background image

MARGARET HOLT 

PIEŚŃ DLA DOKTOR ROSE 

Tytuł oryginału: 

A Song for Dr Rose 

Harlequin Medical Romans tom 4(1'94) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Nad  całą  północno-zachodnią  Anglią  panował  od  tygodnia  wyż,  zaś  Beltonshaw, 

jedno z przedmieść Manchesteru, zdawało się wprost smażyć w słońcu i dusić w nagrzanym, 
nieruchomym  powietrzu.  Toteż  wszystkie  okna  szpitala  w  tej  dzielnicy  otwarte  były  na 
oścież, zaś ci pacjenci, którzy mogli chodzić, okupowali ławki niewielkiego, ale miłego parku 
na  tyłach  budynku.  Na  widok  doktor  Rose  Gillis,  która  zmierzała  energicznym  krokiem  w 
stronę  lekarskiej  stołówki,  kilka  ciężarnych  kobiet  uśmiechnęło  się;  niejedna  też  dłoń 
podniosła się w geście pozdrowienia. 

Doktor  Rose  nie  odbiegała  wiekiem  od  większości  swoich  pacjentek.  Miała 

dwadzieścia sześć lat, śniadą cerę i kruczoczarne włosy, upięte teraz w zgrabny węzeł z tyłu 
głowy. Jej biały kitel rozchylał się z przodu, ukazując letnią, zwiewną sukienkę. 

Pięć  minut  później  doktor  Gillis  odwróciła  się  z  lunchem  od  bufetu  i  przebiegła 

wzrokiem po stolikach. 

- Tutaj, Rose! - 

zawołał Paul Sykes, chirurg. 

Rose uśmiechnęła się i dosiadła do niego. 
Stanowili  bardzo  ładną,  dobraną  parę.  Ich  koledzy  z  oddziału  każdego  niemal  dnia 

spodziewali  się  wieści  o  zaręczynach.  Tylko  najbliżsi  przyjaciele  wiedzieli,  że  Rose  i  Paul 
zdecydowali  się  czekać  z  małżeństwem  jeszcze  przez  co  najmniej  dwa  lata.  Na  razie  Paul 
dysponował przyczepą campingową nad jednym z pobliskich jezior i miał nadzieję, że spędzą 
w niej wspólnie najbliższy weekend, kiedy żadne z nich nie ma w rozkładzie zajęć dyżuru. 
Dwa  dni  z  dala  od  duchoty  Beltonshaw  wydawały  się  cudowną  obietnicą,  niemniej  Rose 
dręczyła  się  myślą  o  ewentualnej  reakcji  matki,  gdyby  ta  dowiedziała  się,  że  jej  córka 
wypuszcza się z mężczyzną sama, bez towarzystwa kolegów i koleżanek. 

Nagle  z  jej  maleńkiego,  elektronicznego  odbiornika,  znajdującego  się  w  górnej 

kieszeni fartucha, dole

ciał  charakterystyczny  natarczywy  sygnał.  Nie  można  go  było 

lekceważyć.  Rose  poderwała  się  od  stolika  i  podeszła  szybkim  krokiem  do  telefonu.  Nie 
wiedziała  jeszcze,  dokąd  ją  wzywano.  To  mogła  być  porodówka,  patologia  ciąży, 
ginekologia,  obserwacja,  oddział  nagłych  wypadków,  poradnia  przyszpitalna...  Ale  mógł  to 
być  również  profesor  Horsfield,  lekarz-konsultant na  oddziale  położniczym  i  ordynator 
oddziału  ginekologii,  z  którym  miała  dziś  umówione  spotkanie  w  sprawie ewentualnego 
przedłużenia stażu. Będąc osobą niezależną, decyzji tej nie konsultowała z Paulem. 

Uzyskała połączenie. 

background image

Doktor  Gillis?  Czy  mogłaby  pani  przyjść  jak  najszybciej  do  salki  telewizyjnej  na 

oddziale położniczym? Pani Mowbray ma właśnie kolejny atak padaczki. 

Wszystko  to  powiedziane  zostało  przez  pielęgniarkę  głosem,  który  nie  pozostawiał 

żadnych wątpliwości, iż była to sprawa nie cierpiąca zwłoki. 

Rose  odwiesiła  słuchawkę,  gestem  i  miną  dała  Paulowi  do  zrozumienia,  że  musi 

pędzić,  po  czym  pospieszyła  na  pierwsze  piętro.  Zanim  wpadła  do  salki,  zdążyła  tylko 
pomyśleć,  że  ona  i  Paul  podjęli  właściwą  decyzję.  Dla  dwójki  młodych  lekarzy  na  stażu 
małżeństwo nie było najlepszym rozwiązaniem. 

Nad  nieprzytomną,  owładniętą  drgawkami  panią  Jane  Mowbray  klęczały  już  siostra 

Tanya  Dickenson  i  przełożona  pielęgniarek,  Laurie  Moffatt.  Rzut  oka  wystarczył,  by 
stwierdzić,  że  był  to  jeden  z  najcięższych  przypadków  epilepsji.  Nagłej,  niczym  nie 

zapowiedzia

nej i całkowitej utracie przytomności towarzyszyły upływ moczu, szczękościsk i 

silne  drgawki.  Pani  Mowbray  była  epileptyczką  od  urodzenia.  Zazwyczaj  przed  atakami 
chroniły  ją  leki.  Ciąża  wykluczyła  stosowanie  niektórych  z  nich,  a  zmieniając  parametry 
równowagi hormonalnej uodporniła na inne. W rezultacie ataki zaczęły pojawiać się niemal 
codziennie.  Stanowiło  to  poważne  zagrożenie  dla  zdrowia  lub  nawet  życia  dziecka, które 
miało się narodzić dopiero za sześć tygodni. 

Kiedy rozpoczął się atak? - zapytała Rose, klękając obok pielęgniarek. 

Jakieś  trzy  minuty  temu  -  odpowiedziała  Tanya  Dickenson.  -  Spadła  z  krzesła 

podczas oglądania telewizji. Inne pacjentki, rzecz jasna, natychmiast zostały odesłane do sal. 
Niektóre z nich przeżyły prawdziwy szok. Włożyłyśmy jej między zęby kauczukową płytkę, a 
pod głowę podłożyłyśmy jasiek. I to w zasadzie wszystko. 

Spróbujmy  odwrócić  jej  głowę  nieco  w  bok,  aby  język  nie  tamował  przepływu 

powietrza. 

Rose, manewrując płytką, zaryzykowała włożenie ręki do jamy ustnej. 

Proszę uważać, doktor Gillis! - wykrzyknęła Laurie Moffatt. 

W tym samym momencie chora, sina na twarzy i zmieniona nie do poznania, kłapnęła 

zębami  z  całą  siłą  padaczkowej  konwulsji.  Na  szczęście  Rose  w  ostatnim  ułamku  sekundy 
zdążyła uciec z palcami. 

Nagle  na  korytarzu  dały  się  słyszeć  spieszne  kroki.  Do  salki  wpadł  doktor  Leigh 

McDowie, internista. Długie, kręcone włosy i raczej niechlujny wygląd nie sprawiały może 
najlepszego  wrażenia,  lecz  Rose  odetchnęła  z  ulgą.  Miała  już  okazję  poznać  doktora 
McDowie'ego  przy  okazji  jego  wizyt  u  ciężarnych  pacjentek  z  zadawnionymi  zespołami 
chorobowymi, takimi jak cukrzyca czy wrzody żołądka. 

background image

Hej! Głowa do góry, a uśmiech na twarz, dziewczęta. Nie klęczcie jak nad trumną. 

Skocz,  Laurie,  i  przynieś  mi  szczypce  do  języka.  Przy  okazji  szepnij  komuś,  lecz  tak,  aby 
naprawdę usłyszał, że chcę mieć tu butlę z tlenem. 

Nim  przyniesiono  tlen,  a  siostra  Moffatt  wróciła  ze  szczypcami,  konwulsje  zaczęły 

ustępować.  Ciało  chorej  rozluźniło  się.  Rose  zauważyła,  że  pani  Mowbray próbuje z 
powodzeniem sama oddychać. Mimo to doktor McDowie przyłożył jej do twarzy plastikową 
maskę i dla szybszego dotlenienia organizmu pozwolił jej przez jakiś czas korzystać z butli. 
Prędko  też  nieprzyjemna  siność  jej  policzków  i  warg  ustąpiła  miejsca  zdrowej  różowości. 
Młoda kobieta otworzyła oczy. 

Jak się masz, Jane! Wszystko w porządku, kochanie. A teraz położymy cię na takim 

specjalnym  wózeczku  na  kółkach  i  przewieziemy  do  twojego  łóżka.  Zasłużyłaś  sobie  na 
długi, spokojny sen - powiedział doktor McDowie tonem bardziej niż ojcowskim, po czym 
dyskretnie zwrócił się do pielęgniarek: - Tlen trzymać zawsze pod ręką. Gdziekolwiek pój-
dzie,  do  łazienki,  na  telewizję  czy  całować  się  z  mężem  za  drzwiami,  ma  jej  towarzyszyć 
butla. Jej dziecko potrzebuje tlenu bardziej nawet niż ona sama. 

Wszedł  sanitariusz,  pchając  przed  sobą  nosze,  i  wspólnymi  siłami  ułożyli  na  nich 

chorą.  Nie  odezwała  się  dotąd  ani  jednym  słowem,  tylko  się  uśmiechała  półprzytomnym 
uśmiechem  człowieka  wyrwanego  z  głębokiego  snu.  W  jej  oczach  malowało  się  bolesne 
oszołomienie. 

Kiedy  pani  Jane  Mowbray  znalazła  się  już  w  swoim  łóżku,  doktor  polecił  jednej  z 

praktykantek ze szkoły położnictwa czuwać przy niej aż do momentu pełnego przebudzenia. 
Następnie  dał  siostrze  Dickenson  instrukcję,  aby  codziennie  aplikowała  chorej 
stumiligramową dawkę fenytoiny, zwiększając ją stopniowo do czterystu jednostek. Co zaś 
się tyczy fenobarbitalu, to miał być stosowany bez zmian, zawsze przed zaśnięciem. 

A teraz, dziewczęta, co powiecie na filiżankę herbaty? 

Tanya z uśmiechem podchwyciła pomysł i wydała odpowiednie zarządzenia salowej. 

Przeszli do pokoju lekarzy. Leigh McDowie rozsiadł się przy biurku w swobodnej pozie męża 

i ojca, który wróc

ił do domu po ciężkiej, całodniowej pracy. 

No  cóż,  dzierlatki,  chciałbym,  żeby  wasz  staruch  podzielał  mój  pogląd,  że  w  tym 

przypadku im wcześniej dziecko będzie powite, tym będzie zdrowsze. 

Też  tak  sądzimy,  doktorze  -  odparła  Tanya,  wysoka  i  smukła  dziewczyna o 

wyjątkowo jasnych włosach. 

Jej  chłodne  jasnoniebieskie  oczy  uważnie  taksowały  lekarza  o  tak  zwodniczym 

sposobie bycia. Za

wsze  sprawiał  wrażenie,  jakby  się  niczym  nie  przejmował,  a  w  dodatku 

background image

nosił  włosy  niczym  najprawdziwszy  bitnik.  Odwróciła  jednak wzrok pod naciskiem jego 
kpiącego  spojrzenia,  które  po  chwili  skierowało  się  ku  licznym  wdziękom  Laurie  Moffatt; 
wesołej i pogodnej blondynki. 

Rose stała cicho na uboczu, obok szafki z danymi o pacjentkach, i studiowała kartę 

chorobową  Jane  Mowbray.  Drażniło  ją  zachowanie  doktora  McDowie'ego.  To  prawda,  że 
kwadrans  temu  wspaniale  zapanował  nad  sytuacją,  lecz  teraz  nazwał  profesora  Horsfielda 
„staruchem”, co nie brzmiało najgrzeczniej. Poza tym ta bezczelność, z jaką zażądał herbaty. 
Czyżby  naprawdę  w  tym  szpitalu  nie  było  już  dziś  nic  do  zrobienia?  A  wreszcie  te  jego 
komicznie  długie  włosy,  tak  mało  pasujące  do  lekarza,  który  przekroczył  trzydziestkę.  Do 
każdego lekarza. 

Jakby zgadując jej myśli, Leigh McDowie obrócił się ku niej na krześle z czarującym 

uśmiechem. 

A jakiego zdania jest nasza Rosie? Przecież biedne dzieciątko pani Mowbray nie jest 

zachwycone, że jego matka od czasu do czasu zamyka mu kurek z tlenem. 

Bez  wątpienia  profesor  Horsfield  będzie  rozważał  możliwość  wcześniejszego 

rozwiązania - odparła, nie unosząc oczu znad karty - ale trzydzieści cztery tygodnie to jednak 
ciągle trochę za mało, tym bardziej Żejak wynika z badań, dziecko nie jest duże. 

Duże czy małe, nie urośnie większe, jeśli jego matka będzie każdego dnia krzesała te 

swoje epilep

tyczne  hołubce.  A  przecież  nie  możemy  faszerować  jej  większą  ilością 

narkotyków, bo może odbić się to na jej chłopaku... czy dziewczynce. 

Całkowicie się z tobą zgadzam, Leigh - powiedziała Tanya. - Poza tym Jane żyje w 

ciągłym stresie i lęku, aby nie zrobić krzywdy własnemu dziecku. Pamiętajmy też o innych 
ciężarnych, u których jej napady wywołują irracjonalny strach. 

Rose zesztywniała. 

Jestem  przekonana,  że  podejmując  decyzję  profesor  Horsfield  weźmie  pod  uwagę 

wszystkie oko

liczności. 

Chyba nie zdenerwowałem cię, Rose, kochanie? -- zapytał Leigh, dolewając sobie 

herbaty.  -  Jestem jak najdalszy od okazywania braku szacunku naszemu czcigodnemu 

profesorowi.  Zresztą  stawiam  sto  przeciw  jednemu,  że  zrobi  cesarskie  cięcie  jeszcze  przed 
Upływem trzydziestego szóstego tygodnia. 

Rose zaczerwieniła się, lecz nic nie odpowiedziała. 

Och, Rose, twój rumieniec jest jak wschód słońca nad krainą wiecznych śniegów i 

lodów.  I  jakiż  to  cud  sprawił,  że  będąc  brunetką  możesz  szczycić  się  tymi  wspaniałymi 

background image

niebieskimi oczami? Chyba że w listowiu twego drzewa genealogicznego ukrywa się jakiś Ir-

landczyk? 

Rodzina  mojej  matki  wywodzi  się  z  County  Clare  -  krótko  wyjaśniła  Rose, 

dostrzegając zniecierpliwienie malujące się na twarzach sióstr położnych. 

-  Wiedz

iałem!  Już  dawno  rozpoznałem  w  tobie  celtycką  duszę,  wrażliwość  i 

wyobraźnię. Ten szczęściarz Sykes! Dlaczego kobiety wolą chirurgów od internistów? 

Rose  miała  już  po  dziurki  w  nosie  tej  bezsensownej  rozmowy.  Kiedy  zaś  Leigh 

McDowie  zaintonował  starą  szkocką  balladę  miłosną,  uznała,  że  nie  jest  to  czas  na 
wysłuchiwanie wokalnych popisów i wyszła z pokoju. 

Ma miłość jest jak róży krew. 
Krew róży w czerwca świt. 
Ma miłość jest jak rzewny śpiew, 

Melodii cudnej rytm. 

Idąc korytarzem słyszała czysty i donośny tenor Leigha McDowie'ego. Słowa pieśni 

zapadały w jej duszę, mimo urazy, jaką czuła do wykonawcy. 

W piękności twojej strojna blask, 
Jak w lunę jasnych zórz, 
Ma miłość przetrwa świat i czas, 
Gdy dna już wyschną mórz. 

Czy to nadają w radiu? - zapytała z zachwytem w oczach i z błogim uśmiechem na 

twarzy pani Lambert, której termin porodu właśnie się zbliżał. 

Lecz zanim Rose zdążyła otworzyć usta, ubiegła ją Trish, nastolatka, której chłopak 

umiał  śpiewać  jedynie  hymn  swojej  drużyny  piłkarskiej,  i  to  w  dodatku  zachrypniętym 
głosem. 

Nie, to nasz przemiły, długowłosy doktor. 

Witaj, Rose. Jak się miewasz? Siadaj, moje dziecko. 

To,  że  profesor  Horsefield  zwrócił  się  do  niej  po  imieniu,  było  miłe,  ale  trochę 

zaskakujące.  Do  tej  pory  traktował  ją  bowiem  z  pedantyczną  oficjalnością,  niczym  kapitan 
statku członka swojej załogi. Być może odgadł jej wewnętrzne napięcie i pragnął, aby poczuła 
się  swobodniej.  Zapewne  też  z  tego  powodu  poprosił  ją,  aby  zajęła  miejsce  w  wygodnym 
fotelu przy otwartym oknie, nie zaś po drugiej stronie jego biurka. Z okna rozciągał się widok 
na miasto. Dachy domów błyszczały w słońcu, a w powietrzu unosił się upał. Ciemniejsza 
zieleń drzew świadczyła o tym, że skończyła się wiosna i na dobre zaczęło lato. 

background image

Przede  wszystkim  dziękuję,  że  zechciał  się  pan  ze  mną  zobaczyć,  profesorze  - 

zaczęła  Rose,  w  pełni  świadoma  tego,  że  dobre,  ojcowskie  spojrzenie  znad  okularów  nie 
wyrażało  bynajmniej  trudnego  charakter  tego  człowieka  i  jego  zwyczaju  ostrego,  a  często 
bezwzględnego traktowania swoich podwładnych. 

Zobaczyć i porozmawiać,  moja droga.  Twoją pracę w charakterze starzystki przez 

ostatnie  pół  roku  oceniam  wysoko.  Cieszę  się  z  postępów,  jakie  uczyniłaś  i  umiejętności, 
jakie pokazałaś. Pora już na objęcie samodzielnego stanowiska. Ja, niestety, dysponować będę 
wakatami  dopiero  w  przyszłym  roku.  Tak  czy  inaczej  powinnaś  jednak,  myślę,  wzbogacić 
swoje doświadczenie w  innych miejscach.  Zobacz, jak pracuje się w  Londynie, Edynburgu 

czy Birmingham. Oczy

wiście, dostaniesz ode mnie jak najlepsze referenq'e. 

Dziękuję, sir. Doceniam pana uznanie, ale mam szczególny powód, by starać się o 

pozostanie  w  Beltonshaw,  przynajmniej  przez  najbliższy  okres  -  powiedziała  Rose  trochę 
niepewnym głosem. Ordynator ściągnął brwi. 

-  Och, wy kobiety! Ludzie obwinia

ją  mnie  o  męski  szowinizm,  lecz  nie  jest  moją 

winą, że tak mało kobiet robi karierę w naszym zawodzie. Same zresztą marnujecie szanse. 
Czyż mąż, dzieci i dom to nie kula u nogi niewiasty zdolnej i ambitnej? Ale gdy już się ma 
rodzinę, to, oczywiście, macierzyństwo okazuje się najważniejsze. Zawsze wyznawałem ten 
pogląd  i  teraz  go  tylko  po  raz  kolejny  potwierdzam.  -  Wymienili  uśmiechy.  Nie  było  dla 
nikogo  tajemnicą,  że  obowiązki  wynikające  z  macierzyństwa  profesor  stawia  ponad 

wszystkimi innymi. -  Ale ty j

esteś  młoda,  inteligentna  i  wolna,  Rose.  Zanim  nałożysz  na 

siebie  pęta  żony  i  matki,  powinnaś  iść  do  przodu  przebojem.  I  nie  słuchaj  chirurgów  w 
rodzaju doktora Sykesa, że masz czekać grzecznie na grządce, zanim któryś z nich łaskawie 
cię zerwie. Wykaż energię, inicjatywę, odwagę. Przed tobą dziewicze pastwiska, gdzie bujna 
trawa i nie ma ogrodzeń. 

Rose  była  wściekła  na  siebie  za  swój  rumieniec.  Bezceremonialna  uwaga  o  Paulu 

całkiem wyprowadziła ją z równowagi. 

-

To  nie  ze  względu  na  doktora  Sykesa,  sir,  proszę  o  możliwość  pozostania  w 

Beltonshaw - 

powiedziała z zakłopotaną miną. - I nawet nie dlatego, że pracę tutaj uważam za 

coś niezmiernie cennego. Jest inny powód. 

-Tak? 

Chodzi o moją matkę. Niepokoję się o nią. Jest wdową i mieszka w tej dzielnicy. 

Pr

acując tutaj mogę zawsze mieć ją na oku. 

- Mów dalej - 

zachęcił ją. - Dlaczego niepokoisz się o swoją matkę? 

background image

Podejrzewam, że to pana działka, profesorze. W końcu udało mi się ją zmusić, by 

dała  się  zbadać  naszemu  domowemu  lekarzowi.  Okazało  się,  że  ma  zadawnione  mięśniaki 
macicy, z typowymi zresztą objawami, jak na przykład obfite okresowe krwawienia. 

Wielkie nieba, kobieto! I ty nazywasz siebie lekarzem! - 

wybuchnął  ordynator.  - 

Pozwalasz od lat cierpieć swojej matce, podczas gdy zaradziłaby wszystkiemu zwykła wizyta 
w naszej poradni. Doprawdy, trudno w to uwierzyć, Rose. 

Rose dotknęła ręką czoła i zamknęła na chwilę oczy. 

To  nie  takie  proste,  sir.  Pan  jej  nie  zna.  Urodziła  się  na  irlandzkiej  prowincji  i 

otrzymała bardzo staroświeckie wychowanie. Jestem jedynaczką, a nigdy nie rozmawiałyśmy 
o  intymnych  sprawach.  Nigdy  też  nie  zobaczyła  we  mnie  lekarza,  chociaż  wiem,  że  była 
szczęśliwa, gdy wręczano mi dyplom. Tak więc wszystko, co osiągnęłam, to jej jednorazowa 
wizyta u doktora Taita. Myślę też, że ma nadżerkę szyjki macicy. 

- Ile lat ma twoja matka? 

Pięćdziesiąt pięć, sir. 

I przeszła już klimakterium? 

Przypuszczam, że tak. Nie wspomniała o tym ani jednym słowem. 

-

A teraz posłuchaj mnie, Rose. Pani Gillis ma odwiedzić mnie jutro o dziewiątej. Nie, 

za kwadrans dziewiąta, jeszcze przed otwarciem poradni. 

To bardzo ładnie z pana strony, sir, ale... 

Przyprowadź  jutro  matkę  do  mnie  na  badania  o  ósmej  czterdzieści  pięć.  Czy 

wszystko jasne? 

-

Tak, sir. Dziękuję. 

A zatem stało się. Profesor podejrzewał raka. Oczy Rose napełniły się łzami. 

Och, moje drogie dziecko. Rozumiem cię lepiej, niż sądzisz. Trudno nam spojrzeć 

prawdzie  w  oczy,  jeżeli  rzecz  dotyczy  nas  samych  lub  naszych  bliskich.  W  tym  wypadku 
ostrość i przenikliwość naszego spojrzenia zawsze osłabiają jakieś uczucia - miłości, nadziei, 
lęku. Co zaś się tyczy twojej matki, to jutro poznamy tę prawdę, jakakolwiek by była. 

Jestem panu bardzo wdzięczna, profesorze. Jeśli w czymkolwiek uda mi się pomóc, 

będzie  to  dla  mnie  wielką  satysfakcją.  A  teraz  wróćmy  do  twojej  pracy.  Prosisz  mnie  o 
przedłużenie umowy, ja zaś daję ci zgodę na pozostanie tutaj przez następne pół roku. Wiem, 
że szpital na tym nie straci. Wprost przeciwnie - zyska. - Uśmiechnął się, a ona po raz już nie 

wiadomo który pomy

ślała, że starość może być równoznaczna z dobrocią. - Ale jest pewna 

rzecz, którą należy już na początku wyjaśnić. Otóż awansujesz teraz na stanowisko starszej 

background image

stażystki i w rezultacie zmienią się relacje służbowe pomiędzy tobą a doktorem McDowie'em, 

któ

ry odtąd będzie ci podlegał. 

-  Doktor McDowie! - 

wykrzyknęła  Rose  ze  zdumieniem.  -  Ależ  jakim  sposobem? 

Przecież on jest internistą. 

W  pewnym  sensie  był  nim  -  sprostował  ordynator.  -  Zdecydował  się  bowiem 

poszerzyć  swoją  wiedzę  medyczną  i  w  związku  z  tym  poprosił  o  półroczny  staż  na  obu 
oddziałach,  ginekologicznym  i  położniczym.  Mam  o  nim  jak  najlepsze  zdanie,  a  miałbym 
jeszcze lepsze, gdyby ostrzygł się bardziej po ludzku. Ale to tylko tak na marginesie. Poza 
tym muszę przyznać, że mając na stałe lekarza o tak rozległej wiedzy mogę się mniej obawiać 
o  nasze  cukrzyczki,  astmatyczki  i  epileptyczki.  A  skoro  już  o  epileptyczkach  mowa,  to  w 
poniedziałek biorę na stół panią Mowbray. 

Naprawdę, sir? - zapytała Rose z nagłym zainteresowaniem. 

-  Tak. To jedna 

z  tych  trudnych  decyzji,  gdy  wybieramy  pomiędzy  większym  a 

mniejszym złem. 

Zasadnicze  pytanie  brzmi:  czy  dziecku  będzie  lepiej  w  łonie  matki,  czy  też  w 

inkubatorze? Tutaj przewa

żają  racje  za  tym  drugim  rozwiązaniem.  Czy  jesteś  tego  samego 

zdania, Rose? 

P

rzypomniała sobie słowa Leigha McDowie'ego i mimowolnie się uśmiechnęła. 

-Tak, sir - 

odparła. - Zgadzam się z panem całkowicie. 

Wstała z fotela i uścisnęła rękę, którą do niej wyciągnął. 

-  Powodzenia, moja droga. I do zobaczenia jutro rano w poradni. Pani Gillis, mam 

nadzieję, nie zawiedzie. 

Kiedy wpadła na chwilę do lekarskiej stołówki, aby przed opuszczeniem szpitala napić 

się jeszcze herbaty, było tam pusto. 

-To pani nie 

słyszała, doktor Gillis? Wydarzył się okropny wypadek - poinformowała 

ją bufetowa. 

Na autostradzie do Liverpoolu wpadło na siebie kilkanaście samochodów. Wszyscy 

nasi lekarze pobie

gli do pawilonu chirurgii, aby służyć pomocą. 

- To straszne! - 

wyszeptała Rose. 

Ostatnie  dwie  godziny  spędziła  właśnie  na  sali  operacyjnej,  asystując  doktorowi 

Rowanowi w szere

gu lżejszych operacji, takich jak usunięcie mięśniaków czy cysty. 

Tak,  to  była  prawdziwa  masakra,  jak  słyszałam  -  kontynuowała  dziewczyna.  - 

Caroline Trench wra

cała wraz z przyjacielem po całym dniu kręcenia zdjęć do filmu i wpadli 

pod jedną z tych ogromnych ciężarówek. 

background image

-  Caroline Trench?! - 

wykrzyknęła  Rose.  Aktorka  ta  zagrała  w  kilku  popularnych 

serialach i odtąd jej nazwisko stało się znane milionom telewidzów. 

Szofer zginął na miejscu, a Caroline i jej przyjaciel zostali mocno poturbowani. Jest 

mnóstwo ran

nych. Przed pawilonem chirurgii aż roi się od ambulansów i wozów policyjnych. 

Mój Boże! Już tam biegnę. Być może przydam się do czegoś. 

Na  pewno  bardziej  przyda  się  pani  doktor  niż  ja  -  rezolutnie  skomentowała 

dziewczyn

a, po czym wstrząsnęła się na myśl o kałużach krwi i połamanych kończynach. - 

Ale proszę najpierw wypić herbatę. Doda pani sił. 

Rose  miała  nadzieję  na  spokojny  wieczór  i  otwartą,  taktowną  rozmowę  z  matką. 

Wiedziała  jednak,  że  gdyby  nie  pospieszyła  z  pomocą  ofiarom samochodowej kraksy, 
postąpiłaby  wbrew  etyce  lekarskiej.  Wypiwszy  więc  na  stojąco  pół  filiżanki  herbaty,  po-
prawiła grzebyk we włosach i pobiegła na oddział nagłych wypadków. 

Zobaczyła  tam  coś,  czego  nigdy  jeszcze  dotąd  nie  widziała.  Hol  oraz  izba  przyjęć 

zapchane były noszami, na których leżeli ranni. Powietrze wypełniały płacze, jęki i skargi, 
pełne  bólu  i  strachu.  Nad  nieszczęsnymi  pochylał  się  ojciec  Naylor,  kapelan  szpitalny, 
pocieszając,  głaszcząc  po  twarzach  i  dłoniach,  wspierając  słowem  Bożym.  Lekarze  i 
pielęgniarki  uwijali  się  jak  w  ukropie.  Musieli  oddzielić  lżej  rannych  od  tych  z  cięższymi 
obrażeniami,  którzy  po  prześwietleniu  kierowani  byli  do  sal  operacyjnych.  Udzielali 

pierwszej pomocy, przetaczali krew, dawali zastrzyki przeciwbólowe. Ostry zapach potu, 

krwi i wymiocin atakował nozdrza. Rose była wstrząśnięta. 

Gdzie mogę znaleźć doktora Sykesa? - zapytała śpieszącą z kroplówką pielęgniarkę. 

-  W „trójce” - 

odparła  dziewczyna,  po  czym  wręczyła  Rose  woreczek  z  płynną 

glukozą i solą fizjologiczną. - Skoro pani tam idzie, to proszę mu to zanieść. 

Kiedy  Rose  weszła  do  „trójki”,  zobaczyła  leżącą  na  kozetce  kobietę.  Była 

nieprzytomna i śmiertelnie blada. Miała na sobie porwane ubranie, zaś jej włosy poplamione 
były krwią. Pomimo iż znajdowała się w tak żałosnym stanie, nietrudno było rozpoznać w 
niej Caroline Trench. Paul Sykes, odchylając jej powiekę, badał właśnie oftalmoskopem dno 

oka. 

Cześć, Rose. Dobrze, że jesteś. Siostra dała jej zastrzyk przeciwtężcowy, ale bardzo 

się spieszyła do innych chorych. Czy mogłabyś podłączyć ją do kroplówki? 

Rose  ucisnęła  ramię  aktorki  i  wprowadziła  igłę.  Zbielałe  wargi  poruszyły  się  i 

wydobył się z nich cichy jęk. 

Caroline, Caroline, czy słyszysz mnie? - zapytał Paul, nachylając się do jej ucha. 

Ranna kobieta ponownie jęknęła i powoli kiwnęła głową. Paul ujął ją za rękę. 

background image

Nie  martw  się,  Caroline  -  powiedział  uspokajająco.  -  Zaopiekujemy  się  tobą  i 

niebawem wrócisz do zdrowia. Zaufaj nam, Caroline. 

Wyprostował się i spojrzał na Rose z wyrazem ulgi na twarzy. 

Odzyskuje przytomność - szepnął. - Nie sądzę, aby obrażenia głowy, jakie odniosła, 

były  bardzo  poważne.  Pęknięcie  czaszki,  ale  obędzie  się  chyba  nawet  bez  krwiaka  mózgu. 
Poza tym liczne otarcia i przecięcia skóry. 

- A co z jej przyjacielem? - 

zapytała Rose. Paul w milczeniu pokręcił głową. 

Rose przebiegł zimny dreszcz. A zatem śmierć zbierała coraz większe żniwo. Był jakiś 

zdumiewający kontrast pomiędzy ruchliwością autostrady, tego pasma energii, pędu i życia, a 
nieruchomością i ciszą śmierci. 

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich ta sama pielęgniarka, która dała Rose kroplówkę. 

Doktor  Gillis,  czy  mogłaby  pani  przejść  do  Jedynki” i pomóc doktorowi 

McDowie'emu? 

-  A czy nie widzi siostra - 

warknął  gniewnie  Paul  -  że  mamy  tu  ranną,  która  nie 

odzyskała jeszcze przytomności? 

Widzę,  tylko  że  doktor  McDowie  ma  trzech  pacjentów:  małżeństwo  i  młodą 

dziewczynę, a na dokładkę jest sam - odparła zdecydowanym tonem pielęgniarka. 

W porządku, siostro, już idę - powiedziała Rose. 

Kroplówka jest już podłączona, proszę tylko przymocować plastrem igłę. 

Zastała  doktora  McDowie'ego  z  nożyczkami  w  ręku.  Właśnie  rozcinał  nogawkę 

spodni leżącego na kozetce mężczyzny. Obok siedziała żona pacjenta i zapłakanymi oczami 
wpatrywała  się  w  jęczącego  małżonka. Miał  brudną  twarz,  a  na  prawej  skroni  opatrunek  z 
gazy  przyklejony  plastrem.  Na  drugiej  kozetce  wiła  się  z  bólu  osiemnastoletnia  może 
dziewczyna. Jej jęki brzmiały szczególnie przejmująco. Rose musiała powtórzyć sobie dwa 
razy, że jest lekarzem, aby choć do pewnego stopnia zapanować nad emocjami. 

Jestem, doktorze McDowie. Co mam robić? Spojrzał na nią i uśmiechnął się z taką 

pogodną beztroską, jakby witał ją na progu swojego domu. 

Cześć,  Rose.  Zjawiasz  się  niczym  dobra  wróżka.  Poznaj  państwa  Bradshawów, 

Alfreda i Grace. Do

stało im się co nieco na autostradzie pod Manchesterem, zaś Alfred stracił 

sporą  butlę  krwi.  Będzie  więc  zaraz  małe  pompowanko,  tylko  muszę  doprowadzić  go  do 
porządku. 

A co z tą młodą dziewczyną? - zapytała Rose. 

- Racja, to jest Pe

ggy, córka państwa Brand-shawów, która jechała razem z nimi. 

background image

Peggy nie jest naszą córką, doktorze - sprostowała Grace Bradshaw - tylko bratanicą 

mojego męża. 

Przepraszam  za  pomyłkę.  Tak  czy  inaczej,  zajmij  się  tą  krzykliwą  młodą  damą, 

Rose.  Doznała  albo  jakichś  wewnętrznych  obrażeń,  albo  jest  to  atak  histerii spowodowany 
szokiem powypadkowym. Skłaniałbym się ku drugiej hipotezie. 

Peggy  niewątpliwie  odczuwa  ból  -  stwierdziła  Rose,  biorąc  dziewczynę  za  rękę  i 

badając jej puls. 

Być może ból spowodowany ukąszeniem szerszenia. Bo ciśnienie ma normalne, a do 

pulsu,  jak  już  zapewne  zdążyłaś  sprawdzić,  też  nie  można  się  przyczepić.  Poza  tym  nie 
odpowiedziała jeszcze ani na jedno pytanie. Więc spróbuj ją uspokoić, a wszyscy będziemy ci 
wdzięczni. Choć, szczerze mówiąc, nie miałem dotąd czasu, by zbadać ją dokładniej. 

Po  tych  słowach  doktor  McDowie  wrócił  do  swoich  obowiązków  przy  panu 

Bradshawie, Rose zaś skupiła się na swojej pacjentce. 

Uspokój się, Peggy. Przestań jęczeć i powiedz mi, gdzie cię boli. 

Jedyną odpowiedzią był bolesny grymas i rozpaczliwy jęk. 
Rose stała przyglądając się Peggy i nagle doznała olśnienia. Kiedy rozchyliła jej nogi i 

zobaczyła zakrwawione uda, widok ten nie zaskoczył jej. 

Czy  wiedziałaś,  że  jesteś  w  ciąży,  Peggy?  -  szepnęła  do  ucha  dziewczyny, 

jednocześnie pewnymi ruchami zsuwając z niej figi. 

Peggy na chwilę przestała jęczeć. 

Nie byłam pewna - odparła żałosnym głosem. - Nikomu o tym nie mówiłam. Wuj i 

ciocia nie wiedzą. Och, pomóż mi, pomóżcie mi, ratunku... 

-  Ni

e  krzycz,  Peggy,  tylko  mocno  chwyć  mnie  za  rękę.  Bądź  dzielna.  Za  chwilę 

przestanie  boleć.  -  Odwróciła  się  i  zobaczyła  pielęgniarkę  niosącą  krew  do  transfuzji.  - 
Siostro, potrzebuję syntometriny. Proszę przynieść mi zaraz jedną ampułkę z lodówki. 

-  Dobry B

oże, a po co ci to? - zapytał Leigh McDowie. - Przecież stoisz nad ofiarą 

wypadku drogowego, a nie nad rodzącą porodówki. 

Siostro, proszę wykonać moje polecenie, i to możliwie szybko. 

Spokojny, lecz mocny głos Rose wykluczał wszelką dyskusję. Mimo to pielęgniarka 

przed wyjściem pozwoliła sobie na okazanie wątpliwości miną i spojrzeniem. 

Ledwie  zdążyła  wrócić,  gdy  rozległ  się  głośniejszy  niż  dotąd  krzyk  Peggy.  Rose 

pochyliła się i zobaczyła na prześcieradle płód wielkości pięści. Wszystko wskazywało na to, 
że ciąża trwała około dziesięciu, dwunastu tygodni. 

background image

Rose chwyciła z półki pierwsze lepsze plastikowe naczynie i szybko umieściła w nim 

płód. Przykryła je papierowym ręcznikiem, po czym wsunęła pod kozetkę. 

-  Do diaska! - 

wykrzyknął  McDowie.  -  Stokrotne  dzięki,  Rose.  Będę  chyba  musiał 

wrzucić do kosza mój dyplom i nająć się jako tynkarz na budowę. 

Rose spojrzała nań płonącymi gorączką niebieskimi oczami. 

Zamknij się - wyszeptała, przenosząc znacząco wzrok na stryjostwo Peggy. 

-

Czy... czy je utraciłam? - dobiegł ją słaby głos Peggy. 

Tak, kochanie. Ale nie rozpaczaj. Wszystko będzie dobrze. Dostaniesz tylko zastrzyk 

na powstrzymanie krwawienia. 

-

Jak czuje się Peggy, pani doktor? - zapytała Grace Bradshaw, widząc, że pielęgniarka 

pochyla  się  nad  Peggy  ze  strzykawką.  -Mąż  całkowicie  pochłonął  moją  uwagę  i  w  swoim 
egoizmie  zapomniałam  prawie  o  jego  bratanicy.  Tej  jesieni  zaczyna  studia  na  tutejszym 
uniwersytecie. Czy wróci do zdrowia i pełni sił przez lato? 

Tak,  pani  Bradshaw,  proszę  się  nie  martwić.  Lecz  na  dzisiejszą  noc  będziemy 

musieli zatrzymać ją w  szpitalu. Na oddziale chirurgicznym w bloku kobiecym nie ma już 
wolnych łóżek, więc wyjątkowo przewieziemy ją na oddział ginekologiczny. 

Rose  zignorowała  na  poły  zdumione,  na  poły  pytające  spojrzenie  doktora 

McDowie'ego. Nie nale

żało  do  jej  obowiązków  informowanie  stryjenek  o  ciąży 

osiemnastoletnich bratanic. Niech bratanice, jeśli uznają to za konieczne i słuszne, powiedzą o 

tym same. 

Tak więc z całej trójki karetka miała odwieźć do domu tylko panią Bradshaw. Jej mąż 

i Peggy zostawali w szpitalu, przy czym pana Bradshawa zatrzymywano na chirurgii ze 

wstępnym  rozpoznaniem  pęknięcia  śledziony  i  krwotoku  wewnętrznego,  nie  licząc 
oczywiście mniej poważnych, choć drastycznych dla oka zewnętrznych obrażeń. 

Pozostało  jeszcze  tylko  załatwienie  formalności.  Przy  wypełnianiu  formularza  ze 

strony doktora McDowie'ego padło pytanie o dzieci. 

Na twarzy Grace Bradshaw pojawiła się gorycz i smutek. 

Nie mamy dzieci. Jesteśmy małżeństwem od trzynastu lat i straciliśmy już wszelką 

nadzieję. 

Cóż, zdarza się, moja droga - rzucił Leigh. 

W Rose zagotowało się. Ten człowiek działał jej na nerwy już od kilku godzin, a jego 

brutalny komentarz był ostatnią kroplą przepełniającą miarę. 

