background image

 

Drew Karpyshyn 

Wrota Baldura II: 

Tron Bhaala 

Baldur's Gate II: 

Throne of Bhaal 

Przełożyła: Anna Studniarek 

Wydanie oryginalne: 2001 

Wydanie polskie: 2002 

background image

Mamo, tato – ta książka jest dla was. 

 

Podziękowania 

 

Ta powieść nie powstałaby bez udziału Jamesa Ohlena, Kevina Martensa, Davida 

Gaidera i innych twórców Tronu Bhaala z firmy BioWare. Dzięki, chłopaki. 

background image

Prolog 

 

Marpenoth, 1368 DR 

– Cicho, Ravio – ostrzegł żonę Gerdon. – Obudzisz chłopca. Przestraszysz go. 

– Powinien się bać, Gerdonie. Ja się boję – odpowiedziała Ravia, tłumiąc łkanie. – Wiesz, 

co mówią ludzie. Egzekucje, publiczne palenie... 

–  Nie,  Ravio!  –  Gerdon  uderzył  pięścią  w  ciężki  stół  stojący  pośrodku  niewielkiego 

pomieszczenia,  które  służyło  jego  rodzinie  za  kuchnię.  Stół  ten  zrobił  własnymi  rękami, 

podobnie  jak  stojące obok krzesła  i  łóżko w drugim pokoju. Gerdon sam wybudował  nawet 

drewniane ściany  ich domu  i dach  nad głową.  –  Nie pozwolę  wygnać  się  z  mojej  ziemi... z 

mojego domu... przez to szaleństwo! 

Ravia potrząsnęła głową. Gdy zwróciła się do męża, jej głos był łagodny. 

–  Wolałbyś  raczej  zginąć,  Gerdonie?  Ty  i  twój  syn?  Splugawiona  krew  płynie  też  w 

żyłach Terrela. 

Gerdon nie odpowiedział od razu, lecz zaczął spacerować po ich niewielkim domu. Miał 

już dosyć tych kłótni z żoną  noc w  noc. Był zły  – na  Ravię, na świat, nawet na  siebie,  lecz 

bardziej jeszcze bał się, że żona może mieć rację. Jednak nie chciał poddać się jej pragnieniu 

ucieczki. 

– Te historie przyszły z północy, z Amnu. To barbarzyńcy! Amnianie zabiliby sąsiadów 

za garść monet. Szukają tylko pretekstu. 

Ravia wstała ze  swojego  miejsca przy  stole  i stanęła  na drodze  męża. Zmusiła go, żeby 

zwrócił na nią uwagę, starannie rozważył jej słowa, zamiast zbyć je machnięciem ręki. 

–  Z  każdym  tygodniem  słyszymy  więcej  opowieści,  mężu.  Z  każdym  tygodniem 

słyszymy plotki z  miast i wiosek  leżących coraz bliżej  naszej krainy. Już nie tylko z Amnu. 

Wiesz,  że  to  samo  dzieje  się  teraz  w  Tethyrze  i  Calimshan.  Nie  możesz  tego  zignorować, 

Gerdonie! 

background image

–  To  miasto  nie  jest  takie  –  sprzeciwił  się  Gerdon,  uspokajająco  przytulając  do  siebie 

żonę...  choć  nie  wiedział,  kto  kogo  właściwie  uspokaja.  –  To  prości  rolnicy,  jak  my.  Nasi 

sąsiedzi nigdy nie zrobią nam krzywdy. Znam ich. 

Ravia  nie  odpowiedziała.  Gerdonowi  nie  podobała  się  ta  cisza,  więc  dalej  próbował 

uspokajać żonę. 

–  Zresztą  i  tak  nie  uwierzą,  gdyby  ktokolwiek  im  powiedział.  Oprócz  nas  nikt  nie  wie, 

nawet Terrel. 

– A może powinien – odpowiedziała Ravia szeptem. 

 

* * * 

Uciekaj.  Żadnych  pytań,  żadnych  odpowiedzi.  Żadnego  wahania,  żadnych  wyjaśnień. 

Uciekaj, po prostu uciekaj. 

Ojciec powtarzał tę lekcję Terrelowi każdego wieczora przez ostatni miesiąc. Terrel miał 

tylko  dziesięć  lat.  Nie  rozumiał  zbyt  dobrze  słów,  których  używał  ojciec  –  prześladowanie, 

lincz, ludobójstwo, dziedzictwo, pomiot Bhaala. Terrel był jednak na tyle duży, by zrozumieć 

to, co najważniejsze w słowach ojca. 

–  Jeśli  zobaczysz  obcych  na  farmie,  Terrelu,  uciekaj.  Jak  najszybciej  i  jak  najdalej.  Po 

prostu uciekaj. 

Wracając  z  pracy  w  polu,  Terrel  usłyszał  ich  na  długo  przed  tym,  nim  ich  zobaczył. 

Wieczorny  wiatr  niósł  gniewne  krzyki.  Tłum  maszerował  prosto  przez  pole,  depcząc  plony 

jego ojca. Zmierzch rozświetlały ich pochodnie, sprawiające, że tłum wydawał się skąpany w 

pomarańczowym  blasku.  Jeszcze  chyba  nie  zobaczyli  Terrela,  uwagę  zwracali  raczej  na 

odległy dom, niż na niewielką postać na skraju pola, ledwo widoczną w ciemnościach. 

Terrel  widział  ich,  oświetlonych  przez  trzymane  pochodnie.  Nawet  z  tej  odległości 

rozpoznał  wielu  mężczyzn,  którzy  czasami  przychodzili  do  ojca,  by  robić  z  nim  interesy. 

Dopiero  gdy  chłopiec  zobaczył  wśród  tłumu  nieznane  mundury  żołnierzy,  posłuchał 

wskazówek ojca. Zaczął uciekać. 

 

* * * 

Domek został otoczony. Krąg żołnierzy i najemników wokół niewielkiej farmy stopniowo 

zacieśniał się jak pętla na szyi znienawidzonego dziecka Bhaala. Chmara ludzi z miasta stała 

na obrzeżach kręgu. Bardzo chcieli coś widzieć, ale obawiali się, że sami zostaną zobaczeni. 

Przywódca  żołnierzy,  ubrany  w  ciężki  płaszcz  z  kapturem,  przyglądał  się  całej  scenie  z 

bezpiecznej odległości. 

W domu panowała cisza, lecz przez niewielkie szpary w ścianach prześwitywało światło. 

Uzbrojeni  mężczyźni  zbliżyli  się  i  zatrzymali,  zaś  z  tłumu  cywilów  za  nimi  wypchnięto  do 

przodu burmistrza. 

background image

Burmistrz,  przestępując  z  nogi  za  nogę,  rozejrzał  się  wokół,  szukając  pocieszenia  lub 

wsparcia  w  twarzach  ludzi,  których  reprezentował.  Mieszkańcy  miasta  kulili  się  za  kręgiem 

żołnierzy,  wpatrując  się  w  ziemię.  Ich  spuszczone  twarze  rozmazywało  migające  światło 

pochodni i cienie, uniemożliwiając odczytanie ich prawdziwych uczuć. 

Burmistrz widział  za to dokładnie wyraz twarzy  żołnierzy –  a raczej to, że pozostawały 

one  bez  wyrazu.  Każdy  z  uzbrojonych  mężczyzn  otaczających  dom  odpowiadał  na  wzrok 

burmistrza  spojrzeniem  apatycznym,  pozbawionym  jakichkolwiek  myśli  czy  współczucia. 

Wyszkolono  ich,  by  nie  czuli  nic  poza  fanatycznym  oddaniem  obowiązkom  i  woli  prawie 

zupełnie ukrytego w cieniu dowódcy. 

Burmistrz  odchrząknął,  a  gdy  się  odezwał,  mimo  swoich  zastrzeżeń  mówił  głośno  i 

wyraźnie – głosem człowieka przyzwyczajonego do wygłaszania przemówień. 

–  Gerdonie,  dla  bezpieczeństwa  naszej  wspólnoty  masz  się  udać  do  aresztu,  by  twa 

plugawa krew nie sprowadziła zagłady na nas wszystkich! Jeśli poddasz się bez rozlewu krwi, 

zostaniesz zaaresztowany i sprawiedliwie osądzony! 

Z wnętrza domu  nikt nie odpowiedział. Słychać  było  jedynie rozbrzmiewający od czasu 

do czasu trzask płonących pochodni. Burmistrz odczekał chwilę, po czym znów przemówił. 

–  Ravia,  twoja  żona,  będzie  mogła  odejść  wolno,  jeśli  się  nam  poddasz.  Jeśli  zaczniesz 

stawiać opór, nie mogę zagwarantować jej bezpieczeństwa. 

Znów odpowiedzią była jedynie cisza. 

– Twój syn, Terrel, także musi się poddać. Plugawa krew Bhaala płynie również w jego 

żyłach. 

Tym razem burmistrz pozwolił, by cisza trwała wiele minut, zanim znów zaczął mówić. 

Wypowiedział  już  starannie  ułożoną  mowę,  tak  jak  kazała  mu  postać  w  kapturze.  Teraz 

pozostały mu tylko jego własne słowa. Gdy odezwał się ponownie, jego głos nie był już tak 

oficjalny. 

– Gerdonie, proszę... bądź rozsądny. Ta sprawa jest nieprzyjemna dla nas wszystkich. Dla 

bezpieczeństwa naszych rodzin i twojego własnego musisz oddać siebie i swojego syna... 

W pierś  burmistrza wbiła się strzała. Jej  metalowy grot wszedł głęboko w ciało  między 

twardymi  żebrami  i  przebił  płuco.  Słowa  burmistrza  utonęły  we  krwi.  Mężczyzna  chwycił 

wystające z piersi drzewce i powoli upadł martwy na ziemię. Z tłumu mieszczan zebranych za 

kordonem żołnierzy otaczających dom zabrzmiały krzyki przerażenia. 

Jak jeden mąż pierścień zbrojnych zaczął przybliżać się do budynku. Na ich twarzach nie 

było zaskoczenia ani zdumienia,  jakby  przez cały czas oczekiwali takiego obrotu sprawy.  Z 

wąskiego okna chaty bez przerwy wylatywały strzały, jednak mordercze pociski odbijały się 

od wielkich tarcz żołnierzy, którzy maszerowali w doskonałym szyku. Zbliżali się do siebie, 

aż utworzyli ciasny pierścień w odległości mniej niż dwunastu stóp od ścian domu. 

Z budynku zabrzmiał znajomy głos. 

background image

– Przeklinam to zdradzieckie miasto! – krzyczał Gerdon. – Niech wasze dusze spłoną w 

Otchłani! 

Przywódca żołnierzy, w odpowiedzi na ledwo widoczny sygnał postaci w kapturze, uniósł 

dłoń.  W tym samym  momencie co drugi żołnierz otaczający chatę uniósł pochodnię  i rzucił 

nią  w  strzechę,  która  szybko  zapłonęła.  Fioletowe  nocne  niebo  pokryła  smuga  czarnego 

dymu. 

Połowa żołnierzy nadal trzymała swoje pochodnie. Druga połowa zaś wyjęła sejmitary  i 

czekała. Wszyscy trzymali wysoko tarcze, by chronić się przed strzałami. 

We  wnętrzu  chaty  nadal  panowała  cisza.  Strzecha  płonęła,  a  ogień  wciąż  się 

rozprzestrzeniał.  Po  chwili  pomarańczowe  płomienie  pojawiły  się  już  na  ścianach,  by 

następnie spalić fundamenty chaty i ziemię wokół niej. Dym uniósł się, a po chwili rozwiał go 

słaby wiatr wiejący przez pola. 

Gerdon  zakrzyknął  z  bólu  i  rozpaczy,  a  to  nieludzkie  wycie  sprawiło,  że  mieszczanie 

zakryli uszy ze strachu i wstydu. 

Drzwi  chaty  otworzyły  się  gwałtownie,  wychodzący  Gerdon  niemal  wyrwał  je  z 

zawiasów.  Przysadzisty  rolnik,  uzbrojony  tylko  w  kosę,  bez  wahania  zaatakował  kapitana 

żołnierzy.  Opancerzony  kapitan  spokojnie  postąpił  krok  do  przodu,  aby  przyjąć  wyzwanie. 

Jego tarcza i sejmitar były gotowe do sparowania ataku. 

Gerdon, trzymając swą broń z wprawą świetnego kosiarza, opuścił zakrzywione ostrze w 

dół,  w  stronę  niczym  nie  chronionych  nóg  przeciwnika.  Kapitan  sparował  kosę  własnym 

ostrzem i sprawił, że uderzyła w ziemię. 

Jednym szybkim ruchem Gerdon zmienił kierunek ataku, przesuwając dłonie po długim 

trzonku,  by  zmienić  jego  środek  ciężkości,  jednocześnie  skręcając  ciało  w  pasie  i  szarpiąc 

ramionami. Ten szybki kontratak wytrącił jego przeciwnika z równowagi i żołnierz z trudem 

zdołał podnieść tarczę, by przyjąć atak. 

Siła ataku działającego w  furii Gerdona wgniotła żelazną tarczę, odrzucając kapitana do 

tyłu.  Żołnierz  rzucił  się  niezgrabnie  do  przodu,  próbując  odzyskać  równowagę,  zaś  Gerdon 

zatoczył łuk kosą, przygotowując się do zabójczego cięcia w odkryty bok kapitana. 

Narzędzie  wypadło  nagle  ze  sparaliżowanych  palców  Gerdona,  który  osunął  się  na 

kolana. Padł ofiarą jednego celnego cięcia sejmitarem przez odkryte plecy. Zaślepiony przez 

rozpacz i wściekłość, Gerdon nie zauważył żołnierza, który w trakcie jego walki z kapitanem 

spokojnie zajął odpowiednią pozycję za jego plecami. 

Gerdon  padł  na  ziemię.  Jego  ręce  i  nogi  drgały  spazmatycznie,  cios  strzaskał  jego 

kręgosłup.  Próbował  zawołać  na  pomoc  sąsiadów,  którzy  wciąż  stali  za  ścianą  zbrojnych 

żołnierzy. Ale ciało Gerdona wygięło się w łuk i mógł już tylko wyć jak ranne zwierzę. 

Kapitan  schował  swoją  broń  do  pochwy  i  wykopał  kosę  poza  zasięg  poruszających  się 

spazmatycznie  rąk  Gerdona.  Głową  wskazał  na  swoich  ludzi  i  czterech  z  nich  podbiegło. 

background image

Podnieśli mężczyznę z ziemi, zanieśli go do płonącej chaty, w której leżał dymiący trup jego 

żony, i wrzucili w ogień. 

Kiedy  ciało  Gerdona  uderzyło  w  płonące  ściany  domu,  osłabiony  szkielet  budynku 

poddał się i załamał, grzebiąc pod sobą sparaliżowanego mężczyznę. 

– Kapitanie – zawołał głos z tłumu kilka chwil później. – Złapałem tego chłopaka, kiedy 

biegł przez pole, próbując uciec. 

Pół  tuzina  żołnierzy  przepchnęło  się  przez  tłum  przerażonych  mieszczan  i  dołączyło  do 

towarzyszy  beznamiętnie  obserwujących  płonące  resztki  domu.  Jeden  z  nowo  przybyłych 

ciągnął za sobą chłopca, trzymając go za włosy. 

Kapitan  przyglądał  się  im  bez  wyrazu.  Chłopiec  został  wepchnięty  do  środka  kręgu,  a 

jeden z żołnierzy  przytrzymywał  go za ramiona. W  blasku płomieni  chłopiec  był  doskonale 

widoczny. 

– Jak się nazywasz, chłopcze? – zapytał kapitan. 

Chłopiec milczał. 

Kapitan zwrócił się do tłumu. 

– Jak on się nazywa? 

Przez kilka chwil panowała cisza, po czym ktoś zawołał: 

– Terrel. Syn Gerdona. 

Kapitan  jednym  płynnym  ruchem  wyjął  sejmitar.  Zabrzmiały  głosy  sprzeciwu.  Ktoś 

wykrzyknął: 

– Przecież to tylko dziecko! 

–  Dziecko  Bhaala  –  wyjaśnił  kapitan,  przeciągając  ostrzem  po  gardle  bezbronnego 

chłopca. 

background image

Rozdział pierwszy 

– Chcę iść do domu... do Candlekeep. 

Abdel  jeszcze  nigdy  nie  wyrzekł  prawdziwszych  słów  niż  te  wypowiedziane  u  stóp 

Drzewa  Życia.  Ostanie  wydarzenia  w  jego  życiu  nauczyły  go  jednak,  że  jego  pragnienia 

rzadko się spełniają. 

Powinien  zostać  uznany  za  bohatera,  i  to  wielokrotnego.  Najpierw  zabił  swego  złego 

przyrodniego  brata  Sarevoka  i  uratował  Wrota  Baldura  przed  bezsensowną,  wyniszczającą 

wojną.  Później,  z  Jaheirą  u  boku,  pokonał  maga  Jona  Irenicusa  i  uratował  życie  oraz  duszę 

swojej przyjaciółki z dzieciństwa i przyrodniej siostry Imoen. Kiedy sam Abdel zginął, trafił 

do  Otchłani,  a  potem  odrodził  się  u  stóp  Drzewa  Życia.  Przy  okazji  uwolnił  elfie  miasto 

Suldanessellar,  uniemożliwił  szalonemu  magowi  Irenicusowi  stanie  się  nieśmiertelnym  i 

uratował przed zniszczeniem Drzewo Życia – źródło wszelkiego życia w Faerunie. 

Po  tym  wszystkim  Abdel  pragnął  jedynie  powrócić  do  domu  swego  dzieciństwa,  gdy 

jednak opuścił bezpieczne Suldanessellar, nikt nie witał go jak bohatera, a mury Candlekeep 

były dalej niż kiedykolwiek. 

–  Abdelu,  musimy  odpocząć.  –  Zmęczony  głos  Jaheiry,  kochanki  Abdela,  przerwał 

ponure  rozmyślania  tego  wielkiego  najemnika,  przedzierającego  się  przez  gęste  poszycie 

wysokiego  lasu  Tethyr.  –  Nie  możemy  dalej  iść  tej  nocy.  Jak  tylko  znajdziemy  polanę, 

powinniśmy się zatrzymać. 

Abdel obejrzał się przez ramię na piękną półelfkę, która towarzyszyła mu we wszystkich 

jego zmaganiach. Jej rysy były ściągnięte, a oliwkowa skóra niemal czarna od kurzu i brudu. 

Długie,  gęste  czarne  włosy  pozlepiały  się  i  splątały,  a  błyszczące  niegdyś  miedzią  kosmyki 

zmatowiały. W blasku księżyca przebijającego się przez gęste sklepienie gałęzi Abdel widział 

jednak,  że  fioletowe  oczy  kobiety  wciąż  płoną.  Jaheira  poszłaby  za  nim  na  krańce  Faerunu 

bez słowa narzekania. Uświadomił sobie, że to nie chodzi o nią. 

Imoen,  młoda  kobieta,  która  dzieliła  z  Abdelem  nadzieje  i  marzenia  w  czasie  ich 

wspólnego dorastania w Candlekeep, nie nadążała za nimi. Mając niecałe pięć stóp wzrostu, 

musiała  robić  dwa  razy  więcej  kroków  niż  Abdel,  żeby  utrzymać  tempo  marszu,  które 

background image

narzucił. Ten wysiłek odcisnął na niej swoje piętno. Jej zwykle błyszczące, wesołe oczy były 

na  wpół  przymknięte,  głowa  opadła  na  pierś,  a  kasztanowe  loki  zasłoniły  blade,  piegowate 

czoło.  W  jej  krokach  brakowało  wcześniejszej  energii.  Szła  ciężko,  jak  ktoś  zmuszony  do 

wysiłku  znacznie  przekraczającego  granice  jego  wytrzymałości.  Podobnie  jak  u  Abdela,  w 

żyłach Imoen płynęła krew boga. Splugawiona esencja ich ojca została jednak wyrwana z jej 

ciała  i  duszy  podczas  szalonych  eksperymentów  maga  Irenicusa,  dlatego  brakowało  jej 

nadludzkiej wytrzymałości brata. Na wpół przytomna młoda kobieta potknęła się o pokręcony 

korzeń wystający z poszycia ciemnego lasu, ale Abdel pochwycił ją, zanim upadła. Poruszał 

się z nadzwyczajną szybkością istoty, która jest więcej niż człowiekiem  i tylko trochę mniej 

niż bogiem. Bez słowa wziął ją na ręce. Ruszyli przez gęste zarośla, tym razem z Jaheirą na 

przedzie, aż znaleźli niewielką polankę. Abdel łagodnie opuścił przyrodnią siostrę na ziemię i 

spojrzał z troską w oczach na półelfkę. 

Nic jej nie będzie – zapewniła Jaheira. – Musi tylko odpocząć. I ja też. 

– Jak długo? 

Pytanie  samo  w  sobie  było  proste,  ale  Jaheira  zawahała  się,  nim  odpowiedziała.  Abdel 

rozumiał  to.  Życie  uciekinierów  odcisnęło  na  nich  wszystkich  swoje  piętno,  lecz  Imoen 

cierpiała najbardziej. Cała trójka uciekała przez ostatnie kilka tygodni, gdy polowano na nich 

jak na zwierzęta. Ich prześladowcy – najemnicy, żołnierze, łowcy nagród i fanatycy religijni – 

nie  ustawali  w  pogoni,  spychając  Abdela  i  jego  towarzyszki  coraz  bardziej  na  południe,  w 

niegościnną dzicz. 

– Potrzebujemy kilku godzin. Co najmniej. – Jaheira westchnęła, po czym kontynuowała. 

– To wystarczy, żeby Imoen znów mogła ruszyć, ale ona długo nie wytrzyma. W tym stanie 

nawet  tydzień  odpoczynku  w  łóżku  nie  przywróci  jej  pełni  sił.  Imoen  nie  jest  taka  jak  ty, 

Abdelu... już nie. Od chwili, gdy Irenicus wykradł z jej duszy esencję twojego ojca. 

Abdel skinął głową. 

– W takim razie kilka godzin.  – Jaheira  była silniejsza  niż Imoen, ale Abdel widział, że 

ona też cierpi z powodu braku snu i wyczerpania. Potężny wojownik czuł w swych mięśniach 

tylko ślady zmęczenia,  lecz w  nim  mieszkała siła życiowa  boga. – Odpocznij, ukochana. Ja 

stanę na straży. 

Jaheira potrząsnęła lekko głową, zbyt zmęczona, by zrobić to bardziej przekonująco. 

– Jeszcze nie. Myślę, że uda mi się tu znaleźć coś, co trochę nas ożywi. Trochę mięty albo 

korzeń żeń-szenia. Niewiele, ale trochę pomoże. 

Abdel uświadomił sobie, że sprzeczanie się z nią nie miałoby sensu. Mimo wyczerpania, 

wola  Jaheiry  była  jak  zwykle  nieugięta.  Była  zdecydowana,  by  poszukać  dobroczynnych 

roślin lub ziół w otaczającym lesie, i nic nie mogło zmienić jej postanowienia. Propozycja, że 

sam  przeszuka  krzaki,  nie  miała  sensu  –  Jaheira  była  druidką,  służką  równowagi  i  natury. 

Umiała rozpoznawać lecznicze i wzmacniające właściwości okolicznej flory, a Abdel nie miał 

background image

o tym pojęcia. Przez  lata kariery  najemnika  zdobył trochę podstawowej  wiedzy o roślinach, 

jednak tutaj, na południowym krańcu lasu Tethyr, roślinność wydawała mu się zupełnie obca. 

– Nie odchodź zbyt daleko – ostrzegł ją. 

Jaheira w odpowiedzi lekko skinęła głową i zniknęła w ciemności. 

Imoen  spała  niespokojnie,  mamrocząc  coś  i  rzucając  się  na  zimnej  ziemi.  Abdel  mógł 

tylko  patrzeć  i  przeklinać  tych,  którzy  na  nich  polowali.  Gdyby  był  sam,  mógłby  stanąć 

naprzeciw  nich  i  walczyć.  Dla  każdego  oprócz  Abdela  taka  myśl  byłaby  śmieszna,  a  do 

niedawna i on sam by się nad tym zastanawiał. 

Jako nastolatek Abdel był większy i silniejszy od większości mężczyzn, a dorosły Abdel 

był prawdopodobnie największym i najbardziej imponującym człowiekiem w całym Faerunie. 

Wysoki  na  siedem  stóp,  umięśniony  młody  mężczyzna  zdobył  reputację  jako  najemnik, 

strażnik i rębajło – jako wojownik do wynajęcia Abdel dokonał wszystkiego. I wtedy poznał 

prawdę, która na zawsze zmieniła jego życie. 

Abdel był synem boga mordu, potomkiem Bhaala. Wprawdzie martwego boga, ale jednak 

boga.  Osoba  jego  ojca  zmieniła  Abdela  w  uciekiniera,  poszukiwanego  przez  wrogów  i 

łowców nagród. Pochodzenie wpłynęło na życie Abdela również w inny, zaskakujący sposób. 

Zmienił  się  także  fizycznie.  Wciąż  wyglądał  jak  normalny,  choć  może  wyjątkowo  duży 

mężczyzna,  lecz  nie  był  człowiekiem.  Już  nie.  Jaheira  nazwała  go  awatarem,  fizyczną 

manifestacją nieśmiertelnego ojca. 

Bycie  awatarem  miało  swoje  zalety.  Ciało  Abdela  stało  się  naczyniem  esencji  Bhaala, 

było zadziwiająco silne.  Mogło czerpać z  nieśmiertelnej esencji,  by się regenerować,  leczyć 

poważne,  a  nawet  śmiertelne  rany  z  zadziwiającą  szybkością.  Wytrzymałość,  siła  i  wigor 

Abdela  nie  miały  sobie  równych  w  całym  Faerunie.  Jego  moc  stale  rosła.  Z  każdym  dniem 

Abdel  był  silniejszy,  czuł,  że  jego  umiejętności  coraz  bardziej  wykraczają  poza  ludzkie 

możliwości. 

Jego niezwykłe zdolności regeneracji sprawiały, że miecze i strzały wrogów były niemal 

bezradne. Zadawane nimi rany goiły się prawie natychmiast. Abdel, właściwie niepokonany, 

wierzył,  że  mógłby  samodzielnie  zabić  całą  kompanię  i  wyjść  z  tego  bez  obrażeń.  Imoen  i 

Jaheira nie  były  jednak obdarzone  jego wytrzymałością. Były podatne na zranienia, a Abdel 

nie wiedział, czy w czasie bitwy mógłby je ochronić. 

I jeszcze jedno – choć Abdel zyskał odporność na wszelkiego rodzaje fizyczne ataki, miał 

w sobie ogromną słabość. Wielkiemu najemnikowi nieobca była przemoc. Wybrany przezeń 

zawód  jeszcze  podsycał  jego  pragnienie  krwi,  karmiąc  złą  część  jego  natury,  dziedzictwo 

Bhaala.  Tylko  miłość  Jaheiry  chroniła  Abdela  przed  poddaniem  się  piętnu  boga  mordu  i 

staniem się bezduszną maszyną do zabijania, jaką kiedyś był jego przyrodni brat Sarevok. 

Wsparcie kobiety, którą kochał, umożliwiało  Abdelowi walkę  z własnymi  impulsami. Z 

cierpliwą i pełną zrozumienia pomocą Jaheiry uczył się kontrolować nienawiść i wściekłość, 

powstrzymywać  straszliwą  transformację,  która  groziła  jego  zniszczeniem.  Ta  kontrola  była 

background image

jednak  jeszcze  słaba.  Zabicie  wszystkich  prześladowców  mogłoby  wypuścić  na  wolność 

straszliwego potwora, którego Abdel nauczył się w sobie powstrzymywać. 

Już wcześniej zdarzało się to i jemu, i Imoen, choć Abdel wygnał bestię z duszy Imoen w 

krwawej,  okrutnej  bitwie  u  stóp  Drzewa  Życia.  Wciąż  jednak  istniała  możliwość,  że  Abdel 

zmieni  się  w  bezrozumne  plugastwo,  którego  jedynym  pragnieniem  będzie  zabijanie 

wszystkich wokół. Zwycięstwo nad wrogami groziło, że ohydna esencja jego przeklętego ojca 

pochłonie  tożsamość  Abdela  i  zmieni  go  w  czterorękiego  demona,  fizyczną  manifestację 

Bhaala  w  Faerunie.  Abdel  wiedział,  że  jeśli  nie  zachowa  ostrożności,  może  znów  stać  się 

Niszczycielem. 

Cichutki szelest liści sprawił, że Abdel obrócił się na pięcie i pochylił, jednym płynnym 

ruchem  wyciągając  ciężki  miecz  z  pochwy  na  plecach.  Stał  z  ostrzem  gotowym  do  ataku, 

gdyby pojawił się niewidzialny intruz, a jego dłonie zaciskały się na rękojeści tak mocno, że 

aż  zbielały  mu  kostki.  Potężne  mięśnie  ramion  i  rąk  drżały  w  oczekiwaniu,  po  czym 

rozluźniły się, gdy spomiędzy drzew na polankę wyszła Jaheira. 

Śliczna  druidka  trzymała  w  dłoni  kilka  niewielkich  trójkątnych  liści,  po  czym  jeden 

wsunęła sobie do ust. 

– To nam pomoże, ale i tak musimy się przespać. Nawet ty, Abdelu. – Podała mu jeden z 

liści. – Dla Imoen. Włóż jej pod język, jeśli jest zbyt zmęczona, żeby żuć. 

Abdel zrobił tak, jak mu kazała. Opadł na kolana i ułożył swój miecz na ziemi, po czym 

łagodnie uniósł głowę wyczerpanej przyrodniej siostry. Nie zareagowała, kiedy zachęcił ją do 

wzięcia  liścia,  więc  delikatnie  odchylił  jej  głowę  i  otworzył  małe  usta.  Wsunął  jej  liść  pod 

język  i  ponownie  położył  ją  na  ziemi.  Jaheira  podała  mu  wyjęty  z  plecaka  koc,  którym 

mężczyzna okrył delikatne ciało młodej kobiety. 

Jaheira  ułożyła  się  kilka  stóp  dalej  i  Abdel  podszedł  do  niej.  Ułożyła  głowę  w  zgięciu 

jego potężnego ramienia i wtuliła się w niego, by ogrzać się ciepłem muskularnego ciała. 

–  Rozmawiałam  ze  zwierzętami  z  lasu  –  szepnęła  druidka  sennym  głosem,  już  prawie 

pogrążając się we śnie. – Ostrzegą nas, gdy ktoś będzie się zbliżał. 

Abdel,  uspokojony  słowami  Jaheiry,  przesunął  się  nieco  na  zimnej  ziemi,  by  ułożyć  się 

wygodniej,  nie  budząc  jednocześnie  druidki.  W  pełni  ufał  zdolności  Jaheiry  do 

komunikowania  się  z  leśnymi  ptakami  i  zwierzętami.  Wiedział,  że  będą  pod  dobrą  opieką, 

lecz nie mógł się jakoś zmusić do zamknięcia oczu. 

Zastanawiał  się  nad  ich  sytuacją.  Prześladowcy  zbliżali  się  coraz  bardziej,  a  ponieważ 

Imoen  i  Jaheira  z  każdym  dniem  były  słabsze,  ich  odnalezienie  pozostawało  tylko  kwestią 

czasu. Abdel zostanie zmuszony do walki, której za wszelką cenę pragnął uniknąć. 

Nie  po  raz  pierwszy,  kiedy  Jaheira  i  Imoen  spały,  Abdel  rozważał  swoje  odejście,  aby 

odciągnąć prześladowców od obu kobiet. Niech one żyją w spokoju, a tylko on będzie musiał 

wiecznie  uciekać.  Abdel  westchnął  i  zamknął  oczy,  jak  zawsze  odrzucając  tę  możliwość. 

background image

Nawet gdyby zmusił się do opuszczenia Imoen i kobiety, którą kochał, nie miał pewności, że 

łowcy na pewno podążą za nim. 

Polowali  na  Abdela  ze  wzglądu  na  jego  krew  –  splugawioną  krew  martwego  boga. 

Prześladowali  go  za  grzechy  ojca,  Bhaala.  Plotki  o  nagłych  aresztowaniach,  okrutnych 

torturach i natychmiastowych egzekucjach były zbyt częste i powszechne, by nie zwracać na 

nie  uwagi.  Jak  wszyscy  potomkowie  Bhaala,  Abdel  musiał  uciekać  –  zostałby  skazany  na 

śmierć nie z powodu tego, co uczynił, lecz ze względu na to, kim był. 

Imoen  również  była pomiotem Bhaala.  Choć piętno  martwego boga zostało wypalone z 

jej  duszy,  jej  życie,  podobnie  jak  Abdela,  byłoby  w  niebezpieczeństwie,  gdyby  zostali 

schwytani. Imoen nie była wystarczająco silna, by przeżyć bez pomocy Abdela i Jaheiry. 

Przytłoczony beznadziejnością swojej sytuacji, Abel w końcu usnął. 

 

* * * 

Abdel  stał w próżni,  martwym świecie  szarej  nicości. Poszukał dłonią rękojeści  miecza, 

który zwykle trzymał na plecach, i uspokoił się, gdy dotknął chłodnego metalu. 

– Tutaj nie będzie ci potrzebny... ale jeśli cię to uspokaja, niech tak będzie. 

Głos  nie  był  ani  męskim,  ani  kobiecy  głosem.  Brzmiał  jak  głos  wielkiego  tłumu 

mówiącego  jednocześnie,  w  idealniej  harmonii.  Powstrzymując  się  przed  odruchowym 

wyjęciem  miecza,  Abdel  obrócił  się.  Bezskutecznie  szukał  niewidocznego  rozmówcy  lub 

rozmówców, wszędzie jednak widział tylko szarą pustkę. 

– Pokaż się! – Głos Abdela rozbrzmiewał echem w nicości. 

Zwrócił uwagę na dziwne otoczenie. Spojrzał w górę i nie zobaczył nieba, spojrzał w dół 

i nie zobaczył ziemi. Właściwie nawet nie czuł, że na czymś stoi. 

– Nie masz się czego bać, Abdelu Adrianie. Nie spadniesz. 

Najwyraźniej bezcielesny głos, gdziekolwiek i czymkolwiek był, umiał odczytywać jego 

myśli. Abdel ze zdziwieniem zauważył, że dźwięk tego głosu nie wywoływał takiego echa jak 

jego głos. 

– Pokaż się – powtórzył Abdel. Tym razem była to bardziej prośba niż rozkaz. 

– Przygotuj się, dziecię Bhaala. 

Nagle Abdel nie był już sam w próżni. Istota nie zmaterializowała się powoli z szarości, 

jak tego oczekiwał. Nie pojawiła się w nagłym błysku ani migotaniu, jak w wyniku zaklęcia 

czarodzieja.  W  jednej  chwili  nie  było  nic,  a  już  w  drugiej  pojawiła  się  –  tak  rzeczywista, 

jakby istniała w tej podziemnej krainie przez wieczność przed pojawieniem się Abdela. 

Istota była mężczyzną o białych włosach i z białą brodą. Choć przypominała człowieka, 

jej  rysy  nie  były  ani  brzydkie,  ani  ładne,  lecz  raczej  nijakie.  To  nie  był  śmiertelnik.  Żaden 

śmiertelnik  nie  mógł  równać  się  z  taki  boskim  tworem.  Odziany  był  w  fałdowaną  czarną 

szatę, która kontrastowała z  nieskazitelną alabastrową skórą. Materiał wydawał  się stapiać  z 

istotą,  która  go  nosiła,  tak  że  Abdel  nie  był  w  stanie  określić,  gdzie  kończyła  się  szata,  a 

background image

zaczynała istota. W jej oczach były mroczne głębie wieczności, przebite płonącymi punktami 

najczystszego światła, jak rozgwieżdżone niebo w bezchmurną noc. Twarz była jednocześnie 

młoda i stara, wszechmocna i niewinna. 

Istota  górowała  nad  Abdelem,  a  jej  szatę  pokrywały  rysunki  księżyców  i  gwiazd.  W 

obecności kogoś tak wspaniałego Abdel mógł tylko stać i milczeć z zachwytu. 

Gdy w końcu odzyskał mowę, powiedział: 

– Muszę śnić. 

– Sen może być nie mniej prawdziwy niż to, co nazywasz rzeczywistością – zapewniła go 

istota. 

– Jesteś bogiem? – zapytał Abdel, nie wiedząc nawet, że w jego głowie zrodziło się takie 

pytanie, póki nie usłyszał własnego głosu odbijającego się echem w otaczającej ich nicości. 

–  Nie  bogiem,  lecz  sługą  Boskiej  Woli.  Istnieją  moce  większe  niż  bogowie,  Abdelu 

Adrianie. 

Abdel  potrząsnął  głową,  próbując  przegonić  mgłę  zadziwienia,  która  wydawała  się 

wypełniać jego myśli. 

–  Gdzie  jestem?  –  Abdel  był  pewien,  że  stojąca  przed  nim  wspaniała  postać  zna 

odpowiedź na to pytanie. Może nawet zna odpowiedzi na wszystkie pytania. 

–  Jesteśmy  pomiędzy,  Abdelu  Adrianie  –  odpowiedziała  istota  z  harmonijną  jednością 

głosów. – Między tym, co było, tym, co jest, a tym, co może być. Wszystko jest tu możliwe, 

lecz nic nie istnieje naprawdę. 

– Nie... nie rozumiem. – Część Abdela wstydziła się, że musi się przyznać tej cudownej 

istocie do swojej niewiedzy. Inna część jednak, mały, twardy węgielek w sercu Abdela, czuła 

niechęć do tej postaci. 

– Nie rozumiesz, bo nie jesteś jeszcze gotów, by naprawdę zrozumieć. – Stwór wydawał 

się przez chwilę rozmawiać z samym sobą, zanim zwrócił się ponownie do Abdela. – To było 

kiedyś  królestwo  Bhaala,  część  Otchłani  splugawiona  i  zraniona  przez  nienawiść  i  zło 

twojego ojca. Ale Bhaal nie żyje i już nad nią nie panuje. 

Abdel przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad słowami istoty. Ona zaś stała przed nim 

bez ruchu, świetlista i zadziwiająca. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy, Abdel czuł, że jego 

tożsamość  została  niemal  zgnieciona  przez  jej  potęgę.  Teraz  jednak  nie  czuł  się  już 

przytłoczony jej obecnością. 

– Ty mnie tutaj sprowadziłeś, prawda? Dlaczego? 

–  Twoja  obecność  tutaj,  Abdelu,  wynika  w  takim  samym  stopniu  z  twojej  woli,  jak  i 

mojej, choć jeszcze tego nie wiesz. Jesteś tu, by się przygotować. 

– Przygotować się do czego? – Abdel zapytał, wiedząc już, jaka będzie odpowiedź. 

–  Twojego  przeznaczenia.  Dziedzictwa  twego  ojca.  Jesteś  dzieckiem  Bhaala,  Abdelu 

Adrianie. Zrozum to, a zrozumiesz siebie. 

background image

Węgielek niechęci zapłonął przez chwilę w piersi najemnika. Przeznaczenie, dziedzictwo 

Bhaala...  Przez  całe  swoje  życie  Abdel  nie  napotkał  nikogo  przypominającego  tę  istotę.  A 

jednak ta wspaniała postać mówiła to samo, co słyszał wiele razy od czasu tamtej nocy, gdy 

słudzy jego przyrodniego brata Sarevoka zabili Goriona, przybranego ojca Abdela. 

Z głębokim westchnieniem Abdel zadał kilka kolejnych pytań. 

–  Co  więc  jest  moim  dziedzictwem?  Jakie  jest  moje  przeznaczenie?  I  czego  ode  mnie 

chcesz? 

Istota,  pozostająca  bez  ruchu  aż  do  tej  chwili,  lekko  przechyliła  głowę.  Iluzja  prysła. 

Mimo  że  istota  sprawiała  wrażenie  wszechmocnej  i  wszechwiedzącej,  Abdel  zrozumiał,  że 

odczuwała niepewność. Węgielek niechęci ponownie zapłonął w piersi potężnego wojownika. 

–  Przyglądałem  ci  się  uważnie,  Abdelu  Adrianie  –  poinformował  go  rozmówca.  – 

Nieśmiertelny silnie w tobie płonie. Dzieci Bhaala mają jeszcze wiele ścieżek do przejścia, a 

ty będziesz na przedzie w każdej podróży. 

– Dzieci? – zapytał zdziwiony Abdel. – To znaczy, że Imoen też jest w to wmieszana? 

– Ty i Imoen nie jesteście jedyni. Twoje przeznaczenie wiąże się z przeznaczeniem wielu, 

wielu innych. 

– A o jakim przeznaczeniu właściwie mówisz? Jaka przyszłość mnie czeka? 

–  Twoje  przeznaczenie  jest  niepewne  –  przyznała  istota.  –  Wiedz  jednak,  że  zbliża  się 

czas  wypełnienia proroctwa. Wielu pragnie zniszczyć ciebie  i twój rodzaj,  Abdelu, a ukryci 

wrogowie spiskują, by cię zdradzić. 

– Ukryci wrogowie? Kto? Nie możesz mi po prostu powiedzieć? 

– Niektórymi tajemnicami nie mogę się podzielić. Moje działania biorą się z sił, których 

śmiertelni  nie  potrafią  sobie  nawet  wyobrazić.  Mogę  cię  tylko  pokierować  w  stronę 

odpowiedzi, których szukasz, Abdelu Adrianie. Nie mogę ci dać odpowiedzi. Odszukaj tych, 

którzy dzielą z tobą krew, a znajdziesz odpowiedzi, których nie mogę ci dać. 

Abdel obudził się, słysząc krzyki Jaheiry. 

background image

Rozdział drugi 

Illasera czuła, że polowanie ma się ku końcowi. Oblizała niecierpliwie wargi i przerzuciła 

łuk przez umięśnione ramię. W ciszy wyjęła czarną strzałę z kołczanu na szczupłym biodrze, 

co  wcale  nie  zakłóciło  tempa  jej  długich,  zgrabnych  kroków.  Ślady  w  postaci  zdeptanego 

poszycia  i  połamanych  gałęzi,  znaczące  drogę  do  celu,  były  świeże,  najwyżej  sprzed  kilku 

godzin.  Były  one  niewidoczne  dla  tych,  którzy  nie  znali  sztuki  łowów,  i  wskazywały  na 

rosnące  zmęczenie  uciekinierów.  Illasera  była  pewna,  że  trójka,  za  którą  podąża,  musiała 

zatrzymać się na noc dla odpoczynku. A Łowczyni wciąż szła. Wkrótce ich schwyta. 

Zatrzymała  się,  a  doskonale  wyczulone  zmysły  drapieżnika  pochwyciły  jeszcze  jedną 

wskazówkę,  że  jej  ofiary  są  już  blisko.  Piżmowa  woń  potu  unosiła  się  w  nieruchomym 

powietrzu  między  gęstymi  drzewami  lasu  Tethyr.  Było  jednak  także  coś  więcej.  Illasera 

należała do Piątki. Wyczuwała ich. Krew pomiotu Bhaala wołała do niej jak swój wzywający 

swego i zmuszała ją do dalszej wędrówki. Znów ruszyła, przyspieszając z każdym krokiem i 

przemykając między drzewami cicha jak cień. 

Kątem oka zauważyła jakiś ruch. Wypuściła pojedynczą strzałę, przyszpilając do drzewa 

niewielkiego  ptaszka.  Illasera  spojrzała  na  upierzone  ciałko,  wciąż  drżące  słabo  w 

bezskutecznej próbie ucieczki. Stworzenie to próbowało ostrzec jej uciekający łup. 

Łowczyni odsunęła długi kosmyk włosów z twarzy i zaśmiała się cicho do siebie. Jedno z 

trójki,  za  którą  podążała,  rozmawiało  ze  zwierzętami,  komunikowało  się  z  nimi  w  sposób 

niezrozumiały  dla  większości  ludzi.  Jedno  z  nich  było  zatem  dzieckiem  lasu,  sługą  natury, 

druidem. 

Byli głupi, jeśli wierzyli, że takie stworzenia mogą ich obronić. Każde z Piątki obdarzone 

było przeklętą mocą. Dziedzictwo ich skażonego, nieśmiertelnego ojca objawiało się na różny 

sposób.  Moc  Illasery  wiązała  się  z  ziemią.  Podobnie  jak  druidka,  Illasera  miała  wpływ  na 

stworzenia z lasu. Mogła wykorzystywać swoją moc, by zmieniać naturalny porządek rzeczy. 

Nie był to jednak związek symbiotyczny. Kiedy Illasera używała swojej mocy, natura musiała 

ugiąć się przed jej skażoną wolą. 

background image

Illasera  zawahała  się,  zastanawiając  się  nad  konsekwencjami  swego  działania.  Mogła 

wezwać  mroczne  duchy,  które  mieszkały  w  lesie,  ale  z  pewnością  usłyszy  to  druidka.  Jeśli 

jednak  dzieci  Bhaala  znajdują  się  tak  blisko,  jak  podejrzewała,  ostrzeżenie  o  jej  nadejściu  i 

tak nie pozwoli im uciec. 

Illasera zatrzymała się, odchyliła głowę do tyłu i uniosła ręce do nieba. Jej oczy płonęły 

czarnym  ogniem.  Podczas  gdy  nad  nią  szeleściły  liście  i  kołysały  się  gałęzie,  ona  zbierała 

swoją  moc  w  lodowatym  wietrze.  Okoliczne  zwierzęta  uciekały  w  panice,  gdy  dotknęło  ich 

zimne powietrze, lub kuliły się w poszyciu, sparaliżowane ze strachu. 

Ziemia  zadrżała  wraz  ze  wzrostem  mocy  mrocznej  łuczniczki.  Wielka  chmara  ptaków 

zerwała się ze schronienia w gałęziach drzew i uniosła w niebo, zakrywając księżyc. Odgłos 

uderzeń tysiąca skrzydeł nie zagłuszał ich krzyków przerażenia. Łowczyni odpowiedziała na 

ich okrzyki wrzaskiem, wypuszczając  falę złowrogiej  magii, która przeszła po lesie. Nic  nie 

mogło się oprzeć jej plugawemu wezwaniu. 

Mieszkańcy  lasu – ptaki, zwierzęta, nawet drzewa – zostali  nim dotknięci, gdy otoczyła 

ich mroczna magia. Liście wysychały i natychmiast umierały, gałęzie wyginały się i skręcały, 

korzenie gniły i splątywały się, nawet pnie wielkich dębów zginały się w złowrogiej parodii 

ich  naturalnych  kształtów.  Mniejsze  stworzenia  padały  martwe,  zniszczone  przez  mroczną 

magię Illasery. Silniejsze zaczynały się zmieniać, przekształcać w zmutowane, chore wersje 

swej  prawdziwej  formy.  Umysły  nieszczęsnych  istot  zostały  na  skutek  złej  magii  jednej  z 

Piątki opanowane przez świadomość Illasery. 

Zwierzęta  zebrały  się  wokół  Łowczyni.  Stado  istot,  które  kiedyś  były  wilkami,  krążyło 

wokół swej okrutnej pani. Ta rozkazała swym sługom wyruszyć na zwiady i doprowadzić ją 

do łupu. 

Niedaleko rozległ się kobiecy krzyk. 

 

* * * 

Przerażony  krzyk  Jaheiry  natychmiast  obudził  Abdela,  wyrywając  go  z  dziwnego  snu. 

Chwilę  później  stał  z  ciężkim  mieczem  w  dłoni  i  obserwował  otaczający  ich  las  w 

poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa. 

Nie widział niczego, nie był w stanie przebić wzrokiem mroku. 

– Jaheiro – wyszeptał. – Co się stało, kochana? 

Jedno  magiczne  słowo  z  ust  Jaheiry  spowodowało,  że  całą  polankę  skąpało  łagodne, 

ciepłe  światło.  Magiczny  blask  pozwolił  Abdelowi  wyraźnie  zobaczyć  Jaheirę  stojącą  z 

dłońmi mocno zaciśniętymi na lasce, której używała jako broni. Imoen wciąż leżała na ziemi, 

z  trudem  próbując  się  podnieść  i  jednocześnie  szukając  niewielkiego  sztyletu,  który  zwykle 

trzymała za pasem. 

Abdel  ledwo  zauważał  swoje  towarzyszki.  Jego  uwagę  przyciągnęło  nieznajome 

otoczenie. Teraz rozumiał przerażenie druidki. Kładli się spać w bujnym, pełnym życia lesie, 

background image

teraz zaś otaczała ich śmierć i rozkład. Górujące nad nimi drzewa gniły, a ich pnie poskręcały 

się  i  pokrzywiły.  Wszędzie  wokół  nich  martwe  liście  opadały  powoli  z  suchych  gałęzi, 

przykrywając polanę jak żółtym kocem. 

Ostry  smród  gnijącej  roślinności  atakował  nozdrza  Abdela.  Wydawało  mu  się,  że  poza 

mdląco słodkim odorem wyczuwa coś jeszcze... coś ohydnego i nieczystego. 

– Co to jest? – zapytała Imoen ochrypłym szeptem. 

– Plugawa magia – odpowiedziała Jaheira – potworne zakłócenie naturalnego porządku. 

– Przyjmijcie pozycję obronną – nakazał Abdel, przejmując dowodzenie. 

Miał pewność, że zaraz nastąpi atak. 

Cała trójka stanęła pośrodku polanki plecami do siebie. 

Dotknięcie włosów Jaheiry  na gołym ramieniu  Abdela wywołało w  nim dreszcz, ale po 

chwili  otrząsnął  się.  Musiał  skoncentrować  się  na  nieprzeniknionej  ścianie  szarości  i 

poskręcanych drzew. 

Nie czekali długo. 

Atak nadszedł  ze wszystkich  stron  jednocześnie, czego Abdel się  spodziewał, choć  miał 

nadzieję,  że  tak  nie  będzie.  Pięć  istot  o  znajomych  kształtach,  a  jednocześnie  obcych  i 

zmienionych, wyskoczyło z osłony lasu i rzuciło się na trójkę obrońców. 

Jeden z wielkich wilków skoczył Abdelowi do gardła, a najemnik poczuł odrazę do tego, 

co  zobaczył.  Oczy  zwierzęcia  były  mlecznobiałe,  a  źrenice  niewidoczne  pod  ropą,  która 

wypływała  z  na  wpół  ślepych  oczu,  pozostawiając  błyszczące,  lepkie  ślady  na  pysku 

zwierzęcia. Wielka ilość szarej piany wypływała z otwartego pyska wilka, niemal całkowicie 

zakrywając  jego  zęby.  Grube  futro  wilka  było  matowe  i  splątane,  a  widoczną  w  wielu 

miejscach skórę pokrywały gnijące rany. Futro zwierzęcia pulsowało, jakby wiły się pod nim 

miliony larw. Najgorszy był jednak smród, mdląco słodki odór gnijącego ciała. Abdel bał się, 

że upadnie na kolana i zacznie wymiotować. 

Ale  na  szczęście  tylko  niewielka  część  Abdela  odczuwała  obrzydzenie  na  widok 

zniekształconego ciała wilka. Jego umysł działał  prosto, niemal  na podstawowym poziomie. 

Miecz Abdela, poruszający się z prędkością myśli, przeciął pierś chorego wilka i ciepła krew 

zwierzęcia zalała najemnika. 

Abdel  pozwolił,  by  siła  ciosu  obróciła  go  wokół  osi,  w  stronę  stworów  atakujących 

Jaheirę i Imoen. Zanim ścierwo pierwszego wilka uderzyło o ziemię, miecz Abdela patroszył 

już drugiego, który skoczył na Imoen. 

Kątem  oka  Abdel  zauważył,  że  Jaheira  poradziła  sobie  z  atakiem  trzeciego  wilka, 

uderzając  go  laską  w  czoło  i  jednym  ciosem  wgniatając  jego  czaszkę  do  środka.  Pęd 

martwego  już  zwierzęcia  nie  został  jednak  powstrzymany.  Gnijące  ścierwo  przewróciło 

Jaheirę, grzebiąc ją pod masą brudnego i zżartego przez robactwo ciała. 

Nie  będąc  w  stanie  natychmiast  pomóc  Jaheirze,  Abdel  pchnął  Imoen  w  plecy  ciężkim 

buciorem.  Dziewczyna  straciła  równowagę  i  poleciała  w  bok,  unikając  szczęk  czwartego 

background image

napastnika. Wilk, pozbawiony celu ataku, obrócił się, by  stawić czoła  nowej groźbie, a  jego 

potężne tylne łapy wybiły go do góry. Trafił prosto w nie osłonięte gardło Abdela i wbił zęby 

głęboko w jego krtań. Stworzenie szarpnęło mocno łbem, rozrywając gardło wojownika. 

Wielki mężczyzna stracił równowagę i upadł do tyłu na twardą ziemię. Padając, podniósł 

jednak do góry swój miecz i wepchnął go w fałdę skóry między żebrami bestii. Stwór był zbyt 

blisko,  żeby  Abdel  mógł  wykorzystać  działanie  dźwigni,  kiedy  jednak  walczący  uderzyli  w 

ziemię, siła jego uderzenia i masa wilka nabiły bestię na miecz. 

Rana, którą odniósł Abdel, byłaby zabójcza dla każdego śmiertelnika z Abeir Toril... lecz 

Abdel dawno przestał  być śmiertelnikiem.  Wpychając  miecz głębiej w ciało wroga czuł,  jak 

rozszarpane  gardło  goi  się.  Na  chwilę  uwięziony  przez  ciężar  wilka  wojownik  przekręcił 

ostrze  i,  rozrywając  chrząstki  i  łamiąc  kości,  zrobił  w  piersi  przeciwnika  dziurę  wielkości 

pięści.  Wilk  zginął  natychmiast,  a  przez  tę  krótką  chwilę  niezbędną  do  odrzucenia  jego 

ścierwa na bok rana Abdela zagoiła się całkowicie. 

Abdel,  skąpany  w  krwi,  podskoczył,  by  stawić  czoła  następnemu  napastnikowi,  jednak 

odkrył, że piąty, ostatni wilk leży już na ziemi i drży. Spomiędzy jego łap wystawała rękojeść 

sztyletu Imoen. Bestię zabił jeden dobrze wymierzony cios w podstawę czaszki. 

Jaheirze  udało  się  już  wyczołgać  spod  ohydnego  ciała  wilka,  którego  zabiła.  Druidka 

klęczała,  wymiotując  gwałtownie,  chora  od  bliskiego  kontaktu  z  potworem,  który  ją 

zaatakował. Abdel zauważył, że na szczęście nic jej się nie stało. 

Wtedy  dostrzegł  Imoen,  skuloną  obok trupa  pierwszego  wilka  i  ściskającą  swoje  ramię, 

aby  zatamować  upływ  krwi.  Abdel  przeszedł  przez  polankę  i  opadł  na  kolana  przy 

przyrodniej siostrze. 

– Wszystko w porządku, Abdelu – powiedziała Imoen, próbując uśmiechnąć się dzielnie. 

Udało się jej jednak tylko zacisnąć zęby z bólu. 

Abdel  delikatnie  wziął  ją  za  nadgarstek,  żeby  przyjrzeć  się  ranie.  Wewnętrzna  część 

ramienia została rozszarpana od łokcia do nadgarstka, z rany wystawały mięśnie i ścięgna. 

Imoen zbladła na ten widok. Drżącym głosem wyszeptała: 

– Chyba nie leczę się tak szybko jak ty, braciszku. 

Jaheira opadła obok nich, wciąż wycierając resztki wymiocin z kącików ust. 

– To straszne – powiedziała. – Te stwory były kiedyś normalnymi zwierzętami, ale coś je 

zmieniło w te... ohydy. Powinniśmy spalić ścierwo tych potworów. 

Ani  Abdel,  ani  Imoen  nie  odpowiedzieli,  a  Jaheira  dopiero  teraz  zauważyła  ranę  w 

ramieniu Imoen. 

– Przepraszam, dziecko – powiedziała, przyglądając się obrażeniom.  – Nie pozwolę,  by 

moje  oburzenie  z  powodu  splugawienia  natury  przeszkodziło  mi  w  zajęciu  się  twoim 

cierpieniem. 

Z  sakiewki  przy  boku  Jaheira  wyjęła  garść  niewielkich  krwistoczerwonych  jagód. 

Trzymając je w dłoni nad poszarpanym ciałem Imoen, ścisnęła, pozwalając, by szkarłatny sok 

background image

spłynął  na  ranę.  Imoen  jęknęła  z  bólu  i  próbowała  wyrwać  rękę,  lecz  Jaheira  trzymała  ją 

mocno. 

– Boli, dziecko? 

Imoen skinęła głową, ale zbyt mocno zaciskała zęby, żeby odpowiedzieć. 

–  W ranę  już wdaje się  infekcja.  Wolę  sobie  nawet nie wyobrażać,  jak straszliwe  mogą 

być skutki dotknięcia tych bestii. To oczyści ranę. 

Upewniwszy  się,  że  Jaheira  zajęła  się  Imoen,  Abdel  mógł  skupić  uwagę  na 

niewidzialnym  zagrożeniu,  które  wciąż  mogło  czaić  się  w  lesie.  Tam  wciąż  coś  było  i  ich 

obserwowało. 

 

* * * 

Illasera  pojawiła  się  na  krawędzi  polany  wkrótce  po  swych  zwiadowcach,  ale  bitwa  już 

się  zakończyła.  Nie  była  wcale  zaskoczona,  oczekiwała,  że  dwójka  dzieci  Bhaala  poradzi 

sobie  z  wilkami,  nawet  wilkami  zmienionymi  przez  potężną  magię  Illasery.  Jej  słudzy 

wykonali jednak swoje zadanie – Łowczyni odnalazła poszukiwane ofiary. 

Wciąż nie zauważona przez troje  ludzi  na polance, łuczniczka cicho postąpiła pół kroku 

do tyłu i zniknęła między martwymi, bezlistnymi gałęziami. Ze swojej kryjówki obserwowała 

sytuację. 

Tak,  jak  jej  powiedziano  i  jak  wskazywały  ślady,  było  ich  rzeczywiście  troje  –  dwie 

kobiety  i  potężny,  bardzo  umięśniony  mężczyzna.  Illasera  wiedziała,  że  tylko  dwoje  z  nich 

było  dziećmi  boga  mordu.  Namaszczona  przez  Baala,  przywódczyni  Piątki  powiedziała  to 

bardzo dobitnie: dwoje splamionych boską esencją i jeden śmiertelny towarzysz. Oczywiście 

cała trójka zginie z ręki Łowczyni. 

Illasera była pewna, że mężczyzna jest pomiotem Bhaala. Jego wzrost, potężne mięśnie i 

naturalna gracja drapieżnika, z jaką się poruszał – to wystarczało, żeby go rozpoznać. Patrząc 

na  tego  zadziwiającego  osobnika,  Illasera  niemal  widziała  w  ciele  mężczyzny  ucieleśnienie 

boskiej furii Bhaala. 

Kobiety  jednak trudniej  było zidentyfikować. Nie wszyscy z pomiotu Bhaala dawali  się 

łatwo  rozpoznać.  Wielu  z  nich  było  skromnymi,  niczym  nie  wyróżniającymi  się  ludźmi, 

chłopami  czy  kupcami.  Ich  życie  było  bez  znaczenia,  liczyło  się  jedynie  to,  co  ich  śmierć 

oznaczała dla Piątki. 

Illasera  zawahała  się,  starannie  rozważając  kolejne  posunięcie.  Miała  spory  zapas 

zwyczajnych,  porządnych  strzał,  lecz  przywódca  Piątki  ostrzegł  Illaserę,  że  taka  zwyczajna 

broń może być bezużyteczna przeciwko temu wyjątkowemu dziecku Bhaala. 

Objawienia  dziedzictwa  ich  nieśmiertelnego  ojca  było  różne  w  każdym  z  potomków 

boga.  Cudowna  niewrażliwość  była  rzadka,  słyszano  o  niej  w  przypadku  jedynie  kilkorga 

najpotężniejszych  dzieci  Bhaala.  Piątka  już  dawno  temu  nauczyła  się,  jak  radzić  sobie  z 

niewrażliwością, którą obdarzeni byli niektórzy z potomków boga mordu. 

background image

Łowczyni  bezgłośnie  wyjęła  z  kołczanu  oznaczone  magicznymi  runami  strzały.  Były 

wyjątkowo cenne i miała ich tylko kilka. Nie umiejąc zgadnąć, która z kobiet jest potomkiem 

boga,  Illasera  musiała  przyjąć,  że  obie  miały  w  sobie  jego  krew.  Ostrożnie  i  dokładnie 

wycelowała w kobietę zajmującą się ranną dziewczyną. Illasera znała się na śmierci, znała się 

na zabijaniu. Wiedziała, że uzdrowicieli należy eliminować jako pierwszych. 

 

* * * 

Abdel nie zauważył, jak ukryta Illasera podnosi łuk, jego wzrok przyciągnął ruch strzały, 

którą już wypuściła. Abdel wyrzucił w bok rękę i przechwycił pocisk kierujący się w stronę 

gardła  Jaheiry.  Zadziałał  instynktownie  –  a  instynkt  podpowiedział  mu,  że  dzięki  swej 

skażonej krwi jest niewrażliwy na wszelkie fizyczne rany. 

Pocisk  przebił  lewe  przedramię,  rozrywając  ścięgna  i  mięśnie,  a  jego  metalowy  grot 

przeszedł  aż  na  wylot.  Imoen  krzyknęła  z  przerażenia,  a  Jaheira  zakryła  bezbronną 

dziewczynę własnym ciałem. Abdel  stanął  na  linii ognia niewidzialnego łucznika, ufając, że 

nadludzkie moce uchronią go przed zabójczymi pociskami. 

Abdel  chwycił  czarne  drzewce  strzały  wbitej  w  jego  lewe  ramię.  Wyrywając  ją,  nie 

zwrócił  uwagi  na  dziwne  czerwone  runy  wymalowane  na  ciemnym  drewnie.  Straszliwy, 

rozpalony  do  białości  ból  przeszył  jego  ciało,  na  chwilę  go  oślepiając.  Potężny  mężczyzna 

jęknął. 

Dla  Abdela  ból  nie  miał  znaczenia,  był  tylko  elementem  śmiertelnego  życia,  który 

ostrzega  słabsze  istoty  przed  potencjalnie  zabójczym  zranieniem  ciała.  Dla  Abdela  takie 

ostrzeżenie nie miało znaczenia. Wszelki ból był przejściowy, a obrażenia tylko czasowe. 

Abdel  spojrzał  na  ranę,  by  przyjrzeć  się  procesowi  regeneracji.  Nadal  fascynowały  go 

możliwości  natychmiastowego  leczenia,  jakimi dysponował  jego organizm.  Lecz tym razem 

zdarzyło  się  coś  dziwnego  –  a  raczej  nie  zdarzyło.  Wypływająca  z  dziury  w  ramieniu  gęsta 

krew  nie  przestawała  płynąć.  Porwane  kawałki  skóry  na  brzegach  otworu  nie  zaczęły  się 

łączyć,  a  tkanka  mięśniowa  nadal  była  poszarpana.  Patrząc  na  krwawiącą  ranę,  Abdel  z 

niemałym zaskoczeniem uświadomił sobie swoją wrażliwość na zranienia. 

Usłyszał słaby, ale  nie do pomylenia z  niczym  innym  brzęk cięciwy,  i uskoczył  na  bok, 

jednocześnie się schylając. Strzała, która wbiłaby mu się w oko, przeleciała z gwizdem obok 

jego ucha, zaś ta, która przebiłaby serce, trafiła w lewe ramię. 

Jedynie cichy głos Imoen powstrzymał Abdela przed rzuceniem się na ślepo w zarośla w 

poszukiwaniu niewidzialnego napastnika. 

– Abdelu, zaczekaj! 

Pewność w jej głosie zaskoczyła Abdela, zawahał się na ułamek sekundy... co uratowało 

mu życie. W powietrzu rozległ się bowiem syk strzały lecącej w stronę pokrytego zaschniętą 

krwią  gardła  Abdela.  Stopę  od  miejsca,  gdzie  stał  potężny  wojownik,  strzała  zmieniła 

kierunek lotu i nie robiąc nikomu krzywdy upadła na ziemię. 

background image

Zaskoczony  Abdel  spojrzał  na  swoją  młodszą  siostrę,  której  Jaheira  obwiązywała 

zranione ramię. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. 

–  To  proste  zaklęcie,  którego  nauczyłam  się  w  Candlekeep.  Jeśli  będziemy  trzymać  się 

blisko siebie, strzały nie zrobią nam krzywdy. 

Abdel  skinął  głową  i  uniósł  miecz.  W  chwilę  później  u  jego  boku  stanęła  Jaheira, 

delikatnie  wyjmując  drzewce  strzały  z  jego  ramienia.  Najemnik  zadrżał,  gdy  kolejna  strzała 

odbiła się od tarczy zaledwie kilka cali od jego twarzy, po czym zaśmiał się z własnej reakcji. 

– Jeśli chcesz mnie dostać – zawołał – musisz przyjść do mnie i stawić mi czoła! 

Rozległ  się dźwięk wyciągania  broni  i  na polankę wyszła wysoka ciemnowłosa kobieta, 

odziana  w  szarość.  W  obu  rękach  trzymała  rapiery.  Abdel  zauważył,  że  wąskie  ostrza  nie 

odbijały  magicznego  światła,  efektu  czaru  Jaheiry,  lecz  wydawały  się  je  pochłaniać.  Plamy 

czerwieni na bliźniaczych ostrzach tylko potwierdzały to, czego się domyślał – podobnie jak 

dziwne strzały, one też mogły na stałe uszkodzić jego ciało. 

– Zabijałam dzieci Bhaala potężniejsze od ciebie – syknęła kobieta, zbliżając się powoli. 

– Jestem jedną z Piątki, a twoja krew należy do mnie! 

Patrząc,  jak  kobieta  trzyma  przed  sobą  broń,  jedno  ostrze  wyżej,  a  drugie  niżej,  Abdel 

pomyślał,  że  jest  ona  mistrzynią  nie  tylko  łuku.  Postąpił  krok  do  przodu,  gdyż  nie 

potrzebował  już  magicznej  tarczy  do  ochrony  przed  strzałami,  a  teraz  chciał  obronić  przed 

niebezpieczeństwem Jaheirę i Imoen. 

Jego  lewe  ramię  zwisało  bezwładnie,  a  wciąż  wypływająca  z  rany  krew  sprawiała,  że 

Abdel  czuł  się  coraz  słabszy.  Kobieta  lekko  poruszyła  nadgarstkiem  i  jedno  z  jej  ostrzy 

przecięło policzek Abdela. 

Wojownik  zaklął.  Zupełnie  zaskoczony  szybkością  jej  ataku,  ledwie  zdołał  się  cofnąć  i 

uniknąć  utraty  oka.  Uniósł  swój  ciężki  miecz,  szerokim  łukiem  przecinając  powietrze.  Jego 

długie czarne włosy ociekały potem i kleiły się do twarzy. Zwinna przeciwniczka uskoczyła 

zgrabnie i wykonała dwa głębokie nacięcia z tyłu jego prawego ramienia. 

Abdel wrzasnął z zaskoczenia i bólu, po czym zadał kolejny cios. Kobieta uskoczyła, ale 

tym razem Abdel tego oczekiwał. Jego ruch był jedynie zwodem, a gdy wojowniczka obróciła 

się, by uniknąć jego miecza, podciął jej nogi. 

