background image

EMILIE RICHARDS

ROMANS Z NIEZNAJOMĄ

Tytuł oryginału: Woman Without A Nam

background image

PROLOG

Norbert Colter nie zakochał się w Paryżu. Podczas tygodniowego pobytu w Mieście 

Światła nocą spacerował po Polach Elizejskich, a w dzień patrzył na lśniącą w blasku słońca 

wstęgę Sekwany.  Jadał  coq au vin  i  haricot de mouton  w romantycznych  kafejkach oraz 

sypiał w nieskazitelnej pościeli najlepszych paryskich hoteli. Ale nie poddał się magii Paryża.

Przyjechał tutaj w interesach i nie oczekiwał żadnych szczególnych wrażeń. Od dawna 

miał zwyczaj kolekcjonować miasta równie beznamiętnie, jak zbierał dzieła sztuki z okresu 

renesansu. Codziennie pozwalał sobie przez pewien czas obserwować świat, lecz podróże 

były tylko zajęciem akademickim, poniekąd ćwiczeniem intelektu.

Teraz Norbert od godziny siedział na ławce w Ogrodzie Luksemburskim,  kończąc 

notatki. W otoczeniu równiutkich klombów, palm w wielkich donicach oraz spacerowiczów, 

niekiedy   podnosił   głowę,   aby   poobserwować   spektakl.   W   to   letnie   przedpołudnie   chyba 

większość paryżan znalazła jakąś wymówkę, aby udać się do parku. W pewnej chwili jego 

uwagę zwróciła młoda kobieta, której widok podziałał na niego zdumiewająco silnie.

Poruszała się z wdziękiem, mijając grupki wielbicieli słońca i dzieci szykujących się 

do puszczania łódeczek na płytkim stawie. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę opinającą 

biodra   i   piersi,   rozciętą   z   boku   na   tyle   wysoko,   że   odkrywała   smukłe,   kremowe   udo. 

Niezależnie od tego, skąd pochodziła ta kreacja - z butiku Chanel czy też z wyprzedaży w 

Bon Marche - wyglądała tak, jakby została stworzona z myślą o tej dziewczynie.

Norbert zauważył również szczególny sposób chodzenia nieznajomej. Przy każdym 

kroku lekko unosiła się na palcach, jakby chciała wznieść się aż do nieba, oraz łagodnie, lecz 

prowokująco kołysała biodrami. A ciało Norberta, od dawna pozbawione seksu, natychmiast 

zareagowało na taką podnietę.

Kobieta wyglądała jak galijska leśna nimfa - jej lśniące, kasztanowe włosy z rudawym 

odcieniem lekko falowały na ramionach, a nogi o długości równie imponującej, co wyob-

raźnia Francuzów, były bardzo zgrabne. Mimo to Norbert nie całkiem rozumiał, dlaczego 

nieznajoma   tak  szybko  obudziła   jego libido.   Widywał   w Paryżu   piękniejsze  dziewczyny. 

Należała  do nich na przykład  ta, z którą wczoraj jadł kolację. Spotkanie miało charakter 

służbowy,  lecz bez trudu zakończyłby je bardziej intymnie,  gdyby nie wyczuł pułapki w 

drapieżnym uśmiechu towarzyszki.

background image

Natomiast  ta leśna nimfa wcale się nie uśmiechała.  Szła dość szybko,  obserwując 

mijanych  ludzi, lecz nie patrzyła  im w oczy,  tylko uważnie omiatała spojrzeniem kolejne 

twarze, jakby je skanowała. Norbert był niemal pewien, że ona kogoś lub czegoś wypatruje.

Normalnie już by się znudził obserwowaniem jednej osoby i znów zabrałby się do 

pracy.   Ale   dzisiaj,   całkiem   bez   zastanowienia,   wepchnął   dokumenty   do   teczki   i   wstał. 

Wyjeżdżał dopiero wieczorem, miał więc sporo wolnego czasu. Zaliczył już wszystkie muzea 

i   po   raz   pierwszy   od   kilku   dni   był   zaintrygowany.   Pójście   śladem   uroczej   nieznajomej 

wydawało się wybaczalne w mieście słynącym z romantyzmu.

Po wyjściu z parku Norbert starał się nie zgubić jej z oczu, chociaż sam się sobie 

dziwił, że za nią idzie. Było to całkiem nie w jego stylu i już zaczynał czuć się głupio. Nie 

zmartwiłby  się,  gdyby   dziewczyna  znikła   w tłumie,  lecz   ona  skręciła  w wąską  uliczkę   i 

weszła do jakiegoś lokalu.

Może właśnie spotkała się z kochankiem - jakimś młodym, ciemnookim Francuzem - 

lub z przyjaciółkami? Norbert nie miał pojęcia, co odkryje. Nie spodziewał się jednak, że 

nieznajoma stanie za ladą drugorzędnej kawiarenki w Dzielnicy Łacińskiej, weźmie z rąk 

nabzdyczonej   paniusi   biały   fartuszek   i   go   założy.   Z   tymi   wysoko   sklepionymi   kośćmi 

policzkowymi i dumną postawą wyglądała jak księżniczka. Idealnie pasowałaby do katedry 

na Sorbonie, lecz jako osoba podająca kawę i maślane bułeczki wydawała się dziwnie nie na 

miejscu. Norbert uznał, że warto jeszcze trochę ją poobserwować.

W kiosku na rogu kupił dziennik „USA Today” i poszedł do kawiarni. Nimfa była 

sama.

-  Cafe   au   lait,   s'il   vous   plait  -   powiedział,   uśmiechem   przepraszając   za   swój 

beznadziejnie amerykański akcent.

Zauważył, że dziewczyna przez sekundę mu się przyglądała, zanim odwróciła się do 

ekspresu. Jej twarz była równie intrygująca, jak sposób chodzenia. Dość długi, wąski nos i 

przeciętne   usta   nie   zwracały   uwagi,   w   przeciwieństwie   do   szerokich,   ciemniejszych   niż 

włosy, brwi i zadziwiająco turkusowych oczu. Te oczy na moment leciutko pociemniały, gdy 

nieznajoma stwierdziła, że klient patrzy na nią badawczo.

Podała mu filiżankę kawy z mleczną pianką, której odrobina spływała na spodek.

- Co poleciłaby pani do tego? - Norbert nadal mówił po francusku.

- Wszystko jest dobre - odpowiedziała w nienagannej, urokliwej francuszczyźnie. Głos 

zabrzmiał miękko i o ton niżej, niż się spodziewał.

- Więc poproszę croissanta.

background image

Dziewczyna podała rogalik bez słowa i dopiero po chwili powiedziała, ile franków 

wynosi należność.

W małej, niezbyt czystej kawiarence stały tylko cztery stoliki. Norbert usiadł w rogu, 

gdzie na blacie mógł rozłożyć gazetę i widzieć ladę. Niczego nie planował, chciał tylko miło 

spędzić nieco czasu. Z przyjemnością zabawił się w kotka i myszkę z atrakcyjną nieznajomą, 

tropiąc ją ulicami Paryża, a teraz zamierzał poczytać.

Od   lat   pasjonował   się   psychologią   i   był   wielkim   znawcą   charakterów,   co  zawsze 

przydawało mu się w prowadzeniu firmy. Osobiście wybrał lub zatwierdził każdego pracow-

nika na szczeblu kierowniczym Tri - C International, wielkiej korporacji założonej prawie sto 

lat   temu   przez   jego   pradziadka.   Norbert   nigdy   nie   miał   powodu   żałować   żadnej   z   tych 

decyzji. Lubił wyobrażać sobie życie innych ludzi, ich nadzieje i obawy, codzienny byt. A 

gdy już zebrał garść spostrzeżeń, szedł dalej, nie oglądając się za siebie. Tak było najlepiej - 

żadnych komplikacji, zbędnych zobowiązań ani powodów do cierpienia.

Znalazł stronę ze sportem i sprawdził wyniki rozgrywek baseballowych. Raz zerknął 

na dziewczynę i zauważył - zanim pospiesznie spuściła oczy - że na niego patrzy.

Kilka   minut   później   dopił   zimną   kawę.   Musiał   jeszcze   jakoś   zagospodarować 

popołudnie i jechać na dworzec. Składając gazetę, poszukał spojrzeniem dziewczyny.

I stwierdził, że jest w kawiarni sam.

Po chwili do lokalu wszedł ciemnowłosy mężczyzna. Postał przy ladzie, po czym za 

nią   zajrzał,   jakby   podejrzewając,   że   ktoś   się   tam   chowa.   Nikogo   nie   zobaczył,   więc 

mamrocząc pod nosem, wyszedł na ulicę.

Po  kwadransie   wróciła   nabzdyczona  paniusia   i  na  widok  pustego   miejsca  za   ladą 

brzydko   zaklęła.   Następnie   odsunęła   ciemną   zasłonkę   i   zajrzała   na   zaplecze.   Norbert 

zobaczył, że w małym pomieszczeniu też nikogo nie ma, lecz tylne drzwi są otwarte, a na 

klamce wisi biały fartuszek.

Uśmiechnął się do siebie. Siedzenie leśnej nimfy okazało się bardziej interesujące, niż 

oczekiwał, gdy ujrzał ją dzisiaj po raz pierwszy w Ogrodzie Luksemburskim.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Celestine St.Gervais uważnie przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Jej włosy były 

podzielone  na równe pasma i pospinane grubymi  klipsami. Dłonie nadal lekko drżały po 

ucieczce   z   kawiarni,   lecz   mimo   to   sięgnęła   po   nożyczki.   Kolejno   odpinała   klipsy, 

przeczesywała pasma i znacznie je skracała. Na podłodze leżało coraz więcej włosów w od-

cieniu ciemnego cynamonu.

Po chwili Celestine oceniła rezultaty strzyżenia. Fryzura była krótsza, niż w założeniu, 

ponieważ należało wyrównać niektóre kosmyki z tyłu głowy. Teraz włosy sięgały do nasady 

kołnierzyka, a z tą puszystą grzywką były w bardzo angielskim stylu i nie wymagały żadnego 

układania ani zakręcania na wałki. A co najważniejsze - zmieniły jej wygląd. Lecz ta zmiana 

okazała się niewystarczająca.

Godzinę   później   Celestine   była   prawie   nie   do   poznania.   Po   zmyciu   koloryzującej 

pianki, którą nakładała na włosy podczas pobytu w Paryżu, teraz miały one barwę prawie 

naturalną, czyli ciemnopopielatą, zawsze szalenie łatwą do ufarbowania.

Twarz także wyglądała na tyle  neutralnie, że można  było  wiele zdziałać.  Dawniej 

Celestine martwiła się brakiem wyrazistych rysów, lecz obecnie bardzo się z tego cieszyła. 

Starannie   wydepilowała   brwi,   nadając   im   kształt   cieniutkich   łuków,   usunęła   makijaż   i 

wymieniła turkusowe soczewki kontaktowe na takie, które nadawały jej niebieskim oczom 

kolor ciemnoszary.

Teraz Celestine była nie do poznania. Patrząc w lustro, przećwiczyła nowy sposób 

mówienia.

-   Tak,   dziękuję   -   powiedziała   po   angielsku   z   akcentem   wykształconej   Brytyjki.   - 

Chciałabym podjąć pracę, o której mowa w waszym ogłoszeniu, tym naklejonym na szybie. 

Jestem... Tina St. James.

Nie była pewna, czy chodzi właśnie o to nazwisko. Podeszła do łóżka, wsunęła dłoń 

pod materac  i wyjęła plastikowy woreczek z dokumentami. Przejrzała kilka z wierzchu i 

znalazła to, czego szukała.

-   Tina   St.   James.  Amerykanka   -   przeczytała   półgłosem.   -   Wspaniale   -   mruknęła 

sarkastycznie.

Paszportowe   zdjęcie   przedstawiało   całkiem   inną   Celestine   -   brunetkę   z   długimi, 

kręconymi włosami. W tamtym wcieleniu miała oczy mocno podkreślone niebieskim cieniem 

do powiek i mówiła przez nos jak mieszkańcy Brooklynu.

background image

Zajrzała do kilku innych paszportów i wybrała ten z fotografią, na której wyglądała 

prawie tak, jak teraz. Był  to paszport brytyjski wystawiony na nazwisko Lesley McBain. 

Urodzona w Stevenage, na północ od Londynu, wychowana przez starszą siostrę, która po 

śmierci ich rodziców często zmieniała miejsce zatrudnienia i zamieszkania. Lesley McBain - 

biedna, ale dumna dziewczyna, gotowa zarabiać w jakikolwiek sposób, byle uczciwie.

Tak, to odpowiednia historyjka. W Londynie na pewno uda się znaleźć jakąś pracę. 

Celestine wiedziała, że nie może tracić czasu, ponieważ zostało jej niewiele pieniędzy. Paryż 

okazał   się   nadzwyczaj   drogim   miastem,   ostatnie   zajęcie   było   słabo   płatne,   a   powrót   do 

kawiarni madame Duchampier po zaległe wynagrodzenie nie wchodził w grę.

Celestine usiadła na łóżku, przyciskając paszport do piersi. Może popełniała błąd? 

Boże   drogi,   czyżby   już   popadła   w   klasyczną   paranoję,   całkiem   zwariowała?   A   jeśli   ten 

mężczyzna w ciemnym garniturze rzeczywiście pojawił się w Paryżu, aby ją zabić? Był mniej 

więcej w wieku swoich poprzedników, niewątpliwie pochodził ze Stanów i śledził ją aż do 

kawiarni. Potem postał przed wejściem, wszedł do wnętrza i przyglądał się jej. Dyskretnie, 

lecz prawie bezustannie.

Celestine zamknęła oczy. Wciąż widziała tego człowieka. Był uderzająco przystojnym 

szatynem  z  włosami  gładko  zaczesanymi  do tyłu,  prostym  nosem,  kwadratową szczęką  i 

bystrymi, orzechowymi  oczami, które niczego nie zdradzały. Garnitur z wełny i jedwabiu 

sprawiał wrażenie kosztownego, szytego na miarę w Anglii lub Hongkongu.

A   ta   twarz...   było   w   niej   coś   bezwzględnego,   natomiast   sposób   poruszania   się 

mężczyzny   sugerował   agresywność,   wyczuwalną   nawet   wówczas,   gdy   spokojnie   popijał 

kawę i udawał, że czyta.

Celestine westchnęła ciężko. Była wykończona, a musiała szybko się spakować, aby 

zdążyć na dworzec kolejowy Gare du Nord. Na szczęście nie miała zbyt wiele garderoby 

pasującej do nowego wcielenia. Mogła zabrać tylko długą, kwiecistą spódnicę, sweterek w 

lawendowym kolorze, granatowy żakiet z tanimi, mosiężnymi guzikami oraz szare spodnie. 

Marie St. Germaine, ze swoimi cynamonowymi włosami i stylowo szczupłą sylwetką, prawie 

całkiem   zniszczyła   jedne   porządne   dżinsy,   wąską   spódniczkę   z   guzikami   rozpiętymi   do 

połowy uda i obcisły, żółty pulowerek, który prowokacyjnie opinał piersi. Obecna Lesley 

powinna   włożyć   te   rzeczy   oraz   czarną   sukienkę   do   papierowej   torby   i   zostawić,   aby 

konsjerżka komuś je oddała lub wyrzuciła.

Celestine palcami przeczesała włosy i przez jedną krótką chwilę żałowała ściętych 

loków.   Już   dawno   przestała   być   próżna,   lubiła   jednak,   gdy   tak   przyjemnie   falowały   na 

background image

ramionach.   I   cieszyły   ją   spojrzenia   mężczyzn,   którzy   często   patrzyli   na   nią   z 

zainteresowaniem.

Wątpliwe, aby komuś spodobała się Lesley McBain, lecz im mniej będzie się rzucać w 

oczy, tym lepiej. Jeśli jeszcze trochę się zgarbi w tych dużo za luźnych ciuchach i będzie 

uśmiechać się nieśmiało, to chyba nikt jej nie rozpozna.

Poza   tym   często   powinna   zaciskać   usta   i   może   znów   nosić   okulary.   Te   w 

bladoniebieskich oprawkach, niemodnych od dobrych kilku lat.

Nie ma sensu roztkliwiać się nad fryzurami i odzieżą. Włosy odrastają, a odzież jest 

wszędzie dostępna. Ale jednego nadal nie umiała traktować z filozoficznym spokojem - tego 

bezustannego uciekania. W ciągu minionych czterech lat wcieliła się już w tyle postaci, że 

chwilami zatracała poczucie prawdziwej tożsamości.

Czasami zastanawiała się też, czy naprawdę musi wciąż uciekać.

Znów pomyślała   o mężczyźnie  w ciemnym  ubraniu.  Czy czekał   na  nią  gdzieś  za 

ścianami tego pokoiku na poddaszu? Czy znajdzie ją, zanim ona zdąży opuścić Paryż? A 

może ten człowiek o szerokich barach i z twarzą nie wyrażającą żadnych uczuć był tylko 

zwyczajnym turystą, który chciał posiedzieć w taniej, francuskiej kawiarence?

Nie wiedziała. Może nigdy tego się nie dowie. Ale jednego była pewna. Nadal żyła.

I zamierzała zachować to status quo.

- Norbert, odwiedzisz nas znów w Paryżu? - Jeanette Girbaud wręczyła mu teczkę z 

dodatkowymi danymi, co było wystarczającym pretekstem do przyjścia na stację.

- W razie konieczności. - Norbert uśmiechem okrasił swoją odpowiedź. W ostrym 

świetle na peronie kolejowym Jeanette wyglądała tak samo atrakcyjnie, jak wczoraj w blasku 

świec. Była drobną, zgrabną brunetką o kilka lat starszą od swego trzydziestoletniego szefa i 

zajmowała dyrektorskie stanowisko w paryskiej filii Tri - C International.

- A dla przyjemności? Chyba zakochałeś się w moim pięknym mieście?

- Rzeczywiście jest powodem do dumy.

- Mogę więc oczekiwać twojego przyjazdu?

Przez chwilę miał ochotę zignorować podtekst pytania, ale uznał, że to bez sensu.

- Jeanette, nigdy nie romansuję z pracownikami Tri - C.

- Nie?

- Nie.

- A w ogóle... z kimś romansujesz, Norbercie? Bo wydajesz mi się taki... - Francuzka 

wzruszyła ramionami - samotny.

background image

Zdumiała go jej otwartość, a jeszcze bardziej autentyczne zatroskanie pobrzmiewające 

w głosie Jeanette.

- Nie jestem nieszczęśliwy.

- Ale to nie oznacza, że jesteś szczęśliwy.

- Moje życie mi odpowiada.

- Cóż, wolałabym, żebyś lepiej się bawił, lecz... jak widać, nie mam na to wielkiego 

wpływu. - Jeanette uśmiechnęła się serdecznie. - Udanej podróży do Londynu.

- Dzięki za pokazanie mi Paryża. - Uścisnął jej dłoń.

- Dobrze, że mogłam ci pokazać chociaż tyle. Odprowadził ją wzrokiem. Uwielbiał 

przyglądać   się   idącym   ludziom.   Jeanette   szła   naprawdę   ładnie   -   szybko,   jak   na   taką 

niewysoką kobietę, lecz z imponującym wdziękiem.

Znów   pomyślał   o   nieznajomej   nimfie,   której   sposób   chodzenia   podziwiał   dziś   po 

południu.   Jej   zniknięcie   trochę   go   zaintrygowało,   toteż   nawet   się   zastanawiał   nad   jego 

przyczynami. Starsza Francuzka, prawdopodobnie właścicielka, była wściekła. Norbert wręcz 

zbaraniał,   słysząc   monolog   godny  pijanego   marynarza,   chociaż   nie   zrozumiał   wszystkich 

wyrafinowanych przekleństw. Nie ulegało wątpliwości, że smukła nieznajoma nie ma tam po 

co wracać.

Przeszedł przez kontrolę celną i wsiadł do pociągu. Wsadził torbę z ubraniami do 

szafki przy wejściu, po czym odnalazł swoje miejsce. Wykupił bilet także na sąsiednie, aby 

uniknąć konwersacji, i położył na fotelu teczkę. Wolał podróż Eurostarem niż promem lub lot 

samolotem, ponieważ od początku interesował się budową tunelu pod kanałem La Manche i 

chciał  sprawdzić,  jak jedzie  się  szybkobieżnym  pociągiem.   Poza  tym   nie  spieszył   się do 

Londynu. Był tam wielokrotnie i tym razem nie musiał załatwiać niczego szczególnego. Mógł 

więc stracić trochę czasu przed powrotem do Kolorado, gdzie mieściła się centrala Tri - C 

International.

Spokojna kolorystyka wnętrza wagonu działała kojąco, a szaroniebieskie fotele były 

wygodne.  Pociąg   jechał  gładko   jak  po  stole,   więc  Norbert   postanowił  poczytać.   Właśnie 

otworzył książkę, gdy przechodząca obok młoda kobieta niechcący potrąciła go w ramię i po 

angielsku   mruknęła   „przepraszam”.   Norbert   zdążył   zauważyć,   że   jest   atrakcyjna,   choć 

wyglądała bardzo skromnie. Miała ciemnoszare oczy i twarz bez śladu makijażu, a na sobie 

zbyt luźną odzież.

Powrócił do swojej lektury - kryminału o łatwym do przewidzenia zakończeniu - lecz 

jakoś nie mógł się skupić. Jego myśli zaprzątała dziewczyna, którą przed chwilą zobaczył. 

Dziwne, ale przypominała mu nieznajomą z paryskiej kawiarenki. Ale dlaczego? Tamta była 

background image

piękna   i   zmysłowa,   z   długimi,   kasztanowymi   lokami,   nogami   tancerki   i   wiotką   talią. 

Natomiast   ta   miała   krótką,   praktyczną   fryzurkę,   hoże   policzki   dojarki   i   skromną   minę 

kobietki,   która   zacisnęłaby   powieki   i   myślała   o   pieczeniu   chleba,   gdyby   mężczyzna 

spróbował się z nią kochać.

Z wyglądu były zupełnie inne... ale chodziły identycznie.

Norbert zamknął książkę i usiłował przypomnieć sobie szczegóły. Tamta Francuzka 

szła  z  wdziękiem,   przy  każdym  kroku  lekko  unosząc   się na  palcach   i  łagodnie  kołysząc 

biodrami. Ta Angielka poruszała się dokładnie tak samo.

Zdumiewający zbieg okoliczności?

Norbert odłożył książkę na wolne miejsce i spojrzał w okno, lecz mijane z szybkością 

ponad dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę francuskie pejzaże zlewały się w jedną 

niewyraźną   plamę.   Zamknął   więc   oczy,   a   pod   powiekami   zaczęły   mu   się   przesuwać 

zapamiętane wizerunki dwóch różnych kobiet.

Niech diabli porwą ślepy los! Jechała superekspresem pędzącym jak błyskawica w 

stronę   tunelu   pod   kanałem   La   Manche,   a   w   tym   samym   pociągu   siedział   mężczyzna   z 

kawiarni!

Ten potencjalny morderca, któremu już raz się wymknęła!

Celestine padła na fotel i wlepiła wzrok w drzwi prowadzące do sąsiedniego wagonu. 

Przypadkiem szturchnęła w ramię tego człowieka. Gdyby nie to, może nie podniósłby wzroku 

i nie spojrzał jej w oczy. Może nie zorientował się, że to ona? Może jej nie rozpoznał?

Bała się nawet mrugać, zbyt przerażona, że on nagle tu wejdzie, wyciągnie pistolet i 

błyskawicznie zastrzeli Lesley McBain, czyli Marie St. Germaine, Elenę Kovacs, Tinę St. 

James i tak dalej.

Z jej ust wydobył się zduszony jęk, ale nikt na nią nie spojrzał. Była jedną z kilkuset 

osób jadących tym pociągiem, zwyczajną szarą myszką. Nikt nie wiedział, że czyha na nią 

zabójca. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni, chyba że ten należycie wykona swoje zadanie.

Celestine spróbowała zebrać myśli. Z tego pociągu nie dało się wysiąść podczas jazdy, 

co miało swoje plusy i minusy. Morderca nie mógł zabić i uciec. Nie był Jessem Jamesem, 

który zatrzyma  parowóz i wyskoczy na tory gdzieś na amerykańskim Dzikim Zachodzie. 

Tutaj   nie   dało   się   otworzyć   doskonale   zabezpieczonych   drzwi   ani   wyprowadzić   w   pole 

pracowników ochrony, dysponujących wyrafinowanym sprzętem elektronicznym. Lecz ona 

też była na razie uziemiona. A do stacji Waterloo były tylko dwie godziny.

Jeśli   ten   zbir   nie   spróbuje   zlikwidować   jej   tutaj,   to   mogła   spotkać   swoje   własne 

Waterloo właśnie tam, między licznymi kioskami i agencjami wynajmu samochodów. Albo 

background image

poza   terenem   dworca.   Co   prawda   była   mistrzynią   w   znikaniu,   lecz   ten   mężczyzna   to 

profesjonalista,   który   żyje   z   zabijania.   Jeśli   posiadał   wizytówki,   to   zapewne   z   napisem 

„Szukasz zamachowca? Już go znalazłeś”.

Celestine poczuła przypływ gniewu, który zajął miejsce paraliżującego strachu. Nie 

mogła   dopuścić,   aby   znów   odezwały   się   obawy.   Przetrwała   tak   długo   dzięki   swojej 

inteligencji i pomysłowości oraz niezaprzeczalnej odwadze. Poradziła sobie w sytuacjach, w 

których tchórz skończyłby marnie. Była więc dzielna i bystra.

A może szalona?

Mimo   przyjemnego   chłodu,   na   jej   czole   pojawiły   się   kropelki   potu.   Spróbowała 

odegnać ostatnią myśl, lecz była ona prawie tak samo niepokojąca, jak obecność w pociągu 

tego barczystego szatyna. Celestine jęknęła w duchu. Może tylko miała przywidzenia? Może 

naprawdę była  niezrównoważona psychicznie, co wmawiano  jej przez tyle  lat?  Może ten 

mężczyzna wcale nie szukał Celestine St. Gervais? Może to nawet nie ten, który obserwował 

ją w kawiarni? A może żaden z nich nie istniał, zaś wszystkie wydarzenia minionych czterech 

lat to tylko urojenia?

Ale musnęła jego ramię. Już w Paryżu zauważyła, że mężczyzna ma szerokie bary. 

Takie, które wymagają szycia garnituru na miarę.

To ten sam człowiek, ona zaś nie powinna ani wpadać w panikę, ani tracić wiary w 

siebie. Może i była bliska obłędu, lecz nadal oddychała, wolała ten stan od utraty życia w 

pełni władz umysłowych.

Drzwi nagle rozsunęły się, a jej serce szaleńczo przyspieszyło  tempo. Do wagonu 

wszedł mężczyzna w ciemnym garniturze.

Odwróciła się całym ciałem do okna, chociaż wiedziała, że to na nic się nie zda. Ten 

mężczyzna nie spacerował, aby rozprostować nogi. Nie szedł do bufetu, aby coś zjeść. Zjawił 

się z jej powodu.

- Pozwoli pani, że usiądę tu na chwilę? Poznałaby jego głos nawet w ciemnościach. 

Mówił po angielsku tak samo dźwięcznym barytonem, jak rano po francusku. Jakimś cudem 

zdołała podnieść wzrok i zmarszczyła brwi, jakby trochę się zirytowała. Dzięki temu zyskała 

na czasie i wydobyła głos z zaciśniętego gardła.

- Proszę wybaczyć, ale mój mąż zaraz wróci.

Szatyn  tylko  się uśmiechnął.  Nie złowrogo, tylko  jak ktoś przywykły  do tego, że 

zawsze dostaje wszystko, na czym mu zależy, ale lubi drobne trudności. Celestine zmartwiała, 

w duchu nakazując sobie spokój. Wiedziała, że nie wolno jej okazać zdenerwowania ani 

tchórzliwie wciskać się w fotel.

background image

- Chyba już panią widziałem. Pani twarz... wydaje mi się znajoma.

- Obawiam się, że mnie pan z kimś pomylił. Nigdy wcześniej pana nie widziałam - 

wycedziła   chłodnym   tonem   dobrze   wychowanej   angielskiej   damy.   Lód,   który   ją   dławił, 

doskonale zamroził timbre jej głosu. Ale nie zniechęcił mężczyzny, który siadł obok i lekko 

pochylił się w jej stronę.

-   Nie   pamięta   mnie   pani   z   kawiarni?   Dziś   rano   zamówiłem   kawę   z   mlekiem   i 

croissanta. - Uważnie przyglądał się jej twarzy okiem bystrego detektywa.

- Zapewniam, że pana nie pamiętam - wyniośle odparła Celestine. - I nie chadzam po 

kawiarniach.

Mężczyzna najwyraźniej jej nie uwierzył, lecz wolno skinął głową.

- Paryż to wspaniałe miasto, prawda?

- Mój mąż  też tak sądzi. - Zauważyła,  że zerknął na jej dłoń, i zaklęła  w duchu. 

Dlaczego nie włożyła obrączki? Przecież czasem ją nosiła. - Byliśmy tam z ramienia naszego 

kościoła - dodała, kłamiąc jak z nut. - Uważam, że Paryż jest przesiąknięty zepsuciem. Ludzie 

żyją tam tylko  sprawami ciała,  piją, tańczą, eksponują goliznę.  - Zrobiła zgorszoną minę 

purytanki.  - A ja jestem  prostą,  bogobojną kobietą  - dokończyła  i zacisnęła  usta,  ale  jej 

rozmówca chyba nie przejął się tym kazaniem.

- Kobieta, którą... pani mi przypomina... nie oceniałaby tego tak surowo.

- Na świecie jest o wiele za mało kobiet wyznających wartości podobne do moich.

- Mimo to wydaje mi się... - Szatyn znów się uśmiechnął, jakby zamierzał zdradzić jej 

sekret. - Że pani i ona jesteście niezmiernie do siebie podobne.

- To z pewnością interesujące, ale naprawdę muszę pana prosić o odejście. Mojemu 

mężowi   nie   spodoba   się   fakt,   że   z   panem   gawędzę.   Nasze   małżeństwo   opiera   się   na 

staroświeckich zasadach.

- Gdyby pani na mnie nie wpadła... chyba nie skojarzyłbym pani z tamtą dziewczyną.

- Wpadłam na pana? - spytała z udawanym zdumieniem. - Och, jak mi przykro.

- Rzeczywiście świetna z pani aktorka - mruknął mężczyzna, przysuwając się do niej 

jeszcze bardziej. - Podziwiam ten talent, ale muszę panią ostrzec. Chodzi pani krokiem, który 

niesłychanie   zwraca   uwagę.   Proszę   o   tym   pamiętać   następnym   razem,   gdy   będzie   pani 

udawać kogoś innego. Trzeba zmienić także ruchy ciała. A tak a propos zmian... wolałem 

tamte dłuższe włosy i swobodniejsze maniery. - Wstał, dotknął czoła, żartobliwie salutując, i 

poszedł do swojego wagonu.

Przerażenie zaćmiło jej cały zdrowy rozsądek. Zmartwiała ze strachu Celestine przez 

chwilę miała ochotę wyskoczyć z pociągu, nie bacząc na konsekwencje.

background image

Nie zdołała wyprowadzić w pole tego mężczyzny. Rozpoznał ją. I teraz perwersyjnie 

bawił się z nią w kotka i myszkę.

Ale zawsze jest jakieś wyjście. Musiała za wszelką cenę opuścić pociąg i zniknąć z 

dworca, zanim morderca  podąży jej  śladem.  Przychodziły jej  do głowy kolejne nierealne 

pomysły, gdy drzwi wagonu znów się rozsunęły.

Dźwięk przypominający żałosne jęknięcie zamarł w gardle Celestine, gdy zobaczyła, 

kto wchodzi. Mężczyzna z wąsami inspektora Clouseau i rumianymi  policzkami, w kole-

jowym mundurze konduktora. Podjęła decyzję, zanim jeszcze skierował się w jej stronę, i 

przywołała go ruchem dłoni.

Mężczyzna   podszedł   bliżej   i   przystanął   z   taką   miną,   jakby   sugerował,   że   ma 

ważniejsze sprawy do załatwienia, niż rozmowa z pasażerką lub podawanie jej koca.

- Sir, muszę prosić pana o pomoc - powiedziała odpowiednio boleściwym tonem.

- W czym problem?

- Tym pociągiem jedzie pewien mężczyzna - szepnęła, rzucając spłoszone spojrzenie 

na drzwi, po czym na moment uniosła drżącą dłoń do ust. - Przed chwilą był tutaj. Och, tak 

bardzo się boję...

- Dlaczego, Mademoiselle?

- To długa historia. Ten człowiek... jest bardzo niebezpieczny. - Tu nie minęła się z 

prawdą. - Widzi pan, do niedawna byliśmy kochankami... - Jej głos stał się bardzo cichy i 

konduktor lekko się pochylił. - Rzuciłam go, a on grozi, że mnie zabije, jeśli kiedykolwiek... 

Siedzi mnie...

- Bardzo mi przykro, ale co to ma wspólnego z pani podróżą?

- Och, on jest potwornie zazdrosny! Może spróbować mnie zabić. To istny szaleniec.

- Sugeruje pani, że chciałby panią zabić tutaj? W szybkobieżnym pociągu? Musiałby 

nie mieć krzty rozumu, żeby porywać się na coś takiego.

- Jest wystarczająco zdesperowany - zapewniła, zdając sobie sprawę, że nie przekonała 

swojego rozmówcy. - Ale obawiam się, że jest jeszcze coś. Odeszłam od niego, ponieważ 

podejrzewam,   że   szmugluje...   -   wzięła   głęboki   oddech   i   na   sekundę   odwróciła   wzrok   - 

...narkotyki.

- Może pani to udowodnić?

- Niby jak? Ale wiem, co mówię, bo z nim mieszkałam! Zorientowałam się, co robi, 

ale przecież nie mogłam wziąć kilku torebeczek z kokainą, aby pokazać je władzom.

- Czego oczekuje pani ode mnie?

- Proszę go zatrzymać.

background image

- Nie mam takich uprawnień.

- Ale londyńscy celnicy mogliby go przeszukać i znaleźć przy nim lub w jego bagażu 

te narkotyki.

- Ma je przy sobie? Jest pani pewna?

-   Bóg   mi   świadkiem,   że   wolałabym,   aby   to   nie   było   prawdą.   Ale   on   należy   do 

narkotykowego kartelu. Zawsze wozi ze sobą próbki oferowanego towaru.

- Złożyłaby pani stosowne oświadczenie?

- Ja?! - Celestine potrząsnęła głową i załamała ręce. - To wykluczone! Nie rozumie 

pan?   Nawet   jeśli   on   pójdzie   do   więzienia,   to   ktoś   później   mnie   zlikwiduje.   W   razie 

przesłuchania  wszystkiemu  zaprzeczę.  Można go jedynie  zatrzymać  w taki sposób, jakby 

chodziło o rutynową kontrolę, przeszukać go i jego rzeczy. Dokładnie, bo jest bardzo sprytny.

- A pani w tym czasie oczywiście zniknie?

-   Och,   tak.   Błagam   pana,   to   moja   jedyna   szansa...   Konduktor   przez   chwilę   się 

zastanawiał, ale nie było oczywiste, do jakiego wniosku doszedł.

- Gdzie siedzi ten mężczyzna?

Podała numer wagonu i przypuszczalny numer miejsca oraz starannie opisała wygląd i 

ubranie swojego prześladowcy.

- Jak się nazywa?

-   John   Albert   -   odparła   bez   wahania.   -   Ale   z   pewnością   nie   podróżuje   pod   tym 

nazwiskiem. Używa wielu różnych paszportów, może nawet udawać Amerykanina lub Kana-

dyjczyka.

- Rozumiem. Co zamierza pani robić, dopóki nie przyjedziemy do Londynu?

-   Jest   gdzieś   w   pociągu   jakieś   bezpieczne   miejsce,   gdzie   on   mnie   nie   znajdzie? 

Błagam, proszę mi pomóc. - Jej oczy wypełniły się łzami.

- Nie mogę sam podjąć decyzji, lecz może uda mi się zapewnić pani trochę spokoju. 

Proszę   wziąć   swoje   rzeczy   i   iść   ze   mną.   Jeśli   pani   sobie   życzy,   mogę   również   zlecić 

przeniesienie pani bagażu.

- Och, dziękuję. - Łzy spłynęły po jej policzkach, w przeciwieństwie do zmyślonej 

historii były całkiem prawdziwe.

Konduktor stuknął obcasami i sztywno skinął głową. Celestine powiedziała, gdzie jest 

jej jedyna walizka, zdjęła z półki torbę i poszła za nim, rzuciwszy szybkie spojrzenie przez 

ramię. Nikt jej nie obserwował, więc przyspieszyła kroku, z każdym kolejnym oddalając się 

od mężczyzny w ciemnym garniturze. I zwiększając swoje szanse na przeżycie.

background image

Norbert był zmęczony. Miał się zatrzymać w domu niedaleko Pałacu Kensington i 

marzył   tylko   o   gorącym   prysznicu   oraz   późnej   kolacji.   Podróż   pociągiem   okazała   się 

przyjemna, lecz niezbyt ciekawa. Nawet dwadzieścia minut w tunelu pod kanałem La Manche 

przypominało zwyczajną jazdę metrem.

Po rozmowie z tajemniczą nieznajomą nie wydarzyło się już nic interesującego, co 

przerwałoby monotonię tej podróży. Po przekroczeniu granicy Anglii pociąg znacznie zwolnił 

i jedyną rozrywką było liczenie mijanych stacji oraz spekulacje na temat owej nimfy, która 

uciekła z Paryża, uprzednio zmieniwszy swój wygląd i pewnie całą tożsamość.

Norbert od dawna nie był aż tak zaintrygowany. Nie wątpił, że Angielka mówiąca z 

nieskazitelnie brytyjskim akcentem to ta sama kobieta, na którą zwrócił uwagę w Paryżu. 

Owszem, zmieniła swój wygląd, lecz jedwabista cera była identyczna, podobnie jak delikatny 

zarys twarzy i kształt oczu oraz wysoko sklepione kości policzkowe.

Co   skłoniło   piękną   nimfę   do   dokonania   drastycznych   zmian?   I   dlaczego   tak   się 

przestraszyła? Dał jej spokój tylko z powodu tego przerażenia, które dostrzegł w jej oczach. 

Mimo oczywistych talentów aktorskich nie zdołała ukryć, że się go boi. On zaś uznał, że nie 

ma prawa jej kosztem zaspokajać swojej ciekawości, choć nadal miał na to ochotę.

Po pewnym czasie postanowił trochę rozprostować nogi i jeszcze raz spojrzeć na tę 

dziewczynę. Nie zamierzał z nią rozmawiać, tylko sprawdzić, czy rzeczywiście towarzyszy 

jej mężczyzna. Przeszedł prawie przez cały pociąg, ale nigdzie jej nie zauważył.

A teraz czekał w kolejce do odprawy celnej, aby otrzymać pozwolenie wejścia na 

angielską ziemię. W dłoni trzymał paszport, a torbę z zapasowym garniturem przerzucił sobie 

przez ramię. Kolejka była długa i przesuwała się równie powoli, jak amerykański kierowca na 

brytyjskim rondzie.

- W życiu nie widziałem czegoś takiego - stwierdził mężczyzna  stojący tuż przed 

Norbertem, obwieszony aparatami fotograficznymi i kilkoma torbami. Miał na sobie szorty i 

barwną,   hawajską   koszulę,   jakby   chciał   podkreślić,   że   nie   jest   Europejczykiem.   -   Chyba 

wszystkich biorą na spytki.

- Może mają na kogoś namiar.

- Pewnie tak. Oby znaleźli go jak najszybciej i dali nam święty spokój.

Norbert zabijał czas, szukając wzrokiem tajemniczej nieznajomej, ale nigdzie jej nie 

dostrzegł. Najwyraźniej wywiodła go w pole. Albo stała w kolejce poruszającej się dużo 

szybciej i w tej chwili już jechała taksówką, zastanawiając się, gdzie zjeść kolację.

W końcu dotarł do urzędniczki i odprowadził spojrzeniem odchodzącego mężczyznę 

w   koszuli   w   hawajskie   wzorki.   Następnie   postawił   torbę   na   podłodze   i   podał   paszport. 

background image

Kobieta przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu. Właśnie zamierzał spytać, czy może iść, 

gdy obok niego wyrosło dwóch funkcjonariuszy.

- Jakiś problem? Moje dokumenty są w porządku - zapewnił. - Proszę sprawdzić.

- Musi pan iść z nami - oznajmił starszy mężczyzna.

- Dlaczego? Przecież mam dowód tożsamości.

-   Oczywiście,   sir,   ale   proszę   iść   z   nami.   -   Mężczyźni   przysunęli   się   bliżej, 

niedwuznacznie dając do zrozumienia, że w razie oporu zastosują przymus fizyczny.

- Dobrze. - Schylił się po torbę, ale natychmiast został powstrzymany.

- Nie dotykać bagażu!

- Jest mój. - Norbert stopniowo tracił cierpliwość. - Sam mogę go nieść.

-   Powiedziałem   „nie   dotykać”.   -   Starszy   mężczyzna   ruchem   głowy  wskazał   torbę 

młodszemu, który natychmiast ją wziął.

- Żądam wyjaśnień - parsknął Norbert.

-   Proszę   iść   z   nami.   -   Starszy   funkcjonariusz   ostrzegawczo   położył   rękę   na   jego 

ramieniu.

Norbert omal się nie roześmiał. Facet był od niego z dziesięć centymetrów niższy i 

lżejszy  o jakieś  dwadzieścia  kilogramów.   Wystarczyłoby   jedno  szarpnięcie,   aby  go prze-

wrócić. Norbert ledwie się powstrzymał, przywołując na pomoc zdrowy rozsądek.

- Chodźmy, chcę to załatwić jak najszybciej.

- Dobre podejście, sir.

- Mogę pana o coś prosić?

- Tak?

- Proszę nie mówić do mnie „sir”.

- Idziemy.

Norbert zrobił, co mu kazano, a z jego gardła wydobył się dźwięk przypominający 

warczenie.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Celestine   już   przywykła   do   mieszkań   na   poddaszu.   W   ciągu   tych   kilku   lat   poza 

domem rzadko mogła sobie pozwolić na coś lepszego. Postanowiła więc, że kiedyś, gdy już 

nie będzie uciekać, napisze przewodnik zatytułowany „Facjatki Europy”. Znała ten temat jak 

nikt.

Londyńska facjatka nie była taka zła. Składała się z dwóch pokoików na czwartym 

piętrze,   z   toaletą   i   umywalką   w   pomieszczeniu,   które   dawniej   służyło   za   szafę,   oraz   z 

elektryczną płytką i elektrycznym czajnikiem w kącie saloniku. Do łazienki, z której korzystał 

również drugi lokator, wchodziło się z korytarza. Sufit w mieszkanku opadał pod ostrym 

kątem,   lecz   okna   wychodziły   na   New   Row,   uroczy   zaułek   w   pobliżu   Covent   Garden. 

Celestine miała szczęście, znajdując w tej drogiej dzielnicy Londynu takie malownicze i tanie 

lokum. Mieszkała tu już miesiąc i była bardzo zadowolona. Pragnęła tylko w spokoju do-

czekać dnia dwudziestych piątych urodzin. A wtedy może wreszcie będzie mogła wrócić do 

domu.

Prawie zaraz po przyjeździe z Paryża znalazła pracę w punkcie naprawczym. Znów 

zmieniła wcielenie, rezygnując z zaniedbanej Lesley na rzecz Celie Sherwood - zgrabnej i 

bystrej osóbki. Celie miała modną, fachowo wycieniowaną fryzurę z jasnymi pasemkami i 

oczy w naturalnym niebieskim kolorze. Nosiła okulary w metalowych oprawkach, odzież w 

stylu   klasycznym   i   prawie   się   nie   malowała.   Szukając   zajęcia,   odbyła   trzy   rozmowy 

kwalifikacyjne i nazajutrz otrzymała dwie propozycje zatrudnienia.

Teraz wybierała się do pracy, lecz przed wyjściem musiała do kogoś zadzwonić.

Telefon pochodził chyba z okresu międzywojennego, a obrotowa tarcza kręciła się tak 

ciężko,   że   po   wybraniu   kilkunastu   numerów   Celestine   rozbolał   palec.   Stukając   nim 

niecierpliwie   o   drewnianą   skrzynkę   służącą   za   stolik,   modliła   się   w   duchu,   aby   Allison 

zbudziła się i odebrała.

- Na litość boską, kto dzwoni o tej porze!

- Allie, to ja. - Celestine uśmiechnęła się, a po drugiej stronie przez moment panowało 

milczenie.

- Celestine?

- Wiem, która godzina, ale o normalnej porze nigdy nie mogę cię zastać. Bez przerwy 

balujesz.

- Nic ci nie jest?

background image

- Nie. Mam pracę i mieszkanie. Ale nie tam, gdzie poprzednio.

- Gdzie się podziewasz, u licha?

- Lepiej, żebyś wiedziała jak najmniej. Nie chcę cię narażać. Musiałam tylko usłyszeć 

twój głos.

- O trzeciej trzydzieści nad ranem nie brzmi najlepiej.

- Rozmawiałaś z Whitem?

- Ostatnio nie.

- Myślę o powrocie.

- Jezu, skarbeńku, to chyba nie najlepszy pomysł...

- Wiem, ale nadchodzi pora na debiut.

- Celie? - Na korytarzu rozległ się jakiś hałas i ktoś gwałtownie zastukał do drzwi. - 

Celie, jesteś już na nogach?

- Muszę lecieć, Allie. Zajrzyj do dziadka Suttera, proszę cię. Zdaniem Whita czuje się 

dobrze, ale wolę być pewna. Nie zdołałam dodzwonić się do niego.

- Sprawdzę, co u niego - obiecała Allison. - Błagam cię, uważaj na siebie.

- Będę. - Celestine odłożyła słuchawkę.

- Celie, wstałaś? - zawołał ktoś na korytarzu.

- Jasne, że tak. - W wiekowych drzwiach nie było wizjera, lecz Celestine otworzyła je, 

ponieważ wiedziała, że za nimi stoi Marshall Winston, jej współlokator na czwartym piętrze i 

od niedawna... także przyjaciel.

- O, rany - jęknął Marshall na widok jej kostiumu i zacisnął usta. - Ależ bym chciał 

odziać cię w coś czerwonego! Albo w ten koral, który lansujemy w tym roku.

- Chyba w następnym wcieleniu, Marsh. - Cofnęła się, zapraszając go do wnętrza.

- Mamy też na wystawie istne cudo z białego szyfonu. Stworzone dla ciebie.

- Na coś takiego pozwolę sobie dopiero za dwa wcielenia. Napijesz się herbaty?

- Chyba nie. - Marshall podszedł do okna i spojrzał na New Row. Po wąskiej uliczce 

snuła się mgła, chyba równie gęsta, jak na niskobudżetowych filmach o Sherlocku Holmesie. 

- Cóż za piękny dzień.

- Dlaczego nie jesteś w pracy?

-   Uznałem,   że   podrepczę   koło   południa.   -   Marshall   był   właścicielem   butiku   z 

ekskluzywną odzieżą damską. Nie miał wielkiego talentu do interesów, lecz zawsze jakoś 

utrzymywał się na powierzchni, a kobiety go uwielbiały za jego poczucie stylu. Marshall 

rewanżował   się   wielką   sympatią,   choć   jego   serce   od   niedawna   należało   do   Bobby'ego   - 

background image

przystojnego atlety,  który przed wejściem do pobliskich pawilonów żonglował kręglami i 

połykał ogień.

- Ja muszę lecieć. Jestem pracującą dziewczyną.

- Celie, dlaczego nie poszukasz sobie czegoś lepszego? Czegoś na twoim poziomie? 

Masz wykształcenie.

- Niewystarczające. I żadnych referencji. Poza tym moja praca mi odpowiada, a w 

zachwyt wprawia te dziesięć metrów, jakie mnie od niej dzieli.

Punkt  rzeczywiście   znajdował   się   naprzeciwko,   a   Harry  -   szef   Celestine   -   dał   jej 

namiar na tanie mieszkanko. Praca okazała się łatwa, a miejsce miało wielką zaletę.

Do punktu Harry'ego nigdy nie zaglądali amerykańscy turyści.

- Na pewno nie pozwolisz, żebym przerobił cię na kogoś innego, prawda? Już ja cię 

znam, Celie. - Marshall oskarżycielsko wycelował w nią palec. - W życiu nie ułożyłabyś 

inaczej nawet kosmyczka włosów ani na jotę nie zmieniłabyś podejścia do świata. Zejdziesz z 

niego dokładnie taka sama, jak się urodziłaś.

- Trafiłeś w sedno, Marsh - przyznała bez mrugnięcia okiem. - Celie Sherwood jest 

jaka jest. Konserwatywna do szpiku kości.

Na ulicy ktoś gwizdnął i Celestine pomachała potężnie zbudowanemu blondynowi w 

obcisłych spodniach z czarnej skóry, a on odpowiedział podobnym gestem.

- Bobby czeka - oznajmiła.

- Umówiłem się z nim na miłe śniadanko.

- No to leć, skarbie.  - Celestine  cmoknęła  Marshalla w policzek.  - Daj  ode mnie 

buziaka Bobby'emu.

Po   wyjściu   przyjaciela   chwyciła   przeciwdeszczowy   płaszcz   i   zgodnie   ze   swoim 

zwyczajem uważnie rozejrzała się po mieszkaniu. Jego zakamarki ukrywały różne sekrety. 

Szczegółowe   przeszukanie   ujawniłoby   wszystkie,   ale   szybka   rewizja   nie   przyniosłaby 

pożądanych rezultatów. Zadowolona z tego, że pokój wygląda, jak trzeba, Celestine także 

wyszła i starannie zamknęła za sobą drzwi na klucz.

Norbert w pierwszej chwili miał wątpliwości, czy wychodząca z wąskiego, piętrowego 

domu kobieta to Angielka z pociągu. Ale widział, jak zgasło światło na facjatce, a prywatny 

detektyw zapewnił, że mieszka tam niejaka Celie Sherwood alias Lesley McBain - osoba, 

która spowodowała zatrzymanie Norberta na dworcu Waterloo.

Nawet  teraz,  po upływie  miesiąca,  Norbert  zatrząsł  się z gniewu  na wspomnienie 

tamtego doświadczenia. Detektyw początkowo nie był w stanie wpaść na trop dziewczyny z 

ekspresu Paryż - Londyn. Chyba nigdy by jej nie odnalazł, gdyby nie przypadkowa uwaga 

background image

jednego z celników, która oświeciła Norberta co do przyczyn jego upokarzającej przygody. 

Odnalezienie   Angielki   okazało   się   jednak   niełatwe,   lecz   Norbert   wynajął   odpowiedniego 

człowieka i dobrze mu zapłacił.

A poszukiwania doprowadziły go tutaj.

Ze swojego miejsca widział wejście do małego warsztatu, a Celie Sherwood właśnie 

na moment przystanęła i wsunęła dłoń do torebki, jakby coś sprawdzała. Następnie zamknęła 

ją i ruszyła w stronę krawężnika. Z tej odległości wcale nie przypominała kobiety z pociągu, 

lecz gdy specyficznym krokiem przeszła przez jezdnię, Norbert już był pewien, że to ta sama 

osoba.

Zapłacił Hindusce w niebieskim sari za o wiele za drogą babeczkę, którą zjadł w 

maleńkiej cukierni, postawił kołnierz prochowca i wyszedł na zewnątrz. Długo czekał na tę 

chwilę i zamierzał poczekać jeszcze trochę. Aż do południowej przerwy, aby rozmówić się z 

panną Sherwood w cztery oczy.

- Harry, jeśli chcesz, wyślę te faktury, idąc na lunch - zaproponowała Celestine. - 

Szybciej dojdą.

Harry chrząknął i z parasolem w dłoni wyłonił się z zaplecza. Był siwym starszym 

panem z młodymi, zręcznymi palcami, które umiały naprawić niemal wszystko.

- Ja to zrobię. Będę mijał pocztę.

- Na pewno?

W odpowiedzi Harry znów chrząknął i zgarnął z lady kilka kopert. Celestine polubiła 

swojego   szefa,   był   dobrym   człowiekiem   i   niewiele   wymagał.   Nie   przepadał   też   za 

konwersacją.

- Zamknę przed wyjściem - obiecała Celestine.

Harry wziął kapelusz z wieszaka przy drzwiach i chrząknął na pożegnanie, a gdy 

zatrzaskiwał drzwi, wiszący nad nimi dzwonek melodyjnie zabrzęczał.

Celestine   uporządkowała   rzeczy   na   ladzie   i   zaniosła   na   roboczy   blat   Harry'ego 

przedwojenny   opiekacz.   Przylepiła   do   niego   kartkę,   na   której   napisała:   „Właścicielka 

twierdzi, że poranna grzanka smakowała jak relikt z okresu wielkiego pożaru Londynu”.

Nadsłuchując jednym uchem, czy ktoś nie wchodzi, starła z blatu kurz i wyrzuciła 

resztki śniadania Harry'ego. Zadowolona z rezultatów sprzątania wróciła do kantorku.

I cofnęła się o krok na widok opartego o ladę mężczyzny z paryskiej kawiarni.

- Na pani miejscu nigdzie bym nie uciekał, Celie. Jeśli natychmiast pani nie złapię, co 

jest mało prawdopodobne, to i tak znów panią odnajdę, a wtedy naprawdę się wkurzę.

Nawet nie przełknęła śliny, tylko wysunęła brodę.

background image

- Nie wiem, o co panu chodzi.

- Czyżby? - Mężczyzna uśmiechnął się, lecz jego twarz nadal wyglądała jak wykuta z 

kamienia.

Dzisiaj   nie   miał   na   sobie   ciemnego   garnituru.   Pod   brązowym   trenczem   Celie 

dostrzegła spłowiałe dżinsy, rozpiętą pod szyją kremową koszulę i sztruksową marynarkę w 

kolorze   myśliwskiej   zieleni.   Ale   nigdzie   nie   zauważyła   kabury   z   bronią,   więc   spojrzała 

mężczyźnie prosto w oczy.

- Nie mam pojęcia, w czym rzecz i w ogóle pana nie znam. Chyba pomylił mnie pan z 

kimś innym.

- Doprawdy?

- Proszę wybaczyć, ale właśnie wychodziłam. Może pan wrócić za godzinę?

- Żeby stwierdzić, że pani znów znikła? Nie wątpię, że opuści pani pana Harry'ego 

Atkinsa dokładnie tak samo, jak panią Duchampier w Paryżu. Nie oglądając się za siebie.

- Naprawdę nie wiem, o czym pan mówi i nie będę tracić czasu na zgadywanie.

-  Odświeżę   pani  pamięć.   W  ubiegłym  miesiącu   pracowała   pani  na   lewym  brzegu 

Sekwany.   Ta   czuprynka   była   wtedy   dużo   dłuższa   i   w   innym   kolorze.   Nie   nosiła   pani 

okularów i posługiwała się francuskim równie imponująco, jak później angielskim. Nazywała 

się pani Marie St. Germaine. Dowiedziałem się tego bez trudu. Mój człowiek dał w łapę pani 

byłej pracodawczyni, która, nawiasem mówiąc, nie wyrażała się o pani w superlatywach.

- Na pewno mnie pan z kimś pomylił.  Nazywam się Celie  Sherwood i nigdy nie 

pracowałam w Paryżu.

- Była pani kiedyś rewidowana przez celników, Celie? A może Lesley?

Nie odpowiedziała. Nawet nie mrugnęła, a on lekko wzruszył ramionami.

-   Celnicy   potrafią   być   cholernie   dokładni.   I   wiedzą,   jak   człowieka   upokorzyć. 

Zdumiałaby   się   pani,   w   jakich   miejscach   handlarze   narkotyków   przemycają   towar.   Ale 

agentów nie sposób oszukać, zajrzą dosłownie wszędzie, w każdy zakamarek ciała, a potem 

jeszcze delikwenta prześwietlą...

- Zaraz wychodzę.

- Nie sądzę. - Mężczyzna obszedł ladę. Poruszał się lekko jak komandos. Gdyby miał 

pod stopami suche gałązki, żadna by nie trzasnęła.

- Będę krzyczeć.

- Tak? Po francusku czy po angielsku? Zna pani jeszcze inne języki?

background image

-   Jest   pan   niezrównoważony.   Proszę   natychmiast   wyjść   albo   wezwę   pomoc.   - 

Wiedziała, że nie zdoła uciec przez tylne wyjście, bo on stał tuż przed nią. Mogła tylko liczyć 

na to, że ktoś wejdzie od frontu. Zerknęła na drzwi.

- Zamknąłem je na klucz. - Mężczyzna chyba czytał w jej myślach. - A teraz proszę 

wreszcie mi powiedzieć, kim pani jest i dlaczego mnie pani wrobiła?

- Nie mam zielonego pojęcia, o czym pan gada! I z jakiej racji mnie pan przepytuje! 

Jestem obywatelką brytyjską i stoimy na brytyjskiej ziemi.

- Cóż, zacznijmy od tego. Niejaka Celie Sherwood istotnie urodziła się w Wielkiej 

Brytanii. A konkretnie... w Bourton - on - the - Water, jakieś dwadzieścia cztery lata temu. 

Ale prawdziwa Celie w wieku osiemnastu lat wstąpiła do klasztoru w Walii i od tego czasu 

nie potrzebuje dokumentów potwierdzających jej tożsamość. Może więc nawet nie miałaby 

nic przeciwko temu, że ktoś przywłaszczył sobie jej personalia? Ale ja się na to nie zgadzam, 

jasne?

-   W   życiu   nie   słyszałam   takich   głupot.   Jestem   Celie   Sherwood   i   rzeczywiście 

pochodzę z Bourton - on - the - Water, lecz reszta pańskiej historyjki to stek bzdur.

- Niby dlaczego miałbym coś zmyślać? Nie znamy się. Zauważyłem panią w Paryżu, 

ale nie jestem zboczeńcem. Nawet za bardzo się na panią nie gapiłem. Nie należę też do 

żadnej grupy przestępczej  i nie chciałem pani porwać z zamiarem sprzedaży do jakiegoś 

haremu. Byłem tylko zwyczajnym biznesmenem, któremu zostało trochę czasu do zabicia. - 

Zauważył, że ostatnie słowa przyprawiły ją o prawie niedostrzegalny dreszcz, i trochę się 

zmitygował. - Nie stanowię dla pani żadnego zagrożenia. Nie wiem, za kogo mnie pani bierze 

ani kim pani jest, ale zapewniam, że nie przyszedłem pani skrzywdzić.

- Więc proszę mnie zostawić w spokoju! Zniknąć z tego miejsca i z mojego życia!

- Najpierw wyjaśnijmy, dlaczego musiałem przejść tę wstrętną kontrolę osobistą.

-   Skąd   mam   wiedzieć?   Nigdy   nie   pracowałam   w   Paryżu   ani   nawet   nie   jechałam 

Eurostarem! - palnęła jak idiotka.

Mężczyzna   w   milczeniu   świdrował   ją   wzrokiem.   Orzechowe   oczy   niczego   nie 

zdradzały, lecz było oczywiste, o czym myśli.

- Czy wspomniałem o Eurostarze? - spytał w końcu.

- Skoro przyjechał pan z Paryża, to właśnie Eurostar kończy jazdę na Waterloo.

- Czy wspomniałem o Waterloo?

Wpadła w panikę i trzęsła się z przerażenia. Nieważne, co powiedział. Zaraz pewnie 

wyciągnie pistolet lub nóż i zabije jak zawodowiec, a Harry po powrocie znajdzie ją w kałuży 

background image

krwi na posypanej trocinami podłodze. I strasznie się zirytuje, że musi odpowiadać na pytania 

policji.

- Ja tylko... - Urwała, słysząc szczęk obracanego w zamku klucza i wymamrotane 

przekleństwo. Zabrzęczał dzwonek i w drzwiach stanął Harry.

- Zapomniałem portfela...

Nie czekała na reakcję swego prześladowcy. Potrzebowała właśnie tej jednej sekundy, 

gdy miał rozproszoną uwagę. Błyskawicznie się odwróciła, skoczyła na zaplecze, zręcznie 

ominęła   roboczy   blat   Harry'ego,   biodrem   pchnęła   tylne   drzwi,   które   natychmiast   stanęły 

otworem i znalazła się w gęstej, londyńskiej mgle, uciekając przed śmiercią.

Norbert   zawahał   się.   Może   nie   powinien   gonić   Celie   Sherwood,   czy   jak   tam   się 

nazywała.   Niewątpliwie   ją   przestraszył.   Była   doskonałą   aktorką,   lecz   w   jej   szafirowych 

oczach czaiło się przerażenie. Jeśli będzie ją ścigał, dziewczyna może zrobić coś, czego oboje 

pożałują. Chyba rzeczywiście lepiej ją zostawić i o wszystkim zapomnieć.

Mimo   tego   rozsądnego   wniosku   Norbert   ruszył   w   pościg.   Musiał   wyświetlić 

tajemniczą sprawę. Celie niewątpliwie sądziła, że on chce zrobić jej krzywdę, a nawet zabić. 

Może przypominał kogoś, kto naprawdę jej zagrażał. A może pasował do opisu, który jej 

przekazano. W ogóle ciekawe, dlaczego kobieta wyglądająca jak ucieleśnienie spokoju, tak 

strasznie boi się o swoje życie.

