przypominali  ludzi,  a  jednocześnie  tak  diametralnie  się  od  nich 
różnili.  Byli  inteligentni,  dobrze  zorganizowani,  ale  jednocześnie  wydawali  się  niemal  parodią 

ludzi i ich cech. 

Wilk nienawidził każdego przejawu Chaosu z równą zajadłością. Dla niego skaveni nie 

byli  ani  lepsi,  ani  gorsi  od  dowolnego  pomiotu  z  piekła  rodem.  Przypominali  robactwo,  które 
należało wytępić jak wszystkie inne mutanty. Natomiast stosunek Litzenreicha do skavenów był 

niejednoznaczny. Potrzebow

ał ich, ponieważ to  właśnie oni rafinowali spaczeń -  a Litzenreich 

potrzebował go, aby prowadzić to, co nazywał swoimi „badaniami”. 

Konrad był bardzo zdenerwowany wiedząc, że wszędzie naokoło są skaveni. Szedł z tyłu 

za towarzyszami i nie widział nic przed sobą, gdy zagłębiali się w labirynt ciemnych, wilgotnych 
korytarzy.  Prowadził  Wilk.  Z  każdym  krokiem  szli  coraz  dalej,  ale  czy  rzeczywiście  on  był 

przewodnikiem? 

Nie tylko skaveni mieszkali głęboko pod Altdorfem i używali tych tuneli. Bardzo często 

napo

tykali płonące latarnie, których nie potrzebowali skaveni. Jakie więc inne stwory żyły w tych 

głębinach? Kimkolwiek były, Konrad mniej się ich obawiał niż zdradzieckich szczuroludzi. 

Czas mijał, znajdowali się coraz głębiej i Konrad zaczął się uspokajać. Czemu Gaxar był 

sam? Czy to możliwe, że pod Altdorfem nie było innych skavenów, że wszyscy opuścili miasto? 
Może jakieś inne istoty objęły w posiadanie ich nory i dlatego szczuroludzie nie zaatakowali. 

background image

W tej samej chwili jednak zaatakowali… 

Nagle rozległy się przed nimi obrzydliwe piski skavenów i szczęk metalu o metal, gdy 

Wilk mieczem zaczął odpierać obrzydliwych napastników. Konrad próbował przejść do przodu, 
ale drogę zagradzał mu Litzenreich, który wcale nie miał ochoty zbliżać się do rejonu zagrożenia. 
Konrad przecisnął się obok niego do obszernej jaskini, która niespodziewanie otworzyła się przed 
nimi. Pieczara była niska, ale rozległa i oświetlało ją kilka latarni wiszących na ścianach. Konrad 
niemal wolał, by światła nie było, ponieważ wtedy nie widziałby zwartych szeregów dziesiątków 
skavenów, zapewne czekających cierpliwie, aż nieostrożni ludzie wyłonią się z ciemności. 

Konrad  przyłączył  się  do  Wilka  i  razem  walczyli  przeciwko  napływającej  fali 

zmutowanych szczurów. Ich klingi cięły wrogów, powalając ich, rozcinając na pół. Wkrótce obaj 
byli obryzgani skaveńską posoką, ale na miejsce każdego zabitego stwora pojawiał się następny. 
Wszyscy przeciwnicy byli szczurzymi wojownikami wzrostu człowieka, uzbrojonymi jak zwykle 
w  zębate  miecze  i  włócznie  z  hakowatymi  grotami.  Ale  gdy  tracili  broń,  walczyli  zębami  i 
pazurami. Mimo swojej tarczy, Konrad wkrótce krwawił z wielu ran. 

Zamiast  utrzymywać  pozycję  w  tunelu,  z  którego  wyszli,  Wilk  ruszył  do  przodu, 

nacierając  na  szeregi  skavenów,  wycinając  przejście  wśród  hordy  wrogów.  Po  drugiej  stronie 
jaskini widniał kolejny tunel i tam właśnie najemnik zdawał się kierować. Konrad ruszył za nim, 
walczyli ramię przy ramieniu. Ich klingi cięły i kłuły, gdy bronili jeden drugiego. 

Litzenreich przeszukiwał zwłoki skavenów sprawdzając, czy któryś z nich ma przy sobie 

spaczeń, ale żaden z żyjących stworów go nie atakował. Skupiły całą swą uwagę na Konradzie i 
Wilku. Konrad przypuszczał, że mag ochrania się jakimś czarem. Teraz, kiedy odnalazł źródło 

spaczenia, nie potr

zebował już sojuszników. Ale w tej samej chwili Litzenreich wstał, podniósł 

swoją laskę i jaskinię przecięła jaskrawa smuga światła. Jednego ze skavenów, który zamachnął 
się,  by  ciąć  Konrada,  nagle  spowiły  płomienie  i  stwór  zawył  przeraźliwie,  paląc  się  żywcem. 
Mag zaczął przedzierać się przez jaskinię, zabijając każdego sakvena, który ośmielił się stanąć 

mu na drodze. 