Ciężki miecz spadł w dół, by zakończyć sprawę, lecz kobiecie udało się odturlać, a Abdel 

trafił w twardą ziemię. Wywołało to kolejne fale bólu w rannym ramieniu. 

Kobieta już stała z ostrzami gotowymi do wykonania kolejnej serii błyskawicznych cięć. 

Abdel  wiedział, że gdyby  nie  był ranny, z  łatwością  by  ją pokonał. Była szybka, ale on  był 

jeszcze  szybszy,  kiedy  nie  przeszkadzało  mu  bezużyteczne  ramię.  Nie  mogąc  chwycić 

potężnego  miecz  obiema  rękami,  nie  mógł  wyprowadzać  błyskawicznych  kontrataków, 

którymi zwykle zaskakiwał swoich przeciwników. 

Zamiast tego musiał przyjąć taktykę wykonywania mieczem szerokich łuków, by zmusić 

przeciwniczkę do cofnięcia się. Kobieta za każdym razem z łatwością wychodziła poza zasięg 

background image

jego broni, ale mimo wycofywania się szukała wzrokiem najmniejszego odsłoniętego kawałka 

ciała, żeby trafiając w nie zakończyć walkę. 

Wyczerpany  utratą  krwi  wojownik  nagle  potknął  się,  a  wtedy  kobieta  zaatakowała. 

Abdelowi  udało  się  sparować  pierwsze  ostrze  zbliżające  się  do  jego  oczu,  ale  niczym  nie 

powstrzymywane  drugie  ostrze  przebiło  jego  bok  tuż  nad  pasem.  Abdel  krzyknął  z 

wściekłości i bólu, upuścił broń na ziemię i uwolnił gniew Bhaala. 

Pulsująca  w  żyłach  najemnika  skażona  krew  wybuchła  szaleńczą  furią,  pochłaniając 

umysł  i  duszę  Abdela.  Choć  fizycznie  mężczyzna  się  nie  zmienił,  ta  jego  część,  która  była 

Abdelem,  niemal  przestała  istnieć,  pochłonięta  przez  szalejący  płomień  nienawiści  i  żądzy 

krwi. Pan mordu znów chodził po ziemi. 

Abdel  chwycił  kobietę  obiema  rękami,  nie  bacząc  na  swoje  rozszarpane  lewe  ramię. 

Przestraszona  kobieta  znalazła  się  w  morderczym  uścisku,  gdy  potężnie  umięśnione  ręce 

Abdela  owinęły  się  wokół  jej  ciała,  przyciskając  jej  ramiona  do  boków.  Odgłos  pękających 

kości odbił się echem po polanie. 

Kobieta  odchyliła  głowę  do  tyłu,  żeby  krzyknąć,  ale  nie  udało  jej  się  wydać  żadnego 

dźwięku. Jej oczy wywróciły się białkami do góry, krew popłynęła z ust i nosa, a szkarłatne 

łzy spłynęły po policzkach. 

Zamknięty  wewnątrz  swej  świadomości,  Abdel  próbował  odzyskać  władzę  nad  sobą, 

walczył, by ponownie uwięzić tę część siebie, którą nieopatrznie uwolnił. Był jednak bezsilny 

i  mógł  tylko  przyglądać  się,  jak  awatar  Bhaala  pochyla  głowę  do  przodu  i  odrywa  kawały 

mięsa z szyi  umierającej kobiety, ucztując  na  swym pokonanym  wrogu. Kobieta broniła się 

coraz słabiej i Abdel niechętnie opuścił na ziemię drżące i krwawiące ciało. 

Następnie  potwór  zwrócił  uwagę  na  dwie  kobiety  stojące  zaledwie  kilkanaście  stóp  od 

niego. Esencja Bhaala próbowała poruszyć ciało, które teraz miała w swej mocy, lecz Abdel 

siłą woli nie pozwolił mu postąpić ani kroku do przodu. Stało z jedną stopą uniesioną do góry, 

podczas  gdy  Abdel  usiłował  odzyskać  kontrolę  nad  swym  ciałem,  stłumić  niezniszczalny 

ogień Bhaala w swej duszy. 

– Abdelu – zapytała Jaheira z zatroskaną twarzą. – Abdelu, co się dzieje? 

Chciał  wykrzyknąć  ostrzeżenie,  lecz  skoncentrował  się  wyłącznie  na  swoim  opętanym 

ciele. Mimo wszystkich  jego wysiłków ciało zaczynało się zmieniać. Stawał się czterorękim 

demonem, znanym śmiertelnym jako Niszczyciel. 

–  Abdelu!  –  krzyknęła  Imoen,  a  jej  twarz  miała  wyraz  podobny  do  twarzy  Jaheiry.  – 

Abdelu, nie! 

background image

Rozdział trzeci 

Twarze Imoen i Jaheiry wydawały się roztapiać w szarej nicości, która nagle go otoczyła, 

a  wraz  z  nią  znikła  istota,  która  groziła  opanowaniem  jego  ciała  i  duszy.  Abdel  Adrian 

powrócił do Otchłani, a Niszczyciel przestał istnieć. 

Instynktownie sięgnął dłonią po rękojeść  miecza  przypiętego na plecach, tak jak to było 

w poprzednim śnie. Tym razem jednak przestrzeń Otchłani wydawała się inna. To nie był sen. 

Abdel  w  pełni  świadomości  poczuł,  że  świat  materialny  gdzieś  odpływa...  a  może  to  on 

odpłynął?  A z  jego lewego ramienia wciąż spływała krew z ran zadanych przez Łowczynię. 

Nie tylko jednak świadomość, że nie jest to sen, sprawiała, że pustka wydawała mu się inna 

niż poprzednim razem. 

Czuł ziemię pod stopami, a przynajmniej wydawało mu się, że stoi na czymś stałym, choć 

kiedy  spojrzał  w  dół,  niczego  tam  nie  było.  Otaczająca  go  nieskończona  szarość  też  się 

zmieniła.  Abdel  nie  miał  już  wrażenia,  że  przebywa  w  ponurej  przestrzeni  nie  istniejącej 

nicości, lecz raczej czuł się jak ktoś zagubiony w przesłaniającej wszystko mgle. W tej mgle 

coś  się  ukrywało.  W  przeciwieństwie  do  świata  snu,  nie  była  to  pustka,  lecz  miejsce  pełne 

tajemnic. 

Jakby na potwierdzenie jego wrażenia mgły rozstąpiły się nieco, ukazując stojące pośród 

chmur  drzwi.  Abdel  zawahał  się,  po  czym  do  nich  podszedł.  Powróciły  do  niego  słowa 

okrytej płaszczem  istoty ze snu – to miejsce  było królestwem Bhaala,  fragmentem Otchłani, 

którym  władał  kiedyś  bóg  mordu,  kształtowanym  przez  wolę  złego,  nieśmiertelnego  ojca 

Abdela. 

Abdel  sądził,  że  samo  przyjrzenie  się  drzwiom  nie  powinno  przynieść  niczego  złego. 

Otwarcie ich, zauważył w duchu, to coś zupełnie innego. 

Ale jak mógł otworzyć drzwi, które z niczym się nie łączyły? Drzwi wisiały w powietrzu, 

bez  framug,  bez  ścian,  bez  zawiasów.  Tylko  drzwi,  w  sumie  pięcioro.  Zbudowano  je  z 

solidnej,  twardej  dębiny,  zaś  ich  kształt  i  wielkość  były  zupełnie  normalne.  Nie  miały 

żadnych  ozdób  poza  prostą,  funkcjonalną  klamką.  W  samych  drzwiach  nie  było  niczego 

niezwykłego... oprócz otoczenia, a dokładniej jego braku. 

background image

Abdel  wyciągnął  potężny  miecz  i  ostrożnie  obszedł  wolno  stojące  drzwi.  Niczego  nie 

znalazł. 

– Hej! – zawołał, nie do końca pewien, czy pojawi się przed nim istota ze snu i odpowie 

na jego pytania. 

Głos Abdela powrócił do niego echem. 

– Jest tam kto? – zawołał ponownie Abdel. 

Głos, który mu odpowiedział, nie był chórem głosów, jak oczekiwał, lecz mimo to Abdel 

rozpoznał go bez trudu. 

– Ja tu jestem, bracie. Podobnie jak ty. 

Z  mgieł wyłoniła  się postać  mężczyzny  z przeszłości  Abdela. Od stóp do głów odziany 

był w czarną metalową zbroję. Ciężkie żelazne płyty ozdabiały ostrza, przez co zbroja stawała 

się narzędziem zarówno ofensywnym, jak i defensywnym. Wojownik miał ponad siedem stóp 

wzrostu  i  jako  jeden  z  niewielu  ludzi  mógł  patrzeć  Abdelowi  prosto  w  oczy.  Ich 

podobieństwo  nie  było  niczym  dziwnym,  zważywszy  na  fakt,  że  mężczyzną  owym  był 

przyrodni brat Abdela, zabity we Wrotach Baldura Sarevok. 

Sarevok nie wyszedł z zakrywającej wszystko mgły. Pojawił się nieoczekiwanie dziesięć 

stóp przed nie dowierzającym własnym oczom Abdelem. 

Abdel zacisnął uchwyt na mieczu, ignorując ból przeszywający zranione ramię. 

– Zabiłem cię – powiedział jakby do siebie. – Jesteś martwy. 

Jego przyrodni brat zaśmiał się bez cienia radości. 

–  A  czy  twoja  kochanka,  Jaheira,  nie  była  też  martwa,  bracie?  A  jednak  kapłani  Gonda 

sprowadzili ją z powrotem. Śmierć nie zawsze jest końcem. 

Przynajmniej  nie  jest  uzbrojony,  zauważył  Abdel.  Nigdzie  nie  widział  ciemnego  ostrza, 

którym posługiwał się Sarevok podczas ich pojedynku we Wrotach Baldura. Mimo to potężny 

najemnik nie rozluźniał się. Gdyby był na tyle nieostrożny, by dopuścić swego przyrodniego 

brata  zbyt  blisko  siebie,  paskudne  ostrza  umieszczone  w  zbroi  Sarevoka  mogły  mu  zadać 

koszmarne obrażenia. Abdel znów był świadom swej podatności na zranienia. 

– Co tu robisz? – zapytał Abdel. 

– Czekałem na ciebie. Wiedziałem, że powrócisz do pustego domu naszego ojca, Abdelu, 

więc czekałem. 

Słowa  Sarevoka  były  intrygujące,  choć  Abdel  dobrze  znał  oszukańczą  naturę  swojego 

przyrodniego  brata.  Sarevok  był  wcielonym  złem.  Zaplanował  zabicie  Abdela,  był 

odpowiedzialny za śmierć męża Jaheiry i niemal zabił ją samą. 

Wojownik  w  czarnej  zbroi  stał  za  serią  zabójstw  i  terrorem  wzdłuż  całego  Wybrzeża 

Mieczy. Jego machinacje niemal doprowadziły do wybuchu wojny między miastami Nashkel 

i Wrota Baldura, która to wojna, jak Sarevok miał nadzieję, przywróci życie ich ojcu. 

Ale to nie  było  najważniejsze dla  Abdela. Śmierć, wojna, zamachy  na życie  jego  i  jego 

towarzyszy...  całe  życie  Abdela  wiązało  się  z  takimi  sprawami.  Sarevok  miał  jednak  na 

background image

swoich rękach krew kogoś innego. Zorganizował zabójstwo Goriona, mentora i przybranego 

ojca  Abdela,  jedynej  osoby  w  jego  życiu,  która  próbowała  go  odciągnąć  od  przemocy  i 

okrucieństw, jakie wiązały się z jego pochodzeniem. Pomijając wszystkie inne jego zbrodnie, 

Abdel zabił Sarevoka właśnie za śmierć Goriona. 

Nie miał więc zamiaru przepuścić kolejnej szansy na pomszczenie śmierci Goriona. 

– A więc czekałeś tak długo tylko po to, żebym mógł znów cię zabić – powiedział, robiąc 

krok w stronę Sarevoka i unosząc miecz. 

Abdel  poruszał  się  błyskawicznie,  lecz  mimo  to Sarevok  zdążył  się  usunąć  poza  zasięg 

jego broni i pięścią odepchnął ostrze. 

Zimny  śmiech  Sarevoka  sprawił,  że  Abdel  odskoczył  do  tyłu,  spodziewając  się 

kontrataku, lecz Sarevok nawet nie ruszył się w jego stronę. 

– Widzę, że twoja impulsywna natura się nie zmieniła, Abdelu. Możesz znów wyładować 

na  mnie  swoją  wściekłość,  jeśli  chcesz...  lecz  twe  wysiłki  na  nic  się  nie  zdadzą.  –  Głos 

Sarevoka  miał  w  sobie  głębię,  którą  pamiętał  Abdel,  a  każde  słowo  niosło  złowróżbny 

podtekst  przemocy.  Tym  razem  jego  głos  był  inny.  Nie  było  w  nim  okrutnego  chłodu, 

czystego  zła,  które  wcześniej  sprawiało,  że  po  plecach  Abdela  przechodziły  dreszcze 

nienawiści. 

Kreśląc  mieczem  niewielkie  kręgi  w  powietrzu  przed  sobą,  Abdel  ostrożnie  postąpił  do 

przodu.  Potrzebował  tylko  jednej  okazji,  jednego  odsłonięcia  się  brata,  żeby  wbić  miecz  w 

spojenie żelaznych płyt jego zbroi. 

– Nie możesz mnie tu zabić, Abdelu – zapewniał go Sarevok, najwyraźniej nie zwracając 

uwagi na zbliżanie się Abdela. – Gdy zabiłeś mnie w świecie śmiertelnych, stałem się częścią 

ciebie.  Stałem  się  częścią  tego  pustego  świata.  Nawet  jeśli  potniesz  mnie  na  milion 

kawałków, wciąż tu będę. 

Abdel  pozwolił,  by  ostrze  mówiło  za  niego,  tnąc  brata  na  odlew  na  poziomie  pasa. 

Sarevok nie poruszył się, nie próbował się bronić, lecz stał w miejscu i czekał na atak. Ostrze 

wbiło się w ciemną zbroję, przecięło bez problemu ciało Sarevoka i wyszło po drugiej stronie. 

Abdel  zrobił  krok  do  tyłu,  by  uniknąć  gejzeru  krwi,  który  powinien  wytrysnąć  z  ciała 

wroga,  lecz  krwi  nie  było.  Przeciwnik  Abdela  po  prostu  rozpłynął  się,  znikając  w  taki  sam 

sposób, w jaki się pojawił. 

– Kiedy już skończysz z tymi bzdurami, mam dla ciebie propozycję. 

Tym  razem  głos  zabrzmiał  zza  jego  pleców.  Abdel  upadł  na  ziemię  i  przetoczył  się  do 

przodu,  z  dala  od  spodziewanego  ataku  na  plecy.  Wstając,  stanął  twarzą  w  stronę 

przeciwnika. 

Sarevok  stał  bez  ruchu  i  wyglądał  tak  samo,  jak  zanim  Abdel  próbował  przeciąć  go  na 

pół. 

Abdel zastanawiał się nad kolejnym atakiem. Jeszcze nie spotkał przeciwnika, którego nie 

udałoby  mu  się  pokonać  zwykłą  brutalną  siłą.  Nigdy  jednak  nie  walczył  z  bezcielesnym 

background image

duchem  w  porzuconej  przestrzeni  astralnej  należącej  do  martwego  boga.  Abdel  niechętnie 

musiał  przyjąć  do  wiadomości,  że  może  tego  problemu  nie  będzie  w  stanie  rozwiązać 

mieczem.  Jego  oczy  zatrzymały  się  na  nieruchomej  sylwetce  przyrodniego  brata  i  Abdel 

powoli opuścił miecz. 

– Nie ma sensu walczyć z duchem. 

–  Duchem?  –  Sarevok  wydawał  się  być  rozbawiony  tym  określeniem,  choć  jego  głos 

nadal  się  nie  zmieniał.  –  Tak,  przypuszczam,  że  jestem  duchem,  choć  nie  w  popularnym 

znaczeniu tego słowa. Możemy  sobie pomóc, Abdelu.  Każdy  z  nas  ma coś, czego ten drugi 

potrzebuje. 

Teraz przyszła kolej na śmiech Abdela – śmiech szorstki i gorzki. 

–  Nigdy  ci  nie  pomogę,  Sarevoku.  Nie  możesz  mi  zaproponować  niczego,  czego  bym 

potrzebował. 

–  Jak  zwykle  jesteś  gwałtowny,  Abdelu,  tak  płonie  w  tobie  ogień  naszego  ojca.  W 

przeciwieństwie  do  ciebie,  bracie,  mnie  nie  pochłaniają  już  płomienie  nienawiści  i  żądzy 

krwi. Oczyściłeś mnie z piętna Bhaala. Za to ci dziękuję. 

Abdel  milczał,  nie  wiedząc,  jak  odpowiedzieć  na  te  nieoczekiwane,  choć  nieco 

pozbawione emocji wyrazy wdzięczności. 

–  Nie  odrzucaj  mej  propozycji  przez  wściekłość  i  lekkomyślność,  Abdelu.  Mam 

informacje,  których  potrzebujesz.  A  w  ostatecznym  rozrachunku  moja  pomoc  przyniesie 

większe korzyści tobie niż twoja mnie. 

– Informacje? – zapytał zaciekawiony Abdel. – Jakie? 

– Na przykład jak wydostać się z martwego świata naszego ojca. Ale jest tego więcej, o 

wiele więcej, Abdelu. 

Abdel skrzywił się, wiedząc, że Sarevok mówi prawdę. Nie miał pojęcia, jak zjawił się w 

tej  pustej,  szarej  przestrzeni.  Nie  wiedział  też,  jak  powrócić  do  Jaheiry  i  Imoen  w  świecie 

śmiertelnych.  Wciąż  jednak  podchodził  z  dużą  niechęcią  do  możliwości  ubicia  interesu  ze 

śmiertelnym wrogiem z przeszłości. 

– A czego chcesz ode mnie? – zapytał Abdel. 

Sarevok postąpił pół kroku do przodu. Metalowe płyty jego zbroi zazgrzytały, gdy uniósł 

ręce. Abdel instynktownie zasłonił się mieczem i przykucnął. 

Sarevok sztywno opadł na jedno kolano, wciąż z wyciągniętymi rękami, wierzchem dłoni 

do  dołu.  Minęła  długa  chwila,  zanim  Abdel  uświadomił  sobie,  że  jego  przyrodni  brat  nie 

przejawia agresji. Sarevok go prosił. 

–  Potrzebuję  cię,  Abdelu  Adrianie  –  błagał  go  wielki  mężczyzna  –  abyś  przywrócił  mi 

życie. 

Słowa te zadziałały na Abdela jak policzek. Prośba była śmieszna i obraźliwa. 

–  Nigdy!  –  wykrzyknął.  –  Jesteś  potworem,  Sarevoku.  Czystą  śmiercią  i  złem.  Tylko 

głupiec przywróciłby ci życie, żebyś mógł dalej zabijać. 

background image

– Proszę, Abdelu – odrzekł Sarevok, nie zmieniając tonu głosu i nadal wyciągając ręce w 

żałosnej próbie zyskania sympatii przyrodniego brata, którego niegdyś tak bardzo skrzywdził. 

– Nie jestem tym, kim byłem. Kiedy mnie znałeś, nie byłem człowiekiem, lecz naczyniem na 

potworności  Bhaala.  Skaza  naszego  mrocznego  ojca  pochłonęła  mnie.  Moją  tożsamość 

pochłonęło piekło nienawiści, żądzy krwi i szaleństwa. Nie byłem Sarevokiem, lecz demonem 

w ludzkiej postaci. 

–  Kłamiesz!  Chcesz  uniknąć  odpowiedzialności  za  śmierć  i  zniszczenia,  które 

spowodowałeś! 

Sarevok  potrząsnął  głową,  podniósł  się  powoli  i  opuścił  ramiona,  po  czym  znów  zaczął 

błagać. 

–  Znałem  radość  zabijania  na  długo  przed  tym,  nim  pochłonęło  mnie  piętno  Bhaala  – 

przyznał. – Jestem i zawsze będę narzędziem przemocy. Przez wszystkie moje dni, w trakcie 

wszystkich podróży podążała za mną śmierć. Czyż jednak tego samego nie można powiedzieć 

o tobie, Abdelu Adrianie? Czy naprawdę jesteśmy tak różni? 

Abdel odruchowo zrobił krok do tyłu, jakby chciał odrzucić oskarżenia Sarevoka. Mimo 

to  wiedział,  że  Sarevok  mówi  prawdę.  Najemnik  wiele  razy  czuł,  jak  oślepiająca  furia  ojca 

dotyka  jego  duszy.  Wiele  razy  czuł,  jak  pazury  boga  mordu  otaczają  jego  serce.  Znał  nie 

kończącą się walkę z wewnętrznym złem, bitwę o utrzymanie swej tożsamości, gdy uwalniał 

furię i pozwalał, by szkarłatny ocean piętna Bhaala zatapiał jego umysł. 

Dotychczas z każdej walki z wewnętrznym złem Abdel wychodził jednak zwycięsko. Czy 

to możliwe, że Sarevok był kiedyś taki sam jak on, ale poddał się piętnu Bhaala? Czy stał się 

śmiertelnym wcieleniem samego Bhaala i nie mógł odpowiadać za swe działania? 

Wykorzystując przedłużające się milczenie Abdela, Sarevok błagał dalej. 

–  Gdy  zakończyłeś  me  śmiertelne  istnienie,  Abdelu,  uwolniłeś  moją  duszę  z  piekieł. 

Zamiast  wolności  znalazłem  się  w  limbo,  które  kiedyś  należało  do  Bhaala.  Od  śmierci 

czekałem w tym miejscu, wiedząc, że ty też któregoś dnia tu się zjawisz. Moja dusza została 

związana  z  twoją,  Abdelu,  przez  nasze  wspólne  dziedzictwo  i  moją  śmierć  z  twojej  ręki. 

Wiedziałem, że powrócisz, i czekałem tu na ciebie, na kolejną szansę. Szansę życia nie jako 

naczynie nienawiści Bhaala, lecz jako ja sam. 

–  Nie...  nie  wiem,  czy  mogę  ci  wierzyć.  –  Ku  swojemu  zdziwieniu  Abdel  stwierdził  w 

swoim głosie żal. 

Sarevok pokiwał głową. 

–  Rozumiem.  Nie  masz  powodów,  by  mi  zaufać.  Dam  ci  więc  znak  mej  dobrej  woli. 

Powiem  ci,  jak  opuścić  to  miejsce,  byś  mógł  wrócić  do  świata  śmiertelnych  i  tych,  których 

tam pozostawiłeś. 

Jaheira! Imoen! Wspomnienie towarzyszek sprawiło, że Abdel nagle zaczął się spieszyć. 

Jak długo był w tej pustce? A jeśli kobieta, którą zabił, nie była jedyna? A jeśli jeszcze jakieś 

zmutowane istoty kryły się w lesie? 

background image

– Powiedz mi, jak wrócić! 

Wyczuwając zdenerwowanie brata, Sarevok próbował go uspokoić. 

– Twoje towarzyszki są bezpieczne. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Powiem ci, jak 

wrócić.  Wtedy,  jeśli chcesz,  możesz po prostu odejść, a  ja cię nie zatrzymam. Proszę tylko, 

żebyś mnie wysłuchał, zanim odejdziesz. 

–  Umowa  stoi  –  odpowiedział  bez  wahania  Abdel,  gotów  zrobić  wszystko,  żeby  tylko 

szybko wrócić do Jaheiry. 

–  Kluczem  są  drzwi,  Abdelu  –  wyjaśnił  Sarevok.  –  Po  prostu  podejdź  do  nich  i 

skoncentruj się. Zapragnij powrócić do świata śmiertelnych. 

– Które drzwi? – zapytał Abdel. 

–  Nieważne.  Drzwi  są  tylko  symbolem.  Reprezentują  możliwości  i  potencjał  tego 

królestwa... i twój. 

Abdel  nie  wahał  się.  Po  prostu  odwrócił  się  plecami  do  Sarevoka  i  pomaszerował  do 

najbliższych  drzwi,  próbując  wyobrazić  sobie,  jak  przechodzi  przez  nie  i  pojawia  się  na 

polanie, na której pozostawił Jaheirę i Imoen. 

– Złożyłeś obietnicę, Abdelu – zawołał Sarevok, zatrzymując go. 

Nie  był  nic  winien  Sarevokowi.  Dla  Abdela  śmierć  Goriona  była  najgorszą  z  wielu 

zbrodni  popełnionych  przez  przyrodniego  brata.  Powinien  więc  iść  dalej  i  pozostawić 

Sarevoka, by zgnił w pustce. 

–  Pamiętasz  moje  ostatnie  słowa  we  Wrotach  Baldura,  Abdelu?  Pamiętasz,  co 

powiedziałem, kiedy wbijałeś miecz w moją pierś? – zapytał Sarevok. – Powiedziałem ci, że 

na  tym  świecie  są  inne,  podobne  do  nas  dzieci  Bhaala.  Musisz  je  odnaleźć,  jeśli  szukasz 

odpowiedzi. 

Słowa  Sarevoka,  tak  podobne  do  tych,  które  wypowiadała  potężna  istota  w  jego  śnie, 

sprawiły, że Abdel odwrócił się i spojrzał na przyrodniego brata. 

– Mogę ci pomóc w odnalezieniu innych z pomiotu Bhaala – powiedział Sarevok. – Mogę 

doprowadzić cię do odpowiedzi, ale musisz wysłuchać mojej propozycji, zanim odejdziesz. 

Do  świadomości  Abdela  powróciło  wspomnienie,  jak  niedawno  niemal  opanowało  go 

piętno  Bhaala.  Przypomniał  sobie  uczucie  bezradności,  gdy  stał  się  naczyniem  plugawości, 

która  kiedyś  była  częścią  nieśmiertelnej  esencji  boga  mordu.  Czy  odpowiedzi,  których 

znalezienie  proponował  Sarevok,  w  końcu  oczyszczą  go  z  dziedzictwa  ojca?  Twarz  Jaheiry 

pojawiła się w myślach Abdela, kiedy spojrzał na unoszące się w szarej mgle drzwi. 

– Abdelu, wybór należy do ciebie. 

background image

Rozdział czwarty 

– Bogom niech będą dzięki! 

Abdel  usłyszał  głos  Jaheiry  na  ułamek  sekundy  przed  tym,  zanim  zobaczył  twarz 

kochanki. Strach i troskę w jej fioletowych oczach szybko zmyły łzy ulgi. 

– Abdelu! – zawołała, biegnąc przez polanę, by go uścisnąć. 

W  odpowiedzi  Abdel  otoczył  ją  swoim  potężnym  ramieniem,  przyciągając  mocno  do 

swej  muskularnej  piersi.  Zatopił  palce  w  jej  gęstych  ciemnych  włosach.  Jego  zranione  lewe 

ramię wisiało bezwładnie. 

– Jaheira – wyszeptał, pozwalając, by otoczył go jej delikatny zapach. 

Chwilę później znalazła się przy nich Imoen, zarzucając swoje szczupłe ramiona na szyję 

Abdela. 

– Witaj z powrotem, braciszku! – wykrzyknęła, niemal wisząc na jego plecach z radości. 

Abdel  jeszcze  przez  chwilę  przytulał  Jaheirę,  po  czym  lekko  wzruszył  ramionami,  a 

wtedy Imoen puściła jego szyję i delikatnie opadła na ziemię. 

Widząc kobiety, Abdel przypomniał sobie ze zgrozą, jak niewiele brakowało, żeby zabił 

je obie, gdy prawie poddał się noszonej w sobie esencji Bhaala i zmienił się w Niszczyciela. 

Abdel  przysiągł  sobie,  że  zrobi  wszystko,  co  w  ludzkiej  mocy,  by  w  przyszłości  uniknąć 

uwolnienia wściekłości ojca. Przemoc będzie dla niego ostatnią, rozpaczliwą szansą ratunku. 

Jeśli to konieczne, zginie, ale nie pozwoli zmienić się w Niszczyciela. 

Upewniwszy się, że Jaheirze i Imoen nic się nie stało, Abdel szybko przyjrzał się okolicy. 

Polankę wciąż oświetlał blask zaklęcia Jaheiry, ale spoglądając w górę widział, że niebo nadal 

jest  ciemne.  Wciąż  ich  otaczały  martwe,  pokręcone  drzewa,  a  gnijące  liście  pokrywały 

ziemię.  Śmierdzące  ścierwa  czterech  wilków  leżały  wokół  nich.  Abdel  zaledwie  musnął 

wzrokiem trupy i leżące na skraju polany połamane, zakrwawione ciało Łowczyni. 

– Jak długo mnie nie było? – zapytał. 

Jaheira  zrobiła  krok  do  tyłu  i  przechyliła  głowę,  żeby  móc  spojrzeć  mu  prosto  w oczy. 

Wydawało się, że jego pytanie ją zaskoczyło. 

– Kilka chwil, Abdelu. W jednej chwili tu byłeś, a w drugiej zniknąłeś. Co się stało? 

background image

Abdel nie odpowiedział od razu, musiał zebrać myśli. 

– Zo... zostałem zabrany do innej przestrzeni. Tak sądzę. Myślę, że byłem w Otchłani. 

Półelfka spojrzała na niego z zaciekawieniem w oczach, ale to Imoen zadała pytanie. 

– Otchłań? Kto lub co mogło cię tam wezwać? 

Abdel wziął głęboki oddech i odpowiedział: 

– Sarevok. 

Jaheira z przerażeniem uniosła dłoń do ust. 

– Sarevok? – zapytała Imoen. – Skąd ja znam to imię? 

Przez  chwilę  panowało  milczenie.  Ani  Abdel,  ani  Jaheira  nie  mieli  ochoty  mówić  o 

zbrodniach Sarevoka i rozdrapywać stare rany duszy. W końcu to Jaheira się odezwała. 

–  On  też  był  dzieckiem  Bhaala,  Imoen.  Doprowadził  do  śmierci  Goriona  i  Khalida, 

mojego  męża.  Sarevok  chciał  toczyć  wojnę  we  Wrotach  Baldura.  Setki  niewinnych  ludzi 

cierpiały z jego powodu. Abdel w końcu go zabił. 

–  To  on  zamordował  Goriona?  –  wyszeptała  Imoen,  nie  próbując  ukryć  zaskoczenia  i 

współczucia w głosie. – Jakie to musiało być straszne, Abdelu, znowu go spotkać! 

To Jaheira zadała następne pytanie, którego Abdel się obawiał. 

– Czego chciał? 

Abdel przestąpił z nogi na nogę, zmuszając się do wypowiedzenia tych słów: 

– Chciał, żebym przywrócił go do życia. 

Imoen zaśmiała się. 

– To niemożliwe! Przecież nie jesteś kapłanem, Abdelu! 

Potężny  najemnik  wpatrzył  się  w  Jaheirę,  próbując  odczytać  wyraz  jej  twarzy,  gdy 

wypowiadał kolejne słowa. 

– To jest możliwe. W zamian za to powiedział  mi,  jak powrócić do tego świata. Jaheira 

musiałaby mi pomóc. 

–  Nie!  –  Półelfka  odwróciła  głowę  i  splunęła  z  pogardą  na  ziemię.  –  Nie!  Nigdy  nie 

zrobiłabym  tego.  Sprowadzenie  kogoś  tak  złego  na  świat  jest  nie  do  pomyślenia.  Pozwól, 

żeby jego dusza pozostała tam na wieczność. Nie zasługuje na nic lepszego! 

Abdel delikatnie położył zdrową rękę na jej ramieniu. Rozumiał jej uczucia – jego własna 

reakcja  była  z  początku  taka  sama.  Ale  Abdel  wysłuchał  propozycji  Sarevoka  i  musiał 

podzielić się nią z tą kobietą. 

– Twierdzi, że się zmienił, że jego dusza została oczyszczona z piętna Bhaala. Myślę... – 

Abdel musiał przerwać i złapać oddech, zanim kontynuował. – Myślę, że mógłby mi pokazać, 

jak to zrobić. 

Jaheira  spuściła  wzrok  i  potrząsnęła  głową,  w  milczeniu  odrzucając  prośbę  Abdela. 

Mężczyzna  wyciągnął  swoją  wielką  dłoń  i  podniósł  jej  głowę,  żeby  spojrzeć  jej  w  oczy. 

Płakała. 

background image

Śmierć  Khalida  połączyła  Abdela  i  Jaheirę.  Wielki  mężczyzna  wiedział,  że  smutek  i 

poczucie winy z powodu okoliczności  śmierci  męża wciąż płonęły  w sercu  Jaheiry.  Zawsze 

starał się nie zmuszać jej do pogodzenia się z faktem, że ich miłość zrodziła się w wyniku tak 

wielkiej tragedii. Teraz zaś prosił Jaheirę, żeby wybaczyła człowiekowi, który zabił jej męża, 

dla dobra mężczyzny, który zajął w jej sercu miejsce Khalida. Niezależnie od tego, jak bardzo 

Abdel pragnął uwolnić się od piętna Bhaala, czuł, nie miał prawa stawiać ukochanej kobiety 

w takiej sytuacji. 

Zawstydzony swoim egoizmem, Abdel powiedział: 

–  Przepraszam,  Jaheiro.  Nie  powinienem  był  cię  o  to  prosić.  Już  nigdy  o  tym  nie 

wspomnę. 

* * * 

Jaheira  wiedziała,  że  walka  z  wilkami  i  łuczniczką  wyssała  z  nich  całą  energię.  Gdy 

podniecenie  wywołane  walką  ustąpi,  będą  jeszcze  bardziej  zmęczeni  niż  wtedy,  gdy 

zatrzymali  się  na  noc.  Mimo  niepewności,  jaką  druidka  odczuwała,  przebywając  na 

splugawionej obecnie polance, wiedziała, że dalsza wędrówka byłaby głupotą. 

Abdel  zabił  łuczniczkę,  ale  mieli  świadomość,  że  poluje  na  nich  wielu  innych.  Czas 

ucieczki jeszcze się nie skończył. Będzie musiała posłać Imoen, żeby poszukała liści mięty – 

te, które miała w sakiewce, zostały zniszczone przez zaklęcie. 

– Musisz wyjść poza linię martwych drzew – wyjaśniła Jaheira młodej kobiecie. – Musisz 

odnaleźć świeżą, żywą roślinność. – Wcisnęła jeden martwy liść w małą dłoń Imoen. – Takie 

liście jak te, ale jasnozielone. 

Oczy Imoen wciąż świeciły podnieceniem wywołanym ostatnimi wydarzeniami. 

– Nie martw się, będę się dobrze chować. 

Kiedy  przyrodnia  siostra  Abdela  odeszła,  Jaheira  mogła  zająć  się  zranionym  ramieniem 

kochanka. W ciągu ostatnich kilku miesięcy widziała wiele razy, jak działały niezwykłe moce 

regeneracji  jego  ciała.  Rany,  które  na  zawsze  okaleczyłyby  lub  nawet  zabiły  zwykłego 

mężczyznę,  jedynie  lekko  osłabiały  potężnego  wojownika.  Nawet  poważne  obrażenia,  które 

odniósł  w  walce  z  wilkami,  zniknęły  niemal  natychmiast.  Ale  strzały  łuczniczki  rozerwały 

jego ciało w taki sposób, że nie mogło się samo uleczyć. 

–  Te  strzały  –  wyjaśniła  Abdelowi,  bandażując  jego  ramię  i  szepcząc  proste  zaklęcie, 

żeby przyspieszyć proces leczenia – zostały oznaczone potężnymi runami i siglami. Zupełnie, 

jakby ta kobieta znała twoje możliwości i umiała sobie z nimi poradzić. 

Abdel skrzywił się lekko, gdy swymi miękkimi dłońmi dotknęła jego zranionego ciała. 

–  Może  rzeczywiście  są  jeszcze  inne  dzieci  Bhaala,  podobne  do  mnie,  które  także 

posiadają szczególne moce. Może niektóre z nich zostały pojmane i przeprowadzone na nich 

badania pozwoliły odkryć ich słabości. 

Jaheira pokiwała głową. 

background image

–  Mogło  tak  być,  kochany.  Być  może  ci,  którzy  dzielą  twe  pochodzenie,  zostali 

pobłogosławieni podobnymi mocami. 

–  Pobłogosławieni?  –  szepnął  zdziwiony  Abdel.  –  Nic,  co  pochodzi  od  Bhaala,  nie  jest 

błogosławieństwem. 

W  milczeniu  dokończyła  opatrywania  jego  ramienia,  rozważając  te  słowa.  Czy  miała 

prawo  pozbawiać  go  szansy  na  uwolnienie  się  od  przekleństwa  jego  krwi?  Jeśli  istniała 

możliwość,  żeby  Abdel  i  Imoen  pozbyli  się  straszliwego  dziedzictwa  boga  mordu,  to  czy 

mogła stać im na drodze? 

– Jak to należy zrobić? – wyszeptała, wiedząc, że Abdel zrozumie, o co jej chodzi. 

Potężny  mężczyzna  spojrzał  jej  prosto  w oczy.  Jaheira  miała  nadzieję,  że  widzi  w  nich 

zdecydowanie.  W  oczach  Abdela  natomiast  ona  widziała  z  początku  wahanie,  a  później 

wdzięczność i ulgę. 

– Trzeba to zrobić z pierwszym światłem dnia – powiedział. – Powinniśmy poczekać, aż 

wróci Imoen. 

 

* * * 

Zbliżał  się  świt.  Abdel  stał  obok  Jaheiry,  a  półelfka  zaciskała  swoje  szczupłe  palce  na 

jego  umięśnionym  ramieniu.  Oboje  przebywali  pośrodku  zaznaczonego  na  ziemi  kręgu. 

Zgodnie  z  instrukcjami  Sarevoka,  Imoen  narysowała  go  ostrzem  noża  zanurzonym  w  krwi 

Abdela. 

Na  obrzeżach  kręgu  znajdowały  się  skomplikowane  i  potężne  symbole.  Każdy  z  nich 

został  narysowany  z  niezwykłą  precyzją  także  czubkiem  sztyletu  Imoen.  Dziewczyna  stała 

teraz w pewnej odległości, nerwowo przyglądając się swoi przyjaciołom. 

Abdel  spojrzał  pytająco  na  Jaheirę,  a  ona  uspokajająco  skinęła  głową  i  zaczęła  nucić. 

Oczywiście  jej  słowa  nie  były  dla  Abdela  zrozumiałe.  Nigdy  nie  nauczył  się  języka  zaklęć. 

Wyczuwał jednak moc, która zbierała się w lesie, przyciągana przez inkantację Jaheiry. 

Kiedy  pierwsze  promienie  pojawiły  się  na  horyzoncie,  Abdel  wpatrzył  się  prosto  w 

wyłaniające  się  zza  krawędzi  świata  słońce.  Oślepiony  przez  nie,  nagle  poczuł,  że  unosi  się 

wysoko ponad ziemią... choć jednocześnie czuł pod nogami twardą ziemię polanki. 

Już nie czuł uścisku dłoni Jaheiry, nie czuł nawet swojej dłoni. Wciąż jednak słyszał jej 

pieśń, wezwanie do Mielikki, Pani Lasu, z prośbą o łaskę. 

Zaciskając powieki,  by uchronić oczy przed  blaskiem,  Abdel otworzył się  na dotknięcie 

zaklęcia  Jaheiry.  Poczuł  szarpnięcie  wewnątrz  ciała,  a  potem  niemal  stracił  równowagę  z 

powodu  kolejnego  szarpnięcia.  Następnie  w  jego  lędźwiach  rozeszło  się  ciepło,  a  później 

poczuł w piersi płomień. 

Otworzył usta, by krzyknąć z bólu, gdy jego krew zaczęła wrzeć, lecz okazało się, że jest 

niemy, uciszony przez potężną magię płynącą w jego żyłach. Wówczas Abdel poczuł, jak coś 

wyrywa z niego część jego duszy, jego esencji. 

background image

Zatrzymany  krzyk  został  w  końcu  uwolniony  i  odbił  się  echem  między  drzewami,  a 

Abdel upadł na kolana. 

Powoli zaczął mu wracać wzrok. Kątem oka zobaczył, że Jaheira upadła na ziemię obok 

niego i też już zaczyna się poruszać. Wciąż klęcząc, Abdel rozejrzał się po polanie. 

Stał  tam  Sarevok  w  pełnej  chwale.  Ciemna  zbroja  pomiotu  Bhaala  odbijała  jasne 

promienie  słońca.  Krawędzie  ostrzy  wystających  z  płyt  na  plecach,  ramionach, 

przedramionach i łydkach Sarevoka odbijały blask świtu, dając świadectwo swej ostrości. 

Tu,  na  polanie,  podobnie  jak  w  domu  Bhaala  w  Otchłani,  jedyną  bronią  Sarevoka  była 

jego zbroja. Abdel podniósł się i wyciągnął miecz. 

– Wciąż mi nie ufasz, bracie – zauważył Sarevok z odrobiną rozbawienia w głosie. 

Jaheira wstała  i położyła rękę  na potężnym ramieniu  Abdela. Mężczyzna  spojrzał  na  jej 

zmęczoną twarz i schował miecz. 

– Ty musisz być Imoen – powiedział Sarevok, patrząc na szczupłą, młodą kobietę krążącą 

wokół polanki. – Abdel nie wspominał, że nasza siostra jest taka ładna. 

Imoen spojrzała wściekle na odzianą w zbroję postać. 

– Zachowaj pochlebstwa dla kogoś innego... nie jestem twoją siostrą! 

Zza przyłbicy rozległo się westchnienie. 

–  Niech  tak  będzie.  Chciałem  być  tylko  grzeczny.  Tak  czy  inaczej,  niewiele  nas  łączy. 

Wyczuwam, że większość mocy naszego ojca została wypalona z twej duszy. 

–  Abdel  uratował  mnie  przed  złem  Bhaala  –  stwierdziła  Imoen,  drżąc  na  wspomnienie 

krótkiej chwili, kiedy to ona była awatarem boga mordu w Faerunie. 

–  Podobnie  jak  uratował  mnie  –  odpowiedział  Sarevok.  –  Abdel  nosi  w  swojej  duszy 

ciężar piętna nas obojga. Za to winni mu jesteśmy wdzięczność. 

Potężna postać z wolna obróciła się do Jaheiry. 

– Muszę podziękować również tobie, druidko, za twój udział we wskrzeszeniu mnie. 

Jaheira spojrzała wściekle na Sarevoka i odpowiedziała przez zaciśnięte zęby: 

– Zrobiłam to dla Abdela, nie dla ciebie. 

Sarevok wzruszył ramionami, a ciężkie płyty jego zbroi zazgrzytały o siebie. 

– I tak ci dziękuję. 

Cała czwórka przez dłuższą chwilę stała w milczeniu, aż w końcu Jaheira wybuchła: 

–  Czy  to  wszystko,  Sarevoku?  Nie  masz  nam  nic  więcej  do  powiedzenia?  Nawet  nie 

przeprosisz za śmierć tych, których kochaliśmy? 

–  A  czy  mój  żal  coś  zmieni?  –  zapytał  Sarevok.  –  Nie  sprowadzi  ich  z  powrotem,  a 

wątpię, żeby zmienił twoje zdanie na mój temat. 

Półelfka  obróciła  się  na  pięcie  i  podeszła  do  Imoen,  stając  jak  najdalej  od  Sarevoka. 

Abdel przez chwilę zastanawiał się nad pójściem w jej ślady, lecz pozostał na swoim miejscu. 

background image

–  Zrobiłem  swoje,  Sarevoku  –  powiedział,  próbując  nie  dopuścić  gniewu  i  goryczy  do 

swojego głosu. – Znów możesz chodzić po świecie śmiertelnych. Przywróciłem ci życie, tak 

jak obiecałem. Teraz ty powiedz mi to, co chcę wiedzieć. 

–  Znów  chodzę  po  ziemi  –  przyznał  Sarevok  –  ale  nie  żyję  naprawdę.  Nie  w  pełnym 

znaczeniu tego słowa. Jestem materialny, mam formę. Mogę czuć i zadawać ból. Nie jestem 

jednak  istotą  z  krwi  i  kości  jak  ty,  Abdelu,  lecz  zmaterializowanym  duchem.  Ta  zbroja  jest 

mną, chłodny metal musi mi zastąpić ciepłe ciało. 

– To nie mój problem, Sarevoku. Zrobiłem to, o co prosiłeś. Teraz ty musisz spełnić swą 

obietnicę.  Opowiedz  mi  o  innych  dzieciach  Bhaala.  Powiedz  mi,  jak  mogę  pozbyć  się  mej 

skazy. 

– Nie wiem, jak mógłbyś się uwolnić od krwi pana mordu, Abdelu – odrzekł Sarevok. – 

Nigdy ci tego nie obiecywałem. 

–  Wiedziałam,  że  nie  można  mu  zaufać!  –  wykrzyknęła  Jaheira  nienaturalnie  wysokim 

głosem. – Okłamał cię, Abdelu. Znów nas oszukał! 

Sarevok uniósł dłoń, prosząc tym gestem Jaheirę o powstrzymanie gniewu. 

–  Powiedziałem  prawdę,  Abdelu,  i  dam  ci  to,  co  obiecałem.  Powiedziałem,  że  twe 

przeznaczenie  wiąże  cię  z  innymi  dziećmi  Bhaala,  które  jeszcze  chodzą  po  tej  ziemi. 

Powiedziałem,  że  pomogę  ci  je  odnaleźć.  Obiecałem,  że  doprowadzę  cię  do  twego 

przeznaczenia. 

Abdel  stał  przed  Sarevokiem,  z  trudem  powstrzymując  się  od  sięgnięcia  po  miecz 

przewieszony przez plecy. 

– A jakie jest to przeznaczenie? 

Ponownie metal zazgrzytał o metal, gdy Sarevok wzruszył potężnymi ramionami. 

– Nie potrafię ci tego powiedzieć. Może pozbycie się przeklętej krwi Bhaala. Może nie. 

Melissan pewnie to wie. 

– Melissan? – zapytał Abdel. – Kim ona jest? 

–  Kimś,  kto  wie  więcej  o  pomiocie  Bhaala  niż  ja,  Abdelu  Adrianie.  Jeśli  ktoś  potrafi 

oczyścić twą duszę ze skażenia, to właśnie ona. A ja wiem, jak ją znaleźć. 

–  To  powiedz  nam,  gdzie  ona  jest  i  ruszaj  w  swoją  stronę!  –  zawołała  Jaheira  z 

przeciwnej strony polany. 

Głęboki śmiech Sarevoka wypełnił las. 

–  Powiedzieć  wam?  Nie,  druidko,  zrobię  coś  lepszego.  Zaprowadzę  was  do  niej.  Moja 

ścieżka wiąże się ze ścieżką twojego kochanka. Będę stał przy nim przez cały czas. 

Abdel zbliżył się o krok do przyrodniego brata, a jego dłonie odruchowo przesunęły się w 

kierunku rękojeści miecza. – Nie taka była umowa, Sarevoku! Okryty zbroją mężczyzna nie 

poruszył się. 

–  Uderz  mnie,  jeśli  chcesz,  Abdelu.  Nie  będę  się  bronił.  Ale  wiedz,  że  jeśli  to  zrobisz, 

nigdy nie poznasz tajemnic, które mogę ci wyjawić. 

background image

Dłoń  potężnego  najemnika  zsunęła  się  powoli  z  rękojeści  miecza.  Spojrzał  na  Jaheirę. 

Fioletowe oczy półelfki  były wprawdzie pełne gniewu, ale  Abdel widział, że kobieta doszła 

do takiego samego wniosku. Przywrócili Sarevokowi życie i teraz byli na niego skazani. 

W końcu Imoen przerwała krępującą ciszę, która zapanowała na polance. 

– I co teraz? 

– Teraz udamy się na spotkanie z Melissan – odrzekł Sarevok. – Do Saradush. 

background image

Rozdział piąty 

Ogień  w  jamie  pośrodku  świątyni  płonął  słabo,  rozsiewając  wokół  czerwony  blask.  W 

przygasających płomieniach nie widać było symbolu wyrzeźbionego na każdej z sześciu ścian 

– wyszczerzonej szarej czaszki ze świecącymi oczami na tle łez. Symbolu Bhaala. 

Dwie okryte płaszczami postacie czekały w komnacie w milczeniu. Choć szaty ukrywały 

ich  tożsamość,  chwilami  widać  było  skrawek  tego,  co  się  kryło  pod  ciężkimi  płaszczami. 

Większa  postać  poruszyła  się  niecierpliwie,  ukazując  kawałek  szorstkiej,  pokrytej  łuskami 

skóry,  i  wtedy  też  rozległ  się  szelest  charakterystyczny  dla  pełzającego  węża,  a  długi 

rozwidlony język wysunął się w poszukiwaniu innych, którzy jeszcze się nie pojawili. 

Druga postać, szczuplejsza i niższa, w zmysłowy i pełen gracji sposób wyciągnęła dłoń, 

by uspokoić swojego towarzysza. Palce miała długie i szczupłe, charakterystyczne dla elfów z 

Faerunu, a skóra elfiej dłoni miała barwę spalonego jesionu. Tylko ktoś, kto nigdy nie widział 

światła powierzchni, mógł mieć taką karnację, skórę istoty z Podmroku, skórę drowa. 

Większa postać zwróciła okrytą kapturem głowę w stronę jedynych drzwi, a wówczas w 

jej gadzim oku odbił się blask dogasających węgli. 

W polu widzenia pojawiła się trzecia postać okryta płaszczem, z kapturem opuszczonym 

tak, żeby całkowicie ukryć twarz. Nie była tak wysoka jak pierwszy ani tak szczupła jak drugi 

z  obecnych.  Rękawy  szaty  częściowo  odsłaniały  potężne  dłonie,  które  pokrywała  taka 

plątanina skomplikowanych tatuaży, że trudno było odgadnąć, jaki był pierwotny kolor skóry 

tej postaci. 

– Wezwałem was, gdyż sprawy dzieją się za szybko – ogłosił  nowo przybyły, gdy zajął 

swoje miejsce. 

Duży osobnik zasyczał, po czym oskarżycielskim gestem wskazał pazurem na przybysza. 

– Nie jesteś przywódcą Piątki! Czemu nie wezwała nas Namaszczona przez Bhaala? 

– I gdzie są inni? – dodała kobieta-elf. 

– Jeden prowadzi oblężenie Saradush. Piąty nie żyje, zabity przez wychowanka Goriona. 

– Illasera? – W głosie gada był ślad żalu. 

Wytatuowany mężczyzna przytaknął. 

background image

– Lecz zemsta jest w zasięgu ręki. Los Abdela Adriana został przypieczętowany. Pułapkę 

już zastawiono. 

Taki  tajemniczy  sposób  mówienia  przychodził  całej  Piątce  łatwo.  Namaszczona  przez 

Bhaala nauczyła ich, aby sens ich rozmów ukrywał się pod tajemniczymi sformułowaniami i 

dziwną  składnią.  Dla  kultu  zrodzonego  w  tajemnicy  otaczającej  śmierć  Bhaala  niejasne 

sformułowania  były  czymś  więcej  niż  tylko  przyzwyczajeniem  –  były  niezbędne  do 

przeżycia.  Z  początku  Piątka  nie  była  znana  w  świecie.  Gdy  jednak  zaczęto  tępić  pomiot 

Bhaala, najpotężniejsze oczy we wszystkich królestwach Południa zwróciły się ku nim. 

Piątka nie była jeszcze na to przygotowana. Ich misja wciąż przypominała słabe dziecko, 

które  łatwo  można  zabić.  Wścibskie  oczy  i  uszy  szpiegów  stanowiły  ciągłe  zagrożenie 

zarówno dla  istnienia Piątki,  jak  i dla osiągnięcia przez nich ostatecznego celu. Zawsze  byli 

świadomi  niebezpieczeństwa,  jakie  stanowili  wieszczący  magowie  i  jasnowidzący 

czarodzieje.  Żadne  miejsce  nie  było  tak  naprawdę  bezpieczne,  wszędzie  mógł  przeniknąć 

sprytny szpieg lub potężnymi zaklęciami przebić się wścibski czarodziej. Nawet tu, w dawno 

porzuconej świątyni boga mordu, jedno nieodpowiednie słowo, lekkomyślnie wyjawiony plan 

mógł dać wrogom Piątki informacje wystarczające do ich zniszczenia. 

Illasera nie żyła, więc jej imię nic już nie znaczyło dla sprawy. Tożsamość tych z Piątki, 

którzy  jeszcze  żyli,  oraz  Namaszczonej  przez  Bhaala,  ich  przywódcy,  nie  mogła  zostać 

ujawniona. 

– Jedno z nas zginęło – ogłosił wytatuowany mężczyzna. – Nie możemy czekać. Musimy 

odprawić rytuał, zanim esencja Illasery zaginie. 

Cała  trójka  jednocześnie  uniosła  ręce  w  stronę  zapadającego  się  dachu  porzuconej 

świątyni Bhaala. Słowa mocy wypłynęły z ich ust, zaś w odpowiedzi na zaklęcie płomienie z 

jamy pośrodku świątyni podniosły się aż do samego sklepienia. 

Rozgorzał  nagły  pożar,  języki  ognia  zaczęły  lizać  kąty  komnaty,  kąpiąc  ją  w 

pomarańczowym świetle. Owady i gryzonie, na tyle głupie, by wślizgnąć się do opuszczonej 

ruiny,  zostały  natychmiast  pochłonięte  przez  ognistą  magię  martwego  boga,  przebudzoną 

przez Piątkę. 

Pośrodku  ognia  trzy  postacie  stały  chronione  przez  święte  słowa  mrocznej  litanii.  Nie 

zwracając uwagi na płomienie i gorąco, kontynuowały starożytny rytuał, którego nauczyła ich 

Namaszczona, zaś ją nauczył sam Bhaal. 

Z  jamy  pośrodku  świątyni  podniósł  się  smród  śmierci.  Pod  olbrzymimi  płomieniami 

węgle zaczęły gotować się i podskakiwać. Rozległy się jęki cierpienia duchów przyzywanych 

do przeklętej świątyni Bhaala przez potężną magię Piątki. Jak smużki dymu, dusze niedawno 

zmarłych unosiły się z jamy. 

Z początku było ich tylko kilka, pojawiały się pojedynczo lub parami, później jednak, gdy 

inkantacja przybrała na sile, pojawił się ich cały legion. Duchy, które jeszcze nie odeszły do 

krain poza światem materialnym, zjawy tych, którym nie dano osiągnąć obiecanego życia po 

background image

śmierci, postacie ludzi zmarłych tak niedawno, że jeszcze nie byli świadomi własnej śmierci. 

Ogień  w  jamie  –  ogień  Bhaala,  ogień  Otchłani  –  pochłaniał  je  wszystkie,  unicestwiając  ich 

egzystencję i żywiąc się ich esencją. Pozostawało tylko echo ich krzyków. 

Rytuał  zakończył  się równie  nagle  jak rozpoczął. Gorąco i  światło znikły, a  zastąpiły  je 

wilgotny chłód i ponure cienie opuszczonej świątyni. Wysokie płomienie raz jeszcze uniosły 

się i zgasły, pozostawiając tylko węgielki, płonące równie słabo, jak ostatnie ślady obecności 

martwego boga na świecie. 

– Illasery tam nie było. – Mimo wszelkich wysiłków, głos drowki zdradzał zaskoczenie i 

niepewność. 

–  Łowczyni  zabiła  wiele  dzieci  Bhaala  –  odezwał  się  gad.  –  Bez  pomocy  innych  i 

Namaszczonej  mogło  nam  brakować  mocy,  by  przyzwać  esencję  kogoś  tak  potężnego  jak 

Illasera. 

–  Nie,  rytuał  miał  moc  i  porażka  nie  jest  naszą  winą.  Esencja  Illasery...  znikła.  – 

Wytatuowany  mężczyzna  mówił  powoli,  jakby  rozważając  implikacje  słów,  które  właśnie 

wymówił. – Ktoś inny pochłonął jej duszę. 

– Wychowanek Goriona ssstał sssię zbyt sssilny! – Język pokrytego łuskami mężczyzny 

wysuwał się z ust i ponownie w nich znikał, co było oznaką z trudem tłumionego gniewu, zaś 

jego słowa niemal ginęły we wściekłym syku. 

–  Powinniśmy  byli  zająć  się  nim  już  dawno  –  odrzekła  drowka  głosem  ochrypłym  z 

gniewu. 

– Los tego głupca został przypieczętowany – zapewnił ich wytatuowany mężczyzna, choć 

jego głos drżał niepewnie. – Namaszczona prowadzi go na pewną śmierć. Zdejmiemy piętno 

Bhaala z umierającej duszy wychowanka Goriona  i odzyskamy  esencję Illasery dla  naszego 

nieśmiertelnego pana. 

Nieudany  rytuał  wstrząsnął  wytatuowanym  mężczyzną.  Był  zły,  zagubiony  i 

przestraszony.  Odezwał  się  z  lekkomyślną  otwartością,  której  w  normalnych  warunkach  by 

unikał. 

–  Namaszczona  przez  Bhaala  zapewniła  mnie,  że  Adela  Adriana  spotka  koniec  w 

Saradush! 

 

* * * 

Namaszczona przez Bhaala, ulubiona służka pana mordu, obudziła się z koszmarnego snu 

zlana potem, w ostatniej chwili powstrzymując krzyk bólu. 

Sen  był  zawsze  ten  sam.  Ogień.  Nie  były  to  jednak  słodkie  płomienie  pochłaniające 

ofiary, gdy trwały rządy Bhaala, choć widok gotującej się krwi i aromat piekącego się mięsa 

był zawsze obecny w tym śnie. 

Nie,  ogień  we  śnie  był  nieznośnym  cierpieniem,  wiecznym  bólem,  który  nie  ustawał 

nawet  teraz.  Płomienie  namaszczenia,  wiecznie  trwająca  pamięć  o  okrutnym  chrzcie  za 

background image

pomocą  niszczącego  ognia.  Każde  pojawienie  się  koszmaru  powodowało,  że  Namaszczona 

przez Bhaala ponownie przeżywała tortury rytuału, który zmieniał zwykłego wyznawcę boga 

mordu w Namaszczonego przez Bhaala, by służył jako strażnik straszliwych ceremonii, które 

mogły doprowadzić do odrodzenia martwego boga. 

Namaszczona odetchnęła głęboko, gdy straszny sen zaczął odpływać. Ci, którzy spali lub 

stali  na  straży  w  pobliżu,  głupcy  nie  mający  pojęcia  o  tożsamości  tej  ciemnej  postaci 

przebywającej wśród nich, nie zauważyli jej reakcji. 

Bhaal  nie  żył,  jego  wyznawcy  zginęli  i  rozproszyli  się  lub  zostali  wchłonięci  przez 

szybko  zwiększające  się  grono  wyznawców  Cyrica.  Choć  pan  mordu  nie  żył,  Namaszczona 

przez  Bhaala  dobrze  wiedziała,  że  on  żyje  w  świecie.  Wkrótce  rozpocznie  się  rytuał 

wstąpienia  i  bóg  mordu  się  odrodzi.  A  wówczas  cały  Faerun  zapłaci  za  cierpienia,  jakie 

musiała znosić Namaszczona przez Bhaala. 

Pierwsze  lata  po  śmierci  Bhaala  były  najtrudniejsze.  Ci,  którzy  pozostali  wierni 

Bhaalowi,  byli  prześladowani  przez  fanatycznych  wyznawców  szalonego  Cyrica, 

śmiertelnika, który zajął miejsce Bhaala w panteonie. Nawet ich słudzy i naśladowcy zwrócili 

się  przeciwko  nim,  oddając  swą  lojalność  Cyricowi  w  żałosnej  próbie  uratowania  życia. 

Straciwszy swych sojuszników, Namaszczona przez Bhaala, tak jak i reszta wiernych, została 

zmuszona do porzucenia swego zamku i niewolników i prowadzenia życia uciekiniera, a moc 

i potęga wyznawców Bhaala została zmieciona z powierzchni Faerunu. 

Wielu  ukryło  się,  zmieniając  tożsamość,  by  chronić  się  przed  wrogami  swojego  boga. 

Kapłani, którzy wcześniej liczyli na to, że ochroni ich kapłańska magia podarowana im przez 

mrocznego  boga,  zostali  zmuszeni  do  korzystania  z  innych  sposobów  przeżycia.  Choć 

wyznawcy  Bhaala  nie  mogli  już  zesłać  gniewu  boga  na  swoich  wrogów,  nie  pozostali 

całkowicie bez mocy. 

Prawdziwi  wierni  wiele  się  nauczyli  od  Bhaala.  Umieli  przeżyć.  Poznawali  sztukę 

czarodziejską,  zastępując  zaklęcia  kapłańskie  magią.  Wśród  władców  i  przywódców  Krain 

Południowych siali ziarna przyszłych sojuszów. Zawsze działając w ukryciu, wzmacniali swą 

siłę, poznając najmroczniejsze sekrety tych osób, które wywierały największy wpływ na życie 

Faerunu, po czym bez skrupułów wykorzystywali je dla własnych celów. 

Nikt nie znał się na tym tak dobrze jak Namaszczona przez Bhaala. Oszustwa. Kłamstwa. 

Manipulacja.  Bezlitosna  przebiegłość.  Te  umiejętności  były  nawet  potężniejsze  niż  te,  które 

utracono – potężną moc przeklętej magii mrocznego boga. 

Jak było do przewidzenia, los Namaszczonej przez Bhaala poprawiał się, a tylko niewielu 

znało jej tożsamość. W tym czasie lepszy był również los pomiotu Bhaala. Kierowane przez 

boską  esencję  w  ich  duszach,  dzieci  Bhaala  zaczęły  zdobywać  wpływowe  pozycje  wzdłuż 

całego  Wybrzeża  Mieczy.  Ich  potęga  i  wpływy  były  widoczne  w  Amnie  i  Tethyrze, 

znajdowały naśladowców w całym Calimshan. Rozpoczął się pierwszy etap powrotu Bhaala. 

background image

Namaszczona  zadrżała,  gdy  spocone  ze  strachu  ciało  owionął  wietrzyk.  Sny  o 

namaszczeniu  były  coraz częstsze, co stanowiło kolejny znak, że zbliża  się czas wstąpienia. 

Wkrótce Namaszczona przez Bhaala otrzyma ostateczną nagrodę za lata wiernej służby. 

Namaszczonej przez Bhaala przypadło zadanie odszukania  najpotężniejszych potomków 

nieśmiertelnego,  spotkania  się  z  nimi  i  przekonania  ich  do  sprawy.  Wdzięczność  Bhaala  po 

jego zmartwychwstaniu  miała się objawić  niepojętym  bogactwem  i potęgą, dlatego te dzieci 

Bhaala, do których przychodziła Namaszczona, szybko przyjmowały jej propozycję. Tak oto 

zrodziła się Piątka, tajny  sojusz potomków boga mordu, zorganizowany  i prowadzony przez 

Namaszczoną przez Bhaala. 

Piątkę  nauczono  działać  tak,  jak  ich  przywódczyni  działała  przez  lata.  –  cierpliwie  i  z 

ukrycia.  Tajemnica  była  ich  bronią,  a  anonimowość  tarczą.  Bhaal  umarł,  ale  wielu  jego 

wrogów jeszcze żyło. 

Przez  lata  Piątka  umacniała  swoją  pozycję  i  moc,  rozbudowując  sieć  wpływów  na  cały 

kraj,  zawsze  starając  się,  by  ich  istnienie  było  okryte  tajemnicą.  Przez  ten  cały  czas 

Namaszczona przez Bhaala kierowała ich działaniami. 

Nauczono  ich  starożytnych  rytuałów  boga  mordu.  Została  im  wyjawiona  tajemnica,  jak 

chwytać  esencję  umierających  dzieci  Bhaala.  Nauczono  ich,  jak  podsycać  węgielki 

plugawego  ognia  w  świątyni,  by  któregoś  dnia  można  było  go  nakarmić  duszami  ich 

zmarłych krewnych. A zabijanie pomiotu Bhaala już się rozpoczęło. 

Masowe  zabijanie  innych  dzieci  Bhaala  przyniosło  jednak  konsekwencje,  których  nie 

przewidziała nawet Namaszczona przez Bhaala. Piątka stawała się coraz bardziej niezależna, 

coraz mniej chętna,  by  słuchać rozkazów swej złej  mentorki. Pochłaniając esencję zmarłych 

krewnych, Piątka robiła się coraz potężniejsza. 

Niektórzy z nich zaczęli działać pochopnie i otwarcie, ujawniając się, zanim nadszedł na 

to czas. Illasera była najbardziej uparta z całej Piątki. Namaszczona przez Bhaala posłała ją, 

by zabiła Abdela Adriana, dobrze wiedząc, że to Łowczyni zginie w tej walce. Miała to być 

lekcja dla pozostałych, ostrzeżenie,  by pohamowali swoje rosnące ambicje  i  lekkomyślność. 

Lekcja, której oni nie wysłuchali. 

Horyzont poszarzał, zbliżał się świt. Już prawie nadszedł dzień, w którym, jak wiedziała 

Namaszczona przez Bhaala, Abdel Adrian zostanie przyprowadzony do Saradush. 

background image

Rozdział szósty 

–  To  jest  Saradush?  –  To  Imoen  wypowiedziała  na  głos  pytanie,  które  wszyscy  chcieli 

zadać. – Jak mamy się tam dostać? 

Sarevok wzruszył ramionami. 

–  Obiecałem  jedynie,  że  przyprowadzę  was  tutaj,  żebyście  spotkali  się  z  Melissan.  Ona 

jest  wewnątrz.  Jeśli  Abdel  pragnie  poznać  odpowiedzi  na  swoje  pytania,  musi  z  nią 

porozmawiać. 

Przez  prawie  tydzień  Abdel  i  jego  towarzyszki  podążali  za  Sarevokiem.  Opuściwszy 

osłonę  lasu  Tethyr,  przeszli  pieszo  ogromną  odległość,  poganiani  przez  wrogów  z  tyłu  i 

byłego wroga, który teraz był ich przewodnikiem. Sarevok prowadził ich ciągle na południe i 

wschód,  przez  rzekę  Sulduskoon.  W  czasie  marszu  zbliżyli  się  do  legendarnego  Wąwozu 

Upadłego  Bóstwa.  W  końcu  doprowadził  ich  do  północno-zachodniej  krawędzi  gór 

Omlarandin, choć zaokrąglone, pokryte trawą wzniesienia przypominały raczej duże pagórki. 

Saradush  znajdowało  się  tuż  za  zachodnim  krańcem  niewielkiego  grzbietu.  Po  jednym 

dniu  podróży  na  południe  przez  falujące  wzgórza  Abdel  i  jego  towarzysze  po  raz  pierwszy 

zobaczyli swój cel. Nie spodobało im się jednak to, co zobaczyli. 

Saradush było oblężone. 

Abdel  dobrze  znał  takie  widoki.  Samo  miasto  znajdowało  się  o  jakąś  milę  przed  nimi  i 

otoczone  było  wysokimi  kamiennymi  murami.  Z  punktu  widokowego  na  szczycie  wzgórza 

Abdel  naliczył  na  polach  i  równinach  prowadzących  do  bram  miasta  prawie  sto  namiotów. 

Słońce  znajdowało się  niemal w zenicie, więc trudno było  zauważyć ogniska,  jednak  Abdel 

widział  tysiące  smużek  dymu  wznoszących  się  w  nieruchomym  powietrzu  i  łączących  w 

ciężką  szarą  chmurę  nad  równiną.  Wokół  uwijało  się  mnóstwo  postaci.  Byli  to  próbujący 

przebić  się  przez  mury  żołnierze.  W  ich  ruchach  nie  było  pośpiechu,  raczej  ponura, 

nieustanna determinacja. Wielu żołnierzy tłoczyło się wokół dużych, nieznanych obiektów. 

