background image

TOMASZ MANN

ZAMIENIONE GŁOWY

PRZEKŁAD

Walentyna

Kwaśniakowa

(ji14)

background image

I

Niezwykle krwawe, mącące zmysły dzieje pięknobiodrej Sity —  

córki pochodzącego z rodu wojowników hodowcy krów, Sumantry 

—  oraz obydwu jej małżonków (jeśli tak wolno się wyrazić) wyma-

gają od słuchacza najwyższego hartu duszy, aby zdołał on duchowo 

stawić czoło okrutnym, kuglarskim sztuczkom maji. Byłoby  przy 

tym pożądane, aby odporność narratora stała się przykładem dla słu-

chaczy, bowiem większego chyba męstwa trzeba do opowiadania 

takich dziejów niż do ich wysłuchania. A  wydarzenia owe miały od 

początku aż do końca następujący przebieg.

W  czasach gdy wspomnienia zaczęły się wynurzać z ludzkich 

dusz niczym z ofiarnej czaszy, napełniającej się powoli od samego 

dna odurzającym trunkiem albo krwią; kiedy surowy kult dla bóstwa 

o pierwiastku męskim rozwarł swoje łono na przyjęcie nasienia pra-

dawnego bytu, a tęsknota za boginią Matką owiała świeżym tchnie-

niem stare symbole i z nastaniem wiosny pielgrzymi coraz tłumniej 

podążali do siedzib wielkiej Karmicielki Świata —  w czasach owych 

łączyła ścisła przyjaźń dwóch młodzieńców, prawie zupełnie sobie 

równych, jeżeli chodzi o kastową przynależność oraz wiek, lecz bar-

dzo się różniących cielesną swą postacią. Młodszy miał na imię Nan-

da, a nieco starszy —  Szridaman. Pierwszy miał osiemnaście lat, ów 

drugi —  już dwadzieścia jeden i obaj (każdy w swoim czasie) zostali 

opasani świętym sznurem oraz przyjęci do wspólnoty dwukrotnie 

narodzonych. Młodzieńcy pochodzili z jednej wsi świątynnej, zwanej 

„Dobrobyt Krów” i zgodnie ze wskazaniem bogów powstałej ongi na 

swym miejscu w krainie zwącej się Kosala. Wieś była otoczona kak-

tusowym żywopłotem i drewnianym ogrodzeniem, z którego wiodły 

bramy na cztery strony świata. Bramy te pobłogosławił pewien wta-

2

background image

jemniczony w mowę  bóstwa wędrowny badacz bytu —  który nie 

wyrzekł nigdy omylnego słowa i który został nakarmiony w owej wsi 

—  życząc, by z ich pionowych i poprzecznych bali płynęły stale 

miód i masło.

Przyjaźń   obydwu   młodych   ludzi   oparta   była  na   odmiennym 

odczuwaniu swego ja i swoich właściwości, przy czym odczuwanie 

jednej strony ciążyło wciąż do odczuwania strony drugiej. Skutkiem 

wcielenia bowiem jest wyodrębnienie, skutkiem wyodrębnienia jest 

odmienność, odmienność rodzi porównanie, z którego rodzi się nie-

pokój, niepokój zaś rodzi zdziwienie, zdziwienie rodzi podziw, ale z 

podziwu rodzi się dążenie do wymiany oraz zespolenia. Etad vai tad. 

To jest tym. Stwierdzenie takie jest szczególnie słuszne w odniesie-

niu do młodości, kiedy dźwięk życia brzmi jeszcze niepewnie, a 

odczuwanie swego ja i swoich właściwości nie zdążyło skostnieć 

przy rozszczepieniu się jedności.

Młodzieniec Szridaman był kupcem oraz synem kupca, natomiast 

Nanda —  kowalem i pastuchem jednocześnie, ponieważ ojciec jego, 

Garga, nie tylko stał przy kuźni i rozniecał palenisko ptasim skrzy-

dłem,  ale hodował również w  swej zagrodzie i  na łąkach bydło. 

Noszący imię Bhavabhûti, ojciec Szridamana wywodził się po linii 

męskiej z rodu braminów biegłego w Wedach, od czego Garga oraz 

jego syn byli    dalecy. A  jednak oni też nie byli wcale sudrasami, 

lecz mimo swoich trochę kozich nosów niewątpliwie należeli do 

ludzkiej społeczności. Zresztą dla Szridamana, a także i dla Bhava-

bhûti, braminizm stał się już wspomnieniem tylko, ponieważ ojciec 

tego ostatniego zatrzymał się świadomie na następnym po badaczach 

szczeblu ojca domu i przez całe życie nie wstąpił w ogóle na szcze-

bel pustelnika i ascety. Nie chciał już żyć tylko z nabożnych datków, 

składanych mu z tytułu znajomości Wedów —  a może datki te nie 

wystarczały mu na życie —  dość, że założył godziwy handel drze-

wem sandałowym, muślinem, jedwabiem, cycem i  kamforą. Jego 

syn, którego spłodził gwoli służbie ofiarnej, stał się we wsi „Dobro-

byt Krów” także wânidją, czyli kupcem, a jego syn z kolei —  to zna-

czy właśnie Szridaman —  wkroczył na tę samą drogę. Jednakże nie 

obyło się bez tego, by jako chłopiec, pod opieką pewnego guru i 

3

background image

duchownego mistrza, nie poświęcił kilku lat gramatyce i astronomii, 

a także podstawowym elementom nauki o bycie.

Inaczej było z synem Gargi, Nandą. Miał inną karman i nie usiło-

wał nigdy, z uwagi na tradycje oraz związki krwi, zajmować się spra-

wami ducha. Był takim, jakim był —  pogodnym i naiwnym synem 

ludu, uosobieniem Kriszny, miał bowiem ciemną płeć i włosy, zaś na 

jego piersi widniał nawet „pukiel szczęścia”. Praca w kuźni wyrobiła 

jego bary, a zawód pasterza wycisnął na nim też swoje piętno: miał 

kształtne ciało, które lubił namaszczać olejkiem gorczycowym oraz 

obwieszać girlandami polnych kwiatów i złotymi ozdobami, ciało 

harmonizujące z jego miłą twarzą bez zarostu, aczkolwiek, jak wspo-

mnieliśmy, nos Nandy przypominał trochę kozi nos, a wargi były 

nazbyt grube. Zarówno jedno jak i drugie miało jednak w sobie coś 

ujmującego, a jego czarne oczy śmiały się zazwyczaj.

To wszystko podobało się Szridamanowi, gdy porównywał przy-

jaciela z sobą. Syn kupca Bhavabhûti miał znacznie jaśniejszy odcień 

skóry, a także inne rysy twarzy. Miał nos cienki niczym ostrze noża, 

powieki i źrenice nadawały oczom łagodny wyraz, zaś policzki oka-

lała   wachlarzowata  miękka   broda.  Delikatne  były   również   jego 

członki, nie napiętnowane kowalską i pasterską pracą; było w nich 

raczej coś na poły bramińskiego, na poły kupieckiego: przy wąskim, 

pulchnym nieco torsie oraz sadełku wokół brzuszka miał delikatne 

nogi i kolana i właściwie był foremnie zbudowany. Jeśli o Szridama-

na chodzi, ciało stanowiło tak jakby dodatek —  uzupełnienie szla-

chetnej, mądrej głowy, która dla całości jest właśnie rzeczą główną, 

natomiast u całego Nandy ciało stanowiło, można by powiedzieć, 

główną rzecz, a głowa —  tylko ów miły dodatek. Ogólnie biorąc, 

byli obaj niczym rozdwojony Sziwa, który pod postacią brodatego 

pustelnika leży u stóp bogini jak nieżywy albo stoi naprzeciwko niej 

jako wspaniały młodzian prostujący członki.

Ponieważ jednak przyjaciele nie stanowili jedności tak jak Sziwa, 

będący w Matce życiem i śmiercią, światem i wiecznością, lecz tu na 

ziemi przedstawiali sobą dwie istoty —  byli dla siebie jak odbicia 

zwierciadlane.  Odczuwanie   swoich   właściwości   każdego   z   nich 

nudziło się obcując samo z sobą i —  choć świadome tego, że wszyst-

ko składa się jedynie z niedoskonałości —  odczuwania owe, z uwagi 

4

background image

na swą różnorodność, wzajemnie się szukały. Szridaman o ładnych, 

okolonych brodą ustach upodobał sobie pierwotną, przypominającą 

Krisznę naturę gruboustego Nandy, a ów tak samo nie znał nic mil-

szego ponad obcowanie z przyjacielem. Działo się tak częściowo z 

tego względu, że Nandzie pochlebiała przychylność Szridamana, czę-

ściowo zaś lub nawet przede wszystkim z tego względu, że był on 

pod urokiem jego jaśniejszej skóry, szlachetnej głowy i właściwego 

sposobu wysławiania się, idącego jak wiadomo w parze i łączącego 

się od niepamiętnych czasów z mądrością oraz znajomością bytu. 

Tak więc zostali nierozłącznymi przyjaciółmi. Wzajemną ich sympa-

tię cechowała wprawdzie także lekka drwina: Nanda w skrytości 

ducha podkpiwał sobie trochę z tłuszczyku Szridamana, jego cienkie-

go nosa oraz krasomówstwa, a Szridaman —  z koziego nosa i skąd-

inąd miłej pospolitości Nandy. Podobny rodzaj wewnętrznej drwiny 

przeważnie jednak wiąże się  z porównywaniem oraz niepokojem i 

jest jakby daniną składaną odczuwaniu swego ja i swoich właściwo-

ści, które bynajmniej nie umniejsza powstającego stąd pragnienia 

złudy.

5

background image

II

Zdarzyło się na wiosnę —  o tej uroczej, rozbrzmiewającej śpie-

wem ptaków porze roku —  że Szridaman i Nanda kroczyli wspólnie 

pieszo poprzez kraj, choć każdy w innym celu. Nanda, zgodnie z 

poleceniem swego ojca, Gargi, miał od pewnych mieszkających w 

kralach, zacofanych i sitowiem tylko przepasanych ludzi nabyć zapas 

żelaza, ponieważ owi zacofani umieli bardzo zręcznie je wytapiać z 

rudy, a Nanda umiał z nimi się porozumiewać. Osiedle tego szczepu, 

oddalone o kilka dni podróży od stron rodzinnych dwóch przyjaciół, 

leżało w zachodniej części kraju, w pobliżu miasteczka Kuruksheta 

znajdującego się nad rzeką Djamną, nieco na północ od ludnego 

Indraprasta, dokąd wzywały sprawy Szridamana. Udawał się on do 

zaprzyjaźnionego z jego domem kupca —  też bramina, pozostałego 

tak jak Bhavabhûti na szczeblu ojca domu —  aby możliwie najko-

rzystniej wymienić partię barwnych tkanin, utkanych z cienkich nici 

przez kobiety swej rodzinnej wsi, na stępa do ryżu i pewien gatunek 

niezwykle praktycznego opałowego drzewa, gdyż zaczynało z nim 

być krucho w „Dobrobycie Krów”.

Szli już półtora dnia —  drogami wraz z innymi ludźmi, a kiedy 

indziej poprzez lasy i pustkowia całkiem sami —  niosąc na plecach 

swe towary. Nanda dźwigał skrzynkę z orzeszkami betelu, muszlami 

kauri i nałożoną na papier z łyka czerwienią alta do malowania stóp. 

Towarem tym zamierzał on zapłacić zacofanym za żelazo. Przez 

przyjaźń brał także nieraz na swe barki, zaszyte w sarnią skórę, tka-

niny Szridamana. I tak oto przybyli do świętego kąpieliska wszech-

ogarniającej K âlî, matki wszystkich światów oraz istnień, będącej 

sennym upojeniem Wisznu. Kąpielisko to leżało nad strumykiem 

„Złota Muszka”, wypływającym z łona góry rączo, jak wypuszczona 

6

background image

na swobodę klacz, a później zwalniającym bieg i w świętym miejscu 

płynącym już spokojnie razem z rzeką Djamną, która z kolei w prze-

najświętszym miejscu łączy się z wieczystą Gangą, natomiast ta —  

szeregiem ujść wpada do morza. Liczne, usuwające wszelkie zmazy, 

słynne kąpieliska, w których po zaczerpnięciu eliksiru życia i zanu-

rzeniu się w ich łonie człowiek doznaje ponownych swych narodzin, 

otaczają brzegi oraz ujścia Gangi. Niejedno kąpielisko znajdowało 

się też tam, gdzie inne rzeki wpływają do ziemskiej Drogi Mlecznej, 

a także tam, gdzie łączy się z nią coraz więcej rzek, jak z Djamną —  

córa śnieżnych stron rodzinnych „Złota Muszka”. We wszystkich 

tych zakątkach znaleźć można było niezawodnie miejsca oczyszcze-

nia oraz zespolenia wygodnie urządzone dla składania ofiar i komu-

nii, zaopatrzone w święte stopnie do wstąpienia; nabożny człowiek 

nie był  więc zmuszony  poprzez lotosy  i  nadbrzeżną  trzcinę bez 

namaszczenia brnąć do łona z pominięciem  wszelkich form, lecz 

mógł z godnością zejść, aby się napić oraz polać wodą.

Kąpielisko, na które natrafili przyjaciele, nie należało do tych 

wielkich i hojnie obdarowywanych, których cudowne skutki są gło-

szone przez wtajemniczonych i do których (o różnych wprawdzie 

porach) gromadnie dążą dostojni i maluczcy. Kąpielisko było małe, 

nie leżało u zbiegu rzek, ale w ustronnym cichym miejscu, przy 

samym brzegu „Złotej Muszki”, przechodzącym o parę kroków od 

koryta rzeki w falistą linię pagórków. Na jednym z nich stała świąty-

nia Pani wszystkich pragnień i radości —  drewniana, mała chyląca 

się już nieco, ale bogato rzeźbami ozdobiona, z pękatą wieżą ponad 

cellą. Drewniane i zmurszałe były także stopnie prowadzące w dół do 

łona, lecz wystarczały na to, by móc z godnością po nich wstąpić.

Obaj młodzieńcy wyrazili radość z powodu znalezienia się w tej 

miejscowości, dającej im zarazem możność odprawienia modłów, 

orzeźwienia się i odpoczynku w cieniu drzew. Tej wiosny wcześnie 

zanosiło się na skwarne lato —  już w południe panował wielki upał, 

a tuż obok świątyńki rozciągały się zarośla i niewielki lasek, złożony 

z rozmaitych drzew: kadamba, mango i indyjskich dębów, magnolij, 

tamaryszku i palm tala, pod osłoną których  przyjemnie było zjeść 

śniadanie i odpocząć. Przyjaciele spełnili najpierw obowiązki religij-

ne —  w zakresie, na jakie pozwoliły im warunki. Nie było tu kapła-

7

background image

na, który mógłby zaopatrzyć ich w oliwę lub topione masło do pola-

nia kamiennych rzeźb lingamów, umieszczonych na tarasie przed 

świątynią. Znalezionym tam czerpakiem nabrali wody z rzeki i szep-

cąc słowa obowiązujących modłów postąpili  zgodnie z rytuałem. 

Później, złożywszy ręce, wstąpili do zielonkawego łona, napili się, 

obleli przepisowo wodą, a także zanurzyli się oraz złożyli dziękczy-

nienia.  Następnie,  dla   samej  tylko   przyjemności   zabawiwszy   w 

wodzie nieco dłużej, niż wymagały tego sprawy ducha, doznając we 

wszystkich członkach błogosławieństwa zespolenia, wrócili na upa-

trzone miejsce odpoczynku pod drzewami.

Tu po bratersku podzielili się posiłkiem, aczkolwiek każdy z nich 

mógł równie dobrze spożyć własny, gdyż obaj wzięli w drogę jedno 

i to samo. Przełamując jęczmienny placek, Nanda dawał część Szri-

damanowi, mówiąc: „Masz, mój drogi!”, a Szridaman z kolei, dzieląc 

owoc, dawał połowę Nandzie z tymi samymi słowy. Szridaman sie-

dział podczas śniadania bokiem ze złożonymi kolanami i nogami, 

w zupełnie jeszcze nie spalonej tutaj, zielonej, świeżej trawie. Nanda 

zaś przykucnął, podciągnąwszy  w trochę prostacki sposób kolana 

w górę i wystawiwszy naprzód stopy. Pozycję taką wytrzymuje się 

niedługo, jeżeli z racji swego pochodzenia człowiek do niej się nie 

przyzwyczaił. Zasiedli tak zupełnie nieświadomie, albowiem, gdyby 

się zastanowili, wówczas Szridaman przez skłonność do prostoty 

podniósłby kolana, a Nanda, kierując się względami przeciwnymi, 

byłby się zwrócił bokiem. Syn Gargi miał na czarnych, gładkich, 

mokrych jeszcze włosach małą myckę, na biodrach białą opaskę 

bawełnianą, bransolety na obydwu rękach, a na szyi, połączony zło-

tymi spojeniami, sznur sztucznych koralików; w ich obramowaniu 

można było dostrzec na jego piersi „pukiel szczęścia”. Szridaman 

miał głowę owiniętą białą chustą, na szyi zaś —  łańcuszek z worecz-

kiem amuletów. Strój jego stanowiła również biała bawełniana szata 

z krótkimi  rękawami, opadająca na pofałdowaną, tworzącą jakby 

spodnie, opaskę wokół bioder. Na czole obydwu młodych ludzi wid-

niał namalowany bielą mineralną znak wiary.

Posiliwszy się młodzieńcy sprzątnęli resztę pożywienia i rozpo-

częli  pogawędkę. Było tu tak pięknie, że nawet wielkim królom i 

książętom   nie  powodziłoby   się   nigdzie   lepiej.  Pomiędzy   pniami 

8

background image

drzew porastających zbocza —  wysokich calamusów i bambusów, 

których kwiaty i listowie lekko drżały —  widać było wodę oraz dol-

ne stopnie schodów. Zielone pnącza zwisały girlandami z drzew i 

wdzięcznie oplatały ich gałęzie. Ze śpiewem i świergotem ptaków 

zlewało się brzęczenie pszczół złocistych, uwijających się nad trawą 

wokół kwiatów, które niezwykle pilnie odwiedzały. Pachniało cie-

płem i świeżością roślin, szczególnie silnie zaś jaśminem, owocami 

tala o specyficznym aromacie, sandałowym drzewem i olejkiem gor-

czycowym, którym Nanda po komunii zanurzenia się natychmiast 

znowu natarł ciało.

—  Tu jest zupełnie tak, jak po przeciwnej stronie sześciu fal gło-

du i pragnienia, cierpienia i omamów, starości oraz śmierci —  powie-

dział Szridaman. —  Panuje tu jakiś niezwykły spokój —  odnosi się 

wrażenie, jak gdyby człowiek z bezustannego wiru życia trafił nagle 

do nieruchomego środka tego wiru i wolno było mu odpocząć. Posłu-

chaj tylko, jak tu jest zacisznie! Mówię „zacisznie”, gdyż źródło tego 

słowa stanowi właśnie cisza, wymagająca uważnego natężenia słu-

chu. Cisza zmusza, abyśmy nasłuchiwali wszystkiego, co nie jest w 

niej zupełnie ciche. Wtedy ona przez sen przemawia do nas, a my jej 

też słuchamy jak we śnie.

—  Jest tak, jak mówisz —  odparł Nanda. —  W targowym zgiełku 

nie natężamy słuchu; zaciszna jest jedynie cisza, w której jednakże to 

i owo da się słyszeć. Zupełnie cicha i milczeniem wypełniona jest tyl-

ko nirwâna, dlatego też nie można nazwać jej zaciszną.

Szridaman nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
—  No, wiesz! —  powiedział —  nikt jeszcze na pewno nie wpadł 

na to, aby powiedzieć, że nirwâna jest zaciszna. Ty jednak do pewne-

go  stopnia na to wpadłeś,  aczkolwiek tylko w formie zaprzeczenia, 

mówiąc,  że nie można jej tak nazwać. W  dodatku wymyśliłeś naj-

śmieszniejsze zaprzeczenie ze wszystkich, jakie dałoby się odnieść 

do nirwâny, bo można o niej mówić tylko w formie zaprzeczenia. 

Wygłaszasz często takie chytre rzeczy —  jeśli wypada słowo „chy-

try” zastosować tam, gdzie coś jest słuszne, a zarazem śmieszne. 

Lubię to, bo czasem powoduje u mnie drganie mięśni brzucha niemal 

jak przy płaczu. Dopiero wtedy człowiek widzi, jak bardzo śmiech i 

płacz są spokrewnione. Łudzimy się rozgraniczając ściśle radość i 

9

background image

cierpienie i jedno oceniając pozytywnie, a drugie negatywnie. Prze-

cież jedynie w połączeniu można nazwać je czymś dobrym albo złym. 

Płacz i śmiech są z sobą powiązane; spośród życiowych wzruszeń 

najprędzej jeszcze taki związek ocenić można jako coś pozytywnego 

i dobrego. Dla niego też stworzony jest wyraz „wzruszenie”, który 

określa jakieś pogodne współczucie. To, że drganie mięśni mego 

brzucha tak bardzo przypomina łkanie, pochodzi właśnie ze wzrusze-

nia oraz z tego, że przy całej twej chytrości jest mi ciebie żal.

—  Ależ dlaczego mnie żałujesz? —  spytał Nanda.
—  Bo  jesteś w gruncie  rzeczy  nieodrodnym synem samsâry i 

zamkniętego w swoim własnym kręgu życia —  odparł Szridaman. —  

Ty wcale nie należysz do tych dusz, które pragnęłyby wynurzyć się 

ze straszliwego oceanu łez i śmiechu i wznieść się nad wodami jak 

lotosy, kiedy ku niebu otwierają swe kielichy. Jest ci zupełnie dobrze 

w tej głębinie, w której bytują roje skłębionych maszkar i postaci, a 

to, że ci jest dobrze, sprawia, że na twój widok inni też się dobrze 

czują. Jednakże przyszło ci do głowy zajmować się nirwaną i przy 

tym się upierasz; robisz uwagi o niej określające ją w przeczącej for-

mie, na przykład, że zaciszna nie jest, co przecież jest zabawne aż do 

płaczu lub raczej —  używając stworzonego na to słowa —  wzrusza-

jące, ponieważ człowiekowi żal jest ciebie wraz z twym dobrym i 

wywierającym dobroczynny wpływ samopoczuciem.

—  Posłuchaj no! —  powiedział Nanda. —  Co  ty właściwie o 

mnie myślisz? Pogodziłbym się z tym, gdybyś żałował mnie dlatego, 

że omamiła mnie samsâra, że całkowicie tkwię w jej kręgu i nie 

potrafię być lotosem. Ale jeśli żałujesz mnie dlatego, że w miarę 

moich możliwości usiłuję zająć się trochę nirwâną —  to już mnie 

obraża. Muszę ci powiedzieć, że jest mi ciebie również żal!

—  A czemuż ty znów mnie żałujesz? —  zapytał Szridaman.
—  Bo choć czytałeś Wedy i otarłeś się coś niecoś o znajomość 

bytu —  odparł Nanda —  łatwiej i chętniej ulegasz omamieniom niż 

ci, którzy sprawami tymi się nie zajmowali. To właśnie wzbudza w 

moim ciele dreszcz wzruszenia, to znaczy wywołuje pogodne współ-

czucie.  Jeżeli   tylko   znajdziesz   się  w   jakimś   zacisznym  miejscu, 

takim jak to na przykład, od razu dajesz się omamić: widzisz pozorny 

10

background image

spokój,wyobrażasz sobie, że jesteś po przeciwnej stronie sześciu fal 

głodu i pragnienia i myślisz, że jesteś w nieruchomym środku wiru. A 

przecież ta zaciszność i to, że tu w tej ciszy tak wiele jest do podsłu-

chania, to właśnie świadczy o tym, że wszystko bez ustanku w niej 

wiruje, a ten cały przez ciebie odczuwany spokój jest złudzeniem. Te 

ptaki gruchają między sobą tylko po to, by uprawiać miłość, te psz-

czoły, ważki i chrabąszcze latają dookoła pobudzone głodem, w tra-

wie wszystko huczy od ukrytych niezliczonych walk o życie, a te lia-

ny, oplatające z takim wdziękiem drzewa, pragnęłyby  wycisnąć z 

nich ostatnie soki, by mogły same nabrać jak najwięcej sił i jak naj-

bardziej się rozrosnąć. To jest ta prawdziwa znajomość bytu.

—  Wiem o tym doskonale —  odpowiedział Szridaman —  i wcale 

nie ulegam omamieniom albo na krótko i jedynie z własnej woli. Ist-

nieje bowiem nie tylko prawda i poznanie rozumowe, lecz także ana-

logiczny pogląd poprzez ludzkie serce. Pogląd taki potrafi zgłębić 

mowę zjawisk nie tylko w ich pierwotnym i realnym sensie, lecz 

również w sensie innym, wyższym, używając ich do przeniknięcia 

spraw   świetlanych   i   duchowych.  Jak   chciałeś   dostrzec   spokój   i 

doznać uczuciowo szczęścia bezruchu, gdyby ci nie umożliwił tego 

jakiś złudny obraz, który sam w sobie nie jest naturalnie szczęściem i 

spokojem? Człowiek ma prawo posługiwać się rzeczywistością dla 

poznawania prawdy —  to mu zostało dane. W tym też celu stworzo-

ne jest słowo „Poezja”.

—  Ach, tak to sobie wyobrażasz? —  rzekł ze śmiechem Nanda. 

—  No, wobec tego, zgodnie z tym, co mówisz, poezja byłaby głupo-

tą, która następuje po mądrości, i jeśli ktoś jest głupi, to należałoby 

zapytać, czy jest jeszcze, czy też znowu głupi? Muszę ci powiedzieć, 

że wy —  mądrzy —  sprawiacie nam dużo kłopotu. Myślałby kto, że 

chodzi o to, aby człowiek stał się mądry, jednak zanim do tego doj-

dzie, dowiaduje się, że chodzi o to, aby z powrotem stał się głupi. Po 

co pokazaliście nam nowy, wyższy stopień?  Teraz zabraknie nam 

odwagi, aby wdrapywać się na ten poprzedni.

—  Ja tego nie mówiłem, że człowiek musi stać się mądry —  

odparł Szridaman. —  Wiesz, skoro jesteśmy po śniadaniu, wyciągnij-

my się na miękkiej trawie i popatrzmy w niebo poprzez zieleń drzew. 

Móc obserwować je w pozycji, która nie zmusza w gruncie rzeczy do 

11

background image

patrzenia, gdyż oczy same są zwrócone w górę, czyli spoglądać tak, 

jak patrzy Matka Ziemia, to dla naszego wzroku eksperyment osobli-

wy.

Nanda zgodził się:
—  Niech będzie —  siyâ!
—  Siyât! —  sprostował Szridaman w języku czystym i popraw-

nym, a Nanda się roześmiał z siebie i ze swego przyjaciela. —  Siyât! 

—  powtórzył —  siyât! Zawsze cyzelujesz zgłoski. Pozostaw mi jed-

nakże moją gwarę. Mój sanskryt przypomina sapanie młodej krowy, 

której przez nozdrza przeciągnie się postronek.

Z  tego gminnego porównania roześmiał się serdecznie również 

Szridaman.

Tak zatem, zgodnie z jego propozycją, położyli się i przez konary 

drzew oraz drgające pąki kwiecia spoglądali prosto w błękit Wisznu. 

Leżeli odpędzając liśćmi biało-czerwone muchy, zwane „ulubienica-

mi Indry”, znęcone tu zapachem ludzkiej skóry. Nanda zgodził się na 

tę pozycję przez uległość, a nie dlatego, żeby mu szczególnie zależa-

ło na obserwowaniu nieba tak, jak to czyni Matka Ziemia. Toteż 

wkrótce, z kwiatem w ustach, usiadł znów na swój drawidzki sposób.

—  Ulubienica Indry jest diabelnie dokuczliwa —  rzekł, traktując 

roje uwijających się dookoła much jak jedno indywiduum. —  Przepa-

da  pewnie za moim dobrym olejkiem gorczycowym, choć nie jest 

wykluczone, że jej opiekun, gromowładca, wielki bóg dosiadający 

słoni, kazał jej nas za karę dręczyć —  wiesz już, za co.

—  Nie dotyczyłoby to ciebie —  odparł Szridaman. —  Przecież 

pod drzewem byłeś za tym, aby jesienne zeszłoroczne święto dzięk-

czynienia ku czci Indry obchodzono na starą modłę albo powiedzmy 

lepiej:   na   modłę   nowszą   —   zgodnie   z   duchowymi   wymogami 

obrządku bramińskiego. Możesz od tego umyć ręce, że uchwaliliśmy 

na tej naradzie co innego i odstąpiliśmy od Indry, ustanawiając nową 

lub   raczej  starszą  służbę  dziękczynienia,  bardziej  odpowiadającą 

naszej nabożności niż cała zbędna gadanina zawarta w modłach cere-

moniału bramińskiego ku czci grzmiącego Indry, który zburzył twier-

dze pierwotnego ludu.

12

background image

—  Jest w samej rzeczy tak, jak mówisz —  odparł Nanda —  a jed-

nak ciągle mi nieswojo jest na duszy, bo choć pod drzewem opowie-

działem się za Indrą, to jednak boję się, że on w takie drobiazgi się 

nie bawi i wobec tego cała nasza wieś będzie musiała odpowiadać za 

to, że został pozbawiony swego święta. Nie wiem, skąd przychodzi 

ludziom myśl do głowy, że służba dziękczynienia na cześć Indry nie 

jest już rzeczą właściwą, przynajmniej dla nas pastuchów i wieśnia-

ków; że należałoby się zastanowić nad nabożnym uproszczeniem. Cóż 

nas obchodzi wielki Indra? —  tak pytali. Bramini, biegli w Wedach, 

składają mu ofiary wśród nieustannych modłów, a my chcemy ofiary 

składać krowom, górom i pastwiskom leśnym, bo to są odpowiednie 

dla nas, prawdziwe bóstwa. Nam się wydaje, że tak czyniliśmy już 

dawniej, zanim nastał Indra, który przewodził nadchodzącym i zbu-

rzył twierdze pierwotnego ludu. Wydaje się nam też, że choć nie wie-

my jeszcze, jak to mamy zrobić, na pewno jednak serce nas pouczy i 

wpadniemy na właściwą myśl. My  chcemy służyć znajdującej się w 

pobliżu górze „Barwny Szczyt”. Chcemy jej służyć zgodnie z naboż-

nymi zwyczajami, które są dlatego nowe, że wydobyć je dopiero 

trzeba ze wspomnień naszych serc. Chcemy przynosić jej w ofierze 

zwierzęta nieskalane, składać jej dary z kwiatów i kwaśnego mleka, z 

surowego ryżu i owoców. Potem stada krów w wieńcach jesiennych 

kwiatów okrążyć muszą górę, zwrócone do niej stale prawą stroną, i 

wszystko musi od ryczących ku niej byków grzmieć w powietrzu jak 

brzemienna deszczem, ciężka chmura. Na taką nowo-starą modłę słu-

żylibyśmy górze. Żeby bramini nie sprzeciwiali się jednakże, będzie-

my karmić ich gromadnie znosząc ze wszystkich zagród ryż i tłuste 

mleko —  będą zadowoleni, jeśli najedzą się do syta. Niektórzy tak 

mówili pod tym drzewem i jedni im przytakiwali, a inni nie. Ja oso-

biście byłem od początku przeciwny służbie ku czci góry —  bardzo 

szanuję Indrę, który zburzył twierdze Czarnych, i bardzo go się boję. 

