background image

 

 

 

 
 
 
 

                        
 
 
 
 
 

SANDRA  CHASTIAN 

 

 

 

  BANITKA 

 
 
 
 
 

background image

 

 

Rozdział 1. 

 
— Nie ruszaj się, przyjacielu. 
Snop  rażącego  światła  nagle  zalał  ścieżkę.  Idący  powoli  starzec 

zatrzymał  się  i  zgarbił  nad  laską.  Cisza  zdawała  się  otulać  park.  Tylko  z 
oddali dobiegały dźwięki śmiechu i ruchu ulicznego. 

— Rób dokładnie to, co powiem. 
Nieznajomy nie potrzebował megafonu do wzmocnienia groźby. 
—  Spokojnie,  Fred  —  wyszeptała  Toni  Gresham  ze  swej  grzędy  na 

konarze  olbrzymiego  dębu.  —  Nie  ruszaj  się,  mamy  go.  —  Wstrzymała 
oddech, ściskając w ręku gwizdek. 

Fred  poruszył  się  niepewnie,  odgrywając  swoją  rolę  tak,  jak  wiele  razy 

przedtem. Teraz ona powinna zagrać obrońcę prawa, dmuchnąć w gwizdek i 
odstraszyć rabusia. 

Ten  mężczyzna  nie  wyglądał  jednak  jak  opryszkowie,  których 

dotychczas przepędzali. Był wielki i podły. Kiedy tak stał w słabym świetle, 
widać  było,  że  jest  uzbrojony.  Toni  nie  sądziła,  żeby  gwizdek  na  niego 
wystarczył.  Może  udałoby  się  odwrócić  jego  uwagę,  żeby  Fred  miał 
możliwość ściągnięcia pomocy? 

Może wieloryby kupiły buty i tańczyły stępa? 
Na  skraju  lasku  Adam  Ware  wolno  przeczesywał  alejkę  światłem 

reflektora.  Kilka  minut  wcześniej  zauważył  starca,  który  skręcił  w  rzadko 
uczęszczaną  Ścieżkę.  W  pierwszej  chwili  Adam  miał  zamiar  ostrzec  go 
przed  opryszkami  grasującymi  w  parku.  Kiedy  stary  mężczyzna  zaczął 
nagle  iść  krokiem kaleki,  Adam  zastanowił  się, czy nie  stanowi  to  zachęty 
dla  kogoś  do  podążenia  jego  śladem.  Przyjrzawszy  się  dokładniej,  Adam 
uznał,  że  mężczyzna  nie  był  stary,  nie  był  także  włóczęgą  szukającym 
miejsca do spania. 

Idąc  za  nim  ścieżką  wśród  drzew,  Adam  uświadomił  sobie,  że 

mężczyzna  postępował  jak  kokoszka  wodna  starająca  się  odwieść 
drapieżnika od gniazda. Oto namierzył jednego opryszka lub połowę gangu. 
Gdzie był jego wspólnik? 

Toni  czekała  wysoko  na  drzewie,  starając  się  rozgryźć  przeciwnika. Jak 

komandos  na  nocnym  patrolu,  mężczyzna  miał  na  sobie  czarno-zielone 
ubranie maskujące i wojskowe buty. Oliwkowozielona opaska przylegała do 
czoła,  przytrzymując  zaczesane  do  tyłu  gęste,  ciemne  włosy.  Balansując 

1

RS

background image

 

 

swym wysokim, umięśnionym, gibkim ciałem, stał na czubkach palców jak 
dzikie zwierzę gotowe do skoku. 

—  Dobra,  teraz.  —  Nieznajomy  spokojnie  wydawał polecenia.  — Rzuć 

broń  na  ziemię  i  zrób  krok  do  przodu,  bardzo  powoli.  —  Swobodnym 
ruchem sięgnął po broń spoczywającą w skórzanej kaburze. 

Łysy  mężczyzna  posłusznie  upuścił  laskę  i  spokojnym  krokiem  zbliżył 

się do Adama, uśmiechając się szeroko. 

—  Dobra,  przystojniaczku,  nie  ma  strachu.  Dostaniesz  moją  forsę,  bez 

obaw.  —  Kilka  razy  klepnął  dłońmi  po  udach  i  uniósł  je  w  geście 
rezygnacji.  —  Mówię,  rozluźnij  się,  przyłapałeś  mnie.  Ty bierzesz kasę,  ja 
pryskam. Kapujesz? 

— Kogo ja widzę, Martwy  Fred! Przestań pieprzyć, Fred, rozstaw nogi. 

Jesteś aresztowany. Kiedy zacząłeś węszyć w tym parku? 

Serce  Toni  spłynęło  do  czubków  jej  schodzonych  reeboków.  Popełnili 

błąd.  Mężczyzna  naprzeciwko  Freda  nie  był  żadnym  rabusiem.  Ten  facet 
reprezentował prawo i przybył tu w interesach. 

—  Dobra!  —  wykrzyknął  Fred.  —  Kapitanie,  bez  rozrób.  Księżyc  jest 

jasny, noc piękna. Pan pozwoli odejść Martwemu Fredowi, a ja znikam. 

Pozwoli  odejść?  Toni  zastanowiła  się.  Mężczyzna  na  dole  nie  miał 

takiego zamiaru. Musi zrobić coś szybko, zanim Fred skończy swoje teksty 
i, robiąc coś głupiego, sprowokuje tego z bronią. Nie miała wątpliwości, że 
zrobi  coś,  żeby  ją  uchronić  od  wpadki.  Ona  go  wplątała  i  teraz  musi  go  z 
tego wyciągnąć. 

Toni  zaczekała,  aż  nieznajomy  zbliży  się  do  Freda.  Na  szczęście 

zatrzymał  się  pod  drzewem,  tyłem  zwrócony  do  niej.  Cichutko  przesunęła 
się wzdłuż konara w stronę pnia, gdzie przyczepili linę, po której wspięła się 
na  drzewo.  Splecione  konopie  nie  przypominały  liany,  a  ona  Johna  Weis-
smullera,  lecz  teraz  była  wojna.  Okręciła  się  wokół  talii,  zawierzając 
sznurowi swe cenne życie i pogodzona z losem rzuciła się w ciemność. 

— Aaaa-haaa-iii-aaa! 
Gdy  płynęła  na  tle  nieba  na  podobieństwo  ludzkiej  kuli  armatniej,  jej 

mrożący  krew  w  żyłach  okrzyk  Tarzana  rozdarł  noc  jak  wycie  ducha. 
Przestraszony  nieznajomy  odwrócił  się,  a  jej  stopy  uderzyły  go  w  pierś  z 
głuchym  odgłosem.  Reflektor  poleciał  do  tyłu,  między  drzewa,  broń 
śmignęła  w  poprzek  ścieżki  i  zniknęła  w  ciemności.  Zanim  z  poślizgiem 
wyhamowała, przygniotła do ziemi uzbrojonego mężczyznę, który padając, 

2

RS

background image

 

 

uderzył głową w pień drzewa. 

— Uciekaj, Fred. Załatwiłam go! 
Adam ciężko chwytał powietrze, potrząsał głową, próbując otrząsnąć się 

ze skutków upadku. Kobieta! Kamikaze, który w locie znokautował go, był 
kobietą,  drobną,  oraz  —  wyczuł  to,  gdy  usiłowała  go  obezwładnić  — 
szczodrze obdarowaną przez naturę. Pachniała przewiercieniem. Nie, mąciło 
mu  się  w  głowie  od  uderzenia.  Lasek  pachniał  przewiercieniem.  Kobieta 
pachniała drewnem i żywicą. I przygniatała go, leżąc na nim. 

— Nie ruszaj się! — rozkazała, opierając się na rękach tak, aby go objąć 

wzrokiem. — Nie waż się drgnąć! 

W  normalnych  warunkach  Adam  już  dawno  by  ją  zrzucił  i  oplótł  w 

śmiertelnym  uścisku.  Jeszcze  był  trochę  oszołomiony.  A  kiedy  uniosła 
głowę i światło latarni stojącej przy alejce oświetliło jej twarz, wiedział, że 
to początek kłopotów. 

Zauważając  ogłupiały  wyraz  twarzy  mężczyzny,  Toni  na  moment 

zapomniała o Fredzie, a jej uwaga skupiła się na leżącym pod nią. 

— Czy jest pan ranny? — zapytała wystraszona. 
Czy  był  ranny?  Rozłożony  na  łopatki  w  lasku  niecałe  trzy  mile  od 

Wydziału Policji w Atlancie, „Żelazny" Adam Ware, mocny człowiek, były 
obrońca  drużyny  New  Orleans  Saints,  został  unieruchomiony  przez 
najbardziej  anielskie  stworzenie,  jakie  kiedykolwiek  na  niego  skoczyło. 
Ranny? Nie. Zadziwiony? Tak. Przyjrzał się jej uważnie. 

Jej  owalna  buzia  był  zwieńczona  puszystymi  blond  włosami,  wśród 

których  uwięziony  był  liść.  Niewiarygodnie  duże  błękitno-zielone  oczy 
świeciły blaskiem tak  żywym, że fotografik szukający równie pełnej życia 
modelki  dałby  się  zabić.  W  zakamarkach  wyćwiczonej  pamięci  zabłysło 
krótkotrwałe  wspomnienie.  Widział  już  tę  kobietę,  ale  nie  na  ulicy  i  nie  w 
melinie. Nie zdołał odgadnąć imienia, lecz wiedział już, że ta akcja zaczyna 
toczyć się w złym kierunku. 

— Hej! — krzyknęła Toni. — Ejże, do licha! Hej! „Dalej, smyczki, kot i 

gęśliczki". Odpowiedz, indyku. Wszystko w porządku? 

Adam  westchnął,  spoglądając  w  górę  na  napastniczkę  z  poddańczą 

fascynacją.  Nawet  w  świetle  księżyca  widział  szczerą  troskę  w  coraz 
bardziej błękitnych oczach i zmarszczkę między brwiami. 

— Nie wiem — powiedział żałośnie. — Chyba mam halucynacje. Zdaje 

mi  się, że  przemawia  do  mnie  anioł  deklamujący  dziecięce  wierszyki.  Czy 

3

RS

background image

 

 

to  jawa?  —  Poruszył  ciałem,  próbując  zbadać  jej  reakcję.  —  Ach,  to  na 
pewno cudowny sen. 

—  Ja  jestem  prawdziwa.  I  nie  mówię  wierszyków  dla  pana.  Wierszyki 

zastępują przekleństwa. Staram się tego oduczyć. Pytałam, czy nic panu nie 
jest — dodała zimno. 

Pomimo że leżący pod nią mężczyzna walnął głową i mógł nie wiedzieć, 

co  się  dzieje,  Toni  nie  mogła  ryzykować.  Był  zbyt  duży  i  zbyt  silny.  Ona 
czuła się odpowiedzialna za Freda i resztę. Oni byli najważniejsi. Najpierw 
musi  się  upewnić,  że  są  bezpieczni,  potem  może  zająć  się  obrażeniami, 
które spowodowała u nieznajomego. 

— Nie wiem — powiedział. — A pani zdaniem jestem w porządku? 
Drażnił  się  z  nią.  Szybkim  ruchem,  który  najwyraźniej  zaskoczył  go, 

złapała go za nadgarstki i wykręciła mu ręce nad głowę. Może i jest drobna, 
ale za to obeznana z samoobroną. 

„Duży błąd, Toni" — pomyślała natychmiast. Tym ruchem rozpłaszczyła 

piersi  na  jego  obojczykach.  Jej  usta  znalazły  się  w  odległości  zachęcającej 
do pocałunku  od  mężczyzny,  który  był  uosobieniem najbardziej  erotycznej 
fantazji  każdej  kobiety.  Nieznajomy  mógłby  być  bratem  Mela  Gibsona  ze 
swą  wspaniałą,  ciemną,  ogorzałą  twarzą.  Wyraziste  ciemne  oczy  zdawały 
się  wydzielać  płynne  ciepło.  Pełne  usta  rozsunęły  się,  zachęcając  do 
pocałunku. 

— Nawet nie waż się drgnąć! — rzekła rozpaczliwie. 
— Uwierz mi, dziewczyno z dżungli, nie drgnąłbym na moment,  gdyby 

to zależało ode mnie. Niestety... — Zamilkł, a jego jedna brew uniosła się. 
Obydwoje czuli, że przynajmniej jeden, wiadomy mięsień uparcie odmawiał 
wysłuchania jej polecenia. 

Toni  myślała  pośpiesznie,  przesuwając  kolano  wzdłuż  jego  ud  do 

miejsca,  gdzie,  jak  sądziła,  uczynić  mogła  najwięcej  szkody,  a  jej  brew 
uniosła się pytająco. Na końcu języka miała kolejną dziecięcą rymowankę. 

—  Powinien  pan  wiedzieć,  że  potrafię  się  obronić.  Chce  się  pan 

przekonać? 

—  Dobra,  dobra,  poddaję  się.  —  Odwzajemnił  się  jej  pełnym  podziwu 

uśmiechem,  który, jak  przypuszczał,  graniczył  z  pewnym  dzikim  rodzajem 
namiętności. Ona była odważna, ta zdrajczyni, odważna i sprytna. I zupełnie 
wytrąciła  go  z  równowagi.  Nigdy  się  nie  drażnił.  Nigdy  nie  pozwalał 
osobistym uczuciom ubarwiać wypowiedzi. Przynajmniej nigdy dotąd. 

4

RS

background image

 

 

Adam  był  człowiekiem  metodycznym,  postępował  dokładnie  tak,  jak 

nakazywały policyjne metody. A teraz „żelazny człowiek" stał się miękki i 
nie  bardzo  wiedział,  jak  to  się  stało.  W  tej  chwili  pozwoliłby  jej  przejąć 
inicjatywę.  Został  wymanewrowany  i  zmuszony  przyznać,  że  ta  kobieta 
zaciekawiła go. 

Kiedy burmistrz osobiście poprosił go o zajęcie się problemem okradania 

starszych  ludzi  w  parku,  nie  miał  pojęcia,  w  co  się  pakuje.  Szybko  się 
zorientował, że ktoś podchodził do ofiar i odwracał ich uwagę, a inny rabuś 
podbiegał,  aby  porwać  torebkę  lub  portfel  i  zniknąć  między  drzewami. 
Starsi  ludzie  nie  odnosili  obrażeń,  kończyło  się  na  solidnej  porcji  strachu. 
Policja nie zdołała powstrzymać przestępców. 

Potem, w zeszłym tygodniu, para ochotników weszła do akcji i uchroniła 

od  grabieży  co  najmniej  trzy  potencjalne  ofiary.  Zespół  ratunkowy  składał 
się  z  potężnego  mężczyzny,  przebranego  za  włóczęgę,  i  małego  chłopca, 
ubranego  na  czarno.  Policja  czuła  się  zakłopotana  tą  wyręką.  Z  własnej 
inicjatywy Adam patrolował teren, ale bez rezultatu, aż do dzisiaj. 

Przełknął  z  trudnością  i  puścił  wodze  fantazji,  usiłując  uzupełnić 

brakujące  elementy  tej  składanki.  Kobieta,  która  go  unieruchomiła,  była 
albo  członkiem  bandy,  albo  ochotniczką.  Znając  kartotekę  Freda,  bardziej 
prawdopodobna  była  wersja  kryminalna.  Jednak  ona  nie  wyglądała  na 
oszustkę. Nie, te oczy i twarz nie mogły należeć do kogoś o przestępczych 
skłonnościach. Była żeńskim Robin Hoodem dowodzącym wesołą gromadą. 
Teraz,  gdy  go  schwytała,  dołączy  do  jej  grupy  i  będzie  walczył  o  jej 
względy. On... Z pewnością majaczył. 

Gdyby  nie  stałe,  wolne,  pełne  pożądania  pulsowanie,  bijące  między  ich 

ciałami,  pomyślałby,  że  zasnął  w  czasie  patrolu,  a  to  wszystko  było 
erotycznym snem. To nie był sen. Anioł nim manipulował. 

Toni usiłowała nie przyjmować do wiadomości twardości napierającej na 

dolną  część  jej  ciała.  Nie  przyjmowała  do  wiadomości  dziwnych  doznań, 
bawiących się w chowanego tuż pod jej skórą. Ich nosy niemal dotykały się, 
usta rozdzielone były tylko ich oddechem. 

Próbując  unieść  się  na  rękach,  aby  oddalić  nieco  tę  krępującą  bliskość, 

wypuściła  jego  nadgarstki,  biodrami  przygniatając  erekcję,  która  zdawała 
się potężna. 

Rozważanie  nieortodyksyjnych  problemów  nie  było  nowością  dla  Toni 

Gresham.  Jej  filozofia  od  dawna  opierała  się  na  zasadzie,  że  ci,  którzy  nie 

5

RS

background image

 

 

popełniają błędu, nic nie robią. W ten czy inny sposób zwykle dawała sobie 
radę.  Tym  razem  znalazła  się  w  położeniu,  które  nie  zapowiadało 
zwycięstwa.  Jednak  im  dłużej  to  trwało,  tym  większą szansę  ucieczki  miał 
Fred. Nie miała takiej pewności co do siebie. 

Mężczyzna  leżał  nieruchomo,  obserwując  ją  z  wyrazem  rozbawienia  na 

twarzy. Oboje wiedzieli, że sytuacja była patowa. Zdawała sobie sprawę, że 
on  czeka  na  jej  ruch  i  nie  miała  pojęcia,  co  zrobić.  Oprócz  irracjonalnej 
chęci  przytknięcia  swoich  ust  do  warg  tego  tajemniczego  mężczyzny  nie 
była w stanie wymyślić rozsądnego sposobu ucieczki. 

— Czy już skończyliśmy zabawę w policjantów i złodziei? — zapytała w 

końcu, mrużąc oczy i składając buzię w ciup. 

—  Policjanci  i  złodzieje?  Myślałem,  że  bawimy  się  w  Tarzana  i  Jane, 

władców  dżungli  —  powiedział,  leniwie  się  uśmiechając.  —  Sądzę,  że 
jednak  powinienem  powiedzieć  pani,  że  naprawdę  jestem  policjantem,  a 
pani  jest  aresztowana.  Cokolwiek  pani  powie  lub zrobi, może zostać  użyte 
przeciw  pani  i...  —  Trzaski  dobiegające  z  gąszczu  oznajmiły  im,  że  nie  są 
sami. 

—  Chwila,  przystojniaczku,  teraz  posłuchaj  mnie.  Zostaw  panienkę  w 

spokoju. Wiedz, że Fred ma twoją spluwę. I Fred chce ci powiedzieć, żebyś 
puścił panienkę! 

—  Co  ty  wyrabiasz,  Fred?  Grozisz  policjantowi?  Czy  nie  masz  dość 

kłopotów? I tak zresztą wiem, że nie masz broni, więc przestań blefować. 

— Fred, wynoś się stąd! — Toni krzyknęła przez ramię. — Proszę cię! Ja 

tu dowodzę. Mam znajomości w ratuszu. Wierz mi, panuję nad wszystkim. 
— Ostrzegawczo nacisnęła kolanem erekcję nieznajomego. — Czy nie tak, 
panie policjancie? 

—  Można  by  się  spierać,  ale  nie  mam  zamiaru  wdawać  się w  kłótnie—

wycedził, przesuwając dolną część ciała. — Właściwie, skoro ty dowodzisz, 
banitko, to na tobie bardziej mi zależy. 

— Ja dowodzę. 
— I, jeśli dobrze rozumiem, zobowiązujesz się odpowiadać za wszystko, 

co narobiłaś? 

—  Eee,  tak.  —  Toni  zaczęła  zdawać  sobie  sprawę,  że  gra  słów  w 

wykonaniu nieznajomego miała jakiś cel. 

— A co z samochodem? — Fred zapytał nieustępliwie. Toni zamruczała 

z niezadowolenia. Zaczynają się problemy z Fredem. 

6

RS

background image

 

 

— Weź go. Zawieź innych do domu. Ja złapię taksówkę. 
—  O  ile  nie  dołączysz  do  nas  w  komisariacie.  —  Adam  zasugerował 

mężczyźnie, który zdawał się niechętnie myśleć o opuszczeniu swego szefa. 

— Przestań się martwić, Fred. Mój ojciec tym się zajmie. Uciekaj stąd i 

już! 

Fred  wsunął  kciuki  za  szelki  w  przesadnym  geście  opanowania.  Mógł 

okpić  faceta  leżącego  pod  nią,  ale  Toni  wiedziała,  że  resztką  sił  stara  się 
zachować spokój. 

— Dobrze, Toni — w końcu zgodził się. — Jeśli jesteś taka pewna. Ale 

nie radzę mu skrzywdzić ciebie, bo... 

— Na pewno, Fred. Powiedz innym, co się stało, i zabroń przychodzić do 

parku, aż ja pozwolę. Wrócę najszybciej, jak będę mogła. — Obserwowała 
go,  jak  kilkakrotnie  spojrzał  to  na  nią,  to  na  policjanta,  zanim  niechętnie 
oddalił  się  i  zniknął  w  ciemności.  Odgłos  kroków  urwał  się  i  znów  byli 
sami. 

— Jutro może  się  z  nim  zobaczysz  —  oznajmił  Adam — jeśli będziesz 

współpracowała,  a  wasz  szef  pozostaje  w  ukryciu.  Dziś,  panienko,  jesteś 
moja. — Z łatwością uwolnił ręce z jej uścisku i objął ją w talii, czekając aż 
zrozumie, że straciła panowanie nad sytuacją. 

— Szef? Nie zaaresztujesz mnie, tak? 
—  Tak.  Obawiam  się,  że  będę  musiał  zabrać  cię  do  domu.  W  mowie 

policyjnej znaczy to, że jesteś moim więźniem, banitko. 

Przez  sekundę  Toni  spróbowała  stawić  czoło  faktom.  Od  początku 

wiedziała,  że  istnieje  możliwość,  iż  zostaną  złapani.  W  gazetach  pisano 
ostrzegawczo,  że  burmistrz  podjął  akcję  przeciw  rabusiom  z  parku.  Lecz 
starzy  ludzie  żyjący  w  mieszkaniach  pobliskiego  Swan  Gardens  nie 
zauważyli  rezultatów.  Na  pewno  istniały  lepsze  sposoby  zwalczania 
przestępczości niż ten, który wymyślili razem z Fredem, ale tymczasem nie 
miała  nic  lepszego.  Usiłowała  jedynie  dać  tym  miłym  staruszkom 
możliwość spokojnego wyjścia z domów. 

A  teraz  przyplątał  się  ten  samotny  wilk,  stróż  prawa,  i  zamiast 

aresztować przestępców, aresztował jedyną osobę usiłującą wykurzyć ich z 
parku. 

—  Jesteś  stuknięty  —  powiedziała.  —  Nie  zamierzasz  mnie  naprawdę 

aresztować.  Jesteś  jeszcze  w  szoku  po  tym  walnięciu  głową.  Chyba 
powinieneś udać się do szpitala na dokładne badania. 

background image

 

 

Westchnął. 
— Masz rację, banitko. Musimy się ruszyć stąd. Ziemia jest twarda, noc 

krótka i wiele mil do przejścia, zanim zaśniemy. 

Zacytował  Roberta  Frosta.  Facet  cytujący  Robeta  Frosta  nie  mógł  być 

całkiem  zły.  A  może  ją  puści?  Pewnie.  A  wieloryby  kupią  łyżwy  i  zaczną 
rewię na lodzie... 

Obłok  wślizgnął  się  przed  twarz  mężczyzny,  cienie  skróciły  się, 

okrążając miejsce, gdzie leżeli w ciemności. Owady i ptaki wypełniały ciszę 
swymi  dziwnymi  nocnymi  dźwiękami.  Toni  zadrżała.  Cała  ta  przedziwna 
sytuacja  była  czymś,  czego  nie  objęło  ani  jej  przygotowanie  inżynierskie, 
ani zajęcia z samoobrony. 

— Jest jeszcze jedna, drobna rzecz — powiedział, mocniej obejmując ją 

w pasie. — Chodzi o zajęcie się problemami, które spowodowałaś. 

Toni  przełknęła  ślinę.  Facet  mówił  poważnie.  Odesłała  Freda  i  innych, 

żeby byli bezpieczni. Kto teraz jej zapewni bezpieczeństwo? 

—  Kłopot?  Ech...  tak  —  wyjąkała.  —  Myślę,  że  rozwiązaniem  będzie 

zimny prysznic i ciepła brandy. Tak, to załatwi sprawę. 

Uniósł brwi. 
—  Moje  słowa  odnosiły  się  do  tego,  że  jesteś  przestępcą,  w  dodatku 

aresztowanym, mała. Jak sądzisz, o jakim kłopocie mówiłem? 

Znaczenie  własnych  słów  nie  docierało  do  Adama.  Drażnił  się  z  nią, 

odwlekając wypełnianie obowiązków. Ciągle nie wiedział, dlaczego leży na 
ziemi jak jakiś oszołomiony młodzieniec, któremu powiodło się z pierwszą 
dziewczyną. A już na pewno nie wiedział, dlaczego jego ręce gładziły ją po 
biodrach. 

—  Nie  nazywaj  mnie  „mała".  Na  imię  mam  Toni,  a  teraz  chciałabym 

wstać. 

—  Toni?  Tygrys  Toni,  jak  w  bajce?  Jak  byłem  dzieckiem,  nie  miałem 

ciebie  w  pudełku  z  zabawkami.  —  Czuł,  jak  jej  piersi  poruszają  się  w 
krótkich,  szybkich  oddechach.  Kusiła.  Jej  oczy  błyszczały,  na  poły  ze 
strachu, na poły ze złości, jej ciało ciasno przylegało do niego. Cholera! To, 
o  czym  myślał,  z  pewnością  stało  w  sprzeczności  z  procedurami 
policyjnymi. 

Nerwowo  oblizała  usta,  a  jego  podziw  dla  niej  rósł.  Wystraszona?  Tak, 

ale nie ustąpi na włos. Na pewno intrygowała go, a nie spotkał wielu kobiet, 
które  go  interesowały.  Nigdy  nie  pozwalał  sobie  na  tego  rodzaju 

8

RS

background image

 

 

rozproszenie  uwagi.  Co  by  zrobiła,  gdyby  ją  pocałował?  Kiedy  rozważał 
uczynięnie  tego,  wiedział,  że  chce  ją  pocałować,  chciał  przycisnąć  swoje 
usta do tych miękkich, drżących warg. Musiał zwariować. Był policjantem. 
Nie mógł pocałować kobiety i potem ją aresztować. 

Toni wyczuła nagłe napięcie u mężczyzny leżącego pod nią. Kiedy jego 

oczy spoglądały badawczo, owładnęła ją fala zakłopotania. Jej ciało zaczęło 
trząść się i było jasne, że on czuje, co się z nią dzieje. Leżała na nieznanym 
facecie wśród drzew, samotna i — nienawidziła tej myśli — podniecona. W 
istocie  pragnęła  dotknąć  tych  zmysłowych  ust,  które  zdawały  się  zbliżać, 
smakować je, wsunąć mu ręce pod koszulkę. 

—  Dobra,  sierżancie  Friday  —  wypaplała.  —  Jestem  twoim  więźniem. 

Odpowiem na wszystkie zarzuty. Jestem odpowiedzialna za zorganizowanie 
Peachtree Vigilantes. Opiszę nasz sposób działania. Przeczesujemy okolice, 
przepędzamy złych ludzi i czynimy amerykańskie parki bezpiecznymi. Jeśli 
bezpieczeństwo  to  zbrodnia,  aresztuj  mnie.  —  Oparła  kolano  o  ziemię, 
zamierzając powstać. 

— Och, nie martw się, banitko, mam taki zamiar. — Spojrzała na niego i 

wstrzymała  oddech.  Księżyc  właśnie  wychylił  się  spoza  chmury,  rzucając 
postrzępione  smugi  światła  w  poprzek  alejki.  Zauważyła,  że  mężczyzna 
miał  najbardziej  niewiarygodne,  skwierczące  intensywnością,  przenikliwe 
spojrzenie. Krew odpłynęła jej z głowy jak rtęć w termometrze zanurzonym 
w  lodowatej  wodzie,  wprawiając  ją  w  zakłopotanie,  bo  miała  absolutną 
pewność, co musi się stać. 

— Dlaczego mnie? — zapytała, odwlekając nieuniknione. — Nie jestem 

przestępcą. 

Przesunął  rękę  wzdłuż  jej  kręgosłupa  aż  do  szyi  i  objął  tył  głowy, 

przyciągając do siebie. — Nie wiem, kim jesteś. 

—Jestem  zwykłą  kobietą.  Kobietą,  dla  której  to  wszystko  jest  zbyt 

skomplikowane.  Proszę,  proszę,  nie  całuj  mnie.  —  Nie  chciała,  żeby  to 
zabrzmiało  tak  bezdźwięcznie.  To  miały  być  słowa  protestu,  nagany, 
odmowy.  Nie  były.  —  „Lucy  Locket  zgubiła  torebkę..."  To  znaczy,  nie 
chciałam, żeby to tak zabrzmiało. To znaczy, że... 

— To znaczy, że chcesz być pocałowana. Jesteś jak otwarta książka, a ja 

nie mogę się powstrzymać od czytania twoich sekretów. 

„To  była  prawda"  —  pomyślał.  Ale  jeszcze  prawdziwsze  było  to,  że 

musiał  skupić  wszystkie  swoje  siły,  aby  powstrzymać  się  od  przemożnej 

9

RS

background image

 

 

chęci  pocałowania  jej.  Była  zbyt  blisko,  zbyt  pociągająca,  zbyt  piękna. 
Uniósł głowę. 

Toni  nie  wiedziała,  kiedy  rozluźniła  mięśnie  szyi.  Nie  wiedziała,  jak  to 

się  stało,  że  w  pół  drogi  napotkała  jego  usta.  W  myślach  opierała  się  jego 
atakowi  —  atakowi,  który  nie  nadszedł.  Zamiast  tego  zniżyła  głowę, 
przytknęła usta do jego warg i poczuła, że dla próby odmawia. Nie poczuła, 
w  którym  momencie  pocałunek  —  a  tak  było  —  zmienił  się  w  coś 
subtelnego  i  ciepłego.  Nagle  jej  palce  zanurzyły  się  w  jego  włosach,  jego 
palce zaś gładziły ją po twarzy. 

— Och, do diabła, banitko, zrobiłaś to. — Adam zesztywniał i spróbował 

rozerwać  obezwładniający  urok  utkany  przez  pocałunek.  Spojrzał 
półprzytomnie w jej rozmarzone oczy. — Nie możemy tego robić. To jest... 

— Cudowne — dokończyła. — Cudowne. 
—  Wbrew  zasadom  zawodu.  —  Przycisnął  ją  do  siebie  i  przetoczył, 

łatwo obezwładniając swym ciężarem. 

— Co robisz? 
—  Aresztuję  cię,  kochanie,  zanim  zupełnie  zapomnę  o  swej  służbie.  To 

nie wyjdzie. Nie daję się łatwo i nie można mnie kupić. — Powstał, złapał 
ją za ręce i postawił. 

Gdy się na moment lekko zachwiała, ledwo opanował chęć wsunięcia rąk 

pod  tę  zbyt  dużą  koszulkę,  aby  dotknąć  brodawki  wyraźnie  wypychającej 
miękki  trykot.  Jej  oczy  były  wilgotne,  niepewnie  trzymała  się  na  nogach. 
Zdawał  sobie  sprawę,  że  jeśli  nie  przywróci  jej  do  rzeczywistości,  straci 
resztkę samokontroli. 

— Chodźmy, banitko.  — Pomruk zabrzmiał bardziej jak warknięcie niż 

polecenie. 

Toni  myślała,  jak  bardzo  się  myliła.  On  nie  był  Melem  Gibsonem.  Mel 

Gibson  był  uśmiechniętą  imitacją  mężczyzny  stojącego  przed  nią.  Pełen 
wdzięku,  łuki  grubych  brwi  nad  ciemnymi  oczyma,  poważny,  gdy  wrócił 
rozsądek. Silnie zarysowana szczęka znamionowała zdecydowanie. Zdawał 
się  cierpieć;  rysy  miał  ściągnięte  w  gniewnym  grymasie.  Nagle  stał  się 
Brudnym Harrym, a ona przemieniła się w Myszkę Miki. 

— Dokąd? — zapytała. 
— Do komisariatu, proszę pani, spotkać się z szefem. Chciałbym z panią 

pomówić  w  imieniu  czcigodnego  burmistrza  i  Rady  Miejskiej.  A  potem 
zapewne będziemy mieć pogawędkę z sędzią. 

10

RS

background image

 

 

— Mówisz serio, prawda? — Ciągle czuła smak pocałunku na ustach, a 

ciało  protestowało  przed  nagłym  chłodem,  który  wypełnił  ją  w  środku. 
Wmawiała  sobie,  że  to  nocne  powietrze.  Za  dnia  było  gorąco,  ale  noc 
okazała się zimna. Powinna była założyć żakiet. 

— Zawsze mówię serio. Zimno ci? 
— Nie, to znaczy... tak. — Był koniec sierpnia, a sierpień w Georgii jest 

gorący. Musiała zajść jakaś szalona zmiana w ruchach powietrza. 

— Weź moją koszulę. — Zaczął ją ściągać przez głowę. 
— Nie. Proszę, nie zdejmuj ubrania. To znaczy, jeśli mamy gdzieś iść, to 

chodźmy.  Trochę  jestem  zdenerwowana.  Nigdy  dotąd  nie  zostałam 
aresztowana. — Nigdy też nie pocałowała nieznajomego w parku. 

— Świetnie. Najpierw poszukam broni. Chodź tutaj. — Złapał ją za rękę 

i  pociągnął  w  stronę  bladej  plamy  księżycowej  poświaty.  —  Czy  mogę 
wierzyć, że się nie ruszysz? Nie chciałbym cię skuć. I tak już złamałem dziś 
wiele przepisów. Sądzę, że jeden więcej nie zrobi różnicy. 

—  Oczywiście,  możesz  mi  zaufać.  Jestem  bardzo  uczciwa.  Jeśli 

pozwolisz  mi  odejść,  nawet  nie  pisnę  nikomu  słówkiem  o  tym,  co  się  tu 
zdarzyło. 

— A o czym nie piśniesz słówka? 
Rzuciła  spojrzenie  nad  jego  głową.  Był  przynajmniej  trzydzieści 

centrymetrów  wyższy  i  dwadzieścia  pięć  kilogramów  cięższy  od  niej. 
Wszystko w jego postawie ośmielało ją do kłótni. 

— Ależ... Przecież mnie pocałowałeś — odparła śmiało. 
—  Rozumiem.  I  to  jest  uczciwe  przedstawienie  wydarzenia?  Ja  cię 

pocałowałem? 

— Nie całkiem. Dobrze, zgadzam się. Sądzę, że ty mógłbyś powiedzieć, 

że to ja ciebie pocałowałam, żeby postawić sprawę jasno. 

—  Naprawdę  lubię  uczciwe  kobiety.  —  Adam  rzekł  poważnie.  — 

Chciałbym  uścisnąć  pani  dłoń.  To  naprawdę  szczególne,  spotkać  kobietę, 
której można całkowicie ufać. 

Jakakolwiek myśl o ucieczce wyparowała Toni z głowy, gdy złapał ją za 

rękę.  Znowu  ogarnęło  ją  ciepłe  uczucie.  Chłód  odpłynął,  lecz  drżenie 
wzmogło  się.  Jak  taki  twardy  facet  mógł  mieć  takie  ciepłe,  łagodne  usta  i 
dłonie? 

Przez  chwilę  przytrzymał  jej  rękę.  Potem,  uspokojony,  że  nie  ucieknie, 

puścił ją i zaczął szukać broni. 

11

RS

background image

 

 

Toni  obserwowała  go.  „Był  zagadką  —  dumała  —  chodzącą 

doskonałością". Stał, rozglądając się między drzewami, aż dojrzał pistolet i 
sięgnął  w  głąb  krzaków,  aby  go  podnieść.  To  była  jej  szansa.  W  tej 
sekundzie, gdy miał odwrócić twarz w jej kierunku, popchnęła go i rzuciła 
się między drzewa. 

Adam zaklął, widząc, jak znika. 
— To wszystko uczciwość, kochanie. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

12

RS

background image

 

 

Rozdział 2. 

 
 —  Nie  powinienem  był  jej  spuścić  z  oka  —  rzekł  do  siebie  Adam. 

Słuchając,  jak  trzaskają  gałęzie  w  poszyciu,  próbował  ustalić  kierunek,  w 
którym  uciekła. W  chwili,  gdy  podjął  się  tego  zadania,  wiedział,  że  będzie 
musiał  działać  szybko  po  znalezieniu  nocnych  łowców.  Szedł  ich  tropem 
przez trzy noce, ciągle gubiąc ślad — aż do dzisiejszego wieczoru. 

Dziś  wieczorem  znalazł  ich,  a  potem  pozwolił  ich  błękitnookiemu, 

jasnowłosemu  munchkinowi  zagrać  Houdiniego  i  zniknąć.  Ale  znał  ten 
park,  nie  mogła  więc  stąd  uciec.  Zmuszona  była  uciekać  w  stronę 
śródmieścia i ruin starego folwarku więziennego, do wyjścia. Pobiegł tam za 
nią. 

Ta mała złodziejka była szybsza niż przypuszczał. Wymknąwszy mu się 

z kilku zasadzek, odwróciła się tyłem do obiektów cywilizacji i pobiegła w 
stronę  ostatniego  już,  samotnego  zagajnika,  który  uchował  się  w  morzu 
budynków i asfaltu. Adam przeciął zagajnik w pościgu. 

„Wkrótce  nawet  ten  lasek  zniknie  —  pomyślał,  gdy  się  przez  niego 

przedzierał  —  jeśli  Atlanta  zostanie  wybrana  na  miejsce  letnich  Igrzysk 
Olimpijskich  1996  roku.  Wiosna  olimpijska  stanie  na  przyległym  terenie 
przemysłowym,  a  stary  folwark  więzienny  stanie  się  luksusową 
posiadłością."  Naturalnie,  to  były  tylko  spekulacje,  dopóki  Komitet 
Olimpijski nie ujawni swego wyboru za kilka miesięcy. Biegnąc na skróty, 
przyśpieszył  kroku  i  szybko  znalazł  się  w  miejscu,  gdzie  mógł  jej  zabiec 
drogę.  Teraz  ją  miał.  Ukryty  za  drzewem  czekał,  słysząc  zbliżający  się 
odgłos kroków. 

Bez  tchu  po  szalonym  biegu,  Toni  obiegła  drzewo  i  wpadła  prosto  w 

ramiona przeciwnika. 

— Och, nie! 
—  A  cóż  ty  tu  robisz?  —  Chwycił  ją  na  ręce  i  trzymał,  jedna  ręka  w 

zgięciu  pod  kolanami,  druga  ściskała  żebra.  Pod  palcami  czuł,  jak  wali  jej 
serce. 

—  Weź  swoje  łapska  ze  mnie,  sierżancie  Friday,  albo  zacznę  krzyczeć 

tak głośno, że umarli się obudzą. 

—  I  właściwie  wszystko,  co  byś  obudziła,  to  duchy  w  tamtym  starym 

więzieniu. 

— Jakim więzieniu? 

13

RS

background image

 

 

Przedarł  się  przez  gąszcz  sosen  do  polanki  obok  rozpadającego  się, 

pokrytego dzikim winem budynku. 

—  To  więzienie,  stary  folwark  więzienny.  Mówią,  że  jest  nawiedzany 

przez duchy. Możliwe, że przez nieuczciwych ludzi też. 

Toni  uważnie  przyjrzała  się  staremu  murowi  i  zadrżała.  W  świetle 

księżyca  wyglądał  upiornie.  Spodziewała  się,  że  Freddie  lada  moment 
wyjdzie, wrzeszcząc, z tego podobnego do zamczyska budynku. 

Z  wysiłkiem  przeniosła  uwagę  z  budynku  na  swego  świętoszkowatego 

stróża prawa. 

—  Jest  jakaś  różnica  między  kimś,  kto  popełnia  przestępstwo,  a  kimś, 

kto... kłamie — powiedziała poważnie. 

—  Nie  dla  mnie.  Nieuczciwość  to  nieuczciwość.  Ludzie  inaczej  to 

określający też kłamią, tylko w inny sposób. 

— A jak jest z ludźmi, na których zwala się jakaś straszna tragedia i nie 

mogą  się  wywiązać  ze  swych  zobowiązań?  Wierzę,  że  wszystkich  łączy 
braterstwo. Ci, którzy mają więcej szczęścia, powinni pomagać tym, którzy 
mają go mniej. 

—  Może  są  uzasadnione  przypadki,  gdy  tak  się  zdarza.  Ale  co  z  tymi, 

którzy  wykorzystują  tego  rodzaju  wymówki,  aby  uwolnić  siebie  z 
zobowiązań?  Tacy  zawsze  sobie  znajdą  współczującą  duszę,  jak  ty,  która 
pomoże  im  trwać  we  własnym  nieszczęściu.  To  nie  tak,  mała,  nie  kapuję 
tego. Zawsze sobie można pomóc, jeśli się chce. 

—  Najłatwiej  jest  rozróżniać  tylko  białe  i  czarne.  Czy  nie  miewasz  w 

swoim życiu obszarów szarości? 

— W żadnym wypadku. Sprawa jest albo słuszna, albo niesłuszna, dobra 

lub zła, uczciwa lub nieuczciwa. Dla mnie wszystko jest proste. 

— Zatem, czy ja do tego pasuję? Czy to w ten sposób wszystko jest dla 

ciebie proste? 

Gdy  spojrzała  na  niego,  gorąca  złość  bijąca  z  jej  oczu  osmaliła  go.  Nie 

miał  zamiaru  wygłaszać  kazań  o  swych  poglądach.  Nie  wdawał  się  w 
filozoficzne dysputy z przestępcami, których aresztował. Także nie całował 
się  z  nimi.  Lecz  ta  kobieta  była  inna.  Bezwiednie  dotarła  do  jego 
najintymniejszych obszarów. 

—  Nie,  to  nie  jest  miejsce  dla  ciebie  —  powiedział.  —  Komisariat  to 

miejsce dla ciebie, natychmiast. 

—  Nie,  moje  miejsce  jest  na  ziemi.  Znakomicie  daję  sobie  radę  z 

14

RS

background image

 

 

chodzeniem. Tym razem nie będę próbowała uciekać. 

— Kolejny przypływ uczciwości? 
— Nie mogę cię winić za to. Przypuszczam, że brakuje ci rozsądku na to, 

żeby mi zaufać, prawda? 

—  To  niezupełnie  tak  —  przyznał.  —  Jeśli  jesteśmy  uczciwi,  to  muszę 

przyznać,  że  przerażasz  mnie.  Jesteś  niebezpieczna.  Trzymać  ciebie,  to 
jakby  trzymać  bombę  gotową  lada  moment  wybuchnąć.  To  bardzo 
pobudzające uczucie. 

„Pobudzające"  —  pomyślała.  Boże,  wiedziała,  czuła,  jak  z  nim  było, 

kiedy  był  pobudzony.  Mogła  określić  to  wrażenie  bardzo  precyzyjnie. 
Ostatnią rzeczą, której chciała stawić czoła, był ten rodzaj uczciwości, który 
jej ofiarował. Tej nocy wszystko było irracjonalne. „Zmień temat, Toni" — 
błagała siebie. 

Zaklęła.  Musiała  przestać  kląć.  I  to  głupie  zastępowanie  przekleństw 

wierszykami.  Zbyt  szybko  ją  rozszyfrował.  Nie  było  sensu  dawać  mu 
odczuć, że wywołał w niej falę strachu. 

— Hm... Nigdy przedtem nie widziałam tego budynku. To naprawdę był 

folwark  więzienny?  Trudno  uwierzyć,  stoi  tak  blisko  śródmieścia,  a  ja  go 
nigdy nie widziałam. Skąd o nim wiedziałeś? 

Adam  wydał  głośne  westchnienie  ulgi,  z  radością  witając  nagłą  zmianę 

tematu. 

—  Właśnie  tutaj  zostawiłem  motor,  zanim  poszedłem  szukać  ciebie  i 

twego przyjaciela dziś wieczorem. Znam to miejsce od... lat. — Nie musiał 
jej  mówić,  że  każdy  policjant  wiedział  o  więzieniu.  Także  każdy 
początkujący  handlarz  narkotykami.  To  było  popularne  miejsce  sprzedaży 
narkotyków i załatwiania innych ciemnych sprawek. 

— W czasie, gdy to budowali, śródmieście nie było tutaj — wyjaśnił. — 

W  tym  miejscu  produkowali  żywność,  którą  dawali  potem  więźniom. 
Pochodzi z czasów wojny secesyjnej. To miejsce zapomniane od lat. 

Budynek  wydawał  się  Toni  okropny.  Nie  był  szczególnie  wielki,  ale 

kamienne  wieżyczki  i  grube  mury  sprawiały  okropne  wrażenie.  Okna  były 
zakratowane.  Księżyc  rzucał  złowieszcze  cienie  w  poprzek  gotyckiej 
budowli,  uzupełniając  niezwykłą  atmosferę.  Nieświadomie  przytuliła  się 
mocniej i zniżyła głos do szeptu. 

— Wygląda dość nieprzyjemnie. 
— Nie wmawiaj mi, że boisz się starego, opuszczonego budynku. 

15

RS

background image

 

 

—  Oczywiście,  że  nie  —  odparła  z  pewnością  siebie  większą  niż 

naprawdę czuła. — Postawisz mnie? 

— Jesteś pewna, że tego chcesz? 
Toni  wcale  nie  była  pewna,  czy  chce,  żeby  ją  puścił.  Ale  każda  inna 

odpowiedź osłabiłaby jej zuchowatość. 

— Oczywiście, tak. Jestem twoim więźniem. Nie będę znowu próbowała 

uciec. 

—  A  tak.  Zapomniałem.  Słowa  uczciwej  kobiety,  bez  wątpienia 

uczciwej,  wyzwolonej  kobiety,  która  kryje  się  w  ciemności,  niosąc 
zagrożenie niewinnym ludziom. 

—  Nie  jestem  oszustką.  Robiłam  to,  co  do  ciebie  należy.  Chroniłam 

starszych ludzi przed rabusiami. 

— Z pewnością. Co byś zrobiła, gdyby jeden z tych rabusiów przyszedł, 

jak  ja  dzisiaj,  uzbrojony?  Zakrzyczałabyś  go  na  śmierć?  Bądźmy  poważni, 
panienko.  Jeśli  jesteś  jakimś  aniołem  miłosierdzia,  to  wplątałaś  się  w 
niebezpieczną  grę.  To  ma  być  twoja  wesoła  zabawa?  —  Postawił  ją  na 
ziemi i puścił. 

— Mowa godna człowieka, który został zaprzysiężony, by wspomagać i 

chronić ludzi. O rany, pan musi mi szczerze współczuć, panie oficerze. Czy 
nie zdarza ci się pomagać ludziom, nie dbając o powody? 

—  Wykonuję  swoją  robotę.  Innymi  słowy,  wierzę,  że  człowiek 

odpowiada  za  swe  czyny.  Im  więcej  dobroczyńców,  tym  mniej  mają  do 
roboty nieodpowiedzialni ludzie. 

Podszedł do kępy drzew i wytoczył z nich lśniący potężny motocykl. 
— Nałóż to — powiedział, wręczając Toni czarny kask. — Siadaj z tyłu i 

trzymaj się mnie — dodał, nasuwając podobny kask na swoją głowę. 

— Nie mam zamiaru jechać na tym. 
—  Proszę  bardzo,  ale  myślę,  że  będzie  ci  trudno  nadążyć  za  nim  na 

własnych  nogach.  Chyba  że  wolisz  być  przykuta  do  muru, kiedy  ja  pojadę 
po radiowóz. 

Adam zdawał sobie sprawę, że postępuje zbyt szorstko z tą kobietą. Ale 

pozostawało  mu  albo  być  surowym,  albo  przyznać,  że  go  wzięło.  Nawet 
teraz wydała mu się pociągająca w sposób, którego nie pojmował. 

Toni  rzuciła  okiem  na  budynek  i  zdecydowała,  że  jazda  będzie  czymś 

nieporównywalnie  lepszym  od  czekania  na  bardziej  oficjalny  środek 
transportu. 

