background image

ANTONIMARCZYŃSKI

background image

MISSISIPI

OFICYNAFILMOWA„GALICJA”

KRAKÓW1991

Okładkęprojektował:

WitSiemaszkiewicz

©CopyrightbyOficynaFilmowa„Galicja”,Kraków1991

ISBN83-85251-03-0

OficynaFilmowa„Galicja”,

Krakówul.Rakowicka11

Wyd.I.Nakład49.650+350egz.

DrukarniaWydawniczaim.W.L.AnczycawKrakowie

Zam.1565/90

background image

I

Jękidręczonychimordowanychpodróżnychrozdzierałymiuszy.Nieznającjęzyka

hiszpańskiegoniemalzupełnie,rozumiałemprzecieżkażdeprzekleństwonapastników,
każdy

okrzykzgrozynapadniętych,każdąprośbębłagalnąmatek,pragnącychprzynajmniej
dzieci

ocalić.

Aleludzkabestianieznałalitości…

Płaczącedziatki,rozpaczającekobiety,pozostałychprzyżyciumężczyznzapędzono
kolbami

karabinówdodwóchostatnichwagonówunieruchomionegoekspresu,zatrzaśniętodrzwi,
oblano

ścianywagonównaftąipodpalonozewszystkichstronrównocześnie.

Krwawefontannypłomienitrysnęłyzpotężnegostosuwysokowgórę,awrazznimi

nieludzkiewyciemęczennikówwzbiłosięażpodobłoki,chcącwzruszyćniebo,wyprosić

stamtądratunekdlasiebieiściągnąćkarzącegromynagłowymorderców..

Leczniebomilczało.

Patrzałoobojętnienatorturynieszczęsnychofiar,niezmarszczyłonawetpogodnego
oblicza

chmuramigniewu,niezesłałogromunazbrodniarzyipozwoliłoimsięoddalićspokojnie
z

olbrzymimłupem,zgarstkąpięknychbranek,którychlosmiałbyćstokroćgorszyodlosu

żywcempalonychsióstr,matek,ojców,mężów,braci…

Potemtłosięzmieniło.

Niebyłojużkolejowegoplantu,zerwanychszyn,płonącychwagonów,zwęglonych
trupów,

rozbitychwalizekanisilnegooddziałubandytówmeksykańskich,umykającychbez
zbytniego

pośpiechuwstronępobliskichwertepówgórskich.

Towszystkoznikło,ajednocześnieopuściłomnietakżeuczuciezgrozy,oburzeniai
gniewuna

własnąbezsilność.Zpoprzedniegonastrojupozostałojenowspółczuciedlabiednychofiar

bandyckiegonapadu.Przychodziłnamnieokreszupełnejapatii,zniechęcenia,okres

powtarzającysięniezmiernieczęstowtejdobiemojegożycia.

background image

Alegrubaskorupazobojętnienianawszystkoniezdołałasięjeszczeszczelniezasklepić

dokołamegowewnętrznego„ja”ipoprzezwąskąszczelinęwsączyłasiękropla
orzeźwiająca.

Owąkropelkąbyłaciekawość.

Przedoczymamiałemterazwspaniałypark,pociętyalejamistrzyżonychszpalerów,

woniejącyzapachemrozkwitłychbzów,którychbyłotambezliku.Idziwnarzecz,park
ten

wydałmisięjakiśbardzoznajomy.Byłbymprzysiągł,żepozawielkąkępątureckich
bzów

zaczynasięstawzwysepkąpośrodku…

Tak,tak.Znałemdobrzetenpark;zwłaszczautkwiłamiwpamięcikępakrzewów,

obsypanychcudnymkwieciem,któregobarwawahałasiępomiędzyczerwieniąa
fioletem.

Patrzałemwtamtąstronęuporczywie,jakbyczegośoczekując.

Iujrzałem…

Zpoprzeczniebiegnącejścieżkiwysunęłasięsylwetkarosłegomężczyzny.Szedł
ostrożnie,

jakgdybysięskradał.Wrękutrzymałgrubydrąg,zakończonynadoleczymś,cobłysnęło

zdradliwiewświetlezachodzącegoksiężyca.Niemogłemstwierdzićztejodległości,jaki
tobył

przedmiot;prawdopodobniezwykłaogrodniczałopata.

Człowiekówrozejrzałsięrazjeszczeiznikłwkrzakach,byzakilkasekundukazaćsię

powtórniezwaliząśredniejwielkości.Podpierającsięłopatą,przebiegłszybkocałą
szerokość

głównejaleiizapadłznowuwgęstwinębzów.Potrąconekrzewychybotały

przezchwilę,potemzastygłynieruchomo.Niktbysięniedomyślił,żezasłoniłyzieloną
ścianą

człowieka,który,sądzączniespokojnegozachowaniasięorazzporyspóźnionej,pragnął
się

ukryćprzedludzkimwzrokiem.

Takimiałemsenowejnocy,kiedyMrs.CecilyHedge,mającnawzględziemojezdrowie,

zastosowałaporazpierwszyużywaniearabskiegonamiocikuwpałacowejpalarni.

Byłtopomysłniezły.Przyzwyczaiwszysiędoopium,wypalałemnieprawdopodobnąilość

fajekiwgwałtownymtempierujnowałemorganizm.Salabowiembyładuża,wiele
cennego

background image

dymurozpraszałosiębezużytecznie,płucassałydługosłodkątruciznę,aupragnione
zwidzenia

przychodziłynieprędko.Natomiastciasnaprzestrzeńniskiegoiszczelniezamkniętego
namiotu,

ustawionegopośrodkudotychczasowejpalarni,nadawałasiędoskonaledoszybkiego

wytwarzaniapożądanejatmosfery.

‒Zgórądwadzieściafajekwypalałeś,szaleńcze.Terazpięćpowinnowystarczyć,abyś
mógł

ujrzećswojąLottę

‒powiedziałaCecily,wymawiającostatniesłowazwyraźnymprzekąsem.

Dziwnakobieta.Niedośćjejbyło,że,dziękinałogowi,stałemsięjejzupełnym
niewolnikiem,

przedmiotembezwolnym,zabawką,niedość,żezadręczałamniezwyrafinowanym

okrucieństwem;chciałajeszczewtargnąćwkrainęmoichtęczowychsnówiwyprzeć
stamtąd

obrazLotty,mejnajdroższejdziewczynyozłotymsercuizłotychwłosach…

‒Jesteśoniązazdrosna…

‒rzuciłembezwiednie.

‒Onią?Nie,Andrzeju.Ozmarłychniemożnabyćzazdrosnym.Przeciwnie,cieszęsię,że

wsnachwidujesztakczęsto.Każdatwojaradośćjestmojąradością.No,dobranoc,mój
chłopcze.

NiechajcisięitejnocyprzyśnitwojabiednaLotta.,

Ucałowałamniewoczyiprzytrzymaładłońwdługimuścisku.Niewierzyłemoczywiście
w

szczerośćtychsłów,leczpodziękowałemzażyczeniainapożegnaniemusnąłemustami
jejbiałe

palce.

Pomysłznamiotem,jakjużnadmieniłem,okazałsiędobry.Ułożywszysięnaskórzanych

poduszkacharabskich,przezwąskąszparęwzasłonieodbierałemfajkizrąkWowo,
małego

Murzynka,iniebawemujrzałemmojązmarłąnarzeczoną.AlewiośnianasylwetkaLotty
zatarła

sięszybko,apotemprzyszłyprzykrezwidyrozbójników,scengwałtu,pożaruwagonów,

zatłoczonychpodróżnymi,wreszcieczłowiekazwaliząiłopatąwpięknymparku.

Obudziłemsięzziębnięty,osłabiony,leczwcaleprzytomny.Przetarłemzdumioneoczy.

background image

Siedziałemwfotelu,tużprzyzamkniętymoknie,aprzewróconynamiotleżałnapodłodze
w

odległościmożeczterechmetrówodemnie.

Jakstamtądwyszedłemikiedyprzeniosłemsięnafotel,natepytanianiemogłemw
pierwszej

chwiliznaleźćodpowiedzi.Początkowobyłemnawetskłonnymniemać,żeniesiedzęw
ogóle

podoknem,aleśnięwdalszymciągu.

Mimowolizbliżyłemczołodozimnejszyby.Pierzchłyresztkiwątpliwościcodotego,
czy

śnię,czyjestemprzytomny,leczspojrzeniamychoczu,wyrwawszysięwdalprzez
przezroczystą

taflęszkła,dokonałynieoczekiwanegoodkrycia.Ustóppałaculeżałpark,pocięty
szeregami

szpalerów,awpołowiegłównejalei,rozdwajającejsięwtymmiejscu,rosławielkakępa

tureckiegobzu.

Więcdlategowyśnionyogródwydałmisiętakznajomy.

Amożenieśniłemwówczas,alepatrzyłemzokna,jakteraz?Dałobysiętopięknie
pogodzićz

faktemniezrozumiałejprzeprowadzkiznamiotunafotel,leczprzeczyłtemusenotragedii

ekspresumeksykańskiego.Botamtobyłosnemnapewno.Byłosnem,łatwymdo
wytłumaczenia,

gdyżwłaśniewczorajdziennikidoniosłybliższeszczegółyobestialskimnapadzie
bandytówna

pociągpomiędzyGuadalajaraastolicątegoniespokojnegokraju.Cecily,namiętna
czytelniczka

kronikikryminalistycznej,nieomieszkałamiopowiedziećtychwszystkichokropności.
Nie

trzebanatoopium,abyczłowiekprzeżyłweśnieto,cojużwidziałnajawieluboczym
słyszał

przedtem.

Znowupochyliłemsiękuszybie.Nagledrgnąłem…Kołokępybzupojawiłasięsylwetka

jakiegośmężczyznyzwalizkąwręku.

‒Atenczegotamszuka?‒szepnąłemzdumiony,stwierdzającrównocześniewmyśliz
całą

stanowczością,żewszystko,coprzedchwiląprzeżyłem,byłosnem:wpierwszejpołowie

background image

wspomnieniemwczorajzasłyszanychhistorii,wdrugiejzaśproroczymprzeczuciemtego,
naco

wtymmomenciepatrzałem.

Tajemniczyosobnikszedłpowoliwstronękrzaków,dźwigajączwidocznymwysiłkiem

niezbytdużą,alewidaćdiabelnieciężkąwalizę.

‒Hh,hm…Tamtabyłaowielemniejsza,ałopatytakżeniewidzę‒monologowałem,

porównującobecniespostrzeżeniazewspomnieniemsennegowidzenia.

Uderzyłemsiędłoniąwczoło,olśnionynowąmyślą,którarozwiązywałanieźlecałą
zagadkę.

PoodejściuWowo,podwpływemkrwawychkoszmarów,najwidoczniejporuszyłemsię

gwałtownie,stoczyłemnabokiprzewróciłemnamiocik.Wówczasdusznepowietrze,
przesycone

narkotykiem,rozpłynęłosięwewzględnieczystejatmosferzewielkiejsali,dziękiczemu
stan

odurzenia,wywołanegowdodatkumałąstosunkowodawką,przeminąłdośćszybko.

Dźwignąłemsię,napółprzytomnypodszedłemdookna,upadłemnafotelisennymi
oczami

śledziłemzagadkowąscenę,jakasięrozgrywaławparkuMrs.Hedge,asenzodebranymi
później

wrażeniamiwzrokowymizespoliłsiętakściśle,żezrazunieumiałemwykreślićmiędzy
nimi

granicy.

Terazwiedziałempewnie,żeniewszystkobyłoijestsnem,izbudziłasięwemnie

nieprzepartachęćzbadania,kimjestówtajemniczyintruz,czegoszukawogrodzonym
zewsząd

parkumej„opiekunki”,icozawierająwalizy,dałbymbowiemsobierękęuciąć,żebyły
dwie,

różnezarównokształtem,jakwielkością.

Kiedyindziejniebyłbympalcemkiwnął.Wycieczkadoogroduprzedbrzaskiem,kiedy

przejmującychłódwiejeodwezbranej

Missisipi,kiedyzimnarosaperlisięnakwiatach,brrrr..toniedlamnie.Raczej
przywołać

małegoWowo,polecićmu,byzapaliłbłogosławionąlampkęirozpocząłnajmilszą
muzykę,jaką

jestcicheskwierczenierozgrzewanychkuleczekopium.

Takzdecydowałbymkiedyindziej.Lecztegodniaczułemsiędoskonaleusposobionydo

background image

wyprawynanocnegozłodzieja.Określiłemgozgórymianemzłodzieja,boczłowiekz
czystym

sumieniemniezakradasięnacudzepodwórko,wdodatkunocnąporą,iniewynosiw
zarośla

podejrzanychpakunków.

Postanowiłemtedy,żepójdę,odkładającnapóźniejprzeprowadzenieinteresującejmnie

analizy,cobyłopowodemtakbohaterskiejdecyzji:czyto,żedawkasiedmiulubośmiu
fajek

niewieleznaczyładlatakiego,jakja,palacza,czyto,żeodezwałosiędawnezamiłowanie
do

śpieszenianaprzeciwkażdejzprzygód,bezktórychżyciebyłobytakprzeraźliwie
monotonne,

jakpobytAchillesawHadesie,czywreszciejakaśinnajeszczeprzyczyna.

Ikiedyspostrzegłemzwyżynmegookna,żenieproszonygośćzaszyłsięponowniew
krzaki,

podniosłemsięzmocnymzamiaremwyświetleniazagadkiizarazemzszczerąradościąna
myślo

momentachspodziewanychwrażeń.

background image

II

Bynietracićczasunaprzebieraniesię,narzuciłempłaszcznapiżamę,zmieniłem
pośpiesznie

pantoflenatrzewikiizacząłemszukaćjakiejśbroni.Nieznalazłemjejjednak,a
przypomniawszy

sobie,żerewolwerzostawiłemwsypialniCecilynaparterze,uzbroiłemsiętylkowmocną
laskę.

Szedłemkorytarzemnapalcach,suwającrękąpościanie,gdyżbyłotuzupełnieciemno.

Wtem…zastygłem!

Coświlgotnego,zimnegomusnęłomojądrugądłoń,wktórej

niosłempoziomolaskę.

‒Pierwszaemocja

‒przemknęłomiprzezmyśl.

Cośsięotarłoomojekolanaizaskowyczałocichuteńkoaradośnie.

Poznałemfiglarzapogłosie.Byłtomłodziutkiwyżeł,któregoCecilypoprzybyciudo

Hedgevillemianowałaswymulubieńcemiuszczęśliwiłachińskiemmianem„Czanga”.

Czangłasiłsięzzapałem,właściwymmłodympsiakomtejrasy,istłumionym
mruczeniem

zagadywałocoś,czegoniemogłemzrozumieć.Prawdopodobnieinterpelowałmnie,
dlaczego

pozostawionogonanocwkorytarzuiniewpuszczonodosypialnijegopani.

Błysnęłamimyśl,bypieskazabraćzsobąnawyprawę.

‒Czangpójdziezpanemdoogrodu‒obwieściłemmuszeptem,wodpowiedzinaco

otrzymałemcałąserięradosnychpotrąceńrozmyrdanymogonkiem.

Wymknąłemsięzpałacubocznymwejściem,trzymającCzangazaskóręnakarku,aby

przedwcześnieniespłoszyłzłodziejaszka.Ztychsamychpowodównadłożyłemdrogii
zbliżyłem

sięzbokudokępybzówtureckich.Mójostrożny,czajonychódpodziałałelektryzującona

psiaka.Postawiłuszy,unieruchomiłogon,szedłelastycznie,choćłapytrzymałsztywno,a

roziskrzonespojrzeniałagodnychoczuprzenosiłustawiczniezmejtwarzynazaroślaiz

powrotem,jakgdybychciałwyrazić,żewie,ocochodzi,żewiewięcej,niżja.Jakoż,
zanim

zdołałemprzeszkodzić,warknąłgroźnie,niespodziewanymrzutemcałegociałaskoczył

background image

naprzód,

wyrwałmisięzrękii,szczekajączajadleapiskliwie,rzuciłsiędoatakuwgęstwinę.Nie

pobiegłemzanim,licząc,żesamympojawieniemsięwypłoszyintruzanaodkrytą
przestrzeń,

gdziejajużznimpogadam.

Stałosię,niestety,inaczej…

Wściekłenaszczekiwanieosiągnęłoswojefortissimoiurwałosięnagle.Zapanowała
złowroga

cisza.

‒Czang,donogi!

‒krzyknąłem,apotemgwizdnąłemna

palcach.Piesprzeszedłjużpewnątresuręibyłogromnieposłuszny.Namójgwizd
odbiegał

nawetodpełnejmiski.Aterazniereagowałzupełnienaustawicznenawoływaniai
gwizdy…

Ach,czemużniezaszedłemdopokojuCecilypobrowning!

Przeczuwałem,żeCzangźlewyszedłnaswejbrawurze,chciałembiecmuzpomocą,lecz

jakiśgłosostrzeżenia,możeinstynktsamozachowawczy,osadziłmniewmiejscu.

Wkrzakachzakotłowałocośirozległsięmetalicznyszczęk,jakbyłopatauderzyłao
kamień.

‒Czang,donogi!

‒spróbowałemporazostatni.

Znowucisza,przerwananachwilętylkotrzaskiemgałęzi.Jakiśdalszy,awzrostemnad

innymikrólujący,krzewbzuzakołysałsięgwałtownie,potemzafalowałbliższyijeszcze
bliższy.

Człowiek,ukrytypośrodkukępy,przedzierałsiękuścieżce.

Nieruszającsięzmiejsca,ściskałemwprawicyciężkąlaskę,adwapalcelewejdłoni

przytykałemdoustisposobempodmiejskichłobuzówgwizdałemrazporaz,wnadziei,że

przecieżobudzękogośzprzelicznejsłużbymilionerki,poczymrazemschwytamy
intruza.

Naglebłysnęłocośwgąszczu,ikrótki,suchywystrzałtargnąłcisząustępującejnocy.
Kulka

bzyknęłamikołoucha,jakzjadliwaosa,odcinającokwieconąkiśćbzuzmniejszejkępy,
koło

którejstałem.

background image

Błyskawicznieuskoczyłemzapieńnajbliższegogrubszegodrzewaiprzylepiłemsiędoń,
jak

ślimakdokamienia.Sytuacjastałasiębardziejpoważną,niżtomogłemprzewidzieć.Ten
drab

niezawahałsięnawetprzedzbrodniąmorderstwa.Musiałtobyć„lepszynumer”,anie
pospolity

złodziejaszek,zajakiegopoczątkowogouważałem.

Spojrzałemtęskniewstronępałacu.Ktośpowinienbyłprzecieżposłyszećdetonację

wystrzału.Gdzietam!Upłynęłopięćminut,dziesięć,piętnaście,inic.Cisza.Bramanie
drgnęła,

żadneoknonieotworzyłosię,całygmachspałsnemsprawiedliwego.Niejasność
położenia

zaczęłamiciążyćnieznośnie.Raczej

wszystko,niżbeznadziejnaniepewność.Postanowiłemwrócićszybkodopałacu,postawić
na

nogicałązgrajędarmozjadówizrobićwielkąobławęnaprzestępcę.

Jeszczekilkaniespokojnychspojrzeńposłałemwstronękępybzu.Panowałtamzupełny

spokój.Krzewyniekołysałysięjużiżadenszelestniemąciłciszy.Zbrodniarzuciekł
chyba

drugąstronąlubprzyczaiłsięnamnie.

Pamiętającotejdrugiejewentualności,manewrowałembardzoostrożnie.Przebiegałem

szybkoodpniadopnia,przystajączakażdymrazemdlaponownegozbadania,czy
przeciwnik

nieopuściłswegostanowiska,akiedyznalazłemsięwprzyzwoitymoddaleniuodowej
kępy,

puściłemsiępędemwstronęuśpionegodomu.Tupodniosłemalarmdośćgłośny,by
przerwać

sennawetletargiczny;leczefektbyłmierny.PierwszazbudziłasięCecily,naczymmi

bynajmniejniezależało,potemjejdwiepokojówki,wreszciezadąsanykamerdyner
Dampier,

któryuzurpowałsobiegodnośćśredniowiecznegoburgrabiiwczasiekilkuletniej
nieobecności

Mrs.Hedgerządziłsięwpałacu,jakszaragęś.

‒Ogłuchnąćmożna‒syknął,mierzącmnienieprzyjaznymispojrzeniami,bopomimo
jego

przybycianaciskałemwdalszymciąguguzikdzwonka.

background image

‒Cosięstałowłaściwie?

‒Tosięstało,żeśpiciewszyscy,kiedytutajbandycigrasują.Zwołaćmitunatychmiast
całą

męskąsłużbę,aleszybko,dostutysię…

‒Andrzeju‒upomniałamniełagodnieMrs.Hedge,zerkającznacząconadygnitarza

pałacowego,którynamójpodniesionygłosodpowiedziałwyniosłąminą.

Zignorowawszymniecałkowicie,mościDampierzwróciłsięwyłączniedoswej

chlebodawczyni,jakgdybynikogowięcejniebyłowpokoju.

‒Copanirozkaże?

‒wycedziłzdystynkcją.

‒Ja?Janiewołałamnikogo.

Cecilybyłazakłopotana.

‒Alejawołałemiwołamwdalszymciągu.Zoknapalarniujrzałemjakiegośczłowiekaw

parku.Niósłdwiewalizy,które

zamierzałukryćwkrzakach.Nietrudnosiędomyślić,żebyłytorzeczy,skradzionew
pałacu.

PobiegłemdoogroduzCzangiem.Piesniewrócił.Prawdopodobniezginął.

‒Czangzginął?Oh,Boże,Boże!…

‒Uspokójsię,Cissy.Domnietendrabtakżestrzelał,aprzecieżżyjęiskładam
sprawozdanie

twojemulokajowi,zamiastchwytaćzłoczyńcę.MożewięciCzangtakżeżyje.Należałoby

przeszukaćparkzewszystkimidarmozjadami,którzyśpiątaktwardo,żeichnawetstrzały
nie

mogąobudzić.

Och,niezapomnębazyliszkowegowzroku,jakimmniepoczęstowałDampier,kiedyjego

nazwałemlokajemacałąsłużbędarmozjadami.

CecilywciążjeszczeopłakiwałaśmierćCzanga.Widząc,żenictuniewskóram,ruszyłem
ku

drzwiom.

‒Dokądidziesz,darling?Zostań.Jeszczeciępostrzelą.

Oczykamerdynerawzniosłysiękusufitowiwcichejmodlitwie,którabrzmiałazapewne:

„obygodobrzepostrzelili…”

‒Idęporewolwer.Pójdęsamszukaćzbrodniarza

‒rzekłemstanowczo.

background image

Mrs.Hedgeprzytrzymałamniezaramię.

‒Nie,nie!Janiepozwalam.Nienarażajsię,kochanyprzyjacielu.Dampier..

‒Panirozkaże?

‒Proszęwypełnićwszelkiepoleceniamojegogościa.

‒Dobrze‒odparłzukłonem,poczym,zwracającsiędomnie,dodałoskalęchłodniej:‒

Słuchampana.

Powtórzyłemznaciskiemmójpierwszyrozkaz.Wysłuchałzuwagą,potemflegmatycznie

ruszyłwstronęprogu.

‒Andrzeju,miałeśzostać…Prosiłam.

Jej„proszę”znaczyłodlamniezawszetyle,corozkaz,aletymrazemradośćnamyślo

przygodziepomogłamibeztrudupotargaćnarzuconewęży.Niebyłemwtejchwilijej

niewolnikiem,jakzazwyczaj,azwłaszczawgodzinachpoprzedzającychmoment
zapalenia

pierwszejbłogosławionejfajki.Toteżłagodnie,lecz

stanowczorozluźniłemserdecznysplotbiałych,jakmlekoiniecozbytpulchnychramion,
po

czympośpieszyłemwśladkamerdynera.

‒Żywięuzasadnioneobawy,żewojennawyprawatwejniezrównanejsłużbybezmego

kierownictwaprzybędziedoogroduokołopołudnia

‒rzuciłemnaodchodnym.

Przesadziłemoczywiście,niemniejjednakupłynąłmożekwadrans,nimfalangalokajów,

ogrodników,szoferów,kuchcików,wogólecałatarzesza,ochrzczonaprzezemnie
mianem

darmozjadów,raczyłaopuścićrozgrzanełóżkai,uzbrojonaladajakimorężem,pojawić
sięw

bramiepałacu.

‒Gdzieżjestówzbrodniarz?‒spytałkamerdyner,uzbrojonywlaskę,którąniósł,niczym

buławęmarszałkowską.

‒Gdziejestwtejchwili,niewiem,misterDampier.Przedtemsiedziałwkępiebzu,ale
nie

posądzamgooto,byczekał,ażpanowielokajesięzbudzą.

Nietrudnoodgadnąć,żeobławazakończyłasięsromotnymfiaskiem.Osobiście
dopilnowałem

przetrząśnięciakażdegozakątkarozległegoogrodu,cojednakżeniepoprawiłowyniku

background image

pierwszychposzukiwań.Natomiastpośrodkuowejkępyznaleźliśmykopczykświeżo
usypanej

ziemi,obokgłęboki,czworobocznydół,anajegodniebiednegoCzanga.Bohaterskipsiak
miał

łebrozciętyniemalnadwojestrasznymciosemłopaty.Jednookozasklepiłapurpurową
skorupą

zastygłakrew,adrugie,szerokootwarte,patrzałonamniemartwymszkliwemz
wymownym

wyrzutem.

‒Pocóżongróbpsukopał,tenwariat?

‒rzuciłJohn,najstarszyrangąszoferMrs.Hedge.

‒Tendółbyłprzeznaczonynawalizkizkradzionymiprzedmiotami‒odparłem.‒Czang

stoczyłsiędoniegowczasieswegoatakulubteżwrzuconogotampozabiciu.

‒Coterazpanrozkaże?

Spojrzałemnaantypatycznąfizyskamerdynera,prześlizgnąłemsięwzrokiempo
zaspanych,

obojętnychtwarzachszoferów,lokajów,ogrodników.Byliznudzeni,sfatygowani,
wściekli,żeich

wyrwałemzciepłejpościeli,ipoziewalizniedźwiedziądyskrecją.‒Bydło!‒tojedno

określeniecisnęłomisięnausta.Żebychoćjednegowzruszyłaśmierćwiernego
zwierzęcia,

którepadłoofiarąswejobowiązkowościimnie,ichbliźniemu,ocaliłożycie.Bonieulega

wątpliwości,że,gdybyniebrawurowaszarżaCzanga,mójtrupleżałbyterazwtym
miejscu.

‒Biednapsinka

‒zabrzmiałkobiecygłos.

Obejrzałemsięzdumiony.ZamnąstałaKate,pokojówkaCecily.Onajednaokazała

współczucieCzangowi.

‒Tak,Kitty‒rzekłem.‒Dzisiejszywypadekpotwierdzaznowuto,comówiętwojejpani

oddniaprzybyciadoHedgeville.O90%mniejsłużby,o300%więcejpsów,apaniijej
goście

będąmoglispaćbezpieczniewpałacuiniktrzeczyniebędziewynosiłponocach.

Zaspanegębyskurczyłysię,jakupodrażnionychbuldogów.Obleśneamordercze
spojrzenia

wszystkichoczu,zwyjątkiempoczciwychoczuKitty,odmierzyłykażdycalkwadratowy
mej

background image

cielesnejpowłoki,sztyletującjąsetkamibezbolesnychciosów.

Marszałkowskabuławakamerdyneradrgnęłaniespokojnie.

‒Coterazpanrozkaże?

‒padłopowtórnepytanie.

‒Narazienicwięcej.Idźciesięwyspać,wszakprzerwałemwamodpoczynek,zasłużony

chybapodniutakpracowitym,jakwczorajszy.

Wczorajrobili,coprzedwczorajizawsze,toznaczy:nic.Wałęsalisiębezcelu,spychali

robotęjedennadrugiegoiudawali,żedłubiąprzyczymśgorliwie,gdynadchodziłaMrs.
Hedge,

aprzedewszystkimja,któryznimiprowadziłemcichąwalkęoddniaprzybyciawte
strony.

Kamerdynerniebyłtakgruboskórny,abyniewyczućmejwyraźnejironii.Ruszyłprzeto

konceptem:

‒Trzebatościerwowynieśćzamurizakopać.

‒Taaakpowiadasz?Moimzdaniemnależałobypieskapochowaćtużprzedoficynamii

usypaćmuładnykopiec,abyswym

widokiemprzypominałpewnymludziomichobowiązkiwobecchlebodawczyni.Takja
bym

zrobił,aleMrs.HedgezechcezapewneCzangapogrzebaćwtymmiejscu,gdziezginął.

‒Tu,wparku?‒zasyczał,niemogącopanowaćbrzmieniagłosu.Dotknęłagodożywego

mojazłośliwauwaga,bowoficynachpałacumieszkałaczęśćsłużby,wtejliczbietakże
onsam.

‒Tu,wparku‒powtórzyłem‒aterazżegnamdżentelmenów.Późniejpowiem,kogo

wyznaczyłemdouczestniczeniawpogrzebieCzanga.

Odeszlizwartągromadą,prowadzącpółgłosemożywionądysputę,której„mruczando”

dobiegałoażtu.Mogąsobiewyobrazićoczym,araczejokimtakrozmawiali.Nakońcu,
z

dalekaoddobranejkliki,szłaKittywrazzogrodnikiemMikePathem.

PozostawszysamprzymartwymCzangu,usiadłemnaszczycieusypanegokopca,byw

spokojuroztrząsnąćwszelkiemożliwehipotezynatemat,kimbyłmójniedoszłyzabójca,
co

zawierałyjegotajemniczekuferkiidlaczegowłaśniewtymparkuszukałdlanich
kryjówki.Ale

zaledwiezdołałemprzetrawićwmyślipierwsząhipotezę,nadeszłaKitty,oświadczając,że
Mrs.

background image

Hedgeprosistanowczo,abymnatychmiastwróciłdodomu.

‒Możesiępanzaziębićwtymstroju

‒dodałaodsiebie,zerkającwstydliwiekunogawkom

piżamy,którychpłaszczniezasłaniałponiżejkolan.

PoszedłemwięcnawezwanieCecily,odkładającsobienapotemrozwikłaniedzisiejszej

zagadki.

background image

III

TegożdniaprzylunchuobwieściłamiCecilywielkąnowinę:

‒Tociebieprzedewszystkimpowinnozainteresować,jako

literata‒zaczęłanazachętę.‒Mr.Hertford,wiesz,Andrzeju,teninżynier,którytubył

przedwczoraj,donosimiwłaśnie,żedzisiajodbędziesięwysadzaniewpowietrzetamyna
Red

River,wodległościdziesięciumilponiżejBayce.Chcąwtensposóbodciągnąćmasy
wodyz

korytanapolaizabezpieczyćAleksandrię.

‒Słyszałem,żetegomiastaniedasięuratować.

‒Jednakżepróbująwdalszymciągu,choćbezwidokówpowodzenia.Ach,jakżesię
cieszę!

Nieukrywałemzgorszenia:

‒Ciebietocieszy?Moimskromnymzdaniemtabezprzykładnaklęskapowodzi,która
setki

tysięcyspokojnychludzipozbawiładachunadgłową,amożepozbawićjeszczedrugie
tyle,ta,

wedługoświadczeniasekretarzaHoovera,największatragediawdziejachAmeryki,
powinna

budzićraczejgrozę,niżradość.Przyzwyczaiłemsięjużdotwychekscentrycznych
poglądów,ale

czegośpodobnegonieoczeki…

‒Dziękujęzakazanie‒przerwałamiszorstko.‒Morałyschowajdlasiebie,aprzede

wszystkimpozwólmiskończyćzdanie.

‒Mamwrażenie,żejewłaśnietymwykrzyknikiemzakończyłaś.Powiedziałaśprzecież:

„jakżesięcieszę”.

‒Cieszęsię,cieszę‒przedrzeźniała‒mamsięzczegocieszyć!Prawiewszystkiefarmy

podwodą,budynkigospodarskiezrujnowanekompletnie,zbiorybawełnyprzepadły,a
setki

moichludzi,którychprzymusowebezrobociemożepotrwaćcałetygodnie,jeślinie
miesiące,

trzebażywić.Toniejestpowóddoradości,mójdrogi.

‒Cóżznaczyływtakimrazietwesłowa?

‒Toznaczyły,żezobaczyłamnaocznieolbrzymiąpowódź,żedziśjeszczeujrzęaneverto

background image

beforgottenspectacle.

‒Słonątedycenęzapłaciłaśzatowidowisko

‒zauważyłemzironią.

‒Byłobygorzej,gdybymzapłaciła,niewidząctego.Nieprzebolałabymnigdy.Bo
przecież

musiałamzapłacić.Walker

nietaiłwliścieswychobawcodorozmiarutegorocznejkatastrofy,iobawytespełniłysię

niestetycodojoty.Takiejpowodziświatniepamięta.Widzączatem,żewylewnastąpi

nieuchronnie,żeprzezeńponiosęolbrzymiestraty,powiedziałamsobie:dobrze,aleniech
to

przynajmniejzobaczęnawłasneoczy.

‒WięctylkodlategoprzybyliśmydoHedgeville?

‒Oczywiście,żetylkodlatego.Bozresztą,umrzećmożnaznudówwtejdziurze.

‒No,takźleniejest.

‒Jestgorzejniżźle.Tytegonieodczuwasz.Pewnie.Byłeśmiałspokój,jakiśkątzaciszny
i

opium.Innychpragnieńnieżywisz.Alejasięduszę.Duszęsię!

‒krzyknęłaprawiegłośno.

‒Pocóżwięcsiedzimytutaj?

‒Mówiłamcijuż:chcęzobaczyćtobajecznewidowisko,kiedypotężnatamarozlecisię
w

prochipotwornastrugawodyruniewdolinę,niszczącwszystkopodrodze.Tomuszę
zobaczyć,

apotemwyjeżdżamydoNowegoOrleanu,stamtądzaśnaFlorydę.

‒Oilepomnę,pierwotnieprojektowałaśdłuższypobytwKalifornii.

‒Tak…Takmyślałam,kiedywsiadaliśmynaokrętwSzanghaju.Alekiedypoprzybyciu
do

FriscoprzeczytałamtasiemcoweartykułyowylewieMissisipi,kiedylistWalkera
przypomniał

mi,żepomężuodziedziczyłamtakżewtychstronachtrochęmajątku,zmieniłamplanyi

postanowiłamprzyjechaćtuztobą.

Mówiłanatentematjeszczedługo,aleco,niemampojęcia.Nadźwięksłowa„Szanghaj”

zapadłemodrazuwposępnązadumę.Straszliwaranabyłanazbytświeża,byniezacząć
krwawić,

skorojejdotknięto.Przecieżnieupłynęłynawetczterytygodnieoddnia,którywryłsię

background image

najgłębiej

wmojąpamięć,oddnia,wktórymzawistnadłońlosuwyrwałamiżywcemdużykawał
serca.

Tegodnia,abyłoto5kwietniaroku1927,zmarłatragicznieLottavonNardewitz,moja

narzeczona,mówiącjęzykiempotocznym,duszamojejduszy,mówiącjęzykiem
osieroconego

kochanka.

Pogrążonywrozpamiętywaniuprzesmutnychwypadków,nie

zwracałemuwaginato,comówiłaCecily,lubkrótkimpomrukiem,którymiałznaczyć
czasem

„tak”,czasem„nie”,odpowiadałemnajejdalszepytania,ocosięzresztąniegniewała,już

bowiemwczasiepodróżyzSzanghajudoSanFranciscozdołałaprzywyknąćdomoich

nieobliczalnychnastrojów.Dopieronawidokwkraczającegodojadalnikamerdynera
ocknąłem

sięzzadumy.

‒Jakiżwynikposzukiwań?

‒zagadnęłaCecily.

‒Naszczęścieujemny,proszępani

‒brzmiaładyplomatycznaodpowiedź.

‒Naszczęście?Chybaniestety

‒wtrąciłem.

‒Naszczęście

‒powtórzyłDampierznaciskiemi,zwróciwszysiędoswejchlebodawczyni,

jąłmówićbardzoszybko,zapewnewobawie,abymmuznowunieprzerwał.

‒Przeszukaliśmy

całypałacodpiwnicpostrych.Samprzeliczyłemsrebrostołowe,dywany,makaty,
obrazy,

kryształy,słowemwszystko,comogłobysiępomieścićwwalizieśredniejwielkości.Nie
zginęło

absolutnienic,zatoręczęhonorem.Wiedziałemzgóry,żeniemożebyćinaczej.Przecież
od

czasu,jaknieboszczykmążpani,Mrs.Hedge,odjechałstądnastałe,pełniłem
nieprzerwanie

obowiązkizarządcypałacuiniebyłonigdyżadnejkradzieży.Proszęprzejrzećinwentarz

ruchomości.Niebrakujeanimałegokieliszka.Dziśmiałobywłaśniecośzginąć,skoro

background image

przez

szesnaścielatniezginęło?Przezszesnaścielat!

‒podkreślił,rzucającjadowitespojrzeniawmoją

stronę.

RozżaleniestaregosługiskłoniłoCecilydowypowiedzenianajegocześćkilkupochwał.

‒Jestemzwasbardzozadowolona,poczciwyDampier.Apozatymźlezrozumieliście

uwagęmojegogościa‒rzekła.‒Mówiąc„niestetywynikujemny”miałnamyślito,że
nie

powiodłosięwamschwytaćczłowieka,któryzabiłtakokrutniemojegoCzanga.

Dampierrozłożyłręcenaznak,żezrobiłwszystko,cobyłowjegomocy.

‒Przetrząsnęliśmykażdykątparku,leczaniśladu.

Uprzedziłemgowodpowiedzi.

‒Donichniemożeszmiećpretensji,drogaprzyjaciółko.Tedwałańcuchowekundle
biegały,

jakogłupiałe,poogrodzie,niewiedząc,czegosięodnichżąda.Akiedyjezaprowadzono
w

środekkępybzu,zbaraniałydoresztyiomalniesprofanowałygroburycerskiegoCzanga.
Ha,

gdybyśmymielitutajpsapolicyjnego,sprawawzięłabyinnyobrót.Dlategopowtarzampo
raz

chybadwudziesty„caeterumcenseo”:znaczniemniejsłużby,znaczniewięcejdobrych
psów,a

będzieszmogłaspaćspokojnie.

‒Możeimaszsłuszność,Andrzeju…

‒Pozwolęsobieprzypomnieć,żenicprzecieżzpałacuniezginęło

‒wtrąciłDampier.

‒Więccozawierałydwiewcaledużewalizy?Bozśladów,odciśniętychnakopczyku

świeżousypanejziemi,stwierdziliśmyrazem,żebyłydwakuferki.Prawda?

‒Tak,proszępana,dwa.Ibyłyporządnieciężkie,alecodoichzawartości,tomogę

oświadczyćzcałąstanowczością,żenieskładałasięnapewnozrzeczystąd
pochodzących.Po

pierwszedlatego,żenicwpałacuniebrakuje,podrugie,żezłodziejmusiałbymiećchyba

pomieszaniezmysłów,gdybyzakopywałzdobycztużobokokradzionegodomu.Raczej
byłbyz

niąuciekałjaknajdalej.

background image

‒Zatem?

‒Zatembyłtoniewątpliwiejedenztychprzelicznychuchodźców,pozbawionychprzez

powódźdachunadgłową,awwalizachniósłjakieśswojeskarbylubmożewreszcie
skradzione

przedmioty,alewkażdymrazienietutajskradzione.

‒Którechciałzakopaćnacudzympodwórku?

‒Właśnie.

‒Adlaczegotuwłaśnie?

‒Ponieważzobaczyłzdaleka,żenaszpałacgórujenadcałąokolicąiobliczyłbeztrudu,
że,

choćbyniewiemjakapowódźprzyszłajeszcze,togmachiwiększaczęśćparku
pozostanienie

zalana,będziemałąwyspąwśródolbrzymiegojeziora.Wypenetrowałtowszystkoz
wieczora,a

potem,gdynoczapadła,przelazłprzezogrodzenieizacząłprzygotowywaćkryjówkędla
swoich

skarbów,wczymmupanprzeszkodził.Taktojasobiemoimprostymrozumem

wykombinowałem,proszępaństwa

‒dodałniebezpewnejzarozumiałości.

‒Rozumowaniewcalelogiczne,awkażdymraziedlawasbardzowygodne

‒mruknąłem,

leczCecilyprzeszłaodrazunastronękamerdynera.

‒Oczywiście,żetakbyćmusiało,jakprzypuszczacie,Dampier.Wędrowałbiedak
zapewne

odwieludni,słaniałsięzwycieńczeniaidrżał,żeladamomentutracibezpowrotnieto,co
było

możeowocempracyjegocałegożycia.

‒Lubjednejwyprawyzłodziejskiej

‒dorzuciłemprzezprzekoręibezżadnegoprzekonania,

nieprzypuszczającwówczas,żewygłaszamsądnajtrafniejszy.

‒Dlaczegóżsądzićbliźnichzawszeznajgorszejstrony‒odparła,austakamerdynera

wykrzywiłysiętak,jakgdybychciałypowiedzieć:„Sądzęciebiewedługsiebie”.

Cecilypostanowiłaskończyćztąsprawą.Coinnegozaprzątałoobecniejejumysł:

‒PrzyjmujemywięchipotezęDampiera,nowoodkrytegoSherlockaHolmesa,inatym

background image

zamykamydyskusję

‒rzekła.

‒Terazzkoleiomówimysprawęnaszegowyjazdu.

‒Państwojużwyjeżdżają?

‒spytałDampierzeźleukrywanymzadowoleniem.

‒Tylkonakilkagodzin

‒pośpieszyłemgo„pocieszyć”.

‒Myślę,żenadłużej,Andrzeju.MożeprzyjdzienamzanocowaćwAleksandrii.
Wysadzenie

tamykołoBaycemanastąpićokołogodzinyszóstejwieczór,jakpiszeinżynierHertford.
Teraz

jestpopierwszejzaledwie.Hm,dużoczasu,lincolnemstaniemywniespełnadwie
godzinyna

miejscu.

‒Wnormalnychwarunkachzapewne,leczniedzisiaj.Drogisązatłoczonekarawanami

uchodźców.

Dampierpoparłmojewywody:

‒Nietylkoto,alemiejscamidrogabędziezalana;tuiówdziepozrywałomostkina

najmniejszychnawetdopływachMissisipiibędzieciepaństwomusieliporządnienakładać
drogi.

Byćmoże,iżwcaleniedasiędojechaćautemdoAleksandrii.

‒Musisiędać‒zawołałaMrs.Hedgebardzoenergicznie.‒Potoprzyjechałamdo

Hedgeville,żebywreszciezobaczyćcośgodnegowidzenia.Dampier,proszęnatychmiast
wydać

poleceniaJohnowi.Niechwyjedziezgarażuiczeka.Zapółgodzinyruszamy.

‒Słuchampanią.

‒Czekaj…Jeszczejedno.Nawypadek,gdybymiprzyszłaochotaprzenocowaćw

Aleksandrii,trzebabyzabraćtrochębielizny.Kittyspakujewalizę.

‒Wtakimraziejadołączęmałezawiniątko‒wtrąciłem,mającnamyśliprzyborydo

palenia.

‒CzyKittypojedziezpaństwem?

‒Whoteluprzydałabysię,alewdrodzemożebyćjakiśmężczyznapotrzebniejszyw

dzisiejszychanormalnychwarunkach.Niechbytakwózgdzieugrzązłnarozmokłej
drodze.

background image

‒Maszrację,Andrzeju.Azatem,Dampier,wyznaczyciekogośzmęskiejsłużby.Niech
się

zarazzbierzeiJohnniechajzajedzieprzedbramę.

‒Wiem,proszępani.

‒Żebymtylkonieczekała

‒rzuciłajeszczezaodchodzącym,poczymzerwałasięzkrzesła:

‒Idęsięprzebrać.Ty,Andrzeju,biegnijspakowaćswojefajkiicocitamdoszczęścia
potrzebne.

Zapółgodzinystart‒mówiłazniezwykłymożywieniem,śpieszącwstronędrzwi.Na

odchodnympowiedziałazprogu:

‒Przeczuwam,żebędziemynaciebieczekali.

‒Janatomiastprzeczuwamcośwręczprzeciwnego

‒odparłemzhumoreminiepomyliłem

siębynajmniej.Przyszłomisięwynudzićwsamochodziekwadrans,zanimCecilywyszła
z

bramypałacu,azaniąmuskularnyMurzynzpłaskąwaliząwręku.Nie

mogłemsobieaniruszprzypomniećjegoimienia,anitwarzy,toteżzagadnąłemotowręcz
moją

towarzyszkę.

‒Nicdziwnego,żegonieznasz‒brzmiałajejodpowiedź.‒Jesttojedenztychsześciu

biedaków,którychwczorajprzyjęłamnasłużbę.

‒BójsięBoga!‒zawołałem.

‒Jeszczesześciunowych!Małojużmasztejhołoty?Ipoco,

poco?Jakieimdaszzajęcie,skorodotychczasowasłużbaniemanicdoroboty?

‒Wiemotyminieangażowałamtychnowychbynajmniejnadłuższyokresczasu,alena

przeciągpowodzi.SątowszystkoofiarywylewuMissisipi.Błąkającsiępookolicy,zaszli
tu,do

Hedgeville;prosilionoclegitrochęciepłejstrawy.

‒Acodalejzsobąpoczniecie?

‒spytałam.

Milczeliponuro,leczwyczytałamodpowiedźwichoczach.Zrozumiałam,żestanąsię

żebrakami,włóczęgami,możenawetplagącałejokolicy.‒Możecietupozostać,póki
wodynie

opadną.ZgłościesięnaraziedozarządcyDampiera;potemadministratorWalkerobmyśli

background image

wam

jakąśrobotę‒powiedziałamidoprawdybyłamwzruszonaobjawamiwdzięcznościtych

powodzian.

‒A,jeślitak,toniepozostajeminicinnego,jakciępochwalić.Spełniłaśmiłosierny
uczynek

wobecbliźnich.

‒Którymisięwzupełnościopłaci,boreporterShafter,którytędyprzedpołudniem

przejeżdżał,przyrzekłzamieścićotymwzmiankęwrazzmojąfotografiąwpismach

nowojorskich,zramieniaktórychzwiedzaokolicenawiedzonepowodzią.Ach,niemasz
pojęcia,

Andrzeju,jaktoprzyjemniewidziećwporządnymczasopiśmieswojąpodobiznę,
zaopatrzoną

pochlebnąuwagą.Poprosturozkosz.

‒Hm,hm.Potymoświadczeniutwójmiłosiernyuczynekprzybladłmocno.

‒Czemu?‒spytałanaiwnie,lecztymczasemJohnwrazzMurzynemBobemprzytroczyli

walizędometalowejdrabinkiztyłuwozuipotężnylincolnruszyłwdrogę.

background image

IV

DoAleksandriizajechaliśmyszczęśliwieprzedpiątą.Czekałanastuwiadomość,któradla

Cecilybyłaniemiłąniespodzianką.TamaponiżejBaycemiałabyćwysadzonaw
powietrze

dopierojutropopołudniu,gdyżniezdążonowysiedlićwszystkiejludnościzterenów,
które

miały,zostaćzalane.Mieszkańcytychokolicopuszczalibardzoniechętniesweosady,
utrudniali

zadaniewładzom,anawet,jakkrążyływieścipomiasteczku,niektórzyfarmerzystawiali
czynny

opóriustępowalitylkopodprzymusem.

‒Ktowie,czydojutrawieczórewakuacjabędziezakończona‒powątpiewałsceptycznie

usposobionywłaścicielrestauracji,wktórejwłaśnieprzebywaliśmy.

‒Wobectego,wracamydoHedgeville?

‒Nie‒rzekłaCecilystanowczo.‒Niewracamtam,choćbymiprzyszłotydzieńczekaćw

tejdziurze.

Przenocowaliśmywmałym,leczbardzoprzyzwoitymhoteliku.Okołodziewiątejrano

zszedłemnadół,zamierzajączrobićmałąprzechadzkęwstronęRedRiver.Wartobyło
przecież

zobaczyćprzedwysadzeniemwałutęrzekę,zagrażającąpotopemmałejAleksandriiitylu
innym

osadom.

‒Panjużwstał?‒zdziwiłsiękorpulentnywłaścicielzajazduizrobiłminieoczekiwaną

propozycję,którązaopatrzyłobjaśniającymwstępem:‒Nawczorajszymposiedzeniu

miejscowegokomitetuobronyprzedpowodzią(adokomitetunależąwszyscyprzyzwoici

mieszkańcyAleksandrii)postanowionomiędzyinnymidopomócwładzomwopróżnieniu

zagrożonegozalewemterytorium.Farmerzyzwlekają,niezdającsobiesprawy,żemogą
zginąć

jeszczetejnocy.Toteż,ktoniejestzajętyprzypodwyższaniugrobli,bierzekoniaiśpieszy
z

ostrzeżeniemdozaślepionychrolników.Radbymija,lecz,niestety,jestemtrochęzatęgi.
Żaden

końdługopodemnąniewytrzyma.Pojedziewięcmójsyn,Jasper.Urwisrwiesiędotego
od

background image

świtu,ledwogoutrzymałem.Byłbyjuż

dawnopopędził,aleprzyszłominamyśl,żemożektośzgościzechciałbyzobaczyć
okolicę.Na

przykładpan.Bardzointeresującawycieczka.Końłagodny,miękkiwpysku,ujeżdżony

doskonale.Więcgdybypanzechciał…

Tuurwałzasapanygrubasekipatrzałrozmodlonymwzrokiemwmojeoczy.Domyśliłem
się

odrazu,żeniechodziłomuoto,bymnie,czyinnemugościowizjegohoteluzrobić
przyjemność

nadprogramowąprzejażdżką,leczpoprostuoto,żebysynalek,młodziansnadź
lekkomyślnylub

zgołanarwany,miałstatecznegotowarzyszawniezbytbezpiecznejeskapadzie.Bo
bezpieczna

niebyła.WszakżeRedRivermogłazadrwićzobliczeńinżynierów,jaktokilkakrotnie
uczyniław

ostatnichdniachjejstarszasiostra,groźnaMissisipi;mogłaprzerwaćwałyochronnew

jakimkolwiekpunkcie,nieczekającwyznaczonejgodzinyszóstejpopołudniu,mogła
zalać

nizinyiwytopićwszystko,nieoszczędzającczcigodnychczłonków„Komitetuobrony
przed

powodzią”,cwałującychzespóźnionymostrzeżeniemodfarmydofarmy.

Takibyłniewątpliwietokmyślimegogospodarza,anajlepszympotwierdzeniemtrafności
tej

opiniibyłyjegogorącepodziękowania,kiedybeznamysłuprzystałemnaprojektkonnej

przejażdżki.

‒Oddycham,proszępana‒mówił,oddychającrzeczywiście,jakparowóztowarowego

pociągu‒boprzyznamsię,żeJasperjesttrochę…nieobliczalny.Alekiedytaki
dżentelmen,taki

sportsmenznimpojedzie,mogębyćspokojny.Serdeczniepolecammegochłopca
pańskiej

opiece…Jasper!‒huknąłgromkowstronęstajni:‒Panjesttakuprzejmy,żechceci

towarzyszyć.Podziękuj,trutniu.

Niepowiem,żeby„truteń”sięzbytniokwapiłdookazaniamiwdzięczności.

‒Kiedypojedziemy?‒burknął.‒Każdaminutamożeocalićżyciekilkuludziom.Trzeba

byłowyruszyćoszóstej,jakchciałem

‒mruczałpodnosem,niezważającnapioruny,jakiemu

background image

słałyojcowskiespojrzenia.

‒Choćbyzaraz

‒odparłemwodpowiedzinaoficjalnączęść

przemówienia.

‒DoskoczętylkopowiedziećMrs.Hedge,żeodjeżdżam.

Spotkananapiętrzepokojówkaoświadczyłami,iżCecilyśpismacznie.Wobectego

pozostawiłembilet,naktórymnapisałemkrótko:

Cissy

Korzystającznadarzającejsięsposobności,jadękonnozwiedzićokolicę.Wrócęwkażdym
razie

dośćwcześnie,abyujrzeć„anevertobeforgottenspectacle”,jakimwedługCiebiema
być

wysadzeniegrobli.

Andrzej.

‒Jestemgotowy‒oznajmiłemgrubasowiijegolatorośli,cozestronypierwszegozostało

przyjętenowymokrzykiemuznania,azestronydrugiegonieartykułowanympomrukiem.

‒Kowbojmógłbysięczegośodpananauczyć‒brzmiałpożegnalnypeangospodarzana

mojącześć,gdyzgrabniewskoczyłemnagrzbietłagodnego,alediablowysokiego
wałacha.

Jasperpatrzyłzbokukrytycznymokiemnamojepopisyhippiczne.Potemtrąciłpiętami
swego

rumakaiobakonie,snadźnawykłedowspólnychwyjazdów,ruszyłyostrozmiejsca.

‒Awracajcieprzedpiątą.Oszóstejwysadzątamę!‒dobiegłmnieostatniokrzyk

gospodarza.

WydostawszysiępozaobrębnajdalejwysuniętychzabudowańAleksandrii,jechaliśmy
kłusa

polnądrogąwkierunkupołudniowo-wschodnim,mniejwięcejrównolegledotoru
kolejowego.

‒Dokądprowadzitalinia?

‒zagadnąłem,pragnącjakośzagaićnieklejącąsięrozmowę.

‒DoNowegoOrleanu.

‒AledoNowegoOrleanustądchybabardzodaleko?

‒Dosyć.Będziejakieś180mil‒brzmiaładrugaspartańskaodpowiedź,poktórejznowu

nastąpiłodłuższemilczenie.Konwersacja

background image

zupartymmrukiemrwałasięszybko,mogłemwięczcałąswobodąobserwowaćmijaną
okolicę.

Jakokiemsięgnąć,ciągnęłysięjeziorka,płytkiestawy,stawki,kałuże.Polakukurydzy,
zbóż,

ryżu,wyglądałyjakmoczary.Młode,niskiejeszczeźdźbławyrastaływprostzwody,
wzdychając

melancholijniedonieba,abyprzymusowejiprzydługiejkąpielirazwreszcienadszedł
koniec.

Nieprzeczuwałybiedactwa,żeostatnirazsłońceoglądają,żejeszczetejnocyprzeorzeje

straszliwypług,ważącymilionyton,iprzysypiegrubąwarstwąmułu,naniesionegoze
Stanów

Teksas,Oklahoma,amożezdalsza,bozkredowejwyżynyLlanoEstacado.