Z  tej  odległości  Abdel  nie  widział  szczegółów,  ale  domyślał  się,  co  to  jest:  potężne 

drewniane wieże, z platformami na wysokości pięćdziesięciu stóp, z których atakujący mogli 

dostać się na mury i zaatakować obronę przeciwnika. Obok stały gotowe do użycia trabutia i 

background image

katapulty, zdolne do przerzucenia beczek z płonącą smołą za mury, oraz tarany ze stalowymi 

okuciami sterczącymi do góry i na boki, by zapewnić choć niewielką ochronę przed płonącą 

oliwą i strzałami. 

Wielu  mężczyzn  stało  w  równych  rzędach,  i  choć  Abdel  nie  widział  z  daleka  lecących 

strzał,  domyślił  się,  że  to  łucznicy,  wypuszczający  strzały  na  żołnierzy  za  murami.  Podczas 

gdy na obrońców bez przerwy padał z góry grad opierzonych pocisków, atakujący z zewnątrz 

mogli spokojnie ustawiać machiny oblężnicze i wojenne. W trakcie swojej kariery najemnika 

Abdel  brał  udział  w  wielu  oblężeniach  po  obu  stronach  murów.  Wiedział,  że  oblężenie  to 

krwawe i kosztowne przedsięwzięcie, które jednak w końcu zawsze przynosi sukces. 

Obrońcy  będą  powoli  wybijani  przez  nieprzerwany  ostrzał  i  osłabiani  przez  głód  oraz 

rozprzestrzeniające się w brudzie i odpadach choroby. Atakujący będą osłabiali ich wolę, od 

czasu  do  czasu  przypuszczając  szturm  na  mury  z  drabinami  i  hakami,  w  nadziei,  że  ich 

żołnierzom  jakoś  uda  się  wedrzeć  na  mury  i  zepchnąć  obrońców  z  umocnień.  Oczywiście 

drabiny i haki zostaną bez trudu zepchnięte i większość atakujących skręci karki. Tych kilku 

szczęściarzy, którym uda się dostać na szczyt  muru, zostanie zarąbanych przez obrońców, a 

ich trupy wyrzucone za mury w niemym geście wyzwania. 

W końcu, jak wiedział Abdel, miasto zostanie zmuszone do poddania się z powodu głodu 

lub zarazy. A może jeden z głazów z trabutium obali duży fragment muru i wróg przedostanie 

się przez wyłom. Lub też taran wyłamie bramę, pozostawiając otwór zbyt wielki, by go bronić 

przez dłuższy czas. Może też szaleńcze próby ataku na mury powiodą się, jeśli wystarczająco 

dużej liczbie żołnierzy uda się jakimś cudem dostać na szczyt i utrzymać na nim tak długo, by 

otrzymać wsparcie. 

W końcu,  jak  wiedział  Abdel, zawsze  było tak samo. Bez pomocy z zewnątrz Saradush 

upadnie. 

– Oszukałeś mnie, Sarevoku – powiedział gniewnie Abdel. – Prowadzisz nas w pułapkę. 

Przez  cały  tydzień,  gdy  wędrowali  do  Saradush,  Abdel  powiedział  tylko  kilka  słów  do 

przyrodniego  brata.  Sarevok  mądrze  nie  próbował  nawiązywać  rozmowy  z  wielkim 

najemnikiem czy półelfką. Od czasu do czasu odzywał się do Imoen, ale chłodne spojrzenia 

Abdela  i  Jaheiry  sprawiały,  że  dziewczyna  odpowiadała  niechętnie.  W  końcu  Sarevok 

przerwał swoje wysiłki i dalej wędrowali już w milczeniu. 

W  nocy  Abdel,  Jaheira  i  Imoen  pełnili  na  zmianę  wartę,  pilnując  pozostałej  dwójki. 

Żadne z  nich  nie ufało Sarevokowi  na tyle,  by  spać  bez  strażnika. Sarevok zaś  spędzał całe 

noce  stojąc  bez  ruchu  w  jednym  miejscu,  z  twarzą  niewidoczną  za  przyłbicą.  Abdel 

zastanawiał  się  często,  czy  to  zbroja  utrzymywała  go  w tej  pozycji,  pozwalając  mu  spać  na 

stojąco,  czy  też  fizyczna  postać,  w  której  został  wskrzeszony  Sarevok,  nie  musiała  wcale 

spać.  Nigdy  nie  jadł,  w  każdym  razie  pozostali  tego  nie  zauważyli,  i  nigdy  nie  zdejmował 

zbroi. 

background image

– Nie okłamałem cię, bracie – odrzekł Sarevok. – Nie mam zamiaru zdradzić tego, który 

dał mi drugie życie. 

–  Więc  czemu  sprowadziłeś  nas  do  tego  skazanego  na  zagładę  miasta?  –  zażądała 

odpowiedzi Jaheira. 

–  Nie  wiedziałem,  że  Saradush  jest  oblężone.  Jeśli  obawiacie  się  pułapki,  nie  musicie 

wchodzić do miasta. – Po chwili zakuty w pancerz wojownik dodał: – Ale wtedy nie poznasz 

tajemnic,  które  zna  Melissan,  Abdelu.  Tajemnic  naszego  ojca.  Melissan  zna  odpowiedzi, 

Abdelu. 

– Nawet jeśli mówisz prawdę, do miasta nie da się wejść! – powiedziała Jaheira. 

– Nieprawda, półelfko. Mój brat mógłby przejść przez tę bramę nie odnosząc żadnej rany, 

gdyby  tylko  zechciał.  Mógłby  zabić  całą  armię  i  uratować  miasto,  gdyby  takie  było  jego 

życzenie. 

–  Nie!  –  Jaheira  splunęła.  –  Kolejne  kłamstwa!  Nie  znamy  granic  zdolności  regeneracji 

Abdela, a on nie zaryzykuje zaatakowania całej armii po to, żeby je sprawdzić. 

–  Poza  tym  on  nie  jest  zupełnie  niewrażliwy.  Tamta  kobieta  miała  strzały,  które  go 

zraniły – dodała Imoen. 

Abdel nic nie powiedział. W głębi duszy czuł, że Sarevok ma rację. Gdyby uwolnił swą 

furię  i  zaatakował  armię  zebraną  na  równinie,  nikt  nie  mógłby  powstrzymać  go  przed 

wejściem do miasta. Każdy, kto by tego spróbował, zginąłby. 

Gdyby  obrońcy  murów  próbowali  go  zatrzymać,  też  by  zginęli,  a  gdyby  Melissan 

odmówiła  mu  pomocy,  ją  również  by  zabił.  Był  synem  boga,  dzieckiem  Bhaala.  Gdyby 

zechciał,  mógłby  wejść  do  miasta.  Musiałby  tylko  uwolnić  esencję  ojca  i  zanurzyć  się  w 

krwawej  orgii.  Jednak  Abdel  wiedział,  że  gdyby  to  zrobił,  byłby  zgubiony.  Ta  jego  część, 

która  była  Abdelem  Adrianem,  zginęłaby  na  zawsze,  pochłonięta  przez  szalejącą  bestię, 

odrodzonego boga mordu. 

– Jeśli zabicie całej armii jest jedynym sposobem wejścia do miasta – powiedział potężny 

najemnik – to chyba będę musiał żyć nie znając odpowiedzi. 

Znajome  zgrzytnięcie  zbroi  Sarevoka,  gdy  wzruszył  ramionami,  jak  zwykle 

zdenerwowało Abdela. 

–  Nie  powiedziałem,  że  to  jedyny  sposób  na  dostanie  się  do  środka  –  odpowiedział 

Sarevok. – Wypowiedziałem tylko na głos rozwiązanie, które najbardziej mi się narzucało. – 

W jego jak zwykle spokojnym głosie pojawiła się nuta żalu, gdy kontynuował: – Być może z 

powodu  takich  właśnie  myśli  przegrałem  z  duchem  naszego  przeklętego  ojca,  podczas  gdy 

tobie, Abdelu, dotychczas udawało się oprzeć jego wezwaniu. 

W rozmowę wtrąciła się Imoen, a w jej wysokim głosie czuło się determinację. 

– Myślę, że mogę przeprowadzić nas do środka. 

– Jak? – zapytał Abdel. 

background image

–  Kiedy  oboje  dorastaliśmy  w  Candlekeep,  udawało  mi  się  wchodzić  i  wychodzić  z 

miasta,  gdy  tylko  zechciałam  –  odpowiedziała,  śmiejąc  się  z  wyrazu  niedowierzania,  który 

pojawił  się  na  twarzy  jej  przyrodniego  brata.  –  Każdy  dom,  każdy  zamek,  każda  forteca, 

każde  otoczone  murami  miasto  ma  tylne  wejście,  Abdelu.  Drogę,  której  nikt  nie  używa  i 

prawie nikt o niej nie wie. Trzeba tylko znaleźć te tylne drzwi. 

– Zapomnij o tym. To zbyt niebezpieczne. 

– Jeśli Melissan ma dla ciebie odpowiedzi, to być może ma również odpowiedzi dla mnie. 

Abdela zaskoczył gniew w głosie dziewczyny. 

– Przecież nie tylko twoje życie zostało zrujnowane przez tę przeklętą krew Bhaala. Nie 

tylko ty walczysz z tym, próbując dojść do ładu ze świadomością, że jesteś dzieckiem boga. 

Chcę się spotkać z tą kobietą, Abdelu. I gotowa jestem podjąć pewne ryzyko. 

Abdel chciał jej odpowiedzieć, ale Jaheira podniosła rękę, żeby go uciszyć. 

–  Dziewczyna  ma  rację,  kochanie.  –  Półelfka  położyła  smukłą  dłoń  na  umięśnionym 

ramieniu  Abdela  i  spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  –  Dziedzictwo  Bhaala  nie  jest  wyłącznie 

twoim  przekleństwem.  Nie  mamy  prawa  zmieniać  decyzji  Imoen.  A  jej  może  się  udać. 

Podstęp jest często dobrym rozwiązaniem tam, gdzie nie pomoże siła. 

Abdel przyjrzał się swoim towarzyszkom. Na twarzy Jaheiry widział znajomą frustrację. 

Pragnienie  druidki,  by  oczyścić  umęczoną  duszę  ukochanego  z  piętna,  i  niemożność 

dokonania tego były widoczne w jej pięknych rysach. Twarz Imoen ukazywała coś zupełnie 

innego.  Była  młoda,  lecz  nosiła  już  ślady  zmęczenia  byciem  potomkiem  boga  mordu.  Oczy 

Imoen  ukazywały  jego  własne  pragnienie  uwolnienia  się  od  przeklętego  dziedzictwa.  Abdel 

rozpoznawał  w  niej  taką  samą  rozpaczliwą  nadzieję,  jaką  odczuwał,  gdy  zgodził  się 

przywrócić życie Sarevokowi za obietnicę odpowiedzi. 

–  W  porządku  –  zgodził  się  w  końcu  Abdel.  –  Możesz  spróbować  dostać  się  do  środka 

miasta. Ale przynajmniej poczekaj do zmroku. 

 

* * * 

– I wtedy niziołek mówi „To nie mój miecz!” Rozumiesz? „To nie mój miecz!” Cha, cha, 

cha! 

Imoen  wiedziała,  że  żołnierz  o  zachrypniętym  głosie  był  pijany  –  mówił  stanowczo  za 

głośno  jak  na  kogoś,  kto  pełni  straż.  Słysząc  głośny,  rżący  śmiech,  jakim  odpowiedzieli  na 

wulgarny dowcip jego towarzysze, Imoen uznała, że cały patrol jest pijany. Typowe. 

Wydawało  się,  że  cała  armia  jest  zamroczona.  Imoen  oczywiście  nie  narzekała  – 

ułatwiało  jej  to  zadanie.  Pod  osłoną  ciemności  młoda  kobieta  przekradała  się  przez  linie 

wroga bez najmniejszej trudności, czasami przechodząc tak blisko posterunków, że czuła odór 

alkoholu i słyszała głośną gadaninę. 

Kiepskie  dowcipy  i  prymitywne  komentarze,  które  słyszała,  starannie  wybierając  drogę 

pomiędzy  ogniskami  armii  oblegającej  Saradush,  tylko  potwierdzały  jej  złą  opinię  na  temat 

background image

mężczyzn.  Smród  ich  niemytych  ciał,  plamy  na  ubraniach  i  rozrzucone  wokół  sterty  śmieci 

potwierdzały to, co Imoen już wiedziała. Mężczyźni są jak świnie. Wszyscy. 

Obrzydzeniem  napawały  ją  ich  owłosione,  spocone  ciała  i  głośne  zachowanie.  Abdel 

oczywiście wydawał się inny, ale z nim się wychowywała. Był jej bratem, i to nie tylko przez 

krew. Nie patrzył na nią lubieżnym wzrokiem ani „przypadkowo” nie dotykał jej, gdy znaleźli 

się  w  tłumie.  Abdel  był  inny.  W  oczach  przyrodniej  siostry  Abdel,  mimo  swoich  mięśni  i 

namiętnych  związków  z  kobietami,  o  których  Imoen  dobrze  wiedziała,  nie  był  w  zwierzęcy 

sposób męski. 

Imoen  zastygła,  gdy  para  zataczających  się  głupków,  wspierających  się  o  siebie 

nawzajem,  przecięła  jej  drogę.  Zatrzymali  się,  a  Imoen  poczuła,  że  oblewa  ją  zimny  pot. 

Czyżby ją widzieli? 

Powoli  opuściła  dłoń  do  pasa.  Wewnątrz  znajdował  się  zwój,  który  jakoby  dostała  w 

prezencie  od  mnichów  w  Candlekeep.  Tak  przynajmniej  miała  zamiar  mówić,  gdyby 

ktokolwiek ją o to zapytał. W rzeczywistości pożyczyła zaczarowany pergamin z olbrzymiej 

biblioteki w Candlekeep, przekonana, że i tak nikt nie zauważy jego braku. 

Przebywając  w  Candlekeep,  Imoen  wykazywała  pewne  zdolności,  jeśli  chodzi  o  sztuki 

magiczne.  Jej  bystry  umysł  z  łatwością  opanował  kilka  mniej  skomplikowanych  zaklęć, 

brakowało  jej  jednak  dyscypliny  i  naukowego  zacięcia,  żeby  naprawdę  rozwinąć  swoje 

talenty.  Mimo  to  nauczyła  się  wystarczająco  dużo,  by  wykorzystać  ten  zwój,  gdyby  zaszła 

taka potrzeba. 

Inkantacja  była prosta, ale użyteczna. Uczyniłaby  ją –  i każdego stojącego w odległości 

kilkunastu  stóp  od  niej  –  niewidzialną.  Imoen  mogła  zatem  przechodzić  w  świetle 

największego  nawet  ogniska  bez  ryzyka,  że  zostanie  dostrzeżona,  ale  nie  chciała  tracić 

cennego zwoju. Raz wykorzystany, zniknąłby na zawsze, a pod osłoną ciemności i dzięki jej 

naturalnym zdolnościom nie bała się wykrycia. 

Teraz  jednak,  gdyby  spróbowała  użyć  zwoju,  mężczyźni  byli  na  tyle  blisko,  że 

pochwyciliby  ją,  zanim  skończyłaby  inkantację.  Jej  dłoń  cicho  zsunęła  się  ze  zwoju  na 

umieszczony obok sztylet. 

Ciemne postacie nie zbliżyły się jednak do niej. Słyszała, jak jeden z nich mamrocze coś 

bez ładu i składu, po czym pochyla się i zwraca zawartość żołądka na ziemię. Drugi roześmiał 

się  i  klepnął  towarzysza  po  plecach,  po  czym  poszli  dalej,  nie  zwracając  uwagi  na  to,  że 

chodzą po parujących wymiocinach. 

Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc w długim westchnieniu ulgi. Nie czuła nawet, że 

wstrzymuje oddech. Była młoda, lecz nie tak naiwna, by nie wiedzieć, co może czekać ładną 

kobietę-szpiega, pochwyconą w nocy przez armię pijanych żołnierzy. 

Imoen  była pewna, że  Abdel  nigdy  nie zrobiłby  czegoś takiego ani  jej,  ani żadnej  innej 

kobiecie. Może  miało to coś wspólnego z krwią  płynącą w  jego żyłach. Im  bardziej się  nad 

background image

tym  zastanawiała,  tym  bardziej  prawdopodobne  wydawało  się  jej  to  wyjaśnienie.  Może  to 

krew Bhaala odróżniała go od pozostałych mężczyzn. 

Sarevok  również  był  dzieckiem  Bhaala  i  Imoen  wyczuwała,  że  on  także  różni  się  od 

większości mężczyzn. Kiedy opancerzony wojownik mówił do niej, widziała, że nie wpatruje 

się  w  nią  lubieżnie.  Nie  było  w  nim  odpychającego  męskiego  gorąca,  które  wydziela 

większość mężczyzn w jej obecności. Sarevok był zimny jak sama śmierć. 

Rzeczywiście  Sarevok  nie  wykazywał  żadnych  ziemskich  apetytów  od  chwili 

przyłączenia  się  do  ich  grupki.  Imoen  podejrzewała,  że  nie  był  w  pełni  żywy  w  zwykłym 

znaczeniu  tego  słowa.  Może  dlatego  właśnie  został  z  nimi.  Jak  sądziła  Imoen,  Abdel 

sprowadził  Sarevoka  z  powrotem  na  świat,  dzieląc  się  z  przyrodnim  bratem  tylko  malutką 

częścią  esencji  Bhaala  Może  ciemny  wojownik  miał  nadzieję,  że  w  końcu  uda  mu  się 

przekonać Abdela, by w pełni przywrócił mu życie. 

Imoen  potrząsnęła  głową,  starając  się  oczyścić  umysł.  Powinna  skoncentrować  się  na 

swoim  zadaniu.  Kilka  minut  później  zbliżała  się  do  murów  Saradush,  a  pijane  posterunki 

pozostały  daleko  za  nią,  w  mroku  nocy.  Wiedziała,  że  strażnicy  na  murach  będą  bardziej 

uważni, oczekując w każdej chwili inwazji wrogów. Imoen była jednak pewna, że ciemność 

nocy ukryje pojedynczą smukłą postać w czarnym ubraniu, prześlizgującą się wzdłuż muru. 

Rozejrzała  się.  Teraz,  gdy  wyszła  poza  linię  ognisk,  jej  oczy  przyzwyczajały  się  do 

ciemności.  Mury  były  dobrze  zbudowane,  widziała  niewiele  śladów  zniszczeń.  Mury 

Candlekeep były równie solidne, a mimo to Imoen znała przynajmniej pół tuzina sposobów, 

jak się za nie przedostać. 

Być  może,  zastanawiała  się,  jest  to  dar  jej  nieśmiertelnego  ojca.  Abdel  i  Sarevok  byli 

gwałtownymi wojownikami, niosącymi śmierć i zniszczenie, tak jak robił to sam Bhaal. Ale 

czyż Bhaal nie był też bogiem tajemnic, przebiegłości, oszustwa i podstępów? Może brak siły 

rekompensowała  jej  umiejętność  zlewania  się  z  mrokiem,  bezdźwięcznego  poruszania  się, 

zakradania się do zamkniętych prywatnych komnat? 

Patrząc  w  niebo,  by  ocenić  swoje  położenie,  Imoen  stwierdziła,  że  znajduje  się  przy 

południowej  stronie  muru.  Powoli  poruszała  się  wokół  murów,  cały  czas  dotykając  dłonią 

kamieni,  by  poprzez  zmiany  temperatury  lub  faktury  wykryć  wejście  ukryte  między 

kamieniami. 

Gdy dotarła do zachodniego muru, zlokalizowała wejście, którego szukała. Kilka stóp od 

miejsca, gdzie stała, w nierównej ziemi wykopano rów biegnący wzdłuż muru. Miał on kilka 

stóp głębokości i może jard szerokości. 

Imoen  weszła  do  rowu  i  poczuła,  jak  miękka  ziemie  zapada  się  pod  jej  niewielkim 

ciężarem. Schyliła się, a wtedy jej nozdrza wypełnił odór ludzkich odchodów. 

Wstała,  z  trudem  powstrzymując  kaszel,  który  mógłby  ją  zdradzić.  Wyszła  z  błocka, 

dokładnie  oczyściła  buty  i  podążyła  wzdłuż  rowu  do  jego  początku.  Z  wielkiej  kamiennej 

rury, która wystawała z kamiennego muru, ściekały do rowu brudy. Otwór rury miał średnicę 

background image

kilku stóp, a sądząc po wydobywającym się z niego smrodzie, Imoen nie miała wątpliwości, 

że prowadzi do głównego systemu kanalizacyjnego miasta. 

W Candlekeep Imoen wykorzystała rurę ściekową tylko raz. Tamtejsi mnisi mieli o sobie 

wysokie  mniemanie,  ale  po  przedarciu  się  tamtej  nocy  przez  gnój  Imoen  mogła  powiedzieć 

im  z  pełnym  przekonaniem,  że  ich  odchody  śmierdzą  tak  samo  jak  odchody  wszystkich 

śmiertelników.  Tamtej  nocy  także  przysięgła  sobie,  że  nigdy  więcej  nie  będzie  się  czołgać 

przez ekskrementy. 

Pierwsze godziny tej  nocy  jednak  już  minęły  i  jeśli Imoen  i  jej towarzysze  mieli  dostać 

się do Saradush przed świtem, nie mogła marnować czasu, szukając mniej obrzydliwej drogi. 

Wiedząc,  że  nie  ma  wyboru,  odwróciła  się  w  stronę  odległych  ognisk  armii  otaczającej 

Saradush. 

 

* * * 

–  Nie  będę  się  czołgać  przez  te  brudy.  –  Jaheira  starała  się  mówić  szeptem,  ale  i  tak 

słychać było w jej głosie zdecydowanie. 

–  Nie  mamy  czasu,  by  szukać  innej  drogi  wejścia  –  odpowiedziała  również  szeptem 

Imoen. – Pójdę pierwsza. 

Gdy dziewczyny zniknęła w śmierdzącej kamiennej rurze u stóp muru, Jaheira odwróciła 

głowę  z  obrzydzeniem.  Abdel  nic  nie  mówił.  Jaheira  tak  wiele  poświęciła  dla  niego,  że  nie 

mógł prosić ją jeszcze i o to. Na szczęście nie musiał. 

Półelfka westchnęła. 

– Myślę, że ekskrementy są częścią natury, tak samo jak bzy czy róże. – Opadła na kolana 

i wczołgała się do rury ściekowej. 

Kamienna  rura  była  na  tyle  szeroka,  że  Imoen  zmieściła  się  bez  kłopotów,  a  i  Jaheira 

równie łatwo wsunęła w wąski otwór swe umięśnione, smukłe ciało. 

– Zaraz zaczynają się główne tunele ściekowe. – Głos Imoen, wydostający się z otworu, 

brzmiał głucho. – Jestem zaledwie kilkanaście stóp za murem i już mogę wstać. 

Abdel skinął głową na Sarevoka, który położył się i bez słowa zaczął wczołgiwać w rurę. 

Abdel z dwóch powodów chciał, żeby  jego przyrodni  brat szedł przed  nim. Ciało Sarevoka, 

okryte  ciężką  zbroją  płytową,  było  potężniejsze  nawet  niż  ciało  Abdela.  Jeśli  Sarevok  się 

zmieści, Abdel nie będzie się musiał martwić, że utknie. 

Poza tym wciąż nie ufał Sarevokowi na tyle, żeby odwrócić się do niego plecami. 

Opancerzony  mężczyzna  zmieścił  się  z  trudem.  Musiał  położyć  się  płasko  na  brzuchu  i 

czołgać, a ostrza umieszczone na jego ramionach i plecach ocierały się o kamień, gdy cal po 

calu podciągał się do przodu. Abdel rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy ktoś zareagował na ten 

dźwięk, jednak nie słyszał ostrzegawczych okrzyków, nikt też nie pojawił się w ciemności. 

– Przeszedłem, bracie. – Akustyka rury sprawiała, że głos Sarevoka wydawał się jeszcze 

bardziej denerwujący niż zwykle. 

background image

Abdel wyjął miecz z pochwy na plecach i zacisnął go w prawej pięści, po czym wszedł do 

rury. Zimny, lepki brud przepływał po jego dłoniach, gdy czołgał się do przodu. Podobnie jak 

Sarevok,  musiał  leżeć  niemal  płasko,  wspierając  swój  ciężar  na  dłoniach  i  kolanach,  tak  że 

jego twarz znajdowała się zaledwie kilka cali nad płynącą powoli rurą obrzydliwą mazią. 

Smród  był  nieznośny,  lecz  Abdel  zacisnął  zęby  i  zmusił  się  do  dalszego  czołgania.  W 

rurze  było  całkiem  ciemno,  ale  przed  sobą  widział  słaby  blask.  Jaheira  musiała  widocznie 

rzucić kolejne zaklęcie światła. 

Na  szczęście  rura  miała  tylko  dwanaście  stóp  długości  i  wkrótce  Abdel  stał  już  z 

pozostałymi  towarzyszami  w  głównym  tunelu  kanalizacyjnym  pod  Saradush.  Czubek  laski 

Jaheiry  świecił  magicznym  blaskiem  i  w  tym  łagodnym  świetle  Abdel  widział  odrażające 

wilgotne plamy  na ubraniu Jaheiry  i Imoen. Cały przód ciała Sarevoka pokrywała  brązowo-

zielona maź, skapująca głośno ze zbroi. Ramiona i nogi Abdela były podobnie ubrudzone, ale 

nic nie mógł na to poradzić. 

Przynajmniej odruch wymiotny zaczął ustępować, gdy nos Abdela powoli przyzwyczajał 

się do smrodu kanałów. Teraz mogli się wyprostować... to znaczy Jaheira i Imoen mogły się 

wyprostować. Abdel i Sarevok musieli pochylać głowy, żeby nie uderzyć o sklepienie. 

–  Dobra  robota,  dziewczyno  –  powiedziała  Jaheira  do  Imoen.  –  Choć  nie  mogę 

powiedzieć, bym miała ochotę podjąć się podobnej wędrówki w najbliższym czasie. 

Imoen nie odpowiedziała na komplement. 

– No cóż, dostaliśmy się do środka. Co teraz? 

Tunel prowadził na północ i południe od miejsca, w którym weszli. Abdel obawiał się, że 

wkrótce  napotkają  niezliczoną  ilość  odgałęzień,  niezależnie  od  kierunku,  który  w  tym 

labiryncie wybiorą. Bez mapy każdy wybór będzie jedynie zgadywaniem. 

–  Północ  –  powiedział  w  końcu,  mając  nadzieję,  że  jego  głos  brzmi  wystarczająco 

pewnie. Na szczęście nikt nie kwestionował jego wyboru. 

W tunelu było tyle miejsca, że dwie osoby mogły iść obok siebie, więc Abdel i Sarevok 

ruszyli  przodem,  rozchlapując  pokrywającą  kamienną  podłogę  maź.  Słysząc  ich  kroki, 

szczury  rozbiegały  się  na  boki,  a  żuki  i  karaluchy,  które  pokrywały  całe  ściany,  uciekały  w 

panice, gdy padało na nie światło laski Jaheiry. Od czasu do czasu Abdel czuł, jak jakaś istota 

skryta w mule ociera się o jego nogę. Na szczęście żaden z mieszkańców kanałów Saradush 

nie był na tyle ciekawy lub głodny, by zaatakować dziwnych przybyszów. 

Godzinami  wędrowali  pod  miastem,  a  Abdel  wybierał  drogę  za  każdym  razem,  gdy 

dotarli do skrzyżowania lub rozwidlenia. Unikali mniejszych bocznych przejść, trzymając się 

głównego tunelu. W końcu, jak sądził Abdel, musiał on dokądś ich zaprowadzić. 

Zaklęcie  Jaheiry  kilka  razy  wyczerpywało  się  i  musiała  je  rzucać  ponownie,  a  Abdel 

powoli  zaczynał  wątpić  w  swoje  umiejętności  przywódcze.  Plecy  i  szyja  bolały  go  od 

ciągłego  pochylania  głowy,  do  czego  zmuszało  go  niskie  sklepienie,  i  czuł,  jak  zaczyna 

background image

chorować z powodu przedzierania się przez zakażone odchody. Czy ta kupa gnoju w rogu nie 

wygląda znajomo? Czy już raz tędy nie przechodzili? 

Miał właśnie przyznać się do porażki, gdy Imoen zawołała: 

– Tam, przed nami... tam jest brama! 

Abdel  pobiegł  do  przodu  i  odkrył,  że  Imoen  nie  do  końca  miała  rację.  Swym  bystrym 

wzrokiem zauważyła nie bramę, a blokującą drogę żelazną kratę, której pręty miały grubość 

jego  nadgarstka.  Pręty  nie  nosiły  śladów  rdzy  ani  korozji.  Tuż  za  kratą  znajdowały  się 

prowadzące na powierzchnię schody. 

Abdel pociągnął za kratę, ale ta nawet nie drgnęła. 

– Czy możesz wezwać moce Mielikki, żeby nas wydostać? – zapytał półelfkę. 

Druidka pokręciła głową. 

– Tutaj, w mieście, moja magia jest słaba – wyjaśniła Jaheira. – Ledwie czuję dotknięcie 

natury. Ona ucieka od stworzonych przez ludzi miast. 

Gdyby był tu jakiś zamek, mogłabym się włamać zaproponowała Imoen – ale nic takiego 

nie widzę. 

Potężny mężczyzna westchnął. 

– W porządku, w takim razie zrobimy to moim sposobem. 

Sarevok stanął obok przyrodniego brata i chwycił dwa pręty rękawicami. Abdel poprawił 

swój chwyt. 

– Na trzy. Raz... dwa... trzy. 

Dwaj  olbrzymi  pociągnęli  z  całej  siły  ciężką  kratę.  Abdel  zacisnął  zęby,  mięśnie  na 

plecach  napięły  się,  ręce  drżały  z  wysiłku.  Potężne  ramiona  wygięły  się,  gdy  próbował 

wyrwać  żelazne  pręty  z  obudowy.  Kątem  oka  Abdel  widział,  że  zbroja  Sarevoka  drży  od 

wysiłku potężnego wojownika. 

Krata  poruszyła  się.  Niewiele,  ale  ruszyła  się.  Abdel  opadł  na  żelazne  pręty,  z  trudem 

łapiąc oddech. Sarevok oparł się o ścianę kanału. Choć okryty zbroją wojownik nie wydawał 

żadnych dźwięków, jego napierśnik podnosił siei opadał, jakby dyszał. 

Podczas  gdy  dwaj  mężczyźni  odpoczywali,  Jaheira  podeszła,  by  obejrzeć  rezultaty  ich 

pracy. 

– W kamieniu są pęknięcia  – poinformowała  ich. – Jeszcze kilka  mocnych pociągnięć  i 

obudowa rozpadnie się. 

Okazało  się,  że  potrzeba  było  jeszcze  wielu  wyczerpujących  pociągnięć  w  wykonaniu 

obu mężczyzn, zanim poruszono kratę. Gdyby nie niesamowite zdolności regeneracji Abdela, 

które wydawał się też mieć Sarevok, obaj mężczyźni nie daliby rady osiągnąć swój cel. 

Krata  została  wyrwana  tak  gwałtownie,  że  Sarevok  i  Abdel  stracili  równowagę  i 

wylądowali na tyłkach w paskudnej mazi pokrywającej dno kanału. 

Trzeba przyznać kobietom, że żadna z nich się nie zaśmiała. 

background image

Półelfka podeszła i pomogła Abdelowi wstać. Imoen zastanawiała się, czy nie zrobić tego 

samego  dla  Sarevoka,  lecz  wystające  ze  zbroi  ostrza  powstrzymały  ją.  Zanim  udało  jej  się 

zebrać na odwagę, mężczyzna w zbroi już wstał. 

–  Pójdziemy,  mój  wielki  i  silny  bohaterze?  –  zapytała  Jaheira  Abdela,  zgrabnym 

machnięciem ręki wskazując dostępne już schody prowadzące na górę. 

background image

Rozdział siódmy 

Strażnicy  otoczyli  ich  zaraz  po  tym,  jak  wyłonili  się  z  kanałów.  Abdela  wcale  to  nie 

zdziwiło. Stracili ochronę nocy, błąkając się po labiryncie tuneli. 

W świetle dnia wojowników tak potężnych jak on i Sarevok trudno było nie zauważyć, a 

wysychające odpady  na ubraniu całej trójki  nie pozostawiały wątpliwości co do sposobu, w 

jaki  dostali  się  do  miasta.  W  trakcie  oblężenia  było  to  naturalne,  że  nerwowi  mieszkańcy 

miasta natychmiast alarmują straże. 

–  Rzućcie  broń  albo  nasi  łucznicy  zaczną  strzelać.  Tuzin  mężczyzn  w  kolczugach, 

uzbrojonych w długie włócznie, utworzył krąg wokół nich. Za tym kręgiem stało drugie pół 

tuzina  łuczników  z  gotowymi  do  strzału  łukami.  Abdel  powoli  zdjął  miecz  z  pleców, 

powstrzymując chęć, by przelać swą wściekłość na ludzi, którzy im grozili. Rzucił miecz na 

ziemię. Jego towarzyszki zrobiły to samo. 

– Ty tam  – zawołał kapitan straży – ty w zbroi.  Zdejmuj  ją. Nie  chcę, żebyś pochlastał 

moich ludzi. 

Sarevok nie poruszył się. 

– Nie mogę tego zrobić. 

– Nie masz wyboru – odpowiedział kapitan. – Zdejmuj ją albo będziemy strzelać. 

– Nie chcemy was skrzywdzić – wtrąciła się Jaheira, zmieniając temat. – Przybyliśmy w 

poszukiwaniu kobiety imieniem Melissan. 

Kilku  strażników  obróciło  się  i  splunęło  na  ziemię,  słysząc  to  imię,  lecz  ich  dowódca 

jedynie się skrzywił. 

–  To  imię  nie  poprawi  waszej  sytuacji.  Powiedz  swojemu  przyjacielowi,  żeby  zdjął 

zbroję. 

– On nie jest naszym przyjacielem – odrzekła Jaheira. 

Kapitan wzruszył ramionami i wypowiedział jedno słowo: 

– Strzelajcie. 

background image

Abdel wyskoczył przed Jaheirę, pragnąc przyjąć  na  swoje ciało skierowane w  jej stronę 

pociski.  Kiedy  to  zrobił,  nagle  uświadomił  sobie,  że  w  ten  sposób  nie  może  chronić 

jednocześnie jej i Imoen. 

Jego  obawy  nie  były  jednak  uzasadnione.  Łucznicy  skierowali  swój  atak  jedynie  na 

Sarevoka.  Pół  tuzina  strzał  przeszyło  powietrze  i  trafiło  opancerzonego  wojownika.  Kilka  z 

nich  odbiło  się  od  ciężkich  żelaznych  płyt,  nie  czyniąc  mu  krzywdy,  lecz  jedna  trafiła  w 

spojenie między ramieniem i szyją, zagłębiając się na kilka cali. 

Sarevok  wyciągnął  z  pogardą  rękę  i  złamał  strzałę,  pozostawiając  pół  cala  drewna 

wystającego ze spojenia. Resztę rzucił na ziemię. 

Łucznicy milczeli zaskoczeni, a na twarzy kapitana pojawił się wyraz zrozumienia. 

– Przeklęty pomiot Bhaala – wyszeptał. 

Jeden z włóczników, słysząc słowa kapitana, odwrócił się do Sarevoka. 

– Bądź przeklęty! – wykrzyknął, opuszczając grot włóczni i szarżując na Sarevoka. 

Sarevok  błyskawicznie  chwycił  broń  ciężką  rękawicą  i  wyrwał  ją  z  dłoni  młodego 

mężczyzny z taką siłą, że aż pękło grube drewniane drzewce. 

Jednocześnie  pociągnął  żołnierza  do  przodu.  Teraz  bezbronny  mężczyzna  znalazł  się  w 

zasięgu drugiej pięści Sarevoka, kierującej się już w stronę jego niczym nie chronionej głowy. 

Abdel miał już wizję Sarevoka ustawiającego ramię tak, że wystające z przedramienia ostrze 

obcina głowę nieszczęsnemu napastnikowi. 

Zamiast  tego  Sarevok  uderzył  go  dłonią  w  skroń.  Mężczyzna  upadł  pod  gwałtownym 

ciosem, a z jego ust zaczęły wypadać i rozsypywać się po bruku zęby. Jego ciało zadrżało, ze 

zmasakrowanych ust, a nieco później także z nosa i ucha popłynął strumień krwi. 

Abdel  podniósł  miecz  z  ziemi,  by  się  bronić.  W  odpowiedzi  na  ten  nagły  ruch  jeden  z 

łuczników  zatopił  strzałę  w  piersi  Abdela.  Potężny  mężczyzna  z  krzykiem  wyrwał  grot  z 

ciała. Rana zagoiła się niemal natychmiast, pozostało jedynie wspomnienie bólu. Czuł, jak w 

głębi duszy rozpala się ogień krwi jego ojca. 

Ginący  wrogowie,  zamordowani  żołnierze,  rzeź  mieszczan  –  ognista  lawina  okrutnych 

obrazów  zatopiła  jego  rozsądek  i  myśli.  Zażąda  od  miasta  Saradush  ogromnej  ceny  za  ten 

bezczelny atak na syna boga! 

Zrobił pół kroku w stronę łuczników, którzy wciąż stali na wyznaczonych przez kapitana 

pozycjach.  Jaheira  położyła  dłoń  na  jego  ramieniu,  a  on  odwrócił  się  w  jej  stronę  z 

nienawiścią w oczach. 

Widok  zaniepokojonej  twarzy  Jaheiry  natychmiast  go  ostudził.  Pod  uspokajającym 

dotknięciem kochanki płomień Bhaala przygasł. 

Ze  zdziwieniem  zauważył,  że  Sarevokowi  również  udało  się  utrzymać  na  wodzy 

temperament  syna  Bhaala.  W  tej  chwili  stał  spokojnie  nad  nieprzytomnym  żołnierzem  u 

swych stóp. 

background image

– Przestańcie! – wrzasnęła Imoen, gdy łucznicy przygotowywali się do kolejnej salwy. O 

dziwo, wysłuchali jej prośby i wstrzymali kolejny atak. 

Kapitan  spoglądał  na Sarevoka  i  Abdela, a  jego oczy  były pełne  niechęci. Uniósł dłoń  i 

łucznicy podnieśli łuki, ale nie strzelali, czekając na sygnał kapitana. 

–  Oni  zabiją  nas  wszystkich  –  ostrzegła  go  Imoen,  wskazując  na  Sarevoka  i  Abdela. 

Kapitan zmarszczył czoło, po czym opuścił rękę. Łucznicy jednocześnie opuścili łuki. 

Zza  rogu  wyszedł  niewielki  oddział  żołnierzy  z  wyciągniętymi  mieczami  w  rękach. 

Wsparcie  nosiło  barwy  Calimshan.  Abdel  uznał  to  za  wyjątkowo  dziwne,  gdyż  Saradush 

należało do Tethyru. 

Kapitan oddziału z Saradush z rezygnacją potrząsnął głową na widok nowo przybyłych. 

– Kapitanie – zawołał dowódca wsparcia, kiedy jego oddział zajął pozycję za łucznikami 

– żądam wyjaśnienia, co się tu dzieje! 

– Intruzi, Garrolu. To pomiot Bhaala. 

Garrol uniósł brew. 

– Wszyscy? 

– No nie... nie sądzę. 

Jaheira przerwała ich rozmowę. 

–  Niektórzy  z  nas  są  rzeczywiście  dziećmi  Bhaala,  ale  nie  chcemy  wam  zaszkodzić. 

Szukamy kobiety o imieniu Melissan. 

Garrol zignorował słowa druidki i dalej rozmawiał z kapitanem. 

–  To  sprawa  dla  generała  Gromnira.  Zabierz  swoich  ludzi  i  wracajcie  na  posterunki  na 

murach. 

Kapitan  nie  odpowiedział,  a  na  jego  sygnał  dwóch  łuczników  ostrożnie  zbliżyło  się  do 

ciała rannego towarzysza. Sarevok zrobił krok do tyłu, żeby mogli podnieść nieprzytomnego 

kolegę, nie wchodząc w zasięg jego pięści. 

– A... a co z brakującą kratą? – zapytała Imoen. – I rurą ściekową? 

Garrol wreszcie zwrócił uwagę na pozostałych obcych. 

– O czym ty mówisz? 

– Odpływ ścieków na zachodnim murze – wyjaśniła Imoen. – Tak się tu dostaliśmy. Jest 

na tyle duży, że  może się przez niego przeczołgać  mężczyzna w pełnej zbroi płytowej. Jeśli 

chcecie, żeby wasi wrogowie pozostali na zewnątrz, lepiej postawcie tam straż. 

– Wrogowie już są wewnątrz – wymamrotał kapitan, ale Garrol udawał, że go nie słyszy. 

–  Kapitanie,  proponuję,  żebyś  wziął  do  serca  słowa  tej  młodej  damy  i  zajął  się  tym. 

Poinformuję generała Gromnira o tej sytuacji, gdy doprowadzę pomiot Bhaala na sąd. 

– Sąd! – wykrzyknęła Jaheira z oburzeniem. – A za co właściwie będziemy sądzeni? 

Nikt  jej  nie  odpowiedział.  Kapitan  i  oddziały  z  Saradush  już  ruszyły,  a  oddział  Garrola 

zajął pozycję za plecami czwórki. 

background image

– Dla  bezpieczeństwa  miasta  i waszego własnego proszę was, żebyście towarzyszyli  mi 

bez  żadnych  dalszych  incydentów.  –  Głos  Garrola  był  szorstki,  lecz  grzeczny.  Mówił  jak 

człowiek, który po prostu wykonuje swoją pracę. 

Zanim Jaheira czy Imoen mogły zaprotestować, Abdel wyraził zgodę. 

– Nie chcemy kłopotów. Prowadźcie nas, gdzie chcecie. 

Wspomnienie  o  tym,  jak  bliski  był  uwolnienia  bezlitosnego  gniewu  ojca,  wciąż  było 

świeże.  Czuł  odrazę,  gdy  wyobraził  sobie  rzeź,  jaką  mógł  urządzić  uwolniony  w  murach 

oblężonego  miasta  Niszczyciel.  Wielki  najemnik  był  gotów  zrobić  niemal  wszystko,  by 

uniknąć powtórzenia  napadu pochłaniającej wszystko żądzy krwi,  jak przydarzyło  mu  się to 

na  polanie,  gdy  gołymi  rękami  zabił  Łowczynię.  Abdel  mógł  mieć  tylko  nadzieję,  że  jego 

towarzysze, szczególnie Sarevok, posłuchają go. 

Nikt się nie sprzeciwił. 

Garrol krótko skinął głową. 

– Dobrze. Generał Gromnir z chęcią z wami porozmawia. 

 

* * * 

Gdy  żołnierze  Calimshan  eskortowali  Abdela,  Imoen,  Sarevoka  i  Jaheirę,  półelfka 

uświadomiła sobie, dlaczego nie lubi miast. 

Nie  chodzi  tylko  o  kamienny  bruk  pod  stopami,  który  uniemożliwia  kontakt  z  żyjącą 

ziemią. Nie chodzi o brak drzew  i trawy. Nie chodzi  nawet o zimne, twarde budowle, które 

zasłaniają niebo i zamykają ich wewnątrz swoich murów. 

Miasto  ma  swoje  wonie,  zapachy,  którymi  pachną  także  ludzie.  Gryzący  smród  starego 

potu,  przykra  woń  niezbyt  świeżego  jedzenia  przywożonego  z  odległych  farm,  koni, 

nocników,  lekkie  powiewy  dobrze  im  znanego  smrodu  kanałów.  A  nad  tym  wszystkim 

duszące  zapachy  perfum  i  mydła,  których  „cywilizowane”  masy  używają,  żeby  stłumić 

własny odór. Zapach cywilizacji. 

Jaheira  zmarszczyła  z  niechęcią  nos.  Zapach  był  najgorszy,  ale  nauczyła  się  już,  że 

powinna  go  się  spodziewać,  kiedy  tylko  wybiera  się  do  wioski,  miasteczka  czy  miasta.  W 

Saradush  nie  podobały  jej  się  inne  rzeczy.  Ulice  były  opuszczone,  brakowało  typowego 

gwaru  miasta.  Ludzi  było  niewielu,  a  ci,  których  zauważyła  Jaheira,  spoglądali  na  nią  z 

niedwuznaczną  niechęcią,  a  nawet  nienawiścią.  Co  jeszcze  dziwniejsze,  na  ulicach  nie  było 

zwierząt. Żadnych psów, kotów, a nawet szczurów. 

–  Gdzie  są  zwierzęta?  –  zapytała  Jaheira,  pragnąc  przerwać  męczącą  ciszę.  –  Czy  w 

Saradush nikt nie trzyma zwierzaków? 

Garrol, znajdujący się na przedzie eskorty, nawet nie odwrócił głowy, gdy odpowiadał. 

–  Trzymali.  Ale  po  miesiącu  oblężenia  brakuje  zapasów  jedzenia.  –  Choć  próbował 

utrzymać powagę należną jego pozycji, Jaheira wyczuła w jego głosie ślad obrzydzenia. 

– Fe! – Reakcja Imoen świadczyła o tym, że słyszała ich wymianę zdań. – To obrzydliwe. 

background image

Jako  druidka,  Jaheira  rozumiała  porządek  natury.  Wiele  zwierząt  służyło  innym 

zwierzętom jako pokarm. To było naturalne. Ale zjedzenie zwierzątka domowego – wiernego, 

kochanego  towarzysza  –  było  odrażające.  Półelfka  miała  teraz  kolejny  powód,  by  nie  lubić 

miast. 

– Miesiąc? – Tym razem odezwał się Abdel. – Gdzie jest wsparcie? Czemu król i królowa 

Tethyru nie przyszli na pomoc Saradush? 

Garrol skrzywił  się nieco. Był oficerem obcej  armii  w  mieście oblężonym przez  jeszcze 

inną armię. Jaheira rozumiała jego skrępowanie. 

–  Zanim  rozpoczęło  się  oblężenie,  słyszeliśmy  o  bandach  najemników  łupiących  i 

rabujących  na  zachodnich  rubieżach  Tethyru.  Władcy  są  zbyt  zajęci  oczyszczaniem  okolicy 

Myratmy  i  szlaków  handlowych  ze  zbójów  i  bandytów,  by  posłać  armię  na  wschód  dla 

ratowania naszych nędznych skór. 

– Przecież gdyby wiedzieli, jak zła jest sytuacja... – zaczęła Imoen. 

– Nie wiedzą – odpowiedział Garrol.  –  Ani  jednemu kurierowi  nie udało się przedostać 

bezpiecznie  za  wojska  otaczające  mury.  A  nawet  gdyby  się  nam  to  udało,  i  tak  minąłby 

miesiąc, zanim nadeszłaby pomoc. Jesteśmy bardzo, bardzo daleko od siedziby władzy. 

–  Sądziłam,  że  miasto  przywita  nas  lepiej,  biorąc  pod  uwagę  sytuację,  w  jakiej  się 

znajduje.  Chodzi  mi  o  to,  że  możemy  być  jedyną  pomocą,  jaką  dostaniecie,  ale  żołnierze  z 

Saradush patrzyli na nas tak, jakby woleli nas widzieć martwych – powiedziała Imoen. 

–  Ostatnią  rzeczą,  jakiej  życzyliby  sobie  mieszczanie,  jest  pomoc  obcych  –  odrzekł 

Garrol. – Nie lubią tutaj waszego rodzaju. Winią was za oblężenie. 

– Naszego rodzaju? – Jaheira poprosiła o wyjaśnienie. – Chodzi ci o pomiot Bhaala? 

– Mieszkańcy Saradush stworzyli im w swoim mieście azyl – wyjaśnił Garrol. – Chcieli 

pomóc  prześladowanym.  Zachęceni  przez  Melissan,  zapewnili  bezpieczeństwo  dzieciom 

Bhaala. I co dostali za swe starania? Gromnir jest ostatnią kroplą goryczy. 

Jeden  z  żołnierzy  z  eskorty  kaszlnął  znacząco  i  Garrol  nagle  zamknął  usta,  zagryzając 

zęby  tak  mocno,  że  prawie  było  to  słychać.  Jego  twarz  płonęła  z  zażenowania  i  Jaheira 

uświadomiła sobie, że wyjawiając tyle informacji, przekroczył swoje uprawnienia. 

Dalsza  część  drogi  przebiegała  w  milczeniu.  Choć  architektura  miasta  zniekształcała  jej 

wyczucie kierunku, Jaheira wiedziała, że Garrol prowadzi ich do centrum. Nagle w ich polu 

widzenia pojawił się wielki kamienny zamek. Garrol zaprowadził ich prosto do bram. Te zaś 

otwarły się, gdy się do nich zbliżyli, i zatrzasnęły głucho za nimi. 

Garrol  maszerował  szybko  przez  korytarze  zamku.  Jaheira,  mimo  swoich  długich  nóg, 

ledwo  za  nim  nadążała,  a  Imoen  musiała  nawet  chwilami  podbiegać,  żeby  nie  zostać 

stratowaną przez maszerującą za nimi eskortę. 

Wkrótce  dotarli  do  sali  posłuchań.  Wokół  dużego  pokoju  stali  żołnierze  Calimshan  i 

prawie tuzin ludzi w ubraniach cywilnych. Na drugim końcu sali siedział na tronie najbardziej 

niechlujny,  brudny  i  najbardziej  owłosiony  mężczyzna,  jakiego  Jaheira  kiedykolwiek 

background image

widziała. Jego twarz zakrywała potężna, rozczochrana czarna  broda, a długie potargane  loki 

opadały na oczy. Ubranie miał tak brudne, że dopiero po chwili półelfka zorientowała się, iż 

mężczyzna ma na sobie taki sam mundur, jak Garrol i reszta oddziałów z Calimshan. 

–  Generale  Gromnirze  –  zwrócił  się  Garrol  do  dziko  wyglądającej  postaci  –  ci  ludzie 

przybyli tutaj, by zobaczyć się z Melissan. 

–  Ha!  –  warknął  generał  w  odpowiedzi,  przechylając  głowę  na  bok  i  koncentrując 

spojrzenie na Sarevoku. – Gromnir wie, że tylko pomiot Bhaala szuka Melissan! Ha! Jeszcze 

więcej pomiotu Bhaala zebrało się tu, żeby umrzeć! Świetna zabawa! Ha! 

– Niech nas Mielikki broni – wyszeptała Jaheira z nadzieją, że usłyszy ją tylko Abdel. – 

On jest szalony. 

 

* * * 

Abdel zgadzał się z taką oceną gospodarza. Sposób, w jaki Gromnir mówił, świadczył o 

jego  niezrównoważeniu,  a  błysk  oka  zza  długich,  tłustych  kosmyków  włosów  odbierał 

odwagę.  Ale  Abdel  nie  chciał  gwałtownie  reagować.  Nie  miał  zamiaru  ponownie  uwolnić 

szalejącego ducha boga mordu. 

– Generale Gromnirze – powiedział, mając nadzieję, że jego głos jest opanowany i brzmi 

uspokajająco – rzeczywiście jestem dzieckiem Bhaala. Ale nie przybyłem tutaj, by czynić zło. 

– Ha! Pomiot Bhaala czyni zło, gdziekolwiek się uda. Krew i przemoc wszędzie podążają 

za pomiotem Bhaala! Gromnir wie! Ha! 

–  Chcę  tylko  porozmawiać  z  Melissan  –  ciągnął  dalej  Abdel,  próbując  nie  okazać 

zażenowania, jakie czuł na widok szalonego generała. – Szukam... 

–  Azylu!  –  przerwał  Gromnir.  –  Pomiot  Bhaala  przychodzi  do  Saradush  dla  szukania 

azylu! Gromnir wie! Ha! Melissan obiecuje bezpieczeństwo, ale pomiot Bhaala dostaje tylko 

śmierć! Ha! Świetna zabawa, co? 

Potrząsając głową, Abdel spróbował raz jeszcze. 

– Nie, nie chcemy azylu. Chcemy tylko... 

– Nie azylu? Więc czego szukacie? Ha! Śmierci Gromnira, co? 

Zanim  Abdel  wymyślił  odpowiedź,  która  nie  poruszyłaby  bardziej  ich  i  tak  już 

rozwścieczonego gospodarza, odezwał się Sarevok. 

– Nie przybyłem tu, by cię zabić, Gromnirze. Mogłem to zrobić dawno temu. 

Mina  Gromnira  świadczyła  o  tym,  że  rozpoznaje  on  Sarevoka,  i  spomiędzy  splątanych 

loków spojrzały na nich rozszerzone ze zdziwienia oczy. 

– Gromnir cię zna! Ha! Gromnir słyszał, że Sarevok nie żyje! Ha! 

Jaheira nie próbowała ukryć oskarżenia w głosie. 

– Sarevoku, znasz tego szaleńca? 

–  Sarevok  zna  Gromnira  –  odpowiedział  generał  –  a  Gromnir  zna  Sarevoka!  Zabierzcie 

ich do więzienia! 

background image

Kątem oka Abdel zauważył, że jego towarzysze przygotowują się do walki. Ręka Imoen 

powędrowała  do  sztyletu,  który  trzymała  za  pasem,  a  Jaheira  chwyciła  laskę,  gotowa  do  jej 

użycia.  Także  Sarevok  wydawał  się  oczekiwać  na  sygnał  ataku,  lecz  szybkie  potrząśnięcie 

głową przez Abdela kazało im się rozluźnić. 

Strażnicy  podeszli  ostrożnie  i  rozbroili  ich.  Abdel  próbował  spojrzeć  uspokajająco  na 

swoich towarzyszy. W swoim życiu uciekł z wielu więzień i mógł się założyć, że z tego także 

znajdą  drogę  ucieczki.  Wolał  raczej  pręty  celi,  niż  kolejną  bitwę  z  samym  sobą  przeciwko 

ogniowi Bhaala, który mógł posiąść jego duszę i zmienić go w demonicznego czterorękiego 

Niszczyciela. 

background image

Rozdział ósmy 

W  lochach  było  co  najmniej  tuzin  cel,  wszystkie  puste  z  wyjątkiem  czterech 

zajmowanych obecnie przez  Abdela  i  jego towarzyszy.  Nawet strażnicy  ich zostawili, kiedy 

upewnili się, że więźniowie są dobrze zamknięci. 

– Zakładam, że masz jakiś plan, Abdelu – powiedziała Jaheira, gdy strażnicy już poszli. 

–  Właśnie,  braciszku  –  wtrąciła  Imoen.  –  Co  się  dzieje?  Nigdy  nie  widziałam,  żebyś 

unikał walki. 

Abdel zawahał się, zanim odpowiedział. Nie chciał wyjaśniać motywów swego działania 

jedynym  dwóm  osobom  na  świecie,  na  których  mu  zależało.  Nie  chciał  im  powiedzieć,  że 

jeśli w gniewie wyciągnie miecz, może go nie móc schować, dopóki ich ciała nie zmienią się 

w zmasakrowane, okrwawione trupy. Nie chciał, żeby wiedziały, iż boi się potwora w sobie. 

Ale  Imoen  i  Jaheira  mu  ufały.  Nie  mógł  tak  po  prostu  nie  dać  im  odpowiedzi.  Choć 

bardzo tego nie chciał, Abdel obawiał się, że będzie musiał siostrę i kochankę okłamać. 

Na szczęście nie zdążył się odezwać. 

–  Być  może  wasz  duży  przyjaciel  po  prostu  nauczył  się,  że  oprócz  przemocy  istnieją 

lepsze  rozwiązania  –  zabrzmiał  kobiecy  głos;  na  schodach  do  lochów  wyłoniła  się  z  cienia 

wysoka i szczupła kobieca postać. 

Kobieta miała na sobie koszulkę z przeplatających się stalowych nici, a u jej pasa wisiała 

maczuga. Nosiła srebrne rękawice i wysokie do kolan srebrne buty. Nogawki i rękawy były z 

czarnego  materiału.  Spod  koszulki  wystawał  sięgający  aż  do  brody  miękki  kołnierz.  Każdy 

cal  jej  ciała,  z  wyjątkiem  twarzy,  pokrywała  zbroja  lub  ciemny  materiał  jej  stroju.  Skóra 

twarzy  była  biała  jak  połyskliwy  marmur,  co  kontrastowało  ze  smoliście  czarnymi  oczami, 

czerwonymi wargami i kruczoczarnymi włosami, spływającymi po plecach. 

– Melissan – przywitał ją Sarevok. 

Kobieta skinęła głową w stronę opancerzonego mężczyzny. 

– Sarevok. Myślałam, że nie żyjesz. 

– Bo tak było – odpowiedział. – Powinienem  był posłuchać twoich ostrzeżeń. Dostałem 

drugą szansę. 

background image

Melissan skierowała swoje przeszywające spojrzenie w stronę Abdela. 

– A ty musisz być Abdelem Adrianem, wychowankiem Goriona. 

– Skąd znasz Abdela – zapytała Jaheira – i skąd znasz Sarevoka? 

–  Znałam  Sarevoka  dawno  temu  –  odpowiedziała  Melissan,  nie  odwracając  wzroku  od 

Abdela – zanim jeszcze próbował wywołać wojnę między Nashkel i Wrotami Baldura. A jeśli 

chodzi  o  Abdela  –  kontynuowała  –  jego  imię,  podobnie  jak  jego  wygląd,  jest  dobrze  znane 

wszystkim,  którzy  interesują  się  dziećmi  Bhaala.  Nie  możesz  raczej  ukryć  się  w  tłumie, 

Abdelu. 

–  Rzeczywiście  –  odpowiedział  Abdel  z  zakłopotaniem.  –  Wystaję  z  tłumu  jak  bolący 

kciuk. 

Abdel  cały  czas  wątpił  w  obietnice  Sarevoka.  Nie  potrafił  uwierzyć,  że  przyrodni  brat 

rzeczywiście doprowadzi go do kogoś, kto pomoże mu uciec od przekleństwa nieśmiertelnego 

ojca.  Pewne  siebie  spojrzenie  Melissan  odbierało  mu  odwagę  i  jednocześnie  go  podniecało. 

Jej czarne oczy przeszywały jego duszę i Abdel miał pewność, że widziały ukryte wewnątrz 

niego  zło.  Ona  jednak  nie  cofnęła  się,  jak  zrobiłaby  większość,  widząc  przeklęte  piętno 

Bhaala, które w sobie ukrywał. Melissan zdawała się akceptować jego potworną naturę. 

– Powiedziano  mi, że  możesz  mi pomóc – powiedział  Abdel, zatopiony w  jej oczach. – 

Sarevok mówi, że możesz mi pomóc pozbyć się przeklętego piętna Bhaala. 

– Zanim zajmiemy się dziedzictwem mojego kochanka – powiedziała nagle druidka – czy 

nie powinniśmy pomyśleć o wydostaniu się z tych cel? 

Głos  Jaheiry  wyrwał  Abdela  z  zauroczenia,  sprawiając,  że  zarumienił  się  ze  wstydu  i 

przepraszająco spojrzał na Jaheirę. 

Melissan pokiwała głową. 

– Oczywiście. Pójdę wziąć klucze od Gromnira. 

– Ależ to ten szaleniec, który nas tu umieścił! – zaprotestowała Imoen. 

–  Gromnir  nie  jest  tak  zwariowany,  jak  się  wydaje  –  zapewniła  ją  Melissan.  –  Jego 

zachowanie może wydawać się dziwaczne, ale nie jest szalony, tylko bardzo, bardzo ostrożny. 

– To znaczy paranoiczny – prychnęła Imoen, wciąż nie przekonana. 

–  Jego ostrożność  wynika  z  wielu  wcześniejszych  prób  odebrania  mu  życia  –  wyjaśniła 

Melissan  –  i  jest  uzasadniona,  biorąc  pod  uwagę  obecną  sytuację.  Calimshański  generał 

rządzący tethyrskim miastem ma powody do ostrożności. 

–  A  czemu  ten  szalony  generał  Gromnir  w  ogóle  tutaj  rządzi?  –  zapytała  Jaheira,  nie 

ukrywając tonu oskarżenia w głosie. 

Melissan westchnęła, a jej twarz bez skazy przybrała wyraz żalu. 

–  Myślałam,  że  generał  i  jego  odziały  pomogą  ochronić  Saradush  i  wszystkie  dzieci 

Bhaala,  które  przybyły  tutaj  w  poszukiwaniu  azylu.  Gromnir  i  jego  ludzie  są  tu  na  moją 

prośbę. 

background image

Abdel pokiwał głową, przypominając sobie, jak żołnierze z Saradush splunęli na ziemię, 

słysząc imię Melissan. Teraz ich niechęć wydawała się zupełnie oczywista. 

– Z początku hrabia Santele, władca Saradush, z radością przyjął Gromnira i jego ludzi – 

kontynuowała Melissan. – Gdy jednak hrabiego doszły wieści o zbliżającej się armii, rozkazał 

oddziałom  Gromnira  i  wszystkim  dzieciom  Bhaala  zebranym  w  Saradush  opuścić  miasto. 

Wierzył, że jeśli wygna pomiot Bhaala, uratuje miasto. 

– Niech zgadnę – wtrąciła się Jaheira. – Gromnir odmówił i jego ludzie przejęli władzę. 

Melissan pokiwała głową. 

– Hrabia Santele został zmuszony do ucieczki. Straż Saradush nie była przygotowana na 

nagły  przewrót  Gromnira,  a  zanim  zorganizowali  się  przeciwko  niemu,  rozpoczęło  się  już 

oblężenie.  Dowódcy  i  żołnierze  Saradush  nie  mieli  innego  wyboru,  jak  tylko  zaakceptować 

władzę  Gromnira,  przynajmniej  na  jakiś  czas.  Tylko  z  nim  współpracując,  mogą  skutecznie 

bronić się przed siłami okupującymi miasto. 

–  A  co  ze  wsparciem?  –  zapytała  Imoen.  –  Czemu  król  i  królowa  Tethyru  nie  przysłali 

wojska, żeby zakończyć oblężenie i jednocześnie pozbyć się Gromnira? 

– Myratma, stolica Tethyru, znajduje się setki mil stąd – wyjaśniła Melissan – a w całym 

tym  rejonie  poruszają  się  wrogie  siły.  Pewnie  słyszeliście  o  armiach  równających  z  ziemią 

miasta w  Krainach Południowych.  Wojna trwa nie tylko w Saradush.  Król  i królowa  muszą 

się najpierw zająć bezpieczeństwem własnego otoczenia, zanim zainteresują się Saradush. 

– Nic dziwnego, że Gromnir zachowuje się jak paranoik – zauważył Abdel. – Założę się, 

że ludzie po obu stronach murów chcieliby go widzieć martwym. 

–  To,  co  mówisz,  jest  tylko  do  pewnego  stopnia  prawdą  –  przyznała  Melissan.  – 

Większość  mieszkańców  miasta  zaakceptowała  jednak  fakt,  że  jedynym  sposobem  na 

przeżycie oblężenia jest popieranie dyktatury Gromnira... przynajmniej na razie. 

Wysoka kobieta potrząsnęła ze zmęczeniem głową, zanim dodała: 

–  Obawiam  się,  że  obecna  sytuacja  nie  jest  jedyną  przyczyną  zachowania  Gromnira. 

Podejrzewam, że przekleństwo krwi Bhaala wycisnęło w ostatnich dniach swoje piętno także 

na nim. 

–  To  straszliwie  włochate  coś  jest  dzieckiem  Bhaala?  –  wykrzyknęła  Imoen  z 

niedowierzaniem. 

–  Dzieci  boga  mordu  mają  różne  postacie.  –  Melissan  uniosła  brwi  i  prześwidrowała 

Imoen  spojrzeniem  tak,  jak  wcześniej  zrobiła  to  z  Abdelem.  –  Jak  pewnie  dobrze  wiesz, 

młoda  damo,  Gromnir  jest  tutaj,  w  oblężonym  Saradush  tylko  ze  względu  na  swoją 

nieśmiertelną  krew.  Nigdy  nie  sprowadziłabym  go  i  jego  lojalnych  oddziałów  do  Tethyru, 

gdybym nie czuła, że los pomiotu Bhaala traktuje jako coś osobistego. 

Melissan  prawdopodobnie  powiedziałaby  coś  więcej,  ale  przerwało  jej  chrząknięcie 

Jaheiry. Abdel uśmiechnął się, słysząc to niezbyt subtelne przypomnienie. 

background image

–  Oczywiście,  porozmawiamy,  gdy  już  wyjdziecie  z  cel  –  zapewniła  ich  odziana  na 

czarno  kobieta.  –  Jestem  pewna,  że  generał  Gromnir  uwolni  was  wszystkich,  kiedy  z  nim 

porozmawiam. 

 

* * * 

Jaheirze nie podobała się ta kobieta. Coś niepokojącego było w sposobie, w jaki patrzyła 

na  Abdela,  jakby  głód.  Jaheira  nie  chciała,  żeby  jakakolwiek  kobieta  oprócz  niej  samej 

patrzyła  tak  na  Abdela.  Nie  podobało  jej  się  też,  że  Abdel  wsłuchuje  się  jak  zakochany 

dzieciak w słowa pięknej nauczycielki. 

Ku  zdziwieniu  Jaheiry,  Melissan  dotrzymała  słowa  i  po  niecałych  pięciu  minutach 

powróciła z pękiem kluczy. 

–  Jestem  pewna,  że  chciałbyś  mnie  zapytać  o  jeszcze  wiele  spraw,  Abdelu.  Możemy 

kontynuować rozmowę, kiedy tylko cię uwolnię. – Jakby przypomniawszy coś sobie, dodała: 

– I oczywiście twoich towarzyszy. 

Druidka musiała zagryźć wargi, żeby nie odezwać się ostro. Wiedziała, że zachowuje się 

głupio, czując  się zagrożona przez tę kobietę. Przecież  Abdel  ją kocha,  jest gotów oddać za 

nią życie. 

Melissan  była  jednak  bez  wątpienia  piękna.  Mogła  wyjawić  tajemnice  krwi  Bhaala, 

których  Jaheira  nie  znała.  Półelfka  wiedziała,  że  Abdel  dał  się  raz  uwieść  bardzo  podobnej 

kobiecie, wampirzycy Bodhi. Jaheira wybaczyła to swemu kochankowi. Dobrze znała magię, 

której  wampiry  potrafią  używać  wobec  żyjących,  i  nie  wierzyła,  że  Abdel  byłby  skłonny  ją 

zdradzić  w  normalnej  sytuacji.  Nie  mogła  jednak  stłumić  niepewności  na  myśl  o  tym,  że 

Abdela  pochłania  piętno  Bhaala  i  że  zrobiłby  wszystko,  by  pozbyć  się  dziedzictwa  ojca. 

Wszystko. 

Melissan otworzyła  najpierw celę Abdela, a później Sarevoka. Właśnie otwierała zamek 

w drzwiach celi Jaheiry, gdy od ścian lochów odbiły się trzy ostre dźwięki rogu. 

–  Wyłom  w  murach!  –  wykrzyknęła  Melissan.  –  Wróg  się  przebił!  Trzy  dźwięki 

oznaczają południowy mur. 

