background image

Rozdział 7

 

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, 

wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

 

CLAIRE

 

Przesłuchanie – bo tym to było, nie ważne co ktokolwiek mówił – zabrało jakąś godzinę. 

Jeden po drugim, Eve, Claire i Shane powiedzieli Hannah, gdzie byli i co robili, godzina po 
godzinie, odkąd ostatni raz widzieli Naomi siedzącą tam w salonie.

Hannah zrobiła notatki, ale jej twarz pozostawała niewzruszona; nie dała żadnych wskazówek 

odnośnie tego, co myślała o tej całej rzeczy, w ogóle żadnej. Zadała więcej pytań Eve niż 
Shane’owi i Claire, a po tym jak wyszła, Eve opadła na kanapę, zakopała swoją twarz w dłoniach i 
powiedziała, - Oni myślą, że ja to zrobiłam.

- Nie, nie myślą, - powiedział Michael. Usiadł obok niej i otoczył ją ramieniem. – To po 

prostu dlatego że ty – ty byłaś dosyć zła na nią.

- Podejrzewają nas wszystkich, - powiedział Shane. Jego głos był stanowczy, jego wyraz 

twarzy tak spięty, że jego szczęka wyglądała ostro. – Mam na myśli, nas w szczególności. Ale po 
nas, każdego innego z pulsem. Może to dlatego… - Zatrzasnął usta z rozszerzającymi się oczami, a 
Claire przygryzła wargę. Prawie to wypaplał.

Jak to było, Michael powiedział, - Co dlaczego?
- Dlaczego są zdenerwowani, - włożyła szybko Claire. Prawdopodobnie za szybko. – 

Odnośnie ślubu. Mam na myśli.

Michael wpatrywał się w nią i nagle wiedziała, że on wiedział, że kłamała. Jej puls był zbyt 

szybki, to jedno. Kiedyś jej powiedział, że mógł powiedzieć, kiedy kłamała, a nawet jeśli żartował, 
miał instynkt odnośnie tych rzeczy. Instynkt zabójcy. – Coś się z wami dwoje dzieje i nie mówcie 
mi, że sobie to wymyślam, - powiedział. – Najpierw Shane pokazuje się podduszony w połowie na 
śmierć…

- Stary, nie jest tak źle!
- …a teraz to. Wiecie coś. Ukrywacie coś.
Nawet Eve teraz patrzyła na Claire, nie do końca gotowa uwierzyć, ale wyraźnie 

zastanawiając się. – Nie zrobiłaby tego, - powiedziała Michaelowi. – Zrobiłabyś, CB?

- Ona niczego nie ukrywa, - powiedział Shane. To była ulga, bo Shane był o wiele lepszym 

kłamcą. – Jest po prostu zmartwiona. Wampiry dziwnie się zachowują. Uwierz mi, bycie 
zmartwionym jest teraz instynktem przetrwania. No dalej, powiedz mi że się mylę, Mikey.

Michael był przez chwilę cicho, potem potrząsnął głową. – Nie mogę, - przyznał. – Tam też 

się coś dzieje. Co, nie wiem; nie do końca trzymają mnie w pętli. Ale cokolwiek to jest, zacieśniają 
kręgi społeczne. – Nerwowo bawił się końcem satynowego paska Eve. – Martwię się, kochani. 
Martwię się o was. Martwię się o nas.

Shane usiadł w fotelu, który zwolnił Michael, ale odwzorował postawę swojego najlepszego 

przyjaciela prawie identycznie – łokcie na kolanach, pochylając się do przodu. Intensywnie. – Okej, 
muszę coś wiedzieć. Poważnie.

Michael uniósł brwi i skinął głową.
- Muszę wiedzieć, że staniesz z nami, jeśli dojdzie do walki. Mną i Claire i Eve. Potrzebuję, 

background image

żebyś to powiedział, teraz, bo moje przeczucie jest takie, że skończy się naprawdę źle, naprawdę 
szybko. Nie mogę się martwić, czy masz czy nie nasze tyły.

Michael wstał. To był wampirzy ruch, nagły i szokujący i w mgnieniu oka, wisiał nad 

Shane’m i miał koszulkę Shane’a zebraną w swojej pięści, wyciągając go na wpół z krzesła. – 
Musisz sobie chyba kurwa żartować ze mnie, Shane! Czy kiedykolwiek nie miałem waszych tyłów? 
Miałem twoje tyły, kiedy próbowałeś mnie zabić. Miałem twoje tyły, kiedy byłeś zamknięty w 
klatce. Miałem twoje tyły za każdym razem. Co muszę zrobić żeby sprawić żebyś uwierzył, że 
jestem po twojej stronie, być dupkiem jak twój ojciec? Cóż, mogę to zrobić. Może jeśli walnę cię 
kilka razy, będziesz przekonany.

Pozwolił Shane’owi opaść z powrotem na krzesło i odszedł, z plecami sztywnymi. Wściekły.
Shane usiadł, oszołomiony, z rękami trzymającymi podłokietniki. Wymienił spojrzenie z Eve i 

oboje od razu wstali. – Nie, - powiedział Shane. – Ja to zrobiłem. Pozwól mi to naprawić.

Poszedł za Michaelem. Eve przygryzła wargę i powiedziała, - Cóż, zobaczymy też połowę 

domu zniszczoną, albo ich więź zamierza przejść całą drogę. – Wydała drżący śmiech, ten który był 
niebezpiecznie bliski histerii. – Boże. Co się dzieje? Claire…

Claire przytuliła ją. To było instynktowne i to była właściwa rzecz do zrobienia; napięcie Eve 

powoli się zrelaksowało, a ona mocno odwzajemniła uścisk. – Będzie dobrze, - powiedziała Claire, 
bardzo cicho. – Nie wiem jak, ale będzie. Po prostu – uwierz mi. Proszę. Bo Michael ma rację – są 
rzeczy, których nie mogę ci powiedzieć, ale to by nie pomogło, gdybyś o nich wiedziała. Musisz mi 
zaufać.

Eve cofnęła się, spojrzała na nią i powiedziała, prosto, - Zawsze wierzę.
To było dziwne, pomyślała Claire, jak to było że chłopcy byli odnośnie tego pełni 

dramatyzmu, kiedy Eve, potwierdzona Cesarzowa Dramatu Morganville, była najspokojniejszą.

Dom nie rozpadł się na kawałki, mimo że usłyszały podniesione głosy do góry i kilka uderzeń. 

W końcu Shane pojawił się w drzwiach salonu i powiedział, - Z nami okej.

Eve wyciągnęła podbródek i powiedziała lodowato, - Cóż, oczywiście że jest. Jesteś jedynym, 

który w to wątpił. Jak zawsze.

Au. Jeszcze, Claire pomyślała, Shane naprawdę miał to jedno nadchodzące.
A on przyznał to skinięciem. – Nie powinnaś się szykować? – zapytał. Eve spojrzała na 

zegarek w kącie, wydała spanikowany, skrzypiący dźwięk i rzuciła się za niego, trzepocząc szatą.

- Nie powinieneś? – zapytała Claire.
- Jestem umyty, - powiedział. – Zabierając moje rzeczy na zmianę. Nie dekoruję gówna w 

ozdobne ubrania. I przy okazji, w ogóle nie przyznaję się do dekorowania.

Musiała się roześmiać. – Tak, - powiedziała. – W pewnym rodzaju wiedziałam o tym.
 
 
 
Shane dostał klucze do karawanu Eve na dzień, żeby przewozić wszystkie rzeczy więc reszta 

poranka była zajęta ładowaniem, rozpakowywaniem, sprawdzaniem przez strażników na Placu 
Założycielki, ustawianiem stołów w dużej, pustej sali balowej (która nadal, dla oczu Clair, miała 
elegancję salonu pogrzebowego, ale to było głównie ze względu na wszystkie jej przykre 
doświadczenia), układając obrusy, serpentyny, kwiaty…

Było wiele pracy, a Shane miał rację: założenie zwykłych dżinsów i koszulek pomogło, bo 

byłoby dwa razy gorzej w uroczystych strojach.

background image

W czasie kiedy (ludzcy) administratorzy banku krwi przybyli z ich miskami z ponczem, 

napojami chłodzącymi i kielichami (kryształowymi, bo wampiry nie piłyby z plastikowych, jeśli 
mogły coś na to poradzić), stoły były udekorowane w czarne tkaniny i srebrne serpentyny, a Shane, 
na wspaniałą własną odpowiedzialność, zawiesił wymaganą przez Eve kulę dyskotekową z 
majestatycznego, kryształowego żyrandola wiszącego w pokoju. Dj – pozornie jedna z przyjaciół 
Eve, mimo że Claire nigdy jej nie spotkała – przyjechała ze swoim własnym stołem, swoim 
komputerem i masywnym systemem dźwiękowym, który zamontowała blisko otwartej przestrzeni 
zaprojektowanej jak parkiet do tańczenia.

Claire położyła dekoracje kwiatowe na stołach i sprawdziła czas.
Ledwo wystarczyło.
Chwyciła Shane’a i odciągnęła go od bawienia się pilotem, który włączał i wyłączał silnik 

kuli dyskotekowej. – Ubierz się, - powiedziała i wcisnęła wieszak z ubraniami w jego ręce. – 
Musimy być gotowi żeby powitać ludzi!

