background image

Kobieta czeka

W dzień był potężny upał, a teraz niebo jest ciemnogranatowe, prawie 

czarne, pełne drobnych,   ostrych gwiazd; niemalże czarna także jest woda.   

Tylko brzeg w tę noc wydaje się jasny, jakby był   negatywem lub jakby wydzielał 

własne światło. Na   końcu tamy wybiegającej daleko na wodę siedzą   dwaj 

mężczyźni i łowią ryby. Nie złowili jeszcze nic,   ale czekają na chwilę, kiedy 

odezwie się nareszcie jedna z czterech wędek. Namioty, w których   mieszkają, 

oddalone są od tego miejsca o dobre sto   metrów; ich zarysy ledwo widoczne są 

na de czarnego nieba. Na prawym skraju stoi namiot młodego małżeństwa. Jest 

najlepiej widoczny, bo oświetlony od środka. W jego wnętrzu gra cienkim, słabym 

głosem radio i słychać od czasu do czasu rozmowę kobiety z mężczyzną. W 

namiocie z lewej   strony mieszkają oni, dwaj mężczyźni, łowiący właśnie ryby, a 

w środkowym mieszka Lena. Poszła na   daleką tamę i nie widać jej. Gdyby się 

dobrze wpatrzeć, dałoby się zobaczyć tam białą plamę; to ręcznik, który Lena 

położyła na kamieniach. Ucichły   ostatnie, świszczące loty dzikich kaczek, jest 

bardzo   cicho. Wielka rzeka przesuwa miękko, bezgłośnie   masę wody. Jeden z 

mężczyzn zapalił papierosa;   błysk zapałki, a potem żarzenie się papierosa w tak  

ciemną noc oślepia wzrok i czyni ciemność jeszcze   bardziej nieprzeniknioną.

-          Dzisiaj, zdaje się, nie będzie księżyca - powiedział Rudolf.

-          Nie, dzisiaj nie będzie - odpowiedział Emil.

-          Ryba lepiej żeruje w taką noc.

-          Chyba tak. Ale pamiętasz noc u ujścia Sanu,   jakie węgorze wtedy 

złowiliśmy?

-          Tak. Była pełnia, było tak jasno, że można było   czytać.

-          A pamiętasz noc na lewym brzegu Wisły, poniżej Zawichostu? Było 

ciemno, choć oko wykol. Ty   grałeś z Adamem w karty i nie chcieliście w ogóle   

wychodzić z namiotu. Kiedy szedłem wtedy nad   wodę, to macałem dookoła siebie

jak ślepy, a jak   rzucałem, to nie widziałem w ogóle, dokąd ołów   leci, słyszałem 

tylko plusk. Raz nie usłyszałem   w ogóle plusku, bo haczyk zawisł na drzewie. 

Ale   pamiętasz, jakie ja wtedy piękne brzany wyciągnąłem?

-          Czyli nie ma żadnej reguły.

-          Bo ja wiem? Chyba jest jakaś reguła, tylko my   jej nie znamy.

background image

-          Taka jest reguła, że nigdy nic nie wiadomo.

-          Cholera wie, jak to z tym jest.

Tak rozmawiali dwaj mężczyźni. Mówili cicho, powoli, robili długie przerwy, 

gdyż nasłuchiwali   i starali się w ciemnościach zobaczyć ginące im   z oczu 

szczyty wędzisk. Każdy z nich myślał też   znacznie więcej, a także nie całkiem to, 

co mówił.   Emil na przykład zastanawiał się nad tym, skąd się   bierze 

przekonanie, że niektórzy ludzie posiadają   jakąś speq'alną, a nawet tajemną 

wiedzę o życiu ryb.   Aby wykryć jakieś prawo, jakąś prawidłowość   w żerowaniu 

ryby, trzeba by znać zespół wszystkich elementów działających w danej chwili i w 

tym   konkretnym miejscu: ciśnienie, wilgotność powietrza, temperaturę wody, jej 

ustawicznie zmieniający się poziom i skład chemiczny, stopień jonizacji   

powietrza i wody i masę innych czynników, które   nie sposób nazwać, ponieważ 

nic o nich nie wiemy poza tym, że czujemy, że istnieją i działają. Ileż   na każdą 