Pragnął  ją  zapewnić,   że  jego  nie   musi   się  obawiać.   Przejęty  jej  bezpieczeństwem 

zapomniał o swoim gniewie. Zaangażował się, chociaż dobrze wiedział, że to nie ma sensu. A 

teraz oboje mieli powody do frustracji.

Zaułek   na   tyłach   warsztatu   okazał   się   ślepy,   więc   Norbert   pognał   w   prawo   i 

wybiegając zza rogu, dostrzegł plecy Celie. Szkoda, że ma na sobie szary płaszcz, a nie coś 

czerwonego lub pomarańczowego,  pomyślał,  gdy wpadła do jakiegoś sklepiku. Dotarł do 

niego w kilkunastu susach i za moment stanął oko w oko z potężnie zbudowanym rzeźnikiem, 

który trzymał się pod boki i głośno klął.

Norbert   pędem   go   ominął,   przebiegł   między   dyndającymi   na   hakach   baranimi 

półtuszami i znalazł się na wąskiej uliczce. Usłyszał pisk hamulców, odwrócił się w prawo i 

spostrzegł umykającą Celie oraz wrzeszczącego na nią kierowcę.

Dziewczyna  spojrzała  przez ramię  i zaczęła  biec jeszcze  szybciej.  Poruszała  się z 

imponującą   zręcznością,   jakby   uciekała   nie   pierwszy   raz.   Wkrótce   oboje   znaleźli   się   w 

pobliżu wielkiego, przeszklonego budynku targowiska. W tej handlowej dzielnicy było wiele 

sklepów i restauracji, toteż wszędzie panował tłok. Norbert nie wątpił, że on i Celie zwracają 

background image

powszechną uwagę. Zanim jednak ktoś ruszył ich śladem, niebiosa nagle się otworzyły i lunął 

rzęsisty deszcz. Spłoszeni przechodnie zaczęli pospiesznie chować się, gdzie się tylko dało.

Norbert osłonił dłonią oczy, wypatrując uciekinierki, lecz nie był pewien, czy biegnie 

w   odpowiednim   kierunku.   W   pewnej   chwili   odniósł   wrażenie,   że   widzi   Celie   Sherwood 

pędzącą   na   ukos   w  stronę   kościoła   stojącego   na   brukowanym   kostką   placyku   w  pobliżu 

pawilonów handlowych. Lecz kiedy tam dotarł, dziewczyny już nie było.

Ruszył   w   przeciwnym   kierunku,   zajrzał   też   na   zadaszony   bazar   -   i   nic.   Celie 

Sherwood,   która   powinna   spędzać   dni   na   modlitwie   w   walijskim   klasztorze,   dosłownie 

rozpłynęła się we mgle.

- Bobby!  O, Jezu, Bobby!  Musisz mnie ukryć!  Natychmiast! - Celestine  padła na 

muskularną   pierś   jasnowłosego   atlety,   który   skradł   serce   Marshalla.   Co   za   szczęście,   że 

jeszcze tu był.

- Celie? - Bobbie zamknął ją w mocarnych ramionach. - Na litość boską, co się stało? 

Co tutaj robisz?

- Goni mnie jakiś szaleniec! Przyszedł do punktu i zaczął mi grozić, a potem chciał 

mnie złapać. Nie wiem, czy go zgubiłam!

Bobby odsunął ją na odległość ramienia. Miał zielone oczy i dość długie włosy, a na 

sobie obcisłe spodnie z czarnej skóry i kamizelkę w cętki leoparda. W ciągu kilku minionych 

tygodni,   gdy   pokazywał   swoje   sztuczki   w   okolicy   Covent   Garden,   stał   się   ulubieńcem 

zwiedzających. Zarabiał tyle, że nawet odpalał pewne sumki Marshallowi, co było najszybszą 

drogą do jego serca.

- Hej, już jesteś bezpieczna. - Bobby kojąco pomasował plecy Celie i patrzył na nią 

wyraźnie zatroskany. - Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

- Musisz mnie ukryć!

- Mieszkam daleko.

- Wiem. - Celestine spróbowała przebić wzrokiem ścianę deszczu. Stali pod daszkiem 

przy wejściu do sklepu z latawcami i modelami samolotów. Drzwi znajdowały się w głębi, 

toteż z daleka byli niewidoczni, lecz jeśli ten mężczyzna jakimś cudem tu trafi...

- Chodźmy do sklepu Marsha. - Bobby włożył czarną skórzaną kurtkę. - Pójdziemy 

bocznymi zaułkami. To prawdziwy labirynt, ale już tamtędy chodziłem. Jeśli nawet ktoś cię 

śledzi, to zaraz się zgubi.

- A jeśli trafi do Marsha? Może mnie obserwował, więc zechce sprawdzić ten adres.

- Przecież obaj będziemy z tobą. Jeśli ten typ się zjawi, to już my go załatwimy.

- Dobrze. Ale pospieszmy się.

background image

Bobby uspokajająco uścisnął jej dłonie, po czym się cofnął i popatrzył w obie strony.

- Nikogo nie widzę. Chodź. I trzymaj się blisko mnie.

Wrześniowy deszcz był chłodny, a Celestine już przemokła do suchej nitki. Drżąc z 

zimna   pomaszerowała   za   Bobbym   i   w   wąskich   zaułkach   prawie   natychmiast   straciła 

orientację, więc wlepiła wzrok w muskularną sylwetkę idącego przodem siłacza.

Ale zdenerwowanie zrobiło swoje, więc po kilku minutach poczuła obezwładniające 

zmęczenie.   Właśnie   zamierzała   poprosić   Bobby'ego,   aby   chwilkę   odpoczęli,   gdy   on 

przystanął i wskazał wiszący nad zaułkiem łącznik między dwoma budynkami.

Schroniła się w jego zaciszu i zdjęła pantofel, aby rozmasować stopę. Co za szczęście, 

że zawsze nosiła buty na płaskich obcasach. W szpilkach od razu byłaby na straconej pozycji.

- Gdzie jesteśmy? - spytała.

- W pobliżu sklepu Marsha.

- Miałeś rację, że to istny labirynt. - Usiłowała powstrzymać się od łez, lecz zbierało 

się jej na płacz. - Już się zgubiłam.

- Biedactwo. Trzęsiesz się ze strachu.

- Jestem ci taka wdzięczna. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem.

- Czego chciał tamten facet, Celie?

Żałowała, że nie może Bobby'emu powiedzieć całej prawdy.

- Właściwie nie wiem. Zachowywał się jak szaleniec. Jakby mu odbiło. Wziął mnie za 

kogoś innego i groził mi.

- Pomylił cię z kimś?

- Eee... chyba tak. Zresztą... nie mam pojęcia. Przeraził mnie, więc biegiem uciekłam.

- Jesteś w tym niezła.

- Dużo biegałam w szkole, więc zachowałam dobrą formę.

- Nie o to mi chodziło.

- Nie sądzisz, że lepiej już iść? - Rozejrzała się wokoło. Nigdzie nie było żywej duszy.

- Chyba mnie nie zrozumiałaś, malutka.

- Słucham? - Spojrzała na Bobby'ego zaskoczona dziwną nutą w jego głosie. I poczuła 

ukłucie strachu. W tych  okolicznościach uśmiech Bobby'ego wydawał się całkiem nie na 

miejscu.

-   Celie.   Ładne   imię,   chociaż   dość   niezwykłe,   prawda?   Zwraca   uwagę.   Nie 

podejrzewałbym, że je wybierzesz.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Och, wiesz.

background image

Cofnęła się, ale za sobą miała ceglany mur.

- Stąd chyba już sama trafię do sklepu Marsha - oświadczyła z udawanym spokojem. - 

Dzięki, że mnie podprowadziłeś aż tutaj. - Odwróciła się, aby zwiać, lecz palce Bobby'ego 

zacisnęły się na jej przedramieniu.

- Nigdzie nie odejdziesz, Celestine.

Słowa Bobby'ego zagłuszył grzmot, lecz i tak je zrozumiała.

- Puść mnie! To boli!

- Przykro mi, bo zaraz zaboli jeszcze bardziej.

- Kim ty, u diabła, jesteś?

-   Ucieleśnieniem   twoich   wszystkich   koszmarów.   Spróbowała   się   wyswobodzić. 

Bobby   trzymał   ją   lewą   ręką,   lecz   był   taki   silny,   jak   demonstrował   to   swojej   ulicznej 

publiczności. Celestine zaczęła się wyrywać, ale on coraz bardziej przyciągał ją do siebie, 

chociaż szarpała się i kopała. Zdwoiła wysiłki, a jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy 

prawą ręką sięgnął pod kurtkę. Wyjął nóż z osiemnastocentymetrowym ostrzem i efektownie 

poruszył bronią, jakby popisywał się przed zachwyconymi gapiami.

- Tak między nami, droga Celie... zdecydowanie wolę kobiety od mężczyzn, chociaż 

biedaczek Marsh tego nie wie. Zamierzałem dopiero w przyszłym tygodniu trochę się z tobą 

zabawić, zanim cię unieszkodliwię. Ale dzisiaj tak bardzo ułatwiłaś mi wykonanie zadania, 

więc nie będę już zwlekał ani tym bardziej narzekał...

Wrzasnęła,   co   sił   w   płucach,   gdy   podniósł   nóż,   a   Bobby   uśmiechnął   się,   jakby 

znajdował przyjemność w tym, co zamierzał uczynić.

- Tutaj nikt cię nie usłyszy, skarbie - szepnął jej prosto do ucha. - Poddaj się, a pójdzie 

nam dużo łatwiej.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Norbert usłyszał krzyk właśnie wtedy, gdy postanowił zrezygnować z dalszej pogoni. 

Mimo   przeciwdeszczowego   płaszcza   był   kompletnie   przemoczony,   a   zdrowy   rozsądek 

podpowiadał, że szukanie Celie jest bezcelowe. Pewnie już nigdy jej nie odnajdzie i nie dowie 

się, dlaczego w popłochu uciekła i dlaczego spowodowała zatrzymanie przez celników Bogu 

ducha winnego człowieka.

Norbert   westchnął   zrezygnowany,   lecz   słysząc   wrzask   kobiety,   pobiegł   w   tamtą 

stronę. Lało jak z cebra, co chwilę ogłuszająco grzmiało i normalni ludzie już dawno gdzieś 

się pochowali. Miał więc dla siebie całe ulice i biegnąc, nie musiał nikogo potrącać.

Minął   kilkanaście   budynków   i   zaczął   mieć   wątpliwości,   czy   biegnie   w   dobrym 

kierunku. W Londynie wszystko brzmiało głośniej niż w innych miastach. Domy były z cegły 

lub kamienia, a wysokie mury odbijały każdy dźwięk, zwielokrotniając jego siłę. Krzyk mógł 

dochodzić z daleka i już się nie powtórzył.

Norbert  nieco zwolnił, usiłując zebrać myśli.  Zanim jednak zawrócił w przeciwną 

stronę, kobieta znów wrzasnęła. Tym razem znajdowała się dużo bliżej.

Wypadł zza rogu i spojrzał w głąb uliczki, która właściwie była wąskim zaułkiem 

między   niezamieszkałymi   domami.   Przeprowadzano   tu   prace   renowacyjne,   o   czym 

świadczyły schowane pod prowizorycznymi namiotami narzędzia i sprzęt budowlany. Ale w 

porze lunchu nie było na budowie robotników.

Domy stały w zabudowie szeregowej, zrośnięte bokami, a między dwoma znajdował 

się łącznik. W jego cieniu Norbert dostrzegł dwie postacie - atletę w ubraniu z czarnej skóry 

oraz Celie Sherwood.

Była śmiertelnie przerażona, lecz jak dzika lwica walczyła o życie. W tym miejscu, 

gdzie echo niosło się daleko, jej przeraźliwy krzyk był bronią niemal równie skuteczną, jak 

nóż lśniący w dłoni zamachowca. Z tą różnicą, że zabić mógł tylko nóż.

-  Zostaw   ją!  -   Norbert   ruszył   w  stronę   wzniesionego   ramienia   zabójcy.   Celie   już 

krwawiła, jej okulary leżały roztrzaskane na bruku, a wielkolud znów szykował się do zadania 

ciosu. Dziewczyna bezskutecznie usiłowała uwolnić się z mocarnego chwytu.

- Szukasz kłopotów? - Blondyn spojrzał na nadbiegającego mężczyznę i uśmiechnął 

się kpiąco.

Norbert był dobrze zbudowany, co w przeszłości niejeden raz zniechęciło mniejszego 

napastnika do wszczęcia bójki. Ale ten osobnik wyglądał jak atleta i najwyraźniej ucieszył się 

background image

z widoku jeszcze jednej potencjalnej ofiary. Norbert uniósł ręce w geście rezygnacji i zrobił 

krok wstecz, a blondyn dwukrotnie przeciął nożem powietrze i roześmiał się. Lecz w chwili, 

gdy odwracał się do Celie, Norbert zaatakował.

Bezbłędnie  oszacował  odległość  i wylądował  dokładnie  tam,  gdzie  zamierzał  - na 

lewym barku olbrzyma. Jedną ręką chwycił jego nadgarstek, a drugą błyskawicznie zadał cios 

w przedramię. Blondyn zawył z bólu i puścił Celie, lecz nadal ściskał w dłoni nóż. Obrócił się 

raptownie, aby złapać Norberta, on jednak przewidział to posunięcie i już zdążył odskoczyć 

do tyłu.

Celie potykając się, dotarła do przeciwległej ściany, zgięta w pół, jakby nie mogła się 

wyprostować. Norbert nie miał czasu jej się przyjrzeć, ponieważ wielkolud znów na niego 

skoczył,  lecz nie okazał się wystarczająco szybki. Te wspaniałe mięśnie, które przez lata 

rozwijał z taką czułością, teraz stały się przeszkodą. Norbert kopnął go w udo i tył kolana, a 

gdy mężczyzna się pochylił, ciosem stopy w łokieć wytrącił mu nóż, który zręcznie chwycił.

- Już nie żyjesz - wychrypiał siłacz.

- Tak sądzisz? - Norbert jak doświadczony ulicznik przerzucił nóż z ręki do ręki, 

następnie przeciął powietrze w taki sam sposób, jak przed chwilą zrobił to napastnik. - Jestem 

cholernie wkurzony. I nie lubię facetów, którzy krzywdzą kobiety.

Atleta ruszył do przodu z głową wciśniętą w ramiona jak atakujący baran. Tym razem 

Norbert nie miał miejsca, aby uskoczyć, mógł tylko mocno stać na rozstawionych nogach i w 

ostatnim momencie obrócić się bokiem, aby nie paść na ziemię. Gdyby został przygnieciony 

wielkim ciałem przeciwnika, nie wyszedłby żywy z tej walki. Było jasne, że ona rozstrzygnie 

się właśnie tutaj.

Przyjął barkiem potężne uderzenie i walnął głową o ścianę, a nogi pojechały mu do 

przodu, lecz nie wypuścił noża ani się nie przewrócił. Zdołał też złapać napastnika za długie 

włosy i szarpnąć jego głowę do tyłu, jednocześnie przykładając mu do gardła nagie ostrze.

- To jak będzie, Goliacie? - syknął rozjuszony. - Mam ci puścić krew, czy wolisz dać 

nogę, póki możesz?

- Dlaczego... mam wybierać?

Norbert kątem oka zobaczył  Celie. Podczas starcia całkiem o niej zapomniał.  Nie 

zdziwiłby się, gdyby znów uciekła. Lecz ona stała teraz tuż obok, ściskając w dłoniach wielki 

kamień przypominający te, z których zbudowano okoliczne domy. Uniosła go i z całej siły 

zdzieliła nim atletę w tył czaszki, po czym padła zemdlona na jego bezwładne ciało.

Celestine nie wiedziała, gdzie się znajduje. Miała wrażenie, że jest lekka jak piórko i 

cała   mokra.   Rozpaczliwie   pragnęła   znów   pogrążyć   się   w   nieświadomości,   lecz 

background image

uniemożliwiała to spływająca po twarzy woda. A z gardła, zamiast słów, wydobył się tylko 

zduszony jęk.

- Nie bój się, Celie. Zawiozę cię do szpitala.

- Nie... - Ktoś ją trzymał, a właściwie niósł, więc spróbowała się uwolnić. Otworzyła 

oczy i zaraz je zamknęła, bo padał deszcz. - Nie... zostaw mnie...

- Wykluczone.

- Oni mnie znajdą... zabiją... nie mogę... do szpitala... - Jej język był zdrętwiały, a 

umysł coraz bardziej zasnuwała mgła. Ale strach był silny jak zawsze.

- Jesteś ranna, a sam nie zatamuję krwotoku. Musisz iść do szpitala.

- Zabiją mnie... Czy ty... mnie zabijesz? - Może już próbował? Chociaż... chyba to nie 

on. Nie pamiętała,  co dokładnie się wydarzyło  ani dlaczego. Ale umierała  z przerażenia. 

Chciała się wyswobodzić, lecz jej członki nie reagowały na rozkazy mózgu. A ciało nagle 

znalazło się w stanie nieważkości, zaczęło odpływać gdzieś w przestworza, coraz dalej i dalej 

od tego deszczu i niosącego ją mężczyzny.

Kiedy ponownie odzyskała przytomność, nadal znajdowała się w jego ramionach, lecz 

deszcz chyba ustał.

- Nie może pan jechać szybciej? - spytał trzymający ją człowiek.

- Przykro mi, chłopie, ale w tej ulewie prawie nic nie widać. Jak nasza pasażerka?

- Nic jej nie będzie.

- Na pewno nie trzeba zawieźć jej do szpitala?

- Nie, tylko zemdlała, bo nic dzisiaj nie jadła. Potrzebuje porządnej kolacji i trochę snu 

we własnym łóżku.

- Radzę podać rosołek i gorącą, słodką herbatkę z cytryną.

- Otóż to. - Mężczyzna chyba mówił przez zaciśnięte zęby.

- Jesteśmy prawie na miejscu.

- Świetnie.

- Pomóc panu ją wnieść?

- Nie, damy sobie radę.

Celestine chciałaby w to uwierzyć, ale wiedziała, że nie ma żadnych szans. Ona już 

nie da sobie rady. Nigdy nie będzie żyć jak normalna kobieta. Nigdy nie...

Spróbowała   się   odezwać,   powiedzieć   mężczyźnie,   aby   nie   kłamał.   Zdołała   tylko 

jęknąć, ale to już było bez znaczenia, ponieważ znów wzlatywała gdzieś wysoko.

Tym razem Norbert był zadowolony z tego, że zatrzymał się w domu należącym do 

Tri - C International, przeznaczonym dla odwiedzających Londyn szefów firmy. Normalnie 

background image

nie przepadał za tą siedzibą w wiktoriańskim stylu, była zbyt staroświecka, jak na jego gust. 

Betty Prynne, gospodyni, uwielbiała ogrody, więc i tutaj posadziła na podwórzu mnóstwo 

kwiatów i krzewów efektownych o każdej porze roku. A wnętrze domu, z jego wysokimi 

pokojami   i   wyposażeniem   z   ciemnego,   rzeźbionego   drewna,   nieco   zmiękczyła   uroczymi 

antykami   oraz   dodatkami   w   pastelowych   barwach.   Wszystko   emanowało   domowym 

ciepełkiem, co Norberta zazwyczaj irytowało, lecz dzisiaj poczucie prywatności i domowe 

wygody stanowiły niezaprzeczalny plus.

Deszcz   nadal   padał,   gdy   taksówka   zatrzymała   się   przed   wejściem.   Zaciągnięte 

burzowymi chmurami niebo miało kolor ołowiu, a na dworze było ciemno, co Norberta także 

cieszyło. W takich warunkach sąsiedzi nie będą w stanie zobaczyć, że nowy mieszkaniec 

rezydencji w Kensington dźwiga kobietę owiniętą w swój brązowy płaszcz.

Norbert   wiedział,   dlaczego   przywiózł   Celie   tutaj,   ale   nie   był   pewien,   czy   podjął 

właściwą decyzję.  Zanim zemdlała  po raz drugi, Celie  przez  chwilę patrzyła  na niego, a 

malujące się w jej oczach przerażenie zmieniło się w coś bardziej mrożącego krew w żyłach. 

Ta dziewczyna myślała, że umiera, i już zaczęła godzić się z tym, co nieuniknione.

A on nagle doszedł do wniosku, że nie może jej zawieść. Nie miał pojęcia, co przeszła, 

lecz chyba została przez kogoś straszliwie skrzywdzona. Jeśli on, Norbert, także ją zawiedzie, 

to ona już nigdy się nie podźwignie.

Taksówkarz, młody człowiek z kozią bródką, osłonił go wielkim parasolem i razem 

pobiegli do wejścia. Celie wydawała się strasznie lekka. Norbert dopiero teraz stwierdził, jaka 

jest szczuplutka.

Wręczył taksówkarzowi klucz i poczekał, aż chłopak otworzy drzwi, po czym wcisnął 

mu do ręki banknot.

- Jak się nazywasz, chłopcze?

- Nigel. Nigel Clark.

- Posłuchaj, Nigel. Moja żona umarłaby ze wstydu, gdyby ktoś się dowiedział o jej 

omdleniu. Proszę cię więc, żebyś nikomu o tym nie mówił. Nawet gdyby cię o nią pytano.

- Niby kto miałby mnie pytać?

-   Ona   jest   znaną   osobistością   w   Ameryce.   -   Norbert   powiedział   to   przyciszonym 

tonem. - Występuje w telewizji, w nowym programie, którego jeszcze nie nadają tutaj. Musi 

bardzo dbać o dyskrecję.

- Rozumiem. - Nigel spojrzał na pieniądze i jego oczy się rozszerzyły.

background image

-  Jeśli   w  ciągu   kilku   najbliższych   tygodni   nikt   nie   będzie   zawracał   jej   głowy,   to 

uznam, że zachowałeś nasz mały sekret tylko  dla siebie. A wtedy dostaniesz kolejne sto 

funtów.

- Nikomu nie pisnę ani słowa.

- Doskonale. Dzięki za pomoc.

Nigel skinął głową i pobiegł do samochodu, a Norbert wszedł do wnętrza.

- Betty? Jesteś w domu?

Ale   nikt   nie   odpowiedział.   Gospodyni   prawdopodobnie   poszła   po   zakupy.   Rano 

Norbert uprzedził, że zje kolację tutaj, i teraz żałował tej decyzji. Betty znała się na wielu 

sprawach i była osobą ze wszech miar godną zaufania. Mogłaby doradzić, co począć z ranną 

kobietą.

Norbert prowizorycznie opatrzył ramię Celie za pomocą chusteczki do nosa i paska od 

płaszcza, nie obejrzał jednak zranionego miejsca, aby nie alarmować taksówkarza. I teraz nie 

miał pojęcia, czego się spodziewać.

Zaniósł   dziewczynę   do   sypialni   na   piętrze,   kolanem   otworzył   drzwi   i   dotarł   do 

mahoniowego   łoża   z   koronkowym   baldachimem.   Jedną   ręką   odrzucił   haftowaną   kapę   i 

położył Celie na białej pościeli.

Dziewczyna miała twarz kredowobladą i nawet się nie poruszyła, gdy odwinął ją z 

płaszcza. Granatowy żakiet był pocięty nożem i cały we krwi, lecz ukrywał to, co najgorsze. 

Norbert zdjął prymitywny opatrunek i wzrokiem poszukał czegoś do rozcięcia marynarki, aby 

łatwiej ją zdjąć. Nie chciał zostawiać rannej nawet na moment, lecz stwierdził, że musi iść po 

jakieś nożyczki. W drzwiach jeszcze raz się upewnił, że Celie nadal jest nieprzytomna, i 

pomaszerował do swojego apartamentu, gdzie w łazience miał zestaw drobiazgów do szycia.

Gdy wrócił, Celie leżała całkiem nieruchomo dokładnie w tej samej pozycji, co przed 

chwilą, i chyba była jeszcze bledsza. Norbert ostrożnie usiadł obok niej i zaczął rozcinać 

żakiet, a następnie bluzkę.

Zadanie   okazało   się   piekielnie   trudne,   ponieważ   maleńkie   nożyczki   nadawały   się 

wyłącznie do odcinania nitek, a Norbert nie zaliczał się do osób cierpliwych. W końcu jakimś 

cudem odciął cały rękaw i zsunął go w dół, delikatnie ciągnąc za mankiet.

Rana wyglądała gorzej, niż się spodziewał - była zygzakowata i tak głęboka, jakby 

sięgała   prawie   do   kości.   Zdumiewające,   że   przy   tak   poważnym   obrażeniu   Celie   zdołała 

podnieść wielki kamień i zdzielić nim napastnika. Ta dziewczyna stanowiła jedną wielką 

zagadkę, lecz jedno wydawało się oczywiste - była najdzielniejszą osobą, jaką Norbert znał.

background image

Rana krwawiła i niewątpliwie należało założyć szwy. Mimo nadzwyczajnej jakości 

przybornika do szycia, nie zawierał on niczego odpowiedniego do wykonania tego zabiegu. 

Niezbędna   była   pomoc   chirurga,   znieczulenie   i   antybiotyki.   Norbert   złożył   na   pół   dwie 

wyprasowane serwetki, które wziął z szafy w korytarzu, i przycisnął je do rany. Postanowił 

wezwać pogotowie i złożyć na policji zeznanie oraz poprosić o ochronę dla Celie Sherwood.

- Panie Colter?

Niemal podskoczył na dźwięk głosu Betty. Nawet nie słyszał, że wróciła.

- Jestem tutaj - zawołał. - I potrzebuję pani pomocy.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... - Kobieta weszła do sypialni i ze zdumieniem 

popatrzyła na Celie. - Boże drogi!

- Wszystko w porządku, Betty. - Trudno o coś dalszego od prawdy, pomyślał kpiąco. - 

Chociaż... niezupełnie. Jakiś mężczyzna usiłował ją zabić, ale błagała, żeby nie zawozić jej do 

szpitala. Chyba obawia się o swoje życie.

- Och, panie Colter...

- Myślę, że trzeba wezwać pogotowie.

-   Lecz   jeśli   ona   się   boi...   -   Betty   podeszła   bliżej.   Była   panią   zbliżającą   się   do 

sześćdziesiątki,  korpulentną i siwiejącą, jak kobieta,  która nie przejmuje się nadchodzącą 

starością. - Biedactwo. Jak to się stało?

-   Facet   zaatakował   ją   nożem.   -   Norbert   na   moment   podniósł   opatrunek,   a   Betty 

przymrużyła oczy i uważnie obejrzała ranę, która krwawiła trochę mniej.

- Widziałam lepsze i gorsze. Są inne zranienia?

- Widziała pani gorsze?

- Dawniej pracowałam w Glasgow jako pielęgniarka na chirurgii. Potem przeniosłam 

się do Londynu i podjęłam tę pracę. Mniej męczy nogi.

- Chyba nie ma więcej ran, ale nie jestem pewien.

- No to bierzmy się do roboty.

- Do roboty?

- Jasne. Pan szybko sprawdzi stan naszej pacjentki, a ja zadzwonię do przyjaciela. 

Tylko proszę nie marudzić, bo ta rana wymaga ucisku, zanim zostanie zeszyta. Chyba może-

my wziąć to na siebie, jeśli pan chce.

Najchętniej zacząłby ten dzień od nowa, wykreślając z niego konfrontację z Celie 

Sherwood. A jeszcze lepiej - cofnąłby się do tamtego przedpołudnia w Paryżu i poszedłby w 

przeciwną   stronę   niż   rudowłosa   nimfa.   Celie   Sherwood   była   mu   całkiem   obca.   Nie 

potrzebował tej komplikacji, nie miał ochoty brać na siebie tego ciężaru.

background image

- Nie wiem, co robić. - Spojrzał na bledziutką twarz dziewczyny. - Nie jestem za nią 

odpowiedzialny.

- Oczywiście - z przyganą w głosie powiedziała Betty.

- Naprawdę nie jestem. A jeśli zajmiemy się nią tutaj, to automatycznie zaangażujemy 

się w jej sprawy. Nie rozumie pani?

- Och, rozumiem. Również i to, że pan nie lubi się angażować.

Podniósł głowę, a Betty z wyzywającą miną wytrzymała jego spojrzenie. Nie mógł 

mieć jej za złe, że wali prawdę w oczy. Wszyscy pracownicy Tri - C mieli do tego prawo. 

Przejmując   zarządzanie   firmą,   Norbert   uświadomił   im,   że   życzy   sobie   szczerości   w 

kontaktach międzyludzkich.

- Odniosłem wrażenie, że to raczej ona unika zaangażowania.

- Więc co mam zrobić? Zadzwonić po pogotowie czy po kogoś, kto udzieli jej pomocy 

tutaj?

- Jak pani widzi to drugie?

- Mam dobrego znajomego, właściwie przyjaciela. Przez wiele lat był chirurgiem, ale 

zaczął   zaglądać   do   butelki.   -   Betty   wzruszyła   ramionami.   -   Odebrano   mu   prawo 

wykonywania zawodu, ale później przestał pić i ręce mu nie drżą.

- Przyjechałby do nas?

- Na pewno. Mieszka niedaleko i uczyni wszystko, o co go poproszę.

- Więc proszę go wezwać.

- Dobrze. - Betty ruszyła do drzwi. - Jeśli znajdzie pan jeszcze inne rany, proszę mnie 

zawołać.

Norbert został sam z Celie, która nadal była nieprzytomna i leżała tak nieruchomo, 

jakby już umarła. A on... tylko jeden raz w życiu rozbierał kobietę w takim stanie.

Zacisnął powieki na wspomnienie tamtych przeżyć. Mimo upływu czasu nadal były 

bolesne. W pokoju panował chłód, lecz poczuł, że dłonie mu się pocą, i przez długą chwilę 

nie mógł złapać tchu. W końcu otworzył oczy i już nie miał wątpliwości, że musi pomóc 

Celie. Stracił prawo wyboru,  gdy popatrzyła  na niego, najwyraźniej  przekonana o swojej 

rychłej śmierci, i zaczęła się godzić z tym, co nieuniknione.

Teraz nawet gdyby chciał, już nie mógł zostawić na pastwę losu tej kobiety, która 

pożyczyła sobie personalia Celie Sherwood.

Sięgnął do guzików bluzki. Rozpiął je bez trudu i rozchylił poły. Celie w ogóle nie 

była   opalona,   toteż   cieniutkie,   niebieskie   żyłki   wyglądały   niemal   jak   skazy   na   idealnie 

gładkiej, kremowej skórze. Na ramieniu i klatce piersiowej znajdowało się trochę zaschniętej 

background image

krwi, lecz Norbert nigdzie nie stwierdził śladów obrażeń. Cieniutki stanik okrywający drobne, 

jędrne   piersi   był   nasiąknięty   krwią,   Norbert   wsunął   więc   dłoń   pod   plecy   Celie   i   rozpiął 

maleńką   klamerkę.   Aby   zsunąć   stanik,   musiał   najpierw   zdjąć   z   Celie   bluzkę,   a   do   tego 

potrzebował pomocy Betty. Kontynuował więc badanie za pomocą dotyku, a nie wzroku.

Celie miała gładkie, lecz o wiele za chłodne ciało, które delikatnie zareagowało na 

muśnięcia rąk, a z ust dziewczyny wydobył się cichy jęk. Cóż za ironia, przemknęło Norber-

towi   przez   głowę.   Wtedy,   w   Paryżu,   zwrócił   uwagę   na   atrakcyjną   nieznajomą   i   nawet 

fantazjował na jej temat, wyobrażając sobie, że ją pieści, a ona rozkosznie pojękuje. Teraz 

jego życzenia się spełniły, lecz niezupełnie tak, jakby tego pragnął.

- Wyjdziesz z tego, Celie - zamruczał. - Zajmiemy się tobą.

Nie wykrył innych obrażeń powyżej talii, więc rozpiął suwak spódnicy i ściągnął ją 

poniżej bioder. Tutaj też nie stwierdził żadnych ran. Wielkolud z nożem celował wysoko. 

Norbert miał cichą nadzieję, że jedynym problemem jest rozcięte ramię. Położył na nim drugi 

opatrunek z serwetki i lekko go przycisnął, a Celie znów jęknęła i zatrzepotała powiekami. 

Spojrzała mu prosto w oczy, wątpił jednak, czy naprawdę go zobaczyła.

- Wyjdziesz z tego - powtórzył.

- Nie...

- Masz ranę na ramieniu. Usiłuję zatamować krwotok. Celie zaczęła rzucać się z boku 

na bok, więc mocno przytrzymał jej drugi bark.

- Spokojnie, Celie, bo krwawienie się zwiększy. Nikt cię nie skrzywdzi. Usiłujemy ci 

pomóc.

- Proszę... nie chcę... - Zamknęła oczy i bezwładnie opadła na prześcieradło.

- Jerry już jedzie. - Do pokoju weszła Betty. - Co z nią?

- Na chwilę odzyskała przytomność.

- Biedulka.

- Chyba nie ma innych obrażeń.

- Rozbierzmy ją.

-   Co   mam   robić?   -   Nie   był   zachwycony   czekającym   go   zadaniem.   Już   i   tak 

zaangażował się bardziej, niż powinien, ale Betty nie dałaby sobie rady sama.

- Najpierw rozetnę trochę dalej ten żakiet. O, tak. Teraz proszę ją unieść. Ostrożnie. 

Zsunę go, a potem zdejmiemy bluzkę i bieliznę.

- Wspaniale - mruknął z przekąsem.

- Nigdy nie widział pan nagiej kobiety, panie Colter?

- Róbmy, co trzeba, dobrze?

background image

- Cieszę się, że został pan bogaty nie jako lekarz.

- Co pani wyprawia?

- Rozcinam resztę jej ubrania. - Betty zręcznie zdjęła z Celie stanik. - Szczuplutka, ale 

kształtna, prawda?

Norbert zerknął na Celie i w duchu przyznał rację Betty.

- Co to jest? Pierwsza pomoc czy konkurs piękności?

- burknął, odwracając wzrok.

- Nawet sama mogłabym założyć szwy, gdyby nie te poszarpane krawędzie rany. - 

Gospodyni pokręciła głową.

- Lepiej niech Jerry się tym zajmie. Taka z niej chudzina, więc trzeba się postarać, 

żeby nie została duża blizna.

- Długo potrwa rekonwalescencja?

- To zależy, czy ta biedulka nie zechce od razu zerwać się z łóżka. Jeśli trochę poleży, 

to za jakiś tydzień lub dwa stanie na nogi. - Betty wzruszyła ramionami. - Ale zawsze istnieje 

ryzyko infekcji.

- Tydzień lub dwa?

- Ma gdzie się zatrzymać? Jakieś bezpieczne miejsce?

- Już pani mówiłem, że jej nie znam.

- Zaraz przyniosę mydło i wodę, żeby dziewczynę trochę umyć, a pan niech przyciska 

ten opatrunek. Jerry zjawi się lada chwila.

Znów   został   sam   z   Celie.   Ciekawe,   co   by   powiedziała,   gdyby   teraz   odzyskała 

przytomność i zobaczyła, że on się na nią gapi. Było oczywiste, że się go bała. Co pomyślała, 

gdy zjawił się, nie wiadomo skąd, aby ją ratować? Uznała go za dobrego faceta czy też nadal 

uważała za jakiegoś groźnego wroga?

I kim był tamten atleta w czarnej skórze? Przypadkowym napastnikiem, który usiłował 

ją okraść lub zgwałcić? To wydawało się mało realne, ale też cała ta historia nie mieściła się 

w głowie, a jednak działa się naprawdę.

Wbrew   własnej   woli   powędrował   spojrzeniem   do   piersi   Celie   i   przez   chwilę 

wyobrażał sobie, jakby wyglądała w innych, korzystniejszych okolicznościach. Nie była ani 

ultraszczupła   jak   modelka,   ani   biuściasta   jak   dziewczyna   z   „Playboya”.   Miała   normalne, 

kobiece kształty, a teraz jej ciało pokrywały plamy zaschniętej krwi i świeże siniaki. Na ich 

widok Norbert poczuł przypływ  takiej wściekłości, że zdumiała go siła tego uczucia. Jak 

można zrobić coś takiego bezbronnej dziewczynie! Słyszał, jak krzyczała, lecz chyba  nie 

spodziewała się, że ktoś jej pomoże. Sądziła, że zaraz umrze.

background image

Niechętnie przeniósł wzrok na twarz Celie i stwierdził, że ona go obserwuje.

- Dlaczego... tego nie dokończysz? - Jej głos zabrzmiał tak, jakby dochodził z daleka. 

Niebieskie oczy nie wyrażały żadnych emocji.

-   Wkrótce   przyjdzie   lekarz   i   zeszyje   ci   ramię.   Nie,   nie   ruszaj   się!   Krwotok   się 

zmniejszył.  - Przytrzymał  ją, gdy spróbowała się podnieść. - Zamierzamy opatrzyć  twoją 

ranę, a później sobie pośpisz. Jesteś bezpieczna. Nie mam pojęcia, co ci chodzi po głowie, ale 

tu nic ci nie grozi. Facet w czarnej skórze pewnie nadal leży tam, gdzie go zostawiliśmy, a ja 

nie zawiozłem cię do szpitala, bo tego się bałaś.

- Puść mnie. - Znów zaczęła się wyrywać.

- Nie. A jeśli nie przestaniesz się szamotać, to wezwę pogotowie i pojedziesz na ostry 

dyżur. Rozumiesz? Nie chcę, żebyś wykrwawiła się na śmierć.

- Dlaczego nie?

Jej pytanie było tak dalece pozbawione cienia nadziei, że Norbert na moment oniemiał 

z wrażenia.

- Nie wiem, za kogo mnie bierzesz - odparł w końcu. - Ani czego się obawiasz. Ale 

właśnie chyba uratowałem ci życie. Coś ci świta w tej łepetynie?

- Czego... ode mnie oczekujesz?

- Najchętniej zobaczyłbym cię w pełni sił i powiedział „żegnaj”. Ale to niemożliwe, 

więc chwilowo zadowolę się twoim grzecznym zachowaniem, gdy lekarz będzie zakładał ci 

szwy. A potem zobaczymy.

Z korytarza dobiegły jakieś odgłosy i do sypialni weszła Betty.

- Jerry przyjechał. Nasza pacjentka jest przytomna? Norbert skonstatował, że wciąż 

przyciska półnagą Celie do łóżka. Nie chciał, aby inny mężczyzna popatrzył na nią tak, jak on 

przed chwilą. Wzrokiem, którego nie można oderwać.

Puścił ją i podciągnął haftowaną kapę, zasłaniając Celie aż po pachy,  chociaż nie 

miało   to  żadnego   sensu.  Przecież   Betty  zamierzała   ją  umyć.  Ale  po  prostu  nie   mógł   jej 

zostawić, gdy leżała taka odkryta i bezbronna. Ona zaś nadal patrzyła na niego z obawą.

- Mogę wyjść albo zostać - oznajmił. - Gdy lekarz będzie opatrywał ci ramię... ty 

decyduj, czy mam zostać.

- Kim... jesteś?

Nie chciał jej powiedzieć całej prawdy. Był postacią dobrze znaną, a jego nazwisko 

wielu ludziom kojarzyło  się z pewnymi  wydarzeniami,  o których  wolał nie mówić.  Miał 

święte prawo do zachowania resztek swojej prywatności.

background image

- Nazywam się Norbert James. - Wstał i spojrzał na Betty. Chyba nie zdziwiła się, że 

skłamał. Przeciwnie, miała taką minę, jakby go rozumiała.

-   Niech   pan   stąd   idzie,   panie   James   -   poleciła   stanowczym   tonem.   -   My   się   nią 

zajmiemy. Zawołamy pana, gdy będzie po wszystkim.

Do pokoju wszedł łysiejący mężczyzna w wieku Betty i podobnej jak ona postury. W 

ręce trzymał staroświecką lekarską torbę i miał wręcz żałosną minę człowieka, który pragnie 

zabrać się do pracy, a widzi, że inni mu w tym przeszkadzają.

Norbert skinął głową i jeszcze raz spojrzał na leżącą z zamkniętymi oczami Celie. 

Ciekawe, o czym myślała. Czy uwierzyła, że chcą jej pomóc? A może jej się zdawało, że 

nadal jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie?

Od czego uciekała? I dlaczego?

Norbert   rozumiał   ludzi,   którzy   uciekają.   I   żałował,   że   człowiek   nie   jest   w   stanie 

ukrywać się w nieskończoność ani stać się kimś innym. Sam wiedział to z pierwszej ręki. Już 

dawno się przekonał, że niezależnie od tego, na jaki kraniec świata pojechał, patrząc w lustro, 

zawsze widział siebie - Norberta Jamesa Coltera. Szkoda, że nie mógł tego wyjaśnić Celie.

- Bądź dzielna - powiedział. - Zresztą... chyba już jesteś, prawda?

Nie odpowiedziała ani nie otworzyła  oczu. Znów leżała bezwładnie jak szmaciana 

lalka, czekając na swój los.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Dobrze zniosła zabieg. Teraz śpi. Jerry podał jej środek przeciwbólowy. Nie chciała 

połknąć tabletki, więc musiałam głaskać ją jak słabego szczeniaczka, ale w końcu wzięła 

lekarstwo i usnęła. - Betty włączyła  elektryczny czajnik. Zastała Norberta w kuchni, gdy 

szukał czegoś do zjedzenia, i kazała mu usiąść przy stole. - Biedulka nawet nie jęczała, a 

musiało ją boleć.

- Ona nie z tych, co jęczą. To wiem na pewno.

- A ja wiem, że przedstawił się pan nieprawdziwym nazwiskiem.

Norbert przymknął powieki. Dopiero teraz zaczął  sobie uświadamiać, że nie tylko 

Celie odniosła obrażenia w starciu z atletą.

- Wolałem nie ujawniać swojej tożsamości - mruknął znużony. - Nie mam pojęcia, na 

co stać tę dziewczynę. Wolałbym, żeby mi nie zaszkodziła.

- Chyba niełatwo być Norbertem Colterem.

Norbert przez moment żałował, że jako mały, przeraźliwie spragniony uczuć chłopiec 

nie  miał  przy sobie  kogoś równie  serdecznego  jak Betty.  Wtedy tak bardzo  potrzebował 

czyjegoś zrozumienia i ciepła. Obecnie uważał to za zbędne.

- Przeciwnie - odparł lekkim tonem. - Moje życie to marzenie każdego nastolatka.

- Nastolatka? Oboje wiemy, którą częścią ciała rozumuje nastolatek...

- Nasza pacjentka długo będzie spała?

- Z godzinę. Przy odrobinie szczęścia może dwie.

- Zastanawiam się, kiedy zapukają do drzwi inspektorzy ze Scotland Yardu.

- Niby dlaczego mieliby tu przyjść? - Betty zastygła z ręką nad srebrną puszką z 

herbatą. - Chociaż... co ja mówię. Oni działają perfekcyjnie.

- Dałem taksówkarzowi w łapę, żeby zachował dyskrecję. Lecz jeśli policja znajdzie 

napastnika, który zranił Celie, to dokładnie go przesłucha. I po nitce do kłębka w końcu trafi 

tutaj.

- Może tak byłoby najlepiej? Sam pan powiedział, że tę dziewczynę trzeba chronić.

- Gdybym uważał, że ochroni ją policja, to od razu wezwałbym gliny.

- Cóż, akurat pan ma powody, aby nie wierzyć władzom. Zignorował te słowa. Betty 

usilnie starała się traktować go ciepło, a on równie zdecydowanie ignorował te próby.

- Może powinienem sam ją gdzieś zabrać?

- Ale dokąd? Do Ameryki? Przewiózłby pan kobietę przez zieloną granicę?

background image

Ten pomysł był kuszący, ale nie z powodów, które Betty brała pod uwagę. Norbert 

miał coraz więcej podstaw, aby sądzić, że pochodzenie Celie Sherwood to sprawa nadzwyczaj 

tajemnicza. Na pewno nie była tą osobą, za którą się podawała. Miała imponujące talenty 

aktorskie oraz lingwistyczne. Mówiła znakomicie zarówno po francusku, jak i po angielsku. 

A jeśli nie była ani Francuzką, ani Angielką? Może obie te narodowości stanowiły tylko część 

jej maskującego repertuaru?

Gdy   odzyskała   przytomność,   z   pewnością   nie   była   w   stanie   niczego   udawać.   Co 

prawda niewiele mówiła, lecz wyszeptane słowa miały rytm i miękkość typową dla ojczyzny 

Norberta, czyli Południa Stanów Zjednoczonych.

Kim, u licha, jest ta kobieta?

- Naprawdę chciałby pan porwać tę biedulkę?

- To nie powieść kryminalna, Betty - parsknął zirytowany. - Usiłuję tylko zapewnić 

dziewczynie bezpieczeństwo, dopóki nie dowiem się o niej czegoś więcej.

-   Znam   odpowiednie   miejsce.   -   Betty   wcale   nie   przejęła   się   opryskliwym   tonem 

Norberta. - Lecz jeśli nie potrzebuje pan mojej pomocy...

- Co to za miejsce?

- Moja siostra Joan ma domek w hrabstwie Kent. Nic szczególnego, ale przyjemnie 

uciec tam z miasta, żeby złapać oddech. Wokoło nic, tylko same pola i farmy. Prawie nikt tam 

nie   przyjeżdża.   Kiedyś   przez   kilka   tygodni   nie   widziałam   w   okolicy   żywej   duszy.   Ale 

niedaleko jest wieś, ze sklepem i kościołem, więc można coś kupić i się pomodlić.

- Sądzi pani, że siostra pozwoli mi się tam zatrzymać?

- Powiem jej, że sama chcę trochę odsapnąć. Nie będzie mnie indagować. Zresztą 

wkrótce jedzie na urlop do Madrytu, a domek prawie zawsze stoi pusty.

- Mógłby się przydać.

- Chyba że znajdzie pan coś lepszego.

- To daleko stąd?

- Właśnie na tym polega urok tego miejsca, że jedzie się tam tylko godzinę lub nieco 

dłużej, wszystko zależy od tego, czy od razu zauważy pan tę chałupkę.

W pierwszej chwili Norbert pomyślał, że najwygodniej byłoby wysłać tam Celie wraz 

z   Betty.   Ale   zaraz   porzucił   ten   pomysł.   Nie   wiedział   o   Celie   nic   poza   tym,   że   ktoś 

niewątpliwie   nastaje   na   jej   życie.   Oddawanie   jej   pod   opiekę   Betty   mogłoby   narazić 

gospodynię na nieprzewidziane zagrożenia.

Bez   sensu   było   też   zabieranie   Betty,   gdyby   sam   pojechał   z   Celie   na   wieś.   Nie 

potrzebował gospodyni, a Celie chyba obejdzie się bez pielęgniarki. Zresztą Betty zawsze 

background image

mogła   szybko   się   zjawić.   Tylko   w   razie   absolutnej   konieczności,   ponieważ   nawet   jego 

obecność nikomu nie gwarantowała bezpieczeństwa.

Ostatnia kobieta, którą miał pod swoją opieką, nie przeżyła...

- Sąsiedzi się nie zdziwią, że ktoś zamieszkał w tym domku?

-   Zawiadomię   najbliżej   mieszkającą   rodzinę,   że   jesteście   młodym   małżeństwem   i 

marzycie o krótkim miodowym miesiącu tylko we dwoje.

Taka historyjka, chociaż w założeniu idiotyczna, mogła okazać się przekonująca dla 

tamtejszych mieszkańców. A gdyby prześladowcy i tak zdołali wyśledzić Celie, to trzeba 

będzie chronić się w inny sposób. Po krótkim namyśle Norbert podjął decyzję.

-   Zgoda,   Betty,   zawiozę   ją   tam,   jeśli   zechce.   Chyba   że   sama   wpadnie   na   lepszy 

pomysł, w którym nie będzie miejsca dla mnie. Wolałbym taki wariant.

- Czyżby? Odniosłam wrażenie, że świetnie pan się bawi. - Uśmiech Betty był niemal 

równie szeroki jak jej biodra.

- Doceniam szczerość, ale nie lubię wtykania nosa w moje życie. - Norbert zmierzył 

gospodynię surowym spojrzeniem.

- Wielka szkoda. - Betty wzięła się pod boki. - Powinien pan wreszcie wyleźć z tej 

swojej skorupy. Zawsze panu wygarnę, co myślę, bo mogę robić, co mi się podoba.

- Może pani stracić tę robotę - burknął ostrzegawczo.

- Proszę spróbować mnie zwolnić. Dzięki moim kruchym ciasteczkom mam wśród 

szefów Tri - C więcej przyjaciół niż pan.

Usiłował się nie uśmiechnąć, ale w końcu nie wytrzymał i roześmiał się.

Norbert zdążył zjeść porządny lunch, wziąć prysznic i się przebrać, zanim Celie się 

obudziła. Betty troskliwie doglądała jej przez całe popołudnie i przy pierwszych oznakach 

życia pacjentki natychmiast wezwała Norberta, który przeglądał w bibliotece dzisiejsze faksy.

Wchodząc   do   oświetlonego   tylko   nocną   lampką   pokoju,   Norbert   niemal   się 

spodziewał, że nie zastanie w nim Celie. W końcu już zdążył się przekonać, że ta dziewczyna 

umie zniknąć w najdziwniejszy sposób. Lecz tym razem nadal tu była - z ręką na temblaku 

leżała oparta o dwie poduszki, blada jak szanujący się duch z jakiegoś angielskiego zam-

czyska.

- Jak się czujesz? - Norbert stanął w nogach łóżka i skrzyżował ramiona na piersi.

- Jak ktoś pocięty na kawałki.

Słowa   zabrzmiały   cicho   i   sennie,   lecz   Norbert   stwierdził,   że   Celie   znów   mówi   z 

brytyjskim akcentem.

- Jak widzisz bez okularów? Bo Goliat je rozdeptał.

background image

- Widzę nieźle.

- Więc chyba  zauważyłaś,  że oczekuję paru odpowiedzi. Trochę się zgarbiła,  lecz 

buntowniczo wysunęła brodę, jak ktoś mający poczucie klęski, lecz nadal odważny.

- Nie wiem, kim jesteś ani czego chcesz.

- Więc dlaczego uciekłaś dzisiaj z tego punktu napraw? Zacznijmy od tego miejsca i 

cofajmy się w czasie.

- Przestraszyłeś mnie. Myślałam, że chcesz mi zrobić coś złego.

-   Daj   spokój.   -   Norbert   z   politowaniem   pokręcił   głową.   -   Przecież   wcale   ci   nie 

groziłem. Poprosiłem tylko o garść wyjaśnień.

- Nie mogłam ich udzielić. Nie miałam pojęcia, o co chodzi. Nadal tego nie wiem.

- Dzisiaj omal nie straciłaś życia. Zdajesz sobie z tego sprawę?

- Owszem. To było niezapomniane przeżycie.

-   Zechcesz   mi   powiedzieć,   dlaczego   stało   się   twoim   udziałem?   Dlaczego   ktoś 

próbował cię zabić? Może dla ciebie to pestka, ale ja inaczej traktuję taki zamach. Tamten 

facet usiłował zabić także i mnie.

- Nie wiem,  dlaczego.  Nawet nie jestem pewna, czy miał  takie zamiary.  Chyba... 

chyba planował coś innego, ale się broniłam, więc...

- Sama powiedziałaś, że chciał cię zabić.

- Ja? Ja tak powiedziałam?

- Ty. I błagałaś, żebym cię nie zawoził do szpitala, bo tam też ktoś może pozbawić cię 

życia. O kim mówiłaś, Celie? I co tamten wielkolud ma z tym wspólnego? Musisz mi to 

wyjaśnić albo ci nie pomogę.

- Ty... miałbyś mi pomóc? - Tym razem jej zdumienie było autentyczne.

- Nie rozumiem, co cię tak dziwi. Przecież cię tu przyniosłem, prawda?

- Uciekałam z twojego powodu. Zacząłeś bredzić o jakichś pociągach i kawiarniach.

-   Gdybym   chciał   twojej   zguby,   to   zostawiłbym   cię   na   pastwę   tamtego   Goliata   z 

wielkim   nożem.  -  Norbert   stwierdził,   że  logika  tego   rozumowania   nie  wywarła   na  Celie 

żadnego wrażenia. - Nie sądzisz, że należą mi się jakieś wyjaśnienia?

- Dlaczego mnie tu przyniosłeś?

- Mój osąd jest najwyraźniej tak samo wadliwy, jak twoje nowe wcielenie.

- Czego ode mnie chcesz?

- Tylko prawdy.

- Nazywam się Celie Sherwood - powiedziała powoli jak do dziecka lub jakby jeszcze 

pozostawała pod wpływem środków nasennych. - Urodziłam się w Bourton - on - the - - 

background image

Water. Nie jestem zakonnicą ani od dziecka nie byłam w Paryżu. Przestraszyłeś mnie swoimi 

pytaniami, więc uciekłam. Nie wiem, kim był mężczyzna z nożem.

- Świetnie. Zadzwonię więc na policję i zgłoszę ten napad. Zabiorą cię do szpitala, a ja 

zapomnę o całym incydencie.

Celie   opuściła   nogi   z   łóżka.   Miała   na   sobie   wielką,   kwiecistą   koszulę   nocną, 

prawdopodobnie Betty.

Norbert  błyskawicznie  dał susa i zdążył  podtrzymać  dziewczynę,  gdy wstała  i się 

zachwiała. Zwiotczała w jego ramionach, a on mocno ją obejmował i przez moment chciał 

zatrzymać przy sobie.

- Celie, mogę ci pomóc... gdybyś tylko powiedziała mi, o co chodzi...

- Muszę... stąd iść.

- Jesteś za słaba, żeby sama gdzieś iść. - Norbert westchnął. - Słuchaj, nie zamierzam 

zatrzymywać cię tutaj wbrew twojej woli. Możesz odejść, jeśli chcesz. Ale powiedz, kogo 

mam zawiadomić, żeby po ciebie przyjechał. Straciłaś sporo krwi, a twoje ramię musi być 

unieruchomione, dopóki bark się nie wygoi. Przez tydzień lub dwa będziesz potrzebowała 

pomocy.

Celie   milczała,   a   Norbert   poczuł   przypływ   frustracji.   Chciał   odepchnąć   tę 

niewdzięcznicę, ale całkiem wbrew sobie jeszcze mocniej ją przytulił. A ona trzęsła się ze 

strachu, po czym nagle zaczęła szlochać.

-   Celie...   -   Pogłaskał   ją   po   włosach.   -   Do   licha,   Celie,   kim   jesteś   i   o   co   w   tym 

wszystkim, u diabła, chodzi?

Nie odpowiedziała, lecz jej szlochanie się wzmogło, chociaż najwyraźniej starała się 

uspokoić. W końcu zrezygnowała i płakała po cichutku, jakby już dawno temu nauczyła się 

wstydzić swoich łez. I właśnie to wzruszyło Norberta bardziej, niż by sobie życzył.

- Położę cię do łóżka. Odpoczniesz, a później porozmawiamy.

- Nie mam... kogo zawiadomić - szepnęła z rozpaczą w głosie.

- A twój szef?

- Nie! Nie mogę tam wrócić...

- Już dobrze, dobrze. Nie musisz. - Odsunął ją od siebie, trzymając obu rękami w talii.  

- Ale powiedz mi, co się dzieje? Powinienem wiedzieć, żeby ci pomóc.

- Boję się... - Jej wykrzywiona bólem twarz jeszcze zbladła.

- Dlaczego?

- Lepiej, żebyś nie wiedział. Nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo.

- Zaryzykuję.

background image

- Proszę...

Uznał, że teraz nic więcej z niej nie wydobędzie. Celie była bliska zemdlenia, więc 

wziął ją na ręce i ułożył na pościeli.

- Zbieraj siły, bo wkrótce cię stąd zabiorę.

- Gdzie? - Jej oczy lekko się rozszerzyły.

- Joan, siostra Betty, mojej gospodyni, ma domek w Kent. Możemy tam pojechać.

- Dlaczego?

- Przywiozłem cię tutaj taksówką. I obawiam się, że policja może trafić pod ten adres, 

jeśli znajdzie Goliata. Nadal oddychał, gdy go zostawiliśmy, ale nie był w dobrej formie. 

Nieźle   mu   przyłożyłaś.   -   Znów   skrzyżował   ramiona,   żeby   jej   nie   dotknąć.   Potrzebowała 

ukojenia, on zaś nie był w stanie ofiarować go ani jej, ani żadnej innej kobiecie. - Gliniarze 

przeprowadzą śledztwo i wezmą cię w większe obroty niż ja. Chcesz odpowiedzieć na ich 

pytania czy wolisz gdzieś zniknąć?

- Powiedziałeś „możemy”. Ty też byś pojechał?

- A co? Spodziewałaś się, że po prostu wręczę ci kluczyki do domu i samochodu? 

Wybacz, ale nie mogę ufać ci bardziej niż ty mnie.

- Dlaczego miałbyś mi pomagać?

Domyślił się, o co jeszcze chciała spytać. „Masz w tym jakiś własny interes?” Sam też 

się nad tym zastanawiał. I nie był zadowolony z odpowiedzi, ale tylko takiej mógł udzielić.

- Jestem zaintrygowany - odparł  szczerze.  - Tobą,  twoją sytuacją.  A mnie  trudno 

zaintrygować.

- I naraziłbyś się na niebezpieczeństwo... z powodu ciekawości?

Widział, że Celie drży. I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona nie zdoła sama 

o siebie zadbać. Został wplątany w utkaną przez nią sieć.

- Nie mam nic do stracenia - mruknął, odwracając się do drzwi.

- Nie wierzę.

- Szkoda. Jeśli chcesz stąd odejść beze mnie, to wolna droga. Lecz jeśli za godzinę, 

gdy na dworze zapadnie zmrok, jeszcze tu będziesz, to razem pojedziemy do Kent.

Bark piekielnie bolał, a cały pokój wirował. Mężczyzna, który zakładał jej szwy, kazał 

połknąć jakieś tabletki, a ona była zbyt słaba, aby się przeciwstawić. I teraz nie mogła jasno 

myśleć. Czy to na skutek szoku? Lub z powodu dużego upływu krwi? A może podano jej 

jakiś narkotyk, żeby stała się bezwolnym narzędziem w czyichś rękach?

Ale co ktoś mógłby w ten sposób uzyskać? Chyba lepiej byłoby ją zabić?

background image

Przygryzła   wargi,   żeby   nie   jęczeć.   Jej   umysł   nadal   funkcjonował   w   zwolnionym 

tempie, otumaniony pigułkami, ale bark palił żywym ogniem, a unieruchomione prawe ramię 

było   bezużyteczne.   Nawet   gdyby   zdjęła   temblak,   to   prawdopodobnie   zemdlałaby   z   bólu. 

Przecież była praworęczna.

Oparła głowę na poduszce i spróbowała zebrać myśli. Jak nazywał się ten mężczyzna? 

Norbert? Norbert chciał, aby mu zaufała. Aby powiedziała mu prawdę. Ale Norbert śledził ją 

aż od Paryża. Trafił za nią do punktu napraw, a potem jakimś cudem znów ją odnalazł - w 

samą porę, aby powstrzymać Bobby'ego.

Ale to ona walnęła go w głowę... Norbert mu groził, ale był skłonny go puścić...

Tym razem z jej ust wydarł się jęk.

Drzwi   sypialni   otworzyły   się   i   do   pokoju   weszła   tęgawa   kobieta   z   ciepłym 

spojrzeniem. Betty, jak nazywał ją Norbert. Jego gospodyni... tak przynajmniej o niej mówił.

- O, dziecinko, środki przeciwbólowe przestają działać, co? - Betty podeszła do łóżka. 

- Obawiam się, że będzie pani musiała trochę pocierpieć.

- Gdzie... moje ubranie?

- Niestety całe w strzępach. Ale wysłałam Jerry'ego po jakieś odpowiednie ciuszki.

- Muszę iść.

- Tak myślałam. Ale ten domek w Kent na pewno się pani spodoba. Jest z kamienia 

starego jak królestwo, a pod dachem chętnie założyłyby gniazdo ptaszki, gdyby im na to 

pozwolić. Zaś na pięterku... zresztą sama pani wkrótce zobaczy.

- Nie jadę tam.

- Zna pani lepsze miejsce? - Betty wyraźnie się zafrasowała.

Celestine pomyślała, że każde miejsce będzie lepsze. Musiała natychmiast stąd odejść, 

znów zmienić tożsamość, zniknąć w innym kraju, zacząć żyć innym życiem.

Problem   w   tym,   że   nie   miała   pieniędzy.   Ani   grosza.   A   wszystkie   dokumenty, 

paszporty i metryki, które zebrała z takim trudem i za które zapłaciła majątek, znajdowały się 

w mieszkanku na New Row. Absolutnie nie mogła tam wrócić. Skoro Bobby ją namierzył, to 

kto jeszcze wiedział o tym adresie? Kto tylko czekał, aby znów ją zaatakować?

- Panno Sherwood? - Betty przysiadła na brzegu łóżka. - Ma pani jakieś poważne 

kłopoty, prawda?

Celestine przez chwilę zastanawiała się, jakby to było zwierzyć się tej kobiecie. Już od 

kilku lat nie miała kogoś godnego zaufania, z kim mogłaby rozmawiać o ważnych sprawach. 

A kłamstwa z konieczności tak dalece weszły jej w krew, że teraz nawet nie była pewna, czy 

jeszcze umiałaby powiedzieć prawdę.

background image

- Nie można dusić wszystkiego w sobie. - Betty z dezaprobatą pokręciła głową. - W 

końcu płaci się za to wysoką cenę. Rozumie mnie pani, prawda? A jeśli nie dowiemy się, w 

czym rzecz, to nie znajdziemy rozwiązania.

