background image

 
 

Denene Millner 

na podstawie scenariusza Billa Condona 

 

DREAMGIRLS 

Dziewczęta Marzeń 

 
 
 
 
 

 
 
 
Dla wszystkich dziewcząt, które odważyły się marzyć i dla 

tych po nich, na tyle bystrych, iż spostrzegły, że unoszą się na 
skrzydłach Dreamgirls. 

background image

Rozdział 1 
 -  Effie,  możesz  szybciej?  -  rzuciła  przez  ramię  Deena, 

pędząc w kierunku Teatru.  

Lewą  ręką  przytrzymywała  perukę,  z  każdym  następnym 

energicznym ruchem sprawiającą wrażenie, że zerwie się z jej 
głowy i odleci. Prawą ściskała morelowe buty, które jej matka 
nosiła zazwyczaj do kościoła. Porwała je z szafy matki tuż po 
tym,  jak  May  Jones  wyszła  na  Radę  Pedagogiczną,  i  przez 
całe półtorej godziny podczas nieobecności matki modliła się 
żeby: a) wróciła tak okropnie zmęczona po całym dniu pracy z 
trzecioklasistami  i  kłótniach  z  rodzicami  ze  Szkoły 
Podstawowej na Spruce Street, że pójdzie prosto do łóżka, nie 
spierając się zbytnio o godzinę, kiedy Deena  gasi  światła; b) 
nie wróci zbyt wcześnie szukając tych butów. Były po prostu 
idealnym  dodatkiem  do  morelowych  sukni,  które  razem  z 
przyjaciółkami,  Effie  i  Lorrell,  uszyły  sobie  na 
Poniedziałkową  Rewię  Talentów  R&B  w  Teatrze  Detroit  i 
najzwyczajniej  w  świecie  nie  byłaby  w  stanie  wykonać 
kroków  z  odpowiednią  gracją  i  wdziękiem,  gdyby  ich  nie 
miała  na  nogach.  Na  szczęście,  matka  była  tak  skonana,  że 
zamiast  zapalić  światło  i  poklepać  Deenę  po  ramieniu,  żeby 
dać  jej  znać  o  swoim  powrocie,  wsadziła  tylko  głowę  do  jej 
pokoju,  po  czym  cichutko  zamknęła  drzwi,  wycofała  się  do 
dużego pokoju i ułożyła się na rozkładanej  kanapie,  zupełnie 
nieświadoma  tego,  że  jej  córka  leżała  pod  kołdrą  całkowicie 
ubrana  i  w  pełnym  makijażu,  czekając  na  odpowiedni 
moment,  by  wykraść  się  w  ciemną  noc  i  ruszyć  w  kierunku 
sławy.  Niestety,  May  wróciła  o  wiele  później  niż  Deena  się 
spodziewała  i  postanowiła  zrelaksować  się  czytając  sobie  w 
łóżku, co sprawiło, że upłynęło mnóstwo czasu, zanim Deena 
mogła się wykraść. Przez to Dreamettes spóźniły się na swój 
występ prawie całą godzinę. 

background image

 - Słuchaj, idę tak szybko jak  mogę, ale nie łatwo biec na 

obcasach  -  wysapała  Effie,  ciągnąc  się  z  tyłu  za  o  wiele 
bardziej  zręcznymi  Deeną  i  Lorrell.  Brat  Effie,  C.C.,  który 
szedł wolniej ze względu na to, że niósł nuty i kosmetyczkę z 
przyborami  do  makijażu,  zamykał  pochód.  -  Poza  tym,  nie 
spóźniamy  się  na  przedstawienie,  dlatego  że  to  ja  idę  za 
wolno,  panno  Moja  Mama  Późno  Wróciła,  więc  nie  zwalaj 
winy na mnie. 

 -  Chodź  i  nie  marudź  -  jęknęła  Deena,  przyspieszając. 

Lorrell, która pierwsza dotarła do Teatru, zatrzymała się przed 
ogromnym  zadaszeniem,  mającym  tyle  lamp,  że  oświetlało 
prawie  cały  budynek.  Kiedy  czytała  napis  widniejący  na 
plakacie, na jej twarzy stopniowo pojawiał się uśmiech: 

DZIŚ WIECZOREM 
JAMES „THUNDER" EARLY 
ORAZ REWIA MIEJSCOWYCH TALENTÓW 
Teatr,  który  w szczytowym  momencie swojej  kariery był 

eleganckim  kinem  wyświetlającym  kroniki  filmowe  i  nieme 
filmy  dla  białej  publiczności,  stanowił  jedynie  cień  swojej 
dawnej  świetności  -  siedzenia,  dywany  i  niegdyś  wspaniała 
purpurowa  kurtyna,  o  które  od  dawna  nikt  nie  dbał,  pokryte 
były  kurzem  i  gdzieniegdzie  pleśnią.  Ale  w  każdy 
poniedziałkowy wieczór cała okolica ożywała - to była jedyna 
noc,  kiedy  ledwo  wiążący  koniec  z  końcem  właściciele 
pozwalali  czarnym  wejść  do  środka,  a  pracownicy 
miejscowego  radio  dla  kolorowych  prowadzili  niesamowicie 
popularną  Rewię  Motor  City.  Przychodził  na  nią  każdy,  kto 
miał w co się ubrać i dwa dolary pięćdziesiąt centów na bilet 
wstępu.  Nawet  gwiazdy  R&B,  takie  jak  James  „Thunder" 
Early, miejscowy chłopak słynący z kilku hitów w stylu soul, 
które  bezustannie  puszczano  w  radiostacjach  dla  kolorowych 
wiedział,  że  podczas  tournee  po  Detroit,  żeby  zyskać 

background image

popularność  i  fanów  Motor  City,  najlepiej  wstąpić  w 
poniedziałek do Teatru. 

Deena pędem minęła przyjaciółkę i pospieszyła za kulisy, 

gdzie konkurenci ubrani w błyszczące smokingi palili cygara i 
popijali  whisky  z  wypełnionych  do  połowy  butelek, 
odpoczywając  od  wrzawy  występu.  Niemal  wpadła  na  dwie 
elegancko ubrane damy w butach na wysokich obcasach, które 
wybiegały  za  drzwi  z  walizkami  w  rękach,  najwidoczniej 
kłócąc się z mężczyzną błagającym je, by zostały i wysłuchały 
go. 

 -  Dajcie  spokój,  nie  możecie  teraz  wyjść.  Co  z  waszym 

występem?  A  co  z  Jimmym?  -  pytał,  dotykając  ramienia 
jednej z kobiet. 

 -  Marty,  wiesz  już,  że  potrafię  się  odezwać.  Zobacz,  że 

potrafię  też  odejść  -  powiedziała  kobieta  odsuwając  się  od 
niego. 

 -  Joann,  kochanie,  Jimmy  po  prostu  zachował  się  jak  to 

zwykle  on.  Wiesz,  że  szaleje  na  twoim  punkcie.  Zwyczajnie 
szaleje. 

.  -  Naprawdę?  To  może  przekaż  temu  szaleńcowi  ode 

mnie  wiadomość,  co  ty  na  to?  -  powiedziała  Joann,  stając  z 
Martim twarzą  w twarz. -  Powiedz mu, że  mam jego numer. 
Jego numer telefonu. 

 - Ależ, kotku... 
 -  Do  domu.  Gdzie  mieszka  -  przerwała  mu  kobieta  - 

razem ze swoją żoną. 

Przyjaciółka  Joann,  wyglądająca  na  równie  wściekłą, 

przeszła  koło  Deeny,  która  stanęła  w  miejscu,  widząc  dwie 
piękne,  szykownie  ubrane  kobiety  w  obszywanych 
błyskotkami sukniach i biżuterii, jaką Deena widziała jedynie 
w  eleganckich  magazynach.  Czytała  je  ukradkiem  w 
bibliotece,  gdzie  miała  się  uczyć.  Ich  uroda  uświadomiła 
Deenie, że ma kościste, delikatne ciało (nie wspominając już o 

background image

jej  ręcznie  uszytej,  szmacianej  sukience);  a  ich  głosy, 
głębokie, z atrakcyjną chrypką, sprawiły, że niemal wtopiła się 
w  ścianę.  Jak,  pomyślała  sobie,  Dreamettes  będą  mogły 
kiedykolwiek współzawodniczyć z kimś takim? 

 -  Chodź  Joann,  nasza  limuzyna  czeka  -  odezwała  się 

kobieta,  gestem  dłoni  wskazując  brudną  taksówkę,  która 
właśnie zatrzymała się przed Teatrem. 

 -  Cholera  -  zaklął  Marty,  rzucając  spojrzenie  na 

zgromadzony wokół tłum, przyglądający się temu widowisku, 
i  ruszył  w  kierunku  mężczyzny  w  jedwabnym  garniturze, 
który właśnie przytrzymywał mu drzwi. 

 - Proszę pana - odezwał się mężczyzna do mijającego go 

pospiesznie  Martiego.  -  Czy  byłby  pan  zainteresowany 
nowoczesnym brzmieniem? 

Marty splunął mu pod nogi i wszedł do środka bez słowa. 

Curtis  szybko  wsunął  stopę  w  drzwi  ruchem,  który  wyrwał 
Deenę z transu. 

 -  O  Boże!  Jesteśmy  za  późno!  -  wykrzyknęła.  Spojrzała 

na mężczyznę  stojącego  w przejściu. Jego twarz, skrzywiona 
w  poczuciu  odtrącenia,  przypomniała  jej  własną  trudną 
sytuację. Postanowiła jednak nie poddać się ogarniającemu ją 
lękowi.  Stwierdziła,  że  nie  po  to  tyle  ćwiczyli  i  wierzyli  tak 
mocno  w  to,  co  robią,  żeby  teraz  się  odwrócić  i  odejść, 
nieważne,  jak  bardzo  się  bała.  Poza  tym,  Effie  zabiłaby  ją, 
gdyby teraz postanowiła nawet nie spróbować wejść na scenę. 
Deena  wyprostowała  się  i  podeszła  do  opierającego  się  o 
ścianę  mężczyzny  z  błyszczącą  grzywką  ubranego  w  tani 
garnitur. W ustach trzymał peta. 

 - Hej, ty też jeszcze wchodzisz? 
 -  Grałem  już  z  godzinę  temu  -  odpowiedział 

nonszalancko. Deena pobiegła z powrotem i chwyciła Lorrell 
za ramię. 

background image

 - Chodź, musimy się tam dostać - powiedziała, ciągnąc ją 

do drzwi prowadzących za kulisy. - A gdzie Effie? 

Lorrell,  podążając  za  Deeną,  obejrzała  się  na  C.C.,  który 

dyszał tuż za jej plecami. 

 - C.C., idź tam i pomóż swojej siostrze - poprosiła, kiedy 

dotarli  do  drzwi  i  wpadli  do  środka,  niemal  uderzając  nimi 
Pana Błyszcząca Grzywka. 

 -  Och,  przepraszam  pana  -  powiedziała  Deena,  podczas 

gdy Lorrell wpadła na nią z taką siłą, że omal nie zderzyli się 
głowami. Na widowni słychać było wyraźnie podekscytowany 
tłum  ludzi  oklaskujących  Little  Albert  &  Tru  -  Tones,  grupę 
pokroju  Dreamettes.  Deena,  Lorrell  i  Effie  widywały  ich 
niemal codziennie po szkole, jak wykonywali na podwórku tę 
samą piosenkę, „Goin' Downtown". W tym samym czasie one 
rozśpiewywały  się  i  pracowały  nad  krokami.  Sądząc  po 
krzykach publiczności to ćwiczenie bardzo się im opłaciło. 

 -  Taylor.  Curtis  Taylor,  junior  -  przedstawił  się  im 

mężczyzna,  najwidoczniej  niewzruszony  nieszczęśliwymi 
minami  dziewcząt.  Ale  Deena  nie  słyszała  tego,  co  mówił; 
cała  jej  uwaga  zwrócona  była  na  Oak,  łowcę  talentów,  który 
mijał  ją  właśnie  w  pośpiechu  z  notatnikiem  w  ręce.  Zrobiła 
krok  do  przodu,  tak  że  znalazła  się  tuż  przed  nim  i  lekko 
dotknęła jego klatki piersiowej. 

 - Słuchaj, wiem, że się spóźniliśmy, ale moja  mama, ona 

nie lubi, kiedy wychodzę z domu w weekendy, więc musiałam 
poczekać aż położy się spać... 

 -  Jak  się  nazywasz?  -  Oak  przerwał  jej  z  wyraźnym 

zniecierpliwieniem. 

 - Deena Jones - odpowiedziała, wyplątując się z płaszcza i 

uśmiechając promiennie. - Jedna z Dreamettes. 

 -  Mieliście  wyjść  jako  drudzy  -  warknął  łowca  talentów 

po przejrzeniu notatnika, prawie nie zwracając uwagi na słowa 
Deeny. 

background image

 - Wiem - wyjąkała Deena. - Ale moja matka została długo 

na Radzie Pedagogicznej. Jest nauczycielką i... 

 -  Trudno,  moja  droga.  Zabawa  już  się  kończy  - 

powiedział  i  po  prostu  odwrócił  się  do  niej  plecami,  chcąc 
powrócić  do  swoich  spraw.  Powstrzymał  go  jednak  Curtis, 
łapiąc  mocno  za  ramię  i  pochylając  się  nad  nim.  Wyraźnie 
górował  nad  nieprzyjemnym  człowiekiem  z  wąsikiem 
grubości ołówka. Jego spojrzenie było ostre i groźne - niemal 
złowieszcze. 

 -  Bracie,  pozwól,  że  coś  ci  wyjaśnię  -  powiedział  cicho 

nachylając  mu  się  do  ucha  i  cały  czas  mocno  trzymając  za 
ramię. - Widzę, że dobry z ciebie facet, więc nie chcę, żebyś 
wyszedł na słabeusza. Twoja praca nie polega na upokarzaniu 
ludzi,  nie?  Mylę  się?  Więc  jak,  pozwolisz  im  wystąpić  w 
przerwie? 

Curtis  rozluźnił  uchwyt  i  przyjaźnie  poklepał  Oaka  po 

ramieniu.  Deena  słyszała,  że  poprzedni  zespół  kończył  już 
grać, dopingowany grzmiącymi oklaskami i donośnym głosem 
konferansjera. 

Oak  spojrzał  na  swoje  ramię,  z  powrotem  na  Curtisa, 

wyglądał  na  po  części  zawstydzonego,  po  części 
zirytowanego. 

 - No dobra - powiedział w końcu. - Mogę ich ustawić na 

sam koniec, po występie Małego Joe Nixona. 

 -  Dziękuję!  -  wykrzyknęła  Deena  z  podnieceniem  w 

głosie, łapiąc Lorrell za rękę. - Który to Mały? 

Oak  wskazał  na  wielkiego  mężczyznę  na  oko  ważącego 

ponad  250  funtów.  Pod  źle  dopasowanym  garniturem 
wyraźnie było  widać  mięśnie ramion i  grzbietu. Na ramieniu 
przewieszoną  miał  gitarę.  Wtedy  prowadzący  zawołał  do 
mikrofonu: 

 -  Panie  i  Panowie,  Mały  Joe  Dixoooooooooon!  -  ten 

przeszedł  obok  nich  dumnym  krokiem,  zmuszając  Deenę, 

background image

Lorrell  i  właściwie  wszystkich  stojących  mu  na  drodze  do 
cofnięcia się o krok w kierunku ściany. 

 -  Hmm,  przebieralnia  jest  tam  -  odezwał  się  Oak, 

wskazując  brodą  niewielkie,  odgrodzone  od  reszty 
pomieszczenie. Było wyjątkowo obrzydliwe - na zniszczonym 
dywanie walały się brudne papierowe serwetki i jednorazowe 
kubki,  z  popielniczek  wysypywały  się  pobrudzone  szminką 
niedopałki papierosów. Na jednej ścianie, tuż nad składanymi 
krzesełkami wisiał szereg podświetlanych luster. 

Deena  i  Lorrell  podeszły  do  lustra  i  zaczęły  pospiesznie 

układać  peruki  kupione  raptem  dwa  dni  temu  za  pieniądze, 
które  uzbierały  wykonując  różne  drobne  prace,  na  przykład, 
piorąc białym damom, które były zbyt zajęte lub zbyt dumne, 
by prać swoje własne ubrania. Nie mogły się powstrzymać od 
zachwytu,  kiedy  wciśnięte  we  trójkę  do  maleńkiej  łazienki 
Lorrell przymierzały te nowe brązowe fryzurki, które falowały 
i wirowały przy każdym najmniejszym ruchu ramion. 

 -  Te  peruki  sprawią,  że  wszyscy  na  rewii  talentów  nas 

zauważą - stwierdziła Deena, przybierając dumną pozę. 

C.C. wpadł do przebieralni i rzucił torbę z przyborami do 

makijażu  na  pełną  drobiazgów  toaletkę.  Dźwięki  gitary 
Małego Joe Dixona i zawodzenie „baby, baby" doprowadzały 
go do szału. 

 -  Mam  nowe  nuty  dla  perkusisty!  -  wykrzyknął 

podekscytowany. 

 - C.C., zaraz wchodzimy, gdzie Effie? - popędzała Deena. 
 -  Jestem  tutaj  -  Effie  przechadzała  się  po  korytarzu.  Jej 

charakterystyczny  czarno  biały  płaszcz  imitujący  skórę 
lamparta przykuwał uwagę tak samo jak i ona. Jeszcze lekko 
zdyszana  oparła  się  o  ścianę,  rozchyliła  płaszcz  i  zaczęła 
umieszczać  na  głowie  kłąb  syntetycznych  włosów,  które 
sprawiały wrażenie, że jej głowa jest za mała. 

background image

 -  Jezu,  muszę  odpocząć.  Gdzie  nasza  przebieralnia?  - 

obejrzała brudne pomieszczenie i skrzywiła nos. 

 - Effie, nie ma na to czasu - tłumaczyła Lorrell, wpinając 

agrafkę  w  przód  sukienki,  tak  aby  uwypuklić  rowek  między 
piersiami. - Wchodzimy za dwie minuty. 

 - Co? - uwaga Effie była wyraźnie napięta. 
 -  Chodźcie,  zróbmy  sobie  rozgrzewkę  -  powiedziała 

Deena,  podchodząc  do  Lorrell  i  wystukując  rytm.  Lorrell 
zaczęła  poruszać  się  z  nią  w  rytm  melodii,  śpiewając  i 
kołysząc się: „odejdź, odejdź, odejdź z mojego życia..." 

Przestały  śpiewać,  kiedy  dostrzegły  spojrzenie  dziewcząt 

ze  Stepp  Sisters,  schodzących  ze  sceny  po  dobrym  występie. 
Mijały  wszystkich  z  wyraźną  dumą.  Zatrzymały  się  jednak 
widząc  Dreamettes.  Wyraźnie  słychać  było  westchnienia, 
które  sprawiły,  że  ciśnienie  w  przebieralni  gwałtownie  się 
podniosło. 

 - O nie! One mają nasze peruki! - wykrzyknęła Deena. 
 -  Jesteśmy  zrujnowane,  chyba  że  uda  nam  się  znaleźć 

nowe peruki - powiedziała Lorrell. - Inaczej wszyscy pomyślą, 
że ukradłyśmy ich pomysł na wygląd! 

 -  Właściwie,  po  co  nam  peruki?  -  Effie  była  wyraźnie 

zdenerwowana. 

 -  Bo  musimy  wyglądać  -  sapnęła  Deena,  odwracając  się 

do  lustra  i  zrywając  z  głowy  sztuczne  włosy.  Szczerze 
mówiąc, nie mogła zrozumieć, dlaczego Effie nie pojmowała, 
że dziewczęta z zespołu muszą wyglądać podobnie - mieć coś 
wspólnego  w  wyglądzie,  coś  na  kształt  umundurowania.  W 
końcu to nie był przecież zespół o nazwie Effie i Dreamettes, 
nawet  mimo  tego,  że  to  jej  brat  pisał  ich  piosenki,  a  Effie 
śpiewała wszystkie solówki. Wygląd miał sprawić, że wszyscy 
zapamiętają Dreamettes jako zespół. Deena cały czas musiała 
przypominać o tym Effie. 

background image

 -  Daj  spokój  -  Effie  zawsze  reagowała  w  ten  sposób, 

kiedy  zaczynały  sprzeczki  na  temat  „sławy",  co  zdarzało  się 
zazwyczaj wtedy, gdy siadały u Effie, by obejrzeć w telewizji 
program „American Bandstand". 

 - Może im się wydawać, że w tych sukienkach wyglądają 

prześlicznie,  jak  trojaczki.  Ale  nie  ma  możliwości  żebyś  w 
najbliższym czasie wyglądała jak ja - żartowała. 

Deena  patrzyła  się  w  lustro,  oglądając  swoje  odbicie, 

kiedy  zdejmowała  perukę.  Włosy  spływały  jej  na  twarz  pod 
dziwnym kątem - odgarnięte z tyłu, z przodu dłuższe. 

 - Mam! Założymy peruki tył na przód! 
 - Co? - spytała Lorrell, gapiąc się na Deenę. 
 - Założymy peruki tył na przód! 
Wszystkie  trzy  stłoczyły  się  przed  lustrem,  mocując 

peruki, aby ich nowe fryzury trzymały się na miejscu. 

 -  Deena,  to  wygląda  tak...  inaczej  -  stwierdziła  Lorrell, 

przecierając oczy w nadziei, że ich nowy styl będzie wyglądać 
lepiej niż w rzeczywistości. 

 -  Wygląda  bardzo  efektownie.  Idziemy!  -  powiedziała 

Deena, maszerując w kierunku sceny. 

Effie,  która  zawsze  bardzo  się  troszczyła  o  swój  wygląd, 

szczególnie  na  tle  koleżanek  z  zespołu,  trochę  się  ociągała, 
starając się przyzwyczaić do nowego wyglądu. Nie była zbyt 
zadowolona. 

 -  Przodem  czy  tyłem,  włosy  kupione  w  sklepie  nie  są 

naturalne. A co z sukienkami? Chodzi mi o to, że ta sukienka 
nie poprawia w żaden sposób mojej figury. 

Lorrell  stanęła  i  odwróciła  się,  przewracając  oczami  w 

kierunku Effie. 

 - Masz taką samą perukę jak ja? 
 - Tak - odpowiedziała Effie, przeglądając się w lustrze.  
 - Masz taką samą sukienkę jak ja? 

background image

 - Tak - potwierdziła Effie, odwracając się i patrząc Lorrell 

w oczy. 

 - To się zamknij - powiedziała Lorrell i odeszła. 
Effie  obróciła  perukę  jeszcze  raz  i  zaczęła  coś  z  nią 

kombinować, kiedy stanął za nią Curtis. 

 - Wydaje mi się, że panienka wygląda doskonale. 
Effie  uśmiechnęła  się  do  niego  kokieteryjnie  -  jej 

spojrzenie mówiło: „Oczywiście, że tak" - i pognała za Deeną 
i Lorrell, które były już gotowe do wejścia na scenę. 

 -  Jeszcze  raz  powiedzcie,  jak  się  nazywacie?  -  spytał 

prowadzący. 

 - Dreamettes! - odpowiedziała Deena, krzycząc mu nazwę 

prosto w ucho, aby przebić się przez zawodzenie Małego Joe 
Dixona. 

Konferansjer podziękował, szczypiąc Deenę w pupę. Ten 

gest  spowodował,  że  dziewczyna  prychnęła  głośno,  a  to 
zwróciło uwagę Effie, która zobaczyła starego tłustego faceta 
dotykającego  tyłka  jej  przyjaciółki.  Podeszła  do  niego  i 
klepnęła  go  w  ramię.  Kiedy  się  odwrócił  jego  oczy  chwilę 
wędrowały po obfitych kształtach Effie, dopóki nie napotkały 
jej  ognistego  spojrzenia.  Patrzyła  na  niego  jakby  za  moment 
miał  zabrzmieć  dzwonek  ogłaszający  pierwszą  rundę  w 
zawodach boksu. Konferansjer odsunął  się i  wszedł  na scenę 
mijając się ze schodzącym z niej Małym Joe. 

 -  A  teraz,  proszę  powitajmy  nasze  ostatnie  zawodniczki, 

odważne, obfite... Creamettes! 

 -  Dreamettes,  Dreamettes!  -  wołała  Deena,  wybiegając  z 

Lorrell na scenę i zajmując pozycję za Effie. Muzycy zaczęli 
grać,  a  ciężkie  kurtyny  rozsunęły  się  na  boki  z  piskiem, 
odsłaniając  wielkie,  oślepiające  reflektory  i  ciemne  sylwetki 
blisko  setek  ciał.  Wszyscy  czekali  na  to,  żeby  Dreamettes 
zaśpiewały  pierwsze  nuty.  Lorrell  zamarła  niepewna,  czy 
kołysać się w rytm z Deeną, czy też uciec do wyjścia, gdzie z 

background image

pewnością straciłaby swoje marzenia o zostaniu profesjonalną 
piosenkarką,  ale  za  to  znalazłaby  miłe,  spokojne  miejsce  do 
schowania  głowy  w  piasek  i  ukrycia  się  przed  tym  tłumem 
ludzi,  światłami  i  wysokimi  oczekiwaniami.  Deena  była 
niewiele  mniej  przerażona,  ale  za  to  kontrolowała  swoje 
nerwy  o  tyle  lepiej,  żeby  złapać  Lorrell  za  rękę  i  zmusić  do 
lekkiego kołysania się w rytm muzyki. Effie, stojąca na środku 
sceny,  nieświadoma  tremy  swoich  koleżanek,  czuła  jak  basy 
wibrują  w  jej  żołądku  i  ruszała  się  w  takt,  wchłaniając  całą 
energię muzyków włożoną w odegranie skomponowanej przez 
C.C. melodii. Jednak tłum nie wydawał się zbytnio poruszony. 
Potem zaczęła śpiewać. Jej głos brzmiał elektryzująco.  

 - „Odejdź" - grzmiała do mikrofonu, podczas gdy Deena i 

Lorrell wtórowały jej: „Odejdź". 

C.C.  obserwował  wszystko  zza  kulis,  naśladując  kroki, 

które  sam  dla  nich  wymyślił.  Obok  niego  stał  Curtis. 
Zaintrygowany,  przechwycił  spojrzenie  Effie,  kiedy  się 
obracała.  Effie,  dodatkowo  zakręciła  biodrami  dla 
przystojnego  mężczyzny, który  właśnie skomplementował  jej 
wygląd nie tylko słowami. 

Deena, nic z tego nie zauważywszy, skoncentrowana była 

całkowicie  na  jurorach.  Jeden  z  nich  potrząsał  głową, 
najwidoczniej  zniechęcony  ich  brakiem  obycia  ze  sceną. 
Właśnie  wtedy Effie zaczęła śpiewać tak  wysoko, z  wyraźną 
siłą w głosie, że nawet ten niezbyt zachwycony juror miał na 
twarzy wyraz uznania. 

Kiedy  kończyła  piosenkę  ostatnią,  tryumfalną  nutą,  cała 

publiczność  była  roztańczona  i  krzyczała,  prosząc  o  więcej. 
Deena  i  Lorrell  obejmowały  się  i  skakały  z  radości,  podczas 
gdy  Effie  dygała,  jakby  przed  chwilą  wystąpiła  dla  samej 
królowej. 

 - Dalej! - wołał konferansjer, wchodząc szybko na scenę, 

kiedy dziewczęta kłaniały się publiczności. 

background image

 -  Możecie  wołać  głośniej,  o  doskonałe,  delikatne  i 

drapieżne Dreamettes! 

Tłum  ryczał,  wołając  Dreamettes  jeszcze  wtedy,  kiedy 

wszyscy zawodnicy stali już za kulisami, czekając na decyzję 
sędziów.  Kiedy  przydzielano  punkty,  Curtis  wyszedł  na 
korytarz Teatru. Znalazł  tam konferansjera, który  wyszedł  na 
papierosa. Klepnął go w ramię i powiedział: 

 - Te dziesięć dolców  mi mówi, że Dreamettes dzisiaj nie 

wygrają - nachylił się do niego, wręczając mu banknot. 

Konferansjer wziął z jego ręki pieniądze i uśmiechnął się. 
 -  Zrobione.  I  tak  by  nie  wygrały  -  przydeptał  niedopałek 

papierosa i wrócił do środka. 

Chwilę  później  zawodnicy  zostali  zaproszeni  na  scenę. 

Dziewczęta,  które  stały  na  środku  sceny  były  całkowicie 
przekonane  o  tym,  że  wezmą  ze  sobą  główną  nagrodę  do 
domu. 

 -  Pamiętajcie,  że  zwycięzca  tegorocznego  konkursu 

dostaje płatny angaż na cały rok w tym oto Teatrze Detroit - 
oznajmił  konferansjer,  przejmując  wyniki  od  jednego  z 
jurorów. 

 - I tą szczęśliwą, utalentowaną Gwiazdą Jutra jest... - jego 

następnym  słowom  akompaniował  dźwięk  bębna  -  Mały  Joe 
Dixon! 

Mały Joe podszedł do konferansjera na sam przód sceny, 

podczas  gdy  przegranych  zasłaniała  opadająca  kurtyna  i 
wszystkie światła reflektorów skierowały się na niego. Jednak 
nadal  było  wystarczająco  jasno,  by  zauważyć  ból  i 
upokorzenie w oczach dziewcząt. 

 -  Czy  to  znaczy,  że  nie  będziemy  sławne?  -  spytała 

zrozpaczona Lorrell. W jej oczach zbierały się łzy. 

 -  No  cóż,  nie  dzisiaj  -  w  głosie  Effie  słychać  było 

przygnębienie. - Chodźmy do domu. 

background image

C.C. podał Lorrell i Effie ich płaszcze, ale Deena cały czas 

stała w miejscu. Jej wściekłość była wyczuwalna z daleka. 

 - Czemu? - zapytała ostrym głosem. 
 - Bo jestem zmęczona i muszę jutro rano wstać do pracy, 

dlatego właśnie wychodzimy. 

 -  Nie,  pytam,  o  co  tu  chodzi?  Lorrell,  ile  miałyśmy  lat 

kiedy zaczęłyśmy razem śpiewać? - spytała Deena. 

 - Dwanaście. 
 - C.C., ile wymyśliłeś dla nas układów? Ile napisałeś dla 

nas piosenek? - zwróciła się do C.C. 

 - Nie wiem, może ze sto. 
 -  A  ty  Effie?  Powiedz  mi,  czy  spotkałaś  już  kogoś,  kto 

śpiewałby z takim szalonym zapałem, jak ty? 

 - Nie - odpowiedziała Effie pewnym siebie głosem. 
 - I cały czas nam się nie udaje. Więc pytam, o co chodzi? 

Właśnie wtedy pojawił się Curtis, wraz z dźwiękami muzyki 

Jimmiego  Early,  który  właśnie  ćwiczył  swoje  hity  na 

pianinie. 

 -  Chodzi  o  to,  że  niepotrzebny  wam  konkurs  dla 

amatorów.  Nie  ma  w  was  nic  z  amatorów.  Potrzebujecie 
jakiegoś przełomu i zamierzam wam go dzisiaj zaproponować. 
Trzydzieści dolców za śpiewanie jako chórek Jimmiego Early, 
dzisiaj  wieczorem  -  powiedział.  -  I  gwarantowany  angaż  na 
dziesięć  tygodni  w  trasie,  począwszy  od  jutra  rano,  to 
czterysta  dolarów  tygodniowo!  -  kontynuował  Curtis,  ciesząc 
się ich podnieceniem. 

 - O rany - jęknęła Deena. - Cztery stówy? Przysięgasz? 
 -  Zabijcie  mnie,  jeśli  kłamię.  A  pan  Early  zgodził  się 

nająć  moją  ciotkę,  Ethel,  żeby  opiekowała  się  wami,  kiedy 
będziecie daleko od domu. 

 -  Nawet  mamie  to  się  może  spodobać!  -  ucieszyła  się 

Deena. 

background image

 -  Effie,  słyszysz?  Będziemy  śpiewać  jako  chórek 

Jimmiego Early! 

 -  Nie  robię  chórków  -  powiedziała  Effie,  podchodząc  do 

Curtisa, opierając rękę na biodrze i wysuwając jedną nogę na 
przód.  W  tej  pozycji  była  tak  blisko  jego  twarzy,  że  czuła 
zapach jego miętowej gumy do żucia. 

 -  Daj  spokój,  Effie,  wystarczy,  że  zrobimy  parę  „aaaa"  i 

„ooo" - przekonywała podekscytowana Deena. 

 - Ja nie robię „aaaa" i „ooo" - odpowiedziała prosto Effie. 
 -  Effie,  posłuchaj  -  powiedziała  Lorrell,  przysuwając  się 

do niej i podnosząc palec wskazujący. - To może być przełom 
w naszej karierze. 

 -  Śpiewanie  w  chórkach  to  pułapka.  Przepraszam  pana, 

ale nie możemy przyjąć pańskiej oferty - stwierdziła Effie. 

Deena i Lorrell umilkły, nie wiedząc, co dalej robić. Curtis 

wiedział  już,  o  którą  z  nich  musiał  walczyć,  żeby  wygrać 
wszystkie. Przysunął się do Effie. 

 -  Wiem,  że  jesteś  naprawdę  dobra  i  ty  też  o  tym  wiesz. 

Masz  talent,  a  na  dodatek  jesteś  waleczną  tygrysicą,  kotku  - 
uśmiechnął się, ogarniając wzrokiem całą jej figurę. 

Effie  chyba  odrobinę  zmiękła.  Czyżby  właśnie  nazwał  ją 

tygrysicą?  Przeniosła  ciężar  ciała  na  drugą  nogę  i  wypięła 
piersi.  Tak,  flirtował  z  nią  -  ten  przystojniak  z  gładko 
przyczesanymi  włosami  i  jeszcze  gładszą  mową.  Przyznała 
sama  przed  sobą,  że,  chociaż  normalnie  nie  przyjęłaby  tego 
typu  komplementów  od  nieznajomego,  ten  koleś  oferował 
prawdziwą płatną trasę koncertową i na dodatek powiedział o 
niej  „tygrysica".  Jej  oczy  uśmiechnęły  się,  ale  nie  odzywała 
się, chcąc usłyszeć, co jeszcze miał jej do powiedzenia. 

 -  Ale  to  nie  wystarcza  -  kontynuował  Curtis.  -  Ktoś 

mógłby  skrzywdzić  dziewczynę  taką  jak  ty,  gdyby  nie  miała 
nikogo do obrony. 

background image

Postanowienie  Effie  stawało  się  coraz  słabsze.  Spuściła 

wzrok,  a  potem  zerknęła  na  koleżanki,  które  patrzyły  na  nią 
błagalnym wzrokiem. Do tej pory to ona robiła większość tych 
rzeczy  -  organizowanie  koncertów,  zbieranie  pieniędzy, 
zdobywanie 

dodatkowych 

funduszy 

na 

odświeżenie 

kostiumów.  Może  niewielka  pomoc  nie  będzie  oznaczać  jej 
końca. 

 - Mogę to dla was załatwić, ale musicie mi zaufać - mówił 

dalej Curtis. - Uwierzcie mi, nie zawiodę was. 

 - Effie, co ty na to? - spytała Deena. 
 - No cóż, proszę pana... 
 - Curtis Taylor, junior. 
 -  Curtis  Taylor,  junior,  nasz  manager,  mówi,  że  dzisiaj 

śpiewamy jako chórki Jimmiego Early! - zawołała Effie. 

Deena i Lorrell podskoczyły do niej i zaczęły ją ściskać i 

całować, zostawiając Curtisa z boku. 

 - Wspaniale Effie, kocham cię! 
 -  Boże,  w  tej  branży  naprawdę  są  chwile  wzlotów  i 

upadków - powiedziała Lorrell, uśmiechając się. 

 -  Drogie  panie,  proszę  tu  zaczekać.  Zaraz  wrócę,  proszę 

mi  tylko  pozwolić  zająć  się  waszymi  interesami  -  przeprosił 
Curtis,  wycofując  się  i  ruszając  pędem  przed  siebie.  Effie  z 
przechyloną na bok głową obserwowała, jak się spieszył. Tak, 
jest niezły, pomyślała. Niezły. 

James „Thunder" Early ledwo wpuścił swojego managera, 

Martiego,  do  pomieszczenia  i  od  razu  wyskoczył  do  niego  z 
pretensjami. 

 -  Marty,  mówiłem,  żadnego  majonezu!  Ile  razy  muszę  ci 

powtarzać, żadnego majonezu w kanapce z kurczakiem? 

 -  Mamy  większe  problemy,  mój  drogi.  Ostrzegałem  cię, 

żebyś nie bzykał  kobiet, z którymi  pracujesz. Jest na świecie 
wiele innych... 

background image

 - Z pewnością. Ale kto ma czas na to, żeby ich szukać? - 

odpowiedział  z  uśmiechem  Jimmy,  poprawiając  swoją 
czerwoną błyszczącą  marynarkę  i  siadając z powrotem przed 
toaletką.  Rozłożył  kanapkę  na  pół  i  użył  starych  serwetek, 
żeby wytrzeć majonez ze środka kanapki. Robiąc to, cały czas 
patrzył  w  lustro,  najpierw  na  jedną  stronę  swoich  na  gładko 
przyczesanych włosów, a potem na drugą. 

 - Ja cały czas pracuję! - klawiszowiec i czterech trębaczy, 

którzy  siedzieli  w  tym  samym  pomieszczeniu,  z  zapałem 
grając w kości, skwitowali jego żart wybuchem śmiechu. 

 -  Tak,  bo  to  Marty  cały  czas  dba  o  to,  żebyś  pracował  - 

Marty promieniał z radości. 

Właśnie  wtedy  światła  w  pomieszczeniu  zamrugały, 

sygnalizując, że za chwilę mają zacząć występ. 

 -  Czy  jesteście  gotowi  na  przyjęcie  Jimmiego  Early?  - 

krzyczał do mikrofonu konferansjer. Publiczność wrzeszczała 
jak  oszalała  i  tupała  tak  głośno,  że  cały  Teatr  trząsł  się  w 
posadach. Jimmy wstał, ponownie poprawił swoją marynarkę i 
spojrzał w lustro. Poślinił palec i wygładził nim swoje wąsiki, 
a potem przejechał ręką po włosach. 

 -  Spójrz,  co  dla  ciebie  znalazł,  stary  dobry  Marty  -  głos 

Martiego  ledwo  było  słychać  przez  hałas,  jaki  robiła 
widownia. - Mam elektryzującą  grupkę dziewcząt, które chcą 
tu dzisiaj wystąpić. 

 -  Super  -  powiedział  Jimmy,  nie  do  końca  zdając  sobie 

sprawę, o co chodzi. 

 - Rzecz w tym, że są we trzy. 
 -  Potrzebuję  tylko  dwóch  -  Jimmy  rzucił  szybkie 

spojrzenie  w  tył.  -  To  już  i  tak  za  dużo,  żeby  sobie  z  nimi 
radzić.  Dodajesz  mi  trzy  laski  na  scenę  i  zanim  się  obejrzę, 
spędzam cały swój czas, starając się utrzymać je z tyłu w linii 
prostej, żeby zostało miejsce na scenie dla Jamesa „Thunder" 
Early. 

background image

 - Ale... 
 - Do diabła, Marty. Potrzebne mi tylko dwie. 
Marty  wzruszył  ramionami,  pokiwał  głową  i  spojrzał  na 

zegarek. 

 - W porządku. Zaczynamy. 
Marty i Jimmy wychodzili już na scenę. Za nimi podążali 

pozostali członkowie grupy. Marty  wpadł  na Curtisa, który  z 
niecierpliwością czekał przed przebieralnią, chodząc nerwowo 
w  tą  i  z  powrotem.  Curtis  wiedział,  że  jeśli  uda  mu  się  to 
przeforsować,  będzie  na  dobrej  drodze  do  spełnienia  swoich 
marzeń  -  by  zostać  managerem  zdolnych,  ale  ubogich 
artystów.  Marzenie  to  towarzyszyło  mu  już  od  dzieciństwa, 
kiedy  słuchał  szafy  grającej  w  rodzinnym  miasteczku  swego 
ojca w Mississippi  i  widywał  Lady Day,  wplatającą gardenie 
we  włosy  i  skrzeczącą  „Good  Morning,  Heartache".  To,  jak 
wspaniała byłą Lady Day, skłaniało Curtisa do zastanowienia 
się  nad  tym,  jaka  to  wielka  strata,  że  ktoś  taki  jak  Billie 
Holiday,  o  anielskim  głosie,  musi  spędzać  całe  życie, 
śpiewając  w brudnych zapomnianych dziurach, za niewielkie 
pieniądze i w zamian za niewielkie uznanie. Świat zasługiwał, 
by  usłyszeć  Billie,  a  ona  zasługiwała  na  publiczność, 
niezależnie od koloru jej skóry, niezależnie od koloru skóry jej 
publiczności.  Aż  tyle  wiedział  wtedy  mały  Curtis.  A  miał 
dopiero dwanaście lat. 

Kilka  lat  później  bawił  się  trochę  w  pisanie  własnych 

piosenek,  próbując,  bezskutecznie,  przekazać  je  do  rąk 
uznanych, nagrywających swoją muzykę artystów. A później, 
amatorom  szukającym  jakiegoś  materiału,  który  mogliby 
pokazać  na  konkursie  młodych  talentów.  Wziął  nawet  ślub  z 
jedną  z  takich  amatorek,  córką  miejscowego  sprzedawcy 
samochodów, która stylem przypominała Bessie Smith. Curtis 
ją kochał i to był jedyny powód, dla którego pohamował swoje 
muzyczne  ambicje;  chciała,  by  pomógł  jej  ojcu  w 

background image

prowadzeniu  salonu używanych  Cadillaców,  a  on  obiecał,  że 
będzie rozwijał swoje umiejętności sprzedażowe, by w końcu 
przejąć firmę. Ale Curtis nigdy nie zapomniał o swojej miłości 
do  muzyki;  w  wolnym  czasie  bez  przerwy  badał  rynek, 
przeglądał  ogłoszenia  drobne  zamieszczane  w  „Billboard", 
obserwował  sukcesy największych grup i  nadal  zajmował  się 
trochę  pisaniem  tekstów.  Teść  Curtisa  powierzył  mu  swoją 
firmę  po  śmierci  (w  tamtym  okresie  jego  córkę  zajmowała 
bardziej pogoń za kokainą niż za nowymi klientami salonu) i 
Curtis  zaczął  wykorzystywać  część  zarobków  z  handlu  na 
sfinansowanie jego wejścia na rynek managerów muzycznych. 
Potrzebował  zaledwie  niewielkiej  luki,  by  móc  się  w  nią 
wstrzelić. 

Uwaga Curtisa była maksymalnie napięta, kiedy zobaczył 

Martiego. 

 - Wszystko ustalone? - spytał z niecierpliwością w głosie. 
 -  Tak,  Jimmy  zgodził  się  na  dwie  dziewczyny  - 

odpowiedział  Marty,  przesuwając  się  koło  rozmówcy  i 
starając się podążać za swoim klientem. 

Curtis zmrużył oczy, starając się przetrawić tę informację. 
 - Dwie? 
 -  O  cholera  -  wymamrotał,  zanim  popędził  za  artystą  i 

jego managerem. 

 - 

Hej,  poczekaj  chwilę  człowieku  -  zawołał 

rozzuchwalony. 

 - To zespół. Albo trzy, albo żadna. 
 - O co chodzi, Marty? - spytał Jimmy lekko rozdrażniony, 

zatrzymując się. 

 - Moje klientki zawsze pracują razem - powiedział Curtis, 

idąc  zdecydowanie  wolniej,  aby  uspokoić  nerwy  i  wydać  się 
bardziej  zrównoważonym.  Naprężył  się  i  spojrzał  Jimmiemu 
w oczy. 

background image

 -  Hej,  ja  cię  znam  -  powiedział  Jimmy,  patrząc  uważnie 

na Curtisa. - Czy to nie ty sprzedawałeś mojego Cadillaca? 

 - No... tak - wydusił Curtis, niezbyt pewien, czy powinien 

się zmartwić tym skojarzeniem. To nie był pierwszy raz, kiedy 
klient  wypinał  na niego dupę, kiedy jego samochód zaczynał 
pokazywać  pierwsze  oznaki  zużycia.  Po  chwili  jednak 
odzyskał pewność siebie. 

 -  Tak.  Oprócz  firmy  managerskiej  prowadzę  salon  z 

używanymi samochodami na Woodward Avenue. 

Jimmy  uśmiechnął  się  przebiegle.  Od  razu  poznał 

człowieka po głosie. 

 -  No  cóż,  mój  kociak  potrzebuje  tuningu.  A  Jimmy 

pracuje tylko z dwoma. 

 -  Przykro  mi  bracie.  Albo  dwie,  albo  żadna  -  wtrącił  się 

Marty,  biorąc  Jimmiego  pod  ramię  i  kierując  go  do  windy 
prowadzącej na scenę. 

 -  Więc  żadna  -  odparł  stanowczo  Curtis,  patrząc  jak 

odchodzą.  Jimmy  wzruszył  ramionami  i  wszedł  do  windy. 
Wyprostował  się  i  patrzył,  jak  Marty  naciskał  przycisk 
uruchamiający  windę.  Zaczął  się  rozgrzewać  i  podskakiwać 
jak  bokser  tuż  przed  wielką  walką,  kiedy  pojawiły  się  przed 
nim na scenie trzy pary zgrabnych nóg. Spojrzał na jedną parę 
i  poprowadził  wzrok  ku  górze,  obejrzał  uda,  biodra,  kobiece 
piersi  i  w  końcu  twarz.  Przed  nim  stały  trzy  rozchichotane 
dziewczyny, które nie mogły się doczekać spotkania z nim. Na 
twarzy Jimmiego pojawił się szeroki uśmiech, kiedy uważniej 
spojrzał na jedną z nich. Była to Lorrell. Dziewczynie opadła 
szczęka.  Najwyraźniej  nigdy  wcześniej  nie  spotkała  gwiazdy 
tego  formatu,  gwiazdy,  której  muzykę  słyszała  wcześniej  w 
radio.  James  „Thunder"  Early  pochodził  z  ulic  Detroit. 
Niewiele było dzieciaków w Motor City, które nie znałyby go 
albo nie widziały na jakimś koncercie. Jego występy na scenie 
były elektryzujące. Podczas gdy trąbki nakręcały publiczność, 

background image

Jimmy krzyczał i tańczył na scenie z pasją, która sprawiła, że 
stał  się  jednym  z  najbardziej  ekscytujących  muzyków  R&B. 
Wszyscy  chcieli  podrobić  jego  styl,  ale  nikt  nie  potrafił  tak 
poruszać  biodrami,  wydobywać  takich  nut  z  trąbki  i  tak 
działać  na  tłoczącą  się  w  hali  koncertowej  publiczność,  jak 
Jimmy,  który  rzeczywiście  zasłużył  na  swój  pseudonim 
„Piorun".  Plotka  głosiła,  że  miał  całą  flotę  fantazyjnych 
samochodów,  a  jego  żona  opływała  w  diamenty.  Mieszkali 
razem wśród białych w pięknym domu z hektarami trawnika. 

Zachwycona tym, że Jimmy zwrócił na nią uwagę Lorrell 

pomachała  mu,  jeszcze  bardziej  zachichotała  i  odwróciła 
wzrok  na  Deenę.  Deena  również  była  podekscytowana,  ale 
Effie, jak zawsze niczym skała, była całkiem spokojna. 

 -  W  porządku  Marty  -  krzyknął  Jimmy  w  dół  windy, 

podchodząc do dziewcząt z wyciągniętymi rękami, aby objąć 
Dreamettes. 

 -  Wszystko  będzie  w  porządku  -  dodał  potem  do 

dziewcząt. 

 - Drogie panie, ratujecie mi życie! Potrzebowałem bardzo 

waszej  pomocy,  padam  do  stóp w  podzięce  -  uklęknął  przed 
Lorrell  z  wdzięcznością,  sprawiając,  że  wybuchła  radosnym 
śmiechem. 

 -  Czy  rozumiecie,  co  chcę  wam  powiedzieć?  Dziękuję. 

Zrobię dla was wszystko, cokolwiek zechcecie. Wszystko. Co 
mogę dla ciebie zrobić kochana? - spytał, biorąc ją za rękę. 

 -  Cóż,  panie  Early...  Mógłby  pan  nas  nauczyć  piosenki  - 

powiedziała  lekko  zawstydzona  Lorrell,  a  jej  głos  był  tak 
cichy,  że  ledwo  go  było  słychać  wśród  wrzasków 
publiczności,  skandującej  z  niecierpliwością  „Thunder! 
Thunder! Thunder!". 

Jimmy  podskoczył,  zagrał  kilka  akordów  -  dźwięki 

sprawiły,  że  publiczność  ryknęła  z  podwójną  siłą  -  i  zaczął 
śpiewać: „trzynaście lat złotych płyt, rosnące koszta i rozmów 

background image

w knajpach zgrzyt, tłuści  muzycy i  stereo  dźwięki, kochanie, 
ten hit będzie nieśmiertelny". 

Wstał, pianista zajął swoje miejsce, a Jimmy podszedł do 

Lorrell, nucąc jej do ucha. 

 -  „Ale  możesz  oszukać  w  drodze  na  szczyt/  tu  i  tam"  - 

śpiewał. - Spróbuj teraz, kochana. 

Lorrell  zestresowana  powtórzyła  ostatnie  zaśpiewane 

przez niego wyrazy. 

 - „Oszukać  w drodze na szczyt" - powtórzył Jimmy, tym 

razem z jeszcze większym naciskiem. 

Deena  dołączyła  do  niego.  Słysząc  jej  słodki  głosik, 

Jimmy uśmiechnął się szeroko. 

 -  Tak,  dobrze  ci  idzie,  kochana -  powiedział,  odwracając 

się do niej i kołysząc wraz z nią w rytm muzyki. - „Oszukać w 
drodze na szczyt" - śpiewał dalej. 

Tym  razem  dołączyła  Effie,  ze  swoim  niskim,  głębokim 

głosem,  który  nadał  słowom  takiej  siły,  że  Jimmy  aż 
odskoczył. 

 -  Cholera,  wiedziałem,  że  tak  ostro  to  zaśpiewasz!  - 

zaśmiał się. - „To zawsze takie prawdziwe" - śpiewał. 

Dreamettes  chórkiem  powtarzały  po  nim,  kołysząc  się  w 

rytm narzucany przez pianistę. 

 -  Tak  -  powiedział,  podczas  gdy  dziewczęta  śpiewały 

kolejną linijkę. - Tak, trzy będą idealne. 

 - Gotowi? - spytał konferansjer, wbiegając na scenę. 
 - Tak - odpowiedział Jimmy, zajmując miejsce. 
Kurtyna  poszła  w  górę  i  Jimmy  z  głośnym  krzykiem 

wjechał  na  środek  sceny  na  kolanach,  wprowadzając  tłum  w 
niekontrolowany  szał.  Jimmy  podskoczył  i  wykonał 
olśniewający  obrót,  wijąc  się  po  scenie,  podczas  gdy  trębacz 
wirował  dookoła  jednocześnie  kołysząc  się  w  szaleńczym 
rytmie  narzuconym  przez  wokalistę.  Jimmy  wirował  dalej, 

background image

podskakiwał i tańczył, aż z jego twarzy tryskał pot. Całą duszę 
wkładał w śpiew. 