- Tak, to będzie super zabawa! – powiedział z całkowicie fałszywym entuzjazmem.
- Po prostu już idź!
Pocałował ją, szybko i zniknął w męskiej łazience. Claire wzięła swoją własną sukienkę i buty 

do damskiej ubikacji, która była naprawdę ładna ale – znowu – mniej lub bardziej jak w domu 
pogrzebowym, z całym stonowanym aksamitem i pozłoceniem. Ubrana, sprawdziła siebie 
krytycznie w lustrze. To była ładna, pochlebiająca biała sukienka z czerwonymi przycięciami, a 
buty (Eve je znalazła) były cudowne. Claire wzburzyła palcami swoje długie do ramion włosy – 
teraz bardziej czerwone niż brązowe, znowu podziękowania dla Eve – i skierowała się do sali 
balowej. Shane, oczywiście, był już tam, garbiąc się na krześle z prostym oparciem. Wstał, kiedy 
weszła.

- Jesteś piękna, - powiedział, bardzo spontanicznie, co ociepliło ją całą.
- Też jesteś dosyć fantastyczny, - powiedziała i miała to na myśli. Założył czarne spodnie i 

ciemny golf, który prawie zakrywał wszystkie siniaki i naprawdę ładną marynarkę. Wyglądał… 
dorośle.

Dj zaczęła z piosenką, testując poziomy głośności, a to całkowicie przerwało chwilę. W 

zasadzie, prawie roztrzaskało żyrandol, biorąc pod uwagę głośność. Dj skręciła ją ponownie, ale nie 
zanim uszy Claire dzwoniły, jakby była w klubie. – Wow, - powiedziała. – To będzie trząść. 
Prawdopodobnie we wszystkie złe sposoby.

A przepowiednia w sposób o wiele, wiele zbyt prawdziwy.
 
 
 
Pierwsi do pokazania się byli przyjaciele z liceum – Claire nikogo nie znała, ale Shane witał 

ich z łatwą znajomością. Było około dziesięciu z nich i przyjechali paczką, prawdopodobnie dla 
bezpieczeństwa; dziewczyny wydawały się zbyt nudno-normalne by być przyjaciółkami Eve więc 
Claire przyjęła, że te były z kręgu Michaela. Niektórzy przynieśli prezenty, a Claire wskazała im 
stół przygotowany do przyjmowania ich.

Miranda, chuderlawa, nastoletnia medium przybyła dramatycznie sama, mając na sobie 

szczególną, niedopasowaną spódnicę i top, który był dla niej za duży. Była (technicznie) 
przyjaciółką Eve, mimo że była młodsza i nadal w liceum; jak zawsze wydawała się chodzić w 
stanie snu, nie do końca zauważając, gdzie była albo kto był dookoła niej. Eve lubiła być posądzana 
jako inna; Miranda była prawdziwym interesem. Nic jak straszne przepowiednie przyszłości aby 
powiać chłodem na zabawę.

background image

Ale była dziwną, małą rzeczą, a Claire zrobiło się jej żal. Wydawała się zawsze polegać na 

sobie.

- Hej, Mir, - powitała ją i wręczyła jej biały goździk.
Miranda spojrzała na niego jakby nie mogła do końca odgadnąć, co to było. – Czy to 

jedzenie? – zapytała.

Shane poruszył ustami za głową Mirandy, Proszę powiedz tak, ale Claire posłała mu groźne 

spojrzenie i powiedziała, - Nie, to jest tylko ładne. – Miranda skinęła mądrze i wetknęła go za jej 
uchem, z długą łodygą wystającą z tyłu pod niebezpiecznym kątem dla kogokolwiek za nią. – Uh – 
jedzenie jest tam i poncz. Jednak nie krój ciasta. Jest dla Eve i Michaela.

- Okej, - powiedziała Miranda. Zrobiła kilka kroków do sali, potem obróciła się i spojrzała z 

powrotem na Claire. – To niedobrze że masz na sobie biel. Ale może się zmyje.

Oh bzdury. Gdyby tylko Miranda miała poczucie humoru, Claire byłaby pewna, że tylko miała 

z nią do czynienia, ale wiedząc że dziewczyna nigdy nie żartowała, pomyślała o kilku 
interpretacjach i żadna z nich nie była dobra. Najlepszą, o której Claire mogła pomyśleć było że 
wylałaby na siebie poncz.

Niestety, scenariusz w najlepszym razie nigdy nie wydawał się sprawdzać.
- Wyluzuj, - powiedział Shane. – Czasami się myli. – Wiedział, o czym myślała Claire, bo 

(przypuszczała) że też o tym myślał.

- Nieczęsto. – I nigdy odnośnie ważnych rzeczy, mimo że Claire zgodnie z prawdą nie mogła 

osądzić czy to było, w myślach Mirandy, ważne. Ciężko powiedzieć. Miała pogląd na życie z teorią 
chaosu więc to, co było ważne dla normalnych ludzi niekoniecznie było tą samą rzeczą dla niej. I 
czasami najbardziej maleńkie rzeczy były najbardziej pilne.

Claire nie miała czasu by o tym rozmyślać, bo właśnie wtedy pierwsze wampiry przybyły, 

zimne i lodowato uprzejme. Claire wręczyła goździki paniom, które zaakceptowały je z pogardliwą 
łaską, kiedy wślizgnęły się, kierując prosto do odświeżenia osoczem. Następna przybyła grupa 
ostrożnie wyglądających miejscowych, ubranych w źle dopasowane, ekstrawaganckie sukienki i 
garnitury, wszyscy w widocznym miejscu noszący swoje bransoletki Ochrony. Ci nie byli 
buntownikami pogrzebanymi pod ziemią; ci byli ludźmi z nabytymi udziałami (żadnych 
przeznaczonych kalamburów) ze statusem quo i mieli pewne przegrane spojrzenie na nich, które 
sprawiło, że serce Claire zabolało. Próbowała użyć swojego wpływu z Amelie – taki jaki był – aby 
sprawić, żeby rzeczy były dla nich lepsze, ale nie mogła przeciwdziałać życia w ucisku przez kilka 
lat

- Claire, - powiedział szybko Shane. Kiedy rozejrzała się dookoła, był wampir stojący tuż 

przed nią, mający na sobie wyszukany, czarny, satynowy płaszcz z ogromnymi, długimi ogonami, 
które sięgały do jego pięt, czerwoną, brokatową kamizelkę, plisowaną, białą koszulę…

Myrnin.
Wyglądał na głęboko zmartwionego i bardzo zakłopotanego. – Moja droga dziewczyno, 

naprawdę czuję, że muszę…

- Odejdź, - powiedziała. Niegłośno, ale miała to na myśli. – Nie rozmawiaj ze mną. Już nigdy 

więcej.

- Ale…
Odepchnęła go, mocno. – Nigdy! – Nie wykrzyczała tego, mimo że czuła się jakby to 

wrzeszczała; furia wygotowała się na zewnątrz niej i sprawiła że się trzęsła i zobaczyła czerwień. – 
Nigdy więcej nie przychodź blisko mnie i Shane’a!

Nie mógł wyglądać bardziej ze złamanym sercem, ale nie dbała o to. Nie dbała. Jej oczy 

background image

wypełniły się łzami, ale ona sprawiła że sama uwierzyła, że to były łzy gniewu, nie smutku. Nie 
rozczarowania.

Myrnin skłonił się do talii, staromodnie i bardzo poprawnie i powiedział, - Jak sobie życzysz, 

Claire. – Potem obrócił się w kierunku Shane’a i obdarował go kolejnym skinięciem, nie do końca 
tak głębokim. – Żałuję konieczności moich działań. – Nie czekał Az Shane coś powie, zresztą nie 
żeby Shane miał coś powiedzieć; był zajęty obserwowaniem Claire, kiedy pochopnie wycierała łzy 
ze swoich oczu.

Myrnin odszedł. Wyglądał na… małego, w jakiś sposób. I pokonanego, mimo że próbował 

trzymać swoją głowę w górze. I mimo że była wściekła – była – to nadal bolało widzieć go takiego. 
I w głębi, czuła się zagubiona myśląc że miałaby go nigdy więcej nie zobaczyć. Nigdy nie 
przewrócić oczami na jego szalone skoki rozmowy. Nigdy więcej nie zobaczyć tych głupich 
króliczych kapci.

On to zrobił. Nie ja.
Więc dlaczego to było takie okropne?
Nie mogła się na tym zatrzymać, bo więcej ludzi przybywało, o wiele więcej, a ona miała 

wszystko, co mogła zrobić wymuszonymi uśmiechami i mówieniem miłych rzeczy i wręczaniem 
goździków paniom. Ten napływ był miksturą mieszkańców i kilku ostrożnych, spiętych ludzi, 
którzy była pewna że byli w Morganville, ale nie z niego – wytrzymałość, może, przyszła by objąć 
sytuację. Shane rozpoznał kilku, a ona zobaczyła go wymieniającego jakieś szybkie słowa z 
kilkoma.

Był krótki zastój w przybyciach, a Claire złapała oddech i sprawdziła swój zapas goździków – 

obniżający się. Potem znowu, sala balowa była teraz pełna ludzi – na pewno więcej niż setką. Mały 
tłum, w tym mieście.

Tym razem więcej wampirów, przynajmniej dwudziestu z nich. Jedna z kobiet przyjęła kwiat 

z uroczym, wdzięcznym uśmiechem; inna wyciągnęła swój podbródek i poszybowała, odmawiając 
nawet potwierdzenia istnienia Claire.

Tak wielka zabawa.
- Wierzę, że to dla mnie, - powiedział niski, chłodny głos, a Claire szarpnęła swoją uwagę z 

powrotem na przód i prosto dokładnie kiedy Amelie oskubała goździka z jej dłoni. – Wybacz 
Mathilde. Nie była taka sama od czasu Rewolucji Francuskiej.