Rowami,biegnącymiwzdłużnaszejdrogi,płynęłymałe,leczrwącestrumyki.Płynęły
równo

znami,szemrzącuparcieswepogróżki:„Myjeszczenic.Mysłabe,alepoczekajcie!
Przyjdątu

nasistarsibraciaisiostry.Wówczaszobaczycie!”.Wodaowychstrumyczkówbyłamętna,

brudnożółta.Natrafiwszynasilniejszyspadek,splatałasięwmisternewarkocze,akiedy
koryto

rozszerzałosięmiejscami,robiłasięniezmiernieważnaisunęłapowoli,dostojnie,całą

szerokościąswejobrzeżnejdrogi,nibykorpulentnajejmośćzprowincji,którejkażdy
chodnikza

wąski,gdywnowejkieccewracawniedzielęzkościoła.Gdzieniegdziestrumykiobu
rowów

łączyłysięzsobąpoprzezjezdnię;gdzieindziejmostkówbrakowało,amałystawekczaił
sięna

środkudrogi,zasłaniającbrudnymimętamipułapkę,jakąstanowiłdół,powstałyz
pogłębieniai

rozszerzeniadawnegopotoku.WówczasJasper,jadącyprzodem,przesadzałrów,jaza
nim,i

objeżdżaliśmyzdradliwemiejscamniejszymlubwiększymłukiem.Wówczaskopyta
naszych

wierzchowcówgrzęzływrozmokłejdarni,pozostawiającposobiegłębokowyryteślady,
które

natychmiastzachodziływodą.

Wpewnymmomencieposłyszałemwarczeniesilnika.

‒Samolot‒rzekłem,szukającjegokonturówwzłymkierunku.Mójmilczącytowarzysz

background image

wskazałdłoniąnaprawo:

‒Tamleci.JakbyodOakdale.

Okolicabyłacałkiempusta.Dotejporyniespostrzegliśmyżywegoducha.Toteżwidok

dwóchsamotnychjeźdźcówwtejbagnistejpustynimusiałzdziwićlotników,bozniżyli
znacznie

lot,kuniemałemuprzestrachowinaszychkoni,zatoczylidwakoliskaisypnęlizgóry
garść

kartekpapieru,którezatrzepotaływsłońcu,jakpierzchająceprzedjastrzębiemgołębie,iz
wolna

opadałykuziemi.

Niezwalniającbiegu,pochwyciłJasperzręczniejednątakąkartkę,arzuciwszyokiem

pobieżnie,podałmijąbezsłowa.Byłatoulotka,zawierającaostrzeżenie,żedzisiajo
godzinie

szóstejpopołudniuzostaniewysadzonypołudniowywałochronnywpobliżuBayce,i
wezwanie

domieszkańcówmiejscniżejpołożonych,abynatychmiastuciekalizzagrożonegoterenu.

HydroplanodpłynąłwstronęAleksandrii.Znowusunęliśmywmilczeniuwśród
monotonnych

mokradeł,wśródjednostajnegochlupotaniawodypodkopytamiwierzchowców,
współczującw

duchuniedoliplantatorówbawełnyitrzcinycukrowej,którejdużepołaciedefilowały
terazpo

obubokachnaszejdrogi.

Okołodwunastejwpołudniedotarliśmydojakiejśopuszczonejprzezmieszkańcówosady;

Jasperwybuchnąłgniewemi(ocudzie!)przemówił:

‒Tyledrogiczłowieknadłożyłnadarmo.Gdybymbyłwiedział,żetychtujużostrzeżono,

popędzilibyśmyprostodoKinsley.

‒Odrobimytozapewne

‒wtrąciłem.

‒Odrobimy,odrobimy,hm…Stądbędziepółtorejgodzinyjazdy.

‒AzKinsleydoAleksandrii?

‒Wprostejliniidwieipółgodziny.

‒Razemcztery.Liczączgodzinkęnadwaodpoczynkidlakoni,przybędziemynaczasz

powrotem.

‒Dobrzetomówić,jaksięnieznastaregoBarkera.

background image

‒Cóżtozajeden?

‒WłaścicielfarmyKinsley…O,ciężkibędzieorzechdo

zgryzienia,żebyskłonićstaregodziwakadowyjazduzdomu.Tydzieńtemutłumaczyłem
mu

przeztrzygodzinyibezskutku.„Dwadzieścialattutajmieszkam”,mówił…„anigdy
jeszcze

powódźdoKinsleyniedotarła.Animisięśniłowyjeżdżać”,mówił.

‒Możejednakwyjechałwciągutegotygodnia?

‒Nie…Napewnonie.Miałemwiadomość‒bąknąłJasperdziwniezmieszany.Potem

syknąłprzezzaciśniętezęby:

‒Musidziśwyjechać,żebymgomiałsiłązdomuwyciągnąć.

‒Tomożepańskikrewny?

‒Jakitamkrewny‒odburknąłopryskliwieiponowniezamknąłsięwsobie.Ale
widocznie

przyszłomunamyśl,że,gdyprzybędziemydoKinsley,dowiemsięitak,jakiewięzy
łączągoze

zdziwaczałymfarmerem,że,cogorsza,mogęsobiepozwolićnaniewłaściweuwagi,
wobec

czegouznałzastosowneuchylićprzedemnąrąbkazasłony.Mruknąłtedy,spuszczając
oczyku

ziemi:

‒Barkermasiostrzenicę,którajest…mojąnarzeczoną.

‒Aaa,terazrozumiemwszystko‒rzekłemzhumorem,ubawionyszczerzejegominą.Bo

widoktegodryblasapodwąsem,przyznającegosięzzakłopotanąminą,zewzrokiem,
wstydliwie

wbitymwziemię,żemaswojąbogdankę,byłdoprawdyzabawny.Lecz,posłyszawszy
moje

słowa,dźwignąłgłowęispojrzałmiwoczywyzywająco:

‒Coznaczy,żeterazpanwszystkorozumie?

Przyszłaminagledziwnachętkapodroczyćsięzzakochanymmłokosem.Odpaliłemwięc
z

miejsca,starając”sięzachowaćsztucznąpowagę:

‒Choćbyto,żeniechciałpan,abymmutowarzyszyłwdzisiejszejwyprawie.Cotu

ukrywać:bałsiępanpoprostu.

‒Jasiębałem?‒wrzasnął,ażkońprzysiadłnazadzie.‒Kogo?Amożepana,co?Ha,ha,

background image

ha,ha!Lubiętakichzarozumialców,coprzypuszczają,żenaichwidokkażdadziewczyna

zapomnioswoimchłopcu!Nie,panie!Juanadotakichnienależy.

‒Juana?Cóżtozacudacznenazwisko?

‒udawałemnaiwnego,

chcącmłodzieńcapociągnąćzajęzyk.Jakożzmierzyłmniewzgardliwiespojrzeniem.
Rzekł:

‒Nietrudnopoznać,żepannietutejszy.Juanatoimię,nienazwisko.WymawiasięHuana,

choćpiszesięJuana,podobnie,jak„donJuan”brzmiwwymowie„donhuan”.

Tomusięudało.Przymówiłmiszpetniezowym„donżuaństwem”.Wzrastającaprzekora

skłoniłamniejednak,bypozostaćwtejnarzuconejzresztąroli.

‒Więcpowiadapan,żeseñoritaJuananienależydotakich,którymmożnazawrócić
główkę

odpierwszegowejrzenia?Hm,jeszczemisiężadnadotejporynieoparła.Korcimnie

spróbować.

‒Niechpanalepiejniekorci!‒krzyknąłzpasjąispiąłkonia,przerywającwtensposób

słownąutarczkę,któramniepysznieubawiła.Oczywiście,żeaniniebyłemnigdy
pożeraczem

sercniewieścich,aniwkonkretnymwypadkuniemiałemżadnychzaborczychzamiarów
wobec

jegojakiejśtamJuanyczyHuany,zapewneprzeciętnejsobieileciwejbrzyduli.Skąd
doszedłem

downiosku,żejegobogdankamusibyćzarównoleciwa,jakibrzydka?Otonapodstawie
dwóch

starychprawideł,zktórychpierwszestwierdza,żemłodzieńcywwiekuJasperapadająz
reguły

ofiarąspóźnionychafektówdam,rozpoczynającychjesieńswegożycia,ergojego
wybrankamusi

byćstara,adrugiestwierdzaniemniejpewnie,żewszystkiestareHiszpankisąbrzydkie,

przykrospojrzeć,ergojegobogdankajesttakżebrzydulą.

TakwięcbiednyJaspercałkiemniepotrzebnielękałsięrzekomegorywalaitymbardziej

niepotrzebniewywierałzłośćnaswoimwierzchowcu,zmuszającgodocwału.Widząc,że
sięode

mnieoddalazkażdąsekundą,pośpieszyłemwjegoślady,choćkoniowinależałsię
uczciwiejakiś

kwadranswytchnienia.

background image

Opuszczonaosadapozostałaniebawemwtyle.Pozostałyzanamischludnedomki,
porzucone

napastwężywiołu,młodedrzewkaowocowe,starannieutrzymaneogródki,pola,łąki,
pastwiska.

Spozierałazanamizniemymwyrzutemwieżyczka

protestanckiegozboruizamarływbezruchuczworoskrzydływiatrakwspólnejstudni
osady.A

potemznikłowszystko,przysłonięteskąpymlaskiem,ipozostałotylkowspomnienie

opuszczonejprzezmieszkańców,jakbywymarłejwioski,wspomnieniestajen,chat,
stodół,

spoglądającychsmutnienadrogęszerokorozwartymioczamiwrót,bram,drzwi,okieni

wspomnienie,którenajgłębiejwżarłosięwpamięć:wielki,starypies,co,choć
spuszczonyz

łańcucha,choćwabionyokrzykamiprzezemnie,aprzedtemzapewneiprzezswegopana,
był

zbytdumny,abyuciekać,jakinni,iprzeniósłśmierćnawłasnychśmieciachponad
niepewną

tułaczkężebraczą.Choćszybkibiegkoniaspowodowałpozostawieniezanamidużego
szmatu

przestrzeni,choćrzadkiedrzewazagajnikaprzysłoniływszystko,widziałemwciążjeszcze

poczciwąmordęzrezygnowanegokundlaiwciążjeszczesłyszałemjegoponurewycie,
którym

żegnałnasnaodjezdnym.

Okołogodzinypierwszejdopędziliśmytylneszeregidługiejkarawanyuchodźców.Byłto

widokbodajżejeszczebardziejżałosnyodwidokuopuszczonejosady.

Ogonwyciągniętejwbajecznegowężakolumnytworzyłyzaprzęginajsłabsze.
Wychudzone

koniskaustawałycochwilę,ciągnączasobąciężkiebrzemięwozównaładowanych
kopiasto

sprzętemgospodarskim,meblami,pościelą,klatkamizdrobiemiBógwie,czymjeszcze.
A

spomiędzytychspiętrzonychgratów,kiwającychsięnawszystkiestrony,spadającychi

podnoszonychzgościńca,wyjrzałaniekiedypobladłatwarzstarcalubstaruszki,
żegnającej

łzawymokiemopuszczonąwoddaliwioskę.Czasemznówjasnegłówkidzieci,
nieświadomych

niebezpieczeństwairoześmianychbeztrosko,zabieliłysięnaszczycietakiejruchomej

background image

stertylub

innymrazembolesnyjękchorego,któremukażdeszarpnięcieprymitywnegoekwipażu

przyczyniałonowychcierpień,zagłuszyłnakrótkimomentposępneskrzypienieciężkich
kół

drewnianych.

Kiedywyprzedzałemósmy,czydziewiątyzaprzęg,liczącodkońcakarawany,kawalkada

stanęławmiejscu.Cośzatrzymałoją

wpochodzie,akażdyzunieruchomionychwozówzmuszałdoprzystanięcianastępne,
gdyż

wąskośćpolnejdrogi,obrzeżonejpoobustronachgłębokimirowamizpłynącąwodą,nie

pozwalałanawyminięcietakiejprzeszkody.Dlajeźdźcazaledwiewystarczyłomiejsca,
alenigdy

dlaszerokiegowozu.

Słyszącgłośneprzekleństwa,złorzeczenia,okrzyki,przecisnąłemsięwąziutkąścieżką

pomiędzyzaprzęgamialewymrowemprzydrożnymidotarłemniebawemdowozu,który

zatarasowałdrogę.Ponadgłowystłoczonejgromadkiwystrzelałrazporazbatizdrugiej
strony

żółtykoniecgrubegobambusa,poczymspadałyrównocześnienakogoś,czynacoś,
czegow

pierwszejchwiliniemogłemdojrzeć.

Stanąłemwstrzemionachizobaczyłemleżącegokonia,apodrugiejstroniedyszla

rozkraczonąkrowę,spoglądającązestoickimspokojemnamęczarniębiednego
towarzysza

niedoli.Bestiewludzkiejskórzekatowałyosłabionąszkapęzwyrafinowanym
okrucieństwem,

dojakiegotylkoczłowiekjestzdolny.

Podjechałembliżeji,obrzuciwszyprzelotniespojrzeniemstosładunków,piętrzącychsię
na

owymwozie,zrozumiałem,żetusilny,zdrowykońmiałbydorobotyażnadto,aco
dopiero

wychudzone,chorekonisko,dlaktóregopomoczaprzężonejobokkrowymusiałaznaczyć
mniej

więcejtyle,codlazagryzanegoprzezpsyzającaplatonicznewspółczuciejegomałżonki,

dygocącejzestrachuwkrzakach.

‒Długojeszczebędziemystali?‒warknąłjakiśbrodacz,cowywołałocałąlitanię

background image

podobnychokrzyków:

‒Niedalekozajedziemy,jadączawami,Billy!

‒Ztakązdechłąszkapątrzabyłozostaćnasamymkońcu,niezawadzaćinnym!

‒Skąpiliściejejpaszy,terazmacie!

‒Niedowleczemysięnawieczórdowyższychokolic!

‒Aoszóstejmająpuścićwodę!

‒Słuchajcieno,Billy.Takniemożna,żebyinniprzezwasskóręnarażali.Jaknieruszycie

zarazzmiejsca,tozepchniemy

waswrówibywajciezdrowi!

‒Stevendobrzegada.Zepchniemycię,bratku!

‒Maszpięćminutczasu.

‒Icóżztego,żemupięćminutdajecie?Ujedziezćwierćmiliiznowunaszakituje.
Lepiej

odrazuznimskończyć!

‒Spójrzcietylko,gdzietamcijużodjechali.

Wszystkiegłowywyciągnęłysięwtęstronę,skąddochodziłoskrzypieniekół
poprzednich

zaprzęgów.Odległośćwzrosłatymczasem,cowytrąciłozrównowagidosyćspokojnych
dotej

porytowarzyszyBilla.Terazrozpętałasięburza.Jedniokładali,kopaliikłulinieszczęsne

zwierzę,inniłajalijegowłaściciela,grożąccorazdobitniej,żezepchnągozdrogi,jeśli

natychmiastnieruszyzmiejsca.

‒Stulciegęby‒wrzasnąłzrozpaczonyBill.‒Czyniewidzicie,żemiłapazwisłaod

waleniatejznarowionejkobyły?Zamiasturągać,pomóżciemilepiej.

Pomoglimuiwspólnymisiłamipostawiliszkapęnanogi.

Słaniałasię,oparłabokodyszelisąsiadkękrowę,apotściekałzniejstrugami.

‒Terazzakoła!

Dziesięćrąkchwyciłozaszprychy,drugichdziesięćspoczęłonapodkulkachinatylnej

ściancewozu.

‒Razem!Hej,rrrraz!

Rozległsięświstbata;gęsterazyposypałysięnakoniaiogłupiałąkrowę,wózruszyłz

miejscazedwakroki,leczstanąłponownie,gdyżkońupadłnaziemię,tymrazemna
drugibok.

background image

MściwawściekłośćBilladoszładozenitu;ciężkimbuciskiemkopałleżącezwierzę,gdzie

popadło,nieoszczędzającnawetgłowy,akiedyzebranitowarzyszeuradzilijednogłośnie

zepchnąćwóznatychmiastzdrogi,katwpadłwprawdziwyszałiwnetpyskbiednego

męczennikaprzedstawiałjednąkrwawąranę.

‒Cóżcitopomoże,człowieku?‒rzekłem,panującztrudemnadsobą,byniewybuchnąć
i

niesprawićoprawcypodobnegolania.

‒Atobiecodotego?

‒odburknął.Tomójkoń.Mamprawozabićgonawet!

‒Aleniekatować!

Tymczasemwłaścicieledalszychzaprzęgówprzystąpilidowykonaniawydanegoprzez
ogół

wyroku.Odprzęglikrowę,odpędzilijąkilkanaściekrokówdalej,ściągnęliprzemocąz

naładowanegowozużonęBillaijegodzieciarnię.

‒Comożeciezabraćnaplecy,tozabierajcie,resztadowody!‒ogłosiłbarczystySteven,

czyliStephan,wśródrozdzierającegouszylamentuposzkodowanejrodziny.

Ktośzrzuciłnagościniecdwakuferki,ktośodczepiłklatkęzdrobiem,uważającsnadź
dróbza

najcenniejszączęśćruchomegodobytkupowodzian,ktośinnywreszcierzuciłaktualne
pytanie:

‒Acobędziezeszkapą?Możesiępowleczebezciężaru.

‒Niewidzisz,żenanogachniemożeustać?

Przeciętopostronkiiwspólnymwysiłkiem,mimoczynnegooporumałżonkiBilla,
zepchnięto

wehikułtyłemdorowuztakimrozmachem,żezadarłdyszeldonieba,auderzony
równocześnie

zbokusilnymprądemstrumienia,runąłnadrugibok,czyniączaporęwodzie,którateż

natychmiastwystąpiłazbrzegówizaczęłazalewaćdrogę.

Farmerzypobiegliczymprędzejdoswoichzaprzęgów.

‒Nabokztąszkapą!‒krzyknąłwoźnicapierwszegowozu,jadącpośpiesznieprzez
zalany

odcinekdrogi.

Billyrazjeszczespróbowałszczęścia,leczzpodobnymjakprzedtemwynikiem.Potemz

pomocąkilkuwieśniakówodciągnąłbezsilnezwierzęnasamąkrawędźsuchejprzestrzeni,

background image

zdzieliłjewzębyostatnimpożegnalnymkopniakiemizepchnąłdorowugrzbietem
naprzód,aż

nogizadarłowgórę.

Drogabyławolna.

Jedenwehikułzadrugimprzebywałgładkozalanyskrawekziemi,śpieszącsię,byodrobić

straconyczasidopędzićwłaściwąkarawanępowodzian.Ktoślitościwszyprzygarnąłna
swój

wózdzieciBilla,innyjegożonę,trzecidwakuferkizrzeczami,ana

samymkońcuwlókłsięBilly,ciągnącnapostronkukrowę,zerkającąciekawiewstronę
zimnego

grobuumęczonejkobyły.

Obejrzałemsięrazjeszcze;krótkimspojrzeniemobjąłemzatopionywózfarmera,jego
graty,

unoszoneprądemwkierunkuprzeciwnymodtego,wjakimdążyłakawalkadapowodzian,
zalaną

jużdoszczętniedrogę,inagle,tużobokobalonegowozu,którywylewprzydrożnego
potoku

spowodował,ujrzałemzmoczonyłebszkapy,wychylającysięznurtów.Mójwzrok
spotkał

przerażonespojrzeniejejwielkich,poczciwychoczu,wktórychtrwogaprzedśmiertna
walczyłao

lepszezrozpaczliwąchęciążycia,zniemąprośbąoratunek.

Niemogłemdłużejpatrzeć.Trąciłempiętamimegowierzchowcaipopędziłemza
oddalającą

siękarawaną.Jasperwyprzedziłmnieprzeztenczasmożeopółmili,aprzecieżmiałem
sięnim

opiekowaćwmyślniewypowiedzianegogłośno,niemniejgorącegożyczeniamojego
gospodarza

zAleksandrii.

background image

V

Jasperazatrzymaływpochodziestadabydłaiowiecfarmerów,którepędzononaprzedzie,

wyciągniętejwdługiegowęża,kolumny.Dziękitemudogoniłemgowciągukwadransai
odtej

chwilinierozłączaliśmysięażdoKinsley.

Nieuszłomejuwagi,żenawidokbudynkówfarmyBarkerastraciłmójtowarzyszcałą
swą

buńczucznąpewnośćsiebieiminęzrobiłdośćniewyraźną.

Pomyślałemsobie:‒Marespektprzedfarmeremlubmożeprzedjegosiostrzenicą.Ha,
srogi

babsztylmusibyćztejseñorityJuany.

Wotwartychwrotachobejściaspotkaliśmywładcęokolicznychplantacji,pólipastwisk,

AllanaBarkera.

Byłtomężczyznarosłyjâkdąb,wybitnieprzystojny,trochę

szpakowaty,owłaściwymrolnikomszczerymwejrzeniuoczu,któremiałykolorbłękitnyi

odbijałyżywoodciemnobrązowegotłasilnieopalonejtwarzy.

‒Hallo,Jasper!‒huknąłnacałegardło.‒Czyznowuprzybywaszzzamiarem

przekonywaniamnie,żepowinienemuciekaćprzedurojonymniebezpieczeństwem
powodzi?

Szkodaczasuwtakimrazie,alewstąp,chłopcze.Znajdziesiędlaciebieszklaneczka
wina.O,

widzę,żetymrazemsprowadziłeśsobieposiłki.Witaj,gościu,wskromnychprogach
Allana

Barkera!‒zwróciłsiędomnie,akrzyczałtakgłośno,żeodrazupostawiłemsobie
pytanie,czy

niezgłuchymsprawa.Przekonałemsięrychło,iżnie.Barkermiałsłuchznakomity,lecz

przywykłszywswymzawodziedoustawicznegopodnoszeniagłosu,niepotrafiłcicho

rozmawiać.

PierwszemuspotkanemuNegrowipoleciłodprowadzićnaszekoniedostajniiwiódłnas
do

domumieszkalnego,gawędzącpodrodzeonowinach.

‒Strasznapogoda,co?‒narzekał.‒Jakieżzbioryosiągniemywtymroku,jeślibędzie
tak

dalejlało.

background image

‒Awłaśnie‒podchwyciłskwapliwieJasper.‒Tegorocznezbiorymożnauważaćza

przepadłewczterechpołudniowychStanach,połowaLuizjanystoipodwodą,ato
przecież

jeszczeniekoniecnieszczęść.DzisiejszewysadzenietamynaRedRiverzatopiznowu

kilkanaścietysięcyakrów.

‒Aha,innymisłowy,uciekaj,Barker,boKinsleybędziezalaneladachwila.Ho,ho,mój

chłopcze.Sprytnieśsobiewodęnawłasnymłynpuścił,aleniemniebraćnato.Krokiem
sięstąd

nieruszę.

Jasperrzuciłmibłagalnespojrzenie;zrozumiałemjegotreśćiczymprędzejzabrałem
głos:

‒Źlepanrobi,Mr.Barker,niesłuchającradtegomłodzieńca.Wszyscyuciekająztych
stron,

niechcącsięnarażaćnapewnąśmierćwnurtach.Jadąctutaj,spotkaliśmycałekarawany

uchodźców.

‒Jakto?Moisąsiedziopuścilifarmy?

‒Codojednej.Niktniepozostał.

‒Głupcy!‒wybuchnął.‒Nigdyjeszczepowódźniedotarławtestrony.Głupcy!Będąsię

włóczyć,żebraćwokolicy,będąciężaremdlainnychfarmerów,atymczasemzłodzieje
splądrują

doszczętnieopuszczonewioski.JazKinsleysięnieruszę,boniewidzężadnejpotrzeby;

rozumiesz,Jasper?

‒Tak,tak‒bąknąłwroztargnieniu,niesłysząclubnierozumiejąctreściwyrzeczonych

ostatniozdań;jegospojrzeniabiegałygorączkowoodjednegooknadodrugiego,
wypatrując

kogoś;czyżtrudnoodgadnąć,kogo?

‒Skorośmirazprzyznałrację,niezaczynajwięcejztejsamejbeczki‒rzekłgospodarz,

wyzyskującchytrzenieuwagęmojegotowarzysza.‒Pewnościedobrzegłodni?‒zagadnął
po

chwili,akiedyskwapliwieprzytaknąłem,przywołałstarąMurzynkęidałjejjakieś
polecenie,z

któregopochwyciłemdwaelektryzującesłowa:„kurczęta”oraz„szparagi”.

Jasperniepodzielałmoichzachwytów.Przemierzałnerwowymkrokiemcałądługość

prymitywnieumeblowanejjadalni,zatrzymywałsięprzyzamkniętychdrzwiach,jakby

nadsłuchując,znowurozpoczynałgorączkowąwędrówkędokołastołu,ażwreszcie

background image

wypalił

prostozmostu:

‒GdziejestMissJuana?

‒Gdzie?Czyjawiem?Pognałakonnowlas,alewktórąstronę,tojejtylkowiadomo‒

brzmiałaniewesoładlazakochanegomłokosaodpowiedź.

Godzinępóźniejzasiedliśmydostołu,kurozpaczyJaspera.Biedakwierciłsię,jakowad,

żywcemnabitynaszpilkę,niejadłprawieniciodpowiadałnieprzytomnie,zerkająctylko
wciąż

nazegarek.

‒Mr.Barker‒rzekłwkońcuznagłymwybuchemstanowczości.‒Trudnonampanastąd

zabieraćprzemocą.

‒No,myślę.

‒Alebyłobyzpańskiejstronyegoizmemi…i…

‒Okrucieństwem…

‒Tak,byłobyokrucieństwemnarażaćnaniechybnąśmierćMissJuanę…

‒Oczywiście,oczywiście

‒potakiwałAllanBarkerzuśmiechem.

‒Skoropanniechceusłuchaćzdrowejrady,niechonasięprzynajmniejocali.

‒Niemamnicprzeciwkotemu.Owszem,niechjedziezwami.Zakilkadniwrócituna

powrótizastaniewszystkotak,jakdzisiaj.Przekonasięwówczas,ktomiałsłuszność:czy
jej

wuj,czyświetnykomitetobronyprzedpowodzią,któregoczłonkowie,mającniecoza
dużo

wodywgłowach,straszącałyświatniebezpieczeństwempotopu.

Jasperprzełknąłgładkotępigułkę,ucieszonyoświadczeniem,żeJuanamożeznami
odjechać.

‒Jeślisamazechce

‒zastrzegłsięgospodarz.

‒Zechcenapewno.Jużjająprzekonam.Zobaczypan.Aterazchciałbymjąjak
najprędzej

odszukać.Boże,tojużtakpóźno

‒wykrzyknął,zrywającsięzmiejscaztakimtemperamentem,

żekrzesłorunęłonapodłogę.

Wyszliśmywtrójkęprzeddom,gdyżBarkerofiarowałsięodprowadzićnasażpodlas,w

background image

którymprzedtrzemagodzinamipodobnoznikłapannaJuana,zapalonymyśliwyw
spódnicy.

‒Tamseñoritapojechać‒twierdziłjedenzespotkanychsłużących;Barkerwysłałgo

natychmiastponaszewierzchowcei,kuzdenerwowaniuJaspera,szedłcorazwolniej,
zmuszając

nasdozrównaniaznimkroku.Takdotarliśmydolasu,którybodajczynatęnazwę
zasługiwał,

jakożebyłownimwięcejpotężnychkrzewóworazkępgęstosplątanychkrzaków,niż
drzew.

Drożyna,którąszliśmyrozdwajałasięzaraznawstępienagłównąodnogę,biegnącą
prosto,ina

zarośniętąścieżkę,wrzynającąsięwgąszcz,wkierunkupołudniowo-wschodnim;obie
były

poznaczonelicznymiodciskamipodków,toteżidącyprzodemJasperstanąłwnetna
rozdrożu,

spoglądającbezradniewjednąidrugąstronę.

‒Jakpanmyśli,którędypojechała?

‒spytałnieśmiało.

AllanBarkerpochyliłsięiprzezchwilębadaluważnieślady.Kiedypodniósłgłowę,

dojrzałemzłośliwyuśmieszek,pierzchającywłaśniezjegowarg.

‒Nieulegawątpliwości,żetędy,prosto

‒odparł.

‒Aleczynapewno?

‒Ba,tojużzadużoodemniewymagasz,młodyczłowieku.Powiedziałem:tędy
pojechała,

leczręczyćniebędę.

‒Wtakimrazie‒zdecydowałJasperszybkoinadertendencyjnie

‒musimysięrozdzielić.

Japojadęprosto,apantądrożyną.

Niepytającmnieozgodę,pośpieszyłnaprzeciwNegra,któryszedłkunamzkońmiod
strony

farmy,wskoczyłnagrzbietswegowierzchowcaipognałgłównądrożynąwgłąblasu,a
mijając

nas,zawołałpodadresemBarkera:

‒NiechpankażespakowaćrzeczyMissJuany.Niemamywieleczasu.

background image

‒Znajdźjąnajpierw,wariacie‒odburknąłfarmer,widzączaś,żeniekwapięsiędo
wzięcia

udziałuwszukaniujegosiostrzenicy,spytał:

‒PanniemazamiarupójśćwśladyJaspera?

‒Oczywiście,żenie.Ścieżkąniepojadę,boipoco?Żebysiębłąkaćbezcelupolesie?

Przecieżtędypojechała,jakpansammówił.Mógłbymwięctylkopopędzićzapanem
Jasperem,

alepytanie,czymłodzibylibyzadowolenizmegotowarzystwa.Niechsobiegruchają,jaz
panem

zostanę.

Gospodarzzmrużyłleweoko,robiącminęzarównochytrą,jakfiluterną.

‒Ajeślipanupowiem,żetennarwaniecposzedłfałszywymtropem?‒rzuciłemszeptem,

jakgdybynasktośmógłpodsłuchaćwpustymlesie.

‒Jaktofałszywym?Mówiłpan…

‒Mówiłemprawdę…Onajechałatędyprosto,ale…wczoraj,he,he,he,he!…
Najświeższe

śladytylkotuwidzę.

Tuwskazałnaskośniebiegnącąścieżynęiznowuzacząłchichotać,niesłychanie
zadowolony

zfigla,jakiegospłatałJasperowi.

‒Zanimonjązobaczy,będziejużpowysadzeniutamyiprzekonaciesięwszyscy,jak

bezpodstawnebyływaszealarmy.Tuwodanigdyniedo…

AllanBarkerurwałwpółsłowa.Ujrzałmężczyznę,którybiegłodfarmywnasząstronęi

gestykulowałzawzięcie.

‒Musiałozajśćcośpoważniejszego‒mruknął‒skoroflegmatycznyDavypędzina

złamaniekarku.

‒Topańskiczłowiek?

‒spytałem.

‒Tak.Pilnujetychczarnychpróżniakówprzyrobocieizastępujemnie,ilekroćwyruszam
na

polowanie,bozresztąnigdynieopuszczamKinsley.

Takrozmawiając,szliśmynaprzeciwbiegnącegoekonoma,czyjaknazwać„urząd”,który
w

farmieBarkerasprawował.

background image

Zetknęliśmysięteżniebawemtużpodlasem.

‒Cotamnowego,Davy?

‒Panie,Czarniuciekająikradnąnapamiątkę,copodrękęwpadnie‒wyrzuciłzsiebie

jednymtchem,aotarłszypotzczoła,ciągnąłdalejzdyszanymgłosem:‒Ledwiepan
odszedł,

podjechałkonnodomiejscagdziedzisiajpracowaliśmyjakiśMurzynizacząłcośszybko

szwargotaćwichprzeklętymjęzyku.Domyślamsię,żegadałimoniebezpieczeństwie
powodzi,

któramadojśćażtutaj.Możesięmylęzresztą‒dodałszybko,widzącgniewne
zmarszczkina

czoleswegochlebodawcy.‒Faktfaktem,żeporzucilirobotęnatychmiastipolecieli,jak
stado

wariatów,dobaraków.Niemogłemnadążyćzanimi,anamojeperswazjeniezwracali
żadnej

uwagi.Toteżpostanowiłempanauprzedzićijestem.

‒Aoni?

‒Większośćjużuciekła,aleinnirozbieglisiępowszystkichbudynkachfarmy.

‒Ikradną,bandaprzeklęta,co?

‒warknąłBarker,przyśpieszająckroku.

Jakbywodpowiedzizabrzmiałydwasuchetrzaskigdzieśspozabudynkumieszkalnego.
Ktoś

wystrzeliłdwukrotniezrewolweru.

‒Jużjaichposkromię!

Twarzfarmerastałasięwproststraszną,gdyrzucałtępogróżkę.Zrewolweremgotowym
do

strzału,biegłnaprzedzie,zanimDavy,potemja,anakońcuMurzyn,który
przyprowadził

wierzchowce.

Nagleprzystanął.Przypomniałsobiezapewne,żeJuananiespotkazakochanegowniej

młodzieńca,natomiastmożesięłatwonatknąćnajakąśgrupęzrewoltowanychNegrów.

‒Gdybyichujrzałauciekającychiunoszącychjakieśrzeczyzfarmy,doszłobydo
starcia…

Juanajestogromniekrewka;zarazzabrońchwyta‒dokończyłgłośnoswąmyśl.

‒Niechpan

śpieszynaprzeciwniej,niechjąpanprzyprowadzi‒rzuciłjeszczeprzezramięipopędził

background image

w

stronędomu.

‒Hm,tammożedojśćdogwałtownychscen;lepiejsiędotegoniemieszać‒

monologowałem,odbierajączrąkczarnegosłużącegocuglemegowierzchowca.‒
Spróbuję

odszukaćkrewkąJuanę;potoostatecznietuprzyjechałem,abyostrzec,kogosięda,przed

wylewem.Ratujmyprzynajmniejją,skorotenHerkulesuparłsiętutajpozostać.

Dotarłszydomiejsca,gdzieleśnadrożynarozdwajałasięnagłówną,prostobiegnącą,ina

skośnąodnogę,wparłemkoniawwąskiprzesmykpomiędzygęstekrzewyijechałem
kłusaową

pozarastanąścieżką,trapiącsięwmyśli,copoczną,jeśliitaścieżynabędziemiała
rozwidlenia.

‒Będęczytałślady,jakBarker‒pocieszałemsięwduchu,niedowierzajączresztąswym

zdolnościomwtymkierunku.

Namojeszczęścieścieżkanieposiadałażadnychodnóg.Wiłasięwężemwśródkęp
gęstychi

rosłychkrzewów,obiegałałukiemrozległebagno,porosłewpołowiesitowiem,poczym
wpadała

doprawdziwegolasu,gdzieponadzmieszanytłumżółtychsosen,magnolii,jałowców,
błotnych

cyprysów,jesionówibiałychcedrówwystrzelałysędziwedęby,porośniętemchem
hiszpańskim,

któryspływajzkażdejgałęzisrebrnoszarymikosmykami,nibysiwewłosyzdługiejbrody
starca.

Tak,dziękitymmchomwyglądałydębyjakareopagdostojnychbrodaczy-staruszkówi
nadawały

całejpuszczytonmajestatycznejpowagi,doczegoprzyczyniałasiębezwzględnacisza,
jakaw

krągpanowała.

Wyobrażałemsobie,jakniesamowiciemusitenlaswyglądaćwnocylubjesiennąporą,i

żałowałem,żeniemogętudłużejpozostać,leczmuszęszukaćowejJuany.Wbraku
lepszego

zajęciazacząłemsobiekreślićwduszyjejobraz.‒Rysymazapewnemożliwe,alepoza
tym

Herod-baba,awzrostpieca‒osądziłem,przypomniawszysobiesłowaAllanaBarkera,
któryw

background image

czasiespóźnionegolunchuzauważyłzodcieniemdumy:‒Mojasiostrzenicajestcałkiem
do

mniepodobna;tylkotemperamenthiszpańskiodziedziczyłapoojcu,resztawykapana
matka,ajej

matkaczylimojamłodszasiostra,byładomniezawszepodobna,żemimoróżnicywieku
brano

naszabliźnięta.

‒Jasperskrzywiłsiętrochęprzytychsłowach,leczniechcącsobiezrażaćwuja

umiłowanej,nadmieniłtylko,żeprócztemperamentuodziedziczyłaJuanapoojcurównież
czarne

włosyiwspaniałeoczy.‒Cotamoczy;rysytwarzymaBarkerówitocałejejszczęście

‒rzekł

Allanzarozumiale.

Ściągnąłemkoniowicugletaknagle,żezaryłsiękopytamiwmiękkądarńścieżki,która

rozwidlałasiękilkanaściekrokówdalejnadwieczęści.

‒Byłodoprzewidzenia‒warknąłem,zeskakujączsiodła,abyzbadaćdokładnie,wktórą

stronęwiodąślady.Wiodływobiestrony,leczodciskipodkówwęższejdrożynybyły
stanowczo

wyraźniejsze,awięcświeższe.

‒Tędy‒zdecydowałem,dokonawszywyboru,iprzynagliłemwierzchowcadoszybszego

biegu,gdyżprzelotnespojrzenienazegarek,osadzonywbransolecie,przekonałomnie,że
jest

jużbardzopóźno.Zaledwiedziesięćminutbrakowałodopiątej,aprzecieżoszóstejmiano

wysadzaćtamę.‒Mniejszajuż,iżniezobaczę„thenevertobeforgottenspectacle”,że
narażę

sięnawymówkizestronyCecily,alejakpowrócimydoAleksandrii?‒kłopotałemsię,

obliczającsłusznie,żetymczasemwodaodetnie

namodwrót.Alepocieszałemsię,żeJasperpoprowadzinasinnądrogąiwybierzez
pewnością

najpewniejsząprzezwzglądnabezpieczeństwoJuany,któramaznamiodjechać.

‒Tylkobędzie

wściekłynastarego,żegowystrychnąłnadudka‒dodałemnazakończeniedłuższego

monologu,jakiprowadziłemdlaurozmaiceniasobiejazdywśródgrobowegomilczenia

poważnegolasu.

Wpewnejchwilidrzewazaczęłysięprzerzedzaćiparęminutpóźniejwjechałemnanie

background image

zalesionąprzestrzeń,którązpowodujejrozległościwziąłemwpierwszymmomencieza

enklawę,dzielącądwalasy,aktórabyławrzeczywistościtylkobardzowielkąpolaną.

‒Terazszukajwiatruwpolu

‒syknąłemzpasją,rozglądającsięnawszystkiestrony.

Nagledojrzałemcoś,coniemogłoniewywołaćzmoichustokrzykuzdumienia.Pod

przeciwległąścianąlasuwystrzelałzpotężnejkępykrzaków,skośniezadartykuniebu,
ogon

samolotu.Pędząccwałemwjegostronę,zauważyłem,żejednoskrzydłojestodłamane,a
przód

zarytywgąszczukrzewów.

‒Alesobiewybralimiejscedolądowania‒szepnąłem,przejętynagłąmyślą,żezachwilę

ujrzęniewątpliwietrupyniefortunnychlotników.‒Biedacy,chcieliinnychratować,
rzucali

ulotkizostrzeżeniamiisamiprzytymzginęli.

Podjechawszycałkiemblisko,przekonałemsię,żepopełniłemdwieomyłki:popierwsze
nie

byłtosamolotżadnejzeskadrpełniącychsłużbęratownicząwokolicachzagrożonych
wylewem

Missisipi,niebyłtowogóleaeroplantutejszy,miałbowiemnaskrzydłachznakizupełnie
mi

obce,podrugielotnik,czylotnicy,niezginęliwidać,leczwyszlicało,skoroobasiedzenia
były

próżne,apasynieprzerwane,alerozpięte.

Dokładneoględzinynajbliższejokolicyrozbitejmaszynynaprowadziłymnienaślad
zupełnie

świeżychodciskówkońskich,awjednymmiejscuznalazłemtakżenapółzatarteodbicie

męskiegobutawielkichrozmiarów.

‒Tenmusiałmiećolbrzymiąstopę.Hm,hm,señoritaJuanadążyłaślademlotnika,który,

sądzączrozmiarówtegoodciskutrzewika,musibyćchłopemrosłymjakAllanBarker‒

czytałemwśladach,znajdująccorazwiększeupodobaniewtymzajęciu.

Ujechałemjeszczezćwierćmili,kiedywierzchowiecmójparsknąłwesoło,aspoza
zakrętu

ścieżkiodpowiedziałomurównieradosneparsknięcie.

‒Zbliżamysiędocelupodróży‒odgadłemtrafnie,gdyż,stanąwszynaowymzakręcie,

ujrzałemprzywiązanegododrzewakasztana,akilkakrokówdalejkobietę,klęczącąna

background image

trawie

podolbrzymimjesionemischylonąnisko,niemaldosamejziemi.

background image

VI

Posłyszawszypowtórneparsknięcieswegowierzchowca,obejrzałasię,wstałaszybkoi

zaklęłanagłos:

‒Carramba!Ategoznówjakielichoprzygnałotutaj?Cośpanzajedeniczegosię
włóczysz

ponieswoimlesie,co?

Rozbawiłomnietoprzyjęcieizachwyciłjednocześniemezzosopranowygłosik,którysilił
się

widocznienatonjaknajbardziejszorstki,leczbyłwrzeczywistościciepłyiniezwykle

melodyjny.

‒Czyśpanjęzykazapomniał?‒interpelowaławdalszymciąguposługującsięstylem

urwisowskim;mówiłapoangielskupoprawnie,aleznaćbyłoakcentobcy,jakznaćbyło
także,iż

całajejbrawuramaskujezaskoczenie,wywołanenieoczekiwanymzjawieniemsięobcego

mężczyznywleśnympustkowiu,gdziespodziewałasiębyćzupełniesama.

Domyśliłemsięodrazu,żemamprzedsobąnarzeczonąJasperaiterazdopiero
zrozumiałem

powódjegodyskretnychgrymasówwczasielunchu,kiedytoAllanBarkernazwał
siostrzenicę

swymwiernymportretem.

‒Oto,doczegodojśćmożemęskapróżność

‒myślałemzhumorem.‒Tosmukłe,prawiechudedziewczę„wiernymportretem”

muskularnegofarmera!Animudobrodygłowąniesięgnie.

Barkerbyłniebieskookimblondynemocerzejasnej,choćsilnieopalonej,tadziewczyna
zaś

byłasilnąbrunetą,oczy,oilemogłemzauważyćztejodległości,miałaciemne,atonjej
cerybył

nawskrośśniady.Jedynierysamiprzypominaławuja,posiadającjednakwybitniejszy
owal

twarzyiwiększąmiękkośćlinii.

‒Mójpanie!

‒zaczęłajeszczeenergiczniej.

‒Albopanraczyodpowiedziećnamojepytania

background image

alboproszęjechaćwswojąstronę.Zrozumiano?

‒Ha,jeśliniemaadoracjamoichspojrzeńtakpaniąrazi,towolęjużprzemówić.

‒Jabymwolała,żebypanpojechałsobie,skądprzybył.Niemamterazaniczasuani
ochoty

dokonwersacji

‒odpaliła.

‒Odjadęniewątpliwie

‒odparłemwesoło,zeskakujączkoniaiwiążącgoobokkasztana.‒

Odjadęstądzaraz,alezpanią.

‒Zemną?‒krzyknęła;ujęłasiępodbokiizmierzyłamnieostrymspojrzeniemodstópdo

głowyizpowrotem.

‒Tak,zpanią.Domyślamsiębowiem,żemamprzyjemnośćmówićzseñoritąJuaną…z

siostrzenicąAllanaBarkera‒poprawiłemsięszybko.(Psiakość,jakbrzmijejnazwisko?

ZapomniałemzapytaćJaspera).

‒Zgadłpan.

‒Cieszęsięztego.OtóżprzyjechaliśmydoKinsleyznarzeczonympani.

‒Zmoimnarzeczonym?Corazlepiej.Któżtoznówtaki?

‒MisterJasper.(Prawdziwypech!Jegonazwiskarównieżnieznałem).

‒JasperHendry?

‒Zdajesię,żeHendry

‒bąknąłem.

‒Zdajesiępanu?Więcprzyjechałpaninawetniewie,zkim?

‒Wiemtyle,żejestsynemhotelarza,wktóregozajeździeprzenocowałemwAleksandrii.

‒Tosięzgadza.Jegoojciecmahotel.Hm,alektoudzieliłpanutejzdumiewającej

informacji,żeJasperHendryjestmoimnarzeczonym?

‒Onsam,proszępani.Czyżbyskłamał?

Wygiętełukibrwinapięłysięjeszczebardziej,wąskarączkawykonałagest,znaczący
tyle,co:

„mniejszaztym”,leczurwisowskanaturamusiałasięzdobyćnacharakterystycznądla
niej

odpowiedź:

‒Takionmójnarzeczony,jaknaprzykładpan.

‒Toznaczy,żewolnomigłosić,podobnie,jakpanuJasperowi,iżpanijest…

background image

‒Nicpanuniewolnoiproszęrazzaprzestaćżartów!ZJasperemtakżesięrozmówię,ao
ile

tojestprawdą,cowtejchwilisłyszałem,oilepanniebujał,tobędzieonsięmiałz
pyszna!A

terazproszęmówić,pocoprzyjechaliściedoKinsley.

Krótkoatreściwiewyjaśniłempowodynaszegoprzybycia,podkreślając,żekażdaminuta
jest

droga,azwłokamożefatalniezaważyćnaszali.

Juanamachnęławzgardliwiedłonią.

‒Jasperjestnudnyzswymiprzesadnymiobawami.Tupowódźnigdyjeszczeniedotarła

rzekła,powtarzającsłowowsłowotosamo,comówiłprzedtemjejupartywujaszek.
Potem

spytała:

‒Skądpanwiedział,żenależymnieszukaćwłaśniewtejstronielasu?

‒Jechałemcałyczasśladempani,podczasgdyMr.Hendryobrałfałszywytrop.Najgorzej

szłominapolaniealewkońcuudałomisięstwierdzić,żepodążyłapanitąsamądrogą,
którą

poszedłolbrzymi(sądzączodbiciastopy)lotnikzrozbitegopodlasemsamolotu.

‒O,proszę!Panumieczytaćwśladach?Awyglądapannamieszczucha,co
najprostszych

znakówbogategoalfabetunatury

nierozumie.No,no‒zawołałazżywymbłyskiempodziwuwswychpodłużnych,
wyrazistych

oczach.Natychmiastjednakprzybrałaminkęwzgardliwejdumy,owejtypowo
hiszpańskiej

wyższościponadwszystko,coniehiszpańskie:

‒Skoropantakimądry

‒wycedziłazironią

‒to

proszępowiedzieć,comówiąśladypodtymdrzewem.Tylkoniechichpanniezadepcze!

krzyknęła,widząc,zjakimzapałemkroczęwewskazanymkierunku.

‒Hm,hm,tujakbyktośleżał

‒zacząłem„czytać”wnieforemnychawielkichodciskachna

background image

trawie.‒Tosąśladykrwi,śladwielkiegobuta,jaktam,napolanie,tuznowu,jakgdyby
sięktoś

czołgał,jeśliniesątopamiątkipopanikolanach,bo,oilepomnę,klęczałapani,kiedy

nadjechałem.

‒Itojużwszystko?

‒spytała,widząc,żepodniosłemsię,zziemi.

‒Wszystko.

‒Ajakiewnioskipanwysnuł?

‒Wnioski?Żadnych,awłaściwiejeden

‒zażartowałem

‒lotnikowikrewpuściłasięznosa,

dlategowłaśnieleżałtutajnawznak,apotemposzedłdalejprzedsiebie.Bogdybynie
mały

krwotoczekznosa,niekładłbysiębyłzpewnościąnatakmokrejtrawie.

‒Zdumiewającaprzenikliwość‒ironizowałaJuana,dającwtensposóbdozrozumienia,
że

onawieznaczniewięcej.

Chcącjąpociągnąćzajęzyk,odezwałemsięwtesłowa:

‒Możesobiepanikpićzemnie:ręczę,żenajzdolniejszydetektywniewysnułbyinnych

wniosków,najbardziejdoświadczonymieszkaniecpuszczynieodkryłbyżadnychinnych
śladów.

Prowokacjaodniosłazamierzonyskutek.Juanaażdostaławypieków.

‒Takpansądzi?‒spytała,łapiącsięnazarzuconąwędkę.‒Tojapanupowiemwtakim

razieznaczniewięcej…

‒Radposłucham,copaniwymyśliła

‒drażniłemją.

‒Niewymyśliła,mójpanie,leczwyczytaławśladach.Ateraz

słuchajpan,zniewieściałymieszczuchu,inieprzerywajmi,jeśliłaska.Otóżlotników
było

dwóch,aniejeden.Toodkryciezrobiłamjużnapolanie,alepan,no,mniejszaztym.
Pomimo

rozbiciasięsamolotuobajwyszlicało.Tuodpoczywali.Mielizsobądwaciężkiepakunki.
Widzi

panteprostokątneślady?Wichobrębiewszystkieźdźbłatrawysązłamane.Wyższy
lotnik,ten,

background image

którynositakwielkieobuwie,wpewnymmomenciestrzeliłdoswegotowarzysza.

‒Strzelił?

‒krzyknąłem:

‒Skądpanitoprzyszłodogłowy?

‒Akałużakrwi,którąpan„krwotoczkowi”znosaprzypisaćraczył?Atadrobnostka?

Tupodsunęłamipodnoswystrzelonągilzęnabojuzrewolweruśredniegokalibru.

‒Jeślidodamnadto,żeodpolanyodtegojesionubiegnąpodwójneśladystópmęskich,a

potemtylkoodciskiwielkichbutów,tobędziepanmiałodpowiedźnapytanieskądmito
przyszło

dogłowy,azarazempewnik,żewysokilotnikstrzeliłdoniższego,niezaśnaodwrót.

‒Icodalej,codalej?‒gorączkowałemsię,zasugerowanypewnością,zjakąpiękna

Hiszpankawygłaszałaswojeprzypuszczenia.

Uśmiechnęłasięzadowolona.

‒Codalej,niewiemjeszcze.Przeszkodziłmipanwrobocie.Mamwrażenie,żelotnik,

ranionykuląkolegi,nabrałpóźniejsiłipoczołgałsięnaczworakachjegotropem.

‒Niezaszedłchybadaleko.Upływkrwimusiałbyćznaczny.Śpieszmy,MissJuana.
Może

onleżygdzieśwpobliżu,oczekującwtejpuszczyraczejśmierci,niżratunku.Niechpani
bada

ślady.Będęjejpomagał.

‒Chcemipanpomóc,naprawdę?

‒O,tak,tak.

‒Wtakimrazieniechpanprowadziobakonie,alewprzyzwoitejodległościzamną,aby
nie

przeszkadzaćiniezadeptywaćniezbadanychjeszczeodcisków.

Niezbytwięczaszczytnyudziałprzypadłmiwe„współpracy”,aleprzystałembezsłowa

protestu.Tadzielnadziewczyna,polującacałymidniamiwpuszczy,będącazapanbratz

przyrodą,mogłastokroćłatwiejpoczynićważnespostrzeżenia,dotyczącetajemniczej
leśnej

tragedii,niżja,któregozmysłystępiłwieloletnipobytwmiastachiużywanieopium.

Idącpowoliprzodem,ogłaszałaJuanacojakiśczaswynikiswychodkryć.

‒Turannyznowuzacząłkrwawić.Odpoczywał,leżącnaboku.

‒Tutajwyższylotnikpostawiłprzyniesionepakunki.Wcisnąłjewkrzaki,przyczym
złamał

background image

gałąź.

‒Atocoznowu?…Znalazłamśladykonia.Zwierzęprzyprowadzonoodtejstrony,tu
było

przywiązane,pozostawiłonawetswojegorodzajubiletwizytowy,potempolazłoz
powrotem,

leczteodciskisągłębsze…Hm,hm,czyżbydlatego,żektośjechałnanim?Nie!…Ślady
wielkich

butówbiegnąrównolegle…Mam!…Wysokilotnikpozostawiłswojepakunki,ukradł
gdzieślub

kupiłkonia,naładowałnańswebagażeiodszedł.

Chciałemwłaśniedorzucićjakąśuwagę,kiedyzabrzmiałokrzykJuany.

‒Carramba!…Nowyślad!…Butyjakieśinne…Chodziłtędyiowędy,szukałczegoś,
hm,

czegóżby,jakniekonia,któregomuskradziono.

Apochwiliznowu:

‒Phi…Śladysięrozchodzą.Wysokilotnikpowędrowałzkoniemwbocznąścieżkę;

natomiastrannyitentrzeciposzliprosto.Aha,jużwiem,kimjesttentrzeci.Tostary
Johnson.

‒Cóżtozajeden?‒spytałem,przerywającporaz.pierwszydługimonologmej

towarzyszki.

‒Johnson?Takisobiepoczciwyodludek.Mieszkatutajodniepamiętnychlatwchacie,
przy

którejbudowienieużyłanijednegogwoździa.

‒Więctomormon…

‒Mormonpodobno.

‒Ilemażon?

‒Anijednej.Zupełniesammieszkawpuszczy.

‒Zapewnejakiśoryginalny,co?

‒Owszem.Zresztązobaczygopanniebawem,gdyżzbliżamysiędojegopustelni.

‒AlerównocześnieoddalamysięodKinsley.MissJuana,wielkiczaswracać.Nie

próbowałempaniprzedtemnaglićdopowrotu,sądząc,żemożetenranionylotnik
dogorywaw

lesie,czekającnadaremniepomocy.Skorojednakmamyterazpewność,żestarymormon

zaopiekowałsięnim,tracimycennyczasniepotrzebnie.

‒Czyjapanubronięwracać?Proszę,wolnadroga.

background image

‒Niepotopaniszukałemwpuszczy,abyterazsamdofarmypowracać,tymwięcej,że
Mr.

AllanBarkerprosiłmnie,abympaniwpowrotnejdrodzetowarzyszył.

‒O,wujaszekchceminarzucićopiekuna?Jakiżpowódtejkurateli?

‒Podobnodoszłodojakiegośzatarguzczarnymirobotnikami.

‒Bujda!Wujtrzymaichżelaznąręką.Natomniepannieweźmie.

PowtórzyłemjejprzebiegrelacjizarządcyDavidainadmieniłem,żesamsłyszałemodgłos

kilkuwystrzałówrewolwerowych.

‒Szkoda,żemnietamniebyło‒rzekłamiwodpowiedzi,uderzajączpasjąszpicrutąpo

cholewkachswychsportowychbucików.

‒PogadałabymzCzarnymi,żeno!…

‒Tasposobnośćprzepadnie,oilepaniniepojedziezemnązarazdofarmypaniwuja‒

kusiłem,niepomijającżadnejokazji,bylebyupartądziewczynęskłonićdopowrotu.

Parsknęłaśmiechem.