Kobieta obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę schodów. Jej długie włosy rozwiały się, 

gdy  pędziła  w  stronę  wyjścia  z  lochów.  W  pośpiechu  pozostawiła  klucz  we  wciąż 

zamkniętych drzwiach celi Jaheiry. 

– Musimy wesprzeć ludzi na murach i zamknąć wyłom albo Saradush zostanie zdobyte! – 

zawołała Melissan przez ramię, wbiegając po schodach co drugi stopień. 

Jaheira musiała niechętnie przyznać, że kobieta porusza się z zaskakującą gracją. 

Sarevok  natychmiast  popędził  za  nią,  zaś  Abdel  zrobił  pół  kroku  do  przodu,  po  czym 

odwrócił się do Jaheiry i Imoen. 

–  Idź  –  zachęciła  go  Jaheira,  podchodząc  do  klucza  tkwiącego  w  zamku  jej  celi.  –  Ja 

otworzę nasze cele i za chwilę razem z Imoen przyłączymy się do was w walce. 

background image

Abdel musiał widocznie nie usłyszeć, gdyż podbiegł do jej celi. 

–  Idź,  kochany  –  powtórzyła  –  a  my  pójdziemy  za  tobą!  –  Jaheira  sięgnęła  ręką  przez 

kraty i położyła dłoń na kluczu w chwili, gdy Abdel pojawił się przy drzwiach jej celi. 

Potężny  mężczyzna wsunął rękę przez kraty, położył otwartą dłoń  na  jej piersi  i pchnął. 

Jaheira zrobiła kilka niepewnych kroków do tyłu i upadła. 

– Abdel! – wykrzyknęła, bardziej ze zdziwienia niż z bólu. 

Mężczyzna  nie  odpowiedział  i  chwycił  klucz.  Mięśnie  przedramienia  napięły  się  i 

metalowy klucz złamał się w zamku, pozostawiając Jaheirę w pułapce. 

Druidka zerwała się na równe nogi i podbiegła w stronę kraty, lecz on już znalazł się poza 

jej zasięgiem. 

–  Abdel,  co  robisz?  –  zażądała  odpowiedzi,  podczas  gdy  Imoen  wykrzyknęła  to  samo 

pytanie z sąsiedniej celi. 

Odwrócił się, zanim zdołała odczytać wyraz jego oczu. 

– Przepraszam – powiedział tylko i zniknął na schodach, pozostawiając Jaheirę i Imoen w 

ich celach. 

 

* * * 

Przerażenie  i  podejrzenie  zdrady  w  oczach  Jaheiry  tkwiło  jak  miecz  w  sercu  Abdela. 

Gdyby  miał  czas,  wyjaśniłby  jej  i  Imoen  swoje  postępowanie.  Abdel  brał  udział  w  wielu 

oblężeniach.  Dobrze  wiedział,  jak  wygląda  krwawa  bitwa,  taka  jak  ta  tocząca  się  teraz  na 

szczycie  umocnień  Saradush,  gdzie  obrońcy  próbowali  zepchnąć  intruzów  z  przyczółka. 

Abdel miał świadomość, że jedynym sposobem na uchronienie Jaheiry i Imoen, gdyby stracił 

kontrolę nad sobą, było trzymanie ich z dala od pola walki. 

Tylko chwilę zajęło Abdelowi wyjście z lochów i znalazł się przed główną bramą zamku. 

Sarevok i Melissan już zniknęli na ulicach Saradush, pędząc na pomoc żołnierzom na murach. 

Abdel podążył za krzykami tych, którzy biegli, by także przyłączyć się do bitwy. 

Kiedy wyszedł zza rogu, zauważył, że dziesiątkom napastników udało się wspiąć na mury 

i pokonać oddziały  z Saradush  i  Calimshan. Z każdą chwilą coraz więcej  wrogów wspinało 

się  na  mury,  by  dołączyć  do  towarzyszy  i  zepchnąć  obrońców  miasta.  Abdel  wiedział,  że 

wsparcie dla tej strony jest mało prawdopodobne, gdyż żołnierze na pozostałych murach sami 

rozpaczliwie bronili swoich pozycji przed podobnymi atakami. 

Nie  słyszał  innych  dźwięków  alarmu,  więc  wydawało  się,  że  jedyny  wyłom  nastąpił  w 

południowym  murze.  Jeśli  siły  Saradush  odzyskają  te  umocnienia,  atak  zostanie  na  razie 

powstrzymany. 

Abdel pobiegł wzdłuż muru w stronę otwartych drzwi najbliższej wieży. Popędził w górę 

okrągłymi schodami i wybiegł na blanki. 

Melissan  i  Sarevok  już  tam  byli,  przyłączywszy  się  do  kilku  obrońców  walczących  z 

dwudziestoma  napastnikami.  Wysoka  kobieta  chwyciła  obiema  rękami  rękojeść  maczugi  i 

background image

wywijała  nią. Jednym uderzeniem odepchnęła  miecz przeciwnika, po czym szybko zmieniła 

kierunek  zamachu  bronią,  uderzając  w  hełm  mężczyzny  i  przebijając  go.  Zanim  umierający 

żołnierz zdążył upaść w kałużę krwi, Melissan już zajęła się następnym. 

Wtedy właśnie Abdel zorientował się, że pędzi do walki bez broni. Pozwolił żołnierzom 

Gromnira  odebrać  sobie  miecz,  kiedy  eskortowali  go  do  więzienia.  Nie  zwalniając  kroku, 

rzucił  się  na  ziemię  i  chwycił  miecz  jednego  z  wielu  martwych  obrońców  Saradush.  Wstał 

akurat na czas, by zablokować wymierzony w niego cios ciężkim toporem. 

Następnie Abdel ruszył prosto na drugiego, dużo niższego napastnika. Mężczyzna został 

pchnięty do tyłu przez masywne ciało Abdela, upuścił broń i zamachał rękami, żeby utrzymać 

równowagę, gdy niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi muru. Abdel zrobił zamach i kopnął 

przeciwnika w pierś. Mężczyzna z krzykiem przeleciał przez barierkę i spadł na ziemię. 

Obok  siebie  Abdel  widział  Sarevoka  wyrzynającego  sobie  drogę  wśród  wrogów. 

Podobnie jak Abdel, opancerzony mężczyzna wszedł do bitwy bez broni, ale nawet nie trudził 

się znalezieniem sobie jakiegoś ostrza. 

Okryte  zbroją  pięści  Sarevoka  rozbijały  czaszki  i  miażdżyły  twarze  wrogów.  Ciosy 

przeciwników  unieszkodliwiały  wzmacniane  żelazne  płyty  zbroi.  Sarevok  atakował 

wystającymi  z  łokci  kolcami  lub  ciął  metal,  ciało  i  kości  ostrymi  jak  brzytwa  ostrzami 

umieszczonymi na przedramionach. Żołnierze, którym udało się uniknąć morderczych ramion 

Sarevoka,  leżeli  na  ziemi  z  nogami  okaleczonymi  przez  ostrza  umieszczone  poniżej  jego 

kolan. 

Widok Sarevoka okrutnie masakrującego wrogów wywołał natychmiastową odpowiedź w 

duszy  Abdela.  Wściekłość  Bhaala  odpowiedziała  na  nieme  zaproszenie  Sarevoka  i  wkrótce 

Abdel również zaczął młócić przeciwników jak zboże. 

Nawet  elitarny  oddział  najemników  nie  zatrzymałby  bezlitosnego  ataku  Abdela,  a 

przecież  ci  ludzie  byli  tylko  mięsem  armatnim,  pierwszą  falą  ataku.  Ich  uzbrojenie  było 

kiepskie, nie  mieli też pojęcia o technice czy  strategii.  Abdel pogardliwie przyjmował  słabe 

próby parowania jego morderczych ciosów, łatwo omijał niezgrabne pchnięcia przeciwników. 

Tym, którzy byli na tyle głupi, by stanąć na jego drodze, miecz Abdela rozcinał brzuchy. Ci, 

którzy byli na tyle mądrzy, by się odwrócić i próbować ucieczki, dostawali cięcia przez plecy 

i w ten sposób ginęli z ręki szalejącego najemnika. 

Przez  całą  tę  rzeź  Abdel  czuł,  jak  głodne  płomienie  w  jego  duszy  rosną,  karmione 

ciągłym  dopływem  gorącej  krwi,  która  pokrywała  mu  dłonie  i  twarz.  Świat  miał  barwę 

szkarłatu, gdyż  jego wzrok  mącił gniew Bhaala.  Ogień stał  się  szalejącym pożarem  i  Abdel 

był pewien, że jego ofiary czują, jak gorąco emanuje z jego skóry, tak samo jak czują zimną 

stal jego miecza. 

Tym  razem  jednak  płomienie  nie  pochłonęły  Abdela.  Nawet  pośrodku  rzezi  nie  stracił 

kontroli na sobą. Czystą siłą woli stłumił w sobie demona i powstrzymał Niszczyciela. 

background image

Jego atak oczyścił drogę do najbliższej z drabin, której napastnicy używali, by dostać się 

na mur. Abdel kopnął ją i wówczas drabina odpadła od ściany, roztrzaskując się. Trzy szybkie 

cięcia mieczem i trzy trupy, i już był przy drugiej drabinie. Ona również zwaliła się, ciągnąc 

za sobą kilku napastników. 

Dwie pozostałe drabiny również odepchnięto od murów. Abdel obrócił się w stronę pola 

walki i zobaczył, że pozostali już jedynie żołnierze w barwach Saradush i Calimshan. Żądza 

krwi  w  jego  duszy  rozgorzała  na  nowo,  zachęcając  do  wylania  całej  wściekłości  na 

sojuszników. Poczuł,  jak go skóra mrowi  i  swędzi, co było pierwszym  sygnałem zbliżającej 

się ohydnej transformacji, której pragnął uniknąć za wszelką cenę. 

Abdel pozwolił, żeby  jego miecz upadł  na ziemię, tłumiąc  mroczne pragnienia skażonej 

krwi tak łatwo, jakby zgniatał butem robaka. Transformacja skończyła się, zanim się zaczęła. 

Nie miał nawet czasu przeżywać zwycięstwa nad samym sobą czy zastanawiać się, dlaczego 

tym razem tak łatwo stłumił żądzę krwi. 

Jeden  z  żołnierzy  Saradush  zabrał  potężny  mosiężny  róg  swojemu  martwemu 

towarzyszowi,  zaś  pozostali  zaczęli  przeszukiwać  ciała  w  poszukiwaniu  niedobitków. 

Mężczyzna  zagrał  na  rogu  trzy  razy,  by  zawiadomić  innych  obrońców,  że  południowy  mur 

znów jest bezpieczny. 

Nad miastem rozbrzmiały w odpowiedzi podobne dźwięki. 

Melissan stała teraz u boku Abdela, choć potężny mężczyzna nawet nie zauważył, że się 

zbliża. 

–  Wyłom  został  zamknięty  –  powiedziała,  dysząc  lekko  ze  zmęczenia,  i  wyjaśniła  mu 

znaczenie  słyszanych  sygnałów.  –  Inne  mury  są  bezpieczne,  a  atakujący  wycofali  się.  Na 

razie. 

Abdel  chciał  zadać  jej  wiele  pytań,  musiał  poznać  wiele  odpowiedzi.  Kiedy  jednak 

otworzył usta, wyszło z nich tylko jedno słowo: 

– Jaheira! 

Odwrócił się i pobiegł z powrotem do lochów. 

background image

Rozdział dziewiąty 

– Nie chciałem, żeby stała się wam  jakaś krzywda – wyjaśnił  Abdel,  mając nadzieję, że 

Jaheira wybaczy mu, iż zostawił ją i Imoen uwięzione w lochu. 

Nie był z nimi do końca szczery – wciąż nie mógł opowiedzieć im, co się stało na polanie 

z  Illaserą.  Nie  potrafił  przyznać,  że  niemal  zmienił  się  w  niemożliwego  do  opanowania 

potwora, który czterema szponiastymi łapami mógłby rozedrzeć siostrę i kochankę na strzępy. 

Ślusarz, który próbował uwolnić część klucza tkwiącą w zamku, pokiwał głową. 

– Tam było paskudnie, panienko – powiedział nie proszony, wspierając Abdela. – To nie 

miejsce dla dwóch dam. 

Jaheira spojrzała gniewnie na Abdela i prychnęła pogardliwie, nie próbując ukryć swojej 

niechęci. 

– Jakoś ci nie przeszkadzało, że Melissan tam była. 

Imoen, już uwolniona z celi przy pomocy zapasowego klucza, poparła Jaheirę. 

– My potrafimy poradzić sobie w walce, Abdelu. Wiesz o tym. 

Abdel westchnął, wpatrując się w podłogę. 

– Wiem – przyznał, szukając jakiegoś wyjaśnienia, lecz nie znajdując żadnego. 

– Jesteś wolna, panienko – ogłosił ślusarz, wstał i otworzył celę Jaheiry. 

– Pójdę powiedzieć Melissan – ogłosił Sarevok, stojąc na szczycie schodów. 

Przyrodni  brat  Abdela  nie  schodził  po  stromych  schodach  do  lochów.  Choć  jedyna 

widoczna na zbroi krew była krwią jego ofiar, ciemny wojownik twierdził, że został ranny w 

trakcie  ostatniej  potyczki.  Najwyraźniej  Sarevok  nie  posiadał  zdolności  regeneracji  tak  jak 

jego przyrodni brat. 

Imoen z dziwną miną odprowadzała wzrokiem kuśtykającego mężczyznę. 

–  Rozumiem!  –  wyszeptała  podniecona,  jak  tylko  mężczyzna  w  zbroi  zniknął.  –  To 

Sarevok, prawda? 

Nie do końca pewien, o co właściwie jej chodzi, Abdel pokiwał głową. 

–  Sarevok?  –  zapytała  Jaheira,  po  czym  sama  odpowiedziała  na  własne  pytanie.  – 

Oczywiście... wciąż mu nie ufasz. 

background image

Abdel nie był może najsprytniejszym człowiekiem na Wybrzeży Mieczy, ale był na tyle 

bystry, by wykorzystać okazje, która właśnie się pojawiła. 

– Zgadza się. Bałem się, że Sarevok wykorzysta zamieszanie w trakcie bitwy i spróbuje 

was skrzywdzić. Nie mogłem ryzykować. 

Jaheira zarzuciła ręce na szyję kochanka i uścisnęła go z zadziwiającą siłą. 

– Och, Abdelu, tak mi przykro. Myślałam, że Melissan... – Nie dokończyła, tylko wtuliła 

twarz w jego pierś i uścisnęła go jeszcze mocniej. 

Imoen klepnęła go przyjaźnie po ramieniu, po czym ruszyła po schodach. 

– Zawsze się o nas troszczysz. 

Ślusarz podążył  za dziewczyną,  jednak wcześniej mrugnął do Abdela  i uśmiechnął się z 

podziwem. 

 

* * * 

– Chcę poznać odpowiedzi, Melissan – powiedział Abdel. – Chcę poznać je teraz! 

– Oczywiście – odrzekła. – Co chcesz wiedzieć? 

Abdel zawahał się, nie wiedząc, o co pytać. Na szczęście pomogła mu Jaheira. 

–  Wszystko  –  powiedziała  pewnym  głosem,  wpatrując  się  w  Melissan  z  wyraźną 

nieufnością. – Dlaczego nie powiesz nam wszystkiego? 

Obraz  sytuacji,  jaki  przedstawiła  im  Melissan,  nie  był  przyjemny.  Prześladowania 

pomiotu Bhaala  były  bardziej powszechne, niż którekolwiek z nich podejrzewało, dotyczyły 

całego  Wybrzeża  Mieczy  i  dalej  na  południe  Amnu,  Tethyru  i  nawet  Calimshanu.  Dzieci 

Bhaala  były  zmuszane  do  opuszczenia  domów  i  umieszczane  w  więzieniach  lub  po  prostu 

mordowane przez tłuszczę. 

Wiele  z  nieszczęsnych  ofiar  nie  miało  nawet  świadomości  swego  przeklętego 

dziedzictwa. Nie wiedziały, tak jak kiedyś Abdel i Imoen, o swej nieśmiertelnej krwi. Byli to 

chłopi, kupcy, sklepikarze – zupełnie zwyczajni ludzie, prowadzący zwyczajne życie, dopóki 

nie zaczęły się czystki. 

–  Ale  czemu  teraz?  –  zapytała  Imoen,  szukając  jakiegoś  wyjaśnienia  tego  szaleństwa.  – 

Dlaczego dopiero po tylu latach zrodziła się ta nagła nienawiść i zaczęło polowanie na dzieci 

Bhaala? 

–  Przepowiednie  Alaundo  –  powiedziała  Jaheira.  –  Mówią,  że  dzieci  Bhaala  sprowadzą 

śmierć na Faerun... a może nawet powrót samego Bhaala. 

– Półelfka mówi prawdę – przyznała Melissan – ale zna tylko część historii, podobnie jak 

ciemne masy, które dopuszczają się ludobójstwa. 

Jaheira skrzywiła się, słysząc taką obelgę. 

– Istnieje potężna grupa, która wywołała tę nagłą falę nienawiści wobec pomiotu Bhaala. 

Dzięki  kampanii  strachu  i  dezinformacji  doprowadzili  do  tego,  że  nie  pozostało  ani  jedno 

background image

miejsce,  w  którym  dziecko  Bhaala  mogłoby  czuć  się  bezpiecznie.  Ci,  którzy  są 

odpowiedzialni za zbrodnie wobec ciebie i twojego rodzaju, nazywają się Piątką. 

– Piątka? – odpowiedział Abdel. – Nigdy o nich nie słyszałem. 

Melissan zaśmiała się lekko, choć jej głos był poważny. 

– I nic dziwnego, Abdelu. Nawet ja wiem o ich istnieniu zaledwie od kilku lat, choć całe 

życie  spędziłam  na  poszukiwaniu  takiej  grupy  wśród  tych,  którzy  dzielą  twoją  krew.  Przez 

wiele  lat  szukałam  ciebie  i  twego  rodzaju,  Abdelu,  wiedząc,  że  nie  tylko  ja  poszukuję 

potomków boga mordu. 

Imoen potrząsnęła głową. 

– Czekaj, zgubiłam się. Czy mówisz, że ta Piątka to też pomiot Bhaala? 

Krótkie skinienie potwierdziło przypuszczenia Imoen. 

–  Piątka  to  rzeczywiście  potomkowie  pana  mordu,  i  podejrzewam,  że  są  to 

najpotężniejsze z dzieci Bhaala, jakie kiedykolwiek żyły. Choć, prawdę mówiąc, wiem o nich 

niezwykle  mało.  Nie  wiem  nawet,  ilu  ich  naprawdę  jest.  W  kulturach  Tethyru  i  Calimshan 

pięć  jest  liczbą  przeklętą,  pechową.  Być  może  Piątka  wybrała  taką  właśnie  nazwę,  żeby 

wzbudzać strach wśród ciemnych mas. Wiem tylko – kontynuowała Melissan – że Piątka ma 

wielkie wpływy polityczne w Faerunie. Trzymają się w cieniu, działając tylko w jednym celu. 

Manipulują innymi, kłamstwami i oszustwem skłaniając ich do podążania za nimi i służenia 

im. Obecnie pod kontrolą Piątki są całe armie, choć większość żołnierzy i generałów nie ma 

pojęcia, dla kogo właściwie pracuje. 

– A co ta Piątka pragnie osiągnąć? – zapytał Abdel. 

–  Piątka  to tajemne  stowarzyszenie,  fanatycznie  oddane  idei  wskrzeszenia  ojca  poprzez 

zabijanie rodzeństwa. 

Abdel  zawahał  się,  nim  zadał  następne  pytanie.  Nie  chciał  okazać  się  ignorantem,  ale 

musiał jednak zrozumieć. Musiał to pojąć w każdym szczególe. 

– Jak zabijanie innych dzieci Bhaala może go sprowadzić z powrotem? 

– W każdym z potomków boga mordu znajduje się boska esencja – wyjaśniała cierpliwie 

Melissan  –  malutki  fragment  esencji  samego  Bhaala.  W  niektórych  potomkach  jest to tylko 

iskierka, w innych płonie całe przeklęte ognisko. Kiedy tylko jedno z dzieci Bhaala ginie, ten 

jego  kawałek,  który  jest  boski,  lecz  skażony,  zostaje  uwolniony.  Piątka  pragnie  zebrać 

rozproszoną esencję duszy ojca, łącząc ze sobą węgielki, aż stworzą ogromny stos, z którego 

odrodzi się sam Bhaal. 

Sarevok, który w milczeniu stał z boku, włączył się do rozmowy. 

– Wiesz, że to, co mówi Melissan, jest prawdą, Abdelu. Ty sam tego doświadczyłeś, choć 

w  mniejszym  stopniu.  Kiedy  zakończyłeś  moje  życie  w  jaskiniach  pod  Wrotami  Baldura, 

nieświadomie wchłonąłeś moją esencję... i postąpiłeś niewielki krok poza zwykłą śmiertelną 

egzystencję.  Gdy  ponownie  się  spotkaliśmy,  z  własnej  woli  poświęciłeś  malutki  fragment 

tego boskiego ducha, by przywrócić mi życie i dać mi drugą szansę. 

background image

To  wszystko  miało  sens.  Abdel  nie  zawsze  przecież  posiadał  swoją  niezwykłą  zdolność 

regeneracji.  Im  dłużej  o  tym  myślał,  tym  bardziej  uświadamiał  sobie,  że  objawiła  się  ona 

dopiero po tym, jak zabił Sarevoka. Abel zastanawiał się także, czy nieświadomie nie zabrał 

trochę  esencji  Imoen.  Gdy  została  zmieniona  przez  czarodzieja  Jona  Irenicusa  w  awatara 

Bhaala,  Abdel  walczył  z  ohydną  demoniczną  postacią  Imoen  i  pokonał  ją.  Mógł  więc 

wchłonąć wiele skażonej esencji dziewczyny. To wyjaśniałoby, dlaczego stał się tak potężny, 

podczas gdy Imoen wydawała się... normalna. 

Podczas  gdy  Abdel  zastanawiał  się  nad  tym,  co  usłyszał,  Jaheira  nadal  wypytywała 

Melissan. 

–  Wydaje  mi  się,  że  strasznie  dużo  o  tym  wiesz  –  powiedziała,  a  głos  jej  brzmiał 

oskarżycielsko – W jaki sposób ty jesteś w to wmieszana, Melissan? 

– Ja również słyszałam przepowiednie – wyjaśniła wysoka kobieta w czerni. – Tak samo 

jak  Piątka,  znam  słowa  Alaundo  i  to,  co  przepowiadają.  Jak  każdy  rozsądny  człowiek, 

poświęciłam  swoje  życie,  by  zapobiec  powrotowi  Bhaala  na  ten  świat.  Przez  wiele  lat 

walczyłam z niewidzialnym wrogiem. Podejrzewałam, że grupa dzieci Bhaala połączy swoją 

moc, by doprowadzić do jego odrodzenia, ale nie potrafiłam znaleźć dowodów na to, że taki 

kult w ogóle istnieje. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat byłam w stanie potwierdzić plotki i 

podejrzenia.  A teraz zrobię wszystko, co w  mojej  mocy,  by przeszkodzić  im  w  ich  szalonej 

misji. 

Jaheira  nic  nie  powiedziała.  Abdelowi  wydawało  się,  że  rozważa  ona  słowa  Melissan, 

próbując odnaleźć w  nich  jakąś  nielogiczność  lub kłamstwo. W końcu półelfka zwróciła  się 

do Sarevoka. 

– Nie wydajesz się być zdziwiony tym, co usłyszałeś. 

Dla Abdela było tajemnicą, w jaki sposób jego kochanka potrafi powiedzieć cokolwiek o 

reakcji stoickiego Sarevoka, lecz okazało się, że Jaheira ma niezłe wyczucie. 

– Już słyszałem tę historię, druidko. Kilka lat wcześniej, od samej Melissan. 

– To prawda – przyznała Melissan, wtrącając się, zanim Jaheira mogła coś powiedzieć. – 

Kiedy  pierwszy  raz  dowiedziałam  się,  że  Piątka  to  coś  więcej  niż  tylko  owoc  mojej 

wyobraźni,  zaczęłam  szukać  sojuszników,  którzy  mieliby  swój  własny  interes  w 

powstrzymaniu  pomiotu  Bhaala,  zanim  będą  na  tyle  silni,  by  doprowadzić  do  kampanii 

zabójstw, która teraz właśnie trwa. 

–  Zaczęłaś  szukać  innych  dzieci  Bhaala,  żeby  walczyły  przeciwko  Piątce  –  wtrąciła 

Imoen. 

– Zgadza  się,  moje dziecko.  Kto  mógł  mi  bardziej pomóc w walce przeciwko dzieciom 

boga mordu, jak niejeden z potomków Bhaala? W tym czasie ty i Abdel wciąż nie byliście mi 

znani.  Skrybowie  z  Candlekeep  dobrze  sobie  poradzili  z  ukryciem  waszej  historii  i 

wymazaniem waszych imion z wszelkich zapisów. Słyszałam jednak o innym osobniku, który 

background image

szybko  zdobywał  moc  i  sławę,  którego  imię  szeptali  ze  strachem  najmroczniejsi, 

najokrutniejsi zbrodniarze Wybrzeża Mieczy. O młodym mężczyźnie imieniem Sarevok. 

–  Melissan  odnalazła  mnie  –  powiedział  Sarevok  swym  monotonnym  głosem.  – 

Powiedziała mi o moim dziedzictwie i jego implikacjach. Miała nadzieję przekonać mnie do 

działania  na  rzecz  uratowania  własnego  życia,  jeśli  nie  z  innych  powodów.  Mnie  jednak 

pochłaniało  już  mroczne  piętno  mojej  duszy.  Zamiast  włączyć  się  do  jej  walki  przeciwko 

Piątce,  przysiągłem,  że  to  ja  sprowadzę  Bhaala  z  powrotem  na  świat.  I  w  ten  sposób 

zaplanowałem  wojnę  między  Nashkel  a  Wrotami  Baldura,  a  kiedy  dowiedziałem  się  o 

istnieniu Abdela, postanowiłem zabić go i wchłonąć jego esencję, by zwiększyć swoją moc. 

Kiedy  Sarevok  skończył,  na  dłuższą  chwilę  zapanowała  cisza.  Melissan  przerwała  to 

niemal oskarżycielskie milczenie. 

–  Takie  jest  niebezpieczeństwo  posiadania  sojuszników,  którzy  sami  zrodzili  się  ze  zła. 

Często zdradzają. Musiałam wiele razy uczyć się tej lekcji. 

Jaheira odezwała się gniewnie. 

–  A  więc  wiedziałeś  to  wszystko!  –  wskazała  palcem  na  Sarevoka.  –  Mogłeś  nam  to 

wszystko powiedzieć, nie sprowadzając nas do oblężonego miasta! 

–  Mogłem  opowiedzieć  wam  tę  historię  –  odpowiedział  powoli  Sarevok  –  ale  czy 

uwierzylibyście mi? 

Milczenie Abdela i jego towarzyszek było wystarczającą odpowiedzią. 

–  Niezależnie  od  okoliczności  waszego  przybycia,  cieszę  się,  że  teraz  tu  jesteście  – 

powiedziała  poważnie  Melissan.  –  Z  tego,  co  mówił  Sarevok,  wnioskuję,  że  jesteście 

jedynymi,  którzy  mogą  uratować  nas  przed  armią  z  zewnątrz.  Prowadzi  ją  wojownik  o 

imieniu Yaga Shura. 

– Yaga Shura? – Z jakiegoś powodu Abdel czuł, że imię to znaczy więcej, niż tylko imię 

przywódcy armii. Ono ma w sobie moc. 

–  Yaga  Shura  jest  jednym  z  Piątki  –  wyjaśniła  Melissan.  –  Tak  jak  ty,  jest  dzieckiem 

Bhaala. Tak jak w tobie, płonie w nim esencja twojego nieśmiertelnego ojca. 

– Abdelu – wyszeptała – możesz nas uratować przed Yagą Shurą. 

 

* * * 

Abdel  nie  wiedział,  co  robić.  Tonął  w  zalewie  informacji  od  Melissan.  Próbował 

zaprowadzić jakiś porządek w chaosie, który zapanował w jego umyśle. 

– To szaleństwo – nalegała Jaheira. – To nie może być sposób na uwolnienie cię od piętna 

Bhaala! Dalszy rozlew krwi nie jest rozwiązaniem. 

Dziesiątki dzieci Bhaala zostały zabite przez armie, które nieświadomie służyły Piątce, a 

jeszcze  więcej  zginęło  w  panice,  którą  Piątka  zasiała  w  całym  Faerunie.  Dzieci  Bhaala 

uciekały, szukając zbawcy, szukając azylu. Znalazły Melissan. 

A raczej Melissan je znalazła i sprowadziła do Saradush. 

background image

– Możemy  uniknąć tej  bitwy,  Abdelu  – powiedziała Imoen, popierając Jaheirę.  – Skoro 

znalazłam sposób, żebyśmy wślizgnęli się do tego miasta, to znajdę i drogę wyjścia. 

Wiele dzieci Bhaala, które podążyły za Melissan, należało do pospólstwa, było zwykłymi 

ludźmi,  porwanymi  przez  niezrozumiałą  dla  nich  burzę.  Gdyby  tylko  oni  szukali  azylu  w 

Saradush, być może Melissan udałoby się ich ukryć. Może zapewniłaby im bezpieczeństwo. 

Ale  przybyli  tu  także  inni:  potężne,  wpływowe  osobistości,  przywódcy  polityczni  i 

wojskowi,  nawet  wysokiej  rangi  generał  z  armii  Calimshan.  Gdy  Gromnir  wraz  ze  swoimi 

wiernymi  żołnierzami  wmaszerował  do  Saradush  i  zażądał  azylu,  miasto  przyciągnęło 

drapieżny wzrok Piątki. 

–  Jeśli  teraz  nie  zdecydujesz  się  na  walkę,  Piątka  będzie  polować  na  ciebie  w  całym 

Faerunie, Abdelu – ostrzegła go Melissan, a jej chłodne słowa były bardziej przekonujące, niż 

pełne pasji błagania Jaheiry i Imoen. 

Miejscy urzędnicy kazali Gromnirowi ruszać z wojskiem dalej. Nie chcieli pozwolić, by 

obca armia zamieszkała za murami ich miasta. Melissan nakłoniła ich do zmiany zdania, więc 

otworzyli bramy i zapewnili Gromnirowi azyl, podobnie jak innym jego krewnym. 

–  Przyciąga  ich  twoja  skażona  krew,  Abdelu  –  kontynuowała  Melissan.  –  W  końcu  cię 

odnajdą  i  będziesz  musiał  walczyć.  Możesz  tylko  wybrać  czas  i  miejsce  bitwy.  Czemu  nie 

wybrać tu i teraz? 

Gromnir  i  jego  ludzie  przejęli  kontrolę  nad  miastem  pod  pretekstem,  że  będą  w  stanie 

lepiej przygotować Saradush do obrony przed wrogą armią, znajdującą się zaledwie kilka dni 

drogi od miasta. Armią prowadzoną przez Yagę Shurę, jednego z Piątki. 

Straż Saradush mogłaby uniemożliwić przewrót, a ludzie mogli podjąć walkę przeciwko 

generałowi z Calimshan i jego niewielkim siłom. Mieszkańcy miasta bardziej jednak bali się 

zbliżających się żołnierzy Yagi Shury i ich zamiaru zniszczenia dzieci Bhaala. 

Armia Yagi Shury zgniatała wszystko przed sobą, pozostawiając tylko zrujnowane miasta 

i płonące trupy. Dlatego mieszkańcy Saradush znosili obecność Gromnira i jego ludzi, dawała 

im bowiem największą szansę przeżycia nadchodzącego oblężenia. 

– Jeszcze nie spotkałem przeciwnika, któremu nie podołałbym w walce jeden na jednego 

– powiedział Abdel, próbując pocieszyć półelfkę. – Moje rany leczą się niemal natychmiast. 

– Jeśli podejmiesz się tego zadania, nie  możesz zbytnio wierzyć w siebie – ostrzegła go 

Melissan. – Nikt nie zna granic twoich zdolności regeneracji. Nie jesteś bogiem, Abdelu. 

– Tej bitwy nie wygrasz! – wykrzyknęła Jaheira z przerażeniem w głosie. – Jeśli Melissan 

mówi  prawdę,  Yaga  Shura  nie  jest  zwykłym  dzieckiem  Bhaala,  lecz  jednym  z  Piątki.  Jeśli 

wierzysz w to, co powiedziała nam Melissan, jak możesz mieć nadzieję, że ich pokonasz? 

Argument kochanki nie miał mocy. Już nie. Nie po tym, co Melissan opowiedziała im o 

Łowczyni, która polowała na nich w lesie. 

– Illasera była jedną z Piątki – powiedział spokojnie Abdel. – a ja ją zabiłem. 

background image

–  I  prawie  zginąłeś  –  przypomniała  mu  Imoen,  starając  się  poprzeć  Jaheirę.  –  Zbyt 

wierzysz  w  swoje  zdolności  regeneracji,  Abdelu.  A  ja  pamiętam,  że  rany  zadane  tamtymi 

strzałami nie zniknęły tak po prostu. 

– Już zabiłem jedno z Piątki – twierdził nadal Abdel. – Mogę też zabić Yagę Shurę. 

– A wtedy co, Abdelu? – zapytała Jaheira takim głosem, jakby zaraz miała się rozpłakać. 

– Ilu jeszcze jest w Piątce? Nawet jeśli zabijesz ich wszystkich, co potem? Czy nie było już 

wystarczająco  dużo  śmierci?  Wystarczająco  dużo  rozlewu  krwi?  Wystarczająco...  –  słowa 

półelfki przeszły w tłumione łkanie. 

Głos Melissan był łagodny i uspokajający. 

– Druidka ma rację, Abdelu. Nie wiem, ilu członków liczy Piątka ani kim są. Wiem tylko 

o Illaserze i Yadze Shurze, bo ci się ujawnili. Nadszedł czas, żeby działali otwarcie. Pozostali 

wciąż kryją się w cieniu, a ich machinacje pozostają nieznane. 

Abdel  był  pewien,  że  jest  w  stanie  wygrać  tę  bitwę.  Dzięki  walce  na  murach  czuł,  że 

potrafi kontrolować gorejący w duszy płomień Bhaala. Teraz, kiedy wiedział, że żyje w nim 

Niszczyciel, mógł z nim walczyć. Mógł utrzymać bestię w klatce. W każdym razie wierzył w 

to. 

Gdy Abdel odezwał się ponownie, jego głos był cichy i pewny. 

– W takim razie, jeśli któryś z Piątki odważy się wyjść z ciemności, zabiję go. 

Położył uspokajająco dłoń  na ramieniu  Jaheiry, ale ona cofnęła  się pod  jego dotykiem  i 

nadal płakała z twarzą ukrytą w dłoniach. 

Imoen zmusiła się do śmiechu, żeby rozładować napięcie. 

– To nie  ma sensu – prychnęła pogardliwie. – Ten tak zwany plan, który wymyśliliście, 

nigdy nie zadziała. Czy Yaga Shura w ogóle przyjmie wyzwanie? Ma armię na swoje usługi, 

więc czemu miałby zgodzić się na walkę jeden na jednego z Abdelem? 

–  To  nic  śmiesznego  –  skarciła  ją  Melissan.  –  Yaga  Shura  przyjmie  wyzwanie.  Będzie 

chciał  sprawdzić  swoją  siłę  w  walce  z  Abdelem,  udowodnić,  że  jest  wart  bycia  członkiem 

Piątki. Yaga Shura jest synem pana mordu, synem boga. Myśli, że jest niezniszczalny. Myśli, 

że sam jest bogiem. 

Imoen potrząsnęła głową. 

– Niemożliwe. Yaga Shura nie może być aż tak głupi. Ja sama jestem dzieckiem Bhaala, 

a nigdy nie przyjęłabym takiego wyzwania tylko po to, żeby się wykazać. 

Abdel spojrzał przyrodniej siostrze prosto w oczy. 

– A ja tak. 

background image

Rozdział dziesiąty 

Otwarto  bramy  Saradush,  a  Abdel  wystąpił  z  szeregów,  aby  spotkać  się  ze  swym 

przeciwnikiem.  Oddziały  Yagi  Shury  cofnęły  się  o  kilkaset  jardów  od  murów  miasta, 

pozostawiając walczącym pas dobrze udeptanej ziemi. 

Abdel dotarł do środka tego szerokiego pasa i czekał. Za jego plecami wewnątrz fortecy 

calimshańscy żołnierze i milicja Saradush stali w gotowości. Gdyby Abdelowi udało się zabić 

Yagę Shurę, obrońcy mieli zrobić wypad i zaskoczyć przeciwnika. Widząc śmierć ich jakoby 

niepokonanego  wodza,  wojska  Shury  zostałyby  zdezorganizowane 

i  osłabione. 

Natychmiastowy atak złamałby ich ducha, a miasto byłoby ocalone. 

Tak przynajmniej wyglądał plan Melissan. Gdyby Abdel przeżył. Gdyby jednak stało się 

inaczej, obrońcy mieli wrócić na stanowiska, bo oblężenie trwałoby nadal, aż głód i choroby 

osłabiłyby ich, a wroga armia przedarła się przez mury i splądrowała miasto. 

Z dala doleciał dźwięk trąby, zwiastujący nadejście Yagi Shury. 

Abdel przygotował się na spotkanie z nadchodzącym wrogiem. 

– Yaga Shura to nie zwykły potomek Bhaala – ostrzegała Abdela Melissan, kiedy przed 

pojedynkiem  wybierał  broń.  –  Jego  matka  była  olbrzymką  z  plemion  mieszkających  wśród 

wulkanów Gór Marszruty. 

– Ohyda! – sapnęła Imoen. 

–  Nie  bądź  naiwna,  dziecko!  –  warknęła  Jaheira,  przenosząc  swój  gniew  z  Abdela  na 

dziewczynę. – Bhaal nie był śmiertelnikiem. Mógł przyjmować dowolną postać. Olbrzym jest 

tak samo bliski bogu jak człowiek czy elf. 

Imoen potrząsnęła głową, z uporem powtarzając: 

– Ale to ohydne. 

– Piętno Bhaala jest ohydne w każdej postaci – odparła Melissan, w ten sposób kończąc 

rozmowę. 

Żołnierze  rozstąpili  się,  aby  utworzyć  przejście  dla  swojego  przywódcy.  Widok 

nadchodzącego Yagi Shury wymiótł z umysłu Abdela wszelkie wspomnienia. 

background image

Idący  przez  tłum  nagi  do  pasa  gigant  górował  nad  swoimi  żołnierzami  o  dobrych  kilka 

stóp.  Szerokie  bary,  muskularna  klatka  piersiowa  i  umięśnione  ramiona  były  wyraźnie 

widoczne nad ich hełmami, a nawet ostrzami uniesionych w salucie włóczni. Jego skóra miała 

barwę popiołu i sadzy, zaś broda była ogniście ruda, podobnie jak długie włosy, zaplecione w 

opadający na ramiona warkocz. Głownia olbrzymiego podwójnego topora przytroczonego do 

jego pleców zdawała  się pochłaniać każdy promień światła, który padał  na  jej obsydianową 

powierzchnię. 

Abdel poprawił uchwyt na wybranym przez siebie szerokim mieczu i przestąpił z nogi na 

nogę,  aby  przed  starciem  nieco  się  rozruszać.  Nie  miał  zbroi  –  w  walce  zamierzał 

wykorzystać  swoją  szybkość  i  zręczność.  Swą  nieludzką  szybkością  zaskakiwał  ludzi 

mniejszych  od  niego,  i  był  pewien,  że  może  zrobić  to  samo  z  przeciwnikiem  o  rozmiarach 

przysadzistego olbrzyma. 

Długimi,  mocnymi  krokami  Yaga  Shura  wyszedł  z  tłumu  wojska  i  odległość  między 

wojownikami zmniejszyła się. Gigant zatrzymał się jakieś dwadzieścia stóp przed Abdelem  i 

powoli sięgnął do uprzęży po broń, a wtedy zagrały wszystkie mięśnie na jego nagim torsie. 

Abdel stał wystarczająco blisko, aby dostrzec, że głownia broni nie była całkiem czarna, jak 

początkowo sądził. Jej krawędzie pokrywały krwistoczerwone glify i symbole. 

Instynktownie  czuł, że te znaki  były  identyczne  jak te, które pokrywały strzały Illasery, 

łuczniczki  z  polany.  Abdel  wiedział,  że,  podobnie  jak  w  przypadku  strzał  Illasery,  rany 

zadane toporem Yagi Shury nie zagoją się tak łatwo. 

Rozstawił szeroko nogi, przyjął niską postawę. Świadomość, że przeciwnik może go nie 

tylko zranić, ale nawet zabić, nie przerażała Abdela. Po prostu zmienił swój plan na bardziej 

defensywny. 

Kiedy  dwaj  mężczyźni  okrążali  się,  Abdel  znalazł  się  w  nietypowej  dla  niego  sytuacji: 

musiał spoglądać w oczy przeciwnika. Zawahał się, niepewny, czy powinien czekać na sygnał 

do  rozpoczęcia  walki.  Wśród  zgromadzonej  hordy  rozszedł  się  pomruk  niecierpliwego 

oczekiwania i wtedy Yaga Shura runął naprzód. 

Zgodnie  z  oczekiwaniami  Abdela,  waga  Yagi  Shury  działała  przeciwko  niemu,  był 

wolniejszy. Szarżował na Abdela niczym rozjuszony byk, z toporem uniesionym wysoko nad 

głową.  Abdel  odczekał  do  ostatniej  chwili,  po  czym  rzucił  się  w  bok,  z  łatwością  unikając 

niezgrabnego  ciosu  przeciwnika.  W  tym  samym  momencie  chlasnął  swoim  ostrzem  po 

mięśniach na odsłoniętym brzuchu Yagi Shury, rozcinając je. 

Obrócił  się,  aby  wymierzyć  ostateczny  cios  w  nagie  plecy  przeciwnika.  Gigant  również 

odwrócił  się  i  stanął  z  nim  twarzą  w  twarz.  Otwarta  rana  zadana  przez  Abdela  stała  się 

zaledwie  cienką,  białą  blizną  na  ciemnej  skórze  Yagi  Shury.  Chwilę  później  ona  również 

zniknęła, nie pozostawiając najmniejszego śladu po ataku Abdela. 

background image

Fakt,  że  Yaga  Shura  posiada  takie  same,  a  może  nawet  lepiej  rozwinięte  zdolności 

regeneracji, zaskoczył  Abdela. Sądził, że za chwilę wykończy wijącego się  na ziemi wroga. 

Nie był przygotowany na przebijanie się przez zasłony przeciwnika. 

Gigant znów zaatakował. Abdel z łatwością uniknął niezgrabnego ataku olbrzyma i pociął 

jego oko serią płynnych cięć, których nauczył się przez lata praktyki. Yaga Shura wrzasnął z 

bólu i uniósł jedną ze swych wielkich dłoni, aby przycisnąć ją do poranionego oczodołu. 

Jego oddziały jak jeden mąż wydały okrzyk zaskoczenia i rozpaczy. Ale gdy Yaga Shura 

opuścił rękę, Abdel lekko zaskoczony zobaczył, że oko jest całkiem zdrowe. Najemnik poczuł 

mocne ssanie w żołądku. Pomyślał, że  musi to być to takie samo uczucie  bezradności,  jakie 

odczuwali jego przeciwnicy, zdając sobie sprawę z daremności swoich ataków na niego. 

Śmiech  olbrzyma  utonął  w  śmiechu  jego  ludzi,  po  czym  przeciwnik  jeszcze  raz 

zaatakował Abdela. 

Pojedynek  przebiegał  podobnie  jak  oba  pierwsze  starcia.  Yaga  Shura  atakował  bez 

techniki czy stylu, uznając tylko brutalną siłę. Abdel z wprawą doświadczonego szermierza z 

łatwością  unikał  bądź  parował  każdy  cios  i  za  każdym  razem  wyprowadzał  gwałtowny 

kontratak.  Nie  znał  co  prawda  granic  swoich  własnych  zdolności  regeneracji,  ale  zamierzał 

wyczerpać siły Yagi Shury. 

Rozciął  gardło  olbrzyma,  wbijał  ostrze  miecza  w  różne  miejsca,  zadawał  tuziny  ran,  a 

każda z nich powinna być śmiertelna. Ale zadawane przez niego rany były tylko przejściowe, 

obrażenia szybko się goiły i nie pozostawiały żadnych śladów. 

Walka  trwała  zaledwie  dziesięć  minut;  dla  widzów  krótko,  ale  dla  walczących  była  to 

cała  wieczność.  Abdel  dyszał  ciężko,  a  jego  potężna  pierś  unosiła  się  i  opadała  jak  miech, 

próbując dostarczyć tlenu spragnionym mięśniom. Za każdym razem, gdy kucał, by uniknąć 

cięcia Yagi Shury, czuł ból mięśni nóg, a gdy odskakując unikał ciosu, groziły mu skurczem. 

Ramiona bolały go ze zmęczenia, a dłonie i palce zdrętwiały od parowania kolejnych ciosów 

potężnego topora olbrzyma. 

Dopiero, gdy niemal padał ze zmęczenia,  Abdel  doznał olśnienia. Yaga Shura nigdy  nie 

nauczył się żadnego stylu walki, gdyż nigdy tego nie potrzebował. Abdel mógł do woli ranić 

swojego  przeciwnika,  i  mimo  że  przewyższał  Yagę  Shurę  umiejętnościami  i  zdolnościami, 

fizyczna niewrażliwość olbrzyma dawała mu ogromną przewagę. 

Z każdym machnięciem topora przewaga Yagi Shury rosła. Za każdym razem, gdy Abdel 

obracał  się,  uchylał  lub  schylał,  czuł,  że  mordercze  ostrze  jest  coraz  bliżej  celu.  Siła 

potężnego  mężczyzny  wyczerpywała  się,  a  jego  szybkość  i  ruchliwość  spadły,  gdy 

zmniejszała się wytrzymałość. Olbrzym zaś nadal atakował, niepowstrzymany jak siły natury. 

Abdel postanowił wezwać  na pomoc wściekłość  swego nieśmiertelnego ojca. Sięgnął w 

głąb duszy i próbował podsycić płomienie furii Bhaala, by dały mu siłę, ale niczego tam nie 

odnalazł.  Świadomość,  że  cały  ten  rozlew  krwi  i  przemoc,  której  się  dopuszczał,  nie  robią 

wrażenia na przeciwniku, ochłodziła dzikie gorąco boga mordu. 

background image

Abdel Adrian, wyczerpany i zmęczony, wiedział, że wkrótce będzie musiał umrzeć. 

Pierwsze  zdradziły  go  nogi,  zbyt  teraz  ciężkie,  by  podołać  szybkiemu  biegowi,  aby 

uniknąć  kolejnego  brutalnego  ataku  olbrzyma.  Topór  zagwizdał  w  powietrzu,  a  na  piersi 

Adela pojawiła się długa, lecz powierzchowna rana. Mężczyzna padł na plecy, potykając się o 

własne nogi. 

Miecz wypadł z dłoni Abdela, gdy wyrzucił ręce do tyłu, by złagodzić upadek. Mimo to 

uderzył  o  ziemię  na  tyle  mocno,  że  przez  chwilę  widział  gwiazdy.  Gdy  wzrok  mu  się 

rozjaśnił,  zobaczył,  jak  Yaga  Shura  stoi  nad  nim,  a  pokryty  runami  topór  zatacza  łuk,  by 

zakończyć życie Abdela. 

Abdel chciał się poddać. Jego wyczerpane ciało błagało go, by po prostu przyjął okrutny 

koniec, lecz instynkty wojownika przejęły nad nim władzę i Abdel kopnął ciężkim buciorem 

w  rękojeść  topora,  całkowicie  łamiąc  grube  drewno.  Dolna  część  pokrytego  runami 

toporzyska rozpadła się na kilka kawałków, każdy długi na stopę. 

Yaga  Shura  poleciał  do  przodu,  gdyż  niespodziewany  kopniak  i  nagła  zmiana  ciężaru 

broni zupełnie wytrąciły go z równowagi.  Kawałki dolnej części drzewca upadły  na ziemię, 

lecz  on  ciągle  ściskał  górną  połowę  złamanej  broni.  Olbrzym  znowu  zaatakował  Abdela, 

jednocześnie padając na niego. Wolną rękę Yaga Shura wyciągnął przed siebie, by złagodzić 

upadek. 

Abdel  chwycił  nadgarstek  wyciągniętej  ręki  Yagi  Shury  i  pociągnął,  jednocześnie 

unosząc nogę i opierając ją o umięśniony tors wroga. Był prawdopodobnie jedynym żyjącym 

człowiekiem,  który  mógł  zmienić  kierunek  upadku  olbrzyma,  ale  z  drugiej  strony  był  kimś 

więcej,  niż tylko człowiekiem.  Ku zdziwieniu widzów i  samego Yagi Shury, olbrzym  nagle 

przekoziołkował w powietrzu i uderzył plecami o ziemię. 

W tym czasie Abdel już się podniósł, chwytając największy kawał złamanego toporzyska. 

Zanim wróg zdążył się otrząsnąć z upadku, Abdel już był przy nim. 

Prócz szermierki, Abdel przez wiele lat uczył się zapasów i innych form walki bez broni, 

wiedział więc, jak zyskać przewagę nad leżącym przeciwnikiem. Potężny mężczyzna skoczył 

na  pierś  Yagi  Shury  i  kolanami  przycisnął  jego  ramiona  do  ziemi.  Czuł  się  jak  dziecko 

siłujące się z dorosłym... prawdopodobnie tak samo, jak inni czuli się w zapasach z nim. Yaga 

Shura  mógłby z  łatwością uwolnić się, przetaczając się na bok  i wykorzystując  swoją  masę, 

by strącić z siebie Abdela. Najemnik miał tylko nadzieję, że olbrzym o tym nie wie. 

Tors  Yagi  Shury  unosił  się,  gdy  próbował  zrzucić  Abdela  prymitywną  siłą,  lecz 

mężczyzny  nie dało się tak  łatwo ruszyć. Po prostu balansował ciałem w rytmie zgodnym z 

poruszeniami olbrzyma, przez cały czas utrzymując się na jego piersiach. Olbrzym próbował 

chwycić Abdela wolną ręką, a drugą rozpaczliwie unieść broń. Ponieważ kolana Abdela nadal 

przyciskały potężne ramiona olbrzyma do ziemi, wszystkie wysiłki Yagi Shury na nic się nie 

zdały. 

background image

Abdel uniósł obiema rękami nad głowę złamany, pokryty runami kawałek drewna i wbił 

jego  poszarpany  koniec  w  odkryte  gardło  olbrzyma,  przebijając  Yagę  Shurę  kawałkiem 

drzewca jego własnej broni. 

Śmiertelne  drgawki  dziecka  Bhaala  w  końcu  zrzuciły  Abdela  na  ziemię.  Potężny 

najemnik  próbował  zerwać  się  na  równe  nogi,  lecz  mięśnie  odmówiły  mu  posłuszeństwa. 

Resztki swojej energii zużył na wbicie drzazgi w gardło Yagi Shury. 

Jakimś sposobem Abdelowi udało się unieść głowę na czas, by zobaczyć, jak Yaga Shura 

z  trudem  podnosi  się,  trzymając  kawał  drewna  wystający  z  szyi.  Pierś  olbrzyma  pokrywała 

bulgocząca  ognista  krew  wypływająca  z  rany  na  szyi.  Próbował  wyrwać  wielką  drzazgę  z 

gardła, lecz była ona mokra od krwi i ręce olbrzyma ześlizgiwały się z niej. 

Potworny pomiot Bhaala upadł na kolana i ponownie chwycił drewno. Tym razem udało 

mu  się  go  wyciągnąć,  jednak  wtedy  parująca  krew  zaczęła  z  każdym,  coraz  słabszym 

uderzeniem serca tryskać z rany niczym gejzer. 

Za plecami Abdel usłyszał dźwięk trąb i wielki huk, gdy bramy Saradush otworzyły się i 

armia  ruszyła  do  ataku.  Abdel,  wciąż  zbyt  zmęczony,  by  wstać,  obrócił  głowę  i  zobaczył 

Gromnira, Melissan i Sarevoka, prowadzących atak na wroga. 

Oddech  umierającego  olbrzyma  zagłuszył  hałas,  gdy  sojusznicy  Abdela  minęli  go,  by 

zaatakować spanikowane wojska Yagi Shury. A wtedy świat zaczął rozpływać się, roztapiać, 

tak jak na polanie, gdy Abdel zabił Illaserę. 

Ostatnią  rzeczą,  jaką  ujrzał,  zanim  świat  zniknął  całkowicie,  była  potężna  uskrzydlona 

bestia opadająca na Saradush, której rubinowe łuski błyszczały oślepiająco, odbijając płomień 

wylatujący z gadziego pyska. 

 

* * * 

Powrócił  do  pustki.  Rozglądając  się  wokół,  Abdel  zauważył,  że  to  określenie  już  nie 

pasuje  do  tego,  co  zobaczył.  Pod  stopami  wyraźnie  czuł  ziemię,  a  nad  głową  widział  puste 

szare niebo. Mgły znikły i jak okiem sięgnąć rozciągało się jałowe pustkowie. 

Pustka stała się martwym światem, a monotonię krajobrazu przerywały jedynie unoszące 

się w powietrzu drzwi. Abdel zauważył, że tym razem było ich jedynie czworo. 

– Reprezentują twój  los, Abdelu Adrianie – powiedział ktoś niewidoczny w odpowiedzi 

na  jego  nie  wypowiedziane  pytanie.  –  Im  dalej  wędrujesz  swoją  drogą,  tym  wariantów 

przyszłości jest mniej. 

Abdel natychmiast rozpoznał głos istoty ze snu na polanie. 

– Pokaż się! – zażądał. 

Nagle stanęła przed nim potężna postać, emanująca oślepiającym blaskiem doskonałości. 

Abdel  zauważył  jednak,  że  istota  była  teraz  mniej  imponująca,  mniej  potężna,  mniej 

cudowna, mniej... cóż, po prostu mniej. 

background image

–  Nie  stałem  się  mniej,  Abdelu  Adrianie.  To ty  stałeś  się  więcej.  O  wiele  więcej.  Twój 

postęp jest zaskakujący, nawet dla kogoś takiego jak ja. 

Abdel  szybko  zadał  następne  pytanie,  nieco  przestraszony  dziwnym  zwyczajem  istoty 

odpowiadania na jego nie wypowiedziane myśli. 

– Czemu mnie tu sprowadziłeś? 

– Podobnie jak wcześniej, nie ja jestem odpowiedzialny za twoją obecność tutaj, Abdelu. 

Ty jesteś. 

Przypomniał  sobie  ostatni  obraz  materialnego  świata,  przerażającą  wizję  smoka 

spadającego na Saradush. 

– Muszę wrócić! Musisz mnie odesłać! 

– Znasz drogę z powrotem, Abdelu. To ty decydujesz o swoim odejściu, tak samo jak ty 

decydujesz o swoim przybyciu. 

Drzwi. Abdel zbliżył się do nich o krok, po czym się zawahał. Powoli obrócił się w stronę 

nieśmiertelnego, wciąż niezbyt pewien, co ma zrobić. 

–  Ja  nie  mogę  tego  zrobić,  Abdelu  –  wyjaśniła  istota.  –  Mogę  tylko  odpowiadać  na 

pytania, które zadajesz. 

–  Zrobiłem  to,  co  mi  kazałeś.  Odnalazłem  tych,  którzy  dzielą  moją  skażoną  krew,  i 

dowiedziałem się jedynie, że mam nadal zabijać. To wiedziałem przez całe życie! 

Istota nie odpowiedziała i stała dalej nieruchomo. 

– Moim przeznaczeniem musi być coś więcej niż tylko zabijanie pomiotu Bhaala! Ale ty 

odmawiasz mi pomocy. Dlaczego? Wiesz o czymś. Czemu nie możesz mi tego powiedzieć? 

–  Działają  tutaj  siły  potężniejsze,  niż  możesz  pojąć.  Mogą  cię  uratować  lub  zniszczyć. 

Muszę  być  ostrożny  ze  względu  na  ciebie  i  na  przyszłość.  Jeśli  nie  jesteś  gotów,  by  zadać 

pytanie, Abdelu Adrianie, nie jesteś naprawdę gotów, by pojąć odpowiedź. 

Abdel zaśmiał się, nie wiedząc właściwie, czy ten śmiech jest smutny, czy gorzki. 

– Mówisz jak Gorion. 

– Twój przybrany ojciec był mądrym człowiekiem. 

Potężny  najemnik  spojrzał  szybko  na  drzwi,  po  czym  znów  zwrócił  się  do  swego 

dziwnego rozmówcy. Choć rozpaczliwie pragnął powrócić do świata materialnego, nie mógł 

jednak  odrzucić  szansy  dowiedzenia  się  czegoś  o  tym  wszystkim,  co  się  z  nim  działo. 

Otworzył  usta  i  nagle  chciał  wypowiedzieć  na  raz  milion  pytań.  Rezultatem  było  jedynie 

milczenie. Odetchnął głęboko i spróbował ponownie. 

–  Piątka...  czy  naprawdę  istnieje,  jak  twierdzi  Melissan?  Czy  rzeczywiście  próbują 

wskrzesić Bhaala? 

– To, co ci powiedziała Melissan, jest prawdą – przyznała istota, po czym szybko dodała 

– lecz nie wyjawiła ci wszystkiego o Piątce. 

Ta odpowiedź zaskoczyła Abdela. Istota zdawała się niemal zawstydzona, że ujawniając 

zbyt wiele, złamała jakieś prawo lub kodeks honorowy nieśmiertelnych. 

background image

– Nie ty tutaj dowodzisz, prawda? – zapytał Abdel, powoli zaczynając rozumieć. 

Istota powoli pokiwała głową. 

–  Jestem  jedynie  sługą  boskiej  woli,  Abdelu.  Nie  mogę  aktywnie  wpływać  na  twój  los. 

Wydarzenia muszą następować same z siebie. 

–  I  przypuszczam,  że  nie  wyjawisz  mi  mojego  przeznaczenia  –  powiedział  Abdel 

zmęczonym głosem. 

– Nawet moce, którym służę, nie mogłyby tego wyjawić. 

Abdel splunął z pogardą. 

– Nie jesteś dla mnie większą pomocą niż moi śmiertelni pomocnicy – zaszydził. 

Zwrócił się w stronę najbliższych drzwi i przeszedł przez nie, nie oglądając się za siebie. 

background image

Rozdział jedenasty 

Rozległy  obszar  martwej  Otchłani  zniknął,  zastąpiony  przez  widok  i  odgłosy  bitwy. 

Opancerzeni  mężczyźni  cięli  i  rąbali  się  nawzajem.  W  powietrzu  latały  strzały  i  kamienie  z 

procy. Piechota używała pik i innych broni drzewcowych, atakując konnych przeciwników, i 

sama ginęła tratowana przez wierzchowce wrogów. Konie stawały dęba i rżały, toczyły pianę 

z pyska, a ich boki pokrywał pot i krew. 

Martwi  i  umierający  leżeli  na  ziemi  zmiażdżeni,  zadźgani,  pocięci  i  okrwawieni. 

Uderzenia stali o stal, rżenie koni, paniczne krzyki ludzi, jęki rannych żołnierzy wijących się 

na ziemi mieszały się w jeden głuchy ryk – pieśń bitwy. 

Abdela  otaczała  ze  wszystkich  stron  rzeź.  Zmaterializował  się  dokładnie  w  tym  samym 

miejscu,  w  którym  stał,  gdy  Yaga  Shura  wydał  swój  ostatni  oddech.  Trup  olbrzyma  leżał 

zaledwie  kilka  stóp  od  niego,  teraz  zamieniony  w  trudną  do  rozpoznania  górę  mięsa 

zmiażdżonego buciorami żołnierzy i kopytami koni walczących armii. Potężny najemnik nie 

miał pojęcia,  jak długo go nie  było,  lecz oceniając po wyglądzie trupa Yagi Shury,  musiało 

minąć tyle czasu, że bitwa przetoczyła się kilka razy nad tym jednym miejscem. 

Pośród  panującego  chaosu  Abdel  nie  mógł  ocenić  przebiegu  bitwy.  Nie  miał  pojęcia, 

która  strona  wygrywa,  ale  to  go  nie  obchodziło.  Nie  miało  to  już  znaczenia.  Wiedział,  że 

smok,  którego  zauważył,  zanim  został  wezwany  do  Otchłani,  zniszczy  Saradush...  zniszczy 

obie armie, a także Jaheirę i Imoen, jeśli Abdel ich nie uratuje. 

Najpierw musi je odnaleźć. 

Spojrzał  na  to,  co  pozostało  z  topora  Yagi  Shury,  po  czym  zaczął  się  wokół  rozglądać. 

Nie  potrzebował  zaczarowanej  broni,  by  przebić  się  przez  mur  śmiertelnych  żołnierzy 

stojących między nim a kobietami, które kochał, a poza tym był szermierzem, a nie drwalem. 

Na szczęście na polu bitwy był spory wybór mieczy. 

Zabrał ciężkie, szerokie ostrze z ręki jednego z leżących na ziemi trupów. 

Abdel  zaatakował,  rąbiąc  wszystkich  dookoła  w  szalonej  próbie  przebicia  się  przez 

otaczający  go  tłum.  Ignorował  ataki  kierowane  na  jego  niczym  nie  chronione  ciało.  Jego 

umysł  odcinał  ból,  a  nieśmiertelny  duch  przyjmował  niezliczone  ciosy  i  leczył  rany.  Abdel 

background image

zauważył,  że  jego  zdolności  regeneracji  są  teraz  większe  niż  kiedykolwiek  –  wiele  ran 

zamykało się tak szybko, że nawet nie zaczynały krwawić. 

Wkrótce  od  stóp  do  głów  pokryła  go  ciepła  jucha.  Krew  wrogów  zlepiła  mu  włosy  i 

przemoczyła ubranie. Mdląca woń krwi dusiła go, na języku czuł posmak miedzi. Pocierając 

wierzchem okrwawionej dłoni oczy,  nie  mógł się pozbyć szkarłatnej zasłony przysłaniającej 

mu pole bitwy. 

W trakcie tej walki esencja Bhaala pozostawała spokojna. Abdel nie radował się masakrą 

wrogów,  nie  była  to  śmierć,  którą  mógłby  smakować.  Ta  rzeź  miała  na  celu  jedynie 

odnalezienie Jaheiry i Imoen, zanim smok skieruje swoją uwagę na pole bitwy. 

To,  że  jego  zadanie  jest  niemożliwe  do  wykonania,  nawet  nie  przyszło  Abdelowi  do 

głowy.  Ignorował  fakty  –  tysiące  walczących  na  ogromnym  terenie  –  i  wierzył,  że  jakimś 

sposobem uda mu się odnaleźć kochankę i siostrę. 

Między  poruszającymi  się  ciałami  Abdel  zobaczył  śmierć  i  zniszczenie  spadające  na 

Saradush.  Jedno  machnięcie  wielkiego,  pokrytego  łuskami  ogona  smoka  spowodowało 

zawalenie się wieżyczki domu jakiegoś bogacza. Morderczy ogień z nieba palił całe kwartały 

ulic.  Potężny  gad  spadł  na  skórzastych  skrzydłach  z  nieba,  by  pożreć  nieszczęsne  ofiary 

uciekające  ulicami.  Widok  wielkiego  smoka  niszczącego  Saradush  powodował,  że  Abdel 

coraz bardziej gorączkowo prowadził swe beznadziejne poszukiwania. 

Nagle  ponad  wrzawą  bitewną  usłyszał  swoje  imię,  wykrzyczane  ze  zwierzęcą 

wściekłością. 

– Abdel! 

Obrócił  się  w  stronę  szalonego  krzyku  i  zobaczył  atakującą  go  rozczochraną  postać  na 

koniu.  Mężczyzna,  skulony  w  siodle  na  rumaku  o  dzikich  oczach,  wyglądał  bardziej  jak 

zwierzę niż człowiek – splątana tłusta grzywa powiewała na wietrze, gdy jechał, a owłosione 

ramię unosiło nad głową ciężką włócznię. 

Mimo  wszelkich  wysiłków  Abdel  nie  był  w  stanie  odnaleźć  Jaheiry  ani  Imoen.  Jednak 

jakimś sposobem Gromnir, szalony generał calimshańskich oddziałów, odnalazł jego. 

– Abdel! – zaryczał Gromnir. – Znów się spotykamy! Niezła zabawa! Ha! 

Koń pędził  w  jego stronę, lecz Abdel  nie ruszał się. W ostatniej chwili postąpił krok do 

przodu,  uchylił  się  przed  włócznią  Gromnira  i  zacisnął  potężne  ramię  na  grubej  szyi 

wierzchowca.  Impet  pędzącej  bestii  odrzucił  go  do  tyłu.  Odgłos  wyrywanego  ze  stawu 

ramienia zagłuszył głośny trzask łamiących się jak chrust kości szyi zwierzęcia. 

Zanim Abdel zdążył się podnieść, jego ramię już wróciło na swoje miejsce. Gromnir nie 

miał  takiego  szczęścia.  Może  i  był  dzieckiem  Bhaala,  ale  podobnie  jak  Imoen  i  większość 

innych, nie posiadał nadludzkich zdolności regeneracji Abdela i Yagi Shury. 

Generał wyczołgiwał się powoli spod drżącego konwulsyjnie ciała konia, podciągając się 

na  rękach.  Abdel  widział,  że  miednica  Gromnira  została  zmiażdżona  w  trakcie  upadku.  Na 

kolczastych nogawicach, które okrywały jego ciało poniżej pasa, pojawiła się ciemna plama. 

background image

–  Abdel!  –  zaskrzeczał  kaleki  mężczyzna.  –  Abdel  zdradził  Gromnira.  Ha!  Gromnir 

wpadł w pułapkę Abdela. 

Abdel  zamierzał  odwrócić  się  od  bezradnego  mężczyzny  i  wrócić  do  poszukiwania 

Jaheiry  i  Imoen,  ale  nie  mógł  znieść  niczym  nie  uzasadnionych  oskarżeń,  jakie  rzucał  na 

niego calimshański generał. 

– Nie jestem zdrajcą, Gromnirze – powiedział spokojnym głosem. 

– Ha! Dobra zabawa, Abdelu. Żartujesz, kiedy Gromnir umiera! Ha! 

Abdel potrząsnął głową. 

– Jesteś szalony. 

– Szalony? Gromnir i jego ludzie wpadli w zasadzkę! Ha! Tysiąc kawalerzystów chowało 

się  za  wzgórzami,  żeby  zmiażdżyć  armię  Gromnira!  –  Wraz  z  tymi  słowami  na  ustach 

umierającego mężczyzny pojawiła się różowa piana. 

– Wiedzieli, że Gromnir wyjdzie zza murów! Ha! A smok... on też to wiedział. Patrzył i 

czekał,  aż  Gromnir  połknie  przynętę!  Plan  Abdela  powiódł  się!  Ha!  Saradush  zostało  bez 

obrony! 

– To nie był mój plan – zaprotestował Abdel, ale Gromnir nie słuchał jego argumentów, 

oddychając spazmatycznie. 

– Druidka i dziewczyna – ciągnął dalej Gromnir, a jego głos z każdym słowem stawał się 

coraz cichszy – wiedziały. Uciekły do miasta, nie wpadły w pułapkę. Ha! 