Wilk  wycinał  krwawy  szlak  wśród  szczuroludzi,  a  jego  miecz  nie  spoczywał  ani  przez 

chwilę. Walcząc, wykrzykiwał jedno ze swoich zwierzęcych zawołań bojowych i wreszcie razem 
z Konradem dotarł do drugiego krańca jaskini. Litzenreich przyłączył się do nich kilka sekund 
później. Wiele dziesiątków skavenów leżało martwych lub umierających, spalonych lub palących 
się, ale w pomieszczeniu było ich jeszcze bardzo dużo. A z tunelu, którym nadeszli trzej ludzie, 

background image

wysypywały się nowe posiłki. 

Horda skavenów zaatakowała z nowym zapałem. Wilk wepchnął swoich towarzyszy do 

tunelu  za  sobą,  a  następnie  zajął  pozycję  u  jego  wlotu,  blokując  wejście  własnym  ciałem  i 

mieczem. 

Idź!  -  krzyknął  do  Konrada,  który  ledwo  go  zrozumiał,  ponieważ  głos  najemnika 

brzmiał bardzo dziwnie. 

A wtedy zauważył twarz Wilka. 
Zaczęła się zmieniać. Czoło cofnęło się, szczęki wysunęły i spłaszczyły, białe włosy na 

głowie  i  w  brodzie  pokryły  całą  twarz,  a  zaostrzone  zęby  wydłużyły  się  jak  kły.  Podobnie 
wyglądał, gdy gobliny wzięły go do niewoli, chociaż wtedy Konrad uznał, że zawodzi go wzrok. 

A więc w taki sposób Wilk został skażony Chaosem. 
Przybierał obraz zwierzęcia, którego nazwę nosił. Stawał się wilkołakiem… 
Zmieniał się kształt jego ciała, nie tylko twarz. Pochylił się niżej, jego korpus rozciągnął 

się i zbroja pękła, gdy wilcze ciało wyrwało się z czarnego metalu. 

Idź! 

Jego słowa były już całkowicie niezrozumiałe. Przypominały jedynie zwierzęcy ryk, ale 

Konrad wiedział, co muszą oznaczać. 

Najemnik przemienił się w wielkiego, białego wilka. Nie miał już zbroi, a jedynie łańcuch 

na szyi - 

łańcuch, na którym trzymano Wilka w niewoli, i który nosił po to, aby przypominał mu, 

by  nigdy  więcej  nie  wpaść  w  ręce  wroga.  Czarny  miecz  leżał  na  ziemi.  Wilki  nie  potrzebują 
broni. Ich potężne szczęki są w stanie błyskawicznie zmiażdżyć gardło skavena, a pazury rozpruć 

mu brzuch. 

Tędy - rozkazał Litzenreich. 

Mag szyb

ko ruszył w głąb drugiego tunelu. Konrad zawahał się, ale posłusznie podążył 

jego śladem. Tak jak w komnacie na górze, gdy Wilk został zmuszony do walki z niewidzialnym 
wrogiem, również teraz w niczym nie można mu było pomóc. Istota, która kiedyś była Wilkiem, 
nie  potrzebowała  ludzkiego  wsparcia,  by  zniszczyć  każdego  skavena  usiłującego  ją  wyminąć. 
Tunel dudnił wilczymi rykami i piskami gryzoni. 

Minęli kilka skrzyżowań i początkowo Litzenreich wybierał kierunek bez wahania, ale po 

pewnym czasie zwolnił tempo marszu. 

Odgłosy walki dźwięczały echem w labiryncie tuneli i teraz już słychać było okrzyki bólu 

background image

nie  tylko  skavenów.  Bojowe  powarkiwania  Wilka  przerywane  były  teraz  bolesnym  wyciem. 
Stanął sam przeciwko ogromnej gromadzie nieprzyjaciół i jego klęska była nieunikniona. Bronił 
dostępu  do  tunelu,  aby  Konrad  mógł  iść  dalej.  Nie  mógł  więc  upaść  na  duchu  i  zawieść 

towarzysza. 

Szedł dalej, ale zatrzymał się Litzenreich. 

Idź dalej w tym kierunku - powiedział ledwo słyszalnym głosem. 

Co tam znajdę? 

Czaro

wnik pokręcił głową. 

Muszę wrócić - rzekł niemal szeptem. 