‒DobraliściesięzJasperem,niemacomówić.Ontakżepróbowałtysiącznychforteli,
chcąc

mnieprzerazićwidmempowodziizmusićdowyjazduzKinsley.Dobrzewięc.Pojadęz
panem

donaszejfarmy,ale…

‒Ale?

‒powtórzyłempytająco.

‒WpierwzłożymywizytęJohnsonowiidowiemysięczegośolosachrannegolotnika.
Oto

dojeżdżamywłaśniedopustelni.Jeszczejednokolanościeżki

‒ibędziemynamiejscu.

background image

VII

Juanaznałaokolicędoskonaleiorientowałasięwpuszczyświetnie,coniebyłorzeczą
łatwą,

boszatalasupozostałazupełnietakasamainicniezapowiadałobliskościludzkiej
siedziby.

Ajednak,gdyminęliśmyzakręt,drzewarozstąpiłysięnagleiujrzałemniewielkąpolanę,
na

niejzaśdwamałedomki,oddzielonestudniąikorytemdopojeniabydła.Jedenztych
domków

posiadałdużeokno,drugiwyglądałnastajnięczyoborę,acałetomałegospodarstwobyło

ogrodzoneniskimżywopłotem,spozaktóregowystrzelałypniemłodychdrzewek
owocowych.

Naszprzyjazdzauważonozaraz;naproguprzyzwoitszegodomkustanąłwysoki
siwobrody

mężczyznai,przysłoniwszysobieoczydłoniąodczoła,abygosłońcenieraziło,patrzyłz

zaciekawieniem,kogobogiprowadząwtoodludzie;nieczęstotuzapewnektośzajrzał,
nie

częstopustelnikJohnsonwidziałbliźnich.

Przywiązawszykoniedodrzewa,ruszyliśmywstronęmałejfurtki.

‒Jaksiędziadekmiewa?‒zawołałaJuana,wyprzedzającmnieibiegnącścieżkąwśród

starannieutrzymanychgrządekzjarzyną.

Nadźwiękjejmelodyjnegogłosuuśmiechszczerejradościzajaśniałnasurowymobliczu

starca.

‒Ach,toty,dziecino‒odrzekł.‒Niepoznałemcię,albowiemzłoteokoBogaoślepiło

mojeniedołężneźrenice.Wżdywydałomisię,iżedwóchjeźdźcówspostrzegam.

‒Aco,niemówiłampanu,żeoryginał?

‒szepnęłaJuana,odwróciwszysięwbiegudomnie

i,podskakując,jakmaładziewczynka,pośpieszyładostarca.

Jaszedłempowoliztyłu.Wzięłomniezmiejscamalowniczepięknoobrazutej
leśniczówki,

jaktowmyślinazwałem,anajejtle,dostojnejsylwetkistarca,którybrodęmiałdługą,
barwy

staregosrebra,iprzemawiałarchaicznymjęzykiem.

Nadalszymplanierosłydębystuletniezdługimibrodamihiszpańskiegomchu,sędziwi

background image

staruszkowieijedyniprzyjacielepatriarchy,zktórymizapewnewiódłpoważnegawędy
swoim

stylembiblijnym.

‒Wszelakonieomyliłmniewzrokmój.Ktośprzyjechałztobą,córeczko

‒zabrzmiałgłos

pustelnika.

‒Takjest,dziadziu.Tojestpan…hm?

Powiedziałemswojenazwisko.

‒Mniejszaonazwisko‒rzekł,przeszywającmnieprzenikliwymispojrzeniami.

‒Mniejsza

onie,skorojesteśsprawiedliwym,mójsynu,ichowaszprzykazania.

‒Tegopanaposłałwujzamną,abymniezginęławpuszczy.Jakwidzisz,dziadziu,twoja

maleńkapraprawnuczkadostałaniańkęnastarość.Aleniedokuczajmymu.Bądźmy
sprawiedliwi

imiłosiernidlamaluczkich,jakmizawszeradzisz.Raczejpowiedzmi,kochany
staruszeczku,co

porabiarannylotnik,któregoznalazłeśwlesieizaprowadziłeśdoswejchaty?

‒Jużwieszotym?

‒Dziwicięto?Czyżnieodciebienauczyłamsięczytaćwksiędzepuszczy?Odciskistóp,

konia,któregociskradziono,śladykrwi,wygniecioneprzezdwaciężkiepakunkimiejsca
w

trawie,ułamanegałązkipowiedziałymiwszystko.

‒Dobrze‒pochwaliłpojętnąuczennicęispytał:‒Skądwieszatoli,żekoniami

skradziono?Azaliżniemogłemgosprzedaćlubpożyczyć?Dlaczegosądzićbliźnichz
najgorszej

strony?

Juananienamyślałasiędługonadodpowiedzią:

‒Ponieważ,gdybyci,dziadziu,koniazabranozatwojązgodą,niebyłbyśszedłjego
śladem,

anibyłbyśgoszukał,ty,którytak

niechętniestądsięruszasz.Topierwszywniosek,adrugijesttaki,żeczłowiek,którynie
zawahał

sięstrzelaćwcelachmorderczychdoswegotowarzysza,awięcczłowiekzły,wolał
ukraśćkonia,

niżpłacićzańipokazywaćsięnaoczyludziom,zamieszkałymwpobliżumiejsca,gdzie

background image

on

popełniłzbrodnię.Czydobrze?

‒Żelepiejniemożebyć‒odparłzradosnądumą,ajarównieżniemogłemrozumowaniu

Juanyniczarzucićipatrzyłemnaniązrosnącympodziwem.

‒No,aterazodpowiedznamojepytanie,cosłychaćzrannym.Jesttam?‒spytała,

wskazującnachatę.

‒Jest,bredziwgorączceigodzinyjegosąpoliczone,zaiste.TejnocystanieprzedSądem

Pana.

‒Bredziwgorączce?‒zainteresowałasię.‒Comówił?Możepowienamnazwisko

zbrodniarza.

‒Czymożnabygozobaczyć?

‒spytałem.

Starzeczamyśliłsię;nagleżywybłyskzamigotałwjegonieruchomychźrenicach.

‒Pójdźmydoniego.Tysięmożeszprzydać,córeczko.

‒Ja?Skorotyniepotrafiszgozatrzymaćprzyżyciu,cóżjapomogę?

‒Niktniemożezatrzymaćwdrodzetego,któregoBoguspodobałosiępowołaćprzed
Jego

Sądsprawiedliwyiniedlategocięprzyzywam,córeczko…

‒Tylko?

‒Tyznaszdobrzemowęhiszpańską,jazaśledwiekilkasłówtegojęzykarozumiem.

‒Więctenlotnikjestmoimrodakiem?

‒Takmisięwidzi,dziecino.Azatem…

AleJuanajużniesłuchaładalej.Wkilkubajecznychsusachprzesadziłaodległość,
dzielącą

naszągrupęoddrzwichaty,iznikłapozanimi.

Podążyliśmyzanią.

Uderzyłamniezaraznawstępieprostotaizarazemoryginalnośćwnętrzajasnej,schludnej

izby,alecałąuwagępochłonął

widokleżącegonałożuczłowieka,obokktóregosiedziałaJuana,skwapliwie
nadsłuchując.

Rannybyłnieprzytomny.Jegozarośnięta,niesympatycznatwarzskrzywiłasięjakbypod

wpływemstrachu,pałałarumieńcemsilnejgorączki,azustotwartychwydzierałsię
chrapliwy

background image

oddechipadałyniekiedyoderwanesłowa…

‒Pedro!…PedroQuiedra…

‒usłyszałemwpewnejchwilicałkiemwyraźnie.

‒PedroQuiedra?‒powtórzyłJohnson,jakgdybysobiechciałwbićwstarcząpamięćto

nazwisko.

‒Azaliżbyłobytoimięzabójcy?

‒mruknąłpółgłosem.

Juanapotrząsnęłagłowąprzecząco.

‒Nie‒rzuciłaszeptem.‒PedroQuiedratowódznajgroźniejszejszajkibandytówwmej

ojczyźnie.Zowiągo„sępem”,azaręczamwam,żewzupełnościzasłużyłnaten
przydomek.

Skądbysięonwziąłtutaj,wLuizjanie.

Zustumierającegopadłyznowujakieśzdania.

Juananadstawiłaucha,apojmującnasząciekawość,tłumaczyłastłumionymgłosem
każde

zasłyszanesłowanajęzykangielski.

‒Pedro…janiechciałem…on…zmusił…rewolwerprzystawiłdołba…benzyny
musiało

braknąć…złotozabrał…czegostoicienademną?…czyjawassammordowałem?…
precz!…

precz…oh!…

Padłojeszczejednosłowo,któregoJuanajużnieprzełożyła,leczpodniósłszysięzłoża,

podeszładomiejsca,gdziestałokilkaglinianychdzbanów.Byłypuste,więcporwała
najmniejszy

iwybiegłaznimdostudni.

Niedowiedzieliśmysięnigdy,coznaczyłynastępnezdania,wyrzeczoneprzez
majaczącego.

Johnsonpokiwałsmutnogłową.

‒Azalipotrzebanamwięcejposłyszeć?‒rzekł.‒Otowyznał,iżmordowałbliźnich

swoich,apowiedzianejest:Niebędzieszzabijał”…Kocioł,osmolonyogniemisadzami,
czystszy

jestzaprawdę,niźlisumienietegonieszczęśnika,iprzetozgorzejewpłomieniachpiekła.

Juanawpadładoizbyztakimimpetem,żepoślizgnęłasięiczęśćzawartościdzbanka
wylała

napodłogę.Podeszłapotemdorannego,podłożyłamudłońpodgłowę,dźwignęłają,ado

background image

spieczonychustprzytknęłabrzegnaczynia.

Zachłysnąłsię,leczpiłchciwie;pochwilispojrzałprzytomniejiwzrokjegospocząłna

surowymobliczuJohnsona.Wybełkotałcoś,czegorównieżniezrozumiałem,alewczym

wyczułemnutęzapytania.

‒Onpyta,gdziejest,dziadziu‒wyjaśniłaJuana,któraodstawiłatymczasemdzbanek,a

podtrzymującrannego,stałaniejakopozapolemjegowidzenia.

‒Powiedzmu,iżeprzebywapoddachemczłowiekasprawiedliwego.

Domyśliłemsię,żedziewczynaniedokonałatymrazemdosłownegoprzekładu,gdyż
mówiła

cośdługopohiszpańsku,prawdopodobnieuspokajałarodakalubzalecałamu,abysięnie
męczył

inierozmawiałbezpotrzeby.

Lotnikodwróciłgłowęzwyraźnymwysiłkiem,chcączapewneujrzećSamarytankę,która
mu

podaławodęiprzemawiadońwojczystymjęzyku.

Juanamrugnęłanamnie.

‒Niechgopanpodtrzymanachwilę,ajausiądęnadawnymmiejscu;onpragniemicoś

jeszczepowiedzieć.

Stanąłemuwezgłowiałoża,onazaśpostąpiłatakjakpowiedziałaprzedchwilą.Zaledwie

jednakusiadławnogachrannego,drgnąłiszarpnąłsięztaknieoczekiwanąsiłą,żeomal
nie

spadłnapodłogę.

‒Cosięstało?Zpanatakżeniezgraba!

‒skarciłamnie,sądzącniesłusznie,iżzpowodumej

niezgrabnościchorydoznałtakiegowstrząsu.Przysunęłasięteżbliżej,leczwtym
momencie

lotnikwrzasnąłprzeraźliwie.

Hallegado!

Spojrzeliśmyposobiezezdumieniem,apotemwszyscytrojeprzenieśliśmynasze
spojrzenia

naniegoiręczę,żenawetspokojnyJohnsonsięprzestraszył.

Twarzrannegowykrzywiłjakiśohydnygrymas,wzrokoszalałyodgrozyiprzerażenia
wpił

sięwoczyJuany,azdygocącychfebryczniewargdobywałsięoddechchrapliwy,czasem

background image

świszczący,czasemprzechodzącywszept,wktórympowtarzałysiętesamegłoski:

Hallegado!…Hallegado!

Bezgranicznylękizabobonnatrwogawibrowaływjegogłosie.

‒Cóżtoznaczy?

‒Coonmówi,córeczko?

Pytaniemojeipustelnikapadłorównocześnie.

Juanaodwróciłatwarzkunam.

‒Znaczytotyle,co:„przyszła”,„onaprzyszła”odparłacichuteńko.

‒Odniosłemwrażenie,żewidokpanigotakprzeraża.Możeprzypominamupanikogo.

Lepiejzejśćmuzoczu.

Johnsonporuszyłgłowąpoziomonaznak,żeniezgadzasięzemną.

‒Niecóreczko.Nietwójwidokgotakątrwogąnapawa.Onśmierćwidziidrżyteraz,

grzesznikskamieniały.

Staryfanatykwyrzekłtesłowagłosemtakuroczystymistanowczym,żemniedreszcz

przeszedł,aJuanazerwałasięzokrzykiemiskoczyławmojąstronę.

Kiedyprzebiegaławzdłużłóżka,lotnikcofnąłsię,jakmógłnajgłębiej,ażprzywarłniemal
do

ścianyipodniósłdłonienawysokośćczoła,jakbysięchciałzasłonićprzedciosem.

Jeszczejedenprzeraźliwywrzasktrwogiporozdzierałświeżeranywpłucachpokuli

zdradzieckiegotowarzyszaikrewbuchnęłaustami.Wielkimihaustamiodpluwałjądo

podstawionejszybkomiednicy,łapałztrudempowietrze,którebulgotałozłowrogo,
przedzierając

sięprzezzalanekrwiądrogioddechowe,krztusiłsięiznowuodpluwałrazzarazem.

Leczwkrótceosłabł.Głowaopadłamunapoduszkę,spojrzeniaznieruchomiałychoczu

przylepiłysiędopowały,ręceległybezwładnienaposłaniu,tylkozlepkichwargsączyła
sięw

dalszymciąguszkarłatnanitkakrwi.

‒Skończył

‒rzuciłempółgłosem,alesądtenwydałemzbyt

wcześnie.Zustumierającegospłynęłowtejchwilichroboczącymszeptemjeszcze
ostatnie,

niedokończonesłowo:

Halle…ga…

background image

Hallegado‒powtórzyłaJuana,chwytającmniebezwiedniezarękę.Ona,śmierć,

przyszła…

‒Aduszagrzesznikaodeszładopiekieł!

‒dorzuciłpustelnik.

Chciałemmupowiedzieć,żeprzynajmniejwtakiejchwilimógłbysięwstrzymaćod

wygłaszaniafanatycznychsentencji,leczwyprzedziłamnieJuana.

‒Skądwiesz,żedopiekieł,dziadziu?Możewłaśnie…

‒Córko!‒przerwałjejgrzmiącymgłosem.‒Azaliżniemiałaśuszuotwartychku

słuchaniu,kiedyongrzesznikwyznawałswojeprzewiny?Azaniemówił,iżwielu
zgładził

zbrodnicząręką,azaliniezmarł,nieprzebłagawszyStwórcy?…O,nieprzebraniewielką
była

miarajegogrzechów!

‒LeczznaczniewiększejestmiłosierdzieBoże,mójsurowydziadziu

‒odparłałagodniei,

przyklęknąwszyobokłoża,dodała:

‒Zamiastsięspierać,pomódlmysięlepiejzaniego.

Zachowałemścisłąneutralnośćwczasietegosporu,alemuszęprzyznać,żepostępowanie

młodejHiszpanki,katoliczki,któramodliłasiężarliwiezaduszętajemniczego
zbrodniarza,

więcejmiprzemówiłodoserca,niżprzesadnasurowośćmormona,którystałnaśrodku
izbyze

skrzyżowanyminapiersiachrękamiimierzyłzmarłegowzrokiem,nieobwieszczającym
munic

więcejpróczbezlitosnegopotępienia.

background image

VIII

Wjakiśczaspotemopuściliśmypustelnika,przyrzekającmunaodjezdnym,że
zawiadomimy

kompetentnewładzeokatastrofiesamolotunapolanieiośmiercilotnika.Odwiedliśmy
goteżod

zamiarunatychmiastowegopogrzebaniazmarłego.

‒Naraziłbysiępannapoważnenieprzyjemności;niejestrównieżwykluczone,iżjakiś

podejrzliwyurzędnikuważałbytozachęćutrudnieniaśledztwa

‒tłumaczyłem.

‒Czemuniemówiszotwarcie,mójsynu,comasznamyśli.Chciałeśpowiedzieć,iże
głupcy

mogąmniezazabójcępoczytać.Niedbamoto…SercemojejestczysteiPanwybawi

sprawiedliwegosługęzwszelakichobieży.

Zestarczymuporemudowadniałnam,iżnielękasięaniwięzienia,aniśmiercinawet.

‒Dobrze,dobrze‒wtrąciłaJuana.

‒Jestempewna,żewyszedłbyś,dziadziu,obronnąręką,

niemniejjednakmógłbyśsięprzesiedziećjakiśczaswareszcieśledczym,aśledztwotrwa

niekiedycałemiesiące.Pomyśl,dziadziu.Kilkadługichmiesięcywponurejceli
więziennej,

zamiastwtwympięknymustroniu.Dlategonieupierajsięisłuchajdobrejradymego

towarzysza.Niezapominajteż,żeludziezmiastniepotrafiączytaćwksiędzepuszczyi
deszcze

mogązatrzećteślady,którejaznalazłam.

Przypuszczenie,że„ludziezmiast”moglibygousunąćnajakiśczaszuroczejpustelni,

okazałosięnajbardziejprzekonywującymargumentem.Johnsonwysłuchałrazjeszcze
moich

wskazówekiprzyrzekł,żesiędonichzastosuje.

‒Pozatymmyobojezgłosimysięnaświadków‒zapewniliśmygo,ruszającwpowrotną

drogękufarmie.

Jadącstrzemięwstrzemię,rozmawialiśmyzsobązpoczątkubardzoniewiele;
wspomnienie

zgonulotnikaistrasznychchwiljegoprzedśmiertnejtrwogibyłyjeszczenazbytświeżei
nie

background image

pozwalałynaswobodnąpogawędkę.

‒Jakbrzmiałonazwiskoowegorozbójnikameksykańskiego?‒spytałemwpewnym

momencie.

‒Możepanijeszczepamięta?

‒PedroQuiedra

‒odparła.

‒Tak,PedroQuiedra.Hm,hm…jeślimniepamięćniezawodzi,to…

‒Toco?

‒Tojesttosamonazwisko,jakiewymienianowdziennikachzostatnichdni.Czytałapani

chybaobezprzykładnymnapadzienaeksprespodGuadalajara?

‒NapadpodGuadalajara?Nie,nieczytałam.DziennikiprzychodządoKinsleyz

jednodniowymopóźnieniem,azresztą,prawdępowiedziawszy,wolępolowaćwpuszczy,
niż

tracićczasnaczytanieczasopism.Chyba,żeleje;wówczaszabieramsiędoprzejrzenia
całej

paczkigazetodrazu.

Wobectakiegostanurzeczyopowiedziałempobieżniehistoriętragediiekspresu,

nadmieniając,żepodejrzewasięonapadbandęPedraQuiedry.

‒Nazwiskotegohersztauleciałomizpamięciinieprzypomniałemgosobienawet

wówczas,kiedyjetenumierającylotnikkilkakrotniewymienił.Aleterazjestemniemal
pewien,

żesprawcanapadunaekspresnazywałsiętakżeQuiedra

‒zakończyłemswojeopowiadanie.

‒Tomipannowinępowiedział!‒zawołałaizwestchnieniemulgidodałaciszej,jak
gdyby

dosiebie:‒Jakieszczęście,żetenstrasznywypadekniezdarzyłsięprzedtygodniem,
tylko

przedwczoraj.Niemiałabymspokoju.

‒Jakto?Dlaczego,proszępani?

‒Bo,widzipan,mniejwięcejdwatygodnietemudostałamlistodmatki,żezakilkadni

przenosząsięcałąpaczkązMeksykudoGuadalajara.Tamjestznaczniespokojniej.
Słyszałpan

chybacośniecośonieludzkimprześladowaniukatolikówwmejojczyźnie?

‒Owszem,trudnobyłootymniesłyszećkomuś,coniemającustawicznychokazjido

background image

polowań,poprzestajenaczytaniudzienników

‒odparłemżartobliwie.

‒Wtakimraziewiepanbardzomało…Temasońskiepiśmidłałżąlubpodająogólnie
znane

fakty,przekręcając,cosięda.Itojednaprzyczynawięcej,dlaczegogazetnieczytam‒

wybuchnęła.‒Totrzebazobaczyćnawłasneoczy,trzebaprzeżyćosobiściete
prześladowania,

wobecktórychblednązbrodnieNerona.Mnieniestetyniepozwolonodzielićcierpień
mych

ziomkówimej

rodziny.Niemampodobnożadnychkwalifikacjidorolipokornejmęczennicy.Kiedy
pewnego

razuzamalowałamprzezbuzięszpicrutąjednegoztychoprawców,szwagiermusiałdać
grubą

łapówkę,abymsięniedostaładowięzienia,amatkaisiostra,przerażonemoją
krewkością,

wysłałymnienajbliższymstatkiemdoNowegoOrleanu,gdziejużczekałwujaszek
Barker,

zawiadomionytelegraficznieoprzyjeździewojowniczejsiostrzenicy.Dziękitemuwłaśnie
siedzę

tutaj,zamiastdzielićlosymoichnajdroższych.

‒Więcrodzinapani,tojestmatka,siostraiszwagier,pozostaliwMeksyku?

‒ciągnąłemją

zajęzyk.

‒Pozostaliwstolicyniemaldoostatnichdni,ale,jakjużwspomniałam,mieliprzed

tygodniemprzenieśćsiędoGuadalajara,gdziejestpodobnospokojniej.Toteżrozumie
panteraz,

dlaczegoodetchnęłamzulgąnawiadomość,żestrasznynapadnapociągmiałmiejsce

przedwczoraj,aniewcześniej.MojarodzinajestjużwGuadalajara.

Niemiałemsumienianiepokoićjejuwagą,żeprzesłyszałasię,słuchającmojego
opowiadania,

żenapadnaekspreswydarzyłsięnieprzedwczoraj,alekilkadniwcześniej,żewięcnie
jest

wykluczone,iżwłaśnietymnieszczęsnympociągiemjechałajejrodzina.Dręczyłabysię

najgorszymiprzypuszczeniami,prawdopodobniebezpodstawnymi.

ZresztąmyśliJuanyżeglowałyjużwinnymkierunku.

background image

‒Dlaczegoonsiętakprzeraziłnamójwidok?Comiałyznaczyćtesłowa:„ona
przyszła”?‒

monologowałapółgłosem,rozpamiętywającwidocznieagonięlotnika.

‒MisterJohnsonpodałjednorozwiązaniezagadki.

Mojatowarzyszkawzdrygnęłasięiprzeżegnałaukradkiem.

‒Nie,nie

‒zaprzeczyłażywo.

‒Onpatrzałwówczascałkiemprzytomnie.

‒Wtakimrazietrzebabyprzyjąćmojąhipotezę.

‒Mianowiciejaką?

‒Nadmieniłemjużwtedy,żeprawdopodobnieprzypomniała

mupanikogoś,jestpanidokogośbardzopodobna.

Gdzieśbliskozachrzęściłagałąź.Naszewierzchowce,zdradzającejużodchwilipewne

zaniepokojenie,zaczęłystrzycuszamiiprzysiadaćtrwożnienazadnichnogach.

Nieprzywiązującdotegożadnejwagi,kończyłem:

‒Możeposiadapanisobowtóra,któregoonwłaśnieznał.Zdrugiejjednakstrony
twarzyczka

paninienależydoczęstospotykanychtypów,jaknaprzykładtyp„sweetgirl”wśród
dziewcząt

rasyanglosaskiej.Rysypanimająswójindywidualnywyraz.

‒Tylkobezkomplementów,pochlebco‒przerwałamiinawiązującdopierwszego
zdania,

dorzuciła:‒Jeślichodziouderzającepodobieństwomoichrysówisylwetkidoinnej
osoby,to

rzeczywiścieposiadamsobowtóra,araczejjakowiekiemmłodsza,samajestem
sobowtórem

mojej…

DalszesłowazamarłyJuanienaustach,pobladłychodnagłegowzruszenia.Jarównież

zadrżałemiinstynktowniewyciągnąłemdłońpostrzelbęmejtowarzyszki.

‒Nieprzeszkadzać!‒syknęłaprzezzęby,odtrąciwszymojąrękę.Jakimścudemzdołała

zapanowaćnadprzerażonymwierzchowcemiwymierzyłazsiodła.Dostrzałujednaknie
doszło.

Groźnywładcapuszczyznikłrównieszybko,jaksiępojawiłnaścieżce,wodległości
może

dwudziestukrokówodnas.Znikłtakpośpiesznie,taktajemniczoicicho,żegdybynie

background image

wahadłowyruchrozkołysanychkrzaków,gdybynieszelestłamanychwjegodalszym
pochodzie

gałązek,byłbymskłonnyprzypuścić,iżtowszystko,nacopatrzyliśmyprzezkilka
sekund,było

przywidzeniempoprostu,aniefaktem.

Przypuszczenietozyskiwałonasilewmiarę,jakcichłszmeroddalającychsiękroków

groźnegokota,wmiarę,jakustawałochybotaniepotrąconychwskokukrzewów.Leczna
przekór

wszystkiemutkwiłwpamięciobrazwspaniałegorabusia,prężącegosweżółtawe,czarno

nakrapianecielsko,zwracającegokunamfosforyzującebłyskiswychzielonkawych,do
połowy

przymrużonychoczu,idowódbardziejprzekonywujący:narozmiękłejścieżcedwa
świeże

odciskipotężnych,stalowychłap.

‒Przezpana,wstrętnymieszczuchu!‒wybuchnęłaJuana,walczączwycięskoz
wyraźnym

drżeniemgłosu.‒Takmisiędostrzałuślicznieustawił,atenspłoszyłgoruchemręki!
Nigdy

panutegoniedaruję.Alebyłładnyokaz,co?

‒Śliczny‒potwierdziłem.‒Tylkopozwolęsobiezauważyć,żezpanibardzo
lekkomyślna

istota.Nigdybymiprzezmyślnieprzeszło,żewtymlesie,takbliskoludzkichosiedli,
spotkam

pumę.

‒Pumę?Ha,ha,ha,ha!Zdaniempanatenkoteczektobyłatylkopuma?Nie,mój
znakomity

znawcozoologii.Puma,spotkanawtychstronach,mabarwęskórysrebrnoszarą;zowiąją
ztego

powodu„srebrnymlwem”.

‒Atendrapieżniktobyłpanizdaniem…?

‒Tobyłjaguar,mójpanie!…

‒Jaguar?!

‒Jaguariwdodatkudorodnyokaztejkrwiożerczejrodziny.Pochlebiamsobie,żejestto
ten

samosobnik,któregośladyspotkałamjużdwukrotnie.Zarazodmierzędługośćodcisków.

‒Nie,niepowątpiewałem.‒Jaguarjest,coprawda,bardzozuchwały,aleiroztropny.

background image

Jeśli

chciałzapolowaćnanas,niebyłby..

Umilkłem,tużbowiemprzednamizachrzęściłykrzakipowtórniei,zanimJuanazdołała
się

zmierzyćdostrzału,przemknęłanamprzednosemtrójkaprzepięknychzwierząt:jeleńi
dwie

łanie.Dążyływtęsamąstronę,coichkrwiożerczypogromca,izapadływgęstwinęleśną,
a

tętentichbiegurozbrzmiewałprzezdłuższąchwilę.

PięknaJuanabyłatakzdumiona,żezapomniałatymrazemzepchnąćnamniewinęza
swoje

ponowneniepowodzeniemyśliwskie.

‒Carramba!‒mruknęławkońcu.‒Dużojużrzeczywidziałam,ale,żebyjelenieścigały

jaguara,towidzęporazpierwszy.No,no…Rozbitysamolotnapolanie,śladytajemniczej

tragediiikrwawegoporachunkumiędzylotnikami,śmierćpilota,którego

przeraziłmójwidok,wreszciejaguar,potulnyjakbaranizmykającyprzedpościgiem
jeleni…czy

toniedosyćnajedendzień?

‒Widocznieniedosyć,boproszęspojrzećpozasiebie,o,tam…

Juanaprzetarłazdziwioneoczy.

Kołozakrętu,któryminęliśmydopieroco,przesuwałasięwpoprzekporosłejmchem
ścieżki

szeroka,czarniawawstęga.

‒Toprzecieższczury!‒krzyknęłai,niewielemyśląc,wystrzeliłanaoślepwstronężywej

strugizwierzątek,przebiegającychwpośpiechuodkrytąprzestrzeń.Detonacjawystrzału

wywołałapewnezamieszaniewzwartychszeregacharmiiszkodników,lecznakrótko.

Szarociemnamasapokryłaszybkozielonąlukę,setkibardziejniecierpliwychstworzeń
skakały

pociałachpowolniejszychtowarzyszy,ijedynywswoimrodzajubiegnaprzełajtrwałw
dalszym

ciągu,roznoszącpolesieszelest,podobnydoszelestukroplidżdżu,bijącycholiście.

Pięćminutpóźniejnatknęliśmysięnamniejszykorpusmyszy,wędrującychrównieżna

południe.

‒Wujsięucieszy‒twierdziłamojatowarzyszka.Niemapanpojęcia,ileszkodynarobiły

mutemałedrabywbawełnie.Toprawdziwaplagaplantatorów.

background image

Dotarłszydorozbitegosamolotu,ujrzeliśmynaśrodkupolanytrzymałeczarne
niedźwiedzie.

Pędziłymniejwięcejwkierunkuaeroplanu,nicsobienierobiącznaszejobecności.

‒No,tymrazemjużniebędęczekała,ażznikną.

Poprosiłemją,byniestrzelała.

‒Ciekawe,dlaczego?

‒żachnęłasię,oburzonamojąinterwencjąnarzeczbiednychmisiów.

‒Czypanijeszczenierozumie,cooznaczatamasowawędrówkawszystkichzwierząt?

‒Pożarlasu?…Wykluczone.Poczułabymdym.

‒Niepożar,MissJuana,leczpowódź.

‒Powódźtutajdotrzećniemoże‒powtórzyłanieodrodnasiostrzenicaAllanaBarkera.‒

Niechpaniniebędziedziecinną.Wolnopanibyłobagatelizowaćsobienaszeostrzeżenia,

aleteraz,gdyucieczkamieszkańcówpuszczy,którychinstynktsamozachowawczy
wypędzaz

tychokolic,dowodzi,żeniebezpieczeństwojestbliskie,niewolnonamtracićaniminuty.

‒Właśnie,żeniebędęuciekała.Oto,jakiskutektego,żemniepanzagadał.Niemogę

strzelać

‒wołała.

Jakożwczasienaszejkrótkiejrozmowyuciekająceniedźwiedziedopadłykrzaków,
rosnących

przedścianąlasuiznikłynamzpolawidzenia.

Juanaobraziłasięnienażarty.Przewiesiwszystrzelbęprzezplecy,ruszyłaostrymkłusem
w

stronęodległejjeszczefarmy,oświadczywszymikategorycznie,żewracadowuja,aja
mogę

sobiejechać,dokądmisiępodoba,byleniezanią.

‒Wobectegomuszębyćnieposłuszny‒odparłemipojadętużzapanią.Muszęponieść

konsekwencjedanegopanuBarkerowiprzyrzeczenia,żeodszukampaniąibędęsięnią

opiekował.

Zamiastodpowiedzipodcięłakonia.

Wmilczeniupędziliśmypoprzezpuszczę,wktórejpanowałruchniezwykły.Cochwila

spotykaliśmyspóźnionychzbiegów,wśródktórychniebrakłowiewiórekanipapug,
spieszących

równieżnapołudnie,leczinnądrogą,bozgałęzinagałąź,zjednegoszczytudrzewana

background image

drugi.

Razjeszczeprzebiegłnamścieżkęmałyniedźwiadek,opuszczonysnadźprzezmatkęlub
też

śpiochzatwardziały,któregoniezdołałyobudzićdośćgłośneechaogólnejwyprowadzkiz

zagrożonychokolic.Juanajużniesięgałapostrzelbę,zrażonatylokrotnym
niepowodzeniemw

owympamiętnymdniu.Możezresztąwkońcuuwierzyławmożliwośćniebezpieczeństwa

powodziipragnęłaodrobićstraconyczas.Utwierdziłamniewtymprzekonaniujej
odpowiedź,

jakąrzuciła,kiedyspytałem,dlaczegozboczyłazeznanejmileśnejdrożynywzarośniętą
lianami

ścieżkę,wiodącąprostonapółnoc:

‒Tędywydostaniemysięprędzejnaotwartąprzestrzeń.Razwreszciezobaczę,cosiętam

dzieje.

Takwięc,kiedywszystko,cożyło,umykałowpopłochuwpołudniowymkierunku,my
dwoje

śpieszyliśmywprzeciwnąstronę,wsamąpaszczęniewidzialnegonarazie
niebezpieczeństwa.

background image

IX

‒No,paniestrachajło,gdziepańskapowódź?‒zagadnęłaJuana,gdywydostaliśmysięz

lasunaodkrytąprzestrzeńiujrzeliśmydolinęwtakimsamymstanie,wjakimbyła
przedtem,to

jestpokrytąniesymetrycznierozrzuconymiplamamistawków,kałuż,strumyków,lecz
bynajmniej

niezatopioną.

‒Jednakżeszóstaminęłajużdawno,azatemtamy„CzerwonejRzeki”jużwyleciaływ

powietrze.Całeszczęście,żewodatujeszczeniedotarła.

‒Inigdyniedotrze,zapewniampanaporazchybasetny.Zakilkaminutbędziemy

przejeżdżalikołomejwieży.Stamtądmożnaogarnąćwzrokiemcałąokolicę.Zrozumie
pan

wówczas,dlaczegoKinsleyniemożebyćzagrożonepowodziąwżadnymwypadku.

WieżąnazwałaJuanapagórek,któryraczejzasługiwałnamianokopca,bowysokośćjego

ponadpoziomdolinynieprzekraczaładziesięciumetrów.Byłzatobardzostromy,
pokrytyna

wszystkichstokachpłaszczemgęstychkrzaków,anasamymszczycierosłopotężne,
rozłożyste

drzewo,jaksięzachwilęprzekonałem,dąbsędziwy,również,jakjegobraciawpuszczy,

ozdobionysiwymibrodamizwisającegomchu.Dąbtenwystrzelałzwierzchołka
stożkowatego

wzniesienia,przypominajączdalekakierzekszparagu,którytakżewyrastazpodobnego,
aczw

miniaturze,kopczyka.

Uwiązawszykoniedojakiegośsolidniejwyglądającegokrzaka,zaczęliśmysięwspinaćw

górępospadzistymstoku.Spłoszyliśmyprzytejsposobnościkilkanaściewężyorazich

prześladowcę,

różowegoflaminga,którywmyśliwskimzapalezapuściłsięażtutajizmykałteraz
pośpiesznie

namoczary.

‒Ładnywidok,co?

Skinąłemgłowąpotakująco,wgramoliłemsięnabardzoniskikonardębuipatrzałemw
dal.

Pozamną,wodległościmożedwustukroków,wznosiłasięciemnaścianapuszczy,którą

background image

opuściliśmyzaledwieprzedkwadransem.WzachodnimkierunkuleżałafarmaAllana
Barkera;

białeiciemnekostkibudynkówwidaćbyłojaknadłoni,awpewnymmomencie
dostrzegłem

nawetczarnypunkcik,sunącyodnajdłuższegobarakuwstronędomumieszkalnego;w

przyzwoitymodstępiemaszerowałdrugipunkt.Juana,któraspojrzałatakżewkierunku
farmy,

zawołałaodrazu.

‒WujaszekuspokoiłNegrówiwraca.Tenztyłu,tonapewnoDavy;nieśpieszysię,bo
wie,

żeczekagoporządnekazanie.

Niechcącsięnarazićnajejkpiny,dopieronasamymkońcuzerknąłemwtęstronę,w
którą

chciałemspojrzećprzedewszystkim,tojestnapółnoc.Odetchnąłemzulgą,widząc,iżnic
się

tamniezmieniło.Nadbajorkamiprzelatywaływmisternychzygzakachdługodziobe
bekasy,

powyżejciągnęłykluczedzikichkaczek,apomokradłachbrodziłyczaple.Aniśladu

spodziewanegozalewu.MożewięcBarkermiałrację,możepuszczonewody„Czerwonej
Rzeki”

odpłynęłygdzieindziejlubrozlałysięirozproszyływinnychstronachwielkiejniziny,
może

powódźturzeczywiścieniedotrze.

Juananapomknęłacoś,żezrozumiem,czemusiętoniestanie,gdywejdęnaszczytjej

„wieży”.Przypomniałemjejtesłowa.

‒Czywidzipantakądługąkresę,biegnącąodzachodunawschód?Nie,nietakdaleko.

Proszęspojrzećtam,gdzietekrzaki.

‒Aha,tu,widzę.Cóżtozanasyp?

‒Tojestwałochronny,któryzbudowałmójdziadek,ojciecwujaAllanaimojejmatki.
Było

towczasiewielkiejpowodziwroku1876czyósmym,kiedyfaleRedRiverrzeczywiście
dotarły

doKinsleyiwyrządziłybardzoznaczneszkody.Dziadeksięzawziąłwówczas,najął
kilkuset

bezrobotnych,kazałusypaćwałna

trzymetrywysoki,obsadziłgokrzakamidlanadaniamuspoistościiodtegoczasu

background image

Kinsleywraz

zeswymiplantacjamigwiżdżenapowódź.Jakodzieckobyłamtutajrazwczasiewylewu;

spacerowaliśmyzwujaszkiemposzczyciewału,patrzącnabezsilnąwściekłośćżywiołu,
który

musiałskapitulowaćunaszychstópiwzdłużnasyputoczyłspienionenurtynawschód,w

kierunkuMissisipi.Terazrozumiepannareszcie,dlaczegoaniwuj,anija,niezamierzamy

opuścićKinsley.

‒Uwaga

‒krzyknąłem

‒wążpełzatużzapanią.Proszęgonienadeptać.

‒Iiii,nielękamsiętegopoczciwca.Aotodrugi,trzeci,widzipan?

Zeskoczyłemzkonaruidlazabawyzaczęliśmyzpomocąszpicrutyiuciętejwitki
wypędzać

trwożliwegady,odktórychroiłosiępodkażdymkrzakiem.

‒Dziwne;tylerazytubyłaminigdyniespotkałamanijednegowęża.Jakażulicha

przyczynatejmasowejinwazji?

‒Jaka?Tasama,któraskłoniłajeleniadoucieczkiwpięknejharmoniizjaguarem,

niedźwiedziami,szczuramiitakdalej,poprostuinstynktsamozachowawczy,przeczucie

wielkiegoniebezpieczeństwa.

Juanaskrzywiłasięnaznakzniecierpliwienia.

‒Powracapandostarejpiosenki.Mówiłamjuż…

Posłyszeliśmyszalonytętentkonigdzieśbardzoblisko.Rozchyliwszydwarosłekrzewy,

spostrzegłemkuniemiłemurozczarowaniu,żetonaszewierzchowceurządzałysobie
harce,

wyrwawszyzkorzeniamikrzak,którytaksolidnienaokowyglądał.Przestraszone
szelestem

taszczonegokrzaka,rwały,jakszalone,wkierunkufarmy.

‒Ładnaperspektywa,mruknąłem.

‒Będziemymusieliwracaćnapiechotę.Dobrze,choć,że

niedaleko.

Przezchwilęspoglądałemzaoddalającymisiękońmi,leczwnetcoinnegozajęłomoją
uwagę.

Podmuchpółnocnegowiatru

przyniósłzsobąechoznajomegodobrzeodgłosumotoruspalinowego.Hen,woddali,

background image

poza

chmaramipłynącegownasząstronęptactwa,wykwitłnaszaroniebieskimtleniebanie

poruszającyskrzydłamiowad,któryszybkorósłwoczach,stałsięwielki,jakkoliber,jak
wróbel,

gołąbidużamewa.Byłtohydroplan.PrzepłynąłnadbudynkamifarmywKinsleybardzo
nisko,

rzucająckilkagarściostrzegawczychulotek.Naszewierzchowce,którejużdobiegłydo

ogrodzeniafarmy,przestraszyłysięwidokuwarczącejwścieklemaszynyipomknęły
cwałemw

stronępuszczy,tąsamądrogą,którąszliśmyzJasperemwtowarzystwieAllanaBarkera.

Obserwujączzaciekawieniemewolucjesamolotu,którywciążjeszczeszybowałponad

Kinsleyiktóregopilotdawałkomuśrozpaczliweznaki,niezwróciliśmyuwaginadziwny
szum,

idącyodpółnocy.Dopiero,kiedyhydroplanodpłynąłnazachód,kiedyścichłotrajkotanie
jego

motoru,posłyszeliśmyobojeówniezwykłyszum,podobnydoodgłosunadciągającej
burzy.

‒Boże!…Coto?…Tam,tam…widzipan?…

SpojrzałemwewskazanymprzezJuanękierunkuiniemogłemsiępowstrzymaćod
wydania

głośnegookrzyku.

Naskrajuwidnokręguwstroniepółnocnejporuszałasię,jakokiemsięgnąć,olbrzymia

żółtawamasa.Wydałomisięwpierwszejchwili,żepatrzęnapotwornetrzęsienieskorupy

ziemskiej.Niesamowitefalowaniepłaskiejrówninyobejmowałocorazwiększe
przestrzenie,

zbliżałosiędonaszzatrważającąszybkością,wysuwającraztu,raźtam,długie,ruchliwe
jęzory,

co,nibyprzedniestraże,przebiegałyioczyszczałyterenprzednadejściemgigantycznej
zaborczej

armii.Owejęzykiprzebijałyzłatwościąwiększekępykrzaków,czyniłyszerokiewyrwy
w

polachtrzcinycukrowej,czybawełny,zajmowaływnagłychwypadachwszelkie
zagłębienia

nizinnegoterenu,opasywałynapotkanewzniesienia,kopce,pagórkiipierzchaływ
potyczcez

silniejszymidrzewami,pozostawiająctesłabetwierdzegłównemukorpusowi,który
ciągnąłw

background image

tylenieprzerwanąławąiścierałnaprochwszelkiezaporyz

równąłatwością,zjakąciężkidrogowywalecmiażdżykruchyszuterwapienny.
Zwycięski

pochódzalewuwyglądałztejodległości,jakłupieskawyprawajakiejśfantastycznej,
potwornie

wielkiejośmiornicylądowej,przyczymowejęzykiodgrywałyrolęmorderczychmacek
polipów.

Juanaocknęłasięniebawemzpierwszegowrażenia.

‒TaksobiezawszewyobrażałamnajazdMongołównaEuropę‒rzekławzadumiei,

przechodzącnatychmiastwswójbeztroski,lekkowzgardliwysposóbwyrażaniasięo
wszystkim,

dodałazuśmiechem:‒No,aletaimponującaofensywapowodzizałamiesięsromotnieu
stóp

naszegowału.

Zobaczypanzachwilę.

Słowamejtowarzyszkiniewyglądałypoczątkowonaczczeprzechwałki.Niebawemdwa

potężnejęzykiwodydotarłydonasypu,aodbiwszysię,zaczęłyodpływaćwzdłużjego
północnej

ścianywkierunkuwschodnim,wktórymterenobniżasięłagodnie,leczstale,ażdo
odległego

korytakrólowejrzek,Missisipi.Alesytuacjazmieniłasięzasadniczokwadranspóźniej,
kiedy

wodawypełniłaszczelniecałąprzestrzeńodnajdalszychgraniczasięgunaszychspojrzeń
w

kierunkupółnocnymażdowału,kiedyzwierciadłotegoolbrzymiegojeziora,upstrzone

różnobarwnymiplamamiuniesionychpowodziąchatidomów,drzew,płotów,krzaków,
nie

przestałosiępodnosićipowoli,lecznieubłaganie,zbliżałosiędopoziomuszczytów
ochronnego

wału.

‒Jeśliprzybórwodynieustaniewciągutrzechdopięciuminut,toKinsley..

‒Głupstwo!

‒przerwałamiopryskliwie.

‒Głupstwo,panipowiada?Owszem,popełniliśmytakiegłupstwo,pozostająctutaj,
zamiast

uciekać,cokońwyskoczy,napołudnie.Jeśliwałniewytrzymanaciskulubjeśliwodago

background image

wierzchemprzekroczy..

Znowuniepozwoliłamidokończyćzdania.

‒Boisiępan?‒przerwałazbajeczniewzgardliwąminką.

‒Proszęnieprzeczyć.Towidać,

żepansięobawiaiprzeklinamnie

wduchu.Otóż,żebypanaprzekonać,żenasypitymrazemsprostazadaniu,żeniegrozi
nam

żadneniebezpieczeństwo,żewkońcupańskacennapowłokacielesnaniebędzienarażona
na

nadprogramowąkąpiel(proszęminieprzerywać,kiedymówię!),japójdęteraztam,
usiądęsobie

naszczycienaszegowałuipozostanęnanim,dopókimisiętakbędziepodobało.

Niełatwymbyłozadaniemprzekonaćnarwanądziewczynę,żeto,cozamierza,jest

bezsensownymszaleństwem,któremibynajmniejniezaimponuje,aprzeciwnie,wystawi
jejjak

najgorszeświadectwo,żedalejz„wieży”widokjestbezporównanialepszynacałą
okolicę,iże

wkońcunogizamoczyizabłociwyżejkostek,idącprzezrozmokłąziemię.Już
zdecydowałasię

pozostać,kiedywmimowolnymprzelotnymspojrzeniudojrzaładwaciemnepunkty,
zdążające

powoliodogrodzeniafarmywstronęnasypu.

‒Oho,wujaszeknieusiedziałwdomu.Wobectegojaniechcębyćgorsza!‒zawołałai

odburknęłacośszorstko,kiedyjąchciałemzatrzymaćniemalprzemocą.Zsuwającsię

pośpieszniepozarośniętymstokukopca,zaczepiłasięrękawemociernistągałąźjakiegoś
krzewu

istraciładobrąminutęczasu,zanimudałojejsięwyplątaćzkolącyhwięzów.Namruczała
sięteż

odpowiednioinasykałazezniecierpliwienia,nieprzeczuwając,żetajednaminutaocali
jejżycie.

TymczasemAllanBarkeriDavy(mieliśmybowiemwszystkiedanepotemu,żetoonisą

właśnie)przebylitrzeciączęśćprzestrzeni,dzielącejichodnasypu,aktóratoprzestrzeń
była

przyfarmieznaczniemniejsza,niżnaprzeciwnaszej„wieży”.

Niespuszczajączokapostępówpowodzi,zauważyłemwpewnymmomencie,żekałuża,

przytykającadopołudniowejścianywałumniejwięcejnaprzeciwfarmy,zaczynasię

background image

rozszerzaćz

wielkąszybkością.Wytężającwzrokwtymkierunku,dostrzegłemchwilępóźniejmaleńki

strumyczek,spływającypostokunasypu.Stałosięwięcto,coprzewidywałem,awco
uparta

dziewczynaniechciałauwierzyć.

‒Stać,naBoga!

‒krzyknąłemzewszystkichsiłi,złożywszy

dłoniewtrąbkęprzyustach,powtórzyłemkilkakrotnie:‒Stać!Wałrunieladachwila!…

Uciekajcie!…Ucieeekaaajcie!

Tamcidwajnieusłyszelioczywiściemegoostrzeżenia,aJuana,któraoddaliłasięjużod

kopcanastokroków,przystanęławprawdzieiobejrzałasięwmojąstronę,lecznie
kwapiłasię

wcaledopowrotu.

WówczaszsunąłemsiębłyskawiczniezpagórkaipopędziłemcosiływnogachzaJuana.

Dopadłemjąwchwili,kiedyzamierzałaruszyćwdalsządrogękuskazanejnazagładę
grobli.

Chwyciłemjejrękęibezceremoniipociągnąłemjąwstronęnaszegokopca.

‒Czyśpanoszalał?

‒żachnęłasię,stawiajączaciętyopór.

‒Ktoznasdwojgaoszalał,tosięwnetokaże‒odburknąłem,zadyszanyodszybkiego

biegu.

Chciałajeszczecośodrzec,alesłowazamarłyjejnaustach.Ujrzałanareszciezłowrogi

strumyczek,którystałsięjuższerokąkaskadąiżłobiłsobiepokaźnąwyrwę,osłabiająci
tak

wątłązaporęolbrzymichmaswody.

Dobiegliśmywłaśniedopodnóżakopca,kiedynastąpiłakatastrofa.

Kaskadazmyłaszczytwałunaprzestrzenikilkumetrów,zamieniłasięwoczachnarwący

potok,narzekę,którejszerokośćrosłazkażdąsekundąokilkanaście,kilkadziesiąt
kroków.

Potwornywarkoczżółtejwodywiłsiękonwulsyjnie,rycząc,hucząc,szumiączłowrogo,
ukazując

naszymodzgrozyrozszerzonymoczomjakieśbelki,deski,drzewa,którełamałz
trzaskiem,

miażdżył,mełłwswoimstraszliwymmłynie.Całeolbrzymiejeziororunęłozpiekielną
wrzawą

background image

wdepresję,jakąbyłacałaprzestrzeńpotejstroniewału,położonaokilkametrówniżej,
niż

zwierciadłoniezmierzonegozbiornikawody.

‒Boże!…Oniniezdążą!

‒krzyknęłaJuana,załamującdłoniezrozpaczy.

RzeczywiścieAllanBarkeriDavymieliminimalneszanse

ocalenialubraczejniemieliżadnych.Znaszegopunktuobserwacyjnegowidzieliśmy
doskonale,

jakodległośćpomiędzyuciekającymidwomapunkcikamiaszczytemścigającegoich
jeziora

wodykurczysięimalejezkażdymułamkiemsekundy,gdyżodchwiliprzerwaniawału
wszystko

liczyłosięconajwyżejnasekundy,ztakoszałamiającąszybkościąnastępowałyposobie

wypadki.

‒Niechsiępaniuspokoi…Możedobiegnądofarmyischroniąsięnajakiśdachlub
drzewo

‒rzekłem,niewierzącwduchuanitrochęwmożliwośćtakiegohappyendu.

Ledwiedomówiłemostatniesłowa,pędząca,jakwicher,strugawodydosięgła
uciekających,

obaliłaichmomentalnieiponiosłazsobą.

‒JezusMarja,JezusMarja,JezusMarja…‒powtarzałaJuana,patrzącbłędnym
wzrokiem

nastrasznykoniecdwóchnierozważnychiupartychludzi.

‒Możesięocalą.Pływaćzapewneumieją

‒pocieszałemjąznowu..

Awtejsamejchwilioszalałypotokpalnąłwogrodzeniefarmyztakąsiłą,żedrewniane
słupy,

poprzecznebelkiisztachetywystrzeliływgóręwyżej,niżkaskadyrozpryśniętejskutkiem

zderzeniawody.Przemknęłomiprzezmyślodrazu,żejeśliAllanBarkeritamtendrugi
nie

utonęlijeszcze,toterazmusielizginąć,aciałaichsątylkobezkształtnymikawałkami
mięsabez

jednejniezmiażdżonejkości.

Epizodzpłotemfarmybyłtylkoskromnympreludiumwobectego,conastąpiłopotem.

WezbranarzekarunęłanabudynkifarmyKinsley.Podłużnybarakdrewniany,służącyna

background image

mieszkaniedlaczarnychrobotnikówrolnych,wywróciłsięizacząłtoczyć,nibykamień,
na

wyścigizespichrzem,magazynami,stodołami,stajniami,którespotkałtakisamlos,a
wszystkie

teszopy,dachy,odłamaneściany,wrota,pale,deski,kawałkipłotu,wozy,sprzęty,drzewa

wyrwanezkorzeniami,odegraływnetrolętaranówprzygeneralnymatakunadom
mieszkalny,

gdziedzisiejszegopopołudniajedliśmylunch,

usiłującbezskutecznieprzekonaćupartegogospodarza,żeniebezpieczeństwanienależy
sobie

lekceważyć.Murowanybudynek,dośćgłębokimizapewnefundamentamizziemią
związany,nie

pozwoliłsięzmieśćtakłatwopowodzi,lecz,naciśniętypotężnie,zbombardowany
uderzeniami

ciężkichtaranów,podmywanyzewszystkichstron,zacząłsiękruszyć,obsuwaćna
narożnikachi

rozpadaćnaczęści,którejużłatwoulegałyostatecznemupogromowi.

ChwyciłemzarękęoniemiałązezgrozyiodrętwieniaJuanę.Jedenzniszczycielskich
jęzorów

pędziłspienionymstrumieniemwnasząstronę.Należałosięschronićjaknajprędzejna
szczyt

kopca,abyniepodzielićsmutnegolosuAllanaBarkeraijegotowarzysza.Wmilczeniu

przedzieraliśmysiępoprzezgęstwękrzewów,porastającychstokinaszegopagórka,
rzucając

chwilamizasiebieniespokojnespojrzenia.

Kiedystanęliśmynaszczycie,farmaKinsleyprzeżywałaostatniakttragedii;zdomu

mieszkalnegopozostałojeszczeskrzydłopołudniowe,narażonenaatakizbuntowanego
żywiołu.

Wnaszychoczachrunęłydwakominy,załamującswymciężaremdachiprzyśpieszając
moment

nieuchronnegokońca.

Naglekopieczadrżałwposadach,awysokisłupwodyprzysłoniłwidoknazatopioną
farmęi

runął,jakdługi,przemaczającnasdonitki.Gdyotrząsnęliśmysiępotejnieoczekiwanej
kąpieli,

naszkopiecbyłjużtylkomaleńkąwysepkąwśródszalejącegomorzawezbranych
odmętów.Bo

background image

wściekłyatakprzedniejstrażyzalewurozerwałmurkrzaków,którespajałysypkąziemię,i
urwał

częśćpagórka,przesądzającponiekądjegolosprzezzrobienietegowyłomu.Całąnaszą
nadzieją

pozostałdąb,któregopotężnekorzeniepowinnybyłyutrzymaćwkarbachchoćbytylko
sam

trzonkopca.

Przeliczyłemsięteż,sądząc,żepuszczaodciągnieconajmniejpołowępotwornychmas
wody.

Powódźwtargnęładolasu,musiałajużprzeztenczasdotrzećdopolanyrozbitego
samolotu,lecz

zwierciadłoniezmierzonegojezioranieopadłoaniopólmetra.

Tak,jakprzedtem,sięgałodostópkrzaków,porastającychszczytyochronnegowalu,który
tak

fatalniezawiódłoczekiwaniaAllanaBarkeraijegopięknejsiostrzenicy.

