background image

Roberts Nora 

Dziewczyna z okładki 

Blithe Images 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Czarne włosy dziewczyny zafalowały w ruchu, zalśniły w blasku flesza. Modelka, co 

chwilę zmieniając pozycję, wystawiała śliczną buzię do obiektywu. 

– Super, Hillary. Jeszcze jedno ujęcie. Teraz lekko wydmij usta. Reklamujemy 

szminki – przypomniał Larry Newman. Cykał zdjęcie za zdjęciem. – Fantastycznie –
oświadczył z satysfakcją, podnosząc się i prostując. – Na dziś wystarczy. 

Hillary Baxter z westchnieniem ulgi wyciągnęła ręce nad siebie. 

– Bogu dzięki. Jestem całkiem padnięta Marzę tylko, by dotrzeć do domu i wyciągnąć 

się w wannie z gorącą wodą. 

– Kotku, pomyśl o tych milionach dolarów, jakie dzięki twoim zdjęciom zarobią na 

szminkach. – Larry zgasił światła. On teŜ powoli się odpręŜał. 

– Nieźle mieszają ludziom w głowach. 

– CóŜ, tak to jest – rzucił z roztargnieniem. – Jutro robimy zdjęcia do reklamy 

szamponu, więc zadbaj o włosy. Mają być piękne i lśniące. Och, prawie zapomniałem! – 
Odwrócił się i popatrzył na nią. – Rano mam waŜne spotkanie, więc przyślę kogoś na 
zastępstwo. 

Hillary uśmiechnęła się pobłaŜliwie. Od trzech lat działała w branŜy, a Larry był jej 

ulubionym fotografem. Znał się na 

swoim fachu potrafił doskonale operować światłem, uchwycić nastrój. Fotografowanie 

pochłaniało go bez reszty, w innych dziedzinach Ŝycia był bezradny jak dziecko. 

– Co to za spotkanie? – zapytała. 

– Nie mówiłem ci? – zdziwił się. widząc jej minę. –O dziesiątej rano jestem 

umówiony z Bretem Bardoffem. 

– Z tym Bretem Bardoffem? – zapytała, nie kryjąc zdumienia. – Nie wiedziałam, Ŝe 

właściciel „Mode” spotyka się ze zwykłymi śmiertelnikami. 

– Widać uczynił wyjątek – zareplikował Larry. – Jego sekretarka zadzwoniła do mnie 

i powiedziała, Ŝe jej szef ma pewien pomysł, który chciałby ze mną omówić. 

– śyczę szczęścia. Z tego, co o rum słyszałam, to facet, który dobrze wie, czego chce. 

I potrafi postawić na swoim. 

– Inaczej nigdy by nie doszedł do tego, kim jest dzisiaj. 

– Larry wzruszył ramionami. – Jego ojciec załoŜył „Mode” i zbił na tym fortunę, ale 

Bret Bradoff powiększył ją w dwójnasób. Jest świetnym biznesmenem i doskonale zna się na 
fotografii. 

– Tobie wystarczy, by ktoś miał mgliste pojęcie o aparatach, a juŜ jesteś kupiony – 

roześmiała się Hillary. – Ale ja trzymam się z daleka od takich typów. – Wzdrygnęła się 
lekko. – Tacy ludzie mnie przeraŜają. 

background image

– Hillary, ciebie nic nie jest w stanie przerazić. – Z dobrotliwą miną popatrzył na 

wysoką, wiotką dziewczynę. 

– Przyślę kogoś na poranną sesję – dorzucił. 

Wyszła na ulicę, złapała taksówkę. Trzy lata w Nowym Jorku zrobiły swoje. Oswoiła 

się z wielkomiejskim Ŝyciem. Nie była juŜ tą dziewczyną z niewielkiej kansaskiej farmy 
onieśmieloną zetknięciem z metropolią. 

Miała dwadzieścia jeden lat, gdy postanowiła spróbować szczęścia jako modelka. Na 

początku szło jak po grudzie, ale nie poddawała się. KrąŜyła od agencji do agencji, łapiąc 
kaŜdą pracę, jaka się nadarzyła. 

Pierwszy rok był trudny, ale powoli wyrabiała sobie markę. Po jakimś czasie 

rozpoczęła współpracę z Larrym i od tego momentu jej kariera nabrała rozpędu. Za tym 
poszły pieniądze. Mogła wynieść się z ciasnego mieszkanka na drugim piętrze i zamieszkać w 
wygodnym apartamencie w wieŜowcu obok Central Parku. 

Stała się sławną, wręcz rozchwytywaną modelką, odniosła sukces, jednak nie 

przewróciło jej się w głowie. Nie marzyła o sławie i Ŝyciu w blasku fleszy. Praca modelki 
była dla niej sposobem uzyskania środków do Ŝycia. Miała kruczoczarne włosy, regularne 
rysy, duŜe szafirowe oczy w ciemnej oprawie przyjemnie kontrastujące ze złocistą karnacją. 
Do tego pełne, ładnie zarysowane usta i piękny uśmiech. W zaleŜności od potrzeb potrafiła 
upozować się na kobietę elegancką i wyrafinowaną, mocno stojącą na ziemi, zmysłową i 
uwodzicielską. To przeobraŜanie się przychodziło jej bez trudu. 

Ledwie weszła do domu, zrzuciła buty. Miło poczuć pod bosymi stopami mięciutką, 

puszystą wykładzinę. Dziś juŜ nic nie miała w planie. Mogła spokojnie się odpręŜyć, zjeść 
lekki posiłek i przez kilka godzin nic nie robić. 

Wzięła prysznic, otuliła się niebieskim szlafrokiem i poszła do kuchni przyrządzić 

sobie kolację. Zupa i krakersy. Nic więcej. Zadzwonił dzwonek u drzwi. 

– Cześć, Lisa – uśmiechnęła się do sąsiadki. – Masz ochotę na kolację? 

Lisa McDonald z niesmakiem skrzywiła nos. 

– Wolałabym przytyć pare kilo, niŜ głodować się jak ty. 

– Gdybym nie uwaŜała, to szybko musiałabyś mnie zatrudnić w swojej firmie. A 

właśnie, co tam słychać u tego młodego prawnika? – Mark nie ma pojęcia o moim istnienieu. 
– Lisa z westchnieniem opadła na kanapę. – Zaczynam tracić nadzieje. Skończy się tym, Ŝe 
przestanę nad sobą panować i rzucę się na niego. 

– Nie, to by było w złym stylu – uznała Hillary. –A gdyby tak się potknął, 

przechodząc obok twojego biurka – podsunęła. – Mogłabyś to zaaranŜować. 

– Chyba tak właśnie zrobię. 

Hillary uśmiechnęła się, usiadła, wyciągnęła bose stopy na niskim stoliku. – Słyszałaś 

kiedyś o Brecie Bardoffie? 

– TeŜ pytanie! KaŜdy o nim słyszał. Milioner, niesamowicie atrakcyjny, tajemniczy, 

błyskotliwy biznesmen, który nadal kieruje się zasadami. Dlaczego pytasz? 

– Sama nic wiem. – Hillary wzruszyła ramionami. –Larry ma z nim spotkanie jutro 

rano. 

– Oko w oko? 

background image

– Uhm. – Przestała się uśmiechać, popatrzyła na Lisę. 

– Wprawdzie nie raz i nie dwa pracowaliśmy dla jego magazynów, jednak nie mieści 

mi się w głowie, Ŝe pan Bardoff chce się osobiście spotkać ze zwykłym fotografem, choćby 
najlepszym. Podobno jest doskonałą partią, tak przynajmniej oceniają plotkarskie gazety. – 
Zmarszczyła brwi. – To dziwne, ale nie znam nikogo, kto zetknął się z nim bezpośrednio. Jest 
jak mityczny bóg siedzący na Olimpie i stamtąd zarządzający swoim imperium. 

– MoŜe Larry coś o nim opowie – zastanowiła się Lisa. 

– Lany? Co ty! On widii tylko to co fotografuje. 

Dochodziło wpół do dziesiątej, gdy Hillary dotarła do studia Larry'ego. Otworzyła 

drzwi swoim kluczem. Była gotowa do zdjęć. ŚwieŜo umyte włosy lśniły i układały się w 
miękkie fale. Umalowała się w pokoiku na zapleczu i za piętnaście dziesiąta włączyła światła 
do zdjęć studyjnych. Minuty mijały, lecz nikt nie przychodził. Zaczęło kiełkować w niej 
nieprzyjemne podejrzenie, Ŝe Larry zapomniał załatwić zastępstwo. Była prawie dziesiąta, 
gdy drzwi się otworzyły. KrąŜąca po studio Hillary odwróciła się. Na progu stał nieznajomy 
męŜczyzna. 

– W samą porę – zaczęła bez wstępu, pokrywając uśmiechem złość. – Spóźnił się pan. 

– Spóźniłem się? – zdziwił się. 

Obrzuciła go uwaŜnym spojrzeniem. Wyjątkowo przystojny. Gęste jasne włosy 

sięgające kołnierzyka szarego polo, duŜe szare oczy, usta wygięte w lekkim uśmiechu. Twarz 
ozłocona opalenizną. Było w niej coś zagadkowo znajomego. 

– Chyba jeszcze nie pracowaliśmy razem? – zapytała, podnosząc wzrok, by popatrzeć 

mu prosto w oczy. 

– Czy to waŜne? 

Odwróciła się, poprawiła podwinięty rękaw bluzki. 

– No to bierzmy się do roboty – rzuciła. – Gdzie pana sprzęt? – zapytała. – Będzie pan 

uŜywać aparatu Larry'ego? 

– Tak myślę. – Nadal stał, wpatrując się w nią zuchwale. Jego zachowanie zaczynało 

ją irytować. 

– Zaczynajmy, szkoda dnia. Straciłam juŜ dobre pół godziny, czekając na pana. 

– Przepraszam. – Uśmiechnął się i ten jego uśmiech natychmiast go odmienił. – Do 

czego mają być te zdjęcia? – zapytał, oglądając sprzęt Laryy'ego. 

– BoŜe, Larry tego teŜ nie powiedział? – Potrząsnęła głową, po raz pierwszy się 

uśmiechnęła. – Larry jest wspaniałym fotografem, ale nie stąpa po ziemi. – Teatralnym 
gestem podciągnęła w górę pasmo lśniących włosów, potrząsnęła głową. – Doskonale czyste, 
pełne blasku, uwodzicielskie –powiedziała przesłodzonym tonem charakterystycznym dla 
reklamówek. – Dziś sprzedajemy szampon. 

– W porządku – odparł krótko i zaczął wprawnie rozstawiać sprzęt. Zawodowiec, 

skonstatowała i odetchnęła lŜej. Przy tym nieznajomym czuła się dziwnie spięta. –A tak przy 
okazji, to gdzie jest Larry? – nieoczekiwane pytanie wybiło ją z rozmyślań. 

– Jak to? Nic nie powiedział? To cały on. – Stanęła przed obiektywem i zaczęła 

pozować do zdjęć. Kruczoczarne włosy falowały, opadały gęstą, jedwabistą kaskadą. Fotograf 
pstrykał bez końca, błyskawicznie zmieniając ujęcia. – Był umówiony na spotkanie z Bretem 

background image

Bardoffem. Jeśli o tym zapomniał, to niech Bóg ma go w swojej opiece. Larry przepadł z 
kretesem. 

– Bardoff jest taki straszny? – z rozbawieniem zapytał fotograf. 

– Tak przypuszczam. – Uniosła włosy nad głowę, odczekała chwilę i puściła je 

swobodnie. Ciemne loki opadły na ramiona. – Podejrzewam, Ŝe tacy bezkompromisowi 
biznesmeni jak pan Bardoff nie stosują taryfy ulgowej dla roztargnionych fotografów czy 
innych dziwaków. 

– Zna go pani? 

– AleŜ skąd! – roześmiała się w głos. – I raczej mi to nie grozi. Za wysokie progi. Pan 

się z nim zetknął? – Nie całkiem. 

– Nie znamy go, ale wszyscy od czasu do czasu dla niego pracujemy. Zastanawiam 

się, ile razy moje zdjęcia były w jego pismach. – Napotkała utkwione a nią spojrzenie szarych 
oczu i skinęła głową. – Mnóstwo – oświadczyła. – Ale nigdy nie poznałam naszego cezara. 

– Cezara? 

– A jak inaczej określić kogoś, kto jest na szczytach władzy? – zrobiła dramatyczny 

gest dłonią. – Podobno swoje pisma traktuje jak imperium. 

– To coś złego? 

– Nie. – Z uśmiechem wzruszyła ramionami. – Po prostu takie grube ryby mnie 

onieśmielają. 

– Czy to nie nadmierna skromność? Zdjęcia mówią zupełnie coś innego. – Tym razem 

to ona się zdziwiła. – Dzięki tym fotkom sprzedadzą się całe beczki szamponu. – OdłoŜył 
aparat, popatrzył jej prosto w oczy. – Myślę, Ŝe wystarczy. Mamy, co trzeba, Hillary. 

Odetchnęła, opuściła ręce i z zainteresowaniem popatrzyła na fotografa. 

– Poznaliśmy się wcześniej? Przepraszam, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć. 

Pracowaliśmy kiedyś razem? 

– Zdjęcia Hillary Baxter są wszędzie, a wyszukiwanie pięknych twarzy to mój zawód. 

– Mówił spokojnie, oczy mu się śmiały. 

– CóŜ, ma pan nade mną przewagę, panie...? 

– Bardoff. Bret Bardoff. – Sfotografował jej zaskoczoną minę. – Wystarczy, moŜna 

zamknąć buzię. – Uśmiechnął się szerzej, widząc, jak posłusznie wykonała polecenie. 

Teraz go poznała. Tyle razy widziała jego zdjęcie w gazetach i wydawanych przez 

niego pismach. Jak mogła go nie rozpoznać? Zrobiła z siebie kretynkę. Złość, jaka w niej 
wezbrała, przeniosła się i na niego. 

– Dlaczego pozwolił mi pan tak paplać? – wybuchła, piorunując go wzrokiem. – Nie 

powinien pan robić tych zdjęć. 

– Ja jedynie wykonywałem polecenia. – Jego powaŜny ton i chmurna mina tylko 

spotęgowały jej gniew. 

– Niepotrzebnie! Powinien pan powiedzieć, kim pan jest! – Ledwie panowała nad 

sobą. 

Nieznajomy tylko się uśmiechnął. 

– Nie byłem pytany. 

background image

Nie zdąŜyła zareplikować, bo drzwi otworzyły się i na progu pojawił się wyraźnie 

zdenerwowany Larry. 

– Panie Bardoff – zaczął, idąc w ich stronę. – Bardzo pana przepraszam, Ŝe tak 

wyszło. Wydawało mi się, Ŝe mam się stawić w pana biurze. – Przesunął palcami po włosach. 
– Sam nie wiem, jak to się stało... Przepraszam, Ŝe musiał pan czekać. 

– Nie ma o czym mówić. Ta godzinka upłynęła bardzo przyjemnie. 

– Och. Hillary! – Larry dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności dziewczyny. – 

BoŜe, chyba znowu o czymś zapomniałem. Słuchaj, te zdjęcia przełoŜymy na później. 

– Nie będzie takiej potrzeby. – Bardoff podał mu aparat. – JuŜ są gotowe. 

– Pan zrobił zdjęcia? – Larry przeniósł wzrok z aparatu na rozmówcę. 

– Hillary nie chciała tracić czasu. – Uśmiechnął się i dodał; – Mam nadzieję, Ŝe okaŜą 

się wystarczająco dobre. – AleŜ panie Bardoff! – z szacunkiem zaoponował Larry. – Co do 
tego nie ma dwóch zdań. Pan jest mistrzem obiektywu. 

Marzyła tylko o tym, by natychmiast zapaść się pod ciemię. Ale się popisała! Jeszcze 

nigdy w Ŝyciu nie czuła się tak fatalnie. Jak mógł podszywać się pod fotografa! Na samo 
wspomnienie tego, co i w jaki sposób mu powiedziała, robiło się jej słabo. BoŜe. wyjść stąd i 
juŜ nigdy nie spotkać lego człowieka. 

Pośpiesznie pozbierała swoje rzeczy. 

– To ja juŜ nie będę przeszkadzać – powiedziała, zarzucając torbę na ramię. – Zaraz 

mam na mieście kolejną sesję. – Nabrała powietrza. – Do widzenia. Larry. Miło mi było pana 
poznać, panie Bardoff. – Ruszyła do wyjścia. Nieoczekiwanie Bardoff przytrzymał ją za rękę. 

– Do zobaczenia, Hillary. – Zmusiła się, by spojrzeć mu w twarz. – To był bardzo 

przyjemny poranek. Musimy to wkrótce powtórzyć. 

Prędzej mnie piekło pochłonie, pomyślała w duchu. Wymamrotała coś zdawkowego i 

szybko ruszyła do wyjścia. W uszach ciągle rozbrzmiewał jej jego śmiech. 

Szykując się wieczorem na spotkanie, daremnie próbowała odepchnąć od siebie 

wspomnienia porannego zdarzenia. Mało prawdopodobne, by jeszcze raz zetknęła się z 
Bretem Bardoffem. Coś takiego raczej się nie powtórzy. 

Dźwięk telefonu wyrwał ją z tych rozmyślań. 

– Cześć, Hillary – usłyszała głos Larry'go. – Dobrze, Ŝe cię złapałem. 

– Właśnie wychodzę, juŜ byłam w drzwiach. Co się stało? 

– Nie będę się teraz wdawać w szczegóły. Bret chce zacząć juŜ jutro rano. 

Bret? Jeszcze całkiem niedawno Larry zwracał się do niego z większą atencją. 

– Larry, o czym ty mówisz? 

– Rano Bret sam ci wszystko wyjaśni. Masz być u niego w biurze o dziewiątej. 

– Co takiego? – mimowolnie podniosła głos. Przełknęła ślinę. – Lany, o co chodzi? 

– Otwiera się przed nami wspaniała perspektywa. Bret ci wszystko opowie. Wiesz, 

gdzie jest jego biuro? 

– Nie chcę się z nim spotykać – zaprotestowała. Na samo wspomnienie tych 

przenikliwych szarych oczu ogarniała ją panika. – Nie wiem, co on ci powiedział, ale rano 

background image

zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. Wzięłam go za fotografa, naprawdę. To w pewnym 
sensie twoja wina, bo gdyby... 

– Hillary, przestań się tym przejmować – przerwał jej spokojnie. – To juŜ nie ma 

znaczenia. O dziewiątej zamelduj się u niego. Do zobaczenia. 

– Ale Larry... – urwała, bo odłoŜył słuchawkę. Usiadła na łóŜku. Bardoff pewnie chce 

zabawić się jej kosztem, wyśmiać jej głupotę. Niedoczekanie! PokaŜe mu, Ŝe lepiej z nią nie 
zadzierać. 

Nazajutrz rano starannie wybrała strój. Sukienka z cienkiej białej wełny prostotą kroju 

podkreślała figurę. Włosy upięła w luźny węzeł, by wyglądać bardziej profesjonalnie. Dziś 
będzie chłodna i pewna siebie. śadnych rumieńców czy skrępowania. Buty na obcasie 
przydadzą wzrostu. 

Podjechała taksówką, wsiadła do windy. TuŜ przed dziewiątą przedstawiła się ładnej 

ciemnowłosej recepcjonistce siedzącej za ogromnym biurkiem. Poprowadzono ją długim 
korytarzem, minęła solidne dębowe drzwi. 

W przestronnym, elegancko umeblowanym pomieszczeniu powitała ją atrakcyjna 

sekretarka Bardoffa. Przedstawiła się jako June Miles. 

– Proszę wejść, pani Baxter. Pan Bardoff czeka na panią – rzekła z uśmiechem. 

Bardoff siedział za masywnym dębowym biurkiem, za jego plecami rozciągał się 

panoramiczny widok na Nowy Jork. 

– Witam, Hillary. – Podniósł się na jej widok. – Wejdzie pani dalej czy chce pani tak 

stać na progu? 

Wyprostowała się sztywno. 

– Dzień dobry, panie Bardoff– odezwała się chłodnym tonem. – Miło znów pana 

widzieć. 

– Bez hipokryzji, Hillary – skomentował, prowadząc ją do krzesła obok biurka. – 

Dobrze wiem, co pani naprawdę myśli. 

Nie odpowiedziała. Z uśmiechem skierowanym w dal usiadła na wskazanym miejscu. 

– Jednak mimo to – ciągnął – pragnę z panią porozmawiać. Pozwoli pani? 

– W jakim celu? – rzuciła ostro, bo jego arogancja coraz bardziej ją irytowała. 

Bardoff usiadł za biurkiem, przesunął po dziewczynie taksującym spojrzeniem. Nawet 

nie mrugnęła okiem. Przywykła do takich ocen, były nieodłącznie związane z jej zawodem 

– Mój cel, Hillary – przytrzymał jej wzrok – jest całkowicie biznesowy, choć to moŜe 

się zmienić w kaŜdej chwili. 

Zarumieniła się lekko, słysząc tę uwagę. Zmusiła się, by wytrzymać jego wzrok. 

– Na Boga – uśmiechnął się ze zdumieniem. – Prawdziwy rumieniec. Myślałem, Ŝe w 

dzisiejszych czasach to juŜ się nie zdarza. – Uśmiechnął się o wiele szerzej, bo Hillary jeszcze 
mocniej poczerwieniała. – Hillary, jest pani ostatnim egzemplarzem zanikającego gatunku. 

– Czy moglibyśmy wrócić do sprawy, w jakiej mnie pan poprosił? – przywołała go do 

porządku. – Domyślam się, Ŝe jest pan bardzo zajętym człowiekiem. MoŜe pan w to nie 
uwierzy, aleja równieŜ. 

– Oczywiście – potwierdził. Uśmiechnął się lekko. 

background image

– Pamiętam. Mam pomysł na specjalne wydanie ..Modę”. 

– Sięgnął po papierosa. Hillary odmówiła. – Ten pomysł chodzi mi po głowie juŜ od 

jakiegoś czasu, ale nie natrafiłem na właściwą modelkę i fotografa. – ZmruŜył oczy, popatrzył 
na nią w zamyśleniu. Czuła się jak obiekt obserwowany pod mikroskopem. – Wreszcie 
znalazłem. 

– Mógłby pan przejść do szczegółów, panie Bardoff? Przypuszczam, Ŝe zwykle nie 

rozmawia pan osobiście z modelkami. To chyba wyjątkowa sprawa? 

– Tak myślę – przystał. – To byłby numer specjalny, historia opowiedziana zdjęciami. 

„RóŜne twarze kobiety”, coś w tym stylu. – Podniósł się. – Chciałbym pokazać kobietę w 
róŜnych sytuacjach, w róŜnych sceneriach. Kobietę pracującą, matkę, sportsmenkę, elegantkę, 
kobietę niewinną i zmysłową, słowem. wielostronny portret Ewy. 

– To wspaniały pomysł – powiedziała szczerze, zaraŜona jego entuzjazmem. – Sądzi 

pan, Ŝe byłabym odpowiednia do niektórych zdjęć? 

– Jak najbardziej – odparł z przekonaniem. – Do wszystkich zdjęć. 

Zdumiała się. 

– Zamierza pan pracować tylko z jedną modelką? 

– Zamierzam zaangaŜować do tego panią. 

– Byłabym głupia, gdybym nie zainteresowała się tą propozycją – powiedziała 

otwarcie. – Ale dlaczego ja? 

– Hillary, dajmy temu spokój – w jego głosie zabrzmiała niecierpliwość. Zastygła, 

zaskoczona, bo dotknął dłonią jej policzka. – Jest pani piękna i wyjątkowo foto–geniczna. 

Mówił tak, jakby oceniał nie Ŝywą osobę, lecz jakiś przedmiot. Dotyk jego rąk trochę 

ją rozpraszał. 

– Panie Bardoff, w Nowym Jorku jest mnóstwo pięknych i totogenicznych modelek. 

Chciałabym wiedzieć, dlaczego wybrał pan właśnie mnie. 

– Nikt inny nie wchodzi w grę. Pani ma w sobie to coś, niespotykany talent wcielania 

się w konkretną postać. Właśnie kogoś takiego szukam. Potrzebne mi nie tylko piękno, ale 
szczerość przemawiająca ze zdjęć. 

– Według pana ja spełniam te warunki. 

– Nie byłoby tu pani. gdybym nie miał takiej pewności. Nie podejmuję pochopnych 

decyzji. 

Pewnie tak jest, pomyślała, patrząc mu w oczy. Nie działa na oślep, dokładnie 

rozwaŜa kaŜdy szczegół. 

– Lany byłby fotografem? – zapytała. 

Tak – Skinął głową. – Macie doskonały kontakt. To się czuje, patrząc na zdjęcia. 

KaŜde z was jest bardzo dobre, ale razem stanowicie zgrany zespół 

– Dziękuję. 

– To nie był komplement, tylko stwierdzenie faktu. Larry juŜ zna szczegóły. Wasze 

kontrakty są gotowe, wystarczy podpisać. 

– Kontrakty? – Znów obudziła się w niej czujność. 

background image

– Owszem – potwierdził. – Praca nad tym projektem trochę potrwa. Muszę mieć 

wyłączność do pani twarzy, póki numer nie pojawi się w sprzedaŜy. 

– Rozumiem... 

– Hillary, to nie jest Ŝadna nieprzyzwoita propozycja –rzekł chłodno, widząc jej 

skupioną minę. – Czysty biznes. 

– To jest dla mnie oczywiste, panie Bardoff. Po prostu nigdy dotąd nie podpisywałam 

takiej umowy. 

– Muszę mieć wyłączność. Nie chcę, Ŝebyście rozpraszali się na inne zlecenia. 

Zostaniecie sowicie wynagrodzeni. W razie wątpliwości moŜemy negocjować. Jedno jest 
pewne – przez sześć miesięcy mam wyłączne prawa do pani wizerunku. 

W milczeniu obserwował twarz dziewczyny. RozwaŜała za i przeciw. Pomysł jej się 

podobał, zleceniodawca mniej. To moŜe być fascynująca praca, choć, z drugiej strony, przez 
wiele miesięcy będzie miała związane ręce. Jeśli podpisze umowę, przestanie być wolnym 
człowiekiem. 

Uśmiechnęła się do Breta. To ten uśmiech sprawił, Ŝe stała się rozpoznawalna w 

całych Stanach. 

– Zgoda. 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

Bret Bardoff nie zasypiał gruszek w popiele. W ciągu dwóch tygodni umowy zostały 

podpisane, ustalono harmonogram zdjęć. Pierwsze zaplanowano na początek października. 
Hillary miała się przeobrazić w nastolatkę tryskającą świeŜością i niewinnością. 

W rześki październikowy poranek Hillary i Larry spotkali się w parku wybranym 

przez Bardoffa. Jesienne słońce przeświecało przez gałęzie, było zupełnie pusto. Hillary była 
gotowa do zdjęć. Zawadiacko podwinięte dŜinsy, czerwony golf, kucyki przewiązane 
czerwonymi kokardkami. Wszystko zgodnie ze scenariuszem. Prawie zero makijaŜu. 
Naturalnie świeŜa cera jaśniała, ciemnoniebieskie oczy lśniły. 

– Cudownie – zachwycił się Larry, gdy ujrzał ją biegnącą po trawie. – Młoda i 

niewinna. Jak ty to zrobiłaś? 

– Jestem młoda i niewinna, staruszku. 

– Dobrze, dobrze. Idź teraz, tam – wskazał na plac zabaw dla dzieci. – Pohasaj tam 

trochę, dziewczynko, a staruszek porobi ci zdjęcia. 

Hillary nie trzeba było powtarzać. Podbiegła do zjeŜdŜalni, wspięła się po drabince i z 

roześmianą buzią zsunęła w dół, spadając na ziemię. Larry ani na chwilę nie przestawał robić 
zdjęć. 

– Wyglądasz jakbyś miała dwanaście lat – zaśmiał się. 

– Bo mam dwanaście lat! – zawołała, wchodząc na drabinkę. – ZałoŜę się, Ŝe tego nie 

zrobisz! – Przewiesiła się, zwisając głową do ziemi. 

– Niesamowite – znienacka rozległ się czyjś głos. Hillary odwróciła głowę. Najpierw 

ujrzała szare spodnie, po chwili, podnosząc wzrok, zobaczyła marynarkę i uśmiechniętą twarz 
Bardoffa. – Hej, panienko, czy twoja mama wie, gdzie ty się bawisz? 

– Co pan tu robi? – Wisząc do góry nogami, nie miała najlepszej pozycji do rozmowy. 

background image

– Doglądam mojego projektu. – Uśmiechnął się szerzej. – Długo pani będzie tak 

wisieć? Cała krew spłynie do głowy. 

Podciągnęła się i zręcznie zeskoczyła na ziemię. Stanęła tuŜ przed nim. Bret 

Ŝ

artobliwie klepnął ją po głowie i zwrócił się do Larry’ego. 

– Jak idzie? Wydaje mi się, Ŝe całkiem nieźle. 

Wdali się w rozmowę o szczegółach technicznych. Hillary powoli bujała się na 

huśtawce. Przez ostatnie dni kilka razy miała okazję widzieć Bardoffa i zawsze w jego 
obecności czuła się trochę spięta. Fascynował ją i niepokoił, choć jednocześnie chciała mieć z 
nim jak najmniej wspólnego. Nie potrzeba jej komplikacji. 

– No dobrze – głos Breta wyrwał ją z zamyślenia. –Czyli o pierwszej w klubie. 

Wszystko będzie gotowe. –Hillary podniosła się z huśtawki, podeszła do Lany'ego. – Ty, 
panienko, masz teraz godzinkę wolnego. 

– Tatusiu, ja juŜ nie chcę się huśtać – odparła, dostosowując się do jego tonu. 

Zarzuciła torebkę na ramię, ale nie uszła nawet dwóch kroków, bo Bret złapał ją za rękę. 
Odwróciła się, niebieskie oczy błysnęły niebezpiecznie. 

– Rozpuszczona dziewczynka, co? – wymamrotał, zwęŜając oczy. – MoŜe 

powinienem przerzucić cię przez kolano. 

– To byłoby trudniejsze, niŜ się panu wydaje, panie Bardoff – zareplikowała z 

godnością. – Nie mam dwunastu lat, a dwadzieścia cztery. I jestem silna. 

– Tak? – Obrzucił wzrokiem jej figurę. – To moŜliwe – powiedział z powagą, choć w 

oczach czaiła się drwina. 

– Chodźmy, mam ochotę na kawę. – Ujął ją za palce. Hillary szarpnęła się, 

zaskoczona. – Hillary – rzekł, siląc się na cierpliwość. – Chcę zaprosić panią na kawę. – 
Zabrzmiało to bardziej jak polecenie niŜ zaproszenie. 

Zdecydowanym krokiem ruszył przez trawę, pociągając za sobą opierającą się Hillary. 

Musiała dobrze wyciągać nogi, by za nim nadąŜyć. Lany, odprowadzający ich wzrokiem, 
pstryknął fotkę. To była ciekawa scenka – wysoki blondyn w kosztownym garniturze ciągnie 
za sobą szczupłą, ciemnowłosą kobietę. 

W kawiarence usiadła na wprost Breta. Miała zaróŜowione policzki – efekt uraŜonej 

dumy i szybkiego marszu. Bret zmierzył ją wzrokiem, uśmiechnął się lekko. 

– MoŜe zamiast kawy lepsze będą lody – zaŜartował. – Lody dla ochłody. 

Oszczędziła sobie ciętej repliki, bo akurat podeszła kelnerka. Bret zamówił dwie 

kawy. 

– Dla mnie proszę herbatę – odezwała się Hillary. 

– Słucham? – chłodno zapytał Bret. 

– Dla mnie herbata, jeśli mogę prosić. Nie pijam kawy, nie działa na mnie dobrze. 

– Jedna kawa i jedna herbata – zmienił zamówienie – Nie wyobraŜam sobie, jak 

człowiek moŜe pracować rano bez filiŜanki kawy. 

– To zaleŜy od trybu Ŝycia. 

– Chyba tak – Podsunął jej papierośnicę, zapalił papierosa – Z tymi kucykami nikt by 

ci nie dał dwudziestu czterech lat – Przez długą chwilę przyglądał się jej włosom. – Co za 

background image

rzadkie połączenie: kruczoczarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Daje niesamowity, 
zaskakujący efekt. To po kimś z rodziny? 

– Mówią, Ŝe jestem bardzo podobna do prababci. – Upiła łyk herbaty. – Była Indianką, 

pochodziła ze szczepu Arapaho. 

– Powinienem się domyślić. – Pokiwał głową. Nadal nie odrywał od niej wzroku. – 

Klasyczne rysy twarzy, linia kości policzkowych. Tylko te oczy... Na pewno nie po 
indiańskiej prababci. 

– Nie. – Starała się nie okazać zakłopotania, jakie budziła w niej ta wnikliwa 

obserwacja. – Oczy są moje. 

– Twoje. – Skinął głową. – A przez następne sześć miesięcy równieŜ moje. To dobrze 

rokuje. – Hillary skrzywiła się lekko. Bret przesunął wzrok na jej usta. – Hillary, skąd 
pochodzisz? Bo chyba nie z Nowego Jorku? 

– To tak się rzuca w oczy? Miałam nadzieję, Ŝe juŜ nabrałam wielkomiejskiej ogłady. 

– Wzruszyła ramionami. –Jestem z Kansas. Z niewielkiej farmy na półmx– od Abilene. 

– Wygląda na to, Ŝe bez Ŝadnych zgrzytów wylądowałaś w betonowej dŜungli. 

– Powiedzmy. Nowy Jork, o czym kaŜdy wie, stwarza ogromne moŜliwości. 

Zwłaszcza w moim zawodzie. 

– No tak. – Wolno skinął głową. – Dziewczyna z farmy, wzięta nowojorska modelka. I 

w kaŜdej roli przekonująca. Trzeba mieć wyjątkowy talent, by umieć się tak przeobraŜać. 

Hillary lekko wydęła usta. 

– MoŜna wyciągnąć wniosek, Ŝe jestem bardzo nijaka i wtapiam się w tło. 

– CóŜ za stwierdzenie! – roześmiał się. – Nie, tu chodzi o coś innego. O rzadko 

spotykaną zdolność doskonałego dostosowania się do konkretnej sytuacji. Tego nie moŜna się 
nauczyć, trzeba się z tym urodzić. 