W  słabym  świetle  Konrad  ujrzał  jego  twarz.  Nagle  postarzała  się.  Bardzo.  Do  tej  pory 

Litzenreich sprawiał  wrażenie mężczyzny w średnim wieku, ale teraz widać było po nim jego 

prawdziwy wiek. Oko

lona  białą  brodą  twarz  pokryta  była  głębokimi  zmarszczkami,  lewa  ręka 

była  wychudzona  i  poskręcana.  Stał  zgarbiony,  zgięty  niemal  wpół  i  był  najstarszym 
człowiekiem, jakiego Konrad kiedykolwiek widział. 

Już  raz  opuściłem  Wilka  -  mówił  dalej  Litzenreich.  Oddychał  szybko,  płytkimi 

haustami.  - 

Wtedy,  gdy  groziła  mu  śmierć.  Być  może  wyrównam  rachunek,  jeżeli  umrzemy 

razem. A poza tym, razem może zdołamy powstrzymać skavenów nieco dłużej. Po to, abyś ty 
mógł iść dalej. 

- Ale dlaczego? - 

zapytał Konrad. - Dokąd? 

Sędziwy mag zdawał się nie słyszeć jego słów. Ruszył z powrotem tunelem, powracając 

do odgłosów bitwy. Jego przygarbiona postać zniknęła w mroku. 

Litzenreich był starcem. Wilk bestią. I obaj mieli wkrótce zginąć po to, aby Konrad mógł 

pójść dalej ciągnącym się przed nim czarnym tunelem. 

Stał  chwilę  bez  ruchu.  Nie  chciał  zagłębiać  się  w  ciemność  kryjącą  niewiadomą.  Jego 

skazani na zagładę towarzysze zdawali się lepiej od niego wiedzieć, dlaczego się tu znalazł i co 

go czeka. 

Podjął  decyzję.  Zawrócił  i  pobiegł  z  powrotem.  On  i  Wilk  byli  towarzyszami  od  tak 

dawna, że nie mógł go porzucić, a Litzenreich także stał się jego sojusznikiem. Przeżyją wspólnie 
albo razem zginą. 

Pędził tunelami, kierując się dźwiękami rozpaczliwej walki i wreszcie dojrzał w tunelu 

przed sobą słabe światełko. Powietrze przesycone było ostrym odorem skaveńskiej krwi. 

background image

Gdy  dotarł  do  jaskini,  zatrzymał  się  i  ogarnął  spojrzeniem  scenę  rzezi.  Całe  stada 

skavenów leżały pokotem, ale nie mniejsza ich liczba walczyła dalej. Wilk znajdował się wśród 
nich, bardziej martwy niż żywy. Nie był już białym, lecz czerwonym wilkiem, ponieważ każdy 
skrawek jego sierści sklejała krew - i większa jej część musiała należeć do niego. Krwawił z setki 
ran, ale walczył. Jego szczęki zatrzaskiwały się, pazury szarpały. Mógł zginąć w każdej chwili, 
zalany falą nacierających z wrzaskiem skavenów. 

Litzenreich również się tu znajdował. Stał koło wylotu tunelu, ale wrogowie znowu nie 

zwracali na niego uwagi, jakby nie przedstawiał żadnego niebezpieczeństwa. 

Ko

nrad zdawał sobie sprawę, że to ostateczna bitwa. Z podziemnej sali nie było już drogi 

odwrotu. Ale czyż można było lepiej zginąć niż z mieczem w dłoni, walcząc u boku towarzyszy 

przeciwko najbardziej znienawidzonemu wrogowi? 

Ruszył do przodu, ale zatrzymał się, gdy Litzenreich odwrócił się gwałtownie i spojrzał 

na niego. 

Mag  skierował  swoją  laskę  w  stronę  Konrada,  dając  mu  znak,  by  się  cofnął,  a  potem 

skierował  ją  ku  górze  i  wystrzelił  z  niej  biały  zygzak  błyskawicy.  Chwilę  później  rozległ  się 
ogłuszający  trzask,  odgłos  pękających  potężnych  bloków  skalnych  i  całe  sklepienie  jaskini  się 
zapadło. Niezliczone tony głazów runęły w dół, miażdżąc wszystkich - skavenów, człowieka i 
tego, który kiedyś był człowiekiem. 

Ani Litzenreich, ani Wilk nie mogli przeżyć tego kataklizmu. 
Zginęli, aby Konrad mógł kontynuować swoje dzieło i nie pozostało mu nic innego, jak 

tylko zawrócić i ruszyć przed siebie. 

Poszedł, zagłębiając się w mrok, na spotkanie z przeznaczeniem. 