Oilejednakzbitaścianapuszczyokazałasiębezsilnąwobecinwazjiwody,otylenie

przepuściłażadnychprzedmiotów,uniesionychpowodzią,iniebawempomiędzylasema
naszą

wysepkąutworzyłasiępotężnarzeka,unoszącasweprzeliczneofiary,wśródktórychnaj

żałośniejszywidokprzedstawiałytrupykoni,krów,owiecipsów,należącychzapewnedo

Barkeralubdoinnychfarmerów.Ciałludzkichniedostrzegłemanirazu,dopiero,kiedy

odpłynęłydrewnianebudynkifarmyKinsley,azanimipłoty,wozy,meble,sprzęty,deskii
całe

połacietrzcincukrowych,ryżu,bawełnyizbóżwszelakich,kiedynurtyprzeczyściłysię
nieco,

ujrzałemrzecz,którejnigdychybawżyciuniezapomnę.

Ototużwpobliżukopcasunęłapowolibelkapotężnychrozmiarów,trochębardziej
zanurzona

przednimkońcemzpowoduciężaru,jakisiędoniejprzyczepiłwtymmiejscu.Ciężaru
tegonie

możnabyłodojrzeć,gdyżznajdowałsiępodbelkąipodpowierzchniążółtej,
nieprzezroczystej

wody,alemożnasiębyłobeztrududomyślić,żejestnimmartweciałojakiegoś
człowieka.Bood

ciemnegotładrzewaodbijaławyraziściesinabieldłoni,splecionychkurczowo
zaciśniętymi

palcami,taksilnie,żenawetśmierćniezdołałaichrozpleść,itrupiasinośćbosychstóp,

background image

które

równieżbelkęobjęły,zaczepiłysięjednaodrugąipozostaływtejpozycji.Dopełnienie
tego

niesamowitegoobrazkastanowiłodrzewkopomarańczowe,przylepionedodrugiego
końcabelki

irozpościerająceswegałęzieponadstopamitopielca.

Juana,przejętagrozą,przytuliłasiędomniebezwiednie.Równiebezwiednieobjąłemjej
kibić

i,złączenitymmimowolnymuściskiem,spoglądaliśmydługowmilczeniunaniezwykły

karawan,oddalającysiępowolinawschód,wstronęgroźnejMissisipi,wkierunku
wielkiego

cmentarzyskalicznychofiarpowodzi.

Asłońcezachodziłowłaśnie,muskającpożegnalnympocałunkiemszkarłatnychblasków

zatopionądolinę.

Słońce…Czyujrzymyjejutro?‒wyszeptałaJuana,patrzącztrwogąnapołudniowy
stok

kopca,kurczącysiępowoli,leczstale.

Niepocieszałemjejtymrazem.Ogarnąłmniezabobonnylęk,żewszelkieoptymistyczne

uwagibędąwyzwaniem,rzuconymzawistnymlosom,któreprzecieżnatotylkoczekają,
aby

zwieśćczłowiekaizburzyćażdofundamentówgmachjegonadziei.

Nieodpowiedziałemwięcnapytaniemejtowarzyszkiiwmilczeniutrwaliśmydalej,aż
do

nastanianocy.

background image

X

Byłatojednaznajgorszychnocywmoimżyciu.

Obawiającsięnagłegousunięciapodmywanegoustawiczniepagórka,umieściliśmysię
oboje

nanajniższymkonarzedębuisiedzieliśmynanimokrakiem,twarzamizwrócenido
siebie,Juana

bliżejpniaiplecamiopartaoniego,janaprzeciwniej,leczjużbezżadnegooparcia.Wtej

niewygodnejpozycjiścierpłynamczłonkiniebawem,ciałozaśbyłoobolałe,zbite,jak
gdybypo

jakiejśchłoście;zziębliśmyteżstraszniewprzemoczonychubraniach.Widziałem
kilkakrotnie,

jakJuanęwstrząsałydreszcze,natomiastmnienawiedziłstaryznajomy,nieodstępny
towarzyszz

czasówwielkiejwojny,imćpanreumatyzmstawowy,izacząłmisiędawaćweznakitak
samo

dosadnie,jakwówczas,wrozmokłychrowachstrzeleckich.

‒Żebychoćkawałeczeksuchegochleba

‒westchnęłamojatowarzyszkaniedoli.

Imniesięjeśćchciało,leczstokroćbardziejodczuwałemgłódinny..Otonoczapadłai
minęła

jużgodziną,wktórejcodziennieoddniatragicznegozgonumejnarzeczonejpaliłem
opium,by

wywołaćobrazjejnajdroższejtwarzyczki.

Tęsknotazasłodkątruciznąbyłachwilamitakpotężna,żedostawałemzawrotugłowyi

zdawałomisię,żemuszęspaśćzdrzewa,żelepszaśmierć,niżmęczącezapasyzatakami
nałogu,

którysięstałmojądrugąnaturą.

‒Copanujest?‒spytałaJuana,zauważywszysnadźwielkązmianę,jakazaszławmoim

zachowaniusię.

Rzuciłempierwsząlepsząkłamliwąodpowiedź.

‒Nie,nie‒zaprzeczyła.Jawiem,copanujest.Panmniewduchuprzeklina.Proszęmnie

nieoszczędzać.Mójbezsensownyupórzgubiłpana.Imożenietylkopana…Jasper
podzieliłz

pewnościąloswujaAllana,naszkoniecladachwilanastąpi,awszystkoprzezemnie…

background image

przeze

mnie!

Wpadławstanbezmiernegoprzygnębieniaiłzawymgłosempowtarzaławkółko,że
zginie,

obarczonawyrzutamisumienia,iżswąlekkomyślnościązgubiłamnieiJaspera.

Widząc,żeniedowierzamoimzapewnieniom,wyznałemcałąprawdę.Powiedziałem,że

dręczymnietęsknotazaopium,askorojużdoszłodotegowyznania,niemogłemjejnie

opowiedzieć,jakabyłagenezapotężnego,choćbardzoświeżegoprzyzwyczajenia.Padło
więc

nazwisko:Nardewitz…OpowiedziałempokrótcehistoriępoznaniaLottyvonNardewitz,
dzieje

naszejmiłości,niezwykłewypadkipodróżyprzezWłochy,Egipt,IndieiBorneo,ażdo
Chin

włącznie,ażdoprzesmutnegokońcawSzanghaju,wczasiewalkotomiastopomiędzy
armią

północnąazwycięskimiwojskamigenerałaCzangKaj-Szeka…

Opowiadanieirozpamiętywaniezarazemtychwypadkówprzyniosłomidużąulgę,

odwracającnagodzinęuwagęodprzejmowaniasięgroząobecnejsytuacji.

Juanasłuchałazwielkąuwagąiwzdychałaniekiedywspółczująco,akiedydoszedłemw

opowiadaniudopamiętnegodniaśmierciLotty,uścisnęłamidłoniezserdecznym
wylaniemi

długiczasnieuwolniłaichztegoprzyjacielskiegouścisku…Nieprzerwałamiani
słowem,aż

gdynapomknąłem,żeprzybywszydoStanówwrazzMrs.Hedge,skorzystałemzjej
uprzejmego

zaproszeniaimieszkamwjejpałacuwHedgeville,bąknęłapółgłosem:

‒CzyjestpansekretarzemprywatnymMrs.Hedge?

‒Sekretarzem?‒powtórzyłem,wybuchającśmiechem.‒Lichybyłbyzemnieteraz

sekretarz.Jestemrozbitkiemżyciowym;stałemsięskończonymniedołęgą,niezdolnymdo
walki

obyt,iodwykłemhaniebnieodpracy..

Dłuższąchwilęurągałemwtensposóbsobiesamemu,gdynagleolśniłamniemyśl,że

mówiąctak,stawiamwdziwnymświetlestosunekdoCecilyHedge.

‒Ach,rozumiem‒zacząłemzironią.‒Pytając,czyjestemsekretarzemtejdamy,miała

paninamyśliinneokreślenie…żejestemnajejutrzymaniu…

background image

‒Tegoniepowiedziałam!

‒zastrzegłasięenergicznie.

‒No,oczywiście,żeniewypadałotegopowiedzieć;niemniejjednaktaksobiepani

pomyślała.Mogępaniązapewnić,żetakniejest…Jeszczedotegostopnianieupadłem.
Jestem

tylkogościemMrs.Hedge,którastarasięuprzyjemnićmipobytwnudnymHedgeville;
dwa

miesiącetemuocaliłemjejżyciewSzanghajuipoczciwaCecilychcekoniecznieokazać
miw

jakikolwieksposóbswojąwdzięczność.

‒Alepozwalapanupalićopium.

‒Gdybypróbowałamnieodwieśćodtego,uciekłbym,tegosamegodnia.Reasumującto

wszystko,oświadczampani,żestosunekmójdoMrs.Hedgejestnawskrośprzyjacielskii
że

będęzjejgościnykorzystał,pókipsychicznienieprzyjdętrochędosiebie,comoże
potrwać

jeszczezmiesiąc.

‒A,tak

‒rzekłacichuteńko.

Odniosłemwrażenie,żewtychkrótkichdwóchsłowachzabrzmiałanutazadowoleniai
ulgi,a

utwierdziłmniewtymmniemaniupośpiech,zjakimJuanarzuciłanastępnezdanie,w
dość

luźnymzwiązkupozostającedopoprzednich.

‒Hedgeville,towłaściwienaszesąsiedztwo.Stądniebędziedalej,jakpięćmil.

‒Idlategozapewne‒dodałemzuśmiechem‒kazałymilosyprzebyćkilkadziesiątmilz

HedgevilledoAleksandrii,stamtąddo

Kinsley,awdodatkupowałęsaćsiękilkąmilpowertepachpuszczy,abymmógłpoznać

sympatycznąsąsiadkę.

‒Przykrominiewymownie,żenaszaznajomośćzostałazawartawtakich
okolicznościach.

Wstrząs,gwałtownechlupnięcieitrzaskzłamanychgałęzijakiegośkrzakaprzerwał

bezpowrotniemiłąpogawędkę,zakończonąwymianąkomplementów.

‒Boże!Drzewosięwali!

‒krzyknęłaJuana.Naszczęścieniebyłojeszczetakźle,niemniej

background image

jednakpołożenienaszepogorszyłosięznacznie.Mrówczapracawodypodmyłasilnie
kopiecod

południowejstronyiniemalpołowanaszejtwierdzyzsunęłasięzpluskiemwnurty.
Gdybynie

dąbikorzeniekrzaków,zktórychjedenzostałdosłownierozdarty,całypagórekbyłbyjuż
dawno

zniesiony,cozresztąmogłogospotkaćkażdejchwili;ostatnibowiemsukcesżywiołuściął
dużą

połaćpodstawy,usunąłpotejstroniezbawczązaporęzkrzewówiutworzyłsobie
znakomitą

bramęwypadowądladalszychataków.Wświetleksiężyca,którepoprzedarciusięprzez
koronę

liścinaszegodębunabrałozielonkawych,trupiosinychkolorów,majaczałanamustóp
czarna

czeluść,ocienionaurwistąścianą,mogącąrunąćladamoment.Zdawałemsobiesprawę,że
jeśli

runieipociągniezasobągłównytrzonkopca,todąbstracioparciezjednegoboku,i
nadejdzie

nieubłaganykoniec.

Odruchowoprzysunęliśmysiędosiebie,złączyliśmydłoniewuścisku,któryzawierał
nieme

przyrzeczenie,żerazemzginiemy,izrezygnacjączekaliśmynarozwójwypadków,a
widmo

śmiercikrążyłocałąnocnadnaszymigłowami,razwyżej,kiedyupływałydługieminuty
bez

żadnejzmiany,razniżej,gdyprądodrywałnowewarstwyziemiidąbdrżałniesamowicie
w

posadach.

Nastałdzieńpogodny,upalny.

Pierwszenaszespojrzeniapobiegływkierunkufarmy.Zbudynkówniepozostałoani
śladu;

jedynienajwiększedrzewa,rosnącewpobliżubarakuNegrów,wskazywałymiejsce,gdzie

jeszczewczorajwpołudniestałdommieszkalny,stajnie,szopyi

stodołydobrzezagospodarowanejfarmyKinsley.

Nadmilczącąpuszcząwznosiłysiękłębyparywodnej;nasyconewilgociądrzewa,
krzewy,

liścieimchyparowałygwałtowniepodgorącymtchnieniemzłotegosłońca.

background image

Juanapoświęciłakilkałezwujowiipięknejfarmie,potemzaś,abypokryćwzruszenie,

zaczęłamówićszorstko,stylemurwisowskim,którymisięwczorajtakspodobał.

‒Jestempiekielniegłodna…Carramba!Jeślinastuktonieznajdzieinienakarmiwciągu

godziny,topopłynęwpławdolasu.Tamsięchybacośznajdzie.Hallo,mościopiekunie…
Może

bypantakwysiliłmózgownicęnadznalezieniemjakiegowyjściaztejgłupiejsytuacji?
Spójrz

panwtamtąstronę.Niejesttoprzypadkiemłódka?

Odwróciłemgłowęszybko,leczrównieszybkominamizrzedła.

‒Niestety,MissJuana.Tosądrzwijakiegośbudynkulubkilkazbitychdesek.

‒Napewno?

‒Nanieszczęście,tak.Niechsiępaniprzysunietutaj,stądlepszywidok.

Usłuchałamejradyi,posuwającsięokrakiemposzerokimkonarze,dotarładomiejsca,
gdzie

urządziłemsobieprzedkwadransemnienajgorszypunktobserwacyjny.Potemusiadła
obok

mnie,alękającsię,żespadnie,wsunęłaswojąlewąrękępodmojepraweramię;złączeni
wten

sposób,rozpoczęliśmysystematycznyprzeglądcałejokolicy,którapozaczęścią,zajętą
przezlas,

stanowiłajednąolbrzymiąpustynięwodną.Częstoalarmowaliśmysięwzajemnie
okrzykami,

któreladakawałekdrzewawywoływał;niestety,wszystkietealarmyokazałysię
fałszywe,zbiły

nasztropu,zniechęciłyiskłoniłydowiększejostrożności.

‒Ależpanposmutniał‒rzekłaJuanawpewnejchwiligłosembardzomiękkim.‒Byłam

pewna,żespostrzegamczółno…o,proszęspojrzeć,jakiepodobnedoczółna…Terazjuż
anipary

zustniepuszczę,dopókinieujrzęludzi.

Zwodniczealarmynapełniłynastakimsceptycyzmemwmożliwośćnadejściapomocy,że,

kiedyokołopołudniarozległsiędobrzeznajomywarkotsilnika,niewierzyliśmyuszomi

wydaliśmyokrzykdopierowówczas,kiedyowadziekonturyszybującegownasząstronę

hydroplanustałysięzupełniewyraźne.

‒Boże,dziękiCi!‒zawołałaJuanaiwnieokiełzanymwybuchuszalonejradościmusnęła

ustamimójpoliczek.

background image

Ajabyłemrównieżdotegostopniaprzejętyiuradowanyzjawieniemsięnieoczekiwanego

sprzymierzeńca,żenieprzywiązywałemżadnejuwagidoodruchowegoczynumejuroczej

towarzyszki.

Obojganaspochłonęłacałkowiciemyśl,żezakilkaminutbędziemyocaleni,żetrzeba

zwrócićuwagęlotnikówwtęstronę,abynas,brońBoże,nieprzeoczyli.Ach,podobne

przypuszczenieaninamprzezmyślnieprzeszło.Jakżemożnaprzeoczyćtęjedyną
wysepkę

wśródbezmiaruwód,toolbrzymiedrzewo,królującenadcałąokolicą…

Samolotzbliżałsięszybko.

Help!Help!‒zawołaliśmyrównocześnie,osądziwszy,żeodległośćniejestzbytwielka.

Wgorączkowympodnieceniuzapomnieliśmyoboje,żełoskotmaszynymusinaszgłos

zagłuszyć,żelotnicynieusłysząnigdyrozpaczliwegowołania,dopókisilnikpracuje…

‒Zawraca!

‒jęknęłaJuana.

‒Powiewajchustką,niedołęgoskończony..

Zerwałemsiętaknagle,żeomalniezepchnąłemjejzkonarunastokpagórka,poktórym

byłabysięstoczyładowody.Widząc,iżtracirównowagę,objąłemjąbłyskawicznym
ruchem

wpółiprzytuliłemdosiebie.Iznowuniebyłotodlamnieżadnąpodnietązmysłową,choć
przy

głębokimoplociejejkibicipalcemojenacisnęłymimowolniekrągłąpierśdziewczęcą,a
usta

dotknęłypachnącejskórywprzelotnymzderzeniumoichwargzjejśniadąszyją;bowiem
całą

uwagępochłonęłachęćzwróceniauwagilotnikównanaszniepewnyazyl.

Juanajęłasięposuwaćwstronępniadrzewa,podczasgdyja,stojącnakonarzei
trzymającsię

jednąrękąjakiejśwyższejgałęzi,drugą,„uzbrojoną”wbiałąchusteczkędonosa,
wymachiwałem

zarównozawzięcie,jakbezskutecznie.

Hydroplanzatoczyłłukipłynąłrównolegledoliniiścianylasu,oddalającsięodnasz
każdą

sekundą.

‒Ostrożnie!‒zawołałempodadresemmejtowarzyszki,którazeskakiwaławłaśniez

drzewa.Ocalałyszczytpagórkaliczyłwprawdziejeszczekilkanaściemetrów

background image

kwadratowych

powierzchni,lecztylkopółnocnaiwschodniakrawędź,ogrodzonałukiemkrzakówi
podparta

fundamentaminienaruszonychstoków,byłapewna.Natomiastdwiepozostałe
krawędzie…

‒Jezus!

RozpaczliwyokrzykJuanywyprzedziłmojąmyśl,potwierdziłniedopowiedzianeobawy.

Odwróciwszyszybkogłowę,ujrzałemwprzelotnymspojrzeniuznikającąpozastromą

krawędziąsylwetkędziewczynyiusłyszałemgłośnyplusk.Podmytaczęśćszczytunie
utrzymała

ciężaruludzkiegociałaiosunęłasięwnurty..

Byniestracićanisekundycennegoczasu,zeskoczyłemzmojegopunktuobserwacyjnego,

oszczędzającsobiepowrotnejdrogidopnia.Przewróciłemsięipotoczyłemkilkametrów,

utknąłemnajakimśkrzaku.Kiedystanąłemnanogi,ujrzałemJuanęiodetchnąłemzulgą.

Płynęła,spokojnierobiącrękami,wodległościmożepięciumetrówodfatalnejściany.Na

szczęściewczorajszywartkiprąd,któryburzyłdomyiwyrywałdrzewa,należałdo
bezpowrotnej

przeszłości.Wielkarzeka,płynącapomiędzyścianąpuszczyanasząwysepką,syta
zwycięstw,

obżartamasamiwody,ociężała,toczyłaswebrudnenurtyospale,majestatycznie.

‒Odwagi,MissJuana!Biegnępanizpomocą!‒zawołałem,śpieszącnawschodnistok

pagórka.

‒Damsobiesamaradę

‒odparłazuchowato.

‒Bardziejnalewo!…Jeszcze!…Tubędziemożnalądować.

Mimojejenergicznychprotestówzrzuciłemmarynarkęiwskoczyłemwwodę,gdyżnie
uszło

mejuwagi,żenamokniętaodzieżzaczynadziewczynieciążyćisłabyprądznosiją
przecież

powolizwytkniętejdrogi.

Kiedyprzebiliśmysięwreszcieprzezmurzanurzonychkrzaków,którechwytałynas

podstępniezanogi,ikiedy,ślizgającsię,upadajączezmęczenia,dotarliśmynaszczyt
kopca,

hydroplanbyłjużtylkodużympunktemnaniebie,achwilępóźniejznikłnamzoczu.

background image

‒Znowuprzezemnie…Bylibypanazpewnościądostrzegli,gdybyniemoja
bezgraniczna

głupota.Pocopanpobiegłmizpomocą?Poco?Lepiejrazztymskończyć.Nieocalisię
pan,

dopókibędziemiałtakąkulęunogi,jakja.Suszyćkostium?Boisiępan,żekataru
dostanę?Nie

dostanęnapewno,botejnocyzginiemy,jakamenwpacierzu.Kopiecdługojużnie
wytrzyma,a

dąbbezniegoznaczytyle,cokulawydziadbezlaski.

Wtensposóbnarzekałabezustannie,kiedy,położywszyjąustópkrzewów,wpółnocneji

najbezpieczniejszejczęściszczytowejplatformypagórka,zacząłemściągaćjejznóg
rozmokłe

butysportoweinamawiaćją,bysięrozebrałaiwysuszyłaswerzeczy.

Iporaztrzecibodajstwierdziłem,żewidokjejobnażonychramion,aninawetkształtnych

piersi,rysującychsięwyraźniepoprzezdelikatnyjedwaboblepiającejjemokrej
kombinacji,nie

wywieranamnietakiegowrażenia,jakiewywarłbyniewątpliwiewinnych
okolicznościach.

Potemusunąłemsiędyskretnieistanąłempodrugiejstroniedębu,rzuciwszyjejuprzednio
swoją

marynarkę,któraniewzięłaudziałuwdzisiejszejnaszejkąpieli.

Iprzyszładruganoc,możegorszaodpierwszej.Gorszanietylkodlatego,żegłódnam
kiszki

skręcał,aleprzedewszystkimztegopowodu,żerozsypaniesięwgruzygmachu
bajecznych

nadzieipozniknięciusamolotu,pocałodziennymnadaremnymoczekiwaniupomocy,było

nowymciosem,któregonieprzewidywaliśmywczoraj.Wczorajdrżeliśmywprawdzie,by

gwałtowny

prądniezburzyłnaszegoschroniska,lecznadnieduszytliłsięsłabyogieńnadziei,żejeśli

dotrwamydojutra,będziemyocaleni.Smutnedoświadczeniadzisiejszegodniawylały
potężny

kubełwodynatowątłeognisko,takcharakterystycznedlaoptymistycznejludzkiejnatury.

Bólereumatycznedokuczałymidwarazymocniej,niżtamtejnocy.Przyszłagorączka,a
wraz

zniądziwnejakieśpodniecenie.Teraz,kiedyJuanasiedziałaodwakrokiodemniew

wysuszonymubraniu,widziałemoczymaduszyjejnagie,krągłeramiona,piersi,szyję

background image

stokroć

dokładniej,niżprzedtem,kiedymójwzrokślizgałsięponichrzeczywiście.Terazdopiero

odczułemrozkoszjejodruchowegopocałunku,uściskudłoniiobjęciajejsmukłejkibici.
Och,

gdybymnieterazraczyłamusnąćwargamiwpoliczek,inaczejbymnatozareagował.

Wgryzłbymsięwjejusteczkaicałowałbymjebezpamięci,doutratytchu…Lecznie
zanosiłosię

natobynajmniej,ajakmogłemwywnioskowaćzpewnychsłów,rzuconychozachodzie
słońca,

pięknaHiszpankażałowałaswegoodruchui,abyzatrzećjegowrażenie,starałasiębyć

podwójnienieprzystępnąidumną…Więcmusiałemsięzadowolićrozpamiętywaniem
tych

drobnychepizodzików,rozbierałemjąwmyśliimalowałemsobiewwyobraźnidrażniące,
choć

bardzoprawdopodobnesytuacje.Nagleposłyszałemjejszept:

‒Zginiemynapewno.Mamwrażenie,żedrzewopochyliłosięniecoodwieczora.
Prawda?

Przywykłabiedaczkadotego,żejąpocieszałem,toteżprzysiągłbym,żewyrzekłatesłowa
w

tymcelu,abysprowokowaćmojąuspokajającąodpowiedź.Leczzawiodłemjej
oczekiwania.

Mojaodpowiedźbyłalogicznymnastępstwemnastrojuówczesnejchwiliitendencyjnym

manewrem:

‒Mapanirację,niestety.Jestemprzekonany,iżnieujrzymyjużwschodusłońcawtym

życiu.Tokoniec,MissJuano.Niechmipanipodarękęipozwolizłożyćbraterski
pocałunekna

czole.

‒Jakto?

‒wyszeptaładrżącymgłosem.

‒Pandoprawdysądzi,że…

‒Żezagodzinę,czyzadwie,zginiemy‒dokończyłemszybko,przysunąłemsiębliżej,

ująłemjejdłońizacząłemjąobsypywaćgorącymipocałunkami.

Byłatakprzygnębiona,takprzybita,żeniestawiałapoczątkowooporu,nawetwtedy,gdy

łakomymiwargamiprzylgnąłemdojejczoła.Ocknęłasiędopierowówczas,kiedy
chciałemją

background image

pocałowaćwusta.Odepchnęłamnieszorstkoitaksilnie,żeomalniespadłemzdrzewa.

‒Pański„braterski”afektmabardzoszerokąskalę,jakwidzę‒wycedziłaprzezzębyz

gryzącąironią.Potemwybuchłagniewem:‒Wypraszamsobiepodobnepoufałości!
Rozumie

pan?Tomidżentelmen!Straszykobietę,bywyzyskaćjejchwilowąsłabość.Wstyd!

‒Jastraszę?Przecieżpanisamastwierdziłaprzedchwilą,zczymsięzresztązupełnie

zgadzam,iżtoostatnianaszanoc.Stoimynaproguśmierci.

‒Apańskimzdaniem,wobliczuśmierciczłowiekpowiniensięstaćzwierzęciem?

‒Moimzdaniemludziemłodzi,jakmyoboje,skazaniwyrokiemlosównieuchronniena

strasznąśmierć,powinniwyzyskaćjaknajlepiejostatniegodziny,abyzmniejszyćżalza

przedwcześnieutraconymżyciem…Toteż,iileniebudzęwpanifizycznegowstrętu,a

pochlebiamsobie…

‒Precz!‒krzyknęła,paraliżującsilnymuderzeniemponownyruchzaborczymejręki.‒

Raczejskoczędowody!

Przestraszonytągroźbą,chwyciłemjąmocnozaręce,leczbliskośćjejciała,czyteż

stanowczyopór,wzburzyłymikrew,doreszty.Nabrzmiałymodżądzygłosemzacząłem

przekonywaćosłusznościmegopoglądu,zacząłemszeptaćjakieśzaklęciamiłosne…
Słuchała

dosyćspokojnie,pozwoliłamisięwygadać,akiedyumilkłemnachwilę,rzuciłapytanie,
którego

najmniejchybamogłemsięspodziewać:

‒Czypanjestkatolikiem?

‒Tak…owszem

‒odparłemmocnozaskoczony.

‒Aleraczejztradycji,niżzprzekonania.

‒Zczegotopaniwnosi,jeśliwiedziećwolno?

‒Chociażbyzpańskiegozachowaniasięwobliczuśmierci

‒odrzekłapoważnie.

‒Wobec

tego‒ciągnęładalej‒niemogęmiećdopanapretensji.Pozatymprzemawiazapanem,

oczywiściewpańskiemmniemaniu,takżetaokoliczność,żejawłaśnie,przezswoją

lekkomyślnośćzgubiłampana.Zaciągnęłamwielkidług,aleniechpannieżąda‒ucięła

background image

zawstydzona,apochwilimilczeniazaczęłabardzoszybko:‒Napomknąłpancośo
wstręcie

fizycznym…Otóżwnaszympołożeniumogępowiedziećto,czegobymwinnych
warunkachnie

powiedziałanigdy,mianowicie,iżodpierwszegowejrzeniapoczułamdużąsympatiędo
pana,a

wspólnaniedolaiciężkieprzejściatychdwudziestukilkugodzinwzmocniłytouczucie.
Skoro

więcmusimyzginąćniebawem,umrzyjmy,jakparadobrychprzyjaciół.Czypragniepan,
abym

terazpoczuławstręt,pogardędlaniego,bymgoprzeklęławostatniejgodzinie?

Nieodpowiedziałemodrazu.Nagłapokusazdołałazbytgłębokozapuścićkorzenie,byją

mogłyzwalczyćwstępnymbojemserdecznesłowaizaklęciatejdziewczyny;alewyłom
zrobiły

pokaźny,resztyzaśdokonałamodlitwa.Juanamodliłasięszeptem,zoczyma,utkwionymi
w

niebo,zdłońmi,któreoswobodziłazmegouścisku,złożonymiprzyustach,awyraz
uroczystego

skupienia,wjakiprzyoblekłapobladłątwarzyczkę,onieśmieliłmnieistałsięskutecznym

puklerzemprzeciwkomojemupożądaniu,którerównienieoczekiwaniewybuchło,jak
teraz

zgasło.Odżyłonagledawne,bardzodawnewspomnienie:mojamatkamiałapodobny
wyraz

skupienianatwarzy,kiedyklękaławrazzemnądowieczornejmodlitwy.

‒Przyjacielu‒zabrzmiałwtejchwilimezzosopranowy,słodkigłosikJuany:‒Czyna

proguśmiercimogębłagaćoprzebaczenie,żeprzezswójnierozsądnyupórzgubiłam
pana?

Onamnieprosiłaoprzebaczenie.Onamnie!

‒MissJuana

‒odparłem,starającsięzapanowaćnadwielkim

wzruszeniem:

‒Czywybaczymipanitehaniebnezaczepki?Czypotrafipanizapomniećo…o…

‒Jużzapomniałam,drogiprzyjacielu‒odparłazdziecięcąprostotąiuścisnęłamidłońpo

przyjacielsku‒Dziękujęci,żeśponiechałzłychmyśli.MożecięBógwynagrodzizato

zwycięstwonadsamymsobąiocalicięztejopresji…

Wówczasgłosumibrakło.Ucałowałemjejdłoniezwielkączcią,przysięgając

background image

stłumionym

szeptem,żeniezapomnęsięnigdywięcej.

‒Jesteśzupełniewyczerpana,Juano‒szeptałem.‒Oprzyjsięnamoimramieniubez

obawy;odpoczniesztrochę,najdroższaprzyjaciółko.

Spełniłamojąprośbę,dającwtensposóbdozrozumienia,żeùfamojemusłowu,a
kwadrans

późniejjejrównyoddechprzekonałmnie,iżzasnęła.Zasnęłazgłówkąnamymramieniu,
z

dłoniąwmejręce,bezbronna,słaba,zdananamojąłaskęiniełaskę.Leczwemniezaszła
jużtaka

odmiana,żenawetmiprzezmyślnieprzeszło,byskorzystaćzesposobnościimusnąćją
ustami

chociażbywpoliczek.

Dotrzymałemdanegosłowa.

background image

XI

Wbrewwszelkimprzewidywaniom,wyszliśmycałoztejopresji.

Nazajutrzranoujrzeliśmyoboknaszejwysepkiniezwykłątratwę.Byłaniąduża,
prostokątna

ścianajakiegośbudynku,czyszopy,składającasięzdwudziestukilkupotężnychbelek,
zbitych

dwiemapoprzecznymi,orazdwiemaskrzyżowanymiskośnie.Ugrzązłszyjednymrogiem
w

kępiekrzewów,czekałazapraszającoprzypółnocnejścianienaszegokopca,gdzieprąd
był

znaczniesłabszy,niżpoprzeciwnejstronie.

‒Bógzesłałnamratunek

‒rzekłaJuanapoważnie,kiedyjązbudziłmójokrzykzdziwienia.

Uparłasięodrazu,żepowinniśmynatychmiastwsiąśćnatętratwęipopłynąćzprądem,

zdającsięnalosszczęścia.

‒Niemamynicdostracenia

‒rozumowała.

‒Taksamomożemyutonąć,płynąctratwą,jak

siedzącnadalnapodmokłymdębie,natomiastzwiększasięszanse,żeujrzynaswreszcie
jakiś

hydroplan.

Codotegomiałazupełnąsłuszność.Rozłożysty,zielonydachgałęzidębuzasłaniałnas

całkowicieprzedwzrokiemlotników,podczasgdytratwaniemogłaujśćichuwagi,apoza
tym

nasuwałasięmożliwośćdopłynięciadojakiegośsuchegoskrawkaziemi,dojakiejś
niezatopionej

osady.

‒Dobrze,odpłyniemy,Juano

‒przystałem.

Bezżaluopuściliśmydotychczasoweschroniskoipowierzyliśmyswelosy
zaimprowizowanej

tratwie.

Dopołudnianiewydarzyłosięnicgodnegouwagi.Płynęliśmyniezmienniewkierunku

background image

południowo-wschodnimcorazwolniejiwolniej,albowiemprądwodystałsięniemaltak
ospały,

jakwnormalnychwarunkachprądMissisipiwdolnymjejbiegu.Bardzowieleczasu
zabrałynam

równieżnadprogramoweprzystanki.Posuwaliśmysięwodległościkilkumetrówod
północnej

ścianyzatopionejpuszczyiladadrzewo,ladawiększykrzakzatrzymywałnasw
pochodzie.

Sytuacjapoprawiłasiędopierowtedy,gdyzpomocąmyśliwskiegonożaJuanyuciąłem
sporą

gałąźi,uzbrojonywtakiewiosło,zacząłemnadawaćpewienkieruneknaszemustatkowi,

unikajączpowodzeniemspotkaniaznowymiprzeszkodami.

Wreszcie,byławówczasmożedrugapopołudniu,Juanawydałaokrzykradości,
wzywając

mniedoprzesunięciasięnaprzednikoniectratwy.

‒Cotamnowego?

‒spytałem.

‒Niemogęodejśćodsteru.

‒Słusznie.Proszęniepuszczaćterazwiosłazręki,bozdajesię,żeniedługobędziekoniec

naszejpodróży.

Niepotrzebowałaobjaśnić,coujrzała,gdyżwtejchwilicałatratwawysunęłasiępoza

wystającycypellasuijatakżezobaczyłemrozległąwyspę,wpołowiezajętąprzez
wysokie,

murowane

budynki,awdrugiejpołowieprzezjakiśogród,czypark,spływającytarasamikuwodziei

częściowozanurzonywolbrzymimjeziorze,poktórymżeglowaliśmyzJuana.

‒Jakaśdużafarma

‒bąknąłem,zajętysterowaniem.

‒Niepoznajepan?

‒Czegoniepoznaję?

‒No,choćbybudynków.

‒Nieznamwcaleokolicy.Pierwszyrazbawięwtychstronachitoodniedawna.

‒PrzecieżtoHedgeville…

‒Hedgeville?

background image

‒zdumiałemsię.

‒Naturalnie,żeHedgeville,drogiprzyjacielu.Proszętylkospojrzeć.Ponaszejstronie
leżą

budynkigospodarskie,atengmach,cowystrzelaponaddachy,topałac.

‒Racja!

‒zawołałemucieszony.

‒Jużpotychdwóchwieżyczkachpowinienembyłpoznać!

Nagleumilkłem,przerażonynowąmyślą.

‒Niemamyjednakpowodudoradości‒rzekłempochwiliiwyłuszczyłemgłośnoswoje

obawy:‒ParkMrs.HedgesięgałniżejpołożonymkońcemażdogrobliMissisipi,aw
takim

razieprądniesienaszątratwęwprostwnurtyrzeki.Jeśliniezdołamydotrzećdo
Hedgevilleod

stronyspichrzów,będziemyzgubieni.

Torzekłszy,chwyciłemmojągałąź,którasłużyłamizarównozawiosła,jakizaster,i

zacząłemmanewrowaćwtensposób,abypłynąćwkierunkuściślewschodnim,bez

południowegoodchylenia,jakchciałunoszącynasprądnurtów.

Byłatopracaponadsiłyiniebawempotzlałmicałątwarz,chociażzrzuciłemmarynarkę,

kamizelkęikołnierzyk,pozostająctylkowspodniachiwkoszuli.Juanamusiałaspostrzec
moje

syzyfowewysiłki,borzuciłamikilkasłówzachętyiofiarowałaswąpomoc.

‒Możeijabymsięnacośprzydała?

‒rzekła.

‒Owszem‒odparłem.‒Proszępatrzećuważnienanajwyższykomininapółnocną

wieżyczkępałacu.Powinnybyćwciążw

jednejlinii.Jeślikominprzesuniesięnalewo,będzietoznaczyło,żeprądnasznosi.

‒Dobrze‒ucieszyłasięswąrolą,alejużpokilkuminutachposmutniała,widząc,że
mimo

mejwytężonejpracykominzaczynasięwysuwaćpozawieżyczkę.

‒Tonanic‒warknąłemzezłościąi,niezważającnabłagalnespojrzeniaJuany,

zaniechałemdalszychwysiłków;przekonałemsięoichbezskuteczności,wolałemwięc
zachować

resztęsiłnaprzyszłość.

Zbezsilnąwściekłościąpatrzałemprzezdobrągodzinęnamalejącewoddalikontury

background image

Hedgeville,pókiniezapadłysięwwodę.

Mojatowarzyszkazniosłatennowyzawódbardzomężnie.Niedałarównieżposobie
poznać,

jakcierpizpowoduprzymusowejgłodówki,zpowoduupałuipragnienia.Kiedyją
namawiałem,

abyskorzystałaznadmiaruwód,którestałysięprzekleństwemdlatylutysięcy,
wzdrygnęłasięi

zbladła.

‒Tęwodęmampić?Nigdy,przyjacielu…Raczejśmierć.Czyuleciałocijużzpamięci

wspomnienietrupa,przylepionegokonwulsyjniedobelki?Brrr!…Jategowidokunie
zapomnę,

pókiżycia,inietknętejwody.

Nakrótkoprzedzachodemsłońcaujrzeliśmywoddalidługąkresę,odrzynającąsiędość

wyraźnieodjaśniejszegotławody.Owaliniaciągnęłasięnieprzerwanieponaszejlewej
ręce,

miejscamiopadałataknisko,żeprawieznikałazoczu,miejscamiznówpodnosiłasięw
górę,a

niekiedywystrzelałyponadniąkonturyodległychdrzewlubdachyjakichśbudynków.

‒Cotomożebyć?

‒zastanawialiśmysięobojeprzezdłuższyczas.

Wreszcierozwiązałemtęcałkiemprostązagadkę.TobyłwschodnibrzegMissisipi,zalany

wprawdzieniemalposzczytochronnychgrobli,alenieprzerwany,wprzeciwieństwiedo

zachodniegobrzegu,którypowódźzniosłanaolbrzymiejprzestrzeni.

‒Tak,słusznie

‒zgodziłasięJuana.

‒Stany,położonena

wschódodrzeki,jakIllinois,Tennessee,anawetMissisipi,zawszemniejucierpią,niż
Missouri,

Arkansas,przedewszystkimzaśnieszczęsnaLuizjana,którejżadnapowódźnieoszczędzi.

Próbowałemmanewrowaćwtensposób,abytratwępchnąćnaukospoprzezpotworny

strumieńwodykuszarzejącemuwoddalibrzegowi.Udawałomisiętoniezgorzej,jak
długo

mogłemzgruntować,leczzchwilą,kiedywpłynęliśmynagłębię,wszelkiemojewysiłki
spełzły

naniczym.

background image

Juanawciążjeszczenietraciłanadziei.

‒Musząnasprzecieżdostrzec

‒pocieszałaisiebieimnie.

‒Zapewne‒odparłem,wpadającwjaknajgorszyhumor.‒Zauważąnas,kiedybędziemy

mijaliNowyOrlean,alewtedybędziejużzapóźno.

Zaprotestowałagorąco.

‒Takźleniebędzie,przyjacielu.Nietrzebasiępoddawaćprzygnębieniu.Jawierzę
święcie,

żeBógniepotoskierowałtętratwępodnaszedrzewo,abyśmyterazmieliginąćgłodową

śmiercią.Jeślinasktośzrananiedostrzeże,tozauważąnasnapewno,kiedybędziemy

przepływaliobokBatonRouge.

‒Oileoczywiścieniebędziemymielitakiegopecha,żewypadnienamdefilowaćkoło

BatonRougenocą.

‒Agdybynawet,toujrząnaszCinclare,zBlaquemin,albozjakiejkolwiekinnejosady‒

upierałasięniepoprawnaoptymistka.

Iznowuzapadłanocjeszczegorszaodobupoprzednich.Dostałemtaksilnejgorączki,że

biednaJuana,zamiastodpocząćpotychwszystkichtrudach,zawodach,wysiłkacho
głodziei

chłodzie,musiałaczuwaćnieustannie,bymsięniestoczyłdowody,uciekając
instynktownie

przedstraszliwymimarami,jakiemnienapastowaływsennychwidzeniach.

Apotemprzyszłydreszcze;najpierwdziwnełaskotaniewkrzyżu,jakgdybymiliony
mrówek

urządziłysobiespacerowydeptaknamoichplecach.Łaskotanietoprzeszłoszybkow
chłód,w

zimno,wmróz,któregolodowatetchnienieszłoodzłowrogich

nurtówMissisipiiogarniałoszybkocałemojeciało.

‒Boże,jaktycierpisz,biedaku‒usłyszałem,acodziwniejsze,zrozumiałemtreśćsłów

Juany.

‒Nigdynieprzypuszczałam,żereumatyzmjesttakdokuczliwy.

Reumatyzm?…Nie…Toniebyłybólereumatyczne.Odżyłonaglewmejpamięci

wspomnieniestrasznychchwil,spędzonychroktemunaBorneo,kiedywrazzLotta
wpadliśmy

wszponyszajki,którazniezrozumiałychwówczasdlanasprzyczynstarałasięnie

background image

dopuścić,

abyśmyżywidotarlidoSzanghaju.Wtedytowniezdrowym,wilgotnymklimacie
nabawiłemsię

przeklętejchorobyibyłbymumarłzapewne,gdybynietajemniczelekijakiegoś
dajackiego

znachora.Tak,tak,obecneobjawynagłegozasłabnięcia,azwłaszczatoprzeraźliwe
zimno,były

wiernympowtórzeniempoczątkówowejchoroby.Niebyłosięcołudzić.

‒Juano

‒wyszeptałem,dzwoniączębami.

‒Torecydywafebry.

Ostatnimprzebłyskiemświadomościogarnąłemnurtypotwornejrzeki,konturynaszej
tratwy,

wreszciesylwetkęJuany,trzymającejmojągłowęnaswychkolanach,ijejpobladłąz
przestrachu

twarzyczkę,pochylonąniskonademną.

Potemwszystkostałosiępiekielnym,czarnymchaosem.

background image

XII

Powoliprzychodziłemdozdrowia.Cecilypielęgnowałamnietroskliwie,czytywałami

dzienniki,książki,znosiłanowinyopowodzi,któraosiągnęławubiegłymtygodniuswój
punkt

kulminacyjnyiopadałaobecniewdośćszybkimtempie;nadobranocżegnałamnie

zapewnieniem,że,gdytylkolekarzpozwoli,wyjedziemyztychniezdrowychokolicna
Florydę.

‒BoHedgevillejestobecniejedynąsuchąwyspąpośródmorzatrzęsawisk,malaryçznych

mokradeł,nadktórymiunosząsięmiliardymoskitów,czyjaksiętepocztylionyfebry
nazywają‒

rzekłapewnegorazu.

‒WJacksonwybuchłaospa.

‒Hedgeville?‒powtórzyłem,porządkującztrudemwspomnieniaimyśli.‒Myślałem,że

jesteśmywBatonRouge.

‒Tamleżałeśprzezpierwszytydzień,gdyżwłaśniezBatonRougespostrzeżonowaszą

tratwę.Powiadomionatelefonicznie,żeznajdujeszsięwtamtejszymszpitalu,pojechałam

motorówkąizazgodąlekarzyprzywiozłamciętutaj.

Obrzuciłemuważnymispojrzeniamimebleidywany;rzekłemzuporem,właściwym

choremu:

‒Nie.Toniejestmojasypialnia.

‒Całkiemsłusznie‒odparłazuśmiechem.‒Oknatwejsypialniwychodząnapółnoc,a

lekarzpoleciłcięumieścićwnajbardziejsłonecznympokoju.

‒Ach,tak.

Umysłmójpracowałjeszczebardzoospale.Cecilywspomniałacoś,żespostrzeżono
tratwę,

naktórejleżałemnieprzytomny,kołoBatonRouge.Należałodowiedziećsiębliższych

szczegółów.

‒Opowiedzmidokładnie,jaktobyłozmoimocaleniem

‒poprosiłem.

Cecilywzruszyłaramionami.

‒Niewielejestdoopowiadania.Wiemtylkotyle,żeoświciezauważyłtratwęjedenz

ratowniczychhydroplanów.ZawróciłczymprędzejdoBatonRouge,dokądmiałnajbliżej;

background image

stamtądwysłanołódźmotorowąiwyratowanowas.Otocałahistoria.

Jakżeniedołężniespełniaswefunkcjemózgczłowiekachorego.Jużporazchyba
dziesiąty

użyłaCecilyliczbymnogiej:waszatratwa,waswyratowano,waszobaczono.Więcnie
sam

znajdowałemsięnaowejtratwie?

JakbywodpowiedzinatopytaniepadłydalszesłowaMrs.Hedge:

‒Wolałbyśoczywiściecoświęcejusłyszeć.Rozumiemcię.Jesteśprzecieżliteratem.

Niestety,niemogęcisłużyćbliższymiszczegółami,atyznówniemożeszmiećotodo
mnie

pretensji.Powtórzyłamtylkoto,cosłyszałamzusttowarzyszkitwychprzygód.Niezbyt

rozmownajesttaMissdeQuiñones.

‒MissdeQuiñones?

‒powtórzyłemzdziwiony.Któżtotaki?

Cecilyparsknęłaśmiechemizaklaskaławdłonie.

‒Otopamięć,godnamężczyzny!…Trzydobyspędzilirazem,zupełniesamiwśród
nurtów

oszalałegożywiołu,agrozaśmierciwisiałanadniminieustannie.Takichchwilnie
zapominasię,

pókiżycia,tymczasemmójAndrzejzdołałwciągukilkunastudnizapomnieć,żeto
straszne

niebezpieczeństwodzieliłznimktośitoktośwybitnieprzystojny.

Czyszanownemupanunicniemówitakienazwisko,jak:JuanadeQuiñones?‒dodała
tonem

żartobliwym.

Usiadłemraptownienałóżku.

‒Juana?‒krzyknąłem,trącczołodłoniąuporczywie,jakgdybytenniewinnyruchmógł
mi

cośpomócwskupieniurozpierzchłychwspomnień.Wreszcie!Jasnabłyskawicaoświeciła

ciemnychaosrozleniwionychchorobąmyśliiwskazała,którezmilionowychszufladek
pamięci

należywyciągnąć.

‒Boże,jakmogłemzapomnieć!Cissy,czyonażyje?Gdzieprzebywa?Czyjesttutaj,w

Hedgeville?

‒No,przecież‒odparłanibyżartobliwie,leczzaintrygowanamoimpodnieceniem,

background image

rzuciła

zamiastodpowiedzipytanie,którepodyktowałakobiecaciekawość,amożezazdrość:

‒Czynie

doszłomiędzywamidopewnego…zbliżenia,Andrzeju?

‒Nierozumiemcię.

‒MójBoże,czymuszęrzecznazywaćpoimieniu?Tonawetzupełniezrozumiałe:

romantyczne,choćgroźnetło,wśródspienionychodmętówzabłąkanaarka,naniejpara

rozbitków,oczekującychśmierciiwiedzących,żeniemająnicdostracenia,żenie
potrzebująsię

lękaćżadnychkonsekwencji,onmłody,wdodatkuliterat,onapiękna,temperament
hiszpański…

‒Dosyć!

‒przerwałemostro.

‒Możeszsobiezemnieżartować,ilecisiępodoba,aleproszę

cięstanowczo,abyśsięinaczejwyrażałaoJuanie.PannadeQuiñoneszasługujena
największy

szacunekinienależydokobiet,którerzucająsięwobjęciapierwszegonapotkanego
mężczyzny.

‒Toznaczy,żejadotakiejkategoriinależę?!

‒Tegobynajmniejniepowiedziałem.

‒Aletakibyłtoktwoichmyśli!

‒syknęła,mrużącoczyzwyrazemnieopisanejzłośliwości.

‒Otowdzięczność…Zato,żesiętobąopiekuję,żekażdeżyczenieztwegowzroku
staramsią

odgadnąć,tyniewdzięczniku,tyniedołęgożyciowy!…Zato,żebyłamcisiostrąi
kochanką

najczulszą…

‒Ależ,Cissy!

‒Milcz!Nieprzerywajmi!‒krzyknęławnajwiększymrozdrażnieniu.‒Niepróbujsię

uniewinniać.

‒Niemampotrzebyuniewinniaćsięprzedtobą.

‒Oczywiście,żeniemaszpotrzebyteraz,kiedynawiązałeśromanszinną,młodsząode

mnie.

‒Powiedziałemjużraz…

background image

‒Możeszjeszczedziesięćrazypowiedzieć;jaciitaknieuwierzę.Niekruszyłbyśtak
kopii

wjejobronie,gdybycięzniąnicniełączyło.Tak.Dopókibyłeśzupełnymrozbitkiem
życiowym,

wykolejeńcem,jaciwystarczyłam.Dogadzałacigościnawmoimdomu,przepych,
luksus,jakim

cięotoczyłam,tychudyliteraciku.Terazradbyśzlikwidowaćjaknajprędzejwszelkie
stosunkize

mną,bojestemciprzeszkodąwpogonizainnąspódniczką,wstrętnykobieciarzu.
Milczysz?

Całkiemsłusznie.Boicóżmógłbyśpowiedzieć?

‒Milczędlatego,żeniemamcijużnicdopowiedzeniapotym,cousłyszałemwtej
chwili.

Jestemchwilowozbytosłabiony,abyjużdzisiajwyciągnąćkonsekwencjeztwoichsłów.
Ale

skorobędęmógłustaćnanogach…

‒Towyjedziesz.

‒Wyjadę,bądźpewna.

‒No,więcnamojewyszło.Powiedziałamprzecież,żeuczepiszsiępierwszejokazji,aby

zerwaćniewygodnystosunekzemną;dotegoceluzmierzałeśodpoczątkunaszej
dzisiejszej

rozmowy.

‒Jazmierzałem?‒wybuchnąłem,zniecierpliwionyioburzonyjejperfidią.

‒Zresztąniech

będzie,żetojadążyłemdozerwania.Wolęnatoprzystać,niżprowadzićdalejtęprzykrą

rozmowęztobą.

‒Jużnawetrozmowazemnąprzykrośćcisprawia?Możemojaobecnośćtakżecię
drażni?

‒Jeślimambyćszczery,totak.Jestemdzisiajzanadtoosłabiony.Jeżeliwięcniechcesz
mi

doreszty„osłodzić”swejgościny,którąmitak„przyjemnie”wypomniałaś,tobądź
łaskawa

pozostawićmnieterazwspokoju.Dokończymydzisiejszejrozmowyzakilkadni,przy

pożegnaniu.

‒Przypożegnaniu?Ha,ha,ha,ha,ha

‒zaśmiałasięwzgardliwie.

background image

‒Tonieprędkonastąpi.

‒Tysądzisz,żeniewyjadę,skorotylkomistanzdrowianatopozwoli?

‒Taksądzę.Rozmyśliszsię,adlaczego,tocijużinnymrazempowiem.

‒Notozobaczymy!‒krzyknąłem,uderzającpięściąwpłytęstoliczka,ustawionegoprzy

łóżku.

‒Azobaczymy!‒odparłapodobnymtonemiwyszłazpokoju,zatrzaskujączasobądrzwi
z

takąfurią,żeaższybyzadźwięczały.

Nazajutrzniepokazałasięwcale.Lekarz,któryprzyjeżdżałmotorówkązBatonRouge
około

południaizostawałnalunchu,odwiedziłmniewowymdniubezjejasysty.Przysłała
natomiast

kamerdynerazwiadomością,żewyjeżdżadoBatonRouge,izzapytaniem,czyniemami

załatwićwmieściejakichśsprawunków.

‒Owszem,Mr.Dampier‒odparłem.‒ProszępowiedziećMrs.Hedge,abykupiłami

rozkładjazdy.

‒Panchcewyjechać?

‒Napańskieszczęście,tak.

‒Namojeszczęście?!

Uroczystydureńnakryłczymprędzejmaskąobrażonegograndaminę,ażnazbyt

rozpromienionąnasamąwzmiankęomymrychłymwyjeździe.

WieśćooziębieniustosunkówpomiędzyCecilyamną,orazomoimzamiarze
opuszczenia

Hedgeville,rozeszłasiębłyskawiczniepopałacu.Dowiedziałemsięotymjeszczetego
wieczora

zustKitty.

‒Niktmnietuchybaniebędzieżałował

‒rzekłemzuśmiechem.

‒O,takpanumówićniewolno

‒zaprotestowałapoczciwapokojówka.

‒Przedewszystkim

pani…Żebypanwiedział,jakposmutniałaodwczoraj.

‒No,apozapanią?‒spytałem,niechcącdopuścićdorozmowyzesłużącąojej

chlebodawczyni.

background image

‒Wśródsłużbysympatykówniemamnapewno.Tegominiewmówisz.

‒Jeżelipanmnienieliczy,torzeczywiście,nie‒odparła,mieszającsięarcyzabawnie.

Potemdodałaszybko,abyzatrzećwrażeniepoprzednichsłów:‒Niecierpiąpana,boim
pan

słuszniewoczyzawszewytyka,żeobijająsięcałymidniamiichlebdarmojedzą.Toteż
ciesząsię

wszyscy,ajużnajwięcejtenwstrętnyBob.

‒Bob?Któryżto?

‒Jedenztejszóstki,cotoichnaszapaniprzyjęławprzeddzieńwyjazdupaństwado

Aleksandrii.Tensiłacz,Murzyn,którypojechałwtedyzpaństwem.

‒Ach,ten?‒zdziwiłemsięmocno,widziałembowiemtegomuskularnegoNegra
najwyżej

zedwarazy,zamieniłemznimmożedziesięćsłówinie„dogryzłem”munigdychoćbyz
tego

powodu,żeniebyłookazjipotemu.

‒Onsięucieszyłnajwięcej.Ażskakałzradości,pozyskującsobieprzeztosympatię

kamerdyneraDampiera,którygoniezbytlubiłdotejpory.

‒No,żeDampierradbymnieutopićwłyżeczceodczarnejkawy,tozupełniezrozumiałe

roześmiałemsię,zapominającnarazieoniezrozumiałychdlamnieprzyczynachniełaski
w

oczachatletycznegoBoba.

Kittywyczerpaławkrótcezapasnajświeższychplotekpałacowychiwyniosłasięzpokoju

uśmiechnięta,usłużna,odgadującakażdeżyczeniegościaswejchlebodawczyni,słowem‒

idealna,jakzawsze,służąca…

NastępnegodniaCecilyraczyłamnieodwiedzić.Początkowozachowałasięzchłodną

rezerwą,leczniezbytdługowytrwaławtejroli.Nieprzepraszającmniewprawdzie
wyraźnie,

odwołaławszystkiesweprzedwczorajszezarzuty,nawetten,jakobypomiędzyJuanaa
mną

istniałyjakieśbardziejzażyłestosunki.