Wcale mi również nie zależy na wydobywaniu  spraw, o których w 

gruncie rzeczy nic już dziś nie wiemy. Lecz ty, w poprawnych i wła-

ściwych słowach —  mówiąc „właściwe”, mam na myśli same słowa 

—  przemawiałeś za nową formą święta, za odnowieniem obyczaju 

służby ku czci góry z pominięciem Indry. Wtedy umilkłem i myśla-

łem sobie tak: jeśli za uproszczeniem, a przeciwko Indrze, są ci, któ-

13

background image

rzy do szkół chodzili i liznęli trochę nauki o bycie, to my nie mamy 

nic już do gadania. Możemy tylko mieć nadzieję, że wielki Przybysz 

i Burzyciel twierdz będzie wyrozumiały i da się zadowolić nakarmie-

niem rzesz braminów, toteż nie będzie karał nas posuchą lub ulew-

nym deszczem. Być może, pomyślałem sobie, on ma także dość wła-

snego święta i dla rozrywki chciałby, żeby wprowadzono składanie 

ofiar górze wraz z pochodem krów. M y, prostacy, szanowaliśmy go 

bardzo, lecz któż może wiedzieć, czy on dziś jeszcze ma szacunek 

dla samego siebie. Dlatego bardzo się cieszyłem z przywróconego 

święta i chętnie pomagałem gnać przybrane w wieńce krowy wokół 

góry. Ale przed chwilą właśnie, kiedy skorygowałeś mi mój prâkrit, 

chcąc, żebym mówił „siyât”, zastanowiłem się —  jakież to dziwne 

jednak, że ty opowiedziałeś się w uczonych i właściwych słowach za 

prostotą.

—  Nic nie możesz mi zarzucić —  odparł Szridaman —  ponieważ 

ty opowiedziałeś się językiem ludu za bramińską formą modłów. 

Chyba cię to cieszyło i uszczęśliwiało. A jednak mogę cię zapewnić, 

że czymś o wiele bardziej uszczęśliwiającym jest móc przemawiać 

dobrym i właściwym stylem na rzecz prostoty.

14

background image

III

Przyjaciele przez pewien czas milczeli. Szridaman leżał nadal, 

patrząc   w   niebo,   natomiast   Nanda,   objąwszy   kolana   krzepkimi 

ramionami, spoglądał poprzez drzewa i zarośla zbocza na kąpielisko 

matki K âlî.

—  Pst! Do stu piorunów i błyskawic! —  wyszeptał nagle, kładąc 

palec na swych grubych wargach. —  Szridamanie! Usiądź cichutko, 

bracie, i przyjrzyj no się temu! Mam na myśli to, co wchodzi teraz do 

kąpieli. Otwórz oczy —  powiadam ci, że warto! Ona nas nie widzi, 

my jednak ją widzimy.

W  ustronnym miejscu zespolenia stała młoda dziewczyna. Ponie-

waż miała zamiar zgodnie z rytuałem duchowo skupić się w kąpieli 

złożyła sari i kaftanik na stopniach prowadzących w dół i stała oto 

całkiem naga. Łańcuszek dookoła szyi i kołyszące się kolczyki oraz 

biała opaska na upiętych gęstych włosach stanowiły jej jedyny strój. 

Oślepiający urok bił od tego ciała. Było jak gdyby wykonane z maji i 

odznaczało się przecudnym kolorytem —  ani zbyt ciemnym, ani 

nazbyt jasnym —  przypominającym raczej rozjaśniony złotem brąz. 

Zdawało się, iż ciało owo jest ukształtowane zgodnie z myślą Brah-

my, wraz z dziecięcymi, najsłodszymi ramionami, cudnie wygiętą 

linią bioder, okalających płaski, rozłożysty brzuch, z pąkami piersi 

jędrnych i dziewiczych oraz z bujnymi pośladkami zwężającymi się 

ku górze, ku najsmuklejszym, najdelikatniejszym plecom. Plecy te 

przypominały wklęsły łuk, kiedy, uniósłszy ręce, smukłe niczym pną-

cza lian, dziewczyna skrzyżowała je na karku, ukazując mroki deli-

katnych pach. W  tym wszystkim —  bez ujmy dla olśniewających i 

radujących duszę swym  widokiem słodkich  piersi  —  najbardziej 

15

background image

zachwycało oraz najbardziej zgodne z myślą Brahmy było przejście 

od pośladków bujnych i  wspaniałych do giętkich niczym trzcina, 

smukłych pleców elfa. Wrażenie podkreślało drugie jeszcze przeci-

wieństwo, a mianowicie kontrast między godną pochwalnych hym-

nów linią krągłych bioder a wdzięcznym wcięciem w pasie tuż nad 

nimi. Nie mogła być inaczej zbudowana Pramlotsza, to niebiańskie 

dziewczę, które Indra wysłał do wielkiego pustelnika Kandu, aby 

przez niebywałą swą ascezę nie nabrał równych bogom sił.

Szridaman siedział mając utkwiony wzrok w dziewczynie.
—  Musimy się wycofać! —  powiedział cicho. —  Jest coś niewła-

ściwego w tym, że ona nas nie widzi, podczas gdy my widzimy ją.

—  Ależ dlaczego? —  szepnął Nanda. —  Cóż na to poradzimy, że 

wcześniej przyszliśmy do tego zacisznego miejsca i podsłuchujemy 

to, co da się podsłuchać. Nie ruszajmy się —  przecież to byłoby 

okrutne, gdybyśmy z trzaskiem i hałasem stąd odeszli i ona by spo-

strzegła, że ktoś ją widział, gdy ona tego kogoś nie widziała. Ja 

patrzę na to z przyjemnością. A  ty może nie? Masz już czerwone 

oczy, jak wówczas, gdy recytujesz coś z Rigwedy.

—  Bądź cicho! —  Upomniał go ze swojej strony Szridaman. —  

I bądź poważny. Zjawisko to jest święte i poważne, i fakt, że my je 

podglądamy, może być tylko wtedy wybaczalny, jeśli będziemy to 

czynili w poważny i nabożny sposób.

—  Pewnie, że tak! —  powiedział Nanda. —  Przecie to nie żart, 

a jednak jest zabawne. Chciałeś leżąc na ziemi patrzeć w niebo, a 

teraz widzisz, że siedząc i spoglądając wprost przed siebie, można 

czasem właśnie ujrzeć niebo.

Potem milczeli chwilę i siedzieli cicho, patrząc. Przed zespole-

niem dziewczyna zabarwiona złotem złożyła dłonie i modliła się tak 

samo, jak oni modlili się przedtem. Była zwrócona do nich trochę 

bokiem, tak że nie uszło ich uwagi, iż nie tylko ciało, ale również 

twarz pomiędzy kolczykami —  jej nosek, usta, brwi, a zwłaszcza 

oczy,   podłużne   niczym   lotosowe   liście,   miały   niewysłowiony 

wdzięk. Szczególnie, kiedy odwróciła głowę —  i przyjaciele prze-

straszyli się, czy aby nie spostrzegła, że jest podglądana —  mogli 

zauważyć, iż ta urocza postać nie traci wcale swej wartości i znacze-

16

background image

nia, ponieważ jej nie szpeci twarz; pod każdym względem panowała 

tutaj jedność i powab główki potwierdzał całkowicie powab całej tej 

postaci.

—  Przecież ja ją znam! —  wyszeptał nagle Nanda, prztyknąwszy 

w palce. —  Dotychczas nie zdawałem sobie z tego sprawy, a w tej 

chwili ją poznaję. To córka Sumantry, Sita, z pobliskiej wsi „Siedziba 

Byków”. Przychodzi  stamtąd oczyścić się w  kąpieli, to zupełnie 

jasne. Jakżebym miał jej nie znać? Przecież ja kołysałem ją ku słoń-

cu.

—  Tyś ją kołysał? —  zapytał Szridaman po cichu, lecz badawczo. 

A Nanda odpowiedział:

—  Jeszcze jak! Robiłem to ze wszystkich sił na oczach całej wsi. 

W sukni  poznałbym ją zaraz, ale nagim kogóż  można poznać w 

pierwszej chwili! Tak, to Sita ze wsi „Siedziba Byków”. Byłem tam 

zeszłej wiosny  u ciotki w odwiedzinach, właśnie podczas Święta 

Słońca, ale ona...

—  Opowiesz mi to później, proszę cię! —  przerwał mu Szrida-

man lękliwym szeptem. —  Wielka łaska, jaką jest możność oglądania 

jej zupełnie z bliska, ma tę złą stronę, że ona może łatwo nas usły-

szeć. Nie mówmy więcej ani słowa, żeby jej nie spłoszyć.

—  Uciekłaby i nie mógłbyś jej już oglądać, a widoku tego z pew-

nością nie masz jeszcze dość —  drażnił go Nanda.

Lecz Szridaman zdecydowanym ruchem ręki nakazał mu milcze-

nie; siedzieli zatem znowu cicho i przyglądali się, jak Sita z „Siedzi-

by Byków” dokonuje obrządku kąpieli. Pomodliwszy się dziewczyna 

pochyliła się, potem zwróciła twarz ku  niebu,  weszła powoli  do 

cichego łona, zaczerpnęła wody i napiła się; następnie przykucnęła 

zanurzając się po czubek głowy, na której położyła rękę. Dla orzeź-

wienia pozostała jeszcze chwilę w wodzie, wynurzając się lub z 

wdziękiem przechylając na boki, a we właściwym czasie wyszła na 

suchy grunt w kropliście odświeżonym pięknie. Lecz na tym jeszcze 

nie skończyła się ta łaska, jakiej doznali przyjaciele w ustronnej oko-

licy: po kąpieli oczyszczona Sita usiadła na stopniach schodów, aby 

wyschnąć w słońcu, przy czym jej ciało z naturalnym wdziękiem, 

wyzwalającym   się   swobodnie  w   złudnej  samotności,  przybierało 

17

background image

coraz to inną miłą pozę. A  potem —  gdy i na to nadszedł czas —  

ubrała się powoli, weszła na schody do wstąpienia i zniknęła za świą-

tynią.

—  Skończyło się i basta! —  powiedział Nanda. —  Teraz przynaj-

mniej będziemy mogli już rozmawiać i poruszać się. To nudna rzecz 

przez dłuższy czas udawać nieobecność.

—  Nie rozumiem, jak możesz mówić w ogóle o nudzie —  odparł 

Szridaman. —  Czyż istnieje bardziej błogosławiony stan niż zatraca-

nie się w takim obrazie oraz pozostawanie nadal tylko w nim? Przez 

cały czas mógłbym zupełnie wstrzymać oddech, nie w obawie, że ją 

stracę z oczu, lecz w obawie, by nie zdała sobie sprawy, iż nie jest 

całkiem sama. Drżałem o to i poczuwam się do jakiejś uroczystej 

winy. Mówisz, że ma na imię Sita? Dobrze, że o tym wiem. Pociesza 

mnie to w moim przewinieniu, gdyż, czcząc ją w duchu, będę mógł 

wymawiać też jej imię. A ty ją znasz dlatego, że ją kołysałeś?

—  Ależ tak jak ci mówiłem! —  zapewnił Nanda przyjaciela. —  

Zeszłej wiosny, kiedy byłem w jej wsi, Sitę obrano córą słońca; żeby 

dopomóc słońcu, kołysałem ją ku niebu tak wysoko, że prawie nie 

słyszało się jej pisku. Ginął on zresztą wśród pisku ogólnego.

—  Nadawałeś się do tego —  powiedział Szridaman. —  Zawsze 

się nadajesz. Wyznaczono cię do tej czynności dlatego, oczywiście, że 

masz mocne ramiona. Widzę ją ulatującą w błękit nieba. Jej postać w 

locie łączy się w mej wyobraźni z posągiem, jaki oglądaliśmy, gdy 

stała pogrążona w modłach i pochylała się nabożnie.

—  W  każdym razie Sita ma powód do modlitwy i pokuty —  

odparł Nanda. —  Nie ze względu na swe zachowanie —  to jest 

dziewczyna bardzo obyczajna —  ale ze względu na swój wygląd, 

choć na to oczywiście poradzić nic nie może; a jednak, ściśle biorąc, 

ponosi ona w jakiś sposób winę za swoją powierzchowność. Mówi 

się, że taki piękny kształt przykuwa. Czemu przykuwa? Dlatego wła-

śnie, że przykuwa nas do świata pragnień i radości, i ten, kto taki 

kształt ogląda, zostaje coraz bardziej uwikłany w krąg samsâry, tak 

że zatraca całkowicie swą świadomość —  zupełnie jak przy wydawa-

niu ostatniego tchnienia. W taki sposób ona oddziaływa, choć nie jest 

to jej celem; lecz przedłużanie sobie oczu na kształt lotosowych liści 

18

background image

każe wyciągnąć wniosek również co do celu. Łatwo powiedzieć: taki 

piękny kształt został jej dany, nie przybrała go umyślnie, a więc nie 

ma potrzeby modlić się i pokutować. Ale nie można przecież tak 

naprawdę odróżnić tego, co zostało komuś „dane”, od tego, co sobie 

ten ktoś „przybrał”. Sita wie o tym i modli się o przebaczenie jej, że 

oddziaływa w tak przykuwający sposób. Ona przybrała piękny kształt 

nie tak, jak się przybiera coś, co komuś dano, lecz go przybrała dzię-

ki samej sobie i pod tym względem żadna nabożna kąpiel nic nie 

może zmienić: wynurzyła się z tymi samymi wikłającymi w krąg 

samsâry pośladkami.

—  Nie powinieneś mówić tak rubasznie o zjawisku tak bardzo 

świętym i subtelnym —  zganił go poruszony Szridaman. Chociaż 

udało ci się wejrzeć trochę w naukę o bycie, jednak —  pozwól sobie 

to powiedzieć —  wiadomościami swymi posługujesz się w sposób 

prostacki, a użytek, jaki z nich robisz, wyraźnie świadczy o tym, żeś 

ty  zjawiska   tego   nie  był   godzien. A   przecież   w   naszej  sytuacji 

wszystko uwarunkowane było tym, czy go będziemy godni i z jakim 

nastawieniem podglądamy.

Z całą pokorą przyjął Nanda tę naganę.
—  To poucz mnie, dau-ji! —  prosił, nazywając Szridamana „star-

szym bratem”. —  Poucz mnie, z jakim nastawieniem podglądałeś ty 

i z jakim powinienem był podglądać ja.

—  Widzisz —  powiedział Szridaman —  każda istota ma podwój-

ny byt: jeden dla siebie, a dla oczu innych —  drugi. Ona istnieje oraz 

jest widzialna —  jest duszą i obrazem, i zawsze popełniamy grzech, 

jeżeli ulegamy wrażeniu czysto wzrokowemu, a wcale nie troszczy-

my się o duszę. Trzeba koniecznie przezwyciężyć wstręt, jaki w nas 

wzbudza żebrak cały w parchach. Nie wolno nam poprzestać na tym, 

jak ten widok oddziaływa na nasz wzrok oraz na inne zmysły. Czyn-

nik oddziaływający to jeszcze nie jest rzeczywistość. Trzeba przenik-

nąć go —  jak gdyby sięgnąć poza niego —  by móc zdobyć poznanie, 

a prawo do poznania ma każde zjawisko, gdyż jest ono czymś więcej 

niż  zjawiskiem. Poza obrazem trzeba szukać jego istnienia, jego 

duszy. Ale nie wolno nam poprzestać nie tylko na obrazie nieszczę-

śnika wzbudzającego w nas uczucie wstrętu. W tym samym stopniu, 

a nawet jeszcze bardziej nie wolno nam poprzestać na rozkoszy, jaką 

19

background image

w nas wywołuje obraz piękna, gdyż ono również jest czymś więcej 

niż obrazem, chociaż pokusa, by traktować piękno tylko jako piękno, 

jest dla naszych zmysłów większa aniżeli wówczas, gdy widzimy 

obraz wzbudzający wstręt. Obraz żebraka, właśnie przez swą nędzę, 

stawia sumieniu zawsze jakieś wymagania; wymaga też wniknięcia w 

jego duszę. Tylko pozornie piękno wcale tego nie wymaga. A  prze-

cież zawinimy również wobec piękna, jeśli jedynie rozkoszować się 

będziemy nim wzrokowo, zupełnie nie wnikając w to, co jest jego 

istnieniem. Szczególnie zaś —  uważam —  jesteśmy wobec niego 

winni, jeżeli tylko my je oglądamy, natomiast ono nas nie widzi. 

Mówię ci, Nando, było to prawdziwym dobrodziejstwem dla mnie, 

że mogłeś mi wymienić imię podglądanej —  córki Sumantry, Sity. W 

ten sposób bowiem dowiedziałem się i pozyskałem cząstkę tego, co 

jest czymś więcej niż obrazem, ponieważ imię stanowi cząstkę duszy 

i istnienia. Najbardziej jednak mnie uszczęśliwiło, gdy powiedziałeś 

o niej, że jest dziewczyną obyczajną; pozwala to na jeszcze głębsze 

przeniknięcie jej obrazu i jeszcze lepsze zrozumienie duszy. Pozwala 

również stwierdzić, że nadawanie oczom kształtu lotosowych liści i 

prawdopodobnie lekkie malowanie rzęs jest u niej tylko obyczajem, 

który z obyczajnością nie ma nic wspólnego. A  zatem czyni to cał-

kiem  niewinnie,  gdyż  postępuje zgodnie  z   istniejącą  zależnością 

pomiędzy obyczajem a obyczajnością. Wobec swego obrazu bowiem 

piękno ma tak samo obowiązki. Przez wypełnianie ich ma ona może 

tylko zamiar bardziej pobudzić chęć zajęcia się jej duszą. Jak miło mi 

jest wyobrażać sobie, że ma godnego ojca, Sumantrę mianowicie, 

oraz troskliwą matkę, która ją wychowała obyczajnie. Widzę jej 

życie: widzę, jak pracuje i jako córka domu rozciera ziarno na kamie-

niu, przygotowuje przy ognisku mus lub przędzie wełnę na cieniutkie 

nici. Całe moje serce, obciążone winą za to, że ją podglądałem, tęsk-

ni, aby obraz przekształcił się w istotę żywą.

—  Mogę to zrozumieć —  odparł Nanda. —  Weź jednak pod uwa-

gę, że u mnie to pragnienie nie może być tak silne, ponieważ kołysa-

łem ją ku słońcu i wskutek tego dla mnie stała się już bardziej tą isto-

tą żywą.

—  Aż za bardzo! —  rzekł Szridaman z pewnym drżeniem w gło-

sie, które zaczęło się przejawiać w trakcie tej rozmowy. —  Najwy-

20

background image

raźniej aż za bardzo. Wydaje mi się, że poufałość, jaką zostałeś 

zaszczycony  —  mniejsza już o to, czy  słusznie, czy  niesłusznie, 

ponieważ nią zostałeś zaszczycony dzięki swym ramionom i w ogóle 

silnemu ciału, a nie dzięki głowie i jej myślom —  poufałość owa 

uczyniła z niej dla ciebie jednostkę całkiem materialną i przytępiła 

twe spojrzenie, nie pozwalając dostrzec w tym zjawisku jego wyż-

szego sensu. W przeciwnym bowiem razie nie mógłbyś z taką niewy-

baczalną   rubasznością   mówić   o   przybranym   przez   nią   pięknym 

kształcie. Czyżbyś nie wiedział o tym, że w kobiecie pod każdą jej 

postacią —  dziecka, dziewczyny, matki lub staruszki —  kryje się 

Wszechrodzicielka i Wszechkarmicielka, wielka bogini Szakti, z któ-

rej łona pochodzi wszystko i do której łona wszystko wraca; że w 

każdym zjawisku noszącym cechy Szakti należy czcić oraz podzi-

wiać właśnie ją? Tutaj, na brzegu „Złotej Muszki” objawiła się nam 

ona w swej postaci najłaskawszej. Dlatego też jej samoobjawienie w 

tym zjawisku musiało przejąć nas do głębi i nic dziwnego, że głos mi 

rzeczywiście trochę drży, jak sam zauważyłem; do pewnego stopnia 

jednak jest to wywołane niechęcią do twego sposobu wyrażania się.

—  Masz też zaczerwienione czoło i policzki —  wyglądają, jak 

gdyby były opalone —  powiedział Nanda. —  A  głos twój, mimo 

drżenia, brzmi głębiej niż zazwyczaj. Zresztą mogę cię zapewnić, że 

na swój sposób jestem też nie byle jak przejęty.

—  W takim razie nie rozumiem —  odparł Szridaman —  jak mo-

głeś potraktować ją tak powierzchownie i zrobić zarzut z jej piękne-

go kształtu, którym potrafi ludzi wikłać do takiego stopnia, że wyda-

ją ostatnie tchnienie świadomości. Przejawiłeś karygodną jednostron-

ność w traktowaniu rzeczy; dowiodłeś, że nie przenika cię na wskroś 

prawda całej tej istoty, która nam się objawiła w obrazie przenajsłod-

szym. Ona jest wszystkim, a nie jednym. Jest życiem oraz śmiercią, 

urojeniem i mądrością, uwodzicielką  i wyzwolicielką. Nie wiesz o 

tym? Czy wiesz jedynie to, że ona tłumy ludzi otumania i uwodzi, a 

nie wiesz, że wyprowadza też z mrocznego kręgu ku poznaniu praw-

dy? Wiesz wobec tego bardzo mało i nie zrozumiałeś istotnie trudnej 

do zrozumienia tajemnicy, polegającej na tym, że upojenie, jakie ona 

na nas zsyła, jest jednocześnie natchnieniem, które prowadzi nas ku 

prawdzie i wolności. Gdyż właśnie to, co pęta, wyzwala jednocze-

21

background image

śnie, a natchnienie jest czynnikiem łączącym zmysłowe piękno z 

duchem.

Czarne oczy  Nandy  pełne były  łez, ponieważ skłonny  był  do 

wzruszeń, a już tematów związanych z metafizyką nie mógł bez pła-

czu w ogóle słuchać; cóż więc dopiero teraz, kiedy głos Szridamana 

—  dość wysoki zwykle —  nabrał nagle tak pełnego, chwytającego 

wprost za serce brzmienia. Syn Gargi powiedział więc szlochając i 

pociągając swoim trochę kozim nosem:

—  Dau-ji! Jak ty dzisiaj uroczyście mówisz! W  ten sposób nie 

mówiłeś chyba jeszcze nigdy. Jestem bardzo przejęty. Powinienem 

w gruncie rzeczy pragnąć, żebyś nie mówił dalej, właśnie dlatego, że 

się zanadto tym przejmuję. Mów  jednak, proszę cię,  o pętach i o 

duchu, i o Wszechogarniającej.

—  Widzisz więc —  odparł mu Szridaman podniosłym tonem —  

jak się z nią rzeczy mają! Widzisz, że ona wywołuje nie tylko stan 

otumanienia, ale także mądrość. Moje słowa przejmują cię dlatego, 

że jest ona władczynią płynnej mowy, nieodłącznej od mądrości 

Brahmy. Musimy umieć rozpoznawać Wielką w jej dwoistości: jest 

ona bóstwem gniewnym, czarnym, wzbudzającym  grozę, które z 

dymiącej czary pije krew swoich istot, a jednocześnie jest boginią 

pełną łaski oraz łagodności. Od niej pochodzi wszystko, co istnieje; 

do swych karmiących piersi tuli ona wszystkie żyjące twory. Jest 

wielką mają Wisznu, trzymającą w swych ramionach tego, który śni 

w niej. My  natomiast śnimy w nim. Wiele wód łączy się z wieczystą 

Gangą, ona zaś łączy się z matczynym morzem. Wiedz, że dotarliśmy 

do miejsca połączenia snu o naszym życiu ze świętym kąpieliskiem; 

tutaj nam się ukazała Wszechrodzicielka, pochłaniająca wszystko, w 

której łonie zażyliśmy kąpieli. Ukazała się w postaci najpiękniejszej, 

aby nas otumanić oraz natchnąć —  przypuszczalnie w nagrodę za to, 

żeśmy uczcili symbol jej płodności i poleliśmy go wodą. Lingam i 

yoni —  wznioślejszy symbol nie istnieje, nie istnieje też wznioślejsza 

chwila życia od tej, gdy Powołany okrąża ze swą Szakti stos weselny, 

kiedy ich ręce zostają połączone wstęgą kwiatów i on wymawia sło-

wa: „Otrzymałem ją!”; kiedy ją bierze z rąk rodziców i mówi po kró-

lewsku: „To jestem ja, to jesteś ty; ja jestem niebem, a ty jesteś zie-

mią; jam jest melodią pieśni, ty —  słowami; wspólnie będziemy 

22

background image

teraz odbywali naszą drogę!”. Nie ma wznioślejszej chwili od tej, 

kiedy świętują swe spotkanie, nie jako ludzie już, nie jako on i ona, 

lecz jako Wielka Para, gdyż on jest Sziwą, ona zaś —  wspaniałym 

bóstwem Durgâ; kiedy ich słowa stają się obłędne i już nie są  i c h 

słowami, lecz bełkotem z upojnych głębin pochodzącym; kiedy oboje 

zamierają do najwyższego życia w bezmiernym szczęściu uścisku 

miłosnego. To jest święta chwila, która napełnia nas mądrością i w 

matczynym łonie wyzwala z urojenia swego ja. Albowiem tak jak 

duch i piękno łączą się w natchnieniu, tak śmierć i życie łączą się w 

miłości.

Tym metafizycznym przemówieniem Nanda był wstrząśnięty.
—  Wiesz —  powiedział i pokiwał głową, a łzy mu popłynęły z 

oczu —  bogini mowy jest tak bardzo ci przychylna i tak cię hojnie 

obdarzyła mądrością Brahmy, że prawie trudno to wytrzymać, a jed-

nak chciałoby  się ciebie słuchać w nieskończoność. Gdybym tylko 

piątą część tego, co rodzi  twoja głowa, potrafił  wypowiedzieć i 

wyśpiewać —  szanowałbym i  kochałbym samego siebie razem z 

mym całym ciałem. Tak bardzo jesteś mi potrzebny, mój starszy bra-

cie, bo ty masz to, czego ja nie mam, a ponieważ jesteś moim przyja-

cielem, jest prawie tak, jak gdybym ja to miał. We mnie, jako w two-

im towarzyszu, jest jakaś cząstka ciebie, toteż ja jestem także trochę 

Szridamanem; bez ciebie byłbym tylko Nandą, a to by mi nie wystar-

czało. Szczerze ci mówię: ani na chwilę nie chciałbym rozstania z 

tobą przeżyć, lecz prosiłbym, by dla mnie ustawiono stos i mnie spa-

lono. Tylko tyle powiem. Weź to, zanim pójdziemy dalej. Nanda 

zanurzył ciemne, zdobne w bransolety ręce w swej podróżnej skrzyn-

ce i wydobył z niej rolkę betelu, który się chętnie żuje po jedzeniu, 

by czuć przyjemny zapach w ustach. Podał ją Szridamanowi odwra-

cając zalaną łzami twarz, ponieważ betel ofiarowuje się zazwyczaj 

także na znak przypieczętowania paktu lub przyjaźni.

23

background image

IV

Potem wyruszyli dalej, a gdy dotarli do rojącej się od żagli rzeki 

Djamny, na horyzoncie zaś zarysowało się miasteczko Kuruksheta, 

każdy udał się chwilowo własną drogą, tak jak wymagały tego inte-

resy obu młodych ludzi. Szridaman podążył szerokim, zatłoczonym 

zaprzęgami wołów traktem, aby wśród ludnych ulic miasta odnaleźć 

dom owego kupca, od którego miał nabyć stępa do ryżu i drzewo 

opałowe. Nanda natomiast poszedł wąską ścieżką, biegnącą w bok od 

głównej drogi i prowadzącą do krali owych zacofanych, którzy mieli 

dostarczyć mu żelazo dla ojcowskiej kuźni. Na pożegnanie pobłogo-

sławili się wzajemnie, przy czym uzgodnili, że po załatwieniu swo-

ich spraw, trzeciego dnia o określonej porze spotkają się ponownie 

tu, na tym rozstaju dróg, by razem wrócić do rodzinnej wsi, tak samo 

jak z niej razem wyszli.

Kiedy trzykrotnie wzeszło słońce, Nanda, wraz z szarym osioł-

kiem nabytym też od zacofanych w celu załadowania nań żelaza, 

przybył na miejsce ich rozstania i spotkania. Musiał poczekać trochę, 

ponieważ Szridaman się spóźniał, a gdy ukazał się nareszcie na sze-

rokim trakcie, dźwigając swój ładunek, szedł powłóczystym i znużo-

nym krokiem, jego policzki okolone wachlarzowatą, miękką brodą 

były zapadnięte, oczy —  chmurne. Spotkanie z towarzyszem wcale 

go nie ucieszyło i kiedy Nanda skwapliwie wziął od niego towar, aby 

objuczyć nim osiołka, postawa Szridamana nie uległa zmianie —  

kroczył nadal pochylony i zgnębiony obok przyjaciela. Nie mówił 

nic  oprócz  „tak, tak”, nawet w  okolicznościach, gdy  odpowiedź 

powinna była brzmieć „nie, nie”, i nieraz zresztą brzmiała, jednak 

niestety w takich chwilach, kiedy na czasie byłoby „tak, tak”, na 

przykład podczas wypoczynku, gdy Szridaman oświadczył, że nie 

24

background image

chce i nie może jeść, a na pytanie Nandy dodał, iż spać nie może 

również.

Wszystko wskazywało na chorobę, toteż kiedy drugiego dnia po-

wrotnej drogi, wieczorem, przy blasku gwiazd, zatroskanemu Nan-

dzie udało się stopniowo nakłonić przyjaciela do rozmowy, Szrida-

man nie tylko nie zaprzeczył temu, że jest chory, ale zdławionym gło-

sem dodał,  że jest nieuleczalnie chory  —  chory  jest śmiertelnie. 

Powiedział także, iż nie tylko umrzeć musi, lecz również umrzeć 

chce i w tym przypadku mus i chęć nie dają się odróżnić; będąc ze 

sobą ściśle powiązane stanowią jednocześnie i pragnienie, i koniecz-

ność, przy czym chęć wynika tutaj z musu, a mus wynika z chęci.

—  Jeśli naprawdę jesteś mi oddany —  zwrócił się do przyjaciela 

złamanym, a zarazem nienaturalnie podnieconym głosem —  oddaj 

mi ostatnią już przysługę i ułóż dla mnie stos samopalenia, żebym 

mógł spłonąć w jego ogniu. Nieuleczalna choroba trawi moje wnę-

trze sprawiając tak potworne męki, że niszczycielski żar płomieni 

będzie w porównaniu z nimi koił jak oliwa, orzeźwi mnie jak kąpiel 

w świętych falach.