16

RS

background image

 

 

— Pojadę. — Zapięła kask i usiadła na motorze. 
— Tak myślałem. 
W maszynę wstąpiło życie i jak zjawy z powieści o duchach przemknęli 

przez  zalany  światłem  księżyca  dziedziniec  do  wyboistej  drogi,  wyłożonej 
połamanymi płytami chodnikowymi. 

— Dlaczego już nie jest używane? — krzyknęła Toni. Powiew porwał jej 

słowa. 

Adam obrócił głowę i uniósł kask, żeby lepiej słyszeć. 
— Co? 
Toni  zsunęła  swój  kask  i  pochyliła  się,  aby  mówić  mu  prosto  do  ucha. 

Czuła na policzku twardość zarostu. 

— Pytałam, dlaczego już nie jest używane. 
— Zostało opuszczone pod koniec lat czterdziestych, kiedy wybudowano 

nowe więzienie, a potem o nim zapomniano. Ciągle jest własnością miasta, 
ale  nie  mogą  się  dogadać,  co  z  nim  zrobić.  Towarzystwo  Historyczne  nie 
pozwala  im  go  rozwalić.  Jedni  chcą  tę  posiadłość  przystosować  do  celów 
przemysłowych,  inni  przerobić  na  coś  w  rodzaju  domu.  Dotąd  nikt  nie 
zapewnił sobie poparcia większości. 

Zatrzymał  się  na  rogu.  Rozpoznała  znajomą,  dobrze  oświetloną 

śródmiejską ulicę. 

Toni odetchnęła z ulgą. 
—  Dokąd  pan  mnie  zabierze,  panie  komisarzu?...  Właściwie,  to  z  kim 

mam przyjemność? 

—  Przepraszam.  Nie  przedstawiłem  się,  prawda?  Kapitan  Ware,  Adam 

Ware,  ze  specjalnej  grupy  dochodzeniowej  przy  biurze  burmistrza. 
Jedziemy do komisariatu. 

—  O  rany,  zostałam  aresztowana  przez  policjanta,  który  jest 

prawdziwym oficerem. Wszystko co najlepsze dla Peachtree Vigilantes. 

Sięgając  za  siebie,  wpakował  jej  kask  z  powrotem  na  głowę  i  pozwolił 

swojemu  opaść  na  właściwe  miejsce.  Motocykl  znowu  wystartował.  Po 
kilku minutach wjechał na parking przy Wydziale Policji w Atlancie. Adam 
skierował  motocykl  do  części  przeznaczonej  do  użytku  służbowego  i 
wyłączył silnik. Obracając się zdjął swój kask, potem Toni. 

— Czy teraz wierzysz, że jestem policjantem? 
— Nie wątpiłam ani przez chwilę. Czy założysz mi kajdanki? 
— Muszę? Nie, nie odpowiadaj. Myślę, że tak będzie lepiej.  

17

RS

background image

 

 

— Srebrne bransoletki zatrzasnęły się wokół jej nadgarstków. 
Zaczął  ją  prowadzić  wokół  budynku,  opodal  głównego  wejścia.  Przez 

chwilę  zastanawiał  się,  czy  nie  puścić  jej  wolno.  W  przeciwnym  razie 
będzie notowana. Nienawidził myśli, że to on napiętnuje jej przyszłość. 

— Czy w ten sposób zwykł pan krępować swe kobiety? Adam zatrzymał 

się  i  odwrócił  ją  twarzą  do  siebie.  Stali  obok  osobnego  tylnego  wejścia, 
używanego do wprowadzania niebezpiecznych więźniów. Nie miał pojęcia, 
dlaczego  przyszedł  właśnie  tutaj.  Możliwe,  że  podświadomie  chciał  ją 
uchronić od reporterów czyhających wewnątrz. 

—  Zwykle  nie  muszę  krępować  swoich  kobiet.  Przychodzą  z  ochotą. 

Jeśli  nie,  mam  swoje  metody  zapewniające  ich  współpracę.  A  ty,  banitko? 
Czy  będziemy  współpracować  tam  w  środku,  czy  mam  cię  oddać 
dziennikarzom?  —  Oboje  wiedzieli,  że  ta  rozmowa  nie  dotyczy  spraw 
związanych z więzieniem. 

—  Będę  współpracowała  —  powiedziała  —  ale  nie  jestem  banitką.  Na 

imię mi Toni, od Antoinette, Marie Antoinette. Szczerze mówiąc, nigdy nie 
byłam tak wystraszona. Czy ścinasz swoich więźniów? 

Był szczerze wstrząśnięty. 
— Boisz się mnie? Milczała długą chwilę. 
—  Nie  —  przyznała.  —  Siebie  się  boję.  —  Zaczepiła  podeszwą  buta  o 

stopień i zachwiała się, chwytając jego ramię w obawie przez upadkiem. 

Automatycznym  ruchem  przyciągnął  ją  do  siebie,  usuwając  ze  smugi 

światła padającej od drzwi. 

— Ja też — wykrztusił. 
— Proszę, pozwól mi dokończyć. To ważne. 
— Nie bronię ci, Marie Antoinette. — Opuścił ręce i cofnął się. 
—  Właśnie,  że  bronisz.  Nie  umiem  myśleć,  gdy  mnie  dotykasz,  a  nie 

chcę tak się czuć. Jesteś typem człowieka, jakiego nie lubię, kapitanie Ware, 
człowiekiem  absolutnie  przekonanym,  że  jedynie  on  ma  rację.  Widzisz, 
wierzę, że każdy jest częścią ludzkości, w najlepszym tego słowa znaczeniu. 

—  Ja  też  —  zaoponował.  —  W  przeciwnym  razie  nie  zostałbym 

policjantem. Prawo chroni niewinnych, a karze winnych — bez wyjątków. 

— I ty postępujesz zgodnie z prawem? 
—  Oczywiście.  Ja  wspieram  prawo.  Jestem  dobry  w  tym,  co  robię. 

Dlatego bez względu na swoje chęci, muszę cię aresztować. 

Spojrzała smutno. 

18

RS

background image

 

 

— I to jest problem, kapitanie Ware. Nie to, że mnie aresztujesz. Chodzi 

o tę bezwyjątkowość, podział na czarne i białe.  Czy wiesz, co powstaje  po 
wymieszaniu  czarnego  i  białego?  Niech  mnie  pan  zaprowadzi  do  swego 
przełożonego, kapitanie Ware, zanim pan zaryzykuje i dowie się. 

— Nie wyglądasz na dziwkę — rzekła starsza kobieta o ziemistej cerze, 

która dzieliła z Toni celę. 

— Zamknij  się,  Annie  —  strofował  ją  głos z  górnej pryczy.  —  Próbuję 

zasnąć. 

—  To  nowość  dla  ciebie,  cukiereczku,  spanie  w  nocy  —  zawołał 

mężczyzna z pokoju strażników w głębi korytarza. 

— I nie jesteś pijana — ciągnęła Annie. — Za co cię zamknęli? 
W  czasie  minionej  godziny  Toni  Gresham  została  zarejestrowana  jako 

podejrzana o rozbój, zdjęto jej odciski palców, sfotografowano i zamknięto 
w  celi.  Mogła  porozumieć  się  z  rodziną,  jak  obiecała  Fredowi,  ale  nie 
chciała zranić ich po raz kolejny. Próbowali zrozumieć, gdy wybrała studia 
inżynierskie  zamiast  sztuk  wyzwolonych,  kiedy  chciała  uczyć  w  szkole 
zawodowej  zamiast  w  szkole  prywatnej.  A  już  praca  na  rzecz  starszych 
doprowadziła jej związki z nimi niemal do zerwania. Ten epizod oznaczałby 
koniec związków z rodziną. 

Toni  wpakowała  siebie  do  więzienia  i  wydobędzie  się  stąd. 

Funkcjonariusz,  który  prowadził  ją  do  celi,  wyjaśnił,  że  po  rozmowie  z 
sędzią  mogłaby  dostać  zwolnienie  za  kaucją  i  wyjść  rankiem.  Tymczasem 
pozostawała  w  areszcie.  Siedziała  w  ciemnej  celi  z  dwiema  kobietami. 
Nigdy  w  życiu  nie  czuła  takiego  napięcia.  Wmawiała  sobie,  że  jej  odwaga 
odpłynęła  z  powodu  schwytania,  a  nie  mężczyzny,  który  ją  złapał. 
Oszukiwała samą siebie. 

—  Dlaczego  mnie  aresztowano?  —  powiedziała  do  kobiety  o  imieniu 

Annie.  —  Ja...  należę  do  grupy  zwanej  Peachtree  Vigilantes. 
Patrolowaliśmy  parki  miejskie,  staraliśmy  się  przepędzać  rabusiów. 
Wieczorem my... jak zostałam złapana. 

—  Ach,  tak!  —  Annie  przeszła  w  poprzek  maleńkiej celi  do  pryczy,  na 

której  usiadła  Toni,  jak  gdyby  chcąc  wzrokiem  zweryfikować  słowa  Toni. 
Załzawione  oczy  Annie  zdawały  się  rozpoznawać.  —  Słyszałam  o  tobie. 
Jesteś przyjaciółką Dead Freda. 

—  Pani  zna  Freda?  —  Toni  poczuła  się  lepiej.  Aresztowanie  było 

doświadczeniem  bardziej  przykrym  niż  przypuszczała.  Blok  więzienny  był 

19

RS

background image

 

 

nie  tylko  ciemny,  ale  brzydko  pachniał.  To,  że  Annie  znała  Freda,  stępiło 
uczucie obcości. 

—  Boże,  kochanie,  Fred  jest  jednym  z  nas.  Przynajmniej  był,  zanim 

zaczął pracować w Swan. Nigdy nie myślałam, że dożyję dnia, kiedy Dead 
Fred będzie szanowany, ale natknął się na jakąś kobietę, która załatwiła mu 
pracę portiera, i to go zmieniło. Powiedz... to byłaś ty? 

—  Jeśli  chodzi  o  to,  czy  ja  mu  załatwiłam  pracę,  to  odpowiedź  brzmi: 

tak.  Jestem  Toni  Gresham.  —  Toni  wyciągnęła  rękę  i  czekała,  a  stara 
kobieta patrzyła na nią z zakłopotaniem. 

—  Miło  mi  cię  poznać,  Toni.  —  Annie  wytarła  rękę  brudną  spódnicą, 

zanim  chwyciła  rękę  Toni  w  mocnym  uścisku.  —Jestem  Annie.  Ludzie  z 
ulicy nazywają mnie Omni Annie, bo się kręcę w pobliżu Omni Center, jeśli 
jest  tam  mecz  koszykówki  albo  koncert.  To  moje  terytorium  —  rzekła 
chełpliwie. 

—  Bądź  ostrożna,  panienko.  —  Ten  sam  męski  głos  ostrzegał.  — 

Uściśniesz dłoń Annie i stracisz palce. 

— Nie zwracaj na niego uwagi. Ja nie łamię prawa. Czasami tylko łapią 

starą  Annie,  żeby  uszczęśliwić  burmistrza.  Słyszałam,  że  pomagasz 
wszystkim  starym  ludziom.  To  ty  wysyłasz  te  dzieciaki,  żeby  montowały 
nowe zamki w drzwiach, naprawiały hydraulikę i inne rzeczy, kiedy trzeba, 
tak? 

— To ja. 
— Kto cię złapał? — Annie ściskała brzeg pryczy Toni i zerkała na nią w 

ciemności. — Kto cię aresztował? 

— O ile wiem, ten kapitan nazywa się Ware. 
— Och! Adam cię złapał? Twardziel. Jest uczciwy, nie pobłaża nikomu. 

Hej... —  Zmrużyła  podejrzliwie  oczy.  —  Niepotrzebnie wpakowałaś  się  w 
ten gang. Jesteś za młoda, żeby ryzykować życie, nawet w pogoni za złymi 
ludźmi. Powinnaś chodzić na przyjęcia i dobrze się bawić. 

Toni zjeżyła się. 
—  Nie  wszyscy  jesteśmy  tacy  młodzi.  Ja  mam  dwadzieścia  sześć  lat. 

„Peachtree  Vigilantes"  mają  od  osiemnastu  do  osiemdziesięciu  lat.  Tylko 
Fred  i  ja  patrolujemy  park  nocą.  Poza  tym,  co  ma  wiek  do  pomagania 
znajomym?  Coś  trzeba  robić.  Robię,  co  mogę  dla  tych,  którzy  potrzebują 
pomocy. 

— To samo staram się im wytłumaczyć, złotko — powiedziała, śmiejąc 

20

RS

background image

 

 

się chrapliwie, niewidoczna lokatorka górnej pryczy. — Ale nie kupili mojej 
bajki. 

Annie parsknęła krótko. 
— Więc dlatego cię aresztowali, Toni? 
—  Kapitan  Ware  uważa,  że  jestem  jednym  ze  złoczyńców.  Poza  tym 

twierdzi,  że  zwykły  obywatel  nie  powinien  wspomagać  prawa,  jeżeli 
oficjalni  funkcjonariusze  tego  nie  czynią.  A  mój  gwizdek  często  był 
skuteczną bronią. 

—  Niedobrze,  że  posłali  Adama  do  tej  roboty.  Może  udałoby  ci  się 

wykiwać  innego  w  niebieskiej  koszuli.  Teraz,  zdaje  się,  będziesz  musiała 
przestać, prawda? 

—  Nie  zakładałabym  się  o  to.  Nie  przestanę,  dopóki  rabusie  nie 

przestaną.  Staruszkowie  mieszkający  w  Swan  Gardens  korzystali  z  tego 
parku przez całe życie. Jeśli mi się uda, oni nie będą zmuszeni omijać go. 

—  Tak,  był  taki  czas,  że  sama  bywałam  w  tym  parku  —  powiedziała 

cicho Annie i dodała: — Fred jest na pewno dobrym pomocnikiem. Cieszę 
się, że wyciągnęłaś go z ulicy. 

— Od dawna zna pani Freda? 
— Znam go chyba tak dobrze, jak wszyscy — odparła Annie dumnie. — 

Zanim poszedł swoją drogą, byliśmy sobie dość bliscy. 

—  Przestańcie  tam  obydwie  gadać!  —  wrzasnęła  trzecia  lokatorka  celi, 

przykrywając  głowę  poduszką.  —  Mówiłam  wam,  że  chcę  trochę 
pochrapać, zanim mój stary mnie stąd wygrzebie. 

Annie spojrzała na kobietę i zmarszczyła brwi. 
— Lepiej módl się, żeby cię tutaj zostawił, bo jeśli nie, to wcześniej czy 

później zaśniesz gdzieś... na zawsze. 

— Proszę mi opowiedzieć o Fredzie. — Toni szepnęła, przesuwając się, 

aby  stara  kobieta  mogła  usiąść  obok  niej.  —  Dlaczego  nazywacie  go 
Martwy Fred? 

Annie  przez  chwilę  patrzyła  z  zakłopotaniem,  zastanawiając  się,  czy 

odpowiedzieć na pytanie Toni. 

—  Praca  nigdy  się  go  nie  trzymała.  Wymyślił,  że  upadnie  przed 

nadjeżdżającą  taksówką,  żeby  zgarnąć  pieniądze  od  towarzystwa 
ubezpieczeniowego. 

— Fred? Wyreżyserował wypadek? 
— Nie. — Annie zaśmiała się. — Zanim do tego doszło, miał prawdziwy 

21

RS

background image

 

 

wypadek  z  udziałem  trzech  samochodów  i  oberwał  zdrowo.  W  tym  całym 
harmidrze, który potem nastąpił, został wpakowany do niewłaściwej karetki 
i przewieziony do kostnicy. Kiedy przyszedł do siebie, to gdyby nie to, 

że  był  pewien,  że  nie  żyje,  umarłby  ze  strachu.  Urwał  się  i  nigdy  nie 

doszli, co się stało z ciałem. Toni roześmiała się głośno. 

— Martwy Fred... Pięknie. — Zaśmiała się znowu. — A kapitan Ware? 

— Zawahała się. — Wydał mi się dość zgorzkniały. Od jak dawna pani go 
zna? 

— Adama? Oglądaliśmy go w telewizji, kiedy grał w piłkę nożną. Warto 

to  było  oglądać.  Łapał  tę  piłkę  i  biegał  po  boisku,  aż  go  uszkodzili.  Jakiś 
maniak sznurem od bielizny oplótł mu głowę, głowa została, nogi odbiegły, 
no i rzucił to. 

— Zawodowy piłkarz? 
Był  wysoki,  a  po  raczej  bliskim  zapoznaniu  się  z  jego  ciałem 

wywnioskowała,  że  ma  szybkie  ruchy.  Ale  było  w  nim  coś  jeszcze,  coś 
ukrytego  i  zatajonego,  siła,  która  dawała  o  sobie  znać  dopiero  w  zgiełku 
bitewnym.  Konkwistador,  toreador,  komandos  —  tym  mógł  być,  ale  nigdy 
człowiekiem zza biurka. 

—  Ciągle  ma  klubowy  rekord  szybkości,  nasz  Adam.  Przydaje  mu  się, 

gdy  trzeba  pogonić  jakiegoś  smarkacza.  Daje  sobie  radę  z  większością  z 
nich. 

„Z pewnością, dał sobie radę ze mną" — smutno pomyślała Toni. 
— Czy jest... żonaty? 
—  Adam?  —  Annie  roześmiała  się.  —  Życzyłabym  mu  tego,  ale  o  ile 

wiem,  nie  ma  baby.  Unika  ich.  Nie  zbliża  się  do  żadnej  mi  znanej. 
Normalny  to  on  nie  jest.  Z  kolei  kobiety,  z  którymi  ma  do  czynienia, 
niespecjalnie nadają się do ożenku. 

— Czy on ma jakieś życie osobiste? — Toni nie wiedziała, dlaczego tak 

wypytuje o kapitana Ware'a. Nawet gdyby go miała już więcej w życiu nie 
zobaczyć, to i tak byłoby to za wcześnie dla niej. 

—Pewnie.  W  wolnym  czasie  pracuje  z  chłopakami  w  Klubie 

Młodzieżowym. Jest ich trenerem, od wszystkich sportów. Jego szef usiłuje 
posłać  go  na  jedno  z  tych  podmiejskich  spokojnych  zadań.  Po  cywilnemu, 
wiesz,  pilnowanie  szych  spoza  miasta.  Ale  Adam  nie  pójdzie.  Ty  jesteś 
pierwszą babką z klasą, z którą miał do czynienia. Interesujesz się nim? 

— Ja? Niech pani nie będzie niemądra. Nie mam czasu dla mężczyzn, a 

22

RS

background image

 

 

Adam Ware jest ostatnim, który by mnie zainteresował. On jest zbyt... zbyt 
potężny.  Nie  sądzę,  żebym  chciała  być  tą,  która...  —  Ucięła.  „Ta.,  która 
co?" 

Obraz  Adama  Ware'a  zabłysnął  w  jej  głowie.  Rozwiane  ciemne  włosy, 

zielone  spodnie,  przylegające  do  masywnych  ud,  zmysłowy,  szeroki 
uśmiech. Myślenie o człowieku nigdy nie wystarcza. Wyobrażenie go sobie 
jako  dzikiego  komandosa  przyśpieszyło  bicie  serca.  Przedstawiał  sobą 
samozadowolenie,  wroga.  Rozum  pojmował  to,  nawet,  jeśli  ciało  stawiało 
opór. 

Kobieta na górnej pryczy uniosła poduszkę z głowy. 
—  Nie  wiem,  kochanie.  Jest  wiele  kobiet,  które  myślą,  że  on  jest  wart 

zachodu.  Nasz  Adam  nie  włóczy  się.  Jest  prosty  jak  strzała.  Wierz  mi  — 
dodała;  rozczarowanie  zabrzmiało  w  głosie.  —  Wszystkie  próbowaliśmy. 
Nie marnuj czasu. 

—  Nie  mam  zamiaru  —  Toni  odparła  ostro,  odpędzając  z  myśli 

uporczywie  powracający  wizerunek  mężczyzny.  —  Niech  pani  opowie  o 
sobie, Annie. 

Twarz Annie ściągnęła się. Wstała. 
—  Nie  mam  nic  ciekawego  do  powiedzenia.  Tutaj  są  tysiące  ludzi  z 

twarzami bez wyrazu. Jestem jedną z nich. Może kiedyś... 

Brzęk  przerwał  jej,  gdy  umundurowany  funkcjonariusz  wyciągnął  pęk 

kluczy i otworzył drzwi celi. 

— Dobra, panno Gresham, wychodzi pani. 
— To znaczy, że nie muszę widzieć się z sędzią? 
— Jest pani wolna. 
—  Wspaniale.  Chciałabym  jeszcze  załatwić  sprawę  mojej  przyjaciółki, 

Annie. 

— Omni Annie? Nie chce pani chyba posłać Annie z powrotem na ulicę? 

Tutaj przynajmniej ma łóżko, a rano, przed wyjściem, dostanie śniadanie. 

— Nie poślę jej na ulicę. Zabiorę ją do siebie do domu. 
—  Nie,  proszę  pani.  To  nie  jest  dobry  pomysł.  Może  niech  pani 

porozmawia o tym z kapitanem Ware'em. 

Rozmowa  z  kapitanem  Ware'em  była  ostatnią  rzeczą,  której  Toni 

pragnęła.  Może  później,  po  przemyśleniu  tego,  co  się  zdarzyło,  kiedy  jej 
nerwy się uspokoją. 

— Dziękuję, Toni — rzekła Annie — ale lepiej będzie, jeśli tu zostanę. 

23

RS

background image

 

 

— Uścisnęła dłoń Toni i posłała jej smutny uśmiech. 

Toni  nie  wystarczyło  to,  że  Annie  zaakceptowała  propozycję  strażnika. 

Stanie  naprzeciwko  kapitana  Ware'a,  nie  zważając  na  to,  że  myśl  o 
ponownym ujrzeniu tego ciemnego nieznajomego przyśpieszyła bicie serca 
tak bardzo, że aż bolały żebra. 

—  Dobrze,  proszę  mnie  zaprowadzić  do  kapitana.  Toni  wiedziała,  że 

świat uważał, iż jest zbyt młoda i zbyt 

idealistyczna.  Ale  postawa  nieposkromionego  optymizmu  była  dla  niej 

jedynie  sposobem  walczenia  z  trudnościami.  Oprócz  tego  dziwacznego 
podejścia do życia zdarzało jej się być po prostu przestraszoną.  Lecz bycie 
przestraszoną niczego nie zmieniało. Optymizm stanowił jej tarczę przeciw 
oponentom. 

Wystarczyło przejść się po mieszkaniach Swan Gardens, żeby ujrzeć, co 

rozpacz  i  zapomnienie  wyrządziły  staruszkom.  Ludzie  tam  mieszkający 
kiedyś  byli  dumni.  Ale  ich  blok  przestał  znajdować  się  w  najlepszej 
dzielnicy  miasta,  a  jego  właściciele  wydawali  pieniądze  w  lepszych 
miejscach. Tylko dotąd sięgała duma. 

Dyrektor szkoły zawodowej w Atlancie,  gdzie Toni uczyła, wiedział, że 

ma szczęście, że za takie pieniądze, jakie był w stanie płacić, miał kogoś z 
przygotowaniem  inżynierskim.  W  zamian,  niechętnie,  zezwalał  Toni  na 
zlecanie uczniom wykonania prawdziwych prac konstrukcyjnych w ramach 
zajęć praktycznych. Jednak to, co mogli zrobić, było tylko kroplą w morzu 
potrzeb. 

Toni  świadoma  była  tymczasowości  ich  osiągnięć,  ale  zawsze  było  to 

coś.  „Peachtree  Vigilantes"  było  następnym  tymczasowym  zadaniem, 
wyrosłym  z  rozpaczliwej  potrzeby  i  determinacji  Toni.  Pod  jednym 
względem  kapitan  Ware  miał  słuszność.  Mogło  być  niebezpieczne.  Ona  i 
Fred ryzykowali. Ale zespół wspomagający, który wchodził do akcji, kiedy 
przypierali  rabusia  do  muru,  składał  się  z  leciwych  mieszkańców 
upierających  się,  by  pomagać.  Zranienie  było  rzeczywistym  zagrożeniem. 
Ochotnicy już nie pokażą się więcej. 

 
 
 
 
 

24

RS

background image

 

 

Rozdział 3. 

 
Adam  widział  obracające  się  głowy,  gdy  Toni  Gresham  podążała  za 

umundurowanym  policjantem  w  stronę  jego  biura.  Do  diabła,  co  ona  tu 
robiła?  Nawet  mając  na  sobie  brudne  dżinsy  i  trykotową  koszulkę,  w 
żadnym  calu  nie  pasowała  do  nocnego  tłumu,  oczekującego  wszczęcia 
postępowania. 

Widział,  jak  uniosła  podbródek,  umożliwiając  ostrożnemu  spojrzeniu 

ogarnąć przekrój ludzi przesłuchiwanych przez pojedynczych oficerów przy 
pokiereszowanych,  zielonych,  metalowych  biurkach.  Nawet  on  dostrzegał 
rozpacz  w  oczach  przygarbionych  aresztantów,  siedzących  na  starych 
ławkach,  ustawionych  rzędem  wzdłuż  ściany.  Lecz  Toni  zdawała  się 
odzyskiwać śmiałość z każdym kolejnym krokiem. 

Zgiął prawą rękę i twarz mu się wykrzywiła. Mimo że drobna, to nieźle 

go stłukła. Miał szczęście, że sam wykonywał zadanie. Raczej nie zależało 
mu  na  tym,  żeby  rozniosło  się,  że  został  powalony  na  ziemię  przez 
złotowłosego Tarzana płci żeńskiej. 

Adam  uśmiechnął  się.  Uczyniła  coś,  co  nikomu  przedtem  się  nie  udało. 

Odwróciła  jego  uwagę,  umożliwiając  ucieczkę  reszcie  gangu.  Odwróciła 
uwagę,  do  diabła.  Sięgnęła  do  jego  wnętrza  i  rozpaliła  tę  część,  o  której 
sądził, że na zawsze zanikła. Nawet teraz czuł podniecenie na samą myśl o 
jej  piersiach  napierających  na  jego  pierś.  I  pocałował  ją.  Nie  chciał  o  tym 
myśleć.  Cholera!  Dlaczego  po  prostu  nie  zatrzymała  taksówki  i  nie 
pojechała prosto do domu? 

Wkraczając  niepewnie  do  służącej  za  biuro  przeszklonej  kabiny,  Toni 

widziała  napięcie  na  twarzy  Adama  Ware'a.  Ciągle  miał  na  sobie 
kombinezon. Opaska zniknęła z głowy, 

a  ciemne  włosy  zmierzwiły  się  na  czole.  Miał  zachmurzony  wyraz 

twarzy.  Głębokie  zmarszczki  na  czole  i  w  kącikach  ust  mówiły,  że  wyraz 
niezadowolenia  nie  jest  związany  z  jej  przybyciem.  Być  może  domaganie 
się  rozmowy  z  nim  było  z  góry  skazane  na  niepowodzenie,  ale  czy  to  ją 
mogło powstrzymać? 

Siedząc  w  ciemnej  celi,  przekonała  się,  że  to,  co  zaszło  między  nimi, 

było  jedynie  fatalnym  przypadkiem  reakcji  hormonalnej  wywołanej 
strachem.  Była  zarażona  syndromem  sztokholmskim,  który  przywiązuje 
ofiarę do napastnika.  

25

RS

background image

 

 

Nie mogła interesować się mężczyzną, który widział świat w kategoriach 

bieli i czerni. 

Myliła  się.  Adam  Ware  ciągle  był  najbardziej  seksownym  mężczyzną, 

jakiego w życiu widziała. Był niedobrym chłopakiem z sąsiedztwa, któremu 
nie  można  się  oprzeć,  zakazanym  człowiekiem-cieniem,  którego  pocałunki 
były  cudownie  niemoralne  w  późnonocnych  fantazjach,  często  ostatnio 
wypełniających  jej  sny.  Myślała,  że  tacy  mężczyźni  istnieją  tylko  w 
wyobraźni. Myliła się. Adam Ware był realny. 

Wspomnienia  z  West  Side  Story,  pomyślała  i  zadrżała  w  myślach. 

Przyszła  tutaj,  żeby  wydostać  Annie  z  więzienia,  a  nie  bawić  się  w 
fantazjowanie na temat mężczyzny zza biurka. 

—  Dziękuję,  panie  Smith  —  powiedział  Adam  do  mężczyzny 

eskortującego Toni. — Niech pan nie czeka. 

Adam  patrzył,  jak  jego  podwładny  skinął  głową  i  wycofał  się  z  biura, 

zamykając  drzwi.  Dlaczego  nie  poprosił  Smitha  o  pozostanie?  Czyjaś 
obecność  uczyniłaby  tę  rozmowę  mniej  straszną.  Ta  kobieta  wprowadzała 
go w zakłopotanie i była zagrożeniem, któremu musiał stawić czoło. 

—  Co  mogę  dla  pani  uczynić,  panno  Gresham?  —  Jego  głos  brzmiał 

sztywno i ostrożnie. 

—  Chciałabym,  żeby  pan  załatwił  zwolnienie  mojej  przyjaciółki  Annie 

za kaucją. 

— Annie? — Gestem znużenia potarł oczy, po czym przesunął kciukiem 

i  palcem  wskazującym  w  dół  po  policzkach.  Potarty  zarost  zaszeleścił  w 
ciszy jak papier ścierny. 

— Nazywają ją Omni Annie. 
—  Dlaczego,  do diabla,  chce  pani  zwolnienia  za  kaucją dla Annie? Tak 

czy owak wyjdzie stąd rano po śniadaniu. 

— Chcę, żeby wyszła dziś wieczorem. Zapłacę jej grzywnę. 
—  Słuchaj,  banitko,  Annie  nie  jest  tak  naprawdę  aresztowana. 

Przywozimy ją tutaj tylko kilka razy w tygodniu, żeby mogła spokojnie się 
przespać.  Nie  wyrzucę  jej  z  łóżka  z  powodu  czyjegoś  zranionego  serca.  A 
teraz idź do domu. 

— Pójdę, ale zabieram Annie ze sobą. Dostanie łóżko, śniadanie i czyste 

ciuchy.  Jedyne,  co  będzie  krwawić,  to  pan,  jeśli  jeszcze  raz  nazwie  mnie 
„banitką". Nazywam się Antoinette Gresham, panna Gresham dla pana. 

Adam  sięgnął  do  kieszeni  i  wyciągnął  na  wpół  spalony,  dokładnie 

26

RS

background image

 

 

pogryziony  niedopałek  cygara  i  wpakował  go  między  zęby.  Pokręcił  nim 
przez chwilę i wyjął, spoglądając na nią z żalem. 

— Panno Gresham, czy pani grozi policjantowi? 
— Tak sądzę. Prawdę mówiąc, kapitanie Ware, jestem o tym całkowicie 

przekonana.  Więc  albo  pan  zwolni  Annie,  albo  ja  dam  panu  powód  do 
odesłania mnie z powrotem do celi. Przyjemnie głośny, jawny powód. 

Przyjął  do  wiadomości  jej  słowa,  mimo  że  większa  część  jego  uwagi 

skoncentrowała się na krótkotrwałej inwentaryzacji jej ciała. 

—  Niech  pani  pomyśli  o  sobie  jako  o  istocie  cielesnej,  dobrze,  panno 

Gresham?  —  Powstał  i  ponownie  wsunął  cygaro  między  usta,  kręcąc  nim 
przez chwilę, jak gdyby delektując się jego smakiem. 

—  Nigdy  nie  myślałam  o  sobie  w  kategoriach  cielesnych,  zanim  nie 

spotkałam  pana,  kapitanie  Ware.  Od  tamtej  pory  rzadko  zdarza  mi  się 
myśleć o czymkolwiek. — „Cholera — pomyślała — przestań paplać." 

Nie  wiedziała,  czy  to  cygaro  czy  jej  oświadczenie  spowodowało 

zadławienie, lecz cygaro zniknęło, a on zaczął gwałtownie kaszleć. Połknął 
to cholerstwo. 

Kiedy mężnie usiłował wykrztusić niedopałek, Toni szybko obiegła go i 

rękoma  oplotła  brzuch.  Dwoma  szybkimi  ściśnięciami  wypompowała 
wystarczającą  ilość  powietrza  z  płuc,  żeby  niedopałek  wystrzelił.  Kapitan 
zaczął  oddychać  normalnie.  Chciała  zabrać  ręce,  ale  złapał  je  i  trzymał, 
jakby były kamizelką ratunkową, a on tonącym. 

— Co, do diabła, pani robi? — zapytał. 
—  Metoda  Heimlicha.  Zadławił  się  pan  tym  paskudztwem.  Przełknął  z 

trudnością i próbował opanować gwałtowne bicie serca. 

— Chyba powinienem pani podziękować. 
— Nie ma za co, kapitanie. Teraz proszę mnie puścić. Wszyscy patrzą. 
Adam  obrócił  się  i  popatrzył  uważnie  na  kobietę,  która  właśnie 

przeprowadziła  akcję,  ratując  życie  kapitana  policji  w  samym  środku  sali 
odpraw, obserwowana przez wszystkich oficerów. 

— Czy to panią wprawia w zakłopotanie? — zapytał. 
Poruszył  się  tak  szybko,  że  ręce  Toni  ciągle  go  obejmowały.  Czuła  się, 

jakby  znów  była  na  motocyklu  z  człowiekiem,  który  poczynił  tyle 
spustoszenia w jej życiu z gracją byka z nalepki likieru Schlitz Malt. 

— Absolutnie nie — ucięła, robiąc krok w tył. 
Zmusiła się do myślenia o Adamie Ware, jako o jednym z kierowników 

27

RS

background image

 

 

firmy jej ojca, noszącym tradycyjnie skrojony, jedwabny garnitur, pstrokaty 
krawat  i  niebieską  koszulę.  Przekształcenie  go  w  biznesmena  powinno 
zatrzeć zmysłowy wizerunek, jaki ciągle pojawiał się w jej myślach. To nie 
było  skuteczne.  Nawet  zdyscyplinowany  umysł  buntował  się  przeciw 
ubieraniu  mężczyzny  z  ciałem  Adama  Ware'a.  Ale  kiedy  udało  się  jej  być 
zdyscyplinowaną względem czegokolwiek? 

Nadal  wyobrażała  go  sobie  w  oficjalnym,  kierowniczym  ubiorze.  Jej 

sztuczka  może  by  zadziałała,  gdyby  nie  widziała  wysokich,  po  kolana, 
czarnych skarpet i miękkich, czarnych włoskich butów. 

— Och, bzdura! — W jej wyobraźni ten facet był bezbłędnie ubrany od 

pasa w górę. Nie miał na sobie jedynie spodni. 

— Słucham? 
—  „Węże,  ślimaki,  i  szczenięce  ogonki!"  —  wyszeptała  z  rozpaczą, 

wycofując  się  dla  bezpieczeństwa  za  biurko.  Szybko  rozejrzała  się  wokół. 
Jeśli któryś z mężczyzn obecnych w sali odpraw przyglądał się im od paru 
chwil, to przymknął oko na widok niefachowego postępowania swego szefa. 

— Znowu wierszyki? — spytał Adam. — Mówi pani, że nie jest banitką, 

ale nie przypuszczałem, że anioły mają brzydkie nawyki. 

Toni niespokojnie przesunęła palcami po włosach. 
—  Nie  jestem  aniołem  i  mam  tyle  samo  brzydkich  nawyków,  co  każdy 

inny. Sądzę, że pan ma też ich wiele. 

—  Wady?  O,  tak.  Racja,  mam  wady.  Właśnie  mnie  pani  uratowała  od 

zadławienia jedną z nich. — Ciągle trzymał niedopałek w ręku i spojrzał na 
niego z wściekłością. Nie palił cygar. Przestał dawno temu. Po prostu było 
pod  ręką;  dziecinne  panaceum  używane  dla  zdystansowania  się  od  osoby 
lub sytuacji. Przyjrzał się dokładnie pogryzionemu cygaru, potem wrzucił je 
do metalowego pojemnika pod oknem. 

— Co z Annie, kapitanie Ware? 
Adam odwrócił się od wielkookiej niewinności, promieniującej z twarzy 

Toni  Gresham,  i  podszedł  do  okna.  Musiał  dać  sobie  trochę  czasu  dla 
otrząśnięcia się z mnóstwa uczuć, które wzbudził w nim jej dotyk. 

Chciał nią potrząsnąć, ukarać za to, co wyrządziła jego spokojowi ducha 

przez  ostatnie  dwie  godziny.  Warknął  na  sierżanta,  który  przyniósł 
wiadomość, że ona chce się z nim zobaczyć. Ostatnią rzeczą, której pragnął, 
było  spotkanie  z  panną  Gresham  znowu  —  kiedykolwiek.  To  dlatego  nie 
wniósł oskarżenia. 

28

RS

background image

 

 

Zasmuciło go odkrycie, że kobieta, którą aresztował, należała do jednej z 

najzamożniejszych  rodzin  w  Atlancie.  Ale  to  nie  wszystko.  Była  znana  z 
działalności charytatywnej na rzecz osób starszych. Wyglądała prześlicznie, 
stojąc  tam,  ubrana  na  czarno  jak  włamywacz.  Powiedział  szefowi,  że 
zdecydował  się  ją  wypuścić  po  rozmowie  ostrzegawczej.  Problem  polegał 
na  tym,  że  zdecydował  się  opóźnić  zwolnienie  jej  aż  do  ranka,  żeby 
rozmowę odbył oficer dyżurny. 

—  Dlaczego  chce  pani  zabrać  Annie  ze  sobą  do  domu?  —  zapytał  ją, 

wypatrując  czegoś  za  oknem.  —  Nie  prowadzi  pani  nielegalnego  zajazdu, 
zgadza się? 

—  Jestem  zmęczona,  głodna  i  śpiąca.  Chcę  się  tylko  stąd  wydostać,  a 

jeśli pan nie pozwoli Annie pójść ze mną do domu, to możliwe, że obydwie 
pójdziemy do domu z panem. W ten sposób mógłby pan nas nadzorować. 

Toni  pomyślała,  że  jest  zmęczona.  Mówiła  jak  pomylona.  Ostatnią 

rzeczą,  jakiej  pragnęła,  było  iść  do  domu  z  kapitanem  Adamem  Ware'em. 
Po  prostu  sprawiał  wrażenie  zbyt  twardego.  Chciała  ująć  trochę  srogości  z 
jego zachowania. 

— Nie zabieram kobiet ze sobą do domu. Wolę mieć jedną damę na raz. 

Gdybym  jednak  miał  tak  postąpić,  panno  Gresham,  to  nie  dla  nadzoru.  — 
Wrócił do biurka i nacisnął guzik na konsolecie telefonicznej. — Sierżancie 
Price,  proszę  przyprowadzić  Annie  z  aresztu  i  zabrać  jej  rzeczy  osobiste  i 
panny Gresham. 

—  Dziękuję  panu,  kapitanie  —  powiedziała  miękko  Toni.  —  I  jeszcze 

jedno pytanie: dlaczego zostałam zwolniona? 

—  Wycofujemy  oskarżenie  pod  warunkiem,  że  zakończy  pani  swoje 

tajne ochotnicze patrolowanie. 

—  Nie  sądzę,  żebym  mogła  to  obiecać,  kapitanie.  Ale  obiecuję  nie 

wciągać w to nikogo więcej. 

—  Tak  właśnie  przypuszczałem,  panno  Gresham.  Czy  chciałaby  pani, 

żebym wezwał taksówkę? 

— Tak, dziękuję. Nie. Chwileczkę. Zapomniałam. Nie mam pieniędzy. 
— Cudownie. Dobrze, chodźmy. Zawiozę was. 
— Motocyklem? 
— Nie, furgonetką. Troje na motorze to wbrew przepisom. 
— Oczywiście, a my nie czynimy nic wbrew przepisom, prawda? 
—  Jeszcze  nie  —  powiedział  Adam,  zastanawiając  się,  czy  moralne 

29

RS

background image

 

 

znęcanie się było wbrew prawu . 

Na korytarzu obok tylnego wejścia spotkali zakłopotaną Annie. 
— Dokąd mie zabierasz, Adamie? 
—  Jedziemy  na  całonocne  przyjęcie,  Annie.  Panna  Gresham  zaprosiła 

nas oboje. 

— O cholera! Będzie żarcie? 
— Mam nadzieję. Nie jadłem kolacji, bo bawiłem się w Tarzana w lasku. 
—  Zapomniałam  o  jeszcze  jednej  rzeczy  —  powiedziała  Toni  z 

zakłopotaniem. — Nie mam nic w lodówce. 

— Aresztowałem  panią  i  zgodziłem  wypuścić.  Potem przypomina  sobie 

pani,  że  nie  ma  pieniędzy.  Teraz  znów  nie  ma  pani  czym  podjąć  gościa,  o 
którego  towarzystwo  tak  pani  zabiegała.  Jest  pani  niezorganizowanym 
przestępcą, proszę pani. 

—  Ma  pan  rację.  Mógłby  mi  pan  pożyczyć  dziesięć  dolarów?  Zwrócę 

jutro z procentem . 

Patrzyli  na  siebie  przez  długą  chwilę,  zastanawiając  się,  czy  mądrze 

czynią, skazując się na ponowne spotkanie. 

—  Kupię  coś  do  jedzenia  —  powiedziała  Annie,  przerywając  pełną 

napięcia ciszę. — Zatrzymaj się przy sklepie nocnym. 

— Nie ma mowy—Adam uciął krótko. — Tylko nie mów, skąd masz te 

pieniądze. 

—  Ona  nie  okrada  ludzi,  prawda?  —  zapytała  cicho  Toni,  przybliżając 

się do Adama, by lepiej słyszeć odpowiedź. To był błąd. Gdy tylko ich ciała 
zetknęły się, iskra przeskoczyła między nimi. Znowu na siebie spojrzeli. 

—  Nie  wiem  —  Adam  wykrztusił  po  minucie.  —  Z  tego,  co  wiem,  ma 

gdzieś w depozycie majątek wartości miliona dolarów. Mówią, że mieszkała 
kiedyś  w  jednym  z  tych  pięknych  starych  mieszkań  na  Ponce  de  Leon. 
Jednym z tych, które zburzono wiele lat temu. 

— Naprawdę? — Zatrzymali się tuż po wyjściu na zewnątrz. 
Stali  teraz  w  ciemności,  prawie  tak  blisko,  jak  w  lesie,  kiedy  go 

pocałowała. Jej ciało pamiętało. Jej usta pamiętały. Była pod wpływem tego 
wspomnienia. 

Adam zaklął. Co się z nim, do diabła, działo? Nie miał pojęcia, jak długo 

patrzyli na siebie. Nie miał pojęcia, jak długo walczył z pokusą złapania jej 
w  objęcia  i  przebicia  się  przez  ciemność  do  polanki,  gdzie  ją  znalazł. 
Chichot Annie przerwał milczenie. 

30

RS

background image

 

 

—  Nie  mam  nic  przeciwko  roli  przyzwoitki,  ale  powiedzcie,  czy  nie 

moglibyście migdalić się gdzieś indziej? 

—  Zamknij  się,  Annie.  Wsiadaj  do  furgonetki.  —  Adam  szarpnięciem 

otworzył  tylne  drzwi  lśniącego  białego  pojazdu  z  błyszczącymi 
chromowaniami i skrzynką z narzędziami. 

Kiedy Toni zrobiła ruch, by pójść w jej ślady, Annie zatrzasnęła jej drzwi 

przed nosem. 

—  Lepiej  jedź  z  przodu  z  tym  gliniarzem  —  powiedziała.  —  Nie  ufam 

temu włóczędze. 

—  Dobry  pomysł  —  Toni  zgodziła  się  i  wspięła  na  siedzenie  obok 

kierowcy. 

— Proszę zapiąć pas — polecił ochrypłym głosem. 
— Nigdy nie zapinam pasów. 
— W takim razie spędzimy ten wieczór tutaj — powiedział lekko. 
—  Nie  ma  mowy  —  powiedziała  Annie.  —  Tu,  z  tyłu,  jest  tylko  jedno 

łóżko i ja je zajmuję. Chyba że chcecie, żebym się zwinęła i zostawiła was 
samych. 

—  Łóżko?  O,  nie.  —  Toni  złapała  pas  i  przeciągnąwszy  przez  pierś, 

zatrzasnęła go. — Jestem przypięta, kapitanie. 

—  A  więc  potrafi  pani  wykonywać  polecenia.  A  już  zacząłem  się 

zastanawiać, czy pani automatycznie nie robi na odwrót tego, o co się panią 
prosi. 

— Tylko wtedy, gdy polecenia stoją w opozycji do moich instynktów. 
Instynkty? Adam zastanawiał się, wycofując furgonetkę z parkingu. Nie 

oszukiwał swoich instynktów, kiedy ją całował. Instynkt zachęcający go do 
przytulenia jej był równie silny teraz, jak kilka minut temu, a i ona mu  się 
nie opierała. 

Ta kobieta to był czysty kłopot, jakkolwiek by o niej nie myślał. 
— A co z prawem i porządkiem?—jęknął zawiedzionym głosem. — Czy 

pani zupełnie nie ma szacunku dla prawa? 

—  Ależ  skąd!  Prawo  jest  w  porządku.  To  dla  prawodawców  nie  mam 

szacunku.  Oni  nigdy  nie  uwzględniają  elementu  ludzkiego.  Prawo? 
Oczywiście, ale jeszcze nie było przepisu, który kiedyś nie został złamany. 

— Racja. Ludzie zabijają innych ludzi. Pani chce, żebyśmy ich puszczali 

wolno? 

— Czy pan, kapitanie, zabił kiedyś kogoś? 

31

RS

background image

 

 

— Cóż, tak, ale to co innego. 
— Innego? Pozostaję przy swoim zdaniu. 
—  To  nie  to  samo  i  pani  dobrze  o  tym  wie.  —  Żałował,  że  zaczął  tę 

rozmowę,  żałował,  że  aresztował  tę  kobietę,  żałował,  że  nie  zabrał  jej  do 
domu na samym początku. Mogli... 

— Tak — powiedziała. — To nie jest to samo. Ale ci sami ludzie mogą 

mieć rodziny, które potrzebują pomocy. Czy chciałby pan, żeby one zostały 
zabite razem ze zbrodniarzem? 

— Oczywiście, że nie. Nie jestem bez serca. 
— Ale pan  odmawia  mojej  pomocy  ludziom,  którzy już nie są  w  stanie 

się obronić. 

—  Och,  proszę  pani,  widzę,  że  na  tym  całonocnym  przyjęciu  nie 

będziemy  plotkować  i  chichotać.  —  Podjechał  pod  nocny  sklep  i  zgasił 
silnik. — Zaraz wracam. 

Toni  patrzyła,  jak  wchodzi  do  sklepu.  Tym  razem  ubranie  nie  znikło. 

Tym  razem  szerokie  ramiona  i  silne  nogi  były  przykryte,  a  spodnie 
wyglądały jeszcze bardziej zmysłowo niż kiedykolwiek w jej wyobraźni. 

— Lubisz go, co? 
Głos  Annie  wtargnął  do  jej  myśli.  Chwila  złości  spowodowała,  że 

zapomniała o niej. 

—  To  jest  najbardziej  egoistyczny,  denerwujący  człowiek,  z  jakim 

miałam  do czynienia.  Rozmawia  się  z  nim  jak  z murem. Czy on  nigdy  nie 
ustępuje? 

— Nie, kiedy myśli, że ma rację! Ale nie poddawaj się. Jemu potrzebny 

jest ktoś, kto mu się sprzeciwia. Trochę porządnego zdenerwowania dobrze 
robi duszy, a i nie jest najgorsze dla ciała. Ten Adam to jest mężczyzna, co? 

— Myślę, że tak, jeśli to panią interesuje. 
—  A  ciebie  nie?  —  Głos  Annie  nabrał  zadziwiająco  przyjemnego 

brzmienia. 

—  Absolutnie  nie.  Nie  mam  w  życiu  czasu  na...  wygłupy.  To  zabiera 

energię, którą można lepiej zużyć gdzie indziej. 