‒Przetrawiwszytwojesłowa,doszłamdoprzekonania

‒mówiłagłosemwcaleciepłym

‒że

wspólnaniedola,wspólneprzeżywaniestrasznychniebezpieczeństwmogłybyćźródłem

background image

tylko

szczerejprzyjaźni,aniczegowięcej…Ale,gdybyśbyłwidział,zjakąniechęciąpannade

Quiñonesodnosiłasiędomnietam,wszpitaluwBatonRouge,zjakczułątroskliwością

spoglądałaustawicznienaciebie,przyznałbyśsam…

‒Juanamiałasiędociebieodnosićzniechęcią?

‒Niewierzyszmi?Dajęcisłowo.

‒Chcęciwierzyć,alepobudkijejniechęcisądlamniezupełnieniezrozumiałe.Chyba,że

czymśdotknęłaś.Onajesttrochęobraźliwa,azdrugiejstronyty..niebardzolubiszliczyć
sięze

słowami.

‒Tozależy,zkimmamdoczynienia‒odparłaporywczo.‒Jeślitojestktoś,stojącyna

niższymszczebludrabinyspołecznej…

‒Otóżtowłaśnie‒pochwyciłem.‒Człowieknaprawdękulturalnynierobiżadnych
różnic

iodnosisięztakąsamąuprzejmościądotych,costojąnaniższymszczebludrabiny
społecznej,

żeużyjętwegowyrażenia,jakdotych,którzystojąponadnimizktórymisięmusiliczyć.
To

jedno,adrugie:cocięuprawniadomniemania,żeJuanazajmujeniższyszczebelod
ciebie?

‒Taksprawystoją?

‒zasyczała.

‒Gotówjesteśstwierdzić,żeja,CecilyHedge,należącado

najbogatszychludziwStanach,zajmujęniższąpozycjętowarzyską,niżtwojaJuana,ta

zarozumiałagłupiagęś?

Tuzpewnymizmianamipowtórzyłasięscenazprzedwczoraj.Zmianyteszływdwóch

kierunkach.Przedewszystkimwnasileniu,albowiemdzisiejszykonfliktbyłznacznie

gwałtowniejszyodpierwszego,apowtóre,kozłemofiarnymzostałatymrazemwyłącznie
Juana

ikuniejtylkozwróciłosięostrzenagłegogniewuCecily.

Rozstaliśmysiętegodniajaknajgorzej.Cecilywściekłaprzedewszystkimnasiebie,że,

zamiastzatrzećwrażeniepierwszejscysji,znaczniepogorszyłasytuację,jazmęczony
przykrą

rozmową,zdenerwowanyizłyrównieżnasiebie,żestanzdrowianiepozwalamijuż

background image

dzisiaj

opuścićtegodomu,żemuszęjeszczejakiśczaskorzystaćzgościny,którastałasiędla
mniew

ostatnichdniachtakuciążliwą.

Zaprzysiągłemjednaksobieuroczyście,żegdytylkoopuszczęłóżkowyjadę
bezzwłoczniez

HedgevilleipożegnamCecilynazawsze.

Wtydzieńpóźniejnadarzyłasiędobrasposobność.

Cecilywyjechaławtowarzystwieadministratoraswychtutejszychfarm,Mr.Walkera,na

dłuższyobjazdcelemobejrzeniaszkód,wyrządzonychprzezpowódź.

‒Paniwrócidopierojutro

‒oświadczyłmiDampier.

‒Mniejużwtedytutajniezastanie

‒mruknąłempodnosem,poczymudałemsięnapiętro,

dopokojów,jakieprzedtemzajmowałemwpałacu.

Zprawdziwymzdumieniemstwierdziłem,żezszafyznikłacałamojagarderoba,a
podobny

losspotkałskrypty,notatki,zapiskizpodróżynaWschóditympodobneszpargały,które

przechowywałemwśrodkowejszufladziebiurka.

Wpierwszejchwilizamierzałemprzywołaćkamerdyneraizainterpelowaćgoostro,cosię

stałozmoimirzeczami.Lecz

rozmyśliłemsięszybko.Tendrabniepowiemiprawdy;szkodaczasu.Zadzwoniłemna
Kitty.

Poczciwadziewczynazarumieniłasiępouszy,zerknęłapodejrzliwiekudrzwiomi
przysunęłasię

bliżejnapalcach.

‒Aniezdradzimniepan?‒spytałaprzezornie,kiedyjązaśzapewniłemoswej

bezwzględnejdyskrecji,rzuciłastłumionymszeptem:‒Paniwszystkoprzeniosłanadół,
do

siebie,izamknęławżelaznejkasie.

‒Jakto,mojeubrania,buty,bieliznę?

‒spytałem,wybuchającśmiechem.

‒Nie,pańskieksiążkiipapiery.Garderobajestwszafieobokdrzwidobuduarupani.Ale

mniepanniewyda?

background image

PowyjściuKittydałemfolgęsłusznemuoburzeniu.BoprzecieżpostępowanieCecily
wobec

mnie,jejgościa,przekraczałowszelkiegraniceprzyzwoitości.

‒Pogadamyjutrozsobą,mojapani‒odgrażałemsię,zaciskajączęby,lecz,ochłonąwszy
z

pierwszegogniewu,doszedłemdoprzekonania,żenależypostąpićinaczej.CzynCecily
dowodzi

dobitnie,iżchciałamniezawszelkącenęodwieśćodzamiaruwyjazdu;potwierdzałyzaś
tojej

serdeczneodezwaniasięwdniuwczorajszym,którymichciaławidocznienaprawić
stosunki,tak

naprężoneskutkiemdwóchniemiłychzatargów.

‒Wyjadęnatychmiast,korzystajączjejnieobecności,azakilkadninapiszędoniej,bymi

wszystkiepozostałeturzeczyodesłała

‒postanowiłempokrótkimwahaniu.Przyszłomibowiem

namyśl,żepowinienemzaczekaćażdopowrotuCecily,abysięzniąpożegnaći
podziękowaćjej

osobiściezagościnę,która,bądźcobądź,miała,oczywiściewpoczątkach,swojemiłe
chwile.

‒Podziękujęlistownie.Będzietomożenietaktowne,alenależyjejsięmałanauczka.

Rozgrzeszywszysięwtensposób,zasiadłemprzybiurkudopisaniapożegnalnegolistu,a
w

godzinępóźniejpatrzyłemzuczuciemdużejulginamalejącewoddalidwiewieżyczki
pałacuw

Hedgeville.

background image

XIII

SzóstegodniapobytuwNowymOrleaniezrobiłem„skontrumkasowe”.Nader
skrupulatne

przetrząsanieportfelu,portmonetkiiwszystkichkieszeniprzekonałomnie,żeposiadam
przy

duszyzaledwie57dolarów.Lwiączęśćgotówkipochłonęłozapłacenierachunku
hotelowegoza

pokójzutrzymaniemzatydzieńzgóryorazkosztysążnistejdepeszy,wysłanejdo
znajomego

notariuszawSzanghajuwsprawieowychstutysięcydolarów,któremizapisałaLottavon

Nardewitz.Takąbowiemkwotęwyłączyłamojanarzeczonazcałegoolbrzymiego
majątku,który

przeznaczyłanafunduszwalkizopiumwChinach,awpierwszymrzędzienazałożeniei

utrzymaniekilkudziesięciukonwiktówdlasierotchińskich,porzuconychprzezrodziców,
którzy

padliofiarątegoprzeklętegonałogu.TestotysięcymiałobyćzłożonewGuarantyTrust

CompanynanazwiskoLottyorazmojeimiałostanowićnaszżelaznykapitałwprzyszłym

wspólnymżyciu.WstrząśniętydogłębitragicznąśmierciąLotty,zapomniałemotej
gotówce;nie

potrzebowałemjejzresztą,korzystajączgościnyCecilyHedge.Przypomniałemsobieo
niej

dopieronazajutrzpowyjeździezHedgevilleipokrótkiejwalcezsobąpostanowiłemsięo
nią

upomnieć,rozumiejącsłusznie,żemampotemuwszelkieprawaiżebezniejniebędę
miałzaco

powrócićdoodległejojczyzny.

ZatelegrafowałemwięcdoMr.TimberwothanazajutrzpoprzybyciudoNowegoOrleanui

kilkarazydzienniezapytywałemtelefoniczniehotelowegoportiera,czynienadeszłado
mnie

jakaśdepesza.

‒Nie‒brzmiałastereotypowaodpowiedź,ażdzisiajzmieniłjązniecierpliwionyportier:‒

Sir,proszębyćzupełniespokojnym.Niemamyzwyczajuprzetrzymywaćczyjejśpoczty,

zwłaszcza,jeślichodziotelegram.Skoronadejdzie,zawiadomimypanamomentalnie.

Nagleogarnąłmnielęk.Cobędzie,jeśliMr.TimberworthwyjechałwSzanghaju,jeśli

background image

otrzymadepeszęzkilkudniowymlubnawetzdłuższymopóźnieniem?Cobędzie,jeśli
jakieś

biurokratyczneformalnościniepozwoląmidysponowaćtąsumąwcześniej,jakzakilka
tygodni?

‒Pozostałomipięćdziesiątsiedemdolarów‒stwierdziłemmelancholijnieiporazchyba

dziesiątyzacząłemprzeliczaćsweszczupłefundusze.

Nadźwiękdzwonkazerwałemsięzkrzesła,jakpodrzuconypotężnąsprężyną,iwtrzech

susachdopadłemaparatutelefonicznego.Wsłuchawcezaskrzeczałdobrzeznajomygłos
portiera.

Ach,tengłoswydałmisięwówczasnajsympatyczniejszymwświecie.

‒Tak,ja

‒rzuciłemjednymtchem.

‒Więcnareszcietelegramprzyszedł.

Takbyłemtegopewny,żemojesłowaniezabrzmiałybynajmniej,jakpytanie.

‒Owszem,przyszedł‒padłaironicznaodpowiedź‒alenietelegram,tylkojakiś
człowiek,

któregopanzamówiłnaósmą.

‒Jakiśczłowiek?

‒powtórzyłemrozczarowany.

‒Cozajeden?Nikogoniezamawiałem.W

ogólenieznamtunikogowNowymOrleanie.Zresztąproszęgoprzysłać.

Chwilępóźniejzagadkasięwyjaśniła.

‒Jajestemtym,októrympanuJimmówił‒przedstawiłosiętopodejrzaneindywiduum,

gdyżnainneokreślenieprzybyłyniezasługiwałstanowczo.

Jim,służącyhotelowy,zapytanyprzezemnieprzedwczoraj,czynieznaadresujakiejś
palarni

opium,oświadczyłzminąniewiniątka,żewprawdzieniewie,czypodobnieniemoralne
spelunki

możnaznaleźćwcnotliwymNowymOrleanie,alemożemiprzyprowadzićczłowieka,
któryza

skromnąopłatązaprowadzimniewszędzie,byłbowiemniegdyśprzewodnikiembiura

turystycznegoiznamiastolepiej,niżwłasnąkieszeń.Lepiej‒prawdopodobniedlatego,
że

indywiduummiałokieszenieicałeubranie

podarte,niemogłowięcwiedzieć,czyto,coprzedminutąjeszczebyłowkieszeni,nie

background image

ulotniło

siępochwili.

‒Sir,proszęmiwierzyć,żeniktnieznamiastalepiejodemnie…Zamarnedziesięć
dolarów

zaprowadzępanadopierwszorzędnegolokalu,gdziepandostaniewszystko,czegodusza

zapragnie:białątabakę,opium,panienki.

‒Chodzimitylkooopium

‒przerwałemmukrótko.

‒Opium,doskonale,wyśmienicie…Jestwspólnasaladlawiększychtowarzystw,są

wytworneseparatkidlatych,którzywoląsamotność.

‒A…ceny..bardzosłone?‒spytałemnieśmiało,gdyżprzypomniałemsobienagle,że

całegomajątkumam57dolarów,zczegodziesięćzabierzejeszczetenosobnikominie

zawodowegorajfura…

‒Cenyy?‒mruknąłprzeciągle,taksującrutynowymispojrzeniamimójgarnitur,butyi

krawat.

‒Cenysąbardzorozmaite.Wstępkosztujetylkodziesięćdolarów,apotem,tojużzależy

odtego,jaksięktourządzi.Zaluksusitowarzystwopięknejdamulkipłacisięoczywiście
grubo

więcej,he,he,he,he…Alemyślę,żedladżentelmena,którypragniesięrozerwaćw
takimlokalu,

cenaodgrywanajmniejsząrolę,he,he,he,he!

‒Prawda?

‒Oczywiście‒odparłem,zwyniosłąminą.‒Pytałemzciekawościidlategotakże,

żebyścieniemyśleli,żeznowicjuszemmaciedoczynienia.Lubięsięrozerwać,ale
bardzonie

lubię,żebyzemniezdzierano.Chciałbymabyścietosobiezapamiętali.Aterazproszę
wyjśći

zaczekaćnaulicy.

Pojegoodejściustoczyłemzsobąkrótką,leczzażartąwalkę.Kwestia:iść,czynićiść,
nabrała

dlamnietakiejwagi,jakHamletowskie:„tobe,ornottobe”…‒Wariacie,maszledwie
57

dolarów;zatomożnażyćjakieśdziesięćdodwunastudni,podczasgdyzamierzona
eskapada

pochłonieconajmniejpołowętejsumki,jeśliniecałą.Copocznieszwtedy?Apozatym,

background image

czyżnie

powinieneśskorzystaćztego,żeprzymusowypobytnatratwieichorobazrobiłypierwszy
wyłom

wwalcezzabójczymnałogiem?Tyle

czasuobywałeśsiębezpalenia,wytrwajinadal;tosąostatnieatakipokusyz

‒abrałgłos

rozsądek,przezwyciężje,aodzwyczaiszsięzpewnościąodużywaniaopium,które
rujnuje

organizm.

Hm…Odzwyczaićsięodpalenia,toznaczyzrezygnowaćraznazawszezcudnychsnów,
w

czasiektórychwidywałem,jaknajawie,mojąnieodżałowanąLottę,słyszałemjejsłodki
głosik,

pieściłemjąicałowałem,jakwówczas,wczasieniezapomnianychatakkrótkichmiesięcy

naszegonarzeczeństwa…

‒Nie!

‒zawołałem.

‒Janiechcęstracićtychwizji,niechcęjejstracić…Lotty…

Gorącepragnienieujrzeniamejzłotowłosejdziewczynyimyśl,żetożyczeniemogę

urzeczywistnićdzisiaj,możezagodzinę,zagłuszyłydalszewywodygłosurozsądku,że
jeślijuż

niepragnęsięwyzwolićzeszponównałogu,topowinienemprzynajmniejprojektowaną
naten

wieczórwycieczkędojakiejśtampalarniodłożyćdochwili,kiedynadejdąpieniądzez

Szanghaju.

Iposzedłem…

Nadrugidzieńokołogodzinytrzeciejpopołudniunadeszłaupragnionadepeszaod

Timberwortha.Rozerwałemblankietdrżącymirękamiiczytałempośpiesznie:

Przysłaćodwrotnielegalizowanepełnomocnictwostopmyślę,żedomiesiącabędęmógł

sprawępomyślniezałatwićstopuściskdłoniślę

Timberworth

‒Domiesiącabędziemógłzałatwić‒wybełkotałem,ogłuszonytąwiadomością,i

odruchowowyciągnąłemportfelzkieszeni.Kuniemałemuprzerażeniustwierdziłem,że

pozostałomizaledwiedwanaściedolarów.Dwanaście!…

background image

‒Ano,resztazostaławtejspelunce‒

przypomniałgłosrozsądku.Takbyłowistocie,lecznierobiłemsobieżadnychwymówek.
Po

wieludniachprzymusowejabstynencjiodopium,paliłemwczorajiznowuwidziałem
Lottę,ato

byłowartekażdejceny.

Rozpamiętywaniewczorajszychwizjipozwoliłominapółgodzinyzapomniećo
przykrym

położeniu,wjakimsięobecnieznajdowałem.Niestety,tylkonapółgodziny,gdyżkoło
wpółdo

czwartejzatelefonowałdomnieportier.

‒Panzostajeunasdalej?

‒spytał.

‒Oczywiście.Gdybędęmiałzamiarwyjechać,damznać.

‒Dobrze…Czywtakimraziemogęprzysłaćrachunekdopokoju?

Zrobiłomisięnaglebardzogorąco.Jakieszczęście,żeniezadałmitegopytania,kiedym

wracałzprzechadzkipomieście,jakieszczęście,żetelewizjaniemadotychczas
praktycznego

zastosowania,zwłaszczaprzyaparatachtelefonicznych.Byłbyzobaczyłmojąminę,a
wtedy…

‒Hallo‒wykrztusiłem,chcączyskaćnaczasieiobmyślićnapoczekaniujakiśwybieg.‒

Cotambrzęczywsłuchawce.Niezrozumiałem,copanmówił.

‒Pytałem,jakpanubędziewygodniej.Czymamposłaćrachunekdopokoju,czy
ureguluje

gopanumnie,wychodzącnamiasto?

‒Dzisiajanijedno,anidrugie.Gotówkiprzysobiezregułynienoszę,aterazzbankunie

podejmę.Proszęniezapominać,żedzisiajsobota.Weekend.

‒Ach,sir,pocotylefatygi.Wystarczywystawićczek,którymyjużsobiesami
zrealizujemy.

‒Well‒rzekłemztupetemiodłożyłemsłuchawkę.Aleztąchwiląskończyłasiękrótkai

wielcesztucznapewnośćsiebie.Trudnobyłoniewyczućironiiwgłosieportiera,kiedy

napomykałoczeku.Służbahotelowamadoskonałenosy;zdalekazwietrzywypchany
portfel,

jakidziurawąkieszeń.Toteżgośćtaki,jakja,coniezajechałautem,napakowanym
eleganckimi

background image

walizami,leczprzyszedłpieszowskromnymubraniu,zteczkątylkopodpachą,niemógł
zrobić

dobregowrażenia,adobiłjegoreputacjęfakt,żeukazywałsięokażdejporze,nie
wyłączając

wieczornegoobiadu,któryoddżentelmenawymagaprzywdzianiasmokingu,wjednym

itymsamymgarniturze.Tojasne.Dlategowłaśniekazanomipłacićrachunkizgóry.

Cobędzieteraz?

Ba,żebymjawiedział.Prawdopodobniedzieńdzisiejszyniebędziejeszczeobfitowałw

niemiłewypadki.Mogęzażądaćprzyniesieniaobiadudopokoju,nocprześpięspokojnie,
możei

ześniadaniemudasięjakoś,leczpotem?Potemburza!Portierzażądaczeku,któregomu

oczywiścieniewystawię,choćbyztejprzyczyny,iżnieposiadamżadnejksiążeczki
czekowej.

Policjaspiszeprotokół,hotelzatrzymamojeubranielubzegareknapokrycieswej
pretensjii

wśródwzgardliwychuśmieszkówtejbandy,zawiedzionejwoczekiwaniunapiwków,
wylecęna

ulicę…Nabruk!

Nie,postawieniesobiepytania:cobędziedalej,niemiałostanowczosensu.Należałoje

sformułowaćraczejwtensposób:

‒Jakwybrnąćzhonoremzgłupiejsytuacji?

Mógłbymzadzwonićdoportieraioświadczyćmu,żewobecnatarczywegoupominania
sięo

zapłatęrachunkuzgóry,opuszczamtenlokaljeszczedzisiaj.Potemmożnabywziąć
taksówkę,

posiadamprzecieżcałedwanaściedolarów,zajechaćz„ważnąminą”przedbramę
jakiegoś

podrzędniejszegohotelikuiżyćtamnakredyt,jakdługosięuda.

Aleitakoncepcjamiałaswojezłestrony.NowyOrleanbyłprzepełnionyuchodźcami,
których

powódźpozbawiładachunadgłową.Wszystkiezajazdy,hotele,nawetprywatne
mieszkania,

użyczyłytymludziomchwilowegoprzytułku,iznalezieniewolnegopokojubyło
prawdziwą

sztuką,oczymsammiałemsposobnośćprzekonaćsięnazajutrzpoopuszczeniu
Hedgeville.

background image

Musiałemsięwięcpoważnieliczyćztąewentualnością,żenicnieznajdęipozostanęw
całym

tegosłowaznaczeniunabruku.

Wogólepopełniłemkardynalnegłupstwo,zatrzymującsięwNowymOrleanie,zamiast

wsiąśćnastateklinii„SouthernPacifik”ijechaćdoNowegoJorku.Tylewówczasmiałem

jeszczepieniędzy,byzabiletzapłacić.WNowymJorku,gdziemieszka

tyluPolaków,byłbymniewątpliwiespotkałjakiegośznajomego,którybymipożyczył
potrzebną

sumkęnapowrótdoojczyzny.Wnajgorszymraziezwróciłbymsiędopolskiego
konsulatuo

pomoc.

‒Wnajgorszymrazie‒podkreśliłemrazjeszcze,gdyższybkiestaczaniesięnadółnie

zabiłowemniejeszczeresztekambicji.‒Mamwreszciekilkanowelwteceijedną
powieść‒

myślałemdalej,zapominającnarazie,żewszystkieskryptypozostaływHedgeville.‒W

NowymJorkutrafiłbymzpewnościądojakiegośpolskiegodziennikalubwydawcy.A
tutaj?Na

czterystatysięcymieszkańcównienaliczyszrodakówwięcej,jakstukilkudziesięciu,aito
sama

biedota.Tak,zatrzymaniesięwNowymOrleaniebyłononsensemniedodarowania.Było

idiotyzmem

‒stopniowałem,nieoszczędzającsiębynajmniej.

Ale„mądryPolakposzkodzie”…Stwierdzenietegobłędudowodziło,żeposiadam
jeszcze

pewienzapassamokrytycyzmu,leczniemogłomegopołożeniawniczympolepszyć.

‒Muszęznaleźćjakąśdrogęwyjścia!

‒wybuchnąłemzdeterminowany,iwtejsamejchwili

olśniłamniemyśl,którąodrazuuznałemzanajlepsząijedyną.

‒Sprzedampłaszczizegarek.

Chwilowomogęsiębeznichobejśćazauzyskanepieniądzebędęmógłtutajżyć
spokojnieco

najmniejprzeztydzień.TymczasemnadejdąrzeczyzHedgeville.Sprzedamjerównież.
Jeśli

uzyskamodpowiedniąkwotę,wyjadędoNowegoJorku,ajeślinie,tobędęograniczałsię
do

background image

minimumpodkażdymwzględem,czekającnaprzekazzSzanghaju.

Powinnowystarczyć,ulicha!

Zamiartenwprowadziłemwczynbezzwłocznie.Przedewszystkimnapisałemdrugilist
do

CecilyHedge,domagającsięstanowczo,abymiwszystkiemojerzeczyodesłała
odwrotnie.List

tenpostanowiłemwłasnoręcznienadaćnapoczcieiprzytejsposobnościzrobićmałą
wędrówkę

posklepachdzielnicyportowej,ażebysięzorientować,jakącenębędęmógłosiągnąćza
swoje

rzeczy.Wiedziałembowiem,żewdzielnicyportowejpowstałaistnagiełdastarzyzny,
gdzie

ofiarypowodzisprzedawałyza

bezcento,cozsobązdołałyunieść,bylemócjakośwyżyć;pomimozapewnieńcałej
prasy,

działalnośćkomitetuniesieniapomocypowodzianomosłabłaznaczniezchwilą,gdy
groźne

niebezpieczeństwominęło.

Dwiegodzinypóźniejnabrałemznowuotuchy.Nieposiadałemjużwprawdzieani
płaszcza,

anizegarka,alemiałemwzamianczterdzieścipięćdolarów,cowrazzpozostałymi
dwunastoma

stanowiłokapitał57dolarów.

‒Pięćdziesiątsiedem!‒krzyknąłem.‒Ależtotakasamasuma,jakąrozporządzałem

wczoraj…Odzyskałemto,cowczorajstraciłem.Dobryznak.

Ubawionytymdziwnymzbiegiemokoliczności,wracałemdohotelupełennajlepszych
myśli.

Dzieliłymniejeszczeoddomudwieulice,kiedyusłyszałemzasobąprzyśpieszonychód
jakiegoś

człowieka,azachwilęprzyjazne:

‒Hallo,cozaspotkanie!Jaksiępanmiewa?

ObróciłemsięnapięcieistanąłemokowokozJasperemHendry.Zdziwiłomnie
przyjemnie

jegoserdecznepowitanie,gdyżsądziłem,żeraczejpowiniensiędomnieodnosićz
niechęcią;

byłobytoprzynajmniejlogicznymnastępstwemjegozachowaniasięwobecmniewdniu,
w

background image

którymprzybyliśmydoKinsley.PrzecieżdziękiKaprysowiBarkerajaodnalazłemJuanęi
jaz

niądzieliłemtrudyiniebezpieczeństwaowychpamiętnychdni…

DalszesłowaJasperawyjaśniłymizagadkę.

‒Pozwolipan,żejazeswejstronypodziękujęmuzatroskliwąopiekęnadmoją
narzeczoną.

Opowiadałami,żegdybyniepan,byłabyzginęłaniejedenraz,alechybazdziesięć.

Zaprotestowałem,oświadczając,iżrzeczsięmaodwrotnie.Przecieżatakfebryzbiłmniez

nógigdybynieJuana,byłbymsięstoczyłztratwywnurtywezbranejrzeki,byłbym
zginął

nieuchronnie…

AleJaspermiałjużotejsprawiesądwyrobiony.

‒Nie,nie,drogipanie.Jaknaprawdziwegodżentelmena

przystało,chcepancałązasługęprzypisaćkomuinnemu.Leczniemniebraćnato!Juana

opowiedziałamiwszystko.Onaniemadośćsłówwdzięcznościdlapana.Nawetdzisiaj
po

południurozmawialiśmyopanu.No,wiepan,gdybymniebyłtakpewnyswej
narzeczonej,jak

jestemnaprawdę,tomógłbymmiećdopanapoważnepretensje

‒rzekłżartobliwie.

‒Poprostu

niemadnia,żebyJuanapananiewspominała.Chcącniechcąc,muszęcodziennie
wysłuchać

całejlitaniipochwałnacześćpana.

Utkwiłominajbardziejwpamięci,żedzisiajpopołudniumieliomnierozmawiać.

‒WięcpannaJuanajesttutaj?

‒spytałem.

‒Tak.Oddwóchtygodni.Wyszukałemjejśliczny,choćskromnypokoik,aobecnie
szukam

dlaniejjakiejśposady.Bowidzipan,zanimsiępobierzemy…

‒Posady?‒przerwałem.

‒Sądziłem,żeMissJuanajestdobrzesytuowanamajątkowo.Wuj

Barker…

‒Barkerzginął…

background image

‒Więcjednakzginął…Amożetylkozaginął?

‒Niestety,nie.Znalezionojegozwłoki.Wtestamencie,któryotworzonowtychdniach,

mianowałuniwersalnąspadkobierczyniąswąsiostrzenicę,alecóżztego,skoropowódź
zniosła,

dosłowniezniosła,wszystkiebudynkifarmy,aplantacjezniszczyłakompletnie.Toteż
doradzam

Juanie,abysprzedałatenobiekt,gdytylkozostaniejegowłaścicielką.Aniewiem,czy
panu

wiadomo,iletoczasuizachodupotrzeba,zanimsięzałatwiwszelkiebiurokratyczne
formalności.

‒Owszem,owszem‒przyznałem,przypomniawszysobietelegramTimberwortha.‒No,

alepozatymMissJuanamabogatąrodzinę,któramieszkawMeksyku…

‒Jakto,topannicniewie?!

‒Oczym?

‒Ostrasznymnieszczęściu,jakiespotkałomojąnarzeczoną?Ach,doprawdy,złylosściga

biednądziewczynę…

‒Mówpan.Słyszałem,żejejrodzina,należącadonajbardziej

katolickichrodzinwMeksyku,byłanarażonanaprześladowaniazestrony..

‒Nie,nie‒przerwałmiwpółzdania,poczymprzystanąłispytał:‒Nieczytałpanw

dziennikachonapadzienaekspresprzezbandęPedraQuiedry?

‒Czytałem.NaBoga,więc!…

‒Tak,drogipanie.Jejnajbliżsikrewniznajdowalisięwtymnieszczęsnympociągui
zginęli

wszyscy:jejmatka,siostra,szwagierisiostrzenica.Wszyscy,panie…

‒Straszne,straszne!‒szeptałem,ogłuszonytąpotwornąwiadomością.‒Jednakże,oile

pomnę,czytałem,iżkilkanaścieczykilkadziesiątosóbocalałocudem.MożekrewniMiss
Juany,

możechoćbyjednaosobaznajdujesięwśródocalonych?

JasperHendrypotrząsnąłgłowąprzecząco.

‒Niestety,nikt.Juanaotrzymałajużoficjalnezawiadomienie.Szwagierzginąłodkuli

jakiegośbandyty,podobniejejmatka.Siostrzenicytebestiewludzkiejskórzeroztrzaskały
głowę

ościanęwagonu.NieznalezionotylkociałaseñoryDolores.

‒Doloresbyłonaimięsiostrze?

background image

‒Tak.Prawdopodobniezamkniętojąwjednymztychwagonów,któreoblanonaftąi

podpalono.Tetrupysątakzwęglone,żeniemożnaichwżadensposóbrozpoznać.Jest
jeszcze

jednamożliwość,czegooczywiścieniemówięJuanie…

‒Jaka,jaka?

‒ŻeseñoraDoloresbyławliczbietychkobiet,którebandyciuprowadzilizsobąwgóry.
Jak

panuzgazetwiadomo,wybralikilkanaścienajpiękniejszych…dlasiebie.

‒Isądzipan,żepaniDoloresmogłasięznaleźćwtejliczbie?

‒Tobardzomożliwe.Niewidziałemnigdypiękniejszejkobietyodsiostrymej
narzeczonej.

Byłydosiebiebardzopodobne,ale,oileJuanaodziedziczyłacośniecośpoanglosaskich

Barkerach,otyletamtabyłaidealnymtypemklasyczniepięknejHiszpanki.Apozatym,
Juanato

urwisdziewczyna,którainadrzewo

wylezieiwmęskimstrojubędziekonnohasaćpostepach,tamtazaś,panie,tobyła
urodzona

królowa.Cozaduma,cozapostawakrólewska!Idlategouważamzabardzo
prawdopodobne,że

wgroniebranekPedraQuiedryznalazłasięwpierwszymrzędzieuroczaseñoraDolores.
Jeśli

więcmojeprzewidywaniasąsłuszne,toznaczy,żesiostraJuanywprawdzieniepodzieliła
losu

swegomęża,córkiimatki,alespotkałjąlosstokroćgorszyidlategowobecJuany…
milczę.

Chybazgadzasiępanzemnąwtymwzględzie,prawda?

Skinąłemgłowąiprzezdłuższyczasszliśmyoboksiebiewposępnymmilczeniu,
wstrząśnięci

dogłębistrasznymprzypuszczeniem,żepięknaDoloresmogłazostaćbrankąmorderców
swego

męża,jedynegodzieckaimatki.

‒No,żegnampana‒rzekłJasperwkońcu.‒Muszęsięspieszyć,gdyżmamjeszcze

załatwićkilkasprawunków.

‒Dowidzenia…Czymógłbymipanpowiedzieć,gdziemieszkaMissJuana?Chciałbym

złożyćjejkondolencje…

‒dodałemszybko,widzącbłyskniezadowoleniawjegojasnychoczach.

background image

ZapisawszysobieadresbiednejpannydeQuiñones,pożegnałemHendry’egoi
skierowałem

swekrokiwstronęhotelu,zbliżałasiębowiemporawieczornegoposiłku,apo
kilkugodzinnej

włóczędzepomieściebyłemporządniegłodnyizmęczony.

XIV

Skusiłomniecośtegowieczora,byodwiedzićJuanę.

‒Zakwadransdziewiąta‒stwierdziłemnazegarzewhallumojegohotelu,gdyżwłasnego

zegarkajużnieposiadałem.Hm…Jaknawizytę,trochępóźno,alewobecJuany,zktórą
łączą

mniewspomnieniatyluwspólnieprzebytychniebezpieczeństw,niepotrzebujęsięchyba

krygować.

Kiedywychodziłemzhotelu,ujrzałempytającespojrzeniaportiera,leczudałem,żeichw

ogóleniespostrzegam.Należałobyćkonsekwentnym;skoropowiedziałem,żegotówki
przy

sobienieposiadam,niewypadałoterazpłacićrachunku.Wyszedłemwięci,rozpytującpo
drodze

oulicę,wymienionąmiprzezJaspera,rozpamiętywałemdziejemegopoznaniasięzJuaną
i

naszejwspólnejwizytywpustelnifanatycznegomormona.Samolotobcegopochodzenia,
rozbity

naskrajuleśnejpolany,morderczyzamachrosłegolotnikanakolegę,urywanezdania
konającego

pilota,wzmiankiozłocie,aprzedewszystkimoherszciemeksykańskichbandytów,
wreszcie

bezgranicznyprzestrachtegoczłowiekanawidokJuany,tobyłyposzczególneogniwatej

zagadkowejhistorii,którapouzupełnieniudzisiejszymiinformacjamiJaspera,takmisię
mniej

więcejprzedstawiała:

Ponapadzienanieszczęsnyekspres,dwóchnajchytrzejszychrzezimieszkówporwałolwią

częśćłupówcałejbandy,zawładnęłowjakiśsposóbsamolotem,prawdopodobnie
wojskowym,i

wystartowałozzamiaremwylądowaniazagranicą,wStanach,bystąddalejuciekaćlub

przeczekaćburzęipóźniejżyćwdostatkuzazrabowaneskarby.Zpoczątkuwszystkoszło

dobrze.Nawetnieudolnelądowanie,zakończonezniszczeniemsamolotu,nie
pokrzyżowałoplanu

background image

śmiałychbandytów.Leczpokrzyżowałjelos.Bardzoprawdopodobnyspóropodział
zdobyczy

zakończyłsięśmiertelnymstrzałemjednegozczłonkówbandywpierśtowarzyszą.Dzięki

mormonowirannyniezginąłwpuszczyodrazu,leczdostałsiędochatydziwaka.Tu
dobiłgo

widokJuany,będącejpodobnożywymobrazemstarszejsiostry.Widoczniebiedna
Dolores

zginęławłaśniezrąktegorozbójnika,alos,paniwładcaludzkichdrógżycia,pomściłją,

ukazującmordercyprzedśmierciąjejsobowtóra,jejsiostrę,którąonwgorączkowym

majaczeniuwziąłnaduchaswejofiary.

Wtensposóbzginąłjedenzezłoczyńców,natomiastdrugimusiałznaleźćśmierćw
nurtach

oszalałychrzek,dzikiejRedRiveripotężnejMissisipi,którepołączyłyswegigantyczne
siły,by

wypełnićrozkazlosu,byzniszczyćdrugiegozbrodniarza.Takwięckrwawozdobytezłoto
nie

przyniosłoszczęściajegoposiadaczom.Zginęliobaj…

Uśmiechnąłemsięmimowolnieizrobiłemwduchuuwagępodwłasnymadresem,że
literacka

wyobraźniaznalazławdzięcznepoledopopisuiponiosła.Boostateczniecałata
kunsztownie

zbudowanailogicznanapozórhipotezamiałazbytmałocechprawdopodobieństwa.Czyż
można

byłoprzypuścić,abydobrzezorganizowanabanda,którapoważyłasięnatakzuchwały
napad,

pozwoliłasobiebezwalkiodebrać„ciężkozapracowane”złotoprzezdwóchswoich
członków?A

dalej,skądcidwajwytrzasnęlisamolotitosamolotwsamrazprzygotowanydolotuna

przestrzeniokołodwóchtysięcykilometrów?Czybylizawodowymilotnikami,że
potrafili

przebyćszczęśliwietakiszmatdrogi?Jakiefatumkazałoimlądowaćwłaśniewtych
stronach,

gdzieprzebywałasiostraichofiary?

‒Nie,braciszku

‒mruknąłem

‒tymrazemzanadtopopuściłeścugliswejfantazji.

background image

Gwałtownezderzeniesięzjakimśprzechodniemstrąciłomniezobłokównaziemięi
zmusiło

doprzerwaniarozmyślań…

‒Tyszpiclu!Jacitupokażępotrącaćspokojnychludzi!

‒usłyszałemtużzaplecami.

Obejrzałemsięistanąłemokowokoze„spokojnymczłowiekiem”,któryledwiesię
trzymał

nanogach.Ontowłaśniepotrąciłmnieprzedchwilą,aterazziałstekiemrynsztokowych

przekleństwzniechlujnych,oślinionychust,zktórychzapachrumuzalatywałażdo
moich

nozdrzy.

Rezygnujączpolemikizpijanymjegomościem,odsunąłemsięcoprędzejizacząłemsię

ciekawierozglądaćdokoła,zdziwiony,żenogizaniosłymniewtakzakazanądzielnicę.

Odrapanekamienicebardzorozmaitejwysokościpatrzyłynanielicznychprzechodniów
przez

brudneokularydawnoniemytychszybokiennychiusiłowałybezskutecznie
nadsztukowaćmocno

zębemczasunadgryzionewdzięki,szyldamiitandetnymiwystawami

sklepów,podobnie,jakstarzejącasiękokotapróbujenadaremniepretensjonalnąsuknią
zwrócić

uwagęmężczyzniprzypomniećsobieczasybezpowrotnieminionejświetności.

Dziwniemisięjakośznajomewydałynagletezaułki.Tengmachponury,cofniętydość

dalekowgłąbiodgrodzonyodulicywysokimmurem,musiałemjużrazwidzieć,jak
mógłbym

przysiąc,żeprzeciskałemsiękiedyśprzezwąskąfurteczkę,odbijającądyskretnieod
szaregotła

muru.Kiedyś?Chybabardzoniedawnotemu,uwzględniającmójkrótkipobytwNowym

Orleanie.

‒Ach,wczoraj!‒rzekłemdosiebieiprzystanąłem,zaskoczonyswymodkryciem.Tak,

oczywiście.Tobyłaowaspelunka,ukrywającapodpłaszczykiemzwykłej,portowej
tawerny,

domschadzek,wyszynknapojówalkoholowych,tępionychbezskutecznieprzezsrogą
prohibicję,

oraz…palarnięopium…Tuprzyprowadziłmniewczorajszejnocypodejrzany
przewodnik,

zarekomendowanymiprzezJima,służącegozhotelu.Tylkonadeszliśmyzprzeciwnej

background image

stronyi

dlategoniedorazuzorientowałemsię,gdziejestem.

‒Amożebytakwstąpić,skoromniejużnogizaniosływtestrony?

‒szepnąłgłospokusy.

Przypomniałemsobiejednaknaczas,żemuszęprzedewszystkimuregulowaćrachunekw

hoteluiżewobectegoniemogęsobiepozwolićnatakizbytek.Abynieulecnagłej
pokusie,

przystąpiłemczymprędzejdojakiegośporządniejubranegoprzechodnia,wymieniłem
ulicę,

podanąmiprzezJasperaHendry’ego,izapytałemodrogę.

‒Trzeciaprzecznicanaprawo

‒brzmiałaodpowiedź.

Przyspieszyłemkroku,abysięjaknajprędzejoddalićodpalarni,którejsamwidok
posiadał

dlamnietakmagnetycznewłasności.

‒RozmowazJuanązagłuszyodrazugłódopium

‒pocieszałemsięwduchuprzezdrogę.

Idącbardzoszybko,dotarłemwnetdotrzeciejprzecznicy,poczymliczyłemnumery

kamienic,znacznieporządniejszychod

tych,jakiewidziałemwpobliżupalarni,iniebezzdumieniastwierdziłem,żeserce
zaczynami

bićżywiej,wmiarę,jaksięzbliżałemdomieszkaniapięknejHiszpanki.

‒Totutaj

‒pomyślałem.

Naglezastygłem,zdziwionyniemile.

Gdzieśblisko,nademną,zabrzmiałdobrzemiznanygłosJasperaHendry’ego:

‒Takniemożeszmówić,Juano.Niezostałaśnaświeciesama,skoromaszmnie.

Chwilępanowałacisza,apotemusłyszałemjejmezzosopranowygłosik,słodkii
chwytający

zaserce:

‒Toprawda,Jasperze,żemamwtobienajbardziejoddanegoprzyjaciela,ale…ty..nie

zastąpiszmi…tamtych.

Ostatniesłowazałamałysię,przechodzącwszloch.

Nienamyślałemsiędługo.Wydałomisię,żeprzychodzęniewporę,żenależyodłożyć

background image

wizytę

nakiedyindziej,gdyJuanabędziesamawdomu.Alejaktrafićnatakąchwilę?

‒Tensmarkacz,zdajesię,asystujejejstale

‒mruknąłemzwyraźnąniechęciąpodadresem

Jaspera.

‒Amożeodejdzieniebawem?

Myśltawydawałamisiędośćprawdopodobna,chociażbyzewzględunaspóźnionąporę,
nie

chcącwięcspotkaćsięokowokozwychodzącymzdomuwielbicielemJuany,
przeszedłemna

drugąstronęulicyistanąłempodprzeciwległąkamienicą.

To,coujrzałem,nienapełniłomniejednakotuchą,żezakochanymłokoswyniesiesię
rychło.

SiedziałnamałejkanapceobokJuany,któraztwarząukrytąwdłoniachpłakałarzewnie,i
gładził

rękąjejczarnągłówkę,szepczącjakieśsłowa,którychoczywiścieniemogłemdosłyszeć.
Dzięki

jasnoświecącejlampieitemu,żeoknobyłootwarteiniezasłonięte,widziałemdoskonale

wszystko,cosiędziałowskromnympokoikuJuany.

Iuczułemjakbyostrycierńwsercu,kiedypodłuższejchwilikształtnagłówka
dziewczyny

opadłanaramięHendry’ego,kiedyjegoustamusnęłyjejhebanowewłosy.

‒Niebędęprzeszkadzałsielance

‒syknąłemzpasją,nacisnąłemgłębiejkapelusziruszyłem

wpowrotnądrogę.‒Symptomyzazdrości‒stwierdziłodrazusamokrytycyzm,któryna

szczęścieopuszczamnierzadko,lecztoodkryciedolałooliwydoognia.‒Cóżmnieto
może

obchodzić,żecidwojegruchajązsobą,żesiękochająwzajemnie.Owszem,szczęśćim
Boże.

Niechsiędoczekająlicznegopotomstwa

‒monologowałem,zdającsobieświetniesprawęztego,

żesłowatesąnieszczere,żeodpowiedźnapytanie,czyJuanaJasperakocha,czynie
kocha,nie

jestmibynajmniejobojętna.

Wzacietrzewieniunieprzyszłominamyśl,iżczłowiek,zdruzgotanytakimciosem,jak

background image

wiadomośćowymordowaniucałejrodziny,awszczególnościmłodadziewczyna,

niezahartowanawcierpieniu,nieznającajeszczetwardejszkołyżycia,lgniecałądusządo
ludzi,

oddanychsobie,przyjaznych,niezwracajączbytniejuwaginato,wjakiejformiesięich

współczucieprzejawia.Dziświdzęjasno,żewowejchwilismutku,rozżaleniana
nienawistny

los,główkaJuanybyłabysięoparłarówniedobrzenamoimramieniulubnaramieniu
innego

przyjaciela,którybysięwtedyznalazłprzyjejbokuiszeptałjejwuchodobre,ukojne
słowa

pocieszeniaczywspółczucia.

Taksądzędzisiaj,leczwówczas…

Wówczas,smagniętybiczemzazdrości,wpadłemwgniew,aochłonąwszy,zacząłemsię

roztkliwiaćnadswoimosamotnieniem,nadtym,żeniemamżadnejbratniejduszy,jak
Jasper,jak

Juanaczykażdyinnybliźni.Czułemprzeraźliwąpustkęwokółsiebie,czułemsię
biednym,

bezdomnymwłóczęgą;widząc,jakwoknachmijanychdomkówzapalająsięświatła,jak
żony

przygotowująwieczornyposiłekmężom,czytającymdziennikiprzystole,jakdzieci
gromadzą

siękołomatek.Rozumiałemwtedytakjasno,jaknigdy,żedobrakobietawroliżonyczy
matki,

czykochanki,jestmałym,leczgorącymsłoneczkiem,którepromieniujenieustannie
swym

ciepłemnacałeotoczenie,rozgrzewaatmosferędomowąiczyninajbiedniejszenawet

mieszkankonapoddaszu,czyw

suterenach,przymilnym,przytulnym,rozkosznym,czynijecichąibezpiecznąprzystanią,
do

którejżycioweburzeniemająprzystępu.

Ajaniemiałemswejprzystani…

Byłemjakzadżumionyokręt,któregoniewpuszczajądożadnegoportu,skazującgona

beznadziejnąkwarantannęzdalaodzaludnionychbrzegów.

Byłemjaktenrozbitek,co,walczącresztkamisiłzszalonymżywiołem,widziwoddali

latarnięmorskąiprzeliczneświatełkaportowegomiasta,leczczujezrozpacząwsercu,że
nie

background image

dopłyniejużdozbawczegowybrzeża.

Ajaniemiałemswojegosłoneczka…

Niemiałemgonigdy…

Nigdy?

Tonieprawda!Miałemswojesłońcenajdroższe,najpiękniejszezewszystkich,lecz…
zgasło…

ZgasłotamwprzeklętymSzanghaju,anaimięmubyłoLotta…

Bezgraniczna,piekielnatęsknotazazmarłąnarzeczonąopadłamnieztakżywiołową
mocą,że

wszelkieinneuczuciaprysły,jakbańkimydlane,aobrazJuany,opłakującejstraszną
śmierć

swychnajbliższych,rozpłynąłsięwpowietrzu,nibyzwodniczafatamorgana.

OczymaduszywidziałemtylkoLottę,lecztominiewystarczyło.Pragnąłemprzyzwaćjej

zjawę,rozmawiaćznią,poskarżyćsięjejnaswojąniedolę,pragnąłemoddychaćchoć
przez

chwilęrajskąatmosferąułudywcieplepieszczotliwychpromienimojegosłońca.

Niebyłotoniemożliwością.KilkanaściefajekopiummogłowskrzesićLottę;nakrótko

wprawdzie,lecznawetnajkrótszachwilaobcowaniazniąbyładlamnieniebiańską,była
warta

każdejceny.Cóżwięcdziwnego,żenieliczącsięzestanemmejkasy,przyśpieszyłem
kroku,by

jaknajprędzejznaleźćsięwpalarni?

Ajednakprzyszedłjeszczemomentwahania.

Niespowodowałygobynajmniejrefleksje,względyprzezorności,

podyktowanegłosemrozsądku.Tonie.Byłomiwówczaszupełnieobojętne,czyzostanę

wyrzuconyzhotelunabruk,czynie.Cóżznaczyłtakidrobiazgwobecrychłego
zobaczeniamej

Lotty?Krótkiewahaniewywołałajedynietaokoliczność,żestojącpodfurtką,wiodącądo

przybytkualkoholików,morfinistów,kokainistów,zobaczyłemnagleszybkoidącego
mężczyznęi

niebezzdziwieniapoznałemwnimJaspera.WięcMr.HendryopuściłmieszkanieJuany,
atym

samymnadarzyłasiędlamniewymarzonasposobnośćdozłożeniakondolencyjnejwizyty

pięknejHiszpance.Zamajaczyłminagleprzedoczymaobrazczarnowłosejdziewczyny,

zapłakanej,złamanejstrasznymciosemiskłaniającejswągłówkęna…mojeramię…Ale

background image

tużobok

ujrzałempostaćtamtej.Obiecującym,choćsmutnymspojrzeniemprzyzywałamniedo
siebie,a

jednocześniemojadłońsiłąbezwładnościnacisnęłaklamkęfurtki.Zmarłazwyciężyłabez
trudu

żywąrywalkęizdecydowanymkrokiemwszedłemnaponurydziedziniecspelunki.

‒Taksamo,jakwczoraj‒rzuciłemwodpowiedzinauniżonyukłonzarządcylokalu,

uiszczającharaczwkwociedwudziestudolarów,zaktórątocenęnabywałemprawo
używania

przezcałąnocseparatkidrugiejklasy.

Młoda,leczniezbyturodziwadamulkapowstałaodstolikapodścianą,zlustrowałamój

garniturkrótkim,rutynowymspojrzeniem,podeszłatanecznymkrokiemdoladybufetui

mrugnęłaporozumiewawczonabarczysteindywiduum,spełniającetufunkcjeszefa.Pojął
snadź

treść„optycznej”depeszy,bomrugnąłledwiedostrzegalnie,azwracającsiędomnie,
spytałz

najsłodszymuśmiechem:

‒Sir,pozwolipan,żegozapoznamznaszątancerką,MissAliceBasket?

‒Toniepotrzebne‒odparłem,marszczącbrwi.‒Nieżyczęsobiedamskiego
towarzystwa.

Zechcemniepanzaprowadzićdojakiejśwolnejseparatki.

Uśmiechwłaścicielastraciłmomentalniekilkadziesiątkaloriiciepła,aleodpowiedźbyła

uprzejma.

‒Ha,skorosirnieżyczysobie,tooczywiścieniebędziemydyskutowaćnatentemat.

Pomimotojednak,idącobokniegokorytarzem,którywyglądałnapiwnicznyganek,

słyszałempozasobąszelestjedwabnejsukniistukotwysokichobcasów.Najwidoczniej
Miss

AliceBasketnieprzejęłasięzbytnioniegrzecznąodmowąiniestraciłajeszczenadziei.
Nie

obejrzałemsięwkażdymrazieażdokońcawędrówkiprzezzakazanylabirynt,aby
natrętną

niewiastęostateczniezniechęcić.

Itojednakniewielepomogło.Kładącsięnawypłowiałymdywanikuwwyznaczonejmi

separatce,czułemsnującąsięwońodurzającychperfum,jakauderzyłaodrazumoje
nozdrza,

background image

kiedywefrontowymlokaluspelunkimijałemstolikowejMissAlice.Słyszałemjej
ochrypły

głos,zniżonydoskaliszeptudośćnieudolnie,agdymały,umorusanychłopak,„zrobiony
na

Hindusa”,wchodziłzprzyboramidopalenia,ujrzałemjejsylwetkę,przylepionądodrzwi.

‒Astójtamsobiedosamegorana,jeślicitoprzyjemnośćsprawia‒mruknąłem,

spoglądającbłyszczącymwzrokiemnabrunatnekuleczki,któremiałysprawićcud
wskrzeszenia

Lotty.

Isprawiłygoniebawem.

Ujrzałemmojązłotowłosądziewczynęwcześniej,niżtegośmiałemsięspodziewać.
Widać

opiumbyłowdobrymgatunkuluborganizmmój,pozbawionytegonarkotykuprzezczas

chorobyzadowoliłsięniewielkądawkąmimowczorajszegoseansu,albowreszcieszalona

tęsknotazaLottaodegraławybitnieswąrolę.

Dość,żeujrzałemjąrychło.

Miałanasobiefantazyjnąszatęzjakiejśgazyprzezroczystej,poprzezktórązłociłosię

wyraźniejejmłodeciało.

Płynęłakumnieprzezdrgającewblaskachsłońcapowietrze,corazbliżej,corazbliżej…

Stanęłanademną…

Lekkipodmuchciepłegowietrzykaigrałzfałdamijejzwiewnejszaty,obnażającją
powoli,cal

zacalem…

Pełnymizachwytuspojrzeniamimuskałemróżowepączkimałych,stromychpiersi,
niczym

terazniezasłoniętych…

‒Przyszłaś,Lotto…Przyszłaś

‒szeptałem,drżączeszczęściairadości.

Pochyliłasięniskonademną.

Taknisko,żejejusteczkaspoczęłynamoichwargach,spragnionychjejpocałunkówi

pieszczoty.

Trzęsącymisiępalcamirozchylałemzwojegazy,szukającżywegocudujejciała.

Niestawiałanajlżejszegooporu,wyzutazresztekwstydliwościdziewczęcej,któramnie
ongiś

background image

takchwytałazaserce.Przeciwnie,drżałasamazniecierpliwości,byjaknajprędzej
zespolićsięw

jednozemną,swymkochankiemidziśwolałemjątaką.

Inagle,wmomencienajwyższegoupojenia,wyślizgnęłasięzmoichobjęć.

Jękbezbrzeżnejrozpaczywydarłmisięzpiersi.

‒Lotto!…Odchodziszjuż?

‒załkałem.

Błyskawicznymruchemwyciągnąłemrękę,chcącjąprzytrzymać,zmusićdopozostania.

Pochwyciłemdłońkobiecąciepłą,lepkąodpotu.Wzaciśniętychdrapieżniepalcach
trzymała

zwitekzielonychbanknotówdolarowych.Zanimzdołałemochłonąćzezdumienia,dłoń
szarpnęła

sięrozpaczliwie,a,niemogącsięuwolnićzkleszczymoichsilnychpalców,podała
pieniądze

drugiejdłoni,podobnejbliźniaczodotamtej.

RęceLotty?…

Ach,bluźnierstwembyłosądzićtakchoćprzezmgnienieoka!…

DłonieLottybyłyszczupłe,białe,owąskich,długichpalcach.DłonieLottybyłychłodne,

miałyskórkęjedwabistąwdotknięciu,miałydelikatnąsiateczkębłękitnychżyłeki
różowe,

podłużnepaznokcie,półokrągłozakończone.DłonieLottyniebyłyzdolnedokradzieży,i
jużto

jednopowinnomniebyłonatychmiastwyprowadzićzbłędu.Booprzytomniawszy
momentalnie,

stwierdziłem,żeniemamportfelawkieszeni,wprzelotnymspojrzeniu

ujrzałemgonaskrajudywanikairównocześniepoznałemzłodziejkę.

ByłaniąowaAliceBasket,którataknatrętnieabezskutecznieusiłowałanawiązaćzemną

bliższąznajomość.Jejtodłońkrótką,szeroką,zdrapieżnieostrymipaznokciami,
chwyciłemna

gorącymuczynkuimimozaciekłegooporuniewypuściłemzestalowegouścisku.

‒Nieudałosię!

‒zasyczałem.

Największymwysiłkiemwolipanowałemnadsobą,byniewybuchnąćinieukarać
złodziejki,

któraukradłamiskarbbezcenny.Boniechodziłomizupełnieotrzydzieścikilkadolarów.

background image

Nie

zdawałemsobiewówczassprawyztego,żestanowiąonecałymójmajątek,żebrakich
narazi

mnienaprzykrykonfliktzzarządemhotelu,wktórymmieszkałem.Otymniemyślałem
wtedy.