- Przyszłaś, - wypaplała Claire.
Amelie uniosła pojedynczą brew w ostrą krzywa. – Czemu nie miałabym? Byłam zaproszona. 

To tylko uprzejme żeby przyjść.

- Myślałam że nie jesteś za – tym.
- Byłoby hipokryzją z mojej strony żeby powiedzieć, że to mnie cieszy. Ale pasuje moim 

celom żeby być tutaj. – Amelie skinęła jej pożegnaniem i zaczęła iść dalej.

Claire wzięła oddech i zapytała, - Rozkazałaś Myrninowi zabić Shane’a?
Amelie stała tam cicho z białym goździkiem obracanym w jej chłodnych, długich palcach, 

potem obróciła się i wzięła zaoferowany łokieć Olivera, kiedy wszedł do pomieszczenia, 
wyglądając bardzo nie jak on w garniturze, który był prawie tak piękny jak to, co Michael miał na 
sobie. – Ach. Tu jesteś. Powinniśmy iść dalej?

- Przypuszczam, że musimy, - powiedział. Nie wydawał się z tego powodu szczęśliwy.
Claire powiedziała, - Zaczekaj! Nie odpowiedziałaś…
Amelie obróciła się z powrotem do Claire tylko na chwilę i powiedziała, - To, co robię dla 

background image

tego miasta, robię bez względu na moje uczucia, tym mniej na twoje. Czy to jasne? – Jej głos był 
zimny, niski i bardzo wyraźny, a potem zniknęła, królowa schodząca aby powitać swoje obiekty.

Więc, to nie był naprawdę wybór Myrnina. Nic dziwnego, że był tak urażony; rozkazano mu, 

był posłuszny, a Claire zrzuciła winę na niego (cóż, był winny – mógł odmówić!), ale Amelie była 
zdecydowanie panem marionetki pociągającym jego sznurki. Tak bolesne jak zdrada Myrnina była, 
nie przerażało jej to teraz tak bardzo.

Amelie powiedziała jej dawno temu, że zrobiłaby cokolwiek, poświęciłaby kogokolwiek dla 

bezpieczeństwa Morganville, ale to nadal wydawało się zdradą.

Eve zerknęła zza drzwi i wskazała gestem na Claire, która przybliżyła się. – Jest tutaj każdy? 

– zapytała. Wyglądała nagle na przerażoną i podekscytowaną. – Jest gotowe?

- Gotowe, - powiedziała Claire. – Wszyscy na ciebie czekają.
Eve wzięła głęboki wdech, zamknęła oczy i wyszeptała coś do siebie, potem znowu zniknęła 

za krawędzią drzwi. Trzydzieści sekund później, Eve sięgnęła po ramię Michaela.

Claire pomyślała że nigdy nie widziałam ich wyglądających lepiej, zwłaszcza razem; 

dramatyczna, długa, czerwona sukienka Eve przylegająca do jej figury sprawiła, że wyglądała na 
nawet jeszcze wyższą, kiedy Michael założył naprawdę wspaniały garnitur. Jego blond włosy 
błyszczały w świetle i były idealnym kontrapunktem do czarnych Eve.

Spojrzeli na siebie, a Eve uśmiechnęła się powolnym, zachwyconym uśmiechem, który 

Michael odwzajemnił.

Claire zrobiła krok do przodu i przyczepiła stanik Eve, a potem oboje wpadli w tłum, pełen 

ludzi mruczących i szepczących. Każdy ich obserwował, a Claire poruszyła się do tyłu żeby mocno 
uścisnąć dłoń Shane’a. To było przyjęcie Eve i Michaela, ale w pewien sposób, to wydawało się 
testem.

Nikt nie mówił do nich wprost, kiedy szli swoją drogą przez pokój, póki Myrnin nie wszedł na 

ich ścieżkę. Był cichy przez sekundy, potem sięgnął po dłoń Eve. Podniósł ją do swoich ust i 
pochylił się nad nią, a Claire mogła usłyszeć go mówiącego, nawet mimo że stała za drzwiami, - 
Gratulacje dla was dwojga, moja droga. Oby wasze szczęście trwało wiecznie.

- Wypiję za to! – powiedział ktoś, a ileś osób zaśmiało się, a urok został złamany. Ludzie 

zmieszali się i połączyli. Więcej podeszło żeby potrząsnąć dłoń Michaela i zaoferować Eve uścisk 
albo uśmiech.

Wszystko wydawało się przebiec w porządku.
- Uh-oh, - powiedział Shane. Szarpnął swoim podbródkiem w kierunku odległego krańca 

tłumu. – Ona się nie przyłączy. – Przez ona miał na myśli Amelie, która stała w królewskiej izolacji 
z Oliverem. Rozmawiali razem ignorując to, co działo się w centrum pomieszczenia. To wyglądało 
okropnie. – Nie lubię widoku tego.

- Praktycznie przyznała, że rozkazała… - Claire nie ośmieliła się powiedzieć więcej, nie w 

pomieszczeniu pełnym wampirzych uszu, więc dotknęła miękkiej tkaniny jego golfu, a on skinął 
głową. – Nie wiem, czy możemy liczyć na jej pomoc.

- Ja nigdy nie liczyłem, - powiedział. – Albo kogokolwiek innego z wyjątkiem twojej, Eve i… 

- Zawahał się, ale uśmiechnął się i tak czy owak dokończył. – Michaela. Bezpieczniej w ten sposób, 
CB. Stajesz się wpakowana w politykę tego miasta i stajesz się wciągnięta pod.

Richard Morrell dotarł późno i przyprowadził swoją siostrę. Monica Morrell wzięła ostatni 

goździk, który Claire miała, zrobiła miny i podała go swojemu bratu. – Tanie, - powiedziała. – 
Powinnam wiedzieć, że nie będą mieli storczyków, ale oczekiwałam czegoś lepszego, niż to. – 
Jakby Claire tam nie stała. – Ugh, założę się, że nie mają nawet otwartego baru.

background image

- Jakie dokładnie miałoby to dla ciebie znaczenie, odkąd nie możesz nawet legalnie pić? – 

zapytał Richard. Brzmiał na wyczerpanego i ostrego, a Monica zrobiła kwaśną minę. Miała na sobie 
głęboko wyciętą, długą do ud, lśniącą, niebieską sukienkę, która podkreślała jej długie nogi i 
prawdopodobnie kosztowała więcej niż Claire oszczędziła na swój fundusz na uczelnię. – Chciałaś 
przyjść i obiecałaś, że będziesz grzeczna. Jeśli nie jesteś, jedziesz do domu. Żadnych sprzeciwów.

- Oh, próbuj nie brzmieć tak bardzo jak Mama – nie masz jajników, - powiedziała Monica. 

Posłała Claire paskudny uśmiech, kiedy kroczyła w ich kierunku, rzucając goździk na podłogę i 
niszcząc go pod jej eleganckimi szpilkami. – Czy tam nie powinny być tańce? Znając Eve, 
prawdopodobnie będą straszne, death metalowe i emo ballady, ale przyszłam żeby tańczyć.

- Zamknij się i połóż prezent na stole, Monica, - powiedział Richard. Wręczył jej ładnie 

owinięte pudełko, które trzymała na wysokości ramiona, jakby zawierało żywe karaluchy. Claire 
wskazała jej stół na upominki, już przepełniony prezentami. Monica podeszła majestatycznie i 
upuściła go na stos, potem przybrała oślepiający uśmiech i rzuciła włosami na najbliższego 
mężczyznę.

- Boże, - westchnął Richard. – Przeprosiłbym, ale już wiecie, że nie mogliście oczekiwać 

niczego innego od niej.

- W dziwny sposób, to pocieszające, - powiedział Shane. – Miło wiedzieć, że niektóre rzeczy 

nigdy się nie zmienią. Plagi, śmierć, podatki, Monica.

- Przypuszczam, że możemy przestać odgrywać osoby witające, - powiedziała Claire. – Już 

nie mam kwiatów. – Podniosła tego, którego Monica zdeptała i wrzuciła go z powrotem do pudełka, 
które wpakowała pod najbliższy stół. – Potrzebuję ponczu.

- Mogę ci towarzyszyć żeby go wziąć? – zapytał Richard i zaoferował jej ramię. Zamrugała i 

spojrzała na Shane’a, który wzruszył ramionami.

- Byłabym zaszczycona, - powiedziała.
To wydawało się dziwne, bycie odprowadzoną przez burmistrza… Ludzie mówili do niego 

swobodnie i obdarowywali ją dziwnymi spojrzeniami; była dobrze świadoma Shane’a 
poruszającego się za nimi i zastanawiała się, czy powinna to ostatecznie zrobić. Morganville było 
kuźnią plotek. Następną rzeczą, o jakiej prawdopodobnie by się dowiedziała to, że rzuciła swojego 
chłopaka dla Richarda, co tak bardzo nie miało się stać; Richard był wystarczająco miły, ale nie w 
porównaniu z Shane’m. Poza tym, to oznaczało posiadanie Moniki jako krewnego. Przerażające.

Richard pokierował ją do ponczu, uwolnił ją i wrócił by rozmawiać z wyborcami; Claire 

napełniła dwa kubki i podała jeden Shane’owi, który wziął długi łyk, potem skrzywił się i dotknął 
swojego gardła.

- Boli?
Skinął głową. – Pali, - powiedział. – Ktoś przyprawił poncz alkoholem, dla twojej informacji. 