Atak  kaszlu  wstrząsnął  Gromnirem,  po  czym  jego  ciało  wyprężyło  się.  Abdel  nie 

pozostał,  by  być  świadkiem  jego  śmierci.  Potężny  najemnik  już  szarżował  przez  masy 

walczących, wycinając sobie drogę prosto do miasta... lub tego, co z niego pozostało po ataku 

smoka. 

Przedzierając się przez pole bitwy, Abdel przeklinał własną głupotę. Oczywiście, Jaheira 

i Imoen były w mieście! 

Gromnir myślał, że uciekły przed bitwą, ale ograniczony umysł generała nie pozwalał mu 

domyślać się prawdziwego wyjaśnienia. 

Z  łatwością  mógł  sobie  wyobrazić  taką  oto  scenę.  Kobiety,  które  kochał,  prowadzą 

cywilów  w  bezpieczne  miejsce,  próbując  znaleźć  im  jakieś  schronienie  przed  szalejącym 

potworem.  Jaheira  i  Imoen  jak  zwykle  ryzykowały  życiem,  żeby  ratować  niewinnych  i 

bezbronnych. 

Teraz, kiedy już to wiedział, Abdel poruszał się bardzo szybko. Dotarł do nadal otwartych 

bram  Saradush  i  pędził  pokrytymi  gruzem  ulicami,  ignorując  płomienie  pochłaniające 

budynki.  Nad  miastem  unosiła  się  gruba  chmura  dymu,  zmuszając  Abdela  do  zgięcia  się 

wpół, żeby znaleźć się pod gryzącymi w oczy chmurami. 

Czuł,  że  Jaheira  i  Imoen  będą  tam,  gdzie  zniszczenia  są  największe.  Musi  więc  znaleźć 

smoka, a wtedy na pewno odnajdzie przyjaciół. 

background image

Znalezienie  smoka  nie  było  trudne  –  musiał  tylko  biec  w  stronę  dochodzących  go 

krzyków. Nagle zobaczył szalejącą bestię, zmieniającą budynki w pył i zabijającą każdą żywą 

istotę, która znalazła się w zasięgu jej łap lub ogona. Jak wszystkie smoki, tak i ten okaz był 

przerażający i jednocześnie wzbudzający podziw. Zbliżając się, Abdel zobaczył, że smok jest 

bardzo młody, ledwo wyrośnięty. Jego łuski były gładkie, nie poznaczone przez bitwy, które 

dopiero  miały  nadejść. Skórę miał  wciąż  błyszczącą,  jaskrawo-czerwoną. W  miarę  starzenia 

się  jej  kolor  będzie  coraz  ciemniejszy,  głębszy.  Jeśli  ta  istota  jest  tak  niedoświadczona  w 

walce, jak sugeruje jej niedojrzały wygląd, Abdel miał nadzieję na zwycięstwo. 

Na  drugim  końcu  kwartału  Abdel  zauważył  postacie  kryjące  się  na  parterze  budynku 

wypalonego  przez  smoczy  ogień.  Nawet  z  tej  odległości  i  mimo  unoszącej  się  mgły  Abdel 

rozpoznał sylwetkę Jaheiry, a obok niej mniejszą – Imoen. Ręce Imoen kreśliły w powietrzu 

skomplikowane  wzory,  tak  jak  to  robili  magowie  i  czarodzieje,  rzucając  zaklęcia.  Abdel 

widział u jej stóp zwój z błyszczącymi symbolami. Kilka chwil później cała grupa zniknęła. 

Dopiero  po  chwili  Abdel  zorientował  się,  że  wciąż  tam  byli,  a  ich  obecność  ukrywało 

zaklęcie  niewidzialności.  Nie  miał  jednak  czasu  zastanawiać  się  nad  nie  ujawnionymi 

wcześniej  talentami  magicznymi  Imoen,  gdyż  uwagę  smoka  coraz  bardziej  przyciągał 

niewielki budynek, w którym grupka znalazła schronienie. 

Powoli,  jakby  smakując  rzeź,  smok  zaczął  iść  w  stronę  niewidzialnej  Imoen  i  tych, 

których  chroniła.  Głęboki,  złośliwy  śmiech  wydostał  się  z  gardła  bestii,  zagłuszając  trzask 

płomieni i krzyki innych mieszczan, uciekających przed potworem. 

Abdel  nie  zastanawiał  się,  nie  zwolnił  kroku,  choć  pewna  część  umysłu  kazała  mu 

odwrócić się i uciekać. Bestia mogła rozerwać go na strzępy jednym pociągnięciem wielkich 

szponów  lub  zmienić  w  kupę  popiołu  wybuchem  płomienia  tak  gorącego,  że  roztapiał 

kamienne mury. 

Abdel wiedział, że nawet zdolność natychmiastowej regeneracji nie mogłaby go uratować 

przed śmiercią od tak straszliwych obrażeń. Wiedział, że nie jest nieśmiertelny. 

Nie tylko świadomość własnej  śmiertelności  sprawiała, że Abdel kulił  się z przerażenia. 

Mimo swej widocznej młodości, wielki czerwony smok górował nad uciekającymi przed nim 

ludźmi  i  niziołkami.  Rozłożył  szeroko  skrzydła,  żeby  objąć  całą  szerokość  ulicy,  i  niedbale 

odpychał zbliżających się do niego ludzi, pozostawiając na ziemi skulone martwe ciała. 

Smok  był  na  tyle  duży,  że  mógłby  unieść  w  pazurach  parę  niedźwiedzi,  ale  wrażenie 

robiły  nie  tylko  jego  rozmiary.  Jego  młode  łuski  świeciły  wewnętrznym  światłem,  a  każda 

była  równie  piękna  jak  bezcenny  rubin.  Łączyły  się  ze  sobą  tak  ciasno,  że  wydawały  się 

tworzyć na grzbiecie bestii niemożliwą do przebicia zbroję. Stwora mierzącego od ostrych jak 

brzytwa  zębów  do  koniuszka  wężowego  ogona  trzydzieści  stóp  otaczała  aura  wspaniałej 

mocy. Smoki mają bowiem w sobie majestat, który wykracza poza ich niepojętą siłę fizyczną; 

aura  wielkości,  wspaniałości  i  złośliwości  sprawiała,  że  nawet  Abdel  drżał  z  przerażenia. 

Smoczy strach, tak to nazywali mędrcy. 

background image

Ignorując  ten  zakątek  umysłu,  który  błagał  go,  żeby  rzucił  malutki  miecz  na  ziemię  i 

uciekał,  Abdel  zbliżył  się  do  smoka  na  odległość  ciosu.  Miał  tyle  szczęścia  lub  znaczył  tak 

mało, że olbrzymi wróg nawet nie zwrócił na niego uwagi, podbiegł więc i chlasnął mieczem 

tylną łapę smoka tuż nad piętą. Zwyczajna broń odbiłaby się od łusek bez szkody dla bestii, 

lecz miecz Abdela poruszała dłoń o sile większej niż siła jakiegokolwiek śmiertelnika. 

Z  rany  wypłynął  gejzer  dymiącej  krwi,  a  broń  Abdela  została  strzaskana  siłą  uderzenia. 

Smok zawył z bólu, kopiąc tylną łapą i skręcając głowę na długiej, giętkiej szyi, by zacisnąć 

szczęki na niewidocznym wrogu. 

Abdel  rzucił  się  do  tyłu,  unikając  łapy  i  morderczych  szczęk,  i  przykucnął  pod 

przesuwającym  się  nad  jego  głową  skrzydłem  smoka.  Nie  udało  mu  się  jednak  uniknąć 

ciężkiego  ogona,  który  wyrzucił  go  w  powietrze,  i  wylądował  na  jednym  z  niewielu 

kamiennych  murów,  które  jeszcze  pozostały  na  tej  ulicy.  Ściana  rozpadła  się,  a  impet 

uderzenia  spowodował  połamanie  żeber,  naruszenie  kręgów  szyjnych,  zmiażdżenie 

wszystkich kości twarzy i uszkodzenie kilku organów wewnętrznych. 

Po około dziesięciu sekundach jego straszliwe rany zaleczyły się na tyle, że mógł wstać. 

Na szczęście niedoświadczony smok pomyślał, że bohater został starty na pył, więc skierował 

swoją  uwagę  na  budynek,  gdzie  Imoen,  Jaheira  i  inni  szukali  ochrony,  zanim  skryło  ich 

zaklęcie niewidzialności. 

Stając na tylnych łapach, bestia wydała ryk, który wstrząsnął ziemią. Echo tego bojowego 

okrzyku  stłumiło  wszystkie  inne  dźwięki.  Abdel  nie  słyszał  nawet  własnego  krzyku,  gdy 

bestia opuściła swoje ciało  na dach  budynku, zawalając go wewnątrz wielkiej chmury pyłu, 

która wkrótce połączyła się z dymem wiszącym nad miastem. 

Abdel zawył, opłakując pewną śmierć swojej kochanki. 

– Jaheira! 

Przeciągnął  dłonią  po  pokrytej  krwią  i  brudem  twarzy  i  wziął  głęboki  oddech,  by 

ponownie  wyrazić  swój  ból  i  wściekłość,  lecz  nagle  zatrzymał  się.  Zauważył  ślady  stóp  w 

pokrywającym  ulice  pyle  i  popiele.  Sądząc  po  liczbie  pozostawionych  śladów  stóp  i  ilości 

unoszącego się kurzu, Abdel zgadywał, że musiało tędy uciekać pół tuzina ludzi. Nie widział 

ich. Zaklęcie, które sprawiło, że Imoen, Jaheira  i  pozostali zniknęli, wciąż działało. Imoen  i 

Jaheira żyły.  Abdel wypuścił powietrze z płuc, a  jego krzyki rozpaczy zmieniły  się w pełen 

ulgi śmiech. 

Gdy  smok  odwrócił  się  w  stronę  wielkiego  najemnika,  śmiech  Abdela  zamarł.  Stwór 

przechylił  lekko  głowę  i  wziął  głęboki  oddech.  Jego  wielka  pierś  powiększyła  się  jeszcze 

bardziej  i  Abdel  uświadomił  sobie,  że  smok  przygotowuje  się  do  wypuszczenia  wielkiego 

języka ognia. 

Potężny mężczyzna obrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Słyszał za sobą głęboki grzmot 

i  syk.  Próbował  schować  się  w  otwartej  bramie,  podczas  gdy  ściana  ognia  przesuwała  się 

wzdłuż ulicy, pochłaniając wszystko na swojej drodze. 

background image

Gdyby Abdel musiał przyjąć na siebie całą siłę ataku smoka, zginąłby natychmiast, krew 

zagotowałaby  się  w  jego  żyłach,  a  kości  zmieniły  w  popiół.  Uratowała  go  niecierpliwość 

młodej bestii. Smok za szybko objawił swoją siłę i jego wróg znalazł się jedynie na obrzeżach 

ognistego  oddechu  bestii.  Abdel  rozpaczliwie  skoczył  za  osłonę  budynku  i  wtedy  poczuł 

niemożliwy do zniesienia, palący ból, jaki przeżywają tylko żyjący. 

Jego  ubranie  i  włosy  zapaliły  się,  a  szyja  i  plecy  pokryły  pęcherzami.  Mocno  zacisnął 

powieki, gdy otoczyła go chmura ognia. Jego nozdrza, gardło i płuca zostały poparzone, gdy 

wdychał śmierdzące siarką powietrze i gryzący dym. 

Cierpienie  towarzyszące  paleniu  się  żywcem  sprawiło,  że  Abdel  na  chwilę  stracił 

przytomność.  Kiedy  ją  odzyskał,  zobaczył,  że  leży  w  pociemniałej  bramie,  a  wokół  niego 

dopalają  się  ostatnie  płomyki  smoczego  oddechu.  Próbował  zerwać  się  na  równe  nogi,  ale 

okazało się, że kończyny go nie słuchają. Leżał przez kilkanaście sekund, czekając, aż zacznie 

działać jego niesamowita zdolność regeneracji, lecz kiedy ponownie próbował wstać, odkrył, 

że jego rany się nie zagoiły. 

Ogień. Abdel wiele razy czuł wewnętrzny płomień wściekłości i żądzy krwi Bhaala, lecz 

to  były  płomienie  ducha.  W  prawdziwym  świecie  Abdel  nigdy  nie  został  poparzony...  ani 

zanim  został  awatarem  martwego  boga,  ani  nigdy  później.  Myślał,  że  dojdzie  do  siebie  po 

straszliwych oparzeniach tak samo jak po ciętych i miażdżonych ranach i innych obrażeniach. 

Teraz,  kiedy  leżał  bezradnie  w  stopionym  ubraniu  pokrywającym  sączące  się  rany  na 

spękanych, pokrytych pęcherzami plecach, Abdel zrozumiał, że tak nie jest. 

Zbierając całą swoją siłę, podczołgał się kawałek i wyjrzał z bramy, która uratowała mu 

życie.  Musiał  dowiedzieć  się,  dlaczego  smok  go  jeszcze  nie  dobił.  Musiał  zobaczyć,  czy 

Imoen i Jaheirze udało się uciec. W jednej chwili znalazł odpowiedź na oba pytania. 

Smok został zaatakowany. Dwa olbrzymie tygrysy rzuciły się na plecy bestii, rozrywając 

i  szarpiąc  jej  łuski.  Gdy  smok  atakował  je  skrzydłami  i  ogonem,  dwa  wielkie  koty 

odskakiwały  i  natychmiast  ponownie  się  zbliżały.  Błękitna  aura  wokół  ich  potężnych  ciał 

świadczyła,  że  przywołała  je  Jaheira.  Druidka  musiała  poprosić  o  pomoc  Mielikki,  a  w 

odpowiedzi bogini lasu posłała pręgowane koty, by chroniły jej służkę. Ich napaść zaskoczyła 

młodego  smoka,  a  ciągłe  ataki  nie  pozwalały  mu  skoncentrować  się  tylko  na  jednym 

przeciwniku. 

Jaheira  znajdowała  się  w  pobliżu  miejsca  walki.  Inkantacja  wzywająca  pręgowanych 

obrońców  zniszczyła  zaklęcie  niewidzialności,  które  wcześniej  ją  ukrywało.  Zajmowała  się 

właśnie  ranami  trzeciego  tygrysa,  który  leżał  na  środku  ulicy  w  kałuży  krwi.  Choć  ból 

utrudniał  mu  patrzenie,  Abdel  widział,  że  półelfka  płacze,  patrząc  na  cierpienia  umierającej 

bestii. 

Smok  rzucał  się  szaleńczo  na  wszystkie  strony,  machając  pazurami  i  kłapiąc  paszczą  i 

rozpaczliwie  próbując  zrzucić  obu  przeciwników  z  grzbietu.  Tygrysy  były  jednak  szybsze  i 

background image

bardziej  sprytne,  nadal  więc  szarpały  skórę  potwora,  choć  ich  ostre  jak  brzytwa  pazury  nie 

były w stanie przebić się przez łuski. 

Abdel próbował wstać, lecz znów mu się nie udało. Próbował podczołgać się do przodu, 

aby  podążyć  Jaheirze  na  pomoc.  Wysiłek  zmuszał  go  do  krótkich,  płytkich  oddechów,  a 

wciąż wiszący w powietrzu dym przepływał przez gardło, wywołując kaszel. Jednak mięśnie 

go  zdradziły.  Awatar  Bhaala  był  słaby  i  bezradny  jak  nowo  narodzone  dziecko.  Z  trudem 

mógł unieść głowę i obserwować przebieg bitwy, modląc się, by Jaheira przeżyła. 

Nagle Abdel usłyszał dochodzący z daleka okrzyk bojowy, który pamiętał jeszcze z bitwy 

na murach Saradush. W ich stronę zbliżała się Melissan. Smok też ją usłyszał i obrócił się, by 

wypuścić  kolejny  język  ognia  w  stronę  nowego  przeciwnika.  Melissan  wydawała  się  nie 

zwracać  na  to  uwagi  i  pędziła  przez  ruiny  miasta,  by  rzucić  bestii  wyzwanie.  Głowica  jej 

maczugi kreśliła w powietrzu zabójcze koła. 

Płomienie  otoczyły  ją,  a  Abdel  zajęczał  ze  współczucia.  Kiedy  jednak  ściana  ognia 

zniknęła, okazało się, że Melissan nie doznała żadnego uszczerbku, a siła ognistego oddechu 

jedynie ją zatrzymała. 

Zadziwiony nieoczekiwanym przybyciem Melissan, młody smok rozproszył swoją uwagę 

na  tyle,  że  Jaheira  mogła  się  włączyć  do  walki.  Laska,  którą  zwykle  nosiła,  zmieniła  się  w 

płonący  błękitnym  ogniem  sejmitar.  Opuściła  zaczarowane  ostrze  na  ogon  niczego  nie 

spodziewającego się smoka, głęboko wbijając je w jego ciało. Rana zaczęła parować, a smok 

zaryczał z bólu i złości. 

Ignorując  tygrysy  wczepione  w  jego  grzbiet,  smok  odwrócił  się  do  Jaheiry.  Próbując 

uchylić się przed kłapiącą paszczą bestii, druidka potknęła się o kawałek gruzu ze zburzonego 

domu  i  upadła  na  ziemię.  Próbowała  przetoczyć  się  w  bezpieczne  miejsce,  lecz  smok  był 

szybszy i przyszpilił ją łapą do ziemi. 

W  odpowiedzi  na  krzyki  Jaheiry  Abdel  znów  próbował  wstać.  Chyba  tylko  siłą  woli 

udało mu się podnieść, lecz kiedy zrobił krok do przodu, znów upadł na ziemię. 

Kiedy  udało  mu  się  podnieść  głowę,  zobaczył  wąski  tunel  światła,  otoczony  po  obu 

stronach ciemnością. Abel czuł, że znów traci przytomność. Świat znikał.  Widział,  jak ciało 

Jaheiry wije się pod łapą smoka, ale już nie słyszał jej krzyków. 

W jego gwałtownie zmniejszające się pole widzenia wkroczyła Melissan, teraz z maczugą 

za pasem. Jej ręce wypełniała biała kula energii, którą rzuciła w stronę smoka. Zaklęcie trafiło 

w nasadę skrzydeł bestii. Niewiele istot słyszało krzyk smoka, lecz wszyscy, którzy przeżyli 

oblężenie Saradush, będą go słyszeć w najkoszmarniejszych snach do końca życia. 

Zawodzący  ryk  bestii  zwalił  na  ziemię  kilka  budynków,  które  pozostały  jeszcze  na  tej 

ulicy.  Wczepione  w  grzbiet  potwora  tygrysy  spadły  na  ziemię,  ogłuszone  siłą  dźwięku. 

Sparaliżowany  Abdel  nie  był  w  stanie  podnieść  dłoni  do  uszu,  by  ochronić  je  przed 

straszliwym  rykiem.  Bębenki  w  jego  uszach  popękały,  a  po  policzkach  spłynęły  dwa 

strumyczki krwi. 

background image

Na  Melissan  wydawało  się  to  nie  robić  żadnego  wrażenia.  Już  zebrała  kolejną  kulę 

świetlistej  energii  i  rzuciła  ją  w  stronę  smoka.  Bestia  znów  wrzasnęła.  Ogłuszony  przez 

pierwszy krzyk Abdel nie mógł usłyszeć drugiego, jednak czuł wibracje poruszające ziemię. 

Abdel  próbował  powstrzymać  opadającą  na  niego  kurtynę  mroku,  nie  chcąc  poddać  się 

ciemności,  podczas  gdy  w  pobliżu  trwała  bitwa.  Bestia,  nie  chcąc  dopuścić  do  jeszcze 

jednego  ataku  Melissan,  zamachała  skrzydłami  i  uniosła  się  nad  zniszczone  ulice  Saradush, 

wciąż  ściskając  w  swojej  łapie  słabo  szarpiące  się  ciało  Jaheiry.  Ostatnią  rzeczą,  jaką 

zobaczył  Abdel,  zanim  w  końcu  stracił  przytomność,  była  jego  kochanka  unoszona  przez 

młodego smoka. 

background image

Rozdział dwunasty 

Abdel  z  drżeniem  złapał  oddech,  gdy  odzyskał  przytomność.  Choć  był  zbyt  słaby,  by 

otworzyć  oczy,  czuł,  że  ktoś  przeniósł  go  do  jakiegoś  pomieszczenia.  Ponieważ  wciąż 

wyczuwał  na  języku  słaby  posmak  dymu  i  popiołu,  zgadywał,  że  znajduje  się  gdzieś  w 

płonącym Saradush. 

Odetchnął głęboko. Jego pierś wypełniła chłodna  mgiełka,  łagodząc poparzenia gardła  i 

płuc.  Słuch,  osłabiony  przez  bojowy  okrzyk  smoka,  powrócił  na  tyle,  że  Abdel  rozpoznał 

dochodzący gdzieś z góry monotonny zaśpiew religijnej inkantacji. 

Walcząc  z  wyczerpaniem,  otworzył  oczy  i  zobaczył,  że  leży  nago  na  zimnej  kamiennej 

posadzce  i  patrzy  na  wysokie,  łukowate  sklepienie.  Ściany  i  sufit  ozdabiały  starannie 

namalowane  freski,  przedstawiające  cierpiących  z  powodu  chorób,  ran  i  tortur  mężczyzn  i 

kobiety,  ale  ich  twarze  ukazywały  nie  cierpienie,  lecz  ulgę.  Wspólna  dla  każdej  sceny  była 

postać mężczyzny w kapturze, o twarzy pełnej współczucia i pokrytej łzami. Abdel rozpoznał 

portret Ilmatera, płaczącego boga. 

Wtedy  uświadomił  sobie,  że  nie  czuje  bólu,  choć  leżał  na  straszliwie  poparzonych 

plecach. Nie mając pewności, czy to w końcu zadziałała jego naturalna zdolność regeneracji, 

czy też istnieje inne wyjaśnienie, zmusił się, by usiąść. Wysiłek ten oślepił go i przez chwilę 

zobaczył gwiazdy. 

–  Ilmaterowi  niech  będą  dzięki,  żyjesz!  –  zabrzmiał  okrzyk  Melissan  zza  gwiezdnego 

gobelinu. 

Abdel usłyszał odgłos biegnących stóp, a po chwili poczuł znajomy uścisk Imoen, która 

przytuliła się do jego szyi. 

–  Abdelu –  zawołała, wtulając się w  jego zupełnie  już wyleczone plecy –  myślałam, że 

cię straciłam. 

Gdy  otoczył  przyrodnią  siostrę  ramieniem  i  przytulił,  gwiazdy  w  jego  polu  widzenia 

zaczęły  znikać.  Abdel  zobaczył,  że  otaczają  go  nie  tylko  Imoen  i  Melissan,  ale  też  kilka 

odzianych  w  długie  szaty  postaci,  przyglądających  się  uważnie  każdemu  jego  ruchowi.  Bez 

wątpienia byli to kapłani Ilmatera, którzy uleczyli jego rany. 

background image

Nie mógł marnować czasu na podziękowania. 

– Jaheira? – zapytał niepewnie, patrząc prosto na Melissan. 

Wysoka kobieta odwróciła się. 

Imoen puściła go i odsunęła się, a jej twarz była pełna smutku. 

– Smok ją zabrał – powiedziała cicho. 

Abdel  lekko  odepchnął  Imoen  i  powoli  wstał.  Widząc  coś  w  jego  oczach,  postacie  w 

długich  szatach  odsunęły  się  od  wojownika,  odzianego  jedynie  w  zwęglone  resztki  ubrania. 

Melissan nie poruszyła się. 

– Naprawdę mi przykro, Abdelu – powiedziała. 

Abdel rzucił  się na nią  i otoczył rękami  jej  szyję, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. 

Ściskając Melissan coraz mocniej, uniósł ją nad ziemię. Nogi kobiety słabo kopały powietrze. 

Kapłani  Ilmatera  zareagowali  przerażonymi  westchnieniami,  ale  nie  próbowali  Melissan 

pomóc. 

–  Abdelu!  –  wrzasnęła  Imoen,  skacząc  mu  na  plecy  i  bezskutecznie  próbując  oderwać 

jego ręce od szyi Melissan. – Abdelu, to nie jej wina! Nic nie mogliśmy zrobić. 

Melissan słabo ściskała potężne ramiona Abdela, a oczy wyszły jej z orbit, gdy próbowała 

złapać oddech. 

–  Zdradziła  nas!  –  zaryczał  Abdel.  –  Skłamała  nam  o  Piątce!  Chce,  żebyśmy  wszyscy 

zginęli! 

– Nie! – krzyknęła Imoen z przerażeniem w głosie, teraz uderzając małymi piąstkami w 

plecy  brata.  –  Melissan  odegnała  smoka!  Znalazła  cię  i  przyprowadziła  nas  do  tej  świątyni. 

Jeśli chciałaby nas zabić, czemu nas ratowała? 

Abdel,  nie  będąc  już  pewien  zdrady  kobiety,  rozluźnił  chwyt.  Opuścił  Melissan,  aż  jej 

stopy dotknęły podłogi,  i pchnął  ją pogardliwie do tyłu, aż zatoczyła  się w stronę kapłanów 

Ilmatera, którzy chwycili ją, by nie upadła. 

Imoen  podbiegła  do  Melissan,  żeby  sprawdzić,  czy  wszystko  z  nią  w  porządku. 

Upewniwszy się, że jej nowej przyjaciółce nic się nie stało, dziewczyna spojrzała na Abdela z 

wyrzutem. 

– Co ty sobie myślisz, Abdelu? Zwariowałeś? 

Abdel nic nie odpowiedział, tylko zaklął i splunął na poświęconą podłogę świątyni. 

Z pomocą Imoen Melissan udało się dojść do siebie. Jej długie, delikatne palce masowały 

szyję pod wysokim czarnym kołnierzem, który sięgał aż do brody. Dziki i nieoczekiwany atak 

Abdela zostawił ślady w postaci siniaków na szyi, ale gdy się odezwała, w jej głosie nie było 

ani śladu gniewu. 

–  Twój  brat  stracił  kogoś,  kogo  kochał  –  powiedziała  cicho,  a  jej  nadwerężone  gardło 

sprawiło, że głos był szorstki i chrapliwy. – Ma prawo być zdenerwowany. 

background image

–  Nie  w  taki  sposób  –  zaprotestowała  Imoen,  opiekuńczo  otaczając  ramieniem  wyższą 

kobietę. Jej oczy ciskały  noże w ciało  Abdela. – Po tym wszystkim, co dla nas zrobiłaś, nie 

ma prawa traktować cię w taki sposób. 

Potężny mężczyzna obrócił się na pięcie, by spojrzeć na obie kobiety. Kapłani usunęli się 

dyskretnie, pozostawiając trójkę intruzów samym sobie. 

– Oszukała nas, Imoen – stwierdził Abdel. – Wprowadziła nas prosto w pułapkę. 

Imoen chciała zaprotestować, lecz Melissan uniosła dłoń, by ją uciszyć. 

–  Nie  przeczę,  że  armia  Gromnira  wpadła  w  zasadzkę  –  powiedziała  cicho,  głosem  już 

bardziej  przypominającym  jej  normalny  głos.  –  Ale  zapewniam  cię,  że  nie  miałam  nic 

wspólnego ze zdradą. 

– Jeżeli nie ty, to kto? – zażądał odpowiedzi Abdel. 

Melissan potrząsnęła głową. 

–  Niestety,  nie  jestem  w  stanie  tego  powiedzieć.  W  Saradush  zebrało  się  wiele  dzieci 

Bhaala, pragnących schronić się przed armią Yagi Shury. Być może jedno z nich wymieniło 

swoje życie na życie wszystkich ze swego rodu. 

Abdel  czuł,  że  jego  gniew  ustępuje.  Oskarżył  Melissan,  opierając  się  na  własnych 

domysłach,  te  zaś  zrodziły  się  z  wypowiedzianych  przed  śmiercią  słów  szalonego  generała 

Gromnira.  Zmuszony  przyjąć  do  wiadomości  fakty,  Abdel  nie  mógł  znaleźć  żadnych 

dowodów na to, że to Melissan była odpowiedzialna za zasadzkę. Rzeczywiście, to Melissan 

uratowała życie Abdela... w każdym razie według Imoen. 

Patrząc  w  oczy  swojej  przyrodniej  siostry,  Abdel  uświadomił  sobie,  że  była  ona  pod 

urokiem  tej  potężnej,  pięknej  kobiety.  Abdel  znał  to  spojrzenie,  w  przeszłości  Imoen 

spoglądała tak na niego. Melissan była dla dziewczyny wybawicielem i najwyraźniej zastąpiła 

Abdela w roli bohatera Imoen. 

Sam Abdel nie był pod takim wrażeniem. 

– Nie byłaś ze mną całkiem szczera – powiedział, przypominając sobie pożegnalne słowa 

dziwnej istoty w Otchłani. – Wiesz o Piątce więcej, niż mi powiedziałaś. 

Zanim  Imoen  zdołała  rzucić  się  na  pomoc  swojej  nowej  bohaterce,  odezwała  się 

Melissan. 

–  To  prawda,  Abdelu.  Nie  byłam  z  tobą  całkiem  szczera.  Ale  musisz  zrozumieć,  że  nie 

mogłam ci całkowicie zaufać, zanim nie wykazałeś się, zabijając Yagę Shurę. 

– A jednak oczekujesz, że ja ci zaufam. 

Melissan westchnęła. 

–  Abdelu,  moje  zadanie  jest  trudne.  Próbuję  uratować  potomków  złego,  podstępnego 

bóstwa przed ich własnym rodem. Ciągle muszę strzec się przed zdradą sojuszników. Wiesz, 

że wielu z nich nie można zaufać. 

Abdel  niechętnie  przytaknął.  Nie  mógł  zaprzeczyć  jej  słowom,  tak  samo  jak  nie  mógł 

zaprzeczyć swojemu plugawemu pochodzeniu. 

background image

–  Wiele  lat  temu  odnalazłam  Sarevoka  i  powiedziałam  mu  wszystko,  co  wiedziałam  o 

Piątce i jej celach – ciągnęła dalej Melissan. – Wykorzystał te informacje dla siebie i niemal 

wywołał wojnę, próbując uprzedzić Piątkę w próbach wskrzeszenia waszego mrocznego ojca. 

Na takich błędach nauczyłam się dobrze strzec swoich tajemnic, Abdelu Adrianie. 

–  A  popatrz  na  to,  co  zrobił  Gromnir  –  wtrąciła  się  Imoen.  –  Mieszkańcy  Saradush 

zapewnili  mu  azyl,  a  on  zajął  ich  miasto.  Nic  dziwnego,  że  Melissan  nie  chciała  ci 

wszystkiego powiedzieć. Nie możesz jej winić. 

–  Gdzie  jest  teraz  Sarevok?  –  zapytał  Abdel,  nagle  uświadamiając  sobie  nieobecność 

przyrodniego brata. 

Melissan odpowiedziała, wzruszając ramionami: 

–  Jechał  u  mojego  boku,  gdy  przekraczaliśmy  bramę,  ale  rozdzieliliśmy  się  w  chaosie 

bitwy.  Nie  powrócił.  Może  jest  jednym  z  tysięcy,  którzy  spoczywają  na  polu  bitwy,  zabity 

przez armię, która zniszczyła Saradush i uciekła, gdy zobaczyła wzlatującego w niebo smoka. 

– Wątpię, by ci żołnierze byli w stanie zakończyć życie mojego brata – mruknął Abdel. 

– Może to on był zdrajcą – zasugerowała Imoen. – Nie pierwszy raz próbował zniszczyć 

miasto. 

–  Może  –  przyznała  Melissan,  choć  nie  wydawała  się  przekonana.  –  Sarevok  znał  nasz 

plan bitwy. Mógłby zorganizować zasadzkę. Kiedy poznałam Sarevoka, był zdolny do takiej 

zdrady.  Ale  ostatnio  wyczuwałam  w  nim  coś  innego  –  kontynuowała  kobieta.  –  Sarevok 

zmienił  się  od  czasu  naszego  pierwszego  spotkania.  Czy  wierzysz,  że  wciąż  jest  zdolny  do 

takiego zła? 

–  Nie...  nie  wiem  –  przyznała  Imoen.  –  Chyba  nie.  Ale  tak  naprawdę  wcześniej  go  nie 

znałam. 

Zwróciła się do przyrodniego brata. 

– Co ty o tym sądzisz, Abdelu? Czy Sarevok nas zdradził? 

Abdel  przez  dłuższą  chwilę  zastanawiał  się  nad  odpowiedzią.  Sarevok  zamordował 

Goriona i Khalida. Niemal zabił Jaheirę i zrobił to bez wyrzutów sumienia. Ale to było dawno 

temu. Podobnie jak Melissan, Abdel czuł, że Sarevok, który poprowadził ich do Saradush, był 

już zupełnie inny. 

–  Teraz  nie  ma  to  już  znaczenia  –  odpowiedział  w  końcu  Abdel  zmęczonym  głosem.  – 

Jeśli to Sarevok był zdrajcą, podejrzewam, że wycofał się z resztą armii. Wątpię, byśmy znów 

się na niego natknęli. Musimy skoncentrować się na naszych obecnych zadaniach. Opowiedz 

mi o Piątce, Melissan. 

Gdy Melissan wahała się, Abdel zaczął na nią naciskać. 

–  Wykazałem  się,  ryzykując  życiem,  żeby  zabić  Yagę  Shurę.  Na  pewno  już  masz 

świadomość,  że  nie  pragnę  przywrócić  życia  Bhaalowi.  Jeśli  oczekujesz,  że  ci  pomogę, 

musisz powiedzieć mi wszystko, co wiesz o Piątce. 

background image

Przechylając głowę na bok, Melissan zdawała się rozważać słowa Abdela, dające nadzieję 

na jego pomoc. 

– Proszę, Melissan – poprosiła ją Imoen – znam Abdela od dziecka. To dobry człowiek. 

Możesz być pewna, że zrobi to, co właściwe. 

Wysoka kobieta ciepło uśmiechnęła się do dziewczyny. 

–  Dobrze,  dziecko.  Powiem  wam  obojgu,  co  wiem  o  Piątce,  a  wtedy  zrozumiecie, 

dlaczego nie zdziwił mnie widok smoka wkraczającego do walki przeciwko nam. 

 

* * * 

– Proszę, Abdelu, pojedź z  nami  –  błagała go Imoen. – Melissan zabierze  nas oboje do 

klasztoru w Amkethran. Obiecała, że Balthazar, przywódca tamtejszych mnichów, ukryje nas. 

Ochronią nas przed Piątką, podczas gdy będziemy odpoczywać i zbierać siły. 

Jej brat pokręcił głową. 

– Jedź z nią. Dogonię was później, kiedy już znajdę Jaheirę. 

Imoen nie mogła powiedzieć na głos tego, co oboje czuli. Melissan jednak nie obawiała 

się tych słów. 

– Twoja kochanka nie żyje, Abdelu Adrianie. Nie możesz jej uratować. 

Abdel  przywiązał  na  plecach  szeroki,  ciężki  miecz,  który  pochodził  ze  zbrojowni 

Saradush. 

– Jeśli jej nie uratuję, przynajmniej pomszczę jej śmierć. 

– Zamierzasz sam zabić smoka? – spytała go Melissan. – Albo kilka? 

– Jeśli to będzie konieczne. 

–  A  co  z  Abazigalem?  –  zapytała  Imoen.  –  Ich  panem,  pomiotem  Bhaala,  o  którym 

opowiedziała nam Melissan? A jeśli on czeka na ciebie, wykorzystując Jaheirę jako przynętę, 

żeby sprowadzić cię do swojej kryjówki? 

–  Już  zabiłem  dwoje  z  Piątki.  Właściwie  zabicie  Abazigala  powinno  być  prostsze.  Jeśli 

Melissan  ma rację, w przeciwieństwie do Yagi Shury ten czarodziej  nie  jest niewrażliwy  na 

zwykłą broń. 

– Z informacji, jakie udało mi się zebrać, wynika, że ze wszystkich dzieci Bhaala tylko ty 

i  Yaga  Shura  posiadaliście  tak  niezwykłą  zdolność  –  przyznała  Melissan.  –  Ale  to,  że 

Abazigala  da  się  przebić  zwykłym  mieczem,  nie  oznacza  jeszcze,  że  będziesz  miał  taką 

możliwość. 

–  Twoja  pewność  siebie  jest  godna  podziwu,  lecz  głupia  –  ostrzegła  go.  –  Czy  nie 

słuchałeś tego, co ci mówiłam? Abazigal to pan smoków i magii. W przeciwieństwie do Yagi 

Shury  i  Illasery,  nie  jest  zwykłym  wojownikiem,  którego  możesz  porąbać  mieczem  na 

kawałki. 

– Zabijanie czarodziejów to ciężka robota – przyznał Abdel, zakładając przynajmniej dwa 

rozmiary  za  małe  buty.  Jego  ubranie  spłonęło  w  ognistym  oddechu  smoka,  a  Melissan 

background image

znalazła  dla  niego  koszulę,  spodnie  i  buty,  w  które  mieścił  się  z  dużym  trudem.  –  Ale 

Abazigal nie będzie pierwszym magiem, którego plany pokrzyżowałem. 

Wstał i uścisnął Imoen. Nad jej ramieniem spojrzał na ulice Saradush. Ci, którzy przeżyli, 

już zaczynali odbudowywać swoje miasto, oczyszczać ulice z gruzów i trupów. 

– Imoen, zostań z Melissan – nakazał siostrze. – Nie zrób nic głupiego, nie ruszaj za mną, 

bo będziesz tylko wchodzić mi w drogę. Zobaczymy się później, obiecuję. 

–  Abazigal  jest  o  wiele  potężniejszy  niż  czarodziej,  którego  pokonałeś  u  stóp  Drzewa 

Życia – ostrzegła go Melissan, gdy szedł w stronę drzwi. – Irenicus pragnął życia wiecznego, 

ale  w  jego  żyłach  nie  płynęła  krew  boga.  Nie  lekceważ  Abazigala  jako  członka  Piątki.  Jest 

synem samego Bhaala. 

Abdel przerzucił przez plecy worek z zapasami. 

– Ja też. 

 

* * * 

Pierwszego  dnia  Abdel  nie  zatrzymał  się  nawet  na  odpoczynek,  napędzany  swoją 

nieśmiertelną krwią. Nie szedł tak szybko, jak leciał smok, i to go dręczyło, ale nie potrafił iść 

szybciej.  Kiedy  się  zmęczył,  musiał  nawet  zwolnić.  Zatrzymywał  się  rzadko,  ale  nawet  syn 

boga musi odpoczywać. 

Tropienie  smoka  było  proste.  Tam  gdzie  się  pojawiał,  pozostawiał  widoczne  ślady  w 

krajobrazie i umysłach ludzi, którzy mieli dużo szczęścia, że go zobaczyli i to przeżyli. Stwór 

leciał  niemal  wprost  na  południe.  Z  początku  Abdel  podejrzewał,  że  kieruje  się  do  gęstego 

lasu  Mir.  Powiadano,  że  drzewa  były  tam  tak  gęste,  że  światło  słońca  nigdy  nie  dotykało 

poszycia.  W  wielu  miejscach  pnie  rosły  tak  blisko  siebie,  że  ani  ludzie,  ani  zwierzęta  nie 

mogły się między nimi przecisnąć. Tak w każdym razie słyszał Abdel. Właściwie wszystko, 

co wiedział o lesie Mir, było plotkami i legendą. Opowieści naocznych świadków zdarzały się 

wyjątkowo rzadko, gdyż niewielu z tych, którzy doń wkroczyli, wyszło stamtąd. 

Abdel  miał  nadzieję, że  smok  nie kieruje  się w głąb przeklętego  lasu. Najemnik  nie  bał 

się  potworów,  które  mogły  kryć  się  między  drzewami,  lecz  martwił  się,  że  prawdą  były 

opowieści  o  dużych  połaciach  gęstych,  niemożliwych  do  przejścia  zarośli.  Gdyby  w  pogoni 

za  smokiem  musiał  przez  cały  czas  wycinać  sobie  drogę  między  gałęziami,  korzeniami  i 

zaroślami, niewielka obecnie szansa na uratowanie Jaheiry stałaby się jeszcze mniejsza. 

W połowie trzeciego dnia Abdel uświadomił sobie, że smok nie kieruje się do lasu Mir. 

Najbliższa krawędź  lasu znajdowała się pół drogi marszu na zachód, lecz stwór nie zszedł  z 

kursu  na  południe.  Przypominając  sobie  ukryte  głęboko  w  pamięci  obrazy  map,  które 

studiował  w  Candlekeep,  Abdel  domyślił  się,  dokąd  bestia  zmierza.  Prawdopodobnie 

kierowała się w stronę Gór Alimir na wybrzeżu Błyszczącego Morza, niewielkiego łańcucha 

górskiego, oddalonego o dziesięć dni marszu od Saradush. 

background image

To  tam,  jak  zgadywał  Abdel,  bestia  miała  swoje  leże.  To  tam  miał  spotkać  się  z 

potomkiem Bhaala, Abazigalem, i tam miał nadzieję odnaleźć Jaheirę. 

Chociaż  Abdel  czuł,  że  półelfka  już  opuściła  ten  świat,  nie  chciał  się  z  tym  pogodzić. 

Wbrew logice i rozsądkowi, nadal miał słabą nadzieję, że jakimś sposobem odnajdzie Jaheirę 

żywą. A jeśli nie, to zaprzysiągł wrogom okrutną zemstę. 

Abdel  wędrował  dalej,  a  w  jego  głowie  panował  chaos  powstały  z  szalonej  nadziei, 

rozpaczy  i  obrazów  krwawej  zemsty.  Tak  bardzo  koncentrował  się  na  celu,  iż  nie  był 

świadom, że ktoś za nim podąża. 

 

* * * 

Pół  dnia  w  tyle  za  zdeterminowanym  najemnikiem  podążała  potężna  postać  w  czarnej 

zbroi  płytowej.  Sarevok  znalazł  ślad  Abdela  na  równinach  wokół  ruin  Saradush  i  od  tego 

czasu wędrował za nim. 

Tempo,  jakie  narzucił  jego  przyrodni  brat,  sprawiało,  że  Sarevok  nie  mógł  zmniejszyć 

dzielącej  ich  odległości,  jednak  mając  krew  i  wytrzymałość  taką  samą  jak  Abdel,  nie 

pozostawał za bardzo w tyle. Sarevok wiedział, że jego brat szuka zemsty za śmierć druidki. 

Wiedział również, że Abdela czeka konfrontacja z kolejnym członkiem Piątki, która niestety 

może zakończyć życie najemnika, dlatego pragnął również się tam znaleźć. 

background image

Rozdział trzynasty 

Nawet  teraz,  długo  po  zakończeniu  rytuału,  płomienie  w  jamie  pośrodku  opuszczonej 

świątyni płonęły wysoko, karmione esencją zabitych podczas rzezi w Saradush wielu dzieci 

Bhaala.  Pomarańczowy  blask  ognia  odbijał  się  od  ścian,  oświetlając  wyszczerzoną  czaszkę 

Bhaala na obrazie i całe pomieszczenie. 

Trzy zakapturzone postacie kuliły  się w  najdalszym kącie świątyni. Nauczeni przez  lata 

działania  w  ukryciu  i  tajemnicy,  wciąż  nie  chcieli,  by  nawet  światło  ceremonialnego  ognia 

Bhaala ujawniło ich tożsamość. 

–  Ogień  nigdy  nie  był  tak  silny  –  wyszeptała  najmniejsza  z  trzech  postaci,  odsuwając 

kosmyk srebrnych włosów z ciemnej skóry. 

Z  całej  trójki  światło  najbardziej  denerwowało  drowkę.  Wyjątkowo  młoda  jak  na 

standardy  elfów,  większość  z  trzydziestu  lat  swojego  życia  spędziła  w  ciemnościach 

Podmroku,  gdzie  jedynym  światłem  był  chorobliwy  blask  bladych  porostów.  Kilka  lat 

wcześniej  Namaszczona  przez  Bhaala  nakłoniła  ją  do  przyłączenia  się  do  Piątki,  jednak 

drowka nadal uważała jasne światło za coś boleśnie nieprzyjemnego. 

– Ogień jest silny, ponieważ zbliża się nasz triumf – odrzekła druga postać. Tatuaże na jej 

twarzy  i  dłoniach  zdawały  się  pulsować  i  połyskiwać  w  odpowiedzi  na  demoniczny  blask 

płonącej esencji Bhaala. 

Trzecia i największa postać wysunęła z ust długi rozdwojony język, by posmakować woń 

chwały  Bhaala, która jak dym  wisiała w powietrzu.  W ostrym  świetle  jej źrenice wydawały 

się czarnymi paskami w żółtych, gadzinowatych oczach. 

– A jednak wychowanek Goriona nadal nam umyka. 

Drowka zadrwiła ze strachu obecnego w głosie większego towarzysza. 

– Abazigalu, chyba nie boisz się tego głupka? 

Półsmok zasyczał, gdy ujawniono jego imię: 

– Odważyłaśśś sssię zdradzić moją tożsssamośśść! 

Wytatuowany mężczyzna powstrzymał nieuchronną kłótnię jednym machnięciem ręki. 

background image

–  Nie  bądź  głupcem,  Abazigalu.  Twoja  tożsamość  jest  już  znana  naszemu  wrogowi. 

Namaszczona przez  Bhaala powiadomiła  mnie, że nawet w tej  chwili  wychowanek Goriona 

podąża za twoim pupilem do górskiej kryjówki. 

– Może powinnam razem z tobą wrócić do domu, Abazigalu  – zasugerowała złośliwym 

szeptem drowka. – Jeśli się boisz, mogę zamiast ciebie zająć się Abdelem. 

–  Nie!  –  w  pośpiechu  wyrzucił  z  siebie  Abazigal.  –  Sssam  sssię  nim  zajmę.  Nie 

ssskaziszszsz mojej śśświętej jassskini ssswoją przeklętą obecnośśścią. 

Drowka zaśmiała się, rozbawiona oburzeniem Abazigala. 

–  Chcesz  ukryć  przed  nami  jakieś  tajemnice,  Abazigalu?  Myślisz,  że  nie  wiemy  o 

smoczej armii, która zbiera się u stóp twej górskiej siedziby? 

Potrząsnęła głową z udanym współczuciem. 

– Biedny mieszaniec – westchnęła. – Oszukujesz się, jeśli wierzysz, że prawdziwe smoki 

zbiorą się pod twoim dowództwem. One  nigdy  nie poniżą  się do tego, by podążyć za takim 

bękartem jak ty! 

Pazurzasta  dłoń  Abazigala  wysunęła  się  z  rękawa,  by  rozszarpać  gardło  drowki,  ale 

natrafiła  tylko  na  powietrze.  Kobieta  zrobiła  unik,  prześlizgnęła  się  za  przysadzistego 

przeciwnika i przyłożyła mu nóż do szyi. 

– Wystarczy – zdecydowanym głosem powiedział wytatuowany mężczyzna. 

Drowka  schowała  broń  i  odsunęła  się  od  Abazigala.  Półsmok  odwrócił  się  plecami  do 

dwójki towarzyszy i powoli ruszył w stronę drzwi. 

–  Nie  mogę  tu  dłużej  zossstać.  Muszszszę  sssię  zająć  ważniejszszszymi  sssprawami.  – 

Głos Abazigala, zawstydzonego słowami drowki, był ponury i obrażony. 

– Tak, pospiesz się,  mieszańcu – wyśmiewała się z niego kobieta.  – Lepsi od ciebie  nie 

powinni czekać! 

Ciało Abazigala zesztywniało pod płaszczem. 

– Zostawimy  Abdela tobie – obiecał wytatuowany  mężczyzna, co sprawiło, że Abazigal 

się  rozluźnił.  –  Nie  lekceważ  go  –  ostrzegł  towarzysza.  –  Illasera  i  Yaga  Shura  przypłacili 

arogancję życiem. 

Nie odwracając się w ich stronę, Abazigal odrzekł: 

– Oni byli słabi i głupi. Ja taki nie jestem. 

Nie  mówiąc  nic  więcej, upokorzony półsmok wyszedł ze świątyni  w chłód  nocy. Skulił 

się  przy  ziemi,  po  czym  odbił  się  wysoko  w  powietrze.  Jego  dwunożna  postać  uległa 

przemianie.  Z  boków  wyrosły  mu  ogromne  skrzydła,  ramiona  stały  się  krótsze,  zakończone 

pazurami,  a  nogi  zmieniły  się  w  potężne,  szponiaste  tylne  łapy.  Wraz  z  odgłosem  pękania 

kości twarz przekształciła się w pysk smoka, osadzony na nagle wydłużonej szyi. 

Cała  transformacja  zajęła  mniej  niż  sekundę.  Abazigal  uniósł  się  w  pociemniałe  niebo 

dzięki  machnięciu ogromnymi skrzydłami  i uderzeniu ogonem, który wyrósł w tylnej części 

jego ciała. 

background image

Dwoje pozostałych członków Piątki bez zdziwienia przyglądało się, jak potężna sylwetka 

maleje na tle wiszącego nisko nad horyzontem księżyca w pełni. Dopiero gdy zmieniła się w 

ledwo widoczną plamkę, odezwali się ponownie. 

– Abazigala bardziej interesuje zdobycie łaski rady smoków niż wypełnianie obowiązków 

jednego z Piątki – zauważyła drowka. – Uważa, że mając na swe rozkazy armię smoków, nie 

będzie nas potrzebował. 

– Smoki  nie podążą za nim  – zapewnił  ją  jej wytatuowany towarzysz. – A  Abazigalowi 

brakuje odwagi, by  sprzeciwić  się Namaszczonej  przez Bhaala. Poza tym rozprasza się. Nie 

docenia w pełni zagrożenia, jakie stanowi wychowanek Goriona. 

– Jeśli Abazigalowi się nie uda, my odegramy większą rolę w sprowadzeniu naszego ojca 

na świat – wyszeptała drowka. 

Gdy towarzysz nic nie odpowiedział, dodała: 

–  A  jeśli  Namaszczona  przez  Bhaala  również  zginie  od  miecza  Adela,  łaski  Bhaala 

podzielimy między nas oboje. 

–  A  może  ty  już  planujesz,  jak  pozbyć  się  również  mnie  –  odpowiedział  wytatuowany 

mężczyzna bez śladu emocji w głosie. – Proponuję jednak, byśmy zajęli się zlikwidowaniem 

Abdela Adriana, zanim zwrócimy się przeciwko sobie. 

Drowka uśmiechnęła się. 

– Oczywiście, przyrodni bracie. Twe słowa są jak zawsze pełne mądrości. Jesteś pewien, 

że krew mojego rodzaju nie płynie w twoich żyłach obok krwi naszego nieśmiertelnego ojca? 

–  Podczas  gdy  Abazigal  będzie  się  zajmować  wychowankiem  Goriona  –  powiedział 

wytatuowany  mężczyzna,  ignorując  komplement  drowki  –  my  powinniśmy  coś  zrobić  z 

drugim dzieckiem Bhaala z Candlekeep. 

– Imoen? – prychnęła pogardliwie drowka. – Nie jest warta zachodu. 

– Jest przyjaciółką Abdela i wciąż ma w sobie esencję Bhaala, choć bardzo niewiele. Jeśli 

Abazigalowi  się  nie  powiedzie,  zabicie  dziewczyny  zwiększy  smutek  Abdela  i  pomoże  w 

zrealizowaniu naszych planów dotyczących jego śmierci. 

Smukła  dłoń  drowki  nieświadomie  zsunęła  się  z  pasa  i  pogłaskała  rękojeść  pokrytego 

runami sztyletu. 

– W takim razie musimy sprawić, że umrze. 

Mężczyzna skrzywił się. 

– Melissan zabiera ją do Amkethran. 

Drowka zaśmiała się, a był to śmiech pełen złośliwości. 

–  Melissan,  wielka  obrończyni  pomiotu  Bhaala,  przyprowadza  Imoen  pod  ochronę 

Balthazara i jego klasztoru? Jakie to rozkosznie ironiczne! 

– Nie chcę się jeszcze ujawnić, występując przeciwko niej – odrzekł jej towarzysz. – Nie 

nadszedł jeszcze czas, żebym podjął otwarte działania. 

background image

– W takim razie wyświadcz  mi tę przysługę  i pozwól  mi  ją zabić! –  nalegała drowka. – 

Wiesz, że mury klasztoru nic dla mnie nie znaczą. Jestem tylko cieniem. Sama Melissan nie 

będzie wiedziała, że tam jestem, póki nie znajdzie trupa pomiotu Bhaala. 

Mężczyzna  zawahał  się  przez  chwilę,  po  czym  skinął  głową.  Drowka  zaśmiała  się 

ponownie i wyślizgnęła przez drzwi pod osłonę nocy. Kiedy tylko znalazła się poza blaskiem 

świątynnego ognia, zrzuciła ciężki płaszcz z kapturem. Jej ciemna skóra i ubranie natychmiast 

skryły się w mroku wieczoru. 

Wytatuowany  mężczyzna  patrzył,  jak  drowka-zabójczyni  znika  w  ciemnościach.  Nie 

wątpił,  że  Sendai  się  powiedzie.  Mnisi  w  klasztorze  Amkethran,  choć  potężni,  nie  będą  w 

stanie  uchronić  dziewczyny  z  Candlekeep  przed  śmiercią  z  rąk  drowki.  Może,  jeśli 

uśmiechnie się do niego szczęście, Sendai zabije również Melissan. 

Będąc  teraz  sam  w  domu  ojca,  wytatuowany  mężczyzna  skierował  swoją  uwagę  na 

płomienie  pośrodku  świątyni.  Oprócz  trzasku  płomieni  wściekłości  Bhaala,  słyszał  krzyki 

bólu  jego  zabitych  dzieci.  Czuł,  jak  ich  cierpienie  ożywia  jego  splamioną  duszę,  wyzwala 

przeklęte  żądze  ojca.  Powstrzymał  pragnienie,  by  zatopić  się  całkowicie  we  wspaniałym 

cierpieniu. 

Tej  nocy  nie  wszystko  poszło  tak,  jak  planował.  Miał  nadzieję  nakarmić  ogień  ofiarny 

duszami  drowki  i  półsmoka.  Skoro  jednak  Abdel  Adrian  jeszcze  żył,  nie  mógł  sobie  na  to 

pozwolić.  Tak  jak  tłumaczył  to  drowce,  wspólny  wróg  zmusza  członków  Piątki  do 

opanowania naturalnego pragnienia zwrócenia się przeciw sobie. 

Lecz  jeśli  jego  studia  i  treningi  nauczyły  go  czegoś,  to  niewątpliwie  cierpliwości. 

Poczeka.  W  końcu  zobaczy,  jak  giną  wszyscy:  Abdel,  Imoen,  Abazigal,  Sendai,  Melissan... 

wszystkie  dzieci  Bhaala,  cała  Piątka,  nawet  Namaszczona  przez  Bhaala.  Jeśli  pozabijają  się 

nawzajem, tym lepiej, bo wtedy pozostanie już tylko on. 

background image

Rozdział czternasty 

Abazigal  leciał  przez  całą  noc,  napędzany  wstydem,  nienawiścią  do  Sendai  i 

świadomością,  że  przybycie  wychowanka  Goriona  może  zrujnować  jego  starannie  ułożony 

plan.  Choć  znajdował  się  wiele  mil  od  celu,  już  widział  smoki  zebrane  na  szczycie 

płaskowyżu, na którym Abazigal wybudował swą górską twierdzę. Błękitne i zielone smoki z 

głębi  lasu  Mir,  brązowe  z  piachów  pustyni  Calimir,  czarne  z  pajęczego  bagna  –  błyszczący 

kalejdoskop barw i odcieni, a wszystkie czekające niecierpliwie na przybycie półsmoka. 

Abazigal  wysłał  zaproszenie  na  spotkanie  na  każdy  górski  szczyt,  do  każdej  ukrytej 

jaskini  i  podziemnej  komnaty  w  promieniu  tysiąca  mil.  Odpowiedział  na  nie  ponad  tuzin 

wspaniałych  istot,  zwabionych  obietnicami  skarbów,  chwały  i  powrotu  czasów,  gdy  smoki 

władały  Faerunem.  Choć  z  rozczarowaniem  zauważył  nieobecność  wiekowych  czerwonych 

Balagosa  i  Charvekannathora,  z  olbrzymią  radością  ujrzał  wśród  zebranej  gromady 

połyskującą  skórę  Iryklagathry,  wielkiego  błękitnego  smoka,  znanego  większości 

śmiertelników jako Ostre Kły. 

Pojawiwszy się wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, przebijającymi się 

przez  poranne  chmury,  by  rozpalić  pokryte  śniegiem  szczyty  gór,  Abazigal  wylądował 

pośrodku  kręgu  utworzonego  przez  wielkie  bestie.  Gdy  jego  stopy  dotknęły  twardych 

kamieni,  natychmiast  przyjął  podobną  do  ludzkiej  postać.  Innych  smoków  nie  oszuka  jego 

wygląd,  potrafią  wywąchać,  że  jest  mieszańcem.  Mimo  swej  dumy  Abazigal  wiedział,  że 

musi  się ukorzyć przed smokami czystej krwi. Sporo złota i klejnotów kosztowało go, żeby 

zebrać  słuchaczy,  nie  miał  więc  zamiaru  obrażać  ich,  występując  w  postaci  prawdziwego 

smoka. 

– Prawie się spóźniłeś – powiedział na powitanie Saladrex, wiekowy zielony smok, a jego 

głos odbił się echem od pobliskich wzgórz. 

Mniejszy i mniej potężny niż czerwone oraz błękitne smoki, które walczyły o dominację 

w  tym  regionie,  Saladrex  był  sprytny  i  pełen  ambicji.  Wyczuwając  okazję,  by  zdobyć 

potężnego  sprzymierzeńca  jako  pierwszy  zgodził  się  przybyć  i  wysłuchać  propozycji 

Abazigala. Za pewną cenę, oczywiście. 

background image

Teraz  najwyraźniej  Saladrex  występował  jako  przedstawiciel  zebranej  rady.  Abazigal 

podejrzewał,  że  zielony  smok  został  wybrany,  gdyż  wiele  innych  bestii,  w  tym  Ostre  Kły, 

uważało  za  poniżające  prowadzenie  interesów  z  istotą  tak  mało  znaczącą  w  ich  oczach  jak 

Abazigal. 

–  Przyjmijcie  moje  najszczersze  przeprosiny  –  odpowiedział  Abazigal,  starannie 

powstrzymując  syczenie,  by  nie  obrazić  gości.  Wysiłek  sprawiał,  że  bolały  go  szczęki,  lecz 

wiedział, że to niewielka, cena za zdobycie poparcia Saladreksa i innych. – Leciałem całą noc 

bez  odpoczynku  i  przybyłem  na  czas.  Nigdy  nie  obraziłbym  tak  szanownych  zebranych, 

każąc im czekać na kogoś tak mało znaczącego jak ja. 

Jego odpowiedź wydawała się łagodzić irytację, jaką wywołało wśród zebranych smoków 

jego przybycie w ostatniej chwili. 

–  Wysłuchamy  twojej  propozycji  –  wyrwał  się  Sablaxaahl,  duży,  lecz  względnie  młody 

czarny  smok,  który  swoim  odezwaniem  się  poza  kolejnością  ujawnił  młodzieńczą 

porywczość. – Choć nie potrafię sobie wyobrazić, co taki ludzki pomiot mógłby mieć dla nas 

interesującego. 

Inne smoki przyjęły to naruszenie etykiety przez czarnego bez komentarza. Kolejny znak, 

że nie uważały Abazigala za wartego prawdziwego szacunku. 

–  I  na  tym  właśnie  polega  moja  moc  –  odrzekł  Abazigal.  –  Nie  jestem  potomkiem 

zwykłego śmiertelnika. Jestem dzieckiem boga Bhaala. 

W zgromadzeniu rozległ się śmiech. 

–  Ród  ludzkiego  boga?  I  do  tego  martwego?  –  W  głosie  Saladreksa  słychać  było 

rozbawienie. – To ma wywrzeć na nas wrażenie, mieszańcu? 

Abazigal ugryzł się w język, by nie odezwać się zbyt ostro. 

–  Musisz  jeszcze  wysłuchać  mojej  propozycji,  potężny  Saladreksie  –  odrzekł,  gdy  już 

stłumił  gniew.  –  Bhaal  był  rzeczywiście  ludzkim  bogiem,  ale  też  bogiem  śmierci  i 

zniszczenia, panem mordu. Gdy powróci, będzie bogiem zemsty. 

–  Mówisz,  jakby  powrót  Bhaala  był  nieunikniony,  lecz  my  wiemy,  że  ta  sprawa  nie 

została  jeszcze  zdecydowana.  Nasza  cierpliwość  się  wyczerpuje  –  ostrzegł  Saladrex.  – 

Musimy jeszcze usłyszeć, jak może na tym skorzystać smoczy ród. 

– Czyż smoki nie są najbardziej majestatycznymi istotami Faerunu? – zapytał retorycznie 

Abazigal. – Czyż nie są najpotężniejsze? Najinteligentniejsze? 

Bestie  nie  mogły  powstrzymać  się  od  potakiwania.  Smoki  rzeczywiście  odznaczały  się 

wysoką inteligencją, ale nawet najmądrzejsze pozwalały się bezwstydnie komplementować. 

–  A  jednak  smoki  nie  rządzą  –  ciągnął  dalej  Abazigal,  widząc,  że  przyciągnął  uwagę 

słuchaczy.  –  Niższe  rasy:  ludzie,  niziołki,  orki,  gobliny...  rozmnażają  się  jak  insekty! 

Rozprzestrzeniają  się  po  Faerunie  jak  plaga,  wypalając  lasy  i  zmieniając  wasze  tereny 

łowieckie  w  pastwiska  i  miasta.  Kradną  wasze  skarby,  a  ich  głupi  bohaterowie  zbierają  się 

background image

razem i odnajdują wasze leża, by zakończyć waszą egzystencję, zabrać dla siebie wasze złoto 

i umocnić swą marną sławę zabójców smoków. 

Wśród jego gadziej widowni zabrzmiały odgłosy potwierdzenia. 

– Samą swoją liczbą to nędzne robactwo spycha smoczy rodzaj coraz głębiej w dzicz, by 

powiększać swoje terytoria. Ile czasu zajmie im całkowite wyniszczenie waszego rodzaju? 

–  Niemożliwe!  –  wyrzuciła  z  siebie  młoda  brązowa  smoczyca,  bardzo  impulsywna.  – 

Nasz gatunek nigdy nie zostanie zniszczony przez te żałosne dwunogi! 

Inne  smoki  jednak  jej  nie  poparły.  Były  na  tyle  stare,  że  doświadczyły  już 

rozprzestrzeniania  się  niższych  istot.  W  swej  mądrości  wiedziały,  że  ponura  przepowiednia 

Abazigala nie jest wcale tak bezpodstawna. 

–  A  ty  twierdzisz,  że  możesz  to  powstrzymać,  Abazigalu?  –  rzucił  mu  wyzwanie 

Saladrex. 

Półsmok pokiwał głową. 

– Gdy Bhaal powróci, rozpocznie krwawą zemstę, wojnę, w której Faerun zapłaci za jego 

śmierć.  Będzie  mordował  ludzi  tak,  jak  nie  robili  tego  nigdy  nawet  najbardziej  niesławni  w 

historii  tyrani.  Wtedy  nadejdzie  czas  naszego  działania!  Gdy  ich  populacja  zostanie 

przetrzebiona  przez  wojnę,  niższe  istoty  nie  będą  miały  siły  ani  woli,  by  sprzeciwić  się 

zjednoczonej  potędze  smoczego  rodu!  Złupicie  złoto  ich  miast!  Ludzie  ukorzą  się  przed 

wami!  Ci,  którzy  się  poddadzą,  zostaną  waszymi  niewolnikami,  a  pozostali  zostaną 

zepchnięci do morza przez nasze połączone siły. Smoki znów będą rządzić Faerunem! 

Odpowiedzią było milczenie, gdyż smoki rozważały wspaniałą wizję Abazigala. W końcu 

Saladrex zadał pytanie, którego Abazigal najbardziej się obawiał. 

– A do czego właściwie potrzebujemy ciebie, mieszańcu? 

–  Będę  pośrednikiem  między  smoczą  armią  a  siłami  Bhaala.  Skieruję  machinę  wojenną 

mego nieśmiertelnego ojca tak, by wsparła radę smoków. 

– A czemu Bhaal miałby nam pomagać? – zapytał Saladrex. – Jest bogiem ludzi. 

– A jednak bóg mordu rozumie potęgę smoków – zapewnił ich Abazigal. – Przyjął postać 

wielkiego smoka, by  spłodzić  mnie – dziedzica  swojej chwały.  Z pewnością dowodzi to, że 

rozumie, iż smoki są najwyższymi stworzeniami, zaś ludzie nadają się jedynie na sługi. Jeśli 

twoi  ludzcy  niewolnicy  zostaną  zmuszeni  do  oddawania  czci  Bhaalowi,  cóż  to  będzie  dla 

ciebie  znaczyć,  Saladreksie?  Nic.  A  Bhaala  nie  będzie  obchodzić,  że  jego  wyznawcy  służą 

smokom, jeśli tylko będą oddawać mu cześć. 

Skrzywienie  wielkich  zielonych  warg  Saladreksa  świadczyło,  że  nie  jest  on  jeszcze 

przekonany. 

–  Zapewniam  cię,  wielki  Saladreksie,  że  ten  sojusz  przyniesie  korzyści  i  Bhaalowi,  i 

smokom. Jako potomek obu stron będę sprawiedliwie traktował interesy każdej z nich. 

Saladrex prychnął. 

background image

– Być  może  mówisz prawdę, ale zebrało się  nas  tutaj zbyt  mało.  Musimy przekonać do 

naszej  sprawy  inne  smoki.  Zanim  przyłączą  się  do  nas  inni,  muszą  zrobić  to  wiekowe 

czerwone  smoki,  a  one  nie  będą  chciały  za  tobą  podążyć.  Nikt  z  mojego  rodzaju  nie  zaufa 

skundlonemu mieszańcowi. 

Abazigal  pochylił  głowę  z  szacunkiem,  przyjmując  obelgę  jako  prawdę,  którą  zresztą 

była. 

– Nie zawsze będę kundlem – powiedział cicho. – Gdy mój ojciec odrodzi się, na pewno 

da mi wszystko, o co poproszę. A ja poproszę, by uczynił mnie smokiem czystej krwi. 

Zebrane  smoki  zaśmiały  się,  a  Abazigal  pochylił  głowę,  nie  mogąc  znieść  upokorzenia. 

Saladrex jednak nie śmiał się. 

–  Jeśli  Bhaal  naprawdę  rozumie  majestat  smoków  –  wyszeptał  zielony  smok  tak,  że 

słyszał go tylko Abazigal – może rzeczywiście da ci to, czego pragniesz. Znajdź mnie, gdy w 

twych  żyłach  będzie  płynąć  czysta  krew  prawdziwego  smoka  a  ja  przyłączę  się  do  ciebie. 

Razem zjednoczymy pozostałych. 

Z sercem przepełnionym wdzięcznością i ulgą Abazigal podniósł głowę, ale Saladrex już 

odleciał,  uderzając  w  powietrze  potężnymi  skrzydłami.  Inne  smoki,  wciąż  śmiejąc  się  z 

mieszańca, który chciał stać się jednym z nich, również zebrały się do odlotu. 