Natomiastzcałąwyrazistościąutrwalałsięwmejświadomościpewnik,iżzjawaLotty
pierzchła

naodległąplanetę,gdziemieszkająci,costądodeszli,pierzchłabezpowrotniena
dzisiejsząnoc,

spłoszonahaniebnymczynemchciwejdziwki.ToteżczynAliceBasket,którykażdy
prawnik

zakwalifikowałbyjakokradzieżkieszonkowądrobnejkwoty,wydałmisięz
subiektywnego

punktuwidzeniapotwornązbrodnią,zasługującąnanajsroższąkarę.Wedługmoich
ówczesnych

pojęćniktniemógłwyrządzićmicięższejkrzywdyidlategonieprzesadziłembynajmniej,

twierdzącnawstępie,żemusiałemnadludzkopanowaćnadsobą,abyniewymierzyć
natychmiast

sprawiedliwości.

‒Nieudałosię‒powtórzyłemzjadliwie,niemającnarazieżadnegoplanuwgłowie,co

począćzeschwytanązłodziejką.

Wiłasię,jaknadeptanywąż,wyrywałarozpaczliwieuwięzionąrękę,przygotowując

niespodziewanyatak.Nagleujrzałemtużprzedoczymazwiniętykułakdrugiejdłoni,
zbliżający

sięzbłyskawicznąszybkościąi,zanimzdołałemsięzasłonić,zanimmogłemwogóle
tylko

pomyślećouchyleniugłowy,otrzymałemtakicioswśrodektwarzy,żezamroczyłomnie
na

chwilę.

Terazprzebrałasięmiaramejcierpliwości.Tygrysimsusemdopadłemdziwkęw
momencie,

kiedywybiegałazseparatki,chwyciłemjązakark,wciągnąłemzpowrotemdownętrza,
nogą

zatrzasnąłemdrzwi,kipiącgniewemiżądząodwetu…zawszystko,przedewszystkimza

przerwaniemirajskiegosnuozłotowłosejLotte.

WłaścicielspelunkiprzedstawiłmiAliceBasketjakotancerkę;niezdziwiłamnieprzeto

background image

zręczność,zjakąwymykałamisięzrąknieustannie,przebiegajączwinniezkątadokąta
ciasnej

klitki,irzucającmiwtwarz,cowpadłopodrękę,lecztawężowaszybkośćporuszeńbyła
niczym

wobecskalijejgłosu.Tudopierookazałsięjejtalentwcałejpełni,bowrzask,jaki
podniosła,był

wstanieporuszyćniebo.

Jejokrzykinieprzeszłybezecha.Trzasnęłydrzwijedne,drugie,zadudniłyciężkiekrokii
para

czerwonychłapspadłanamojeramionawchwili,gdyszamoczącąsięAlice
przygwoździłem

wreszciedopodłogii,niewiedząc,coczynię,dusićjązacząłempodgardło.Beznamysłu

puściłemswąofiarę,apochwyciwszywstalowyuściskprzegubyrąknowego
przeciwnika,

szarpnąłemsięcałymkorpusemnaprzód,niewstajączklęczek.Mojeplecy,zgiętewłuk,

utworzyłyośdźwigni,nagłyzrywpozbawiłprzybywającegozodsiecządrabarównowagi,

barczyste,potężnecielskofiknęłokozławpowietrzuirunęłobezwładnienazdrętwiałąz

przestrachudziwkę.

Apotem…

Niepomnędokładnie,cazaszłopotem.Wciasnejseparatcezaroiłosięodludziizgraja

przeciwnikówobsiadłamniezewszystkichboków.Podrażnionyciosamipięści,oszalałyz

wściekłości,waliłemnaoślep,kopałem,gryzłem.Zrobiłosięniecoprzestronniej,alena
krótko.

Wówczasinstynktsamozachowawczypodszepnąłmijedynąradę.Pochwyciłembardzo
ciężkie

krzesło,rozbiłemszybkożarówkęelektrycznąirunąłemfuriąnaprzeciwników.Na
karkach

uciekającychpędziłemkorytarzemwstronęwyjścia,pamiętającdobrzeotym,żekilku
drabów

pozostałow

separatcepomoimzwycięskimprzebiciusięiżemogąmniezajśćztyłu.Nawszelki
wypadek

tłukłemwszystkiespotkanelampki,abytamtymutrudnićorientację.

Jakimścudemdotarłemdobaru,czylidofrontowegolokaluspelunki,lecztutajszansesię

zmieniły.Odwrótnapodwórzebyłodciętyprzezkilkumężczyzn,doktórychprzyłączyła
się

background image

garstka,ogarniętapanikąpomoimataku.

Uzbrojeniwnoże,krzesłaikastety,staliławąpoddrzwiami,czekającnaodpowiedni
moment

doostatecznejzemnąrozprawy.

‒Niewyjdę‒pomyślałemzgłuchąrozpaczą,gdyżwprzelotnymspojrzeniuzdołałemjuż

zauważyć,żeoknasązakratowane,jedynedrzwizastawionemuremkilkunastu
przeciwników,

że,cogorsza,nielicznigościeprzystolikachsolidaryzująsięzpostępowaniemsłużby
lokalui

czekajątylkonadobrewidowisko.

‒Niewypuścićgo!

‒zabrzmiałochrypłybaszamoimiplecami.

Obróciłemsięnapięcieszybko,jakdobrzewymusztrowanyżołnierz.Zaladąbarustał

barczystyszefspelunki,którydziękimnieodbyłprzedchwiląkrótką,alebolesnąpodróż

powietrzną.Nosmiałrozbity,całątwarzumazanąwekrwi,kołnierzykrozpięty,ajeden
rękaw

marynarkiwydarty.

‒Któżgotakurządził?Jachybanie…

‒przemknęłomiprzezmyśl.

Krótkieprzemówieniechytregodrabaprzekonałomnienatychmiast,żewszystkotobyło

lichym,teatralnymgestem,obliczonymnapozyskaniesobiesympatiisiedzącychprzy
kilku

stolikachgości,przymusowychświadkówzajścia.

‒Patrzcie,panowie‒wołał,zwróconydonich,zpatosemaktorazzabitejprowincji.

‒Oto

tenbandytaokradłnaszątancerkę,wasząulubionąAliceBasket,dusiłją,akiedynajej
krzyk

nadbiegłemzpomocą,takmnieurządził!

Tugestemrzymskiegosenatora,rozdzierającegoszaty,roztworzyłpołyporozpinanej

marynarki,każącsiędomyślać,żepodbrudnąkoszuląmapierś,posiekanąranami.

‒Dżentelmeni,jakmampostąpićztymłotrem?Nacozasłużył,waszymzdaniem?‒

zakończyłswojąorację.

Wątpliwidżentelmeniobrzucilimnienieprzyjaznymwzrokiem.

‒Wyzwijgopannapięści‒zaproponowałktoś,snadźbardziejjowialnieusposobiony.‒

background image

Dawnoniebyłemnaringu.

Właścicielspelunkiskrzywiłsięboleśnie.

‒Takbymuczynił,panowie‒odparł.‒Niestety,jestemciężkorannyprzeztegozbira.

Szansebyłybynierówne.

‒Możektośpanazastąpi?

Zezowatybrodacz,siedzącynajbliżejwolnejprzestrzeni,naśrodkuktórejstałem,niby
jeleń

otoczonyprzezsforępsówmyśliwskich,wystąpiłzgorszymdlamnieprojektem.

‒Zróbciezniegomarmoladę,zmiećcietoiwrzućciedorzeki.

‒Zabawmysięwpocztę

‒doradzałówwesołek.

‒Nie,toniemasensu.Billdobrzegadał.

‒Aleprzedtemwpocztę.

‒Szkodaczasu.Lepiejodrazuznimskończyć.

‒Amożetoszpicel?

Większość„dżentelmenów”poruszyłasięniespokojnie,teniówłypnąłpodejrzliwie
okiemw

stronędrzwi,leczwrezultacienastrójzmieniłsięjeszczebardziejnagorsze.Ikiedyszef,
jak

gdybyreasumująctreśćkrótkiejdyskusji,rzucił:‒„wnaszymwspólnyminteresieten
człowiek

niepowinienstądwyjśćżywy”‒wszystkiegłowypochyliłysięjaknakomendę,
zatwierdzając

wtensposóbwyrokśmiercinamnie.

Alejatymczasemniepróżnowałem.Stojącpośrodkuprzestronnejizbyzciężkim
krzesłemw

rękachisłuchającuważniekrótkichprzemówieńposzczególnychczłonkówdobranego

towarzystwa,wytężałemumysłnadznalezieniemwyjściazbeznadziejnej,zdasię,
sytuacji.

Wspomniawszyuwieńczonyzupełnympowodzeniemwypadzseparatki,zdecydowałem
sięod

razu

powtórzyćeksperymentzrozbiciemlampyiznagłymatakiemwciemnościach,z
dodaniem

małegowariantu.Zdawałemsobiedobrzesprawę,żewmoimpołożeniukażdasekunda

background image

może

fatalniezaważyćnaszali,toteżzacząłemniezwłoczniewprowadzaćwczynpowzięty
zamiar,aby

zaśnieobudzićpodejrzliwościprzeciwników,jąłemsięrozglądaćdokołazprzerażoną
miną,

przydreptującrzekomowmiejscu,awrzeczywistościzbliżającsięcalpocaluwstronę

zezowategobrodacza,nadktóregostolikiemwisiaławielka,kulistażarówkaelektryczna,
jedyne

źródłoświatławcałejsali.

Niewiem,czywłaścicielzrozumiałmójmanewr,czyuznał,żeczasjużzemnąskończyć,

dość,żeryknąłnaglenacałegardło:

‒Braćgochłopcy!

Mojekrzesłoopisałoszybkiłukwpowietrzu,tłukąclampę,którejszkłorozprysłosięz

potężnymhukiemnasetkikawałków,asekundępóźniejrunęło,nibytaran,w
niewidzialnych

skutkiemciemnościwrogów.Nietracącanichwili,pochwyciłemzrywającegosięod
stolika

brodaczawpół,poderwałemgowgórę,przebiegłemkilkakrokówirzuciłemgoprostow

ramionanadbiegającychdrabów.

‒Mamgo!

‒zabrzmiałtriumfalnygłos.

‒Światła!

‒Nietrzebaświatła.Taklepiej

‒odparłjakiśzawodowysnadźrzezimieszek.

‒Trzymamgodobrze.

‒Towarzysze,toja!

Pełenzgrozyokrzykzezowategodraba,któryzbierałwciemnościachprzeznaczonedla
mnie

cięgi,przeszedłbezecha,zagłuszonypiekielnąwrzawą.Bomoiprzeciwnicypopełniali
więcej

omyłekiwymierzalisobiewzajemniedotkliweciosy,akontującjenamójrachunek,
ryczeliz

wściekłościibralinatychmiastsrogiodwet.Pomimocałejgrozypołożeniaogarniałamnie

przemożnachęćśmiechunamyśl,jakieminyzrobitabanda,kiedysięprzekona,żenie
mnie,

background image

leczswegokompanamasakrowałaztakimzapałem.

Posuwającsięostrożniewzdłużściany,dotarłemwnetdozamkniętychdrzwi,odsunąłem

cichuteńkozasuwę,nacisnąłemklamkęi,jakbomba,wypadłemnaciemnydziedziniec.

‒Coto?

‒Uciekł!

‒Trzymać!Łapać!

‒Stójcie,udiabła!Przecieżgotrzymamwłapach.

‒Światła!

Echatychipodobnychokrzykówścigałymnieażdofurtkiwmurze,pozaktórym
znajdował

siębezpiecznyazyl,ulica…

Minazrzedłamiszybko.Kluczaniebyłowzamku,apierwszerozpaczliweszarpnięciaza

klamkęprzekonałymnieodrazu,żezamekizawiasysąbardzosolidne.

‒Muszęsięwdrapaćnamur

‒pomyślałem.

‒Niemainnejrady.

Wtejchwilizabłysłoświatłowefrontowymlokaluspelunkiizabrzmiałchórokrzyków:

‒Towarzysze,toBilly!

‒Zemdlał.

‒Jemuśmydogrzali,atamtenzwiał!

‒A,chytrasztuka!

‒Zanim!Onniemożeuciec!

‒Namurwyłazi…

‒Hej,kupąnaniego!

Wciągałemsięwłaśniegórnąpołowąkorpusunaszczytmuru,kiedynagłeszarpnięcieza
nogi

strąciłomojąstopęzklamki,naktórejopierałasiędotychczas.Zawisłemnarękach,
wierzgając

rozpaczliwienogami.Nagleuczułemprzejmującybólwkolanie.Zrozumiałem,żejuż
murunie

przejdę,żezachwilęspadnęnagłowymoichprześladowcówijużimsiętymrazemnie
wymknę.

Panicznylęk,nietyleprzedśmiercią,ileprzedtorturamizrąktychrozwścieczonych
zbirów,

background image

zmusiłmniedowzywaniapomocy.

‒Mordują!Ratunku!

‒wrzasnąłem,cosiływpiersiach.

Odpowiedziałymiklątwy,złowrogipomrukikomenda,rzuconagrubymgłosem.Byłto

niewątpliwiegłosszefa.

‒Zatkaćmugębę!Jeszczenamściągnienakarkpolicję.

Siłyopuszczałymnieszybko.Muskułyramion,obciążonewagątyluludzi,którzyuczepili
się

moichnóg,drżałyodnadludzkiegowysiłku.

‒Policja!Napomoc!‒krzyczałempodwpływemkategorycznychnakazówinstynktu

samozachowawczego,leczbezwielkiejnadziei,byktośmógłmójgłosusłyszećwtych
zaułkach.

Przenikliwyświstrozdarłpowietrze.

‒Prędzej,prędzej!

‒Słyszeliście?

‒Skończyć!

‒Mamdrąg,towarzysze.

‒Dawaj!Pomacamgopokrzyżach!

Poczułemgłuchy,obezwładniającybólwplecach.

‒Policja!Ratun…

Drugiciosniepozwoliłmidokończyćokrzyku.Mięśniewypowiedziałyposłuszeństwo
woli,

palcezsunęłysiępomurze,ispadłemnawznak,nagłowymoichprześladowców.Siłą
upadku

przewróciłemkogoś,uchyliłemgłowęinstynktownieprzeduderzeniem,któremogłomi
rozpłatać

czaszkę,zerwałemsię,razjeszczeubiegłemkilkakrokówioparłemsięplecamiomur.

Rozległosiękilkaostrychświstówitętentkrokówludzkichpodrugiejstronieprzeklętej

ściany,któramnieodcięłaodzbawczejulicy.

Podchodzącakumniezgrajazatrzymałasię,nadsłuchującniespokojnie.Zwielkąulgą

dostrzegłem,żedwacienieoderwałysięodcałejpaczkiiznikłyszybkowdrugimkońcu

dziedzińca.Ciwidocznieniepragnęlispotkaniazpolicją.

Kilkasekundpóźniejnowagarstkapowiększyłagronozmykającychkamratów.Grupka
moich

background image

przeciwnikówzmalaładoczterechosób.

‒Skończyć!‒komenderowałszef,cofającsiępozaplecytowarzyszów,jakprzystałona

przezornegowodza.

Trzechzbirów,gotowychsnadźnawszystko,posunęłosiębliżej

wzłowrogimmilczeniu.Ujrzałemokutydrągwrękachjednegoznichiprzedoczami
zamigotał

mibłyskrzeźnickiegonoża.

‒Koniec‒pomyślałem,leczniewyczerpanywpomysłachinstynktpodpowiedziałjeszcze

jednązbawiennąradę.

Najbliższyznapastnikówznajdowałsięodwakrokiodemnie,kiedybłyskawicznym
ruchem

wsunąłemdłońdokieszenimarynarki.

‒Precz,albostrzelęwbrzuch!

‒ostrzegłem.

Słowatezrobiłydużewrażenie.Uważającmnienapodstawierelacjiwłaścicielaza
szpicla,

czyteżzatowarzyszapofachu,któryzabłądziłwobcyrejon,przypuszczali,że
rzeczywiście

mamprzysobierewolweriżeniewyjmujęgonawierzchtylkodlatego,bystrzelać
wprostz

kieszeni,„przezubranie”,jaktosiępraktykujewmomentachnagłegonapadu.

Ośmielonypowodzeniem,mówiłemdalejtymsamymtonem.

‒Odstąpićażpodbudynek.Będęliczyłdotrzech.

Szefnieczekałnawet,byusłyszeć,cobędziepotem.Wziąłnogizapas,asłysząc
zbliżający

sięszybkoodgłoskroków,zmieniłmomentalniechorągiewkę.

‒Policja!Napomoc!Trzymajciemordercę!

‒wył,jakbygoktośzeskóryobdzierał,ipędził

wstronęfurtki.

‒Cosiętamdzieje?Otworzyć!

‒posłyszałemenergicznygłospodrugiejstroniemuru.

‒Jużotwieram,panieinspektorze.Dobrze,żepanowienadbiegli.Nakryjecieładnego

ptaszka!

Oburzonyniesłychanąperfidiąłotra,chciałemgłośnozaprotestować,leczgłosuwiązłmi

background image

w

gardle.Ciemnydziedziniecwrazzponurymbudynkiemzatańczyłmiprzedoczyma.

Potworniehuczącewodospadyzadudniłymiwuszachinogiugięłysięwkolanach.W

ostatnimprzebłyskutrzeźwościmyślizrozumiałem,żejestemocalony,boprzezotwartą
furtkę

wpadłmdłyprostokątświatła,pociętycieniamiwkraczającychpolicjantów.Osunąłemsię
na

ziemiętużpodmuremwbłogimprzeświadczeniu,iżnicmijużniegrozi.

background image

XV

‒Znowu‒westchnąłem,posłyszawszydźwiękkluczywkorytarzu,tużpozadrzwiami
mej

celiwięziennej.

Wielokrotneprzesłuchiwania,konfrontacjewpolicjiiusędziegośledczegozmęczyły
mniedo

tegostopnia,żeniemalzprzerażeniemwsłuchiwałemsięwchrobotaniekluczawzamku.
Wizyta

dozorcyporannymspacerzenadziedzińcuwięziennymniemogłabyćzapowiedzią
czegoś

innego,jaknowychinkwizycji.

‒Czegoonijeszczechcąodemnie?‒rozmyślałem.‒Odczytanomijużwszystkietez

palcawyssanekłamstwaAliceBasket,„czcigodnego”szefa,Billy’egoiinnychczłonków
bandy,

złożyłemzeznaniedwukrotnie,protokółpodpisałem,więccojeszcze,ulicha?

Mójdozorca,któregojużwpierwszymdniupobytuwtychmurachochrzciłemmianem

„ponuregotypa”,obrzuciłmnienieprzyjaznymispojrzeniami,zlustrowałkażdykątceli

podejrzliwymwzrokiemichrząknąłdwukrotnie,cobyłonieomylnymznakiem,żenie
wszystko

znalazłwnależytymporządku.

‒Posłaniezmięte‒warknąłgrobowymgłosem.‒Wedługregulaminuniewolnozbutami

leżećnakocu.Wstaćzpryczy,pókimdobry,ijazdazemną!

‒Dokąd?

‒Dokąd?Dorozmównicy.

‒Dorozmównicy?‒powtórzyłemwbezgranicznymzdziwieniu.

‒Tochybapomyłka.Nie

znamtunikogoiniktniemógłżądaćwidzeniasięzemną.

‒Todomnienienależy.Naczelnikwięzieniakazałwaszaprowadzićdorozmównicy,
więc

jazda,bezgadania.

‒Boregulaminniepozwala,abywięźniowierozmawializdozorcami

‒rzuciłemzironią.

Oile„regulamin”byłulubionymkonikiemcerbera,toumiłowanymjegosłowembyło:

background image

„jazda”.

Nieodrzekłnic,wskazałmidłoniąkierunekdrogiiszedłzamnąkrokwkrok,nibycień,
tym

jeszczedocienialubdoduchapodobniejszy,żesunąłwmilczeniuibezszelestniedzięki

filcowympantoflom,jakiedozorcywdziewająnaobuwiewczasiesłużbywkorytarzach.

Jazaśbiłemsięzmyślami,kimmógłbyćosobnik,któryżądałrozmowyzemną.W
Nowym

Orleanieposiadałemtylkodwóchznajomych:JasperaHendry’egoi…Juanę.
Prawdopodobnie

wyczytalimojenazwiskowkronicekryminalnejjakiegokolwiekdziennikazostatnichdni,
anie

wierząc,abymjamógłpopełnićzarzucanemuzbrodnie,śpieszylimniepocieszyćispytać,
w

czymmogąmibyćpomocni.

Aledlaczegomielibyniedaćwiarydoniesieniomdzienników?Przecieżznalimnietak
mało,

takniewielewiedzieliomnie.WprawdziewczasiepamiętnejnocyzaznajomiłemJuanęz

wypadkamiostatniegorokumojegożycia,aleczyżtoopowiadanieniemogłomiwyrobić
opinii

poszukiwaczaprzygód,awanturnika,opinii,którejnajlepszympotwierdzeniembyła
wzmiankao

mym„gościnnymwystępie”wNowymOrleanie?

Corazwięcejnieprawdopodobnymwydawałomisięteraz,abyjednoztychdwojga
chciało

spełnićchrześcijańskąprzysługę„nawiedzeniauwięzionego”,itoprzeświadczenie
napełniało

mnienarównismutkiem,jakradością,wodniesieniudoJuany.Bozjednejstronynie
mogłem

byćprzecieżzadowolony,żepięknaHiszpankaujrzymniezachwilęwstrojuaresztanta,
krótko

ostrzyżonego,natomiastnieogolonegoodtygodnia,żezawahasię,czymożemipodać
rękę,że

uczuciajejwobecmniezawisnąnapajęczejnitcepomiędzyodraząawspółczuciem,a
lada

słówko,ladapozór,czyodruch,pchniejewpierwszymkierunku.Takwięcpewne
względy

przemawiałyzatym,abysięcieszyć,iżodwiedzającymmnieosobnikiemniejestJuana,

background image

leczz

drugiejstronypragnąłemjejwidoku,szczerzemówiąc,tęskniłemzaniąidojściedo
wniosku,że

tonieona,powitałemwgłębisercajakoprzykryzawód.

Naglepalnąłemsiędłoniąwczoło,olśnionynowąmyślą.

‒Obrońcazurzędu‒mruknąłem,kpiączsiebiewduchu,żechoćprzezchwilęmogłem

przypuszczaćinaczej.

Przypomniałemsobie,żesędziaśledczyzapytałmniewczasieostatniegoprzesłuchania,

któregozmiejscowychadwokatówwybieramnaswegoobrońcę.

‒Żadnego

‒odparłemkrótko.

‒Czydlatego,żeuważapan,iżsądgoitakuniewinni,wobecczegoszkodamarnować

pieniędzy?

‒wtrąciłzsubtelnymuśmieszkiemironii.

‒Niepoczuwamsiędowiny,toprawda,leczżadnegoadwokataniewybieramztej
prostej

przyczyny,żetadziwkaskradłamiresztępieniędzyiniemiałbymzczegoopłacić
obrońcy.

Dystyngowanyprawnikskrzywiłsię,kiedyAlicjęBasketnazwałemdziwką,zwróciłmi

uwagę,żetakichterminówużywaćniewolnoioświadczyłwkońcu,iżotrzymamobrońcę
z

urzędu.

Przypomniawszysobieterazdokładnieprzebiegtejrozmowy,byłemwściekłynasiebie,
że

choćprzezchwilęmogłemżywićnierozsądnenadzieje.

Juanamusiałaprzeczytaćzezgroząwzmiankęomoimaresztowaniuipogardzimnąna

zawsze,jeśliuwalniającywyrokniezrehabilitujemniewzupełności

‒myślałemizasępiałemsię

corazbardziejnawspomnienietychwszystkichoszczerstw,odjakichroiłosięw
zeznaniach

AliceBasket,właścicielaprzeklętejspelunkiiresztydobranejkompanii.Wszyscybyli
przeciwko

mnie,czyżmogłemwięcmiećjakąśnadzieję,żemojeodosobnioneitakbiegunowo
przeciwne

zeznaniaznajdąwiaręusędziów?

background image

‒Alebronićsiębędę!‒warknąłemzgłuchązaciętością,zapominając,że„według

regulaminu”niewolnowkorytarzachmówićgłośno.Mójcień,czylisłużbistydozorca,
nie

omieszkałmitegoprzypomniećwdosadnychsłowach.

Wczasiemoichrozważańnatematnieznanegogościaminęliśmykorytarzjeden,potem
drugi,

dotarliśmydoklatkischodowejizeszliśmyażnaparter.Tuoczekiwałnasjużdrugi
dozorca,

któregonalana,uśmiechniętadobrotliwietwarz,stanowiłażywykontrastzponurąmaską
mojego

cerbera.

Ceremoniazmianyopiekunównietrwałanaszczęściezbytdługoipochwilistałemjuż
przed

drzwiami,opatrzonyminapisem:„Rozmównica”.

Mójnowyaniołstróżniebyłtakmrukliwy,jaktamten.Rzuciwszykilkaniewybrednych

kawałówwgwarzewięziennej,przystanął,położyłdłońnaklamceidodałpoufałym
tonem:

‒Wczepkusięrodziłeś,bratku.Jeszczetuniewidziałemtakślicznejspódniczki,jakta,
co

czekanaciebie.Naczelniksamjąprzyprowadziłdomnie.Apachnieodniejnamilę,aż
człekaw

dołkuściska.

Cośtamjeszczeględziłwtymstylu,leczniezwróciłemnatouwagi,zaskoczony

wiadomością,żeosobnikiem,którymnieprzyszedłodwiedzić,jestkobieta.Azatemtrafne
były

mojepierwszedomysły.Juanajesttam,zatymidrzwiami.

Jakbombawpadłemdorozmównicyiwtejsamejchwiliwydałemokrzyk,wktórym
zawód

walczyłolepszezezdziwieniem.

Gościem,któryraczyłmniezaszczycićswymiodwiedzinami,niebyłauroczaHiszpanka,

lecz…Mrs.CecilyHedge…

‒Ach,toty‒zdołałemtylkopowiedzieć,nieukrywającaniwgłosie,aniwminie

rozczarowania.

Rozmównicabyładużąsalą,podzielonąnatrzyczęści.

Środkowa,najwęższa,byławłaściwiekrótkimgankiem,przeznaczonymdladozorcy,a

background image

oddzielonymodczęściwięźniówżelaznąkratą,sięgającąsufitu,natomiastodczęści,

pozostawionejdlaodwiedzających,tylkometrowąbalustradą.

DotejbalustradypodeszłaCecilyszybkoi,odpowiadającnamojeniegościnnepowitanie,

rzekłajakbyzesmutkiem:

‒Widzę,żemojawizytanieucieszyłacięwcale…PotwejucieczcezHedgeville
powinnam

siębyłategospodziewać.Powinnambyłapozostawićciętwemulosowi.

‒Więcpocośprzyszła?

‒wtrąciłemszorstko.

‒Poco?Abycięratować,drogiAndrzeju.Abycięzatrzymać

iniepozwolićcirunąćwprzepaśćostatecznegoupadku,kuktórejzacząłeśsięstaczaćw
tak

przerażającymtempie.

‒No,no!Poscenach,jakiemirobiłaśprzedwyjazdemzHedgeville,jazkoleinie

powinienemsiębyłspodziewaćtakiegogestu‒ironizowałem,chociażkrokmejdawnej

przyjaciółkiująłmniezaserce.

‒Mówiszotymdrobnymnieporozumieniu?Ach,kochanyAndrzeju,jajużzapomniałam
o

tymgłupstewku…Cóżonoznaczywobecciężkichchmur,jakiezawisłynadtwojągłową,
wobec

długuwdzięczności,jakimamdospłaceniazauratowaniemiżyciawSzanghaju!Przecież
gdyby

niety..

‒Niemówmyotym.

‒Tak,niemówmyotym.Niemyślteż,żejedyniewzglądnazaciągnięcietegodługu
wobec

ciebieskłoniłmniedoprzybyciatutaj.Dajęcisłowo!…Dopieroteraztakmisię
wyrwało…Kiedy

wyczytałamwzmiankęotwymaresztowaniu,skoczyłamnarównenogi,niedokończyłam

lunchu,poleciłamnatychmiastspakowaćkufer,agodzinępóźniejjużpędziłamautemw
stronę

NowegoOrleanu.

‒Wtakimrazie‒zauważyłempodejrzliwie

‒musiałaśsiębardzopóźnodowiedziećotym,

comniespotkało,bo,jakkolwiekzdołałemstracićdokładnąrachubęczasu,tojednak,z

background image

grubsza

licząc,siedzęwtymprzybytkuchybazedwatygodnie.

‒Tak,Andrzeju.Dowiedziałamsięotymdopieroprzedwczoraj,nie,trzydnitemu.Ale

zrozum,żeuzyskaniepozwolenianawidzeniesięzwięźniem,toniespacerdokina.
Musiałam

biegaćdosędziegośledczego,doprezesasądu,wzięłamnajlepszegoadwokata,któryteż

interweniował,aczasuciekałtymczasem.

Pośpiech,zjakimtowszystkomówiła,idziwnepodniecenie,byłykonewkąwodywśród

posuchydlasłabejroślinkinieufności,jakazakiełkowałaprzedchwiląwmymsercu.

‒Todziwne‒mruknąłem,opierającsięoprętykraty,oddzielającejmnieodganku
dozorcy.‒

Todziwne,żedziennikizamieściły

otymwzmiankędopierotrzydnitemu,kiedyaresztowaniemiałomiejsceprzeddwoma

tygodniami…

‒Dokładniemówiąc,przeddwunastomadniami‒poprawiłamnieidodałapośpiesznie:‒

Maszrację.Późniejstwierdziłam,żewzmiankęzamieszczononazajutrzpoowymzajściu,
ale

twójnagływyjazdrozstroiłmniedotegostopnia,żeprzezdłuższyczasniebrałamżadnej
gazety

doręki.Ażpewnegorazu,tojesttrzydnitemu,patrzęiprzecieramoczyzezdumienia.
Podwiele

mówiącymnagłówkiem:„ŚledztwoprzeciwkoniedoszłemuzabójcyAliceBasketna

ukończeniu”,znajdowałosiętwojeimięinazwisko.Wtedydopieropoleciłamsobie
wyszukać

wszystkiedziennikizostatnichdwóchtygodniizapoznałamsiędokładniezprzebiegiem
zajścia,

któregotybyłeśgłównymbohaterem.

‒Iuwierzyłaśtymbredniom?

‒Mniejszaomnie.Gorszeto,żesądiopiniapublicznadajątemuwiarę.Adwokat
Paddock

sądzi,żepopełniłeświelkibłąd,tającwśledztwieadresszynku,wktórymsięspiłeśdo

nieprzytomności,wnastępstwieczegopopełniłeśwszystkiezarzucaneci…

‒Zbrodnie

‒dokończyłem.

‒Niewiem,jaksiętonazywa,czyzbrodnia,czywykroczenie.Nieznamsięna

background image

kwalifikacji

przestępstw.Niemniejwszedłeśwpoważnąkolizjęzkodeksemkarnym.Jaksię
informowałam,

groziciconajmniejdwuletniewięzienie.

‒Oilezapadniewyrokskazującymnie.

‒Akaratamożebyćkilkakrotniezwiększona

‒ciągnęładalej

‒jeśliAliceBasketlubBilly,

czyjaksiętamzwietwojadrugaofiara,przypłacątęhistoriękalectwemalbochorobą.

Tupnąłemnogągniewnieipowtórzyłemrazjeszcze:

‒Oilenarozprawiezapadniewyrokskazujący..

‒Niestety,posiadasz99szansnasto,żetaksięstanie.Boiczegociniezarzucają…

Przyszedłeśdoowejspelunkikompletniewstawiony.Zażądałeśwhiskyandsoda,akiedy
ci

odmówiono,bolokalnapojówwyskokowychnieposiada,wybrałeśsobiejednąbar-girl,

poszedłeśzaniądoseparatki…

‒Itamokradłemją,zacząłemjądusićbezżadnegopowodu

‒przerwałem

‒potemrzuciłem

sięnaszefaowegoprzybytkucnoty,poturbowałemgodotkliwie,następnie
zmasakrowałem

nożemjakiegośdraba,któremunaimięBilly,wreszciewyciągnąłemzkieszenirewolwer,

któregoniemiałemprzysobie,ipodgroząwystrzelaniacałegotowarzystwazażądałem
wydania

gotówki.Wwykonaniutejostatniejzbrodniprzeszkodziłomiwkroczeniepolicji,która
zjawiła

sięwsamąporę,itd.,itd.Takbrzmilitaniamoichprzestępstw,prawda,Cissy?Całysękw
tym,że

zeznaniaowychświadkówsązpalcawyssaneodpoczątkudokońca.

Cecilywyzyskałakrótkąprzerwę,bydorwaćsiędogłosu.

‒Wierzyćmisięniechciało,abymójspokojny,zrównoważonyAndrzejmógłbyćzdolny
do

popełnieniapodobnychczynów,leczprzecieżczłowiekpijanyniewie,coczyni.

‒Niebyłempijany,niemiałemkroplialkoholuwustachaniwówczas,aniprzezcały
tydzień

background image

pobytuwNowymOrleanie.

‒Ach,czemutyniechceszsięprzyznać!Sprawastanęłabynazupełnieinnejplatformie‒

powiedziałaznaciskiemiwyraźnymzniecierpliwieniem.

Czyżmiałatobyćżyczliwarada,wypowiedzianawtakoględnejformiezewzględuna

obecnośćdozorcy,któryprzystanąłwkońcuswegogankuiprzysłuchiwałsięnaszej
rozmowiez

minąmocnoznudzoną?

‒Mojadroga‒odparłembeznamysłu.‒Wczasiepierwszegoprzesłuchaniawpolicji

zwróconomiuwagę,żeoilezdradzęźródłopochodzeniaalkoholu,którymniepchnąłdo
takich

wybryków,tobędzietookolicznościąłagodzącą,aponadtopozostawięsobiewygodną
furtkędla

uchyleniasięododpowiedzialnościzapopełnione„przestępstwa”.Krótkomówiąc,będę

odpowiadałtylkozaprzekroczenieustawyoprohibicji.Niestety,niemogłemspełnićtego

życzenia,jakniemogęterazposłuchaćtwojejrady,ponieważnigdzieprzedtemniebyłem,

niczegoniepiłem,nieznamżadnegonielegalnegoszynkuwNowymOrleanie,doowej
spelunki

zaszedłemcałkiemtrzeźwyijedyniewzamiarze

wypaleniakilkufajek,nikogoniezaczepiałem,awalczyłemjedyniewobroniewłasnego
życia,

zaśwszystko,cotamcizeznali,jestkłamstwemodadozet.

‒No,tak…Kochającakobietaniemożeciniewierzyć,leczdlasądumiarodajnesą
jedynie

zeznaniaświadków.Azeznaniaichobciążająciędruzgocąco.Nikt,aletonaprawdęnikt
nie

potwierdziłchoćbyjednegoszczegółuztwoichzeznań.Jesteśzupełnieosamotnionyito

przesądzazgórytreśćwyroku.Będzieszskazany,mójbiednyAndrzeju…Zasądzącięna
dwa,

trzy,czterylatawięzienia,atodlaczłowiekatakiego,jakty,równasięwyrokowiśmierci!

Zapanowaładłuższachwilaciszy.

Cóżmiałemodpowiedzieć?WduchuprzyznawałemzupełnąsłusznośćwywodomCecily,
lecz

jejzłowróżbnekrakaniezdenerwowałomnieniewymownie;wydałomisięono
natrząsaniemsię

zmojegopołożeniabezwyjściairewanżemzaucieczkęzHedgeville.Gwałtownym

background image

ruchem

podniosłemgłowę,opuszczonąnapiersiwsmętnejzadumie.Mojegniewnespojrzenia
spotkały

wzrokCecily,wktórymmalowałasiędobitniezimna,eksperymentatorskaciekawość,
jakie

wrażeniewywarłynamniejejsłowa.Wówczaswybuchnąłem:

‒Czyprzyszłaśpoto,bysięnacieszyćwidokiemmojegoponiżenia,bysobiekpićze
mnie?

‒zasyczałem,zaciskającpalcezwściekłościądokołazimnegożelazaprętówkraty.

‒Przyszłam,bycięratować,najdroższymójprzyjacielu‒odparłaspokojnie,iznowunie

mogłemwyczytaćwjejoczachnicwięcej,próczszczerejsympatiiiserdecznego
współczuciadla

mojejdoli.

Dozorca,znudzonyostatecznienieciekawąrozmową,ziewnąłoduchadoucha,nie
fatygując

się,byprzysłonićszerokorozwartągębę.TendemonstracyjnygestprzypomniałCecily
jego

obecność.Podeszładońszybkoizaczęłaznimpocichukonferować.Doleciałymnie
tylko

strzępyożywionejdyskusji:‒Mójnarzeczony..choćjeden,ostatnipocałunek…to
zaliczka…

liczyćnamoją

wdzięczność…małykwadransik…‒Potemcałkiemgłośno:‒Niesądzipanchyba,że

przyniosłammurewolwerlubpiłkędoprzecięciakratwoknach…Proszę,otozawartość
mej

torebki.

Wytwornadamskatorebkaodemknęłasięnagle,zjejwnętrzawysunęłysiętrzylubcztery

banknotydwudziestodolarowe,zatrzepotałydyskretnieiutonęływgarścizgiętegow
ukłonie

cerbera…

‒Tozaliczka

‒dobiegłojeszczedomnie:

‒Potemdrugietyle.

Dozorca,zadowolonysnadźztransakcji,zdobyłsięnaniedźwiedzikomplement:

‒Niemogęodmówić,skorotakślicznakobitkaprosi.Tylko,żebyteczułościnietrwały

background image

dłużej,jakkwadrans

‒rzekłwmojąstronęizmrużyłjednooko,krzywiącprzytymcałątwarzw

błazeńskimuśmiechu.Pogroziwszymijeszczepalcem,wyszedł,leczdrzwizasobą
szczelnienie

zamknął,nierezygnującwidaćzpodglądanianas.

Zezręcznością,któramniezadziwiła,przesadziłaCecilybalustradę,aznalazłszysięw

środkowymganku,podeszłapośpieszniedomniezdłonią,wyciągniętądoserdecznego
uścisku.

‒Słuchajinieprzerywajmi.‒Powiedziałamdwukrotnie,żeprzybyłamtu,bycię
ratować.

Toniefrazes.Jeślizechcesz,jutrowieczoremlubnajdalejpojutrzebędzieszwolny.

‒Ucieczka?

‒spytałem,zniżającgłosmimowolnie.

‒Ach,tyniepoprawnyliteracie!Ucieczkaztakiejklatki,jakta,możesiępowieśćtylkow

romansiekryminalnym.Wyjdziesznajlegalniejwświeciezakaucją.

‒Idrapnęzagranicę,atuzapadniewyrokzaocznylubroześlązamnąlistygończe.

‒Prosiłamcię,byśminieprzerywał.Wyjdzieszzakaucją,będzieszodpowiadałzwolnej

stopy,rozprawasięodbędzie,zostanieszuniewinniony,zrehabilitowanywopinii.
Zaznaczyłam

już,żewszystkozależyodzeznańświadków.Otóżciświadkowiemogązmienićzeznania

radykalnie.NaprzykładtakiBillySnow,

czyjaksięzowie,możesięprzyznać,żetoonnapadłAliceBasket,onatomoże
potwierdzić,szef

owejspelunkimógłsięniezorientowaćwciemnościach,ktobije,aktojestbityitak
dalej…

‒Ityprzypuszczasz…

‒Japrzypuszczam,araczejwierzęwjedenpewnik,mójdrogi

‒przerwałamizżywością,

mianowicie,żepieniądzmożewszystko,amojestosunkimajątkowesąnaszczęście
niezłe.Cóż

dlamnieznaczągłupiedwatysiącedolarów,którychżądatenBilly?Tyle,conic.Alice
Basket

jestznaczniemniejwymagająca.Właścicielbędzierad,żemubudyniezamkną.Krótko
mówiąc,

kochanyAndrzeju,wszystkojestprzygotowanewnajdrobniejszychszczegółachi

background image

potrzebatylko

twojejzgody.Nieprzypuszczamnatomiast,abyśtywolałusychaćwwięzieniu,niżżyćw

dobrobycie,wzbytku,spisywaćprzeżytewrażeniaitworzyć,tworzyć,skorocięlosy
obdarzyły

takimtalentem.

‒Cotymożeszwiedziećomoichzdolnościachliterackich?‒rzekłemzuśmiechem,gdyż

nigdywciągunaszejznajomościniezeszłarozmowanatentemat;Cecilyodnosiłasięze

staromieszczańskimlekceważeniemdoliteratury,malarstwaczypoważnejmuzyki,inie
uległa,

przynajmniejdotychczas,tejepidemiimodnegosnobizmu,którykażeludziombogatym
bawić

sięwmecenasówsztukiiprotektorówmłodychartystówdlawłasnejchwałyidla
reklamy.

‒Oczywiście,żeniewielemogęotymwiedzieć

‒przyznałazpodejrzanąskwapliwością‒

aleintuicjąprzeczuwam,żezabłyśnieszjakogwiazdapierwszejwielkości.Nie,nie,janie
żartuję

bynajmniej.Jesttomojegłębokieprzekonanie.Tylko,żebywdzisiejszychwarunkach
zrobić

naprawdęświatowąkarierę,trzebamiećdużestosunki,poparcieiśrodkimaterialnena
reklamę.

Wtejmierzemożeszliczyćnamojąpomoc,akiedysięrazwywindujesznawyżyny,
pójdziesz

jużwłasnymrozpędem.

Rozgadałasięnatentemati,cytującliczneprzykładyzżyciaamerykańskichliteratów,

najpopularniejszychautorówscenariuszy,

artystówfilmowychireżyserów,orzekła,żeczekamniewspaniałaprzyszłość,jeśli
posłuchamjej

radyinieodrzucęjejpomocy.

Jejpomoc!Natychsłowachspoczywałwidocznynacisk,itutkwiłsękcałejsprawy.

WspomniałemsobienagledziejenaszejwspólnejpodróżyprzezOceanSpokojnyipobyt
w

Hedgeville.Podpokrywkąopiekowaniasięnieszczęśliwym,złamanymczłowiekiem,
dręczyła

mnieCecilyzwyrafinowanymokrucieństwem,pozwalałamipalićiwyrywałamizrąk
fajkęw

background image

momentachnajwyższychuniesień,przerywałabrutalniecudowniewizje,robiła
wyszukane

wiwisekcjemejduszy,byletylkozaspokoićswąciekawośćeksperymentatora,którego
cieszą

męczarnietorturowanegoobiektudoświadczeń.

Więcmiałemwyjśćzwięzieniapototylko,abypopaśćwdawną;znienawidzoną
niewolę?O,

stokroćgorszą,niżprzedtem,boobowiązkiwdzięcznościzawyzwoleniezobecnej
sytuacji

zacieśniąwięzyiuzależniąmniewzupełnościodtejkobiety.

Iwtakichwarunkach,będącjejzabawką,igraszkąjejnieobliczalnychkaprysów,aw
opinii

bliźnichjejutrzymankiem,mamrozpoczynaćswoją„światową”karieręliteracką?

Nie!Raczejzerwaćzniąwszelkiestosunkiipozostaćwtychponurychmurach,zktórych

albonigdyniewyjdę,niewytrzymawszykilkuletniegopobytuwwięzieniu,albowyjdęz
piętnem

zbrodniarza,któryodsiedziałswojąkaręiraznazawszemazamkniętypowrótdo
dawnych

stosunków.

ACecily,snadźwiedzionaprzeczuciem,musiałaswojemyślipchnąćtymsamym
korytem,

gdyżrzekłanagle:

‒Sprawatwegouwolnieniamożepozostaćdlawszystkichtajemnicą,boprócznasdwojga

tylkoadwokatPaddock,człowiekgodnyzupełnegozaufania,będziewiedział,żedzięki
kilku

tysiącomdolarówodzyskałeścześć.GorzejbyłobyztwoimpowrotemdoHedgeville,a

zwłaszczaztwojąprzyszłąkarierąpisarską,októrejmyślębardzopoważnie.Tunie
udałobysię

uniknąćplotek,inaszwzajemnystosunekznalazłbysięwniepożądanymświetle

wzłośliwychoczachopiniipublicznej.Myślałamotym,lecznaszczęściejestwyjście…
bardzo

proste.

‒Niemażadnego,burknąłem.

‒Owszem,jest.

‒Wyjazdwinnestrony?

‒Wyjazd?Nonsens.

background image

‒Więc?

Zawahałasię,ujęłamojądłońwswewypieszczonepalceirzuciłaszeptem.

‒Małżeństwo…

‒Co???

‒wybuchnąłem.Wszystkiegoraczejoczekiwałem,niżtakiejpropozycji.

‒Małżeństwo

‒powtórzyłajużpewniejszymgłosem.

Nieprędkozdołałemochłonąćzpierwszegowrażenia.Przelotne,krótkiepodejrzenie,że
to

nowedoświadczenie,nowyeksperymentCecily,pierzchłonatychmiast,gdyspotkałemjej
wzrok.

Patrzyłamiwoczyprosto,serdecznie,uczciwie,auściskjejdłonimiałwsobietyle
szczerej

wylewności,iżuczułemsięzawstydzony,żemogłemchoćprzezkilkasekundżywićjakąś

nieufność.

‒To…Toniemożliwe‒wyjąkałemwreszcie,kładącwtensposóbkreschwiliciszy,
pełnej

napięcia.

WzielonychoczachCecilyzamigotałybłyskiobawyczyniezadowolenia,leczznikły
szybko

podmaskąswobodnegouśmiechu.

‒Dlaczegoniemożliwe?‒spytałai,nieczekającmejodpowiedzi,zaczęłamówićz

pośpiechem,tonemżartobliwejkonwersacji:‒Jesteśodemniemłodszy,olat…
dwanaście,ale

niezapominaj,Andrzeju,żekobietaliczysobietylkotylelatek,nailewyglądainailesię
czuje.

Samprzyznasz,iżwyglądamnajakieśtrzydzieścidwa,trzydzieścitrzy,powiedzmy,a
czujęsię,

och,wtejchwiliczujęsię,jakgdybymbyłasiedemnastoletniąpanną.Średnia
arytmetycznaz

tychdwóchcyfrdacidwadzieściapięć,czyli,wedługtakiegorozumowania,jestem
młodszaod

ciebie,co

zresztąpotwierdzamójtemperament,którymiałeśjużsposobnośćpoznać.Prawda,
darling?

Niebyłoprzesadyztymtemperamentem,gdyżkilkaepizodówzczasumegopobytuw

background image

Hedgevilleprzekonałomniedobitnieochorobliwejwręczzmysłowościmejprzyjaciółki,
która

wkraczaławłaśniewokresniebezpiecznegowiekukobietyistarałasięsnadźpowetować
sobie

czasysolidnegopodobnowdowieństwa.

Leczaniprzypomnienietychchwil,anizapachdrażniącychperfum,aniwidok

ukarminowanych,rozchylonychponętnieust,którewysunęłysięwstronęmoichwarg,
jakbyw

oczekiwaniupocałunku,niewytrąciłymniezrównowagi.Spokojnie,delikatnie,abyjej
żadnym

słowemnieurazić,zacząłemudowadniać,żejakkolwiekróżnicawiekuodgrywawtym
wypadku

najmniejsząrolę,tojednakistniejestoinnychpowodów,dlaktórychmałżeństwomiędzy
nami

niepowinno,niemożedojśćdoskutku.Alekażdyargumentspotykałsięzdoskonale
obmyślaną

ripostąjejodpowiedzi,ażwkońcurzekłemzniecierpliwiony:

‒Widzę,żejesteśznakomicieprzygotowanadodyskusjinatentemat,czegojaosobie

powiedziećniemogę.Wobectegomuszęcięprosićoodłożenietejrozmowydoinnej,

stosowniejszejchwili.

‒Dojutraprzedpołudniem‒wtrąciłaszybko.‒Niemamnicprzeciwkotemu,żebyśsię

namyślił,czymożeszprzyjąćmojąpropozycję,czyjajestemgodnadostaćtakiegomęża,
jakty..

‒Pocotaironia,Cecily?Jeśliproszęozwłokę,tojedyniewtymcelu,abyzgromadzić

niezbite,przekonywająceargumenty,abyciudowodnić,jakiegłupstwochciałaśpopełnić,

ofiarującswąrękętakiemuwykolejeńcowi,jakimjajestemobecnie.

‒Jeśliciczasdonamysłutylkonatopotrzebny,tozgóryodmawiamżądanejzwłoki.
Teraz

musiszpowziąćdecyzję,albo,albo…Nieprzerywajmi.Wiem,cochceszpowiedzieć,
lecztwoje

argumentynietrafiająmidoprzekonania.Mojapropozycja,któraciętakzaskoczyła,nie
jest

wynikiemchwilowegonastroju,

przelotnejfantazji,aleowocemdługichprzemyśliwań.Janiejestempodlotkiem.Wiem,
że

małżeństwojestprzedewszystkiminteresem,ipotrafięsobiebezniczyjejpomocy

background image

zestawić

bilansstratizysków.

‒Marnyzciebiebuchalter,alboteżjesteśmaniakiem-filantropem,który..

‒Pozwolisz,żejazkoleiciprzerwę.Bilans,sporządzonyprzezemnie,nieprzedstawia
się

wcaletaktragicznie,jaktousiłujeszwemniewmówić.Narachunekstratmogęzapisać
tylko

jedno,mianowicierezygnacjęzdotychczasowejswobody,naczymminiezależy,skoro
mam

dostaćmłodegomęża,który,będącprzedtemmoimkochankiem,zdałegzamin
zadowalająco…

‒Ach,tylkozadowalająco?‒wyrwałemsiębezwiednie,zadraśniętywswychmęskich

ambicjach.

‒Czyszczerośćbierzeszmizazłe?

‒spytałazuśmiechem.

‒Niezapominaj,żejużbyłam

razzamężną,żewpierwszychlatachwdowieństwamiałamkilkukochanków,oczym
możenie

wiedziałeś,iżerazpadłamofiarągwałtu,oczymwieszdobrze,ocaliłeśmibowiem
wówczas

życie.Porównawszywmyślitemperamentytychwszystkichmężczyzn,doktórych
należałam,i

kierującsięwobecciebiezawszenajdalejidącąszczerością,wyraziłamsięprzedchwilą,
że

zdałeśegzaminzadowalająco,coniewykluczanaprzyszłośćstopniacelującego.

‒Mniejszaztym

‒mruknąłemzniesmakiem.

‒Mniejszaztym‒powtórzyła‒powróćmydonaszegobilansu.Jakjużpowiedziałam,

rachunekstratograniczasiędorezygnacjizeswobody,którejsięchętniezrzekam,
obiecującci

byćwiernąiuczciwążoną…Jeślichodziorachunekzysków..

‒Tomożeszsobienapisaćwielkiezero.

‒Znowumiprzerwałeś…Otóżwśródzyskówzakonotowałamnastępującepozycje:
dostanę

namężaczłowiekamłodego,któryniepolujenamójmajątek,bonawetniewiedziałby,co

background image

począćzpieniędzmi,człowiekanibydojrzałego,którywgruncierzeczyjestdużym,
dobrym,

łatwymdoprowadzeniadzieckiem.Będęmiałamężainteligentnego,wykształconego,o
kulturze

ducha,jakąniewielumoichziomkówmożesięposzczycić.Będę,lastnotleast,żoną
pisarza

światowejsławy,coniemożebyćobojętnymdlakobietytakambitnej,jakja.

‒Pochlebiaszmiwewszystkim,alejużnajgorzejztąprzyszłąsławą.Skądpewność,że

stanęsięsławnym,skorojasamwtoniebardzowierzę?Nie,nie,Cissy.Gmachtwoich
nadziei

stoinaglinianychfundamentach,toteżlepiejbędzie,jeślitęostatniąpozycjęzupełnie
skreśliszw

swymbilansiezrachunkuzysków.

‒Ajacimówię‒rzekłazuporem‒żewłaśnietapozycjaprzyniesienajwiększezyski,

oczywiścieprzyodpowiednichinwestycjach.Musiszbyćgłośnynacałyświat,mojaw
tym

głowa.Tymaszpisaćtylkodalejtak,jakdotychczaspisałeślublepiej,jeślipotrafisz,a
resztado

mnienależy.

Dalszejejsłowazagłuszyłgłosdozorcy,którywsunąłgłowęprzezuchylonedrzwii

przypomniałnam,żeumówionykwadransjużminął,jaksięwyraził,„zdokładką”.

Cecilywytargowaładodatkowopięćminut,apragnącjaknajlepiejwyzyskaćtenkrótki

przeciągczasu,zaczęłapaplaćzoszałamiającąszybkością,niedopuszczającmnie
zupełniedo

głosu.

‒Wiem,comasznajęzyku.Żezawarciemałżeństwazamkniewprawdziebuziępani
opinii

publicznej,aledefactoniczegownaszychstosunkachniezmieni.„Pozostanęjej
utrzymankiem”,

myśliszsobie.Otóżnie,mójprzeczulonynatympunkcieprzyjacielu.Wtejchwili,co
prawda,

nieposiadaszżadnegomajątkuimusiszprzyjąćmojąpomoc,leczniebawemzaczniesz
zarabiaći

todobrzezarabiać.Honorariaodczasopism,wydawcówczyprzedsiębiorstwfilmowych,
popłyną

szerokimstrumieniemdotwejkieszeni.Będzieszfinansowozupełnieniezależny,anie
chcąc

background image

miećwobecmniedługówwdzięczności,zwróciszmitowszystko,coterazwyłożęna
twoje

uwolnienieinareklamowanienieznanegonarazieautora;natosięzgadzamjużdzisiaj,
byle

uspokoićtwojewrażliwesumienie.Mniewystarcza,żebędęmiałagłośnegomęża,że
będęznim

podróżowałapoświecieiużywałażyciawblaskachtwejwielkiejsławy.Więcejniczego
nie

pragnę.Dlaporządkurzeczypolecęadwokatowiumieścićwkontrakcieprzedślubnym
punkttej

treści,żeobojezastrzegamysobiezupełnąodrębnośćmajątkową.Wtensposóbja
zachowam

sobiedotychczasowąswobodęwmoichinteresachitybędzieszmiałwolnąrękęcodo

dysponowaniasumami,jakieciprzypadnątytułemautorskichhonorariów.Sądzę,że
będziesz

zadowolony.Zresztą,sprawymajątkowesąminajzupełniejobojętne.Myślętylkoo
naszym

wspólnym,szczęśliwympożyciu,odreszczachradosnychemocji,jakiebędziemy
przeżywaliz

okazjikażdegotwojegosukcesu.