„Wielcy bogowie, a cóż na ciebie naszło!” —  pomyślał Nanda 

wysłuchawszy tych wynurzeń. Należy przy tym dodać, że choć miał 

kozi nos i swym ucieleśnieniem stanowił coś jak gdyby pośredniego 

między  zacofanymi, od których nabył  swe żelazo, a bramińskim 

wnukiem Szridamanem —  wykazał chlubnie, iż dorósł do tej trudnej 

sytuacji: nie stracił głowy wobec toczonej przez chorobę wyższości 

przyjaciela, lecz w tych okolicznościach wykorzystał wyższość, jaka 

przypadła mu w udziale właśnie wskutek zdrowia, i oddał ją z całą 

wiernością na usługi swej przyjaźni. Opanowując przerażenie, potra-

fił Nanda przemówić do chorego ustępliwie i rozsądnie.

—  Możesz być pewien —  rzekł —  że jeśli choroba twoja okaże 

się istotnie nie do wyleczenia —  w co wobec twych zapewnień raczej 

nie mogę wątpić —  nie zawaham się wykonać twego polecenia i zbu-

duję stos dla ciebie. Będzie to jednak stos tak duży, abym po zapale-

niu go mógł zająć obok ciebie miejsce, gdyż rozłąki z tobą nie mam 

zamiaru przeżyć nawet o godzinę i pójdę razem z tobą w ogień. Wła-

śnie dlatego jednak, że ta cała sprawa tak bardzo blisko mnie doty-

czy, musisz określić swą chorobę, chociażby po to tylko, żebym się 

25

background image

mógł przekonać, czy jest nieuleczalna, i żebym przygotował dla nas 

wspólny stos samopalenia. Chyba mi przyznasz rację; jeżeli bowiem 

ja, ze swym ciasnym rozumem, widzę słuszność swoich słów —  o 

ileż bardziej ty, mądrzejszy, powinieneś uznać je za słuszne. Kiedy 

się stawiam w twoim położeniu i choć przez chwilę usiłuję myśleć za 

pomocą twojej głowy, jak gdybym miał ją na swym własnym karku 

—  nie mogę nie przyznać sobie racji, że przed powzięciem tak dale-

ko   sięgających   postanowień  twoje  przekonanie  o   nieuleczalności 

twej choroby wymaga rozpatrzenia i potwierdzenia przez innych. A 

zatem mów!

Zmizerowany Szridaman przez dłuższy czas nic nie chciał mówić, 

oświadczając, że śmiertelna beznadziejność jego cierpień żadnych 

dowodów i rozważań nie wymaga. Wreszcie, po uporczywych nale-

ganiach, zgodził się i zasłaniając oczy ręką, aby nie widzieć przyja-

ciela, rozpoczął swe wyznanie:

—  Od  chwili  gdy przy kąpielisku Dewi  podpatrzyliśmy tamtą 

dziewczynę —  nagą, ale obyczajną, córkę Sumantry, Sitę, którą ku 

słońcu kołysałeś —  do duszy mej zaczęło sączyć się cierpienie przez 

nią, związane w jednakowym stopniu z jej nagością, jak i z jej oby-

czajnością. Cierpienie owo miało źródło w obydwu tych czynnikach, 

narastało z godziny na godzinę i ogarnęło mnie całego, przenikając 

wszystkie   członki   aż   do   najczulszych   nerwów,   tak   że   zostałem 

pozbawiony sił duchowych, snu i jakiejkolwiek chęci do jedzenia i 

staczam się powoli, ale niezawodnie ku zagładzie.

Cierpienie to jest beznadziejne i śmiertelne z tego względu —  cią-

gnął dalej —  że uzdrowienie go, a więc spełnienie pragnień wywoła-

nych pięknem i obyczajnością tej dziewczyny, jest nie do pomyśle-

nia; spełnienie takie trudno sobie wyobrazić, gdyż swym bezmiarem 

przekraczałoby to wszystko, na co człowiek w ogóle może  liczyć. 

Nie ulega  wątpliwości, że człowiek nawiedzony  przez pragnienie 

szczęścia, o jakim mógłby marzyć tylko bóg, nie może dłużej żyć, 

szczególnie gdy spełnienie jego pragnień stało się warunkiem życia.

—  Jeżeli nie dostanę Sity —  rzekł na zakończenie Szridaman —  

tej  kuropatwookiej,  pięknobarwnej  Sity   o   wspaniałych   biodrach, 

moje żywotne siły same się wyczerpią. Zbuduj więc dla mnie stos 

ognisty, bowiem w płomieniach tylko jest ratunek przed sprzeczno-

26

background image

ścią między pierwiastkiem ludzkim a pierwiastkiem boskim. I  choć 

mi żal twojej młodości, żal całej twej istoty, wesołej i nacechowanej 

puklem szczęścia —  dogadza mi, że chcesz mi towarzyszyć, gdyż 

niezależnie od wszystkiego myśl, żeś ją kołysał, roznieca jeszcze 

bardziej żar w mej duszy, toteż niechętnie pozostawiłbym na ziemi 

kogoś, komu w udziale przypadło takie szczęście.

Ku  najgłębszemu zdumieniu i oszołomieniu Szridamana Nanda 

po wysłuchaniu tych wynurzeń wybuchnął śmiechem. Obejmując 

przyjaciela, skacząc i tańcząc w kółko, zaczął wołać:

—  Zakochany, zakochany, zakochany! Oto wszystko! To  twoja 

choroba nie do wyleczenia. A  to dopiero figiel! A  to gaudi!  —  

i zaśpiewał nagle:

Ach, mądry człek, ach, mądry człek,

Rozsądny, jakich mało,

Wtem nagle wlazł mu w głowę ćwiek

I nic w niej nie zostało.

Ujrzał dziewczątko i wpadł w sieci

Przez miłość zastawione —

Gdy małpa raptem z drzewa zleci,

Nie jest jak on zgubiona.

Potem znów roześmiał się na całe gardło, klepiąc się po kolanach 

i wołając:

—  Mój bracie Szridamanie, jakże się cieszę, że się nie stało nic 

poważniejszego i że dlatego tylko bredzisz o tym stosie, że zapłonęła 

słomiana chatka twego serca. Ta mała czarownica zbyt długo znajdo-

wała się w zasięgu twego wzroku,  dlatego też trafiła cię kwiecista 

strzała boga Kamy (bo nam się tylko wydawało, że wokół brzęczą 

pszczoły —  w rzeczywistości był to dźwięk cięciwy jego łuku), a 

Rati —  siostra wiosny —  wznieciła w tobie tę miłosną żądzę. Są to 

zupełnie zwykłe, należne człowiekowi, wesołe i codzienne sprawy 

—  więcej nic. Fakt, że sobie wyobrażasz, jakoby o spełnieniu twoich 

pragnień marzyć mógł jedynie bóg, wynika tylko z żarliwości twoich 

pragnień oraz z tego, że zesłał je na ciebie bóg, to znaczy Kama. 

27

background image

Choć jednak Kama jest ich źródłem, pragnienia te bynajmniej jemu 

nie przystoją —  on tylko tobie je przekazał. Nie myśl, że jestem bez-

litosny —  po prostu chcę ostudzić trochę twój miłosny zapał. Chcę 

przekonać ciebie, że swój cel grubo przeceniasz sądząc, że bogowie 

tylko mają do niego prawo, natomiast ludzie takich praw nie mają. A 

przecież nie ma nic bardziej ludzkiego i naturalnego niż to, że pra-

gniesz siać w tę bruzdę. —  (Nanda dlatego użył tego zwrotu, że Sita 

znaczy „bruzda”.) —  Do  ciebie wyjątkowo stosuje się przysłowie: 

„Sowa jest ślepa w dzień, a wrona w nocy, lecz ten, kogo oślepi 

miłość, jest ślepy w dzień i w nocy” —  ciągnął dalej. —  Przytaczam 

tę sentencję po to, żebyś mógł rozpoznać w niej samego siebie i 

uświadomić sobie, że Sita z „Siedziby Byków” żadną boginią nie 

jest, chociaż przy kąpielisku, w swej nagości, mogła się ukazać tobie 

jako Durgâ. Sita jest wprawdzie stworzeniem wyjątkowo ładnym, ale 

całkiem zwykłym, żyjącym tak, jak żyją wszyscy: gotuje mus, roz-

ciera ziarno, przędzie wełnę i ma rodziców, którzy są zwykłymi ludź-

mi, tak jak inni, chociaż Sumantra utrzymuje, że w jego żyłach pły-

nie jeszcze trochę krwi po przodkach wojownikach; to jednak ma 

znaczenie bardzo małe albo w ogóle nic nie znaczy! Jednym słowem, 

są to ludzie, z którymi można się dogadać. A od czegóż masz takiego 

przyjaciela jak twój Nanda, jeśli nie od tego, żeby się puścił w drogę 

i dla twojego szczęścia załatwił tę zupełnie wykonalną, zwykłą spra-

wę? No, co? No, jak tam, ty głuptasie? Zamiast szykować dla nas 

stos,   na   którym   chciałem   też   przykucnąć   obok   ciebie,  pomogę 

ci budować dom małżeński, żebyś mógł zamieszkać w nim ze swoją 

pięknobiodrą.

—  W  słowach twoich tkwiło wiele obraźliwych  rzeczy,  już nie 

mówiąc nawet o piosence —  rzekł Szridaman po dłuższej chwili. —  

Jest bowiem obraźliwe to, że mękę moich pragnień nazywasz czymś 

zwyczajnym i codziennym, gdy tymczasem męka ta przekracza moje 

siły i niszczy moje życie. Przecież całkiem słusznie określa się pra-

gnienie, które jest silniejsze od nas —  czyli przekraczające nasze siły 

—  jako pragnienie nie na ludzką miarę, lecz na miarę boga. Wiem 

jednak, że mi dobrze życzysz i chciałbyś mnie pocieszyć, toteż daruję 

ci podyktowany  twą niewiedzą gminny  sposób, w  jaki określiłeś 

moją chorobę nie dającą się uleczyć. Nie tylko ci daruję. Twoje ostat-

28

background image

nie słowa, w których wyraziłeś wiarę w spełnienie moich życzeń, 

przedstawiając mi je jako rzecz możliwą, sprawiły, że moje obumie-

rające serce zaczęło bić na nowo żywym, szybszym tętnem, i to na 

samą tylko myśl, że masz tę wiarę, do której ja nie jestem zdolny. 

Wprawdzie chwilami wyobrażam sobie, że ci, których to nie dotyczy, 

którzy są w innym aniżeli ja nastroju, mogą ocenić sytuację jaśniej i 

właściwiej, lecz bezpośrednio potem przestaję wierzyć jakiemukol-

wiek innemu nastrojowi i ufam tylko temu, który kieruje mnie ku 

śmierci. Czyż nie jest czymś możliwym choćby to, że niebiańska Sita 

została jako dziecko komuś zaślubiona i wkrótce ma połączyć się z 

małżonkiem, który już dorósł razem z nią? Kiedy pomyślę o tym, 

zaczynam   płonąć   ogniem   sprawiającym   tak   straszliwą   mękę,  że 

ucieczka w objęcia chłodzącego stosu staje się jedynym wyjściem.

Nanda zapewnił Szridamana na ich przyjaźń, iż obawy te są cał-

kiem bezpodstawne i że Sity nie wiąże żaden ślub dziecięcy. Ojciec 

jej, Sumantra, był przeciwny temu, nie chcąc narażać córki na hań-

biący wdowi stan, gdyby jej chłopiec-mąż przypadkiem zmarł przed-

wcześnie. Jako dziewczyna już zamężna nie mogłaby też być obrana 

córą słońca. Nie, Sita jest zupełnie wolna i do wzięcia. A  ponieważ 

Szridaman pochodzi z dobrej kasty oraz zamożnego domu i  zna 

Wedy, wystarczy tylko, aby dał przyjacielowi formalne polecenie 

wzięcia całej sprawy w swoje ręce i wszczęcia pertraktacji między 

rodzinami, a na pewno wszystko skończy się szczęśliwie.

Przy ponownej wzmiance o okolicznościach związanych z koły-

saniem Sity policzek Szridamana drgnął  boleśnie; syn Bhavabhûti 

okazał jednak Nandzie wdzięczność za wyrażenie chęci przyjścia mu 

z pomocą. Uległ  także nie naruszonemu przez chorobę rozsądkowi 

przyjaciela, dając się odwieść od pragnienia śmierci i skłaniając się 

do wiary, że pragnienie zamknięcia Sity jako żony w swych ramio-

nach nie wykracza poza zakres spraw możliwych i należnych czło-

wiekowi. Mimo to obstawał przy tym, że jeśli te starania skończą się 

niepowodzeniem, Nanda bez sprzeciwu zbuduje dlań swymi krzepki-

mi ramionami stos samopalenia.

Syn Gargi uspokoił go i chętnie mu to przyrzekł, na razie zaś 

przystąpił do omawiania krok po kroku procedury starań, w których 

Szridaman nie miał brać udziału, spokojnie oczekując ich wyniku. 

29

background image

Tak więc mówili o tym, jak Nanda oznajmi najpierw ojcu Szridama-

na zamiary syna i nakłoni Bhavabhûti do wszczęcia pertraktacji z 

rodzicami Sity; o tym, jak później również Nanda —  w imieniu przy-

szłego oblubieńca, jako przyjaciel jego oraz swat —  uda się do „Sie-

dziby Byków” i będzie pośredniczył w dalszym zbliżeniu młodej 

pary.

To, co ustalili, zostało wprowadzone w czyn. Mający w swoich 

żyłach krew braminów, wânidja Bhavabhûti był uradowany wiado-

mością przekazaną mu przez powiernika jego syna. Pochodzącego z 

rodu wojowników hodowcy krów Sumantry nie rozgniewały propo-

zycje, którym towarzyszyły  okazałe podarunki, przy czym Nanda 

śpiewał na cześć swojego przyjaciela pochwalne hymny  w  tonie 

gminnym, ale przekonywającym. Pomyślny przebieg miały również 

odwiedziny rodziców Sity w „Dobrobycie Krów”, gdzie mogli oni 

się przekonać o prawdomówności swata. Wśród takich to wydarzeń i 

poczynań mijały dni, a w miarę ich upływu dziewczyna, choć z dale-

ka, stopniowo zaczynała widzieć w synu kupca Szridamanie przezna-

czonego jej małżonka oraz pana. Kontrakt ślubny został sporządzony, 

zaś   jego   podpisanie  —   uświęcone   gościnnym   poczęstunkiem   i 

wymianą obiecujących  szczęście darów.  Dzień zaślubin, wybrany z 

całą starannością za poradą gwiazd, był coraz bliższy i Nanda, który 

wiedział, że ów dzień nadejdzie, nie zważając na to, iż nastąpi wtedy 

zespolenie Szridamana z Sitą —  dlatego Szridaman nie wierzył, by 

chwila ta nastała kiedykolwiek —  obiegał wszystkich obżartuchów i 

przyjaciół. Nie szczędził także swoich krzepkich ramion, kiedy w 

zagrodzie narzeczonej, przy  wtórze  odprawianych  przez  bramina 

modłów, szykowano z wysuszonych krążków krowiego łajna stos 

weselny.

Tak  oto nadszedł  dzień, gdy  pięknokształtna, pięknolica Sita, 

namaszczona kokosowym mlekiem i kamforą oraz natarta drzewem 

sandałowym, cała w klejnotach, w sari i lśniącym od błyskotek kafta-

niku, z głową spowitą w mgłę welonu, ujrzała po raz pierwszy tego, 

który był jej przeznaczony (gdy tymczasem on, jak wiemy, ujrzał ją 

już wcześniej) i po raz pierwszy go nazwała po imieniu. Chwila ta 

kazała na siebie wprawdzie czekać, lecz wreszcie stała się rzeczywi-

stością, kiedy on wyrzekł słowa: „Otrzymałem ją”; kiedy składając 

30

background image

ryż i masło jako dar ofiarny wziął ją z rąk rodziców i nazwał siebie 

niebem, a ją ziemią, siebie melodią, ją —  słowami pieśni, oraz wśród 

śpiewu klaszczących w dłonie kobiet trzykrotnie z nią okrążył stos 

płonący, po czym, odprowadzany uroczyście, zawiózł ją zaprzęgiem 

białych byków na łono swojej matki do rodzinnej wsi.

Dopełnić tu musieli więcej jeszcze obiecujących szczęście obrzę-

dów; również tutaj okrążali ogień, następnie zaś młody małżonek 

nakarmił swą wybrankę cukrową trzciną i wrzucił pierścień do jej sza-

ty, a potem, na weselnej uczcie zasiedli razem w otoczeniu krewnych 

i przyjaciół. Po wieczerzy zostali pokropieni wodą z Gangi i różany-

mi olejkami, a później biesiadnicy odprowadzili nowozaślubionych 

do komnaty, nazwanej na ich cześć „izbą szczęśliwej pary”, gdzie 

czekało przygotowane dla nich łoże z kwiatów. Tam też, wśród poca-

łunków, łez i żartów, każdy z osobna ich pożegnał; Nanda, który im 

stale towarzyszył —  jako ostatni już na samym progu.

31

background image

V

Słuchacze, zawiedzeni dotychczasowym, tak pogodnym, biegiem 

naszej opowieści, nie powinni jednak wpaść w pułapkę złudzeń, jeże-

li idzie o istotny charakter tej historii. W  czasie, gdy milczeliśmy, 

historia owa na chwilę odwróciła swoje oblicze, a teraz, gdy ponow-

nie wam się ukazuje, nie jest to już ta sama twarz: zmieniła się w 

szkaradnie wykrzywioną maskę, wywołującą stan jakiegoś obłędne-

go osłupienia lub porywająca do ofiarnych dzikich czynów, stała się 

obliczem, jakie Szridaman, a później Nanda oraz Sita ujrzeli podczas 

swej podróży, która... Ale wszystko po kolei.

Upłynęło sześć miesięcy od owego dnia, gdy matka Szridamana 

przyjęła piękną Sitę jako córkę na swe łono i gdy Sita swemu cienko-

nosemu małżonkowi użyczyła w pełni rozkoszy małżeńskiego łoża. 

Minęło skwarne lato; skończyła się też właśnie pora deszczy, pokry-

wająca niebo powłoką gęstych chmur, a ziemię —  rozkwitającym 

świeżym  kwieciem. Firmament był  bezchmurny  i  kwitł  jesiennie 

lotos,  gdy   uzyskawszy   zgodę   rodziców   Szridamana   nowożeńcy 

postanowili wspólnie z przyjacielem Nanda wyruszyć w podróż do 

rodziców Sity, którzy od czasu ślubu nie widzieli córki i chcieli się 

przekonać, jak służą jej rozkosze małżeńskiego stanu. Mimo iż od 

niedawna oczekiwały Sitę radości macierzyństwa, zdecydowali się 

wyruszyć w niedaleką drogę, niezbyt uciążliwą o tej chłodniejszej 

porze roku.

Zebu oraz jednogarbny wielbłąd ciągnęły kryty, po bokach osło-

nięty wóz, którym powoził Nanda. Zwiesiwszy nogi i bujając nimi, 

przyjaciel siedział przed małżeńską parą w swojej krzywo nasadzo-

nej mycce, przy czym zdawało się, iż droga oraz sama jazda tak go 

32

background image

pochłaniały, że nie mógł odwracać się zbyt często do siedzących 

wewnątrz wozu, by z nimi trochę pogawędzić. Zwracał się czasem z 

jakimś  słówkiem do swych zwierząt lub zaczynał nagle pełnym, 

dźwięcznym   głosem   śpiewać;  stale  jednak,  zaraz   po   pierwszych 

tonach głos jego jego załamywał się przechodząc już tylko w nucenie 

i kończył się na cichym „hej” lub „ho”. Zarówno w samym wydoby-

waniu się z jego zdławionej piersi głośnej pieśni, jak w raptownych 

załamaniach głosu było jednak coś, co napawało strachem.

Małżeństwo siedziało z tyłu milcząc. Gdyby patrzyli wprost przed 

siebie, wzrok ich musiałby spoczywać na samym karku Nandy, toteż 

dość często wzrok młodej małżonki był skierowany  właśnie na ten 

kark; powoli podnosiła wówczas oczy, zatrzymywała je na chwilę na 

nim, po czym ponownie szybko opuszczała. Widoku tego unikał upo-

rczywie Szridaman, który odwracał twarz i patrzył w bok na zwisają-

ce płótno wozu. Chętnie zamieniłby się miejscem z Nandą i powoził 

sam, by nie mieć, tak jak jego żona, przed oczami brunatnych pleców 

z kręgosłupem i ruchliwymi łopatkami. Lecz cóż, zamiana, której 

pragnął, aby sobie ulżyć, również nie byłaby właściwa. Wśród tych 

okoliczności posuwali się powoli naprzód, przy czym wszyscy troje 

—  jak gdyby sami prędko biegli —  mieli przyśpieszony oddech i 

krwią nabiegłe oczy, co nigdy nie jest dobrym znakiem. Człowiek 

mający dar jasnowidzenia na pewno dostrzegłby nad  nimi czarne 

skrzydła towarzyszące zaprzęgowi niczym cień.

Chętnie jechali pod osłoną ciemnych skrzydeł nocy, to znaczy 

przed nastaniem dnia, w godzinach najwcześniejszych. Podróżuje się 

tak zwykle w celu uniknięcia południowego skwaru, oni jednak mieli 

po temu własne swe powody. Ponieważ dusze ich błądziły, a ciem-

ność  sprzyja zabłąkaniu, wykorzystali  nieświadomie to zbłąkanie 

swoich dusz, nadali mu przestrzenny wymiar i zabłądzili w okolicy. 

Nanda bowiem skierował wołu i wielbłąda z drogi nie tam, gdzie 

należało skręcić, aby dotrzeć do rodzinnej wioski Sity, lecz, uspra-

wiedliwiony  bezksiężycową, ledwie gwiazdami   rozjaśnioną  nocą, 

skręcił w innym miejscu. Wkrótce obrana przezeń droga okazała się 

ułudnie drogą przypominają wyręb pośród drzew, rosnących począt-

kowo pojedynczo, a później już tworzących gęsty las. Stając przed 

33

background image

nimi zwartym murem i zagarniając ich, ów las usunął im sprzed oczu 

również wyrąb, którym tu przybyli i którym mogliby powrócić.

Dalsze posuwanie się pojazdu między pniami i po miękkim grun-

cie było niemożliwe, przyznali zatem zgodnie, że zabłądzili, nie przy-

znając  się jednakże, iż stworzyli sami sytuację odpowiadającą ich 

zbłąkanym duszom; albowiem Szridaman i Sita nie zmrużyli oka za 

plecami powożącego Nandy: patrząc przed siebie dopuścili, że ich 

sprowadził z drogi. Nie pozostało im więc nic innego, jak rozpalić 

ogień, by oczekując tutaj wschodu słońca zabezpieczyć się przed dra-

pieżnymi zwierzętami. Gdy dzień zaświtał w lesie, zbadali wszystkie 

strony okolicy, puścili luzem wołu i wielbłąda, a sami z wielkim tru-

dem popychali wyprzęgnięty wóz  w różnych kierunkach, gdziekol-

wiek drzewa sandałowe  i indyjskie dęby umożliwiały jakieś przej-

ście. W ten sposób dobrnęli w końcu na skraj dżungli, gdzie otworzył 

się   przed   nimi   zakrzewiony,   lecz   możliwy   do   przebycia   skalny 

wąwóz, przy czym Nanda zapewnił z całą stanowczością, że trzyma-

jąc się go wyjdą na właściwą drogę.

Jechali zatem zygzakami po wybojach dna wąwozu, aż dotarli do 

świątyni, całej wykutej w skale, i rozpoznali w niej świątynię bogini 

Durgâ, Dewi, niedostępnej, niebezpiecznej, czarnej Matki K âlî. Idąc 

za głosem duszy, Szridaman zapragnął zsiąść i złożyć hołd bogini. 

„Popatrzę tylko na nią, oddam hołd i zaraz wrócę. Poczekajcie tutaj 

chwilę!” —  rzekł do swoich towarzyszy, wysiadł z wozu, skręcił w 

bok i wszedł po chropowatych stopniach do świątyni.

Tak  samo jak świątynia Matki  przy zacisznym kąpielisku nad 

strumykiem „Złota Myszka”, świątynia ta nie należała do najwięk-

szych, chociaż jej rzeźby i filary wykute były z wielką nabożnością. 

Tuż nad wejściem zwisał ciężki skalny blok podparty kolumnami i 

strzeżony przez parskające złe lamparty. Po lewej i po prawej stronie 

zewnętrznego, a także po obydwu stronach wewnętrznego wejścia 

widniały kolorowe płaskorzeźby wykute w ścianie skały.

Były to obrazy ucieleśnionego życia, na które składają się kości, 

skóra, ścięgna oraz szpik, pot, sperma, śluz, łzy, kał, mocz i żółć; 

życia obciążonego namiętnością, gniewem, urojeniem, pożądaniem, 

zazdrością i zwątpieniem, rozstaniem z tym, co kochane, oraz zwią-

zaniem z niekochanym; obciążonego głodem i pragnieniem, staro-

34

background image

ścią, zmartwieniami oraz śmiercią; życia, przez które nieustannie 

płynie strumień słodkiej i gorącej krwi, które pod tysiącznymi posta-

ciami w cierpieniu czuje własny smak, pożera siebie, roi się i prze-

istacza się z jednego w drugie. Wydawało się, jak gdyby w tym roz-

pływającym się, wypełniającym wszystko kłębowisku pierwiastków 

ludzkich, boskich i zwierzęcych męskie ramię  przedstawiała trąba 

słonia, a kobiecą głowę —  głowa dzika.

Szridaman szedł nie patrząc na te twory; zdawało mu się, że ich 

nie dostrzega, a jednak —  chociaż jego krwią nabiegłe oczy tylko 

prześlizgnęły się pobieżnie po nich —  do jego duszy one przeniknę-

ły, wywołały czułość, zamroczenie i współczucie oraz przygotowały 

ją w ten sposób do widoku Matki.

Półmrok panował w skalnym domu bóstwa. Jedynie z góry padało 

światło dzienne do głównej hali, którą minął kierując się do położo-

nej niżej, przyległej hali bram. Tutaj, wraz z otwarciem podziemnego 

wejścia, z którego dalsze stopnie wiodły w dół, rozwarło się dla Szri-

damana ciało Matki —  łono tej świątyni.

Na pierwszym stopniu zadrżał i zatoczywszy się z powrotem, roz-

postarł ręce chwytając się kamiennych rzeźb lingamów po obydwu 

stronach wejścia. Obraz K âlî  wzbudzał grozę. Czyżby jego prze-

krwionym oczom tylko się zdawało albo może nie widział jeszcze 

nigdy Gniewnej pod postacią tak triumfującą i straszliwą? Stojąc w 

owalnej ramie, złożonej z szeregu czaszek i odrąbanych rąk i nóg, 

bożyszcze to w mieniącej się koronie, omotane wieńcem kończyn 

oraz kości istot, w wirującym kole swoich osiemnastu ramion wyła-

niało się ze skalnej ściany w barwach wchłaniających i odbijających 

całe  światło.  Matka  wywijała  wokół  pochodniami  i  mieczami, z 

czaszki, którą unosiła jedną  ręką ku swym ustom, parowała krew; 

strumienie krwi spływały do jej stóp, a ona —  wzbudzająca grozę —  

płynęła łodzią po bezmiernych falach życia, po całym morzu krwi. 

Słodkawy zapach nieświeżej już, prawdziwej krwi unosił się w stoją-

cym nieruchomo powietrzu tej jaskini górskiej —  owej podziemnej 

rzeźni —  docierając do delikatnego  nosa Szridamana. Lepiące się, 

zakrzepłe rynny do odprowadzania życiowych soków zwierząt, ścię-

tych i tracących szybko krew, wpuszczone były tu w podłogę. Cztery 

czy też pięć zwierzęcych głów —  bawołów, świń i kóz —  z oczami 

35

background image

otwartymi  i  szklistymi  leżało  na ołtarzu tworząc piramidę przed 

obrazem tej Nieuniknionej. Obok, na kamiennej płycie leżał miecz 

służący do ścinania dla niej głów; miecz ostry, lśniący, choć splamio-

ny zaschłą krwią.

Ze zgrozą przeradzającą się z minuty na minutę w zachwyt Szri-

daman wpatrywał się w niesamowicie wytrzeszczoną twarz żądnego 

ofiar, niosącego śmierć i dającego życie bóstwa; wpatrywał się w to 

wirowanie ramion, wprowadzające jego umysł też w upojny krąg 

wirowań. Przycisnął pięści do gwałtownie falującej piersi; ogarnęły 

go potworne, na przemian zimne i gorące dreszcze, nawołujące jego 

mózg i serce oraz męką pobudzoną męskość do ostatecznego czynu, 

który miał godzić bezpośrednio w niego, a jednocześnie byłby czy-

nem ku czci wiecznego łona. Modląc się szeptał zbielałymi usty:

—  O, Niepoczęta! Ty, która istniałaś przed wszystkimi! Nieza-

mężna Matko, której nikt nie uniósł szaty! Wszechogarniająca, grozy 

i rozkoszy pełna, wchłaniająca wszystkie z ciebie pochodzące światy 

i obrazy! Ku  twojej czci lud składa wiele ofiar z istot żywych, gdyż 

do ciebie należy życiodajna krew tych wszystkich, co istnieją! Jakże-

bym miał nie doznać twego miłosierdzia dla zbawienia mego, jeśli 

samego siebie złożę ci w ofierze? Zdaję sobie sprawę, iż w ten spo-

sób nie uniknę życia, chociażbym tego pragnął. Pozwól mi ponownie 

wstąpić w ciebie poprzez bramę twego matczynego ciała, abym się 

pozbył swego ja i przestał już być Szridamanem, którego cała roz-

kosz jest zgaszona, bowiem nie on jest tym, który nią darzy!

Po wymówieniu tych strasznych słów pochwycił z ziemi miecz 

i własnoręcznie odciął sobie głowę od tułowia.

Wypowiedzieliśmy to prędko. Dokonać tego można było również 

tylko prędko. Jednak narrator ma do słuchaczy jedną prośbę: aby nie 

przyjęli tej relacji obojętnie i bezmyślnie, jak coś zwykłego i natural-

nego tylko z tych względów, że tradycje podają jako rzecz zupełnie 

zwykłą fakt, iż ludzie sami obcinali sobie głowy. Wypadek pojedyn-

czy  nigdy   nie   jest  czymś   zwyczajnym.   W   naszych   myślach   i 

potocznej  mowie narodziny  oraz śmierć są rzeczą  najzwyklejszą; 

lecz bądź kiedyś obecny przy narodzinach lub przy zgonie i zapytaj 

siebie, zapytaj położnicy lub konającego, czy jest to rzecz zwyczaj-

na! Gdyby nawet sprawozdania często donosiły o wypadkach wła-

36

background image

snoręcznego ścięcia sobie głowy —  jest to czyn nieomalże niewy-

konalny. Wymaga on jakiegoś niezwykłego uniesienia, niesamowi-

tego skoncentrowania wszystkich sił żywotnych oraz całej siły woli. 