- Nie ma rozwiązania.

- Tak pani sądzi? A może warto uczynić pierwszy krok?

I to szybko. Pan... James uważa, że policja zjawi się tutaj jeszcze przed północą. Nie 

zostało więc zbyt wiele czasu na rozmyślania. - Betty pochyliła się w jej stronę. - Może pani 

zaufać panu Jamesowi. Jeśli on obiecuje pomóc, to tak zrobi.

- Kim on jest?

- Chyba wolałby sam opowiedzieć o sobie. - Betty uśmiechnęła się leciutko. - Ale 

zapewniam panią, że to dobry człowiek. A jeśli pani mu nie zdradzi, że to powiedziałam, to 

jeszcze coś dodam. Pan James wiele przeszedł i umie poznać, że ktoś cierpi.

Celestine doszła do wniosku, że już niczego więcej o Norbercie Jamesie nie wyciągnie 

z Betty.

- Jak tam jest... w tym Kent?

- To ładne miejsce i doskonale nadaje się na azyl, w którym odzyska pani siły. Tam 

można się ukrywać w nieskończoność.

Celestine zrozumiała, że stoi w obliczu trudnego wyboru. Musiała albo wrócić do 

mieszkanka na poddaszu, zabrać dokumenty i trochę odłożonych pieniędzy, albo złożyć swój 

los w ręce Norberta Jamesa i Betty. Przynajmniej na pewien czas. Nie mogła przecież błąkać 

się bez grosza przy duszy, dopóki jakoś nie załatwi przekazania gotówki. Miała jedynie te 

dwie możliwości - jedna była niemal na pewno śmiertelnie niebezpieczna, a druga - może 

trochę bardziej bezpieczna.

- Pojadę do Kent.

- Doskonale. Spakuję pani rzeczy, gdy tylko Jerry je przywiezie. Chce pani łyknąć coś 

przeciwbólowego? - Betty wyjęła z kieszeni plastikowy słoiczek.

- Już nie będę brać tych tabletek.

- Dam je panu Jamesowi, na wszelki wypadek. Nie ma sensu się umartwiać. - Betty 

podeszła do drzwi i na moment przystanęła. - Podjęła pani właściwą decyzję. Pan James 

dopilnuje,   aby   nie   spotkało   pani   nic   złego.   A   ja   mam   nadzieję,   że   pozwoli   mu   pani 

wyprostować swoje sprawy. To by wam obojgu wyszło na dobre.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Celie drzemała prawie przez całą drogę do Kent. Od czasu do czasu raptownie się 

budziła i rozglądała spłoszona, jakby zaraz miała wyskoczyć z samochodu. Norbert wolałby, 

żeby się odprężyła i smacznie spała, ale czuł, że to niemożliwe. Ta dziewczyna zawsze miała 

się na baczności, nawet wtedy, gdy gryzła wargi z bólu.

Norbert nie był zachwycony jazdą. Musiał bardzo uważać, prowadząc auto po lewej 

stronie jezdni, co okazało się trudniejsze, gdy zjechał z autostrady. Pejzaż prawdopodobnie 

był uroczy za dnia, w blasku słońca, natomiast w nocy ciemne zarysy wzgórz wyglądały dość 

ponuro. Norbert zapisał sobie wskazówki Betty, lecz i tak raz zgubił drogę i musiał zawrócić. 

Czytając „Proszę skręcić na szczycie drugiego wzgórza” nie przypuszczał, że chodzi o ledwie 

widoczny podjazd prowadzący do owczarni u stóp niewielkiego pagórka obok lśniącego w 

blasku księżyca stawu.

Kiedy wreszcie zajechał przed - jak miał nadzieję - właściwy domek, jednego był 

pewien. Betty mówiła szczerą prawdę. To miejsce idealnie nadawało się na kryjówkę. Skoro 

on z trudem tu trafił, dysponując dokładnym opisem trasy i mapą, to prześladowcy Celie - 

jeśli w ogóle istnieli - będą tak długo krążyć po bezdrożach Kentu, że w końcu kompletnie 

stracą orientację i nigdy więcej nikt o nich nie usłyszy.

Celie nie zbudziła się, gdy zgasił silnik, co dobitnie świadczyło o jej wyczerpaniu. 

Norbert   oparł   ręce   na   kierownicy  i   patrząc   na   szarą   chałupkę,   zastanawiał   się,   w  co   się 

wpakował.

Domek zbudowany z kamienia, zwanego przez Betty łupkiem z Kentu, miał wielkość 

szopy na narzędzia w posiadłości Norberta w Górach Skalistych. Stał w pobliżu wąskiego 

strumienia migoczącego w świetle księżyca jak srebrzysta wstążeczka. Stromy dach mocno 

wystawał poza obrzeże ścian, zaś podwórze było częściowo wysypane żwirem i właśnie tam 

Norbert zaparkował wypożyczony samochód. Z jednej strony rosły jakieś wysokie krzaki, a z 

drugiej, bliżej potoku - wspaniała, rozłożysta wierzba. Całość zapewne była malownicza i 

odseparowana od reszty świata. Nie ulegało też wątpliwości, że na takiej małej przestrzeni 

mieszkalnej dwoje lokatorów niczego przed sobą nie ukryje.

- Dojechaliśmy?

Norbert nie zdziwił się, że Celie wreszcie otworzyła oczy. Dziwne, że dopiero teraz, 

pomyślał z przekąsem.

- Chyba tak. Ale nabiorę pewności, gdy mój klucz otworzy te drzwi.

background image

- Ten dom jest taki...

- Maciupeńki. Tylko to słowo przychodzi mi do głowy. - Norbert wyjął kluczyk ze 

stacyjki i dopiero wtedy wysiadł. Celie była chwilowo jednoręczna, lecz niebywale wytrwała. 

Pewnie mogłaby ukraść auto i odjechać prosto w ciemną noc. A zanim znalazłby w tej głuszy 

jakichś sąsiadów i dowiedział się, gdzie zgłosić kradzież, Celie może już byłaby fertyczną 

brunetką z loczkami, serwującą sznycle we Frankfurcie lub Wiedniu.

Ruszył w stronę wejścia i usłyszał trzaśniecie drzwiczek. Celie szła za nim, co uznał 

za bardzo w jej stylu.

Brukowana kamiennymi płytkami dróżka była po obu stronach wysadzana lawendą, 

która wyschła, eksponując szpiczaste, szare nasionka. Norbert zerwał kilka z nich, roztarł je w 

dłoni i powąchał... po czym nagle znalazł się o tysiące kilometrów stąd, w małym domku w 

Tarpon Springs na Florydzie.

I poczuł, że nogi wrosły mu w ziemię. Nie mógł zrobić kroku ani nawet oddychać. 

Znów była z nim Lynn - tak, jak dawniej, w latach ich małżeństwa. Lynn, która umarła, 

ponieważ nie umiał jej ochronić.

- Dlaczego przystanąłeś?

Usłyszał   głos   Celie   jakby   z   oddali.   W   głowie   mu   szumiało   i   mimo   wieczornego 

chłodu poczuł, że się poci. Nie był w stanie odpowiedzieć, wydobyć z zaciśniętego gardła ani 

słowa, ale jakimś cudem zmusił się do zrobienia kroku. A potem kilku następnych, aż dotarł 

do szerokiego daszku nad drzwiami.

Zauważył tylko tyle, że daszek jest jaskrawoniebieski. Wsunął wilgotną od potu dłoń 

do kieszeni i wyjął duży staroświecki klucz, który dostał od Betty.  Ręka mu drżała, lecz 

zdołał wsunąć go do zamka i przekręcić.

- Gdzieś tu musi być wyłącznik - powiedział, wchodząc do mrocznego wnętrza. Tylko 

on wiedział, z jakim trudem panuje nad własnym głosem. Po omacku odnalazł pstryczek i 

włączył  światło. Zapaliła się duża lampa  przy drzwiach oraz mniejsza, obok kamiennego 

kominka.

Pokoik wyglądał w miarę przyzwoicie. Ściany były chropawe, jakby otynkował je 

ktoś mający słaby wzrok i zrobił to w okresie średniowiecza. Dach podtrzymywały grube, 

drewniane belki, z których zwisały pęki suszonych kwiatów i gałązek. W głębi znajdowała się 

maleńka   łazienka   wielkości   szafy   oraz   niewiele   większa   sypialnia.   Wąziutki   korytarzyk 

prowadził do zaskakująco obszernej kuchni, najwyraźniej dobudowanej kilkaset lat po po-

stawieniu domu.

background image

Celie nadal stała na zewnątrz, a raczej opierała się o framugę, jakby całkiem opadła z 

sił po przejściu paru metrów.

- Wejdź i usiądź - polecił Norbert. - Tam jest bujak.

Ale ona nawet nie drgnęła. Norbert odwrócił się i stwierdził, że dziewczyna bada 

wnętrze takim przenikliwym wzrokiem, jakby jej życie zależało od dokładnego sprawdzenia 

każdego kąta i zakamarka.

-   Żadnych   duchów   ani   facetów   w   czarnej   skórze   -   zapewnił   Norbert.   -   Ale   nie 

zdziwiłbym   się   na   widok   myszy,   chociaż   pewnie   umkną,   sfrustrowane   naszym 

towarzystwem.

Celie nadal się nie poruszyła, wpatrzona w drewniane schodki - niewiele lepsze od 

drabiny - prowadzące na wąski stryszek z ukośnie ściętym sufitem. Wzdłuż krawędzi biegł 

niski murek, za którym rzeczywiście można by się ukryć.

- Zajrzę na górę - zaproponował Norbert, a Celie zrobiła taką minę, jakby nie uważała 

wyników   jego   inspekcji   za   wiarygodne.   -   Celie,   musisz   mi   zaufać,   jeśli   mamy   ze   sobą 

wytrzymać.

Popatrzyła na niego, a w przyćmionym świetle jej oczy były błękitne, jak u dziecka. 

Takie same, jak kiedyś oczy Josha, synka Norberta. Ale Josh nigdy nie spoglądał na nikogo 

tak podejrzliwie.

- Może czułbym się podobnie na twoim miejscu - ugodowym tonem przyznał Norbert. 

-   Chociaż   trudno   powiedzieć,   bo   właściwie   nie   znam   twojej   sytuacji.   Ale   rzeczywiście 

niełatwo ufać komuś obcemu.

- Wcale ci nie ufam. Przyjechałam tutaj, ponieważ tylko to mogłam zrobić.

- Prawienie pochlebstw nie jest twoją najmocniejszą stroną, co? - Norbert uśmiechnął 

się, aby Celie wiedziała, że on do pewnego stopnia ją rozumie.

Chyba   zaskoczył   ją   jego   uśmiech.   I   nic   dziwnego,   bo   rzadko   gościł   na   twarzy 

Norberta, który już w dzieciństwie się przekonał, że uśmiech to wyłom w nawet najlepszej 

obronie.

- Sprawdzisz, co jest na górze?

- A nadal tu będziesz, gdy zejdę?

- Raczej nie nadaję się do włóczęgi po leśnej głuszy.

- Ładne określenie pustkowia.

- Tak nazywamy tę część hrabstwa Kent.

- Oczywiście nauczyłaś się tej terminologii w angielskich szkołach?

background image

- Zajrzysz na górę? - przynagliła, ignorując jego ironię. Wdrapał się na stryszek i 

ujrzał tam kilka łóżek, jak w jakimś młodzieżowym schronisku.

- Nikogo tu nie ma  - oznajmił,  schodząc na parter. - Rozejrzę się w pozostałych  

pomieszczeniach.

Nie   sprawiły   żadnej   niespodzianki.   Kuchnia   rzeczywiście   była   duża,   przyzwoicie 

wyposażona, z kominkiem w jednym rogu i wielkim, sosnowym stołem na środku. Norbert 

wyobraził   sobie   siedzące   tutaj   dzieciaki   oraz   kobietę   mieszającą   zupę   w   dużym   garnku. 

Niemal usłyszał wesołe przekomarzania i śmiech ludzi, którzy się kochają. Lecz może nigdy 

nie było tutaj nikogo takiego.

- Jesteśmy sami - powiedział do Celie, która wciąż stała w otwartych drzwiach. - 

Powinnaś się położyć. Wyglądasz tak, jakbyś miała zemdleć.

- Gdzie ty będziesz spać?

- Na górze też są łóżka, więc pozwolę ci wybrać. Gdzie poczujesz się najbezpieczniej?

- Gdzieś w Alpach. Z dzikim owczarkiem u boku.

- Nie podejrzewałem cię o poczucie humoru.

- Dzisiaj nie zdarzyło się nic zabawnego.

Celie budziła jego ciekawość, lecz w tej chwili ogarnęło go również współczucie dla 

tej tajemniczej dziewczyny, która okazała się taka zdeterminowana i dzielna. Kojarzyła mu 

się z pewną biegaczką startującą w olimpijskim maratonie. Tamta kobieta omal nie zemdlała 

tuż przed ukończeniem biegu. Chociaż jednak straciła wszelkie szanse na medal, dotarła do 

mety kulejąc i słaniając się na nogach, a tłum wiwatował na jej cześć.

Na cześć Celie nie wiwatował nikt. No, może z wyjątkiem Norberta Coltera.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś wdrapywała się po tych stopniach. Jesteś za 

słaba. Jeśli jednak ja zostanę na dole, to ewentualni napastnicy będą musieli najpierw załatwić 

mnie, zanim dotrą do ciebie. Więc wybieraj.

- Drzwi sypialni zamykają się na klucz? Norbert poszedł sprawdzić.

- Nie. Ale możesz zablokować klamkę krzesłem.

- Wolę spać na górze.

- Jak chcesz. Pomóc ci?

- Nie.

- Tak myślałem. Lepiej skorzystaj z łazienki, zanim pójdziesz na strych. Ja w tym 

czasie zaniosę tam twoje rzeczy.

Jerry kupił dla niej sweter i spódnicę, którą teraz miała na sobie, trochę bielizny, drugą 

zmianę odzieży i cienki prochowiec. Betty dodała trochę kosmetyków, lecz w porównaniu z 

background image

milionami   innych   młodych   kobiet   Celie   Sherwood   nie   posiadała   prawie   nic.   Była   chyba 

najbiedniejszą dziewczyną, jaką Norbert kiedykolwiek znał.

Gdy poszła się umyć, przygotował dla niej wszystko na górze. Wyjął z szafy świeżą 

pościel i starannie posłał największe łóżko, następnie położył na nim wyjętą z plastikowego 

woreczka nocną koszulę i otworzył jedno z okien, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. 

Rozejrzał się jeszcze wokoło, stwierdził, że nic więcej nie może zrobić, i zszedł na dół.

- Chyba  powinnaś wziąć coś przeciwbólowego - zasugerował, gdy Celie wyszła z 

łazienki. - Bo inaczej czeka cię przykra noc.

- Dzięki, ale nie.

-   Celie,   naprawdę   sądzisz,   że   w  razie   konieczności   byś   mnie   pokonała?   Gdybym 

chciał cię skrzywdzić, to już dawno byłabyś martwa. Więc idź po rozum do głowy i łyknij 

jakąś tabletkę, żeby zasnąć. Musisz odzyskiwać siły, a nie tracić. - Wyjął z kieszeni słoiczek z 

pigułkami. - Możesz nawet mi nie mówić, co zdecydowałaś.

Popatrzyła na lekarstwo i z wahaniem je wzięła. Betty sugerowała, aby nie dawać 

Celie całego zapasu, ale Norbert wiedział, że ktoś jej pokroju na pewno nie zechce skończyć 

ze   swoimi   problemami,   łykając   garść   proszków.   Celie   należała   do   tych,   którzy   się   nie 

poddają.

- Aha, jeszcze jedno. - Norbert wyciągnął do niej dłoń, na której leżała złota obrączka. 

- To pomysł Betty. Mamy wyglądać na małżeństwo. A propos obrączki... jej brak na palcu 

niejakiej Lesley McBain obudził moją czujność i upewnił mnie, że ona kłamie.

- Do kogo należy? - Celie zignorowała jego uwagę i ze zdegustowaną miną patrzyła na 

złote kółeczko. - Skąd Betty ją wzięła?

- Podobno należała do kogoś z rodziny, ale nie jest wartościowa. Musisz ją włożyć. 

Żonaci mężczyźni często jej nie noszą i nikt się im nie dziwi.

Celie sięgnęła po obrączkę i wsunęła ją na palec.

- Pasuje?

- Ujdzie.

- To dobrze. - Norbert skinął głową. - Rano nadal tu będę. Wtedy porozmawiamy.

Celie odwróciła się i powoli zaczęła wchodzić po stromych schodkach. Raz lekko się 

zachwiała i Norbert już myślał, że trzeba będzie ją wnieść. Lecz odzyskała równowagę i 

weszła na górę samodzielnie.

On zaś zostawił otwarte drzwi do swojej sypialni. Na wszelki wypadek, żeby usłyszeć 

wołanie Celie, gdyby czegoś potrzebowała. Minęło dużo czasu, zanim wreszcie zdołał zasnąć.

background image

Obudziło ją słońce, lecz najpierw uświadomiła sobie brak jakichkolwiek dźwięków. 

Od ucieczki z domu zawsze mieszkała w wielkich metropoliach, gdzie najłatwiej zniknąć w 

tłumie. Małe miejscowości nie wchodziły w grę, ponieważ tam ludzie uwielbiają plotki i 

każdy nowy przybysz budzi zainteresowanie. Dlatego od bardzo dawna nie słyszała takiej 

cudownej ciszy, zmąconej jedynie świergotaniem ptaków i szelestem liści.

Takiej, jak w rodzinnym domu. W Haven House.

Przez   chwilę   miała   przemożne   wrażenie,   że   znów   jest   w   Północnej   Karolinie,   w 

pokoju, który należał do niej, gdy była dzieckiem. W sosnowym zagajniku śpiewały drozdy, 

powietrze   przesycał   świeży   zapach   atlantyckiej   bryzy.   Właśnie   z   tym   kojarzył   się   Celie 

Haven House. Tam czuła się bezpieczna i szczęśliwa, ale było to dawno temu.

A teraz znajdowała się daleko od Haven House. I od wielu lat nikt nie zadbał o jej 

bezpieczeństwo. Nikt, z wyjątkiem Stephena, który przypłacił to własnym życiem.

Usłyszała jakiś szmer, potem odgłos kroków i zaczęła nadsłuchiwać. Norbert James 

był obcym człowiekiem, który podążał za nią ulicami Paryża, następnie z uporem jej szukał i 

wyśledził aż na New Row. Norbert rzucił się na Bobby'ego i uratował ją, lecz zrezygnował z 

zadania ostatecznego ciosu. To ona zdzieliła Bobby'ego kamieniem.

Norbert zamierzał puścić napastnika wolno.

Znów przypomniała sobie wszystkie szczegóły tamtego zdarzenia. Norberta na pewno 

coś  łączyło   zarówno z  Bobbym,   jak  i  z  pozostałymi   osobami,   które  pragnęły widzieć   ją 

martwą. Przecież niemożliwe, żeby chciał połazić za nią w Paryżu tylko dla rozrywki. Ale co 

planował tutaj?

Mógł tylko nastawać na jej życie...

Kroki chyba się oddalały, ona zaś spróbowała sobie przypomnieć rozkład wnętrz. Z 

saloniku   prowadził   na   tyły   domku   wąski   korytarzyk.   Przypuszczalnie   do   kuchni.   Może 

Norbert poszedł właśnie tam.

Powolutku podniosła się do pozycji siedzącej. Bark pulsował tak boleśnie, jakby nadal 

tkwiło w nim ostrze noża. Tej nocy spała bardzo niespokojnie i z przerwami, ponieważ nie 

zażyła ani jednej tabletki. Wzięła je od Norberta tylko dlatego, żeby ewentualnie nie dodał ich 

do jej jedzenia. Zdumiewające, jak nauczyła się rozumować w ciągu minionych czterech lat. 

Jeśli nawet jeszcze nie stała się paranoiczką, to mogłaby perfekcyjnie ją udawać.

Może w ogóle nikt nie usiłował jej zabić. Może Bobby był tylko groźnym maniakiem, 

współczesnym Kubą Rozpruwaczem, wybierającym swe ofiary na chybił trafił. Może wczoraj 

akurat szukał blondynki. Albo kobiety w szarym płaszczu.

background image

Może wszystkie wydarzenia z tych czterech lat to tylko przypadki lub wytwory jej 

wybujałej, wręcz chorej wyobraźni.

Skądże! Celie zdecydowanie odegnała wątpliwości. Zawsze osaczały ją w trudnych 

chwilach. Po raz pierwszy pojawiły się dawno temu, już wtedy, gdy Haven House stał się 

istnym polem bitwy. Wiedziała, że nie należało ich słuchać ani upadać na duchu.

Wstała   i   z   trudem   się   ubrała   w   nowe,   workowate   ciuszki.   Powoli   wyjęła   rękę   z 

temblaka i wsunęła ją w rękaw swetra, który miała na sobie wczoraj. Prawie zemdlała z bólu - 

tak samo, jak wtedy, gdy się rozbierała przed pójściem do łóżka.

Zaczęło  jej  się   zbierać   na  płacz.  Czuła  się  taka  bezradna.  Co  zrobi,   jeśli   Norbert 

przestanie bawić się w te swoje gierki i postanowi dzisiaj ją wykończyć? Ukryła w kieszeni 

maleńkie nożyczki z zestawu do szycia, które zabrała z nocnej szafki domu w Kensington, ale 

była to beznadziejna broń. W starciu z mordercą nie nadawała się do niczego. A na tym 

odludziu Norbert bez problemu ukryje ciało swojej ofiary. Tak dobrze, że nikt nigdy jej nie 

znajdzie.

No tak, ale co ktoś mógłby zyskać, gdyby nie odnaleziono i nie zidentyfikowano jej 

ciała?

Znów usłyszała odgłos kroków i jakieś skrzypnięcie. Czyżby Norbert wchodził po 

schodkach? Błyskawicznie sięgnęła po nożyczki, które wczoraj schowała pod poduszką. Ale 

skrzypienie nie ustawało, a Norbert się nie pokazywał. Jakoś zdołała włożyć rękę w temblak i 

ścisnęła w dłoni nożyczki. Następnie powoli, krok za krokiem, aby nie robić hałasu, podeszła 

do niskiego murku, przykucnęła i ostrożnie zza niego wyjrzała.

Norbert siedział w bujaku przy kominku i trzymał na kolanach wielkiego, zwiniętego 

w kłębek, czarnego kocura.

Celie na moment oniemiała ze zdumienia. Wyobrażała sobie skradającego się zabójcę, 

a ujrzała  kogoś wyglądającego  jak ucieleśnienie  spokojnego domatora,  który nie skrzyw-

dziłby nawet muchy. Huśtał się powoli w przód i w tył, i patrzył na kota ze zdumieniem, ale 

chyba nie zamierzał zrzucić go na podłogę.

Miał na sobie dżinsy - raczej ekskluzywne, sądząc z ich kroju - i wpuszczoną w nie, 

rozpiętą  pod  szyją,   zieloną   koszulę.   Ciemne  włosy były  zwichrzone,   a  stopy bose. Celie 

odniosła wrażenie, że jest zaspany, może trochę nie w sosie i - co wydało się jej dziwne, 

zważywszy na jej obawy - bardzo atrakcyjny.

Od dawna nie widziała mężczyzny z samego rana. Już zapomniała, jak pociągający 

bywa jednodniowy zarost, jak prowokuje widok kawałka nagiego torsu. Miała tylko jednego 

background image

kochanka,   a   później   usilnie   starała   się   go   nie   wspominać.   Dawno   temu   połączyło   ich 

młodzieńcze, namiętne uczucie, a obecnie on nie żył - z jej powodu.

Ale teraz, dyskretnie obserwując Norberta Jamesa, zastanawiała się, kim on jest. Tak 

naprawdę.

- Wiesz coś o tych stworzeniach? - spytał Norbert. Ciekawe, kiedy się zorientował, że 

na niego patrzę, pomyślała spłoszona i wyprostowała się, bo dalsze chowanie się za murkiem 

straciło sens.

- Czarne koty przynoszą pecha.

- Więc jakiś pewnie przebiegł mi drogę tamtego dnia, gdy ujrzałem cię w Paryżu.

- Nie byłam w Paryżu...

-   Od   dzieciństwa.   I   nigdy   nie   jechałaś   Eurostarem   ani   nie   udawałaś   purytanki 

wracającej z krucjaty w stolicy moralnego zepsucia. Pamiętam.

- Chyba wręcz przeciwnie, skoro bezustannie próbujesz pociągnąć mnie za język.

- Wyjrzałem niedawno na podwórze... - Norbert puścił mimo uszu jej słowa - i ten 

kiciuś wmaszerował do środka. Ciekawe, czego chce.

- Złapać mysz?

- Nie, jest zbyt rozleniwiony jak na takiego, który ugania się za myszami. Tamte są 

smukłe i drapieżne, prawda? Zresztą... nie znam się na kotach.

- W dzieciństwie zawsze miałam koty - palnęła bez namysłu. Co prawda nie ujawniła 

tą informacją niczego ważnego na swój temat, ale powinna bardziej uważać.

- Ja nigdy nie miałem żadnego zwierzaka.

- Ten chyba przypadł ci do gustu.

- Jak spałaś?

- Dziękuję, całkiem dobrze.

- Ale z ciebie kłamczucha. Jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek spotkałem.

- Dlaczego sądzisz, że kłamię?

- Bo nad ranem, gdy w końcu zdołałem zmrużyć oko, zaczęłaś jęczeć. Cholernie cię 

bolało, ale prawdopodobnie nie wzięłaś ani jednej tabletki. - Norbert podniósł wzrok.

- Schodzisz na dół? - Wypłoszył  kota z kolan i wstał, gdy ostrożniutko zeszła po 

drewnianych stopniach na parter.

- Zrobiłem kawę. Napijesz się?

- Chętnie. - Wstąpiła do łazienki, a po wyjściu na korytarz stwierdziła, że kot na nią 

czeka. Z podniesionym puszystym ogonem pomaszerował za nią do kuchni - zdumiewająco 

dużej i skąpanej w złocistym blasku słońca. Celestine usiadła przy stole w takim miejscu, aby 

background image

dobrze widzieć Norberta, zaś kot wskoczył na krzesło w kącie i zwinął się w kłębek, żeby 

uciąć sobie drzemkę.

- W Stanach konsumujemy mnóstwo kawy - zagaił Norbert, nalewając pachnący płyn 

ze staroświeckiego zaparzacza. - W moich stronach, na Zachodzie, pijemy mocną i czarną. 

Chyba podobnie, jak Południowcy, prawda?

Celestine na moment straciła dech. Norbert najwyraźniej na coś czekał. Wiedział.

- Nie mam pojęcia - odparła, starannie modulując głos na angielską modłę. - Nigdy nie 

byłam w twoim kraju.

- Serio?  Ani w Georgii, ani w obu Karolinach?  Więc  gdzie  wyssałaś  ten akcent? 

Myślałem, że z mlekiem matki...

- Nie wiem, o czym mówisz. - Sięgnęła po filiżankę, a Norbert usłużnie ją podał.

- Przysiągłbym, Celie, że będąc półprzytomna, gdy nie udawałaś Angielki, mówiłaś z 

amerykańskim akcentem, jak wszyscy Amerykanie z Południa.

- Masz wybujałą wyobraźnię.

- Tak sądzisz? Może więc wymyślę ciekawą historię.

- Och, nie krępuj się. Na pewno będzie fascynująca. Oparł się o blat i skrzyżował 

ramiona na piersi.

- Żyła  sobie kiedyś  pewna młoda  kobieta,  która wciąż uciekała.  Nie wiem,  przed 

czym, ale robiła to bardzo skutecznie. Przejechała na drugą stronę oceanu, aby znaleźć się jak 

najdalej   od   zagrożenia,   często   zmieniała   tożsamość   i   narodowość.   Umiała   skutecznie   się 

maskować, lecz przeoczyła  coś ważnego. Nie zdawała sobie sprawy, że chodzi w bardzo 

specyficzny sposób. Właśnie dlatego zauważył ją mężczyzna, który lubił obserwować ludzi. 

A później znów zwrócił na nią uwagę, gdy już udawała kogoś innego. Poznał ją tylko po jej 

chodzie.

Celie poruszyła filiżanką, wprawiając kawę w wirowy ruch, i w zamyśleniu popatrzyła 

na lśniącą w słońcu obrączkę. Norbert okazał się zadziwiająco przenikliwy i spostrzegawczy. 

Nie miało sensu wmawiać mu, że się myli. To tylko wzmogłoby jego ciekawość.

O ile on już nie znał całej prawdy.

- Dlaczego mi pomagasz?

- Niech mnie licho, jeśli wiem. - Otworzył szafkę i sięgnął po miseczki. - Zjesz płatki? 

Betty dała nam trochę zapasów. Na dzień lub dwa wystarczy, zanim znajdziemy w okolicy 

jakiś sklep.

- Zjem. Dzięki.

background image

Norbert postawił na stole karton mleka, a Celestine niezręcznie sięgnęła po nie lewą 

ręką, co było przykrym doświadczeniem. Widocznie w niebiosach dano człowiekowi dwie 

ręce nie bez powodu.

- Jesteś praworęczna? - Norbert przysunął jej miseczkę z musli i nalał do niej trochę 

mleka.

- Tak. - Wiedziała, że nic nie zyska, kłamiąc, a odruchy i tak szybko by ją zdradziły.

- Powiedz, gdybyś potrzebowała pomocy.

Prędzej piekło zamarznie, niż cię poproszę, pomyślała. I przypuszczała, że on o tym 

wie. Wzięła łyżkę do lewej ręki i zaczęła uczyć się jeść tą ręką.

-   To   jak   będzie?   Wyznasz   mi   prawdę?   -   Norbert   usiadł   naprzeciwko.   -   Bo   nie 

zamierzam   dłużej   ryzykować.   Wszystko   wskazuje   na   to,   że   pomagam   i   ukrywam 

przestępczynię.

- Nie.

- Dlaczego miałbym ci uwierzyć?

Było   to   sensowne   pytanie,   jeśli   Norbert   rzeczywiście   nie   należał   do   jej 

prześladowców.

Zjadła   połowę   swoich   płatków,   zanim   odpowiedziała.   Żałowała,   że   on   jej   się 

przygląda, rozchlapała bowiem nieco mleka, bark ją bolał i czuła się zmęczona, jak nigdy 

dotąd. Najchętniej położyłaby głowę na stole i zaczęła szlochać, ale na to nie mogła sobie 

pozwolić. Odłożyła więc łyżkę i spojrzała na Norberta. Obserwował ją z nieprzeniknionym 

wyrazem twarzy i czekał na wyjaśnienia.

- Najpierw ty - oświadczyła.  - Jak mam powierzyć  ci swoje tajemnice,  skoro nie 

opowiedziałeś mi nic o sobie?

- Grasz na zwłokę. - Norbert rozsiadł się wygodniej, jakby zamierzał w tej pozycji 

spędzić dużo czasu.

- Kim jesteś? Ujawnij coś więcej niż nazwisko.

-   Pracuję   jako   konsultant   dla   kilku   wielkich   korporacji.   Moja   specjalność   to 

zabezpieczenia dla różnych urządzeń technicznych produkcji tych firm. Wiele podróżuję w 

celach służbowych... także do Paryża, gdzie pierwszy raz cię ujrzałem.

- Jakie to korporacje?

- Różne. - Norbert wzruszył  ramionami.  - Mam własny zespół ekspertów, którym 

kieruję.

Zdaniem   Celestine   to   wszystko   brzmiało   szalenie   ogólnikowo   i   wydawało   się 

niemożliwe do zweryfikowania.

background image

- A ten dom, do którego mnie zabrałeś... jest twój?

- Nie. Należy do firmy, która korzysta z moich usług. Zatrzymują się tam pracownicy 

ze szczebla kierowniczego.

- Ta firma ma jakąś nazwę?

- Tri - C International. Nazwa nic jej nie mówiła.

-   Jak   na   kogoś,   kto   wpadł   tam   tylko   przelotnie,   byłeś   mocno   zaprzyjaźniony   z 

gospodynią.

- Już kiedyś pracowałem dla Tri - C. Betty i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

- Dlaczego obserwujesz ludzi?

- Dawno temu stwierdziłem, że to lepsza metoda, niż bezpośrednie, bliskie kontakty. 

W mojej pracy muszę rozumieć, co stymuluje kogoś do działania. Nie wolno mi niczego 

przeoczyć. A osobiste zaangażowanie może utrudnić dokonanie właściwej oceny. Wolę się 

więc przyglądać z dystansu, aby zachować obiektywizm.

- A na dodatek nikt cię nie zrani. Interesujące... - Celestine wypiła kilka łyków kawy. 

W duchu musiała przyznać, że słowa Norberta brzmiały przekonująco. Niewątpliwie dużo 

jeździł po świecie. Jeśli osiągnął sukces w sferze zawodowej, to było go stać na kosztowne 

garnitury i krawaty. I może faktycznie umiał zebrać mnóstwo cennych informacji, uważnie 

przyglądając się ludziom wokół siebie. Potrafił też zauważyć wszelkie odstępstwa od normy.

- Skończyłaś mnie maglować?

-   Jeszcze   nie.   Skoro   jesteś   konsultantem,   to   nie   powinieneś   czegoś   konsultować? 

Możesz sobie pozwolić na marnowanie czasu, niańcząc przypadkowo spotkaną osobę? Co z 

obowiązkami, terminami... i rodziną, która czeka na twój powrót?

- Nie mam rodziny. I mogę robić, co mi się podoba, jeśli będę wysyłał i odbierał 

faksy.

- Przebywamy na odludziu.

- Mam przenośny komputer, za pomocą którego można faksować, a w sypialni jest 

telefon.

Celestine ucieszyła się z tej wiadomości. I pożałowała, że wybrała stryszek.

- Teraz twoja kolej. - Norbert uniósł swoją filiżankę  w żartobliwym  toaście. - Za 

prawdę. Niech nic cię nie powstrzyma. Mogę słuchać przez cały dzień.

-   Właśnie   opisałeś   kogoś,   kto   jest   wolny,   jak   ptak.   Żadnej   rodziny,   praca   dająca 

niesamowitą swobodę działania, życie wiecznie w drodze. Równie dobrze mógłbyś mówić o 

zawodowym   zabójcy   mordującym   ludzi   na   zlecenie.   Oprócz   komputera   z   faksem 

potrzebowałbyś tylko pistoletu.

background image

- Akurat skończyły mi się naboje.

- Czy w Tri - C ktoś potwierdziłby, że dla nich pracujesz?

- Z pewnością, jeśli trafisz na odpowiednie osoby. Ale nie jestem na liście ich stałego 

personelu.

- Idealne rozwiązanie.

- Dlaczego miałbym chcieć cię zabić, Celie?

Nie   musiała   odpowiadać,   ponieważ   ktoś   nagle   załomotał   do   kuchennych   drzwi. 

Całkiem automatycznie  dała susa pod stół, a Norbert skoczył  do przodu, lecz nie zdążył 

zamknąć ich na klucz.

- Tu jesteś, ty moje utrapienie! - Do kuchni wkroczyła wysoka kobieta w brązowym 

stroju, pomaszerowała prosto do krzesła w kącie i zgarnęła z niego drzemiącego kota. - Nie 

lubimy siedzieć u siebie w domu, prawda, Śpiąca Królewno? Musicie wiedzieć, że ona nigdy 

nie akceptuje tego, co dla niej zaplanowałam. Cudownie, że ją zatrzymaliście, dopóki jej nie 

znajdę. - Kobieta uniosła kota wysoko nad głowę i lekko nim potrząsnęła, po czym przytuliła 

go do obfitego biustu. - A teraz... witajcie. Kiedy się pobraliście, jeśli wolno spytać, i co mogę 

dla was uczynić podczas waszego pobytu w Trillingden?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Potężnie   zbudowana,   grubokoścista   i   energiczna   kobieta   patrzyła   na   nich   tak 

serdecznie, że Norbert nie był w stanie wyrzucić jej za drzwi, choć w pierwszej chwili chciał 

to zrobić. Była nie tyle stara, co w wieku trudnym do określenia. Miała włosy w kolorze 

swetra i tweedowej spódnicy, lecz mocno poprzetykane siwizną, oraz czerstwą, zaróżowioną 

cerę   z   mnóstwem   drobniutkich   zmarszczek.   Nie   ulegało   też   wątpliwości,   że   oczekuje 

natychmiastowych odpowiedzi na swoje pytania.

-   Jestem   Marian   Farnsworth   -   oznajmiła   takim   tonem,   jakby   cały   świat   znał   to 

nazwisko.

- Norbert James. - Norbert uścisnął podaną mu dłoń.

- Znałam Jamesów z okolicy Charing. Byli dosyć rachityczni. To chyba nie żadna 

rodzina? - Pani Farnsworth odwróciła się do Celie. - Bo jeśli tak, to lepiej się zastanowić, czy 

warto decydować się na dzieci, kochaniutka.

- Będę o tym pamiętać. - Celie miała taką minę, jakby tuż obok właśnie wybuchł 

granat.

Norbert położył dłoń na jej ramieniu tak czule, jakby uczynił to młody żonkoś.

- Nie martw się, kochanie, prawdopodobnie nie mam tam żadnych krewnych. A jeśli 

nawet, to są najwyżej dziesiątą wodą po kisielu.

- Ostrożności nigdy za wiele - stwierdziła Marian.

- Trzeba coś niecoś wiedzieć o genetyce. Znam się na rzeczy, bo hoduję owce. Na ich 

przykładzie można sporo się nauczyć.

- To moja... żona, Celie. - Norbert spojrzał na nią sugestywnie.

-   Ach,   nowożeńcy,   prawda?   Dziwne,   że   już   wyskoczyliście   z   łóżka.   -   Marian 

wyciągnęła   rękę  do  Celie,  która   już  nie  była   tak  przeraźliwie  blada,   jak  przed  chwilą.   - 

Zadowolę się lewą, skoro prawa wisi na tym durnym temblaku.

Celie podała  kobiecie  dłoń, a cofając ją, zerknęła  na rękę takim  wzrokiem,  jakby 

sprawdzała, czy nadal ma palce.

- Pobraliśmy się dwa tygodnie temu - powiedział Norbert, odpowiadając na wstępne 

pytanie. - Ale od ślubu prawie nie mieliśmy okazji do bycia tylko we dwoje.

- Och, nie będę wam przeszkadzać. Przynajmniej nie za często. Ale jutro po południu 

urządzamy podwieczorek na waszą cześć. U mnie, czyli na najbliższej farmie od wschodu. 

background image

Przyjdą wszyscy sąsiedzi, żeby na was zerknąć, więc pewnie się zjawicie. Bardzo lubimy 

Joan i Betty, i pragniemy włączyć was do swojego grona, skoro to one was przysłały.

- Nie sądzę, żebyśmy... - powiedziała Celie, lecz Marian nie pozwoliła jej dokończyć.

-   Tylko   mi   nie   dziękujcie.   Tworzymy   tutaj   małą,   ale   zgraną   społeczność   i   nie 

tolerujemy między nami obcych. Zostaniecie więc naszymi przyjaciółmi. - Marian na sekundę 

przestała żywo gestykulować i zerknęła na swój duży, męski zegarek. - Muszę lecieć. Zatem 

jutro   o   trzeciej.   I   żadnego   spóźniania.   A   gdyby   Śpiąca   Królewna   znów   wpadła   was 

odwiedzić, to wcale się nie przejmujcie. Przyjdę i ją zabiorę. Strasznie niedobra kocina z tej 

Królewny.

Marian Farnsworth wyszła z takim samym impetem, jak weszła. Norbert odprowadził 

ją wzrokiem, gdy maszerowała dróżką, trzymając pod pachą niesfornego ulubieńca.

- Jezu, co to było? - jęknęła Celie.

- Produkt sielankowej prowincji hrabstwa Kent.

- Raczej Baba - Jaga z leśnych ostępów.

- Mieszkając tutaj, człowiek chyba szybko staje się bezpośredni. Musi wydobyć  z 

rozmówcy jak najwięcej, jeśli już dorwie kogoś nowego. - Norbert zacisnął dłoń na zdrowym 

barku Celie, zanim zdążyła się odwrócić. - Nigdzie nie zmykaj, Celie. Mimo tej niezwykłej 

dygresji pragnę kontynuować naszą rozmowę. Jeszcze jej nie skończyliśmy.

- Ja... tak. - Poruszyła się, zrzucając jego rękę. - Źle się czuję.

Norbert umiał rozpoznać czyjś unik, miał jednak świadomość tego, że Celie mówi 

prawdę. Znów bardzo zbladła i ledwie trzymała się na nogach, chociaż nadal buntowniczo 

wysuwała brodę.

Powstrzymał się więc od oferowania pomocy. Wczoraj zdążył poznać smukłość talii 

Celie oraz kobiecą krągłość jej bioder i niepotrzebnie myślał później o tym, jak cudownie 

było ją dotykać, a wspomnienie tych chwil wciąż odzywało się w jego pamięci. Zapadając tej 

nocy w sen, znów przypomniał sobie kształty ciała Celie, przyjemność, jaką odczuwał, niosąc 

ją do sypialni, muśnięcia jedwabistych włosów na swojej ręce. Ta dziewczyna budziła jego 

pożądanie nawet wówczas, gdy leżąc na stryszku, pojękiwała z bólu.

A przecież  seksualne zauroczenie  dodatkowo skomplikowałoby tę i tak dziwaczną 

sytuację.

Utwierdził się w tym przekonaniu i zignorował fakt, że Celie ledwie stoi. Ale trzymał 

się blisko niej, na wypadek, gdyby jednak musiał jej pomóc.

background image

- Może chociaż weźmiesz aspirynę? - zaproponował. - Nie zaćmi jasności twojego 

umysłu, więc gdybym  spróbował skręcić ci kark lub zastrzelić z nieistniejącego pistoletu, 

nadal będziesz w stanie dziabnąć mnie tymi śmiesznymi nożyczuszkami.

- Jakimi nożyczuszkami?

- Przecież widzę, co masz w kieszeni. To te same, którymi wczoraj rozciąłem twoją 

odzież?

- Ty to zrobiłeś?

- Owszem i gdybym chciał cię zabić, to miałem wtedy nadzwyczajną okazję. Leżałaś 

na łóżku półnaga i nieprzytomna. Całkiem w mojej mocy.

Przez   chwilę   analizowała   jego   słowa,   nie   patrząc   mu   w   oczy,   jakby   była   trochę 

zażenowana wizją opisanej przez niego intymności.

- Zażyję aspirynę.

- Siadaj. - Norbert wskazał krzesło i odwrócił się do zlewozmywaka, aby nalać wody. 

- Proszę. - Postawił przed Celie pełną szklankę i położył dwie tabletki z zapasów Betty. - 

Powinienem był dać ci je wczoraj wieczorem, ale sądziłem, że zdrowy rozsądek skłoni cię do 

zażycia środka przeciwbólowego.

Połknęła pigułki tak ochoczo, jakby miała nadzieję, że zadziałają natychmiast.

- Wkrótce poczujesz się lepiej.

- Na pewno masz rację.

- A na razie odpowiesz mi na parę pytań.

- Naprawdę chciałabym odpocząć.

Rzeczywiście wyglądała tak, jakby nie nadawała się do przesłuchiwania. Norbert omal 

nie powiedział, że poczeka, ale w porę przypomniał sobie ocieniony koroną wierzby strumień.

- Nie ma problemu. Znam świetne miejsce.

- Wolę iść na górę. - Celie wyprostowała plecy, swoją postawą dając do zrozumienia, 

że nie zamierza się poddać.

- Mam lepszy pomysł. - Norbert podszedł do drzwi i wyjrzał na podwórze. - Trzeba 

uważać, żeby ten kotek znów tu nie wlazł, bo Marian wprowadzi się do naszej kuchni.

- Betty zapewniała, że to odludzie.

- Już ja z nią pogadam. - Norbert wyszedł na dwór i ruchem głowy wskazał pobliskie 

drzewa. - To dwa kroki stąd. Dasz radę?

- Tak.

Oniemiał ze zdziwienia. Oczekiwał protestów, lecz Celie widocznie uznała, że lepiej 

być z nim na zewnątrz, niż sam na sam w ciasnym domku.

background image

Ranek był pogodny, a niebo intensywnie błękitne. Słońce świeciło jasno i powietrze 

już   zdążyło   się   rozgrzać,   obiecując   jeden   z   tych   pięknych   dni   późnego   lata,   gdy   każdy 

angielski ogrodnik pragnie aż do wieczora pracować pośród swoich roślinek. Norbert poszedł 

wyłożoną   kamieniami   ścieżką,   wzdłuż   której   rosły   krzaki   z   wdzięcznymi,   stożkowatymi 

kwiatkami. Zerwała się z nich chmurka białych motyli, lecz nie odleciały daleko, jakby po 

jego odejściu zamierzały wrócić do źródła słodkiego nektaru.

- Motylowe krzaczki - stwierdziła Celie, sięgając po fioletowy kwiat.

- Tak się nazywają?

- Fachowa nazwa to budleia. Ten rodzaj to prawdopodobnie „czarny rycerz”.

- A więc jesteś ogrodniczką?

- Niezupełnie. - Zawahała się i wzruszyła ramionami. - Przez pewien czas pracowałam 

w szklarniach.

- Jako Celie Sherwood czy Marie St. Germaine? - Norbert nie omieszkał wykorzystać 

tej okazji, lecz Celie zignorowała jego pytanie.

- Powąchaj. Mają subtelny, ale śliczny zapach. Norbert pomyślał o swojej wczorajszej 

reakcji na aromat lawendy i nie skorzystał z zachęty.

- Prawie jesteśmy na miejscu.

- Nie martw się o mnie.

Doskonała rada, pomyślał. Wcale nie chciał przejmować się niczyim losem. Od lat żył 

właśnie tak i nie zamierzał tego zmieniać. Lecz Celie już wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, 

zawładnęła jego emocjami, a jedną z nich była troska. Podchodził z ostrożnym dystansem do 

osoby Celie Sherwood i nadal miał wątpliwości, czy chce zgłębić jej problemy, lecz mimo to 

pragnął ją chronić.

-   Jak   tu   ładnie.   -   Celie   przystanęła   i   z   autentycznym   zachwytem   spojrzała   na 

szemrzący strumień. Na obu brzegach leżały różnej wielkości głazy, niektóre takie duże i 

płaskie, że można było się na nich położyć i opalać.

-   Nawet   ładniej,   niż   przypuszczałem.   O,   mamy   miejsce   do   siedzenia.   -   Norbert 

wskazał dwa głazy tworzące jakby fotel z wysokim oparciem. - Zdołasz tam zejść?

- Tak.

Naprawdę   nie   chciał   znów   jej   dotknąć,   lecz   wolałby   też   nie   podnosić   jej   z   tej 

kamienistej ścieżki. Nie była szczególnie stroma, lecz Celie przecież nie odzyskała jeszcze sił.

- Chodź. - Wyciągnął rękę. - Pomogę ci.

- Poradzę sobie.

background image

- Wątpię. - Cofnął się o krok i ujął jej nadgarstek. Nie spróbowała wyswobodzić dłoni, 

ale też się nie poruszyła. - Słuchaj, ja też nie jestem zachwycony tym całym układem, ale nie 

chcę, żebyś się potknęła i coś sobie zrobiła. Teraz ci pomogę, lecz wystarczy, że poczujesz się 

lepiej, a dam ci święty spokój. Zgoda?

Nie czekając  na odpowiedź,  ruszył  w dół, a Celie  z  westchnieniem  pozwoliła  się 

poprowadzić. Pomógł jej usadowić się na głazie, następnie usiadł dwa metry dalej, żeby nie 

czuła się zdominowana jego bliskością.

Przez kilka minut ciszę przerywał jedynie świergot ptaków i szmer wody opływającej 

kamienie   na   dnie   potoku.   Norbert   wystawił   twarz   do   słońca   i   podwinął   rękawy  koszuli. 

Gdzieś w pobliżu domku przejechał samochód, a po chwili zaszczekał pies.

- Co chcesz wiedzieć? - spytała w końcu Celie.

- Zacznij od początku. I dotrzyj do końca.

- Nie myliłeś się. Rzeczywiście uciekam. Odwrócił się, aby widzieć jej twarz, lecz 

Celie nie patrzyła na niego. Miała taką minę, jakby analizowała swoją przeszłość, wybierając 

z niej te strzępki, którymi mogła się z nim podzielić. Niewiele, pomyślał, ale zawsze to jakiś 

postęp.

- Nie mogłabyś najpierw się przedstawić?

- Uważaj mnie za Celie Sherwood.

- Ale nią nie jesteś.

- Nie.

Ucieszył się z tego maleńkiego zwycięstwa.

- Nie masz ochoty usłyszeć swojego prawdziwego imienia i nazwiska?

- Gdy ostatnio je usłyszałam, facet usiłował mnie zabić.

- Bobby?

- Tak.

-   Więc   rzeczywiście   nie   uważasz   go   za   przypadkowego   napastnika.   Sądzisz,   że 

chodziło mu właśnie o ciebie?

- Prawie zawsze tak myślę.

- Prawie zawsze?

- Gdy uciekasz, trudno zachować obiektywizm. Wydawało mi się, że Bobby wymówił 

moje imię,  ale nie jestem pewna. W chwili zagrożenia  percepcja czasem kuleje, instynkt 

zawodzi.

- Twój zawiódł cię wtedy w Paryżu.

- Nie chcę rozmawiać o Paryżu.

background image

- Czy w ten sposób przyznajesz, że byłaś Marie St. Germaine?

- Nie.

Norbert ledwie powstrzymał się od gniewnej odpowiedzi. Zanadto naciskał. Jeśli Celie 

miała powiedzieć mu coś o sobie, to niech zrobi to w dowolnym tempie i w taki sposób, jaki 

jej najbardziej odpowiada.

- Przepraszam. Mów to, co uznasz za stosowne. Uważnie popatrzyła  mu prosto w 

oczy, on zaś bez trudu domyślił się jej wątpliwości. Zastanawiała się, ile może ujawnić. Jak 

dalece mu zaufać.

- Widziałam, jak popełniono morderstwo - oznajmiła i czekała na jego reakcję, lecz on 

postarał się nawet nie mrugnąć okiem. - Zabity mężczyzna był... - wzięła głęboki oddech - 

moim kochankiem.

- Boisz się, że morderca chce zabić również ciebie?

- Na pewno usiłują to zrobić.

- Oni?

- To tylko takie sformułowanie.

- Czyli nie wiesz, kim jest zabójca?

- Nie.

- Rozumiem. - Nieprawda. Nic nie rozumiał. Ta historia niewątpliwie zawierała więcej 

niewiadomych, niż początkowo sądził.

- Ten ktoś myśli, że znam jego tożsamość i chce się mnie pozbyć.

Norbert   zauważył,   że   teraz   użyła   liczby   pojedynczej.   Czyżby   celowo   starała   się 

wprowadzić go w błąd?

- Nie lepiej zgłosić się na policję i zażądać ochrony?

- Naprawdę wierzysz, że policja jest w stanie ją zapewnić?

- Chyba nie.

- No właśnie. Dlatego uciekłam.

-   Skąd?   -   spytał,   a   ona   natychmiast   zacisnęła   usta.   -   Celie,   mam   powody,   aby 

podejrzewać, że jesteś Amerykanką. Nie możesz powiedzieć mi chociaż tyle? Stany to wielki 

kraj, zamieszkany przez ćwierć miliarda ludzi. Nie pytam cię o adres i numer ubezpieczenia.

- Dla dobra nas obojga powinieneś wiedzieć jak najmniej.

- Dlaczego? Ponieważ chcę cię chronić? Czy dlatego, że nadal mi nie ufasz?

- Nie ufam nikomu.

background image

- A co planujesz? Do końca życia zmieniać tożsamość i przenosić się z kraju do kraju? 

Jak   to   organizujesz?   Załatwiasz   fałszywe   paszporty   i   metryki   osób   zmarłych   lub   takich, 

którzy nie funkcjonują w normalnym społeczeństwie?

- Nic więcej ci nie powiem.

Zastanawiał się, czy to, co wyznała, jest prawdą. Jeśli tak, to musiała rozwiać jedną 

ważną wątpliwość.

- Jesteś współwinna tej zbrodni? Uciekasz przed wymiarem sprawiedliwości?

- Nie!

Odpowiedź padła tak szybko i zabrzmiała tak szczerze, że w nią uwierzył. Owszem, 

Celie Sherwood była wspaniałą aktorką i równie utalentowaną kłamczuchą, lecz tym razem 

chyba mówiła szczerze.

- Dlaczego zamierzałeś puścić Bobby'ego?

- Jak to... puścić?

- Wtedy, gdy go pokonałeś. Chciałeś go puścić i to ja walnęłam go kamieniem.

- A co według ciebie miałem uczynić? Poderżnąć mu gardło? Oddać w ręce policji? 

Niby jak? Sam? Ty na pewno zaraz byś zwiała, więc mogłem albo go zabić, albo zostawić. 

Nie widzę się w roli mordercy ani kata wymierzającego sprawiedliwość.

- Może znałeś Bobby'ego.

- Sugerujesz, że razem dybaliśmy na twoje życie? Że znałem jego plany względem 

ciebie?

Celie wzruszyła ramionami.

- Chyba całkiem ci odbiło. Niby skąd wiedziałbym, że z tego punktu naprawczego 

pobiegniesz   do   tego   atlety?   Nawet   gdybyśmy   obaj   byli   w   zmowie,   to   nie   moglibyśmy 

zgadnąć, co zrobisz, prawda?

Nie odpowiedziała.

- Twierdzisz, że ktoś usiłuje cię  zabić.  Ja miałem do tego wiele okazji, od kiedy 

znalazłem cię w tamtym zaułku, ale nic ci nie zrobiłem. Przeciwnie, przywiozłem cię tutaj, 

żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

- Już sama się w tym gubię - mruknęła. - Wystarczy, że komuś zaufam, że przestanę 

oglądać się za siebie i już...

- Bobby nie był pierwszym zamachowcem, który cię zaatakował, prawda?

- Nie.

- Ile razy cię to spotkało?

- Sporo.

background image

Sposób, w jaki powiedziała to jedno krótkie słowo, mówił dużo więcej niż ono samo. 

Celie Sherwood chyba w każdej chwili spodziewała się śmierci. Była tak znużona długo-

trwałą   ucieczką,   tak   bardzo   udręczona   wiszącym   nad   jej   głową   niebezpieczeństwem,   że 

obecnie akceptowała swoją sytuację, chociaż nie zamierzała się poddać.

- Celie. - Norbert pokręcił głową. - Nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić, co 

przeżywasz.

- Traktuję to jak śmiertelną chorobę. Nie mam żadnych objawów, ale śmierć czeka na 

mnie za rogiem. Tyle tylko, że w moim przypadku kostucha rzuci się na mnie znienacka i 

nigdy się nie dowiem, kto mnie załatwił.

- Naprawdę tak sądzisz?

- W zasadzie tak, chociaż... gdzieś w głębi duszy kołacze się odrobina nadziei, że 

zdołam wyjść z tego cało. Że pokonam przeciwnika i kiedyś, w przyszłości, już nie będę 

musiała uciekać.

- Jak możesz pokonać kogoś nieznanego?

- Po troszeczku. Tak, jak wymykając się z rąk Bobby'ego... Jak radząc sobie z tym... - 

Wskazała na zraniony bark.

- I znów zmieniając nazwisko, aby pojawić się na Fidżi lub na australijskiej prowincji?

- W Kangurowie, stary? Co mogłaby tam zdziałać taka dziewuszka, jak ja?

Norbert z podziwem słuchał, gdy gładko przeszła na australijski akcent i slang.

- Wygląda na to, że już tam byłaś.

- W dzieciństwie zawsze marzyłam o dalekich podróżach. Moje przyjaciółki pragnęły 

zostać tancerkami lub lekarkami, a ja chciałam wędrować po Antarktydzie i zdobywać Mont 

Everest. Niekoniecznie naraz - dokończyła z uśmiechem.

- Chyba zrealizowałaś część tych marzeń.

- Może.

- Ale nie tak, jak zamierzałaś. - Przysunął  się bliżej, a na jej twarzy natychmiast 

pojawił się wyraz czujności. - Pozwól, że ci pomogę.

- Niby jak?

- Mam szerokie koneksje. Jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo. I ustalić, kto 

cię prześladuje.

- Podróżuję w pojedynkę.

- Gdybyś w tamtym zaułku podróżowała w pojedynkę, już leżałabyś dwa metry pod 

ziemią.

- A kto mi zaręczy, że wkrótce tam nie wyląduję?

background image

- Nikt. Ale będziesz miała większe szanse przetrwać, jeśli ktoś cię wesprze. To twoje 

życie, Celie. A ja jestem kimś obcym. Nie winię cię za brak zaufania do mnie. Twoja sytuacja 

uczyniła z ciebie paranoiczkę...

- Nie jestem paranoiczką! Nie wymyśliłam tego wszystkiego. Żyję w bezustannym 

zagrożeniu i ono jest bardzo realne!

Patrzył   na   nią,   świadomy   tego,   że   wystarczyło   jedno   słowo,   aby   porzuciła 

dotychczasową rezerwę.

-  Zamierzałem   tylko  powiedzieć,   że  twoje  doświadczenia  uczyniły  z   ciebie   osobę 

niesamowicie ostrożną. Byłem z tobą w tamtym zaułku, pamiętasz? Wiem, że nie wymyśliłaś 

zagrożenia.

- Chciałabym już wracać.

- Dobrze. - Wstał i wyciągnął do niej rękę. - Ale przemyśl moją propozycję. Mogę 

wydatnie ci pomóc. Chętnie to zrobię, jeśli dasz mi szansę. Ale najpierw powinienem poznać 

całą prawdę, co oznacza, że musiałabyś mi zaufać.

Nie odpowiedziała i nie chwyciła jego dłoni. Wdrapała się na górę samodzielnie i 

oboje w milczeniu poszli do domu.

Celestine   koniecznie   chciała   skorzystać   z   telefonu   i   późnym   popołudniem   już   nie 

mogła się doczekać,  aż Norbert gdzieś wyjdzie.  Po powrocie znad strumienia prawie nie 

rozmawiali.   Ona   trochę   odpoczywała,   potem   zjadła   przyniesiony   na   górę   lunch   i   znów 

poleżała.

Właściwie  nie  znała  Norberta  Jamesa,  zdążyła  jednak się zorientować,  że  nie  jest 

człowiekiem, który lubi przymusową bezczynność. Słyszała cichy szum jego przenośnego 

komputera i zastanawiała się, co Norbert robi. Załatwiał sprawy służbowe dla owego Tri - C 

International lub innych firm, w których rzekomo był konsultantem?

A może za pomocą komputera kontaktował się z Millie lub Rogerem? Informował ich, 

że ma ją w garści i już wkrótce problem Celestine St. Gervais przestanie istnieć?

Uważnie  nadsłuchiwała,  gdy chodził po pokoju. Wychodził  ze swojego saloniku i 

szedł do kuchni, potem wracał do pokoju, ale nawet nie zbliżył się do schodków. Celestine 

nie   pozwoliła   sobie   na   głęboki   sen,   którego   rozpaczliwie   potrzebowała,   ale   przymknęła 

powieki i trochę się zdrzemnęła. Gdy wreszcie usłyszała szczęknięcie zamykanych drzwi, 

wstała z łóżka i ostrożnie wyjrzała zza murka. Norbert podszedł do samochodu i wyjął coś ze 

skrytki - chyba przeciwsłoneczne okulary - a następnie pomaszerował w stronę drogi.

Celestine nie wiedziała, dokąd się udał, ale teraz mogła zadzwonić. Zeszła na dół i 

zajrzała do jego sypialni. Z zadowoleniem stwierdziła, że już wyłączył komputer i wyjął jego 

background image

kabel z gniazdka telefonicznego. Celestine szybko policzyła w myśli, która jest godzina w 

Północnej Karolinie, i wystukała numer. Ufała tylko trojgu ludziom i właśnie oni powinni 

wiedzieć,   co  się  z  nią   dzieje.  Obawiała  się,  że   teraz   nie   zdąży  skontaktować  się  z   nimi 

wszystkimi, postanowiła więc najpierw porozmawiać z osobą najważniejszą dla jej dalszej 

egzystencji.

Podała sekretarce nazwisko, które dawno temu ustaliła z Whitem, i czekała.

Whit długo się nie zgłaszał, więc podeszła do drzwi, aby mieć na oku dróżkę. Na 

widok Norberta mogła natychmiast odłożyć słuchawkę i wrócić na górę, zanim on zdążyłby 

wejść do środka.

- Celestine!

- Och, Whit. - Na moment zamknęła oczy, dziękując Opatrzności za to, że go słyszy. - 

Już się bałam, że cię nie złapię.

- Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?

- Tak. I nie. - Jej zduszony śmiech zabrzmiał niemal jak szloch. - Zaatakowano mnie, 

ale żyję.

- Co się stało?

- Nie mogę teraz o tym mówić. Ale straciłam wszystkie swoje rzeczy, Whit. Nie mam 

złamanego grosza przy duszy. Możesz przekazać mi telegraficznie trochę pieniędzy na nowy 

początek?

- Jasne, że tak. Gdzie? Jak?

- Jeszcze nie wiem. Na razie zorganizuj jakąś kwotę. Później omówimy szczegóły.

- Jeśli mi podasz miejsce pobytu, to sprawdzę, gdzie znajduje się najbliższy bank i 

załatwię formalności.