Umilkła,zmęczonadłuższymprzemówieniem,apochwilidodałazodcieniemsmutnej

rezygnacji:

‒Kiedyzaśzestarzejęsięlubcisięsprzykrzę,opuściszmnieinicnasjużłączyćnie
będzie…

‒Jakmożesz,Cissy!

‒Cóżchcesz,mójdrogi.Trzebasięiztymliczyć.Bądźpewien,żezmejprzyczynydo

rozwodunigdyniedojdzie,alegdybyśtyzażądał,otrzymaszmojązgodęnatychmiast.
Ludzie

wielcymająspecjalneprzywilejeiniewolnonam,zwykłymśmiertelnikom,byćimkuląu
nogi.

Toteż,chociażpokochałamciędawnoiuczucietowzrastazkażdąchwilą,chociażbymi
sercez

bólupękało,przystanęnarozwód,kiedytegozażądasz.

Mówiłatocałkiempoważnie,bezcieniaironii,więcwzruszyłemsiętrochę,leczzdrugiej

stronyśmieszyłmniekomizmsytuacji,wktórejkandydatkadostanumałżeńskiego

przewidywałajużprzedślubemmożliwośćrozwodu,mówiłaotymspokojnieigodziłasię

background image

nańz

góry.Bądźcobądźniecodziennywypadek.Nieomieszkałemtegogłośnozauważyć:

‒Czyniezawcześnie,drogaprzyjaciółko,mówićorozwodzie,kiedydojściedoskutku

naszegomałżeństwastoijeszczepod

wielkimznakiemzapytania?

‒Jakto,podznakiemzapytania?Czyjeszczesięwahasz?‒spytałazdobrzeudanym

zdziwieniem.

Powtórnezjawieniesiędozorcyuwolniłomnieododpowiedzi.Przekupnycerber
zauważył

wprawdzie,że„dosyćsięjużpaństwonagruchali”,aleminądawałdozrozumienia,iżnie
manic

przeciwkodalszejpogawędce,oczywiściezadopłatą.Niewiem,czyCecilynie
spostrzegłatego,

czysiędokądśśpieszyła,dość,żewyciągnęładłońnapożegnanie.

‒Dowidzenia,darling‒powiedziałaserdecznie,ściskającmirękę.‒Zastanówsięprzez

nocdobrzenadmojąpropozycjąizdajsobienareszciesprawęzgrozysytuacji,wjakiej
się

obecnieznajdujesz.Jutroprzyjdępoodpowiedź.Pomnij,drogiprzyjacielu,żeodniej
zależycała

twojaprzyszłość.Aterazżegnaj.

Przysunęłatwarzdokraty,musnęłamojewargikrótkim,leczgorącympocałunkiem,i
odeszła

szybko,pozostawiajączasobąsmugęodurzającegozapachuperfum,jakgdybysymbol

beztroskiegożyciawnajwiększymdobrobycie.

‒Tociburżujkacałągębą‒zawyrokowałdozorca,wdychającpełnąpiersiąwońperfumi

rozkoszującsięszelestembanknotów,któreukryłwkieszeniimiętosiłłapąnieustannie.

‒No,

chodźpanterazdoswoichapartamentów,he,he,he!…Wolałbypanpójśćztądamądo
jakiegoś

kina,czydancingu,atumusiśćpodklucz…Trudno,panie.Namusniemarady.

‒Niemarady‒powtórzyłemzciężkimwestchnieniemiruszyłemwstronędrzwi,z
głową

zwieszonąnapiersi.

background image

XVI

Przezwlokącesiężółwimkrokiemgodzinypamiętnejnocy,porozmowiezCecilyw

więziennejrozmównicy,staczałemzsobąciężkąwalkę,akiedypierwszebrzaski
zaczynającego

siędnia

zaczęłyrozwidniaćmrokimojejceli,byłemjeszczeniezdecydowany,aczkolwiek
przychylałem

sięraczejdoswejpierwotnejopinii,żeprzyjęciepropozycjiMrs.Hedgebędziepomimo
faktu

małżeństwarównoznacznezzupełnymuzależnieniemsięodfantazjitejkapryśnej
kobiety;bonie

mogłemprzecieżbraćseriojejnierealnychnadziei,iżja,autorzupełnienieznany,stanę
sięnagle

światowąsławą,żepłynącestądbajecznezyskipozwoląmisięuniezależnićfinansowo.
Przez

jakiśczasbyłemnawetskłonnysądzić,żecałatahistoriaomejróżowejprzyszłościjest
trickiem,

mającymnaceluuśpićmojączujność,izkażdąminutąutrwalałosięwemnie
przekonanie,żeze

wspaniałomyślnego,czyteżwariackiegogestuCecily,niewolnomiskorzystać.

Drobnynapozórwypadekprzechyliłjednakszalewagiwdrugąstronę.

Ponurydozorcazdrugiegopiętra,gdzieznajdowałasięmojacela,poleciłmiwyszorować

pewneubikacje.Byłatoordynarnaszykana,typowaiwłaściwakażdemuchamowichęć

poniżeniainteligenta,któregozwierzchnikiemlosyustanowiłygochoćnakrótko.Z
podobną

satysfakcjądręczywiejskiparobek,obleczonywmundurpodoficera,rekrutów-studentów,
z

podobnymzadowoleniempastwisięgbur,podniesionydorangikomornikasądowego,nad

zlicytowanymprzezwierzycielidłużnikiem-inteligentem.

‒Tobezprawie!‒krzyknąłem.‒Ludzizwyższymwykształceniemniewolnopanu

zmuszaćdowykonywaniatakichrobót.

‒Phi,bratku.Chciałbyśmiećtyledolarów,iluprofesorów,doktorówiinnychburżujów
buty

miczyściłowtychmurach!

background image

‒Możepowyroku,choćitowydajemisięmocnowątpliwe.

‒Żebycisięniewydawałowątpliwe,tosięzaraznawłasnejskórzeprzekonasz.No,
jazda!

Oczywiścienieruszyłemsięzmiejscaipostawiłemnaswoim,leczbrutalnycerber
zdzielił

miękilkakrotniepękiemciężkichkluczyprzezplecy,korzystającztego,żebyłemsamw
celii

nie

miałemświadkówjegoczynu.Naodchodnymoświadczyłjeszcze,żepotrafisiępostarać,
abym

poniósłkaręzaniesubordynacjęiwielokrotneprzekroczenieregulaminuwięziennego.

Rozcierającsobiepojegowyjściuzceliobolałeplecy,uświadomiłemsobienagle,że,jeśli

dzisiajudzielęCecilyodmownejodpowiedzi,toprzyjdziemispędzićkilkalatwśród
takich

bydlaków,jaktenprzeklętybrutal.

‒Nie!‒krzyknąłemnagłos,gdyżsamamyślotymprzeszyłamniedreszczem
przerażenia.

‒Zginąłbymmarnielub,cogorsza,zbydlęciałbym,jakoni.Nie!Nigdy!…Raczej
wszystkoinne,

niżpozostanietutaj.

Uspokoiwszysięzwolna,zacząłemrozumowaćspokojnie,trzeźwoiobiektywnie.
Wzorem

Cecilyzestawiłemswójbilansstratizysków.Cóżmiałemwłaściwiedostracenia?
Kawalerską

wolność?Niewielebymizniejprzyszło,gdypoodsiedzeniukilkuletniegowięzienia,o
ilebym

jewytrzymał,wyszedłbymzłamanypsychicznie,znadszarpniętymzdrowiem,zopinią

przestępcy.Akorzyści?Przedewszystkimnatychmiastoweodzyskaniewolnościi
rehabilitacja,

niewyczerpanabowiemwpomysłachCecilynadmieniłamiędzyinnymi,żereklamując
mniew

dziennikach,przedstawimójprzykryincydentwNowymOrleanie,jakozręcznytrick
młodego

pisarza,który,chcącsięwczućwpołożeniebohateraswejnowejpowieści,czynoweli,
zaszedł

umyślniedopodejrzanejspelunki,wziąłudziałwbijatycezpodmiejskimiapaszami,
pozwoliłsię

background image

nawetuwięzić,przesłuchiwać,konfrontować,iszczytwszystkiego:siedziałdwatygodnie
w

areszcie,zanimzdradziłswojeincognito,byletylkomócjaknajlepiejopisać
przeżycia

swegobohatera.

Jużsamoodzyskaniewolnościitakzręczne„odczyszczenie”zaszarganejopiniibyłopo

stokroćwarteutratykawalerskiejswobodywmoichwarunkach.Aczydalejmałżeństwoz
Cecily

niestanowiłodługiejlitaniinowychkorzyści?Mojaprzyszłamałżonka

przekroczyła,coprawda,czwartykrzyżyk,kiedyjadotrzeciegojeszczeniedojechałem,
alecóżz

tego?Prawdziwiekochaćmożnatylkorazwżyciu,więcpotragicznymzgonieLottyvon

Nardewitz,którąpokochałemowąpierwszą,największąmiłością,niemogłojużbyću
mnie

mowyomałżeństwiezmiłości.Niełudziłemsięprzetoanichwili,żepokochamCissylub
żeona

mniepokochatak,jakLotta.Nie,tobyłoniepotrzebnezupełnie,zarówno,jakniemożliwe.
Cecily

przywiązałasiędomnie,czegonajlepszymdowodembyłjejzamiarratowaniamnie;była
mi

wdzięcznazaocaleniejejżycia,ajaprzywykłemdojejtowarzystwa,oswoiłemsięzjej

kaprysami,którepowinnybyłyzczasemzmalećlubcałkiemzniknąć,umożliwiającnasze

wzajemnelojalneizgodnepożycie.

Pozatymjejolbrzymimajątekzapewniałnamwygodne,beztroskieżycie,stwarzał
idealne

warunkidlamejtwórczościiwamerykańskichstosunkachumożliwiałmirzeczywiście

osiągnięcienajwyższychsukcesów.

Idziwnarzecz.WyśmiewaneprzezemnieprzedgodzinąprzeświadczenieCecilyo
czekającej

mnieświetnejprzyszłościzaczęłomisiępowoliudzielać,jęłoosnuwaćmojąduszę
niewidzialną

pajęczyną,budzącnieznanądotychczaswiaręwewłasnezdolności.Jużwierzyłem
święcie,że

pozostawionewmanuskrypciewHedgevilleutworysąwcaleniezłe,że,jeślizechcę,
potrafię

napisaćznacznielepsze.Uczułemnagleprzemożnąochotęizapałdotworzenia,a
zmarnowanie

background image

tyludniwydałomisięgrzechemniedodarowania.

‒Anigodzinyoddzisiajniestracę

‒ślubowałemsobiewduchu,leczjakiśgłoswewnętrzny

podszepnąłzłośliwie:oilestądwyjdziesz,oileniebędzieszmusiałtutajcałelata
pozostać.

Ścierpłemzestrachu.Marzeniaosukcesachliterackich,opodróżachwdalekie,
egzotyczne

kraje,któremiałystanowićtłomoichutworów,marzeniaocudnychgodzinachzapadania

zmroku,kiedy,zmęczonycałodziennąpracą,wypalęzwykłądawkęopium,byprzywołać
zjawę

mejzłotowłosejdziewczyny,wszystko

toprzesłoniłaciemna,złowrogachmura,zktórejzaczęłysięwyłaniaćwrogieoblicza:
ponura

gębadozorcy,nieruchomamaskatwarzydystyngowanegosędziego,któryprowadził
śledztwo,

potemzacietrzewionyprokurator,nadęci,sztywniczłonkowietrybunału,tłumysłuchaczy,

żądnychsensacji,wreszcietwarzeświadków:AliceBasket,krzykliwakokota,opisująca

malowniczoprzebiegmojejnapaści,Billy,typspodciemnejgwiazdy,którydzięki
ciemnościom

otrzymałodgodnychkompanówdlamnieprzeznaczoneciosy,właścicielzrozpiętym

kołnierzykiem,opowiadającyznędznympatosemowtargnięciuniebezpiecznego
indywiduumdo

jegoszanownejspelunki.Wszyscy,wszyscyprzeciwkomnie!…

Nie!Niewszyscy!Oczymaduszyujrzałempodrugiejstronieczarnejprzepaści,ponad
którą

kotłowałsięobłok,spowijającytwarzemoichwrogów,sylwetkęCecilyHedge.Stałana

bezpiecznymbrzeguweleganckimpłaszczyku,wspartałokciemodrzwiczkiwspaniałej

limuzyny.Wdłoniachtrzymałapękzielonychbanknotówstudolarowychipotrząsałanim,

uśmiechającsięprzyjaźnie.

‒Jeślitylkochcesz,zbudujęztegopomost,poktórymprzejdziesznadprzepaścią

‒zdawała

sięmówić.

‒Alepamiętajocenie!

Przetarłemzdumioneoczy.Więctobyłsen?Nawetniezauważyłem,kiedysię
zdrzemnąłem,

background image

leczterazbyłempewien,żeśniłem,żekrótki,jakmgnienieoka,senprzerwałmójwłasny
okrzyk:

‒Chcę,Cissy!Zawszelkącenęchcęsięratowaćodupadkuwtęprzepaść!

Takzawołałemweśnielubnajawie,dośćżepotymokrzykuoprzytomniałemzupełnie.

Byłemzdecydowany.

Leczprzyszłakolejnainneobawy.Cobędzie,jeśliświadkowiezlęknąsię
odpowiedzialnościza

odwołanieiradykalnązmianępoprzednichzeznańlubjeśli,chcącwyzyskaćokazję,
zażądają

sumnieprawdopodobniewysokich?Cobędzie,jeśliCecily,zastanowiwszysięprzeztę
noc,

doszładoprzekonania,żechciałapopełnićczysteszaleństwo,ofiarującswąrękę
życiowemu

bankrutowi?

Zgrzytkluczawzamkuprzerwałteniewesołerozważania.

‒Śniadanie.

Zeszczerymobrzydzeniemspoglądałemnamiskęmętnej,kleistejcieczy,któranosiła

zaszczytneaniezasłużonemiano„zupy”,inabochenekczarnegochleba.Ależołądekma
swoje

prawa.Wygłodzony,wyposzczonynawikciewięziennym,przeprosiłemsięrychłoz
chlebemi

zacząłempowoliżućniezbytmocnospieczonąskórkę.

‒InaczejsięjadałowHedgeville

‒westchnąłem,iznowuotoczyłmnierójobaw,cobędzie,

jeśliCecilyztychczyinnychpowodów,cofnieswojąpropozycję.

Dopierokołojedenastejzjawiłsięwmejceliponurycerberzupragnionąwieścią,żema
mnie

zaprowadzićdorozmównicy.

‒Powoli,powoli,ptaszku‒upominałmniecochwilępodrodze,wyprzedzałemgo
bowiem

ustawicznie,niemogącdoczekaćsiętejchwili,kiedy..

Nareszcie!…

Niespokojny,pytającywzrokutkwiłemwzielonychoczachCecilyiodetchnąłem,
spotkawszy

dobre,przyjaznespojrzenia.Niewiem,doprawdy,czysprawiłotouczucieszczerej
wdzięczności

background image

zmejstrony,czymistrzowskakokieteriaCissy,żemojadawnakochanka,aodtejchwili

narzeczona,niewydałamisięnigdytakświeżąiponętną,jakwówczas.Niebyłatojuż
zupełnie

owaszanghajskaMrs.Hedge,tęgawaniewiastawbalzakowskichlatach,niezbytdbająca
oswój

wyglądzewnętrznyiposiadającatylkojednąpasję,pasjękolekcjonowaniaperełi

najpiękniejszychbrylantów.Kuracjapopamiętnymwypadkuprzysłużyłajejsięlepiej,niż

najradykalniejszametodaodchudzająca,awstrząs,wywołanymorderczymzamachem
chińskiego

napastnika,ilękprzedśmierciąwzbudziłszalonepragnieniewyzyskaniaocalonego
cudemżycia,

któregojesieńwszakżedopierosięrozpoczynała.Więc

opuściłalecznicę,odmłodzonaconajmniejodziesięćlat,pełnawerwy,żądnasilnych
wrażeń,

spragnionamęskiejpieszczoty,odktórejodwykła,pochłoniętaiogarniętacałkowicie
przezswą

kolekcjonerskąmanię;zeszczuplaławsposóbnaturalnywokresierekonwalescencji,a

systematycznemasaże,kąpielewdoskonałychingrediencjach,wmiaręuprawianesporty,
dieta,

higienicznytrybżyciaorazwyrafinowanakulturaciaładokonałyresztyidziśstałaprzede
mną

typowonowoczesnakobieta,wwiekutrudnymdookreślenia,ponętna,urocza,wktórej
niktz

dawnychszanghajskichznajomychniepoznałbyzdziwaczałejmilionerki,Mrs.Cecily
Hedge.

‒Więcmogęcięjużuważaćzanarzeczonego?

‒spytałazzalotnymuśmiechem.

‒Jeślichcesztylko…

Błyskzniecierpliwieniazamigotałwjejzmrużonychoczach.

‒Jasiępytam,czytychcesz?

‒Chcę.

‒Czyjedyniedlatego,żebysięwydostaćzwięzienia?Spójrzmiwoczyprosto.

Wykonałemjejpoleceniei,krzyżującswespojrzeniezjejwzrokiembadawczym,
odrzekłem

spokojnie:

‒Byłbymkłamcą,gdybymnieprzyznał,żemyślomożliwościpozostaniawtychmurach

background image

przerażamniedonajwyższychgranic,aleprzedewszystkimjestemwzruszonytwoją

przeogromnądobrociąidlatego,wbrewwłasnemuinteresowi,muszęcirazjeszcze
zwrócić

uwagę,żeszaleństwemjest,abykobietatakdobra,takpięknaitakbogatapoślubiłatego
rodzaju

rozbitka,jak…

‒Słyszałamjużtępiosenkę

‒wtrąciła

‒inawzajempozwolęsobiezwrócićtobieuwagę,że

jestemoddawnapełnoletniąiwiem,corobię.Więc,konieckońcem,mojąpropozycję

przyjmujesz?

‒Przyjmujęzwdzięcznościąibędęsięstarałbyćgodnymzaufania,jakimmnie
obdarzyłaś,

orazzaszczytu…

‒E,jakitamzaszczyt!

‒Będęcinajbardziejoddanymczłowiekiemwświecie.Pracujączzapałem,będęzawsze

pamiętał,żejedynietobiezawdzięczam,żemogępracować,zamiastgnićwwięzieniu,
najdroższa

przyjaciółko‒ciągnąłemszybko,przejmującsięcorazwięcejwłasnymisłowami.‒Będę

tworzyłzmyślą…

‒O,widzisz!Teraztrafiłeśwsedno.Masztworzyćjaknajwięcej,jaknajlepiej.Będziesz?

Powiedz,Andrzeju,żebędzieszpisałwiele,bardzowiele;powieści,dramaty,scenariusze,

konspektydofilmów..

‒Jeślitylkopotrafię

‒odparłemzuśmiechem.

‒Tywszystkopotrafisz,jeślizechcesz‒zawołałainamiętnymipocałunkamiobsypałami

całątwarz,mówiącnawiasem,zdawnanieogoloną.

Odtejrozmowywypadkizaczęłysiętoczyćziścieamerykańskąszybkością.Popołudniu

wezwanomniedosędziegośledczego,gdziepodpisałemdeklaracjętejtreści,iżnakażde

wezwaniesądustawięsięnatychmiast,poczymzostałemwypuszczonynawolnośćza
kaucją,

którązłożyłdodepozytuadwokatPaddock.Ogolony,wykąpany,wymasowany,wnowej

bieliźnie,wsmokingu,któryCecilyprzywiozłazsobąprzezorniezHedgeville,zasiadłem

wieczoremdoobiaduwseparatcepierwszorzędnejrestauracjinaprzeciwmejnarzeczonej,

background image

która

wwytwornejwieczornejtoaleciewydałamisięjeszczebardziejuroczą,niżprzedtem.A
kiedy

znaleźliśmysięwedwojewhotelowychapartamentach,kiedyCissy,wzniósłszytoastna
cześć

mojej„światowejsławy”,wychyliładuszkiemszklaneczkęszampanaapotemotoczyłami
szyję

białymi,jakalabaster,ramionami,kiedy,przymykającpowieki,ujrzałemoczymaduszy,
niby

koszmarzłowrogi,ponurącelęwięziennąiswojąsylwetkę,skulonąpodbrzemieniem
ciężkiej

walkiwewnętrznej,jakąstoczyłemuprzedniejnocy,stwierdziłem,żeświatjestjednak
pięknyi

życiepiękne,żewybórmójbyłbardzorozsądnyi,zdającsobiesprawęztego,komu

zawdzięczamtakkorzystnąodmianęlosu,obdarzyłemmojąCissynajtkliwszą,
najgorętszą

pieszczotą,najakąmnietylkostaćbyło.

‒Celująco!‒wyszeptaławupojeniui,ukazujączdrowezębywfiglarnymuśmiechu,

powtórzyłarazjeszcze:‒celującozdałeśdziśegzamin,mójAndrzeju,alepomnij,że
łatwiej

osiągnąćtenstopień,niżsięnanimstaleutrzymać.

Przyszłośćudowodniłamicałąsłusznośćtegopoglądu,leczniechcęuprzedzać
wypadków.

Nazajutrzrozpoczęłosięporządkowaniedokumentów,wyszukiwaniemetryki
pielgrzymkipo

sklepach,awielogodzinnetrudyuwieńczyławizytawurzędziestanucywilnego,którynas

jednakżeodesłałdoBatonRouge.Tak,wmaleńkiejstolicyStanuLuizjanamusiałsię
odbyćnasz

ślub,ponieważ,jakozamieszkaliwHedgeville,podlegaliśmyterytorialnejkompetencji

odnośnegourzęduwBatonRouge.

DziękistosunkomCecilyidziękistaraniomjejzastępcyprawnego,wpływowegoMr.

Paddocka,aktzawarciamałżeństwapodpisaliśmyjuż5lipca,poczymwyjechaliśmy
limuzyną

doHedgeville,gdzieczekałanasbramatriumfalna,ogniesztuczneipowitalnaoracja

kamerdyneraDampiera,którybyłautoremwszystkichtychniespodzianek,niewyłączając

niefortunnejimprezyzpopisemchóru,złożonegozprzelicznejsłużbypałacowej.Chór

background image

spisałsię

haniebnie.Oficynyrozbrzmiewałydopóźnejnocywrzaskamiucztującejsłużby,która

prawdopodobnienienasuchoświęciłauroczystośćweselnąswejpobłażliwej
chlebodawczynii

pogwałciłaświętąprohibicję.DzielnyDampierwytrwałnaposterunkudokońcaiz
powagą

marszałkadworuasystowałnamprzyobiedzieipoprawiałświecewkandelabrach,a
kiedyCissy

oświadczyła,żejestzmęczona,chwyciłnajwiększyświeczniki,chociażkorytarzebyły
jasno

oświetlone,choćjegotowarzystwobyłoconajmniejzbyteczne,odprowadziłnasz
honoramiaż

dodrzwisypialninaparterzeipożegnałnasżyczeniem:dobrejnocy.

Tożyczenieniemiałosięspełnićwodniesieniudomnie.Niemogłemzasnąćwżaden
sposób.

Atmosferasypialnibyłaprzesyconawoniąnaznoszonychtuniepotrzebniekwiatów,
powietrze

byłoduszneiciężkie.Mojadawnaniechęćdogromadydarmozjadówodżyłaodrazu.

‒Nawetpokoiniechciałoimsięprzewietrzyć‒mruknąłemgniewnie,spuszczającnogiz

łóżkanadywan.Podszedłemdooknaiotwarłemjenaoścież,leczzamknąłem
natychmiast,

lękającsię,bywrzawa,dochodzącazmieszkańsłużby,nieprzerwałaspokojnegosnu
żonie.

‒Zazdroszczęjej

‒szepnąłem,wsłuchującsięwechorównegooddechuśpiącej.

Cissyuśmiechnęłasięprzezsenitenuśmiech,łatwowidocznywprzytłumionymświetle

zwisającejwśrodkupokojuampli,rozczuliłmnienagle.

‒Jakonazmieniłasięnakorzyść

‒myślałem,rozpamiętującwypadkidzisiejszegodnia.

Niecierpięrobićzsiebiewidowiska,aznającdobrzeCecily,żywiłemuzasadnioneobawy,
że

ceremoniaślubnaodbędziesięzprzepychem.Wyobrażałemjużsobietetłumygapiów,te
baterie

aparatówfotograficznych,temowybanalniegłupiewczasieucztyweselnej,teartykułyo

„najważniejszymwypadkukronikitowarzyskiej”itd.

Tymczasemnicztego.Choćnieszepnąłemanisłowa,poczciwaCissy,odgadującsnadź

background image

intuicjąmojenajskrytszeżyczenia,oszczędziłamitych„przyjemności”iślubodbyłsię
„w

najściślejszymgronie”,jaksiętomówi.DolunchuwwilliMrs.RebekiLangdon,zażyłej

przyjaciółkimejżonyzokresujejpierwszegomałżeństwa,(niecierpiałemtejbabyod
chwili

poznaniainiemogęzrozumieć,jakCissymogłasięzniąkiedykolwiekprzyjaźnić)
zasiedli,

próczantypatycznejgospodynioraznasdwojga,adwokatPaddockzNowegoOrleanu,

administratortutejszychmajątkówmejżony,Mrs.Walker,bardzomiłyczłowiek,oraz
bawiącytu

znowuwspółpracownikjakiegoświelkiegodziennikazNowegoJorku,Mr.Shafter,
jegomość

natrętnieciekawy,któryzrobiłmijednakmiłąniespodziankę,wznoszącjakiśtoastpo…
polsku.Z

dalszejrozmowyokazałosię,żejegomatkabyłaPolką,że,rozwiódłszysięzmężem,
mieszkałaz

dziećmikilkalatwWarszawie,

żejednakpojejśmiercionsampowróciłdoStanów,zamieszkałtunastałeidzisiajczuje
sięz

krwiikościJankesem,aleinteresujesięnadalżywopolskąliteraturąinieźlewłada
językiem

ojczystymswejmatki.Oprawdziwościtejostatniejinformacjimiałemsięsposobność
przekonać

nawłasneuszy,rozmawialiśmybowiemdłuższąchwilępopolsku,wobecczegoniemam

powodówwątpićwprawdziwośćcałegoopowiadania,aczsamMr.Shafterniezrobiłna
mnie

korzystnegowrażenia.

Takwięc,powracającdoprzerwanegowątkumyśli,dolunchu,któryodegrałrolę
skromnej

ucztyweselnej,zasiadłonasrazemtylkosześćosób,cosprawiłomiprzyjemną
niespodziankęi

cobyłooczywistązasługąCissy,wszystkobowiemdziałosięwedługjejplanu.

PodkoniecowegolunchuantypatycznaMrs.Langdonzagadnęłamojążonę,jaką
marszrutę

ustaliliśmydlanaszejpodróżypoślubnej.

‒Żadnej‒brzmiałanieoczekiwanaodpowiedź.‒WracamydoHedgeville.Samochódjuż

czekaprzedtwojąwillą,drogaprzyjaciółko.

background image

PaniRebekaażpodskoczyłanakrześle.‒Jakto?Czemu?Dlaczego?‒padłyzjejust

gorączkowepytania.

Cissyusiłowałajązbyćpierwsząlepsząodpowiedzią,lecz,przyciśniętadomuru,odparła

wreszcie:

‒Postanowiłamzrezygnowaćztegononsensunarzeczinnejpodróży,jakąrozpoczniemy,

byćmoże,zamiesiąclubdwamiesiące.Dlaczegotrzymaćsięmieszczańskiegoszablonu?

Odniosłemwrażenie,żepotychsłowachporozumiałasiędyskretniewzrokiemz
redaktorem

Shafteremiuśmiechnęłasiętajemniczo.Amożemisięprzywidziałotylko.Boicóż
mogło

łączyćmojążonęztymciekawskim?

WkażdymrazieoświadczenieCissysprawiłomidrugąmiłąniespodziankę,gdyżczułem
się

doskonaleusposobionydotworzeniaizdawałemsobiesprawę,żewpodróżypoślubnej
nie

byłobyczasunapracę,którejtakobecniełaknąłem.

Wspominająctewypadki,stałemwciążoboknaszegomałżeńskiegołożaitkliwymi

spojrzeniamiobrzucałemzaróżowionąodsnutwarzCissy.Boże,jakonasmaczniespała,
kiedy

mniesięnawetpowiekiniekleiłymimoznużeniacałegoorganizmu,którynieprzyszedł
jeszcze

dosiebiepoprzymusowejkuracjiodtłuszczającejwczasiedwutygodniowegopobytuw

więzieniu,gdzieskutkiemfizycznejodrazydowstrętnegowiktuniekiedycałydzień
niczegow

ustach,próczwody,niemiałem.

Położyłemsiędołóżkai,zmuszającsiędoziewania,usiłowałemwtensposóbprzywabić

upragnionysen,lecznapróżno…Pokilkudaremnychpróbachzdobyłemsięna
bohaterską

decyzję.Postanowiłemudaćsiędomejdawnejpracowniipisać.Pracowaćwnoc
poślubną!Bądź

cobądźniezwykływypadek,ale,skorowszystkownaszymmałżeństwiebyłoniezwykłe,

poczynającodoświadczynCissy,utrzymanychwtoniekategorycznegoultimatum,
dlaczegóżby

programnaszejnocypoślubnejniemiałbyćtakżeniezwykły.Niemanicwstrętniejszego
nad

background image

mieszczańskiszablon.Zdajemisię,żeCissydziśtakpowiedziałaimiałasłusznośćpo
trzykroć.

Wpiżamieipantoflachwykradłemsięostrożniezsypialni,aorientującsiędoskonalew

ciemnościach,dotarłemniebawemnapiętro,dodrzwisali,któramiprzedtemsłużyłaza
palarnię.

Przeztęsalęmusiałosięprzejść,idącdomejpracowni,któraznajdowałasięwsamym
rogu

pałacuinieposiadałaosobnegowyjścianakorytarz,jakinnepokoje.

Stanąwszyuceluswejnocnejwędrówki,przekręciłemkontaktlampyiprzezchwilę

rozglądałemsięzciekawościąizpewnymledwiedostrzegalnymwzruszeniem,zjakim
witasię

znajomekątypodłuższymniewidzeniu.

Niewielesiętuzmieniłolubraczejnic.Ciężkie,dębowebiurkostałonadawnymmiejscu,
w

pobliżuokna,wychodzącegonapark,oszklonaszafazksiążkamiprzeglądałasięw
lustrze,

zawieszonymnaprzeciwległejścianie,olbrzymiamapaAzjiwisiałanasztalugach,jakją
niegdyś

sampowiesiłem,kiedywykończałem

mojąpowieść,którejakcjarozgrywałasięwChinach,iwrazzestojącąukośnieszafąna
rzeczy

tworzyłaświetnąkryjówkę.Brakowałotylkojednegosprzętu,mianowiciełóżka,w
którym

dawniejsypiałem,pokójtenbowiemsłużyłmidawniejrównieżzasypialnię.Wyniesiono
je

obecniewsłusznymprzekonaniu,żejakolegalnymałżonekCecilyniebędępotrzebował
drugiej

sypialni,apowstałąstądlukęzapełnionootomaną,naktórąrzuconoczerwonyafgan,
przykro

kontrastującyzbłękitnawątapetąścian.

Usiadłszyprzybiurku,zapaliłemdrugąlampę,przenośną,nachyliłempododpowiednim

kątemruchomyzielonyklosziprzekręciłemkluczyk,tkwiącywzameczkuśrodkowej
szuflady,

poczymdrżącyminiecodłońmiwydobywałemzniejmojeskrypty,notatkiizapiski,które
dla

każdegomogłybyćtylkozwykłymiszpargałami,leczdlamniestanowiłynieocenioną
wartość.

background image

‒Więcwłożyławszystkonaswojemiejsce‒szepnąłem,wspomniawszydzieńwyjazduz

Hedgeville,kiedytorozbijałemsięnadaremniezamoimiskryptamiidowiedziałemsię
wreszcie

podsekretemzustpokojówkiKitty,żeCecilyukryławszystkiemojerzeczywswoim
pokoju.A

terazmojeukochaneszpargałyleżałynadawnymmiejscuwtakimporządku,żegdybynie

pewność,iżichwówczastuniezastałem,byłbymskłonnyuwierzyć,żeniktichwogóle
nie

ruszałzmiejsca.

‒Atoco,ulicha!‒rzekłemzdziwiony,ujrzawszy„ośleuszy”napierwszychzbrzegu

kartkachmanuskryptupowieści,śladyniezbytczystychpalcównagórnychrogachstronic,
ana

dziesiątej,czyjedenastejstroniesporądziurkę,obrzeżonąciemnobrązowympierścieniem,

widocznyśladwypaleniapocygarzeczypapierosie.

‒Tegoprzedtemniebyło,zatoręczęgłową

‒mruczałemniezadowolonyizaintrygowany.‒CzyżbyCecily?Onawprawdziezabrała
mite

skrypty,leczpopierwsze:niepali,podrugie:nierozumieanisłowapopolsku,ate
nieszczęsne

kartkisątaksystematyczniewymiętoszone,jakgdybyjektośczytałodpierwszego
wierszado

ostatniego.No,aprzedewszystkimonado

przesadylubiczystośćitetłusteplamyniemogąbyćpojejpalcach‒monologowałem,

znajdująccorazwiększeupodobaniewprzygodnejrolidetektywa-amatora.

‒Weźmychoćbyten

odcisk,tutaj…Niewątpliwieodciskkciuka:Nieee,wąskiepalceCissyniemogąposiadać
tak

szerokichodcisków..Więcmojeskryptywertowałjakiśmężczyzna?Hm,hm,hm…
Dampier?

Tenlubiwszędzienoswsadzić,aleonprzecieżtylerozumiepopolsku,coja,dajmynato,
po

turecku.Widząc,żetowjakimśobcymjęzykupisane,niemiałbychybacierpliwości
studiować

kartkapokartcetylugrubychzeszytów..Więckidiabeł?

Chęćznalezieniaodpowiedzinatopytaniezaabsorbowałamniedotegostopnia,że
odeszłami

background image

zupełnieochotadopisania.Lecznierozwiązałemzagadki,awytężającagimnastyka
umysłu

zmęczyłamnienaprawdęiwywołałapotrzebęsnu.Byłempewny,żeterazzasnęodrazu,i
po

krótkiejwalceześpiączkąpowstałemodbiurka,żegnającpełnymżaluspojrzeniem
tkwiącew

kałamarzupióroiniepokalaniebiałyarkuszpapieru,naktóryniezdołałemrzucićani
jednego

słowa.

‒Ano,fiasko‒mruknąłem,gasząclampę‒ależejutrokropnęsobiejakąśnowelę,zato

ręczę

‒pocieszałemsięprzezdrogę.

LekkieskrzypnięciedrzwiobudziłoCissy.Zokrzykiem:

‒Ktotam?

‒usiadłanałóżkunieco

przestraszona,apoznawszymnie,zapytałaoprzyczynędyskretnejwycieczkizsypialni.

‒Niemogłemaniruszzasnąć

‒tłumaczyłemsię

‒iogarnęłamnienieprzepartaochota,aby

spróbować,czyniewyszedłemzwprawywpisaniu.Śmieszne,co?

‒Przeciwnie

‒zaprotestowałazradosnymożywieniem.

‒Więcposzedłeśtworzyć?

‒Tak,zazwyczajpracowałomisięnajlepiejnocami,kiedyżadneodgłosy,żadnewrażenia

wzrokowenieodrywająuwagi.

‒Słusznie,słusznie

‒potakiwała.

‒Idużotamnapisałeś?

‒Niestety,aniliterki.Nieszłojakoś.

Mojaodpowiedźzmartwiłająwsposóbażnadtowidoczny.Rozchmurzyłasięjednakipo

chwilizaczęłamniepocieszać.

‒Niemartwsię,darling.Nicdziwnego,żepotakiejprzerwieipotyluprzejściach
pierwsza

próbaskończyłasięfiaskiem.Jutrojużpójdzieinaczej.

background image

‒Takijamyślę

‒odparłem,ściągającznógpantofle.

‒Tomnienaprawdęcieszy.Wiarawewłasnesiłytocałe,to…prawiepołowa

‒poprawiła

sięszybko‒zwycięstwa.‒Ateraz,skorojużobojewybiliśmysięzesnuizeszliśmyna
ten

temat,usiądź,pogawędzimysobieotwoichinteresach.

Kiedyspełniłemjejżyczenie,zaczęłabezdługichwstępów:

‒Powiedzmiprzedewszystkim,ileczasupotrzeba,bynapisaćpowieść?

Niemogłemsiępowstrzymaćoduśmiechu,conieuszłojejuwagi.

‒Niewiem,zczegosięwłaściwieśmiejesz‒powiedziała,wzruszającramionami.‒

Oświadczyłamcijeszczewtedy,wczasienaszejrozmowywwięzieniu,żemusiszzostać
bardzo

sławnymczłowiekiem,żewzięłamtosobiezacelżycia.Masztalent,aletomało.
Powszechnie

wiadomo,żewielunajsławniejszychliteratówpadłoofiarąwyzyskuniesumiennych
wydawców,

wielupisarzyzyskałonieśmiertelnąsławędopieropośmierci,awszystkoprzezto,żenie

rozumielipotęgireklamy,żebylilepszymipisarzami,niżkupcami.Podobniemiałabysię
rzeczz

tobą,gdybynie…no,otympotem.Oilemiałamsposobnośćprzekonaćsięodchwili
naszego

poznaniasię,ty,Andrzeju,jesteśnietylko,lichymkupcem,nietylkoniepotrafiszsię

reklamować,alestanowiszklasycznytypniedołęgiżyciowego,któregopierwszylepszyw
pole

wyprowadzi.Idlategopostanowiłamcidopomóc.Znamsięnainteresachimamśrodkipo
temu,

abycięrozreklamowaćnacałyświat.Musimywięczawrzećspółkę.Jabędęniejako
handlowym

kierownikiemprzedsiębiorstwa,tytechnicznym.Tymaszpisaćdobrzeidużo,asprzedać
twoje

utwory,wywołaćpopyt

nanie,torzeczmoja.Rozumiesz?Niemyśltylko,żepragnętakżeuczestniczyćw
zyskach.Bogu

dziękimojewłasneinteresystojądobrze.Wszystkiehonorariapopłynąwyłączniedotwej

kieszeni,akiedy^zrozumieszcałądoniosłośćkupieckiejstronyswejtwórczośćci,

background image

wówczassam

siętymzajmiesz.Jeślizatemwpoczątkachtwejkarierymojawspółpracajestniezbędna,
musisz

mnietrochęzapoznaćztechnicznąstronątwórczościliterackiej,abymprzezzupełną
ignorancję

wtejmierzeniepalnęłajakiegośgłupstwa.Zrozumiałeśmnie?

‒Zrozumiałem‒odparłem,panujączwycięskonadchęciąparsknięciahomeryckim

śmiechem,któratochęćogarniałamniestopniowocorazbardziejwmiaręsłówCissy.
Onazaś,

traktującrzeczcałkiemserio,osądziła,żeijajestemwpoważnymnastroju,ipowtórzyła
swoje

pytanie:

‒Więcjakdługopiszesiępowieść?

‒Tozależy,Cissy.Naprzykładpowieśćhistoryczna,wymagającadługichstudiównad

źródłamiiczasunawyszukiwaniepotrzebnychźródeł,kosztowałaniejednegoautoracałe
lata

pracy,podczasgdypowieśćfantastycznąmożnaprzyodpowiednimnastrojumachnąćw
ciągu

miesiącalubnawetwkrótszymczasie.

‒Aha,wobectegopowieścihistorycznychnigdycipisaćniepozwolę.Kilkalatpracy!

Nonsens!…Tosięniekalkulujezupełnie,azresztąktodziśbierzedorękipowieść
historyczną?

Hm,hm…Aromanskryminalny?

‒Bojawiem?Niepróbowałemjeszczenigdyswoichsiłwtymkierunku.

‒Toźle‒zawyrokowała‒musiszspróbować.Jaksłyszałam,niktnigdyniebrałtyleod

wiersza,coConanDoylezaswojeSherlocki.AWallacewjakiejjestcenie!Musisz
spróbować.

Dobrykupiecpowinienmiećnaskładzietakitowar,najakijestpopytwdanejchwili.

Aktualność,aktualnośćirazjeszczeaktualność.Egzotycznośćlubisz?

‒Owszem.

‒Owszem,tozamało,aledobrze,żejąchoćlubisz.Autor,którychcezdobyćświatową

popularnośćizrobićpieniądze,musipisaćswojeutworywedługnastępującejrecepty:tło

egzotycznelubsalonyfinansjeryświatowej,osiąakcjiromans,kilkasilnychepizodów

erotycznych,trochętajemniczości,lecz,brońBoże,nieniesamowitość;tegodzisiejsza
publika

background image

nielubi.Spytajwwypożyczalniach,czyktośczytaEdgaraPoe.Ach,byłabym
zapomniała.Czy

niepociągacięczasemtakzwanapowieśćpsychologiczna?

‒Psychologiczna?Dlaczegopytasz?

‒Dlatego,żeciżyczęjaknajlepiej,ażycząccitak,mówię:piszraczejksiążkękucharską,

niżtebzdury,zwaneszumniepowieściąpsychologiczną.Jedentakipłódducha,ajesteś

pogrzebanynazawszewopiniiczytelników.

‒Możetutejszychczytelników,bowEuropie…

‒WEuropiejesttosamo,tylkotamwegetujejeszczegarśćmegalomanów,którzysądzą,
że

sąarystokracjąumysłową,żesączymślepszym,niżuczciwiepracującyurzędnik,
modystka,

manicurzystka,fryzjerczyinnyporządnyczłowiek,conapracowawszysięprzezdzień
cały,

szukawlekturzewypoczynkuaniezagadek,którychsamautorrozwiązaćniepotrafi.
Taki

megalomanziewanadswoją„ulubioną”psychologicznąpowieścią,alebędziegłośno
wołał,że

nareszcieznalazłdobrąksiążkę.Nawetsamwtouwierzywkońcu,myśląc:„Tocimusi
być

mądre,skoronawetjanicztegoniezrozumiałem”.Oczywiścietegojużgłośnoniepowie;

przeciwniespotkawszydrugiegocymbała,będzieznimwiódłożywionądyskusjęprzez
cały

wieczórnatematgenialnychmyśliautoratejrewelacyjnejpowieścii,rzeczprosta,każdy
będzie

innegozdania.

PoglądCecily,aczwyrażonywformienazbytradykalnej,zawierałdużosłuszności,ajej

powierzchowna,coprawda,erudycjawtejdziedziniebyładlamnieprawdziwą
niespodzianką,

gdyż,jaktojużprzedtemnadmieniłem,zaczasównaszejznajomości,literaturabyładla
niej

terraignota,jaknieznanąbyłaAmerykaprzedodkryciemdzielnegoKrzysztofa.Nie

mogłemsięwięc

powstrzymaćodokrzykuzdziwienia,comojąmałżonkęzmieszało.

‒Więcsądziłeś,iżjestemażtakgłupia?‒rzekłazudanymoburzeniem.‒Wyobrażałeś

sobie,żejamamtakiepojęcieoliteraturze,jaknaprzykładoastronomii?Nie,mójdrogi.

background image

Takźle

naszczęścieniebyłonigdyztwojąCissy,apozatymwostatnichczasachuzupełniłam
nieco

swojąwiedzęwtymkierunku,rozumującsłusznie,żemisiętomożeprzydać.

Widzącbłyskzaciekawieniawmoichoczach,przeskoczyłaczymprędzejnainnytemat:

‒Zokazjitapetowaniapokoinapiętrzepoleciłamswegoczasuprzenieśćwszystkietwoje

rzeczytu,nadół,izauważyłamwśródnichsporozapisanychzeszytów.Czytosą
manuskrypty?

‒Manuskrypty‒odparłem,ubawionytrochęnaiwnościątegokłamstewka.ZnającCissy

dobrze,mogłembyćpewien,żeraczejowotapetowaniepierwszegopiętrabyło
następstwem

wyniesieniamoichrzeczy,niżnaodwrót.Cóżdlaniejznaczyłasumkakilkusetdolarów,
zaktórą

wdodatkuodświeżyłasobieczęśćmieszkania.Rzecztaksięmiałaoczywiście,żeCissy,
nie

chcącdopuścićdomegowyjazduzHedgeville,poleciłaprzenieśćmojerzeczyz
narożnego

pokojunapiętrzedoswoichapartamentów,cojednaknieodniosłozamierzonegoskutku.

Pogodziwszysięnastępniezemnąipragnącjakośmożliwieprzyzwoicieupozorować

koniecznośćniegościnnegopostępku,kazałanaprędcewytapetowaćkilkapokoi.

‒Awięcmanuskrypty‒ciągnęładalej,unikającmojegowzroku.‒Przeczuwałamtoi

dlategoprzechowywałamjewpancernejkasierazemzbiżuterią.

Ugryzłemsięwjęzyk,byniepowiedziećgłośnooswymodkryciu,oowychplamachna

kartkachipodobnychpamiątkachponieznanymczytelnikumoichutworów.

‒Acozawierająwłaściwieteskrypty?Jakiśdramatczypowieść?

‒Jednąpowieśćikilkanowel.

‒Aha!Udałycisięterzeczy?

‒Trudnomiotymwyrokować.Opiniaautoraowłasnychdziełachbywazawszeskrajnie

radykalna.Razwydajemusię,żestworzyłrzeczgenialną,najlepsząwświecie,drugim
razem

ogarniagolęk,żepopełniłkicz,nawidokktóregopsybędąwyły.Jazaliczamsięraczej
dotej

drugiejkategorii.

‒No,tak.Mojezdanietakżebyłobybardzosubiektywne,ponieważjestemtwojążoną.

‒Acogorsza,nieumieszpopolsku,więcniezrozumiałabyśanisłowa.

background image

‒Itoprawda.

‒Niemawięcinnejrady,jakwysłaćteskryptydojakiegośwydawcywPolscei…

‒WPolsce?

‒przerwałami

‒itammożejewydać?Iczekaćrok,zanimsiętrzydoczterech

tysięcyegzemplarzyrozejdzie?Niezwariowałamjeszcze.Tymusiszzdobyćprzede
wszystkim

największyrynekksięgarski,naszrynek!Tu,unas,dobrzezareklamowanapowieść
osiąga

nakładkilkasettysięcyegzemplarzy.Tojestinteres!

‒No,dobrze,dobrze,alejapiszędotychczaswyłączniepopolsku.

‒Ajaznajdęczłowieka,któryciwszystko,conapiszesz,przełożynajęzykangielski,

oczywiścieniedarmo.Każdychcedobrzezarobić.Musitobyćjednakczłowiek
odpowiedniw

całymtegosłowaznaczeniu.Musiznaćdoskonaleobajęzyki,musiznaćświat

‒itakdalej…

‒Ba,znajdźtakiegonapoczekaniu!

‒Będęszukała…Czekaj,czymisięzdawało,żeprzylunchuupoczciwejLangdon

rozmawiałeśzShafterempopolsku?Możebytakon…

Niewiem,codalejmówiła,bonaglebłysnęłomiwmózgupodejrzenie,któremu
poświęciłem

całąuwagę.Mr.Shafter,półPolak,półAmerykanin,jegonatrętnaciekawość,jegopytania
i

porozumiewawczespojrzenia,którezamieniłzCecily,dalejnieestetycznepamiątkipo

tajemniczymczytelnikumoichutworównakartkachmanuskryptów,dalejustawiczne
aluzje

Cissydomejtwórczości,oczymnigdydawniejniebyłomowy..Czytefaktynie
pozostawały

względemsiebiewjakimśściślejszymstosunku?Acałaobecnarozmowa,której
epilogiembyło

naprowadzeniemnienaosobęredaktoraShaftera?Czyniechcianotuzemnąodegrać
lichej

komedii?

DalszesłowaCissynierozproszyłybynajmniejtychpodejrzeń.

‒Ależtak‒mówiłazożywieniem‒Rebeka,któraznaShafteradobrzeiuktórejonteraz

background image

mieszkawBatonRouge,wspominałamikiedyś,żejegomatkabyłatwojąrodaczką.
Świetnie,

znakomicie!Wiesz,coznaczydobrapamięć.Zarazjutrodoniejzatelefonujęizaproszęgo
do

nas,oilejeszczeniewyjechałdoNowegoJorku.Musiprzejrzećtwojemanuskryptyi
wydaćsąd

owartościtychutworów.Jużjagoprzypilnuję,żebyniemarudził.Cóżtynato?

‒Dobrze‒odrzekłemlakonicznie,powstrzymującsięodwszelkichuwag.Bowydałomi
się

terazprawiepewnym,żeMr.Shafterzapoznałsięjużdawnoztreściąmoichutworów,że
wydał

jużonichswąopinię,że…cogorsza,Cecilyznałatęopinię,zanimprzyszładomniedo
więzienia

zpropozycjązawarciamałżeństwa.Tak.Tegosięponiejmożnabyłospodziewać.

Dwalogicznewnioskimożnabyłowyciągnąćztegorozumowania.Pierwszy,żesąd
Shaftera

musiałbyćbardzokorzystnyiżewszystkietehymnypochwalneihoroskopyświetnej

przyszłościpochodziływrzeczywistościodniego,aCecilypowtórzyłajetylko,żewobec
tego

mojapowieśćinowelebyłyudane.Tenwnioseknapełniłmnieradosnądumąiwiarąw
swoje

powodzenie,gdyżShafterbył,bądźcobądź,starym,wytrawnymznawcąiwiedział,jakie
utwory

powinienemdrukowaćwodcinkuwamerykańskimczasopiśmie,abyzdobyćuznaniei

popularnośćwśródnajszerszychmasczytelników.Adrugiwniosekbyłtejtreści,żegest
Cecily,

owachęćratowaniamnieprzedupadkiem,owoprzywiązanie,októrymtylemówiła,nie
byłytak

bezinteresowne,jak

misięwówczaswydawało,itonieoczekiwaneodkrycieniemogłonieostudzićuczucia
szczerej

wdzięczności,jakieżywiłemoddniaopuszczeniawięzieniawzględemmejwybawicielki.

Aleczymiałemprawojąwinić?Postąpiłazgodniezeswąlogikąkupiecką,któranie
pozwala

naodsłonięciekartkontrahentowiprzedzawarcieminteresu,amałżeństwobyłodlaniej
zwykłym

biznesem,jakpierwszalepszatransakcjahandlowa.Pozatymowatransakcjanie

background image

gwarantowała

jejpewnychzysków,gdyżopiniajednegoczłowieka,choćbynimbyłwyszczekanyi
szczwany

Mr.Shafter,niemogłabyćbezwzględniemiarodajną,awięcCissyryzykowałai
ryzykowała

wszystko,skoropoślubiałamniejedynieztąmyślą,żebędziemiałasławnegomęża.

‒Twójbilansniebyłznówtakzły,jakmisięwtedywydawało,leczobyśsięniezawiodła
w

swoichrachubach‒pomyślałemiwyciągnąłemsię,jakdługi,nałóżku,dającwten
sposóbdo

zrozumienia,żeradbymwreszciewypocząćpointeresującejrozmowie.

‒Jesteśśpiący,darling?‒rzekłaztkliwością,którapodwpływemświeżegouprzedzenia

wydałamisięsztuczną.‒Więcśpijmy..Tematwyczerpany,decyzjapowzięta,ana
dworzejuż

szarzeje.Przypomnijmitylko,żebymzarazzranazatelefonowaładoRebeki.

‒Tobędziezbyteczne.Tymasztakdobrąpamięć,żeniezapomniszzpewnością

‒odparłem

ironicznie,coodniosłotakiskutek,żenazajutrzrano,kiedyzaczęliśmyprzyśniadaniu
gawędzić

otymioowym,strzeliłanaglepalcamiirzekła:

‒Cośmiałamdzisiajzałatwić.Cośważnego,aleco?Niemogęsobieanirusz
przypomnieć.

Tadziecinada,aprzedewszystkimwidokCissy,trącejsobiedłoniązpasjączołoi
udającej

nieudolniepoważnywysiłekmyślowy,rozśmieszyłymnieserdecznie.

‒Zdajesię,żemiałaśdokogośzatelefonować

‒przyszedłemjejzpomocą.

‒Ach,prawda!MiałamzadzwonićdoRebeki.

‒WsprawieShaftera.

‒Tak,tak,dziękujęci,Andrzeju.Jakątymaszpamięć‒dziwiłasięniezgrabnie,zbitaz

tropuwymownymuśmieszkiem,błąkającymsięnamoichwargach.Alemójdobryhumor
był

bardzokrótkotrwały,azłośliwyuśmieszekskonałpodmroźnymtchnieniemnagłej
refleksji:jakie

będzietonaszepożyciemałżeńskie,rozpoczynającesięodlichejkomedii,wzajemnej
nieufności

background image

iokłamywaniasięjużwpierwszymdniu,jużwnocpoślubną.

background image

XVII

Piątegolipcaroku1927,awięcdokładniewtrzymiesiąceoddatyśmierciLotty,odbyłsię

mójślubzCecily.Dopieroznaczniepóźniejprzypomniałemsobie,żebiednaLottazmarła
dnia5

kwietnia,niemniejjednakto,iżmogłemotejdaciekiedykolwiekzapomnieć,będącsobie
do

końcażyciapoczytywałzazbrodnię.

Czyniewiększązbrodnięstanowifakt,żewtrzymiesiąceodzgonumejzłotowłosej

dziewczynymogłempoślubićinnąkobietę?Zapewnetak,zobiektywnegopunktu
widzenia.Ale

janiemiałeminnegowyjścia.Cecilydałaminiedwuznaczniedozrozumienia,żejedynie

natychmiastowemałżeństwozniąjestcenąmojegouwolnieniairehabilitacji.

Siódmegodnia,liczącoddatymegoślubu,dowiedziałemsięozdarzeniu,które
przywiodło

miodrazunamyślwypadkipamiętnejnocy,kiedytoujrzałemzoknapalarni
tajemniczego

osobnikazciężkimiwalizami,skradającegosięwparku,ikiedypodczasnieudanej
obławyzginął

strasznąśmierciąnaszulubieniec,dzielnypsiakCzang,aimniekulagwizdnęłakoło
ucha.