— To niedobrze. Dawno nie widziałam dwojga ludzi mających się tak ku 

sobie,  jak  wy.  No  cóż,  Adam  to  byłoby  pewnie  za  dużo  chłopa  dla  jakiejś 
niedowarzonej panienki z wyższych sfer. 

Toni nie chwyciła przynęty. 
— Dlaczego, do licha, któraś miałaby chcieć kogoś takiego? 

32

RS

background image

 

 

— Cóż — rzekła zadumana Annie — jeśli dobrze rozumiem, starasz się 

pomagać  starszym.  Twoja  sprawa  nie  ucierpiałaby,  gdyby  wciągnąć  w  nią 
Adama,  choćby  z...  jak  to  się  mówi?  Pobudek  humanitarnych?  To  znaczy, 
nie musiałabyś robić nic, czego nie chciałabyś robić. 

— Czy pani naprawdę myśli, że kapitan Ware pomógłby nam? 
—  Nie,  ale  myślę,  że  Adam  nie  jest  aż  tak  twardy.  —  Głos  Annie 

zaskrzeczał z zadowolenia, kiedy znów zaczęła mówić po swojemu. — Ten 
facet to kotek, Toni. On nic nie wie. Pogłaskaj go porządnie, a zamruczy. 

— Zamruczy? 
— Taki zwrot, złotko. Jak się użyje właściwej amunicji, można go mieć. 

Oczywiście, nie wyobrażam sobie, że mogłabyś używać jego wpływów albo 
robić jakieś kombinacje, ale pomyśleć warto, prawda? 

—  Przykro  mi,  Annie.  Nie  lubię  być  nieuczciwa,  nawet  wobec  swoich. 

Nie jestem osobą tego rodzaju. 

— A wiesz, dokładnie tak myślałam. Ty i Adam, obydwoje zamknięci w 

sobie  i  uczciwi.  Nie  podejrzewałabym  kogoś  z  was  o  kombinowanie. 
Cokolwiek  czujecie  do  siebie,  musiałoby  być  bez  okłamywania  i  otwarcie, 
prawda? 

— Właśnie tak! — powiedziała Toni odrobinę za głośno. 
— To dlaczego obydwoje tulicie się do drzwi samochodu, jakbyście bali 

się, że jedno poparzy  drugie, jeśli zbliżycie się do siebie za bardzo? Adam 
idzie. Zdaje się, będzie duże przyjęcie. Umiesz gotować? 

— Niezbyt dobrze. 
—  Właśnie  tak  myślałam.  Uczycie  się  budować  dom,  tam,  w  tej  szkole 

zawodowej,  ale  nie  umiecie  zrobić  czegoś  do  jedzenia.  Dobra,  nieważne, 
nauczę cię. 

— Ależ, Annie, nie mam wcale zamiaru imponować naszemu słynnemu 

kapitanowi. Ja... 

Drzwi furgonetki przesunęły się. 
—  Nie  wiem,  co  pani  potrafi  ugotować  —  powiedział  Adam  —  więc 

rozegrałem  wariant  bezpieczny.  —  Cisnął  torbę  z  jedzeniem  za  fotel  i 
wspiął się do środka. 

—  Mogę  ugotować  wszystko,  co  jest  w  tej  torbie  —  powiedziała  Toni 

odważnie  —  i  trudno  mi  uwierzyć,  że  pan  ma  pojęcie  o  graniu.  I  darujmy 
sobie ten bezpieczny wariant. 

— Potrafię grać w każdą grę, jeśli chcę, banitko, o ile znam jej reguły. — 

33

RS

background image

 

 

Zatrzasnął drzwi i zapalił silnik. Przez chwilę wpatrywał się w nią. 

—  Naturalnie,  pan  musi  mieć  reguły,  prawda?  —  powiedziała.  —  Czy 

nigdy pan się nie rozluźnia i nie daje porwać wiatrowi? 

—  To  znaczy  jak  latawiec,  który  urwał  się  ze  sznurka?  Nie.  W  końcu 

wpada  między  gałęzie  drzew  lub  uderza  w  niego  piorun  gdzieś  w  czarnej 
dziurze kosmosu. 

—  Ach,  ale  proszę  pomyśleć  o  wspaniałych  rzeczach,  które  zobaczy, 

pływając bez skrępowania po niebie. I kto wie, może zaczepiłby o gwiazdę 
albo dotarł do Drogi Mlecznej. 

Wyjeżdżając  na  ulicę,  Adam  wiedział,  że  nie  rozmawiali  o  latawcach. 

Rozmawiali  o  podejmowaniu  ryzyka,  o  zagrożeniach  i  nagrodach,  o 
namiętności  i  opanowaniu.  Siedząca  obok  niego kobieta  o  wielkich oczach 
drżała  z  podniecenia.  Nie  chciał  się  przed  sobą  samym  przyznać,  że  jego 
ciało  też  tak  reaguje.  Z  rozmysłem  przepędził  dzikie  obrazy,  zalewające 
jego  myśli.  To,  o  czym  myślał,  było  głupie,  a  przecież  głupcem  Adam  nie 
był na pewno. 

— Dokąd, proszę pani? — Miał zabrzmieć jak szofer, którego odgrywał. 

Jednak  mieszane  uczucia  ubarwiły  głos  i  był  pewny,  że  nawet  Annie 
wiedziała, że wskazówki, o które pytał, nie dotyczą jazdy. 

—  Peachtree  do  Sherwood  Forest  i  w  lewo  w  Stardust  Drive.  —  Toni 

rzuciła  krótkie  spojrzenie,  zanim  dodała:  —  Trzeci  zakręt  w  lewo  i  do 
końca. 

— Pani mieszka w domu? A myślałem, że na chmurze lub drzewie. 
— Powiedzmy, że ma pan rację w obydwu przypadkach. Moi przyjaciele 

określają  mój  dom  jako  ekscentryczny.  Nie  wiem,  co  pan  o  nim  powie. 
Docenianie w pełni wymaga pewnej dozy wyobraźni. Zobaczymy. 

Poruszony wyrazem jej oczu, długo zwlekał z odpowiedzią. 
— Nie umiem patrzeć na gwiazdy. Myślę, że spędziłem zbyt wiele czasu 

patrząc na ziemię. To chyba dlatego jestem taki tępy. 

—  Ach,  kapitanie  Ware,  dawno  nie  poznałam  nikogo,  kto  miałby  tyle 

energii, co pan. Musi się pan nauczyć używać jej właściwie. 

—  Jeśli  kiedyś  zechcę,  będę  pamiętał,  że  znalazłem  właśnie 

pierwszorzędną instruktorkę. — Posłał jej leniwy uśmiech. 

Jeden  uśmiech  i  wiedziała,  że  to  nie  on  potrzebuje  się  uczyć.  On  już 

kierował  i  panował  nad  swą  energią.  Promieniował  siłą.  Powietrze  wokół 
niego  wydawało  się  naładowane.  Gdyby  nie  byli  zamknięci  w  furgonetce, 

34

RS

background image

 

 

spowodowaliby niekontrolowany wybuch, tylko patrząc na siebie. 

—  Porozmawiamy  o  tym  później  —  odparła  cicho.  Z  tyłu  pojazdu 

dobiegł mrukliwy szept. 

—  Boże,  mam  nadzieję,  że  to,  co  jest  w  tej  torbie,  nie  spali  się  na 

węgielek przed dotarciem do domu. 

Uwaga Annie była dla Adama jedynie pomrukiem, dźwiękiem, na który 

nie  zwrócił  uwagi.  Był  pochłonięty  jazdą  do  domu  zgodnie  ze 
wskazówkami Toni.  Lata  planowanego  działania zrobiły swoje  i  nawet  nie 
dotarło do niego, że dojechał do końca ulicy, zanim nie ujrzał domu. 

— O rany, a cóż to, u diabła, jest? Wygląda jak gigantyczna filiżanka na 

spodku z nogami. 

— Ma pan rację.—Toni rzuciła się ze swego fotela i uścisnęła go krótko, 

impulsywnie. — A myślałam, że panu brakuje wyobraźni. 

—  Zdaje  mi  się,  że  się  wybrałem  na  jedną  z  tych  nie  planowanych 

wycieczek  do  Strefy  Cienia.  —  Otworzył  drzwi  i  stanął  na  dobrze 
utrzymanym podjeździe z czerwonej cegły. 

— Co o tym sądzisz, Annie? Zawsze możesz wrócić do więzienia. 
—  I  stracić  to  wszystko?  —  Annie  wypełzła  przez  boczne  drzwi  i 

potrząsnęła głową  ze  zdziwienia.  —  Nie  wiedziałam,  że  uczą tak  budować 
w tej twojej szkole. 

—  Każdy  może  mieszkać  w  pudelku,  Annie  —  powiedziała  Toni.  — 

Ideałem byłoby mieszkać... w magicznym miejscu. Chodźmy. 

—  Czy  to  nie  odleci  w  kosmos,  kiedy  będziemy  w  środku?  —  zapytał 

Adam i chwyciwszy torbę zjedzeniem, udał się za Toni. 

Roześmiała się. 
— Prototyp odleciał, ale ten egzemplarz jest umocowany do ziemi. 
Po  sforsowaniu  kilkunastu  wąskich  schodków,  wiodących  przez  kilka 

podestów,  dotarli  do  pomostu  z  drzewa  sekwojowego,  który  otaczał  cały 
dom. Jego konstrukcja ze szkła i sekwoi miała kształt olbrzymiej misy. Ciąg 
schodów  z  jednej  strony  prowadził  na  dach.  Z  tej  odległości  schody  były 
podobne do ucha filiżanki. 

—  Czy  będziemy  rozmawiać  o  latających  spodkach?  —  Annie  spytała 

Toni prowadzącą ich do kuchni. — Jeśli tak, to czy nie dałoby się odlecieć z 
ziemi następnym razem? 

— W stylu prowadzenia rozmowy — odparła Toni. —Jest taka rosyjska 

bajka  o  czarownicy  zwanej  babą-jagą.  Miała  magiczną  filiżankę,  która 

35

RS

background image

 

 

latała.  Strasznie  chciałam  polecieć  w  filiżance.  Gdy  dorosłam,  chciałam 
mieć  dom,  który  unosi  się  nad  ziemią,  więc  zbudowałam  swoją  własną 
filiżankę. Podoba ci się? 

Adam  wyszedł  na  pomost.  Nad  czubkami  drzew  widział  pogrążone  w 

nocy  miasto.  Wiedział,  jak  czuje  się  dziecko  chcące  odlecieć  z  domu  w 
filiżance. Toni miała rację. Stworzyła tutaj swój zaczarowany świat. To  go 
straszliwie przeraziło. 

Wyszła do niego na pomost. 
— O czym pan myśli? 
—  Myślę,  że  uderzyłem  się  w  głowę  mocniej,  niż  sądziłem.  Nie  może 

istnieć magiczna filiżanka w środku miasta. Pani musi być wytworem mojej 
wyobraźni. Lada chwila obudzę się z potwornym bólem głowy. 

—  Nie  może  być  z  panem  aż  tak  źle,  żeby  dobre  jedzenie  temu  nie 

zaradziło, kapitanie — zawołała Annie z kuchni. — Wracajcie tu obydwoje, 
zanim  odlecicie  w  noc.  Ja  nic  nie  wiem  o  babie-jadze,  ale  czuję  magię  w 
powietrzu. 

—  Nie,  dziękuję  paniom.  Jest  bardzo  miło,  ale  muszę  zrezygnować  z 

jedzenia. Jutro mam dzień pełen zajęć. 

Łatwo  wypowiedział  kłamstwo.  Jutro  miał  wolny  dzień,  ale  musiał 

wyrwać  się  od  panny  Antoinette  Gresham,  zanim  przyzna,  że  jej  magia 
odurza  go.  Przechylona  przez  poręcz  pomostu,  patrzyła  w  noc  z  wyrazem 
zadziwienia  na  twarzy.  Wszystko,  czego  pragnął,  to  przytulić  ją  mocno  do 
siebie. Przegrywał, najoczywiściej przegrywał i wiedział, że musi uciekać. 

—  Dobry  pomysł,  panie  kapitanie  —  rzekła,  rzucając  mu  spojrzenie 

przez ramię. — Annie i ja też musimy wstać wcześnie rano. 

— Pani i Annie? Co to znaczy? 
Przerwała, przypominając sobie słowa Annie o przeciągnięciu Adama na 

swoją  stronę.  Może  to  nie  był  taki  zły  pomysł?  I  próba  pogłaskania  go  po 
futrze może być zabawna. 

— Cóż, kapitanie — powiedziała. — Nie sądzę, żeby udało mi się pana 

oszukać, więc  od  razu  to  powiem.  Rankiem  w Swan  odbędzie  się  zebranie 
„Peachtree Vigilantes". Annie pójdzie ze mną. 

— Do cholery, panno Gresham. — Nagle złapał ją i przygarnął do siebie. 

—  Czy  nie  dotarło  do  pani,  o  czym  mówiłem  wieczorem?  Nie  wolno  pani 
ciągle łamać prawa. Inny oficer nie dopuści, żeby się pani wykpiła rozmową 
ostrzegawczą. 

36

RS

background image

 

 

—  Wiem  —  powiedziała  miękko,  tuląc  się  do  niego.  Dotyk  mocnego 

ciała  na  chwilę  wprawił  ją  w  zakłopotanie.  Zamiast  myśleć  o  planie 
zwerbowania go, zaczęła wspominać tamten zbyt krótki pocałunek w parku. 
Z wysiłkiem skierowała  myśli na właściwy tor.  — Dlatego wybrałam pana 
na współpracownika. 

Zakrztusił się, tym razem nie z powodu połknięcia cygara. 
— Współpracownika? 
—  Chodzi  o  coś  takiego,  jak  współpraca  z  wrogiem.  Potrzebuję  mieć 

kogoś w środku. 

— W środku? — Przestał się krztusić. Dusił się, rozkosznie umierając. 
— Proszę wpaść rano, to omówimy plany. 
Niejasno zdał sobie sprawę, że rękoma oplotła jego szyję i wplotła palce 

we włosy. 

— Co ty robisz, banitko? — Głos miał napięty z emocji. 
—  Głaszczę  twoje  futro,  Adamie  Ware.  Zamruczysz,  jeśli  zrobię  to 

dobrze? 

Jej  usta  były  gorące  i  namiętne,  a  siła  pocałunku  uderzyła  jak  kula  z 

magnum kalibru 357, parząc jego ciało. 

— Jedź do domu, Adamie — wyszeptała i uwolniła się z jego objęć. — 

Ja... nadal chcesz, żebym rano miała dla ciebie szacunek, prawda? 

—  Podoba  mi  się  pomysł,  żebyśmy  mieli  „rano",  ale  „szacunek"  to 

niedokładnie to, co miałem na myśli. 

—  Wiem.  —  Głos  Toni  był  ochrypły,  a  jej  głowa  zabałaganiona 

myślami,  które  nie  miały  nic  wspólnego  z  ochotnikami  czy  Annie.  W 
którymś  momencie,  z  humanitarnych  pobudek,  przestała  namawiać  tego 
człowieka.  Sama  była  człowiekiem.  Przez  chwilę  pozwoliła  sobie  mieć 
własne,  osobiste,  ludzkie  marzenie  o  przebudzeniu  się  u  boku  tego 
mężczyzny. Tak, „rano" byłoby wspaniałe, gdyby nie było zakazane. 

Odpędziła  te  niemoralnie  piękne  myśli  i  wypowiedziała  pierwszą  rzecz, 

jaka jej przyszła do głowy. 

—  A  propos,  kocham  twoje  kierownicze  skarpety,  Adamie,  ale  nałóż 

spodnie, zanim przyjdziesz rano. 

Wróciła  do  domu  i  zamknęła  drzwi,  zostawiając  Adama  stojącego  na 

spodku, gapiącego się głupkowato na dom w kształcie filiżanki. 

 
 

37

RS

background image

 

 

Rozdział 4. 

 
— Annie, wyglądasz wspaniale. 
—  Tak...  Ładnie  sprzątam,  co?  Lepiej  ubierz  się.  Kawa^ż  bulgocze,  a 

ciasteczka są w piekarniku. 

Toni  stała  w  drzwiach  do  kuchni,  delektując  się  ciepłym  zapachem 

pieczonego  ciasta.  Próbowała  przekonać  siebie,  że  ta  pełna  matczynych 
cech  kobieta  w  biało-niebieskiej  pasiastej  sukience,  z  czystą  twarzą  i 
dokładnie  zaczesanymi  włosami  była  tą  samą  pomarszczoną  istotą,  którą 
wyciągnęła z aresztu. 

— Wyglądasz tak inaczej — powiedziała. — Czy jesteś pewna, że ty to 

Omni Annie? — Ziewnęła i przetarła zaspane oczy. 

—  Masz  na  myśli  ubranie?  Zawsze  mam  prawdziwą  kieckę  i  buty  w 

torbie.  Nigdy  nie  wiadomo,  kiedy  zostanę  zaproszona  na  przyjęcie.  — 
Ochrypły  głos  krył  zadowolenie.  Odwróciła  się  do  kuchenki.  —  Fred 
dzwonił. Będzie tutaj. Ma złe wiadomości. 

— Mówił jakie? 
— Nie, ale powinien tu być za kilka minut. 
Na dźwięk dzwonka u drzwi Toni popędziła przez olbrzymi pokój, który 

był centrum domu, do sypialni. Ciekawa była, jakie to złe wiadomości miał 
przynieść Fred. 

Z  wyjątkiem  Freda,  tożsamość  jej  leciwych  pomocników  nie  została 

ujawniona  poprzedniej  nocy.  Ponieważ  nie  została  formalnie  oskarżona, 
Adam  nie  miał  powodu,  aby  chodzić  za  nimi.  Nie  było  także  nic 
nielegalnego  w  tym,  co  robili  jej  uczniowie  ze  szkoły  zawodowej, 
pomagając  mieszkańcom  Swan.  Oczywiście,  ktoś  mógłby  pomyśleć  co 
innego,  widząc  starą  przędzalnię,  gdzie  trzymali  swoje  zapasy.  Wszystko, 
co  tam  trzymali,  miało  legalne  pochodzenie,  lecz  wyglądało  podejrzanie. 
Bez wątpienia. 

Po  prostu  była  nerwowa.  Przędzalnia  Greshamów  została  zamknięta  w 

latach sześćdziesiątych. Nikt nie znał tego miejsca, z wyjątkiem jej rodziny, 
ale nikt z nich tam nie pojechał. Oprócz tego, stary zakład ciągle należał do 
rodziny  Gresham,  a  ona  nazywała  się  Gresham.  Jej  rodzice  zgodzili  się 
zatrzymać  większość  budynków  przędzalni  po  śmierci  dziadka,  nawet  po 
zamknięciu  zakładu.  Ponieważ  ona  odziedziczyła  część  udziałów,  nie  było 
niczego  bezprawnego  w  składowaniu  tam  materiałów  budowlanych 

38

RS

background image

 

 

pochodzących  z  darów,  a  przeznaczonych  na  użytek  uczniów  szkoły 
zawodowej Peachtree. 

Jednak... 
—  Entliczek,  pętliczek,  zielony...  Och!  —  Tym  razem  wiersz  nie 

wyszedł.  —  Cholera!  —  Wczoraj  wieczorem  powinna  była  ściągnąć  do 
domu  Freda,  zamiast  bezmyślnie  kręcić  się,  rozmyślając  o  tym  kapitanie 
policji. 

Adam Ware. Samo jego imię powodowało, że drżała. Zaczerwieniła się, 

gdy  przypomniała  sobie,  co  się  zdarzyło  na  pomoście.  Pocałowała  go, 
naprawdę go pocałowała, i nie chciała nawet myśleć o tym, co mu obiecała 
z wyrachowaniem wampa. 

Toni Gresham, która od czasów studenckich nie miała nikogo, wydawała 

się  być  chwilowo  zarażona  księżycowym  szaleństwem.  Zawsze  jej 
zarzucano, że jest podobna do dziadka, żyjąc i oddychając pracą, a poza tym 
była  bezgranicznie  oddana  innym.  To  oddanie  miało  osobisty  wymiar. 
Nawet teraz tętno jej podskoczyło na wspomnienie mężczyzny o  ciemnych 
włosach i bardzo niezadowolonej minie. 

— Co za dużo, to niezdrowo — powiedziała do siebie. Bez względu na 

to,  jak  atrakcyjny  był  Adam  Ware,  nie  mogła  pozwolić  sobie  na 
rozproszenie  uwagi.  Był  przykładem  najbardziej  nie  lubianego  typu 
człowieka, który odmawiał dostrzegania ludzi jako jednostek. Po prostu nie 
zobaczy go już więcej. Nie było powodu, żeby ich ścieżki skrzyżowały się, 
jeśli  będzie  ostrożna.  Wyśle  posterunki,  przekupi  kreta.  Musi  znaleźć  się 
ktoś  w  Wydziale  Policji,  kto  mógłby  ją  stale  informować  o  poczynaniach 
tego  mężczyzny.  Jasne.  A  stepujące  wieloryby  pewnie  popłyną  wzdłuż 
Peachtree Street, żeby pikietować ratusz. 

Chyba  że...  psiakość!  Poprosiła  go,  żeby  przyszedł  tego  ranka.  Z 

pewnością  zwariowała.  Nie  przyjdzie.  Nie  miał  powodu  do  przyjścia.  Nie 
mieli ze sobą nic wspólnego. Wypełnił swój obowiązek i tyle. Oficer policji 
i renegatka nie pasowali do siebie. Ostatni raz widziała swego niby - Mela 
Gibsona. 

Toni  wzięła  szybki  prysznic  i  osuszyła  włosy  ręcznikiem.  Przesunęła 

palcami po grubych, krótkich lokach, jak każdego ranka. Skupiła uwagę na 
problemach 

związanych 

jej 

aresztowaniem, 

ze 

stanowczym 

postanowieniem  niemyślenia  więcej  o  człowieku,  który  ją  aresztował.  Był 
jeszcze  cenny  drobiazg  dotyczący  Adama  Ware'a,  którego  dotąd  nie 

39

RS

background image

 

 

przemyślała. Przez większą część nocy nie myślała o nim. 

Zrobił,  co  do  niego  należało.  Nie  miał  powodu,  żeby  wrócić.  Nie  byli 

sobą  zainteresowani.  Byli  do  siebie  tak  podobni,  jak  światło  słońca  do 
błyskawicy.  To  Annie  rzuciła  myśl,  że  Adam  Ware  jest  kotkiem,  a  ona 
powinna pogłaskać jego futerko. No, jeśli Annie chce, żeby głaskano jakieś 
futerko, to musi sama to uczynić. Toni nigdy nie bawiła się w uprzejmości i 
teraz też nie miała zamiaru. Ostatnią potrzebną w jej życiu rzeczą był Adam 
Ware, nawet gdyby nakłoniła siebie do ujrzenia go w innym świetle. 

Na  szczęście  zdecydowała  się  wziąć  rozbrat  ze  szkołą  na  lato.  Szef  nie 

musiał wiedzieć, że jej najnowszy projekt badawczy dotyczył przestrzegania 
prawa.  Na  razie  było  jej  tajemnicą,  że  projekt  ma  raczej  humanitarny  niż 
szkoleniowy  charakter.  Jeśli  kiedyś  opublikuje  wyniki,  to  na  pewno  nie  w 
prasie technicznej. 

Naciągnęła na siebie, jak zwykle, dżinsy i kolorową koszulkę trykotową, 

zawiązała  sznurowadła  zdartych  reeboków  i  udała  się  z  powrotem  do 
kuchni.  Fred  był  tam.  Idąc  korytarzem,  słyszała  jego  mrukliwy  głos.  Będą 
musieli trochę zwolnić tempo, zanim nie wymyśli, co dalej. 

— Kapitan Ware? 
Siedział przy jej stole kuchennym. Konsternacja zmieniła ton jej głosu ze 

zdecydowanego na zdesperowany. 

— Co pan tu robi? 
—  Przyszedłem  na  to  „rano",  które  sobie  obiecaliśmy.  Czyżbym  źle 

zrozumiał pani zaproszenie? 

Czy  źle  zrozumiał?  Sam  jego  widok  powodował,  że  jej  ciśnienie  krwi 

grało  w  klasy  z  oddechem.  Zaskoczona  Toni  nie  miała  możliwości 
protestować.  Ten  człowiek  był  kameleonem.  Tego  ranka  miał  na  sobie 
dżinsy i buty sportowe, jeszcze bardziej zdarte od jej własnych. Toni oparła 
się o krawędź stołu, usiłując opanować dzwonienie zakończeń nerwowych. 

— Kapitanie Ware, myślę, że my... 
—  ...mamy  aż  nadto  —  przerwała  słodko  Annie,  mrugając  do  Adama, 

gdy stawiała przed nim talerz. — Dla ciebie też jajecznica, Toni? 

— Ależ, Annie, myślałam, że mówiłaś, że Fred wpadnie. — Ostrzeżenie 

przeszło  nie  zauważone,  gdyż  Annie  wręczyła  Adamowi  dzbanek  z  kawą, 
którą zaczął nalewać do filiżanek. 

Toni osunęła się na krzesło i podniosła filiżankę do ust. Była gorąca, zbyt 

gorąca. 

40

RS

background image

 

 

—  „Prosty  Simon  spotkał  cukiernika  idącego  na  targ"  I  tam  powinnam 

być, na jarmarku. 

Adam zmarszczył się. 
— Kolejny wierszyk? 
Toni  dmuchnęła  w  filiżankę  i  nie  odpowiedziała.  Nie  było  sensu  dawać 

mu poznać, że jego obecność wpływa na nią. 

Annie podzieliła jajecznicę na cztery części i włożyła po porcji na każdy 

talerz, zostawiając ostatnią na patelni na kuchni. Postawiła talerz z gorącymi 
ciasteczkami na stole i usiadła. 

—  Czy  wiesz  —  powiedziała  —  że  gong  przy  drzwiach  gra 

„Wyjeżdżamy  w  odwiedziny  do  czarodzieja?"  —  Nie  czekała,  aż  Adam 
potwierdzi jej uwagę. — Tu się mieszka jak w bajce. W łazience jest tapeta 
w łabędzie i żółte kafelki na podłodze. 

— Łabędzie? Oczywiście. — Adam przytaknął i zaczął jeść. 
— Co pan rozumie przez „oczywiście"? — zapytała Toni. Wgryzła się w 

ciasteczko, usilnie próbując przegrupować splątane zakończenia nerwowe w 
coś na kształt porządku. 

—  Tarzan?  —  powiedział.  —  baba-jaga  i  jej  latająca  filiżanka? 

Wierszyki? Bajeczki? Cóż jeszcze znajdziemy w tym magicznym miejscu? 
Czy wpuszcza pani smoki i chochliki do swej czarującej siedziby? 

—  Tylko  dwunożne,  które  zakradają  się  do  środka,  kiedy  jestem 

odwrócona. 

— Nie wślizgnąłem się. Zostałem zaproszony. 
— Mój błąd. 
—  Dlaczego  mam  wrażenie,  że  nikt  nie  wie,  że  jestem  tutaj?  —  Annie 

skrzywiła się. — Może pójdę i na przykład pościelę łóżka? 

—  Nie  mów  nic  o  łóżkach  —  ucięła  Toni.  —  To  znaczy  zostań  tam, 

gdzie jesteś. Poczęstowałaś kapitana śniadaniem. Pozwól mu zjeść. 

— Cóż — powiedział. — W zasadzie śniadanie nie zostało wymienione 

w zaproszeniu, więc z radością witam tę zmianę. 

— Potem — ciągnęła pośpiesznie, ignorując jego serdeczny uśmiech — 

będzie  musiał  pójść,  bo  obydwie  manty  umówione  spotkanie,  Annie.  Nie 
chciałybyśmy  przeszkadzać  panu  kapitanowi  w  wypełnianiu  obowiązków 
służbowych. 

— Nie ma  sprawy,  panno  Gresham  —  powiedział.  — Od  wczorajszego 

wieczoru pani jest moim obowiązkiem służbowym. 

41

RS

background image

 

 

Znieruchomiała. 
—  Co  to  ma  znaczyć?  Z  pewnością  jest  więcej  zatwardziałych, 

łamiących prawo kryminalistów w Atlancie. 

— Myślałem, że już pani mówiłem. Rada Miejska wytypowała mnie do 

zajęcia  się  rabusiami  w  każdy  dostępny  mi  sposób.  Nawet  nie  widziałem 
rabusia.  Pani  tak.  I  ponieważ  wiem,  że  nie  ma  pani  zamiaru  postępować 
zgodnie  z  moimi  poleceniami,  myślę,  że  po  prostu  dołączę  do  pani  grupy. 
Sądziłem, że pójdę na to spotkanie z wami, moje drogie panie. Następnie, w 
porze  lunchu,  podejrzewam,  że  ogarnie  mnie  tęsknota  za  hot-dogiem  i 
frytkami. Co pani o tym sądzi, wspólniczko? 

—  To  znaczy,  że  pan  będzie  mnie  śledził?  —  zapytała  z 

niedowierzaniem.  —  Nie  dopuszczę  do  tego.  Nie  może  mnie  pan  zmuszać 
do swego towarzystwa. I nie jesteśmy wspólnikami! 

— Jeszcze nie. Ale, o ile dobrze pamiętam, banitko, wczoraj wieczorem 

zaproponowała  pani  plan  A  —  jedzenie,  którego  nie  ujrzałem.  Potem  był 
plan B dotyczący dzisiejszego ranka, o czym, zdaje się, pani też zapomniała. 
W takim razie, biorę sprawy w swoje ręce, zgodnie z planem C. 

— Planem C? 
Adam uśmiechnął się. Usta wywinęły mu się powoli, odsłaniając mocne, 

białe  zęby.  Twarz,  dotąd  poważna,  teraz  stała  się  tajemnicza.  Ten  uśmiech 
przywołał w jej umyśle obraz, w którym tuliła się do niego, tak rzeczywisty, 
jak obejście stołu dookoła. 

—  Przyłączam  się  do  pani  wesołej  gromadki.  Toni  wybuchnęła  pełnym 

wściekłości oburzeniem. 

— Nie za mojego życia, Kojak! Jeśli choć przez chwilę pan się łudzi, że 

mnie pan ubezwłasnowolni, to się pan myli! 

Zerwała  się  na  równe  nogi,  stanowczym  ruchem  skrzyżowała  ręce  na 

piersi  każdy  ruch  wyzywał,  każdy  krok  oddalający  od  tego  mężczyzny 
dawał swobodę oddechowi. 

— Cóż, kochanie, to zależy od pani. Możemy to robić po przyjacielsku, 

albo  możemy  się  ścierać.  Dopóki  jestem  z  panią,  będzie  pani  wiedziała, 
gdzie  jestem.  W  przeciwnym  wypadku  nigdy  nie  będzie  pani  miała 
pewności. 

— To znaczy, że będzie mnie pan śledził, obserwował mój dom? 
— Tak. 
Toni zdała sobie sprawę, że zapędził ją w kozi róg. Siedział przy stole z 

42

RS

background image

 

 

tym  doprowadzającym  do  szału  niewinnym  uśmiechem,  pił  kawę  i  jadł  z 
rozważną powolnością.  Równie  dobrze  mogliby  znaleźć  się z powrotem  w 
lesie.  Równie  dobrze  mógłby  ją  obejmować  leżąc  na  ziemi.  Nie  byłaby 
bardziej świadoma jego fizycznej obecności. 

Spróbowała innego sposobu. 
— A gdybym obiecała, że nie będę organizowała patroli w lasku? 
— Tak, jak wtedy, gdy obiecała pani, że nie ucieknie, kiedy ja szukałem 

broni? Nie sądzę, dziecino. Nie można ufać twemu słowu. Będę się kręcił w 
pobliżu. 

— Dlaczego? 
Adam położył nóż na talerz i zastanawiał się, co odpowiedzieć. Mógł jej 

powiedzieć,  że  wczoraj  wieczorem,  kiedy  odjeżdżał,  postanowił,  że  nie 
usiądzie przy tym stole. Podjął tę decyzję na długo przed tym, jak wyciągnął 
czyste dżinsy i koszulkę i ubierał się. W połowie drogi do jej domu przestał 
okłamywać  się  i  usprawiedliwił  swoje  postępowanie,  wmawiając  sobie,  że 
jedzie ostrzec ją, iż nie będzie pobłażania dla kolejnych przykładów łamania 
prawa. 

Teraz, kiedy podniósł wzrok na nią, uświadomił sobie, że stoi przed nim 

problem, którego nie da się łatwo rozwiązać. Przez dziesięć lat rozgrywał to 
bezpiecznie,  unikając  wplątania  się  w  sytuacje  wiodące  do  trwałych 
związków.  Zbyt  wielu  mężczyzn,  z  którymi  pracował,  przechodziło 
depresje,  okresy  picia,  rozwody.  Dawno  uznał,  że  jedyną  osobą,  od  której 
chciał być uzależniony, był on sam. 

I nagle zjawiła się ta kobieta, włamała się do jego serca i rozmontowała 

wszystkie dobre zamiary, które miał na przyszłość. 

—  Dlaczego?  —  powtórzył.  —  Do  diabła,  nie  wiem.  „Wyjeżdżamy 

odwiedzić czarodzieja", zanucił radośnie gong, oznajmiając, że kolejny gość 
przybywa na przejażdżkę. 

— Czy mam...? — zapytała łagodnie Annie. 
—  Tak.  Nie...  nieważne.  Ja  pójdę.  —  Toni  okrążyła  stół  i  ruszyła  w 

poprzek kuchni. 

— Toni, dziewczyno, słońce pięknie świeci, cieszę się, że cię wypuścili. 

Miałem  stracha.  O  rany,  glina.  —  Szeroki  uśmiech  i  leniwy  krok  Freda 
ucięły się nagle, gdy ujrzał przy stole Adama. 

—  Dzień  dobry,  Fred.  Polecam  ciasteczka.  Czysta  magia.  —  Adam 

wyciągnął zza pleców krzesło i podsunął je Fredowi. 

43

RS

background image

 

 

Starszy  mężczyzna  przeniósł  wzrok  z  Adama  na  Toni.  Był  wyraźnie 

zaniepokojony nieoczekiwaną obecnością oficera policji. 

— Wszystko w porządku, Fred. Siadaj — powiedziała Toni. — Kapitan 

Ware zdecydował się dołączyć do naszej wesołej gromadki. 

—  To  znaczy  będzie  nam  pomagał  straszyć  rabusiów?  —  Zaskoczony 

Fred przestał mówić po swojemu. 

—  Niezupełnie  —  wycedził  Adam.  —  Mam  zamiar  upewnić  się,  że 

przestaliście uganiać się za rabusiami. Kawy? 

— Aha. Tak właśnie myślałem. — Fred opadł na puste krzesło. 
Adam  jadł  wolno,  jakby  smakował  słynne  późne  śniadanie  w  hotelu 

„Waverley". Toni chodziła. 

Annie cicho nuciła pozostałe zwrotki piosenki o czarodzieju z krainy Oz. 
Cisza wzmagała rosnące napięcie, lecz nikt nie przemówił. 
—  Dobrze  —  ucięła  w  końcu  Toni.  —  Co  się  stało,  Fred?  Co  to  za  złe 

wiadomości? Nie zważaj na naszego strażnika i mów. 

— Na pewno? 
—  Na  pewno.  Oszaleję,  jeśli  tego  nie  powiesz,  a  kapitan  Ware  nie  ma 

zamiaru zostawić nas sam na sam, prawda? 

— Słusznie, banitko. — Adam skończył jeść, wytarł usta i rozparł się na 

krześle. 

— Chodzi o Swan Gardens — powiedział Fred niepewnie. — Sprzedane. 

Uwierzysz?  Te  bydlaki  sprzedały  Swan  Gardens  miesiąc  temu  i  nikt  nie 
pisnął słówka. 

—  Swan  Gardens.  To  tam,  gdzie  pracujesz,  zgadza  się?  —  Adam 

wyprostował się w jego głosie zabrzmiało zainteresowanie. 

—  Tak.  Toni  załatwiła  mi  robotę  portiera.  Nawet  przygotowali  mi 

mieszkanko na parterze. A teraz wszystko przepadnie. 

—  Dlaczego  to  zrobili?  —  zapytała  zaintrygowana  Toni.  —Posiadłość 

leży  za  tym  nowym  biurowcem.  Peachtree  Park  graniczy  z  drugiej  strony, 
więc jest to zbyt małe do rozbudowy. Na cóż się to komu zda? 

—  Nie  mają  zamiaru  przeznaczyć  tego  miejsca  na  cele  handlowe. 

Zamierzają tam wybudować luksusowe mieszkania i sprzedać je za ciężkie 
pieniądze. 

— Wygląda to na dobry interes dla lokatorów — powiedział Adam. 
— Nie, człowieku. Najmłodszą osobą w budynku jest Willie Benson, ma 

pięćdziesiąt  osiem  lat  i  jeździ  na  wózku.  Ci  starcy  nigdy  nie  znajdą 

44

RS

background image

 

 

bezpiecznego miejsca do zamieszkania, na które będą mogli sobie pozwolić. 
Czy im się to podoba, czy nie, muszą się stamtąd wynieść. 

— Ale tak nie może być — zaprotestowała Toni. — Przecież potrzebna 

jest zgoda Wydziału Urbanistyki i Planowania. 

—  Już  ją  mają  —  odparł  Fred.  —  Wiecie,  jak  naszej  Radzie  Miejskiej 

zależy na rozwoju.  Pozbywają  się  włóczęgów  i staruszków. To jest  miasto 
przyszłości. 

—  Nigdy  się  na  to  nie  zgodzimy  —  zadeklarowała  Toni.  — 

Zorganizujemy transparenty i pikietę. Będziemy... 

—  Musieli  szybko  działać  —  przyznał  Fred.  —  Wykupują  umowy 

dzierżawne. Mieszkańcy mają sześćdziesiąt dni na wyprowadzkę. 

—  Oto są  ludzie,  dla  których  pan  pracuje  —  oznajmiła Toni,  zwracając 

się do Adama. — Nasza wspaniała Rada 

Miejska  bardziej  interesuje  się  postępem  niż  ludźmi.  Mam  nadzieję,  że 

pan poczynił plany na czas starości, bo mogłoby okazać się, że zostanie pan 
pozbawiony jedynego, znanego od lat domu. 

—  Jestem  pewien,  że  to  jakaś  pomyłka,  Toni  —  rzekł  Adam 

pojednawczo.  —  Proszę  pozwolić  mi  to  sprawdzić.  Mam  poważne 
wątpliwości,  czy  burmistrz  w  ogóle  wie  coś  o  tym. Wbrew pani  opinii,  on 
niepokoi się o los starszych. 

—  Świetnie,  ja  też.  Tymczasem,  ponieważ  nie  wolno  nam  łapać 

oszustów, może zorganizujemy jakieś nowe miejsce dla mieszkańców Swan 
Gardens.  Muszę  się  zastanowić.  —  Otworzyła  wahadłowe  szklane  drzwi, 
wyszła na pomost z sekwojowego drewna i zaczęła chodzić wokół domu. 

Adamowi nie podobał się wyraz determinacji malujący się na jej twarzy. 

Rozsądny  był  pomysł  wykorzystania  uczniów  do  wykonania  drobnych 
napraw  u  staruszków.  Z  tego,  co  mówili  w  miejskim  biurze 
mieszkaniowym,  które  wiedziało  o  tej  pracy  i  cicho  przyklaskiwało  jej 
wysiłkom,  dobre  uczynki  Toni  były  bardzo  znane.  Nawet  chowanie  się  na 
drzewie w celu nastraszenia rabusiów było podziwu godne, na swój szalony 
sposób.  Ale  branie  na  swoją  głowę  całego  budynku  wyeksmitowanych 
rodzin,  to  już  co  innego.  Podszedł  do  telefonu  i  zadzwonił  do  biura.  Po 
zasięgnięciu kilku poufnych informacji rozłączył się, rozgoryczony, i wrócił 
do kuchni w tej samej chwili co Toni. 

— Ma pani słuszność — powiedział. 
— Mam wyjście — powiedziała równocześnie. 

45

RS

background image

 

 

— Co takiego? — Adam z niepokojem oczekiwał jej rozwiązania. 
—  Słuszność  w  czym?  —  spytała  ostrożnie,  znowu  w  tej  samej  chwili. 

— Dobrze, kapitanie — powiedziała — pan pierwszy. 

—Świetnie. Zadzwoniłem do siebie. Sprzedaż jest już zatwierdzona. 
— I nie możemy nic z tym począć, prawda, Kojak? 
— Obawiam się, że nie. Inspektor powiedział mi, że budynek nie nadaje 

się  do  remontu.  Zacytował  mi  parę  decyzji  od  strażaków  i  wydziału 
inspekcji.  Finansowo  nie  ma  szansy  na  to,  żeby  z  bieżących  wpływów  z 
budynku dokonać niezbędnych remontów. Oni naprawdę nie mają wyboru. 
Przykro mi, Toni. Obawiam się, że nie uda się pani tego zmienić. 

—  Niech  się  pan  nie  martwi,  kapitanie.  Myślę,  że  mam  rozwiązanie. 

Zamiast  wykorzystywać  moich  uczniów  do  napraw,  wyremontujemy  cały 
budynek. Kiedy skończymy, a ludzie ze Swan Gardens wprowadzą się, nasz 
burmistrz  zobaczy,  ile  zaangażowani  ludzie  mogą  zdziałać  bez  pomocy 
miasta. 

— Zakładam, że pani ma jakieś miejsce na myśli? — Zadając to pytanie, 

wiedział, że odpowiedź nie spodoba mu się. 

— Oczywiście. Fred, jak myślisz, ile osób mogłoby nam pomóc? 
—  Wliczając  twoich  uczniów  i  moich  ludzi,  około  piętnastu.  Dlaczego 

pytasz? 

—Ja  pomogę  —  powiedziała  Annie.—Nie  miałam wiele  do czynienia  z 

młotkiem i gwoździami, ale zawsze mogę ugotować garnek zupy. 

—  Który  budynek,  banitko.  —  Przejęty  głos  Adama  przebił  się  przez 

entuzjazm. 

— Jak  to,  oczywiście,  stary  folwark  więzienny.  Fred,  przesuń  spotkanie 

w Swan Gardens na jutro. Ja zacznę organizować ludzi i zaopatrzenie. 

—Nie  ma  mowy,  panno  Gresham.  Jako  oficer  policji  muszę  panią 

ostrzec, że ten budynek nie jest bezpieczny. Na dziedzińcu starego więzienia 
sprzedaje  się  więcej  narkotyków  niż  gdziekolwiek  w  centrum  Atlanty.  Nie 
wolno  pani  namawiać  tych  starych  ludzi,  żeby  przenieśli  się  do  takiego 
miejsca. 

— Tak, Toni, przystojniak ma rację. Te paniusie umarłyby ze strachu — 

powiedział Fred, wracając do swego stylu mówienia. Musimy znaleźć inny 
sposób. 

—  Gdy  tam  posprzątamy,  narkotyki  znikną  —  Toni  powiedziała  z 

pewnością siebie. 

46

RS

background image

 

 

— Jeśli przeżyjesz — wymamrotała Annie, napełniając talerz Freda. 
—  Przekonamy  ich.  Wiem,  jak.  Pierwsze  mieszkanie  będzie  dla  mnie. 

Wprowadzę  się  i  zostanę  tam.  Jeśli  młoda,  samotna  kobieta  będzie 
bezpieczna, oni też. 

— Pani z pewnością będzie bezpieczna, drobny przestępco. Będzie pani 

w  więzieniu  i  reszta  pani  wesołej  gromadki  też.  A  kto  zapłaci  kaucję? 
Zakładając,  naturalnie,  że  pani  pomocnicy  nie  są  notowani,  co 
uniemożliwiłoby ich zwolnienie. 

Toni rzuciła się wokół stołu. 
—  Nie  zrobiłby  pan  tego.  Nie  śmiałby  pan  nas  aresztować  za  pomoc 

okazaną tym biednym ludziom. Ten budynek stoi nie używany. 

— Właśnie. Jest pusty od czterdziestu lat. Szczerze, Toni, pani nie zdoła 

uczynić go zdatnym do zamieszkania, bez względu na to, jak bardzo będzie 
się  pani  starać.  Przykro  mi,  maleńka.  Załatwię  pani  spotkanie  z 
burmistrzem. 

— Z pewnością. Kiedy? 
— Jutro. Może on znajdzie budynek dla nich. 
—  Dobra.  Wyczuwam,  kiedy  ktoś  chce  się  wykręcić  sianem.  Słyszałam 

już takie słowa, panie kapitanie. 

— Nie ode mnie. — Adam zdał sobie sprawę, że broni poglądu, którego 

sam nie podziela. Burmistrz był zainteresowany pomyślnością starszych, ale 
nie miał więcej szczęścia niż Toni. 

—  Atlanta  nie  dysponuje  mieszkaniami  zastępczymi  —  ciągnęła.  — 

Jedna noc, a rano trzeba się wynosić, w przypadku, jeśli ma się szczęście i 
znajdzie  materac  w  piwnicy  jakiegoś  kościoła.  Nie,  dziękuję.  Już 
słyszeliśmy  obietnice.  Miałam  nadzieję,  że  pan  jest  inny.  Czy  pan  nie  ma 
serca? Co z pana za człowiek? 

—Jestem  człowiekiem,  który  nie  zawraca  sobie  głowy  pytaniami 

filozoficznymi,  na  które  nie  ma  odpowiedzi.  Większość  ludzi,  których 
znam,  nie  traci  czasu  na  określenie,  kim  są.  Muszą  zarobić  na  życie. 
Oczywiście, nie mieszkają na North Side. 

Toni zesztywniała, zacisnąwszy dłonie w obawie, że go uderzy. 
—  Jak  pan  śmie  mnie  klasyfikować?  Jest  pan  twardym,  nieczułym 

człowiekiem.  Mamy  szansę  naprawdę  coś  zmienić.  Ale  skąd  pan  ma  to 
wiedzieć? Pan nigdy nie był bez domu. Pan nigdy nie był głodny albo... 

—  Przypuszczam,  że  pani  była,  panno  Antoinette  Gresham,  z  rodziny 

47

RS

background image

 

 

właścicieli Sunnyside Food. Było pani głodno, chłodno i bezdomno. Ile razy 
w pani łatwym, głupiutkim życiu? 

Chciał atakować jej słowami, lecz ona dotknęła jego bolesnego miejsca. 

On  wiedział,  co  to  głód  i  chłód.  Wiedział,  aż  nadto  dobrze.  Wiele  razy 
wiodło  mu  się  gorzej  niż  ta  panienka  z  Riverside  Drive  mogła  sobie 
wyobrazić.  Usiłował  przegnać  z  głowy  te  od  dawna  skrywane  myśli.  Lecz 
tym  razem  nie  zdołał.  Postawiła  go  w  sytuacji,  kiedy  musiał  stawić  czoło 
swej  przeszłości  i  przyszłości.  To  nie  wyszło  tak,  jak  chciał.  Chciał,  żeby 
Toni... żeby Toni wiedziała, że martwił się sytuacją ludzi, którym usiłowała 
pomóc,  a  osiągnęli  tylko  wytyczenie  pola  walki.  Jej  plan  był  nierozsądny. 
Znał  bywalców  tego  starego  budynku  i  ani  Toni,  ani  mieszkańcy  Swan 
Gardens nie pasowali tam. Gdyby znali prawdę, nawet przez myśl by im to 
nie przeszło. Ona była odważna i głupiutka, a on nie mógł jej powstrzymać. 

Zrozpaczony,  sięgnął  do  kieszeni  spodni  i  wydobył  znany  już, 

pogryziony niedopałek cygara. Wcisnął go między zęby. 

—  Toni,  pani  jest  naiwna.  Pani  z  tą  magiczną  filiżanką  i  drogą  z  żółtej 

cegły. Pani nie ma pojęcia, o czym mówi. 

Toni ściągnęła usta i wysunęła brodę, mężnie walcząc o ocalenie resztek 

godności.  Nie  pojmowała,  dlaczego  zależy  jej  na  tym,  żeby  Adam  ją 
zrozumiał,  ale  tak  było.  Jeśli  nie  umiała  go  pozyskać,  to  jak  mogła 
oczekiwać, że doprowadzi do zmian w mieście? 