* * * 

Minąwszy  miejsce,  w  którym  zawrócił  Litzenreich,  gdzie  tunel  rozdzielił  się  na  dwa 

korytarze, Konrad intuicyjnie wybrał lewe odgałęzienie. Na następnym mrocznym skrzyżowaniu 
skręcił  w  prawo,  znowu  kierując  się  wewnętrznym  przekonaniem,  że  musi  iść  w  tym  właśnie 
kierunku, chociaż wciąż nie orientował się, jaki będzie punkt docelowy. Miał niemal wrażenie, że 
widzi dalszą drogę - zupełnie jakby utracony dar przewidywania powrócił, by nim kierować. 

Z  zagadkową  tarczą  w  jednej  dłoni  i  nowym  mieczem  w  drugiej,  Konrad  zanurzał  się 

coraz bardziej w półmrok. Drogę oświetlały mu migoczące latarnie, których refleksy wabiły go 

coraz dalej i dalej. 

background image

Panowała całkowita cisza. Nie było dobiegającego z oddali szczęku broni, pełnych bólu 

przedśmiertnych wrzasków. Wyjście z jaskini zostało całkowicie zablokowane przez spadające 
bloki skalne i żadna horda gryzoni nie była w stanie go ścigać - przynajmniej chwilowo. 

Ale ten podziemny świat był królestwem skavenów, które z całą pewnością znały każdy 

szlak w labiryncie pod cesarską stolica. Konrad domyślał się, że już niedługo pozostanie sam. 
Nasłuchiwał odgłosów zbliżania się wrogów. 

Na razie jedynymi dźwiękami był odgłos jego butów stąpających po zimnej, kamiennej 

podłodze i tarczy ocierającej się od czasu do czasu o wilgotne ściany wąskiego korytarza. Puls 

Konrada 

zdążył już się uspokoić po zaciekłej walce w jaskini, ale wciąż czuł krew mknącą przez 

jego żyły. Wydawało mu się, że słyszy swoje dudniące serce i że dźwięk ten ostrzega wszystkich 
kryjących się przed nim wrogów. 

Być  może  do  szczuroludzi  dołączyły  już  stada  ich  ohydnych  sojuszników.  Każdy 

stawiany przez niego krok zbliżał go do następnej zasadzki, każda mijająca sekunda mogła nieść 
groźbę  ataku.  Ale  po  jednym  kroku  następował  drugi,  a  potem  jeszcze  jeden  i  wciąż  nie  było 
śladu skavenów. Konrad wchodził coraz głębiej w podziemia miasta, coraz bardziej oddalał się 

od powierzchni. 

Momentami miał wrażenie, jakby nie panował nad swoim ciałem. Gdyby nawet chciał się 

zatrzymać  i  zawrócić,  nie  byłby  w  stanie  tego  zrobić.  Znajdował  się  tu,  gdzie  skierowało  go 

prz

eznaczenie, w obliczu tego,  co miał dokonać, i musiał odegrać wyznaczoną mu rolę. Po to 

Wilk i Litzenreich oddali swoje życia. 

Dotarł do następnego skrzyżowania, bez namysłu skręcił w lewo i zobaczył przed sobą 

odległe  światło.  Jego  źródłem  nie  było  jednak  światło  jednej  z  mijanych  olejnych  lamp.  Jego 
natężenie nie ulegało zmianie i znajdowało się na poziomie ziemi, jakby sączyło się pod framugą 

drzwi. 

Ruszył  ostrożnie  przed  siebie.  Rzeczywiście,  bezpośrednio  przed  nim  znajdowały  się 

drzwi. Sprawiały wrażenie jakby zamykały wyjście z labiryntu tuneli, ponieważ padało zza nich 
dzienne światło. Ale przecież było to zupełnie niemożliwe - wszak znajdował się zbyt głęboko 
pod ziemią. 

Konrad zatrzymał się przy końcu korytarza, na odległość klingi miecza od drewnianych 

drzwi.  Sprawiały  znajome  wrażenie,  zupełnie  jakby  powinien  je  rozpoznać.  Serce  ponownie 
zaczęło mu szybciej bić, a na rozgrzane ciało wystąpił zimny pot. Rozejrzał się wokoło, popatrzył 

background image

przez ramię w nieprzeniknioną ciemność. W wąskim tunelu wciąż panowała całkowita cisza, a 
jednak czuł, że nie jest już sam. Coś znajdowało się przed nim, coś czekało również za drzwiami. 

Coś albo ktoś. 
Otwarcie  drzwi  było  łatwą  rzeczą,  ale  przerażała  go  myśl  o  tym,  co  może  za  nimi 

odnaleźć. 

Otarł  przedramieniem  pot  z  czoła.  Twarz  miał  lepką  od  krwi  z  jego  własnych  ran  i 

wytoczonej z zabitych skavenów. 

Konrad nie orientował się, jak długo stał w ciemności, z mieczem gotowym do zadania 

ciosu  temu  czemuś,  co  pojawi  się  przed  nim,  gdy  otworzą  się  drzwi.  Ale  się  nie  otworzyły. 
Wiedział, że musi to zrobić sam. 