Może powinnaś trzymać się wody – to spakuje jak Ever-clear (Everclear jest marką naturalnego 
spirytusu zbożowego 75,5 albo 95 procentowego – przypuszczenie tłumacza)
.

- Ugh. – Claire odłożyła swój poncz, nie kosztując go i zamiast tego poszła po butelkowaną 

wodę. W każdym razie, bezpieczniej; nie zapomniała słów Mirandy odnośnie jej sukienki. Jej 
gardło było suche, a woda smakowała zimno i słodko. Skubnęła ciastka w kształcie kielicha i 
przypatrywała się ciastu, które wyglądało znacznie lepiej niż wtedy, kiedy piekarze wpakowali je na 
Eve jako profesjonalną robotę; w zasadzie była w pewnym rodzaju dumna z niego. – Powinniśmy 
zrobić cokolwiek odnośnie ponczu?

- Nie odbieraj rzeczom całej zabawy, - powiedział Shane. – Poza tym, nie taszczę tego przez 

całą drogę do kuchni. – Miał rację – misa z ponczem była ogromna i pełna. Nie wiele mogło być z 
tym zrobione.

background image

Nadal martwiła się o to, kiedy wybuchła walka, gdzieś blisko środka pomieszczenia.
Gdzie byli Michael i Eve.
Pierwszym ostrzeżeniem był krzyk ostrzeżenia, potem krzyk kobiety, a potem tłum pomiędzy 

Claire i czymkolwiek, co się działo w zamkniętych szeregach. Shane, który był wyższy, 
przypatrywał się w tym kierunku i powiedział, - Cholera.

- Co?
- Zostań tutaj!
Odleciał, pchając się w swoją stronę przez tłum.
Nie było mowy żeby została z tyłu. Gdzie on poszedł, ona poszła. Claire skręciła przez 

natłoczone ciała ludzi (po tej stronie pokoju) i nagle była w otwartej przestrzeni, którą zajmowała 
Eve, Michael, mowo przybyły Shane i dwóch mężczyzn.

Dwóch mężczyzn – części tej nie do końca miastowej załogi, odnośnie której Claire 

zastanawiała się wcześniej – połączyli się w bandę przeciwko Michaelowi. Walka była już 
skończona; jeden leżał płasko na swoich plecach, a ostry but na obcasie Eve był osadzony na 
środku jego klatki piersiowej, trzymając go w dole (mimo że wyglądał na nieprzytomnego i nie 
będącego w stanie sprawić żadnych kłopotów). Kiedy Claire dotarła i zatrzymała się, drugi 
mężczyzna, z którym Michael walczył, dostał cios kołkiem wycelowanym w serce Michaela.

Michael łatwo wytrącił go z jego dłoni i pchnął nim do tyłu. Jego napastnik potknął się o 

zestrzelone ciało swojego partnera, a Michael zbliżył się do niego piękny jak anioł zemsty, 
praktycznie świecący w światłach. Jego kły były obnażone.

Nigdy więcej nie podnoś ręki na Eve! – powiedział i schylił się żeby chwycić krawat 

mężczyzny. Z pojedynczym, łatwym szarpnięciem Michael podniósł go z powrotem na nogi i 
potrząsnął jak szmacianą lalką. – Nawet na nią nie patrz!

Shane wrzasnął, – Za tobą! – i posłał siebie do pełnej walki, dokładnie kiedy kobieta 

wypchnęła się z widzów z kolejnym kołkiem wycelowanym w plecy Michaela. Powalił ją a kołek 
poleciał. Shane zachwiał się do tyłu wyprostowany i chwycił odcinek zaostrzonego drewna. – Hej! 
Przepraszam, pani, ale nikt nikogo nie kołkuje na tym przyjęciu! Wieszałem na nie kulę 
dyskotekową!

Michael spojrzał na niego.
- Yo, - powiedział Shane i skinął głową w kierunku mężczyzny, którym bujał Michael. – 

Przybiera jakiś fiolet. Myślę, że dopiąłeś swego.

Michael upuścił go. Jego kły zniknęły, a on wyciągnął ręką do Eve. Zostawiła swojego 

własnego leżącego napastnika i wzięła ją.

Claire zostawiła swoje bezpieczeństwo tłumu i poszła by dołączyć do Shane’a. Ich czwórka, 

otoczona.

- Ktokolwiek ma teraz coś do powiedzenia? – powiedział Shane. – Jakiekolwiek pieprzenie 

odnośnie mieszanych małżeństw? Podłoga jest otwarta; wypowiedzcie się!

Wampiry, Claire zdała sobie sprawę, nie przyszły w pośpiechu do obrony Michaela. W 

zasadzie, stali w kępie obok zapasu krwi, popijając z kryształowych kielichów, wyglądając na 
całkowicie niezaangażowanych. Rozejrzała się dookoła za Oliverem, Amelie i Myrninem. Myrnin 
siedział przy stole, przebiegając swoimi paznokciami powoli po ubraniu, strzępiąc je w puch.

Amelie i Oliver nadal stali na krańcu tłumu, obserwując.
- W porządku. – Kobieta pchała się przez tłum – miejscowa. Claire rozpoznała ją. Starsza 

urzędniczka, która odmówiła poczekania na Eve w sklepie zaopatrującym przyjęcia. Wyglądała 

background image

dzisiaj nawet sztywniej i mniej zabawnie, w swojej pastelowej, niebieskiej sukience i 
lakierowanych włosach. – Ja coś powiem. Wiem, że zaprosiliście nas tutaj i myślę, że to było 
odważne, ale wiecie że to złe. On jest jednym z nich. Bez obrazy dla nich, ale trzymamy się nasi z 
naszymi. Zawsze tak było.

- Tak bardzo, jak nienawidzę być w porozumieniu, ona ma rację, - wycedził dobrze-ubrany 

wampir, który sączył swoją krew z idealnym spokojem. – Pan nie poślubia zwierząt. To po prostu 
perwersyjne.

Monica Morrell przepchała się w swoim kierunku przez tłum, balansując na szpilkach, które 

były nawet wyższe i cieńsze niż Eve. – Hej! Kogo nazywasz zwierzęciem, dziwadle? – Jej brat 
chwycił ją za ramię i zaciągnął ją do tyłu, ale ona go strząsnęła. – Nie jestem twoją krową.

- Nie mówiłem do ciebie, - powiedział wampir i wyczyścił wyimaginowany bród na swojej 

czerwonej jak wino, aksamitnej klapie marynarki. – Wydaje się, że zapomniałaś swojego miejsca. A 
jeśli nie będziesz krową, może bycie świnią jest bardziej do przyjęcia,

To wzbudziło suchy, ostry śmiech pośród reprezentacji wampirów, jak hałas tłuczonego 

kryształu.

- Świnią? – krzyknęła Monica i spróbowała wyswobodzić się spod Richarda. – Puść mnie. 

Ten dupek nazwał mnie świnią! Wiesz, że nie jestem nikim jak ona! – Szarpnęła swoim 
podbródkiem na Eve. – Jestem Morrell!

- Przepraszam więc, - powiedział wampir. – Zatem jesteś zdobytą świnią.
Monica przechyliła się do przodu na tych szpilkach, podniosła leżący nóż z podłogi i stała 

obok Eve. Kilka kroków dalej, ale w każdym razie w przybliżeniu obok. – Mam Opiekuna! – 
chapnęła. – Halo? Już mnie chroń!

- Przed czym? – głos Olivera odbił się echem przez salę balową. – Zniewagami? Nie jestem 

zobowiązany do chronienia twojej godności. Pod warunkiem, że jakąś masz. Przerwijcie to, 
wszyscy. – On nie musiał pchać się przez tłum; ludzie zeszli z drogi dla niego.

Amelie, Claire zauważyła, nie przyszła z nim. Została tam, gdzie była, oddalona i zimna.
- Wystarczy tego. Spójrzcie na siebie, sprzeczających się jak zepsute dzieciaki, - powiedział 

Oliver. Wycelował palcem w wampira w ciemnym, czerwonym płaszczu. – Ty będziesz pełen 
szacunku. A ty… - Palec zmienił kierunek na Monikę. – Ty nauczysz się trzymać swój język.

- Jak dobry, mały pupilek? – zapytała cierpko. – Glino.
- Jeśli nie chcesz mojej Ochrony, poczuj się wolna żeby zdjąć bransoletkę, - powiedział Oliver 

i wpatrywał się w nią okrutnymi oczami. – Idź do przodu, Monica. Zobacz jak to jest być nagą w 
zimnie.

Claire pomyślała przez sekundę, że rzeczywiście by to zrobiła. Monica wyciągnęła swój 

nadgarstek i przebiegła palcem po srebrnej bransoletce, którą miała na sobie, tą z pieczęcią Olivera 
na niej…

…A potem cofnęła się ze schyloną głową. Richard pchnął ją za sobą.
- Lepiej, - powiedział Oliver. Znowu wskazał na wampira. – Więcej od ciebie, Jean? – Nadał 

temu francuską wymowę, Zhon. Jean wzruszył ramionami i sączył swoją krew. – Teraz. Będziemy 
się zachowywać jak cywilizowane jednostki. – Pstryknął swoimi palcami i wskazał na dwóch 
mężczyzn na ziemi. Dwóch ze stale obecnych ochroniarzy Amelie przeszło przez dziurę, którą 
zrobił w tłumie, zebrało ich i wyprowadzili ich. – Mam nadzieję, że nikt więcej tutaj nie ma 
zaplanowanych niespodzianek, bo jeśli tak bardzo jak myślicie o wyrządzeniu krzywdy sobie 
nawzajem, zobowiązuję ich. To neutralny grunt. Naruszenia prawa będą makabrycznie i gwałtownie 
pokazywały błędy ich dróg. Jasne?

background image

Nikt nie powiedział słowa. Nawet Eve co było zaskakujące.
A potem Amelie przeszła do przodu, poruszając się przez rozdzielony tłum jak góra lodowa 

przez ciemne morza – lśniąc przecinającymi krańcami.