Ruch ich potężnych skrzydeł podniósł olbrzymie tumany kurzu i brudu, wywołując silne 

wiry powietrzne. Półsmok nie ruszał się, nie chcąc okazać słabości wobec tych, których chciał 

nazywać  braćmi.  Stał  w  tym  samym  miejscu  długo  po  tym,  jak  wszystkie  smoki  zniknęły, 

wciąż powtarzając w myślach obietnicę Saladreksa. 

 

* * * 

Późnym  popołudniem  czwartego  dnia  Abdel  dotarł  w  końcu  do  północnego  skraju  Gór 

Alimir. Tutaj kończył  się ślad  młodego smoka, który uniósł Jaheirę. W tej odległej, surowej 

okolicy  nie  było  już  świadków  jego  przelotu,  nie  było  również  znaczących  jego  trasę 

połamanych drzew czy traw przygniecionych do ziemi. 

Tutaj na pogórzu był jedynie twardy kamień, spalony przez słońce i od setek lat rzeźbiony 

przez wiatry. Całe pasmo Gór Alimir rozciągało się daleko na południe, tak daleko, że Abdel 

nie  sięgał  tam  wzrokiem.  Jeśli  bestia  miała  leże  gdzieś  tam,  Abdel  mógł  go  nigdy  nie 

odnaleźć. 

Melissan powiedziała mu, że bestia służy Abazigalowi, a ten jest jednym z Piątki. Musiał 

więc  utrzymywać  kontakt  z  resztą  jej  członków,  by  koordynować  działania  mające  na  celu 

zniszczenie pomiotu Bhaala. Czarodziej z pewnością chciał być informowany o wydarzeniach 

zachodzących  w  krainach  poza  jego  górskim  królestwem,  a  stałoby  się  to  łatwiejsze,  gdyby 

umieścił  swą  kryjówkę  na  północnym  krańcu  łańcucha.  Należało  zatem  sądzić,  że  pupil 

Abazigala, młody czerwony smok, który porwał Jaheirę, również miał tam swoje leże. 

background image

Abdel wiedział, że wspinanie się na niezliczone szczyty i turnie zajmie mu tygodnie, jeśli 

nie  miesiące.  Było  więc  bezcelowe.  Na  szczęście  Abdel  miał  inny  plan.  Nie  wątpił,  że 

Abazigal zatrudnia młodego latającego smoka do różnych prac – kuriera, transportu, zwiadu, 

wsparcia wojskowego. Abdel musiał tylko poczekać, aż bestia się pojawi, wypełniając jedną 

ze  swoich  misji,  i  śledzić  ją,  gdy  będzie  wracać  do  leża.  Gdy  już  się  dowie,  na  którym 

szczycie stwór zamieszkał, będzie mógł się na niego wspiąć i dokonać zemsty. 

Abdel przeszukał okolicę i znalazł niewielką jaskinię, w której mógł położyć się na noc i 

pozostać  niewidocznym,  a  jednocześnie  wydostać  się  z  niej  szybko,  gdy  usłyszy 

charakterystyczny dźwięk uderzeń smoczych skrzydeł. Ponadto miejsce to zapewniało widok 

na liczne szczyty na horyzoncie, mógł więc śledzić lot smoka. Abdel wszedł zatem do środka 

jaskini i czekał. 

Zapadła noc, ale Abdel nie spał. Maszerując, nawet on musiał raz dziennie zatrzymywać 

się i odpoczywać przez godzinę, ale teraz, gdy pełnił straż, awatar Bhaala nie musiał spać czy 

odpoczywać. Abdel patrzył i czekał, mając świadomość, że z każdą mijającą chwilą jego i tak 

niewielkie szansę na odnalezienie żywej Jaheiry jeszcze maleją. 

Około  północy  usłyszał  dźwięk,  jak  ktoś  skrada  się  w  pobliżu  jaskini. Nie  był to smok, 

lecz  ktoś  zdecydowanie  mniejszy.  Abdel  cicho  podczołgał  się  do  wejścia  swojej  kryjówki. 

Potężny  najemnik  nie  miał  zamiaru  się  ujawniać.  Wolał  nie  ryzykować  spotkania,  które 

mogło ostrzec Abazigala lub smoki o jego obecności. Chciał tylko zobaczyć, kto kręci się po 

okolicy. 

W  świetle  księżyca  Abdel  zauważył  ciemną  sylwetkę  olbrzymiego  mężczyzny  w  zbroi 

ozdobionej  okrutnymi  kolcami  i  morderczymi  ostrzami.  Widząc  przyrodniego  brata,  który 

zdradził go w Saradush,  Abdel przestał  myśleć o ostrożności  i ukrywaniu  się.  Wypełniła go 

nienawiść tak pierwotna, że mógł jedynie wykrzyknąć z wściekłością jego imię. 

– Sarevok! 

Opancerzony  mężczyzna  odwrócił  się,  by  przyjąć  na  siebie  impet  szaleńczego  ataku 

najemnika,  odpychając  wyciągnięty  miecz,  którym  Abdel  chciał  przebić  wrażliwe  miejsce 

żelaznymi płytami. Abdel wpadł na Sarevoka i obaj przewrócili się. 

Przeturlali  się  po  ziemi.  Sarevok  przycisnął  ramiona  Abdela  do  boków,  nie  pozwalając 

mu wykorzystać miecza do przebicia chroniącej go żelaznej skorupy. 

Abdel przekręcił się, próbując wyrwać się z uchwytu Sarevoka i unieść broń. Gdy tak się 

siłowali,  czuł,  jak  raz  za  razem  ostrza  na  nogach  i  przedramionach  przeciwnika  ranią  jego 

ciało.  Rany  wprawdzie  natychmiast  się  goiły,  ale  ciągły  ból  jeszcze  bardziej  rozwścieczał 

Abdela. 

Sarevok  miał  nadludzką  siłę,  ale  Abdel  wiedział,  że  siła,  którą  zyskał  wraz  ze  śmiercią 

Yagi Shury, czyniła go potężniejszym od każdego przeciwnika, nawet brata, z którym dzielił 

krew  Bhaala.  Nie  mógł  jednak  wyrwać  się  z  uchwytu  Sarevoka.  Mężczyzna  w  zbroi  miał 

background image

lepszą  pozycję  i  zacisnął  lewą  pięść  na  prawym  nadgarstku  tak,  że  właściwie  nie  dało  się 

rozdzielić jego rąk. 

Mimo  to  Abdel  nie  chciał  się  poddać.  Rzucał  się  i  skręcał,  ale  bezskutecznie.  Waga 

Sarevoka  pozwalała  mu  wytrzymywać  szarpnięcia  brata.  Abdel  wiedział  jednak,  że  wróg  w 

końcu się zmęczy i jego chwyt osłabnie, a wtedy wyswobodzi się i będzie mógł porąbać brata 

na drobne kawałki. 

Sarevok  próbował  ze  wszystkich  sił  coś  powiedzieć,  ale  Abdel  nie  miał  zamiaru 

wysłuchiwać kolejnych kłamstw przyrodniego brata. Nie bacząc na ból i obrażenia, jakie sam 

sobie  zada,  Abdel  uderzył  czołem  w  przyłbicę  Sarevoka.  Był  to  rozpaczliwy  ruch,  który  z 

niezłym  skutkiem  wykorzystywał w wielu karczemnych  bójkach, gdy  nie  mógł używać rąk. 

Wkrótce uświadomił  sobie  jednak, że walenie czołem przeciwnika w  hełmie z przyłbicą  nie 

daje żadnych efektów. 

Smak własnej krwi  nie ochłodził gniewu  Abdela, a Sarevok nie dawał się zrzucić. Obaj 

mężczyźni  walczyli  ze  sobą  prawie  godzinę,  zamknięci  w  nierozerwalnym  uścisku.  Oto 

znalazło  się  dwóch  wojowników,  którzy  nie  mieli  sobie  równych  w  całym  Faerunie,  i 

walczyli  przeciwko  sobie,  zmuszając  swe  ciała  do  niemal  całkowicie  je  wyczerpującego 

wysiłku. W końcu szalę przeważyła zdolność regeneracji Abdela. 

Zesztywniałe  palce  Sarevoka  rozluźniły  się  i  jego  chwyt  osłabł.  Unosząc  do  góry 

ramiona,  Abdel  odepchnął  Sarevoka  i  zerwał  się  na  równe  nogi.  Jego  opancerzony 

przeciwnik,  wyczerpany  przedłużającą  się  walką,  leżał  bez  ruchu  na  kamieniach.  Gdyby 

Sarevok  był  człowiekiem,  a  nie  duchem  o  materialnej  postaci,  dyszałby  i  z  trudem  łapał 

oddech,  jak  wyobrażał  to  sobie  Abdel.  Sarevok  natomiast  wyglądał,  jakby  był  martwą, 

nieruchomą zbroją płytową, leżącą na ziemi. 

Abdel  powoli  uniósł  miecz,  pragnąc  zakończyć  życie  znienawidzonego  przyrodniego 

brata.  Ale  dzika  wściekłość  zniknęła  podczas  przeciągającej  się  walki  o  wyrwanie  się  z 

uścisku  Sarevoka.  Teraz  ruchy  Abdela  były  wyważone,  sprawiał  wrażenie  człowieka 

zdecydowanego doprowadzić do końca długie i trudne zadanie. 

–  Nie  mogę  cię  pokonać,  Abdelu  –  przyznał  Sarevok  chłodnym  głosem.  –  Obaj 

widzieliśmy,  że  obrażenia  jakie  moja  zbroja  zadała  ci  w  trakcie  walki,  okazały  się  bez 

znaczenia. Jestem na twojej łasce, bracie. 

Dłoń  Abdela zatrzymała się  na dźwięk głosu Sarevoka. Uświadomił  sobie, że  się waha, 

czy zadać śmiertelny cios. 

–  Przynajmniej  daj  mi  tę  satysfakcję  i  powiedz,  dlaczego  chcesz  mnie  teraz  zabić  – 

poprosił Sarevok głosem zupełnie pozbawionym uczuć. 

Wbrew sobie Abdel odpowiedział: 

– Jak śmiesz zadawać takie pytanie? Po tym, jak zdradziłeś nas w Saradush? 

Hełm, splamiony krwią z nosa Abdela, poruszył się lekko z boku na bok. 

background image

– Nie jestem zdrajcą, Abdelu. Jeśli mi nie wierzysz, uderz teraz i zakończ mój ponowny 

pobyt w fizycznym świecie. Jeśli jednak chcesz poznać prawdę, odłóż miecz. 

Abdel  uniósł  miecz,  ale  nie  zadał  ciosu.  W  głowie  mu  się  kręciło,  nie  wiedział,  komu 

powinien wierzyć. Ponieważ  nie potrafił zdecydować, czy  jego podejrzenia wobec Sarevoka 

są  prawdą,  nie  mógł  zmusić  się  do  zadania  ciosu.  Wypuszczony  z  ręki  miecz  uderzył  o 

kamienie. 

Warstwa  potu  na  jego  ciele  sprawiła,  że  zadrżał,  gdy  chłodny  wiatr  dotknął  jego  skóry. 

Abdel opadł na ziemię obok brata. Sarevok powoli podniósł się do pozycji siedzącej. 

– Zatem wierzysz, że nie jestem winien zdrady? – zapytał. 

– Już nie wiem, w co wierzyć – odpowiedział Abdel, zmuszając się do wstania. Podniósł 

miecz,  odwrócił  się  tyłem  do  Sarevoka  i  powrócił  do  jaskini.  Kilka  chwil  później  usłyszał 

odgłos metalu ocierającego się o metal, gdy Sarevok wstał i poszedł za nim. 

– Przybyłem tutaj, by zaproponować ci pomoc – zapewnił Abdela Sarevok, siadając obok 

niego w niedużej  jaskini. –  Kiedy przywróciłeś  mi życie, przysiągłem, że  zawsze  będę przy 

twoim boku, bracie. Nie złamię nigdy tej przysięgi. Dlatego podążyłem twoim śladem z pola 

bitwy pod Saradush. 

–  Czy  to  prawdziwy  powód?  –  zapytał  sarkastycznie  Abdel.  –  A  może  przyszedłeś 

dokończyć robotę smoka należącego do Abazigala? 

Sarevok potrząsnął głową. 

– Abazigal? Nie znam tego imienia. 

Abdel westchnął, wciąż nie mając pewności, czy Sarevok mówi prawdę. 

– Jest  jednym  z Piątki. Półsmokiem,  jeśli wiadomości Melissan  są dokładne. Jego pupil 

zniszczył Saradush tuż po zasadzce, która zdziesiątkowała armię Gromnira. 

Opancerzony mężczyzna przechylił głowę na bok. 

– A ty naturalnie winisz mnie za tę zasadzkę? 

–  A  kogo  by  innego?  –  zapytał  Abdel,  wzruszając  ramionami.  –  Znałeś  plan  bitwy, 

mogłeś wysłać wiadomość do armii za murami. I zniknąłeś w trakcie bitwy. Czemu mam nie 

wierzyć, że jesteś zdrajcą? 

–  Twoje  dowody  mogą  także  wskazywać,  że  zdrajcą  był  ktoś  inny  –  sprzeciwił  się 

Sarevok.  –  Gromnir  znał  naszą  taktykę.  Właściwie  to  szalony  generał  wymyślił  naszą 

strategię. A on także zniknął w trakcie walki. 

– Nie. Gromnir tego nie zaplanował. Widziałem, jak ginie na polu bitwy. 

– Widziałeś? – zapytał Sarevok. – Naprawdę? A może tylko ci się wydaje, że widziałeś, 

jak on ginie? 

–  Byłem  tam,  gdy  Gromnir  umierał  –  nalegał  Abdel.  –  Zabiłem...  to  znaczy  widziałem, 

jak ginie. Zmiażdżony przez własnego konia. 

background image

–  Może  widziałeś  tylko to,  co  Gromnir  chciał,  żebyś  zobaczył  –  ostrzegł  go  Sarevok.  – 

Calimshański generał był pomiotem Bhaala, Abdelu. Naprawdę wierzysz, że upadek z konia 

mógł zakończyć jego życie? 

Abdel  nie  od  razu  odpowiedział.  Od  kiedy  dowiedział  się  o  swoim  niesamowitym 

pochodzeniu, nauczył się przyjmować nawet rzeczy nieprawdopodobne jako coś oczywistego, 

ale nie mógł jednak całkowicie zaakceptować teorii Sarevoka. 

– Jeśli Gromnir  był zdrajcą pracującym dla Piątki, to dlaczego chował się w Saradush z 

Melissan i innymi dziećmi Bhaala? 

–  Wyobraź sobie, że  jesteś  sługą Piątki – powiedział powoli Sarevok  –  może  nawet  ich 

przywódcą,  zwanym  Namaszczonym  przez  Bhaala.  Dowiadujesz  się  o  Saradush,  mieście, 

gdzie pomiot Bhaala, który pragniesz zniszczyć, znajduje azyl. Czy nie sprowadzisz armii pod 

mury tego miasta? 

Gdy Abdel pokiwał głową, Sarevok kontynuował: 

–  A  czy  nie  wymyśliłbyś  sprytnego  podstępu,  żeby  wpuścili  cię  do  środka?  Czemu  nie 

spróbować wejść w ich szeregi? 

Abdel ponownie pokiwał głową. 

–  Może  Gromnir  przybył  do  Saradush  pragnąc  je  zniszczyć,  a  jego  calimshańscy 

żołnierze  byli  awangardą  większych  sił  Yagi  Shury.  Przekonał  mieszkańców  Saradush,  by 

wpuścili  go  do  miasta,  a  potem  przejął  władzę.  Gdy  przybyły  wojska  Yagi  Shury,  Gromnir 

miał kontrolę nad obiema stronami oblężenia. 

–  Ale  po  co  w  ogóle  było  to  całe  oblężenie?  –  sprzeciwił  się  Abdel.  –  Czemu  nie 

wymordował dzieci Bhaala, jak tylko zdobył władzę? 

Sarevok wzruszył ramionami ze znajomym zgrzytem metalu o metal. 

–  Może  nie  spodziewał  się,  że  w  mieście  będzie  Melissan?  Ona  jest  potężna,  Abdelu. 

Może Gromnir musiał robić to wszystko z obawy przed jej zemstą. A może – dodał Sarevok 

głosem  zbliżonym do szeptu  – Gromnir wiedział, że ty  się zbliżasz. Może to wszystko było 

podstępem mającym na celu ściągnięcie cię do Saradush i zmuszenie do bitwy z Yagą Shurą. 

Ponieważ przeżyłeś, Gromnir musiał upozorować własną śmierć, by ukryć swoją zdradę. 

–  Nie,  to  wszystko  jest  zbyt  nieprawdopodobne  –  stwierdził  Abdel  po  dłuższym 

zastanowieniu. – Spisek jest zbyt wymyślny i skomplikowany. 

– Tak myśli większość pomiotu Bhaala – przypomniał  mu Sarevok.  – Zdradę mamy we 

krwi. Posuniemy się nawet bardzo daleko, by osiągnąć swe cele. 

– Włączając w to wymyślenie fantastycznej opowieści o oszustwach i spiskach, by ukryć 

swój własny udział? 

Przyrodni  brat  nie  próbował  odpowiedzieć  na  oskarżenie  Abdela.  Po  kilku  minutach 

kłopotliwego milczenia Sarevok znów się odezwał. 

– Chcesz, żebym odszedł, bracie? 

Abdel pokiwał głową. 

background image

– Nie mogę ci zaufać, Sarevoku. Nie mogę ufać nikomu poza sobą. Jeśli nie jesteś winien 

tych  zbrodni,  nie  chcę  przelewać  twojej  krwi.  Niech  więc  moje  wątpliwości  przemówią  na 

twoją korzyść. Ale pamiętaj, bracie, jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, będę wiedział, że jesteś 

odpowiedzialny za ten rozlew krwi. I zabiję cię. 

Sarevok wstał przy akompaniamencie zgrzytów. 

– Rozumiem. 

Mężczyzna w zbroi odwrócił się i wyszedł z jaskini. Abdel słyszał, jak brzęk jego zbroi 

cichnie, aż w końcu zagłuszył go słaby świst wiatru. 

Wyszeptał krótką modlitwę, choć nie znał żyjącego boga, który  mógłby  wysłuchać  jego 

próśb. Modlił się, żeby jego decyzja puszczenia Sarevoka wolno okazała się właściwa i żeby 

Jaheira żyła, gdziekolwiek się znajduje. 

background image

Rozdział piętnasty 

Imoen podróżowała prawie siedem dni w towarzystwie Melissan i małej grupki żołnierzy 

oraz uciekinierów z Saradush. Na ile mogła to ocenić, była jedynym dzieckiem Bhaala wśród 

nich. Z trudem mogła uwierzyć w fakt, że spośród dziesiątek mężczyzn i kobiet związanych 

ze sobą krwią Bhaala tylko ona i Abdel przeżyli masakrę w mieście. 

Dziewczyna  poprawiła  się  w  siodle.  Melissan  zdołała  odnaleźć  dla  wszystkich  konie, 

dzięki  czemu  podróż  była  do  zniesienia,  ale  nawet  to  nie  mogło  uprzyjemnić  im  drogi. 

Każdego  dnia  wstawali  przed  wschodem  słońca  i  jechali  jeszcze  długo  po  tym,  jak  zapadł 

zmrok. Po tygodniu ich uciążliwa podróż wreszcie zbliżała się do końca. 

Wyruszyli do Amkethran tego samego ranka, gdy Abdel opuścił miasto, ścigając smoka, 

który porwał Jaheirę. On ruszył na południe, a Melissan i pozostali skierowali się na zachód, 

dobrze utrzymanym kupieckim traktem zwanym Drogą Ithal. 

Niezliczone godziny spędzone nad mapami w archiwum w Candlekeep, podczas których 

wędrowała  myślami  poza  grube  mury  biblioteki,  pozwoliły  Imoen  zorientować  się  w  ich 

położeniu nawet na tych niegościnnych ziemiach. Wiedziała, że wieś Amkethran leży kilkaset 

mil  na  południowy  zachód od  Saradush.  W  tym,  że  Melissan  prowadziła  ich  dłuższą  drogą, 

trzymając się biegnącej na zachód Drogi Ithal, nie było nic niezwykłego. 

Krótsza droga z Saradush do Amkethran poprowadziłaby ich przez sam środek lasu Mir, 

nazywanego przez miejscowych „Khalamjiri” – miejscem o morderczych kłach. Nawet gdyby 

komuś udało się przeżyć wędrówkę wśród drzew, znalazłby się u stóp niemal niemożliwych 

do przebycia Gór Marszruty. Tak więc droga wybrana przez Melissan była jedyną możliwą. 

Melissan  prowadziła  ich  Drogą  Ithal  przez  pierwsze  cztery  dni.  Dopiero  gdy  minęli 

kupieckie miasto Ithmong i znaleźli się za zachodnią krawędzią lasu Mir, skręcili na południe. 

Po dwóch kolejnych dniach znaleźli się na skraju pustyni Calim. Całodzienna jazda w upale 

przez nie kończące się morze piasku sprawiła, że zmęczenie wywołane ucieczką stało jeszcze 

bardziej dokuczliwe. 

Nogi  Imoen  były  sztywne  i  obolałe,  gdyż  nie  przywykły  do  ściskania  końskich  boków 

przez tak długi czas. Pośladki miała otarte i pokryte pęcherzami od kontaktu z siodłem. Jasna 

background image

skóra  twarzy  stała  się  czerwona  i  poparzona,  ogorzała  przez  wiatr  i  słońce,  które  właśnie 

zachodziło.  Niewielkie  racje  wody,  które  rozdzielano  od  momentu  wkroczenia  na  pustynię, 

nie mogły ugasić jej pragnienia. 

Na  szczęście  ta  męka  wkrótce  miała  się  skończyć.  Od  wczesnego  popołudnia  mogła 

dostrzec  połyskującą  w  oddali  kamienną  budowlę.  To  musi  być  klasztor  w  Amkethran, 

pomyślała Imoen. Melissan mówiła, że klasztorem zarządza mężczyzna o imieniu Balthazar i 

jego mnisi. Obiecała, że Balthazar zapewni azyl jej i Abdelowi, kiedy ten do nich dołączy. 

Gdy zniknął ostatni promyk światła  i dał  się odczuć wilgotny chłód  nocy, grupa dotarła 

wreszcie  do  celu.  Amkethran  było  grupą  niewiele  lepszych  od  slumsów  namiotów  i 

glinianych chat, zbudowanych wokół klasztoru. Piętrowy budynek, który mógł być świątynią, 

wznosił się w rogu wsi. 

Przejeżdżając  przez  zakurzone  ulice,  Imoen  nie  mogła  nie  zauważyć  brązowych, 

spalonych  słońcem  twarzy  tych,  którzy  ciężko  pracowali,  by  utrzymać  się  w  tym  surowym 

pustynnym otoczeniu. Ubóstwo Amkethranu jeszcze bardziej podkreślały wznoszące się pod 

niebo białe marmurowe ściany klasztoru. Wysoka na trzydzieści stóp ufortyfikowana siedziba 

Balthazara zdawała się przygniatać sobą inne budowle. 

Imoen popędziła konia i zrównała się z jadącą na czele Melissan. 

–  Ten  Balthazar  z  pewnością  lubi  się  chwalić  swoją  fortuną  przed  tymi  wieśniakami  – 

szepnęła,  przerażona  ostentacyjnym  bogactwem  klasztoru  w  zetknięciu  z  oczywistą  biedą 

Amkethranu. 

–  Sza,  dziecko  – ostrzegła  ją  Melissan.  –  Balthazar  i  jego  mnisi  wiodą  za  tymi  murami 

skromne, surowe życie. One są do obrony, a nie na pokaz. 

Imoen zarumieniła się i wbiła oczy w ziemię. Podziwiała Melissan. Wysoka kobieta była 

piękna,  silna  i  mądra.  Mężczyźni  i  kobiety  brali  ją  za  wzór.  Imoen  czuła,  że  ta  tajemnicza 

kobieta, która stała się jej opiekunką, fascynuje ją. Nie mogła oderwać oczu od pełnej energii, 

mocno  zbudowanej  sylwetki  Melissan.  Imoen  uwielbiała  sposób,  w  jaki  ta  kobieta  się 

ubierała. Ciemne ubranie, zasłaniające niemal całe ciało, nie tylko sprawiało, że była jeszcze 

bardziej tajemnicza, ale było także przeciwieństwem typowego dla innych kobiet odsłaniania 

ciała w celu przyciągnięcia uwagi mężczyzn. 

Imoen  bardzo  chciała  zrobić  wrażenie  na  Melissan,  stąd  wzięły  się  jej  komentarze  na 

temat  Amkethran.  Tymczasem  głupio  się  zbłaźniła.  Na  szczęście  Melissan  nie  zauważyła 

wstydu Imoen – a przynajmniej miała na tyle przyzwoitości, aby udawać, że nie zauważyła. 

Imoen próbowała więc wytłumaczyć swoją wcześniejszą wypowiedź: 

– Chodziło mi o to, czy musieli budować ten klasztor na wschodzie miasta. Rzuca cień na 

cały  Amkethran. Muszą  minąć całe godziny, nim pierwszy promyk porannego słońca dotrze 

do wieśniaków. 

Melissan  odrzuciła  głowę  do  tyłu  i  roześmiała  się,  a  jej  kruczoczarne  sploty  opadły  na 

plecy. 

background image

– Masz  braki w  historii  Amkethranu, drogie dziecko. Klasztor stoi tu od wielu pokoleń. 

To miasto jest nowe, I nie przypadkiem ci, którzy zdecydowali się tu zamieszkać, zbudowali 

swe domy w cieniu klasztoru. 

– Spędziłaś dziś cały dzień w blasku słońca Imperium Piasków – ciągnęła dalej Melissan. 

– Z pewnością wiesz, jak wielką ulgę przynosi te kilka godzin cienia. Na ulicach Amkethranu 

musisz  uważać  na  to,  co  mówisz.  Balthazar  i  jego  mnisi  są  bardzo  poważani  przez 

mieszkańców tego miasta. 

Złajana przez Melissan, Imoen mogła tylko wyjąkać przeprosiny. 

– Prze... przepraszam, Melissan. Nie chciałam nikogo urazić. 

Melissan  położyła  swoją  wypielęgnowaną  dłoń  pokrzepiającym  gestem  na  ramieniu 

Imoen. Pod jej dotykiem dziewczyna poczuła dreszcz. 

–  Twoja  troska  o tych,  którym  mniej  się  poszczęściło,  jest  wzruszająca,  Imoen.  W  tym 

wypadku sprawa wygląda jednak inaczej, ale nigdy nie przepraszaj za swoją chęć pomagania 

innym. Kiedy byłam w twoim wieku, zachowywałam się tak samo. 

Spojrzawszy  w  oczy  Melissan,  Imoen  dostrzegła  prawdziwe  i  szczere  uczucie.  Chciała 

coś jeszcze powiedzieć, ale obawiała się zniszczyć tę chwilę. 

Elektryzujący dotyk ręki Melissan ustał, a wysoka kobieta popędziła konia. 

–  Pojadę  przodem  i  zobaczę,  czy  mnisi  są  gotowi  na  nasze  przybycie  –  zawołała  przez 

ramię. – Porozmawiamy spokojnie pod osłoną murów. 

Imoen przyglądała się, jak Melissan odjeżdża galopem, podziwiając rozwiewające się na 

wietrze kruczoczarne pasma jej włosów. 

 

* * * 

W zaciszu swej  jaskini, w towarzystwie wiernych poddanych, Abazigal  snuł  marzenia o 

swojej  przyszłości  jako  smoka  czystej  krwi.  Gdy  Bhaal  zmartwychwstanie,  zyska  szacunek, 

jaki  wywoływały  wielkie  smoki,  oraz  chwałę,  jaką  dawało  bycie  jednym  z  nich.  Abazigal, 

niegdyś  odrzucony  jako  mieszaniec,  zostanie  powitany  jako  bohater  przez  wszystkich 

członków  smoczego  rodu,  gdy  poprowadzi  władców  całego  Faerunu  ku  ich  prawdziwemu 

przeznaczeniu. 

Mimo marnych początków, zaszedł bardzo daleko. Abazigal nie pamiętał swojej smoczej 

matki.  Czy  odtrąciła  go,  gdyż  był  mieszańcem,  czy  też  chroniła  i  karmiła?  To  nie  miało 

znaczenia.  Jej  istnienie  było  tylko  wyidealizowaną  wizją,  wiążącą  go  z  chwałą  smoczego 

rodu. 

Najwcześniejsze  wspomnienia  Abazigala  dotyczyły  jego  okrutnego  pana,  bezimiennego 

czarodzieja, który starał się torturami i eksperymentami wydrzeć smokom tajemnice ich rodu. 

Abazigal służył sadystycznemu magowi jak niewolnik, sprzątając laboratorium, opiekując się 

jajami, które mag zdołał ukraść, dokarmiając młode i usuwając ich zniekształcone, poranione 

zwłoki, gdy doświadczenia się nie powiodły. 

background image

Jego pan przeprowadzał doświadczenia również na nim, jednak starał się nie doprowadzić 

Abazigala  do  śmierci.  Dysponował  wieloma  smoczymi  jajami,  ale  mieszaniec,  krzyżówka 

człowieka i smoka, był naprawdę rzadkim okazem. 

Mag  traktował  Abazigala  i  uwięzione  w  laboratorium  smoki  jak  zwierzęta.  Badania 

niszczyły  ich  umysły;  te  smoki,  którym  udało  się  przeżyć,  stawały  się  brutalnymi  osiłkami, 

które nie potrafiły nawet mówić ani rzucać zaklęć, odartymi ze swego wspaniałego intelektu 

przez ludzkiego czarodzieja dla zrealizowania jego szalonych celów. 

Abazigal  nie  był  bezmyślnym  osiłkiem,  jednak  w  obecności  swego  pana  udawał  idiotę. 

Przynosiło to często bolesne kary za złe wykonanie nawet najprostszych poleceń, ale była to 

niewielka  cena,  którą  warto  było  zapłacić.  Sądząc,  że  Abazigal  jest  głupi  i  niegroźny, 

czarodziej pozwalał  mu swobodnie poruszać się  po laboratorium. Podczas gdy  mag zgłębiał 

tajemnice smoków i Abazigala, on zgłębiał tajemnice maga. 

Dysponując  wrodzoną  inteligencją  odziedziczoną  po  matce,  Abazigal  opanował  sekrety 

magii,  ucząc  się  samemu  przez  wiele,  wiele  lat  i  cały  czas  pozostając  niewolnikiem  swego 

pana. Kiedy nauczył się od maga wszystkiego, co tylko mógł, zwrócił się przeciwko swemu 

dręczycielowi. 

Śmierć maga była powolna i bolesna. Abazigal mścił się w ten sposób nie tylko za własne 

cierpienia, ale także za mękę i śmierć tych wszystkich smoków czystej krwi, których cierpień 

był świadkiem przez wiele lat. Każde rozbite jajo, każde martwe pisklę, każdy smok, którego 

czarodziej  zmienił  w  głupie  zwierzę  niegodne  miana  prawdziwego  smoka,  został 

pomszczony. 

Uzyskanie  wolności  nie  oznaczało  jednak  kresu  odpowiedzialności  Abazigala  za  młode 

smoki,  które  więził  czarodziej.  Wciąż  żyły  smoki  zbyt  uszkodzone  na  umyśle,  aby 

samodzielnie sobie radzić. Próbował je ratować, ale szkody wyrządzone przez jego pana były 

nieodwracalne. 

Być  może  zabicie  ich,  położenie  kresu  ich  żałosnej  egzystencji  byłoby  najlepszym 

posunięciem,  ale  Abazigal  nie  mógł  ich  zniszczyć.  Stały  się  jego  pupilkami,  armią  niby-

smoków. Bardzo oddane, służyły mu tak wiernie, jak tylko potrafiły. 

Starannie  ukrywał  fakt  ich  istnienia.  Gdyby  dowiedziały  się  o  nich  prawdziwe  smoki, 

mogłyby je zniszczyć jako obrazę tego gatunku. Jednak Abazigal pozwolił największemu ze 

swoich  podopiecznych,  młodemu,  prawie  całkiem  rozwiniętemu  czerwonemu  smokowi, 

wziąć udział w oblężeniu Saradush. 

W  bitwie  poradził  sobie  bardzo  dobrze,  zabijając  wiele  dzieci  Bhaala.  Abazigal  żywił 

słabą  nadzieję,  że  walka  pomoże  bestii  zrozumieć  swą  własną  potęgę,  od  tej  pory  będzie 

próbował  żyć  samodzielnie.  Tymczasem  młody  czerwony  smok  wrócił,  niosąc  prezent: 

półelfkę. 

Abazigal  wiedział,  kim  ona  jest.  Była  kochanką  wychowanka  Goriona,  więc  Abdel 

Adrian  na  pewno  tu  przybędzie,  aby  się  zemścić.  Bez  wątpienia  wlókł  się  właśnie  przez 

background image

równiny pod palącym  słońcem, podążając za podopiecznym  Abazigala w  stronę gór Alimir. 

Abazigal  wiedział,  że  nawet  jeśli  jego  wróg  dosiada  konia,  to  i  tak  znajduje  się  o  parę  dni 

drogi stąd. 

Najrozsądniejszym  rozwiązaniem  byłoby  zaczekać  na  przybycie  Abdela  i  wypuścić  nań 

wszystkich podopiecznych. Żaden człowiek, nawet dziecko Bhaala, nie przeżyłby ataku tylu 

smoków.  Od  czasu  spotkania  z  radą  smoków,  które  miało  miejsce  poprzedniego  ranka, 

Abazigal  niemal  stracił  cierpliwość.  Wiele  lat  znosił  tyranię  swego  pana,  w  skrytości  ducha 

mając  nadzieję,  że  dowie  się,  w  jaki  sposób  pozbyć  się  statusu  mieszańca.  Wiele  lat  knuł  z 

ohydną drowką Sendai i resztą Piątki spisek, aby sprowadzić z powrotem ich ojca. 

Teraz jego największe pragnienie znalazło się niemal w zasięgu ręki. Im wcześniej zginie 

Abdel  Adrian,  tym  wcześniej  powróci  Bhaal  i  uczyni  z  Abazigala  prawdziwego  smoka. 

Potem Saladrex wesprze jego plan, aby przywrócić smokom należne im miejsce. 

Ostrym, syczącym gwizdem Abazigal przywołał podopiecznych. 

–  Znajdźcie  Abdela  –  powiedział  powoli,  aby  ich  uszkodzone  umysły  mogły  pojąć 

polecenie. – Szukajcie go na równinach na północy. Kiedy już go znajdziecie, zabijcie go. 

Tuzin  służących  Abazigalowi  smoków  wyleciał  z  wielkiej  jaskini  jeden  po  drugim,  jak 

zwykle  chętnie  wykonując  jego  rozkazy.  Ich  wielkie  cielska  mknęły  nad  płaskowyżem,  na 

którym Abazigal zbudował swoją kryjówkę, lecąc w stronę stromych zboczy opadających ze 

wszystkich  stron  szczytu.  Wykrzykując  łowieckie  zawołania,  przeleciały  nad  krawędzią, 

pędząc  w  stronę  ziemi.  W  ostatniej  chwili  przestały  spadać  w  dół  i  wzbiły  się  w  poranne 

niebo, zaś echo ich krzyku wciąż niosło się po górach. 

Abazigal  przyglądał  się,  jak  odlatują,  tak  wspaniałe  jak  te  prawdziwe  smoki,  które 

spotkał. Wkrótce i on będzie jednym z nich. 

 

* * * 

Abdel  nie  spał  przez  całą  noc.  Gdy  pierwsze  promienie  słońca  przebiły  się  ponad 

szczytami  gór  i  oświetliły  wejście  do  jaskini,  jego  ciało,  zmęczone  i  poobijane  po  walce  z 

Sarevokiem,  znów  było  świeże  i  pełne  energii.  Wtedy  je  usłyszał  –  bez  wątpienia  okrzyki 

lecących smoków. 

Wyskoczył  z  jaskini,  szukając  bestii  na  niebie.  Ku  swemu  zaskoczeniu  zauważył  nie 

jednego smoka, ale prawie tuzin. Ich wielkie cielska spadały niczym kamienie z pobliskiego 

szczytu,  unosiły  się  w  górę  i  odlatywały.  Zafascynowany  tym  widokiem,  Abdel  mógł  tylko 

stać i się przyglądać. 

Smoki odleciały  na północ, nie dostrzegając stojącego niedaleko człowieka. Gdy ostatni 

smok zniknął na horyzoncie, Abdel ruszył w stronę szczytu, z którego wystartowały, pewien, 

że znajdzie tam  Abazigala oraz być  może Jaheirę. Aby  mieć  jakąkolwiek szansę uratowania 

ukochanej, musi ją odnaleźć i uciec, zanim armia smoków powróci. 

background image

Mniej  niż  godzinę  zajęło  Abdelowi  dotarcie  do  podnóża  kryjówki  Abazigala,  ale 

najtrudniejsze było dopiero przed nim – tysiąc stóp pionowej, gładkiej skały. Przyglądając się 

przeszkodzie, Abdel zauważył trochę półek i wystających kamieni, na tyle dużych, że mógłby 

na nich stanąć człowiek. Było ich jednak niewiele i w sporej odległości od siebie. Wejście na 

górę  oznaczało  wspinanie  się  bez  asekuracji  i  możliwości  zatrzymania  się  na  odpoczynek. 

Nawet  niemal  boska  wytrzymałość  Abdela  miała  swoje  granice,  i  właśnie  teraz  miał  je 

sprawdzić. 

Z nadzieją, że zdolność regeneracji uratuje go przed śmiercią, nawet jeśli spadnie, Abdel 

zaczął  się  wspinać.  Każdy  zwyczajny  człowiek  próbujący  wspinaczki  na  to  zbocze  z 

pewnością  spadłby,  zanim  dotarłby  do  pierwszej  półki.  Abdel  miał  jednak  taką  siłę,  że 

bezpiecznie wspinał się coraz wyżej. 

Jego potężne dłonie znajdowały zaczepy w niezliczonych pęknięciach i szczelinach, które 

pokrywały ścianę góry. Jego buty drapały twardą skałę, szukając oparcia i często je znajdując. 

Czasem  musiał  utrzymywać  cały  swój  ciężar  na  jednej  ręce,  podczas  gdy  palce  drugiej  ręki 

próbowały uchwycić  niewielki kamień wystający  wyżej  na ścianie. Jego kończyny walczyły 

ze zmęczeniem, gdy wisiał  setki  stóp w górze, a nieśmiertelna esencja  jego ojca dawała  mu 

siłę niezbędną, by ruszyć dalej, do kolejnej półki, na której mógł zatrzymać się na kilka minut 

i pozwolić, by jego ciało odpoczęło. 

Im wyżej  się wspinał, tym  było trudniej.  Atmosfera rozrzedziła  się  i  Abdel odkrył,  że z 

trudem łapie oddech. Chłodne powietrze szczytów gór mroziło jego kończyny, sprawiając, że 

sztywniały  i  robiły  się  ciężkie.  Lodowaty  szron  pokrywał  wszystko,  także  szczeliny,  które 

wykorzystywał do wspinaczki, przez co jego dłonie często się ześlizgiwały. 

Gdy w końcu przełożył nogę przez półkę na krawędzi płaskowyżu, słońce stało w zenicie. 

Wspinaczka zajęła  mu trzy godziny  i  Abdel obawiał  się, że nie  może  już pozwalać sobie na 

takie  marnowanie  czasu.  Bardzo  pragnął  odnaleźć  Jaheirę,  a  wiedział,  co  się  stanie,  jeśli 

wszystkie  smoki  nagle  powrócą  i  odkryją  go  w  ich  górskiej  kryjówce.  Ledwo  przeżył 

spotkanie z jednym uskrzydlonym potworem, tuzin rozedrze go na strzępy. 

Pośrodku płaskowyżu był wielki i szeroki otwór, prowadzący do ciągnących się wiele mil 

podziemnych  korytarzy  i  schodzących  głęboko  do  serca  góry  jaskiń.  Gdzieś  w  tym 

kamiennym labiryncie Abdel miał nadzieję odnaleźć Jaheirę. 

Wyciągnął ciężki miecz z pochwy na plecach i pomaszerował w stronę wejścia do jaskini. 

Zanim tam dotarł, z otworu wyszła jakaś istota i stanęła przed nim. 

Miała postać człowieka, lecz jej skórę pokrywały wielobarwne łuski. Głowę miała gładką 

i pozbawioną włosów, a oczy gadzie. 

– Nie oczekiwałem  cię tak wcześśśnie – zasyczała, a gdy  mówiła, z  jej ust wysuwał  się 

długi  wężowy  język.  –  Właśśśnie  teraz  moi  podopieczni  polują  na  ccciebie  na  północnych 

równinach. 

– Przybyłem po Jaheirę – powiedział Abdel, unosząc miecz. – Oddaj mi ją, a odejdę. 

background image

– Twojej kochanki już nie ma – zasyczał potwór. – Sssam widziałem, jak umiera. 

Potwór  zaśmiał  się,  a  Abdel,  zdrętwiały  z  rozpaczy,  mógł  tylko  potrząsać  głową  w 

niemym  proteście.  Wizje  jej  okrutnego  końca  pojawiły  się  w  jego  umyśle  nieproszone, 

wzbudzone przez wspomnienie Jaheiry szarpiącej się w uchwycie smoka. 

Wyobrażał  sobie  jej  piękne  rysy  wykrzywione  cierpieniem,  gdy  smok  zgniatał  ją  w 

bezlitosnym chwycie, i jej kości pękające jak chrust. Widział jej głowę odrzuconą do tyłu w 

bezgłośnym okrzyku, gdy okrutne pazury bestii rozrywały jej zbroję i pierś, przebijając ją, a 

lodowate wichry pokrywały jej ciało lodem. 

–  Nie!  –  krzyknął  Abdel,  rozpaczliwie  szukając  jakiegoś  promyka  nadziei.  –  Nie!  Nie 

wytrzymam tego! 

Pamiętał ten ból. Już raz myślał, że stracił Jaheirę, ale została przywrócona do życia przez 

kapłanów Gonda Cudotwórcy. 

– Oddaj mi ją! Może uda się ją jeszcze uratować! 

Abazigal zaśmiał się szyderczo, pogardliwie wykrzywiając gadzie wargi. 

– Dlaczego sssądziszszsz, że wysssłucham twoich błagań? 

Abdel  wiedział,  że  jego  prośba  jest  śmieszna.  Rozumiał,  że  szaleństwem  jest  proszenie 

śmiertelnego wroga o życie kochanki, ale to go nie obchodziło. Chciał tylko odzyskać Jaheirę. 

–  Oddam  ci  wszystko  –  obiecywał  Abdel  szalonym  głosem.  –  Esencję,  ducha,  duszę... 

cokolwiek! 

Jedyną odpowiedzią był pogardliwy syk. 

– Ona odeszszszła, głupcze! Jej pokryte krwią, połamane ciało wydało ossstatni oddech, 

gdy  mój  pupil  upuśśścił  ją  u  mych  ssstóp,  oczekując  mojej  pochwały.  Cierpiała,  Abdelu  – 

wyszeptał Abazigal, a jego głos ociekał jadem. – Zmarła w bólu. A potem oddałem ją moim 

podopiecznym.  Rozszszszarpały  ją,  a  potem  pożarły  jej  zmasssakrowane  ciało  kawałek  po 

kawałku! 

–  Nie!  –  Krzyk  Abdela  przebił  niebo,  aż  góra  zadrżała  przerażona  jego  wściekłością. 

Gdyby  potrafił  znaleźć  odpowiednie  słowa,  zaprzysiągłby  Abazigalowi  milion  bolesnych 

śmierci,  by  pomścić  śmierć  kochanki.  Abdel  nie  umiał  znaleźć  odpowiednich  słów.  Był 

człowiekiem czynu. 

– Twoja półelfka nie żyje, Abdelu Adrianie – powtórzył złośliwym tonem Abazigal. – Ty 

również. 

Szponiaste łapy zaczęły kreślić w powietrzu skomplikowane wzory magii, jednocześnie z 

ust  bestii  popłynęły  słowa  zaklęcia.  Abdel  skoczył  w  stronę  potwora,  aby  zabić  gadziego 

czarodzieja, zanim ten dokończy inkantację. 

Obracając  się,  by  zwiększyć  siłę  ciosu,  chlasnął  mieczem  szyję  bestii,  pragnąc  jednym 

ciosem pozbawić przeciwnika głowy.  Miecz  nie trafił  jednak w gardło potwora, zatrzymany 

przez jakąś niewidzialną, niemożliwą do przebicia tarczę. 

background image

Z  palców  stwora  wyrosła  błyskawica  i  trafiając  Abdela  prosto  w  pierś,  wyrzuciła  go  w 

powietrze.  Abdel  wylądował  zaledwie  kilka  stóp  od  krawędzi  płaskowyżu,  zerwał  się  na 

równe nogi i zdążył uskoczyć przed kolejną błyskawicą, która mogłaby zrzucić go z góry. 

Unikając kolejnych wyładowań, powoli zbliżał się do wroga. Czarodziej najwyraźniej nie 

był  zaniepokojony,  że  Abdel  skraca  odległość  między  nimi.  Właśnie  w  chwili,  gdy  potężny 

mężczyzna zamierzał się do kolejnego ciosu mieczem, jego przeciwnik zniknął. 

Abdel  obrócił  się,  przekonany,  że  wróg  pojawi  się  za  jego  plecami,  lecz  jaszczurowaty 

mag był już na drugim końcu płaskowyżu i rzucał kolejne zaklęcie. Abdel usłyszał straszliwy 

ryk  i  z  trudem  udało  mu  się  uskoczyć  przed  ogromną  masą  ognia  spadającego  na  niego  z 

nieba.  Abdel  krzyknął  z  bólu,  gdy  straszliwe  gorąco  przypaliło  jego  skórę.  Podobnie  jak  w 

przypadku smoczego oddechu, obrażenia zadane przez ogień nie zagoiły się. 

Poważnie ranny Abdel został ponownie przewrócony przez kolejną błyskawicę. 

– Nie maszszsz szszszansss, Abdelu Adrianie – wysyczał jego wróg. – Twoje prymitywne 

umiejętnośśści wojownika nie mogą się równać z moimi czarami. 

Abdel  leżał  poparzony  na  ziemi  i  nie  mógł  się  podnieść.  Wiedział,  że  Abazigal  mówi 

prawdę. 

background image

Rozdział szesnasty 

Imoen  przewracała  się  z  boku  na  bok  na  cienkim  sienniku,  który  służył  jej  za  łóżko. 

Melissan  nie  przesadzała,  kiedy  mówiła,  że  mnisi  w  klasztorze  żyją  skromnie  i  surowo. 

Oprócz niezbyt wygodnego siennika, w komnacie Imoen nie było żadnych sprzętów. Ściany 

wykonane  były  z  gładkiego  białego  kamienia,  podobnie  jak  wszystkie  mury,  które  widziała 

po wejściu do świątyni. 

Imoen  dziwiła  się,  że  klasztor  tworzyły  jedynie  zbudowane  z  kamienia  parterowe 

koszary, znajdujące  się po obu stronach dużego, otwartego dziedzińca. Pośrodku dziedzińca 

stała kamienna wieża, odrobinę niższa niż trzydziestostopowe mury otaczające prostą fortecę 

Balthazara. 

Melissan  przedstawiła  ją  dwóm  członkom  zakonu,  bratu  Regundowi  i  bratu  Lysusowi. 

Imoen  fascynowały  skomplikowane  tatuaże  pokrywające  wygolone  głowy  i  twarze  obu 

mężczyzn.  Pragnęła  zapytać  o  znaczenie  tych  wspaniałych  wzorów,  pewna,  że  niosą  jakąś 

głęboką  religijną  treść.  Pamiętając  jednak,  jak  się  ośmieszyła  przed  Melissan  swoimi 

wcześniejszymi  błędnymi  obserwacjami  i  opiniami  na  temat  Balthazara  i  mnichów,  wolała 

już umierać z ciekawości. 

Balthazar,  jak  wyjaśnili  mnisi  po  krótkim  powitaniu,  chwilowo  nie  był  dostępny. 

Zapewnili Melissan, że w miarę swoich możliwości zatroszczą się o wygodę i bezpieczeństwo 

Imoen. 

Imoen wydawało się, że Melissan uznała nieobecność Balthazara za coś niedobrego, ale 

wysoka kobieta tylko pokiwała głową, przyjmując informację do wiadomości. 

– Idź z tymi ludźmi – nakazała Imoen. – Zabiorą cię do bezpiecznego miejsca. Ja muszę 

zająć się pewną sprawą, ale przyjdę do ciebie, kiedy już będę wolna. 

Choć Imoen nie miała ochoty rozstawać się z Melissan, bez słowa sprzeciwu podążyła za 

mężczyznami  do  samotnej  wieży  pośrodku  dziedzińca.  Przeszli  przez  jedyne  drzwi  i  weszli 

po  długich  schodach  na  piętro,  na  którym  nie  było  wcale  okien.  Znajdował  się  tam  jedynie 

długi  ciemny  korytarz  i  drzwi  prowadzące  do  kilku  pomieszczeń.  Wszystkie  były  puste.  W 

background image

swojej  izbie  Imoen  znalazła  tylko  pojedynczą  pochodnię  i  siennik,  na  którym  teraz 

przewracała się, próbując ułożyć się wygodnie. 

–  Tutaj,  w  komnatach  medytacji,  możesz  odpoczywać  bez  lęku  –  zapewnił  ją  brat 

Regund. 

–  Członkowie  naszego  zakonu  będą  pilnować  wejścia  na  parter,  by  zapewnić  ci 

bezpieczeństwo – dodał brat Lysus. – Zatroszczymy się, żeby nikt ci nie przeszkadzał, dopóki 

nie wróci brat Balthazar. Nasz przywódca chętnie z tobą porozmawia. 

Tą uwagą zakończyli rozmowę i zostawili ją samą. 

Kiedy Imoen została sama, czas zaczął jej płynąć bardzo powoli. Jeśli surowe otoczenie 

miało  wzbudzać  spokój  i  zachęcać  do  medytacji,  na  nią  to  działało  wręcz  przeciwnie.  Była 

niespokojna, a  jej  bystry  i ciekawy umysł  szukał  czegokolwiek, co mogłoby przyciągnąć  jej 

uwagę. 

Z braku okien Imoen nie mogła obserwować przesuwającego się po niebie księżyca, nie 

była więc w stanie ocenić, jak długo się tu znajduje. Godzinę? Cztery? Chciała, żeby Melissan 

do  niej  przyszła.  Wprawdzie  kobieta  wspomniała  coś  o  rozmowie  z  Imoen,  kiedy  już  będą 

bezpieczne, ale jeszcze do niej nie zajrzała. 

Może  była  zajęta  czymś  ważniejszym.  A  może,  pomyślała  nagle  Imoen,  mnisi  nie 

pozwalają Melissan wejść do wieży, dopóki nie wróci Balthazar. 

Pomysł  z  początku  wyglądał  na  niedorzeczny,  ale  im  dłużej  się  nad  tym  zastanawiała, 

tym bardziej wydawał się prawdopodobny. Imoen myślała, że ona i Melissan są gośćmi, ale 

im  bardziej  rozważała  słowa  i  zachowanie  mnichów,  którzy  je  przywitali,  tym  bardziej 

zaczynała podejrzewać, że jest więźniem. 

Coś w zachowaniu strażników sprawiało, że Imoen zaczęła się denerwować. Ich dziwne 

tatuaże pozbawiały ją odwagi, ale nie chodziło tylko o to. Wszystko mówili bez emocji, bez 

uczuć. Ich twarze miały wyraz ogromnej koncentracji, lecz Imoen nie mogła nawet zgadnąć, 

co było przedmiotem ich uwagi. 

Ich wzrok nie prześlizgiwał się po jej ciele tak, jak wzrok innych mężczyzn. Patrzyli jej 

prosto w oczy, jakby spoglądali w samą jej duszę. 

Imoen  uświadomiła  sobie,  że  mnisi  w  dużym  stopniu  przypominają  jej  Sarevoka. 

Zdeterminowani,  skoncentrowani,  tajemniczy  i  zimni.  Nie  żyjący  naprawdę,  choć 

doświadczający  wszystkich  kolei  losu.  Jakby  wszystkie  namiętności  i  ognie  tego  świata  nie 

mogły ich dotknąć. 

Imoen  zadrżała.  To  byli  fanatycy  religijni,  uznała.  To  właśnie  ją  martwiło.  Służyli 

jakiemuś wyższemu celowi, jakiejś nieznanej wierze, której nigdy nie pojmie, a teraz była w 

ich mocy, zamknięta w tej wieży, póki tajemniczy Balthazar nie zjawi się, by... 

Nie.  Imoen  potrząsnęła  głową  i  zaśmiała  się.  To  niedorzeczne.  Jej  umysł,  zmęczony 

monotonnym otoczeniem, pracował ze zdwojoną szybkością, wymyślając dziwaczne spiski na 

podstawie nie wiadomo nawet jakich przesłanek. Melissan nie sprowadziłaby jej tutaj, gdyby 

background image

czuła, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Nie, uznała Imoen, nie była więźniem. Mimo to 

musiała przyznać, że mnisi byli dziwni. 

Fanatyczne  oddanie  jej  strażników  jakiejś  nieznanej  sile,  które  zaledwie  kilka  chwil 

wcześniej  martwiło Imoen, teraz  ją uspokajało. Przynajmniej żaden z  nich  nie zakradnie się 

do  niej,  kiedy  zaśnie,  by  obmacywać  ją  brudnymi  łapskami.  Co  ważniejsze,  nie  musiała  się 

obawiać, że ci mężczyźni zdradzą ją za złoto lub z szalonej żądzy władzy. Imoen wiedziała, 

że w jej sytuacji osoby poszukiwanej, znienawidzonej, samotnej, religijne oddanie Regunda, 

Lysusa i ich towarzyszy było najlepszym zabezpieczeniem, na jakie mogła liczyć. 

Jeszcze raz przekręciła się na sienniku. Ciało bolało ją po długiej podróży przez pustynię. 

W mięśniach i stawach czuła zmęczenie. Umysł, wyczerpany rozmyślaniem o podejrzeniach, 

w  końcu  się  uspokoił.  Leżąc  bez  ruchu,  Imoen  czuła,  jak  cisza  wieży  wnika  w  jej  ciało  i 

duszę. Z radością przyjęła spokój, jaki ze sobą niosła, i już po kilku chwilach cicho chrapała. 

 

* * * 

Z przyczepionymi do dłoni pazurami do wspinaczki Sendai wdrapywała się po gładkich 

marmurowych  murach  klasztoru  w  Amkethran  z  taką  łatwością,  z  jaką  większość  kobiet 

wchodziłaby po łagodnie pochylonych schodach. Na szczycie muru skuliła się i przebiegła po 

jego krawędzi, nie zwracając uwagi na duży spadek po obu stronach. 

Poruszała  się  bezgłośnie,  cicha  jak  cień.  Dziedziniec  poniżej  był  ciemny,  lecz  oczy 

drowki widziały rozkład budynków i ustawienie strażników. 

Kilku mnichów Balthazara stało u podstawy wysokiej wieży pośrodku dziedzińca. Gdyby 

Sendai  miała  do  czynienia  z  elfami,  natychmiast  odrzuciłaby  wieżę  jako  zbyt  łatwe  do 

odgadnięcia schronienie. Strażnicy mogliby być tylko przynętą, żeby zwabić ją do budynku, 

który wnet by się zawalił i zabił wszystkich. Wiedziała, że mieszkańcy powierzchni są prości 

i  za  mało  przemyślni,  by  przygotować  taką  pułapkę.  A  może  nie  chcieli  poświęcać  życia 

wielu wyznawców dla pochwycenia zabójcy. 

Sendai  nie  mogła  się  oprzeć  wrażeniu,  że  jej  talenty  marnują  się,  i  nie  są  należycie 

doceniane  przez  tych  amatorów.  W  Ched  Nassad,  mieście  w  Podmroku,  w  którym  się 

urodziła, zawodowych skrytobójców szanowano i obawiano się ich talentów, a nie oczerniano 

i pogardzano nimi. 

Obserwując ruchy i pozycje strażników i planując, jak prześlizgnąć się obok nich i wejść 

do  wieży,  Sendai  nie  mogła  stłumić  gniewu  wzbudzonego  wspomnieniem  ojczystej  krainy. 

Gniewu z powodu tego, co utraciła. 

Córka  mało  znaczącego  szlacheckiego  rodu  Kenafin  urodziła  się  z  cechami  charakteru 

typowymi  dla  większości  drowek  –  była  ambitna,  bezlitosna  i  sadystyczna.  Sendai  była 

również  na  tyle  mądra,  by  wiedzieć,  iż  szanse  na  zrobienie  kariery  miała  niewielkie. 

Brakowało  jej  wymaganego  od  kapłanek  oddania  Lolth.  Wybrała  więc  inną  drogę  do 

zdobycia sławy, również akceptowaną w społeczeństwie ciemnych elfów. 

background image

Nie  minęło  wiele  czasu,  nim  wyjątkowy  talent  Sendai  do  dyskretnego  eliminowania 

wrogów  i  rywali  zwrócił  uwagę  potężnych  matek  Ched  Nassad.  Choć  skończyła  zaledwie 

dwadzieścia  lat,  stała  się  ulubienicą  rządzących.  Każdy  chciał  ją  wykorzystywać  do  swoich 

celów. Próbował zdobyć  jej  lojalność, oferując potęgę, niewolników  i  bogactwo. W typowy 

dla  drowów  sposób  Sendai  dobrze  radziła  sobie  w  niebezpiecznej  grze  niewyróżniania 

nikogo, co wprawdzie zwiększało jej możliwości, ale i liczbę wrogów. 

Sendai, choć młoda jak na drowa, stała się mistrzynią politycznych gier. Udawało jej się 

unikać pułapek poprzez zawiązywanie  sojuszów, kiedy  musiała,  i  zrywanie  ich, gdy  było to 

konieczne. W Ched Nassad imię zabójczyni Sendai szeptano jako imię kogoś, kto idzie ostro 

w górę, kogo należy się bać i trzeba szanować. 

Wszystko  to  zniszczyły  kapłanki.  Królowa  Pająków,  zazdrosna  bogini,  nie  tolerowała 

konkurencji  w  społeczności  drowów.  Wiedząc  o  tym,  Sendai  zachowywała  w  tajemnicy 

tożsamość  swojego  ojca.  Cała  bliska  rodzina,  z  matką  włącznie,  która  mogła  ją  wydać, 

posmakowała już ostrza jej zatrutego sztyletu. 

W  Podmroku  było  wiele  sekretów,  ale  żaden  nie  mógł  pozostawać  długo  w  ukryciu. 

Świątynia dowiedziała się jakoś o jej skażonej krwi dziecka Bhaala i kapłanki przybyły, aby 

zabrać ją do komnaty przesłuchań i tam zbadać jej lojalność. W swoim krótkim życiu Sendai 

doświadczyła  już  tortur,  gdyż  w  społeczeństwie  drowów  było  to  nie  do  uniknięcia.  Nie 

zamierzała  się  jednak  poddać  Szacownym  Matkom,  zwłaszcza  że  mogły  łatwo  dojść  do 

wniosku, że pozostawienie wśród nich żywego pomiotu Bhaala jest zbyt ryzykowne. 

Zatem  Sendai  uciekła.  Przez  rok  wędrowała  z  Ched  Nassad  do  Menzoberranzan  i  Ust 

Natha,  szukając  w  Podmroku  miejsca,  w  którym  mogłaby  się  ukryć  przed  pościgiem 

kapłanek. Jednak pajęczyna Królowej Pająków oplatała każde miasto i każdy szlachecki ród, 

więc Sendai musiała wreszcie uciec z Podmroku, zamieniając wspaniały świat jaskiń i tuneli 

na boleśnie jasne otwarte niebo. 

Tam odnalazła ją Namaszczona przez Bhaala i zaproponowała przyłączenie się do Piątki. 

Propozycja  zabijania  dzieci  Bhaala,  mordowania  potomków  boga  wydawała  się  godna 

wyjątkowych  umiejętności  Sendai,  ale  idea  była  o  wiele  wspanialsza  niż  rzeczywistość. 

Większość  ofiar  Sendai  nie  znało  nawet  swego  nieśmiertelnego  dziedzictwa.  Prowadzili  oni 

proste życie bez celu, a jego zakończenie było niemal wyświadczaniem im przysługi. Nawet 

szlachetnie  urodzeni  i  wpływowi  kupcy  ze  świata  kroczących  po  powierzchni  stanowili  dla 

niej łatwe cele i nie zaspokajali jej żądzy ryzyka. 

Sendai  obawiała  się  utraty  swych  umiejętności  albo  zaniedbania  techniki  zabijania. 

Musiała  być  w  doskonałej  formie,  bowiem  gdy  Piątka  zabije  ostatniego  potomka  Bhaala, 

zamierzała  zwrócić  swe  zatrute  ostrze  przeciwko  współspiskowcom.  To  było  godne  jej 

wyzwanie,  prawdziwy  sprawdzian  umiejętności.  Do  tej  pory  każde  zabójstwo  było  tylko 

bladym naśladownictwem sztuki, do której, jak wiedziała, była zdolna. 

background image

Drowka,  niewidoczna  na  szczycie  klasztornego  muru  dzięki  ciemnej  skórze  i  ubraniu, 

pokręciła głową z  niesmakiem. Dawniej  nie pozwalała sobie  na rozmyślania podczas pracy. 

Kolejny dowód na to, że traciła formę. Skupiła się na swym zadaniu i zeskoczyła z muru. 

Wylądowała  miękko  na  ziemi,  zmniejszając  impet  upadku  z  wysokości  trzydziestu  stóp 

przez  zwinięcie  się  w  kulę.  Szybko  poderwała  się  na  nogi,  aby  sprawdzić,  czy  któregoś  ze 

strażników  nie  zaalarmował  cichy  odgłos  jej  wejścia  na  teren  klasztoru.  Przez  kilka  sekund 

stała  nieruchomo,  nadstawiając  wyczulone  uszy  drowa  na  odgłos  alarmu  bądź  zbliżających 

się kroków. 

Kiedy  nic  nie  wychwyciła,  zbliżyła  się  do  wieży.  Trzymając  się  ciemnych  zaułków, 

przeszła  niewidoczna  niczym  duch  przez  placyk,  tuż  przed  nosem  stojących  na  straży 

mnichów. Nie mogła się oprzeć pokusie cichego śmiechu na widok ich pełnej zaangażowania, 

lecz nieefektywnej czujności. 

Dwaj  mnisi  stojący  przed  jedynymi  drzwiami  do  wieży  stanowili  większy  problem.  Ich 

śmierć  musiała  być  szybka  i  cicha,  by  nie  zaalarmowali  pozostałych.  Dodatkowo  zadanie 

utrudniały  trzymane  przez  nich  osłonięte  latarnie.  Padające  z  nich  bliźniacze  strumienie 

światła  przecinały  spowijający  podwórko  mrok  i  były  doskonale  widoczne  dla  innych 

patrolujących  okolicę  straży.  Jeśli  coś  się  stanie  któremuś  strażnikowi  i  jedna  z  latarni 

upadnie choćby na moment, z pewnością ktoś to zauważy i przyjdzie sprawdzić, co się stało. 

Stojąc  w  mroku  nie  dalej  jak  dziesięć  stóp  od  wejścia  do  wieży,  Sendai  szybko 

opracowała najlepszy sposób zabicia mnichów bez zaalarmowania całego zakonu. 

Poruszając  się  wolno,  aby  nie  zdradzić  swej  obecności,  wyciągnęła  z  sakiewki  dwie 

cienkie,  opierzone  na  końcach  igły.  Z  ukrytej  kieszeni  wyjęła  mały  kryształowy  flakonik  i 

zanurzyła  koniec  każdej  z  igieł  w  przezroczystym  płynie.  Ostrożnie,  aby  przypadkiem  nie 

ukłuć się zatrutymi strzałkami, położyła pierwszą igłę na otwartej dłoni. Uniosła dłoń do ust i 

lekkim dmuchnięciem posłała strzałkę w stronę stojącego najbliżej mnicha. 

Drugi  łagodny  podmuch  poniósł  strzałkę  ku  drugiemu  celowi.  Sendai  odczekała  kilka 

sekund, aby trucizna zaczęła działać, po czym wyślizgnęła się z ukrycia i szybko pobiegła w 

stronę drzwi. 

Bezpiecznie  ukryta,  zatrzymała  się  i  nasłuchiwała.  Nie  było  słychać  okrzyków 

zaskoczenia, nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek zauważył, iż zwinna postać dostała się 

na teren klasztoru. Pewna, że nikt jej nie zauważył, Sendai skupiła uwagę na stojących obok 

niej  bez  ruchu  strażnikach.  Zauważyła,  że  strzałki  trafiły  w  cel.  Zręcznie  wyciągnęła 

niewielką broń z karków sparaliżowanych ofiar i schowała do sakiewki. 

Oczy  mnichów  śledziły  jej  ruchy,  ale  wszystkie  ich  mięśnie  zostały  unieruchomione. 

Wyciągnięte  ręce  nadal  trzymały  latarnie,  a  nie  reagujące  na  nic  palce  wciąż  zaciskały  się 

mocno  na  uchwytach.  Wkrótce  trucizna  –  pochodna  znanej  drowom  substancji  usypiającej, 

wynaleziona  osobiście  przez  Sendai  –  dotrze  do  ich  serc  i  płuc.  Narządy  pompujące  krew  i 

tlen  w  ciałach  mnichów  przestaną  pracować,  staną  się  tak  samo  sztywne  jak  wszystkie 

background image

mięśnie  w  ich  nieruchomych  sylwetkach.  Strażnicy  uduszą  się  powoli,  niezdolni  zawołać  o 

pomoc,  nie  mogąc  nawet  upaść,  kiedy  już  umrą.  Sendai  wiedziała  z  doświadczenia,  że  aby 

wyjąć im z dłoni latarnie, trzeba będzie połamać im palce. 

Ta  makabryczna  myśl  wywołała  uśmiech  na  twarzy  Sendai.  Cichutko  wślizgnęła  się  na 

schody, aby zakończyć swoją misję. Tak jak się spodziewała, wewnątrz wieży nie było straży. 

Niższy poziom był zupełnie opuszczony. 

Bezszelestnie,  z  wyciągniętym  sztyletem,  drowka  skradała  się  w  stronę  komnaty 

położonej  u  szczytu  schodów.  Wszystkie  drzwi  były  pozamykane,  a  korytarz  był  ciemny  i 

pusty. Tylko spod jednych drzwi przesączało się łagodne światło pochodni. 

Sendai podeszła do drzwi  i  nasłuchiwała;  jej wyczulone ucho wychwyciło cichy oddech 

młodej kobiety. Delikatnie, tak jak to tylko było możliwe, zabójczyni otworzyła drzwi. 

Pomarańczowy  blask  pochodni  zmusił  ciemną  elfkę  do  odwrócenia  oczu,  wcześniej 

jednak  zauważyła  śpiącą  na  sienniku  dziewczynę.  Osłaniając  oczy  przed  światłem,  Sendai 

prześlizgnęła się przez pokój i zgasiła pochodnię. Zapadła całkowita ciemność. 

 

* * * 

Imoen obudziła się, dysząc z przerażenia. Otaczała ją ciemność, a pod sobą czuła zimną, 

nieprzyjemną w dotyku posadzkę. Chciała zerwać się na równe nogi, ale przypomniała sobie, 

gdzie  jest  –  bezpieczna  w  komnacie  medytacyjnej  klasztoru  w  Amkethran.  Paląca  się  słabo 

pochodnia musiała zgasnąć, kiedy spała. 