Zrobiło się jej bardzo miło. By pokryć zaŜenowanie, zajęła się mieszaniem herbaty. 

– Hillary, chyba grasz w tenisa? 

Ta nieoczekiwana zmiana tematu znowu wytrąciła ją z równowagi. Wbiła w niego 

pytające spojrzenie. Dopiero po chwili przypomniała sobie, Ŝe popołudniowa sesja ma się 
odbyć na korcie w ekskluzywnym klubie. 

– Czasem udaje mi się przebić piłkę przez siatkę – odparła nieśmiało, stremowana 

jego tonem. 

– To dobrze. Zdjęcia będą bardziej naturalne. – Zerknął na zegarek, sięgnął po portfel. 

– Mam kilka pilnych spraw w biurze. – Podniósł się, wziął ją za rękę. Jakby to było coś 
zupełnie naturalnego. 

– Wsadzę cię do taksówki. Musisz mieć trochę czasu, by z dziewczynki przeobrazić 

się w tenisistkę. – Popatrzył na nią. Poruszyła się niespokojnie. – Strój juŜ tam jest. a 
kosmetyki pewnie masz ze sobą? – zapytał, spoglądając na jej wypchaną torbę. 

– Niech pan się nie obawia, panie Bardoff. 

– Bret – przerwał jej, przesuwając dłonią po kucyku Hillary. – Mówmy sobie po 

imieniu. 

– Nie ma powodu do obaw – powtórzyła, celowo pomijając milczeniem jego 

propozycję. – Częste zmiany wizerunku to mój zawód. 

background image

– Powinno być ciekawie – mruknął. Przybrał powaŜniejszy ton. – Kort jest 

zamówiony na pierwszą. To do zobaczenia. 

– Do zobaczenia? – Zmarszczyła brwi. Myśl o ponownym spotkania zbijała ją z tropu. 

– To mój wypieszczony projekt – przypomniał jej. Nie zwracając uwagi na jej opór, 

niemal siłą wsadził ją do taksówki. – Mam zamiar go doglądać. 

W taksówce z trudem próbowała się pozbierać. Bret był wyjątkowo przystojnym 

męŜczyzną, ale w jego obecności czuła się dziwnie nieswojo. Perspektywa niemal 
codziennych kontaktów tym bardziej budziła jej obawy. 

Wcale go nie lubię, skonstatowała w duchu. Jest zbyt pewny siebie, zbyt arogancki... 

Zapatrzyła się na mijane samochody. Niepotrzebnie zawraca sobie głowę tym Bretem. Jest jej 
pracodawcą i tylko w takich kategoriach powinna o nim myśleć. W dodatku pracodawcą 
tymczasowym. Popatrzyła na swoją dłoń jeszcze ciepłą od jego uścisku. Westchnęła. Jeśli 
chce zachować spokój ducha, musi skoncentrować się wyłącznie na pracy. Czysto biznesowy 
układ. Nic ponadto. I tego się będzie trzymać. 

AŜ trudno było uwierzyć, Ŝe naiwna trzpiotka tak łatwo przeobraziła się w zapaloną 

tenisistkę. Krótka biała sukienka wysoko odsłaniała zgrabne, szczupłe nogi. Dzień był piękny, 
lecz chłodny, więc Hillary zarzuciła lekki blezer, by osłonić gołe ramiona. Ciemnoniebieska 
przepaska przytrzymywała odgarnięte do tyłu włosy. Oczy lekko podmalowane, usta 
pociągnięte ciemnoróŜową pomadką. Strój uzupełniały śnieŜnobiałe buty do tenisa i lekka 
rakieta. Hillary wyglądała olśniewająco i bardzo kobieco. Złocista karnacja i czarne włosy 
wspaniale kontrastowały l bielą ubioru. 

Wyszła na kort, zaczęła odbijać piłkę w stronę nieistniejącego partnera. Larry biegał 

wokół niej, pstrykając zdjęcie za zdjęciem. 

– Pójdzie ci lepiej, gdy ktoś będzie odbijał twoje piłki. Odwróciła się. Bret patrzył na 

nią z uśmiechem. Był w białym stroju do tenisa. Z wraŜenia zaniemówiła. Dotąd widziała go 
tylko w garniturze. Muskularne, szczupłe, wysportowane ciało. Szerokie bary, mocne 
ramiona... 

– MoŜe być? – zapytał z lekkim uśmiechem. Teraz uświadomiła sobie, Ŝe wlepia w 

niego oczy. 

– Nie spodziewałam się takiego stroju... – wymamrotała. Wzruszyła ramionami i 

odwróciła się. 

– Do tenisa taki jest bardziej odpowiedni. 

– Mamy razem grać? – Popatrzyła na niego. Trzymał w ręku rakietę. 

– Przemawia do mnie dynamiczna akcja... zdjęcia a ruchu – dokończył, uśmiechając 

się przy tych słowach. – Nie będę grał ostro. Postaram się podawać łatwe piłki. 

Miała na końcu języka ciętą uwagę, ale się powstrzymała. Często grywała w tenisa, 

więc pana Bardoffa czekała mała niespodzianka. 

– Spróbuję kilka odbić – rzekła z niewinną minką – Zdjęcia będą bardziej prawdziwe. 

– Bardzo dobrze. – Poszedł na drugą stronę kortu. Hillary sięgnęła po piłeczkę. – 

Umiesz serwować? 

– Postaram się – odparła ze słodyczą. Zerknęła, czy Larry jest gotowy i wybiła piłkę w 

powietrze. Larry fotografował ją z róŜnych stron. Odbiła piłkę jeszcze raz i zamachnęła się 
rakietą. Bret odebrał serw. Uderzyła mocno i piłeczka poszybowała w najdalszy róg kortu. 

background image

– Chyba przypomniałam sobie, jak się liczy punkty – zawołała, robiąc skupioną 

minkę. – Piętnaście – zero, panie Bardoff. 

– Nieźle, Hillary. Często grasz? 

– Od czasu do czasu – odparła lakonicznie, strzepując ze spódniczki niewidzialny 

pyłek. – Gotowy? 

Kiwnął głową. Piłeczka przelatywała nad siatką. Bardoff odbijał lekko, podając łatwe 

piłki. Larry bez przerwy robił zdjęcia. Hillary po kilku niezdarnych uderzeniach posłała piłkę 
na koniec kortu. 

– Och – z niewinną miną podniosła palec do ust. – To będzie trzydzieści – zero, 

prawda? 

Bret popatrzył na nią zwęŜonymi oczami. 

– Coś mi się wydaje, Ŝe jestem robiony w konia. 

– Tak? Przepraszam, panie Bardoff, ale nie mogłam się powstrzymać. – Odrzuciła 

głowę i uśmiechnęła się. – Traktuje mnie pan tak protekcjonalnie. 

– No dobrze. – Uśmiechnął się, a ona odetchnęła z ulgą. – W takim razie koniec z tym. 

Gramy na powaŜnie. 

– Zacznijmy od początku – zaproponowała, wracając na miejsce. 

Gra wysiadała teraz zupełnie inaczej. Szybkie, pewne, piłki, mocne uderzenia, kolejne 

punkty. Zapomnieli o tańczącym wokół nich Larrym. 

– To było doskonałe – oznajmił Larry. Hillary, szykująca się do serwu, popatrzyła na 

niego jak na przybysza z innej planety. – Mamy wspaniałe zdjęcia. Hil. wyglądasz jak 
zawodowa tenisistka. MoŜemy skończyć, co ty na to? 

– Skończyć? Teraz? – zdumiała się. – Czy ty zwariowałeś? Mamy równowagę. – 

Przez chwilę wpatrywała się a niego z niedowierzaniem, potrząsnęła głową i wróciła do gry. 

Przez kilka następnych minut ze zmiennym szczęściem walczyli o przewagę. W 

pewnym momencie Bret zdobył przewagę, potem kolejny punkt. Gra dobiegła końca. 

– PoraŜka jest gorzka – uśmiechnęła się i podeszła do Matki. – Moje gratulacje. – 

Wyciągnęła do niego obie ręce. – Jest pan bardzo wymagającym graczem. 

Przytrzymał jej dłoń. 

– Zwycięstwo nie było łatwe. Musimy kiedyś spróbować szczęścia w deblu, 

oczywiście jako partnerzy. – Popatrzył na jej rękę. – Jaka mała łapka. – Uniósł ją lekko i 
przyjrzał się uwaŜnie. – AŜ się nie chce wierzyć, Ŝe potrsfi tak wspaniale posługiwać się 
rakietą. – Odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry i uniósł do ust. 

Hillary stała jak oniemiała, wpatrując się w swoją dłoń, niezdolna do Ŝadnego ruchu. 

– Chodźmy – Bret uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej rozbawiła go jej reakcja. – 

Zapraszam na lunch. – Popatrzył na fotografa. – Ciebie teŜ, Larry. 

– Dzięki, Bret, ale chce jak najszybciej wywołać te zdjęcia. 

– No cóŜ, Hillary w takim razie chodźmy we dwójkę. 

– Panie Bardoff... – próbowała się wykręcić. – To nie jest konieczne. Dziękuję za 

zaproszenie. 

background image

– Hillary, Hillary. – Westchnął, potrząsnął głową. – Czy zawsze z takimi oporami 

przyjmujesz zaproszenia? MoŜe tylko te moje? 

– TeŜ pomysł – zbagatelizowała, siląc się na spokój. Ciągle nie wypuszczał jej dłoni. 

Czuła się coraz bardziej skrępowana. – Panie Bardoff, czy mógłby pan puścić moją rękę? – 
zapytała. 

– Bret, Niech Ci to wreszcie przejdzie przez gardło, Hillary. To naprawdę łatwe, jedna 

sylaba. Śmiało. 

Po jego oczach widziała, Ŝe jest zdecydowany dopiąć” swego. Będzie ją trzymał 

choćby godzinę. Im dłuŜej ściskał jej rękę, tym bardziej była zmieszana. 

– Bret, mógłbyś mnie puścić? 

– No widzisz, pierwsze koty za płoty. To chyba nie było aŜ takie trudne? – Wygiął 

usta w uśmiechu. Gdy tylko uwolnił jej dłoń, Hillary poczuła się pewniej. 

– Nie aŜ tak. 

– To przejdźmy teraz do innego tematu. Chodzi mi o lunch – Gestem uciszył jej 

protest. – chyba coś jadasz? 

– Oczywiście, ale 

– Nie przyjmuje Ŝadnego „ale”. 

JuŜ po chwili siedzieli w klubowej restauracji. Nie tak to sobie wyobraŜała. Jak miała 

w stosunku do niego zachować obojętność i rezerwę, skoro spędzała tak wiele czasu w jego 
towarzystwie? Nie było co się oszukiwać – Bret jest atrakcyjny, męski, przystojny, pełen 
Ŝ

ycia, Dobrze chociaŜ, Ŝe nic w jej typie... 

– Czy juŜ ci ktoś powiedział, Ŝe jesteś cudowna gawędziarką? – jego pytanie wyrwało 

ją z zamyślenia. 

– Przepraszam. – Zaczerwieniła się. – Myślałam o czymś innym. 

– ZauwaŜyłem. Napijesz się czegoś 

– Herbaty. 

– Ma być sama herbata, bez niczego? 

– Tak – potwierdziła. – Rzadko pijam coś mocniejszego. Alkohol mi nie słuŜy. Po 

dwóch drinkach wychodzi ze mnie Mr. Hyde. Taki mam metabolizm. 

Bret odchylił głowę, roześmiał się. 

– Chętnie bym to zobaczył. 

Lunch w towarzystwie Breta, wbrew jej obawom, okazał się całkiem przyjemny. 

Wprawdzie Bret skrzywił się na widok zamówionej przez nią sałaty, ale nic sobie z tego nie 
robiła. W trakcie posiłku rozmawiali o planach zdjęciowych na następny dzień. 

– Jutro jestem bardzo zajęty, więc nic dam rady wpaść – zapowiedział Bret. – Jak ty 

na tym wyŜyjesz? – nieoczekiwanie zmienił temat, wskazując na jej talerz. – MoŜe coś 
zamówimy? Jeszcze mi tu zasłabniesz. 

Potrząsnęła głową, z uśmiechem sięgnęła po herbatę. Bret wzmamrotał coś o 

głodujących się modelkach. 

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – wrócił do wcześniejszego tematu – to 

następny etap rozpoczniemy w poniedziałek. Jutro Larry chciałby zacząć z samego rana. 

background image

– Nie ma sprawy – odparła z westchnieniem. – Jeśli tylko pogoda dopisze. 

– Będzie słońce – powiedział z przekonaniem. – Zadbałem o to. 

Hillary odchyliła się w krześle, spojrzała badawczo na rozmówcę. Mocna, 

zdecydowana linia szczęki, oczy patrzące przenikliwie, prosto na nią. 

– Myślę, Ŝe masz rację. – Kiwnęła głową. Ktoś taki jak on zawsze potrafi dopiąć 

swego. – Pogoda nie ośmieli się pokrzyŜować ci planów. 

– Co zjesz na deser? 

– Koniecznie chcesz mnie utuczyć, przyznaj się – zaśmiała się. – Jesteś okropnie 

uparty, ale ja mam bardzo silną wolę. 

– Semik, szarlotka, mus czekoladowy? – kusił, uśmiechając się psotnie. Hillary 

przecząco pokręciła głową, dumnie uniosła brodę. 

– Choćbyś wyszedł ze skóry i tak nie ulegnę. 

– Musisz mieć jakiś słaby punkt. Jeszcze trochę, a go odkryję. 

– Bret, kochanie, jaka niespodzianka! 

Hillary odwróciła się i popatrzyła na atrakcyjną, rudowłosą dziewczynę stojącą przy 

ich stoliku. 

– Cześć, Charlene. – Bret posłał kobiecie czarujący uśmiech. – Pozwólcie, Ŝe 

dokonam prezentacji. Charlene Mason, Hillary Baxter. 

– Witam. – Charlene skinęła głową. ZmruŜyła zielone oczy. – Czy juŜ miałyśmy 

okazję się poznać? MoŜe na jakimś przyjęciu? 

– Nie wydaje mi się – odparła Hillary. Tym lepiej, przemknęło jej przez myśl, nie 

wiadomo czemu. 

– Zdjęcia Hillary są na okładkach wszystkich magazynów – wyjaśnił Bret. – Jest jedną 

z czołowych nowojorskich modelek. 

– No tak. – Zielone oczy popatrzyły na nią jeszcze bardziej uwaŜnie. Po chwili 

Charlene przeniosła wzrok na Breta. Hillary przestała dla niej istnieć. – Dlaczego nie 
uprzedziłeś, Ŝe będziesz tu dzisiaj? Mielibyśmy chwilkę dla siebie. 

– Tak wyszło – odparł lakonicznie. – Zresztą nie będę tu długo, to słuŜbowe spotkanie. 

Hillary wyprostowała się. Te słowa, nie wiedzieć czemu, sprawiły jej przykrość. A 

właściwie z jakiego powodu? Bret ma świętą rację, to słuŜbowe spotkanie. Zebrała swoje 
rzeczy, podniosła się z miejsca. 

– Proszę, pani Mason, niech pani usiądzie. Ja właśnie miałam odejść. – Odwróciła się 

do Breta. Po jego minie widziała, Ŝe ten nieoczekiwany obrót sytuacji zaskoczył go. – 
Dziękuję za lunch, panie Bardoff – powiedziała grzecznie i uśmiechnęła się, widząc jego 
reakcję. Jest wściekły, Ŝe nie zwróciłam się do niego po imieniu, ucieszyła się w duchu. – 
Miło mi było panią poznać, pani Mason. – Odwróciła się i odeszła od stolika. 

– Nie wiedziałam, Ŝe masz zwyczaj zapraszać na lunch swoich pracowników – 

dobiegło ją zgryźliwe stwierdzenie Charlene. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć i 
usadzić tę damę. Powstrzymała pokusę. Nawet nie zwolniła kroku, by usłyszeć odpowiedź 
Breta. 

Kolejna sesja zdjęciowa okazała się wyjątkowo męcząca. Przez cały dzień pracowali 

w Central Parku. Dzień był piękny, niebo bezchmurne, powietrze przesycone słonecznym 

background image

blaskiem. Jesienne liście wirowały w słońcu, czerwono–pomarańczowy dywan zaścielał 
ziemię. Hillary pozowała, Larry bez przerwy fotografował. Kazał jej biegać, wspinać się na 
drzewa, karmić gołębie, rzucać frisbee, uśmiechać się do obiektywu. W czasie zdjęć trzy razy 
zmieniała strój. Co jakiś czas przyłapywała się na tym, Ŝe szuka wzrokiem Breta, choć 
przecieŜ uprzedził, Ŝe będzie zajęty. Rozczarowanie, jakie odczuła, zdziwiło ją i dało do 
myślenia. Nie powinna zaprzątać sobie głowy tym facetem. W ogóle byłoby lepiej, gdyby 
nigdy go nie poznała. 

– Hillary, czemu jesteś taka ponura? Rozchmurz się – głos Larry'ego wyrwał ją z tych 

rozmyślań. Odepchnęła od siebie myśli o Brecie i skoncentrowała się na pracy. 

Wieczorem z ulgą zanurzyła się w gorącej, pachnącej kąpieli. Wszystko ją bolało. 

Dziesiątki, setki zdjęć... Co za szczęście, Ŝe do poniedziałku miała wolne. 

Ta praca zapowiada się na prawdziwe wyzwanie, uzmysłowiła sobie. Pewnie będzie 

wiele takich dni jak dzisiejszy. Numer specjalny „Mode”, cały wypełniony jej zdjęciami. 
Otwierają się wspaniałe perspektywy. Kto wie, moŜe wkrótce zdobędzie międzynarodowe 
uznanie i sławę? „Modę” ma renomę, a wsparcie Breta rokuje jak najlepiej. Ta praca moŜe 
okazać się kamieniem milowym w karierze. 

Spochmurniała. Z jakichś niejasnych powodów wcale jej to nie cieszyło, a przecieŜ 

taki sukces byłby spełnieniem pragnień. Nieoczekiwanie ujrzała przed sobą twarz Breta. 
Gwałtownie potrząsnęła głową. 

O nie, to wykluczone, stanowczo odepchnęła od siebie 

ten obraz. Nie pokrzyŜujesz moich planów. Ty jesteś panem i władcą, a ja naleŜę do 

plebsu. I niech tak pozostanie. 

Razem z Chuckiem Carlyle'em spędzali wieczór w jednej z modnych nowojorskich 

dyskotek. Wszędzie rozbrzmiewała wspaniała muzyka, powietrze wibrowało jej rytmem, 
tańczące pary wynurzały się z mroku oświetlane błyskami kolorowych świateł. Nastrój 
porywał, muzyka zapadała w duszę. 

Hillary zamyśliła się. Postąpiła rozsądnie, utrzymując stosunki z Chuckiem na 

poziomie bliskiej znajomości. Lubili się, ale ich związek pozostał czysto platoniczny. Tym 
lepiej... 

Mimowolnie zobaczyła przed sobą szare, nieco drwiące oczy Breta. Skrzywiła się, 

sięgnęła po drinka. 

Unikała bliskich związków, bo jeszcze nie spotkała nikogo, kto poruszyłby ją do głębi, 

wyzwoliłby w niej uczucia i pragnienie, by być z tym kimś na stałe. MoŜe nie dorosła do 
takiego związku. Miłość nie była jej dana i chyba dobrze się stało. W jej sytuacji kaŜdy 
związek byłby niepotrzebną komplikacją, zaburzeniem dobrze zorganizowanego Ŝycia. 

– Nawet nie masz pojęcia, jak przyjemnie jest z tobą wychodzić – głos Chucka 

przywołał ją do rzeczywistości. Popatrzyła na jego roześmianą minę. Wskazywał na jej 
ledwie tkniętego drinka. – Ty nigdy nie próbujesz nadszarpnąć mojego portfela. 

Odpowiedziała mu uśmiechem. Nie pora roztkliwiać się nad sobą i w nieskończoność 

zadawać sobie pytania, na które nie ma dobrej odpowiedzi. 

– Choćbyś nie wiem jak szukał, nie znajdziesz drugiej, która by tak dbała o twoje 

finanse. 

– Szczera prawda, niestety. – Westchnął głęboko, zrobił nieszczęśliwą minę. – 

Wszystkim panienkom chodzi albo o moje ciało, albo o moje pieniądze. Tylko ty nic ode 

background image

mnie nie chcesz. – Ujął jej dłonie, ucałował serdecznie. – Gdybyś tylko zgodziła się za mnie 
wyjść, pozwoliła, bym wyrwał cię z tego dekadenckiego otoczenia. – Teatralnym gestem 
wskazał na roztańczoną salę. 

– Chuck – powiedziała wolno – chyba dobrze wiesz, Ŝe gdybym teraz powiedziała 

„tak”, to padłbyś bez Ŝycia? 

– Ty zawsze masz rację. – Znowu westchnął. – W takim razie porywam cię w tę 

dekadencką otchłań. 

Stanowili doskonałą parę. Oboje świetnie tańczyli, poruszali się z wrodzonym 

wdziękiem. Trudno było oderwać od nich oczy. Hillary prezentowała się oszałamiająco. 
Wysokie rozcięcie niebieskiej sukienki odsłaniało zgrabne nogi. Zakończyli efektowną figurą. 
Roześmiani i rozgrzani tańcem ruszyli do stolika. Chuck obejmował ją ramieniem. Naraz tuŜ 
przed sobą ujrzała utkwione w nią szare oczy Breta. 

– Cześć, Hillary – odezwał się na powitanie. Zamurowało ją. Na szczęście w 

półmroku nie mógł dostrzec barwy jej twarzy. 

– Witam, panie Bardoff – odpowiedziała zaskoczona. W Ŝołądku czuła dziwne 

łaskotanie. 

– Poznałaś juŜ Charlene, prawda? 

Przeniosła wzrok na towarzyszącą mu dziewczynę. 

– Tak, oczywiście. Co za miłe spotkanie. – Odwróciła się do Chucka i dokonała 

prezentacji. Chuck z nieskrywanym entuzjazmem uścisnął dłoń Breta. 

– Bret Bardoff? Ten Bret Bardoff? – powtórzył z jawnym podziwem. Hillary 

skrzywiła się niemal niedostrzegalnie. 

– Jedyny, jakiego znam – z uśmiechem odparł Bret. 

– Proszę. – Chuck wskazał na ich stolik. – Zapraszamy na drinka. 

Bret uśmiechnął się szerzej, popatrzył na Hillary. Widział, Ŝe dziewczyna czuje się 

bardzo nieswojo, choć próbuje ukryć zmieszanie. 

– Oczywiście, usiądźcie z nami – przyłączyła się do zaproszenia. Popatrzyła Bretowi 

prosto w twarz. Zerknęła na Charlene. Jej widok wręcz ją rozbawił. Nie trzeba było wielkiej 
spostrzegawczości, by widzieć, Ŝe Charlene zmusza się do uprzejmości. 

– Obserwowaliśmy, jak tańczyliście – zagadnął Bret, zwracając się do Chucka. – 

Wspaniale wam szło. – Popatrzył na Hillary. – Chyba często ze sobą tańczycie, jesteście 
niesamowicie zgrani. 

– Hillary jest rewelacyjna – z emfazą oświadczył Chuck. Z czułością klepnął jej dłoń. 

– Potrafi zatańczyć z kaŜdym. 

– Naprawdę? – Bret uniósł brwi. – Chętnie się o tym przekonam osobiście. 

Przeraziła się. Miałaby z nim zatańczyć? W jej oczach odmalował się lęk. 

Niestety, nie miała wyjścia. Bret juŜ się podniósł i odsunął jej krzesło. Wstała z 

godnością, choć w głębi duszy czuła się zupełnie bezradna. Ruszyli na parkiet. 

– Nie rób miny męczennicy – usłyszała szept Breta. 

– Nie opowiadaj bzdur – zareplikowała wyniośle, wściekła na siebie, Ŝe tak łatwo 

wyczytał z jej twarzy skrywane emocje. 

background image

Muzyka była teraz wolniejsza, bardziej nastrojowa. Bret przygarnął do siebie Hillary, 

otoczył ją ramieniem. Ogarnęło ją dziecinne pragnienie, by się wyrwać. Opanowała się. Nie 
chciała, by coś zauwaŜył. Przytrzymywał ją w talii, nie pozwalając się cofnąć. Bezwiednie 
wspięła się na palce, oparła głowę na jego piersi. Jego zapach odurzał, oszałamiał. Przez 
chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie wypiła drinka zbyt szybko. Serce biło jej jak 
szalone, krew szumiała w Ŝyłach. 

– Powinienem się domyślić, Ŝe tak wspaniale tańczysz 

– Bret wymruczał tuŜ przy jej uchu. Z wraŜenia serce zatrzepotało jej w piersi. 

– Naprawdę? – odparła, siląc się, by zabrzmiało to lekko i obojętnie. Nie moŜe myśleć 

teraz o tym, Ŝe jego usta znajdują się tuŜ przy jej uchu. – Dlaczego? 

– Wystarczy na ciebie spojrzeć. Sposób, w jaki chodzisz, w jaki się poruszasz. Z 

naturalnym wdziękiem, płynnie. 

Chciała zbyć ten komplement uśmiechem, jednak Bret wpatrywał się w nią tak 

przenikliwie... Zdawkowy komentarz, jaki zamierzała wygłosić, niestety zamarł jej na 
wargach. 

– Szare oczy zawsze kojarzyły mi się z zimną stalą 

– wymamrotała, nie do końca zdając sobie sprawę, Ŝe swoje myśli wypowiada na głos. 

– Twoje przywołują obraz chmur. 

– Sinych i groźnych? – przytrzymał jej spojrzenie. 

– Czasami – wyszeptała. – Choć czasami są ciepłe i łagodne jak poranne mgły. Nigdy 

nie wiem, co przyniosą, 

burzę czy ciepły deszczyk. Nigdy nie wiem, czego się po tobie spodziewać. 

– Nie wiesz tego? – Mówił cicho, opuścił wzrok na jej piękne usta. 

Czuła, Ŝe opuszczają ją siły. Ogarniała ją dziwna, słodka niemoc. Musi z tym walczyć, 

musi się pozbierać. 

– Panie Bardoff, chyba nie zamierza pan mnie uwieść na środku zatłoczonego 

parkietu? 

– Trzeba korzystać ze wszystkich moŜliwości, jakie się nadarzają – odparł lekko. 

– Oboje mamy swoje zobowiązania, a poza tym taniec juŜ się skończył. 

Nie puścił jej. Przygarnął ją i wyszeptał prosto do ucha: 

– Nigdzie nie pójdziesz, jeśli nie przestaniesz uŜywać tej cholernej oficjalnej formy. 

Prosiłem, Ŝebyś mówiła mi po imieniu. – Gdy nie odpowiedziała, dodał ostrzej: – Nie ma 
problemu, Hillary, ja mogę sobie tutaj tak stać. Całkiem mi to pasuje. Taką kobietę jak ty 
kaŜdy chętnie weźmie w ramiona. 

– Dobrze – wycedziła przez zęby. – Bret, czy byłbyś łaskaw puścić mnie, zanim 

połamiesz mi wszystkie Ŝebra? 

– Oczywiście. – Rozluźnił uścisk, ale nadal ją obejmował. – Tylko nie opowiadaj, Ŝe 

zrobiłem ci jakąś krzywdę. – Uśmiechał się triumfująco, patrząc na jej niechętną minę. 

– Na wszelki wypadek zrobię prześwietlenie. 

– Nie jesteś taka krucha, na jaką wyglądasz – rzekł, prowadząc ją do stolika. Nadal 

obejmował ramieniem jej szczupłą talię. 

background image

Przez dobrą chwilę rozmawiali na obojętne tematy. Hillary czuła na sobie ostry wzrok 

Charlene. Znajoma Breta najchętniej by ją teraz udusiła. Bret albo tego nie widział, albo 
ignorował tę otwartą wrogość. Hillary musiała dobrze się starać, by panować nad emocjami. 
Odetchnęła z ulgą, gdy Bret i Charlene wreszcie się podnieśli. Wprawdzie Chuck poprosił, by 
zostali, jednak Bret podziękował. Charlene nie ukrywała znudzenia. 

– Charlene nie przepada za dyskoteką – usprawiedliwił ją Bret. Rudowłosa piękność 

błysnęła prowokującym uśmiechem. Hillary aŜ się spięła na ten widok. Ale sama przed sobą 
nie chciała przyznać, Ŝe to była zazdrość. –Przyszła tu, by zrobić mi przyjemność. 
Zastanawiam się, czyby kolejnej sesji zdjęciowej nie zrobić w dyskotece. – Popatrzył na 
Hillary z tajemniczym uśmiechem. – Miałem okazję ujrzeć cię w tańcu. To będzie dla mnie 
inspiracją. 

Popatrzyła na niego zmruŜonymi oczami. W jego tonie usłyszała coś, co dało jej do 

myślenia. I ten jego uśmieszek. Zrządzenie losu, dobre sobie! ZdąŜyła go juŜ trochę poznać. 
Co jak co, ale Bret z pewnością nie liczył na szczęśliwe zbiegi okoliczności. Na pewno 
zaaranŜował to niby przypadkowe spotkanie. 

– Do poniedziałku, Hillary – rzekł Bret na poŜegnanie. 

– Do poniedziałku? – powtórzył Chuck. – Ale z ciebie spryciara! – uśmiechnął się 

promiennie. – Masz w ręku wielkiego Breta Bardoffa. 

– Przesadzasz – prychnęła. – To czysto słuŜbowa znajomość. Pracuję dla jego 

magazynu. Jest moim pracodawcą, nic więcej. 

– Dobra, dobra. – Słysząc jej protesty, Chuck uśmiechnął się jeszcze szerzej. – 

Pomyliłem się, po prostu. Zresztą nie ja jeden. 

– O czym ty teraz mówisz? 

– Moja słodka Hillary – zaczął cierpliwie tłumaczyć. – Naprawdę nie czułaś noŜa 

wbijającego się w twoje plecy, gdy tańczyłaś ze swoim wielkim pracodawcą? – Widząc jej 
minę, westchnął głęboko. – Wiesz co, nawet po trzech latach spędzonych w Nowym Jorku, 
nadal jesteś niewyobraŜalnie naiwna. – Wygiął usta w uśmiechu. Braterskim gestem połoŜył 
dłoń na jej ramieniu. – Ta ruda o mało nie zabiła cię wzrokiem. Bałem się, Ŝe zaraz ujrzę cię 
w kałuŜy krwi. 

– AleŜ to absurd. – Zamieszała w szklaneczce resztkę drinka. Spochmurniała. – Pani 

Mason z pewnością doskonale wie, Ŝe Bret spotyka się ze mną wyłącznie w powodu zdjęć do 
jego pisma. 

Chuck popatrzył na nią uwaŜnie, potrząsnął głową. 

– Wrócę do tego, co juŜ powiedziałem wcześniej. Hillary, jesteś niewiarygodnie 

naiwna. 

ROZDZIAŁ TRZECI 

Poniedziałek przywitał wszystkich chłodem i ołowianymi chmurami. Teraz pogoda 

nie miała juŜ znaczenia – pierwszy etap zdjęć' plenerowych został szczęśliwie zakończony. 
Widać Bret potrafił nawet naturę przekabacić na swoją stronę, podsumowała Hillary, 
wchodząc do biurowca naleŜącego do „Modę”. 

Miała przeobrazić się dzisiaj w bizneswoman, więc od razu trafiła w ręce fryzjerki. 

Kruczoczarne włosy zostały upięte w przylegający do głowy węzeł. To uczesanie podkreślało 
klasyczne rysy Hillary. Przygotowano dla niej trzyczęściowy szary kostium o męskim kroju, 
dość surowy w wyrazie. Efekt był zaskakujący – wyglądała w nim bardzo kobieco. 

background image

Gdy weszła do gabinetu Breta, Larry juŜ tam był. Nawet nie zauwaŜył jej przyjścia. 

Był całkowicie pochłonięty ustawianiem sprzętu. Hillary obrzuciła wnętrze szybkim 
spojrzeniem. Eleganckie, a jednocześnie bardzo profesjonalne tło. Z czułością popatrzyła na 
mruczącego do siebie Larry'ego. 

– Geniusz przy pracy – tuŜ obok usłyszała czyjś szept. Odwróciła się raptownie. 

Znowu te szare oczy. Prześladowały ją. 

– Taka właśnie jest prawda – odparta. 

– Wstało się lewą nogą? – domyślnie zagadnął Bret. 

– Męczy cię kac? 

– AleŜ skąd – obruszyła się z godnością. – Nigdy nie piję tyle, Ŝeby się źle poczuć. 

– Och, no tak. Zapomniałem, Ŝe masz syndrom Mr. Hyde’a. 

– O, Hillary, jesteś! – rozległ się głos Larry'ego. – Czemu tak późno? 

– Przepraszam. Długo trwało układanie tej fryzury. 

Bret patrzył na nią porozumiewawczo, z ledwie widocznym uśmiechem. Gdy ich 

spojrzenia się spotkały, ogarnęła ją gorąca, słodka fala. Pośpiesznie odwróciła oczy, starając 
się zapomnieC o tym, co przed chwilą poczuła. 

– Zawsze tak łatwo się płoszysz? – w cichym głosie Breta zabrzmiała ledwie słyszalna 

kpina. To pytanie, ten ton... Jakby czytał w jej myślach. Wezbrała w niej bezsilna złość. 
Uniosła dumnie brodę, oczy błysnęły gniewnie. 

– O, to mi się podoba – stwierdził z irytującym spokojem. 

– Z gniewem ci do twarzy. Charakter jest czymś nadzwyczaj istotnym w odniesieniu 

do kobiet i... – leciutko wygiął w uśmiechu kąciki ust – i do koni. 

– Przypuszczam, Ŝe masz rację – rzuciła obojętnie, choć aŜ korciło ją, by na głos 

wypowiedzieć uwagę, która cisnęła się jej na usta. 

– Muszę powiedzieć, Ŝe ta fryzura jest doskonała –Larry obrzucił Hillary taksującym 

spojrzeniem. Oczywiście nic, co przed chwilą zostało powiedziane, do niego nie dotarło. – 
Wyglądasz bardzo profesjonalnie. 