Fakt, że Szridaman o tak myślących i łagodnych oczach, obdarzony 

słabymi  bramińskimi  ramionami  kupca, dokonał  tego  czynu, nie 

powinien być przyjęty jako coś zwykłego, lecz z niewiarygodnym 

wprost zdumieniem.

Wystarczy całkowicie, że za jednym pociągnięciem ręki złożył 

ofiarę tak straszliwą i oto leżała teraz tutaj jego głowa z wachlarzo-

watą miękką brodą, a tam leżało jego ciało, stanowiące ów mniej 

ważny dodatek do szlachetnej głowy; obydwie jego ręce ściskały 

jeszcze mocno  rękojeść ofiarnego miecza. Z  tułowia trysnęła  krew 

potężną falą, a dalej, płynąc już wzdłuż znajdujących się w podłodze 

skośnościennych rynien o niewielkim spadku, skradała się powoli do 

wykopanego przed ołtarzem dołu. Bardzo podobnie dzieje się też ze 

strumykiem „Złota Muszka”, wypadającym najpierw niczym źrebię z 

bramy Himawantu, a potem już płynącym coraz wolniej i spokojniej 

ku swojemu ujściu.

37

background image

VI

Powrócimy teraz z matczynego łona tej świątyni skalnej do wąwo-

zu i nie dziwmy się, że między czekającą parą panowało wpierw mil-

czenie, natomiast później doszło do wymiany pytań na temat Szrida-

mana, który miał tylko wstąpić do świątyni, aby naprędce złożyć 

hołd, i już tak długo nie powracał. Siedząca za plecami Nandy piękna 

Sita przez dłuższy czas patrzyła bądź na jego kark, bądź też na swoje 

łono, przy czym zachowywała się zupełnie cicho. Tak samo cicho sie-

dział   Nanda,  mając  zwrócony   kozi   nos   i   pospolite  grube  wargi 

wyłącznie na swój zaprzęg. W końcu jednak zaczęli kręcić się oboje 

na siedzeniach i po pewnej chwili przyjaciel zwróciwszy się zdecydo-

wanie w stronę młodej żony spytał:

—  Czy ty rozumiesz, dlaczego on nam każe czekać i co on tam 

tak długo robi?

—  Nie mam pojęcia, Nando —  odparła owym słodko brzmiącym 

głosem, którego właśnie się obawiał; tego, że niepotrzebnie doda 

jeszcze jego imię, obawiał się już wcześniej, chociaż nie mniej zby-

teczne byłoby, gdyby on sam powiedział: „Gdzie się podział S z r i -

d a m a n ?” zamiast po prostu spytać „ Gdzież to  o n  się podział?”

—  Zastanawiam się już nad tym od dłuższego czasu, drogi Nando 

—  ciągnęła dalej —  i gdybyś ty się nie odwrócił teraz do mnie i nie 

spytał, zadałabym ci sama to pytanie —  najwyżej trochę później.

Nanda potrząsnął głową —  częściowo, dziwiąc się opieszałości 

przyjaciela, a częściowo, broniąc się przed tym, co zawsze było nie-

potrzebne w słowach Sity. Wystarczyłoby zupełnie, gdyby powie-

działa: „odwróciłeś się”; dodanie „do mnie”, aczkolwiek w samym 

założeniu słuszne, było zbędne, tak zbędne, że aż niebezpieczne —  

38

background image

szczególnie gdy czekało się na Szridamana i gdy słowa te wypowie-

dziane były słodko wibrującym, nienaturalnym trochę głosem.

Milczał w obawie, aby nie zacząć mówić głosem też nienatural-

nym i za przykładem Sity nie nazwać jej przypadkiem po imieniu, 

chociaż kusiło go to w pewnym stopniu. Tak więc Sita po krótkiej 

przerwie pierwsza wystąpiła z propozycją:

—  Coś ci powiem, Nando. Powinieneś pójść zobaczyć, gdzie on 

jest. Jeśli zapomniał się w modlitwie, potrząśnij nim porządnie swy-

mi silnymi ramionami. Nie możemy dłużej czekać; poza tym to nie-

zwykle dziwne z jego strony, że każe nam tu siedzieć i przy wscho-

dzącym słońcu tracić czas, skoro już i tak wskutek zbłądzenia jeste-

śmy opóźnieni. Moi rodzice na pewno zaczynają się już niepokoić o 

mnie, ponieważ mnie kochają ponad wszystko. Proszę cię więc, Nan-

do, idź, przyprowadź go. Nawet gdyby jeszcze nie chciał przyjść i 

trochę się opierał, sprowadź go tu! Jesteś przecież silniejszy!

—  Dobrze, pójdę i przyprowadzę go —  powiedział Nanda —  po 

przyjacielsku   oczywiście.  Wystarczy, abym  mu przypomniał  porę 

dnia.  Zresztą to była tylko moja wina, że zbłądziliśmy —  niczyja 

więcej. Już sam myślałem o tym, żeby pójść po niego, sądziłem jed-

nak, że będzie ci nieswojo czekać tu zupełnie samej. Co  prawda 

potrwa to zaledwie parę chwil.

To rzekłszy, zeskoczył z kozła i poszedł w górę ku świątyni.
A  my —  którzy już wiemy, jaki go czekał widok —  musimy 

towarzyszyć mu, idąc wraz z nim przez główną halę, gdzie nie miał 

jeszcze żadnych przeczuć, potem przez halę bram, gdzie również 

pełen jeszcze był nieświadomości, i wreszcie w dół, do matczynego 

łona. Tutaj się potknął nagle, zatoczył się i wydał głuchy okrzyk prze-

rażenia, usiłując mocno trzymać się kamiennych rzeźb lingamów, 

zupełnie tak, jak chwytał się ich przedtem Szridaman. Nandę przera-

ził jednak nie ów obraz, który przeraził oraz tak straszliwie oczaro-

wał Szridamana, lecz potworny widok na podłodze. Tu leżał on, jego 

przyjaciel: woskowo biała głowa w rozwiązanej chuście, oddzielona 

od tułowia; jego krew rozwidlonymi strumieniami skradała się w kie-

runku dołu.

39

background image

Nieszczęsny Nanda drżał jak słoniowe ucho. Przycisnął do policz-

ków ciemne, zdobne w bransolety ręce, a jego pospolite usta raz po 

raz wymawiały na pół zdławionym głosem imię przyjaciela. Schyliw-

szy  się,  robił  bezradne ruchy   w  kierunku  leżącego   na  podłodze 

podzielonego Szridamana, nie wiedząc, do której części ma się zwró-

cić, którą objąć i do której mówić —  do ciała czy do głowy. Wreszcie 

zdecydował  się na głowę, gdyż ona była zawsze tą zdecydowanie 

główną rzeczą. Uklęknął nad nią —  już zbielałą —  i przemawiał do 

niej z wykrzywioną  od gorzkiego płaczu kozionosą twarzą, kładąc 

jednak i na ciele jedną rękę oraz zwracając się chwilami też do niego.

—  Szridamanie, kochany —  szlochał —  coś ty zrobił! Jak mogłeś 

zdobyć się na dokonanie tymi swoimi ramionami tak trudnego czy-

nu! Wszak to nie było twoją rzeczą! Ty jednak uczyniłeś coś, czego po 

tobie  nikt nie mógł się spodziewać! Zawsze podziwiałem w tobie 

rozum, a dziś, w rozpaczy, muszę podziwiać również twoje ciało, 

gdyż zdołałeś dokonać rzeczy najtrudniejszej! Jak się musiałeś czuć, 

skoro tak postąpiłeś! W  jakimż ofiarnym tańcu splotły się w twym 

sercu rozpacz i odwaga, jeżeli siebie uśmierciłeś! O, biada, biada! 

Delikatna głowa została oddzielona od delikatnego ciała. Pozostał 

jeszcze na swym miejscu delikatny tłuszczyk, lecz nie ma dziś zna-

czenia ani sensu, gdyż nie łączy się już ze szlachetną głową! Powiedz 

mi, czy jestem winien? Czy jestem winien temu, co zrobiłeś, choćby 

tylko przez to, że istnieję,  jeżeli już nie wskutek swoich czynów? 

Widzisz, ponieważ moja głowa jeszcze myśli, usiłuję wczuć się w 

twoje myśli: czyżbyś rozróżniał te dwie rzeczy zgodnie z nauką o 

bycie i uznał winę wynikającą z tego, że istnieję, jako istotniejszą od 

winy wynikającej z popełnionych czynów? Cóż jednak ponad unika-

nie czynów  może jeszcze zrobić  człowiek?  Milczałem,  ile tylko 

mogłem, żeby przypadkiem nie mówić także  gruchającym głosem. 

Nie powiedziałem nic zbędnego i nie dodawałem jej imienia, kiedy 

mówiłem do niej. Jestem swoim własnym świadkiem, poza mną natu-

ralnie nikt nie może stwierdzić, że się sprzeciwiałem, gdy chciała z 

ciebie drwić, by mnie wywyższyć. Lecz cóż to wszystko znaczy, sko-

ro po prostu jestem winien przez to, że istnieję w ciele? Powinienem 

był odejść na pustkowie i umartwiając się prowadzić tam surowy 

żywot pustelnika. Powinienem był  to zrobić nie czekając, aż mi 

40

background image

powiesz; przyznaję się do tego zdruzgotany. Lecz na usprawiedliwie-

nie swoje mogę tyle dziś powiedzieć, że na pewno byłbym to uczy-

nił, gdybyś cokolwiek mi powiedział. Dlaczego nie mówiłeś o tym ze 

mną, droga głowo, gdy byłaś jeszcze osadzona na swym ciele, a nie 

leżałaś tutaj oddzielona? Głowy nasze zawsze rozmawiały ze sobą —  

mądra twoja, i moja, taka prosta —  lecz jeżeli sytuacja stawała się 

poważna, niebezpieczna, milczałeś wtedy! Teraz już jest za późno. 

Nie powiedziałeś nic i postąpiłeś z odważnym okrucieństwem, wska-

zując mi, jak mam postąpić. Na pewno nie wierzyłeś w to,  że nie 

dotrzymam tobie kroku i zawaham się swoimi sprężystymi ramiona-

mi  dokonać czynu, którego  dokonały  twoje delikatne! Często ci 

mówiłem, że rozłąki z tobą nie potrafię przeżyć, toteż kiedy zachoro-

wałeś na swą miłość i poleciłeś mi, abym ustawił stos dla ciebie, 

oświadczyłem, że jeśli w ogóle go zbuduję, to na dwie osoby i pójdę 

w ogień razem z tobą. O tym, co teraz ma się stać, wiem już od daw-

na, chociaż dopiero teraz w nawale różnych myśli wyraźnie sobie to 

uświadomiłem. Od razu, gdy tylko tutaj wszedłem i zobaczyłem cie-

bie leżącego, ciebie, to znaczy twoje ciało tam, a twoją głowę obok 

—  los Nandy był już przesądzony. Jeżeli chciałem z tobą spłonąć, to z 

tobą również pragnę przelać krew, gdyż nic innego mi nie pozostaje. 

Cóż, może miałbym wyjść stąd i powiedzieć jej, coś ty uczynił, aby 

wyczuć w  jej okrzykach przerażenia tajoną radość?  Miałbym  po 

świecie chodzić z plamą, hańbiącą moje imię, żeby ludzie mogli 

mówić: „Złoczyńca Nanda jest winien śmierci swego przyjaciela; 

pożądał jego żony i zamordował go!” A  nie ulega wątpliwości, że 

mówiliby w ten sposób. Co to, to nie! Przenigdy! Idę w ślad za tobą i 

niech wieczyste łono pije moją krew wraz z twoją!

Po tych słowach zwrócił się z kolei do ciała przyjaciela, wyjął 

rękojeść miecza z kostniejących rąk i najdokładniej wykonał swymi 

krzepkimi ramionami wyrok wydany na samego siebie. Ciało jego —  

wymieńmy je na pierwszym miejscu —  upadło w poprzek ciała Szri-

damana, a jego miła głowa potoczyła się w kierunku głowy przyja-

ciela, przy której zatrzymała się ze stojącymi w słup oczyma. Krew 

Nandy trysnęła najpierw także z dziką gwałtownością, potem zaś, 

rynnami, zaczęła skradać się powoli do otworu w dole.

41

background image

VII

Tymczasem Sita —  Bruzda —  siedziała sama pod namiotem 

wozu i czas zaczynał jej się dłużyć coraz bardziej, ponieważ już nie 

miała przed oczami karku, na który mogła patrzeć. Niecierpliwiła się 

więc w sposób zwykły  i  codzienny  i  nie docierało wcale do jej 

wyobraźni to, co się z tym karkiem stało. Gdzieś pod powłoką nieza-

dowolenia, żywego wprawdzie, ale nie sięgającego poza krąg przy-

puszczeń beztroskich i niefrasobliwych —  dlatego pozwoliła sobie 

nawet tupnąć nóżką —  w samych głębiach duszy Sity zaczynało jed-

nak rodzić się przeczucie czegoś straszliwego, co tłumaczyło fakt, że 

musi  czekać i z czym zniecierpliwienie oraz gniew nie miały  nic 

wspólnego; owo straszliwe należało bowiem do dziedziny możliwo-

ści, przy których o tupaniu nóżką nie mogło już być mowy. Z ukryty-

mi zdolnościami Sity do takich właśnie przeczuć należy liczyć się 

dlatego, że żyła ona od pewnego czasu wśród okoliczności i doświad-

czeń, mających pewne pokrewieństwo (powiedzmy tylko tyle) z ową 

tak rozległą dziedziną możliwości. W  tym jednak, co mówiła samej 

sobie, nic podobnego się nie przejawiło.

„To przecież nie da się opisać! To jest prawie nie do wytrzyma-

nia! —  rozmyślała. —  Ci dwaj mężczyźni zachowują się zupełnie jed-

nakowo: żadnemu z nich nie można dać pierwszeństwa, gdyż obaj są 

właściwie nieodpowiedzialni. Jeden każe mi siedzieć z drugim i rze-

czywiście nie wiadomo, na co dzięki temu zasługuje, a gdy posyła 

się drugiego —  człowiek zostaje sam. Słońce wschodzi przecież coraz 

wyżej; w dodatku tyle czasu straciliśmy wskutek zbłądzenia. Niewie-

le mi brakuje, żebym ze skóry wyskoczyła z gniewu. Uwzględniając 

nawet cały zakres rozsądnych, dopuszczalnych możliwości, trudno 

przecież w jakikolwiek sposób wytłumaczyć i usprawiedliwić fakt, 

42

background image

że najpierw poszedł jeden, a potem również ten, który go miał spro-

wadzić.  W  ostateczności  mogę  sobie wyobrazić, że wywiązał  się 

pomiędzy nimi spór i rozpoczęli walkę. Szridaman mógł modlić się z 

tak wielką żarliwością, że się nie ruszał z miejsca, a Nanda chciał go 

zmusić, żeby poszedł, ale z uwagi na to, że mój mąż jest delikatny, 

nie śmiał użyć całej swojej siły; bo gdyby tylko zechciał, mógłby mi 

go łatwo przynieść niczym dziecko w swych ramionach, przypomi-

nających pręt żelazny, jeżeli przypadkowo ich się dotknie. Dla Szri-

damana byłoby to upokarzające, ale ponieważ mnie obraża każąc 

tutaj czekać, pragnęłabym właściwie, aby Nanda tak postąpił. Coś 

wam powiem: zasługujecie obaj na to, żebym ujęła lejce i sama poje-

chała do rodziców —  gdybyście wreszcie wyszli, nie zastalibyście tu 

nikogo. Zrobiłabym to bez namysłu, gdyby mi nie było wstyd przyje-

chać tam bez męża i bez przyjaciela dlatego, że mnie zostawili cał-

kiem samą. Nie pozostaje mi więc nic innego (a z pewnością nade-

szła już ta chwila), jak tylko wstać, pójść do nich i zobaczyć, co oni 

tam, na bogów, robią. Nic dziwnego, że mnie, biedną ciężarną kobie-

tę, ogarnia lekki strach przed czymś niezwykłym, kryjącym się na 

pewno za ich zagadkowym zachowaniem. No, ale ostatecznie najgor-

szym  podejrzeniem jest przecież to, że z  jakichś  tam powodów, 

o których nie chcę myśleć, wszczęli spór i są nim mocno pochłonię-

ci. Wtedy wtrącę się do całej sprawy i doprowadzę ich szalone głowy 

do porządku.”

Z takim postanowieniem zsiadła piękna Sita z wozu, kierując kro-

ki do świątyni —  przy czym jej biodra falowały pod zwojami szaty 

—  i po pięćdziesięciu tchnieniach stanęła przed najpotworniejszą ze 

wszystkich niespodzianek.

Uniosła ręce, oczy jej wyszły z orbit i jak długa runęła nieprzy-

tomna na podłogę. Lecz cóż to mogło pomóc? Potworna niespodzian-

ka miała czas, by czekać, tak właśnie jak czekała, podczas gdy Sicie 

się zdawało, że to ona czeka. Stan omdlenia trwał dość długo u nie-

szczęsnej, a kiedy przyszła znów do siebie, wszystko było tak jak 

przedtem. Usiłowała znowu zemdleć, co jej się jednak dzięki wro-

dzonemu zdrowiu nie udało. Przysiadła zatem na kamieniach zanu-

rzywszy palce w gąszczu włosów i nie spuszczała wzroku z oddzielo-

nych głów, leżących na krzyż ciał oraz sączącej się powoli krwi.

43

background image

—  Bogowie, duchy i wielcy asceci! —  szeptały sine usta Sity.
—  Jestem zgubiona! Obaj mężczyźni, obaj jednocześnie! Wszyst-

ko się skończyło! Leży tu mój pan i mąż, który okrążał ze mną ogień, 

mój Szridaman z tak poważną głową, a jednak ciepłym ciałem, który 

podczas małżeńskich świętych nocy nauczył mnie rozkoszy w takim 

stopniu, w jakim ją dzisiaj znam. Tu leży jego szanowana głowa, od 

ciała oddzielona —  martwa! Martwy również jest ten drugi —  Nanda 

—  który mnie kołysał i jemu wyswatał. Oto leży tutaj —  krwią zbro-

czone od głowy oddzielone ciało, mające jeszcze „pukiel szczęścia” 

na wesołej piersi. Bez głowy —  cóż to ciało teraz znaczy? Gdybym 

się odważyła, mogłabym go dotknąć, mogłabym dotknąć jego siły, 

piękna jego ud i ramion. Nie mam odwagi jednak: krwawa śmierć 

stanęła między nim a tą swawolną chęcią niczym tama, jaką wznosiły 

dawniej przyjaźń oraz honor. Wzajemnie obcięli  sobie głowy!  Z 

przyczyn,   których   przed   sobą   dłużej   nie   ukrywam,   ich   gniew 

wybuchnął niczym płomień, do którego się dolało masła, toteż zaist-

niał między nimi tak straszliwy spór, że doszło do tych czynów —  

jakbym widziała to na własne oczy! Ale tu przecież jest tylko jeden 

miecz —  trzyma go Nanda? W jaki sposób mogli ci szaleńcy walczyć 

jednym  mieczem?  Niepomny  całej swojej łagodności  i  mądrości 

Szridaman pochwycił miecz, odrąbał Nandzie głowę, a ten z kolei... 

ależ nie! Z  przyczyn, które w mym nieszczęściu powoli przenikają 

do mej świadomości, Nanda ściął Szridamanowi  głowę, a wtedy 

ten... nie, ależ nie! Przestań nareszcie myśleć; nic z tego nie wycho-

dzi oprócz krwawych mroków, a te istnieją już i tak. Jedno jest tylko 

jasne, że postąpili jak dzicy mężczyźni i ani jednej chwili nie pomy-

śleli o mnie. To  znaczy myśleć, oczywiście myśleli, bo przecież o 

mnie biedną im chodziło przy ich ohydnym męskim czynie; to do 

pewnego stopnia też przenika do mej świadomości. Ale myśleli o 

mnie mając na uwadze siebie, a nie mnie i to, co się ze mną stanie. 

Gdy byli rozjuszeni, ta sprawa obchodziła ich nie więcej niż obecnie, 

kiedy leżą tu spokojnie bez swych głów i troskę o to, co ja pocznę, 

zostawili mnie! Co pocznę? Tu można tylko skończyć; tu nie ma nic 

do zaczynania. Mam błąkać się przez całe życie jako wdowa, jako 

napiętnowana, wzbudzająca wstręt kobieta, która tak mało dbała o 

męża, że musiał zginąć? I bez tego już los wdowy jest dostatecznie 

44

background image

ciężki, a jakimże dopiero ja zostanę obciążona piętnem, jeśli się zja-

wię sama w domu mego ojca oraz w domu teścia? Jest tutaj tylko 

jeden miecz, którym nie mogli się wzajemnie zabić; jednym mie-

czem dwóch nie mogło się uśmiercić. Prócz nich istnieje jednak jesz-

cze ta osoba trzecia, którą jestem ja. Powiedzą, że byłam rozpustnicą, 

że zamordowałam swego męża i jego brata z wyboru —  mego szwa-

gra. Łańcuch dowodów się zamyka. Jest niezgodny z prawdą, ale się 

zamyka —  napiętnują mnie, niewinną. Nie, nie niewinną; okłamywa-

nie samej siebie miałoby jeszcze sens i warte byłoby fatygi, gdyby 

nie to, że wszystko jest skończone, natomiast w takiej sytuacji —  nie 

ma sensu. Bez winy nie jestem już od dawna, a jeśli o rozpustę cho-

dzi, to coś z niej również wchodzi w grę —  właściwie nawet bardzo 

dużo, choć w inny sposób, niż ludzie będą przypuszczali. Czyżby ist-

niała wobec tego mylna sprawiedliwość? Taką sprawiedliwość muszę 

ubiec i osądzić siebie sama. Muszę pójść w ich ślady —  nic innego 

nie pozostaje mi na świecie. Rączkami mymi nie udźwignę miecza, 

nie tylko są zbyt małe, lecz bałyby się zniszczyć należące do nich 

ciało, w którym pokusa wzrasta wprawdzie coraz bardziej, lecz skła-

da się jedynie ze słabości. Szkoda jego uroku, trzeba jednak, żeby 

zesztywniało i straciło czucie, tak jak leżące tutaj ciała; dopiero wte-

dy przestanie budzić pożądanie i samo też nie będzie już dręczone 

żądzą. To  jest nieuniknione, tak stać się musi, choć będą przez to 

cztery, a nie trzy ofiary. Cóż by mu jednak przyszło z życia —  temu 

dziecku wdowy? Nie ulega wątpliwości, że byłby to kaleki twór nie-

szczęścia; byłoby z pewnością dzieckiem bladym, ślepym, gdyż w 

pożądaniu bladłam ze zgryzoty i zamykałam oczy przed tym, który 

darzył mnie rozkoszą. Troskę o to, jak tego dokonam, pozostawili 

mnie. A zatem spójrzcie, jak sobie poradzę!

Sita zerwała się na równe nogi, całym swym ciałem zatoczyła łuk 

i potykając się o stopnie schodów, z oczami wpatrzonymi wprost w 

zagładę, wybiegła ze świątyni. Tuż obok rósł figowiec spowity w 

pnącza lian. Sita chwyciła jeden z tych zielonych węży, skręciła z 

niego pętlę i założyła sobie na szyję, mając niezłomny zamiar się 

udusić.

45

background image

VIII

I oto przemówił do niej nagle głos z przestworzy, który niewątpli-

wie mógł być tylko głosem samej Niedostępnej Durgâ-Dewi, czarnej 

K âlî, Matki Wszystkich Światów. Był to głos niski, szorstki, macie-

rzyńsko-ostry.

—  Czy dasz temu w tej chwili spokój, głupia kozo? —  w ten spo-

sób odezwał się ów głos —  Czy nie wystarczy ci, że stałaś się przy-

czyną przelanej krwi mych synów? Chcesz zbezcześcić jeszcze moje 

drzewo i to, co było nienajbrzydszym odbiciem mej istoty —  twoje 

ciało —  rzucić na pożarcie krukom, wraz z tym drogim, słodkim, cie-

płym, malusieńkim zalążkiem życia, który w nim kiełkuje? Czyżbyś 

nie dostrzegła, ty idiotko, że już tego nie miewasz i  jesteś przy 

nadziei z moim synem?  Jeżeli w naszych sprawach do trzech nie 

umiesz zliczyć, to oczywiście możesz się powiesić, ale nie tutaj, nie 

w moim rewirze; wygląda przecież na to, że tylko przez głupotę two-

ją to drogie życie ma nagle zejść ze świata i zmarnować się. Mam i 

bez tego już powyżej uszu bredni myślicieli, którzy twierdzą, że 

ludzka egzystencja jest chorobą, przenoszoną na nowe pokolenia 

przez miłosną  żądzę, a ty, wariatko, urządzasz mi tu jeszcze takie 

hece. Wyciągnij zaraz głowę z pętli albo ci dam po buzi!

—  Święta bogini —  odpowiedziała Sita —  usłucham oczywiście. 

Słyszę twój chmurny, grzmiący głos i skoro każesz, zaniecham, natu-

ralnie, zaraz mego rozpaczliwego czynu. Muszę jednakże zastrzec się 

przeciwko temu, jakobym nie dostrzegła swego stanu, ani tego, że to 

mi   powstrzymałaś   oraz   zesłałaś   na  mnie  swe  błogosławieństwo. 

46

background image

Myślałam tylko, że i tak byłby to blady, ślepy, kaleki twór nieszczę-

ścia.

—  Troskę o to pozostaw z łaski swojej mnie! Po pierwsze są to 

głupie babskie zabobony, a po drugie kaleki blade oraz ślepe muszą 

również istnieć w moim mechanizmie. Wytłumacz no się lepiej i 

przyznaj się, czemu tam wewnątrz krew mych synów przypłynęła do 

mnie?  Obaj —  każdy w swym rodzaju —  byli wspaniałymi mło-

dzieńcami! Nie chcę twierdzić, że krew ich była mi niemiła, pozosta-

wiłabym ją jednak chętnie na pewien jeszcze czas w ich żyłach. Mów 

zatem, ale tylko prawdę! Chyba domyślasz się, że znana mi jest w 

ogóle każda sprawa!

—  Święta bogini, zabili się wzajemnie, a mnie pozostawili cał-

kiem samą. Z  mego powodu doszło między nimi do gwałtownego 

sporu i jednym mieczem wzajemnie sobie głowy...

—  Nonsens! Doprawdy tylko kobieta może pleść takie okropne 

bzdury! W  swej męskiej nabożności złożyli mi ofiarę z siebie po 

kolei. Żebyś wiedziała! Ale dlaczego to zrobili?

Piękna Sita zaczęła płakać i odparła łkając:
—  Ach, święta bogini, przyznaję się do winy, lecz cóż na to pora-

dzę? Zanim poznałam, co to jest mężczyzna, zanim zostałam wpro-

wadzona w twoje sprawy, byłam dziewczyną hardą, nierozwartą, cał-

kiem nieświadomą, żyjącą cicho i spokojnie w domu swego ojca. 

Nieszczęściem wielkim, a nieuniknionym chyba, czyli przeznacze-

niem —  jeśli pozwolisz, że się tak wyrażę (w tym miejscu Sita zaszlo-

chała kilka razy) —  nieszczęściem o posmaku jadu wężowego było 

to, że stałam się kobietą. Dla twego radosnego dziecka było to jak 

gdyby dawką wilczych jagód. Zmieniłam się od tego czasu całkowi-

cie i nieprzezwyciężona słodycz grzechu trzyma moje rozbudzone 

zmysły w swojej mocy. Nie świadczy to, bym chciała wrócić znów 

do tych wesołych czasów, gdy byłam harda, nierozwarta, to znaczy 

nieświadoma —  nie, tego nie mogę pragnąć, zresztą jest to niemożli-

we. Wiem tylko jedno, że w tych minionych czasach nie wiedziałam, 

co to jest mężczyzna, nie znałam, nie zauważałam go —  nic mnie 

mężczyzna nie obchodził. Dusza moja była wolna i od niego, i od tej 

wielkiej ciekawości, by poznać jego tajemnice, tak że mu mogłam 

47

background image

rzucić kilka żartobliwych słów i kroczyć śmiało, obojętnie własną 

drogą. Czy mógł mnie kiedykolwiek zmieszać widok młodzieńczej 

piersi lub mogłaby mi krew przesłonić oczy, kiedy patrzyłam na 

męskie nogi i ramiona? Skądże! Wtedy było to dla mnie niczym —  

znaczyło tyle co powietrze; nie podniecało wcale mej śmiałości i 

obojętności, gdyż byłam jeszcze nierozwarta. Zjawił się kiedyś czar-

nooki chłopiec z płaskim nosem, nieskazitelnie zbudowany —  Nanda 

z „Dobrobytu Krów”, który kołysał mnie ku słońcu podczas święta, 

co nie wzbudzało we mnie żadnej namiętności. Czułam tylko gorący 

pęd powietrza i nic więcej, a w podzięce dałam mu prztyczka w nos. 

Potem przybył  znowu jako swat swojego przyjaciela Szridamana, 

kiedy rodzice nasi już to między sobą uzgodnili. Być może, wtedy 

było już trochę inaczej; źródłem nieszczęścia mogły być te dni, gdy 

starał się o moją rękę nie dla siebie, lecz dla tego, który miał mnie 

objąć jako mąż, a był jeszcze na razie nieobecny. Obecny był jedynie 

tamten.

Był obecny zawsze: przed weselem i przy zaślubinach, gdy okrą-

żaliśmy ze Szridamanem ogień, a później także. Chcę powiedzieć 

przez to —  zawsze w ciągu dnia, nie w nocy naturalnie, gdy spałam z 

jego przyjacielem a małżonkiem moim; nie wtedy, gdy na łożu z 

kwiatów spotkaliśmy się po raz pierwszy w ową noc poślubną jako 

Boska Para, i jego męska siła mnie rozwarła, kładąc kres niedoświad-

czeniu memu, czyniąc mnie kobietą i odbierając całą hardość i ozię-

błość dawnych czasów. Zdołał dokonać tego —  był wszakże twoim 

synem; potrafił też miłosne zespolenie uczynić bardzo miłym aktem. 

Nie ma mowy o tym, żebym go nie kochała i nie czciła go oraz nie 

czuła przed nim lęku; ach, na pewno nie. Najlepsza bogini nasza, nie 

jestem na tyle zwyrodniała, żebym nie miała kochać pana mego i 

małżonka, a zwłaszcza, bym nie czuła lęku przed nim i nie czciła 

jego najsubtelniejszej mądrej głowy —  okolonej brodą równie deli-

katną i łagodną jak jego oczy, źrenice i powieki —  oraz przynależne-

go do niej ciała. Jednak przy całym moim poważaniu musiałam sobie 

wciąż stawiać  pytanie, czy  istotnie on powinien był uczynić mnie 

kobietą i nauczyć mnie całej powagi zmysłów —  słodkiej i straszli-

wej. Wciąż mi się zdawało, że to do niego nie pasuje, że w jakiś spo-

sób nie jest jego godne, że nie przystoi jego głowie. Podczas małżeń-

48

background image

skich nocy, gdy  jego ciało powstawało  ku mnie, zdawało mi się 

zawsze, że jest w tym coś, co mu przynosi wstyd, że tkwi w tym 

jakieś poniżenie jego subtelności,  a jednocześnie  przynosi wstyd i 

poniżenie mnie —  tej rozbudzonej.