Pożycie  małżeńskie  państwa  -  powiedziała  łagodnym  głosem  -  spaja szacunek i 

miłość, a najważniejsze, że życiu pani męża nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. 

background image

Dziękuję, pani doktor - odparła kobieta ze łzami w oczach. - Dziękuję wszystkim za 

to, co dla nas zrobiliście. I niech Bóg was błogosławi. 

O siódmej było już właściwie po wszystkim. Lżej ranni zostali odesłani do domów, ci 

zaś, którzy mieli mniej szczęścia, leżeli w szpitalnych łóżkach. Niektórzy przeszli operacje, 
innym założono opatrunki gipsowe. Byli też i tacy, których zatrzymano tylko na obserwację. 
Rose, pijąc herbatę, pomyślała o tych, którzy nie przeżyli wypadku. Nie przeżyło go dziecko 
Peggy.  Było  z  pewnością  nie  chciane,  a  jednak  była  to  najmłodsza  ofiara  kraksy  na 
autostradzie. Ofiara, której nie uwzględnią żadne statystyki. 

Rose! A więc tu jesteś! Tu jesteś, dobra wróżko, która uratowałaś moją reputację. 

W poplamionym fartuchu i z włosami przemienionymi w gniazdo bocianie stał przed 

nią Leigh McDowie. 

Uraczyła go spojrzeniem, które powinno właściwie obniżyć temperaturę otoczenia o 

dobrych kilka stopni. 

Sądzę, doktorze McDowie, że im mniej nad tym będziemy się rozwodzić, tym lepiej. 

Rozłożył ręce w przepraszającym geście. 

Chciałem tylko powiedzieć, że nigdy nie zapomnę swojej pomyłki i że wdzięczny ci 

jestem za inter

wencję. 

Rose wstała i zmierzyła go surowym wzrokiem. 

Mogę  panu  wybaczyć,  iż  nie  wziął  pan  pod  uwagę  możliwości  poronienia,  ale 

stanowczo nie mo

gę  zaakceptować  pana  ogólnej  postawy:  obojętności  i  zniecierpliwienia, 

jakie  okazał  pan  wobec  tej  biednej  dziewczyny,  oraz  braku  taktu  w  rozmowie  z  panią 
Bradshaw, która z pewnością boleje nad swoją bezdzietnością. A poza tym pańska skłonność 

do obra

cania  wszystkiego  w  żart,  często  nie  licująca  z  powagą  chwili,  a  już  na  pewno 

niedopuszczalna 

w  takim  szczególnym  miejscu,  jakim  jest  oddział  ginekologiczno-

położniczy, gdzie wchodzą w grę najintymniejsze ludzkie uczucia. 

Bardzo  mi  przykro,  doktor  Gillis,  że  aż  tak  panią  zdenerwowałem  -  powiedział 

McDowie z wyrazem zmieszania na twarzy. 

- Nie tyl

e zdenerwował mnie pan, co znudził - odpaliła, biorąc odwet za lekceważenie, 

z jakim ją dotąd traktował. - Bo, szczerze mówiąc, jest pan nudny. 

W pierwszej chwili otworzył usta ze zdumienia, lecz zaraz wziął się w garść. 

Dobrze wiedzieć, co inni o nas myślą. Zarzut, że jest się osobą irytującą, nie należy 

do najprzyjemniej

szych. Udowodnienie błędu w sztuce lekarskiej przygnębia jeszcze bardziej. 

Ale być nazwanym nudziarzem to już prawdziwy wyrok śmierci. A przecież mamy ze sobą 
współpracować przez najbliższe pół roku, czyż nie tak, doktor Gillis? 

background image

-

Tak, doktorze McDowie. I ufam, że powiedzie się nam ta współpraca, o ile będziemy 

pamiętać, że jesteśmy lekarzami, nie komediantami. 

Powiedziawszy to, odwróciła się i wyszła. 
Leigh stał bez ruchu, patrząc na drzwi, za którymi zniknęła. 

-

A  więc  nudzę  cię?  -  wymamrotał  pod  nosem.  -  Bo  ty  nie  wydajesz  mi  się  nudną 

osóbką. Wprost przeciwnie. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Przekonanie Brigid Gillis, aby wybrała się do poradni ginekologicznej, nie należało do 

rzeczy łatwych. 

- Bóg 

jeden wie, dlaczego tak bardzo chcesz, by twoja własna matka pozwoliła sobie 

na  taką  nieskromność  wobec  jakiegoś  mężczyzny  -  powiedziała,  patrząc  na  Rose  oczyma 
pełnymi  wyrzutu.  -  Znasz  przecież  moje  przekonania  i  moją  gotowość  do  znoszenia w 

pokorze wsz

ystkich kobiecych przypadłości, na jakie zostałam skazana. Czy kiedykolwiek się 

ska

rżyłam? 

Nie, mamo, i to jest właśnie najgorsze - odparła Rose ze ściśniętym sercem. 

Dopiero teraz bowiem, po rozmowie z ordyna

torem, dostrzegła niepokojącą chudość 

matki, bla

dość  jej  przezroczystej  skóry  i  ogólne  osłabienie.  Dlaczego  dotąd  tego  nie 

zauważyła? Dlaczego okazała się ślepa na cierpienie znoszone w pokornym milczeniu? 

Pomyślała o samotnym życiu matki, skromnej nauczycielki w szkole podstawowej, i 

jej 

bezgranicznym poświęcaniu się dla jedynego dziecka. Rose musiała pobierać lekcje gry na 

fortepianie, nosić eleganckie szkolne mundurki, ukończyć prywatną szkołę, a wreszcie pójść 
na kosztowne studia medyczne. Wszystko było dla Rose, zaś jej matka zadowalała się przez 

lata samymi okruchami. 

Wiele  przemilczeń  i  niedomówień  nagromadziło  się  między  nimi.  Rose  między 

innymi nauczyła się nie zadawać pytań na temat śmierci swojego ojca, którego i tak nie mogła 
pamiętać.  Jedyna,  zresztą  niezbyt  udana  technicznie,  fotografia  młodego  mężczyzny  w 

marynar

skim  mundurze  budziła  w  niej  sprzeczne  uczucia.  Utonął  wkrótce  po  tym,  jak 

sprowadził  się  ze  swoją  świeżo  poślubioną  małżonką  do  Manchesteru,  gdzie  Brigid  już 
została na stałe, z dala od zielonych wzgórz Irlandii. Kiedy pewnego razu Rose zadała matce 

pytanie, dla

czego  nie  wróciła  w  rodzinne  strony,  otrzymała  odpowiedź,  że  wielkie  miasto 

zapewniało lepsze perspektywy wychowania dziecka. Jak wiele więc zawdzięczała tej cichej, 
nabożnej  kobiecie  i  jak  mało  troski  wykazała  w  zamian,  nie  zauważając  pierwszych 

symptomów jej zdradliwej choroby. 

Żadnej  dyskusji,  mamo!  Przekonasz  się  osobiście,  że  doktor  Horsfield  jest 

wspaniałym lekarzem i prawdziwym dżentelmenem. 

Musiała stawić czoło oporowi matki, jeżeli chciała dzielić z nią ciężar, który Brigid 

już dostatecznie długo, zbyt długo nosiła sama. 

background image

Punktualnie za kwadrans dziewiąta stawiły się przed profesorem Horsfieldem, który 

od razu przystąpił do zadawania pytań. Już pierwsze z nich, dotyczące  wypróżnień i pracy 

nerek, 

zmieszało panią Gillis. W końcu odparła ogólnikowo, że ,jak na jej wiek” wszystko 

wydaje  się  w  porządku.  Stopniowo  jednak,  ulegając  działaniu  uprzejmości  lekarza,  który 
znalazł złoty środek pomiędzy serdeczną poufałością a zawodową rezerwą, zaczęła udzielać 

bardziej rzeczowych odpowiedzi. 

W pewnym momencie doktor odłożył pióro, mówiąc, że skończył wywiad i chciałby 

przejść teraz do bezpośrednich badań. 

Rose podeszła do matki, by pomóc jej się rozebrać. Napotkała jednak na zdecydowany 

opór. 

- Nie potrzeb

uję cię tutaj. Nie będę rozbierała się przy własnej córce. 

Profesor Horsfield miał jak na dłoni małą próbkę wszystkich tych trudności, o których 

Rose wspomniała mu wczoraj w rozmowie. 

Opuściła gabinet i poszła do bufetu na kawę. Siedząc nad parującą filiżanką, usłyszała 

nad sobą miły głos doktora McDowie'ego: 

Nie spodziewałem się spotkać pani w poradni, doktor Gillis! Czy nie powinna pani 

przebywać teraz wśród naszych nowo upieczonych matek? 

Jego  nieskazitelnie  biały  fartuch  i  błyszczące  od  szamponu  włosy,  skręcone  przy 

końcach,  czyniły  zeń  zupełnie  innego  człowieka.  Ujmujący  uśmiech  również  nie  miał  nic 
wspólnego z wczorajszymi wydarzeniami. Pamiętając, jak go potraktowała, Rose poczuła się 
trochę niezręcznie. 

Przyprowadziłam do profesora Horsfielda moją matkę - wyjaśniła, popijając kawę. 

Leigh McDowie natychmiast podjął temat w charakterystyczny dla siebie sposób. 

No  to  Horsfield  przenicuje  starszą  panią  na  lewą  stronę.  Nie  bez  powodu  jest 

najlepszym  ginekologiem  w  północno-zachodniej Anglii. I dlatego  proszę  się  nie 
przejmować. 

Patrzył na nią przyjaźnie i z dużą sympatią, co nie tylko kazało jej przejść do porządku 

nad  jego  żartobliwymi  powiedzonkami,  lecz  zrodziło  też  pragnienie  zwierzenia  się  ze 
wszystkich swoich lęków, wątpliwości i wyrzutów sumienia. Lekko się zarumieniła, on zaś 
zdawał się zgadywać jej myśli. 

Na  pewno  jesteśmy  w  piekielnie  trudnej  sytuacji,  kiedy  jakąś  bliską  nam  osobę 

przekazujemy  w  łapy  jednego  z  członków  naszej  bandy.  Ja  też  rok  temu  musiałem 
przyprowadzić do doktora Stephensa mojego ojca, kiedy, jak mi się wydawało, na szczęście 

background image

bezpod

stawnie, odkryłem u niego symptomy cukrzycy. Nawiasem mówiąc, często mylimy się 

w naszych diagnozach, jeśli dotyczą one osób, które kochamy. 

Ostatnie  słowo  powiedział  tak  delikatnym  i  melodyjnym  głosem,  jak  gdyby  było 

ostatnim słowem refrenu jakiejś ballady. 

Rose  była  mu  wdzięczna  za  wielkoduszność,  jaką  okazał,  puszczając  w  niepamięć 

wczorajszą przykrą sprzeczkę. . - Dzięki, Leigh. 

Impulsywnie dotknęła jego ciepłej dłoni, która natychmiast zamknęła się w mocnym 

uścisku na jej zlodowaciałych palcach. 

Głowa do góry, Rose. I najlepsze życzenia dla twojej mamy. 

Gdy  jednak  wróciła  do  gabinetu  i  zobaczyła  kamienną  twarz  profesora  Horsfielda, 

nogi ugięły się pod nią. Jaki wyrok usłyszy za chwilę? 

A  więc  sprawy  przedstawiają  się  następująco  -  zaczął  z  lekkim  chrząknięciem.  - 

Powiedziałem właśnie pani Gillis, że bez szpitala się nie obędzie. Jutro jest piątek i chyba 
uznajmy ten dzień za ostateczny termin rozpoczęcia hospitalizacji. Do poniedziałku bowiem 
musimy wykonać wszystkie podstawowe przedoperacyjne badania. W poniedziałek pobiorę 
próbkę  z  szyjki  macicy,  by  zbadać  ją  na  ewentualność  nowotworu  złośliwego.  Uważam 

jednak za rzecz wielce prawdopo

dobną, że pójdę dalej i będę musiał wyciąć całą macicę. 

Pobladła Rose oparła się o blat biurka. 

Teraz proszę zabrać swoją matkę do domu i zjawić się z nią na oddziale jutro rano. 

Mam  nadzieję,  że  znajdzie  się  dla  pani  Gillis  pokój  jednoosobowy.  Musimy  dbać  o  matkę 
naszego  pracownika.  Panią  zaś  proszę  -  dodał,  podając  rękę  wdowie  -  aby  pozwoliła  pani 

córce pomóc sobie. 

Odprowadziwszy matkę do domu, Rose wróciła do szpitala. Wszyscy koledzy byli dla 

niej wyjątkowo mili i prześcigali się w ofertach pomocy. Leigh McDowie nie pozostawał w 

tyle za innymi. 

Paula spotkała dopiero po południu w stołówce lekarskiej. 

- Przykro mi z powodu twojej matki - 

powiedział - ale cieszę się, że zostaną wreszcie 

podjęte  jakieś  radykalne  działania.  W  związku  z  tym  nasz  wyjazd  nad  jeziora  wydaje  się 

chyba raczej nieaktualny? - 

dodał z wahaniem w głosie. 

Tak,  Paul.  Nie  mogłabym  cieszyć  się  wodą  i  słońcem  wiedząc,  że  moja  matka 

przebywa w szpitalu i czeka na operację. 

W porządku, kochanie. Nie ma sprawy. Więc może przynajmniej wybierzemy się w 

sob

otę wieczorem do jakiegoś lokalu na obiad? Co powiesz o „Old Barn”? Dwie godziny nad 

rzeką po upalnym dniu dobrze nam zrobią. 

background image

Zmusiła się do uśmiechu. 

To brzmi zachęcająco. A jak się czuje Caroline Trench? 

Nie najgorzej. Lecz jestem na noże ze szturmującymi jej pokój reporterami. Jeden z 

nich,  niejaki  Maynard,  chciał  nawet  zrobić  zdjęcie  biednej  dziewczynie  i  w  imię  taniej, 
wulgarnej sensacji pokazać ją tysiącom jej wielbicieli w gipsie, bandażach i podłączoną do 
kroplówki. Stanowczo się temu sprzeciwiłem. 

A czy została już powiadomiona o śmierci przyjaciela? - zapytała Rose. 

Paul zmarszczył brwi. 

Jeszcze nie. Powiedziano jej tylko, że znajduje się w bardzo poważnym stanie. Będę 

więc musiał wziąć to na siebie. Obowiązek, do którego bynajmniej się nie palę. 

Tak, oboje znali kodeks etyki lekarskiej, który między innymi regulował powinności 

lekarza w za

kresie udzielania informacji. A jednak Rose wzdrygnęła się na myśl, że również i 

ona, prędzej czy później, będzie musiała przynieść komuś wiadomość o śmierci bliskiej osoby 
lub  powiadomić  chorego  o  krytycznym  stanie  jego  zdrowia.  Jak  powiedzieć  Caroline  całą 
prawdę  i  nie  wywołać  u  niej  dodatkowego  szoku?  Na  pewno  Paul  zrobi  to  w  najbardziej 
oględnej  formie.  Udzielanie  informacji  było  najbardziej  kłopotliwym i przykrym 
obowiązkiem zawodu lekarza. 

Rose pomyślała także o swojej matce i o tym, czy nie jest już za późno na skuteczną 

terapię. Dlatego też, pożegnawszy się z Paulem, poszła do kaplicy szpitalnej, gdzie pomodliła 
się za nią i za siebie, i za Caroline, i za wszystkich cierpiących, którzy potrzebują wsparcia i 

nadziei. 

W piątek o dziesiątej rano Brigid Gillis była już zadomowiona w swojej separatce na 

oddziale gineko

logicznym i słuchała monologu siostry Kelly, wesołej i dorodnej kobiety, a na 

doda

tek też z pochodzenia Irlandki. 

W sumie nie będzie tu pani źle - kończyła pielęgniarka. - Muszę też powiedzieć, że 

wszyscy kochamy tu doktor Gillis i nazywamy ją „naszą słodką dziewczyną”. 

Pani  Gillis  zamknęła  oczy.  Dopiero  w  ostatnich  godzinach,  kiedy  miała  okazję 

widzieć swoją córkę w fartuchu i ze stetoskopem wokół szyi, uświadomiła sobie w pełni, co 
to właściwie oznacza, że Rose jest lekarką. A oznaczało to między innymi, że musiała poddać 
się bez słowa jej zaleceniom i w ogóle być jej posłuszna. 

- Pani Gillis? 

Otworzyła  oczy  i  zobaczyła  nad  sobą  rozjaśnioną  przyjaznym  uśmiechem  twarz 

lekarza,  którego  długie  włosy  jak  gdyby  zaprzeczały  schematycznemu  wizerunkowi 

przedstawiciela tego zawodu. 

background image

Tak, to ja. Nazywam się Brigid Gillis - odparła też z uśmiechem. 

A może będę zwracał się do pani po prostu po imieniu? - zapytał, siadając na brzegu 

jej łóżka. - Czy niczego ci nie potrzeba, Brigid? 

Rzucił  okiem  na  jej  szafkę,  na  której  między  innymi  znajdował  się  budzik  i 

modlitewnik. 

- Absolutnie niczego. Ws

zyscy są tutaj dla mnie tacy dobrzy i mili. To chyba dlatego, 

że moja córka, Rose, pracuje w tym szpitalu jako lekarz. 

Tak, Brigid, i wszyscy musimy jej słuchać. Jeśli coś będzie nie po jej myśli, da nam 

do wiwatu. Ja osobiście doświadczyłem już na sobie jej ostrego języczka. Postawiła mnie do 
kąta niczym pierwszoklasistę. Powiem więcej: złamała mi serce. 

Westchnął melodramatycznie. 

Wielkie  nieba,  doktorze,  chce  pan  powiedzieć,  że  to  chucherko  narzuca  panu, 

mężczyźnie, swoją wolę?! - wykrzyknęła Brigid z przerażeniem w oczach. 

Tak,  gdyż  jest  jedną  z  tych  wyzwolonych,  bezlitosnych kobiet, które obecnie 

trzymają w szachu cały świat. 

Uśmiechnął  się  od  ucha  do  ucha,  zaś  Brigid  pojęła  istotę  tego  uśmiechu.  Po  raz 

pierwszy od bardzo dawna poczuła się rozbawiona. 

Oj, żartowniś z pana, doktorze. Chyba będę musiała powiedzieć o wszystkim córce. 

Litości,  Brigid.  Nazywam  się  Leigh  McDowie  i  przez  najbliższe  pół  roku  będę 

zmuszony wypełniać jej rozkazy. Przyszedłem z prośbą, abyś od czasu do czasu szepnęła o 
mnie dobre słowo tej okrutnej kobiecie. Zrobisz to, Brigid? 

Tak,  ale  przede  wszystkim  uważam,  że  pan  doktor  sam  sobie  da  radę  -  odparła 

chytrze, mrużąc oko. 

Na znak przyjaźni podali sobie ręce. 
Kiedy  już  wyszedł  z  pokoju,  zauważyła  na  szafce  miniaturową  buteleczkę  likieru 

irlandzkiego oraz wido

kówkę, przedstawiającą domek w ogrodzie nad strumieniem. 

Godzinę  później  zjawili  się  Rose  i  Paul.  Przynieśli  bukiecik  fiołków  oraz  pudełko 

owocowych  dropsów.  W  zamian  musieli  wysłuchać  pochwalnych  hymnów  na  cześć 
„długowłosego,  zabawnego  doktora”.  Doktora,  pomyślała  Rose,  który  zaraził  jej  matkę 
pogodnym uśmiechem. 

Rose żałowała, że w ten weekend nie ma dyżuru. Potrzebowała jakiegoś zajęcia i w 

końcu  je  znalazła.  Dom  wymagał  generalnych  porządków,  więc  rzuciła  się  do  sprzątania. 
Pucowała,  prała,  odkurzała,  pastowała  całą  niemal  sobotę.  Pod  wieczór  odwiedziła  matkę. 
Zastała ją pogodną i odprężoną. 

background image

-

Jest  mi  tu  lepiej,  niż  myślałam.  Czuję  się  jak  w  czterogwiazdkowym  hotelu  - 

powiedziała na powitanie. 

Rose  uśmiechnęła  się,  spoglądając  na  pokryte  siatką  niebieskich  żyłek  i  złożone  na 

modlitewniku dłonie swojej matki. 

Widzę, że nareszcie odpoczywasz. Pani Gillis przechyliła głowę. 

Powiedz mi, Rose, czy naprawdę jesteś taka cięta na tego przemiłego, długowłosego 

doktora? 

Rose lekko się zmieszała. 

-

Ach,  masz  na  myśli  doktora  McDowie'ego.  Nie  traktuj  go  zbyt  poważnie.  To 

człowiek pełen sprzeczności. Czasami zachowuje się jak szczeniak. Jest jednak bardzo dobry 

w swojej dziedzinie. 

Nie znam się na medycynie, ale wiem, że cię lubi. Rose wzruszyła ramionami. 

To dobrze, ponieważ mamy ze sobą współpracować. Paul przesyła ci najcieplejsze 

uściski. Za godzinę mam się z nim spotkać. Idziemy na obiad. Jutro, rzecz jasna, odwiedzę cię 
znowu. Może przynieść jakieś owoce lub coś do czytania? Jeśli chcesz... 

Rose  przerwała,  widząc,  że  matka  zapadła  w  smaczną  drzemkę.  Nachyliła  się, 

pocałowała  ją  w  czoło  i  wyszła  z  pokoju  na  palcach.  Lękając  się  złych  wiadomości,  nie 
zajrzała do pokoju pielęgniarek i nie porozmawiała z siostrą Kelly. 

Po  powrocie  do  domu  wzięła  szybki  prysznic,  przebrała  się  w  błękitną  sukienkę, 

lekkim  makijażem  ożywiła  bladą  twarz,  kruczoczarne  włosy  związała  z  tyłu  niebieską, 
atłasową tasiemką i kiedy wsuwała stopy w sandały, do drzwi zadzwonił Paul. Powitała go 
uśmiechem, choć pełna wewnętrznego niepokoju. 

W  samochodzie  Paul  uprzejmie  dopytywał  się  o  panią  Gillis.  Rose  w  pierwszym 

odruchu chciała otworzyć przed nim serce, ale skończyło się na tym, że pokazała mu wesołą 
twarz, dodając, iż na matkę szpital wpływa raczej pozytywnie. 

Cieszę  się,  kochana.  Chciałbym  to  samo  powiedzieć  o  Caroline  Trench.  Odkąd 

usłyszała  ode  mnie  o  śmierci  przyjaciela,  jest  w  stanie  załamania  nerwowego.  Prawdę 
mówiąc, byłem o krok od odwołania tego naszego spotkania. Powstrzymała mnie tylko myśl, 
że zarówno tobie, jak i mnie potrzebne jest oderwanie się od codziennego kołowrotu. 

Tak, oboje mieliśmy ciężki tydzień - przyznała Rose. 

Wszystko zresztą się skomplikowało - ciągnął Paul. 

Ów  zmarły  przyjaciel  Caroline  był  człowiekiem  żonatym  i  dzieciatym.  Wyobraź 

sobie,  co  to  za  gratka  dla  tych  dziennikarskich  hien.  Pewnie  rozdmuchają  zdradę  do  rangi 

background image

przewrotu gabinetowego i jeszcze gotowi spro

fanować  pogrzeb.  Caroline  wpadła  wręcz  w 

czarną dziurę rozpaczy. 

Jest młoda i prędzej czy później upora się z tym - powiedziała Rose. - Współczuję 

jej, ale współczuję również żonie i dzieciom tego faceta. Dla nich to jakby podwójna strata, 
nie sądzisz? 

Cóż, nie znamy wszystkich okoliczności - odparł, patrząc przed siebie na drogę. - 

Tak czy inaczej, Caroline zostanie na chirurgii co najmniej przez mie

siąc. Dodajmy do tego 

okres rekonwalescencji, a wy

padnie  nam,  że  nieprędko  wróci  do  pracy.  Tymczasem  jej 

szefowie pamiętają o niej. Zalali ją taką powodzią kwiatów, że trudno wręcz przecisnąć się do 
łóżka. 

Rose zamknęła oczy i pomyślała o swojej matce. Ona miała tylko bukiecik fiołków i 

swój modlitewnik. 

W „Old Barn” panował ożywiony tłok. Kelner zaprowadził ich do zarezerwowanego 

przez  Paula  stolika  w  rogu  sali.  Zamawiając  smażoną  flądrę,  Rose  usłyszała  wybuch 
zbiorowego śmiechu. Odwróciła się i spojrzała na rozbawione, siedzące kilka stolików dalej 
towarzystwo. Zobaczyła samych znajomych. Leigh McDowie siedział w towarzystwie Tanyi 

Dickenson, Laurie Moffatt oraz dwóch studentów medycyny, odby

wających 

sześciotygodniową praktykę na oddziale położniczym. Wszyscy śmiali się i żartowali. Rose 
szybko odwróciła głowę, nie chcąc, by ją rozpoznano. 

Widzę,  że  McDowie  zaleca  się  do  dwóch  najładniejszych  naszych  pielęgniarek  - 

zauważył  Paul.  -  Ciekaw  tylko  jestem,  czy  zagiął  parol  na  obie,  czy  też  jedna  z  nich  ma 
przypaść studentom? 

Można  też  przyjąć,  że  jest  to  zwykłe  koleżeńskie  spotkanie  -  powiedziała  Rose  i 

natychmiast pożałowała swoich słów. 

Cóż bowiem ją obchodziło, czy Leigh McDowie zabawiał się w marcowego kota, czy 

też, załóżmy, zakochał się w Laurie Moffatt? 

Raz jeszcze zerknęła do tyłu. Leigh kończył właśnie mówić coś do Laurie, na co ta 

odpowiedziała perlistym śmiechem. 

Trzeba przyznać temu gościowi, że humoru to mu nie brakuje - skomentował Paul. 

Cóż, każdy ma jakąś zaletę - rzuciła Rose z lekkim wzruszeniem ramion. 

Nagle od rozchichotanego stolika dobiegły ich radosne okrzyki. Towarzystwo witało 

nowo przybyłą osobę, w której Rose rozpoznała Rogera Maynarda. Kilka miesięcy temu robił 
na  oddziale  położniczym  serię  zdjęć  pewnej  sławnej  matce  i  jej  dziecku,  a  dzisiaj  Paul 
odprawił go z kwitkiem od łóżka Caroline Trench. 

background image

Cześć!  Przepraszam  za  spóźnienie.  Widzę,  że  zaczęliście  beze  mnie  -  powitał 

przyjaciół Maynard, po czym usiadł obok Laurie Moffatt i pocałował ją w usta. 

A więc, pomyślała Rose, Tanya Dickenson jest dla McDowie'ego. Wlepione w lekarza 

oczy Tanyi jak gdyby potwierdzały tę hipotezę. 

Rose poczuła przypływ ogromnego znużenia. Z trudem unosiła widelec do ust. Całe 

otoczeni

e  wydawało  się  zasnute  szarą  mgłą.  Słowa  Paula  przebijały  się  przez  nią  tylko 

częściowo.  Ogarnęło  ją  pragnienie  ciszy  i  samotności.  Widziała  przed  sobą  pogodną  twarz 
matki, która powtarzała jej swoją rozmowę z tym „długowłosym, zabawnym doktorem”. 

Gdy w 

poniedziałek  Rose  otworzyła  oczy,  z  przydomowych  ogródków  dobiegł  ją 

poranny hymn kosów i drozdów. Bezchmurne niebo zapowiadało kolejny upalny dzień. Była 
jeszcze wczesna godzina,  więc nie ruszając się z łóżka pomyślała o  matce i czekającym ją 

zabiegu chi

rurgicznym.  Jak  Brigid  zniesie  operację?  Czy  jej  serce  nie  sprawi  kłopotów 

anestezjologowi?  W  tym  samym  czasie  ona,  Rose,  miała  asystować  doktorowi  Rowanowi 
przy  cesarskim  cięciu  u  pani  Mowbray.  Godność  lekarza  wymagała,  aby  przez  tę  godzinę 
istniała dla niej tylko Jane i jej dziecko. Brigid miała zejść na plan dalszy. 

Punktualnie  o  dziewiątej  Jane  Mowbray  położono  na  stole  operacyjnym.  Doktor 

Okoje, anestezjolog, przystąpił do jednego z trudniejszych zadań w swojej praktyce. Musiał 
bowiem zachować kruchą równowagę pomiędzy narkozą a działaniem leków powstrzymują-
cych atak padaczki. Natomiast rolą doktora Cranstone'a, pediatry, było przyjęcie wcześniaka i 
zastosowanie wszelkich możliwych środków, aby przed włożeniem do inkubatora nic mu się 
nie stało. 

Podcza

s gdy doktor Rowan i Rose szorowali ręce, siostra Dickenson przygotowywała 

instrumenty chi

rurgiczne.  Właściwe  rozłożenie  noży,  peanów,  ssaków,  klamer,  nici  i  igieł” 

wymagało dużej znajomości rzeczy, zaś ich podawanie operatorowi - refleksu i zręczności. 

Student  Dan  Clark  miał  przypatrywać  się  operacji.  Jego  kolega,  Ben  Davis,  wybrał 

zabieg usunięcia macicy na oddziale ginekologicznym. 

Doktor Rowan chwycił za skalpel i zrobił pierwsze cięcie w linii od pępka do spojenia 

łonowego.  Po  kilku  minutach  poprzez  powłoki  jamy  brzusznej  i  otrzewną  zagłębienia 
pęcherzowo-macicznego  dostał  się  do  ściany  macicy.  Jeszcze  końcowe  cięcie  w  obrębie 
dolnego odcinka i pozbył się skalpela. Teraz włożył ręce do gorącego, wilgotnego gniazda i 
wyjął z niego pisklę - maleńkiego, różowego i oślizgłego chłopaczka. Lekkie trzepnięcie w 
pupę  i  chłopiec  z  krzykiem  się  obudził.  Jego  płacz  to  forma  protestu.  Nie  chce  być 
niepokojony.  Wyraża  swój  gniew  kurczeniem  nóżek  i  zaciskaniem  piąstek.  Tymczasem 

doktor Rowan za

wiązał  i  odciął  pępowinę,  po  czym  oddał  szkraba  w  ręce  doktora 

background image

Cranstone'a. Kiedy pediatra wkładał go do inkubatora, chirurg wydobył łożysko i wyskrobał 
jamę macicy. Siostra Dickenson będzie teraz podawać już tylko igły i nici. 

W tym samym czasie w sali operacyjnej na oddziale ginekologicznym profesor 

Horsfield  i  doktor  McDowie,  asystujący  przy  zabiegu,  wymienili  ponad  stołem  spojrzenia. 
Przed podjęciem czynności profesor powoli pokręcił głową. 

W  atmosferze  ogólnego  rozprężenia,  gdy  pozostało  już  tylko  zeszycie  powłok  jamy 

brz

usznej, Rose uciekła myślami ku matce. Wczoraj uczestniczyły wspólnie w nabożeństwie 

niedzielnym,  podczas  którego  Brigid  przystąpiła  do  spowiedzi  i  przyjęła  komunię  świętą. 
Oczyszczona z grzechów, z ufnością czekała dnia dzisiejszego i chwili przewiezienia na stół 
operacyjny.  Aż  wreszcie  ta  chwila  nadeszła  i  teraz  jej  matka  leżała  tam  bez  świadomości, 
zdana  na  profesjonalizm  i  doświadczenie profesora Horsfielda i doktora McDowie'ego. A 
najdziwniejsze  było  to,  że  nonszalancki  doktor  całkowicie  podbił  jej  matkę,  i  to  do  tego 
stopnia, iż nawiązała się między nimi jakaś intymna, tajemnicza więź. 

O dziesiątej doktor Rowan zakończył swoje krawiecko-chirurgiczne czynności. Rose 

nałożyła na zaszytą ranę opatrunek, otarła pot z czoła, a po chwili zdjęła maskę i czepek. 

Kiedy  Jane  Mowbray  wywieziona  została  na  korytarz,  przypadł  do  niej  małżonek, 

który czekał przed salą operacyjną. Nachylił się nad uśpioną Jane i pocałował ją w policzek. 

Mamy syna, Jane, maleńkiego chwata. Widziałem go. Waży prawie dwa kilogramy i 

będzie musiał szybko przytyć. Dziękuję, kochanie... 

Laurie  Moffatt  klepnęła  go  po  ramieniu  i  poinformowała,  że  przez  najbliższe  kilka 

godzin wolno mu będzie pozostać z żoną. Następnie zwróciła się do Rose: 

Siostra Kelly dzwoniła z ginekologii, abyś zaraz tam przyszła. 

Uwalniając się z zielonego fartucha, Rose lekko drżała. 
Brigid leżała już w swoim łóżku pod kroplówką i z założonym cewnikiem, zaś siostra 

Kelly mierzyła jej właśnie ciśnienie. 

Rose zjawiła się w chwili budzenia się matki z narkotycznego snu. Jej zamglone oczy 

dostrzegły córkę. 

Rose, córeczko... wybacz mi... wybacz. Rose ujęła w obie ręce dłoń matki. 

Jestem przy tobie, mamusiu. Nie mów, nie wysilaj się. 

- Tak mi przykro, Rose - 

wyszeptała matka. 

-  Cicho, mamusiu. Wszystko jest na jak najlepszej drodze. Masz mnie przy sobie, 

teraz i na zawsze. 

Brigid zamknęła oczy. Wydawało się, że ponownie zapadła w sen. 

background image

Wezwałam panią, pani doktor - odezwała się siostra Kelly - bo pomyślałam sobie, że 

po od

zyskaniu przytomności powinna panią pierwszą zobaczyć. 

-

Dziękuję,  siostro...  Ale  dlaczego  prosiła  mnie  o  wybaczenie?  Przecież  to  ja  jestem 

winna. To przeze mnie jej choroba osiągnęła stan zaawansowany... 

Ukryła  twarz  w  dłoniach.  Stała  tak  przez  dłuższą  chwilę,  przytłoczona  wyrzutami 

sumienia, kied

y nagle poczuła, że obejmują ją czyjeś mocne ramiona. 

Dała się wyprowadzić z pokoju niczym mała, bezradna dziewczynka. 
Dopiero na korytarzu uniosła głowę i zobaczyła Leigha McDowie'ego. Z pewnością 

wiedział więcej niż ona. 

Dlaczego  Brigid  prosiła  mnie  o  wybaczenie?  Co  mam  jej  wybaczać?  -  zapytała 

długowłosego doktora. 

Może  uświadomiła  sobie,  że  robisz  sobie  gorzkie  wyrzuty,  iż  pozwoliłaś  jej 

przemilczeć  i  zlekceważyć  pierwsze  objawy  choroby.  Ale  może  są  to  tylko  słowa 
wypowiedziane w stanie półsnu, których później w ogóle nie będzie pamiętać. Porozmawiasz 
z nią, kiedy narkoza całkiem przestanie działać. 

A dlaczego tak prędko wróciła z sali operacyjnej? 

Ponieważ  zabieg  został  ukończony,  kochanie  -  rzekł  ciepłym,  łagodnym  głosem, 

gładząc ją po włosach. - Profesor Horsfield, kiedy upora się ze wszystkimi wyznaczonymi na 
dzisiejsze przedpołudnie operacjami, z pewnością zaprosi cię na rozmowę. 

-  I co mi powie? - 

zapytała,  zagłębiając  spojrzenie  w  ciemnych  oczach  Leigha 

McDowie'ego. 

Ujrzała  w  nich  współczucie.  Współczucie  dla  niej  i  jej  matki.  Zobaczyła  prawdę, 

zanim ją usłyszała. 

A więc nie mógł nic zrobić! Nie uratował jej! Mój Boże! 

Leigh dotknął palcami jej otwartych w niemym szlochu ust. 

Przestań, Rose. Przestań natychmiast. Masz być dzielna i silna. Dla jej dobra. Ona 

cię potrzebuje. 

Głęboko wciągnęła powietrze w płuca. 

Tak, spróbuję. Wezmę się w karby. Dzięki, Leigh. 

Rose  dotrzymała  obietnicy.  Kiedy  w  południe  profesor  Horsfield  zapoznawał  ją  w 

swoim gabinecie z faktycznym stanem rzeczy, ud

erzył go jej spokój i opanowanie. 

Zastosowałem  zabieg  radykalny.  Wyciąłem  drogą  brzuszną  całą  macicę  wraz  z 

jajnikami,  tkanką  łączną,  węzłami  chłonnymi  miednicy  mniejszej  oraz  mankietem  pochwy, 
ale  obawiam  się  większego  pola  inwazji.  Rokowania przy tym  stopniu klinicznego 

background image

zaawansowania  nowotworu  nie  mogą  być  pocieszające.  Poza  tym  musimy  liczyć  się  z 
powikłaniami  ze  strony  dróg  moczowych,  odbytnicy  oraz  układu  chłonnego.  W  tobie  więc 
cała nadzieja, Rose, że podtrzymasz na duchu swoją matkę. 

Jak długo jeszcze, panie profesorze? 

Zadając  to  pytanie,  które  ciężko  chorzy  pacjenci  lub  ich  krewni  zadają  od 

niepamiętnych czasów lekarzom, uśmiechnęła się nerwowo. 

Któż to może wiedzieć. Miesiąc, może dwa albo trzy. Wiesz sama, jak trudno jest 

lekarzowi przewi

dzieć sprawy ostateczne. Na razie najważniejsze zadanie, jakie przed nami 

stoi, to nie dopuścić, aby pani Gillis wpadła w apatię lub rozpacz. 

Tak, oczywiście. Dziękuję, panie profesorze. 

Na resztę dnia możesz zwolnić się z pracy. 

Dziękuję,  ale  chyba  tego  nie  zrobię.  Chcę  funkcjonować  normalnie,  a  zawsze 

przecież mogę zajrzeć do mamy. 

Jak sobie życzysz, moja droga. Być może masz rację. Życie musi toczyć się dalej. 

Słyszałem, że dziecko pani Mowbray jest zdrowe, a operacja przebiegła bez komplikacji. Gdy 
tylko znajdę trochę czasu, pójdę odwiedzić matkę. 

Teraz możemy trzymać jej epilepsję pod kontrolą. 

Oczywiście.  Tak  oto  niektóre  ścieżki  wyprostowują  się,  inne  zaś  wikłają  jeszcze 

bardziej. 

W milczeniu podali sobie ręce. 
Idąc  korytarzem  na  oddział  położniczy  Rose  natknęła  się  na  Paula.  Wydawał  się 

czymś podniecony, jakkolwiek powodem z pewnością nie było radosne wydarzenie. 

Kochanie, myślałem o tobie przez cały ranek,  że asystujesz przy cesarskim, mając 

równocześnie na stole operacyjnym swoją matkę. Jak ona się czuje? 

Oddała mu pocałunek i blado się uśmiechnęła. 

- Wspaniale. Jest na morfinie, Paul. 

- Ach, tak. 

Zrozumieli się bez zbędnych słów. 

A jak ty się czujesz, Paul? - zapytała, czując, że coś go zaprząta nieomal bez reszty. 

Jestem wściekły jak diabli i będę walczył, Rose. Ten sukinsyn fotograf! 

Wyraz twarzy Paula przestraszył ją. 

Czy coś się stało? 

background image

Kup  dzisiejszą  popołudniówkę,  a  zobaczysz  zdjęcie biednej Caroline w gipsie i 

bandażach.  Wierz  mi,  Rose,  jeżeli  to  sprawka  Maynarda,  to  wybiję  mu  wszystkie  zęby  tą 
pięścią. 

Na rany Chrystusa, nie rób niczego pod wpływem emocji, w gorączce i zaślepieniu. 

Zanim kogokolwiek oskarżysz, upewnij się co do faktów. Proszę, Paul. A teraz muszę wracać 
do swoich obowiązków. Spotkamy się później. 

Wch

odząc do pokoju dla personelu, usłyszała najpierw śmiech wpleciony w rozmowę, 

a po chwili zoba

czyła  pochylonych  nad  rozłożonym  dziennikiem  doktora McDowie'ego i 

siostrę Pardoe. 

Cześć,  Rose  -  powitał  ją  Leigh.  -  Podejdź  i  rzuć  swoim  ślicznym  oczkiem  na  te 

obrazki. 

Gazeta zamieściła trzy zdjęcia.  Na pierwszym z  nich  widać było  Caroline Trench  z 

głową  obwiązaną  bandażem.  Drugie  ukazywało  ją  w  pozycji  leżącej,  z  nogą  w  gipsie  i  z 
podłączoną do żyły kroplówką. Trzecie wydawało się najciekawsze. Ponad morzem kwiatów 
aktorka  patrzyła  gdzieś  w  dal  uduchowionym  wzrokiem,  zaś  dwie  pocieszycielki  w 
pielęgniarskich  kitlach  siedziały  po  obu  jej  bokach  i  czule  głaskały  po  lewym  i  prawym 
ramieniu.  Wybity  tłustymi  literami  tytuł  brzmiał:  CZUWANIE  SIÓSTR  SZPITALA  W 

BE

LTONSHAW PRZY POGRĄŻONEJ W BÓLU CAROLINE. 