– TeŜ tak uwaŜam – z powagą poparł go Bret. – Kobieta na wysokim stanowisku, 

bardzo kompetentna, bardzo elegancka. 

– Asertywna, agresywna i bezlitosna – przerwała, mroŜąc go spojrzeniem. – Muszę 

upodobnić się do pana, panie Bardoff. 

– To byłoby fascynujące. Zostawiam was teraz, nie będę przeszkadzać. Sam teŜ biorę 

się do pracy. 

Drzwi zamknęły się za nim i w jednej chwili gabinet wydał się Hillary większy i 

dziwnie pusty. Odepchnęła od siebie to wraŜenie i skoncentrowała się na pracy. Nie czas na 
zawracanie sobie głowy myślami o Brecie. 

Następna godzina minęła jak z bicza strzelił. Zadaniem Hillary było udawanie 

pochłoniętej pracą bizneswoman. 

– Odpocznij sobie trochę. – Larry wreszcie zlitował się nad zmęczoną dziewczyną i 

wskazał na rozłoŜysty skórzany fotel. 

background image

Hillary nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z westchnieniem ulgi opadła na miękkie 

poduszki, wyciągnęła przed siebie nogi. Padała ze zmęczenia. 

– Ty łotrze! – zawołała, bo naraz ciszę przerwało kliknięcie aparatu. Larry bez 

uprzedzenia zrobił jej zdjęcie w tej niedbałej pozie. 

– To będzie świetne ujęcie – rzekł z nieobecnym uśmiechem. – ZnuŜona kobieta 

wykończona odpowiedzialną pracą. 

– Wiesz, Larry, masz bardzo specyficzne poczucie humoru – zareplikowała Hillary, 

nie zmieniając pozycji. –To chyba dlatego, Ŝe ani na chwilę nie rozstajesz się z aparatem. 

– Hola, hola, tylko bez osobistych wycieczek. Rusz się juŜ z tego fotela. Teraz 

przenosimy się do sali konferencyjnej, a ty, skarbie, będziesz panią prezes. 

Mruknęła coś pod nosem, ale Larry juŜ jej nie słuchał. Był całkowicie pochłonięty 

ustawianiem sprzętu. 

Reszta dnia ciągnęła się w nieskończoność. Larry, niezadowolony z oświetlenia, przez 

dobre pół godziny przestawiał lampy. Same zdjęcia teŜ trwały długo. Hillary dosłownie 
padała z nóg. Gdy wreszcie Larry skończył pracę, marzyła tylko, by jak najszybciej znaleźć 
się w domu. 

Kierując się do wyjścia, przyłapała się na tym, Ŝe mimowolnie rozgląda się za Bretem. 

Co się z nią dzieje? Przeszła kilka przecznic. Rześkie, jesienne powietrze poprawiło jej 
nastrój. Postanowiła bardziej się kontrolować. To tylko fizyczne zauroczenie, chwilowy stan, 
który szybko minie. Wsunęła ręce w kieszenie, przyśpieszyła kroku. 

Musi wziąć się w karby, skoncentrować na tym, co jest dla niej waŜne. Wtedy 

przestanie zawracać sobie głowę tym facetem. Gdy nadejdzie właściwy czas, rozejrzy się za 
odpowiednim męŜczyzną. Oczywiście nie takim, jak Bret. Potrzeba jej kogoś, kto da jej 
poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Poza tym, uzmysłowiła sobie nagle, z rozmysłem nie 
zwracając uwagi na ogarniający ją Ŝal, Bret nie jest nią zainteresowany. Wyraźnie widać, Ŝe 
woli pięknie zbudowane rudowłose. 

Nazajutrz rano znowu zjawiła się w siedzibie „Modę”. Tym razem miała się wcielić w 

rolę pracującej dziewczyny. Ubrała się w ciemnoniebieską bluzkę i nieco jaśniejszą długą 
spódnicę. Zdjęcia zaplanowano w sekretariacie Bre–ta. Jego sekretarka nie kryła entuzjazmu. 

– Nawet pani nie wie, jaka jestem tym podekscytowana, pani Baxter – wyznała. 

Hillary uśmiechnęła się. 

– Przyznam, Ŝe czasem czuję się jak tresowany słoń. Mówmy sobie po imieniu – 

zaproponowała. – Hillary. 

– June. Domyślam się, Ŝe dla ciebie takie zdjęcia to rutyna. – Potrząsnęła 

kasztanowymi lokami. – Ale dla mnie to prawdziwa przygoda, coś niesamowitego. – 
Przeniosła wzrok na Larry'ego, jak zwykle całkowicie pochłoniętego swoimi aparatami. – Pan 
Newmam jest prawdziwym specem, prawda? Bardzo przystojny męŜczyzna. śonaty? 

Hillary roześmiała się. 

– Tylko ze swoim aparatem. 

– Aha. – June uśmiechnęła się. Naraz coś chyba ją uderzyło, bo spowaŜniała. – Czy 

moŜe wy... mam na myśli was dwoje... jesteście ze sobą? 

– Wiesz, jaki jest nasz układ? Mistrz i jego uniŜony sługa – odpowiedziała Hillary, po 

raz pierwszy przyglądając się Larry'emu jak męŜczyźnie. Rzeczywiście był atrakcyjny, a w 

background image

dodatku wolny. Popatrzyła na ładną buzię June, uśmiechnęła się konspiracyjnie. – Znasz 
powiedzenie, Ŝe droga do serca męŜczyzny wiedzie przez Ŝołądek? Do serca Larry'ego 
najłatwiej trafić rozmowami o jego pracy. Zapytaj go, jak działa zoom. 

Z gabinetu wynurzył się Bret. Na widok Hillary uśmiechnął się szeroko. 

– Oto najlepsza przyjaciółka męŜczyzny, czyli idealna sekretarka. 

Starała się nie zwracać uwagi na gwałtowne bicie serca. Zmusiła się do zachowania 

spokoju. 

– Dziś nie podejmę Ŝadnych istotnych dla firmy decyzji. Zostałam zdegradowana – 

odezwała się lekko. 

– Tak to bywa w biznesie. – Ze zrozumieniem pokiwał głową. – Dziś jesteś na 

ś

wieczniku, jutro spadasz do hali maszyn. Prawa dŜungli. 

– No, wszystko juŜ przygotowane – z końca pokoju rozległ się głos Larry'ego. – Gdzie 

jest Hillary? – Odwrócił się i ujrzał wlepione w siebie oczy całej trójki. Uśmiechnął się 
szeroko. – Cześć, Bret. Cześć, Hil. Gotowa? 

– Mistrzu, twoja prośba jest dla mnie rozkazem – zaśmiała się Hillary, ruszając w jego 

stronę. 

– Hillary, piszesz na maszynie? – pogodnie zapytał Bret. – Dałbym ci kilka listów do 

przepisania. Tym sposobem upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. 

– Przykro mi, panie Bardoff – odparła lekko. Niesamowity jest ten jego uśmiech, 

pomyślała w duchu. – Mam niepisany układ ze sprzętem biurowym. Trzymamy się od siebie 
z daleka. 

– Panie Newman, czy mogłabym przez chwilę zostać i poprzyglądać się sesji? – June 

nieśmiało zwróciła się do Lany'ego. – Niech pan się zgodzi, bardzo mi na tym zaleŜy. 
Pasjonuję się fotografią. 

Larry popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem. Bret, choć wyraźnie zaskoczony prośbą 

sekretarki, nie zareagował. 

– June, za jakieś pół godziny będziesz mi potrzebna – powiedział tylko. 

Sesja toczyła się wartkim rytmem. Hillary posłusznie wykonywała polecenia 

Larry'ego, często wyprzedzając jego pomysły. Nie zauwaŜyli, kiedy June bezszelestnie 
wycofała się do gabinetu szefa. 

W jakimś momencie Lany opuścił aparat, zapatrzył się w przestrzeń. Hillary o nic go 

nie pytała. Z doświadczenia wiedziała, Ŝe ta przerwa nie oznacza zakończenia zdjęć. 

– Wiem, co teraz zrobimy – wymruczał. Oczy mu błyszczały. – Usiądź tutaj, przy 

biurku. Będziesz zmieniać taśmę w maszynie. 

– Larry, no co ty! – zaprotestowała, z uwagą oglądając swoje paznokcie. 

– No, idź. 

– Larry. ja nie mam pojęcia, jak to się robi. 

– No to udawaj, Ŝe wiesz – nie zraŜał się. Westchnęła, usiadła za biurkiem i wbiła 

wzrok w maszynę. 

– Hillary – przywołał ją do porządku. Zmarszczył brwi. 

background image

– Nie wiem, jak to się otwiera – wymruczała, naciskając przypadkowe guziki. – 

PrzecieŜ to chyba musi się jakoś otwierać – zaczęła się irytować. 

– Zobacz, moŜe pod spodem jest jakiś przycisk – cierpliwie pouczył ją Larry. – Czy w 

Kansas nie ma maszyn do pisania? 

– Chyba są. Moja siostra... Och! – wykrzyknęła i uśmiechnęła się z satysfakcją. T^m 

razem trafiła na właściwy przycisk. Uniosła pokrywę maszyny i zajrzała do środka. 
Przesunęła palcem po czcionkach. 

– Dalej, Hillary! – popędził ją Larry. – Musisz być wiarygodna. Udawaj, Ŝe wiesz, co 

robisz. 

Wzięła sobie do serca jego słowa. Z zapamiętaniem złapała za widoczną we wnętrzu 

czarną taśmę. W skupieniu prześledziła jej bieg, po czym zaczęła ją wyciągać. Im bardziej 
ciągnęła, tym więcej jej wyciągała. Bezwiednie przesunęła dłonią po twarzy. Na policzku 
została czarna smuga tuszu. 

W rękach miała juŜ wielki kłąb splątanej taśmy. Oprzytomniała. Tudno, nie sprostała 

wyzwaniu. Podniosła wzrok, promiennie uśmiechnęła się do Larry'ego. Cyknął ostatnie 
zdjęcie. 

– Super – podsumował Larry, odkładając aparat. –Klasyczne studium niekompetencji. 

– Wielkie dzięki, koleŜko. Popamiętasz mnie, jeśli opublikujesz te zdjęcia. – Z 

ostentacją wcisnęła w maszynę kłąb taśmy. Nabrała powietrza. – Teraz ty się tłumacz przed 
June, co zrobiliśmy z jej maszyną. Ja wolę się stąd zmyć. 

– Święte słowa – z tyłu rozległ się głos Breta. Siedząca przy biurku Hillary odwróciła 

się gwałtownie. Bret i June stali na progu i z niedowierzaniem wpatrywali się w kłęby taśmy. 
– Jeśli kiedyś zrezygnujesz z kariery modelki, nie próbuj szukać pracy w biurze. 

Zamierzała powiedzieć mu coś do słuchu, ale rzut oka na bałagan, jaki zrobiła na 

biurku, rozbawił ją. Zachichotała. 

– Larry, zabierajmy się stąd, i to szybko! – z udanym przeraŜeniem popatrzyła na 

Larry'ego. – Przyłapali nas na gorącym uczynku. 

Bret podszedł do biurka, ujął rękę Hillary. 

– Oto mamy dowody – rzekł. – Czarno na białym. –Drugą ręką podniósł jej brodę, 

uśmiechnął się. Serce zabiło jej mocniej. – Nie tylko na rękach. RównieŜ na tej pięknej buzi. 

Popatrzyła na swoje dłonie. 

– O BoŜe, jak to się stało? Czy to da się zmyć? –z przestraszoną miną zerknęła na 

June. Odetchnęła, słysząc, Ŝe wystarczą woda i mydło. – W takim razie idę pozbyć się tych 
dowodów – zdecydowała. – A ty – zwróciła się do Lany'ego – zostań i postaraj się ich 
udobruchać. MoŜe tym razem nam darują – promiennie uśmiechnęła się do June. 

Bret był szybszy. Wyprzedził ją i otworzył drzwi. TeŜ wyszedł na korytarz. 

– Próbujesz swatać moją sekretarkę? 

– Być moŜe – odrzekła tajemniczo. – Lam emu naleŜy się od Ŝycia coś więcej niŜ 

tylko ciemnia i aparaty. 

– A tobie co się naleŜy? – zapytał miękko, kładąc dłoń na jej ramieniu i odwracając ją 

ku sobie. 

– Ja... ja mam wszystko, czego mi potrzeba – wy dukała. 

background image

– Wszystko? – powtórzył, nie odrywając od niej oczu. – Szkoda, Ŝe jestem zajęty, bo 

moglibyśmy przejść do szczegółów. – Przygarnął ją lekko i musnął ustami jej wargi. 
Uśmiechnął się czarująco. – Idź umyć buzię, cała jesteś w tuszu. – Odwrócił się i ruszył 
korytarzem. 

Hillary stała oszołomiona, nie mogąc się pozbierać. 

Popołudnie spędziła na zakupach. Chodzenie po sklepach to był jej dawno 

wypróbowany sposób na rozładowanie stresu i uspokojenie rozdygotanych nerwów. Jednak 
przez cały czas nie mogła się powstrzymać, by mimowolnie nie wracać myślą do tego, co się 
wydarzyło. Delikatny dotyk jego ust, uśmiech błądzący w szarych oczach. Jeszcze czuła 
ciepło na wargach... Chłodny poryw wiatru uderzył ją w twarz, przywracając do 
rzeczywistości. Zła na siebie, skinęła na taksówkę. Musi się śpieszyć, by zdąŜyć na spotkanie 
z Lisa. 

Było juŜ po piątej, gdy dotarta do siebie. Torby z zakupa– 

mi rzuciła na krzesło w sypialni. Zdjęła łańcuch, by Lisa mogła wejść. Ruszyła do 

łazienki. Z przyjemnością zanurzy się w ciepłej, pachnącej wodzie. Zamierzała poleŜeć w 
kąpieli pełne dwadzieścia minut. Wychodziła z wody, gdy rozległ się dzwonek u drzwi. 
Pośpiesznie sięgnęła po ręcznik. 

– Wejdź, Lisa! – zawołała. Owinęła się i wyszła z łazienki. – Poczekaj minutkę, zaraz 

będę gotowa. Właśnie wyszłam z wanny i... – zatrzymała się jak wryta. Zamiast drobnej 
blondynki ujrzała wysokiego męŜczyznę. Bret Bardoff. 

– Skąd się tu wziąłeś? – wybąkała. 

– Teraz czy w ogóle? – zapytał, uśmiechem kwitując jej zmieszanie. 

– Myślałam, Ŝe to Lisa. Co ty tu robisz? 

– Przyszedłem ci to zwrócić. – Wyciągnął przed siebie złote pióro. – Przypuszczam, 

Ŝ

e to twoje. Ma wygrawerowane inicjały HB. 

– Tak, to moje – potwierdziła chmurnie. – Pewnie mi wypadło z torebki. 

Niepotrzebnie się fatygowałeś. Odebrałabym jutro. 

– Pomyślałem sobie, Ŝe moŜe będziesz go szukać. Przesunął wzrokiem po jej 

szczupłej sylwetce otulonej skąpym ręcznikiem. Zatrzymał wzrok na zgrabnych nogach, na 
mgnienie przeniósł go na rysujące się pod tkaniną piersi. 

– Poza tym warto było się trudzić. 

Dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swojego negliŜu. Policzki jej poczerwieniały. Gdy 

Bret uśmiechnął się szerzej, odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. 

– Za minutę wracam! 

Pośpiesznie włoŜyła brązowe sztruksy i beŜowy mohe–rowy sweterek. DrŜącą ręką 

przeczesała włosy, musnęła usta pomadką. Nabrała powietrza i weszła do salonu. Bret 
siedział wygodnie rozparty na kanapie i palił papierosa. 

– Przepraszam, Ŝe czekałeś – zagadnęła uprzejmie, starając się przełamać zmieszanie. 

– To miło, Ŝe zadałeś sobie trud i przyniosłeś mi to pióro. – Wzięła od niego pióro i połoŜyła 
je na mahoniowym stoliczku. – MoŜe... moŜe chciałbyś... – Zagryzła wargi. – MoŜe się 
czegoś napijesz? Chyba Ŝe się śpieszysz... 

– Nie śpieszę się. – Udawał, Ŝe nie widzi jej zmieszanej miny. – Chętnie wypiję 

szklaneczkę szkockiej, jeśli masz. Bez niczego. 

background image

– Powinnam mieć. Muszę sprawdzić. – Poszła do kuchni i zaczęła myszkować po 

półkach. 

Bret wstał, teŜ przyszedł do kuchni. Hillary odwróciła się, serce zabiło jej mocniej. 

PotęŜna sylwetka Breta zdawała się wypełniać niewielkie pomieszczenie. To ją peszyło i 
jednocześnie dziwnie ekscytowało. Zajrzała do kolejnej szafki. Ciągle miała świadomość, Ŝe 
Bret obserwuje jej poczynania. Stał niedbale oparty o lodówkę, ręce wsunął w kieszenie. 

– Jest! – wykrzyknęła triumfalnie, wyciągnęła butelkę. – Szkocka. 

– To świetnie. 

– Zaraz ci podam. Samą, tak chciałeś, prawda? – Odgarnęła włosy. – Czyli bez lodu, 

tak? 

– Wspaniała z ciebie barmanka. – Z uśmiechem wziął od niej butelkę i napełnił sobie 

szklaneczkę. 

– Prawie nie piję alkoholu – wymamrotała. 

– Pamiętam, mówiłaś. Maksymalnie dwa drinki. MoŜemy usiąść? – Ujął jej dłoń. 

Zrobił to tak naturalnie, Ŝe nawet nie ośmieliła się zaprotestować. – Masz bardzo przyjemne 
mieszkanie – pochwalił, gdy oboje usiedli na kanapie. – Robi miłe wraŜenie. Pełne koloru, 
duŜo przestrzeni. Czy to wnętrze odzwierciedla charakter właścicielki? 

– Podobno tak jest. 

– Otwartość i dobre nastawienie do ludzi to wielki plus, ale powinnaś być bardziej 

ostroŜna. I zamykać drzwi na łańcuch. Jesteśmy w Nowym Jorku, nie na farmie w Kansas. 

– Czekałam na kogoś. 

– A przyszedł ktoś, kogo się wcale nie spodziewałaś. – Zajrzał jej w oczy. – Jak 

sądzisz, co mogłoby się stać, gdyby to kto inny wszedł do środka i ujrzał piękną dziewczynę 
owiniętą kusym ręcznikiem? – Poczuła, Ŝe policzki jej płoną. Opuściła głowę. – Powinnaś 
starannie zamykać drzwi, Hillary. Nie kaŜdy męŜczyzna pozwoliłby ci się wymknąć. 

– Wiem, proszę pana – zareplikowała. Bret ostrzegawczo zmruŜył oczy. Pochwycił ją 

szybkim ruchem, ale nawet jeśli zamierzał wymierzyć jej karę, nie zdąŜył, bo zadzwonił 
telefon. Hillary z ulgą poderwała się z kanapy. Złapała słuchawkę. 

– Cześć, Lisa! Gdzie jesteś? 

– Hillary, przepraszam cię – Lisa mówiła zdyszanym głosem. – Zdarzyło się coś 

niebywałego! Mam nadzieję, Ŝe mi wybaczysz. Muszę odwołać nasze dzisiejsze spotkanie. 

– Nie ma sprawy. Ale co się stało? 

– Mark zaprosił mnie na kolację. 

– Czyli posłuchałaś mojej rady i podstawiłaś mu nogę, gdy przechodził obok twojego 

biurka. Dobrze wnioskuję? 

– Mniej więcej. 

– Och, Lisa! – z przejęciem wykrzyknęła Hillary. –Nie mówisz tego powaŜnie? 

– No nie – przyznała. – Było inaczej. Oboje targaliśmy przed sobą stosy kodeksów i 

po prostu wpadliśmy na siebie. 

– JuŜ to widzę! – zaśmiała się. – To przynajmniej było zagranie z klasą. 

– Nie masz do mnie Ŝalu o dzisiejszy wieczór? 

background image

– Mogłabym dopuścić, by pizza stanęła na drodze prawdziwej miłości? – obruszyła 

się. – Leć na to spotkanie i baw się dobrze. Do zobaczenia później. 

OdłoŜyła słuchawkę, odwróciła się. Bret patrzył na nią, w oczach płonęła mu 

ciekawość. 

– W Ŝyciu nie przysłuchiwałem się tak fascynującej rozmowie – rzekł z 

niedowierzaniem. 

Hillary uśmiechnęła się promiennie. Pokrótce opowiedziała mu historię 

nieodwzajemnionego uczucia koleŜanki. 

– A ty wmawiałaś jej, Ŝe najlepszym rozwiązaniem jest podstawienie biednemu 

chłopakowi nogi. śeby padł do jej stóp – podsumował. 

– Dzięki temu ją zauwaŜył. 

– A teraz koleŜanka wystawiła cię do wiatru. Wybierałyście się na pizzę, tak? 

– Moja tajemnica wyszła na jaw. Nie piśnij o tym słowa, liczę na twoją dyskrecję. 

Mam słabość do pizzy. Jeśli co jakiś czas nie wbiję w nią zębów, wpadam w szał. To mało 
przyjemny widok. 

– CóŜ, w takim razie trzeba koniecznie coś zrobić, byś nie dostała piany na ustach. – 

Odstawił szklaneczkę, wstał z kanapy. – Bierz płaszcz, zabieram cię na pizze. NaleŜy ci się 
trochę przyjemności. 

– Nie, nie, daj spokój! 

– Na Boga, nie wracajmy znowu do tego. WłóŜ coś ciepłego i chodźmy – zarządził, 

podnosząc ją z fotela. –Ja teŜ jestem głodny. 

Nie oponowała dłuŜej. WłoŜyła krótką zamszową kurteczkę, Bret sięgnął po swoją 

skórzaną kurtkę. 

– Wzięłaś klucze? – przypomniał jej przy drzwiach. 

Nie minęło wiele czasu, a znaleźli się we włoskiej restauracyjce zaproponowanej 

przez Hillary. Usiedli przy stoliku z obrusem w czerwono–białą kratkę. W świeczniku z 
butelki po winie płonęła świeca. 

– Co zamawiasz, Hillary? – zapytał Bret. 

– Pizzę. 

– To wiadomo – powiedział z uśmiechem. – Ale z czym? 

– Z podwójnym cholesterolem. Błysnął zębami w uśmiechu. 

– I to wszystko? 

– Chyba tak. Nie chcę przesadzić. W tych sprawach bardzo łatwo stracić nad sobą 

kontrolę. 

– A jakieś wino? 

– Nie wiem, czy powinnam. – Zawahała się, wreszcie wzruszyła ramionami. – 

Właściwie czemu nie? W końcu raz się Ŝyje. 

– To prawda. – Skinął na kelnera, złoŜył zamówienie. – ChociaŜ patrząc na ciebie, 

mam wraŜenie, Ŝe to nie jest twoje pierwsze Ŝycie. W poprzednim wcieleniu chyba byłaś 
indiańską księŜniczką. Pewnie dzieciaki wołały za tobą Pocahontas. 

background image

– Tylko te, które nie były wystarczająco rozsądne – odpowiedziała. – Raz za takie 

przezwiska oskalpowałam jednego chłopca. 

– Nie mów! – Zaintrygowała go. Pochylił się do przodu, oparł twarz na rękach. – 

Opowiedz mi. 

– Dobrze. Jeśli takie krwawe opowieści nie przeszkadzają ci w jedzeniu. – Odgarnęła 

włosy, oparła łokcie na stole. – Chodziłam do szkoły z Martinem Collinsem. Bardzo mi się 
podobał, byłam w nim śmiertelnie zakochana. Tylko Ŝe Martin wolał Jessie Winfield, 
drobniutką blondyneczkę o wielkich brązowych oczach. Umierałam z zazdrości. Miałam 
wtedy jedenaście lat. Byłam wysoka, chuda, same ręce i nogi. Któregoś razu minęłam ich, 
gdy razem wracali ze szkoły. Martin niósł jej tornister, czego nie mogłam przeboleć. 
Przeszłam obok, a on zawołał: „Wracaj w góry, Pocahontas”. To przepełniło czarę goryczy. 
Poczułam się dotknięta do Ŝywego. Musiałam się zemścić. Wzięłam małe noŜyczki mamy, 
potem pomalowałam twarz jej najlepszą po–madką i poszłam zaczaić się na ofiarę. 

– Wyczekałam na odpowiedni moment i skoczyłam na niego znienacka. Przewróciłam 

go i przydusiłam do ziemi. Przyciskałam go sobą, by nie mógł się wyrwać. Jak szalona 
obcinałam mu włosy, ile się tylko dało. Martin krzyczał, ale nie puszczałam. Wreszcie 
przybiegli moi bracia i oderwali mnie od niego. Martin poderwał się i uciekł jak tchórz. 
Prosto w objęcia swojej mamusi. 

Bret śmiał się gromko. 

– AleŜ z ciebie był potwór! 

– Odpokutowałam to. – Sięgnęła po kieliszek z winem. – Dostało mi się wtedy 

solidnie. Ale nie Ŝałowałam, miałam satysfakcję. Martin przez kilka tygodni chodził w 
czapce. 

Przyniesiono zamówioną pizzę. Podczas jedzenia rozmowa toczyła się wartko. Było 

bardzo przyjemnie. Gdy zniknął ostatni kawałek pizzy, Bret odchylił się i popatrzył na 
Hillary. 

– Nigdy bym nie uwierzył, Ŝe potrafisz tyle zjeść. Uśmiechnęła się. Czuła się błogo. 

Rozluźniona winem, jedzeniem, sympatycznym towarzystwem. 

– Nie robię tego często. 

– Jesteś niesamowita. Stale mnie zaskakujesz. Nigdy nie wiem, czego się po tobie 

spodziewać. Składasz się z samych przeciwieństw. 

– Bret, czy aby nie dlatego mnie zatrudniłeś? – Po raz pierwszy impulsywnie zwróciła 

się do niego po imieniu. – Właśnie dlatego, Ŝe trudno mnie zaszufladkować? 

Uśmiechnął się, podniósł kieliszek do ust, zostawiając jej pytanie bez odpowiedzi. 

W drodze powrotnej dobry nastrój Hillry nagle się ulotnił. Im było bliŜej jej 

mieszkania, tym większy ogarniał ją niepokój. Starała się nie okazywać tego. Gdy stanęli pod 
drzwiami, z wymuszonym spokojem sięgnęła do torebki po klucze. 

– MoŜe miałbyś ochotę wstąpić na kawę? – zaproponowała. 

Bret wyjął klucze z jej dłoni, otworzył zamek i popatrzył na Hillary. 

– Wydawało mi się, Ŝe nie pijasz kawy. 

– Bo tak jest. Jednak większość ludzi za nią przepada, więc zawsze mam w domu 

trochę rozpuszczalnej. 

background image

– Podobnie jak szkocką – dopowiedział, otwierając drzwi i przepuszczając ją 

przodem. 

Hillary zdjęła kurtkę. Wczuła się w rolę gospodyni. 

– Usiądź, a ja zajmę się kawą. To nie potrwa długo. Bret ściągnął kurtkę, 

nonszalancko rzucił ją na oparcie krzesła. 

Hillary nastawiała wodę, wyjęła z szafki filiŜanki, ustawiła je na tacy. Jeszcze 

cukierniczka i śmietanka. Dla siebie zaparzyła herbatę, dla Breta kawę. Wszystkie te 
czynności wykonywała niemal automatycznie. Unosząc ostroŜnie tacę, ruszyła do salonu. 
Postawiła ją na niskim stoliku, uśmiechnęła się lekko. Bret stał przy etaŜerce i oglądał 
kolekcję płyt. 

– Niezły zestaw – zagadnął, spoglądając na nią z oddali. Poczuła ukłucie lęku. Jej 

pewność siebie przepadła bez śladu. – Tak to sobie wyobraŜałem – rzekł, wyrywając ją z 
niespokojnych rozmyślań. – Chopin, gdy jesteś w romantycznym nastroju, Denver, kiedy ci 
smutno i tęsknisz za domem, B.B. King, gdy jesteś w dołku, McCartney, kiedy tryskasz 
humorem. 

– Mówisz jak ktoś, kto mnie doskonale zna – podsumowała. Z jednej strony rozbawił 

ją, z drugiej czuła się trochę osaczona. Bret przejrzał ją na wylot. 

– Jeszcze nie – zareplikował, odkładając płytę i podchodząc do stolika. – Ale pracuję 

nad tym. 

Był teraz niebezpiecznie blisko. Na wszelki wypadek wolała się nieco odsunąć. 

– Kawa ci stygnie – powiedziała pośpiesznie i zaczęła zestawiać z tacy filiŜanki i 

resztę rzeczy. Niechcący upuściła łyŜeczkę. Oboje schylili się po nią w tej samej chwili. 
Mocne palce Breta zacisnęły się na palcach dziewczyny. Przeszył ją nagły dreszcz, oczy jej 
pociemniały. Podniosła na niego wzrok. 

Oboje milczeli. Ich spojrzenia się spotkały i naraz zdała sobie sprawę, Ŝe teraz nastąpi 

to, co nieuchronne. Od pierwszej chwili, gdy spotkali się w studiu Lanyego, wszystko ku 
temu zmierzało. JuŜ wtedy czuła, Ŝe między nimi coś jest, jakieś podskórne napięcie, 
wzajemna fascynacja, trudna do nazwania tęsknota. Nie miała czasu dłuŜej się nad tym 
zastanawiać, bo Bret pociągnął ją w górę. I juŜ była w jego ramionach. 

Całował ją, najpierw lekko i delikatnie, potem coraz mocniej. Dotyk jego ciepłych, 

zmysłowych ust oszałamiał, budził uśpione pragnienia. Jego ramiona obejmowały ją mocno, 
rozkosznie. Zarzuciła mu ręce na szyję. 

Nie opierała się, gdy wziął ją na ręce. Nie odrywał od niej gorących ust. Miękkie 

poduszki kanapy uginały się pod ich cięŜarem. Bret obsypywał ją drobnymi, gorącymi 
pocałunkami, jego usta błądziły po jej szyi, po twarzy. Westchnęła, gdy przesunął dłonią po 
jej ciele. 

Jak odurzona poddawała się pieszczotom. Całe ciało wyrywało się do niego, błagało o 

więcej. Dotąd nie wiedziała, Ŝe potrafi tak przeŜywać, tak pragnąć. 

Poczuła, Ŝe jego dłonie zatrzymują się na brzuchu, manipulują przy guziku spodni. 

Szarpnęła się raptownie, ale Bret nie zwracał na to uwagi. Znowu zamknął jej usta 
pocałunkiem. 

– Bret, proszę, nie. Bret, przestań. 

Przestał całować jej szyję, podniósł głowę i zajrzał jej w oczy. Z lękiem uświadomiła 

sobie, Ŝe jeśli natychmiast go nie powstrzyma, sytuacja wymknie się jej z rąk. 

background image

– Hillary – wymruczał zdławionym szeptem i znowu przypadł do jej ust. Odwróciła 

głowę, odepchnęła go. 

– Nie, Bret, proszę. 

Odsunął się, wstał. Sięgnął po leŜącą na stoliku papierośnicę. Hillary usiadła, 

zacisnęła ręce i opuściła głowę. 

– Hillary, wiem, Ŝe potrafisz zaskakiwać – rzekł, zapaliwszy papierosa. Zaciągnął się, 

wypuścił chmurkę dymu. 

– Ale nie myślałem, Ŝe chcesz się tylko ze mną podroczyć. 

– Wcale nie! – zaprotestowała, przeraŜona jego cierpkim tonem. – Nie mów tak. Tylko 

dlatego, Ŝe nie chciałam, Ŝe nie pozwoliłam, Ŝebyś... – głos jej się łamał. Czuła się strasznie. 
Speszona, zmieszana i jednocześnie przepełniona pragnieniem, by znów znaleźć się w jego 
ramionach. 

– Nie jesteś dzieckiem – powiedział ostro. Usta jej zadrgały. – Dobrze wiesz, czym 

kończą się takie pocałunki, do czego prowadzą. Jeśli kobieta na to przyzwala, robi to 
ś

wiadomie. – Oczy błyszczały mu gniewnie. Hillary siedziała jak trusia. Nie spodziewała się 

po nim takiej złości. 

– TeŜ tego chciałaś, nie mniej niŜ ja. Przestań bawić się ze mną w kotka i myszkę. 

Jesteś dorosłą kobietą. Przestań zachowywać się jak niewinna dziewczynka. 

Hillary, słysząc to, zarumieniła się po czubek nosa. Za późno opuściła powieki, Bret 

zdąŜył dostrzec zmieszanie malujące się w jej oczach. Wlepił w nią niedowierzające 
spojrzenie. Na jego twarzy, oprócz złości, pojawiło się szczere zdumienie. 

– Na Boga, ty jeszcze nigdy nie byłaś z męŜczyzną? Zamknęła oczy, nie mogąc znieść 

upokorzenia. Milczała uparcie. 

– Jak to moŜliwe? 

– To wcale nie takie trudne – wymamrotała, uciekając wzrokiem w bok. – Zwykle nie 

dopuszczam, by sytuacja zaszła tak daleko. – Bezradnie wzruszyła ramionami. 

– Powinnaś najpierw uświadomić męŜczyźnie, jak naprawdę jest, nim jeszcze do 

czegoś dojdzie – rzekł nieco zjadliwie, z pasją zgniatając papierosa. 

– MoŜe powinnam wypisać sobie na czole czerwoną farbą, Ŝe jestem dziewicą – 

odparowała ze złością, dumnie podnosząc brodę. 

– Pięknie wyglądasz, kiedy się tak złościsz. – W jego głosie zabrzmiał gniew. – Na 

przyszłość uwaŜaj, bym nie przekroczył wyznaczonej przez ciebie granicy. 

– Nigdy nie przepuścisz dziewczynie, co? – skomentowała zgryźliwie, gdy sięgał po 

kurtkę. 

Bret znieruchomiał. Odwrócił się i popatrzył na nią zwęŜonymi oczami, obrzucając ją 

spojrzeniem od stóp do głów. Poczuła się niepewnie. 