Oliver obrócił się, kiedy zbliżyła się za nich, a Claire zobaczyła wyraz jego twarzy. Strach, 

szybko został stłumiony w płaską, bezwyrazową maskę.

- Założycielka będzie przemawiać, - powiedział i zrobił krok w tył żeby oddać jej miejsce.
- Przyszłam dzisiaj na żądanie dwóch mieszkańców Morganville, - powiedziała Amelie. Stała 

na środku pomieszczenia, twarzą w twarz z Michaelem i Eve, którzy nadal mieli swoje ręce 
zaciśnięte ciasno razem. – Przyszłam żeby dostarczyć wyrok na to, czy planowany związek może 
być kontynuowany.

- Ale… - wyszeptała Eve. – Ale myślałam…
Amelie przerwała jej chłodno. – Słyszałam zarzuty ludzkich mieszkańców odnośnie 

pozwolenia wam na kontynuowanie. Słuchałam innych, którzy nalegali, żeby wam przerwano. Moi 
właśni ludzie są również podzieleni i równie przekonywujący. – Jej srebrne oczy błyszczały jak 
zamrożone monety. – Przyszłam żeby powiedzieć wam, co będzie zrobione w interesach 
Morganville i moich zasad tutaj. Nie Olivera, nie waszych. Moich. – Jej oczy stawały się teraz 
białe, a Claire poczuła moc wlewającą się do pomieszczenia, jak nurty burzliwej elektryczności. – A 
ja mówię, że to nie jest czas. Nie na to.

- Zaczekaj, - powiedział Michael. – Zaczekaj! Nie możesz…
- Mogę, - powiedziała łagodnie Amelie. – I tak zrobię. I muszę. Żaden ślub się nie dobędzie, 

nie pomiędzy człowiekiem i wampirem. Nie póki ja nie zechcę, żeby tak się stało. – Jej oczy były 
teraz czysto białe, a Claire poczuła miażdżący impuls mocy. Zdała sobie sprawę, że nie był 
skierowany na nią, albo na Eve, albo na jakiegokolwiek człowieka… To była wampirza siła, 
skierowana na wampiry w tym pomieszczeniu.

Które teraz upadały na swoje kolana. Niektóre chętnie, niektóre nie. Niektóre stały przez 

chwilę na swoich nogach, ale ostatecznie też się poddawali.

Zostawiając tylko Olivera, kołyszącego i opierającego się jej… i Michaela, który trzymał się 

Eve jako oparcia.

- Nie, - powiedział Michael przez mocno zaciśnięte zęby. – Nie, to jest moje życie. Moje.
- Twoje życie zawsze było moje, dziecko-krwi. – Amelie rozszerzyła swoją rękę w jego 

kierunku i zamknęła pięść. – Poddaj się.

Michael krzyknął, a jego oczy stały się białe. Tak jak jego twarz, śmiertelnie blada, 

śmiertelnie. Claire zrobiła mimowolny krok w jego kierunku, przerażona, ale Shane zrobił więcej 
niż to.

Podszedł do boku Michaela i położył swoją rękę pod Michaela, wspierając jego ciężar.
- Podziękujesz mi później, bracie, - powiedział i obrócił swój wzrok na Amelie. – Cofnij się. 

Teraz.

Jej kły były obnażone. Amelie nigdy nie wyglądała bardziej obco dla Claire, albo bardziej 

pięknie, albo potwornie niebezpiecznie. Ona była przerażająca, a inni ludzie z Morganville 
wycofywali się teraz, kierując się do drzwi. Wampiry były przypięte w miejscu.

Claire przesunęła się by pomóc podpierać Michaela. Jej głowa wydawała się czarna z 

brzęczącą mocą dookoła niej, a ona wiedziała, że to musiało zabijać Michaela; kolor teraz z niego 
zszedł. Mógłby być zrobiony z marmuru i to było przerażające, tak bardzo przerażające dotykać 
jego lodowatej skóry…

background image

Eve puściła Michaela, zostawiając Claire i Shane’a podtrzymujących go i podeszła przed 

Amelie.

Zdjęła szpilkę, która była na jej czerwonej sukience i rzuciła nią w nią. – Idź do diabła i weź 

to ze sobą! – Wykrzyczała to prosto w twarz Amelie. Eve była egzotycznym płomieniem koloru 
przeciwko białej furii Amelie.

A potem uderzyła Założycielkę w twarz.
Amelie zrobiła krok do tyłu, oszołomiona, a miażdżenie siły w pomieszczeniu zawahało się.
Oliver przechylił się i chwycił Eve za talię, zrzucając ją z drogi, kiedy Amelie szła po nią. 

Chwycił Założycielkę i owinął ją ramionami, potem wrzasnął do Claire, - Zabierz ich! Teraz! Idźcie 
do domu i pośpieszcie się! Zróbcie to teraz!

Furia Amelie przeskoczyła na inne wampiry, a jeden po drugim, wystrzeliwali na nogi, sycząc. 

Jeden rzucił kryształową szklanką krwi na Eve, ale zamiast tego trafił Claire, opryskując jej białą 
sukienkę.

Spojrzała w dół na bałagan z zaskoczonym sapaniem i pomyślała, Cholera, Miranda miała 

rację. Znowu.

- Ahh… może powinniśmy iść, - powiedział Shane. – Zostaw buty, Eve. Będziemy teraz 

biegli.

- Kocham te buty!
- Bardziej niż swój układ krążenia?
Eve cicho skopała szpilki i wycofała się. Shane i Claire wprawili Michaela w ruch, 

przynajmniej lekko i skierowali się do drzwi. Eve zachowywała się jak tylna straż, nie żeby miała 
cokolwiek do walczenia z innymi niż buty, które trzymała.

Wampir w czerwonym, aksamitnym płaszczu kierował się do niej z wyciągniętymi kłami. 

Miała szpilki w górze, gotowa żeby uderzyć, ale coś chwyciło go w połowie skoku i trzasnęło nim 
prosto w żyrandol. Kryształ roztrzaskał się, a kula dyskotekowa dziko zawirowała, wyrzucając 
pijane iskry po pokoju.

W dalekim końcu pomieszczania, lecący Dj uderzył guzik na systemie, a uderzająca muzyka 

techno rozpoczęła się, poruszając powietrze i uderzając dudnieniami w ciało Claire jak 
kopnięciami. W sposób zbyt głośny.

Myrnin, który przechwycił atakującego wampira, obrócił się i spojrzał na nich.
Na Claire.
Jego usta uformowały słowa, ale Claire nie mogła ich usłyszeć. Zrobił nabywczy ruch i 

uśmiechnął się do niej, jednym z tych kruchych i w połowie-szalonych rzecz, a jej serce po prostu 
znowu złamało się.

Potrząsnęła głową, a Eve zatrzasnęła drzwi sali balowej, odcinając tłum wampirów idących w 

ich kierunku. Wcisnęła krzesło pod klamkę.

Pobiegli do windy. Shane nacisnął przycisk jakieś szesnaście razy zanim drzwi się otwarły, a 

on zawlekł Michaela do środka, kiedy Claire trzymała ją dla Eve. – Wyłamują się! – dyszała Eve. – 
To krzesło nie będzie trzymać!

- Zamknij zamknij zamknij! – wrzeszczał Shane na guziki, uderzając ten do garażu. Claire 

słyszała rozłamujące się drewno, a potem trzask, kiedy drzwi do sali balowej wyrwały się ze swoich 
zawiasów.

Jeden wampir pojawił się przed windą – wampir z ciemnymi włosami do ramion i śmiesznie 

długimi paznokciami na jego czarnym, brokatowym płaszczu.

background image

Myrnin, znowu.
- Przepraszam, - powiedział i obrócił się twarzą do hordy nadciągających napastników. – 

Kupię wam czas. Oh, tak przy okazji, niezłe przyjęcie!

Drzwi zamknęły się zanim Claire mogła mu podziękować, a winda przechyliła się i zaczęła 

posuwać się swoją drogą powoli na dół.

- Michael? – Shane potrząsnął nim, nadal trzymając go ponowo ręką pod jego ramionami. – 

Hej, stary, jesteś z nami?

Michael skinął głową. Wyglądał lepiej. Nie dobrze, ale teraz nie tak blado jak posąg. Jego 

oczy znowu przygasały do błękitu, powoli. – Trzymałeś moje tyły. – Brzmiał na zdziwionego.

- Zawsze, - powiedział Shane. – Myślałem, że o tym wiedziałeś.
Eve położyła swoje ręce na jego szyi i pocałowała go, w usta. Shane zrobił zabawne, małe 

poruszenie, próbując wykręcić się nie zrzucając Michaela na jego tyłek, ale ona trzymała go krótko. 
– Przepraszam, ale musiałam to zrobić, - powiedziała. – Rządzisz.

- Tak, cóż, nie musisz znakować mnie szminkę, - powiedział Shane i  wytarł ją. – Moja 

dziewczyna stoi tam.