Wieczna bogini, tak to wyglądało. Złaj mnie, ukarz mnie, ja, isto-

ta twoja, wyznaję ci w tej tak okropnej chwili bez ogródek, jak się 

sprawy miały, pomna, że i bez tego znana ci jest każda sprawa. Miło-

sna żądza nie licowała z głową mego szlachetnego męża Szridamana; 

nie licowała nawet z jego ciałem, które, jak sama przyznasz, jest w 

tej dziedzinie rzeczą główną. Ciało to —  dziś w tak żałosny sposób 

oddzielone  od   przynależnej  głowy   —   nie  potrafiło   z   miłosnego 

zespolenia uczynić aktu, do którego bym przylgnęła całym sercem, 

gdyż zdołało ono tylko wzbudzić we mnie żądzę, lecz zaspokoić nie 

potrafiło. Zlituj się, bogini, nad rozbudzoną twą istotą! Jej żądza była 

większa od jej szczęścia, a jej pragnienie większe od rozkoszy.

W  dzień, a również i wieczorem przed pójściem na  spoczynek 

widziałam naszego przyjaciela Nandę z kozim nosem. Nie tylko go 

widziałam —  przyglądałam mu się, tak jak małżeński święty związek 

mnie nauczył przyglądać się mężczyznom oraz ich badać. Do moich 

snów zaczęło cicho wkradać się pytanie: co mógłby on uczynić z 

aktu miłosnego zespolenia i w jaki sposób boskie to spotkanie odby-

łoby się nie ze Szridamanem, ale właśnie  z tym, który nie umie 

mówić pięknym stylem, tak jak tamten. Tak samo, ty nędznico nie 

szanująca swego męża, ty występna! Tak wmawiałam w siebie. Ten 

akt jest zawsze jednym i tym samym! Cóż więcej umiałby uczynić z 

niego Nanda? Jest tylko ładnie zbudowany, miło mówi i to wszystko, 

natomiast twego pana i małżonka można nazwać wprost dostojnym. 

Lecz to mi nie pomogło wcale; myśl o Nandzie, pytanie, w jakim 

stopniu pasowałaby miłosna żądza i do jego głowy, i do jego ciała, 

zupełnie nie przynosząc wstydu ani poniżenia —  myśl, że on jest tym 

mężczyzną, który mógłby  sprawić, aby moje szczęście dorównało 

memu rozbudzeniu, tkwiła w moim ciele i  w  mej duszy  niczym 

haczyk w gardle ryby, a o wyciągnięciu go nie było w ogóle mowy, 

ponieważ haczyk był zagięty.

W  jaki sposób mogłam wyrwać takie myśli z mego ciała i z mej 

duszy, skoro Nanda przebywał stale z nami: Szridaman i  on nie 

49

background image

mogli żyć bez siebie, ponieważ byli tak odmienni. Zmuszona byłam 

ciągle widzieć go za dnia i marzyć, aby mieć go w nocy zamiast Szri-

damana. Kiedy widziałam jego pierś nacechowaną puklem szczęścia, 

jego wąskie biodra i pośladki —  takie małe (podczas gdy moje są tak 

duże, a biodra  i pośladki Szridamana są czymś pośrednim między 

Nandy i moimi) —   nie panowałam już nad sobą. Gdy jego ramię 

dotykało mego, z rozkoszy dostawałam gęsiej skórki. Gdy wyobrazi-

łam sobie, w jaki sposób jego cudowne nogi,  porośnięte czarnym 

włosem, mogłyby mnie w grze  miłosnej objąć niczym kleszcze —  

miałam zawroty głowy, a z czułości zaczynały sączyć moje piersi. 

Nanda był dla mnie z każdym dniem piękniejszy; nie rozumiałam 

wcale, w jaki sposób wówczas, kiedy mnie kołysał, mogłam być nie-

rozbudzona do tego stopnia, aby nic sobie nie robić z niego oraz z 

jego przesiąkniętego olejkiem gorczycowym ciała. Wydawał mi się 

teraz gandharwańskim księciem Citraratha, rozsiewającym swój nad-

ziemski wdzięk; był niczym bóg miłości, ukazujący się w postaci 

przenajsłodszej,   oszałamiający   zmysły,   pachnący   wonnościami, 

ozdobiony  niebiańskimi  klejnotami oraz girlandami  kwiatów; był 

uosobieniem piękna i młodości, skupiającym w sobie cały urok świa-

ta —  był dla mnie Wisznu, który na ziemię zstąpił pod postacią 

Kriszny.

Dlatego też w chwilach zbliżenia z Szridamanem w nocy bladłam 

ze zgryzoty, że to nie tamten, i zamykałam oczy, by móc myśleć, że 

mnie obejmuje Nanda. Nieraz, w pożądaniu, nie mogłam również się 

powstrzymać i szeptałam nieprzytomnie imię tego, z którym chcia-

łam zaznać tej rozkoszy. Stąd Szridaman dowiedział się, że popełnia-

łam cudzołóstwo spoczywając w jego ramionach czułych i łagod-

nych. Niestety mówię też przez sen, musiałam więc na pewno bole-

śnie   ranić   jego  uszy   wypowiadając   głośno  swe   marzenia,  które 

wszystko mu zdradziły. Wywnioskowałam to z jego bezgranicznego 

smutku oraz z tego, że odsunął się ode mnie i już mnie nie dotykał. 

Lecz Nanda też mnie nie dotykał —  nie dlatego, że to go nie kusiło, 

to bardzo go kusiło, z całą pewnością go kusiło; nie dopuszczam 

myśli, aby nie kusiło go w najwyższym stopniu! Przez niezłomną 

wierność swej przyjaźni stawił jednak czoło tej pokusie, a wierz mi, 

Wieczna Matko —  ja w każdym razie chcę w to wierzyć —  gdyby 

50

background image

pokusa Nandy zmieniła się w zakusy, wtedy dałabym mu też odprawę 

jak się patrzy, a to z uwagi na szacunek dla głowy mego męża. Tak 

więc nie miałam w ogóle mężczyzny i znajdowaliśmy się wszyscy 

troje w stanie dotkliwego niedosytu.

W takich okolicznościach, Matko Świata, wyruszyliśmy do mych 

rodziców, a zmyliwszy drogę przybyliśmy do twego domu. Szrida-

man powiedział, że chce na chwilę tylko wysiąść, by złożyć ci po 

drodze hołd. Zmuszony okolicznościami dokonał jednak w twojej 

celi rzeźnej tego okropnego czynu, pozbawiając swoje ciało poważa-

nia godnej głowy  lub  raczej —  swoją bardzo  szanowaną głowę 

pozbawiając ciała i skazując mnie na nędzny wdowi los. Było to z 

jego strony aktem wyrzeczenia, pełnym głębokiej troski i  najlep-

szych chęci wobec mnie, zbrodniarki. Wielka bogini, daruj mi te sło-

wa prawdy: nie tobie przyniósł Szridaman siebie w ofierze, ale mnie 

oraz przyjacielowi swemu, żebyśmy do woli mogli odtąd pić zmysło-

wą rozkosz. Jednak Nanda, który po niego poszedł, nie chciał tej 

ofiary przyjąć i również odciął głowę od swojego ciała Kriszny, tak 

że nie ma ono dziś wartości. Wskutek tego jednak straciło na warto-

ści również moje życie, a nawet stało się zupełnie bezwartościowe; 

jestem jak gdyby także pozbawiona głowy, ponieważ nie mam męża, 

ani przyjaciela. Nieszczęście to muszę przypisać chyba czynom, jakie 

popełniłam we wcześniejszym  swym  wcieleniu. Ale  czy  po tym 

wszystkim możesz mi się dziwić, że postanowiłam położyć  kres 

memu wcieleniu obecnemu?

—   Jesteś   ciekawską   gęsią,  niczym   więcej!   —   rzekła   bogini 

chmurno-grzmiącym głosem. —  To  śmieszne, co twoja ciekawość 

zrobiła z tego Nandy, który na dobrą sprawę nie był przecież niczym 

nadzwyczajnym. Miliony moich synów  biega po świecie z takimi 

ramionami i na takich nogach, a ty zrobiłaś sobie z niego aż gandhar-

wę! Jest to w gruncie rzeczy wzruszające —  dodał boski głos i stał 

się łagodniejszy. —  Ja, jako matka, traktuję cielesną żądzę jak coś 

wzruszającego w gruncie rzeczy, choć uważam, że na ogół robi się 

dokoła niej za dużo szumu. Lecz, oczywiście, porządek musi być! —  

zupełnie nieoczekiwanie głos stał się znowu szorstki i krzykliwy. —  

Wprawdzie uosabiam sobą nieład, ale dlatego właśnie muszę z całą 

stanowczością dbać o ład i żądać nienaruszalności instytucji małżeń-

51

background image

stwa! Pozwól sobie to powiedzieć. Gdybym kierowała się wyłącznie 

swą dobrodusznością, wszystko by wzięło w łeb. A  z ciebie jestem 

bardzo niezadowolona. Nie tylko narobiłaś bałaganu, ale w dodatku 

jeszcze prawisz mi impertynencje, to znaczy dajesz mi do zrozumie-

nia, że synowie moi, spływając ku mnie krwią, nie mnie złożyli z sie-

bie tę ofiarę; że jeden z nich złożył ofiarę tobie, a drugi złożył ją 

temu pierwszemu. Cóż to za ton? Spróbowałby jakiś mężczyzna, w 

dodatku tak uczony w piśmie, jak twój Szridaman, nie bardzo zdolny 

do miłosnych spraw, odrąbać sobie głowę jak należy, według ofiarne-

go rytuału —  a nie tam podciąć sobie tylko gardło —  nie czerpiąc 

potrzebnej na to mocy oraz okrucieństwa z zapału, jakim go natchnę-

łam! Wypraszam sobie więc twój ton, bez względu na to, czy mieści 

się w twych słowach trochę prawdy. Może być bowiem prawdą, że 

czyn ów został popełniony z pobudek różnorakich, czyli że był to 

czyn niejasny. Syn mój, Szridaman, przyniósł mi w ofierze siebie nie 

tylko dlatego, aby pozyskać moją łaskę, lecz, istotnie, w trosce o cie-

bie również; czy zdawał sobie z tego sprawę, czy też nie, jest rzeczą 

obojętną. Ofiara zaś małego Nandy była tylko nieuniknionym skut-

kiem czynu Szridamana. Dlatego też nie bardzo jestem skłonna przy-

jąć krew młodzieńców i zgodzić się na ich ofiarę. Gdybym więc 

oddała obydwie te ofiary i przywróciła wszystko do dawnego stanu, 

czy mogłabym spodziewać się po tobie, że na przyszłość będziesz się 

zachowywała przyzwoicie?

—  Ach, święta bogini oraz droga matko! —  zawołała zalana łza-

mi Sita. —  Gdybyś zdołała, gdybyś mogła cofnąć te okropne czyny 

zwracając mi mojego męża i mojego przyjaciela, aby wszystko pozo-

stało po staremu —  jak bym cię błogosławiła! Starałabym się opano-

wać i nawet nie mówiłabym przez sen, żeby szlachetny Szridaman 

już nie miał zmartwień! Byłabym ci niewymownie wdzięczna, gdy-

byś mogła sprawić, żeby wszystko było tak jak dawniej! Chociaż 

sprawy przyjęły przedtem tak dalece smutny obrót, że stanąwszy w 

twoim łonie przed straszliwą niespodzianką, ujrzałam jasno i wyraź-

nie, że to nie mogło skończyć się inaczej —  jednak byłoby cudow-

nie, gdyby twojej mocy udało się odmienić koniec całej sprawy, tak 

żeby na przyszły raz już mógł być lepszy!

52

background image

—  Co to znaczy „gdybyś zdołała” albo „gdybyś mogła sprawić”? 

—  odrzekł boski głos. —  Nie wątpisz chyba, że dla mojej mocy to 

drobnostka! Odkąd istnieje świat, dowiodłam tego już niejednokrot-

nie. Wprawdzie nie zasługujesz na to, ale żal mi ciebie wraz z tym 

bladym, ślepym zarodeczkiem w twoim łonie. Żal mi również tych 

obydwu chłopców tam, w świątyni. Nadstaw więc porządnie uszu i 

słuchaj, co ci powiem! Zostawisz teraz w spokoju swoją pętlę i wró-

cisz do mojego domu, przed mój obraz i do niespodzianki, jaką urzą-

dziłaś. Tam już nie będziesz się mizdrzyła, nie zemdlejesz, lecz weź-

miesz głowy za czupryny i dopasujesz je do biednych ich tułowi. 

Jeżeli ostrzem ofiarnego miecza skierowanym w dół pobłogosławisz 

miejsca cięć, za każdym razem wymawiając moje imię —  możesz 

powiedzieć Durgâ albo K âlî lub po prostu Dewi, obojętne —  mło-

dzieńcy wrócą do dawnego stanu. Czy zrozumiałaś mnie? Chociaż 

wyczujesz dużą siłę przyciągania między  ciałami a głowami, nie 

zbliżaj ich do siebie nazbyt prędko, aby przelana krew zdążyła wró-

cić i zostać znów wchłonięta. Odbywa się to z czarodziejską wprost 

prędkością —  wymaga jednak chwili czasu. Mam nadzieję, że sły-

szałaś dobrze? A  więc biegnij! Uważaj tylko, zrób wszystko porząd-

nie: nie nałóż im w pośpiechu głów odwrotnie —  twarzą do pleców 

—  tak żeby się stali dla ludzi pośmiewiskiem! Działaj! Jeśli odłożysz 

to do jutra, będzie już za późno.

53

background image

IX

Piękna Sita nie powiedziała więcej nic —  nawet „dziękuję”; dała 

od  razu susa i popędziła do świątyni z prędkością, na jaką  tylko 

pozwalało  jej krępujące ruchy sari. Przebiegłszy główną halę oraz 

halę bram dotarła do świętego łona, gdzie przed straszliwą twarzą 

bóstwa przystąpiła gorączkowo i pośpiesznie do zaleconego dzieła. 

Siła przyciągania między ciałami a głowami była mniejsza, niż można 

było się spodziewać na podstawie tego, co mówiła Dewi. Siła owa 

była wyczuwalna, ale nie gwałtowna, nie zachodziła więc obawa, że 

krew, która rynnami szła teraz do góry nie zdąży we właściwym cza-

sie wrócić; w chwili zbliżania  krew napływała z prędkością czaro-

dziejską, wydając przy  tym ożywiony  mlaskający szmer. Błogosła-

wieństwo dokonane za pomocą miecza oraz boskie imię, które Sita 

tłumiąc radość aż trzykrotnie wykrzyknęła przy każdej z tych czyn-

ności, okazały się w swych skutkach niezawodne: obaj młodzieńcy 

powstali przed nią z głowami przymocowanymi, bez najmniejszego 

znaku cięcia lub blizny. Spojrzeli na nią i spojrzeli w dół po sobie lub 

raczej: spoglądając tak, każdy z nich patrzył z góry na dół na drugie-

go, gdyż po to, żeby spojrzeć na samego siebie, musiałby każdy z nich 

popatrzeć naprzeciwko —  tak bowiem przedstawiało się ich przy-

wrócenie do dawnego stanu.

Coś ty zrobiła, Sito? Albo, co się stało? Albo, coś zrobiła przez 

swój pośpiech, że się to stało? Jednym słowem (stawiając tak pyta-

nie, by móc zrozumieć należycie, jak bardzo płynna jest granica mię-

dzy tym, co „stało się”, a tym, co człowiek „zrobił”): co ci się zda-

rzyło? Jest całkowicie zrozumiałe, że działałaś w podnieceniu, lecz 

czyż nie mogłaś mimo to podczas wykonywania swych czynności 

otworzyć trochę szerzej oczu?  Nie nasadziłaś swym młodzieńcom 

54

background image

głów odwrotnie —  tak, by mieli twarze odwrócone w stronę pleców; 

nie, to bynajmniej ci się nie zdarzyło. Lecz —  powiedzmy wreszcie, 

co ciebie spotkało, nazwijmy po imieniu ten mącący zmysły fakt, 

owo nieszczęście, przykrość, niespodziankę lub w jakikolwiek inny 

sposób bylibyście wszyscy troje skłonni dziś to nazwać —  jednemu z 

nich dopasowałaś głowę należącą do drugiego i przypieczętowałaś to 

błogosławieństwem. Szridamanowi dałaś głowę Nandy —  jeżeli ciału 

Szridamana bez najważniejszej rzeczy można nadać jego imię —  a 

głowę Szridamana dałaś Nandzie —  jeżeli Nanda był bez głowy jesz-

cze Nandą. Krótko mówiąc, dla ciebie małżonek i przyjaciel zmar-

twychwstali nie takimi, jakimi byli, lecz w układzie zamienionym. 

Ujrzałaś Nandę —  jeżeli ten jest Nandą, który ma na karku jego 

pospolitą głowę —  w szacie i przepasce na kształt spodni, osłaniają-

cych delikatne, pulchne ciało Szridamana, natomiast Szridaman —  

jeżeli wolno mianem tym określić postać, na której osadzona jest 

jego łagodna głowa —  stanął przed tobą na kształtnych nogach Nan-

dy, przy czym obramowany sznurem koralików „pukiel szczęścia” 

widniał na „jego” szerokiej, brązowawej piersi!

Nadmierny   pośpiech   jakąż   sprawił   niespodziankę!   Ofiarowani 

żyli, lecz żyli zamienieni: ciało męża z głową przyjaciela, a ciało 

przyjaciela z głową męża. Cóż dziwnego, że skaliste łono przez kilka 

minut rozbrzmiewało okrzykami zdumionej trójki? Osobnik z głową 

Nandy, badając przynależne do niej członki, obmacywał ciało, które 

niegdyś jako coś drugorzędnego należało do szlachetnej głowy Szri-

damana; a ów z kolei, to znaczy Szridaman (jeżeli sądzić na podsta-

wie głowy), pełen zmieszania badał —  jako swoje własne —  ciało, 

które w połączeniu z miłą głową Nandy było dawniej rzeczą główną. 

Natomiast ta, która spowodowała ten nowopowstały układ, miotała 

się biegając od jednego do drugiego i prosząc, by jej przebaczyli. 

Wśród okrzyków, w których przewijały się zarówno żal i radość, jak 

i samooskarżenie, obejmowała ich na przemian, aż wreszcie padła im 

do nóg, by śmiejąc się i płacząc wyspowiadać się ze swoich przeżyć 

oraz przeoczenia, jakie niepostrzeżenie jej się przytrafiło.

—  Przebaczcie mi, jeśli możecie! Wybacz najlepszy Szridamanie! 

—  wołała, umyślnie pomijając połączone z jego głową ciało Nandy 

i zwracając się z naciskiem właśnie do niej. —  I ty mi przebacz, Nan-

55

background image

do! —  mówiła ze wzrokiem skierowanym w górę, znowu ku odpo-

wiedniej głowie, mało wprawdzie ważnej, lecz traktowanej przez nią 

jako główna rzecz, podczas gdy przyłączone do niej ciało Szridamana 

traktowała  również jako coś  obojętnego i  dodatkowego. —  Ach, 

powinniście się zdobyć na to, żeby mi wybaczyć! Pomyślcie o okrop-

nym czynie, jakiego dokonaliście na sobie samych w poprzednim 

swym wcieleniu; pomyślcie o rozpaczy, w jakiej pogrążyliście mnie 

przez to! Jeśli weźmiecie pod uwagę, że miałam szczery zamiar się 

udusić, a później prowadziłam obezwładniającą zmysły rozmowę z 

chmurnie-grzmiącym głosem Niedostępnej —  zrozumiecie, że wyko-

nując jej rozkazy miałam przyćmiony umysł i nie panowałam całko-

wicie nad myślami: widziałam wszystko jak we mgle i tylko niewy-

raźnie rozpoznawałam, czyją głowę oraz czyje ciało mam pod ręką. 

Musiałam zdać się na los szczęścia, czy znajdzie się na swym właści-

wym miejscu odpowiednia część. Istniało pewne prawdopodobień-

stwo, że to, co robię, robię dobrze, lecz tyleż samo przemawiało 

przeciw   temu   —   tak   się   złożyło   i tak   zostaliście   złożeni.  Skąd 

mogłam wiedzieć, czy przyciąganie między głowami i ciałami odby-

wa się z właściwą siłą; przecież występowało wyraźnie i zdecydowa-

nie, chociaż jest możliwe, że przy innym zestawieniu byłoby silniej-

sze. Niedostępna ponosi tutaj również pewną winę, gdyż ostrzegała 

mnie jedynie przed tym, abym nie odwróciła waszych twarzy w stro-

nę pleców, zwracałam więc uwagę przede wszystkim na to. Dostojna 

nie pomyślała o tym, że się złoży tak, jak się złożyło! Powiedzcie, 

czy jesteście zrozpaczeni tą postacią, w jakiej zmartwychwstaliście, i 

czy przeklniecie mnie na wieki? Jeżeli tak, to pójdę i dokonam czy-

nu, w którym mi Niepoczęta przeszkodziła. Czy nie bylibyście jed-

nak skłoni mi przebaczyć? Czy nie sądzicie, że w okolicznościach, 

które złożyły się w ten sposób dzięki ślepemu przypadkowi, może 

zacząć się pomiędzy nami trojgiem nowe, lepsze życie? Lepsze od 

tego, jakie byłoby  możliwe,  gdyby  został przywrócony  tylko  ów 

poprzedni stan, który nas doprowadził do tak smutnego końca i który 

—  w ludzkiej skali —  musiałby ponownie doprowadzić do końca 

równie żałosnego. Na to mi odpowiedz, silny Szridamanie! To chcę 

usłyszeć, Nando o szlachetnych kształtach!

56

background image

Prześcigając się wzajemnie w przebaczeniach, zamienieni młodzi 

ludzie pochylili się nad Sitą, podnieśli ją —  Szridaman rękami Nan-

dy, a Nanda rękami Szridamana —  i wszyscy troje tworzyli teraz 

obejmującą się serdecznie, płacząco-roześmianą grupę. Dwie rzeczy 

wyraźnie wyszły przy tym na jaw. Po pierwsze okazało się, że Sita 

postąpiła słusznie zwracając się do głów dwóch zmartwychwstałych, 

gdyż one stanowiły o nich; niewątpliwie one określały odczuwanie 

swego ja i swoich właściwości; toteż Nandą czuł się ten, który na 

wąskich, jasnych barkach miał osadzoną pospolitą głowę syna Gargi, 

natomiast pewność, że jest Szridamanem, czuł ten, który miał na 

wspaniałych ciemnych barkach głowę bramińskiego wnuka. Po dru-

gie stało się zupełnie jasne, że obaj rzeczywiście nie gniewali się na 

Sitę za omyłkę, lecz bardzo się cieszyli nowymi postaciami.

—  Zakładając —  powiedział Szridaman —  że Nanda nie wstydzi 

się swojego obecnego ciała i nie odczuwa zbyt dotkliwie braku pukla 

Kriszny  —  co dla mnie byłoby bolesne —  mogę powiedzieć tylko 

tyle, że osobiście czuję się najszczęśliwszym z ludzi. Takiego ciała 

życzyłem sobie zawsze, toteż gdy badam muskuły moich rąk, patrzę 

na me ramiona  i spoglądam w dół na me wspaniałe nogi, ogarnia 

mnie radość. Całkiem inaczej niż dotychczas będę odtąd chodził  z 

podniesioną głową —  po pierwsze w poczuciu swej siły i swojego 

piękna, a po drugie z tego względu, że zapanuje zgodność pomiędzy 

mymi duchowymi skłonnościami a cielesną stroną. Nie będzie już w 

tym nic niewłaściwego, przewrotnego, jeśli pod drzewem będę opo-

wiadał się za uproszczeniem, popierając pochód krów dokoła góry 

„Barwny Szczyt”, a nie bramińską formę modłów. To mi już przy-

stoi, gdyż obce —  dziś należy do mnie. Kochani przyjaciele, niewąt-

pliwie tkwi jakiś smutek w tym, że owo obce dziś należy do mnie i 

nie stanowi już przedmiotu pożądania i podziwu —  poza tym, że sam 

siebie podziwiam —  i że zalecając służbę ku czci góry zamiast świę-

ta Indry, już nie służę innym, lecz temu, czym sam jestem. Tak, przy-

znaję, jest jakiś smutek w tym, że jestem taki, jakim chciałem być. 

Lecz myśl o tobie, słodka Sito, zepchnie go zupełnie na ostatni plan. 

Chodzi mi o ciebie znacznie bardziej niż o siebie i dlatego właśnie 

myśl, jakie korzyści będzie mogła przynieść ci nowa budowa mego 

ciała, czyni mnie już z góry niewymownie dumnym i szczęśliwym. 

57

background image

Jeżeli o mnie chodzi, mogę więc jedynie ten cały cud pobłogosławić, 

mówiąc: niech będzie, siyâ!

—  Doprawdy mógłbyś już powiedzieć „siyât”, wyrażając się wła-

ściwie —  rzekł teraz Nanda, który przy ostatnich słowach przyjaciela 

spuścił oczy —  i nie dopuścić, by twój język uległ wpływom twego 

prostackiego ciała, którego ci bynajmniej nie zazdroszczę, gdyż zbyt 

długo należało do mnie. Ja też nie gniewam się na ciebie Sito, i 

mówię również „siyât” na ten cud. Zawsze pragnąłem mieć tak deli-

katne ciało jak to, które należy teraz do mnie. Kiedy w przyszłości 

będę opowiadał się za formą modłów ku czci Indry, występując prze-

ciwko uproszczeniu, będzie mi bardziej aniżeli dawniej z tym do 

twarzy, przynajmniej zaś do ciała, które dla ciebie, Szridamanie, 

mogło być uboczną rzeczą, lecz dla mnie jest tą rzeczą główną. Nie 

dziwię się bynajmniej, że nasze głowy oraz nasze ciała, tak jak je 

złożyłaś, Sito, przyciągały się wzajemnie z taką siłą. W  tej właśnie 

sile przejawiała się łącząca mnie i Szridamana przyjaźń i mogę tylko 

pragnąć, aby na skutek tego, co się stało, ta przyjaźń nie została naru-

szona. Muszę jednak stwierdzić jedno: moja biedna głowa nie może 

przestać troszczyć się o ciało, które przypadło jej w udziale —  musi 

stać na straży jego praw. Dlatego, Szridamanie, zdumiała i zmartwiła 

mnie niezwykła pewność, z jaką nawiązałeś do małżeńskich przy-

szłych losów Sity. To mi się nie mieści w głowie i nie wydaje mi się, 

aby istniała pod tym względem jakakolwiek pewność. Przeciwnie —  

jest wielkie pytanie, na które moja głowa inaczej odpowiada aniżeli 

twoja.

—  Jak to? —  zawołali jednocześnie Szridaman i Sita.
—  Jak to? —  powtórzył przyjaciel o delikatnym ciele —  Jak w 

ogóle możecie pytać? Moje ciało jest dla mnie rzeczą główną —  w 

nim widzę sens małżeństwa, a w małżeństwie jest ono tak samo rze-

czą główną, ponieważ dzieci płodzi ciało, a nie głowa. Chciałbym 

zobaczyć kogoś, kto zaprzeczyłby, że jestem ojcem dziecka, które 

Sita nosi w swoim łonie.

—  Ależ opamiętaj się! —  zawołał Szridaman prostując gniewnie 

swoje mocne ciało. —  Zastanów się nad samym sobą!

—  Jesteś Nandą, czy kimś innym?

58

background image

—  Jestem Nandą —  odparł tamten —  lecz jeśli słusznie nazywam 

dzisiaj ciało męża swoim własnym i mówię o nim „ja”, to również 

słusznie nazywam pięknokształtną, pięknolicą Sitę swoją żoną, a jej 

dziecko nazywam swoim płodem.

—  Naprawdę? —  odrzekł lekko drżącym głosem Szridaman.
—  Czy tak jest rzeczywiście? Nie odważyłbym się twierdzić tego 

wówczas, kiedy obecne twoje ciało należało jeszcze do mnie i spo-

czywało  obok  Sity. Jej nieprzytomne szepty, które były  źródłem 

moich bezgranicznych cierpień, świadczą o tym, że w istocie obej-

mowała ona nie tamto ciało, ale to, które nazywam dzisiaj moim. Nie 

jest to ładnie z twojej strony, przyjacielu, że poruszasz te bolesne 

sprawy zmuszając mnie, bym o nich mówił. Jak możesz obstawać 

przy twej głowie lub raczej przy twym ciele i zachowywać się w ten 

sposób, jak gdybyś stał się mną, a ja stałbym się tobą? Jest przecież 

rzeczą całkiem oczywistą, że gdyby zaszła taka zmiana i ty zmienił-

byś się w Szridamana, męża Sity, ja —  natomiast —  w Nandę, wów-

czas nic by nie uległo zmianie i wszystko pozostałoby jak dawniej. 

Szczęśliwy cud polega właśnie na tym, że w rękach Sity dokonała się 

tylko zamiana głów i ciał, z której się cieszą nasze decydujące w tym 

wypadku głowy i która przede wszystkim ma zadecydować o zado-

woleniu pięknobiodrej Sity. Gdy —  powołując się uparcie na twoje 

ciało męża —  narzucasz się jej jako mąż, a mnie przydzielasz rolę 

przyjaciela domu, wykazujesz karygodne samolubstwo; myślisz tylko 

o sobie i o swych rzekomych prawach, nie troszcząc się o szczęście 

Sity ani o korzyści, jakie wyniknąć mają dla niej z tej zamiany.

—  Korzyści —  odrzekł Nanda dość gorzko —  z których masz za-

miar być tak dumny, są równie dobrze twoimi korzyściami i wykazu-

ją twoje samolubstwo; ono jest powodem, że tak fałszywie mnie 

rozumiesz. W rzeczywistości bowiem powołuję się bynajmniej nie na 

ciało męża, jakie przypadło mi w udziale, lecz na głowę, nazywaną 

zwykle moją; na moją i to wyłącznie moją głowę, którą określasz 

sam jako decydującą i która sprawia, że w połączeniu z nowym deli-

katnym ciałem jestem również Nandą. Całkiem niesłusznie przedsta-

wiasz sprawę tak, jak gdybym mniej od ciebie troszczył się o szczę-

ście i korzyści Sity. W  ostatnich czasach, gdy przyglądała mi się, 

przemawiając do mnie słodkim głosem, którego się lękałem, gdyż 

59

background image

niebezpieczeństwo, że odpowiem jej podobnym głosem, było bardzo 

duże —  patrzyła wprost na moją twarz starając się wyczytać coś z 

mych oczu i  mówiła do mnie „Nando”, a nawet „drogi  Nando”. 