„  Wiem,  o  co  chodzi/  bywałem  tu  i  tam  Oszukując  po 

drodze/  w  każdym  miejscu  Żyję  z  mojej  muzyki/  i  z  listy 
hitów Które grane są wciąż/ tu i tam Tu i tam/ Tu i tam" 

Dreamettes 

były 

równocześnie 

niesamowicie 

podekscytowane, przerażone i stremowane - ze wszystkich sił 
starały się dorównać Jimmiemu i jego grupie. Lorrell cały czas 
gubiła rytm, a Deena fałszowała, co najmniej trzy razy starając 
się  w  tym  samym  czasie  odpowiednio  kołysać  biodrami  i 
śpiewać,  zachwycona  zarówno  samym  Jimmim,  jak  i 
sposobem,  w  jaki  został  przyjęty  przez  tłum.  Effie  dawała  z 
siebie wszystko, by uspokoić dziewczęta, ale na nic się to nie 
zdało.  Po  prostu  nie  mogły  rywalizować  z  mistrzem.  Ale  z 
pewnością miały się tego nauczyć. 

background image

Rozdział 2 
Można  by  pomyśleć,  że  C.C.  był  osobistym  służącym 

Effie,  która  tak  też  się  zachowywała,  mizdrząc  się  przed 
lustrem  i  rozkazując  młodszemu  bratu,  by  „położył  zestaw 
kosmetyczny  przy  drzwiach,  żebyśmy  go  nie  zapomnieli"  i 
„teraz ułóż moją suknię tak, żeby się nie pomięła" i „przestań 
się  bawić  moimi  sukniami  i  znieś  je  na  dół  zanim  wróci 
Jimmy!".  A  on  usłużnie,  bez  słowa  skargi,  spełniał  jej 
życzenia.  Tak  było  między  nimi  od  zawsze  -  Effie  White 
stawiała żądania, Clarence Conrad White je spełniał. Osobom 
z  zewnątrz  wydawało  się,  że  Effie  wykorzystuje  brata,  który 
jest ulegającym słabeuszem i nie potrafi się jej przeciwstawić. 
Ale  w  rzeczywistości  C.C.  po  prostu  darzył  swoją  starszą 
siostrę podziwem i miłością, nie tylko ze względu na jej wiek, 
który  powinien  automatycznie  wywoływać  w  nim  szacunek, 
ale też dlatego, że szczerze uważał Effie za jedną z najbardziej 
utalentowanych  piosenkarek,  jakie  w  życiu  słyszał.  Ponadto, 
każda zaśpiewana przez Effie nuta sprawiała, że wierzył w to, 
że  jest  jednym  z  najbardziej  utalentowanych,  nieodkrytych 
pisarzy  w  Detroit.  Ich  obustronny  podziw  był  z  pewnością 
szczery - i było tak, odkąd C.C. i Effie rozmawiali z pastorem, 
wielebnym  Goode  Wright,  i  namówili  go  na  to,  by  pozwolił 
im  zostawać  po  próbach  chóru  i  ćwiczyć  we  dwójkę, 
przygrywając  sobie  na  pianinie.  C.C.,  muzyk  -  samouk, 
potrafił  zagrać  większość  melodii  ze  słuchu  już  w  wieku  lat 
sześciu, wymyślał piosenki, a Effie, którą podziwiał, śpiewała 
jego  teksty.  W  wieku  jedenastu  lat  C.C.  był  dyrektorem  do 
spraw muzycznych dziecięcego chóru baptystów Beulah Land 
Missionary. A Effie? No cóż, była jego solistką. 

Jak  widać  muzyka  była,  tym  co  ich  łączyło.  I  żadne 

zachowania  diwy,  kłótnie  w  rodzeństwie  czy  zdrada  kogoś  z 
zewnątrz nie mogły nigdy zachwiać tej więzi. 

background image

 -  Panie,  miej  litość!  Effie,  ten  autobus  może  tu  być  w 

każdej  chwili!  -  Lorrell  wrzeszczała  prosto  w  otwarte  okno 
państwa  White,  czekając  niecierpliwie  ze  swoją  małą 
walizeczką  i  podniszczoną  szmacianą  torbą.  Ojciec  Effie  stał 
w  drzwiach,  gotowy  odpowiednio  pożegnać  dziewczęta. 
Deena, która czekała na Effie na zewnątrz, zostawiła matce na 
poduszce notkę, w której  napisała, jak bardzo jej przykro, że 
matka  nie  rozumie  jej  marzeń,  i  że  wyjeżdża  spróbować 
swych  sił  w  showbiznesie.  Teraz  błagała  Lorrell,  aby  się 
uciszyła. Nie chciała, by jej matka się obudziła i przyłapała ją 
na  ucieczce  z  Jimmim,  którego  nazywała  „wcieleniem 
szatana". 

Ronald śmiał się, naciągając na uszy kapelusz, mający go 

chronić przed porannym zimnem. 

 -  Zaraz  zejdzie,  kochanie  -  chichotał  Ronald.  -  Effie  nie 

przegapi żadnej szansy, żeby zabłysnąć. 

Lorrell wciągnęła głośno powietrze. 
 -  Effie  jeszcze  nigdy  nie  przegapiła  okazji,  żeby 

zabłysnąć,  ale  nie  raz  i  nie  dwa  zdarzyło  się  jej  spóźnić  na 
autobus  -  odpowiedziała,  cały  czas  wpatrując  się  w  okno, 
jakby to miało pomóc w sprowadzeniu jej przyjaciółki na dół. 
Lorrell  wiedziała  lepiej  niż  wszyscy  ludzie,  jak  trudno  było 
nakłonić  Effie  White  do  postępowania  zgodnie  z  ustalonym 
planem. A ten był bardzo napięty od czasu, kiedy Effie zdała 
do  piątej  klasy,  a  Lorrell,  jej  trzech  braci  i  samotna  mama 
przeprowadzili  się  do  budynku  D,  znajdującego  się  na 
zaniedbanym,  obdartym  osiedlu,  co  było  nieuchronnym 
skutkiem nieprzyjemnego rozstania rodziców. Lorrell spotkała 
Effie na przystanku pierwszego dnia w nowej szkole, śpiewała 
głośno odważną interpretację piosenki „Summertime". Lorrell, 
której  nigdy  nie  krępowało  przebywanie  w  centrum  uwagi, 
nuciła  sobie  melodię  i  zanim  autobus  zatrzymał  się  na 
parkingu  przed  szkołą,  oboje  z  C.C.  wybijali  rytm  na  jego 

background image

książce, tworząc razem tak ostry duet, że aż kierowca musiał 
się  do  nich  odwrócić,  żeby  przywrócić  ich  do  porządku. 
Pragnąc  zostać  profesjonalnymi  piosenkarkami,  obie 
większość czasu w liceum spędzały w łazience i dominowały 
szkolne  pokazy  talentów.  Cały  czas  szukały  trzeciej 
wokalistki,  żeby  razem  założyć  trio,  po  tym  jak  szef 
miejscowego pubu powiedział im, że szło by im lepiej, gdyby 
Lorrell  miała  więcej  niż  jedną  osobę  w  chórku.  Niecały 
tydzień  po  tej  sugestii  Lorrell  przedstawiła  Deenie  Effie,  o 
oczach  łani,  cichą  i  skrytą,  córkę  nauczycielki  jej  brata  z 
trzeciej  klasy.  Nikt,  ani  C.C.,  ani  Lorrell,  ani  Deena,  nikt 
nigdy nie miał wątpliwości, co do tego, która z nich powinna 
być główną wokalistką. A Effie spijała śmietankę swojej niby 
sławy, na tyle, na ile się dało -  bawiła się do późna w nocy, 
podrywała  chłopców,  imprezowała  i  zachowywała  się  tak 
głośno i ekstrawagancko, jak tylko potrafiła. 

 -  Czemu  wrzeszczysz  pod  moim  oknem  jakbyś  to  ty  tu 

rządziła?  -  wydyszała  Effie,  wychodząc  przez  metalowe 
drzwi.  C.C.  niósł  jej  wielką  walizkę,  dwie  papierowe  torby, 
zestaw  do  makijażu  i  ciągnął  za  sobą  jeszcze  jedną  siatkę  z 
materiału. 

 -  Aha,  bo  wszystkie  tu  rządzimy,  kochanie  - 

odpowiedziała Lorrell. 

 -  To  nie  potrwa  długo  -  skwitowała  Effie,  wskazując 

podbródkiem na ulicę, którą właśnie nadjeżdżał srebrny bus z 
ogromnym napisem „James »Thunder« Early" z boku. Deena, 
Lorrell, Effie i C.C. zaczęli się przepychać, ich walizki i torby 
niemal  latały  w  powietrzu,  kiedy  podnieceni  ruszyli  do 
stającego przy krawężniku busa. 

 - Spraw, żebym był z ciebie dumny - wołał C.C., biegnąc 

niemal  za  ruszającym  busem.  Effie,  siedząc  już  w  środku, 
oparła ręce na szybie. Z ruchu jej warg brat mógł odczytać, że 
odpowiada: „Tak zrobię". 

background image

Ale już wkrótce przekonały się, że trudno było czuć dumę 

na tego typu wyprawie. Nie było w niej nic, co wydałoby  się 
im  miłe;  podróżowały  brudnymi  drogami  od  jednej  hali 
koncertowej  do  drugiej,  jedynie  po  to,  by  zobaczyć,  jak 
właściciele odprawiają ich gwiazdę i traktują je jak wszystkie 
inne kolorowe panienki, które u nich bywają. Większość czasu 
musiały  spędzać  w  wypełnionych  dymem  pomieszczeniach 
„tylko  dla  kolorowych"  w  różnych  spelunach,  czekając  na 
swoją  kolej  do  wejścia  na  scenę.  Nikogo  tak  naprawdę  nie 
obchodziło,  że  były  chórkiem  Jimmiego,  co  więcej,  nawet 
Jimmy  musiał  naciskać  na  Martiego,  żeby  wymógł  na 
właścicielach klubu podstawowe rzeczy dla niego - gwiazdy - 
takie jak darmowy drink, ciepły posiłek czy miejsce dla niego 
i  zespołu,  gdzie  mogliby  usiąść  na  chwilę  przed  występem  i 
poćwiczyć.  Czasem  musiał  się  nawet  upominać  o  swoją 
zapłatę.  Jednym  słowem,  było  to  wszystko  upokarzające  - 
czekanie,  aż  grupa  nijakich  wyjców  przebrnie  przez  swój 
występ  zanim  będą  mogli  wyjść  na  scenę,  by  pokazać 
wszystkim, jak to naprawdę powinno wyglądać. 

Na  dodatek,  Boże,  czy  były  jakieś  ambitne  dziewczyny, 

które czekały za kulisami, starając się by ktoś je zauważył? No 
cóż,  widać  było,  że  niezależnie  od  tego,  jak  bardzo  Lorrell 
zainteresowała Jimmiego, każda z Dreamettes zwracała uwagę 
innych  dziewcząt,  które  także  starały  się  dostać  do  autobusu 
Jimmiego „Thunder" Early. 

Mimo  wszystko,  w  chwilach,  kiedy  krzepkie  ciało 

Jimmiego  wiło  się  na  scenie,  dziewczęta  wiedziały,  że  są 
świadkami  czegoś  nieziemskiego.  Wystarczyło  żeby  Jimmy 
ugiął  lekko  swoje  muskularne  nogi,  poruszył  energicznie 
biodrami, 

przekrzywił 

głowę 

na 

bok 

zawołał 

„Heeeeeeeeeeeeeeej"  i  już  cała  publiczność  wybuchała 
okrzykami i oklaskami jak wulkan. Tupaniu i dzikim tańcom 
nie  było  końca  -  jakby  sam  Duch  Święty  przechodził  przez 

background image

tłum.  Sobotni  wieczór  nie  był  wyjątkiem.  A  jednak  nie  było 
nic boskiego w tym, co wzniecał Jimmy. „Człowiek czuje się 
samotny",  zawodził  podczas  jednego  z  występów  w 
Waszyngtonie D.C., kiedy Effie, Lorrell i Deena pociły się za 
jego plecami, wyśpiewując swoje „do, do, do, do" i kołysząc 
biodrami w rytm melodii. Ramiona im falowały, jakby energia 
Jimmiego  przepływała  przez  ich  ciała.  Widziały  już  jego 
występ z dziesięć razy i miały dwa razy tyle prób, a jednak z 
każdym  kolejnym  przedstawieniem  upijały  się  Jimmim, 
podziwiały,  jak  wzniecał  emocje  w  pomieszczeniu,  słuchały, 
jak  modulował  głos,  zachwycały  się  jego  poczuciem  rytmu  i 
tym,  jak  potrafił  wydobyć  z  siebie  i  zgromadzonego  tłumu 
maksimum emocji. Effie i Deena nauczyły się traktować jego 
występy  jak  dobry  posiłek  -  przeżuwały  wszystko  dokładnie, 
przełykały  i  wstawały  od  stołu.  Ale  Lorrell,  cóż,  uwielbiała 
Jimmiego, więc wsysała jego występy jak tłusty facet wysysa 
szpik  z  kości,  kołysząc  biodrami  odrobinę  mocniej,  tak  żeby 
Jimmy  to  zauważył.  Ku  swojemu  zaskoczeniu,  była  nawet 
trochę  zazdrosna,  kiedy  Jimmy  zaczynał  flirtować  z  fankami 
po występie w Washington D.C. 

 - Czas zapalić światła - powiedział Jimmy, kiedy pianista 

zasygnalizował sekcji trębaczy i perkusiście, że pora kończyć 
utwór. Jimmy podszedł na sam przód sceny, przyłożył rękę do 
brwi, zmrużył oczy i patrzył na rytmicznie pulsujący tłum. 

 -  Tak,  popatrzmy,  która  z  tych  pięknych  pań  pójdzie 

dzisiaj z Jimmim do domu - myślał głośno, wymawiając słowa 
jak kaznodzieja. - Mam ciepłe łóżko, które czeka na jakąś miłą 
damę. No, która chce posiedzieć tatusiowi na kolankach? 

Kobiety  na  widowni  ruszyły  energicznie  na  scenę, 

powstrzymane  przez  kilku  miejscowych  policjantów,  którzy 
tak  naprawdę  byli  po  prostu  kumplami  Jimmiego  z  trasy, 
przebranymi  w  kostiumy  za  kilka  centów  i  opłacanymi  za 
pomaganie  przy  scenie.  Jimmy  dojrzał  ślicznotkę  o  jasnej 

background image

skórze  i  długich,  czarnych  lśniących  włosach  i  rozkazał 
„policjantom", aby mu ją przyprowadzili na scenę. 

 -  Jesteś  tu  z  chłopakiem?  -  spytał  rozchichotaną  kobietę, 

która przysunęła się do niego, wyjaśniając mu coś na ucho. 

 - Co? Jest w łazience? Hej, niech ktoś zamknie łazienkę - 

po  czym  Jimmy  zaczął  tańczyć  ze  swoją  „fanką".  Lorrell 
wiedziała,  że  tak  naprawdę  jest  to  siostra  perkusisty,  która 
była z nimi w trasie. Jednak, mimo wszystko, nie podobał jej 
się  sposób,  w  jaki  patrzyła  na  Jimmiego,  ani  to,  że  zawsze, 
kiedy  uważała,  że  nikt  nie  zwraca  na  nią  uwagi  przepychała 
się na stronę autobusu, po której znajdował się Jimmy. 

Naenergetyzowana  publiczność  piszczała,  kiedy  Jimmy 

wrócił w głąb sceny i wezwał do siebie Dreamettes. Podeszły 
do niego w rządku. 

 -  „To  wszystko  jest  tak  prawdziwe"  -  śpiewał,  a  muzyka 

stopniowo  stawała  się  coraz  mocniejsza,  kiedy  zbliżał  się  do 
mikrofonu. 

 -  „Tak  prawdziwe"  -  śpiewała  Deena  do  mikrofonu 

Jimmiego.  Effie  jej  wtórowała.  Ale  kiedy  przyszła  kolej  na 
Lorrell, ta utkwiła swoje spojrzenie w jego oczach i dotknęła 
jego dłoni, oddając mu mikrofon. 

 - „Tak, to takie prawdziwe" - zaśpiewała uwodzicielskim 

głosem. 

To  wtedy postanowiła, że  musi  dostać się do „Harlemu", 

tej  części  autobusu,  w  której  ciocia  Ethel,  przyzwoitka  całej 
grupy, kazała przebywać męskiej części grona. A dziewczęta? 
One  były  w  „Hollywood",  oczywiście,  po  drugiej  stronie 
autobusu. Ciocia Ethel jasno wytłumaczyła facetom z zespołu 
i  całej  reszcie,  a  szczególnie  Jimmiemu,  że  „nie  są  mile 
widziani  w  Hollywood".  Lorrell  poczekała  więc,  aż  ciocia 
Ethel  zaśnie  tak  mocno,  że  podmuch  jej  chrapania  zacznie 
unosić  firanki,  sprawdziła,  czy  ma  przy  sobie  szminkę, 
przeszła  nad ortopedycznymi  butami  starszej  pani  i  udała  się 

background image

na tył autobusu. Idąc poprawiła sobie włosy i uśmiechnęła się 
szeroko  widząc,  że  Jimmy  ją  obserwuje.  Ułożyła  się  na 
miejscu tuż obok niego. Bez słowa podał jej swoją butelkę. 

 - Och, panie Early, nie mogę uwierzyć w to, co się ze mną 

dzieje  -  powiedziała,  uśmiechając  się  tak,  że  widać  jej  było 
ósemki. 

 - W świecie R&B cuda zdarzają się cały czas, kochana  - 

odparł z uśmiechem. 

 - A co właściwie znaczy R&B? 
Jimmy  pochylił  się  nad  nią  tak,  że  ich  usta  niemal  się 

stykały. 

 - Rozkoszne i Boskie - wyszeptał. 
 -  Och,  panie  Early,  jest  pan  taki  szalony  -  zaśmiała  się 

cichutko  zaskoczona  jego  sugestią,  a  nawet  gotowa  uciec  od 
niego. 

 - Jimmy, maleńka, mów do mnie Jimmy. 
 - Och... panie Jimmy, jest pan taki szalony - powiedziała, 

uśmiechając  się  jeszcze  bardziej,  podczas  gdy  Jimmy 
przysunął się nieco bliżej i przytulił się do jej piersi. 

Mimo że Effie była zajęta grą w pokera z Martim i jednym 

z  trębaczy,  od  razu  zorientowała  się,  co  jest  grane.  Chciała 
zerknąć na Deenę, ale ta była już w swoim własnym świecie 
poduszek - czymś na kształt osobnego pomieszczenia, szałasu, 
który  ułożyła  sobie  z  satynowych  poduszek  i  pluszaków. 
Deena  miała  trochę  dodatkowych  pieniędzy  i  zawsze 
ignorowała  wspólne  obiady  i  wieczorki  towarzyskie  po 
koncertach.  Zamiast  tego  zazwyczaj  pędziła  do  jakiegoś 
butiku,  żeby  wydać  trochę  pieniędzy  na  drobiazgi  albo 
pobawić  się perukami  i  wypróbować nowe  makijaże,  czy też 
po  prostu  pójść  gdzieś  i  posiedzieć  samotnie,  jakby  nie  była 
członkiem  grupy.  Gdyby  Effie  jej  dobrze  nie  znała,  mogłaby 
pomyśleć,  że  się  wywyższa.  Ale,  oczywiście,  to  nie  byłaby 
żadna  nowość.  Jej  matka  wierzyła,  że  bycie  nauczycielką 

background image

zmieniło  je  obie  w  przedstawicielki  klasy  średniej.  Czy  ktoś 
mógłby w to uwierzyć? Bogaci w świecie muzyki. Deenie aż 
głowa puchła od tego wszystkiego. Effie przewracała oczami, 
potrząsała  głową  i  odwróciła  się  do  niej  tyłem,  ale 
zasugerowała partnerom od kart, żeby zwrócili uwagę na to, o 
czym rozmawiają Lorrell i Jimmy. 

 -  Ładnie  pachniesz  -  zachichotała  Lorrell  i  przerwała 

niemal tak szybko, jak zaczęła. Odchrząknęła i powiedziała: 

 - Chciałam powiedzieć, że czuję się dziwnie. Masz żonę, 

prawda? 

Jimmy, który ożenił się ze swoją miłością z liceum, zanim 

którekolwiek  z  nich  skończyło  siedemnasty  rok  życia  i  lata 
przed  tym,  zanim  stał  się  znany,  odpowiedział  na  pytanie  z 
uśmiechem: 

 - Tak, kochanie. 
I dodał mimochodem: 
 - Wszyscy wiedzą, że Jimmy jest żonaty. Uśmiech Lorrell 

zniknął. 

 - To zabieraj ode mnie swoje żonate łapska - powiedziała, 

uwalniając się z uścisków Jimmiego. Usiadł, przyglądając się, 
jak odchodzi. 

 -  Hmm  -  chrząknął,  układając  się  do  drzemki  i  napotkał 

wzrok Effie. Zaśmiał się delikatnie i zamknął oczy. 

Deena i Effie siedziały razem po koncercie przy rogu stołu 

w  klubie  „Blue  Bleu",  a  Jimmy  z  kolegami  poszli  coś 
przekąsić. Dziewczęta starały się odizolować od hałasu, który 
cały czas jeszcze dochodził ze sceny, ale nie było to łatwe. W 
końcu udało im się przebrnąć przez ostatnie występy na trasie 
i wracały do tej samej desperacko trudnej sytuacji życiowej - 
mieszkania w najbiedniejszej dzielnicy, najbiedniejszej części 
Detroit.  Jimmy  i  Dreamettes  z  niecierpliwością  czekali  na  to, 
żeby położyć swoje zmęczone głowy na własnych materacach 

background image

-  mimo  że  ostatni  występ  w  jego  rodzinnym  mieście  nie  był 
zbyt wielkim tryumfem. 

Effie  zrzuciła  buty  i  postawiła  je  na  świeżo  przetartym  z 

kurzu krześle. Rozejrzała się dookoła po klubie, wydawało się 
to  jednak  zbyt  eleganckie  słowo  na  tak  małą  zaszczurzoną 
klitkę,  specjalizującą  się  w  mocnych  drinkach  i  gorących 
potrawach  ze  smażonego  kurczaka,  wołowiny  i  żołądków 
wieprzowych. W „Blue Bleu" nie było nic specjalnego; to  po 
prostu mała dziura w ścianie, która była ulubionym miejscem 
tubylców  -  rozklekotane  krzesła,  odpadająca  farba  i 
wyszczerbione  talerze  potwierdzały  to.  Kolorowi  specjalnie 
niszczyli ten  maleńki  klubik, a  Ruby Mills, właściciel  klubu, 
nie troszczył się zbytnio o świece, drogie srebrne nakrycia czy 
eleganckie ubrania kelnerów. Właściwie, jedyną rzeczą, która 
liczyła się dla jego klientów była drewniana scena i występy, a 
przynajmniej  tak  mawiał  Ruby,  aby  usprawiedliwić  swoje 
inwestycje  we  wszystko,  z  wyjątkiem  wyremontowania  tego 
miejsca. Effie wiedziała o tym, ponieważ kiedyś podawała tu 
drinki,  mając  nadzieję,  że  pomoże  jej  to  w  dostaniu  się  na 
scenę  z  własnym  zespołem.  Pomysł  jednak  nie  wyszedł; 
zwolniono  ją,  zanim  ktokolwiek  się  zorientował,  jak  dobrze 
śpiewa - jak na gust Rubiego spóźniła się o kilka razy za dużo. 
Effie  dość  podobało  się  to,  że  weszła  do  klubu  razem  z 
Jimmim  i  jego  zespołem.  Nawet  nie  musiała  specjalnie 
przypominać  się  Rubiemu,  żeby  zwrócić  na  siebie  uwagę. 
Wymuszonym  gestem  pozdrowiła  jedną  osobę  z  obsługi, 
zajętą wycieraniem nielicznych stolików, które Ruby upchnął 
pod  ścianą.  Większość  ludzi  zazwyczaj  stało  z  drinkami  w 
ręce  i  łykało  posiłek,  stojąc  przy  scenie,  aby  nie  przegapić 
żadnych ważnych wydarzeń, więc tak naprawdę nie było tam 
wiele do sprzątania. Kelnerka odmachała jej i Effie wróciła do 
rozmowy. 

background image

 - Po prostu mówię, że mogłoby ci iść lepiej, gdybyś była 

bardziej... no wiesz... - jąkała się Deena. 

 - Wstydzisz się? - drażniła się z nią Effie. - Taka lalunia, 

jak ty? 

 -  Chłopcy  chyba  to  lubią  -  powiedziała  Deena,  kuląc 

plecy w geście obrony. 

 -  No  cóż,  mnie  nie  interesują  chłopcy,  Deena  - 

odpowiedziała Effie, patrząc jak Curtis przechodzi od baru do 
ich  stolika.  Wstała  i  oparła  łokcie  o  stół,  wychylając  się  do 
przodu,  by  podkreślić  swój  okazały  biust.  Uśmiechnęła  się 
szeroko, kiedy wręczał jej drinka i podał Deenie butelkę coli. 

 - O czym gadacie? 
 -  No  cóż,  Curtis  -  odparła  kpiarskim  głosem  Effie, 

jednocześnie  patrząc  na  niego  z  powagą.  -  Czy  ty  zdradzasz 
swoją żonę, tak jak pan Jimmy Early? 

 -  Effie  -  zareagowała  z  oburzeniem  Deena.  -  Ja  jej  nie 

znam - powiedziała do Curtisa. 

Effie skwitowała reakcję Deeny machnięciem dłoni. 
 - Deena ma rację. To nie nasz interes. Nawet nie wiemy, 

czy ty jesteś żonaty. 

Curtis  naprężył  ramiona,  aby  wyglądać  na  jeszcze 

większego niż w rzeczywistości był. 

 - Byłem żonaty, ale nie udało się. 
 -  Czy  to  była  jedna  z  tych  młodziutkich  ptaszynek,  jak 

Deena?  Czy  wolisz  prawdziwe  kobiety?  -  spytała  Effie, 
prostując się. 

 -  Effie,  natychmiast  przestań!  -  zażądała  Deena, 

rumieniąc się mocno. 

 - Tak właściwie to wychowały mnie dwie starsze siostry i 

obie  są  tak  samo  prawdziwe  jak  i  wy  -  odpowiedział  bez 
namysłu Curtis, patrząc Effie prosto w oczy. 

Effie podsunęła krzesło i poklepała je, sugerując, by Curtis 

z nimi usiadł. 

background image

 - Może mi o nich opowiesz? 
Curtis odchrząknął i zwrócił się do nich. 
 - Za chwilkę, drogie panie - powiedział i kiwnął głową do 

C.C., który podszedł do stolika, żeby uścisnąć rękę Curtisa. 

 - Gotowy? - spytał Curtis. 
 - Jak cholera. 
Podeszli we dwóch do stolika, gdzie Marty z Jimmim pili 

razem whisky. 

 -  To  nic  nie  daje,  Marty!  Człowieku,  pamiętam,  jak 

panienki  mdlały  na  mój  widok!  Padały  już  na  samym 
początku, człowieku! 

 -  zawołał  podekscytowany  Jimmy,  cały  czas  starając  się 

odreagować,  po  mało  entuzjastycznym  przyjęciu  przez 
publiczność  z  Detroit,  której  wyraźnie  nie  spodobał  się  jego 
firmowy  taniec  pod  koniec  hitu  „Fake  Your  Way  To  The 
Top". Był  taki  czas, kiedy Jimmy upadał  na scenę, a kobiety 
na milę wokół zaczynały piszczeć i krzyczeć, starając się przy 
tym  przebrnąć  przez  „ochronę",  by  dotknąć  jego 
rozciągniętego ciała - ale nie tej nocy. 

 - Zbyt wielu innych ludzi teraz to robi - skarżył się. 
 -  Masz  rację,  Jimmy  -  potakiwał  Marty.  -  Wszyscy  teraz 

to robią. 

 - Ale ja byłem pierwszy! Wiesz o tym przecież. 
 -  I  cały  czas  jesteś  pierwszy!  Zabiłeś  ich  dzisiaj.  Było 

wspaniale. Wspa - nia - le! 

 - Pieprzysz, Marty! - Jimmy oparł się wygodnie i spojrzał 

uważnie  na  Martiego.  -  Czegoś  mi  trzeba,  bracie,  czegoś...  - 
właśnie wtedy minęła ich Lorrell, która podchodziła do baru, 
gdzie  natychmiast  zaczęła  flirtować  z  jednym  z  trębaczy.  - 
Czegoś  takiego  -  wskazał  na  Lorrell.  -  Panie  miej  litość! 
Mamo! - zawołał. 

background image

 - 

Potrzebujesz 

nowocześniejszego 

brzmienia 

zawyrokował Curtis. Jimmy tak bardzo gapił się na Lorrell, że 
nie zauważył, jak do stolika podeszli Curtis i C.C. 

 - Nie, złotko - zawtórował mu Jimmy z tonem niechęci w 

głosie. - Potrzebny  mi  nowy Cadillac. Ten, który  mi  ostatnio 
sprzedałeś przecieka. 

Marty  zarechotał.  Zignorowali  Curtisa  i  C.C.,  szybko 

wracając  do  rozmowy,  jakby  nie  było  koło  nich  tych  dwóch 
mężczyzn. C.C. odrobinę się skulił, ale rezolutny Curtis mówił 
dalej. 

 -  Jimmy,  pamiętasz  brata  Effie,  C.C.?  To  bardzo 

utalentowany młody kompozytor. 

 - Tak - Jimmy spojrzał na C.C., pstrykając palcami. - To 

ty napisałeś tę piosenkę dla dziewczyn. Jak to leci? „Odejdź, 
odejdź...". Ty napisałeś ten kawałek, nie? 

C.4C. znowu się wyprostował. 
 - I zupełnie nikt mi przy tym nie pomagał - powiedział  z 

dumą. 

 -  Co  sądzisz  o  tej  piosence,  Marty?  -  spytał  Jimmy, 

patrząc cały czas na C.C. 

 - Sądzę, że jest... 
 - Nudna? - podsunął Jimmy. 
 -  Tak,  jest  naprawdę  nudna,  mały  -  przytaknął  Marty, 

biorąc łyk whisky. 

 -  Nie  jestem  mały,  proszę  pana  -  odparł  C.C.  Jego  oczy 

znacznie się zwężyły. 

 -  Przykro  mi,  ale  nie  ma  w  tym  duszy.  Wiesz,  o  co  mi 

chodzi,  kochanie?  Jestem  Jimmy  i  muszę  mieć  duszę!  - 
wrzasnął  w  niewiadomym  kierunku  w  chwili,  kiedy  jeden  z 
trębaczy na scenie grał solo. - Tak! - wrzeszczał dalej Jimmy. 
- Muszę mieć duszę, bracia! 

Curtis wślizgnął się na siedzenie obok Jimmiego. 

background image

 -  Z  pewnością  duszę  i  może  trochę  gospel.  Ale  R&B, 

jazz, blues i wszystko inne zostało już zagarnięte przez innych 
ludzi - powiedział Curtis, pożyczając pomysł z wykładu, który 
wcześniej prowadził dla C.C. po tym, jak kilka nocy wcześniej 
we  dwóch  skończyli  pisać  piosenkę.  Obaj  spędzili  ostatnio 
sporo  wspólnych  nocy,  pisząc  nowe  utwory,  korzystając  z 
używanego  pianina,  które  Curtis  kupił  na  wyprzedaży  z 
miejscowej  szkoły.  Zapłacił  za  nie  pieniędzmi  z  interesu  i 
szybko  umieścił  w  zapchanym,  zakurzonym  garażu.  C.C., 
który  od  tygodni  namawiał  go,  by  zagrał  z  nim  pisane  przez 
niego  utwory,  obiecał,  że  zapłaci  za  pianino  i  piosenki 
skomponowane dla Dreamettes. Curtisowi podobały się w tym 
chłopcu  dwie  rzeczy  -  jego  energia  i  niewinność,  które 
oznaczały,  że  jest  tak  głodny  jak  Curtis.  Wystarczyły  dwa 
zdania,  by  nakłonić  C.C.  do  wyczarowania  ponad  tuzina 
oryginalnych  utworów  pop  w  ciągu  trzech  tygodni,  kiedy 
pianino stało w garażu. Cały ten czas Curtis słuchał uważnie, 
tu  zmieniając  akord,  tam  wydłużając  nutę,  a  wszystko,  by 
stworzyć hit dla Jimmiego, którego Curtis desperacko pragnął 
zdobyć.  Mógłby  wtedy  wydłużyć  listę  wykreowanych  przez 
siebie talentów. C.C. spijał z ust słowa Curtisa - szanował nie 
tylko  jego  talent  do  biznesu,  ale  też  jego  wyraźną  miłość  do 
muzyki i to, że starał się otworzyć jego umysł i zrobić z niego 
kogoś więcej  niż tylko autora drugorzędnych piosenek R&B. 
Chciał  być  częścią  pracy  Curtisa  -  przeczuwał,  iż  pewnego 
dnia  okaże  się,  że  Curtis  tworzy  historię.  Być  może  dlatego 
nie  złościł  się  nawet,  kiedy  Curtis  zmieniał  jego  muzykę. 
Zamiast tego słuchał, kiwał głową i pochylał się nad pianinem, 
a  Curtis  spacerował  w  tą  i  z  powrotem,  dorzucając  własne 
pomysły, podczas gdy C.C. wygrywał swoje kawałki. 

 - Musi być jakiś sposób na to, by nasza muzyka trafiła do 

szerszej  widowni  -  powiedział  Curtis,  mrużąc  oczy  i 

background image

pochylając się w kierunku Jimmiego. - Tylko że tym razem z 
własnymi wykonawcami, za własne pieniądze. 

Poderwał go głos Jimmiego. 
 - Marty, ten człowiek wciska mi jakieś bzdury. 
 -  Wiem,  słońce  -  odrzekł  Marty,  naśmiewając  się  z 

Curtisa. Jednak głupawy uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy 
usłyszał śpiew C.C. 

 -  „Chcę  Cadillaca,  Cadillaca,  Cadillaca/  Niech  pan  na 

mnie  spojrzy,  jestem  gwiazdą!"  -  śpiewał  nieco  głośniej,  a 
Deena,  Effie  i  Lorrell  dołączyły  się,  jak  to  robiły  niezliczoną 
ilość razy, ćwicząc w domu Effie, kiedy C.C. przygotowywał 
dla  nich  nowy  materiał  na  pokaz  miejscowych  talentów.  Po 
chwili  nawet  Jimmy  przytupywał  sobie  w  rytm  chwytliwej 
melodii. 

 - Wiem, co chcecie zrobić, kociaki, i zapomnijcie o tym - 

odezwał  się  Marty,  uderzając  pięścią  w  stół.  Stało  się  dla 
niego  jasne,  że  Curtis  chce  mu  zwinąć  sprzed  nosa  jego 
najważniejszą i jedyną gwiazdę, z którą pracował. 

 - Jimmy Early to nie jakiś śmieć zza rogu, który czeka na 

swoją  pierwszą  w  życiu  randkę.  Jest  ważnym  artystą  z 
podpisanymi kontraktami na płyty. 

 -  Z  małą  miejscową  wytwórnią  muzyczną,  która  nawet 

nie  potrafi  przepchnąć  jego  utworów  na  listy  przebojów  - 
wtrącił gładko Curtis. 

 - Z tym nic się nie da zrobić - wyjąkał Marty, patrząc na 

Jimmiego,  który  nagle  zaczął  się  wszystkiemu  uważnie 
przysłuchiwać. 

 -  Jedno  nagranie,  człowieku  -  Curtis  potrząsnął  głową  i 

zwrócił się do Jimmiego. - Tylko o to cię proszę. Jeden utwór 
z  prostym  haczykiem,  który  każdemu  będzie  się  z  czymś 
kojarzyć.  „Spójrz  na  mój  wóz/  jakby  mój  szofer  gwiazdę 
wiózł" - powiedział melodyjnym głosem. 

background image

Marty poderwał się ze swojego miejsca i sięgnął po swój 

płaszcz i kapelusz. Curtis poczuł zbliżający się rozlew krwi. 

 -  Wiesz,  gdzie  są  wszystkie  nowoczesne  przeboje?  W 

samochodzie,  człowieku!  Piosenki,  które  wprowadzają  cię  w 
dobry nastrój, kiedy jedziesz autem. 

 - No cóż, fani Jimmiego jeżdżą raczej autobusem - syknął 

przez  zęby  Marty.  -  Chodźmy  stąd,  Jimmy  -  podsumował, 
biorąc do ręki płaszcz Jimmiego. Ten wstał, minął Martiego i 
ruszył  w  kierunku  pianina.  Curtis  się  uśmiechnął.  Pokonany 
Marty zdjął kapelusz i opadł ciężko z powrotem na siedzenie. 

 -  Hej,  kochanie,  pamiętasz  jeszcze  tę  melodię?  -  rzucił 

Jimmy w stronę C.C., pstrykając palcami i śpiewając fragment 
piosenki, wspierany przez chórek dziewcząt. 

 -  Dobrze.  Jedziemy  -  uśmiechnął  się  C.C.,  siadając  na 

stołeczku przed pianinem. 

Nie więcej niż dwadzieścia cztery godziny później Jimmy 

i  dziewczęta  stali  w  garażu  Curtisa,  wciśnięci  między 
czteroosobową  kapelę  i  ścianę  pełną  reflektorów  domowej 
roboty.  Curtis  i  Wayne,  starszy  facet,  niby  sprzedawca  u 
Curtisa,  w  rzeczywistości  pracujący  jako  asystent,  przyniósł 
skrzynkę  na  narzędzia,  do  której  powkładali  część 
drobiazgów,  by  zrobić  miejsce  na  używany  magnetofon 
dwuścieżkowy i niewielką konsolę. 

 - Brzmi nienajgorzej, tylko trochę skrzypi - ocenił Curtis. 

- Może bez szaleństwa na początku. I, Jimmy, łagodnie jak w 
kościele.  Ładnie  i  łagodnie,  jak  w  kościele.  Wiem,  że  masz 
świetny  głos,  ale  do  tej  piosenki  chciałbym,  żebyś  zaśpiewał 
łagodnie. 

Curtis kiwnął głową do Wayne'a. 
 -  Wstrzymać  pracę!  -  Wayne  zawołał  do  mechanika 

pracującego po drugiej stronie garażu, który właśnie malował 
sprayem  felgi  świeżo  pomalowanego  czarnego  Cadillaca. 
Curtis wynajął go specjalnie, żeby zadał szyku. 

background image

 -  Nagranie  „Cadillac".  Ujęcie  dziewiąte  -  rzucił  Wayne. 

C.C. potrząsnął łańcuchami do opon, aby zaakcentować rytm, 
i  wtedy  Jimmy  zaczął  śpiewać.  Dreamettes  kołysały  się  za 
nim, dodając tu i ówdzie słodkie „oooch" i perliste „Cadillac". 
Curtis stał za konsolą. Wygładzał dźwięki, przyciszał trąbki i 
uwypuklał  wokale.  Włączył  przycisk  i  jego  wersja  zaczęła 
wydobywać  się  z  małych  głośników.  Brzmiała,  jakby  ktoś  ją 
puszczał w maleńkim radioodbiorniku w samochodzie. Jimmy 
pokiwał  głową  i  zaczął  dalej  śpiewać.  Dwa  wieczory  później 
C.C.  i  Wayne  stali  na  parkingu  A&B  Distributors  w  złotym 
Cadillacu  Curtisa,  załadowanym  płytami  z  pierwszym 
wydaniem utworu „Cadillac".  C.C.  po prostu tryskał  energią, 
kiedy cała trójka jechała do WAMK, gdzie Curtis umówił się 
na  krótką  rozmowę  z  Elvisem  Kelly,  znanym  miejscowym 
spikerem  radiowym,  aby  przesłuchał  nową  płytkę  wydaną 
przez  „Rainbow  Records".  Podejrzewał,  że  kiedy  już  Elvis 
usłyszy  ich  hit,  nie  będzie  trudno  go  przekonać,  by  zagrał 
utwór na antenie. 

 -  Curtis,  czemu  jeździmy  w  kółko  tym  samochodem, 

jakbyśmy  nie  mieli  dokąd  iść?  I  na  dodatek  ten  śnieg...  - 
marudziła  Effie  z  tylnego  siedzenia  Cadillaca,  wciśnięta 
między  Deenę  i  Lorrell.  C.C.  był  zdenerwowany.  Curtis  nie 
odpowiadał,  tylko  podgłośnił  radio  i  jechał  dalej.  Effie  tak 
marudziła, że nie usłyszeli, jak Elvis zaanonsował ich utwór: 

 -  „Pozwólcie,  że  wam  coś  puszczę!"  -  krzyczał  do 

mikrofonu. - „To coś innego niż Thunder i myślę, że się wam 
spodoba".  W  samochodzie  trwała  cisza,  kiedy  nagle  z 
głośników  popłynął  głos  Jimmiego,  do  którego  po  chwili 
dołączyły głosy dziewcząt. Omal nie eksplodowały z radości. 

 - Curtis, jesteśmy w radio! - wołała Effie, rzucając się mu 

na szyję. Ale właśnie wtedy, muzyka zamilkła. 

 - Co się stało? - spytała Lorrell, ze zdziwienia otwierając 

szeroko oczy. 

background image

 -  Stacja  dla  kolorowych...  sygnał  jest  za  słaby  - 

odpowiedział C.C. Kręcił gałką przy radioodbiorniku, ale nie 
mógł znaleźć radiostacji. 

 -  Curtis,  zawróć.  Szybko!  -  rozkazała  Effie,  popędzając 

go  klepaniem  po  ramieniu.  Samochód  skręcił  gwałtownie  i 
zrobił  spory  znak  w  kształcie  litery  U  na  świeżo 
nagromadzonej  warstwie  śniegu.  Kiedy  tylko  samochód 
skierował  się  z  powrotem  do  miasta  piosenka  znowu 
zabrzmiała  w  głośnikach.  Dziewczęta  zaczęły  śpiewać, 
chichocząc i wznosząc radosne okrzyki. 

Tak  wyglądał  początek  wznoszenia  się  na  wyżyny  list 

przebojów. Ale musieli się jeszcze napocić, żeby to osiągnąć: 
Curtis,  Lorrell,  Effie,  Deena,  C.C.  i  Wayne  stali  się 
marketerami  i  dystrybutorami  utworu  „Cadillac",  który  w 
ciągu  kilku  pierwszych  tygodni  stał  się  numerem  osiem  na 
listach  przebojów  R&B  i  dziewięćdziesiąt  osiem  na  listach 
popowych  -  na  których  czarni  artyści  soul,  krzyczący  i 
wirujący w tańcu, zazwyczaj się nie pojawiali. Ich pierwszy i 
jedyny  hit  „Cadillac",  z  dedykacją  dla  Rainbow  Records, 
został  numerem  trzydzieści  osiem  na  liście  przebojów 
„Billboard". 

Stali  się  prawdziwymi  gwiazdami  -  nikt  nie  mógł  im 

niczego zarzucić. 

background image

Rozdział 3 
W oczach C.C. płonął ogień. Trzęsły mu się nogi, ale nie 

mógł się zmusić do tego, żeby usiąść, mimo iż Effie delikatnie 
głaskała  go  po  plecach  mówiąc,  że  ktoś  „za  to  zapłaci".  Ale 
C.C. wiedział lepiej. Biali nigdy nie płacą, kiedy zabierają coś 
Czarnym, ponieważ już w 1963 roku, nikt nie uważał tego za 
kradzież. Curtis uciekł się więc do jedynej zemsty, jakiej w tej 
chwili  mógł  dokonać  -  podniósł  pierwszą  rzecz,  którą  miał 
pod  ręką  i  rzucił  nią  z  całej  siły  w  telewizor,  w  którym 
oglądali  przed  chwilą  ulubiony  program  Amerykanów, 
„American Bandstand". Gniew  C.C. skierowany był  na gości 
programu, 

Dave 

Sweethearts, 

grupę 

szczupłych 

blondyneczek,  które  cieszyły  się  ostatnio  dużym  skokiem  na 
listach  przebojów  oraz  wzrostem  ogólnej  uwagi  mediów, 
szczególnie  „Billboard",  lecz  również  radiostacji  dla  białych. 
Dave  i  dziewczęta  prezentowali  coś,  co  Dick  Clark  określał 
jako  „ich  cudowne  nowe  nagranie  »Cadillac«".  Szklanka 
rozbiła się w drobny  mak na sztywno poruszającym się ciele 
Dava.  Płyn  kapał  z  twarzy  Sweethearts  i  ciekł  po  ich 
sukienkach.  Na  tle  cudownego  nieba  kołysały  się, 
niewzruszone  deszczem  coca  -  coli,  palmy,  które  stanowiły 
część wystroju studia. 

 - C.C.! - wrzasnęła Effie, podczas gdy Lorrell podeszła do 

telewizora i go wyłączyła. - Czy masz zamiar porazić prądem 
nasze tyłki, rzucając napojami w urządzenia elektryczne! 

 - Niech to szlag, Effie! Ten białas śpiewał moją piosenkę. 

Moją  piosenkę!  -  krzyczał  C.C.,  wymachując  pięściami  w 
powietrzu. - Nie wierzę! 

Podbiegł do drzwi i otworzył je na oścież. Wszystkie trzy 

dziewczęta aż podskoczyły, kiedy nimi trzasnął. Słyszały, jak 
odpala  silnik  i  rusza  z  piskiem  opon,  odjeżdżając  w  ciemną 
noc. 

background image

Curtis  usłyszał,  jak  C.C.  hamuje  z  piskiem  opon  na 

parkingu, ale cały czas patrzył przed siebie, mocno zaciągając 
się 

papierosem. 

Wayne, 

który 

przyglądał 

się 

siedemnastoletniemu  chudeuszowi,  jak  zatrzaskuje  drzwi  od 
samochodu i kieruje swe ciężkie kroki do biura, podniósł się i 
przysunął  do  Curtisa.  Spojrzenie  pełne  troski  sprawiło,  że 
wokół oczu pojawiło mu się więcej zmarszczek. 

 -  Jak  mogli  tak  zrobić?  To  moja  piosenka,  Curtis.  Nasza 

piosenka!  -  zawołał  C.C.,  wpadając  do  pomieszczenia  i 
podbiegając do Curtisa, który niewzruszenie patrzył się przed 
siebie wydmuchując dym w zatęchłe powietrze biura. 

 - Marty mówi, że tak jest cały czas - odezwał się Wayne, 

potrząsając głową. - Kiedy już raz wypuści się jakiś hit... 

 - Ten typ - przerwał  Waynowi  Curtis - miał nas  chronić. 

Ukradli nasz hit. Nigdy nie przypuszczałbym... 

Curtis  odwrócił  wzrok  na  wspomnienie  imienia  „Marty", 

które poruszało nim do głębi. 

 -  Zapomnijcie  o  Martim.  Teraz  muszę  sam  nad  tym 

pomyśleć  -  powiedział  Curtis,  wstając  powoli.  Jego  ciało 
zdawało się przewyższać C.C. Po chwili ściszył głos i dodał: 

 - Wszystko jest pod kontrolą. 
Właśnie  wtedy  zadzwonił  mu  telefon.  Curtis  złapał 

słuchawkę,  powiedział  „tak",  a  potem  tylko  słuchał,  nie 
odzywając się ani słowem przez jakąś minutę. 

 -  C.C.,  idź  teraz  do  domu.  Bądź  tu  z  samego  rana  w 

garniturze. Mamy dużo pracy. 

Lekko  zaskoczony,  ale  zbyt  zdenerwowany,  by  zadawać 

jakiekolwiek  pytania,  C.C.  powoli  podszedł  do  drzwi, 
spoglądając kolejno to na Curtisa, to na Wayna, to na podłogę. 
Może był młody, ale za to na tyle sprytny, by wiedzieć, kiedy 
ma  się  zaniknąć  i  robić  to,  co  mu  każą.  Uznał  Curtisa  za 
swojego 

mentora. 

Mimo  że  doświadczenie  dealera 

samochodowego  w  przemyśle  muzycznym  było  tak  samo 

background image

małe  jak  i  jego  własne,  C.C.  miał  przeczucie,  że  jeśli  będzie 
się go trzymał, Curtis wymyśli sposób na to, żeby młody autor 
piosenek  otrzymał  należne  mu  uznanie,  a  potem  może  coś 
więcej. 

C.C.  najpierw  zobaczył  ogłoszenie.  Musiał  je  zobaczyć, 

biorąc  pod  uwagę  to,  że  zajmowało  całe  okno  salonu 
samochodowego.  Napis  głosił  „Zamknięcie  -  Wyprzedaż 
Wszystkiego".  Zaparkował  na  ulicy,  wyskoczył  z  auta  i  stał 
przez  chwilę,  przyglądając  się  z  wyrazem  zaskoczenia  na 
twarzy,  jak  Curtis  wręczał  młodej  parze  Afroamerykanów 
kluczyki  do  nowiutkiego,  kremowego  Cadillaca,  którego 
właśnie wyprowadzał dla nich Wayne. Para nieomal podbiegła 
do samochodu. C.C. przechwycił spojrzenie Wayne'a i spytał 
gestami:  „Co  tu  się  dzieje?".  Ten  wskazał  tylko  brodą  na 
Curtisa  i  podszedł  do  kolejnego  klienta,  starszego  pana  w 
wytwornym  garniturze,  bacznie  przyglądającego  się 
czerwonemu  używanemu  samochodowi,  który,  jak  pamiętał 
C.C., był tuż po naprawach. 

Curtis pomachał do C.C. ręką i zaprosił go do biura. 
 -  Dobra,  oto  twoje  zadanie:  nie  wypuszczaj  stąd  nikogo, 

kto  przyjdzie  oglądać  samochód,  bez  kluczyków  w  ręce. 
Rozumiemy  się?  -  spytał  Curtis.  -  Chcę,  żeby  wszystkie 
samochody zniknęły stąd w ciągu najbliższych dziesięciu dni. 