- Twoja dziewczyna się nie przejmuje, - powiedziała Claire. Nadal była przestraszona, ale w 

jakiś sposób podniecona. Wolna. Odrodzona. – Też bym cię pocałowała, gdybym była bliżej.

- Ja nie, - powiedział Michael. – Nie kocham cię w ten sposób.
- To nie jest to, co powiedziałeś ostatnim razem.
- Osioł. – Michael prawie się uśmiechnął, ale to zbledło, kiedy ruch kabiny zatrzymał się z 

szarpnięciem. – Jesteśmy. Pozostańcie czujni; nie jesteśmy jeszcze wolni.

Claire wyszła, obserwując kąty, ale garaż wydawał się opuszczony. Zrobiła ruch na innych 

aby pośpieszyli za nią, co zrobili, szybko. Shane miał kluczyki do karawanu, które rzucił jej, a 
Claire szybko odblokowała tył. Załadowali Michaela i Eve do środka w ocieniony dla wampira 
teren i wsiedli do przodu. – Zablokuj go, - powiedział Shane. Claire skinęła głową i uderzyła ster 
dokładnie kiedy wampir z białą twarzą wystrzelił w jej okno i spróbował drzwi. Wrzasnęła i 
podskoczyła, ale odzyskała kontrolę i włączyła karawan. Zbyt szybko, zbyt szybko…. rzecz była jak 
luksusowa okładzina, a ona musiała zrobić kilka szybkich ruchów w tył i w przód aby uwolnić go 
od przeszkód. Wampir skoczył na górę i uderzył paznokciami przez dach.

- Jedź jedź jedź! – wrzeszczał Shane, a Claire w końcu miała czysty pas ruchu. Przycisnęła 

pedał gazu, a karawan zaryczał na rampie, na zakręcie i pojechał w pełne słońce.

Wampir na górze trzymał się przez chwilę, a potem pazury zniknęły. Usłyszała go 

upadającego na wysokości dachu i zobaczyła go spadającego, lądującego na nogach i pędzącego do 
cienia, kiedy opuścił szlak tłustego dymu z tyłu. Claire wydała okrzyk radości i wyciągnęła pięść, a 
Shane przybił z nią żółwika.

- Zasłużona odznaka za bojowe prowadzenie, - powiedział. – Z bonusowymi pęczkami 

wampirów. Teraz wszystko co musisz zrobić, to zabrać nas do domu.

- Nie. – Eve wsunęła się w separator pomiędzy przodem a tyłem i pochyliła się. – Michael i ja 

zdecydowaliśmy. Zabierz nas do kościoła.

- Co? – Claire i Shane wypaplali w tym samym czasie, perfekcyjnym chórem.
- Zatrzymają nas, jeśli mogą. Musimy to zrobić teraz, jeśli zamierzamy to zrobić, - 

powiedziała Eve. – Pobierzemy się. Teraz.

Claire prawie zjechała z drogi. – Ale – zaczekaj, teraz? Ja, dokładnie teraz?
- Nie mówisz poważnie, - powiedział Shane. – Nie możecie tego teraz zrobić.

background image

- Dlaczego nie?
- Masz na sobie czerwień, - powiedział Shane.
- Ja mam krew na mojej sukience, - dodała Claire.
- Ty, Kudłaty, zamknij się, - powiedziała Eve, obdarowując Shane’a lekceważącym 

spojrzeniem. – Claire, zimna woda w łazience. Tam. Naprawione. – Zatrzasnęła portal.

Claire prowadziła w ciszy przez chwilę, a potem powiedziała, - Więc.
- Więc, - powtórzył Shane. – Tak.
Obrała właściwy kierunek, w kierunku kościoła.
 
 
 
Nikogo nie było w kościele. Nikogo. Nie Ojca Joe, nie parafianina, nie załogi sprzątającej. 

Był opustoszały, a Claire zapukała w drzwi biura i je też zastała puste. Nikogo w komnacie 
nabywania uprawnień. Weszła do głównej kaplicy i uniosła ręce w bezradnej rezygnacji, kiedy Eve 
założyła swoje szpilki, chwiejąc się na pierwszej stopie, potem drugiej.

- Żartujesz, - powiedziała Eve. – Nie ma go?
- Był na przyjęciu, - wtrącił Shane. Siedział z Michaelem na ławce. – Nie jestem pewien, czy 

to jest teraz dobry pomysł, Eve. Oliver powiedział…

- Wiem, co powiedział Oliver. Cholera jeśli otrzymam kolejny rozkaz od kolejnego wampira 

w tym mieście, kiedykolwiek! – Eve skoczyła wiążąc szpilki i stojąc tam wyglądając na wysoką i 
silną. – Zaczekamy.

Shane spojrzał wątpliwie na Michaela. – Nie wiem, stary…
- Czekamy, - powiedział Michael. – Ona ma rację. Spójrz, jeśli chcesz zabrać Claire do 

domu…

- Nie, - powiedział Shane. – Nie zostawię was dwoje samych. Trzymamy się razem.
- Nadal cię nie całuję, - powiedział Michael.
- Złośliwiec.
Michael rozpoczął ripostę, ale głuche boom drzwi kościoła przymknęło go. On i Shane oboje 

wstali na nogi – Michael szybciej – a Claire rozejrzała się dookoła po coś antywampirzego, czym 
mogła improwizować, ale nic z tego nie było potrzebnego, bo kroczącym do kaplicy był Ojciec Joe, 
z czerwonymi włosami płonącymi w wielobarwnym świetle z różanych okien ponad głowami. 
Zwolnił, kiedy ich zobaczył, potem westchnął i poszedł do przodu w kierunku, gdzie czekali.

Eve otwarła usta żeby coś powiedzieć, ale podniósł swoją dłoń. – Nie, - powiedział. – Mam 

dobry pomysł, dlaczego tutaj jesteście. A odpowiedź brzmi nie.

- Co? Nie możesz po prostu powiedzieć nie! – powiedziała Eve. – Dlaczego powiedziałbyś to?
Ojciec Joe zatrzymał się i obrócił, kiedy sięgał stopni ołtarza i zamiast bycia znękanym, 

młodym mężczyzną, wydawał się zmienić w poważną, opanowaną osobę bez wątpliwości odnośnie 
tego co zrobić. Podniósł obie ręce dla uspokojenia, a Eve ucichła, niezbyt chętnie.

 - Nie macie pozwolenia Założycielki, - powiedział. – Bez podopisu Założycielki na 

zezwoleniu na zawarcie związku małżeńskiego, żadne małżeństwa przeprowadzone wewnątrz 
kościoła nie są legalne w oczach miasta. Nie wykonacie tego, co próbujecie zrobić, a z tego co 
zobaczyłem w sali balowej, nigdy nie dostaniecie zgody. Będziecie mieli szczęście unikając 

background image

więzienia, Eve.

- Mogła zmienić zdanie, - powiedziała Claire.
- Nie zmieni. Zawstydziliście ją, publicznie się jej przeciwstawiliście, a Eve spoliczkowała ją. 

Jako Amelie, mogłaby przebaczyć i mogłaby cicho zmienić swoje zdanie. Zawołaliście ją jako 
Założycielkę Morganville, a Założycielka nie może pozwolić temu przejść, jakiekolwiek jej 
osobiste uczucia by nie były. Cokolwiek tu robicie, to nie ma znaczenia za drzwiami. Nie dla 
Założycielki.

Była ciężka cisza, kiedy Eve i Michael spojrzeli na siebie. Poszedł żeby stanąć koło niej, a ich 

palce powoli się splotły.

Michael spojrzał na Ojca Joe i powiedział, - W każdym razie zrobiłbyś to?
Ojciec Joe nastawił głowę na jedną stronę, obserwując ich dwoje i ścisnął ręce przed nim. 

Powolny uśmiech ocieplił jego poważny wyraz twarzy, a on powiedział, - W oczach Boga, 
przychodzisz przed ołtarz żeby zawrzeć związek małżeński?

- Tak, Ojcze, - powiedział.
Ojciec Joe zmienił swoją uwagę na Eve. – A ty?
- Tak, Ojcze. Bardziej niż cokolwiek.
- Widzę, że macie świadków, - powiedział. Claire i Shane poruszyli się żeby stanąć obok nich, 

a Claire zdała sobie sprawę, że miała teraz krótki oddech i drżała. Mogła zobaczyć, że Eve też się 
trzęsła. Michael lekko ścisnął jej rękę i uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech. – 
Macie obrączkę?

Eve spojrzała z paniką na Michaela, a on wydawał się też bez wyrazu, póki Shane nie 

powiedział, - Możesz użyć jej zaręczynowego pierścionka? Mam na myśli, tylko dla ceremonii?

- Mogę, - zgodził się Ojciec Joe. – Generalnie w dzisiejszych czasach ludzie wolą ceremonie z 

podwójnymi obrączkami, ale pojedynczy zadziała tak samo. Teraz, pytam ponownie: jesteście 
pewni, co chcecie zrobić? Małżeństwo nie jest stanem do wejścia w nie lekceważąco.

- Jesteśmy pewni, - powiedział Michael. – Proszę. Kontynuuj.
Drzwi kaplicy trzasnęły na drugim końcu.
Claire obróciła się, mrugając żeby cofnąć łzy, które groziły uformowaniem się i zobaczyła, że 

całe mnóstwo ludzi pojawiło się na tyle kościoła. Niektórzy zrzucali kaptury i zdejmowali czapki, 
ale nie ta na przedzie, ubrana w zimną biel ze swoimi bladymi włosami ułożonymi do góry, jak 
korona. Nie przejmowała się ochroną przed słońcem.