mijającą i nadchodzącą chwilę składa się   różnych zmieniających się, 

nieuchwytnych, niedostrzegalnych rzeczy. Jakżeż więc trudno byłoby   

powiedzieć, że dzisiaj, takiego dnia, miesiąca i roku,   ryba będzie albo nie będzie 

brała. Lepiej więc nic   nie mówić, milczeć. Niech gadają ci, co nie zdają   sobie 

sprawy z tego, co gadają, bo myślą, że coś   wiedzą. Młodzi, niedoświadczeni 

ludzie, z którymi   Emil spotykał się często nad wodą, odznaczali się   wielką 

gadatliwością. Z ogromną pewnością siebie   wygłaszali różne zdania na temat 

rybołówstwa; niekiedy, nawet dosyć często, zdarzało im się efektownie trafiać.

Równocześnie lub może tylko od czasu do czasu Emil myślał o czymś 

całkiem innym: o Lenie, kobiecie, która towarzyszyła im i spała samotnie   w 

namiocie. Myślał: „Czy ona żyła wczoraj z Rudolfem? Jakąż można mieć pewność, 

że tak nie było?”.

Rudolf wychodził w nocy z namiotu, co do tego nie było żadnych 

wątpliwości. Emil dobrze pamiętał, że   namiot był zasznurowany od góry do dołu,

a ostatnia pętla przyszpilona do ziemi kołkiem pochylonym w prawo, bo tak było 

mu wygodniej wbijać.   Rano, kiedy wstał pierwszy, kołek pochylony był   w lewo. 

Oczywiście, Rudolf mógł wstawać nie po   to, aby pójść do niej. Ale cóż to 

powiedział Rudolf   wczoraj w nocy, kiedy Emil czytał książkę?

-          Długo będziesz czytał?

-          A bo co?

-          Cholernie chce mi się spać.

background image

-          Zaraz gaszę - odpowiedział Emil i pomyślał,   że nie jest wcale tak 

późno. Była dopiero jedenasta. Z namiotu, gdzie mieszkało młode małżeństwo,   

słychać było dźwięk radia. Na parę minut przedtem,   kiedy Rudolf prosił go, żeby 

zgasił światło, Lena   spytała, czy już śpią. Odpowiedzieli obaj, że jeszcze nie, a 

Rudolf powiedział nawet, że już zasypia.   Lena życzyła im dobrej nocy, potem 

zapaliła papierosa, słychać było trzask pocieranej zapałki. Siedziała widocznie 

jeszcze przed namiotem na składanym   krzesełku.

Teraz siedzieli obaj mężczyźni w ciemnościach, o dwa kroki od siebie, i 

milczeli. Z odległej tamy   słychać było, jak Lena nuci jakąś fantazyjną melodię. 

Melodia ucichła raptem, potem, po chwili, Lena   zaczęła znów śpiewać. Emil 

zaświecił latarkę wiszącą na piersiach i rzucił ostry, wąski snop światła na 

końcówkę swojego wędziska. Oświetlił także po kolei wszystkie pozostałe 

wędziska, zgasił   latarkę i powiedział:

-Nic.

-          W tej chwili nic, a za dwie minuty...

-          Pamiętasz, cztery lata temu, jakiego tu złowiłeś sandacza?

-          To było zdaje się na tamtej tamie.

-          Chyba tu. A ja miałem wtedy ładnego węgorza   i dwa sumiki, takie 

po półtora kilo.

Teraz z kolei Rudolf oświetlił latarką wędziska. W ciemnościach jawiły się 

na moment ich szczyty,   nieruchome, ostre jak strzały. Rudolf zgasił latarkę   i 

zapalił papierosa; siedzieli znów w milczeniu.   Lena przestała śpiewać. Nie było 

widać jej białego   ręcznika na tamie. Pewnie poszła do namiotu. Ale   nagle dał 

się słyszeć jej głos z bliska:

-          Idę do was!

Emil pstryknął kontaktem latarki i skierował snop białego światła w stronę,

skąd zbliżała się. Szła po   kamiennej, najeżonej ostrymi głazami, kołkami   i 

faszyną tamie. Gramoliła się niezdarnie, potykała, chwilami podpierała się 

rękami, w końcu zaczęła   leźć na czworakach. Emil pomyślał, że Lena jest   

niezgrabna, że ma szerokie i ciężkie biodra. Był zły   na nią, ale równocześnie miał

dla niej tkliwe uczucie. Wyobraził sobie, że jej bose nogi stąpają po   ostrych 

kamieniach. Krzyknął:

-          Po co leziesz, jeszcze skręcisz sobie nogę!