 - A co z twoim interesem? - zaczął C.C. 
 -  Teraz  moim  interesem  będzie  muzyka  -  przerwał  mu 

Curtis.  -  I  nie  możemy  tworzyć  muzyki  tutaj,  tuż  obok 
głównej  siedziby  Rainbow  Records,  jeśli  musimy  tu  stać  i 
przekonywać ludzi do kupowania tych samochodów. Ani mój 
główny  autor  tekstów,  ani  dyrektor  muzyczny  nie  mogą 
wykonywać  swojej  pracy  w  takich  warunkach  -  powiedział, 
klepiąc C.C. po plecach. - Potrzebuję cię teraz, żebyś oczyścił 
to składowisko z aut. Do roboty. 

background image

Na  twarzy  C.C.  powoli  pojawił  się  uśmiech.  O  cholera, 

pomyślał. Przez te wszystkie lata, kiedy pisał swoje piosenki, 
cały czas słał modlitwy do nieba, aby ktoś się na nich poznał, 
ale  nigdy  nie  pomyślał,  że  jego  prośby  zostaną  wysłuchane  i 
że  oprócz  Rewii  Talentów  na  Motor  City  i  okazyjnych 
występów na weselach czy studniówkach, szersza publiczność 
pozna  jego  muzykę.  A  jednak,  w  ciągu  zaledwie  kilku 
miesięcy  Curtis  zmienił  jego  życie,  wprowadzając 
skomponowaną  przez  niego  muzykę  do  radio  -  nie  tylko 
dlatego, że podobały mu się utwory C.C., ale dlatego, że miał 
prawdziwą pasję do muzyki, która go inspirowała. Godzinami 
przesiadywali  przy  pianinie,  przestawiając  nuty  i  deliberując 
nad  tekstami,  kłócąc  się,  kto  był  lepszy,  Billie  Holiday 
(ulubieniec  Curtisa)  czy  Sarah  Vaughn  (idol  C.C.).  Nie  znał 
żadnego człowieka tak ceniącego muzykę, ani nikogo innego, 
kto  zauważyłby  talent  C.C.  i  zechciałby  go  przedstawić 
szerszemu gronu. Nikogo. I czuł podświadomie, że Curtis ma 
jakieś  większe  plany  odnośnie  jego  osoby  i  muzyki,  którą 
tworzy. 

C.C.  pokiwał  potakująco  głową  swojemu  nowemu 

szefowi,  klasnął  w  dłonie  i  wyszedł  na  zewnątrz.  Spostrzegł 
parę  oglądającą  przepiękny  zielony  samochód,  który  zawsze 
podziwiała Effie, ilekroć przychodziła do salonu Curtisa. 

 -  Czyż  nie  jest  piękny?  -  spytał,  podchodząc  do  nich.  - 

Mogę państwu zaproponować naprawdę okazyjną cenę za ten 
samochód. 

Sprzedali  wszystko  w  zaledwie  siedem  dni.  Kiedy  tylko 

ostatnie  auto  zniknęło  za  rogiem,  Curtis  postawił  nowy 
neonowy znak, który głosił „Rainbow Records - Nowoczesne 
Brzmienie". Stanął w drzwiach z papierosem przyklejonym do 
dolnej wargi. 

 - C.C. podejdź do pianina i  zagraj tę piosenkę, nad którą 

pracowałeś ostatnio - tę, jak ona szła? „Wkraczam, wkraczam, 

background image

wkraczam  na  złą  stronę"  -  zaintonował.  -  Mam  na  dzisiaj 
jeszcze  kilka  spraw  do  załatwienia,  ale  chcę,  żeby  Jimmy  i 
dziewczyny przyszli tu jutro rano. Musimy to nagrać. Jeśli coś 
jeszcze  trzeba  zmienić  w  utworze,  trzeba  to  zrobić  teraz  - 
dodał,  biorąc  walizkę  i  podchodząc  do  biurka,  przy  którym 
siedział Wayne. 

 -  Wayne,  pomóż  mi  to  policzyć  -  powiedział,  stawiając 

walizkę na podłodze. Otworzył ją. Była pełna pieniędzy. C.C. 
aż  wstrzymał  oddech,  żeby  nie  wydać  z  siebie  głośnego 
westchnienia.  Wydawało  mu  się,  że  to  pieniądze  do  zabawy. 
Było  ich  tam  tyle...  Starał  się  na  nie  nie  patrzeć  tak 
intensywnie, ale nie mógł oderwać wzroku. Curtis uśmiechnął 
się lekko ironicznie. 

 -  No  chodź,  walnij  mnie  w  łeb  i  weź  sobie  wszystko, 

chłopcze.  Minęły  ponad  dwie  godziny,  zanim  Curtis  z 
Waynem  policzyli,  posegregowali  i  popakowali  pieniądze  w 
pliki,  owijając  je  gumkami.  Curtis  kilka  razy  podszedł  do 
pianina i zmieniał odrobinę tekst i kilka akordów w ich nowej 
piosence,  ale  wydawał  się  dość  zadowolony  z  ostatecznego 
produktu,  jeszcze  zanim  skończyli  pakować  pieniądze  z 
powrotem do walizki. 

 - Chodź, przejedziemy się - rzucił do C.C., kierując się do 

wyjścia. - Wayne, zanikniesz za mnie, ok.? 

 -  Jasne,  szefie  -  Wayne  i  C.C.  odpowiedzieli 

równocześnie.  C.C.  nie  miał  konta  w  banku,  więc  nie  był 
stuprocentowo  pewien,  ale  wydawało  mu  się,  że  banki 
zamykano po południu, więc nie mógł zrozumieć dokąd udają 
się o tej porze z taką  furą pieniędzy  w bagażniku. Curtis nie 
pomagał  mu  w  domysłach,  po  prostu  jechał  w  ciszy,  mijając 
liczne  instytucje  finansowe  i  obdarte  budynki  ubogich 
dzielnic, co sprawiało, że czuł się trochę niepewnie. Coś było 
nie  w  porządku.  Mimo  że  dziwne  uczucie  w  jego  brzuchu 

background image

kazało  mu  siedzieć  cicho,  C.C.  nie  mógł  się  powstrzymać  i 
spytał: 

 - Więc dokąd jedziemy, szefie? 
 -  Jedziemy  zająć  się  interesami  -  odpowiedział  prosto 

Curtis. 

 -  Wiem,  szefie,  ale  wieziemy  ze  sobą  walizkę  pełną 

pieniędzy  i  już  ponad  kilka  minut  jedziemy  jakimiś 
podejrzanymi ulicami i... 

 -  Posłuchaj  młodzieńcze,  jest  kilka  rzeczy,  których 

będziesz się musiał nauczyć o tym interesie. Chętnie ci w tym 
pomogę,  ale  zamiast  gadać  będziesz  musiał  się  przyglądać  i 
obserwować, dobrze? 

 - Rozumiem szefie, ale... 
 -  Ale  chcesz  poznać  plan  gry,  tak?  -  Curtis  zerknął  na 

C.C. 

 -  To  znaczy,  czuję,  że  jestem  częścią  czegoś  ważnego.  I 

chcę  się  od  ciebie  uczyć,  Curtis.  Jesteś  biznesmenem,  który 
odnosi sukcesy i chcę się od ciebie tego nauczyć. 

 - Chcesz się uczyć, co? - powtórzył Curtis z ironią. 
 - Tak jest - odpowiedział z siłą C.C. 
 -  No  to  naucz  się  tego  -  odezwał  się  po  chwili  Curtis.  - 

Jedziemy  do  moich  przyjaciół,  którzy  pomogą  nam 
wypromować nowy singiel do radio. Ale to nie jest byle jaka 
radiostacja,  młodzieńcze.  Ja  mówię  o  nich  radiostacje  dla 
białych. Nadają na cały kraj - wyjaśnił w końcu Curtis. - Mają 
znajomości  w  miastach,  których  nigdy  jeszcze  nie 
widzieliśmy,  w  ważnych  miastach  -  w  Atlancie,  Nowym 
Jorku, L.A., Dallas, Miami. I nie mówię tu o powiązaniach z 
czarnymi  prezenterami  muzyki.  Chodzi  mi  o  powiązania  z 
ludźmi,  którzy  pomagają  innym  wejść  na  rynek,  na  mapę 
„American Bandstand" - skończył i zaparkował samochód na 
tyłach  jakiegoś  industrialnego  magazynu.  Światła  były 
przyćmione, cała okolica opustoszała. C.C. nie wiedział, gdzie 

background image

do  cholery  jest.  Curtis  zgasił  silnik,  sięgnął  do  kieszeni 
marynarki i wyciągnął nowiutki studolarowy banknot. 

 - Idziemy - powiedział, wysiadając z samochodu i idąc do 

bagażnika. 

Banknot  okazał  się  naprawdę  przydatny  już  przy  tylnym 

wejściu tego magazynu, gdzie wartował krzepki ochroniarz w 
świetnie  uszytym  garniturze.  C.C.  nie  spodobał  się  jego 
wygląd. Facet go po prostu denerwował - nie tylko dlatego, że 
wyglądał  na  podejrzanego  typa,  ale  ponieważ  wyglądał  na 
białego  podejrzanego  typa,  najgorszy  rodzaj  człowieka,  jaki 
można  spotkać  wśród  ciemnych  ulic  rasistowskiego  Detroit. 
C.C.  starał  się  mocno  wyprostować,  żeby  wyglądać  na 
potężnego faceta, który się nie boi, ale mimo starań był nadal 
niższy  od  Curtisa.  Ochroniarz  chwycił  banknot,  złożył  go  na 
pół i wsunął do kieszeni. Otworzył drzwi do windy towarowej, 
zapraszając  Curtisa  i  C.C.  do  środka.  Zjechali  i  wysiedli  na 
podmokłą  podłogę  pustego  magazynu,  jeśli  nie  liczyć  kilku 
biurek, długiego stołu i kolejnego białego, podejrzanego typa 
z  siwymi  włosami  i  brzuchem,  który  niemal  wypływał  spod 
ciasnej koszuli. Curtis podsunął mężczyźnie walizkę. 

 -  Kto  to,  do  cholery?  -  spytał  mężczyzna,  wskazując  na 

C.C. 

 - Kto, on? - zapytał Curtis. - To C.C., pisze dla nas hity. 
 -  Yhy.  Miło...  Miło  pana  poznać  -  wyjąkał  C.C., 

wyciągając dłoń. 

Mężczyzna  zignorował  go  i  zamiast  podać  mu  rękę 

otworzył walizkę, zajrzał do środka i pokiwał głową. . 

 -  Wyjeżdżam  za  trzy  dni  -  powiedział.  -  Czy  do  tej  pory 

będziesz miał wszystko, czego mi potrzeba? 

 - Bez problemu - zapewnił Curtis. 
 - Więc do zobaczenia - powiedział mężczyzna. 
C.C.  przyniósł  pudła  z  singlem  Dreamettes  Nickiemu 

Cassaro, który, jak C.C. się później dowiedział, dostarczył ich 

background image

nowy  utwór  wszystkim  swoim  „kumplom"  w  różnych 
miastach  kraju,  z  jednym  lub  dwoma  banknotami  z  walizki 
Curtisa  w  podzięce,  jako  niewielki  dowód  uznania,  jak 
powiedział  Cassaro,  aby  utwór  Jimmiego  pojawił  się  w  ich 
programach  radiowych.  C.C.  nie  zastanawiał  się  nad  tym 
zbytnio. Oczywiście, Nicky i jego zausznicy denerwowali go, 
ale  doszedł  do  wniosku,  że  to  standardowa  procedura,  jeśli 
chce  się,  żeby  muzyka  dostała  się  w  odpowiednie  ręce.  A 
przynajmniej tak powiedział mu Curtis i C.C. w to uwierzył. 

W końcu spikerzy radiowi wyrażali swoją wdzięczność w 

taki  sposób,  że  niecały  miesiąc  później  nawet  niełatwo 
wzruszający się Curtis był poruszony. 

 -  Numer  piętnaście,  na  popowej  liście  przebojów!  - 

wrzeszczał, wpadając do Rainbow Records i wymachując nad 
głową „Billboardem". - Idziemy jak burza! 

C.C.,  który  właśnie  zajmował  się  ćwiczeniem 

czternastoosobowej  grupy  tancerek  do  nowego  występu 
Jimmiego,  zamarł  w  półobrocie,  kiedy  zdał  sobie  sprawę  z 
tego, co właśnie powiedział Curtis. 

 - Numer piętnaście? - powtórzył, podbiegając do Curtisa i 

wyrywając  mu  z  ręki  „Billboard".  -  Gdzie  to  jest?  Na  której 
stronie? 

 -  Na  jedenastej  -  odpowiedział  Curtis,  wyłączając  utwór 

„Wkraczając na złą stronę" płynący z używanych głośników, 
które C.C. pożyczył dla studio, by mogli ćwiczyć. 

C.C. 

pospiesznie 

przerzucał 

kartki, 

trudem 

powstrzymując  podniecenie.  I  znalazł,  ich  nowa  piosenka, 
wciśnięta  na  listę  Gorąca  Setka  tuż  za  „Wildwood  Days" 
Bobbiego  Rydella  i  „Wipe  Out"  Surfaris.  Obok  tytułu  jego 
piosenki  widniało  nazwisko  Jimmiego  i  w  nawiasie  dodane 
było  nazwisko  C.C.  i  Curtisa.  Na  ten  widok  pod  C.C.  ugięły 
się nogi. Jednak Curtis przerwał jego zachwyt. 

background image

 -  Teraz  słuchaj,  C.C.,  musimy  kuć  żelazo  póki  gorące  - 

mówił chodząc w tę i z powrotem. - Skontaktowałem się już z 
kilkoma  osobami  i  zorganizowałem  Jimmiemu  występ  w 
Apollo.  Dwudziestego  trzeciego  czerwca.  Wyjeżdżamy 
wszyscy w przyszły piątek - w ten sposób będziemy mieć cały 
tydzień na przećwiczenie naszych numerów na scenie, próby i 
przygotowanie całej reszty... 

 -  Dwudziesty  trzeci  czerwca?  -  spytał  C.C.  i  mina  mu 

zrzedła. 

 - Cholera... 
 - Co jest? - zirytował się Curtis, zły, że C.C. nie wykazuje 

właściwej  ekscytacji,  słysząc  jego  najważniejszą  wiadomość. 
Apollo  był  w  końcu  klejnotem  w  koronie  wszystkich  hal 
koncertowych  -  Nowy  Jork,  gdzie  wszyscy  bohaterowie 
muzyczni odnajdowali swoje przeznaczenie i zyskiwali sławę. 
Billie, Sarah, Ella, Little Anthony, Chuck Berry, Ray Charles - 
wszyscy oni tańczyli na tamtej scenie i śpiewali, starając się, 
by ich głosy rozkręciły publiczność wypełniającą salę. A teraz 
Curtisowi  udało  się  zdobyć  to  miejsce  dla  Jimmiego,  który 
będzie  śpiewać  piosenki  C.C.  A  ten  czarnuch  jeszcze  miał 
jakieś wątpliwości? 

 - Nic - odpowiedział C.C., orientując się, że popełnił gafę. 
 -  Naprawdę  nic.  Po  prostu  dwudziestego  trzeciego 

czerwca wybierałem się z kilkoma kolesiami z grupy na marsz 
do Cobo Hall. 

 -  Marsz?  -  powtórzył  Curtis  ze  szczerym  zdziwieniem.  - 

Czy chodzeniem po ulicy zarobisz pieniądze? 

 -  No,  nie,  ale...  -  zaczął  się  jąkać  C.C.  -  Ale  myślę,  że 

wszyscy powinniśmy uważać na to, żeby Człowiek trzymał się 
od  nas  z  dala,  kiedy  my  próbujemy  jakoś  poukładać  sobie 
życie.  To  znaczy,  Martin  Luther  King  młodszy  ma  zamiar 
przemaszerować przed Cobo Hall. To będzie część historii. 

background image

 -  Posłuchaj,  Człowiek  będzie  zbyt  zajęty  tańczeniem  w 

rytm twojej muzyki, żeby mu się chciało dobierać do twojego 
tyłka  -  odparł  Curtis.  -  Jeśli  chcesz,  by  zapamiętała  cię 
historia,  pisz  dalej  świetne  piosenki.  Ludzie  nigdy  nie 
zapomną  dobrej  piosenki.  Po  prostu  wróć  do  prób  i  wymyśl 
świetny układ, na jaki ta piosenka, twoja piosenka, zasługuje - 
mówiąc to, włączył adapter i położył igłę na czarnym krążku. 

C.C. powoli odwrócił się do tancerek, które ustawiły się za 

nim  w  odpowiednich  pozycjach,  ich  ciała  odbijały  się  w 
lustrach  poustawianych  wzdłuż  ściany.  Nie  zgadzał  się  z 
Curtisem,  który  twierdził,  że  wygra  tę  walkę  przy  pomocy 
kilku hitów. Wierzył, że ktoś musi walczyć na ulicach, i że na 
linii  frontu  byłoby  o  wiele  więcej  chętnych,  gdyby  miała 
nadejść prawdziwa zmiana. Ale C.C. wiedział też coś jeszcze: 
miał do wykonania zadanie, miał poczynić przygotowania  do 
wielkiego  przełomu  i  jeśli  oznaczało  to  nieobecność  na 
marszu Dr. Kinga, to była to ofiara, którą musiał złożyć. C.C. 
rzucił więc „Billborad" na metalowy stół i jeszcze raz uważnie 
mu  się  przyjrzał.  Gdyby  miał  kilka  minut,  żeby  przejrzeć 
czasopismo,  zauważyłby  artykuł  ze  strony  trzeciej,  o 
napaściach  na  managerów  radiostacji  w  Atlancie,  Dallas  i 
Miami  -  chodziło  o  pobicia.  Policja  spekulowała,  że  mogło 
chodzić o łapówki, aby uznać jakąś płytę za najlepszą płytę w 
kraju.  Nie  mieli  jednak  żadnych  podejrzanych,  którzy  byliby 
odpowiedzialni  za  tę  falę  przemocy.  Ale  dla  Curtisa  sprawa 
była jasna. Byłaby też przejrzyście jasna dla C.C. 

 - Pięć, sześć, siedem, osiem - zawołał C.C., podskoczył w 

lewo,  obrócił  się  i  wygiął  biodra  w  przód.  Tancerki 
naśladowały jego kroki. C.C. pilnował, by trzymały rytm. 

Nie  trzeba  dodawać,  że  C.C.  nie  myślał  o  żadnym 

Martinie  Lutherze  Kingu  Juniorze,  ani  o  jego  wielkim  dniu 
czy  Historycznym  Zjeździe  w  Detroit,  kiedy  stał  za  kulisami 
w  Apollo,  a  grzmiący  ze  znudzenia  nowojorczycy  traktowali 

background image

Jimmiego,  Dreamettes  i  jego  świtę  jak  nieistotną  grupkę 
tępych  wieśniaków,  którzy  nie  zasłużyli  na  tę  legendarną 
scenę.  Nawet  ochroniarz  stojący  przy  drzwiach,  któremu 
najprawdopodobniej  powiedziano,  że  występować  będzie 
zespół  z  utworem  numer  jeden  w  kraju,  powitał  ich 
spojrzeniem  mówiącym:  „Kim jesteście i  czego tu chcecie?", 
kiedy  Curtis  podał  mu  rękę  i  zaczął  przedstawiać  Jimmiego. 
Letnie przyjęcie pozostałych gwiazd przez publiczność, która 
słynęła  z  tego,  że  wygwizdałaby  nawet  własne  matki,  gdyby 
im się nie spodobała ich muzyka, sprawiło, że wszyscy, nawet 
Jimmy, byli ogromnie zdenerwowani. 

 -  Jesteś  pewien,  że  tancerki  znają  dobrze  kroki?  - 

dopytywał  się  Jimmy,  kiedy  Marty  przebiegał  szybko  przez 
jego  przebieralnię.  -  Bo  one  naprawdę  muszą  cały  czas 
tańczyć równo, cały czas. Koniecznie. 

Marty,  starał  się  wciąż  utrzymać  resztki  bezustannie 

malejącej  kontroli  nad  Jimmim  poprzez  odwoływanie  się  do 
jego ego. Znowu  wykonał  kolejną próbę pomniejszenia tego, 
co dla nich uczynił Curtis i C.C. 

 -  Wiesz,  bracie,  zastanów  się,  czy  to  ma  sens,  bo  ja  nie 

zostawiłbym  ciebie  i  twojego  występu  na  pastwę  grupce 
amatorów - odpowiedział mu. - Jedno potknięcie z ich strony, 
a  twój  tyłek  zostanie  wystawiony  na  kopniaki  -  Marty  nie 
zdawał sobie sprawy, że stoi za nim Curtis. 

 - Nie martwcie się o tancerki - uspokoił Curtis, pociągając 

papierosa.  -  C.C.,  tancerki  i  dziewczyny,  wszyscy  gotowi  są 
do  wyjścia  na  scenę  i  pokazania  w  Apollo,  że  Jimmy 
„Thunder" Early to prawdziwy artysta. 

Effie, Lorrell i Deena miotały się po przebieralni otoczone 

grupką  fryzjerek  i  wizażystek  z  grzebieniami  i  gąbkami  do 
różu w pogotowiu. 

background image

 -  O  Boże,  widziałyście  ten  tłum  ludzi?  -  spytała  Effie  z 

podnieceniem  w  głosie.  -  Nie  widziałam  tak  ubranego  tłumu 
od Wielkanocy. 

 -  No  tak,  ale  nie  zachowują  się,  jak  ludzie  w  kościele  - 

rzuciła Lorrell. - Czy widziałyście, jak wygwizdali poprzednią 
grupę? 

 - Tak właśnie mają się zachowywać - wtrącił Curtis. - To 

pokaz talentów. Wszyscy jesteście w pewnym sensie mięsem 
armatnim,  ale  też  rozgrzewką.  Pamiętajcie,  że  występujecie 
przed główną gwiazdą. Nie zapominajcie o tym. 

 - Dajcie czadu. Nie mamy zamiaru spędzić tu całej nocy! 

-  konferansjer  wydzierał  się  na  nich,  waląc  pięścią  w  drzwi, 
jakby chciał się przez nie przebić. 

Jimmy  spojrzał  na  C.C.  i  Curtisa,  potem  na  dziewczyny, 

resztę zespołu i w końcu na Martiego. 

 - Wiecie wszyscy, że Jimmy się nie modli, ale kusi mnie, 

żeby zanieść dziś do nieba jakąś litanię - powiedział i  ruszył 
na scenę. 

 -  Panie  i  panowie!  Powitajmy  na  legendarnej  scenie 

Apollo Jimmiego Early i Dreamettes z ich hitem, który znacie 
z  list  przebojów  „Steppin'  to  the  Bad  Side"  -  ogłosił 
konferansjer  i  zszedł  ze  sceny.  Ciężkie  purpurowe  zasłony 
rozsunęły  się,  odsłaniając  tancerzy.  Dreamettes  wbiegły  na 
scenę tuż po nich, ruszając się z pasją, by przyciągnąć uwagę 
widowni.  Publiczność  zaczęła  klaskać  i  niemal  wybuchła, 
kiedy Jimmy wskoczył na scenę. 

 - „Chyba wkroczyłem na złą stronę" - śpiewał. 
Curtis obserwował wszystko zza kulis. Podłoga dudniła w 

rytm  muzyki.  „Udało  się",  pomyślał,  a  jego  serce  wypełniło 
się dumą. Było jasne, że coś mu się udało, i że teraz wszystko 
miało się zmienić dla niego, dziewcząt, Jimmiego, dla C.C. i 
dla  całego  przemysłu  muzycznego.  Miał  przejść  do  historii 

background image

jako architekt nowej ery czarnych muzyków. To ja sprawiłem, 
że to się wydarzyło. 

Marty  obserwował  wszystko  niewzruszenie.  Wiedział,  co 

się dzieje. Ten występ miał być końcem jego pracy z Jimmim. 

Główna  taśma  przechodziła  powoli  przez  szpulę,  a 

maszyna  zapisująca  sygnał  audio  wdzierała  się  na  płytę.  Jak 
nóż  w  miękkim  maśle,  wycinała  rowki  w  obracającej  się 
płycie  z  acetylowego  lakieru,  podczas  gdy  głos  Martina 
Luthera Kinga juniora wypełniał pomieszczenie. 

 - Silnik jest już gotowy, jedziemy autostradą  wolności w 

kierunku  miasta  równości...  -  powiedział  King,  podczas  gdy 
miękki  kawałek  gorącego  winylu  opadał  na  tłoczarkę,  która 
kształtowała  płytę  i  wyciskała  na  niej  etykietę:  „Dr.  Martin 
Luther  King,  junior,  1963,  Zjazd  Wolności  w  Detroit,  Cobo 
Hall".  -  I  nie  możemy  teraz  pozwolić  sobie  na  przystanek, 
ponieważ  nasza  nacja  ma  spotkanie  z  przeznaczeniem! 
Musimy przeć do przodu! - dźwięczał głos Kinga. 

Trzymając  album  Kinga  w  ręce,  Effie  szła  do  garażu 

Rainbow Records, który był pełen ruchu jak mrowisko. 

 -  Zrobiłam  ciasto  brzoskwiniowe,  Effie!  -  zawołała  do 

niej  ciotka  Ethel  z  kuchni,  ale  Effie  już  wyruszyła  z  misją, 
więc minęła ciotkę i wpadła jak burza do biura Curtisa, gdzie 
ten puszczał album Kinga swoim siostrom: Rhondzie i Janice. 

 - Curtis! - zawołała. 
Spojrzał na nią i przechylił głowę. 
 - Effie, znasz moje sios... - zaczął. 
 - Powiedz mi jedną rzecz - Effie przerwała mu w połowie 

zdania.  -  Czy  uważasz,  że  w  porządku  jest  promować 
amatorszczyznę zamiast profesjonalizmu? 

Curtis  podniósł  igłę  z  adaptera,  a  Rhonda  i  Janice 

spojrzały  na  siebie,  podczas  gdy  Effie  nadal  atakowała  ich 
brata. 

 - Nie jestem pewien, czy wiem, o co ci chodzi - zaczął. 

background image

 -  Chodzi  o  sprawiedliwość,  Curtis.  Chodzi  o  ludzi  i  ich 

obowiązki.  Czyż  nie  to  ciągle  mi  powtarzasz?  „Ustaw  się  w 
kolejce,  Effie.  Czekaj  aż  na  ciebie  przyjdzie  kolej"  - 
powiedziała ironicznie. 

 -  No  tak,  chyba...  -  Curtis  chciał  jej  jakoś  sensownie 

odpowiedzieć, orientując się w końcu, o co w tym wszystkim 
chodzi.  Effie  zaczęła  ostatnio  do  niego  uderzać,  żądając,  by 
jako  jej  manager/coś  w  stylu  chłopaka  -  Curtis  i  Effie 
szczęśliwi  z  powodu  ich  triumfalnego  przyjęcia  w  Harlemie 
stworzyli  coś  w  rodzaju  związku,  wracając  z  Apollo  do 
Detroit - dał jej partię solo. 

 - Tylko jedną piosenkę - prosiła za każdym razem, kiedy 

złapała go w jakimś kącie, a ostatnio nawet przy pozostałych 
dziewczętach.  Curtis  nie  miał  ochoty  na  ponowną  taką 
dyskusję. 

 -  To  dlaczego  tu  jestem  na  jakiejś  stronie  B  na  singlu, 

kiedy  taki  amator,  Martin  Luther  King  junior,  ma  cały  swój 
pieprzony album - zapytała wojowniczo. 

Zastanawiając  się,  jak  odpowiedzieć  Effie  nie 

doprowadzając  jej  do  szału,  odwrócił  się  z  błagalnym 
spojrzeniem w oczach do sióstr. 

 - Czy on chociaż potrafi śpiewać? - spytała Effie z rękami 

na biodrach. 

Chwilkę później wszystkie trzy dziewczyny razem z Effie 

wybuchły  śmiechem,  dając  Curtisowi  do  zrozumienia,  że  dał 
się złapać. Effie pochyliła się nad nim i objęła go. 

 - Świetny z ciebie człowiek, Curtis - powiedziała słodko. 

- Czyż wasz brat nie jest wspaniałym człowiekiem? 

Curtis  przechylił  się  i  delikatnie  pocałował  Effie,  jasno 

pokazując  publiczności,  że  ich  związek  rzeczywiście  się 
rozwijał. W co dokładnie się rozwijał, nadal jednak podlegało 
dyskusji.  Effie  sądziła,  że  zmierzali  ku  oficjalnemu 
związkowi.  Curtis  nie  należał  do  tych,  którzy  uciekają  z 

background image

podwiniętym  ogonem,  uważał,  że  będzie  łatwiej,  jak  zajmie 
Effie,  podczas  gdy  on  będzie  pracował  nad  marką.  W 
najbliższym  czasie  miał  zająć  się  seksownością  i  artyzmem 
Jimmiego.  Mimo  że  Effie  nie  krępowało  zbytnio  kręcenie 
tyłkiem, Curtis nie uważał, że miała to, co mogłoby wzbudzić 
wielką sensację. W jej głosie za bardzo słychać było kościół, a 
na  jej  ciele  było  za  dużo  mięsa,  stwierdził.  Poza  tym  dość 
szybko zrozumiał, że o wiele łatwiej byłoby mu sprawić, żeby 
Effie  myślała,  że  jest  jej  mężczyzną,  niż  wyjaśnić  jej,  że  nie 
będzie następnym talentem Rainbow Records. 

 - Hej, maleńka, może poszukasz C.C. i popracujesz z nim 

nad tą piosenką, którą zaczął pisać? - zaproponował. - Ja teraz 
muszę wyjść i zobaczyć, jak idzie Waynowi z szukaniem dla 
mnie nowej sekretarki. 

 - Nie szukajcie za bardzo - powiedziała Effie, pochylając 

się po kolejnego buziaka zanim poszła do studio nagrań. 

Curtis  podniósł  się  z  krzesła  i  skierował  do  biura,  które 

było  tak  pełne  różnych  ludzi  związanych  z  muzyką,  że  aż 
wylewali się oni na parking. Zaczęli się tłoczyć wokół Curtisa, 
kiedy tylko zorientowali się, kim jest. 

 -  Ojej  -  powiedział  Curtis,  cofając  się  i  szukając 

wzrokiem Wayne'a, którego właśnie karmiono historyjkami o 
ciężkim  życiu  pełnym  pecha.  Liczni,  uważający  się  za 
obiecujących  artystów,  ludzie  starali  się  go  przekonać,  że  to 
właśnie  oni  zasłużyli  na  współpracę  z  Rainbow  Records. 
Curtis podniósł ręce, prosząc tłum o spokój. 

 -  Obiecuję,  że  skontaktujemy  się  z  każdym  z  was,  ale 

teraz  potrzebny  mi  ktoś,  kto  potrafi  odbierać  telefony  - 
przemówił  Curtis.  -  Czy  jest  tu  ktoś,  kto  ma  jakieś 
doświadczenie jako sekretarka? 

Przez tłum przepchnęła się młoda kobieta z migdałowymi 

oczami o barwie takiej samej jak jej jasnobrązowa skóra. 

 - Ja mogę to robić - powiedziała pewnym głosem. 

background image

Curtis  zerknął  na  jej  palce,  ozdobione  syntetycznymi 

kilkucentymetrowymi  paznokciami.  Jak  miałaby  sobie 
poradzić  z  pisaniem  na  maszynie  listów  czy  kontraktów  z 
czymś  takim?  Curtis  podniósł  do  góry  brew,  a  ona  zaczęła 
kolejno odrywać sztuczne paznokcie. 

 -  No  dobrze,  dobrze,  praca  jest  twoja  -  obiecał  Curtis.  - 

Wayne? Pokaż pani... hmm, jak się nazywasz? 

 - Michelle Morris - zapiszczała. 
 -  Dobrze,  pani  Morris  -  zaśmiał  się  Curtis.  -  Proszę  ze 

mną - powiedział do niej i zwrócił się do tłumu: 

 -  Dziękuję  wszystkim  za  to,  że  tu  wpadli.  Wayne  będzie 

tu z wami. Skontaktuje się z każdym z was z osobna. Rainbow 
Records wita was nowym brzmieniem! 

Curtis wetknął głowę do studia nagrań, gdzie C.C. grał na 

pianinie,  a  jego  siostra  wyśpiewywała  piosenkę  napisaną  dla 
niej  przez  młodszego  brata.  Kiedy  ujrzała  Curtisa  dodała 
trochę  więcej  emocji,  śpiewając:  „Jesteś  silny  i  mądry/  Weź 
moje serce/ a ja oddam ci siebie", i patrząc mu prosto w oczy. 
Kiedy  kontynuowała,  na  jego  twarzy  pojawił  się  szeroki 
uśmiech. Zaśmiał się delikatnie. 

 - Hmm, nie chciałbym przerywać, a szczególnie tego, ale 

C.C.,  mój  drogi,  jesteś  mi  potrzebny  w  biurze  -  spojrzał  na 
Effie i dodał. 

 - Zaraz go tu sprowadzę z powrotem, kochanie. 
C.C.  i  Michelle  ruszyli  za  Curtisem  do  salonu,  gdzie 

siedziały  Rhonda  i  Janice,  szyjąc  suknie  za  parawanem 
oddzielającym  przebieralnię  od  sali  konferencyjnej,  w  której 
Deena ciężko pracowała, starając się wcisnąć w nowy srebrny 
kostium. 

 -  W  porządku  -  powiedział  Curtis.  Potrzebna  mi  wasza 

opinia  w  pewnej  kwestii.  Wybieram  zdjęcie  na  okładkę  i 
chciałbym, 

żebyście 

mi 

powiedzieli, 

który 

album 

wybralibyście w sklepie z płytami. 

background image

C.C.  i  Michelle  pochylili  się  od  razu  nad  projektami,  ale 

Curtis je przed nimi schował. 

 -  Ale  -  dodał  -  nie  w  zwykłym  sklepie  z  sąsiedztwa. 

Mówię o takim sklepie dla białych - i dopiero wtedy pokazał 
im projekty okładek. Na jednej stał Jimmy pochylający się nad 
mikrofonem,  a  za  nim  dziewczęta  podziwiające  piosenkarza. 
Na drugim było zdjęcie mężczyzny i trzech kobiet w sylwetce 
człowieka, ich twarze i ubrania były tak ciemne, że wyglądali 
niemal  jak  cienie.  Trzecia  próbka  przedstawiała  rysunek 
zabawnego  faceta  i  trzech  lasek  nieokreślonej  rasy.  Michelle 
pokiwała  nad  nią  z  aprobatą.  Curtis  już  chciał  spytać  C.C.  o 
jego  zdanie,  kiedy  zza  parawanu  wyszła  Deena,  w  długiej 
rozkloszowanej od kolan srebrnej sukni - jej patykowate ciało 
zaokrągliło się od licznych poduszek, które Rhonda wszyła na 
prośbę  Curtisa.  Curtis  przyglądał  się  z  zaskoczeniem,  jak 
pięknie  Deena  wygląda.  Nawet  kiedy  obracała  się  przed 
lustrem wpatrywał się w nią, aż przechwyciła jego spojrzenie. 
Odwróciła  się  do  niego  przodem,  by  mógł  podziwiać  ją  w 
pełnej krasie. 

C.C.,  który  cały  czas  patrzył  na  projekty  okładek,  nie 

dostrzegł  tego  mini  pokazu  mody,  ale  Rhonda  i  Janice 
widziały  wszystko i  wymieniły znaczące spojrzenia. Słyszały 
dochodzący z korytarza głos śpiewającej Effie, jeszcze zanim 
weszła  do  pomieszczenia  śpiewając,  jakby  tylko  dla  Curtisa, 
„Jestem  tu,  kiedy  mnie  wzywasz/  masz  ode  mnie  wszystko/ 
całą moją pewność siebie/ jesteś moim ideałem/ i kocham cię, 
o tak." 

 -  No  dobra  -  odezwała  się  Janice.  -  Lepiej  śpiewaj  tę 

piosenkę. 

 -  To  C.C.  ją  dla  mnie  napisał  -  odpowiedziała  Effie, 

biorąc Curtisa za rękę. 

 -  Co  o  tym  sądzisz,  Curtis?  -  spytał  C.C.,  podnosząc  w 

końcu wzrok znad okładek. 

background image

 -  Niezłe,  ale  trochę  za  delikatne  -  odrzekł  Curtis.  - 

Chcemy delikatne, ale nie aż tak. 

C.C.  był  ogromnie  zdziwiony,  że  Curtis  tak  szybko  i 

szorstko  odrzucił  kawałek,  nad  którym  tak  długo  pracował. 
Usiadł  ciężko  na  krześle  pokonany.  Wciąż  jeszcze  nie  był 
gotów na kłótnie z Curtisem, a tym bardziej nie przy tak dużej 
widowni.  Może,  pomyślał,  zajmie  się  tym  następnym  razem, 
kiedy będą w studio tylko we dwóch. Może. 

 - Dobrze... - odezwała się Effie. - Ale jeśli to poprawimy, 

będzie na występie, prawda? 

 -  Najpierw  zajmiemy  się  tym,  co  ważne.  Trzeba 

zarezerwować  Jimmiemu  miejsce  w  Miami,  nawet  jeśli 
miałoby to oznaczać wykupienie całego hotelu na własność - 
odpowiedział Curtis, starając się zmienić temat. 

 -  Ale,  Curtis,  obiecałeś  mi,  że  nie  będę  całe  moje  życie 

śpiewać w chórze. 

 -  Oczywiście,  kochanie.  Czy  myślisz,  że  pozwolę 

zmarnować tak wspaniały głos? - zareagował, starając się nie 
patrzeć  Effie  w  oczy.  Jego  wzrok  spotkał  się  ze  wzrokiem 
Deeny. Uśmiechnęła się i schowała za parawan. 

Kątem oka dostrzegając ruch, Curtis wyjrzał przez okno i 

zobaczył  Martiego,  jak  wysiada  z  samochodu  trzaskając 
drzwiami. 

 - Effie, będziesz musiała mi zaufać - powiedział, mimo że 

cała jego uwaga skupiona była na Martim. 

 -  Czy  możemy  o  tym  porozmawiać  wieczorem?  - 

poprosiła Effie. 

 - Jasne. Wieczorem - odparł Curtis idąc do drzwi. 
 -  O  rany,  prawdziwy  z  ciebie  wąż!  -  syknął  Marty, 

podchodząc  do  niego.  -  Tani,  podrzędny  oszust  drugiej 
kategorii, kuglarz z rogu ulic! - wrzeszczał. 

 -  Marty,  nie  wiem,  o  co  ci  chodzi,  ale  może 

porozmawiamy u mnie w biurze... 

background image

 -  Nie  ma  mnie  raptem  tydzień,  a  ty,  za  moimi  plecami, 

odwołujesz  daty?  -  przerwał  Curtisowi.  -  Spędziłem  sześć 
miesięcy, ustalając Jimmiemu tę trasę! 

 -  Jimmy  jest  teraz  zbyt  popularny  na  takie  podejrzane, 

zapyziałe  miejsca.  Myślę,  że  uda  mi  się  zorganizować  mu 
koncerty  w  Paradise  na  Miami  Beach  -  powiedział  Curtis, 
zachowując zimną krew. 

 -  Miami?  -  powtórzył  Marty  z  niedowierzaniem.  - 

Naprawdę tam jedziesz, czubie! Nie da się tam zorganizować 
nawet  występów  Sammiego  Davisa  juniora.  To  miejsce  jest 
tak białe, że nasi nie mogą tam nawet być parkingowymi. 

 - Po prostu udało mi się załatwić dla niego przesłuchanie - 

wyjaśnił Curtis. 

Marty był zszokowany tą wiadomością. 
 -  Fuksiarz,  szczęście  oszusta  -  powiedział  w  końcu  z 

pogardą. 

 -  A  Miami  to  dopiero  początek  -  dodał  Curtis,  ignorując 

zniewagę. - Nie widzę powodu, dla którego Jimmy miałby nie 
zagrać w Copa, Americana czy „American Bandstand." 

 -  Za  długo  zajmuję  się  tym  biznesem,  żeby  słuchać 

jakiegoś napaleńca gadającego bzdury - rzucił Marty i włożył 
kapelusz. 

 -  To  nie  bzdury,  to  zmiana  -  odpowiedział  Curtis.  - 

Mówię  o  zmianach.  Rozejrzyj  się  dookoła,  człowieku. 
Nadszedł  już  czas!  Ale  Jimmiemu  potrzebna  jest  nowa 
otoczka. Coś z większą klasą, bardziej chwytliwy dźwięk. 

 - Taki, który będzie lepiej pasował białej publiczności? - 

spytał pogardliwie Marty. 

 - Taki, który postawi go tam, gdzie powinien się znaleźć i 

da  mu  pieniądze,  na  jakie  zasłużył  -  zareagował  Curtis, 
odrobinę  podnosząc  głos.  -  Jimmy  jest  teraz  na  listach 
przebojów.  Jest  rozchwytywany.  Możemy  wiele  dla  niego 
zrobić. 

background image

 -  My?  My  nic  nie  musimy  dla  niego  robić!  -  wrzasnął 

Marty.  -  Jimmy  jest  mój.  Więc  lepiej  się  wycofaj  Curtis. 
Jimmy jest mój. 

Żaden  z  nich  nie  zauważył  Jimmiego,  który  podszedł  z 

tyłu do Martiego. 

 -  Jimmy  -  odezwał  się  -  nie  należy  do  nikogo.  Marty 

obrócił się. 

 -  Bronisz  tego  sprzedawcy  samochodów,  Jimmy?  - 

zapienił się. - Nie widzisz, że cię wykorzystuje? 

 -  Nikt  nie  wykorzystuje  Jimmiego!  Nikt!  -  powiedział  z 

naciskiem Jimmy. 

 -  Myślisz,  że  do  kogo  mówisz,  mój  drogi?  -  prawie 

wyszeptał  Marty.  -  To  ja,  Marty.  Ten,  który  zaopiekował  się 
tobą,  kiedy  miałeś  dziesięć  lat  i  śpiewałeś  na  ulicy  za  marne 
grosze. 

 - Tak, Marty - odparł Jimmy. - Teraz są już inne czasy. I 

Jimmy jest inny. 

Marty  potrząsnął  głową  i  obrócił  się  na  pięcie,  aby 

spojrzeć Curtisowi w twarz. 

 -  Chcesz  go,  bracie?  Masz  go.  Ja  mam  już  dość  - 

powiedział  i  minął  Jimmiego,  kierując  się  w  stronę 
samochodu. 

 - Ale posłuchaj... - zaczął Jimmy. 
 -  Nie  można  mieć  wszystkiego,  mój  drogi!  -  krzyknął  za 

siebie Marty. 

 -  Proszę  Marty,  nie  chcę,  żebyś  tak  odszedł  -  uspokajał 

Jimmy. 

 - Kocham cię Jimmy, ale nie można mieć wszystkiego! - 

jeszcze raz krzyknął przez ramię Marty. 

 - Wracamy do pracy - powiedział Curtis. Ale obaj patrzyli 

jeszcze przez chwilę, jak Marty zakłada kapelusz i wsiada do 
swojego Plymoutha. Jimmy,  który przyjaźnił się z Martim od 
lat, był zrozpaczony. 

background image

Rozdział 4  
Stooooo  laaaaat!  -  śpiewali  Jimmy,  Effie  i  Deena,  kiedy 

Lorrell  stała  nad  ciastem  z  jej  imieniem  i  wielką  różową 
osiemnastką  wypisaną  na  lukrze.  Uśmiechając  się  szeroko, 
czekała  z  niecierpliwością  czterolatka,  żeby  zatopić  palec  w 
grubej  warstwie  masy,  klaskała  w  dłonie  i  piszczała,  aż  w 
końcu zdmuchnęła świeczki  przy głośnym aplauzie ze strony 
przyjaciół. 

 -  A  pomyślałaś  życzenie,  złotko?  -  spytał  przebiegle 

Jimmy. 

 - No jasne - odpowiedziała Lorrell, a jej uśmiech zdradził 

włochate  myśli,  jakie  ją  nawiedzały  od  czasu  występów  w 
Miami Beach. Nie mogła zapomnieć o Jimmim ani na chwilę. 
A  w  szczególności,  nie  mogła  zapomnieć  o  tym,  co  Jimmy 
wyszeptał jej do ucha, kiedy wyjeżdżali z Detroit. 

 -  Jesteś  teraz  malutka,  ale  jak  skończysz  osiemnaście  lat 

będziesz cała należeć do Jimmiego - powiedział, kiedy się do 
niego przytulała. 

 -  Będziesz  już  całkiem  dorosła  i  gotowa  dla  Jimmiego, 

prawda? Ja mogę naprawdę długo poczekać. Jestem cierpliwy. 
Jimmy potrafi czekać. 

 - Co, całe trzy dni, nie? - zaśmiała się. 
 - Cholera, to dla mnie strasznie długo, ale na szczęście dla 

ciebie jestem cierpliwy. Tylko nie każ mi czekać zbyt długo, 
słyszysz? 

A  teraz  stali  razem  w  trzypiętrowej  kamienicy  pani 

Barbary, która sprytnie przemieniła ją w luksusowy hotel dla 
Murzynów  i  odgrodziła  od  hotelu  dla  białych  przy  plaży. 
Czekali  na  swoją  kolej  do  występów.  Jimmy  cały  dzień 
mruczał  jej  „Sto  lat",  robiąc  wiele  szumu  wokół  tego,  że 
Lorrell stała się kobietą. Wiedziała dokładnie, co to dla niego 
znaczyło,  ale  teraz,  nie  była  już  taka  pewna,  czy  chce  oddać 
swoje dziewictwo żonatemu piosenkarzowi, któremu było tak 

background image

ciężko  z  powodu  oddalenia  od  żony  i  odrzucenia  przez 
nastoletnią  przyjaciółkę,  że  otwarcie  chwalił  się  tym,  iż 
regularnie uprawiał seks ze swoimi fankami. Lorrell zagroziła, 
że  kiedyś  to  nagłośni,  ale  Effie  -  niespodziewany  adwokat 
Jimmiego - zaczęła go bronić. 

 -  Słuchaj,  Jimmy  jest  dorosłym  mężczyzną,  a  dorośli 

mężczyźni  mają swoje potrzeby. A kiedy mężczyzna taki jak 
Jimmy czegoś potrzebuje, dostaje to. To nie ma nic wspólnego 
z tobą. Będziesz mogła stawiać wymagania, co do tego, gdzie 
wsadza  swojego  ptaszka,  kiedy  już  coś  mu  oferujesz.  Ale  na 
razie  po  prostu  odwróć  głowę  i  pamiętaj,  że  jeśli  nie  jesteś 
gotowa mu się oddać, jedyną kobietą, która może rościć prawa 
do Jimmiego to pani Early. 

No  cóż,  po  tym  jak  zdmuchnęła  świeczki,  Lorrell 

wiedziała,  że  jest  gotowa  być  dla  Jimmiego  kimś  więcej  niż 
koleżanką z zespołu. Na dodatek, jakby to był znak od samego 
Stwórcy,  kiedy  otworzyła  oczy,  Jimmy  klęczał  przed  nią  z 
małym  pudełeczkiem  w  dłoni.  Lorrell  chętnie  sięgnęła  po 
prezent  i  odpakowała  go,  a  potem  zapiszczała  z  radości. 
Wszyscy  w  pomieszczeniu  westchnęli  z  zachwytem,  widząc 
szmaragdowy  pierścionek  z  oczkiem  wielkim  jak  kostka 
palca.  Lorrell  podskakiwała  ze  szczęścia,  starając  się 
równocześnie pomóc wstać Jimmiemu, ale zanim się podniósł, 
pocałowała  go  tak  namiętnie,  że  po  całym  kręgosłupie 
przeszły mu ciarki. 

Deena  przerwała  ich  uściski.  Zeszła  po  schodach  na 

palcach, ale odchrząknęła, by zrobić sobie wielkie wejście. 

 -  Bardzo  mi  przykro,  że  się  spóźniłam  -  powiedziała, 

podchodząc  do  Lorrell  i  całując  powietrze  dookoła  jej 
policzków. 

 - No cóż, tak to bywa, kiedy ktoś przebiera się cztery razy 

-  dogryzła  jej  Effie,  niewinnie  patrząc  na  swoje  paznokcie  u 
rąk. 

background image

Deena  rzuciła  jej  krótkie  spojrzenie,  ale  przemilczała  ten 

komentarz.  Effie  objęła  Lorrell  i  podeszła  do  Curtisa, 
zasłaniając mu widok na resztę. 

 -  Curtis,  czy  to  prawda,  że  płakałeś,  kiedy  pierwszy  raz 

usłyszałeś  śpiew  Billie  Holiday?  -  spytała,  wysuwając  do 
przodu klatkę piersiową i uśmiechając się do niego. 

 -  Zastanawiam  się,  kto  ci  to  powiedział  -  odpowiedział, 

rzucając  znaczące  spojrzenie  w  kierunku  sióstr,  Rhondy  i 
Janice, które właśnie zaczęły chichotać. 

 - A może sam mi o tym opowiesz na górze - kusiła, biorąc 

go  za  rękę.  Curtis  nie  zawahał  się  ani  przez  chwilę,  tylko 
pozwolił Effie poprowadzić się na górę. 

Jimmy, patrząc jak wychodzą, przysunął się do Lorrell. 
 -  Hej,  kochanie,  co  powiesz  na  to,  żebyśmy  przed 

wyjściem  wzięli  sobie  kawałek  ciasta  i  trochę  szampana?  - 
wyszeptał jej do ucha. 

 - A gdzie pójdziemy? - spytała. 
Jimmy  po  prostu  wskazał  brodą  na  wyjście.  Lorrell 

zaczynała się coraz bardziej denerwować. 

 - Dobrze, może się tam spotkamy? Zaraz do ciebie dojdę - 

powiedziała, starając się uniknąć jego spojrzenia. 

 -  Nie  każ  mi  czekać  zbyt  długo,  dobrze?  -  wyszeptał 

Jimmy, zbierając się do wyjścia. 

Upłynęło  dobre  piętnaście  minut  zanim  Lorrell  poszła  za 

nim. Grała na zwłokę, pokazując Deenie pierścionek, oferując 
pomoc pani Barbarze przy zmywaniu i sprzątaniu po przyjęciu 
urodzinowym i udając, że przegląda gazetę z informacjami na 
temat  przemowy  Martina  Luthera  Kinga  podczas  tego,  co 
prasa  nazwała  „Marszem  na  Waszyngton".  Kiedy  w  końcu 
Deena  poszła  do  swojego  pokoju  i  cicho  zamknęła  za  sobą 
drzwi, pani Barbara wyglądała na zadowoloną, że już nikomu 
nic nie trzeba, a C.C. poszedł posiedzieć trochę z miejscowym 
zespołem  w  pobliskim  klubie  dla  kolorowych,  Lorrell 

background image

wreszcie  wykrzesała  z  siebie  tyle  siły,  żeby  wejść  na 
uginających  się  z  niepokoju  nogach  na  trzecie  piętro. 
Zawahała się przez chwilę, zanim zapukała ostrożnie do drzwi 
Jimmiego.  Otworzyły  się  niemal  natychmiast,  jakby  stał  tam 
przez cały czas i czekał na nią. 

 -  Gdzie  byłaś,  kotku?  Myślałem,  że  już  nigdy  nie 

przyniesiesz mi tu ciasta. 

 -  O  rany,  Jimmy,  zapomniałam  ciasta.  Zostało  na  dole. 

Zaraz zejdę i ci przyniosę - odpowiedziała Lorrell, ruszając z 
powrotem do drzwi. 

Jimmy zdjął jej rękę z klamki i przyciągnął ją do siebie. 
 - To nic, kochanie. Wolę spróbować ciebie - powiedział i 

pochylił się by ją pocałować. 