Amelie szła w dół nawy kościoła w ich kierunku, a za nią podążali Oliver, Myrnin i pół tuzina 

innych wampirów. Więcej, niż mogli zwalczyć. Więcej, niż ktokolwiek mógł zwalczyć.

Ojciec Joe zamarł, obserwując ich. Michael i Eve też obrócili się by spojrzeć, a potem 

Michael powiedział, - Kontynuuj, Ojcze. Jesteśmy gotowi.

- Nikt dzisiaj tutaj nie zawrze małżeństwa, - powiedział zimny głos Amelie, dzwoniąc władzą. 

– Służysz tutaj na moje cierpienie, Ojcze. Nie chcę okazywać braku szacunku kościołowi, albo 
twojej autonomii, ale wydałam swoje oświadczenie, a ci dwoje nie mają pozwolenia. Teraz, proszę 
odejdź. Mam rzeczy do przedyskutowania z tą czwórką.

Zawahał się, patrząc na dwójkę stojącą przed nim, a potem skinął głową. – Przepraszam. Nie 

skrzywdzi was, nie tutaj. Kościół jest neutralnym terenem. Jesteście bezpieczni w środku.

- Zaczekaj… - Eve sięgnęła do niego, ale zrobiła krok w tył, weszła po schodach i uklękła by 

pomodlić się na ołtarzu. Eve zatrzasnęła oczy i zakołysała się i tylko ramię Michaela dookoła niej 
trzymało ją na nogach.

background image

Wszyscy obrócili się żeby stawić czoło wampirom.
Amelie kontynuowała w ich kierunku, ale zrobiła cichy gest, który spowodował, że wszyscy 

ci podążający za nią zatrzymali się i usiedli w ławkach. Tylko Oliver i Myrnin zostali z nią przez 
resztę drogi.

Cztery do trzech, ale nawet nie do końca przewaga. Michael mógł sobie sam poradzić, może, 

ale Claire wiedziała, że reszta z nich miała szansę królika złapanego w legowisku wilka.

Amelie pozwoliła zimnej chwili minąć, zanim powiedziała, - Najwyraźniej macie czysty 

zamiar przeciwstawiania się moim pragnieniom.

- Chcemy się pobrać. To nie jest sprawa nikogo innego, - powiedział Michael. Brzmiał na 

wściekłego, tak niebezpiecznie. – Czemu nam to robisz?

- Próbuję utrzymać pokój, - powiedziała. – A pokój nie utrzyma się w ten sposób. Macie wiele 

lat do wykonania tego kroku; kilka więcej nie będzie miało znaczenia, jeśli wasza miłość jest tak 
silna jak wasze żądania. Jednak, kilka lat więcej może zrobić wielką różnicę w osiągnięciu 
ostatecznego pokoju w Morganville.

- Miałaś jakieś sto lat żeby spróbować sprawić, żeby to się stało i się nie stało, - powiedziała 

Eve. – Co sprawia że myślisz, że kolejne kilka lat zmieni cokolwiek?

Amelie badała ją z odległą, zimną intensywnością, która sprawiła, że Claire zadrżała. – Byłam 

wcześniej tylko fizycznie wetknięta pomiędzy dwoje innych. Żadne z nich nie jest nadal żywe, a 
oboje byli wampirami. Sugeruję, że dacie mi trochę czasu by rozważyć, co czuję odnośnie was.

- Amelie, - powiedziała Claire; przyciągając uwagę wampirów; natychmiast chciałaby, żeby 

tego nie zrobiła. Było coś napiętego i wściekłego tam wewnątrz, całkowicie nie tak jak normalnie 
widziała Amelie. – Wiem, że Eve przeprasza za to. Ale zawstydziłaś , dokładnie przed połową 
miasta. Przed ludźmi, których zna i musi stawiać im czoła każdego dnia. Wszystkim czego chciała 
było bycie z tym, którego kochała. Wiesz, jak to jest.

Coś błysnęło w szarych oczach Amelie. Niespodziewanego i bolącego i prawie natychmiast 

wściekłego. Nie lubiła, jak przypominało jej się o miłości, którą straciła, albo że czwórka ludzi 
stojących przed nią już raz widziała ją w jej najbardziej podatnym na zranienie momencie, kiedy 
opłakiwała.

- Sam by tego nie chciał, - powiedziała Claire. To była ostatnia i jedyna karta, którą mogła 

grać. – Sam chciałby żebyś pozwoliła im być razem. – Sam Glass był dziadkiem Michaela, 
wampirem którego Claire znała tylko trochę, ale był najmilszym, najbardziej opiekuńczym z nich 
wszystkich.

A teraz go nie było, a Amelie – Amelie nadal bolało wewnątrz.
Problemem było, że ból mógł czasami mógł sprawić, że ludzie zmieniali się w zimnych i 

dzikich.

Jak teraz, Claire zdała sobie sprawę, kiedy lodowata cisza pogłębiła się. Kiedy Amelie 

przemówiła ponownie, to było śmiertelnie cichym głosem. – Nie powołuj się Samuelem na mnie, - 
powiedziała. – Czekaliśmy.

- Czekaliście, póki twoja szansa na bycie szczęśliwą nie odeszła, - powiedziała Claire, nawet 

mimo że każdy instynkt krzyczał do niej żeby się zamknęła. – Chcesz tej samej rzeczy dla Eve i 
Michaela? Naprawdę?

Amelie tym razem nic nie powiedziała, tylko wpatrywała się w nią. To było możliwe – zdalnie 

– że myślała żeby to skończyć.

Oliver oczyścił gardło i powiedział, - Nie mamy czasu na wasze dramaty, dzieci. Mamy 

rzeczy do wykonania. Pilnie. – Claire zdała sobie sprawę, że to ostatnie było bezpośrednio do 

background image

Amelie, w ogóle nie w ich kierunku, a Amelie poruszyła się i rzuciła na niego okiem, potem skinęła 
głowa. – Myrnin będzie eskortował waszą czwórkę do domu. Weźmie stamtąd portal.

- Nie! – wypaplała Claire, ale Amelie już obracała się i odchodziła, tak jak Oliver. Wyraźnie 

jej opinia nie miała znaczenia. Spojrzała niemo na Shane’a, który potrząsnął głową i wzruszył 
ramionami.

- Będę zachowywał się najlepiej jak mogę, - powiedział Myrnin. Wyglądał na ostrożnego i 

zranionego, co ją rozwścieczyło; jakim prawem on musiał czuć się zraniony w tym wszystkim?  
Całkowicie zdradził jej zaufanie. Nie zamierzała czuć się winna odnośnie wzięcia sobie tego do 
serca. – Możemy?

Otoczenie Amelie przeszło za nią, a drzwi znowu zatrzasnęły się za nimi. Na ołtarzu, Ojciec 

Joe przyżegał się i znowu zszedł żeby do nich dołączyć.

- Sposób żeby wstać, Ojcze, - powiedział Michael.
- Nie mogę być w interesie męczeństwa, - powiedział ksiądz. – Nie teraz i nie tutaj. Mam 

obowiązek w stosunku do swoich parafianów i nie odmawiam wam sakramentu małżeństwa; tylko 
odraczam je. Wróćcie za tydzień, przyprowadźcie swoich świadków i obrączki, a ja zrobię 
dokładnie to, czego chcecie. Ale nie dzisiaj. Musicie jechać do domu ze swoją eskortą. – Skłonił 
głową do Myrnina, który odwzajemnił ukłon. Nagle, postawa Ojca Joe zrelaksowała się, a on 
wyciągnął dłoń do Michaela, który niechętnie ją wziął. – Przepraszam za to. Wiem jak ciężko wasza 
dwójka pracowała by pokonać bariery pomiędzy wami. Nie będę kolejną; obiecuję to. Dajcie mi 
jeden tydzień, a ja dam wam to, czego chcecie.

- Trzymam cię za to, - powiedział Michael. – Wrócimy.
- Więc do zobaczenia. Idźcie w pokoju. Będę się za was wszystkich modlił.
Wszedł po schodach i przez drzwi obok ołtarza.
Wszyscy spojrzeli na innego, a potem Myrnin powiedział radośnie, - Powinienem prowadzić?
- Nie, - powiedzieli wszyscy jednocześnie i wyszli w kierunku karawanu.
 
 
 
Po zostawieniu Myrnina w domu, okazało się być prawie niemożliwym pozbycie się go.
Częściowo to było z powodu tego co stało się, kiedy oni pozwolili mu wejść, albo spróbowali. 

Michael i Eve weszli pierwsi, potem Shane, a Claire ostatnia z Myrninem dokładnie za nią – i bez 
żadnego świadomego skierowania z jej strony, frontowe drzwi spróbowały zatrzasnąć się prosto w 
jego twarz.

Claire nawet ich nie dotknęła.
- Moja, - powiedział Myrnin, zatrzaskując swoją rękę przeciwko nim, mimo wampirzej siły, 

będąc odrzuconym kilka cali do tyłu, zanim odzyskał równowagę i otwarł je pchając. – To jest 
interesujące. – Przeszedł przez próg, a drzwi zatrzasnęły się za nim z niepotrzebną siłą. Szyba 
zagrzechotała w urządzeniu na głowami i oknach salonu. Temperatura domu spadła szybko do 
obszaru lodówki, a Claire zobaczyła, że jej oddech zostawia parę na zimnym powietrzu korytarza. 
Eve krzyknęła stamtąd, gdzie była w salonie i powiedziała, - Cholera, prąd zmienny jest zepsuty! 
Tutaj jest jak w kostnicy!