Zawahała się. Znała nazwę wioski. Trillingden. Ale udzielając Whitowi zbyt wiele 

informacji,   mogła   niechcący   narazić   go   na   niebezpieczeństwo.   Oczywiście   ufała   przyja-

cielowi bez zastrzeżeń, wolała jednak jak najwięcej danych zachować w tajemnicy.

- Chwilowo mieszkam na jakimś odludziu - odparła wymijająco, a Whit nie nalegał na 

konkretną odpowiedź.

- Masz jakiś dokument potwierdzający twoją tożsamość?

- Nic.

- To niedobrze, ale coś wymyślę.

- Dziękuję. Bardzo, bardzo.

- To przecież twoje pieniądze, Celestine, a ja tylko nimi zarządzam w twoim imieniu.

background image

- Nie  zdołam  zadzwonić  do  Allie  ani  dziadka   Suttera.  Pozdrowisz  ich  ode mnie? 

Powiedz, że jestem cała i zdrowa.

- Załatwione. Coś jeszcze?

-   Tak.   Jestem   teraz   z   mężczyzną,   który   nazywa   się   Norbert   James.   Twierdzi,   że 

pracuje jako konsultant dla korporacji Tri - C International. Słyszałeś o niej?

- Oczywiście. To jedna z tych wielkich kolosów - konglomeratów, które mają związki 

z   wieloma   działami   gospodarki,   z   produkcją   przemysłową,   wydobyciem   surowców, 

telekomunikacją...

- Możesz go sprawdzić?

- Powiedziałaś Norbert James?

- Tak.

- Jak go poznałaś?

- Nie mam teraz czasu, żeby ci opowiadać. I nie mogę podać ci swojego numeru, bo 

nie widzę go na aparacie.

- Daj mi dzień lub dwa na przygotowania. Możesz poczekać aż tyle?

- Chyba tak.

- Kiedy wracasz do domu? Chyba już nadeszła pora na twój ruch. Ale musisz tu być, 

żeby go wykonać. Bez ciebie mam związane ręce.

-  Powinnam   kończyć   -   powiedziała   pospiesznie,   widząc   Norberta   skręcającego   na 

ścieżkę. - Zadzwonię jutro.

Odłożyła słuchawkę, zanim Whit zdążył odpowiedzieć. I spokojnie siedziała w bujaku 

obok kominka, gdy Norbert otworzył drzwi.

- Gdzie byłeś? - spytała, udając zaskoczenie.

- Na spacerze.

- Przyjemnym?

-   Owszem.   Wdrapałem   się   na   szczyt   tego   wzgórza.   Wczoraj   w   tych   egipskich 

ciemnościach nie było nic widać, więc postanowiłem sprawdzić, jak blisko mamy sąsiadów.

- I co?

- Po linii prostej nawet niedaleko. Niecały kilometr przez lasek i pola. To chyba dom 

Farnsworthów. A poza tym kompletne pustkowie.

Celestine   znów   ze   zdumieniem   stwierdziła,   że   Norbert   James   to   przystojny 

mężczyzna, na którego aż miło popatrzeć. Po przechadzce miał zwichrzone przez wiatr włosy 

i zarumienione policzki. Stał w drzwiach, trzymając ręce w kieszeniach dżinsów i uważnie 

przesuwał spojrzeniem po każdym zakątku wnętrza. Zdaniem Celestine zaliczał się chyba do 

background image

tych ludzi, którzy przywykli do stawiania na swoim, zawsze nad wszystkim panują i nie lubią 

oddawać władzy. Celestine przypuszczała, że jest dla niego twardym orzechem do zgryzienia 

i trochę ją to cieszyło.

Ale nie byłaby zachwycona, gdyby ją zdradził.

- Jak się czujesz? - spytał, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.

- W zasadzie dobrze, chociaż wolałabym mieć sprawne obie ręce.

- Powinienem ci zmienić opatrunek. Teraz czy po obiedzie?

Chciała  powiedzieć,  że sama  się tym  zajmie,  ale  znała  swoje obecne  możliwości. 

Norbert mógł zrobić to lepiej, a im szybciej ramię się zgoi, tym szybciej ona będzie mogła 

przystąpić do kreowania swojej nowej tożsamości.

- Wolę to mieć z głowy - oświadczyła.

- Zostań tutaj, a ja przyniosę, co trzeba.

Huśtając się na fotelu, zastanawiała się, czy Norbert zauważy, że jest coś nie tak w 

pobliżu telefonu. Starała się niczego nie przesunąć, ale czy jej się to udało?

Norbert wrócił z apteczką, którą naprędce skompletowała Betty. Przysunął lampę i 

skrzyżowawszy ramiona, popatrzył na Celie.

- Musisz zdjąć sweter. Mam ci pomóc?

Wciąż   usiłowała   sobie   przypomnieć,   czy   zostawiła   wszystko   w   pokoju   Norberta 

identycznie   jak   było,   więc   nawet   nie   pomyślała   o   konieczności   rozebrania   się.   Teraz 

odruchowo zacisnęła palce na górnym guziku pulowera.

- Poradzę sobie.

- Pozwól sobie pomóc. - Norbert kucnął przed nią. - Nie ma sensu, żebyś się męczyła. 

Przecież i tak zobaczę kawałek twojego ciała.

Zrozumiała,   że   byłoby   głupotą   protestować.   Norbert   rozpiął   pasek   temblaka, 

delikatnie go zsunął i odłożył na gzyms kominka. A Celestine zacisnęła palce na schowanych 

w   kieszeni   spódnicy   nożyczkach,   zaczęła   je   uważać   za   coś   w   rodzaju   talizmanu 

przynoszącego szczęście.

- Pewnie trochę cię zabolało - współczującym tonem stwierdził Norbert.

- Nic mi nie jest.

- Powiesz to nawet na łożu śmierci.

- Oby jak najpóźniej.

Norbert   uśmiechnął   się,   a   Celestine   oniemiała   z   wrażenia,   ponieważ   dzięki   temu 

uśmiechowi   Norbert   zmienił   się   prawie   nie   do   poznania.   Nagle   przestał   być   kimś,   kogo 

background image

należy   się   obawiać,   a   stał   się   po   prostu   uroczym   mężczyzną.   Nadzwyczaj   atrakcyjnym 

mężczyzną, który właśnie miał ją rozebrać.

- Z rozpinaniem sama sobie poradzę. - Przesunęła przez dziurkę górny guzik.

- Chyba zdążę się zdrzemnąć. - Norbert przymknął powieki.

- Uznaj  to za ćwiczenie,  obowiązkowy element  mojej fizykoterapii.  Gdy skończę, 

będę w pełni oburęczna. - Rozpięła drugi guzik.

- Wcześniej pewnie umrę z głodu. - Norbert otworzył oczy.

- Betty dała nam kanapki, czy zamierzasz coś ugotować?

- To drugie.

- Dlaczego mi się zdaje, że nie masz o tym pojęcia? - Jakoś zdołała rozpiąć trzeci 

guzik.

- Bo zostawiłem w twojej kanapce plastikową osłonkę na plasterkach szynki?

- Więc w swojej chyba też zostawiłeś. - Pokonała czwarty guzik.

- Na ogół jadam w restauracjach.

- A gdy jesteś w domu? Podobno mieszkasz w zachodniej części Stanów. Czyli gdzie?

-   W   promieniu   jakichś   czterech   i   pół   tysiąca   kilometrów   od   twojego   domu, 

gdziekolwiek on jest.

- Jestem Amerykanką - powiedziała po chwili milczenia, mając do rozpięcia jeszcze 

tylko jeden guzik.

- Dzięki za szczerość. - Spojrzenie Norberta wyraźnie się ociepliło.

- Teraz mogę już wrócić do swojego akcentu.

- Słyszę, że pochodzisz z Południa.

- A ty... skąd? - Pośrednio wyznała prawdę.

- Z Kolorado.

- Zawsze tam mieszkałeś?

- Nie. Dorastałem w Los Angeles.

- Pomożesz mi z tym rękawem?

-  Po  raz  pierwszy  poprosiłaś  mnie  o  pomoc.   Robisz  postępy.  -  Norbert   znów  się 

uśmiechnął, następnie uniósł jej rękę i zaczął powolutku ciągnąć mankiet.

Celestine zacisnęła zęby i zdołała nie wydać żadnego dźwięku. Norbert spojrzał na 

nią, a w jego oczach pojawił się wyraz zatroskania... lub jego przekonująca imitacja.

-   Nie   wolno   nam   dopuścić   do   infekcji,   Celie.   Wiem,   że   nie   życzysz   sobie 

dodatkowych problemów.

background image

Jakie to dziwne, pomyślała. Mężczyzna, którego podejrzewała o to, że chce ją zabić, 

teraz starał się naprawić zło wyrządzone jej przez Bobby'ego - człowieka obdarzonego przez 

nią   zaufaniem,   oczywiście   do   pewnego   stopnia.   Co   prawda   nadal   nie   ufała   Norbertowi 

Jamesowi i nie wierzyła, że wkroczył w jej życie przypadkiem, lecz w tej chwili jakoś nie 

potrafiła wykrzesać z siebie wystarczającej podejrzliwości. Nie mogła też przypomnieć sobie 

nikogo, kto dotykał jej bardziej delikatnie i z większą troską. I po raz pierwszy od śmierci 

Stephena czuła się przy mężczyźnie taka bezbronna, jakby on był jej bliski.

- Dlaczego mi pomagasz? - spytała. - Tak naprawdę?

- Nie wiem. Chyba dlatego, że jesteś w potrzebie.

- Zawsze wspierasz potrzebujących?

- Rzadko wiem, czy komuś bym się przydał.

- Ponieważ nie zbliżasz się do ludzi na tyle, aby się o tym przekonać?

Wydał dźwięk, który mógł uchodzić zarówno za „tak”, jak i za „nie”, lecz Celestine 

wolała wybrać to pierwsze.

- Na pewno nie zbliżyłbyś  się do mnie, gdybym  nie zakablowała cię władzom na 

dworcu Waterloo.

- Uważaj, Celie. Właśnie przyznałaś się do wcielenia Lesley.

- To była jedna z moich najmniej udanych ról. Norbert skończył zdejmować z niej 

sweter, a chłód powietrza sprawił, że Celestine poczuła się wyjątkowo obnażona. Miała na 

sobie   stanik,   lecz   rano   odpięła   jedno   ramiączko,   aby   nie   ocierało   się   o   bandaż.   Teraz 

wiedziała, że miękka miseczka obsunęła się i tylko częściowo zasłania pierś. I niemal poczuła 

na niej wzrok Norberta. Nie wiedziała, co powiedzieć, ale nieoczekiwanie wyobraziła sobie 

dotyk jego palców nie tylko na swoim barku, nie tylko na opatrunku, lecz także niżej, na 

swoim nagim ciele... i ta myśl wcale nie wydawała się niemiła. Dłonie Norberta były ciepłe i 

delikatne... na pewno mogły sprawić przyjemność, dać ukojenie...

- Nie będzie bolało. - Norbert położył palce na opatrunku, lecz wewnętrzna strona 

nadgarstka lekko spoczywała na piersi Celestine. - Weź głęboki oddech.

Zamknęła oczy i zacisnęła wargi. Norbert szybko i sprawnie zdjął stary bandaż, lecz 

mimo to Celestine poczuła łzy pod powiekami.

- Przepraszam. - Głos Norberta zabrzmiał gardłowo.

- Nie ma za co.

- Dobrze się czujesz?

- Tak. Jak to wygląda?

- Nie gorzej niż wczoraj. To chyba dobra nowina.

background image

- Chyba tak.

- Oczyszczę ranę i założę nowy opatrunek. Trzymasz się jakoś?

Skinęła głową, a gdy Norbert skończył, znów oddychała prawie normalnie.

- Pomogę ci włożyć ten rękaw. - Norbert sięgnął za jej plecy, szukając poły swetra, i 

znalazł się tak blisko Celestine, że torsem musnął jej piersi.

Ona zaś wbrew własnej woli zobaczyła  w Norbercie  seksownego mężczyznę.  Nie 

tajemniczego nieznajomego. Nie wybawcę. Ale pociągającego mężczyznę, który znajdował 

się tak bliziutko, że mogłaby go pocałować. I nagle zapragnęła podnieść lewą rękę i wpleść 

palce we włosy Norberta. Czuła jego ciepło, chciała jeszcze poczuć jego siłę. Spróbowała 

sobie   wmówić,   że   jest   taka   poruszona   z   powodu   ulgi   i   wdzięczności,   lecz   chociaż   była 

wspaniałą   kłamczuchą,   nigdy   nie   oszukiwała   samej   siebie.   W   tej   chwili   przepełniały   ją 

zupełnie inne, bardziej prymitywne emocje. Najbardziej zbliżone do pożądania.

- Wreszcie capnąłem ten sweter! - Norbert zaśmiał się krótko i przelotnie napotkał jej 

wzrok, jakby chciał sprawdzić, czy ją też ubawiła jego niezdatność. I zaraz spoważniał. Nie 

poruszył się, nie usiłował wsunąć ręki Celie w rękaw, tylko na nią patrzył z dziwnym żarem 

w oczach.

- Teraz... moja kolej - powiedziała cicho, niemal szeptem.

- Na co?

Pytanie zawisło między nimi. Oboje wiedzieli, co sugerował. Ale żadne z nich nie 

chciało postawić kropki nad „i”.

- Miałaś  rację,  mówiąc,  że  to  będzie   niebezpieczny  układ.  -  Norbert  przysiadł   na 

piętach, lecz nadal patrzył Celie prosto w oczy.

- Potrafię obronić się w każdej sytuacji.

- Czyżby?

Chyba trochę się rozgniewał, Celestine nie wiedziała jednak, na kogo.

- Nie traktuj moich słów jak wyzwania, Norbercie. Daj mi święty spokój, a zrewanżuję 

ci się tym samym.

- Chcesz, czy nie, ale tkwimy w tym razem. Przynajmniej na razie. - Norbert wstał z 

podłogi.   -   Ale   nie   obawiaj   się,   Celie.   Nie   zamierzam   do   niczego   cię   przymuszać.   Moja 

samokontrola cieszy się legendarną sławą.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Daleko stąd do Canterbury?

Norbert   podniósł   wzrok   znad   patelni,   na   której   smażył   drugą   porcję   kiełbasek. 

Niedawno w możliwie najgorszy sposób przekonał się, że angielskie kiełbaski są zupełnie 

inne niż amerykańskie. W domu czasem je smażył. Po prostu kładł na patelni i ze dwa razy 

obracał.   Ale   te   angielskie   -   od   ulubionego   rzeźnika   Betty   -   wymagały   wcześniejszego 

ugotowania, o czym poinformowała go Celie, gdy kilka pierwszych z hukiem eksplodowało.

- Do Canterbury? Jakieś trzy kwadranse jazdy. A bo co? - Zmniejszył płomień gazu, 

tak na wszelki wypadek, gdyby gotowanie okazało się niewystarczającą obróbką cieplną.

- Usiłuję się połapać, gdzie jesteśmy.

- W samochodzie mam mapę.

- Chętnie na nią zerknę.

-  Dobrze   spałaś?   -  Norbert   oparł   się   o  kuchenkę   i   swoim   zwyczajem   skrzyżował 

ramiona.

Celie wyglądała dziś dużo lepiej i nie była taka blada, jak wczoraj. Miała na sobie 

drugi strój kupiony przez Jerry'ego - skromną białą sukienkę w fiołki i różyczki. Norbert 

przypomniał   sobie   obcisłą,   czarną   suknię   Marie   St.   Germaine   i   pożałował,   że   to   nie   on 

wybierał garderobę dla Celie.

- Nie najgorzej.

- Nie czekałaś przez calutką noc, aż wdrapię się na górę i cię wykończę?

- Masz dziwaczne poczucie humoru.

- Usiłuję tylko coś ci unaocznić.

- Ty niewątpliwie też spałeś, skoro nadal oddycham, a moje serce bije.

- Jesteś głodna?

- Zawsze jestem głodna.

Zdążył   to   zauważyć.   Celie   zjadała   absolutnie   wszystko,   co   dostała.   Miała   apetyt 

osoby, która nie wie, kiedy zdarzy się okazja do następnego posiłku. Wczoraj Norbert podał 

na kolację zanadto przysmażone kotlety z baraniny i zielony groszek rozgotowany prawie na 

papkę. Celie omal nie wylizała talerza.

- Jak radzisz sobie finansowo? Wiem, że pracujesz, gdy możesz, ale te zmiany miejsca 

zamieszkania i tożsamości... To musi sporo kosztować.

- Nie narzekam.

background image

- Pewnie minimalizujesz wydatki. Nawet te na żywność.

- Umiem przygotować ryż i fasolkę na tysiąc sposobów.

- Ktoś ci pomaga? Przysyła pieniądze?

- Dlaczego pytasz?

-   Bo   muszę   wyciągać   z   ciebie   twoją   historię   po   jednej   sylabie.   -   Przyglądał   się 

dłoniom Celie, gdy w milczeniu obracała kubek. Miała śliczne, smukłe ręce, z zadbanymi, 

lecz nie polakierowanymi paznokciami.

- Muszę dostać się do Canterbury. - Podniosła wzrok. - Zawieziesz mnie?

- Po co?

- To dla mnie ważne.

- Kiedy?

- Jeszcze nie wiem.

- A jeśli tam pojedziemy,  znowu znikniesz? Lub może będę zmuszony walczyć  z 

jakimś Bobbym?

- Nie zniknę.

- A co z Bobbym?

- Norbert, jestem ostatnią osobą, która coś o nim wie.

Podobało mu się, jak Celie wymawia jego imię. Z tą odrobiną śpiewności typowej dla 

południowców. Był  też zachwycony grą uczuć na twarzy Celie. Zazwyczaj  nie ujawniała 

żadnych emocji, natomiast teraz patrzyła wręcz błagalnie. Potrzebowała go.

Wcale nie chciał, aby go potrzebowano.

- Zawiozę cię - mruknął, odwracając się do kuchenki. - Tylko powiedz, kiedy.

- Dziękuję.

Jej głos zabrzmiał cicho, a podziękowanie naprawdę szczerze. Nie ufała mu, ale po 

troszeczku topniała. Mijały kolejne godziny, a ona nadal była bezpieczna, więc jej zaufanie 

do   niego   rosło.   Tylko   co   miał   począć   z   tym   zaufaniem?   Jak   mógłby   zapewnić   Celie 

bezpieczeństwo, skoro nie zdołał ochronić własnej żony i syna?

Zauważył, że stoi obok niego dopiero wtedy, gdy wyjęła mu z dłoni łopatkę.

- Rzeczywiście żałosny z ciebie kucharz, Norbercie Jamesie. Jesteś pewien, że gdzieś 

tam nie czeka na ciebie troskliwa żoneczka? Osoba, która parzy ci kawę, nabija fajkę i podaje 

gazetę? - Celie zręcznie przewróciła kiełbaski, chociaż zrobiła to lewą ręką.

- Wszystkie żony są takie?

- Mam nadzieję, że nie.

Nagle zapragnął powiedzieć jej o sobie coś ważnego.

background image

- Kiedyś byłem żonaty.

- Już nie jesteś?

- To się skończyło jakiś czas temu.

- Nie wyobrażam sobie ciebie w roli męża. Sprawiasz wrażenie samotnika.

- Takiego, jak ty?

-   Nie   wiem.   Trudno   powiedzieć,   jaka   byłabym,   gdyby   moje   życie   potoczyło   się 

inaczej.

- Przecież kogoś miałaś. Tego kochanka, którego później zabito.

- Tak.

- Więc nie zawsze żyłaś sama.

- Był moim pierwszym i ostatnim mężczyzną. - Jej twarz znów stała się maską bez 

wyrazu. - Nasz romans trwał bardzo krótko. Ledwie się zaczął, a już było po wszystkim.

-   Zawsze   tak   nam   się   wydaje,   gdy   kogoś   tracimy.   -   Norbert   poczuł   przypływ 

współczucia.

- Też miałeś takie wrażenie po rozwodzie? Nie sprostował tej istotnej nieścisłości.

- To dość powszechne odczucie. Wiesz, dlaczego zabito twojego kochanka, Celie? 

Może znając powody, łatwiej odkryłabyś, kto cię prześladuje?

- I co mogłabym zrobić? Nie mam żadnych dowodów. Żadnej władzy. Ktokolwiek to 

jest, dysponuje środkami, o jakich ja nawet nie marzę. Podaj mi jego nazwisko, a i tak nie 

będę w stanie nic zdziałać.

- Ja mam stosowne środki.

- To nie jest twoja walka. A dla mnie najlepszym wyjściem jest ucieczka. Może kiedyś 

znajdę miejsce, które uznam za bezpieczny azyl. Gdzie nikt mnie nie wyśledzi.

- Niby gdzie? W niebie?

Celie najpierw zrobiła dziwną minę, po czym nagle zaczęła się śmiać. Norbert spojrzał 

na nią zaskoczony i całkiem wbrew sobie też się uśmiechnął.

- Trafiłeś w dziesiątkę. To jedyne schronienie, gdzie już nic człowiekowi nie grozi, 

prawda?

- Najpierw rozejrzyjmy się za mniej drastycznym rozwiązaniem.

Celie natychmiast spoważniała.

- Jeśli istotnie nie dybiesz na moje życie, to muszę przyznać, że naprawdę miły z 

ciebie facet.

-  Chyba   nie   ma   na   tej   planecie   nawet   trzech   osób,  które   określiłyby   mnie   w  ten 

sposób.

background image

- Betty powiedziała, że jesteś dobrym człowiekiem. Kimś, kto sam wiele przeszedł.

- Już ja z nią pogadam.

- Co miała na myśli?

- Nie wiem. Może usiłowała uatrakcyjnić mój wizerunek.

- Jakbyś nie był wystarczająco atrakcyjny... - palnęła i natychmiast tego pożałowała.

- A jestem?

-   Na   pewno   mnóstwo   kobiet   już   ci   to   mówiło.   -   Umknęła   spojrzeniem   w   bok   i 

przestawiła patelnię na palnik z tyłu. - To niewiarygodne - mruknęła. - Gawędzimy jak para 

przyjaciół. Jeszcze chwila i zaczniemy się sobie zwierzać. Ty mi wyjaśnisz, o co chodziło 

Betty, a ja opowiem ci tyle o sobie, że zapłacisz za to życiem. Musimy uważać na słowa, 

Norbercie.   Nie   paplać   o   wszystkim,   bo   wejdzie   nam   to   w   zwyczaj.   I   ściągnie   na   nas 

nieszczęście.

Odwrócił się i sięgnął po grzankę. Smarując ją masłem, słuchał znajomych odgłosów. 

Szczęknęła   odkładana   na   patelnię   metalowa   łopatka.   Nóż   przesuwał   się   po   chrupiącym 

chlebie. Na ścianie tykał zegar.

Gdy poprzednim razem Norbert pomagał kobiecie przygotowywać posiłek, krzątając 

się wraz z nią po kuchni, tą kobietą była jego żona. A dwanaście godzin później ona i jego 

syn już nie żyli.

-   Śmierć   może   człowieka   dosięgnąć   niezależnie   od   naszych   działań.   Kłamstwa   i 

oszustwa nie zagrodzą jej drogi. Nie lepiej zdobyć się na szczerość? Bez niej i tak jesteśmy 

poniekąd martwi, nie sądzisz?

- Łatwo ci mówić - prychnęła Celie. - To nie twoje życie jest w niebezpieczeństwie.

- Łatwo mi mówić, bo wiem, jak się żyje po utracie tego, co najdroższe. I nie życzę ci 

takiej   egzystencji.  -  Zauważył,   że  znieruchomiała   i  otworzyła   usta,  jakby  zamierzała  coś 

powiedzieć, ale się nie odezwała. - Nie mam pojęcia, jakim cudem stałem się częścią twojego 

życia, Celie. A jeszcze mniej rozumiem, dlaczego. Ale cieszę się, że do tego doszło. Tylko nie 

odcinaj się teraz ode mnie. Masz powody do strachu, lecz moja przyjaźń nie jest jednym z 

nich.

Celestine   dyskretnie   podziwiała   Norberta   podczas   jazdy.   Po   raz   pierwszy   mieli 

wystąpić jako małżeństwo i Norbert przed wyjściem wziął prysznic oraz starannie się ogolił.

Jego woda kolońska miała przyjemny zapach, a krój granatowej marynarki podkreślał 

szerokość   barów.   Celie   podobały   się   też   dłonie,   które   trzymały   kierownicę   lekko,   lecz 

pewnie. Ten mężczyzna był zrelaksowany, jednocześnie w pełni panował nad sytuacją.

background image

Ciekawe,   jak   to   jest   niczego   się   nie   obawiać,   pomyślała   Celestine.   Od   kilku   lat 

właściwie nie sprawowała kontroli nad swoim życiem. Od tak dawna bezustannie uciekała, że 

chwilami miała wątpliwości, czy zdoła przestać, gdy znów będzie bezpieczna.

Jeśli w ogóle tego doczeka.

Przypomniała   sobie   dzisiejszą   rozmowę   z   Whitem.   Norbert   zaraz   po   śniadaniu 

pojechał do miasteczka, więc natychmiast skorzystała z okazji i znów zadzwoniła do Whita - 

tym razem do jego domu w Wilmington. Koniecznie musiała powiedzieć, że będzie mogła 

wybrać się do Canterbury i odebrać pieniądze, gdyby Whit - zgodnie z obietnicą - zdołał je 

jakoś przesłać.

Później rozmowa zeszła na tematy osobiste.

- Skontaktowałem się z Earlem Sutterem i z Allison - oznajmił Whit. - Już wiedzą, że 

jesteś cała i zdrowa.

Celestine zamknęła oczy, a pod powiekami natychmiast pojawił się wizerunek tych 

dwóch czy trzech osób, którym bezgranicznie ufała i na które zawsze mogła liczyć. Dziadek 

Sutter nie był jej prawdziwym krewnym, lecz najlepszym przyjacielem jej dziadka i za jego 

życia zarządzał wielką posiadłością Haven House. Obecnie miał siedemdziesiąt sześć lat i 

nadal mieszkał na jej terenie, w małym ceglanym domku z długą werandą wychodzącą na 

pola, o które dawniej tak dbał. Ciotka i wuj Celestine nie chcieli, aby Earl Sutter pozostał w 

Haven House. Zawsze mieli starszemu panu za złe, że tak dobrze ją traktuje, chwali jej talenty 

i wspiera pod każdym względem. Zwłaszcza wtedy, gdy oni usilnie starali się skrzywić jej 

osobowość. Nie znosili Earla, ale nie byli w stanie się go pozbyć. W swoim testamencie 

Alexander   St.   Gervais   zapisał   przyjacielowi   domek   i   sporą   działkę,   toteż   Millie   i   Roger 

musieli się z tym pogodzić.

Celestine całym sercem kochała też Allison Freeman, swoją wspaniałą przyjaciółkę, 

którą poznała jeszcze w szkole. Czarnowłosa Allie wzięła zbuntowaną Celestine pod swoje 

skrzydełka   i   nauczyła   ją   trudnej   sztuki   przetrwania   w   internacie,   gdzie   panował   iście 

wojskowy reżim, a jego celem było złamanie ducha pełnych temperamentu cór Południa.

Celestine nie widziała ani dziadka Suttera, ani Allie od długich czterech lat. Rzadko 

dzwoniła   do   swoich   bliskich,   ponieważ   nie   chciała   narażać   ich   na   niebezpieczeństwo. 

Wolałaby też nie wciągać w swoje sprawy Whita, ale niestety nie miała wyboru.

Zresztą   po   śmierci   Stephena,   swojego   najlepszego   przyjaciela,   Whit   sam 

zaproponował pomoc.

Norbert spod oka zerknął na Celie i stwierdził, że ona patrzy na niego lub raczej... 

przez niego.

background image

- Musimy ustalić pewne fakty - powiedział. - Jeżeli inne panie są pokroju Marian, to 

zasypią nas pytaniami.

- Na jaki temat? - Celestine znów powróciła do swojego brytyjskiego akcentu. Nie 

chciała pomylić się podczas wizyty.

- Nasz. Kim jesteśmy. Gdzie mieszkamy. Gdzie się poznaliśmy. Może coś o naszym 

ślubie.

- Co proponujesz?

- Cóż, mogę wspomnieć o moim zawodzie konsultanta.

- Świetnie.  Może powiem, że byłam  sekretarką, ale zrezygnowałam z pracy,  żeby 

towarzyszyć ci w podróżach?

- Gdzie do tej pory pracowałaś?

- Och, coś mi wpadnie do głowy. Nie masz pojęcia, jak dobrze umiem zmyślać.

-  Mam   -   odparł,   unosząc   brew.   -  Podejrzewam,   że   połowa   tego,   co   mówisz,   jest 

wyssana z palca.

- Gdzie mieszkamy?

- W Kensington. Ale przeprowadzamy się do... do Nowego Jorku.

- Super. Zawsze chciałam zamieszkać w „Wielkim Jabłku”.

- Na Park Avenue?

- Na Central Park West, albo się nie zgadzam. Norbert się uśmiechnął. Ostatnio robił 

to coraz częściej i nawet nieźle mu szło. Stopniowo zaczynała się do tego przyzwyczajać.

- Co jeszcze?

- Poznałam cię na przyjęciu. Przez wspólnych przyjaciół. Zaproponowałam, że pokażę 

ci Londyn.

- Wzięliśmy ślub w małym wiejskim kościółku. W hrabstwie Yorkshire?

- Nie, lepiej w Stanach. Ktoś na tej herbatce może pochodzić z Yorkshire i spytać o 

jakichś znajomych z tamtych stron. Wyznam, że jestem sierotą i oboje pragnęliśmy się pobrać 

w katedrze, do której kiedyś chodziła twoja rodzina...

- W Filadelfii.

- Dobrze. Widzisz, jaka to radość od nowa wymyślać swoje życie?

- Już nigdy więcej nie powiem prawdy.

- Jeśli spytają cię o mnie, wyślij ich do źródła. Powiedz: „Celie pewnie wolałaby sama 

opowiedzieć wam tę historię”. Ja zrobię podobnie, gdyby ktoś wypytywał mnie o ciebie. I 

będziemy uważnie słuchać swoich wersji, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa.

- Nie ruszę się od twego boku.

background image

- Nie żałujesz, że wtedy w Paryżu nie popatrzyłeś w drugą stronę, co, Norbercie?

Zauważyła   w   jego   oczach   ciepły   błysk.   Norbert   niewątpliwie   zrozumiał,   że   ona 

właśnie odkryła przed nim kolejny prawdziwy szczegół ze swojego życia.

- Czy ja wiem... Marie St. Germaine była warta zachodu.

- Ale nie Lesley?

- Lesley przydałaby się subskrypcja na rocznik katalogu z seksowną bielizną firmy 

Victoria's Secret i kilka nasyconych erotyką romansów na nocnej szafce.

- Ależ, sir, Lesley byłaby zaszokowana!

- Najbardziej lubię chyba Celie Sherwood.

- Dlaczego? - Zbliżali się do domu Farnsworthów, ale Celestine pragnęła usłyszeć 

odpowiedź, zanim wejdą do środka.

Norbert zaparkował auto pod rozłożystym bukiem, gdzie już stało kilka samochodów, 

i zgasił silnik.

- Ponieważ od czasu do czasu Celie na moment przestaje grać swoją rolę i staje się 

sobą, a ja widzę, jaką kobietą jest naprawdę. Wtedy mi się podoba, chociaż nadal nie wiem o 

niej prawie nic.

-   Wiesz   tyle,   ile   trzeba.   -   Celestine   usiłowała   nie   poddać   się   magii   ciepła,   jakim 

emanowały słowa Norberta.

- Nie sądzę. - Dotknął jej policzka i tym nieoczekiwanym gestem zdumiał tak samo 

siebie, jak i ją. - Chciałbym poznać Celie Sherwood dużo lepiej.

- Powiedziałam ci wszystko, co mogłam.

- Zobaczymy. - Cofnął rękę i odwrócił się, aby otworzyć drzwiczki.

A Celestine miała przemożną ochotę musnąć  palcami  miejsce, gdzie przed chwilą 

spoczywała dłoń Norberta.

Dom   Farnsworthów   zbudowano   chyba   przed   wiekami.   Był   częściowo   drewniany, 

dość duży i stał z boku wąskiej, polnej drogi z iglastymi, wiecznie zielonymi krzaczkami po 

obu   stronach.   Poszli   wybrukowanym   cegłą   podjazdem   do   głównego   wejścia,   gdzie   na 

zadbanym klombie rosły piękne, białe chryzantemy.

Norbert uniósł metalową kołatkę w kształcie podkowy i stuknął nią o drzwi na tyle 

wąskie, aby stanowiły przeszkodę trudną do pokonania przez hordy dzikusów, którzy kiedyś 

najeżdżali tę część angielskiego wybrzeża.

-   Jesteście   punktualni.   Cecha   godna   podziwu,   zwłaszcza   u   Amerykanów,   którzy 

prawie zawsze się spóźniają - powitała ich Marian. Dzisiaj miała na sobie identyczny sweter i 

spódnicę, co wczoraj, tylko w szarym kolorze. - Ale pan może się zmienił na lepsze pod 

background image

wpływem żony - Angielki. Bo jest pani z Anglii, prawda? Jakoś nie zdołałam umiejscowić 

pani   akcentu,   choć   zazwyczaj   umiem   na   tej   podstawie   co   do   kilometra   ustalić   miejsce 

czyjegoś pochodzenia.

- Och, mój akcent rzeczywiście może być nieco mylący - przyznała Celestine. - W 

dzieciństwie często zmieniałam miejsce zamieszkania. - Weszła za gospodynią do niewiel-

kiego holu i poczuła za plecami obecność Norberta.

- Naprawdę? Gdzie pani mieszkała?

- W Sussex i w Oxfordshire. A także w Kornwalii. Na krótko wyjechaliśmy również 

do Pakistanu i do Jukonu. Tego wymagała praca taty, więc życie nigdy nie było nudne.

- I chyba nie będzie u boku tego młodego człowieka. Amerykanie lubią urozmaicenie i 

nigdy nie przychodzą o czasie. Jedno ma chyba coś wspólnego z drugim. - Marian gestem 

zaprosiła ich do salonu. - Zaraz poznacie wszystkich. Bardzo się cieszymy, że zgodziliście się 

przyjść.

Marian poszła przodem, a Norbert przytrzymał Celie za łokieć.

- Jukon? - spytał przyciszonym tonem.

- Zawsze marzyłam o udziale w wyścigu psich zaprzęgów.

- Moja wyobraźnia to zero przy twojej.

Salon okazał się obszernym,  widnym  pokojem z lśniącym,  sosnowym  parkietem i 

dużymi oknami ze sfazowanych szybek w metalowych ramkach. Sufitowe belki były bardzo 

grube i ozdobione podobnymi pękami suszonych kwiatów, jakie wisiały w domku Betty. Na 

ogromnym  kominku płonął ogień, a na dwupoziomowym  barku stały tace z kanapkami i 

pokrojonym ciastem, natomiast na niskim stoliku pyszniła się śliczna, srebrna zastawa do 

herbaty oraz filiżanki z delikatnej porcelany.

Marian poprowadziła Norberta i Celie wokół pokoju, przedstawiając kilkunastu innym 

gościom, którzy gawędzili w kilkuosobowych grupkach. Kobiet było więcej niż mężczyzn. 

Marian   z   dumą   pochwaliła   się   dwoma   dziesięcioletnimi   wnuczkami   w   kwiecistych 

sukieneczkach  i pogłaskała Śpiącą Królewnę zwiniętą  na kolanach jednej z dziewczynek. 

Następnie podeszła do rysującego coś w kącie cztero - lub pięcioletniego chłopczyka.

- A to mój wnuczek Edward. Teddy, przywitaj się z państwem James.

Dziecko   podniosło   głowę   znad   rysunku   i   Celie   natychmiast   zorientowała   się,   że 

okrągła buzia i charakterystyczne rysy świadczą o zespole Downa. Chłopiec uśmiechnął się i 

pokazał Celie swój rysunek, a ona przykucnęła, aby go obejrzeć.

- O, wybrałeś śliczne kolory, Teddy - powiedziała.

- Niebieski to mój ulubiony.

background image

- Fioletowy... - Dzieciak uśmiechnął się jeszcze radośniej.

-   Tak,   fioletowy   też   lubię.   Spójrz...   -   Dotknęła   palcem   fiołka   na   swojej   sukni.   - 

Widzisz? Te kwiatuszki też są fioletowe.

- Cześć, Teddy. - Norbert kucnął obok nich.

- Cześć. - Teddy również i jego obdarzył serdecznym uśmiechem, a następnie rzucił 

się Norbertowi na szyję.

- Hej, chłopie.  Gdzie się wybierasz?  - Norbert chwycił  malca  w ramiona  i wstał, 

trzymając go na rękach.

- Jego ojciec często wyjeżdża służbowo i Teddy ma trochę dosyć wielu kobiet wokół 

siebie - wyjaśniła Marian.

-   Obawiam   się,   że   bywa   męczący,   gdy   ma   okazję   przebywać   w   towarzystwie 

mężczyzny.

Celie obserwowała reakcję Norberta. Najwyraźniej wcale nie miał chłopcu za złe jego 

zainteresowania swoją osobą. Przeciwnie, był chyba oczarowany Teddym. Nie zaprotestował 

nawet wówczas, gdy głaszczący go po twarzy maluch prawie wsadził mu palce do oka.

- Chyba lubi pan dzieci, panie James, prawda? - spytała Marian.

- Bardzo.

- To zawsze dobry znak - stwierdziła Marian, zwracając się do Celie. - Mężczyzna, 

który lubi dzieci, zanim urodzą mu się jego własne, będzie wspaniałym ojcem.

Celie zauważyła, że słowa Marian wywarły na Norbercie silne wrażenie.

- Nie wystarczy lubić dzieci, żeby być dobrym ojcem.

- Głos Norberta zabrzmiał dziwnie głucho.

- Oczywiście - zgodziła się gospodyni. - Ale to niezły początek. A pan ma zadatki na 

świetnego tatę. To oczywiste. - Marian wyciągnęła ręce do wnuczka. - Chodź, Teddy. Nie 

męcz pana Jamesa.

- Niech zostanie ze mną, jeśli chce. - Norbert nie wypuścił dziecka z objęć.

- Doskonale. Będzie pan więc musiał jedną ręką trzymać jego, a w drugiej filiżankę. 

Zgadza się, Teddy?

Celestine była zafascynowana wyrazem twarzy Norberta. Wielu dorosłych mężczyzn 

uznałoby   dziecko   z   zespołem   Downa   za   co   najmniej   degustujące.   Lecz   Norbert   był 

zachwycony tym chłopczykiem.

Celestine zwróciła też uwagę na coś innego. Norbert z przyjemnością tulił malca do 

siebie, lecz jednocześnie chyba sprawiało mu to ból. Jakby obecność Teddy'ego obudziła 

jakieś przykre wspomnienia. Czyżby o innym dziecku?

background image

- Dobrze sobie z nim radzisz - stwierdziła Celie, gdy Marian odeszła, aby rozpocząć 

rytuał nalewania herbaty. - Jakbyś miał praktykę.

- Zdarzyło mi się trzymać dzieci na rękach.

- Masz dzieci?

Teddy właśnie zajął się jego jedwabnym, niewątpliwie kosztownym krawatem. Zaczął 

miętosić go w rączce, lecz Norbert wcale się tym nie przejął.

- Nie.

- Cóż, Marian chyba miała rację. Nadajesz się na tatusia. Kilka pań podeszło do nich i 

zaprosiło na poczęstunek.

Przez  następną  godzinę  ze  smakiem  pałaszowali   maleńkie  kanapeczki  z  ciemnego 

chleba wypieku Marian oraz aromatyczny keks, również domowej roboty.

Zgodnie z przewidywaniami Norberta posypały się pytania, lecz na ogół nie dotyczyły 

one spraw szczególnie osobistych. Widocznie nie wszyscy mieszkańcy Trillingden byli tacy 

bezpośredni jak Marian lub tacy pewni, że są uprawnieni do poznania każdego szczegółu z 

życia nowych sąsiadów. Tylko jeden z gości interesował się nimi z zastanawiającym uporem i 

skupił uwagę na Celie.

Mężczyzna, którego nazwiska nie zapamiętała, został jej przedstawiony przez Marian. 

Przyszedł  dosyć  późno i miał  niemiły zwyczaj  stopniowego przysuwania  się do swojego 

rozmówcy. A ponieważ towarzyszył Celie już od kilku minut, więc stał irytująco blisko. Poza 

tym mówił chrapliwym głosem i zdecydowanie za głośno.

- Powiedziała pani w Oxfordshire? A dokładnie gdzie? Mam tam rodzinę.

-   Och,   mieszkaliśmy   tam   strasznie   dawno   temu.   -   Celie   zaczęła   się   zastanawiać, 

dlaczego ten osobnik tak ją indaguje. - O ile pamiętam, w okolicy Woodstock. Ale nie jestem 

pewna, bo byłam wtedy małą dziewczynką.

-   Wspomniała   pani   jeszcze   o   Kornwalii,   nieprawdaż?   Celie   postanowiła   przejąć 

inicjatywę, coraz bardziej rozstrojona tymi pytaniami. Nie znała ani nazwiska mężczyzny, ani 

nie   wiedziała,   czym   on   się   zajmuje.   Na   pozór   wyglądał   niegroźnie   -   zbliżał   się   do 

pięćdziesiątki, był średniego wzrostu i przeciętnej wagi, miał kasztanowe włosy i piwne oczy. 

A także silny tik, który sprawiał wrażenie porozumiewawczego mrugania i zmieniał wyraz 

twarzy, co utrudniało interpretację tego wyrazu.

- Przepraszam, ale nie przypominam sobie pańskiego nazwiska - powiedziała Celie.

- Dougie. Dougie Ferguson.

- Ach tak, rzeczywiście. Mieszka pan na pobliskiej farmie?

background image

- Och nie, droga pani. Ja też jestem tu nowy. Niedawno kupiłem miejscowy pub „Pod 

lwem i owieczką”. Może wpadną państwo na piwo?

- Z przyjemnością.

- A wracając do tematu... - Pan Ferguson nie dawał za wygraną. - W której części 

Kornwalii pani rezydowała?

- Tam też ma pan rodzinę?

- Nie, ale znam tamte strony. Sporo kręciłem się po świecie.

- Zawsze prowadził pan pub, panie Ferguson?

- Wystarczy Dougie, dobrze? A co do pytania... nie, pub to dla mnie coś nowego. 

Robiłem już różne rzeczy.

Mężczyzna znów mrugnął i tym razem Celie nie uznała tego za tik. Jej dłonie nagle 

stały   się   lodowate,   a   oddychanie   przychodziło   jej   z   trudem.   Jakie   rzeczy   robił   Dougie 

Ferguson? Dlaczego tak bardzo interesował się jej życiem? Może tylko prowadził uprzejmą 

pogawędkę? Celie wmawiała sobie, że nikt nie zdołałby tak szybko trafić na jej ślad ani 

wprosić  się  na   herbatkę   do  szacownych  mieszkańców  Trillingden.  Nie  wydawało  się   też 

możliwe, aby ktoś stąd zgodził się dokonać zabójstwa na zlecenie.

Celie   bezwiednie   westchnęła.   Usilnie   pragnęła   wierzyć,   że   przesadza   ze   swoją 

podejrzliwością.

Ale z drugiej  strony...  przecież  nadal żyła  tylko  dlatego,  że nauczyła  się nie ufać 

pozorom.

- Wolno spytać, co takiego pan robił? - Była dumna z tonu swojego głosu. Zabrzmiał 

imponująco spokojnie i chłodno.

- Och, parę rzeczy, którymi wolę się nie chwalić, i parę całkiem przyzwoitych. Ale 

prowadzenie pubu odpowiada mi najbardziej. Ludzie, którzy tam się przewijają, budzą moje 

zainteresowanie, jeśli pani się domyśla, o co mi chodzi.

Celie obawiała się, że doskonale wie, co Dougie chciał wyrazić. I już zaczęła się 

zastanawiać, czy ktoś z gości pubu złożył jej właścicielowi propozycję nie do odrzucenia.

Nie, to czysty nonsens. Absolutnie niemożliwe.

Albo... kolejna pułapka z długiej serii zastawianych na Celestine St. Gervais.

- Życzę powodzenia. - Celie znów pogratulowała sobie w duchu opanowania. - Może 

znajdzie pan w Trillingden to, czego pan szukał, i już pan tutaj zostanie.

- O, z pewnością już znalazłem to coś.

background image

Równie   dobrze   mógł   powiedzieć   „tego   kogoś”,   pomyślała   Celestine.   Nie   zdążyła 

zareagować, ponieważ podeszła do nich Jane, miła pani w średnim wieku. Była niska, miała 

nogi grube w kostkach i pantofle na płaskich obcasach.

- Mogę wziąć filiżankę, pani James?

- Proszę. - Celie wręczyła jej filiżankę, mimo zdenerwowania usiłując zdobyć się na 

sympatyczny uśmiech.

Dougie Ferguson wciąż świdrował ją wzrokiem. - Jane, chyba chciała mi pani pokazać 

ogród Marian, prawda?

- Bardzo chętnie. - Jane ucieszyła się, że Celie pamięta o jej wcześniejszej sugestii. - 

Idziemy?

- Zechce pan nam wybaczyć? - Celie spojrzała na Fergusona.

- Oczywiście. Na pewno wkrótce znów się spotkamy.

Celie podejrzewała, że jej serce łomocze w maksymalnym tempie. W głębi pokoju 

zobaczyła Norberta z Teddym, który radośnie obejmował go za nogi. Pragnęła podbiec do 

Norberta, paść mu w ramiona i podzielić się z nim swoimi podejrzeniami. Ale jemu też nie 

mogła ufać.

Nie mogła ufać nikomu.

Poszła za Jane, nie zwracając uwagi na to, gdzie idą. Gdy wyszły na zewnątrz, poczuła 

na   policzkach   cudownie   chłodne   powietrze   i   z   ulgą   wzięła   głęboki   oddech,   po   czym 

dyskretnie zerknęła przez ramię. Fergusona nie było w zasięgu wzroku.

- Marian hoduje najpiękniejsze róże w Kent. - Jane poszła przodem krótką dróżką. - 

Niektóre krzaki są równie stare jak dom. Poza tym chętnie rozdaje zaszczepki, lecz skoro 

przenosicie się do Ameryki, to raczej nie będziecie mogli ich tam wwieźć. O ile wiem, nie jest 

to dozwolone.

- Jane, zna pani dobrze Dougiego?

- Raczej nie.

- Wydaje się miły...

- Chyba tak, ale dziwak z niego, prawda? Tyle, że nieszkodliwy. I dobrze sobie radzi 

w tym pubie. Doprowadził go do porządku, zatrudnił kucharkę. Nawet zastanawialiśmy się, 

skąd ma fundusze na wprowadzanie tylu zmian, ale... to nie nasza sprawa. W sumie cieszymy 

się, że lokal prosperuje.

- Douggie powiedział mi coś... zastanawiającego... że robił rzeczy, którymi wolałby 

się nie chwalić...

- Cóż, pewnie każdy z nas ma coś takiego na sumieniu.

background image

- Ale o tym nie mówimy, prawda?

- Doug chyba na ogół plecie bez zastanowienia. Ma troszkę nierówno pod sufitem, 

jeśli wie pani, o co mi chodzi. Podobno kilka lat temu został ranny podczas jakiegoś napadu 

rabunkowego. Dostał kulkę i niektóre skutki okazały się nieodwracalne. Ale umie o siebie 

zadbać.

Celestine w milczeniu analizowała te słowa. Jak dalece Dougie umie troszczyć się o 

siebie? Czy chciałby żyć  na wyższej stopie? Czy wydał zbyt dużo na odnawianie pubu i 

potrzebuje gotówki, więc ochoczo przyjął  zlecenie  dotyczące  uciekającej  Amerykanki?  A 

jeśli zagalopowała się w swoich domysłach?

Jak wygląda prawda?

- Dobrze się pani czuje? - z troską w głosie spytała Jane.

- Ależ tak, dziękuję. - Celie zdała sobie sprawę z tego, że niewidzącym wzrokiem 

spogląda w przestrzeń. - Tylko troszkę kręci mi się w głowie.

- Może lepiej wróćmy do środka?

-   Nie.   -   Nie   nadawała   się   do   kolejnej   rundy   z   Dougiem   Fergusonem.   Postrzał? 

Rabunkowy napad? Jaką rolę odegrał w nim Dougie? Znów miała przemożną ochotę zaalar-

mować Norberta. I znów powtórzyła w myśli, że nie może mu ufać. Przecież śledził ją jeszcze 

w Paryżu.

Lecz czy człowiek, który tak czule trzyma w ramionach dziecko, mógł być mordercą? 

Lub jego wspólnikiem? W końcu uratował ją z rąk Bobby'ego, ukrył i wywiózł w bezpieczne 

miejsce.   Ale...   czy   na   pewno   bezpieczne?   Może   tylko   usiłował   zyskać   jej   zaufanie?   Z 

powodów, których na razie nie rozumiała. Czy zwróci się przeciwko niej, gdy uzna to za 

stosowne?

- Mam zawołać pani męża?

- Nie, nie chcę go niepokoić. Chyba tylko potrzebuję trochę świeżego powietrza. Sądzi 

pani, że Marian mi wybaczy, jeśli już pójdę do domu?

- Oczywiście, że tak. Zawiozę panią.

- Dziękuję, ale wolę się przejść. To mi dobrze zrobi.

- Na pewno, moja droga? Skoro kręci się pani w głowie...

-   Och,   już   mi   lepiej.   Przespaceruję   się   polami.   Ale   proszę   na   razie   nie   mówić 

Norbertowi, że poszłam. Po co ma się martwić.

- Dobrze - bez przekonania zgodziła się Jane i na moment położyła dłoń na ręce Celie. 

- Ale proszę po drodze odpoczywać. Nie ma sensu zemdleć pośród pszenicy.

- Obiecuję uważać. Zawsze jestem ostrożna.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

W stronę domku Betty prowadziła ścieżka, pochodząca zapewne jeszcze z czasów, 

gdy   wieśniacy   wędrowali   piechotą.   Podobne   dróżki   krzyżowały   się   na   całej   angielskiej 

prowincji, a właściciele ziemscy utrzymywali je w dobrym stanie. Ta wiła się w kierunku 

zachodnim i idąc nią, należało przejść przez lasek.

Celestine w ciągu kilku minut zostawiła dom Marian za sobą i weszła między pola 

wysokiej pszenicy, idąc tak szybko, że jej serce biło w rytmie kroków.

Ale już wkrótce stwierdziła, że palnęła wielkie głupstwo. Jeszcze nie zdołała odzyskać 

sił. Okłamała Jane, mówiąc o zawrocie głowy, ale teraz rzeczywiście miała wrażenie, że świat 

zaczął   wokół   niej   wirować.   Zwolniła   więc,   uważnie   nadsłuchując,   ale   nikt   jej   nie   gonił. 

Jedynym dźwiękiem był tylko łagodny szum poruszanych wiatrem łanów zboża.

Celestine znów zaczęła bić się z myślami. Czy rzeczywiście powinna uciekać? Może 

Dougie Ferguson to tylko zwyczajny człowiek, który niezbyt zręcznie prowadził zwyczajną 

rozmowę? Był trochę nachalny i ciekawski, a mając złe zamiary chyba nie zachowywałby się 

w ten sposób. Raczej starałby się wtopić w tło, aby nie zwracać uwagi swojej potencjalnej 

ofiary.

Może jednak chciał w ten sposób potwierdzić, że istotnie ma do czynienia z Celestine 

St. Gervais? Że znalazł właściwą osobę? Może prześladowcy dotarli za nią i Norbertem aż 

tutaj i już szykowali się do zadania ostatecznego ciosu?

Celie nie miała pojęcia, co robić i dokąd się udać. Norbert wkrótce zacznie jej szukać. 

Gdyby wróciła do domku, on zaraz by ją tam znalazł.

Boże,   właśnie   tego   chciała.   Najbardziej   pragnęła   pomocy   Norberta,   jego   kojącej 

obecności. Podejrzewała, że skrywa on jakieś tajemnice, lecz prawdopodobnie nie miały one 

żadnego związku z nią. Ale nie była tego pewna. Przecież ruszył jej śladem już w Paryżu. 

Dotarł aż do punktu naprawczego na New Row...

I zostawił Bobby'ego w spokoju...

Wzięła głęboki oddech, usiłując zapanować nad swoimi myślami. Owszem, całą duszą 

pragnęła zaufać Norbertowi, uwierzyć w jego logiczne wyjaśnienia, ale nie mogła sobie na to 

pozwolić. Musiała więc jakoś dotrzeć do Canterbury, zadzwonić do Whita i dowiedzieć się, 

jak   przekaże   jej   pieniądze.   Pod   osłoną   ciemności   mogła   też   udać   się   do   miejscowego 

proboszcza, powiedzieć mu, że jej życie jest w niebezpieczeństwie, podać kilka mało istot-

nych,   lecz   prawdziwych   informacji   i   błagać   o   pomoc.   A   znalazłszy   się   w   Canterbury, 

background image

zrealizowałaby przekaz i znów by znikła. Mogła liczyć na swoje kontakty, znała ludzi, którzy 

trudnili się podrabianiem dokumentów, więc już wkrótce zaczęłaby wszystko od nowa.

Ale nie chciała tego.

Coś   zbyt   podobnego   do   łez   zapiekło   ją   w   oczy.   Uciekała   już   tyle   razy.   Znała 

zagrożenia i obawy. Przywykła do nich. A samotność traktowała jak coś oczywistego. Lecz 

po raz pierwszy od lat miała dojmujące poczucie straty. Już zaczęła ufać Norbertowi. Zaczęła 

go lubić. A na dodatek między nią a Norbertem pojawiły się jakieś trudne do sprecyzowania, 

lecz niebezpieczne emocje, które przypomniały jej, że jest kobietą.

Po prostu kobietą. Nie tylko kobietą, która bezustannie ucieka, aby zachować życie.

Usiłowała się zastanowić, gdzie mogłaby się ukryć, zanim będzie mogła bezpiecznie 

iść do Trillingden. Znała kierunek i wiedziała, że powinna unikać sąsiedztwa pubu „Pod lwem 

i   owieczką”.   Gdyby   nie   zastała   pastora   w   domu,   poszłaby   dalej.   W   tych   stronach   nie 

brakowało kościołów. Na pewno w końcu ktoś by jej pomógł.

Oparła   się   o   pień   przydrożnego   drzewa   i   przez   chwilę   odpoczywała.   Uważnie 

wsłuchała się we wszelkie odgłosy i, uspokojona ciszą, zamknęła oczy. Znów pomyślała o 

Norbercie, o tym, jak delikatnie zmienił jej opatrunek. W parę minut mogłaby dotrzeć do 

domku i powiedzieć Norbertowi o swoich podejrzeniach wobec Dougiego. A Norbert z pew-

nością coś by wymyślił.

Mogła też rozpłynąć się we mgle i ukryć się w jakiejś mysiej dziurze, dopóki nie 

nadejdzie   pora   powrotu   do   rezydencji   Haven   House,   aby   zgodnie   z   prawem   objąć   ją   w 

posiadanie.

Po krótkim namyśle ruszyła w stronę strumienia, zostawiając domek za sobą.

- Poszła do domu?! - Norbertowi nie udało się ukryć zdenerwowania, wiedział, że 

Jane wolałaby w tej chwili znajdować się z dala od niego.

- Tak. Nie czuła się najlepiej i chciała odetchnąć świeżym powietrzem. Prosiła, żebym 

od razu pana nie alarmowała. Przykro mi, ale musiałam z tym poczekać, skoro obiecałam, 

prawda?

Norbert tylko skinął głową, ponieważ był zbyt zdenerwowany, aby mówić. Celie znów 

odeszła. Nawet nie wziął tego pod uwagę. Co innego dziś rano, niemal się spodziewał, że po 

powrocie ze spaceru już jej nie zastanie.

I zdziwił się, bo nigdzie nie umknęła. To uśpiło jego czujność.

- Może  powinien  pan  jej  poszukać?  -  zasugerowała  Jane.  - Pani  James   była  taka 

bledziutka.

background image

- Tak, zaraz pójdę. - Norbert poszukał wzrokiem gospodyni. Niektórzy goście już 

wyszli, a kilka osób oglądało albumy z rodzinnymi fotografiami. Królewna Śnieżka została 

zdetronizowana i teraz na kolanach jednej z dziewczynek smacznie spał Teddy.

- Obawiam się, że Celie już wyszła - powiedział Norbert, odnalazłszy Marian w holu. 

- Przepraszam, że bez pożegnania, ale podobno nie czuła się dobrze i chciała łyknąć trochę 

powietrza.

- Biedactwo. Oczywiście rozumiem. Zresztą zauważyłam, że rozmawiając z Dougiem 

była na buzi biała jak moje chryzantemy.

- Z Dougiem?

- To nowy właściciel miejscowego pubu.

- Jeszcze tu jest?

- Nie, wyszedł jako jeden z pierwszych.

- Mieszka tu od dawna?

- Skądże. W tej okolicy „dawno” oznacza kilka stuleci wstecz. Dougie dopiero co 

przyjechał z Londynu. Dziwny jegomość, lecz chyba poczciwina.

- Na pewno. - Norbert właśnie tego wcale nie był pewien. Czyżby Celie uciekła stąd z 

powodu owego Dougiego? Przestraszyła się go?

A może nadal bała się jego, Norberta?

Pospiesznie się pożegnał i wyszedł. Nie znalazł jej ani w samochodzie, ani w domu. 

Obszedł go dookoła, wołając Celie po imieniu i na moment wszedł do środka. Wziął jej 

płaszcz oraz latarkę, na wypadek, gdyby musiał kontynuować poszukiwania po zapadnięciu 

zmroku, zamknął za sobą drzwi na klucz i ruszył w kierunku domu Farnsworthów.

Dokąd udała się Celie? Norbert podejrzewał, że zawsze miała w zanadrzu jakiś plan 

ucieczki. Jeśli mówiąc o sobie, powiedziała choć trochę prawdy, to postrzegała życie jako 

wielkie pole minowe. Musiała bezustannie być czujna, ponieważ każde zaniedbanie mogła 

przepłacić własnym życiem.

Takie podejście oznaczało, że czasem popełniała błędy. Brała Bogu ducha winnych 

ludzi   za   zabójców.   Niewinne   w   treści   pogawędki   uważała   za   pełne   ukrytych   gróźb.   Nie 

wiedziała, kto usiłuje ją zabić, więc sądziła, że potencjalnym mordercą może być każdy, kto 

się do niej zbliżył.

Norbert   usiłował   sobie   przypomnieć,   czy   zauważył   u   Marian   coś   szczególnego. 

Początkowo on i Celie trzymali się razem, lecz później, gdy już zaspokoili ciekawość gości na 

swój temat, zaczęli krążyć wśród nich oddzielnie. On na prośbę Marian porozmawiał z jakimś 

background image

staruszkiem, Celie swobodnie gawędziła z jej wnuczkami. Uśmiechała się do nich i parę razy 

pogłaskała Śpiącą Królewnę.

Czy widział Celie w towarzystwie mężczyzny? Chyba nie. Dlaczego, u licha, bardziej 

na nią nie uważał?

Na   dworze   robiło   się   coraz   chłodniej,   więc   przyspieszył   kroku,   lecz   co   chwilę 

przystawał, aby przesunąć spojrzeniem po okolicy,  wypatrując jakiegoś ruchu. Jeśli Celie 

rzeczywiście uciekała, to na pewno nie zostanie długo na otwartej przestrzeni, tylko poszuka 

schronienia między drzewami. Ale w którą stronę się udała?

Pytała o Canterbury, więc może zmierza właśnie tam? Chociaż, znając Celie, równie 

dobrze mogła celowo wprowadzić go w błąd, aby potem udać się z powrotem do Londynu. 

Autostopem lub poprosiwszy o podwiezienie kogoś poznanego na herbatce u Marian.

- Niech cię diabli, Celie.

Norbert trochę zwolnił. Czy nie lepiej zrezygnować z szukania? Uczynił wszystko, co 

w jego mocy, aby zyskać zaufanie Celie, a mimo to ona przy pierwszej nadarzającej się okazji 

znów uciekła. Celie Sherwood - która wcale nią nie była - to przecież nie jego problem. Skoro 

zrezygnowała z jego pomocy, to niech teraz sama sobie radzi.

Omal nie odwrócił się, aby wracać. Ale w jego uszach wciąż pobrzmiewały słowa 

Marian. „Zauważyłam,  że rozmawiając z Dougiem, była  na buzi biała jak moje chryzan-

temy”.

Czy Celie znów znalazła się w niebezpieczeństwie? Czy potrzebowała pomocy, lecz 

obawiała się o nią poprosić?

Do licha, nie mógł zostawić jej na pastwę losu. Nie teraz.

Powziął decyzję i skierował się w stronę potoku. Na miejscu Celie szedłby wzdłuż 

niego, aby dotrzeć do wsi.

A   tam   zmyśliłby   jakąś   wzruszająca   historyjkę   i   opowiedział   ją   komuś   godnemu 

zaufania, człowiekowi szanowanemu, błagając go o podwiezienie do Canterbury.

Ciekawe, jak daleko zdołała się oddalić. Jeszcze nie odzyskała sił, a poza tym chyba 

wolałaby poczekać na zapadnięcie zmroku, aby trudniej ją było zauważyć. Może więc uda się 

ją dogonić.