Lorrell, starając się jakoś  wywinąć Jimmiemu, podsunęła 

się do jego biurka. Leżały na nim nuty i kosmetyczka, otwarta 
na tyle, że Lorrell mogła dostrzec w niej kokainę zamkniętą w 
charakterystycznym  plastykowym  woreczku.  Słyszała,  jak  w 
sąsiednim  pokoju  jęczy  jej  koleżanka  i  coś  delikatnie  i 
rytmicznie  postukuje  w  ścianę.  Zawstydzona  tym,  że  słyszy 
kochającą  się  przyjaciółkę,  Lorrell  odskoczyła  od  ściany,  jak 
oparzona i wpadła na Jimmiego. Nie zauważyła, że stał tuż za 
nią. 

 -  Kochanie,  chyba  się  nie  boisz  odrobiny  miłości?  Co?  - 

zapytał,  głaszcząc  ją  wierzchem  dłoni  po  policzku.  Wziął  jej 
brodę  w  dłoń  i  zaczął  ją  delikatnie  całować,  by  po  chwili 
wsunąć jej język głęboko w usta. Lorrell odepchnęła go. 

 -  Nie  boję  się  -  wyjąkała.  -  Ale  to  wszystko  dzieje  się 

trochę za szybko. 

 - Nie martw się, dziecinko, nie będę się spieszył... 
 -  Nie  jestem  dziecinką  -  przerwała  mu  Lorrell.  -  Jestem 

teraz kobietą. 

 -  Wiem  o  tym  -  powiedział  Jimmy.  Każde  jego  słowo 

podkreślone  było  jękami  Effie  zza  ściany.  -  A  ja  jestem 

background image

mężczyzną. Chcę się z tobą kochać jak mężczyzna z kobietą - 
powiedział  i  zaczął  ją  kłaść  na  łóżko.  Lorrell  spojrzała 
nerwowo na tapczan i z powrotem na Jimmiego. 

 - Ja... nigdy tego jeszcze nie robiłam - wyjąkała. 
 - Cii... wiem - odpowiedział, całując ją delikatnie i powoli 

sięgając, by rozpiąć jej sukienkę. Lorrell starała się odwrócić 
wzrok, ale Jimmy skierował jej twarz w swoim kierunku. 

 -  Rozepnij  mi  koszulę,  a  ja  zdejmę  ci  sukienkę.  Miło  i 

delikatnie. 

Kiedy  skończyli  się  kochać,  Lorrell  wybuchła  płaczem. 

Jimmy  obcałowywał  jej  twarz,  uspakajał  ją  i  starał  się  ją 
utulić, podczas gdy ona trzymała rękę przy ustach, starając się 
powstrzymać histeryczny płacz. 

 -  Spokojnie,  kochanie,  wszystko  będzie  w  porządku  - 

mówił  do  niej,  cały  czas  ją  całując.  Odwróciła  się  do  niego 
plecami, ale on przysunął się do niej i objął ją z tyłu, starając 
się pocieszyć szlochającą w poduszki dziewczynę. 

 - Jesteś teraz  moja,  kochanie. Tak oficjalnie. A ja  jestem 

twój, słyszysz? Teraz jesteśmy razem ja i ty. 

Lorrell  trochę  pocieszyła  myśl,  że  jest  teraz  dziewczyną 

Jimmiego Early. Otarła łzy z policzka i uśmiechnęła się słabo. 

 - Och, Jimmy -  westchnęła i pochyliła się, by pocałować 

swojego mężczyznę. 

Do tej pory Effie też już była w łóżku z Curtisem. Ale on 

miał w głowie coś całkiem innego niż miłość. 

Manager  klubu  Paradise  szybko  przypomniał  Curtisowi, 

że mimo osiągnięć Jimmiego i Dreamettes w Miami na scenie 
Hotelu Crystal Room jego czarny tyłek jest nadal z Dalekiego 
Południa. 

 - Powiedz Jimmiemu i wszystkim, którzy mu towarzyszą, 

że mogą korzystać z przebieralni, ale niech zjedzą i wysikają 
się  zanim  tu  przyjdą,  bo  czarnym  nie  wolno  to  korzystać  z 
jadalni i z toalet - powiedział prosto Martin Jack zza swojego 

background image

biurka, podczas gdy kolorowy kelner w białych rękawiczkach 
i fraku z muchą stawiał przed nim koktajl. Kelner odszedł do 
dalszej  pracy  po  tym,  jak  obsłużył  Martina  Jacka  -  niskiego, 
przysadzistego mężczyznę z linią włosów cofniętą tak mocno, 
że patrząc na niego pod pewnym kątem wydawało się, że był 
łysy  -  zupełnie  jakby  usłyszał  kogoś,  kto  podaje  przepis  na 
słodzoną  herbatę,  ale  swoboda,  z  jaką  Martin  Jack 
wypowiedział słowo „czarny" ubodła Curtisa i sprawiła, że się 
wzdrygnął. Jednak jadąc na ten występ wiedział, że musi stać 
się  gruboskórny,  aby  dostać  to,  po  co  tam  przyjechał: 
publiczność  producenta  „American  Bandstand"  i  salę  pełną 
białych par kołyszących się w rytm muzyki Jimmiego. Skoro 
dziewczęta będą musiały najeść się w hotelu, przed przyjściem 
na koncert i skorzystać z toalety przed wyjściem, trudno. Mógł 
też  znieść  kilka  komentarzy  na  temat  koloru  skóry,  w  końcu 
Dick Clark był tego wart. 

 -  Nie  ma  sprawy  -  odpowiedział  Curtis  Martinowi 

Jackowi,  który  już  zdążył  zająć  się  jakąś  gazetą  na  biurku, 
wyraźnie  dając  do  zrozumienia,  że  uznaje  rozmowę  za 
zakończoną.  Curtis  zrozumiał  tę  sugestię  i  skierował  się  do 
wyjścia,  zawahał  się  tylko  na  chwilę,  kiedy  kelner  podbiegł 
usłużnie i otworzył przed nim drzwi. 

 -  To  naprawdę  dobry  wybór,  panie  Taylor,  słyszy  pan?  - 

powiedział,  zaskakując  Curtisa,  który  nie  spodziewał  się,  że 
został  rozpoznany.  Curtis  kiwnął  do  niego  głową  i  minął  go. 
Była dziewiętnasta. Za półtorej godziny mieli tam być Jimmy 
i  dziewczęta,  więc  musiał  przywitać  załogę  autobusu  i 
upewnić  się,  że  wiedzą,  jakie  będą  konsekwencje,  jeśli  coś 
schrzanią. 

Jednak  dwadzieścia  minut  później,  zespół  dał  Curtisowi 

do  zrozumienia,  że  mimo  cudu,  który  sprawił  wprowadzając 
ich  na  tę  scenę,  ani  Jimmy,  ani  Deena,  ani  Effie  za  nic  nie 
chcieli uspokoić swoich nerwów, by okazać mu wdzięczność. 

background image

Właściwie,  wychodząc  z  autobusu  robili  wokół  siebie 
mnóstwo chaosu. 

 -  Mówię  tylko,  że  moja  publiczność  nie  przywykła  do 

oglądania mnie w takim stanie - mówił Jimmy, wskazując na 
swoje  włosy,  ułożone  na  kształt  kasku  Perry'ego  Como, 
zupełnie  inaczej  niż  jego  normalne  afro,  pielęgnowane  przez 
osobistego  stylistę  za  pomocą  odpowiedniej  ilości  wosku  i 
tapirowania. 

 -  A  ten  garnitur,  bracie?  Kremowy?  A  moje  panie? 

Wyglądają jak panny młode na wiejskim weselu. 

 - Amen - dopowiedziała Effie, idąc z trudem na wysokich 

szpilkach  numer  dziewięć,  które  obcierały  jej  stopy  numer 
dziesięć do krwi. 

 - Nie widzę w tych sukienkach nic złego - wtrąciła Deena, 

poprawiając  swoją  natapirowaną  perukę  i  spoglądając  w 
kieszonkowe lusterko. - Myślę, że wyglądają dość ładnie. 

 -  Myślę,  że  wyglądają  dość  ładnie  -  szydziła  Effie.  - 

Ładnie  na  chudej  drobnej  laseczce,  takiej  jak  ty,  ale  na 
kobiecie takiej, jak ja? Wcale nie było mi miło wciskać się w 
taki obcisły kombinezon. Tyle ci powiem. 

Niewzruszony  Curtis  nie  zadał  sobie  trudu,  by  im 

odpowiedzieć.  Po  prostu  poprowadził  całą  grupę  przez 
wejściowe drzwi, obok kuchni, prosto do przebieralni. 

 -  Zaczekajcie  tu.  Wasza  kolej  będzie  za  jakieś  piętnaście 

minut. 

Właśnie  wtedy  do  Jimmiego  podszedł  ostrożnie  kelner 

otoczony  kilkoma  kolegami,  którzy  mamrotali  coś, 
obserwując świtę Jimmiego od chwili, kiedy weszli do środka. 

 -  Przepraszam,  pana  -  powiedział  do  piosenkarza.  - 

Nazywam się Cletus. Cletus Wilks. Mieszkam u pani Barbary, 
tam gdzie państwo się zatrzymali podczas waszego pobytu w 
Miami. Chcę tylko powiedzieć, że to dla nas niezwykły honor 
gościć tu pana. I ja, to znaczy, my - poprawił się, zerkając w 

background image

tył  na  resztę  -  z  radością  dostarczymy  panu,  co  tylko  pan 
zechce.  Nie  za  wiele  kolorowych  tu  przychodzi,  chyba  że 
chodzi o pracę w kuchni. Będzie nam miło zobaczyć pana tu 
na scenie. Jesteśmy z pana dumni. Bardzo dumni. 

Po raz pierwszy odkąd ubrano go w ten kostium Perrego 

Como, Jimmy się uśmiechnął. 

 -  Dziękuję  młodzieńcze  -  odpowiedział,  wyciągając  do 

niego rękę. 

 -  Pomożesz  nam  bardzo,  przynosząc  tu  kilka  steków  po 

występie - zaśmiał się. 

 - To na pewno niezły pomysł - przytaknął C.C. 
Curtis  zdenerwowany  tą  wymianą  słów,  ale  nie  aż  tak 

pozbawiony  wrażliwości,  żeby  przerwać,  przeprosił  ich  i 
wyszedł. 

 -  Wrócę  tu  z  producentem  -  powiedział,  poprawiając 

krawat i oddalił się. 

 -  A  wy  się  rozgrzejcie  i  przygotujcie!  -  zawołał  do  nich 

przez ramię. - O to chodzi - po czym zawołał C.C. - Idziemy! 

Może i wyglądał na niewzruszonego, wchodząc do Crystal 

Room, ale to były tylko pozory. Kiedy wymienił uprzejmości 
z  Mikiem  Igerem,  młodym,  pewnym  siebie  producentem 
„American Bandstand", i usiadł w cieniu masywnej kurtyny w 
zatłoczonej sali teatru, omal nie zemdlał z wrażenia. Pomyślał 
sobie, że ten wieczór musi być idealny, a po tym, co widział w 
kuchni  i  autobusie,  nie  był  do  końca  pewny,  czy  Jimmy 
powali  na  kolana  białą  publiczność.  Ale  wiedział  też,  że  ten 
wieczór  musi  się  udać.  Po  prostu  musi.  Curtis  uścisnął  dłoń 
Mika, przedstawił mu C.C. i poczęstował cygarem, starając się 
go zagadać. Mike jednak nie chciał go słuchać. Był zbyt zajęty 
śmianiem  się  z  dowcipów  prezentera,  Sandiego  Prica, 
wulgarnego  komika,  który  przechodził  przez  salę,  rzucając 
publiczności ostre i kąśliwe żarty. 

background image

 -  Kubańczyk,  mam  rację?  -  zagadnął  Sandy  bogato 

wyglądającego mężczyznę we fraku i z cygarem w dłoni. - Ty 
jesteś Kubańczykiem, ja Żydem. Mówię ci to z głębi serca: w 
moim  sąsiedztwie  może  zamieszkać  Murzyn,  ale  ty  nie  - 
powiedział, a lekko wstawioną publicznością wstrząsnęła fala 
śmiechu. Jakby ten śmiech dodał mu energii Price podszedł do 
swojej  następnej  ofiary,  grubszej,  bogato  ubranej  kobiety, 
siedzącej koło Kubańczyka. 

 -  Pani  na  pewno  jest  Żydówką.  Tu  jest  ze  105  stopni 

Fahrenheita,  a  pani  jest  jedyną  tutaj  osobą  z  futrze  z  norek. 
Czy  jest  pani  na  wakacjach?  Czy  specjalnie  siadła  pani  koło 
Kubańczyka? Wzięła pani ze sobą broń? 

Mike niemal spadł z krzesła. Curtis zaśmiał się nerwowo, 

głównie  po  to,  by  pokazać  Mikowi,  że  słucha  i  dobrze  się 
bawi, ale najwyraźniej to nie była prawda. Tymczasem komik 
podszedł do kolejnego mężczyzny, tym razem starszego pana, 
który siedział sam. 

 -  O  mój  Boże.  A  co  się  panu  stało?  Czy  ktoś  jeszcze 

przeżył  ten  wypadek?  -  naigrywał  się  Sandy.  Publiczność 
zagregowała jeszcze głośniejszym śmiechem. 

 - Nie, proszę pana - odpowiedział mężczyzna, starając się 

wychylić do kamery. 

 - Nie mów do mnie „proszę pana" - odpalił Sandy. - Nie 

jesteś Murzynem. 

C.C.  odwrócił  się  do  Curtisa  z  miną  mówiącą  „co  to  ma 

być do cholery". Ale Curtis udawał, że tego nie zobaczył. Po 
prostu  uśmiechał  się  cały  czas  i  patrzył  przed  siebie,  mniej 
więcej  w  kierunku  komika.  C.C.  przyglądał  się,  jak  obsługa, 
głównie Kubańczycy i Murzyni, podawali napoje i chodzili w 
tę i z powrotem, najwidoczniej niezrażeni i - co wydawało się 
C.C.  najgorsze  -  przyzwyczajeni  do  tego,  że  takie  słowa 
padały ze sceny. 

background image

 -  Ale  tak  serio,  moi  drodzy,  Bóg  zesłał  nas  na  ziemię, 

żebyśmy się śmiali. Żydzi, Aryjczycy, Kubańczycy, Murzyni, 
nawet  Portorykańczycy.  No,  właściwie,  może  nie 
Portorykańczycy - wyrecytował, a tłum ryczał ze śmiechu tak 
głośno, że jego dalsze słowa trudno było usłyszeć. 

 - Dziś  wieczorem nastąpi historyczny  moment. Wystąpią 

tu  pierwsi  w  Historii  Miami  Murzyni  z  pierwszych  stron 
gazet.  W  sumie,  to  dość  wygodny  układ:  ci  ludzie  mogą 
pośpiewać,  a  potem  pozmywać  po  sobie  podłogi.  W 
dzisiejszych czasach niełatwo o taki zestaw. 

Słysząc  to  Jimmy  po  prostu  opuścił  nisko  głowę,  czując 

zbliżającą  się  porażkę.  Effie  i  Lorrell  spojrzały  na  siebie  z 
szeroko  otwartymi  oczami  i  otwartymi  ustami,  głęboko 
dotknięte  tym,  co  usłyszały.  Stojąc  tak,  nie  wiedziały,  czy 
uciec ze sceny, czy też stać i czekać aż rozsuną się kurtyny i 
dać  taki  występ,  żeby  cała  ta  publiczność,  razem  z  małym 
człowieczkiem,  który  ich  tak  bawił,  padła  z  wrażenia.  Obie 
spoglądały na Deenę, która poprawiała spódnicę i wygładzała 
rękawy,  wyraźnie  nie  poruszona  tym,  co  się  działo. 
Rzeczywiście,  nie  zwracała  najmniejszej  uwagi  na  to,  co 
mówił  prezenter  -  czego  innego  można  się  spodziewać  po 
miejscu  takim,  jak  Paradise,  gdzie  czarni  służący  nie  mogli 
nawet  zamoczyć  stóp  w  wodzie  z  basenu,  by  go  wyczyścić, 
nie  wspominając  nawet  o  relaksacyjnej  kąpieli.  Deena  była 
zdecydowanie za twarda, by coś takiego miało ją wzruszyć. W 
momencie,  kiedy  pojawili  się  w  Miami  postanowiła,  że  jest 
tam tylko z jednego powodu: aby zaśpiewać. Uśmiechnęła się 
najszerzej  jak  umiała,  przybrała  właściwą  pozę  i  czekała  na 
hasło prezentera. 

 - Więc proszę, dołączcie do mnie, witając utalentowanego 

Jimmiego Early i Dreamettes! - wrzasnął do mikrofonu Sandy, 
a kurtyny rozsunęły się, ukazując czekający na występ zespół. 

background image

Kiedy  wystartowali  z  ugrzecznioną  wersją  „I  Want  You 

Baby",  a  Jimmy  zaczął  tańczyć  przed  kołyszącymi  się 
dziewczętami z Dreamettes, Curtis rozejrzał  się dookoła sali. 
Pokazał  C.C.  gestem,  żeby  ten  też  się  rozejrzał:  przy  stoliku 
obok całowała  się biała para, inne pary trzymały się za ręce, 
kołysząc  się  w  rytm  romantycznej  muzyki.  Nawet  producent 
„American  Bandstand"  zdawał  się  być  oczarowany  spokojną 
wersją  numeru  jeden  ich  zespołu.  Zapisywał  sobie  coś  w 
notatniku,  ale  mimo  usilnych  starań  Curtis  nie  potrafił  nic  z 
tego przeczytać. 

Curtis spróbował swojej szansy. 
 -  Oczywiście,  że  razem  sprawimy,  by  „American 

Bandstand"  był  dla  młodszej  publiczności  -  odezwał  się  do 
producenta,  który  uśmiechnął  się  do  niego,  grzecznie  udając, 
że  słucha,  po  czym  skupił  uwagę  z  powrotem  na  scenie  i 
akurat  zdążył  zauważyć,  jak  Jimmy  porzuca  swój 
romantyczny image i zaczyna soulować. Na dodatek zaczął po 
swojemu ruszać miednicą śpiewając: „Ochhhhh, błagam cię / 
Ochhhhh,  kochanie,  kochanie,  proszę,  proszę/  Ooooooch, 
Oooooch!".  To  był  jego  charakterystyczny  taniec,  który 
porywał  wszystkie  kobiety  -  siostry  -  do  tańca;  sprawiał,  że 
zdejmowały  majtki  i  rzucały je  na scenę, ale tutaj, w Crystal 
Room,  to  się  nie  wydarzyło.  O  nie,  naładowane  seksualnie 
ruchy Jimmiego wywołały całkiem inną reakcję; biała kobieta 
odwróciła się, wyraźnie zgorszona. Jej mąż wziął ją za rękę i 
wyszedł  z  podniesioną  głową.  Wyszło  też  kilka  innych  par, 
podczas  gdy  Jimmy  niepomny  na  to  co  się  działo  cały  czas 
tańczył jak w transie, z zamkniętymi oczami. 

Curtis  dał  znak  Lorrell,  która  starała  się  przechwycić 

uwagę  Jimmiego,  ale  i  tak  odnieśli  już  straty;  producent 
„American  Bandstand"  zatrzasnął  notatnik,  a  wraz  z  nimi 
marzenia  o  tym,  by  Jimmy  Early  czy  Dreamettes  robili 
cokolwiek  dla  Dicka  Clarka,  z  wyjątkiem,  może,  czyszczenia 

background image

jego butów. Curtis przełknął szybko swojego drinka i odwrócił 
wzrok  od  Jimmiego,  patrząc  na  Deenę,  która,  w 
przeciwieństwie  do  pozostałych  dziewcząt,  cały  czas  z 
chłodnym  wyrachowaniem  obserwowała,  co  się  działo. 
Rozejrzał się po sali i zobaczył, że kilku białych mężczyzn z 
publiczności  także  patrzyło  się  na  Deenę.  Curtis  podniósł 
palec  na  kelnera,  aby  podszedł  do  jego  stolika  z  kieliszkiem 
szkockiej, cały czas patrząc na Deenę. 

 - Podwójna szkocka - zamówił. 
Po  występie  dziewczęta  siedziały  przed  lustrem  w 

przebieralni i niemal równocześnie ściągnęły swoje peruki. 

 - Kocha mnie pewien Jimmy, ale musi przestać mówić do 

mnie  dziecinko  -  powiedziała  nagle  Lorrell.  -  Jestem  już 
kobietą - dodała, wpatrując się intensywnie w swoje odbicie w 
lustrze. 

 - Widziałaś tego faceta, z którym siedział Curtis? - spytała 

podekscytowana Deena, ignorując Lorrell. 

 -  Czy  słyszałaś,  co  powiedziałam,  Deena?  -  Lorrell 

zwróciła się do Deeny. - Jestem już kobietą. 

 -  Lorrell,  wiem  -  odpowiedziała  ze  zdenerwowaniem  w 

głosie Deena. 

 - Jak to, wiesz? Czy Jimmy coś ci mówił? 
 -  Nie  musiał  nic  mówić  -  powiedziała  z  mieszaniną 

pogardy  i  obrzydzenia.  -  Jak  mogłaś,  Lorrell?  Jesteś  jeszcze 
małą dziewczynką! 

 -  Nieprawda,  Deena!  Jestem  już  kobietą!  -  wrzasnęła  ku 

swojemu  własnemu  zaskoczeniu.  Nie  trzeba  było  włączać 
całego budynku w tę rozmowę, zdecydowała jednak szybko i 
ściszyła głos. - Mam osiemnaście lat, więc jestem kobietą. 

 - Tak, jesteś tak samo dojrzałą kobietą, jak i ja - wtrąciła 

się  Effie,  wyciągając  niewidoczne  nitki  z  peruki.  -  I  kochasz 
Jimmiego, tak samo jak ja kocham Curtisa. Nic złego w tym, 
że się kogoś kocha. 

background image

Deena odsunęła się od toaletki i od dziewcząt. 
 - Czy tylko o tym myślicie? - zapytała. 
 - Tak - odpowiedziały razem dziewczęta. 
 -  Nie  ma  wątpliwości,  że  moja  matka  wychowała  mnie 

lepiej - westchnęła Deena. 

 - Ojej, po prostu jesteś zazdrosna - powiedziała Lorrell. 
 -  Właśnie.  Daj  sobie  na  luz.  Chociaż  raz  -  odezwała  się 

Effie. 

 -  Cudownie  jest  mieć  kogoś,  kogo  się  kocha  - 

powiedziała,  dotykając  swoich  oczu  w  lustrze.  Podskoczyła, 
kiedy  nagle  otworzyły  się  drzwi,  ale  rozluźniła  się,  kiedy 
stanął w nich C.C. 

 - Jesteście grzeczne, dziewczynki? - spytał niewinnie. 
 -  No  cóż,  ja  tak,  ale  nie  mogę  tego  powiedzieć  o  nich  - 

odpowiedziała Deena. 

Effie  zerknęła  na  Deenę  tak  złym  wzrokiem,  że  gdyby 

mogła,  wypaliłaby  jej  dziurę  w  głowie  samym  spojrzeniem. 
Niepomni  na  to,  co  powiedziała  Deena,  C.C.  i  tuż  za  nim 
Curtis wsunęli się do pomieszczenia. 

 -  A  więc  jak  poszło  z  „American  Bandstand"  - 

niecierpliwiła się Deena. 

 - Niewłaściwy czas - odpalił Curtis. 
 -  Cóż,  może  zainteresują  się  bardziej,  jak  zagramy  w 

Copa - powiedziała Effie. 

 -  Nie  będziecie  grać  w  Copa  -  odparł  szybko  Curtis. 

Zaciskał zęby, aż widać było napięcie na jego skroniach.  Ten 
tik nerwowy ostatnio stawał się u niego coraz częstszy. Nie za 
bardzo  chciał  im  to  mówić,  ale  jeśli  chciał,  by  jego  plan 
wypalił,  musiał  działać  szybko.  Po  wieczorze  spędzonym  z 
Effie  Curtis  wrócił  do  Crystal  Room  i  namówił  managera, 
który  kręcił  się  w  pobliżu  baru  na  zwykłego  drinka.  Wypili 
kilka kieliszków wódki na zmianę z wytrawnym Martini, które 
donosiła  im  obsługa  przygotowująca  miejsce  do  kolejnych 

background image

występów.  Curtis  wiedział,  że  musi  wszystko  obgadać  ze 
starym  Martinem  Jackiem,  bo  to  on  ustawiał  występy  na 
jednej  z  największych  scen  w  kraju.  Wystarczyłoby,  gdyby 
Martin  Jack  zadzwonił  do  Copa  i  innych  dużych  klubów  dla 
białych,  mówiąc,  że  Jimmy  wygłupiał  się  na  scenie, 
odstraszając  białe  kobiety  z  widowni  -  i  kiedy  tylko 
wydarzyłoby się to, Curtis i jego muzycy dostaliby dożywotni 
zakaz  występowania  dla  białej  elity.  Biała  publiczność 
mogłaby już nigdy ich nie zobaczyć na żywo czy usłyszeć w 
radio.  Nie  o  to  chodziło  Curtisowi,  więc  łyknął  whisky  i 
zaczął działać. 

 -  No,  było  kilka  niezręcznych  wyskoków,  ale  mimo  to 

wydaje  mi  się,  że  występ  był  dobry  -  zaczął,  pocierając 
palcem brzeg szklanki. 

 -  Tak,  myślisz?  -  spytał  Martin  Jack.  -  No  zza  mojego 

stolika  wyglądało  na  to,  że  te  wyskoki  stanowiły  duży 
problem.  Te  ruchy  biodrami  -  czysta  perwersja.  Mamy  tu  do 
czynienia  z  ludźmi  z  wyższych  sfer,  którzy  nie  czują  się 
dobrze  na  takich  występach.  To  było  dobre  dla  pospólstwa. 
Czuję,  że  straciłem  ładnych  parę  setek  dolców,  kiedy  te  trzy 
stoliki opustoszały, co oznacza, że wasze wyskoki kosztowały 
mnie trochę kasy. 

 - Ale skoro tylko trzy z ponad stu par wyszły, nadal jesteś 

na plusie...? 

 - A masz te parę setek, żeby mi oddać, chłopcze? Sięgnij 

do kieszeni i wyciągnij mi gotówkę, a potem mi powiedz, kto 
tu  jest  na  plusie,  nawet  wtedy,  kiedy  traci  pieniądze.  Taka 
logika  nie  ma  najmniejszego  sensu  -  odpowiedział  Martin 
Jack,  łykając  swoją  wódkę.  -  Powiem  ci,  że  jedyną  rzeczą, 
która  ocaliła  wam  tyłki  była  ta  laseczka  na  scenie.  Ładna, 
maleńka, kolorowa dziewczynka. 

 - O kim mówisz? 

background image

 -  Ta  z  wielkimi  oczami  -  odrzekł  Martin  Jack, 

uśmiechając się. 

 - Masz na myśli Deenę? 
 -  Nie  wiem,  jak  się  nazywa,  wiem  tylko,  że  niezła  z  niej 

dupcia.  Curtis  natychmiast  zrozumiał,  czego  mu  było  trzeba, 
żeby  zmienić  wspomnienia  po  ich  występie:  Deeny.  Była 
ładna  w  taki  sposób,  który  przypadał  do  gustu  białym 
mężczyznom  -  szczuplutka,  przyjemna,  seksowna.  On  także 
widział, w jaki sposób patrzą na nią mężczyźni i w jaki sposób 
kobiety  reagują,  widząc,  że  ich  partner  nakręca  się, 
obserwując jej czar i klasę. A jej głos, mimo że dość słaby, był 
idealny  do  radio  -  mało  charakterystyczny,  łatwy  do 
przełknięcia.  Idealny  do  popu.  Z  pewnością  miała  też  styl  i 
klasę  wystarczające,  by  zacząć  śpiewać  solo,  w 
przeciwieństwie  do  Effie,  której  ego,  jak  uważał  Curtis,  w 
takiej  sytuacji  urosłoby  tylko  do  niewyobrażalnych 
rozmiarów. 

Zanim jeszcze odszedł  od baru po rozmowie z Martinem 

Jackiem,  Curtis  wiedział  już,  co  zrobić,  aby  utrzymać 
Rainbow Records w grze i spełnić swoje marzenie o szczytach 
list  przebojów.  Musiał  tylko  jeszcze  sprzedać  ten  pomysł 
dziewczynom, a w szczególności Effie. 

 -  O  co  ci  chodzi?  Dlaczego  mamy  nie  grać  w  Copa?  - 

zareagowała  Effie  skrępowana  tym,  że  Curtis  wracał  do  ich 
rozmowy z poprzedniej nocy. - Powiedziałeś... 

 -  Oddzielam  was  od  Jimmiego  -  Curtis  wszedł  jej  w 

słowo.  Lorrell  obróciła  się,  jakby  diabeł  posiadł  jej  duszę  i 
podarował ją Curtisowi. 

 - Wiem, o co ci chodzi, Curtis! Chcesz nas rozdzielić, bo 

nie podoba ci się to, że jestem z Jimmim! Nikomu z was się to 
nie podoba, bo jesteście zazdrośni! - zawołała przez łzy. - Nic 
nie rozdzieli mnie z Jimmim! Nic! 

background image

Curtis  był  trochę  zaskoczony  tym  wybuchem  histerii. 

Wiedział,  że  Lorrell  i  Jimmy  ze  sobą  spali  (Jimmy  omal  nie 
wywiesił  plakatu  na  autobusie,  aby  wszyscy  się  dowiedzieli, 
że pozbawił ją dziewictwa), ale nie spodziewał się, że Lorrell 
nie będzie chciała  wyjść z  cienia Jimmiego. Wiedział też,  że 
nietrudno będzie ją zamknąć. Ale Effie... 

 -  Rozdzielam  was,  bo  Jimmy  jedzie  w  dalszą  trasę, 

podczas  gdy  wy  zostajecie  tutaj  i  działacie  osobno  - 
powiedział cicho. 

Trzy kobiety znieruchomiały zszokowane tą informacją. 
 -  Czy  powiedziałeś  osobno?  -  spytała  Deena  z  oczami 

wielkimi jak spodki. 

 -  W  końcu  -  skomentowała  Effie.  -  Na  to  właśnie 

czekałam.  Curtis,  kocham  cię  -  powiedziała,  rzucając  mu  się 
na szyję. 

Oczy Lorrell, które tak szybko napełniły się łzami, równie 

szybko wyschły. 

 - Kochanie, pasuje mi takie rozwiązanie - powiedziała tak 

spokojnie, jak tylko potrafiła. - Może i ten Jimmy mnie kocha, 
ale nie chcę stać za nim na scenie całe moje życie! 

Curtis przeszedł na środek przebieralni. 
 -  Panie  i  panowie,  przedstawiam  wam  Dreams!  - 

dziewczęta  zachichotały  i  zaczęły  klaskać,  kiedy  Curtis 
rozłożył  ramiona  z  uśmiechem.  -  Dreamettes  to  małe 
dziewczynki,  a  teraz  jesteście  przecież  już  dorosłymi 
kobietami. 

 -  A  widzisz,  Deena?  Mówiłam  ci  -  zaśmiała  się  Lorrell, 

ale Deena nie przyjęła tego żartu do wiadomości. 

 -  Zaczynamy  za  tydzień  w  Crystal,  więc  przed  nami 

mnóstwo  pracy  i  zmian  -  kontynuował  Curtis.  -  Wprowadzę 
Jolly  Jenkins  do  opracowania  nowego  występu  na  scenie. 
Zajmował  się  już  filmami  na  Broadwayu,  występami  w 
klubach, czym tylko chcecie... 

background image

 -  Ale  to  C.C.  zajmuje  się  naszymi  układami  -  skrzywiła 

się Effie. - Zawsze się tym zajmował. 

 -  W  porządku,  Effie  -  odezwał  się  C.C.,  zaznaczając 

swoją  obecność  po  raz  pierwszy  od  pojawienia  się 
przełomowych informacji. Curtis powiedział mu już o swoich 
planach  wynajęcia  nowego  choreografa  -  ładnie  mu  to 
przedstawił,  mówiąc:  „najmę  kogoś,  kto  zajmie  się  układami 
dziewcząt,  żebyś  ty  mógł  się  skupić  na  muzyce".  C.C.  na 
początku poczuł się trochę dotknięty - zawsze udawało mu się 
łączyć  pisanie  muzyki  i  wymyślanie  kroków.  Ale  Curtis 
wyjaśnił mu krótko: 

 -  Słuchaj,  człowieku,  jesteś  dobrym  tekściarzem,  ale 

kiedy  stoisz  na  scenie  i  uczysz  dziewczęta,  jak  mają  ruszać 
biodrami, to ci wcale nie pomaga. Pozwól mi zatroszczyć się o 
interes, a ty zajmij się  muzyką - powiedział stanowczo. C.C. 
nie  był  zbyt  zadowolony,  ale  kiedy  już  ochłonął,  zrozumiał 
wszystko i jak zawsze zrobił to, czego chciał Curtis. 

 - Jolly jest najlepszy - potwierdził C.C. 
Curtis podszedł do Deeny. Na ciemnej, dużej twarzy nadal 

miał przyklejony uśmiech. 

 - Będziemy występować w nowych, drogich miejscach. I 

w  nowych  strojach,  które  będą  atrakcyjne  dla  młodszej 
publiczności  -  opowiadał,  rozśmieszając  ją.  Curtis  patrzył 
Deenie w oczy i wtedy wypuścił bombę. 

 - Effie, Deena będzie główną wokalistką. 
 - Deena będzie czym?! - wybuchła Effie, obracając się, by 

spojrzeć Curtisowi w oczy. 

 - Główną wokalistką - powtórzył. 
 -  Co  chcesz  przez  to  powiedzieć?  To  ja  zawsze  robię 

główne  wokale  -  mówiła,  przestępując  z  nogi  na  nogę  i 
opierając ręce na biodrach. - C.C., powiedz mu coś. 

 - Chcemy wypróbować czegoś nowego, Effie - tłumaczył 

C.C. cicho. W jego oczach wypisane było uczucie zdrady. 

background image

 -  Wiedziałeś  o  tym?  -  spytała  cicho  Effie,  trochę 

zmieszana i głęboko zraniona. 

 -  Właśnie  przed  chwilą  omawialiśmy  to  z  Curtisem  - 

odpowiedział C.C. - To tylko tymczasowo, na próbę. 

Effie  chodziła  nerwowo  po  pomieszczeniu,  a  słowa 

płynęły z jej ust niemal tak szybko, jak w głowie pojawiały się 
nowe myśli. 

 - W końcu mamy szansę na występy jako osobna grupa i 

to Deena robi główne wokale? Ona nie potrafi śpiewać tak jak 
ja. 

 - Ona ma rację, Curtis, nie potrafię - zgodziła się Deena z 

niepokojem. Zawsze podziwiała umiejętności Effie, sposób, w 
jaki  wyśpiewywała nuty  i  od samego początku rozumiała, że 
jej  głos  był  fantastycznym  uzupełnieniem  wyjątkowego 
instrumentu Effie, ale na pewno sam w sobie nie poderwałby 
publiczności.  Pragnęła  z  całego  serca  być  gwiazdą,  ale  nie 
była  pewna,  czy  uda  się  jej  zachowywać  na  scenie  tak  jak 
Effie,  ani,  czy  uda  się  jej  tak  rozgrzać  widownię  jak  inni 
piosenkarze soul. 

 - Nie chcę tego robić. 
 -  Zrobisz,  co  ci  każę  -  uciął  Curtis.  -  To  ma  być  nowe 

brzmienie, nowy wygląd... 

 - Nowy wygląd? - powtórzyła Effie, odsuwając się. - Nikt 

jej nie widział na płycie! 

Curtis  zaczynał  się  robić  niecierpliwy.  Nie  mógł  pojąć, 

dlaczego  dziewczyny  nie  rozumiały  jego  wizji  -  wizji 
stworzenia z Dreams grupy o światowej klasie. 

 - Może się nam to udać tylko w jeden sposób: skłaniając 

się  ku  dzieciakom.  To  dzieciaki  oglądają  teraz  telewizję  - 
Curtis wiedział, że to, co teraz powiedział zabrzmiało chłodno. 
Ale jest, jak jest. 

background image

 -  Więc  Deena  będzie  solistką,  bo  podoba  ci  się  jej 

wygląd? - podsumowała cicho Effie ze łzami w oczach. - Czy 
według ciebie jestem brzydka, Curtis? 

 -  Oczywiście,  że  nie  kochanie  -  powiedział,  podchodząc 

do Effie i głaszcząc ją po twarzy. - Wiesz, co do ciebie czuję. 
Nie bierz tego do siebie. 

 - A jak mam to niby odbierać? Deena jest piękna. Zawsze 

była piękna, ale to ja mam głos, Curtis. To ja mam głos. Nie 
możesz mnie zostawić w chórkach. Po prostu nie możesz. 

 - Effie, będziesz śpiewać w chórku ze mną - starała się ją 

pocieszyć  Lorrell.  -  Co  w  tym  takiego  złego?  Daj  spokój. 
Pozwól spróbować Deenie. Tak dla odmiany. 

C.C.,  który  został  poinformowany  o  zmianach  na  chwilę 

przed tym, jak dowiedziały się o nich dziewczęta, na początku 
zareagował  tak  samo  jak  siostra.  Effie,  wprowadzająca 
Dreamettes na szczyty list przebojów, to w końcu było coś, o 
czym  oboje  od  zawsze  marzyli,  i  w  co  oboje  włożyli  całą 
swoją  pracę.  I  w  chwili,  kiedy  ich  marzenie  było  o  krok  od 
realizacji,  wcinał  się  Curtis  ze  swoimi  zmianami,  które  dają 
Effie raptem rolę postaci z chórku. 

 -  Nie  możesz  tego  zrobić  moje  siostrze  -  powiedział  mu 

na początku. - To ją zabije. 

 -  Dlatego  przychodzę  z  tym  do  ciebie.  Chcę,  żebyś  mi 

pomógł rozładować jej złość, młodzieńcze - wyjaśnił Curtis. - 
Posłuchaj mnie teraz, synu, musisz ze mną nad tym pracować. 
Przejmiemy  szturmem  cały  przemysł  muzyczny,  ty  i  ja,  i 
zrobimy  wszystko,  co  sobie  zaplanowaliśmy.  Musimy  to 
zrobić dobrze, zgodzisz się chyba ze mną? 

 - No tak, ale... 
 -  Nie  ma  żadnego  ale,  chłopcze  -  przerwał  mu  Curtis.  - 

Musisz  zrozumieć,  że  jak  dotąd  nie  skrzywdziłem  nikogo  z 
was  i  tak  zostanie.  Czy  twoja  siostra  ma  talent?  Tak.  Czy 
potrafi  śpiewać  lepiej  niż  ci  wszyscy  muzycy  R&B  z  list 

background image

przebojów? O wiele lepiej. Czy uda się wprowadzić na te listy 
przebojów Dreams? O nie. Nie  z jej brzmieniem,  wyglądem. 
Ale z pewnością możemy pozwolić jej śpiewać solo, kiedy już 
wejdziemy  na  listy.  A  wejdziemy  tam  tylko  z  Deeną.  Po 
prostu  zaufaj  mi.  Musisz  ją  namówić,  sprawić,  żeby 
zrozumiała  to,  kiedy  ogłoszę  te  zmiany,  albo  nie  będzie 
żadnych  Dreams,  żadnych  list  przebojów,  żadnego  Rainbow 
Records, ani mnie, ani  ciebie. Po prostu daj mi  trochę czasu, 
bracie. Zajmij się siostrą. 

I  C.C.  tak  właśnie  zrobił.  Kupił  marzenie  Curtisa  - 

wypuszczenie  Dreamettes  na  szerokie  wody,  a  teraz  byli  tuż 
tuż  od  spełnienia  go,  nie  mógł  więc  teraz  zawieść.  Dlatego 
zrobił  dokładnie  tak,  jak  mu  powiedział  Curtis  i  zaczął 
pracować nad Effie. 

 - Twój głos jest zbyt  charakterystyczny - tłumaczył jej. - 

Żeby  przebić  się  na  listy  przebojów  potrzeba  nam 
delikatniejszego brzmienia. Tego właśnie nam potrzeba. 

 - A co z moimi potrzebami? - wysapała z irytacją. 
„ To coś więcej niż ty 
Coś więcej niż ja 
Cokolwiek się stanie 
Jesteśmy rodziną 
To marzenie nasze wspólne jest 
I może spełnić się 
I nie możesz nas powstrzymać 
Ponieważ jest ci źle" 
Curtis, Deena i Lorrell dołączyli do Effie i C.C. na scenie. 

C.C. intonował. 

„To coś więcej niż ty 
Coś więcej niż ja 
Nasze marzenia 
Są dla rodziny 
Nie jesteśmy już sami 

background image

Są wśród nas inni 
A naszym marzeniem 
Podzielimy się ze sobą . 
Więc nie myśl, że odchodzisz 
Zostajesz z nami 
By dodać swoją część 
A jeśli znowu się zlękniesz 
Będę przy tobie" 
Deena  i  Lorrell  podeszły  do  Effie  i  dołączyły  do  Curtisa, 

śpiewając wspólnie: 

„Jesteśmy rodziną  
Jak wielkie drzewo  
Z gałęziami do nieba  
Jesteśmy rodziną  
Czymś o wiele więcej  
Niż ty i ja  
Jesteśmy rodziną  
Jak wielkie drzewo  
Coraz silniejsze  
Coraz mądrzejsze  
Coraz bliżej wolności  
Potrzebujemy ciebie  
Jesteśmy rodziną" 
Effie  nie  mogła  uwierzyć  w  to,  co  słyszy  -  nie  mogła 

odczytać ukrytego znaczenia śpiewanych słów. Ale wiedziała, 
że  skoro  Curtis,  jej  mężczyzna,  przekonał  jej  największego 
fana - jej młodszego braciszka - że to dla jej dobra, nie miała 
innego wyjścia, jak po prostu się na to zgodzić. Walka już się 
odbyła  i  zakończyła  ich  zwycięstwem,  więc  musiała  dać  za 
wygraną. Effie rzuciła się w ramiona Curtisa i ukryła w nich 
głowę,  pokonana.  Jej  mężczyzna,  jej  ciało  i  krew  podjęli 
decyzję.  Oczywiste  było,  że  jedyne,  co  mogła  zrobić,  to 
zgodzić się. 

background image

Rozdział 5 
Jestem  zdumiona,  panie  Taylor.  Bardzo  kocham  moją 

córkę, ale nigdy nie uważałam, żeby miała głos - powiedziała 
May Jones, a jej palce bezwiednie podążały za kropelką wody 
ściekającą  po  szklance  z  wodą  sodową.  Nie  mogła  oderwać 
oczu od Deeny na scenie, która stała na samym środku, przy 
mikrofonie,  ubrana  w  elegancką  białą  suknię,  i  przyciągała 
uwagę  mężczyzn z publiczności  Crystal  Room.  Wydawałoby 
się,  że  niedalej  jak  tydzień  temu  tkwiła  w  swoim  małym 
mieszkanku  ubrana  w  opadające  skarpety,  za  duże  koszule  i 
powyciągane  swetry,  z  nosem  w  książkach.  Co  jej 
dziewiętnastoletnia,  skromna  i  delikatna  pociecha  mogła 
wiedzieć o „marzeniach mężczyzn"? Ale teraz stała na scenie, 
seksowna  i  wyrafinowana,  jak  wiele  innych  gwiazd,  które 
May  widziała  w  życiu  (nie  żeby  było  ich  zbyt  wiele;  May 
wolała  uduchowioną  muzykę  gospel  od  pełnych  seksualnych 
aluzji  tekstów  i  tańców,  które  towarzyszyły  świeckiej 
muzyce).  Była  tak  zaskoczona  nowym,  dojrzałym  wyglądem 
swojej  córki,  kiedy  zobaczyła  ją  przed  występem  w 
przebieralni, że w pierwszym odruchu chciała zaciągnąć ją siłą 
z  powrotem  do  Detroit,  gdzie  mogłaby  zapomnieć  o  tych 
głupotach  związanych  z  byciem  piosenkarką,  wrócić  do 
książek  i  stać  się  kimś  szanowanym  i  podziwianym,  na 
przykład pielęgniarką albo nauczycielką, jak jej mama i mama 
jej  mamy.  To  po  to,  przede  wszystkim,  May  tak  ciężko 
pracowała przez te  wszystkie lata, użerając się z dzieciakami 
w  miejscowej  szkole  dla  kolorowych.  Nie  wierzyła  w  całą  tą 
gadkę  o  wzbogaceniu  się  i  podróżowaniu  po  świecie,  którą 
Effie i Lorrell karmiły jej córkę. Tego rodzaju sukcesy rzadko 
zdarzały się Murzynom, a kiedy już się zdarzały, pakowały ich 
w  kłopoty,  alkohol,  narkotyki,  seks  i  co  tam  jeszcze.  Kiedy 
tylko sięgnęli szczytu, staczali się na łeb na szyję. 

background image

To  dlatego  May  nie  była  pod  wrażeniem,  kiedy  Curtis 

posłał po nią, aby mogła być świadkiem debiutu jej córki jako 
wokalistki  Dreams.  Powiedziała  Curtisowi,  że  właściwie  nie 
interesował  jej  sam  występ,  i  że  była  o  krok  od  zabrania 
swojego  dziecka  z  powrotem  do  Detroit  gdzie  umożliwiłaby 
jej  „właściwą  edukację",  Curtis  jednak  użył  swojego  uroku 
osobistego  i  przekonał  ją,  że  transformacja  Deeny  to  coś,  co 
jako  matka  musi  zobaczyć  na  własne  oczy.  A  kiedy  Deena 
wkroczyła  na  scenę  w  strumieniu  światła  i  May  usłyszała 
próbkę  głosu  swojej  córki  w  towarzystwie  dwunastu 
instrumentów i siły głosów Effie i Lorrell, nawet ona dała się 
uwieść  atmosferze  gwiazdorstwa  Deeny.  Jednak  po  chwili, 
May  chwyciła  mocniej  szklankę  i  z  trudem  powstrzymywała 
się  od  rzucenia  jej  na  scenę,  skąd  Deena  wyśpiewywała 
skandaliczne  słowa:  „To  my  dziewczęta  waszych 
marzeń/Chłopcy,  uszczęśliwimy  was,  o  tak!/To  my 
dziewczęta  waszych  marzeń/Chłopcy,  będziemy  o  was 
dbać/To my dziewczęta waszych marzeń, nie opuścimy was, o 
nie/Wystarczy, że zaczniesz marzyć, a my pojawimy się przy 
tobie".  Dziewczęta  wskazały  na  tłum  i  rozłożyły  ramiona  w 
geście „podejdź bliżej". May była jak zaczarowana. 

 -  Deena  ma  w  sobie  coś  lepszego,  jakość  -  powiedział 

Curtis, nachylając się do ucha May, kiedy ta podziwiała swoją 
córkę. 

 - Mówi pan o niej, jakby była produktem - odpowiedziała 

May. 

Curtis przerwał jej obserwowanie Deeny. 
 -  Produkt.  To  mi  się  podoba  -  podchwycił  po  chwili 

namysłu i uśmiechnął się szeroko. 

Jak wiadomo, produkt może być zapakowany, sprzedany i 

skonsumowany  przez  niemal  każdego,  wystarczy  tylko  znać 
rynek i wiedzieć, jak on działa. A Curtis wiedział, patrząc na 
Deenę,  na  to,  jak  publiczność  spijała  słowa  z  jej  ust,  że  z 

background image

odpowiednią  strategią  rynkową,  jego  „produkt"  urośnie  i 
stanie się większy niż ktokolwiek inny występujący w Crystal 
Room.  O  wiele  większy.  I  od  tej  pory  Curtis  skupił  się 
wyłącznie  na  tym,  by  Deena  miała  w  zasięgu  ręki  wszystkie 
narzędzia, jakie mogły się jej przydać na drodze do zdobycia 
tytułu głównej wokalistki - wokalistki, jaką sobie wymarzył - 
a  więc,  odpowiednie  suknie,  grupę  wizażystów,  fryzjerów, 
ekspertów  od  zachowania  zabiegających  o  to,  by  opracować 
dla  niej  właściwy  styl  i  nauczyć,  jak  czerpać  korzyści  z 
władzy na scenie i w mediach. Nie trzeba dodawać, że Deena 
nie  miała  problemów  z  wkroczeniem  w  swoją  nową  rolę.  Z 
chwilą, kiedy ich pierwszy hit „Dreamgirls" wszedł na szczyty 
list  przebojów  -  raptem  półtora  miesiąca  po  tym,  jak  trio 
pokazało się na scenie - Deena czuła się prawdziwą gwiazdą. 
Diablica  ukazała  swoje  prawdziwe  oblicze,  kiedy  miała 
przybyć prasa, aby sfotografować Dreams przyjmujące swoją 
pierwszą złotą płytę. 

 -  Curtis,  kochanie  -  powiedziała  Deena,  zjawiając  się 

nagle w jego biurze. - Ta suknia nie wystarczy. Ma zły kolor, 
a  szwaczki  pokłuły  mnie  szpilkami,  kiedy  chciały 
sfastrygować gorset. Nie mogę przez coś takiego przechodzić 
w tak ważny dzień. Mógłbyś coś z tym zrobić? 

Effie,  która  po  raz  kolejny  dostała  odmowę  zaśpiewania 

solówek  na  kolejnym  krążku  Dreams,  płakała  niezauważona 
przy drzwiach. Nie  mogła uwierzyć, że Deena była  w biurze 
jej  mężczyzny,  rozmawiała  z  nim,  jakby  był  jakimś 
pomocnikiem  technicznym,  narzekając,  że  strój  zespołu  nie 
był wystarczająco dobry. A skąd jej się wzięło to „kochanie"? 
Effie  musiała  poważnie  się  skupić,  by  nie  podskoczyć  ze 
złości na krześle. 

Dopiero  po  chwili  Deena  zorientowała  się  po  sztucznym 

uśmiechu Curtisa i podążyła za jego wzrokiem ku szlochającej 
na krześle Effie. 

background image

 -  O,  Effie,  cześć  -  powiedziała  obojętnym  tonem  i 

zwróciła  się  z  powrotem  do  Curtisa.  -  Więc  co  zamierzasz  z 
tym zrobić? 

 -  Nie  zamierzamy  nic  z  tym  zrobić  -  prychnęła  Effie.  - 

Wybrałaś tę kieckę doskonale wiedząc, że tylko na najchudszą 
z  nas  będzie  pasować  bez  poprawek.  Teraz  się  w  nią  ubierz 
albo idź goła. 

 -  Słucham?  -  spytała  Deena  robiąc  krok  w  tył.  -  O  czym 

ty,  do  diabła,  mówisz?  Nie  przypominam  sobie,  żebym  cię 
prosiła o zdanie... 