– Raczej nie – powiedział wolno i cicho. Popchnął ją na poduszki. – Potrafię dopiąć 

swego. – Niespiesznie przesunął wzrokiem po jej ciele, zatrzymał się na nabrzmiałych od 
pocałunków ustach. ZadrŜała pod jego spojrzeniem. – Mógłbym cię mieć zaraz, z twoim 
przyzwoleniem, ale... – ruszył do drzwi – wolę jeszcze poczekać. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Przez kolejne tygodnie zdjęcia szły zgodnie z planem, bez Ŝadnych zakłóceń. Lany był 

nadzwyczaj zadowolony z postępu prac. Część gotowych juŜ zdjęć udostępnił Hillary, by 
mogła je w spokoju obejrzeć. 

Studiowała je w skupieniu. Rzeczywiście wyszły nieźle, musiała to obiektywnie 

przyznać. To chyba ich najlepsze zdjęcia w dotychczasowej karierze. Zaplanowane studium 
kobiecości nabierało kształtu. Jeśli praca nadal będzie posuwać się równie szybko, skończą 
przed czasem. Specjalne wydanie „Modę” według planów Breta miało ukazać się wczesną 
wiosną. 

Następną sesję zdjęciową zaplanowano po Święcie Dziękczynienia. Hillary cieszyła 

się, Ŝe dzięki temu będzie miała trochę czasu dla siebie, no i uniknie towarzystwa Breta. 
Coraz trudniej przychodziło jej odpychanie od siebie myśli na jego temat. Prześladował ją 
nawet we snach. 

Po tamtym wieczorze szła do pracy z duszą na ramieniu, ale jej obawy się nie 

potwierdziły. Bret przywitał ją jakby nigdy nic. W pewniej chwili nawet sama zaczęła się 
zastanawiać, czy to wszystko jej się nie przywidziało. Ani słowem nie wspomniał o wspólnej 
kolacji czy tym, co wydarzyło się później. 

Była poruszona, lecz wiedziała, Ŝe musi się wziąć w garść. W środku wezbrane 

emocje, na zewnątrz chłód i obojętność. Tak postanowiła. I choć nie było to łatwym 
zadaniem, grała swoją rolę. 

I tylko od czasu do czasu Larry przywoływał ją do rzeczywistości, prosząc, by się 

odpręŜyła i rozpogodziła. 

Hillary stanęła przy oknie, zapatrzyła się na ulicę. Pogoda dokładnie odzwierciedlała 

jej stan ducha – cięŜkie, ołowiane chmury wiszące nad miastem, ponure, sine światło. 
Szpecące niebo wieŜowce, zimne, odhumanizowane biurowce. Drzewa ogołocone z liści, 
przy chodnikach resztki zrudziałej trawy. Wszystko wyglądało przygnębiająco. 

Nieoczekiwanie ogarnęła ją tęsknota za domem. W Kansas jest tak inaczej! Oczami 

wyobraźni zobaczyła szerokie, ciągnące się po horyzont pola, falujące złociste łany zbóŜ, 
wysokie niebo. Podeszła do szafki, sięgnęła po płytę Denver. Naraz zastygła. Tak samo stał 
tutaj Bret, teŜ oglądał płyty. To było tak niedawno. Niemal czuła jego obecność. Jego mocne 
ciało, bijące od niego ciepło... Zapomniała o domu, o tęsknocie za rodzinnymi stronami. Bret 
przesłonił jej wszystko. To coś więcej niŜ tylko fizyczna fascynacja, uzmysłowiła sobie w 
przebłysku intuicji. Włączyła odtwarzacz, pokój wypełniła łagodna muzyka. 

Musi o nim zapomnieć. Ma swoje plany na Ŝycie, dokładnie określone, starannie 

obmyślone. Nie było w nich miejsca na miłość. Nie teraz. Usiadła na kanapie, zamknęła oczy. 
Natrętne myśli otuliły ją jak cięŜka, nabrzmiała wilgocią mgła. 

Było juŜ późno, gdy dotarła do domu. Dobrze, Ŝe dała się wyciągnąć na świąteczną 

kolację. Indyk był przepyszny, Lisa i Mark tryskali humorem. Starała się robić dobrą minę do 
złej gry, by nie psuć im nastroju. Nie miała apetytu; wykorzystała pretekst, Ŝe musi dbać o 
figurę. Wieczór był bardzo miły, ale kiedy juŜ zamknęła za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą. 
Wreszcie nie musi udawać, Ŝe wszystko jest świetnie. Szła powiesić płaszcz, gdy zadzwonił 
telefon. 

– Słucham – odezwała się znuŜonym tonem. 

– Cześć, Hillary. Nie było cię? 

background image

Nie musiał się przedstawiać. Od razu poznała go po głosie. Szczęście, Ŝe przez telefon 

nie słychać, jak szaleńczo bije jej serce. 

– Witam, panie Bardoff – powiedziała z udanym chłodem. – Czy zawsze wydzwania 

pan po nocy do swoich pracowników? 

– Coś nie jesteśmy w humorze – zareplikował spokojnie. – Miałaś przyjemny dzień? 

– Bardzo – skłamała. – Właśnie wróciłam do domu. Byłam na kolacji. A ty? 

– TeŜ miałem miły wieczór. Przepadam za indykiem. 

– Dzwonisz, Ŝeby porównać menu, czy moŜe masz jakiś inny cel? – zapytała ostrzej, 

niŜ zamierzała. 

– Co byś powiedziała na świątecznego drinka, oczywiście jeśli jeszcze masz tę butelkę 

szkockiej? 

– Och... – zaniemówiła. Ogarnęła ją panika. Chrząknęła, by zyskać na czasie. – Nie, to 

znaczy tak – wybąkała. – Mam tę whisky, ale juŜ jest późno i... 

– Boisz się? – przerwał jej łagodnie. 

– AleŜ skąd! – obruszyła się. – Po prostu jestem zmęczona. Właśnie miałam iść do 

łóŜka. 

– Naprawdę? – W jego głosie brzmiało nieukrywane rozbawienie. 

– Naprawdę. – Poczuła, Ŝe się rumieni. Ogarnęła ją złość na siebie. – Czy ty musisz 

ciągle się ze mnie nabijać? 

– Przepraszam. – W jego tonie nie było ani krzty skruchy. – No dobrze, nie będę robić 

zamachu na twoje zapasy. – Umilkł, po chwili dodał: – Dobranoc, Hillary. Do zobaczenia w 
poniedziałek. Dobrej nocy. 

– Dobranoc – wymamrotała, przepełniona nagłym Ŝalem. OdłoŜyła słuchawkę, 

rozejrzała się po salonie. Bez Breta tak tu pusto, tak smutno. Westchnęła, odgarnęła włosy. 
PrzecieŜ nie zadzwoni do niego, zresztą nawet nie wie, gdzie go szukać. 

Dobrze, Ŝe tak się stało, przekonywała się w duchu. Musi trzymać się od niego z 

daleka. Im mniej kontaktów, tym lepiej. Jeśli chce przestać o nim myśleć, powinna zachować 
dystans. Wtedy Bret szybko się zniechęci. Zwłaszcza Ŝe ktoś inny chemie go pocieszy. 
Charlene w sam raz do niego pasuje, duŜo bardziej niŜ ja, przemawiała do siebie, jeszcze 
boleśniej rozdrapując rany. Ja nawet nie mogę się z nią równać, i to pod Ŝadnym względem. 
Charlene z pewnością zna francuski, orientuje się w gatunkach win i nie plecie trzy po trzy, 
nawet gdy wypije więcej niŜ kieliszek szampana. 

W sobotę umówiły się z Lisa na lunch. Hillary miała nadzieję, Ŝe wyjście do 

restauracji poprawi jej humor. Gdy przyjechała, sala była pełna. Dostrzegła Lisę siedzącą przy 
małym stoliku. Pomachała do niej i ruszyła przez tłum. 

– Przepraszam, Ŝe się spóźniłam – uśmiechnęła się 

przepraszająco, sięgając po kartę. – Był straszny korek. W ogóle ledwie złapałam 

taksówkę. Naczekałam się i wymarzłam. Czuje się, Ŝe zima tuŜ–tuŜ. 

– Zima? – z uśmiechem zdziwiła się Lisa. – Ja ciągle mam wraŜenie, Ŝe jest wiosna. 

– To miłość tak na ciebie podziałała. Wytrąciła cię z równowagi – zaśmiała się 

Hillary. – Ale nawet jeśli z twoją głową coś jest przez to nie tak, cała reszta kwitnie. 
Wyglądasz olśniewająco, aŜ bije od ciebie blask. 

background image

Lisa uśmiechnęła się promiennie. 

– Wiem, Ŝe od kilku tygodni nie chodzę po ziemi –przyznała. – Pewnie juŜ nie moŜesz 

na mnie patrzeć. 

– Nie mów głupstw. Gdy widzę, jak promieniejesz, od razu robi mi się lŜej na sercu. 

Zamówiły potrawy, zajęły się rozmową. 

– Powinnam znaleźć sobie na koleŜankę brzydulę z haczykowatym nosem – 

nieoczekiwanie zmieniła temat Lisa. 

Hillary na chwilę przestała jeść. 

– MoŜesz powtórzyć? – zapytała. 

– Nie masz pojęcia, jaki facet właśnie wszedł. Po prostu boski! Ale na mnie nawet nie 

zerknął. Jest wpatrzony w ciebie. 

– Pewnie kogoś szuka – podsunęła spokojnie. – Umówił się tu z kimś. 

– Akurat. Jest z panienką uwieszoną na jego ramieniu – zareplikowała Lisa, nie 

odrywając wzroku od sali. – Hillary, on przez cały czas na ciebie patrzy! Nie, nie odwracaj 
się! – syknęła, bo zaciekawiona Hillary poruszyła głową. 

– O BoŜe, on tutaj idzie! 

– Zachowujesz się, jakbyś zobaczyła ducha – spokojnie odrzekła Hillary, 

rozśmieszona zachowaniem koleŜanki. 

– Cześć, Hillary! Ciągle wpadamy na siebie, co? Oczy Hillary rozszerzyły się ze 

zdumienia. Popatrzyła na równie zdumioną Lisę, przeniosła wzrok na stojącego przy stoliku 
męŜczyznę. Bret uśmiechał się filuternie. 

– Cześć – odpowiedziała bez tchu. Była tak poruszona, Ŝe brakowało jej powietrza. 

Popatrzyła na rudowłosą ślicznotkę uczepioną jego ramienia. – Witam, pani Mason, miło mi 
panią widzieć – powiedziała ze spokojem. 

Charlene niemal niezauwaŜalnie skinęła głową. Hillary aŜ się wzdrygnęła pod zimnym 

spojrzeniem jej zielonych oczu. Na mgnienie zapadła cisza. 

– Lisa MacDonald, Charlene Mason i Bret Bardoff –Hillary opamiętała się i 

pośpiesznie dokonała prezentacji. 

– Och, to pan jest z „Modę” – wypaliła Lisa. Oczy jej błyszczały. Hillary marzyła, by 

zapaść się pod ziemię. 

– Mniej więcej. 

Hillary mogła tylko bezradnie patrzeć, jak Bret obdarza Lisę ujmującym uśmiechem. 

– Jestem zagorzałą fanką pana pisma, panie Bardoff – szczebiotała Lisa, nie 

zauwaŜając gniewnych spojrzeń Charlene. – Nie mogę się doczekać tego specjalnego 
wydania ze zdjęciami Hillary. To będzie coś niesamowitego. 

– Przynajmniej tak się zapowiada. – Odwrócił się do Hillary. – Chyba przyznasz mi 

rację, Hillary? 

– Tak – rzuciła lekko. 

– Bret – wtrąciła się Charlene. – Chodźmy juŜ i pozwólmy paniom w spokoju 

dokończyć posiłek. 

background image

– Miło mi było panią poznać, Liso. Do zobaczenia, Hillary. – Na widok uśmiechu 

Breta serce zabiło Hillary jak szalone. Wymamrotała zdawkowe poŜegnanie, nerwowym 
gestem sięgnęła po filiŜankę z herbatą. 

Lisa przez kilka sekund odprowadzała Breta wzrokiem. 

– No! – rzuciła z przejęciem, przenosząc na Hillary spojrzenie brązowych oczy. – Nic 

nie mówiłaś, Ŝe on jest taki fantastyczny! AŜ coś mi się zrobiło, gdy się uśmiechnął! 

– Lisa, opanuj się. PrzecieŜ twoje serce juŜ jest zajęte. 

– To prawda – potwierdziła. – Ale nadal jestem kobietą. – Popatrzyła znacząco na 

Hillary i dodała psotnie: –Chyba mi nie powiesz, Ŝe on cię wcale nie rusza? Za dobrze się 
znamy. 

– Odpowiem ci szczerze. Jasne, Ŝe jestem podatna na zabójczy urok pana Bardoffa, ale 

teŜ doskonale wiem, Ŝe muszę się na niego uodpornić. Co najmniej na kilka miesięcy. 

– A nie zastanawiałaś się, czy to zainteresowanie nie jest obustronne? Ty teŜ masz w 

sobie bardzo wiele uroku. 

– Widziałaś tę rudą wczepioną w niego pazurami? Jak bluszcz obrastający ceglaną 

ś

cianę. 

– Trudno, Ŝebym jej nie zauwaŜyła. Miałam wraŜenie, Ŝe czeka, aŜ padnę przed nią na 

kolana. Kim ona właściwie jest? Jakaś królowa czy co? 

– Doskonała partia dla monarchy – mruknęła Hillary. 

– Słucham? 

– Nie, nic takiego. Skończyłaś jedzenie? Jeśli tak, to zbierajmy się stąd. – Nie czekając 

na odpowiedź, Hillary sięgnęła po torebkę i wstała. Wyszły z restauracji. 

Poniedziałkowy poranek przywitał ją pierwszym śniegiem. Z rozjaśnioną buzią 

spoglądała w niebo, a delikatne śniegowe płatki wirowały w powietrzu i spadały na jej 
policzki. Nie mogła się doczekać, kiedy wkoło zrobi się biało. Od razu przypomniała sobie 
zimę w rodzinnych stronach: jazdę na saneczkach, bitwę śnieŜkami, ośnieŜone drzewa i pola. 
Nawet większe niŜ zazwyczaj korki nie zdołały popsuć jej nastroju. Do studia Larry'ego 
wpadła podniecona i roześmiana. 

– Cześć, staruszku! – zawołała. – Jak udał się świąteczny weekend? – W długim 

płaszczu i nasuniętej na czoło futrzanej czapeczce wyglądała prześlicznie. Policzki 
zaróŜowione od chłodu, radośnie błyszczące oczy. 

Larry odłoŜył aparat, popatrzył na nią pogodnie. 

– Widzę, Ŝe pierwszy śnieg sprawił ci wielką przyjemność. Wyglądasz jak z 

reklamówki zimowych wakacji. 

– Jesteś niemoŜliwy. – Zdjęła płaszcz i czapeczkę, skrzywiła się z udaną przyganą. – 

Wszystko kojarzy ci się tylko i wyłącznie z fotografią. 

– Tak to juŜ jest, skrzywienie zawodowe. June mówi, Ŝe mam wyjątkowe oko do zdjęć 

– dodał bez zastanowienia. 

– June? – Popatrzyła na niego pytająco. 

– Hm, no tak. Ona pasjonuje się fotografią. 

– Rozumiem. – W jej tonie zabrzmiała lekka ironia. 

background image

– June bardzo interesuje się aparatami. 

– Głównie pociągają ją zoom i szerokokątne obiektywy. – Z powagą kiwnęła głową. 

– Hil, daj juŜ spokój – wymruczał Larry i zabrał się za ustawianie sprzętu. 

Hillary podbiegła do niego, uścisnęła go serdecznie. 

– Daj buziaka, spryciarzu. JuŜ ja cię znam! 

– Przestań, Hil – wymamrotał, oswobadzając się z jej uścisku. – Co ty dzisiaj 

przyszłaś tak wcześnie? Jesteś pół godziny przed czasem. 

– Coś takiego! Wiesz, która jest godzina! – przewróciła oczami. Larry skrzywił się 

tylko. – Pomyślałam, Ŝe przejrzę sobie gotowe zdjęcia. 

– Tam leŜą – wskazał na zawalone papierami biurko w rogu studia. – Pozwól mi w 

spokoju skończyć przygotowania. 

– Tak, mistrzu. – Wycofała się w stronę biurka, znalazła teczkę ze zdjęciami. Zaczęła 

oglądać je wnikliwie. Po jakimś czasie wyjęła fotkę, na której grała w tenisa. – Poproszę taką 
odbitkę! – zawołała do Larry'ego. – Wyglądam tu jak zawodowa tenisistka. – Larry nie 
odpowiedział. Popatrzyła w jego stronę. Był całkowicie pochłonięty swoim sprzętem. – 
Oczywiście, Hillary, nie ma sprawy – odparła za niego. – Dla ciebie wszystko, złotko. Popatrz 
tylko na siebie – ciągnęła z przejęciem, wlepiając wzrok w zdjęcie. – Wspaniała postawa i 
całkowita koncentracja. Wimbledon stoi przed tobą otworem. – Odsapnęła i zaczęła innym 
tonem: – Dzięki, Larry. Za wsparcie i słowa uznania. Naprawdę czuję się zakłopotana. 

– Takich, co gadają do siebie, zamyka się w salach bez klamek – tuŜ za nią rozległ się 

męski głos. Podskoczyła z wraŜenia. Zdjęcie wypadło jej z dłoni i poleciało na biurko. – 
Nerwy w strzępach... to teŜ źle rokuje. 

Odwróciła się, popatrzyła mu prosto w twarz. Z bliska. Mimowolnie zrobiła krok do 

tyłu. To teŜ nie uszło jego uwagi. Wygiął kąciki ust. 

– Nie Ŝyczę sobie, Ŝebyś się tak skradał. 

– Przepraszam, ale... – urwał i znacząco wzruszył ramionami. 

Uśmiechnęła się z ociąganiem. 

– Czasami Larry wyłącza się w trakcie rozmowy i wtedy ja kontynuuję za niego. – 

Kiwnęła ręką w stronę fotografa. – Sam zresztą zobacz. On nawet nie ma pojęcia, Ŝe ty tu 
jesteś. 

– Hm, moŜe powinienem to wykorzystać. – Odgarnął z jej twarzy pasmo włosów. 

Wystarczyło, Ŝe poczuła ciepło jego dłoni, a serce zabiło jej jak oszalałe. 

– Och, cześć, Bret! Skąd ty się tu wziąłeś? 

Na dźwięk głosu Larry'ego, Hillary westchnęła głęboko. Choć sama nie wiedziała, czy 

było to westchnienie ulgi, czy Ŝalu. 

Powoli mijał grudzień. Zdjęcia posuwały się szybko, wyglądało na to, Ŝe mogą 

zakończyć się przed BoŜym Narodzeniem. Kontrakt podpisany przez Hillary i Larry'ego 
kończył się w marcu. Wprawdzie istniała teoretyczna szansa, Ŝe Bret da jej wolną rękę, 
jednak wydawało się to mało prawdopodobne. 

MoŜe znajdzie mi inne zlecenie na ten czas, spekulowała. A moŜe da mi wolne? 

Jeszcze niedawno taka perspektywa by jej nie odpowiadała, ale teraz, co dziwne, wcale nie 
budziła w niej oporów. Czemu to przypisać? PrzecieŜ lubiła tę pracę. Potem, gdy nadejdzie 

background image

pora, pomyśli o powaŜnym związku. Znajdzie kogoś, z kim będzie się czuła dobrze i 
bezpiecznie, wyjdzie za niego, załoŜy rodzinę. To sensowny plan. Tylko dlaczego teraz nagle 
wydał jej się tak mało emocjonujący, wręcz nudny i beznadziejny? 

W ten grudniowy poranek w studiu Lany'ego panował wyjątkowy gwar. Kręciło się 

teŜ znacznie więcej osób niŜ zazwyczaj. Dziś miała się odbyć szczególna sesja – z Hillary 
jako mamą małego bobaska. 

Część studia zaaranŜowano na wnętrze domowe. Wszystko było gotowe do zdjęć. 

Jeszcze ostatnie poprawki fryzury i Hillary mogła wyjść na plan. Lany, ostatni raz 
sprawdzając sprzęt, wymieniał uwagi z Bretem. Hillary popatrzyła na pochłoniętych rozmową 
męŜczyzn, zatrzymała wzrok na sylwetce Breta. I skrzywiła się w duchu, zła na siebie za tę 
chwilę słabości. 

Odwróciła się i poszła przywitać się z mamą dziecka i z bobasem. Ten brzdąc okazał 

się kompletnym zaskoczeniem – był wyjątkowo do niej podobny. Andy, jak przedstawiła go 
młoda mama, miał czarne jak noc włoski i nieprawdopodobnie niebieskie oczka. 

– Zdajesz sobie sprawę, jak trudno znaleźć malca o takiej urodzie? – Bret podszedł do 

zajętych rozmową kobiet. Hillary trzymała dziecko na kolanach, bawiąc się z nim. Na dźwięk 
głosu Breta oboje podnieśli na niego niebieskie oczy. – Niesamowite podobieństwo. I te 
szafirowe oczy. 

– CzyŜ on nie jest piękny? – z uśmiechem zapytała Hillary, delikatnie pocierając 

policzkiem o jedwabiste włoski chłopczyka. 

– Prześliczny – potwierdził. – Mógłby być twoim dzieckiem. 

Te niebacznie rzucone słowa obudziły w niej dziwną tęsknotę. Opuściła powieki, by 

nie widział wyrazu jej oczu. 

– Rzeczywiście podobieństwo jest uderzające. To co, jesteśmy gotowi? 

– Tak. 

– Idziemy, kolego. – Podniosła się, oparła sobie dziecko na biodrze. – Trzeba się brać 

do roboty. 

– Pobaw się z nim – przykazał Larry. – Nie musisz robić niczego specjalnego, idź za 

głosem serca. To ma być naturalne. – Popatrzył na okrągłą buzię chłopczyka. – On chyba 
rozumie, co mówię. 

– Oczywiście – z przekonaniem potwierdziła Hillary. – To bardzo mądre dziecko. 

– Będziemy robić zdjęcia z ukrycia, Ŝeby go nie rozpraszać. Postaraj się nawiązać z 

nim kontakt. Z takim małym szkrabem nie da się pracować dłuŜej niŜ kilka minut, potem 
musi być przerwa. 

Usiadła z Andym na miękkiej wykładzinie, rozłoŜyła zabawki. Cierpliwie układała 

klocki z literkami, a malec z radością je rozrzucał. Zabawa nabierała tempa. Wkrótce Hillary 
zapomniała o Lanym i trzaskającym aparacie. LeŜąc na brzuchu, z nogami w górze, układała 
kolejną wieŜę z klocków. W pewnej chwili uwagę Andy'ego przyciągnęły jej włosy. Zacisnął 
piąstkę wokół miękkiego pasma i próbował wsunąć je sobie do buzi. 

Hillary przekręciła się na plecy, uniosła dziecko. Malec zagulgotał z radości, 

zachwycony nową zabawą. Hillary połoŜyła go sobie na brzuchu i z uśmiechem przyglądała 
się, jak Andy ze skupioną minką szarpie za perłowy guziczek jej bluzki. Nie mogła się 
oprzeć, by nie przeciągnąć koniuszkiem palca po jego twarzyczce. I znowu przepełniła ją ta 

background image

rozpaczliwa tęsknota. Uniosła chłopczyka i kołysząc nim na boki, zaczęła wydawać dźwięki 
imitujące silnik samolotu. Andy aŜ piszczał z radości. 

Podniosła się razem z dzieckiem i zakręciła się wokół, przyciskając je mocno do 

piersi. Tego chcę, uświadomiła sobie nagle, przytulając dziecko do siebie. Własnego 
maleństwa. Poczuć na szyi uścisk drobnych rączek. Mieć dziecko z ukochanym męŜczyzną. 
Zamknęła oczy, dotknęła policzkiem policzka Andy'ego. Gdy podniosła powieki, ujrzała 
przed sobą oczy Breta. 

Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu. I wtedy spłynęło na nią olśnienie. To jest 

ten męŜczyzna. To jego kocham, jego dziecko chcę trzymać w ramionach. Intuicyjnie 
wiedziała o tym juŜ wcześniej, ale nie dopuszczała do siebie tej wiedzy. 

Andy szarpnął ją za włosy. Czar prysł. Hillary odwróciła się, poruszona do głębi tym, 

o czym przed chwilą myślała. Nie takie miała plany. Jak to się mogło stać? 

Odetchnęła z ulgą, gdy Larry obwieścił koniec sesji. Musiała się zmuszać, by niczego 

po sobie nie okazać. 

– Rewelacja! – oznajmił Larry. – Po prostu brak mi słów. Oboje byliście świetni. 

Wspaniała robota. 

Mylisz się, poprawiła go w duchu. To nie była praca, a senne marzenie. Świat czystej 

wyobraźni. MoŜe jej kariera teŜ jest tylko fantazją, moŜe całe jej Ŝycie jest jedynie 
imaginacją? Czuła, Ŝe ogarnia ją histeria. Nie, dość tego. Nie czas na rojenia, na medytacje 
nad stanem swoich uczuć, na szukanie odpowiedzi na te wszystkie prześladujące ją pytania. 

– Teraz zrobimy sobie przerwę przed kolejną sesją. 

– Lany popatrzył na zegarek. – Hil, idź coś zjeść, zanim zaczniesz się przebierać. 

Masz jakąś godzinę luzu. 

Ucieszyła się, Ŝe choć na trochę zostanie sama. 

– Pójdę z tobą. 

– Nie – zaoponowała, sięgając po płaszcz i pośpiesznie ruszając do drzwi. Bret 

popatrzył na nią pytająco. Szybko zmieniła ton. – Z pewnością masz mnóstwo pracy. 

– Owszem, ale od czasu do czasu muszę coś zjeść. Wziął od niej płaszcz i pomógł go 

jej włoŜyć. Przez chwilę czuła na ramionach jego dłonie. Ciepło przenikało przez tkaninę, 
paliło skórę. Poruszyła się niespokojnie. Zacisnął palce mocniej. 

– Hillary, nie powiedziałem, Ŝe planuję zjeść ciebie na lunch – powiedział, zniŜając 

głos. Oczy pociemniały mu niebezpiecznie. – Czy ty nigdy nie przestaniesz się mnie 
obawiać? 

Ulice były oczyszczone, ale na poboczach i zaparkowanych samochodach leŜała 

warstewka śniegu. Wsiedli do auta. W zacisznym wnętrzu Hillary czuła się jak w pułapce. 
Ukradkiem zerknęła na długie palce Breta na kierownicy mercedesa. Jechali skrajem Central 
Parku. Powoli zaczęła się rozluźniać. 

– Popatrz, jak jest pięknie – wskazała na mijane drzewa. Nagie gałęzie obsypane 

ś

niegiem, śniegowe płatki lśniły w słońcu jak tysiące drobniutkich diamencików. –Uwielbiam 

ś

nieg – paplała, by przerwać nieznośną ciszę. 

– Wszystko wydaje się czyste, świeŜe i miłe. Od razu jest inaczej, jakby się było... 

– W domu? – podpowiedział. 

background image

– Tak – odparła ciszej. 

Dom, zamyśliła się. Gdyby Bret był przy niej, dom mógłby być wszędzie. Ale nigdy 

mu tego nie powie. Nigdy się przed nim nie zdradzi. Miłość spadła na nią jak grom z jasnego 
nieba. 

Przy stoliku rozmawiała na obojętne tematy, jakby tym trajkotaniem starała się 

zagłuszyć to, co naprawdę było dla niej najwaŜniejsze. I co chciała ukryć jak najgłębiej. 

– Hillary, dobrze się czujesz? – nieoczekiwanie zapytał Bret, gdy na chwilę urwała, by 

zaczerpnąć oddechu. –Ostatnio wydajesz mi się bardzo nerwowa. – Przyglądał się jej 
badawczo, przenikliwie. Przez moment bała się, Ŝe wszystkiego się zaraz domyśli. 

– Pewnie, Ŝe dobrze – odparła z wymuszonym spokojem. – Po prostu jestem 

podekscytowana tym projektem. Niedługo skończymy zdjęcia i trochę się denerwuję. 

– Jeśli tylko to cię niepokoi – jego ton zabrzmiał ostrzej, niŜ się spodziewała – to 

niepotrzebnie się przejmujesz. Przewiduję wielki sukces. – Spojrzał na nią badawczo. – Jesteś 
ś

wietna, Hillary. Zostaniesz zasypana propozycjami. Od pism, stacji telewizyjnych, agencji 

reklamowych. Będziesz mogła wybierać i wybrzydzać. 

– Och – tylko tyle zdołała z siebie wydusić. Bret spochmurniał. 

– To cię nie cieszy? CzyŜ nie o tym zawsze marzyłaś? 

– Oczywiście, Ŝe tak – odpowiedziała, siląc się na entuzjazm, którego w niej nie było. 

– Jestem ci ogromnie wdzięczna, Ŝe dałeś mi taką szansę. 

– Zachowaj tę wdzięczność dla siebie – uciął cierpko. – Ten projekt to nasze wspólne 

dzieło. Sama sobie zapracowałaś na sukces. – Wyjął z kieszeni portfel. – Muszę wracać do 
biura. Jeśli skończyłaś jedzenie, to po drodze podrzucę cię do studia. 

W milczeniu skinęła głową. Nie miała pojęcia, co go tak zdenerwowało. 

To juŜ jedne z ostatnich zdjęć, pomyślała Hillary, szykując się w niewielkim pokoju 

na zapleczu studia. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i z wraŜenia wstrzymała oddech. 
Gdy wyjmowała ten peniuar z pudełka, wydał się jej ładny, ale bez wyrazu. Dopiero teraz, 
gdy miała go na sobie, nabrał Ŝycia. Delikatna jak mgiełka, biała, cieniutka tkanina opływała 
figurę i miękkimi falami opadała aŜ do kostek. Wycięcie pod szyją głębokie, ale nie 
przesadnie. 

Wcześniej Hillary pozowała do zdjęć w futrze z soboli. Na samo wspomnienie 

westchnęła tęsknie. Larry uchwycił moment, gdy z rozkoszą i zachwytem zanurzyła buzię w 
jedwabistym kołnierzu. Ale teraz, gdyby miała wybierać między futrem a tym peniuarem, 
wybrałaby bieliznę. Bez sekundy namysłu. 

Wyszła z zaplecza i popatrzyła na Larry'ego. Jak zwykle uwijał się wśród 

rozstawionego sprzętu. 

– O, dobrze, Ŝe juŜ jesteś gotowa. – Odwrócił się, popatrzył na nią uwaŜnie i gwizdnął 

z uznaniem. – Wyglądasz fantastycznie, Hil. KaŜdy facet z miejsca zakocha się w tobie na 
ś

mierć i Ŝycie. A kaŜda kobieta będzie chciała być taka, jak ty. Czasami nadal mnie 

zaskakujesz. 

Roześmiała się i podeszła do niego. Nagle ktoś otworzył drzwi studia. Odwróciła się, 

biała mgiełka otulająca jej szczupłą sylwetkę zafalowała. Na progu stał Bret. 

Z Charlene u boku. Na chwilę ich spojrzenia się skrzyŜowały, potem Bret przesunął 

wzrokiem po sylwetce Hillary. 

background image

– Wyglądasz olśniewająco, Hillary. 

– Dzięki – szepnęła. Przeniosła spojrzenie na Charlene i aŜ się wzdrygnęła. Charlene 

mroziła ją wzrokiem. 

– Właśnie zaczynamy – rzeczowo oznajmił Larry, przerywając rosnące napięcie. Trzy 

głowy zwróciły się w jego stronę. 

– Nie zwracajcie na nas uwagi – spokojnie rzekł Bret. – Róbcie swoje, my tylko 

popatrzymy. Charlene koniecznie chciała zobaczyć projekt, który mnie tak pochłania. 

Czyli Charlene ma bardzo duŜo do powiedzenia, przemknęło Hillary przez myśl. 

Ogarnęła ją rozpacz, ale postanowiła wziąć się w garść. Nie pozwoli sobie na słabość, nie 
pogrąŜy się w depresji. 

– Stań tutaj, Hil – zarządził Larry, a ona usłuchała bez sprzeciwu. 

Miękkie światło łagodnie oświetlało jej buzię, ozłacając skórę delikatnym blaskiem. 

Lekka poświata z tyłu przeświecała przez cieniutką tkaninę, zachwycająco wydobywając 
zarys zgrabnej sylwetki. 

– Tak jest dobrze. – Oku Larry'ego nie uszedł Ŝaden szczegół. Włączył dmuchawę, 

powiew lekki jak tchnienie poruszył tkaninę, rozwiał włosy modelki. – Doskonale. 

Larry wziął aparat i zaczął robić zdjęcia. 

– Świetnie. – Teraz unieś włosy. Dobrze, jeszcze raz. Zwariują na twoim punkcie. – 

Sprawnie wydawał polecenia, Hillary dostosowywała się do nich bez namysłu. –Teraz 
popatrz w obiektyw. Wyobraź sobie, Ŝe to męŜczyzna, którego kochasz. ZbliŜa się, by wziąć 
cię w ramiona. – 

Mimowolnie spojrzała na Breta stojącego z Charlene w odległym kącie studia. – 

Hillaiy, spokojnie. To ma być uniesienie, nie panika. Jeszcze raz, kotku. 

Przełknęła ślinę, zrobiła, co kazał. Powoli się rozluźniła, poddała wyobraźni. Niech 

ten obiektyw będzie teraz Bretem. Patrzy na nią, a w jego spojrzeniu jest nie tylko pragnienie, 
ałe miłość. ZbliŜa się, by ją objąć, przytulić do siebie mocno. Tak jak wtedy wieczorem. Jego 
dłonie błądzą po jej ciele... 

– Doskonale, Hillary. Super. 

Zamrugała gwałtownie. Głos Larry^go wyrwał ją z rozmarzenia. Popatrzyła na niego 

zdziwiona. 

– Byłaś cudowna. Ja sam się w tobie zakochałem. Odetchnęła głęboko, przymknęła 

oczy. 

– To moŜe powinniśmy się pobrać i mieć gromadkę małych obiektywków – 

wymamrotała i ruszyła na zaplecze. 

– Bret, strasznie mi się podoba ten peniuar – głos Charlene zatrzymał ją w miejscu. – 

Jest przepiękny. Koniecznie chcę go mieć – przemawiała zmysłowym, uwodzicielskim 
głosem. 