Nie  mogę  pojąć  -  wyznała  siostra  Pardoe,  czterdziestokilkuletnia  Szkotka  o  miłej 

twarzy - 

jak ktoś z zewnątrz mógł zrobić te zdjęcia. Znam siostrę Banks z oddziału chirurgii i 

wiem, że nigdy na coś takiego by nie pozwoliła. Siostro Dickenson, czy widziała już siostra 
dzisiejszą  popołudniówkę?  -  zwróciła  się  do  wchodzącej  Tanyi,  która  od  drzwi  rzuciła 

szybkie spojrzenie w kierunku doktora. 

Ożywiło to w pamięci Rose obraz tamtego wieczoru w „Old Barn”. Przystojny Roger 

Maynard mógł ostatecznie użyć całego swego męskiego uroku, by skłonić nocny personel do 

wpuszczenia go do pokoju popularnej aktorki. 

A swoją drogą - zauważył Leigh - to do jej makijażu nie sposób się przyczepić. 

Tanya zachichotała. 

Faktycznie, wie

le  wskazywało  na  to,  że  Caroline  nie  była  zmuszona  do  pozowania 

wbrew swojej woli. 

Cała  trójka  zaczęła  snuć  domysły.  Z  uwagi  na  Paula,  Rose  ani  myślała  brać  w  tym 

udziału. 

background image

Przepraszam, że przerywam - powiedziała w pewnym momencie - ale muszę zrobić 

obchód sal przedporodowych. Siostro Dickenson, czy ma siostra ostat

nie dane o ciężarnych? 

Czy u pani Lambert, tej z przo

dującym łożyskiem, nie wzmogło się czasami krwawienie? 

Oczywiście, że nie, pani doktor. Gdyby tak było, zdążyłabym już postawić na nogi 

całą drużynę położniczą - odparła Tanya, odrzucając do tyłu swoje śliczne jasnoblond włosy. 

Rose zesztywniała, kiedy zaś zauważyła na twarzy Leigha szybko stłumiony uśmiech, 

jej  pomieszanie  objawiło  się  gorącym  rumieńcem  na  szyi  i  policzkach.  Trudno  jej  było 
uwierzyć,  że  dwie  godziny  temu,  tam,  w  pokoju  matki,  ten  człowiek  trzymał  ją  w  swoich 
ramionach, ona zaś ufnie przytulała się do niego. Oby jak najszybciej mogła zapomnieć o tej 

scenie! 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Mijały upalne lipcowe dni. Rose wdrażała się w nową rolę starszej asystentki. Leigh 

McDowie okazał się kompetentnym współpracownikiem, który wykonywał swoje obowiązki 
bez  pośpiechu,  lecz  rzetelnie  i  z  rozwagą.  Czasami  irytował  ją  tylko  swoją  skłonnością  do 
obracania wszystkiego w kpinę i żart. Ale pacjentki przepadały za nim, chętnie śmiały się z 
jego dowcipów, i to chyba było najważniejsze. 

Obawiałbym się o kondycję dziecka tej Pendle - powiedział pewnego popołudnia, w 

tydzień po operacji Brigid Gillis. 

Aha,  chodzi  ci  o  tę  Trish  Pendle  z  zespołem gestozy -  podjęła  Rose.  -  Biedna 

dziewczyna. Osiem

naście lat, porzucona przez chłopaka, rodzice rozwiedzeni. Nawet trudno 

się  dziwić,  że  poszła  z  pierwszym  lepszym,  który  zwrócił  na  nią  uwagę.  Raczej  typowa 

historia. 

-  Trish Pendle jest przede wszystki

m  horrendalnie  głupia  -  wtrąciła  gwałtownym 

tonem Tanya Dickenson. - 

Zamiast leżeć w łóżku, jak Pan Bóg i lekarz przykazał, wyskakuje 

co  pół  godziny  na  klatkę  schodową,  gdzie  kopci  jak  komin  fabryczny.  Odmawia 
przyjmowania  żelaza,  twierdząc,  że  jej  nie  służy.  I  zamiast  ściśle  przestrzegać  diety,  co 
wieczór opycha się frytkami, w które zaopatruje ją jej przyjaciółka. W rezultacie do obrzęków 

dochodzi jeszcze nadwaga. 

Spróbuję z nią porozmawiać - powiedziała Rose. 

Umówię ją też z dietetykiem, by sprawdził, co lubi, a czego nie znosi. Tymczasem 

zaś odstawimy żelazo w pigułkach i zaczniemy podawać w syropie. 

Ma  coraz  wyższe  ciśnienie,  Leigh  -  kontynuowała  Tanya.  -  Dziś  rano  miała  sto 

czterdzieści  pięć  na  dziewięćdziesiąt  pięć.  Do  granicy  sto  sześćdziesiąt  na  sto,  za  którą 
zaczyna się ciężka postać gestozy, jak widać, niedaleko. Zwiększa się też ilość białka wyda-
lanego  z  moczem.  Uważam,  że  trzeba  zacząć  jej  podawać  środki  uspokajające.  Inaczej  nie 

zatrzyma

my jej w łóżku. 

-  Porozmawiam o Trish z profesorem Horsfieldem podczas jutrzejszego obchodu - 

oświadczyła Rose, próbując uciąć dyskusję. 

Denerwował ją upór siostry Dickenson w dążeniu do bycia pielęgniarką i diagnostą w 

jednej osobie. 

Przedtem trzeba zrobić Pendle ultrasonografię - rzucił Leigh. - Czy mogłabyś wziąć 

to na siebie. 

background image

Ultrasonografię?  -  zapytała  Rose,  nie  kryjąc  zdumienia.  -  Przechodziła  to  badanie 

dziesięć  dni  temu.  Wykazało,  że  ciąża  trwa  już  trzydzieści  sześć  tygodni.  Nie  ma  sensu 
powtarzać badania. 

Jeśli mam to załatwić jeszcze dzisiaj - powiedziała Tanya, ignorując Rose - muszę 

mieć zaznaczone na skierowaniu, że sprawa jest pilna. 

Jasne, ogłosimy stan wyjątkowy - odparł Leigh. 

A swoją drogą pertraktuj z tymi z laboratorium najbardziej uwodzicielskim głosem, 

na jaki cię stać. Natomiast ty, Rose, zanim uśmiercisz mnie tymi swoimi cudnymi oczami, 
wiedz, że chodzi mi o ultrasonografię nerek. 

Po co? Przecież nic nie wskazuje na ich złą pracę. 

Obawiam się, że zdrowotne problemy Trish nie sprowadzają się tylko do gestozy - 

powied

ział  Leigh  w  zamyśleniu.  -  Tanya,  chciałbym,  żebyś  zrobiła  jej  wykres  falowań 

temperatury  w  okresach  czterogodzinnych  oraz  dokładny  bilans  pobierania  i  wydzielania 
płynów. Być może uzyskamy w ten sposób jakieś wskazówki. Zgadzasz się, Rose? 

Nie potrafiła spierać się w tej sprawie z lekarzem internistą o kilkuletniej praktyce, z 

którego opiniami liczył się notabene sam profesor Horsfield. Przyzwalająco kiwnęła głową. 

Lynne Westbrook to druga smutna dziewczyna, choć z całkiem innych przyczyn - 

rzekł, biorąc do ręki kolejną kartę chorobową. 

Ta,  która  w  połowie  września  ma  urodzić  bliźniaki?  -  upewniła  się  Rose.  -  Tak, 

chociaż nietrudno wczuć się w jej położenie.  Inteligentna, ładna, z dopiero co obronionym 
dyplomem w kieszeni. Otwierała się przed nią przyszłość, a tu nagle tego rodzaju wpadka... 

Szczerze jej współczuję - powiedziała Tanya. 

Jej przyjaciel chciał, żeby usunęła ciążę. Kiedy odmówiła, zniknął z horyzontu. 

Na świecie roi się od takich przyjemniaczków - zauważył Leigh. 

-  Jej rodzice -  ci

ągnęła  pielęgniarka  -  to,  zdaje  się,  stare  rodowe  ziemiaństwo. 

Rozmowa z nimi musiała być dla Lynne wizytą w piekle. Powiedzieli, że nie przyjmują tego 
do wiadomości. Ma do nich w październiku wrócić panną i dziewicą. Stanęła więc kwestia 

adopcji i, jak 

słyszałam,  nasza  socjalna,  pani  McClennan,  rozgląda  się  za  bezdzietnym 

małżeństwem, które gotowe by było adoptować bliźniaki. 

Rose znała jedno bezdzietne małżeństwo. Byli to Grace i Alfred Bradshaw z wypadku 

na autostradzie. Rodzi się tylko pytanie: Czy zainteresowaliby się tego rodzaju propozycją? 

Chodźmy, doktorze McDowie - powiedziała wstając. - Czekają na nas młode matki i 

ich nowo narodzone dzieci. 

background image

Sale  poporodowe  znajdowały  się  na  parterze.  Tu  również  panował  upał,  który 

wydawał  się  nawet  bardziej  dokuczliwy.  Tęga  i  czarnoskóra  siostra  Dorothy  Beddows, 
zawsze  pogodna  i  uśmiechnięta,  tym  razem  była  nieco  apatyczna.  Mimo  to  ze  szczerym 
zainteresowaniem  zapytała  o  zdrowie  pani  Gillis,  po  czym  wsunęła  do  kieszeni  kitla  Rose 
mały srebrny krzyżyk. 

Zaczęli obchód. Noworodki darły się wniebogłosy, zaś matki wyglądały na zmęczone 

i  niewyspane.  Tylko  Jane  Mowbray  uśmiechała  się  czułym,  rozanielonym  uśmiechem.  Jej 
synek, Luke, wyprowadził się właśnie z inkubatora i miała go wreszcie przy sobie. Niemowlę 
ssało z butelki. 

Oczywiście,  chciałabym  go  karmić  piersią,  pani  doktor,  ale  rozumiem,  że  prochy, 

które łykam, nie pozwalają na to. Czy nie jest piękny? I waży już ponad dwa kilo! 

Patrząc,  z  jakim  zapałem  Luke  doi  butelkę,  można  było  śmiało  założyć,  że  prędko 

dogoni wagą swoich rówieśników. 

- I nic ci nie dolega, Jane? - 

zapytała Rose. 

Zupełnie nic.  Żadnych komplikacji. Szew goi  się wspaniale i już mnie prawie nie 

boli.  Spaceruję,  biorę  prysznic,  właściwie  na  upartego  mogłabym  już  nawet  jeździć  na 

rowerze - 

zapewniała szczęśliwa matka. 

Podczas  gdy  Leigh  rozmawiał  z  siostrą  Beddows  na  temat  jej  córki,  która  po  raz 

pierwszy  zaszła!  w  ciążę,  Rose  studiowała  kartę  chorobową  pani  Mowbray.  W  pewnym 
momencie dobiegła ją wymiana! zdań pomiędzy matkami. 

Jeśli  będę  chciała  przestawić  dziecko  na  butelkę,  zrobię  to,  mając  w  nosie  ich 

zalecenia i rady - 

powiedziała  ściszonym  głosem  jedna  z  matek,  dwudziestoletnia 

dziewczyna. 

Możesz  żałować  swemu  dziecku  najlepszego  i  najcenniejszego  pokarmu,  twoja 

sprawa. Ja mam za

miar  karmić  mojego  synka  tylko  piersią.  I  dlatego  zabroniłam 

pielęgniarkom  dawać  mu  nocami  mleko  z  butelki  -  oświadczyła  druga  autorytatywnym 

tonem. 

Pani Gainsford chodziła do tej samej szkoły co  Rose, tyle że dziesięć lat wcześniej. 

Mimo swoich trzydziest

u pięciu lat, po raz pierwszy leżała w połogu. 

Łatwo ci mówić - dołączyła trzecia, wieloródka - ale przez twojego krzykacza żadna 

z nas ostatniej nocy nie zmrużyła oka! Brakuje w tym szpitalu oddzielnego pomieszczenia dla 
niemowląt, do którego byłyby  zanoszone na noc, aby matki mogły  wyspać się i odpocząć. 
Kiedy byłam tu z pierwszym dzieckiem, praktykowano jeszcze coś takiego. - Zauważyła na 

background image

sobie wzrok doktor Gillis i podniosła głos. - Idiotyczny pomysł, by przez okrągłą noc trzymać 

matki razem z noworodkami. 

Lecz  zapewne  we  własnym  domu  nie  będzie  pani  rozstawała  się  z  dzieckiem?  - 

odezwała się Rose. 

Tak, ma się rozumieć, ale będę miała tylko swoje. Po prostu nie chcę wysłuchiwać w 

środku nocy krzyków, pisków i mlaskań j e j dzieciaka! 

Pani Gains

ford aż zatrzęsła się z oburzenia. 

Jak  pani  śmie!  Osoby  takie  jak  pani  nie  potrafią  wczuć  się  w  sytuację  kogoś 

drugiego,  nie  potrafią  też  wyrzec  się  własnych  wygód  dla  zapewnienia  swemu  dziecku 

optymalnych warunków rozwoju. Czy w ogó

le zna pani słowo „poświęcenie”? 

W  tym  krytycznym  momencie,  żeby  zapobiec  większej  awanturze,  interweniowała 

siostra Beddows. 

Spokojnie, moje panie. Nie chcemy tu żadnych niepotrzebnych kłótni. Różnimy się 

między  sobą,  to  oczywiste.  Mamy  odmienne  przekonania,  odmienne  charaktery, odmienny 
sposób patrzenia na świat. I dlatego musimy nauczyć się tolerancji. Żyć tak, aby pozwolić żyć 
innym. Wasze dzieci są piękne i kochane, podziękujcie za nie Bogu. I niech zapanuje między 
wami zgoda i harmonia. Te kilka dni, jakie spędzicie tu ze sobą, powinny pozostać w waszej 
pamięci jako dni szczęśliwe. 

Co za giez ją ukąsił, Dorothy? - zapytała Rose czarnoskórą siostrę, kiedy całą trójką 

wyszli na korytarz. - 

Czy to z powodu tego nieznośnego upału? 

Na szerokiej twarzy pielęgniarki malowała się pełna napięcia powaga.  Westchnęła i 

potrząsnęła głową z rozgoryczeniem. 

Dosłownie  tracę  wszelką  ochotę  do  życia,  kiedy  widzę  moje  matki  w  takich 

paskudnych  nastrojach.  Kłótnie  się  powtarzają,  a  ja  jestem  bezsilna.  Ale  po  co  będę  się 
skarżyć przed tobą, Rose. Ty i tak niesiesz ciężkie brzemię z powodu choroby matki... 

-

A więc niech siostra ponarzeka przede mną - zasugerował Leigh, obejmując w pasie 

jej rozłożyste kształty. 

Pomimo  głębokiego  rozgoryczenia,  Dorothy  Beddows  uśmiechnęła  się,  Rose  zaś 

z

auważyła,  że  Leigh  wkłada  tyle  samo  czaru  w  uwodzenie  kobiet  w  średnim wieku, co w 

podbój młodej i ślicznej dziewczyny w rodzaju Tanyi. 

-  To wszystko przez Philipa Cranstone'a -  powie

działa  Dorothy,  przełamując 

wewnętrzny opór. 

Rose i Leigh spojrzeli na 

siebie ze zdumieniem. Doktor Cranstone pracował w tym 

szpitalu od pew

nego  czasu  i  podbił  serca  wszystkich  jako  pediatra.  Ożenił  się  z  jedną  z 

background image

pielęgniarek  i  wkrótce  stali  się  dumnymi  rodzicami  chłopca.  Zaliczali  się  do  najbliższych 
przyjaciół Dorothy Beddows. 

-Mów dalej, Dorothy. W czym problem? - za

chęcała Rose. 

Myślę tu o głośnej kampanii na rzecz karmienia piersią, jaką nie tak dawno rozpętał 

Philip.  „Nie  chowaj,  matko,  swych  piersi”,  „Najlepsza  matczyna  pierś”,  „Naturalne  jest 
piękne”  -  tak  brzmiały niektóre  hasła.  Presja  była  tak  duża,  że  matki  w  szpitalu  wręcz  nie 
śmiały odmawiać piersi swym dzieciom. 

I słusznie - zauważył Leigh. - Po to ostatecznie są te dwa gruczoły, które nazywamy 

piersiami. I jakąż wygodę stanowią! Są zawsze pod ręką, nie trzeba ich wyjaławiać poprzez 
gotowanie,  są  niezastąpione  dla  dziecka,  nic  nie  kosztują...  Zaiste,  „Matka  karmiąca 
najwyższą formą macierzyństwa”. 

Pominąłeś, jak zwykle, rzecz najważniejszą - suchym głosem powiedziała Rose. - To 

mianowicie, że karmienie piersią spaja szczególnymi więzami matkę i dziecko. 

Tyle  że  jest  różnica  pomiędzy  teorią  a  praktyką  kontynuowała  pielęgniarka.  - 

Wierzcie mi, pracuję z matkami już dostatecznie długo, aby się przekonać, że nic nie jest tak 
proste  i  łatwe,  jak  wydaje  się  na  pierwszy  rzut  oka.  Niektóre  matki,  i  z  pewnością  pani 
Gainsford  do  nich  należy,  czerpią  z  karmienia  piersią  autentyczną  radość.  Inne  karmią  w 

atmosferze przy

musu i utyskiwań. Ale są i takie, które po prostu nie chcą i już pierwszego 

dnia sięgają po butelkę. 

A  czy  nie  jest  zadaniem,  wręcz  misją  personelu  pielęgniarskiego,  by  ukazał  im 

wszystkie dobre strony karmienia naturalnego? - 

zapytał Leigh. 

Problem  w  tym,  że  żyjemy  w  bardzo  zróżnicowanym i stechnicyzowanym 

społeczeństwie. Nie ma tu jednej recepty, a i kobiety nie są już tak potulne, by godziły się 
przyjmowć tradycję z dobrodziejstwem inwentarza. Mają własne pomysły i próbują je nam 
narzucić. Kiedy więc widzę, by tak rzec, nowoczesną matkę, nie próbuję się przeciwstawiać i 
przyzwyczajam  dziecko  od  razu  do  butelki.  Stosuję  argumentację  tylko  wtedy,  gdy 
napotykam  otwartość  i  gotowość  uznania  autorytetu  osoby  w  pielęgniarskim  lub  lekarskim 

kitlu. 

Wspomniałbym  tu  jeszcze  o  jednym,  Dorothy  -  dodał  Leigh.  -  O postawie 

konsumenckiej dzisiej

szych społeczeństw. Mleko w proszku jest takim samym towarem jak 

każdy  inny.  Producenci  prześcigają  się  w  reklamie,  wymyślaniu  pięknych  opakowań  i 
różnych nowinek. To wszystko wpływa na kobiety, które lepiej się czują w supermarketach z 
pełnym  koszykiem,  niż  ze  swoją  nader  skromną  piersią  w  domowym  zaciszu.  Poza  tym 
kiedyś jedyną alternatywą dla matki było pełne bakterii mleko krowie. 

background image

-  Bogatsze panie - 

uściśliła  Dorothy  -  wynajmowały  mamki,  które  w  zamian  za 

pieniądze  godziły  się  karmić  ich  dzieci  kosztem  swoich  własnych.  A  kiedy  biedna  kobieta 
umarła podczas porodu, co dawniej zdarzało się nader często, jej dziecku podawano mleko od 
krowy.  Niektórym  z  takich  dzieci  udawało  się  przeżyć.  Sama  należę  do  nich  -  dodała 

melancholijnym tonem. 

Ro se  zau ważyła  cień  smu tk u  n a  jej  twarzy  i  u zn ała,  że  dysk u s

ja  ta  trwa  ju ż 

wystarczająco długo. Postanowiła ją zakończyć. 

Będziemy  starali  się  wniknąć  w  problem  i  być  może  nawet  zrobimy  w  tym  celu 

spotkanie  pediatrów  z  położnikami.  W  każdym  razie  zwrócę  się  z  tą  sprawą  do  profesora 
Horsfielda. Tak czy inaczej, presja na karmienie piersią nie może przybierać formy dyktatu. 

Czyli co się komu podoba, czy tak, Rose? - zapytał Leigh na poły ironicznie. - Phil 

Cranstone  jest  doskonałym  pediatrą  i  teraz,  kiedy  został  tatusiem  i  zna  rzeczy  z  pierwszej 
ręki, może być chyba uznany za niepodważalny autorytet w swojej dziedzinie. 

Ale niech sobie nie wyobraża - wtrąciła Dorothy, idąc w sukurs Rose - że z każdej 

matki zrobi panią Gainsford czy też swoją żonę, Annette, która mieszkali w pięknym domu, 
sprzątanym przez służbę, i może całkowicie poświęcić się swojemu dziecku. Zapominasz, że 
każda matka to jakaś indywidualność. 

Również każde dziecko - wtrąciła Rose. 

I  co  jest  dobre  dla  jednej  osoby,  nie  musi  być  idealne dla innej. Potwierdza to 

chociażby sprzeczka tych trzech matek, której byliśmy świadkami. 

Cóż,  uważam,  że  obie  za  bardzo  się  gorączkujecie  tym  wszystkim,  co  siłą  rzeczy 

prowadzi  do  zaślepienia.  Ostatecznie  Cranstone  jest  na  bieżąco  z  ostatnimi  osiągnięciami 

naukowymi i skoro... 

I skoro jest mężczyzną, to na pewno ma rację, czy tak? - wybuchnęła Rose. 

Klasyczny męski szowinizm. - Dorothy postawiła kropkę nad „i”. 

Ich reakcja całkowicie go zaskoczyła. 

Och,  dość  tego,  dziewczęta!  Trochę  więcej  zdrowego  rozsądku!  Racja  nie  jest 

związana z płcią... 

Mógłby argumentować dalej, praktycznie bez końca, ale zainteresowały go oczy Rose. 

Z niebieskich stały się fiołkowe. Z pięknych jeszcze piękniejsze. 

Racja nie jest związana z płcią, ale może być z nią związane przekonanie o racji - 

rzekła Rose pogardliwym tonem. - Otóż jestem zdecydowana prosić profesora Horsflelda o 
zorganizowanie spotkania, na którym doktor Cranstone szczegółowo zapozna siostry położne 

ze swoimi racjami. 

background image

I matki również - dorzuciła Dorothy. 

- Tak, ostatecznie to o nie chodzi w tym wszystkim. O nie i ich dzieci - 

zgodziła się 

Rose. - 

Słowem, zrobię wszystko, aby twoje matki, Dorothy, były szczęśliwe i nie czuły się 

poddawane jakiejś nieznośnej presji. 

Dzięki,  Rose.  Wiedziałam,  że  mogę  liczyć  na  ciebie.  Z  drugiej  jednak  strony  nie 

chciałabym poróżnić cię z Philipem ani z panem, doktorze McDowie. 

Nie  ma  sprawy,  siostro.  Mnie  również  leży  na  sercu  dobro  matek  -  odpowiedział 

Leigh  tonem,  który  Rose  uznała  za  skandalicznie  protekcjonalny.  -  A  teraz  proszę  mi 
wybaczyć. Mam ważne spotkanie z wyjątkową kobietą. Nie chciałbym, żeby czekała. Spokoj-
nego dyżuru, Rose. Nie nadwerężaj sobie nerwów, moja niebieskooka. 

Po tych słowach odszedł. 

Uff!  Możemy  wreszcie  odetchnąć!  -  wykrzyknęła  Rose  pełnym  emfazy  głosem.  - 

Siostra Dickenson może teraz cieszyć się do woli jego towarzystwem. Nasz przyjaciel, doktor 
McDowie, wiele jeszcze będzie musiał nauczyć się o kobietach. 

Być może - z rezerwą przyznała Dorothy Beddows, umykając w bok ze spojrzeniem. 

A ty, Rose, pewnie masz zamiar wystąpić w roli nauczycielki? 

Wydawało się, że los zawziął się na Rose, by tego popołudnia nie mogła odwiedzić 

swojej matki. Za każdym razem kiedy wybierała się już na oddział ginekologiczny, pojawiała 
się  jakaś  nieprzewidziana  przeszkoda.  A  to  kobiecie,  którą  przywiozło  pogotowie  i  która 
poroniła  trzynastotygodniowy  płód,  trzeba  było  wyłyżeczkować  jamę  macicy,  a  to  znowu 
zaszyć cięcie krocza, którego dokonał student Ben Davis, odbierając dopiero trzecie dziecko 

życiu. 

To  był  wspaniały  moment  -  wyznał  Ben,  dumny  ze  swego  wyczynu.  -  Kiedy  już 

rodząca zaczęła przeć i ukazała się główka dziecka, poczułem się tak, jak gdybym... 

Jak gdybyś w pełni kontrolował sytuację? - podpowiedziała Rose, trochę rozbawiona 

jego entuzjazmem. 

Coś  w  tym  rodzaju.  A  siostra  położna,  która  mi  asystowała,  okazała  się  wprost 

cudowna. Uważając na wszystko, równocześnie dała mi całkiem wolną rękę. 

Miałem  też  chwilę  prawdziwego  strachu.  Kiedy  główka  dokonała  zwrotu 

zewnętrznego  do  prawego  uda  matki  i  miało  nastąpić  wytoczenie  się  barku  przedniego, 
zobaczyłem wokół szyi dziecka pępowinę... 

- O, rany! - 

wykrzyknęła Rose. - I zdołałeś przerzucić ją przez główkę? 

Nie,  była  zbyt  naprężona.  Nie  miałem  wyboru.  Chwyciłem  nożyczki  i  dokonałem 

odpępnienia przed właściwym czasem. - Uśmiechnął się tryumfalnie. 

background image

Wiesz, myślę, że położnictwo można polubić. Nie chciałbym być sentymentalny, ale 

uczestnictwo w na

rodzinach człowieka jest czymś w rodzaju rzadkiego przywileju. A poza 

tym 

mąż  pacjentki  nazwał  mnie  „panem  doktorem”...  Tylko  nie  śmiej  się  ze  mnie,  Rose, 

przepraszam, doktor Gillis. 

A  jednak  Rose  w  głębi  duszy  uśmiechnęła  się  pobłażliwie  na  myśl  o  zachwytach  i 

uniesieniach Bena. Były one czymś zwykłym w jego wieku, kiedy serce i umysł idealizują 
cały świat, tak jak, z drugiej strony, czymś zwykłym u studentów był szok związany z wi-
dokiem nagiej kobiety w połogu. 

Wróciła do pokoju, aby napisać krótkie sprawozdanie z porodu. Właśnie je kończyła, 

kiedy weszła siostra Moffatt. 

Mam coś interesującego dla pani, doktor Gillis - powiedziała od drzwi, wyciągając 

rękę z różową kartką, w której Rose rozpoznała zapis badania ułtrasonograficznego. - Wyniki 
Trish Pendle z dzisiejszego popołudnia. 

Rose wzięła kartkę i przeczytała: 

„Lewa n

erka  mała,  słabo  wykształcona,  wykazująca  stan  uśpienia  czynnościowego; 

podejrzenie  wrodzonej  ułomności  (możliwa  też  chroniczna  niedoczynność);  prawa  nerka  z 
objawami umiarkowanego wodonercza &a skutek utrudnionego odpływu.” 

Wpatrywała  się  w  odręcznie  skreślone  słowa  z  mimowolnym  lękiem.  A  więc 

przeczucie nie za

wiodło  Leigha:  dziewczyna  miała  praktycznie  tylko  jedną  nerkę.  Druga, 

prawdopodobnie  od  urodzenia,  była  tylko  czymś  w  rodzaju  nieudanej  atrapy.  Do  tej  pory 
zdrowa  nerka  wywiązywała  się  jakoś  ze  swoich  podwójnych  obowiązków.  Ciąża  jednak, 
sprowadzając  typowe  zmiany,  jak  na  przykład  rozszerzenie  światła  moczowodów  i 

miedniczek ner

kowych,  spowodowała  wsteczne  odpływy  moczu  i  zaleganie  uryny. 

Nadciśnienie tętnicze, białkomocz i obrzęki, objawy charakterystyczne dla gestozy i za takie 
do  tej  pory  u  Trish  Pendle  uważane,  faktycznie  stanowiły  alarmujący  sygnał  upośledzenia 

czyn

ności nerek. 

Nie można było zwlekać. Rose bezzwłocznie udała się do chorej dziewczyny. 

Siądź prosto, Trish - poleciła. - Czy czujesz ból w tym miejscu? 

Nacisnęła dłonią miejsce po lewej stronie okolicy lędźwiowej. 

Nie, najwyżej troszeczkę - bąknęła Trish. 

- A tutaj? 

Rose powtórzyła czynność po prawej stronie kręgosłupa. 

-  Och, tak, tu boli! - 

przyznała dziewczyna, krzywiąc się. - Mówiłam im, że coś tu 

mam nie w porządku, lecz nikt nie wziął sobie moich słów do serca. 

background image

Rose  zamyśliła  się.  Bolesność  prawej  strony  okolicy  lędźwiowej  wskazywała  na 

odmiedniczkowe zapa

lenie przeciążonej nerki. 

Czy może dotarły już do pani doktor wyniki moich dzisiejszych badań? - zapytała 

Trish, patrząc podejrzliwie. 

Tak, kochanie, i wygląda na to, że masz pewne kłopoty z nerkami - odparła Rose 

uprzejmym, lecz chłodnym tonem, do jakiego zawsze się uciekała, gdy miała do przekazania 
niepomyślne wieści. 

- I co w tej sytuacji? 

Nie  jestem  w  stanie  powiedzieć  dziś  niczego  dokładnie.  Konieczne  są  dodatkowe 

badania.  Ale  nie  przejmuj  się.  Udzielimy  ci  wszelkiej  możliwej  pomocy.  Chciałabym  przy 
okazji poruszyć ważną sprawę. Słyszałam od siostry, że masz pewne kłopoty z jedzeniem... 

Gdy  Rose  skończyła  przekonywać  Trish  co  do  konieczności  ścisłego  przestrzegania 

diety, wybiła godzina odwiedzin. Na korytarzu i w salach zaroiło się od mężów, krewnych i 
przyjaciół.  Rose  poczuła  głód.  Uświadomiła  sobie,  że  od  lunchu  niczego  nie  brała  do  ust. 
Postanowiła więc najpierw zejść do stołówki, posilić się i już stamtąd udać się do matki. 

Przy jednym ze stolików zauważyła Paula. Przeniosła tacę z jedzeniem i dosiadła się 

do niego. On tylko pił kawę, ona jadła sałatkę z tuńczyka. 

Jesteś  chyba  przemęczona  kochanie  -  powiedział  współczującym  tonem.  - 

Przydałaby  ci  się  chwila  oddechu.  W  ten  weekend  musimy  wreszcie  wyskoczyć  do 

Nethersedge. 

Ależ, Paul, zrozum, ja nie mogę. Jeszcze przed sobotą mama wraca do domu... 

Nie  ma  tu  żadnej  konieczności.  Wystarczy  powiedzieć  słówko  profesorowi,  a 

zostawi  ją  na  weekend  w  szpitalu.  Dwa  dni  odpoczynku  to  skromne  minimum,  którego 
potrzebujesz, zanim dorzucisz do obowiązków związanych z pracą obowiązki wynikające z 

opieki nad m

atką. A będzie to piekielnie ciężkie brzemię. 

- Tak, Paul, wiem o tym. 

Spuściła oczy i utkwiła wzrok w talerzu. Świadomość podwójnej lojalności - wobec 

własnej  matki  i  wobec  pacjentek  w  szpitalu  -  przejmowała  ją  trwogą.  W  ostatnim  okresie 
uprzytomniła sobie z całą wyrazistością, jak bardzo kocha Brigid i jak wiele jej zawdzięcza. 
Ich  wzajemna  miłość,  pozbawiona  zewnętrznych  akcesoriów  i  symboli,  płonęła  w  sercach 
żywym płomieniem. Piasek w klepsydrze Brigid przesypywał się i w każdej chwili mogło go 

zabr

aknąć.  Czas,  który  pozostał,  ona,  Rose,  powinna  poświęcić  tylko  matce.  Miała  oto 

ostatnią  okazję,  by  okazać  jej  swoją  miłość  i  bezgraniczne  oddanie.  Paul  schodził  tu  bez 
wątpienia na plan dalszy. 

background image

Porozmawiajmy  o  czymś  innym  -  rzekła  przerywając  milczenie.  -  Widziałam 

Caroline Trench w te

lewizji.  Wyglądała  czarująco.  Czy  to  znów  jakaś  akcja  Rogera 

Maynarda? 

Zadała to pytanie z ironicznym błyskiem w oku. Oburzanie się Paula na wścibstwo i 

bezczelność dziennikarzy należało do przeszłości. Caroline kochała rozgłos i wiedzieli już o 

tym wszyscy. 

Paul roześmiał się. 

Ach, tak, popełniłem błąd uważając, że Caroline jest zwykłą śmiertelniczką. Co to za 

kobieta, Rose! Co za charakter! Interesuje się wszystkimi i każdym z osobna. Dosłownie bawi 

swoje towarzyszki  w cier

pieniu  i  uprzyjemnia  im  ciężkie  chwile.  Kiedy  opuści  szpital, 

zostanie po niej smutek i żal. 

Co przypuszczalnie stanie się wcześniej, niż myślałeś? 

Nie,  Caroline  zostanie  co  najmniej  do  połowy  sierpnia.  Złamanie  nogi  było 

skomplikowane i proce

s  zrastania  się  musi  trochę  potrwać.  Obawiam  się  nawet, czy po 

zdjęciu gipsu nie zajdzie konieczność przeprowadzenia drugiej operacji. 

Potrząsnął głową, zaś Rose pomyślała, że troska Paula o piękny kształt i sprawność 

nogi aktorki niewiele różni się od troski lekarza o życie pacjenta. 

-

Młodość i zdrowie będą jej bardzo pomocne. Dodaj oczywistą determinację, aby jak 

najszybciej  znów  pojawić  się  na  planie  filmowym  -  powiedziała  z  uśmiechem,  on  zaś 
skwapliwie pokiwał głową. 

Tak,  ta  dziewczyna  wręcz  tryska  energią.  Zamieniła  blok  kobiecy  na  oddziale 

chirurgicznym niemal w jakąś oazę nieustannego świętowania. 

Rose nie mogła oprzeć się myśli, że Caroline dość bezboleśnie i szybko przeszła do 

porządku nad śmiercią przyjaciela. Pojawiało się pytanie, czy również jego żona wykazała się 
taką samą psychiczną odpornością? 

Prawie  zmierzchało,  kiedy  Rose,  skończywszy  posiłek,  pożegnała  się  z  Paulem  i 

pośpieszyła na oddział ginekologiczny. Otworzyła drzwi do pokoju matki i stanęła zdumiona. 
Łóżko było puste. Również puste były łóżka w sąsiednich salach zbiorowych. Tu i ówdzie 
leżały tylko te pacjentki, które przeszły w tych dniach jakieś operacje. Nigdzie też ani śladu 
personelu pielęgniarskiego. 

Idąc korytarzem, Rose usłyszała nagle muzykę i śpiew. Kiedy podeszła do wysokich 

drzwi, które prowadziły na obszerny balkon, zobaczyła scenę jak z obrazka. Wszystkie panie, 
w ich liczbie również jej matka, siedziały w półkolu i słuchały barda o  ciemnych oczach i 
długich,  dotykających  ramion  włosach.  Ubrany  w  bawełnianą  koszulę  i  dżinsy,  opierał  na 

background image

udzie  gitarę,  z  której  wydobywał  słodki  akompaniament do starej francuskiej piosenki, 
śpiewanej w języku angielskim. Na twarzach pań, zależnie od wieku, gościły tęskne i marzące 
lub  figlarne  i  rozradowane  uśmiechy.  Pieśniarz  opiewał  wyłożone  kostką  ulice  dawnego 
Paryża,  toczącą  się  po  nich  zakrytą  dorożkę  i  parę  zakochanych,  złączonych  namiętnym 
pocałunkiem  na  tylnym  siedzeniu.  Skończywszy  kolejną  zwrotkę,  przeszedł  na  francuski  i 
wówczas usłyszano, imitowany na sześciostrunnej gitarze, stukot kopyt końskich na bruku, 
który po jakimś czasie rozpłynął się w ciszy. 

Zachwycona publiczność wybuchnęła śmiechem i oklaskami. 
Panie domagały się dalszych piosenek. 
Palce  Leigha  wyczarowały  kilka  słodkich  i  rzewnych akordów. Na balkonie 

zapa

nowała pełna oczekiwania cisza. Wieczorny podmuch wiatru przyniósł z ogrodu zapach 

róż i kapryfolium. Stentorowy, czysty głos wzbił się ku pociemniałemu niebu. 

Ma miłość jest jak róży krew, 
Krew róży w czerwca świt. 
Ma miłość jest jak rzewny śpiew, 

Melodii cudnej rytm. 

Rose  stała  oparta  o  framugę  drzwi,  nie  mając  śmiałości  się  poruszyć.  Spojrzała  na 

zasłuchaną,  pogrążoną  w  melancholijnej  zadumie  matkę.  Na  jej  wychudłych  policzkach 
pojawiły  się  blade  rumieńce,  a  posiwiałe  włosy  przypominały  aureolę.  Duchowe  światło, 
które rozświetlało tę drogą twarz, niosło przesłanie nadziei i ufności. Śpiewak zniżył głos i z 
czułością, która chwytała za serce, zwrócił się jak gdyby wprost do Brigid. 

Gdy wszystkich mórz dna wyschną w krąg, 
Skał w słońcu zniknie ślad, 

Wycie

kną piaski z Czasu rąk, 

Ma miłość przetrwa świat. 
Z  listowia  pobliskiego  klonu  dobiegł  trel  kosa.  Ptak  zamilkł, zamilkli też  śpiewak  i 

jego gitara. Tym razem nie było oklasków. Niektóre panie ocierały Łzy. Rose była w rozterce: 
zostać czy też wycofać się cicho na palcach. 

Rose, moja córeczko! Myślałam, że już dzisiaj nie przyjdziesz! 

Po słowach Brigid inne panie też się odwróciły. Rose usłyszała liczne pozdrowienia. 

Uśmiechnęła się i dołączyła do grona pacjentek. 

Och,  doktor  Gillis,  nigdy  nie  słyszałam czegoś  równie  pięknego!  -  wykrzyknęła 

jedna z dzie

wcząt. 

background image

Niech pani żałuje, doktor Gillis, że spóźniła się pani na ten cudowny koncert - dodała 

siedemdziesięcioletnia staruszka. 

Rose była wściekła na siebie za swoje rumieńce, lecz Leigh wyratował ją z opresji. - 

Przekaż jej tę wiadomość, Brigid - powiedział. 

Chwileczkę, już mówię. Słuchaj, Rose. Dostałam dzisiaj list od mojej siostry. I jak 

sądzisz, co pisze Maury? Otóż zapowiada swój przyjazd. Czy nie wspaniale? Obiecuje zostać 
aż do momentu, gdy wykaraskam się z choroby. To zaoszczędzi ci wielu zmartwień i ujmie 
obowiązków. 

Rose spojrzała z miłością na ożywioną twarz matki i ujęła ją za rękę. Pożegnawszy 

towarzystwo wróciły wolnym krokiem do pokoju Brigid. Przyjazd ciotki Maury niewątpliwie 

rozwi

ązywał szereg problemów, nie mówiąc już o radości matki, że po tylu latach znów ujrzy 

swoją siostrę. 

Porozmawiały ze sobą jeszcze przez kwadrans, po  czym Rose,  życząc  matce dobrej 

nocy,  zgasiła  światło.  Trzeba  było  zajrzeć  również  do  innych  pacjentek.  Wychodząc  z 
ostatniej sali, Rose rzuciła okiem w kierunku balkonu i zobaczyła Leigha, który stał oparty o 
barierkę i wpatrywał się w noc. 

Czy pamiętasz moje słowa? - zapytał, gdy podeszła. - Rzuciłem na odchodnym, że 

mam ważne spotkanie z wyjątkową kobietą. 

Rose rozłożyła ręce. 