Norbert  wmawiał  sobie, że  uczyniłby  to dla  każdego człowieka  w kłopotach.  Nie 

zostawiłby bez pomocy kogoś potrzebującego ratunku. A że pomagał akurat Celie? No cóż, 

tak się złożyło...  Była  dla niego tylko  kobietą  w niebezpieczeństwie.  Nie budziła  w nim 

żadnych szczególnych uczuć. Jasne, że nie.

background image

Ale jakiś wewnętrzny głos odpowiedział, że Norbert Colter staje się równie dobrym 

kłamczuchem, jak kobieta, która nazywała siebie Celie Sherwood.

Celie nie wiedziała, ile czasu minęło. Szła teraz w cieniu, a słońce prawie znikło za 

horyzontem i zrobiło się jej zimno. Ale nie mogła nic na to poradzić. Jej płaszcz został w 

domku; ten płaszcz, kupiony przez Jerry'ego, który opatrzył ją tak troskliwie, chociaż była dla 

niego całkiem obca. A Betty ją nakarmiła i dbała o nią jak o własną córkę.

Zaś Norbert...

Oparła się o drzewo, żałując, że ma na sobie biały strój. Ten kolor zanadto rzucał się w 

oczy. Ciekawe, czy Norbert będzie jej szukał. Może raczej spisze ją na straty, spakuje swoje 

rzeczy   do   małego   auta   i   spokojnie   wróci   do   wygodnych   pieleszy   domu   w   Kensington. 

Przecież   nie   miał   wobec   niej   żadnych   zobowiązań.   Jeśli   istotnie   tylko   przez   przypadek 

wkroczył   w   jej   życie,   to   pewnie   ucieszy   się   z   jej   zniknięcia.   Nie   będzie   dłużej   musiał 

przejmować   się   sprawami   jej   bezpieczeństwa.   Zajmie   się   obowiązkami   zawodowymi   i 

zapomni o kobiecie, której tak delikatnie zmieniał opatrunek.

Spojrzała na płynący parę metrów niżej strumień. Wczoraj Norbert wbrew jej woli 

wziął  ją za rękę i sprowadził  na dół, gdzie poczęstowała  go kolejnymi  kłamstwami.  Ale 

dzisiaj nikt jej nie pomoże. Wolałaby iść wzdłuż potoku, obawiała się jednak, że później 

może nie mieć siły wdrapać się z powrotem na górę. Musiała więc podążać wierzchem skarpy 

i pocieszać się nadzieją, że nie zostanie zauważona.

Po przejściu dwustu metrów znów przystanęła, aby odpocząć. Las był tutaj bardzo 

gęsty, a strumień prawie całkiem niknął za rozłożystymi dębami i bukami. Bezsilnie osunęła 

się na ziemię pod jednym z drzew i przymknęła powieki, słuchając świergotania ptaków. 

Tutaj śpiewały inaczej niż te z Południowej Karoliny. Tam każdego lata powietrze wypełniały 

słodkie trele drozdów, pomieszane z rechotem żab, a na granatowym,  wieczornym niebie 

lśniły niezliczone gwiazdy i maleńkie, tańczące świetliki.

Boże, ależ chciała wrócić do domu! Pragnęła tego tak rozpaczliwie, że niemal była 

skłonna zaryzykować. Już wkrótce miała skończyć dwadzieścia pięć lat, ale te ostatnie dni 

mogły   się   okazać   śmiertelnie   niebezpieczne,   dopóki   Whit   w   jakiś   magiczny   sposób   nie 

załatwiłby formalności. Mimo to prawie się poddała, straszliwie znużona tym kilkuletnim 

uciekaniem.  Już nie ufała swojej intuicji. Zawierzyła  Bobby'emu, a on usiłował ją zabić. 

Teraz zaś wymknęła się spod kurateli Norberta...

Przypomniała sobie, jak wczoraj wieczorem pomagał jej się ubrać. Poczuła wtedy coś 

bardzo zbliżonego do pożądania. A w nocy przyśniło się jej, że Norbert leży tuż obok, zaś ona 

już się nie boi. Przepełniało ją zupełnie inne uczucie...

background image

Chyba  zapadła w drzemkę, z której wyrwał ją głośny krzyk  jakiegoś ptaka. Przez 

chwilę sądziła, że jest na terenie rodzinnej posiadłości. Jako mała dziewczynka często włó-

czyła się po lasach wokół Haven House, sypiała w gałęziach drzew, zbierała jagody i orzechy. 

Była   dzieckiem   nieustraszonym,   z   rumianymi   policzkami   i   piegami   na   nosie,   zawsze 

zadowolonym - zarówno na dworze, jak i w domu.

Przeciągnęła się leniwie, otworzyła oczy i ujrzała nad sobą... Dougiego Fergusona!

- Co pani tutaj porabia, pani James? Nikt pani nie powiedział, że w ciemnym lesie 

czyha wiele niebezpieczeństw?

Po raz drugi w ciągu krótkiej znajomości z Celie Norbert zorientował się, gdzie ona 

jest,   słysząc   jej   krzyk.   Niestety   dochodził   z   oddali,   widocznie   Celie   pokonała   większą 

odległość, niż przypuszczał.

Zawołał ją dwa razy po imieniu, aby zasygnalizować, że nadchodzi i wpadł między 

drzewa, pełen obaw o jej bezpieczeństwo. Ale znajdował się daleko od niej. Na dodatek nie 

mógł biec wystarczająco szybko, ponieważ w lesie rosło mnóstwo gęstych krzaków, które 

musiał bezustannie odgarniać obu rękami.

- Celie! Gdzie jesteś? - huknął jeszcze raz.

- Tutaj! Chyba zemdlała!

Norbert odwrócił się, słysząc męski głos, i pognał w kierunku strumienia. Przedarł się 

przez kolczaste gałęzie głogu oraz splątane pnącza i ujrzał klęczącego na ziemi Dougiego 

Fergusona.

- Nie wiem, co jej się stało. Chyba spała, obudziła się, a potem wrzasnęła.

- Co jej pan zrobił?! - Norbert odepchnął mężczyznę i upewnił się, że Celie oddycha.

- Nic. Kompletnie nic! Zawsze łowię tutaj ryby. To moje ulubione miejsce. Zabrałem 

do Marian wędkę, a po podwieczorku przyszedłem spróbować szczęścia. Najpierw siedziałem 

tam - Dougie machnął ręką w prawo - ale nic nie złapałem, więc postanowiłem przenieść się 

trochę dalej. Może niechcący przestraszyłem pańską żonę, bo nagle wyłoniłem się zza drzew. 

Wiem, że moja twarz czasem budzi w kobietach zgrozę, ale nic nie mogę na to poradzić. 

Dziesięć lat temu postrzelono mnie w policzek. Pracowałem wtedy w sklepie i zranił mnie 

rabuś, gdy usiłowałem obronić przed nim kobietę. Dostałem od władz medal za odwagę, a ten 

cholerny tik to skutek porażenia nerwu.

- Gdzie pańska wędka? - Norbert chwycił mężczyznę za przód koszuli.

- Tam, oparta o pień. - Dougie wskazał kciukiem za siebie.

Norbert spojrzał w tamtą stronę i rzeczywiście zobaczył wędkę oraz stojące obok niej 

małe wiaderko.

background image

- Naprawdę nie chciałem skrzywdzić pańskiej żony. Rozmawiałem z nią u Marian. 

Wie, kim jestem. Nie przypuszczałem, że tak zareaguje.

Norbert prawie był pewny, że Dougie mówi prawdę. Biedak wydawał się przerażony i 

zmartwiony stanem Celie.

- W porządku. - Norbert puścił koszulę Dougiego i pozwolił mu się cofnąć. Następnie 

ukląkł   przy   Celie   i   położył   jej   głowę   na   swoich   kolanach.   -   Jak   to   było?   Zwyczajnie 

zemdlała?

- Z krzykiem poderwała się z ziemi, odwróciła się, jakby zamierzała uciec i wpadła 

prosto na drzewo.

- Prawdopodobnie uraziła zraniony bark i straciła przytomność z bólu.

- Dlaczego włóczyła się sama po lesie? To niebezpieczne. Ten świat już nie jest taki 

dobry, jak dawniej. Ktoś powinien się nią opiekować. To chyba pana obowiązek, prawda?

-  Proszę   mi   wierzyć,   że   niełatwo   mieć   na   oku   taką   niezależną   osóbkę.   -   Norbert 

pogłaskał Celie po trochę brudnym policzku. Ona zaś wydała dźwięk przypominający ciche 

jęknięcie i otworzyła oczy.

-   Celie,   jesteś   bezpieczna.   Nie   wrzeszcz,   bo   moje   uszy   chyba   tego   nie   zniosą.   - 

Pomógł jej usiąść i przytulił, zanim zdążyła się odsunąć. - Dobrze się czujesz? - Zauważył, że 

z przestrachem spojrzała na Dougiego i dodał: - Pan Ferguson łowił ryby. Tam stoi jego 

wędka i wiaderko. Nie zamierzał cię zabić.

- Zabić?! - Dougie sapnął gniewnie. - Co też pan plecie?  Niby dlaczego miałaby 

myśleć coś takiego? Przecież mnie zna. Wie, że prowadzę pub „Pod lwem i owieczką”.

- Jesteś bezpieczna. - Norbert odwrócił twarz Celie do siebie i mocniej ją objął, ona 

zaś zaczęła cichutko pochlipywać. - Dougie, mógłby pan zostawić nas samych?

- Jasne. Na dzisiaj chyba mam dosyć łowienia. I wpadnijcie kiedyś do mojego pubu na 

kolację. Ja stawiam. - Dougie ruszył po swoje rzeczy. - Ale żeby podejrzewać mnie o chęć 

zabicia... - Mężczyzna pokręcił głową. - Raz ryzykowałem życiem, ratując kobietę...

- Już dobrze, Celie? - Norbert zaczął łagodnie huśtać ją w ramionach. Przypuszczał, że 

wpadła w szok. Była silną kobietą, lecz zbyt długo żyła w strachu i dzisiaj coś w niej pękło. 

Znalazła się o krok od utraty zmysłów.

Norbert znał ten stan ducha. Po śmierci Lynn był w podobnym stanie - dotarł na sam 

skraj przepaści i wiedział, jaka jest głęboka.

Uspokajająco gładził Celie po włosach, mrucząc jakieś kojące słowa. Żadna kobieta 

nie jest pociągająca, gdy płacze, lecz Celie wyglądała słodko i bezbronnie, a jej pełne łez oczy 

były jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle.

background image

- Uciekłaś  ode mnie,  prawda?  - Uniósł jej  twarz.  - Dougie  cię  przestraszył,  więc 

zostawiłaś także i mnie? Dlaczego? Nie udowodniłem ci, że chcę twojego dobra?

Z jej spojrzenia wyczytał odpowiedź. Celie Sherwood była sama na świecie, gdzie 

każdy może okazać się zdrajcą. Ale chciała zaufać Norbertowi Jamesowi. Tak bardzo...

A on jej pragnął.

Uświadomił to sobie niemal z bólem serca. Dawno temu poprzysiągł sobie, że już 

nigdy nie zwiąże się emocjonalnie z żadną kobietą. Wiedział, jak to jest stracić kogoś ukocha-

nego. I wolał więcej nie ryzykować. Oczywiście było to podejście tchórza, ale Norbert chyba 

nie przeżyłby takiego cierpienia, jakie już raz zesłał mu los. A Celie Sherwood była kobietą, 

którą na pewno łatwiej utracić, niż zatrzymać przy sobie.

Norbert   zdawał   sobie   z   tego   sprawę,   lecz   już   nie   miał   wyboru,   ponieważ   Celie 

Sherwood stała się dla niego kimś najważniejszym, chociaż nie miał pojęcia, kim ona jest, ani 

od   czego   ucieka.   Chociaż   go   okłamywała   i   niewątpliwie   zrobi   to   jeszcze   wielokrotnie. 

Chociaż podejrzewał, że pewnie znów go opuści, nie bacząc na wszystko, co dla niej uczynił.

Byłaby dla niego równie cenna nawet wtedy, gdyby całkiem zwariowała.

- Pragnę cię, Celie. - Pocałował ją w czoło i przygarnął do siebie. - Pragnę cię i chcę ci 

pomagać.

- Nie mam nic, co mogłabym ci ofiarować.

- Pozwól, że ja to ocenię.

Jej wargi były miękkie i podatne, gdy ogarnął je ustami, dłoń spoczęła na jego szyi, 

jakby   Celie   zamierzała   go   objąć.   Norbert   był   do   głębi   poruszony   zarówno   słodyczą   tej 

bliskości, jak i smutkiem. Obejmował Celie - taką żywą i ciepłą - a może za parę godzin ona 

znów zniknie.

Pogłębił pocałunek, jakby wbrew własnej woli o coś nim pytał. I odniósł wrażenie, że 

Celie   odpowiedziała   „tak”.   Wtedy   odezwały   się   pragnienia,   które   dusił   w   sobie   od   lat. 

Pragnienia fizycznej bliskości oraz tej emocjonalnej. Znów wydawało mu się, że ma szanse 

na całkiem nowe życie, na szczęście, które przed laty uznał za nierealne. Zamknął Celie w 

ciasnym   uścisku   i   na   moment   zapomniał   o   całym   świecie,   z   wyjątkiem   trzymanej   w 

ramionach kobiety.

Ona pierwsza się odsunęła, a wtedy ujął jej bledziutką twarz w dłonie i wyczytał z 

niebieskich oczu, że Celie jest tak samo zagubiona jak on.

- Zabiorę cię do domu, Celie. Musisz odzyskać siły przed kolejną ucieczką. Wiem, że 

znów uciekniesz. Nie zaprzeczaj. Pozwól mi jednak opiekować się tobą, dopóki nie będziesz 

na tyle zdrowa, aby jakoś dać sobie radę. Niedawno zemdlałaś. Czy to nic ci nie mówi?

background image

- Co z Dougiem?

- Groził ci?

- Nie...

- Chyba jest nieszkodliwy. Może niewłaściwie zinterpretowałaś to, co mówił.

- Jane wspomniała, że został postrzelony podczas napadu...

- Wiem. Ale nie był napastnikiem, tylko chciał ratować jakąś kobietę. Sprawdzę to, 

jeśli chcesz. Ale moim zdaniem facet powiedział prawdę.

- Myślałam,  że oni znów mnie znaleźli. Że mnie śledzili lub namierzyli  po mojej 

rozmowie telefonicznej...

- Po rozmowie? Dzwoniłaś stąd do kogoś, Celie? Ktoś ci pomaga? - Widział, jak z jej 

twarzy znika wyraz bezradności, a pojawia się obojętna maska, będąca fasadą, za którą Celie 

zawsze się ukrywała. - Rozumiem. - Norbert ze smutkiem potrząsnął głową. - Nadal nie 

chcesz   zdobyć   się   wobec   mnie   na   szczerość,   prawda?   Wiesz,   kto   ci   zagraża,   ale   nie 

zamierzasz podzielić się ze mną tą informacją. I masz pomocnika, do którego telefonowałaś 

stąd.

- Nie mogę powiedzieć ci niczego więcej.

- I pewnie tego nie zrobisz. - Odsunął ją od siebie, wstał i otrzepał spodnie.

- Nie.

Pomógł jej się podnieść, usiłując wykrzesać z siebie choć trochę gniewu. Chciał być 

zły na Celie, lecz nic z tego nie wyszło. Rozumiał, że w jej świecie błędne decyzje mogły 

kosztować życie.

- Celie, jestem w stanie ci pomóc, chociaż pewnie w to nie wierzysz. Pozwól więc, że 

najpierw zabiorę cię do domku i trochę o ciebie zadbam. A później nie będę cię zatrzymywał, 

jeśli zechcesz uciec.

Zamknęła oczy, całkiem zrezygnowana. Norbert rozumiał, że ona boi się zostać. Ale 

jeszcze bardziej obawiała się odejść...

- Dziękuję - szepnęła.

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Ani za co mu podziękowała. Za to, że jej szukał? Za 

propozycję pomocy? Lub za tę chwilę intymności? A może za coś tak podstawowego, jak 

fakt, że nie okazał się zdrajcą? Przynajmniej na razie.

- Niedaleko jest ścieżka. - Kiwnął głową w prawo.

- Podprowadzę cię do niej, chwilę tam zaczekasz, a ja skoczę po samochód. Zdołasz 

przejść ten kawałeczek?

- Miałam zamiar dotrzeć aż do Canterbury - odparła z bladym uśmiechem.

background image

- Mogłaś umrzeć po drodze, Celie. - Objął ją w talii i razem ruszyli przez pole.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zaczęła   ćwiczyć   ramię,   podnosząc   prawą   ręką   rolkę   papierowego   ręcznika.   Bark 

piekielnie bolał, lecz Celestine nie zamierzała przestać. Położyła rolkę na kuchennym blacie, 

następnie znów ją uniosła, tym razem aż na wysokość ramienia i z ręką wyprostowaną w 

łokciu.

- Jak idzie?

Odwróciła się do drzwi i z nieśmiałym uśmiechem spojrzała na Norberta. Nie słyszała, 

jak wchodził.

- Dobrze wreszcie nie nosić tego temblaka i robić coś sensownego.

- Betty mówiła, żebyś nie przesadzała z ruchami.

-   Wiem.   Wcale   nie   chcę   się   przetrenować.   Ale   musiałam   sprawdzić,   jak   dalece 

zaszkodził mi Bobby.

- Zdaniem Betty odzyskasz pełną sprawność, lecz powinnaś chodzić na fizykoterapię.

- To niemożliwe. Sama nad sobą popracuję.

- Cóż, w twojej sytuacji rzeczywiście nie sposób umawiać się na wizyty. Jesteś raz tu, 

raz tam, nie wiadomo, gdzie będziesz jutro. - Norbert wzruszył ramionami.

- Wcale nie lubię uciekać. - Oparta o blat patrzyła, jak Norbert sięga do lodówki po 

puszkę z napojem.

- Ale nie chcesz przyjąć mojej pomocy.

- Nie możesz mi pomóc.

Otworzył colę i wypił dwa łyki. Po raz pierwszy od dnia, gdy znalazł Celie w lesie, 

poruszył   drażliwy   temat.   Aż   do   tej   pory   prawie   ze   sobą   nie   rozmawiali,   spotykając   się 

wyłącznie podczas posiłków. Rzadko nawet przebywali w tym samym pomieszczeniu.

Celestine dużo odpoczywała i planowała swoje następne posunięcie. Whit obiecał, że 

pieniądze  będą  do  odebrania   dzisiaj. Zdawała   sobie   sprawę  z  tego,  że  po wejściu  w ich 

posiadanie musi szybko zadecydować, co dalej. Inne wieści okazały się niepokojące. Whit 

próbował znaleźć jakąkolwiek informację o Norbercie Jamesie, konsultancie firmy Tri - C, 

lecz nigdzie nie trafił na jego ślad. Miał nadal szukać, lecz sugerował zachowanie daleko 

idącej ostrożności.

Cóż,   Whit   oczywiście   mógł   nie   dokopać   się   do   źródła.   Korporacja   Tri   -   C   była 

ogromnym konglomeratem z filiami w różnych częściach świata, a Norbert sam powiedział, 

że nie znajduje się na regularnej liście płac. Ale wątpliwości nie zostały wyjaśnione, toteż 

background image

Celie znów czuła się bardzo niepewnie. Zwłaszcza że Norbert całymi godzinami siedział przy 

komputerze oraz często rozmawiał przez telefon. Zastanawiała się, z kim - i jej obawy rosły.

Norbert rzadko wychodził z domu, ale wczoraj rano poszedł odwiedzić Teddy'ego. 

Celestine dowiedziała się o tym od Marian, która po południu przyniosła wykonany przez 

chłopca rysunek - kilka czarnych i pomarańczowych smug, które tylko rodzic mógł uznać za 

ładne.   Norbert   przyczepił   malunek   do   ściany   swojej   sypialni,   a   Celestine   chciała   spytać, 

dlaczego to zrobił. Pragnęła zadać mu wiele różnych pytań, wolała jednak unikać okazji do 

ewentualnych wzruszeń. Wystarczy, że bez przerwy myślała o Norbercie, nawet jeśli nie byli 

razem. Przypominała sobie ich pocałunek, tę niespodziewaną pieszczotę wydartą z absurdu jej 

życia. I zastanawiała się, czy pozwolić sobie na więcej takich szaleństw.

Nagle skonstatowała, że gapi się na Norberta, i pospiesznie umknęła spojrzeniem w 

bok.

- Nie byłem wobec ciebie całkiem szczery, Celie - powiedział Norbert, opróżniwszy 

przynajmniej połowę puszki. - Odniosłem zawodowy sukces i mam więcej pieniędzy, niż 

pewnie zdołam wydać do końca życia. Znam też sporo wpływowych ludzi.

- Ja również. I właśnie oni usiłują mnie zabić.

- Kim są?

W odpowiedzi tylko pokręciła głową.

- Wciąż mi nie ufasz.

- Nie bierz tego do siebie. - Spróbowała złagodzić swoje słowa uśmiechem, lecz na 

Norbercie nie wywarło to żadnego wrażenia.

- Skoro nie chcesz żadnej pomocy, przyjmij ode mnie chociaż pieniądze. Na nowy 

początek.

- Nie mogłabym wziąć od ciebie pieniędzy.

- Stać mnie na to.

- Praca konsultanta jest aż tak dobrze płatna? Musisz być bardzo dobry w tym, co 

robisz.

- Jestem. Ale nie wszystko mi wychodzi. - Zgniótł puszkę w dłoni. - Jak sama widzisz, 

nie umiem wzbudzić zaufania.

-   Dzięki   za   propozycję,   ale   nie   przyjmę   żadnych   funduszy.   Nawet   gdybyś   był 

prawdziwym krezusem. Już i tak zabrałam ci mnóstwo czasu, wystawiłam na liczne próby 

twoją cierpliwość...

- To na pewno. Prawie mi się skończyła. - Zgrabnie wrzucił puszkę do kosza.

background image

-   Wyobrażam   sobie.   Nigdy   się   nie   dowiesz,   jak   bardzo   jestem   ci   wdzięczna   za 

wszystko, co dla mnie uczyniłeś. Gdyby nie ty, już bym nie żyła.

- Mimo to nadal ukrywasz przede mną swoją tożsamość. Pragnęła mu powiedzieć coś 

o sobie. Była mu to winna.

Chciała wyznać, że jest Celestine St. Gervais, dziewczyną z amerykańskiego Południa, 

a nie kimś posługującym się cudzymi personaliami.

- No dobrze - mruknęła, gdy Norbert odwrócił się, aby wyjść. - Moje prawdziwe imię 

to Celestine.

Norbert cofnął się i patrzył na nią wyczekująco.

- Dodam jeszcze coś. Dzisiaj po południu kończę dwadzieścia pięć lat.

- Masz dziś urodziny?

- Tak wynika z kalendarza.

- Wszystkiego najlepszego, Celestine.

- Mogłam... wybrać sobie jakieś inne dane. Jedną z możliwości była Celie Sherwood. 

Gdy byłam mała, mój ojciec czasem mówił do mnie „Celie”. Zdecydowałam się używać tego 

imienia,   ponieważ   działało   na   mnie   kojąco.   Prawdziwa   Celie   chyba   nie   miałaby   nic 

przeciwko temu.

- Masz jakieś nazwisko?

- Tak.

- Pewnie go nie poznam.

- Proszę cię... niech to wystarczy.

- Jak będziemy świętować twoje urodziny?

- Wcale. Nie robiłam tego od... od bardzo dawna.

- Więc pora zmienić zwyczaj.

- Chciałabym pojechać do Canterbury.

- A wrócisz?

Powiedziała mu już tyle kłamstw. Nie zamierzała karmić go kolejnymi. Nie teraz.

- Znów muszę zniknąć. Mogłabym już dzisiaj.

- W swoje urodziny?

- To byłby kiepski prezent, prawda?

- Raczej tak.

- Ramię się goi, już nim poruszam i nie potrzebuję temblaka. Powinnam iść swoją 

drogą. Ty też.

- Dlaczego? Już zacząłem się przyzwyczajać. Lubić to.

background image

- Co?

-   Ciebie.   Siebie.   Nas   razem.   Obserwowanie,   jak   na   słońcu   twoje   policzki   znów 

różowieją. Jak popijasz poranną kawę, jak w południe jesz zupę. Wsłuchiwanie się nocą w 

odgłosy, jakie wydajesz przez sen.

Poczuła, że się rumieni. Ciekawe, czy Norbert oczekiwał jakiejś reakcji.

- Nie ma sensu przyzwyczajać się do czegoś, co długo nie potrwa.

- Do ciebie należy decyzja, czy z Canterbury udasz się tam, gdzie uznasz za stosowne. 

Nie zamierzam zatrzymywać cię siłą, ale chociaż obiecaj, że nie wyjedziesz bez przygoto-

wania. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, powiedz tylko słowo. Możesz to uznać za pożyczkę, jeśli 

chcesz.

- Wolałabym wrócić z tobą do Londynu. Tam mogę wszystko załatwić.

- I znów zniknąć? Skinęła głową.

- Kiedy?

Wzięła głęboki oddech.

- Wkrótce.

- Więc dobrze. Ale najpierw musisz pojechać do Canterbury?

- Tak.

- Za pół godziny?

- Doskonale.

- Wieczorem uczcimy twoje urodziny.

- Niekoniecznie. Naprawdę nie musisz...

- Ale chcę. - Podszedł do niej i wsunął jej za ucho kosmyk włosów. - Tylko raz w 

życiu człowiek kończy dwadzieścia pięć lat.

- Fakt. Nawet nie byłam pewna, czy tego dożyję.

- Udało się. Stoję tuż obok ciebie, a ty nie sięgasz po nóż.

- Jest za daleko.

- Już nie podskakujesz, gdy wchodzę do pokoju.

- Co mam powiedzieć? Że zaczynam ci ufać?

- To zabrzmiałoby jak najsłodsza muzyka.

- Norbert... - Była pewna, że oboje patrzą na siebie ze smutkiem w oczach. - Nie ufam 

żadnemu z nas. Tak lepiej?

- Wiesz co? Najbardziej nie ufasz chyba sobie samej.

Norbert nigdy nie był  w Canterbury,  nigdy nie widział przepięknej  katedry,  gdzie 

Thomas Beckett spotkał się ze swoim stwórcą, i do której dawniej pielgrzymowali ludzie z 

background image

całej Anglii. Po drodze Celie powiedziała, że też jedzie tam po raz pierwszy. Ale żadne jej 

zapewnienie nie musiało być prawdą.

Norbert zostawił auto na płatnym parkingu, wrzucił do parkometru stosowną liczbę 

monet,   po   czym   oboje   skręcili   w   lewo,   aby   dojść   do   centrum.   Współczesne   Canterbury 

odwiedzali pielgrzymi z całego świata, obwieszeni kamerami, aparatami fotograficznymi i z 

torbami   pełnymi   zakupów.  Po   wąskich   uliczkach   z  czasów   średniowiecza   przelewały  się 

tłumy hałaśliwych turystów.

- Masz ochotę obejrzeć katedrę, gdy załatwisz swoje sprawy?

- Bardzo chętnie. Zawsze chciałam ją zobaczyć.

- Ja też. - Przypuszczał, że tym razem Celie powiedziała prawdę.

Dwie   przecznice   dalej   przystanęła   przed   wystawą   sklepu   z   porcelaną,   lecz   chyba 

nawet jej nie zauważyła.

- Teraz cię zostawię - oznajmiła. - Muszę coś załatwić.

- Tak myślałem.

- Możemy spotkać się tutaj o... - Podniosła jego rękę i spojrzała na zegarek. - O 

jedenastej?

- Zdążysz do tego czasu?

- Mam nadzieję.

- To do jedenastej. - Stwierdził, że Celie ma niepewną minę. - Nie zamierzam deptać 

ci po piętach. Idź.

- Dziękuję.

Dotrzymał obietnicy, wchodząc do pierwszego sklepu po przeciwnej stronie uliczki. I 

zaraz   pożałował,   że   wcześniej   nie   spojrzał   na   szyld.   Znalazł   się   bowiem   w   królestwie 

zabawek, a nie był w takim miejscu od śmierci Josha. Teraz nagle odżyły wspomnienia.

- Czym mogę służyć?

Bezradnie   pokręcił   głową,   zaskoczony   pytaniem   siwowłosej   ekspedientki,   która 

wyglądała raczej na babcię kupującą prezenty dla wnuków.

- Oszałamiający wybór, prawda? - dodała kobieta.

- Rzeczywiście.

- Szuka pan czegoś dla chłopca czy dziewczynki?

- Właściwie... niczego nie szukam.

- Och... rozumiem.

Niczego nie rozumiesz, pomyślał z goryczą, która nieoczekiwanie zalała go jak wielka 

fala.

background image

- Miałem syna,  ale on umarł.  Od tego czasu nie byłem  w sklepie z zabawkami  - 

wypalił bez namysłu, czując nagłą potrzebę podzielenia się swoim bólem.

- Och, tak mi przykro. Przeżył pan prawdziwą tragedię.

- On uwielbiał oglądać zabawki. Był...

- Tak? Jaki był?

Norbert odwrócił się, aby widzieć twarz kobiety. Patrzyła na niego z autentycznym 

współczuciem i skrzyżowała ręce, jakby zamierzała cierpliwie słuchać. A on, nie wiadomo 

dlaczego, postanowił się jej zwierzyć.

- Miał zespół Downa. Wie pani, co to takiego?

- O, tak.

-   Był   moim   pasierbem   i   kiedy   poznałem   jego   matkę,   ona   uważała,   że   jej   synek 

wzbudzi moją niechęć. Ale ja natychmiast go pokochałem. On emanował słodyczą.

- Wiem, o czym pan mówi.

- Cieszyłem się nim tylko przez dwa lata.

- To był dobry okres w pańskim życiu?

- Wspaniały.

- Bardzo się cieszę.

- Parę dni temu spotkałem chłopca z zespołem Downa. - Norbert podszedł do półki, na 

której   znajdowało   się   mnóstwo   pluszowych   misiów.   Spojrzeniem   wielkich,   plastikowych 

oczu błagały o zabranie ich do domu. - Ten malec przypomniał mi o Joshu. Ma takie same 

jasne   włosy,   taki   sam   uśmiech.   -   Norbert   sięgnął   po   zielono   -   fioletowego   smoka,   z 

rozanieloną miną szczerzącego wielkie zębiska. - Zauważyłem, że mały lubi fioletową barwę. 

Chyba spodobałby mu się ten smok. Josh byłby nim zachwycony.

- Więc powinien pan kupić mu tę zabawkę. Norbert trzymał smoka w obu rękach. Po 

śmierci Josha i Lynn stał się niemal odludkiem, głęboko pogrzebał swoją zdolność kochania. 

Dlaczego więc teraz wydawało mu się, że ona odżyła? Jak to się stało, że tak czule tulił 

Teddy'ego w ramionach? I że był w stanie opowiedzieć obcej osobie najsmutniejszą historię 

ze swego życia?

- Wezmę go. - Wepchnął smoka w dłonie serdecznie uśmiechniętej sprzedawczyni.

- Cieszę się.

Norbert też się ucieszył, chociaż wraz ze zmartwychwstaniem dawno zapomnianych 

uczuć pojawił się także ból.

background image

- To prawie jak prezent od pańskiego synka, prawda? - Kobieta włożyła zabawkę do 

kolorowej torby. - Bo gdyby tak bardzo pan go nie kochał, to nie kupowałby tego dla innego 

dziecka.

Celestine podeszła do stanowiska urzędnika bankowego, którego opisał jej Whit. Dwa 

razy zrezygnowała z załatwiania sprawy przez młodą kobietę, czekając, aż mężczyzna będzie 

wolny. W końcu nadeszła jej kolej.

- Jestem Celestine St. Gervais - powiedziała, siadając na wskazanym jej krześle.

- Witam, panno St. Gervais. - Mężczyzna miał jakieś pięćdziesiąt kilka lat i bielutkie 

wąsy. Zdaniem Celie wyglądał jak dobroduszny Święty Mikołaj. A ona była tego roku bardzo 

grzeczna.

-   Rozumiem,   że   pan   Whit   Sanderson   z   kancelarii   prawniczej   „Flinders,   Billett   & 

Crane”, z siedzibą w Wilmington, w stanie Północna Karolina, już się z panem skontaktował?

-   Oczywiście.   Przelaliśmy   pieniądze   na   pani   osobiste   konto.   Cała   suma   jest   do 

natychmiastowej dyspozycji.

- Dziękuję. - Celie z ulgą przymknęła powieki. - To wiele dla mnie znaczy. - Podpisała 

wymagane dokumenty i uścisnęła dłoń urzędnika.

- Proszę powiedzieć, ile pieniędzy życzy pani sobie dzisiaj pobrać, a ja zaraz załatwię 

polecenie wypłaty.

Trzymała   w   garści   gotówkę,   zanim   się   zorientowała,   że   z   braku   torebki   musi 

wepchnąć  banknoty  do kieszeni.   Ale teraz   już  mogła  sobie  kupić  kilka   rzeczy,  choć  nie 

powinna zanadto szastać pieniędzmi.

Wychodząc z banku, stwierdziła, że ma jeszcze pół godziny do spotkania z Norbertem, 

poszła więc po zakupy. Potrzebowała torebki, zegarka i pary wygodnych butów, ponieważ w 

tych,  w których  szła przez las, chwiał się obcas. Z kupowaniem dodatkowej garderoby i 

bielizny   musiała   jeszcze   się   wstrzymać   -   zarówno   z   braku   czasu,   jak   i   konieczności 

podróżowania z niewielkim bagażem.

Znalazła sklep z galanterią i wybrała torebkę z imitacji skóry, wystarczającą dużą, aby 

służyła   za   niewielki   neseser.   Nabyła   też   tani,   okrągły   zegarek   z   metalową   bransoletką   i 

szmacianą portmonetkę. Nigdzie nie trafiła na porządne pantofle, lecz zauważyła warsztat 

szewca, który na poczekaniu umocnił obcas.

O jedenastej stwierdziła, że jest z siebie zadowolona.

Norbert już czekał w umówionym miejscu. Oparty o ścianę obserwował mijających go 

turystów z miną osobnika, który nie potrzebuje niczego ani nikogo.

background image

Ale Celestine już wiedziała, że to nieprawdziwy wizerunek Norberta. W ciągu tych 

kilku dni zdążyła trochę go poznać, chociaż się maskował. Był spokojnym, ale wrażliwym 

człowiekiem,   nieskłonnym   do   wydawania   pochopnych   sądów.   Cechowała   go   też   siła   i 

odwaga   kogoś,   kto   umie   wycisnąć,   ile   się   da,   nawet   z   niekorzystnej   sytuacji.   Działał 

konsekwentnie i skutecznie.

Celie bezwiednie westchnęła. Norbert pokonał Bobby'ego i pomógł jej w warunkach, 

kiedy inni ludzie pewnie by ją zawiedli. Mimo ostrzeżeń Whita jakoś nie mogła uwierzyć, że 

Norbert   tylko   udaje,   aby   ją   przechytrzyć.   Ale   z   drugiej   strony...   już   popełniła   kilka 

poważnych   błędów.   Pomyliła   się   co   do   Bobby'ego   i   prawdopodobnie   co   do   Dougiego 

Fergusona.

Ale teraz, patrząc na Norberta, poczuła, że jej serce zabiło szybciej. Gdyby znów 

zawiodła ją intuicja i Norbert okazałby się zdrajcą, to świat chyba już nigdy nie byłby taki 

sam, jak dotąd. Z całej duszy pragnęła, aby Norbert był dokładnie taki, za jakiego chciała go 

uważać. Dobry, serdeczny, godny zaufania.

Teraz wyprostował się, trochę obrócił, zauważył, że ona na niego patrzy i uśmiechnął 

się. Lubiła, gdy w jego oczach pojawiał się taki cudowny, ciepły blask. I przez chwilę miała 

ogromną, absurdalną ochotę paść w ramiona Norberta i pocałować go, na środku zabytkowej 

uliczki Canterbury.

- Załatwiłaś, co trzeba?

- Tak.

- To dobrze.

Nie spytał o nic więcej, ponieważ chyba już wiedział, że byłoby to stratą czasu, lecz 

Celestine   poczuła   niemal   rozczarowanie.   Chętnie   podzieliłaby   się   z   Norbertem   dobrymi 

wiadomościami. Tych złych mu nie szczędziła.

- Co robiłeś?

- Małe zakupy.

- Chyba maciupeńkie, bo nie masz żadnych pakunków.

- Zaniosłem je do samochodu.

- Zwiedzimy katedrę? - Celestine cofnęła się, przepuszczając grupę rozkrzyczanych 

niemieckich turystów.

- Może najpierw wolisz iść na lunch?

- Nie, zjemy coś później.

Nie zaprotestowała, gdy Norbert wziął ją za rękę. To wydawało się takie oczywiste. 

Wolnym krokiem ruszyli przed siebie, zatrzymując się czasami, aby obejrzeć wystawy lub 

background image

spenetrować   malownicze   boczne   uliczki.   Celestine   usiłowała   sobie   przypomnieć,   kiedy 

ostatnio była na spacerze z mężczyzną. Ominęło ją tyle przyjemności, które jej rówieśniczki 

uważały za coś najnormalniejszego na świecie. Myśląc o tym teraz, doszła do wniosku, że 

mimo   niebezpieczeństw   czyhających   na   nią   w   ciągu   kilku   ostatnich   lat,   mimo   strachu   i 

niepewności, w tym trudnym okresie swojego życia nauczyła się czegoś niezmiernie cennego. 

Poznała wartość każdej ulotnej chwili. I wiedziała, że nawet gdyby kiedyś mogła normalnie 

egzystować, to dostrzeże wokół siebie piękno we wszystkim. W każdym zachodzie słońca. W 

każdym płatku róży i jej aromacie. W muśnięciu jedwabiu o nagą skórę.

Doceni bliskość takiego mężczyzny jak Norbert.

- Kupiłem prezent dla Teddy'ego.

- Naprawdę? Co?

- Smoka.

- Chyba nie prawdziwego? W takim miasteczku, jak Canterbury, żywe smoki pewnie 

są w cenie.

- Ten powinien przypaść małemu do gustu. Ponieważ to Norbert poruszył ten temat, 

więc uznała, że można go kontynuować.

- Masz wspaniałe podejście do tego chłopca. Marian mówiła, że będzie chodził do 

miejscowej szkoły, żeby jak najwięcej przebywać z rodzicami. To doskonałe rozwiązanie. 

Każde dziecko powinno czuć, że jest kochane. A takie, jak Teddy, musi być całkiem pewne 

ich miłości.

- Miałem kiedyś synka z zespołem Downa. Był moim pasierbem.

- Mówiłeś, że nie masz dzieci.

- On umarł.

Mocniej ścisnęła dłoń Norberta.

- Już zapomniałem o różnych rzeczach z nim związanych, ale Teddy wszystko mi 

przypomniał. Josh wszędzie nosił ze sobą swoją ulubioną zabawkę... taką małą pluszową 

małpkę imieniem Dawg. Zabierał ją nawet do wanny. Znał wszystkie litery, chociaż miał 

niecałe   pięć   lat.   Moja   żona   pracowała   z   nim   codziennie   całymi   godzinami.   Czasem   po 

powrocie do domu zastawałem ich oboje niemal we łzach. Ale ona postanowiła nauczyć go 

czytać i pisać, znać się na godzinach... - Norbert umilkł na chwilę. - Na pewno wszystko by 

umiał.

- Co się stało?

- Wieczorem poszedł spać, a nazajutrz już się nie obudził.

- Tak mi przykro...

background image

- Uhm. - Norbert westchnął. - Żałuję, że celowo tyle rzeczy o nim zapomniałem. Już 

nie pamiętam tytułu jego ulubionej bajki, koloru ścian w jego sypialni ani tego, co Josh chciał 

dostać na następne urodziny. Pewnie już nigdy sobie tego nie przypomnę.

- Nie zapomniałeś tego, co najważniejsze.

- Sam nie wiem...

- Moi rodzice zmarli, gdy byłam małą dziewczynką. Prawie ich nie pamiętam, ale 

nigdy nie zapomnę  tego, jak bardzo mnie  kochali.  Ta świadomość  dodawała mi  sił, gdy 

pokonywałam kolejne setki kilometrów.

- Najeździłaś się po świecie.

- Wiesz co? Cieszę się, że teraz nigdzie nie jadę.

- Spójrz tam. - Norbert ścisnął jej dłoń.

Celestine   podniosła   głowę   i   ujrzała   wspaniałą   bramę,   za   którą   było   widać   słynną 

katedrę. Przez długą chwilę oboje milczeli, podziwiając niezwykłe dzieło średniowiecznej 

architektury.

- Patrząc na coś tak imponującego, łatwo uwierzyć, że człowiek może wszystko. Jeśli 

tylko bardzo tego pragnie - stwierdził Norbert. - Chyba musimy kupić bilety, żeby wejść do 

środka. Pójdę do...

Celestine nie zwróciła uwagi na to, że Norbert urwał w pół zdania.

- Tylko pomyśl o tych wielu wiekach historii - powiedziała, przepełniona podobnym 

podziwem, jaki zapewne czuli dawni pielgrzymi. - Podobno część tych witraży jest równie 

stara, jak sama budowla...

Nagle Norbert mocno szarpnął ją za rękę.

- O co chodzi?

- Szybko! - Odwrócił się i pociągnął ją za sobą.

- Zaufaj mi!

Zaufała. Widocznie coś było nie tak i nie należało tracić ani chwili, więc posłusznie 

pomknęła  za Norbertem.  On zaś bezceremonialnie  wepchnął ją do najbliższego  sklepiku, 

zawadzając o regał z pamiątkami i niechcący szturchając dwie siwowłose matrony.

- Stańmy tam. - Ruchem głowy wskazał zasłonięty stojakami kąt pomieszczenia.

- Co się dzieje? - cicho spytała Celie, gdy znaleźli się za nimi. Norbert stał odwrócony 

plecami do drzwi, więc nie widziała ulicy.

- Co sądzisz o tym?  - Norbert wziął do ręki komplet  serwetek z wyhaftowanymi 

strofami wierszy Chaucera, poety z czternastego wieku. - Świetny prezent dla mojej matki, 

prawda?

background image

- Masz matkę?

- Gdzieś mam.

Celie dopiero teraz się zorientowała, że on obserwuje drzwi sklepu, patrząc w lustro za 

jej plecami.

- W czym problem?  - spytała przyciszonym  tonem, a Norbert na ułamek sekundy 

odwrócił wzrok.

- Tam jest Bobby.

- O, Boże!

- Co kupimy dla twojej rodziny? - spytał głośniej.

- Zabójcę.

Norbert znów szybko na nią zerknął, nie ulegało wątpliwości, że dobrze ją zrozumiał.

- Gdzie go widzisz? - szepnęła.

- Wraca z codziennej modlitwy w katedrze. Celestine przymknęła powieki. Chyba już 

nigdy nie będzie bezpieczna. Ani wolna. Nawet dom boży nie mógł dać schronienia przed 

tymi, którzy pragnęli jej śmierci.

- Jak za mną trafił?

- Opuść głowę, Celie. On właśnie mija sklep.

Stała  całkiem  bez  ruchu, jak zahipnotyzowana,  zaś  Norbert  znów zaczął  paplać  o 

prezentach dla jej nieistniejącej rodziny. A gdy nagle przestał porównywać walory serwetek z 

zaletami porcelanowych Big Benów, domyśliła się, że bezpośrednie zagrożenie zniknęło.

- Musimy założyć, że Bobby jakoś nas namierzył i albo on, albo jakiś jego wspólnik 

ma teraz na oku parking - stwierdził Norbert. - Nie możemy sami iść po samochód. Ktoś musi 

to zrobić za nas.

- Ale kto?

- W pubie na pewno znajdzie się chętny, który za stosowną opłatą przyprowadzi nam 

auto   pod   wskazany   adres.   Tam,   gdzie   Bobby   pewnie   nie   będzie   nas   szukał.   Na   jakieś 

spokojnej,   willowej   uliczce.   Wskoczymy   do   samochodu   i   błyskawicznie   znikniemy   z 

Canterbury.

- Jakim cudem nas znalazł?

- Może ty mi wyjaśnisz, po co tu przyjechałaś, zanim sam się tego dowiem.

- Moje sprawy na pewno nie mogą mieć z tym nic wspólnego.

- Ale Bobby za tobą trafił do Canterbury. Zjawił się tu właśnie dziś. Pomyśl o tym, 

Celie.

- Nie. Wiem, że to nie może być to!

background image

- A więc Bobby - atleta to po prostu szalenie religijny osobnik, który przybył tu z 

pielgrzymką. Które wyjaśnienie uważasz za sensowniejsze?

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Obecnie moje życie też jest w niebezpieczeństwie, więc powinnaś powiedzieć mi 

wszystko. - Norbert spojrzał na Celie. Nadal myślał o niej właśnie tak, chociaż już znał jej 

prawdziwe   imię.   Siedziała   skulona   na   przednim   siedzeniu,   włosy   zasłaniały   połowę   jej 

twarzy,   lecz   on   i   tak   wiedział,   jakie   uczucia   się   na   niej   malują.   Celie   była   przerażona. 

Zdesperowana. Zraniona.

- Okazałeś mi dużo dobroci - powiedziała, nie patrząc na niego. - Ale nie mam wobec 

ciebie żadnych zobowiązań. Nie prosiłam cię o pomoc.

- Poniekąd tak. Prosiłaś, żebym nie zabierał cię do szpitala. Może powinienem był tam 

cię zawieźć i teraz nie miałbym na karku tych problemów - palnął bez namysłu i zaraz tego 

pożałował. Ale był zły, ponieważ Celie nadal nie chciała puścić pary z ust.

- Po powrocie do domku spakuję się i zaraz odejdę. Na pewno zdołam jakoś dotrzeć z 

Trillingden do Londynu.

- Nie. - Jego ciężkie westchnienie dobrze wyrażało głębię dręczącej go frustracji. - 

Przepraszam.

- Nie masz za co.

- Zazwyczaj nie bywam okrutny.

- Zazwyczaj nie uciekasz.

- Chciałbym wiedzieć, dlaczego teraz to robię. Musisz więc powiedzieć mi prawdę.

-   Tak   sądzisz?   Niby   dlaczego   miałabym   ci   ufać?   Tylko   troje   ludzi   znało   moje 

dzisiejsze plany. Jesteś jednym z tej trójki.

- To ja zauważyłem Bobby'ego. - Norbert zacisnął dłonie na kierownicy.

- Owszem i to właśnie ty mogłeś spotkać się z nim, gdy załatwiałam swoje sprawy. 

Mogłeś go na mnie napuścić. Albo zmyśliłeś, że on tam jest. Ja go nie widziałam!

- A więc dobrze. - Norbert ledwie zdołał to powiedzieć i zaraz zacisnął wargi, żeby nie 

palnąć głupstwa, które później by sobie wyrzucał.

Jechali   w   milczeniu   aż   do   najbliższej   wioski.   Tam   Norbert   zignorował   objazd, 

dojechał   wąskimi   uliczkami   do   centrum   miejscowości   i   zatrzymał   auto   przed   ceglanym 

budynkiem, w którym mieścił się sklep spożywczy i poczta.

-   Jeszcze   wcześnie.   Na   pewno   złapiesz   jakiś   środek   komunikacji.   Zakładam,   że 

zdobyłaś pieniądze, ponieważ masz nową torebkę. Sugeruję więc, żebyś postarała się znów 

zniknąć.   Najlepiej   zmień   autobusy   kilkakrotnie,   abym   nie   wpadł   na   twój   ślad,   ponieważ 

background image

oczywiście będę próbował cię tropić. Od dawna usiłuję cię zamordować, chociaż nic złego ci 

się nie stało, od kiedy jesteś ze mną. - Skończył perorować i dopiero wtedy spojrzał na Celie. 

Bezgłośnie płakała.

Przymknął powieki i oparł głowę o fotel. Wnętrze samochodu cuchnęło tak, jak facet, 

który przyprowadził go z parkingu - papierosami, potem i zachłannością.

- Rozumiem, że nie wiesz, komu ufać, ale już nie jestem w stanie znieść tej twojej 

permanentnej podejrzliwości, Celie. Albo mi zaufasz, albo się rozstaniemy.

Naprawdę oczekiwał,  że ona wysiądzie.  Na jej miejscu  może  by tak uczynił.  Ale 

drzwiczki nie szczęknęły.

- Przepraszam. - Łzy zmiękczyły jej głos.

-   Nie   współpracuję   z   Bobbym.   Pierwszy   raz   w   życiu   zobaczyłem   go   w   tamtym 

londyńskim zaułku.

- Wierzę ci.

- A dzisiaj naprawdę był przed katedrą.

- Nie pojmuję, jak za mną trafił.

Norbert otworzył oczy i odwrócił się twarzą do Celie.

-   Nie   zdołam   pomóc   ci   rozwikłać   tej   zagadki,   jeśli   mi   nie   powiesz,   po   co   tu 

przyjechałaś.   Wspomniałaś   o   trzech   osobach,   które   wiedziały   o   tym,   że   będziesz   w 

Canterbury. Kim są pozostałe dwie?

- Muszę to przemyśleć.

- Żeby zdecydować, co mi powiesz?

- Tak. - Wyjęła z kieszeni chusteczkę higieniczną. - Jeśli tego nie akceptujesz, to 

wysiądę.

Przez chwilę ważył w myśli te słowa. Tym razem Celie przynajmniej była szczera. Co 

za odmiana.

- Zgoda.

- Dziękuję.

- Wracajmy do domu.

- A jeśli on nas tam namierzył?

- Gdyby znał nasz adres, nie szukałby nas w Canterbury.

- Skoro trafił tam, to trafi i do domu.

Norbert zapalił silnik i włączył się do ulicznego ruchu. Nie mógł w żaden sposób 

uspokoić Celie, ponieważ prawdopodobnie miała rację. I oboje o tym wiedzieli.

background image

Celestine ostrożnie zeszła nad brzeg strumienia, pomagając sobie prawą ręką, chociaż 

bark nadal pobolewał. Minie sporo czasu, zanim ramię odzyska pełną sprawność.

Norbert   pracował   w   swoim   pokoju,   ale   uprzedziła   go,   dokąd   idzie,   żeby   się   nie 

martwił. Czuła się tutaj tak samo bezpieczna, jak gdzie indziej. Nawet gdyby Bobby wytropił 

ich w Trillingden, to w tym miejscu szybko by jej nie znalazł.

Słońce chyliło się ku zachodowi i niebo już nabrało koralowego odcienia. Celestine 

pomyślała o zachodach w posiadłości Haven House. Rodzice uczynili rytuał z ich oglądania i 

niezależnie od pogody lub innych zajęć codziennie przychodzili z drinkami na wielki taras, 

aby obserwować niknący za horyzontem złocisty krąg. Ona zaś towarzyszyła im, popijając 

sok jabłkowy doprawiony wodą sodową i ozdobiony największą wisienką, jaką tylko zdołała 

znaleźć w słoiku. Ojciec często powtarzał, że Bóg był dla nich wyjątkowo łaskawy, powinni 

więc podziwiać wszystkie jego piękne dzieła.

Właśnie   o   tej   porze   dnia   Celestine   zawsze   czuła   się   najbliżej   ojca   i   matki. 

Gdziekolwiek przebywała, nadal starała się znaleźć takie miejsce, gdzie mogła być sama i 

wspominać.

Ostatnio rzadko miała po temu okazję, ponieważ wciąż się przeprowadzała, nikomu 

nie   ufając.   I   gdzieś   po   drodze   stała   się   kimś   innym,   osobą,   której   sama   nie   poznawała. 

Niewiele było w niej tamtej młodej kobiety, która zakochała się w Stephenie Montgomerym, 

która wierzyła w istnienie miłości na tym świecie, chociaż doświadczyła na nim tyle zła. 

Która jeszcze wierzyła w przyszłość.

Cztery lata bezustannego uciekania zmieniło tamtą niewinną dziewczynę w kogoś, kto 

już nie umie zaufać mężczyźnie, który dwukrotnie stanął między nią a jej zabójcą.

Zresztą... może chodziło o coś zupełnie innego. Może obawiała się, że ten mężczyzna 

ze swoim cynicznym uśmieszkiem i uważnym, często smutnym spojrzeniem orzechowych 

oczu sprawi, że ona rozpaczliwie zapragnie tego wszystkiego, czego nie wolno jej mieć... i 

wtedy zapomni o konieczności uciekania. A za to oboje zapłaciliby wysoką cenę.

- Pięknie, prawda?

Błyskawicznie się odwróciła i ujrzała stojącego na skarpie Norberta. Nie słyszała jego 

kroków i gdyby to był Bobby, to pewnie już leżałaby martwa.

- Wybacz. Usiłowałem hałasować, ile wlezie.

- Zejdź tu i usiądź przy mnie - zaproponowała, podziwiając jego sylwetkę w dżinsach i 

wiśniowym   swetrze   oraz   wyraziste   rysy   twarzy   oświetlonej   padającymi   niemal   poziomo 

promieniami słońca.

- Mogę? Przed chwilą wyglądałaś tak spokojnie.

background image

- Ty chyba nie zburzysz mojego spokoju?

- Tego nie wiem.

- Przekonajmy się.

Zszedł   na   dół   i   zajął   miejsce   tuż   obok,   lecz   nie   na   tyle   blisko,   aby   jej   dotykać. 

Celestine spodobał się zarys jego muskularnych ud, który dostrzegła, gdy Norbert wypros-

tował nogi, oraz niecierpliwy ruch, jakim podciągnął rękawy. Jego przedramiona pokrywało 

ciemne, delikatne owłosienie, zaś dłonie były duże i kształtne. Widziała, jak tymi  rękami 

chwytał  Bobby'ego,  jak walczył  z nim  o jej życie,  a jednak  z uporem starała  się o tym  

zapomnieć.   Dlaczego?   Ponieważ   się   bała.   Ponieważ   zawsze   musiała   kierować   się   tylko 

strachem, niczym więcej.

- Obiad prawie gotowy - oznajmił Norbert.

- Może chwilę poczekać?

- Na pewno.

W jego głosie tym razem nie było ciepła. Znali się od niedawna, lecz Norbert ostatnio 

próbował trochę się do niej zbliżyć. Pomyślała o tym, co dziś powiedział jej o swoim synku, i 

zaczęło dławić ją w gardle. Norbert także wiele przeszedł. Przypuszczalnie dlatego traktował 

świat z dystansem, zadowalając się rolą obojętnego obserwatora, który stoi z boku i sam nie 

bierze udziału w tym, co widzi. Ale przypadkiem wkroczył w jej życie i wtedy bez wahania 

zadziałał odważnie, okazał jej przy tym wiele serca.

Celestine podjęła decyzję. Było to zdumiewająco łatwe. Norbert zasługiwał na to, aby 

poznać   powody   jej   prześladowania.   Musiała   mu   powiedzieć.   Zaufać   mu.   Bo   gdyby   nie 

zaufała właśnie temu mężczyźnie, to nie mogłaby już nigdy zawierzyć nikomu. A wówczas 

życie straciłoby sens.

- Chciałeś wiedzieć o mnie trochę więcej - zagaiła.

- Pytałem, po co pojechałaś do Canterbury.

- Nie byłam z tobą całkiem szczera.

- Jesteś mistrzynią w używaniu niedomówień.

- Masz rację. W ogóle nie byłam z tobą szczera.

- To dla mnie żadna nowina.

- Znam osoby, które usiłują mnie zabić.

- Ale nie powiesz mi, kim są, żeby nie narazić mnie na niebezpieczeństwo.

- Mogę opowiedzieć ci pewną historię?

-  Zamieniam   się   w  słuch.   I  nigdzie   się   nie   wybieram.   Zrozumiała,   co   sugerował. 

Mogła zebrać myśli, mówić w dowolnym tempie, ponieważ on zamierzał cierpliwie słuchać. 

background image

Tak,   jak   cierpliwie   pomagał   jej   od   samego   początku.   I   pomimo   jej   zachowania   wciąż 

pozostawał u jej boku.

- W dzieciństwie byłam bardzo mocno związana z moimi rodzicami - powiedziała, 

nadal   patrząc   przed   siebie   i   podziwiając   zachód   słońca.   -   Oni   chyba   mnie   rozpieszczali, 

ponieważ moja mama nie mogła mieć więcej dzieci. Z wyglądu bardzo ją przypominam, ale 

poruszam się jak mój ojciec. Podobno mam identyczny chód, stawiam nogi jak ktoś pragnący 

szybko   dotrzeć   do   celu.   Może   właśnie   na   to   zwróciłeś   uwagę,   gdy   mnie   pierwszy   raz 

zobaczyłeś.

- Podejrzewam, że w twoim wykonaniu ten chód ma więcej uroku.

- Straciłam ich oboje, mając prawie dziewięć lat. Mieszkaliśmy nad wodą i oni byli 

doskonałymi żeglarzami. Lubili wyzwania, ale zawsze uważali, natomiast pływając po morzu, 

czasem trochę ryzykowali. Tamtego dnia, gdy zginęli, nagle rozszalała się burza, a oni podjęli 

o jedno ryzyko za dużo.

Norbert wziął ją za rękę. Tak zwyczajnie, od niechcenia. Jak dobry przyjaciel. Lecz 

Celestine   zareagowała   na   to   inaczej,   niż   na   przyjacielski   dotyk.   I   nie   po   raz   pierwszy 

wyobraziła sobie dłonie Norberta na jej bardziej intymnych częściach ciała.

- Mów dalej.

Przez chwilę przesiewała w pamięci okruchy swojego życia.

-   Większość   sierot   zamieszkuje   u   najbliższych   krewnych.   Ale   moja   ciotka   i   wuj 

sprowadzili się do mnie. Moi rodzice byli bogaci. Ojciec dostał w spadku całą posiadłość po 

swoim   ojcu,   ponieważ   dziadek   przed   śmiercią   wydziedziczył   moją   ciotkę.   Nie   znosił   jej 

męża, a ona wielokrotnie zniesławiła naszą rodzinę. Dlatego nic jej nie zapisał, tylko udzielił 

kilku rad.

- Które zapewne wzięła sobie do serca.

- Bynajmniej. Była rozjuszona brakiem spadku i żądała, aby mój ojciec podzielił się z 

nią tym, co otrzymał. On zaś chyba doskonale wiedział, że ona i tak wszystko roztrwoni. 

Obiecał więc zawsze o nią dbać, ale zachował kontrolę nad całym majątkiem.

- I właśnie ta ciotka wzięła cię pod opiekę?

- Cóż, była jedyną bliską krewną. Zgodnie z testamentem mojego ojca ustanowiono 

fundusz   powierniczy,   z   którego   można   było   pobierać   tylko   kwoty   potrzebne   na   życie   i 

utrzymanie...   -   Urwała,   nie   chcąc   ujawnić   żadnych   nazw.   -   Posiadłości   -   dokończyła.   - 

Całością zarządzali prawnicy, którzy mieli podejmować wszelkie decyzje, dopóki nie osiągnę 

określonego wieku.

- Twój ojciec postąpił bardzo rozsądnie.

background image

- Owszem, w interesie naszej posiadłości. Ale nie moim. Gdy ciotka i wuj zamieszkali 

ze mną, moje życie zmieniło się w piekło.

Norbert współczująco ścisnął jej dłoń, a Celestine przez chwilę milczała.

- To właśnie oni... oboje chcą mojej śmierci - powiedziała w końcu, gdy już zdołała 

wydobyć   głos.   -   Nie   wiem,   kiedy   zrozumieli,   że   pozbywając   się   mnie,   mogą   wejść   w 

posiadanie   całego  majątku.  Ojciec  obawiał  się,  że  gdyby   coś mi  się  stało,  zanim  zacznę 

zarządzać naszymi dobrami, gros majątku zjedzą podatki oraz honoraria prawników. Dlatego 

rozporządził,   że   gdybym   zmarła   przed   ustanowionym   terminem,   fundusz   powierniczy 

przechodzi na moją ciotkę. Tata nie przepadał za swoim szwagrem, lecz chyba w głębi duszy 

kochał siostrę. I nie chciał, żeby została bez niczego. Po pewnym czasie wuj i ciotka doszli do 

wniosku, że jestem dla nich przeszkodą, którą należy usunąć...

- Sądzisz, że to oni cię prześladują?

- Z całą pewnością stoją za każdym dotychczasowym zamachem na moje życie.

- Jakie masz dowody?

-   Oprócz   motywu?   Oprócz   tego,   że   przez   długie   lata   usiłowali   zniszczyć   mnie 

psychicznie? - Ostatnie słowa powiedziała podniesionym głosem i zacisnęła wargi.

- To przekonująca motywacja.

- To jedyna motywacja.

- Celie... - Norbert przysunął się i otoczył ją ramieniem, przytulając jej dłoń do swojej 

piersi. - A informacja o śmierci twojego kochanka... to było kłamstwo?

- Nie.

- Więc... co się wydarzyło?

Celestine  z trudem przełknęła  ślinę,  w myślach  powracając  do tamtych  bolesnych 

przeżyć. Znów odezwał się zadawniony ból. I gniew, który zżerał jej duszę od dnia pogrzebu 

rodziców.

- Pierwszy raz próbowano mnie zabić, gdy byłam na studiach. Zdołałam przekonać 

prawników   zajmujących   się   moimi   sprawami,   że   powinnam   wyjechać   z...   Południa. 

Pragnęłam znaleźć się jak najdalej od ciotki i wuja. Do college'u w Nowej Anglii wybierała 

się moja najlepsza szkolna przyjaciółka, więc postanowiłam zamieszkać z nią w akademiku. 