Dziewczyna  usiłowała  zbagatelizować  swoją  chwilową  panikę,  ale  zdołała  z  siebie 

wydobyć tylko niezbyt przekonujący nerwowy chichot. Śnił się jej koszmar. Tyle pamiętała. 

Nie mogła sobie jednak przypomnieć, co to dokładnie było. 

– Ogień – szepnęła do siebie. 

Większość  jej  sennych  koszmarów  miała  związek  z  ogniem,  pochłaniającymi 

płomieniami przeklętego nieśmiertelnego ojca. Zastanowiła się, czy Abdelowi śniły się kiedyś 

takie płomienie. 

Potrząsnęła głową, aby odegnać ponure myśli, i próbowała rozejrzeć się w ciemnościach 

po pokoju. Usiłowała odgadnąć, gdzie znajduje się pochodnia, a potem zrobiła niepewny krok 

w tamtą stronę. Nagle Imoen zamarła. 

Ktoś był w jej pokoju. Imoen niczego nie słyszała, ale miała wrażenie, że ktoś przygląda 

się  jej  z  wielkim  zainteresowaniem.  Czuła  palące  spojrzenie  i  pragnienie  w  niewidzialnych 

oczach. Na krótką chwilę wyobraźnia podsunęła jej obraz braci Regunda i Lysusa, stojących 

bez ruchu w ciemnościach i patrzących, jak potyka się, szukając pochodni. 

– Jest tu kto? – szepnęła, jakby mogła odpędzić intruza swoimi cichymi słowami. 

– Nie  bój  się – odpowiedział szeptem  nieco zachrypnięty kobiecy głos. – To nie  będzie 

bolało. 

background image

–  Melissan?  –  spytała  Imoen,  wiedząc  jednak  na  pewno,  że  tych  słów  nie  powiedziała 

wysoka kobieta. 

Niewidoczny intruz zaśmiał się cicho. 

– Nie, moja śliczna córko Bhaala. Na szczęście jej tu nie ma. 

Imoen zrozumiała. 

– Jesteś jedną z Piątki. – W jej głosie nie było strachu ani gniewu. Tylko pełna znużenia 

rezygnacja. Nie spodziewała się takiego końca, ale była gotowa stawić mu czoła. 

– Jestem Sendai – powiedział głos, zbliżając się. 

Imoen zawahała się przez krótką chwilę, a jej palce zacisnęły się na rękojeści tkwiącego 

za  pasem  sztyletu.  Mogła  zacząć  krzyczeć,  ale  co  by  to  dało?  Nawet  jeśli  ktoś  usłyszy  jej 

krzyk  przez  grube  kamienne  ściany,  to  czy  dotrze  tu  na  czas,  aby  ją  uratować?  Nie,  uznała 

Imoen,  powoli  wyciągając  nóż.  Musiała  polegać  tylko  na  sobie.  Melissan  nie  wpadnie  tu  w 

ostatniej chwili, aby ją ocalić. Abdel nie pojawi się nagle w klasztorze i nie pospieszy jej na 

ratunek.  Musiała  ratować  się  sama  albo  zginąć.  Jej  dłoń  uzbrojona  w  niewielkie  ostrze 

przecięła ciemność. 

– Co za pech, mała – zaśmiał się intruz. – Nie ma mnie tam. 

– Zabicie mnie nic ci nie da – oznajmiła Imoen, obracając się, aby zaatakować ciemność 

za swoimi plecami. – Jeśli nawet jakaś część mnie należała do Bhaala, już dawno zniknęła. 

Skoczyła  do  przodu,  dźgając  na  ślepo  tam,  gdzie,  jak  sądziła,  mógł  znajdować  się 

zabójca. 

– Nie walcz, dziecko. To tylko utrudni całą sprawę. 

–  Abdel  wydarł  ze  mnie  piętno  Bhaala  –  powiedziała  Imoen,  nadal  bezskutecznie 

machając  ręką  w  atramentowej  ciemności.  Jej  słowom  wtórowały  ruchy  ostrza,  tnącego 

jedynie powietrze. 

– Mamy wobec niego pewne plany – zapewnił ją głos. 

Brzmiało  to  tak,  jakby  zabójca  stał  tuż  przy  jej  uchu.  Imoen  była  gotowa  przysiąc,  że 

czuje na skórze ciepły oddech istoty, która miała ją zabić. Ale gdy uderzyła do tyłu łokciem, 

nikogo tam nie było. 

–  Możesz  mnie  zabić,  ale  Abdel  mnie  pomści.  Zabije  cię...  was  wszystkich.  Nie  macie 

pojęcia, jak jest silny – ostrzegła Imoen. 

– Mamy, kochaniutka, mamy. Ale wieść o twojej śmierci złamie jego ducha walki. 

Imoen poczuła, jak w jej plecy wbija się ostrze i z niezwykłą, śmiertelną precyzją przebija 

wszystkie  najważniejsze  organy.  Krzyk  agonii  zamienił  się  w  cichy  szept,  gdy  Sendai 

przecięła jej gardło. 

background image

Rozdział siedemnasty 

Całe ciało Abdela stało się jednym wielkim bólem. Deszcz ognia padał na niego z nieba. 

Wydostawał się z ziemi, aby go pochłonąć. Tryskał strumieniami z palców jego dręczyciela, 

aby pożreć i stopić jego ciało. 

Ponad rykiem płomieni słyszał śmiech Abazigala, kiedy łuskowaty mag potęgował ogień 

spalający ciało i duszę Abdela. 

Nagle ogień zgasł, zniknął. Abdel, który wcześniej zamknął oczy, aby uchronić je przed 

żarem, uniósł nieco pokryte pęcherzami powieki. Ciało Abazigala leżało obok niego na skale 

płaskowyżu.  Gadzia  głowa  maga  znajdowała  się  kilka  stóp  dalej.  Nad  nimi  stał  Sarevok; 

ostrza na przedramionach pokrywała zielona krew czarodzieja. 

Abdel  chciał  przemówić,  ale  nie  mógł.  Z  wysuszonego  gardła  wydobył  się  tylko  słaby 

kaszel. 

Z powodu swojej ciężkiej zbroi płytowej Sarevok z trudem ukląkł obok Abdela. 

– Smoki wracają – powiedział krótko. – Widziałem ich potężne sylwetki na horyzoncie. 

Jeśli nie uciekniemy, rozedrą nas na sztuki. 

Nie  mogąc  odpowiedzieć,  Abdel  tylko  potrząsnął  głową.  Słyszał  skrzeczenie 

rozwścieczonych  smoków,  niosące  się  po  całym  płaskowyżu,  coraz  głośniejsze  w  miarę 

zbliżania  się  bestii.  Lecz  był  zbyt  poraniony,  aby  wstać,  a  co  dopiero  próbować  trudnego 

zejścia ze zbocza góry. Sarevok zdawał się go rozumieć. 

–  Możesz  uciec  do  królestwa  Bhaala  –  powiedział  opancerzony  wojownik.  –  Już 

wcześniej to robiłeś, kiedy zabiłeś Illaserę i Yagę Shurę. Teraz jesteś słabszy, więc będzie to 

trudniejsze.  Musisz  pozwolić,  aby  zabrała  cię  tam  esencja  Bhaala,  opuszczająca  ciało 

martwego  maga.  Ona  zaprowadzi  cię  do  królestwa  naszego  ojca.  Tam  twoje  ciało  zostanie 

uleczone, a smoki cię nie dostaną. 

Zbyt słaby, aby się opierać, Abdel zamknął oczy i starał się zrobić to, co radził Sarevok. 

Czuł  w  głębi  duszy  słabe  dotknięcie,  podobne  do  zefirku  wiejącego  w  upalny  letni  dzień. 

Abdel skupił się na tym wrażeniu i zefirek stał się bryzą. Bryza przeszła w silny wiatr, a wiatr 

background image

w  huragan.  Czuł,  jak  jego  dusza  się  unosi,  porwana  przez  ryczący  wiatr,  i  otworzył  w 

zdumieniu oczy. 

Wciąż  leżał  na  ziemi,  a  obok  niego  bezgłowe  szczątki  Abazigala.  Sarevok  stał  kilka 

kroków dalej, szykując się do walki ze smokami. Para szponiastych łap uderzyła o skałę tuż 

koło  głowy  Abdela.  Poczuł  ohydny  zapach  smoczej  furii,  kiedy  bestia  zobaczyła  ciało 

swojego pana. 

Zgromadzone  smoki  wrzasnęły  jednym  głosem,  ale  Abel  już  tego  nie  słyszał.  Świat 

materialny zaczął się rozmywać. 

 

* * * 

Abdel zobaczył, że leży rozciągnięty na zimnej, brązowej ziemi. Ciało wciąż pokrywały 

oparzenia, ale czuł, że zaczynają się już goić. W ciągu kilku sekund poczuł się na tyle silny, 

aby stanąć na nogi. 

Znów  znajdował  się  w  położonym  w  Otchłani  domu  Bhaala.  Dookoła  rozciągały  się 

wielkie pustynne równiny, ale tym razem  sprawiały wrażenie  mniej  jałowych.  Ziemia  miała 

brązowy kolor żyznej gleby, a na niebie pojawiły się smugi, które mogły być formującymi się 

burzowymi  chmurami.  Przed  nim  znajdowały  się  znajome  drzwi,  lecz  tym  razem  było  ich 

zaledwie troje. 

Wielki  najemnik  nie  interesował  się  magicznymi  czy  mistycznymi  sprawami,  ale  nawet 

on widział  jasno, co się dzieje z tym światem. Wraz ze śmiercią dzieci Bhaala esencja  boga 

mordu wracała do Otchłani, gdzie się zrodziła. Martwy świat powoli budził się do życia, choć 

trudno było zgadnąć, jakie ohydne formy może ono przybrać w tym przeklętym królestwie. 

Za plecami usłyszał kroki i odwrócił się, pragnąc zobaczyć nieznanego towarzysza. Abdel 

nie wiedział, kogo lub czego się spodziewać. Czyżby Sarevok podążył tu za nim? A może był 

to  duch  zabitego  Abazigala,  którego  esencja  sprowadziła  tutaj  Abdela?  Lub  też  okryta 

gwiazdami  istota,  która  chciała  go  dręczyć  jakimiś  przepowiedniami  lub  tajemniczymi, 

bezużytecznymi radami. Cokolwiek go czekało, Abdel był gotów na wszystko. Z wyjątkiem 

tego, co zobaczył. 

– Jaheira! 

Półelfka uśmiechnęła się do niego. 

– Modliłam się do Mielikki, abyś przybył, nim będzie za późno – wyszeptała. 

Abdel przytulił ją do piersi w nadziei, że stopią się w jedno i już nigdy jej nie straci. 

– Sądziłem, że nie żyjesz – powiedział, a łzy ulgi spłynęły mu po twarzy. 

Druidka przytulała się do niego tak samo mocno, ale jej głos był pełen smutku. 

– Jestem martwa, Abdelu. Dlatego tu się znalazłam. 

Abdel  niechętnie  rozluźnił  uścisk,  aby  spojrzeć  w  oczy  swej  kochanki  i  sprawdzić,  czy 

nie żartuje. Zobaczył tęsknotę tak głęboką, że jego serce niemal pękło na pół. 

– Ty... jesteś duchem? 

background image

Pogładziła  jego  czoło  długimi,  delikatnymi  palcami,  wygładzając  zmarszczki  rozpaczy. 

Jej dotyk był ciepły i uspokajający. 

– To tylko mój duch, ukochany. Nie mam już ciała, choć w tym świecie mój duch jest tak 

prawdziwy jak ciało fizyczne w świecie materialnym. 

–  Nie!  –  wykrzyknął  Abdel,  wyrażając  swój  pełen  wściekłości  sprzeciw,  i  przytulił 

mocno jędrne, muskularne ciało Jaheiry. – To nie może być prawda! 

Półelfka  złożyła  głowę  na  szerokiej  piersi  Abdela.  Delikatny  zapach  włosów  ukochanej 

wypełnił jego nozdrza. 

– To prawda, ukochany – szepnęła. – Musimy się z tym pogodzić i wykorzystać czas, jaki 

nam  pozostał. Błagałam  Mielikki o dużo czasu, ale  nie  mogę tu zostać zbyt długo. Łącząca 

nas więź zatrzymuje mnie tutaj, ale wkrótce moja dusza musi stopić się z naturą. 

Abdel odepchnął ją, nie chcąc się poddać. 

– Nie, nie musi tak być! Przywróciłem do życia Sarevoka. Z tobą mogę zrobić to samo! 

Jaheira delikatnie pokręciła głową. 

–  Nie,  Abdelu.  Nie  jestem  dzieckiem  Bhaala,  nie  mam  w  sobie  esencji,  którą  dzielisz  z 

Sarevokiem. Nie możesz oddać mi części duszy, bym znów żyła. 

–  Czemu  nie?  –  zapytał  Abdel.  –  Może  się  uda.  Warto  spróbować.  –  Odwrócił  się  i 

pomaszerował w stronę najbliższych drzwi, pragnąc powtórzyć rytuał, który doprowadził do 

reinkarnacji Sarevoka. 

–  Błagam  cię,  Abdelu,  skończ  z  tym  szaleństwem.  –  Cicha  prośba  Jaheiry  sprawiła,  że 

wielki  najemnik  zatrzymał  się  w  pół  kroku.  Abdel  wiedział,  co  półelfka  chciała  mu 

powiedzieć. 

– Nawet jeśli uda ci się przywrócić mi życie, co osiągniesz? Widziałeś Sarevoka. On tak 

naprawdę nie żyje. Jest rzeczą, zimną i beznamiętną, bez uczuć. Czy tego chcesz dla mnie? 

Abdel opuścił głowę i odwrócił się do kochanki, a w oczach miał łzy rozpaczy. 

– Może Sarevok taki był już wcześniej? Może ty będziesz taka, jaka zawsze byłaś? 

Ze słabym uśmiechem Jaheira powoli podeszła do niego. 

–  Nie,  kochany.  To  niemożliwe.  Mój  czas  na  tamtym  świecie  minął,  a  w  tym  także  się 

kończy.  Spędź  ten  czas  ze  mną,  Abdelu.  Nie  marnuj  go  na  szaleńcze  plany  i  niemądre 

życzenia, które nigdy się nie spełnią. Cieszmy się tymi kilkoma chwilami, które jeszcze nam 

pozostały. 

Wyciągnęła  rękę,  a  jej  dotyk  sprawił,  że  Abdel  poczuł  dreszcz.  Jego  krew  zawrzała  z 

pożądania,  drżącymi  dłońmi  by  zsunął  prostą tunikę,  którą  Jaheira  miała  na  sobie.  Odsłonił 

piersi  kochanki,  po  czym  przyciągnął  ją  do  siebie.  Palce  Jaheiry  wsunęły  się  pod  resztki 

wiszącej  mu na grzbiecie  spalonej koszuli  i zmysłowo przesunęły się po potężnych plecach, 

po czym zerwały to, co pozostało ze spodni. 

Abdel  wziął  ją  na  miękkiej,  brązowej  ziemi  królestwa  Bhaala.  Kochali  się  dziko  i 

namiętnie,  rozpaleni  nagłą  żądzą  i  świadomością,  że  nieuchronnie  zbliża  się  rozstanie.  Nad 

background image

nimi  błysnęło,  zagrzmiało  i  niebo  pękło,  zlewając  ich  zimnym  deszczem,  który  jednak  nie 

mógł zgasić ich rozpaczliwego pożądania. 

Leżeli obok siebie w zimnym błocie, pozwalając, by deszcz obmywał ich ciała. 

Jaheira przytuliła się do Abdela, układając głowę w zagłębieniu jego ramienia i czerpiąc z 

ciepła  ciała  kochanka,  by  złagodzić  dreszcze  nagiego  ciała.  Abdel,  wyczerpany  fizycznie 

przez dziką miłość, przytulił kochankę i udawał sam przed sobą, że będą razem na zawsze. 

Deszcz  ustąpił,  a  ich  ociekające  wodą  ciała  wysychały  powoli  pod  pustym  nocnym 

niebem  Otchłani.  Abdel  nie  wiedział,  ile  godzin  spędzili  przytuleni,  ciesząc  się  swoją 

bliskością. Nic nie mogło usprawiedliwić konieczności rozstania się z kochanką. 

W końcu Jaheira przerwała ich uścisk. 

– Nie mogę dłużej zostać – przeprosiła go i próbowała wstać. – Muszę odejść. 

Trzymając ją stanowczo, lecz łagodnie za rękę, Abdel nie pozwalał jej się podnieść. 

– Jak to? – zapytał, patrząc w jej fioletowe oczy. – Jak mam żyć bez ciebie? 

Półelfka pochyliła się i pocałowała go mocno w usta, po czym łagodnie się odsunęła. 

– Znajdziesz sposób, Abdelu. Musisz. Nie pozwól, by moja śmierć zatruła ci życie. Jeśli 

pozwolisz, by nienawiść i żal opanowały twój umysł, ohydna esencja Bhaala pożre twą duszę. 

– Nie chcę być sam – szepnął. 

– Nie zawsze będziesz sam – zapewniła go. – Będą inni. Inni przyjaciele. Inne kochanki. 

Potężny najemnik potrząsnął głową. 

– Nie. Nie tak jak ty. Nigdy tak jak ty. 

Półelfka uśmiechnęła się, choć oczy miała smutne. 

– Kochałam cię, Abdelu, tak, jak nie kochałam żadnego innego mężczyzny. Ale mojego 

męża  Khalida  również  kochałam  tak,  jak  nie  kochałam  żadnego  innego  mężczyzny.  Mam 

nadzieję, że któregoś dnia znajdziesz kogoś, kto odwzajemni twą miłość, tak jak ja znalazłam, 

ale to wcale nie umniejszy tego, co nas łączyło. 

Abdel wstał z rozpaczliwym westchnieniem. 

– Jesteś mą siłą i  mądrością, Jaheiro. Bez ciebie jestem zgubiony. Nie mogę sam stawić 

czoła światu. Bez ciebie jestem niczym. 

–  Jesteś  Abdelem  Adrianem,  bohaterem  Wrót  Baldura,  obrońcą  Drzewa  Życia,  synem 

Bhaala, wychowankiem Goriona, kochankiem Jaheiry – odpowiedziała półelfka. – Jesteś tym, 

kim  jesteś,  Abdelu,  i  nic  tego  nie  zmieni.  Droga  przed  tobą  będzie  trudna,  tunel  twej 

przyszłości  jest długi  i ciemny. Pamiętaj  jednak,  kim  jesteś, a wtedy z pewnością wyjdziesz 

na światło po drugiej stronie tunelu. 

–  Czy  kiedykolwiek  jeszcze  cię  zobaczę?  –  zapytał  Abdel,  z  przerażeniem  oczekując 

odpowiedzi. 

Jaheira pocałowała go. Jej usta były chłodne, powodowały pojawienie się gęsiej skórki. 

– Na takie pytanie nawet bogowie nie potrafią odpowiedzieć, kochany. 

background image

Jej głos zdawał się dochodzić do niego z coraz większej odległości, jakby znajdowała się 

już po drugiej stronie wielkiej przepaści. 

–  Nie!  –  krzyknął  Abdel,  próbując  chwycić  swą  kochankę.  –  Nie,  jeszcze  nie!  Nie 

odchodź jeszcze! 

Jego dłonie przeszły przez Jaheirę, jakby była mgłą. 

–  Nie!  –  krzyknął,  gdy  na  jego  oczach  elfka  zaczęła  się  rozpływać  niczym  dym  na 

wietrze.  Jej  ciało  rozwiewało  się,  zabierane  przez  jakąś  siłę,  której  Abdel  nie  potrafił 

zobaczyć ani nawet pojąć. 

Zanim rysy jej twarzy zniknęły, Jaheira wypowiedziała ostatnie słowa. 

– Kocham cię, Abdelu Adrianie. Na zawsze. 

Abdel po raz ostatni przytulił znikającą smugę, po czym opadł na kolana. Jaheira odeszła, 

a  on  był  sam  w  świecie  ojca,  łkając  rozpaczliwie  i  wbijając  w  gniewie  palce  w  wilgotną, 

ciemną ziemię. 

background image

Rozdział osiemnasty 

Słońce nie pojawiło się jeszcze nad murami klasztoru, ale Melissan już wstała. Balthazar 

jeszcze  nie  przybył,  mimo  iż  bracia  zapewniali  ją,  że  wkrótce  się  pojawi.  Sama  również 

przeszukała teren klasztoru, jednak nie znalazła mnicha. Zaczynała się robić podejrzliwa. 

Już dawno nauczyła się nie ufać nikomu. Wiele razy pomiot Bhaala, który zdecydowała 

się  uratować,  zdradził  ją.  Znała  Balthazara  od  wielu  lat,  zanim  jeszcze  powstała  Piątka. 

Zawsze był jej najpotężniejszym sojusznikiem. Dlatego pozwoliła, by rozdzielono ją z Imoen, 

gdy przybyły do Amkethran. Teraz, gdy Balthazara nadal nie było, Melissan zaczynała czuć 

niepokój. 

Gdy  u  stóp  wieży  odkryła  wciąż  stojących  sztywno  na  swoich  pozycjach  martwych 

strażników,  jej obawy potwierdziły  się.  Wysoka  kobieta wbiegła  na górę po dwa schody  na 

raz, choć już wiedziała, co znajdzie na ich szczycie. 

Imoen miała poderżnięte gardło. Na czole nosiła znak drowki-zabójczyni Sendai. Patrząc 

na ciało, Melissan wiedziała, że nawet najpotężniejszy kapłan w Tethyrze nie byłby w stanie 

przywrócić Imoen życia. Sendai splugawiła trupa, zatruła paskudnymi truciznami i wyssała tę 

resztkę esencji, która pozostała w duszy Imoen. 

I  wszystko  to  zrobiła  to  pod  samym  nosem  Melissan.  Kobieta  wiedziała,  że  Sendai  już 

dawno  odeszła.  Drowka  nigdy  nie  pozwoliłaby,  żeby  światło  dnia  zastało  ją  na  ziemi. 

Melissan  przebiegł  dreszcz  po  plecach.  Nie  wiedziała,  że  Sendai  wyszła  na  polowanie,  nie 

było żadnego ostrzeżenia przed rzezią. Znaczyło to tylko jedno. 

Balthazar  i  Sendai  współpracowali,  spiskując  przeciwko  niej.  W  duchu  przeklęła  swoją 

głupotę, iż tego nie przewidziała. Stała się nieostrożna, ufając, że ze wszystkich sojuszników 

to  Balthazar  jako  ostami  zwróci  się  przeciwko  niej.  Głupio  uwierzyła,  że  mnisi  obronią 

Imoen,  aż  Abdel  powróci  po  zniszczeniu  Abazigala.  Imoen  poniosła  konsekwencje  naiwnej 

wiary Melissan w lojalność Balthazara. 

Skoro Imoen nie żyła, Sendai zwróci się przeciwko Abdelowi. Gdy wychowanek Goriona 

umrze,  dzieło  Piątki  zostanie  niemal  ukończone.  Ich  ostatnim  zadaniem,  zanim  spróbują 

sprowadzić na świat Bhaala, będzie zabicie jej, uświadomiła sobie Melissan. 

background image

Usłyszała  poruszenie  na  dole.  Któryś  z  mnichów  odkrył  sparaliżowane  trupy  braci. 

Melissan  nagle  uświadomiła  sobie,  w  jak  wielkim  niebezpieczeństwie  się  znalazła. 

Prawdopodobieństwo,  że  Balthazarowi  udało  się  skazić  cały  zakon,  nie  było  zbyt  wielkie. 

Bracia nie pomogliby mu, gdyby wiedzieli, że sprzymierzył się z drowką-zabójczynią. 

Mnisi  jednak  nigdy  nie  zakwestionowaliby  przywództwa  oświeconego  brata  bez 

oczywistego  dowodu  jego  zdrady.  Gdyby  Balthazar  ich  okłamał  i  powiedział,  że  Melissan 

pracuje dla Piątki, przyjęliby to za prawdę, nie zastanawiając się nad rolą samego Balthazara 

w zabójstwie Imoen. Jeśli mnisi znajdą ją tutaj, stojącą nad zmasakrowanym ciałem tej, którą 

przysięgli chronić... 

Melissan  słyszała  odgłos  wielu  stóp  na  schodach.  Już  nie  była  jedyną,  która  widziała 

zesztywniałe trupy braci Regunda i Lysusa. 

Mnisi  poruszali  się  ostrożnie,  obawiając  się,  że  wróg,  który  zabił  strażników  przy 

drzwiach, wciąż znajduje  się w  budynku. Szli  bez pośpiechu, wiedząc, że  na piętrze nie  ma 

okien,  a  jedynym  wyjściem  z  wieży  są  schody,  na  których  stał  teraz  tuzin  wojowniczych 

mnichów. 

Przeklinając  się w duchu za to, że nie przewidziała zdrady  Balthazara, Melissan  szybko 

wyszeptała zaklęcie. Jej ciało zadrżało i zniknęło, podobnie jak ubranie i wszystkie należące 

do niej przedmioty. Bezcielesny duch Melissan, nie przywiązany już do świata materialnego, 

wyszedł  na  zewnątrz  klasztoru,  a  później  przewędrował  przez  niemal  wyludnione  ulice 

Amkethranu.  Zaklęcie  przestało  działać  dopiero  wtedy,  gdy  znalazła  silnego  wierzchowca, 

który mógł ją przenieść przez pustynię. 

Sendai i Balthazar pracowali razem, a Melissan nie miała wystarczającej mocy, by im się 

przeciwstawić. Tylko Abdel mógł, jeśli jeszcze żył. 

Melissan  pragnęła  ze  wszystkich  sił  uchronić  jego  życie.  Musiała  ostrzec  potężnego 

najemnika,  że  Sendai  będzie  próbowała  go  zabić.  Drowka  pewnie  przygotowywała  teraz 

zasadzkę gdzieś między Amkethranem i Górami Alimir, gdzie znajdowało się leże Abazigala. 

Jeśli Abdel wciąż żył, kierował się do Amkethranu, prosto w pułapkę Sendai. 

Wiedząc,  że  drowka  miała  dużą  przewagę,  Melissan  zmusiła  konia  do  galopu, 

pozostawiając  daleko  za  sobą  obszarpane  namioty  Amkethranu  i  imponujące  marmurowe 

mury klasztoru. 

 

* * * 

Czuł  się  pusty  i  otępiały.  Smutek  Abdela  wypłynął  z  niego  razem  ze  łzami  i  jękami 

cierpienia, aż w końcu nic nie pozostało. Jego duch był pustką, a nagie ciało tylko skorupą. 

Abdel wypełniał pustkę jedynym, co mu pozostało – myślą o zemście. Już nie obchodziły 

go losy pomiotu Bhaala. Nie liczyło się dla niego to, czy Bhaal powróci i zniszczy świat, czy 

też  bóg  mordu  pozostanie  martwy  na  zawsze.  Śmierć  Jaheiry  wyzwoliła  go,  uwolniła  od 

niepokoju,  który  wynikał  z  faktu,  że  znalazł  się  w  centrum  tak  ważnych  wydarzeń.  Życie 

background image

Abdela stało się bardzo, bardzo proste. Zabije Piątkę za to, co zrobili Jaheirze. Poza tym nic 

go nie obchodzi. 

Nie mógł pomścić jej śmierci tutaj, w królestwie Bhaala. Abdel Adrian wstał i przeszedł 

przez najbliższe drzwi. 

Zobaczył, że jest sam na płaskowyżu, przy wejściu do kryjówki Abazigala. Oceniając po 

pozycji słońca, nie było go kilka godzin, choć w Otchłani  minęła cała noc. Wszędzie wokół 

widział ślady wielkiej bitwy Sarevoka z hordą podopiecznych Abazigala. 

Obok  pozbawionego  głowy  ciała  Abazigala  leżało  we  krwi  pół  tuzina  wielkich  trupów 

smoków.  Miały  na  sobie  ślady  głębokich  cięć,  pozostawione  przez  ostrza  i  kolce  na 

ramionach i nogach Sarevoka. 

Sarevok  zniknął.  Pomiędzy  trupami  leżały  rozrzucone  fragmenty  jego  zbroi,  rozerwane 

przez potężne szpony lub spalone przez ogień i kwas wypluwany przez jego przeciwników. U 

stóp  Abdela  leżał  przecięty  na  pół  hełm  wojownika.  Nigdzie  jednak  nie  widział  ciała 

Sarevoka. 

Abdel  wcale  się  nie  zdziwił.  Zwycięskie  smoki  na  pewno  pożarły  ciało  pokonanego 

wroga. Po spotkaniu z odchodzącą duszą Jaheiry Abdel cały czas zastanawiał się, czy Sarevok 

nie  był  jedynie  zbroją  poruszaną  przez  pozbawionego  ciała  ducha.  Kimkolwiek  jednak  był, 

człowiekiem czy duchem, ślady wyraźnie wskazywały na jego ponury koniec. 

Smocze  trupy  dowodziły,  że  Sarevok  musiał  stoczyć  godną  legendy  bitwę,  zanim  uległ 

ich przeważającej liczbie. Gdyby po śmierci Jaheiry w sercu Abdela nie zabrakło miejsca na 

emocje, uroniłby łzę nad szlachetną ofiarą Sarevoka. Jego przyrodni brat uratował mu życie, 

zabijając  Abazigala  i  samotnie  stawiając  czoła  smokom,  podczas  gdy  Abdel  schronił  się  w 

podziemnym świecie Bhaala. 

W  efekcie  krwawej  bitwy,  której  ślady  rozrzucone  były  po  całym  płaskowyżu,  Sarevok 

był martwy, a pozostałe smoki, pozbawione pana, odleciały. 

Abdel wciąż żył. Zadrżał w podmuchu chłodnego wiatru i uświadomił sobie, że jest nagi, 

gdyż  ognista  magia  Abazigala  zmieniła  jego  ubranie  w  popiół.  Postanowił  przeszukać  pole 

bitwy,  aby  okryć  czymś  swe  ciało.  W  końcu  zmuszony  był  do  zdjęcia  okrwawionej  szaty  z 

bezgłowego trupa Abazigala. 

Luźne  ubranie  sięgało  mu  zaledwie  do  kolan,  a  ręce  wystawały  z  rękawów.  Uzbrojony 

tylko  w  ciężki  miecz,  który  udało  mu  się  odnaleźć  na  pobojowisku,  Abdel  zaczął  powoli 

schodzić z płaskowyżu. 

Dopiero  u  stóp  góry  pozwolił  sobie  na  krótki  odpoczynek,  po  czym  ruszył  w  stronę 

Amkethranu.  Miał  tylko  jeden  cel  –  odnaleźć  Melissan  i  zażądać  doprowadzenia  do 

pozostałych członków Piątki, aby mógł zemścić się okrutnie za śmierć Jaheiry. 

Sądząc  po  wskazówkach,  jakich  udzieliła  mu  Melissan,  Amkethran  znajduje  się  około 

dziesięciu dni drogi od płaskowyżu, na którym zginął Abazigal. Tam, w klasztorze człowieka 

zwanego Balthazarem, Melissan i Imoen czekały na jego przybycie. Aby się do nich dostać, 

background image

Abdel  musiał  przejść  przez  południową  odnogę  lasu  Mir  lub  podróżować  kilkaset  mil  na 

południe  lub  północ,  żeby  ominąć  sięgające  daleko  lasy.  Zanim  rozdzielili  się  w  Saradush, 

Melissan zasugerowała, że powinien wybrać  jedną z dłuższych, ale  bezpieczniejszych tras,  i 

ominąć groźny las. 

Dotarcie  do  wschodniej  krawędzi  lasu  Mir  zajęło  Abdelowi  niecały  dzień.  Za  jego 

zachodnią  krawędzią  leżał  Amkethran.  Poganiany  żądzą  przelania  krwi  Piątki,  Abdel  bez 

zastanowienia wszedł w gęste zarośla. 

Już trzeciego dnia żałował tej decyzji. Dotarł do Mir bez problemów, ale gdy znalazł się 

w ciemnym lesie, poruszał się bardzo powoli. Musiał łamać i wyrywać gałęzie, przebijać się 

przez  gęste  kolczaste  zarośla.  Abdelowi  rzadko  udawało  się  przejść  dziesięć  mil  dziennie. 

Zaczynał  się  już  zastanawiać,  czy  droga  naokoło  niemal  nie  do  przejścia  lasu  nie  byłaby 

szybsza. 

Dobrze  chociaż,  że  nie  kłopotali  go  legendarni  zbrodniczy  mieszkańcy  lasu  Mir.  Abdel 

podejrzewał,  że  opowieści  o  ich  istnieniu  były  przesadzone.  A  może  moc  Abdela  była  tak 

wielka,  że  nawet  kryjące  się  w  cieniach  ohydne  bestie  instynktownie  wiedziały,  że  należy 

unikać konfrontacji z tym dziwnym intruzem. 

Przeklinając  powolną  wędrówkę  i  swoją  głupotę,  że  zrezygnował  z  polecanej  mu  przez 

Melissan trasy, Abdel przebijał się przez gęsty las. 

 

* * * 

Abazigalowi  się  nie  powiedzie.  Sendai  czuła  to,  tak  samo  jak  wiedziała,  że  arogancja 

półsmoka była jedynie maską, mającą ukryć jego prawdziwą duszę skamlącego kundla, który 

tak bardzo nienawidzi  swojego własnego  istnienia, że próbuje stać się kimś  innym. Drowka 

znała  absurdalny  plan  maga,  by  zjednoczyć  wszystkie  smoki  Faerunu  Wiedziała  o  jego 

śmiesznym  pragnieniu,  by  zostać  smokiem  czystej  krwi,  i  miała  pewność,  że  tak  żałosna 

istota nie będzie w stanie zabić awatara Bhaala. 

Abdel  Adrian  zabije  Abazigala,  po  czym  ruszy,  żeby  spotkać  się  ze  swą  przyrodnią 

siostrą w Amkethranie, nie wiedząc, że Sendai pożarła bijące jeszcze serce dziewczyny. Tak 

samo pożre serce Abdela. 

Po  zamordowaniu  Imoen  odjechała  szybko,  podróżując  pod  osłoną  nocy  i  unikając 

palącego słońca dnia. Pragnęła dotrzeć do lasu Mir, zanim  Abdel  znajdzie drogę przez  jego 

gęstwinę.  Tam  w  ciemności  pod  gęstymi  gałęziami  chciała  urządzić  zasadzkę  na  ostatnie 

żyjące  dziecko  Bhaala.  Minęły  cztery  noce,  nim  dotarła  do  wschodniej  krawędzi  lasu  i 

znalazła wąską, zarośniętą ścieżkę, której szukała. 

Droga między kryjówką Abazigala a Amkethranem nie była często używana, ale Sendai 

spodziewała  się,  że  Abdel  ją  odnajdzie.  Szlak,  choć  zdradliwy  i  kiepsko  utrzymany,  był 

jedyną drogą przez południową odnogę lasu Mir. Jeśli Abdel kieruje się z siedziby Abazigala 

w Górach Alimir prosto do Amkethranu, w którymś momencie musi się natknąć na tę ścieżkę. 

background image

Nie  wiedząc  o  tym,  co  wydarzyło  się  w  klasztorze,  Abdel  nie  będzie  miał  żadnych 

podejrzeń,  wędrując  w  stronę  Amkethranu.  Jeśli  wszystko  pójdzie  tak,  jak  Sendai 

zaplanowała, trafi prosto w zasadzkę. Gdy już rozwiąże sprawę wychowanka Goriona, ona  i 

Balthazar będą mogli zająć się pozbyciem się Melissan. 

Drowka pracowała szybko, pokrywając ścieżkę wnykami oraz hojnie stosując trucizny ze 

swojego  arsenału.  Wybrała  miejsce  leżące  kilka  mil  w  górę  ścieżki,  głęboko  w  mrocznym 

lesie  Mir.  Tam,  w  głębokim  cieniu,  gdzie  gęsto  splecione  gałęzie  drzew  zupełnie  nie 

dopuszczały słońca, umieściła pułapki, które przykryła garścią ziemi lub stertą drewna. 

Spędziła  na  tym  prawie  cały  dzień,  po  czym  postanowiła  czekać  na  swoją  ofiarę  wśród 

zwieszających się nad ścieżką gałęzi. 

 

* * * 

Poprzez  otaczające  go  ze  wszystkich  stron  gęste  gałęzie  Abdel  nie  widział  nawet 

południowego  słońca.  Las  Mir  był  tak  gęsty,  ciemny  i  przerażający,  jak  kazały  wierzyć 

legendy. Poprzedniego dnia miał szczęście, że udało mu się odnaleźć ścieżkę prowadzącą do 

Amkethranu. 

Po trzech dniach powolnego, męczącego przebijania się przez  las  Abdel  chciał  nadrobić 

stracony  czas,  ale  wszechobecny  półmrok  utrudniał  poruszanie  się  nawet  na  ścieżce,  którą 

ktoś kiedyś wytyczył w poszyciu. 

Z trudem przebijając się przez mrok, Abdel nie zobaczył rozciągniętego na ścieżce drutu. 

Odczuł  lekkie  szarpnięcie,  gdy  jego  noga  rozerwała  drut,  usłyszał  trzask  sprężyny  i  poczuł 

ostre ukłucia, gdy wiele małych strzałek przebiło gruby materiał szaty i zagłębiło się w jego 

prawym udzie. 

Noga natychmiast mu zdrętwiała i upadł na niewielkie kolce ukryte pod stertą liści. Tuzin 

ostrzy przeszedł przez szatę i wbił się w ciało. Abdel poczuł, jak pokrywająca kolce trucizna 

zaczyna rozpuszczać skórę. 

Przetoczył  się  na  bok  i  wylądował  na  plecach,  czując  płonący  ból,  powoli 

rozprzestrzeniający  się  wokół  ukłuć  na  piersi  i  brzuchu.  Usłyszał  trzask  suchego  drewna  i 

ziemia pod nim zniknęła. 

Abdelowi  udało  się  chwycić  brzeg  jamy.  Przez  chwilę  wisiał  nad  niewidocznym  dnem, 

wyobrażając  sobie,  co  czeka  na  niego  na  dole.  Słyszał,  jak  patyki  i  suche  gałęzie,  które 

maskowały pułapkę, uderzają o dno jamy. 

Udało  mu  się  wyczołgać  z  pułapki.  Próbował  wstać,  ale  paraliż  nogi  spowodował,  że 

zatoczył się do przodu. Na jego lewej kostce zacisnęła się pętla i poderwała go do góry. Abdel 

odkrył, że wisi do góry nogami, a szata zakrywa mu głowę. 

Gdy  próbował  zerwać  zasłonę,  żeby  coś  zobaczyć,  w  całym  ciele  poczuł  ukłucia  bólu. 

Tuziny  strzałek  wystrzelonych  przez  niewidzialnego  przeciwnika  zatopiły  się  w  jego  ciele. 

background image

Abdel  czuł,  że  szamocze  się  coraz  słabiej,  gdyż  jego  dłonie  i  ramiona  stawały  się  równie 

sztywne jak noga. Szata zsunęła się z głowy i spadła na ziemię. 

Z  gałęzi  nad  nim  opadła  szczupła  postać,  lekko  lądując  na  ziemi  kilka  stóp  od  niego. 

Choć Abdel patrzył na nią do góry nogami, z łatwością zauważył ostre rysy elfa i skórę barwy 

popiołu. Chciał powiedzieć słowo „drow”, ale paraliżująca trucizna ze strzałek wystających z 

jego ciała sprawiła, że nie mógł także mówić. 

Drowka podeszła do niego, wyciągając pokryty runami sztylet. Abdel poznał symbole – 

widział  je  już  na  toporze  Yagi  Shury  i  strzałach  Illasery.  Ciemna  elfka  należała  więc  do 

Piątki. 

Abdel  próbował się uwolnić, ale  mięśnie odmówiły  mu posłuszeństwa. Nie  mógł  nawet 

kiwnąć  palcem  ani  krzyknąć.  Jedno  z  Piątki  znajdowało  się  o  kilka  stóp od  niego,  a  on  nie 

mógł nic zrobić. 

Jego  umysł  wypełniły  obrazy  przemocy  i  niczym  nie  ograniczonej  wściekłości. 

Wyobraził sobie, jak odrywa szczupłej elfce kończynę po kończynie, jak jego miecz rozwala 

jej czaszkę, rozbryzgując szarą tkankę na gałęzie okolicznych drzew. Marzył o rozpłataniu jej 

brzucha, aby móc się przyglądać, jak wnętrzności kobiety wylewają się na leśne poszycie. Ale 

co mu po fantazjach, kiedy wisi na pętli niczym kawał mięsa na haku, kołysząc się z boku na 

bok. 

Szybkim  ruchem  ostrza  drowka  uwolniła  go.  Jego  ciało  spadło  bezwładnie  niczym 

kamień. Nie mogąc nawet poruszyć ramionami, aby zamortyzować upadek, Abdel grzmotnął 

o ziemię i legł twarzą w poszyciu. 

W jego duszy zaczęły się budzić ognie Bhaala. Zamiast je stłumić, tak jak to czynił do tej 

pory,  Abdel  zaczął  je  podsycać,  aż  stały  się  piekłem  furii,  szalejącym  w  jego  nieruchomym 

ciele. 

Drowka obróciła jego ciało na plecy, aby spojrzeć swojej bezradnej ofierze w oczy. 

–  Imoen  podzieliła  twój  los  –  wyszeptała,  zdecydowana  zadać  Abdelowi  cios  w  samo 

serce, nim poderżnie mu gardło. – Sama ją zabiłam. 

Choć  nie  mógł  mówić,  umysł  Abdela  krzyczał  w  proteście.  Nie  Imoen!  Śmierć  Jaheiry 

rozdarła  mu  duszę.  Sądził,  że  ból  po  stracie  ukochanej  jest  największy  z  możliwych,  lecz 

wieść,  że  Imoen  także  nie  żyje,  zadała  mu  nową  ranę.  Cierpienie  nie  do  zniesienia,  ból 

większy,  niż  mogłyby  wywołać  jakiekolwiek  cielesne  obrażenie,  stał  się  jeszcze  większy. 

Gorion, Jaheira i Imoen. Czuł, że ich krew jest na jego rękach. 

Drowka mówiła coś jeszcze, ale Abdel już nie słyszał jej słów. Ta część jego osoby, która 

była  Abdelem  Adrianem,  znikła,  pochłonięta  przez  mroczne  płomienie  Bhaala.  Pozostała 

tylko czysta esencja pana mordu. Tak jak kiedyś pod wpływem zaklęć czarodzieja Irenicusa, 

ciało Abdela zaczęło się zmieniać. Tym razem sam starał się przyspieszyć ten proces. 

Trzaskały kości i skóra pękała, nie mogąc pomieścić szkieletu cztery razy większego od 

ludzkiego.  Jego  dłonie  stały  się  szponami,  a  głowę  uzbroiły  ohydne  kły.  Z  piersi  wyrosła 

background image

dodatkowa  para  ramion,  zakończonych  pazurzastymi  łapami.  Skóra  przekształciła  się  w 

twardy chitynowy pancerz. Niszczyciel znów szalał po Faerunie. 

Przemiana  była  błyskawiczna.  Tam,  gdzie  wcześniej  leżał  Abdel,  w  ciągu  kilku  sekund 

pojawił  się  potwór.  Przestraszona  i  zaskoczona  Sendai  odskoczyła,  instynkt  ocalił  ją  przed 

szybką i gwałtowną śmiercią. 

Nie sprawdzając, czy potwór jest w stanie się poruszać, zniknęła pośród drzew, próbując 

ratować swoje życie. Ale było już za późno. Istota leżąca na leśnym poszyciu nie była z tego 

świata. Nie działały na nią paraliżujące toksyny, które Sendai wpompowała w ciało Abdela, a 

do tego była znacznie szybsza od drowki. 

Smukła postać Sendai  migała  wśród cienkich pni  i grubych gałęzi.  Jej rozpaczliwy  bieg 

utrudniały gęsto rosnące drzewa, ale przecież olbrzymiemu stworowi będzie jeszcze trudniej 

przedzierać  się  przez  nie.  Biegła  bez  najmniejszego  hałasu,  gęste  drzewa  mogły  jej  pomóc 

skryć się przed wzrokiem potwora. 

Niszczyciel  nie  musiał  jednak  jej  widzieć  ani  słyszeć,  aby  ją  wytropić.  Mógł  ją 

wywęszyć,  tak  jak  potrafił  wywęszyć  wszelkie  żywe  stworzenia.  Wielki  demon  skoczył  do 

góry, przebijając się przez zasłonę liści i gałązek. Pochwycił zapach elfki i ruszył w pościg. 

Podczas gdy drowka musiała kluczyć pomiędzy drzewami, Niszczyciel przebijał się przez 

las,  pozostawiając  za  sobą  szeroki  pas  wyrwanych  z  korzeniami  drzew  i  stratowanych 

krzaków.  Łomot,  jaki  się  przy  tym  rozlegał,  niósł  się  po  całym  lesie  Mir,  każąc  ptakom, 

drobnym zwierzętom i znacznie bardziej potwornym stworom szukać sobie jakiejś kryjówki. 

Straszliwy hałas przerwały wrzaski Sendai, gdy bestia wreszcie ją dopadła. 

Niszczyciel rozdarł czterema ramionami elfkę na kawałki, kąpiąc się w jej krwi i radując 

jej  cierpieniem.  Bestia  pożarła  dymiące  wnętrzności,  po  czym  odrzuciła  swoją  cielesną 

powłokę,  gdy  wyczuła  unoszącą  się  ze  zwłok  niczym  zapach  gnijącego  zła  niewidzialną 

esencję Bhaala. 

Abdel Adrian znów wrócił do swej ludzkiej postaci, po raz kolejny trafiając do królestwa 

Bhaala w Otchłani. 

 

* * * 

Balthazar  siedział  w  tajnej  komnacie  na  samym  szczycie  klasztornej  wieży.  Było  to 

niewielkie  pomieszczenie  bez  drzwi  i  okien,  bez  żadnych  wejść  czy  wyjść.  Pokój  ten, 

osiągalny  tylko  poprzez  mistyczne  ścieżki  dostępne  oświeconemu  umysłowi,  stanowił  tajną 

kryjówkę Balthazara, nie odwiedzaną nigdy przez innych. Nawet jego uczniowie nie mogli tu 

wejść – tylko on opanował sztukę umysłu, która pozwalała fizycznemu ciału przeniknąć przez 

kamień do tej zamkniętej komnaty. 

Nie  potrzebował  jedzenia  ani  wody.  Nie  potrzebował  nawet  powietrza.  Jego  ciało 

osiągnęło stan świadomości istnienia poza fizycznymi ograniczeniami, pętającymi świat niby 

łańcuchy, których zwykli śmiertelnicy nie mogli nawet dostrzec. 

background image

Balthazar przebywał w swojej komnacie cały dzień, nim Melissan przybyła z dziewczyną 

o imieniu Imoen. Pozostawał tam, kiedy Sendai przecięła gardło dziecka Bhaala, i nie ruszył 

się, kiedy  Melissan uciekła. Był tam cały  czas, przygotowując  swój umysł do nadchodzącej 

walki. 

Stąd  mógł  widzieć  i  słyszeć  wydarzenia  rozgrywające  się  na  całym  kontynencie: 

tajemnice  wielmożów  z  Waterdeep,  knujących  w  swoich  wysokich  wieżach;  potajemne 

szepty  amniańskich  cudzołożników,  kryjących  się  pod  kocami  w  obskurnej  gospodzie; 

śmiechy  sembiańskich  chłopów  w  tawernie;  modlitwy  wdowca  z  Dolin  na  grobie  żony.  A 

także wrzaski drowki umierającej w lesie Mir. 

Teraz zostało już tylko dwóch potomków Bhaala – Abdel i Balthazar. Wkrótce pozostanie 

jeden  z  nich.  Melissan  nie  miała  znaczenia.  Namaszczona  przez  Bhaala  także  stała  się 

nieważna. Nadal miała swoją rolę do odegrania, ale była to rola drugoplanowa. Wyśle Abdela 

po Balthazara. Będą walczyć. Balthazar zabije go. A wtedy wszystko się skończy. 

background image

Rozdział dziewiętnasty 

Przebywając  w  królestwie  Otchłani,  które  kiedyś  było  domem  Bhaala,  Abdel 

przypomniał sobie, jak stał się Niszczycielem, jak jego ciało zmieniło się i stał się demonem. 

Przywoływał w pamięci przedzieranie się przez las, polowanie na uciekającą drowkę, rwanie 

pazurami miękkiego, łatwo poddającego się ciała Sendai, wspaniały smak śmierci na zębach i 

języku. Wspomnienia były już jednak odległe i blade, jakby nie należały do niego. Nie zrobił 

tego. Abdel Adrian nie był odpowiedzialny za tę krwawą rzeź. To było dzieło Niszczyciela. 

– Ale to ty wyzwoliłeś Niszczyciela. – Istota, która rozmawiała z nim kiedyś, pojawiła się 

jeszcze  raz,  a  jej  nieskończony  głos  znów  odpowiadał  na  myśli,  których  on  sam  nie  chciał 

wypowiadać na głos. 

Abdel  zignorował  ją  i  zwrócił  uwagę  na  drzwi,  którymi  mógł  opuścić  to  miejsce  i 

powrócić  do  świata  materialnego,  aby  pomścić  śmierć  Jaheiry.  Teraz  pozostało tylko  dwoje 

drzwi. 

– Kiedy zabijasz kogoś z Piątki, liczba twoich dróg życia zmniejsza się. 

To ciekawe, ale nie na tyle, aby powstrzymać Abdela przed odejściem. 

–  Strzeż  się,  Abdelu  Adrianie  –  ostrzegła  go  irytująca  postać.  –  Grozi  ci  utrata 

osobowości na rzecz Niszczyciela. On nie da się kontrolować. Rozerwie cię od środka tak, jak 

rozrywa swoich wrogów. 

Wielki najemnik odwrócił się do prawiącej mu kazania istoty. 

–  Nie  obchodzi  mnie  to!  –  warknął  rozzłoszczony.  –  Dopóki  pozwala  mi  to  zabijać 

członków Piątki, nie obchodzi mnie, co się stanie ze mną! 

Istota potrząsnęła swą wspaniałą głową. 

– Obawiam się o twoją przyszłość, Abdelu... i przyszłość Abeir Torilu. Jest tyle rzeczy, o 

których  nie  wiesz.  Gdyby  nie  zabraniały  mi  tego  siły,  którym  służę,  mógłbym  ci  wiele 

powiedzieć. 

–  Nie  możesz  powiedzieć  niczego,  co  by  mogło  teraz  na  mnie  wpłynąć  –  zapewnił  z 

uśmiechem  Abdel.  –  Nie  możesz  przywrócić  do  życia  Jaheiry,  Imoen  ani  nawet  Goriona. 

background image

Moja krew Bhaala przynosi tylko cierpienie i śmierć. Nie ma dla mnie nadziei na szczęście. 

Została mi tylko zemsta. 

–  Twoje  rozgoryczenie  jest  zrozumiałe,  Abdelu.  Ale  cierpienie  i  strata  to  tylko  część 

egzystencji, śmiertelnej czy nieśmiertelnej. Te słowa hańbią pamięć o tych, którzy szli z tobą 

po ścieżce twego przeznaczenia. Bierz z nich przykład. 

– Przykład? Jaki przykład? – Abdel nie starał się ukryć pogardy w swoim głosie. 

– Sarevok pokazał ci możliwość odkupienia. 

– A teraz nie żyje. 

– Jaheira ocaliła cię mocą swej miłości. 

– A teraz nie żyje. 

– Gorion poświęcił się, abyś ty mógł wypełnić swoje przeznaczenie. 

– On także nie żyje. Czego chcesz mnie nauczyć? Śmierci? Opanowałem tę lekcję aż za 

dobrze,  mój  gwiaździsty  przyjacielu,  a  teraz  zamierzam  podzielić  się  tymi  naukami  z  całą 

Piątką i każdym z nich z osobna. 

–  Z  całej  Piątki  pozostała  tylko  jedna  osoba  –  rzekł  jego  rozmówca.  –  Jeśli  ją  zabijesz, 

krew Bhaala pozostanie tylko w tobie. 

Abdel wzruszył ramionami. 

– A zatem moje zadanie zostanie ukończone. 

Odwrócił się i przeszedł przez drzwi. 

Gdy królestwo Bhaala rozwiewało się, usłyszał jeszcze nieskończony głos, wołający: 

– Twoje przeznaczenie to coś więcej  niż zemsta, Abdelu. Modlę  się, abyś  był gotów na 

to, co ma nadejść. 

 

* * * 

Melissan  znalazła  Abdela  na  ścieżce  przecinającej  południową  odnogę  lasu  Mir,  mniej 

niż  milę  od  jego  zachodniej  krawędzi.  Wielki  najemnik  miał  na  sobie  tylko  płaszcz  z 

kapturem, który wydawał się przynajmniej dwa razy za mały na jego muskularną sylwetkę. W 

jednej  ręce  niósł  ciężki  miecz.  W  drugiej  trzymał  sztylet  Sendai;  łatwo  można  było  go 

rozpoznać  po  wyrytych  na  nim  skomplikowanych  symbolach.  Jego  ciało  pokrywała  krew, 

stopy miał bose i szedł pieszo. 

–  Dzięki  bogom,  żyjesz!  –  wykrzyknęła  Melissan,  zatrzymując  obok  niego  konia.  – 

Chciałam cię ostrzec, że poluje na ciebie zabójca. Jeden z Piątki. 

– Drowka nie żyje – odparł krótko Abdel. – Podobnie jak półsmok. 

–  Abazigal  i  Sendai  są...  –  zamruczała  Melissan,  po  czym  przerwała  w  pół  zdania  – 

Zostaliśmy zdradzeni, Abdelu. Imoen nie żyje. 

–  Wiem.  –  Abdel  był  zdziwiony,  jak  bardzo  te  słowa  go  bolały,  nawet  teraz. 

Wspomnienie  odejścia  jego  przyrodniej  siostry  było  jak  nóż  przecinający  serce.  –  Powiedz 

mi, co się stało. 

background image

– Szukałyśmy schronienia w klasztorze w Amkethranie. Mnisi powitali nas, zaprosili do 

środka i obiecali chronić. Zabrali Imoen do wieży, aby tam jej strzec, ale rano już nie żyła. 

– Drowka-zabójczyni – odgadł Abdel. 

Melissan skinęła głową. 

–  Nazywała  się  Sendai.  Ale  obawiam  się,  że  śmierć  Imoen  świadczy  o  czymś  bardzo 

niemiłym. Sądzę, że przeor klasztoru... mnich o imieniu Balthazar... działał w porozumieniu z 

Sendai. Myślę... myślę, że to ostatni z Piątki, Abdelu. Nie wiem, czy pozostali mnisi znają tę 

tajemnicę. Wątpię w to. Są ślepo posłuszni swemu panu, nieświadomi, kim jest naprawdę. 

Potężny najemnik zagryzł wargi tak mocno, że popłynęła z nich krew. Miał wrażenie, że 

Melissan  nie  powiedziała  mu  wszystkiego.  Wciąż  trzymała  coś  w  zanadrzu,  a  jej  tajemnice 

były  dobrze  strzeżone.  Mimo  że  wiedziała  o  Sendai,  nie  ostrzegła  ani  Abdela,  ani  Imoen. 

Abdela nie obchodziło już, jaką grę prowadzi Melissan. Powiedziała mu wystarczająco dużo. 

– Daj mi swojego konia – zażądał. – Muszę być wypoczęty, gdy dotrę do Amkethranu. 

Sądził,  że  Melissan  będzie  chciała  odwieść  go  od  tego  pomysłu  lub  zasugerować  jakiś 

inny plan niż atak. Oczekiwał nawet, że zaoferuje mu swoją pomoc. Zamiast tego powiedziała 

tylko: 

– Powodzenia, Abdelu. 

 

* * * 

Abdel zeskoczył z konia, gdy tylko dotarł do namiotów i prymitywnych glinianych chatek 

Amkethranu.  Zerwał  z  siebie  szatę,  nie  chcąc,  aby  cokolwiek  przeszkadzało  mu  w  starciu  z 

Balthazarem. Widok nagiego, wysokiego na siedem stóp mężczyzny, pokrytego zaschłą krwią 

i  trzymającego  ciężki  miecz  w  jednej  ręce,  a  pokryty  runami  sztylet  w  drugiej,  sprawił,  że 

kilkoro napotkanych ludzi pierzchło w popłochu. 

Wielkie  żelazne  drzwi  wiodące  do  klasztoru  były  zamknięte,  ale  on  wyrwał  je  z 

zawiasów. Wraz ze śmiercią każdego z Piątki  stawał się coraz silniejszy  i  bardziej potężny, 

zbliżał  się  do  nieśmiertelnej  egzystencji  swego  ojca.  Abdel  miał  pewność,  że  gdyby  zaszła 

taka potrzeba, byłby zdolny przebić się przez kamienne mury klasztoru. 

Przekroczył  bramę  i  natychmiast  został  zaatakowany  przez  armię  strażników.  Mnisi-

wojownicy  walczyli  bez  broni,  wyprowadzając  szybkie  jak  błyskawice  kopnięcia  w  kolana, 

uderzając pięściami  w gardło  i kolanami w pachwinę oraz krocze. Ich ciosy pogruchotałyby 

kości każdego śmiertelnika. 

Dla Abdela jednak były one niczym. Ciął swoim mieczem i sztyletem Sendai, zmuszając 

ich do cofania się, a ci, którzy nie uniknęli jego ciosów, padali ranni na ziemię. Jego wysiłki 

miały na celu jedynie przedarcie się przez tłum. Śmierć tych bezmyślnych sług Balthazara nie 

miała dla niego znaczenia, a pogoń za rannymi, aby ich dobić, kosztowałaby go tylko cenny 

czas. 

background image

Gdyby  pragnął  krwi,  z  łatwością  mógłby  wypuścić  na  swoich  przeciwników 

Niszczyciela. Ale demon pragnął śmierci wszystkich bez wyjątku. Gdyby wojownik wypuścił 

Niszczyciela, Balthazar mógłby, korzystając z chaosu, uciec nie zauważony. 

Mnisi  rzucali  się  na  niego,  gotowi  –  a  nawet  żarliwie  pragnąc  –  poświęcić  się,  by  go 

zatrzymać, lecz przeciwnik nie reagował na ich ciosy pięści i stóp. Mimo liczebnej przewagi i 

faktu,  że  Abdel  nie  miał  ochoty  ich  zabijać,  nie  mogli  powstrzymać  jego  nie  ustającego 

pochodu w stronę środka kompleksu budynków. 

Abdel  czuł,  że  Balthazar  jest  w  wieży.  Piętno  Bhaala  w  jego  przeciwniku  świeciło  jak 

latarnia,  przywołując  mroczne  piętno  jego  własnej  duszy.  Nadal  odpychał  mnichów,  którzy 

jak  uciążliwe  komary  zasypywali  jego  niewrażliwe  ciało  gradem  ciosów.  Wzrok 

skoncentrował na silnie strzeżonym wejściu do wieży. 

Zza  drzwi  wyszły  dwie  postacie,  rysując  dłońmi  dziwne  wzory  w  powietrzu  i  nucąc 

nieznane  dźwięki,  wyraźnie  górujące  nad  odgłosami  walki.  Tych  magów  wysłano,  żeby  go 

powstrzymali,  skoro  wojownikom  się  to  nie  udało.  Masa  ludzi  wokół  Abdela  wycofała  się, 

chcąc uniknąć wpływu zaklęć, które magowie mieli na niego rzucić. 

Otoczył  go  ogień,  płomienie  pochłonęły  jego  ciało.  Z  nieba  uderzyła  błyskawica,  by 

roztrzaskać  mu  czaszkę.  Chmury  gryzącego  dymu  zasłoniły  mu  widok.  Przed  nim  wyrosły 

ściany z lodu. Zaczarowane strzały znikąd bezbłędnie trafiały w jego ciało, parząc mu skórę 

kwasem. 

Abdel  nie  zatrzymywał  się.  Po  śmierci  półsmoka  i  drowki  Sendai  Abdel  stał  się 

potężniejszy. Wezwane przez magów żywioły były równie nieskuteczne jak ciosy mnichów-

wojowników. Abdel stał się nieugiętym posłańcem śmierci. 

Magowie rozstąpili się i u wejścia do wieży stanęła samotna postać. Podobnie jak Abdel, 

mężczyzna  był  nagi.  Jego  hebanową  skórę  od  stóp  do  głów  pokrywały  tatuaże.  Kolory  i 

wzory zdawały  się  mienić  i  wić pod ciemną skórą  mężczyzny,  jakby  symbole te wypełniała 

moc.  Choć  wytatuowany  mężczyzna  był  niemal  o  stopę  niższy  od  Abdela,  jego  ciało  było 

równie umięśnione. 

Mężczyzna zawołał: 

– Przestańcie! To nie wasza walka! 

Schylając  głowy  z  szacunkiem,  mnisi-wojownicy  i  magowie  cofnęli  się  i  pozwolili 

Abdelowi  podejść.  Najemnika  nie  obchodziło,  czy  była  to  pułapka,  pospieszył  w  stronę 

ciemnoskórego mężczyzny, pewien, że jest to Balthazar. 

Mężczyzna  zniknął  za  drzwiami,  a  Abdel  podążył  za  nim.  Gdy  przeskoczył  przez  próg, 

usłyszał  straszliwy  odgłos  przesuwanego  kamienia.  Spoglądając  przez  ramię,  Abdel  bez 

zdziwienia  zobaczył,  że  drzwi  wejściowe  magicznie  zapieczętowano,  a  mury  wieży 

przesłoniły otwór. 

background image

Z  powrotem  skierował  uwagę  na  wnętrze  wieży.  Na  drugim  końcu  pomieszczenia 

znajdowały się strome schody prowadzące na piętro, poza tym parter był pusty. Przypominał 

arenę, a może ring do ćwiczeń. Pośrodku stał czarnoskóry Balthazar. 

– To się musi skończyć tutaj – powiedział mnich bez śladu groźby czy strachu. – To się 

musi skończyć teraz. 

Abdel nie mógł się z nim nie zgodzić. 

background image

Rozdział dwudziesty 

Abdel  ruszył  na  mnicha.  Balthazar  odczekał,  aż  przeciwnik  znajdzie  się  przy  nim,  po 

czym  obrócił  się  i  lewą  ręką  odbił  sztych  miecza  Abdela  w  dół,  z  dala  od  ciała.  Prawe 

przedramię uderzyło w lewy nadgarstek Abdela, zmieniając kierunek tnącego z góry sztyletu 

Sendai. Nogą podbił stopę Abdela tak, że ten stracił równowagę i uderzył w oddalony mur. 

Płonący  wściekłością  z  powodu  tak  nieskutecznego  ataku  Abdel  obrócił  się,  by  jeszcze 

raz  stawić  czoła  przeciwnikowi.  Balthazar  nadal  stał  na  środku  komnaty,  oczekując 

następnego ruchu Abdela. 

– Czy rozumiesz, czemu musisz umrzeć? – spytał nonszalancko. 

– Wiem, że chcesz sprowadzić Bhaala z powrotem na ziemię, ale ja nie po to tu jestem. 

Z  tymi  słowami  Abdel  zaszarżował  znowu,  poruszając  się  na  ugiętych  i  szeroko 

rozstawionych  nogach,  aby  środek  ciężkości  ciała  znajdował  się  blisko  ziemi.  Tym  razem 

mnich nie zdoła zmienić kierunku jego ataku jednym ruchem ręki. 

Balthazar  również  ugiął  nogi,  a  kiedy  Abdel  się  zbliżył,  wyskoczył  w  powietrze, 

machając nogami i skręcając nad głową zaskoczonego przeciwnika. Lewa pięta mnicha trafiła 

najemnika w tył czaszki, natychmiast go ogłuszając. Prawą stopą wyprowadził cios prosto w 

środek pleców Abdela, sprawiając, że ten rozciągnął się jak długi na twardej posadzce. 

Abdel usiłował złapać powietrze. Głowa  i plecy  piekły go od kopnięć Balthazara  i czuł, 

jak  jego  ciało  zaczyna  puchnąć  i  sinieć  od  mocnych  ciosów.  W  przeciwieństwie  do  armii 

mnichów,  przez  którą  przedzierał  się  na  podwórzu,  Balthazar  potrafił  zadawać  prawdziwe 

ciosy. 

Tatuaże,  pomyślał  Abdel.  Podobnie  jak  runy  na  orężu  pozostałych  członków  Piątki, 

wzory  i  symbole  pokrywające  ramiona  i  nogi  Balthazara  dawały  mu  moc  ranienia.  Ta 

świadomość skłoniła Abdela do zmiany taktyki. Musiał działać ostrożniej. Uniósł się powoli i 

jeszcze raz spojrzał na mnicha. 

Balthazar  wylądował  zręcznie  po  sprzeciwiającym  się  zasadom  ciążenia  manewrze  i 

znów stał na środku komnaty, jakby nic się nie wydarzyło. 

background image

– Nie zamierzam przywracać Bhaalowi życia – wyjaśnił mnich. – Jego zło musi zostać na 

zawsze  wygnane  z  Faerunu,  Abdelu.  Jego  piętno  musi  zostać  starte  z  powierzchni  Abeir 

Torilu. Dlatego musisz umrzeć. 

Gorzki śmiech Abdela odbił się echem od otaczających ich kamiennych ścian. 

–  Wiem,  że  jesteś  jednym  z  Piątki!  Polowałeś  na  swoich  własnych  krewnych,  aby 

wykorzystać ich esencję do wskrzeszenia naszego ojca! 

–  Byłem  jednym  z  Piątki  –  przyznał  Balthazar,  gdy  Abdel  zbliżał  się  do  niego,  a  dwa 

ostrza  kreśliły  w  powietrzu  hipnotyzujące  wzory  –  choć  nigdy  nie  podzielałem  ich  zdania. 

Oni  chcieli  sprowadzić  Bhaala  z  powrotem,  ja  zaś  chciałem  się  upewnić,  że  pozostanie 

martwy  na  zawsze.  Zabijanie  tych,  którzy  tak  jak  my  mieli  skażoną  krew,  było  naszym 

wspólnym  celem,  więc  pomagałem  im  polować  na  pomiot  Bhaala.  Ale  przez  cały  czas 

zamierzałem ich zdradzić, Abdelu. 

Wojownik  nie  zwracał  większej  uwagi  na  te  kłamstwa  przeciwnika.  Nie  pozwoli,  aby 

słowa odwróciły jego uwagę. Jeśli mnich zamierza gadać, Abdel pozwoli mu mówić, dopóki 

go nie uciszy, podrzynając mu gardło. 

Choć  rzadko  walczył  dwoma  ostrzami  naraz,  Abdel  wiedział,  jak  ich  używać,  aby 

maksymalnie  wykorzystać  swoją  przewagę.  Zacznie  od  serii  pchnięć  i  cięć  mieczem,  aby 

zmusić mnicha do cofnięcia się i aby wyprowadzić go z równowagi. Potem pchnie sztyletem 

od tyłu,  zmuszając  go  do  odwrócenia  się  w  stronę  małej  klingi...  wprost  na  tnące  z  drugiej 

strony ostrze miecza. 