– Hm? Oczywiście – przystał, nie odrywając oczu od Hillary. – Jeśli tak ci na tym 

zaleŜy. 

Hillary aŜ otworzyła buzię. Tego się nie spodziewała. Przez kilka sekund niemo 

wpatrywała się w Breta, potem wyszła ze studia. 

background image

W garderobie bezradnie oparła się o ścianę. Jak on mógł? Zamknęła oczy, zatkała z 

bezradnej złości. PrzecieŜ oczami wyobraźni juŜ widziała, jak Bret ją obejmuje, przytula do 
Niebie, przesuwa dłońmi po tej zwiewnej tkaninie... a teraz 

lea flrij ikwlBiii Charlene. To ją Bret będzie przytulać, ją będzie podziwiać. Piekący 

ból zamienił się w złość. Dobrze, skoro tak, niech go sobie biorą. Pośpiesznie wyplątała się z 
białej tkaniny, sięgnęła po swoje ubranie. 

Gdy weszła do studia, Charlene nie było. Bret siedział pochylony nad biurkiem 

Larry'ego. Wyprostowała się, podeszła do niego z godnością i połoŜyła na blacie pudło z 
bielizną. 

– To dla twojej przyjaciółki. MoŜe najpierw oddaj do pralni. 

Odwróciła się, ale Bret przytrzymał ją za rękę. 

– Hillary, co cię tak gnębi? – Podniósł się i stanął tuŜ obok niej. Nadal nie puszczał jej 

ręki. 

– Co mnie gnębi? – powtórzyła, patrząc na niego gniewnie. – O co ci chodzi? 

– Daj spokój – odrzekł nieco ostrzejszym tonem. Oczy mu pociemniały. – Jesteś 

wściekła i chciałbym wiedzieć dlaczego. 

– Wściekła? – Szarpnęła rękę. Daremnie. Dalej ją przytrzymywał. Zagotowało się w 

niej. – Nawet jeśli, to wyłącznie mój interes. W kontrakcie nie było słowa, Ŝe mam ci się 
zwierzać z najskrytszych uczuć. – Spróbowała uwolnić się, uŜywając drugiej ręki, ale Bret 
przytrzymał ją za barki. 

– Uspokój się – powiedział. – Co cię ugryzło? 

– Chcesz wiedzieć? To zaraz cię oświecę! – parsknęła, włosy zafalowały jej wokół 

głowy. – Przyszedłeś tu ze swoją rudowłosą damą i teraz ten peniuar ma być jej. Wystarczyło, 
Ŝ

e powiedziała słowo, a ty natychmiast poleciłeś mi go oddać. 

– I o to całe zamieszanie? – zdumiał się niepomiernie. 

– O BoŜe, dziewczyno, jeśli tak ci na tym zaleŜy, dostaniesz go. 

– Daruj sobie ten protekcjonalny ton! – wybuchnęła. 

– Nie omamisz mnie świecidełkami. Zachowaj swoją hojność dla tych, którzy potrafią 

ją docenić. I puść mnie! 

– Nie puszczę, póki się nie uspokoisz i nie wyjaśnimy sobie wszystkiego do końca. 

Poczuła łzy w oczach. Nie mogła ich powstrzymać. 

– Ty nic nie rozumiesz – wykrztusiła z trudem. 

– Przestań. – Zaczął palcami ocierać jej mokre od łez policzki. – Nie mogę znieść, 

kiedy ktoś płacze. Nie mogę na to patrzeć. Hillary, błagam cię, przestań. 

– Nie mogę – załkała rozdzierająco. Bret zaklął pod nosem. 

– Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Nic z tego nie rozumiem. Bo 

przecieŜ nie o tę szmatkę! –Chwycił pudło z biurka, wcisnął jej w ręce. – Charlene ma 
mnóstwo takich rzeczy – dodał, by poprawić jej nastrój, ale jego słowa odniosły dokładnie 
odwrotny efekt. 

background image

– Nie chcę! Nie chcę tego więcej widzieć! – wykrzyknęła głosem zmienionym przez 

łzy. – Mam nadzieję, Ŝe spodoba się tobie i twojej przyjaciółce. – Odkręciła się na pięcie, 
złapała płaszcz i biegiem wypadła ze studia. 

Zatrzymała się na chodniku, opamiętała nieco. Jestem głupia! – wyrzucała sobie w 

duchu. Widząc nadjeŜdŜającą taksówkę, zrobiła krok do przodu, ale w tym samym momencie 
ktoś złapał ją za ramię. 

– Mam juŜ dość twoich histerii, Hillary. I nie Ŝyczę sobie, by ktoś rzucał wszystko i 

wychodził w połowie rozmowy – odezwał się cicho. W jego głosie brzmiała skrywana 
groźba. 

– Nie mamy o czym rozmawiać. 

– Mylisz się. Zostało sporo do wyjaśnienia. 

– Ty i tak nic byś nie zrozumiał – powiedziała cierpliwym tonem, jak dorosły 

zwracający się do mało bystrego dziecka. – Jesteś męŜczyzną. 

Usłyszała, jak nabiera powietrza. Przysunął się bliŜej. 

– Pod tym względem masz rację. Jestem męŜczyzną – odezwał się, zniŜając głos do 

szeptu. Przyciągnął ją do siebie i pocałował. 

Kiedy wreszcie ją puścił, cofnęła się. Z trudem łapała powietrze. 

– Skoro juŜ udowodniłeś swoją męskość, pora się zbierać. Naprawdę muszę juŜ iść. 

– Wejdźmy na górę. Dokończymy naszą rozmowę. 

– Ona juŜ została zakończona. 

– Nie całkiem. – Zaczął ciągnąć ją w kierunku drzwi. Nie mogę tam iść, uzmysłowiła 

sobie z lękiem. Nie mogę znaleźć się z nim sam na sam. Nie teraz, kiedy jestem tak 
wytrącona z równowagi. 

– Bret – odezwała się z wymuszonym spokojem. – Nie chcę robić scen, ale jeśli nadal 

będziesz zachowywać się jak jaskiniowiec, zacznę krzyczeć. Sam mnie do tego zmuszasz. A 
umiem się drzeć bardzo głośno. 

– Nie zrobisz tego. 

– Zrobię – skontrowała. – Zobaczysz. 

– Hillary. – Próbował przemówić jej do rozsądku. –Powinniśmy wyjaśnić sobie 

wszystko do końca. 

– Słuchaj, nie zawracajmy sobie głowy czymś, co nie jest 

tego warte. Poniosło nas, i ciebie, i mnie. Trudno, siało się. Przejdźmy nad tym do 

porządku. Poszło o bzdurę. 

– Wcześniej to wcale nie była dla ciebie taka bzdura. 

– Bret, zostawmy to, proszę. 

– No dobrze – przystał po zastanowieniu. – Zostawmy to na razie. 

Westchnęła. Kącikiem oka dostrzegła nadjeŜdŜającą taksówkę. WłoŜyła palce do ust i 

gwizdnęła. Bret uśmiechnął się. 

– Ty nigdy nie przestaniesz mnie zdumiewać. Zamiast odpowiedzi usłyszał trzaśniecie 

drzwiczek. 

background image

ROZDZIAŁ PI

Ą

TY 

Ś

więta zbliŜały się wielkimi krokami. W mieście juŜ czuło się atmosferę BoŜego 

Narodzenia. Świątecznie przystrojone ulice, gwiazdkowe dekoracje. Hillary oparła głowę o 
szybę, zapatrzyła się na samochody mknące ulicą, ludzi śpieszących po chodnikach. Typowa 
ś

wiąteczna krzątanina. Śnieg juŜ spadł, otulał świat białą pierzynką. 

Zdjęcia zostały zakończone i przez ostatnie dni właściwie nie widziała Breta. Teraz 

tak juŜ będzie, uświadomiła sobie nagle. Westchnęła, jej dobry nastrój prysnął. Pokręciła 
głową. CóŜ, jutro jadę do domu na święta, pocieszyła się w duchu. 

Na dziesięć dni przeniesie się w inny świat. To jej pomoŜe popatrzeć na wszystko z 

innej perspektywy, wyciszyć się, zastanowić nad tym, co jest dla niej waŜne. Jeszcze raz 
przemyśleć swoje plany – całkiem niedawno rozsądne i warte poświęcenia, a teraz dziwnie 
nieciekawe, wręcz odpychające. 

Ktoś zastukał do drzwi. 

– Kto tam? – zapytała, kładąc rękę na klamce. 

– Święty Mikołaj. 

– Bret? – zdumiała się, nie wierząc własnym uszom. 

– Nie dasz się oszukać, co? – Po chwili milczenia, dodał: – Wpuścisz mnie do środka 

czy będziemy rozmawiać przez drzwi? 

– Och, przepraszam – pośpiesznie zdjęła łańcuch, otworzyła drzwi. Bret stał niedbale 

oparty o framugę. 

– Widzę, Ŝe zaczęłaś się zamykać – rzekł, obrzucając Hillary spojrzeniem od stóp do 

głów. Miała na sobie perłową welurową podomkę. Przeniósł wzrok na buzię dziewczyny. – 
Wpuścisz mnie? 

– Och, no jasne. – Przesunęła się, by zrobić mu przejście. Gorączkowo próbowała 

wziąć się w garść. – Myślałam, Ŝe Święty Mikołaj wchodzi przez komin. 

– Nie ten – odparł spokojnie. Zdjął płaszcz. – Chętnie bym przyjął szklaneczkę twojej 

szkockiej. Okropnie dziś zimno. 

– No nie, teraz dopiero czuję się mocno rozczarowana. Byłam przekonana, Ŝe Święty 

Mikołaj wręcz uwielbia mleko i ciasteczka. 

– Jeśli jest choć w połowie taki, za jakiego go mam, to zawsze chowa w kieszeni 

płaszcza flaszeczkę czegoś mocniejszego. 

– Co za cynizm – prychnęła. Poszła do kuchni. Tym fłzem bez problemu znalazła 

butelkę. Nalała whisky do szklaneczki. 

– Bardzo profesjonalnie – pochwalił Bret, przyglądamy się od progu jej poczynaniom. 

– Nie przyłączysz się? Trzeba uczcić nadchodzące święta. 

– Nie, dzięki. Odrzuca mnie od whisky. Ma taki smak, ze od razu kojarzy mi się z 

mydłem. 

– Niczego się nie napijesz? 

Wyjęła dzbanek z sokiem pomarańczowym. 

– Lubisz ryzyko, co? – zaŜartował. Poszli do salonu. – Podobno jutro jedziesz do 

Kaasas? – zagadnął, siadając na kanapie. 

background image

Hillary przezornie usiadła na fotelu na wprost niego. 

– Owszem. Jadę do domu. Wracam dopiero po Nowym Roku. 

– W takim razie Ŝyczę ci wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku. – Uniósł 

szklaneczkę. – Pomyślę o tobie, gdy wybije dwunasta. 

– Podejrzewam, Ŝe będziesz zbyt zajęty, by o północy zaprzątać sobie mną głowę – 

odparła impulsywnie. 

Bret uśmiechnął się, upił łyk whisky. 

– Na pewno znajdę minutę. Mam coś dla ciebie, Hillary. – Wstał, sięgnął do kieszeni i 

wyjął niewielkie zawiniątko. Hillary zastygła z wraŜenia. Popatrzyła na pakie–cik, przeniosła 
spojrzenie na Breta. 

– Och, aleja... Nie pomyślałam... Jadła ciebie nic nie mam – wybąkała. 

– Nic nie masz? – powtórzył powoli. Poczuła, Ŝe się rumieni. 

– Bret, naprawdę. Ja nie mogę tego od ciebie przyjąć. 

– Uznaj, Ŝe to podarek od cesarza dla jednego z jego poddanych. – PołoŜył jej na dłoni 

paczuszkę. 

– Masz dobrą pamięć – uśmiechnęła się blado. 

– Jestem pamiętliwy jak słoń – odparł. – Otwórz. Popatrzyła na zawiniątko, 

westchnęła. 

– Nigdy nie mogę się oprzeć, gdy widzę prezent w świątecznym opakowaniu. – 

Delikatnie szarpnęła elegancki papier. Z zapartym tchem popatrzyła na maleńkie 

pudełeczko, podniosła wieczko. W wyłoŜonym aksamitem wnętrzu zajaśniały 

szafirowe kolczyki. 

– Przypominają twoje oczy, ciemnoniebieskie i pełne blasku – rzekł Bret. – Po prostu 

nie mogłem ich nie kupić. Są wymarzone dla ciebie. 

– Piękne, naprawdę – wyszeptała. Podniosła na niego oczy. – Nie powinieneś mi ich 

kupować, ja... 

– Nie powinienem – nie dał jej skończyć – ale jesteś zadowolona, Ŝe to zrobiłem. 

– Tak. Bardzo się cieszę. I nie wiem, jak ci dziękować. 

– Ale ja wiem. – Podniósł ją z fotela, otoczył ramionami. Delikatnie dotknął jej ust. 

Wahała się jedynie przez mgnienie. PrzecieŜ to tylko podziękowanie, nic więcej, 
usprawiedliwiła się szybko w duchu. Zatopiła się w jego ramionach. Gdy Bret oderwał od niej 
usta, wirowało jej m głowie. 

– Kolczyki są dwa. – Bret przygarnął ją do siebie, odszukał usta. Topniała w jego 

objęciach. Zarzuciła mu ręce na szyję, zanurzyła palce we włosach. Zapomniała o boŜym 
ś

wiecie. 

Popatrzył na nią, oczy mu błyszczały. 

– Szkoda, Ŝe masz tylko jedną parę uszu – rzekł zmienionym, miękkim głosem. 

Hillary oparła głowę na jego piersi. Brakowało jej tchu. 

– Bret, proszę – wyszeptała. – Gdy mnie całujesz, nie mogę myśleć. 

background image

– Teraz teŜ? – Dotknął ustami jej włosów. – To bardzo ciekawe. – Ujął ją dłonią pod 

brodę, zajrzał w oczy. – Hilary, to bardzo niebezpieczne wyznanie. Mogę ulec pokuje i 
wykorzystać sytuację. – Umilkł, badawczo przyglądając się delikatnej, bezbronnej buzi 
dziewczyny. – Nie tym razem. – Puścił ją. Ledwie się powstrzymała, by znowu do niego nie 
przywrzeć. Podszedł do stolika, wypił pozostałą w szklaneczce whisky. JuŜ w drzwiach 
odwrócił się i uśmiechnął ujmująco. – Wesołych świąt, Hillary. 

– Wesołych świąt, Bret – odpowiedziała szeptem. 

Powietrze było świeŜe i rześkie. Na błękitnym niebie ani jednej chmurki. Szerokie, 

ciągnące się po horyzont pola, rodzinne zabudowania... 

– Tom, co tam tak długo robisz? – Hillary usłyszała głos mamy. Sarah Baxter wyszła z 

kuchni, otarła dłonie o biały fartuch. – Hillary! – zawołała na widok córki stojącej na środku 
pokoju. – Jesteś! 

Hillary podbiegła do niej, uścisnęła ją serdecznie. 

– Och, mamo, jak dobrze być w domu! 

Sarah przytuliła Hillary, po chwili cofnęła się i popatrzyła na nią uwaŜnie. 

– Kilka kilogramów więcej dobrze by ci zrobiło. 

– A kogóŜ to przywiał nam nowojorski wiatr! – Od progu rozległ się wesoły głos 

Toma Baxtera. Uścisnął córkę mocno. Pachniał świeŜym sianem i stajnią. – Niech no ci się 
przyjrzę. – Ponad głową córki uśmiechnął się do Ŝony. – Dochowaliśmy się wspaniałej 
córeczki, Sarah. 

Oddychała domową atmosferą. Wszystko było jak zawsze. Na kuchni gotowały się 

domowe potrawy, przepełniając dom apetycznym zapachem. Mama, nie przerywając pracy, 
barwnie opowiadała o braciach i ich rodzinach. Hillary wzięła się do pomocy. Nie chciała 
myśleć o Brecie. Lepiej się czymś zająć. 

Mimowolnie dotknęła dłonią kolczyków. I w tej samej jhwili ujrzała przed sobą twarz 

Breta. Był tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. Pośpiesznie odwróciła głowę. 

Rano obudziło ją słońce. Dziś jest BoŜe Narodzenie, przypomniała sobie. PołoŜyła się 

późno, ale przez całą noc tylko przewracała się z boku na bok, daremnie próbując zasnąć. 
Całymi godzinami wpatrywała się w sufit. Nie mogła przestać myśleć o Brecie. Widziała 
przed sobą jego :u arz, jego oczy. I marzyła, by był przy niej, by wypełnił x>lesną pustkę w 
jej sercu. 

Teraz, za dnia, teŜ nie było lepiej. Znów wbiła oczy w sufit. Nic nie poradzę, 

uzmysłowiła sobie bezradnie. CóŜ mogę zrobić? Kocham go. Kocham go i nienawidzę za to, 
Ŝ

e on mnie nie kocha. Jak to się stało? Dlaczego? PrzecieŜ tak się broniłam, byłam czujna. 

Jest arogancki, zaczęła w duchu wyliczać jego wady. Jest zapalczywy, wymagający i zbyt 
pewny siebie. Tylko dlaczego wcale mi to nie przeszkadza? Dlaczego nie mogę przestać o 
nim myśleć choćby na pięć minut? 

Dziś jest BoŜe Narodzenie, przypomniała sobie znowu. Zamknęła oczy, by odepchnąć 

od siebie obraz Breta. Musi >ię otrząsnąć. 

Odrzuciła kołdrę, włoŜyła szlafrok i poszła do łazienki. 

W domu juŜ panował ruch, z kuchni dobiegał gwar głosów. Wkrótce dom wypełnił się 

ludźmi. Radosnym – vmowom przy choince nie było końca. Zgromadzeni Jomownicy i 
goście składali sobie Ŝyczenia, oglądali prezenty. 

background image

Nieco później Hillary wymknęła się na dwór. Cienka warstewka lodu chrzęściła pod 

nogami, śnieg skrzył się w słońcu. Chłodne powietrze szczypało w twarz, cisza dzwoniła w 
uszach. Hillary szczelniej otuliła się znoszoną ojcowską kurtką, weszła do stajni. Bez 
zastanowienia dołączyła do taty, który karmił konie. 

– Moja dzielna pomocnica. Tak jak dawniej, co? 

– Tak, chyba tak. 

– Hillary – głos mu złagodniał, gdy zobaczył jej buzię. 

– Co się stało? 

– Nie wiem. – Westchnęła. – Czasami Nowy Jork jest dla mnie zbyt zatłoczony, zbyt 

hałaśliwy. Czuję się jak w klatce. 

– Sądziliśmy, Ŝe jesteś tam szczęśliwa. 

– Byłam... jestem – poprawiła się i uśmiechnęła blado. – To cudowne miejsce, ciągle 

się coś dzieje. – Odepchnęła od siebie obraz prześladujących ją szarych oczu. 

– Czasami brakuje mi spokoju, przestrzeni, ciszy. Wiem, gadam bzdury. – Potrząsnęła 

energicznie głową. – Po prostu zaczęłam tęsknić za domem. Ten ostatni projekt był 
fascynujący, ale trochę męczący. 

– Córeczko, jeśli coś cię dręczy... Czy mógłbym ci jakoś pomóc? 

Przez chwilę kusiło ją, by oprzeć się na jego ramieniu i wyrzucić z siebie wszystkie 

smutki, podzielić się wątpliwościami. Ale co komu z tego przyjdzie? Jak tata moŜe jej 
pomóc? Pokochała nieodpowiedniego męŜczyznę, to wszystko. Bret złamał jej serce i nawet o 
tym nie wiedział. Potrząsnęła głową, uśmiechnęła się do taty. 

– Dzięki, ale nic takiego się nie stało. To tylko spadek 

nastroju po dość wyczerpującej pracy. Pójdę teraz nakarmić kury. 

Ś

wiąteczne zamieszanie wybiło ją z tych ponurych rozwaŜań. Śmiech, wesołe 

rozmowy, krzyki i piski bawią–cych się dzieci skutecznie poprawiły jej nastrój. 

Było juŜ późno, ale nie chciało się jej iść do łóŜka. Skuliła się w fotelu, zapatrzyła na 

choinkowe lampki. Ponownie zaczęła myśleć o Brecie. Jak on spędza święta? We dwójkę z 
Charlene, a moŜe na świątecznej kolacji w wiejskim klubie? Teraz pewnie siedzą sobie razem 
przed kominkiem, opatrzeni w migoczący ogień. 

Przeszyło ją ukłucie bólu, przepełniła mieszanina palącej zazdrości i czarnej rozpaczy. 

Dni w rodzinnym domu mijały szybko. Hillary odpręŜyła się, uspokoiła. 

Powtarzalność codziennych zajęć łagodziła napięte nerwy. Hillary zaczęła Ŝyć innym 
rytmem, i buszujący po polach wiatr rozwiewał jej smutki. Długie Namotne spacery teŜ 
zrobiły swoje. Z kaŜdym dniem wszystko wydawało się prostsze. 

Ludzie z miasta nigdy tego nie pojmą, uświadomiła sobie nieoczekiwanie. Jak 

mogliby zrozumieć coś, co jest ti zupełnie obce? RozłoŜyła szeroko ręce, popatrzyła na 
ciągnącą się w nieskończoność przestrzeń. Zamknięci * supernowoczesnych apartamentach 
ze szkła i stali nie wiedzieli, co to znaczy być częścią natury. 

Kocham tę ziemię, uzmysłowiła sobie, krzyŜując mocno ramiona. Gdy czuję ją na 

palcach, latem pod bosymi stopami. Kocham ten czysty, świeŜy zapach. Tak naprawdę, choć 
zaszłam tak daleko, nadal jestem wiejską 

background image

dziewczyną. Ruszyła w stronę domu. I co teraz? Co powinnam zrobić? Mam przed 

sobą karierę, mieszkam w Nowym Jorku. Mam dwadzieścia cztery lata. Nie mogę tak po 
prostu wszystkiego rzucić i wrócić na farmę. Nie. Potrząsnęła głową, czarne włosy 
zafalowały. Muszę wracać do miasta i robić swoje. 

Gdy wchodziła do domu, zadzwonił telefon. 

– Halo? – odezwała się, zdejmując kurtkę. 

– Cześć, Hillary. 

– Bret? 

– Co u ciebie? 

– Dziękuję, wszystko w porządku. – Rozpaczliwie próbowała się opanować. – Nie 

spodziewałam się, Ŝe zadzwonisz. Czy jest jakiś problem? 

– Problem? – powtórzył. – AleŜ skąd. Pomyślałem tylko, Ŝe na wszelki wypadek 

przypomnę ci o Nowym Jorku. śebyś nie zapomniała wrócić. 

– Nie zapomnę. – Nabrała powietrza. – Czy moŜe masz jakieś plany w związku ze 

mną? – przybrała profesjonalny ton. 

– Czy mam plany? CóŜ, moŜna to tak ująć. – Umilkł na chwilę. – JuŜ ciągnie cię do 

pracy? 

– Hm, tak. Nie chcę wyjść z rytmu. 

– Rozumiem. 

Ty nic nie rozumiesz, pomyślała z Ŝalem i złością. 

– Zobaczymy, co się da zrobić. Szkoda by było nie wykorzystać twoich talentów. – 

Mówił z roztargnieniem, jakby juŜ układał w głowie jakiś plan. 

– Wiem, Ŝe wymyślisz coś ciekawego – dorzuciła rzeczowym tonem. 

– Hm, wracasz w korku tygodnia? 

– Tak. 

– Odezwę się. Na razie nie planuj sobie czasu – dodał. – Postawimy cię przed 

obiektywem, skoro tak ci na tym zaleŜy. 

– Dobrze. W takim razie... dziękuję za telefon. 

– No to do zobaczenia po powrocie. 

– Bret... – gorączkowo szukała pretekstu, by przedłuŜyć rozmowę. 

– Słucham? 

– Nie, nic. – Zamknęła oczy. – Będę czekać na twój telefon. 

– Świetnie. – Umilkł. I dodał miękko: – Miłego pobytu w domu, Hillary. 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Pierwsze, co zrobiła po wejściu do mieszkania, to telefon do Larry'ego. 

Nieoczekiwanie w słuchawce rozległ się kobiecy głos. Hillary zawahała się. 

– Przepraszam, to chyba pomyłka... – wycofała się grzecznie. 

– Hillary, to ty? – kobieta nie dała jej dokończyć. – Tu June. 

background image

– June? – powtórzyła zaskoczona. Opamiętała się szybko. – Jak się miewasz? 

Przyjemnie spędziłaś święta? 

– Doskonale, dziękuję. Larry mówił, Ŝe na święta pojechałaś do domu. Jak było? 

Odpoczęłaś trochę? 

– Tak, jasne. 

– Hillary, poczekaj, zaraz zawołam Larry'ego. 

– Och, moŜe nie, ja... 

Nie dokończyła, bo w słuchawce rozległ się głos Lar–ry'ego. Zaczęła gorączkowo 

przepraszać. 

– Hil, nie wygłupiaj się. June pomaga mi porządkować stare papiery. 

– Chciałam ci tylko dać znać, Ŝe juŜ jestem z powrotem – wyjaśniła. – Tak na wszelki 

wypadek. 

– Hm, dobrze. Wiesz co, moŜe powinnaś odezwać się do Breta. W końcu 

podpisaliśmy kontrakt – zastanowił się Larry. – Zadzwoń do niego, tak będzie najlepiej. 

– Nie przejmuj się Bretem – odparła. – Powiedziałam mu, Ŝe będę w Nowym Jorku po 

pierwszym stycznia. –I dodała ciszej: – On wie, gdzie mnie znaleźć. 

Minęło kilka dni, a Bret się nie odezwał. Przez prawie cały czas Hillary siedziała w 

domu. Na zewnątrz było zimno i ponuro, pogoda nie zachęcała do wyjścia. W dodatku Hillary 
miała podły nastrój. Oczami wyobraźni widziała ogromne, otwarte przestrzenie rodzinnego 
Kansas, w mieście czuła się jak w więzieniu. Całymi godzinami wystawała w oknie, 
wpatrując się w zatłoczone ulice. 1 ogarniała ją coraz większa rozpacz. 

Któregoś wieczoru umówiła się z Lisa na wspólną kolację i plotki. Siedziały w kuchni, 

Hillary myła sałatę. Zadzwonił telefon. Hillary popatrzyła na mokre dłonie i poprosiła Lisę, 
by odebrała. 

Lisa podniosła słuchawkę i odezwała się najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mogła 

się zdobyć. 

– Rezydencja pani Hillary Baxter. Mówi Lisa MacDo–nald. Słucham... 

– Lisa! – z dezaprobatą roześmiała się Hillary, biegnąc do telefonu. – Jesteś 

niemoŜliwa! Nie moŜna mieć do ciebie za grosz zaufania. 

– Spokojnie, nie denerwuj się – odparła Lisa, podając jej słuchawkę. – To jakiś męski i 

bardzo zmysłowy glos. 

– Dzięki. – Hillary przyłoŜyła słuchawkę do ucha. –Przepraszam, mojej koleŜance 

zebrało się na Ŝarty. 

– Nic się nie stało. To najciekawsza rozmowa, jaka mi się dziś przydarzyła. 

– Brct? – AŜ do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo pragnęła usłyszeć jego 

głos. 

– Zgadłaś od pierwszego razu. Witamy w betonowej dŜungli. Hillary. Jak było w 

Kansas? 

– Dobrze – wymamrotała. – Dziękuję. 

– Hm, wiele się dowiedziałem. Święta były przyjemne? 

background image

– Tak, bardzo. – Dźwięk jego głosu sprawił, Ŝe nie mogła zebrać myśli. – A jak tobie 

minęły święta? – zapytała pośpiesznie. – Było miło? 

– Owszem, choć z całą pewnością znacznie spokojniej niŜ u ciebie. 

– W kaŜdym razie inaczej – podsumowała. 

– Tak czy siak juŜ to mamy za sobą. Dzwonię do ciebie w związku z weekendem. 

– W związku z weekendem? 

– Tak. Planuję wycieczkę w góry. 

– Wycieczkę w góry? 

– Czy ty jesteś papugą? – zirytował się nieco. – Masz juŜ jakieś plany na weekend? 

– Zaraz, chyba... 

– AleŜ dziś jesteś rozmowna – zniecierpliwił się. 

– Nie. To znaczy, nie mam nic szczególnie waŜnego... 

– To dobrze. Byłaś kiedyś na nartach? 

– Na nartach? W Kansas? – Odzyskała zimną krew. – PrzecieŜ tam nie ma gór. 

– No tak – potaknął z roztargnieniem. – Mam pomysł na zimowe zdjęcia. Śliczna 

dziewczyna bawi się na śniegu. Mam górską chatkę w Adirondacks, to niedaleko Lakę 
George. Doskonale się do tego nada. W ten sposób uda się nam połączyć przyjemne z 
poŜytecznym. 

– Nam? – zaniepokoiła się. 

– Nie masz powodów do obaw – zapewnił ją. – Nie zamierzam wywieźć cię na 

odludzie i uwieść. – Urwał, po chwili zaśmiał się pogodnie. – Czuję, Ŝe się zarumieniłaś! 

– Bardzo śmieszne – fuknęła. Dlaczego on zawsze czyta w jej myślach? – Teraz 

przypominam sobie, Ŝe jednak na ten weekend mam coś wyjątkowo pilnego, więc... 

– Daj spokój, Hillary – znowu jej przerwał. – Podpisałaś kontrakt. Jesteś zobligowana 

do pracy dla „Modę” jeszcze przez dobrych kilka tygodni. Zresztą sama chciałaś, bym znalazł 
ci jakieś zajęcie. 

– No tak, ale... 

– Jeśli wątpisz, przeczytaj jeszcze raz umowę. I zarezerwuj sobie ten weekend. Nie bój 

się, jadą z nami Lany i June. Potem dojedzie jeszcze Bud Levis, mój asystent i dyrektor 
artystyczny. 

– Aha. 

– Ja... to znaczy „Modę”... – ciągnął Bret – zatroszczymy się o stroje dla ciebie. Wiec 

tym sobie nie zawracaj głowy. W piątek przyjadę o wpół do ósmej rano. Bądź gotowa. 

OdłoŜyła słuchawkę, zapatrzyła się przed siebie niewi–dzącym wzrokiem, pogrąŜona 

w myślach. 

– Co się stało? – Lisa wynurzyła się z kuchni. – Wyglądasz jak ogłuszona. 

– Jadę na weekend w góry – odpowiedziała cicho. 

– W góry? – z przejęciem powtórzyła Lisa. – Z męŜczyzną o fascynującym głosie? 

background image

– To słuŜbowy wyjazd – wyjaśniła. – Dzwonił Bret Bardoff. Tam będzie sporo osób – 

dodała. 

Piątkowy poranek był zimny, ale na szczęście zapowiadał się piękny dzień. 

Spakowana torba stała obok kanapy, a Hillary kończyła drugą filiŜankę herbaty. Zadzwonił 
dzwonek u drzwi. 

– Dzień dobry, Hillary – powitał ją Bret. – Jesteś gotowa na zdobywanie nieznanego 

lądu? 

W tym stroju wyglądał jak rasowy podróŜnik. Krótki koŜuszek, grube sztruksy, 

zimowe buty. W niczym nie przypominał wymuskanego biznesmena. Zacisnęła palce na 
klamce, przybrała obojętną minę. 

Gdy wszedł do środka, zaniosła do kuchni filiŜankę. Sięgnęła po płaszcz, narzuciła go 

na siebie. ZałoŜyła ciemnobrązową czapeczkę. Bret przyglądał się temu w milczeniu. 

– Jestem gotowa – powiedziała i zwilŜyła językiem usta. – Idziemy? 

Bret kiwnął głową, schylił się po jej torbę. Chciała zrobić to samo. Szarpnęła się w 

ostatniej chwili, bo omal się nie zderzyli. Wyprostowała się i zarumieniła gwałtownie. Bret 
uśmiechnął się lekko, ujął ją za rękę i poprowadził do drzwi. 

Wkrótce znaleźli się za miastem. Bret płynnie prowadził auto, kierując się na północ. 

Co jakiś czas zamieniali ze sobą kilka zdań. Powoli Hillary się odpręŜała. W ciepłym wnętrzu 
samochodu było jej wygodnie i całkiem miło. Z ciekawością obserwowała mijane po drodze 
osady i miasteczka. Do tej pory stan Nowy Jork kojarzył się jej z Manhattanem i wieŜowcami. 
Bez zastanowienia podzieliła się z Bretem tym wraŜeniem. Zdjęła czapkę, ciemna kaskada 
włosów opadła jej na ramiona. 

– Dopiero się przekonasz, jak naprawdę wyglądają te 

^ony – Bret uśmiechnął się wesoło. – Tu naprawdę jest wszystko: góry, doliny, lasy. 

Myślę, Ŝe ci się spodoba. 

– Do tej pory Nowy Jork kojarzył mi się wyłącznie z miejscem, gdzie pracuję – 

przyznała, obracając się w jego stronę. – Głośny, zatłoczony i nieprawdopodobnie 
wciągający, ale czasami niesamowicie męczący. Przez ten ciągły ruch, ciągły pęd. Tym 
bardziej doceniam ciszę, gdy wracam do domu w Kansas. 

– Tam nadal jest twój dom, prawda? – Odniosła wraŜenie, Ŝe jego myśli nagle 

poszybowały w zupełnie innym kierunku. 

Ciągle jechali na północ. Straciła poczucie czasu, zafascynowana zmieniającą się 

scenerią. Gdy na horyzoncie zarysowały się dalekie góry, niemal podskoczyła z wraŜenia. 
Bezwiednie złapała Breta za ramię. 

– Zobacz! – zawołała. – Prawdziwe góry! Odwróciła się, popatrzyła na niego 

rozpromieniona. 

Odwzajemnił uśmiech, a jej serce zatrzepotało w piersi. Znowu popatrzyła na góry. 

– Pewnie uwaŜasz, Ŝe zachowuję się jak dziecko, ale nigdy przedtem nie widziałam 

gór. 

– Bardzo mi się podoba takie świeŜe spojrzenie. UwaŜam, Ŝe jesteś czarująca. 