Wówczas wydawało mi się to zbyteczne, dziś natomiast stało się 

zupełnie dla mnie jasne, że nie było w tym nie tylko nic zbędnego, 

lecz odwrotnie,  miało to znaczenie  wprost olbrzymie; świadczyło 

bowiem, że myślała nie o moim ciele, które samo przez się nie zasłu-

guje na to, by nazwać je moim imieniem, czemu ty dajesz najlepszy 

dowód posiadając je, a jednak nazywając siebie Szridamanem —  tak 

jak dawniej. Nie odpowiadałem jej —  lub tylko wtedy, kiedy było to 

niezbędne   —  z  obawy,   żeby   nie   wpaść   również  w   wibrująco-

dźwięczny ton; nie zwracałem się  też do niej po imieniu i kryłem 

przed nią oczy, żeby w nich nie mogła czytać. Wszystko to robiłem 

przez przyjaźń i szacunek dla twego stanu małżeńskiego. Gdy jednak 

głowie, w której oczy spoglądała tak głęboko i tak pytająco i do której 

przemawiała „Nando” oraz „drogi Nando”, przypadło teraz też w 

udziale ciało męża, a ciału męża głowa Nandy —  sytuacja z gruntu 

się zmieniła na moją i na Sity korzyść. Przede wszystkim na jej 

korzyść! Gdyż właśnie biorąc przede wszystkim pod uwagę szczę-

ście i zadowolenie Sity, trudno sobie wyobrazić warunki doskonalsze 

niż te, o jakich mówię.

—  Nie —  powiedział Szridaman —  tego nie spodziewałem się po 

tobie. Obawiałem się, że mógłbyś wstydzić się mojego ciała, tymcza-

sem okazuje się, że moje dawne ciało mogłoby się wstydzić twojej 

głowy, tak bardzo wikłasz się w sprzecznościach przedstawiając jako 

najważniejszą rzecz w małżeństwie raz głowę, a kiedy indziej ciało 

—  jak ci wygodniej! Byłeś zawsze skromnym chłopcem, a teraz 

nagle wykazujesz krańcową pewność siebie i zarozumiałość twier-

dząc, że warunki twoje mogą w najdoskonalszy sposób zapewnić 

szczęście Sity. A  przecież widać jasno jak na dłoni, że właśnie ja 

mogę zaofiarować jej warunki jak najlepsze, to znaczy mogę dać jej 

jednocześnie jak największe szczęście i zaspokojenie! Lecz cóż, dal-

sza wymiana słów nie ma żadnego sensu i nic nam więcej nie da. Tu 

stoi Sita. Niech ona powie, do kogo dziś należy —  niech będzie 

sędzią naszego i swojego szczęścia.

60

background image

Sita wodziła błędnym wzrokiem od jednego do drugiego, potem 

ukryła w dłoniach twarz i rozpłakała się.

—  Nie mogę. Nie zmuszajcie mnie do tej decyzji. —  szlochała. 

—  Jestem tylko słabą kobietą —  to za trudne dla mnie. Z  początku 

oczywiście wszystko wydawało mi się łatwe i choć wstydziłam się 

tak bardzo swego przeoczenia, byłam szczęśliwa, szczególnie widząc 

was szczęśliwych. Wasze rozmowy jednak pomieszały mi zupełnie w 

głowie  i rozdwoiły  moje serce, tak że obydwie jego części są w 

sprzeczności z sobą w takim samym stopniu, w jakim wy przeczycie 

sobie. W  twoich słowach, najlepszy Szridamanie, jest dużo prawdy; 

w dodatku nie podkreśliłeś wcale, że mogę przybyć do rodzicielskie-

go domu tylko z mężem mającym twoje rysy. Ale zdanie Nandy mnie 

częściowo również wzrusza; a gdy  przypomnę sobie, jak bardzo 

smutne i zupełnie bez znaczenia było jego ciało pozbawione głowy, 

muszę mu przyznać  rację, że myślałam —  a może nawet przede 

wszystkim —  o jego głowie, kiedy zwracałam się do niego czasem 

„drogi Nando”. Natomiast, jeśli chodzi o szczęście i zaspokojenie, 

drogi Szridamanie, jest to pytanie wielkie, na które niesłychanie trud-

no dać odpowiedź: co może dać mi większe szczęście i zaspokojenie 

—  ciało czy też głowa męża. Nie, nie dręczcie mnie, nie czuję się na 

siłach waszego sporu załagodzić i nie mogę orzec, który z was jest 

moim mężem!

—  Jeżeli tak się sprawy mają —  rzekł w końcu Nanda przerywa-

jąc wypełnioną bezradnością ciszę —  i Sita nie czuje się na siłach 

zdecydować się i nas rozsądzić, w takim razie zawyrokować musi 

osoba trzecia lub ściślej mówiąc —  czwarta. Gdy Sita napomknęła o 

tym, że może wrócić do rodziców tylko z mężem mającym rysy Szri-

damana, pomyślałem sobie, że my, to znaczy ja i ona, nie powrócimy 

do rodzinnych stron i żyć będziemy w samotności, w wypadku gdyby 

Sita swoje szczęście i zaspokojenie miała znaleźć we mnie —  w swo-

im cielesnym mężu. Od dawna noszę się już z myślą o samotnym 

życiu na pustkowiu, ponieważ kilkakrotnie miałem zamiar pójść do 

lasu i zostać pustelnikiem, kiedy głos Sity napawał mnie obawą o 

moją przyjacielską wierność. Dlatego też, by zdobyć wskazówki do 

życia na bezludziu, usiłowałem poznać pewnego ascetę zwącego się 

Kamadamana, który potrafił osiągnąć całkowite samoposkromienie. 

61

background image

Odwiedziłem go w lesie Dankaka, gdzie jest w ogóle pełno świętych 

i gdzie mieszka również ów” Kamadamana. Z domu nazywa się zwy-

czajnie Guha, lecz przybrał sobie takie ascetyczne imię i chce, by 

nim go nazywano, o ile w ogóle pozwala komukolwiek do siebie się 

odezwać. Mieszka on w lesie Dankaka od wielu lat, ściśle przestrze-

gając obrządków kąpieli i milczenia, i mam wrażenie, że jest już bli-

ski swego przemienienia. Jedźmy do tego mędrca, który życie zna i 

który je pokonał, opowiedzmy mu naszą historię i jego powołajmy na 

sędziego szczęścia Sity. Jeżeli się zgadzacie, niech on rozstrzygnie, 

który z nas jest jej małżonkiem, i jego wyrok niechaj będzie obowią-

zujący.

—  Tak! —  wykrzyknęła z ulgą Sita. —  Nanda ma rację. Jedźmy 

do świętego!

—  Przyznaję, że wchodzi tutaj w grę konkretne zagadnienie, które 

nie może zostać rozwiązane przez nas samych, lecz jedynie przez 

jakiś sąd postronny —  powiedział Szridaman. —  Dlatego też i ja się 

zgadzam na postawioną propozycję i jestem gotów poddać się sądo-

wi mędrca.

Ponieważ pod tym względem wszyscy troje byli zgodni, wyszli ze 

świątyni i powrócili do wąwozu —  do czekającego na nich wciąż 

jeszcze pojazdu. Tutaj od razu wyłoniło się pytanie, który z męż-

czyzn ma być woźnicą i kierowcą; czynność ta należy bowiem i do 

ciała, i do głowy. Nanda znał drogę prowadzącą do odległego stąd o 

dwa dni jazdy lasu —  miał ją w swojej głowie. Natomiast Szridaman 

budową swego ciała lepiej się nadawał do trzymania cugli; był to 

powód, dla którego Nanda dotychczas urząd ten sprawował. Teraz 

jednak przekazał go Szridamanowi i usiadłszy za nim razem z Sitą, 

dawał mu wskazówki dotyczące drogi.

62

background image

X

Jędrno-zielony od wilgoci las Dankaka, do którego nasi przyjacie-

le trzeciego dnia dotarli, roił się od świętych. Las był jednak dosta-

tecznie duży na to, aby w odpowiednim stopniu móc każdemu z nich 

zapewnić  odosobnienie i skrawek bezludzia ziejącego pustką. Piel-

grzymom wędrującym od samotni do samotni niełatwo było się dopy-

tać o Kamadamanę —  pogromcę pragnień. Okoliczni pustelnicy nie 

chcieli  wzajemnie nic o sobie wiedzieć; każdy  chciał  koniecznie 

trwać w mniemaniu, że jest zupełnie sam w rozległym lesie i że ota-

cza go bezludzie całkowite. Samotnie te zamieszkiwali święci róż-

nych stopni —  częściowo tacy, którzy przeszli przez życiowy szcze-

bel ojca domu i teraz poświęcali resztę życia umiarkowanej kontem-

placji, czasami nawet w towarzystwie swoich żon. Część świętych 

stanowili też jogowie —  straszliwie fanatyczni, zdecydowani na udu-

chowienie ostateczne, którzy popędy swoich zmysłów okiełznali pra-

wie  całkowicie, zwalczając ciało do  zupełnie nieprawdopodobnych 

granic i dokonując na nim najstraszliwszych praktyk dla wypełnienia 

swoich bezlitosnych ślubów. Pościli z całą zaciętością, spali na gołej 

ziemi podczas deszczu, a podczas chłodów nosili tylko mokre szaty. 

Natomiast w lesie, w upał, zasiadali między czterema ogniskami w 

celu zniszczenia swej powłoki ziemskiej, która częściowo z nich spły-

wała, zaś częściowo ulatniała się w palącym żarze, a którą poddawali 

jeszcze dodatkowym umartwieniom, całymi dniami tarzając się po 

ziemi, stojąc nieruchomo na czubkach palców lub trwając w nie-

ustannym   ruchu,  mianowicie   —   kolejno   szybko   przysiadając   i 

powstając. Jeżeli podczas takich praktyk zaniemogli —  co stwarzało 

im widoki bliskiego przemienienia —  wyruszali w ostatnią swą piel-

grzymkę biorąc kierunek prosto na północny wschód, przy czym już 

63

background image

nie odżywiali się ziołami i bulwami, lecz tylko wodą i powietrzem, 

aż w końcu ciało upadało i dusza jednoczyła się już z Brahmą.

W czasie wędrówki przez parcele samotników szukający orzecze-

nia spotykali świętych obydwu tych rodzajów. Pojazd swój pozosta-

wili na skraju pokutniczego lasu u rodziny pustelnika, która —  nie 

bez stykania się z zewnętrznym światem —  prowadziła dość swo-

bodne życie. Jak wspomnieliśmy, przybyłej trójce niełatwo było zna-

leźć bezludzie zamieszkałe przez Kamadamanę. Aczkolwiek Nanda 

trafił już do niego  kiedyś przez bezdroża, miał jednak dzisiaj inne 

ciało, co ograniczało jego zdolność pamiętania miejscowości oraz 

orientacji. Tymczasem mieszkańcy drzew i jaskiń w głębi lasu uda-

wali, że nie wiedzą nic, albo naprawdę nie wiedzieli, toteż jedynie 

dzięki żonom niektórych byłych ojców domu, które w dobroci serca 

poza plecami swoich panów wskazywały drogę szukającej trójce, 

udało się po całym dalszym dniu szukania i po przenocowaniu w dzi-

kiej puszczy szczęśliwie dotrzeć do rewiru, w którym mieszkał świę-

ty. Tam ujrzeli jego pobieloną głowę z potarganym, skudłaconym 

włosem i jego wyciągnięte w górę ręce, podobne do wyschniętych 

dwóch gałęzi. Wystawały one z kałuży zabagnionej wody, w której 

święty w najwyższej koncentracji ducha stał zanurzony aż po szyję 

—  któż to może wiedzieć, od jak dawna. Głęboki respekt przed żarli-

wą siłą jego ascetyzmu powstrzymał ich od zawołania go. Czekali 

więc cierpliwie, aż przerwie swoje praktyki, co jednak —  czy dlate-

go, że nie zauważył ich, czy też dlatego właśnie, że ich zauważył —  

nieprędko jeszcze nastąpiło. Dobrą godzinę musieli trwożnie czekać 

w pewnej odległości od brzegu bagna, zanim z niego się wynurzył, 

całkowicie nagi, z brodą i owłosieniem ciała ociekającymi  gęstym 

mułem. Ponieważ święty był prawie pozbawiony ciała, a składał się 

przeważnie z kości i skóry, trudno było już, że tak powiemy, nazwać 

to nagością. Zbliżając się do czekających zamiatał miotłą ziemię 

przed stopami, aby, jak zrozumieli, nie zniszczyć jakiejkolwiek istoty 

żywej, która mogła skrycie zjawić się na jego drodze. Dla nieproszo-

nych gości zaś nie był z początku zbyt łaskawy. Gdy podszedł bliżej, 

podniósł na nich groźnie miotłę (tak że z ich powodu pod nogami 

jego łatwo mogło się przydarzyć coś, co byłoby już nie do naprawie-

nia) i zawołał:

64

background image

—  Precz, gapie i  próżniacy!  Czego  tu szukacie na bezludziu 

moim!

—  Kamadamano, zwycięzco pragnień! —  z całą skromnością od-

parł Nanda. —  Wybacz nam, ludziom w potrzebie, że ośmieliliśmy 

się tutaj zbliżyć! Zwabiła nas do ciebie sława twego samoposkromie-

nia, ale przygnały nas potrzeby ucieleśnionego życia. Zechciej być 

tak łaskaw, udziel nam swej rady, jako ten byk między mędrcami, i 

wydaj prawomocny wyrok. Bądź dobry, przypomnij sobie! Już raz 

się odważyłem przyjść do ciebie po wskazówki dotyczące życia na 

bezludziu.

—  Nie jest wykluczone, że cię znam! —  rzekł pustelnik przygląda-

jąc mu się spod krzaczastych groźnych brwi oczami głęboko osadzo-

nymi w oczodołach. —  Nie jest wykluczone, przynajmniej sądząc z 

twoich rysów, gdyż wydaje mi się, że postać twoja doznała w mię-

dzyczasie pewnego oczyszczenia, które zapewne wolno mi przypisać 

twoim poprzednim odwiedzinom u mnie.

—  One wpłynęły na mnie bardzo dobrze —  rzekł wymijająco 

Nanda. —  Lecz przemiana, jaką dostrzegasz we mnie, wiąże się jesz-

cze z czymś innym i należy do historii polegającej na nieszczęściu i 

na cudzie, która właśnie jest historią naszej znajdującej się w potrze-

bie trójki. Postawiła ona nas wobec pytania, na które odpowiedzieć 

nie umiemy; potrzebujemy więc koniecznie twej decyzji i wyroku. 

Zastanawiamy się jedynie, czy istotnie twoje samoposkromienie jest 

na tyle wielkie, że zdobędziesz się na wysłuchanie nas.

—  Niech takim będzie —  odparł Kamadamana. —  Nikt nie powi-

nien mówić, że nie było wielkie. Wprawdzie pierwszym mym odru-

chem  było przepędzić was z mego odludzia, lecz był to również 

jeden z tych odruchów, które zwalczam, oraz pokusa, której zamie-

rzam oprzeć się. Jeżeli bowiem unikanie ludzi jest ascezą, to jeszcze 

większym ascetyzmem jest przyjmowanie ich u siebie. Wierzcie mi 

—  obecność wasza i wyziewy życia, jakie z sobą przynosicie, kładą 

się ciężarem na mej piersi powodując przykry żar policzków, który 

moglibyście dostrzec, gdybym popiołem nie wybielił sobie we wła-

ściwy sposób twarzy. Gotów jednak jestem wytrzymać wasze przesy-

cone wyziewami odwiedziny, szczególnie z tego względu, że w skład 

waszej trójki wchodzi białogłowa, co dawno już zauważyłem. Zmy-

65

background image

sły mówią mi, że jest wspaniale zbudowana, jest smukła niczym lia-

na, ma delikatne uda, pełne piersi... o tak, och tfu! Piękna jest środ-

kowa część jej ciała; ma też uroczą kuropatwooką twarz, a piersi jej 

—  chcę to powiedzieć jeszcze raz —  są takie pełne, jędrne. Dzień 

dobry ci, niewiasto! Na twój widok mężczyznom z żądzy jeżą się na 

ciele włosy, prawda? Wasze życiowe troski są niewątpliwie twoim 

dziełem, ty pułapko, ty przynęto. Bądź pozdrowiona! Tych chłopców 

z całą pewnością przepędziłbym do diabła, ale skoro ty jesteś z nimi, 

moja droga, pozostańcie tutaj, pozostańcie tak długo, jak będziecie 

chcieli. Z  prawdziwą gościnnością zapraszam was do siebie przed 

moje wypróchniałe drzewo i chętnie poczęstuje was jujubą. Jagody te 

zebrałem w liście nie po to, by je zjeść, lecz po to, żeby zrezygnować 

z nich i przyglądając im się jeść ziemiste bulwy, ponieważ kościec 

mój co pewien czas wymaga ciągle jeszcze zasilania. Wysłucham też 

tej historii waszej, z której powieje na mnie niewątpliwie duszącymi 

wyziewami życia, wysłucham jej słowo po słowie, bowiem Kamada-

many nie powinien nikt posądzić o lękliwość. Wprawdzie trudno jest 

rozróżnić odwagę i ciekawość. Podszeptom, jakobym pragnął was 

wysłuchać tylko z tych powodów, że zgłodniałem na bezludziu i sta-

łem się łakomy historii przesyconych wyziewami życia, należy prze-

ciwstawić się w tym samym stopniu jak podszeptom dalszym, mia-

nowicie że przeciwstawianie się oraz dławienie mych sprzeciwów ma 

źródło tylko w ciekawości, tak że w gruncie rzeczy zdławić należało-

by ciekawość. Tylko gdzie wówczas byłaby odwaga? Sprawa ma się 

tak, jak z tymi jagodami. One wszakże też mnie kuszą, abym posta-

wił je przed sobą —  nie tylko jako przedmiot wyrzeczenia, ale też 

jako wzrokową rozkosz. Nieustraszenie odpowiadam na to, że w tej 

rozkoszy właśnie tkwi pokusa, by je zjeść, a wobec tego zanadto 

bym ułatwiał sobie życie, gdybym ich przed sobą nie postawił. Tutaj 

oczywiście należy zdławić podejrzenie, że wymyśliłem tę odpowiedź 

tylko po to, aby w tym smakowitym widowisku uczestniczyć, gdyż 

doznam także przyjemności nawet nie jedząc sam tych jagód, a dając 

je wam do zjedzenia i patrząc jak pałaszujecie. Wobec tego, że róż-

norodność świata oraz różnica zachodząca między Ja i Ty  jest tak 

zwodnicza, będzie to nieomal równoznaczne z tym, jak gdybym sam 

je jadł. Krótko mówiąc, asceza jest bezdenną beczką, rzeczą niezgłę-

66

background image

bioną, ponieważ w niej mieszają się pokusy ducha z pokusami zmy-

słowymi, i trzeba nad nią napracować się tak samo, jak nad żmiją, 

której po odrąbaniu jednej głowy wyrastają dwie. Lecz właśnie tak, 

jak jest, jest słusznie i odwaga pozostaje rzeczą główną. Chodźcie 

więc, wy, przesycone wyziewami życia twory obojga płci, chodźcie 

do mojej dziupli i opowiadajcie o życiowych brudach, ile chcecie. 

Wysłucham was dla umartwienia mego ciała, a przy okazji zdławię 

też podszepty, jakobym czynił to dla swej rozrywki —  tego, co nale-

ży zdławić, nigdy nie brakuje!

Po tej przemowie —  wciąż starannie przed sobą zamiatając miotłą 

—  święty poprowadził  ich poprzez gęstwinę do swojej siedziby, 

mieszczącej się w drzewie kadamba. Było to potężne, bardzo stare 

drzewo, popękane i wewnątrz puste, ale mające jeszcze gęste liście. 

Jego omszałe wnętrze Kamadamana obrał sobie jako dom nie w celu 

znalezienia w nim schronienia przed upałem lub chłodami; wystawiał 

bowiem na nie stale swą cielesność, potęgując upał rozpalaniem 

ognisk, a chłód —  wilgocią. Osiadł w nim jedynie po to, aby wie-

dzieć, dokąd przynależy, i aby przechowywać w dziupli drzewo opa-

łowe, korzenie, bulwy i owoce potrzebne jako pokarm, a w ofiarnych 

celach —  kwiaty oraz trawę.

Tutaj poprosił swoich gości, by spoczęli, i zgodnie z obietnicą 

poczęstował ich jujubą, która przybyszy  nie najgorzej pokrzepiła. 

Zdawali oni sobie doskonale sprawę z tego, że są tylko przedmiotem 

ascetyzmu, toteż usiłowali zachowywać się możliwie jak najskrom-

niej. Tymczasem sam Kamadamana przybrał postawę ascetyczną, 

zwaną postawą kajotsarga, polegającą na unieruchomieniu członków, 

opuszczeniu i  wyprostowaniu rąk oraz ugięciu kolan, przy  czym 

święty potrafił w osobliwy sposób rozstawić nie tylko palce rąk, lecz 

także palce nóg. W  najwyższej koncentracji ducha trwał tak w swej 

nagości —  niełatwo już dającej się określić takim mianem —  pod-

czas gdy wspaniale zbudowany Szridaman, któremu z tytułu jego 

głowy przypadła rola ta w udziale, opowiadał mu historię, która ich 

tu sprowadziła, ponieważ zawierała kwestię sporną, nabrzmiałą do 

takiego stopnia, że mógł ją rozstrzygnąć tylko ktoś postronny —  

jakiś król lub święty.

67

background image

Opowiedział ją zupełnie zgodnie z prawdą, tak jak myśmy ją opo-

wiedzieli, nawet częściowo  tymi  samymi  słowy. Do  zrozumienia 

spornej  kwestii   wystarczyłoby   właściwie   opowiedzenie   tylko   jej 

ostatnich stadiów; aby jednak świętemu na bezludziu coś zaofiaro-

wać, zaczął od początku. Opisał szczegółowo wszystkie wydarzenia, 

przedstawiając najpierw warunki egzystencji Nandy oraz swoje wła-

sne, ich przyjaźń i chwilę wypoczynku w czasie wędrówki nad stru-

mykiem „Złota Muszka”. Następnie opowiedział o tym, jak zachoro-

wał na swą miłość, o przebiegu starań i zaślubin, wplatając w odpo-

wiednim miejscu pewne wcześniejsze fakty, na przykład znajomość, 

jaką zawarł Nanda z uroczą Sitą podczas Święta Słońca. Wspomniał 

także smutno o innych jeszcze rzeczach —  o swych małżeńskich 

gorzkich doświadczeniach —  napomykając o nich tylko bardzo deli-

katnie. Nie miał przy tym na względzie oszczędzenia siebie; do niego 

bowiem należały dziś krzepkie ramiona, które kołysały Sitę, do niego 

należało owo silnie związane z życiem ciało, o którym w jego daw-

nych ramionach tak marzyła. Miał  na względzie Sitę, dla której 

wszystko to nie mogło być przyjemne, toteż przez cały czas tej opo-

wieści trzymała główkę ukrytą w haftowanej chustce.

Silny Szridaman okazał się dzięki swej głowie dobrym, utalento-

wanym narratorem. Nawet Sita i Nanda, którym wszystko było prze-

cież tak dokładnie znane, z jego ust słuchali chętnie jeszcze raz swo-

ich straszliwych dziejów. Należy sądzić, że przykuły one też uwagę 

Kamadamany, aczkolwiek, zachowując swą postawę kajotsarga, nie 

dał nic po sobie poznać. Po  opisaniu popełnionego przez siebie i 

Nandę okropnego czynu, ułaskawienia Sity przez boginię i wybaczal-

nego przeoczenia Sity w trakcie przywracania dawnego stanu rzeczy, 

sprawozdawca dotarł do samego sedna sprawy oraz do pytania.

—  Tak  więc  —  powiedział —  głowie męża przypadło dziś w 

udziale  ciało przyjaciela, a ciału męża głowa  przyjaciela. Święty 

Kamadamano,  bądź tak dobry i  mocą swej mądrości rozstrzygnij 

naszą zawiłą sytuację! Ponieważ sami nie możemy sobie dać z nią 

rady, wyroki twoje będą dla nas obowiązujące i zgodnie z nimi uło-

żymy nasze życie. Do  kogo dziś należy  owa pięknokształtna, owa 

pięknolica? Kto jest prawowitym mężem tej niewiasty?

68

background image

—  Tak, powiedz nam, poskromicielu pragnień! —  wykrzyknął 

również Nanda podkreślając swoje zaufanie, podczas gdy Sita gwał-

townym ruchem ściągnęła chustę z głowy i skierowała lotosowe, peł-

ne wyczekiwania oczy na Kamadamanę.

Ten natomiast złożył palce rąk i nóg, po czym głęboko westchnął. 

Następnie podniósł miotłę, oczyścił z delikatnych stworzeń mały pla-

cyk i usiadł na ziemi przy swych gościach.

—  Uf! —  powiedział. —  Dobrzy jesteście wszyscy troje. Byłem 

przygotowany wprawdzie na historię tchnącą wyziewami życia, lecz 

to, co usłyszałem od was, po prostu zieje czymś cielesno-namacal-

nym, tak że łatwiej jest wytrzymać w lesie między czterema ogniska-

mi, aniżeli w jej oparach. Gdyby nie biel popiołu, dostrzeglibyście 

czerwony żar, jaki historia wasza rozpaliła w trakcie ascetycznego jej 

słuchania na moich należycie wychudzonych już policzkach, a raczej 

na moich kościach policzkowych. Ach, dzieci! Jak wół,  któremu 

zawiązano oczy, obraca kierat olejarni, tak wy krążycie ślepo w kole 

powstawania i choć rozdygotane wasze ciała pokłute są żądłami sze-

ściu niewolników chuci, jęczycie jeszcze z żarliwości. Moglibyście 

dać temu wszystkiemu spokój! Czy musicie się wpatrywać, oblizy-

wać się i ślinić, uginać się w kolanach z pożądania, patrząc na przed-

miot złudy? Tak, tak, ja znam to wszystko! Gorzką rozkoszą przepo-

jone ciało miłośnicy, ruchliwe członki pod powłoką namaszczonej 

jedwabistej skóry, urocza krągłość ramion, drgające nozdrza i błądzą-

ce usta, słodkie piersi przystrojone w delikatne gwiazdy, zapachem 

potu przesycone pachy —  jedno z owych rozkosznych pastwisk dla 

niestrudzonych rąk  —  giętkie plecy,  oddychający  miękki  brzuch, 

przepiękne biodra i wspaniałe lędźwie, rozkoszne brzemię ramion, 

kwieciste uda, chłodna podwójna rozkosz zadka, oraz tym wszystkim 

w parnej, sprośnej nocy chciwie podniecone narzędzie zapładniania, 

wywołujące przerażenie, a jednocześnie na skrzydłach pieśni unoszą-

ce obie strony w siódme niebo; jedno i drugie, tu i tam, ach, ja to 

znam, ach, ja to znam...

—  Ależ, wielki Kamadamano, my wiemy wszystko to bez ciebie 

—  powiedział Nanda z pewnym hamowanym zniecierpliwieniem w 

głosie. —  Czy  nie byłbyś tak dobry i nie zechciał  przystąpić do 

69

background image

wydania swego sądu? Oświeć nas, kto jest właściwie mężem Sity, 

żebyśmy nareszcie to wiedzieli i mogli się do tego zastosować.

—  Wyrok —  odpowiedział święty —  jest tak jakby wydany. Jest 

jasny jak na dłoni; dziwię się, że do takiego stopnia nie jesteście 

obznajmieni z prawem i porządkiem, że aż potrzebny wam jest polu-

bowny sędzia w tak oczywistej i dającej się rozstrzygnąć samej przez 

się sprawie. Nie ulega wątpliwości, że ten oto ponętny kąsek jest 

żoną tego, który nosi na swych barkach głowę przyjaciela. Pannie 

młodej bowiem podaje się podczas zaślubin prawą rękę; należy ona 

do tułowia, a tułów ten należy dziś do przyjaciela.

Wydając triumfalny okrzyk zerwał się Nanda na swoje delikatne 

nogi, podczas gdy Szridaman i Sita siedzieli opuściwszy głowy.

—  To był dopiero wstęp —  ciągnął Kamadamana dalej podniesio-

nym głosem. —  Po nim nastąpi zdanie uzupełniające, które go zagłu-

szy, przewyższy i uwieńczy prawdą. Bądźcie łaskawi wstrzymać się 

chwileczkę!

Kamadamana wstał, skierował się do dziupli, z której wyjął zgrzeb-

ną szatę oraz przepaskę z cienkiej kory i przykrył tym swą nagość. 

Następnie rzekł:

Ten jest małżonkiem, który na ramionach swoich małżonka głowę nosi,

O żadnej wątpliwości nie może tu być mowy;

Gdyż tak, jak źródłem pieśni jest niewiasta —  twór najrozkoszniejszy,

Tak samo głowa jest ze wszystkich członków rzeczą najważniejszą.

Teraz dla Szridamana i dla Sity przyszła odpowiednia chwila, aby 

podnieść głowę i na siebie spojrzeć pełnym szczęścia wzrokiem. Jed-

nak Nanda, który tak bardzo już się cieszył, wspomniał cichym gło-

sem:

—  Poprzednio powiedziałeś przecież całkiem coś innego!
—  Obowiązuje to, co powiedziałem na ostatku! —  odparł święty.
Mieli więc swój wyrok, a wysubtelniony Nanda mógł najmniej 

z nich wszystkich szemrać; niezależnie bowiem od niezwykle ele-

ganckiej formy, w  jakiej święty orzeczenie swoje uzasadnił, sam 

Nanda przecież poddał projekt, aby go wybrać na rozjemcę.

70

background image

Wszyscy   troje  pokłonili  się  Kamadamanie i   opuścili   siedzibę 

pustelnika. Jednak, gdy w milczeniu uszli już kawałek drogi wiodą-

cej ich z powrotem przez zielony, jędrny las Dankaka, Nanda zatrzy-

mał się żegnając młodą parę.

—  Życzę wam szczęścia! —  rzekł. —  Ja pójdę swoją własną dro-

gą. Wyszukam   sobie  gdzieś   bezludne  miejsce  i   zostanę  w   lesie 

pustelnikiem zgodnie z tym, co zamierzałem zrobić dawniej. Czuję 

zresztą, że w obecnym mym wcieleniu dla świata byłoby mnie trochę 

szkoda.

Pozostali nie mogli zganić tej decyzji. Zgodzili się z nią lekko 

zasmuceni, przy czym byli uprzejmi dla żegnającego się —  tak jak 

dla kogoś, kto wyciągnął gorszy los. Chcąc dodać mu otuchy Szrida-

man poklepał go po znanych sobie dobrze plecach i zgodnie z daw-

nym przywiązaniem oraz troską, jaką jedna istota rzadko okazuje 

drugiej, radził, aby nie poddawał ciała zbyt przesadnym praktykom i 

nie jadł nazbyt dużo bulw, ponieważ wie, że takie jednostajne poży-

wienie mu nie służy.