Dotknął sztychem miecza drewnianą deskę, wyciągnął rękę, pchnął drzwi i jednym susem 

przeskoczył próg, natychmiast szykując się do obrony przed spodziewanym atakiem. 

Tak jak oczekiwał, nie znalazł się na zewnątrz. 
Był w środku… w środku karczmy Adolfa Brandenheimera! 
Drzwi zatrzasnęły się za Konradem, więżąc go w przeszłości, w karczmie, gdzie pracował 

przez większą część życia. 

Wszystko było złudzeniem, wizją przeszłości, która miała go spętać. Karczma spłonęła w 

dniu, gdy hordy Chaosu całkowicie zniszczyły wioskę. 

W środku nie było ludzi, ale każdy szczegół stanowił idealną kopię detali oryginalnego 

budynku. Na palenisku płonął ogień, klepisko pokrywała słoma, stały prymitywne stoły i ławy, 
sufit  czerniał  od  sadzy.  Konrad  zauważył,  że  przez  okna  widać  kawałek  wioski.  Nad  ogniem 
piekł  się  dzik,  na  stole,  przed  baryłkami  z  piwem,  stały  cynowe  kufle.  Można  było  odnieść 
wrażenie, że lada chwila Brandenheimer wrzaśnie na Konrada, aby obrócił rożen albo napełnił 

kufle. 

Ale  karczmarz  nie  żył  już  od  dawna.  Konrad  widział,  jak  głową  Brandenheimera 

posłużono się zamiast piłki w koszmarnym meczu, który triumfujące mutanty rozegrały po rzezi 
urządzonej w wiosce. 

Nic tu nie było prawdziwe. 
Uwagę  Konrada  zwróciło  nagle  coś,  czego  poprzednio  nie  było  w  karczmie.  Wreszcie 

poruszył się, wolno zmierzając w stronę stołu, na którym leżał ów obcy przedmiot. 

Było to owalne lusterko, którego ramka i rączka zrobione zostały ze srebra wysadzanego 

background image

drogimi kamieniami. 

Lusterko Elyssy. 

W nim właśnie po raz pierwszy zobaczył własną twarz, ujrzał, że jego oczy różnią się od 

siebie barwą, i tak wiele innych szczegółów… 

To również musiał być czar, ale nagle zorientował się, że zsuwa tarczę z lewego ramienia, 

kładzie ją na stole i podnosi lusterko. Nie miał ochoty spoglądać w jego taflę, ale nie mógł się 
przed tym powstrzymać. Przyglądał się swojemu odbiciu - brodatej, ochlapanej krwią twarzy - i 
przypomniał sobie, że już się takim widział - dokładnie takim. 

Nagle wydało mu się, że jego twarz się rozpływa, zamieniona przez oblicze kogoś innego, 

kogoś  o  wiele  młodszego,  ale  o  oczach,  z  których  również  każde  było  innego  koloru  -  jedno 
zielone, drugie złote. 

I uświadomił sobie, że patrzy na siebie takiego, jakim był dawniej, widział swoją młodą 

twarz z dnia, kiedy po raz pierwszy popatrzył w lustro - dokładnie to samo lustro. 

Poczuł za sobą czyjąś obecność i odwrócił się gwałtownie. 
To był Czaszkolicy! 
Siedział przy jednym ze stołów, popijając piwo z kufla. 

Napijesz się? - zaproponował, podsuwając Konradowi drugi kufel. - Wyglądasz jakby ci 

się przydał łyczek piwa. 

Konrad  skoczył  do  przodu,  z  zakrwawioną  klingą  wymierzoną  w  siedzącą  postać. 

Czaszkolicy nawet nie drgnął. Jego blada postać była jak dawniej nienaturalnie chuda, na głowie 

p

rzypominającej  trupią  nie  było  ani  jednego  włoska.  Był  ubrany  w  strój  dworzanina  -  zieloną 

pelerynę, haftowaną bluzę, eleganckie spodnie i wyglansowane buty, ale nie widać było u jego 
boku rapiera z ozdobną gardą. Wszystko wskazywało na to, że jest bez broni. 

Spojrzał na sztych miecza, znajdujący się kilka cali od jego torsu, i wypił łyk piwa. 

Nawet  kiedy  byłem  człowiekiem,  nie  miałem  serca  -  oznajmił,  uśmiechając  się 

ironicznie. 

Nie  było  wątpliwości,  co  miał  na  myśli.  Jego  aluzja  dotyczyła  owego  momentu, gdy 

Konrad trafił go strzałą w pierś - i nie wytoczył ani kropli krwi. 