-          Nie krzycz. Chcę zobaczyć, co robicie - powiedziała Lena i szła 

background image

uparcie dalej.

-          Nic nie robimy, siedzimy - powiedział Rudolf.

Emil pomyślał, że powinien, że wypada pójść

naprzeciw niej, wziąć ją pod ramię i przeprowadzić przez kamienie, ale zaraz

uprzytomnił sobie, że   przecież wczoraj w nocy u tej kobiety mógł być   Rudolf; 

niech on idzie. Rzeczywiście, Rudolf wstał   i poszedł naprzeciw Leny. Wziął ją za 

rękę i przeprowadził aż do miejsca, gdzie tama rozszerzała się   i tworzyła 

masywną, zbudowaną z ciosanych bloków ostrogę. Lena wyprostowała się i szła 

teraz po   równych kamieniach lekko i pewnie. Nie była już   tą pełzającą 

niezdarnie i wlokącą za sobą ciężki,   nieruchomy odwłok poczwarką. Rozłożyła na

kamieniach swój ręcznik i przybory do mycia, potem   przez długą chwilę, jak 

układający się kot, wybierała sobie miejsce. Usadowiła się nareszcie blisko   

Emila, niemal dotykając jego ramienia. Wierciła się,   szukała czegoś po 

kieszeniach dresu, co Emila   okropnie denerwowało; wreszcie znalazła papierosy 

i zapałki. Zapaliła papierosa i spytała:

-          Złapaliście co?

-          Na razie nic - odpowiedział Emil.

-          Nic nie złapiecie, bo ryby poszły spać.

Lena mówiła cicho, jakimś sztucznym, gardłowym

głosem, jakby bała się spłoszyć ryby. Jej sposób mówienia wydał się 

Emilowi nieprzyjemny, pretensjonalny, poza tym zupełnie niestosowny do chwili i 

miejsca. Miał na końcu języka jakieś złośliwe   powiedzenie, ale pohamował się. 

Od strony brzegu dolatywały lekkie, ciepłe podmuchy wiatru   i przynosiły 

dźwięki, których przedtem nie było słychać: szeroki, rozwlekły chór żabich głosów;

kiedy wiatr przestawał zawiewać, głosy cichły.

-          A kiedy ryby śpią? - spytała Lena.

-          Oj, Lena... - jęknął Rudolf.

-          No co?

-          Nic, głupio gadasz.

-          Wam to się wydaje głupie, a mnie to interesuje. A może wy nic nie 

wiecie o rybach, poza tym   oczywiście, że żyją w wodzie, jak się nazywają   i co 

jedzą?

-          Może.

Było teraz tak cicho, że słychać było wyraźnie trzask żarzącego się 

background image

papierosa.

-          Ojej! - krzyknęła nagle Lena.

-          Co się stało?

-          Mydło wpadło mi do wody.

Emil zapalił latarkę. Pochylili się oboje nad wąską, głęboką szczeliną między

kamieniami. Na   jej dnie, wśród falujących, poruszanych prądem   wody alg, 

bieliło się mydło. Lena zanurzyła rękę   w wodzie i usiłowała je pochwycić.

-          Nic z tego, mam za krótką rękę.

Emil zdjął koszulę, położył się na kamieniach i włożył rękę do wody.

-          O, tu gdzie moje palce, ale jeszcze dalej -powiedziała Lena. Leżeli 

koło siebie, Emil czuł zapach jej skóry, dotykał jej dłoni. Mydło uciekało   w 

wodzie jak żywe.

-          Śliskie jak żaba - powiedział.

-          Ale ciepła woda, co? - powiedziała Lena cicho   do Emila. Jej 

odezwanie wydało się nagle bardzo   intymne, skierowane do niego samego.

-          Wydaje się ciepła, bo robi się chłodno na dworze.

Emilowi udało się nareszcie pochwycić mydło.

, - Dziękuję. Jesteś dżentelmenem - powiedziała Lena.

-Ja bym miał co do tego pewne wątpliwości -powiedział Rudolf.