I cóż mogę ci odpowiedzieć, Leigh? Twoje wizyty sprawiają jej tyle radości. Zresztą 

nie  tylko  ona  jedna  cieszy  się  na  twój  widok.  Wszystkie  leżące  tu  panie  wprost  szaleją  na 

twoim punkcie. 

Roześmiał się, ale zaraz jego twarz przybrała poważny wyraz. 

Brigid wraca niebawem do domu. Będzie się nią opiekować jej siostra, i to jest dobra 

wiadomość.  Ale  zapewne  uświadamiasz  sobie,  że  może  zaistnieć  konieczność  jej  powrotu 

tutaj? 

Wpatrywał się w Rose uważnym spojrzeniem. Gotów był natchnąć jej serce otuchą, 

ale nie chciał robić jej fałszywych nadziei. 

Wiem. Profesor Horsfield nie krył przede mną niczego - odparła najspokojniej jak 

mogła. 

- Grzeczna dziewczynka. 

Zamilkli  i  w  tej  ciszy  Rose  zdecydowała  się  powiedzieć  mu  o  wyniku  badania 

ultrasonograficznego Trish Peadle. Dodała też własne uwagi. 

A zatem intuicja nie zawiodła cię, Leigh - powiedziała na koniec. 

background image

Pokiwał poważnie głową. 

Biedny dzieciak. Po rozwiązaniu powinien być dokładnie przebadany. Z rentgenem 

musimy  się  wstrzymać,  ale  możemy  przeprowadzić  szereg  innych  badań,  jak  na  przykład 

bakteriologiczne badanie mo

czu czy pomiar stężenia kreatyniny we krwi. 

Zlecenie przeprowadzenia tych badań przekazałam już do laboratorium. 

Uśmiechnął się. 

-

Wspaniale!  Czy  sądzisz,  że  uwzględniając  tak  słabą  wydolność  nerek,  a  właściwie 

jednej nerki, nasz mądry staruch pójdzie na wcześniejszy poród? 

Myślę, że bez cesarskiego się nie obędzie. Jej stan, odkąd jest w ciąży, pogarsza się z 

dnia na dzień. 

Leigh westchnął. 

-

Jakaż przyszłość czeka tę biedną dziewczynę? Hemodializa lub transplantacja, na tym 

najpewniej  się  skończy.  Wierz  mi,  Rose,  bywają  chwile,  kiedy  chcę  rzucić  swój  zawód  i 
wybrać, powiedzmy, karierę piosenkarza. 

Czy mam się cieszyć, czy smucić, że jeszcze tego nie zrobiłeś? - zapytała z kamienną 

twarzą. 

Rzucił na nią badawcze spojrzenie i roześmiał się w głos. 

Tylko pomyśl! Dawałbym bezpłatne koncerty dla chorych, emerytów i kalek! Czy to 

nie piękne, doktor Gillis? 

Poczuła ciepło w okolicy serca. Ten długowłosy doktor, który przed godziną ofiarował 

pacjentkom  oddziału  ginekologicznego  chwile  radości  i  szczęścia,  a  teraz  tak  głęboko 
współczuł tęgiej i prostej dziewczynie w ciąży, wydał się jej kimś drogim i bliskim. 

-

Wiele osób ma romantyczne pojęcie o naszym zawodzie - powiedziała. - Wyobrażają 

sobie,  że  na  oddziałach  położniczych  wszystkich  szpitali  świata  rodzą  się  tylko  zdrowe, 
tłuściutkie i uśmiechnięte bobasy. A tymczasem rzeczywistość jest trochę inna. 

Rzeczywistość zawsze jest inna od naszych wyobrażeń i dlatego musimy pogłębiać 

wiedzę. Niech Bóg ma nas w swojej opiece, jeśli w jakimś momencie spoczniemy na laurach. 

-I niechaj ma w opiece naszych pacjentów! - 

dodała. 

Nagle zbliżyli się do siebie. Leigh ujął ją za ręce. Stali tak przez chwilę na balkonie, w 

zapadaj

ącej ciemności, a gwiezdny pył prószył na ich głowy. 

Wtem z elektronicznego odbiorniczka w górnej kieszeni fartucha dobiegł natarczywy 

sygnał.  Rose  drgnęła.  Spojrzała  raz  jeszcze  w  oczy  Leigha-pieśniarza,  musnęła  wzrokiem 
gitarę leżącą na krześle i pobiegła tam, dokąd ją wzywano. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Czyżby zapomniała pani, doktor Gillis, o tych dwóch pacjentkach z przenoszonymi 

ciążami,  które  dziś  przyjęliśmy  w  celu  wzniecenia  porodu?  -  zapytała  Pat  Kelsey,  młoda 
pielęgniarka o rudych włosach. 

Jest już  prawie  wpół  do  jedenastej,  chciałabym  więc  wiedzieć,  czy  jeszcze  dzisiaj 

zostaną przebadane. 

Proszę mi wybaczyć, siostro. Zeszło mi trochę na ginekologii. Wiem, że powinnam 

wrócić wcześniej. 

Domyślam się, że odwiedziła pani swoją matkę - powiedziała Pat z nutką sympatii, 

która zdomino

wała początkową dezaprobatę. 

-

Jest już straszliwie późno, lecz chyba mimo wszystko je zbadam - powiedziała Rose i 

chwyciwszy obie karty chorobowe udała się na blok. 

U pierwszej z pacjentek rozwarcie ujścia szyjki  macicy oceniła na dwa  centymetry. 

Poród  praktycznie  się  rozpoczął.  Kobieta  oczekiwała  drugiego  dziecka.  Kalendarz  ciąży 
przekroczony został o dziesięć dni. 

Wspaniale!  Wszystko  wskazuje  na  to,  że  jeszcze  tej  nocy  znajdzie  się  pani  na 

porodówce. Wzniecenie nie jest konieczne. 

Oby pani doktor miała rację - westchnęła ciężarna. - Chciałabym to dziecko urodzić 

również w sposób naturalny. 

I tak z pewnością się stanie - zapewniła ją Rose. 

A teraz, siostro, idziemy obejrzeć drugą pacjentkę. 

Tutaj Rose również podjęła natychmiastową decyzję. Poleciła podać estrogeny w celu 

wzmożenia  pobudliwości  mięśnia  macicy  i  wrażliwości  na  działanie  oksytocyny,  a  do 
zasadniczego wzniecenia przejść jutro. 

Ze mną wszystko w porządku, pani doktor - wyznała z całą szczerością pacjentka. - 

Prosiłam  profesora  Horsfielda  o  wywołanie  trochę  wcześniejszego  porodu,  ponieważ  w 
przyszłym tygodniu obchodzimy pięćdziesiąte urodziny mojej mamy. Przyjeżdża moja siostra 
aż z Nowej Zelandii i chciałabym pokazać jej siostrzeńca... lub, ma się rozumieć, siostrzenicę. 

Rose  uśmiechnęła  się.  Zauważyła,  że  jako  przyczynę  wzniecenia  porodu  profesor 

Horsfield  podał  w  karcie  wzrost  ciśnienia  tętniczego.  Tymczasem,  uwzględniając  końcową 
fazę ciąży oraz falę upałów, nie odbiegało ono w najmniejszym stopniu od normy. 

Po powrocie do pokoju dla personelu Rose zapy

tała o sytuację na oddziale. 

background image

Na razie nie dzieje się nic takiego, z czym nie mogłybyśmy sobie poradzić - odparła 

jedna z położnych, siostra Grierson, osóbka żywa i energiczna. 

- U jednej z pacje

ntek nastąpiło właśnie rozwiązanie, druga lada chwila będzie rodzić. 

Poza tym żadnych problemów! 

Nie  zdziwiłabym  się,  gdyby  poród  nastąpił  jeszcze tej nocy u jednej z tych nowo 

przyjętych - powiedziała Rose. - Niech Ben Davis, ten nasz student, będzie w pogotowiu. 

Zdaje się, że nie trzeba mu o tym przypominać - odpowiedziała pielęgniarka. - Jest to 

jeden  z  tych  praktykantów,  którzy  wiele  czasu  spędzają  z  ciężarną,  zanim  wejdą  do 
porodówki. Miło mieć takich, a doktor McDowie daje im sobą dobry przykład. 

Siostra  Angela  Grierson  rzadko  kiedy  kogoś  chwaliła.  Oznaczało  to,  że  doktor 

McDowie podbił i oczarował sobą cały personel pielęgniarski. Serce Rose przyśpieszyło swój 
rytm. Scena balkonowa, kiedy stali trzymając się za ręce, a nad nimi migotały roje gwiazd, 
wciąż  pozostawała  w  jej  pamięci.  Cóż  by  się  stało,  gdyby  siostra  Kelsey  nie  przesłała 
wówczas sygnału? Jakie słowa padłyby z jego ust? Czy byłyby to słowa dotyczące Brigid? 
Zapewne tak, zważywszy na ich głęboką przyjaźń. Przyjaźń, której tajemnicy Rose nie udało 
się jeszcze dotąd zgłębić. 

Przeszła do oddzielnej dyżurki, położyła się i zasnęła. Po dwóch godzinach wezwano 

ją do nowo przybyłej pacjentki. 

Jest dopiero w trzydziestym piątym tygodniu, a mówi, że odczuwa regularne bóle - 

oznajmiła  siostra Grierson. -  Stan  podgorączkowy.  Ostatnie  dwa  dni  z  objawami diurezy. 
Niewykluczona  infekcja  dróg  moczowych.  Lecz  równocześnie  żadnego  śladu  skurczów 

macicy. 

Zbadawszy pacjentkę, Rose musiała się zgodzić z diagnozą siostry. Na razie nie groził 

tu żaden przedwczesny poród. 

Proszę się nie obawiać, urodzi pani o właściwym czasie - zapewniła ciężarną i jej 

zdenerwowa

nego  małżonka.  -  Jednak  na  kilka  dni  zatrzymamy  panią  w  szpitalu.  Zbadamy 

mocz i ewentualnie po

dejmiemy  jakąś  decyzję  odnośnie  leczenia.  Dzisiaj  proszę  wziąć 

proszki przeciwbólowe i starać się zasnąć. 

A czy te proszki nie wpłyną niekorzystnie na moje dziecko? - zapytała kobieta. - Ono 

jest takie maleńkie! Zniosę każdy ból... 

Jako  lekarze  musimy  w  każdym  wypadku  znaleźć  złoty  środek  pomiędzy dobrem 

matki a dobrem dziecka  - 

odparła  Rose.  -  Pani  jest  mu  potrzebna,  a  pomoże  mu  pani 

wówczas, gdy będzie zdrowa, silna i wypoczęta. 

background image

Pożegnawszy się z pacjentką i jej mężem, Rose poszła na oddział, żeby zorientować 

się w sytuacji. 

- Wszystko w porz

ądku, doktor Gillis zameldowała siostra Grierson. - Powiem tylko, 

że Ben przyjął poród około północy. 

A więc spokój i cisza? 

Tutaj tak, ale na bloku poporodowym praw

dziwe  trzęsienie  ziemi.  Musiałam  aż 

wysłać tam siostrę Keisey, gdyż siostra Hicks nie mogą dać sobie rady. 

Doprawdy?  Czyżby  o  tej  porze  matki  jeszcze  nie  spały?  -  rzuciła  Rose  jakby  do 

siebie. 

Była druga w nocy. 

Proszę mnie nie rozśmieszać, pani doktor. A pani by zasnęła w wieloosobowej sali, 

gdzie przy każdej z matek leży noworodek? Tak oto piękne teorie was, lekarzy, zmieniają się 
w  praktyce  w  pandemonium,  którego  skutki  odczuwa  na  własnej  skórze  przede  wszystkim 
personel pielęgniarski. Wy zaś zdajecie się o tym wcale nie pamiętać. 

Rose  przypomniała  sobie  słowa  Dorothy  Beddows.  Nie  różniły  się  wiele  od  słów 

dopiero co zasłyszanych. 

Proszę  nie  myśleć,  siostro  Grierson,  że  lekarze  zapominają  o  ciężkiej  i 

odpowiedzialnej pracy pielęgniarek. 

Pani nie zapomina, doktor Gillis, bo pani jest jeszcze stażystką. Ale gdy pójdzie pani 

wyżej i uzyska stopień samodzielnego lekarza, to szybko przestanie się pani wczuwać w nasz 

los. Tak jak zapom

niał o nas doktor Philip Cranstone, jeden z tych idealistów. 

Mogę  zapewnić  siostrę,  iż  zrobię  wszystko,  aby  nie  szarogęsił  się  na  naszym 

oddziale jakiś pediatra. 

A może, pani doktor, skorzystamy z okazji i zajrzymy do matek, aby dowiedzieć się 

z pierwszej ręki, o co tam właściwie chodzi? 

Okrągłe oczy Angeli miotały gniewne błyski. Rose tęskniła za łóżkiem i poduszką, ale 

wiedziała, że tego wyzwania nie wolno jej odrzucić. Poza tym nocna wizyta mogła dostarczyć 

jej mocnych argumentów do rozmowy z profesorem Horsfieldem. 

A  jednak  to,  co  zobaczyła,  przechodziło  najgorsze  oczekiwania.  Jeszcze  będąc  na 

schodach  usłyszała  podniesione  kobiece  głosy  i  płacz  noworodków. Oddział  przypominał 
bardziej  dworzec  z  ewakuującymi  się  przed  zbliżającym  się  frontem  cywilami  niż  jaką-
kolwiek część szpitala. Ogniskiem zawieruchy i zamętu okazała się, niestety, sala, w której 
leżały panie Gainsford i Mowbray. 

background image

Kiedy Rose i 

Angela weszły do środka, pani Gainsford krzyczała na siostrę Hicks, zaś 

pozostałe trzy panie obserwowały scenę z otwartymi ustami. 

Nie  pozostanę  tu  ani  minuty  dłużej!  Zatelefonowałam  do  męża,  aby  natychmiast 

zabrał nas, mnie i moje dziecko, z tego okropnego szpitala! 

Im  wcześniej  pani  się  stąd  wyniesie,  tym  lepiej  -  powiedziała  pod  adresem 

roztrzęsionej  kobiety  jedna z jej towarzyszek, zwolenniczka karmienia dziecka z butelki. - 
Może będziemy miały trochę spokoju. 

Jane Mowbray wymieniła z sąsiadką wymowne spojrzenia. 
Siostra Doris Hicks była bliska płaczu. 

Ależ,  proszę,  niech  pani  się  uspokoi i  posłucha  głosu  zdrowego  rozsądku  -  rzekła 

błagalnym głosem. 

Pani dziecko jest duże i potrzebuje więcej pokarmu. Nie jest pani w stanie dostarczyć 

mu takiej ilości. 

Doris była bardzo obowiązkową, trochę staroświecką pielęgniarką, wdową, która brała 

nocne dyżury, aby móc opłacić naukę dwójki swych dzieci. 

Opiekuję się noworodkami już od ponad trzydziestu lat - kontynuowała - i proszę mi 

zaufać, wiem, co jest najlepsze dla pani synka... 

A  właśnie  że  nie  ufam  siostrze!  Siostra  samowolnie karmi go tym paskudnym, 

sztucznym  roztworem,  wbrew  moim  życzeniom  i  wbrew  zaleceniu  doktora  Cranstone'a!  - 
wykrzyknęła  piskliwym,  niemal  histerycznym  głosem  oburzona matka. -  Zresztą  nie  chcę 
więcej siostry słuchać! Mam dość tych przekonywań. 

W  porządku,  pani  Gainsford,  nie  ma  powodu  ani  sensu  tak  się  denerwować  - 

odezwała się Rose, modulując bardzo starannie sylaby i słowa. - Wszystko, o co prosimy, to 
aby oświadczyła pani na piśmie, że opuszcza szpital na własne żądanie. 

-

Tak,  napiszę  drukowanymi  literami  i  jeszcze  ujmę  to  w  ramkę,  że  wyrywam  moje 

dziecko  z  rąk  tej  kobiety!  -  wybuchnęła  pani  Gainsford.  -  Powiadomię  też  o  wszystkim 

doktora Cranstone'a. 

-  Jak p

ani nie wstyd  wydzierać się w środku  nocy na cały szpital! - wtrąciła matka 

trójki dzieci. - Sios

tra Hicks próbowała tylko napełnić pusty brzuszek pani maleństwu, aby od 

jego krzyku nie pomieszało się nam w głowach. 

- To prawda, doktor Gillis - 

powiedziała siostra ze łzami w oczach. - Mam tu ostatnio 

same  kłopoty.  Albo  jestem  winna  temu,  że  podaję  im  dzieci  do  karmienia  piersią,  albo 
zbieram cięgi za to, że dokarmiam je z butelki. Już dłużej tego nie wytrzymam! Będę musiała 

background image

przejść chyba na wcześniejszą emeryturę, ale czym wówczas opłacę studia Roberta i Ruth? 
Żadne z nich nie może liczyć na stypendium. 

Rose zmusiła się do uśmiechu. Oświadczyła, że ona i inni chętnie by się napili gorącej 

i  mocnej  herbaty,  a  następnie  pod  tym  pretekstem  wysłała  siostrę  Hicks do pokoju dla 
personelu.  Doris  była  doświadczoną  pielęgniarką,  lecz  jej  psychika  i  nerwy  nie  wytrzymy-
wały cięższych prób. 

Niebawem przybył pan Gainsford, który nie do końca orientował się w przyczynach 

nocnego  alarmu.  Rose  zdecydowała  się  nie  odwodzić  jego  żony  od  decyzji  opuszczenia 
szpitala. Przeciwnie, była szczerze zaniepokojona wyrazem nieprzytomnej wściekłości w jej 
oczach. Dalsze stresy mogły wpędzić tę kobietę w jakieś psychiczne aberracje. 

Małżeństwo  złożyło  wymagane  przepisami  podpisy, po czym  Rose  wzięła  ciągle 

płaczące dziecko na ręce i oddała je matce dopiero wówczas, gdy ta usadowiła się na tylnym 

siedzeniu samochodu. Zro

biła  wszystko,  co  było  w  jej  mocy,  aby  stworzyć  atmosferę 

przyjacielskiego rozstania. 

Wróciwszy na oddział, skreśliła szczegółową notatkę z zaistniałego incydentu. Kiedy 

podniosła głowę znad biurka, natrafiła na wpatrzone w nią oczy siostry Angeli Grierson. 

Proszę  nie  przejmować  się,  siostro.  Wezmę  na  siebie  pełną  odpowiedzialność  za 

wypuszczenie pani Gainsford. Tak cz

y  inaczej  cała  ta  polityka  karmienia  noworodków  i 

zajmowania się nimi musi ulec  gruntownej i szybkiej rewizji. Dziś jeszcze zwrócę się z tą 
sprawą do profesora Horsfielda. 

Oczy siostry Angeli pociemniały. 

Jeśli  wybuchnie  kłótnia  między  pediatrami  a  położnikami,  to  i  tak,  prędzej  czy 

później, wszystko skrupi się na pielęgniarkach. One zbiorą najboleśniejsze cięgi. 

Rose ściągnęła brwi. 

Chwileczkę, siostro, nie tak pesymistycznie. Jestem całkowicie po waszej stronie i 

mam pewien wpływ na ordynatora. Ujrzy rzeczy takimi, jakimi my je widzimy. A poza tym 
to rozsądny człowiek. 

Mam nadzieję, że się pani nie myli, doktor Gillis. Z pewnością będzie wściekły z 

powodu pani Gainsford. To chyba pierwszy przypadek opuszczenia szpi

tala w środku nocy. 

W  domu  będzie  jej  dużo  lepiej  -  powiedziała  Rose,  ziewając  i  spoglądając  na 

zegarek. 

Dochodziła czwarta nad ranem. Rose wstała i poszła na porodówkę. Tutaj nigdy nie 

było podziału na dzień i noc. Dzień pracy trwał dwadzieścia cztery godziny. Właśnie urodziła 

jedna 

z tych dwóch kobiet z zaleceniem wzniecenia porodu, u której Rose pięć godzin temu 

background image

stwierdziła  dwucentymetrowe  rozwarcie  ujścia  szyjki  macicy.  Rose  pogratulowała  matce  i 
ojcu, po czym wróciła do dyżurki i rzuciła się na łóżko. Obudziła się przed siódmą. Umyła 
się, ubrała i poszła do stołówki na śniadanie. 

Rose, mój ptaszku, jak przebiegł nocny dyżur? Czy ja i Phil możemy się przysiąść? - 

zapytał Leigh McDowie, stając przy jej stoliku z tacą pełną różnych smakowitości. 

Proszę bardzo - odparła z uśmiechem, mimo że Philip Cranstone był ostatnią osobą, 

z którą pragnęła rozpocząć ten dzień. 

Ślicznie  dziękujemy  -  rzekł  Leigh,  siadając  i  wskazując  drugie  krzesło  pediatrze, 

przystojnemu, wysokiemu blondynowi. - 

Phil  właśnie  mówił  mi  o  pogarszającej  się  stale 

sytuacji dzieci, o znęcaniu się nad już urodzonymi i uśmiercaniu jeszcze nie narodzonych. 

Tak, statystyki mówią same za siebie - odezwał się Philip Cranstone. - Przyczyny 

tych  niepokojących  zjawisk  są  zresztą  wielorakie.  Wzrost  liczby  samotnych  matek, 

b

ezrobocie, ubóstwo, całkowity rozpad więzów rodzinnych. Dlatego też my, lekarze, musimy 

włączyć się do akcji ratowania rodziny. A powinniśmy zacząć od samego początku, to znaczy 

od stworzenia matce i jej nowo narodzonemu dziecku warunków bliskiego i intymnego 

współżycia. 

Tak, uświadamiam sobie problem i popieram cele, do jakich zmierzasz - powiedział 

Leigh. - 

W tej chwili rozumiem też chyba lepiej twojego bzika na punkcie karmienia piersią i 

przebywania matki razem z dzieckiem. 

Powinniśmy  zdążać  do  zacieśniania  i  pogłębiania  więzów  rodzinnych,  a  jakiż 

kontakt może być bliższy od ssania matczynej piersi? 

Rose  mogła  iść  o  zakład,  że  Leigh  wyciągnął  doktora  Cranstone'a  na  tę  rozmowę 

specjalnie  z  myślą  o  niej.  Wiedziała  też,  że  gdyby  była  studentką  medycyny,  słuchającą 
podobnego  wykładu,  argumenty  wykładowcy  uznałaby  za  swoje.  Sęk  w  tym,  że  lata 
studenckie miała już za sobą. Pracowała od pół roku jako stażystka w dużym szpitalu, gdzie 
poznała różne matki. Narzucanie im jednolitego wzorca było szkodliwą utopią, zarówno pod 
względem pedagogicznym, jak i społecznym. 

A może ty również zechcesz wyrazić swoje zdanie, Rose? - uprzejmie zaproponował 

Leigh. 

Odstawiła na talerzyk kubek z kawą. 

Szanuję pana intencje, doktorze Cranstone - powiedziała, starannie dobierając słowa 

ale myślę, że przekuwa je pan w czyn, używając niewłaściwych narzędzi. Po pierwsze, zajął 

pan wobec kobiet, które zostały matkami, sztywną i pryncypialną postawę. Tymczasem każda 
z tych matek to całkiem odrębny świat psychiczny, duchowy, intelektualny i społeczny. Po 

background image

drugie,  nie  uznał  pan  za  stosowne  porozumieć  się  najpierw  z  personelem  pielęgniarskim  i 
skorzystać  z  jego  doświadczeń.  Siostra  Hicks,  na  przykład,  mogłaby  być  pańską  matką. 
Zaczęła  opiekować  się  matkami  i  dziećmi,  zanim  jeszcze  odcięto  pana  od  pępowiny.  Otóż 
teorie, które pan propaguje, postawiły ją w sytuacji bez wyjścia. Minionej nocy odwiedziłam 
blok matek i na własne oczy zobaczyłam, że żadna z nich nie ma warunków do odpoczynku. 
Wydarzyła się też bardzo nieprzyjemna historia. Czy pamiętasz, Leigh, panią Gainsford? 

Panią  Gainsford?  -powtórzył  za  nią,  odkładając  łyżkę.  -  Ależ  oczywiście.  To  z 

pewnością ta nauczycielka, która z taką determinacją obstawała przy karmieniu piersią? Mój 
Boże, Rose! Co się stało? 

-  Sta

ło  się  to  po  prostu,  że  laktacja  nie  nadążała  u  niej  za  apetytem  i  potrzebami 

dziecka, które z tego powodu darło się wniebogłosy, odbierając wszystkim nadzieję na sen. W 
rezultacie  pani  Gainsford  wpadła  w  rozstrój  nerwowy.  Po  wściekłej  awanturze  zażądała 

w

ypisania ze szpitala, ja zaś wyraziłam zgodę, widząc w tym mniejsze zło. 

Ale  musiała  być  chyba  jakaś  bezpośrednia  przyczyna?  -  zapytał  Leigh,  lustrując 

Rose badawczym spojrzeniem. 

Tak. Siostra Hicks próbowała uspokoić dziecko, karmiąc je mlekiem z butelki... 

Bez pozwolenia matki nie miała prawa tego robić! - zasadniczym tonem zauważył 

Philip. 

Więc  proszę  mi  powiedzieć,  jak  miała  postąpić!  -  odparła  Rose,  czując,  że  traci 

cierpliwość. - Przecież, na miłość Boską, to dziecko było głodne. 

-  Lecz zgod

zisz  się  chyba  -  powiedział  Leigh  -  że  laktację  pobudza  częste 

przystawianie noworodka. 

- Tak, ale nie wtedy, kiedy stres goni stres. Pode

nerwowanie i ciągłe napięcie działają 

na takie procesy hamująco. 

Moja Annette nie ma żadnych kłopotów z pokarmem. Jej gruczoły sutkowe działają 

bez zarzutu - po

chwalił żonę Philip, nie dostrzegając ostrzegawczego spojrzenia Leigha. 

Oczy Rose, przybrawszy ciemnofiołkowy kolor, zaczęły rzucać błyskawice. 

Jeśli  uważa  pan,  że  wszystkie  kobiety  podobne  są  do  pańskiej  żony,  to  pragnę 

wyprowadzić  pana  z  błędu.  Każda  kobieta  jest  inna!  Pęknięcia  brodawek,  cesarskie  ciecia, 
wzniecenia porodów, utrzymujące się krwawienia - oto skromna namiastka tej inności jedynie 
w płaszczyźnie medycznej. Jak te kobiety mają wytrzymać w atmosferze krzyków, wrzasków 
i  płaczu?  Dzisiaj  postawię  to  pytanie  profesorowi  Horsfieldowi.  Philip  Cranstone  zrobił 
głęboki  wdech,  najwyraźniej  zamierzając  utrzymać  na  wodzy  swoje  nerwy  wobec  tej 

narwanej osóbki. 

background image

Zgadzam  się  z  pani  zarzutem,  że  powinienem  był  przeprowadzić  dokładniejsze 

konsultacje  z  pielęgniarkami.  Niektórym  z  nich  trudno  jest  w  pełni  zaakceptować  moją 
koncepcję, lecz gdyby odsunęły na bok uprzedzenia i, zamiast działać przeciwko mnie, za-
częły  działać  ze  mną,  to  w  przeciągu  trzech  miesięcy  dziewięćdziesiąt  procent  kobiet  w 
naszym rejonie karmiłoby piersią. 

Powiedziawszy to, opadł na oparcie krzesła i czekał na odpowiedź. Leigh wstrzymał 

oddech,  spodziewając  się  raczej  wybuchu.  Żaden  z  nich  jednak  nie  był  przygotowany  na 

powiew arktycznego wiatru. 

Zdaję sobie sprawę, że jest pan młody i pełen najlepszych chęci, doktorze Cranstone, 

ale brakuje panu doświadczenia na oddziale położniczym, zwłaszcza w zakresie psychologii 
kobiety. Pielęgniarki mogłyby wiele pana nauczyć, gdyby nie stała tu na przeszkodzie pana 

arogancja i... 

Chwileczkę, doktor Gillis! - przerwał jej Philip Cranstone, poczerwieniały jak burak 

ze złości. 

Rose, zamiast się opamiętać, jeszcze bardziej podniosła głos. 

Uprzedzam  pana,  zrobię  wszystko,  by  przestał  pan  niepokoić  moje  pacjentki  i 

antagonizować kompetentny personel położniczy. A teraz, wybaczą panowie, przeniosę się ze 
swoim śniadaniem do innego stolika. 

Wstała, wcielając zamiar w czyn. Leigh McDowie stracił zimną krew. 

Rose, na miłość boską! Przecież Phil jest samodzielnym lekarzem-pediatrą. 

Wielkie rzeczy. A ja jestem kobietą - odpaliła. 

A czy mogę zapytać, czy karmiła już pani piersią, doktor Gillis? 

Jeszcze  nie.  A  pan,  doktorze  McDowie?  Było  to  najprawdziwsze  wypowiedzenie 

wojny. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Po  zakończeniu  porannego  obchodu  profesor  Horsfield  zasiadł  w  gronie  lekarzy  do 

mocnej, aromatycz

nej kawy. Zapalając hawańskie cygaro, zaczął od wyrażenia pochwały po 

adresem doktora McDowie'ego za dociekliwość, jaką ten okazał wobec choroby Trish Pendle. 
Następnie  zagadnął  Bena  i  Dana,  studentów-praktykantów,  jak  widzą  kwestię  rozwiązania 
ciężarnej w sytuacji, gdy stan jej nerek jest krytyczny. Mile pochlebieni, że zapytano ich o 
zdanie,  studenci  w  zasadzie  nie  różnili  się  poglądami.  Rokowania co do przeżycia  dziecka 
były bardzo złe, również życiu matki zagrażało poważne niebezpieczeństwo. W sumie było aż 
nadto  przyczyn  do  zastosowania  cesarskiego  cięcia.  Na  podobnym  stanowisku  stanął  też 

doktor McDowie. 

-

Dobrze,  a  teraz  przejdźmy  do  sprawy  matek  -  powiedział  profesor  Horsfield, 

strząsając  popiół  z  cygara.  -  Minionej  nocy  wydarzył  się  nader  przykry  incydent.  Jedna  z 
naszych  pacjentek  na własne żądanie opuściła wraz z dzieckiem szpital, co skłoniło doktor 
Gillis  do  podania  w  wątpliwość  całą  dotychczasową  koncepcję  opieki  nad  matkami  i  ich 
dziećmi, obowiązującą na bloku poporodowym. Jak państwo wiecie, z chwilą oddelegowania 
doktora  Camerona  na  placówkę  do  Etiopii  odpowiedzialność  za  te  sprawy  przejął  doktor 
Philip  Cranstone.  Powszechnie  znane  są  jego  poglądy  na  temat  karmienia  dzieci  piersią  i 
przebywania  noworodków  wraz  z  matkami.  Swego  czasu  dałem  mu  zresztą  pod  tym 
względem  najzupełniej  wolną  rękę.  Dziś  rzecz  wymaga  dogłębnego  przedyskutowania. 
Najlepiej chyba będzie, jak zacznie doktor Gillis. 

Ord

ynator kiwnął głową w kierunku Rose, ona zaś spojrzała mimowolnie na Leigha. 

Byłaby wdzięczna za wsparcie z jego strony, wiedziała jednak, ze na poziomie zasad Leigh 
zgadza się w pełni z doktorem Cranstone'em. Co zaś się tyczy Paula, to podejrzewała, że cały 
ten problem, jako daleki od chirurgii, niewiele go obchodzi. Została więc na placu boju sama, 
samotność zaś często rodzi desperację. 

Powiedziałam już panu, sir - odezwała się z gwałtownością, której nikt po niej się nie 

spodziewał  -  że  byłam  wówczas  na bloku; kiedy pani Gainsford podejmowała  swoją 
rozpaczliwą decyzję. Co przede wszystkim przerażało, to pełna bolesnych napięć atmosfera 
panująca wśród matek i personelu pielęgniarskiego. Po prostu trudno mi uwierzyć, że zgadzał 
się  pan  do  tej  pory,  by  doktor  Cranstone  traktował  nasze  pacjentki  niczym  króliki 
doświadczalne. Jego śmieszne teorie... 

background image

- Moja droga doktor Gillis - 

przerwał jej profesor Horsfield, lekko marszcząc czoło - 

dopóki nie opi

szemy faktów, powstrzymajmy się od subiektywnych ocen. Dałem pani szansę 

przedstawienia  swojego  punktu  widzenia,  lecz  być  może  powinniśmy  wysłuchać  najpierw 
innych  opinii.  Doktorze  McDowie,  pan,  zdaje  się,  skłonny  byłby  bronić  karmienia  dzieci 
piersią? 

Samą  zasadę  uważam  za  słuszną  i  godną  poparcia  -  odparł  Leigh,  patrząc 

profesorowi prosto w oczy. - 

Niemniej jednak jeżeli matka odrzuca tę naturalną powinność, to 

nie można, uważam, zmuszać jej do karmienia piersią siłą. Nie byłoby też wskazane... 

A czy ja zarzucam doktorowi Cranstone'owi stosowanie siły?! - wykrzyknęła Rose. - 

Przecież to czysty absurd! Przeciwnie, jego środki nacisku są bardzo subtelne. W rezultacie 

matki, które zdecydo

wały się na mleko w proszku, czują się jakby mniej wartościowe, czują 

się po prostu gorszymi matkami. Zaś my, położnicy, musimy przypatrywać się z boku, jak 
nasze pacjentki uginają się pod psychicznym terrorem idei, które zrodził teoretyczny umysł 
mężczyzny! 

Doktor  Gillis,  nie  zajdziemy  daleko  w  naszym  poszukiwaniu  prawdy,  jeżeli 

pozwolimy, by powodo

wały  nami  emocje  -  zauważył  profesor  Horsfield,  chociaż,  rzecz 

dziwna, nie nadał swoim słowom jakiegoś nieprzyjemnego brzmienia. - Postarajmy się wy-
słuchać do końca doktora McDowie'ego. 

Cenię sobie szczerość doktor Gillis i jej wielkie zaangażowanie w sprawę, sir. Ale z 

pewnych osobi

stych powodów, o których wszyscy wiemy i które wywołują w nas głębokie 

współczucie,  przeżywa  ona  szczególnie  ciężki  okres.  Być  może  to  właśnie  stresy,  jakim 
ostatnio jest poddawana, stanowią przyczynę, że tak trudno zdobyć się jej na obiektywny sąd. 

Pani  Gainsford  też  była  poddana  stresom,  lecz  jakoś  nie  przeszkodziło  jej  to  w 

podjęciu właściwej decyzji - powiedziała Rose z niepohamowaną wściekłością. - A skoro już 

o tej kobiecie mowa, to do

prowadzona została na próg załamania nerwowego. I to dlatego, iż 

wmówiono jej, że będzie gorszą matką, jeśli pozwoli, by jej dziecko nakarmiono z butelki. 

-  Pani Gainsford jest skrajnym przypadkiem - 

rzekł profesor, nieznacznie podnosząc 

głos. - Dowiedziałem się, że jest teraz na środkach uspokajających. Jej synkiem opiekuje się 
babcia. W związku z tym miło mi było usłyszeć, że dziecko przestało płakać i śpi smacznie. 

Oczywiście,  bo  wypiło  pewnie  całą butelkę i jest najedzone!- powiedziała Rose.  - 

Kiedy siostra Hicks próbowała uczynić to samo, została zelżona od najgorszych. 

A  może,  doktor  Gillis  -  wtrącił  Leigh  McDowie  -  siostra  Hicks  nie  wykazała 

dostatecznego  taktu  w  postępowaniu  z  panią  Gainsford?  To,  oczywiście,  złota  kobieta  i 

najszlachetniejsza dusza, jednak... 

background image

Jak pan śmie? - Rose wypowiedziała te słowa z największym oburzeniem. - Jak pan 

śmie  traktować  w  tak  protekcjonalny  sposób  doświadczoną  pielęgniarkę?  Doris  Hicks  zna 
swoje  obowiązki  i  wywiązuje  się  z  nich  bez  zarzutu.  Doktor  Cranstone  powinien  jak 
najszybciej przeprosić ją za wszystkie nieprzyjemności, na które ją naraził. Dodam jeszcze, że 
żyje ona w realnym świecie, o którym on i pan, dwóch wartych siebie durniów, nie macie 
zielonego pojęcia! 

.  Dławił  ją  gniew,  łzy  napłynęły  do  oczu.  Zapanowała  ogólna  konsternacja.  Leigh 

zacisnął  usta. Profesor  Horsfield  zdjął  okulary  i  skupił  się  na  przecieraniu  szkieł.  Długo 
namyślał się, zanim zabrał głos. 

Wyraziła pani swoje stanowisko dobitnie, by nie rzec, dosadnie, doktor Gillis. Wiem, 

że mocne słowa, jakie usłyszeliśmy, podyktowała pani autentyczna troska o nasze matki i ich 

dzieci. 

Dziękuję  za  ten  dowód  zrozumienia,  sir.  Po  prostu  psychicznie  nie  jestem 

przygotowana na do

świadczenia, które stały się moim udziałem minionej nocy. Więcej takich 

haniebnych incydentów, a uzys

kamy wątpliwą sławę najgorszego szpitala w Anglii. 

Na tym kończymy naszą dyskusję - oświadczył profesor. - Nadeszła chwila, abym 

zapoznał państwa z moją decyzją. Otóż niebawem wyjeżdżam na urlop, który potrwa sześć 
tygodni.  Przez  ten  czas  doktor  Cranstone  zachowa  pełnię  swoich  dotychczasowych 
uprawnień,  zaś  doktor  Gillis  będzie  upoważniona  do  interweniowania  we  wszystkich  tych 
wypadkach, gdzie interes matek i ich dzieci nie będzie postrzegany jako nadrzędny. Ona też 
przedstawi  mi  po  moim  powrocie  ogólny  bilans  współpracy  położników  z  pediatrami. Czy 
satysfakcjonuje panią takie rozwiązanie, doktor Gillis? Nadmieniam, że liczę tu na pani trafny 
sąd i zdrowy rozsądek. 

Policzki Rose smagał ogień, ale jej głos wydawał się spokojny. 

Dziękuję, sir. Zrobię wszystko, aby nie zawieść pana oczekiwań. 

- A pan, doktorze McDowie? Czy stanie pan u boku doktor Gillis? 

Obawiam się, że nie - odparł Leigh z kamienną twarzą. - O ile bowiem cenię sobie 

szczerość koleżanki, o tyle... 

Oznacza  to  po  prostu,  że  jest  przeciwko  mnie  -  z  niecierpliwością  przerwała  mu 

Rose. 

Nawet nie spojrzał w jej kierunku. 

...o  tyle  jej  próby  przeciwstawiania  się  odwiecznemu  zwyczajowi  przypominają 

trochę ruchy pływaka, który płynie pod prąd. 

background image

Rozumiem  myśl  zawartą  w  pana  słowach  -  rzekł  profesor  Horsfield  -  ale nie 

odpowiedział pan jeszcze na moje pytanie. Czy stanie pan u boku doktor Gillis? 

Nie, sir. Jest to absolutnie niemożliwe z uwagi na nasze diametralnie różne poglądy. 

Żadna to dla mnie niespodzianka - oświadczyła Rose z goryczą.  -  Zresztą gotowa 

jestem walczyć samotnie o dobro matek i dzieci. 

-

Jeśli pielęgniarki są po pani stronie, a chyba sama pani o tym wspomniała, to trudno 

mówić tu o samotności - zauważył profesor, któremu nigdy nie zbywało na przenikliwości. 

Ja  chciałbym  wesprzeć  doktor Gillis, sir -  odezwał  się  Ben,  czerwieniejąc  jak 

piwonia. - 

Będąc kobietą, poruszającą się w strefie zarezerwowana dla kobiet, ma moje pełne 

zaufanie. 

Dobrze powiedziane, młody człowieku, dobrze powiedziane! - pochwalił ordynator z 

ledwie wyczuwal

ną nutką ironii. - Czy ktoś ma jeszcze jakieś uwagi? 

- Mam pytanie, sir - 

powiedziała Rose. - Chciałabym mianowicie dowiedzieć się, jakie 

zwyczaje pa

nują  w  szpitalu  położniczym  pod  wezwaniem,  św.  Agnieszki?  Słyszałam,  że 

niektóre swoje prywatne pacjentki 

tam właśnie pan wysyła. 

Zgadza się, doktor Gillis. Cóż, tam każda matka ma swój własny pokój, więc kwestia 

„być  razem  lub  oddzielnie”  całkowicie  odpada.  Co  zaś  się  tyczy  karmienia, to matkom 
pozostawia się wolną rękę. 