Konrad czekał od tak dawna na chwilę, gdy będzie miał szansę zabić Czaszkolicego. Ale 

jak można zgładzić nieśmiertelnego? 

Do tej pory przypuszczał, że w czasie spotkania z Czaszkolicym będzie przerażony, ale 

background image

zamiast lęku czuł ogromny spokój. Wiele bowiem zdarzyło się od chwili, gdy po raz pierwszy 
spotkał  tę  wychudzoną  postać,  która  wyszła  bez  szwanku  z  piekła,  w  jakie  zmienił  się  dwór 
Kastringów. Konrad później widział wiele dziwniejszych rzeczy i był świadkiem jeszcze bardziej 
niewiarygodnych zdarzeń. 

Spoglądali na siebie. Nieludzkie spojrzenie oczu, w których nawet nie drgnęła powieka, 

wydało  mu  się  dziwnie  znajome.  Zarówno  tęczówki,  jak  i  źrenice  były  czarne  jak  węgiel  - 
dokładnie tak samo jak u Elyssy. 

-  Gdzie jest Elyssa? - 

zapytał  Konrad.  -  Co  z  nią  zrobiłeś?  Jeżeli  wyrządziłeś  jej 

krzywdę… 

Nigdy nie skrzywdziłbym rodzonej córki. 

- Twojej córki? 

Już ci mówiłem - kiedyś byłem człowiekiem. Dlaczegóż więc nie miałbym mieć córki? 

-  Ale…  - 

Konrad potrząsnął głową. W głowie kłębił mu się w wir sprzecznych myśli i 

wspomnień, pomysłów i podejrzeń. 

Doszedł  już  do  wniosku,  że  wszystkie  części  jego  życia  były  ze  sobą  związane,  że 

wszyscy ludzie, z którymi się zetknął, są połączeni jakąś niewidzialną siecią, która więzi go w 
nieubłagany  sposób.  I  to  właśnie  Czaszkolicy  uplótł  tę  kunsztowną  plątaninę  nici,  w  które 
Konrad  był  zaplątany  od  tak  dawna.  Był  pająkiem,  wciągającym  go  do  wnętrza  swej 
śmiercionośnej pułapki, a tu znajdowało się jego gniazdo. 

Odłóż  miecz,  Konradzie  -  oznajmił  Czaszkolicy.  -  Stal  nie  może  mnie  zabić,  nawet 

jeżeli do metalu klingi domieszano pył spaczenia. 

Konrad patrzył na widmową postać, która od tak dawna go prześladowała. 

- Wiem wszystko - 

odparł Czaszkolicy, odpowiadając na nie zadane pytanie. - Napij się - 

dodał i jego kościste palce ponownie przesunęły kufel w stronę Konrada. 

Konrad  wciąż  trzymał  miecz  wymierzony  w  swojego  odwiecznego  wroga,  ale  odłożył 

lustro  na  stół  i  ujął  kufel  lewą  ręką.  Podniósł  naczynie  do  ust,  powąchał  napój,  a  potem 
spróbował 

Kim jesteś? - zapytał i wypił duży haust. 

- Ojcem Elyssy. 

Kim  jesteś?  -  powtórzył  Konrad.  -  Jakiemu  podłemu  bóstwu  Chaosu  służysz? 

Kimkolwiek on jest, twój podstępny plan zawiódł. Karl-Franz żyje i wciąż jest cesarzem. Spisek 

background image

skavenów się nie udał. 

- Skaveni! - 

Czaszkolicy roześmiał się bez cienia wesołości w głosie. Wypił kolejny łyk 

piwa  i  ponownie  spojrzał  na  Konrada.  -  Cesarz  nie  ma  tu  żadnego  znaczenia,  Konradzie.  Ty 
natomiast jesteś o wiele ważniejszy dla przyszłości Cesarstwa. I dlatego musisz umrzeć. Dlatego 
już kilkakrotnie próbowałem spowodować twoją śmierć. 

- Wioska? - 

rzekł Konrad. 

Została zniszczona, aby można było cię zabić. A potem kopalnia - Czaszkolicy wzruszył 

ramionami niemal ludzkim gestem. - 

I kilka innych przypadków. Jesteś bardzo odporny. Dlatego 

zostałeś sprowadzony właśnie tutaj, w podziemia Altdorfu, aby można cię było usunąć. Spisek 
przeciwko cesarzowi był jedynie podstępem, który miał doprowadzić do twojej zguby. Ale być 
może nie powinienem był powierzać skavenom dzieła twego zniszczenia. 

Konrad  pokręcił  z  niedowierzaniem  głową,  starając  się  zrozumieć  to,  co  przed  chwilą 

usłyszał. Był o wiele ważniejszy od cesarza? 