Ujął ją za rękę, odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry i pocałował. Od tego pocałunku 

przebiegł ją słodki dreszcz. Przyzwyczaiła się do jego drwiących uwag i irytujących 

background image

uśmieszków, ale wobec takich gestów była bezbronna. A przecieŜ powinna mieć się przed 
nim na baczności. Tylko jak to zrobić? Jak ma się bronić przed jego urokiem? 

– Napiłbym się kawy. – Głos Breta wyrwał ją zamy– 

ś

lenia. – A ty? Nie masz ochoty na filiŜankę herbaty? 

– zapytał, odwracając się do niej. 

– Bardzo chętnie – odparła. 

Bret wjechał do mijanego miasteczka, zatrzymał się na parkingu przed niewielką 

knajpką. Otworzył drzwi i wysiadł. Hillary zrobiła to samo. Z zachwytem popatrzyła na 
wznoszące się w niebo góry. 

– Wydają się wyŜsze, niŜ są w istocie – rzekł Bret. – Mają ledwie kilkaset metrów nad 

poziom morza. Chciałbym zobaczyć twoją minę na widok Alp czy Gór Skalistych. 

Wziął ją za rękę i pociągnął do kawiarenki. W środku panowało przyjemne ciepło. 

Usiedli przy małym stoliku. Hillary zdjęła płaszcz, wlepiła wzrok w krajobraz za oknem. 

– Dla mnie kawę, a dla pani herbatę – zamówił Bret. 

– Hillary, nie jesteś głodna? 

– Słucham? Och, nie... to znaczy moŜe trochę – przypomniała sobie, Ŝe przecieŜ nie 

jadła śniadania. 

– Mają fantastyczne ciasto kawowe – kusił Bret. Nim zdąŜyła zaoponować, zamówił 

dwie porcje. 

– Zwykle nie jadam takich rzeczy – zaprotestowała, marszcząc czoło. 

– Hillary, złotko, jeden kawałek ciasta nie zrobi Ŝadnej szkody twojej figurze. A 

zresztą – dodał z irytującą szczerością – spokojnie mogłabyś odrobinę przytyć. 

– Tak uwaŜasz? – Zdenerwował ją nieco tym stwierdzeniem. Uniosła dumnie brodę. – 

Jakoś do tej pory nikt nie miał zastrzeŜeń. 

– Nie wątpię. Ja teŜ Ŝadnych nie wnoszę. Wysokie, wiotkie dziewczyny bardzo mi się 

podobają. ChociaŜ – 

ciągnął, pochylając się i odgarniając jej z twarzy pasemko włosów – taka kruchość 

czasami trochę rozprasza. 

– Bardzo mi się podoba ta jazda – dyplomatycznie zmieniła temat. – Ile jeszcze przed 

nami? 

– Jesteśmy w połowie drogi. – Sięgnął po śmietankę do kawy. – Koło południa 

powinniśmy być na miejscu. 

– A jak dojedzie reszta? 

– Lany i June zabiorą się jednym samochodem. –Uśmiechnął się. nabił na widelczyk 

kawałek ciasta. – MoŜna powiedzieć, ze przyjadą na doczepkę do sprzętu Larry'ego. 1 tak nie 
mogę się nadziwić, Ŝe ten dziwak zgodził się zabrać June. W jednym aucie z jego 
drogocennymi aparatami. 

– Nie moŜesz się nadziwić? – uśmiechnęła się. 

– Chyba nie powinienem tak reagować – przyznał, kiwając głową. – ZauwaŜyłem, Ŝe 

nasz ulubiony fotograf coraz bardziej przychylnie spoziera na moją sekretarkę. Był 
wyjątkowo zadowolony z perspektywy tej wspólnej podróŜy. 

background image

– Parę dni temu, gdy do niego zadzwoniłam, June pomagała mu porządkować stare 

papiery. AŜ się nie chce wierzyć, Ŝe zgodził się na coś takiego. – Podniosła widelczyk z 
ciastem, popatrzyła na Breta. – Larry naprawdę zainteresował się June. Kobietą z krwi i kości. 

– KaŜdemu to się zdarza – podsumował gładko. 

Cichy szum silnika działał uspokajająco, ciepło panujące we wnętrzu auta usypiało. 

Hillary początkowo chłonęła wzrokiem krajobraz, potem powoli rozluźniła się, oparła 
wygodniej i przymknęła oczy. Powieki ciąŜyły, znajomy głos opowiadającego coś Breta 
działał kojąco. Nawet się nie spostrzegła, kiedy usnęła. 

Poruszyła się niespokojnie, gdy zmieniła się droga. Obudziła się. Jej głowa 

spoczywała na ramieniu Breta. Wyprostowała się pośpiesznie. 

– Och, przepraszam, Ŝe zasnęłam. Długo tak spałam? 

– MoŜna tak powiedzieć' – z uśmiechem patrzył, jak odgarnia z twarzy potargane 

włosy. – Przez dobrą godzinę. 

– Godzinę? – powtórzyła z niedowierzaniem. – To gdzie teraz jesteśmy? – 

wymamrotała, wyglądając przez okno. – DuŜo straciłam? 

– Troszeczkę. Jesteśmy na bocznej drodze prowadzącej do mojej chatki. 

– Jak tu pięknie! – zachwyciła się, juŜ całkiem rozbudzona. 

Po obu stronach drogi rosły dorodne sosny, teraz pokryte śniegiem. Zielone igiełki 

skrzyły się w słońcu, biały puch przykrywał gałęzie, przysłaniał skały. Cała ziemia była 
pokryta miękkim, białym dywanem. 

– Ile tu drzew! – Wychyliła się, by wyjrzeć przez okno z jego strony. Niechcący 

potrąciła go kolanem. 

– Tu jest cały las. 

– Nie nabijaj się ze mnie. – śartobliwie szturchnęła go w ramię. – Dla mnie to 

wszystko jest zupełnie nowe. –Znowu zapatrzyła się w okno. 

– Wcale się nie nabijam. Twój entuzjazm jest zaraźliwy. 

Bret zatrzymał samochód. Hillary aŜ jęknęła. Na niewielkiej polance wznosiła się 

drewniana górska chatka. Promienie słońca odbijały się w oknach, wokół obsypane śniegiem 
drzewa, ziemia zasłana białym puchem. 

– Chodź, zobacz z bliska – zachęcił ją Bret. Wysiadł, wyciągnął do niej dłoń. Ręka w 

rękę ruszyli w stronę 

domku. Śnieg skrzypiał pod stopami, rześkie powietrze chłodziło twarz. W pobliŜu 

domku płynął wartki strumień, lodowe sopelki odbijały światło. Hillary, ciągnąc Breta za 
rękę, popędziła w stronę strumienia. 

– Jak tu pięknie – wyszeptała. Rozejrzała się wokół, ogarniając wzrokiem polankę, 

otaczający ją las, wznoszące się góry. – Prawdziwa, niczym nieskaŜona natura, taka jak przed 
wiekami. 

– Czasami uciekam tu z miasta – powiedział. – Gdy czuję, Ŝe w biurze zaczynam się 

dusić, gdy juŜ mam dość. 

Popatrzyła na niego z nieukrywanym zdumieniem. Nie spodziewała się takiego 

wyznania. Przez myśl jej nie przeszło, Ŝe ktoś taki jak on moŜe potrzebować chwili oddechu, 

background image

szukać samotności, by odreagować miejski stres. UwaŜała go za twardego biznesmena. Teraz 
nagle zobaczyła go w innym świetle. 

Bret odwrócił się, popatrzył jej w oczy. 

– Poza tym to zupełne odludzie – dodał lŜejszym tonem. 

Oczy się jej rozszerzyły, poczuła ogarniającą ją panikę. Uciekła wzrokiem, by Bret się 

niczego nie domyślił. Popatrzyła na otaczające ich skały i drzewa. Byli w środku dziczy, 
zupełnie sami. Bezwiednie zagryzła usta. Powiedział, Ŝe przyjedzie jeszcze kilka osób. A jeśli 
skłamał? Czy powinna mu wierzyć? Nie zadała sobie trudu, by zadzwonić do Lar–ryego, w 
ogóle o tym nie pomyślała. A jeśli... 

– Uspokój się, Hillary – usłyszała jego śmiech. – Nie porwałem cię. Reszta wkrótce 

się zjawi. – Celowo mnie podpuścił, uzmysłowiła sobie. Wezbrała w niej złość. Odwróciła 
się, by powiedzieć, co o nim myśli, ale nim otwo– 

rzyła usta, Bret dodał: – Oczywiście, jeŜeli nie pobłądzą i tu trafią. – Uśmiechnął się 

znowu. Wziął za rękę zmieszaną dziewczynę i pociągnął w stronę domku. 

Wnętrze było zaskakująco przestrzenne. Wysoki belkowany sufit, drewniane schody 

wiodące na galeryjkę, ogromne okna, kamienny kominek zajmujący całą ścianę. Sosnową 
podłogę zdobiły owalne, kolorowe chodniczki. 

– Jak tu pięknie – z rozmarzeniem powiedziała Hillary. Podeszła do okna. 

Podszedł do niej, zdjął z niej płaszcz. 

– Co to za zapach? – wymruczał, delikatnie masując jej kark. – Zawsze taki sam, 

ulotny i bardzo przyjemny. 

– To kwiat jabłoni. 

– Hm, nie zmieniaj go, bardzo do ciebie pasuje... Umieram z głodu – oznajmił 

nieoczekiwanie, odwracając ją ku sobie. – MoŜe coś przyrządzimy? Mogłabyś otworzyć jakąś 
puszkę, a ja przez ten czas rozpalę kominek. Kuchnia jest dobrze zaopatrzona, na pewno 
znajdziesz coś odpowiedniego. 

– Dobrze – przystała z uśmiechem. – PrzecieŜ nie mogę dopuścić, Ŝebyś padł z głodu. 

Gdzie jest kuchnia? 

Kuchnia była urządzona ze staroświeckim wdziękiem. Hillary z rezerwą popatrzyła na 

kuchenkę. Taką chyba miała jej babcia. Dopiero po chwili spostrzegła, Ŝe to tylko stylizacja. 
Kuchenka była jak najbardziej współczesna. Przelewała zupę z puszki do garnka, gdy 
usłyszała kroki wchodzącego do kuchni Breta. 

– Szybko się sprawiłeś! – zawołała z podziwem. –Chyba byłeś wzorowym skautem. 

– Mam taki zwyczaj, Ŝe przed wyjazdem z domku zo– 

stawiam przygotowany kominek – wyjaśnił, stając za nią. – Kiedy przyjeŜdŜam, 

wystarczy podłoŜyć zapałkę. 

– Jesteś świetnie zorganizowany – podsumowała. 

– Jesteś dobrą kucharką, Hillary? 

– KaŜdy potrafi otworzyć puszkę, do tego nie trzeba szczególnych zdolności – głos u 

wiązł jej w gardle, bo Bret rozsunął jej włosy na karku i delikatnie musnął ustami skórę szyi. 
– Zacznę szykować kawę – powiedziała pośpiesznie, próbując oswobodzić się z jego uścisku. 
Nie puścił jej. Jego usta nadal błądziły po jej karku. – Myślałam, Ŝe jesteś głodny... 

background image

– Bo jestem – wyszeptał, skubiąc zębami jej ucho. –I to szalenie. 

Wtulił twarz w wygięcie jej szyi. 

– Bret, nie – jęknęła bezradnie, czując ogarniającą ją falę gorąca. Wiedziała, Ŝe musi 

natychmiast się wycofać. Inaczej przepadnie. 

Bret wymamrotał coś, przygarnął ją mocniej i całował szaleńczo. 

Znała jego pocałunki, ale teraz było inaczej. Wcześniej zawsze się kontrolował. Teraz 

całował ją mocno, namiętnie, nie zwaŜając na jej protesty. Przestała walczyć; poddała się 
pieszczocie, ogarnięta radosnym uniesieniem. Przylgnęła do niego całym ciałem, rozkoszując 
się pocałunkami, palącym dotykiem jego rąk. 

Przed domem rozległ się odgłos podjeŜdŜającego samochodu. Bret zaklął, oderwał 

usta od Hillary i westchnął. 

– Znaleźli nas, Hillary. Lepiej otwórz jeszcze jedną puszkę. 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Za drzwiami słychać było gwar głosów, śmiech Junc i znajomy głos Larry'ego. Bret 

wyszedł im na powitanie, Hillary stała nieruchomo, poraŜona tym, czego doświadczyła 
ledwie parę sekund temu. Gdyby nie przyjazd June i Lanyego nie wiadomo, jak to by się 
skończyło. Oboje, i ona, i Bret, stracili nad sobą kontrolę. To, co czuła, porywało i 
oszałamiało, budziło tak dzikie, nieokiełznane pragnienia, Ŝe chyba by uległa. Przycisnęła 
dłonie do rozpłomienionych policzków, podeszła do kuchenki. MoŜe, jeśli zajmie się czymś 
prozaicznym, szybciej ochłonie. 

– Cześć, widzę, Ŝe Bret juŜ znalazł ci zajęcie! – June, obładowana torbami z 

zakupami, weszła do kuchni. 

– Cześć! – Hillary odwróciła się. – Co masz w tych torbach? 

– Zapasy na długi zimowy weekend. – Zaczęła wyjmować z toreb przywiezione 

zakupy: mleko, sery, róŜne produkty. 

– Jak zwykle perfekcyjna – skomentowała Hillary. Rozluźniła się wreszcie i 

uśmiechnęła do June. 

– Nie jest łatwo być doskonałym – z westchnieniem stwierdziła June. – Ale cóŜ, 

niektórzy juŜ się z tym rodzą. 

Gdy zupa była gotowa, zasiedli w jadalni przy wielkim, wygodnym stole. Cała 

czwórka jadła z ogromnym apety– 

tern. Początkowo Hillary była trochę spięta, jednak powoli napięcie ustąpiło. Bret 

zachowywał się całkiem naturalnie, jakby nic się nie stało. Stopniowo Hillary uspokoiła się, 
włączyła do rozmowy. 

Po posiłku panowie zostali na dole, by omówić szczegóły jutrzejszych zdjęć, Hillary i 

June poszły na górę obejrzeć swój pokój. Nie zawiodły się – przestronna sypialnia była 
wykończona w drewnie. Ogromne oka wychodziły na las i góry. Kolorowe narzuty 
przykrywały dwa łóŜka, mosięŜne lampy harmonizowały z drewnianymi meblami, oblewały 
wnętrze miękkim światłem. 

Hillary zaczęła wyjmować stroje na jutrzejszą sesję, June wyciągnęła się na łóŜku. 

background image

– CzyŜ tu nie jest fantastycznie? – zapytała, wpatrując się w wysoki sufit. Westchnęła 

z zadowoleniem. – śadnych telefonów, maszyn do pisania, interesantów. MoŜe nas zasypie i 
zostaniemy aŜ do wiosny? 

– O ile Lany przywiózł wystarczająco duŜo filmów. Inaczej to marzenie ściętej głowy 

– zareplikowała Hillary. Wyjęła z torby czerwoną kurtkę i narciarskie spodnie. –To będzie 
ś

wietnie wyglądać na Śniegu. 

– Ty będziesz świetnie w tym wyglądać – sprostowała June. ZałoŜyła ręce pod głowę. 

– To twój kolor. Na białym śniegu, przy twoich włosach i karnacji... Szef ma oko. Nigdy się 
nie myli. 

Nieoczekiwanie ciszę za oknem przerwał dźwięk samochodu. Podbiegły do szyby. 

Bud Lewis pomagał Charlene wysiąść z auta. 

– No cóŜ – skrzywiła się June. Westchnęła. – Choć chyba raz się pomylił. 

Hillary z niedowierzaniem wpatrywała się w płomienne włosy Charlene. 

– Nie wiedziałam... Bret nic nie mówił, Ŝe ona teŜ tu będzie... – Była zła. Nie tak 

wyobraŜała sobie ten weekend. 

– Być moŜe teraz ja się mylę, ale z tego co wiem, Bret teŜ nie miał o tym pojęcia. – 

June odwróciła się, oparła plecami o parapet. – MoŜe ją wepchnie w śnieg. 

– MoŜe – odmruknęła Hillary, z hałasem zamykając walizkę. To jej trochę pomogło. – 

A moŜe ucieszy się na jej widok. 

– Niczego się nie dowiemy, jeśli będziemy tu siedzieć. 

– June zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi. –Chodź, przekonajmy się na 

własne oczy. 

JuŜ na schodach usłyszały głos Charlene. 

– Chyba nie masz mi za złe, Ŝe przyjechałam bez zapowiedzi? Chciałam ci zrobić miłą 

niespodziankę. 

W tym właśnie momencie weszły do salonu. Hillary zdąŜyła spostrzec, jak Bret 

jedynie wzrusza ramionami. Siedział na kanapce przed kominkiem. 

– Chatka na odludziu nie jest w twoim stylu, Charlene 

– odparł spokojnie. – Skoro miałaś ochotę przyjechać, trzeba mi było powiedzieć to 

wprost, a nie wmawiać Bu–dowi, Ŝe ma cię tu przywieźć na moje polecenie. 

– Kochanie, to było tylko niewinne kłamstewko. – Pochyliła głowę, zatrzepotała 

rzęsami. – Mała intryga. 

– Miejmy nadzieję, Ŝe ta „mała intryga” nie zmieni się w „wielką nudę”. Od 

Manhattanu dzieli nas szmat drogi. 

– Ja przy tobie nigdy się nie nudzę. 

Ten pieszczotliwy głos działał Hillary na nerwy. Chyba mimowolnie wydała jakiś 

dźwięk, bo Bret i Charlene po– 

patrzyli na stojące na progu dziewczyny. Charlene zacisnęła usta, uśmiechnęła się z 

przymusem. 

Po zdawkowym przywitaniu Hillary przysiadła się do Buda. Wolała znaleźć się jak 

najdalej od Charlene. Rudowłosa ślicznotka znowu zajęła się Bretem. 

background image

– Myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie dojedziemy – zaszcze–biotała. – Po co ci domek na 

takim odludziu? – Popatrzyła na niego zimnymi zielonymi oczami. – PrzecieŜ tu nic nie ma, 
tylko skały, drzewa i śnieg. I to przeraźliwe zimno. 

– Wzdrygnęła się demonstracyjnie, przywarta do niego. 

– Jak ty tu wytrzymujesz, co cię tu ciągnie? 

– Potrzeba odmiany – odparł. Zapalił papierosa. – Poza tym góry tętnią Ŝyciem. – 

Wskazał na las za oknem. 

– Tu mieszkają wiewiórki, króliki, lisy, całe mnóstwo małych zwierząt. 

– Nie to miałam na myśli – uwodzicielskim głosem wymruczała Charlene. 

– Dla mnie to bardzo dobre towarzystwo. Lubię obserwować zwierzęta. Często, gdy 

stoję przy oknie, zdarza mi >ię widzieć przechodzącego jelenia, czasem nawet niedźwiedzia. 

– Niedźwiedzia?! – wykrzyknęła Charlene, kurczowo zaciskając palce na jego 

ramieniu. – To okropne! 

– Tu są prawdziwe niedźwiedzie? – z przejęciem zapytała Hillary. 

– Tak, baribale – odparł, uśmiechem przyjmując jej reakcję. – Teraz nam nie 

zagraŜają, śpią – dodał, zerkając na Charlene. 

– Dzięki Bogu – odetchnęła z ulgą. 

– Podoba ci się w górach? – Bud zwrócił się do Hillary. 

– Tak – potwierdziła Ŝarliwie. – Wyglądają tak jak przed wiekami. śadnych 

zabudowań, Ŝadnych śladów człowieka. NieskaŜona przyroda. 

– Och, jaki entuzjazm – pogardliwie skomentowała Charlene. 

Hillary zmroziła ją wzrokiem. 

– Hillary wychowała się na farmie w Kansas – wyjaśnił Bret, któremu nie uszły uwagi 

gniewne ogniki w oczach Hillary. – Nigdy wcześniej nie widziała gór. 

– Coś takiego – mruknęła Charlene, uśmiechając się zjadliwie. – W waszych stronach 

chyba uprawia się zboŜe czy coś podobnego? Domyślam się, Ŝe jesteś przyzwyczajona do 
prymitywnych warunków. 

– Wbrew temu, co pani sądzi, panno Mason, nasza farma nie jest ani mała, ani 

prymitywna. Osobom z pani środowiska z pewnością trudno wyobrazić sobie bezmiar 
falujących łanów zboŜa, ciągnące się kilometrami łagodne wzgórza. śycie nie jest tak 
wyrafinowane jak w wielkiej metropolii, ale za to bliŜsze naturze. 

– Widzę, Ŝe lubisz przyrodę – znudzonym głosem odparła Charlene. – Do mnie 

bardziej przemawia miasto, wygoda i kultura. 

– Pójdę się przejść, zanim zrobi się ciemno. – Hillary podniosła się z miejsca. 

– Idę z tobą – Bud poderwał się i ruszył za nią do drzwi. Poczekał, aŜ załoŜy płaszcz. 

– Cały dzień musiałem się z nią bujać – szepnął konspiracyjnie. – T^m bardziej potrzeba mi 
ś

wieŜego powietrza. 

Nie mogła się nie roześmiać. Miała świadomość, Ŝe Bret odprowadza ją wzrokiem. 

Gdy znaleźli się na dworze, roześmiali się pełną piersią. Dopiero teraz poczuli pełną 

swobodę. Zgodnym krokiem skierowali się do strumienia. Zaczęli iść ścieŜką biegnącą 
wzdłuŜ nurtu, coraz bardziej zagłębiając się w las. Promienie zachodzącego słońca 

background image

przeświecały przez zielone gałęzie, śnieg lśnił i migotał. Bud był świetnym kompanem, czas 
miło upływał na lekkiej pogawędce. Hillary odzyskała dobry nastrój. 

Zatrzymali się, usiedli na wystającym skalnym występie. 

– Och, jak miło – odezwał się Bud, a Hillary potwierdzająco skinęła głową. – 

Nareszcie znowu czuję się jak człowiek – dodał, puszczając do niej oko. – Ta kobieta jest nie 
do wytrzymania. Nie mam pojęcia, co szef w niej widzi. 

Hillary uśmiechnęła się w odpowiedzi. 

– To dziwne, ale w pełni się z tobą zgadzam. Ruszyli w drogę powrotną. Słonce juŜ 

zaszło, zaczynał 

zapadać zmierzch. Wracali po swoich śladach odciśniętych w białym puchu. 

Rozbawieni i oŜywieni weszli na polankę. 

– Czy wy nie macie krzty zdrowego rozsądku? – powitał ich Bret. – Chodzić po 

górach po zmierzchu? 

– Po zmierzchu? Bret, jeszcze wcale nie jest tak ciemno. – Hillary, stojąc na jednej 

nodze, usiłowała ściągnąć but z drugiej. – Poszliśmy wzdłuŜ strumyka, wróciliśmy tą samą 
drogą. – Zachwiała się, niechcący popychając Buda. Bud uchwycił ją w talii, by nie upadła. 

– Zostawiliśmy wyraźne ślady na śniegu – z uśmiechem potwierdził Bud. – Po nich 

wróciliśmy prosto do Jomu. 

– W górach zmrok zapada bardzo szybko – odezwał się Bret. – Dziś będzie 

bezksięŜycowa noc. Bardzo łatwo się zgubić. 

– Ale nam się udało, wróciliśmy – skwitowała Hillary. 

– A gdzie jest June? 

– Poszła do kuchni szykować kolację. 

– Pomogę jej. – Uśmiechnęła się promiennie i ominęła stojących męŜczyzn, 

zostawiając Buda na pastwę rozeźlonego Breta. 

– Nie ma to jak domowe zajęcia – westchnęła Hillary, wchodząc do kuchni. – Ledwie 

jedno skończysz, a juŜ jest następne. 

– Powiedz to naszej waŜniaczce – skrzywiła się June. Była zajęta odpakowywaniem 

steków. – Poczuła się taka zmęczona po tej uciąŜliwej podróŜy – June przesadnym gestem 
przyłoŜyła dłoń do czoła, zrobiła cierpiętniczą minę – Ŝe po prostu musiała pójść się połoŜyć 
przed kolacją. 

– I bardzo dobrze. – Hillary teŜ wzięła się do pracy. 

– Kto przydzielił nam wachtę w kuchni? Wydaje mi się, Ŝe w moim kontrakcie nic nie 

ma na ten temat. 

– To moja inicjatywa. 

– Z własnej woli? 

– Zaraz ci to wyjaśnię. – June przeszukiwała szafki. 

– Miałam okazję przetestować kulinarne umiejętności Larry'ego. I wystarczy. Szef ma 

dwie lewe ręce do gotowania. Nawet jego kawa jest nie do wypicia. Co do Buda... jak go 
znam, nie pali się do takich wyzwań. 

– Rozumiem. 

background image

Praca szła im sprawnie. Wkrótce zaszczekały talerze, 

na patelni skwierczało mięso. Na progu wyrósł Lany. W skupieniu wciągał powietrze. 

– Och, jestem taki głodny, Ŝe juŜ nie mogę się doczekać 

– oznajmił. – Długo jeszcze? 

– Trzymaj. – June wcisnęła mu w ręce talerze. – Idź i nakryj do stołu. Dzięki temu 

czas szybciej ci minie. 

– Przeczuwałem, Ŝe lepiej trzymać się od was z daleka 

– wymruczał, znikając za drzwiami. 

– To górskie powietrze tak na nas działa – zauwaŜyła Hillary, gdy zasiedli przy stole. 

– Ja teŜ umieram z głodu. 

Po kolacji panowie zaoferowali pomoc przy sprzątaniu, ale było z tego więcej 

zamieszania niŜ poŜytku. W końcu June nie wytrzymała i kazała im zająć się swoimi 
sprawami. 

– To ja jestem szefem – obruszył się Bret. – I do mnie naleŜy wydawanie poleceń. 

– Nie wcześniej niŜ w poniedziałek – nie ustępowała June. Stanowczo wypchnęła go z 

kuchni. 

Charlene skorzystała z okazji. Uwieszona ramienia Breta zniknęła za progiem. June 

odprowadziła ją chmurnym spojrzeniem. 

Wieczór spędzili przy kominku. Hillary podziękowała Bretowi za proponowaną jej 

brandy, usiadła na niskim stołeczku blisko ognia. Zapatrzyła się w tańczące w kominku 
ogniki. Ciepły blask oblewał jej buzię, odbijał się we włosach, łagodnym, miękkim światłem 
wydobywał z mroku jej wdzięcznie upozowaną sylwetkę. 

– Ogień cię zahipnotyzował? – głos Breta przywołał ją do rzeczywistości. 

– Tak, chyba tak – przyznała. – Lubię patrzeć w ogień. 

Jeśli się dobrze przyjrzeć, moŜna zobaczyć tam róŜne rzeczy. Zamek, konia z 

rozwianą grzywą... 

– Starca bujającego się w fotelu – łagodnie dodał Bret. Odwróciła się, zaskoczona. Nie 

spodziewała się, Ŝe on 

teŜ widzi obrazy tworzone przez ogień. Zarumieniła się pod jego spojrzeniem. 

Podniosła się zmieszana. 

– To był długi dzień – zagaiła, unikając jego wzroku. – Myślę, Ŝe na mnie juŜ pora. 

Idę się połoŜyć. Nie chcę, Ŝeby rano Larry zŜymał się, Ŝe kiepsko wyglądam. 

PoŜegnała się i nie dając Bretowi czasu na odpowiedź, wyszła z salonu. 

Kiedy się przebudziła, za oknem juŜ świtało. Wczoraj bała się, Ŝe nie uśnie. Była zbyt 

poruszona, zbyt wiele myśli kłębiło się jej w głowie. A jednak zasnęła od razu. 

June nadal spała, szczelnie okryta kołdrą. Oddychała miarowo. Hillary na palcach 

wysunęła się z łóŜka, ubrała po cichutku. Ciepły sweter w odcieniu zgaszonej zieleni, 
sztruksowe spodnie. MakijaŜ sobie darowała. WłoŜyła narciarski komplet, na głowę nasunęła 
czapeczkę. 

OstroŜnie zeszła po schodach. W całym domu panowała niczym niezmącona cisza. 

Hillary wyszła na dwór. 

background image

Dzień był piękny. Bezchmurne niebo, słońce odbijające się od śniegu, rześkie zimowe 

powietrze. 

Cisza dźwięczała w uszach. Zielone, majestatyczne drzewa, surowe góry. Miała 

wraŜenie, Ŝe czas się zatrzymał, Ŝe znalazła się w cudownym, bajkowym świecie, w którym 
poza nią nikogo nie ma. 

– Jestem sama – powiedziała na głos. – Sama jedna na całym świecie. – Rzuciła się 

biegiem po śniegu, przepeł– 

niona szaleńczą, dziecięcą radością. – Jestem wolna! –Nabrała w dłonie śniegu, rzuciła 

go do góry. 

Ogarnęła ją ogromna, wręcz dziecinna radość. Jest tak pięknie, świat jest taki 

cudowny! Nabrała pełne garście śniegu i wyrzuciła go w powietrze, z błyszczącymi oczami 
przyglądając się, jak na ziemię opada biała, skrząca się w słońcu mgiełka. Ulegając nagłej 
pokusie, rzuciła się plecami w śnieg. RozłoŜyła szeroko ręce i leŜąc na mię–ciutkiej, białej 
pierzynce, wpatrywała się w niebo. AŜ do chwili, gdy tuŜ nad sobą ujrzała roześmiane szare 
oczy. 

– Co ty wyrabiasz, Hillary? 

– Robię anioła – odparła z uśmiechem. – Nie wiesz, jak to się robi? LeŜysz na śniegu i 

poruszasz rękami i nogami, o tak – zademonstrowała. Zmarszczyła lekko brwi. – Tylko trzeba 
bardzo delikatnie wstawać, Ŝeby nie popsuć ^adu na śniegu. – Usiadła, zaczęła się podnosić. – 
Podaj mi rękę – poprosiła. – Trochę wyszłam z wprawy. –Chwyciła go za rękę i poderwała 
się. Odwróciła się, Ŝeby ocenić efekt. – Widzisz – rzekła z dumą. – Prawdziwy anioł. 

– Piękny – potaknął. – Jesteś bardzo zdolna. 

– Jasne – potwierdziła. – Myślałam, Ŝe wszyscy jeszcze śpią – dodała, otrzepując się 

ze śniegu. 

– Widziałem przez okno, jak pląsałaś po śniegu. 

– Po prostu dawałam upust radości. 

– Ale tutaj człowiek nigdy nie jest sam. Popatrz – pokazał ręką na skraj polanki. Oczy 

dziewczyny rozszerzyły śię ze zdumienia. Między gałęziami dojrzała łeb wielkiego elenia. 
RozłoŜyste rogi wyglądały spod igieł. 

– Niesamowity – wyszeptała. 

– Jeleń, jakby słysząc jej zachwyty, dumnie poruszył głową i zniknął w zaroślach. 

– Och, uwielbiam to miejsce! 

– Naprawdę? – Śniegowa kula pacneła ją w tył głowy. Hillary odwróciła się i 

popatrzyła na Breta ostrzegawczo. 

– Zdajesz sobie sprawę, Ŝe to oznacza wojnę? Nabrała w dłonie śniegu, zrobiła kulę i 

wycelowała 

w Breta. Rozgorzała szalona bitwa na śnieŜki. Uchylali się przed nimi ze śmiechem, 

ś

nieg iskrzył się w słońcu, echo powtarzało wesołe okrzyki. Wreszcie Bret pochwycił Hillary 

i przewrócił na śnieg. Miała zaróŜowione od zimna policzki, błyszczące, roześmiane oczy. 
Ledwie łapała powietrze. 

– No dobra, dobra, wygrałeś – wydusiła zdyszanym głosem. 

– Wygrałem – potwierdził. – I naleŜy mi się nagroda. 

background image

– Śmiech zamarł jej na ustach, gdy poczuła dotyk jego warg. – Wcześniej czy później, 

zawsze wygram – wyszeptał, całując jej zamknięte oczy. – Za rzadko to robimy 

– wymamrotał. Zawirowało jej w głowie. – Masz buzię całą w śniegu. – Poczuła, Ŝe 

musnął ustami jej policzek. 

– Och Hillary, jesteś nieprawdopodobna – wyszeptał, unosząc głowę i zaglądając jej w 

oczy. – Odetchnął głęboko, dłonią delikatnie zsunął grudki śniegu z jej twarzy. – Reszta juŜ 
pewnie zaczęła się budzić. Wracajmy na śniadanie. 

– Stań teraz tam, Hil – ze skupioną miną przykazał Larry. Popatrzył w obiektyw. – 

Dobrze. 

Wydawało się jej, Ŝe zdjęcia ciągną się w nieskończoność. Było jej zimno. I marzyła o 

chwili, gdy wreszcie 

usiądzie przed kominkiem z kubkiem pysznej gorącej czekolady. 

– Hillary, obudź się i zejdź na ziemię. Masz tryskać radością, a nie myśleć o 

niebieskich migdałach. 

– Mam nadzieję, Ŝe ten obiektyw zaraz ci zamarznie – zareplikowała, posyłając mu 

promienny uśmiech. 

– Przestań – wymruczał, nie przestając jej fotografować. 

– No, wystarczy – oznajmił wreszcie. Uradowana Hillary padła na śnieg, udając 

zemdloną. Lany nie przepuścił okazji; stanął nad nią i pstryknął kilka fotek. Hillary zamknęła 
oczy, roześmiała się serdecznie. 

– Postanowiłeś przedłuŜyć sesję czy chodzi o mnie? 

– O ciebie – odparł. – Kończysz się, kotku. Najlepsze juŜ za tobą. 

– Zaraz ci pokaŜę, kto tu się kończy! – Poderwała się, lepiąc kulę ze śniegu. 

– Hil, nie! – Zasłonił ręką aparat, zaczął się wycofywać. Hillary dogoniła go, 

wskoczyła mu na barana. śartobliwie biła go po głowie. 

– Bij mnie, duś, rób, co chcesz – jęczał. – Ale nie dotykaj mojego aparatu. 

– Hej! – Bret wyszedł im na powitanie. – Skończyliście? Z zadowoleniem stwierdziła, 

Ŝ

e siedząc Larry'emu na 

plecach, nie musi podnosić głowy, by spojrzeć Bretowi w twarz. 