Wujostwo   oczywiście   się   sprzeciwili,   lecz   nie   oni   ponosili   koszty,   więc   postawiłam   na 

swoim.  Wyjechałam  i po raz pierwszy od śmierci  rodziców byłam  naprawdę  szczęśliwa. 

Zdecydowałam się studiować aktorstwo. To cię dziwi?

- Ani trochę.

background image

- Uczyłam się też języków. Zawsze miałam do nich talent. Obecnie mówię biegle po 

francusku i niemiecku, a mój węgierski też jest całkiem niezły...

- Węgierski?

- W ciągu minionych czterech lat mieszkałam również w Budapeszcie. Jako Elena 

Kovacs. W drugim pokoleniu Amerykanka, szukająca swoich korzeni.

Norbert odgarnął z jej czoła kosmyk włosów. Zrobił to delikatnie, ale teraz nic nie 

mogło podziałać na nią kojąco. Chciała wreszcie wyrzucić z siebie wszystko, aby mieć to za 

sobą.

- Co stało się w college'u?

- Na ostatnim roku wracałam kiedyś z zajęć późno wieczorem. Było już ciemno, ale na 

terenie campusu wszyscy się znaliśmy, więc nawet nie myśleliśmy o jakichś zagrożeniach. 

Moja przyjaciółka czekała na mnie w pokoju, bo zamierzałyśmy razem skoczyć na pizzę. 

Spieszyłam   się   i   pobiegłam   na   skróty   między   dwoma   budynkami.   W   pewnej   chwili 

usłyszałam za sobą odgłos kroków, ktoś chwycił  mnie za kołnierz i przewrócił. Leżałam 

twarzą do dołu, więc nic nie widziałam.

- Chcesz o tym  mówić? - Norbert obrócił jej twarz do siebie i leciutko pogłaskał 

jedwabisty policzek.

- Tak. - Skinęła głową. - Napastnik chwycił mnie za gardło i zaczął dusić. Nawet nie 

zdążyłam wrzasnąć.

- Ktoś musiał przyjść ci z pomocą?

- Profesor biologii zauważył nas przez okno. Najpierw uznał, że uprawiamy seks, ale 

potem postanowił sprawdzić, czy się nie pomylił. Gdy nadbiegł, tamten facet uciekł. A ja 

zostałam ze spuchniętą tchawicą i siniakami na całej szyi.

- Dlaczego uznałaś, że nie chodziło o przypadkowy napad?

- Najpierw niczego nie podejrzewałam. Ale potem pojawiły się wątpliwości. Ten ktoś 

nie próbował mnie zgwałcić. Ani okraść.

- Może zabrakło mu czasu?

-   Właśnie   to   stwierdziła   policja.   Ale   jeden   z   funkcjonariuszy,   starszy   pan   z 

wieloletnim doświadczeniem, wziął mnie na bok i spytał, czy ktoś mógłby zyskać na mojej 

śmierci. Aż do tej pory nawet nie przyszło mi do głowy, że wujostwo chcieliby się mnie 

pozbyć.   Ale  potem   zaczęłam  się  nad   tym  zastanawiać.   Nazajutrz  zjawili   się  oboje,  żeby 

zabrać   mnie   do   domu.   Zanim   zdążyłam   się   obejrzeć,   wypisali   mnie   ze   studiów.   Moja 

przyjaciółka usiłowała ich powstrzymać. Znała ich jak zły szeląg i wiedziała, do czego są 

zdolni, ale nic nie wskórała. Ciotka i wuj stwierdzili, że potrzebuję pomocy, aby stanąć na 

background image

nogi po urazie psychicznym.  Że przyda  mi  się odpoczynek  na łonie  rodziny.  - Celestine 

zaśmiała się z goryczą.

- Rozumiem, że raczej ci nie pomogli.

-   Byłam   młoda   i   przerażona,   a   oni   mi   wmawiali,   że   jestem   niezrównoważona 

emocjonalnie i brak mi rozsądku. Ich zdaniem okazałam się idiotką, idąc sama przez ciemny 

campus.   Sugerowali   nawet,   że   pewnie   nikt   mnie   nie   napadł,   tylko   kochałam   się   z 

gwałtownym chłopakiem...

Zamknęła oczy i oparła głowę o bark Norberta. W ten sposób było łatwiej jeszcze raz 

przeżyć tamten koszmar.

-   Nie   pozwalali   mi   stanąć   na   nogi.   Wysłali   mnie   do   psychiatry,   który   uznał,   że 

wykazuję skłonność do urojeń. W końcu zaczęłam się bać, że to prawda. Że rzeczywiście 

jestem wariatką. Lecz nadszedł taki dzień, kiedy zaczęłam obawiać się ich, a nie siebie...

- Jak sobie poradziłaś?

- Postanowiłam zapoznać się ze szczegółami testamentu moich rodziców. Musiałam 

się przekonać,  czy wuj i ciotka  mieliby po co mnie  zabić.  Poszłam więc do adwokatów 

prowadzących nasze sprawy. Tak się złożyło, że prawnik, z którym się umówiłam, niestety 

zachorował.  Przyjął  mnie  jego młody asystent.  Byłam  taka roztrzęsiona, że nie  wiadomo 

kiedy   opowiedziałam   mu   całą   swoją   historię,   nie   ukrywając   podejrzeń   wobec   wujostwa. 

Powiedziałam też o obawach związanych z moim stanem psychicznym, o napadzie i sugestii 

tamtego policjanta. Gdy skończyłam, byłam niemal pewna, że adwokat wezwie facetów w 

białych   kitlach.   Ale   on   wyjął   z   sejfu   testament   i   dokładnie   mi   wyjaśnił,   dlaczego   jest 

możliwe, że wujostwo pragną mojej śmierci.

- Usiłował mi pomóc i... i po pewnym czasie... zakochaliśmy się w sobie. Okazało się, 

że   wuj   usiłował   umieścić   mnie   w   prywatnym   zakładzie   psychiatrycznym.   Mój   lekarz 

zamierzał poprzeć ten wniosek. Wtedy mój przyjaciel...

- Jakoś się nazywał?

- Stephen. Na razie tylko tyle, dobrze? - powiedziała po krótkim namyśle, a Norbert na 

moment zacisnął usta.

- I co dalej?

- Stepehen poruszył niebo i ziemię, żeby powstrzymać moją rodzinę. Starsi wspólnicy 

z   jego   kancelarii   nie   wierzyli   w   moją   historię.   Ciotka   i   wuj   uchodzili   za   szanowanych 

obywateli i mieli po swojej stronie psychiatrę. Natomiast ja byłam młoda i prawie oszalała ze 

strachu, więc istotnie mogło się wydawać, że trzeba mnie leczyć.

background image

Celestine   umilkła.   Nie   zostało   wiele   do   opowiadania,   ale   te   wspomnienia   były 

najgorsze. Wiedziała, że dziś znów - podobnie, jak wiele razy przedtem - przyśni się jej 

śmierć Stephena.

- Stepehen zginął tego dnia, gdy formalnie wystąpił o nakaz sądowy pozbawiający 

moją rodzinę prawa do zamknięcia mnie w zakładzie psychiatrycznym. W budynku, gdzie 

mieszkał,   było   sporo   włamań.   Łupem   padały   sprzęt   audiowizualny,   biżuteria...   Policja 

stwierdziła, że Stepehen prawdopodobnie zaskoczył  włamywacza. Ale mnie ta wersja nie 

przekonała.  Z mieszkania  Stephena niczego  nie zabrano, nadal miał  przy sobie zegarek i 

portfel. A zginął od jednej kuli.

- Mówiłaś, że byłaś świadkiem morderstwa.

- Zmarł na moich rękach, ale zabójca zdążył uciec. Tego wieczoru umówiłam się ze 

Stepehenem,   ale   coś  mi  wypadło,  więc   zadzwoniłam   i  uprzedziłam,   że  się   spóźnię.  Gdy 

przyszłam, drzwi były otwarte na oścież, a w korytarzu zaczęli zbierać się ludzie. Weszłam i 

stwierdziłam, że Stephen jeszcze żyje. Zobaczył mnie i usiłował coś wyszeptać. Uklękłam, 

położyłam jego głowę na kolanach i wtedy znów się odezwał. Po czym umarł.

- Co powiedział? - Norbert objął ją mocniej.

- Tylko jedno słowo: „Uciekaj”. Kazał mi uciekać. Na pewno to oni go zabili, moja 

ciotka i wuj. Oczywiście sami nie pociągnęli za spust, ale są za to odpowiedzialni.

- Ale dlaczego zabili jego? Dlaczego nie ciebie?

- Co do tego nie mam pewności. Może zamierzali mnie zgładzić, ale się nie zjawiłam, 

albo postanowili trochę poczekać, żeby moja śmierć nie wzbudziła podejrzeń. Nie wątpię, że 

gdyby   zdołali   umieścić   mnie   w   zakładzie   psychiatrycznym,   to   żywa   nigdy   bym   go   nie 

opuściła. Ale Stephen stanął im na drodze. Dopóki żył, nie zdołaliby nic mi zrobić. On jeden 

mi wierzył i postarałby się ujawnić ich machinacje.

- Kto obecnie ci pomaga?

- Stephen powiedział mi kiedyś, że gdyby coś mu się stało, to mam zwrócić się do 

jego najlepszego przyjaciela, również zatrudnionego w tej kancelarii. To właśnie przyjaciel 

Stephena pomógł mi uciec i od tego czasu mnie wspiera. Ma dostęp do małej części mojego 

majątku,   ponieważ   zajmuje   się   niektórymi   inwestycjami.   Czasami   trochę   żongluje   tymi 

pieniędzmi, żeby dyskretnie przekazać mi drobne sumy. Byłby zawodowo skończony, gdyby 

ktoś to odkrył.

- On przysłał ci pieniądze?

- Tak.

- Więc orientuje się, gdzie przebywasz?

background image

- To nie on, Norbert. Na pewno nie.

- Kto jeszcze wiedział, że będziesz w Canterbury?

- Urzędnik bankowy. Całkiem mi obcy.

- Rozumiem. - Norbert wyraźnie się zasępił.

-   Podejrzewasz   niewłaściwego   człowieka.   -   Celestine   bez   trudu   domyśliła   się,   co 

Norbertowi chodzi po głowie. - Przyjaciel Stephena nigdy by mnie nie zdradził.

- Nawet najlepszy przyjaciel może okazać się przekupny.

- On od dawna usiłuje zapewnić mi bezpieczeństwo. Robi wszystko, co w jego mocy.

- Czyli zna trasy twoich podróży?

- Nie, ale w razie konieczności dzwonię do niego. Czasem na moją prośbę przekazuje 

paru osobom wiadomość, że jestem cała i zdrowa. Gdyby nie on, nie miałabym nikogo...

- Celie, tylko pomyśl. Dzwonisz do niego. On może cię namierzyć.

- Nigdy nie rozmawiam z nim na tyle długo.

- Więc jednak nie ufasz mu w stu procentach?

-   Przeżyłam   jeszcze   kilka   innych   zamachów   na   moje   życie.   Jakiś   rok   temu 

zauważyłam, że śledzi mnie mężczyzna. Lub tak mi się zdawało. Usiłowałam nie panikować, 

wmawiałam sobie, że nikt nie mógł mnie znaleźć. Ale tamtego wieczora omal nie przejechał 

mnie samochód. Były też inne incydenty. Może przypadkowe, ale kto wie...

- Celie...

-   Nie   widzisz,   jak   wygląda   moje   życie?   -   Nie   zamierzała   się   rozpłakać.   Norbert 

wystarczająco napatrzył się na jej łzy. Nikt nie widział jej szlochającej tyle razy, co on. Ale w 

jej głosie zabrzmiała rozpacz człowieka, który pragnie, aby go zrozumiano.

- To istny koszmar. Nie mam pojęcia, jak przetrwałaś do tej pory.

Jego   orzechowe   oczy   w   blasku   słonecznej   poświaty   stały   się   niemal   złociste,   a 

Celestine wyczytała z nich, że Norbert jej wierzy. Słuchał jej, lecz nie osądzał. I był zły, że 

los zgotował jej życie uciekinierki.

Odczuła taką przemożną ulgę, że przez chwilę nie była w stanie mówić. Dopiero w tej 

chwili   pojęła,   co   w   dużym   stopniu   powstrzymywało   ją   od   opowiedzenia   Norbertowi 

wszystkiego. Obawiała się, że on nie da wiary tej opowieści. Rzeczywiście brzmiała ona 

miejscami nieprawdopodobnie. I niełatwo było się nią podzielić.

-   Jakoś   dałam   sobie   radę.   -   Niewiele   myśląc,   wsunęła   palce   w   jego   włosy.   -   I 

zamierzam nadal się trzymać. A także znaleźć sposób, żeby kiedyś znów normalnie żyć... tak 

naprawdę żyć.

background image

Norbert przygarnął ją do siebie. Widziała w jego spojrzeniu te same wątpliwości, z 

którymi  ona też się zmagała. Patrzyli  na siebie w milczeniu i każde z nich obawiało się 

uczynić pierwszy krok.

- A gdyby mi się nie udało... gdybym nie przeżyła najbliższych dni czy tygodni, to 

chciałabym mieć świadomość, że przed śmiercią bez reszty zaufałam chociaż jednej osobie.

- Nie musisz mówić nic więcej. Nie jesteś mi nic winna, Celie.

- Jestem to winna sobie. - Lubiła cyniczne wygięcie jego ust, lecz jeszcze bardziej 

spodobało się jej to, jak zmiękły, dotknięte jej wargami.

Pocałunek podziałał na niego jak płomień zapałki na las w okresie suszy.  Norbert 

chwycił Celie w talii, jakby chciał ją odsunąć, ale tego nie zrobił. Nie mógł zrobić, ponieważ 

nagle ogarnęło go pragnienie, które wzięło nad nim górę. Przytulił Celie do siebie, aż poczuł 

na torsie miękki ucisk jej piersi.

Celestine od tak dawna tłumiła wszelkie emocje, że nieoczekiwany przypływ ciepła i 

nadziei   podziałał   na   nią   oszałamiająco.   Od   śmierci   Stephena   aż   do   tej   chwili   nigdy   nie 

pozwoliła sobie na przeżywanie takiej rozkoszy, ani na moment nie zapomniała o niezbędnej 

ostrożności. Ale teraz znalazła się we władaniu zmysłów. Poczuła muśnięcia języka Norberta 

i marzyła tylko o tym, aby mu się oddać, aby te godziny, które jeszcze im pozostały, okazały 

się cudowną magią.

- Celie... - Norbert trochę się odsunął, lecz jego dłonie nadal niespokojnie błądziły po 

jej biodrach. - To nie najlepszy pomysł. Jesteś rozstrojona - argumentował, lecz mimo to 

ogarnął jej usta swoimi, ona zaś jęknęła, gdy znów podniósł głowę.

- Nie chcę myśleć, Norbercie. Nieważne, jaki to pomysł... dobry czy zły...

- Ja oceniam to inaczej.

- Przecież o nic cię nie proszę. Już nic więcej nie możesz dla mnie uczynić.

Tym razem Norbert jednak opuścił ręce, gwałtownie wstał i cofnął się o krok.

- Mógłbym  pomóc ci jeszcze bardziej... gdybyś  tylko podała mi swoje prawdziwe 

nazwisko i miejsce opisanych wydarzeń.

- Nie. Już jeden mężczyzna zginął tylko dlatego, że mi pomagał. Nie narażę cię na 

takie niebezpieczeństwo.

- Czy to oznacza, że zamierzasz znów odejść? Nie odpowiedziała.

- Więc czego ode mnie oczekujesz? Przygody na jedną noc? Miłej przerwy w tym 

nieustającym horrorze, jakim stało się twoje życie?

- Czego oczekuję? Wspomnienia. Jednego dobrego wspomnienia...

background image

Potrząsnął   głową,   jakby   dostał   w   twarz.   Następnie   bez   jednego   słowa   pognał   w 

kierunku domu.

-  Norbert!  -  Ruszyła   za  nim,   ale   nie  zdołała   go  dogonić.  Gdy  wbiegła   do  domu, 

Norberta   tam   nie   było.   Zajrzała   do   kuchni   i   oniemiała   z   wrażenia.   Na   stole   leżały   dwa 

nakrycia, stały jeszcze nie zapalone świece, a obok nich - urodzinowy tort. Zaś po tej stronie, 

gdzie zazwyczaj siedziała ona, leżał stos pięknie opakowanych prezentów.

- Norbert! - Celestine zauważyła, że frontowe drzwi są lekko uchylone. Otworzyła je 

szerzej i wyjrzała na zewnątrz, gdzie powoli zapadał zmrok. - Norbert! - zawołała ponownie i 

nagle usłyszała trzaśniecie drzwiczek auta. Stał obok samochodu.

- Umiesz prowadzić? - Norbert odwrócił się twarzą do niej.

- Co?

- Pytam, czy umiesz jeździć samochodem?

- Oczywiście, ale...

- A twój bark? Poradzisz sobie z trzymaniem kierownicy na krótkim dystansie?

- Chyba tak, ale...

- To dobrze.  Proszę.  - Podszedł  do niej  i włożył  jej  w dłoń  kluczyki.  - Weź ten 

samochód   i   jedź,   dokąd   ci   pasuje.   Chcę   tylko,   żebyś   po   dotarciu   do   celu   zawiadomiła 

wypożyczalnię, gdzie zostawiasz pojazd. Ktoś go stamtąd zabierze, a ja ureguluję opłaty. 

Dowód rejestracyjny jest w skrytce.

- Dlaczego to robisz?

-   A   co   mam   zrobić?   Ty   pragniesz   seksu   na   jedną   noc,   a   potem   zamierzasz   stąd 

zniknąć. Opowiadasz wstrząsającą historię swojego życia, ale nie pozwalasz mi sobie pomóc. 

Przyjmij do wiadomości, że nie bawię się w taką grę. Albo jestem z tobą, albo się rozstajemy,  

Celestine.

- Ty nic nie rozumiesz! Nie możesz mi pomóc!

- Tak sądzisz? Więc teraz ja coś ci opowiem.

Stał   tuż   przed   nią   i   w   łagodnym   świetle   padającym   przez   otwarte   drzwi   dobrze 

widziała posępną minę Norberta i jego ponure spojrzenie.

-   Kilka   lat   temu   byłem   człowiekiem   żonatym.   Miałem   synka   i   żonę,   którą 

uwielbiałem. Ale nie dbałem o nich w należyty sposób i pewnego dnia oboje odeszli. O, tak. - 

Norbert pstryknął palcami. - Może nie rozumiem, przez co przechodzisz, ale jedno wiem na 

pewno. Nigdy nie będę stał z boku i patrzył, jak kobieta, na której mi zależy, ponosi przykre 

konsekwencje mojego braku zaangażowania. Wolałbym umrzeć, niż jeszcze raz popełnić ten 

błąd. - Norbert przysunął się jeszcze bliżej. - Decyzja należy do ciebie, Celestine. Uciekasz 

background image

albo   zostajesz.   Lecz   jeśli   zostaniesz,   to   zmierzymy   się   ze   wszystkim   we   dwoje.   Więc 

wybieraj.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Było oczywiste, że Celie jest wykończona zarówno pod względem psychicznym, jak i 

fizycznym.   Norbert   widział   malujące   się   na   jej   twarzy  znużenie   i   targały  nim   sprzeczne 

uczucia. Chciał zażądać, aby Celie dokonała wyboru. Ale inna strona jego osobowości, ta 

słabsza, pragnęła czegoś zupełnie innego - scałować z ust Celie jej kłamstwa i błagać, żeby 

zgodziła się z nim zostać chociaż na tę jedną jedyną noc.

Celie wyciągnęła do niego ręce, a on zrozumiał, że mogła zdobyć się tylko na tyle. 

Natychmiast chwycił ją w ramiona i przycisnął usta do jej warg.

Drżała. Jedną ręką objęła go za szyję i rozchyliła usta. Norbert nigdy nie smakował 

czegoś równie słodkiego i kuszącego. Z całego serca chciał wierzyć, że oboje rozpoczynają 

nowy etap w ich życiu. Przedstawił swoje stanowisko i głęboko wierzył w każde słowo tej 

szlachetnej   perory...   ale   miał   świadomość,   że   ten   pocałunek   równie   dobrze   może   być 

pożegnaniem.

Z Celie w ramionach wszedł do domu i kopnięciem zamknął za sobą drzwi.

- Co ja mam z tobą zrobić? - spytał bezradnie i znów ją pocałował, tym razem bardziej 

namiętnie, uważając jednak, aby nie urazić jej w bark.

- Nic nie rób. Niech wszystko po prostu się toczy. Wiedział, że właśnie na to nie 

powinien się zgodzić, ale teraz już nie był w stanie podejmować decyzji. Znajdował się pod 

urokiem Celie, która zaczarowała go, zanim się zorientował, że jest kobietą nadzwyczajną...

Kobietą bez nazwiska. Tajemniczą nieznajomą.

Gdy się odsunęła, pomyślał, że zmieniła zamiar. Lecz ona ruszyła w stronę sypialni, a 

w drzwiach przystanęła, odwróciła się i powoli rozpięła górny guzik sweterka.

- Niech się to stanie, Norbercie.

Podszedł do niej, zafascynowany widokiem rozbierającej się kobiety.  Smukła dłoń 

poruszała się z gracją Marie St. Germaine. W błękitnych oczach malowała się śmiałość i 

zdecydowanie   Celie   Sherwood.  Ale   przecież  ta   kobieta   miała  na   imię   Celestine!  On  zaś 

dopiero tego wieczoru zrozumiał, jak bardzo jest niezwykła.

-   Przydałoby   mi   się   trochę   pomocy.   -   Jej   głos   miał   niskie,   wibrujące   brzmienie. 

Celestine  była  teraz   uwodzicielką,  zdecydowaną  dopiąć   swego.  Jej   palce  leciutko  drżały, 

niepewnie   uśmiechnięte   usta   również,   co   świadczyło   o   wzbierającej   namiętności.   A 

zmysłowe wygięcie ciała kusiło, przyzywało...

background image

- Dobrze sobie radzisz - stwierdził Norbert, zdumiony również swoim głosem, który 

teraz wcale nie należał do Norberta Coltera, zawsze idealnie panującego nad każdą sytuacją. 

Zwykle ograniczającego się do obserwowania świata z dużego dystansu. Natomiast teraz, 

patrząc na Celestine, Norbert pragnął znaleźć się tak blisko niej, jak tylko mężczyzna może 

być blisko z kobietą.

Celie rozpięła drugi i trzeci guzik, następnie czwarty i nagle znieruchomiała z dłonią 

na biuście.

- Chyba już nie radzę sobie tak dobrze jak przed chwilą. Może jednak pomógłbyś mi? 

- spytała niemal szeptem, opuszczając ręce wzdłuż ciała.

Podszedł do niej i rozpiął piąty guzik. Spod rozchylonego swetra było widać skromny, 

bawełniany stanik, kupiony przez Jerry'ego w tanim sklepie. Zdaniem Norberta Celie zasługi-

wała na jedwabie  i koronki, które wyglądałyby  cudownie na tych  kształtnych  piersiach  i 

łagodnie zaokrąglonych biodrach.

Celie położyła dłonie na jego ramionach, on zaś poczuł ciepło jej palców przez sweter 

i na moment wstrzymał oddech.

- Nie chciałbym sprawić ci bólu. Jeszcze nie wyzdrowiałaś.

- Nie pozwolę, żebyś sprawił mi ból.

Wiedział, że miała na myśli nie tylko swój zraniony bark. Bez wahania rozpiął jej 

sweterek do samego dołu i wreszcie  dotknął nagiej  skóry.  Celie zamknęła oczy,  mocniej 

zaciskając palce na jego ramionach.

- Tylko udajesz twardą. - Pocałował jej powieki i czoło, ale nie usta. - Jesteś cała jak 

nie zabliźniona rana, Celestine. Twoje życie to seria zamachów...

-   Więc   ulecz   mnie   chociaż   na   tę   jedną   noc.   Nie   na   zawsze.   Tego   nie   zdołałbyś 

dokonać. Ale tylko na dziś...

Odchyliła głowę i podała mu usta, które natychmiast ogarnął wargami. Teraz już nie 

mógł się zatrzymać. Pozwalająca na odwrót chwila niepewności dawno minęła. Z niejakim 

zdumieniem stwierdził, że nie jest takim mężczyzną, za którego się uważał.

Celie wyślizgnęła się ze sweterka, który upadł na podłogę u ich stóp. Norbert odnalazł 

klamerkę   staniczka,   a   Celie   pozwoliła   zsunąć   go   z   siebie,   więc   zaraz   też   wylądował   na 

dywaniku.

Od pierwszej chwili, gdy ujrzał tę kobietę, Norbert pragnął pogłaskać jej atłasową 

skórę.   Piersi   Celie   były   małe,   krągłe,   idealne   pod   każdym   względem.   Przez   tych   kilka 

minionych dni starał się stłumić przemożną chęć dotykania jej, zaniepokojony tym, że jego 

mroczne   pragnienia   odzywają   się   z   taką   siłą.   A   teraz   wreszcie   mógł   je   zaspokoić.   Z 

background image

zachwytem   pieścił   więc   ciało   Celie,   które   było   właśnie   takie,   jakiego   się   spodziewał   - 

delikatne, lecz silne, gładkie jak marmur, lecz emanujące cudownym ciepłem.

Ona   zaś   objęła   go   w   pasie   i   trochę   nieśmiało   wsunęła   dłonie   pod   gruby   sweter. 

Muśnięcie jej palców na nagiej skórze podziałało na Norberta niezwykle podniecająco. Był 

doświadczonym kochankiem, umiał sprawić kobiecie rozkosz i sam ją przeżyć, nie dając z 

siebie zbyt wiele. Ale przy Celestine stracił wszelkie hamulce. Chciał chwycić ją na ręce, paść 

z nią na łóżko i szaleńczo kochać się z nią aż do utraty tchu, zrzuciwszy z siebie i z niej tylko 

najbardziej przeszkadzające części garderoby. Chciał zatonąć w tej kobiecie jak najgłębiej i 

uczynić   z   niej   swoją   jedyną,   upragnioną   partnerkę.   Pożądał   jej   tak   dziko,   że   prawie   nie 

rozpoznawał tego uczucia. Nigdy by nie przypuszczał, że go na nie stać.

Ale ono naprawdę nim targało.

Jednym gwałtownym ruchem ściągnął sweter przez głowę i cisnął na podłogę, a oczy 

Celestine rozbłysły. Powędrowała dłońmi po jego nagiej piersi, następnie zarzuciła mu ręce 

na szyję i przylgnęła do niego, on zaś mocno ją przytulił. Była niewiarygodnie miękka i taka 

delikatna,   jak   płatek   egzotycznego   kwiatu.   Norbert   odnalazł   suwak   spódnicy,   która   za 

moment znalazła się u stóp Celestine.

- Będziemy kochać się tutaj? - Głos Celie także był miękki i równie zmysłowy jak 

gorące noce pod niebem Georgii, równie słodki jak poranek w Karolinie.

A Norbert wiedział, że tym razem trzyma w ramionach prawdziwą Celestine. Wziął ją 

na ręce i znów się zdumiał, jaka jest drobna. W zasadzie powinna zginąć od jednego ciosu 

Bobby'ego   -   atlety.   Ale   ona   oprócz   szczupłego   ciała   miała   jeszcze   kolosalną   wolę 

przetrwania, dużo silniejszą niż zaciekłość wszystkich zamachowców, którzy próbowali po-

zbawić życia tę niezwykłą kobietę.

Norbert położył  ją na kwiecistej  kołdrze i pospiesznie się rozebrał, a wtedy Celie 

wyciągnęła do niego ręce. Leżąc obok niej wplótł palce w jej jedwabiste włosy, powędrował 

wargami po jej twarzy, ucząc się konturów na pamięć.

- Będę ostrożny - obiecał. - Ale musisz mi pomóc...

-   Norbert,   ja...   nie   stosuję   żadnych   środków   zapobiegawczych.   I   nie   mogę 

ryzykować...

Uciszył ją pocałunkiem.

- Biorę to na siebie. Nie dopuszczę, żebyś miała jakiekolwiek problemy.

- Wiem - odparła z westchnieniem. - Już to wiem. Jej ufność podziałała na niego jak 

ciepły promień słońca.

- Zadbam o to, żebyś była bezpieczna. Pod każdym względem.

background image

- Wiem, że chcesz. Wierzę ci...

Obrysował   czubkami   palców   jedną   pierś,   a   słowa   Celestine   przeszły   w   cichutkie, 

słodkie jęknięcie.

- Twoje nerwy nie są nawet tuż pod skórą, tylko na samym wierzchu - szepnął. - 

Chyba dzięki tej wrażliwości udawało ci się przeżyć.  A teraz wykorzystamy ją w innym 

celu... - Zaczął delikatnie gładzić pierś, która pod wpływem tej pieszczoty nabrzmiała i stała 

się jeszcze cieplejsza. Po chwili położył dłoń na brzuchu Celestine i przesunął rękę niżej tak 

powoli, że sam był zdumiony swoim opanowaniem.

Czuł   na   swojej   skórze   dłonie   Celestine;   błądziły   po   jego   ciele   z   cudowną 

delikatnością,   lecz   budziły   doznania,   jakich   Norbert   nigdy   przedtem   nie   doświadczył. 

Sprawiały, że chciał być dotykany wszędzie i sam też pragnął dotykać z taką samą czułością. 

Chwilami nie potrafił rozróżnić swojej rozkoszy od tej, którą dawał Celestine. Gdy poruszyła 

biodrami i głośno wciągnęła powietrze, wydał pomruk zachwytu i poczuł drobną, ciepłą dłoń, 

która umiejętnie zintensyfikowała jego zmysłowe doznania.

Pocałunek, którym obdarzył Celestine, zdawał się nie mieć końca. Ta kobieta była 

równie słodka, jak zapach rozgrzanych słońcem róż. I miała ciało, które poznawał z radością, 

wędrując dłońmi po jego wklęsłościach i wypukłościach, po jedwabistych, długich udach, 

kształtnych pośladkach i cudownie jędrnych piersiach.

Serce   waliło   mu   jak   oszalałe,   a   mięśnie   boleśnie   się   kurczyły,   gdy   usiłował 

powstrzymać się od tego, czego pragnął najbardziej. Ale wyczuwał, że Celestine nie robiła 

tego   często.   Z   przejawami   jej   namiętności   splatało   się   bowiem   wahanie   kobiety 

niedoświadczonej  seksualnie.  Wspomniała o jednym  kochanku. Norbert wątpił, czy miała 

drugiego. Uciekała od tak dawna, w takim strachu, że w jej życiu chyba nie było miejsca na 

mężczyznę.

Również dlatego, że w jej życiu nie było miejsca na zaufanie.

Przewrócił się na wznak i sięgnął do szuflady nocnej szafki po zabezpieczenie.

- Celestine... - Położył ją na sobie i zamknął oczy, a ona znów go pocałowała. Czuł na 

ciele jej powabne miękkości i niczego innego bardziej nie pragnął, jak odwrócić ją na plecy i 

w niej zatonąć, biorąc w posiadanie ją całą. Chciał zawładnąć nie tylko jej ciałem, lecz także 

sercem   i   duszą,   zapanować   nad   jej   życiem.   Było   to   odwiecznym   dążeniem   wszystkich 

prawdziwych mężczyzn i on pod tym względem wcale się od nich nie różnił. Ale miał sporo 

rozsądku   i   zanadto   zależało   mu   na   Celestine,   aby   kierować   się   wyłącznie   pierwotnymi 

żądzami. Obawiał się ją przestraszyć lub uczynić jej coś złego. Musiał więc dostosować się 

do niej.

background image

- Co mogę zrobić, żeby dać ci rozkosz? - szepnęła, patrząc mu w oczy.

Gdyby nie wzruszenie i podniecenie, chyba parsknąłby śmiechem. Ale dostrzegł w jej 

spojrzeniu autentyczny niepokój, wiedział więc, że ona mówi serio.

- Cokolwiek. Na co masz ochotę.

- Chcę się z tobą kochać...

- To dobrze. - Ledwie zdołał wydusić z siebie te słowa.

- Tak... całkowicie. Powoli.

Położył dłonie na jej biodrach, a ona przyjęła go w sobie właśnie tak, jak powiedziała 

- całkowicie i powoli. Norbert na moment wstrzymał oddech i gardłowo jęknął, gdy płynnie 

zakołysała  ciałem.  Już zapomniał,  że  mężczyzna  i  kobieta  mogą  tak  wspaniale  do siebie 

pasować. I że seks może być czymś więcej, niż tylko sposobem pozwalającym zapomnieć o 

duchowej pustce.

Każdy ruch Celestine cudownie przypominał o tym, że ta intymność oferuje również 

nieskończenie wiele czułości i ekstazę oraz poczucie jedności, którego nie sposób porównać z 

żadną   inną   emocją.   Norbert   już   kiedyś   jej   doświadczył,   lecz   teraz   nie   czuł   się   winny, 

przeżywając   to   wszystko   po   raz   drugi.   Lynn   na   pewno   by   zrozumiała.   Chciałaby,   żeby 

naprawdę żył... A przecież on od tak dawna tylko wegetował.

- Norbert... - szepnęła Celestine. Miała zamknięte oczy, a na jej twarzy malowało się 

napięcie.

Znów spróbowała się poruszyć, a on dopiero teraz zauważył, że Celie może opierać się 

tylko na jednej ręce.

- Zaczekaj. - Obrócił się wraz z Celie i delikatnie położył ją na wznak. - Dobrze się 

czujesz?

- Nawet nie pamiętałam, że boli mnie bark. - Otworzyła oczy, a Norbert ujrzał w nich 

łzy. - Zawsze myślałam, że... że to tylko seks.

Oczywiście, że między nimi chodziło o coś więcej, ale Norbert jeszcze nie chciał tego 

nazwać. Nadal za wiele stało między nim a Celestine.

Teraz on zaczął się poruszać, a ona nie przymknęła powiek i nie uciekła spojrzeniem 

w bok. Norbert mógł więc zobaczyć w jej oczach całą gamę cudownych doznań i wiedział, że 

Celestine to samo widzi na jego twarzy.

Nigdy przedtem nie przeżyła takiej ekstazy, nie czuła takiego słodkiego pulsowania. 

Teraz leżała obok Norberta, słuchając jego coraz spokojniejszego oddechu. Ale była pewna, 

że Norbert nie śpi, chociaż oboje milczeli.

background image

Celestine miała w głowie zbyt wielki zamęt, aby trafnie nazwać to, co właśnie stało się 

ich udziałem.  Gdyby koniecznie  musiała powiedzieć, co czuła, zanim zaczęli  się kochać, 

użyłaby   słowa   „pożądanie”.   Pragnęła   zneutralizować   napięcie.   Pragnęła   być   dotykana.   I 

kusząca. Tylko tyle, bo do miłości chyba nie była zdolna. Nie mogła nawet pozwolić sobie na 

marzenia, skoro żyła w ciągłym zagrożeniu.

Może więc czuła jedynie wdzięczność? W ramionach Norberta doświadczyła czegoś, 

co do tej pory uważała za nierealne. Całkowicie zaufała temu mężczyźnie. Pozwoliła wziąć 

górę   swoim   wszystkim   sekretnym   pragnieniom,   a   Norbert   je   spełnił.   Dlatego   słowo 

„wdzięczność”   wydawało   się   zbyt   ubogim   określeniem   tych   cudownie   wstrząsających 

doznań. I tych emocji, które nadal w niej buzowały.

- Spisz?

- A powinnam? - Otworzyła oczy i ujrzała twarz Norberta tuż nad swoją.

- To podobno tak działa.

- Ale ty nie jesteś senny. - Spróbowała wyczytać coś z jego spojrzenia, lecz Norbert 

chyba znów zamknął się w sobie.

- Nie chcę stracić ani sekundy z tych chwil, które spędzamy razem.

-   Cieszę   się   -   odparła   z   uśmiechem   i   odniosła   wrażenie,   że   ten   uśmiech   został 

wywołany przez coś, co stało się dla niej dostępne dopiero teraz. Ale nie wiedziała jeszcze, co 

to jest.

- Zostań tutaj.

- Dlaczego? Dokąd idziesz?

- Zaraz wrócę.

W   pokoju   było   już   prawie   ciemno,   lecz   Celestine   odprowadziła   zachwyconym 

wzrokiem  muskularną   sylwetkę   wychodzącego  z  sypialni   mężczyzny.   Dopiero  gdy  znikł, 

przypomniała sobie o prezentach. I o torcie.

Z trudem powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Już nie pamiętała, kiedy jej urodziny 

były czymś  więcej, niż tylko okazją do stwierdzenia, że przeżyła kolejny rok. A Norbert 

nawet nie podejrzewał, jakie ważne są te dwudzieste piąte urodziny.

Zgodnie z jej przewidywaniem wrócił do sypialni z naręczem podarunków. Zapalił 

nocną lampkę i rozsiadł się po turecku na łóżku.

- Tylko nie śpiewaj - jęknęła. - Bo się rozpłaczę ze wzruszenia.

- Nigdy nie śpiewam. Doprowadziłbym do płaczu każdego.

background image

Celestine także usiadła. Nigdy dotąd nie była całkiem naga w obecności mężczyzny. 

Ale przy Norbercie nie czuła zawstydzenia. Poza tym on przecież znał każdy zakamarek jej 

ciała.

- Nie musiałeś tego robić. Niepotrzebnie powiedziałam ci o tych urodzinach.

- A ja jeszcze ci nie powiedziałem, jaka jesteś piękna.

- Komplementy są zbędne. - Spojrzała na niego i poczuła, że się rumieni. - Wiem, że 

mam przeciętną urodę, ale ta przeciętność działała zawsze na moją korzyść, gdy musiałam 

zmieniać swój wygląd, więc nie narzekam. Mam rysy, które nikomu nie pozostają w pamięci.

- Nonsens. Ja natychmiast zapamiętałem twoją twarz.

- Podobno zwróciłeś uwagę na mój chód.

- Wszystko w tobie jest nadzwyczajne. Zwłaszcza teraz. Sięgnęła po jego dłoń, nie 

wiedząc, co jeszcze mogłaby zrobić.

- Nie otworzysz prezentów, trzymając mnie za rękę.

- Więc pewnie mi pomożesz?

- Nie. Wolę patrzeć, jak sama je wyjmujesz.

-   Zrobiłeś   zakupy   w   Canterbury?   -   spytała   z   uśmiechem,   rozwiązując   pierwszą 

kokardkę.

- Tak.

Celestine zdjęła lśniący papier i podniosła wieczko białego pudełka.

- Och! Norbert, jakie...

- Wyjmij i zobacz.

Już   wiedziała,   co   to.   Trzymała   w   dłoniach   nocną   koszulkę   ze   szmaragdowego 

jedwabiu, na cieniutkich ramiączkach i z dekoltem chyba do pępka.

- Przypuszczałeś, że...?

-   Nie.   Ale   podczas   długich,   bezsennych   nocy   wciąż   sobie   wyobrażałem,   jak 

wyglądasz, leżąc tam na górze w łóżku. I nie byłem w stanie nawet w myślach rozebrać cię z 

tego flanelowego namiotu, który dała ci Betty.

Celestine pochyliła się i cmoknęła Norberta w usta, po czym z zachwytem przyłożyła 

koszulkę do piersi.

- Zaraz ją włożę.

- Ani się waż. - Norbert wyjął jej koszulę z rąk, a Celestine wesoło się roześmiała.

- Dziękuję.

- Otwórz to.

- Przesadziłeś z tą ilością.

background image

- Już zapomniałem, jaką radość sprawia kupowanie prezentów kobiecie.

- Naprawdę? - spytała, poważniejąc.

- Tak.

Wiedziała,   że  powiedział  prawdę.  Na  pewno  od czasu  swojego  rozwodu nie  miał 

wystarczająco bliskiej kobiety, której chciałby zrobić prezent.

- Cieszę się, że miałeś frajdę.

- Teraz zajrzyj tutaj.

Sięgnęła   po   kolejny   prezent   i   wlepiła   oszołomione   spojrzenie   w   czarną   suknię   - 

niewątpliwie kaszmirową, piękniejszą niż wszystko, co miała w ciągu minionych kilku lat, 

zaprojektowaną tak, aby budziła grzeszne myśli.

- Znalazłeś coś takiego w Canterbury?

- Wydała mi się trochę podobna do tej, którą nosiłaś, gdy pierwszy raz cię ujrzałem.

- Och, ta jest o wiele piękniejsza. - Celestine lekko strzepnęła sukienkę i przyłożyła ją 

do siebie. - Jest cudowna. Dziękuję.

- Pogratuluję sobie, jeśli będzie leżała, jak tamta.

- Wiele zawdzięczam owej sukience, prawda? Gdybyś wtedy za mną nie poszedł, teraz 

nie bylibyśmy razem.

-   Jest   jeszcze   jedna   rzecz.   -   Wręczył   jej   prezent   w   czerwono   -   złotym   pudełku, 

przewiązanym białą wstążeczką.

Wyjęła   z   niego   kawałek   jasnego   drewna   i   zaraz   stwierdziła,   że   jest   to   swoista 

układanka w formie kostki, składającej się z wielu elementów.

- Och, to przecież arka Noego! - Celestine musnęła palcami drewniany statek i małe 

figurki zwierząt. - Jakie śliczne! Nie masz pojęcia, jak mi się to podoba.

- Znalazłem tę kostkę w sklepie, gdzie kupiłem smoka dla Teddy'ego.

- Zachowam ją na zawsze.

- Chciałem, żebyś miała coś przypominającego o mnie.

Nie odpowiedziała, ponieważ nie wiedziała, co powiedzieć. I dławiło ją w gardle.

- Żeby zostało ci nie tylko wspomnienie tej nocy - dodał Norbert, bez cienia uśmiechu 

na twarzy.

Celestine   starannie   powkładała   wszystkie   prezenty   do   pudełek   i   postawiła   je   na 

podłodze.

- Arka jest prześliczna - powiedziała. - I będzie dla mnie jak skarb. Ale nie potrzebuję 

zabawki, aby pamiętać o tobie, Norbercie.

- Nie zgodzisz się na moją pomoc?

background image

- Nie rozmawiajmy o tym.  Nie teraz, dobrze?  - Wstała  i położyła  dłonie  na jego 

ramionach. - W ogóle niczego nie mówmy.

Przez chwilę miał ochotę się sprzeciwić. Celestine uklękła przed nim, błagając go 

samym spojrzeniem. Nie zniosłaby kolejnej sprzeczki z Norbertem.

-   Niektórzy   ludzie   uważają   mnie   za   najbardziej   nieugiętego   człowieka   świata   - 

mruknął. - Ale nie znają ciebie.

- To moje najpiękniejsze urodziny, Norbercie. Mogę ci przyzwoicie podziękować?

- Wolałbym nieprzyzwoicie.

- Norbercie... - Musnęła kącik jego ust czubkiem palca. - Chciałbyś, żebym włożyła tę 

czarną suknię... i nic pod spód?

- Bardzo. - Błysk w oczach Norberta zmienił się w płomień.

- Przykro mi, że ścięłam włosy. Ale mógłbyś udawać...

- Nie muszę udawać, że biorę cię za kogoś innego. I nie chcę, żebyś ty udawała inną 

kobietę.

- Nie inną. Marie St. Germaine była częścią mnie. Lubiłam ją.

Wzięła   sukienkę  i  powoli   ją  uniosła,  prowokacyjnie  kołysząc   biodrami.  Następnie 

wsunęła ją przez głowę i powolutku ściągnęła w dół, stopniowo zasłaniając piersi i biodra. 

Sukienka sięgała przed kolana i okazała się bardziej obcisła, niż tamta poprzednia.

Celestine zburzyła włosy i stanęła w pozie modelki, wysuwając do przodu jedną nogę.

- I jak? Podoba ci się?

Norbert zerwał się z łóżka i podszedł do Celestine. Bez uśmiechu i bez jednego słowa 

położył dłonie na piersiach Celie, a ona gwałtownie wciągnęła powietrze. Wtedy przesunął 

rękami wzdłuż jej ciała, wygładzając dżersej, zatrzymał je na biodrach i kucnął przed nią, 

następnie powędrował dłońmi po udach i sięgnął pod sukienkę.

- Tylko jedno spodobałoby mi się bardziej od wkładania tego ciuszka.

- Co takiego? - Głos Celestine zabrzmiał zmysłowo.

- Zdejmowanie.

Gdy Celestine zbudziła się o świcie, Norbert jeszcze smacznie spał. We śnie wyglądał 

mniej surowo, jak człowiek, który uznał świat za bezpieczne miejsce, gdzie można usnąć z 

kobietą w ramionach.

Lecz świat wcale taki nie był. I może Norbert jednak to wiedział. Może domyślił się, 

że śpiąc z nim tej nocy, popełniła najgorsze z oszustw. Nie obiecała, że z nim zostanie, że 

zgodzi się, aby pomógł jej zmierzyć się z jej demonami. Kochając się z nim, właściwie z góry 

wiedziała, że go zostawi... Było to więc jak zdrada... ponieważ teraz musiała znów uciec.

background image

Powolutku usiadła, a Norbert nawet się nie poruszył. W pokoju panował chłód, lecz 

dzięki temu szybciej oprzytomniała. Wstała i szybko zebrała z podłogi swoje prezenty. Jak 

zwykle powinna ruszyć w drogę, mając przy sobie niewielki bagaż, ale nie mogła zmusić się 

do   pozostawienia   tego,   co   dał   jej   Norbert.   W   ciągu   ostatnich   kilku   lat   nauczyła   się   nie 

przywiązywać do przedmiotów, ale te rzeczy już stały się bliskie jej sercu.

Wzięła jeszcze odzież leżącą przy drzwiach i ubrała się w kuchni. Niebo za oknami 

dopiero zaczynało szarzeć. Na stole walały się resztki ich kolacji, którą zjedli o północy, 

wszędzie leżały okruchy urodzinowego tortu. Zaledwie parę godzin temu oboje śmiali się 

dosłownie z niczego, łapczywie zjedli pieczonego kurczaka, a później karmili się nawzajem 

tortem jak para nowożeńców na ślubnym przyjęciu.

Ciekawe, czy Norbert już wtedy zdawał sobie sprawę z tego, że wkrótce się rozstaną. 

Siadając do stołu, Celestine wiedziała, co powinna zrobić. A zanim zaczęli kochać się po raz 

ostatni, wiedziała także, jak ma zrealizować swoje plany.

Jeszcze   raz   rozejrzała   się   po   kuchni.   Wszystko   nagle   zaczęło   się   wydawać   takie 

nadzwyczajne, pełne wspomnień. Wiedziona impulsem, urwała jeden suchy kwiatek z gałązki 

oplatającej sufitową belkę. Norbert dowiedział się od Marian, że są to pędy chmielu, które w 

hrabstwie Kent często służą do ozdabiania wnętrz pubów i domów mieszkalnych. Chmiel był 

tu kiedyś głównym źródłem dochodu i okoliczni mieszkańcy nadal wierzyli, że przejście pod 

wiązką chmielu zapewni człowiekowi powodzenie w interesach i szczęście osobiste.

W kilka minut spakowała do nowej torby wszystkie swoje rzeczy. Zabierała ze sobą 

niewiele, lecz i tak więcej, niż kiedykolwiek miała. A najcenniejsze były wspomnienia tej 

ostatniej nocy.

Napisała liścik, w którym poprosiła Norberta, aby się na nią nie gniewał. Zostawiła 

kartkę na stoliku i przycisnęła ją zdjętą z palca ślubną obrączką.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Telewizor odbierał tylko program jednej stacji, chyba że ktoś chciał za opłatą obejrzeć 

emitowane filmy pornograficzne. Celestine nie była spragniona takich rozrywek. Miała ich aż 

nadto,   z   konieczności   słuchając   odgłosów   dobiegających   z   sąsiedniego   pokoju. 

Wynajmowano go na godziny i kolejne pary robiły z łóżka imponujący użytek.

Celestine nie spodziewała się tutaj żadnych luksusów. Wystarczy, że po ścianach nie 

łaziły karaluchy, pościel była czysta, choć pożółkła ze starości, a w drzwiach znajdował się 

wizjer. Zaś decydującym czynnikiem okazała się solidna zasuwka. Teraz, gdy ktoś głośno 

zapukał, Celestine na palcach podeszła do drzwi, aby sprawdzić, kto ją niepokoi.

Natychmiast otworzyła i znalazła się w objęciach gościa.

- Allie... - Wciągnęła swoją najlepszą przyjaciółkę do pokoju i zamknęła drzwi. - Och, 

Allie... - Celestine rozpłakała się ze wzruszenia. - Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.

- Jezu, Celestine, chyba już nie mogłaś znaleźć gorszej nory?

- Obrażasz moją skromną siedzibę. - Celestine otarła oczy i niechętnie wysunęła się z 

objęć Allie.

- Skromna to mało powiedziane! Chryste, z lewej strony lombard, z prawej... też. Jeśli 

zapragniesz kupić spluwę to trafiłaś, gdzie trzeba.

- Spluwa może by mi się przydała - mruknęła Celestine, zasuwając łańcuch.

- Skarbeńku, nawet nie mów takich rzeczy! Nikt nie wie, że tu jesteś. Wszystko będzie 

dobrze. Już wkrótce.

Celestine nie mogła oderwać wzroku od twarzy Allie. Jej długie do ramion, ciemne 

włosy   lśniły,   a   spojrzenie   piwnych   oczu   wędrowało   po   sylwetce   przyjaciółki,   oceniając 

zmiany, jakie w niej zaszły w ciągu minionych kilku lat.

Allie  miała  mały,   zadarty nosek,  pełne,  zmysłowo   wykrojone usta  oraz  wspaniałą 

figurę z talią osy. Zawsze uchodziła za największą buntowniczkę ze wszystkich uczennic w 

ich   liceum,   a   także   w   internacie,   gdzie   obie   mieszkały.   W   tym   czasie,   gdy   Celestine 

przebywała   za   granicą,   Allie   skończyła   studia   i   zaczęła   pracować   jako   przedstawicielka 

handlowa dużej firmy farmaceutycznej z Północnej Karoliny. Celestine była pewna, że wielu 

lekarzy   ze   wschodniej   części   stanu   niecierpliwie   wyczekuje   służbowych   wizyt   pięknej 

Allison.

- I jak? - spytała Allie.

- Wyglądasz bosko! Mowę mi odjęło.

background image

- Nie żartuj! - Allie uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się śliczne dołeczki. 

- Ty też nieźle się prezentujesz. Może to skakanie po świecie dobrze ci robi?

Celestine   odruchowo   przeczesała   palcami   krótkie,   rozjaśnione   na   blond   włosy. 

Doskonale pasowały do sportowej odzieży w kalifornijskim stylu i złocistej opalenizny, będą-

cej   rezultatem   wylegiwania   się   na   opalającym   łóżku   u   kosmetyczki   w   Edynburgu,   gdy 

Celestine czekała na zrobienie nowych dokumentów. Nikt, kto znał Celie Sherwood, teraz nie 

rozpoznałby jej na pierwszy rzut oka. Czasem zastanawiała się, co na jej widok powiedziałby 

Norbert... Wciąż pojawiał się w jej snach, choć od ucieczki z Trilling - den minął miesiąc.

-   Nienawidzę   tych   podróży   -   mruknęła,   opuszczając   rękę.   -   Zamierzam   z   nimi 

skończyć.

- Cieszę się, że wróciłaś. O nic się nie martw.

- Usiądź. - Celestine  wskazała  krzesło z podniszczonym  siedzeniem  z plastikowej 

plecionki. - Mam dla nas colę.

- Otworzyła puszkę i podała ją Allie. - Szkoda, że nie mogę zatrzymać się u ciebie. Z 

radością zobaczyłabym twój apartament.

-   Pamiętasz,   jak   dawniej   gadałyśmy   po   nocach   o   tym,   co   zrobimy,   gdy  wreszcie 

będziemy wolne? Dokąd pojedziemy? Co sobie kupimy? - Allie uniosła puszkę. - Wypijmy 

za spełnione marzenia. Ty pewnie byłaś we wszystkich miejscach, które wymieniłyśmy. A ja 

znajdywałam jednego dobrego chłopaka po drugim, żeby kupował mi śliczne rzeczy...

- Jednego po drugim? - Celestine otworzyła drugą puszkę.

- Ty miałaś klasę i dobry gust. Ja nie. - Allie wzruszyła ramionami.

- Nie spotkałaś nikogo nadzwyczajnego?

- W przeciwieństwie do ciebie nie wierzę w bajki.

- Allie uśmiechem złagodziła swój cierpki ton. - To ty czekałaś na rycerza w lśniącej 

zbroi, który zabierze cię na białym koniu do krainy baśni. Ja zawsze zadowalałam się jakimś 

szarakiem, dopóki się nie zmył.

Celestine   uśmiechnęła   się,   lecz   była   pewna,   że   Allie   mówi   szczerze.   Jako  jedyne 

dziecko   samotnej   matki,   Allie   w  porównaniu   z   pozostałymi   dziewczętami   z   liceum   była 

ubogim Kopciuszkiem. A po śmierci jej matki jacyś krewni zaczęli opłacać dość wysokie 

czesne, żeby tylko nie mieć z Allie do czynienia, lecz nie dawali jej kieszonkowego. Dawno 

temu Allie poprzysięgła sobie - jak Scarlett O'Hara - że zrobi wszystko, aby tylko nigdy 

więcej nie cierpieć głodu.

background image

- A ty?  - Allie oparła bose stopy o łóżko i poruszyła  palcami z polakierowanymi 

paznokciami. - Wiem, że uważałaś Stephena za swojego rycerzyka. Nie spotkałaś jakiegoś 

innego rycerza Okrągłego Stołu?

- Był pewien mężczyzna w Anglii... - Celestine zaczęła skubać wypłowiałą kapę. - 

Amerykanin.

- Jakoś go tu nie widzę...

- Zostawiłam go. Nie chciałam bardziej go angażować.

- Bardziej?

- Uratował mnie. Był kolejny zamach na moje życie.

- O, Boże. - Allie wyprostowała się i spoważniała.

- Dlaczego nic nie powiedziałaś?

- Po co? Żeby cię zmartwić?

- Niech szlag trafi tych drani! - Allie walnęła pięścią w poduszkę.

- Pokonam ich. Dlatego wróciłam. Nie zamierzam więcej uciekać. Dowiedziałam się, 

że wkrótce odbędzie się wstępna rozprawa rozpoczynająca proces formalnego uznania mnie 

za zmarłą. Millie i Roger uczynią absolutnie wszystko, żebym nie weszła w posiadanie tego, 

co mi się należy. Ale już skończyłam dwadzieścia pięć lat. Cała posiadłość jest moja, a raczej 

będzie, gdy w piątek wejdę do sali sądowej i powiem sędziemu, jak się nazywam.

- Taki masz plan? Sądzisz, że możesz zaryzykować?

- Allie znów wzięła puszkę.

- Muszę. Chcę wreszcie zacząć normalnie żyć. Te minione lata były jednym wielkim 

koszmarem.

- Whit wie?

- Nie.

- Jakim cudem?

- Nie ufam mu.

-   Skarbeńku...   -   Allie   z   niedowierzaniem   pokręciła   głową.   -   Skoro   nie   ufasz 

poczciwemu, staremu Whitowi, to komu uwierzysz?

Doskonałe   pytanie,   pomyślała   Celestine.   Sama   wciąż   je   sobie   zadawała.   Ale   po 

długich rozważaniach nie mogła zlekceważyć ostrzeżeń Norberta. Whit był jednym z trojga 

ludzi, którzy wiedzieli, kiedy ona będzie w Canterbury. Oczywiście nie musiał okazać się 

zdrajcą. Może Bobby trafił na jej ślad samodzielnie, popytał taksówkarzy, pracowników w 

wypożyczalniach aut... Ale wątpliwości pozostały, toteż wolała nie ryzykować.

background image

-   Chyba   nikt   nie   oczekuje,   że   przyjdę   na   tę   rozprawę.   Wszyscy   zainteresowani 

prawdopodobnie przypuszczali, że jeśli się zjawię, to dokładnie w swoje urodziny. Wtedy nie 

wróciłam, więc wujostwo złożyli wniosek o uznanie mnie za zmarłą. Zazwyczaj musi minąć 

siedem   lat,   lecz   oni   twierdzą,   że   pewnie   popełniłam   samobójstwo,   ponieważ   mój   stan 

psychiczny bardzo się pogorszył po śmierci Stephena.

- Przecież oni wiedzą, że żyjesz. Usiłowali cię zabić.

-   Ale   sędzia   nie   ma   o   tym   pojęcia.   A   Roger   i   Millie   nie   spodziewają   się   mnie 

zobaczyć. Mają nadzieję, że zdążą załatwić niezbędne formalności, zanim przyjadę. Jeśli w 

ogóle to nastąpi.

- Skąd wiesz, jak rozumują?

- Zgaduję.

- Chwileczkę. - Allie usiadła po turecku. - Co będzie, jeśli postanowią cię zabić, gdy 

się   pojawisz?   Och,   nie   w   sali   sądowej,   oczywiście,   ale   trochę   później,   zanim   formalnie 

staniesz   się   właścicielką   posiadłości?   Bo   jestem   pewna,   że   spróbują   odroczyć   decyzję 

sędziego. Użyją argumentu, że jesteś niepoczytalna i miną całe tygodnie, nim położysz łapkę 

na swoich dobrach.

-   Zamierzam   zlecić   Whitowi   sporządzenie   mojego   testamentu.   Zapiszę   dosłownie 

wszystko największej organizacji dobroczynnej, jaką zdołam znaleźć. Takiej, która zatrudnia 

najbardziej bezwzględnych prawników. Dwie minuty po udowodnieniu sędziemu, że żyję, 

posiadłość   stanie   się   moją   własnością,   chociaż   sprawy   papierkowe   jeszcze   nie   będą 

załatwione. Załóżmy, że w międzyczasie umrę. Wówczas mój testament natychmiast nabierze 

mocy urzędowej, a jeśli ktoś go zakwestionuje, to rozpęta się sądowe piekło. Kiedy opadnie 

kurz, Millie i Roger zostaną z niczym. A poza tym mam zamiar dokładnie wyjaśnić sędziemu, 

dlaczego przez te lata się ukrywałam i czego się obawiam. Nawet jeśli uzna mnie za wariatkę, 

a ja umrę, zanim wszystkie papierki zostaną skompletowane, to on z pewnością każe wszcząć 

dochodzenie.

- Fiuuu... - Allie gwizdnęła z podziwu. - To niezłe zagranie.

- Jest pewien haczyk.

- Jak zawsze.

- Whit musi przygotować niezbędne dokumenty. - Celestine dokładnie to przemyślała. 

Jej życie zależało od tego, jak rozegra tę partię. Od wyjazdu z Kentu nie przespała porządnie 

ani jednej nocy.

- Dlaczego on?

background image

- Ponieważ dysponuje wszystkimi danymi na temat posiadłości i majątku po moich 

rodzicach, a ja nie mogę sobie pozwolić na jakikolwiek błąd w dokumentach. Mój testament 

musi być nie do obalenia... lub jestem martwa. Jeśli zwrócę się do jakiegoś adwokata z ulicy, 

to   on   i   tak   będzie   musiał   iść   do   kancelarii   „Flinders,   Billett   &   Crane”,   aby   otrzymać 

niezbędne informacje. To nie tylko przedłuży sprawę, ale i zasygnalizuje Whitowi, że jestem 

tutaj. Lepiej więc zwrócić się od razu do niego. A później najwyżej poproszę eksperta o 

sprawdzenie dokumentu.

- Jak zlecisz Whitowi napisanie testamentu?

- Pomożesz mi, Allie?

- Wiesz, że tak. Dla ciebie przeszłabym po rozżarzonych węglach.

-   Pójdziesz   do   Whita   i   powiesz   mu,   że   potrzebuję   testamentu.   Nie   mów,   gdzie 

przebywam,  ani po co mi  ten papierek.  Niech go sporządzi dokładnie  tak, jak to kiedyś 

ustaliliśmy. Potem weź kopię, którą zaniosę do sądu.

- Tylko tyle? - Allie była wyraźnie rozczarowana. - Liczyłam na coś w stylu Maty 

Hari. Miałam nadzieję, że przynajmniej będę musiała sprzedać moje ciało.

- Zwrócisz się do Whita?

- Jasne, że tak.

- Dziękuję.

- Zaraz powinnam zmykać. Chyba nikt mnie nie śledził, bo uważałam, żeby jakiś 

szpieg Millie i Rogera nie siedział mi na ogonie, ale lepiej nie ryzykować.

- Ten motel to nie miejsce w twoim stylu.

- Przeciwnie! Twoja rodzinka uważa, że właśnie w takie  miejsca jeżdżę, żeby się 

zabawić. Zawsze uważali mnie za ladaco.

- Nie warto nawet o nich mówić.

-  Powinnaś  o   czymś   wiedzieć.   -  Allison   spoważniała.   -  Dziadek   Sutter   chorował. 

Widziałam się z nim parę dni temu. Czasem do niego wpadam, z uwagi na ciebie.

- Naprawdę? - Celestine poczuła, że jej oczy wilgotnieją. - Odwiedzasz go ze względu 

na mnie?

- Gdy moja firma przeniosła mnie do Wilmington, pomyślałam, że mogę się jakoś 

przydać... chociaż w ten sposób. Więc odwiedzam dziadka Suttera, słucham jego historyjek, 

wypijamy razem parę piw...

- Nie powinien pić.