-

Tak  właśnie  myślałam,  sir.  Nie  sądzi  pan,  że  trudno  jest  cokolwiek  narzucać 

pacjentkom, które za wszystko słono płacą? 

Wszyscy wstrzymali oddech. Byli pewni, że ordynator nie puści płazem tej obraźliwej 

sugestii, nawet jeżeli padła z ust osoby, do której zdawał się mieć słabość. 

-  Powiem 

coś,  o  czym  rzadko  i  niechętnie  mówię,  doktor  Gillis.  Moja  córka  miała 

bardzo ciężki poród. Kiedy kleszcze zawiodły, podjęto decyzję o cesarskim. Po operacji była 
ledwie  żywa,  obolała,  wyczerpana,  unieruchomiona.  A  jednak  poprosiła  o  dziecko  i  przy-
stawiła je do piersi. I oświadczam, nie podlegała naciskom żadnych zwariowanych idei. Czy 
wyraziłem się jasno? 

Zupełnie jasno, sir - odparła Rose. - Wskazał pan na przemożną siłę macierzyńskiego 

instynktu.  Lecz  tam,  gdzie  ta  siła  słabnie,  pojawia  się  kwestia  wyboru. Kobieta, która 
zdecydowała  się  karmić  piersią,  może  niekiedy  wygrać  nawet  przy  bardzo  nierównych 
szansach, podczas gdy inna chwyci się każdego pretekstu, by tego nie robić. Każda kobieta 

jest inna, tej na pozór oczywistej prawdy zdecydowana jestem 

bronić.  A  poza  tym  muszę 

pogratulować panu dzielnej córki! 

background image

Spotkanie dobiegło końca. Profesor pożegnał towarzystwo promiennym  uśmiechem, 

Rose jednak po

prosił, aby została. 

Myślę o twojej matce, moja droga - powiedział. - Słyszałem, że przyjeżdża do was 

jej siostra z Irlandii? 

Tak, ma przyjechać w czwartek, więc jeśli wyrazi pan zgodę, zabiorę mamę do domu 

w piątek po południu. 

Dobrze.  Jest  to  twój  wolny  weekend,  więc  wykorzystaj go jak najlepiej. Lato 

przemija, słoneczna pogoda nie utrzyma się długo. 

Powaga,  z  jaką  to  powiedział,  zdawała  się  nadawać  jego  słowom  głębsze,  bardziej 

ogólne znaczenie. 

Skoro  Rose  miała  za  półtora  miesiąca  przedstawić  kompleksową  charakterystykę 

pracy tej części oddziału położniczego, gdzie leżały kobiety w połogu, nie mogła zwlekać i 
musiała  od  razu  podjąć  określone  działania.  Toteż  widywano  ją  tam  prawie  codziennie  w 
godzinach  popołudniowych,  a  niekiedy  również  nocnych,  jak  rozmawiała  z  pacjentkami, 
nagrywając  ich  odpowiedzi  na  taśmę  lub  zadawała  pielęgniarkom  i  personelowi 
pomocniczemu masę szczegółowych pytań. Do porządkowania ankiet i prowadzenia ogólnej 
statystyki zaangażowała sekretarkę profesora Horsfielda, pannę Kavanagh, która obchodziła 
się  fachowo  z  bezcennymi  materiałami.  Dużą  też  pomoc  miała  ze  strony  pielęgniarek, 

zachwyconych i rozen

tuzjazmowanych jej zawziętością, pasją i determinacją. Słowem, Rose 

była na wojennej ścieżce! 

Tego  rodzaju  tryb  życia  siłą  rzeczy  musiał  się  odbić  na  jej  wyglądzie.  Pod  oczami 

pojawiły  się  cienie,  w  kącikach  zaciśniętych  ust  widać  było  gorycz,  włosy  utraciły  blask. 
Rose dławił jakiś nieokreślony smutek, którego przyczyny nie znała. Domyślała się tylko, że 
choroba  matki  nie  tłumaczyła  wszystkich  jej  apatycznych,  ponurych  nastrojów.  Chodziło 

raczej o Leigha McDowie'ego i jego o

dmowę  udzielenia  jej  pomocy  i  wsparcia.  A  nie 

mogłaby mieć lepszego, bardziej kompetentnego sojusznika. Jakże fatalnie, wręcz głupio się 
stało,  że  znaleźli  się  po  przeciwnych  stronach  barykady.  Przecież  nawet  nie  różnili  się  w 

zasadniczej kwestii - akcepto

wania każdej osoby w jej indywidualności. 

Debata w gabinecie profesora Horsfielda odbiła się głośnym echem w całym szpitalu. 

Zakrawało  niemal  na  żart,  że  uparta  stażystka  wraz  z  grupą  zbuntowanych  pielęgniarek 
wydała  wojnę  doktorowi  Cranstone'owi  i  jego  godnym szacunku koncepcjom 

wychowawczym. 

Paul Sykes ujął rzecz lapidarnie: 

background image

Na miłość boską, kochanie, ciesz się tym, co masz, po co ci jeszcze te podchody? 

Marnujesz tylko czas i energię. 

Dzięki za słowa pocieszenia. Wzruszył ramionami. 

Czy wiesz, że nazywają cię kobietą-z-nożem-w-zębach? 

Nadmiar pochlebstwa. Ale a propos, w piątek wypisują mamę. Czy mógłbyś odwieźć 

ją swoim samochodem do domu? 

Przykro  mi,  kochanie,  ale  piątek  mam  wolny.  Poza  tym  Caroline  zmieniają  gips  i 

prześwietlają nogę. Trzymaj za nią kciuki, by na tym skończyła się jej męka w tym szpitalu. 
Zresztą, przecież możesz zadzwonić po taksówkę? 

Jasne, mogę zadzwonić po taksówkę. Odmowa Paula zmroziła ją i po raz kolejny 

zadała  sobie  pytanie,  czy  czasami  ich  miłość  ni  weszła  w  fazę  kryzysu.  Był  jedynym 
mężczyzną, który posiadał jej ciało. Z kolei ona była „największym ukochaniem” jego życia, 
co niejednokrotnie powtarzał i co wysłuchiwała  z ufnym i wdzięcznym  sercem.  Lecz teraz 
pomyślała, że może już nigdy więcej nie spędzą wspólnego weekendu w Nethersedge. Myśl 
ta  wywołała  w  niej  sprzeczne  uczucia.  Doznaniu  ulgi  towarzyszyło  uświadomienie  swojej 
samotności. Bez Paula i matki byłaby sama jak ten palec. 

Rose nie zdawała sobie sprawy, że Leigh cały czas ją obserwuje, i że to jego uważne i 

troskliwe oko rychło dostrzegło ślady zmęczenia i napięcia na jej twarzy. Nie wiedziała też, 
że przeklinał tamtą debatę w gabinecie ordynatora i skutki, jakie z niej wynikły. Publicznie 
wspierał doktora Cranstone'a, gdyż tak nakazywała mu moralna i intelektualna uczciwość, w 

ukryciu jednak 

robił wszystko, by ująć choć cokolwiek z ciężaru, jaki dźwigała Rose. Między 

innymi  to  dzięki  jego  zdolnościom  dyplomatycznym  rzadko  kiedy  dochodziło  na  oddziale 
położniczym do spotkania Rose z doktorem Cranstone'em, a dzięki jego zapobiegliwości jej 
ulubiony stolik w stołówce był zawsze wolny. Kiedy zaś w czwartek Rose poszła odwiedzić 
matkę, Leigh siedział przy łóżku chorej niczym wierny przyjaciel, który nigdy nie zawodzi. 

Wiesz, co mówi ten odmieniec, Rose? Że odbierze Maurę ze statku w Liverpoolu i 

przywiezie ją prosto tutaj! 

Pamiętając o swoim brutalnym zachowaniu wobec Leigha, Rose nie wiedziała wręcz, 

gdzie uciec z oczami. 

Nie  wiem,  co  powiedzieć  -  wyjąkała,  nagle  uświadamiając  sobie,  że  ma 

przetłuszczone  włosy  i  wyblakłą  twarz.  -  Ciocia  Maura  miała  przyjechać  pociągiem.  Ale 
oczywiście bardzo się ucieszy, gdy w porcie będzie na nią ktoś czekał. Jak ją rozpoznasz? 

background image

To  proste,  córeczko.  Będzie  trzymał  tekturkę  z  wypisanymi  dużymi  literami  jej 

imieniem i nazwiskiem - 

radosnym głosem powiedziała Brigid. - Och, Rose, czy to nie złoty 

człowiek? 

•- 

Ten „złoty człowiek” chce cię prosić, Rose, abyś go zastąpiła w jego obowiązkach, 

gdyż w związku z wyjazdem nad morze musi urwać się z pracy. 

Ależ  oczywiście,  Leigh.  Zresztą  dzisiaj  poród  przewidywany  jest  tylko  u  jednej 

pacjentki, pani Taylor. 

Wiem,  to  ta  biedaczka,  której  odporność  na  środki  farmakologiczne  wyzwalające 

skurcze macicy stała się już legendarna. Jak sądzisz, czy zdąży uwinąć się z dzieckiem przed 
urodzinową fetą swojej matki? 

Decydujące będą najbliższe godziny. Dłużej nie można zwlekać, wynika to z kontroli 

stanu płodu. Zastosujemy więc albo przebicie pęcherza płodowego, albo... 

Albo David Rowan ją posieka. 

Najświętsza Panienko, o czym wy mówicie?! - wykrzyknęła z przerażeniem Brigid. 

O cesarskim cięciu, mamusiu. To naprawdę nic strasznego. Zresztą zrobię wszystko, 

aby ta jej uparta szyjka zaczęła wreszcie się rozszerzać. 

Słyszysz, Brigid, jeśli tak mówi, to odniesie sukces. Moja szefowa ma głowę nie od 

parady. 

Nie miałam dotąd zielonego pojęcia, że mam tak mądrą córkę - powiedziała Brigid z 

jakimś rzewnym zachwytem. - Chcę jeszcze dodać, Rose, że Leigh zaofiarował się odwieźć 

mnie jutro do domu swoim samochodem. 

Rose mogła się zdobyć w tej chwili tylko na pełne wdzięczności spojrzenie. Zbyt bolał 

kontrast między odmową Paula a tą spontaniczną, przyjacielską ofertą. 

Leigh  wywiązał  się  ze  swojej  misji  w  stu  procentach.  Przywiózł  Maurę  Carlinnagh 

prosto do szpitala, a kiedy obie sios

try ze łzami w oczach rzuciły się sobie w ramiona, pobiegł 

na oddział położniczy, gdzie powitały go trzy śmiejące się panie: Rose Gillis, siostra Pardoe 
oraz pani Taylor, obok której leżało spowite w pieluszki niemowlę. 

Widzę, że już po krzyku - zauważył żartobliwie. 

Doktor Rose powiedziała, że jeśli będę bardzo chciała, to na pewno się uda. I udało 

się!  -  rzuciła  z  nutką  dumy  świeżo  upieczona  matka.  -  Parłam  przez  dwie  godziny,  aż 
wreszcie go usłyszałam. Mojego synka. Czy nie jest wspaniały? 

Kawał chłopa - przyznał Leigh. 

A teraz chciałabym wiedzieć, pani Taylor - zapytała siostra Pardoe - czy będzie pani 

karmiła piersią? 

background image

Oczywiście, że piersią. Chodź do mnie, mój skarbie, chodź do mamusi - powiedziała 

pani  Taylor  pełnym  słodyczy  głosem,  po  czym  rozpięła  koszulę,  pozwoliła  sobie  odkazić 
brodawkę i podała pierś dziecku. Ono zaś nie dało się prosić dwa razy. Przywarło usteczkami 
do sutka i z widoczną rozkoszą zaczęło ssać. 

Widok, jakkolwiek zwyczajny w tym miejscu i mocno opatrzony, miał w sobie tyle 

wdzięku, świeżości i ciepła, że Rose i Leigh wymienili pogodne uśmiechy. 

Rose  pochyliła  się  nad  matką  i  dzieckiem,  zaś  Leigh,  zainspirowany  skrawkiem 

koronkowego bius

tonosza,  widocznym  w  rozchyleniu  jej  fartucha,  oddał  się  nieskromnym 

myślom. Musiała chyba wyczuć jego gorące spojrzenie, gdyż szybko uniosła głowę, a skrzy-
żowawszy  z  nim  wzrok,  stanęła  w  pąsach.  Zobaczyła  w  czarnych  oczach  Leigha  szczery 
zachwyt,  a  może  nawet  coś  więcej  niż  zachwyt,  co  ją  speszyło,  lecz  równocześnie  dodało 
pewności siebie. A więc wciąż była na tyle atrakcyjną i pociągającą kobietą, by wzbudzać w 
mężczyznach  pragnienie,  by  nawet  w  swym  zdeklarowanym  przeciwniku  przyśpieszyć 

pulsowanie krwi. Niemy, aczkolwiek bardzo ekspre

syjny  hołd  Leigha  odrodził  ją.  Ostatnio 

czuła się zaniedbywana przez Paula, czemu towarzyszyło przygniatające poczucie, że gaśnie 
wewnętrznie  jako  kobieta.  Pożądliwy  wzrok  Leigha  znowu  rozniecił  w  niej  płomień. 
Wiedziała, że prędko o tym nie zapomni. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Maura  Carlinnagh  ledwie  zdołała  ukryć  przerażenie,  jakie  ogarnęło  ją  na  widok 

zmienionej nie do poznania starszej siostry. Gdy odzyskała głos, zaczęła od wymówek. 

Och,  Brigid,  nikt  z  nas  do  tej  pory  nie  może  pojąć,  dlaczego  uciekłaś  z  domu  i 

wyszłaś za tego Anglika? I czy tak trudno było przyjechać z nim i przedstawić go rodzinie? - 
pytała gładząc posiwiałe włosy siostry i patrząc na nią z łagodnym wyrzutem. 

Brigid  uchodziła  za  najmądrzejszą  z  rodzeństwa.  Młodsi  bracia  i  siostry  zawsze 

patrzyli  na  nią  z  podziwem  pełnym  szacunku.  Kiedy  zaś  po  ukończeniu  szkoły  wróciła  do 

domu z dyplomem na

uczycielki w kieszeni, ich szacunek zmienił się niemal w nabożną cześć. 

Przyjechałam zaopiekować się tobą, siostro - ciągnęła Maura, uważając, aby się nie 

rozpłakać. - Zostanę do momentu, kiedy... kiedy poczujesz się lepiej i będziesz mogła radzić 

sobie beze mnie. 

Maura  okazała  się  prawdziwym  darem  niebios.  Gotowała,  prała,  sprzątała,  skakała 

koło  chorej  siostry,  we  wszystko  to  wkładając  całe  swoje  serce  i  duszę.  Była  starą  panną, 
osobą prostą i z natury dobrą, zawsze gotową zapomnieć o sobie, zawsze skorą do poświęceń. 
Siostrzenicę traktowała z rewerencją, jako osobę przewyższającą mądrością i wykształceniem 
nawet swoją matkę, a więc zasługującą na odpoczynek i komfort po pracy. I Rose, tym razem 

za sp

rawą ciotki, poczuła się znowu jak mała dziewczynka, której wszystko w domu podsuwa 

się pod nos i której życzenia się odgaduje. 

Któregoś dnia Maura poprowadziła Rose do okna i wskazała ręką stojący w ogródku 

piękny wyściełany fotel, w którym Brigid drzemała w cieniu krzewu jaśminu. 

Dostarczono go z kartką, na której widniały słowa: „Od oddanego wielbiciela”. Czy 

nie wiesz przypadkiem, kto to może być? 

Rose  znała  odpowiedź  na  to  pytanie  i  nie  mogła  ukryć  wzruszenia,  kiedy  Leigh 

McDowie  wpadł  po  godzinie  z  przyjacielską  wizytą.  Usiedli  na  tarasie  w  promieniach 
zachodzącego słońca, zaś Maura uraczyła wszystkich herbatą i słodkimi bułeczkami własnego 
wypieku.  Wizyty  „długowłosego  doktora”  zaczęły  się  powtarzać.  Rose  długo  pamiętała  te 
złociste sierpniowe wieczory, spędzane na miłych pogawędkach. 

Na  oddziale  położniczym  wszystko  szło  swoim  trybem.  Paul  Sykes  zbadał  Trish 

Pendle  i  zdecydował,  że  w  celu  uniknięcia  poważnych  powikłań,  włącznie  ze  śmiercią, 
grożących  dziecku  i  rodzącej,  należy  wybrać  metodę  prewencyjną,  czyli  cesarskie  cięcie. 
Operacja  przebiegła  bez  komplikacji.  Dziecko  urodziło  się  zdrowe.  Trish  nazwała  synka 

background image

Donovan.  Na  razie  miała  karmić  go  mamka,  o  którą  postarał  się  szpital,  gdyż  Trish,  w 
związku z planowaną operacją nerki, została przewieziona na oddział chirurgiczny. 

Mój  Boże,  Rose,  skąd  takie  prymitywy  jak  ta  Pendle  się  biorą?  -  biadolił  Paul 

podczas lunchu. - 

I  co  z  nimi  robić?  Niechlujne  toto,  tępe,  tłuste  i  na  dokładkę  żadnej 

odpowiedzialności za wychowanie dziecka! W takich wypadkach zaczynam wręcz wierzyć w 
sensowność przymusowej sterylizacji. Wiem, że mówiąc to, ranię twoje uszy, lecz taka jest po 

prostu moja spontaniczna reakcja. 

Ranił nie tylko jej uszy. Tak nie godziło się mówić. Na szczęście nie wszyscy myśleli 

w ten sposób o T

rish. Rose pamiętała o dowodach sympatii, jakie Leigh okazał nieszczęśliwej 

nastolatce i jej dziecku. W sumie uznała, że uwagi Paula nie zasługują na odpowiedź. 

Czy dostałaś zaproszenie na pożegnalne przyjęcie, jakie urządza Caroline? - zapytał 

Paul. 

Ki

wnęła głową, jednak bez entuzjazmu. 

Strzaskane kości aktorki zrosły się wręcz wzorowo, co było niewątpliwie zawodowym 

sukcesem Paula.  Założono jej lżejszy i poręczniejszy  gips, w którym mogła poruszać się o 
kulach. Cieszyła się na myśl o powrocie do domu i chciała, żeby inni również uczestniczyli w 
jej radości. Bez trudu dostała pozwolenie na urządzenie przyjęcia, które miało się odbyć w 
stołówce  w  ostatni  piątek  sierpnia.  Zaprosiła  połowę  personelu  medycznego,  to  znaczy  te 
wszystkie osoby spośród lekarzy i pielęgniarek, które pośrednio i bezpośrednio przyczyniły 
się do jej powrotu do zdrowia. Paul miał być honorowym gościem. Rose i Leigh, jako obecni 
wówczas  przy  ofiarach  wypadku,  też  nie  zostali  pominięci.  Każdy  zresztą  mógł  przyjść  z 
osobą towarzyszącą. Rose była świadkiem,  jak  Tanya Dickenson  chwaliła się przed  Laurie 
Moffatt,  iż  Leigh  zwrócił  się  do  niej  z  prośbą,  aby  to  ona  wystąpiła  w  roli  jego  partnerki. 
Kiedy to mówiła, w jej jasnoniebieskich i zwykle zimnych oczach błyszczała satysfakcja. 

Tymczase

m walka Rose o dobro matek i ich dzieci nie słabła. Rzadko jednak takie 

działania  obywają  się  bez  kosztów  i  Rose  płaciła  za  swoją  aktywność  krańcowym 
wyczerpaniem. Dzień pracy lekarza na stażu i tak był dostatecznie długi. Dodatkowe godziny, 

jakie trzeba 

było poświęcić na zbieranie danych, czyniły go praktycznie nie kończącym się. 

W  trzecim  tygodniu  sierpnia  Rose  stwierdziła,  że  goni  resztkami  sił.  W  dwa  dni  później, 
asystując  doktorowi  Rowanowi  przy  cesarskim,  zasłabła  i  na  chwilę  straciła  przytomność. 

Je

dno  było  pewne  jak  amen  w  pacierzu:  musiała  odpocząć.  Toteż  bez  słowa  protestu 

pozwoliła zapakować się do taksówki i odesłać do domu. 

Wielkie nieba, co się stało?! - wykrzyknęła ciotka Maura, kiedy o tak wczesnej i stąd 

niezwykłej porze dnia Rose stanęła w drzwiach. 

background image

Wszystko w porządku, ciociu. Po prostu dzisiaj mam wolne. Gdzie mama? 

Maura wskazała palcem na drzwi saloniku, po czym natychmiast przyłożyła go do ust. 

- Sza, Rose, twoja matka konferuje - 

wyszeptała. - I zabroniła sobie przeszkadzać pod 

jakimkolwiek pozorem. 

Konferuje? A z kim, jeśli wolno wiedzieć? - zapytała Rose. 

Nasuwały  się  tylko  dwie  możliwości.  Mógł  to  być  ksiądz  Naylor  lub  ich  lekarz 

domowy, doktor Tait. 

Czy wezwała księdza Naylora, żeby się wyspowiadać? - uszczegółowiła pytanie, nie 

mogąc doczekać się odpowiedzi. 

- Nie, to jest... ech... - 

Maura zaczęła się jąkać. 

Rose  nagle  poczuła,  że  wzbiera  w  niej  podejrzliwość.  Szybko  podeszła  do  drzwi 

saloniku. Usłyszała głos matki oraz swoje imię. Słowo „Rose” powtórzyło się, ale zarówno 
teraz,  jak  i  przed  chwilą  nie  wypowiedziała  go  Brigid.  Padło  z  ust  doktora  McDowie'ego, 
którego miękki, głęboki głos rozpoznała bez trudu. 

Zapukała i nie czekając na odpowiedź otworzyła drzwi. Matka i Leigh siedzieli przy 

stole nad jakimiś dokumentami. 

Co  się  tutaj  dzieje?  -  zapytała  z  wyczuwalnym  rozdrażnieniem.  -  Przychodzisz, 

Leigh, podczas mojej nieobecności i ucinasz sobie z mamą pogawędkę na mój temat. Czy nie 
za dużo tego dobrego? 

Zbliżyła się do stołu, by rzucić okiem na dokumenty, lecz Leigh uprzedził ją i zakrył 

je leżącą obok tekturową teczką. 

Nie  tak  szybko,  Rose.  Twoja  matka  i  ja  mamy  pełne  prawo,  by  się  spotykać  i 

rozmawiać,  o  czym  nam  się  żywnie  podoba.  Nie  przewidzieliśmy  twojego  tak  rychłego 

powrotu. 

Jasne, że nie! -wykrzyknęła rozwścieczona, z pobladłą twarzą. - Tyle że ja z kolei 

mam  pełne  prawo  wiedzieć.  Ostatecznie  jestem  jej  jedyną  córką.  Nie  pozwolę  tu  na  żadne 
konspiracje, na żadne szeptanki skierowane przeciwko mnie! Mamo, proszę, powiedz mi, o 
czym rozmawiałaś z tym człowiekiem? 

- Nie, Rose, nie. 

Matka  ukryła  twarz  w  dłoniach,  po  czym  do  uszu  przerażonej  Rose  dobiegł  jej 

stłumiony szloch. Leigh objął Brigid opiekuńczym ramieniem i zaczął szeptać jej jakieś słowa 
pocieszenia. W pewnym momencie podniósł głowę. 

Bądź tak dobra i zostaw nas samych - powiedział tonem, który wykluczał wszelką 

dyskusję. - I nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi. 

background image

W  osłupieniu,  wystraszona,  zrobiła  to,  co  jej  kazano.  Następnie  krokiem  lunatyczki 

przeszła do kuchni, gdzie bez życia padła na krzesło. 

Ależ nie masz się czego obawiać - uspokajała ją ciotka. - Wiesz przecież, że Brigid 

zawsze miała, ma i będzie mieć na względzie tylko twoje dobro. A i doktor McDowie wydaje 
się być przyzwoitym człowiekiem. 

-

Wiem, ciociu, wiem! Tylko czuję się taka odepchnięta, gdzieś na marginesie, prawie 

niepotrzebna - 

skarżyła się Rose ze szlochem. 

Na widok Leigha, który stanął w drzwiach, szybko jednak otarła łzy. 

Musisz  mi  przyrzec,  Rose,  że  nigdy  już  wobec  Brigid  nie  zachowasz  się  w  taki 

sposób. Ona i tak już dźwiga dostatecznie ciężkie brzemię cierpień - powiedział głosem nie 
znoszącym sprzeciwu. - A więc? 

- Przyrzekam - 

wyszeptała. 

Dobra dziewczynka. A teraz wytłumacz mi swój stan. Wyglądasz, jakby zmarli ci 

podczas porodu matka i dziecko. 

Rose zdobyła się na wątły uśmiech. 

Tak źle to nie było. Po prostu zasłabłam przy cesarskim. 

Usłyszawszy to, Maura natychmiast skoczyła po poduszkę i podłożyła ją pod głowę 

siostrzenicy. 

Cóż ty wyrabiasz, kobieto?! - wykrzyknął Leigh. - Chcesz zapracować się na śmierć? 

M

arsz do łóżka! I nie wstawać mi do jutra rana! 

Ani  myślę.  Dziś  koło  północy  muszę  jeszcze  wpaść  na  oddział  do  moich  matek. 

Chodzi o nocne wywiady w ramach badań, które podjęłam się przeprowadzić. 

Do diabła z badaniami! - rzucił zdecydowanie. 

- Nie zdaj

esz sobie sprawy, jakie to dla mnie ważne, Leigh. Teraz odpocznę, ale nikt 

nie odwiedzie mnie od tej wizyty. Ty również. 

No  więc  dobrze,  Rose  -  rzekł  rozdrażnionym  głosem.  -  Pójdę  i  przeprowadzę  za 

ciebie  te  cholerne  wywiady!  Wezmę  pióro,  notatnik  i  przemienię  się  na  dzisiejszą  noc  w 
kobietę-z-nożem-w-zębach,  w  wieloczynnościowego  robota.  Będę  pytał,  wysłuchiwał,  spi-
sywał, zmieniał pieluszki, przystawiał do piersi, słowem: uczynię każde wariactwo, włącznie 

z seksualnym zaspokojeniem siostry Hicks, byl

ebyś tylko spędziła tę noc w łóżku! 

W porządku - zgodziła się. 

Skapitulowała tak szybko, gdyż zaczęła się obawiać, że jeszcze chwila, a wybuchnie 

histerycznym, niepowstrzymanym śmiechem. 

Kiedy Leigh pożegnał się i poszedł, Maura skomentowała jego wizytę: 

background image

Widać jak na dłoni, że doktor McDowie dba o ciebie, Rose. 

Rose spała  przez cały  dzień  i całą noc. Obudziła się  rześka i wypoczęta fizycznie i 

psychicznie.  Zjadła  obfite  śniadanie  i  poszła  do  pracy  z  mocnym  postanowieniem 
podziękowania „długowłosemu doktorowi”. Niestety, zajęty był na oddziale ginekologicznym 
i musiała czekać aż do pory lunchu. 

Prawie  kończyła  swój  posiłek,  gdy  zobaczyła  go  z  tacą  przy  barze.  Równocześnie 

usłyszała, jak wołają go, aby się przysiadł od stolika pediatrów, gdzie siedział również doktor 
Cranstone  z  żoną,  Annette.  Ku  jej  wielkiemu  zaskoczeniu,  odpowiedział  im  tylko 
zdawkowym uśmiechem, po czym wybrał jej stolik. 

-  Czy nie przeszkadzam? - 

zapytał,  rozkładając  się  ze  swoim  szaszłykiem  baranim, 

surówką i kawą. 

Chciałbym zamienić z tobą kilka słów. 

Uśmiechnęła się. 

Ależ oczywiście, Leigh- Prawdę mówiąc, miałam nadzieję na to spotkanie. 

Przede wszystkim powiedz mi, jak się czujesz? 

Czuję się zdrowa jak ryba. I to dzięki tobie, Leigh, za co z całego serca dziękuję. A 

poza tym - 

spuściła  oczy  na  talerz  -  chciałabym  cię  przeprosić.  Zachowałam  się  wczoraj 

wobec ciebie i mamy głupio, wulgarnie i napastliwie. Dzisiaj wstydzę się tego. 

A jak się czuje Brigid? - zapytał pośpiesznie. -Możliwie. Gdy wychodziłam z domu, 

jeszcze 

spała. Twarz miała pogodną, jakby nawiedzały ją tej nocy jedynie dobre sny. 

Z  oczu  Leigha  znikły  iskierki  wesołości.  Została  w  nich  tylko  niezgłębiona  czerń. 

Milczał. 

A ty, Leigh? Jak spędziłeś ostatnią noc? - zapytała. - Na położniczym musiał panować 

nie

zły rejwach... Przerwała i biegnąc za wzrokiem Leigha spojrzała w górę. Przy stoliku stał 

uśmiechnięty Philip Cranstone. 

Cześć,  Leigh.  Cześć,  Rose.  Przysiądźcie  się  do  nas.  Annette  chciałaby  usłyszeć 

ostatnie ploteczki z położniczego. Zróbcie jej tę przyjemność. 

Rose  bez  słowa  spuściła  głowę.  Natomiast  odpowiedź  Leigha  zabrzmiała  dość 

bezceremonialnie: 

Przykro mi, Phil. Nie czuję się dzisiaj w nastroju do plotkowania i żartów. Poza tym 

prowadzę teraz ważną rozmowę. Wybacz, stary. I przeproś od nas małżonkę. 

Phil lekko pobladł, wzruszył ramionami i obróciwszy się na pięcie odszedł. 

Słuchaj,  Rose.  Chciałbym  ci  teraz  zaproponować  starucha.  Słowem,  chcę  wziąć 

udział w twoich badaniach. Bez wątpienia potrzebna ci pomoc. Tylko razem możemy podołać 

background image

temu za

daniu w narzucanym terminie, nawet jeżeli różnimy się poglądami na sprawę. Zresztą 

odmienność stanowisk sprawi jedynie, że końcowe wnioski będą bardziej obiektywne i wy-
ważone. 

Nagle  spojrzenie  Rose  stało  się  badawcze.  Szukała  w  twarzy  Leigha  śladu  jakichś 

ukrytych  pobudek.  Zlękła  się,  że  jej  tezy  zostaną  rozwodnione  lub  ukazane  w  fałszywym 
świetle. 

Czy  mam  rozumieć,  że  nie  popierasz  już  doktora  Cranstone'a?  -  zapytała  bez 

ogródek. 

Powiedzmy raczej, iż zależy mi w równym stopniu jak tobie, by nasze grube ryby 

dostały  rzetelny,  dobrze  udokumentowany  raport,  który,  miejmy  nadzieję,  zostanie 
opublikowany  w  którymś  z  lekarskich  periodyków.  A  jeśli  przedrukuje  go  jakieś  pismo 
kobiece, to tym lepiej. Tyle że musimy operować faktami, nie anegdotami. 

Spojrze

nie  Rose  złagodniało.  Patrzyła  na  swego  byłego  przeciwnika,  nieświadoma 

przemiany, jakiej ulega w tej chwili jego romantyczna dusza. 

Powiedz mi, Leigh, czy minionej nocy wydarzyło się coś, co spowodowało tę zmianę 

w twoim stosunku do mnie? 

Potrząsnął głową. 

Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków, Rose. Nie zmieniam poglądów w ciągu 

dwóch godzin, nawet gdyby obfitowały one w dość szokujące doświadczenia. Musimy przede 
wszystkim oczyścić się z emocji. No więc jak, przyjmujesz moją wyciągniętą rękę? 

Rose w

estchnęła. 

Przyjmuję. Raz kozie śmierć. 

Uśmiechnął się. Znane jej dobrze ogniki znów zatańczyły w jego oczach. 

A  teraz  zmieńmy  temat.  Myślę,  że  pracę  trzeba  przeplatać  rozrywką,  i  właśnie 

czegoś  takiego  potrzebujesz.  Otóż  wdzięczny  mąż  jednej  z  moich  pacjentek,  chcąc  mnie 
uszczęśliwić, podarował mi... Zgadnij, co? 

Nie mam pojęcia - odparła lekko zaintrygowana. 

Dwa bilety na „Burzę” Szekspira. Co ty na to? 

A Tanya nie chce iść? 

Ma dzisiaj dyżur. Poza tym nie jestem pewien, czy przepada za klasyką. 

Ja również. To znaczy również mam dyżur. Rose nie wiedziała, czy cieszyć się, czy 

też smucić z tego powodu. 

background image

Wiem, z tym że doktor Rowan zaofiarował się przejąć twoje obowiązki na te kilka 

godzin.  Zostanie  w  szpitalu  aż  do  naszego  powrotu.  Tak  jak  my  wszyscy,  on  również 
przejmuje się tobą. Urazisz go, odrzucając jego ofertę. 

Rose przez chwilę się wahała. W końcu potrząsnęła głową. 

- Przykro mi, Leigh, ale nic z tego. 

Przykro mi, Rose, ale to musi wypalić - rzekł stanowczym tonem, pochylając się do 

przodu.  - 

Jeśli  będziesz  uparta,  pójdę  i  poskarżę  się  twojej  matce.  Czy  chcesz  ją  jeszcze 

bardziej przygnębić? I tak już w dostatecznym stopniu zamartwia się, że za dużo pracujesz. 

Przeczucie podpowiadało jej, że gotów naprawdę to zrobić. Poddała się. 
Cóż, widzę, że nie mam wyboru. Leigh. 
Po  gorącym  dniu  nastał  ciepły  i  miły  wieczór.  Południowo-zachodni wietrzyk 

oczyszczał  miasto  z  nagrzanego,  ciężkiego  od  spalin  powietrza.  Rzęsiście  oświetlona  bryła 
teatru  nasuwała  na  myśl  porównania  ze  świątynią  magii,  azylem  fantazji,  arką  pięknego 
słowa.  Dzień  w  dzień  podczas  tego  letniego  sezonu  elegancka  publiczność  zapełniała 
widownię, aby nacieszyć oczy i uszy ostatnią z trzydziestu sześciu sztuk Maga ze Stratfordu, 
dramatyczną baśnią, w której zawarł on całą swoją dojrzałą mądrość. 

-  Ciekawa jestem - 

powiedziała  Rose,  zajmując  miejsce  -  jak  inscenizator  poradził 

sobie z pierwszą sceną burzy na morzu. 

Obawiam się, że jeśli potraktował rzecz realistycznie, to przyjdzie nam rozejrzeć się 

za jakąś kłodą, żeby nie zatonąć - zażartował Leigh. 

Leigh  w  swoich  żartach  niezbyt  daleko  odbiegł  od  prawdy.  Po  chwili  bowiem,  za 

skinieniem czarodziej

skiej  różdżki  Prospera,  niebo  zarysowały  błyskawice  i  zagrzmiały 

pioruny,  wicher  rzucił  góry  wody  na  nieszczęsnych  śmiertelników,  a  liny  statku  pękały 
niczym  pajęcze  nici.  Żagle  poszły  w  strzępy,  okręt  zaczął  się  rozpadać,  zaś  krzyki  i  żale 
załogi,  która  spojrzała  w  oczy  bezlitosnej  śmierci,  głuszyło  wycie  oceanu.  Ale  książę-
czarodziej zadbał, by nikomu nic złego się nie  stało. Jego zamiary były dobrotliwe, a jego 
sługa Ariel, duch powietrza, swoim cudownym śpiewem najpełniej je wyraził: 

Posplatajcie wasze dłonie 
Gdy całunki, gdy pieszczoty 
Ukołyszą morskie tonie, 
Suńcie po nich krok wesoły 
I zanućcie ze mną społy

                                                 

 

Tłum. Leon Ulrich 

 

background image

I  stała  się  rzecz  dziwna.  Rose  i  Leigh  spojrzeli  na  siebie  i  bez  słowa,  posłuszni 

Arielowi, ujęli się za ręce. A kiedy śliczna Miranda, córka Prospera, i Ferdynand, królewicz 
neapolitański,  wyznali sobie miłość,  Rose  poczuła  na  swoim  policzku  delikatny  pocałunek 
Leigha. Z tą chwilą scena przed jej oczami poszybowała ku niebu i Rose całą duszą doznała 
cudowności  istnienia.  Lecz  aby  czar  nie  rozpłynął  się  zbyt  szybko,  odwróciła  głowę  i 
przyjąwszy ustami usta mężczyzny utonęła w pocałunku słodszym od śpiewu Ariela. 

Sztuka dobiegła końca. Roztopiła się baśniowa rzeczywistość. Długo trwały oklaski. 

Kiedy zamilkły, Rose poczuła, że ma łzy na policzkach. 

- I jak, Rose? - 

zapytał Leigh głosem doktora McDowie'ego. 

Nie chcę wracać do rzeczywistości, Leigh - odparła ze smutkiem. 

Ujął ją za ramię i uścisnął. 

To  było  cudowne  przedstawienie,  i  to  pod  każdym  względem.  Chodź, 

przygotowałem na dzisiaj jeszcze jedną niespodziankę. 

Zaprowadził  ją  za  kulisy  i  chciał  już  zapukać  do  którychś  z  rzędu  drzwi,  gdy 

otworzyły się nagle i stanął w nich aktor, który grał Bosmana w pierwszej i ostatniej scenie. 

Cześć, Bosmanie. Widzę, że właśnie wychodzisz. Pójdziemy więc razem na parking. 

Cześć, stary chłopie. A co to za czarnowłosa piękność stoi u twego boku? 

Rose,  pozwól,  że  ci  przedstawię  mego  młodszego  brata,  Andrew  -  rzekł  Leigh, 

szczerząc  zęby  w  uśmiechu.  -  Może  jeszcze  nie  aktor,  lecz  klown  całą  gębą.  Właśnie 

debiutuje na deskach tego teatru. 

Rose nawet ni

e starała się ukryć przyjemnego zaskoczenia. 

Co  za  miła  niespodzianka!  Leigh,  dlaczego  nie  powiedziałeś  mi  podczas 

przedstawienia,  że  patrzę  na  twojego  brata?  Nigdy  ci  tego  nie  wybaczę.  Byłeś  wspaniały, 
Andrew, wszyscy byliście wspaniali. 

Zaczęli komentować reżyserię, grę poszczególnych aktorów, dekoracje i kostiumy. W 

pewnym momencie Andrew zmienił temat. 

Teraz  zaczynam  rozumieć,  dlaczego  puściłeś  kantem  internę  i  wlazłeś  w  skórę 

stażysty  na  oddziale  położniczym.  Jeżeli  wszystkie  lekarki  są  tam  takie  jak Rose, to ja 
również jestem gotów zrezygnować ze sceny i witać głębokim ukłonem rodzące się dzieci. 

Dość błaznowania, braciszku - powiedział Leigh. - Wiedza z zakresu położnictwa, 

ginekologii i pediatrii będzie mi bardzo pomocna w mojej prywatnej praktyce. Jako lekarz 
domowy  i  rodzinny,  którym  mam  nadzieję  zostać,  nie  mogę  znać  się  przecież  tylko  na 
wątrobie czy nerkach. - Westchnął i spojrzał na zegarek. - Niestety, Bosmanie, musimy się 

background image

rozstać.  Jeśli  nie  zjawimy  się  o  oznaczonej  godzinie  w  szpitalu,  posiekają  nas  na  drobne 
kawałki. W takim razie do zobaczenia przy okazji jakiegoś innego przedstawienia. 

Do  zobaczenia.  Żegnaj,  słodki  książę  i  ty  piękna  księżniczko  -  odparł  Andrew, 

składając na policzku Rose braterski pocałunek. 

Wracali do Beltonshaw w milczeniu. Rose tylko ciałem była w samochodzie, jej dusza 

została w teatrze, zaś myśli krążyły wokół tamtej chwili, kiedy ona i Leigh, częściowo tylko 
świadomie, spełnili życzenie starego Prospera. Czy biły wówczas ostrzegawcze dzwony? Być 
może biły, lecz ona ich nie słyszała. Inaczej przecież pomyślałaby o Paulu! 

Paul zdziwi się, kiedy usłyszy, gdzie byłam - zauważyła, przerywając milczenie. 

Powiedz mu, że zjeżdża do Manchesteru Edna Everage. Być może to go zainteresuje 

rzucił zimnym głosem Leigh. 

Przepraszam,  ale  sama  lubię  Ednę.  Wszystko  zależy  od  tego,  w  jakim  w  danym 

momencie jesteśmy nastroju. 

Racja.  Lecz  Edna  musiałaby  wznieść  się  na  wyżyny,  żeby  wyciągnąć  Sykesa  z 

kobiecego bloku na oddziale chirurgii. 