-          Nie, co do tego, że Emil jest dżentelmenem, nikt   nie może mieć 

żadnych wątpliwości. Ale dzisiaj był   piękny dzień, no nie? - powiedziała Lena 

znów tym   samym, nieprzyjemnym tonem.

-          Za gorąco. Nie znoszę takiego skwaru, jaki był   dzisiaj - powiedział 

Emil.

-Ja dobrze znoszę. W każdym razie wolę upał niż zimno - powiedział Rudolf.

-          Różnicie się bardzo między sobą - powiedziała Lena.

-          Każdy człowiek jest inny - powiedział Emil.   Zapalił latarkę i 

oświetlił po kolei wędziska. Ich   cienkie, połyskujące od rosy końcówki były 

idealnie nieruchome. Zgasił latarkę; gęsta, tępa ciemność   ogarnęła natychmiast 

tamę.

-          No i jak długo będziecie tu siedzieć? Chodźcie   spać, robi się zimno 

- powiedziała Lena.

-          Ktoś musi zostać - powiedział Emil.

-          Po co?

background image

-          Przecież wędziska zarzucone.

-          To niech zostanie Emil. On mówi, że znosi   dobrze zimno - 

powiedziała Lena. Siedziała pochylona, trzymała brodę opartą o kolana. 

Ramieniem   dotykała Emila; wydało mu się, że trąciła go nawet   łokciem. 

„Oczywiście - pomyślał - niech ja zostanę...”

-          Zwijajcie wędziska i chodźcie spać.

-          My chyba posiedzimy jeszcze trochę, prawda,   Emil? - powiedział 

Rudolf.

-          Posiedzimy.

-          To siedźcie. Ja idę, bo zaczynam marznąć   - powiedziała Lena, ale 

nie ruszyła się z miejsca. -Który to dzisiaj? - spytała.

-          Zdaje się, że siedemnasty - powiedział Rudolf.

-          Słuchaj, Emil, mógłbyś mi pożyczyć latarki?

-          Daj jej, przecież ja mam. Wystarczy jedna -powiedział Rudolf.

Lena spróbowała zapalić latarkę, potem ją zgasiła. Spytała:

-          Powiedzcie, co to wczoraj w nocy tak huczało   w powietrzu?

-          Huczało? Nie słyszałem - powiedział Rudolf.

-          Może samolot?

-          Nie, nie samolot. Jakby ptak.

-          Może ptak.

-          A wy nie marzniecie w nocy? - spytała znowu   Lena po chwili.

-Ja nie.

-          Ja wczoraj nad ranem trochę zmarzłem - powiedział Rudolf.

-          A ja potwornie marznę. Budzę się, naciągam   na siebie, co się da, 

ale to nic nie pomaga. Trzęsę   się jak galareta i nie mogę długo zasnąć.

-          Mogę ci pożyczyć koc - powiedział Emil.

-          Nie mogę ci zabierać koca.

-Ja go nie potrzebuję, mam zapasowy. Możesz sobie wziąć. Niebieski w 

brązową kratę; leży zwinięty po prawej stronie namiotu.

-          No, jak nie potrzebujesz... To ja już idę - powiedziała Lena. Wstała, 

pozbierała swoje przybory   do mycia i poszła tamą w stronę brzegu. Emil 

zobaczył po chwili światło latarki poruszające się   między namiotami, a jeszcze 

później w ciemności   zajaśniało trójkątne wejście do namiotu Leny; Lena   

zapaliła wewnątrz świecę. Emil pomyślał, że kobieta jest jednak istotą słabszą od 

background image

mężczyzny i w pewien sposób od niego zależną. Podlega bardziej niż   mężczyzna 

różnym stanom i lękom i mężczyzna   powinien oszczędzać ich kobiecie. To 

znaczy, nie   pozwalać, aby kobieta była sama na nie wystawiona. Myślał: kiedy 

się patrzy na kobietę ścielącą   sobie łóżko, ma się zawsze takie wrażenie, że   

przygotowuje ona legowisko na dwie osoby. Robi   to bezwiednie, bo bardzo stary, 

atawistyczny, ale   żyjący w niej po dziś dzień odruch każe jej robić   gniazdo, w 

którym zmieściłby się także mężczyzna,   który będzie ją pieścił, zapłodni ją i 

będzie strzegł   i ochraniał ją i jej dziecko. Każda kobieta - nawet   ta stara, 

brzydka, wyschnięta - ona także co dzień,   ścieląc sobie puste łóżko, robi te same

wygładzające prześcieradło i spulchniające poduszkę ruchy.   Ona także, chociaż 

straciła nadzieję i pogodziła się   dawno ze swoją samotnością - ona także czeka 

na   niego.