 - Ależ, moje panie - Curtis wstał z krzesła i gestem dłoni 

nakazał  im  spokój.  -  Mamy  dokładnie  pół  godziny  do 
przyjazdu  telewizji,  nie  ma  czasu  na  zmianę  garderoby  - 
podszedł  do  Deeny  i  spojrzał  jej  w  oczy.  -  W  tej  sukni 
wyglądasz cudownie. Nie będą mogli oderwać od ciebie oczu 
przez  cały  wieczór. Posiedź teraz  i  rozluźnij  się,  czekając  na 
swoich fanów. To będzie wspaniały dzień, dziecinko. 

Effie,  pełna  obrzydzenia  po  całej  tej  sprzeczce,  opuściła 

pospiesznie pokój. Lorrell z trudem ją namówiła, żeby jednak 
przyszła  na  konferencję.  Effie  nie  pożałowała  tej  decyzji. 
Kiedy  weszła  do  sali  zobaczyła  tłumy  fanów  przyciśniętych 
do  szyby,  aby  lepiej  widzieć  Dreams.  Ale  jej  euforia  znikła, 
kiedy  reporterzy  zaczęli  zadawać  pytania  Curtisowi,  który 
odpowiadał  im  w  sposób,  jakiego  Effie  nigdy  by  się  po  nim 
nie spodziewała. 

 -  Ludzie  pytają  mnie,  jak  udało  mi  się  stworzyć  takie 

brzmienie,  a  ja  zawsze  im  powtarzam,  że  to  jak  robienie 
smakowitego  deseru  lodowego  -  pysznił  się  przed  kamerą 
Curtis.  -  Zaczyna  się  od  gałki  lodów,  potem  dosładza  się  ją 
sosem czekoladowym, orzeszkami i na samej górze kładzie się 
wielką słodką wisienkę. 

 - I tą wisienką jest Deena Jones? - zawołał jakiś reporter. 

background image

 -  Panna  Jones  jest  wisienką,  bitą  śmietaną,  sosem, 

orzeszkami i nawet bananem! - na te słowa reporterzy zaczęli 
przepychać  się  do  Deeny,  omijając  Effie,  jakby  jej  tam  nie 
było. 

Z  pewnością  to  nie  tylko  oni  ją  tak  traktowali.  Nawet 

Curtis  rozpoczął  kampanię  pomniejszania  roli  Effie  w  ich 
sypialni  -  polubił  częste  „wyprawy  w  interesach",  znikał  na 
całe dnie, czasem nawet zostawał w hotelu na noc, bo był zbyt 
zmęczony, żeby wracać do mieszkania. Kiedy był  w pobliżu, 
cały  czas  spędzał  w  studio  albo  chodził  do  miejscowych 
pubów i radiostacji, żeby promować nowe single. Wszystko to 
sprawiało,  że  nie  miał  czasu  dla  Effie.  Nawet  kiedy 
rozpuszczała  powabnie  włosy,  ubierała  się  w  seksowną 
bieliznę  i  szła  do  łóżka  wyperfumowana  i  ze  szminką  na 
ustach, odpychał ją. 

„Chodź,  zrób  przyjemność  swojej  damie,  bo  chcę  mieć 

trochę słodyczy  w  mojej  cukiernicy",  śpiewała  mu delikatnie 
do  ucha,  kiedy  kładł  się  do  łóżka  w  jedną  z  tych  rzadkich 
nocy.  Podsłuchała  wcześniej,  jak  odrzucił  zaproszenie  C.C., 
aby posiedzieli razem i popatrzyli na zespoły w małym klubie 
na  Dwunastej  Ulicy,  mówiąc,  że  chce  zostać  w  domu  i 
położyć  się  wcześniej  spać,  żeby  rano  pójść  do  studia. 
Popędziła  więc  na  górę,  upiększyła  się  i  położyła  na  jego 
łóżku, czekając aż wróci. 

Curtis cmoknął ją w policzek i położył się na boku. Jego 

plecy  stanowiły  masywną  ścianę,  która  go  izolowała  od  jej 
seksualnych  żądzy.  Niewzruszona  Effie  przysunęła  się  do 
niego.  Jej  piersi  opadły  łagodnie  na  jego  łopatki.  Sięgnęła  i 
zaczęła  go  delikatnie  głaskać  po  klatce  piersiowej  i  brzuchu, 
schodząc ręką coraz niżej. 

 - „Chodź, chcę mieć trochę słodyczy w mojej cukiernicy" 

- zanuciła. 

Curtis westchnął ciężko, wyciągnął i odepchnął dłoń Effie. 

background image

 - Effie, nie teraz, naprawdę... 
 -  Jeśli  nie  teraz,  to  kiedy?  Bo  moja  cukiernica  jest 

cholernie pusta - prychnęła Effie i odsunęła się od niego. - O 
co chodzi? Powiesz mi coś? 

 -  O  nic  nie  chodzi.  Po  prostu  jestem  zmęczony  i  tyle  - 

odpowiedział. - A teraz, jeśli  nie masz nic przeciwko, muszę 
trochę odpocząć i sugeruję, żebyś ty również to zrobiła, biorąc 
pod uwagę  fakt, że też  musisz być  wcześnie na nogach, jeśli 
chcesz  zdążyć  do  radio  i  poćwiczyć,  żeby  zakończyć  jutro 
nagrywanie płyty. Czy możesz wyłączyć światło, proszę? 

Effie  przełknęła  łzy,  wstała  i  wyszła  z  pokoju.  Spojrzała 

jeszcze raz na swojego mężczyznę, zanim wyłączyła światło i 
wyszła cicho, zamykając za sobą drzwi. Bez słowa przeszła do 
kuchni  i  postanowiła  osłodzić  swój  smutek  czekoladowymi 
pralinkami  i  lodami,  a  potem,  zbuntowana,  poszła  spać  na 
kanapie w pokoju. 

Kilka  minut  po  czwartej  rano  do  pokoju  wpadł  C.C.  W 

jego oczach był strach. 

 -  Effie,  w  Etta's  Joint  policja  i  kolorowi  zwariowali!  - 

zawołał, zrzucając z siebie płaszcz i wbiegając do środka. 

Effie,  jeszcze  nieprzytomna  ze  złości  i  z  braku  snu,  nie 

miała nastroju na tego typu teatralne zagrania. 

 -  O  rany,  o  czym  ty  mówisz?  Jest  czwarta  rano,  a  ty  tu 

wpadasz i wrzeszczysz jak wariat. 

 -  Mówię  ci,  Effie,  coś  złego  się  dzieje  na  Dwunastej 

Ulicy.  Nigdy  w  życiu  czegoś  takiego  nie  widziałem.  Chyba 
nasi bracia zarazili się gorączką buntu z Watts. 

 -  O  czym  ty,  do  cholery,  mówisz?  -  spytała  Effie,  nadal 

nie wiedząc, o co chodzi. 

 -  No,  policja  wpadła  tam  zaraz  po  ostatnim  występie  i 

powiedzieli, że zamkną to miejsce. A potem załadowali kilka 
osób do furgonetki, ktoś rzucił w nią butelką, potem poleciało 

background image

kilka puszek. Cholera, chyba ktoś też wrzucił zapalone zapałki 
do baku z benzyną. Tam jest naprawdę gorąco. Effie, bunt! 

 -  Co?  -  Effie  w  końcu  zaczynała  rozumieć  słowa  C.C. 

Usiadła. - Nie wtrącałeś się w to? 

 -  Cholera,  nie.  Curtis  obdarłby  mi  tyłek  ze  skóry,  gdyby 

się  dowiedział,  że  byłem  tam,  w  samym  środku  - 
odpowiedział. Usiadł na kanapie i zdjął buty. - Ale powiem ci, 
że w tym, co się tam działo, było coś innego. Bracia mają już 
wszystkiego  dość  i  nie  mogę  powiedzieć,  że  się  z  nimi  nie 
zgadzam. 

C.C.  popełnił  błąd,  powtarzając  to  na  głos  tego  samego 

wieczoru  przy  Curtisie,  kiedy  robili  sobie  przerwę  podczas 
nagrywania 

piosenki 

Dreams, 

„Heavy", 

singla 

przygotowywanego na ich nowy album. Wayne poprawiał coś 
przy  głośnikach  i  reszcie  sprzętu,  Deena  i  Lorrell  żartowały 
sobie  z  zespołem,  a  Curtis  przeglądał  papiery,  które 
przygotowywał  na  występ  ważnego  piosenkarza  na  następny 
dzień.  W  rogu  cicho  grał  telewizor,  zaraz  obok  siedziała 
naburmuszona  Effie.  Wszyscy  dobrze  słyszeli  syreny  i 
wystrzały w pobliżu. 

 - O czym myślisz chłopcze? - spytał Curtis. 
 -  Ja...  ja  chcę  tylko  powiedzieć,  Curtis,  że...  myślę,  że 

ludzie  mają  prawo  stanąć  w  obronie  swoich  praw,  a 
szczególnie  wtedy,  kiedy  ktoś  ich  coraz  bardziej  uciska  - 
odpowiedział C.C. 

Dźwięk tłuczonego na zewnątrz szkła sprawił, że zadrżał. 

Curtis odłożył długopis i oparł się wygodnie. 

 -  Powiedz  mi,  C.C.,  w  jaki  sposób  bronisz  swoich  praw, 

kiedy palisz własny dom? Powiedz mi. 

 - Ja... tylko... chciałem powiedzieć... 
 - Masz rację, to, co się tam dzieje jest bardzo ważne. Ale 

to nie ma nic wspólnego z tym, co my robimy tutaj. Ty masz 
swój  luksusowy  samochód,  ładny  domek  i  fajne  ciuszki,  a 

background image

masz  to  wszystko  dzięki  ciężkiej  pracy  i  hitom,  które 
komponujesz.  Może  więc  teraz  siądziesz  i  coś  napiszesz.  Bo 
właśnie to może pomóc twoim braciom. 

 -  Ale,  widzisz  -  odezwał  się  C.C.  -  ludzie  na  ulicach 

zaczynają się zastanawiać, dlaczego sobie tu siedzimy w tym 
budynku i zakładamy te swoje fajne ciuszki, pojawiamy się w 
prasie i śpiewamy w miejscach tylko dla białych, nocujemy w 
hotelach tylko dla białych, podczas gdy nasze miasto się pali. 
Jak  możemy  być  głosem  młodych,  kiedy  młodzi  walczą  i 
wołają o pomoc? Jak możemy to ignorować? 

 - Nie ignorujemy tego - odpowiedział Curtis. - Tworzymy 

muzykę.  I  każdy  cent,  który  tutaj  zarabiamy  wpada  do 
kieszeni 

braci, 

chwytasz? 

Wspieramy 

Krajowe 

Stowarzyszenie  Postępu  Ludzi  Kolorowych.  Nagrałem  też 
przemówienie  Martina  Luthera  Kinga.  To  więcej  niż 
wystarczające  poświęcenie  dla  tego  celu.  Teraz  wszyscy 
wracamy do pracy, bo inaczej wylądujemy tam, na ulicy. 

C.C.  usiadł,  czując  się  pokonany.  Wszyscy  w 

pomieszczeniu  starali  się  za  wszelką  cenę  uniknąć  jego 
wzroku.  C.C.  zrozumiał,  że  głupio  wypalił.  Podziwiał  etykę 
pracy Curtisa, ale nie mógł się jednak pogodzić z tym, że jego 
szef był tak apolityczny, kiedy chodziło o to, co się działo na 
ulicy.  Czyż  nie  na  tych  samych  ludziach  polegali,  kiedy 
chodziło  o  kupowanie  ich  płyt?  C.C.  postanowił,  że  w  jakiś 
sposób  zrobi  coś  więcej  -  potrzebował  tego.  Ale  Curtis  miał 
rację:  jeśli  nie  będą  tworzyć,  nikt  im  nie  zapłaci,  a  jeśli  nie 
dostaną  pieniędzy,  nie  będą  mieli  co  jeść.  A  to  z  pewnością 
nie pomogłoby nikomu. 

Ciszę przerwało wycie syren. Curtis odepchnął papiery na 

bok. 

 - Wayne, gotowe? 
 - Tak, szefie. 

background image

 -  No  to  zaczynamy  -  powiedział  Curtis.  Na  dźwięk  jego 

słów  wszyscy  przyjęli  poprzednie  pozycje.  Starali  się 
oszczędzać  Effie,  która  od  czasu  do  czasu  wzdychała  do 
mikrofonu  i  nie  zawsze  nadążała  z  krokami.  Przewracała 
oczami w kierunku Curtisa, ale on tego nie zauważał. 

 -  Nagranie  „Heavy,  Heavy".  Ujęcie  trzydzieste  - 

wyrecytował Wayne. 

Zabrzmiała muzyka, a Deena pochyliła się do mikrofonu z 

zamkniętymi  oczami.  Zaczęła  śpiewać:  „Byłeś  taki  lekki  i 
wolny/Uśmiechałeś  się  patrząc  na  mnie/Teraz  między  nami 
jest  tylko  zazdrość  i  nienawiść/Chodź  kochanie,  polecimy 
razem". 

Włączyły się Effie i  Lorrell „Ciężki, ciężki/stałeś się taki 

ciężki/ciężki, ciężki/Jesteś dla mnie za ciężki". 

Curtis zatrzymał nagrywanie, uderzając pięścią w klawisz. 
 -  Stop!  -  wszedł  do  pomieszczenia,  gdzie  nagrywali 

wokale. - Effie, cały czas jesteś za głośno. - Był już zmęczony 
tą  całodzienną  walką  z  Effie,  żeby  stonowała  trochę  swój 
soulowy  głos,  który  górował  nad  delikatniejszym  wokalem 
Deeny. 

 - Staram się Curtis... - zaczęła się tłumaczyć Effie. 
 -  Jeśli  ci  nie  wychodzi  pozwól,  że  zrobię  to  za  ciebie  - 

uciął  rozgniewany  Curtis,  odsuwając  mikrofon  od  Effie.  - 
Teraz powinno być lepiej. 

Upokorzona Effie zagryzła wargę. 
 -  Może  zaczniemy  od  nowa  rano  -  zasugerowała 

delikatnie Deena. 

 -  Ten  album  ma  już  miesiąc  opóźnienia  -  powiedział 

Curtis  spokojniejszym  już  głosem.  -  Wiem,  że  jesteście  już 
zmęczone, ale to ostatnie ujęcia. 

Deena  uśmiechnęła  się  delikatnie,  prawie  niewidocznie. 

Dostrzegła to Effie i zaczęła uważniej przyglądać się obojgu: 
Deenie  i  Curtisowi.  To  nie  był  moment,  w  którym  po  raz 

background image

pierwszy coś dojrzała, ale teraz już była pewna, że coś jest nie 
tak. 

 -  Jeszcze  raz  -  powiedział  Curtis,  unikając  spojrzenia 

Effie.  Było  jednak  za  późno.  Kiedy  dziewczęta  zaczęły 
ponownie  śpiewać,  Effie  specjalnie  zaśpiewała  swoją  część 
mocnym altem, który obudziłby nawet umarłych, i całkowicie 
zagłuszyła Deenę. 

Deena i Lorrell przestały śpiewać i spojrzały na Effie jak 

na  oszalałą.  Effie  natomiast  śpiewała  dalej,  przyciągając  do 
siebie mikrofon i ciągnąc ostatnią nutę, specjalnie celując nią 
w Curtisa. „Mnie!" i wybiegła z pomieszczenia. 

 -  Dokąd  to  niby  idziesz?!  -  wrzasnął  za  nią  Curtis, 

odsuwając krzesło od konsoli. 

 - Curtis, jesteś kłamcą! - krzyknęła Effie. 
 - Uważaj, co mówisz, Effie! 
 -  Sypiasz  z  nią.  I  wszyscy  o  tym  wiedzą!  -  krzyczała, 

wybiegając korytarzem na zewnątrz. 

Wyszła w ciemną noc, pełną dymu. W oddali widać było 

płonący blok. Młodzi kolorowi ludzie z podskakującymi afro i 
uniesionymi  w  górę  pięściami  wyglądali,  jakby  tańczyli  w 
płomieniach. Ich krzyki brzmiały jak głośne zawodzenie. 

 -  Effie,  wracaj  tutaj!  -  zawołał  Curtis.  Przed  nimi 

zahamował  z  piskiem  jakiś  samochód.  Kierowca  zaczął 
chaotycznie strzelać z pistoletu. Curtis złapał Effie i wciągnął 
ją z powrotem do środka. 

 -  To  interes  Czarnych!  Należymy  do  Czarnych!  - 

wrzasnął Curtis, chowając się. 

 -  Czarna  siła,  bracie!  -  odkrzyknął  kierowca,  wycofując 

się  w  innym  kierunku  i  strzelając  w  powietrze.  Curtis  ruszył 
do biura, ale Effie padła mu w ramiona. 

 -  Nie  czuję  się  dobrze,  Curtis  -  powiedziała.  Spojrzał 

tylko  na  nią,  kiedy  razem  szli  z  powrotem  do  studio.  Nie 
odezwali się już ani słowem. 

background image

Deena,  Effie  i  Lorrell  pojawiły  się  na  scenie  CBS  „Star 

Cavalcade". 

Trzy  oszałamiająco  piękne  kobiety  w 

pomarańczowych  sukniach  stały  za  kurtyną  z  cienkich 
srebrnych frędzli, przypominających sople. Deena podeszła na 
środek sceny i  śpiewała do kamery, jakby była jej kochanką. 
W  pomieszczeniu  kontrolnym,  Curtis  wyszczekiwał  rozkazy 
dyrektorowi technicznemu. 

 - Zbliżenie kamerą dwa - powiedział. 
Poirytowany dyrektor telewizyjny potwierdził polecenie. 
 - Zbliżenie z kamery dwa - powtórzył. 
Effie  lekko  przeszła  na  lewo,  starając  się  przechwycić 

uwagę kamery, tak by ona także miała okazję śpiewać prosto 
do  publiczności.  Ale,  niestety,  wszystkie  kamery  skierowane 
były na Deenę. 

 - Niewiarygodne - wymamrotała Effie. 
To  Lorrell,  której  zadaniem  było  poruszać  się  zgodnie  z 

Effie  podczas  solówki  Deeny,  pierwsza  zauważyła,  że  jej 
koleżanka  wybiega ze sceny. Pobiegła wołając za nią. Deena 
kątem oka zauważyła co się działo, a jej odbicie w monitorze 
potwierdzało, że została sama na scenie. 

 - Effie, coś ci odbija! - wołała Lorrell, goniąc za Effie. Ta 

odwróciła  się  i  spojrzała  z  wściekłością  na  Deenę,  która  też 
już ją doganiała. 

 -  Powiedz,  co  ci  takiego  zrobiłam?!  -  spytała  Deena, 

mimo że dobrze wiedziała, o co chodziło. 

 - Ukradłaś mi marzenia, Deena! I ukradłaś mi mężczyznę! 

Za nimi pojawił się rozwścieczony Curtis. 

 - Nie chcę tego więcej słyszeć! - ryknął. Effie zupełnie go 

zignorowała. 

 -  Nie  udawaj,  że  nie  wiesz  o  co  chodzi!  -  krzyknęła  do 

Deeny. 

 -  Effie,  nie  krzycz,  wszyscy  usłyszą  -  odezwała  się 

Lorrell. 

background image

 - Nic mnie to nie obchodzi, niech słyszą! 
 -  Ostrzegam  cię,  Effie  -  wysyczał  przez  zęby  Curtis  i 

chwycił ją za ramię. - Przestań psuć nam wszystkim pracę. 

 -  Dlaczego,  Curtis?  Nie  potrzebujesz  mnie.  Troszczysz, 

się tylko o jej kościsty tyłek - odwarknęła Effie. 

Curtis  podniósł  rękę  i  przez  chwilę  chciał  ją  uderzyć  w 

policzek. Ale wymyślił coś lepszego. Wskazał na nią palcem i 
powiedział: 

 - Wycofaj to. 
 -  Bo  co?  -  rzuciła  Effie,  patrząc  mu  w  oczy,  niemal 

prowokując do uderzenia. 

Jednak  uwagę  Curtisa  zwróciła  obecność  pracowników 

CBS. Nie miał zamiaru robić przedstawienia dla producentów, 
którzy  tłoczyli  się  w  korytarzu,  oglądając  dramat  odgrywany 
przez  Murzynów.  O  wiele  bardziej  przejmował  się  tym,  jak 
teraz  nakłoni  ich  do  tego,  żeby  nie  przejmowali  się  zbytnio 
nieudanym  występem.  Postanowił  więc  załatwić  sprawę  z 
Effie  z  godnością,  przynajmniej  przed  nimi.  Nie  odezwał  się 
do niej. 

 - Tak sądziłam - powiedziała Effie i wyszła. 
Szła  korytarzem  CBS,  a  tusz  spływał  jej  strugami  po 

policzkach.  Zrobiło  się  jej  niedobrze  od  ciężkiego,  gęstego 
powietrza.  Starała  się  powstrzymać,  ale  było  już  za  późno, 
zwymiotowała  na  chodnik,  brudząc  sobie  przy  tym  buty  i 
sukienkę. Wpadła do pobliskiej jadłodajni i poprosiła pierwszą 
z brzegu kelnerkę o serwetkę. 

 - Czy to ty jesteś z tego zespołu Murzynek? - spytała. 
 -  Proszę,  czy  mogę  dostać  serwetkę?  -  Effie  niemal 

błagała.  Kobieta  obejrzała  Effie  od  góry  do  dołu  i 
powiedziała: 

 -  Jasne,  ale  musisz  stąd  wyjść.  Nie  potrzeba  nam  tu 

kolorowych, kiedy nasi bogaci klienci sobie jedzą. 

background image

Effie  złapała  od  kobiety  serwetkę,  wytarła  usta, 

wyprostowała  się  i  wyszła,  ratując  resztki  swojej  godności. 
Nadal było jej niedobrze. Nie chciała w to wierzyć - z trudem 
o  tym  myślała,  ale  wiedziała,  że  musi  iść  do  lekarza  i 
potwierdzić swoje przeczucia. 

Kilka  dni  później,  kiedy  Effie  siedziała  u  lekarza, 

dowiadując  się  od  pielęgniarki,  że  jest  w  trzecim  miesiącu 
ciąży, Deena i Lorrell były na scenie w Las Vegas na ostatniej 
próbie technicznej. 

 -  Panie  i  panowie!  Scena  Caesars  Palace  ma  zaszczyt 

przedstawić  państwu  niesamowitą  Deenę  Jones  i  Dreams!  - 
prezenter  wygłosił  hasło,  na  które  dziewczyny  miały  wyjść 
zza  srebrnej  kurtyny  na  główną  scenę,  gdzie  otaczał  je  tuzin 
luster.  Miejsce  Effie  było  puste.  Deena  i  Lorrell  śpiewały  i 
tańczyły, jakby nic się nie stało.  C.C. podawał kapeli nuty, a 
Curtis dowodził wszystkim spoza sceny. 

Kiedy  Effie  weszła  do  sali,  Deena  i  Lorrell  były  już 

całkiem przebrane i  ćwiczyły numer, który  miał  otwierać ich 
występ. 

 -  Przepraszam  za  spóźnienie  -  powiedziała  Effie, 

zdejmując  płaszcz.  Deena  i  Lorrell  zamarły  w  bezruchu. 
Pianista i perkusista przestali grać, a C.C. podszedł  do sceny. 
Zbliżał  się dramatyczny  moment, wszyscy podświadomie już 
od dawna na to czekali i wiedzieli, że teraz się zacznie. 

C.C. sądził, że uda mu się trochę załagodzić jej wybuch. 
 - Effie... - zaczął. 
 - C.C., przepraszam, że się spóźniłam na próbę. Byłam u 

lekarza,  ale  teraz  czuję  się  o  wiele  lepiej  -  powiedziała, 
podchodząc do sceny. 

 - Słuchaj, postaraj się dzisiaj, dobrze? - poprosił. 
 - O czym mówisz, kochanie? Przecież jest Sylwester. 

background image

 - Curtis wyszedł na chwilę zadzwonić. Może pójdziesz do 

swojego  pokoju,  a  on  zaraz  do  ciebie  przyjdzie  i  sobie 
pogadacie - zaproponował C.C. po chwili wahania. 

 -  Powiedziałam,  że  wszystko  w  porządku  -  zachmurzyła 

się Effie. Odwróciła się do Deeny i  Lorrell. Wyczytała z ich 
twarzy, że coś jest nie tak. - Wybaczcie, idę się przebrać. 

Właśnie  kiedy  Effie  miała  wychodzić,  na  scenę  weszła 

Michelle  Morris,  sekretarka  firmy,  ubrana  w  kostium  Effie, 
pospinany  i  poskracany,  aby  pasował  do  jej  figury.  Nie 
dostrzegła napięcia na sali i nie zauważyła też Effie. 

 - O Boże, tak się denerwuję. Chyba już znam kroki, ale to 

śpiewanie... - zatrzymała się na widok Effie. 

Brwi  Effie  podjechały  wysoko,  a  oczy  wyglądały,  jakby 

zaraz miały wyskoczyć z orbit. 

 - C.C., co się dzieje? Lorrell, co jest grane? 
 - Effie, Curtis miał... 
 -  Mnie  kochać  -  dokończyła  Effie.  -  Curtis  miał  mnie 

kochać.  

Do  pomieszczenia  właśnie  wkroczył  Curtis  i  widząc,  co 

się dzieje dał muzykom i technikom chwilę przerwy. 

 -  Jesteś  w  końcu  Effie  -  powiedział.  -  Szukałem  cię  po 

całym... - przerwał, widząc Michelle. 

 - Odwracam się na chwilę, idę zająć się moimi osobistymi 

sprawami,  a  ty  tu  przychodzisz  i  zastępujesz  mnie  w  moim 
własnym cholernym zespole? Grupie, którą sama stworzyłam 
- warknęła. 

 -  Ostrzegałem  cię  od  miesięcy,  żebyś  uważała  na  to,  co 

robisz.  -  Curtis  postanowił  dać  sobie  spokój  z  udawaniem.  - 
Zachowywałaś  się  podle,  spóźniałaś  się,  dokuczałaś 
wszystkim. A dzisiaj nawet nie pojawiłaś się na próbie. 

 -  To  kłamstwo,  nie  dokuczałam  wszystkim.  Właśnie 

wracam od lekarza. Nie czułam się dobrze. 

background image

 -  Effie,  daj  spokój,  nie  dzisiaj.  To  trwa  już  za  długo,  to 

dziwaczne, destrukcyjne zachowanie. Poza tym, tak przytyłaś, 
że  niedługo  stracimy  jednolitość  w  grapie.  Potrzebujesz 
przerwy. 

 -  Co?  Nigdy  nie  byłam  chudsza  -  zaprzeczyła  Effie, 

patrząc  na  siebie,  jakby  to  mogło  coś  udowodnić.  -  Mówisz 
tak, bo walisz ją w ten chudy pospolity tyłek. 

 - Kogo nazywasz pospolitą? - spytała Deena, kładąc ręce 

na  biodrach.  -  Wiesz  co?  Jesteś  po  prostu  zarozumiałą, 
zakochaną w sobie, nieprofesjonalną, głupią babą. 

 - Ciebie! - odkrzyknęła Effie. - Ciebie nazywam pospolitą 

dupą, którą on wali! 

 - A teraz posłuchaj mnie, panienko „Winię Cały Świat" - 

powiedziała przez zaciśnięte zęby Deena. - Za długo już ciebie 
znoszę, to marudzenie, zrzędzenie, chamstwo i krzyki. 

 - Do cholery, przestaniecie w końcu się kłócić? - wtrąciła 

się Lorrell. 

 - Zostaw Lorrell, to sprawa między mną i Deeną. 
 - Tak? - zapytała z niedowierzaniem Lorrell. - Tu chodzi 

też  o  mnie.  Jestem  częścią  tego  zespołu,  tak  samo  jak  i  wy 
dwie.  I  mam  tego  dość,  Effie.  Mam  dość  problemów,  jakich 
nam przysparzasz! 

Effie potrząsnęła z wściekłością głową, jakby mogła sobie 

wytrząsnąć w ten sposób z głowy słowa koleżanki. Machnęła 
energicznie ręką i zawołała: 

 -  Zawsze  wiedziałam,  że  obie  spiskujecie  przeciwko 

mnie! 

 - Ona nie ma nic wspólnego z tą zmianą. Ty sama myślisz 

zawsze tylko o sobie. 

Curtis  wskoczył  na  scenę  i  chwycił  ramię  Effie,  żeby 

podkreślić wagę swoich słów. 

 - Od razu wiedziałem, że będą z tobą kłopoty. 
 - Kłopoty? Curtis, jestem twoją kobietą. 

background image

 -  Ale  teraz  odchodzisz.  Nie  po  to  budowałem  tę  grapę, 

żebyś teraz ją zniszczyła. Odejdź i krzycz sobie do woli. Dam 
ci pieniądze. 

 - Nie  ma pieniędzy  wystarczająco brudnych, żeby  mogły 

mnie kupić. Zapamiętaj to, Curtis! - zawołała. 

 - Daj spokój, weź pieniądze i odejdź - powiedział C.C.  
Jego  oczy  zdradzały  ogromne  zmęczenie.  Effie  obróciła 

się i spojrzała bratu w twarz. 

 - I ty też jesteś z nimi, C.C.? 
 - Uspokój się Effie. Sama wiesz, co narobiłaś. 
 - Więc wykupili też twój czarny tyłek? 
 - Powiedziałem, uspokój się, przesadziłaś. 
 -  Mogę  zrobić  coś  jeszcze,  o  wiele  więcej  niż  teraz  - 

zagroziła Effie i zaczęła chodzić nerwowo po scenie. 

Michelle  pragnęła  zapaść  się  pod  ziemię,  zniknąć  za 

kurtyną  albo  uciec  do  biura,  żeby  popisać  coś  przy  biurku, 
cokolwiek. 

 -  Nie  chcę  w  tym  uczestniczyć.  To  wasza  sprawa,  mnie 

nic do tego. 

 - Teraz to dotyczy też ciebie, mała siostrzyczko. To teraz 

również twoja wina. Co musiałaś zrobić, żeby się tu dostać? 

 -  Uważaj  na  to,  co  mówisz,  panno  „Effie  Niewinna"!  - 

odgryzła się Michelle. - Nie mam zamiaru wysłuchiwać uwag 
drugorzędnej diwy, która nie wytrzymuje stresu. 

 -  Dobra,  wszyscy  wychodzą.  Muszę  pogadać  z  Effie  na 

osobności  -  rozkazał  Curtis  i  cała  reszta  ruszyła  szybko  za 
kulisy. 

 -  Effie,  tym  razem  sama  sobie  wykopałaś  grób  -  zaczął, 

kiedy  wszyscy  już  wyszli.  -  Daj  spokój,  jesteśmy  w  Caesars 
Palace, nie można cię było nigdzie znaleźć. Co miałem robić? 

Effie  nie  odezwała  się  ani  słowem,  tylko  stała  i  patrzyła. 

Ale Curtis starał się ją przekonać. Nie obchodziło go, czy się z 
nim zgadzała, czy nie, występ i tak miał się odbyć tak, jak go 

background image

zaplanował,  z  Michelle  zamiast  Effie.  Ale  chciał,  żeby  Effie 
przyjęła do wiadomości, że to ona była sprawczynią całej tej 
afery, nie on. 

 -  Może  później,  jak  się  trochę  pozbierasz  możemy  cię  z 

powrotem  włączyć  do  grupy,  ale  w  tej  chwili,  nie  widzę 
możliwości współpracy, jeśli będziesz się tak zachowywać. 

Effie  po  prostu  zamknęła  oczy  i  zaczęła  robić  to,  co 

umiała najlepiej. 

„I mówię ci, że nie odejdę 
Jesteś najlepszy jakiego znam 
Nie odejdę nigdy 
Nie odejdę 
Nigdy . 
Nie, nie, nie 
Nie będę bez ciebie żyć 
Nie będę bez ciebie żyć 
Nie chcę wolna być 
Zostaję, zostaję 
A ty, a ty 
Będziesz mnie kochać 
Będziesz mnie kochać 
I mówię ci, że nie odejdę 
Mimo kłopotów, nie odejdę 
Nie odejdę nigdy, nie 
Jesteśmy częścią tego miejsca 
Jesteśmy częścią tego czasu 
Mamy wspólną krew 
I wspólny umysł 
I czas, czas 
Który spędzimy razem 
Nie chcę obudzić się jutro rano 
Z pustym miejscem koło mnie 
Kochanie, nie odejdę nigdy 

background image

Nie odejdę nigdy 
Nie będę bez ciebie żyć 
Nie będę bez ciebie żyć, zrozum 
Nie będę bez ciebie żyć 
Proszę, nie odchodź 
Zostań ze mną, zostań 
Zostań i mnie przytul 
Zostań i mnie przytul 
Zostań i mnie przytul 
Proszę zostań i mnie przytul, mój mężczyzno 
Spróbuj, spróbuj, mój drogi 
Wiem, wiem, że potrafisz 
Przenosić góry 
Krzycz, wrzeszcz i płacz 
Mów, co chcesz 
Nie odejdę 
Zatrzymaj rzeki 
Morduj i bij 
Nie opuszczę cię 
Nigdy, nie 
Nie poznam już lepszego 
Nie odejdę nigdy 
Nie odejdę nigdy 
Nigdy, nigdy, nigdy, nie 
Nie będę bez ciebie żyć 
Nie będę bez ciebie żyć 
Nie chcę być wolna 
Zostaję, zostaję 
A ty, a ty 
Będziesz mnie kochać..." 
Effie przeciągnęła ostatnią bojową nutę, otworzyła oczy i 

spostrzegła, że jest sama. Curtis sobie poszedł. 

background image

Rozdział 6 
Oświadczył się jej  w Paryżu, kiedy szli  wzdłuż Sekwany, 

patrząc na migoczące światła wieży Eiffla. To był niezwykły 
moment,  pośród  licznych  konferencji  prasowych,  tournee  i 
wypraw na zakupy w towarzystwie tłumów paparazzi. Deena 
wyglądała  na  wykończoną.  W  końcu  była  gwiazdą  zespołu 
Deena  Jones  i  Dreams,  a  za  tym  szła  odpowiedzialność  -  to 
ona  odpowiadała  za  główny  wokal  na  scenie  i  na  płytach, 
reagowała  na  pytania  reporterów,  zachowywała  zimną  krew 
wobec  wszystkich  delegatów  z  Europy  i  urzędników 
państwowych,  którzy  postanowili  zalecać  się  do  niej  i 
dziewcząt, ubierała się i była gotowa grać swoją rolę o każdej 
porze dnia i nocy, aby żaden fotograf nie zrobił jej zdjęcia, na 
którym  nie  wyglądałaby  nienagannie.  Deena  nade  wszystko 
chciała  móc  wychodzić  na  wieczorne  spacery,  nie  troszcząc 
się  o  to,  kto  widział  ją  trzymającą  za  rękę  mężczyznę,  nie 
musząc  udawać,  że  nie  są  razem  -  a  tak  było  odkąd  Curtis 
uwiódł ją w oddalonym domku w okolicy Michigan, na długo 
przed tym, jak Effie wszystkiego się domyśliła. Twierdził, że 
trzeba ukryć ten romans, żeby media - i wszyscy inni - skupiły 
się na ich nagrodzie, na tym, że Dreams stały się światowymi 
gwiazdami,  które  mają  wielu  fanów,  ogromne  wpływy, 
pieniądze i prestiż porównywalny do Beatlesów. 

 - Jesteś - mawiał Curtis Deenie - jak czarny John Lennon 

w spódnicy. Bez niego Beatlesi nie mogliby istnieć. Tak samo 
jest z nasza grupą: nie ma Deeny, nie ma Dreams. 

Deena  cieszyła  się  ze  szczęścia  Curtisa.  Upijała  się  jego 

prestiżem  i  szczęściem  jak  winem.  Podziwiała  jego  siłę, 
sposób,  w  jaki  zarządzał  danym  miejscem,  kiedy  do  niego 
wchodził, to, jak go wszyscy słuchali. Niezależnie od tego, jak 
szalone rzeczy mówił, i tak wiadomo było, że mu się uda, bo 
potrafił czynić cuda, wydobyć wodę ze skały i uczynić z niej 
najsłodszy  eliksir.  Z  podziwem  przyglądała  się,  jak  Rainbow 

background image

Records  stawało  się  słynne  z  pierwszorzędnej  muzyki,  jaką 
wydawało  i  ilości  gwiazd  nieporównywalnie  większej  od 
jakiegokolwiek innego studio nagrań. Większość wydawnictw 
muzycznych  walczyło  wówczas  o  to,  by  nagrać  płytę  czy 
dwie, bezustannie stojąc twarzą w twarz ze zbliżającą się ruiną 
i  bankructwem.  Podczas  gdy  pozostali  ledwo  dawali  sobie 
radę,  Curtis  zajmował  się  budowaniem  wizerunku  swojej 
firmy  na  kilku  grupach:  Beat  Machine,  DeeDee  Dawson, 
Family Funk, Martha Reed i fenomenalnym zespole młodych 
braci,  Campbell  Connection.  Pod  dyrekcją  Curtisa,  każda  z 
tych  grup  dominowała  listy  przebojów  pop  i  R&B. 
Oczywiście  dziewczyny  z  Dreams  cały  czas  pozostawały  w 
centrum uwagi, niczym diamenty w koronie chwały Rainbow 
Records. 

Jego  siła  i  zdecydowanie  w  życiu  zawodowym,  w  życiu 

intymnym  zmieniały  się  w  czułość  i  delikatność.  Był 
pierwszym kochankiem Deeny i nie zmieniłaby tego za żadne 
skarby  świata.  Kochała  go  głęboko,  bezwarunkowo.  W 
rezultacie,  Deena,  zakochana  bez  pamięci,  wypełniała  plan 
Curtisa,  co  do  litery,  ubierając  się,  śpiewając  i  mówiąc  w 
sposób,  w  jaki  sobie  życzył.  Obojgu  jednak  z  trudem 
przychodziło  ukrywanie  przejawów  uczucia.  Nie  potrafiła 
trzymać w tajemnicy tego, co do niego czuła. Podobnie Curtis, 
mimo  całej  swojej  siły.  Prawdziwe  uczucia  nie  potrafią 
kłamać, a ciekawskie siostry zawsze znajdą sposób na to, żeby 
powiedzieć  prawdę  wszystkim.  Dlatego  Deena  i  Curtis 
wymieniali  między  sobą  czułe  spojrzenia,  a  Rhonda  i  Janice 
rozpowiadały  wszystkim,  którzy  chcieli  słuchać  o  tym,  że 
wiedzą, co te spojrzenia oznaczają - przede wszystkim gorące 
uczucie. 

W  końcu,  po  krótkim  okresie  publicznego  uwodzenia, 

Curtis zaczął trzymać ją za rękę i całować na oczach mediów. 
Zrozumiał  wtedy,  że  jako  para  dokonają  więcej,  zarówno 

background image

Dreams,  jak  i  on,  staną  w  centrum  uwagi  mediów  -  i 
oświadczył  się  jej  tej  pięknej  nocy  nad  paryską  rzeką,  a  ona 
przyjęła go bez wahania. 

 - Tak, tak, tak, wyjdę za ciebie Curtisie Taylorze juniorze! 
 - zawołała, podskakując i rzucając mu się na szyję. Objęli 

się  i  zaczęli  się  długo  i  namiętnie  całować  i  właśnie  wtedy 
Deena  zdała  sobie  sprawę,  że  nie  chciałaby  być  teraz  w 
żadnym innym miejscu na ziemi. 

 -  Kupimy  sobie  piękny  dom  na  wzgórzach  Michigan  i 

będziemy mieli grupkę dzieciaków... 

 -  Hehe  -  zaśmiał  się  Curtis,  wyzwalając  się  delikatnie  z 

objęć  Deeny.  -  Poczekaj,  zwiążemy  się,  ale  nadal  będziemy 
mieli kupę pracy. Dreams mają teraz międzynarodową sławę, 
nie możemy zatrzymać tego pędu na dziewięć miesięcy, kiedy 
będziesz nosić w sobie nasze dziecko... 

 - Ale... nie chcesz mieć ze mną rodziny? - wyszeptała. 
 -  Ależ  oczywiście,  kochanie,  że  chcę  -  odpowiedział 

łagodnie, głaszcząc jej twarz. - Chcę mieć dzieci z moją żoną, 
ale  jeszcze  nie  teraz.  Będziemy  mieli  mnóstwo  czasu  na 
powiększanie rodziny, ale teraz naszym dzieckiem jest zespół, 
nasza  marka,  nasze  marzenie,  żeby  Deena  Jones  i  Dreams 
stały  się  najsłynniejszą  grupą  pop  na  świecie.  Nie  możemy 
sobie pozwolić na utratę tego wszystkiego. Pomyślimy o tym 
za  parę  lat,  kochanie.  Ale  nie  teraz.  Rozumiesz  to,  prawda, 
kochanie? 

Deena  przez  chwilę  milczała,  ale  po  chwili  niechętnie 

potaknęła. 

 - A jeśli chodzi o dom w Michigan - dodał z wahaniem - 

możemy  to  zrobić,  ale  nasze  główne  apartamenty  powinny 
znajdować się w pobliżu Rainbow Records. Postanowiłem też, 
że  musimy  trochę  zmienić  kierunek.  Pojedziemy  na  zachód 
kochanie. Przenosimy się do L.A. 

 - Co? - Deena cofnęła się ze zdziwienia. 

background image

 - Hollywood - odpowiedział z jeszcze większą pewnością 

w  głosie.  -  Kochanie,  mam  muzykę  we  krwi,  a  ty  jesteś 
produktem,  doskonałym  i  odnoszącym  sukcesy,  a  takie 
produkty nie ograniczają się do jednego tylko gatunku. Chcę, 
żebyś była nie tylko na scenie. Twoja piękna twarz stworzona 
jest do czegoś więcej niż pokazywanie się na żywo - powinna 
być pokazywana na ekranach kin. 

 -  Ekranach  kin?  -  powtórzyła  Deena,  wciąż  czując 

zmieszanie. 

 -  Rozpoczynam  działalność  filmową  w  ramach  Rainbow 

Records  -  oświadczył.  -  Wynająłem  już  producenta  z 
Hollywood,  Adama  Brooksa,  który  ma  się  tym  zająć.  Szuka 
już  czegoś  dla  ciebie.  Teraz  jest  właśnie  w  L.A.  i  przegląda 
scenariusze filmowe. 

 - Co? To już wszystko umówione? - niedowierzała. 
 - Za miesiąc przenosimy się do L.A. 
 - A ślub? Zawsze marzyłam o ślubie w domu... 
 -  Będziesz  miała  ślub,  o  jakim  nawet  nie  marzyłaś, 

obiecuję.  Kupię  ci  posiadłość  większą  niż  jakikolwiek  dom, 
jaki  w  życiu  widziałaś  i  wyposażę  go  w  najpiękniejsze 
przedmioty świata. Możesz zaplanować nasz ślub w ogrodzie 
pełnym  ulubionych  kwiatów.  Wynajmę  służących,  którzy 
spełnią każde twoje życzenie, każdą zachciankę. I sprowadzę 
wszystkich z Detroit do Kalifornii, żeby byli świadkami tego, 
jak  mówię  „tak"  kobiecie  moich  marzeń.  To  będzie 
niezapomniane przeżycie, zobaczysz. 

Rzeczywiście,  to  było  niezapomniane  przeżycie.  Curtis 

nad  wszystkim  sprawował  pieczę.  Mieli  wspaniały  ślub  w 
altanie  z  tysiącem  białych  róż,  pięćdziesięcioma  gołębicami, 
dwoma  zespołami  na  żywo,  reporterami  z  „Ebony"  i  „Jet",  z 
czterema  tysiącami  gości  łącznie  z  rodziną,  przyjaciółmi  i, 
oczywiście,  z  licznymi  sławami  zaproszonymi,  by  podziwiać 
ślub  we  wspaniałym  ogrodzie  ich  bogatej  posiadłości  w 

background image

Beverly  Hills,  wybudowanej  nie  tylko  dla  ich  osobistej 
satysfakcji,  ale,  uwaga,  dla  celów  marketingowych,  które  nie 
miały  nic  wspólnego  z  wyrażaniem  miłości.  Kaseta  video  ze 
ślubu  miała  stanowić  część  promocji  filmu,  którą  Curtis 
planował,  żeby  wzmóc  zainteresowanie  debiutem  Deeny.  To 
był pomysł Brooksa. Uznał, że jeśli zarząd studia i producenci 
filmowi  dostaną  taśmy  dokumentujące  wzniesienie  Deeny  z 
obdartych  ulic  Detroit na  wyżyny  międzynarodowej  sławy,  z 
większą  chęcią  ujrzą  w  Deenie  świetną  aktorkę,  szczególnie 
dobrą do głównej roli w filmie o Kleopatrze. 

Deena nie była przekonana, czy  taśma - lub którakolwiek 

z  szybkich  przemów  Curtisa  -  sprawi,  że  będzie  w  stanie 
odegrać  tę  rolę.  Siedziała  w  sali  kinowej  w  podziemiach 
swojej  posiadłości,  patrząc  nerwowo,  jak  narrator  opowiadał 
krótką  historię  Dreams,  zaczynając  od  wczesnych  fotografii 
Deeny, Effie i Lorrell i zamieniając Effie na Michelle. Deena 
skrzywiła się i zaciągnęła papierosem. 

 -  Wszystko  zaczęło  się  na  ulicach  Detroit,  gdzie  trzy 

dziewczyny,  Deena,  Lorrell  i  Michelle,  zaczęły  marzyć  o 
sławie piosenkarek - zaczął narrator, a na ekranie pojawiał się 
klip  ze  zdjęć,  które  pokazywały  głównie  Deenę  i  Dreams 
starające się odtworzyć atmosferę rodzinnego getta w Detroit 
w  tekturowej  makiecie  miasta.  Miały  peruki  afro  i  porwane 
dżinsy, kilkucentymetrowe rzęsy i świecące paski. 

 -  Podczas  tryumfalnego  marszu  ku  międzynarodowej 

sławie,  grały  wszędzie,  od  Białego  Domu  po  Pałac 
Buckingham  -  kontynuował  narrator.  W  tle  słychać  było 
piosenkę Dreams „Fm Somebody". 

Deena oderwała wzrok od ekranu, żeby zapalić kolejnego 

papierosa,  oglądając  nerwowo,  jak  film  pokazywał  ich  ślub  i 
pracę Curtisa. Uśmiechnęła się na widok Teddiego Campbella, 
dziesięciolatka  śpiewającego  i  tańczącego  w  Campbell 

background image

Connection,  a  potem  zaczęła  uważniej  się  przyglądać,  kiedy 
na ekranie pojawiła się twarz Curtisa. 

 -  Myślę,  że  nasza  muzyka  jest  tak  popularna,  ponieważ 

przekracza  wszystkie  możliwe  granice  -  mówił  do  kamery 
Curtis.  -  Jest  za  i  przeciw  wojnie,  dla  młodych  i  starych, 
czarnych  i  białych  -  każdy  może  znaleźć  coś  dla  siebie  w 
ramach brzmienia Rainbow. 

Deena  uśmiechnęła  się,  słysząc  jego  słowa,  ale  potem 

opadła  jej  szczęka,  kiedy  narrator  zaczął  mówić  o  tym,  co 
czekało „króla i królową sceny muzycznej." 

 -  Deena  Jones  podbiła  świat  muzyki,  sceny  i  telewizji,  a 

wkrótce  podejmie  nowe,  największe  wyzwanie:  kino  - 
zapowiedział  narrator,  a  ekran  wypełnił  się  wizerunkiem 
Deeny  w  naszkicowanym  kostiumie  Kleopatry.  -  Scenarzyści 
z  Hollywood  pracują  obecnie  nad  epicką  wersją 
nieopowiedzianej  jeszcze  na  dużym  ekranie  historii  młodych 
lat Kleopatry z nowoczesną muzyką w tle. 

 -  Litości!  -  krzyknęła  Deena,  gasząc  papierosa  w 

kryształowej  popielniczce  i  wybiegając  z  salki  kinowej. 
Popędziła  korytarzem  swego  domu  urządzonego  w 
doskonałym guście. Dźwięk jej wysokich obcasów odbijał się 
echem.  W  dyskretnej  odległości  podążał  za  nią  ochroniarz, 
Duży Rob. 

 -  Rob,  powiedz  kierowcy,  żeby  trzymał  w  pogotowiu 

limuzynę. Muszę pojechać natychmiast do Rainbow Records - 
powiedziała. 

 -  Czy  Curtis  jest  u  siebie  w  biurze?  -  spytała 

recepcjonistkę, zanim jeszcze doszła do drzwi. 

 -  Właściwie  jest  teraz  w  sali  konferencyjnej  z  panem 

Brooksem,  Waynem,  C.C.  i  kilkoma  innymi.  Mają  spotkanie 
na  temat  filmu  o  Kleopatrze.  Gratulacje!  -  odpowiedziała 
ciepło. 

background image

Deena nie odpowiedziała - po prostu minęła ją, jakby nie 

słyszała jej słów. 

 -  Poczekam  -  powiedziała,  wchodząc  do  sanktuarium 

Curtisa. Zamknęła za sobą drzwi i natychmiast zobaczyła swój 
wielki i czarno - biały plakat na szerokość ściany za biurkiem 
Curtisa. Stała tam, wpatrując się w niego i zastanawiając, jak 
uda  jej  się  nadążyć  za  wizerunkiem,  który  stworzył  dla  niej 
mąż. 

Nie  była  jedyną  osobą,  która  wątpiła  w  Deenę  Jones, 

gwiazdę  filmową.  W  sali  konferencyjnej  dowiadywał  się 
właśnie o tym Curtis. 

 -  Na  koniec  zostawiłem  złe  wieści,  Curtis  -  oznajmił 

Brooks, przełykając głośno ślinę, zanim dokończył to, co miał 
powiedzieć.  W  pomieszczeniu  pełno  było  producentów,  byli 
między  innymi  Wayne  i  C.C.,  a  także  cała  kadra  młodych 
białych chłopców, których Curtis najął do działu dystrybucji, 
marketingu,  promocji.  Wszyscy  zachichotali  nerwowo.  - 
Paramount odrzuciło Kleo. 

 - Dlaczego? - spytał Curtis. 
 -  Za  późno.  I  nie  są  przekonani,  czy  Deena  ma  talent  - 

odpowiedział  prosto  Brooks,  dochodząc  do  wniosku,  że 
właśnie  tak  powinien  przekazać  informację,  a  nie  owijać  w 
bawełnę. 

Curtis  zaczął  nerwowo  ruszać  szczęką.  Była  to  oznaka 

wkurzenia.  Kiedy  tak  robił,  zawsze  działo  się  coś  złego. 
Zawsze.  Wszyscy  w  pomieszczeniu  spuścili  wzrok,  starając 
się uchronić od jego gniewu. 

 - Do roboty, młody - powiedział złym głosem Curtis. 
 -  Słucham  szefie?  -  spytał  Brooks.  Tym  razem  tylko  on 

się śmiał. 