—  Dlaczego  pozwala  pan  sobie  oceniać  mnie,  kapitanie  Ware? 

Niekoniecznie  trzeba  umierać,  żeby  doznać  bólu  umierania.  Zależy  mi  na 
tych ludziach. To, że moja rodzina jest bogata, nie oznacza, że ja też. Każdy 
zarobiony grosz wydaję na swoje projekty. Proszę mnie nie oskarżać o to, że 
moja rodzina mieszka na Riverside Drive. 

Chociaż Annie i Fred byli w kuchni, Adam i Toni zachowywali się tak, 

jakby  byli  sam  na  sam.  Adam  był  zaskoczony  falą  ciepła,  która  przebiegła 
między  nimi,  gdy  zbliżyła  się  do  niego.  Ściskając  buntowniczo  cygaro, 
patrzył  uważnie  na  kobietę,  która  zmusiła  go  do  obrony  działań  jego 
pracodawcy. Do diabła, nawet jego praca przestaje mu się podobać. W tym 
momencie to on powinien recytować wierszyki. 

—  Zrobię  wszystko,  żeby  im  pomóc  —  powiedziała  w  napięciu  —

włączając w to... — Jej głos odpłynął, gdy rozejrzała się szybko wokół. — 
Musimy porozmawiać na osobności. Teraz. Proszę za mną. 

Poczuł  ciepło  jej  dłoni,  zanim  jeszcze  go  dotknęła.  Wstrząs  wywołany 

48

RS

background image

 

 

tym  wrażeniem  był  większy  niż  wstrząs  wywołany  jej  czynem. 
Poprowadziła  go  szybko  przez  gruby  brzoskwiniowy  dywan  w  pokoju 
dziennym prosto do sypialni. Zamknęła kopnięciem drzwi, wyjęła mu z ust 
cygaro i objęła rękoma szyję. 

Nie miał możliwości zaprotestować, gdy przycisnęła swoje usta do jego, 

z  gwałtownością  odbierającą  oddech.  Jej  oczy  były  szeroko  otwarte  z 
uniesienia,  a  gdy  otworzył  usta,  przeszył  go  dreszcz  podniecenia. 
Instynktownie objął ją. Słaby szept wydobył się z niego, gdy poczuł jak jej 
piersi twardo napierają na niego. 

— Toni — odsunąwszy głowę, chwytał powietrze — przestań. 
— Dlaczego? Nie lubisz tego? 
— Próbujesz mnie przekupić? 
— Oczywiście, głaszczę twoje futerko. 
Jej  ręka  wślizgnęła  mu  się  pod  koszulkę  i  lekko  gładziła  pierś, 

wywołując  lawinowe  drganie  mięśni.  Czy  lubi  to?  Do  diabła,  tak,  lubi.  Ta 
dziewucha uwodziła go. Miał sześć stóp wzrostu, ona blisko stopę mniej, a 
oplatała  go  ściślej  niż  uciekający  złodziej  strażnika.  Oderwał  wargi  od  jej 
gorących ust i przełknął z trudnością. Nie pomogło. 

—  Nie  rób  tego,  banitko.  Mężczyzna  zawsze  może  zażądać  więcej.  — 

Jego głos był ochrypły z pożądania. 

Usiłował nie dostrzegać mosiężnego łóżka stojącego za nią, łóżka z białą 

satynową  narzutą,  odsuniętą,  jakby  przed  chwilą  wstała,  i  z  poduszkami 
ogromnej  wielkości,  wgniecionymi  tam,  gdzie  spoczywała  jej  głowa. 
Ogarnęła go fala dreszczy. 

—  Chcę,  żebyś  mnie  pożądał  —  zamruczała.  —  Powiedz,  że  mnie 

pożądasz,  Adamie.  —  Chwyciła  go  za  ramiona  i  przyciągnęła  bliżej, 
obsypując  pocałunkami  twarz  i  usta.  —  Powiedz,  że  zapomnisz  to,  co 
usłyszałeś, kapitanie Ware, ja... ja... — Jej głos przeszedł w gardłowy szept. 
— Zrobię wszystko, co zechcesz. 

Jej  nieoczekiwanie  miękki  głos  powstrzymał  go.  Trzymał  ją  z  dala  od 

siebie i zaglądał w błękitne oczy, błyszczące nie z gniewu, lecz z pożądania. 
Pragnąc złożyć siebie w ofierze sprawy, panna Antoinette Gresham została 
pokonana przez własną grę. 

—  Szczerze,  moja  droga?  —  spytał  miękko.  —  Myślę,  że  mamy  tu 

przypadek garnka przyganiającego kociołkowi. 

— Słucham? 

49

RS

background image

 

 

—  Oferujesz  siebie  mnie,  a  ja  dziękuję,  bo  nie  mogę  przyjąć.  Jeżeli 

będziemy się kochać,  a  będziemy, to tylko dlatego, że ty będziesz pożądać 
mnie tak bardzo, jak ja ciebie. Poczekam. 

— Odrzucasz mnie? 
—  Nie,  zachęcam  i  myślę,  że  to  jest  lepsze  niż  przekupstwo  z  zimną 

krwią. Nie martw się, Toni. Wiem więcej, niż ci się zdaje, o braku miejsca 
do  spania.  Dlatego  nie  oddam  cię  policji,  ale  też  nie  mam  zamiaru 
wykorzystywać  cię.  —  Ofiarował  jej  szybki  słodki  pocałunek,  otworzył 
drzwi i poprowadził osłupiałą do dużego pokoju. 

— Nie będziesz nam przeszkadzał? — zapytała. 
—  Nie  rozumiem  cię,  Toni,  ale  każdy,  kto  poświęca  siebie  dla  dobra 

sprawy,  musi  mieć  naprawdę  wielkie  serce.  Dlatego  skorzystam  z  twojej 
oferty. Poza tym, kiepski z ciebie wamp. Jesteś zbyt uczuciowa. 

— Kiepski? Adamie Ware, lepiej uważaj. Przez ciebie stanę się bardziej 

szalona, niż jestem. — Ostrzegawczo ścisnęła mu rękę. 

Uniósł jej dłoń i dokładnie obejrzał opuszki palców. 
— Nie jesteś szalona, kochanie. 
— A skąd wiesz? 
— To proste. Nie słyszę wierszyków. Co zrobisz z moim cygarem? 
Ciągle ściskała je w dłoni. 
— Tym razem zamierzam pozbyć się go na zawsze. 
— Potrzebuję go, banitko. Zajmuje usta. 
— Są inne nałogi. 
— Tak mówią. Toni Gresham, czy do wszystkiego podchodzisz z takim 

entuzjazmem? 

— Oczywiście. Czy zawsze jesteś taki twardy, kapitanie Ware? 
Adam jęknął. Toni westchnęła. 
Podobne  do  domu  baby-jagi  domostwo  zdawało  się  kołysać,  jak  gdyby 

chcąc zerwać się z uwięzi. 

Annie  i  Fred  od  stóp  do  głów  oglądali  trzymających  się  za  ręce 

przeciwników,  wyglądających  tak,  jakby  w  każdej  chwili  byli  gotowi  do 
udania się na statek kosmiczny. 

— O cholera, Fred — prychnęła Annie. — Natychmiast włóż do lodówki 

mleko i resztę tych nie ugotowanych jaj. Wczoraj wieczorem jakoś przeżyli, 
mimo żaru, w furgonetce. Teraz nie mają szans. 

 

50

RS

background image

 

 

Rozdział 5. 

 
Następnego ranka hol domu czynszowego Swan Gardens był zatłoczony 

przez  staruszków  o  wykrzywionych  twarzach.  Adam  stanął  w  drzwiach, 
obserwując,  jak  Toni  ściskała  i  całowała  ludzi,  kierując  się  przez  tłum  w 
stronę zniszczonych schodów. 

Podeszła schodami do miejsca, skąd cała grupa mogła ją dobrze widzieć. 
— Cześć, kochani. Wygląda na to, że nadciągają kłopoty. 
— Tragedia — rzekła siwa kobieta. 
— Co zrobimy, Toni? — zapytał inny mieszkaniec, ze zrezygnowaniem 

kręcąc głową. 

— Dokąd  pójdziemy?  —  Trzeci  głos  zawołał.  —  Jestem  sama  jedna  na 

świecie. 

Toni podniosła ręce. 
—  Teraz  cisza,  ludzie.  Na  pewno  nie  będziemy  panikować.  Mam...  — 

Spojrzała na Adama i poprawiła się. — Chyba mam rozwiązanie. 

Harmider  ucichł.  Każdy  skierował  wzrok  na  tę  niedużą  kobietę,  ufnie 

uśmiechającą się do gromady wielbicieli. 

— Co, Toni? Co możesz zrobić? — spytał ktoś niedowierzająco. 
„Dobre pytanie"  —  pomyślał  Adam  i  zastanowił  się, jak to  się stało,  że 

został  częścią  projektu  Toni.  Czy  ta  kobieta  nie  zajmowała  się  sprawami 
tylko jej  dotyczącymi?  Pozwolił  sobie  rozważyć,  dlaczego nie było  nikogo 
w  jej  życiu.  Próbował  wyciągnąć  coś  o  niej  z  Freda.  Była  zdolna,  bez 
wątpienia. Zajęcia, które prowadziła w Instytucie Technicznym w Atlancie, 
były praktyczne i wartościowe. Każdy uczęszczający 

na  jej  lekcje  absolwent  był  przygotowany  do  pracy  i  podejmował 

wyzwania. Lecz jej życie osobiste nie istniało. 

Oczywiście,  znaleźliby  się  tacy,  którzy  to  samo  powiedzieliby  o  jego 

życiu.  Poza  pracą  w  policji  cały  wolny  czas  poświęcał  Klubowi 
Młodzieżowemu  i  specjalnym  projektom  burmistrza.  Gdyby  go  spytać, 
dlaczego  to  robi,  powiedziałby,  że  to  musi  być  zrobione.  Obserwował 
podrygi  jasnych  loków,  gdy  Toni  argumentowała  zapalczywie,  choć 
nieskutecznie,  za  swoją  sprawą,  i  doszedł  do  wniosku,  że  odpowiedź  Toni 
byłaby taka sama. 

—Kochani, nie tylko o mnie chodzi — mówiła — lecz o nas. 
—  Wyremontujemy  budynek?  W  sześćdziesiąt  dni?  —  Mężczyzna  na 

51

RS

background image

 

 

wózku wynurzył się z tłumu. — Toni, kochamy twój zapał, ale sześćdziesiąt 
dni  nie  wystarczy,  żeby  otrzymać  pozwolenie  na  remont.  Wiem,  bo  przez 
trzydzieści lat pracowałem w wydziale mieszkaniowym. 

—  Willie  Benson?  —  powiedział  Adam,  rozpoznając  głos.  Przebił  się 

przez  tłum  do  mężczyzny  na  wózku.  Poznali  się,  kiedy  Willie  pracował 
jeszcze w ratuszu. 

— Adam Ware? — powiedział Willie. — Nie mogę uwierzyć. Gdzie się 

związałeś  z  tą  społeczniczką?  Ludzie,  to  stary  przyjaciel  z  policji.  Jeśli 
Adam został wciągnięty do planu Toni, to może się uda. 

—  Ale  Willie,  ja  nie...  Obawiam  się...  —  Głos  Adama  ucichł,  gdy 

zauważył  rozpaczliwą  nadzieję  w  oczach  na  niego  patrzących.  Mógł  z 
łatwością  ukrócić  Toni.  Jakie  prawo  miała  wciągać  go  w  niedowarzony 
plan,  który  z  całą  pewnością  omami  tych  zrozpaczonych  ludzi! 
Dobroczyńcy! Cholera, to nie było uczciwe, nic a nic. Ale kiedy życie było 
uczciwe? Wiedział, że nie ma najmniejszej szansy na uwieńczenie sukcesem 
tego szalonego przedsięwzięcia, ale jak to powiedzieć tym starym ludziom? 

—  Adam  jest  osobą  urzędową,  moi  drodzy  —  powiedziała  Toni.  — 

Osoby  urzędowe  nie  bywają  w  sytuacji  bez  wyjścia  Lepiej  nie  uzależniać 
się od... 

—  Kanałów  urzędowych  —  przerwał  ostro  Adam.  —  Bez  pewnego 

nacisku  ratusz  nie  wyda  zezwoleń  do  czasu  zatwierdzenia  projektu  przez 
Wydział Urbanistyki i Planowania Przestrzennego. 

Toni  wstrzymała  oddech,  czekając,  aż  Adam  powie  im,  że  jej  plan  jest 

skazany  na  niepowodzenie,  że  ona  nie  da  rady  go  zrealizować,  że  cały 
pomysł  jest  mrzonką.  Może  miał  rację?  Ale  mógł  się  mylić.  A  co  innego 
mogli zrobić w tym momencie? 

—  Wobec  tego,  Adamie  —  zapytała  —  jakiego  rodzaju  oficjalnego 

nacisku  użyjemy?  —  Oparła  ręce  na  biodrach  i czekała,  prowokując  go  do 
zaoponowania. 

Adam  otworzył  usta,  by  rzec,  że  nie  mają  siły  przebicia  wystarczającej 

nawet dla uzyskania licencji na sprzedaż kwiatów na rogu ulicy. Jeden rzut 
oka  na  jej  buzię  spowodował,  że  zmienił  zamiar.  Wchodził  w  to.  Spojrzał 
gniewnie  na  Toni.  Wciągnęła  go  w  swój  projekt,  choć  on  chciał  tylko 
częściej ją spotykać. 

Zawsze  był  znany  z  tego,  że  za  co  się  wziął,  robił  dobrze.  Na  razie  nie 

było to możliwe, więc zamierzał tym ludziom zaoferować coś szczególnego. 

52

RS

background image

 

 

Burmistrz podskoczy do sufitu, ale przynajmniej on ma szansę ukrócić brak 
rozsądku Toni, zanim ona posunie się za daleko. 

—  Spotkamy  się  z  burmistrzem  —  oznajmił.  Mieszany  chór 

podnieconych i niezadowolonych głosów przewalił się przez pomieszczenie. 
Adam  nie  winił  ich  za  reakcję.  Można  było  pomówić  z  burmistrzem,  ale 
wpłynąć  na  Radę  Miejską  to  co  innego  i  wszyscy  o  tym  wiedzieli.  Jednak 
powiedział swoje i nie miał innego wyboru, jak iść za ciosem. 

—  Świetnie  —  powiedziała  skonsternowana  Toni.  Miała  wprawdzie 

nadzieję, że Adam zdecyduje się jej pomóc, ale jego gest jej nie oszukał. To 
był  jego  sposób  na  zniechęcenie  jej,  stawianie  zapór.  Podobnie  czynili 
rodzice, kiedy nie pochwalali jej postępowania. Rozmowy z nimi także nic 
nie  dawały.  Dawno  temu  pogodziła  się  z  tym  i  poszła  swoją  drogą.  Cóż, 
niech  tak  będzie.  Jeśli  spotkanie  z  burmistrzem  będzie  sposobem  na 
pozbycie się Adama Ware'a, zrobi to. — Kiedy? — zapytała. 

— Dziś po południu. Czy wystarczająco szybko? 
—  Dobrze,  kapitanie.  Dziękuję.  —  Zaciśnięte  usta  oznaczały,  że 

podziękowała tylko ze względu na ludzi. Odwróciła się do mieszkańców. — 
Tymczasem chcę być z wami szczera. Budynek, który mam na myśli, jest w 
złym stanie. Był nie zamieszkany przez czterdzieści lat. 

— Nie licząc duchów — powiedział Adam ze znaczącym uśmiechem. 
—  Duchów?  —  powtórzył  zamyślony  Willie  Benson.  —  Duchy.  Puste 

od  czterdziestu  lat.  Toni,  ty  nie  masz  na  myśli  starego  folwarku 
więziennego? 

— To znaczy... tak. — Zignorowała powątpiewanie w głosie Willie'ego i 

falę  szeptów,  wdając  się  szybko  w  uspokajającą  argumentację.  —  Nie 
bądźcie obydwaj niemądrzy. Tam nie ma żadnych duchów.  I wiem, że jest 
w  złym  stanie.  Ale  jestem  inżynierem.  Wierzcie  mi,  potrzebujemy  jedynie 
materiałów, a moi uczniowie wykonają konieczne roboty. 

—  A  co  z  nami,  Toni?  Nie  przydamy  się?  —  Mówca  był  starszym 

mężczyzną, który nie miał połowy palca w prawej dłoni. 

—  Nie,  to  byłoby  zbyt  niebezpieczne  dla  was.  Nie  martwcie  się. 

Wszystkim się zajmę. 

Willie głęboko zaczerpnął powietrza i powiedział: 
—  Toni,  nie  jestem  przekonany,  czy  twój  wybór  jest  dobry.  Może  tam 

nie  ma  duchów,  ale  pomijając  sam  budynek,  tej  rejon  nie  jest  całkiem 
bezpieczny, o ile dobrze pamiętam. 

53

RS

background image

 

 

—  Dokładnie  mój  argument  —  wtrącił  Adam,  rzucając  Toni  spojrzenie 

mówiące „a nie mówiłem?". 

Toni zauważyła wystraszone spojrzenia jej starych przyjaciół i skrzywiła 

się.  Ten  strach  został  wywołany  przez  Adama.  Udając  poparcie,  delikatnie 
podkopywał jej projekt. Cóż, nie uda mu się. Jej plan był może zbyt śmiały 
dla niego, ale nie pozwoli mu się wtrącać. 

— Poczekajcie chwilę, ludzie. — Skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła 

brodę.  —  Czy  kiedykolwiek  zostaliście  przeze  mnie  skrzywdzeni  lub 
oszukani? 

Pocieszona  chóralnym  „nie",  ciągnęła,  a  jej  wyobraźnia  była  coraz 

bardziej rozpalona. 

— Słuchajcie. Wielu z was, jako dzieci, mieszkało w wiosce, gdzie była 

przędzalnia rodziny Greshamów. Znaliście mego dziadka. On troszczył się o 
was,  ja  też.  Wiem,  że  ten  teren  cieszy  się  złą  sławą,  ale  jak  już  go 
posprzątamy i wy się wprowadzicie, wszystko ulegnie zmianie. 

—  Być  może  —  powiedział  Willie  —  ale  przypuśćmy,  że  się  mylisz. 

Nawet twój dziadek nie uchronił przędzalni od zamknięcia. Czy nie sądzisz, 
że powinniśmy wysłuchać, co Adam myśli o bezpieczeństwie? 

Zrozpaczona Toni chciała protestować. 
—  Adam  jest  oficerem  policji  i  jest  człowiekiem  ostrożnym.  Nie  może 

sobie pozwolić na zapewnianie kogokolwiek o czymkolwiek. 

— Jeśli ma pani na myśli, że nie zamierzam wprowadzać ludzi w błąd, to 

ma  pani  rację.  Tfen  teren  jest  pełen  włóczęgów  i  handlarzy  narkotyków. 
Nawet ja nie zostałbym tam na noc. 

—  Pan  może  nie,  aleja  tak  uczynię  —  oznajmiła  Toni.  —  Jeśli  o  to 

chodzi,  wprowadzę  się  tam  i  spędzę  każdą  noc,  aż  to  miejsce  nada  się  do 
zamieszkania. Czy to polepszy wasze samopoczucie? — Zerknęła na Annie 
i  Freda  w  nadziei,  że  podzielą  jej  zdanie.  Była  zdumiona  sceptyzmem 
malującym się na ich twarzach. 

— Och,  ale  to  i  tak  mnie  nie  przekona,  panno  Gresham. Ponieważ  pani 

tego nie uczyni. Zabraniam jako oficer policji. 

—  Och,  ale  tak  zrobię,  kapitanie  Ware.  A  pan  pomoże  mi  przekonać 

burmistrza,  że  to  dobry  pomysł,  albo  ja.,  ja  przekażę  gazetom,  że  moja 
grupa  przepędzała  rabusiów  z  parku,  kiedy  policja  nic  nie  robiła.  I...  — 
ciągnęła,  ożywiając  się,  gdy  wyraz  twarzy  Adama  stawał  się  coraz 
poważniejszy  —  zaniechano  oskarżenia,  ponieważ  moja  rodzina  ma 

54

RS

background image

 

 

powiązania polityczne. 

—  Nie  waż  się!  —  Teraz  Adam  naprawdę  wściekł  się.  Nigdy  nie 

otrzymywał  specjalnych  względów,  ale  też  nigdy  nie  oskarżono  go  o  ich 
rozdzielanie. 

— Spróbuj, ważniaku. 
Spróbować?  Jej  oczy  błyszczały.  Jej  piersi  falowały  z  gniewu.  Z 

pewnością  nie  chciał  konfrontacji  z  Toni  Gresham.  Tłum  milczał,  kiedy 
napięcie  między  nimi  rosło.  Adam  potrząsnął  głową  i  rozważał  swoje 
szanse.  Im  szybciej  wyciągnie  ją  stąd  i  zaprowadzi  do  burmistrza,  tym 
szybciej  ten  niedorzeczny  projekt  znajdzie  swoje  zakończenie.  A  ci  ludzie 
zaczną snuć realne plany.  I tym szybciej zajmie się Toni Gresham, sam na 
sam. 

— Właśnie to mam na myśli, renegatko — powiedział stalowym głosem. 

— Złaź ze swojej mównicy, zabiorę cię do swego szefa. Teraz. 

—  To  mi  się  podoba.  —  Toni  uniosła  kciuki  i  zaczęła  torować  sobie 

drogę  do  wyjścia.  Poruszając  ręką  ruchem  przypominającym  zamiatanie, 
przedarła  się  do  Freda  i  Annie,  którzy  poszli  jej  śladem.  —  Jesteśmy, 
kapitanie. Co dalej? 

— Podjedziemy do baru na chilidoga z porcją frytek. Potem przejdziemy 

do planu D. 

— Co to takiego? 
— Nie sądzę, żebym mógł to już ujawnić. Ale dowiesz się wkrótce. 
Adam  wniósł  tacę  z  jedzeniem  do  jednego  z  wielu  zastawionych 

stolikami pomieszczeń restauracji, prowadząc za sobą Toni, Freda i Annie. 
Toni,  idąca  tuż  za  plecami  Adama,  cicho  podziwiała  sylwetkę  swego 
adwersarza.  Ubrany  w  wypłowiałe  dżinsy  i  znoszoną  koszulkę,  na  której 
wydrukowany  był  napis  zachęcający  do  wsparcia  Klubu  Młodzieżowego, 
przyciągał  uwagę,  przechodząc  przez  pomieszczenie  swym  sprężystym, 
lekkim  krokiem.  Był  duży  i  umięśniony,  lecz  miał  gładki,  kanciasty  tors 
byłego sportowca, który utracił nieco muskulatury i nadwagi, i wyszczuplał 
go  na  szerokiego  w  ramionach  i  wąskiego  w  biodrach  mężczyznę. 
Porozmawiał z kilkoma zniszczonymi osobnikami, znalazł stolik i usiadł. 

Adam oblizał usta, przewidując ucztę. 
—  Tłuste  frytki,  mrożony  napój  pomarańczowy  i  hot-dogi  z  cebulą  i 

chili.  Dokładnie  tak,  jak  lubię.  Opowiedz  mi  o  swoim  dziadku,  banitko. 
Musiał być dobrym człowiekiem. 

55

RS

background image

 

 

—  Był  kimś  wyjątkowym.  Znał  z  imienia  każdego  zatrudnionego  w 

przędzalni pracownika. Ja... ja kochałam go bardzo. 

—  A  twój  ojciec?  Czy  on  też  zajmował  się  zakładem?  Annie  i  Fred 

wgryźli  się  w  swoje  hamburgery,  nie  przyłączając  się  do  rozmowy.  Toni 
powoli  jadła  swego  hamburgera  i  piła  dietetyczną  colę;  usiłowała  nie 
zauważać zmysłowego zadowolenia Adama z posiłku. 

—  Tak  —  odpowiedziała  —  ale  kiedy  miałam  sześć  lat  mój  dziadek  i 

ojciec  pokłócili  się  o  przędzalnię  i  tata  przeszedł  do  bankowości.  Dziadek 
zmarł rok później. 

— Brakuje ci go? 
— Tak, bardzo. On był... moim przyjacielem. 
Adam  podniósł  wzrok,  słysząc  ból  w  jego  głosie.  Znał  już  Toni 

wystarczającą  dużo,  by  wiedzieć,  iż  ona  i  jej  rodzice  nie  byli  sobie  bliscy. 
Ona otaczała się projektami i robotnikami, ale przyjaciele? To mogłaby być 
zupełnie inna historia. Doskonale to rozumiał. 

Toni  zmusiła  się  do  wypicia  dużego  łyku  coli.  Chociaż  usiłowała  nie 

obserwować  Adama,  trudno  było  jej  się  powstrzymać.  Trzymał  hot-doga 
swobodnie w swoich olbrzymich rękach i kiedy gryzł, nawet kawałek cebuli 
mu  nie  spadł.  Żuł  powoli,  całkowicie  skoncentrowany.  Obserwowanie  go, 
gdy jadł, potwierdzało to, co już podejrzewała. Cokolwiek robił, pochłaniało 
to  całą  jego  uwagę.  Zastanawiała  się,  jak  by  to  było  być  obiektem  tak 
intensywnego zainteresowania. Właśnie wtedy zerknął na nią. Ich spojrzenia 
spotkały  się;  przestał  żuć.  Toni  poczuła,  że  się  czerwieni.  Przełknęła  z 
trudnością i uderzyła dłonią o krawędź stolika. 

— Czasami człowiek potrzebuje kogoś — powiedział miękko. 
— Czasami — szepnęła. 
—  O  rany,  Fred.  —  Annie  odchyliła  się.  —  Lepiej  kończ  swój  koktajl 

mleczny. Oni znowu zaczęli sypać iskrami. 

Zanim  dotarli  do  ratusza,  Toni  poczuła  się  bardzo  zmęczona. 

Przebywanie z Adamem zanadto ją pobudzało i wyczerpywało energię, jak 
nic  nigdy  przedtem.  Burmistrz  był  miły  do  chwili,  gdy  usłyszał  o 
niewiarygodnym planie Toni.i 

—  Pani  chce  spędzić  noc  w  folwarku  więziennym,  żeby  udowodnić,  że 

będzie on bezpiecznym miejscem do zamieszkania przez staruszków? 

—  Tak,  proszę  pana.  Potem  chcielibyśmy  wynegocjować  z  władzami 

zezwolenie na wyremontowanie go dla mieszkańców bloku Swan Gardens, 

56

RS

background image

 

 

przy żadnych wydatkach ze strony miasta, oczywiście. 

Adam  nic  nie  powiedział.  Nie  musiał.  Burmistrz  musiał  za  niego  zająć 

się problemem Toni Gersham i więzienia. 

— Absolutnie nie, panno Gresham. Ten budynek nie jest konstrukcyjnie 

bezpieczny.  To  niemożliwe,  żebym  zatwierdził  taki  pomysł.  Nawet  jeśli 
zdołałaby  pani  przeżyć  noc,  żeby  udowodnić,  że  jest  on  bezpieczny,  to 
każdy plan remontu musi pójść do zatwierdzenia do władz mieszkaniowych 
miasta  i  Rady  Miejskiej.  Ten  budynek  został  przeznaczony  do 
niskoczynszowego  budownictwa  rządowego,  choć  jeszcze  nie  ma  na  to 
pieniędzy. 

—  Niskoczynszowe  budownictwo  rządowe  nie  jest  dokładnie  tym,  co 

mam na myśli, panie burmistrzu. Prywatny remont budynku będzie szybszy 
i mniej kosztowny. Czy nie udałoby się panu załatwić zatwierdzenia mojego 
projektu? 

Burmistrz westchnął, unosząc ręce w geście poddania się. 
—  Kto  wie?  Usiłowałem  doprowadzić  do  rozpatrzenia  podobnego 

pomysłu  przez  ostatnie  dwa  lata.  Dodam,  że  bez sukcesu, a  było to,  zanim 
powstała  kwestia  znalezienia  miejsca  dla  kompleksu  olimpijskiego  na 
Igrzyska w 1996. 

—  Kompleks  olimpijski?  —  Toni  była  przerażona.  To  naprawdę  mogło 

zrujnować jej pomysł. 

—  W  zasadzie  nie.  Proponowane  miejsce  przylega  do  folwarku 

więziennego.  Ale  Rada  będzie  niechętnie  podejmowała  decyzję  przed 
uzyskaniem wiadomości od komitetu olimpijskiego. Będą woleli poczekać, 
aż otrzymamy jakąś informację. A to nie nastąpi przed wrześniem. 

— Cóż, może trochę rozgłosu wzmogłoby poparcie ze strony obywateli, 

zarówno  dla olimpiady,  jak  i  mojej  sprawy  —  zasugerowała Toni.  —  Jeśli 
dowiedzą  się,  co  chcemy  zrobić,  to  jestem  pewna,  że  udałoby  się  nam 
wymusić jakieś kroki. 

Burmistrz przez chwilę rozważał jej propozycję. 
—  To  możliwe,  panno  Gresham,  ale  wolałbym  to  sprawdzić  w 

wydziałach  planowania  i  mieszkaniowym,  zanim udzielę poparcia dla pani 
wysiłków. O ile pani pozwoli mi zorientować się, skontaktuję się z panią. 

— Ależ, proszę pana, nie mamy tyle czasu — zaczęła. Adam łagodnie jej 

przerwał. 

— Toni, weź pod uwagę fakty. Nie ma sposobu na wyremontowanie tego 

57

RS

background image

 

 

starego budynku w sześćdziesiąt dni, nawet jeśli miasto zgodzi się. 

Toni stała, jej przygnębienie wymalowane było na twarzy. 
— Zatem będę zmuszona zrobić coś innego. Dziękuję za poświęcenie mi 

czasu, panie burmistrzu. 

—  Przykro  mi,  panno  Gresham.  Miasto  jest  świadome  szczodrości  pani 

rodziny i wie, jak pani poświęca siebie dla dobra potrzebujących. Nie mogę, 
w dobrej wierze, uprawomocnić pani planu, ale mogę spowodować, że rada 
mieszkaniowa  da  mieszkańcom  Swan  Gardens  więcej  czasu  na 
przeprowadzkę.  Mogę  nawet  wyznaczyć  kapitana Ware'a  do wsparcia  pani 
w poszukiwaniu nowej lokalizacji dla pani projektu. 

— Nie! 
— Nie! 
Toni i Adam zaprotestowali równocześnie. 
— Dziękuję panu — powiedziała Toni. — Ale jestem pewna, że kapitan 

Ware ma dużo ważniejsze rzeczy do robienia, niż łażenie za mną. Dziękuję 
za przedłużenie czasu. 

— Sądzę, że przestępcy uradowaliby się, słysząc, że kapitan Ware przez 

kilka dni nie pojawi się  na ulicach. Jak myślisz, Adamie? Czy dasz pannie 
Gresham wolną rękę na dzień lub dwa? 

—  Oczywiście,  panie  burmistrzu  —  zgodził  się  Adam,  sztywno 

wymieniając  uścisk  dłoni  ze  swym  pracodawcą.  —  Popytam  w 
mieszkaniówce i zobaczę, co się da zrobić. 

Toni  pozostało  tylko  zgodzić  się  i  trzymać  język  za  zębami,  gdy  Adam 

poprowadził  ją  z  biura  burmistrza  z  powrotem  na  ulicę.  Nie  miał  nic  do 
dodania, gdy Toni powiedziała Annie i Fredowi, że, dzięki Adamowi, będą 
zmuszeni szukać innego rozwiązania dla problemu Swan Gardens. 

— Dziękuję panu, kapitanie Ware — powiedziała ze sztuczną słodyczą w 

głosie. — Szkoda , że nie pozwoliłam panu udławić się tym cygarem. Czy 
zdaje  pan  sobie  sprawę,  że  w  ciągu  dwóch  dni  zdołał  pan  rozwiązać 
„Peachtree  Viligantes"  i  storpedować  mój  plan  pomocy  ludziom 
potrzebującym  miejsca  do  mieszkania?  Mam  nadzieję,  że  jest  pan  równie 
dobry w wykonywaniu swojej pracy, jak we wtrącaniu się do innych. 

— Zgaduję, iż oznacza to, że nie będzie więcej „ranków"? — Adam nie 

miał  pojęcia,  dlaczego  to  powiedział.  Wszystkie  poranki  z  Toni  Gresham 
prawdopodobnie przybrałyby postać komiksów, nie bajek. Już rozstrzygnął, 
że ona była strusiem pędziwiatrem, a on kojotem.  

58

RS

background image

 

 

Każde dziecko znało zwycięzcę tej rywalizacji. 
— Ma pan rację, kapitanie. Do widzenia. 
—  Co!  Nie będzie  już  więcej  scen  uwodzenia? — Nie  wyglądało  na  to, 

że pozwoli jej odejść. — Lubiłem, jak mnie głaskano po futrze. 

—  Annie  myliła  się.  Pan  nie  jest  kotkiem,  pan  jest  kameleonem, 

zlewającym się w jedno z każdą grupą ludzi, z jaką zdarzy się panu być w 
danej chwili. 

Leniwym spojrzeniem obrzucił jej drobną figurę, oceniając energię, którą 

wytwarzała. 

—  A  co  z  zadaniem  od  burmistrza?  Mam  pomóc  pani  znaleźć  inny 

budynek. Chyba nie chciałaby pani, żebym przez nią stracił pracę? 

— Niech pan szuka budynku sam, ja też będę szukała sama. — Machnęła 

ręką w stronę przejeżdżającej taksówki i wsunęła się na przednie siedzenie 
obok kierowcy, wskazując Annie i Fredowi miejsca z tyłu. 

— Chwileczkę, banitko. To już czas na plan D. — Adam wsunął głowę 

przez otwarte okno taksówki. 

— Och? Co to ma znaczyć? 
Nawet  nie  była  zaskoczona  tym,  że  ją  pocałował.  Tylko  niecierpliwy 

klakson samochodu z tyłu zmusił ją do odsunięcia się. 

— Ile liter jest w alfabecie? — zapytała rozmarzonym głosem. 
— Dwadzieścia sześć. I mam plany na każdą z nich. 
Obserwował odjeżdżającą taksówkę. Toni patrzyła nieruchomo w przód. 

Tylko  Annie  pochyliła  głowę  w  stronę  okna,  a  gdy  skręcali  za  rogiem, 
posłała Adamowi znaczące, konspiracyjne mrugnięcie. 

Mrugnięcie pomogło. Nawet, kiedy wmawiał sobie, że lepiej będzie, jeśli 

uwolni  się  od  tej  kobiety  i  jej  dzikich  pomysłów,  miał  dziwne  uczucie 
porażki  z  powodu  nieznalezienia  więcej  zrozumienia  u  burmistrza. 
Obietnica, że rozejrzy się, nie powstrzyma banitki. 

Toni  Gresham  była  zbyt  impulsywna.  Skoczyła  głową  w  dół  bez 

zastanowienia  się,  jakie  ponosi  ryzyko.  Toni  Gresham  była  katastrofą 
czekającą na swą chwilę. A on był całkowicie pochłonięty tą kobietą. Każda 
próba walczenia z jej przyciąganiem była skutecznie blokowana przez to, że 
burmistrz uczynił go odpowiedzialnym za nią. Wspaniale! 

W  taksówce  Toni  prowadziła  prywatną  wojnę  o  niepodległość.  Adam 

Ware jest tylko przeszkodą, tłumaczyła sobie. Uważana była za eksperta w 
omijaniu  przeszkód.  Przypuszczała,  że  był  to  genetyczny  depozyt  rodziny 

59

RS

background image

 

 

Greshamów.  Charakteryzujące  ją  zdecydowanie  buldoga  z  pewnością  nie 
było cechą pokolenia jej ojca. 

Toni  skrzywiła  się.  Nie  chciała  myśleć  o  tym,  co  matka  i  ojciec 

powiedzieliby o jej najnowszym pomyśle. Po prostu, nie powiedziałaby im. 
I  tak  nigdy  nie  pochwalali  tego,  co  robiła.  Jej  wykształcenie  inżynierskie 
było  wystarczającym  złem.  Nigdy  nie  pojęliby,  po  co  remontuje  cały 
budynek. Jedyną częścią tego projektu, którą matka mogłaby zaakceptować, 
był Adam Ware. Na tym etapie życia Toni jej matka spojrzałaby łaskawym 
okiem  nawet  na  gliniarza.  Toni  uśmiechnęła  się.  Przedstawienie  go  jej 
rodzicom byłoby prawdziwą „bombą". 

Adam  był  taką  samą  przeszkodą  na  drodze  do  postępu,  jak  jej  rodzice. 

Kiedy  stawał  się  pedantycznym  stróżem  porządku,  wtedy  grzęźli  w 
towarzyskich regułach etykiety i tego, co wypada. Różnica polegała na tym, 
że  Adam  podszedł  ją  od  nowej  strony.  Jej  rozum  przestrzegał,  lecz  jej 
rozpalone  ciało  wzywało  do  starań.  Nie  była  pewna,  czy  przetrwałaby 
konflikt  zbrojny,  do  którego  obydwie  strony  zdawały  się  dążyć.  Znowu 
westchnęła.  —  Och,  dziadku  —  powiedziała  cichutko.  —  Gdybym  tylko 
mogła mieć znowu sześć lat, a ty byłbyś tutaj. Pokazalibyśmy im to i owo. 

—Toni,  dziewczyno.  —  Fred  nadawał  z  tyłu.  —  Posłuchaj  teraz. 

Spotkałaś  faceta  do  pary.  Nasz  kapitan  Ware  to  jest  kawał  chłopa,  a  ty  go 
masz już w swoich rękach. — Uśmiech Freda wyrażał szczęście. Kierowca 
taksówki tylko pokręcił głową i odjechał. 

Adam szedł ulicą w stronę Klubu Młodzieżowego. W wolne dni trenował 

drużynę  koszykówki.  Tego  dnia  miał  mecz,  który  powinien  się  zakończyć 
przed  rozpoczęciem  służby.  Przynajmniej  to  odwiedzie  jego  myśli  od 
banitki  i  jej  nielegalnej  działalności.  Zostawienie  jej  na  jedno  popołudnie 
nie powinno zaowocować kłopotami. 

Mecz  był szybki  i  emocjonujący.  Adam  prowadził, jak  zwykle,  obydwa 

zespoły  oraz  sędziował.  Było  późne  popołudnie,  gdy  stawił  się  w 
Komendzie Policji i zastał na biurku wiadomość wzywającą go na spotkanie 
z  burmistrzem.  Adam  poszedł  do  przebieralni  obok  sali  odpraw,  by  wziąć 
prysznic i założyć mundur z dystynkcjami kapitańskimi. Następnie udał się 
do  ratusza.  Chciał  mieć  lepsze  samopoczucie  w  związku  z  Toni  i  ich 
spotkaniem  u  burmistrza  i  miał  nadzieję,  że  wiadomość  oznacza,  iż 
burmistrz znalazł rozwiązanie, a przynajmniej nowe zadanie nie związane z 
drobnym kamikaze. 

60

RS

background image

 

 

Pół  godziny  później  Adam  miał  odpowiedź.  Stary  folwark  więzienny 

miał  być  oczyszczony  z  narkotyków  począwszy  od  tego  wieczoru.  Dobrze 
się  stało,  że  pomysł  Toni  spędzenia  nocy  w  tym  budynku  został  przez 
burmistrza zduszony w zarodku. 

Adam  opuścił  biuro  burmistrza  z  przekonaniem,  że  dobrze  uczynił, 

powstrzymując  Toni.  Do  chwili  obecnej  zapewne  przedstawiłaby  jakiś 
nowy,  równie  nierealny  plan,  ale  przynajmniej  jej  życie  nie  byłoby  w 
niebezpieczeństwie. Niemniej jednak, nie zaszkodziłoby sprawdzić, co się z 
nią  dzieje.  Mimo  wszystko,  usprawiedliwiał  się,  burmistrz  praktycznie 
mianował  go  jej  osobistym  strażnikiem.  Aresztował  ją,  pokrzyżował  jej 
plany  i  pocałował.  Aresztowanie  i  wtrącenie  się  było  dla  jej  dobra. 
Pocałunek... Pocałunek był dla jego dobra. 

Zatrzymał  się  przy  kiosku  na  rogu  i  kupił  cygaro  w  miejsce  tego,  z 

którym  Toni  walczyła  o  jego  życie.  Przy  takim  tempie  wydarzeń  może  go 
jeszcze potrzebować. Odpakował cygaro i wsadził do ust. Ponieważ nie palił 
tych  rzeczy,  miał  zawsze  poważny  problem  i  potrzebował  trochę  wprawy, 
aby całość wyglądała na nawyk. 

Zanim  dotarł  do  parkingu  policyjnego  i  zapalił  silnik  furgonetki,  zdał 

sobie sprawę,  że cygaro  nie  pomoże.  Potrzeba, z którą  walczył,  mogła być 
zaspokojona tylko przez szaloną dziewczynę, która mieszkała w obsypanym 
pyłem gwiezdnym, magicznym domu. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

61

RS

background image

 

 

Rozdział 6. 

 
Magiczna filiżanka była pusta i cicha w świetle wczesnego wieczora. Nic 

nie  świadczyło  o  obecności  Toni  i  Annie.  Freda  nie  było  w  mieszkaniu,  a 
lokatorzy Swan Gardens byli dziwnie powściągliwi w mówieniu. 

Po  rutynowym  sprawdzeniu  hotelu  „Omni"  i  Convention  Complex, 

Adam  uznał,  że  cała  trójka  zniknęła.  Był  zbyt  wczesny  wieczór,  żeby 
przeczesywać park w poszukiwaniu rabusiów. 

Stary folwark więzienny! Zlekceważyła burmistrza. 
—  Bzdury!  —  zamruczał.  Do  diabła.  Przez  nią  też  zaczął  mówić 

wierszyki. Postawił błękitne światło na dachu furgonetki i pędził przez ulice 
śródmieścia, aż dojechał do zagajnika. Gdy znalazł się w środku, podjechał 
pod  starą  komórkę,  zgasił  silnik  i  poszedł  drogą  z  popękanych  płyt 
betonowych w kierunku więzienia. Miał rację. Nie docenił Toni Gresham i 
jej determinacji, po raz kolejny. 

Byli tam studenci z college'u, starzy ludzie, młodzi chłopcy — wszyscy 

zaabsorbowani budynkiem, jakby zostało im piętnaście minut na wykonanie 
pracy,  z  wyznaczoną  nagrodą  dla  najlepszej  grupy.  Wszyscy  przerwali  na 
widok  Adama,  uspokajając  się,  gdy  Dead  Fred  dał  im  znak  uniesionym 
kciukiem i podszedł do miejsca, gdzie stał Adam. 

—  Nie  sądziłem,  że  to  zrobi  —  powiedział  Adam,  patrząc 

niedowierzająco na mrówczą aktywność wokół starego więzienia. 

—  Niech  pan  uwierzy,  kapitanie.  Mówię  panu,  nasza  Toni  jest  tytanem 

pracy. — Fred uśmiechnął się szeroko, wycierając pot z czubka łysej głowy 
wielką  czerwoną  chusteczką,  którą  następnie  z  powrotem  zawiązał  wokół 
czoła.  Mając  jeden  zwisający  srebrny  kolczyk  i  wojskowe  buty,  sam 
wyglądał jak członek ulicznego gangu. 

— Kim są ci wszyscy ludzie? — zapytał Adam. 
—  Przyjaciele.  Pomagają  Toni  ostro  wystartować  z  realizacją  projektu. 

Toni liczy, że do czasu, kiedy wzbudzimy zainteresowanie ludzi, a ratusz da 
nam zezwolenie, remont będzie dalece zaawansowany. 

Adam  westchnął.  Powinien  był  zdawać  sobie  sprawę,  że  Toni  nie 

zadowoli  się  robieniem  rzeczy  we  właściwy,  legalny  sposób.  To  nie  w  jej 
stylu. 

—  A  skąd  są  te  wszystkie  dzieciaki?  —  Patrzył  szczerze  zatroskany  na 

chłopców  w  przedziale  wieku  między  dwanaście  a  szesnaście  lat, 

62

RS

background image

 

 

wykopujących dziką  winorośl  pnącą  się  w  górę  kamiennego muru  jednej  z 
dwu wieżyczek obserwacyjnych więzienia. 

—  Skauci  —  wyjaśnił  Fred,  kierując  się  w  stronę  mężczyzny,  który 

właśnie  wjechał  furgonetką  na  dziedziniec.  Za  nią  wjechała  pusta 
półciężarówka. — Hej tam, ludzie, dzięki. Kończymy na dzisiaj. Zdawajcie 
narzędzia. 

Po krótkiej sprzeczce skauci i studenci zaczęli składać swoje narzędzia i 

wchodzić do furgonetki. 

— Ci chłopcy są z zastępu Toni -r- dodał Fred. 
— Toni ma zastęp skautów? 
—  Potrzebowali  lidera.  Powinien  się  pan  zorientować,  że  jeśli  ktoś 

potrzebuje pomocy, Toni już tam jest. Przejęła zastęp i pomogła im zarobić 
pieniądze na zakup mundurów. Oni są przekonani, że ona potrafi chodzić po 
wodzie. — Spojrzał twardo na Adama. — Tak samo, jak reszta z nas, i nie 
chcielibyśmy, żeby jej stała się krzywda. 

Furgonetka,  pełna  teraz  skautów  i  studentów,  zawróciła  i  odjechała  z 

dziedzińca  tą  samą  opustoszałą  drogą,  po  której  jechał  dwa  wieczory 
wcześniej, kiedy aresztował Toni Gresnam. Droga została uprzątnięta, stając 
się zdatną do użytku, choć nadal pozostała w ukryciu. 

— Jak wam się udało poszerzyć drogę? 
— Przyjaciel Toni ma spychacz. 
— Oczywiście, Toni ma mnóstwo przyjaciół. — Adam przemyślał swoje 

słowa,  uważając,  żeby  wypowiedź  wyrażała  bardziej  zainteresowanie  niż 
krytykę.  Wiedział,  że  musi  działać  szybko.  Ci  ludzie  muszą  wynieść  się, 
zanim z nastaniem ciemności przybędzie oddział obserwacyjny. — Studenci 
to  osobna rzecz,  Fred,  ale  nie  wydaje  mi  się  bezpieczne  takie tłoczenie  się 
nastolatków w stuletnim budynku. 

—  Och,  Toni  nie  pozwoliłaby  im  wejść  na  niebezpieczny  teren.  Jej 

pomysły  są  może  szalone,  ale  ona  jest  inżynierem,  panie  Adamie,  i  to 
dobrym.  Nie  wystawiłaby  nikogo  na  niebezpieczeństwo.  Poza  tym,  ja  nie 
spuszczam z nich oka. 

Adam  poszedł  za  Fredem  w  poprzek  dziedzińca.  Weszli  do  starego 

budynku. W głębi grupa ludzi z ulicy ochoczo atakowała sterty śmieci. 

— Następna ekipa załogi remontowej Toni? 
—Tak.  Wpadają  od  czasu  do  czasu.  Wszyscy  zawdzięczają  coś  Toni. 

Przytułek, posiłek za darmo, pożyczka od czasu do czasu. 

63

RS

background image

 

 

„Zatwardziali włóczędzy albo chwilowo bez grosza" — pomyślał Adam. 

Przynajmniej  ci  ludzie  doceniali  szczęście,  które  dają  wolne  budynki. 
Zastanawiał  się,  jak  długo  wytrwają,  potem  dostrzegł  determinację  w  ich 
twarzach i uznał, że to nie ma znaczenia. Robili, co mogli. Byli tam. Dzięki 
Toni poczuli się ważni. On sam nie był zdolny tego osiągnąć. 

—  Posłuchaj  mnie,  Fred  —  powiedział  poważnie.  —  Nie  mogę 

powiedzieć,  dlaczego,  ale  uwierz  mi.  Proszę  cię,  spraw,  żeby  ci  ludzie 
wynieśli  się  stąd  teraz.  Szybko!  Kiedy  będziesz  to  robił,  myślę,  że  dobrze 
byłoby, gdybym zobaczył waszą szefową. 