Stamtąd, od strony namiotów, doleciał głos Leny; nuciła znów jakąś 

nieznaną melodię. Po chwili   umilkła i zawołała:

-          Emil!

-          Słucham?

-          Możesz już sobie wziąć z powrotem latarkę!

-          Na razie mi niepotrzebna - odpowiedział Emil.   Zaraz zresztą 

pożałował tego.

-          Na te ryby wystarczy nam jedna latarka - powiedział Rudolf. 

Pstryknął kontaktem latarki i oświetlił wędziska. Ich cienkie końcówki roztapiały 

się   w gęstniejącym od mgły powietrzu, żyłek nie było   wcale widać, jakby ich w 

ogóle nie było.

-          Mgła pada - zauważył Emil.

-Jutro będzie znowu upał - powiedział Rudolf.

Od tej rozmowy nie minęło więcej niż dwie minuty, gdy nagle w ciszy rozległ 

się chrapliwy, niecierpliwy terkot kołowrotka.

-          Czyja? - spytał Emil.

-          Zdaje się, że moja - Rudolf oświetlił swoje   wędziska. Jedna 

końcówka była sztywna, wyprostowana - druga drgała lekko, poruszana 

niewidzialną siłą.

-          Przyświeć mi - powiedział Rudolf i podał   Emilowi latarkę. Schylił 

się, zdjął wędzisko z widełek, skrócił żyłkę, zaciął i natychmiast zaczął zwijać.

-Jest? - spytał Emil.

background image

-          Chyba jest - odpowiedział Rudolf. Stał obok   Emila, pochylony nad 

niewidoczną wodą, trzymał   wędzisko i zwijał szybko żyłkę na kołowrotek. Emil   

słyszał jego urywany oddech i czuł zapach jego   potu; nie było to przyjemne. 

Próbował oświetlić   powierzchnię wody, ale smuga światła rozjaśniała   tylko dwa 

lub najwyżej trzy metry przestrzeni, dalej natrafiała na gęstniejące warstwy mgły, 

których   nie była w stanie przebić. Oświetlił końcówkę   wędki: żyłki nie było 

widać, końcówka drgała   śmiesznie, jak żywa. Ale za chwilę rozległ się blisko już 

brzegu plusk szamocącej się w wodzie ryby;   była już koło samej tamy. W 

mlecznobiałym, tępym   świetle latarki pojawił się na chwilę żółty, koziołkujący, 

kręcący się i wirujący jak turbina kształt. Emil   trzymał go w kręgu latarki i 

prowadził do brzegu.   Powiedział:

-          Ładny węgorz.

-          Nie taki znów bardzo.

-          Pomóc ci?

-          Dziękuję. Podaj mi tylko siatkę i świeć.

Emil podał Rudolfowi siatkę. Rudolf włożył ją głęboko w wodę i podnosił 

powoli w górę, naprowadzając na nią węgorza. Węgorz, czując, że może   zostać 

zamknięty, rozpoczął desperacką obronę,   miotał się, kołował. Udało mu się 

złapać ogonem   z zewnątrz obręcz siatki; wciągnął się jakby sam   w siebie, 

wycofał i zniknął w głębinie. Rudolf zaklął   i rozpoczął manewr od początku. Za 

drugim razem   węgorz znalazł się cały w siatce. Zwinął się i ułożył   spokojnie na 

jej dnie. Emil przyświecał jeszcze chwilę   Rudolfowi, gdy ten przekładał węgorza z

siatki do   płóciennego worka, obcinał sterczący z pyska ryby   przypon, a potem 

zawiązywał worek sznurkiem.   Patrzył na węgorza, który znalazłszy się w 

suchym,   dusznym wnętrzu worka poruszał się jeszcze chwilę leniwie. Rudolf 

przymocował nowy przypon   z haczykiem, założył rosówkę i rzucił wędkę daleko 

na rzekę. Ołów leciał niewidoczny w ciemnościach, ciągnąc żyłkę i kręcąc 

kołowrotkiem. Upadł   daleko z głośnym pluskiem. Rudolf umocował wę-dzisko, 

potem starał się, świecąc latarką, zobaczyć   żyłkę, ale mgła pochłonęła ją, zaczęła

także zjadać   wędzisko; jego szczyt wyglądał jak ugryziony. Rudolf zgasił latarkę, 

wyjął papierosy, zapalili obaj.   I teraz dopiero usłyszeli wołanie Leny:

-          Halo! Halo! Ogłuchliście? Co tam się u was   dzieje? Taki był 

straszny plusk, jakby kto wpadł do   wody. - Lena świeciła latarkę i poruszała nią,

jakby szukała jakiegoś otworu we mgle. Blady, otoczony poświatą punkt, podobny

background image

do dalekiej, zasnutej   chmurami gwiazdy, krążył bezradnie w powietrzu.   Emil 

odkrzyknął:

-          Rudolf złowił węgorza!

Kobieta stojąca na brzegu milczała chwilę, światełko przestało się poruszać.

Potem powiedziała, ale tak, jakby mówiła nie do nich, ale do kogoś stojącego z 

boku:

-          No, to możecie już iść spać.

-          Nie, teraz właśnie nie możemy iść spać - odpowiedział Rudolf.

-          Co mówicie?

-          Że nie możemy!

-          Dlaczego?

-          Bo może zaraz wziąć drugi węgorz...

Mężczyźni usłyszeli coś w rodzaju parsknięcia,

potem światełko latarki zgasło. Kobieta powiedziała:

-          No to dobranoc!

-          Dobranoc! - odpowiedzieli.

Obaj mężczyźni odczuwali prawdopodobnie bardzo wiele niechęci do siebie, 

bo każdy z nich przecież myślał o kobiecie, która spała sama w namiocie. 

Podejrzewali się też nawzajem i w pewien sposób pilnowali. W każdym razie 

dalecy byli od   tego, aby ułatwiać sobie nawzajem sytuację; byli na   to za mało 

jeszcze barbarzyńcami. Ale w końcu ta   kobieta, choć jej obaj pożądali - była im 

tutaj zawadą. Obaj byliby szczęśliwsi, gdyby jej nie było.

Ona przyniosła ze sobą złe ziarno niepokoju i nienawiści i, może nawet 

niechcący, zaszczepiła je obu mężczyznom. To ziarno kiełkowało potem w 

brzuchu, rosło szybko jak chwast, rozrastało się po całym ciele, uderzało do głowy

i parzyło skórę. Najlepiej miało się to młode małżeństwo, które podróżowało z nimi

i mieszkało w namiocie z prawej   strony. Nie łowili ryb. Mało ich obchodziła 

woda,   tyle że niosła ich łódź, płynęła przez lasy, pola   i łąki, otwierała coraz to 

nowe krajobrazy, które   można było fotografować. Rozmawiali ze sobą,   

opowiadali sobie jakieś historie, śmiali się z tego;   kładli się wcześnie spać. 

Załatwili swoje sprawy   i teraz spali kamiennym snem.

Emil i Rudolf siedzieli na tamie, palili papierosy i czasem zamieniali ze sobą

parę krótkich zdań.   Rudolf złowił jeszcze jednego węgorza, a później   Emil 

wyciągnął ładnego, trzykilowego suma.   A potem, gdzieś koło drugiej, zaczęło z 

background image

wolna szarzeć. Doczekali się też obaj chwili, kiedy ukazywać   się zaczęły po kolei 

zarysy bliskich przedmiotów,   potem coraz dalszych - kamienne tamy, brzegi,   

drzewa, zarośla, namioty. Wszystko to było z początku bardzo niewyraźne, ale z 

wolna rzeczy   otrzymywały coraz wyrazistsze kontury i kształty.   Pozimniało, 

obaj więc zdjęli wiatrówki i włożyli pod   spód swetry. Mgła kłębiła się, gęstniała, 

opadała;   woda unosiła ją z prądem w dół. Rzeka płynęła,   dymiąc jak struga 

wylanego ukropu. Odezwały się   pierwsze ptaki.