- Jemu to powiedz, nie mnie. Straszny z niego uparciuch.

- Wiem. Szkoda, że nie mogę się z nim zobaczyć.

background image

- Możesz.

- Jak? Na razie muszę trzymać się jak najdalej od Haven House.

- Starszy pan w ubiegłym  tygodniu przeniósł się do córki. Tylko na pewien czas, 

dopóki nie wydobrzeje. Zadzwonił do mnie, żebym wiedziała, gdzie jest. Nikomu nawet nie 

przyjdzie do głowy, że znasz tę informację, więc twoi wujostwo nie każą obstawić domu. 

Córka i zięć dziadka pracują na nocną zmianę. Ucieszy się, jeśli do niego zajrzysz. A później 

rozpłyniesz się w mroku.

- Pomyślę o tym. Podaj mi adres.

Allison pogrzebała w torebce i wyjęła z niej karteczkę.

-   Dziadkowi   też   nie   powiedziałam,   że   wróciłaś,   ani   nawet,   że   się   nad   tym 

zastanawiasz.

- Ufam mu tak, jak tobie.

- Mogę tu dzwonić do ciebie? - Allison wstała.

- Lepiej nie. Skontaktuję się z tobą, korzystając z automatów.

- Twoje życie to kryminał klasy B.

- Ale jakoś to przetrwam. - Celestine odprowadziła przyjaciółkę do drzwi. - A już 

wkrótce będziesz do mnie dzwonić, ile razy zechcesz. Pokażesz mi swój apartament...

- Poderwiemy jakichś facetów.

Wargi   Celestine   leciutko   zadrżały.   Perspektywa   podrywania   mężczyzn   wcale   nie 

wydawała się kusząca. Celestine myślała wyłącznie o Norbercie, lecz nawet gdyby zdołała go 

odnaleźć, to on zapewne nie chciałby jej widzieć po tym, co zrobiła.

- Dobrze zamknij za mną drzwi. Ten motel to okropna nora. Nie wiadomo, kto może 

się czaić za rogiem... Nigdy nie było wiadomo, prawda? - Allie uśmiechnęła się współczująco 

i   musnęła   wierzchem   dłoni   policzek   Celestine.   -   Trzymaj   się,   skarbeńku.   I   odezwij   się 

czasami. Twój wielki dzień się zbliża.

Po wyjściu przyjaciółki Celestine zaryglowała drzwi i oparła się o nie plecami. Już 

wkrótce to wszystko się skończy. Ale na razie była zmęczona i samotna.

Ciekawe, gdzie teraz jest Norbert. Czy myślał o niej od tamtego świtu, kiedy znów 

uciekła?   A   może   poprzysiągł   sobie   zapomnieć   o   niej   na   zawsze?   Lecz   gdziekolwiek 

przebywał, ona pragnęła być właśnie tam.

Rhonda, córka dziadka Suttera, mieszkała w Morehead City, w drewnianym domku, 

który wyglądał jak barak z bazy marynarki. Stał w rzędzie jemu podobnych, ukrytych pod 

koronami starych, rozłożystych drzew, które w upalny dzień dawały niemal tyle chłodu, co 

klimatyzacja. Na małym podjeździe ani pod daszkiem nie było samochodu, ale w saloniku 

background image

paliło się światło, widoczne przez szparę między zasłonami. Celestine dwa razy przejechała 

obok domu, aby zorientować się, z której strony najlepiej do niego podejść. Wynajęła auto z 

przyciemnionymi szybami, lecz mimo to miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą.

W końcu zostawiła pojazd trzy przecznice dalej, ponieważ w tej okolicy ktoś idący 

piechotą nie wzbudzał zdziwienia. Na trawnikach bawiły się dzieci, poszczekiwały psy, a z 

okien dochodziły dźwięki z włączonych  telewizorów. Na wszelki wypadek  poszła jednak 

okrężną trasą, zmieniając kierunek i trzymając się największego cienia.

Znając   dziadka   Suttera,   wiedziała,   że   zastanie   otwarte   drzwi.   I   nie   pomyliła   się. 

Wślizgnęła się do wnętrza, minęła skromniutko wyposażoną kuchnię z wiszącymi na ścianach 

tanimi obrazkami i weszła do pokoju. W bujaku, obok stojącej lampy, drzemał mężczyzna. 

Był niewątpliwie starszy o cztery lata, ale jak zawsze drogi sercu Celestine.

- Dziadku? - Nie chciała go przestraszyć, od razu podchodząc bliżej. - Dziadku?

Otworzył oczy i spojrzał w jej stronę.

- Kto to?

- To ja, Celestine. - Zbliżyła się i uklękła obok fotela.

- Celestine? - Przez chwilę mogło się wydawać, że to imię nic mu nie mówi. Ale 

staruszek zaraz oprzytomniał i uważniej spojrzał na twarz gościa. - Laleczko, to naprawdę ty? 

- Dotknął jej włosów i zmarszczył brwi.

- Ja, dziadku, ale rozjaśniłam czuprynę, żeby trochę zmienić wygląd.

- Ciemne włosy też są ładne. Bóg ci je dał.

- Jak się czujesz, dziadku? - Wzięła go za rękę i po raz pierwszy od czasu gdy się 

poznali, zauważyła, że naprawdę jest stary. Mocno przerzedzone włosy były całkiem siwe, a 

postać wydawała się skurczona i krucha. - Wiem od Allie o twojej chorobie.

Starszy pan pochylił się i serdecznie ją objął.

- Dobra dziewczyna z tej Allie. Wiedziałem, że jeśli wrócisz do domu, to ona powie 

ci, gdzie jestem.

- Co ci dolegało?

- Głupstwo. Zwyczajne  zapalenie  płuc. Musiałem  rzucić palenie.  Pożałowałem,  że 

żyję.

Celestine roześmiała się i cmoknęła go w policzek.

- Dochodzisz do siebie?

- Wolniej, niż bym chciał. Wkrótce pojadę na swoje śmieci, chociaż Rhonda staje 

okoniem. Ale co ona tam wie.

- Rhonda cię uwielbia. Musisz o siebie dbać.

background image

- Rhonda martwi się o ciebie.

- Bardzo chciałabym się z nią spotkać, ale to zbyt ryzykowne, na razie tylko ty i Allie 

możecie wiedzieć o moim powrocie.

- Nie miałem pojęcia, że przyjedziesz. Może źle zrobiłaś? Ten Roger już liczy forsę, 

którą zgarnie, gdy sąd uzna cię za zmarłą. Jest zdolny do wszystkiego.

- Znam go jak zły szeląg.

- Naprawdę jesteś cała i zdrowa, dziecinko?

- Tak. Trochę przerażona, ale też pełna nadziei.

- Co zamierzasz?

Przedstawiła mu swój plan, a staruszek słuchał, kręcąc głową i zadając pytania.

- Niewiarygodne, że do tego doszło - stwierdził w końcu. - Twój dziadek obdarłby 

Millie żywcem ze skóry, gdyby przypuszczał, co ta baba zacznie knuć. Zawsze uchodziła za 

czarną owcę. Nigdy nie było drugiej takiej w całej rodzinie St. Gervais.

- Ale to ja będę śmiać się ostatnia.

- Jak ci pomóc?

- Życz mi szczęścia. Tylko tyle. - Celestine cmoknęła dłoń staruszka. - Muszę już 

lecieć. Chyba nie zobaczymy się przed rozprawą.

- Może nie powinnaś była tu przychodzić? Wiem, że te dranie bezustannie mają mnie 

na oku, gdy jestem u siebie. Nawet i tutaj mogą mnie obserwować.

- Warto było zaryzykować.

- Nie mów mi, gdzie mieszkasz. Nie jestem pewien, czy wytrzymałbym tortury. Co 

zrobię, jeśli dadzą mi papierosa za wydanie ciebie?

Celestine parsknęła śmiechem, a dziadek Sutter patrzył na nią z czułością.

- Będziesz na siebie uważać, laleczko? Tak porządnie? Bo tych dwoje nie żartuje.

- Już się o tym przekonałam. - Podniosła się z klęczek. - Zadzwonię do ciebie, gdy 

wszystko   się   wyjaśni.   Wtedy   skoczymy   na   krewetki.   Coś   mi   się   zdaje,   że   trzeba   cię 

podtuczyć.

- Nawet nie mając zębów, zjem więcej niż ty.

-   Zobaczymy.   -   Od   drzwi   przesłała   mu   buziaka   i   wyszła.   Uliczka   była   słabo 

oświetlona, co Celestine uznała teraz za plus. W cieniu wielkiego dębu poczekała, aż sąsiad, 

który wyrzucał śmieci, spłucze wyłożone kamiennymi płytami patio, ustawi ogrodowe meble 

i   wejdzie   do   domu.   Wtedy   przeszła   przez   płot   i   przemknęła   wzdłuż   rzędu   wysokich 

cyprysów. Później wróciła do samochodu inną trasą, niż przyszła - wąską alejką prowadzącą 

background image

do małego kościoła. Tam przystanęła, uważnie odprowadzając wzrokiem przejeżdżające auta, 

i pobiegła na ukos przez parking do następnej przecznicy.

Rozglądając się wokoło, doszła do wniosku, że nikt jej nie śledzi. W oddali, pod 

rozłożystym platanem, widziała swój samochód. W pobliżu stał jeszcze tylko jeden pojazd - 

ciemny sedan zaparkowany przed domem z remontowanym podjazdem.

Wrześniowa noc była przyjemnie ciepła, a na granatowym niebie mrugały gwiazdy. 

Celestine   z   zachwytem   oddychała   aromatycznym   powietrzem,   przesyconym   słonawym 

zapachem   oceanicznej   bryzy.   Gdzieś   w   pobliżu   zaśpiewał   drozd,   a   od   strony   wybrzeża 

doleciał krzyk mew. Westchnęła, rozkoszując się tym wszystkim. Znajdowała się zaledwie 

parę kilometrów od Haven House. Prawie zwyciężyła. Była prawie bezpieczna.

Jeszcze   raz   omiotła   wzrokiem   najbliższą   okolicę   i   wsiadła   do   auta,   natychmiast 

zatrzaskując drzwiczki. Zanim jednak odwróciła się, aby sięgnąć po pasy, ktoś chwycił ją za 

ramię. Nie zdążyła wrzasnąć, ponieważ zasłonięto jej usta.

- Skoro ja zdołałem odnaleźć cię tak łatwo, to co z tymi, którzy pragną twojej śmierci, 

Celestine?

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Norbert! - zawołała zdławionym głosem i oderwała od ust jego rękę.

- Nie sprawdzasz auta, zanim do niego wsiądziesz? Nie odpowiedziała, oddychając tak 

głęboko, jakby chciała zmagazynować w organizmie zapas tlenu na cały rok.

-   Nawet   nie   zauważyłaś,   że   nie   zapaliło   się   światło,   gdy   otworzyłaś   drzwiczki. 

Wykręciłem żarówkę. W tej chwili już mogłabyś być martwa. - Norbertem targały sprzeczne 

uczucia. Pragnął uspokoić Celestine, którą niewątpliwie bardzo przeraził, ale od miesiąca był 

na nią wściekły i chętnie wyładowałby teraz skumulowany gniew.

- Jak mnie znalazłeś? - spytała, ciężko dysząc.

- Zostawiłaś za sobą ślad wystarczająco długi i szeroki.

- Nigdy nie podałam ci swojego prawdziwego nazwiska!

- Jesteś Celestine Marie St. Gervais.  Córka Melanie i Simona St. Gervais, który po 

śmierci twojego dziadka odziedziczył wielki kawał wybrzeża nad zatoką oraz pakiety akcji 

firm przewozowych, zakładów przemysłu tytoniowego i tartaków. Siedzibą rodu jest Haven 

House, wspaniała posiadłość niedaleko Beaufort w Północnej Karolinie. Spałaś w tym pokoju 

nawiedzanym przez ducha żołnierza Unii, czy w tym z damą w błękicie, która stoi w oknie, 

wypatrując zaginionego na morzu kochanka?

- Moje gratulacje. Nie muszę już niczego dodawać.

- I tak byś tego nie zrobiła. - Chciał, aby na niego spojrzała, lecz ona niewidzącym  

wzrokiem wpatrywała się w przednią szybę. - Co stało się z twoimi włosami?

- To chyba oczywiste?

- Podobają mi się. Wyglądasz jak licealistka...

- Marzenie każdej dorosłej kobiety.

- A marzeniem każdego mężczyzny jest ratowanie kobiety w tarapatach. Zwłaszcza 

takiej, do której się przywiązał.

- Nie mogłam wciągać cię w swoje sprawy! - Wreszcie się odwróciła.

- Już dawno mnie wciągnęłaś. I to jak! A teraz zaangażowałem się jeszcze bardziej. 

Dlatego zadam ci pytanie. Naprawdę chcesz, żebym zostawił cię w spokoju? Jeśli tak, to 

zgoda. Nigdy więcej mnie nie zobaczysz. A może wolisz, żebym został i ci pomógł? Mam 

swoje możliwości. Nawet zdobyłem potrzebną ci informację.

- Jaką?

- Najpierw odpowiedz. Potem i tak ją usłyszysz.

background image

Jej oczy podejrzanie zalśniły, lecz jej nie dotknął ani się nie uśmiechnął.

- Nadeszła godzina zero, Celestine. Żadnych gierek. Żadnych kłamstw.

-   Nie   przeżyłabym,   gdyby   coś   ci   się   stało   -   szepnęła,   gdy   już   sądził,   że   mu   nie 

odpowie.

Jego gniew natychmiast wyparował. Norbert już zdążył dowiedzieć się nieco więcej o 

Stephenie Montgomerym. Celestine nie kłamała na temat jego śmierci, tylko powstrzymała 

się od mówienia o szoku, jakiego doświadczyła, znajdując swojego kochanka całego we krwi. 

Bezskutecznie   usiłowała   go   ratować,   stosując   sztuczne   oddychanie,   i   sanitariusze   ledwie 

zdołali ją odciągnąć od martwego mężczyzny.

- Celie... - Przygarnął ją do siebie. - Zrozum... ja też nie mogę pozwolić, aby ciebie 

spotkało coś złego. Oboje czujemy dokładnie to samo. Przyjmij moją pomoc. Razem zdołamy 

pokonać twoich wrogów.

Zaczęła   pochlipywać.   Trzymał   ją   w   ramionach,   zastanawiając   się,   jak   wiele   łez 

musiała powstrzymywać przez te kilka minionych, iście piekielnych lat. Zbyt długo żyła w 

strachu, że każda kolejna godzina może się okazać ostatnią.

- Nie jestem Stephenem Montgomerym - powiedział, gdy już się wypłakała. - I nie 

będziemy walczyć sami. Nawet w tej chwili dwóch moich ludzi ma na oku to auto.

- Co? - Poderwała głowę i spojrzała na niego. Wiedział, że nie powinien teraz jej 

całować. Była zbyt wstrząśnięta, zbyt bezradna. Ale jej wargi znajdowały się tak blisko, że 

uniemożliwiało mu to racjonalne myślenie. Okazały się takie słodkie, jak pamiętał, i chyba 

jeszcze bardziej miękkie. Zamknął Celie w ciaśniejszym uścisku i natychmiast ogarnęło go 

pożądanie.

- Nie możemy tego robić. - Raptownie odsunęła się od niego.

- Już tego próbowaliśmy.

- Kto nas obserwuje? Jacy ludzie?

Wiedział, że jeszcze nie czas wyznać jej prawdę o sobie. Zresztą jego prawdziwe 

nazwisko i pozycja w tych okolicznościach mogły jedynie pogorszyć sytuację. Musiałby wy-

jaśnić Celie, dlaczego od początku nie był wobec niej szczery i zapewne opowiedzieć jej 

więcej o sobie. Nie sądził jednak, że już teraz powinna poznać historię jego życia. Dlatego 

zdecydował się podać tylko skrawek prawdy.

- To wykwalifikowani ochroniarze. Jedni z najlepszych na świecie. Tri - C pozwoliła 

mi skorzystać z ich usług.

- Dlaczego?

background image

- Firma miała wobec mnie dług wdzięczności. Ci dwaj dopilnują, żeby nawet włos ci z 

głowy nie spadł do chwili, gdy wkroczysz do sądu.

- Skąd pomysł, że się tam wybieram?

- Ty jesteś tutaj, a za dwa dni jest termin rozprawy, więc dodałem dwa do dwóch. 

Znasz inne wyjaśnienie?

- Wiesz wszystko, co?

- Oprócz twojej odpowiedzi. Zgodzisz się, żebym  cię wspierał? - Obserwował grę 

uczuć na jej twarzy, odzwierciedlających walkę toczoną w myślach i postanowił rzucić na stół 

ostatniego asa. - Skoro ja cię znalazłem, Celie, to kto jeszcze zdoła? Kto cię namierzy?

Najwyraźniej   przestała   zmagać   się   sama   ze   sobą,   odchyliła   głowę   na   oparcie   i 

przymknęła powieki.

- Jeśli zginiesz przeze mnie...

- Nie zamierzam. Będę u twego boku, gdy przejmiesz Haven House i wszystko, co 

prawnie ci się należy.

- Jak mnie odnalazłeś?

-   Z   domku   Betty   dzwoniłaś   do   Whita.   Nawet   dziecko   sprawdziłoby   numery   na 

rachunku. Trafiłem do Wilmington, przez cały dzień wertowałem w bibliotece stare gazety, 

popytałem ludzi. Poszło jak z płatka. Najgorsze było to, że nie miałem pojęcia, co planujesz - 

zostać i iść do sądu, czy znów nawiać. Przez tydzień obserwowaliśmy dom starszego pana, 

śledziliśmy   twojego   prawnika   i   niejaką   Allison   oraz   parę   innych   osób.   Allison   dzisiaj 

zgubiliśmy, bo chyba starała się wywieść w pole ewentualny „ogon”. Widziała się z tobą?

- Allie do tego nie mieszaj. Ani dziadka Suttera.

- A Sandersona?

- Co do niego... nie mam pewności.

- Pomyślałaś o mnie po ucieczce z Anglii?

- Tak - szepnęła, odwracając głowę.

- Wynająłem dom w Atlantic Beach. Chciałbym, żebyś ze mną wróciła. Gdzie się 

zatrzymałaś?

- Nie uwierzyłbyś.

- W jakimś luksusowym miejscu?

- W takim, że nawet nie muszę jechać po swoje rzeczy, bo byłoby niebezpiecznie 

zostawić je tam chociaż na chwilę. Wszystkie wożę w bagażniku.

- Pewnie nie masz takiej zielonej nocnej koszuli, której nigdy na tobie nie widziałem? 

- spytał lekkim tonem, lecz zdumiało go to, że niecierpliwie czeka na odpowiedź.

background image

- A jakże, mam ją. I czarną sukienkę, którą włożyłam tylko na minutę. Oraz... - Głos 

Celestine lekko się załamał. - Arkę Noego - dokończyła cicho.

Położył dłoń na jej policzku, wsunął palce we włosy - jasne, krótsze niż przedtem i 

niewiarygodnie seksowne.

-   Pojedziemy   moim   samochodem,   a   jeden   z   ochroniarzy   sprowadzi   twój,   gdy  się 

upewni,   że   nikt   go   nie   śledzi.   Poczekaj   chwilę.   Zaparkuję   tuż   obok   i   wtedy   szybko   się 

przesiądziesz, dobrze?

- Tak.

Pocałował ją i pospiesznie wysiadł z auta.

Gdyby Norbert nie powiedział jej o ochroniarzach, nie domyśliłaby się, że ktoś ich 

obserwuje.   Widocznie   jej   instynkt   nie   był   aż   tak   wyostrzony,   jak   sądziła.   A   ci   dwaj   z 

pewnością   należeli   do   najlepszych   w   swoim   fachu   i   umieli   perfekcyjnie   wtopić   się   w 

otoczenie.

Przestała więc ich wypatrywać i wygodniej usadowiła się na siedzeniu. Samochód 

Norberta   był   szczytem   luksusu   -   miał   tapicerkę   z   mięciusieńkiej   skóry   i   system   stereo 

zapewniający jakość dźwięku zbliżoną do tego, jaki oferują najlepsze miejsca w londyńskiej 

filharmonii.

Usiłowała podczas jazdy nie wpatrywać się w Norberta. Nie zapomniała jego twarzy 

ani żadnego szczegółu z jego wyglądu, lecz człowiek z krwi i kości znacznie przewyższał 

wszystko, co zachowała we wspomnieniach. Dzisiaj miał na sobie jasną, płócienną marynarkę 

i popielate spodnie. Raz się uśmiechnął, ale teraz znów miał poważną minę.

- Pierwszy raz jestem w tej części Północnej Karoliny.

- Szybko się urbanizuje. Buduje się tu zbyt wiele małych pól golfowych i budynków 

mieszkalnych.

- Niektóre powstały na twoich terenach.

On rzeczywiście wie wszystko, pomyślała. Może nawet to, kiedy zaczęła ząbkować.

-   Nigdy   nie   pozwolono   mi   decydować   o   planach   zagospodarowania   tej   ziemi.   A 

ustanowieni przez mojego ojca pełnomocnicy poczytywali sobie za swój obowiązek tylko 

pomnażanie   dochodów   z   naszej   posiadłości.   Mają   procentowy   udział   w   zyskach,   więc 

sprzedają działki, jeśli to się opłaci. Niejeden raz płakałam z powodu decyzji prawników.

- Już nie będziesz płakała.

-   Norbert,   nie   musiałeś   tu   za   mną   przyjeżdżać.   Dlaczego   to   zrobiłeś?   -   spytała, 

zmieniając temat.

background image

- Powiedziałaś mi wystarczająco dużo, abym łatwo cię zidentyfikował - odparł po 

chwili zastanowienia. - Zostawiłaś namiary telefoniczne. Podałaś parę imion. Chciałaś, żebym 

cię odnalazł.

- Wcale nie!

- Tak.

Odwróciła twarz do okna. Akurat przejeżdżali przez most prowadzący do Atlantic 

Beach i w świetle księżyca lśniła pod nimi woda cieśniny.

- Pragnęłam cię chronić.

- Rozegrałaś  to tak,  żebym  mógł  wybrać...  albo  cię  zlokalizować,  albo mieć  parę 

powodów zniechęcających do szukania.

- Więc czułeś się zobowiązany?

- O mało nie zwariowałem z niepokoju o ciebie, kobieto ! - Norbert walnął dłonią 

kierownicę. - A chwilami byłem taki wściekły, że prawie sobie odpuściłem.

- Dlaczego więc tego nie zrobiłeś?

- Ponieważ mnie potrzebowałaś.

Rozczarowały ją te słowa. Miała nadzieję usłyszeć coś innego, coś bardziej od serca. 

A działaniem Norberta kierowało chyba tylko poczucie winy.

Tamtej nocy, gdy się kochali, wspomniał o swoich najbliższych. Podobno o nich nie 

zadbał i dlatego ich utracił. Mówił o sobie niewiele, a ona prawie o nic nie pytała, ponieważ 

nie   mogłaby   się   zrewanżować   informacjami   o   sobie.   Lecz   teraz   Norbert   wiedział   o   niej 

wszystko, natomiast ona o nim nadal bardzo mało. Uznała, że pora to zmienić.

- Opowiedz mi o swojej żonie i synku.

- Dlaczego?

- Bo cokolwiek się stało, wywarło na ciebie ogromny wpływ.

- Oboje nie żyją.

- Myślałam, że...

- Że jestem rozwiedziony, tak? Nigdy tego nie powiedziałem.

- Ale pozwoliłeś mi tak sądzić.

- Nie było powodu, żeby wyjaśniać tę sprawę. To nie miało żadnego znaczenia.

- Może to ja byłam dla ciebie bez znaczenia? Uznałeś, że nie zasługuję na poznanie 

prawdy?

- Najwidoczniej uznałem wtedy, że prawda jest dla mnie równie nieistotna, jak dla 

ciebie. - Zjechał z mostu i skręcił na szosę prowadzącą wokół wyspy. - Można by mówić 

background image

dużo albo wcale, lecz teraz lepiej to sobie darować. Skupmy uwagę na tobie... żebyś wyszła 

żywa z tego... A później spokojnie wyjaśnimy inne wątpliwości.

- Czyli dokładnie jakie?

-   Te,   które   do   tej   pory   nie   zostały   wyjaśnione.   Celestine   ani   myślała   się   tym 

zadowolić. Jej frustracja sięgnęła zenitu.

- Chcę teraz wiedzieć, czy jestem dla ciebie kimś więcej, niż tylko osobą potrzebującą 

ratunku. Zjawiłeś się jedynie po to, żeby tym razem kogoś nie zawieść? Powiedz mi chociaż 

tyle, do cholery!

- Żadne wydarzenia nie sprawią, że Lynn zmartwychwstanie. Nie mogę przywrócić jej 

życia za pomocą swoich dobrych uczynków. Nie jesteś dla mnie żadnym substytutem. O to 

pytałaś?

- Prze... praszam - mruknęła zaszokowana. - Naprawdę nie...

-   Chcesz   wiedzieć,   czy   coś   dla   mnie   znaczysz?   Odpowiedź   brzmi:   tak.   Ale   nie 

będziemy teraz o tym mówić. Twoja przyszłość to na razie jedna wielka niewiadoma. Nie 

zamierzam ciągnąć cię ani popychać w żadną stronę. Pragnę tylko utrzymać cię przy życiu.

- Rozumiem.

- Wątpię.

Poddała się. Odchyliła głowę na miękki podgłówek i zamknęła oczy. Od tak dawna 

musiała być czujna, lecz teraz Norbert na pewien czas przejmie kontrolę, więc...

Bezwiednie westchnęła. Nie miała pojęcia, co Norbert naprawdę czuje. Za mało go 

znała, aby ocenić jego stan ducha i podejście do wielu spraw. Ale jedno wiedziała na pewno - 

był  człowiekiem  godnym  zaufania.  Mogła bez obaw powierzyć  mu  swoje życie,  a może 

nawet swoje serce...

Chyba   się   zdrzemnęła,   a   gdy  otworzyła   oczy,   samochód   stał   w   ciemnym   garażu. 

Trzasnęły drzwiczki, zabrzmiał odgłos szybkich kroków i Norbert zastukał w szybę.

- Gdzie jesteśmy? - Celestine odblokowała zamek po swojej stronie i powoli postawiła 

nogi na ziemi.

- W bezpiecznym miejscu. Sami.

Wysiadła z auta, a Norbert wziął ją w ramiona, ponieważ chwiała się na nogach.

- Tamtego ranka w Trillingden... Nie chciałam od ciebie odejść - szepnęła, patrząc mu 

w oczy.

- Jak twój bark?

background image

- Prawie się zgoił. Czasami pobolewa, ale poza tym w porządku. Byłam u lekarza, a 

on   stwierdził,   że   ten,   kto  mnie   zszywał,   ma   talent   chirurga   plastycznego.   Zostanie   tylko 

maleńka blizna.

Odgarnął włosy z jej twarzy, po czym znów je zwichrzył. Czekała, aż ją pocałuje. 

Rozpaczliwie tego pragnęła.

- Niczego od ciebie nie oczekuję, Celestine. Żadnego rewanżu.

- A gdybym chciała się zrewanżować? Powiedzmy, że całkiem nieoczekiwanie, nagle 

uznam cię za atrakcyjnego mężczyznę...

-   Wtedy   musisz   mnie   o   tym   uprzedzić.   Na   wypadek,   gdybym   ja   uznał   cię   za 

atrakcyjną kobietę.

- Jest szansa, że pomyślisz tak w tej chwili? - Zamierzała powiedzieć to żartobliwym 

tonem, ale usłyszała w swoim głosie żałośnie błagalne nuty i wiedziała, że Norbert też je 

rozpoznał.

- Nieduża - zamruczał, przyciskając ją do siebie, aby wyczuła oczywisty dowód jego 

pożądania.

- Moja nocna koszula nadal jest w samochodzie.

- Więc musimy poczekać. Chyba że... moglibyśmy kochać się bez niej.

- Raz nam się udało.

- Nie tylko raz.

- Norbert, tęskniłam za tobą.

- Więc jednak wynikło z tego wszystkiego coś dobrego?

-   Musnął   wargami   jej   usta.   Dwukrotnie.   -   Ale   z   faktu,   że   jesteśmy   razem,   może 

wyniknąć jeszcze coś lepszego.

- Odsunął się i wziął ją za rękę. - Chodź.

Otworzył  drzwi i wprowadził  Celestine  do środka. Już na pierwszy rzut oka było 

widać, że dom jest ogromny. Tak dalece różnił się od chatki w hrabstwie Kent, jak Anglia od 

Północnej   Karoliny.   Ta   położona   tuż   przy   plaży   rezydencja   rozprzestrzeniała   się   we 

wszystkich kierunkach - za każdymi drzwiami znajdował się taras, a okna były po prostu 

wielkimi,   szklanymi   taflami.   Boazeria   nadal   pachniała   cedrowym   drewnem,   z   którego   ją 

wykonano, a projektanta tych wnętrz niewątpliwie zainspirował widok tutejszych wydm i 

oceanu.

- Ten dom tylko z pozoru jest taki wyeksponowany. W pobliżu nie ma innych siedzib, 

a od tyłu widok zasłaniają drzewa.

background image

Celestine podeszła do dużych, balkonowych drzwi prowadzących na taras od strony 

plaży. Zza wysokich, białych diun dochodził łagodny szum fal, a w ciągu dnia pewnie było 

gdzieniegdzie widać połyskującą taflę morza.

- Jesteś prawie w domu, Celie. - Norbert delikatnie ją objął, a ona oparła się o niego i 

poczuła na włosach jego usta.

- Nic lepszego nie mogłem znaleźć.

- To jak przebudzenie ze złego snu. - Odwróciła się i ujęła w dłonie twarz Norberta.

- Pomogę ci się zbudzić. - Znów ją pocałował, tym razem nadzwyczaj sugestywnie.

Odsunęli się tylko na parę chwil, aby zrzucić ubrania, następnie znów padli sobie w 

ramiona. Sypialnie znajdowały się zbyt daleko, a puszysty dywan, na którym stali, okazał się 

wystarczająco miękki.

Celestine  była  prawie w domu,  lecz w objęciach  Norberta ten dom nagle stał się 

czymś   więcej   niż   tylko   swojską   oceaniczną   bryzą   i   niewidzianą   od   pięciu   długich   lat 

rezydencją Haven House. Gdy zaczęli się kochać, Celestine myślała tylko o tym, z czego 

niemal zrezygnowała.

Celestine była opalona równo na całym ciele. Norbert poczuł ukłucie zazdrości, zanim 

skonstatował,   że   opalenizna   pewnie   jest   skutkiem   działania   lamp.   Skóra   Celestine   miała 

odcień złocistego miodu, a jasne włosy lśniły jak promienie porannego słońca. Norbert znów 

zaczął  się  zastanawiać,  gdzie  znikła  ta  dziewczyna,   gdy porzuciła  jego auto   na rynku   w 

Trillingden. Nikt jej tam nie zauważył, a poszukiwania w sąsiednich miejscowościach także 

nie przyniosły pożądanego rezultatu. Na szczęście pozostawiła wystarczająco dużo śladów, 

aby mógł ją odnaleźć. I teraz znów byli razem.

Celestine poruszyła się, unosząc ramię. Łatwo się z nią spało. Nie wierciła się i miała 

lekki sen. Prawdopodobnie nauczyła się budzić z byle powodu. Ale w tej chwili sprawiała 

wrażenie zrelaksowanej, jakby śniła o czymś przyjemnym.

Wtedy, w Trillingden, Norbert przypuszczał, że nazajutrz już jej nie będzie i wcale się 

nie   zdziwił   jej   nieobecnością.   Nie   podejrzewał   jednak,   że   ogarnie   go   takie   dojmujące 

poczucie straty. Wiedział, że w końcu znajdzie Celestine, lecz przez następny miesiąc, dopóki 

jej nie zlokalizował, nie był w stanie myśleć o niczym innym.

- Nie zdołałam cię zmęczyć? - zamruczała, otwierając oczy, i dotknęła jego policzka.

- Ani trochę.

- Śniło mi się, że jestem w domu, a ty leżysz przy mnie w łóżku.

- Od dawna nie byłaś u siebie?

- Od wieków.

background image

- Chciałabyś tam pojechać?

- Jak to?

- Twoi wujostwo są nieobecni.

- Skąd wiesz?

- Znam każdy ich ruch.

- Gdzie są?

- Twoja ciotka to snobka. Uwielbia obracać się w kręgach bogaczy. W ten weekend 

baluje   z   mężem   na   wielkim   przyjęciu   w   Waszyngtonie.   Wracają   jutro   po   południu.   W 

dwadzieścia   minut   możemy   być   w   okolicy   twojej   rezydencji,   żebyś   nasyciła   nią   wzrok. 

Oczywiście nie wysiadając z samochodu. O tej porze nocy to bezpieczna wyprawa.

- Myślisz, że... że oni coś tam pozmieniali?

- Nie sądzę. Twój ojciec w testamencie nie zezwolił na żadne przebudowy.

- Możemy pojechać? Zrobiłbyś to dla mnie?

Uczyniłby   dla   niej   o   wiele   więcej.   Zaczynał   podejrzewać,   że   chyba   wszystko. 

Odpowiedział jej długim, czułym pocałunkiem.

- A chcesz?

- Och, bardzo!

- To się ubierz.

- Będziemy bezpieczni, bo jest tak późno? - spytała, obejmując go za szyję.

- Chyba tak - odparł, opierając się na łokciu.

- A nie byłoby bezpieczniej, gdybyśmy poczekali jeszcze troszkę?

- Masz ochotę pospać?

- Nie. - Posłała mu zmysłowy uśmiech Marie St. Germaine. - Mam ochotę na ciebie, 

Norbercie.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Celestine już drugi raz w ciągu dziesięciu minut pomieszała kawę, która chyba zdążyła 

wystygnąć.

- Potrzebujesz więcej snu. - Norbert uniósł twarz Celestine i spojrzał jej w oczy. - 

Jesteś wykończona.

- Zasnę na tydzień, gdy będzie po wszystkim.

- Nie bawi mnie ta perspektywa.

- Czasem będę się budzić. - Celestine uśmiechnęła się figlarnie.

- To dobrze. - Zauważył, że spoważniała i najwyraźniej się zamyśliła.

Może nie należało zabierać jej do Haven House? Pojechali tam nad ranem i Celestine 

długo   wpatrywała   się   w   wielką   rezydencję   takim   wzrokiem,   jakby   patrzyła   na   siedlisko 

duchów.   Dom   sprawiał   imponujące   wrażenie   -   był   wielki,   chyba   co   najmniej 

dwudziestopokojowy, z licznymi  balkonami i gankami. Norbert naliczył  sześć kominów i 

cztery przyczółki oraz tyle okien, że służba musiałaby je myć chyba przez cały tydzień. Aleja 

wysadzana   rozłożystymi   dębami   prowadziła   do   frontowej   werandy   wspartej   na   grubych 

kolumnach.

-   Nie   wiem,   czy   będę   mogła   znów   tu   zamieszkać   -   powiedziała   Celestine,   gdy 

odjeżdżali.

- Dlaczego?

-  Oni   zajmowali   ten   dom   tak   długo,   że   chyba   bezustannie   myślałabym   o   nich   w 

każdym pomieszczeniu.

- Wezwiemy egzorcystę. Wyrzucimy wszystko, co budziłoby przykre wspomnienia.

- Może lepiej spalić Haven House?

Wrócili do willi nad plażą i długo tulił Celestine w ramionach, aby przestała zadręczać 

się myślami o przeszłości. Lecz teraz chyba znów przypomniała sobie o wujostwie. Wziął 

filiżankę z zimną kawą, wylał ją, nalał z dzbanka gorącej i podał ją Celestine.

- Nie ma sensu teraz się tym martwić, Celie. Podejmiesz decyzję, gdy sytuacja się 

wyjaśni. Pij gorącą kawę.

- Gdy tylko Millie i Roger wprowadzili się do mnie, natychmiast kazali spakować 

wszystko,   co   należało   do   moich   rodziców,   a   nie   miało   szczególnej   wartości,   i   oddali   te 

rzeczy. Błagałam Millie, żeby pozwoliła mi zachować sztuczną biżuterię mojej mamy, ale się 

nie zgodziła.

background image

Norbert nie zaliczał się do ludzi agresywnych i nie lubił przemocy fizycznej, ale w tej 

chwili wyobrażał sobie, z jaką rozkoszą zacisnąłby dłonie na szyi owej Millie.

- Tak mi przykro.

- Niepotrzebnie. - Celestine znów pomieszała kawę. - Znalazłam te błyskotki, zanim 

zostały zabrane, i schowałam na strychu. A do pudeł włożyłam parę garści ozdób należących 

do Millie. Aż do dziś pewnie nie ma pojęcia, gdzie podziały się jej ukochane perły. Byłam 

naprawdę okropnym bachorem.

Norbert zawył z uciechy.

- Od początku mówiłam do niej po imieniu, a ona tego nie znosiła. Rogera nigdy nie 

nazywałam wujkiem. Odnosiłam małe zwycięstwa, ale i to sprawiało mi satysfakcję.

- Wspomniałem ci, że zebrałem trochę informacji. Chcesz je poznać?

- Wiesz, że tak.

- Na początek: Millie i Roger. Zdołali odłożyć na czarną godzinę niezły mająteczek, 

co sugeruje, że nie są całkiem pewni swojego zwycięstwa w tej grze. Jeśli poniosą klęskę, to 

będą mieli z czego żyć.

- Z jakich źródeł pochodzi owo zabezpieczenie?

- To ci się nie spodoba.

- Żadna niespodzianka.

- Sprzedali niektóre antyki i dzieła sztuki, które prawnie należą do ciebie. A Roger nie 

jest głupi. Żongluje funduszami, do których ma dostęp, sporządza fałszywe raporty, przenosi 

pieniądze z konta na konto. Ma więcej sprytu niż pełnomocnicy wyznaczeni do zarządzania 

twoimi sprawami.

- Ile skumulował?

- W porównaniu do całości twojego majątku? Niewielki odsetek.

- Ile?

- Około pół miliona.

- Jak to odkryłeś?

- Mam pewne koneksje.

- Jakie?

- Takie, dzięki którym obecnie wiadomo, co wpływa na konto i wypływa z konta 

Rogera w waszyngtońskim banku. Bo tam ukrywa swoje pieniążki.

- Cóż za ulga wiedzieć, że moi kochani krewni nie będą nędzarzami, gdy dobiorę się 

im do skóry. - Jad w głosie Celestine niemal zatruł powietrze.

background image

-   Prawdopodobnie   uda   się   dowieść   przepływu   każdego   centa,   więc   dostaniesz 

wszystko z powrotem. A urząd skarbowy z zachwytem przyjrzy się machinacjom Rogera.

- Zajmę się tym później - powiedziała z zasępioną miną. - Co jeszcze?

Ta część informacji była łatwa do przekazania. Norbert przez chwilę zastanawiał się, 

jak powiedzieć Celestine resztę. Odchylił się wraz z krzesłem do tyłu i skrzyżował ramiona.

- Kolejne złe wieści?

-   Szybko   stwierdziłem,   kim   naprawdę   jesteś.   Zostało   mi   sporo   czasu,   więc 

prześwietliłem wszystkie osoby z twojego najbliższego otoczenia.

- Widzę, że moje życie to otwarta księga.

- Ciesz się, że nadal jest otwarta.

Celestine lekko się wzdrygnęła.

- Komu naprawdę ufasz, Celie?

Rozpromieniła  się. Zawsze się uśmiechała, gdy zwracał się do niej w ten sposób. 

Celie.

- Ufam tobie.

- Komu jeszcze?

- Allison i dziadkowi Sutterowi. Są oboje na pierwszym miejscu.

- To wszystko?

-   Ufam   też   córce   dziadka,   Rhondzie.   Jest   wspaniała.   Po   śmierci   moich   rodziców 

starała się zastąpić mi matkę, oczywiście za plecami Millie, bo ta wiedźma jasno dała do 

zrozumienia, że Rhonda nie jest wystarczająco dobra, aby spoufalać się z rodziną St. Gervais.

- A co z Whitem Sandersonem? Wczoraj stwierdziłaś, że nie jesteś go pewna...

- Cóż, zasiałeś ziarno wątpliwości. Wykiełkowało.

- To dobrze.

- Dlaczego?

- Twój przyjaciel Sanderson jest hazardzistą, regularnym bywalcem kasyn w Atlantic 

City, a raz na miesiąc lata do Las Vegas. Nawet niezły z niego gracz, trzeba przyznać. - 

Norbert wzruszył ramionami. - Nie zrobił majątku, ale też nie przegrał ostatniej koszuli. Stoi 

nieźle finansowo, lecz nie wiem, dlaczego. Albo radzi sobie lepiej, niż sądzą moje źródła z 

Vegas, albo ma jakieś inne dochody, których nie ujawnia w zeznaniu podatkowym.

- Na przykład dochody czerpane z kont Millie i Rogera?

- Możliwe.

- Stephen uważał Whita za człowieka o nieposzlakowanej uczciwości!

background image

-   Tonący   brzytwy   się   chwyta.   A   Sanderson   może   obecnie   bardzo   potrzebować 

pieniędzy. - Norbert stwierdził, że Celestine nie wyklucza takiej ewentualności, choć nie chce 

w nią uwierzyć.

- Norbert, masz kontakty dosłownie wszędzie? Jak zdobywasz takie informacje?

Znów pożałował, że od początku nie był z nią całkiem szczery.

- Wiem, jak skłonić ludzi do ujawnienia tego i owego. To ważne w mojej pracy.

- Są jeszcze jakieś złe wiadomości?

- Najgorszą zachowałem na koniec - odparł z wahaniem.

- Strzelaj. Na razie idzie ci nieźle.

-   Zastanawiałaś   się   kiedyś,   jakim   cudem   Earl   Sutter   wkradł   się   w   łaski   twojego 

dziadka, który później zapisał mu w testamencie dom, niezłą działkę i dożywotnią rentę?

- Nie było powodów, żeby się nad tym głowić. Dziadek Sutter to wspaniały człowiek. 

Najlepszy   na   świecie.   Zawsze   był   stuprocentowo   lojalny   wobec   mojego   dziadka,   który 

postanowił mu się odwdzięczyć.

Celestine najwyraźniej zirytowała się zawoalowaną sugestią, że dziadek Sutter mógłby 

być kimś mniej godnym zaufania, niż sądziła. Norbert spodziewał się takiej reakcji, ale to 

niczego nie ułatwiało.

- Nie zabijaj posłańca, Celie.

-   Lepiej   nie   mów   nic   złego   o   dziadku   Sutterze.   -   Celestine   ciskała   wzrokiem 

błyskawice, a rzucona na stół łyżeczka kilkakrotnie podskoczyła i zatrzymała się w połowie 

blatu. - No dobrze, do cholery. O co chodzi?

- Znasz historię Haven Haouse?

- Mniej więcej. Pamiętam to, co opowiadał mi ojciec.

- Powiedział ci kiedyś, jak Sutterowie trafili do was?

- Chyba nie.

-   W   okresie   wielkiego   kryzysu   twoja   rodzina   omal   nie   straciła   wszystkiego   w 

rezultacie złego zarządzania oraz ogólnej recesji gospodarczej. Twój pradziadek Raoul był 

marzycielem, nie biznesmenem. Ojciec Earla Suttera, Ike, zjawił się pewnego dnia u waszych 

drzwi, szukając pracy. Towarzyszyła mu żona i mały Earl. Ike uważnie rozejrzał się wokoło i 

zauważył,   co   natychmiast   można   by   zrobić.   Zaproponował   twojemu   pradziadkowi,   że 

poprowadzi plantację w zamian za dach nad głową i utrzymanie. Natomiast jeśli postawi ją na 

nogi,   to   otrzyma   nie   wynagrodzenie,   lecz   sporą   część   posiadłości.   Raoul   był   w   tak 

rozpaczliwej sytuacji, że przystał na postawione warunki.

- Nigdy o tym nie słyszałam.

background image

-   Po   śmierci   Raoula   okazało   się,   że   w   swoim   testamencie   niczego   Sutterom   nie 

zapisał. Zawarta z Ikem umowa miała charakter werbalny i przypieczętowano ją tylko uścis-

kiem ręki. Twój dziadek Alexander oraz Earl dorastali razem, i Alexander obiecał mu, że Earl 

zawsze będzie miał w Haven House swój dom. Ale nigdy nie zrealizował obietnicy danej ojcu 

Earla przez twojego pradziadka. Zapisał Earlowi tylko domek, działkę i rentę.

- A jednak Earl został w Haven House. Widocznie nie uważał się za oszukanego. 

Prawdopodobnie otrzymał zadowalającą rekompensatę.

- A jeśli mniejszą, niż się spodziewał?

- Jaki to mogłoby mieć związek ze mną?

- Jeśli Earl Sutter przez te wszystkie lata skrywał urazę do twojej rodziny, to może 

chętnie dostarczał informacje o tobie twojej ciotce i wujowi. A nawet z uciechą obserwował, 

jak ostatni członkowie rodu St. Gervais wydrapują sobie nawzajem oczy.

- Nie! - Celestine  trzepnęła  dłonią  o stół. - To wykluczone! Dziadek Sutter  mnie 

kocha. I zapominasz o tym, że mój dziadek zostawił dziadkowi Sutterowi naprawdę sporo.

- Zachłanność nie wzmaga naszego obiektywizmu, Celie. Ona go wykrzywia.

- Zapomniałam  jeszcze  o czymś  - odparła  po długiej  chwili  milczenia.  - Dziadek 

Sutter nie wiedział o mojej planowanej bytności w Canterbury tamtego dnia. Powiedziałam o 

tym tylko Whitowi.

- Ale on często kontaktował się z Allison i Earlem  Sutterem.  Mógł się wygadać, 

zwłaszcza jeśli ktoś umiejętnie pociągnął go za język.

- Nie wierzę w to.

- Nie musisz. Ale weź to pod uwagę.

- Pewnie odkryłeś też sporo brudów w życiu Allie. Jej nie zależy na opinii innych, ale 

jest moją najlepszą przyjaciółką od dnia, w którym się poznałyśmy. Została nią w okresie, 

kiedy byłam w największym dołku i od tego czasu nieprzerwanie stoi u mego boku.

- Dla pieniędzy twoja Allison uczyniłaby niemal wszystko - oględnie zasugerował 

Norbert.

- Ale nigdy by mnie nie skrzywdziła. Nienawidzi Millie i Rogera prawie tak samo, jak 

ja.   Oni   zawsze   traktowali   ją   okropnie.   Gdy   otrzymałyśmy   świadectwa   maturalne,   Millie 

oświadczyła Allie prosto w twarz, że wywiera na mnie zły wpływ i należy nas rozdzielić. 

Allie za żadne pieniądze nie skumałaby się z moją ciotką i wujem.

- Cóż, spróbuj to przemyśleć.

- Wykluczone.

- Obyś się nie myliła. Wolałbym, żeby moje podejrzenia okazały się bezpodstawne.

background image

- Wiem, że mam rację. Ani dziadek Sutter, ani Allie nie działaliby na moją szkodę. Za 

nic w świecie.

- Ja też, Celie. - Wyciągnął do niej ręce. - Pragnę tylko zapewnić ci bezpieczeństwo.

- Wiem - odparła i podała mu swoje dłonie.

- Opowiedz, co zamierzasz.

Słuchał, gdy przedstawiała mu swoje plany, które najwyraźniej długo opracowywała.

- Wczoraj widziałam się z Allie - oznajmiła w końcu. - Pewnie wtedy ją zgubiliście. 

Przyjechała do mnie do motelu. Powiedziałam jej to, co teraz tobie, i poprosiłam, żeby w 

moim imieniu zleciła Whitowi spisanie ostatecznej wersji mojego testamentu.

- Chyba powinienem osobiście przypomnieć mu o twojej prośbie.

- Po co? Allie pewnie już u niego była.

- Chcę spotkać się z Whitem Sandersonem. Dzisiaj. Niech wie, że go obserwuję.

- Przypuszczalnie chciałbyś również poznać Allie i dziadka?

- Nie zawadzi. Może zaprosisz Allie na lunch? Zaproponuj jakieś niepozorne miejsce, 

a ja zapewnię ci ochronę.

- Jednego z twoich niewidocznych ludzi?

-   Tym   razem   będzie   tuż   obok,   przy   sąsiednim   stoliku.   Przyjadę   po   ciebie,   a   ty 

przedstawisz mnie Allie.

- Zadzwonię do niej.

- Nie stąd. Zadzwoń z mojej komórki.

- Dlaczego?

- Ponieważ numer może doprowadzić do adresu, a ten dom musi pozostać bezpieczny.

- Przewidujący z ciebie człowiek, co? Ale nie marnuj czasu na działania bez sensu. To 

Millie   i   Roger   pragną   mojej   śmierci.   Nie   musisz   chronić   mnie   przed   tymi,   którzy   mnie 

kochają.

- Nie przed wszystkimi. - Zauważył, że pytająco uniosła brwi, ale nie rozwinął tematu. 

Niedawno powiedział jej, że później wyjaśnią wszelkie wątpliwości. I oby tak się stało.

Biuro Whita Sandersona miało przyjemny wystrój z widoczkami oceanu na ścianach, 

a w recepcji urzędowała tylko jedna sekretarka. Norbert doszedł do wniosku, że w kancelarii 

są też większe gabinety, a pan Sanderson zapewne stara się zasłużyć na jeden z nich. Ale 

kontynuacja   hazardu   mogła   to   uniemożliwić.   Właściciele   takiej   firmy   prawniczej,   jak 

„Flinders, Billett & Crane” chyba nie tolerowaliby nawet cienia skandalu.

Zaledwie po paru minutach  oczekiwania  Norbert został wprowadzony do gabinetu 

Whita. Zapisał się na wizytę jako Norbert James i był pewien, że Sanderson kojarzy go z 

background image

osobnikiem, o którego jakiś czas temu pytała Celestine. Młody adwokat wstał na powitanie. 

Był niski, łysiejący i z nieco wystającym brzuszkiem, który mógł stanowić rezultat zbyt wielu 

nocy spędzonych w kasynach Vegas.

Obaj panowie otaksowali się spojrzeniami i Whit wskazał gościowi krzesło naprzeciw 

swego biurka, chyba równie starego i solidnego, jak reputacja firmy. Wszędzie widać było 

wysokie pod sufit regały zastawione książkami.

- Wiem, kim pan jest - oświadczył Whit.

- Doprawdy?

- Chodzi o Celestine?

- Wyłącznie.

- Jest cała i zdrowa? - Whit pochylił się do przodu i lekko przymrużył oczy. - Bo jeśli 

nie, to...

-   To   co?   Utopi   pan   smutki   w   paru   butelkach   szampana   i   paru   rundach   gry   w 

dwadzieścia jeden? Dokąd tym razem pan skoczy? Do Las Vegas czy Atlanic City? Trudno 

za panem nadążyć, panie Sanderson.

Whit   na   ułamek   sekundy  znieruchomiał,   po   czym   tak   błyskawicznie   zerwał   się   z 

miejsca i wyskoczył zza biurka, że Norbert nie zdążył się połapać, co adwokat zamierza. On 

zaś chwycił go za klapy akurat wtedy, gdy Norbert wstał.

- Co jej zrobiłeś?!

- Z Celestine wszystko w porządku. - Norbert z łatwością strząsnął z siebie ręce Whita 

i złapał go za ramiona. - Pogadajmy o panu.

- Gwoli ścisłości, nie bawię się w dwadzieścia jeden. - Whit gładko się wyswobodził, 

ale się nie odsunął. - A pan najwyraźniej bawi się w szantaż.

- Bynajmniej. Chronię Celestine. Osiłek, który próbował zabić ją w Londynie, później 

czekał na nią w Canterbury tamtego dnia, gdy pojechała po pieniądze. Oprócz urzędnika w 

banku tylko pan wiedział, że ona tam będzie.

- Więc pańskim zdaniem usiłuję ją zabić?!

- Przyszło mi to do głowy.

- Kim pan jest, u diabła? Bo nikt z Tri - C International, z kim rozmawiałem, w życiu  

o panu nie słyszał!

- Za to w Vegas i Atlantic City wszyscy,  z kim ja rozmawiałem, słyszeli o panu, 

Sanderson. Ma pan wszelkie powody, aby potrzebować pieniędzy. Wiadomo, że nałogowi 

hazardziści   rozstają   się   z   moralnością   równie   łatwo,   jak   ptaki   z   piórkami   w   okresie   ich 

wymiany.

background image

- Jak się pan nazywa?

- Norbert James. I nie pozwolę, aby kiedykolwiek coś złego spotkało Celestine.

- Nigdy bym jej nie skrzywdził. - Whit przeczesał palcami mocno przerzedzone włosy. 

- Wiem, że mam problem. Naprawdę. Ale samowolnie nie tknąłem ani centa z jej pieniędzy. 

Pobierałem je tylko wówczas, gdy prosiła mnie o przekaz. Nigdy nie wziąłem cudzego grosza 

dla siebie.

- Więc czyją gotówkę pan przegrywa?

- Swoją. Majątek po rodzinie.

Albo Sanderson dobrze udawał, albo mówił prawdę. Norbert nie zamierzał jednak 

wierzyć mu na słowo, skoro stawką było życie Celestine.

- Proszę posłuchać mnie uważnie, Sanderson. Celestine chce, żeby sporządził pan jej 

testament. Tak, jak to kiedyś ustaliliście.

- Allison Freeman już mnie zawiadomiła. Gdzie jest Celestine?

- Sądzi pan, że powiem?

- Więc skąd mam wiedzieć, że to jej pomysł?

- Ma pan przygotować  ten testament.  Jeszcze dzisiaj. Guzik  mnie  obchodzi, jakie 

obowiązki musi pan skreślić, żeby to zrobić. Wieczorem przyślę kogoś po kopię. Później moi 

prawnicy   dokładnie   przeanalizują   każdy   akapit.   Jeśli   wszystko   będzie   w   porządku,   jutro 

wieczorem spotka się pan z Celestine i popatrzy, jak ona składa podpis.

- I co dalej?

- Radzę złożyć dłonie i się modlić, aby okazał się pan taki uczciwy i lojalny wobec 

Celestine, jak pan twierdzi. Bo jeśli odkryję, że kiedykolwiek działał pan na jej szkodę, to 

podczas następnej wizyty w Vegas będzie pan szukał posady pucybuta.

Wybrana przez Allison restauracja znajdowała się na peryferiach Wilmington, była 

udekorowana rybackimi sieciami i nie podawano w niej niczego gotowanego na parze ani 

pieczonego   bez  tłuszczu.  Poza  tym  miała   jeszcze   jedną   niezaprzeczalną   zaletę  -  świeciła 

pustkami. Celestine zamówiła ostrygi i zaczęła od przystawek w postaci smażonych kulek z 

kukurydzianego ciasta. Allison jeszcze niczego nie wybrała.

- Zawsze tak jesz? - spytała. - Jakbyś umierała z głodu?

-   Gdy   nie   wiesz,   kiedy   trafi   ci   się   następny   posiłek,   jedzenie   staje   się   czymś 

niezmiernie cennym.

- Biedactwo. Wiele przeszłaś.

- Może ten koszmar wkrótce się skończy.

- Wczoraj wieczorem złapałam Whita. Zasypał mnie pytaniami.

background image

- Chyba nie udzieliłaś mu zbyt wielu odpowiedzi?

- Żadnych, których nie powinnam. - Allison wzięła od kelnerki oszroniony kufel piwa 

i wzniosła toast. - Za ciebie, za mnie i tamtego faceta, który siedzi przy stoliku w rogu i nie 

spuszcza nas z oka.

Celestine doskonale wiedziała, o kogo chodzi. Mężczyzna miał na imię Hank, był 

emerytowanym agentem FBI i przywiózł ją tutaj.

- Nie marnowałabym na niego czasu.

- Dlaczego?

- Jest ze mną.

- Więc dlaczego nie przyjdzie... - Oczy Allison rozbłysły. - On cię chroni?

- Jasne. Każdemu  podejrzanemu  chluśnie sałatką w oczy i dołoży w łeb frytkami 

prosto z wrzącego oleju.

- Skąd w takim krótkim czasie wytrzasnęłaś takiego atletę?

- Nie ja. Norbert go wynajął.

- Norbert?

- Pamiętasz, jak wspomniałam ci o pewnym mężczyźnie? Tym, którego poznałam w 

Anglii? No więc... on mnie odnalazł. I mi pomaga.

- Szczęściara z ciebie. - Allison gwizdnięciem wyraziła podziw.

- Nie powiedziałabym, żeby te cztery lata były szczęśliwe.

- Oczywiście, że nie. Ale tylko pomyśl, jak będzie, gdy załatwisz swoje sprawy. Jesteś 

w czepku urodzona. Może trochę przyżółkł, ale szybciutko go wybielisz i zaczniesz żyć jak 

księżniczka.

-   Zabawne,   ale   nigdy   nie   podniecała   mnie   perspektywa   posiadania   tego   majątku. 

Owszem, Haven House coś dla mnie znaczy, lecz głównie dlatego, że ta posiadłość należała 

do moich rodziców. Natomiast  pieniędzmi  chętnie podzieliłabym  się z Millie i Rogerem, 

gdyby tylko traktowali mnie jak człowieka. Nie jak bratanicę. Po prostu jak ludzką istotę.

- Szlachetne sentymenty.

- Daj spokój, Allie. - Celestine dotknęła dłoni przyjaciółki. - Nie wmawiaj mi, że 

mając do wyboru miłość i forsę, w dzieciństwie wybrałabyś szmal.

- Jasne, że tak, głuptasku.

- Serio?

-   Skarbie,   przez   tych   parę   latek   tułałaś   się   bez   pieniędzy.   Naprawdę   możesz   mi 

powiedzieć, że kasa nie jest ważna? Ja dawno temu odpuściłam sobie miłość, ale pieniążki to 

co innego.

background image

-   Wcale   nie   zrezygnowałaś   z   miłości.   Nadal   mnie   kochasz.   I   jesteś   uczuciowym 

stworzonkiem, które odwiedza dziadka Suttera.

-   Ty   jedna   na   całym   świecie   postrzegasz   mnie   w   ten   sposób.   -   Allison   umknęła 

spojrzeniem w bok.

Kelnerka przyniosła talerze z lunchem, więc obie zabrały się do jedzenia. Wkrótce 

znów wesoło paplały i chichotały, lecz Celestine myślała o tym, co zostało powiedziane. Po 

czterech latach piekła teraz wiedziała, co w życiu naprawdę się liczy. Nie kolosalny spadek, 

lecz coś, czego brak odczuwała tak boleśnie po śmierci rodziców. I co od niedawna zaczęła 

odnajdywać wraz z Norbertem... Miłość.

-   Masz   taką   rozmarzoną   minę   -   zauważyła   Allie.   Celestine   odsunęła   swój   talerz. 

Zostało na nim trochę sałatki i frytek, ale już nie była w stanie tego zjeść.

- Norbert zaraz tu przyjdzie. Opowiedziałam mu wszystko o tobie.

- Wspaniale. Norbert... tajemniczy nieznajomy. Pewnie na dodatek bogaty, co?

- Chyba w miarę zamożny, ale nie obchodzi mnie jego stan posiadania.

- W razie czego ty będziesz mieć tyle  forsy, że wystarczy dla was obojga. Tylko 

sprawdź, że to nie jakiś łowca posagów.

- Tego mogę być pewna. Gdy pierwszy raz mnie ujrzał, serwowałam kawę w paryskiej 

kawiarence. - Podniosła wzrok i zobaczyła wchodzącego do restauracji Norberta. Wymienił 

spojrzenia z Hankiem i skierował się do ich stolika.

Uśmiechnął się najpierw samymi oczami, a dopiero potem wygięły się jego wargi. 

Miał poluzowany krawat, a biała koszula była rozpięta pod szyją. Poruszał się jak właściciel 

ziemi, po której stąpał. Celestine kolejny raz zdumiała się tym, jak wiele ten mężczyzna dla 

niej znaczy... oraz jak szybko jej uczucie do niego pobudzało te części ciała, które znajdują 

się dość daleko od serca.

- Celestine... - Norbert powitał ją skinieniem głowy i spojrzał na Allison.

- Norbert, to moja najlepsza przyjaciółka, Allison Freeman. Allison, poznaj Norberta 

Jamesa.

Allison przez chwilę gapiła się na niego, nie podając mu ręki. Następnie popatrzyła na 

Celestine.

- Robisz mnie w konia, skarbeńku? - spytała w końcu. Celestine nie miała pojęcia, o 

co chodzi. Zerknęła na Norberta, a on jakby się skurczył i zrobił dziwną minę.

- Norbert James? - Tym razem Allison posłała mu uroczy uśmiech, a na jej policzkach 

pojawiły się słodkie dołeczki. - Człowieku, masz przed sobą wierną czytelniczkę czasopisma 

„People”. Kurczę, czytuję wszystkie plotkarskie gazety tak zawzięcie, jak niektórzy Biblię. 

background image

Norbert James. Dobre sobie! Jesteś Norbert Colter, właściciel korporacji Tri - C International, 

prawda? - Allison popatrzyła na Celestine i pokręciła głową. - Jezu, Celestine, tylko ty mogłaś 

zakochać się w jednym z najbogatszych facetów Ameryki. Twój fart jest bezgraniczny.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Norbert uważnie obserwował twarz Celestine. Natychmiast sięgnęła po swoje talenty 

aktorskie,   zdążył   jednak   dostrzec   wyraz   zdumienia   i   cień   zawodu,   jakby   poczuła   się 

zdradzona.