 - Wiesz. Zrób to - powiedział Curtis, wzmacniając swoje 

słowa odpowiednim gestem dłoni. Brooks zaczerwienił się jak 
burak i powoli wstał ze swojego miękkiego krzesła, po czym 

background image

zaczął skakać na jednej nodze, wykonując odgłosy jak małpa. 
Taką  karę  dawał  mu  Curtis,  kiedy  był  w  wyjątkowo  podłym 
nastroju.  Po  raz  pierwszy,  kiedy  kazał  mu  to  zrobić,  biały 
chłopak  odmówił,  nie  miał  zamiaru  tak  się  poniżać  przed 
innym  mężczyzną,  a  tym  bardziej  czarnym  mężczyzną.  Ale 
szybko zaczął skakać, kiedy Curtis zagroził, że „wywali go na 
jego małpi tyłek", jeśli tego nie zrobi - co było opcją, na którą 
Brooks,  wyrzucony  z  poprzedniego  studio  z  powodu 
malejących zarobków firmy i przykrego nałogu kokainowego, 
nie  mógł  sobie  pozwolić.  Skakał  więc  i  wydawał  dziwne 
dźwięki  za  każdym  razem,  kiedy  Curtis  był  wściekły,  co 
zdarzało się dość często, a szczególnie w ostatnich dniach. 

Curtis  zaśmiał  się,  kiedy  Brooks  zaczął  wykonywać  jego 

polecenie. W końcu wszyscy zaczynali się śmiać, z wyjątkiem 
C.C.  i  Wayne'a,  którzy  spoglądali  na  siebie  i  potrząsali 
przecząco głowami. 

 -  Zapomnij.  Sami  sfinansujemy  ten  film  -  powiedział 

Curtis  pośród  wybuchów  śmiechu.  Brooks  przestał 
podskakiwać. W pomieszczeniu znowu zapadła cisza. 

Do  sali  weszła  Benita,  sekretarka  Curtisa,  i  pochyliła  się 

nad jego uchem. Wstał natychmiast. 

 - Panowie? Spotkanie zakończone - powiedział i wyszedł. 

Wayne i C.C. podążyli tuż za nim. 

 - Po prostu nie wiem,  gdzie to  wciśniemy. Za bardzo się 

rozdrabniasz  -  odezwał  się  Wayne.  -  Muzyczna  strona  firmy 
zacznie na tym cierpieć. Już zaczyna. 

 - Muzyka sama się nakręca - sapnął Curtis. 
 -  Te  dni  dawno  się  skończyły  -  przerwał  C.C.  -  Samo 

umieszczenie  imienia  Deeny  na  płycie  nie  oznacza  już,  że 
płyta  będzie  hitem.  A  naszym  muzykom  w  trasach  zaczyna 
brakować  materiałów.  Szczególnie  Jimmiemu.  Potrzeba  mu 
nowych utworów. 

background image

 -  Jimmy  potrzebuje  kilku  dni  trzeźwości  -  odpalił  Curtis 

zatrzymując  się  przy  biurku  sekretarki.  -  Wayne,  zacznij 
pracować  nad  składanką  jubileuszową.  Zamieścimy  tam 
wszystkie  największe  hity  i  nagrabimy  tyle  zielonych,  że 
będziemy  mogli  zrobić  dziesięć  filmów,  a  przy  okazji 
opłacimy tych wszystkich bezużytecznych maruderów. 

Curtis  odszedł  zostawiwszy  C.C.  i  Wayne'a  z  otwartymi 

ustami  i  wpadł  do swojego biura. Objął z tyłu Deenę stojącą 
przed plakatem przytłaczającym swoją wielkością. 

 - Jak tam moja ukochana żonka? 
Deena odsunęła się trochę zdenerwowana tym, co chciała 

powiedzieć Curtisowi. 

 -  Curtis  -  zawahała  się.  -  Nie  jestem  pewna,  jak  ci  to 

powiedzieć. 

 - Po prostu to powiedz, kochanie - Curtis rozluźnił trochę 

uchwyt. 

 -  Wiem,  jak  wiele  czasu  poświęciłeś  temu  filmowi,  ale... 

nie mogę zagrać tej roli - wydusiła w końcu z siebie. 

 - 

Oczywiście,  że  możesz,  jesteś  tylko  trochę 

zdenerwowana, to wszystko... 

 -  Nie,  Curtis,  nie  rozumiesz  -  przerwała  mężowi  -  ja  nie 

chcę. Curtis wziął Deenę za rękę i poprowadził ją do wielkiej 
kanapy pod ścianą, z której widać było całe biuro. Usiedli. 

 - Obiecałem ci, że będziesz gwiazdą filmową i Kleo ci w 

tym  pomoże.  Ona  była  królową,  Deena,  władała  całym 
narodem.  Nie  jakąś  dziwką/ćpunką/służką,  jak  te  wszystkie 
inne role, które tam mają dla czarnych aktorek. 

 - Wiem, że to ważna historyczna postać... 
 - A tu nie chodzi tylko o ciebie. Pomyśl o tych wszystkich 

nienarodzonych czarnych kobietach. Pewnego dnia powiedzą: 
mogę zagrać każdą rolę, jaką tylko zechcę. Spójrzcie na Deenę 
Jones, jej się udało. 

background image

 -  Ale  to  niedorzeczne  -  odparła  niewzruszona  Deena.  - 

Przez większość czasu ona ma szesnaście lat. 

 -  Dla  mnie  zawsze  będziesz  miała  szesnaście  lat  - 

odpowiedział Curtis, całując jej rękę. 

 -  Może  w  tym  właśnie  tkwi  problem  -  wstała  i  podeszła 

do  plakatu  na  ścianie.  -  Może  nie  widzisz  mnie  takiej,  jaką 
jestem. 

 - Dokładnie wiem, kim jesteś - podszedł do niej i znowu 

objął  w  pasie.  -  Jesteś  niewinna  i  radosna,  uwodzicielska  i 
beztroska, zbuntowana i pełna emocji. I jesteś piękna. Zawsze 
marzyłem o tym, by mieć taką kobietę u boku - wyszeptał jej 
do ucha. - Któż by uwierzył, że cały świat widzi, jak spełniają 
się  moje  marzenia.  Jesteś  moim  marzeniem,  Deena,  nic  tego 
nie  zmieni.  Pragnę  nade  wszystko,  żebyś  była  szczęśliwa  - 
zapewniał, obracając ją twarzą do siebie i całując delikatnie w 
usta. Deena dosłownie roztopiła się w jego ramionach. 

 -  Powiedz  mi,  co  mogę  zrobić,  żebyś  była  szczęśliwa, 

Deena  -  pytał,  a  Deena  upijała  się  jego  pocałunkiem  i 
namiętnością. 

 - Wiesz, czego chcę - powiedziała. 
 -  Na  to  mamy  mnóstwo  czasu  -  odpowiedział  Curtis, 

odsuwając się trochę. 

 - Proszę, Curtis, pozwól mi nosić w sobie twoje dziecko - 

nalegała Deena. 

Curtis zaczął nerwowo poruszać szczęką. 
 - Muszę iść na kolejne spotkanie - powiedział i wyszedł. 
 -  Magic,  do  książek  -  warknęła  Effie  do  siedmiolatki  z 

oczami tatusia i charakterem mamusi. 

Szczerze mówiąc, Magic już dawno miała dość siedzenia 

w kącie zapchanego biura, słuchania płaczu niemowląt i jęków 
matek  czekających,  aż  urzędnik  przejrzy  ich  papiery  i  skarci 
jak  małe  dzieci.  I  za  co?  Za  książeczkę  z  kartkami,  ledwo 
wystarczającą  na  kilka  wycieczek  na  zakupy  w  brudnym 

background image

warzywniaku  na  Trzynastej  Ulicy,  który  specjalizował  się 
chyba  w  czarnym  chlebie,  na  wpół  skwaśniałym  mleku  i 
zakurzonych  torbach  fasoli,  nikomu  nie  smakującej,  i 
owoców, przeważnie podgniłych. To wszystko nie wydawało 
się  tego  warte,  nawet  siedmiolatce,  która  dzięki  matce  i 
okolicznościom była mądrzejsza od innych dzieci w jej wieku. 
Magic  nienawidziła  biur  opieki  społecznej  i  wszystkiego,  co 
się  tam  znajdowało.  Nie  rozumiała  też,  dlaczego  jej  matka 
narażała  się  na  takie  nieprzyjemne  pytania  za  tak  marną 
pomoc. 

Effie robiła tak, bo nie miała wyboru. Po tym, jak Curtis 

wykopał  ją  z  Dreams,  walczyła,  usiłując  utrzymać  się  ze 
śpiewania. Sama próbowała nagrywać piosenki, które napisał 
dla niej C.C. Ale w niecałe dwa lata zmarnowała pół miliona 
dolarów,  starając  się  utrzymać  poziom  życia,  do  którego 
przywykła,  kiedy  była  gwiazdą  słynnej  na  cały  świat  grupy. 
Nie  zdawała  sobie  sprawy,  ile  Curtis  i  Rainbow  Records 
wydawali,  żeby  opłacić  jej  rozrzutny  styl  życia.  Wiedziała 
tylko,  że  Curtis  i  Wayne  płacili  za  wszystko,  kiedy  tylko 
opuszczali hotel czy restaurację, a ich ubrania czekały na nie, 
kiedy  tylko  wchodziły  do  przebieralni  przed  występem. 
Podobnie  bilety  lotnicze,  rachunki  za  serwis  samochodu  czy 
jakiekolwiek  inne  zachcianki.  Jeśli  dziewczęta  potrzebowały 
pieniędzy, po postu dzwoniły do Rhondy, która zajmowała się 
finansami  Rainbow  Records  i  niemal  natychmiast  czekał  na 
nie wypisany czek. 

W  ciągu  dwóch  lat  po  opłaceniu  wysokich  rachunków  w 

szpitalu,  po  tym,  jak  urodziła  dziecko,  kupiła  dom  i  wydała 
krocie  na  eleganckie  zakupy  na  występy  w  towarzystwie 
pianisty  i  basisty  z  zespołu,  konto  bankowe  Effie  wyczyściło 
się  do  zera.  Nie  mogła  zarobić,  bo  nie  pozwalała  na  to  jej 
tusza.  Ledwo  dawała  radę  na  występach,  które  udało  jej  się 
załatwić.  Odbywały  się  w  zatłoczonych  spelunach  pełnych 

background image

dymu z papierosów, który źle wpływał na jej głos i sprawiał, 
że  jeszcze  łatwiej  się  męczyła.  Pomimo  faktu,  że  śpiewała 
kiedyś  z  Dreams,  właściciele  barów  i  sponsorzy  nie  byli 
zainteresowani  eks  -  gwiazdą,  która  straciła  swoje  walory. 
Kiedy pianista odszedł do miejscowego zespołu, który jeszcze 
nawet  nie  zaczynał  zyskiwać  rozgłosu,  Effie  wiedziała,  że  to 
koniec. 

Jeszcze  przed  trzecimi  urodzinami  Magic  Effie  sprzedała 

dom,  żeby  spłacić  długi  i  debet  z  karty  kredytowej  i 
przeprowadziła się do czynszówki w ubogiej dzielnicy, gdzie 
mieszkała, kiedy dorastała. Effie była dobrą mamą - karmiła i 
ubierała córkę najlepiej jak mogła - ale przeważnie pocieszała 
się  butelką  wina  Southern  Comfort  i  talerzem  karczków  z 
fasolką i chlebem kukurydzianym. 

 -  Już  -  powiedziała  Magic  do  mamy,  klepiąc  zamkniętą 

książkę leżącą na jej kolanach. 

 -  To  przeczytaj  ją  od  nowa  -  powiedziała  Effie,  rzucając 

zagniewane spojrzenie córce, zanim zwróciła się ponownie do 
pracownika  biura,  przysadzistego,  białego,  lekko  łysiejącego 
mężczyzny, który miał zmarszczki na całej twarzy od czoła aż 
po szczęki. 

 -  Szukała  pani  w  tym  tygodniu  pracy,  panno  Wbite?  - 

spytał, postukując ołówkiem w stertę papierów leżącą na jego 
biurku. 

Effie przewróciła oczami, oparła się i skrzyżowała ręce na 

piersiach. 

 - Proszę pana, może i pomaga mi pan, zadając te pytania, 

ale  odpowiedzi  niestety  cały  czas  będą  takie  same.  Umiem 
tylko śpiewać, a ponieważ od dawna nikt już nie pozwala mi 
śpiewać, przestałam też szukać pracy. 

 - Czy brała pani pod uwagę poproszenie ojca dziewczynki 

o pomoc? - spytał mężczyzna, notując coś w papierach. 

background image

 - Magic nie ma ojca - powiedziała wzburzona Effie. - Czy 

dostanę już kupony, czy musi się pan poradzić kierownika? 

Pracownik  westchnął,  napisał  coś  jeszcze  w  aktach  i 

sięgnął  do  szafki,  gdzie  w  folderze  trzymał  kupony  Effie  z 
wypisanym jej nazwiskiem. 

 - Proszę - powiedział. 
Effie złapała kopertę z jego ręki i wstała z krzesła. 
 -  Magic  ,  chodź.  Jak  się  pospieszymy  złapiemy  autobus 

42 i dostaniemy się szybko do domu - poganiała, zerkając to 
na córkę, to na zegarek. - Chodź, bierz książeczkę i lecimy. 

Effie  i  Magic  zdążyły  na  autobus  o  15.15  na  przystanku 

nieopodal  budynku  pomocy  społecznej.  Effie  wepchnęła  się 
do  pojazdu  i  kazała  Magic  usiąść  koło  starszego  pana,  który 
rozłożył  koło  siebie  torby,  zostawiając  jednak  wystarczającą 
ilość miejsca na małą osóbkę. 

 - Tu - wskazała Effie na siedzenie, szukając jednocześnie 

czegoś  do  trzymania,  żeby  się  nie  przewrócić  podczas  jazdy. 
Młoda kobieta z dzieckiem na ręku i torbą pieluch starała się 
przejść koło Effie, ale nie wystarczyło dla niej miejsca. Magic 
odwróciła  twarz,  ze  wstydem  patrząc  na  grubą  i  niechlujną 
matkę  blokującą  całe  przejście  w  autobusie  swoim  wielkim 
cielskiem. 

Effie dostrzegła to spojrzenie w oczach swojej córki  i  po 

raz kolejny poczuła ból w sercu. Spojrzała na swoją córeczkę i 
za siebie, przez okno na Woodward Avenue. Ulica była teraz 
zniszczona po bombach i nic się na niej nie działo - stanowiła 
pozostałość  po  buncie,  który  wyrył  na  zawsze  znaki  na  tej 
niegdyś  tętniącej  życiem  ulicy,  centrum  murzyńskiej 
społeczności.  Nikt  nie  zadał  sobie  trudu,  by  ją  posprzątać  - 
biali  nie  widzieli  takiej  potrzeby,  a  czarni  nie  potrafili  zgrać 
się  na  tyle,  żeby  zrobić  to  razem.  W  związku  z  tym,  cała 
okolica  była  tylko  cieniem  swojej  uprzedniej  świetności,  tak 

background image

samo jak i  jej  mieszkańcy  -  zbyt  biedni, zmęczeni  i  bezsilni, 
żeby coś zmienić czy ulepszyć. 

 -  Będziesz  kiedyś  pracować?  -  spytała  Magic.  Była 

szczera do bólu, zupełnie jak jej matka. 

Effie  nie  odpowiedziała  jej.  Patrzyła  na  stary  zakład 

Curtisa, gdzie brakowało połowy liter z napisu „Nowoczesne 
Brzmienie".  Okna  były  zabite  deskami,  a  cały  budynek  był 
pomazany i obdarty z tynku. Zawsze, kiedy była w pobliżu, jej 
serce  zaczynało  bić  szybciej,  jakby  coś  miało  się  wydarzyć. 
Chciała  usiąść  i  odpocząć,  ale  miała  tak  wiele  do  zrobienia: 
wysiąść  koło  bankomatu,  popędzić  do  supermarketu  po  te 
kilka  warzyw,  których  potrzebowała,  i  może  kilka  zabawek 
dla Magic, pod choinkę. 

 - Wysiądź na następnym przystanku i idź prosto do domu 

- powiedziała do małej, ignorując jej pytanie. - Dziadek będzie 
na ciebie czekać, a ja jeszcze muszę coś zrobić. 

Zanim Effie  wspięła się po schodach na trzecie piętro do 

swojego  mieszkania,  myślała  tylko  o  swojej  butelce  i 
telewizorze.  Pomodliła  się  po  cichu,  żeby  okazało  się,  że 
córka  śpi  i  dopiero  potem  weszła  do  środka.  Magic  spała  na 
tapczanie, jej buzię oświetlały lampki z małej choinki stojącej 
na  stole.  Ojciec  Effie,  -  Ronald,  który  przyszedł  popilnować 
małej,  podczas  gdy  córka  była  na  zakupach,  siedział  przy 
plastykowym stoliku w kuchni z pocztówką w ręce. 

 - Od twojego brata - powiedział z uśmiechem. 
 -  Odeślij  mu  ją  -  sapnęła  Effie,  rzucając  zakupy  na  stół 

kuchenny. 

 - Tu są pieniądze. 
 - To je wydaj - krzyknęła. 
 -  Effie  White,  jesteś  uparta  jak  osioł  -  powiedział  jej 

ojciec,  zniesmaczony  tym,  że  mimo  usilnych  starań  nie 
udawało  mu  się  przekonać  córki,  by  przestała  nosić  urazę 
wobec Curtisa i, przede wszystkim,  wybaczyła bratu. Ronald 

background image

niejednokrotnie  zapewniał  ją,  że  C.C.  mógłby  pomóc  jej  w 
trudnej sytuacji, i że to ona sama przyczyniła się do powstania 
całego  tego  bałaganu.  Próbował  już  wszystkiego  oprócz 
zapłacenia  córce,  usiłując  ją  nakłonić  do  kroku  naprzód  -  do 
odrzucenia  pomocy  opieki  społecznej  i  poszukania 
możliwości skorzystania z tego cudownego instrumentu, jakim 
obdarzył  ją  Bóg,  jej  prawdziwego  talentu.  Ale  Effie  nie 
chciała o tym słyszeć nawet  wtedy, kiedy jej  ojciec  wściekał 
się na nią i krzyczał, co ostatnio miało miejsce coraz częściej, 
niemal tak często, jak Effie się upijała. Bardzo często. 

Effie,  nie  czując  się  gotowa  na  kolejne  starcie  z  ojcem, 

podeszła do kanapy i pogłaskała córkę po twarzy. 

 -  Chodź,  kotku,  czas  do  łóżka  -  szepnęła,  całując  ją 

delikatnie. 

 - Jesteś uparta jak twoja matka - powiedział Ronald. 
 -  Idź  do  domu  staruszku  -  urwała,  machając  ojcu  na 

pożegnanie  i  podnosząc  małą.  Zaniosła  ją  do  jej  pokoju  i 
została  tam,  dopóki  nie  usłyszała,  jak  ojciec  zamyka  za  sobą 
drzwi wejściowe. Wyszła wtedy do kuchni i sięgnęła do szafki 
po swoją butelkę. Zawahała się przez chwilę, po czym powoli 
zamknęła szafkę, zostawiając butelkę na miejscu. Z telewizora 
doleciała  ją  reklama  bożonarodzeniowej  składanki  Rainbow 
Records.  Effie  siadła  na  tapczanie  i  wpatrywała  się  w  ekran. 
Dreams  uśmiechały  się,  śpiewając  „Winter  Wonderland",  a 
potem ich najsłynniejszy hit „Dreamgirls", który leciał jako tło 
muzyczne  dla  słów  lektora.  Effie  zamknęła  oczy  i  starała  się 
usłyszeć swój głos. 

Cały  czas  siedziała  z  zamkniętymi  oczami,  nawet  kiedy 

reklama  się  skończyła,  nawet  po  tym,  jak  skończył  się 
program. Nie słyszała nic. W głowie brzmiały jej tylko słowa 
ojca,  „jesteś  uparta  jak  osioł".  Nagły  przebłysk  świadomości 
sprawił, że Effie podjęła jedyną możliwą i sensowną decyzję: 
pójdzie do biura Martiego z samego rana i odzyska to, co się 

background image

jej  należy  -  swoją  karierę.  Nie  tylko  dla  siebie,  ale,  przede 
wszystkim, dla swojej córki. 

background image

Rozdział 7 
Jimmy nie mógł przestać przytupywać prawą nogą, mimo 

że stanowiło to dla niego wysiłek. Czuł  się, jakby był  już na 
scenie  i  tańczył,  a  jego  dzwony  falowały  w  gęstym,  pełnym 
dymu  powietrzu  wypełniającym  salon  Deeny  i  Curtisa. 
Wprawdzie  ze  sprzętu  Curtisa  płynęła  nowa  piosenka 
Jimmiego, „Patience", on jednak słyszał inną łagodną melodię, 
która  dochodziła  z  salonu.  To  był  utwór  „This  Christmas" 
Donniego  Hathawaya.  O  tak,  Donny  nieźle  grał,  pomyślał 
Jimmy.  Ale  nie  ma  nic  lepszego  od  „Getto"  Hathawaya,  o 
rany, te bębny i Donny na organkach riffujący do mikrofonu. 
Tak, to dopiero muzyka, pomyślał Jimmy. No i James Brown 
mówiący wszystkim: „Powiedzcie to na głos - jestem czarny i 
jestem  z  tego  dumny!",  nawet  Aretha  się  coraz  bardziej 
starała:  „Pomyśl  o  tym,  co  chcesz  mi  zrobić/Wolność! 
Wolność! Wolność!" Wszyscy prawdziwi artyści soul używali 
swojej  muzyki,  żeby  ożywić  ruch  -  wyrazić  solidarność  z 
ludźmi  z  ulicy,  którzy  przyjmowali  ciosy  armatek  wodnych, 
uderzenia pałek i  warczenie psów policyjnych jak  prawdziwi 
wojownicy. Jak  mężczyźni. Nic  z tych trzęsących tyłkiem ze 
strachu  bzdur,  które  Curtis  z  upodobaniem  wpychał  na  listy 
przebojów. Jimmy omal nie zatkał sobie ust ręką. Tak bardzo 
chciał  to  wszystko  powiedzieć  na  głos,  ale  wiedział,  mimo 
swojego  maniakalnego  stanu,  że  nie  wolno  zadzierać  z 
Curtisem.  A  szczególnie  nie  wtedy,  kiedy  przekonywał 
swojego  managera  za  pomocą  nowej  piosenki,  że  najwyższy 
czas zmienić brzmienie Jimmiego Early i Rainbow Records. 

„Cierpliwości  drogie  siostry/Cierpliwości  drodzy  bracia/ 

Póki  nie  nadejdzie  nowy,  lepszy  dzień",  głosy  Lorrell  i 
Jimmiego łączyły się w podnoszącej na duchu balladzie. C.C. 
pokiwał  z  uznaniem  głową  i  powtarzał  bezgłośnie  słowa 
utworu, biorąc za rękę Michelle, która ostatnio ujawniła swoją 
słabość  do  producenta.  Lorrell  delikatnie  położyła  rękę  na 

background image

nodze  Jimmiego,  a  drugą  głaskała  go  po  plecach,  mając 
nadzieję,  że  uda  się  jej  uspokoić  partnera,  cały  czas 
wiercącego  się  i  obgryzającego  paznokcie.  „Hej,  Hej, 
cierpliwości,  cierpliwości/Póki  nie  nadejdzie  nowy,  lepszy 
dzień", zakończyło się nagranie. 

Na chwilę zapadła kompletna cisza. Jimmy, Lorrell, C.C., 

Michelle  i  Deena  wstrzymywali  oddech,  czekając  na 
komentarz  Curtisa,  który  wysłuchał  całego  utworu  z 
zamkniętymi oczami. W końcu Curtis przemówił: 

 - To jest dobre. O rany, to jest naprawdę dobre. 
Jimmy  poprawił  dżinsową  kurtkę  ozdobioną  cekinami, 

usiadł na samym brzegu kanapy i uśmiechnął się szeroko. Był 
strasznie  zdenerwowany,  ale  C.C.  stresował  się  jeszcze 
bardziej - praktycznie przez cały utwór wstrzymywał oddech. 
Wynikało  to  z  tego,  że  produkcja  nowego  singla  Jimmiego 
oznaczałaby,  iż  Rainbow  Records  zmienia  swój  styl  i 
dostrzega  to,  co  dzieje  się  w  muzyce  soul  i  wśród  czarnych 
artystów,  którzy  teraz,  bardziej  niż  kiedykolwiek, 
solidaryzowali się z czarną siłą i ruchem popierającym prawa 
czarnych. 

 - Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie cię zaskoczyć, Curtis 

- powiedział podekscytowany C.C. - Dlatego najpierw sami to 
nagraliśmy. 

 - Coś w stylu prezentu na gwiazdkę - wtrąciła się Lorrell 

z uśmiechem. 

 -  A  C.C.  ma  układ  na  scenę  do  tego  utworu  -  dodała 

Michelle, z dumą głaszcząc C.C. po ręce. 

Deena również pogłaskała dłoń C.C. 
 - Ten utwór jest świetny. Ma w sobie taką siłę. 
 -  Mówię  ci,  Curtis  -  przerwał  Jimmy  -  tego  właśnie  nam 

teraz  potrzeba.  Tak  jak  to  często  powtarzasz,  nowoczesnego 
brzmienia. 

background image

 -  Ale  to  jest  piosenka  z  przesłaniem  -  zawyrokował 

Curtis.  Szum  w  pokoju  ustał,  wszyscy  znieruchomieli  i 
uśmiechy znikły z ich twarzy. 

 - Ale mówi prawdę - odezwała się Michelle, jedyna osoba 

w  pomieszczeniu,  która  nie  widziała  jeszcze  jasno,  że  Curtis 
nie  będzie  chciał  rozmawiać  z  nią  na  temat  jej  przekonań.  - 
Jestem  pełna  gniewu.  Mój  brat  walczy  w  Wietnamie,  w 
bezsensownej wojnie, a ja jestem z tego powodu rozgniewana. 

Zainspirowany  słowami  swojej  dziewczyny  i  może  zbyt 

przestraszony, że Curtis się potem tego przyczepi, C.C. wtrącił 
swoje dwa grosze: 

 -  Dokładnie  tak,  Curtis.  Czy  muzyka  nie  powinna 

wyrażać uczuć ludzi? 

 - Nie - Curtis wstał. - Powinna się sprzedawać. Zaufaj mi 

Jimmy,  wykombinuję  dla  ciebie  jakiś  nowy  materiał.  Deena, 
chodź  ze  mną,  chciałbym,  żebyś  poznała  pewnego  faceta  - 
powiedział  podchodząc  do  drzwi  i  nie  mówiąc  ani  słowa 
więcej  na  temat  piosenki  Jimmiego,  tak  jak  zresztą  wszyscy 
przypuszczali. Deena wstała, trochę zawstydzona. - I wypuść 
bluzkę  na  wierzch.  Tak  wygląda  o  wiele  lepiej  i  pasuje  do 
twojego wizerunku. 

Deena  poczekała  aż  jej  mąż  wyjdzie  i  podeszła  do 

Jimmiego, który pokonany siedział na kanapie ze spuszczoną 
głową. Jego noga cały czas tupała. 

 - Tak mi przykro, Jimmy - powiedziała Deena, dotykając 

jego ramienia. Przeprosiła także innych. 

Nikt  nie  przyjął  jej  słów  do  wiadomości,  ani  nawet  nie 

spojrzał na nią, kiedy znikała za drzwiami. Właściwie nikt się 
nawet  nie  poruszył,  oprócz  Jimmiego,  który  wyjął  z  kieszeni 
kulkę  srebrnej  cynfolii  i  wysypał  część  jej  zawartości  na 
stolik. 

 -  Ej,  kochanie,  nie  musisz  tego  od  razu  robić  -  odezwała 

się Lorrell, potrząsając głową i marszcząc brwi. 

background image

Ale Jimmy potrzebował tego. I to bardzo. 
I zaczynał tego używać, tak jak ludzie piją co rano kawę i 

jedzą  na  lunch  kanapki,  a  na  kolację  tłustego  kurczaka  - 
odrobinkę koki albo amfy, żeby wstać, kilka pigułek, żeby się 
uspokoić,  trochę  marychy,  żeby  rozjaśnić  umysł,  i  nieco 
alkoholu,  żeby  się  wyluzować.  Uważał,  że  narkotyki  są  jego 
zbawieniem,  jedyną  ukochaną,  na  którą  zawsze  mógł  liczyć. 
Tak,  Lorrell  mu  pomagała  jak  umiała;  przekonała  Curtisa, 
żeby  napisał  dla  niego  "Patience",  a  kiedy  była  w  pobliżu, 
zawsze  dawała  mu  to,  czego  potrzebował.  Ale  to  było  zbyt 
rzadko.  Zawsze  gdzieś  wyjeżdżała  z  Curtisem  i  Deeną, 
jeździła eleganckimi wozami, wydawała masę pieniędzy - tak 
dużo pieniędzy! - i śpiewała na scenach, gdzie, tak naprawdę, 
na  miejscu  mogli  się  czuć  tylko  biali.  Podczas  gdy  ona 
zabawiała  się  w  miejscach  stosownych  dla  gwiazdy  pop 
(czytaj:  białej  gwiazdy  pop),  Jimmy  czuł  presję  coraz 
mniejszej grupki fanów, którzy byli zbyt zajęci Dreams, wojną 
i  prawdziwą  muzyką  soul,  żeby  zwracać  uwagę  na  starego, 
tłustego  Murzyna  śpiewającego  cały  czas  rockandrollowe 
piosenki  w  stylu  „usialalala"  sprzed  siedmiu  czy  ośmiu  lat, 
sprzed  czasów  Malcolma  i  Martina,  sprzed  czasów,  kiedy 
wszyscy  wyszli  na  ulice.  Jego  występy  stawały  się  coraz 
rzadsze,  a  kiedy  śpiewał  zazwyczaj  był  to  jakiś  przegląd 
starych  wykonawców  w  towarzystwie  kilku  innych  mdłych 
artystów, których płyty zbierały kurz w magazynach sklepów 
muzycznych całej Ameryki. 

To wszystko sprawiało, że Jimmy mógł tylko dąsać się w 

domu z Melbą, wierzącą katoliczką, która codziennie modliła 
się do Pana i wydawała pieniądze, zarobione przez Jimmiego 
na muzyce, której  nie lubiła. Uwielbiała za to gospel, a poza 
tym  swoją  Biblię  i  pastora  Kościoła  Misyjnego  Baptystów 
Beulah  Land  i  wydawanie  pieniędzy  na  drogie  samochody, 
diamenty i  ubrania. Nie informowała go, kiedy  wychodziła z 

background image

domu,  po  prostu  szła  sobie  do  diabła  i  pojawiała  się  długie 
godziny  później  z  torbami  pełnymi  zakupów  w  jednej  ręce  i 
Biblią w drugiej. 

To nie przeszkadzało zbytnio Jimmiemu, bo kiedy Melba 

wychodziła  z  domu,  mógł  kochać  się  ze  swoją  najdroższą 
damą,  która  niczego  od  niego  nie  chciała  i  uwielbiała 
Jimmiego  jak  kochanka.  I,  o  tak,  Jimmy  kochał  swoją  białą 
kobietę bardzo mocno - swoją kokainę. 

Oczywiście Curtis nie przeoczył tego faktu. 
* * * 
 -  Hej,  muszę  z  tobą  chwilę  pogadać  -  powiedział  Curtis, 

zamykając  za  Jimmim  drzwi  biura,  do  którego  wcześniej  go 
wezwał na spotkanie. 

 -  Przepraszam  za  spóźnienie  -  odparł  Jimmy,  pociągając 

nosem  i  poruszając  nerwowo  nogą.  Biała  kobieta  dawała  o 
sobie znać z kieszeni spodni. Chciał wrócić do domu, rozebrać 
się  do  naga  i  pieścić  się  z  nią  na  kanapie  przy  stereo  - 
przytulać  ją,  słuchając  muzyki  Marana  Gaye'a.  Ale  Jimmy 
wiedział,  że  to  spotkanie  było  ważne.  C.C.  już  go 
poinformował  o  wielkim  programie  telewizyjnym,  który 
Curtis  planował  dla  Rainbow  Records,  więc  czekał  na 
wezwanie i informację o tym, że bierze w nim udział. 

 - Zatrzymało mnie coś w domu, wiesz, jak to czasem jest. 

Ale już jestem. Co masz dla mnie, słońce? 

 -  Posłuchaj  mnie  uważnie  -  zaczął  Curtis.  -  Dick  Clark 

poprowadzi  specjalny  program  z  gwiazdami  Rainbow 
Records... 

 -  Aha,  słyszałem  o  tym  co  nieco  -  wtrącił  Jimmy, 

wycierając  nos  i  starając  się  z  całych  sił  utrzymać  nogę 
nieruchomo. - Będę zaszczycony wykonując moje utwory, ale 
musisz  pozwolić  C.C.  popracować  nad  jakimś  nowym 
materiałem dla mnie, bo, bracie... 

background image

 -  Posłuchaj  mnie  Jimmy,  pozwól,  że  ci  to  jasno 

przedstawię, bracie - przerwał Jimmiemu Curtis. - Nie miałem 
zamiaru  wprowadzać  cię  do  tego  programu,  ale  producenci 
chcą,  żebyś  wystąpił,  ponieważ  warto  by  było  umieścić  w 
programie na moją cześć pierwszą wypromowaną przeze mnie 
gwiazdę. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko pozwolić 
ci  wystąpić.  Ale  powiem  ci  jedną  rzecz  -  mówił  Curtis 
wyprostowawszy się o biurko. - Masz być czysty i to od zaraz. 

 -  Czekaj,  o  co  ci  chodzi,  człowieku?  -  spytał  Jimmy  z 

oburzeniem. 

 -  Chodzi  mi  o  to,  że  masz  przestać  zabawiać  się 

narkotykami  i  wyjść  na  scenę  czysty  jak  łza.  Masz  problem, 
przyjacielu. Znamy się i lubimy od dawna, czasem robiliśmy 
różne głupie rzeczy, nie? Nie? - powtórzył Curtis, czekając, aż 
Jimmy odpowie. 

 - Jasne. Stare dobre czasy, bracie - wyjąkał Jimmy. 
 -  Kiedy  zaczynałem  ten  interes,  bardzo  mi  pomogłeś  w 

odniesieniu sukcesu. A teraz oddaję ci przysługę za przysługę, 
pozwalając ci na udział w tym programie. Jeśli rzucisz to całe 
picie i narkotyki i uda ci się występ, możemy wtedy wrócić do 
studio  i  zobaczymy,  co  się  da  zrobić,  żebyś  zyskał  to 
nowoczesne  brzmienie,  o  którym  ostatnio  rozmawialiśmy  - 
dokończył Curtis. 

 - Ale... - zaczął Jimmy. 
Jednak Curtis nie chciał więcej słyszeć od niego ani słowa. 

Już dawno skreślił Jimmiego. Stwierdził, że nigdy nie osiągnie 
sukcesu  takiego  jak  Deena,  bo  nie  był  w  stanie  odrzucić  w 
sobie ulicy. Mógłby dać Jimmiemu utwór Sinatry „My Way", 
a  Jimmy  spaprałby  go  tak,  że  sam  Sinatra  nie  rozpoznałby 
swojej  piosenki.  To  nie  było  nowoczesne  brzmienie,  o  które 
walczyło  Rainbow  Records,  nie  pasowało  do  ich 
niewzruszonego  wizerunku  zdrowej  solidnej  klasy  średniej, 
apolitycznych  czarnych  Amerykanów;  nie  było  tam  miejsca 

background image

dla  hałaśliwego,  wojowniczego,  ubranego  byle  jak, 
zmarnowanego  ćpuna.  Przynajmniej  z  punktu  widzenia 
Curtisa.  Ale  skoro  Dick  Clark  chciał  Jimmiego  w  programie, 
Curtis powinien mu go dostarczyć i tak też zrobił. 

Podniósł  się  ponownie  z  krzesła  i  wyciągnął  rękę  do 

Jimmiego. 

 - Muszę lecieć, bracie - powiedział. - Mam kilka spotkań, 

na których muszę być. Wiesz, jak to jest. 

Jimmy  powoli  wstał  z  miejsca.  Oczy  miał  czerwone  z 

wściekłości. 

 -  Tak,  bracie,  zajmij  się  swoimi  interesami.  Ja  zajmę  się 

moimi. 

 -  Zrób to,  bracie.  Zrób  to  - odparł  Curtis,  kierując  się do 

drzwi.  -  Występ  w  programie  jest  w  przyszły  wtorek.  Moja 
sekretarka  poinformuje  cię  o  szczegółach.  Zaśpiewasz  „I 
Meant  You  No  Harm",  wiesz,  miłym  i  ładnym  głosem.  Tak 
jak to lubią, bracie. I wszystkie kroki są już umówione, więc 
nie musisz się o to martwić. 

 - Tak - mruknął Jimmy - ładnym głosem. 
 -  No  dobra,  kochany,  trzymaj  się  -  powiedział  Curtis  i 

wyszedł z pokoju. 

Jimmy  miał  ochotę  wyciągnąć  rękę  i  zrzucić  wszystko  z 

biurka  Curtisa, potem  wszystko  z  półek  i  na  koniec  połamać 
meble.  Jak,  u  licha,  Curtis  wykombinował,  że  robi  jemu 
przysługę? To ja wyciągnąłem go za dupę z błota - gdyby nie 
ja,  cały  czas  sprzedawałby  spłukanym  Murzynom  swoje 
zepsute  auta  na  zasyfionej  Woodward  Avenue,  pomyślał 
Jimmy.  A  teraz,  Curtis  przechadzał  się  jak  król,  odgrywając 
rolę zbawiciela Jimmiego - jakby chciał pokazać, że to dzięki 
niemu  Jimmy  jest  traktowany  jak  gwiazda,  mimo  że  takie 
traktowanie należało mu się od dawna. 

Jimmy wiedział, że zdemolowanie biura Curtisa to nie był 

najlepszy  pomysł,  ale  nie  chciał  tak  po  prostu  wyjść  z 

background image

poczuciem  niesprawiedliwości.  Wyjął  więc  z  kieszeni  swoją 
białą  kobietę,  za  pomocą  karty  kredytowej  Curtisa  rozdzielił 
proszek  na  dwie  równe  ścieżki  na  biurku  i  wciągnął  je  jak 
odkurzacz. 

 -  Tak,  będę  dla  ciebie  śpiewał  ładnym  głosem  całą  noc  - 

powiedział na głos, oblizując palce, wycierając ślady z biurka 
Curtisa i wcierając je w zęby. Poderwał się i niemal wybiegł z 
biura po schodach, mijając studio Rainbow Records, prosto na 
ulicę.  Obniżył  rondo  swojego  kapelusza  na  brwi,  żeby 
uchronić  wrażliwe  oczy  przed  słońcem.  Musiał  zadzwonić  i 
pogadać z Cukiernikiem 

 -  Jimmy  potrzebował  trochę  cukiereczków.  Tyle,  żeby 

wystarczyło mu do następnego wtorku. 

 -  Panie  Early,  pan  wchodzi  następny  -  oznajmił 

producent, stukając do drzwi przebieralni Jimmiego. 

Jimmy chrząknął. 
 - Kochanie, zdawało mi się, że miałeś być dzisiaj czysty - 

powiedziała  Lorrell,  starając  się  nakłonić  Jimmiego  do 
wypicia letniej kawy. - Wiesz, jakie to ważne. 

 -  Szło  mi  dobrze,  kotku,  dopóki  Melba  nie  zaczęła 

awantury  -  westchnął  Jimmy.  -  Nigdy  mnie  ze  sobą  nie 
zabierasz!  Mam  dosyć  siedzenia  w  domu  co  wieczór!  - 
naśladował  ją.  -  I  zanim  się  zorientowałem,  zeszła  na  dół  w 
swojej imprezowej sukience! 

 -  Czekaj...  czekaj  chwilę  -  Lorrell  aż  cofnęła  się  ze 

zdziwienia.  -  Czy  chcesz  mi  powiedzieć,  że  tam  wśród 
publiczności jest teraz twoja żona? W tej chwili tam siedzi? - 
dopytywała się. 

 -  Co  miałem  robić,  kochanie?  -  Jimmy  wzruszył 

ramionami. - Dlatego musiałem się jakoś rozluźnić. 

Lorrell odstawiła kawę i sięgnęła po szampana. 
 - Masz, kotku, napij się. 
 - Dziękuję, Lorrell - Jimmy z wdzięcznością łyknął płyn. 

background image

 -  Wiesz  co?  -  powiedziała  słodko  Lorrell.  -  Dzisiaj  jest 

nasza  rocznica.  Nie  pamiętasz?  Pozwól  mi  się  pocałować  za 
każdy  razem  spędzony  rok.  Jeden,  dwa,  trzy,  cztery,  pięć, 
sześć, siedem, osiem. Osiem lat bezmałżeńskiego życia. 

 - Oj, chyba nie masz zamiaru znowu zaczynać - mruknął 

Jimmy. 

Właśnie  wtedy  do  przebieralni  wetknął  głowę  pomocnik 

producenta. 

 - Pana kolej, panie Early. 
Jimmy poderwał się z krzesła i udał się na scenę. 
 -  Dlaczego  taki  jesteś,  Jimmy  Early?  -  zawołała  Lorrell, 

idąc za nim korytarzem. 

 - Obiecuję Lorrell, że jej o nas  powiem - rzucił jej przez 

ramię. 

 - Ale kiedy, Jimmy, kiedy? - Lorrell nie odpuszczała idąc 

z nim za kulisy. 

 - ... proszę kochanie, daj mi jeszcze trochę czasu. 
 -  Czas  nie  stoi  w  miejscu,  Jimmy.  Teraz  dopiero  to 

naprawdę rozumiem. Nigdy mnie nie kochałeś - wyrzucała mu 
przekrzykując  burzę  oklasków  towarzyszącą  opuszczającym 
właśnie scenę braciom Tedy i Campbell. 

 - Kocham cię Lorrell. Przecież wiesz - powiedział Jimmy.  
Lorrell  spojrzała  na  miłość  swego  życia,  zdesperowana, 

żeby mu uwierzyć. 

 - Ale teraz mam występ - dodał Jimmy. 
 -  Już  nie  -  powiedziała  do  siebie  Lorrell.  Z  jej  twarzy 

zniknęły emocje. - Już nie. 

Jimmy  wszedł  na scenę i olśnił publiczność. „I mimo, że 

trudno mi  to pokazać/chcę byś o tym  wiedziała/że, kochanie, 
co  dzień  kocham  cię  mocniej/Ale  nie  mogę  tego  wyrazić 
słowami/nie  chciałem  cię  skrzywdzić",  śpiewał  wpatrzony  w 
żonę, która siedziała w drugim rzędzie. Melba kiwała głową w 
rytm  muzyki,  pewna,  że  to  do  niej  kierował  słowa.  Artysta 

background image

wykonał  obrót  i  dostrzegł  Lorrell  oglądającą  go  zza  kurtyny. 
Podszedł  do  niej  i  zaśpiewał  patrząc  jej  prosto  w  oczy.  „I 
umrę, jeśli mnie zostawisz/kocham cię, kocham cię...". 

Zakołysał  się  i  odwrócił  z  powrotem  do  publiczności, 

ponownie  patrząc  na  swą  żonę  i  śpiewał  dalej.  Wtedy  jego 
biała kobieta stwierdziła, że czas, by pośpiewał też i dla niej. 
Jimmy  zrobił  krok  do  przodu  i  dał  zespołowi  znak,  żeby 
przestali grać. 

 -  Nie  mogę  tak.  Nie  mogę  już  śpiewać  smutnych 

piosenek. Curtis, bracie, to twój wieczór i musisz się tu dobrze 
bawić! - krzyknął Jimmy do mikrofonu. 

Publiczność  zaśmiała  się  i  zaczęła  klaskać.  Curtis 

pomachał  Jimmiemu,  starając  się  dobrze  wypaść  przed 
kamerami. Jimmy zwrócił się do dyrygenta zespołu. 

 -  Brian,  złotko,  dam  ci  trochę  czasu,  a  reszta  zespołu 

wchodzi  na  scenę,  kiedy  ich  wywołam,  dobrze?  Raz,  dwa, 
trzy, jazda, zapraszam basistę! 

Basista zaczął grać. 
 -  Raz,  dwa,  trzy,  jest  nieźle.  Saksofon  na  scenę  -  wołał 

Jimmy. 

Saksofonista  zagrał  delikatną  nutę  w  stylu  funky.  Jimmy 

widział,  że  kamerzyści  z  trudem  nadążają  za  nim,  kiedy  tak 
szalał na scenie, biegając tam i z powrotem. W studio dyrektor 
techniczny gorączkowo sprawdzał scenariusz. 

 -  Co  on  wyprawia?  -  zawołał,  ale  nikt  mu  nie 

odpowiedział. Wszyscy starali się uchwycić jego występ. 

 -  Raz,  dwa,  trzy,  o  tak!  Trąbki!  Czadu!  -  wrzeszczał 

Jimmy.  Sekcja  dęta  dołączyła  się  do  występu.  Jimmy  zaczął 
wykonywać  numer  przypominający  coś  pomiędzy  rapem  i 
muzyką gospel. 

„Hej panienko 
Chodź się zabawić z Jimmim Early 
Mam domek na wzgórzu 

background image

I Mercedesa na podwórzu 
Mam basen jak lustro 
I przyjaciół mnóstwo 
Ubrań kilogramy  
I kredyt dla swej damy 
Ale mogę obudzić się jutro tam  
I zostać sam 
Ale Jimmy chce więcej/Jimmy chce więcej 
Ale Jimmy chce więcej/Jimmy chce więcej/ Słuchajcie!" 
Publiczność  oszalała,  klaszcząc  i  podskakując  na 

siedzeniach,  kiedy  Jimmy  zdjął  płaszcz  i  odrzucił  go. 
Przebiegał przez scenę, jak za starych, dobrych czasów - sycąc 
się każdym krzykiem, piskiem i  gwizdem, wykonując układy 
sprzed lat. 

„Jimmy chce żeberka 
Jimmy chce stek, słoneczko 
Jimmy chce zjeść twoje ciasteczko 
Ale, by ukoić nerwy 
Jimmy chce przerwy 
Bo Jimmy duszę ma/Jimmy duszę ma 
Jimmy duszę ma/Jimmy duszę ma/Jimmy duszę ma!" 
Zerwał krawat i zdjął koszulę. C.C., który siedział trochę 

niżej  z  przodu,  przed  orkiestrą,  zaśmiał  się  i  pokręcił  głową. 
Curtis  rzucił  mu  znaczące  spojrzenie,  wstał  z  krzesła  z 
wymuszonym  uśmiechem  na  ustach  i  wyślizgnął  się  z  loży. 
Popędził  pustym  korytarzem  i  wpadł  za  kulisy.  Stanął  tuż 
obok Lorrell, która stała tam potrząsając głową. 

 - Wiedziałaś, że chce to zrobić? - spytał. 
 -  Curtis,  jestem  zszokowana,  tak  samo  jak  ty.  Tego  nie 

było na próbach. 

 -  Bez  żartów,  Lorrell  -  powiedział  Curtis,  jego  szczęki 

pracowały ze zdwojoną siłą. 

„Nie mogę rocka grać 

background image

Nie mogę go śpiewać 
Mogę ci, kochanie, swą duszę pokazać" 
Jimmy  odwrócił  się,  rozpiął  guzik  spodni  i  wypuścił  na 

wierzch  koszulę,  wrzeszcząc  do  mikrofonu  „Jimmy  duszę 
ma!". Publiczność zachęcała go dzikimi wrzaskami. 

„Wcześniej  czy  później/Nadejdzie  taki  czas  Kiedy 

mężczyzna  odwagę  w  sobie  zbierze  By  stworzyć  swoje 
brzmienie Chcę zrobić coś/By wstrząsnąć światem Jak Johnny 
Mathis/Ale tak nie potrafię Bo Jimmy duszę ma, Jimmy duszę 
ma..." 

Odwrócił  się  i  zdjął  koszulę,  a  kiedy  to  zrobił,  spodnie 

opadły  mu  do  kostek.  Publiczność  zaczęła  piszczeć  -  Melba 
jęknęła  i  zasłoniła  usta  elegancko  ozdobioną  biżuterią  dłonią 
w rękawiczce. Dyrektor techniczny ryknął do mikrofonu: 

 - Zdjąć go z wizji! 
Niemal natychmiast wszystkie monitory pokazały tablicę z 

informacją: „Przepraszamy, za chwilę dalszy ciąg programu", 
aby  publiczność  w  domach  nie  zobaczyła,  jak  Jimmy 
wykonuje  kolejny  szalony  obrót,  zdejmuje  z  siebie  spodnie  i 
kłania  się  widzom.  Ukłonił  się  jeszcze  raz,  przesłał  całusa 
fanom,  a  także  Lorrell  i  Curtisowi  stojącym  za  kulisami  i 
zszedł żwawo ze sceny. 

 -  Hej,  Curtis  -  powiedział  z  promiennym  uśmiechem  na 

twarzy. - Podobał ci się mój występ? 

 -  Zrobiłeś  z  siebie  głupka  -  wysyczał  Curtis  przez 

zaciśnięte zęby. 

 -  Chwileczkę,  chwileczkę,  byłem  po  prostu  Jimmim  - 

zaśmiał  się.  Wpadł  na  scenę  i  jeszcze  raz  się  ukłonił  - 
publiczność  nadal  klaskała  jak  szalona.  A  on  z  powrotem 
pojawił się koło Curtisa i Lorrell. 

 -  Lorrell,  powiedz  mu,  jeśli  możesz  -  powiedział  pewny 

siebie Jimmy, wpatrując się Curtisowi w oczy. 

background image

 - Jimmy cały czas błaga cię o coś nowego, ale sposób, w 

jaki  go  ignorujesz  sprawia,  że  czuje  się  zagrożony. 
Oczywiście, czuje się z tego powodu zagubiony - potok słów 
wypływał  z  ust  Lorrell  na  jednym  oddechu.  -  Chyba  nie  ma 
wątpliwości,  że  tylko  prawdziwie  zdesperowany  człowiek 
zrzuci  spodnie,  będąc  na  żywo  w  telewizji!  -  powiedziała  i 
odwróciła twarz ku Jimmiemu. 

 -  Dziękuję  Lorrell,  doskonale  to  ujęłaś  -  pochwalił 

usatysfakcjonowany Jimmy. 

 - Tak, ale to nie wszystko, co mam do powiedzenia, kotku 

-  ciągnęła  Lorrell,  opierając  dłoń  na  biodrze.  -  Ty...  -  Curtis 
jednak nie dał jej skończyć. 

 -  Bracie,  mój  przyjacielu,  to  już  koniec  -  powiedział  po 

prostu. 

 -  O  co,  o  co  ci  chodzi,  jak  to  koniec?  -  zapytał  Jimmy, 

zbliżając swoją twarz do twarzy Curtisa. 