Pewnie  by  się  im  udało  -  dodał  Czaszkolicy.  -  gdyby nie ci dwaj, mag i najemnik. 

Poświęcili się, abyś mógł przeżyć. Tylko ludzie dobrowolnie rezygnują ze swego życia, na rzecz 

swego pobratymca - 

znowu napił się piwa. - Niemal czuję się dumny, że należałem kiedyś do 

tego gatunku. 

Nigdy nie mógłbyś być jednym z mojego gatunku - rzucił wyzywająco Konrad. 

Ale nim byłem, zanim stałem się… - Czaszkolicy przerwał w pół zdania. 

Stałeś się kim? - zapytał Konrad. 

W  Czaszce  wciąż  jeszcze  było  widać  wiele  ludzkich  cech.  Nie  można  było  dostrzec 

żadnych  objawów  mutacji  i  nie  nosił  symboli  żadnego  z  bóstw  Chaosu.  Był  jednym  z 
przeklętych.  Jego  pan  zapewne  wynagrodził  go  umiejętnością  przechodzenia  przez  ogień  i 
przeżycia  ran,  które  musiały  dla  każdej  innej  żywej  istoty  okazać  się  śmiertelne.  Czaszkolicy 

musi

ał być nie jakimś zwyczajnym sługą, ale jednym z Szermierzy któregoś z wrogich bóstw. 

Czy masz zamiar mnie zabić? - zapytał Konrad, nie słysząc odpowiedzi na poprzednie 

pytanie. 

Gdybym chciał, mógłbym cię zabić w twojej wiosce - odparł Czaszkolicy - ale ja nie 

zabijam. 

Nie… Wysyłasz innych, żeby to zrobili. 

Koścista postać podniosła kufel, w geście uznania dla szybkiej orientacji Konrada. 

background image

I  nagle  Konrad  uświadomił  sobie,  któremu  władcy  Chaosu  Czaszkolicy  służy.  Tylko 

jeden  uczynił  z  podstępu  i  zdrady  sztukę  i  manipulował  każda  inną  istotą,  dla  własnej 
perwersyjnej  przyjemności.  Niekiedy  znany  był  jako  Zmieniający  Drogi  albo  jako  Wielki 

Spiskowiec; inni mówili o nim jako o Twórcy Losu albo Mistrzu Fortuny. 

- Tzeentch! - 

syknął. 

Ty również mógłbyś służyć mojemu panu, Konradzie - oznajmił Czaszkolicy. 

- Co?! 

Konrad wciąż stał nad nieczłowiekiem, a jego nowa klinga mierzyła w pierś Szermierza. 

Masz do odegrania wielką rolę w przyszłości Cesarstwa i Starego Świata. Czemu nie 

miałbyś jej odegrać tak, aby przyniosła korzyść właśnie tobie? Wcale nie musimy być wrogami, 
jeżeli mamy szansę być sojusznikami, Konradzie. 

Co to za podstęp? 

Podstęp? Ja? - Czaszkolicy roześmiał się. Popatrzył obok Konrada na trójkątną tarczę. - 

Sądziłem, że cię to zainteresuje? 

Konrad  uważał  dotąd,  że  tarcza  należała  kiedyś  do  elfa,  który  był  prawdziwym  ojcem 

Elyssy. Ale teraz wiedział, że Czaszkolicy mówi prawdę i istotnie jest ojcem dziewczyny. Mieli 
takie same oczy i właśnie po nim musiała odziedziczyć magiczny talent. 

Dlaczego powinno mnie to zainteresować? - zapytał Konrad. 

Herb.  Taki  sam  jak  na  strzale,  którą  we  mnie  wypuściłeś.  Dlatego  dałem  tę  tarczę 

członkowi straży przybocznej Gaxara, abyś mógł ją zobaczyć i ruszyć w pościg. 

Ty mu ją dałeś? A skąd ją miałeś? 

- Od twojego ojca. 

- Co..? 

Konrad  wpił  spojrzenie  w  czarne  oczy  Czaszkolicego.  Całkowicie  zdezorientowany, 

opuścił na chwilę wzrok i popatrzył na owalne lustro. Powinien był w jego tafli zobaczyć odbicie 
Czaszkolicego, ale zamiast tego, ujrzał inną postać siedzącą przy stole. 

Elyssa! 

Czaszkolicy zniknął. Na jego miejscu siedziała Elyssa. Być może nigdy go tu nie było i to 

dziewczyna przybrała postać swojego ojca - albo może Szermierz Tzeentcha teraz ukrywał się, 
udając swoją córkę. 