Fred  uważnie  przyjrzał  się  Adamowi,  pokiwał  głową  i  przeszedł  po 

budynku, zwołując robotników. Ludzie z zaciekawieniem zerkali na Adama, 
nadal  mającego  na  sobie  granatowy  mundur  i  kapitańską  czapkę,  a  on 
uświadomił  sobie,  że  kilku  z  nich  zna.  Prawdopodobnie  kiedyś  aresztował 
większość  z  nich.  Budynek  został  szybko  opróżniony.  Cisza  wypełniła 
teren, gdy ciężarówka wyjechała. 

„Zdumiewające, jak dużo zdołali zrobić w ciągu kilku zaledwie godzin" 

— pomyślał Adam , rozglądając się wokół. Musiał przyznać, że poczuł coś 
w rodzaju dumy z determinacji Toni i zaufania, którym ją darzono. Wszyscy 
ci  ludzie  gotowi  byli  skoczyć  za  nią  w  ogień.  Dlaczego  zatem  czuł  się  jak 
parszywa owca w jej stadzie? 

Fred wskazał na przeciwległy narożnik. 
—  Toni  postanowiła  zbudować  swoje  mieszkanie  tam,  z  tyłu,  gdzie 

musiał mieścić się prywatny gabinet zarządcy. 

— Swoje mieszkanie? — wybuchnął Adam.  Inżynier czy nie, burmistrz 

mówił jej, że to miejsce nie jest bezpieczne. 

—  Mieszkanie,  w  którym  ona  zamierza  biwakować  —  odparł  Fred.  — 

Mówię  ci,  człowieku,  sam  się  martwię.  Jest  przekonana,  że jeśli  wytrzyma 
tu  sama,  mieszkańcy  Swan  Gardens  przestaną  się  obawiać,  a  opinia 
publiczna  zmusi  ratusz  do  poddania  się.  Sam  nie  wiem.  To  miejsce  to 
naprawdę nora. 

—  Uwierz  mi,  Fred,  nie  ma  mowy  —  Adam  powiedział  stanowczo.  — 

Ona tu sama nie zostanie. 

— Pewnie. Przekonaj ją, człowieku. — Fred dał krok nad kupką śmieci i 

czekał na Adama. — Zaraz złapię Annie i zostawimy was, żebyście to jakoś 
rozwiązali. 

—  Dobry  wieczór,  Adamie  —  zawołała  Annie,  kiedy  pokazali  się  w 

64

RS

background image

 

 

wejściu. Myła okna, które nie przepuściły promienia światła od lat. 

Adam wkroczył  do  pokoju  i  niedbale  rozglądał się, poszukując kobiety, 

która zrujnowała spokój jego ducha i uczyniła z niego opiekuna dzieci. Toni 
Gresham  była  katastrofą  szukającą  miejsca,  gdzie  mogłaby  nastąpić,  a  to 
miejsce  było  równie  dobre,  jak  każde  inne.  Świat  potrzebował  ochrony 
przed jej brakiem rozwagi. 

Znowu  rozpoczęła  się  dyskusja,  ta  sama,  którą  prowadził  sam  ze  sobą 

przez  cały  dzień.  Nie  potrzebował  takiej  kobiety  w  swym  życiu.  Kobiety 
opętanej  ideą  czynienia  dobra.  Tacy  ludzie  chcieli  dobrze,  ale  nigdy 
naprawdę  niczego  nie  zmieniali.  Właściwie  jedyną  rzeczą,  którą  osiągali, 
było zdobywanie rozgłosu. 

Jednak,  odrzuciwszy  pomysł  porwania  jej,  nie  widział  sposobu  na  jej 

powstrzymanie.  Toni  sądziła,  że  jest  niewidzialna.  Może  ona  była 
prawdziwą  czarownicą,  czarownicą  mieszkającą  w  filiżance?  Wystarczy 
spojrzeć  na  to,  co  jemu  zrobiła.  To  przez  nią  pogryzł  i  połknął  ulubione 
cygaro.  Potem  ,  kiedy  wyciągnął  je  z  kosza  na  śmieci,  wyrzuciła  je  przez 
barierkę otaczającą filiżankę. A teraz rzuciła na niego jakiś urok. Jedyne, co 
mu przychodziło do głowy, to bajki i pocałunki przy świetle księżyca. 

— Dobry wieczór, Annie — powiedział. — Widzę, że zdołaliście wyciąć 

kraty z okien . 

Annie klepnęła się po biodrze i zarechotała. 
— Tak. Zawsze chciałam wyciąć to żelastwo. Nareszcie miałam okazję. 
— Lepiej było zostawić. Przynajmniej zagradzały drogę złoczyńcom. 
— Mało prawdopodobne, kapitanie. Tu jest tyle dziur w ścianach, że słoń 

by  wszedł.  Czy  wiesz,  że  Toni  planuje  zostać  tutaj?  Martwię  się.  Nie 
mógłbyś wpłynąć na zmianę jej postanowienia? 

—  Z  całą  pewnością  spróbuję.  Gdzie  jest  panna  Gresham?  Lata  wokół 

miasta na miotle? 

—  W  łazience.  Bawi  się  w  hydraulika  —  powiedziała  Annie  z 

wymuszonym  uśmiechem,  machając  ręką  w  kierunku  drzwi  w  głębi.  — 
Włączyli  nam  wodę,  ale  jest  tyle  dziur  w  rurach,  że  musieliśmy  owinąć 
większość z nich. 

— Nie mam zamiaru pytać, jak załatwiliście włączenie wody. 
Fred poklepał Adama po ramieniu. 
— Słusznie, człowieku. Chodźmy, Annie.  
Musimy pogadać.  

65

RS

background image

 

 

Obydwoje wyszli z pokoju, Adam usłyszał, jak Fred coś 
tajemniczo szeptał do Annie. 
—  Cholera jasna!  —  wykrzyknęła  Annie  po minucie. — Ale  nie  mamy 

samochodu. Po prostu poczekamy w lesie, tam jest spokojnie. 

—  Słusznie,  idźcie  oboje  —  wymamrotał  Adam.  —  Zmiatajcie  stąd  i 

zostawcie  mnie  z  nią.  —  Przemawiał  do  powietrza.  —  Dlaczego  czuję  się 
jak  Daniel  idący  do  jaskini  lwa?  —  Jego  głos  wydał  się  zbyt  głośny  w  tej 
nagłej  ciszy.  Poszedł  zgodnie  ze  wskazówkami  Annie,  otworzył  drzwi  i 
znalazł się w dużej łazience. 

Na  pierwszy  rzut  oka  ciemna  i  pusta  ,  z  wyjątkiem  kilku  pająków  i 

świerszczyka cykającego w rogu, łazienka była. Na drugi rzut oka zauważył 
parę  nagich,  kształtnych,  umazanych  nóg,  wystających  z  szafki  pod 
zardzewiałym zlewem. 

Ciało  znajdowało  się  gdzieś  w  środku,  i  ciało  było  prawdopodobnie 

ubrane,  choć  na  oko  nic  na  to  nie  wskazywało.  Z  pewnością  pani  inżynier 
nie przyszła na płac budowy w bikini. Nawet Jane nosiła w dżungli opaskę 
na biodrach. 

Opaska.  Gdy  tylko  pomyślał  o  słowie  biodro,  poczuł  reakcję  między 

swymi  biodrami.  Wziął  głęboki,  uspokajający  oddech.  Nie  miał  zamiaru 
znowu  poruszać  kwestii  seksualnych.  Musiał  ją  stamtąd  wydostać,  i  to 
szybko.  Pozostało  mniej  niż  godzina  do  zmierzchu.  Gdy  tylko  zapadnie 
ciemność,  oddział  operacyjny  zajmie  stanowiska.  Toni  nie  potrzebowała 
rozgłosu, który stałby się jej udziałem, gdyby ją schwytano w akcji przeciw 
handlarzom narkotyków. 

„Zajmij  się  obowiązkami,  Adam  —  upomniał  samego  siebie  —  nawet 

jeśli  nogi  Bo  Derek  wydają  się  krótkie  w  porównaniu  z  jej  nogami".  Nie 
mógł  sobie  pozwolić  na  niezdecydowanie  w  wypełnianiu  swoich 
obowiązków. 

Pokręcił głową. Opóźniał konfrontację. Nie miało znaczenia to, co mówił 

do  siebie.  Poza  jednym  czerwonym  otarciem  na  kolanie,  szczupłe,  opalone 
nogi  Toni  były  prawie  idealne.  Założyłby  się,  że  ukryte  pod  tymi 
schodzonymi  reebokami  paznokcie  zostały  pomalowane  na  subtelny, 
kobiecy, brzoskwiniowy kolor. 

Spod zlewu dobiegło przytłumione: Ene, due, fake, torba, borba, make! 
—  Make?  —  Adam  odchrząknął.  Znał  uczciwe  przekleństwa;  te 

wierszyki  Toni  były  mu  obce.  Gdy  był  dzieckiem,  jego  matka  nigdy  nie 

66

RS

background image

 

 

miała  czasu,  żeby  mu  czytać.  Faktem  jest,  że  nie  umiała  dobrze  czytać,  a 
była  zbyt  dumna,  żeby  się  do  tego  przyznać.  Ale  tę  rymowankę  pamiętał. 
Musiał słyszeć ją w szkole. 

— Snake! Snake! — wykrzyknęła Toni. — Racja, tam jest snake. ENE, 

DUE,  FAKE,  TORBA,  BORBA,  SNAKE!  Kimkolwiek  jesteś,  cholernie 
potrzeba mi Anglika lub kogoś innego z silną ręką tu, na dole. 

—  Przykro  mi,  brak  Anglika  w  pobliżu.  Jeśli  o  mnie  chodzi,  to  jestem 

byłym włóczęgą z Cabbage Town. Nadam się? . 

— Adam? — Nastąpiła długa cisza. — Co ty tutaj robisz? 
— Nie wiem. Powiedzmy, że jestem jednym z tych masochistów, którzy 

potrzebują  codziennej  dawki  męczarni.  Natomiast  ty  łamiesz  prawo, 
przekupujesz  miejskie  przedsiębiorstwo  wodociągowe  i  usiłujesz  nogami 
zachęcić mężczyzn do wzniecania zamieszek. 

— Słucham? 
— Nieważne. Co tam się stało? 
— Te rury. Nie mogę ich połączyć. Są zardzewiałe, a złączka nie daje się 

przesunąć ani w górę, ani w dół. 

— Nie martwiłbym się. Nie musisz tego robić, bo ty tutaj nie zostaniesz. 
—  Ależ  tak,  zostaję  i  będę  potrzebowała  pomocy.  Nie  poradzę  sobie  z 

tym, nie wywołując małej powodzi. 

— Powodzi? A gdzie jest zawór? 
— Nigdy byś go nie znalazł, Adamie. Musisz tu zejść na dół i pomóc mi. 
Spieranie się z Toni zabierało zbyt dużo czasu. Będzie musiał połączyć tę 

rurę. 

—  Dobrze.  Wyłaź  i  pozwól  mi  rzucić  okiem.  Nie  wiem,  jak  można 

pracować w ciemności. 

—  Mam  latarkę  w  torbie,  ale  nie  mogę  tego  puścić,  bo  nigdy  nie  dam 

rady połączyć znowu. Nie możesz się jakoś wślizgnąć tutaj obok mnie? 

Adam westchnął. Ledwie wystarczyło tam miejsca dla Toni. 
—  Jedyny  sposób  dostania  się  do  wnętrza  tego  schowka,  żeby  pani 

pomóc, panno  Gresham,  to  położyć  się  na  pani  lub  pod panią, a nie sądzę, 
żeby któryś z tych sposobów pozwalał... rozwiązać pani kłopot. 

— Na pewno tak. Uniosę nogi, a ty wślizgniesz się pod nimi. 
—  Toni,  ty  chyba  nie  wiesz,  co  mówisz.  Mam  na  sobie  granatowy 

mundur kapitana policji. Wślizgnięcie się po tej podłodze będzie kosztować 
więcej niż wezwanie hydraulika, co zresztą proponuję zrobić. 

67

RS

background image

 

 

—  Nie  mogę  tego  zrobić,  kapitanie.  Wodociągi  odcięłyby  nam  wodę. 

Poza tym, nie mamy tyle czasu. 

— Czasu? — Miała rację tym razem. 
— Ściemnia się. Pośpiesz się, Adamie. 
Lekkie  drżenie  jej  głosu  wystarczyło.  Pochylił  się.  Pod  zlewem  mógł 

dostrzec,  że  kurczowo,  w  jednym  ręku,  trzyma  rurkę  wylotową  i  syfon,  a 
drugą  ręką  dociska  nieszczelną  rurę  doprowadzającą  wodę.  Miała  rację. 
Gdyby dopuściła do rozdzielenia się rur, rdzawa woda zalałaby jej twarz. 

Miała rację jeszcze co do jednego. Nie miał już więcej czasu na kłótnie. 

Rozglądając się wokół, pokręcił niedowierzająco głową i zamknął drzwi. 

— Nie mogę uwierzyć, że to robię. — Szybko zsunął krawat, marynarkę 

munduru  i  koszulę  .  Potem  zdjął  buty.  Zostawił  skarpetki  na  nogach  i 
podwinął nogawki spodni. 

— Przyślę ci rachunek z pralni, banitko. 
—  Zapłacę.  Proszę,  pośpiesz  się,  Adamie,  nie  mogę  już  dłużej 

wytrzymać. 

—  Dobrze,  wpuść  mnie  pod  siebie.  Zobaczę,  czy  we  dwoje  możemy 

jakoś naprawić twoją rurę. 

Jedyną  częścią  Adama,  którą  Toni  widziała,  była  para  muskularnych, 

owłosionych  nóg.  Bardzo  seksowna  para  nóg  okrytych  czarnymi  długimi 
skarpetami.  Nogi  ugięły  się  do  pozycji  kucznej,  gdy  Adam  siadał.  Potem 
wyprostował się na podłodze obok jej stóp. 

Tak,  patrząc  z  poziomu  podłoża  mogła  zweryfikować  swe  poprzednie 

obserwacje.  Był  dużym  mężczyzną,  w  każdym tego słowa  znaczeniu.  Całe 
popołudnie udawało jej się utrzymać myśli z dala od tego dającego wiele do 
myślenia, ciemnego mężczyzny, który w jednej chwili mógł mieć na twarzy 
wyraz  łobuzerskiego  wyczekiwania,  a  w  następnej  chwili  piekielny  gniew. 
Całe  popołudnie  podświadomie  zdawała  sobie  sprawę,  że  oszukuje  samą 
siebie. 

Teraz,  ubrany  na  granatowo,  leżał  na  brudnej  podłodze  więziennego 

folwarku, i wślizgiwał się zmysłowo pod jej uniesione biodra. Toni poczuła 
dotyk jego nagiej piersi i jego... Sapnęła. 

Rura przesunęła się. Znów skierowała na nią swoją uwagę.  
Zanim  Adam  sięgnął  obok  jej  piersi  i  przyciągnął  nakrętkę  do  złączki, 

oddech  Toni  stał  się  nierówny.  Przerywany  strumyczek  rozpylonej  wody 
dawał  potrzebną  ulgę,  uwalniając  od  ciepła,  które  było  czymś  więcej  niż 

68

RS

background image

 

 

uczciwy pot od uczciwej pracy. 

—  Uszczelniacz  jest  w  tej  puszce  przy  twoim  lewym  ramieniu  — 

powiedziała nieco zbyt głośno. 

Jego wielkie ręce szybko nałożyły lepką substancję i przesunęły nakrętkę 

w  dół  i  w  górę,  aż  upewnił  się,  że  obydwie  części  rury  spustowej  zostały 
dopasowane.  Pracując  prawie  na  wyczucie,  dokręcił  nakrętkę.  Chociaż 
przeciek  nie  ustał  zupełnie,  zagrożenie  powodziowe  minęło.  Wyczerpana 
Toni opuściła ręce na piersi, potrącając puszkę z uszczelniaczem. 

Adam założył wieczko na uszczelniacz i wypchnął puszkę z siłą, która w 

najlepszym przypadku mogła uchodzić za nadmierną. 

—  Żeby  to  dobrze  zrobić,  należałoby  to  polutować.  Ale  przypuszczam, 

że pani to wie, pani inżynier? 

— Tak. 
—  Czy  teraz  wysłuchasz  mnie?  —  Mówienie  wymagało  od  Adama 

wysiłku,  zarówno  z  powodu  naporu  pleców  Toni  na  tę  cześć  jego  ciała, 
która  właśnie  uczyła  się  nowych  rzeczy  o  byciu  blisko,  jak  i  z  powodu 
myśli, które zdawały się pogrążać w intymności chwili. 

—  Nie,  teraz  nie  będę  słuchała  —  powiedziała.  —  Teraz  odkręcimy 

wodę i zobaczymy, co osiągnęliśmy. — Przekręciła się, aby wydostać się z 
wąskiej szafki. Nie wzięła pod uwagę tego, że Adam spróbuje jej pomóc, co 
ostatecznie okazało się czymś innym, gdy jego ręce objęły ją wokół talii. 

—  Słuchaj,  banitko,  im  mniej  się  kręcisz,  tym  lepiej.  Ciągle  jestem 

obolały  od  czasu  naszego  ostatniego  spotkania.  Nie  mamy  czasu  na 
wypróbowanie kolejnych twoich uwodzicielskich sztuczek. 

— Och!  —  Zapomniała  o  kopnięciu,  którym uraczyła  go  w  szaleńczym 

zeskoku  z  drzewa  w  parku.  —  Przepraszam,  nie  będę  się  ruszała  — 
powiedziała  bez  tchu.  —  Miałam  na  myśli  kurek.  Och,  do  licha,  znowu  to 
samo. Przez ciebie zapominam, co mam mówić. 

— Tak, to miłe. 
Zdawało  jej  się,  że  to  właśnie  Adam  kiedyś  powiedział,  że  to  miłe,  ale 

nie miała pewności. Wiedziała tylko, że miał rację. Nie chodziło o to, że on 
oddziałuje  na  jej  wymowę.  TU  chodziło  o  język ciała.  Jej  szczęśliwe  ciało 
leżało  na  jego  szczęśliwym  ciele,  twarzą  do  jego  twarzy,  usta  rozdzielone 
oddechem. Tym razem bliskość była jeszcze dotkliwsza. On nie były okryty 
spodniami wojskowymi i koszulą.  

Poruszanie  się  w  takiej  bliskości  podwinęło  jej  koszulkę  tak,  że  skóra 

69

RS

background image

 

 

przylegała do skóry w ciemnej, gorącej szafce, ukrytej przed światem. 

—Jesteś miła. — Z pewnością mówił to Adam. — Wzbudzasz we mnie 

chęć pocałowania ciebie, Toni Gresham. 

—  Ale  nie  powinieneś.  Całowanie  mnie  nie  należy  do  mojego  projektu 

remontowego.  Sam  powinieneś  rozumieć,  że*  to  kwestia  czasu  i  ruchu, 
wydajności. 

—  Całowanie  ciebie  nie  jest  także  częścią  mojego  planu.  Ale  myślę,  że 

będziemy  zmuszeni  to  uczynić  albo  żadne  z  nas  nie  posunie  się  ze  swoją 
sprawą. 

—  Jesteś  bardzo  apodyktyczny,  Adamie  Ware.  Ale  czasem  miewasz 

rację.  —  Pochylając  głowę,  zamknęła  oczy.  Czuła  ciepło  jego  oddechu  na 
twarzy.  To  było  przyjemne.  Dotykanie  go  było  przyjemne.  Gdy  jego 
ramiona  otoczyły  ją,  jej  myśli  odpłynęły  wraz  z  szumem  porywistego 
wiatru. To było nie do zniesienia. Nie było ważne, kto kogo pocałował. To 
właśnie pocałunek nabrał kształtu i stał się czymś więcej, niż którekolwiek z 
nich oczekiwało. 

Zdziwienie  przekształciło  się  w  czułość,  która  szybko  zmieniła  się  w 

pożądanie,  gdy  jego  język  namiętnie  wdarł  się  między  jej  usta.  Ręce 
obejmujące  pośladki  władczo  podciągnęły  ją  w  górę,  przybliżając  do  ust, 
które oderwały się od jej ust, napiętnowały czoło, zsunęły wzdłuż policzka i 
zatrzymały we wgłębieniu szyi. 

— Ach, Toni, banitko z dżungli, co ty ze mną wyrabiasz? Współpracuję 

z  przestępcą,  całkowicie  tracąc  samokontrolę.  Gdybyś  była  moja, 
zamknąłbym cię w twoim pokoju. 

Gdybyś  była  moja.  Te  słowa  przeleciały  jej  przez  głowę  jak  jakiś 

nieuchwytny  aromat,  który  drażnił  i  znikał.  Spojrzała  mu  prosto  w  oczy, 
przesuwając  palcami  zanurzonymi  w  poskręcanych  kosmykach  jego 
włosów,  czując  szorstki  zarost  na  policzkach  i  drżąc  na  myśl,  że  mogłaby 
rozpalić  tego  namiętnego  ciemnego  mężczyznę  takim  samym  rodzajem 
pożądania, który rozpalał jej ciało. 

Chciała położyć głowę na jego piersi i czuć siłę  oplatających ją ramion. 

Potrzebowała jego siły i ta potrzeba zaskakiwała ją. Zawsze samotna, nigdy 
nie czuła się w ten sposób. I nie mogła sobie na to pozwolić. Sama myśl o 
należeniu do kogoś była niesłuszna. Należała tylko do siebie. 

Wargi Adama przesunęły  się w dół, do  wierzchołków jej piersi. Jęknęła 

miękko, zamykając oczy z obawy, że ujawnią, co czuje. 

70

RS

background image

 

 

— Adamie, to nieuczciwe. 
—  Dla  mnie  tak,  lecz  jeśli  uważasz,  że  potrzebujemy  więcej  praktyki... 

—  Jego  usta  zawadziły  o  brodawki.  —  Dobry  stróż  prawa  jest  dumny  z 
tego,  że  pełni  służbę  dla  dobra  dam,  starszych  i  młodych.  Czy  chcesz  być 
przeprowadzona przez ulicę? 

— Myślę, że już ją przekroczyłam, Adamie. — Odsunęła się i leżała na 

nim  przez  dłuższą  chwilę,  oczy  miała  otwarte,  w  myślach  rozpaczliwie 
walczyła z cudownym wrażeniem wywołanym jego dotykiem. — Dlaczego 
ciągle  odwracasz  moją  uwagę?  Wiem,  o  co  ci  chodzi  —  powiedziała  z 
bólem w głosie. — Chcesz, żebym zapomniała, po co tu jestem. 

— Zapomniała? Wcale nie. Chcę, żebyś pamiętała. Chcę, żebyś przeszła 

przez  to  samo,  przez  co  ja  przechodziłem  przez  ostatnie  dwa  dni.  Chcę, 
żebyś myślała o tym i o mnie, a nie o tych wszystkich innych ludziach. 

— Dlaczego sądzisz, że tak nie jest, Adamie Ware? Jesteś niepożądanym 

intruzem,  dla  którego  nie  mam  czasu.  Wiem,  że  mnie  nie  pochwalasz. 
Dlaczego nie poszedłeś gdzie indziej, żeby wykonywać swoje obowiązki? 

— Ty wcale nie jesteś obowiązkiem, Toni. Prawdę mówiąc, to nie wiem, 

kim jesteś. 

— Jestem sobą, Toni Gresham, inżynierem, nauczycielką i współczującą 

osobą. 

Zsunął  jej  włosy  z  twarzy,  obciągnął  koszulkę  i  pociągnął  za  szlufki 

dżinsów z obciętymi nogawkami. 

— Wiem tylko, że musimy wynieść się stąd i przedyskutować to. 
—  Nie  ma  mowy.  Dyskutujmy  teraz,  kiedy  jesteś  w  niewygodnym 

położeniu. Kiedy już nałożysz swój mundur, znowu staniesz się napuszony. 
Chyba  wolę  cię  takiego,  półnagiego  i  pożądliwego.  —  Znowu  go 
pocałowała. 

Pozwolił pocałunkowi trwać przez chwilę, zanim odsunął ją. 
—  Pożądliwy?  Czy  tylko  w  ten  sposób  zwracam  twą  uwagę?  Jesteś 

najbardziej  upartym,  nierealistycznym  źródłem  kłopotów,  z  jakim 
kiedykolwiek miałem do czynienia. 

Z każdym oddechem Toni Adam coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze 

ścisłego  przylegania  ich  ciał.  Całą  swoją  uwagę  skupił  na  rozpaczliwej 
samokontroli.  Nawet  stojąc  nieruchomo,  nie  mógł  opanować  powolnego 
nabrzmiewania.  Nie  mógł  też  nie  zauważyć  powodzi  ciepła,  która  w 
odpowiedzi wybuchnęła ze źródła ognia. 

71

RS

background image

 

 

Zaklął miękko. 
—  Nigdy  dotąd  nie  spotkałem  kobiety  tak  pochłoniętej  sianiem 

spustoszenia. Nie wiem, co czynię, leżąc tutaj pod zlewem w zrujnowanym, 
starym budynku, pieszcząc się z banitką. 

— Boże, ja też nie wiem — dobiegł głos Annie. — I nie będę sprawdzała 

tam,  na  dole.  Lecz  jeśli  oboje  nie  chcecie  mieć  widzów,  powstrzymajcie 
swoje  hormony.  Jakiś  samochód  przed  chwilą  podjechał  drogą,  zatrzymał 
się  i  zgasił  światła.  Ściemnia  się,  a  ciężarówki  jeszcze  nie  ma.  Co  byście 
powiedzieli, gdybyśmy z Fredem poszli na Marietta Street i złapali autobus? 

Adam uniósł  się,  walnął  głową  w  naprawioną  rurę, zaklął i  wypełznął  z 

szafki, unosząc na sobie zaczerwienioną Toni, która skoczyła na równe nogi 
i obciągnęła koszulkę. Annie usiłowała powstrzymać się od śmiechu. 

—  Nie  waż  się  więcej  zostawiać  mnie  sam  na  sam  z  tym  człowiekiem, 

Annie. 

— Słuchaj, Toni, są rzeczy, które nie potrzebują widzów. Poza tym, ktoś 

musi zaczekać na powrót ciężarówki. 

—  Ależ,  Annie,  ty  nic  nie  rozumiesz.  Nie  mogłam  połączyć  tych  rur. 

Potrzebowałam  pomocy  Adama.  Nie,  to  znaczy...  Tere,  fere,  dudki. 
Nieważne. 

—  Kochanie,  od  trzydziestu  lat  nie  słyszałam  tak  dobrego 

wytłumaczenia. Nawet mój świętej pamięci mąż nie był tak pomysłowy. Nie 
musisz  wyjaśniać.  Wierz  mi,  wiem,  co  masz  na  myśli.  —  Nad  ramieniem 
Toni  rzuciła  Adamowi  znaczące  mrugnięcie  okiem  i  wyszła  z  maleńkiej 
łazienki. 

Toni obróciła się. 
— Teraz widzisz, co narobiłeś. Wprowadziłeś Annie w błąd. Przecież nic 

nie... 

—  Jeszcze  nie.  Ale  myślę,  że  dla  Annie  było  jasne,  że  gdzieniegdzie 

nasze  ciała  dobrze  się  już  poznały.  I  to  dzięki  współpracy,  moja  banitko. 
Musimy się uspokoić i porozmawiać. 

— Ubierz się, Kojak. Nie ma czego uspokajać. — Z powrotem obróciła 

się i zawołała. — Poczekaj chwilę, Annie. 

—  Mów  za  siebie,  Gresham  —  rzekł  Adam  —  ale  ta  twoja  mokra 

koszulka nie ukrywa wiele więcej niż moje spodnie. 

Toni spojrzała w dół na swe napięte brodawki i westchnęła. Ten facet był 

absolutną seksmaszyną, a ona reagowała na każdy jego dotyk. 

72

RS

background image

 

 

— Nie wiem, dlaczego jesteś taki poruszony tym, że jakiś samochód stoi 

w  lasku  —  powiedziała.  —  Pewnie  jakieś  małolaty  szukają  miejsca,  żeby 
się pokochać. 

—  Ludzie  już  nie  kochają  się  w  samochodach,  banitko.  Nie  muszą.  Z 

wyjątkiem  nielicznych  renegatek,  które  wynajdują  opustoszałe  budynki  ze 
zlewami,  pod  którymi  można  się  ukryć.  —  W  ciemności  szukał  koszulki. 
Było prawie zupełnie ciemno i wiedział, że muszą się pospieszyć. 

—  Cóż,  może  to  twój  duch  przyjechał  samochodem  —  rzekła  Toni.  — 

Annie,  poczekaj  na  mnie.  —  Otworzyła  drzwi  i  wyszła  na  korytarz.  — 
Koniec z twoim ulicznym życiem. — Pomaszerowała za Martwym Fredem i 
Omni  Annie  i  wcisnęła  się  między  nich.  —  Zostaniesz  w  moim  domu, 
Annie. 

— O, nie, myślę, że nie. Twoja mała filiżanka jest miła, ale nie dla mnie. 

Lubię  sama  sobie  być  szefem.  Dziś  wieczorem  jest  koncert  w  Omni,  więc 
znajomi będą mnie szukać. Wiesz, jestem instytucją w Atlancie. 

— Ale... ale, Fred, Annie... Adam podszedł do niej od tyłu. 
—  Pozwól im  odejść,  Toni.  To  jest  właśnie  ten  problem  z  pomaganiem 

ludziom. Poznałem to już dawno temu, zanim jeszcze zostałem policjantem. 
Musisz  akceptować  to,  co  jest,  i  dawać  sobie  z  tym  radę.  Nie  możesz 
nakłaniać  ludzi  do  tego,  by  się  zmienili  tylko  dlatego,  że  ty  tego  chcesz. 
Oszukujesz samą siebie. 

— Ale nie można przestać próbować — zaprotestowała. — Po prostu nie 

można.  Trzeba  wierzyć  w  ludzi.  Jeśli  tylko  jedna  osoba  odniesie  korzyść, 
osiągnęło się... 

— Cicho, banitko, niepokoisz duchy. 
Toni  rozejrzała  się  wokół  budynku.  Nie  było  prawie  światła.  Ciemność 

otuliła  więzienie  jak  czarna  mgła.  Zadrżała.  Nigdy  nie  przyznałaby  się 
nikomu, ale myśl o samotnym pozostaniu w tym budynku była przerażająca. 
Tak  naprawdę,  od  początku  zamierzała  namówić  Freda  i  Annie  do 
pozostania  z  nią.  Teraz  oni  odchodzili  i  wyglądało  na  to,  że  pozostanie  z 
ostatnim człowiekiem na ziemi, z którym chciała być sam na sam. 

—  Muszę  iść  z  Annie  —  powiedziała  z  napięciem  w  głosie,  wykonując 

ruch w stronę dziedzińca. 

— Nie! — Adam chwycił ją za ramię i pociągnął z powrotem do dużego, 

otwartego  pokoju.  Wyszeptane  przez  niego  „nie"  wyrażało  jasno,  że  tym 
razem nie będzie tolerował nieposłuszeństwa. 

73

RS

background image

 

 

— Jak śmiesz, Adamie Ware? Czy zdajesz sobie sprawę, co robisz? 
—  Jeszcze jedno  słowo  i  nałożę  ci  kaganiec.  Chociaż  raz  w życiu  zrób, 

co  ci  każę.  Nie  wiem,  kto  tam  jest,  ale  mam  rozsądne  wytłumaczenie. 
Próbowałem  ci  wytłumaczyć,  że  zostanie  tu  na  noc  jest  niebezpieczne. 
Teraz być może będziesz musiała tu pozostać. 

—  Pozostać  tutaj?  Z  tobą?  —  Toni  zaczynała  zdawać  sobie  sprawę,  że 

Adam  mówi  poważnie.  —  Pewnie.  A  wieloryby  wezmą  się  do  pisania 
poezji i dołączą do komuny. Zejdź mi z drogi, Kojak. 

—  Toni,  nie  spieraj  się  ze  mną.  Wszystko  wymknęło  nam  się  z  rąk. 

Właśnie  dlatego  przyjechałem  tu,  żeby  ci  o  tym  powiedzieć.  Dziś  na  noc 
zaplanowano  akcję  przeciw  handlarzom  narkotyków.  Mad  Dog  Squad 
zacznie  obserwację  tego  miejsca.  Przypuszczam,  że  to  pierwsza  grupa 
przyjechała tym samochodem. 

— Akcja  przeciw  handlarzom  narkotyków? Wspaniale. Właśnie  takiego 

rodzaju rozgłosu potrzebuję. A co z Annie i Fredem? 

—  Wszyscy  wiedzą,  że  Fred  i  Annie  są  czyści.  Nawet  jeśli  policjanci 

zauważą ich, uznają, że Annie kręciła się tutaj i pozwolą im odejść. 

—  Mnie  też  odejście  stąd  wydaje  się  dobrym  pomysłem.  Myślę,  że 

zmieniłam  zdanie,  co  do  zostania  tu  dzisiaj.  Nie  możemy  wyślizgnąć  się 
tylnymi drzwiami? Później wrócę po śpiwór i sprzęt biwakowy. 

Budynek nabrał w ciemności upiornego wyglądu. Okna, które błyszczały 

w jasnym słonecznym świetle, teraz wyglądały jak olbrzymie ciemne oczy, 
spoglądające na nią. 

—  Nie  —  powiedział  Adam.  —  Jeśli  samochód  w  lasku  nie  należy  do 

chłopaków,  to  w  środku  dokonują  transakcji.  Fred  i  Annie  nie  wyglądają 
podejrzanie,  ale  umundurowany  oficer  zepsułby  wszystko.  —  Westchnął 
zrezygnowany. — To był twój pomysł. Teraz zostaniemy tutaj do czasu, aż 
zorientuję się, co się dzieje. 

—  Cudownie.  Jak  długo?  —  Tym  razem  nie  usiłowała  ukryć  drżenia, 

które ją opanowało. 

—  Nie  martw  się  —  wyszeptał.  —  Obronię  cię  przed  złoczyńcami.  — 

Przerwał. — Ale nie wiem, czy przed zjawami. 

Stary  budynek  skrzypiał  i  stękał,  wypełniając  ciszę  ledwo  słyszalnymi, 

trudnymi do rozpoznania dźwiękami. Adam jednak przypuszczał, że usłyszy 
intruza. 

—  Chciałabym,  żebyś  przestał  mówić  o  duchach  —  powiedziała 

74

RS

background image

 

 

poważnie. — Nie ma takich rzeczy. 

— Może nie. Teraz chodź za mną, bardzo cicho. Jeżeli tam ktoś jest, to 

chcę go zobaczyć, zanim on zauważy nas. W bajce jest tak, że duchem jest 
młoda dziewczyna, która nocą chodzi po korytarzach, płacząc i jęcząc. 

—  Założę  się,  że  wiem,  kto  ją  wymyślił  —  powiedziała,  nieświadomie 

zagryzając górną wargę. — W jaki sposób wrócimy do domu? 

—  Myślałem,  że  po  prostu  zagwiżdżesz  po  swoją  latającą  filiżankę. 

Ruszaj, Toni. 

—  Och,  przeczytałeś  bajkę.  —  Nie  zdołała  ukryć  nieoczekiwanego 

wybuchu radości, wywołanego jego słowami. 

—  lak,  wpadłem  po  południu  do  biblioteki  w  klubie  młodzieżowym  i 

sprawdziłem postać baby-jagi. Jest tylko mały problem. 

— Co takiego? — Kroczyła za nim, także wyglądając na zewnątrz przez 

dziurę  ziejącą  w  ścianie.  Obejmująca  ją  w  talii  ręka  wyglądała  tak 
naturalnie, jak jej przytulenie do wgłębienia w jego ramieniu. 

—  Pojazdem  baby-jagi  wcale  nie  była  filiżanka  —  szepnął  jej  do  ucha, 

obserwując ciemną kępę drzew otaczających budynek. — Był nim moździeż 
z  tłuczkiem  na  długich,  chudych,  kurzych  nóżkach.  —  Nie  zauważył 
żadnego ruchu. Poczeka, aż ostatni promień światła zniknie, wtedy rozejrzy 
się.  Tymczasem  musiał  odwrócić  jej  uwagę.  —  Dlaczego  zmieniłaś  ją  w 
filiżankę? Czarownice nie mieszkają w filiżankach. 

Czuła silne, równe bicie jego serca, gdy ją tak trzymał. 
—  Adamie  Ware,  wbrew  temu,  co  myślisz,  nie  jestem  czarownicą. 

Gdybym była, zamieniłabym cię w żabę. 

— Czy czarownice całują żaby i przemieniają je w księciów? 
— Skąd mam wiedzieć? Nigdy nie spotkałam żaby. 
— Na pewno spotkałaś. Tere, fere! 
Wtedy usłyszał to: dźwięk pospiesznych kroków i szept, tuż za ścianą. 
— Jesteś tam? Wyłaź, powoli i spokojnie. Mam cię na muszce. 

 
 
 
 
 
 
 

75

RS

background image

 

 

Rozdział 7. 

 
Adam nie zmienił się w księcia. Ale nie był wtedy żabą. „Gdyby był — 

pomyślała Toni — to byłby to dobry moment na zarechotanie." 

Przycisnął  jej  palce  do  ust,  a  ona  posłusznie  wypełniła  nie 

wypowiedziany rozkaz, ten jeden raz nie sprzeciwiając się mu. Dziedziniec 
nie był całkiem ciemny, lecz więzienie wewnątrz było jak czarny atrament. 
Nie  było  oświetlenia  ulicznego,  a  księżyc  jeszcze  nie  wzeszedł.  Dziwna 
cisza wywołała gęsią skórkę na ramionach Toni. Ktoś po drugiej stronie tej 
ściany miał broń. 

Kolejne kroki. Ktoś jeszcze nadszedł z innego kierunku. 
—  Jestem  tutaj.  Masz...  —  Głos  stał  się  przytłumiony.  Obydwaj 

mężczyźni  odeszli.  Nastąpiła  krótka  szarpanina,  wściekła  wymiana  słów, 
potem cisza. 

Po  długiej  chwili  Adam  wypuścił  powietrze.  Zrobił  krok  do  tyłu  i 

pociągnął Toni za sobą. 

—  Chodźmy  do  twej  łazienki.  Tam,  zdaje  się,  jest  najciemniejsza  część 

budynku, bez dziur w ścianie i bez okien. Tam poczekamy. 

— Poczekamy? Chyba żartujesz. Na co? 
— Jeszcze nie wiem. 
—  Dlaczego nie  miałbyś  po  prostu  wyjść  i  pokazać  się swoim kuplom? 

A potem ulotnimy się stąd. 

„Dlatego  —  chciał  powiedzieć  —  że  to  niebezpieczne.  Nie  jestem 

pewnien, czy ci z samochodu, to ktoś od nas. Jest jeszcze zbyt wcześnie na 
przybycie ekipy obserwacyjnej, a ja nie wiem, kim są ci dwaj mężczyźni." 
Jeśli coś jeszcze miało nastąpić, nie chciał, żeby Toni znalazła się w samym 
środku. 

Już poznał metodę działania tej grupy. Pierś ciągle pulsowała w miejscu, 

gdzie odcisnęła swą śmiercionośną stopę. Powiedział coś innego. 

— Nie, moglibyśmy wpaść na coś i wszystko zepsuć. Na-lepiej zrobimy 

czekając. — Skierowali  się do małego pomieszczenia i zamknęli drzwi. W 
środku zapadła ciemność. Toni wydała krótki okrzyk. 

— Coś się stało, banitko? 
— Jest bardzo ciemno, prawda? 
— Boisz się? 
— Ależ skąd! 

76

RS

background image

 

 

Bała  się.  Czuł,  jak  się  bała  i  automatycznie  otoczył  ręką  jej  ramiona, 

przyciągając do siebie. 

— Zsuńmy się po ścianie na dół, posiedzimy i porozmawiamy. 
Nie  opierała  się  tej  propozycji.  Poczuł  jej  bezgłośne  westchnienie,  gdy 

otarła się o niego. Opadli na podłogę. 

— Zdaje się, że zniszczyłeś ubranie. 
—  Kupisz  mi  nowe.  Jesteś  kobietą  o  szerokich  możliwościach.  —  Jej 

skóra była wilgotna. Wyczuł słaby czysty zapach polnych kwiatów. 

—  Skąd  to  wiesz?  —  Próbowała  utrzymać  między  nimi  dystans,  potem 

zarzuciła  ten  pomysł  i  zaczerpnęła  powietrza.  Obawiała się  ciemności.  Nie 
było żadnej obrony, wyjaśniania, udawania, że tak nie jest. Jej dziadek, gdy 
była  dzieckiem,  opowiadał  jej  baśnie,  by  oddalić  strach.  Po  jego  śmierci 
nadal sięgała po te opowieści jako własną niewidzialną osłonę. 

Tutaj, w tym przeklętym miejscu, jedyną bajką, która przychodziła jej do 

głowy był „Czerwony Kapturek". Obawiała się, że wielki, zły wilk jest już z 
nią w pokoju, a ona nawet nie ma nocnej lampki. 

Jakikolwiek  pomysł  Adama  o  opuszczeniu  Toni  dla  przeprowadzenia 

rekonesansu  został  przez  niego  zarzucony,  gdy  zdał  sobie  sprawę,  że  jej 
drżenie  wzmaga  się,  zamiast  zanikać.  Miał  już  tyle  razy  do  czynienia  z 
panicznym strachem, by mieć pewność, że w chwili, gdy ją zostawi, zacznie 
krzyczeć.  Musiał  czekać.  Tymczasem  postara  się  odwrócić  jej  uwagę  od 
wydarzeń. 

—  Wiem,  że  jesteś  inżynierem.  Ale  dlaczego  zdecydowałaś  się 

wybudować filiżankę? 

—  Filiżankę?  Och,  to  znaczy  mój  dom.  —  Pierwszym  pomysłem  Toni 

było wykonać to w ramach pracy dyplomowej. Ale tak się nie stało. On jej 
szczerze  powiedział  o  akcji  przeciw  narkotycznej,  więc  w  zamian 
zasługiwał  na  szczerą  odpowiedź.  O  ile  uda  się  jej  wysłowić  powody,  nad 
którymi dotąd się nie zastanawiała. 

—  Kiedy  byłam  małą  dziewczynką,  czułam  się  bardzo  samotnie  po 

śmierci  dziadka.  Miałam  wymyślone  koleżanki  i  czytałam  baśnie.  Nie 
chodzi o to, że matka i ojciec nie kochali mnie. Sądzę, że mnie kochali. Po 
prostu  nigdy  nie  rozmawialiśmy.  Wychowywali  mnie  tak,  jak  oni  byli 
wychowywani  —  nianie,  prywatne  szkoły,  obozy,  wakacje  za  granicą. 
Wiesz, jak to jest. 

— Cóż, niezbyt dokładnie. W moich stronach dzieciaki zostają w kupie z 

77

RS

background image

 

 

kimś, kto nie wstaje o własnych siłach lub nie ma siły pracować. Czytałem 
biografie i uprawiałem sport. Taki sam scenariusz, myślę. Inne przyczyny. 

— Nigdy nie pomyślałam o tym w ten sposób, ale chyba masz rację. Tak 

czy owak, wyszliśmy na ludzi, prawda? — Z wyjątkiem tego, że ona miała 
ojca  i  matkę,  powiedziała  do  siebie,  i  założyłaby  się  o  duże  pieniądze,  że 
Adam  nie  miał  nikogo.  Prawdopodobnie  był  całkowicie  samowystarczalny 
od piątego roku życia. 

Jej oczy przystosowały się i mogła w ciemności rozróżnić szafkę i zlew. 

Nikt  nie  rozumiał  jej  powodów,  lecz  ci  starzy  ludzie,  którym  pomagała, 
także czuli się opuszczeni, tylko w inny sposób  . A ona miała zrozumienie 
dla ich obaw. Pomaganie im było dla niej jak przebywanie z dziadkiem. On 
by zrozumiał. 

Była pewna, że Adam nigdy niczego się nie obawiał, nawet jako dziecko. 

Nie  sprawiał  wrażenia  osoby,  na  której  samotność  odcisnęła  jakieś  trwałe 
ślady.  Możliwe  jednak,  że  było  przeciwnie.  Możliwe  także,  że  znalazł 
sposób  na  dawanie  części  miłości,  której  został  pozbawiony.  Robił  to  na 
swój  sposób.  Być  może  nie  było  tak  dużej  różnicy  między  naprawieniem 
zbitej szyby lub cieknącego kranu a zwalczaniem przestępczości. 

Ten  projekt  mieszkaniowy  to  była  jej  szansa  na  dokonanie  czegoś 

naprawdę  ważnego.  Lecz  pojawił  się  Kojak  i  zmącił  wodę.  Nie  pochwalał 
jej  metod.  Nie  była  nawet  pewna,  czy  ją  pochwala.  Po  prostu  lubił  ją 
całować.  Musiała z  tym  skończyć.  Jego  ręce  nie  różniły  się niczym  od rąk 
innych mężczyzn.  Ani  jego  usta.  Jednak  bardzo  skuteczny był jego sposób 
przestrzegania prawa poprzez ubezwłasnowolnienie i podporządkowanie jej 
sobie. 

Właśnie  miała  zamiar  powiedzieć,  że  jej  śpiwór  będzie  wygodniejszym 

siedzeniem  niż  kamienna  podłoga,  gdy  usłyszała  męski  głos.  Adam  napiął 
się i wiedziała, że też go usłyszał. 

— To nie duch — wyszeptała. 
—  Cśśśś!  —  Adam  ostrożnie  podniósł  się,  dotykając  ramienia  Toni 

pokazał,  że  ma  pozostać  na  dole.  Ostrożnie  przeszedł  do  dużego  pokoju, 
obok  śmieci,  do  okna,  które  Annie  umyła  wcześniej.  Dźwięk  męskich 
głosów niósł się dobrze w ciemności. 

— Przyniosłeś pieniądze? 
— Tak. Co z kwalifikacją gruntów, Burns? 
—  Prawie  załatwiona.  Zostanie  zmieniona  z  mieszkaniowej  na 

78

RS

background image

 

 

przemysłową  w  tym  samym  czasie,  kiedy  będziesz  kupował  prawo 
własności  do  nieruchomości  wokół  wioski  olimpijskiej.  Co  będzie,  jak  nie 
dostaniemy olimpiady? 

—  Staraj  się  o  przemysłową,  panie  radny.  I  tak  zrobimy  majątek.  Ta 

ziemia  nie  jest  wiele  warta,  dopóki  nie  zmienisz  kwalifikacji.  Wszyscy 
wiedzą,  że  Rada  Miejska  przeznaczyła  ten  grunt  na  niskobudżetowe 
budownictwo  mieszkaniowe.  Nikt  nie  będzie  sobie  zawracał  głowy  taką 
rozbudową do spółki z funduszami rządowymi. 

—  Nie  zapomnij,  kto  załatwił  zmianę  kwalifikacji.  Stojąca  za  Adamem 

Toni poczuła, jak jej serce zamiera. 

Rozpoznała  głos  pierwszego  mężczyzny,  tego  pytającego  o  pieniądze. 

Ona, i połowa miasta, znała ten głos z transmisji z posiedzeń Rady Miejskiej 
.  Mężczyzną  przyjmującym  łapówkę  był  Richard  Burns,  członek  Rady 
Miejskiej. 

„Nic  dziwnego,  że  Rada  opóźniała  załatwienie  sprawy"  —  pomyślała. 

Jeden z jej najbardziej wpływowych członków miał zamiar sprzedać zmianę 
kwalifikacji  gruntów.  Zarówno  jej  plan,  jak  i  rządowy  plan  budowlany 
poszłyby na śmietnik, gdyby kwalifikacja została zmieniona. 

Ona  i  Adam  obserwowali,  jak  bliżej  stojąca  postać  wręczyła 

przedstawicielowi  rządu  małą  papierową  torebkę.  Kiedy  łapówka  została 
przekazana, Adam wciągnął głęboko powietrze i wyszedł na dziedziniec. 