 - Przykro mi Jimmy, twój czas się skończył. 
 -  Mam  duszę,  bracie.  Nie  zabijesz  człowieka,  który  ma 

duszę 

 -  Jimmy  zaczął  podnosić  głos.  Tymczasem  producent 

biegał  nerwowo  po  studio,  wrzeszcząc  do  mikrofonu.  W 
pobliżu  stała  Deena  i  Michelle  z  zespołem  stylistów 
układających  im  włosy  i  poprawiających  makijaż.  Wokół 
unosił się puder i opary lakieru do włosów. Ich zespół ustawiał 
swoje  instrumenty,  po  tym  jak  kapela  Jimmiego  zdążyła  już 
złożyć swoje. Program miał trwać dalej. 

 - Po prostu spróbujmy pożegnać się jak przyjaciele. Kiedy 

będziesz potrzebował pomocy, zwyczajnie do mnie zadzwoń - 
zaproponował  Curtis  wyciągając  do  Jimmiego  dłoń.  Ale 
Jimmy jej nie przyjął - wyglądało na to, że prędzej by na nią 
napluł  i  odtrącił,  niż  ją  uścisnął.  Curtis  spojrzał  na  niego 
groźnie i odszedł. 

background image

 -  Nie  martw  się  Curtis,  ja  się  nie  czołgam!  Jestem 

oryginałem i nie żebrzę! - zawołał za nim Jimmy. 

Lorrell udała się na scenę, gdzie czekała na nią Michelle. 

Ale Jimmy złapał ją za rękę, zanim odeszła. 

 - Poczekaj, chwilkę, kochanie. Chcę żebyś to wiedziała - 

poprosił. - Kocham cię maleńka. 

Lorrell podeszła do niego i pocałowała go namiętnie. 
 - A Lorrell kocha Jimmiego - powiedziała, patrząc mu  w 

oczy. 

 -  Ale  na  razie  z  Lorrell  i  Jimmim  koniec,  mam  coś  do 

zrobienia,  pamiętasz?  Teraz  mam  występ  -  przypomniała 
odsuwając  się,  właśnie  wtedy,  kiedy  weszła  Melba.  Obie 
patrzyły przez chwilę na siebie. Żadna się nie odezwała. 

 -  A  teraz  powitajmy  najjaśniej  świecące  gwiazdy 

konstelacji Rainbow: Deena Jones i niesamowite Dreams! -  z 
głośników popłynął  głos prezentera. Lorrell  weszła na scenę, 
Melba  wybiegła.  Jimmy  został  sam,  patrząc  jak  Deena 
przesyła  buziaki  widowni.  Wszyscy  wstali  i  skandowali  jej 
imię,  kiedy  podchodziła  do  mikrofonu  i  przesyłała  kolejne 
całusy Curtisowi, który właśnie zajmował miejsce w loży. 

Jimmy słyszał białą kobietę - jego narkotyk - wołającą go 

z przebieralni. Kiedy tylko usłyszał jej głos, jego nogi zaczęły 
tańczyć jak szalone. Podrapał się po szyi i odwrócił, żeby do 
niej  pobiec,  ale  wpadł  prosto  w  ramiona  wielkiego  jak  dąb 
ochroniarza. 

 - Czas na nas panie Early - powiedział, kładąc mu dłoń na 

ramieniu. 

Jimmy nie ruszył się. 
 - Nie żebrzę, Curtis! - zawołał, starając się, żeby słychać 

go było mimo głośnej muzyki i wrzasków publiczności. - Nie 
czołgam się! Bo byłem tu na długo przed tobą i będę tu dłużej 
niż wy wszyscy! 

background image

Ale nikt go nie słyszał, oprócz ochroniarza, który wziął go 

pod ramię i pomógł opuścić budynek - jego biała kobieta cały 
czas wołała do niego. 

background image

Rozdział 8 
Mimo że miała okulary słoneczne, Deena pochylała nisko 

głowę  idąc  przez  hotel  w  kierunku  basenu,  gdzie  czekali  na 
nią producent filmowy, Jerry Harris, i reżyser, Sam Walsh. 

 -  Jest  pani  niezwykle  piękną  kobietą  -  wypalił  Harris, 

kiedy Deena siadała na krześle naprzeciwko niego. Ochroniarz 
Deeny  stał  nieopodal  w  czarnym  garniturze,  z  rękami 
splecionymi na plecach. 

 -  Dziękuję,  Jerry  -  odpowiedziała  Deena,  popijając 

herbatę  i  posyłając  mu  charakterystyczny  skromny  uśmiech. 
Nie była pewna, co sądzić o Walshu. Jego hippisowski strój i 
długie  strąkowate,  siwe  włosy,  to  nie  było  coś,  czego  się 
spodziewała  po  słynnym  reżyserze  filmowym  z  Hollywood. 
Nie  dała  jednak  nic  po  sobie  poznać:  wykonywała  misję, 
której  celem  było  przejęcie  jednej  z  głównych  ról  w  „Vegas 
Score",  filmie,  o  którym  czytała  w  „Hollywood  Reporter". 
„Film,  napisany  i  wyreżyserowany  przez  Sama  Walsha  i 
wyprodukowany  przez  Jerrego  Harrisa  zapowiada  się  bardzo 
dobrze",  pisano  o  nim.  „Niektórzy  przypuszczają,  że  z 
odpowiednimi  aktorami  i  Walshem w  fotelu reżysera „Vegas 
Score" z łatwością zdobędzie przynajmniej jednego Oskara." 

Na taką właśnie rolę miała nadzieję Deena - dokładnie w 

takim filmie chciała, musiała zagrać. Curtis cały czas starał się 
przepchnąć  ją do roli  Kleopatry  i  wyglądało  na  to,  że  Deena 
będzie  już  grubo  po  czterdziestce,  kiedy  jej  mąż  w  końcu 
zgromadzi odpowiedni scenariusz i właściwych producentów, 
żeby zacząć  kręcić. Powtarzała  mu to cały czas, że powinien 
zapomnieć  o  tym,  że  rola  główna  w  tym  filmie  nie  jest  dla 
niej, że jest na nią zbyt dojrzała. 

 -  Niech  zagra  w  tym  Bebe  Vine  albo  Debbie  Bullach  - 

mówiła Curtisowi, podsuwając mu imiona młodszych sióstr z 
Rainbow Records. Ale Curtis nie chciał o tym słyszeć. 

background image

 - Ta rola została napisana specjalnie dla ciebie. Więc teraz 

nie  ma  mowy  o  tym,  żebyśmy  dali  sobie  z  tym  spokój.  Za 
dużo pieniędzy już w to zainwestowałem - odpowiadał jej. 

 -  Pozwól  mi  się  tylko  tym  zająć,  kochanie,  i  cały  czas 

dawaj  z  siebie  wszystko.  I  nie  zawracaj  tym  sobie  swojej 
małej ślicznej główki. 

No cóż, Deena przestała się tym martwić już dawno temu i 

postanowiła  wziąć  sprawy  w  swoje  ręce.  Zmęczyło  ją  już 
bycie cichą i skromną kukiełką Curtisa Taylora juniora. Poza 
tym  wiedziała  już  wystarczająco  dużo  na  temat  biznesu,  a 
szczególnie  na  temat  swojego  męża  i  sposobu,  w  jaki  on  się 
wszystkim zajmował, żeby zdać sobie sprawę, iż każdy dział 
Rainbow  Records  można  poszerzyć.  Nawet  Deenę  Jones.  W 
końcu  to  ona  siedziała  w  pierwszym  rzędzie  na 
przedstawieniu, w którym Curtis bezceremonialnie odrzucał i 
zmieniał  piosenkarzy,  autorów  tekstów,  producentów, 
leaderów  zespołów,  sekretarki,  stróżów  -  każdego,  kto,  jego 
zdaniem,  nie  pasował  do  jego  ściśle  określonego  pojęcia 
muzyki  pop.  Szczerze  mówiąc,  nie  obchodził  jej  los 
większości z nich - tak po prostu było od zawsze w przemyśle 
muzycznym,  niezależnie  od  tego,  kto  podejmował  decyzje. 
Ale  widząc,  jak  Curtis  systematycznie  niszczy  karierę 
Jimmiego Early - człowieka, który wprowadził ich wszystkich 
na  drogę  do  sławy  -  zorientowała  się,  że  ona  sama  też,  w 
każdej chwili, może stać się niepotrzebna. Nie miała zamiaru 
siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż to się stanie. Deena 
Jones postanowiła, że Deena Jones, jej produkt, zaczyna sama 
dbać  o  siebie.  Kiedy  zobaczyła  ten  artykuł  w  „Hollywood 
Reporter",  powiedziała  asystentce,  żeby  umówiła  ją  na 
spotkanie. 

 -  I,  hmm,  zostawmy  to  między  nami  -  dodała.  -  Chcę 

zrobić Curtisowi niespodziankę, dobrze? 

background image

Jerry  Harris  poruszył  się  na  siedzeniu,  kiedy  Deena 

uśmiechnęła się do niego i podziękowała za komplement. 

 -  Nie,  chcę  powiedzieć,  że  tak  naprawdę  jesteś  zbyt 

piękna - wyjaśnił. - To film o trzech szulerkach, które jadą do 
Vegas, żeby ostatni raz tam zagrać i wygrać. Kiedy Dawn leci 
na tego kierowcę ciężarówki, musisz poczuć jej desperację. To 
musi być brzydkie. Surowe. 

 - Wiem. I to właśnie mi się w niej podoba - podchwyciła 

Deena.  -  Bezpretensjonalność,  żadnego  pieprzenia  bzdur  - 
powiedziała, specjalnie dorzucając przekleństwo. 

Harris zszokowany odwrócił się do Walsha. 
 -  O  rany,  najsłodsza  Amerykanka  ma  taką  niewyparzoną 

buźkę - zaśmiał się. 

 - Oczywiście, gdybym została zatrudniona, musielibyśmy 

trochę dopracować rolę - uśmiechnęła się, sięgając po herbatę. 

 - Co masz na myśli? - Walsh podniósł się i wyprostował. 
 - Napisanie tego scenariusza zajęło mi cały rok. 
 - I jest naprawdę dobry -  zapewniła go Deena. -  Ale ona 

jeszcze nie jest prawdziwa. Na przykład, co to za imię: Dawn? 
Żadna  z  sióstr,  które  spotkałam  w  życiu,  nie  miała  na  imię 
Dawn  -  powiedziała,  dodając  charakterystyczne  dla  czarnych 
elementy  slangu,  dla  efektu.  Wiedziała,  że  złapała  byka  za 
rogi. 

 -  Scenariusz  nie  jest  wykuty  w  kamieniu  i  jesteśmy 

otwarci na zmiany - odparł Harris. - Prawda Sam? 

 -  Może  siądziemy  nad  nim  razem,  kiedy  wróci  Al. 

Przejrzymy  kilka  scen,  pobawimy  się  nimi?  -  Walsh  mówił 
bardziej do Harrisa niż do Deeny. 

 - To mi się podoba - uśmiechnęła się Deena. 
 - Słyszałem,  że Curtis cały czas chce nakręcić tę  szaloną 

wersję czarnej Kleopatry - zagaił Harris. - Chryste, czy wersja 
z Elizabeth Taylor nie była wystarczająco zła? 

background image

 -  Wiadomo,  że  to  go  zrujnuje  -  zaśmiał  się  nerwowo 

Walsh. 

 -  Widziałem  już  coś  takiego  wiele  razy.  Faceci,  którzy 

wydają dziesięć dolców, żeby zarobić pięć. Czy to prawda, że 
ma na to pieniądze z mafii? 

Deena  spodziewała  się  tych  pytań.  Powiedziała  sobie,  że 

musi to odegrać z rezerwą. 

 -  Mój  mąż  ma  teraz  pełne  ręce  roboty,  jeśli  chodzi  o 

muzyczną  stronę  interesu  -  odpowiedziała.  -  Dlatego  nie 
chciałam mu zawracać głowy tym dzisiejszym spotkaniem. 

Wszyscy  wiedzieli,  że  to  kłamstwo,  ale  w  prawdziwie 

Hollywoodzkim stylu, więc zgodzili się je zignorować. 

 -  Ale,  powiedzmy,  że  będziesz  miała  do  zagrania  scenę 

łóżkową. Czy Curtis ci na to pozwoli? Mówią, że trzyma cię 
dość  krótko.  Diamentowa  obroża,  ale  krótka  smycz  - 
prowokował Harris. 

Pozwolić  jej?  Takie  właśnie  pierdoły  nie  podobały  się 

Deenie 

 -  Curtis  miał  nad  nią  taką  kontrolę,  że  nawet  mężczyźni, 

których nigdy wcześniej nie widziała wiedzieli, że Deena nie 
ma władzy ani nad swoim czasem, ani nad ciałem. Jej produkt. 
No cóż. Już nie. 

 - To nie będzie problem, Jerry - odpowiedziała, zaciskając 

wargi. Łyknęła herbatę. 

Deena  była  z  siebie  dosyć  zadowolona. Później  w  studio 

jej radość było niemal słychać, kiedy ćwiczyła nową piosenkę, 
którą  napisał  dla  niej  C.C.  Jednak  mimo  przepełniającego  ją 
entuzjazmu  trudno  jej  było  nie  zauważyć  ostrej  kłótni,  która 
miała miejsce w studio na jej oczach. Michelle i Lorrell, które 
kołysały  się  w  rytm  basu  i  śpiewały  swoje  „ah,  ah,  ah" 
spojrzały  na  siebie  i  zmarszczyły  brwi,  patrząc  w  okienko, 
gdzie  byli  Curtis  i  C.C.  Wyglądali  jakby  za  chwilę  mieli  się 
rozszarpać.  Kiedy  C.C.  rzucił  się  na  Curtisa,  Deena  zerwała 

background image

słuchawki,  chcąc  pójść  do  nich  i  przypomnieć  im,  że  są  w 
środku  nagrania,  a  nie  na  ulicy,  ale  właśnie  wtedy  C.C. 
wybiegł ze studio, a Curtis pobiegł za nim. 

 - Nie myślałem, że to możliwe, Curtis! - wrzeszczał C.C., 

podczas  gdy  Michelle,  Lorrell  i  Deena  pospieszyły  za  nimi 
gotowe interweniować. Ester, asystentka Deeny, już tam była, 
ale ani Curtis, ani C.C. jej nie widzieli. 

 -  Nie  myślałem,  że  potrafisz  pozbawić  moją  muzykę 

duszy aż do tego stopnia. 

 -  Po  prostu  zmieniłem  ją  tak,  żeby  można  było  do  niej 

tańczyć - oponował Curtis. 

 -  A  teksty?  Ten  rytm  zabija  emocje  w  piosence  -  pieklił 

się C.C. 

 -  O  to  właśnie  prosiłeś  -  Curtis  zaczynał  tracić 

cierpliwość. 

 - O całkiem nowe brzmienie, silniejsze niż kiedykolwiek 

miał rock and roll. Ludzie nie wrócą teraz do boogie, a nawet 
jeśli, to i tak będą tańczyć do naszej muzyki! 

 - Twojej muzyki, Curtis - C.C. niemal pluł ze złości. - Ja 

nie mam z nią nic wspólnego. 

 -  Daj  spokój  bracie,  jesteś  tu  dla  mnie  najważniejszym 

facetem 

 -  powiedział  Curtis  wyciągając  rękę  do  C.C.,  ale  ten 

odtrącił ją i szybkim krokiem ruszył do biura, gdzie czekały na 
niego jego spakowana walizka i wolność. 

 - Pocałuj mnie w dupę, bracie! - wrzasnął C.C. Zatrzymał 

się, kiedy zobaczył, jak ludzie wychodzą z biur i gromadzą się 
na korytarzu. Rhonda i Janice płakały, inni się obejmowali. 

 - A tu co się dzieje? - spytał zaskoczony Curtis. 
W tym  momencie powietrze przeszył  ostry głośny krzyk, 

który  sprawił,  że  wszyscy  zadrżeli.  To  była  Lorrell, 
histerycznie płacząca z bólu. Łzy tryskały z jej oczu razem z 
tuszem  do  rzęs  i  spływały  strumieniami  po  twarzy.  Deena 

background image

starała  się  ją  uspokoić,  ale  Lorrell  nie  mogła  się  opanować. 
Trzęsła  się  cała.  Michelle  powoli  odwróciła  się  do  C.C.  ze 
łzami  w  oczach,  przekazując  swojemu  chłopakowi  straszne 
wieści: Jimmy Early zmarł. 

Wiadomość  o  śmierci  Jimmiego  rozniosła  się  bardzo 

szybko.  Reporterzy  ochoczo  pochylali  się  nad  swoimi 
mikrofonami,  roztrząsając  najdrobniejsze  szczegóły  związane 
ze  śmiercią  Jimmiego,  a  stacje  telewizyjne  bezustannie 
pokazywały nagranie z ciałem Jimmiego, przykrytym białym 
prześcieradłem  wynoszonym  na  noszach  z  jakiegoś 
podejrzanego hotelu. 

 -  Według  policji  pan  Early  leżał  tam  martwy  cały  dzień. 

Badania  potwierdzają,  że  zmarł  z  powodu  przedawkowania 
narkotyków 

mówił 

reporter 

do 

kamery. 

Najprawdopodobniej,  jego  ciało  zostanie  przewiezione  z 
powrotem do Detroit, gdzie zostanie pochowany. 

C.C.  i  Michelle  patrzyły  bezmyślnie  w  telewizor  stojący 

na podłodze u Curtisa. Curtis przełknął trochę szkockiej, żeby 
stępić  wszechogarniający  go  ból.  W  jego  sypialni  Deena 
starała się pocieszyć zrozpaczoną Lorrell, która znikła na kilka 
godzin  i  pojawiła  się  z  powrotem  w  rezydencji  Taylora  w 
jeszcze gorszym stanie niż była w studio dowiedziawszy się o 
śmierci swojego ukochanego. 

 -  Mój  Jezu  -  westchnęła  Deena,  kiedy  wyjrzała  na 

korytarz i ujrzała Lorrell skuloną na podłodze ze spływającym 
po twarzy razem ze łzami makijażem i potarganymi włosami. 
- Niech mi ktoś pomoże! 

Curtis  przyglądał  się,  podczas  gdy  C.C.  i  Michelle 

pomogli Lorrell wspiąć się po spiralnych schodach do pokoju 
szefa.  Lorrell  nie  mogła  nawet  na  nich  spojrzeć,  nie  mogła 
nawet  się  odezwać.  Przez  długi  czas  siedziała  w  całkowitym 
milczeniu.  Bolało  ją  gardło  od  krzyczenia  w  szpitalu,  gdzie 

background image

kazała  się  zawieźć  swojemu  kierowcy,  zaraz  po  tym,  jak 
dowiedziała się o śmierci Jimmiego. 

 -  Co  to  znaczy?  Dlaczego  nie  mogę  go  zobaczyć?  - 

spytała  zapłakana  ochroniarza,  który  nerwowo  przeglądał 
papiery na biurku. Tuż za nim znajdowała się kostnica, gdzie 
leżało  ciało  Jimmiego,  przygotowane  na  oficjalne 
rozpoznanie, tuż za wahadłowymi drzwiami. - Kochaliśmy się 
z  Jimmim.  Przecież  nie  zaszkodzi  panu,  jeśli  pozwoli  mi  się 
pan z nim zobaczyć ostatni raz. Pożegnać się. Proszę pana... 

Właśnie  wtedy  otworzyły  się  drzwi  i  wyszedł  zza  nich 

mężczyzna  w  białym  kitlu,  tuż  za  nim  szła  Melba.  Miała 
spuszczoną  głowę,  więc  nie  od  razu  dostrzegła  dziewczynę 
męża, która stała naprzeciwko. 

 - Jeszcze raz wyrażam żal - odezwał się lekarz - z powodu 

śmierci pani męża, pani Early. 

 - Dziękuję... - zaczęła Melba i przerwała ujrzawszy przed 

sobą Lorrell. - Co ty tu robisz? - patrzyła na nią, a jej słowa 
przepełnione były jadem, niemal pluła mówiąc. 

 - Ja... ja... 
 - Idź do diabła - przerwała jej  wzburzona Melba. - Masz 

jeszcze  czelność  pokazywać  się  tutaj,  jakby  to  dotyczyło  też 
ciebie.  Pozwól,  że  coś  ci  powiem,  maleńka  -  powiedziała, 
wskazując  palcem  na  twarz  Lorrell.  -  Ten  człowiek,  to  mój 
mąż. Mój! Nie twój. 

 -  Ale  ja  go  kochałam  -  powiedziała  słabo  Lorrell.  - 

Chciałam się tylko pożegnać. 

 -  Wyjdź  stąd  natychmiast,  do  diabła  -  warknęła  Melba  i 

odwróciła  się  do  lekarza.  -  Proszę  nie  pozwolić  tej  kobiecie 
zbliżyć się do ciała mojego męża, albo pozwę do sądu ją, was 
i wszystkich, którzy będą mieli z tym coś do czynienia. 

Lorrell  cały  czas  dźwięczały  w  uszach  te  słowa.  Nawet 

kiedy  siedziała  w  objęciach  Deeny,  cały  czas  nie  mogła 
zrozumieć, jak teraz będzie żyć bez Jimmiego. 

background image

 - Nawet  mi nie pozwoliła go zobaczyć - odezwała się do 

kołyszącej  ją  delikatnie  Deeny.  -  Nie  pozwoliła  mi  się 
zobaczyć z moim Jimmim. 

W pomieszczeniu obok Curtis potrząsał głową. 
 - Co za nieszczęście. 
 -  Cóż...  dzięki  za  drinka  -  odezwał  się  C.C.,  wstając  do 

wyjścia.  Pomógł  Michelle  wstać,  starając  się  nie  spojrzeć  na 
Curtisa. 

 -  Powiedz  Lorrell,  że  wpadnę  jutro  -  powiedziała 

Michelle, biorąc C.C. za rękę. 

 -  C.C.  ...  niezależnie  od  tego,  co  było  między  nami,  nie 

ma  nic  ważniejszego  niż  rodzina  -  powiedział  Curtis  do 
wychodzącego  C.C.  Ten  stanął,  ale  się  nie  odwrócił,  dopóki 
nie  wypowiedział  tych  trzech  słów,  które  chciał  powiedzieć 
głośno przez cały dzień. 

 - To już koniec, Curtis. 
 - Jimmy sam sobie to zrobił! - zawołał Curtis. - Dobrze o 

tym wiesz. 

C.C. nie miał więcej nic do powiedzenia. Po prostu złapał 

Michelle za rękę i wyszedł. 

 - Michelle - powiedział Curtis spokojnie, zatrzymując ją. - 

C.C. może odejść, ale ty nie. 

C.C.  starał  się  zrozumieć,  jak  Curtis  mógł  być  aż  tak 

wyrachowany,  nawet  w  takiej  chwili  jak  ta  -  kiedy  stracił 
brata,  człowieka,  którego  kochali  jak  członka  rodziny. 
Odwiózł  Michelle  do  domu,  pojechał  prosto  na  lotnisko  i 
pierwszym  samolotem  poleciał  do  Detroit,  gdzie  udał  się  do 
swojej  rodzinnej  dzielnicy,  wspominając  dni,  kiedy  chodził 
tamtędy  szukając  kogoś,  kogokolwiek,  kto  by  posłuchał  jego 
muzyki  i  głosu  jego  siostry.  Minął  narożny  bar,  gdzie  mieli 
pierwszy koncert dla prawdziwej publiczności - kilku pijaków, 
którzy czekali na otwarcie baru, żeby kupić butelkę czy dwie i 
owinąć  je  w  papierowe  torby.  Kilka  kilometrów  dalej 

background image

znajdowało  się  podwórko,  z  którego  razem  z  Effie 
obserwowali  samochody  i  gdzie napisał  ich  trzecią  piosenkę, 
„Moody  Girl",  na  cześć  pierwszej  dziewczyny,  która  go 
pocałowała  i  odeszła  z  innym  chłopcem.  I  tam  też  był  Teatr 
Detroit,  na  samym  środku,  zniszczona  ruina  -  tak  pełna 
wspomnień.  Był  taki  czas,  kiedy  nawet  nie  potrafiłby  sobie 
wyobrazić, jak to jest, kiedy słyszy się swoje piosenki w radio, 
a co dopiero widzi je na szczycie list przebojów „Billboard". 
A  teraz  niewyobrażalne  stało  się  rzeczywistością.  Nie 
rozumiał, dlaczego tak się to wszystko skończyło. Detroit było 
zniszczone.  Zespół  się  rozpadał.  Jimmy  umarł.  Jak  Curtis 
mógł być taki podły - i tak go poniżyć. Rzucił wszystko, żeby 
za  nim  pójść,  pasję  dla  muzyki  soul,  kreatywność,  rodzinę. 
Tak  bardzo  chciał  być  ze  swoją  rodziną.  Śmierć  często 
sprawia, że chce się obejmować ludzi i przytulać tych, których 
nie ma w pobliżu, ponaprawiać zerwane więzi. Myślał o Effie. 
Czuł,  że  musi  ją  jak  najszybciej  znaleźć,  powiedzieć  jej,  że 
chce, pragnie, potrzebuje jej przebaczenia. 

Do mieszkania siostry wpuścił go ojciec. C.C. czekał tam 

na nią dwie godziny, cały czas myśląc o tym, jak to się stało, 
że Effie żyła w tak ubogich warunkach i doświadczyła takiej 
degradacji. 

 -  Przecież  przesyłałem  jej  pieniądze,  czy  nie  doszły?  - 

wypytywał ojca bezustannie. 

 - Dostawała je. 
 -  Nie  korzystała  z  nich?  Wysłałem  jej  przez  ten  czas 

wystarczająco dużo, żeby mogła mieszkać lepiej niż mieszka, 
żeby żyła lepiej. 

 -  Nie  chciała  ich  wydawać  -  odpowiedział  ojciec, 

otwierając szufladę biurka w maleńkim pokoiku Effie. Wyjął z 
niej  pudełko  pełne  listów,  listów  od  C.C.  Większość  z  nich 
była  nawet  nie  otwierana,  wszystkie  pełne  były  pieniędzy, 
które jej przesyłał. 

background image

 - Twoja siostra - powiedział Ronald - jest uparta jak osioł. 
C.C.  potrząsnął  głową  i  zaczął  chodzić  po  maleńkim 

mieszkanku. Patrzył na uciekające po niemal pustych szafkach 
karaluchy,  dotykał  cienkich,  poukładanych  równo  w  kostkę 
koców  leżących  na  zużytej  sofie,  gdzie  spała  Effie,  i  na 
porozrzucane wszędzie zabawki. Pokój dziecinny. Siedział na 
łóżku  dziecka,  kiedy  usłyszał  Effie  witającą  się  z  sąsiadką. 
Podbiegł  do  drzwi  i  otworzył  je,  wyglądając  na  klatkę 
schodową,  aby  zobaczyć  siostrę  z  córeczką,  jak  wchodzą  po 
schodach. 

 -  Co  to  jest  czuwanie  przy  zwłokach?  -  spytała  Magic, 

pokonując po dwa schodki naraz. 

 -  Tak  się  mówi,  kiedy  przyjaciele  gromadzą  się  razem  i 

obdarowują  kogoś  miłością  -  odpowiedziała  Effie,  z  trudem 
wspinając się po schodach. 

 - Mamo, czemu zawsze tak wolno chodzisz? 
 -  Bo  jestem  już  stara,  kochanie  -  odpowiedziała  prosto 

Effie, ignorując kolejną obrazę ze strony córki. Zatrzymała się 
na  chwilę,  żeby  złapać  oddech,  a  Magic  pobiegła  do  ich 
mieszkania.  Zatrzymała  się  ze  zdumienia,  kiedy  zobaczyła 
obcego mężczyznę stojącego w drzwiach. 

 - Kim jesteś? - spytała. 
Effie zobaczywszy C.C. zaczęła  z powrotem schodzić po 

schodach. Serce waliło jej z wściekłości. C.C. pobiegł za nią. 
W drzwiach pojawił się Ronald i wziął Magic za rękę. 

 - Kto to jest? - powtórzyła dziewczynka. 
 - To twój wujek, mała. 
 - Effie! - zawołał C.C. 
Usłyszał  trzaśnięcie  drzwiami  i  zaklął  pod  nosem.  Jego 

siostra nigdy niczego nie ułatwiała, więc spodziewał się tego. 
Pobiegł  za nią, wybiegł  na ciemną ulicę, ale Effie przepadła. 
Gdyby popatrzył uważniej, może zobaczyłby ją, jak chowa się 
ze łzami w cieniu wielkiego dębu, gdzie niegdyś śpiewała mu 

background image

piosenki  z  takim  uczuciem,  że  oboje  płakali  ze  wzruszenia. 
Kochała go - tęskniła za nim, ale wiedziała, że zbyt długo była 
zagniewana i teraz nie była pewna, czy uda się jej zapomnieć 
o głębokiej urazie. Tata ma rację, pomyślała, jestem uparta jak 
osioł. 

C.C. powoli wszedł na górę, żeby pożegnać się z ojcem. 
 -  Nie  poddawaj  się  synu  -  Ronald  uściskał  go  ciepło.  - 

Ona cię teraz potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek, nawet jeśli 
stara  się  tego  po  sobie  nie  pokazywać.  Znajdź  ją,  synu,  i 
spraw, żeby zrozumiała, że stać ją na więcej niż to. 

O  tym  właśnie  myślał  C.C.,  kiedy  pochylał  się  nad 

drinkiem  w  klubie  Max  Washington,  gdzie  zebrało  się  kilku 
muzyków  z  Detroit,  żeby  wspólnie  pograć  i  porozmawiać  o 
Jimmim. Przy jednym ze stolików siedziała Effie z Martim, z 
którym  ostatnio  od  nowa  zaczynała  współpracę  i  starała  się 
zorganizować  dla  siebie  kilka  występów.  C.C.  siedział  przy 
barze,  wiedząc,  że  cokolwiek  powie,  i  tak  nie  uda  mu  się 
zrekompensować  lat,  przez  które  Curtis  wykorzystywał  tę 
dwójkę. Więc siedział tylko, pił i obserwował. 

 -  Wiecie,  że  wtedy  nie  mówiono  o  nim  „Thunder"  Early 

tylko  Mały  Jimmy  -  powiedziała  wokalistka  jazzowa 
Martiemu  i  Effie,  przygotowując  dla  swojego  starego 
znajomego piosenkę. - Ile on miał wtedy lat, Marty? 

 - Nie wiem, pewnie ze dwanaście. 
 -  Hehe,  ale  ręce  miał  jak  ktoś  dwa  razy  starszy  i  nie 

wstydził się ich używać - zaśmiała się kobieta. 

 -  Prawdziwy  był  z  niego  świntuch  -  Marty  pokiwał 

potakująco  głową.  -  Prawdziwy  mały  świntuch  -  powtórzył  i 
jego  oczy  wypełniły  się  łzami.  Effie  objęła  go  ramieniem,  a 
kobieta skinęła na pianistę. Melodia była delikatna i łagodna, 
głos  piosenkarki  był  szorstki,  nieco  skrzekliwy.  Śpiewała 
piosenkę  miłosną  dla  przyjaciela,  który  odszedł.  „Tęsknię  za 

background image

tobą, przyjacielu/Czy mogę cię przytulić? Mimo, że już wiele 
czasu upłynęło, przyjacielu/Czy pozwolisz?", śpiewała. 

Effie  obiecała  Martiemu,  że  nie  będzie  więcej  piła,  i  że, 

jeśli  pomoże  jej  w  karierze,  zostanie  abstynentką.  Marty, 
siwiejący  starszy  pan  z  ogromną  ilością  wspomnień,  ale 
niewielką  ilością  bliskich,  z  którymi  mógłby  się  nimi 
podzielić,  chciał,  żeby  mogła  wrócić  do  gry  bez  tych 
wszystkich wad, które utrudniały sukcesy, a czasem - tak jak 
w przypadku Jimmiego - zabijały. W związku z tym kazał jej 
rzucić  alkohol  na  czas  wspólnej  pracy.  Effie  była 
zdeterminowana,  żeby  dotrzymać  obietnicy,  ale  siedzenie  w 
knajpie i wspominanie zmarłego przyjaciela nie pomagało jej 
w tym. 

 - Idę po drinka. Chcesz coś? 
 - Nie, kotku. Dzięki - odpowiedział Marty. 
Effie podeszła do baru i kątem oka dostrzegła C.C. Miała 

przeczucie, że go tam spotka - po tym, co powiedział jej ojciec 
-  ale  mimo  wszystko  nadal  nie  była  przygotowana  na 
rozmowę.  Właściwie,  nie  miała  mu  nic  do  powiedzenia,  po 
tym,  jak  jej  ojciec  ubłagał  ją,  żeby  przynajmniej  wysłuchała, 
co brat chciał jej przekazać. 

 -  Nie  pracuje  już  z  Curtisem,  Effie  -  powiedział  jej 

Ronald, kiedy w końcu wróciła do domu po tym, jak pierwszy 
raz zobaczyła Curtisa w drzwiach swojego mieszkania. 

 -  Chce  zacząć  pracować  dla  siebie  i  chce  pomóc  ci  w 

nagraniu płyty. 

 -  Niepotrzebna  mi  jego  pomoc  -  z  wściekłością 

odpowiedziała  Effie.  -  Nie  potrzebowałam  go  wtedy,  nie 
potrzebuję go też teraz. 

 -  Ależ  to  nieprawda  kochanie.  Rodzina  potrzebuje  się 

nawzajem.  Tu  nie  chodzi  o  pieniądze,  ani  o  to,  co  się 
wydarzyło w przeszłości. To twoja krew, twoje ciało. 

background image

 -  Zabawne,  że  nie  myślał  o  tym,  kiedy  Curtis  wykopał 

mnie z mojego własnego zespołu i... 

 -  Czy  naprawdę  spodziewałaś  się,  że  twój  brat  porzuci 

swoje  marzenia,  Effie?  Czy  gdyby  wrócił  tu,  z  tobą  i  nie 
otrzymał  nagrody  za  swoją  ciężką  pracę,  byłabyś 
szczęśliwsza? Przez te wszystkie lata robił to, o czym marzył: 
pisał hity, słuchał swojej muzyki, która była obecna wszędzie. 
Czy  jesteś  aż  taką  egoistką,  że  chciałabyś  mu  to  wszystko 
odebrać? Własnemu bratu? 

Effie wiedziała, że ojciec ma rację, ale mimo to nie miała 

zamiaru ułatwiać C.C. powrotu do jej życia. 

 -  Od  kiedy  jesteś  taki  bezczelny,  C.C.?  Wracasz  tu  po 

tych wszystkich latach... - wybuchła gniewnie. 

 - Effie, nie mogę nic powiedzieć na swoją obronę... chyba 

tylko to, że byłem młody i popełniłem błąd. 

 -  Mówię  ci,  że  już  nikt  mnie  nie  wykorzysta.  Ani  ty,  ani 

nikt inny. Nigdy więcej. 

 - Obiecuję, że napiszę ci hit, Effie. Pozwól mi to zrobić. 
 - Nie potrzebuję cię - niemal pluła ze złości. 
 -  Nie,  Effie,  ale  ja  ciebie  potrzebuję  -  C.C.  podsunął  się 

do  siostry.  -  Minęło  tyle  lat,  a  ty  nawet  się  ze  mną  nie 
przywitałaś. Jestem twoim bratem. Powiedz do mnie „cześć". 
Wiesz,  że  mi  przykro.  Powinienem  tu  przyjechać  dużo 
wcześniej. 

 -  Zawsze  byłeś  dzieckiem  -  powiedziała,  bawiąc  się 

oprawką okularów. 

 - Ale staram się zmienić. 
 - Ja też - powiedziała Effie. 
 - Tyle lat musiało upłynąć, żeby się wyzwolić - zaczął. 
 -  Wiesz,  kochałam  Curtisa  jeszcze  przez  długi  czas  po 

tym,  co  się  wydarzyło.  A  to  bardzo  długo  hamowało  moją 
złość. Myślałam, że to już za mną, ale kiedy tu przyjechałeś, 
kiedy umarł Jimmy, to wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. 

background image

 -  A  mi  zajęło  lata,  żeby  zrozumieć,  kim  jestem  i 

zorientować  się,  że  mam  pomysł  na  piosenkę  -  taką 
prawdziwą.  I  myślę,  że  tylko  ty  możesz  ją  zaśpiewać  we 
właściwy sposób. Effie, pozwól mi pomóc - C.C. objął siostrę 
ramieniem. - Zróbmy to, czego zawsze pragnęliśmy, razem. 

Effie nie odezwała się przez dłuższą chwilę, tylko popijała 

drinka.  Oboje  słuchali  piosenkarki  śpiewającej  „My  Funny 
Valentine",  utworu,  który  niegdyś  śpiewała  Effie,  a  jej  brat 
przygrywał  jej  na  starym  rozstrojonym  pianinie.  Effie 
zamknęła oczy i słuchała, jak kobieta moduluje perlisty głos. 
Stanowił  prawdziwie  piękny  instrument,  ale  Effie  nieco 
inaczej  wyobrażała  sobie  idealne  wykonanie  tego  utworu:  z 
odrobiną  chrypki  i  naciskiem  na  słowa  „zostań,  śmieszną 
Walentynką  -  zostań"  i  przeciągając  ostatnie  słowo,  aż 
publiczność wstanie i zacznie klaskać. 

 -  Długo  czekałam,  aż  mi  to  powiesz  -  odezwała  się  w 

końcu otwierając oczy. - Powiedz to jeszcze raz. 

 - Effie, śpiewaj moje piosenki, tak jak należy - powtórzył 

C.C., obejmując siostrę. 

Nie zmarnowali ani chwili czasu. Niemal od razu udali się 

do  studio.  Marty  zaaranżował  wszystko,  a  C.C.,  cały  czas 
zarabiający  na  tantiemach,  opłacił  rachunek.  Effie  zrobiła  to, 
co umiała najlepiej; pochyliła się nad mikrofonem i wydobyła 
z siebie głos słodki jak miód. 

„Chcesz ode mnie miłości i oddania 
Chcesz mieć moje kochające serce 
Wiem, że mogłabym cię kochać wiecznie 
Ale problem w tym, 
Że nie mam tyle czasu 
Masz tylko jedną noc 
Tylko jedną noc 
I tylko tyle 
Tylko jedną noc 

background image

Nie udawaj, że ci zależy 
Tylko jedną noc 
Tylko jedną noc 
Chodź, kochanie, chodź" 
C.C.  stał  przy  konsoli,  zajmując  się  miksowaniem  i 

zachwycając  się  dźwiękami  swojej  muzyki,  muzyki  swojej 
siostry. Tak właśnie zawsze to sobie wyobrażał. 

background image

Rozdział 9 
Magic  nastawiła  radio,  uważnie  wsłuchując  się  w  głos 

matki.  Effie,  C.C.  i  ich  ojciec  przyglądali  się  jej  uważnie, 
dumni z utworu Effie, niemal tak samo, jak jej mała córeczka. 
Magic zerkała na mamę, starając się połączyć żywą osobę z tą, 
której głos dobiegał z głośnika. 

 - To była Effie White z Detroit, była członkini Dreams, z 

nową  piosenką  „One  Night  Only".  Mogę  wam  wyjawić,  że 
Effie  to  niegrzeczna  mamusia  i  potężny  głos  z  Krainy 
Wielkich  Jezior.  Mieliście  okazję  usłyszeć  ją  u  nas  po  raz 
pierwszy! 

C.C., Effie i Magic klaskali jak szaleni, kiedy włączyły się 

reklamy. 

Podczas  gdy  Effie  z  rodziną  była  zajęta  celebrowaniem 

nowego sukcesu, Curtis siedział w Rainbow Records w L.A., 
słuchając kasety z „One Night Only", którą na jego polecenie 
przyniósł  mu  Wayne  od  Nickiego  Cassaro.  Curtis  śledził 
sukces Effie. Kiedy włączył kasetę niemal podskoczył, a oczy 
zmieniły mu się w dwie wąskie szparki. 

 -  Chce  zrobić  ze  mnie  głupca  -  powiedział  Curtis  do 

Wayne'a. 

 -  Nicky  mówi,  że  dystrybucja  tego  nagrania  jest  tylko 

lokalna, grają to głównie stacje dla czarnych. Ale zaczyna po 
prostu chwytać. 

 - Skoro napisał to C.C., czyż nie należy do mnie? - spytał 

Curtis, pochylając się nad kierownicą. 

 -  Technicznie  tak,  przynajmniej  dopóki  oficjalnie  nie 

zerwiemy umowy. Zbiorę prawników, żeby napisali pismo, w 
którym zażądamy połowy wpływów z tantiem. 

 -  Nie.  To  świetny  utwór  z  nowoczesnym  brzmieniem. 

Chcę to nagrać z Deeną i dziewczętami. 

background image

Wayne  zmarszczył  czoło.  Wiedział,  że  chodzi  o  coś 

innego.  Chyba  pierwszy  raz  w  swojej  karierze  sprzeciwił  się 
Curtisowi i nie zawahał się tego powiedzieć na głos. 

 - Daj spokój, Curtis, ich płyta już jest nagrana. 
 - I co z tego? - powiedział ze złością Curtis. - Jeśli mogę 

kupić hit, mogę też kupić kicz. 

 - Człowieku, to wielki przełom dla Effie. Są inne utwory - 

starał się go przekonać Wayne. 

 - To jest biznes, Wayne. Zajmij się tym. 
Nie  zajęło  im  długo,  żeby  zdetronizować  piosenkę  Effie. 

Curtis  przekazał  kasetę  swojemu  ostatniemu  produktowi, 
parze  tekściarzy  z  Philly  znanych  jako  Pulley  Brothers, 
których  zatrudnił  w  zastępstwie  za  C.C.  jako  dyrektorów  do 
spraw  produkcji  Rainbow  Records.  Bracia  dodali  trochę 
instrumentów  smyczkowych  pod  słodki,  o  wiele  bardziej 
uwodzicielski  głos  Deeny  i  zmienili  utwór  na  bardziej 
popowy, tak jak kazał im Curtis. 

 -  No  dobrze,  teraz  szybko  zagramy  wam  fragment  - 

powiedział  Eddie  Pulley  do  mikrofonu  zza  konsoli.  - 
Poczujcie rytm, a Raymond popracuje nad tekstem. 

Żadna  z  kobiet  nie  poznała  piosenki.  Nie  słyszały  wersji 

Effie „One Night Only". 

Za tydzień, przy pomocy Nickiego, piosenka była gotowa, 

Elvis  Kelly  jeździł  po  Detroit  nowiutkim  Cadillakiem,  a  hit 
Deeny  Jones  i  Dreams  bez  przerwy  grany  był  w 
amerykańskich  radiostacjach.  Kiedy  grupka  wystąpiła  na 
wspaniale  oświetlonej  scenie  w  jednym  ze  słynnych  klubów 
tanecznych w Nowym Jorku, Curtis uśmiechał się z dumą ze 
swojej  loży  nad  sceną.  Od  samego  początku  wiedział,  że  po 
raz kolejny ubił złoty interes. 

To samo stało się jasne dla Effie, C.C., Martiego i nawet 

dla małej Magic, kiedy oglądali w telewizji ten występ. Czuli 
się, jakby śnili jakiś koszmar. Słyszeli wcześniej ten utwór w 

background image

radio,  i  nawet  przez  chwilę  grano  te  dwa  utwory  po  kolei, 
pytając  dzwoniących,  która  wersja  jest  ich  zdaniem  lepsza. 
Ale teraz, na występie u Johnnego Garsona, Curtis wygrywał 
tę wojnę. Znowu. 

Deena 

jak 

zawsze 

wyglądała 

olśniewająco 

charakterystycznej lśniącej szacie do ziemi, kiedy stojąc przed 
Michelle  i  Lorrell  potrząsała  peruką  do  ramion  i  śpiewała 
piosenkę - piosenkę Effie. 

Magic  rzuciła  mamie  rozczarowane  spojrzenie,  pełne 

złości. 

 - Tak mi przykro, Effie - odezwał się C.C. 
Effie uścisnęła jego rękę w geście, który zapewniał, że nie 

wini  go  za  to,  co  się  wydarzyło.  Effie  w  pogoni  za  swoim 
marzeniem stanęła u bram piekła i była już w samym środku 
gorącego  kotła,  kiedy  Curtis  odebrał  jej  to,  o  co  tak  zawsze 
walczyła. Tym razem była silna. Wściekła jak cholera i silna. 
Ponieważ wiedziała, że wszyscy przyznają jej rację. Żeby nie 
wiem co się stało. Przejrzą na oczy i zrozumieją, jakim wężem 
jest  Curtis.  Effie  patrzyła,  jak  Magic  uciekła  do  swojego 
pokoju,  zakryła  głowę  poduszką  i  wybuchła  płaczem. 
Wiedziała,  po  prostu  wiedziała,  że  marzenie  córeczki  -  żeby 
mama przestała siedzieć w domu obżerając się do przesady - 
może  się  zrealizować.  Mała  natomiast  czuła,  że  mama  w 
końcu starała się przejąć kontrolę nad swoim życiem - zrobić 
coś, by poprawić ich warunki i wyrwać się z tego getta. Zostać 
kimś.  A  teraz  to  wszystko  legło  w  gruzach.  Uważała,  że  siła 
jej  matki  jest  tylko  udawana.  Magic  myślała,  że  ma  słabą 
mamę,  która  nie  będzie  umiała  tego  ani  wyprostować,  ani 
uratować  ich  od  biedy,  jedynej  rzeczy,  którą  znała  w  swoim 
młodym życiu. 

Podczas gdy łzy Magic wsiąkały w poduszkę, Deena była 

za kulisami Studia NBC i zrywała z głowy perukę. 

background image

 - Dlaczego nikt mi nie powiedział, że to piosenka Effie? - 

zapytała  asystentów  i  reporterów,  którzy  towarzyszyli  im  w 
programie  „The  Tonight  Show".  Nikt  jej  nie  odpowiedział.  - 
Mogliby nas równie dobrze oskarżyć o kradzież czy plagiat! 

 - No bo tak właśnie jest, nie? - mruknęła Lorrell. 
 -  Co  powiedziałaś?  -  spytała  Deena,  odwracając  się  do 

niej twarzą. 

 - Mówię tylko, żebyś przestała udawać, że nie wiesz, jaka 

kryje  się  za  tym  polityka.  Piosenka  Effie  była  w  radio,  my 
wzięliśmy ją sobie, nagraliśmy, wprowadziliśmy naszą wersję 
na  anteny  i  zniszczyliśmy  ją.  Znowu.  Cholera,  to  samo  w 
sobie  jest  jak  serial  -  lepsze  niż  wszystkie  opery  mydlane, 
które kiedykolwiek oglądał mój czarny tyłek! 

 -  Drogie  panie,  może  powinniśmy  chwilę  odczekać, 

zanim  przejdziemy  do  rozmowy  na  ten  temat  w  studio...  - 
przerwał im reporter. 

 -  Spakujcie  moje  rzeczy  -  powiedziała  Deena,  chwytając 

płaszcz. - Jestem gotowa. Teraz! 

background image

Rozdział 10 
Służący  otworzył  butelkę  szampana  i  napełnił  kieliszek 

Deeny,  podczas  gdy  Curtis  opowiadał  coś  o  „Kleo".  Deena 
słuchała go jednym uchem. Nie chciała tej roli, ale nie mogła 
znaleźć słów, by oświadczyć mężowi, że po ciągnących się od 
dłuższego  czasu  negocjacjach  i  spotkaniach,  tego  właśnie 
ranka  podpisała  z  Walshem  i  Wrightem  umowę  odnośnie  jej 
roli  w  „Vegas  Score".  Wiedziała,  że  się  wścieknie,  kiedy  się 
dowie.  Curtis  zainwestował  mnóstwo  czasu  i  energii  w 
zbudowanie  swojej  wizji  tego  filmu,  tak  wiele,  że  muzyczna 
strona  jego  interesu  zaczęła  na  tym  tracić.  Patrzył,  co  się 
działo  w  dyskotekach  i,  widząc,  że  króluje  tam  połyskliwy 
rytm  disco,  zaczął  nagrywać  w  Rainbow  Records  disco  z 
nadzieją,  że  przyniesie  mu  to  sukces  kasowy  i  będzie  mógł 
podpisać nowe umowy z młodymi utalentowanymi artystami. 
Deena wiedziała o tym wszystkim, bo zaczynała sama stawiać 
pytania  i  sprawdzać,  co  dokładnie  jej  mąż  planował  dla  niej 
samej.  Kilka  dni  wcześniej  wkradła  się  do  jego  biura  i 
nerwowo przejrzała papiery i szafkę z dokumentami. Nie była 
pewna,  czego  właściwie  szuka,  ale  była  już  zmęczona 
niewiedzą,  zmęczona  uczuciem,  że  jest  czyjąś  własnością, 
która nie ma prawa wiedzieć, co dalej, dopóki nie poinformuje 
jej  o  tym  Curtis.  Chciała  jakichś  konkretnych  informacji. 
Chciała  więcej  władzy.  Chciała  wolności.  I  wiedziała,  że  to 
wszystko może znaleźć w biurze swojego męża. Trzęsły jej się 
ręce,  kiedy  zobaczyła  szczegółowy  plan  promocji  nowego 
albumu  grupy  napisany  przez  Curtisa.  Ucieszyła  się  widząc, 
że, poza tournee, była wolna. Odkryła też wiele interesujących 
ją  detali,  kiedy  trafiła  na  rozmaite  rachunki,  stare  zdjęcia, 
bilety  oraz  notatki  i  zapiski  z  początku  istnienia  Rainbow 
Records,  ale  żadna  z  tych  rzeczy  nie  była  teraz  istotna. 
Przecież nie chciała rozmawiać o przeszłości, tylko o tym, co 
ma  się  wydarzyć.  Była  gotowa  na  to,  by  przyznać  się,  że 

background image

podpisała  kontrakt.  Szukała  tylko  jeszcze  słów,  żeby 
powiedzieć mężowi, mężczyźnie, który cały czas prowadził ją 
za rękę i mówił, co ma robić od siedemnastego roku życia, że 
podjęła  własną  decyzję,  dotyczącą  swojej  kariery.  Deena 
rozejrzała się po pokoju, omiotła wzrokiem bogato rzeźbiony 
stół  dla  dwunastu  osób  i  elegancki  kryształowy  serwis,  w 
którym  leżała  pieczona  kaczka  i  puree  ziemniaczane, 
przygotowane  i  podane  przez  ekspertów  w  dziedzinie 
gotowania.  Jej  wzrok  spoczął  na  ich  wspólnym  małżeńskim 
zdjęciu, które wisiało na ścianie nad potężną komodą. Był na 
nim  Curtis  siedzący  w  fotelu  w  stylu  Louisa  XIV,  a  za  nim 
stała Deena, jej ręce były delikatnie oparte na jego ramionach 
-  on,  twórca  królów,  ona,  jego  wierna  podwładna.  Jego 
służąca. Nie będzie łatwo powiedzieć mu, że przecięła sznurki 
i nie jest już jego marionetką. 

 -  ...  więc  Cecil  Osborne  w  końcu  się  zgodził  -  usłyszała 

Curtisa, kiedy w końcu skupiła się na tym, co do niej mówił. 

 -  To  będzie  kosztować  ponad  milion  dolców,  ale  na 

pewno będzie tego warte. Ten facet jest świetny, jeśli chodzi o 
dobór  aktorów  -  służący  dopełnił  kieliszek  Curtisa  i  odszedł. 
Deena zaczęła bawić się serwetką. - Co się dzieje? 