– Muszę porozmawiać z panem, panie Bardoff na temat nowego fotografa. Ten 

właśnie mi oświadczył, Ŝe się kończę. 

– Nic nie poradzę, jeśli twoja kariera się załamie – 

mruknął Larry. – Ciągnę cię za uszy, teraz wręcz na własnym grzbiecie. Wydaje mi 

się, Ŝe nabrałaś wagi. 

– Tego juŜ za wiele – oznajmiła Hillary. – Teraz juŜ nie mam wyjścia. Muszę cię 

zabić. 

– OdłóŜ to na chwilę, co? – poprosiła June, która właśnie podeszła do drzwi. – On 

jeszcze o tym nie wie, ale chciałam wyciągnąć go na spacer po lesie. 

– Zgoda – przystała łaskawie Hillary. – Postaw mnie, Larry. Dostałeś odroczenie. 

– Zmarzłaś? – zapytał Bret, gdy Hillary weszła do środka. 

background image

– Zamarzłam. Nie czuję rąk i nóg. 

– Praca modelki nie jest taka łatwa i przyjemna, jak się wydaje, co? – skomentował, 

strzepując jej śnieg z głowy. – Odpowiada ci ten zawód? – zapytał znienacka, ujmując ją za 
brodę i zaglądając głęboko w oczy. Zrobił się bardzo powaŜny. – Nie ciągnie cię do czegoś 
innego? 

– To jest moja praca – odrzekła. 

– Ale czy właśnie tego chcesz? – nie zraŜał się. – Czy to juŜ wszystko, o czym 

marzysz? 

– Czy wszystko? – powtórzyła, odpychając od siebie dziwną tęsknotę, jaka nagle ją 

przepełniła. Wzruszyła ramionami. – A czy to mało? 

Przez długą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu, w końcu teŜ wzruszył ramionami 

i odszedł. Nawet w zwyczajnych dŜinsach porusza się z wdziękiem, zauwaŜyła mimowolnie. 
Odprowadziła go wzrokiem. 

Popołudnie upłynęło spokojnie. Hillary, wygodnie umoszczona w fotelu przed 

kominkiem, powoli popijała czekoladę. Sennym wzrokiem przyglądała się, jak Bret 

i Bud rozgrywają partyjkę szachów. Lany, jak zwykle, był pochłonięty swoimi 

aparatami. 

Charlene nie odstępowała Breta, chód dawała do zrozumienia, Ŝe jest śmiertelnie 

znudzona. Gdy panowie skończyli grę, wyciągnęła Breta na spacer. 

Powoli zaczął zapadać zmrok. Po spacerze Charlene, skrzywiona i wyraźnie z czegoś 

niezadowolona, od razu poszła na górę. 

Kolacja równieŜ nie przypadła Charlene do gustu. Gulasz wołowy jej nie smakował, 

ledwie go tknęła. Za to nie Ŝałowała sobie wina. Reszta towarzystwa nie przejmowała się jej 
marudzeniem. Atmosfera była miła i niezobowiązująca, czas upływał przyjemnie. 

Sprzątaniem po kolacji tradycyjnie juŜ zajęły się Hillary i June. June zaśmiała się, Ŝe 

chyba wystąpi o podwyŜkę. Prawie kończyły, gdy do kuchni weszła Charlene. W ręku 
trzymała kieliszek z winem. Kolejny. 

– No jak, kończycie swoje kobiece zajęcia? – zapytała zjadliwie. 

– Owszem. 1 doceniamy twoje towarzystwo – odparła June, chowając talerze do 

szafki. 

– Chciałabym zamienić słowo z Hillary, jeśli pozwolisz. 

– Pozwolę – odrzekła June, nie przerywając pracy. Charlene odwróciła się do 

czyszczącej kuchenkę Hillary. 

– Nie zamierzam dłuŜej znosić twojego zachowania. 

– CóŜ, skoro chcesz to dokończyć... – Podała jej ścierkę. 

– Obserwowałam cię dziś rano – ze złością wycedziła Charlene. – Widziałam, jak 

rzuciłaś się na Breta. 

– Tak? – Hillary wzruszyła ramionami. – Rzucałam tylko śnieŜkami. Myślałam, Ŝe 

ś

pisz. 

– Obudziłam się, gdy Bret wychodził z łóŜka. – Jej przesłanie zabrzmiało 

wystarczająco jasno. 

background image

Przeszył ją gwałtowny ból. Ja on mógł? Tak ją poniŜyć, tak upokorzyć. Zamknęła 

oczy. Czuła, Ŝe krew odpłynęła jej z twarzy. Radosne poczucie bliskości, jakiego 
doświadczyła rankiem, nagle stało się warte funta kłaków. Odwróciła się, lodowatym 
wzrokiem zmierzyła triumfującą Charlene. 

– KaŜdy ma prawo robić, co mu się podoba. Charlene zaczerwieniła się gwałtownie i z 

furią zakręciła kieliszkiem, oblewając Hillary czerwonym winem. 

– Tym razem przesadziłaś! – wybuchneła June. – To ci nie ujdzie na sucho! 

– UwaŜaj, co mówisz, bo poŜegnasz się z pracą. 

– Tylko spróbuj! Niech no szef zobaczy, co... 

– Daj spokój – wtrąciła się Hillary, z trudem hamując gniew. – June, nie warto robić 

scen, wystarczy. 

– Ale... 

– Zostawmy to, proszę. – Marzyła, by jak najszybciej zaszyć się w sypialni. – Nie ma 

co wplątywać w to Breta. Naprawdę. 

– Skoro tak – przystała June. 

Hillary, nie czekając dłuŜej, wyszła z kuchni. U stóp schodów wpadła na Breta. 

– Byłaś na wojnie? – ze zdziwieniem popatrzył na czerwoną plamę na jej swetrze. – 

Chyba tym razem przegrałaś. 

– Nie miałam czego przegrać – wymamrotała, próbując go wyminąć. 

– Hej – przytrzymał ją za ramię. – Co się stało? 

– Nic – odparta, czując, Ŝe jeszcze chwila, a przestanie nad sobą panować. 

– Nie mów do mnie tak. Popatrz na mnie, Hillary –ixlezwal się powaŜniej. – Powiedz 

mi, co ci się stało? 

– Nic mi się nie stało – odparta, biorąc się w garść. – Po prostu mam juŜ trochę dość 

takiego szarpania. 

Oczy pociemniały mu niebezpiecznie. Zacisnął mocniej palce na jej ramieniu. 

– Masz szczęście, Ŝe nie jesteśmy tu sami. Inaczej bym ci pokazał, Ŝe to jeszcze nic. 

Szanuję kruchą niewinność. 1 na przyszłość będę trzymał ręce z daleka od ciebie. 

Puścił ją. Minęła go i zaczęła wchodzić na górę. 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Minął luty, rozpoczął się marzec. Pogoda nie rozpieszczała, nadal było zimno i 

ponuro, hulał wiatr. Nastrój Hillary nie odbiegał od tego, co działo się za oknem. Posępne 
myśli, brak chęci do działania. I tak dzień po dniu. 

Od tego weekendu w Adirondack Bret się do niej ani razu nie odezwał... 

Zgodnie z przewidywaniami „Modę” z jej zdjęciami okazało się ogromnym sukcesem. 

Cały nakład sprzedał się niemal od ręki. Posypały się propozycje współpracy i intratnych 
kontaktów. Ale to wcale nie poprawiło jej nastroju. Za to coraz częściej zastanawiała się, po 
co jej to wszystko. 

Przerzucała pismo, obojętnie patrząc na roześmianą, szczupłą dziewczynę. Miała 

wraŜenie, Ŝe widzi kogoś zupełnie obcego. 

background image

Odetchnęła lŜej, gdy pewnego dnia odebrała telefon od June. Bret zapraszał ją do 

siebie do biura. 

Bardzo starannie wybrała strój. Zdecydowała się na bladoŜółty, elegancki kostium. 

Upięte włosy, kapelusz z szerokim rondem. Z satysfakcją popatrzyła na swoje odbicie. Spokój 
i wyrafinowana elegancja. 

June powitała ją serdecznie. 

– MoŜesz wchodzić od razu. Szef juŜ na ciebie czeka. Hillary uśmiechnęła się z 

przymusem i weszła do jaskini lwa. 

– Witam, Hillary. – Odchylił się w fotelu. Nie wstał. – Chodź, usiądź tutaj. 

– Cześć, Bret – odezwała się równie uprzejmym i chłodnym tonem. 

– Świetnie wyglądasz – zagadnął. 

– Dziękuję, ty teŜ – odpowiedziała spokojnie. Co za bzdury! – pomyślała w duchu. 

– Znowu przeglądałem nasz specjalny numer. Rzeczywiście odniósł niesamowity 

sukces, tak jak zakładaliśmy. 

– Cieszę się, Ŝe tak się stało. 

– Która z tych dziewczyn jest tobą? – rzucił od niechcenia. – Beztroska trzpiotka, 

elegantka z wyŜszych sfer, kobieta sukcesu, kochająca Ŝona, oddana matka, zmysłowa 
kusicielka? – Nieoczekiwanie podniósł wzrok i popatrzył na nią z napięciem. 

– To tylko obraz, twarz i ciało. Robię to, co mi kaŜą. 

– Czyli jesteś jak kameleon, zmieniasz się w zaleŜności od potrzeb. 

– Za to mi płacą. 

– Podobno dostałaś masę ofert. Domyślam się, Ŝe jesteś bardzo zajęta. 

– Owszem – daremnie starała się wzbudzić w sobie *ięcej entuzjazmu. – Jestem w 

rozterce. Jeszcze nie zdecydowałam, które wybrać. Radzono mi, bym skorzystała z pomocy 
kogoś z zewnątrz, znalazła sobie menaŜera. Znana firma kosmetyczna zaproponowała, bym 
została jch twarzą – rzuciła nazwę. – Ale to by była umowa na 

trzy lata. Łącznie z reklamami w telewizji i, rzecz jasna, w magazynach. To chyba 

najbardziej atrakcyjna propozycja. 

– Słyszałem, Ŝe zwróciła się do ciebie jedna ze stacji telewizyjnych. 

– No tak. Tylko Ŝe tam trzeba równieŜ grać. Dlatego muszę to sobie porządnie 

przemyśleć. 

Bret podniósł się, odwrócił i zapatrzył w okno. Przyglądała mu się w milczeniu, nie 

bardzo wiedząc, do czego właściwie zmierza. 

– Nasz kontrakt juŜ dobiegł końca – zaczął Bret. –Mam dla ciebie pewną propozycję, 

jednak zdaję sobie sprawę, Ŝe nie będzie tak lukratywna jak oferta z telewizji. 

Teraz wszystko stało się jasne. To dlatego ją do siebie zawezwał. By zaproponować 

jej następny kontrakt, następny świstek papieru. Nie, juŜ nigdy więcej nie narazi się na 
nieustanny kontakt z tym człowiekiem. 

Podniosła się z fotela. 

background image

– Dziękuję za propozycję. Doceniam ją. Jednak muszę myśleć o mojej karierze. 

Jestem ci naprawdę ogromnie wdzięczna, Ŝe dzięki tobie dostałam taką wielką szansę, ale... – 
mówiła spokojnie. 

– JuŜ ci powiedziałem, Ŝe nie potrzebuję twojej wdzięczności! – Odwrócił się 

raptownie, oczy błysnęły mu gniewnie. – Sama na wszystko zapracowałaś. Zdejmij ten 
kapelusz, Ŝebym mógł zobaczyć twoją twarz. 

Zaschło jej w gardle. Mierzył ją gniewnym spojrzeniem. Wytrzymała je i nawet nie 

mrugnęła. 

– Nie spodziewam się, Ŝe przyjmiesz moją ofertę. Ale gdybyś zmieniła zdanie, 

moŜemy pogadać. Bez względu 

na to, co wybierzesz, Ŝyczę powodzenia. Chciałbym, byś była szczęśliwa. 

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się blado i ruszyła jak automat do wyjścia. 

– Hillary. 

Na mgnienie przymknęła oczy. Musi znaleźć w sobie siłę, by spojrzeć mu w twarz. 

– Słucham? 

– Do widzenia. 

– Do widzenia. – Nacisnęła klamkę i wyszła. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o 

nie bezsilnie. 

June niespokojnie popatrzyła na nią zza biurka. 

– Dobrze się czujesz, Hillary? Coś się stało? 

– Nie, nic – wyszeptała. – Och, wszystko. 

Z jej piersi wyrwał się stłumiony szloch. Wyszła na korytarz. 

Kilka dni później dała namówić się June i Larry'emu na przyjęcie u Buda Levisa. 

Wyszła na ulicę, by złapać taksówkę. Osłoniła się szczelniej szalem. 

Bud, powitawszy Hillary gorąco, otoczył ją ramieniem i od razu poprowadził do baru. 

JuŜ miała jak zwykJe poprosić o słabego drinka, gdy jej uwagę przyciągnęła szklana czara z 
musującym róŜowym napojem. 

– Och, a co to jest? – zapytała ciekawie. 

– To poncz – odparł Bud, od razu napełniając dla niej kielich. 

To mi nie zaszkodzi, uspokoiła się w duchu. Kolejni goście porwali Buda. Upiła 

pierwszy łyk. Smakowało wybornie. Wmieszała się w tłum gości. 

Było wyjątkowo przyjemnie. Spotykała znajomych, poznawała nowych ludzi. Wesołe 

rozmowy, śmiechy, sącząca się w tle muzyka. Z kaŜdą chwilą robiło się jej lŜej na duszy, 
smutek i rozpacz rozwiały się bez śladu. Właśnie tego mi było trzeba, uświadomiła sobie w 
jakimś momencie. 

Ogarniał ją coraz lepszy nastrój. Piła trzeciego drinka, beztrosko flirtując z nowo 

poznanym Paulem, wysokim, przystojnym brunetem, gdy nagle tuŜ za sobą usłyszała 
znajomy głos. 

– Cześć, Hillary. Miło cię widzieć. Co za spotkanie. Odwróciła się z lekkim 

zdziwieniem. Nie spodziewała 

background image

się ujrzeć tu Breta. June zarzekała się, Ŝe Bret ma inne plany na dzisiejszy wieczór. W 

sumie tylko dlatego Hillary zdecydowała się tu przyjść. Uśmiechnęła się zdawkowo, przez 
mgnienie zastanawiając się, czemu jego obraz jest jakiś zamazany. 

– Cześć, Bret. CzyŜbyś postanowił zabawić się dziś z plebsem? 

Obrzucił ją uwaŜnym spojrzeniem. ZaróŜowione policzki, nieobecny uśmiech, 

chwiejne ruchy. Znowu popatrzył jej w twarz, nieco uniósł brew. 

– Od czasu do czasu wpadam na takie imprezy. 

– Uhm. – Skinęła głową, wysączyła ostatnie krople z kieliszka i odrzuciła niesforny 

lok. Z promiennym uśmiechem odwróciła się do Paula. – Paul, bądź tak miły i przynieś mi 
jeszcze jednego drinka. To ten poncz, stoi tam w szklanej wazie. 

– Ile juŜ wypiłaś, Hillary? – zainteresował się Bret, gdy Paul zniknął w tłumie gości. 

Wziął ją pod brodę, by musiała popatrzyć mu prosto w oczy. 

– Dziś nie mam Ŝadnego limitu. Świętuję swoje odrodzenie. Poza tym to tylko poncz 

owocowy. 

– Sądząc po tym, jak wyglądasz, te owoce mają nadzwyczaj duŜo procentów – 

zareplikował. – MoŜe raczej powinnaś napić się kawy? 

– Przestań zrzędzić – obruszyła się, przeciągając końcami palców po guzikach jego 

koszuli. – Jedwab – stwierdziła z promiennym uśmiechem. – Mam słabość do jedwabiu. 
Wiesz, Ŝe Lany teŜ tu dziś przyszedł – dodała z przesadnym przejęciem – i to bez aparatu. 
Omal go nie poznałam. 

– Jeszcze trochę, a nie będziesz w stanie poznać własnej matki – rzekł. 

– Co ty, moja mama robi zdjęcia polaroidem, i to tylko od wielkiego dzwonu – 

oświadczyła. Popatrzyła na Paula, który właśnie przybył z jej drinkiem. Upiła łyk i z 
uśmiechem ujęła Paula za ramię. – Zatańczmy. Uwielbiam taniec. Masz – wręczyła swój 
kieliszek Bretowi. – Potrzymaj mi go przez chwilę. 

Czuła się wspaniale. Radosna, przepełniona poczuciem Aolności, lekka jak piórko. Jak 

mogła tak się przejmować tym Bretem, zadręczać się z jego powodu? Zupełnie bez sensu. 
Pokój wirował w rytm muzyki, co wprowadzało ją a jeszcze większą euforię. Paul szeptał jej 
coś do ucha. Nie usłyszała dokładnie, ale odpowiedziała mu niezobowiązującym 
westchnieniem. 

Gdy muzyka ucichła, ktoś dotknął jej ramienia. Odwróciła się. Bret stał tuŜ obok niej. 

– Odbijany? – zapytała, odgarniając w tył włosy. 

– W pewnym sensie – odparł, ciągnąc ja za sobą do i a. – Zmykamy stąd. 

– Ja jeszcze nie chcę wychodzić. – Zaczęła się opierać. – Jest całkiem wcześnie, poza 

tym dobrze się bawię. 

– Właśnie widzę. – Nie zwracając uwagi na jej opór, szedł do drzwi, popychając ją 

teraz przed sobą. – Mimo to zabieram cię do domu. 

– Nie musisz. Zadzwonię po taksówkę, a moŜe Paul zechce mnie odwieźć. 

– Bankowo – wymamrotał, nie zwalniając kroku. 

– Mam ochotę jeszcze potańczyć. – Zatrzymała się, wpadła na niego. – Zatańczysz ze 

mną? 

background image

– Nie dzisiaj, Hillary. – Westchnął głęboko, popatrzył na nią. – Chyba jednak nie mam 

wyboru. 

Zręcznym ruchem zarzucił ją sobie na ramię i ruszył przez rozbawiony tłum. Wcale 

nie poczuła się uraŜona tak obcesowym potraktowaniem, przeciwnie, to tylko wprawiło ją w 
szampański nastrój. 

– Och, jak fajnie! – chichotała. – Mój tata teŜ mnie tak kiedyś nosił. 

– Rzeczywiście fajne. 

– Tędy, szefie. – June otworzyła drzwi, podała mu torebkę i szal Hillary. – Masz 

wszystko pod kontrolą? 

– Jasne. – Ruszył korytarzem do wyjścia. 

Na dole bezceremonialnie wrzucił ją do samochodu. 

– Trzymaj – wcisnął jej w ręce szal. – Okryj się, Ŝebyś nie zmarzła. 

– Wcale mi nie jest zimno. – Rzuciła szal na tylne siedzenie. – Czuję się cudownie. 

– Widzę. – Usiadł za kierownicą, popatrzył na dziewczynę z desperacją. Przekręcił 

kluczyk. – Masz w Ŝyłach tyle alkoholu, Ŝe mogłabyś ogrzać piętrowy blok. 

– Piłam tylko poncz – obruszyła się. Oparła się wygodnie. – Popatrz, jaki księŜyc! – 

Wbiła wzrok w ciemność rozjaśnioną srebrzystą poświatą. – Uwielbiam pełnię księŜyca. 
Chodźmy się przejść. 

Bret zatrzymał się na światłach, popatrzył na dziewczynę. 

– Nie – uciął krótko. 

Odwróciła się do niego, zmierzyła go zwęŜonymi oczami, jakby widziała go po raz 

pierwszy. 

– Nie miałam pojęcia, Ŝe jesteś taki nudny. 

Bret znowu ruszył. Hillary zaczęła podśpiewywać. Wjechał do garaŜu, zaparkował i 

popatrzył na nią sceptycznie. 

– No dobrze, Hillary. Dasz radę iść czy mam cię zanieść? Zastanów się... 

– Oczywiście, Ŝe mogę iść. Umiem chodzić od lat. 

– Udało się jej otworzyć drzwi, wysiadła. Zabawne, pomyślała, nie miałam pojęcia, Ŝe 

ta podłoga jest wyłoŜona kafelkami. – Widzisz? – powiedziała na głos, starając się utrzymać 
równowagę. Zachwiała się lekko. – Nic mi nie est, naprawdę. 

– Jasne. Poruszasz się, jakbyś szła po linie. – Ujął ją za ramię, by się nie przewróciła. 

Po czym, nie czekając dłuŜej, wziął ją na ręce i ruszył do windy. Nie protestowana. Zarzuciła 
mu ręce na szyję. 

– Tak jest duŜo lepiej – oświadczyła, gdy winda ruszyła. – Wiesz, co zawsze chciałam 

zrobić? 

– Nie mam pojęcia – odparł z roztargnieniem, nie patrząc nawet na nią. Hillary 

musnęła ustami jego ucho. 

– Hillary – zaczął, ale nie dała mu dokończyć. 

– Masz fascynujące usta. – Przeciągnęła po nich koniuszkiem palca. 

– Hillary, przestań. 

background image

Zachowywała się, jakby nic do niej nie docierało. 

– Twarz teŜ – teraz błądziła palcem po jego policzkach. – I te oczy! – Dotknęła ustami 

jego szyi i karku. Bret głośno wypuścił powietrze. Winda się zatrzymała. – Pięknie pachniesz. 

Z dziewczyną w ramionach nie było mu łatwo poradzić sobie z zamkiem. W dodatku 

Hillary nie przestawała dotykać ustami jego ucha. 

– Hillary, przestań – rzekł stanowczo. – Bo jeszcze chwila, a zapomnę o zasadach. 

Wreszcie udało mu się otworzyć drzwi. Oparł się o nie, zaczerpnął powietrza. 

– Myślałam, Ŝe męŜczyźni lubią być uwodzeni – wyszeptała, pocierając policzkiem 

jego policzek. 

– Hillary, opamiętaj się. – Nie zdąŜył powiedzieć nic więcej, bo przywarła do jego ust. 

– Uwielbiam cię całować. – Ziewnęła i wtuliła buzię w jego szyję. 

– Hillary, na litość boską! 

Szeptała mu do ucha, gdy niósł ją do sypialni. 

Zamierzał połoŜyć ją na łóŜku, ale nie chciała go puścić. Zaciskała ramiona na jego 

szyi. Pochylił się i oboje upadli na łóŜko. Znowu zaczęła go całować. 

Zmełł pod nosem przekleństwo, daremnie próbując uwolnić się z jej uścisku. 

– Hillary, ty sama nie wiesz, co robisz. Dziewczyna zamruczała cicho, przymknęła 

oczy. 

– Masz coś pod tą sukienką? – zapytał, zdejmując jej buty. 

– Tylko komplecik. 

– Jaki komplecik? 

Popatrzyła na niego z sennym uśmiechem, wymamrota coś niezrozumiałego. Wziął 

głęboki oddech, przekręcił ją i rozpiął suwak na plecach. Zaczął ściągać z niej sukienkę. 

– Zapłacisz mi za to – wymruczał przez zaciśnięte zęby. Krew szumiała mu w Ŝyłach 

na widok gładkiej, złocistej skóry osłoniętej jedynie cieniutkim jedwabiem. Zaklął soczyście. 
Odsunął kołdrę; Hillary wślizgnęła się pod nią, przyłoŜyła głowę do poduszki. 

Podszedł do drzwi, oparł się o framugę i jeszcze raz przesunął wzrokiem po śpiącej 

juŜ dziewczynie. 

– Nie, chyba zwariowałem – powiedział na głos. –uchał się w jej głęboki oddech, oczy 

mu się zwęziły. 

– Rano się nie pozbieram. – Zaczerpnął powietrza i wyszedł do kuchni. Poszuka tej 

napoczętej butelki. 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Obudziło ją słońce przeświecające przez powieki. Otworzyła oczy, zamrugała, jeszcze 

nie całkiem przebudzona, próbując skoncentrować wzrok na znajomych przedmiotach. 
Usiadła, jęknęła cicho. Głowa pęka z bólu, w ustach przykry niesmak. Opuściła stopy na 
podłogę. Chciała wstać, ale po pierwszym ruchu z powrotem osunęła się na łóŜko, bo cały 
pokój zawirował jak szalony. Objęła głowę rękami, zacisnęła je mocno. 

background image

BoŜe, co ja wczoraj wypiłam? To pytanie kołatało jej po głowie, gdy daremnie 

próbowała przypomnieć sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Co było w tym pon–czu, 
Ŝ

e tak fatalnie się czuje? Chwiejnym krokiem podeszła do szafy, by wyjąć szlafrok. 

Zatrzymała się. Na podłodze leŜała zmięta sukienka. Popatrzyła na nią z 

niedowierzaniem. W ogóle nie pamiętała, Ŝe ją zdejmowała. Potrząsnęła głową, 
zdezorientowana. Skronie rozsadzał ból. Przycisnęła je dłońmi. Musi się pozbierać. Aspiryna, 
sok i zimny prysznic, to ją postawi na nogi. Niepewnym krokiem mszyła do kuchni i naraz 
zatrzymała się jak wryta. Oparła się o ścianę, by nie upaść. W salonie, tuŜ przy kanapie, stały 
męskie buty. Obok marynarka. 

– BoŜe... – wyszeptała z przeraŜeniem. Teraz zaczynała coś sobie przypominać. Bret 

odwiózł ją z przyjęcia. 

a ona... Jak przez mgłę przypominała sobie swoje zachowanie w windzie. Co 

wydarzyło się później? Pamiętała tylko urwane fragmenty, których za nic nie dawało się 
złoŜyć w całość, ale juŜ na samą myśl, co mogło się stać, robiło się jej słabo. 

– Dzień dobry, skarbie. 

Odwróciła się powoli. Jej i tak blada twarz zrobiła się biała ak papier. Bret uśmiechał 

się szeroko. Był tylko w spodniach, koszulę niedbale przerzucił przez ramię. Wilgotne włosy 
Ś

wiadczyły, Ŝe właśnie wyszedł spod prysznica. Jej prysznica. Pulsowanie w głowie jeszcze 

się wzmogło. 

– Zrobię kawę, kotku. – Musnął ją w policzek. Zrobił «tak naturalnie, jakby łączyła 

ich głębsza zaŜyłość. Poczuła skurcz w Ŝołądku. Bret minął ją i wszedł do kuchni. 3ezwiednie 
podąŜyła za nim. Nastawił czajnik, odwrócił się i wziął ją w ramiona. – Byłaś cudowna. – 
Poczuła na 

a arzy jego usta. Wiedziała, Ŝe zaraz zemdleje. – Tobie '£i się podobało tak jak mnie? 

– Ja... ja chyba... ja nic nie pamiętam... 

– Nie pamiętasz? – Popatrzył na nią z jawnym zdumieniem. – Jak moŜesz nie 

pamiętać? Byłaś niesamowita. 

– Ja... Och... – Zakryła twarz dłońmi. – Moja głowa. 

– Troszeczkę naduŜyłaś alkoholu? – Popatrzył na nią 

– Npółczująco. – Zaraz coś na to zaradzimy. – Odwrócił się 

tworzył lodówkę. 

– NaduŜyłam alkoholu? – oparła się o drzwi. – Przecz ja piłam tylko poncz. 

– Poncz z trzema gatunkami rumu. 

– Rumu? – powtórzyła jak echo, marszcząc czoło. – 

– Min tylko... 

– Planter's poncz. – Odwrócony tyłem, przyrządzał coś w skupieniu. – Główny 

składnik to rum. Biały, złoty i ciemny. 

– Nie wiedziałam. – Jeszcze mocniej wsparła się o framugę. – Za duŜo wypiłam. Nie 

jestem przyzwyczajona. A ty, ty mnie wykorzystałeś. 

– Ja ciebie wykorzystałem? – Odwrócił się. Patrzył na nią ze szczerym zdumieniem. – 

Kochanie, to ty nie chciałaś mnie puścić. – Uniósł brew, uśmiechnął się figlarnie. – 
Prawdziwa z ciebie tygrysica. 

background image

– BoŜe, nie mogę tego słuchać! – wy buchnęła i jęknęła, bo ból mało nie rozsadził jej 

głowy. 

– Proszę, weź to i wypij. – Podał jej szklankę. Zmierzyła ją podejrzliwym 

spojrzeniem. 

– Co to jest? 

– Nie pytaj – rzekł. – Po prostu wypij. 

Wychyliła zawartość jednym haustem i aŜ się gwałtownie wzdrygnęła. 

– Fu! 

– Kara za grzechy, skarbie – odparł lekko. – Skoro się upiłaś... 

– Wcale się nie upiłam – zaoponowała. – Tylko trochę się wstawiłam... a ty – 

spiorunowała go wzrokiem – wykorzystałeś mnie. 

– Mogę przysiąc, Ŝe było zupełnie inaczej. 

– Ja sama nie wiedziałam, co robię. 

– AleŜ skąd, jak najbardziej wiedziałaś... co i jak robić – uśmiechnął się znacząco. Na 

widok jego miny jęknęła głośno. 

– Nic nie pamiętam. Naprawdę niczego nie pamiętam. 

– Spokojnie, Hillary – odezwał się, widząc jej zmierzanie. – Rozluźnij się. Nie ma 

niczego do pamiętania. 

– Jak to? – Otarta łzy z oczu. 

– Nie tknąłem cię. Nadal jesteś czysta i nieskalana. Przespałaś noc w swoim 

panieńskim łóŜeczku, a ja na tej >kropnie niewygodnej kanapie. 

– To ty nie... to my nie... 

– Dwa razy nie. – Odwrócił się, by wyłączyć gwiŜdŜący czajnik i nalał wrzątek do 

kubka. 

Początkowe uczucie ulgi nagle przemieniło się w złość. 

– Dlaczego nie? Co ze mną jest nie tak? 

Jej wybuch zaskoczył go. Przyglądał się jej ze zdumieniem, po chwili zaniósł się 

ś

miechem. 

– Och, Hillary, ale ty jesteś nieprawdopodobna! Dopiero co rozpaczałaś, Ŝe skradłem 

ci cnotę, a sekundę później : Ŝujesz się uraŜona, Ŝe tak się nie stało. 

– Dla mnie to wcale nie jest śmieszne – odpaliła. – Celowo dałeś mi do zrozumienia, 

Ŝ

e ja... Ŝe my... 

– śe ze sobą spaliśmy – dokończył gładko, spokojnie njąc kawę. – To ci się naleŜało. 

Gdy niosłem cię z windy do •>pialni, doprowadzałaś mnie do szaleństwa. – Uśmiechnął 

e. widząc jej reakcję. – Pamiętasz to, prawda? To teraz apamictaj sobie na przyszłość 

jeszcze jedno: w takiej sytua– 

–ii większość facetów nie pójdzie grzecznie spać na kanapę. 

A ięc uwaŜaj na to, co pijesz. 

– Ja juŜ do końca Ŝycia nie wezmę do ust alkoholu! 

background image

– przysięgła, ocierając rękami oczy. – śadnych drinków. Teraz muszę się napić 

herbaty albo moŜe kawy, cokolwiek. 

– Dzwonek u drzwi jeszcze spotęgował ból pulsujący 

– skroniach. Zaklęła pod nosem. 

– Zaparzę ci herbaty – zaproponował Brct, uśmiechem kwitując jej zachowanie. – Idź 

otworzyć. 

Chwiejnym krokiem podeszła do drzwi, przekręciła zamek. Na progu stała Charlene. 

Zimnym wzrokiem taksująco popatrzyła na Hillary. 

– Wejdź do środka – powiedziała Hillary, przepuszczając ją. Zatrzasnęła drzwi. 

Wizyta Charlene nie wróŜyła niczego dobrego. 

– Podobno wczoraj zrobiłaś z siebie niezłe widowisko. 

– Dobre wieści szybko się roznoszą. Pochlebia mi, Ŝe tak się o mnie martwisz. 

– Ty obchodzisz mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. –Charlene strzepnęła z 

jaskrawozielonego Ŝakietu niewidoczny pyłek. – Chodzi mi o Breta. Najwyraźniej weszło ci 
w zwyczaj rzucać się na niego, a ja nie mam zamiaru dłuŜej tego tolerować. 

Teraz to juŜ przeciągnęła strunę, ze wzbierającą w niej złością pomyślała Hillary. W 

dodatku dręczy mnie, gdy tak Tatalnic się czuję. Stłumiła ziewnięcie, przybrała znudzoną 
minę. 

– To juŜ wszystko? 

– Jeśli sądzisz, Ŝe pozwolę, by ktoś taki jak ty psuł reputację męŜczyzny, za którego 

zamierzam wyjść, to bardzo się mylisz. 

Złość uleciała bez śladu. Poczuła rozdzierający ból. Resztką woli zmusiła się do 

zachowania spokoju. Głowa pękała. 

– Moje gratulacje dla ciebie. I kondolencje dla Breta. 

– Zniszczę cię, zobaczysz – zagroziła Charlene. – Postaram się, by twoje zdjęcia juŜ 

nigdzie się nie ukazały. 

– Cześć, Charlene – rozległ się spokojny głos Breta. Wszedł do przedpokoju. Tym 

razem był w koszuli. 

Rudowłosa odwróciła się jak raŜona gromem. Popatrzyła na Breta, potem na jego 

marynarkę leŜącą na kanapie w salonie. 

– Co... co ty tu robisz? 

– Wydaje mi się, Ŝe odpowiedź jest całkiem oczywista – odparł, siadając na kanapie. 

Zaczął zakładać buty. –Skoro nie chcesz wiedzieć, to po co przychodziłaś mnie sprawdzać? 

Znowu próbuje się mną posłuŜyć, oświeciło Hillary. Wykorzystuje mnie, by wzbudzić 

w niej zazdrość. Ogarnęła ją złość. I bolesne uczucie zawodu i uraŜonej dumy. 

Twarz Charlene płonęła. 

– Nie zatrzymasz go! – wykrzyknęła. – Kim ty jesteś? Tanią panienką na jedną noc! 

Nie minie tydzień, a będzie cię mieć po dziurki w nosie! Nawet się nie obejrzysz, jak do mnie 
wróci! – krzyczała. 

background image

– Jestem pod wraŜeniem. – Czuła, Ŝe lada moment przestanie nad sobą panować. – 

Domyślam się, Ŝe tylko na to czekasz. Więc zabieraj się z nim, ja juŜ mam was szczerze dość. 
Wynoś się stąd, i to juŜ! – Dramatycznym gestem wskazała na drzwi. – Spadajcie! 