—  Pozostaw to już mnie —  odparł mu na to Nanda chłodno. 

A  kiedy   Sita   chciała   również   dodać   kilka   pocieszających   słów, 

potrząsnął tylko smutno i z goryczą swoją kozionosą głową.

—  Nie bierz sobie tego zbyt do serca —  powiedziała. —  Pamiętaj 

zawsze, że w gruncie rzeczy będzie prawie tak, jak gdybyś ty w swo-

jej osobie dzielił ze mną w nocy rozkosze prawego małżeńskiego 

łoża. Bądź pewien, że wszystko, co do ciebie należało, otoczę od 

góry do samego dołu najsłodszą czułością i będę dziękowała mu za 

radość rękami i ustami w tak wyszukany sposób, jakiego mnie tylko 

nauczy wieczna Matka!

—  Z  tego mi nic nie przyjdzie —  odrzekł  z uporem Nanda. 

I nawet wtedy, kiedy Sita ukradkiem wyszeptała: —  Będę czasami 

też marzyła o twojej głowie! —  trwał nadal w swym uporze i powtó-

rzył ze smutną zawziętością: —  Z tego mi również nic nie przyjdzie.

I  tak rozstali się —  ów jeden i tych dwoje. Lecz gdy samotny 

oddalił się już trochę, Sita wróciła jeszcze raz do niego i mocno go 

objęła mówiąc:

71

background image

—  Bądź zdrów! Ty wszakże byłeś moim pierwszym mężem, który 

mnie rozbudził i nauczył mnie rozkoszy w takim stopniu, w jakim ją 

dzisiaj znam, toteż cokolwiek by ten wysuszony święty recytował 

i orzekał na temat głowy i niewiasty —  dziecko, które pod sercem 

noszę, mam od ciebie!

To  rzekłszy pobiegła znów do Szridamana, obdarzonego krzep-

kim ciałem.

72

background image

XI

Sita i  Szridaman mieszkali nadal w „Dobrobycie Krów” pijąc 

zmysłową rozkosz z pełnej czary i na razie żaden cień nie mącił bez-

chmurnego   nieba  szczęśliwości   młodej  pary.  Słówko   „na  razie”, 

mącące wprawdzie proroczo a niedostrzegalnie jasność tego nieba, 

zostało tu dodane przez nas —  stojących poza tą historią i tylko opo-

wiadających ją. Dla tych, którzy w niej żyli i byli jej bohaterami, 

żadne „na razie” nie istniało; dla nich istniało tylko obopólne szczę-

ście, które określić należałoby jako niezwykłe.

Było to istotne szczęście, jakie na ziemi raczej się nie zdarza, a 

może  być  przeżyte tylko  w  raju. Zwyczajne ziemskie szczęście, 

zaspokojenie pragnień, stające się udziałem olbrzymiej masy istot 

ludzkich   —   uwarunkowane   ładem,   prawem,   nabożnością   oraz 

wymogami obyczajów —  jest ograniczone i niepełne, ze wszystkich 

stron ścieśnione zakazami i nieuniknioną rezygnacją. Losem istot jest 

poprzestawanie tylko na niezbędnym, niedostatek oraz wyrzeczenie. 

Nasze pragnienia nie mają żadnych granic, natomiast ich spełnienie 

jest ograniczone ściśle; ich natarczywe „gdybyż to” na każdym kroku 

napotyka ze strony życia żelazne „nie uchodzi” i suche „poprzestań 

na tym”. Niektóre rzeczy nam zostały dozwolone, lecz większość —  

zabroniona i życzenia nasze,  aby  rzeczy  zabronione pewnego dnia 

nabrały cech czegoś dozwolonego, pozostają zwykle czczym marze-

niem. Marzeniem rajskim, gdyż rozkosze raju polegać muszą właśnie 

na tym, że to, co dozwolone, i to co zakazane, stanowiące tu na ziemi 

dwie tak bardzo różne rzeczy, tam się zlewają w jedno i to, co jest 

tym pięknym-zakazanym, staje się duchowym ukoronowaniem tego, 

co jest dozwolone, a w dodatku dozwolone zyskuje jeszcze urok rze-

73

background image

czy zakazanej. W  jaki sposób miałby nędzny człowiek wyobrażać 

sobie raj, jeśli nie tak?

Takim właśnie szczęściem, któremu nadać można miano nieziem-

skiego, kapryśny los obdarzył parę kochanków ślubnych, którzy po-

wrócili do swojego „Dobrobytu” i —  na razie —  szczęście to chłonę-

li w upojeniu. Dla rozbudzonej Sity małżonek i przyjaciel byli daw-

niej   czymś   dwoistym   —   obecnie   stanowili   jedno,   przy   czym 

szczęśliwie tak się ułożyło (a zresztą inaczej w ogóle ułożyć się nie 

mogło), że najlepsza część obydwu i to, co stanowiło główną rzecz 

jedności,   zostało   połączone,  tworząc   nową,   wszelkie   pragnienia 

zaspokajającą jedność. W nocy, na prawowitym łożu, Sita wtulała się 

w krzepkie ramiona przyjaciela i zaznawała z nim rozkoszy, tak jak 

marzyła tylko o tym dawniej, przymknąwszy oczy, wsparta o delikat-

ną pierś małżonka; przez wdzięczność całowała jego głowę bramiń-

skiego wnuka. Była najhojniej obdarzoną ze wszystkich kobiet świa-

ta, ponieważ miała męża, który —  jeśli tak można się wyrazić —  

składał się z samych rzeczy głównych.

Jakże pełen dumy i zadowolenia był też przeobrażony Szridaman! 

Nikt nie był zmuszony się kłopotać o to, że przeobrażenie jego nie 

sprawi przyjemności ojcu Bhavabhûti albo matce —  której imię tu 

nie figuruje, ponieważ odgrywała ona w ogóle bardzo skromną rolę 

—   lub   jakimkolwiek   pozostałym   członkom   bramińskiego   domu 

kupieckiego, czy też innym mieszkańcom owej wsi świątynnej. Myśl, 

aby przemiana,  jaka dokonała się na korzyść Szridamana, miała w 

sobie coś niewłaściwego, to znaczy, aby wchodził tutaj w grę jakiś 

nienaturalny czynnik (jak gdyby czynniki naturalne były wyłącznie 

właściwymi!), mogłaby powstać łatwiej gdyby odpowiednio prze-

mieniony Nanda wciąż mu towarzyszył. Ten jednak zniknął z hory-

zontu i został pustelnikiem, tak jak wspominał o tym nieraz dawniej; 

jego przemiany, która wraz z przemianą przyjaciela mogłaby się nie-

wątpliwie rzucić w oczy, nikt nie spostrzegł. Oczom ludzkim ukazy-

wał się wyłącznie Szridaman —  silniejszy, o ciemnej skórze i ład-

niejszym ciele, co można byłoby przypisać ze spokojem (gdyby to w 

ogóle komukolwiek wpadło w oczy) męskiej dojrzałości Szridamana, 

wynikłej z jego szczęścia małżeńskiego. Jest bowiem rzeczą zrozu-

miałą, że małżonek Sity nadal ubierał się stosownie do swej głowy. 

74

background image

Nie ukazywał się w przepasce Nandy, bransoletach i koralach, lecz 

tak jak dawniej nosił sutą przepaskę w kształcie spodni i bawełnianą 

szatę, stanowiące zwykły jego strój. Tym jednak, co przede wszyst-

kim potwierdzało w oczach ogółu tożsamość, było zdecydowane, nie 

dopuszczające żadnych wątpliwości znaczenie głowy danego osobni-

ka. Niech jakiś brat, syn albo współmieszkaniec ukaże się nam w 

drzwiach ze swoją dobrze znaną głową na ramionach, to, nawet gdy-

by w jego pozostałych członkach coś nie całkiem się zgadzało, nie 

powstaną w nas najmniejsze wątpliwości, że ta istota może być kimś 

innym niż owym bratem, synem albo współmieszkańcem!

Zaczęliśmy od opiewania małżeńskiego szczęścia Sity, tak jak 

Szridaman natychmiast po przemianie pomyślał przede wszystkim o 

wynikających z niej korzyściach dla ślubnej swej kochanki. Jednak 

rozumie się, że szczęście Szridamana odpowiadało całkowicie szczę-

ściu Sity i w tym samym stopniu nosiło cechy nie ziemskiego, lecz 

rajskiego szczęścia. Jest ze wszech miar polecenia godne, by słucha-

cze usiłowali wczuć się w ową niezrównaną sytuację kochanka, który 

spostrzegłszy, że jego ukochana tęskni za innym uściskiem, zmuszo-

ny był w rozpaczy od niej się odsunąć, a teraz mógł jej ofiarować to, 

czego pragnęła tak śmiertelnie. Podkreślając wagę jego szczęścia 

czuje się pokusę postawienia go na pierwszym miejscu —  przed 

szczęściem czarującej Sity. Miłość, jaka owładnęła Szridamanem do 

złocistej córy hodowcy krów Sumantry po podpatrzeniu jej w czasie 

kąpieli i modlitwy, miłość tak płomienna i poważna, która ku pospo-

litej wesołości Nandy przekształciła się dla Szridamana w chorobę 

nie dającą się uleczyć oraz w przeświadczenie, że koniecznie musi 

umrzeć; ów gwałtowny, nacechowany bólem, a w gruncie rzeczy 

pełen subtelności stan wzruszenia, wzniecony przez zachwycający 

obraz, któremu starał się od razu nadać godność przynależną do isto-

ty żywej —  krótko mówiąc, ów  stan  zachwytu, zrodzony  dzięki 

zaślubinom piękna zmysłowego z duchem, był związany oczywiście 

z całym Szridamanem. Przede wszystkim jednak oraz w swym istot-

nym sensie stan ten wiązał się z jego bramińską głową, obdarzoną 

przez boginię „Mowę” żarliwością myśli i siłą wyobraźni; głowa, dla 

której łagodne, przyczepione do niej ciało nie było wcale równorzęd-

nym towarzyszem, co też wyraźnie przejawiło się w małżeństwie. 

75

background image

Obecnie zaś musimy wczuć się w szczęście i zadowolenie jednostki 

całkowitej, której do tak płomienno-delikatnej i tak głęboko i poważ-

nie uzdolnionej głowy dodano wesoło-pospolite ciało, ciało o dobro-

dusznej  sile,  będące  w   stanie  sprostać  w   całej  pełni   duchowym 

namiętnościom owej głowy. Próba wyobrażenia sobie rozkoszy raj-

skich, to znaczy życia w gaju bogów zwanym „Radość”, inaczej niż 

jako odzwierciedlenia tej doskonałości, byłaby zupełnie bezcelowa.

Nawet owo mącące jasność horyzontu „na razie”, które tam w gó-

rze oczywiście  się nie zdarza, nie powoduje różnic między „tu” i 

„tam”, dlatego że nie odnosi się do tamtej świadomości, ale jedynie 

do   duchowo   istniejącej  —   do   narratorskiej  świadomości   —   nie 

powoduje więc zamąceń natury indywidualnej, lecz tylko rzeczowe. 

A  jednak trzeba stwierdzić, że wkrótce —  nawet bardzo prędko —  

owo „na razie” zaczęło wkradać się tak samo do czynników indywi-

dualnych, odgrywających tu właściwie od początku swoją ziemską, 

ograniczoną warunkami, już nie rajską rolę. Trzeba stwierdzić, że 

wykonując miłościwy rozkaz bóstwa w taki sposób, jak się to zda-

rzyło, pięknobiodra Sita popełniła go przez ślepy pośpiech, czy też 

nie tylko przez ów ślepy pośpiech. Zdanie to zostało głęboko przemy-

ślane i powinno być nie mniej głęboko zrozumiane.

Podtrzymujący świat czar maji jest życiowym podstawowym pra-

wem złudzeń, zaślepienia i urojeń; on trzyma wszystkich ludzi pod 

urokiem i nigdzie nie przejawia się bardziej zwodniczo oraz silniej, 

jak w dążeniu poszczególnych istot do miłości —  w tym czułym 

wzajemnym pożądaniu, stanowiącym właśnie treść oraz klasyczny 

przykład wszelkiego przywiązania tego, co ogarnia i usidla, co jest 

ułudą wszystkich bytujących, kuszącą ich do przedłużania życia. Nie 

na próżno zwie się żądzę sprytną ślubną towarzyszką boga miłości, 

nie na próżno zwie się tę boginię „Obdarzona mają”. Ona bowiem 

sprawia, że zjawiska są urocze, godne pożądania lub raczej w takim 

świetle nam je ukazuje. Wszakże już w słowie „zjawisko” tkwi pier-

wiastek czystej Zjawy, a ta z kolei łączy się z pojęciem blasku oraz 

piękna. Boska kuglarka  Żądza była  tą, która przy kąpielisku Dewi 

ukazała  dwóm   młodzieńcom  —   szczególnie   zaś   Szridamanowi, 

skłonnemu do zachwytów —  ciało Sity w owym niezwykłym blasku 

piękna, tak bardzo godne ubóstwiania i nakazujące taką wielką cześć. 

76

background image

Zwróćmy jednak uwagę na to, jak wdzięczni i zadowoleni byli przy-

jaciele wówczas, kiedy dziewczyna odwróciła główkę i obaj mogli 

spostrzec, że miała ona również miły nosek, usta, brwi i oczy, tak że 

ta słodka postać w najmniejszym stopniu nie straciła na wartości i 

znaczeniu, ponieważ nie została zeszpecona brzydką twarzą. Wystar-

czy sobie tylko to przypomnieć, aby się przekonać, jak bardzo czło-

wiek jest zachłanny, już nawet jeśli idzie nie o przedmiot pożądania, 

ale o samo pożądanie; człowiek dąży nie do otrzeźwienia, lecz do 

upojenia i do pragnień, bojąc się najwięcej rozczarowań, a więc utra-

ty złudzeń.

Zwróćcie teraz uwagę, jak bardzo troska młodych ludzi o to, aby 

pyszczek owej podglądanej był też ładny, dowodzi zależności ciała 

zgodnie ze znaczeniem i wartością maji, od głowy, do której przyna-

leży! Słusznie orzekł Kamadamana, ów pogromca pragnień, że spo-

śród wszystkich członków najwyżej stoi głowa; miał rację, gdy na 

niej oparł wyrok. W rzeczywistości bowiem głowa stanowi o postaci, 

a również o wartości ciała jako obiektu miłosnego. Jeśli powiemy, że 

w połączeniu z inną głową ciało będzie inne, to powiemy nazbyt 

mało: niech tylko jeden jakiś rys, jakaś maleńka charakterystyczna 

zmarszczka twarzy będzie inna, a całość nie jest już ta sama. W tym 

leży sedno błędu, który Sita w błędzie popełniła. Uważała siebie za 

szczęśliwą, że go popełniła, gdyż wydawało jej się czymś zupełnie 

rajskim —  a może jej się wydawało tak już z góry —  posiadać ciało 

przyjaciela pod godłem głowy  męża. Lecz  nie pomyślała o  tym 

przedtem, a szczęście jej na razie też nie chciało tego dostrzec, że 

ciało   Nandy   zjednoczone  z   głową   Szridamana  o   cienkim   nosie, 

łagodnych i myślących oczach oraz okalającej twarz wachlarzowatej 

delikatnej brodzie, nie było już to samo, nie było już wesołym ciałem 

Nandy, lecz było ciałem innym.

Innym stało się natychmiast —  od pierwszej chwili —  zgodnie 

z jego mają. Nie tylko o niej jest tu jednak mowa. Z upływem czasu 

—  czasu, który na razie Szridaman i Sita spędzali pijąc z pełnej czary 

zmysłową rozkosz i niezrównane szczęście, jakie daje miłość —  to 

upragnione, pozyskane ciało przyjaciela (jeżeli ciało Nandy pod god-

łem głowy Szridamana można było jeszcze nazwać ciałem przyjacie-

la, ponieważ w gruncie rzeczy dalekie ciało męża stało się dziś cia-

77

background image

łem przyjaciela) —  z czasem zatem, a właściwie w niezbyt długim 

czasie, ciało Nandy uwieńczone szanowaną głową męża stało się 

samo przez się, zupełnie niezależnie od wszystkiego, co jest związa-

ne z mają, całkiem inne, przemieniając się stopniowo pod wpływem 

głowy i jej praw w ciało małżonka.

Jest to powszechny los małżeństwa i jego zwykłe dzieje. Smutne 

doświadczenie Sity nie bardzo się różniło pod tym względem od 

doświadczeń innych kobiet, nie poznających wkrótce w wygodnic-

kim mężu młodzieńca płomiennego i nadskakującego, który się o nie 

starał. To, co jest zwyczajnie ludzkie, było jednak tu szczególnie pod-

kreślone i uzasadnione.

Decydujący wpływ głowy Szridamana przejawiał się nie tylko w 

tym, iż małżonek Sity ubierał swoje nowe ciało tak jak dawniej, a nie 

na modłę Nandy, lecz również w tym, że nie nacierał się olejkiem 

gorczycowym, jak to zazwyczaj czynił Nanda; ze względu na swą 

głowę nie mógł znieść, by skóra jego tak pachniała, zaniechał więc 

zabiegów kosmetycznych, co od razu stało się dla Sity czymś zbliżo-

nym do rozczarowania. Lekkim rozczarowaniem było dla niej może 

nawet to, że kiedy Szridaman siedział na ziemi, o postawie jego nie 

decydowało ciało, co nawet nie wymaga podkreślenia, ale głowa i że 

gardził zwykłym dla Nandy pospolitym sposobem przykucania i sia-

dał zawsze bokiem. Jednak to wszystko stanowiło tylko drobnostki 

fazy początkowej.

Mając ciało  Nandy, wnuk braminów Szridaman pozostał nadal 

tym, kim był, i żył tak samo, jak żył dawniej. Nie był kowalem, nie 

był też pastuchem, lecz wânidją i wânidji synem, pomagającym swe-

mu ojcu w prowadzeniu godziwego handlu, a wkrótce, kiedy Bhava-

bhûti zaczął  się już starzeć, objął osobiście kierownictwo interesu. 

Nie   kuł  ciężkim  młotem ani  nie  pasał  bydła na górze „Barwny 

Szczyt”; kupował i sprzedawał muślin, kamforę, jedwab i perkale, a 

także stępy do ryżu i drzewo opałowe, zaopatrując w te towary miesz-

kańców „Dobrobytu Krów”, natomiast w wolnych od zajęć chwilach 

czytywał księgi Wedy. Nic więc dziwnego —  mimo iż cała historia 

jest tak dziwna —  że ramiona Nandy stały się wkrótce cieńsze i stra-

ciły na krzepkości, klatka piersiowa zwęziła się i była mniej spręży-

sta, a wokół brzuszka znowu nazbierało się trochę sadełka; krótko 

78

background image

mówiąc, Szridaman coraz to bardziej zaczął upodabniać się do męża. 

Wypadł mu nawet „pukiel szczęścia”, wprawdzie nie całkiem, ale w 

każdym razie zrzedł, tak że z trudem można było już rozpoznać w nim 

znak Kriszny. Żona Szridamana. Sita, stwierdziła to ze smutkiem. 

Nie można jednak przeczyć, że z tym istotnym a nie tylko złudnym 

przekształceniem, obejmującym nawet kolor skóry, która stała się 

jaśniejsza, wiązało się też wydelikacenie lub, jeśli ktoś chce, wyszla-

chetnienie. Należy  to rozumieć w  bramińskim, częściowo  zaś  w 

kupieckim znaczeniu tego słowa. Ręce Szridamana stały się delikat-

niejsze, mniejsze, delikatniejsze również stały się kolana oraz nogi w 

kostkach, a ogólnie biorąc: owo wesołe ciało przyjaciela, będące 

w dawnym składzie rzeczą główną, stało się mdłym dodatkiem —  

uzupełnieniem głowy; wkrótce ciało to nie było w stanie odpowiadać 

w   sposób   rajsko-doskonały   na  szlachetne  bodźce  głowy  i  mogło 

dotrzymywać głowie kroku już tylko dosyć opieszale.

Tak oto przedstawiały się małżeńskie doświadczenia Szridamana 

i pięknobiodrej Sity, po niezrównanym wprawdzie szczęściu, jakie 

przyniósł im miodowy miesiąc. Doświadczenia owe nie szły tak dale-

ko, aby ciało Nandy przemieniło się zupełnie w ciało Szridamana i 

wskutek tego wszystko pozostało tak, jak przedtem. Nie, tak się nie 

stało. Opowieść ta nie uwypukla zbyt przesadnie, raczej podkreśla 

tylko warunkowość cielesnych przemian oraz ich ograniczanie się do 

spraw w istocie swojej oczywistych. Czyni tak dlatego, aby  zrozu-

miały stał się fakt, że chodziło tu o istniejący wzajemny wpływ 

pomiędzy głową a członkami i że głowa Szridamana, określająca 

odczuwanie swego ja i swoich właściwości, uległa też przemianom 

związanym z dostosowaniem się; przemiany te mogą być z punktu 

widzenia praw przyrody wytłumaczone wspólnym dla głowy i dla 

ciała układem krążenia krwi, natomiast przy rozpatrywaniu ich pod 

kątem znajomości bytu —  zależnościami wyższych rzędów.

Istnieją dwa rodzaje piękna: piękno duchowe oraz oddziaływające 

na same tylko zmysły. Niektórzy chcą jednak koniecznie to, co pięk-

ne, umieścić całkowicie w świecie zmysłów, wyodrębniając z niego 

w sposób zasadniczy wszelki duchowy czynnik, tak aby świat został 

rozszczepiony na dwa przeciwne elementy: duch i piękno. Na tym 

oparli też ojcowie naukę wedyjską: „Z dwóch tylko źródeł czerpać 

79

background image

można  błogość   światów   —   z   radości   tego   ciała  oraz   niosącego 

wyzwolenie spokoju ducha”.  Już z tej nauki o błogostanie wynika 

jednak, że duchowy czynnik bynajmniej nie jest w ten sam sposób 

sprzeczny z elementem piękna jak brzydota i że tylko w pewnym 

sensie stanowi z nią jak gdyby jedno i to samo. Czynnik duchowy nie 

jest albo nie musi być z brzydotą równoznaczny, bowiem odczuwa 

piękno przez poznanie rzeczy pięknych i przez miłość do nich, która 

przejawia się jako duchowe piękno, nie jest więc wcale miłością 

dziwną oraz beznadziejną z tego względu, że zgodnie z prawem 

przyciągania się przeciwieństw to, co piękne, tak samo dąży do czyn-

nika duchowego, podziwia go i do zalotów jego odnosi się przychyl-

nie. Świat ten nie został  tak stworzony,  aby przeznaczeniem ducha 

była wyłącznie miłość do tego, co duchowe, a piękna —  do tego, co 

jest piękne. Istniejące pomiędzy  tymi dwoma czynnikami przeci-

wieństwo   pozwala   z   wyrazistością   równie   piękną   jak   duchową 

poznać cel świata, polegający na zespoleniu czynnika duchowego z 

czynnikiem piękna; to znaczy —  poznać doskonałość, a nie rozszcze-

pioną błogość. Nasza obecna historia stanowi tylko przykład rozcza-

rowań oraz niepowodzeń, wśród których usiłuje się ów ostateczny cel 

osiągnąć.

W  wyniku przeoczenia syn Bhavabhûti Szridaman otrzymał do 

szlachetnej głowy —  czyli takiej, w której przejawiała się miłość do 

rzeczy pięknych —  ładne, silne ciało; ponieważ jednak był on obda-

rzony duchem, poczuł od razu coś  w rodzaju smutku tkwiącego w 

tym,  że to, co było obce, stało się dziś jego i nie miał czego już 

podziwiać, innymi słowy: że sam stał się teraz tym, kim dawniej pra-

gnął  być. „Smutek” ów  niestety potwierdzały  zmiany, którym  w 

związku z nowym ciałem uległa również jego głowa, ponieważ były 

to przemiany zachodzące w głowie, która przez posiadanie tego, co 

piękne, zatraca miłość doń, a wobec tego, w większym albo mniej-

szym stopniu, zatraca też duchowe piękno.

Otwartą pozostaje kwestia, czy  ów  proces nie zaistniałby  tak 

samo bez zamiany ciał —  wyłącznie na podstawie małżeńskiego 

posiadania pięknej Sity. Już przedtem zwróciliśmy uwagę na wystę-

pującą w owym  przeznaczeniu regułę ogólną, która została tylko 

pogłębiona oraz zaostrzona wskutek osobliwego  stanu rzeczy. W 

80

background image

każdym  razie dla słuchacza, obserwującego  wszystko  chłodno, z 

punktu widzenia praw przyrody, jest to tylko interesujące, ale dla 

pięknej Sity był to bolesny zawód, gdy zauważyła, że obramowane 

brodą, dawniej bardzo delikatne, wąskie usta jej małżonka stały się 

pełniejsze, a nawet wywinęły się na zewnątrz i były prawie grube; że 

jego cienki niczym ostrze noża nos stał się mięsisty i niewątpliwie 

wykazywał skłonność do zagięcia w dół na kształt koziego nosa, 

oczy zaś przybrały wyraz tępej wesołości. Był to obecnie Szridaman 

o wydelikaconym ciele Nandy i nabierającej cech prostackich głowie 

Szridamana; nie pozostało w nim nic prawdziwego. Toteż z tych 

powodów —  szczególnie z tych powodów —  narrator wzywa swych 

słuchaczy, aby zrozumieli uczucia, jakich doznawała Sita obserwując 

proces przemian dokonujących się na jej małżonku; Sita nie mogła 

się powstrzymać od wyciągania wniosków co do odpowiednich prze-

mian, jakie w tym samym czasie mogły zajść w całej osobie dalekie-

go przyjaciela.

Kiedy myślała o ciele męża, które w noc poślubną —  nie naj-

szczęśliwszą wprawdzie, ale świętą i rozbudzającą —  obejmowała, a 

którego  już nie posiadała, lub, jeśli ktoś woli, wciąż jeszcze nie 

posiadała, ponieważ było ono teraz ciałem przyjaciela, Sita nie wąt-

piła, iż maja ciała Nandy przeszła na tamto ciało; nie miała wątpliwo-

ści, gdzie obecnie można znaleźć „pukiel szczęścia”. Była również 

pewna swych  przypuszczeń, że prostodusznej głowie przyjaciela, 

wieńczącej teraz ciało męża, przypadło dziś w udziale wydelikace-

nie, odpowiadające wydelikaceniu ciała przyjaciela, uwieńczonego 

głową męża. Ten właśnie powstały w wyobraźni Sity obraz wzruszał 

ją o wiele bardziej jeszcze od poprzedniego i wkrótce nie dawał jej 

spokoju w dzień i w nocy, a nawet w niezbyt krzepkich już ramio-

nach pana i małżonka. Ciągle miała przed oczyma wypiękniałe w 

samotności ciało męża; ciało, które w połączeniu z biedną, wydelika-

coną głową przyjaciela duchowo cierpi  nad rozłąką z nią. Zaczęło 

budzić się w niej tęskne współczucie dla tamtego dalekiego, toteż 

spoczywając w małżeńskich objęciach Szridamana zamykała oczy i 

w pożądaniu bladła ze zgryzoty.

81

background image

XII

Gdy  nadszedł odpowiedni czas, Sita powiła małżonkowi owoc 

swego łona; był to chłopczyk, a nazwali go Samadhi, czyli „Skupie-

nie”. Aby  odwrócić zło od noworodka, machano nad nim ogonem 

krowim i w tym samym celu położono mu na głowę krowie łajno —  

wszystko, jak się należało. Radość rodziców (jeżeli słowo to jest cał-

kowicie tu na miejscu)  była wielka, ponieważ chłopiec nie był ani 

blady, ani ślepy. Miał wprawdzie bardzo jasną cerę, co mogło pozo-

stawać w związku z pochodzeniem matki, w której  żyłach płynęła 

krew kszatriów, to znaczy  wojowników, a w  dodatku —  jak się 

wkrótce okazało —  Samadhi miał niezwykle krótki wzrok. W ten oto 

sposób spełniają się stare ludowe przepowiednie i wierzenia: spełnia-

ją się w  formie aluzji i  trochę niewyraźnie, można więc równie 

dobrze twierdzić, że ziściły się, a równie dobrze temu przeczyć.

Z uwagi na swój krótki wzrok Samadhi otrzymał później też przy-

domek —  Andhaka, czyli Niedowidek —  który stopniowo wyrugo-

wał jego pierwsze imię. Właściwość ta nadała podobnym do oczu 

gazeli oczom chłopca miękki, ujmujący blask; były one więc pięk-

niejsze jeszcze aniżeli oczy Sity, od których zresztą mało się różniły. 

Przypuszczalnie z tego względu, że Samadhi nie był podobny do żad-

nego ze swych ojców, a był najdokładniejszą kopią matki —  stano-

wiącej wszakże tę wyraźną, jednoznaczną stronę jego pochodzenia 

—  od niej uzależniło się też całkowicie kształtowanie się postaci 

dziecka. Andhaka był prześliczny i kiedy tylko minął przykry okres 

brudnych pieluch i chłopczyk trochę urósł, budowa jego wykazywała 

proporcje  najbardziej harmonijne. Szridaman kochał go jak własną 

krew i ciało, a w duszy jego zarysowały się uczucia rezygnacji —  

82

background image

skłonność do przeniesienia własnej egzystencji na osobę syna i roz-

poczęcia życia w nim.

Lata, w ciągu których Samadhi-Andhaka przy piersi matki lub wi-

sząc w swej kołysce ładnie się rozwijał,  stanowiły jednak właśnie 

okres, w którym odbywało się wspomniane przekształcenie głowy i 

ciała Szridamana, zmieniające całą jego postać na mężowską modłę 

do takiego stopnia, że Sita już nie była w stanie dłużej tego znieść; 

silniejsze od niej stało się współczucie dla dalekiego przyjaciela, w 

którym widziała ojca swego chłopca.

Pragnienie zobaczenia Nandy  i  stwierdzenia, jaki  on  z  kolei, 

zgodnie z prawem analogii, mógł się stać, oraz pragnienie pokazania 

mu swojego uroczego dziecka, aby on również mógł się nim nacie-

szyć, owładnęło Sitą całkowicie; nie śmiała tylko powiadomić o tym 

głowy męża. Toteż, kiedy Samadhi skończył cztery lata i przeważnie 

nazywano go Andhaka, kiedy już umiał dreptać, a Szridaman wyje-

chał właśnie w  interesach, Sita postanowiła odeń odejść, aby za 

wszelką cenę odnaleźć i pocieszyć pustelnika Nandę.

Pewnego wiosennego ranka, jeszcze przy blasku gwiazd, przed 

świtem, córka Sumantry włożyła wędrownicze buty, ubrała dziecko 

w perkalową koszulinkę, na plecy wzięła wór z żywnością i z długim 

kijem w jednej ręce, z rączką syna w drugiej, przez nikogo nie widzia-

na, razem z chłopcem opuściła dom, ruszając w drogę na los szczę-

ścia.

Dzielność, z jaką znosiła trudy i niebezpieczeństwa tej wędrówki, 

świadczy o tym, że pragnienie jej zdecydowanie nie cierpiało zwłoki. 