Rose zmarszczyła brwi. 

Co chcesz przez to powiedzieć? Dlaczego psujesz uroczy wieczór? 

- Och, Rose, Rose. 

Jak ty w ogóle możesz to wszystko znieść? Czy nie obraża cię fakt, 

że on niczego nie widzi poza nogą tej aktorki? 

Rose  zesztywniała.  Dlaczego  Leigh  McDowie  stał  się  nagle  tak  nieprzyjemny? 

Czyżby  powodowała  nim  zazdrość?  Myśl  ta  zaintrygowała  ją,  lecz  po  chwili  wydała  się 
zwyczajnie śmieszna. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Przygotowania  do  pożegnalnego  przyjęcia  Caroline  Trench  były  na  ukończeniu. 

Aktork

a wynajęła renomowaną firmę, organizującą tego typu imprezy, a ponieważ utrzymała 

się piękna pogoda, podjęto decyzję o zorganizowaniu zabawy pod gołym niebem, w ogrodzie 
na tyłach szpitalnego budynku. 

Lista  gości  wydłużyła  się  o  sławy  i  znakomitości  ze  światka telewizyjnego i 

filmowego,  co  z  pewnością  podniosło  temperaturę  oczekiwania  na  ów  od  dawna  już 
zapowiadany ostatni piątek miesiąca. Aż wreszcie dzień ten nadszedł. Było bardzo gorąco, a 
nieruchome  powietrze  zdawało  się  gęste  jak  zupa.  Wszyscy  goście  pocili  się  przy 
najmniejszym  ruchu. Dwie ciężarówki przywiozły pół tuzina dość pokaźnych rusztów oraz 
chyba tonę węgla drzewnego. Na trawnikach porozstawiano ogrodowe stoliki i krzesła, zaś na 

zaimprowizo

wanym podium zaczęto instalować mikrofony, głośniki i światła. Każde drzewo 

przybrano girlandami żarówek, aby po zapadnięciu zmroku móc bawić się dalej. 

Nie  mogło  zabraknąć,  rzecz  jasna,  dziennikarzy  i  reporterów,  a  wśród  nich 

wszędobylskiego Rogera Maynarda. Każda, nawet najmniejsza lokalna gazeta przysłała swoją 
delegację, która toczyła bój o lepsze miejsca z kolegami z innych redakcji. Nazwisko Caroline 
Trench działało bowiem jak magnes i przysparzało czytelników. 

Rose  do  ostatniej  chwili  miała  nadzieję,  że  nawał  pracy  uniemożliwi  jej  udział  w 

zbiorowe

j imprezie przy rożnach, lecz jakby fatalnym zrządzeniem losu tego dnia zjawiła się 

na oddziale tylko jedna ciężarna i nic nie wskazywało, aby zanosiło się na więcej porodów. 
Pozostawała  jeszcze  najważniejsza  kwestia.  Otóż  Rose  poczuwała  się  do  obowiązku 

towarzysze

nia Paulowi, kiedy ten, w roli gościa tym razem, będzie witany przez gospodynię 

wieczoru, Caroline Trench. 

Patrząc w lustro, zadała sobie pytanie, które dręczyło ją od dawna. Kim jest właściwie 

dla  Paula?  Narzeczoną?  A  może,  by  użyć  trochę  staroświeckiego  słowa,  kochanką? 
Zmarszczyła brwi. Byli ze sobą zaręczeni. Mniejsza z tym, że nieoficjalnie, gdyż wszyscy o 
tym wiedzieli, tak jak wszyscy wiedzieli o istnieniu ich miłosnego gniazdka w campingowej 

przyczepie w Nethersedge. Ostatni raz byli tam 

przed dwoma miesiącami. Czyż zatem mogło 

dziwić, że Paul ochłódł cokolwiek w swych uczuciach i już nie poświęcał jej całego swojego 
wolnego  czasu?  Zresztą,  nawet  gdyby  chciał  poświęcić,  to  ona,  przytłoczona  pracą  i 
dodatkowymi obowiązkami, nie mogła zaofiarować mu ani minuty. 

background image

Tak  czy  inaczej  przy  najbliższej  okazji  powinna  przeprowadzić  z  nim  szczerą 

rozmowę.  Jeżeli  nadal  będzie  zapewniał  ją  o  swojej  miłości,  to  ona,  Rose,  musi  postawić 
kwestię oficjalnych zaręczyn i wyznaczenia orientacyjnej daty ślubu. 

Ponownie  spojrzała  w  lustro,  tym  razem  z  przyjemnością.  W  długiej  sukni  z 

karmazynowego brokatu, z głębokim wycięciem na plecach wyglądała wręcz oszołamiająco. 
Kryształowe  kolczyki  w  kształcie  wisiorków  na  tle  kruczoczarnych  włosów  przypominały 

dwie roz

iskrzone  gwiazdy  na  tle  nocnego  nieba.  Lecz  bez  wątpienia  najciekawsze  były 

okolone długimi rzęsami ciemnoniebieskie oczy. Zachował się w nich bowiem ślad tamtego 
pytania z teatru o granicę pomiędzy rzeczywistością realną a tą ze świata magii i czarów. 

Kie

dy  zjawiła  się  w  przemienionym  w  teatralną  scenerię  i  rozbrzmiewającym  miłą 

muzyką ogrodzie, nie tylko Paul Sykes, lecz również inni koledzy wyrazili mimiką i słowem 
swój  zachwyt  piękną  i  elegancką  koleżanką.  Tylko  Leigh  McDowie,  który  przyszedł  w 

towarzy

stwie  triumfalnie  młodej  i  jasnej  Tanyi  Dickenson,  ograniczył  się  do  badawczego, 

trochę melancholijnego, trochę ironicznego spojrzenia. Wkrótce też zaczęli napływać goście 
spoza  szpitala.  Rozpalono  ogień  pod  rożnami.  W  powietrzu  rozeszła  się  smakowita  woń 
kiełbasek i szaszłyków. 

Nagle zrobiło się wietrznie i chłodno. Do dźwięków muzyki i rozmów dołączył szelest 

liści.  Wiatr  napędził  chmury,  które  przesłoniły  chylące  się  ku  zachodowi  słońce.  Na 
obnażonych ramionach pań pojawiła się gęsia skórka. Sięgnięto po szale i narzutki. 

Rozpoczęła się część oficjalna. Paul Sykes wprowadził na estradę Caroline Trench i 

pomógł jej usiąść na przygotowanym tam specjalnie dla niej krześle. Aktorka, niewątpliwie 
zachwycająca w swej białej jedwabnej sukni ze złotym paskiem, biła jednak inne panie nie 
tyle elegancją czy urodą, co przede wszystkim szczęściem promieniującym z jej twarzy. 

Powitała  wszystkich  gości,  dziękując  im  za  przybycie,  a  następnie,  trzymając 

mikrofon przy ustach, z wprawą zawodowej aktorki zwróciła się do Paula Sykesa, który stał 
w pobliżu jej krzesła. 

A teraz, korzystając z tej miłej okazji, chciałabym wyrazić swoją wdzięczność panu 

doktorowi Paulowi Sykesowi, który uratował moją nogę, a tym samym moją aktorską karierę, 
a tym samym moje życie. Słowa zresztą nie są w stanie oddać tego, co czuję. Ten szpital oraz 
jego  personel  na  zawsze  pozostaną  w  mym  sercu.  Ale  szczególne  w  nim  miejsce  będzie 
zajmował  najlepszy  z  chirurgów  i  fantastyczny  człowiek, Paul Sykes, mój doktor, mój 

cudowny doktor. 

Paul Sykes po

chylił  się,  by  pocałować  dłoń  aktorki,  lecz  ona  zarzuciła  mu  ręce  na 

szyję i zaczęła obsypywać namiętnymi pocałunkami. 

background image

Rozległy  się  oklaski,  wesołe  okrzyki  i  gwizdy  Błyskały  flesze  aparatów.  Szczery 

entuzjazm ogarnął też pacjentów okupujących okna szpitalnego budynku. 

- To ci heca! - 

skomentował Leigh na użytek Tanyi, lecz Rose, która stała w pobliżu, 

usłyszała jego słowa. 

I  to  chyba  dość  przykra  dla  doktor  Gillis,  zważywszy  na  jej  związek  z  Paulem 

Sykesem - 

dodała pielęgniarka. 

Nie przejmuj się, taka piękna kobieta jak Rose nie zostanie długo sama - powiedział 

Leigh oschłym, jakby drewnianym głosem. - Poza tym rozumiem tego Sykesa, że smakują mu 
usta Caroline, lecz ja chciałbym popróbować smaku czegoś z rusztu. Jestem wściekle głodny, 
a w każdej chwili mogą mnie wezwać na oddział. 

Rose modliła się w duchu, aby Leigh i Tanya nie dostrzegli jej i nie zorientowali się, 

że wszystko słyszała. Odetchnęła dopiero wówczas, kiedy na skutek falowania tłumu oddaliła 
się od nich na dostateczną odległość. Czuła się upokorzona zarówno słowami Leigha i Tanyi, 
jak i sceną na estradzie. Gniew zabarwił jej policzki. Postanowiła, że machnie ręką na to całe 
przyjęcie i wróci do matki i ciotki. I gdy była już blisko wyjścia, niespodziewanie natknęła się 

na ludzi, kt

órych bardzo lubiła: doktora Okoje, anestezjologa, z żoną Susannah oraz Lewisa 

Granta, też anestezjologa, z żoną Fay. 

Fay i Rose były przyjaciółkami, a że praktycznie nie widziały się od wesela Grantów, 

na którym Rose wystąpiła w roli druhny, miały wiele tematów do poruszenia. 

- Czy to prawda - 

zagadnęła Fay, kiedy już do woli się wyściskały - że masz teraz pod 

sobą  Leigha  McDowie'ego?  Szampański  facet.  Czy  wciąż  otacza  go  rój  omdlewających  z 
zachwytu dziewcząt? Dobrze choć, że Paul ma na ciebie oko, bo byłabyś jego następną ofiarą. 

-  Nie ma obawy! - 

odparła  Rose,  nieco  zmieszana  żartami  przyjaciółki.  -  Aktualnie 

interesuje  się  jedną  z  pielęgniarek,  młodą,  lecz  nie  w  ciemię  bitą  dziewczyną,  która  wie, 
czego chce. A wszystko wskazuje na to, że chce właśnie Leigha McDowie'ego. 

Oho! Wyczuwam w twoim głosie nutkę urażonej kobiecej ambicji - powiedziała Fay, 

puszczając oko. Przecież już wróble na dachach ćwierkają, że wspaniały, olśniewający Leigh 
niemal codziennie odwiedza swoją szefową w jej domu. 

-  Faktycznie, przychodzi do mojego domu, ale niestety czy „stety” nie do mnie. 

Zaprzyjaźnił  się  z  moją  matką  i  wydaje  się,  że  jest  to  wyjątkowo  serdeczna  i  głęboka 
przyjaźń. Zaczęła się tutaj, w tym szpitalu, gdzie Brigid miała operację. 

Tak, słyszałam, że twoja mama leżała na ginekologii - powiedziała Fay, tym razem 

już poważnym głosem. - Ale chyba wszystko w porządku? 

Przeciwnie, Fay. Nie mogę mieć dużych nadziei. 

background image

Och, Rose, jakże mi przykro! - Twarz Fay wyrażała szczere współczucie. - A może 

przyjecha

łabyś  do  nas  ze  swoją  mamą  na  weekend?  Barfylde  to  urocza  miejscowość  i 

skończyliśmy już urządzanie domu. 

Nie  sądzę,  żeby  mama  chciała  wyjeżdżać  w  tej  chwili  gdziekolwiek.  Zresztą 

przyjechała do nas jej siostra, która się nią opiekuje. Tak czy inaczej, dziękuję, Fay. 

To może wybrałabyś się z Paulem? - nalegała młoda kobieta. 

Wierz mi, bardzo bym chciała, ale ostatnio wszystko tak jakoś mi się układa, że nie 

mogę  ruszyć  się  z  Beltonshaw  -  odparła  Rose  głosem,  który  rozpłynął  się  w  półtonach 

melancholii i smutku. 

Zaraz  jednak  uśmiechnęła  się  i  odrzuciwszy  głowę  do  tyłu  poszła  z  przyjaciółmi  w 

kierunku rozstawio

nych stolików, gdzie już czekały na nich upieczone na ruszcie, rumiane i 

wonne mięsiwa. 

Wiatr  rozwiewał  zapachy,  porywał  ze  stołów  papierowe chusteczki  i  szumiał  w 

koronach drzew. 

Na trawniku pomiędzy podium a stolikami pojawił się wózek inwalidzki, na którym 

siedziała  Caroline  Trench.  Z  tyłu,  w  roli  pielęgniarza,  kroczył  Paul  Sykes,  po  bokach  zaś 
ciągnęło  roześmiane i  rozbawione towarzystwo z telewizji. Na obrzeżach grupy uwijali się 

niezmordowani fotoreporterzy. 

Rose, kochanie, gdzie się podziewałaś? - zapytał Paul, pomagając aktorce przesiąść 

się z wózka na krzesło. - Cześć, Lewis, jak leci, przyjacielu? Zdaje się, że nie przedstawiłem 
cię jeszcze Caroline? 

Do prezentacji jednak nie doszło. Nagle tuż ponad ich głowami pojawił się na niebie 

jęzor  błyskawicy,  a  zaraz  potem  rozdarł  powietrze  ogłuszający  grzmot.  Wiatr  zawył,  jak 

gdyby przestraszony gniewem nie

bios, i z gwałtownością rzucił się na ludzi i przedmioty. Tu 

pofrunął jakiś szal, tam znów szybował obrus, niczym resztka porwanego żagla. Gromy za-
częły się sypać jeden za drugim, głusząc piski kobiet i krzyki mężczyzn, którzy nawoływali 
do spokojnego odwrotu w kierunku głównego wejścia do szpitala. Kiedy zaś zgasło światło, 
zapanował ogólny chaos. 

Jakby  tego  jeszcze  było  mało,  z  czarnej,  skłębionej,  ciągnącej  się  aż  po  horyzont 

chmury lunęły na spieczoną letnimi upałami ziemię całe potoki deszczu. 

Ogniska pod rusztami zaczęły syczeć i parować. Goście, biegnąc w kierunku budynku, 

instynktownie zarzucali na głowy marynarki lub narzutki, jak gdyby mogło to ich uchronić 
przed  całkowitym  przemoczeniem.  Ktokolwiek  wpadał  do  holu,  niewiele  różnił  się  od 
skąpanego w balii kota czy kury. 

background image

Nie zatrzym

ując się, Rose pobiegła prosto na oddział, gdzie wiatr narobił trochę szkód 

i bałaganu, zanim pielęgniarkom udało się zamknąć okna. Większość matek w dużej sali tuliła 
opiekuńczo w ramionach swoje pociechy i słuchała barwnego opowiadania siostry Hicks o 
niemieckich  nalotach  bombowych,  które  ta  starsza  kobieta  pamiętała  z  okresu  dzieciństwa. 
Siostra Hicks w co drugim zdaniu podkreślała, że było to prawdziwe niebezpieczeństwo w 
odróżnieniu od tej niewinnej burzy z piorunami, która nie zrobi nikomu krzywdy, chyba tylko 
ptakom na drzewach. Jednak dwie czy trzy pacjentki, w atawistycznym lęku przed gniewem 
żywiołów, nakryły głowy poduszkami. 

W  pokoju  dla  personelu  było  tłoczno,  a  ponieważ  każda  z  przemoczonych  osób 

chciała się napić gorącej herbaty, zabrakło plastikowych kubków. Rose pamiętała, że cały ich 
zapas znajduje się w przechowalni bielizny i sprzętu na końcu korytarza. 

Gdy otworzyła drzwi i weszła do środka, stanęła jak wmurowana. Zobaczyła Paula i 

Caroline sple

cionych w uścisku tak mocnym, że wydawali się jedną istotą. Caroline wydała 

cichy okrzyk. Paul odwrócił głowę. 

- Przepraszam - 

wybąkała Rose. - Nie wiedziałam, że ktoś jest tutaj. 

Odwracając  się,  uderzyła  kostką  o  podnóżek  stojącego  z  boku  wózka  Caroline. 

Zabolało. 

- Cholera! - 

zamruczała i zatrzasnęła za sobą drzwi. 

Na  korytarzu  pomyślała,  że  po  kubki  musi  pójść  teraz  aż  do  bufetu. Przyniosła  je  i 

mogła wreszcie wraz z innymi rozgrzać się gorącą herbatą. 

Pijąc  ją,  zadała  sobie  pytanie,  skąd  ten  spokój,  ta  chłodna  obojętność?  Chyba  stąd, 

pomyślała,  że  scena  w  przechowalni  w  gruncie  rzeczy  jej  nie  zaskoczyła.  Od  jak  dawna 
podświadomie wiedziała o zaślepieniu Paula piękną Caroline? Niewykluczone, że od samego 
początku,  to  znaczy  od  tamtego  dnia  wypadku  na  autostradzie,  który  dla  niej  był  zarazem 

dniem boles

nej cezury, związanej z chorobą matki. 

Po  godzinie  burza  osłabła.  Wiatr  ucichł,  grzmoty  oddalały  się.  Goście  zaczęli  się 

rozjeżdżać. Rose stała przy oknie i patrzyła na migoczące w prześwitach pomiędzy chmurami 
pojedyncze gwiazdy. Czuła gorycz i żal. Bezgranicznie zaufała mężczyźnie, który ją zawiódł. 
Na myśl jednak o Nethersedge żal ustąpił miejsca wstydowi. To siebie raczej powinna winić, 
nie zaś mężczyznę, który szepcząc słodkie słówka brał ją w ramiona. I czy ostatecznie tam, w 

teatrze, osz

ołomiona śpiewem Ariela, nie dopuściła się zdrady? 

Dochodziła  już  północ,  kiedy  Rose  zdecydowała  się  zadzwonić  po  taksówkę. 

Specjalnie czekała do tak późnej pory. Nie czuła się na siłach stawić czoło pytaniom ciotki i 
matki. Pragnęła zastać je w łóżkach i tym samym odłożyć wszystko do jutra. 

background image

Podniosła słuchawkę i wykręciła numer radio-taxi. Po drugiej stronie odezwał się miły 

głos dyżurującej dziewczyny. I w tym momencie Rose poczuła, że nie wolno jej odjeżdżać, że 
musi  zostać  w  szpitalu.  Przeczucie to oddziaływało  na  nią  niczym  bezwzględny  nakaz, 
któremu trzeba się podporządkować. Jak gdyby niewidzialna ręka spoczęła na jej ustach i nie 
dawała  sformułować  zamówienia.  Mimo  zmęczenia  i  przygnębienia  bez  słowa  odłożyła 
słuchawkę.  Była  zaskoczona  własnym  zachowaniem,  a  równocześnie  coś  jej  mówiło,  że 
postąpiła słusznie. Pozostawało tylko jedno zasadnicze pytanie: co teraz pocznie ze sobą w tej 

brokatowej, karmazynowej sukni i z kolczykami w uszach? 

Odpowiedź, jakiej udzielił jej wewnętrzny  głos,  brzmiała: powinna natychmiast, nie 

tracąc ani sekundy, udać się na oddział do swoich matek. 

I  znów  poczuła  się  zaskoczona,  że  pozornie  podejmuje  jakieś  decyzje,  a  faktycznie 

wszystko rozgrywa się poza jej wolą i świadomością. Że jest posłuszna czemuś, co może być 

ty

lko psychiczną anomalią. 

Kiedy zadyszana stanęła w drzwiach pokoju dla personelu, obecna tam pielęgniarka 

rozmawiała przez telefon. 

Więc jest pani całkowicie pewna, że doktor Gillis nie wróciła jeszcze do domu? W 

takim razie może wie pani, pani Gillis, gdzie w tej chwili... Och, przepraszam, myślałam, że 
rozmawiam z matką. Dzwonię ze szpitala... 

- Powiedz mojej ciotce - 

odezwała się Rose, wchodząc do środka - że jestem tutaj, bo 

inaczej rozchoruje się z niepokoju o mnie. 

Już  wszystko  w  porządku.  Doktor  Gillis  właśnie  się  pojawiła.  Musiała  otrzymać 

wiadomość od kogoś innego. Przepraszam, że niepokoiłam panią o tak późnej porze, ale jest 

nam tutaj bardzo potrzebna. 

Pielęgniarka  odłożyła  słuchawkę  i  spojrzała  na  Rose  oczami,  z  których  wyzierała 

panika. 

Och,  doktor  Gillis,  dzięki  Bogu,  że  nie  zdążyła  pani  jeszcze  opuścić  szpitala.  Ta 

Westbrook  z  ciążą  bliźniaczą  zaczęła  rodzić  podczas  burzy,  lecz  nie  pisnęła  nikomu  o 
pierwszych skurczach. Równocześnie z policji otrzymaliśmy telefon, że doktor Rowan miał 
wypadek  samochodowy  i  nie  będzie  mógł  przyjechać.  Są  tylko  doktor  McDowie  i  siostra 

Grierson. 

Rose,  nie  zwlekając,  poszła  na  porodówkę.  Westbrook  leżała  na  plecach  z 

rozstawionymi nogami; i podłożoną pod pośladki twardą, klinową poduszką. Angela Grierson 
pochylała się nad rodzącą i delikatną perswazją zachęcała ją do aktywnego współdziałania. 
Leigh McDowie czekał w pełnej gotowości na pojawienie się główki pierwszego dziecka. 

background image

Rose jednym spojrzeniem ogarnęła zastaną sytuację. Przede wszystkim zauważyła, że 

brakuje  jednego  przyrządu  i  jednej  osoby:  kroplówki  i  pediatry.  Następnie  przypomniała 
sobie,  że  ostatnie  badanie  Lynne  Westbrook  wykazało  nieprawidłowe  położenie  jednego  z 
bliźniąt w macicy, co groziło kolizją płodów, krwotokiem, a w konsekwencji nawet śmiercią 

drugiego dziecka. 

Strasznie  mi  przykro,  że  ściągnęliśmy  cię  tutaj  -  powiedział  Leigh  -  lecz nie 

mieliśmy wyboru. Bóg jeden wie, co wydarzyło się Rowanowi, więc ty musisz tu wszystkim 
kierować. Jeszcze nigdy nie odbierałem bliźniąt, a sama teoria to za mało. 

Czy wezwaliście pediatrę? 

Tak. Doktor Vane, asystentka doktora Cranstone'a, już jedzie - potwierdziła Angela 

Grierson.  -  Lyn

ne  poczuła  bóle  przed  dziesiątą,  lecz  nie  skojarzyła  ich  z  porodem.  O 

jedenastej  trzydzieści  odeszły  wody  płodowe,  a  przed  kwadransem  stwierdziłam  pełne 
rozwarcie ujścia szyjki macicy. 

-

Doktorze McDowie, proszę naciąć krocze i przygotować się do odebrania pierwszego 

dziecka - 

powiedziała Rose, nakładając fartuch. - Siostro, potrzebuję kroplówki, gdyż musimy 

się liczyć z odwodnieniem ustroju i zmianą zawartości elektrolitów. Cicho, Lynne, kochanie, 
twoje  dzieci  będą  maleńkie,  ale  zrobimy  wszystko,  by  były  zdrowe.  Wykonuj  wszystkie 

polecenia doktora McDowie'ego. 

Chyba go mamy, widzę potylicę! - wykrzyknął Leigh podenerwowanym głosem, po 

czym cały skoncentrował się na przeciskaniu się główki. 

Wpadła  doktor  Vane,  zadała  Rose  kilka  pytań  i  zaraz  sprawdziła  stan  aparatury 

tlenowej przy inkubatorach. 

Gdy główka się wytoczyła, siostra Grierson usunęła miękkim ssaczkiem pokłady śluzu 

z nosa i ust dziecka.  Urodzenie się barków i  całego tułowia przebiegło już bardzo szybko. 
Chłopiec przekazany został w ręce doktor Vane, a kiedy złapał pierwszy oddech i pociesznie 
zamiauczał, wszyscy uśmiechnęli się z ulgą. 

Leigh dokonał odpępnienia, uprzednio starannie podwiązawszy pępowinę również od 

strony łożyska, aby w razie istnienia połączeń naczyniowych w łożysku drugie dziecko nie 
wykrwawiło się przez pępowinę pierwszego. 

Korzystając  z  przerwy  w  skurczach  macicy,  Rose  przystąpiła  do  badania  położenia 

drugiego z bliźniąt. Jej ustalenie nie było pocieszające. 

Położenie  poprzeczne.  Siostro,  rękawiczki!  Zaryzykuję  obrót  wewnętrzny  i  ręczne 

wydobycie płodu. 

Czy robiłaś to już kiedyś? - zapytał Leigh ściszonym głosem. 

background image

- Nie, ten zabi

eg rzadko jest dzisiaj stosowany. Trudno. Na cesarskie cięcie nie mamy 

czasu  ani  warunków.  Przedtem  jednak  musimy  uśpić  Lynne.  Nie  mamy  też  czasu,  aby 
ściągnąć tu z domu jakiegoś anestezjologa. Ty, Leigh, będziesz musiał wziąć na siebie jego 
obowiązki. 

Leigh  kiwnął  w  milczeniu  głową,  po  czym  zlecił  siostrze  Grierson  wyjąć  z  szafki 

ampułkę pentothalu. Siostra-stażystka, ta, która  dzwoniła do domu Rose, przytoczyła z sali 
operacyjnej  wózek  z  aparaturą.  Narkoza  została  podana,  rodząca  zasnęła.  Oddychała  teraz 
przez maskę tlenową. Puls wskazywał, że żadnego niebezpieczeństwa z tej strony nie należy 
się chyba spodziewać. 

Leigh spojrzał wymownie na Rose, jakby podpowiadając, że teraz jej kolej i że, o ile 

to możliwe, musi się pośpieszyć. 

Tak, pośpiech był jak najbardziej wskazany! Rose wzięła głęboki oddech, poleciła się 

Bogu i przystąpiła do zabiegu. 

Wszystkie  swoje  czynności  przekładała  na  słowa,  aby  zespół  orientował  się  w 

aktualnym stanie rzeczy. 

-

Teraz wkładam rękę przez rozwarcie szyjki, dotykam nogi, nie, ramienia, nie, nogi, 

ujmuję palcami piętę, ciągnę, opór słaby, jest, wyszła, pokazuje się noga, widzę pośladki, to 
dziewczynka, a teraz druga noga, wyłania się samoistnie, obluźniam pępowinę... 

- Czy pulsuje? - 

ośmielił się zapytać Leigh. 

Wydaje  się,  że  tak.  Na  pewno  tak.  Wyłania  się  jedno  ramię,  dotykam  zgięcia  w 

łokciu, obrót całego ciała, widzę oba ramiona i barki, została jeszcze główka... 

Cisza,  jaka  zapadła  w  tym  momencie,  oznaczała  jedno:  nadszedł  kulminacyjny 

moment porodu w po

łożeniu miednicowym. 

Rose wyciągnęła rękę. 

- Siostro, kleszcze! - 

Następnie zaś dodała dla wyjaśnienia: - Nie będę nimi wyciągała 

główki,  Leigh,  lecz  użyję  ich  w  celu  zabezpieczenia  jej  przed  zbyt  gwałtownym 
wypchnięciem i szkodliwym wpływem różnicy ciśnień... Wprowadzam teraz obie łyżki, zbli-
żam je ku sobie, sprawdzam, czy nie zostały uchwycone tkanki miękkie kanału rodnego, łyżki 
tworzą  teraz  coś  w  rodzaju  ochronnego  kasku  wokół  główki  dziecka,  główka  wytacza  się, 
piękna, kochana, cudowna główka... 

I faktycznie, główka wytoczyła się z jakąś pełną wdzięku powolnością. Znów siostra 

Grierson użyła ssaczka do oczyszczenia ze śluzu dróg oddechowych noworodka i ponownie 
podczas tego długiego porodu usłyszeli radosny hymn życia. 

background image

Rose  zamknęła  oczy.  Jej  ryzykowna  gra  skończyła  się  sukcesem.  Na  jej  twarzy 

malowało się błogie odprężenie. Spojrzała na Leigha i na widok jego kciuka wzniesionego ku 
górze uśmiechnęła się promiennie. 

Następnie  spojrzała  na  obie  kruszyny.  Leżały  już  w  ciepłym  domku  inkubatora, 

bliźniacze, a jednak różniące się wagą ciała i płcią. Chłopiec ważył trzysta gram więcej od 

swojej siostrzyczki. 

Ale była to tylko krótka przerwa w jeszcze nie zakończonej pracy. Rose spodziewała 

się obfitego krwawienia i rzeczywiście, po wydaleniu łożyska nastąpił krwotok. Zastosowano 
więc dożylny wlew kroplowy na usunięcie niedowładu nadmiernie rozciągniętej macicy. Rose 
poleciła również podanie antybiotyków, aby zapobiec infekcji, częstej w tego typu porodach. 

Leigh zaaplikował matce dawkę czystego tlenu, po której zaczęła ona cicho jęczeć i 

ruszać głową na boki. 

W porządku, Lynne, już po wszystkim. Urodziłaś chłopca i dziewczynkę. Dwa małe 

cuda. 

Drzwi otworzyły się i wszedł pobladły na twarzy David Rowan. 

Mój Boże, Rose, co za noc! - Rozejrzał się i od pierwszego rzutu oka zorientował się 

w sytuacji. - 

Gratulacje z powodu przyjęcia bliźniąt. Wiem, że nie było to łatwe. Strasznie mi 

przykro, ale musiałem umieścić Eve na ginekologii. Poroniła i jest kompletnie załamana. 

Wracali z przyjęcia i na mokrej nawierzchni wpadli w poślizg. Uderzyli w słup latarni. 

Samochód  nadawał  się  już  tylko  do  kasacji,  lecz  oni,  dzięki  pasom,  nie  odnieśli  żadnych 
zewnętrznych  obrażeń.  Niestety,  na  skutek  wstrząsu  spowodowanego  uderzeniem  i  psy-
chicznego szoku, Eve, która była w trzecim miesiącu ciąży, straciła dziecko. 

David ze smutkiem przyjmował wyrazy współczucia od przyjaciół. W końcu jednak 

uśmiechnął  się  i  wrócił  do  pochwał  pod  adresem  Rose.  W  ustach  doktora  Rowana, 
najlepszego  z  położników,  każde  słowo  uznania  liczyło  się  podwójnie.  Podziękowawszy, 
Rose  przypomniała  koledze,  iż  najwyższy  czas,  aby  wracał  do  swojej  żony  i  próbował  ją 
pocieszyć. 

Kiedy doktor Rowan się pożegnał, Rose zaszyła nacięcie krocza, a siostra Grierson i 

Nancy,  pielęgniarka-stażystka,  umyły  Lynne  Westbrook,  przebrały  i  zawiozły  na  oddział. 
Czekał ją teraz kilkugodzinny sen, który miał dodać jej sił i przygotować na moment podjęcia 
trudnej i ważnej decyzji. Lynne nie była mężatką. Jej macierzyństwo wynikło z chwilowego 
miłosnego zauroczenia. Czy zatem formalnie wyrzeknie się swoich dzieci, aby nie wyrzucić 
ich nigdy z serca i myśli? Czy też przygarnie je do matczynej piersi, tym samym biorąc za nie 
pełną odpowiedzialność i poniekąd zawiązując sobie życie? Te właśnie pytania kołatały się w 

background image

głowie doktora McDowie'ego, kiedy razem z doktor Gillis pisali w pokoju lekarzy raport z 

odebranego porodu. 

Weszła Nancy z herbatą. 

Przypuśćmy, że wiadomość nie dotarłaby do ciebie - powiedział Leigh, jakby głośno 

myśląc  -  i  ta  dziewczyna  miałaby  położnika  w  mojej  osobie.  Wówczas jej drugie dziecko 
mogłoby umrzeć lub urodzić się z urazem głowy. W rezultacie żyłbym do końca swych dni w 

poczuciu winy. 

Co z góry możemy wiedzieć, Leigh? Rozważania: „co by było, gdyby...” są czystą 

igraszką  umysłu  odparła  Rose  poważnym  tonem.  -  Siostra  Grierson  jest  doświadczoną 
położną i razem moglibyście dać sobie radę. Cieszmy się z tego, że Lynne znajdowała się w 
szpitalu.  Przypuśćmy,  że  bóle  chwyciłyby  ją  w  domu.  Wątpię,  czy  wówczas  udałoby  się 
uratować  dziewczynkę.  Wciąż  drugie  z  bliźniąt  ma  mniejsze  szanse  przeżycia  i 
prawdopodobnie  zawsze  tak  będzie.  Pomyślmy  też  o  tych  wszystkich  tragediach,  które 
wydarzyły się w przeszłości. Rose ciężko westchnęła. 

Tak, ci wiejscy lekarze i babki, które wzywało się do porodu, musieli napatrzyć się 

na niejeden dramat - 

zgodził się Leigh. - Dzisiaj ciężarne znajdują się w dosyć komfortowej 

sytuacji, bez względu na głosy krytyki, których nikt nie szczędzi służbie medycznej. 

Moja  matka  często  wspominała,  że  w  jej  wiosce  zawsze  był  jakiś  „miejscowy 

głupek”. Inne wioski też miały swoich głupków. Kto wie, czy większość z nich to nie ofiary 
porodu pośladkowego, szczególnie u pierwiastek? 

Więc nie jesteś zwolenniczką tak zwanych porodów naturalnych? - zapytał Leigh z 

nutką ironii. 

Nie  wyciągaj  zbyt  pochopnych  wniosków.  Jasne,  ale  poród  naturalny  i  połóg  w 

domu to chyba naj

bardziej  optymalna  forma  rozwiązania,  co  nie  znaczy,  że  chciałabym 

narażać kobiety i dzieci na niepotrzebne ryzyko. Matka natura nie zawsze jest tak łaskawa i 
doskonała,  jak  głoszą  jej  wielbiciele.  Nauka  i  technika  niewątpliwie  znacznie  zmniejszyły 

margines ryzyka. 

Niech  zatem  kroczą  nadal  ścieżką  postępu  -  podsumował  Leigh,  nie  wiadomo: 

żartem czy serio. 

Zamilkli. 

Rose spojrzała na zegarek. 

Wielkie  nieba,  już  wpół  do  drugiej!  Muszę  wracać  do  domu  -  powiedziała,  nagle 

uświadamiając sobie, jak bardzo jest zmęczona i... niestosownie do tego miejsca ubrana. 

background image

Zanim pożegnamy się, powiedz mi jeszcze, Rose, kto cię powiadomił? Dzwoniliśmy 

we wszystkie miejs

ca. W końcu pomyślałem, że jesteś z... 

Rose zaczerwieniła się. 

Nie, byłam samiuteńka w dyżurce. A potem zeszłam do holu wezwać taksówkę. 

Więc kto cię znalazł? Zawahała się. 

Nikt. Po prostu nagle poczułam, że muszę zajrzeć na oddział. To wszystko. 

Żeby mnie poszukać, czy tak, Rose? - zapytał z uśmiechem. 

Oczywiście,  że  nie!  Jeśli  już  chcesz  wiedzieć,  doświadczyłam  czegoś  w  rodzaju 

proroczego jasnowi

dzenia,  a  mówiąc  mniej  górnolotnie,  tknęło  mnie  przeczucie,  że  jestem 

potrzebna, i to zaraz, natychmiast. Rzecz jasn

a, nie wiedziałam, że Lynne Westbrook leży na 

porodówce, ani że David i Eve mieli wypadek. 

Leigh popatrzył na nią uważnie. 

To  interesujące,  Rose,  interesujące  tym  bardziej,  że  wzywałem  cię  w  myślach  i 

wyszeptywałem w duchu prośby, żebyś jak najszybciej się znalazła. A kiedy pojawiłaś się, 
nie byłem nawet tym zaskoczony. Wygląda na to, że oboje mamy zdolności telepatyczne. 

Być może - odparła odwracając wzrok, żeby nie zajrzał do jej duszy. - Lecz równie 

prawdopodobna jest wersja, że to anioł stróż Lynne i jej dzieci przyszedł po mnie i zawiódł na 
górę. 

Nie, Rose. To ja wysłałem w eter informację, która miała przywieść anioła. 

Z jego głosu i twarzy biła taka szczerość, iż Rose spuściła oczy. 

Cóż, był to długi dzień i teraz nic już mnie nie powstrzyma przed zadzwonieniem po 

taksówkę - po- wiedziała cichym głosem, biorąc za słuchawkę i wykręcając numer. 

Zamówienie miało być zrealizowane za dziesięć minut. 

Odprowadzę cię  - zaproponował  Leigh.  Zeszli  na dół do holu, trochę oszołomieni 

nocną ciszą szpitala. 

Niezwykła cisza tej nocy - zauważył Leigh. 

Tak, burza przytłumiła emocje, a poza tym w bloku poporodowym mamy aktualnie 

tylko dziesięć matek. Philip Cranstone kręcił się tam wczoraj w godzinach nocnych, a biedna 
siostra  Hicks  aż  kipiała  z  wściekłości,  że  nie  może  mu  zafundować  jakiejś  piekielnej 

awantury. 

Wyobrażam sobie - roześmiał się Leigh, lecz natychmiast spoważniał. - Rose, tam na 

górze  wspomniałem  o  aniele,  a  teraz  chcę  cię  zapewnić,  że  żaden  anioł  nie  byłby  goręcej 
powitany  niż  ty  przed  dwiema  godzinami  w  porodówce.  A  już  sposób i styl, w jakim 
pomogłaś urodzić się temu drugiemu dziecku, sięgał wręcz wyżyn kunsztu sztuki lekarskiej. 

background image

Przypomniała sobie, w jakim skupieniu słuchał wówczas jej „komentarza” i jak bardzo 

czuła się przez niego wspierana. Był niewątpliwie człowiekiem o wielkiej sile ducha. Gotowa 
była wierzyć, że to on właśnie skontaktował się z nią bez udziału zmysłów i przywołał na 
oddział.  Pomyślała  też  o  zdradzie  Paula  i  swojej  samotności.  Łzy  napłynęły  jej  do  oczu. 
Spuściła  głowę  i  oparła  się  o  ramię  Leigha.  Poczuła,  że  dotknął  dłonią  jej  włosów.  Pod 
wpływem znużenia, rozczarowania i żalu wybuchnęła szlochem. Łzy spływały na jego biały 
fartuch. Ogarnął ją ramionami i przytulił do siebie. 

Nie płacz, Rose, kochanie. Wszystko w porządku, moja dziewczynko. 

Słowa, które jej szeptał do ucha, i ramiona, którymi ją otaczał,  dawały jej poczucie 

bezpieczeństwa,  nasuwały  myśl,  że  oto  ma  przyjaciela,  na  którego  zawsze,  nawet  w 
największej potrzebie i biedzie może liczyć. Ogarnęła ją fala spokoju. Odpłynęły wszystkie 

troski i zmartwienia. 

Nagle oboje usłyszeli natarczywy dźwięk dzwonka. Za szklanymi drzwiami głównego 

wejścia stał taksówkarz. 

Rose gwałtownym ruchem odsunęła się od Leigha, okryła ramiona szalem i chwyciła 

za torebkę. 

Muszę już iść, Leigh. Dobranoc. 

Dobranoc,  Rose,  dobranoc,  moja  dziewczynko.  I  raz  jeszcze  dziękuję  za  piękny 

pokaz wiedzy i umie

jętności. Długo go będę pamiętał. 

Wziął ją pod ramię i podprowadził przez hol do drzwi. Zwolnił wewnętrzną blokadę. 

Ale Ros

e opanowało nagle nieprzeparte pragnienie podziękowania temu mężczyźnie 

za wszystko, co dla niej zrobił. A przede wszystkim za to, że mogła pomyśleć o nim przed 
chwilą  jako  o  oparciu  i  ucieczce.  Więc  stojąc  już  w  otwartych  drzwiach,  odwróciła  się  i 
złożyła na jego policzku przyjacielski pocałunek. 