W tej samej chwili światło zalało teren i z głośników popłynął głos. 
— Tu policja. Nie ruszać się! 
—  Zgadza  się,  koledzy.  Stójcie  bez  ruchu.  —  Adam  miał  nadzieję,  że 

obydwaj  mężczyźni  nie  dostrzegą,  że  przedmiot  w  jego  dłoni  to  nie  broń, 
lecz klucz hydrauliczny. 

—  Policja?  —  wykrzyknął  drugi  mężczyzna.  —  Przyprowadziłeś 

gliniarzy, Burns? Pułapka? Ty kapusiu! — Opuścił ramię i uderzył Burnsa, 
który stał jak skamieniały w świetle, trzymając torebkę. 

Cios  posłał  starszego  mężczyznę  na  ziemię.  Krzyknął  z  bólu  i  usiłował 

powstać , lecz znowu upadł. Adam zaklął. Gdy nieznany mężczyzna uciekł, 
wtedy odwrócił się, by sprawdzić, co z Burnsem. 

Pułapka? Toni zdziwiła się. Nie, nie wydawało jej się. Obserwowała, jak 

złoczyńca  szaleńczo  rzucił  się  do  ucieczki,  szukając  schronienia  wśród 
drzew, dając nurka w ciemność wzdłuż budynku. 

Nie  myśląc  wiele,  wspięła  się  na  stos  rozkruszonej  skały  i  pobiegła 

79

RS

background image

 

 

wzdłuż  dachu,  dokładnie  powyżej  szybkonogiego  przestępcy.  Jeśli  była  w 
czymkolwiek dobra, to było to właśnie straszenie oszustów. Jedyną rzeczą, 
na jaką nie liczyła, było to, że ten oszust stanie nieruchomo. Był już blisko 
końca ściany. 

—  Geronimo!  —  wykrzyknęła,  z  rozpaczą  zeskakując  z  niskiego  dachu 

w  kierunku  przerażonego  mężczyzny.  W  ostatniej  chwili  uchylił  się. 
Ostatnią  rzeczą,  jaką  pamiętała,  była  ziemia,  która  wstawała  na  jej 
spotkanie. 

—  Prosty  Simon  spotkał  cukiernika.  —  Adam  mściwie  kopał  oponę 

ambulansu. 

Komisarz Smith podszedł do niego. 
— Cukiernik? Czy to nowa uliczna nazwa łapówkarza? 
—  Nie,  to  nazwa  głupiego  policjanta,  który  nawet  nie  potrafił  uchronić 

przed kłopotami jednej maleńkiej banitki. Jak ona się czuje? 

—  Pewnie  będzie  cała  posiniaczona.  Inaczej  mówiąc,  jeśli  jej 

zachowanie  odzwierciedla  stan  zdrowia,  to  ma  się  dobrze.  Po  prostu, 
solidnie  się  wystraszyła.  Pan  wie,  kapitanie,  kogo  przyłapaliśmy  na  braniu 
łapówki? 

—  Tak,  powiedziano  mi.  Ja  tu  staram  się  wyperswadować  jednej 

kobiecie  pomysł  przebudowy  tego  miejsca  na  dom  dla  staruszków  na  jej 
własny koszt, a jeden z ojców naszego miasta handluje kwalifikacjami. Nie 
mogę w to uwierzyć. Co za pieprznik. Czy burmistrz wie? 

— Tak. Chciałby z panem porozmawiać, kiedy pan tu skończy. 
Komisarz Smith pokręcił głową. 
—  Tak  naprawdę  to  nie  wierzy  pan,  że  on  działał  na  własną  rękę, 

prawda? 

—  Nie  wiem,  ale  jestem  absolutnie  pewien,  że  się  dowiem.  —  Adam 

rozprostował ramiona i przeszedł na tył ambulansu, gdzie lekarze kłócili się 
z bladą, lecz wściekłą Toni Gresham. 

— Nie pojadę do szpitala na obserwację. Czuję się świetnie. Niech mnie 

tylko ktoś odwiezie do domu. 

—  Jeszcze  nie  teraz,  Geronimo  —  powiedział  cicho  Adam.  —  Zabiorę 

cię do domu. Musimy odbyć poważną rozmowę o twojej lekkomyślności. 

—  Mojej  lekkomyślności?  Wybij  to  sobie  z  głowy,  Adamie  Ware.  — 

Wyrzuciła  z  siebie  te  słowa,  zaciskając  dłonie  w  małe  twarde  kulki.  —  Ja 
nie zabierałam się do dwóch kanciarzy z kluczem w ręku. 

80

RS

background image

 

 

— Wściekasz się, że wykonuję swoją robotę? 
— Nie. Wściekam się, ponieważ... ponieważ... Och, jak mogłeś to zrobić, 

sprowadzić  policję?  Ty  kapusiu!  Zaplanowałeś  to,  żeby  sabotować  mój 
projekt już na początku. 

Toni zdawała sobie sprawę, że przesadza. Nic z tego, co powiedziała, nie 

było  winą  Adama.  Nawet,  jeśli  doniósł  na  nią,  nie mógł  wiedzieć o próbie 
przekupstwa.  Przynajmniej  ich  obecność  uchroniła  strefę  mieszkaniową  od 
przekwalifikowania na  cele komercyjne. Jednak  chciało jej się wrzeszczeć, 
wyjść i uderzyć w coś lub kogoś. Nigdy w życiu nie czuła w środku takiego 
wrzenia frustracji. 

—  Słuchaj,  panienko.  —  Niski  głos  Adama  był  bliższy  groźby  niż 

wrzasku.  —  Co  to  ma  znaczyć,  że  sabotowałem  twój  plan?  Przyjechałem 
tutaj, żeby ci powiedzieć o inwigilacji. 

Potrząsnęła  głową,  blond  loki  zafalowały  ze  złości.  Iskry  zdawały  się 

przelatywać, gdy patrzyła na niego. 

—  Po  pierwsze,  nigdy  nie  miałeś  zamiaru  pomóc.  Pograć  trochę  w 

koszykówkę z dzieciakami. Mieć pogadankę z działkowiczami. Pokazywać 
się  publicznie  w  imieniu  burmistrza.  Jesteś  po  prostu  alfonsem  burmistrza. 
Rozumiem, że to dobrze robi twemu „ego", ale z rozmysłem zdradzać nas, 
mnie — w to nie mogę uwierzyć. 

W głosie Toni brzmiał ból i rozczarowanie. Adam chciał potrząsnąć nią, 

wziąć  w  ramiona  i  pocieszyć.  Niewielu  ludziom  mogło  ujść  bezkarnie 
nazwanie go alfonsem burmistrza. Nikt inny nie mógłby nawet spróbować. 

—  Posłuchaj,  banitko  —  zaczął  spokojnie.  —  Nie  zdradziłem  ciebie. 

Zdejmij  te  różowe  okulary  i  poznaj  prawdziwy  świat.  Przed  nikim  się  nie 
płaszczę.  Dlatego  próbowałem  cię  stąd  wyciągnąć.  Dowiedziałem  się,  że 
dziś  wieczorem  zaplanowano  nalot,  więc  przyjechałem  cię  ostrzec.  Nie 
mieliśmy pojęcia, że nastąpi próba przekupstwa. To był dodatek ekstra. 

Wiedziała, że mówi prawdę i wiedziała, że zraniła go, gdyż prawdziwym 

powodem  gniewu  był  system,  który  pozbawiał  starszych  miejsca  do 
mieszkania.  Nie  mogła  znaleźć  budynku  do  remontu  z  powodu  ludzi 
podobnych  do  radnego  Burnsa.  Istotnie,  nie  mogła  winić  Adama  za  to,  co 
się zdarzyło. 

— Może moje okulary są różowe — przyznała. — Być może zdaję sobie 

sprawę,  że  nie  udaje  mi  się  rozwiązywać  problemów  ludzi  starszych,  ale 
radzę sobie w jedyny znamy mi sposób. Przynajmniej coś robię.  

81

RS

background image

 

 

Czy ty możesz powiedzieć to samo o sobie? 
Przez dłuższy czas zastanawiał się nad odpowiedzią. 
— Nie wiem. Chodź, zabiorę cię do domu. Musimy porozmawiać. 
— Tak, myślę, że tak. 
Szarpnęła  się,  kiedy  sięgnął  po  jej  rękę.  Na  nogach  jak  z  waty  zdołała 

dotrzeć  do  furgonetki,  którą  wjechał  na  dziedziniec.  Na  wejście  do  środka 
zużyła resztkę energii i opadła bez sił na siedzenie. 

— Dobrze się czujesz? 
— Jestem bardzo zmęczona. Adamie, co się stanie z radnym Burnsem? 
— Zawiozą go na rozmowę z szefem. Twierdzi, że nachodził go ktoś, kto 

proponował łapówkę za kwalifikację gruntu. Oczywiście, człowiek honoru, 
za  jakiego  się  ma,  nie  mógł  dopuścić,  żeby  ten  człowiek  przekupił  innego 
radnego, więc wybrał się, żeby na własną rękę złapać oszusta. 

— I ty w to wierzysz? 
—  Nie,  ale  jego  słowa  zostaną  przeciwstawione  słowom  oszusta,  a 

ponieważ nikt nie wie, kim był ten drugi facet, drogi radny Burns wyjdzie z 
tarapatów bez szwanku. 

— Adamie, ja wiem, kim był ten drugi mężczyzna. Adam zapalił silnik i 

poprowadził furgonetkę między 

stertami śmieci, w stronę drogi. Jego myśli obracały się wokół słów Toni. 

Wiedziała,  kim  był  ten  drugi  mężczyzna.  Jego  pierwszą  myślą  było 
pojechać prosto do śródmieścia, ale zmienił zamiar. 

— Rozpoznałaś go? 
— Nie, ale już widziałam tę twarz. Prawdopodobnie, gdybym go jeszcze 

raz  ujrzała,  rozpoznałabym.  —  Zerknęła  na  Adama,  zaskoczona  jego 
poważną miną. Trzymał kierownicę w ten sam sposób, jak chilidoga, lekko, 
lecz z całkowitą kontrolą. 

Adam  czuł,  że  nie  jest  w  stanie  zapanować  nad  sytuacją.  Toni  nie 

wiedziała, że torba zawierała mnóstwo pieniędzy, a łapówkarz porzucił ją z 
własnej  woli.  Nikomu,  kto  pozbywał  się  takiej  forsy,  nie  spodobałoby  się, 
że Toni mogłaby go rozpoznać. To znaczy, o ile znał się na tym. Gdyby ta 
informacja  stała  się  częścią  zapisków  policyjnych,  stałaby  się  także 
publiczną tajemnicą bez względu na to, jak bardzo próbowaliby ją ukryć. 

Adam  przejechał  przez  śródmieście  Atlanty,  kierując  się  na  północ,  do 

Peachtree Street. Podczas jazdy układał swój plan. 

— Jestem głodny, Toni. Co byś powiedziała na propozycję przegryzienia 

82

RS

background image

 

 

czegoś? Moglibyśmy to omówić. 

—  Myślę,  że  jestem  zbyt  zmęczona,  żeby  jeść.  Chcę  jechać  do  domu  i 

pomyśleć, co mam dalej robić. 

—  Jesteś  zbyt  zmęczona,  żeby  się  martwić  o  ludzi  ze  Swan  Gardens. 

Poza tym, nie wyjaśniłaś jeszcze wszystkiego, co dotyczy filiżanki. Bardzo 
jestem ciekaw. 

—  Jestem  głodna  —  przyznała.  Pokręciła  głową,  przenosząc  wzrok  ze 

swych  obciętych  dżinsów  na  mundur  Adama.  —  Szef  policji  i  dziecko-
kwiat.  Jakoś  nie  wydaje  mi  się,  żebyśmy  byli  odpowiednio  ubrani  do 
jedzenia w miejscu publicznym. 

Pokiwał głową z zakłopotaniem, czując, jak część napięcia stopiła się. 
— Myślę, że masz  rację. Dobrze, mam pomysł. — Skręcił w prawo, na 

Ponce de Leon, podjechał do okienka baru dla zmotoryzowanych i zwrócił 
się do Toni: — Lubisz pizzę? 

— Z podwójnym serem i ostrym pieprzem? 
— Ostrym pieprzem? Zawsze tak igrasz z niebezpieczeństwem? 
—  Tak.  Nigdy  nie  zastanawiałam  się  nad  tym,  ale  myślę,  że  tak.  Pan 

także, kapitanie Ware? 

—  Zdarza  się.  —  Złożył  zamówienie,  podjechał  na  postój  i  położył 

tabliczkę  z  numerem  zamówienia  na  dachu  furgonetki.  —  Teraz  opowiedz 
mi o filiżance. 

— Adamie, dlaczego to robisz? Jesteśmy sobie tak obcy, jak Jack Spratt i 

jego  żona.  On  nie  mógł  jeść  tłustego,  a  ona  chudego.  Zupełne 
przeciwieństwa.  Zawieź  mnie  po  prostu  do  domu  i  zapomnij  o  mnie.  Ja 
zrezygnuję z folwarku więziennego, a ty będziesz mógł wrócić do tego, co 
zwykle robisz. 

—  O  ile  dobrze  pamiętam  resztę  tego  wiersza,  banitko,  to  „razem 

wylizali  talerz  do  czysta".  Może  powinniśmy  zacząć  od  początku? 
Moglibyśmy znaleźć wspólny talerz. Ja jestem chętny, jeśli ty też. 

— Nie wiem, Adamie. Nie potrafię się odsłaniać. Jestem bardzo skryta. 
— Po twoim występie w mokrej koszulce i moim rozebraniu się prawie 

do  bielizny,  myślę,  że  nie  zostało  nam  wiele  do  odsłonięcia,  ale  jestem 
odważny, jeśli i ty jesteś. — Zaczął rozpinać koszulę. 

— Wiesz, co mam na myśli, Kojak. Po prostu chcę od ciebie prawdy. 
—  Tak  naprawdę  to  wierzysz,  że  nie  ja  zorganizowałem  wieczorne 

wydarzenia, prawda? — Nie wiedział, dlaczego było to dla niego tak ważne. 

83

RS

background image

 

 

— Tak, wierzę ci. Byłam po prostu wściekła na świat, na Radę Miejską i 

na burmistrza. Nie rozmawiajmy więcej o tym. Opowiedz mi o sobie. 

„Być może to było lepsze — pomyślał — oddalić rozmowę od niej, żeby 

mogła odzyskać panowanie". Odchylił się i gwizdnął. 

— Niewiele można powiedzieć. W szkole średniej grałem wystarczająco 

dobrze w piłkę nożną, żeby dostać stypendium na uniwersytecie stanowym 
w  Jacksonville.  Wyznaczyli  mi  zadanie  zdobywania  większości  punktów 
dla drużyny. Miałem, zdaje się, szczęście i szło mi tak dobrze, że zostałem 
przyjęty do New Orleans Saints. 

—  Annie  powiedziała  mi,  że  byłeś  gwiazdą,  że  ciągle  możesz 

prześcignąć większość ulicznych chuliganów. Dlaczego zrezygnowałeś? 

—  W  prasie  wyjaśnili,  że  to  przez  przytrzymanie  mnie  sznurem  przez 

szczególnie podłego  obrońcę,  który  chciał  mnie  wyłączyć z  gry.  Musiałem 
poddać  się  operacji  kolana.  Potem?  Cóż,  kontuzjowane  kolano  było  wtedy 
dobrym pretekstem. 

— Jak znalazłeś się w policji? 
— Na początku rozważałem możliwość pracy z dziećmi. Niedługo potem 

zorientowałem  się,  że  duże  pensje  w  tego  rodzaju  pracy  pochodzą  z 
dostatniego North Side. Dzieci, którym chciałem pomóc, nie mieszkały tam, 
więc  wróciłem  do  szkoły  i  studiowałem  kryminalistykę.  Chciałem  pomóc 
ludziom, którzy mnie najbardziej potrzebowali, starym i młodym. 

— Dokładnie moje myśli na ten temat, kapitanie. Ty  pomagasz na swój 

sposób,  a  ja  na  swój.  Podróżujemy  w  tym  samym  kierunku,  tylko  innymi 
drogami. 

Zanim  zdążył  zaoponować,  przyniesiono  pizzę.  Wręczył  Toni  pudełko  i 

zapalił silnik. Kiedy zawracał na Ponce de Leon, Toni powiedziała: 

— Czy to nie zrobi się zimne, zanim dotrzemy do mojego domu? 
— Myślałem, że zjemy  w moim domu. Mam serdecznie dość munduru. 

Masz coś przeciw temu? 

—  Chyba  nie  —  zamruczała  Toni  i  skupiła  się  na  milczącym 

obserwowaniu  ciągnącego  się  wzdłuż  ulicy  sklepu.  Wzmianka o  mundurze 
przywiodła  jej  na  myśl  łazienkę  i  rzadką  zdolność  Adama  do 
wykorzystywania sytuacji. Poza różnicą w poglądach na temat budynku, w 
końcu  zdecydował  się  pomóc.  Doceniała,  że  nie  powiedział:  „A  nie 
mówiłem?" Pomyślała nawet, że nie była gotowa przyznać się do własnych 
wątpliwości co do przekształcania więzienia w mieszkanie dla staruszków. 

84

RS

background image

 

 

Jazda  trwała  krótko.  Adam  zaskoczył  Toni,  podjeżdżając  pod  biały, 

pokryty  gontami  domek,  dość  tandetnie  wykończony.  Fotele  bujane  z 
jasnymi  poduszkami  przysiadły  na  werandzie,  a  drzwi  wejściowe  miały 
owalny  niebiesko-złoty  ornament.  Zaparkował  furgonetkę  i  zwrócił  się  do 
Toni z wyrazem zaciekawienia na twarzy. 

— Tak to wygląda. 
— Adamie, jest cudowny! Nigdy nie zgadłabym, że mieszkasz na terenie 

Virginia Highlands. Twój dom jest jak dom z piernika w „Jasiu i Małgosi". 
Bardzo mi się podoba. 

Jej  oczy  zajaśniały  radością,  gdy  wyobraziła  sobie  wnętrze  domku.  Nie 

wiedział,  dlaczego  ją  tu  przywiózł,  ani  jakiego  rodzaju  reakcji  oczekiwał. 
Nigdy  przedtem  nie  dzielił  swego  domu  z  kobietą.  To  było  jego  miejsce 
ucieczki od brzydkiego świata, z którym miał do czynienia na co dzień. To 
był  dom,  jakiego  nigdy  nie  miała  jego  matka,  taki,  jakiego  będąc  małym 
chłopcem,  tak  rozpaczliwie  potrzebował.  Krzepiła  go  świadomość,  że 
radość Toni była równie szczera, jak jego własna. 

— A myślałaś, że gdzie mieszkam? — zapytał. 
—  Oj,  nie  wiem.  Jakaś  zwariowana  kawalerka  w  jednym  z  tych 

ogromnych bloków. Dlaczego właśnie to? 

—  Ponieważ  to  jest  dom.  Wystarczy  pytań  o  mnie,  banitko.  Pizza  nam 

stygnie. 

— Masz rację — zgodziła się cichym głosem, podała mu pudełko z pizzą 

i  wskoczyła  z  furgonetki.  —  Chcę  zobaczyć  wnętrze.  —  Nie  była  pewna 
swych  uczuć,  gdy  weszła  na  werandę  i  czekała,  aż  Adam  otworzy  drzwi. 
Zawahała się na chwilę, gdy wszedł do środka i cofnął, czekając na nią. 

Nagle  bała  się  poruszyć.  Widziała  promieniujące  światło  lampy,  którą 

wyłączył,  odbijającą  ciepło  i  zapraszającą  do  wejścia  na lśniącą  drewnianą 
podłogę. Czuła się trochę jak Małgosia, zaciekawiona, co jest w środku, ale 
bojąca się sięgnąć po nieoczekiwaną intymność, którą zapowiadali ten dom 
i ten mężczyzna. 

— No, czego się boisz? — zapytał. — Nie jestem wielkim złym wilkiem, 

a tym nie jesteś małym Czerwonym Kapturkiem. 

—  Nie,  już  nie.  Bardziej  przypomina  mi  się  „wejdź  do  mej  sieci,  rzekł 

pająk  do  muchy".  —  Zaśmiała  się  ze  swych  wahań.  —  Czemu,  do  licha, 
nie?  

Zjedzmy coś wreszcie. Jestem pod ochroną prawa, zgadza się? 

85

RS

background image

 

 

— Tak, proszę pani, jestem zaprzysiężony i wyposażony w odpowiednie 

upoważnienia. 

Weszła do środka. Adam zamknął drzwi i poprowadził ją korytarzem do 

kuchni. Całe jego ciało wyczuwało obecność kobiety za plecami. 

Miała  rację.  Był  oficerem  policji,  zobowiązanym  do  opiekowania  się 

każdym obywatelem. Był tylko jeden problem. Nie był na służbie. I nie miał 
pewności, kto będzie chronił jego. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

86

RS

background image

 

 

Rozdział 8. 

 
Kiedy Adam zmieniał ubranie, Toni rozglądała się po kuchni o ścianach 

z  czerwonej  cegły  i  otwartych  półkach,  zastawionych  staroświeckimi 
sprzętami  kuchennymi  i  naczyniami.  Wysunięte  okno  utworzyło  maleńką 
przestrzeń  dla  stolika  i  krzeseł.  Ponad  szczytami  zwykłych  okien 
zamocowano  wstawki  z  przydymionego  szkła,  podobne  do  tych  z  drzwi 
wejściowych. 

— Och, Adamie, jest śliczna. 
— Wydajesz się tym zaskoczona. — Półnagi i bosy wszedł z powrotem 

do kuchni, zapinając dżinsy, które ciasno opinały mu biodra. 

Zarost  ciemnym  cieniem  kładł  się  na  twarzy  i  brodzie,  a  włosy 

zmierzwiły mu się na czole. Spokojnie spojrzała na niego, słowa utknęły w 
gardle. Była zadowolona, że nie ma z nimi Annie, choć pewnie ona zajęłaby 
się pizzą. 

—  Myślę,  że  zostałam  zaskoczona  —  zdołała  w  końcu  powiedzieć.  — 

Nie  wyglądasz  na  człowieka  zbierającego  żelazne  patelnie  i  miedziane 
garnki. Musiały należeć do twej matki. 

Grymas  bólu  ocienił  mu  twarz,  gdy  przeciągnął  czystą  koszulkę  przez 

głowę i wpychał ją w spodnie. Nie zdołała powstrzymać powrotu myśli do 
mężczyzny  w  lesie  oficera,  gotowego  do  walki,  mającego  na  sobie 
kombinezon, mężczyzny, który pocałował ją, kiedy była bez czucia, a potem 
aresztował ją. 

Adam  Ware  był  zagadką.  W  jednej  chwili  był  Rambo.  W  następnej 

minucie był ubranym w mundur sobowtórem Mela Gibsona, którego widok 
podniósłby  ciśnienie  krwi  w  każdej  kobiecie.  Potem,  bez  cienia 
zakłopotania,  wbiłby  się  w  spodnie  i  stał  umięśnionym  mężczyzną  z 
kalendarza  Chippendale  .  Teraz  stał  w  cudownej  wiejskiej  kuchni,  jakby 
prosto z Ladies ' Home Journal. Odwrócił się do lodówki. 

—  Nie,  moja  matka  nie  była  kolekcjonerką.  Ale  lubię  myśl,  że 

podobałoby  jej  się  tutaj.  Czego  się  napijesz?  Obawiam  się,  że  nie 
przygotowałem porcji trucizny dla czarownic. 

— Och, woda sodowa, mrożona herbata, woda. 
— Ani piwa, ani wina? 
— Nie. Nie znaczy to, że nie mam wad, ale  alkohol do nich nie należy. 

Bardziej wolę... 

87

RS

background image

 

 

— Psuć wszystko i wchodzić w paradę — przerwał. — Nie wspominając 

wykroczeń,  udziału  w  przestępstwach  popełnionych  przez  nieletnich  i 
nawoływania  do  rozruchów.  —  Wsunął  pizzę  do  kuchenki  mikrofalowej  i 
wyjrzał przez okno ponad zlewem. — Zdaje się, że będzie padało. Dobrze, 
że  nie  jesteśmy  zmuszeni  do  spędzenia  tej  nocy  w  twoim  nowym 
mieszkaniu. Zapewne przemoklibyśmy. Nakryj do stołu, dobrze? 

Jego  talerze  były  koloru  ciemnopomarańczowego  z  granatowymi 

obwódkami.  Znakomicie  współgrały  z  granatowymi  i  pomarańczowymi 
serwetkami,  które  jej  wręczył.  Kiedy  kładła  je  na  stole,  on  napełnił  lodem 
granatowy  kubek  i  otworzył  dużą  plastikową  butelkę  coli.  Gdy  zabrzmiał 
brzęczek kuchenki, wyrzucił kartonowe pudełko i podał pizzę do stołu. 

—  Tak  tu  przytulnie  —  powiedziała,  uśmiechając  się.  —  Jestem  pod 

wrażeniem. W moim domu ma się szczęście, jeżeli dostanie się hot-doga na 
papierowym talerzyku. 

—  Nie  jestem  dobrym  kucharzem  —  wyznał,  siadając  naprzeciwko 

niej.—Tak naprawdę, ma to więcej wspólnego ze scenografią teatralną. 

Obserwowała, jak kładł kawałek parującej pizzy na talerz. Nie pozwoliła 

sobie na sięgnięcie myślami w przód, dalej niż zjedzenie pizzy. 

—  Czy  masz  zamiar  przypiekać  mnie  ogniem  i  smażyć,  aż  zacznę 

mówić? 

—  Nie.  Prawdę  mówiąc,  Toni  Gresham,  wcale  nie  chcę  z  tobą 

rozmawiać  o  tym,  co  się  stało.  Jutro  pojedziemy  do  śródmieścia  i 
popatrzymy na zdjęcia z podejrzanymi. Dziś porozmawiajmy o nas, o tobie i 
mnie. 

— Ani słowa o ochotnikach i policjantach? 
—  Tak.  Dzisiaj  zależy  mi  na  baśniach  i  wierszykach.  Mów  do  mnie, 

kwiatuszku.  —  Ugryzł  kawałek  pizzy,  wyciągając  pasma  sera,  i  żuł 
łapczywie. 

Ona też. Opowiedziała mu o dziadku, który czytał jej cudowne historie o 

Śpiącej  Królewnie  i  Hansie  Brinkerze.  O  tym,  jak  codziennie  latem  po 
zajęciach  w  przedszkolu  pozwalał  jej  włóczyć  się  z  nim  do  przędzalni. 
Kochała  wielkie  szpule  przędzy  i  maszyny  z  ich  wibrującym  dźwiękiem  i 
żywymi kolorami. Kochała odwiedzać wioskę przy przędzalni, gdzie ludzie 
siadali  na  stopniach  przed  sklepem,  pili  Kool-Aid  i  mrożoną  herbatę. 
Dziadek zawsze miał w zanadrzu wierszyk lub zabawną piosenkę dla dzieci 
i dobre słowo dla rodziców.  

88

RS

background image

 

 

Byli nierozłączni, siwowłosy mężczyzna i mała dziewczynka. 
I wtedy, pewnego dnia, został zabrany do szpitala i nikt nie wyjaśnił jej, 

dlaczego.  Miała  siedem  lat,  kiedy  zmarł.  Jej  matka  uważała,  że  jest  zbyt 
młoda, by wziąć udział w pogrzebie. Ani jej matka, ani ojciec nie dostrzegli 
jej żalu i zmuszona była ukryć go gdzieś w zakamarku pamięci. Fabryczkę 
zamknięto, a starzy ludzie byli zmuszeni wyprowadzić się. Wkrótce potem 
została wysłana do prywatnej szkoły. 

— Ależ ty byłaś małą dziewczynką! 
—  Tak,  ale  mój  dziadek  był  wyjątkowy.  Był  jedynym  człowiekiem, 

któremu  naprawdę  na  mnie  zależało.  Kochałam  go  i  ci  ludzie  także  go 
kochali. Byłam zbyt  młoda,  żeby  zrozumieć,  że  moi rodzice zrobili  jedyną 
możliwą  do  zrobienia  rzecz.  Wyposażenie  przędzalni  było  przestarzałe,  a 
koszty  zmodernizowania  jej  wyniosłyby  więcej  niż  dochody  z  niej 
uzyskiwane. 

— Co się stało z ludźmi z wioski przy fabryce? 
— Musieli się wyprowadzić. Nie mieli pieniędzy na utrzymanie. Stracili 

domy  i  nikt  się  tym  nie  przejął.  Przysięgłam  sobie,  że  kiedy  dorosnę, 
naprawię to. 

— To dlatego jesteś tak zaangażowana w niesienie pomocy starszym? 
—  Tak.  Nie  mogę  znowu  otworzyć  przędzalni.  Zbyt  późno  na  to. 

Większość  wyposażenia  została  sprzedana,  żeby  spłacić  długi.  Na  razie 
zdołałam przekonać rodziców, żeby zatrzymali prawo własności, choć sama 
nie  wiem,  po  co.  Właściwie  fabryka  była  dzierżawiona  przez  lata.  My 
posiadamy  niektóre  małe  budynki,  lecz  prędzej  czy  później  je  także  trzeba 
będzie sprzedać. 

— To musiało być ciężkim przeżyciem dla ciebie, widzieć jej koniec. — 

„Ciężkie? — pomyślał. — To musiała być tragedia". 

Zaskoczyło  go,  jak  łatwo  przychodziło  mu  zrozumieć  jej  uczucia. 

Zaskoczyło go to, że zaczynał bardzo lubić Toni Gresham. 

—  Tak,  to  było  trudne  —  powiedziała.  —  Większość  ludzi  nie 

zrozumiałaby.  Myślą,  że  jestem  tylko  jedną  z  Greshamów,  właścicieli 
Sunnyside Food i że tak naprawdę nie mam żadnych zmartwień. A przecież 
mam. Tak jak ty. Nie różnimy się tak bardzo od siebie, prawda? — dodała 
cicho. 

Kiedy  kończyli  pizzę,  rozbrzmiał  pojedynczy  grom  i  zabłysła  odległa 

błyskawica.  Toni  pozmywała,  a  Adam  wytarł  naczynia.  On  opowiadał  o 

89

RS

background image

 

 

chodzeniu  z  matką  do  pracy,  zanim  poszedł  do  szkoły.  Była  pokojówką  i 
część swego dzieciństwa spędził w Side. Prawie nie pamiętał ojca. Odszedł, 
kiedy  Adam  był  bardzo  mały.  Matka  zmarła,  kiedy  był  w  szkole  średniej. 
Od tamtej pory sam musiał dawać sobie radę. 

Kiedy  wytarli  blat  i  zgasili  światło,  nawiązała  się  między  nimi  dziwna 

nić koleżeństwa. 

— Jest bardzo późno, Adamie — powiedziała Toni, nie kryjąc znużenia 

w  głosie.  —  Dziękuję  za  obiad,  ale  chyba  lepiej  zrobimy,  jeśli  zawieziesz 
mnie  do  domu,  zanim  zacznie  się  burza.  —  Mam  drugą  sypialnię  — 
powiedział obojętnym  głosem, odwrócony  plecami do niej. — Czy istnieje 
możliwość, że zostaniesz tu na cały wieczór? 

— Nie, nie sądzę. 
Zdawała  sobie  sprawę,  o  co  prosił  i  wiedziała,  że  musi  odmówić.  Ich 

związek  zaczął  się  od  pocałunków  i  wielkiej  namiętności.  Dopiero  dziś 
wieczorem  zaczęli  poznawać  się  nawzajem.  Powiedziała  mu  o  sprawach, 
których nikomu dotąd nie wyznała, nawet samej sobie. Podejrzewała, że on 
uczynił  to  samo.  Zbyt  łatwo  się  z  nim  rozmawiało,  zbyt  łatwo  byłoby 
pozostać.  Było  coś  między  nimi,  coś  kruchego  i  jeszcze  nie  określonego. 
Nie  można  było  temu  zaprzeczyć.  Lecz  czy  to  było  prawdziwe,  czy 
baśniowe? 

Musiała przyznać mu następnego plusa. Nie usiłował przekonać jej i nie 

dotknął jej do chwili, kiedy dotarli do drzwi jej filiżanki. 

— Zostań jutro w domu — powiedział po prostu — aż sprawdzę u siebie 

i zorientuję się, jak stoją sprawy. Nie odpowiadaj na telefony i nie wychodź 
z domu. Proszę. 

—  Dobrze,  Adamie.  Plan  dotyczący  folwarku  więziennego  i  tak  będzie 

musiał być zarzucony teraz, kiedy puszczono wolno Mad Dog Squad. Będę 
czekała na wieści od ciebie. 

Oparł płasko dłoń na ścianie ponad je głową i spojrzał w dół na nią. 
— Przykro mi, że przedtem byłem taki bezwzględny wobec ciebie, Toni. 

Wpadłem w panikę, kiedy zobaczyłem cię na ziemi, zupełnie nieprzytomną. 
Wiedząc,  jaka  jesteś  impulsywna,  obawiałem  się...  Nieczęsto  mi  się  to 
zdarza, dlatego przesadziłem. 

„Adam  naprawdę  przejął  się  mną  —  pomyślała  zdumiona.  —  Był  zły  i 

poważny, ponieważ martwił się". Zdawała sobie sprawę, że przeprosimy dla 
niego też nie były łatwe. Uczyła się, że Adam lubi działać, nie mówić.  

90

RS

background image

 

 

Tak jak ona. 
Gorące powietrze wisiało nieruchomo, w sposób zapowiadający deszcz... 

Adam  spoglądał  na  nią,  jakby  żałował,  że  tam  jest.  Ona  wyczuwała,  że 
walczy sam ze sobą. Cisza stała się nie do zniesienia. Nawet dźwięki miasta 
stały się wyciszone i niewyraźne. 

„Nie  mogę  go  nie  pocałować"  —  pomyślała  rozmarzona,  tuląc  się  do 

niego.  Zdawało  się,  że  on  odczuwa  tak  samo.  Ten  pocałunek  z  pewnością 
był połączonym wysiłkiem. 

Rozpoczął  zwyczajnie,  obejmując  ją  i  całując  włosy,  lekko  dotykając 

palcem  jej  ust,  zanim  objął  je  wargami.  Bardzo  potrzebowała  tego 
pocałunku  i  przytulenia,  i  oddała  mu  się  z  ochotą,  jak  roślina  poszukująca 
światła słonecznego. 

W końcu uniósł głowę, ciągle obejmując ją delikatnie. Uśmiechnęła się. 
— Lubię, kiedy uśmiechasz się, Toni. 
Znowu  ją  pocałował,  ale  inaczej.  Sięgnął  głębiej,  osiągając  ten 

przerażający,  niezbadany  obszar,  którego  żadne  z  nich  nie  chciało  poznać. 
Byli  poruszeni  przyjemnością  dotyku,  obydwoje  poddawali  się,  a  każde  z 
nich  wiedziało,  że  są  granice,  których  nie  przekroczą.  Wydawało  się,  że 
czas  zatrzymał  się  w  trakcie  pocałunku.  Ręce  i  ciało  Adama  ciepło 
przykrywały ją, a ona wypełniała w jego życiu próżnię, do której nie chciał 
się przyznać. Żadne nie zapomni, jak przyjemnie było czuć się objętym. 

Adam odsunął się w końcu. 
— Dobranoc, banitko, śpij dobrze. 
Jej  oczy  były  ciągle  zamknięte,  usta  figlarnie  ściągnięte.  Czując  się  jak 

małe  dziecko,  które  właśnie  zostało  poczęstowane  cukierkami,  sięgnęła  za 
siebie, otworzyła drzwi i weszła, lub raczej wpłynęła, do domu. 

Adam powoli schodził po schodach. W połowie drogi usłyszał krzyk. 
Przemknął schodami w górę, wpadł do domu, zganił ją, że nie zamknęła 

drzwi na zamek, i ujrzał jej twarz. 

Patrzyła na zlew kuchenny. Miała oczy szeroko otwarte, skóra była biała 

z  przerażenia.  Przeniósł  wzrok  na  miejsce,  na  które  patrzyła  i  poczuł,  jak 
powietrze  wylatuje  mu  z  płuc.  Rozmyślnie  ułożony,  jakby  spał,  leżał 
kurczak  —  bardzo  duży,  martwy,  opierzony  kurczak.  Obydwie  jego  nogi 
zostały obcięte. 

— Adamie! — Toni rzuciła mu się w ramiona i mocno przytuliła. Czuła, 

jak ciche, pełne skargi jęknięcie wymknęło jej się z ust.  

91

RS

background image

 

 

— Kto mógł zrobić taką podłą, brzydką rzecz? 
Jego ręce otoczyły ją; dotyk ten przyniósł ulgę. Oparła się policzkiem o 

jego pierś, poddając potrzebie bycia blisko. 

—  Jakiś  kawalarz  —  powiedział  z  przekonaniem.  —  Może  jakiś  uczeń 

niezadowolony  z  oceny?  —  Miał  nadzieję,  że  przekonywanie jej  lepiej  mu 
się  uda  niż  przekonanie  siebie.  —  Pewnie  wychodząc  rano,  zostawiłaś 
otwarte drzwi. 

Wiedział,  że  tak  nie  było.  Był  tutaj,  szukając  jej  i  Annie,  i  drzwi  były 

zamknięte.  Ten,  kto  zostawił  tego  kurczaka,  uczynił  to  w  czasie  kilku 
ostatnich  godzin.  Nawet  nie  był  jeszcze  sztywny.  Adam  przełączył  się  na 
myślenie analityczne, słuchając i obejmując Toni. Teraz byli sami. Był tego 
pewien. Lecz jeśli ktoś dostał się tutaj raz, może uczynić to ponownie. Toni 
była w niebezpieczeństwie. 

— Cóż, pewnie nie dostanie za to lepszego stopnia — wydusiła dzielnie, 

choć  obawa  ściskała  jej  gardło.  —  Ale  przez  to  na  pewno  wyleci  z  mojej 
klasy. — Przez chwilę pozostała w objęciach, potem odsunęła się i głęboko 
zaczerpnęła powietrza. — Czy pozbędziesz się tego... za mnie? 

— Pewnie, jak tylko sprawdzę dom. 
Stała na środku kuchni, próbując nie patrzeć na zlew, gdy Adam szybko 

sprawdził domek. 

— Czy masz łopatę? — zapytał, kiedy wrócił do kuchni, zadowolony, że 

byli sami. 

— Nie. Dlaczego pytasz? 
— Myślałem, że zakopię kurczaka. 
— Dlaczego? 
Próbował dać taką odpowiedź, która nie zabrzmi głupio. 
—  Zawsze  zakopuję  to,  co  zdechnie.  Ptaki,  przejechane  koty,  no  wiesz. 

Chyba tak powinno się postępować. 

Przerażenie  Toni  odpłynęło,  gdy  zastanawiała  się  nad  odpowiedzią 

Adama.  Aresztowanie  zatwardziałych  kryminalistów  i  grzebanie  martwych 
zwierząt. Taki kontrast. Silny i miękki, podobało jej się to. Do licha, lubiła 
go coraz bardziej i to ją przerażało. 

—  Sąsiad  obok  —  powiedziała.  —  Tam  jest  mała  szopa  z  narzędziami. 

Nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli pożyczymy łopatę. 

—  Nie  my,  ja.  Ty  zamknij  za  mną  drzwi  i  zaczekaj.  Jesteś  zbyt 

wyczerpana, żeby znowu chodzić po tych schodach. 

92

RS

background image

 

 

Toni  nie  protestowała.  Nawet  zamknęła  drzwi  na  zamek.  Włączywszy 

resztę świateł, usiadła na sofie i czekała. Dotąd zawsze czuła się bezpiecznie 
w  swoim  domku.  Teraz  to  uległo  zmianie.  Jej  dom  został  naruszony  i  nie 
miał  pojęcia,  dlaczego.  Mimo  to  ciągle  była  twarda.  Nigdy  dotąd  nie  dała 
się zdeprymować. 

Do  chwili,  kiedy  Adam  zastukał  do  drzwi  i  przedstawił  się,  odzyskała 

panowanie.  Podziękowałaby  mu  i  powiedziała  „dobranoc",  gdyby  nie 
przemókł do suchej nitki. Deszcz nagle nadciągnął falami. 

— Och, Adamie, trochę zmokłeś! 
—  Ja  nigdy  nie  robię  niczego  połowicznie,  banitko.  Jestem  całkiem 

przemoczony, zaleję ci dywan. 

—  Przepraszam,  to  moja  wina.  Wejdź,  włożę  twoje  ciuchy  do  suszarki. 

To nie potrwa długo. 

Adam  i  tak  nie  zamierzał  opuścić  tego  domu.  Miał  teraz  pretekst  do 

pozostania, przynajmniej do czasu, aż będzie miał okazję rozejrzeć się. Nie 
było  nadziei  na  to,  że  zmieści  się  w  którymś  z  szlafroków  Toni,  więc 
zadowolił się olbrzymią trykotową koszulką i prześcieradłem omotanym na 
wzór  Polinezyjczyków.  Czekolada  na  gorąco  właśnie  zaczynała  się 
gotować, gdy grom uderzył w coś w pobliżu i zgasło światło. 

Tym  razem  Toni  nie  krzyczała.  Po  prostu  znieruchomiała  tam,  gdzie 

stała. Drżała, kiedy Adam znalazł ją w ciemnościach. Zdał sobie sprawę, że 
nie obawiała  się  rabusiów  w  parku  ani  pająków  pod zlewem, ale  ciemność 
ją  paraliżowała.  Dotknął  jej  ramienia,  a  ona  odwróciła  się  do  niego  z 
rozpaczliwym pośpiechem. 

— Czy to się często zdarza? — zapytał. 
—  Czasami.  Gromy  nie  uderzają  w  dom,  bo  instalacja  uziemiająca  jest 

podłączona  do  fundamentów.  Trzymam  świece  w  każdym  pokoju. 
Ciemność  to  najgorsza  rzecz.  Słyszę  wtedy  wiatr  i  trzeszczenie  domu.  Ale 
dotąd byłam zawsze pewna, że bez względu na to, co dzieje się na zewnątrz, 
tu jestem bezpieczna. A teraz nie wiem. 

— Jesteś bezpieczna, kochanie. Jestem tutaj. 
Tym  razem,  kiedy  ją  całował,  nie  chciał  się  opanowywać.  Chciał  być 

delikatny, żeby odzyskała pewność siebie. Ale panował nad rękami i ciałem 
—  usta  zdradziły.  Plądrowały,  smakowały,  próbowały  i  wodziły  po  Toni, 
jak deszcz zalewający dom na zewnątrz. 

— Toni — powiedział w końcu ochrypłym głosem.  

93

RS

background image

 

 

— Chcę dziś zostać z tobą na noc. 
Nie  odpowiedziała.  Zamiast  tego,  objęła  go  rękoma  i  pocałowała 

łapczywie,  jak  gdyby  obawiając  się,  że  są  ze  sobą  ostatni  raz  w  życiu. 
Wtargnął w jej życie, wyprzedził wszystkie bliskie jej osoby i odizolował w 
swych ramionach. Nikt tego dotąd z nią nie uczynił. Zawsze kochała swoją 
filiżankę. Teraz wiedziała, że ona naprawdę jest magiczna. 

— Chcę, żebyś został — powiedziała. 
Adam wydał z siebie westchnienie ulgi. Zależało mu na ochranianiu jej. 

Lecz  teraz,  kiedy  już  się  zgodziła,  zdał  sobie  sprawę,  że  chciał  czegoś 
więcej niż  chronienia  kobiety,  którą  trzymał  w  ramionach. Była  taka  mała, 
taka ufna, taka cudowna. Poddał się potrzebie chronienia i obejmowania jej. 

—  Zamknij  drzwi  na  zamek,  Adamie  —  powiedziała,  niechętnie 

uwalniając się z jego ramion — a ja wezmę prysznic. 

Potem... — Jej głos zamarł, gdy dostrzegła walkę emocji na jego twarzy. 
—  Myślę,  że  będę  spał  na  sofie,  Toni.  Tak  będzie  lepiej,  w  przypadku, 

gdyby żartowniś powrócił. 

Następna błyskawica przecięła niebo, a po niej nastąpił huk gromu. 
—  Adamie  Ware,  jeśli  w  ogóle  planujesz  pocieszać  mnie,  będziesz 

musiał być bliżej niż na sofie. Och, Adamie, obejmij mnie. 

Znowu była w jego ramionach. Ich ciała dotykały się. Trzaski wymknęły 

im  się  spod  kontroli,  a  ona  czuła  na  biodrze  pulsowanie  jego  podniecenia. 
Przytulił ją mocniej, dobierając wgłębienia ciał do ich wypukłości. 

—Jesteś  pewna,  Toni?  Chcę,  żebyś  wiedziała,  że  nie  robię  tego  zbyt 

często — powiedział powoli. — I chcę, żeby do tego doszło nie dlatego, że 
boisz się ciemności. 

— Nie boję się ciemności, Adamie. Nie teraz, kiedy jesteś ze mną. 
— Toni... 
Wziął ją na ręce i przeniósł do sypialni, gubiąc swój sarong. Położył ją na 

łóżku i uwolnił siebie, potem ją, z koszulki. Kładąc się obok niej, otoczył ją 
rękoma.  Jej  brodawki  drażniły  jego  pierś  jak  nagrzane  magnesy  i  czuł  na 
ramieniu  wznoszącą  się  i  opadającą  w  rytm  oddechu  miękkość  piersi. 
Zmusił się do mówienia. — Toni, jesteś zabezpieczona? 

—  Czy  ja...  Och!  Och,  Adamie,  przepraszam,  nie  pomyślałam.  To 

znaczy, ja nie... — Zapłonęła z zawstydzenia, zakłopotanie zalało ją innym 
rodzajem ciepła. 

Westchnął. 

94

RS

background image

 

 

— Ja też przepraszam. Mówiłem ci, że nie robię tego zbyt często. Też nie 

mam niczego przy sobie. Nic nie szkodzi, najdroższa, zostanę z tobą i będę 
cię tulił. Czasami to wystarcza. 

Później będziemy mieli dużo czasu. Teraz pogłaskam cię po plecach, aż 

zaśniesz. 

— Och, Adamie — westchnęła, zarzucając nogę w poprzek jego uda. — 

Naprawdę  będziesz  mnie  tulił  bez...?  Dziękuję  ci.  —  Tym  razem  jej 
westchnienie wyrażało zadowolenie. — Nie zostawisz mnie, prawda? 

— Nie zostawię. — Pogłaskał ją po plecach, tak jak jego matka głaskała 

go,  gdy  był  chłopcem.  Zastanawiał  się,  dlaczego  obawiała  się,  że  pójdzie, 
potem  zastanawiał  się,  dlaczego  on  obawia  się,  że  tego  nie  zrobi.  Przez 
dłuższy  czas  leżała  nieruchomo  i  blisko,  potem,  kiedy  sen  ją  ogarniał, 
poczuł, jak rozprężyła się. Jej oddech stał się swobodny i równy. Noc mijała 
jej  we  śnie,  była  bezpieczna  od  tego,  kto  zostawił  okaleczonego  kurczaka 
jako ostrzeżenie. Adam był przekonany, że w takim zamiarze. 

Gdy świt zajaśniał na horyzoncie, wyśliznął się z jej objęcia i wyszedł z 

domu. Chociaż on nie zmrużył oka, przynajmniej Toni miała spokojny sen 
tej nocy. 

Owinięta ostatnimi długimi palcami snu, Toni westchnęła i zdecydowała 

się nie budzić. Była  całowana.  Adam  całował  ją.  Śniła o jego  pocałunkach 
całą  noc,  aż  zrobiło  jej  się  gorąco  i  wilgotno  z  pożądania.  Poczuła,  jak  się 
przesunął,  oderwał  usta  od  jej  ust  i  przesunął  je  w  dół  jej  ciała,  chwytając 
brodawkę i zmieniając ją w drżącą masę pożądania. 

Poufale  wsunął  nogę  między  jej  nogi.  Twarde  włosy  na  jej  udo.  Palce 

przesunęły  się  po  dolnej  części  pleców,  skręciły  na  nagie  pośladki  i 
wśliznęły się do ciepłego tajemniczego miejsca między nogami. 

Jej  ciało  śpiewało  z  rozpierającej  je  energii.  W  głowie  zahuczało,  a 

skądś,  głęboko  pod  jego  dotykiem,  wypłynęło  niekontrolowane  drżenie  i 
przeszyło ją. 