Sicie mogła także dopomagać przy tym płynąca w niej, aczkolwiek 

rozcieńczona, krew wojowników, a na pewno też —  jej i chłopczyka 

piękność; każdemu bowiem było miło się przysłużyć słowem albo 

czynem tak pełnej wdzięku i uroku pątniczce oraz kroczącemu razem 

z nią maleństwu o  błyszczących  oczach. Sita mówiła spotkanym 

ludziom, że poszukuje ojca tego dziecka a swojego męża, którego 

nieprzeparty pociąg do  rozmyślań nad istotą bytu zaprowadził do 

pustelni leśnej i któremu chciała przyprowadzić syna, aby go oświe-

cił i pobłogosławił. To również przyczyniło się do tego, że ludzie byli 

wobec niej łagodni, czołobitni i uprzejmi. W  wioskach i osadach 

dostawała dla swojego malca mleko oraz prawie zawsze dla siebie i 

83

background image

dla niego nocleg w domostwach na glinianych ławach lub w stodo-

łach. Zdarzało się też często, że wieśniacy wiozący ryż i jutę podwo-

zili  Sitę spory  kawał drogi, a jeśli  nie zdarzyła się taka okazja, 

wsparta o kij kroczyła śmiało w kurzu traktów wiejskich, trzymając 

ciągle rączkę dziecka. Na jeden Sity krok Andhaka musiał robić dwa, 

przy czym błyszczące oczy chłopca mogły przed sobą dojrzeć tylko 

mały kawałeczek drogi. Ale Sita patrzyła hen przed siebie, w dal, ku 

której wędrowała mając niezmiennie przed oczyma swój współczują-

co-utęskniony cel.

Tak oto dotarła do lasu Dankaka, sądziła bowiem, że przyjaciel 

wyszukał sobie tam bezludzie. Ale na miejscu dowiedziała się od 

świętych, że nie ma go w tym lesie. Wielu z nich mogło albo chciało 

jej powiedzieć tylko tyle. Niektóre żony pustelników, pieszcząc i kar-

miąc małego Samadhi, udzieliły jej informacji, powiedziały miano-

wicie, gdzie obecnie mieszka Nanda.

Świat samotników jest bowiem takim samym światem jak każdy 

inny; jest dobrze znany tym, którzy doń należą, jest światem wielu 

plotek, krytyki, zazdrości, ciekawości, żądzy rywalizowania —  każ-

dy więc pustelnik doskonale wie, gdzie inni samotnicy przebywają i 

jak żyją. Dlatego też owe dobre niewiasty mogły zdradzić Sicie, że 

pustelnik  Nanda osiedlił się w pobliżu rzeki, której nazwa brzmi 

Gomati —  czyli  „Krowia Rzeka” —  odległej stąd o siedem dni 

podróży na południowy zachód. Jest to miejscowość radująca serce 

różnorodnością kwiatów, drzew i roślin pnących, brzegi rzeki rodzą 

tam owoce, bulwy i korzenie, a powietrze rozbrzmiewa odgłosami 

ptaków i nawołującej się zwierzyny. Na ogół wziąwszy Nanda usu-

wając się od świata obrał sobie miejsce może zanadto radujące serce, 

aby surowsi święci mogli się odnosić do jego ascetyzmu całkiem 

serio, zwłaszcza że poza kąpielą i milczeniem nie przestrzega on żad-

nych obrządków godnych wzmianki, odżywia się zupełnie bez wybo-

ru: bądź leśnymi owocami, bądź też w porze deszczy dzikim ryżem, 

a jak się zdarzy —  nawet i pieczonym ptactwem; żyje zatem tylko 

tak, jak człowiek smutny, zawiedziony, rozpamiętujący swoje życie. 

Jeśli o drogę do pustelnika Nandy idzie, to nie nastręcza ona jakichś 

szczególnych przeszkód i trudności z wyjątkiem przesmyku rozbójni-

84

background image

ków, wąwozu tygrysiego i doliny żmij, gdzie naturalnie trzeba być 

ostrożnym i wziąć się mocno w garść.

Po   uzyskaniu   takich   informacji   Sita   pożegnała   owe   uczynne 

mieszkanki lasu Dankaka i nową nadzieją ożywiona wyruszyła pie-

szo w dalszą drogę. Wytrzymywała ją szczęśliwie dzień po dniu; nad 

jej krokami  czuwał może bóg miłości  Kama wespół z władczynią 

szczęścia Szri-Lakszmi. Przez nikogo nie napastowana przebyła Sita 

przesmyk    rozbójników; pasterze pouczyli ją życzliwie, jak okrążyć 

ma tygrysi wąwóz, a w dolinie żmij, której nie dało się ominąć, nio-

sła małego Samadhi-Andhakę przez cały czas na ręku.

Kiedy dotarła już do „Krowiej Rzeki”, znów prowadziła go za 

rączkę, trzymając w drugiej ręce kij wędrowny. Przybyła tam lśnią-

cym od rosy wczesnym rankiem. Przez pewien czas krążyła wzdłuż 

kwiecistych brzegów rzeki, potem skręciła w myśl wskazówek i skie-

rowała się przez pole w stronę pasma lasu, za którym właśnie zaczy-

nało wschodzić słońce, oświetlając kwitnące purpurowo aszokę i 

drzewa kimszuka, od których całe pasmo jak gdyby stało w ogniu. 

Sitę oślepił blask poranka, gdy jednak przysłoniła oczy ręką, dostrze-

gła na skraju lasu słomą i korą krytą chatę, a nieco dalej młodzieńca 

w szacie z łyka, opasanego trawą, naprawiającego coś siekierą przy 

domostwie. A  gdy podeszła jeszcze bliżej, spostrzegła, że młodzie-

niec ma krzepkie ramiona —  takie jak tamte, które kołysały ją ku 

słońcu; zauważyła też, że jego nos nie przypominał nosa kozy, lecz 

zaginał się bardzo szlachetną linią ku niezbyt grubym wargom.

—  Nando! —  zawołała z płonącym ze szczęścia i radości sercem; 

ukazał się jej bowiem niczym Kriszna przepojony siłą i tkliwością. 

—  Spójrz, Nando, do ciebie przyszła Sita!

Młodzieniec rzucił topór i podbiegł do niej; na jego piersi widniał 

„pukiel szczęścia”. Zarzucił ją na powitanie setkami słów miłości, 

gdyż bardzo stęsknił się za całą Sita, zarówno duszą i ciałem.

—  Przyszłaś wreszcie! —  wołał —  ty, łagodna niczym księżyc, 

kuropatwooka,   ty   delikatnokształtna,   delikatnolica,   pięknobarwna 

Sita, żona moja o przepięknych biodrach? W  ciągu iluż nocy śniłem 

o tym, że pokonasz przestrzeń i przyjdziesz do odtrąconego, samot-

nego, a teraz jesteś tu naprawdę. Przebyłaś  ścieżkę rozbójników, 

85

background image

tygrysią dżunglę i dolinę żmij, którymi w gniewie na wyroki losu 

umyślnie odgrodziłem się od ciebie! Sito, jesteś kobietą nadzwyczaj-

ną! A kogóż to przyprowadziłaś z sobą?

—  To  jest owoc —  rzekła —  który mi podarowałeś w czasie 

pierwszej małżeńskiej świętej nocy, kiedy nie byłeś jeszcze Nandą.

—  Musiało to prawdopodobnie wypaść nieszczególnie —  rzekł. 

—  Jakże się on nazywa?

—  Na imię mu Samadhi —  powiedziała —  ale coraz częściej 

nazywamy go Andhaka.

—  Dlaczego?
—  Nie myśl, że jest ślepy! —  odpowiedziała Sita. —  Nie można 

mówić o nim, że jest ślepy, tak samo jak nie można mówić, że jest 

blady, chociaż ma jasną cerę. Ma jednak bardzo krótki wzrok, tak że 

widzi najdalej na trzy kroki.

—  To ma też swoje dobre strony —  odparł Nanda.
Oboje posadzili chłopca w świeżej trawie niedaleko chaty i dali 

dziecku do zabawy kwiaty i orzechy. Tak więc Andhaka był zajęty 

i poza zasięgiem jego wzroku leżała ich zabawa, której oddawali się 

pod śpiew kokila, wywodzącego swoje trele wśród opromienionych 

słońcem wierzchołków drzew, owiani wonią kwiatów mango, która 

na wiosnę jeszcze bardziej wzmaga żądze.

Historia   głosi   dalej,  że małżeńskie  szczęście  tych   kochanków 

trwało zaledwie jeden dzień i jedną noc. Nie zdążyło bowiem jeszcze 

słońce wzejść powtórnie nad kwitnącym purpurowo pasmem lasu, na 

którego skraju stała chata Nandy, gdy dotarł do Gomati Szridaman.

Wróciwszy  do swojego opustoszałego domu pojął on od razu, 

dokąd się udała jego żona. Współmieszkańcy z „Dobrobytu Krów”, 

którzy   donieśli   mu   nieśmiało   o   zniknięciu   Sity,   spodziewali   się 

zapewne, że jego gniew wybuchnie niczym płomień, do którego się 

doleje masła. Tak jednak się nie stało. Szridaman skinął jedynie wol-

no głową jak człowiek, który wszystko wiedział z góry i nie zamierza 

ścigać żony w pasji, żądny zemsty. Nie wypocząwszy wprawdzie, ale 

również bez pośpiechu wyruszył w drogę do pustelni Nandy. Miejsce 

86

background image

przebywania przyjaciela było znane mu od dawna, a dlatego tylko 

trzymał je przed Sitą w tajemnicy, by nie przyśpieszać przeznaczenia.

Powoli, z opuszczoną głową przyjechał na swym yaku, kiedy ju-

trzenka migotała jeszcze na wiosennym niebie; zsiadł przed chatą i 

nie przeszkodził znajdującej się w domostwie parze, lecz spokojnie 

oczekiwał, aż uściski jej rozłączy dzień. Zazdrość Szridamana nie była 

bowiem  zazdrością pospolitą, jakiej doznają pieniąc się przeciętni 

ludzie; uszlachetniała ją świadomość, że ciało, z którym Sita ponow-

nie połączyła się małżeńskim związkiem, było jego własnym daw-

nym ciałem, wobec czego równie dobrze można było nazwać to 

aktem wierności, jak i aktem zdrady. Znajomość bytu pouczyła go, że 

w gruncie rzeczy było to zupełnie obojętne, z kim Sita spała —  z 

przyjacielem czy też z nim —  gdyż spała zawsze z nimi dwoma, acz-

kolwiek jeden z nich mógł nic właściwie z tego nie mieć.

Stąd też wynikał brak pośpiechu, z jakim tutaj jechał, oraz spokój 

i cierpliwość, z jaką oczekiwał brzasku dnia siedząc przed chatą. O 

tym, że mimo wszystko nie był skłonny pozostawić spraw własnemu 

ich biegowi, mówi dalszy ciąg historii, zgodnie z którą, gdy tylko 

błysnął pierwszy promień słońca, Sita wyszła razem z Nandą z chaty, 

gdzie spał jeszcze  mały Andhaka. Mieli ręczniki zarzucone wokół 

szyi, ponieważ zamierzali wykąpać się w pobliskiej rzece. Dostrzegł-

szy przyjaciela i małżonka, który nie obejrzał się gdy kochankowie 

wyszli, lecz siedział wciąż zwrócony do nich tyłem, zbliżyli się do 

niego i pozdrowili go w pokorze; zgodzili się też całkowicie z jego 

wolą uznając za niezbędne to, co on po drodze postanowił o nich troj-

gu w celu wyjścia z matni, w jakiej się znaleźli.

—  Szridaman, mój panie, oraz szanowna głowo męża, bądź po-

zdrowiony! —  powiedziała Sita składając mu głęboki pokłon. —  Nie 

myśl, że przybycie twoje jest dla nas czymś okropnym i niepożąda-

nym, gdyż tam, gdzie jest nas dwoje, trzeciego będzie zawsze brako-

wało. Przebacz mi zatem, że nie wytrzymałam z tobą i że współczu-

cie ponad miarę ciągnęło mnie do tej samotnej głowy przyjaciela!

—  I do ciała męża —  odparł Szridaman. —  Przebaczam ci. Prze-

baczam również tobie Nando, jak ty ze swojej strony zechciej mi 

przebaczyć,  że  chełpiąc   się   wyrokiem   wydanym   przez   świętego 

wziąłem dla siebie Sitę, mając na uwadze tylko moje odczuwanie 

87

background image

swego ja i swoich właściwości, a wcale się nie troszcząc o odczuwa-

nie twoje. Wprawdzie i ty postąpiłbyś tak samo, gdyby ostateczny 

wyrok wypadł po twojej myśli. Albowiem przeznaczeniem ludzi jest, 

by w urojeniu i zróżnicowaniu tego życia wchodzili sobie w drogę, 

toteż daremnie lepsi spośród nich tęsknią do takiej egzystencji, w 

której śmiech jednego nie byłby płaczem dla drugiego. Za bardzo 

obstawałem przy mej głowie, która cieszyła się twym ciałem. Wszak-

że tymi, trochę wychudzonymi dzisiaj ramionami kołysałeś ją ku 

słońcu, a ja w naszym nowym zróżnicowaniu pochlebiałem sobie, że 

mogę jej zaofiarować wszystko, czego pragnie. Ale miłość nie zna 

granic. Musiałem zatem dożyć tego, że nasza Sita obstając przy twej 

głowie poszła z mego domu. Gdybym mógł uwierzyć w to, że teraz 

znajdzie ona w tobie, przyjacielu mój, swe trwałe szczęście i zado-

wolenie, poszedłbym własną drogą i dom mojego ojca uczynił swym 

pustkowiem. Nie wierzę jednak w to, gdyż tak jak mając głowę męża 

osadzoną na ciele przyjaciela, tęskniła do głowy przyjaciela osadzo-

nej na małżonka ciele, tak samo też z całą pewnością ogarnie ją 

współczucie i tęsknota za głową męża na ciele przyjaciela, nie będzie 

więc jej w żadnym razie przeznaczony spokój i zadowolenie. Daleki 

mąż stanie się dla niej zawsze ukochanym przyjacielem, do niego też 

przyjdzie z Andhaką, naszym synkiem, gdyż w nim będzie widziała 

jego ojca. Z nami dwoma Sita nie może jednak żyć, ponieważ wielo-

męstwo wśród wyższych istot jest niedopuszczalne. Mam rację. Sito?

—  Niestety, tak właśnie jest, jak mówisz, panie mój i przyjacielu! 

—  odpowiedziała Sita. —  Mój żal, wyrażający się słówkiem „nieste-

ty”, odnosi się jednakże do jednej tylko części twego przemówienia, 

a wcale nie do tego, że u kobiety takiej, jaką jestem ja, nie może 

zgroza wielomęstwa wchodzić w grę. Pod tym względem „niestety” 

u mnie nie istnieje; przeciwnie —  jestem dumna z tego, gdyż płynie 

jeszcze w moich żyłach trochę krwi po przodkach mego ojca wojow-

nikach i dlatego wszystko we mnie się buntuje przeciwko czemuś tak 

zacofanemu, jak wielomęstwo. Mimo całą słabość tkwiącego w mat-

ni ciała, istnieje jeszcze duma oraz honor istot wyższych.

—  Nie przypuszczałem, aby mogło być inaczej —  powiedział 

Szridaman —  i  mogę cię zapewnić, że w  swoich  rozważaniach 

uwzględniłem od początku twoje przekonania, niezależnie od oko-

88

background image

liczności, że jako kobieta jesteś tworem słabym. A  ponieważ z nami 

obydwoma żyć nie możesz, jestem pewien, że ten oto młodzieniec, z 

którym zamieniłem głowę albo ciało —  jak kto woli —  mój przyja-

ciel Nanda, jest  pod tym względem zgodny ze mną, że my tak samo 

nie możemy żyć; nie pozostaje nam więc nic innego jak tylko pozbyć 

się tych naszych zamienionych zróżnicowań i nasz byt połączyć zno-

wu ze  wszechbytem.  Bowiem w przypadku, jeśli  jakaś jednostka 

wpada w taką matnię, jak to się stało z nami, wówczas jest najlepiej, 

aby roztopiła się w płomieniach życia, tak jak masło topi się w ofiar-

nym ogniu.

—  Zupełnie słusznie, Szridamanie, bracie mój, liczysz na moją 

zgodę —  odparł Nanda. —  Szczerze się zgadzam z tym, co powie-

działeś. Ja też nie wiedziałbym naprawdę, czego jeszcze moglibyśmy 

szukać w ciele, skoro obaj spełniliśmy nasze życzenia i spoczywali-

śmy już obok Sity. Mając świadomość twojej głowy, mogło cieszyć 

się nią moje ciało, a twoja głowa mogła nią się cieszyć, mając świa-

domość mego ciała. Również ona się cieszyła mną pod godłem two-

jej głowy, a tobą pod godłem głowy mojej. Nasz honor został jednak 

ocalony, gdyż za pośrednictwem twego ciała zdradziłem tylko twoją 

głowę, co częściowo jest powetowane tym, że pięknobiodra Sita 

moje ciało zdradziła z moją głową. Ale na szczęście Brahma uchronił 

nas od tego, abym ja —  który ofiarował tobie kiedyś betel jako znak 

wierności —  miał zdradzić ciebie z nią jako ów jednolity Nanda pod 

względem ciała. Pomimo to, z uwagi na nasz honor, tak dłużej trwać 

nie może. Jesteśmy ludźmi stojącymi zbyt wysoko, aby uprawiać 

wielomęstwo albo wielożeństwo. Na to niewątpliwie stoi zbyt wyso-

ko Sita, a również ty, nawet mając moje ciało; ale ja też, szczególnie 

z twoim ciałem. Dlatego  szczerze zgadzam się ze wszystkim, coś 

powiedział o wtapianiu się, i gotów jestem tymi oto wzmocnionymi 

na pustkowiu ramionami przygotować dla nas stos samopalenia. Ty 

wiesz, że byłem gotów zrobić to już dawniej. Wiesz, także o tym, że 

postanowiłem z całą niezłomnością nie przeżyć twojej śmierci, toteż 

poszedłem bez wahania w ślad za tobą, kiedy złożyłeś z siebie dar 

bogini. Zdradziłem cię dopiero wtedy, gdy moje ciało męża dało mi 

do tego prawo i gdy Sita przyprowadziła do mnie małego Samadhi, 

89

background image

za którego cielesnego ojca się uważam przyznając tobie chętnie i z 

szacunkiem ojcostwo na podstawie głowy.

—  Gdzie jest Andhaka? —  spytał Szridaman.
—  Leży w chacie —  odpowiedziała Sita —  i zbiera we śnie siły 

oraz piękno do dalszego życia. Nadszedł najwyższy czas, by zacząć 

o nim mówić; jego przyszłość musi być ważniejsza dla nas od pyta-

nia, w jaki sposób mamy wyjść z honorem z naszej matni. Obydwie 

sprawy  jednak ściśle wiążą się ze sobą; dbając o siebie będziemy 

więc tak samo dbali i o jego honor. Jakkolwiek bym pragnęła zostać 

przy nim, gdy powrócicie do wszechbytu, Andhaka błądziłby przez 

życie jako nędzne dziecko wdowy pozbawione i honoru i radości. 

Tylko w tym wypadku, jeśli postąpię jak szlachetne sati, które łączy-

ły się z ciałem zmarłego męża idąc z nim razem w ogień i ku pamięci 

których na miejscu ich spalenia stawiano obeliski i kamienne płyty, 

tylko wtedy, jeśli opuszczę go wraz z wami, Andhaka będzie miał 

pełne zaszczytów życie i będzie cieszył się względami ludzi. Dlatego 

ja, córka Sumantry, żądam, aby Nanda przygotował stos dla trojga. 

Tak jak dzieliłam z wami łoże życia, tak też płomienne łoże śmierci 

powinno wszystkich troje nas zjednoczyć. Wszakże i na tamtym spo-

czywaliśmy właściwie zawsze już we troje.

—   Niczego   innego   nie  spodziewałem   się  po   tobie  nigdy   —  

powiedział Szridaman —  biorąc z góry pod uwagę, obok słabości 

ciała, tkwiącą w tobie dumę i wyniosłość. Za zamiar twój dziękuję ci 

w imieniu syna. Po to jednak, by z tych matni, w jakie nas wpędziło 

ciało, rzeczywiście wyjść z honorem i uratować dumę ludzką, musi-

my dobrze zastanowić się, jak tego dokonać, a pod tym względem 

zamiary moje, przemyślane podczas drogi, odbiegają od zamiarów 

waszych. Dumna wdowa spopiela się ze swoim zmarłym mężem. Ale 

ty, Sito, nie zostaniesz wdową dopóty, dopóki jeden z nas będzie przy 

życiu. Jest wielkim pytaniem, czy stałabyś się wdową, gdybyś weszła 

z nami żyjącymi na płonący stos i umarła razem z nami. Po to wiec, 

żebyś została wdową, ja i Nanda musimy siebie zabić. Rozumiem 

przez to, że musimy zabić się wzajemnie, gdyż —  wyrażając się wła-

ściwie —  „siebie” i „wzajemnie” w naszym wypadku oznacza jedno 

i to samo. Niczym jelenie o swą łanię musimy walczyć za pomocą 

mieczy, o które już się zatroszczyłem —  są przywieszone do popręgu 

90

background image

mego yaka. Musimy tak postąpić nie w tym celu, aby jeden z nas 

zwyciężył i drugiego przeżył oraz zdobył pięknobiodrą Sitę; w ten 

sposób nic by się nie naprawiło, ponieważ zmarły  byłby  zawsze 

przyjacielem, za którym usychałaby z tęsknoty blednąc w ramionach 

męża. Nie, musimy polec obaj, wzajemnie ugodzeni mieczem w ser-

ce, gdyż do przeciwnej strony należy tylko miecz —  nie serce. Tak 

będzie słuszniej, niż gdyby każdy z nas obrócił miecz przeciwko 

własnej zróżnicowanej dziś postaci; wydaje mi się bowiem, iż głowy 

nasze nie mają prawa decydować o śmierci każdego z przynależnych 

do nich ciał, tak samo jak i ciała nasze o obcych głowach nie miały 

prawa do rozkoszy małżeńskiego łoża. Będzie to wprawdzie ciężka 

walka, gdyż obydwie głowy i obydwa ciała będą musiały mieć się na 

baczności, aby nie walczyć o swoje   własne dobro i o wyłączne 

posiadanie Sity, lecz aby myśleć o podwójnej sprawie —  o zadaniu 

oraz otrzymaniu śmiertelnego ciosu. To podwójne samouśmiercenie 

nie będzie jednak chyba czymś trudniejszym niż ścięcie sobie głowy, 

a na to już zdobyliśmy się obaj i tego dokonaliśmy.

—  Dawajcie tutaj miecze! —  zawołał Nanda. —  Jestem gotów do 

tej walki, gdyż dla nas, rywali, jest to najwłaściwszy sposób zakoń-

czenia sprawy. Walka między nami będzie sprawiedliwa, ponieważ w 

trakcie przyswajania sobie ciał przez nasze głowy ramiona nas oby-

dwu stały się nieomal jednakowo mocne: moje przy tobie są delikat-

niejsze, a twoje są mocniejsze przy mnie. Chętnie ofiaruję ci swe ser-

ce, gdyż zdradziłem ciebie z Sitą, chętnie też przebiję twoje serce, by 

nie bladła w twych ramionach na myśl o mnie, lecz jako podwójna 

wdowa mogła się połączyć z nami w ogniu.

Ponieważ Sita również się zgodziła z takim postawieniem sprawy, 

oświadczając, iż odpowiada on płynącej w niej krwi wojowników, 

nie zamierza zatem uciec przed tą walką, lecz pragnie być obecna 

przy niej i przyglądać się jej nie przymknąwszy oczu —  śmiertelny 

bój rozegrał się od razu, tuż przed chatką, w której spał Andhaka, na 

kwiecistej łące położonej między „Krowią Rzeką” a kwitnącym pur-

purowo pasmem lasu. Wzajemnie ugodzeni w samo serce obaj mło-

dzieńcy padli w kwiaty.

Pogrzeb ich zamienił się w olbrzymią uroczystość, ponieważ był 

związany  ze świętym  wydarzeniem samopalenia wdowy. Tysiące 

91

background image

ludzi zeszło się na placu; tłumy chciały widzieć, jak mały Samadhi, 

zwący się Andhaka, jako najbliższy męski krewny, zbliżywszy swą 

twarzyczkę krótkowidza do wielkiego stosu, dotknie go pochodnią. 

Rusztowanie ułożono z drzewa mango oraz z kloców mocno pachną-

cego sandałowego  drzewa,  zaś szczeliny między nimi wypełniono 

suchą słomą i polano  ją obficie roztopionym masłem, aby stos, na 

którym Sita z „Siedziby Byków” spoczęła między przyjacielem a 

małżonkiem, prędko i gwałtownie mógł zająć się ogniem. Rzadko 

widywano, żeby płomień stosu sięgał językami nieba, jeśli zaś pięk-

na Sita nawet trochę pokrzyczała —  albowiem ogień sprawia straszli-

wy ból, jeżeli człowiek nie jest martwy —  to głos jej został zagłuszo-

ny  przeraźliwymi  odgłosami  rogów  z muszli  i  łoskotem bębnów, 

toteż odnosiło się wrażenie, jak gdyby wcale nie krzyczała. Historia 

głosi jednak, a my uwierzmy jej, że radość Sity z powodu połączenia 

się ze swymi kochankami ostudziła żar płomieni.

Dla upamiętnienia ofiarnego czynu Sity na miejscu owym stanął 

ku jej czci obelisk, a zebrane szczątki nie spalonych kości wszystkich 

trojga polano mlekiem i miodem, po czym złożono je do glinianego 

dzbana i zatopiono w świętej Gandze.

Synkowi ich, Samadhi, którego wkrótce zwano już tylko Andha-

ka, wiodło się na ziemi doskonale. Okryty sławą uroczystego aktu 

samopalenia   Sity,   jako   syn   wdowy,   której  wystawiono   pomnik, 

doznawał zewsząd życzliwości, a ponieważ stawał się coraz piękniej-

szy, uroda jego tę życzliwość wciąż potęgowała i w końcu zamieniła 

ją po prostu w czułość. Gdy miał dwanaście lat, cielesną swą postacią 

pełną wdzięku i świetlanej siły podobny był gandharwie; w tym też 

czasie na piersi chłopca zaczął się zarysowywać „pukiel szczęścia”. 

Jego niedowidztwo,  nie przynoszące mu ujmy, chroniło go  przed 

życiem pod prymatem Ciała i skłoniło do duchowych zainteresowań 

—  pod prymatem Głowy. Gdy miał lat siedemnaście, wziął go pod 

opiekę pewien biegły w Wedach bramin, u którego pobierał nauki z 

zakresu logiki, dobrego stylu, gramatyki i astronomii; gdy miał zale-

dwie lat dwadzieścia, był już lektorem króla Benaresu. Siedząc przed 

pałacem na tarasie pięknym i wspaniałym, w czystych szatach, pod 

jedwabnym białym parasolem, czytywał księciu ujmującym głosem 

92

background image

święte oraz świeckie dzieła, trzymając księgę bardzo blisko swoich 

lśniących oczu.

1940

93

background image

W 1924 roku Tomasz Mann zakończył pisanie „Czarodziejskiej góry”, 

a w dwa lata później rozpoczął pracę nad książką „Józef i jego bracia”. 

W ciągu 16 lat pracy nad tą powieścią napisał także kilka innych utwo-

rów, wśród nich —  w 1939 r. w Princeton —  nowelę „Zamienione głowy”. 

Ten „metafizyczny żart” —  jak nazwał ją sam autor —  jest hinduską 

legendą o miłości, o roli w życiu człowieka pierwiastków duchowego i 

cielesnego. Wyrafinowany dowcip i subtelna ironia w ukazywaniu niezwy-

kłych losów trójki bohaterów —  pięknej Sity i dwóch kochających ją męż-

czyzn: męża Szridamana i jego przyjaciela Nandy —  łączą się tu z głębo-

ką refleksją filozoficzną. Czy świat rozdzielić  można, jak chce nauka 

wedyjska, na dwa przeciwstawne i nie łączące się ze sobą elementy —  

duchowy i zmysłowy? Czy maya —  złuda materialnego świata i należące 

do niej ciało są tylko ograniczeniem i przeszkodą dla ducha, i dlatego 

należy je przezwyciężyć  i odrzucić?  Czym jest więc najwspanialsze z 

uczuć ludzkich —  miłość?  Którego z mężczyzn o zamienionych głowach 

uważać za ojca dziecka, które piękna Sita nosi w łonie? Czy spłodziło je 

tylko ciało jej męża —  Szridamana, które wieńczy teraz głowa Nandy, czy 

raczej ma prawo upominać się o nie głowa Szridamana, osadzona teraz 

na ciele Nandy?  „Głowa jest ze wszystkich członków rzeczą najważniej-

szą” —  zawyrokował pustelnik  biegły w Wedach.  Ale przecież ciała o 

zamienionych głowach nie są już tymi samymi ciałami, tak jak i głowy 

ulegają zmianom przymocowane do obcych ciał. Niezwykle losy niezwy-

kłego „trójkąta” mają również niezwykłe zakończenie. Filozoficzne prze-

słanie utworu zawarł Tomasz Mann w słowach: „Świat nie został tak 

stworzony, aby przeznaczeniem ducha była wyłącznie miłość do tego co 

duchowe, a piękna —  do tego, co piękne. Istniejące pomiędzy tymi dwoma 

czynnikami przeciwieństwo pozwala z wyrazistością równie piękną jak 

duchową poznać cel świata, polegający na zespoleniu czynnika duchowe-

go z czynnikiem piękna; to znaczy —  poznać doskonałość, a nie rozszcze-

pioną błogość”. Kontynuując tę myśl można więc powiedzieć, że nowela 

Manna zachwyca i formą i treścią równocześnie, bowiem przenikają się 

one nawzajem i są nierozdzielne.

94

background image

We „Wstępie do  Czarodziejskiej góry dla studentów Uniwersytetu w 

Princeton” Mann pisał, że ambicją każdej książki jest „żeby doprowadzić 

do pełnego zestrojenia treści i formy, istoty i zjawiska, żeby zawsze być 

równocześnie tym, co przedstawia i o czym opowiada”. Podkreślał przy 

tym, że książki, posiadają pewną samodzielność i własne ambicje, które 

niejednokrotnie przerastają ambicje pisarza. Także styl opowieści narzuca 

wybór formy i pracy nad książką. O „Czarodziejskiej górze”, która z krót-

kiej noweli rozrosła się w dużą powieść napisał: „(...) z angielska humo-

rystyczny, swobodnie płynący styl domagał się miejsca i odpowiedniego 

czasu (...)”. Czy dlatego właśnie lekki i żartobliwy styl „Zamienionych 

głów” wybrał sobie formę long short story? Ambicje utworu doprowadzi-

ły więc do powstania noweli-arcydzieła, choć autor nie mógł —  jak twier-

dzi —  z góry założyć, że arcydzieło stworzy.

Red.

95