Chciał  odpowiedzieć  czymś  innym,  na  pewno  mniej  niewinnym,  ale  ponieważ 

taksówkarz ciągle stał i przyglądał się im badawczo, pozwolił odejść Rose w przekonaniu, że 
ten świat jest światem Disneylandu, gdzie kobiety i mężczyźni całują się tylko w policzki i 
czoła. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Piątkowa  burza  zakończyła  okres  letnich  upałów.  Wrzesień  nastał  pod  znakiem 

zachmurzonego nieba i zimnych wiatrów. Jesień zdawała się dochodzić swych praw i spychać 
lato  w  bezpowrotną  przeszłość.  Na  drzewach  zaczęły  pojawiać  się  pierwsze  żółte  liście  i 
jakkolwiek  rolnicy  cieszyli  się  z  końca  długotrwałej  suszy,  mieszkańcy  miasta  reagowali 
melancholią  na  ponurą  szarość  coraz  krótszych  dni.  Opalone  i  wypoczęte  dzieci  znowu 
zasiadły w szkolnych ławkach, zaś Brigid Gillis porzuciła swój ogrodowy fotel i przeniosła 
się do domu. Siły nieubłaganie ją opuszczały. Opieka siostry już nie wystarczała. Trzy razy w 
tygodniu przychodziła pielęgniarka, która wspomagała Maurę. 

Rose  walczyła  z  rozpaczą  i  przerzucała  się  od  najbardziej absurdalnych nadziei do 

najczarniejszej rezygnacji. 

Pewnego dnia zadzwonił Paul. 

Trudno  mi  wręcz  wyrazić  -  zaczął  niepewnie  -jak bardzo mi przykro z powodu 

tamtego incydentu i chciałbym... 

- Incydentu? Nazywasz incydentem swoj

ą miłość do Caroline? Myślę, że wiedziałam 

to już od dawna. 

- Jakim sposobem? 

Słuchaj, Paul, długo by o tym mówić, lecz chcę przede wszystkim cię zapewnić, że 

nie mam najmniej

szego  zamiaru  robić  ci  scen  na  szpitalnych  korytarzach  czy  w  stołówce. 

Przeciw

nie, mam nadzieję, że znalazłeś wreszcie swoje szczęście. To wszystko. 

Rose,  z  całego  serca  dzięki  za  twoją  wyrozumiałość,  więcej,  wielkoduszność, 

chociaż  nie  powiem,  bym  czuł  się  przez  to  lepiej.  Mimo  wszystko  winien  ci  jestem  jakieś 
wytłumaczenie. Czy moglibyśmy zjeść razem obiad? Proszę, Rose! 

Uważam, że nie jest to konieczne! 

On  jednak  nie  przestawał  nalegać  i  w  końcu,  po  długich  pertraktacjach,  stanęło  na 

kompromisie.  Umówili  się  na  najbliższą  sobotę  w  porze  lunchu  w  popularnej winiarni, 

niedaleko szpitala. 

W szpitalu sprawy szły swoim trybem. Największą troską Rose była obecnie Lynne 

Westbrook  i  stan  jej  zdrowia.  A  zdrowie  to  budziło  uzasadniony  niepokój.  U  Lynne 
utrzymywała  się  wysoka  temperatura,  wystąpiło  też  zakażenie  układu  moczowego.  Duże 

d

awki  antybiotyku  nie  przynosiły  natychmiastowej  poprawy.  W  trzy  dni  po  porodzie 

wpompowano w dziewczynę cały litr krwi, a mimo to zmian na lepsze nie dało się zauważyć. 

background image

Leżała bladziutka jak opłatek, z zamkniętymi lub wpatrzonymi w sufit oczami, obojętna na 
toczące się wokół niej życie. Dopiero kiedy odwiedzili ją. jej skłopotani, zafrasowani rodzice, 
zareagowała  żywiej  i  wybuchnęła  płaczem.  Była  młodą,  inteligentną  kobietą  z  ambicjami 
kariery uniwersyteckiej, a stała się oto matką dwójki dzieci, których ojciec nawet nie wiedział 

o ich istnieniu. 

Rose  zaprowadziła  państwa  Westbrook  do  ich  wnuków.  Nie  spodziewała  się,  że 

przeżyje tak wzruszającą scenę. 

On jest całkiem podobny do ciebie, Graham! 

_

 

wykrzyknęła pani Westbrook. 

- Ona jest wypisz-

wymaluj tobą, Hannah! - wykrzyknął pan Westbrook. 

Skrzywili  się  z  niekłamaną  zgrozą,  kiedy  Rose  napomknęła  o  ewentualnym 

przeznaczeniu bliźniąt do adopcji. Lynne mogła nadal myśleć o swojej karierze naukowej lub 
z  niej  zrezygnować.  Oni,  jej  rodzice,  tak  czy  inaczej  zaopiekują  się  wnukami.  Rose  miała 
ochotę zatańczyć z radości. Ostatecznie te dwa małe szkraby głęboko zapadły jej w serce. 

W sobotę, zgodnie z umową, Paul wpadł po Rose do jej domu. Rose przedstawiła go 

ciotce, po czym przeszli do salonu. Tam na kanapie, przykryta kocem i wsparta poduszkami, 

leżała  Brigid  Gillis.  Paul  był  wstrząśnięty  widokiem  jej  wymizerowanej  twarzy.  Wyrzuty 
sumienia,  które  od  dawna  go  gnębiły,  przybrały  na  sile.  Poczuł,  że  do  winy  wobec  córki 
powinien dodać winę wobec matki. W rozmowie próbował być serdeczny, lecz Brigid rzadko 
się odzywała. 

Rose  miała  na  sobie  zgrabną,  ciemną  wełnianą  sukienkę  oraz  naszyjnik  z  pereł  i 

gustownie dobrane klipsy. Wyglądała w każdym calu na kobietę wykształconą,  niezależną, 
doskonale obywającą się bez męskiej opieki. Podobała się Paulowi bardziej niż kiedykolwiek. 

Nie było między nimi dzisiaj miejsca na urazy i pretensje. W ich rozmowie w lokalu, 

w którym się wreszcie znaleźli, przebijały nawet serdeczne tony. Paul opowiadał o Caroline z 
pełnym  entuzjazmu  zachwytem.  Przypominał  zakochanego  po  uszy  osiemnastoletniego 
chłopaka. Rose uśmiechała się w duchu, a równocześnie czuła pewien niepokój. Martwiła się 
o Paula. Caroline była ambitną osóbką i swoją karierę stawiała ponad wszystko. Z kolei Paul 
gotów był spełniać każdą jej zachciankę i iść na pasku wszystkich jej kaprysów. Tworzyło to 
nierówną zależność w ich stosunkach, która nie wróżyła najlepiej dla tego związku. 

Powiedz mi, Paul, ile Caroline ma lat? Wiem, że zadaję bardzo osobiste pytanie, i 

bynajmniej nie zmu

szam cię do udzielania odpowiedzi. Twoja rudowłosa piękność wydaje się 

być moją rówieśniczką, ale jak jest naprawdę? 

background image

Naprawdę jest dziesięć lat starsza od ciebie, ale zachowaj toproszę, wyłącznie dla 

siebie.  Tak,  wiem,  że  trudno  w  to  uwierzyć,  i  nie  dziwię  się  twojemu  zaskoczeniu.  To  jej 
cudowna żywotność sprawia, że wygląda tak młodo! 

Paul  musiał  być  bardzo  zaślepiony  miłością,  skoro  nie  widział  pewnych  faktów. 

Caroline powoli zbliżała się do czterdziestki, wciąż zwlekała z zamążpójściem i uzależniała je 
od  podpisania  filmowego  kontraktu.  Wszystko  więc  wskazywało  na  to,  że  szanse  Paula  na 
ojcostwo są niewielkie i z każdym dniem maleją. 

Więc nie macie jeszcze wyznaczonej daty ślubu? 

Nie, Rose, ale między nami mówiąc, planuję ożenić się z nią równo za rok. Ma się 

rozumieć, Caroline zachowa swoje nazwisko, pod którym zyskała sławę i popularność. Poza 
tym  nasze  małżeństwo  będzie  odbiegało  cokolwiek  od  standardowego  modelu  „dom,  ich 

dwoje oraz czwórka dzieci”... 

Z pewnością, pomyślała Rose. 

...który notabene nie za bardzo mnie pociąga. Chciałbym kontynuować moją karierę 

zawodową... 

W jej cieniu, dodała w myślach Rose. 

...i  sprzedać  przyczepę  campingową  nad  jeziorem.  Rozumiesz,  w  stanie,  w  jakim 

znajduje się Caroline, nie mogę jej tam zabierać. 

Rozumiem, Paul. W naszym małym domku na kółkach mogłaby jeszcze urazić się w 

nogę. 

Rose  wybuchnęła  śmiechem.  Paul  w  pierwszej  chwili  się  zmieszał,  lecz  zaraz  też 

zaczął się śmiać. Śmiali się prawie do łez, ściągając na siebie spojrzenia osób siedzących przy 
sąsiednich stolikach. 

Och, mój Boże, Paul, ależ ty jesteś zabawny! 

A ty cudownie słodka i wyrozumiała! 

Ich donośny śmiech przeszedł w bardziej powściągliwe chichotanie, kiedy nagle Rose 

zamilkła z wpółotwartymi ustami. Ponad ramieniem Paula dostrzegła Leigha McDowie'ego, 
który wszedł do lokalu w towarzystwie doktora Okoje i jego żony, Susannah. Leigh musiał 
dostrzec  ich  rozbawienie,  gdyż  jego  twarz  wyrażała  zarazem  rozczarowanie  i  niesmak. 
Powiedział coś do anestezjologa, po czym wybrali stolik po przeciwnej stronie baru, gdzie nie 
byli widoczni. Rose odczuła pokusę, aby podejść do Leigha i wyjaśnić mu swoją obecność 
tutaj, lecz zrezygnowała z tego. Co ostatecznie mogło go to obchodzić? Tak czy inaczej, jej 
dobry humor i apetyt zniknęły bez śladu. 

background image

W połowie września niebo wypogodziło się i nastała prawdziwie złota jesień. Profesor 

Horsfield wrócił z urlopu wypoczęty i opalony. Już pierwszego dnia wezwał Rose do swego 

gabinetu. 

Wyglądasz  mizernie,  moja  droga.  Po  tym,  co  słyszałem,  nie  jest to dla mnie 

większym zaskoczeniem. Podczas mojej nieobecności zmierzyłaś się tutaj z powodzeniem z 
wieloma problemami. Znam też dokładnie wypadki tamtej nocy, gdy odbierałaś bliźnięta. Ta 
młoda kobieta nigdy nie będzie wiedziała, ile ci zawdzięcza. McDowie opowiadał mi o twojej 
rozsądnej odwadze. Dobra robota, Rose, dobra robota! 

Rose przyjęła pochwałę z radością i rumieńcem na twarzy, odpowiadając następnie na 

szereg pytań dotyczących matki. Profesor obiecał odwiedzić chorą w domu. 

-  A teraz przej

dźmy  do  kwestii  badań,  które  podjęłaś  się  przeprowadzić.  Moja 

sekretarka  przekazała  mi  bardzo  interesujące  materiały.  Zleciłem  jej,  aby  w  najbliższym 
czasie zwołała zebranie położników i pediatrów. Chodzi o wspólne przedyskutowanie twoich 
ustaleń.  Rzecz  jasna,  nie  może  zabraknąć  na  tym  spotkaniu  również  sióstr  położnych. 
Widziałbym też chętnie jakieś matki, przynajmniej te spośród naszych byłych pacjentek, które 
posiadają zdecydowane poglądy i potrafią jasno je wyrazić. Co powiesz na najbliższą środę? 

Im wcześniej, tym lepiej, sir - odparła Rose. 

Środa  faktycznie  szybko  nadeszła  i  wszystkie  zaproszone i zainteresowane osoby 

zebrały  się  w  sali  wykładowej  przyszpitalnej  szkoły  pielęgniarek.  Profesor  Horsfield  zajął 

miejsce u boku panny Kavanagh. Leigh i  Rose usiedli naprzeciwko Philipa Cranstone'a i 

Stephanie Vane. Siostry Beddows i Hicks siedziały razem z paniami Gainsford i Lambert. 

Rose poczuła w sercu lekki niepokój. Patrzyła na kamienną twarz doktora Cranstone'a, 

który z pewno

ścią już się domyślał, że Leigh zweryfikował swoje poglądy i może być teraz 

równie trudny jako przeciw

nik, jak był pomocny w roli sojusznika. 

W końcu profesor Horsfield wstał, wyłożył cele przyświecające spotkaniu i otworzył 

dyskusję. Ku zaskoczeniu Rose, pierwszego dopuścił do głosu Leigha McDowie'ego. 

Proszę zacząć, doktorze. Wspomagał pan doktor Gillis w jej badaniach, ciekaw więc 

jestem, czy nadal zalicza się pan do zwolenników koncepcji doktora Cranstone'a? 

Nie,  sir.  Dopuszczony  do  badań  i  zapoznawszy  się  z  ich  rezultatami,  całkowicie 

zmieniłem zdanie. Dzisiaj uważam, że racja leży po stronie doktor Gillis i cieszę się, że mogę 
powiedzieć to publicznie. 

Przystojna twarz doktora Cranstone'a spoważniała, zaś obie siostry położne wymieniły 

między sobą wymowne spojrzenia. 

background image

Doprawdy,  doktorze  McDowie,  wygląda  to  na  zwrot  o  sto  osiemdziesiąt  stopni!  - 

skomentował profesor. - Lektura raportu doktor Gillis musiała bardzo panem wstrząsnąć? 

Nie  tylko  lektura,  sir.  Prawdę  mówiąc,  sam  w  wąskim  zakresie  uczestniczyłem 

czynnie 

w ostatniej fazie badań i mogłem naocznie przekonać się o faktycznym stanie rzeczy. 

Powiem krótko: zauważyłem przepaść pomiędzy teorią a praktyką. 

Łzy  napłynęły  do  oczu  Rose.  Przepełniała  ją  wdzięczność  za  to  otwarte  i  pełne 

poparcie. 

Czy  mógłby  pan  podać  nam  kilka  przykładów  tych,  używając  pana  słownika, 

przepastnych różnic? - nalegał ordynator. 

Nie  będzie  to  trudne,  sir.  Ustawiczny  płacz  niemowląt,  wyczerpanie  matek, 

bezsenność,  atmosfera  napięcia  i  stresu,  żadnych  względów  dla  pacjentek,  które  właśnie 
wróciły  z  porodówki,  bywa  że  po  cesarskim...  Cóż  zresztą  mówić  o  tych  obolałych  i 
wyczerpanych  kobietach!  Ja,  chłop  zdrowy  jak  koń,  po  kilku  dniach  leżenia  na  takiej  sali 
dostałbym  kompletnego  bzika.  Aż  dziw,  że  siedzące  tu  siostry,  mimo  iż  pracują  w  takich 
warunkach, pozostały jak dotąd całkiem normalnymi osobami. 

Dziękuję, doktorze McDowie! - powiedział profesor. - Czekam na kolejne głosy. 

Następnym głosem był pomruk powszechnej aprobaty, na którego tle protest doktora 

Cranstone'a zabrzmiał niczym samotny flet w orkiestrze. 

Proszę  pozwolić  mi  powiedzieć,  że  kiedykolwiek  w  nocy  zaglądałem  na  oddział, 

zawsze było tam cicho i spokojnie, co zresztą może poświadczyć personel dyżurny. 

Siostra Hicks ani myślała pozostawiać tych słów bez komentarza, więc nie czekając na 

pozwolenie zapytała pediatrę, ile tych nocnych wizyt złożył w ostatnim okresie. 

Jedną  godzinną  wizytę  pamiętam  bardzo  dobrze  -  odparł  Philip  Cranstone  tonem 

trochę już mniej przekonującym. - A poza tym wielokrotnie wpadali na oddział położniczy 
moi asystenci i stażyści. 

Profesor Horsfield był wyraźnie zaskoczony. 

Tak, doktorze Cranstone, tyle że oddział położniczy to ogólniejsze pojęcie niż sale 

poporodowe. Jedna godzinna wizyta, powiedział pan. Panno Kavanagh, proszę przypomnieć 

nam, 

ile nocnych wizyt złożyli w tym czasie położnicy? 

Sekretarka odszukała odpowiednią stronę raportu. 

Osiem  wizyt  doktor  Gillis  oraz  pięć  doktora  McDowie'ego,  co  czyni  w  sumie 

piętnaście godzin i czterdzieści pięć minut. 

Dziękuję,  panno  Kavanagh.  A  teraz  proszę  podać  nam  trochę  danych  z  raportu, 

abyśmy zyskali dokładniejsze wyobrażenie o sprawie. 

background image

Sekretarka spełniła prośbę ordynatora. 

-  Z kolei zapytamy doktor Gillis, do jakich ogól

nych wniosków doszła na podstawie 

tych danych? 

Rose obrzuciła towarzystwo zamyślonym, skupionym spojrzeniem. 

Doktor McDowie przyznał się przed chwilą do zmiany swojego stanowiska. Teraz, 

uważam, mnie pozostaje uczynić to samo. 

Nikt się nie ruszył, nikt nie poprosił o głos, wszyscy czekali na wyjaśnienia. 

Zgodnie z wymową podanych przeze mnie liczb, jedna trzecia matek pragnie mieć 

swoje  dzieci  przy  sobie  i  gotowa  jest  znosić  wszystkie  niedogodności  z  tym  związane.  To 
poważny odsetek i nie może być lekceważony tylko dlatego, że stanowi mniejszość. Mówimy 
tu  głównie  o  matkach-karmicielkach,  chociaż  w  grupie  tej  trafiają  się  również  kobiety, 
których dzieci są karmione z butelki. Wynika z powyższego, że zabieranie wszystkich dzieci 

na noc do oddzielnego pomiesz

czenia  równałoby  się  praktycznie  dotychczasowemu 

pozostawianiu ic

h przy matkach. Najlepsza byłaby daleko posunięta giętkość, czyli po prostu 

akceptacja faktu, że każda matka i każde dziecko to odrębny świat. Powinniśmy więc znowu 
otworzyć salę noworodkową, zaś matki podzielić salami na te w separacji oraz te z dziećmi 

p

rzy piersi. Wybór będzie należał do matek, i tylko do nich. W przypadku gdy jakaś matka 

nie  będzie  umiała  podjąć  decyzji,  osobą,  która  jej  w  tym  pomoże,  będzie  siostra  położna, 
zgodnie  z  założeniem,  że  im  bliżej  ktoś  jest  jakiejś  rzeczywistości,  tym  lepiej  ją  zna  i 
rozumie. Dziękuję! 

Zarumieniona i zadowolona z konkluzji, Rose opad

ła  na  krzesło.  Leigh  przesłał  jej 

uśmiech  pełen  aprobaty,  zaś  Philip Cranstone  miał  minę  artylerzysty,  który  odnalazł  swoje 
działa zagwożdżone. Chciał zarzucić Rose, że pragnie na siłę przeforsować tylko swój punkt 
widzenia, a teraz został zaskoczony gotowością zawarcia kompromisu. 

Czy siostry chciałyby coś dorzucić? - zapytał profesor Horsfield, zwracając się do 

pielęgniarek. 

- Tak, sir - 

odparła Dorothy Beddows. - Każda matka powinna wiedzieć, że jest wolna 

w swoim wy

borze sali i sposobu  karmienia dziecka, i że zawsze może zmienić raz podjętą 

decyzję.  Wspominam  o  tym  tylko  dlatego,  że  doświadczenia  pierwszych  dni  u  pierwiastek 
często odbiegają od ich idealnych wyobrażeń, z jakimi zjawiają się w szpitalu. 

Tak, oczywiście, prawo do zmiany zdania przysługuje kobietom już od tysiącleci i 

jako prawo kar

dynalne nie może być zniesione - powiedział profesor Horsfield z iskierkami 

wesołości  w  oczach.  -  Dopuśćmy  z  kolei  do  głosu  nasze  doświadczone  matki.  Pani 

Gainsford? 

background image

Pani Gainsford przyznała, że po swojej ucieczce ze szpitala na jakiś czas, ze względów 

zdrowotnych, mu

siała rozłączyć się z dzieckiem, które karmiła teściowa mlekiem w proszku. 

Jednak niedawno znowu wróciła do karmienia piersią,  z tym że wieczorami,  aby zapewnić 
sobie, rodzinie i dziecku spokojną noc, dokarmia je z butelki. 

Odkąd wyrwałam się z okropnej atmosfery tego oddziału, zauważyłam, że skończyły 

się moje kłopoty z pokarmem - dodała z wyczuwalną dumą. 

- Pra

gnę tylko przypomnieć - wtrąciła Rose - że wieczorne dokarmianie doradzała już 

pani siostra Hicks. 

Następnie głos zabrała pani Lambert. 

Po  cesarskim  nie  czułam  się  najlepiej,  a  przynajmniej nie na tyle dobrze, by 

opiekować się moją córeczką. Pozwoliłam na karmienie jej z butelki, i tak już pozostało. Nie 
sądzę jednak, abym była przez to gorszą matką. Ośmielam się też wystąpić z gorącym apelem 
do państwa, abyście stworzyli w szpitalu taką atmosferę, w której matki takie jak ja nie będą 
dręczone wyrzutami sumienia. 

Dziękuję obu paniom - powiedział ordynator. - Myślę, że najtrafniejszymi słowami, 

jakie do tej pory padły, są „giętkość” i „elastyczność”. Jak w innych dziedzinach życia, tak i 
w  tym  budynku  powinna  znaleźć  sobie  należne  miejsce  sztuka  kompromisu. Czy doktor 
Cranstone ma jeszcze jakieś uwagi w związku z raportem doktor Gillis? 

Imponujące szeregi liczb, jakie w nim się znajdują, upodobniłyby wszelki sprzeciw 

do walki Don Kichota z wiatrakami - 

oświadczył pediatra sarkastycznym tonem. - Każdy z 

nas,  mam  nadzieję,  jest  świadom  wyższości  karmienia  piersią  nad  wszystkimi  innymi 
substytutami.  To  w  ogóle  nie  podlega  i  nie  może  podlegać  jakiejkolwiek  dyskusji.  Ale 
oczywiście są różne uwarunkowania, specyficzne sytuacje, o których zresztą była tu mowa. I 
właśnie z myślą o  nich  gotów jestem pracować  w tym kierunku,  aby słowu  „elastyczność” 
nadać realny sens. 

Było jasne, że doktor Cranstone zgadza się na kompromis. 

Dziękuję, doktorze - powiedział ordynator. - Czegoś, jak widać, nauczyliśmy się z 

raportu doktor Gillis. 

Jej  ciężka  praca  nie  poszła  na  marne,  zaś  jej  efekty,  myślę,  powinny  zostać 

opublikowane.  Krótko  podsumuję:  Rygorystyczne  zasady  zastępujemy  od  dzisiaj  bardziej 
giętkimi,  lepiej  dostosowanymi  do  rzeczywistości.  I  otwieramy oddzielną  salę  dla 

noworodków. Czy wszystko jasne? 

Odpowiedziały mu potakiwania i uśmiechy.  Doktor Cranstone spojrzał  na zegarek i 

tłumacząc  się  ważnym  spotkaniem  opuścił  salę.  Wszyscy  pozostali  gratulowali  Rose. 

background image

Niektórzy  zwycięstwa,  inni  zaś,  jak  Leigh  McDowie,  po prostu uczciwego i bezstronnego 

postawienia sprawy. 

Niespodziewanie  drzwi  się  otworzyły  i  weszła  Tanya  Dickenson.  Jej  jasne,  długie 

włosy  zebrane  były  w  koński  ogon  i  przewiązane  niebieską  kokardą.  Wyglądała  bardzo 
atrakcyjnie. Była naprawdę piękną dziewczyną. 

Słuchaj, Leigh - zwróciła się wprost do doktora McDowie'ego - zaczęliśmy właśnie 

próby do gwiazdko

wego  przedstawienia.  W  tym  roku  będzie  to  „Śpiąca  Królewna”.  Jak 

wiesz, istotną rolę w baśni odgrywa Królewicz, który pocałunkiem budzi piękną dziewczynę 
z nieprzespanego snu. Ktoś w rodzaju lekarza budzącego pacjentkę po narkozie. Ty byłbyś 
idealny  i  tylko  ciebie  chcemy.  Poza  tym  Królewicz  musi  umieć  akompaniować  sobie  na 
gitarze. Więc właściwie nie masz wyboru, nie możesz nam odmówić. Ja będę grała Śpiącą 
Królewnę. 

No, jeśli tak, to zgadzam się z prawdziwą ochotą - odparł Leigh tonem Don Juana, 

zaś siostry Beddows i Hicks skomentowały tę scenę stosownym chichotem. 

Rose  również  się  zaśmiała,  lecz  w  jej  sercu  zapanował  chłód.  Oto  bowiem  Leigh 

odda

lił  się  od  niej  o  tysiąc  kilometrów.  Oddalił  się  ku  tej  pięknej  dziewczynie,  która  go 

niewątpliwie kochała. 

Profesor  Horsfield  dotrzymał  słowa  i  znalazł  czas  na  odwiedzenie  Brigid  Gillis. 

Zbadawszy chorą, zasiadł w saloniku do herbaty i ciasteczek. 

-  I jak 

się pani tutaj żyje, panno Carlinnagh? - zapytał Maurę, pochwaliwszy wpierw 

jej wypieki. - 

Czy starcza pani czasu na jedzenie i odpoczynek? Czy nie podjęła się pani zbyt 

ciężkiego zadania? 

Ależ radzę sobie całkiem dobrze, panie doktorze. Zresztą jestem przyzwyczajona do 

ciężkiej harówki i gotowa byłabym pracować podwójnie, byleby tylko ona... byleby ona... 

Głos  Maury  zamarł.  Rose  wstała  i  objęła  ciotkę,  niezdolna  wydobyć  z  siebie  słowa 

pocieszenia. 

Doceniam pani poświęcenie - rzekł profesor Horsfield. - Pani siostra może śmiało 

powiedzieć, że ma najlepszą możliwą opiekę. Niemniej, aby ująć pani trudu, porozmawiam z 
doktorem Taitem, żeby pielęgniarka przychodziła odtąd codziennie. 

Dziękuję,  panie  doktorze,  to  bardzo  miłe  z  pana  Strony  -  powiedziała  Maura, 

ukradkowym gestem wy

cierając oczy. - A może jeszcze jedną herbatę? 

Minął wrzesień i nastał październik. Zaczęły się mgliste ranki i chłodne noce. Leigh i 

David Rowan starali się na każdym kroku wyręczać Rose. Zresztą i tak ubyło jej obowiązków 

w z

wiązku  z  zakończeniem  badań.  Nowe  porządki  na  oddziale  zdecydowanie  poprawiły 

background image

atmosferę.  Sala  dla  noworodków  rozwiązywała  wiele  problemów.  Gdy  zniknęła  presja  na 
karmienie piersią, stała się rzecz, którą trudno było przewidzieć: przybyło karmiących matek. 
Z twarzy siostry Hicks nie schodził uśmiech. Przynajmniej Rose i Leigh zawsze widzieli ją 
uśmiechniętą.  Doktor  McDowie  stał  się  człowiekiem  bardzo  zajętym,  gdyż  masę  czasu 
pochłaniały  mu  próby  „Śpiącej  Królewny”.  Wciąż  jednak  wpadał  z  krótkimi  wizytami  do 

Brigid, podczas których konferowali sobie jak przyjaciele z lat dziecinnych. Rose na widok 

Leigha  pogrążała  się  w  uczuciowym  zamęcie.  Wiedziała  wszakże  jedno:  był  to  wspaniały 
przyjaciel,  na  którym  mogła  bezwzględnie  polegać.  Jeśli  pytała  siebie  w  duchu,  co czuje 
jeszcze  do  tego  mężczyzny  prócz  przyjaźni,  natychmiast  starała  się  zmienić  temat  swoich 
rozmyślań. Tłumaczyła sobie, że piękna i utalentowana Tanya Dickenson jest tu pierwsza w 
kolejce i nikt nie może odmówić jej tych praw. Tak więc Rose tłumiła w sobie swoją miłosną 
tęsknotę i próbowała zrekompensować ją pracą. Zdarzały się jednak chwile głębszej refleksji i 
wówczas czuła się nieszczęśliwa. 

Pewnego  popołudnia,  kiedy  weszła  do  pokoju  dla  personelu,  zastała  tam  Leigha  i 

Tanyę pochylonych nad scenopisem. 

Czy mogłaby pani nas przepytać, doktor Gillis? 

zapytała piękna dziewczyna. - Tu jest skrypt. Zaczynamy od tego miejsca. Gotowy, 

Leigh? 

Kto to napisał? - zapytała Rose, przebiegając tekst oczyma i widząc, że roi się w nim 

od różnych zabawnych aluzji do problemów, z jakimi boryka się służba zdrowia. 

Pewna  pielęgniarka  z  oddziału  intensywnej  terapii  -  odpowiedział  Leigh  z 

niedwuznacznym chrząknięciem. 

Osóbka w jakimś sensie utalentowana, niemniej do Szekspira jej daleko. 

A zatem, mój książę,  zaczynamy  - powiedziała Rose, siląc się na swobodny ton i 

uśmiech. 

Czarne oczy Leigha skrzyły się wesołością, kiedy zaczął mówić. 
Dotarłem nareszcie w te ponure strony; 
Widzę mury budowli, hańbę mej korony. 
Nęka się tam chorych bez podania racji,
 
A czynią to złośliwe duchy biurokracji. 
Więc chwytam za miecz i spuszczam się w dolinę,
 
By z urzędasów zrobić dla hien padlinę. 

background image

Dobrze,  teraz  walczysz  z  całym  zastępem  demonów,  roznosisz  ich  na  sieczkę  i 

wpadasz  do  pokoju,  gdzie  leżę  ja,  gdzie  leży  śpiąca  piękność  -  zarysowała  Tanya  sytuację 
sceniczną. 

Ufny w swój srebrny miecz i siłę ramienia, 
Znalazłem ukochaną, wzór ludzkiej piękności. 
Zaczarowana, leży w okowach omdlenia, 
Pocałunkiem wrócę ją do przytomności. 

A więc do dzieła, mój rycerzu - zaśmiała się Tanya, zamykając oczy i nadstawiając 

rozchylone usta. 

Kiedy zaś Leigh pocałował ją w czubek nosa, nadąsała się. 

Ależ nie ma w tym za grosz romantyzmu, czyż nie, doktor Gillis? Spróbuj w swoją 

rolę wkładać więcej uczucia. A teraz budzę się i mówię: 

Miałam sen błogi, słodki niczym nektar pszczeli, 
Całował mnie królewicz, leżącą w pościeli. 
Znów rozległ się głęboki głos Leigha: 
Nie w czczym śnie szukaj widomych prawdy znaków. 
Twój kochanek stoi przy twoim wezgłowiu.  
On to sercem, skrytym orężem medyków,  

P

rzywrócił cię życiu, młodości i zdrowiu. 

Tanya zatrzepotała długimi rzęsami. 
Oddaję ci mą rękę, śluby nas zespolą, 

 

A potem objedziemy razem nasze włości,  

Gdzie na twarzach pacjentów uśmiechy swawolą, 

 

Zaś w sercach personelu satysfakcja gości. 

-  A teraz 

bierzesz gitarę i razem z całym zespołem śpiewasz finałową piosenkę. Jak 

wypadliśmy, doktor Gillis? 

- Horrendalnie! - 

wykrzyknął Leigh, wyręczając Rose w ocenie. - Słuchaj, Tanya, nie 

możemy absorbować Rose takimi bzdurami. Ma ważniejsze rzeczy na głowie. 

Ależ wysłuchałam was z przyjemnością - odparła Rose, starając się nadać głosowi 

choć trochę entuzjazmu. - Byłaś nadzwyczajną Śpiącą Królewną, Tanya. A teraz wybaczcie 
mi. Muszę zobaczyć się z siostrą Beddows i spytać ją o córkę. Poród powinien nastąpić w 
najbliższych dniach, jeśli nie godzinach. 

background image

Okazało się, że Philippa, córka Dorothy Beddows, właśnie została przyjęta do szpitala, 

zaś  przyszła  babcia  robiła  wokół  córki  takie  zamieszanie,  że  aż  siostra  Pardoe  musiała  ją 
pohamowywać. 

Chodź, Dorothy -  powiedziała  Rose.  -  My pójdziemy  na  herbatę,  a  Philippa 

tymczasem zostanie przygotowana do rozwiązania. 

Dorothy w końcu dała się uspokoić. Z uwagi na wczesną fazę porodu córki przyrzekła 

nawet pójść do domu i trochę odpocząć. Czekała ją bardzo nerwowa noc. 

Rose  również  miała  wpaść  do  domu,  chociaż  obowiązki  trzymały  ją  w  szpitalu. 

Zmusił ją do tego Leigh, który zaofiarował się ją zastąpić w pracy przez godzinę. 

Chcę, ażebyś powiedziała Brigid dobranoc i przesłała jej ode mnie ten pocałunek - 

rzekł, delikatnie całując ją w czoło. 

Rose zadzwoniła po taksówkę i po kwadransie była już przy łóżku matki. Dowiedziała 

się od Maury, że po południu odwiedził je ksiądz Naylor. Obie wyspowiadały się i przyjęły 
komunię świętą. 

Co za słodka pociecha - dodała Maura. 

I  rzeczywiście,  twarz  biednej  Brigid  pełna  była  szlachetności  i  jakiejś  nieziemskiej 

słodyczy. 

Żegnając  się,  Rose  złożyła  na  czole  matki  najdelikatniejszy i najczulszy z 

pocałunków. 

- To od Leigha - 

wyjaśniła. 

Och, Rose, czyż to nie wspaniały człowiek? On zaopiekuje się tobą, córeczko. 

Rose uśmiechnęła się i ujęła chudą, przezroczystą niemal dłoń matki. 

Muszę już iść, mamusiu. Dobranoc, śpij dobrze i niech Bóg cię błogosławi. 

Dobranoc, dobranoc, skarbeńku... 

Kocham cię, mamusiu. 

Ros

e  miała  zawsze  pamiętać  ów  pełen  miłości uśmiech,  jaki  rozjaśnił  twarz  Brigid, 

kiedy się żegnały. 

Taksówka czekała przed drzwiami. Zanim Rose wsiadła, uniosła głowę i spojrzała w 

górę. Ujrzała nad sobą usiane gwiazdami ciemnogranatowe niebo, na którym fosforyzowała 
zimnym światłem pełna tarcza księżyca. 

Tej  nocy  urodziło  się  dwoje  dzieci,  ale  żadne  nie  było  wnuczkiem  czy  wnuczką 

Dorothy  Beddows.  Dopiero  nad  ranem  Philippa  poczuła  częstsze  i  mocniejsze  bóle.  Kiedy 
Rose  zjawiła  się  na  porodówce,  zobaczyła,  że  oprócz  matki  towarzyszy  rodzącej  jej  mąż, 
Lance.  Siostra  Angela  Grierson  przygotowywała  się  do  przyjęcia  dziecka i Rose nie 

background image

zamierzała jej w tym wyręczać. Angela była doświadczoną położną, w niczym nie ustępowała 
położnikom-lekarzom,  a  niektórych  biła  na  głowę  umiejętnością  wczucia  się  w  psychikę 
rodzącej kobiety. 

Przyj,  Philippa,  jeszcze  jeden  wysiłek,  tak,  dobra  dziewczynka,  pomyśl  sobie,  że 

lepiej  mieć  to  jak  najszybciej  za  sobą,  nie  warto  się  oszczędzać,  potem  milszy  będzie 

odpoczynek, tak, przyj, przyj, odetchnij sobie, spróbuj raz jeszcze, zrób to lepiej, zrób to na 

piątkę, pięknie, niebawem ujrzysz swoje dziecko... 

Philippa dzielnie parła, jedną dłonią trzymając za rękę męża, drugą zaś matkę. 

Meta tuż-tuż, kochanie - podtrzymywał ją na duchu Lance. 

Philippa, twoja matka jest z tobą - dorzucała co chwila matka. 

Rose podziwiała siostrę Grierson, która potrafiła radzić sobie nawet w tak niezwykłej 

sytuacji, kiedy poród miał charakter niemal rodzinnego spotkania. 

Za  kwadrans  szósta,  tuż  przed  jesiennym  świtem  przyszła  na  świat  piękna,  duża 

dziewczynka,  wielka  radość  rodziców  i  babki.  Jej  czarne  oczki  zdawały  się  obserwować 
sprawne  ruchy  Angeli,  kiedy  ta  wycierała  ściereczką  mokry  puszek  jej  włosów  czy  też 
podwiązywała i przecinała pępowinę. 

Jaką  mam  piękną  wnuczkę,  najpiękniejszą  na  świecie!  -  wykrzyknęła  w  ekstazie 

radości Dorothy Beddows. 

I dlatego nazwiemy ją Bella - dość przytomnie zdecydował Lance, całując córeczkę 

w mikroskopijną stopkę. 

Rozległ się głośny płacz dziecka, natychmiast mieszając się z wybuchami śmiechu i 

słowami powinszować. Gdzieś na oddziale zadzwonił telefon, lecz żadna z obecnych tu osób 
nie zwróciła uwagi na daleki, przytłumiony sygnał. Być może nawet żadna go nie usłyszała. 

Po chwili do sali porodowej wpadła pielęgniarka-stażystka. 

Był  do  pani  telefon,  doktor  Gillis.  Proszono,  aby  jak  najszybciej  wracała  pani  do 

domu. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Śmierć zabrała Brigid we śnie. Tknięta straszliwym przeczuciem, Maura obudziła się 

o  wpół  do  szóstej  i  zastała  siostrę  śpiącą  wiecznym  snem.  Na  jej  twarzy  pozostał  ślad 

ostatniego sennego marzenia. 

Cicha słodycz tej twarzy długo przykuwała spojrzenie Rose. Matka umarła w domu, 

we własnym łóżku, nie zaś w szpitalu, i to było w tej chwili bodaj najważniejsze. 

Rose nie płakała. Była pusta w środku, jakby wydrążona. Odwróciła wzrok od matki i 

spojrzała przez okno na zasypany liśćmi ogródek. Wstawał słoneczny, październikowy dzień. 

Usłyszała w kuchni jakiś męski głos. Najpierw pomyślała, że to doktor Tait, ich lekarz 

domowy, zaraz je

dnak rozpoznała charakterystyczną intonację Leigha. Rzuciła się do drzwi i 

wpadła do kuchni. W mgnieniu oka znalazła się w jego ramionach. Teraz dopiero pozwoliła 
popłynąć łzom. Buczała jak mała dziewczynka, on zaś pocieszał ją jak stroskany ojciec. 

- Jest

em do twojej dyspozycji, Rose. Mamy trochę spraw do załatwienia. 

Ogarnęła ją fala wdzięczności. Kiedy potrzebowała wsparcia, pocieszenia, pomocnej 

przyjacielskiej dłoni, Leigh zawsze się zjawiał i stawał u jej boku. 

Przy  herbacie  i  grzankach,  które  podała  Maura, ustalili pierwsze konieczne 

formalności:  uzyskanie  aktu  zgonu  od  doktora  Taita,  wizyta  w  przedsiębiorstwie 
pogrzebowym, zgłoszenie o śmierci w magistracie. 

Rejestracja zejścia wymagała przedłożenia odpowiednich dokumentów, w związku z 

czym Rose przy

pomniała sobie o metalowym pudle na szafie. 

Trzymała w nim wszystkie swoje papiery, a ja nie mam pojęcia, gdzie się znajduje 

klucz. 

Leigh  położył  rękę  na  stole  i  rozchylił  dłoń.  Ujrzała  to,  o  co  pytała:  duży  żeliwny 

klucz. 

Podniosła  na  niego  wzrok.  Skinął  głową,  ona  zaś  natychmiast  pomyślała  o  tamtym 

dniu,  kiedy  zastała  Brigid  i  Leigha  pochylonych  nad  rodzinnymi  papierami.  Spłonęła 
rumieńcem. 

Czy mama ci go dała? 

- Tak, kilka tygodni temu. 

Ale dlaczego nie mnie, swojej córce? Dlaczego do końca nie obdarzyła mnie swoim 

zaufaniem?! - wy

krzyknęła, czując żal w sercu. 

background image

Cicho,  Rose,  uspokój  się!  Nie  w  obecności  Maury  -  powiedział  autorytatywnym 

tonem.  - 

Kiedy  załatwimy  najpilniejsze  sprawy,  wezmę  cię  na  małą  przejażdżkę.  Musimy 

porozmawiać. 

O  dziesiątej  mieli  już  akt  zgonu  oraz  zapewnienie  ze  strony  przedsiębiorcy 

pogrzebowego, że wszystko zostanie zorganizowane zgodnie z ich życzeniami. 