- Nie było chwilę temu, - powiedział Shane. Stał na końcu korytarza, spoglądając w tył na 

Claire i Myrnina. Jego brwi były podniesione. – Claire?

- W porządku, - powiedziała. Myrnin całkiem o niej zapomniał. Przyciskał swoje dłonie do 

background image

drewnianej boazerii, wyglądając na zafascynowanego.

- Rzeczywiście mogę poczuć, że to mi się przeciwstawia! – powiedział. – Jakie cudowne. 

Wiem, że może robić takie rzeczy, ale naprawdę mieć je skierowane na mnie – to musi czerpać 
energię z prawdziwego powietrza. Mogę sobie wyobrazić, to powód zmiany temperatury. Claire, ty 
to robisz?

- Nie, - przerwała i odeszła. Prawdopodobnie robiła, na pewnym poziomie; dom naprawdę 

dostosowywał się do jej humorów, a ona mogła nie chcieć Myrnina wchodzącego bardziej – cóż, 
może mogła, bo jeśli to naprawdę był nagły przypadek, dom mógł wyrzucić go całkowicie. Po 
prostu próbował mocno go zniechęcić.

- Szczerze sądzę, że ten dom zgromadził więcej mocy niż inne Domy Założycielki przez lata, 

- powiedział Myrnin. – To efekt uboczny portali, wiesz, a alchemiczne procesy, których używaliśmy 
do opracowania podstaw, ale to jest jedyny dom, który był ciągle zajęty odkąd został zbudowany. 
Nawet Dom Dayów pozostał pusty na kilka lat na przełomie ostatniego wieku, po tym 
niefortunnym interesie z Langersami… Cóż. W każdym razie, ten dom osiągnął coś, jak niezależną 
świadomość. I duszę, jeśli byście woleli. To fascynujące!

Było, trochę i normalnie Claire skakałaby teraz mówiąc o fizycznych i alchemicznych 

teoriach, które zrobiły coś takiego możliwym, ale teraz chciała tylko żeby wyszedł. Bardzo. – Nie 
ma czegoś, co musisz zrobić gdzieś indziej? – powiedziała. – Bo odprowadziłeś nad do domu. 
Dobrze. Teraz odejdź.

Eve wróciła żeby stanąć obok Shane’a z oczami szerokimi. Zrzuciła z siebie szpilki, ale nadal 

wyglądała jak egzotyczny duch z wczesnych lat dwudziestych, nawet w ostrej czerwieni. – Wow, - 
powiedziała. – Nawet nie wiedziałam, że mogłaś przybrać taki ton głosu, Claire. Nie zapomniałaś, 
że to jest Myrnin, prawda? Tak jak, twój szef? Tak jak, facet który właśnie ochronił nasze tyłki na 
przyjęciu?

- Dziękuję, Eve, - powiedział i obdarował ją bardzo ciepłym uśmiechem. – Było mi miło to 

zrobić. – Uśmiech stał się bardziej niepewny, kiedy skierował go do Claire. – Przepraszam za 
jakiekolwiek krzywdy, które ci wyrządziłem. Naprawdę, przepraszam. To był – nie mój pierwszy 
wybór, uwierz mi. – Skinął Shane’owi. – I to tak samo tyczy się ciebie.

- Krzywdy? – zapytała Eve, zdziwiona. – Jakie krzywdy? Jakie…
A potem złapała widok siniaka dookoła kołnierza golfu Shane’a. Był teraz piekielnym 

siniakiem – ciemnofioletowy, czerwony, niebieski na krańcach. Prawie czarny w środku. Boże
Mogłeś zobaczyć rzeczywiste zarysy palców Shane’a. Claire zobaczyła mózg Eve pracujący, a 
potem powiedziała, - Zrobiłeś to. Shane powiedział, że był w walce, ale to byłeś ty. To dlatego, jest 
taka zła.

Myrnin wyglądał na nawet jeszcze bardziej smutnego jak kopnięty szczeniak. – Przepraszam 

za moje czyny. Tak jak powiedziałem. Nie mogę usunąć siniaków, ale szczęśliwie w pełni 
zdrowieje.

Teraz Michael też się włączył. – Czekaj chwilę – co? Myrnin cię dusił?
- Stary, to koniec. Skończone.
- Próbował cię zabić!
- Gdybym naprawdę próbował, - powiedział usłużnie Myrnin, - Jestem pewien, że powiodłoby 

mi się.

Szaloną rzeczą było, że rzeczywiście pomyślał, że tak by było. Że Claire zapomniałaby o tym 

– a jeśli przyszedłby po nią, zdała sobie sprawę, prawdopodobnie zrobiłby po prostu to. Wcześniej 
wybaczała mu wszelkiego rodzaju szalone rzeczy.

Ale to był zimny, umyślny atak na Shane’a, a on zmusił ją żeby powiedziała mu, gdzie go 

background image

znaleźć.

Nie. Nie to.
Myrnin radośnie bełkotał, w przeciwieństwie do humoru ich czwórki – i domu, którego 

wewnętrzna temperatura spadała tak szybko, że Eve drżała w swojej cienkiej, czerwonej sukience. – 
Rzeczą jest, ten dom, ten dom! Widzicie, rozwija się. Staje się silniejszy. Zawsze podejrzewałem, że 
było tutaj coś specjalnego – oczywiście, raz cię uratował, Michael – i teraz wydaje się reagować 
dość silnie…

Michael zdjął swój płaszcz i położył go dookoła ramion Eve, przytulając ją blisko. Ich 

czwórka była teraz świadoma tego, co Myrnin zrobił. I zjednoczona w swoim gniewie.

I coś się zmieniło.
Radosna paplanina Myrnina skończyła się krzykiem, kiedy podłoga w korytarzu dosłownie 

przeturlała się pod jego stopami, stukot desek i posłała go chwiejącego się do przodu, w kierunku 
Shane’a, Eve i Michaela, którzy szybko zeszli z drogi. Claire zakotwiczyła się przy ścianie, ale 
mogła powiedzieć, że ten atak nie był skierowany na nią, albo jej przyjaciół.

Tylko na Myrnina, który surfował na marszczeniu podłogi, walcząc by zostać pionowo, póki 

nie skończył nagle na podniesieniu, które wyrzuciło go w powietrze, cisnąć nim…

W kierunku ściany, gdzie mistyczny portal Myrnina leżał ukryty.
Zabrało czas żeby otworzyć tą rzecz – cóż, normalnie – ale Myrnin miał moce, których Claire 

nigdy nie posiądzie na tym obszarze i w czasie kiedy jego rozpostarte ręce sięgały ściany, ściana 
rozpuściła się w wir czerni, a Myrnin wleciał prosto przez nią.

Zniknął, z wyjątkiem jego krzyczanej wymówki – Claire, proszę słuchaj…
A potem portal zatrzasnął się, ciemna mgła wyblakła i to znowu była tylko ściana.
Claire podeszła i położyła swoją dłoń na powierzchni. Farba, tynk, deski. Nic magicznego 

odnośnie tego, przynajmniej nie coś, co mogłaby wykryć. – Domu, - powiedziała. Rzadko 
adresowała to bezpośrednio; nikt z nich nie lubił przyznawać, że mieszkali wewnątrz czegoś, co 
miała rzeczywistą świadomość, bo to robiło ich prywatność niepewną, w najlepszym. – Potrzebuję, 
żebyś trzymał go z daleka. Zablokuj ten portal. Nie wpuszczaj go też do środka przez drzwi.

Poczuła dziwny, głęboki dreszcz wzrastający przez jej stopy i czubki jej dłoni i mimo że nie 

mogła naprawdę wykryć zmiany, wiedziała że została dokonana.

Myrnin był zablokowany na zewnątrz.
Jej komórka zadzwoniła. Claire wyciągnęła ją z kieszeni swojego płaszcza i spojrzała na 

wyświetlacz, który pokazywał obrazek króliczych kapci Myrnina. Odebrała połączenie i 
powiedziała, - Nie próbuj znowu przechodzić.

- Claire, słuchaj mnie. Muszę porozmawiać z tobą na osobności. Jest coś bardzo dziwnego 

dziejącego się i potrzebuję twojego wkładu żeby zrozumieć dokładnie co…

- Rezygnuję, - powiedziała. – Myślałam, że mamy jasność co do tego.
- Dom. Słuchaj mnie, dom może być waszym zbawieniem, w nagłym wypadku. Potrzebuję 

żebyście wszyscy zostawali w nim tak często jak możecie. Claire…

Rozłączyła się. Myrnin nigdy nie powiedziałby jej co się dzieje, nie w żaden sposób, który 

miałby sens; ani Amelie, oczywiście. A Oliver wydawał się też stanowczo przejść na przeciwną 
stronę.

Nie mogła ufać żadnemu z nich. Już nie.
Shane otoczył ją ramionami. – Przepraszam, - powiedział. – Wiem, że to boli.

background image

- Ty jesteś tym z siniakami, - powiedziała i obróciła się żeby go przytulić. – I ty jesteś tym, o 

którego dbam.

Michael oczyścił swoje gardło. – Przepraszam za rujnowanie nastroju, ale możemy proszę 

porozmawiać o tym co się do diabła dzieje?

Claire wzięła głęboki wdech. – Sądzę, że powinniśmy.
Bo nie ważne, czego chciała Amelie, Claire nie mogła chronić swoich przyjaciół, jeśli nie 

wiedzieli.