Coś  jednak  poszło  nie  tak.  Balthazar  nie  cofnął  się  przed  pierwszym  gwałtownym 

atakiem.  Sparował  cios  nagą  dłonią,  obracając  ją  tak,  że  uderzyła  w  płaz  miecza  i  zbiła  go. 

Drugie  pchnięcie  zostało  sparowane  w  ten  sam  sposób.  Abdel  w  desperacji  zamierzał  użyć 

sztyletu,  ale  krótkie  kopnięcie  Balthazara  trafiło  go  w  łokieć  i  wybiło  nóż  ze  zdrętwiałych 

palców. 

Balthazar uchylił  się przed  ciosem, który według Abdela  miał  być ostatnim, pozwalając 

ciężkiemu  ostrzu  przeciąć  powietrze  cal  nad  jego  głową.  Nim  wojownik  zdołał  odwrócić 

kierunek  ataku,  cios  kolanem  w  krocze  sprawił,  że  zgiął  się  we  dwoje.  Chwilę  potem 

wyprostował się, gdy kolano trafiło go w podbródek. 

Oślepiony  bólem  Abdel  nie  widział  gwałtownego  gradu  uderzeń  na  jego  tors,  choć 

słyszał,  jak  żebra  pękają  jedno  po  drugim.  Poczuł,  jak  para  silnych  dłoni  łapie  go  za 

nadgarstek i ramię, po czym został wyrzucony w powietrze i upadł ciężko na plecy. 

–  Dopóki  choć  kropelka  skażonej  krwi  Bhaala  płynie  w  żyłach  żywej  istoty,  zawsze 

istnieje  możliwość,  że  ktoś  znajdzie  sposób,  aby  przywrócić  mu  życie  –  wyjaśnił  spokojnie 

Balthazar, nawet nie zasapany po tym zwarciu. – Podobnie jak reszta pomiotu Bhaala, nosisz 

w sobie jego piętno i musisz zostać zabity dla dobra świata. 

Wzrok  Abdela  wyostrzył  się  na  tyle,  że  zaczął  dostrzegać  szczegóły.  Lewą  rękę  miał 

sparaliżowaną,  nie  mógł  nawet  zacisnąć  palców  w  pięść.  Każdy  oddech  wywoływał  fale 

background image

straszliwego bólu, gdy połamana klatka piersiowa rozciągała się i kurczyła. Kaszlał i charczał, 

kiedy  strumyczki  krwi  płynęły  przez  jego  gardło.  Czuł,  jak  ciało  usiłuje  się  zregenerować, 

walcząc z potężną magią zawartą w każdym ciosie i kopnięciu Balthazara. 

–  A  co  z  tobą?  –  wykrztusił  Abdel,  usiłując  zyskać  na  czasie.  –  Ty  również  jesteś 

potomkiem Bhaala. Czy umrzesz z powodu swej skażonej krwi? 

–  Nauczyłem  się  panować  nad  znajdującym  się  wewnątrz  mnie  złem,  Abdelu  –  odparł 

Balthazar.  –  Znaki  na  mojej  skórze  zawierają  w  sobie  plugawą  esencję.  Poświęciłem  całe 

życie, aby opanować sztukę umysłu pozwalającą utrzymać furię Bhaala w duszy i ciele jak w 

klatce. Ale dopóki żyję – ciągnął mnich – zawsze znajdą się chętni do uwolnienia tego, co z 

takim  trudem  udało  mi  się  uwięzić.  Szansa,  że  im  się  powiedzie,  jest  minimalna,  ale  nawet 

takie  ryzyko  jest  zbyt  wielkie.  Kiedy  ty  będziesz  martwy,  Abdelu,  ja  również  będę  musiał 

umrzeć.  Pozostało  nas  tylko  dwóch.  Twoja  śmierć  i  moje  rytualne  samobójstwo  na  zawsze 

uwolnią ten świat od groźby powrotu Bhaala. 

Kości  w  piersi  Abdela  zrastały  się.  Czuł,  jak  do  palców  jego  lewej  ręki  wraca  czucie  i 

siła. Przez cały czas, gdy mnich go katował, Abdelowi udało się utrzymać swój miecz. 

– Jesteś szalony, Balthazarze. 

– To nieunikniona konsekwencja tego, kim obaj jesteśmy – rzekł mnich. – Esencja Bhaala 

sprowadza szaleństwo i śmierć. Nieważne, jak bardzo będziemy próbowali tego unikać i jakie 

będziemy  mieli  zamiary,  zawsze  będziemy  ucieleśniać  najmroczniejsze  cechy  naszego ojca. 

A ci, którzy znajdą się wokół nas, będą cierpieć. 

Ciało  Abdela  było  już  zdrowe,  ale  najemnik  nie  poderwał  się,  aby  natychmiast 

zaatakować. Słowa Balthazara brzmiały prawdziwie. Czyż Abdel nie był posłańcem śmierci i 

cierpienia? Jak wielu mężczyzn i jak wiele kobiet zabił w swojej karierze najemnika? Setki? 

Tysiące? 

Byli  tacy,  którzy  próbowali  zawrócić  go  z  drogi  rozlewu  krwi.  Ci,  którzy  kochali  go, 

mimo jego gwałtownej natury. Gorion, Jaheira, cóż się z nimi stało? Są martwi, tak jak Imoen 

i Sarevok, jak wszyscy, którzy się z nim zetknęli. 

– Czy nie ma jakiegoś sposobu, aby pozbyć się piętna Bhaala? – spytał Abdel, modląc się 

w  duchu,  aby  Balthazar  dał  mu  choćby  najsłabszy  promyk  nadziei,  zanim  zakończy  swoje 

życie mnicha. 

– Nie sposób uniknąć przekleństwa naszego ojca  – głos Balthazara  był poważny,  nawet 

pełen żalu. – Wielu z naszego rodu pozwoliło, aby pochłonęła ich esencja Bhaala. Jednym z 

nich  był  Sarevok.  Podobnie  było  z  pozostałymi  członkami  Piątki.  Inni,  tak  jak  ty  czyja, 

próbowali  oprzeć  się  mrokowi  boga  mordu.  Ale  jesteśmy  skazani  na  porażkę.  Mimo 

wszelkich  naszych  wysiłków  podąża  za  nami  śmierć.  Nasze  stopy  pozostawiają  krwawe 

ślady, Abdelu. Nawet ja nie potrafię oprzeć się morderczym żądzom Bhaala. 

Słowa Balthazara były dla Abdela nie do zniesienia. Jeśli mnich miał rację, to on ponosił 

winę  za  śmierć  Jaheiry.  Jego  przeklęte  dziedzictwo  od  początku  skazywało  ją  na  śmierć. 

background image

Abdel  nie  mógł  tego  zaakceptować.  Jak  bowiem  mógłby  pomścić  jej  śmierć,  skoro  wina 

leżała po jego stronie? 

Chwycił się  myśli o zemście  jak tonący chwyta się  liny rzuconej z brzegu. Tylko to mu 

pozostało, to  była  jedyna  rzecz,  dzięki  której  mógł  wypełnić  wewnętrzną  pustkę.  To  Piątka 

zabiła Jaheirę, a nie on, i to Piątka za to zapłaci. 

Skoczył na równe nogi, usiłując opanować szalejące wewnątrz piekło. Dopóki nie musiał, 

nie chciał wyzwalać Niszczyciela. Zamierzał zachować dla siebie całą przyjemność z zabicia 

Balthazara. 

Tym razem Abdel zbliżał się powoli, okrążając przeciwnika dużym łukiem. W pierwszym 

starciu  to  Abdel  był  napastnikiem.  Za  każdym  razem,  gdy  atakował  mnicha,  ten 

wykorzystywał przeciw niemu jego własną agresję i impet. 

Abdel zamierzał odwrócić sytuację, odebrać mu tę przewagę. Tym razem to on poczeka, 

aż mnich pierwszy wykona ruch. Przez kilka długich sekund Abdel stał na swojej pozycji w 

bezpiecznej odległości. Czekał, mając nadzieję na sprowokowanie przeciwnika. 

Balthazar  zdecydował  się  na  atak.  Parł  prosto  na  niego,  poruszając  się  bardzo  szybko. 

Pochylił  się  nisko,  usiłując  kopnąć  Abdela  w  nogi.  Wojownik  odskoczył  i  opuścił  oburącz 

miecz,  aby  rozwalić  Balthazarowi  czaszkę.  Mnich  był  już  jednak  daleko,  obracając  się  i 

odskakując poza zasięg ostrza. 

Abdel usiłował  się wycofać  i odzyskać pozycję. Mnich  szedł do przodu, nie pozwalając 

Abdelowi się wycofać. Cios pięścią w szczękę, łokciem w gardło, kopniak z obrotu w skroń, i 

Abdel  opadł  zamroczony  na  kolana.  Cios  kolanem  w  twarz,  i  nos  Abdela  zalała  fontanna 

krwi. 

Pchnął na oślep mieczem, mając nadzieję, że mu się poszczęści. Balthazar chwycił go za 

nadgarstek, obrócił go do góry i wygiął, łamiąc staw. Abdel wrzasnął z bólu i poderwał się na 

nogi.  Poczuł,  jak  stopa  Balthazara  uderza  w  bok  jego  kolana  i  odrywa  mięśnie  i  ścięgna  od 

kości, która teraz wystawała tuż pod udem Abdela. 

Balthazar cofnął się, pozostawiając przeciwnika wijącego się na podłodze. 

–  Nawet  teraz  smakuję  ból,  który  ci  zadaję  –  powiedział  jakby  przepraszająco.  –  Nie 

możemy  zanegować  tego,  czym  jesteśmy,  Abdelu,  nawet  gdybyśmy  nie  wiem,  jak  mocno 

próbowali.  Przypuszczam,  że  to  dlatego  Namaszczona  przez  Bhaala  wybrała  cię  do 

wyeliminowania  całej  Piątki.  Niezależnie  od  tego,  kto  zwycięży,  zło  Bhaala  zatriumfuje  w 

duszy  zwycięzcy.  Wtedy  Namaszczona  przez  Bhaala  będzie  mogła  wykorzystać  to  zło  do 

wskrzeszenia pana mordu. 

Abdel potrząsnął głową, usiłując zignorować straszny  ból dwóch połamanych kończyn  i 

starając się zrozumieć słowa Balthazara. 

– Namaszczona przez Bhaala? – spytał, zaciskając zęby z bólu. 

Mnich posłał mu pełen współczucia uśmiech. 

background image

–  Nie  miałeś  pojęcia,  prawda?  Jesteś  tylko  pionkiem,  Abdelu.  Marionetką.  Melissan 

manipulowała tobą przez cały czas. 

background image

Rozdział dwudziesty pierwszy 

Melissan  wdychała  głęboko  wilgotne,  stęchłe  powietrze,  spacerując  po  opuszczonej 

świątyni.  Pachniało  tu  rozkładem  i  śmiercią  –  zapachami,  które  poznała  aż  za  dobrze  przez 

ostatnie  trzydzieści  lat.  Poza  stałym  ohydnym  odorem  wyczuła  coś  jeszcze:  dym  i  ogień. 

Zapach gorejącej nienawiści, woń brutalnej, żywej, wyczuwalnej furii. Uśmiechnęła się. 

Oddawszy Abdelowi konia, musiała tu dojść pieszo. Podróż zajęła jej wiele dni, ale było 

to niewiele w porównaniu z dekadami, kiedy  cierpliwie czekała. Teraz  jej  cierpliwość  miała 

zostać  nagrodzona.  Gorący  blask  płomieni  owionął  jej  ciało,  kiedy  przeszła  przez  drzwi  i 

popatrzyła do góry na uśmiechającą się czaszkę, będącą symbolem jej boga. Czuła, jak ciepło 

płomieni  gładzi  ją,  pieści  jej  skórę,  tak  jak  czynił  to  sam  Bhaal,  kiedy  jeszcze  chodził  po 

ziemi przed Czasem Niepokojów. 

Kiedy podeszła, gorejące płomienie wzbiły  się w górę, jakby zebrana  esencja  martwego 

boga  rozpoznała  ją:  Melissan,  Wielką  Kapłankę  boga  mordu,  Namaszczoną  przez  Bhaala. 

Dawno  temu  Melissan  składała  ofiary  i  odprawiała  okrutne  rytuały,  które  karmiły  jej  boga. 

Prowadziła  wyznawców  Bhaala  w  krwawych  obrzędach,  zabijając  zarówno  wrogów,  jak  i 

krewnych, wrzucając ich ciała i dusze w wieczny ogień palący się pośrodku świątyni. 

Za jej wiarę Bhaal nagrodził  ją tajemnicą wstąpienia, aby mogła ożywić boga mordu po 

jego  nieodwracalnej  śmierci.  Teraz  właśnie  nadszedł  czas  na  rytuał,  esencja  potomstwa 

Bhaala  została  zebrana  podczas  krwawej  wojny  Piątki.  Wszystko  było  gotowe  na  powrót 

martwego boga. 

Ale  Melissan  miała  inne  plany.  Wysoka  kobieta  powoli  zdjęła  solidną  kolczugę,  którą 

nosiła na ubraniu, srebrne rękawice i buty, zsunęła długie nogawice. Zrzuciła czarną bieliznę, 

okrywającą  jej  kształtną  sylwetkę,  odsłaniając  straszliwie  poparzoną  skórę.  Trzydzieści  lat 

temu  namaszczający  chrzest  ognia  wypalił  swoje  znamię  na  każdym  calu  jej  ciała  za 

wyjątkiem twarzy, pozostawił mnóstwo paskudnych blizn, które miały nigdy nie zniknąć. 

Poddała  się  temu  dobrowolnie,  wierząc,  że  cierpienie  warte  będzie  nagrody,  gdy 

nadejdzie właściwy czas. Teraz nagroda leżała niemal w zasięgu jej ręki. 

background image

Naga  Melissan  wkroczyła  w  płomienie  gorejące  na  środku  świątyni  Bhaala.  Cierpienie 

było  do  zniesienia.  Temperatura  niemożliwa  do  wyobrażenia  dla  śmiertelnych  spalała  jej 

ducha,  choć  zniszczone,  okaleczone  ciało  pozostawało  nie  uszkodzone.  Krzyki  umęczonych 

dusz  potomków  Bhaala,  uwięzionych  w  płomieniu,  brzmiały  w  jej  uszach  i  przewiercały 

mózg. 

Powitała  ból.  Przyjęła  go,  a  w  zamian  piekielny  ogień  przyjął  ją.  Pomarańczowe  palce 

ognia pełzały po jej skórze jak żywe istoty, usiłujące pożreć ją od środka. Płomienie ogarnęły 

ją, oczyszczając jej śmiertelne istnienie i otwierając drogę do osiągnięcia nieśmiertelności. 

– To się musi skończyć! 

Kiedy Melissan wstępowała w ogień, odruchowo zamknęła oczy. Na dźwięk podobny do 

wielu mówiących jednocześnie głosów otworzyła je. 

Poprzez  mglistą,  pomarańczową  zasłonę  tańczących  płomieni  ujrzała  górującą  nad  nią 

ogromną  postać,  sięgającą  głową  powały  świątyni  Bhaala.  Istota  miała  na  sobie  ciężką 

niebiańską  szatę,  która  jeszcze  bardziej  pomniejszała  nagą  kobietę.  Melissan  rozpoznała  tę 

postać  –  był  to  solar,  sługa  i  posłaniec  Ao,  dziwnej  istoty,  która  rządziła  nawet  samym 

bogami. 

Mimo palącego żaru Melissan zadrżała. 

– To jest niedozwolone! – ostrzegła ją istota. – Nie możesz tego uczynić. 

Postać  nie  poruszyła  się  jednak,  aby  jej  przeszkodzić.  Rytuał  wniebowstąpienia  trwał 

dalej. 

Strach  Melissan  powoli  znikał.  To  nie  jest  żaden  boski  strażnik  losu  i  przeznaczenia, 

wszechpotężna istota wysłana, aby ją zniszczyć. To tylko zwykła projekcja, niegroźny duch z 

innego wymiaru, pomyślała. 

–  Nie  ma  tu  dla  ciebie  miejsca!  –  przekrzyczała  trzask  płomieni  –  Nie  masz  tu  żadnej 

mocy! 

–  Śmiertelnik  nie  może  zająć  miejsca  Bhaala  –  oznajmiła  złowrogo  istota.  –  Jest  ono 

przeznaczone tylko dla kogoś z jego rodu. 

–  A  co  z  Cyricem?  –  spytała  wyzywająco  Melissan.  –  Czyż  nie  był  on  śmiertelnikiem, 

który wszedł do panteonu? 

–  Cyric  był  pomyłką  –  przyznała  istota  –  wyjątkiem,  który  nie  może  się  więcej 

powtórzyć. 

–  Zatem  wyładuj  na  mnie  gniew  swego  pana  –  ośmieliła  się  powiedzieć  Melissan, 

zachęcona  znajomością  historii  Faerunu.  Tylko  raz  w  zapisanej  historii,  podczas  Czasu 

Niepokojów, Ao interweniował w wydarzenia na Abeir Torilu. Ale ten okres już dawno minął 

i Ao rozwiał się we mgle zapomnianych legend. 

Kiedy nic się nie stało, Melissan zachichotała z ulgą. Spodziewała się, że solar blefuje, i 

wygrała. 

background image

–  Twój  mistrz  jak  zwykle  o  niczym  nie  wie.  Wkrótce  Balthazar  zabije  Abdela  albo 

odwrotnie.  Wraz  ze  śmiercią  któregoś  z  nich  uzyskam  dostęp  do  wystarczającej  ilości 

nieśmiertelnej esencji Bhaala, aby rozpocząć swoją przemianę. 

Nie mając mocy, aby interweniować, niezdolny nawet sprzeciwić się bezczelnym słowom 

Melissan, solar po prostu zniknął. 

Triumfujący  śmiech  Melissan  odbił  się  od  ścian  zniszczonej  świątyni.  Święty  ogień 

zapłonął  jeszcze  mocniej  i ciało kapłanki  zaczęło się topić. Jej śmiech przeszedł  we wrzask, 

gdy zmieniało się w popiół. 

Melissan  znalazła  się  w  królestwie  Bhaala  w  Otchłani.  Jej  ciało  zniknęło,  pochłonięte 

płomieniami szalejącymi pośrodku świątyni Bhaala w świecie materialnym. W podziemnym 

królestwie  odzyskała  swoją  postać.  Znów  była  piękna,  blizny  i  zniekształcenia  po  inicjacji 

jako  Namaszczonej  przez  Bhaala  zniknęły.  Zaskoczona  pogładziła  palcami  swoją  nową, 

gładką skórę, dziwiąc się własnej doskonałości. 

Ponury  grzmot  skierował  jej  uwagę  ku  niebu.  Nad  głową  Melissan  ciemne  chmury 

przetaczały się i burzyły, pędzone przez silny wiatr. Jak sięgnąć okiem, wszędzie rozciągała 

się ciemna, żyzna ziemia. Zgromadzona esencja Bhaala sprowadziła z powrotem w tę pustkę 

złe życie.  Królestwo Otchłani  miało ogromny  potencjał  i trzeba  było tylko silnej  ręki, która 

nada mu kształt. 

Zamknąwszy  oczy  i  odrzuciwszy  głowę  do  tyłu,  Melissan  uniosła  ramiona  i  cicho 

zaśpiewała. W odpowiedzi ziemia zaczęła się trząść, wybrzuszać się i pękać, a pędy chorych 

roślin  wyrywały  się  na  powierzchnię,  pełzając  po  ziemi  i  łasząc  się  u  stóp  Namaszczonej 

przez  Bhaala.  Na  horyzoncie,  niczym  połamane  zęby,  wyrosły  góry  otaczając  królestwo 

niemożliwą do przekroczenia granicą. 

Melissan otworzyła oczy, patrząc na gwałtowne kształtowanie się tego, co uważała już za 

swoje  królestwo.  Ten  świat  był  posłuszny  każdemu  jej  kaprysowi  i  pragnieniu,  ale  czegoś 

jednak  jej  brakowało.  Melissan  czuła  pulsującą  pod  jej  stopami  moc  nieśmiertelnej  esencji 

Bhaala. Wisiała także w powietrzu niczym ładunek elektryczny. Melissan mogła nagiąć ją do 

własnej woli, ale sama nie była jej częścią. Nadal była śmiertelnikiem w królestwie boga. 

Wtedy właśnie zauważyła stojące pośrodku tego świata drzwi. Zdziwiona śmiertelniczka, 

która chciała być bogiem, podeszła ostrożnie do dziwnego portalu. 

background image

Rozdział dwudziesty drugi 

–  Melissan  wykorzystywała  cię,  Abdelu  –  tłumaczył  cierpliwie  Balthazar  bezradnemu 

przeciwnikowi.  –  Być  może  podejrzewała,  że  Piątka  knuje  coś  przeciwko  niej.  Być  może 

dowiedziała  się  o  moim  zamiarze  zdradzenia  jej.  A  może  po  prostu  zdała  sobie  sprawę,  że 

Piątka  stała  się  zbyt  potężna,  aby  mogła  ją  kontrolować.  Niezależnie  od  powodów, 

rozgrywała nas przeciwko sobie. Kiedy przybyłeś do Saradush, namówiła cię na zabicie Yagi 

Shury  i oszukała Gromnira, aby otworzył  bramy  oblężonego  miasta. Tym  jednym sprytnym 

ruchem zabiła niemal wszystkie pozostałe dzieci Bhaala i zwróciła cię przeciwko Piątce. 

Balthazar  przerwał,  aby  zobaczyć  reakcję  Abdela.  Połamany  wojownik  pokręcił 

przecząco głową. 

– Nie – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie wierzę ci. 

–  Nieważne,  w  co  wierzysz.  Kiedy  obaj  będziemy  martwi,  Melissan  nie  pozostanie  ani 

jeden  żywy  potomek  Bhaala,  aby  nim  manipulować,  nikt  nie  będzie  słuchał  jej  obietnic 

chwały i nie uda jej się przywrócić boga mordu do życia. 

Ból  stawów  utrudniał  Abdelowi  logiczne  myślenie.  Balthazar  kłamie,  ale  dlaczego?  Co 

mnich  chce  uzyskać,  snując  tę  pajęczynę  oszustw?  Wielki  najemnik  nie  umiał  sobie  tego 

wszystkiego wytłumaczyć. Poznanie roli Melissan w ostatnich wydarzeniach musi poczekać. 

Abdel zastąpił swoje poczucie niepewności innymi myślami. 

Piątka zabiła Jaheirę. Balthazar był jednym z Piątki. Zatem Balthazar musi umrzeć. 

Abdel  widział,  że  się  przeliczył.  Mnich  był  zbyt  wyćwiczony,  aby  mógł  go  pokonać  w 

walce. Zamierzał sam pomścić śmierć Jaheiry, ale spoglądając na straszliwie połamane ramię 

i kość wystającą z nogi wiedział już, że to jest niemożliwe. Jednak zemsta była nadal realna. 

Rozgorzały  w  nim  płomienie  Bhaala  i  Abdel  zanurzył  się  w  złu  swojego  ojca.  Ciało 

eksplodowało i Niszczyciel wyrwał się na wolność. 

Sufit  pomieszczenia  był  zbyt  nisko,  żeby  demon  mógł  się  wyprostować,  więc  bestia  po 

prostu  pochyliła  się  do  przodu  i  dwiema  rękami  wsparła  o  ziemią.  Drugą  parą  szponów 

wyciągnęła przed siebie i ruszyła w stronę skazanego na zagładę mnicha. 

 

background image

* * * 

Widok  zmiany  Abdela  w  ohydnego  potwora  nie  zaskoczył  Balthazara.  Oczekiwał  tego. 

Był przygotowany. 

Uchylił  się  przed  pazurami  wroga.  Umknął  przed  potężną  szczęką  i  zaatakował  serią 

mocnych kopnięć i uderzeń jedną z tylnych łap potwora. 

Niszczyciel kopnął go tak szybko, że Balthazar  nawet tego nie zauważył. Potężna stopa 

trafiła  w  pierś  mnicha  z  taką  siłą,  że  powinna  zmienić  jego  kości  w  pył.  Ciało  Balthazara 

przyjęło  jednak  cios.  Atak  nie  zdruzgotał  kości,  lecz  jedynie  sprawił,  że  mnich  zrobił  kilka 

salt do tyłu i zatrzymał się pod kamienną ścianą. 

Niszczyciel  ponownie  zwrócił  się  w  stronę  mnicha,  a  jego  wielkość  sprawiła,  że 

Balthazar  właściwie  został  przyparty  do  muru.  Tym  razem  bestia  zaatakowała  wszystkimi 

czterema łapami, a każda machała na innej wysokości i pod innym kątem. 

Balthazar  uchylał  się  i  robił  uniki,  a  jego  ciało  wyginało  się  tak,  że  normalny  człowiek 

złamałby  w  ten  sposób  kręgosłup.  Niszczyciel  nie  ustawał  w  atakach,  jego  szpony 

zapowiadały straszliwie krwawą śmierć. Mnich jednak jakimś sposobem umykał morderczym 

pazurom. 

Niszczyciel  był  szybszy  i  silniejszy  niż  jakakolwiek  z  istot,  które  wcześniej  spotkał 

Balthazar, lecz mężczyzna wiedział, że jest to tylko bestia, zwierzę bez rozumu. Atakowało ze 

zwierzęcą siłą i furią, nie miało jednak pojęcia o taktyce czy strategii. Dziesięciolecia studiów 

nad  sztuką  walki  sprawiły,  że  Balthazar  był  w  stanie  przewidzieć  każdy  atak  i  obronić  się 

przed nim. 

Powoli  Balthazar  zaczął  przechodzić  do  ofensywy.  Pomiędzy  uniki  i  parowanie  wplatał 

kontrataki,  pchnięcia  i  kopnięcia  w  wielkie  owadzie  oczy  demona.  Bestia  wydawała  się  nie 

zwracać uwagi na obrażenia, zupełnie jakby ból nie miał dla niej znaczenia. 

Podczas  gdy  Balthazar  ciągle  atakował  narząd  wzroku  demona,  ataki  Niszczyciela 

stawały  się  coraz  bardziej  chaotyczne  i  coraz  mniej  dokładne.  Potwór  rzucał  się  szaleńczo, 

atakując ślepo z nadzieją, że uda mu się złapać przeciwnika i rozerwać go na kawałki. 

W  desperackim  odruchu  bestia  rzuciła  się  nagle  całym  ciałem  na  mur,  żeby  zgnieść 

wroga, który ciągle jej umykał. 

Balthazar  przewidział  ten  rozpaczliwy  ruch  i  z  łatwością  przemknął  między  szeroko 

rozstawionymi  łapami Niszczyciela, gdy ten uginał  je do skoku. Rzut demona  na  magicznie 

wzmocniony  mur  spowodował  wielkie  pęknięcia  w  teoretycznie  nie  poddającej  się 

zniszczeniom wieży. 

Zaraz po uderzeniu w kamień potwór był już z powrotem na nogach, kręcąc się i młócąc 

łapami,  daremnie  usiłując  pochwycić  mnicha.  Balthazar  stał  pod  jedną  ze  ścian 

pomieszczenia, gromadząc całą swoją moc w jednej ręce. 

Oślepiona  bestia  wywęszyła  lub  usłyszała,  gdzie  stoi  wytatuowany  mężczyzna,  i 

zaszarżowała. Balthazar stał w miejscu, pozwalając, aby potwór zbliżył się do niego. Uchylił 

background image

się  przed  szponami  Niszczyciela,  które  chciały  rozerwać  mu  gardło.  Spokojnie  podszedł  do 

bestii i pchnął otwartą dłonią w jej masywną pierś. 

Niszczyciel  poleciał  do  tyłu,  rycząc  z  frustracji  i  zaskoczenia.  Zrobił  kilka  chwiejnych 

kroków, wymachując łapami, aby odzyskać równowagę, po czym przewrócił się, a jego ciało 

zadrżało od wibracji wywołanych dotykiem Balthazara. 

Demon  stanął  wreszcie  na  nogi,  skrzecząc  z  bezsilnej  wściekłości,  a  całe  jego  ciało 

trzęsło się, gdy drgania przybrały na sile. Rozległ się głuchy trzask i na chitynowej skorupie 

Niszczyciela  pojawiły  się  miliony  podobnych  do  pajęczych  nici  pęknięć.  Drgania  trwały 

nadal, a cienkie pęknięcia poszerzały się, aż trysnęła z nich zielonkawa ciecz. 

Niszczyciel  zaskrzeczał  po  raz  ostatni  i  przewrócił  się  na  plecy,  a  wielkie  kawały  jego 

ciała  zaczęły  się  odrywać  i  padać  na  posadzkę  z  lepkimi  pacnięciami.  Pęknięcie  wzdłuż 

całego torsu spowodowało, że demon rozpadł się na dwie części. 

Masywna  sylwetka  Abdela  Adriana  wypełzła  z  otaczającego  ją  śluzu.  Balthazar 

zauważył, że podczas transformacji jego ręka i noga zostały wyleczone, ale wielki wojownik 

zdawał  się  nie  być  tego  świadomy.  Wymachiwał  kończynami  w  odruchu  obrzydzenia, 

usiłując uwolnić się od zapadającej się skorupy i lepkiej, śluzowatej substancji przylegającej 

do jego ciała. 

Balthazar  przyglądał  się  zdumiony  i  zafascynowany,  jak  Abdel  wypełza  z  łuski,  która 

kiedyś  była  Niszczycielem.  Potem  zrobił  krok  do  przodu  i  wyprowadził  nagle  kopnięcie  w 

pierś  Abdela,  kiedy  najemnik  usiłował  zetrzeć  obrzydliwy  śluz  z  oczu.  Cios  mnicha  uniósł 

Abdela  Adriana  z  ziemi  i  posłał  w  powietrze,  aż  ten  uderzył  o  kamienne  ściany  wieży, 

rozbijając czaszkę i miażdżąc mózg. 

Mnich  zbliżył  się,  aby  zadać  śmiertelny  cios  wijącemu  się  pozbawionemu  mózgu  ciału 

Abdela. Zatrzymał się, kiedy na jego drodze pojawiła się wysoka, eteryczna postać. 

–  Balthazarze,  jestem  tu,  aby  powiadomić  cię  o  planach  Melissan.  –  Głos  istoty  zdawał 

się dochodzić ze wszystkich stron naraz, jakby niewidzialny chór przemawiał jednym głosem. 

Obawiając się kolejnej zdrady Melissan, Balthazar zrobił krok do tyłu. 

–  Powstrzymam  Namaszczoną  przez  Bhaala  –  zapewnił  istotę,  nie  wiedząc,  czy  jest 

przyjacielem, czy wrogiem. – Kiedy Abdel zginie, zakończę własne życie i na zawsze usunę 

zagrożenie powrotem Bhaala. 

Ku jego zaskoczeniu, wspaniała istota nagle wydała się zdenerwowana. 

– Nie powinienem ci tego mówić... nie powinno mnie tu nawet być. Ukryty nie pozwala 

na to. Ale Melissan posunęła się daleko poza dopuszczalne granice. Zmusiło  mnie to, obym 

złamał swoją przysięgę nieingerencji. 

Mnich potrząsnął głową. 

– Nie rozumiem cię, istoto. 

background image

–  Melissan  nie  chce  przywrócić  Bhaala  do  życia,  ona  chce  go  zastąpić.  Już  teraz 

przebywa  w  jego  królestwie  w  Otchłani.  Jeśli  się  dowie,  jak  zjednoczyć  się  z  nieśmiertelną 

esencją Bhaala, osiągnie boskość. 

Balthazar  w  milczeniu  rozważał  słowa  posłańca.  Poprzysiągł  sobie,  że  zapobiegnie 

powrotowi Bhaala, ale pozwolenie Melissan na to, aby stała się boginią mordu, było równie 

niebezpieczne. 

– Powstrzymam ją – oznajmił Balthazar. – Zabierz mnie do niej. 

– Mogę otworzyć drzwi do królestwa Bhaala – wyjaśniła wspaniała istota – ale kiedy tam 

się znajdziesz, będziesz musiał pójść za Melissan przez ostatnie drzwi. 

Balthazar pokiwał głową ze zrozumieniem, potem czekał, aż pojawi się droga. Po chwili 

anielska istota przemówiła jeszcze raz. 

– Czemu się wahasz, Balthazarze? Czas ucieka. 

– Jestem gotów – odparł lekko zmieszany. – Pokaż mi drogę, a ja rozpocznę podróż. 

– Brama jest otwarta. – W głosie istoty brzmiała głęboka troska. – Po prostu przejdź przez 

nią,  a  znajdziesz  się  w  królestwie  Bhaala.  A  kiedy  tam  trafisz,  będziesz  musiał  pójść  za 

Melissan przez ostatnie drzwi. 

Balthazar pokręcił głową. 

– Nie widzę tu żadnej bramy ani drzwi. Nic nie widzę. 

Widmowa postać zaczynała się rozwiewać. 

– Melissan jest w królestwie Bhaala. Przeszła przez ostatnie drzwi. Wejdź do królestwa i 

podążaj za nią. Utrzymam bramę otwartą tak długo, jak tylko zdołam. – Postać zniknęła. 

Świadom, za nie ma zbyt wiele czasu, Balthazar zaczął krążyć tam i z powrotem po pustej 

komnacie, usiłując odnaleźć bramę, która rzekomo tam się znajdowała. Wewnętrzny spokój, 

który ćwiczył przez całe swoje życie, nagle zniknął w szaleńczym, daremnym poszukiwaniu 

bramy,  której  nie  mógł  zobaczyć.  Czuł,  jak  najważniejszy  cel  jego  życia  umyka  mu  z  rąk. 

Melissan zostanie boginią mordu, a praca jego życia, aby zapobiec powrotowi Bhaala, pójdzie 

na marne, jeśli nie zdoła jej powstrzymać. Lecz nadal nie mógł odnaleźć drogi do położonego 

w Otchłani królestwa swego ojca. 

Prawda  powoli  docierała  do  umysłu  mnicha.  Opierał  się  przed  jej  zaakceptowaniem, 

usiłował pogrzebać ją w fortecy siły woli i wewnętrznej dyscypliny. Podobnie przez wiele lat 

opierał się esencji Bhaala. Jeśli jednak Balthazar zamierzał powstrzymać Melissan, nie mógł 

już bronić się przed prawdą. Zmuszony pogodzić się z własną bezsilnością, zajął się leżącym 

na podłodze dzieckiem Bhaala. 

 

* * * 

Pusta,  szara  egzystencja  odpłynęła  w  dal,  gdy  Abdelowi  wróciła  świadomość.  Czuł 

rozlewające  się  po  ciele  ciepło  magicznego  leczenia,  wzmacniające  jego  własne  moce 

życiowe. Ktoś trzymał jego głowę, wyśpiewując łagodne słowa leczącego zaklęcia. 

background image

Otworzył oczy, mając nadzieję ujrzeć Jaheirę. Zamiast tego zobaczył wytatuowaną twarz 

czarnoskórego Balthazara. 

Nim zdołał zrobić cokolwiek, mnich zacisnął palce dłoni na jego karku i szyi tuż poniżej 

linii szczęki, tak jakby zamierzał oderwać mu głowę. 

– Jeśli się ruszysz, Abdelu, będę zmuszony cię zabić. 

Wojownik wiedział, że nie była to czcza pogróżka. Abdel nie znał dokładnie szczegółów 

działania, do którego wykonania Balthazar był gotów, ale nie miał wątpliwości, że niesie ze 

sobą natychmiastową śmierć. 

– Czemu  nie zabijesz  mnie od razu  i nie  skończysz tego wszystkiego? – zapytał. Nawet 

mówienie powodowało ukłucia bólu w karku i czaszce Abdela. Balthazar musiał wyczuć, że 

najemnikowi jest niewygodnie, bo nieco rozluźnił uścisk. 

–  Muszę  z  tobą  porozmawiać,  Abdelu  –  rzekł  Balthazar,  wciąż  trzymając  głowę 

wojownika na kolanach, podczas gdy jego dłonie wywierały stały nacisk. – Muszę wiedzieć, 

czy widzisz w tym pokoju bramę lub drzwi. 

Zdając  sobie  sprawę,  że  jest  na  łasce  swego  przeciwnika,  Abdel  musiał  odpowiadać 

uczciwie.  Ponieważ  nie  mógł  pokręcić  głową,  przebiegł  wzrokiem  po  okrągłej  komnacie  w 

wieży.  Wejście  do  budynku  było  nadal  zablokowane,  jedynym  wyjściem  były  schody  na 

drugie piętro. 

– Nie widzę żadnej bramy ani żadnych drzwi. 

– Tego się obawiałem – zamruczał mnich. – Zbyt długo czekałem. Moc posłańca zniknęła 

i ścieżka przestała być otwarta. 

Balthazar westchnął z rezygnacją. Niemal od niechcenia zapytał: 

– Czy odwiedzałeś kiedyś królestwo naszego ojca? 

Wciąż nie będąc pewnym, o co chodzi mnichowi, Abel szczerze odpowiedział. 

– Widziałem królestwo Bhaala w Otchłani. 

Nacisk na kark wzmógł się natychmiast, sprawiając, że Abdel zaczął wić się z bólu. 

– Jak? – zapytał mnich, nie mogąc ukryć podniecenia w głosie. – Jak wkroczyłeś do tego 

królestwa? 

Abdel zawahał się. Kiedy Balthazar pozna sekret przejścia do świata Bhaala, będzie mógł 

zakończyć  życie  Abdela,  aby  otworzyć  bramę.  Jeśli  jednak  Abdel  nie  odpowie,  Balthazar  z 

pewnością  go  zabije.  Abdel  wiedział  także,  że  nawet  gdyby  udało  mu  się  uwolnić  z  tej 

niewygodnej  pozycji,  nigdy  nie  zdoła  pomścić  śmierci  Jaheiry.  Balthazar  jest  zbyt  silnym 

przeciwnikiem. Abdel nigdy nie pokona wytatuowanego wojownika. 

– Nie potrafię nad tym panować – powiedział wielki najemnik, z rezygnacją przyjmując 

swój  los.  –  Działo  się  tak  za  każdym  razem,  gdy  zabijałem  kogoś  z  Piątki.  Gdy  umierali, 

nagle znajdowałem się w królestwie rządzonym niegdyś przez Bhaala. 

background image

–  Oczywiście  –  wyszeptał  Balthazar.  –  Esencja  Bhaala  powraca  do  swojego  domu  w 

innym  świecie.  Jeśli  jest  jej  wiele,  jak  w  przypadku  każdego  z  Piątki,  twoja  własna  esencja 

zostaje przez nią pociągnięta. 

Dłonie mnicha nagle zacisnęły się i Abdel przygotował się na śmierć. Ale zamiast skręcić 

mu kark, mnicha rozluźnił uścisk. Abdel poczuł w dłoni coś zimnego i twardego. Odkrył, że 

trzyma sztylet Sendai. Palce odruchowo zacisnęły się na rękojeści. 

–  Musisz  mnie  zabić,  Abdelu  –  rozkazał  Balthazar.  –  Zabij  mnie  i  wejdź  do  królestwa 

naszego ojca. 

Abdel zawahał się, niepewny, czy nie jest to jakiś podstęp. 

– Dlaczego? 

–  Melissan  wkroczyła  do  Otchłani  –  wyjaśnił  szybko  mnich.  –  Chce  stać  się  nowym 

panem  mordu.  Musisz  wkroczyć  do  królestwa  i  przejść  przez  ostatnie  wrota,  aby  ją 

powstrzymać. 

Wciąż leżąc na plecach z głową na kolanach Balthazara, Abdel przycisnął ostrze sztyletu 

Sendai  do  gardła  mnicha.  Nie  wiedział,  czy  Balthazar  mówi  prawdę  o  Melissan,  ale  nie 

widział  żadnego  powodu,  dla  którego  mnich  miałby  kłamać.  Wreszcie  miał  okazję,  aby 

pomścić Jaheirę. Jednak jego dłoń wciąż nie chciała przejechać ostrzem po gardle Balthazara. 

– Dlaczego ja? – spytał Abdel. – Dlaczego mnie nie zabijesz i nie zrobisz tego sam? 

– Nie  mogę – odparł Balthazar  niemal zawstydzonym głosem.  – Tak długo więziłem  w 

sobie  esencję  Bhaala,  że  stałem  się  niezdolny  do  wejścia  do  królestwa  naszego  ojca. 

Zaczarowane  znaki  na  moim  ciele  utrzymują  tę  ohydną  esencję  wewnątrz  mnie,  a  lata 

umysłowej  dyscypliny  wzmocniły  kraty  więzienia  mojej  duszy  tak  mocno,  że  nie  jestem  w 

stanie korzystać z mocy swej skażonej krwi. To musisz być ty, Abdelu. Jesteś ostatnim z nas. 

Jesteś jedynym, który teraz może podążyć za Melissan. 

Mnich  odchylił  głowę,  podstawiając  gardło  pod  ostrze  sztyletu.  Wcześniej  najemnik 

pragnął, aby nadszedł ten moment, ale teraz nie mógł zadać śmiertelnego ciosu. 

– Czas ucieka – przypomniał mu Balthazar łagodnym i spokojnym głosem. 

Abdel  przesunął  nożem  po  szyi  mnicha.  Ciepła  krew  chlusnęła  z  rany  na  dłoń  Abdela, 

lała się na jego twarz i pierś. Ciało Balthazara upadło na niego. 

background image

Rozdział dwudziesty trzeci 

Abdel  rozpoznał  królestwo  Bhaala  w  Otchłani  tylko  dzięki  jakiemuś  wewnętrznemu 

przekonaniu, że zna to miejsce. Być może dlatego, że jego nieśmiertelna esencja sprowadziła 

go tutaj, a być może chodziło po prostu o przeświadczenie, że odwiedzał to miejsce już wiele 

razy. Abdel po prostu wiedział, że znów jest w królestwie swego ojca. 

Lecz rozglądając się, nie poznawał go. Za każdym razem, kiedy Abdel odwiedzał zakątek 

Bhaala  w  Otchłani,  zauważał  zmiany.  Był  świadkiem  przemiany  martwego,  zapomnianego 

świata  w  suchą  pustynię,  a  potem  w  żyzną,  nasączoną  deszczem  ziemię.  Jednak  to,  co 

zobaczył teraz, sprawiło, że zakręciło mu się w głowie. 

Stał w dżungli – chorej, gnijącej, konającej – ale jednak dżungli. Powyginane pnie drzew 

ginęły w górze w baldachimie szerokich, żółto nakrapianych liści. Z gałęzi zwisały pnącza w 

niezdrowym szarym kolorze, wokół kwitły cuchnące brązowe kwiaty. 

W  tej  plątaninie  drzew  i  krzewów  nie  słychać  było  żadnych  dźwięków,  wokół  zalegała 

przytłaczająca  cisza,  która  zdawała  się  niemal  fizycznie  naciskać  na  Abdela  ze  wszystkich 

stron.  Jeszcze  bardziej  uderzający  był  ostry,  duszący  smród  gnijących  roślin,  wiszący  w 

powietrzu niczym trująca chmura. Z każdym oddechem  Abdel  musiał walczyć sam ze sobą, 

aby nie zwrócić ostatnio spożytego posiłku. 

Choć gnijąca dżungla była tak gęsta, że Abdel nie widział dalej niż na pięć stóp, czuł, że 

drzwi, których szukał, znajdują się gdzieś w tym  mrocznym, zamglonym  lesie. Mimo  iż  nie 

chciał  nawet dotykać tych chorych roślin,  będzie  musiał wyrąbywać pośród nich drogę, aby 

odnaleźć drzwi. 

Wojownik zrobił ostrożny krok do przodu i jego bosa stopa zapadła się w ciemne porosty 

i  grzyby.  Gnijący  mech  kląskał  między  jego  palcami.  Jakby  w  odpowiedzi  na  jego  ruch, 

pokryte śluzem pnącza opuściły się z góry, oplatając jego głowę i nagie ramiona. 

Strząsnął  je  z  obrzydzeniem  i  zauważył,  że  z  ziemi  pomiędzy  jego  stopami  wyrosły 

cienkie, zdeformowane korzenie i zaczęły oplątywać mu nogi. Abdel uwolnił się od nich bez 

trudu,  gdyż  ich  niedożywione,  chore  pędy  nie  były  zbyt  mocne.  Krztusząc  się  od  smrodu 

zgnilizny, Abdel parł do przodu. 

background image

Wzdrygając się od wilgotnego dotyku roślin na każdym skrawku jego odsłoniętej skóry, 

Abdel  łamał gałęzie  i przedzierał się przez gąszcze. Miecz  mógłby ułatwić  mu tę drogę, ale 

Abdel  nie  miał  przy  sobie  żadnej  broni.  Raz  po  raz  wyciągał  dłonie,  aby  wyszarpywać 

przejście  wśród  gęstej  roślinności.  Jego  palce  stały  się  lepkie  od  śmierdzącego  soku 

ściekającego z roślin. 

Szybko  zorientował  się,  że  rośliny  dosłownie  napierają  na  niego  ze  wszystkich  stron. 

Liście  wyciągały  się  ku  niemu  w  błagalnym  geście  niczym  dłonie  trędowatych  stłoczonych 

przed  świątynią  Ilmatera.  Pnącza  spadały  na  niego,  oplatając  go  cienkimi,  pokręconymi 

wąsami. Korzenie i chwasty czepiały się jego nóg, jakby chciały go zatrzymać. 

Chwytający  go  las  zmuszał  Abdela  do  walki  o  utrzymanie  równowagi  w  ciężkiej  sieci 

chorych, mokrych pnączy. Złowrogie rośliny stawały się coraz bardziej natarczywe, czepiając 

się  jego stóp, natychmiast owijając  nogi aż do kolan,  jeśli tylko stopa zatrzymała  się gdzieś 

dłużej. 

Królestwo  Bhaala  próbowało  powstrzymać  go  od  pokonania  dżungli  w  poszukiwaniu 

drzwi,  przez  które  przeszła  Melissan.  I  to  mu  się  udawało.  Abdel  rozpaczliwie  usiłował 

uwolnić się od agresywnej flory. 

Sięgnął  wewnątrz  siebie,  usiłując  jeszcze  raz  wypuścić  Niszczyciela.  Czuł,  że 

gigantyczna  bestia  z  łatwością zdołałaby przedrzeć się przez te rośliny. Płomienie  furii  jego 

ojca zaczęły się rozpalać, zaś Abdel przygotował się na straszną przemianę. 

Jednak  przemiana  nie  nadeszła.  Abdel  czuł,  że  wewnątrz  niego  szaleje  piekło,  ale  nie 

miało  na  niego  żadnego  wpływu.  Natomiast  dżungla  zareagowała.  Niczym  ogromny  pająk, 

który tka pajęczynę, rośliny otoczyły go. Drzewa pochyliły się, aby owinąć swe gałęzie wokół 

Abdela, głaszcząc go i tuląc się do niego jak do dawno nie widzianego kochanka. 

Abdel  uświadomił  sobie,  że  świat  Bhaala  nie  atakuje  go  ani  nie  próbuje  zatrzymać. 

Rozpoznając  nieśmiertelną  esencją  Abdela,  ten  świat  chciał  się  do  niego  łasić  i  go  pieścić. 

Usiłując przywołać Niszczyciela, Abdel tylko spotęgował pożądanie dżungli. 

Gdy to sobie uświadomił, przestał się szamotać i skupił swoją wolę na podporządkowaniu 

sobie  roślin.  Wyobraził  sobie,  że  gęste  zarośla  cofają  się,  rozstępują  jak  pełni  szacunku 

służący  przed  panem,  który  ich  odprawił.  I  rzeczywiście  pędy,  korzenie  i  gałęzie  opasujące 

jego ciało cofnęły się, posłuszne woli jednego z dzieci Bhaala. 

Abdel wyobraził sobie następnie, że dżungla rozstępuje się przed nim, odsłaniając ścieżkę 

do ukrytych drzwi prowadzących do Melissan. To słabe pragnienie wystarczyło, żeby tak się 

stało. Teraz droga przed nim  była wolna, a wąski korytarz prowadził przez gęstą roślinność 

wprost do drewnianych drzwi. 

Liście wokół szeleściły jak poddani machający przechodzącej obok procesji koronacyjnej 

nowego władcy. Abdel bez trudu dotarł do drzwi i otworzył je bez wahania. 

Królestwo Bhaala zniknęło, a Abdel ponownie znalazł się w pustce. Nie był w niej jednak 

sam.  W  nicości  unosiła  się  także  Melissan,  a  jej  ciało  otaczała  kolumna  świecącej  mocy. 

background image

Końce kolumny sięgały nieskończoności, a była ona tak wąska, że mogła się w niej zmieścić 

tylko jedna osoba. 

Abdel  w  każdym  razie  tylko  przypuszczał,  że  w  świetle  unosiła  się  Melissan.  Wysoka, 

piękna  kobieta,  którą  pamiętał  z  ostatnich  spotkań,  zniknęła.  Zamiast  niej  widział  bezwłosą 

istotę  o  gładkiej  skórze,  ani  mężczyznę,  ani  kobietę.  Melissan  stała  się  bezczasowa  i 

bezpłciowa.  Zrzuciła  swoją  tożsamość  i  właśnie  trwało  jej  odrodzenie  w  nieśmiertelnej 

postaci. 

Nowa Melissan zauważyła unoszącego się w pustce obok niej Abdela. Gdy się odezwała, 

Abdel  bez  zdziwienia  zauważył,  że  jej  głos  już  zaczął  przyjmować  nieskończoną  głębię 

charakterystyczną dla nieśmiertelnych. 

– Awatar Bhaala wygrał z Balthazarem. Jestem pod wrażeniem. 

Abdel wiedział, że wyśmiewa się z niego. 

– Czy przybyłeś, by mnie powstrzymać? By pozbawić mnie należnego mi przeznaczenia? 

Abdel  nic  nie  powiedział,  lecz  pokiwał  głową.  Melissan  wypłynęła,  dysząc,  z  kolumny 

mocy. 

– Jeśli chcesz mocy Bhaala, to chodź i weź ją sobie – szydziła. 

Gniewne  myśli  o  zemście  spowodowały,  że  Abdel  rzucił  się  jej  do  gardła.  Wyciągnięte 

dłonie otoczyły  jej  szyję  i zacisnęły  się. Melissan zniknęła w chmurze  migoczącego kurzu  i 

pojawiła się ponownie kilka stóp dalej. 

– Twoja ignorancja jest zabawna – zaśmiała się. – Tutaj nie możesz mnie zabić, Abdelu. 

To świat Bhaala, a ja jestem jego częścią. Nie tylko częścią, Abdelu. Ja jestem tym światem! 

Ten świat jest mną! Stałam się jednością z nieśmiertelną esencją! 

Abdel przypomniał sobie spotkanie z Sarevokiem w Otchłani i nieudane próby zabicia go. 

Uświadomił sobie, że zabicie Melissan w tym świecie rzeczywiście może być niemożliwe, ale 

mimo to wiedział, że w jakiś sposób musi pomścić śmierć Jaheiry i Imoen. 

Znów rzucił się w jej stronę, ale Melissan uniosła gładką rękę i odparła jego atak jednym 

ruchem. Abdel poczuł, że leci w stronę świecącej kolumny pośrodku pustego wszechświata. 

Melissan patrzyła z zainteresowaniem, jak kolumna wciąga potężnego najemnika. Abdel 

czuł,  jak  oblewa  go  euforia  nieskończonej  mocy.  Poznał  bezgraniczną  nieśmiertelność, 

bezkresny potencjał boskości. Tonął w esencji Bhaala. 

Euforia  zmieniła  się  w  panikę.  Abdel  czuł,  jak  się  rozpuszcza.  Stawał  się  bezcielesny, 

jego  istota  rozpływała  się  w  przechodzącej  przez  niego  rzece  energii.  Jego  fizyczna 

manifestacja  ginęła,  pogrzebana  przez  wszechogarniającą  tożsamość  nieśmiertelnego. 

Podobnie jak Melissan, stawał się jednością z esencją Bhaala. W przeciwieństwie do kapłanki 

Abdel nie był na to przygotowany. 

–  Abdelu  –  zagruchała  słodko  Melissan  –  poddaj  się  mocy  Bhaala.  Zmieszaj  swoją 

esencję z tą należącą do twojego ojca i rodzeństwa, abym mogła pożreć was wszystkich. 

background image

Abdel  próbował  wyrwać  się  z  płonącej  kolumny.  Przypominało  to  pływanie  pośrodku 

wiru. Prądy były zbyt silne. 

–  Nie  walcz,  Abdelu  –  poradziła  Melissan.  –  Tak  musi  być.  Ze  wspólnego  nasienia 

Bhaala  zrodziły  się  wszystkie  jego  dzieci  i  do  wspólnego  źródła  muszą  powrócić.  Jesteście 

jednym i tym samym. Pomiotem Bhaala. Potomkami boga mordu. Tym jesteście. 

–  Nie  –  powiedział  słabo  Abdel,  choć  jego  wola  walki  powoli  znikała,  a  tożsamość  i 

samoświadomość  rozpływały  się.  Wspomnienia  znikały  mimo  prób,  by  je  zatrzymać, 

wysypywały się z niego jak ziarna piasku. 

Imoen, Gorion. Te  imiona  już  nic dla  niego nie znaczyły, a po chwili zniknęły, zabrane 

przez  niepowstrzymane  prądy  otaczającej  go  zbiorowej  tożsamości.  Był  pozbawiony 

wszystkiego, czym był, pozostała tylko esencja jego ojca. Stracił nawet swoje imię. Pozostał 

mu tylko obraz kobiecej twarzy, której  lekko spiczaste uszy  i  fioletowe oczy świadczyły, że 

była potomkiem elfów. 

Jaheira.  Uchwycił  się  tego  wspomnienia,  nie  chcąc  stracić  ostatniej  iskry  świadomości. 

Czerpał moc z jej imienia. Jaheira. Udało mu się przywołać wspomnienie nie tylko jej twarzy, 

ale  i  głosu.  Jaheira.  Abdel  czuł,  jak  w  jego  ciało  powraca  materialność.  Słyszał  śmiech 

kochanki, czuł jej ciepły dotyk. Jaheira. 

– Twoje poddanie się zebranej esencji  jest nieuniknione – stwierdziła Melissan. – Jesteś 

pomiotem Bhaala. 

Jaheira  Teraz  pamiętał  ją  wyraźnie  Półelfka  druidka,  która  stała  u  jego  boku  w 

najtrudniejszych  chwilach.  Kochanka,  która  przeciwstawiła  się  śmierci,  żeby  móc  spędzić  z 

nim  jeszcze  jedną  noc.  Pamiętał  wszystko  –  jej  delikatny  dotyk,  zapach  długich  włosów, 

dźwięk śmiechu. 

Wtedy  przypomniał  sobie,  co  mu  powiedziała.  „Pamiętaj,  kim  jesteś.”  W  końcu 

zrozumiał. Wszyscy się mylili – Gorion, Sarevok, Melissan, Piątka, Balthazar. Nawet Jaheira 

się  myliła,  choć  to  jej  słowa  i  miłość  uratowały  go  i  doprowadziły  do  prawdziwego 

zrozumienia. 

–  Nie!  –  zawołał  Abdel  z  nową  siłą.  –  Nie  jestem  pyłkiem  unoszącym  się  w  tej 

nieskończonej  całości!  Nie  jestem  tylko  pomiotem  Bhaala.  Jestem  Abdel  Adrian!  Bohater 

Wrót Baldura! Obrońca Drzewa Życia! Syn Bhaala, wychowanek Goriona, kochanek Jaheiry! 

W końcu zrozumiał. 

Już nie próbował zaprzeczać tej części siebie, która była dziedzictwem jego ojca. Piętno 

Bhaala było wewnątrz niego, było częścią jego samego. Gorion i Jaheira próbowali stłumić tę 

część  jego  duszy,  więc  by  ich  zadowolić,  Abdel  próbował  oddzielić  się  od  niej.  Balthazar 

osiągnął  to,  co  nie  udało  się  Abdelowi.  Całkowicie  odciął  się  od  nieśmiertelnej  skazy, 

zamykając ją w sobie do tego stopnia, że nawet nie mógł jej wezwać, gdy była mu potrzebna. 

To był błąd. 

background image

Z  drugiej  strony  Sarevok,  Piątka,  a  nawet  Melissan  posunęli  się  zbyt  daleko  w 

przyjmowaniu esencji boga mordu w dzieciach Bhaala. Karmili i podsycali każdy okruch zła 

w  swoim  wnętrzu,  aż  stawał  się  płomieniem  i  zatracali  się  we  wściekłości  ojca.  To  też  był 

błąd. 

Był dzieckiem Bhaala, to była część niego. Ale tylko część, nic więcej. Nie określała go. 

Nie  pozwoli,  by  go  określała.  Był  tym,  kim  był,  nikim  więcej  i  nikim  mniej.  Był  Abdelem 

Adrianem. 

–  Jestem  Abdel  Adrian  –  stwierdził  ponownie,  podkreślając  własną  tożsamość  i 

przeciwstawiając się sile, która chciała go pochłonąć, zmienić w część wspólnej egzystencji. 

Prąd  wciągający  go  do  środka  kolumny  zniknął,  a  Abdel  wypłynął  w  pustkę,  by  znów 

spotkać się z Melissan. 

Ta  zaś  patrzyła  zdziwiona,  jak  Abdel  wydostaje  się  z  płonącej  kolumny  boskości. 

Mężczyzna  machnął  pięścią  w  stronę  twarzy  Melissan.  Podobnie  jak  wcześniej,  postać 

rozpłynęła się i utworzyła ponownie. 

–  Twoja  siła  i  wytrzymałość  zadziwiają  mnie,  pomiocie  Bhaala  –  przyznała.  –  Nie 

potrzebuję twojej esencji, by dopełnić swojego wstąpienia. A kiedy już będę bogiem, zniszczę 

cię bez zastanowienia. 

– Nie jesteś bogiem – powiedział Abdel. – Jesteś Melissan i nikim więcej. 

Znów się zamachnął i uderzył pięścią w bezcielesnego wroga. Tym razem jednak poczuł 

pewien  opór.  Widząc  wyraz  twarzy  Melissan,  gdy  jej  postać  pojawiła  się  ponownie, 

zrozumiał, że ona też poczuła uderzenie. 

–  Jesteś  Melissan,  Namaszczoną  przez  Bhaala  –  stwierdził.  –  Fałszywym  obrońcą 

pomiotu  Bhaala.  Zdrajcą  Piątki.  Manipulatorem.  Kłamcą.  Oszustem.  Ale  ty,  Melissan,  nie 

jesteś  bogiem.  W  tym  świecie  jesteś  intruzem.  Nie  jesteś  częścią  tego  świata.  Nie  pasujesz 

tutaj! 

Pięść  Abdela  znowu  trafiła  w  nagle  zmaterializowaną  szczękę  Melissan.  Mężczyzna 

poczuł,  jak  siła  jego  ciosu  łamie  kości.  Pozbawiona  włosów  głowa  Melissan  odskoczyła  do 

tyłu, a jej usta wykrzywiły się z przerażenia i bólu. 

Zanim  jeszcze  Abdel  spotkał  Melissan  czy  Jaheirę,  zanim  dowiedział  się  o  swojej 

nieśmiertelnej krwi,  był zabijaką. Mieczem do wynajęcia. Najemnikiem.  Wszelkie konflikty 

rozwiązywał przy pomocy pięści i broni, a na wszystkie problemy znał tylko jedną odpowiedź 

– prymitywną siłę. 

Życie  Abdela  stało  się  o  wiele  bardziej  skomplikowane,  gdy  dowiedział  się,  kim 

naprawdę  jest.  Wyzwania,  które  podejmował  syn  boga,  były  skomplikowane  i  wymagały 

czegoś  więcej  niż  tylko  pięści.  Teraz  jednak,  na  progu  nieśmiertelności,  stojąc  przed 

największym wyzwaniem swojego życia, Abdel powrócił do swych korzeni. 

–  Jestem  Abdel  Adrian  –  raz  za  razem  uderzał  pięściami  Melissan  –  a  ty  nie  jesteś 

bogiem. 

background image

Uderzał  materialnego ducha Melissan gołymi rękami, zmuszając  ją do poddania się. Bił 

kobietę, która zdradziła go i manipulowała nim od spotkania w Saradush, dotąd, aż stała się 

tylko  okrwawionym  strzępkiem  śmiertelnego  ciała.  Wtedy  chwycił  za  ramiona  istotę,  która 

chciała zostać bogiem, i wrzucił ją w świecącą, pulsującą kolumnę. 

Kolumna rozbłysła przez chwilę i Melissan, krzycząc, została pochłonięta przez światło. 

Esencja  Bhaala,  którą  udało  jej  się  ukraść,  stała  się  jednością  z  większą  całością.  Mało 

znacząca fizyczna powłoka, która pozostała z Melissan, została natychmiast zniszczona przez 

boską moc. 

Abdel czekał, żeby sprawdzić, czy jego wróg rzeczywiście odszedł. Gdy już upewnił się, 

że  Melissan  została  całkowicie  zniszczona,  zapragnął  powrócić  z  pustki  prawdziwej  esencji 

Bhaala do tego zakątka Otchłani, który Bhaal postanowił uczynić swoim królestwem. 

background image

Epilog 

Abdel  przeszedł  przez  drzwi  i  ponownie  znalazł  się  wśród  gęstej,  gnijącej  roślinności. 

Machnął ręką, a dżungla rozstąpiła się na boki. W dużej odległości widział pierścień ostrych, 

przerażających gór. One także zniknęły, gdy tego zapragnął. 

– Dobrze sobie poradziłeś, Abdelu Adrianie. 

Nieskończony  głos  gwiezdnej  istoty  nie  zdziwił  Abdela.  Wątpił,  czy  cokolwiek  jeszcze 

może go zaskoczyć. 

– Co teraz? – zapytał głosem zdradzającym zmęczenie. 

–  Stoisz  na  krawędzi  bycia  bogiem  –  wyjaśniła  istota.  –  Jesteś  ostatnim  dziedzicem 

nieśmiertelności Bhaala. Możesz ją wziąć. 

Abdel pokręcił głową. 

– Nie jest moja. Nigdy nie była. 

Istota przechyliła głowę na bok. 

–  Z  taką  mocą  możesz  wiele  zrobić.  W  jednej  chwili  możesz  spełnić  swe  największe 

pragnienia. 

– Czy mogę przywrócić życie Jaheirze? Albo Imoen? Albo Gorionowi? 

– Nie – przyznała istota. – Nawet bóg musi pogodzić się z tym, że niektórych rzeczy nie 

da się odwrócić. Ale jako nieśmiertelny wiele możesz osiągnąć, Abdelu. 

– Równie dużo mogę osiągnąć jako zwykły śmiertelnik – stwierdził Abdel. 

– Po dziecku Bhaala nie spodziewałem się takiej mądrości. 

Abdel wzruszył ramionami. 

– Mam w sobie więcej niż tylko krew. 

–  Rozumiesz  oczywiście,  że  jeśli  odrzucisz  swoje  przeznaczenie,  stracisz  esencję,  którą 

pochłonąłeś. Przestaniesz  być  awatarem  i staniesz się  normalnym  mężczyzną ze wszystkimi 

słabościami zwykłych ludzi. 

–  Rozumiem.  –  Ze  smutnym  uśmiechem  Abdel  dodał:  –  I  nie  mogę  się  tego  doczekać. 

Nie chcę być bogiem ani nawet awatarem. To nie dla mnie. 

– W takim razie uwolnię cię od tego ciężaru. 

background image

W głębi ciała Abdel poczuł delikatne szarpnięcie. Trwało to tylko chwilę i było zupełnie 

bezbolesne. Zajrzał w głąb swojej duszy i zobaczył w niej tylko malutki węgielek Bhaala. Ta 

malutka  część  nieśmiertelnej  esencji  należała  do  niego.  Była  jego  częścią  w  momencie 

narodzin i będzie w chwili śmierci. Tym właśnie była. Jego częścią. Małą, właściwie nic nie 

znaczącą częścią o wiele większej układanki. 

Potężny wojownik znów skierował uwagę na gwiezdną istotę, która prowadziła go w tej 

dziwacznej podróży. Abdel nie mógł wyczytać z jej twarzy żadnych emocji, ale wyczuwał, że 

nie spodziewała się takiego zakończenia. 

– Wydajesz się rozczarowany. 

–  Nie  rozczarowany,  lecz  jedynie  zaskoczony.  Taka  możliwość  została  przewidziana 

przez tego, któremu służę, ale z pewnością jej się nie spodziewał. 

– Co się teraz stanie? 

–  Rozproszę  esencję  Bhaala  po  całym  świecie  –  obiecała  gwiezdna  istota.  –  Pan  mordu 

zniknie na zawsze. 

Te słowa powinny przepełnić Abdela radością, ale stracił zbyt wiele, zapłacił za dużo, by 

czuć  się  szczęśliwym.  Gorion,  przybrany  ojciec.  Imoen,  siostra.  Jaheira,  prawdziwa  miłość. 

Nawet  śmierć  odrodzonego  Sarevoka  powiększała  listę  tych,  którzy  stali  u  boku  Abdela  i 

zginęli. 

–  Nie  jesteś  odpowiedzialny  za  te  ofiary,  Abdelu  –  zapewnił  go  boski  posłaniec.  –  Nie 

możesz nosić w sercu poczucia winy za ich śmierć. 

– A co z bólem? – zapytał Abdel. – Oprócz winy jest też ból. 

– Twe rany są głębokie – przyznała istota – ale czas leczy nawet takie rany. 

Abdel  pokiwał  głową,  wiedząc,  że  to  prawda.  Ale  nadal  musiał  się  jeszcze  czegoś 

dowiedzieć. 

– Co się teraz stanie ze mną? Jakie jest moje przeznaczenie? 

Wielka postać stojąca przed nim zniknęła. Dom Bhaala w Otchłani rozpłynął się i Abdel 

zobaczył, że stoi na drodze, którą wcześniej przemierzał wiele razy. Gdyby skierował się na 

północ,  droga  doprowadziłaby  go  do  rodzinnego  Candlekeep.  Na  południu  łączyła  się  ze 

szlakami  handlowymi  prowadzącymi  wzdłuż  Wybrzeża  Mieczy  do  Krain  Południa  i  przez 

cały Faerun. 

Twoje przeznaczenie, powiedział nieskończony głos w odpowiedzi na jego pytanie, zależy 

od ciebie

Uświadamiając  sobie,  że  znów  włóczy  się  po  znanej  sobie  okolicy,  Abdel  tylko 

westchnął.  Zawahał  się  przez  chwilę,  po  czym  ruszył  w  stronę  murów  Candlekeep,  ledwo 

widocznych w świetle szybko zachodzącego słońca. 
 

background image

Nazwa pliku: 

Karpyshyn Drew - Wrota Baldura II - Tron Bhaala 

Katalog: 

E:\Fantastyka 03\Wrota Baldura 

Szablon: 

C:\Documents and Settings\Zygmunt\Dane 

aplikacji\Microsoft\Szablony\Normal.dot 

Tytuł: 

   

Temat: 

 

Autor: 

   

Słowa kluczowe: 

 

Komentarze: 

 

Data utworzenia: 

2004-06-21 13:46:00 

Numer edycji: 

Ostatnio zapisany: 

2008-06-22 02:31:00 

Ostatnio zapisany przez: 

Zygmunt 

Całkowity czas edycji: 

5 minut 

Ostatnio drukowany:  2008-06-22 02:33:00 
Po ostatnim całkowitym wydruku 
 

Liczba stron: 

161 

 

Liczba wyrazów:  53 435 (około) 

 

Liczba znaków:  320 612 (około)