— Toni, najdroższa, otwórz oczy. Czy gotowa jesteś kochać mnie teraz? 
—  Gotowa?  Och,  tak,  Adamie,  kochany.  Jestem  gotowa.  —  Otworzyła 

oczy.  Jej  sen  stał  się  jawą.  Adam  pochylał  się  nad  nią,  ciemne  oczy  lśniły 
pożądaniem.  W  naturalny  sposób  przekręciła  się,  dając  mu  swobodny 
dostęp do siebie. Odetchnęła powoli i znowu zamknęła oczy, kiedy schwytał 
drugą pierś gorącym, drażniącym językiem. 

— Mam nadzieję, bo nie sądzę, żebym mógł dłużej czekać. — Jego usta 

95

RS

background image

 

 

zostawiły jej piersi, kosztowały i drażniły jej ciało, leniwie przesuwając się 
w dół, coraz bliżej... 

— Adamie! Co ty robisz? — Całkiem obudzona Toni próbowała usiąść. 

Jej oczy otworzyły się szeroko na widok promieni słonecznych rozlanych na 
jej  łóżku  i  znieruchomiałego  nad  nią  mężczyzny,  błyszczącego  nagością  i 
całkiem podnieconego. 

Uśmiechnął się do niej łagodnie. 
—  Właśnie  zamierzam  uczynić  to,  czego  twoje  ciało  żądało  ode  mnie 

przez  ostatnie  pół  godziny.  Chcesz  mieć  mnie  w  środku,  banitko,  chcesz 
mnie czuć głęboko wewnątrz. 

— Och, tak. 
— Tak powiedziałaś. To i parę innych rzeczy, o których porozmawiamy 

później, kiedy będę miał pewność, że już się obudziłaś. 

—  Już  się  przebudziłam,  Adamie,  naprawdę.  —  Wypuściła  głośno 

oddech,  czując,  jak  jego  koniec  napiera  na  nią.  Jego  oczy  były  zamglone. 
Jego oddech stał się szybki i gorący, kiedy pochylił się do przodu, opierając 
ciało  na  łokciach.  Zażenowana,  oślepiona,  czuła,  jak  jej  ciało  potwierdziło 
pożądanie, unosząc się ku niemu. 

—  Poczekaj.  Wczoraj  wieczorem  —  wyszeptała  —  powiedziałeś,  że 

musimy  poczekać  do  następnego  razu.  —  Wstrzymała  oddech  i 
uświadomiła sobie, że nerwowo klepie go po ramieniu. 

— To jest ten następny raz, kochanie. Ja... — Zawahał się. 
—  Wymknąłem  się  wczesnym  rankiem  i  zrobiłem  krótką  wycieczkę  do 

apteki. Nie chciałem ryzykować, że nie będzie „ranka". 

—  Och,  Adamie,  ty  dbasz  o  wszystko.  Kocham  to,  że  jesteś  taki 

opanowany, lecz zdarza się, że jesteś zbyt powolny. 

— Jej biodra wygięły się, a on przestał być powolny. 
To  nie  był  sen.  To  było  naprawdę  i  Toni  całkowicie  oddała  się  temu 

dzikiemu,  zmysłowemu  mężczyźnie.  Krzyczała,  kiedy  jedno  gorące 
doznanie  następowało  po  doznaniu,  aż  poczuła,  jak  zadrżał  gwałtownie  i 
wiedziała, że lecą do słońca i z powrotem. Za chwilę uczepiła się go, dzieląc 
cudowność jednoczesnego spełnienia. 

Adam przygarnął ją do siebie, zamknął oczy i zasnął. Kiedy się obudził, 

nie  było  jej.  Od  pasa  w  dół  owinął  się  prześcieradłem  i  wyruszył  na 
poszukiwanie, trafiając prosto na Freda i Annie, którzy siedzieli przy stole, 
pijąc z Toni kawę. 

96

RS

background image

 

 

— Dzień dobry — powiedział wpół uśmiechnięty. Potem zrezygnował z 

powściągliwości i pocałował Toni. 

—  Osobiście  —  powiedziała  Annie  —  oceniłabym  atmosferę  panującą 

tutaj  na trójkę.  Ciśnienie  trochę  spadło.  Mleko  na razie jest bezpieczne. — 
Uśmiechnęła się szeroko do Adama i podała mu filiżankę. 

— Tak — zgodził się Fred. — Adamie, człowieku, twoja obecność tutaj 

może  oznaczać  szczęście  naszej  drogiej  Toni,  ale  co  do  twojego  ubioru, 
muszę wyznać, jesteś resztką bałaganu z lat sześćdziesiątych. 

Adam szczelnie owinął się prześcieradłem i usiadł. 
— Och, twoje rzeczy są suche — powiedziała Toni. — Adam przemókł 

wczoraj 

wieczorem 

— 

ciągnęła 

pośpiesznie; 

jej 

twarz 

było 

ognistoczerwona. — W deszczu. 

—  O,  tak,  wczoraj  padało  też  w  śródmieściu  —  powiedziała  Annie.  — 

Późnym wieczorem, bardzo późnym. 

Nadszedł czas na przejęcie inicjatywy. Adam odstawił filiżankę z kawą i 

powiedział: 

— Dobrze, ludziska. Co knujecie? 
— Nic, Adamie, kochanie — odpowiedziała Toni, poważnie spoglądając 

na  Annie  i  Freda.  —  Właśnie  przekazałam  im  złe  wiadomości  o  tym,  że 
musimy  wynieść  się  z  folwarku  i  znaleźć  inne  miejsca  dla  ludzi  ze  Swan 
Gardens. 

Adam żachnął się. 
— Myślałem, że zrezygnowałaś z tego pomysłu, Toni. 
—  Nie  z  pomysłu,  tylko  z  lokalizacji.  Już  zaczęliśmy  węszyć.  Jakieś 

propozycje? 

—  Jedyną  propozycją,  jaką  mam  dla  was  trojga,  to  zostać  w  domu,  aż 

sprawdzę,  co  słychać  na  mieście.  Obiecałem  szefowi,  że  dzisiaj  dostarczę 
dokładny raport. 

—  Świetnie,  jestem  umówiona  z  rodzicami  na  lunch  —  powiedziała 

Toni. Wzięła głęboki wdech . — Wcale nie mam na niego ochoty. 

— O co chodzi, Toni? — z zaciekawieniem zapytała Annie. 
—  Dlatego,  że  wszystko  jest  takie  wymuszone.  Oni  nie  wiedzą,  co 

powiedzieć, a ja  tylko  siedzę  tam,  oczekując,  że zdarzy się  coś strasznego. 
Nieważne. Nie mam teraz czasu do stracenia. 

—  Lunch  z  twoimi  rodzicami  —  powtórzył  Adam.  —  To  znakomicie. 

Fred  czy  ty  z  Annie  moglibyście  się  tu  pokręcić,  aż  ona  będzie  gotowa  do 

97

RS

background image

 

 

wyjścia. A może odwieźlibyście ją? Ja ją odbiorę i przywiozę z powrotem. 

— Bzdury — powiedziała Toni. — Nie potrzebuję obstawy, Adamie. O 

co ci chodzi, boisz się, że załatwię inne miejsce? 

—  Nie,  obawiam  się,  że  wsiądziesz  na  miotłę  i  odlecisz.  —  Powstał 

leniwie, spojrzał na Freda i Annie, jak gdyby decydował się na coś. Potem 
pocałował ją w dwuznaczny sposób i wolnym krokiem udał się do sypialni. 
— Jedyna dla ciebie możliwość latania to ze mną. Chyba się ubiorę. 

—  Dobry  pomysł  —  powiedziała  Annie.  —  Nie  wiem,  jak  dużo  mleko 

może znieść. 

— I sądzisz, że kurczak był ostrzeżeniem? 
Fred  stał  oparty  o  furgonetkę  Adama  ze  zdenerwowanym  wyrazem 

twarzy. Wyszli z Adamem na zewnątrz. 

—  Dokładnie  tak  myślę.  Ona  jest  jedyną  osobą,  która  dobrze  widziała 

człowieka  przekupującego  radnego  Burnsa.  Nawet  na  chwilę  nie  kupiłem 
jego bajeczki, że działał na własną rękę i nie myślał, żeby inni mu uwierzyli. 
Ale  ujdzie  mu  to  na  sucho,  bo  nie  będziemy  w  stanie  udowodnić,  że  było 
inaczej. 

— Myślisz, że tamten facet będzie chciał odzyskać swoje pieniądze? 
—  To  znaczy,  czy  będzie  naciskał  na  Burnsa?  Wątpię.  Ostania  rzeczą, 

jakiej  mu  potrzeba  teraz,  jest  to,  żeby  wszyscy  dowiedzieli  się  o  jego 
związku z tą sprawą. Nie, to Toni jest jego zmartwieniem. 

— Więc co zrobisz, człowieku? 
— Mam zamiar na jakiś czas wprowadzić się do niej do domu. 
Oczy Freda zwęziły się, kiedy dokładnie przyglądał się Adamowi. 
—  Nie  przeprowadzasz  się  do  niej  tylko  dlatego,  że  chcesz  ją  chronić, 

co?  O  ile  ją  znam,  jesteś  pierwszym  facetem,  któremu pozwoliła zostać  na 
noc. Ale nie chciałbym widzieć, że dzieje jej się krzywda. 

—  Nie  skrzywdzę  jej,  Fred.  Wiem,  co  się  dzieje,  kiedy  mężczyzna 

wykorzysta kobietę i porzuci ją. 

Fred pokiwał głową i uśmiechnął się. 
—  Dobra,  wierzę  ci.  Idź  złożyć  raport,  a  my  będziemy  krasnoludkami 

Sierotki  Marysi  aż  do  twojego  powrotu.  Przy  okazji,  w  jakim  domu  ty 
mieszkasz? 

— Toni powiedziała, że został zrobiony z piernika. 
—  Piernika?  Powinienem  wiedzieć.  Mam  nadzieję,  że  we  dwoje  nie 

otworzyliście puszki Pandory. 

98

RS

background image

 

 

— Puszki Pandory? Fred, nie wiedziałem, że jesteś taki wykształcony. — 

Adam wspiął się do furgonetki i posłał Fredowi ciepły uśmiech. 

—  Och,  przeczytałem  to  i  owo.  —  Fred  przełożył  rękę  przez  otwarte 

drzwi furgonetki. — Mówiąc poważnie. Adamie, przeczytałem też wiersz o 
Humpty Dumpty. Wiesz, jak on się kończy. 

— Mylisz się — powiedział cicho Adam. — Toni nie siedziała na murze, 

ona tam wlazła. Nie spadła, Fred, skoczyła. I ciągle jest w jednym kawałku. 
Zachowaj ją taką. 

— Być może — Fred wymamrotał pod nosem, kiedy Adam odjechał. — 

Lecz jako oficer policji jesteś prawie tak samo ważny, jak człowiek króla. 

—  Zawsze  podejrzewałem,  że  Burns  igra  z  niebezpieczeństwem  — 

powiedział burmistrz. —  I martwię się o pannę Gresham. Burns przysięga, 
że  mężczyzna  był  tylko  głosem  z  telefonu.  A  teraz  nadal  ogląda  zdjęcia 
notowanych.  —  Burmistrz  był  zmartwiony,  czego  Adam  się  po  nim 
spodziewał. 

— Co się stanie, jeśli rozpozna tego faceta? 
—  Zawrzemy układ. Pośrednik uniknie kary, jeśli powie nam, kto kryje 

się  za  łapówkami.  Wtedy  złapiemy  grubą  rybę.  To  musi  mieć  związek  z 
wyborem  Atlanty  na  miejsce  Olimpiady  Letniej  w  1996  roku.  Stare 
więzienie nie zostało uwzględnione w planie, ale przylega do proponowanej 
lokalizacji  wioski  olimpijskiej.  Komitet  Olimpijski  nie  ogłosi  swej  decyzji 
w sprawie olimpiady przed jesienią, ale nie dopuszczę, żeby Atlanta została 
skompromitowana. 

—  Jednak  to  nie  ma  sensu,  proszę  pana.  Kupowanie  kwalifikacji  to 

przestępstwo gospodarcze. Ale kurczak w zlewie? To wygląda na woo-doo 
albo czarną magię. — Adam nie mógł zaprzeczyć, że także był wystraszony, 
bardziej niż był gotów przyznać przed Toni czy Fredem. 

—  Rzeczywiście,  dlatego  chcę,  żebyś  przebywał  z  panną  Gresham. 

Wspomaganie  jej  w  poszukiwaniach  nowego  budynku,  który  tak  bardzo 
chce  wyremontować,  możesz  potraktować  jako  zadanie  specjalne.  Dzięki 
temu  będziesz  miał  oko  na  nią  i  upewnisz  się,  że  nie  zostanie  użyta  jako 
zabezpieczenie. 

—  Myślę,  że  dam  sobie  z  tym  radę,  panie  burmistrzu.  Są  jakieś 

informacje o opuszczonych budynkach nadających się dla jej zamiarów? 

—  Nie,  ale  załatwiłem  przedłużenie  terminu  wyprowadzki  dla 

mieszkańców Swan Gardens.  

99

RS

background image

 

 

Zgodzili się dać tym ludziom sześć miesięcy zamiast sześćdziesięciu dni. 
Adam uśmiechnął się szeroko. 
— Jak panu się udało? 
—  Mam  trochę  wpływów  tam,  w  ratuszu.  —  Powiedział  burmistrz  i 

wstał, dając do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona. 

Adam otworzył już drzwi, kiedy zatrzymał go głos burmistrza: 
— Nawiasem mówiąc, Adamie, dlaczego nie jesteś w mundurze? 
Adam spojrzał na swoje pogniecione dżinsy i pokręcił głową. 
— Niech pan nie pyta. Naprawdę nie uwierzyłby pan moim słowom. 
„Burmistrz  miał  rację,  przynajmniej  co  do  jednego"  —  pomyślał  Adam 

wyjeżdżając  z  podziemnego  parkingu.  —  Będę  musiał  wstąpić  do  domu  i 
zmienić  ubranie."  Nie  miał  pojęcia,  czy  Greshamowie  do  tej  pory 
podejmowali obiadem oficera policji, a chciał wywrzeć dobre wrażenie. 

Kwadrans  po  dwunastej  zatrzymał  się  przed  znajomą  bramą  z  kutego 

żelaza,  która  broniła  dostępu  do  posiadłości  Greshamów,  i  zwolnił 
czekających tam Freda i Annie. Dopóki ponownie nie spojrzał na bramę, nie 
zdał  sobie  sprawy,  że  był  tam  wcześniej,  z  matką,  która  tam  pracowała. 
Ironia losu, pomyślał, oto zakreślił pełne koło. 

Odźwierny nie pozwolił mu wejść, więc pokazał odznakę. Nawet wtedy 

brama  została  otwarta  dopiero  po  telefonie  do  domu.  Furgonetka  została 
wpuszczona.  „Może  Toni  powinna  z  powrotem  wprowadzić  się  na  jakiś 
czas do rodzinnego domu — dumał. — TU będzie dużo bezpieczniejsza niż 
we własnym domu". 

— Adam, co ty tutaj robisz? — zapytała Toni, otwierając drzwi. — Fred 

mógł mnie zabrać... — Jej głos zamilkł, gdy obejrzała mężczyznę stojącego 
w  drzwiach.  Nie  był  to  Rambo-Adam,  ani  Gibson-Adam.  Był  to  ktoś  w 
rodzaju swobodnie zachowującego się młodego człowieka na kierowniczym 
stanowisku,  którego  jej  rodzice  z  pewnością  zaakceptują.  Dlaczego  o  tym 
właśnie pomyślała? Nigdy nie miało znaczenia to, co rodzice akceptowali. 

Miał na sobie bawełniane spodnie koloru morskiego i czerwoną koszulkę 

polo.  Studencka  powierzchowność  nigdy  nie  zatrze  wrażenia  z  pierwszego 
wieczoru,  kiedy  miał  na  sobie  spodnie  maskujące  i  brudno-oliwkową 
koszulę.  Rzeczywiście,  bez  oporu  przyznała,  że  wszystko,  co  nosi,  jest 
czystym  świętokradztwem.  Jego  właściwy  strój  to  nagość  w  świetle 
błyskawicy. Jednak, rozstrzygnęła marszcząc się, czym wywołała u Adama 
uniesienie brwi, toga byłaby zaraz na drugim miejscu. 

100

RS

background image

 

 

— Burmistrz mnie przysłał — powiedział. — Mogę wejść? 
— Po co? 
—  Załatwił  sześciomiesięczne  przedłużenie  terminu  dla  ludzi  ze  Swan 

Gardens. 

— Ostrzegam cię, przyjście tutaj oznacza, że jesteś zaproszony na obiad 

z hiszpańską Inkwizycją. 

— Jestem gotów, banitko. Co się stało z twoimi włosami? 
Była  ubrana  w  jaskrawoczerwoną  sukienkę.  Miała  lawendową  torebkę  i 

takiego samego  koloru  sandałki.  Czerwone  plastikowe kolczyki  zwisały  aż 
do  ramion,  a  jej  blond  loki  jeżyły  się  w  niby-punkowym  stylu,  co  z 
pewnością doprowadzało jej rodziców do pasji. 

—  Po  prostu  użyłam  odrobiny  żelatyny  —  powiedziała.  —  Matka 

nienawidzi tego. 

—  Hmm.  Gdybym  o  tym  wiedział,  wpadłbym  do  twej  fryzjerki  i  kupił 

sobie kilka drutów dla dodania odwagi. 

— Nie sądzę, żebyś tego potrzebował — powiedziała Toni i cofnęła się, 

by  go  wpuścić.  Tym  razem  jej  uśmiech  wskazywał  na  wewnętrzne 
zadowolenie.  Nie  miał  nic  przeciwko  jej  punkowej  fryzurze,  przeciwnie, 
okazał zrozumienie. 

—  Toni  —  zawołała  jakaś  kobieta.  —  Przyprowadź  swego  policjanta  i 

przedstaw nas. 

— Swego policjanta? — wyszeptał Adam. — Podoba mi się to. — Wziął 

ją  za  rękę  i  rzucił  rozmarzone  spojrzenie.  —  Naprawdę  mi  się  podoba, 
banitko. 

Wyszarpnęła rękę. 
— Nie myśl sobie zbyt wiele, Kojak. Musiałam im coś powiedzieć. Nic 

jeszcze  nie  wiedzą  o  folwarku  więziennym.  Utrzymują  towarzystkie  
kontakty  z  Burnsami.  Nie  miałam  okazji  powiedzieć  im  o  próbie 
przekupstwa. 

—  Nie  mów  im.  Nie  lubię  niedyskrecji,  a  przy  odrobinie  szczęścia  nie 

dowiedzą się. A propos, jesteśmy zaręczeni czy tylko mieszkamy razem? 

— Ani jedno, ani drugie. Jesteśmy tylko... przyjaciółmi. 
— Nimi także — powiedział i ofiarował jej krótki, figlarny pocałunek. 
Toni  zdołała  zwalczyć  chęć  zaciągnięcia  Adama  na  górę,  do  sypialni,  i 

poprowadziła go do jadalni. 

— Matko, ojcze, to jest kapitan Adam Ware. Burmistrz przydzielił mi go. 

101

RS

background image

 

 

Wspólnie pracujemy nad pewnym projektem. 

Pan  Gresham  uważnie  przyjrzał  się  Adamowi  z  przenikliwym 

zainteresowaniem. 

— Adam Ware, były zawodnik Saintsów? 
Adam  mruknął  i  udzielił  zgodnej  z  oczekiwaniem  odpowiedzi.  Grywał 

już w taką grę. 

— Tak, proszę  pana.  Panie  Gresham,  pani  Gresham.  Jestem szczęśliwy, 

że poznałem rodziców Toni. 

—  Współpracujesz  z  burmistrzem,  Toni?  — zapytała  pani  Gresham.  — 

Chodzi  o  działalność  społeczną,  z  której  Greshamowie  zawsze  słynęli?  To 
dobrze,  moja  droga.  Jaki  charakter  ma  projekt,  przy  którym  pomagasz 
burmistrzowi? 

—  Ja  nie  pracuję  z  burmistrzem,  mamo.  Pracuję  z  ludźmi,  którzy 

mieszkają  w  bloku  Swan  Gardens.  Zostali  wyrzuceni  ze  swoich  mieszkań. 
Opowiadałam  ci,  kiedy  Adam  przyjechał.  Pamiętasz,  ten  okropny  projekt 
mieszkaniowy? 

Pani Gresham obruszyła się, potem odzyskała równowagę, mówiąc: 
—  Ale  nie  powiedziałaś  mi,  że  burmistrz  uważa  go  za  dobry  pomysł. 

Radzi jesteśmy, że jest pan z nami, kapitanie. Może pan usiądzie? 

— Burmistrz nie uważa, że to dobry pomysł. Ani Adam. 
Adam  zauważył,  że  wypowiedź  pani  Gresham  była  nieporadną,  lecz 

szczerą  próbą  okazania  zainteresowania.  Pan  Gresham  rozwinął  serwetkę  i 
chwycił  widelec,  przysłuchując  się  rozmowie.  Adam  szybko  doszedł  do 
wniosku, że Greshamowie nie rozmawiają ze sobą. Może rozmawiają, lecz 
nie słuchają się. Zanim skończyli jeść, wiedział już, dlaczego Toni mieszka 
w filiżance i deklamuje wierszyki. 

Próby  rozmowy  z  rodzicami  na  temat  projektu,  nauczania,  nawet  jej 

związku z nim, trafiały do nie słyszących uszu lub na szczere zakłopotanie. 
W  końcu  Toni  zaczęła  udzielać  krótkich  wyjaśnień,  a  po  chwili  zupełnie 
przestała mówić. W zupełnym milczeniu obydwoje z Adamem powoli jedli 
świeżego łososia i pili bulion. Podziękowali za deser i małymi łykami pili 
mrożoną herbatę, czekając aż pan i pani Gresham skończą. 

—  To  cudowny  dom  —  powiedział  w  końcu  Adam,  próbując  znaleźć 

temat, który znajdzie pozytywną reakcję. 

— Tak — powiedziała pani Gresham w swój chłodny, lecz zadziwiająco 

nieśmiały sposób. — Kupiliśmy go kilka lat temu od Bransonów.  

102

RS

background image

 

 

Słyszał pan o Branson Candies, nieprawdaż? 
—  Tak  —  odparł  Adam.  —  Prawdę  powiedziawszy,  znałem  obydwoje 

państwa  Branson.  Wyjątkowo  podoba  mi  się  japoński  ogród  —  dodał 
swobodnie. — Staw ze złotymi rybkami jest moim ulubionym miejscem. 

—  Pan  zna  nasze  ogrody?  —  Pani  Gresham  nie  zdołała  ukryć 

zaskoczenia. —  Oj,  to  zabrzmiało  okropnie,  prawda? Przepraszam,  zawsze 
zdarza mi się mówić coś niewłaściwego, prawda, Toni? 

Pani  Gresham  uśmiechnęła  się  nerwowo  i  spojrzała  na  córkę  z  ukrytą 

nadzieją w oczach. Kiedy Toni nie odpowiedziała, Adam uświadomił sobie, 
że  ta  scena  nie  była  nowością.  Nie  uszło  jego  uwagi  delikatne  dotknięcie 
ręki żony pana Greshama pod pozorem kładzenia serwetki na stole. 

— Tak — powiedział Adam. — Jako dziecko bawiłem się tam kiedyś. 
—  Czyżbym  znała  pańskich  rodziców,  panie  Ware?  —  Spojrzała  na 

niego z zaciekawieniem. 

—  Wątpię,  pani  Gresham.  —  Porozumiewawczo  mrugnął  do  Toni.  — 

Moja matka była pokojówką pani Branson. 

— Och, znowu to samo. Przykro mi. Nie było jej przykro. 
—  Pani  Branson  była  miłym  i  szczodrym  pracodawcą  dla  kobiety  z 

małym chłopcem. 

Toni  poczuła,  że  ciężar  spadł  jej  z  serca.  Adam  nie  tylko  rozumiał  jej 

matkę, ale nawet nie był przez nią onieśmielony. Odpłaciła mu promiennym 
uśmiechem i wstała. 

— Przepraszam, że jem i zaraz uciekam, mamo, ale Adam i ja mamy do 

zaplanowania  parę  rzeczy.  —  Wzięła  go  za  rękę  i  przyciągnęła  do  siebie, 
dodając przesłodzonym głosem. — Prawda, kochanie? 

— Rzeczywiście, kochanie — zgodził się. — Miło było poznać państwa. 

—  Tym  razem  pani  Gresham  była  adresatką  konspiracyjnego  mrugnięcia. 
Objął Toni w talii i zapytał głośnym szeptem: — U mnie czy u ciebie? 

Sapnięcie  Toni  było  jednoznaczne,  tak  jak  i  zduszony  śmiech  pani 

Gresham. Przynajmniej raz Toni uzyskała pewien wyraz aprobaty ze strony 
matki.  Cieszyła  się  z  każdej  sekundy  ciszy  wypełniającej  jadalnię,  kiedy  z 
Adamem szli korytarzem do wyjścia. Już na zewnątrz Toni wydała z siebie 
śmiech  dostatecznie  głośny,  by  zwrócić  uwagę  strażnika,  który  pokręcił 
głową. 

—  Adamie,  byłeś  cudowny.  Twoja  matka  naprawdę  była  tutaj 

pokojówką? 

103

RS

background image

 

 

— Tak. Czy z twoimi rodzicami zawsze tak trudno rozmawiać? 
— Tak. 
—  Nic  dziwnego,  że  mieszkasz  w  niebie.  Gdybym  był  zmuszony  tutaj 

mieszkać,  sam  zacząłbym  stwarzać  pozory.  A  może  tym,  banitko,  ich 
onieśmielasz? Nie sądzę, żeby cię rozumieli. 

—  Cóż,  odwzajemniam  to  uczucie,  zapewniam  cię.  Co  powiedział 

burmistrz? 

—  Że  powinienem  wprowadzić  się  do  twojego  domu  i  wykorzystywać 

każdą chwilę, kiedy nie śpię, na dzikie, zmysłowe kochanie się z tobą. 

— Nie wierzę ci. Naprawdę tak ci powiedział? 
—  Nie,  to  mój  pomysł.  Tak  naprawdę,  to  powiedział,  że  powinienem 

spędzić z tobą każdą chwilę do czasu znalezienia miejsc do mieszkania dla 
tych starych ludzi. — Otworzył drzwi furgonetki i pomógł jej wsiąść. — A 
co ty o tym myślisz, banitko? 

Skromnie spuściła oczy. 
— Obydwa pomysły wydają się kuszące. 
Tym  razem  to  radosny  okrzyk  Adama  zmusił  strażnika  do  wyjścia  z 

domku z wyciągniętą bronią. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

104

RS

background image

 

 

Rozdział 9. 

 
—  Adamie,  dlaczego  nie  pozwoliłeś  mi  powiedzieć  im  o  Richardzie 

Burnsie? 

—  Burmistrz  uważa,  że  dobrze  byłoby  jeszcze  nie  rozpowszechniać  tej 

informacji. 

— Jak zamierzacie utrzymać to w tajemnicy? 
— Z szefem Mad Dog Squad ustalono, że potwierdzą, iż Burns pracował 

na  własną  rękę.  Nawet  jeśli  wiadomość  się  rozniesie,  będzie  mógł 
powiedzieć, że robił to, co do niego należało. 

—  Nie  uważam,  że  powinno  mu  to  ujść  na  sucho  —  powiedziała  Toni. 

—  Jak  już  przyłapie  się  kogoś  nieodpowiedzialnego,  to  należy  ujawnić 
starego  oszusta,  nawet  jeśli  jest  przyjacielem  twojego  ojca.  Już  czas,  żeby 
przeszedł  na  emeryturę.  Miasto  potrzebuje  w  Radzie  kogoś,  kto  ma  na 
względzie jego dobro. 

Adam  wstrzymał  się  z  uczciwą  odpowiedzią.  Wiedział,  jaki  obrót 

przybierają  takie  sprawy.  Burns  pewnie  uniknie  kary.  Był  członkiem 
towarzystwa  „dobrych,  starych  chłopców".  Korupcja  polityczna  zawsze 
istniała,  a  idealizm  Toni  nie  mógł  tego  zmienić.  Niemniej  jednak,  aby  ją 
chronić, zgodził się współpracować, przynajmniej do czasu wykrycia grubej 
ryby. 

— Kiedy już znajdziemy człowieka stojącego za transakcją— powiedział 

— będziesz mogła zwołać swoich ludzi i zanurzyć go w smole i pierzu. Sam 
wam  pomogę.  —  Otworzył  dla  niej  drzwi  od  strony  pasażera.  —  Dokąd 
teraz, banitko? 

—  Och,  nie  wiem,  Adamie.  Nie  ma  żadnej  wskazówki,  gdzie  szukać 

drugiego budynku dla naszego użytku. Fred, 

Annie  i  ja  jeździliśmy  wokoło  cały  ranek,  zanim  podwieźli  mnie  pod 

dom  rodziców.  Nie  zauważyliśmy  niczego,  co  by  się  nadało.  Jestem  tym 
przygnębiona. 

Ruszając Adam pomyślał, że niewiele ostało się z pomysłu: Toni poddała 

się w kwestii  budynku.  Jednak  na  jej  twarzy  malowało się  wszystko, tylko 
nie  przygnębienie.  W  czerwonej  sukience  i  lawendowych  sandałkach 
kojarzyła mu się z małą dziewczynką w drodze na przyjęcie urodzinowe. 

—  Zakładam,  że  nie  zamierzasz  poddać  się?  —  Pokazał  strażnikowi 

znak,  unosząc  do  góry  kciuk,  i  wyjechał  na  Riverside  Drive.  —  Miałem 

105

RS

background image

 

 

nadzieję, że spędzimy razem trochę czasu. Może poszlibyśmy na plażę. 

— Och, Adamie, przykro mi. Bardzo chciałbym wyjechać z tobą, ale nie 

teraz. Nie poddaję się w sprawie budynku. Pomyśl tylko, co by to znaczyło. 
—  Mówiąc  zapalała  się  coraz  bardziej.  Adam  usiłował  nie  dostrzegać,  że 
ten  zapał  był  wywołany  przez  jej  projekt,  a  nie  przez  plan  wycieczki.  — 
Nie. 

— Chwyciła go za ramię i posłała ciepły, pogodny uśmiech. 
— Ci ludzie będą mieli jakieś miejsce do zamieszkania, na które będzie 

ich stać, nawet jeśli będę zmuszona sama je wybudować. 

— Obawiałem się, że to powiesz. Cóż, jeśli nie możesz wpisać plaży do 

swojego  planu  dnia,  to  co  byś  powiedziała  o  pójściu  ze  mną  na  mecz 
koszykówki? 

—  Adamie,  naprawdę  nie  mam  czasu.  Muszę  pójść  do  szkoły  i 

posiedzieć  przy  telefonie.  Mamy  tylko  sześć  miesięcy,  pamiętasz?  Może 
kiedy indziej. 

Adam  uświadomił  sobie,  że  jakikolwiek  związek  z  Toni  musiał  objąć 

także jej dobroczynne projekty. Zaczynał właściwie oceniać narzekania żon 
policjantów. 

—  Dobrze  —  powiedział,  wykorzystując  ostatnią  deskę  ratunku  —  w 

takim razie możemy po drodze wstąpić do biura podatkowego. 

— Poco? 
—  Możliwe,  że  tam  znajdziemy  jakiś  budynek  wystawiony  na  sprzedaż 

za niepłacenie podatków. 

— Co nam to da? Materiały budowlane mogę dostać z dotacji, natomiast 

nie mam pieniędzy na kupno budynku. 

—  Muszę  ci  powiedzieć,  Toni,  że  tak  jak  nienawidzę  wykorzystywać 

swojego  nazwiska,  zbiórka  pieniędzy  mogłaby  być  rzeczą,  przy  której 
mógłbym  być  ci  pomocny.  W  każdym  razie,  nigdy  nie  wiadomo.  Nie 
zaszkodzi zapytać. 

Toni spojrzała na rękę. Bez namysłu przesunęła ją wzdłuż dłoni Adama, 

aż  ich  palce  zetknęły  się.  Było  w  tym  coś  pocieszającego.  Jej  własna  dłoń 
była  mała  i  szorstka.  Dłoń  Adama,  pokryta  niedużymi  ciemnymi  włosami, 
była duża i silna. Nie było wątpliwości, czuła się przy nim dobrze. 

Zaczynała  lubić,  że  kręcił  się  w  pobliżu,  nawet  jeśli  jego  uwagi  często 

gasiły jej entuzjazm. 

Nie  pogodzili  się  co  do  jej  poczynań,  lecz  pojmowała,  że  może  mieć 

106

RS

background image

 

 

słuszność, mówiąc o  niepraktyczności  jej  planów.  W  jakimś  sensie  było to 
niepokojące.  Nie  chciała  wiązać  się  z  kimś,  kto  akceptował  status  quo, 
nawet  jeśli  walczył  z  nim.  Chciała  zmieniać  rzeczy.  On  chciał  je  jedynie 
ulepszać. 

Spojrzała  na  zegarek,  potem  na  Adama.  Pójdzie.  Jeśli  ofiarował  się 

pomóc,  nie  mogła  odmówić.  W  tej  chwili  dreptała  w  miejscu.  Tylko  małe 
ukłucie  winy  dokuczało  jej  samopoczuciu.  Czy  zgadzała  się  z  Adamem 
dlatego, że chciała tego mężczyzny, czy dlatego, że chciała jego pomocy? 

Przez  długą  chwilę  po  prostu  wpatrywali  się  w  siebie.  Jego  pełne 

uwielbienia  spojrzenie  stopiło  resztkę  jej  niechęci.  Nie  pozwoliła  sobie  na 
myślenie o tym, do czego między nrmi doszło, skierowała swoją energię na 
mieszkańców  Swan  Gardens.  Lecz  jasne  wspomnienie  ich  kochania  się 
ciągle  było  obecne.  Kiedy  już  poddała  się  tej  myśli,  zgodziłaby  się  ze 
wszystkim, co Adam powiedziałby. Ponadto komiczny był wyraz twarzy jej 
matki, kiedy dowiedziała się, że jej gość jest synem pokojówki. 

Toni była ciekawa,  czy jej matka i ojciec kiedykolwiek dzielili rozkosz, 

podobną  do  tej,  jaką  ofiarował  jej  Adam.  Kiedyś  pewnie  musieli.  Mimo 
wszystko  ona  była  żywym  dowodem  na  to,  że  kiedyś  byli  razem.  Lecz  jej 
matka zawsze była taka obca. Toni nigdy nie słyszała, żeby powiedziała coś 
osobistego. Jednak wiedziała też, że jej matka nigdy tak naprawdę nie była 
snobką i nie była umyślnie nieuprzejma. Po prostu nie znała innego rodzaju 
życia. 

Ojciec  Toni  wcale  nie  był  bardziej  otwarty.  Byli  anachronizmem, 

cofnięciem  do  innego  czasu.  Na  swój  sposób  kochali  Toni.  Nie  mieli  po 
prostu pomysłu, jak jej to okazywać. Ciągle trudno było Toni uwierzyć,  że 
jej ciepły, opowiadający historyjki dziadek miał syna tak całkiem innego niż 
on sam. 

Mimo  prób  Adama  biuro  podatkowe  nie  przyniosło  rozwiązania.  Toni 

szybko zdała sobie sprawę, że Adam cieszył się dużym poważaniem wśród 
poborców  podatkowych,  którzy  zgodzili  się  kontynuować  poszukiwania. 
Ona  była  osobą  z  zewnątrz.  Ich  zaciekawione  spojrzenia  były  oczywistym 
dowodem , że zatrudnieni tam nie byli przyzwyczajeni do widoku Adama z 
kimś takim jak Toni i było jeszcze bardziej oczywiste, że oceniali ją z dużą 
dozą sceptycyzmu. 

—  W  każdym  razie  dziękuję,  Adamie  —  powiedziała,  kiedy  wyszli  z 

budynku. — Gdzie będzie ten mecz koszykówki? 

107

RS

background image

 

 

—  W  klubie  młodzieżowym.  Mam  małą  grupę,  z  którą  współpracuję  w 

większość  popołudni.  Jeśli  pokaże  się  wystarczająca  liczba  zawodników, 
dzielimy się na drużyny i gramy mecz. Jeśli nie, to gramy dla zabawy. 

— Co oznacza „pokaże się"? 
— Chłopcy chcą dobrze, ale dla ich dobra muszę walczyć z handlarzami 

narkotyków,  młodocianymi  przestępcami  i  czasem  z  ich  własnymi 
rodzicami.  To  wieczna  walka  o  to,  żeby  trzymali  się  z  dala  od  tego 
wszystkiego i żeby ich zaangażować. 

— W jakim są wieku? 
—  Gdzieś  między  sześć  a  dwadzieścia  sześć,  zależnie  od  tego,  czy 

chodzili do szkoły i kiedy wyszli z więzienia. Obawiam się, że moje zespoły 
nie zasługują na nazwanie ich kandydatami Popa Warnera. 

— A dlaczego nie gracie w którejś z lig? Przynajmniej byliby oficjalnie 

zorganizowani  i  granie  interesowałoby  ich.  Nie  opłaciłoby  się  stworzyć 
prawdziwej drużyny? 

—  Masz  na  myśli  prawdziwe  kostiumy,  prawdziwych  sędziów  i 

terminarz rozgrywek? 

— Tak. Czegoś na wzór mojego zastępu skautów. 
—  Toni,  ci  chłopcy  nie  mają  nawet  adresów.  Poprosisz  ich  o 

przyniesienie  aktów  urodzenia?  Zapomnij  o  tym.  Nie  ma  sposobu,  żeby 
dopełnić  tych  wszystkich  formalności,  wymaganych  przed  przystąpieniem 
do  gry  w  ligach,  o  których  mówisz.  Poza  tym,  nie  mam  pewności,  czy 
połowa  zespołu  nie  przyjdzie  na  mecz  tak  naćpana,  że  nie  będą  w  stanie 
zagrać. 

— Więc dlaczego to robisz, Adamie. Tracisz czas z takimi chłopakami? 
— Bo sam byłem taki chłopakiem, Toni. — Jego głos zabrzmiał sztywno 

i odrobinę gniewnie. Nie rozumiał jej słów. Jak różnica istniała między tym, 
co  ona  robiła,  a  jego  działalnością?  Ona  pracowała  z  tymi,  co  nie  mieli 
szczęścia, z potrzebującymi. Różnica, uświadomił sobie, polegała na tym, że 
Toni  szukała  sukcesu  i  często  miała  szczęście  osiągnąć  go.  On  także  miał 
nadzieję na pewien sukces, ale znajdował go niewiele. 

„Bo  sam  byłem  takim  chłopakiem."  Toni  myślała  o  cichym  wyznaniu 

Adama,  który  właśnie  wjechał  na  plac  przylegający  do  upstrzonego 
napisami budynku.  

W jego głosie zabrzmiał szczery ból. Czuła się zawstydzona, myśląc, jak 

źle  musiało  mu  być,  gdy  dorasta!  i  wracał  do  siebie  po  lekcjach,  podczas 

108

RS

background image

 

 

gdy ona szła do lodziarni Zesto albo do dzielnicy handlowej. 

Jeśli przyjęcie w ratuszu wydało się jej chłodne, to było ono falą ciepła w 

porównaniu  z  lodowatym  potraktowaniem  jej  przez  koszykarzy  zebranych 
pod pozbawioną siatki obręczą w sali gimnastycznej. Adam przedstawił ją, 
odprowadził na widownię i wrócił do czekających graczy. 

— Dobra, chłopaki, jesteście gotowi do gry? 
—  Nie,  człowieku  —  powiedział  zmęczonym  głosem  jeden  z  graczy  o 

długim  stażu.  —  E.T.  został  przyłapany  ze  zwiniętym  sprzętem  stereo,  a 
Leno znalazł sobie robotę u Icemana. Brakuje nam dwóch ludzi. 

Adam  westchnął  głęboko.  Miał  nadzieję,  że  wywiera  pozytywne 

wrażenie  na  chłopcu,  któremu  nadano  przydomek  E.T,  ale  najwyraźniej 
mylił  się.  Później  zajmie  się  tym  zatrzymaniem.  Może  uda  musie  załatwić 
zwolnienie warunkowe. Pójście Lena do Icemana oznaczało jego zgubę. 

—  Przykro  mi,  chłopcy.  Może  po  prostu  zagramy  sparring.  Musimy 

wykonać plan treningowy. 

—  Obijaliśmy  się  całe  przedpołudnie  —  powiedział  blady  piegus.  — 

Chcemy  zagrać  prawdziwy  mecz.  —  Kozłował  piłkę  wokół  siebie.  —  Pan 
mógłby zagrać. 

Starszy gracz leniwie wykonał rzut. 
— Człowieku, ciągle będzie nam brakowało jednego. 
—  Wpuścilibyście  mnie?  —  zawołała  Toni  ze  swego  miejsca  na 

widowni. 

— Kobieta? — Zawodnicy spojrzeli na nią z niedowierzaniem. 
—  Dlaczego  nie?  —  zapytał  Adam.  —  Gracie  ze  mną,  a  ja  jestem 

mężczyzną. 

— Tak, ale pan jest kumplem. 
— Co z wami, chłopaki, boicie się? — Powstawszy, Toni oparła ręce na 

biodrach i kołysała się na czubkach palców. 

—  Dobra  —  piegowaty  chłopak  powiedział  drwiąco.  —  Jeśli  pan  chce 

zaryzykować, kapitanie, będzie pan musiał wziąć ją do swojej drużyny. My 
bierzemy Tree'ego, pan babę. 

— Świetnie. — Zafrasowny Adam zerknął na Toni. — Mam nadzieję, że 

wiesz, co robisz, Toni. Ci ludzie poważnie podchodzą do tego meczu. 

— Ja też. 
Pół godziny później Adam wiedział już, że Toni była równie oddana grze 

w  piłkę,  co  swemu  projektowi  mieszkaniowemu.  Braki  w  umiejętnościach 

109

RS

background image

 

 

wyrównywała  determinacją.  Po  niepewnym  początku  chłopcy  odkryli,  że 
Toni  Gresham  miała  instynkt  zabójcy  i  opanowała  podstępny  rzut  hakiem. 
Kiedy  dokładnie  przykryli  Adama,  Toni  zdobywała  punkty.  Kiedy  skupili 
się na Toni, Adam był wolny. 

Obydwie  drużyny  zmieniały  się  na  prowadzeniu  przez  większą  część 

meczu,  aż  Toni  w  końcu  zaczęła  słabnąć  i  chłopcy  odskoczyli. 
Nieszczęśliwe  pośliźnięcie  przysporzyło  Toni  nowego  otarcia  na 
skaleczonym kolanie, więc Adam zakończył spotkanie. 

—  Przepraszam  za  nazwanie  pani  „babą"  —  powiedział  nieśmiało 

piegowaty chłopiec. — Pani jest w porządku, Toni. 

—  Tak  —  zgodzili  się  inni.  —  Dobry  mecz,  kapitanie.  —  Kiedy 

wymieniali  uderzenia  wysoko  uniesionymi  dłońmi,  Toni  także  została 
objęta tym koleżeńskim gestem. 

Kiedy  wyjeżdżali  ze  śródmieścia,  Adam  spojrzał  na  Toni.  Jej  twarz 

błyszczała  od  potu,  kiedy  spokojnie  opatrywała  bolesne otarcie  na  kolanie. 
Skaleczona,  zmęczona,  całkiem  rozczochrana,  była  prawie  na  pewno 
najbardziej uroczą kobietą, jaką spotkał w życiu. 

Jeszcze  nie  pozwolił  sobie  na  przemyślenie  faktu  kochania  się  z  Toni. 

Nie  chciał  rozważać,  co  mogło  to  znaczyć  dla  niej,  dla  niego.  Po  prostu 
zdarzyło się, dopuścił do tego, nawet po tym, jak się od niej odwrócił. Ona 
mu ufała, spała w jego objęciach całą noc. 

Nawet  teraz  nie  pojmował,  dlaczego  wyszedł  z  domu,  by  kupić  środki 

antykoncepcyjne.  Nie  stało  się  tak  dlatego,  że  szalał  z  pożądania. 
Opanowanie było rzeczą, którą w sobie wykształcił i opanował do perfekcji. 
To, co czuł, to było coś więcej niż pożądanie. Była taka mała i taka dzielna. 
Chciał  ją  ochraniać.  Przez  cały  dzień  wzbraniał  się  od  myślenia  o  tych 
uczuciach.  Była  dla  niego  niedobra.  On  był  niedobry  dla  niej.  Lecz  nawet 
teraz  chciał  zjechać  na  pobocze,  zaciągnąć  na  tył  furgonetki  i...  Podjechał 
zbyt  blisko  samochodu  na  sąsiednim  pasie  i  gwałtownie  przekręcił 
kierownicą w prawo. 

Przez  chwilę  jechali  milcząc.  Lecz  milczenie  nie  było  czymś  dziwnym. 

Było  to  przyjemne  dzielenie  przyjaznych  uczuć.  Przejechał  przez  tylny 
wjazd,  graniczący  z  polem  golfowym  klubu  ludowego,  i  wjechał  do 
dzielnicy Toni, Sherwood Forest. 

— Dobrze się czujesz, Adamie?  
—  Toni  uświadomiła  sobie,  że  nie  rozmawiali,  i  była  ciekawa,  czy 

110

RS

background image

 

 

zezłościła go tym, że włączyła się do meczu koszykówki. 

— Świetnie. A ty? 
—  Świetnie.  Dzięki,  że  pozwoliłeś  mi  zagrać.  Jest  to  po  prostu  jedna  z 

rzeczy,  które  drażnią  moją  matkę.  Greshamowie  pływają,  grają  w  brydża  i 
tenisa, a nie w baseball czy koszykówkę. 

— Teraz rozumiem, pod jakim względem byłaś ciężkim doświadczeniem 

dla  swej  matki.  —  Sięgnął  po  jej  rękę.  Dotykanie  jej  było  czymś  równie 
naturalnym, co uśmiechanie się do niej, i zauważył, że ciągle to robi. Gdyby 
jego  koledzy  oficerowie  ujrzeli  go  teraz,  przysięgliby,  że  do  tej  pory 
ukrywał  się  w  pokoju  przesłuchań.  Adam  Ware  nigdy  nie  miał  reputacji 
człowieka  wesołego.  Puścił  ją  i  sięgnął  do  kieszeni,  wyciągając  cygaro. 
Wcisnął  je  do  ust,  pokręcając  nim  niepewnie.  Oparta  o  drzwi  Toni 
badawczo mu się przyglądała. 

— Dlaczego to robisz? 
— Co robię? — Adam nie był pewien, dlaczego wycofał się. Być może 

dlatego, że myślał o matce. Trudno było mu o niej mówić. Byli sobie bardzo 
bliscy,  planowali  jego  przyszłość,  wybiegali  naprzód,  do  czasu,  kiedy  nie 
będzie musiała pracować tak ciężko. Miał kupić jej domek, wywieźć z Cab-
bage Town i pomóc ludziom, których życie było podobne do jego życia. 

Przed  ukończeniem  szkoły  średniej,  przyjął  stypendium  ufundowane 

przez Uniwersytet Stanowy w Jacksonville . Ale wtedy już jej nie było, a on 
nie  miał  z  kim  dzielić  swej  radości.  Przez  jakiś  czas  szalał,  aż  nabawił  się 
kontuzji.  Potrząsnęło  to  nim  i  przypomniało  o  przyszłości  i  planach 
pomagania innym. 

Grał  w  Saintsach,  dopóki  kontuzja  kolana  nie  odnowiła  mu  się,  więc 

wrócił do college'u. Kiedy był graczem, związał się z kobietą, która szybko 
doszła do wniosku, że nie podoba jej się być albo żoną studenta teraz, albo 
żoną policjanta w przyszłości. Ich związek skończył się jednocześnie z jego 
karierą  sportową.  Stał  się  pełnym  poświęcenia  poważnym  człowiekiem, 
który postanowił nigdy nie pozwolić sobie na związanie się z kimś. Nigdzie 
nie pasował i nauczył się to akceptować. 