 -  Nic,  Curtis.  Chyba  nigdy  nie  przypuszczałam,  że  to  się 

naprawdę wydarzy. 

 -  To  dzięki  tobie,  kochanie  -  uśmiechnął  się  Curtis  i 

odkroił kawałek mięsa. - Jesteś królową disco. 

 - Chyba jestem trochę zmęczona... - zaczęła Deena. 
 -  Oczywiście,  że  jesteś  zmęczona.  To  jest  szalony  okres. 

Wywiady,  sesja  fotograficzna  dla  „Vogue'a"  i  wszystkie  te 
spotkania przy basenie. 

Deena  zaskoczona  podniosła  na  niego  wzrok.  Skąd  do 

diabła mógł wiedzieć? Chciała to wykrzyknąć na głos. 

background image

 -  Czy  myślisz,  że  jestem  głupi?  -  spytał  chłodno  Curtis 

podnosząc jednocześnie brwi i kieliszek do ust. Upił odrobinę 
szampana. - Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? 

 -  Przepraszam  Curtis,  powinnam  ci  była  powiedzieć 

wcześniej.  To  taka...  To  taka  świetna  rola.  A  ten  film  jest 
dokładnie  taki,  w  jakim  powinnam  zagrać  -  Curtis  zamilkł 
kiedy  mówiła.  -  Nikt  nie  zna  się  na  muzyce  lepiej  niż  ty, 
Curtis  -  zaczęła  się  przymilać,  starając  się  osłodzić  tę 
nieprzyjemną  chwilę  prawdy  i  mając  nadzieję,  że  uspokoi 
męża,  widocznie  zdenerwowanego.  -  Masz  muzykę  we  krwi. 
Ale film, to co innego. 

 -  Czy  wiesz  dlaczego  cię  wybrałem  na  wokalistkę, 

Deena?  -  spytał  Curtis,  ignorując  słowa  żony.  -  Bo  twój  głos 
nie ma osobowości. Ne ma głębi. Jest tylko tym, co ja z nim 
potrafię  zrobić  -  serce  Deeny  zabiło  mocniej  na  te  słowa. 
Chciał ją zranić i  udało mu się. - Nikt  nie rozumie cię lepiej 
niż ja. 

Deena  zaczęła  myśleć  nad  tym,  co  jej  sugerował:  mówił 

jej prosto w twarz, że sama siebie nie rozumiała, i że jej się nie 
uda. Teraz ona się wkurzyła. , 

 - Zaproponowano mi rolę i biorę ją - powiedziała prosto. 
 - Tak? Przeczytaj swój kontrakt. Kochanie, nie możesz się 

nawet wysrać, jeśli ci na to nie pozwolę - zakpił cicho. 

 -  Zatrudnię  adwokata  -  powiedziała  Deena.  Jej  głos  był 

pewny siebie, mimo że nie do końca czuła tę pewność. 

 -  Czy  myślisz,  że  te  białasy  będą  siedzieć  i  czekać  aż 

mnie  pozwiesz  do  sądu?  Zapomnij,  Deena.  To  się  nie  uda  - 
Curtis wstał i odepchnął krzesło. - Przykro mi, kotku, ale nie 
pozwolę, żeby ci faceci się tobą zajmowali. Nie wiedzą, jak to 
zrobić. I nie przejmuj się niczym, Deena. Wybaczam ci. 

Deena  gapiła  się  zrozpaczona  w  swój  pusty  talerz,  kiedy 

Curtis  wychodził.  Usłyszała,  jak  zamyka  za  sobą  drzwi  do 

background image

biura  i  to  przykuło  jej  uwagę.  Nagle  wiedziała  dokładnie,  co 
ma robić. 

 - Ale nie rozumiem, dlaczego musisz to zrobić właśnie w 

taki  sposób  -  przekonywała  Deenę  matka,  do  której 
zadzwoniła z przebieralni ze swojego prywatnego numeru. 

 -  Mamo,  jeśli  nie  rozumiesz  tego  teraz,  nigdy  nie 

zrozumiesz  -  odpowiedziała  Deena.  -  Jeśli  teraz  czegoś  nie 
zrobię, ten człowiek mnie zrujnuje. 

 -  A  ty  możesz  zrujnować  to,  co  razem  we  dwoje 

zbudowaliście.  To  imperium  muzyczne  jest  zarówno  twoje, 
jak i jego - nalegała May. - Po prostu nie rozumiem, dlaczego 
nie możecie dojść do jakiegoś porozumienia... 

 -  Curtis  nie  zgadza  się  z  nikim,  kto  nie  zgadza  się  z 

Curtisem - odcięła się Deena. 

 - Ale jesteś jego żoną... 
 - Jestem jego pracownicą, tyle mi powiedział przy stole - 

powiedziała łagodnie Deena, starając się, by matka zrozumiała 
jej  sytuację.  -  Muszę  tak  zrobić  mamo,  nie  widzę  innego 
wyjścia. 

 - Zastanów się nad tym jeszcze - poprosiła May. 
 -  Już  się  zastanawiałam.  Mamo,  muszę  kończyć  - 

powiedziała Deena i odwiesiła słuchawkę. Po twarzy płynęły 
jej  gorące  łzy.  Kapały  na  stary  wymięty  kawałek  papieru, 
który  trzymała  w  pudełeczku  z  biżuterią,  pod  naszyjnikami. 
Na  nim  był  adres  i  numer  telefonu  Effie.  Deena  przepisała 
adres  na  żółtą  kopertę,  włożyła  do  niej  papiery  i  zakleiła  ją. 
Otarła łzy i włożyła płaszcz przeciwdeszczowy. Zapinając się, 
przeszła  do  kuchni,  by  wezwać  kierowcę.  Mogłaby  poprosić 
Bentona, żeby sam zaniósł na pocztę kopertę pełną osobistych 
dokumentów  Curtisa,  ale  miała  pewne  podejrzenia,  że  to  on 
opowiedział  Curtisowi  o  jej  sekretnych  spotkaniach  w 
Paramount. Musiała sama dokończyć tę misję. 

* * * 

background image

Effie  natychmiast  rozpoznała  ten  charakter  pisma  i 

podniosła  do  góry  brew,  kiedy  ujrzała  nazwisko  Deeny 
naskrobane na kopercie. 

 -  Po  tylu  latach...  -  powiedziała  głośno,  obracając  ją  w 

rękach. Miała ochotę ją spalić, tak niewiele ją obchodziło, co 
Deena ma jej do powiedzenia, nawet, jeśli miałby to być długi 
i  serdeczny  list.  Ale  tylko  jedna  rzecz  wzbudziła 
zainteresowanie Effie: co takiego Deena włożyła w tak wielką 
kopertę? 

Effie  z  trudem  wspięła  się  po  schodach  i  weszła  do 

swojego  mieszkania,  gdzie  pracowała  z  C.C.  nad  nowym 
utworem. 

 -  Nie  uwierzysz,  co  przyniosłam  -  powiedziała  Effie, 

rozrywając  kopertę.  Palce  C.C.  leżały  spokojnie  na 
klawiaturze, dopóki Effie nie pomachała mu papierami przed 
twarzą. W jednej ręce miała zapisaną ręcznie niewielką kartkę, 
a w drugiej pęk podniszczonych i pożółkłych papierów. 

 - Droga Effie, oto twój bilet do sławy - tylko tyle napisane 

było w liściku. 

Effie szybko przejrzała papiery, nie do końca rozumiejąc, 

co  widzi,  dopóki  nie  zauważyła  kartek,  na  których  widniały 
nazwiska  spikerów  radiowych,  nazwy  radiostacji,  adresy  i 
wypisane  obok  nich  sumy  pieniędzy.  Na  samej  górze  ktoś 
napisał:  „Curtis,  zajęliśmy  się  tymi  stacjami.  Podrzuć  C.C. 
następną  paczkę,  a  zajmę  się  kolejnymi  z  listy".  Notka 
podpisana była „Nicky". 

 -  C.C.,  tu  jest  twoje  imię  -  odezwała  się  Effie.  -  Nie 

rozumiem,  co  to  jest  -  pochyliła  się  nad  swoim  bratem, 
podsuwając mu papiery pod sam nos. - Kim jest Nicky? 

C.C.  przestał  grać  i  skupił  się  na  dokumentach.  Kiedy 

zorientował  się,  że  widzi  listę  spikerów  radiowych,  którzy 
brali łapówki za przepychanie utworów z Rainbow Records do 
pierwszej  setki  utworów  z  list  przebojów,  wyrwał  je  Effie  z 

background image

ręki i szybko, ale uważnie przejrzał. Najpierw się uśmiechnął, 
a po chwili wybuchł gromkim śmiechem. 

 - O rany, dziewczyna w końcu się wyzwoliła, nie? 
 -  Co,  C.C.?  -  spytała  Effie.  Uśmiechała  się,  ale  sama  nie 

wiedziała dlaczego. - O czym mówisz? 

 -  To  właśnie  jest  nasz  bilet  powrotny  do  świata  muzyki, 

starsza  siostrzyczko  -  powiedział  C.C.,  wstając  od  pianina. 
Cmoknął Effie w policzek. - Nadszedł nasz czas, kochana. 

Prawnik, z którym następnego dnia spotkali się Effie, C.C. 

i Marty potwierdził ich przypuszczenia. 

 -  Bez  wątpienia  to  może  doprowadzić  Rainbow  Records 

do  ruiny  -  zawyrokował  adwokat,  David  Bennett.  -  Z  tych 
dokumentów jasno wynika, że Curtis Taylor i jego zausznicy 
kupowali czas radiowy i miejsca na listach przebojów. Zakres 
tego  procederu  był  ogromny.  Możemy  zaskarżyć  radiostacje 
na terenie całej Ameryki. Łapówkarstwo jest nielegalne, a jeśli 
im to udowodnimy, pan Taylor będzie miał nie lada kłopoty. 

 -  I  o  to  chodzi  -  Effie  zaklaskała  w  ręce.  -  Nie  wiem,  co 

takiego zrobił Deenie, ale nieźle go za to urządziła. 

Marty  położył  rękę  na  ramieniu  Effie,  sygnalizując  jej, 

żeby się uspokoiła. 

 - Ale na tych papierach jest też nazwisko C.C. Brał w tym 

udział. Czy można go jakoś uchronić przed konsekwencjami? 

Bennett  zaczął  przeglądać  papiery  i  poprawił  się  na 

krześle. 

 - No cóż, panie White, nie mogę kłamać; jeśli to pójdzie 

do  sądu,  pan  też  będzie  o  to  obwiniony.  Pana  imię  widnieje 
kilkakrotnie na najbardziej obciążających dokumentach. 

C.C.  zwiesił  głowę.  Kilka  dni  wcześniej  dyskutował  z 

Martim nad skutkami pozwania Curtisa do sądu i obwinienia 
go  o  fałszerstwa  raportów  ze  sprzedaży  płyt,  aby  oszukać 
inwestorów, co do ich zarobków, i  jasne było, że jeśli Curtis 
za to poleci, C.C. zostanie oskarżony wraz z nim. Na początku 

background image

nie wydawało mu się to ważne, tak bardzo chciał zemścić się 
na  Curtisie.  Ale  Effie  błagała  go,  by  dał  spokój  -  aby 
oszczędził  sobie  konsekwencji  wynikających  ze  ścisłej 
współpracy z Curtisem w sprawie korupcji. 

 -  Nie  chcę,  żeby  mój  braciszek  szedł  do  więzienia  przez 

tego  bydlaka!  -  Effie  niemal  pluła,  krzycząc  na  Martiego  i 
C.C., kiedy wyjaśnili jej, że posadzenie Curtisa równało się z 
posadzeniem jej brata. 

 -  Już  dość  napsuł  w  naszej  rodzinie,  nie  pozwolę,  żeby 

znowu mi cię odebrał. 

 -  Ale  nie  rozumiesz,  Effie?  Właśnie  dlatego  muszę  to 

zrobić  -  powiedział  łagodnie  C.C.,  podchodząc  do  Effie  i 
kładąc jej ręce na ramionach. - Jestem twoim bratem. Miałem 
cię chronić, ale zamiast tego, pozwoliłem, żeby ten człowiek 
zamydlił  mi  oczy  i  uwierzyłem,  że  to  wszystko  -  opłacanie 
radiostacji,  wywalenie  cię  z  zespołu  -  że  muszę  to  wszystko 
zrobić,  by  móc  wspiąć  się  na  szczyty.  Ale  koniec  już  z 
czołganiem  się  dla  Curtisa  Taylora.  Już  koniec.  I  jeśli 
zapłacenie  za  to,  co  uczyniłem  to  jedyny  sposób,  żeby  i  on 
zapłacił, to tak właśnie muszę zrobić. 

 -  Chwileczkę,  młodzieńcze  -  wtrącił  się  Marty.  -  Nie 

sądzę,  żeby  Curtis  się  przyznał  i  tak  po  prostu  poszedł  do 
więzienia.  Mam  wrażenie,  że  zrobi  dokładnie  to,  czego 
zechcemy,  żeby  tylko  uratować  swój  tyłek.  Nie  martw  się  o 
nic i pozwól mi działać, dobrze? - Marty objął Effie i C.C. 

 - Panie Bennett - powiedział, nachylając się do prawnika i 

odchrząkując.  -  Mam  dla  pana  propozycję:  jeśli  weźmie  pan 
naszą  sprawę  i  przekona  pan  pana  Taylora,  że  nic  się  nie 
stanie, jeśli zgodzi się na nasze warunki i pomoże pani i panu 
White  w  rozkręceniu  niewielkiego  interesu,  jesteśmy  gotowi 
chojnie pana wynagrodzić. 

 - Proszę mówić dalej - zachęcił prawnik. 

background image

 - No cóż, sprawa jest następująca: pan White to znany na 

świecie  autor  tekstów,  który  do  tej  pory  pracował  z 
najlepszymi muzykami na świecie. 

 - Wiem o tym - uśmiechnął się prawnik. - Jestem wielkim 

fanem  Deeny  Jones  i  Dreams,  Campbell  Connection  i 
Jimmiego Early. Jakże mi przykro z powodu tego, co się z nim 
stało. 

Marty  przez  chwilę  miał  wizję  pogrzebu  Jimmiego, 

zadrżała mu lekko dolna warga, ale szybko wziął się w garść. 

 -  Proszę  posłuchać,  chcemy  otworzyć  nową  wytwórnię 

płytową,  pod  nadzorem  pana  White,  ale  musimy  przekonać 
Rainbow  Records,  żeby  zwolnili  go  z  umowy,  którą  z  nimi 
podpisał  -  mówił  Marty.  -  Jeśli  pan  nam  w  tym  pomoże,  z 
przyjemnością  wynajmiemy  pańską  firmę  jako  reprezentanta 
naszej  wytwórni.  Jestem  pewien,  że  pańscy  szefowie  wezmą 
to  pod  uwagę,  wybierając  przyszłych  partnerów  spółki.  Co 
pan na to? 

Bennett pomyślał chwilę nad tym, co mogłoby wyniknąć z 

przyjęcia  takiej  oferty.  Pracował  już  w  Whitestone,  Berger, 
English od pięciu lat i miał kilku ważnych klientów, ale żaden 
z  nich  nie  miał  sławy  C.C.  Zorientował  się  też,  że  to  na  sto 
procent  wygrana  sprawa  -  jeśli  pomoże,  okaże  się  świetnym 
prawnikiem,  który  poradził  sobie  z  największą  i  najbardziej 
znaną  i  szanowaną  firmą  branży  muzycznej.  I  jeśli  C.C. 
rzeczywiście  uda  się  otworzyć  swoją  wytwórnię,  spółka 
Whitestone,  Berger,  English  przekształciłaby  się  w 
Whitestone, Berger, English i Bennett. 

 - Umowa stoi. Pojedziemy do L.A., hmm, co powiecie na 

przyszły  wtorek?  -  zaproponował,  przeglądając  swój 
kalendarz. 

 -  Przyszły  wtorek  pasuje  nam  idealnie.  Idealnie  - 

powtórzył Marty. 

background image

Światła były przyćmione, ale Deena i tak miała zamknięte 

oczy.  Musiała  widzieć  słowa  w  wyobraźni,  poczuć  je  w 
wgłębi duszy. Śpiewała je z taką intensywnością, jakiej Curtis 
nigdy by się po niej nie spodziewał. 

„ Słuchaj dźwięków, co płyną z samego środka 
To dopiero początek drogi ku wolności 
Nadszedł już czas 
Aby ktoś wysłuchał moich Marzeń 
Nikt ich nie odtrąci i nie zmienią się 
W twoje własne, tylko dlatego, że ich nie dosłyszysz 
Słuchaj, stoję sama na rozdrożu 
We własnym domu jestem obca 
Tyle razy chciałam to powiedzieć 
Własnymi słowami 
Nie wiedziałeś, że już ci nie ufam 
Nie wiesz, co czuję 
Jestem czymś więcej niż twoim produktem 
Podążałam za twoim głosem 
Ale teraz muszę znaleźć swój własny" 
Głos  Deeny  unosił  się  wysoko,  kiedy  śpiewała  „Fm 

moving on", w taki sposób, jak wtedy, kiedy ćwiczyła sama w 
studio.  Wcześniej  czytała  sobie  te  słowa,  powoli,  wyraźnie, 
pojmując  ich  prawdziwe  znaczenie.  Zupełnie  jakby  autor 
tekstu  wiedział,  co  zrobiła,  jak  zdradziła  mężczyznę,  którego 
kochała całe życie, tego, który ją stworzył z pyłu Detroit. Ale 
teraz  musiała  nauczyć  się  stać  sama,  bez  opierania  się  o 
Curtisa.  W  końcu  Deena  poczuła  się  jak  Effie  i  Lorrell  już 
dawno temu - jak dorosła kobieta. 

Bogactwo tego uczucia i odwaga docierały do niej z każdą 

kolejną  nutą,  która  wypływała  z  jej  pełnych  ust  i  wypełniała 
jej  serce  emocjami,  tak  trudnymi  do  ukrycia  -  smutkiem, 
uniesieniem, podnieceniem, strachem. 

background image

Curtis  był  oczarowany,  słuchając  jak  śpiewała.  Od  razu 

postanowił  zachować  to  nagranie  i  zostawić  je  na  później,  a 
teraz kazać jej nagrać kolejną, bardziej popową wersję, którą 
dostarczyli mu niedawno Evers Brother. Curtis właśnie usiadł, 
żeby delektować się śpiewem Deeny, kiedy do pomieszczenia 
wszedł Wayne. Pochylił się i wyszeptał Curtisowi do ucha: 

 - Przyjechali tu Marty i C.C. z jakimś białym mężczyzną. 

Chcą się z tobą zobaczyć. 

 -  Powiedz  im,  żeby  sobie  poszli  -  odpowiedział  Curtis, 

wyciszając głos Deeny dobiegający z głośnika. 

 - To chyba nie jest najlepszy pomysł - odradził Wayne. 
 -  O  co  ci  chodzi?  Ja  tu  pracuję.  Powiedz,  żeby  się 

umówili przez sekretarkę, czy coś takiego. 

 -  Wiesz  co,  myślę,  że  naprawdę  powinieneś  tam  pójść  i 

sprawdzić, o co chodzi. Twierdzą, że mają jakieś dokumenty z 
nazwiskiem Nicky Cassaro. 

Curtis podniósł się z irytacją i opuścił pomieszczenie, nie 

mówiąc ani słowa Deenie, która przestała śpiewać widząc, że 
jej mąż wychodzi w pośpiechu. 

C.C., Marty i Bennett siedzieli w pokoju konferencyjnym 

rozmawiając ze sobą po cichu, kiedy wpadł tam Curtis. 

 - Marty, kopę lat. 
 -  Tak,  Curtis.  A  ty  nadal  jesteś  podstępnym  wężem 

drugiej  kategorii  -  odpowiedział  Marty,  nie  mogąc 
powstrzymać wybuchu złości, mimo że Bennett uprzedzał ich, 
żeby zachowali spokój i pozwolili jemu prowadzić rozmowę. 

Curtis usiadł i oparł nogi o krzesło. 
 - Panowie, proszę dajcie mi spokój - powiedział. 
 -  Dlaczego,  Curtis,  czy  ty  dałeś  spokój  Effie?  Myślałem, 

że cię zabiję za to, co jej zrobiłeś - warknął C.C. 

 -  Przypuszczam,  że  przybyliście  tu  z  jakiegoś  powodu. 

Innego niż obrażanie mnie. Mam rację? - spytał Curtis.  

background image

 -  Panie  Taylor,  planujemy  zwrócić  się  do  władz 

federalnych  -  odezwał  się  Bennett,  przejmując  kontrolę  nad 
rozmową. 

 - A to kto? 
 - Nazywam się David Bennett. 
 - To nasz prawnik - dodał C.C.  
 -  Tak,  chcemy  powiedzieć  federalnym  o  tym,  jak 

zniszczyłeś płytę Effie. O korupcji, człowieku. 

Curtis  słuchał  niewzruszenie  z  cierpliwym  uśmiechem  na 

twarzy. 

 -  Pamiętaj  Curtis,  byłem  świadkiem  wszystkiego.  Całej 

tej brudnej operacji od samego początku. 

 - Pleciesz bzdury, mój drogi - powiedział chłodno Curtis, 

a  oczy  zwężyły  mu  się  ze  złości.  -  Poza  tym,  kto  cię  będzie 
chciał słuchać? Kolejny gość, który się wkurzył, bo go wylano 
z roboty. 

Bennett otworzył walizkę i zaczął wykładać na stół kopie 

dokumentów, które przesłała Deena. 

 -  Mamy  spis  dokumentów,  panie  Taylor  -  rzucił 

przebiegle  Bennett.  -  Sfałszowane  dokumenty,  które 
pozbawiają  inwestorów  ich  zarobków.  Nabywanie  drogich 
rzeczy, żeby wpuścić je w koszta i ukryć oszustwa. 

Curtis i Wayne wymienili spojrzenia, podczas gdy Bennett 

wyciągał z torby papiery. 

 - Pożyczki od mafii. I dowody na jedenastoletni proceder 

korupcyjny. 

Curtis  złapał  dokumenty.  Natychmiast  rozpoznał  swoje 

prywatne papiery. 

 - Kto wam to dał? 
 - Szanowny pan pójdzie do więzienia - odezwał się C.C. 
 - No cóż, nie będę tam sam - odpowiedział Curtis z coraz 

bardziej widocznym gniewem. 

background image

 - Nie rozumiesz, Curtis - oburzył się C.C. - Nie mam nic 

przeciwko więzieniu, jeśli ciebie też tam zamkną i to na długo. 

Curtis przekładał dokumenty coraz bardziej wściekły. 
 -  Jak...  to  są  moje  prywatne  dokumenty.  Nikt  nie  ma  do 

nich dostępu, tylko ja i moja... 

Na  jego  twarzy  pojawiło  się  przerażenie.  Zaczynał  już 

rozumieć,  jak  Marty  i  C.C.  weszli  w  posiadanie  tych 
dokumentów. Deena go zdradziła. Ale kiedy i skąd wiedziała 
czego szukać? Myślał. 

Kiedy  Curtis  słuchał  i  zastanawiał  się  nad  planem,  który 

przedkładali mu Marty i C.C., Effie i Deena siedziały razem w 
studio nagrań. 

 - Nie żałujesz, że nie możesz zobaczyć teraz jego wyrazu 

twarzy? - zaśmiała się Effie. 

Deena  uśmiechnęła  się,  ale  nie  czuła  się  szczęśliwa,  ani 

trochę.  Wysłanie  tych  papierów  do  Effie  nie  przyszło  jej 
łatwo.  Nie  było  jej  też  łatwo  mieszkać  w  domu  udając,  że 
wszystko między nią a Curtisem jest  w porządku. Nie mogła 
nawet  znieść  jego  dotyku,  kiedy  byli  razem  w  łóżku.  Była 
zdenerwowana,  chciała  wiedzieć,  co  Effie  zamierza  zrobić  z 
informacjami,  które  jej  wysłała  i  jak  na  to  zareaguje  Curtis. 
Jak zmieni się jej życie - kariera. 

A teraz stała naprzeciwko Effie, modląc się w głębi duszy, 

by to, co zrobiła mężowi naprawiło wszystkie świństwa, jakie 
razem  z  Curtisem  wyrządzili  jej  przyjaciółce.  To  wszystko 
powinno  być  dla  niej,  a  nie  dla  chudego  mola  książkowego, 
który ledwo potrafił czysto śpiewać. 

Sięgnęła po rękę Effie. 
 -  Tyle  razy  chciałam  się  z  tobą  zobaczyć,  Effie. 

Zastanawiałam  się,  jak  sobie  dajesz  radę.  Czy  wszystko  u 
ciebie w porządku. 

 - Jestem szczęśliwa, Deena. Mam kochającą córeczkę. 

background image

 -  Masz  dziecko?  -  spytała  Deena  z  radosnym 

zdziwieniem. 

 -  No  cóż,  Magic  nie  jest  już  takim  dzieckiem.  Ma 

dziewięć lat. 

Słowa Effie uderzyły ją w samo serce. Policzyła szybko i 

natychmiast  zrozumiała,  że  to,  czego  chciała  najbardziej  w 
życiu, i czego mąż jej odmówił, dostała Effie. 

 -  Chciałam  ci  to  powiedzieć.  Cały  czas  naprawdę 

chciałam  ci  to  powiedzieć  -  powiedziała  Effie,  spuszczając 
wzrok. Właśnie wtedy wszedł Curtis. - Deena, on nic nie wie - 
powiedziała szybko Effie przyjaciółce, której oczy zapłonęły z 
gniewu i żalu. 

 - No cóż, Effie, widzę, że sprawiasz kłopoty, jak zawsze - 

powiedział Curtis, podchodząc do kobiet. 

 -  Witaj,  Curtis.  Ty  też  niewiele  się  zmieniłeś  -  odpaliła 

Effie,  rzucając  mu  groźne  spojrzenie.  -  Wycofuję  to, 
wyglądasz dość grubo, mój drogi. Mógłbyś zrzucić parę kilo - 
dodała wychodząc z pokoju. 

 -  Z  tobą  pogadam  potem  -  Curtis  warknął  do  Deeny  i 

poszedł za Effie. 

 -  Więc?  -  spytała  Effie  czekających  na  nią  na  korytarzu 

C.C., Martiego i Bennetta. Za nią stanął Curtis. 

 -  Pan  Taylor  zgadza  się,  że  w  najlepszym  interesie 

wszystkich leży rozwiązanie sprawy bez drakońskich kroków 
prawnych - powiedział Bennett. 

 -  Proszę  to  powiedzieć  jaśniej  -  poprosiła  Effie, 

wykrzywiając wargi. 

 - Oznacza to dla nas dystrybucję na cały kraj naszej wersji 

„One Night Only", Effie - na twarzy C.C. pojawił się uśmiech. 

 - I otwarcie naszej wytwórni płytowej - dodał Marty. 
 -  A  wszystko  to  zostanie  opłacone  przez  pana  Taylora  - 

uzupełnił Bennett. 

 - To mi się podoba - zaśmiała się Effie. 

background image

 -  I  pamiętaj,  Curtis,  jeśli  te  negocjacje  zawiodą,  lądujesz 

prosto w więzieniu - zastrzegł C.C. 

 -  Dokładnie,  Curtis.  Raz  mnie  powstrzymałeś,  ale  już 

nigdy nie uda ci się to po raz drugi. Bo tym razem Effie White 
wygra  -  powiedziała  Effie,  odwracając  się  na  pięcie  i 
wychodząc. Za nią wyszli Marty, C.C. i Bennett. 

Curtis  nie  stał  patrząc  jak  wychodzili  -  za  bardzo  chciał 

wrócić  do  studio  na  rozmowę  z  Deeną.  Wpadł  do 
pomieszczenia,  wykrzykując  jej  imię,  zanim  jeszcze 
przekroczył próg. Ale Deeny nie było. Curtis siadł na krześle i 
ukrył  twarz  w  dłoniach.  Zaczął  przypominać  sobie  swoją 
drogę  do  sukcesu  -  jak  zmienił  salon  samochodowy  w 
wytwórnię, jak grywał różne utwory, siedząc z C.C. do późna 
w nocy i poprawiając je, z miłości do muzyki, jak jeździli na 
tournee, tym podniszczonym autobusem, grając w karty, pijąc 
i śmiejąc się z zespołem, dopóki nie pozwijali się w kłębki na 
niewygodnych siedzeniach i nie pozasypiali. Curtis wyciągnął 
ich wszystkich z najuboższej dzielnicy Detroit i uczynił z nich 
gwiazdy  -  sprawił,  że  ludzie  na  całym  świecie  znali  ich 
nazwiska i pragnęli słuchać ich muzyki. 

 -  I  takie  dostaję  za  to  podziękowania  -  powiedział  sobie 

na głos. - Takie podziękowania. 

background image

Rozdział 11 
Na  okrągłym  podjeździe  czekała  taksówka,  kiedy  Curtis 

podjechał  pod  dom,  gdzie  mieszkał  z  żoną.  Wyjął  kluczyki  i 
wyskoczył z wozu, wbiegając do środka po kilka schodów na 
raz. Wpadł do przedpokoju i biegał, szukając żony. 

 -  Deena!  Rusz  tu  swój  tyłek!  Natychmiast!  -  wrzeszczał, 

wbiegając  po  spiralnych  schodach  na  górę.  Wychylił  się  i 
kątem oka zobaczył, jak ktoś wychodzi z pokoju na dole. To 
była matka Deeny, która przyleciała cztery dni temu z Detroit. 
Curtis o tym nie wiedział. Deena wynajęła jej pokój w hotelu 
Beverly  Hills,  gdzie  obie  prowadziły  pertraktacje  z  firmą 
muzyczną, która ogromnie chciała z nią podpisać kontrakt na 
płytę  solową,  i  agentami  nieruchomości,  którzy  wychodzili  z 
siebie,  by  znaleźć  dla  Deeny  odpowiednią  posiadłość,  godną 
słynnej na cały świat gwiazdy pop. 

 -  Muszę  powiedzieć,  że  dziwi  nas  to,  iż  opuszcza  pani 

Rainbow  Records  -  powtarzali  szefowie  firmy,  podpisując  z 
nią  umowy,  którymi  zajmował  się  prawnik  Deeny  (nadal  nie 
była  pewna,  kto  powiedział  Curtisowi  o  „Vegas  Score",  ale 
podejrzewała swojego ochroniarza i kierowcę o to, że zdawali 
sprawozdania jej mężowi z tego, gdzie i z kim przebywała w 
ciągu dnia). 

Z  pewnością  Deena  mogła  sama  zająć  się  swoimi 

sprawami.  Nie  była  głupia,  a  jeśli  czegoś  nie  rozumiała, 
wszystko  wyjaśniał  jej  prawnik.  Ale  potrzebowała  wsparcia, 
kogoś,  komu  mogłaby  zaufać,  kogoś,  kto  nie  brał  od  Curtisa 
pieniędzy,  i  właśnie  wtedy,  pierwszą  osobą,  o  której 
pomyślała była jej mama, May. 

 -  Witaj,  Curtis  -  powiedziała  May,  krzyżując  ręce  na 

piersi. 

 -  May,  co  tu  robisz?  -  spytał  Curtis  z  wymuszonym, 

grzecznym  uśmiechem.  -  Wydawało  mi  się,  że  nienawidzisz 
L.A. 

background image

 -  Ależ  to  prawda  -  potwierdziła  May.  -  Ale  moja  córka 

mnie potrzebuje, więc przyjechałam. 

Właśnie wtedy na dół zeszła Deena. 
 - Mamo, zaczekaj na  mnie  w samochodzie - powiedziała 

mijając Curtisa. May po raz ostatni zerkała na swojego zięcia i 
ruszyła do drzwi. 

Curtis  odczekał,  aż  za  May  zamkną  się  drzwi  zanim 

zaczął. 

 - Kochanie, zrobiłaś mi prawdziwe świństwo - wyrzucił z 

siebie. 

 -  Musiałam  cię  jakoś  powstrzymać  -  odpowiedziała 

Deena wychodząc. - Jak mogłeś to zrobić Effie? 

 -  Zrobiłem,  co  musiałem  -  odpowiedział,  idąc  za  nią. 

Weszli  do  pokoju,  gdzie  leżały  spakowane  walizki.  -  Dokąd 
się wybierasz? 

 - Szukać nowego brzmienia, kochanie. Tak samo jak i ty. 
 - Daj spokój, Deena. Nie możesz teraz odejść. 
 -  Dlaczego?!  -  wrzasnęła.  -  Bo  jestem  twoją  własnością? 

Możesz  mnie  pozwać  do  sądu,  Curtis,  możesz  mi  zabrać 
wszystko,  co  mam.  Ale  to  nieważne.  Zaczynam  od  nowa. 
Effie się udało, to i mnie się uda. 

 - Nie potrafię bez ciebie żyć, Deena. 
Deena domknęła walizkę, powstrzymując łzy. Curtis objął 

ją, pewien, że przekona ją odrobiną błagania. 

 -  Kocham  cię,  słonko.  Poza  tobą  nie  widzę  świata  - 

powiedział,  z  satysfakcją  patrząc  jak  Deena  zamyka  oczy.  - 
Jesteś moim marzeniem. 

 -  Ale  teraz  mam  też  swoje  własne  marzenia  - 

odpowiedziała powoli Deena patrząc  mężowi  w oczy. - I nie 
pozwolę,  żebyś  mi  je  odebrał.  Nie  pozwolę.  I  nie  mogę  tu 
zostać  ani  chwili  dłużej.  Przykro  mi,  Curtis  -  powiedziała 
Deena, podnosząc walizkę. - Do widzenia. 

background image

Curtis  stał  bezradnie  na  podjeździe  swojej  pustej,  ale 

pełnej przepychu posiadłości i patrzył, jak samochód z Deeną 
i May znika w oddali. 

 - Na lotnisko, proszę - powiedziała Deena taksówkarzowi. 

Cały  czas  jeszcze  była  zdenerwowana,  nawet  kiedy 
wylądowała w Detroit. Ale kiedy wsiadła do samochodu matki 
i  opuściła  okno,  wciągając  powietrze,  poczuła  spokój.  Im 
bliżej  były  domu  matki,  sporej  posiadłości  w  pobliżu  rzeki 
Michigan,  tym  lepiej  wiedziała  co  ma  robić:  musiała 
zadzwonić do Effie i C.C. i przedstawić im swój plan. 

 -  Czy  naprawdę  myślisz,  że  po  tylu  latach  Effie  znowu 

zechce z tobą śpiewać? - spytała May, kiedy wspólnie usiadły 
do obiadu. 

 -  Nie  wiem,  mamo.  Jeśli  powie  nie,  nie  mogę  jej  winić. 

Ale  muszę  ją  spytać,  czy  zechce  być  częścią  pożegnalnego 
tournee Dreams. To będzie spektakularne wydarzenie. Znowu 
na  scenie,  we  trzy,  razem.  Poza  tym,  jestem  jej  wiele  winna, 
prawda?  W  ten  sposób  obie  będziemy  mogły  się  pożegnać  z 
Dreams i przywitać z czymś nowym. 

 -  Mam  nadzieję,  że  ona  też  zobaczy  w  tym  jakieś  dobre 

strony,  mimo  całej  nienawiści,  którą  karmiła  się  przez  te 
wszystkie  lata  -  May  westchnęła  krojąc  kotleta.  -  Stała  się 
większa ode mnie. 

 -  Zaufaj  mi  mamo,  jeśli  uda  mi  się  z  nią  spotkać  na  jej 

warunkach,  jestem  na  to  przygotowana.  Zgodzi  się  na  to  - 
powiedziała Deena. - Zrobi to. 

Deena miała rację, ale musiała postarać się trochę bardziej 

niż  myślała.  Musiała  pójść  do  opuszczonej  zaniedbanej 
dzielnicy,  gdzie,  przy  Woodward  Avenue,  Effie  miała  swoje 
mieszkanie. Od lat nie była na takiej ulicy. Deena wysiadła z 
auta  matki  i  spojrzała  na  rozwalającą  się  czynszówkę,  gdzie 
mieszkała  Effie,  objęła  wzrokiem  dobudowane  do  niej 

background image

budynki,  które  wydawały  się  z  innego  świata.  Potrząsnęła 
głową. 

 - Idziemy, staruszko - powiedziała do siebie, wchodząc na 

klatkę schodową. 

Kiedy Deena zapukała do drewnianych drzwi  mieszkania 

Effie, C.C. otworzył i objął ją serdecznie. 

 - Chodź, wszyscy na ciebie czekają - powiedział, łapiąc ją 

za rękę i wprowadzając do środka. Przy maleńkim kuchennym 
stole  siedzieli  Marty,  Lorrell  i  Michelle.  Effie  siedziała  na 
kanapie,  głaszcząc  włosy  córeczki,  która  leżała  obok 
przytulona. 

 -  Cześć  wszystkim  -  powiedziała  słabo  Deena,  po  raz 

pierwszy  niepewna,  czy  uda  się  jej  to,  do  czego  była  tak 
przekonana siedząc w samochodzie. Rzuciła okiem na wnętrze 
mieszkania i zrobiło jej się niedobrze; nie mogła uwierzyć, że 
Effie tak mieszkała. 

 - Hej - odpowiedzieli jej wszyscy, z wyjątkiem Effie. 
 -  Usiądź  -  Effie  wskazała  jej  miejsce  na  podniszczonej 

kanapie. 

 - Pozwólcie mi zacząć - odezwała się Deena. - Jak pewnie 

już  wiecie,  i  z  powodów,  których  jesteście  świadomi, 
odeszłam  z  Rainbow  Records.  Zamierzam  zacząć  karierę 
solową. 

 - Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała Lorrell.  
Cały  miniony  tydzień  Lorrell  myślała  o  swoim  życiu  i  o 

tym,  jak  cieszyła  ją  sława,  ale  też  o  tęsknocie.  Bezustannie 
udzielała  wywiadów,  nagrywała  płyty,  spotykała  się  z 
dziennikarzami, koncertowała, uważała, żeby jej fryzura była 
doskonała,  nawet  jeśli  tylko  na  chwilę  wychodziła  do 
pobliskiego  warzywniaka.  I  po  co  to  wszystko?  Oczywiście, 
zarabiała  dobrze,  ale  nie  miała  tak  naprawdę  na  co  zarabiać. 
Opowiadała  wszystkim,  którzy  chcieli  tego słuchać, że  kiedy 
Jimmy umarł, wraz z nim umarła część jej samej. Ale Lorrell 

background image

wiedziała,  że  zakończyła  pewną  część  życia,  zanim  Jimmy 
przedawkował narkotyki - zakończyła ją, kiedy zgodziła się na 
zabawę  w  dom  z  mężczyzną,  który  należał  do  innej  kobiety. 
„Zmarnowane  Lata"  śpiewała,  chodząc  po  domu.  Ułożyła  tę 
smutną piosenkę, kiedy rozmyślała, co teraz ze sobą pocznie. 
Śpiewanie  solo  nie  było  dla  niej  wyjściem.  Postanowiła,  po 
dłuższym wahaniu, że zacznie nowe życie - ciche i spokojne. 

 -  Nie  mogę  powiedzieć,  że  cię  obwiniam  za  to,  co  się 

stało  -  powiedziała  Lorrell  do  Deeny.  -  Szczerze  mówiąc, 
jestem  zmęczona.  I  tak  myślałam  o  emeryturze.  Kupię  sobie 
mały domek z dużym telewizorem. Może znajdę męża i będę 
mieć  dzieci,  jedno  albo  dwoje.  Przegapiłyśmy  kawał  życia, 
nie? 

 -  To  prawda  -  przyznała  Deena,  patrząc  na  Magic. 

Dotknęła jej. - To prawda. 

 - Czy spotkaliśmy się tutaj wszyscy, żeby ponarzekać, że 

już nie mamy pracy? - spytała niewzruszona Effie. 

 -  Absolutnie  nie,  Effie  -  odpowiedziała  Deena.  - 

Właściwie  przychodzę  tu  spytać,  czy  chciałabyś  ze  mną 
znowu pracować. 

 -  Pracować?  Z  tobą?  -  z  niedowierzaniem  powtórzyła 

Effie.  -  Ostatnim  razem  kiedy  próbowałyśmy,  chyba  się  nie 
udało. 

 - Zaczekaj, Effie, niech mówi - wtrącił się C.C. 
 -  Chyba  też  powinieneś  być  trochę  ostrożniejszy,  C.C.  - 

odpaliła Effie. 

 -  Effie,  jestem  biznesmenem  i  kocham  muzykę.  Każdy, 

kto  ma  jakiś  pomysł,  jak  robić  coś,  co  kocham,  zasługuje  na 
moją uwagę. 

 - Wiem o tym aż za dobrze - zapewniła Effie. 
 - Posłuchaj - zaczęła znowu Deena. - Nie przyszłam tu po 

to, żeby kogokolwiek denerwować. Przyszłam z ofertą. Chcę, 

background image

żebyśmy  razem  dali  koncert  pożegnalny.  Tutaj  w  Detroit. 
Lorrell, Michelle i ja wystąpimy... 

 -  I  co  to  ma  niby,  do  diabła,  wspólnego  ze  mną?  - 

przerwała jej Effie. 

 -  Wszystko,  Effie  -  Deena  spojrzała  jej  w  oczy.  -  Nie 

rozumiesz?  Kiedy  przejdziemy  do  naszej  najsłynniejszej 
piosenki, chcę, żebyś to ty przejęła główny  wokal. Ponieważ 
zasługujesz na to, żeby ją zaśpiewać. 

Effie  zastanawiała  się  chwilę  nad  tą  propozycją,  ale  nie 

miała pewności, czy była aż tak dobra, jak myśleli pozostali. 
Powrót  na  scenę  byłby  dla  niej  zbyt  bolesny,  mógłby 
przynieść  zbyt  wiele  wspomnień  o  utraconym  bezpowrotnie 
życiu. 

 - Nie wiem - odpowiedziała cicho. 
 -  Effie,  to  może  być  świetny  koncert.  Sprawię,  że 

publiczność  będzie  pełna  producentów  i  szefów  wytwórni 
płytowych,  którzy  będą  błagać,  żebyś  zechciała  z  nimi 
pracować, po tym, jak usłyszą twój głos - błagała Deena. 

 - A Curtis? - spytała Effie. 
 -  On  nie  ma  z  tym  nic  wspólnego,  naprawdę  - 

odpowiedziała  Deena.  -  Umowy  i  pozostałe  rzeczy  mogą 
opracować  nasi  prawnicy.  Wiem  tylko,  że  nie  możemy 
pozwolić,  żeby  ten  człowiek  znowu  zrujnował  nasze  kariery. 
Nigdy. 

 - Dalej, Effie. Co ty na to? - spytał C.C. 
 - No dalej, Effie - zachęciła ją Lorrell. - Zgódźmy się. 
Lorrell  poprosiła  kierowcę,  żeby  zatrzymał  się  przed 

Teatrem  Detroit  i  uśmiechnęła  się  na  widok  tego,  co ujrzała. 
Był  tam  wielki  napis  „Deena  Jones  &  Dreams:  Występ 
Pożegnalny". 

 -  Nie  przywykłaś  do  patrzenia  na  Dreams  w  światłach 

reflektorów, prawda? - Deena zerknęła zza ramienia Lorrell na 
plakat. 

background image

 -  Czas  wejść  do  środka  -  dodała  i  kiwnęła  na  kierowcę, 

żeby podjechał do wejścia dla gwiazd. 

Niecałą  godzinę  później  powietrze  pełne  było  napięcia. 

Publiczność  w  czarnych  krawatach  wypełniała  salę.  Curtis 
wysiadł  z  limuzyny  i  podprowadzono  go  do  miejsca,  gdzie 
czekali na niego reporterzy. 

 -  To  musi  być  noc  pełna  smutnych  i  radosnych 

wspomnień, panie Taylor - odezwał się jeden z reporterów. - 
Jak się pan czuje, mówiąc „do widzenia" Dreams? 

 - To utalentowane panie i  muszę uszanować ich decyzję, 

chcą odkrywać nowe możliwości - odpowiedział. - Poza tym, 
nie  wierzę  w  pożegnania,  wierzę  w  przywitania.  I  chcę  wam 
wszystkim  przedstawić  Tanię  Williams  -  powiedział 
skinąwszy na piękną dziewczynę, która wyglądała na niewiele 
starszą niż Deena, kiedy poznała Curtisa. 

 -  W  przyszłym  miesiącu  wydajemy  nowy  album  Tani  i 

powiem  wam  tylko,  że  to  prawdziwa  bomba.  Całkiem  nowe 
brzmienie. 

Curtis  niemal  tonął  wśród  tłoczących  się  wokół  niego 

fanów,  kiedy  Effie  weszła  na  czerwony  dywan  w 
towarzystwie C.C. i Magic. 

 -  Panno  White!  -  zawołał  za  nią  jakiś  reporter,  kiedy 

zbliżyła  się  do  dziennikarzy,  stając  nieopodal  Curtisa.  -  Pani 
płyta  stała  się  numerem  jeden.  Z  pewnością  bardzo  to  panią 
cieszy. 

 - Tak, to naprawdę miłe - odpowiedziała Effie. 
 - Planuje pani przenieść się do Kalifornii? 
 -  Nie.  Mój  dom  jest  tutaj.  Poza  tym,  ludzie  tam  są  za 

chudzi - reporter zaśmiał się i zwrócił uwagę na Magic.  

 - Kim jest ta mała dama, Effie? 
Effie  zerknęła  na  Curtisa,  który  mijał  ją,  idąc  do  środka 

Teatru. 

 - To Magic, moja córka - odpowiedziała. 

background image

Curtis zatrzymał się i natychmiast pojął, że był jej ojcem. 

Była  naprawdę  piękna  -  miała  jego  oczy  i  uśmiech  Effie. 
Wpatrywał się  w nią z dumą. Jego oczy napotkały spojrzenie 
Effie; odwrócił wzrok i ruszył do Teatru. 

 -  Panie  i  panowie,  na  swoim  ostatnim  występie, 

niesamowite Dreams! - wykrzyknął konferansjer. 

Publiczność wstała i zaczęła żywo oklaskiwać dziewczęta 

pojawiające  się  na  scenie  w  metalicznie  połyskujących 
strojach.  Deena,  Lorrell  i  Michelle  stały  nieruchomo.  Deena 
wzięła oddech i czekała, aż publiczność się uspokoi. Mrugnęła 
na  dziewczyny  i  powoli  odwróciły  się  twarzą  do  widowni. 
Widziała  Martiego,  May  i  Ronalda  w  pierwszym  rzędzie. 
Michelle  dostrzegła  C.C.  i  przesłała  mu  pocałunek.  Fani 
ocierali  już  łzy  z  policzków,  kiedy  Deena  zaczęła  śpiewać 
pierwszy wers. 

„Nie możemy wiecznie trwać 
Każda musi w swoją drogę iść 
Teraz bezradne stoimy tu 
Nie wiedząc, co powiedzieć dziś 
Byłyśmy długo razem 
Nie myśląc, że to skończy się 
Zawsze tak blisko siebie 
Zawsze przyjaciółki, na dobre i na złe 
Tak trudno pożegnać się, kochanie 
Tak przykro patrzeć na twe łzy 
Trudno jest otworzyć drzwi te 
Kiedy nie wiadomo, co za nimi spotka cię 
Nie chciałyśmy, aby tak się stało 
Dobrze nam razem było 
Po prostu pamiętaj 
Pamiętaj 
O wspólnie spędzonych chwilach..." 

background image

Kiedy  skończyły  piosenkę,  dziewczęta  uniosły  ręce  i 

łagodnym,  precyzyjnie  wyćwiczonym  gestem  podsumowały 
znaczenie słów. 

Publiczność  szalała  przez  cały  występ,  skacząc,  zrywając 

się na równe nogi, klaszcząc i śpiewając piosenki. 

Kiedy koncert zbliżał się ku końcowi, Deena podeszła na 

sam przód sceny. 

 -  Myślę,  że  to  już  czas.  Ostatni  utwór.  Wiecie,  że  długo 

byłyśmy  razem.  Obiecałam  Lorrell,  że  nie  będę  płakać  - 
powiedziała Deena, a Lorrell do niej pomachała. W jej oczach 
zbierały się łzy. - Więc nie płaczę. Jestem bardzo szczęśliwa, 
bo jest tutaj z nami cała rodzina. Tak naprawdę Dreams to nie 
trzy  osoby,  tylko  cztery.  I  naprawdę  jesteśmy  szczęśliwe,  że 
możemy dzisiaj dla ciebie zaśpiewać tę piosenkę. Effie... 

Publiczność  całkiem  oszalała,  kiedy  na  scenę,  w  rytm 

muzyki  „One  Night  Only",  wkroczyła Effie. Deena, Lorrell i 
Michelle wycofały się, kiedy utwór niepostrzeżenie przeszedł 
w  piosenkę  „Dreamgirls".  Effie  śpiewała  pełnym  głosem, 
wspierana przez cudownie harmonijny chórek Dreams. Kiedy 
uchwyciła  wzrok  Magic,  serce  urosło  jej  ze  szczęścia  - 
poczuła dumę, która wypełniała jej córeczkę. 

W końcu Effie zajęła należne jej miejsce. 
I to było niesamowite. 

background image

Podziękowania 
Chwała  Panu  za  otworzenie  przede  mną  drzwi  i  dodanie 

mi sił, odwagi i mądrości, bym przez nie przeszła. 

Dziękuję 

mojemu 

mężowi 

wieloletniemu 

współpracownikowi,  Nickowi  Chilesowi,  i  naszym  pięknym 
córkom,  Mari  i  Lili,  za  dodawanie  mi  energii  i  zapału  do 
pracy. 

Dziękuję  tacie,  Jamesowi  Millnerowi,  za  wytrwałość  i 

zachętę  do  pracy,  szczególnie  w  chwilach  zwątpienia.  To 
dzięki tobie trwam i pamiętam o Mamie. 

Dziękuję  bratu,  Troyowi;  teściom  i  najlepszym 

przyjaciołom,  Helen  i  Walterowi  Chiles  oraz  Angelou  i 
Jamesowi Ezeilo;  moim śmiałym kuzynom, Milesowi i Cole; 
oraz  całej  reszcie  mojej  wspaniałej,  wielkiej  rodziny, 
krewnych  i  przyjaciół.  Dziękuję  wam  za  uszanowanie  mojej 
pracy i dopingowanie pośród całego tego zamieszania. 

Dziękuję  mojemu  wydawcy,  Willowi  Hintonowi;  mojej 

wspaniałej  agentce,  Victorii  Sanders;  i  redaktorowi  Amistad, 
Dawn Davis, za ściągnięcie mnie z plaży i zmuszenie do pracy 
nad tym fantastycznym, niezapomnianym i ważnym z punktu 
widzenia historii projektem. 

Dziękuję  także  Billowi  Condonowi  oraz  aktorom 

występującym  w  filmie  „Dreamgirls"  za  wasz  zapał  i 
poświęcenie dla tej, jakże ważnej, historii o Afroamerykanach 
i ich ludzkich doświadczeniach.