Następnie  Leigh  zawiózł  Rose  do  otwartego  dla  publiczności  rozległego  parku  w 

starej podmiejskiej rezydencji. Wysiedl

i  z  samochodu  i  poszli  wysłaną  kolorowymi  liśćmi 

szeroką aleją. 

-  Co masz mi do powiedzenia, Leigh? - 

zapytała  Rose.  Myślała  o  tej  rozmowie  od 

ponad dwóch godzin. 

Coś,  o  czym  twoja  matka  nigdy  ci  nie  wspomniała.  Ustrojone  w  brąz,  czerwień  i 

złoto drzewa pyszniły się przemijającą urodą. 

Mów dalej. Nie dręcz mnie jakimiś ogólnikami. 

Znam zawartość tego pudełka. Brigid uczyniła mi ten zaszczyt i dopuściła mnie do 

sekretu. To był wyłącznie jej wybór. Ja o nic nie prosiłem, niczego nawet nie sugerowałem. 

Więc powiedz mi, co jest w tym przeklętym pudełku? 

- Jest tam akt urodzenia Brigid... 

Bawisz się ze mną jak kot z myszką, Leigh - wybuchnęła Rose. - Oczywiście, że jest 

tam jej akt urodzenia, podobnie jak akt ślubu rodziców. Oba te dokumenty muszę przedłożyć 
w magistracie i chyba mama, która liczyła się z rychłą śmiercią, musiała wiedzieć, że prędzej 
czy później wezmę je do rąk. 

Brigid  miała  specjalne  powody,  aby  trzymać  cię  od  tych  papierów  z  daleka.  Jest 

wśród nich również twój akt urodzenia... 

A  co,  do  licha,  mój  akt  urodzenia  ma  wspólnego  ze  Sprawą?  -  zapytała  Rose 

wzburzona. 

Kiedy weźmiesz go do ręki, zauważysz, że zapis jest bardzo lakoniczny. Podaje się 

w nim jedynie twoje imię, nazwisko, płeć, datę i miejsce urodzenia. 

- I co z tego? Czy to nie wystarczy? Ku czemu zmierzasz, Leigh? 

Wziął głęboki oddech. 

W pudełku nie ma aktu ślubu. 

- Co? O czym ty w ogóle mówisz?! - 

wykrzyknęła zatrzymując się. 

Twoja matka nigdy nie była mężatką. 

Rose niespodziewanie zauważyła, że tak jasnego, barwnego i czystego dnia nie było 

chyba od wiosny. 

background image

Oczywiście,  że była zamężna.  Poślubiła marynarza,  Nazywał się James Gillis. Jak 

śmiesz  twierdzić,  że  mój  ojciec  jest  nieznany?  Że  noszę  zmyślone,  wybrane  z  książki 

telefonicznej nazwisko? 

Nie tyle wymawiała, co wyrzucała z siebie każde słowo, równocześnie krok po kroku 

odsuwając  się  od  Leigha,  jak  gdyby  był  potworem,  który  przejmuje  strachem  lub 

przynajmniej obrzydzeniem. 

Mój Boże, Rose, właśnie tego rodzaju reakcji z twej strony obawiała się Brigid. To lęk 

pi

eczętował w niej tę tajemnicę. 

Nie ma żadnej tajemnicy! Mój ojciec nazywał się James Gillis! 

Posłuchaj, Rose, kochanie. Zdobądź się na odrobinę cierpliwości. Tak, twój ojciec 

nazywał  się  James  Gillis,  ale  nigdy  nie  poślubił  twojej  matki.  Brigid  była  świętą  kobietą. 
Pełną poświęcenia jako matka, szlachetną i dzielną jako człowiek. Ale nie znalazła w sobie 
dość odwagi, aby powiedzieć ci prawdę. Teraz rozumiem, dlaczego. 

Podszedł do niej i ujął ją pod ramię. Znowu ruszyli wysadzaną kasztanami aleją. Rose 

szła u boku przyjaciela, ale bez udziału własnej woli. 

Być może w naszych czasach - kontynuował Leigh - po tych wszystkich rewolucjach 

seksualnych i obyczajowych, panny zachodzą w ciążę równie bezproblemowo, jakby smażyły 
jajecznicę lub czyściły zęby. Ale pamiętaj, Rose, że Brigid była Irlandką i wychowała się w 
katolickiej rodzinie. Do końca nosiła brzemię winy. Oddając się temu mężczyźnie, wystąpiła 
przeciwko  Bogu  i  przeciw  swojej  społeczności.  Nie  mogła  zawieść  swoich  najbliższych, 
którzy ją kochali, podziwiali i szanowali. Dlatego ukryła prawdę. I niech ta prawda zostanie 
ukryta przed nimi na zawsze. Brigid miała moje słowo, że rodzina nigdy się o tym nie dowie. 
Teraz będzie to zależało również od ciebie. 

Czy faktycznie był marynarzem? 

-  Tak, mar

ynarzem  na  urlopie.  Kiedy  wrócił  na  statek,  Brigid  próbowała  się  z  nim 

skontaktować. Bez rezultatu. Po jakimś czasie dostała od kapitana list z suchą informacją, że 

marynarz kwalifikowany Ja

mes  Gillis  utonął  podczas  akcji  ratunkowej  na  morzu.  List 

również znajduje się w pudełku. 

Czy nie miał rodziców... rodziny? - zapytała Rose, połykając łzy. 

Dokładnie  nikogo.  Wychował  się  w  sierocińcu  w  Liverpoolu.  Gdy  dorósł,  wybrał 

morze.  Ktoś  bardzo  samotny  i  bardzo  młody.  Był  kilka  lat  młodszy  od  Brigid.  -  Leigh 
westchnął głęboko. - Kiedy uświadomiła sobie, że zaszła w ciążę, wyjechała do Liverpoolu. 
Stamtąd po jakimś czasie zawiadomiła rodzinę o zamążpójściu, narodzinach córki i śmierci 
męża.  Och,  Rose,  co  ta  kobieta  musiała  przejść  podczas  tych  kilku  miesięcy,  kiedy  nosiła 

background image

ciebie  w  swym  łonie.  Potem  już  było  jej  łatwiej.  Stanowiłaś  jej  oparcie,  jej  nadzieję,  jej 
ukochanie. Podołała wszystkiemu. Wspaniała matka! Możesz być z niej dumna. 

Rose zadrżała niczym liście kasztanów w ciepłym powiewie złotej jesieni. 

-  Dz

ięki,  Leigh.  Potrzebuję  czasu,  żeby  wszystko  to  ogarnąć  i  przemyśleć.  Ale  już 

teraz rozumiem pewne fakty. To na przykład, że nigdy nie rozmawiała ze mną o przeszłości, 
nawet  wówczas,  gdy  pytałam  o  ojca.  I  wiem,  dlaczego  prosiła  mnie  o  wybaczenie,  kiedy 

bud

ziła się z narkozy po operacji. Ale dlaczego, zanim odeszła na zawsze, nie dopuściła mnie 

do swojej tajemnicy? 

-  Prawdopodobnie z tego samego powodu, z jakiego my nie mówimy rodzicom o 

naszych własnych romansach. 

Rose odrzuciła do tyłu głowę. 

-  Przypuszcz

am,  że  masz  na  myśli  Paula  -  powiedziała  ostrym  tonem.  -  Jak ty 

wszystko wiesz! Fak

tycznie, mama nie dowiedziała się o jego wolcie. 

Mój  ty  narwańcu,  ja  również  wikłałem  się  w  różne historie z kobietami, lecz nie 

pisnąłem o nich słówkiem rodzicom. To jest temat tabu pomiędzy rodzicami a dziećmi. Co się 
zaś tyczy tajemnicy  Brigid, to będziemy ją znali tylko my i urzędnik w magistracie, i nikt 
poza naszą trójką. 

Poza  naszą  czwórką,  sprostowała  w  duchu  Rose,  mając  na  myśli  księdza  Naylora, 

spowiednika matki. 

Wrócili do samochodu. Serce Rose krwawiło. Wciąż myślała o matce i jej samotności 

w  Liverpoolu.  Czy  Brigid  rozważała  wówczas  możliwość  aborcji?  Na  pewno  nie.  A  może 
kwestię adopcji? Być może, ale tylko do momentu, kiedy nie urodziła córki i nie wzięła jej w 

ramiona. 

Brigid  znała  praktycznie  w  swym  życiu  tylko  dwóch  mężczyzn:  Jamesa  Gillisa, 

którego pokochała krótką, namiętną miłością, oraz Leigha McDowie'ego, którego obdarzyła 
najczulszą przyjaźnią i pełnym zaufaniem. 

Nadszedł  dzień  pogrzebu.  Wśród  żałobników przeważali  koledzy  i  przyjaciele  ze 

szpitala, z profesorem Horsfieldem na czele. Rose kroczyła za trumną pomiędzy Leighem a 
płaczącą ciotką. Ksiądz Naylor wygłosił piękną pożegnalną mowę. 

Na  konsolację  do  domu  zaproszeni  zostali  tylko  najbliżsi.  Maura  częstowała 

kanapkami, ciastem i her

batą. Pokoje tonęły w kwiatach. Na stoliku w holu leżały dziesiątki 

depesz z kondolencjami. 

background image

Gdy zamknęły się drzwi za ostatnią osobą, Rose wyszła na taras i spojrzała na czyste, 

błękitne niebo. Pomyślała, że życie musi toczyć się dalej, a ją czeka jeszcze dużo radości w 
towarzystwie przyjaciół i w pracy. 

Na  trzeci  dzień  odwiozła  ciotkę  do  Liverpoolu.  Uścisnęły  się  czule,  a  potem  Rose 

długo odprowadzała wzrokiem oddalający się statek, który rozcinał fale Morza Irlandzkiego. 
Tam, za tym morzem leżała jej druga ojczyzna. 

Wróciwszy  do  Manchesteru,  Rose  rzuciła  się  w  wir  pracy.  Mało  jej  było  własnych 

obowiązków. 

Odbierała  je  innym.  Szczególnie  pod  tym  względem  upodobała  sobie  Leigha. 

Tłumaczyła  mu,  że  będzie  to  z  obopólną  dla  nich  korzyścią,  gdyż  on  znajdzie  czas  na 
szlifowanie  swojej  roli,  ona  zaś  uniknie  straszliwych  mąk  bezczynności.  Leigh  przeżywał 
pewien dramat i szukał rozwiązania. Nie miał już wątpliwości, że Tanya jest w nim po uszy 
zakochana,  i  wyrzucał  sobie,  że  na  to  pozwolił,  ba,  że  zrobił  tak  wiele,  aby  ją  w  sobie 
rozkochać. Stało się zaś tak dlatego, że w pięknej pielęgniarce znalazł pociechę i azyl, ucieka-
jąc  przed  Rose|  która  była  przeznaczona  innemu,  Paulowi  Sykesowi.  Lecz  sytuacja 
diametralnie  się  zmieniła.  Paul  stracił  głowę  dla  Caroline  Trench,  zerwał  zaręczyny  i 
właściwie  nie  było  już  obiektywnej  przeszkody,  aby  on,  Leigh,  wyznał  kobiecie,  na  której 
naprawdę mu zależało, swoją gorącą miłość. 

Więc dlaczego tego jeszcze nie zrobił? Zwlekał z dwóch powodów. Nie był pewien, 

czy Rose od

wzajemnia jego uczucia. Mogła nadal kochać Paula. W związku z tym możliwa 

była  sytuacja,  że  gdyby  kapryśnej  Caroline  Paul  nagle  przestał  się  podobać  lub  gdyby 
znalazła sobie innego mężczyznę, Rose mogłaby go przyjąć z otwartymi ramionami i wszyst-
ko wybaczyć. 

Drugim  powodem  była  Tanya.  Cieszyła  się  wspólnymi  próbami  i  tym,  że  może tak 

często z nim przebywać. Okazywała swoją radość zarówno publicznie, jak i prywatnie, kiedy 

siedzieli nad tekstem przedstawienia w zaciszu biblioteki lub w pustym pokoju. Leigh 

traktował  ją  z  przyjaźnią  i  sympatią,  zapraszał  od  czasu  do  czasu  na  obiad  czy  kolację, 
całował rutynowo na „dzień dobry” i „do widzenia”, lecz nie posunął się dalej ani o krok. Ona 
jednak uparcie myliła świat „Śpiącej Królewny” ze światem realnym, interpretując poufałość 
jako  intymność,  zaś  zachwyt  jej  urodą  jako  miłość  i  pożądanie.  Leigh  wiedział,  że  jego 
moralnym  obowiązkiem  jest  wyprowadzenie  jej  z  błędu,  nawet  za  cenę  chwilowego 
okrucieństwa, lecz zdecydował się przełożyć rozmowę na dzień po przedstawieniu. Po prostu 
obawiał się, że kiedy Królewna się dowie, że Królewicz wcale jej nie kocha, gotowa będzie 

jeszcze zrezy

gnować ze swej roli i tym samym położy całą imprezę. 

background image

Listopad  zaczął  się  od  sensacji.  Doktor  Paul  Sykes  oraz  Caroline  Trench  ogłosili 

oficjalne  zaręczyny.  Wiadomość  natychmiast  przedostała  się  do  prasy  i  gazety  zamieściły 
zdjęcia  narzeczeńskiej  pary.  Dziennikarze  specjalizujący  się  w  towarzyskiej  plotce  zaczęli 
prześwietlać  przeszłość  Caroline  i  doszukali  się  męża-policjanta  oraz  dziewiętnastoletniego 
syna, który mieszkał z ojcem i macochą. 

Co za idiotę robi z siebie ten biedaczyna Sykes! - zawołał Leigh do nadchodzącej 

szpitalnym korytarzem Rose. - 

Chłop musiał kompletnie zbzikować. Nie chciałbym wtrącać 

się w twoje prywatne sprawy, lecz nadarza się dobra okazja, byś raz na zawsze uwolniła się 
od niego, kochanie. Musisz chyba się czuć, jakbyś dostała cios w plecy? 

Rose poczuła się tyleż wzruszona, co rozbawiona tym dowodem troski. 

- Och, Leigh, wiedz

iałam już od dawna, że Paul i Caroline zamierzają się pobrać. Nie 

spodziewałam się tylko, że zaręczyny zostaną ogłoszone tak szybko. Życzę im z całego serca 
jak  najlepiej,  chociaż  obawiam  się,  że  Paul  nie  będzie  miał  łatwego  życia,  żeniąc  się  z 
gwiazdą filmową. 

Szczerze mówiąc, guzik mnie to wszystko obchodzi - odparł Leigh głosem pełnym 

irytacji.  -  Ob

chodzisz mnie tylko ty i twoje samopoczucie. Myślisz, że Paul wiedział o tym 

dziewiętnastoletnim synu? 

Spojrzała na niego z jakimś smutkiem w oczach. 

-  Bi

edna  Caroline!  Udawało  się  jej  zachować  sekret przez tyle lat. I teraz nagle 

okazuje się, że wywloką ci wszystko, nawet najgłębiej skrywaną intymność. 

Leigh  uświadomił  sobie,  że  Rose  mówiąc  to  myślała  bardziej  o  swojej  matce  niż  o 

aktorce. 

Porozmawiali j

eszcze  przez  chwilę,  po  czym  Rose  pośpieszyła  do  swoich 

obowiązków. Miała dziś dyżur w przychodni przyszpitalnej. 

Leigh  patrzył  na  jej  szczupłe  nogi  i  zaokrąglone,  lekko  rozkołysane  biodra. 

Uświadomił sobie, że widok ten sprawia mu dużą przyjemność. 

Rose 

wzięła pióro do ręki, przygotowując się do przyjęcia ostatniej pacjentki. 

Dzień  dobry,  pani  Bradshaw.  Proszę  usiąść.  Mam  nadzieję,  że  siostra  już  panią 

zbadała? - zapytała z uśmiechem. 

- Tak, doktor Gillis - 

odparła przystojna, trzydziestokilkuletnia kobieta. O wieku pani 

Bradshaw  świadczyły  ślady  siwizny  we  włosach  i  delikatne  zmarszczki  przy  oczach, 
natomiast  zaprzeczała  mu  świeżość  jej  pogodnej  twarzy.  -  Siostra  zmierzyła  mi  ciśnienie, 
postawiła na wadze, pobrała krew i płyn owodniowy. Słowem, zrobiła wszystko, co można 
było zrobić. 

background image

Rose rzuciła okiem na wyniki badań. W żadnym punkcie nie odbiegały od normy. 

Powiedzmy,  że  prawie  wszystko  -  zgodziła  się.  -  A  teraz  proszę  powiedzieć  mi  o 

swoich kłopotach ze zdrowiem, kontaktach z lekarzami i tak dalej. 

Właściwie  nie  mam  nic  do  powiedzenia.  Jestem  zdrowa  jak  ryba,  a  to  jest  moja 

pierwsza ciąża. 

- Ach, tak, rozumiem - 

powiedziała Rose, notując w karcie „pierwiastka”. - To miłe, 

że nie jest nam odebrana radość urodzenia dziecka nawet w trochę późniejszym wieku. 

Bardzo późnym, pani doktor. Mam trzydzieści dziewięć lat. 

Coś w głosie pani Bradshaw zaintrygowało Rose. Spojrzała na pacjentkę uważniej. 

Pani  Bradshaw,  czy  my  już  kiedyś  się  nie  spotkałyśmy?  -  zapytała,  gorączkowo 

szukając w pamięci. 

Oczywiście, doktor Rose. 

Proszę mi wybaczyć, ale... 

Wtedy  wyglądałam  całkiem  inaczej.  Widziała  mnie  pani  poplamioną  krwią,  w 

podartym ubraniu, zapłakaną... Siedziałam i prosiłam Boga, żeby mój mąż nie umarł. 

Nagle w pamięci Rose  zapaliło się światełko. Ujrzała tamtą scenę:  gabinet lekarski, 

Leigha, państwa Bradshaw i dziewczynę o imieniu Peggy, ich kuzynkę. 

Ależ,  oczywiście!  -  wykrzyknęła,  wstając  i  ściskając  Grace.  -  Mieliście  państwo 

wypadek, a pani mąż ma na imię Alfred. Jak on się czuje? 

-  Wró

cił  do  zdrowia  i  odzyskał  krzepę,  czego  dowodem  jest  moja  tu  obecność!  - 

odparła Grace śmiejąc się. - Och, doktor Gillis, oczekuję dziecka! Po tylu latach! 

Pamiętam, iż powiedziała pani wówczas, że nie możecie mieć dzieci. 

Tak, nie mogliśmy. Straciliśmy już wszelką nadzieję. A tu nagle nie doczekałam się 

dwóch kolejnych okresów, poczułam mrowienie w piersiach i dostałam mdłości. Nawet mi 
jednak  przez  myśl  nie  przeszło,  że  to  może  być  ciąża.  Mój  lekarz  przepisał  mi  coś  na 

przeczyszczenie. 

Nie uwierzę! - zachichotała Rose. 

Jakieś przeczyszczające ziółka! Teraz mówi, że nie chciał zbyt wcześnie wzbudzać 

we  mnie  nadziei,  lecz  myślę,  że  po  prostu  się  nie  połapał.  Potem  zaczęłam  obserwować 
siebie, stałam się podejrzliwa. Podejrzliwość zmieniła się w nadzieję, a nadzieja w pewność -
mówiła Grace ze łzami radości w oczach. -Mój lekarz wysuwa przypuszczenie, że w chwili 
wypadku  coś  mogło  zostać  poruszone,  wstrząśnięte,  przesunięte  na  właściwe  miejsce.  Być 
może chodzi tu o drożność jajowodów, być może o coś innego. Tak czy inaczej, doktor Gillis, 
jestem dzisiaj najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. 

background image

Cieszę  się  razem  z  panią,  Grace.  -  Sięgnęła  po  słuchawkę  i  wykręciła  numer 

wewnętrzny oddziału położniczego. - Dzwonię po doktora McDowie'ego. Chciałabym, żeby 

on r

ównież się z panią zobaczył. 

Po chwili wszedł Leigh. Rozpoznał Grace już w drzwiach. 

- Grace Bradshaw albo ulegam omamom! wy

krzyknął podchodząc. - Pamiętam tamtą 

swoją  gafę.  Pewnie  nigdy  nie  będzie  mi  wybaczona.  Chyba  nie  przyszłaś  po  moją  głowę, 

Grace? 

P

ani Bradshaw wybuchnęła śmiechem. 

Nie,  panie  doktorze.  Spodziewam  się  dziecka.  Otworzył  ramiona  i  serdecznie 

uścisnął przyszłą matkę. 

Najlepsza  wiadomość,  jaką  ostatnio  słyszałem.  Kiedy  to  się  stało,  to  zstąpienie 

Ducha Świętego? 

Grace odpowiedziała, a on zadał kolejne pytanie. Gawędzili tak przez dobry kwadrans. 

Kiedy zaś pani Bradshaw się pożegnała, Leigh zwrócił się do Rose: 

I  tylko  pomyśl  sobie,  Rose.  W  tamtym  wypadku  zginęły  trzy  osoby,  jeśli 

kilkutygodniowy  płód  Peggy  można  określić  tym  mianem.  Ale  również  tamten  wypadek 
przyczynił się do powstania nowego życia. Dziwny jest ten świat. 

Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Będziemy musieli otoczyć ją wyjątkową opieką. 

Idę o zakład, że nasz staruch wybierze cesarskie w trzydziestym ósmym tygodniu, 

aby 

zaoszczędzić matce i dziecku wysiłku. 

Tego  wieczoru  Rose  poszła  na  mszę  świętą  do  szpitalnej  kaplicy.  Gdy  odwróciła 

głowę,  ujrzała  ze  zdumieniem,  że  obok  niej  stoi  Leigh.  Kapłan  otworzył  Pismo  Święte. 
Rozpoczęło się czytanie Ewangelii według świętego Łukasza. A kiedy padły słowa: „A oto 
również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu 
ta,  która  uchodzi  za  niepłodną”,  Rose  i  Leigh  spojrzeli  na  siebie.  Dla  nich  te  słowa  miały 

szczególny sens. 

Minęło  kolejnych  kilka  tygodni  i  zaczął  się  okres  przedświąteczny.  W  czwartek,  na 

parę  dni  przed  Bożym  Narodzeniem,  miało  się  odbyć  pierwsze  z  dwóch  przedstawień 
„Śpiącej  Królewny”.  Rose  nie  miała  ochoty  na  oglądanie  romantycznych  scen  z  udziałem 
Tanyi i Leigha. Spędziła ten wieczór u swojego sąsiada, starego i samotnego człowieka. Gdy 
następnego  dnia  zjawiła  się  w  pracy,  cały  szpital  rozbrzmiewał  komentarzami na temat 

wielkiego sukcesu. 

Popisali się na medal - powiedział David Rowan. 

background image

A  jeśli  chodzi  o  Leigha,  to  bez  wątpienia  powinien  zostać  zawodowym 

piosenkarzem. Ma taki... 

Przerwał na widok Leigha i Tanyi, którzy, uśmiechnięci, weszli do pokoju. 

Nie było cię wczoraj, Rose! - zauważył od razu Leigh. 

Przepraszam, miałam umówioną wizytę. David właśnie pochwalił was przede mną. 

- Ale dzisiaj przyjdziesz? - 

nacierał Leigh, przeszywając ją badawczym wzrokiem. 

Postaram się, ale, jak wiesz, mam dyżur. Nie dziw się więc, jeśli nie będę mogła. 

Wiedziała, że mówi jak ostatni tchórz. 

To postaraj się móc. Zależy mi na tym. 

- Nie ma sprawy - 

odezwał się David Rowan. 

Ja już widziałem przedstawienie, więc przyjdę i zastąpię Rose. 

Dzięki,  ale  trudno  mi  cokolwiek  obiecywać.  Zapowiada  się  bardzo  pracowity 

wieczór. 

Powiedziawszy  to,  Rose  opuściła  pokój.  Leigh  dogonił  ją  na  korytarzu  w  pobliżu 

porodówki. 

Rose,  poczekaj!  Chcę,  żebyś  była.  Mam  specjalny  powód,  żeby  cię  o  to  prosić. 

Przyjmij propozycję Rowana i zajmij miejsce w pierwszym rzędzie. 

Nerwy Rose, już i tak napięte do ostatnich granic, nagle odmówiły jej posłuszeństwa. 

Na miłość Boską,  Leigh,  czego ci się zachciewa? Uważasz, że umieram z ochoty, 

żeby  gapić  się  na  twoje  romansowe  podrygiwania  czy  też  słuchać  twoich  miłosnych 
zawodzeń?  Zostaw  mnie!  Idź  sobie  do  diabła!  Wracaj  do  swojej  Śpiącej  Królewny,  która 
właśnie się obudziła i czeka na dalsze pocałunki! 

Głos Rose załamał się. Odwróciła się i pobiegła schodami na górę. 

No, moja maleńka - mruknął do siebie Leigh. - Zastosujemy w takim razie wobec 

ciebie specjalne środki. 

Rzeczywiście  zdarzyło  się,  że  oddział  tętnił  tego  wieczoru  wytężoną  pracą.  Rose  i 

David  nie  mieli  chwili  wytchnienia.  Kiedy  zaś  Rose  wpadła  na  korytarzu  na  Rogera 
Maynarda,  który  niósł  jakieś  zwoje  przewodów,  potraktowała  go  tylko  krótkim  skinieniem 
głowy  i  pospieszyła  dalej.  Wiedziała,  że  po  przedstawieniu  część  zespołu  wraz  z  częścią 
widowni  wróci  na  oddział  i  podejrzewała,  że  będzie  to  czas  robienia  okolicznościowych 
zdjęć. Sama postanowiła skryć się w jakimś kąciku. 

Kończyła  właśnie  operację  kleszczową,  kiedy  w  głośnikach  radiowych  na  piętrze 

rozległy  się  szmery  i  trzaski.  Normalnie  głośniki  były  wyłączone,  zaś  program  radiowy 

background image

odbierały pacjentki dzięki słuchawkom zainstalowanym przy łóżkach. Teraz ktoś zrobił z nich 
użytek, a tym kimś, wszystko na to wskazywało, był Roger Maynard. 

Nagl

e  Rose  usłyszała  czysty  i  dźwięczny  tenor  Leigha.  Śpiewał  finałową  piosenkę 

przedstawienia.  Niesione  melodią  słowa  rozbrzmiewały  we  wszystkich  pomieszczeniach 
oddziału. 

Czyż  to  nie  cudowne?  -  szepnęła  Laurie  Moffatt,  która  asystowała  Rose  przy 

operacji. 

Na  szczęście  zabieg  zakończył  się  pełnym  sukcesem  i  Rose  mogła  schować  się  w 

gabinecie lekarskim, gdzie zasiadła do pisania raportu. 

W pewnym momencie Leigh przestał śpiewać. Zaczął mówić: 

A  teraz,  przyjaciele,  zaśpiewam  inną  piosenkę  o  miłości.  Dedykuję  ją  wyjątkowej 

lekarce i wyjątkowej osobie. Mam nadzieję, że słyszysz mnie, Rose. Jeżeli nie, to ci, którzy 
mnie słyszą, powtórzą ci moje przesłanie. Więc zwracam się ku tobie z głębi mojego serca, a 
słowa szkockiego poety-pieśniarza, Roberta Burnsa, niechaj mówią za mnie. 

Wydobył z gitary kilka swobodnych akordów, a z jego ust popłynęły słowa pięknej, 

słodkiej pieśni miłosnej. Emanowały taką tęsknotą i żarem, iż słuchającym zdawało  się, że 
przenoszą się w jakiś inny wymiar, gdzie miłość ma za oprawę góry, doliny, wrzosowiska i 

granatowe jeziora. 

Ma miłość jest jak róży krew, 
Krew róży w czerwca świt. 
Rose  stała  na  środku  pokoju,  oszołomiona,  zdumiona, zachwycona. Wszystko to 

graniczyło z cudem. Czuła się jak w objęciach magii. 

Wpadła Laurie Moffatt i niemal siłą wyciągnęła ją na korytarz. 
Otoczyły ją roześmiane twarze, posypały się gratulacje, pocałunki, miłe docinki. 
Na  końcu  korytarza  pojawiła  się  Śpiąca  Królewna.  Trzymając  jedną  ręką  dół  swej 

przepysznej sukni zmierzała prosto w kierunku Rose. Jej oczy płonęły usta miała zaciśnięte. 

Wydaje się, że podbiła pani wszystkich, doktor Gillis - powiedziała z godnością. - 

Życzę wam obojgu wiele szczęścia. 

Dziękuję Tanya. Wyglądasz bajkowo... Przerwała, gdyż piękna dziewczyna znikała 

już  za  drzwiami  prowadzącymi  na  blok  matek.  Powitały  ją  tam  burzliwe  oklaski  i  okrzyki 
entuzjazmu. Tymczasem pieśń cichła w końcowej obietnicy: 

Więc czym rozłąka? Zdrowa bądź! 
Do ciebie wrócę tu, 
Choć mil tysiące miałbym brnąć 

background image

Bez sił, bez tchu, bez snu.

Ślub miał się odbyć w połowie stycznia, to znaczy tuż po zakończeniu obu okresów 

stażowych.  Z  uwagi  na  żałobę  Rose  oraz  fakt,  że  ona  i  Leigh  należeli  do  odrębnych 

 

Rose w końcu uświadomiła sobie, że kocha Leigha i że on za chwilę się tu pojawi. 

Wybiegła mu na spotkanie. 

Wpadli na siebie na podeście schodów. Książę odrzucił swój elżbietański kapelusz z 

piórem i ot

worzył ramiona, zamykając ją w uścisku. 

Czy wysłuchałaś mojej piosenki? Czy uwierzyłaś każdemu jej słowu? - zapytał. 

-

Tak, tak, tak... Więc naprawdę kochasz mnie, Leigh, naprawdę? 

Jego długi, namiętny pocałunek nie pozostawiał tu żadnych wątpliwości. On sam też 

zyskał pewność, że kocha z wzajemnością. 

Rose odchyliła głowę. 

Muszę wracać na oddział, mój książę. 

Rozumiem. Zresztą ja również muszę pokazać się mym wielbicielkom w połogu. Ale 

posłuchaj,  Rose.  Chcę  ożenić  się  z  tobą,  i  to  możliwie  jak  najszybciej.  W  związku  z  tym 
pragnąłbym  przedstawić  cię  moim  rodzicom.  Mieszkają  w  Carlisle,  sto  pięćdziesiąt  kilo-
metrów od Manchesteru. Zadzwonię do nich i powiem, że przyjedziemy w niedzielę. 

W niedzielę? Ale to już pojutrze! - wykrzyknęła z przerażeniem. 

Nie obawiaj się, kochanie. Zawrócisz im w głowie równie szybko, jak zrobiłaś to z 

moim bratem, Andrew. 

Chciała protestować, lecz zapobiegł temu pocałunkiem. 
Rodzice  Leigha  powitali  Rose,  nie  szczędząc  wyrazów  radości i sympatii. Pan 

McDowie,  prawnik,  powiedział  jej,  że  perspektywa  ustatkowania  się  syna  to  dla  nich 
najwspanialszy  bożonarodzeniowy  prezent,  natomiast  pani  McDowie  była  po  prostu 
zachwycona Rose. Co zaś się tyczy Andrew, to uścisnął ją niczym starą przyjaciółkę. 

Stół uginał się od różnych smakowitości, a wśród nich znalazł się również świąteczny 

pudding. 

Nie będzie was na Boże Narodzenie, więc poświętujemy sobie dzisiaj - powiedziała 

matka Leigha. 

Ciepło przyjęcia, serdeczna atmosfera, to wszystko ujęło Rose i wzruszyło, niemniej, 

nie mogąc pozbyć się skrępowania, jadła tyle co ptaszek. 

                                                 

 

Tłum. Zofia Kierszys 

background image

kościołów, zdecydowali się na cichą uroczystość w szpitalnej kaplicy. Leigh planował podjąć 
prywatną praktykę w Chorlton i namawiał Rose do tego samego. 

Ależ mając dwóch doktorów McDowie, ludzie będą was mylić i na przykład ktoś 

zapisze się na wizytę do doktora McDowie'ego, licząc na przyjęcie przez doktor McDowie - 
zażartował ojciec. 

Ja tam już wian, u kogo z tej dwójki chciałbym się leczyć - zauważył Andrew, łypiąc 

na Rose i zmu

szając  ją  do  uśmiechu.  -  Czy  jesteś  pewna,  Rose,  że  wybrałaś  właściwego 

faceta

? Był coś bardzo powolny w zalotach, jeżeli przyjąć, że wówczas w teatrze już szalał za 

tobą. 

Raczej  trudno  to  przyjąć  -  odparła  Rose.  -  Poszliśmy  na  „Burzę”  całkiem 

przypadkowo.  Leigh  dostał  bilety  od  wdzięcznego  męża  pacjentki,  a  ja  byłam  akurat  pod 

r

ęką. 

Andrew wybuchnął śmiechem. 

-

Doprawdy? Jeżeli uwierzyłaś w to, Rose, to uwierzysz we wszystko. Założę się, że 

kupił je z myślą o tobie. 

Rose  spojrzała  na  Leigha.  Z  jego  twarzy  wyczytała  przyznanie  się  do  winy  i 

zaczerwieniła  się.  Rzecz  jasna,  nie  wiedziała,  że  tym  rumieńcem  ostatecznie  podbiła  serca 
swych przyszłych teściów. 

Zmierzchało się, kiedy wyruszyli w drogę powrotną do Manchesteru. Rose siedziała 

obok  narzeczonego.  Czuła,  że  spisała  się  nie  najgorzej.  Jeśli  państwo  McDowie 
zaakceptowali ją, to niebawem znajdzie w nich ojca i matkę. 

Leigh  wyczuł  jej  pogodny  nastrój,  jakże  różny  od  nerwowego  napięcia,  w  jakim 

jechała w tamtą stronę, i zdjąwszy rękę z kierownicy pogładził ją po włosach. 

Oczarowałaś ich, kochanie. Jestem z ciebie dumny. 

Myślę, że byli trochę zaskoczeni tak bliską datą ślubu. Zastanawiam się, czy czasami 

nie podejrzewa

ją... hmm... obiektywnych przyczyn. 

To  ja  subiektywnie  śpieszę  się  do  tych  obiektywnych przyczyn -  zapewnił  ją  z 

uśmiechem. 

Przytuliła  się  do  niego  i  pozwoliła  oddać  się  marzeniom.  Wkrótce  zapadła  w  sen. 

Obudziła  się,  kiedy  już  byli  przed  jej  domem.  Na  niebie  świecił  księżyc,  zaś  uliczkę 
oświetlały latarnie. 

Ależ szybko dojechaliśmy! - wykrzyknęła odpinając pasy. 

Leigh się nie poruszył. Spojrzała na niego pytająco. 

Oczywiście wejdziesz, Leigh? 

background image

- A czy jestem zaproszony? 

Wiedziała, co ma na myśli. Wybór należał do niej. Nie wahała się ani sekundy. 

- To jest twój dom i ja jestem twoja - 

powiedziała z wielką prostotą. 

Kiedy weszli do środka, Rose od razu nastawiła wodę. 

Poczekaj w saloniku, Leigh. Kawa będzie za chwilę. Wyjmując filiżanki z kredensu, 

usłyszała wiosenne allegro z „Czterech pór roku” Vivaldiego. Uśmiechnęła się. Leigh puścił 

jej ulubiony utwór. 

A  może  coś  zjesz?  Jakąś  kanapkę  lub  jajko?  -  zapytała,  wchodząc  do  saloniku  z 

kawą. 

- Rose. 

Padło  tylko  jedno  słowo,  a  zadrżała  na  całym  ciele.  Objął  ją  i  zaczął  całować. 

Zarzuciła mu  ręce na szyję.  Wydała  ciche  westchnienie,  gdy poczuła,  że zwalnia haftki jej 
biustonosza. Po chwili znaleźli się na dywanie, wśród rozrzuconych i przemieszanych ze sobą 
części  garderoby.  Z  długimi,  potarganymi  włosami  Leigh  sprawiał  wrażenie 
dwudziestoletniego  chłopca.  W  jakimś  sensie  młodzieńcza  była  również  muzyka,  która 
płynęła z magnetofonu. 

Zaczęli  siebie  dotykać,  odkrywać  własną  nagość.  W  nowym  wymiarze  fizycznej 

miłości  pojawiły  się  też  nowe  uczucia  i  stany:  fascynacji,  upojenia,  bezwstydu...  Osiągnęli 
szczyt tak szybko, jakby ona była jego pierwszą kobietą, on zaś jej pierwszym mężczyzną. 

Ich ciała stopniowo uspokajały się w przy largo i allegro „Zimy”. 

-- 

Musimy  przyśpieszyć  nasz  ślub  -  odezwał  się  w  pewnym  momencie  Leigh.  - 

Chciałbym robić to z tobą legalnie, najdroższa. 

Ślub odbył się w słoneczne, mroźne południe Nowego Roku, w kaplicy szpitala. Rose, 

ubraną w jasnoszary wełniany kostium i popielaty aksamitny kapelusz z dużą czerwoną różą, 
powiódł  do  ołtarza  Derek  Horsfield.  Pachniało  świerkiem,  ostrokrzewem  i  geranium. 
Płomienie  świec  drżały,  a  dookoła  rozbrzmiewała  muzyka  organowa  Haendla.  Koledzy, 

przyjaciele 

i  znajomi  pary  młodej  wypełniali  kaplicę  po  brzegi.  W  pierwszym  rzędzie 

siedziała  najbliższa  rodzina  Leigha  oraz  Maura  Carlinnagh,  która  przybyła  na  ślub 
siostrzenicy  aż  z  Irlandii.  Maura  myślała  o  swojej  zmarłej  siostrze  i  o  tym,  że  prośby  i 

pragnienia 

Brigid  zostały  spełnione.  Rose  wychodziła  za  mąż  za  „długowłosego  doktora”, 

człowieka, którego w głębi swojego serca wybrała dla niej matka. 

David  Rowan  i  jego  żona  Eve  byli  w  szczególnie  radosnym  nastroju.  Eve  po 

poronieniu spowodowanym wypadkiem ponowni

e zaszła w ciążę i do rozwiązania pozostało 

jej już tylko siedem miesięcy. 

background image

Philip  i  Annette  Cranstone  siedzieli  obok  Paula  Sykesa,  który  przyszedł  sam,  gdyż 

jego narzeczona miała dziś próbne zdjęcia do nowego serialu telewizyjnego. 

pielęgniarki  stawiły  się  niemal  w  komplecie,  ciesząc  się  szczęściem  ich  ukochanej 

pani  doktor,  i  nawet  nie  zawiodła  Tanya  Dickenson,  dziewczyna  tyleż  piękna,  co  dzielna  i 

wielkoduszna. 

Ale największą niespodziankę sprawiły byłe pacjentki. Dorothy Beddows przyszła z 

Philippą  i  jej  śliczną  Bella.  Pani  Mowbray  z  dumą  trzymała  na  rękach  swego 
sześciomiesięcznego  synka.  Tuż  obok  uspokajała  swoją  córeczkę  pani  Lambert.  Hałasował 
też  Donovan,  synek  Trish  Pendle.  Zaś  w  ostatnim  rzędzie,  pogodna  i  zasłuchana  w  siebie, 
siedziała Grace Bradshaw w towarzystwie męża. 

Lecz  Rose,  świadoma  obecności  ich  wszystkich  i  czując  to  ciepło,  jakie  wytwarzali 

swymi najlepszymi o niej myślami, patrzyła tylko w jednym kierunku, na jednego człowieka, 
który czekał na nią w towarzystwie księdza Naylora. 

Derek  Horsfield,  przyprowadziwszy  pannę  młodą  do  ołtarza,  z  lekkim  ukłonem 

wycofał się i dłoń Rose znalazła się w dłoni Leigha McDowie'ego. Unieśli głowy i spojrzeli 
na kapłana. Ten przyjął od nich przysięgę, pobłogosławił i ogłosił ich mężem i żoną. 

Stali 

oto, młodzi i rozkochani w sobie, na progu Nowego Roku i nowego życia. Przed 

Leighem ot

wierał  się  kolejny  rozdział  jego  kariery  zawodowej.  Rose  patrzyła  na  swoją 

bardziej  sceptycznym  okiem.  Będąc  kobietą,  wiedziała,  że  wkrótce  zmieni  swe  obowiązki 

wobec 

matek na obowiązki matki. 

Na razie jednak była świeżo poślubioną oblubienicą. Wszyscy zgodnie orzekli, że tak 

promiennej i uroczej jeszcze jej nie widzieli. 


Document Outline