Czarne  włosy  dziewczyny  sięgały  pasa.  Miała  na  sobie  białą,  wełnianą  suknię  bez 

background image

żadnych  ozdób.  Postarzała  się  od  chwili,  gdy  Konrad  ją  poznał  i  teraz  patrzyła  na  niego  ze 
złośliwym rozbawieniem. Było to spojrzenie, które już widział i przypomniał sobie, iż jego dar 
przewidywania dawno temu przepowiedział mu, że Elyssa się zmieni i pewnego dnia stanie się 
przyczyną jego śmierci. 

Teraz właśnie nastąpił ów dzień. 
Spoglądali na siebie i widział swoje odbicie w jej czarnych oczach. 

Dałam ci imię - powiedziała. - Dałam ci wszystko. Uczyniłam cię, Konradzie. 

A ja cię kochałem - odparł. 

Elyssa była stworem Chaosu. Zapewne zawsze nim była i być może rzeczywiście Chaos 

można było zwalczyć jedynie Chaosem. 

Jeszcze mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza. 
„To już nie Elyssa - powiedział sobie. - To nie dziewczyna, którą kochałem, którą wciąż 

kocham”. 

Zatoczył łuk mieczem, mierząc klingą w jej kark i zamknął oczy na moment przed tym, 

jak metal przeciął ciało dziewczyny, odrąbując jej głowę. 

Jeszcze się spotkamy, Konradzie - rozległy się ciche słowa. Konrad nie wiedział, czy 

rzeczywiście  je  słyszał,  czy  też  ów  głos,  który  mógł  należeć  zarówno  do  Elyssy,  jak  i  do 
Czaszkolicego, zabrzmiał jedynie w jego wyobraźni. 

Patrzył  na  leżącą  na  podłodze  odciętą  głowę,  starając  się  nie  zwracać  uwagi  na  krew 

mieszającą się z kurzem. Oczy Elyssy były otwarte i wydawały się spoglądać prosto na niego, ale 
nie  było  w  nich  nienawiści.  Sprawiała  wrażenie  znowu  młodej,  rysy  jej  twarzy  były  pełne 
spokoju i pogody. Może ta śmierć była ocaleniem, zbawieniem jej duszy. 

Konrad zamknął na chwilę powieki i odmówił w myśli modlitwę. Przypomniał sobie coś 

jeszcze z tego ważnego dnia sprzed pięciu lat - przyszłe wspomnienie tego właśnie wydarzenia. 
Wtedy wyobraził sobie Elyssę martwą. 

Konradowi 

udało  się  dotrzeć  tak  daleko  jedynie  dzięki  mocy  zawartej  w  jego  nowym 

mieczu, ale spaczeń nie wystarczał, by zabić Szermierza Chaosu. 

I chociaż Elyssa być może umarła, ten los na pewno nie spotkał Czaszkolicego. 
Obraz karczmy zaczął się rozpływać. Miraż się kończył. Ściany, podłoga i sklepienie z 

powrotem stawały się częścią podziemnej jaskini. 

Konrad podniósł trójkątną tarczę, nasunął ją na lewe ramię i zacisnął w dłoni miecz. Czuł, 

background image

jakby stanowiła część jego osoby, podobnie jak łuk i strzały, które otrzymał od Elyssy. Wszystkie 
te przedmioty należały dawniej do elfa… I czy rzeczywiście elf był jego ojcem? 

Czaszkolicy  wcale  nie  miał  powodu,  żeby  powiedzieć  mu  prawdę,  kłamstwo  leżało  w 

jego naturze. 

Gdy  ułuda  zniknęła,  Konrad  uświadomił  sobie,  że  przezwyciężył  przeznaczenie,  które 

skazało go na śmierć. 

Zginęła  Elyssa.  Jej  obcięta  głowa  i  martwe  ciało  leżały  na  podłodze  tunelu.  Jedyne 

dowody podstępu Czaszkolicego. 

Nie istniało więc coś takiego jak przeznaczenie. Los Konrada zależał wyłącznie od niego 

samego, od jego umysłu i dłoni. 

Spojrzał  przed  siebie  i  ujrzał  niezliczone  pary  czerwonych  ślepi  patrzące  na  niego  z 

mroku. 

Był panem swojego życia i nic nie było mu z góry przeznaczone - ale miał jeszcze wiele 

bitew do stoczenia, przeciwników do zabicia, podbojów do dokonania. 

Konrad ucałował jelec swego miecza, podniósł broń w milczącym salucie dla Sigmara, a 

potem ruszył przed siebie tunelem w gąszcz czekających wrogów. 

Jego klinga spadała na ich zwierzęce ciała. 
Tarcza, która być może stanowiła własność jego ojca, odbijała śmiercionośne ciosy. 
Konrad  przebijał  się  przez  ohydne  hordy  Chaosu,  kierując  się  przed  siebie,  w  bój,  na 

spotkanie światła. 

  


Document Outline