— Dlaczego gryziesz to cygaro? 
— Brzydki nawyk, co? 
— Znam ludzi z gorszymi. 
—  Nie  wiem.  Myślę,  że  to  rozładowuje  frustrację.  Tak  jak  twoje 

wierszyki. — Podjechał furgonetką pod jej dom i zgasił silnik. 

111

RS

background image

 

 

— Czy wiesz, że przez cały dzień nie powiedziałam ani jednego? Myślę 

— powiedziała cicho — że znalazłam lepsze ujście dla swoich frustracji. — 
Wyciągnęła mu cygaro z ust i wyrzuciła przez okno. 

— Czyżby? 
— Chodź ze mną, to ci pokażę. 
Filiżanka  była  cicha  i  spokojna,  jak  gdyby  został  na  nią  rzucony  urok. 

Kiedy  Adam  zamykał  za  sobą  drzwi,  Toni  weszła  do  sypialni  i  zaczęła 
rozczesywać żelatynowe strąki. Patrzyła, jak wchodzi. Stanął za nią, objął ją 
w talii i pocałował w szyję. 

—  Masz  rację,  banitko.  Usta  podpowiadają  mi,  że  następuje 

zdecydowana poprawa. 

—  Och,  Adamie,  czy  my  jesteśmy  realni?  Czyja  tu  jestem  naprawdę  z 

tobą? 

Przycisnąwszy  usta  do  jej  policzka,  objął  rękami  ramiona.  Chwycił  za 

ramiączka sukienki i zsunął je. Jego palce odnalazły z tyłu suwak, rozsunął 
go,  pozwalając  sukience  opaść  na  podłogę.  Majteczki  spadły  zaraz  potem, 
była naga. Uniósł głowę, spojrzał w lustro i zobaczył zaczerwienioną twarz i 
zaskoczenie w oczach. 

—  Jesteś  bardzo  realna  —  wyszeptał  głosem,  którego  brzmienie  spadło 

kilka nutek poniżej chrypy. — Czy ktoś mówił ci, jak jesteś piękna? 

Patrzyli w lustro. Jej brodawki zaczęły tężeć. Erekcja Adama uciskała ją, 

a jego serce biło w tym samym co jej rytmie. Krzywy uśmiech wy kwitł na 
twarzy  Adama,  kiedy  zamknął  w  dłoni  pierś.  Począł  masować  miękką 
półkulę, dotykając, sprawdzając, jakby nigdy dotąd nie widział kobiety. 

Zaczerwieniła się. 
— Nie jestem bardzo wysoka. 
—  Jesteś  absolutnie  doskonała.  Spójrz  na  nas.  Spójrz,  jak  bardzo  do 

siebie pasujemy. 

Mięśnie  wewnątrz  Toni  doznały  ataku  podniecenia  i  wiedziała,  że  za 

chwilę niezdolna będzie stać nieruchomo. 

—  Myślę  —  zdołała  powiedzieć  —  że  coś  jest  nie  w  porządku  w  tym 

obrazku. 

—  Co  takiego?  Według  mnie  wygląda  dobrze.  —  Adam  mógł 

powiedzieć,  że  w  dotyku  też  jest  dobry,  bo  Toni  była  jak  jedwab.  Była 
ciepła  i  żywa.  Chciał  ją  przewrócić  i  zatonąć  w  niej, twardy i  brutalny, i... 
Cholera, o czym on myśli? Toni jest mała, delikatna.  

112

RS

background image

 

 

Zasługiwała  na  to,  żeby  być  strzeżona  jak  skarb  i  adorowana,  a  nie 

gwałcona. 

—  Ciągle  jesteś  ubrany  —  powiedziała.  Obróciwszy  mu  się  w  rękach, 

rozpięła pasek i spodnie i sięgnęła do środka. 

— Och, Toni. — Zaczerpnął głęboko powietrza. — Nie rób tego. 
Szybkim ruchem zsunęła mu spodnie i spodenki zwróciła swą uwagę na 

tę część jego ciała, która nie dbała o jego decyzję powstrzymania się przed 
wzięciem jej siłą. 

— Chcę patrzeć na ciebie — powiedziała. — Dotykać. Dziś rano byłam 

taka... podniecona, że nie miałam okazji tego zrobić. Wstydzisz się, Adamie 
Ware? 

— Wstyd? Nie wiem. Być może tak. — Westchnął. — To znaczy, chyba 

wstydziłem się. Och, Toni, lepiej przestań. Zdaje się, że przy tobie całkiem 
tracę panowanie. 

— To dobrze. Lubię cię, gdy jesteś dziki i pożądliwy. 
—  Ja?  Dziki  i  pożądliwy?  —  Wydał  z  siebie  okrzyk.  —  Dostaniesz  za 

swoje, banitko. 

Dostała.  Kiedy  ją  kochał,  nie  pohamowywał  się.  Pchnięciem 

odpowiadała  na  jego  chciwe  pchnięcia,  unosząc się nad pierwotną  dżunglą 
pożądania,  która  porwała  ich  do  początku  czasu  i  cisnęła  w  przyszłość. 
Kiedy skończyli, Adam leżał na plecach, a Toni na nim. Nigdy nie czuł się 
tak szczęśliwy. 

— O czym myślisz, Adamie — zapytała niepewnie i wstrzymała oddech 

w oczekiwaniu na odpowiedź. 

— Masz rację, banitko. To dużo lepsze niż cygaro. 
Znieruchomiała.  Nie  miała  pojęcia,  że  tak  bardzo  pragnie,  żeby 

powiedział,  że  ją  kocha,  do  chwili,  kiedy  tego  nie  zrobił.  Nie  pozwoliła 
sobie  formułować  słów,  lecz  miała  świadomość,  że  są  tam  razem.  Przez 
jakiś  czas  leżała  nieruchomo,  czując  jak  oddycha,  czując  bicie  jego  serca 
równym, wolnym dźwiękiem, odbijającym się echem w jej uchu. 

Być może nie miał pojęcia, jak szczególne było to dla niej, dumała. Była 

pewna,  że  jako  policjant  i  kumpel  był  otoczony  setkami  kobiet.  Ona  sama 
miała kilka niezbyt poważnych związków, ale żaden z nich nie trwał długo i 
żaden nie był podobny do tego. 

Adam wyczuł, że Toni nagle znalazła się myślami daleko od niego. Czuł, 

że  ona  potrzebuje  rozproszenia  wątpliwości,  ale  nie  wiedział,  co 

113

RS

background image

 

 

powiedzieć. Nigdy nie było mu łatwo rozmawiać o sprawach intymnych. Aż 
do  tej  chwili  on  i  Toni  walczyli,  nie  zgadzali  się  ze  sobą,  sprzeciwiali  się 
filozofii życiowej drugiej strony. Niemniej jednak zdawali się tak doskonale 
zgrani,  że  każde  rozumiało  bez  wyjaśnień  myśli  i  słowa  drugiej  osoby. 
Musnął nosem jej czoło. Nie chciał utracić tej wyjątkowej bliskości. 

— Co się stało, Toni? 
— Nic, Adamie. Nigdy przedtem nie uwiodłam mężczyzny w ten sposób. 

Czuję  się  jak  piętnastolatka.  To  naprawdę  wariactwo,  prawda?  Co 
napisaliby na mój temat w magazynie „Cosmopolitan"? 

Nigdy  nie  uwiodła  mężczyzny?  Nie,  w  ten  sposób  nie  interpretowałby 

tego,  co  zrobili.  Według  niego  kochali  się  i  to  było  niezwykłe.  Lecz  nie 
mógł  jeszcze  wypowiedzieć  swoich  uczuć.  Były  zbyt  świeże  i 
przypuszczalnie niezbyt pożądane. Miał zamiar nigdy się nie zakochać. 

Napięcie  związane  z  wykonywaniem  jego  zawodu  czyniły  spustoszenie 

w  psychice  kobiet.  Widział,  jak  wielu  jego  ludzi  pozwalało  domowym 
problemom  dezorganizować  ich  zdolność  wykonywania  zawodu.  Widział 
także,  jakie  ta  praca  czyni  spustoszenie  w  umyśle  człowieka,  że  nie  był  w 
stanie wrócić do domu wieczorem i być ojcem i mężem. Być może sposób, 
w jaki Toni widziała to, co zaszło, był lepszy. 

— „Cosmo" stwierdziłby, że nie ma nic niezwykłego w tym, że kobieta 

czuje  pociąg  do  oficera  policji.  My  reprezentujemy  sobą  bezpieczeństwo  i 
zagrożenie.  To  połączenie  często  staje  się  afrodyzjakiem  dla  kobiety  i 
mężczyzny,  kiedy  się  ścierają,  szczególnie,  kiedy  są  swymi  absolutnymi 
przeciwieństwami.  Atrakcyjność  seksualna  nie  jest  niczym  niezwykłym  w 
tych okolicznościach. 

„Atrakcyjność  seksualna?  —  pomyślała  Toni.  —  Czy  w  takim  świetle 

Adam widział ich kochanie?" Jej śmiałość opuściła ją. 

— 

Rozumiem. 

Chcesz 

powiedzieć, 

że  jesteśmy  zupełnymi 

przeciwieństwami,  że  nasz  związek  jest  czysto  seksualny  i  powinien  być 
uważany za tymczasowy? 

— Myślę, że coś w tym rodzaju. — Chociaż w słowach zgodził się, ręka 

opiekuńczo  ją  objęła,  a  palce  przesunęły  się  między  ich  ciałami  do  piersi, 
którą objął. To, co mówił, nie było tym, co czuł. 

Toni  czuła  drżenie  w  dotyku  Adama,  czuła  także,  że  znowu  twardnieje, 

tuląc się do niej w proteście, który mówił głośniej niż słowa. Adam nie był 
człowiekiem  wodzonym  impulsami.  Nigdy  nagle  nie  zmieniał  tematów  ani 

114

RS

background image

 

 

nie  działał  powodowany  nastrojem  chwili,  nie  bacząc  na  to,  co  mogła 
pomyśleć.  Był  człowiekiem  czynu,  a  jednak  był  cichy. Być  może  zarówno 
jemu,  jak  i  jej,  trudno  było  pogodzić  się  z  tym,  do  czego  między  nimi 
doszło. Mógł uważać, że był to pociąg czysto seksualny, lecz ona wiedziała 
lepiej. „Jack i Jill poszli na wzgórze, postanowili zostać tam dłużej". 

—  Powinieneś  to  przemyśleć,  Kojak.  —  Wyszeptała  i  uniosła  się.  — 

Nawet przez chwilę  nie  uwierzyłam  w  te  bzdury,  które mi  opowiadasz.  — 
Powoli osunęła się, znajdując odpowiednie miejsce dla swoich ust i bioder. 
Wślizgując się do środka. Adam postanowił nie polemizować z jej opiniami. 

Przez  kilka  następnych  dni  Adam  nie  przyznawał  się  przed  sobą  do 

rosnących uczuć do Toni. Wiedział, że wyprawiła się na beznadziejną misję, 
by  znaleźć  nowe  miejsce  do  remontu,  lecz  sama  musiała  do  tego  dojść. 
Niechętnie  zostawiał  ją  pod  całodzienną  opieką  Freda  i  Annie,  samemu 
próbując dowiedzieć się, kto podłożył kurczaka. 

Kiedyś  ujrzał  człowieka  stojącego  wśród  drzew  nie  opodal  domu  Toni. 

Przeszukanie  terenu  na  nic  nie  wskazało,  więc  uznał,  że  człowiekiem  tym 
był jeden z sąsiadów, nikt obcy. 

Burnsowi  nie  udało  się  zidentyfikować  tego  mężczyzny  w  książce  ze 

zdjęciami  notowanych  przestępców,  lecz  wydział  sztuki  sporządził  szkic 
pamięciowy jego twarzy. 

Poza starym folwarkiem więziennym było jeszcze kilka działek i domów 

graniczących  z  terenem  proponowanym  pod  budowę  kompleksu 
olimpijskiego.  Kilku  pierwszych  właścicieli,  z  którymi  skontaktował  się 
Adam,  nie  przyznało  się,  żeby  ktoś  stosował  wobec  nich  rozwiązania 
siłowe. Pewnego późnego popołudnia złożył wizytę starszej kobiecie, która 
prowadziła  sklep  spożywczy,  mieszczący  się  w  przedniej  części  jej  domu. 
Stara  kobieta  była  matką  E.T.  Kiedy  dowiedziała  się,  że  to  Adam  jest 
oficerem, który wydobył jej syna z więzienia, niczego nie ukrywała. 

— Pewnie — powiedziała, wypluwając ślinę zmieszaną z tytoniem, który 

żuła,  tuż  obok  nogawki  jego  spodni.  —  Przy-lazł  tu  facet  z  kieszeniami 
pełnymi pieniędzy i chciał kupić mój domek. 

— Czy sprzedała pani? 
—  Śmiechu  warte.  Powiedziałam  mu,  że  nie  należy  do  mnie,  że  go 

wynajmuję,  tak  jak  moja  mama  przede  mną.  A  on  zaproponował  mi  sporo 
grosza,  żeby  wykupić  moją...  dzierżawę,  tak  to  chyba  nazwał.  Powiedział, 
że  i  tak  chcieli  sprzedać  ten  budynek  i  go  rozebrać.  Ale  ja  mogłabym  tu 

115

RS

background image

 

 

zostać,  aż  oni  przygotują  się  do  tego.  Potem  przeniosą  mnie  do  jednego  z 
tych wysokich domów. Nie nabierał mnie, co? 

— Nie — zapewnił ją. — Na pewno nie. Czy pani coś podpisała? 
— lak, proszę pana, podpisaliśmy dokument. Mam go tam, w kasie. 
Pozwoliła  mu  obejrzeć  umowę.  Podpis  należał  do  człowieka,  którego 

rozpoznał: niezależnego przedsiębiorcy budowlanego, który miał na pieńku 
z  władzami  miasta  za  działanie  niezgodne  z  ustaleniami  jego  niedużych 
kontraktów. Właśnie w poprzednim miesiącu miasto wykreśliło jego firmę z 
listy przedsiębiorstw dopuszczonych do przetargu na wykonanie inwestycji 
miejskich.  Adam  zaczynał  pojmować,  co  się  działo.  Jednak  nie  widział 
powodu  do  ujawnienia  czegokolwiek  do  czasu,  gdy  zbierze  więcej 
informacji. 

Przez  następne  trzy  dni  Adam  szedł  szlakiem  dokumentów  sprzedaży, 

każdy  z  innym  podpisem.  Wszyscy  sprzedający  rozpoznali  na  szkicu, 
sporządzonym dzięki Burnsowi, człowieka, z którym dokonali transakcji. 

Składając raport burmistrzowi, Adam wyraził swoją frustrację. 
—  Oczywiście,  nie  było  tajemnicą,  że  ubiegamy  się  o  organizację 

olimpiady.  Każdy  wiedział,  że  kompleks  będzie  wzniesiony  w  tamtym 
miejscu, gdyż miasto jest już właścicielem tego obszaru, więc nic dziwnego, 
że  ktoś  wykupuje  przyległe  nieruchomości.  Nie  ma  nic  nielegalnego  w 
wydawaniu pieniędzy. 

— Ale po co? — zapytał burmistrz. — Jeśli dostaniemy olimpiadę, będą 

mieli ziemię, na którą nie będzie popytu. 

—  Tak,  ale  proszę  pamiętać  o  zmianie  kwalifikacji.  Zmiana  z  nisko 

budżetowej  mieszkaniówki  na  komercyjną  natychmiast  podwaja  wartość. 
Podejrzany  zaryzykował  w  nadziei,  że  olimpiada  popchnie  ceny  jeszcze 
wyżej.  Poza  tym,  nawet  jeśli  stracą  na  olimpiadzie,  tanio  nabędą  prawo 
własności, zanim zmiana kwalifikacji zostanie ogłoszona publicznie. 

— Całym naszym problemem tutaj jest próba przekupstwa. Teraz wiemy, 

kto za tym stoi. Burns będzie musiał zeznawać. On się pewnie wywinie, ale 
przedsiębiorca i jego poplecznik zostaną oskarżeni. 

—  Przynajmniej  wcześniej  czy  później  zamiast  fabryk  zostaną  tam 

wybudowane  domy  —  powiedział  Adam,  myśląc,  jaka  zadowolona  będzie 
Toni. 

Wystawiono  nakazy  aresztowania  przedsiębiorcy  i  jego  wspólnika  za 

próbę  przekupstwa.  W  tym  samym  czasie  opublikowano  stanowcze 

116

RS

background image

 

 

oświadczenie mówiące, że Toni Gresham nie była jedynym świadkiem jego 
przestępstwa. Właściciele nieruchomości także byli w stanie zidentyfikować 
przestępcę. 

Później,  wieczorem,  kiedy  leżeli  w  łóżku,  Adam  powiedział  Toni  całą 

prawdę. 

—  W  tajemnicy  od  miesięcy  przedsiębiorca  wykupywał  nieruchomości, 

oczekując,  że  Komitet  Olimpijski  przyzna  Atlancie  prawo  organizacji 
letnich  igrzysk  w  1996  roku.  Gdyby  zatwierdzono  zmianę  kwalifikacji 
działek, on okazałby się właścicielem terenu wokół kompleksu uzyskanego 
za niewielki początkowo wydatek. 

—  Co  stanie  się  z  ludźmi,  którzy  sprzedali  mu  nieruchomości,  jeśli 

Komitet Olimpijski dokona innego wyboru? 

—  Burmistrz  uważa,  że  przedsiębiorca  sprzeda  prawo  własności  i 

poprzedni właściciele będą mieli prawo pierwokupu. 

— W każdym razie  Burnsowi nie spadnie  włos z głowy — powiedziała 

Toni z niechęcią. 

—  Na  to  wygląda.  Tak  to  czasem  bywa,  najdroższa.  Trochę  zyskujesz, 

trochę  tracisz.  Przynajmniej  mamy  nadal  szanse  goszczenia  tutaj  letniej 
olimpiady. — Złożył na jej ustach pełen radości pocałunek. Nie oddała go. 

— Co się stało, banitko? 
—  System,  to  wszystko.  Miasto  zarabia  kupę  pieniędzy  na  turystach. 

Burns  nie  zostaje  ukarany.  Ja  tracę  folwark  więzienny.  Ludzie  ze  Swan 
Gardens  tracą  prawdopodobnie  miejsce  zamieszkania.  A  wszystko  z 
powodu czegoś, co nawet mogło się nie wydarzyć. 

—  Ale,  Toni,  zrozum.  Nigdy  nie  dałabyś  rady  przerobić  folwarku  na 

nadające się do zamieszkania miejsce. Pomaganie ludziom na zasadzie „coś 
za coś" to piękna rzecz, ale bądź realistką. Nie możesz brać na siebie całego 
tego  projektu.  Wprowadzasz  tym  w  błąd  tych  mieszkańców  tak  samo,  jak 
ten  przedsiębiorca,  nie  mówiąc  właścicielom  nieruchomości  o  zmianie 
kwalifikacji.  Twój  projekt  był  nierealny  i  już  jest  skończony,  Toni. 
Zostawmy go już w spokoju. 

— Nierealny? Chcesz przez to powiedzieć, żebym przestała robić to, co 

wydaje  się  niemożliwe?  Nawet  odrobinę  się  z  tobą  nie  zgadzam,  Adamie 
Ware. — Skoczyła na równe nogi. Nie mogła się poddać tak jak jej rodzice 
w  sprawie  przędzalni  po  śmierci  dziadka.  —  Jesteś  taki  sam  jak  wszyscy, 
myślisz  o  drobiazgach.  Nawet  nie  zacząłeś  rozumieć,  do  czego  dążę.  Ale 

117

RS

background image

 

 

masz rację, że to już skończone. Już nic mi nie zagraża, prawda? 

Adam miał złe przeczucia co do tego, co miało właśnie miejsce. 
— Tak. Aresztowali już tego faceta, który podrzucił kurczaka. Dlaczego 

pytasz? 

—  W  takim  razie  załóż  spodnie  i  wracaj  do  domu,  Kojak.  Zbyt  długo  i 

zbyt ciężko pracowałam, żeby teraz poddać się. Jeśli nie czujesz tego w ten 
sam sposób co ja, to ruszaj w drogę, mały. 

— To znaczy, że ludzie ze Swan Gardens są ważniejsi od nas? 
Chciała powiedzieć, że nie, ale prawda była taka, że Adam nie kochał jej. 
— Myślę — powiedziała powoli — że nie ma żadnego „nas", Adamie. 
Kończyła  z  tym.  Adam  najpierw  zaniemówił,  potem  rozgniewał  się.  Na 

pewno był ważniejszy dla Toni. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz i 
nadzieja  natychmiast  zniknęła.  Była  poważna.  Mówiła  mu,  żeby  sobie 
poszedł. Zsunął prześcieradło i powstał, patrząc na nią niedowierzająco. 

— Dlaczego, Toni? 
— Dlatego, że muszę. To nie jakiś projekcik, który nie wyszedł. To jest 

to, co robię, Adamie. Jest to dla mnie ważne. Nie możesz tego pojąć? Muszę 
to zrobić. Muszę. 

Naciągnął na siebie bieliznę i spodnie, wsunął w nie koszulę, a stopy do 

butów. 

— Nie. Kocham cię, Toni Gresham, i ja jestem tym, czego potrzebujesz. 

Kochałem też mego ojca, ale jego nigdy nie było, zajmował się interesami. 
Nigdy  nie  miał  dla  mnie  czasu;  pewnego  dnia  nie  wrócił  do  domu. 
Wcześniej  czy  później,  zajmując  się  tymi  ludźmi,  którzy  są dla  ciebie tacy 
ważni, znajdziesz może czas dla mnie, cóż, wiesz, gdzie mnie wtedy szukać. 

Toni  była  zdumiona.  Wypowiedział  słowa,  które  pragnęła  usłyszeć  i 

wychodził.  Chwyciła  prześcieradło,  owinęła  wokół  siebie,  biegnąc  za  nim, 
potykała się, kiedy stopy zaplątały się w materiał. 

— Adamie, zaczekaj. 
—  I  jeszcze  jedna  rzecz  —  zawołał  przez  ramię.  —  Mogłabyś  się 

przynajmniej  spytać  tych  ludzi  ze  Swan  Gardens,  czego  chcą,  zamiast  bez 
pytania zaspokajać własne ego. 

Wyszedł  i  w  filiżance  zapadła  cisza.  Magia  zniknęła.  Stalowe  kolumny 

zaczęły skrzypieć i zgrzytać, i Toni zadrżała w ciemności. 

Co  go  ugryzło?  On  powinien  zrozumieć,  co  próbowała  osiągnąć.  Ale 

skąd on miał o tym wiedzieć, prawda? Toni westchnęła. Obydwoje walczyli 

118

RS

background image

 

 

ze  swoją  przeszłością.  Jej  rodzina  nie  była  taka  zła,  jak  zawsze  jej  się 
zdawało.  Nie  mieli  wyboru  przy  zamykaniu  przędzalni.  A  mogli  być 
zainteresowani  pomocą,  gdyby  otworzyła  się  i  dała  im  możliwość.  Adam 
potrzebował jej. Potrzebował jej, żeby mu pokazała, że są w stanie zmieniać 
— razem. A ona potrzebowała jego gdyż... gdyż... 

— Och, cholera — zamruczała. 
Lecz  ktoś  musiał  zająć  stanowisko.  Dlaczego  ona  rozumiała,  a  Adam 

nie?  Co  do  pytania  ludzi  ze  Swan  Gardens,  czego  pragną,  to  chyba  nie 
potrzebowała tego robić. 

Następny  poranek  przyniósł  odpowiedź.  Na  pośpiesznie  zwołanym 

spotkaniu  z  mieszkańcami  usłyszała  ich  pełne  wahań  odpowiedzi.  Chcieli 
drzew  i  ogrodów,  i  parku,  może  miejsca  pod  uprawę  kwiatów  i  warzyw, 
gdzieś z dala od centrum. Prawda była taka, że stary folwark więzienny był 
złym pomysłem. 

— Dlaczego nic nie powiedzieliście? — zapytała łamiącym się głosem. 
—  Nie  chcieliśmy  ranić  twoich  uczuć,  Toni  —  odpowiedział  Willie 

Benson. — Wyglądało na to, że to bardzo ważne dla ciebie, a jesteś dla nas 
taka dobra. 

— Dla mnie? Ależ wszystko, co robię, jest dla was, nie dla mnie. Tak mi 

przykro, ludzie. Nie wiem, co teraz robić. 

— Dlaczego nie zapytasz Adama, Toni? — powiedział ktoś z wahaniem. 

— On wygląda na zrównoważonego młodego człowieka. 

—  Rozumiem.  —  Zrównoważenie  było  tym,  czego  chcieli.  Nie  kogoś 

porywczego  jak  ona.  Adam  nie  zarekwirowałby  folwarku  więziennego. 
Nigdy  nie  zdecydowałby  się  go  wyremontować  i  wprowadzić  tam  grupy 
starych ludzi bez pytania ich o zgodę. Lecz ona tak. 

Próbowali ją pocieszyć, wyjaśniając, że i tak nie oczekiwali od niej cudu. 

Już zaczęli przygotowywać plan przeprowadzki. 

— Mary Smutny Chłopczyku, przyjdź i zadmij w swój róg — mamrotała 

przygnębiona,  gdy  Fred  wiózł  ją  do  starej  przędzalni,  żeby  mogła  zabrać 
swój  samochód.  Zostawiła  Freda,  by  załadował  część  zapasów,  które 
przechowywali w jednym ze starych budynków, i pojechała z powrotem do 
domu. 

Adam  miał  całkowitą  słuszność  co  do  niej.  Popędziła  na  oślep,  by 

ratować świat, nie pytając go, czy życzy sobie być ratowanym. Studiowała 
inżynierię,  aby  budować  budynki.  W  szkole  nauczała  zawodu,  by  ludzie 

119

RS

background image

 

 

umieli zarabiać na życie. Zebrała wokół siebie paczkę wielbicieli, byle tylko 
czynić wielkie dobro, nie zastanawiając się nawet nad własnymi motywami. 
Czy mogła się mylić? 

Nie. Cele były słuszne, lecz metody — możliwe, że nie. Zupełnie jej się 

nie  powiodło,  i  w  dodatku  utraciła  Adama.  Po  raz  pierwszy  od  czasu,  gdy 
była  małą  dziewczynką,  Toni  potrzebowała  rękawa,  żeby  się  wypłakać. 
Potrzebowała  rękawa  matki,  żeby  się  wypłakać.  Nadepnęła  na  hamulec, 
zawróciła  samochód  i  pojechała  w  stronę  Riverside  Drive.  Nie  miała 
pojęcia,  co  się  zdarzy.  Nigdy  tego  przedtem  nie uczyniła, ale miała zamiar 
poradzić się matki. 

— Król jest w swoim gabinecie, liczy swoje pieniądze. 
Król  i  pieniądze,  to  było  to!  Pieniądze  i  prestiż  zrujnowały  jej  projekt, 

więc pieniądze i prestiż będą musiały go naprawić. Mimo wszystko dobrzy, 
starzy chłopcy dbali o swoje, a jej ojciec należał do tego klubu. Pierwszy raz 
w życiu jego też poprosi o pomoc. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

120

RS

background image

 

 

Rozdział 10. 

 
Lecz  nie  do  ojca  skierowała  Toni  swe  kroki,  kiedy  wpadła  do  domu 

rodziców. 

—  Mamo?  —  wbiegła  po  schodach,  zapukała  do  drzwi  pokoju  matki  i 

wtargnęła do środka. — Mamo, muszę z tobą porozmawiać. 

Pani Gresham popatrzyła na Toni ze zdziwionym wyrazem twarzy. 
— Czy stało się coś złego, kochanie? 
— Tak.  Mamo. Ja  potrzebuję...  potrzebuję  z tobą porozmawiać... —  Jej 

głos był dławiony stojącą w gardle bryłą wielkości gęsiego jajka. 

— Naprawdę? — Alice Gresham przez długą chwilę patrzyła zdumiona, 

potem szybko wstała i wzięła córkę w ramiona. — To znaczy, że naprawdę 
mnie  potrzebujesz?  W  jej  głosie  zabrzmiało  zadowolenie,  którego  nie 
zdołała ukryć. 

— Jestem tutaj, kochanie. Co mogę uczynić? 
Do tej chwili Toni walczyła z cisnącymi się do oczu łzami, nienawidząc 

siebie  za  okazywanie  słabości.  Jednak  wiedziała,  nawet  kiedy  z  matką 
zatonęła w pokrytym atłasem łóżku, że łzy podziałają oczyszczająco. 

— Straciłam go, mamo. I nie wiem, co zrobić. 
— Masz ma myśli Adama? — Pani Gresham pozwoliła Toni szlochać, aż 

wydało  jej  się,  że  doszła  do  siebie,  wtedy  sięgnęła  do  kieszeni  i  wydobyła 
małą wyszywaną chusteczkę. 

— Bardzo w to wątpię. A teraz wytrzyj nos i opowiedz mi, co się stało. 
Toni  głęboko  zaczerpnęła  powietrza  i  postąpiła  zgodnie  z  poleceniem 

matki.  Głos  Alice  Gresham  nie  brzmiał  surowo.  Wydawała  się  raczej 
szczerze  zaniepokojona.  Toni  uniosła  głowę  i  popatrzyła  na  matkę. 
Zalęknione,  niepewne  spojrzenie  matki  oznaczało,  że  niezbyt  dobrze  wie, 
jak postąpić. 

— Och, mamo, zniszczyłam ci bluzkę. 
— Któż przejmowałby się bluzką? Toni, ty jesteś najważniejsza. 
Nagle,  gdy  Toni  opowiadała  matce  o  wydarzeniach,  ściany  wywróciły 

się,  a  potem  zaczęły  na  nowo  rosnąć  i  ani  matka,  ani  córka  nie  wiedziały, 
jak je zatrzymać. 

— I ty naprawdę zamierzałaś spędzić noc w tym okropnym miejscu? 
— Tak mi się zdawało. 
— A radny Burns brał łapówkę za zmianę decyzji klasyfikacyjnej?  

121

RS

background image

 

 

Nasz przyjaciel, Richard Burns? 
— Przykro mi, mamo, ale tak było. 
—  Cóż,  nigdy  go  naprawdę  nie  lubiłam.  Zawsze  zjadał  wszystkie 

krewetki.  A  teraz  zepsuł  ci  plany  i  nie  możesz  znaleźć  nowego  miejsca.  Z 
pewnością zasłużył na karę. Poprośmy tutaj ojca. On to poruszy na zebraniu 
komitetu klubu ludowego. 

—  Mamo.  —  Toni  zaśmiała  się  mimo  bólu.  —  Jesteś  cudowna.  Ale  to 

jeszcze  nie  jest  najgorsze.  —  Spuściła  oczy,  próbując  znaleźć  słowa,  by 
powiedzieć  matce  całą  prawdę.  —  Byłam  tak  pochłonięta  ludźmi  ze  Swan 
Gardens, że... straciłam Adama. 

— Ależ, kochanie, po tym, co widziałam w czasie lunchu, wątpię, czy to 

takie proste — stracić Adama. Może go tylko nieco źle potraktowałaś. 

—  Nie  chodzi  tylko  o  to,  że  nie  miałam  dla  niego  czasu.  Z  uporem 

odmawiałam szukania innych sposobów postępowania. Ignorowałam go, tak 
jak jego ojciec. Taka już jestem. Ułożę sobie coś w głowie w jakiś sposób i 
nie słucham. Nawet nie zapytałam ludzi ze Swan Gardens, czego chcą. Nie 
ja. Toni Gresham, Robin Hood dla świata, wyrywająca naprzód z klapkami 
na oczach. 

—  Och,  kochanie  —  powiedziała,  wzdychając,  Alice  Gresham.  —  To 

takie  proste.  Wierz  mi,  wiem  coś  o  tym  .  Dopuściłam do  tego,  że  stało  się 
tak  między  nami.  Zamknęłam  oczy.  Nie  powiedziałam  słowa,  kiedy  twój 
dziadek  napełnił  twoją  głowę  marzeniami  i  ideałami.  Nigdy  nie  chciałam 
stawiać cię twarzą w twarz z prawdą. 

—  Jaką  prawdą,  mamo?  Dziadek  był  jednym  z  najwspanialszych  ludzi, 

jakich znam. 

— I tak, i nie. — Alice powstała i podeszła do okna. — Twój dziadek był 

słodkim,  kochanym,  zupełnie  nierealistycznym  człowiekiem.  Pożyczał 
pieniądze z twego funduszu powierniczego, wyprzedawał aktywa rodzinne, 
wszystko po to, aby ukryć fakty. Zamiast zaakceptować prawdę o przędzalni 
i zmienić sposób, w jaki prowadził ten interes, po prostu nadal postępował 
według  starych  metod.  Płacił  ludziom,  którzy  niepotrzebnie  produkowali 
nici i przędzę, których nikt nie chciał kupić. Krótko mówiąc, Toni, lata całe 
przędzalnia przynosiła straty, ale on nie przyjmował tego do wiadomości. W 
końcu,  kiedy  umarł,  dowiedzieliśmy  się,  że  nie  pozostało  nic  prócz  długu. 
Musieliśmy  sprzedać  część  przędzalni,  żeby  opłacić  rachunki.  To,  co 
zostało, nie wystarczyło na modernizację.  

122

RS

background image

 

 

Dlatego przędzalnia została zamknięta. 
—  Nie  wiedziałam.  Sądziłam,  że  ty  i  ojciec  sprzedaliście  przędzalnię  i 

przez  was  wszystkich  ci  biedni  ludzie  stracili  pracę,  ponieważ  nie 
chcieliście przejąć interesu dziadka. 

—  Winiłaś  ojca  i  mnie?  —  Alice  była  wstrząśnięta.  —  Wiedziałam,  że 

się  zmieniłaś,  ale  myśleliśmy,  że  to  po  śmierci  dziadka.  Byliście  sobie  tak 
bliscy.  Uwielbiałaś  dziadka,  wiec  woleliśmy  nie  pozbawiać  cię  złudzeń. 
Byłaś tylko dzieckiem . 

Tym razem to Toni wyciągnęła ręce i pocieszyła matkę. 
—  Tyle  lat  —  wyszeptała.  —  I  tak  się  myliłam.  —  Karała  matkę  tak 

długo, że Alice stała się obca i zimna. 

—  Cóż,  Toni  —  powiedziała  w  końcu  matka  —  może  jeszcze  nie  jest 

zbyt późno. Zobaczmy, co da się zrobić dla rozwiązania twego problemu. 

Do wczesnego popołudnia, przy pomocy rodziców, znalazła rozwiązanie 

i  przedstawiła  swój  plan  mieszkańcom.  Późnym  popołudniem  zgodzili  się 
entuzjastycznie  na  jej  pomysł  i  nalegali,  żeby  pozwoliła  im  czynnie 
uczestniczyć w jego realizacji. Mężczyzna bez palca był jednym z czterech 
byłych  cieśli,  którzy  mieszkali  w  Gardens.  Mieszkali  tam  także  elektryk  i 
hydraulik  i  również  zgłosili  się  na  ochotnika.  Byli  smerytami,  ale  ich 
przydatność była bezdyskusyjna. 

Toni ze zdumieniem uświadomiła sobie, że mieszkańcy Swan Gardens z 

radością  wykonaliby  wiele  z  proponowanych  przez  nią  projektów,  gdyby 
tylko miała inne do nich podejście. Jak zwykle, bez pytania, wszystko jrała 
na siebie. 

Na  koniec  pozostał  tylko  jeden  punkt  zebrania:  demokratyczny  wybór 

przedstawiciela,  który  poprosi  ratusz  o  zezwolenie  na  wykonanie  projektu. 
Głosowali. Wybrali Adama Ware'a i poprosili Toni, żeby zaznajomiła go z 
ich planem. 

Nagle Toni straciła pewność siebie. Przesuwanie gór zawsze było łatwe. 

Stawienie  czoła  Adamowi  było  trudne.  Jak  statecznie  mogli  razem 
pracować, jeśli on nie wiedział, że go kocha? Nie mogli. 

„Wiesz, gdzie mnie znaleźć" — powiedział. W głębi serca wiedziała, że 

nie ma wyboru. Pójdzie do niego. Zawsze na siebie brała ryzyko za innych 
ludzi.  Teraz  musi  to  uczynić  na  własny  rachunek. Powie mu,  że  go  kocha. 
Nie  zrezygnuje  ani  z  niego,  ani  ze  swych  projektów.  Ale  dowiedziała  się, 
jak bardzo była w błędzie, postępując szybko i nierozważnie. 

123

RS

background image

 

 

Musiała  też  mieć  coś  do  powiedzenia  na  temat  kontaktów  z 

establishmentem. Rodzina też była ważna. Kiedy poprosiła o pomoc, nawet 
jej ojciec ofiarował siebie. Gdybyż tylko tak dobrze poszło z Adamem. Ale 
nawet jeśli jej nie kocha, poprosi  go o pomoc. Najpierw jednak pójdzie do 
domu  i  zrobi  coś  ze  sobą.  Nie  zaszkodzi  wyglądać  najlepiej,  jak  to  tylko 
możliwe. 

Najpierw  dostrzegła  furgonetkę,  potem  Adama  zbiegającego  po 

schodach, kiedy wyjeżdżała na podjazd przed swoim domem. Nadal duży i 
groźnie  wyglądający,  włosy  uczesane,  lecz  nie  ogolony. Ubrany  w  wytarte 
dżinsy  i  schodzone  buty  sportowe,  wyglądał,  jakby  naciągnął  na  siebie  to, 
co mu wpadło pod rękę, i wybiegł za drzwi. Zobaczywszy ją, zatrzymał się i 
patrzył na nią. 

— Adamie, ja... 
— Toni, byłem... 
Obydwoje  urwali  i  nagle  znalazła  się  w  jego  ramionach.  Nie 

przypominała sobie tego ruchu. 

—  Och,  Adamie,  tak  się  myliłam.  Dziś  rano odbyłam  długą rozmowę  z 

moją  rodziną.  Miałeś  rację.  Mój  dziadek  nie  był  taki,  jak  myślałam.  I  nie 
było  winą  moich  rodziców  ,  że  zamknięto  przędzalnię.  Całe  moje  życie 
próbowałam naprawić to, co, jak myślałam, uczynili moi rodzice, a to przez 
cały czas była jego wina. 

—  Wiem  —  powiedział  Adam.  Wziął  ją  na  ręce  i  zaczął  wchodzić  po 

schodach, biorąc po dwa stopnie naraz. Pocałował ją łapczywie, kopnięciem 
zatrzaskując drzwi. 

— 

Był 

dobrym 

człowiekiem, 

ale 

zupełnie 

nierealistycznym. 

Przyjechałem tu prosto po rozmowie z twoim ojcem. 

Kiedy postawił ją na ziemi, przypatrywała mu się przez długą chwilę. 
—  Dziś  dowiedziałam  się  wielu  rzeczy  o  sobie.  Byłam  ob-  ,  łudna  i 

protekcjonalna, gorszym snobem niż oskarżana o to przeze mnie matka. 

—  Mogłaś  się  mylić,  dochodząc  do  tego,  lecz  wnioski  nie  są  błędne.  I 

miałaś  rację  co  do  mnie.  Wspieranie  prawa  to  tylko  jeden  ze  sposobów 
pomagania  ludziom,  Toni.  To  łatwy  sposób,  ponieważ  wszystkie  reguły  są 
jasno  określone.  A  ty?  Ty  ponosisz  ryzyko,  dajesz  swoje  serce  i  to  jest 
wstrząsające.  Ponoszenie  ryzyka,  to  ten  obszar  szarości,  którego  nie 
chciałem dostrzec. 

— Och, Adamie, chcieliśmy dobrze, ale obydwoje byliśmy w błędzie. 

124

RS

background image

 

 

—  Nie  we  wszystkim,  banitko.  —  Uśmiechnął  się  szeroko.  —  Ty  i  ja, 

byliśmy przecież razem i przyjechałem, żeby ci to powiedzieć. 

Odetchnęła głęboko. 
— Całkowicie się z tym zgadzam. Ja... znaleźliśmy miejsce dla ludzi ze 

Swan  Gardens.  Osadę  przy  przędzalni  Gresha-mów.  Greshamowie 
dofinansują nieruchomość. Mieszkańcy i moi uczniowie wykonają prace,  a 
mój  ojciec  stanie  na  czele  komitetu  zbierającego  datki  na  zwieńczenie 
planu, jeśli zgodzisz się pomóc. 

—  To  rozsądny  pomysł,  Toni.  Myślę,  że  to  ty  doprowadziłaś  wszystko 

do końca. Nigdy nie wątpiłem, że to osiągniesz. 

—  Ale,  Adamie  —  powiedziała  nieśmiało.  —  Nie  dam  sobie  rady  bez 

twojej pomocy. — Opuściła głowę i przytuliła się do jego piersi. — Nawet 
nie zamierzam próbować. 

Położył palec na jej brodzie. 
—  Ostatnim  razem,  kiedy  ci  pomogłem,  o  mało  nie  straciłaś  życia, 

wtedy,  w  folwarku  więziennym.  Muszę  ci  wyznać,  banitko,  nie  potrafię 
prosto wbić gwoździa. 

—  Ja  mogę  to  robić.  Potrzeba  mi  twojej  miłości,  dawania  mi  poczucia 

bezpieczeństwa  i  dzielenia  ze  mną  marzeń.  Nie  chcę  bać  się  ciemności. 
Proszę, kochaj mnie, Adamie. 

— Kochać cię, Toni? Nie umiałbym cię nie kochać. Kiedy zeskoczyłaś z 

tego drzewa, starłaś linię między czernią i bielą. Bez ciebie moje całe życie 
będzie  szare.  Nie  tylko  straciłem  cię,  ale  otworzyłaś  mi  oczy  na  to,  jaki 
naprawdę jestem. 

— Zawsze postępujesz zgodnie z prawdą. 
—  Tak  myślałem.  Myślałem,  że  pomagam  ludziom,  z  którymi 

wzrastałem,  ale  w  głębi  serca  tak  naprawę  nie  wierzyłem,  że  mogę  coś 
zmienić.  Więc  nie  czułem  się  rozczarowany,  kiedy  wszystko  pozostawało 
bez  zmian.  Akceptowałem  porażki  i  uczyniłem  je  częścią  wszystkiego,  co 
robiłem. 

— Mylisz się, Adamie! Jesteś wzorem dla tych chłopców i troszczysz się 

o nich. Oni tego potrzebują. 

— Nadal uważam, że sami muszą sobie pomóc, lecz zmieniłem zdanie co 

do sposobu, w jaki ja im pomogę. 

— Jak? 
—  Chodzi  o  to,  co  powiedziałaś  o  ligach  koszykówki  i  terminarzu 

125

RS

background image

 

 

rozgrywek.  To  mnie  natchnęło.  Dlaczego  nie  stworzyć  prawdziwej, 
oficjalnej  drużyny,  w  ładnych  strojach  i  z  terminarzem  rozgrywek?  Moi 
chłopcy  nie  są  gorsi  od  innych.  I  muszą  mieć  tego  świadomość.  Na  tym 
polegał  mój  błąd.  Jak  mają  uwierzyć  w  siebie,  jeżeli  ja  sam  w  nich  nie 
wierzę? 

—  To  wspaniały  pomysł,  Adamie.  Możliwe,  że  jeśli  z  przędzalnią 

Greshamów  dobrze  pójdzie,  moglibyśmy  odnowić  kilka  budynków  i 
wprowadzić tam ludzi z Cabbage Town, 

Freda i Annie. To będzie wspólne przedsięwzięcie starych i młodych. Co 

o tym myślisz? 

—  Myślę,  że  powinnaś  szybko  wyjść  za  mnie,  banitko.  Tym  razem  nie 

zaplanowałem wszystkiego. Jestem zupełnie nie przygotowany. 

— Adamie Ware, kocham cię. 
Uśmiechnęła się i dała mu mocnego przyjacielskiego kuksańca. 
—Jeśli jesteś przekonany, że gliniarz może kochać banitkę z bajki, wyjdę 

za ciebie choćby jutro. 

Opuścił ręce i objąwszy ją za biodra, przyciągnął do siebie. 
—  Rzuciłaś  na  mnie  urok  w  chwili,  kiedy  pierwszy  raz  mnie 

pocałowałaś,  moja  najukochańsza  kryminalistko.  Przestałem  się  martwić  o 
jutro. 

—  To  dobrze.  Zatem  nie  musimy  czekać.  Nie  gniewasz  się  na  mnie  za 

scenę w sypialni, prawda, kapitanie Ware? 

Szybkim, niecierpliwym ruchem wyciągnęła dłoń i rozsunęła suwak jego 

spodni. 

—  Czy  się  gniewam?  —  Zamruczał,  kiedy  go  dotknęła.  —  Nie.  Ilu 

ludziom  dane  jest  mieszkać  w  magicznej  filiżance  stojącej  w  środku 
zaczarowanego lasu? Miałem wiele szczęścia, a być kochanym przez ciebie, 
to zbliżyć się do krainy Oz tak blisko, jak zawsze marzyłem. 

— Przy okazji, banitko. Nigdy nie zdradziłaś mi, dlaczego domek baby-

jagi  nazwałaś  filiżanką.  Z  tego,  co  wiem,  ona  latała  w  moździeżu 
kierowanym tłuczkiem. 

Leżeli  w  łóżku  spleceni  nogami.  Twarz  Toni  spoczywała  na  piersi 

Adama. 

— To nie ja — odparła niechętnie. — To mój dziadek. Powiedział mi, że 

latała w czarodziejskiej filiżance. W to też uwierzyłam. 

Adam poczuł, jak znieruchomiała. Zdał sobie sprawę, że w ciągu jednego 

126

RS

background image

 

 

dnia  Toni  była  zmuszona  przemyśleć  całe  swoje  dotychczasowe  życie. 
Kochała dziadka. On na pewno też ją kochał. Adam gotów był założyć się o 
wszystko,  że  fałszywy  wizerunek  nie  był  wynikiem  rozmyślnego 
postępowania starego oszusta. To po prostu był jego sposób na ochranianie 
Toni. 

—  Czy  nie  sądzisz,  że  być  może...  —  Zawahał  się,  odmawiając  krótką 

modlitwę,  by  nie  zepsuć  nastroju  chwili.  —  ...być  może  twój  dziadek  sam 
nosił różowe okulary? 

Toni nie wykonała najmniejszego ruchu. 
—  Pomyśl  —  ciągnął  Adam.  —  Przypuśćmy,  że  sam  złapał  się  w  sidła 

marzeń  o  sukcesie,  o  dalszym  prowadzeniu  interesów  rodziny.  W  końcu 
przędzalnia  była  stara,  urządzenia  przestarzałe.  Konkurencja  ze  strony 
importerów — zabójcza. Co mógł począć? 

— Nie wiem. Moi rodzice nic nie byli w stanie zrobić. Musieli zamknąć 

przędzalnię. 

—  Ale  nie  mógł  tego  zrobić  twój  dziadek.  W  rezultacie  śmiał  się, 

żartował,  rozweselał  robotników,  jak  tylko  mógł.  Ciebie  zresztą  też. 
Bezbarwność przeistoczył w marzenie, prawda? 

Toni powiedziała to, gdyż coś zaczęło jej świtać. 
— Na przykład  z  moździeża  zrobił  filiżankę. —  Spojrzała na  niego. Jej 

oczy  były  pełne  łez.  —  Och,  ty  wspaniały,  wspaniały  człowieku.  Pocałuj 
mnie, zanim umrę z miłości do ciebie. 

— Chodź tu, banitko. 
Zgarnął włosy z jej twarzy i pocałował rozchylone w oczekiwaniu usta. 
Fala szczęścia przelała się przez jej ciało,  a pożądanie odebrało oddech. 

Przetoczył ją przez siebie i pełen uniesienia spojrzał na nią. 

Ani  Toni,  ani  Adam  nie  usłyszeli  podmuchu  wiatru.  Kiedy  filiżanka 

wzbiła się w powietrze, uśmiechnęli się i przypisali to magii miłości. 

 
 
 
 
 
 
 
 

127

RS

background image

 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
                                                                                                                            

128

RS


Document Outline