- Lepiej  wyznaj  Allison prawdę - powiedziała,  unikając jego spojrzenia.  - Jej  nie 

oszukasz.

- Nie wiedziałem, że moja twarz jest tak dobrze znana.

- Może nie wszystkim szarym obywatelom. - Allie chyba świetnie bawiła się swoim 

odkryciem. - Ale ja mam obsesję na punkcie znakomitości.

- Żadna ze mnie znakomitość. Jestem tylko biznesmenem.

- Którego przeszłość mogłaby posłużyć  za kanwę bestsellera. Media przez pewien 

czas   pana   uwielbiały,   ja   też.   Ilu   mężczyzn   najpierw   rzuca   na   kolana   swoich   ojców   - 

miliarderów, a później wszystko po nich dziedziczy?

- Nie był to szczególnie udany okres w moim życiu i nie lubię o tym rozmawiać.

- Święta racja - cierpkim tonem wtrąciła Celestine. - Norbert nigdy o tym nie mówi. 

Nikomu.

- Kochamy swoją prywatność, co? - Allie skrzywiła się pociesznie. - Przepraszam, że 

pana rozpoznałam, ale Celestine i tak by mi powiedziała. Jesteśmy jak siostry.

- Celie, chyba powinniśmy wracać. Idzie burza i jazda będzie trudna. - Norbert położył 

rękę na dłoni Celestine, lecz ona ją cofnęła.

- Ja też muszę już lecieć. - Allison chwyciła ze stołu rachunek i wstała. - Kiedy się 

zobaczymy, Celestine? Mam iść z tobą do sądu?

- Zadzwonię do ciebie.

- Chcę tam być, gdy dostaniesz wszystko, co ci się należy.

-   Dobrze.   -   Celestine   ścisnęła   dłoń   przyjaciółki.   Norbert   odprowadził   uważnym 

spojrzeniem odchodzącą w stronę kasy Allison i dopiero po jej wyjściu z restauracji odwrócił 

się do Celestine.

- Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?

- Gdy będziesz bezpieczna. Gdy odzyskasz swoje życie.

- Zaufałam ci. - Celestine wstała z krzesła. - I chyba popełniłam błąd.

background image

- Jestem Norbert Colter. - Przytrzymał ją za ramię, aby nie odeszła. - I pracowałem 

jako konsultant, zanim przejąłem Tri - C International. Ani razu cię nie okłamałem, jedynie 

podałem trochę fragmentarycznych informacji.

- Tylko tyle byłam dla ciebie warta? Garść byle czego?

- Wolałem od razu nie mówić ci wszystkiego. Gdy ludzie dowiadują się, kim jestem...

- Co wtedy? Padają przed tobą plackiem i modlą się u twoich stóp?

- Prasa brukowa bez przerwy rozpisuje się na mój temat, więc nie chciałem powtarzać 

ci tego, co wie o mnie cały świat. Poza tym twoje życie było w niebezpieczeństwie, a ja nie 

wiedziałem, dlaczego. W tych okolicznościach moja osoba zeszła na dalszy plan.

- Wyznać ci coś zabawnego?

- Marzę o takiej odmianie.

- Ja nie wiem o tobie absolutnie nic. O Tri - C International pierwszy raz usłyszałam 

od ciebie, a nazwisko Norbert Colter nic mi nie mówi. Przez ostatnie cztery lata wiele mnie 

ominęło.   Na   ogół   nie   stać   mnie   było   nawet   na   gazety,   więc   nie   rozczytywałam   się   w 

opowieściach o takich magnatach jak ty. - Strząsnęła jego dłoń z ramienia i ruszyła do drzwi.

- Celestine... - Znów chwycił ją za ramię. - Wysłuchasz mnie teraz? Pozwolisz mi 

wszystko   opowiedzieć?   Zrobiłbym   to   w   odpowiednim   czasie.   Wiem,   że   czujesz   się 

oszukana...

- Doprawdy? - Znów strząsnęła jego rękę. - Nie masz pojęcia, co czuję! Wszyscy, 

których kocham, są kłamczuchami. Dziś rano zasugerowałeś, żebym nie ufała żadnej z osób, 

które pomagały mi przetrwać. A po południu dowiaduję się, że nie jesteś tym, za kogo się 

podawałeś. - Poszła do wyjścia.

- Dokąd idziesz?

- Chyba bez przeszkód mogę paradować ulicami w biały dzień, skoro ludzie, którzy 

mnie wspierali, prawdopodobnie są moimi prześladowcami.

- Zaczekaj, wysłuchaj mnie. A później odejdź, jeśli będziesz tego chciała, ale w jakieś 

bezpieczne miejsce. Proszę - dokończył niemal błagalnym tonem.

Nie zgodziła się, ale też nie odeszła, więc gestem nakazał Hankowi przyprowadzić 

samochód i po chwili jechał z Celestine w stronę Atlantic Beach.

Burza  szybko  się  zbliżała.  Nad  horyzontem   raz  po  raz   rozbłyskiwały  gigantyczne 

błyskawice, a o przednią szybę już bębniły krople deszczu. Norbert zerknął we wsteczne 

lusterko i stwierdził, że Hank jedzie z tyłu, za kilkoma pojazdami. John, drugi ochroniarz z 

Tri - C, pilnował domu.

background image

- Po pierwsze, pozwól mi coś wyjaśnić. Ukrywałem przed tobą prawdę nie dlatego, że 

podejrzewałem cię o polowanie na mój majątek.

-   Bardzo   śmieszne.   Allie   niedawno   ostrzegała   mnie   przed   łowcami   posagów. 

Oczywiście, zanim cię rozpoznała. Ale mój spadek to pewnie kropla w morzu tego, co należy 

do ciebie.

Norbert był zadowolony z konieczności patrzenia na mokrą szosę. Chwilowo nie miał 

ochoty widzieć miny Celestine.

- Spróbuj mnie uważnie posłuchać, dobrze? Ty serwowałaś mi jedno kłamstwo po 

drugim, a jednak nadal tu jestem. Teraz twoja kolej obdarzyć  mnie zaufaniem na kredyt, 

Celie.

- Mów, bo chcę to mieć za sobą.

- Moim ojcem był James Colter. Jego dziadek stworzył Tri - C International, choć 

wtedy firma  nosiła  inną nazwę. Trzy litery C oznaczały trzy pokolenia  Colterów, którzy 

przekształcili   ją   w   obecnego   giganta.   Gdy   dorastałem,   mój   ojciec   jasno   dał   mi   do 

zrozumienia, że nigdy nie będzie czwartego C. Był surowym, wymagającym człowiekiem i 

nie miałem  szans, aby kiedykolwiek  spełnić jego oczekiwania.  Moi rodzice rozwiedli się 

kilka lat po moim przyjściu na świat i niezmiernie rzadko widywałem ojca. Odpłacałem mu 

nieskrywaną niechęcią za jego brak zainteresowania, a więc ojciec spotykał się ze mną coraz 

rzadziej i też okazywał mi swoją niechęć. To było błędne koło. W zasadzie mieszkałem z 

matką,   lecz   ona   wolała   spędzać   czas   na   żeglowaniu   jachtem   i   bywaniu   w   narciarskich 

kurortach.   Nigdy   nie   pragnęła   dziecka   i   urodziła   mnie   tylko   dlatego,   że   ojciec   zażądał 

dziedzica. Wychowywała mnie służba, która często się zmieniała, ponieważ nawet najwyższa 

pensja nie rekompensowała konieczności zajmowania się takim złośliwym szczeniakiem jak 

ja.

Norbert umilkł, oczekując jakichś pytań, lecz Celestine milczała.

- Gdy kończyłem college, nie utrzymywałem już żadnych kontaktów z ojcem, który 

wcześniej oświadczył, że nigdy więcej nie chce mnie widzieć. Co niewiele zmieniało, toteż 

nie było czego żałować. Babcia ze strony matki zapisała mi mały spadek, uznałem więc, że 

wystarczy, aby stanąć na własnych nogach. Na miejsce zamieszkania wybrałem południową 

Florydę.

Norbert powoli przejechał po zatłoczonym samochodami moście i odezwał się dopiero 

po wjeździe na ląd.

- Nie wiem, kim bym się stał, gdyby nie Lynn. Była ode mnie starsza o dwa lata i 

miała synka, Josha. Mówiłem ci o nim.

background image

- Tak.

Uznał, że ta odpowiedź Celestine, choć krótka, to dobry znak.

- Początkowo nie widziałem siebie w roli człowieka żonatego. Nie miałem o sobie 

zbyt wysokiego mniemania, ale Lynn przekonała mnie, że jestem coś wart. Po pewnym czasie 

skonstatowałem, że ona i Josh są tym, czego zawsze brakowało w moim życiu. Bardzo ją 

kochałem. Po raz pierwszy byłem naprawdę szczęśliwy.

Zmieniając   pas   ruchu,   zastanawiał   się,   jak   opowiedzieć   resztę,   którą   dawno   temu 

zepchnął na peryferie swojej pamięci.

-   Założyłem   firmę   świadczącą   usługi   konsultacyjne.   Lynn   prowadziła   biuro,   a   ja 

zająłem się sprawami merytorycznymi. Zrobiłem dyplom z inżynierii i chociaż byłem prze-

ciętnym   studentem,   to   sporo   się   nauczyłem.   Postanowiłem   skupić   się   na   technikach 

bezpieczeństwa. W tamtym okresie odbyło się kilka głośnych procesów, w których skarżono 

wielkie   korporacje.   Zarzucano   im,   że   produkowane   przez   nie   wyroby   nie   posiadają 

niezbędnych  elementów lub urządzeń zabezpieczających. W mojej firmie przeprowadzano 

niezależne badania  i ekspertyzy.  Wybór  dziedziny okazał się strzałem w dziesiątkę, więc 

odniosłem sukces.

Norbert   zerknął   na   Celestine.   Wyglądała   przez   okno,   lecz   niewątpliwie   słuchała. 

Siedziała sztywno i chyba była spięta, jakby na coś czekała.

- Obecnie zdaję sobie sprawę ze swojej ówczesnej motywacji. Pragnąłem udowodnić 

ojcu   swoją   samodzielność,   pokazać,   że   dam   sobie   radę   bez   niego.   Postarałem   się,   aby 

wiedział, co robię, lecz on mnie ignorował. Po pewnym czasie przestało mnie to obchodzić. 

Miałem Lynn i Josha. Nie byliśmy bogaci, ale żyliśmy dosyć wygodnie, moja firma stawała 

się coraz bardziej znana i klientów przybywało.

- Dlaczego ukryłeś to przede mną?

- Lynn i ja byliśmy małżeństwem od dwóch lat. Przed ślubem powiedziała mi, że nie 

chce więcej dzieci. Uwielbiała Josha, lecz wolała nie ryzykować urodzenia kolejnego dziecka 

z zespołem Downa. Uszanowałem to, lecz poprosiłem, aby na razie nie decydowała się na nic 

ostatecznego, bo może kiedyś zmienić zdanie. Brała więc tabletki antykoncepcyjne i mimo to 

zaszła w ciążę. Źle ją znosiła. Josh zawsze wymagał dużo uwagi, a Lynn żyła w ciągłym 

napięciu. Nie chciała zrobić specjalistycznych badań, ponieważ niezależnie od rezultatu i tak 

nie   zdecydowałaby   się   na   aborcję,   ale   stałe   obawy   były   stresujące.   Po   kilku   miesiącach 

przestała pracować i zajmowała się tylko Joshem oraz domem. Starałem się ją wspierać i 

byłem pewien, że sobie poradzimy. Pewnego dnia pojechałem do pracy bardzo wcześnie, gdy 

Josh i Lynn jeszcze spali. Nie chciałem ich budzić, więc tylko ją pocałowałem, poprawiłem 

background image

Joshowi kołdrę i wyszedłem. Sądziłem, że później Lynn do mnie zadzwoni. Nie odezwała się, 

więc sam zadzwoniłem, ale nikt nie odpowiadał. Uznałem, że poszła po zakupy. Jeszcze kilka 

razy  bezskutecznie   próbowałem   się   połączyć,   ale   o   czwartej   zacząłem   się   martwić,   więc 

wyszedłem wcześniej z biura, żeby sprawdzić, co się dzieje.

- Norbert... nie musisz... opowiadać tego...

-   Wjeżdżając   na   podjazd,   odniosłem   wrażenie,   że   dom   jest   jakby   opustoszały.   Z 

powodu zimna okna były pozamykane, a wewnątrz nigdzie nie paliło się światło, chociaż 

zapadał   zmrok.   Samochód   Lynn   stał   pod   daszkiem.   Zaparkowałem   obok,   wszedłem   do 

kuchni i natychmiast zacząłem kasłać, bo wewnątrz brakowało powietrza.

Norbert mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Tyle razy wracał we wspomnieniach 

do tamtych przeżyć i zawsze były równie bolesne jak w dniu tragedii.

- Cały dom był pełen tlenku węgla. Wypadłem na zewnątrz i zawołałem sąsiada. Zaraz 

przybiegł, odetchnął tym czadem i chciał mnie zatrzymać, ale zasłoniłem usta i wbiegłem do 

środka. W naszej sypialni otworzyłem okna i stwierdziłem, że Lynn leży w łóżku tak, jak ją 

zostawiłem.  Zacząłem  jej robić sztuczne oddychanie, słyszałem,  że sąsiad wybija kolejne 

szyby, i zemdlałem. Ktoś wezwał policję i pogotowie. Wyniesiono nas na zewnątrz, ale Lynn 

i Josh już dawno nie żyli. We śnie zatruli się czadem.

- Norbert...

-   Później   okazało   się,   że   piec   miał   wadliwe   zawory.   -   Norbert   walnął   dłonią   w 

kierownicę. - A teraz się dowiesz, co uczyniło ze mnie tego człowieka, jakim jestem obecnie. 

- Wiedział, że mówi z goryczą w głosie. To już nigdy miało się nie zmienić. - Zawory były 

produkcji Tri - C International. Szefowie firmy zdawali sobie sprawę z tego, że wypuścili na 

rynek   partię   wybrakowanego   towaru.   Początkowo   nawet   chcieli   poinformować   o   tym 

nabywców, ale księgowi podliczyli koszty wymian, ewentualnych odszkodowań i uznali, że 

lepiej niczego nie ujawniać. Wtedy już byłem w stanie odkryć prawdę. Pochowałem żonę i 

syna, po czym zabrałem się za zbieranie informacji kompromitujących naganne działania Tri - 

C.   Przez   rok   harowałem   tylko   w   tym   celu,   jak   opętany,   i   w   końcu   dysponowałem 

wystarczającymi   dowodami,   aby   podać   korporację   ojca   do   sądu.   Ich   prawnicy   usiłowali 

argumentować,   że   pragnę   tylko   zarobić   na   osobistym   nieszczęściu   i   rozzłościć   ojca,   ale 

wygrałem proces. Tri - C wypłaciła mi ogromną kwotę tytułem zadośćuczynienia.

- Norbert... nie wiem, co powiedzieć.

- Jeszcze się wstrzymaj z mówieniem. Nie usłyszałaś wszystkiego. Podczas całego 

procesu ojciec i ja ze sobą nie rozmawialiśmy. Nigdy nie powiedział, że mu przykro z po-

wodu śmierci moich najbliższych, w tym jego nie narodzonego wnuka. Nie zadzwonił, aby 

background image

wyrazić   żal,   ponieważ   to   jego   firma   pośrednio   pozbawiła   ich   życia.   Przeciwnie,   zrobił 

wszystko, aby ukryć swoją winę. Ale w testamencie uczynił mnie jedynym spadkobiercą. Gdy 

zmarł,   z   dnia   na   dzień   zostałem   największym   udziałowcem   korporacji,   którą   usiłowałem 

rzucić na kolana.

- Chciał w ten sposób powiedzieć „przepraszam”?

-   Bynajmniej.   Do   testamentu   był   dołączony   list.   Zdaniem   ojca   ponad   wszelką 

wątpliwość udowodniłem, że jestem wystarczająco mściwy i bezwzględny, aby zająć jego 

miejsce. Wyraził też nadzieję, że będę miał frajdę, naprawiając to, co tak usilnie starałem się 

zepsuć.

- Źle cię ocenił. Wcale się nie mściłeś. Postępowałeś słusznie.

- Owszem, ale pragnąłem też go ukarać. Sam nie wiem, co bardziej popychało mnie 

do działania.

Chciał, aby Celestine wreszcie zaczęła coś mówić. Jakoś skomentowała historię jego 

życia, zdobyła się na więcej niż kilka słów. Spojrzał na nią i stwierdził, że jej policzki są 

mokre od łez. Nadal jednak patrzyła na wycieraczki, zamiast na niego, więc sam też utkwił w 

nich wzrok.

- Gazety rozpisywały się na mój temat. Człowiek traci rodzinę z winy korporacji. 

Podaje ją do sądu. Wygrywa z nią, a później ją dziedziczy. Nie wiadomo kiedy, z żywej istoty 

zmieniłem  się w symbol.  Utraciłem  wszystko,  co się dla mnie  liczyło,  a świat uznał, że 

triumfuję. Byłem jednym z najbogatszych ludzi Ameryki i prawie nikogo nie obchodziło, że 

w głębi duszy stopniowo umieram.

- I nie chciałeś, żebym ja też postrzegała cię w ten sposób.

-   Nie.   Pragnąłem   znów   być   zwyczajnym   mężczyzną   uwikłanym   w   coś 

zdumiewającego. Nie zamierzałem obciążać cię całą prawdą o sobie i kolejach mojego losu.

- Ale prosiłeś, żebym ci zaufała. Zapewniałeś, że mogę zdać się na ciebie. A przez 

cały ten czas kłamałeś na swój temat. Nie sądziłeś, że byłabym w stanie zrozumieć, jaki jesteś 

naprawdę i co przeszedłeś? Że nie sugerowałabym się tą całą otoczką?

- Jak mogłem wszystko ci wyznać? Sama nawet nie podałaś mi swojego prawdziwego 

nazwiska!

- Mam taki straszny zamęt w głowie. Moje życie to jedno wielkie kłamstwo. - Teraz w 

głosie Celestine wyraźnie dało się słyszeć łzy. - W ciągu minionych czterech lat wcieliłam się 

w   tyle   postaci,   że   już   nie   wiem,   kim   jestem,   ani   komu   mogę   wierzyć.   Ktoś   mi   bliski 

prawdopodobnie knuje coś przeciwko mnie. A mężczyzna, w którym się zakochuję, okazuje 

się kimś innym, niż sądziłam! - dokończyła histerycznie podniesionym tonem.

background image

- Jestem dokładnie tym mężczyzną, za którego mnie uważałaś. Fakt, nie powiedziałem 

ci wszystkiego. Powinienem był. Już dawno zdałem sobie z tego sprawę. Ale nie kłamałem, 

wyrażając chęć udzielenia ci pomocy i zapewniając cię o tym,  że pragnę twojego dobra. 

Stawałem na głowie, aby zapewnić ci bezpieczeństwo, ponieważ też zaczynałem cię kochać. 

To szczera prawda.

Usłyszał szloch Celestine, ale nie mógł się nią zająć, ponieważ właśnie wjechali w 

największą   nawałnicę   i   musiał   skupić   uwagę   na   prowadzeniu   samochodu   szarpanego 

wściekłymi podmuchami wichury. Od paru minut nie widział we wstecznym lusterku auta 

Hanka, sądził jednak, że ochroniarz nadal jest w pobliżu i skutecznie walczy z atakami burzy.

Po  wjeździe   do  garażu   Norbert   odetchnął   z   ulgą.   Nie   miał   pojęcia,   jak   zareaguje 

Celestine, lecz wolał jej gniew od milczenia i od zmagań z żywiołem. Zgasił więc silnik, 

spojrzał na nią i stwierdził, że ona go obserwuje.

- Kocham cię. - Pochylił się nad nią, a ona się nie odsunęła. - Sam nie wiem, od kiedy.  

Może   nawet   od   chwili,   w   której   pierwszy   raz   cię   ujrzałem.   A   później,   gdy   na   dodatek 

przekonałem się, jaka jesteś odważna, pomysłowa... - Dotknął jej policzka. - Tylko to było dla 

mnie ważne. Nie twoje nazwisko.

- Norbert, ja...

Nie   usłyszał   jej   odpowiedzi.   Tuż   za   nim   coś   trzasnęło.   Nie   zdążył   się   odwrócić, 

ponieważ czyjaś ręka chwyciła go za szyję i z całej siły uderzyła jego głową o kierownicę. W 

ułamku sekundy pochłonęła go czerń.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Celestine   ocknęła   się   w   całkowitych   ciemnościach   i   dopiero   po   długiej   chwili 

przypomniała sobie, co zaszło. Teraz nie wiedziała, gdzie jest, nie mogła też mówić, a jej ręce 

były   związane.   Zdążyła   tylko   zobaczyć,   jak   ktoś   uderza   głową   Norberta   o   kierownicę   i 

natychmiast poczuła koszmarny ból w tyle czaszki, wywołany silnym ciosem. Nikogo nie 

widziała, ponieważ zemdlała. A teraz pewnie ktoś ją zabije.

Przez moment to spostrzeżenie było tylko kolejnym elementem układanki tworzącej 

jej życie. Zaraz jednak pojawił się paniczny strach. Tym razem naprawdę miała umrzeć. Nikt 

nie przybędzie na ratunek. Nikt zapewne nie wie, gdzie ona jest. Sama tego nie wiedziała. A 

Norbert...

Była   na   niego   taka   rozgniewana.   Wyznał,   że   ją   kocha,   a   ona   nie   zdążyła   mu 

odpowiedzieć. Wysłuchała opowieści o tragedii, którą przeżył, i nawet nie zapewniła, że go 

rozumie i że mu wybacza zatajenie prawdy.

Przypuszczała, że zaraz umrze, a on nigdy się nie dowie o jej uczuciach... lub może 

Norbert już nie żyje.

Przygryzła wargi, aby nie jęknąć, i zmusiła się do bezruchu. Na razie najlepiej udawać 

nieprzytomną. Powinna oszczędzać siły, aby podjąć walkę. Nawet jeśli szanse jej wygrania 

tym razem były bliskie zeru. Ale chciała przynajmniej spróbować, aby się dowiedzieć, że 

Norbert żyje. Dzięki temu łatwiej pogodziłaby się z własną śmiercią.

Norbert gniewnie strzepnął ze swojego czoła rękę Johna. Ten były agent FBI, który 

miał pilnować domu, gęsto się tłumaczył, lecz Norberta nie przekonywały żadne wyjaśnienia.

- Nie wiem, kto tu wszedł i w jaki sposób tego dokonał! Sprawdziłem cały dom, każde 

cholerne pomieszczenie! Nikogo nie było. I nagle, gdy zajrzałem do kuchni...

- Dostałeś w łeb - dokończył Norbert. - Wiem, psiakrew. Już mi to mówiłeś. - Norbert 

ścisnął skronie obu rękami. Nadal miał zamglony wzrok, a w głowie huczało.

- Musi pan jechać do szpitala - stwierdził John. - Nieźle pan oberwał.

- Dokąd mogli ją zabrać? - Norbert zignorował sugestię ochroniarza. - Dlaczego po 

prostu nie zabili jej tutaj? Pozorując napad rabunkowy.

- Może nie pojechali daleko.

- Dlaczego?

- Jeśli  chodzi o zabójstwo na zlecenie,  to walną ją raz i gdzieś w odosobnionym 

miejscu wyrzucą ciało.

background image

- Nie owijasz w bawełnę.

- Nie płaci mi pan za ładne słówka.

- Wezwałeś gliny?

- Tak. A pan, panie Colter, powinien trafić na ostry dyżur. Nie podoba mi się pana 

głowa.

Norbert marzył tylko o tym, aby mu się w niej rozjaśniło. Jeśli Celestine jeszcze żyła, 

to nie pożyje długo. Wszystkie poszlaki prowadziły do jej ciotki i wuja, lecz oni jeszcze nie 

wrócili do domu, gdyż wyjechali z Waszyngtonu dziś w południe. Norbert o tym wiedział, 

ponieważ miesiąc temu kazał bezustannie ich śledzić.

- Sami jej nie zabiją - mruknął.

- Co? - John kucnął obok niego.

- Powiedziałem, że jej ciotka i wuj sami tego nie zrobią. Pewnie wynajęli zawodowca, 

który upozoruje wypadek.

- Wykluczone  - zaprotestował John. - Przecież  pan złoży zeznanie.  Nikt nie kupi 

wersji wypadku.

Norbert usiłował zebrać myśli. Pod czaszką nadal mu szumiało, lecz nie tak bardzo, 

jak przed chwilą.

- Ale ciotka i wuj będą głównymi podejrzanymi. To nie trzyma się kupy.

- Więc może to nie oni?

- Celestine była pewna, że dybią na jej życie.

- Może ktoś chciał, aby tak sądziła.

- Może ktoś chciał ich wrobić... - Norbert sam był  zaskoczony swoim pomysłem. 

Przecież tylko Millie odziedziczyłaby majątek po śmierci bratanicy. - Jak by to zrealizował?

- Podrzuciłby jakieś dowody rzeczowe na miejscu zbrodni.

Norbert miał przemożne wrażenie, że powinien sobie coś przypomnieć. Jakiś szczegół, 

który uleciał mu z pamięci.

- A ten adwokat? - spytał John.

- Mało prawdopodobne.

Whit osobiście nic nie zyskałby na zabiciu Celestine. Gdyby zaś współdziałał z Millie 

i   Rogerem,   to   nie   próbowałby   kierować   podejrzenia   na   nich.   Albo...   Nie,   to   odpada. 

Wykluczone, aby ów dziadek Sutter chciał się zemścić na rodzinie St. Gervais. Staruszek 

niedawno wyszedł ze szpitala, sam ledwie żył po ciężkiej chorobie i chyba nie byłby w stanie 

intrygować oraz najmować płatnego zabójcy. Norbert potrząsnął głową i zobaczył wszystkie 

gwiazdy.

background image

- A ta przyjaciółeczka, z którą panna Celestine jadła dzisiaj lunch?

-   Allison?   Nie,   podobnie   jak   Whit,   nie   ma   motywu.   Dziewczyna   wydawała   się 

najzupełniej   lojalna   wobec   Celestine.   Norbert   przypomniał   sobie   urodziwą   brunetkę, 

odchodzącą od restauracyjnego stolika. Szła z wdziękiem, zupełnie jak...

Do licha! Norbert zerwał się na równe nogi, a pokój zawirował. Jej chód!

- Panie Colter, trzeba pana zawieźć do szpitala...

- Nic mi nie jest. - Norbert słyszał syrenę nadjeżdżającego radiowozu. - To Allison! 

Chodzi identycznie jak Celestine. One muszą być spokrewnione. Nie mam pojęcia, dlaczego 

Celestine tego nie wie, lecz jeśli tak jest, to Allison może chcieć jej śmierci!

Celestine   już   była   pewna,   że   znajduje   się   w   bagażniku   auta   -   skrępowana   i 

zakneblowana. Wieziono ją na miejsce zbrodni.

Spróbowała rozluźnić więzy, lecz okazało się to niewykonalne. Jej prześladowca znał 

się na swojej robocie. Po jakichś dziesięciu minutach jazdy auto się zatrzymało, trzasnęły 

jedne   drzwiczki,   zaraz   potem   drugie.   A   więc   morderców   było   przynajmniej   dwóch.   To 

znacznie zmniejszało szanse przeżycia.

Zgrzytnął   obracany   w   zamku   kluczyk   i   Celestine   poczuła   na   policzku   powiew 

wilgotnego powietrza. Nadal padał deszcz, lecz burza już się oddalała.

- Wyjmij ją.

Celestine nie znała tego męskiego głosu. Leżała całkiem nieruchomo, dopóki ktoś nie 

wsunął pod nią rąk. Wtedy z całej siły kopnęła, trafiając stopą w coś miękkiego. Mężczyzna 

zaklął i trzepnął ją w twarz. Mimo bólu Celestine poczuła przypływ triumfu.

- Pomóż mi - burknął facet i wraz z kimś innym wywlókł ją z bagażnika. - Gdzie ją 

położyć?

- Tam.

Tym razem odezwała się kobieta. Mimo dzwonienia w uszach Celestine była pewna, 

że  już słyszała  ten  głos. Nie należał  do Millie.  Brzmiał...  o wiele  młodziej...  I nagle  go 

rozpoznała.

Zaczęła się szamotać. Nie mogła uwierzyć, że to prawda.

- Co z tobą, Celestine? Nie stawiałaś się na swoje randki ze śmiercią. Jesteś ciekawa, 

jaka będzie ta ostatnia?

Celestine usiłowała odpowiedzieć, ale knebel jej to uniemożliwił.

- Rozwiąż tę chustkę - poleciła Allison. - Chcę usłyszeć jej pożegnalne słowa.

- Lepiej nie - zaprotestował mężczyzna. - Zacznie wrzeszczeć.

background image

- Wrzaśnij, skarbeńku, a natychmiast cię załatwię. Wystarczy jeden strzał. - Allison 

odpowiednio cmoknęła językiem. - Rozumiesz?

Celestine skinęła głową.

- Równie dobrze można też odsłonić jej oczy - uznała Allison.

Celestine gwałtownie wciągnęła powietrze. Jeden mężczyzna stał za nią, trzymając jej 

nadgarstki, a drugi - z bronią w ręku - znajdował się kilka metrów dalej.

-   Pewnie   się   zastanawiasz,   po   co   zorganizowałam   to   spotkanie   -   słodziutko 

powiedziała Allison.

Celestine nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wiedziała też, gdzie przyjechali - 

na bagna w okolicy Haven House. W dzieciństwie lubiła się tu bawić, ku zgrozie matki i 

uciesze ojca.

- Sprzedałaś mnie. - Celestine z uwagą wpatrywała się w twarz kobiety, którą uważała 

za najbliższą osobę na świecie.

- Bynajmniej.

- Ile płacą ci za to Millie i Roger?

- Oni? Ani grosza. W ogóle nie biorą w tym udziału. To ja zawsze usiłowałam cię 

usunąć. Nawet planowałam z chłopcami porwanie sprzed domu dziadka Suttera, ale niestety 

miałaś towarzystwo.

- Więc Millie i Roger...

- Roger byłby w stanie popełnić morderstwo, ale jest za głupi, żeby znaleźć się poza 

wszelkimi podejrzeniami. Poza tym to tchórz, ten nasz Roger. W więzieniu sobie nie poradzi.

- Zamierzasz go wrobić?

- Piątka z plusem, Celestine. Co zresztą mnie nie dziwi. W rodzinie St. Gervais nie 

brakowało geniuszy. Ty. Tatuś. Ja.

- Co ty pleciesz?

- Do tej pory się nie połapałaś, prawda? Może nie jesteś aż taka genialna. Przez tyle lat 

miałaś to tuż przed nosem i nigdy nie zaczęłaś główkować.

- Co miałam przed nosem?

- Jezu, muszę ci wszystko przeliterować? To wydaje ci się takie niewiarygodne, że 

nawet nie bierzesz tego pod uwagę. Jesteś moją siostrą. Tylko przyrodnią, ale zawsze.

- Nie jesteśmy siostrami.

- Nigdzie nie odchodź, skarbeńku, a wyjaśnię ci, w czym rzecz. Cóż, nasz tatko za 

młodu lubił się zabawić. Moja mama wpadła mu w oko i tuż przed ślubem z twoją zalał się w 

pestkę i spędził noc z moją. Och, nazajutrz cholernie tego żałował, ale ziarno zostało posiane. 

background image

Moja mama zorientowała się, że jest w ciąży, gdy nasz staruszek już się ożenił. Powiedziała 

mu o mnie, a jego żona już nosiła w brzuszku ciebie. Ale numer, co? Taki porządny gość, jak 

nasz tatuś, znalazł się w paskudnej sytuacji.

- Nie wierzę w to.

- Niby dlaczegoś? - Allison gniewnie przymrużyła piękne oczy. - Twoim zdaniem nie 

nadaję się na jedną z rodu St. Gervais? Przez te wszystkie lata, gdy robiłaś mi malutkie 

prezenciki i dawałaś pieniądze ze swojego kieszonkowego, uważałaś się za lepszą ode mnie, 

prawda?

Celestine wiedziała, że byłoby błędem odpowiedzieć na to pytanie. Chciała zachować 

życie, a rozgniewana Allison mogła je zakończyć szybciej niż planowała.

- Opowiedz mi całą resztę.

- Proszę. Wymów to magiczne słówko. Gdzie twoje maniery?

- Proszę, Allie.

- Tatuś dał mamie trochę gotówki. - Allie znów zaczęła mówić gawędziarskim tonem. 

- Nie tyle, ile powinien, to pewne. A moja mama obiecała, że nie będzie go o nic więcej 

prosić i nikomu nie piśnie, kto jest ojcem jej dziecka. Dotrzymała słowa. I pewnego pięknego 

dnia   zmarła.   Tak   po   prostu.   Nie   wiem,   co   tatko   chciał   począć   z   takim   fantem   jak   ja. 

Podejrzewam,   że   nieźle   się   gryzł   tym   problemem.   Ale   zmarł,   zanim   cokolwiek 

wykoncypował. Moja mama kiepsko inwestowała, więc po jej śmierci zostało niewiele forsy. 

Rodzina opłaciła z nich moją szkołę i wysłała do internatu, żeby mieć mnie z głowy. I nikt 

nawet się nie domyślał, kto jest moim tatą.

- Więc jak się dowiedziałaś?

- Tatuś nie był aż taki mądry,  za jakiego się uważał. Po moim przyjściu na świat 

napisał do mojej mamy list. Tylko jeden. Prosił, aby mu wybaczyła. Oczywiście zrobiła to. 

Dobre   serduszko   miała   ta   moja   mamusia.   Kiedyś   powiedziała   mi,   że   mój   tata   to   dobry 

człowiek. Trzeba przyznać, że była z niej lojalna kobitka, choć nieszczególnie bystra.

Celestine z przerażeniem zauważyła, że Allie przeniosła wzrok na mężczyznę z tyłu, 

jakby dawała do zrozumienia, co powinien uczynić.

- Co zyskasz na mojej śmierci, Allie? - spytała, rozpaczliwie usiłując grać na zwłokę. 

Zauważyła, że Allie na szczęście chyba pragnęła powiedzieć jej wszystko.

- Jeszcze nie kapujesz, skarbeńku?

- Nie - skłamała Celestine, chociaż doskonale wiedziała, co usłyszy.

- Rany, zaczynam martwić się o ciebie. Uważałam cię za mądrzejszą.

- Może w pozycji związanego indyka człowiek szybciej traci szare komórki.

background image

- Zawsze miałaś poczucie humoru, Celestine.

- Co ci przyjdzie z zabicia mnie?

- Co? Wszystko! Twoi wujostwo wylądują w więzieniu. On za morderstwo, ona za 

współudział. Cieszę się, że wcześniej cię nie załatwiłam, bo tym razem nie będzie absolutnie 

żadnych wątpliwości co do osoby sprawcy. Mam pistolet Rogera, zarejestrowany na niego, z 

jego odciskami. Tak się składa, że twój wujaszek lubi po pijanemu strzelać z balkonów Haven 

House do ptaków. Zdobycie tej broni poszło jak z płatka.

Allison uśmiechnęła się jeszcze radośniej.

- Roger wkrótce wróci. Podrzucę też tutaj jego myśliwski kapelusik. Co jeszcze? - 

Allie udała, że się zastanawia.

-   Aha,   list   twojej   ciotki   do   kogoś,   kto   za   opłatą   miał   cię   szukać.   Roger   i   Millie 

naprawdę liczyli na to, że nie żyjesz. Chcieli dysponować dowodem, ale w tym liście nic nie 

jest jasno sformułowane. Wynika z niego tylko, że pragną cię znaleźć. Chyba zawieszę go na 

tamtej gałązce. - Allie wskazała powyginaną kłodę wystającą z grzęzawiska. - Obciążymy 

twoje ciało i wrzucimy do wody, a później poczekamy na powrót cioci i wujka. Wtedy jeden 

z chłopców anonimowo zadzwoni do szeryfa.

- Więc Roger i Millie pójdą za kratki. A jak ty udowodnisz, że jesteś z rodziny St. 

Gervais?

- Zapomniałaś o liście do mojej mamy? Zrobi się też badania DNA. To wygrywająca 

kombinacja.   Ależ   tak,   proszę   państwa,   stoi   przed   wami   zwyciężczyni.   A   poważnie... 

zaczekam   kilka  miesięcy,   następnie   oświadczę,   że  znalazłam  list   w  starych   dokumentach 

mojej mamy. Dobrze się składa, ponieważ jedna z moich ciotek niedawno dała mi jakieś 

rodzinne papierzyska.

- DNA?

- Przykro mi to mówić, Celestine, ale w razie potrzeby wykopiemy naszego tatusia. 

Skoro udało się zidentyfikować Jesse Jamesa na podstawie badania jego potomków, to mój 

przypadek   będzie   łatwizną.   A   wtedy   wszystko   przejdzie   w   moje   ręce.   -   Allison   znów 

spojrzała na mężczyznę za plecami Celestine, a ją przeszedł dreszcz.

- Jeszcze jedno pytanie. - Celestine spróbowała zrobić krok do przodu, lecz mężczyzna 

wykręcił jej ręce.

- Twój czas dobiega końca, skarbeńku.

-   Dlaczego   to   zrobiłaś?   Gdybyś   przyszła   do   mnie,   opowiedziała   mi   tę   historię, 

pokazała list, podzieliłabym się z tobą całym majątkiem. Wiesz, że tak. Kochałam cię, a tobie 

słusznie należałaby się połowa. Więc... dlaczego?

background image

- Ciekawe, czy wymyślisz dobrą odpowiedź.

- Bo mnie nienawidzisz? Bo byłam ślubnym dzieckiem, a ty nie?

- To także, ale zapominasz o jednym drobiażdżku. Celestine milczała.

- Ja nie lubię się dzielić - dodała Allison. - Chcę dostać wszystko.

Mężczyzna   stojący   za   Celestine   poruszył   się.   Wiedziała,   co   zaraz   nastąpi. 

Przypuszczała  też, że nie chcąc zatrzeć  odcisków na pistolecie  Rogera, będzie  musiał  na 

moment ją puścić. Skoncentrowała się więc, ignorując panikę.

- Zegnaj, Celestine - powiedziała Allison.

Celestine błyskawicznie się odwróciła i kopnęła mężczyznę kolanem w krocze. A gdy 

zawył  z bólu i niechcący strzelił w powietrze, zygzakiem podbiegła do swojej niedawnej 

przyjaciółki.

- Nie strzelaj! - wrzasnęła  Allison. Chciała  złapać  Celestine,  lecz  ona uderzyła  ją 

barkiem, przewracając na ziemię, i pognała w stronę mokradła.

Oby  ktoś   usłyszał   strzały.   Rogera   i   Millie   nie   było   w   domu,   lecz   mieszkała   tam 

również służba - pokojówki, ogrodnicy. Prawdopodobnie uznają, że ktoś kłusuje, i wezwą 

szeryfa.

Celestine dobrze znała ten teren. Przez chwilę mogła się skryć w wysokich trawach, 

lecz Allison i jej ludzie na pewno ruszą w pościg. Mieli zbyt wiele do stracenia, aby teraz 

pozwolić jej ujść z życiem.

Zanurkowała w trawę, słysząc świst kolejnego pocisku. Dopiero wtedy, gdy poczuła 

pieczenie   w   boku,   zrozumiała,   że   została   trafiona.   Mimo   to   zaczęła   czołgać   się   przez 

grzęzawisko,   aby   pozostać   w   ukryciu.   Jednak   zdradzał   ją   ruch   traw,   musiała   więc   jak 

najszybciej dotrzeć do wody, ponieważ ciągle była zbyt łatwym celem.

Następna kula przeleciała jej nad głową, rzadkie błoto kląskało pod stopami. Celestine 

miała jeszcze do pokonania ze czterdzieści metrów, nie była jednak pewna, czy zdoła płynąć 

ze związanymi rękami.

Zastanawiała się, czy Norbert żyje i czy będzie obwiniał się za jej śmierć tak samo, jak 

za śmierć żony. Poczuła muśnięcie kuli na ramieniu, ale się nie zatrzymała, tylko dzielnie 

brnęła w stronę zbawczej wody.

I właśnie wtedy usłyszała wycie syren.

Norbert obiegł Haven House, wołając Celestine po imieniu. John i Hank biegli przy 

nim, a szeryf wraz z dwoma zastępcami gnał ich śladem. Jeśli Allison chciała zwalić winę za 

zabicie Celestine na Millie i Rogera, to najprawdopodobniej wybrała tę okolicę na miejsce 

zbrodni.

background image

- Przyjechaliście z powodu strzałów? - spytała starsza kobieta w szarym uniformie, 

wychodząc na ganek.

- Jakich strzałów? Gdzie? - Norbert poczuł, że serce ma w gardle.

- W rejonie grzęzawiska. - Kobieta wskazała kierunek.

- Prowadzi tam jakaś droga?

- Taka wąska.

Norbert   pognał   w   tamtą   stronę.   Towarzyszyli   mu   obaj   ochroniarze,   natomiast 

policjanci wrócili po swoje samochody.

- My to sprawdzimy! - krzyknął John. - Niech pan tu zostanie.

Norbert   zignorował   jego   słowa,   podobnie,   jak   wściekłe   łomotanie   w   skroniach. 

Biegnąc, słyszał syreny radiowozów, aż w końcu dotarł do małej kępy drzew, za którymi 

ujrzał bagna. Trochę dalej dwóch mężczyzn pędziło do starego auta. Gdy się zbliżył, jeden z 

nich wycelował do niego z pistoletu.

- Zjeżdżaj! - zawołał i ostrzegawczo  strzelił  w ziemię  u stóp Norberta. Następnie 

wskoczył   do   samochodu   i   zapalił   silnik.   Drugi   zdołał   otworzyć   drzwiczki   i   dał   susa   do 

wnętrza, gdy pojazd już ruszył.

Norbert usłyszał huk strzału i zobaczył, że John celuje w opony. Jedna pękła i autem 

ostro zarzuciło, po czym uciekinierom drogę zajechał radiowóz szeryfa.

- Celestine! - Norbert oraz obaj ochroniarze skierowali się prosto na bagna. Żaden z 

nich nie zauważył Allison, dopóki nie wynurzyła  się spomiędzy wysokich traw tuż przed 

Norbertem, celując gdzieś w wodę.

- Witam, panie Colter. Zjawił się pan, aby popatrzeć, jak ją zabijam? - wycedziła. - 

Jeśli już tego nie zrobiłam.

- Odłóż broń, Allison. - Norbert powoli przysunął się bliżej.

- Wykluczone. - Wycelowała prosto w niego, więc przystanął.

- Dostaniesz dożywocie. Albo nawet karę śmierci.

- Bardzo możliwe. - Znów machnęła pistoletem. - Ale wiesz co? Skoro nie mogę mieć 

całego szmalu naszego tatusia, to zaraz wywabię stamtąd jego ukochaną, małą księżniczkę, 

aby ona też nie położyła łapki na tej forsie. Ani na twojej, Colter.

- Jest ze mną dwóch ludzi, którzy mają cię na muszce, Allie. Poddaj się.

-   Coś   ty...   Chyba   wolę   kogoś   zabić.   Ciebie?   Ją?   -   Allison   potrząsnęła   głową   i 

uśmiechnęła się uroczo. - Jak ja nie cierpię podejmowania decyzji.

- Pomożemy ci. Potrzebujesz pomocy specjalistów. Ale rzuć broń.

background image

- Skarbie, mnie nikt nie pomoże. Już mam na sumieniu śmierć jednego człowieka. 

Zastrzeliłam   Stephena   Montgomery'ego.   To   ci   dopiero   był   bystrzak.   Zaczął   zadawać 

niewygodne pytania. Jeszcze się nie połapał, że jestem starszą siostrą Celestine, ale pewnie by 

do tego doszedł.

- Jeśli naciśniesz spust, jeden z tych mężczyzn do ciebie strzeli. Tego chcesz?

- Ce - le - stine! - zawołała Allison. - Już nie żyjesz? Bo jeśli tak, to zaraz zastrzelę 

Norberta!

Norbert natychmiast się zorientował, do czego Allison zmierza, i że jej się to udało. 

Spomiędzy wysokiej trawy chwiejnie wyłoniła się Celestine. Oddawała za niego swoje życie.

Nie stracił ani ułamka sekundy na myślenie, tylko błyskawicznie rzucił się między 

Celestine a Allison. Wtedy Allison strzeliła do niego.

Usłyszał jeszcze dwa strzały, lecz ból poczuł tylko po tym pierwszym.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Z Whitem po jednej stronie oraz z Franklinem Billettem z kancelarii adwokackiej 

„Flinders, Billett & Crane” po drugiej, Celestine wkroczyła  do gabinetu sędziego. Sędzią 

okazała   się   starsza,   siwowłosa   kobieta,   której   rozpięta,   czarna   toga   ujawniała   klasyczny 

granatowy kostium. Whit przedstawił swoją klientkę, a sędzia uścisnęła jej dłoń i poprosiła o 

zajęcie miejsca po przeciwnej stronie biurka.

Whit ujął Celestine pod ramię, aby jej pomóc, lecz ona tylko pokręciła głową. Już 

odzyskała formę po niedawnych dwóch postrzałach i mimo nowych blizn nie potrzebowała 

asysty.

- Myślałam, że Millie i Roger już tu są - szepnęła do Whita. Nie była zachwycona 

perspektywą spotkania z wujostwem. Co prawda wiedziała, że nie oni stali za zamachami na 

jej życie, lecz wspomnienia o ciotce i wuju i tak były przykre.

- Pewnie uznali, że nie ma sensu przychodzić. Ta rozprawa to czysta formalność.

Za ich plecami rozległ się jakiś szmer. Celestine odwróciła się i po raz pierwszy od 

dawna spojrzała na dwie osoby, którym przed laty powierzono opiekę nad nią.

Millie Debham, drobna brunetka, zaczynała wyglądać na swoje lata, lecz niewątpliwie 

starała się ukryć wiek. Miała świeżo ufarbowane, starannie ułożone włosy i nieskazitelny 

makijaż. Natomiast Roger był o wiele za tęgi i prawie łysy.

Ich adwokat przedstawił oboje sędzi, która potraktowała ich równie formalnym, jak 

przed chwilą, uściskiem dłoni, i wskazała krzesła. Następnie ułożyła leżące na stole doku-

menty w równiutki stosik.

- Dokładnie zapoznałam się ze sprawą - oświadczyła.

-   Panna   St.   Gervais   żyje   i   nie   widzę   żadnych   podstaw   do   uznania   jej   za   osobę 

niezdolną   do   czynności   prawnych.   Zaś   niedawne   wydarzenia   ponad   wszelką   wątpliwość 

udowodniły, że miała przekonujące powody, aby obawiać się o swoje życie. Wykazała się też 

wielkim rozsądkiem, ukrywając się aż do ukończenia dwudziestu pięciu lat. Osiągnęła ten 

wiek i absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby formalnie stała się właścicielką zapisanych 

jej dóbr. Pozostaje tylko sprawa funduszy, o które został uszczuplony jej majątek. - Znad 

wąskich okularów w metalowej oprawce sędzia spojrzała na Millie i Rogera. - Dysponuję 

szczegółową listą wszystkiego, czego brakuje oraz opisem metod, jakimi dokonano kradzieży. 

Adwokat   państwa   posiada   kopię   tego   dokumentu.   Oczywiście   mogą   państwo   skierować 

pozew do sądu, broniąc owego stanu posiadania, lecz ostrzegam, że nie ma szans na wygraną. 

background image

Przeciwnie, można nawet spodziewać się wyroku skazującego państwa na karę pozbawienia 

wolności. Alternatywą jest zwrot zagarniętego mienia i zwrócenie się z prośbą do panny St. 

Gervais o zgodę na takie rozwiązanie.

Roger i Millie przez chwilę konferowali szeptem ze swoim prawnikiem.

- Zaakceptuje pani ten wariant? - spytał adwokat. - Czy też i tak oskarży pani moich 

klientów?

- Zgadzam się, aby zatrzymali pieniądze - oświadczyła Celestine, ignorując Whita, 

który usiłował ją powstrzymać.

- Mój dziadek nie miał moralnego prawa wydziedziczyć mojej ciotki, zaś mój ojciec 

pragnął zapewnić jej byt. To jasno wynika z jego testamentu. Jeżeli państwo Debham na 

piśmie przysięgną, że ich noga nigdy więcej nie postanie w Północnej Karolinie, pozwolę, 

aby   zachowali   to,   co   mi   ukradli.   Muszą   jednak   opuścić   Haven   House   do   jutrzejszego 

południa, zabierając ze sobą tylko rzeczy osobistego użytku, co zostanie sprawdzone przez 

moich pełnomocników. Pragnę jednak nadmienić, że gdyby kiedykolwiek złamali dane słowo 

lub   spróbowali   w   jakikolwiek   sposób   skontaktować   się   ze   mną,   to   zażądam   zwrotu 

wszystkiego i formalnie oskarżę ich o kradzież.

- To mi się podoba. - Frank Billett zachichotał. - Zasługujesz na nazwisko St. Gervais, 

Celestine. Twój ojciec też wiedział, jak osiągnąć swój cel.

Celestine zastanawiała się, czy rzeczywiście dostanie to, czego najbardziej pragnie. 

Lecz na razie nie sposób było przewidzieć dalszego rozwoju sytuacji.

- Moi klienci akceptują ofertę panny St. Gervais - oznajmił adwokat Rogera i Millie.

Oboje wstali i - ku zdumieniu Celestine - ciotka podeszła do niej. Celestine dopiero 

teraz zauważyła, że Allison była podobna do Millie. Miała jej oczy i zadarty nosek. Szkoda, 

że  wcześniej   tego  nie  spostrzegłam,   pomyślała  Celestine.  Może  Allison  nadal  by  żyła,  a 

Norbert nie zostałby postrzelony.

- Nigdy nie czułam do ciebie nienawiści, Celestine - powiedziała Millie. - Ani nie 

chciałam twojej śmierci. Po prostu nie wiedziałam, jak sobie z tobą poradzić. Nie lubię dzieci.

- Okazywałaś to od samego początku.

- I szczerze mówiąc... naprawdę sądziłam, że tracisz zdrowe zmysły.

- Szczerze mówiąc, bywały takie chwile, gdy już ze mną zamieszkaliście, że sama też 

tak myślałam.

- Przykro mi. - Millie potrząsnęła głową.

- Doceniam twoje słowa, Millie, lecz niestety to niczego nie zmieni.

background image

Millie odwróciła się i wraz z mężem oraz adwokatem ruszyła do drzwi, a Celestine 

odprowadziła całą trójkę wzrokiem. Nareszcie uwolniła się od ciotki i wuja. Podpisała swój 

testament. Już nikt nie miał powodów, aby chcieć ją zabić.

Pytanie tylko, czy komuś zależało na tym, aby żyła.

- Żałuję, że ten sąd nie był w stanie oszczędzić pani kilku lat piekła, panno St. Gervais. 

- Sędzia uścisnęła jej rękę.

- To jest nas dwie - z uśmiechem przyznała Celestine. - Ale już po wszystkim. Co za 

ulga.

- Planuje pani jakąś uroczystość?

- Tak. - Pomyślała o dziadku Sutterze czekającym na nią w domu córki. Whit też 

obiecał wpaść na kieliszek szampana i kawałek wspaniałego tortu Rhondy. Miało brakować 

tylko jednej ważnej osoby...

- To dobrze. Życzę pani wszystkiego najlepszego. Celestine wyszła na zewnątrz. Było 

piękne,   jesienne   popołudnie,   świeciło   złociste   słońce,   a   powietrze   dopiero   leciutko   się 

ochładzało. Obecnie już mogła spokojnie stać w biały dzień, niczego się nie obawiając. Na 

razie wydawało się jej to dziwne.

Pożegnała obu swoich prawników i popatrzyła za nimi, gdy odchodzili. W ubiegłym 

tygodniu Whit powiedział jej, że przestał odwiedzać kasyna i chodzi na zajęcia terapeutyczne, 

gdzie uczą, jak walczyć z uzależnieniem. Wierzyła, że uda mu się zerwać z nałogiem hazardu.

Jej auto stało zaparkowane w pobliżu, wolała jednak się przejść. W takiej mieścinie 

jak Beaufort wszędzie można było dojść na piechotę. Poza tym tyle się tu zmieniło w ciągu 

minionych lat, więc miała ochotę się porozglądać.

Szła wolno po ocienionych drzewami ulicach, z przyjemnością patrząc na zabytkowe 

białe domy osadników z Wysp Bahama i z Indii Zachodnich. Czasem spoglądała na sklepowe 

wystawy, lecz jej myśli krążyły gdzie indziej...

W końcu dotarła na przykościelny cmentarz, miejsce pochówku Allison. Ani Hank, 

ani John nie strzelali z zamiarem zabicia, lecz celując do Norberta, Allison zrobiła jeden 

fatalny w skutkach krok - i zginęła na miejscu.

Celestine   poruszyła   piaszczystą   ziemię   czubkiem   szarego   pantofla,   usiłując 

przypomnieć  sobie coś naprawdę dobrego na temat Allison. Chociaż jedno jedyne  wspo-

mnienie o niej, które mogłaby zachować.

- Nie jestem pewien, czy miała wpływ na to, kim się stała - usłyszała głos za plecami. 

- Gdzieś po drodze ktoś musi nas kochać, bo inaczej w głębi duszy usychamy.

background image

Celestine  odwróciła  się i  przy cmentarnej  bramie  ujrzała  Norberta.  Opierał  się na 

lasce, lecz miał ładne rumieńce. Nie wyglądał na człowieka, który niedawno omal nie umarł.

- Co tutaj robisz? - Celestine nie ruszyła się z miejsca.

- Obserwuję cię. Polubiłem to, gdy przez krótki czas byliśmy razem.

- Powinieneś być w domu i dochodzić do zdrowia.

- Kolorado jest za daleko.

Zacisnęła powieki i znów ujrzała Norberta padającego na ziemię, powiększającą się 

plamę krwi wokół niego...

- Celie, to nie była twoja wina.

- Omal cię nie zabito. Więc kto zawinił?

- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś, żeby Allison strzeliła do ciebie, a nie do mnie.

Celestine widziała Norberta tylko raz, zanim z miejscowego szpitala przewieziono go 

helikopterem   do   najlepszego   centrum   medycznego.   Norbert   otworzył   oczy,   ale   jej   nie 

rozpoznał, ponieważ nadal był nieprzytomny.

- Gdy wypisano mnie ze szpitala, pragnęłam się z tobą zobaczyć, lecz ludzie z Tri - C 

utrzymywali miejsce twojego pobytu w tajemnicy... - Ruszyła w jego stronę. - Przekazali ci 

wiadomości ode mnie?

- Tak.

- Dlaczego więc...?

-   Kula   Allison   utkwiła   blisko   kręgosłupa.   Lekarze   długo   nie   mieli   pewności,   czy 

jeszcze kiedykolwiek będę chodzić.

- I wolałeś mnie nie widzieć?

- Uznałem, że muszę stać na własnych nogach podczas naszego pierwszego spotkania 

i... pojednania.

Pragnęła być na niego wściekła. Chciała go zbesztać. Ale on był dumnym mężczyzną, 

który własnym ciałem zasłonił ją przed kulą. Jak mogła mieć mu cokolwiek za złe?

- Nie znałeś mnie na tyle, aby wiedzieć, że to, czy chodzisz, czy nie, nigdy nie zmieni 

moich uczuć?

- Nie chciałem, żebyś wróciła do mnie powodowana poczuciem winy. I bałem się, że 

w takim przypadku nie umiałbym powiedzieć „nie”.

- Wróciłabym do ciebie zawsze i wszędzie. - Stała już prawie przy nim. Wystarczyło 

otworzyć metalową bramę, aby znaleźć się w jego ramionach. - Oddałabym za ciebie swoje 

życie.

- Prawie to zrobiłaś.

background image

- A ty byłeś gotów poświęcić swoje, aby mnie uratować.

- Zawsze do usług, Celie.

- Kocham cię, Norbercie.

Po jego twarzy przemknął  wyraz  ulgi, a Celestine  zrozumiała,  że Norbert nie był 

pewien jej uczuć. Szarpnęła więc bramę, podbiegła do niego i objęła go.

- Kocham cię - powtórzyła. - I nie ma to nic wspólnego z żadnym poczuciem winy, 

wdzięcznością   czy   nawet   stuprocentowym   zaufaniem.   Po   prostu   cię   kocham.   Nadal   z 

wzajemnością?

Odpowiedział   namiętnym   pocałunkiem.   Gdzieś   w  pobliżu   rozkrzyczały   się   mewy, 

szybując w przesyconym solą, nadmorskim powietrzu.

A Celestine nareszcie była w domu. Tym prawdziwym, wymarzonym. W Północnej 

Karolinie i w ramionach Norberta.

background image

EPILOG

Dziadek   Sutter   obserwował   słońce,   które   powoli   chowało   się   za   ośnieżonymi 

szczytami gór, wznoszącymi się niedaleko drewnianej willi, w której mieszkali Celestine i 

Norbert podczas pobytów w Kolorado. Haven House był pełen antyków kolekcjonowanych 

przez  kolejne pokolenia  rodziny St. Gervais oraz dzieł  sztuki zbieranych  przez Norberta. 

Natomiast dom tutaj był piękny wyłącznie dzięki wspaniałemu sąsiedztwu majestatycznych 

Gór Skalistych.

- Jednak wolę ocean. Nie ma jak jego fale.

- Możemy cieszyć się i jednym, i drugim - z uśmiechem stwierdziła Celestine. - Haven 

House jesienią i wiosną. A góry w upalne lato i najzimniejszą zimę...

- Nie lubię, jak zjeżdżasz z tych stromych zboczy, laleczko.

- Dzięki temu jestem w formie i zachowuję figurę. Lub raczej zachowywałam, gdy 

jeszcze ją miałam.

- Twoja figura jest idealna, Celie. - Norbert podszedł do niej od tyłu i objął ją w talii. - 

Zwłaszcza po tym, jak zrzuciłaś ten nadmiar wagi.

Ten „nadmiar wagi” właśnie rozpłakał się trzy pokoje dalej. Oboje nawet nie chcieli 

myśleć o zatrudnieniu niani do opieki nad pyzatym chłopczykiem, który już od minuty głośno 

wyrażał swoje zachcianki. Woleli zajmować się nim razem.

- Twoja kolej, tatusiu.

- Woła mamusię. Jest głodny.

- Skąd wiesz?

- Rozumiem, co go kusi.

- Przynieś go, dobrze? - Celestine cmoknęła męża w czubek nosa i usiadła w bujaku.

Po   chwili   Norbert   wrócił   z   Christopherem.   Dwumiesięczne   niemowlę   miało   oczy 

swojego   taty.   Podnosząc   bluzkę,   Celestine   czule   gruchała   do   dziecka,   a   ono   po   chwili 

radośnie przyssało się do jej piersi.

- Wielkie chłopaczysko - stwierdził dziadek Sutter i znów odwrócił się do okna, jakby 

liczył na to, że wpatrując się w góry wystarczająco długo, zdoła się do nich przyzwyczaić.

- Będzie taki duży, jak jego tatuś. - Celestine poklepała Christophera po pupie. Oboje 

z Norbertem postanowili, że nie poprzestaną na jednym dziecku. Sami nie mieli rodzeństwa, 

zamierzali   więc   stworzyć   liczną,   kochającą   się   rodzinę.   Oraz   cieszyć   się   każdą   sekundą 

owego tworzenia.

background image

- Nie brak ci podróżowania, Celestine? - spytał  dziadek Sutter. - Zawsze chciałaś 

zobaczyć cały świat, lecz teraz będzie trochę trudniej, prawda?

Norbert uśmiechnął się samymi oczami, a Celestine odpowiedziała mężowi w taki sam 

sposób.  W   ciągu   roku,   jaki   minął   od  ich   ślubu,   napisała   listy   do  wielu   osób  poznanych 

podczas   jej   długiej   tułaczki.   Odezwała   się   między   innymi   do   Betty   i   Marian   oraz   do 

Marshalla,   który obiecał  wkrótce  przyjechać  z  wizytą.  Nadmienił  też,   że  Bobby popełnił 

jakieś poważne przestępstwo i zaczyna odsiadywać długi wyrok.

Życie   w   ciągłym   strachu   już   Celestine   nie   groziło   i   obecnie   mogła   być   losowi 

wdzięczna za tych ludzi, którzy okazali się jej przyjaciółmi.

- Chcę jeździć tylko tam, gdzie mogłabym zabrać ze sobą Christophera. Ale na razie 

nie zamierzam nigdzie się ruszać. Tutaj mam wszystko, czego potrzebuję.

-  Rozumiem   cię,   dziecinko.   -  Radosny  uśmiech   sprawił,   że   na  starej,   zniszczonej 

twarzy dziadka Suttera pojawiło się tysiąc zmarszczek.

Norbert kucnął obok Celestine i odgarnął z jej czoła kasztanowe włosy - teraz już 

prawie takie długie, jak u Marie St. Germaine.

- Celie chciała powiedzieć, że ma mnie, ciebie i tego maluszka. Czegóż więcej trzeba 

jej do szczęścia?

- Musiałaś pokonać cały ocean, aby to odnaleźć, prawda, laleczko? Ale przyznam, że 

nieźle sobie poradziłaś.

Celestine też tak sądziła. Obecnie nazywała się Celestine St. Gervais Colter. Objechała 

pół świata, aby z dumą móc nosić te dwa nazwiska.


Document Outline