– Chwileczkę, Hillary – przerwał Bret, zapinając ostatni guzik koszuli. 

– Ty się nie wtrącaj! – prychnęła, mierząc go gniewnym spojrzeniem. Odwróciła się 

do Charlene. – Nie jestem teraz w formie do dalszych dyskusji. Jeśli chcesz, moŜemy 
porozmawiać później. 

– Nie mamy o czym. – Charlene odrzuciła w tył gło– 

wę. – Ty jesteś dla mnie nikim. W końcu co Bret moŜe widzieć w takiej taniej dziewce 

jak ty? 

– Powtórz to – cichy głos Hillary skrywał groźbę. –Powtórz to jeszcze raz. 

– Uspokój się, Hillary. – Bret poderwał się z miejsca, objął ją w talii. – Opamiętaj się. 

– Niezła z ciebie dzikuska – zjadliwie rzuciła Charlene. 

– Dzikuska? Zaraz ci pokaŜę! – daremnie próbowała uwolnić się z uścisku Breta. 

– Uspokój się, Charlene – w głosie Breta zabrzmiała groźna nuta. – Bo jak nie, to 

puszczę ją na ciebie. 

Trzymał wyrywającą się Hillary, póki nie opadła z sił. 

– Puść mnie. Nic jej nie zrobię – wydusiła wreszcie. – Niech ona stąd spada. – 

Popatrzyła na Breta. – Ty teŜ idź sobie! Mam was dość, obojga! Nie będziecie mną 
manipulować. Jeśli chcesz wzbudzić w niej zazdrość, znajdź sobie inną do odstawiania 
szopki! Nie chcę was więcej widzieć! – Uniosła dumnie głowę, nie zwaŜając na łzy płynące 
po policzkach. – Nie chcę więcej mieć z wami do czynienia! 

– Hillary, posłuchaj mnie. – Ujął ją za ramiona, potrząsnął lekko. 

– Nie. – Wyszarpnęła się z jego uścisku. – Nie zamierzam cię słuchać, mam tego dość. 

Rozumiesz? Wyjdź stąd i zabierz ze sobą swoją przyjaciółkę. Zostawcie mnie w spokoju. 

Bret sięgnął po marynarkę. Przez chwilę mierzył wzrokiem zaróŜowione, mokre od 

łez policzki dziewczyny. 

– Dobrze. Zabiorę ją stąd, a potem wrócę. Będziesz miała czas, by wziąć się w garść. 

Musimy porozmawiać. 

Odprowadzała ich wzrokiem, póki drzwi się za nimi nie zamknęły. Nie mogła 

powstrzymać łez. Zapowiedział, Ŝe wróci. Niech sobie wraca, ale jej tu nie będzie. 

Wpadła do sypialni, pośpiesznie wyciągnęła walizki. Wkrótce wylądowała w nich cała 

zawartość szafy. Mam dość! Dość Nowego Jorku, dość Charlene, dość Breta! Wracam do 
domu. 

Gwałtownie zastukała do Lisy. Na widok zdenerwowanej Hillary, Lisie uśmiech 

zamarł na wargach. 

– Co się stało? – zaczęła, ale Hillary nie pozwoliła jej skończyć. 

– Nie mam czasu na wyjaśnienia. WyjeŜdŜam, weź moje klucze. – Wcisnęła jej klucze 

do ręki. – W lodówce i w kredensie jest jedzenie. Zostawiam to na twojej głowie, zrób, co 
chcesz. Ja nie wrócę. 

– Ale, Hillary... 

background image

– O meble i resztę rzeczy zatroszczę się później. Napiszę do ciebie i wszystko 

wytłumaczę. 

– Hillary! – głos Lisy gonił ją korytarzem. – Dokąd się wybierasz? 

– Do domu – odpowiedziała, nie odwracając się i nie zwalniając. – Do siebie. 

Nawet jeśli rodzice byli zaskoczeni jej niezapowiedzianym przyjazdem, nie dali po 

sobie niczego poznać. O nic nie pytali, niczego od niej nie chcieli. Powoli dochodziła do 
siebie, napięte nerwy zaczęły się rozluźniać. Dni mijały jak dawniej, niespiesznym, 
znajomym rytmem. Nawet się nie spostrzegła, jak upłynął tydzień od jej powrotu. 

Odpoczywała. Nikt niczego od niej nie oczekiwał, spo– 

kój leczył duszę. Lubiła przesiadywać na ganku, patrzeć w niebo, wsłuchiwać się w 

ciszę. Najbardziej ceniła chwile przed zapadnięciem zmierzchu, niosące zapowiedź nocy i 
snu. 

Huśtawka skrzypiała cichutko, miarowo przerywając ciszę nadchodzącego wieczoru. 

Wygodnie oparta, Hillary wpatrywała się w wędrujący po niebie księŜyc. Zatrzeszczała 
podłoga, w powietrzu rozniósł się lekki zapach tytoniu. Fajka taty. Usiadł obok córki na 
huśtawce. 

– Pora, byśmy trochę pogadali, córeczko – powiedział, otaczając Hillary ramieniem. – 

Co się stało, Ŝe tak niespodziewanie wróciłaś? 

Hillary westchnęła głęboko, oparła głowę na jego ramieniu. 

– Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, Ŝe czuję się zmęczona. 

– Zmęczona? 

– Tak. Mam dość, wszystkiego. Podporządkowywania innym, naginania do ich 

wymagań, oglądania się na zdjęciach. Co chwila muszę się zmieniać, dopasowywać, robić 
miny, udawać kogoś, kim nie jestem. Mam dość tego ciągłego zgiełku, tłumu, który stale się 
wokół kłębi. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – Po prostu jestem zmęczona. 

– Myśleliśmy, Ŝe robisz to, o czym marzyłaś. 

– Myliłam się. To wcale nie jest to, co bym chciała robić. To nie jest wszystko. – 

Podniosła się z huśtawki, stanęła przy barierce. Zapatrzyła się w noc. – Zastanawiam się, czy 
ja w ogóle do czegoś doszłam. 

– Dokonałaś bardzo wiele. CięŜką pracą osiągnęłaś 

sukces. I zawdzięczasz to tylko sobie. Masz się czym pochwalić. Jesteśmy z ciebie 

bardzo dumni. 

– Wiem, Ŝe sama sobie na wszystko zapracowałam. śe jestem dobra w tym, co robię. 

– Odeszła od barierki. –WyjeŜdŜając, chciałam przekonać się, na co mnie stać. Wiedziałam, 
co chcę osiągnąć, na czym mi zaleŜy. Wszystko miałam dokładnie poustawiane. Tylko Ŝe 
teraz, kiedy zdobyłam to, o czym marzy większość dziewczyn, inaczej na to patrzę. Przestało 
mi na tym zaleŜeć, to juŜ mnie na bawi. Mam dość wcielania się w cudzą skórę. 

– Czyli pora dać sobie z tym spokój. Tylko wydaje mi się, Ŝe za twoją decyzją kryje 

się coś więcej. Czy przypadkiem nie ma to związku z męŜczyzną? 

– To zamknięta sprawa. – Wzruszyła ramionami. –Nie jesteśmy z tej samej klasy. 

– Hillary, co ty opowiadasz! 

background image

– Tak jest. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Człowiek moŜe nabrać ogłady, ale jego 

natura się nie zmienia. Jesteśmy 7. innych światów. On jest bogaty, wykształcony, 
wyrafinowany. A ja ciągle się zapominam. Wiesz, Ŝe zdarza mi się zagwizdać na taksówkę? 
Jesteś, jaki jesteś. I tego się nie zmieni. Choćby się nie wiem jak starać. – Wzruszyła 
ramionami, wbiła wzrok w ciemność. – Między nami nic naprawdę nie było, a kaŜdym razie 
nie z jego strony. 

– W takim razie chyba brak mu rozumu – podsumował tata. 

– UwaŜaj, bo jeszcze ktoś powie, Ŝe się uprzedziłeś. – Uścisnęła go serdecznie. – 

Chciałam przyjechać do domu, to mi było potrzebne. Idę się połoŜyć. Skoro jutro wszyscy się 
zjeŜdŜają, będziemy mieli co robić. 

Przyjemnie było odetchnąć rześkim porannym powietrzem. Wskoczyła na konia, 

ruszyła przed siebie. Wiatr rozwiewał włosy, uderzał w twarz. Czuła się wolna i lekka, 
problemy zostawały daleko, zapominała o smutku. Przed sobą miała bezbrzeŜne połacie 
złocistego, falującego na wietrze zboŜa, nad sobą wysokie, bezchmurne niebo. 

Wiosna w Kansas. CzyŜ moŜe być piękniej? Zapach rozgrzanej słońcem ziemi, 

kwitnących traw, niebiańska cisza... 

– Teraz potrzeba mi czasu. – Poklepała konia po mocnej szyi. – Po prostu trochę 

czasu. 

Skierowała konia w stronę domu. Wracali powoli, rozkoszując się przejaŜdŜką. Gdy w 

oddali zamajaczyły zabudowania, Conchise zarŜał. 

– No dobrze, łobuziaku, niech ci będzie! – zaśmiała się. Kopyta dudniły o ziemię, 

wiatr bił w twarz. Płynnym ruchem przeskoczyli drewniany płot, a przestraszone stado 
ptaków poderwało się do lotu. 

Byli juŜ blisko, gdy nagle spostrzegła kogoś opartego o ogrodzenie. Gwałtownie 

ś

ciągnęła wodze. 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

– Co za piękny widok! – Bret wyprostował się i ruszył w jej stronę. – Jesteście tak 

zgrani, Ŝe trudno powiedzieć, gdzie kończy się koń, a zaczyna dziewczyna. 

– Skąd ty się tu wziąłeś? – zapytała bezceremonialnie. 

– PrzejeŜdŜałem w pobliŜu i pomyślałem, Ŝe wpadnę. Hillary zacisnęła zęby, 

zeskoczyła na ziemię. 

– Skąd wiedziałeś, Ŝe tutaj jestem? – spytała, patrząc mu prosto w oczy. 

– Lisa usłyszała, jak się do ciebie dobijałem. Powiedziała, Ŝe pojechałaś do domu. – 

Wydawał się całkowicie pochłonięty nawiązaniem przyjaźni ze zwierzęciem. –Piękny koń. – 
Odwrócił się. – Świetnie sobie z nim radzisz, naprawdę. 

– Teraz muszę zaprowadzić go do stajni. 

– Jak ma na imię? – Bret szedł tuŜ obok niej. 

– Conchise – odparła krótko, nie wdając się w zbędne dyskusje. 

– Jest takiej maści, Ŝe świetnie do ciebie pasuje. –Oparł się o ściankę boksu. 

– To akurat najmniej istotny powód przy wybieraniu konia. – Odwrócona do Breta 

tyłem, zawzięcie czesała zwierzę. 

– Dawno go masz? 

background image

– Wychowałam go od źrebaka. 

– To wszystko wyjaśnia. Dlatego stanowicie taką zgraną parę. 

Zaczął rozglądać się po stajni. Hillary nie przestawała zajmować się koniem. Na 

końcu języka miała wiele pytań, ale nie odwaŜyła się ich zadać. Cisza stawała się coraz 
trudniejsza do zniesienia. Wreszcie Hillary odłoŜyła zgrzebło i ruszyła do wyjścia. 

– Dlaczego uciekłaś? – nieoczekiwane pytanie Breta zaskoczyło ją. 

– Nigdzie nie uciekłam – odpowiedziała szybko, gorączkowo szukając rozsądnego 

wyjaśnienia. – Muszę w spokoju przemyśleć oferty, jakie otrzymałam. 

– Rozumiem. 

– Muszę iść, mam sporo roboty – powiedziała z udanym spokojem. – Obiecałam 

pomóc mamie w kuchni. 

Chyba wszystko sprzysięgło się przeciwko niej, bo w tym samym momencie na progu 

domu pojawiła się mama. 

– Hillary, moŜe oprowadzisz Breta po farmie? 

– Ale miałyśmy piec ciasto – zaprotestowała. 

– ZdąŜymy, jest mnóstwo czasu. A zanim będzie kolacja, Bret na pewno chętnie 

obejrzy sobie nasze gospodarstwo. To jak? 

– Twoja mama była tak miła, Ŝe zaprosiła mnie na kolację. – Uśmiechnął się, widząc 

zdumienie na twarzy Hillary. 

– No to chodźmy. – Gdy oddalili się nieco od domu, popatrzyła na niego z uśmiechem 

pełnym wymuszonej słodyczy. – Co chciałbyś obejrzeć najpierw? Kury w kurniku czy 
ś

wiński chlewik? 

– Zostawiam to twojej decyzji – odparł lekko. Hillary z pochmurną miną ruszyła 

przodem. Spodziewała się, Ŝe Bret szybko będzie mieć dość, ale 

wcale nie wyglądał na znudzonego. Przeciwnie, wszystko oglądał z prawdziwym 

zainteresowaniem. Ciekawiła go farma, warzywnik mamy, rolnicze maszyny taty. Zadawał 
teŜ mnóstwo pytań. 

Nieoczekiwanie połoŜył rękę na jej ramieniu. Patrzył na ciągnące się po horyzont pola. 

– Teraz wiem. co miałaś na myśli, Hillary – powiedział w zamyśleniu. – To naprawdę 

coś niesamowitego. Jak złocisty ocean. 

Chciała iść, ale zatrzymał ją w pół kroku. 

– Widziałaś kiedyś tornado? 

– TeŜ pytanie. Skoro mieszkasz w Kansas dwadzieścia lat, nie da się tego nie widzieć 

– odparła krótko. 

– To musi być coś niesamowitego. 

– Owszem – potwierdziła. – Pamiętam, jak kiedyś, miałam wtedy moŜe z siedem lat, 

zapowiedzieli nadchodzące tornado. Wszyscy się uwijali jak w amoku. Zabezpieczali 
zwierzęta, sprzęt. Stałam wtedy mniej więcej w tym miejscu. – Zatrzymała się, pochłonięta 
wspomnieniami. – Przyglądałam się, jak z daleka zbliŜa się czarna trąba. Z kaŜdą chwilą była 
coraz bliŜej. Wszystko zastygło. Czuło się wręcz cięŜar wiszącego powietrza. Stałam i 
patrzyłam zafascynowana. Wtedy mój tata złapał mnie na ręce, przerzucił przez ramię i 

background image

zaniósł do schronu. Było niesamowicie cicho, jakby cały świat umarł. I naraz rozległ się 
straszny huk. Zupełnie jakby nad nami przelatywały setki odrzutowców. 

Bret patrzył na nią z uśmiechem. Od tego uśmiechu robiło się jej ciepło na sercu. 

– Hillary. – Uniósł do ust jej dłoń. – Jesteś nieprawdopodobnie słodka. 

Ruszyła przed siebie, na wszelki wypadek głęboko wsuwając ręce w kieszenie. Oboje 

milczeli. OkrąŜyli farmę. Hillary zbierała się na odwagę. 

– Przyjechałeś do Kansas w interesach? – zaryzykowała po chwili. 

– MoŜna to tak ująć – odparł wymijająco. 

– Czemu nie wysłałeś kogoś ze swoich poddanych, zamiast sam się tu ciągnąć? 

– Niektóre sprawy wolę załatwiać osobiście. 

Gdy wrócili, rodzina juŜ się zjechała. Bret nie miał problemu z nawiązaniem kontaktu. 

Z miejsca zjednał sobie nie tylko rodziców, aJe i całą resztę. Nie minęło pół godziny, a obie 
bratowe były nim zachwycone, bracia pełni szacunku, a młodsza siostra nie odrywała od 
niego oczu. Hillary wycofała się do kuchni, wymawiając się pilnymi pracami. 

– Jak tu swojsko – nagle usłyszała za sobą głos Breta. Odwróciła się gwałtownie. 

– Masz mąkę na nosie. – Musnął palcem czubek jej nosa. Cofnęła się, zaczęła znowu 

wałkować placek na stolnicy. – Jakie to będzie ciasto? – zapytał, opierając się wygodnie o 
blat, jakby zamierzał tu zostać na dłuŜej. 

– Cytrynowe z bezą – rzekła krótko. 

– To lubię. Połączenie kwaskowatej goryczki i słodyczy. – Uśmiechnął się, widząc jej 

skwaszoną minę. – To przypomina mi ciebie. – Posłała mu krzywe spojrzenie, 

ale Bret wcale się tym nie przejął. – Dobrze ci idzie – skomentował, przyglądając się, 

jak wałkuje drugi placek. 

– Lepiej mi się pracuje, gdy nikt nade mną nie stoi. 

– To jest ta wiejska gościnność, o której się tyle słyszy? 

– Nie udało ci się wprosić na kolację? – Z furią zaatakowała placek. – Po co tu 

przyjechałeś? Chcesz rozejrzeć się po mojej farmie, a potem razem z Charlene wyśmiewać się 
z mojej rodziny? 

– Przestań. – Podszedł i wziął ją za ramiona. – Jak moŜesz coś takiego mówić? 

Naprawdę tak mało ich cenisz? – Patrzyła na niego zaskoczona. Złość od razu jej przeszła. – 
Wasza farma zrobiła na mnie wielkie wraŜenie. Twoja rodzina równieŜ. To wspaniali ludzie, 
otwarci, ciepli. Twoja mama juŜ mnie zawojowała. 

– Przepraszam – wymamrotała. 

Bret wsunął ręce w kieszenie, podszedł do drzwi. 

Drzwi się za nim zamknęły. Patrzyła, jak przyłącza się do grających w baseball. 

Mama, która weszła do kuchni, zagadała do niej, ale Hillary ciągle nie mogła się 

otrząsnąć. Mimowolnie nasłuchiwała, co dzieje się na dworze. 

– MoŜe juŜ idź ich zawołać, niech myją ręce – głos mamy wyrwał ją z zamyślenia. 

Bez zastanowienia podeszła do drzwi, wsunęła palec w usta i gwizdnęła. I dopiero wtedy się 
opamiętała. Znowu wygłupiła się przed Bretem. Cofnęła się, zatrzasnęła drzwi. 

background image

Podczas kolacji siedziała obok Breta. Zacisnęła zęby i wzięła się w garść. PrzecieŜ nie 

moŜe pokazać, jak bardzo jest spięta. Nikt nawet nie powinien się tego domyślić. 

Później, gdy wszyscy przenieśli się do salonu, celowo 

zaczęła zajmować się bratankiem. Siedząc na podłodze, bawili się samochodzikami. 

Bret z oŜywieniem rozmawiał z tatą. Młodszy bratanek wspiął mu się na kolana. Spod rzęs 
patrzyła, jak Bret huśta go na nodze. 

– Mieszkasz z ciocią Hillary w Nowym Jorku? – nagle zapytał chłopczyk. Hillary z 

wraŜenia upuściła malutki samochodzik. 

– Niezupełnie. – Z uśmiechem patrzył, jak Hillary oblewa się rumieńcem. – Ale 

mieszkam w Nowym Jorku. 

– Ciocia obiecała zabrać mnie na górę Empire State Building – z dumą oznajmił 

chłopiec. – To bardzo wysoko nad ziemią. MoŜesz pojechać z nami – zaproponował 
wielkodusznie. 

– Z największą przyjemnością. – Bret potargał dziecko po głowie. – Daj mi tylko 

znać, kiedy się wybieracie. 

– Nie moŜe być duŜego wiatru. Ciocia mówi, Ŝe od takiego wiatru ma się mokrą buzię. 

Jego powaŜne stwierdzenie wywołało śmiech zgromadzonych. Hillary podniosła się, 

pociągnęła chłopca do kuchni. 

– Chodź, dam ci ciasta. Trzeba zamknąć ci buzię. Było juŜ prawie ciemno, gdy bracia 

wraz z rodzinami 

zebrali się do odjazdu. Na horyzoncie jeszcze róŜowił się odblask zachodzącego 

słońca. Hillary usiadła na ganku, zapatrzyła się w zapadający zmrok. Na niebie zajaśniały 
pierwsze gwiazdy, gdzieś w oddali zakwilił ptak. 

W domu panowała cisza. Słychać było tylko tykanie starego dziadkowego zegara. 

Hillary umościła się w fotelu i z uwagą śledziła partię szachów rozgrywaną przez tatę i Breta. 

– Szach i mat. – Głos Breta wyrwał ją z zamyślenia. Ojciec znieruchomiał, po chwili 

potarł brodę. 

– No tak. – Uśmiechnął się do Breta, zapalił fajkę. 

– Umiesz grać w szachy, synu. Bardzo mi się podobało. 

– Mnie teŜ. – Bret odchylił się w fotelu, zapalił papierosa. – Mam nadzieję, Ŝe jeszcze 

wiele razy będziemy mieli okazję ze sobą pograć. Trzeba to wykorzystać, bo zamierzam 
oŜenić się z twoją córką. 

Powiedział to spokojnie i rzeczowo, nie zmieniając tonu. Hillary zamarła. Nie była w 

stanie wydobyć z siebie głosu. 

– Jako głowa rodziny – ciągnął Bret, nawet nie zerkając w jej stronę – zapewnię 

Hillary całkowite zabezpieczenie finansowe. Nie stawiam przeszkód, jeśli zechce 
kontynuować karierę, oczywiście wyłącznie dla własnej satysfakcji. 

Tom pociągnął fajeczkę, skinął głową. 

– To przemyślana decyzja – mówił Bret, niespiesznie wypuszczając kółeczko dymu. – 

Człowiek dochodzi w Ŝyciu do etapu, gdy postanawia mieć Ŝonę i dzieci. –Jego głos brzmiał 
bardzo powaŜnie. Tata teŜ patrzył na niego z powagą. – Hillary jak najbardziej mi odpowiada. 

background image

Jest piękną dziewczyną, a kaŜdy męŜczyzna potrafi docenić urodę. Jest inteligentna, 
wystarczająco silna i ma dobre podejście do dzieci. Wprawdzie jest nieco za szczupła 

– dodał z lekkim Ŝalem, a Tom, który kiwnięciem głowy potwierdzał kolejne zalety 

córki, zrobił przepraszającą minę. 

– Nigdy nie mogliśmy jej bardziej podpaść. 

– Oczywiście, jest jeszcze sprawa jej charakteru – Bret miał minę człowieka, który w 

skupieniu rozwaŜa wszystkie za i przeciw. – Ale – machnął dłonią – to mi się nawet podoba. 
Lubię, gdy kobieta ma w sobie ikrę. 

Hillary poderwała się na równe nogi. Tak się w niej gotowało, Ŝe przez dobrą chwilę 

nie mogła znaleźć słów. 

– Jak wy śmiecie! – wykrzyknęła. – Jak śmiecie siedzieć tu sobie i oceniać mnie w 

taki sposób! Mówić o mnie, jakbym była zwierzęciem wystawianym na sprzedaŜ! I to ty! – 
spiorunowała wzrokiem ojca. – Mój własny ojciec. 

– A nie mówiłem, Ŝe ma dziewczyna temperament? – zagadnął Bret, a Tom 

potakująco kiwnął głową. 

– Ty nadęty bubku, ty... 

– Hillary, uwaŜaj, bo niepotrzebnie się zapędzisz – powstrzymał ją Bret. Zdusił 

papierosa. 

– Jeśli się łudzisz, Ŝe za ciebie wyjdę, to chyba zupełnie oszalałeś! Postradałeś rozum! 

Z miejsca moŜesz to sobie wybić z głowy! Więc zabieraj się stąd do swojego Nowego Jorku 
i... i wydawaj te swoje magazyny! – wykrzyczała mu prosto w twarz i pędem wybiegła z 
domu. 

Bret odprowadził ją wzrokiem, odwrócił się do Sarah. 

– Jestem pewien, Ŝe Hillary chciałaby, by ślub i wesele były tutaj. Skoro jesteście na 

miejscu, moŜe mógłbym przygotowania pozostawić na waszej głowie. 

– Nie ma sprawy, Bret. Kiedy to by miało się odbyć? 

– W przyszły weekend. 

Sarah szeroko otworzyła oczy, zastanowiła się i spokojnie wróciła do robótki. 

– Zdaj się na mnie. 

Bret podniósł się, uśmiechnął do Toma. 

– Myślę, Ŝe Hillary juŜ ochłonęła. Pójdę jej poszukać. 

– Jest w stajni – powiedział Tom, stukając palcem w fajeczkę. – Zawsze tam szuka 

schronienia, gdy poniosą ja nerwy. – Bret kiwnął głową, wyszedł z salonu. 

– No i co ty na to, Sarah? – Tom popatrzył na Ŝonę. – Wygląda na to, Ŝe Hillary 

znalazła swoją połówkę. 

W stajni panował półmrok. Hillary, nerwowo przemierzając pomieszczenie od ściany 

do ściany, nie mogła pohamować wściekłości. 

– Jeden wart drugiego! – prychała pod nosem. Szkoda, Ŝe jeszcze nie zaglądali mi w 

zęby! 

Drzwi otworzyły się na ościeŜ, w snopie światła zamajaczyła postać Breta. 

background image

– Hej, Hillary, moŜemy juŜ pogadać o naszych planach weselnych? 

– Nigdy o niczym nie będę z tobą rozmawiać! – odpaliła ze złością. 

Bret uśmiechnął się, słysząc jej wybuch. Wcale się nie przejął. To jeszcze bardziej ją 

rozdraŜniło. Wściekłość ją rozsadzała. 

– Nie wyjdę za ciebie, nigdy, nigdy, nigdy! Prędzej poślubię trzygłowego potwora! 

– Wyjdziesz za mnie, Hillary – odrzekł z irytującą pewnością siebie. – Choćbym miał 

siłą doprowadzić cię do ołtarza, nawet gdybyś się wyrywała i wydzierała, zostaniesz moją 
Ŝ

oną. 

– JuŜ ci powiedziałam, Ŝe nie! – szybkimi krokami krąŜyła po stajni. – Nie namówisz 

mnie w Ŝaden sposób. 

Wziął ją za ramiona, z bliska popatrzył jej prosto w oczy. 

– Na pewno? 

Przygarnął ją do siebie, pochylił się, szukając ust. 

– Puść mnie! – fuknęła, szarpnęła się w tył. – Puszczaj natychmiast! 

– Proszę bardzo – odparł, zwalniając uścisk. Hillary straciła równowagę i upadła na 

stertę siana. 

– Och ty! – wybuchnęła, próbując się podnieść, ale Bret juŜ przyciskał ją swoim 

cięŜarem. 

– Zrobiłem tylko to, o co prosiłaś – powiedział, uśmiechając się psotnie. – Poza tym 

tak jest znacznie lepiej. 

Hillary poruszyła się niespokojnie, próbując się uwolnić. Odwróciła głowę. Bret 

zaczął całować jej szyję. 

– Przestań. Nie moŜesz tego robić – zaoponowała, czując, Ŝe jej opór słabnie z kaŜdą 

sekundą. 

– Jak najbardziej mogę – wyszeptał, nakrywając ustami jej usta. Nie umiała dłuŜej ze 

sobą walczyć. Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła do siebie. Bret potarł nosem jej nos. 

– Ty draniu! – wyszeptała, przytulając się jeszcze mocniej i oddając pocałunek. 

– No to jak, wyjdziesz za mnie? – Popatrzył na nią z uśmiechem, odgarnął z jej 

policzka pasmo włosów. 

– Nie mogę teraz myśleć – wymamrotała i zamknęła oczy. – Nie jestem w stanie 

myśleć, gdy mnie całujesz. 

– Nie chcę, Ŝebyś myślała. – Jego dłoń zaczęła bawić się guzikami jej bluzeczki. – 

Chcę tylko usłyszeć „tak”. 

– Przesunął dłonią po jej piersi. – Powiedz to, Hillary – poprosił, obsypując 

pocałunkami jej szyję. – Powiedz, a dam ci czas na pomyślenie. 

– Dobrze – westchnęła radośnie. – Wygrałeś. Wyjdę za ciebie. 

– To dobrze – rzekł tylko i znowu odszukał jej usta. Czuła, Ŝe traci nad sobą kontrolę, 

Ŝ

e z kaŜdą chwilą świat staje się coraz bardziej nierzeczywisty. 

– Nie grasz czysto – zarzuciła mu. 

Bret tylko wzruszył ramionami. Nie wypuszczał jej z objęć. 

background image

– Kochanie, w miłości i na wojnie wszystkie środki są dozwolone. – Przestał się 

uśmiechać, teraz patrzył na nią w skupieniu. – Kocham cię, Hillary. Jesteś dla mnie 
wszystkim. Pragnę cię do szaleństwa. – Pocałował ją tak, Ŝe świat wokół niej zawirował. 

– Och, Bret! – wyszeptała, obsypując go Ŝarliwymi pocałunkami. – Ja tak cię kocham. 

Tak bardzo, Ŝe to aŜ ponad moje siły. Przez cały czas myślałam... Kiedy Char–lene 
powiedziała, Ŝe wkrótce się pobierzecie, Ŝe ją kochasz, myślałam... 

– Poczekaj. – Ujął jej twarz w obie dłonie. – Posłuchaj mnie. Po pierwsze, układ z 

Charlene był zakończony, zanim cię poznałem. Tylko ona nie mogła się z tym pogodzić. – 
Uśmiechnął się, musnął jej usta. – Odkąd cię poznałem, nie byłem w stanie o nikim innym 
myśleć, stałaś się moją obsesją. Zresztą byłem tobą zauroczony, jeszcze nim się poznaliśmy. 

– Jak to? 

– Twoje zdjęcia. Oczarowałaś mnie. 

– Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, Ŝe moŜesz myśleć o mnie powaŜnie. – 

Zanurzyła palce w jego gęstych włosach. 

– Najpierw sądziłem, Ŝe to tylko fizyczna fascynacja. Marzyłem o tobie jak jeszcze o 

Ŝ

adnej kobiecie. Wtedy u ciebie, gdy dotarło do mnie, Ŝe jesteś niewinna, byłem jak 

poraŜony. – Z niedowierzaniem potrząsnął głową, zanurzył twarz w jej włosach. – 
Uświadomiłem sobie, Ŝe to coś więcej, Ŝe to uczucie. 

– Ale nigdy nie dałeś niczego po sobie poznać. 

– Bo nie chciałem cię spłoszyć. Gdy tylko się do ciebie zbliŜałem, natychmiast 

rzucałaś się do ucieczki. Bałem się, Ŝe cię wystraszę. Wiedziałem, Ŝe nie mogę cię 
pośpieszać, Ŝe potrzeba ci czasu. Starałem się zachować spokój, odczekać. To nie było łatwe. 
– Przesunął koniuszkiem palca po policzku dziewczyny. – Ale wtedy w górach niewiele 
brakowało. Przestałem nad sobą panować. Gdyby Lany i June się nie pojawili, chyba 
wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdy później wybuchłaś, Ŝe masz dość ciągłego szarpania, 
miałem ochotę cię udusić. 

– Przepraszam. Nie chciałam, Ŝeby to tak zabrzmiało. Myślałam... 

– Wiem – przerwał jej. –1 bardzo Ŝałuję, Ŝe wtedy tego nie wiedziałem. Nie miałem 

pojęcia, do czego jest zdolna Charlene. Potem zacząłem myśleć, Ŝe zaleŜy ci wyłącznie na 
karierze, Ŝe tylko ona jest dla ciebie waŜna. Gdy przyszłaś do mnie do biura, byłaś tak 
zdystansowana i chłodna, całkowicie pochłonięta rysującymi się przed tobą perspektywami, 
Ŝ

e ledwie nad sobą panowałem. Mało nie wyrzuciłem cię przez okno. 

– To były tylko pozory – wyszeptała, pocierając policzkiem o jego policzek. – Nigdy 

mi na tym nie zaleŜało. ZaleŜało mi tylko na tobie. 

– Dopiero po jakimś czasie June opowiedziała mi o wybrykach Charlene. 

Przypomniałem sobie twoją reakcję i wtedy wszystko zaczęło mi się układać. Poszedłem na 
przyjęcie do Buda, Ŝeby się z tobą spotkać. – Uśmiechnął się. – Chciałem z tobą 
porozmawiać, ale gdy dotarliśmy do ciebie, nie byłaś w nastroju do rozmów o miłości. Sam 
nie wiem, jak to zrobiłem, Ŝe nie uległem pokusie, Ŝe nie poszedłem do ciebie. Byłaś taka 
słodka, taka piękna... i taka rozkoszna! Mało nie zwariowałem. 

Pochylił się, pocałował ją namiętnie. Czuła na sobie jego dłonie, ciepło bijące od jego 

ciała. Wtuliła się w niego, przywarła całym ciałem. 

background image

– O BoŜe, Hillary! – westchnął z głębi piersi. – Przewrócił się na plecy, ale Hillary nie 

przestała go całować. Odsunął ją zdecydowanym ruchem, zaczerpnął powietrza. – Co by 
powiedział twój tata, gdybym wziął jego córeczkę na sianie w jego własnej stajni. 

Objął ją ramionami, przytulił do siebie. 

– Nie mogę dać ci Kansas – zaczął cicho. Hillary popatrzyła na niego. – Nie moŜemy 

zamieszkać tutaj na stałe, przynajmniej nie teraz. Jestem związany z Nowym Jorkiem, po 
prostu nie byłbym w stanie stąd wszystkim kierować. 

– Och, Bret – odezwała się, ale nie dał jej dojść do głosu. Przytulił ją mocniej. 

– MoŜemy osiąść gdzieś w pobliŜu Nowego Jorku. Będziesz mieć dom na wsi, jeśli 

tego pragniesz. Dom z ogrodem, konie, kury, gromadkę dzieci. Do Kansas będziemy 
przyjeŜdŜać tak często, jak to tylko będzie moŜliwe, a na długie weekendy moŜemy jeździć 
do domku w górach. Tylko we dwoje. – Popatrzył na nią z niepokojem, bo po policzkach 
dziewczyny płynęły łzy. – Hillary, nie płacz. 

Nie chcę, Ŝebyś czuła się nieszczęśliwa. Wiem, Ŝe tutaj jest twój dom. – Zaczął 

ocierać jej mokre od łez policzki. 

– Bret, kocham cię. – Przytuliła policzek do jego policzka. – Jestem niewyobraŜalnie, 

wariacko szczęśliwa. 

– Na pewna, najdroŜsza? 

Uśmiechnęła się i przysunęła, podając mu usta. Niech pocałunek wystarczy za 

odpowiedź.