OpowiedziałmiotymfakcieMikePath,starszyogrodnik,drugiobokpokojówkiKitty

chwalebnywyjątekwśródrozleniwionej,rozwydrzonejsłużbymejmałżonki.Mike
pracował

przy

swoichumiłowanychkwiatach,krzewachidrzewkachdosłownieodświtudonocy,kiedy
zaś

powódźustąpiłaidalsze,niżejpołożoneczęściparkuwynurzyłysięzdwutygodniowej
kąpieli,

jegogorliwośćwzrosładozenitu,kuzgorszeniuinnychogrodników,wśródktórychnie
cieszył

sięoczywiściepopularnością.Itegodnia,kiedypodszedłemdoniego,kiedy,korzystającz

południowejprzerwywrobocie,wszyscywypoczywaliwcieniudrzew,poczciwyMike
trwałna

posterunku,oczyszczałzamulonekrzewyżywopłotu,miotającprzytymbrzydkie
przekleństwa

background image

naMissisipi…

‒Paskudnarzeka

‒mruczał

‒tyledobytkuludzkiegozniszczyć,tyleszkodynarobić!

‒No,Mike‒rzekłem,częstującgopapierosem.

‒Niepowinniśmynarzekać.Innymgorzej

poszło.WtakimKinsleynieostałsiężadenbudynek,wszystkozmiotło,widziałemna
własne

oczy..

‒AstaryBarkerzginąłpodobno…

‒Zginął.

‒No,tak.Unas,wHedgeville,niktżycianiestracił.

‒Ibudynkiocalały.

‒Prawda,żeocalały.DziękiBogu…Ilebytostratpaństwoponieśli,gdybypałacniestał
na

wzgórzu,ho,ho!Ale,kiedyPanBógpaństwaodtejszkodyuchronił,nietrzebagokusići
dobrze

pilnować,żebyskądinądszkodanieprzyszła.

‒Macienamyśliniebezpieczeństwopożaru?

‒Iiii,otosięnieboję.Pewniewszystkoodogniadobrzeubezpieczone

‒rzekłzuśmiechem

chłopskiejchytrości.Zaciągnąłsiępapierosemispytałnieśmiało:‒Aczytepiękne
obrazy,

dywany,teślicznesuknienaszejpaniiwszystkowogóleodkradzieżytakżejest
zaasekurowane?

Musiałemzrobićzdziwionąminę,bododałszybko:

‒Niepytamzciekawości,proszępana,tylkoprzezżyczliwość.

Akiedymuodpowiedziałem,żeniewiem,choćprzypuszczam,

iżbardziejwartościoweruchomościCecilyubezpieczyłanietylkoodognia,pokręcił
głowąi

mruknął:

‒Dobrzebybyłowszystkoubezpieczyć.

Obudziłosięwemniepodejrzenie,żeoddanysługawiewięcej,niżchcepowiedzieć,

postanowiłemwięcwziąćgoostrożnienaspytki.

background image

‒Bardzotoładniezwaszejstrony,Mike‒zacząłem‒żetroszczyciesięomienieswej

chlebodawczyni,aleniezapominajcie,iżwszystkiebudynkisąogrodzone.Pozatym
mamy

dwóchstróżównocnych,psy,słowem…

Potakiwałniecierpliwie,ażnagleprzerwałmizdaniem,któremniezaniepokoiło:

‒Oddomowegozłodziejaniktsięnieustrzeże!

Zaniechałemwszelkiejdyplomacji.Podszedłemcałkiemblisko,oparłemdłońnajego

ramieniuispytałemprostozmostu:

‒Nakogomaciepodejrzenie?

Przestraszyłsię:

‒Ja?Janikogonieposądzam,proszępana.

‒Mike,ktowzbraniasięwydaćzłodzieja,jestwspólnikiemjegozbrodni!Takmówią

wszystkiekodeksy.

‒Ależjanaprawdęniewiem,jakswoimdzieciomzdrowiażyczę,którytobyłten,co…

‒Ten,co…

‒powtórzyłem.

‒Co…

Namyślałsiękrótkąchwileczkę,zerknąłnieufniewlewoiwprawo,czyktonie
podsłuchuje,

apotemwybuchnąłzdeterminacją:

‒Powiem…Wszystkopowiem,żebysobiepanniemyślał,żechcęcośzataićprzedtymi,

którymchlebzawdzięczam.Alemówiąc,będępracowałdalej,boiczasuszkodaitamci,
coleżą

poddrzewami,moglibypodejrzewać,żeichprzedpanemobgaduję.

I,przykucnąwszyprzyswoichkrzewach,opowiedziałminastępującąhistorię:

‒Byłototejnocy,kiedypaństwospalituporazpierwszyrazem

‒zaczął,określającwtensposóbnocpoślubną.‒My,toznaczysłużba,zabawialiśmysię
w

oficynachpałacuiniewstydprzyznać,żenienasucho…Jakże!Takauroczystośćinie
oblać

uczciwie?Niemówię,żebymniemiałczasemgardłaprzepłukać,alewszystkowmiarę.
Jakem

tylkospostrzegł,żesięnieboprzeciera,zostawiłemkompanię,któramnieitakniebardzo
kocha,

background image

noiprzyszedłemtutaj,nibydoparku.Zabieramsiędoroboty,alejakośminijako.
Dampierraz

opowiadał,żeczłowiekpochodziodmałpy,czyinnegozwierzęcia.Musicośbyćprawdy
wtym,

boczłowiekwyczuwaniebezpieczeństwochoćgojeszczeniewidzi,zupełniejakpiesalbo
koń

nawet.Ja,natenprzykład,odwrócęsięodrazu,jakktonamnieztyłupatrzyprzez
chwilę.Tak,

jakbymodczułukłucieszpilkąwkark.Muszęsięodwrócić,czychcę,czyniechcę.Więc
tejnocy

(mówięnocy,bojutrzenkadopieromiaławschodzićnaniebie)uczułemtakiepiknięcie
powyżej

pleców.Obejrzałemsię,nic.Żywegoducha.Zachwilęznowu:pik!„Kidiabeł?”

‒myślęsobie.

„Ej,Mike,czyśniewypiłzawiele?”.Potemusłyszałemwyraźniechrzęstzłamanej
gałązki.

Nadsłuchiwałemprzezchwilę,udając,żeniczegoniesłyszałemijestemzajętyrobotą.
Znów

trzask,cichyszmericisza.Ciszatrwałatakdługo,żeuwierzyłemwkońcu,iżmusiałomi
się

przywidzieć.„Whiskyciwgłowiestrzela”,powiedziałemsobie,ażemiwypadłoiśćpo
konewkę

dopodlewaniakwiatów,poszedłem,jakbynigdynic,prawiezapominającopodejrzanych

szmerachidziwnympikaniuwkarku.

Jakpanwie,zielonaaltana,wktórejsięprzechowujenarzędziaogrodnicze,byłanaczas

powodziprzeniesionawgórnączęśćparkuistałakołokortówtenisowych.Przedwczoraj
dopiero

przetaszczyliśmyjąnadawnemiejsce.Otóż,wracajączkonewkamimusiałemiśćprzez
chwilę

głównąaleją.Niewiem,comiprzyszłodogłowy,żebysięnagleobejrzećispojrzećna
pałac.I

zbaraniałem,proszępana.Jednozokiennaparterzebyłoszerokootwarte,apodnimstał
jakiś

człowiek,tyłemzwróconydomnie.„Złodziej”pomyślałemijużstałemprzytulonydo
ściany

żywopłotu,

obserwującbacznie,codalejnastąpi.Nietrwałoanityleczasu,żebyoddechzpłuc

background image

wypuścić,

kiedytamtenwciągnąłsięzmałpiązręcznościąnagzyms,wskoczyłdopokoju,zamknął
zasobą

oknoispuściłstorę.

Czekałemcierpliwie,tylkoprzysunąłemsiębliżejznajwiększąostrożnością.„Tędy,
bratku,

musiszwyleźć,którędyśwlazłdośrodka,awtedywpadnieszwmojełapy”,myślałem,
lecznie

miałosiętostać,conajlepiejdowodzi,żezłodziejniebyłobcy,aledomowy.Tymczasem
słońce

wzeszło,zrobiłsiębiałydzień,amojegozłodziejajakniewidać,takniewidać.Jeszcze
wciąż

czekałem,ażkiedytasamastorapojechaławgóręiwoknieukazałasiępokojowaKitty,

opuściłemswojąkryjówkę.Zagadnąłemjąocoś,nicniemówiącotym,cozaszło.Bopo
co,

panie?Żebyroztrąbiłanacałypałac?Utrzymatoktórakobietacowtajemnicy?Jeszcze
takiego

wypadkuniebyło.Więcżebyniespłoszyćzłodzieja,żebygotymłatwiejmócnakryć
innym

razem,niepowiedziałemnicaniKitty,aniwogólenikomu.Panumówiępierwszemu.

Podoknemznalazłemjedenodciskbosejstopy.Panie,tencimiałłapę!Nie
przymierzając,jak

słoń.Potemposzedłemdoswojejroboty,aleznówmniecośtknęło,żebyzajrzećwkrzaki,
ote,

widzijepan?Pracowałemprzedtem,zwróconytwarządomuru,więcskoromnieżgałow
karku,

skoroktośnamniezukryciapatrzył,totylkowtamtychkrzakachmusiałsiedzieć.Ico
pannato,

żeznalazłemkilkaodciskówtejsamejstopy,copodoknem?

Całydzieńbiłemsięzmyślami,cozrobić.Donieśćpanuotym,czyzaczekać,ażcoś

pewniejszegobędęmiałwręku?Wieczoremzaszedłemdokamerdyneraizacząłemgo

pomalutku,ostrożniewypytywać,czyjestzadowolonyzesłużby,czyniezauważyłjakich

nieporządków,kradzieżyalboczegośwtymguście.Dampierzaprzeczyłstanowczo.
„Mam

wszystkowmałympalcu”,powiedział.„Aniszpilkinieśmiebrakować,pókijaturządzę.

Najmniejsząkradzieżspostrzegłbymodrazuiprzewróciłbymcałypałacdogórynogami,
ażeby

background image

sięznalazło,cozginęło”.

Uspokoiłemsięwięc,poszedłemspać,alenazajutrzwstałemrychlej,niżzwykle,i

przyczaiłemsięwparkutak,jakwczoraj,nibywalei.Alenicniezaszło.Taksamo
następnych

ranków.Dopierodziś…

‒Dzisiajwidzieliściegoznowu?

‒wtrąciłemżywo.

‒Nie.Niewidziałemgo,aleznalazłemtesameodciskistóp.

‒Tu,wparku?Zaprowadźciemnietamzaraz!

‒Ależjaniemówię,żewparku.

‒Tylko?

‒Bożekochany;powiem,oczywiście,żepowiem,aleniechpanjejnieposądzaojakąś

zmowę.

‒Jej?Kogo,ulicha?

‒Kitty.

‒Kitty?

‒Podoknemjejpokojuznalazłem,przechodząctamtędyprzypadkowo,trzyodciskidużej

stopymęskiej.Tonapewnotesamenogijetamzostawiły,panie,leczdałbymsobiepalec
uciąć,

żeKittyrąkniemaczaławtejsprawie.Ładniutkajest,trudnoprzeczyć,więcpewnie
łajdak

podglądałprzezokno,jaksięrozbierała.Bogdyb…

Urwałnagleizkomicznąniezręcznościązacząłwychwalaćkrzewyżywopłotu,któretak
mało

stosunkowowczasiezalewuucierpiały.

Domyślającsięztychoznakzmieszania,żektośnadchodziwnasząstronę,obejrzałemsię
i

spostrzegłemKitty.

‒Paniprosi.Lunchzarazpodadzą

‒rzekła.

Wracającwjejtowarzystwiedopałacu,niemogłemwsobiestłumićochotydo

przeprowadzeniadelikatnegośledztwa.

‒Ładnazciebiedziewczyna,Kitty

background image

‒zacząłem.

‒Pewnieniebawempodziękujeszzasłużbę

iwyjdzieszzamąż,co?

‒Niepilnomi,proszępana.

‒E,taksiętotylkomówi.Którejzwasniepilnodomałżeństwa?

‒Kiedyjamówięszczerąprawdę.Takiegożycia,jakupaństwa,

niebędęmiała,choćbymnawetzajakiegofarmerawyszła.Przyjdąkłopoty,zmartwienia,
dzieci

‒dodałazzażenowaniem‒mążmożesiępokazaćwcalenietakim,jakimsięprzed
ślubem

wydawał,więcpocosięśpieszyć?

‒Hm,hm.Więcjesteśzadowolonazobecnejposady?

‒Och,bardzo,bardzo!Pantakidobrydlamnie,takigrzeczny,niedanigdyodczuć,żejest

panem,ajasłużącą‒powiedziałazprzyjaznymuśmiechem,potemzarumieniłasiępo
uszyi

dodałazpodejrzanąskwapliwością:

‒Panitakżedobra.

‒Cieszymnieto,Kitty.Alejużniebędzieszprzeczyła,żekawalerów,skorychdo
żeniaczki

ztobą,możnabyliczyćnakopy,prawda?

Roześmiałasięwesoło:

‒Nakopy,tonie,aleztuzinbysięzebrało.Tylko,żejadbamonichtyle,coo
zeszłoroczne

sucheliście.

‒Przesada,przesada.Napewnojesttaki,októregodbasztrochęwięcej,niżoliście.Nie

maszsięczegowstydzić.

‒Kiedyjanaprawdężadnegoznichspecjalnienielubię.

‒No,alejesttaki,któryciebiespecjalnielubi;idęozakład!‒indagowałemwdalszym

ciągu,apomyślawszy,żetakiepytaniemożeobudzićjakieśpodejrzenie,dodałem:‒
Każda

dziewczynamatakiegowielbiciela,czychce,czyniechce.Acodopierotakieładne
stworzenie,

jakty.No,przyznajsię,przyznaj.

Nachmurzyłasięnagleirzuciłaprzezzaciśniętezęby.

background image

‒Możepanmarację,aleprędzejbymskoczyładorzeki,niżbymwyszłazatego…

wielbiciela!

Powiedziałatoztakązawziętością,żeostatnicieńpodejrzeńmusiałzniknąćwmym
sercu.

Byłemterazpewny,żenicjejniełączyztajemniczymjejadoratorem,któregoślady
znalazł

ogrodnikpodoknemjadalnipałacowej.Bo,idącgłównąalejąipamiętająckażdyszczegół

opowiadaniaMike’a,stwierdziłem,żewgręmogłowchodzićtylkojednozpięciuokien
jadalni.

Tak,Kittybyłaniewinna,tylkowielkaszkoda,żepoostatniejodpowiedzizacięłasię,
zamknęła

wsobienaczteryspustyiżeniemożnajużterazpoznaćnazwiskazagadkowegolunatyka
o

dużychstopach,

któryudajesięnanocnespacerypoparkuniezwykłądrogąprzezoknapałacu.

‒Alekilkanitekmamwrękuidojdęniebawemdokłębka

‒pocieszałemsięwduchu.

Przylunchuopowiedziałemżonieusłyszanąodogrodnikahistorię,pomijająctylko
szczegóło

znalezieniuśladówpodoknempokojuKitty,abyjejnieuprzedzaćwobecBoguducha
winnej

pokojówki,awkońcupoprosiłemjąozachowanieabsolutnejtajemnicy,dlaułatwieniami

zdemaskowaniadomowegozłodzieja.

‒Złodzieja?Przecieżnicnamniezginęło.Acododyskrecji,tomaszmojesłowo.Baw
sięw

detektywa,jeślicitosprawiaprzyjemność.Jamamważniejszesprawynagłowie‒
odparła

Cecily.

‒Aha,chciałamcipowiedzieć,żedziśpopołudniumanasodwiedzićRebeka.

‒Co?Tenantypatycznybabsztyltuprzyjeżdża?

‒Mógłbyśsięinaczejwyrażaćoprzyjaciółceswejżony.

‒Wybacz,Cissy,lecznieumiembyćnieszczery.NiecierpiętejtwojejMrs.Langdon,jak

kożuchawmleku.Poprostuidiosynkrazja.Jeślizatemniechceszzepsućminatchnienia
nakilka

dni,tooszczędźmitejprzykrości.

background image

Przesadziłemoczywiście,alezcałymwyrachowaniem,wiedząc,żemojatwórczośćstała
się

jejpiętąachillesową.Cecilypoganiałamnieustawiczniedopisania,liczyłakażdegodnia
kartki

nowegomanuskryptu,wyrażałaswezadowolenie,jeśliichbyłodużo,adenerwowałasię

niesłychanie,jeżeliktóregośdnianiewielenapisałem,leczuznawałazależnośćilościi
jakości

napisanychstronieodwarunków,wśródjakichtworzyłem.Nieprzeszkadzałamiwięcw
pracy,

starałasięunikaćnajdrobniejszychnieporozumieńzemną,rezygnowałarazporazzeswej

apodyktyczności,arzuconamimochodemuwaga,żecośmożewpłynąćujemnienamoje

natchnienie,wystarczaławzupełności,bymprzeforsowałswojąwolę.

HasłoCecilybrzmiało:„Maszpisaćszybko,dużo,jaknajlepiejistaćsięsławnymw

najkrótszymczasie”.Tejidée-fixemusiało

sięwszystkopodporządkowywać.Nienadużywałemswejchwilowejprzewagichoćby
dlatego,

żeniebyłoanipotrzeby,anisposobnościpotemuwciągupierwszegotygodnianaszego

małżeńskiegopożycia,aleskorzystałemzniejskwapliwie,dowiedziawszysię,że
antypatyczna

Mrs.

RebekaLangdonzamierzałanas„uszczęśliwić”swojąwizytą,askutekniezawiódłmoich

oczekiwań.

‒Ha‒westchnęła‒jeślispotkaniezRebekąmiałobycisprawićtakąprzykrość,to

oczywiścieniemożebyćonimmowy.

‒Dziękujęci,darling‒wyrwałemsięucieszony.

‒Łatwotopowiedzieć:dziękujęci,alejaprzecieżniemogędoniejtelefonować:nie

przyjeżdżaj,boAndrzejitd.

‒Oczywiście,żeniemożesz.

‒Widziszwięc.

‒Leczwyjściejestbardzoproste.Jawyjadę.

‒Ty?Dokąd?Icoonasobiepomyśli?Gospodarz,któryuciekaprzedgościem!Ładna

gościnność,niemacomówić!

‒Zaraz,zaraz.Przedewszystkimgospodarzemjesteśty,nieja…ionadociebie
przyjeżdża,

background image

apozatymmójwyjazdmożnaślicznieupozorować.Kiedyonacizapowiedziałaswoją
wizytę?O

którejgodzinie?

‒Telefonowałakołojedenastej.

‒Doskonale.Onatelefonowałaojedenastej,aja,nieprzeczuwając„szczęścia”,jakie
mnie

miałospotkać,wyjechałempodziesiątejkonnogdzieśwokolicę.Uważasz?Żebymizaś
losnie

spłatałfigla,wyjadęrzeczywiście,alenapółgodzinyprzedjejprzybyciemdoHedgeville.

‒Ispotkaszjąwdrodze.

‒Niebójsię.Pojadęwprzeciwnąstronę.Terazpowiedzmijeszcze,októrejgodzinieona

maprzyjechać?

‒Opiątej.

‒Zatemoczwartejminutczterdzieściznikam.Byletylkoniezechciałazasiedziećsięzbyt

długo.

Cecilypotakiwałasmętnie,myślącsobiezapewnewduchu,żezacenęmojejprzyszłej
sławy,

którejcząstkainanią,jakona

żonę,spłynie,trzebabędzieznieśćjeszczeniejednotakiedziwactwo.

OmówiwszyszczegółymejucieczkiprzedMrs.Langdon,zeszliśmynainnetematy,apo

skończonymlunchuudałemsię,napiętrodopracowni,chcącwyzyskaćdlatwórczościte
trzy

pozostałegodziny,dzielącemnieodplanowanejprzejażdżkiwierzchem.Czyżmogłem
wtedy

przypuszczać,żeloswypłatamifigla?

Przedstawiającówczesnewypadki,niemogęniewspomniećopierwszychmoich
sukcesach

literackich.

Mr.Shafter,doktóregoCecilynazajutrzponaszymślubietelefonowała,poleciłprzysłać
sobie

wszystkiemanuskryptyidołączyćdonichkrótkiestreszczeniemejpowieści.Zasiadłem

natychmiastdorobotyiwciągudwóchgodzinpowieśćpt.„NiebieskiWulkan”,mająca
zatło

ostatniewalkiwChinach,byłastreszczonana„ośmiustronicachmaszynowegopisma”,
jaksobie

background image

Shafterżyczył.Stosowniedojegowskazówekopuściłemwszystkiemniejważneepizody,

charakterystykębohaterów,wszelkieopisy,dialogi,refleksjepsychologiczne,
pozostawiająctylko

zwięźleujętąfabułępowieściitakspreparowanyskrót„NiebieskiegoWulkanu”,wrazz

manuskryptemtegoromansu,wrazzeskryptamidziewięciunowel,zostałjeszczetego
samego

dniaodwiezionydoBatonRougeiwręczonyShafterowi,którymieszkałwwilliMrs.
Rebeki

Langdon.

Następnegodniaokołodziewiątejranozadźwięczałdzwonekaparatutelefonicznego.
Kiedy

Kitty,którapodeszłapierwszadotelefonu,obwieściła,żedzwoniMr.Shafter,Cecily
zerwałasię,

jakpodrzuconasprężyną.

‒Todopana

‒rzekłapokojówka,darzącmnie,jakzawsze,przyjaznymuśmiechem.

Mojamałżonkastanęła,jakwryta,zmarszczyłagroźniebrwiirzuciławmojąstronę
syczącym

szeptem:

‒Niemównicwiążącego,rozumiesz?Wysłuchaj,cocipowie,alegdybycirobiłjakieś

propozycje,niedawajżadnejdefinitywnejodpowiedzi.Zastrzeżsobie,czasdonamysłu.
Gdyby

nalegał,

oświadczmu,żezagodzinędońzadzwonisz.No,idźjuż!Późniejciwytłumaczę,
dlaczegotak

maszpostąpić.

Niepoprzestającnatejinstrukcji,stanęłaprzymnie,nibyopiekuńczebóstwo,iwtrącała

niekiedyswojeuwagi,oczywiścieprzyciszonymgłosem.

AtymczasempodrutachbiegłyzBatonRougelakonicznezdaniaShaftera:

‒MówiShafter.Dzieńdobrypanu.Skryptyprzeczytałem,araczejprzejrzałemwnocy.

Powieśćniezła,nowelesłabsze,zanadtosentymentalne;tegounasnielubią.Przekładu
mogęsię

podjąć,równieżpośrednictwaprzywydaniupańskichutworówwStanach.Pozostałabydo

omówieniakwestiawarunków.Trudnomiorzec,jakiehonorariadasięosiągnąć,więc
musimy

background image

sięułożyćnaprocenty.Czyznapantutejszestosunkiwydawnicze?

‒Nie,niebardzo

‒bąknąłem.

‒Wobectegopropozycjamusiwyjśćodemnie.Zadokonanieprzekładów,znalezienie

wydawców,zareklamowaniepana,dalejtytułemwydatkówztymzwiązanych,podróże,

korespondencjaitd.zastrzegamsobie80procentresztadlapana.Oczywiściewszelkie
kontrakty

będęzobowiązanypanuprzedstawić,tak,żebędziepanmiałścisłąkontrolę.Przymoich

stosunkachdałobysiętakżesfilmować„NiebieskiWulkan”,aletumógłbympanu
ofiarować

tylko10procentuzyskanejceny.Cóżpannato?‒spytałzaniepokojonysnadźmoim

milczeniem.

‒Hm,widzipan,Mr.Shafter,nieznamoczywiściemiejscowychstosunków,ale10
procent

dlaautora,aresztędlapośrednika,tomisięwidzitrochęmało.

‒Dziesięćprocent?!‒syknęłaCecily,ztrudempanującnadsobą.‒Łajdak,złodziej,

bandyta!

‒stopniowała.

Ajednocześniewsłuchawcechrobotałgłosdziennikarza:

‒Resztadlapośrednika,panpowiada?Dobrze,agdzietłumacz?Ktomizwróci
poniesione

koszty,przedewszystkimzaścennyczas,poświęconynadokonanieprzekładu,jeśli
wydawcasię

nieznajdzie,coprzecieżjestbardzomożliwe?Jaryzykuję

więcejodpana,więcmuszężądaćodpowiedniegoekwiwalentu.Proszęmiszczerze
powiedzieć,

jakimdorobkiemliterackimmożesiępanwykazać,jużnietutaj,gdzieniktopanunie
słyszał,ale

choćbywpańskiejojczyźnie?Międzynamipowiedziawszy,żadnym!

Wtenipodobnysposóbmówiłdłuższyczas,amniezrzedłamina,zwłaszcza,kiedysię

dowiedziałem,żewłaściwiei„NiebieskiWulkan”jestutworemsłabym,nieodpowiednim
dla

gustuamerykańskichczytelników,idopieroumiejętnepoprawkipióraShafteramogąz
tegocoś

zrobić.Ha,żebynieCecily,byłbymzapewneprzyjąłwszelkiewarunki,zadowolony,że

background image

wszechmocnyShafterraczyłsięwogólezainteresowaćmojątwórczością.Alemającprzy
boku

takiegoaniołastróża,ośmieliłemsięstawićczołoiwytargowałemgodzinęczasudo
namysłu.

‒Zagodzinędampanudefinitywnąodpowiedź‒powtórzyłemdosłownie,jakmizboku

podpowiedziano,izulgąpołożyłemsłuchawkęnawidełki.

‒Niety,leczjamudamodpowiedź‒mruknęłaCecilyikazałamiwyjśćnaspacerlub

gdziekolwiek,podpozorem,żechcesięubierać.

Nieupłynęłoanipółgodziny,kiedywezwałamnieprzezKittynapowrótdosypialni.

‒Załatwione

‒rzekłazminątriumfatorki.

‒PopołudniupojedziemydoBatonRougecelem

podpisaniakontraktu.Takichrzeczyniemożnazałatwiać„nabuzię”.Wszystkona
papierze,mój

drogi,inaczejbędącięzwodzić.

‒No,zgodaztym,alepowiedzmiprzynajmniej,jakzałatwiłaśzShafterem?

‒spytałem,nie

tającrozczarowania,iżporozumielisięzamoimiplecami.

Uśmiechnęłasięironicznie.

‒Niejesteśzadowolony,żesiętostałobezciebie,prawda?Maszżaldomnie?

‒Żalumożeniemam,alezbudowanytwoimpośpiechemtakżeniejestem.

‒Pewnie!Tybyślepszewarunkiuzyskał

‒żgnęłamnieszyderstwem.

‒Więcostatecznieprzystałaśna10procentdlamnie?

‒Comiałamzrobić?Dobrzejeszcze,żesiętakidobroczyńcatrafił,codajedziesięć
procent.

GdybymniewpadłanaszczęśliwypomysłzwróceniasięztymdoShaftera,twoje
manuskrypty

leżałybynadalwszufladziebiurkaitozapewnedługielata,achoćbyśkiedyśpóźniej
znalazłna

nieamatora,utworystraciłybyswąaktualność.Czysięztymzgadzasz?

Nieodpowiedziałemnic.Dziesięćprocentprzyfilmieadwadzieściaprzyksiążce,to
znaczyło

narynkuamerykańskimparętysięcydolarów.Niegdyśnieśmiałemmarzyćotakich
honorariach,

background image

alenaturaludzkajestniezrównanymsprawdzianemsłusznościstaregoprzysłowia,jakiew
mej

dalekiejojczyźniejestnaporządkudziennym:„Dajkurzegrzędę,mówi:wyżejsiędę”.
Tak,tak.

DziękiumiejętnemurozdmuchiwaniumychambicjiprzezCecily,granicamożliwości
przesunęła

sięumniedaleko,możezadaleko.

Cecilybawiłasięjeszczeprzezchwilęmoimrozczarowaniem,poczympodeszłatak
blisko,

żepiersiamidotknęłamegotorsu,ipowiedziałazserdecznością,którauniejniemiała
nigdycech

bezwzględnejszczerości:

‒Dzieciakukochany…Więctyprzypuszczasz,żetwojaCissydasięwyprowadzićwpole

takiemuShafterowi?Nie,darling.Nigdybymniepozwoliła,żebyśtyotrzymałochłapyi
żeby

innituczylisiękosztemtwejpracy.

‒ZatemintereszShafteremniedoszedłdoskutku?

‒Ależdoszedł,doszedł,tylkonatakichwarunkach,jakiejapodyktowałam.

‒Toznaczy?

‒Toznaczy,żetensprytnyspekulant,któryciebiechciałnędzniewyzyskać,otrzymaza

dokonanieprzekładu,zapośrednictwoiwogólezawszystkiestarania50procentzarówno
od

wydaniaksiążkowego,jakiodwierszowegozczasopismorazodfilmu.

‒Pięćdziesiątprocent!

‒powtórzyłemzachwycony.

‒Tojeszczenic,todopierofrycowe,którekażdymusizapłacićnapoczątku.Później,

darling,niebędzieszpotrzebowałpośredników,niebędzieszzmuszonyskładaćimtakiego

haraczu.Samiibezpośredniobędziemypertraktowaćzwydawcamiiz
przedsiębiorstwami

filmowymi.Zobaczysz.

‒No,alebeztłumaczasięnieobejdzie.

‒Oczywiście,żenie,lecztakiemupanuzapłacisięztysiącdolarów,niedającmu
żadnych

procentów.

Cecilybyłabezkonkurencyjnawmalowaniuobrazówmejprzyszłości,toteż

background image

zasugerowanyjej

słowami,powiedziałembardzonieśmiało:

‒BylebysiętylkoShafterowiudałokogośzainteresować.

‒Otomożeszbyćspokojny.Skorotakiszczwanylis,jakon,zainteresowałsiętwoją

twórczością,tointerespewny.Onbypalcemniekiwnął,gdybynieczułswoimdobrym
węchem,

żenatymładniezarobi.Jestemprzekonana,żejużzaparędnidostanieszodniego
pomyślną

wiadomość.

Jejprzewidywaniaspełniłysięoczywiście.Jakżebywogólemogłobyćinaczej?Jeśli
Shafter

miałdobrywęch,toCecilymiałaświetnąintuicję,bojużnatrzecidzieńspotkałamnie
przemiła

niespodzianka.

Siedziałemwłaśniewpracowni,kiedyprzyszłaKittyzwiadomością,żeprzyjechałMr.

Shafteriżonaprosi,abymzarazzeszedłnadół,dosalonu.

Dziennikarzuścisnąłmidłońkordialnieipodramiępodprowadziłmniedostolika,na
którym

leżałopięćtysiącdolarowychbanknotówiarkuszpapieru,pokrytyodgórydodołu
rządkami

maszynowegopisma.

‒Cotojest?

‒spytałemzdumiony.

‒Tojestdowód,żeShafterniepróżnuje

‒odparłzdumąipoleciłmiowopismoprzeczytać.

Zastosowałemsiędotegożyczenia,awmiarę,jakczytałem,twarzmojarozpromieniała
sięszczerą

radością.Tobowiem,comiałemwrękach,tobyłpoprostukontrakt,mocąktórego
wytwórnia

filmowa„StarFilm”nabywałaode

mnieprawosfilmowaniamejpowieści„NiebieskiWulkan”zacenę20000dolarów.

‒Zczegopołowapłatnazgóry,drugazaśpołowapozrealizowaniufilmu,niepóźniej

jednak,jakwsześćmiesięcyoddniapodpisaniaumowy

‒zaznaczyłShafter.

‒Ztychdziesięciu

background image

tysięcyzatrzymałemsobiepołowę,ponieważmamzastrzeżone50procent,alepanmusi

pokwitowaćodbiórcałychdziesięciutysięcy,boto,cojestmiędzynami,nicwytwórnię
nie

obchodzi.

‒Tojasne‒rzekłem,podpisując,jakweśnie,tenpierwszywżyciukontraktzwytwórnią

filmową

‒alejakimsposobemzdołałpanMr.Shafter,zrobićtenintereswtakkrótkimczasie?

Iznowuodniosłemwrażenie,żejegospojrzenieskrzyżowałosięporozumiewawczoz

wzrokiemmejżony.

‒Janielubiętracićczasu‒mówiłchełpliwie‒dowiedziawszysięprzypadkowo,żew

NowymOrleaniebawijedenzreżyserów„StarFilmu”,pojechałemdoniegonatychmiast,

powołałemsięnapewneosobyiwciągujednegowieczorainteresbyłubity.

‒Alezczympandoniegopojechał,ulicha!Przecieżniezdążyłpanchybadokonać

przekładupowieściwciągutrzechdni?

Uśmiechnąłsięwyrozumialenadmojąnaiwnością.

‒Pansądzi,żektórykolwiekreżyserczytałkiedyśjakąśpowieśćworyginale,wcałości?

Nie,panie.Oninatoniemajączasu.Biorądorękiconajwyżejkonspekt,czyli
króciuteńkie

streszczeniedanegoromansu,dramatuczynowelki,apamiętającotym,przełożyłem
szybkoto

streszczenie,któremipannadesłał.

Zadowoliłemsiętąodpowiedzią,lecztylkozewnętrznie.

Bomimowszystkoniechciałomisięwtowierzyć,żebyjakiśtamreżyser,bawiący

przypadkowowtychstronach,zaakceptowałwciągujednegowieczoratematdla
przyszłego

filmu,któregorealizacjaprzycałymzbytkuamerykańskiejwystawykosztujekrocie
dolarów.

Przecieżniemiałnawetczasuporozumiećsięzzarządemwytwórni.Adalej,czyżnie
wyglądała

zagadkowobajecznaintuicjakutegonaczterynogiShaftera,któryjakbyprzeczuwając
rychłe

spotkaniezjakimśpotentatemfilmowym,nie

przeczytawszyjeszczemejpowieści,poleciłsobieprzygotowaćjejskrótczylikonspekt
dla

przyszłegofilmu…

background image

PowyjeździeShaftera,któremusięzawszespieszyło,Cecilyrzuciłamisięnaszyję.

Darling,sweetheart‒zawołała‒pozwól,żeżonapierwszapogratulujecisukcesu,
który

jestniejakowstępemdoprzyszłychlaurów.

‒Tobiewszystkozawdzięczam

‒odparłem.

Zawarcieumowyz„StarFilmem”byłonajlepszymbodźcemdodalszejpracy,bo
dotychczas,

prócz,optymistycznychprzewidywańCecilyorazmglistychpochwałShaftera,nie
miałem

żadnegorealnegoatutuwrękach.Teraznabrałempewnościsiebieizaufaniadoswego
pióra,

toteżwdniu,wktórympodpisałemumowęzwytwórniąfilmową,machnąłempółtora
rozdziału

nowejpowieści,arozpędtenniezmalałwdniachnastępnych.Tłemtejdrugiejpowieści
miałbyć

tegorocznywylewMissisipiijejpotężnychdopływów,osiązaśfabułydziejepary
kochanków,

którychżywiołowakatastrofarozdzielanazawsze;niemogłemsięprzytymustrzec

reminiscencjizwłasnychprzeżyć,agłównabohaterkaromansuzaczynałanabieraćcech

uderzającegopodobieństwadoJuanydeQuiñones.Bo,jakpocałorocznejciszybudzisię
dzika

Missisipipodtchnieniemwiosny,zrywatamy,brzegi,groble,izalewaokolicznepola,tak
wmej

duszyodezwałysięjeszczenieśmiałopierwszehasłabuntu,nawiedziłamniepowrotna
fala

wspomnieńzokresudnigrozy,dni,spędzonychnapodmywanymdrzewieczynakruchej
tratwie,

wrazzpięknąHiszpanką,aopisyzagładyfarmy,niebezpiecznejżeglugiparymych
bohaterów

wśródwzburzonychnurtówpowodziiinneszczegóły,byłyżywcemwziętezwłasnych
nietak

dawnychjeszczeprzeżyć.Piszącwięcpierwszerozdziałymejdrugiejpowieści,
odświeżałemw

myśliswewspomnienia,aprzedewszystkimwspomnienieJuany,itaokolicznośćwrazz
zachętą,

wywołanąpierwszymrealnymsukcesem,sprawiławłaśnie,żepisałemwówczasdużoiz

background image

prawdziwąprzyjemnością.Tymrazempisałempoangielsku.

Zaryzykowałemtozanamowążonyibyłemolśniony,żeprzychodzimitotakłatwo.

Nicwięcdziwnego,żeWowymdniu,kiedyMikePathopowiedziałmizagadkową
historięo

dziwnymlunatyku,odwiedzającymnaszparknocnąporą,zabrawszysiępopołudniudo
pisania,

wpadłemwtakinastrój,żezapomniałemzupełnieozapowiedzianejwizycieMrs.Rebeki

LangdonioplanowanejwzwiązkuztymucieczcezHedgevillenakilkagodzin.
Pracowałomi

siędoskonaleibyłbympisał,ktowie,jakdługo,jednymciągiem,kiedynagleusłyszałem
echo

krokówinosowygłosMrs.Langdon,dolatującyjakgdybyztrzeciegopokoju.

‒Więcwyjechał?Jakaszkoda!…Ale,korzystajączjegonieobecności,musiszmi
pokazać

pokój,wktórymontworzy,wktórympowstająjegodzieła.Shafterniemadość
pochwał…

Niewiem,comówiławdalszymciągu,bocałąmojąuwagępochłonęłamyśl,jakwybrnąć
z

tejsytuacji,byanisiebie,ani,cogorsza,żony(którasądząc,żewyjechałem,jaksię
umówiliśmy,

prowadziłaprzyjaciółkędomejpracowni)niepostawićnietylkowzłym,alenajgłupszym

świetle.

Oucieczceniebyłocomarzyć.Jakjużwspominałem,pracowniaznajdowałasięw
samym

narożnikugmachuinieposiadałaosobnegowejściazkorytarza.Chcącstąduciec,
musiałbym

przejśćprzezsąsiednidużypokój,przeznaczonydlamnienapalarnię,iwpadłbym
oczywiście

wprostnarozgadaneprzyjaciółki,zdążającewłaśniewtęstronę.

Skryjęsię.Zajrzątupewnienakrótkąchwilęipójdązaraznaparter,awtedyzdążęsię
ulotnić

‒pomyślałemijużmojespojrzeniaszukałygorączkowojakiejkolwiekkryjówki,dość
pewnej,

bymniezasłoniłaprzedwzrokiempatrzącychnietylkozdrzwipalarni,alerównieżod
strony

biurka.Bomusiałemsięliczyćztąewentualnością,żetakaMrs.Langdonnie
poprzestaniena

background image

przekroczeniuprogupracowni,leczdotrzeażdomiejsca,gdzie„ontworzy”ipogłaska
dłońmi

płytębiurka,naktórym„powstająjegodzieła”,używającjejokreśleń,dopieroco
wyrzeczonych

zkapitalnąafektacją.

Stukotwysokichkorkówzabrzmiałponownie,gdzieśbliżej.Znaczyłoto,żeobiepanie
minęły

trzecipokójiprzebywałykrótkąprzestrzeńpomiędzyjednymdywanemadrugim,czyli,
że

wkroczyłyjużdopalarni.Pozostałomiwięczaledwiekilkasekund.Zerwałemsięszybko
z

krzesła,chwyciłemwrękębrulion,pokrytyrządkamiświeżego,niewyschniętegojeszcze
pisma,

ipostąpiłemkilkakroków,kierującsięinstynktowniewstronęnajciemniejszegorogu
pracowni.

NaglewzrokmójpadłnaolbrzymiąmapęAzjiiodetchnąłemzulgą.

Tambyłabajecznakryjówka!Przedspojrzeniamikogośstojącegonaproguzasłonimnie

mapa,rozpiętanasztalugachizwisającaniemaldoziemi,zaśodbiurkachronićmnie
będziemur

jeszczepewniejszy,boukośniestojącąszafa.

Wkilkasekundpóźniejsiedziałemjuż,awłaściwie,wyrażającsięściśle,stałemw
odkrytej

przypadkowokryjówce,wsłuchującsiępilniewtreśćrozmowynadchodzącychkobieti
drżąc,

czyniepadnieczasemstłumionyokrzyk:„Słyszałaś?Jakiśszmer!Tamktośjest!”Lecz
nicna

szczęście.Tonawetcałkiemzrozumiałe,żeniesłyszałyżadnegoszelestu,gdyżgruby
afgan,

zakrywającytrzyczwartepodłogipracowni,wessałwsiebieodgłosymoichszybkich
kroków.

Skrypt,mogącymniezdradzićniewyschłymatramentem,zabrałemzsobą,dymniedawno

wypalonychpapierosówuleciałprzezotwarteokno;inicniepowinnobyłowydaćmej
obecności.

Nic?Chybałagodnefalowaniepotrąconejmapy,leczitomogłopójśćnarachunek
przeciągu.Na

wszelkiwypadekuciszyłemdłońmikołysaniesięwielkiegopłótnainiebezemocji
czekałemna

background image

dalszyrozwójwypadków.

‒Więctuonpiszeswojedzieła!‒zabrzmiałgłosMrs.Langdon.

‒Tupowstał„Niebieski

Wulkan”!

‒Tylkoostatnietrzyrozdziałytejpowieści‒odpowiedziałamojażona.‒„Niebieski

Wulkan”powstałwłaściwiewSzanghaju.

‒Pozwól,żeobejrzęsobiekażdysprzęttegopokoju.Przecieżtopracownialiterata,który

zdaniemShafteramaolbrzymiąprzyszłośćprzedsobą‒ciągnęłatamta,ipokrótkiej
chwili

usłyszałem

jejgłoswinnejczęścipokoju:‒Natejotomancewypoczywazapewne,zmęczony
pisaniem,

spoglądaznużonymwzrokiemnabłękitnekółeczkadymkuzpapierosa,lecz,kiedy
zmysłyi

członkiłaknąwytchnienia,niezmordowanamyślpracujedalejitworzy‒mówiłaswym

niezrównanieafektowanymgłosem,apotemrzuciłaznienacka:

‒Mapa?Cóżtozamapa?

Ścierpłemzprzestrachuiwstrzymałemoddech.Zodpowiedzimejmałżonkidomyśliłem
się,

żeionatakżepodążawstronęmejkryjówki:

‒Azja.SprowadziłamjąAndrzejowizarazpoprzybyciudoHedgeville,widząc,jaksię

mozolinadniedokładnymiatlasami.Przydałamusiębardzoprzypisaniuostatniego
rozdziału

„NiebieskiegoWulkanu”.Pokażęciteraz,gdziepodróżowałamzmoimpierwszym
mężem.

Położeniemojestałosiębardzogroźne.Obiekobietyznajdowałysięodemniew
odległości

możepółmetra,oddzielonetylkopłótnemmapy,którepoddawałosięlekkopod
naciskiem

palców,wskazującychszlakidawnychpodróżyCecily.Gdybyktórejśznichprzyszła
ochota

odchylićjejkraj,bombabypękła,byłbymośmieszonywoczachtejplotkarki,nielicząc
już

następstwzestronymejmałżonki..

Zdającsobieztegosprawę,przeklinałemniefortunny,dziecinnypomysłchowaniasię
przed

background image

Mrs.Langdoniżałowałemszczerze,żeusłyszawszyjejgłoswtrzecimpokoju,nie
wyszedłem

naprzeciwniejinieprzywitałemsięznią,robiąc„dobrąminędozłejgry”.Wprawdzie
Cecily

powiedziałaprzyjaciółce,żewyjechałemprzedlunchemkonno,aleztegomożnabyło
wybrnąć

beztrudu.Wystarczyłopowiedzieć:„Niechpanipodziwiamojąintuicję,Mrs.Langdon.

Wróciłemprzedminutą,jakbyprzeczuwającpaniprzyjazd”.Bababyłabyrozanielona,a
żonie

wytłumaczyłbympóźniej,jaksiętostało,żeniewyjechałem.Niestety,stałosięinaczej,i
złego

niemożnajużbyłonaprawić.Pozostałotylkokrzepićsięnadzieją,żeaniMrs.Langdon,
ani

żonienieprzyjdzie

bezsensowna,atakkobiecachętkazajrzeniazamapę.

‒A,Szanghaj!ParyżdalekiegoWschodu!‒zawodziłnosowyaltegzaltowanejMrs.

Langdon.

‒Więctampoznałaśswegoobecnegomęża?

‒Tak,tampoznałamAndrzeja.

‒Izakochałaśsięwnimodpierwszegowejrzenia.Nicdziwnego…Tonietylko
przystojny,

aleiniesłychanieinteresującymężczyzna.Jegomarzycielskieoczymająwsobiedziwny
urok,

niewysłowionyczar.Widać,żechociażciałemjestobecnytu,wśródnas,choćrozmawiaz
tobą,

czyzemną,toduchjegoulatawzaświatynazłocistychskrzydłachnieokiełznanej
fantazji…Cóż

dziwnego,żezakochałaśsięwnimodpierwszegowejrzenia…

‒No,takźleniebyło

‒odparłaCecily.

‒Nie?

‒rozczarowałasiętamta.

‒Zapewniamcię,żenie.Kiedygopoznałam,niewywarłnamniewrażeniasilniejszego,
niż

każdyprzeciętnymężczyzna.Widzisz,dzisiaj,kiedyczujęsięznowumłodą,żądną
uczucia,

background image

patrzęnamężczyzninnymioczami,alewtedy..ach,wtedynajprzystojniejszyniebyłw
stanie

mniezainteresować.

‒Toznaczy,żeonpierwszyzwróciłnaciebieuwagę?

‒spytałaniedowierzająco.

‒Nie,Rebeko.AndrzejbyłwtedyzaręczonyiświatapozaswojąLottaniewidział.

‒Więcjakżesiętostałowłaściwie?

‒Dłuższatohistoria,mojadroga.

‒Którąmimusiszopowiedzieć.

‒Zapewne,przysposobności.

‒Czemuniezaraz?Jesteśmysame,atakaokazjanieczęstosięzdarza.Widujemysiętak

rzadko,niestety,spotykamysięzazwyczajwliczniejszymgronie,gdzieniemożebyć
mowyo

poufnychzwierzeniach,skorowięcterazmamyspędzićkilkagodzinwedwie,skoronam
niktnie

będzieprzeszkadzał,dlaczegonieskorzystaćzesposobnościiniewybraćwłaśnietych
zdarzeń

natematprzyjacielskiejpogawędki?

‒Możeimaszsłuszność

‒odrzekłaCecilypokrótkimnamyśle

‒zejdziemynadół,każemy

sobiepodaćmokkęwbuduarzeipogawędzimy.Pójdźmyzatem.

‒ChwałaBogu!

‒westchnąłem,ucieszonytakimobrotemsprawy.

AleprzeklętaMrs.Langdonmiałamizgotowaćprzykrąniespodziankę.

‒Wtwymbuduarze?Nie,Cissy.Jeżelicitoniezrobiróżnicy,topozostańmytutaj.

‒A,bodajbyśpękła!‒zakląłemwduchu,niewierzącjednak,byżonaprzystałanatę

propozycję.Leczczekałmniezawód.

‒Tu?

‒powtórzyła.

‒Jakchcesz,Rebeko.Mniewszystkojedno.

‒Alemnienie!

‒pomyślałem,zaciskającpięściwbezsilnejwściekłości.

background image

‒Skorojednaksądzisz‒ciągnęłaCecily‒żeatmosferatejzacisznejpracownimego

Andrzejabędzieodpowiedniejszadoopowiadania…

‒Nietylkosądzę,leczjestemgłębokoprzekonana,żeżadenzakątektegopałacunie

wytworzyłbylepszegonastrojudlaopowieściodziejachwaszegopoznania,onarodzinach

waszejmiłości,jakwłaśniejegogabinet

‒trajkotałarozegzaltowanahisteryczka.

‒Więctu,albonigdzie

‒zaśmiałasięCecily.

‒Tu,tylkotutaj,kochanie.Ach,wiedziałam,przeczuwałam,żemojadrogaCissynie

zmieniłasięprzeztedługielatanaszejrozłąki,żepowrócąznówdawnedobrestosunki,
kiedyto

niemiałyśmyprzedsobątajemnicizwierzałyśmysięwzajemniezeswychradościi
smutków..

‒Kiedyopowiadałyśmysobieoswychwybrykach,oprzelotnychmiłostkach,owadach
lub

zaletachnaszychkochanków

‒dodałaCecily,mniejsnadźobłudnaodswejprzyjaciółki.

‒Tak,tak,tak…Iterazbędzietaksamo,prawda?Niechcięuściskamserdecznie,moja
Cissy.

Odgłosrozmowyipocałunkówdobiegłjużodstronybiurka,cowmympołożeniubyłoby

dużymodprężeniemsytuacji,gdybynieidiotycznypomysłtejLangdon.

‒Usiądźmytu,obokokna.

‒Siadaj,kochanie

‒zapraszałamojażona.

‒Dziękujęci,kochanie‒mruknąłemwduchuzhumoremwisielcaizzachowaniem

potrzebnejostrożnościusiadłemnaroguafganu,który,dziękiswymrozmiarom,sięgałaż
domej

kryjówki.Będącbezapelacyjnieskazanymnapodsłuchiwanierozmowydwóch
przyjaciółeki

przewidując,żepogawędkaprzeciągniesięażdowieczora,wolałemsobiezawczasu
zapewnić

wygodniejsząpozycję,niżbeznadziejnesterczeniezamapą,któremiżywcem
przypominałonie

najprzyjemniejszestaniezakaręwkącie.Naszczęściemójschowekniebyłciasny,więc,

oparłszysięplecamiościanę,mogłemnogiwyciągnąćswobodnieprzedsiebie,bez

background image

obawy,iż

podeszwyukażąsięwwąskiejszparzepomiędzydywanem,adolnąlistwąmapy.„Byłem
tylko

niezasnąłiniezacząłchrapać”,pomyślałem,nieprzeczuwając,żeopowiadaniemejżony
będzie

dlamnieażnazbytinteresujące.

‒Więcrozpocznij,Cissy.Umieramzciekawości

‒ozwałsięznównosowyalt.

‒Zaraz…Przedtemchcępomówićzkuchnią.

Rechotliwewarczenieobwieściłomi,żeCecilykręcikorbkądomowegotelefonu,pałac

bowiemposiadałwewnętrznąsiećtelefonicznąiwkażdymniemalpokojuznajdowałsię
aparat.

‒Kuchnia?Hallo…Kuchnia?No,nareszcie.Dampierjesttammoże?…Dobrze,
czekam…

Dampier,tak,jakzwykle…Likiertakże,oczywiście.Owoce,ciastka,papierosy..Przysłać

wszystkodogabinetupana…Tak…Nie,dwiefiliżanki…Tylkoszybko.

‒Bardzopraktycznarzecztakitelefon„międzypokojowy”‒pochwaliłaLangdon.‒
Muszę

tousiebiezaprowadzić.No,ateraz,

skorojużwydałaśdyspozycję,zaczynaj,kochanie.Lękamsię,żetwójmałżonek,którego
zresztą

bardzopragnęujrzeć,wróciladachwilaiprzeszkodzinamwpogawędce.

‒Szkoda,żecięniemogęuspokoićpodtymwzględem

‒szepnąłem.

Zaszurałokrzesło,Cecilyodkaszlnęła,jakbypróbującgłosuizaczęławtesłowa:

background image

XVIII

‒PoznałamAndrzejawdomuwujajegonarzeczonej,przemysłowcaSmoota.Timotheus

Smootbyłprzyjacielemmegopierwszegomężaipróczstosunkówtowarzyskichłączyły
ich

sporadyczniewspólneinteresyhandlowe,jakorganizowaniekupieckichkarawanwgłąb
Chini

tympodobneimprezy.

‒Jedentrułludzinikotynąialkoholem,awujaszekTimdorobiłsięmilionównahandlu

opium

‒uzupełniłemwmyśli.

‒Pośmiercimęża‒ciągnęłaCecily‒przestałambywać,przyjmować,wogólezerwałam

kontaktzeświatem,ogarniętacałkowicieprzeznowąpasję,którastałasięjedynątreścią
mego

ówczesnegożycia.Zaczęłamskupowaćnajpiękniejszeperły,największebrylantyiw
ciągukilku

latdoszłamdokolekcji,jakąniewieluwybrańcówlosumożesięposzczycić.Dość
powiedzieć,

że,kiedy,wyjeżdżajączSzanghajunastałe,musiałammojezbiorydaćoszacować,aby
wiedzieć,

najakąkwotęjeubezpieczyć,wycenionojena12milionówdolarów.

‒Dwanaściemilionówwbiżuterii

‒krzyknęłaMrs.Langdon,awgłosiejejtrudnobyłonie

wyczućzazdrości.

‒Wbiżuterii,aletylkowperłachiwbrylantach.Inneklejnotynieinteresowałymnie

zupełnie.Podwzględemkupieckimniezrobiłamzłegointeresu,gdyż,jakciwiadomo,
brylanty

podniosły

sięwcenie,leczowapasjamiałaiodwrotnąstronęmedalu.Zaczęłamsięlękaćpanicznie,
bynie

utracićtychskarbów.Nieprzechowywałamichwżadnymbanku,gdyżpopierwsze
obawiałam

się,żeprędzej,czypóźniej,ciekaweokojakiegośurzędnikabankowegowyśledzi,coMrs.
Hedge

posiadawswymsejfie,żewdrodzedobanku,czyzbanku,mogąmnienapaśćjacyś

background image

bandyci,

poinformowaniprzeznieuczciwegobankowca

‒podrugiezaś,trzymającswojekosztownościw

banku,niemogłabymsięwniestroićicieszyćsięswobodnieichposiadaniem.
Trzymałamje

więcwdomu,wzwykłejkasiepancernej.

‒Cozalekkomyślność!

‒zganiłaMrs.Langdon.

‒Odpokutowałamzanią.Trzymałamwięcswojeskarbywdomuwswejsypialni,która

pomimopozorówwytwornościbyłaraczejskarbcembankowym,niżsypialniąbogatej
kobiety.

MieściłasięnapiętrzemegopałacykuprzyGeorgeVAve,posiadaładrzwidębowe,
zaopatrzone

wspecjalnezamki,posiadaładzwonkialarmowe,aoknaidrzwi,wiodącenabalkon,
uzbroiłamw

żaluzjezestalowejblachy,którezanaciśnięciemguzikaspadałyautomatycznie,czyniącz
tego

pokojuzamkniętąforteczkę,doktórejnawetpromyksłońcaniemógłwtargnąć.Jeślici
powiem

jeszcze,żeobokłóżkamiałamtelefon,podpoduszkąrewolwer,żetrzymałamusiebie
służbę

tylkobiałąiwypróbowanieuczciwą,którejabsolutnieniewtajemniczałamwto,jakie
skarby

kryjąsięwmejsypialni,toprzyznaszsama,żeniebyłamtaknieostrożna,jakcisiętow

pierwszejchwiliwydawało.Alewłaśnieprzezobawęocałośćswoichkosztowności
stałamsię

więźniemmojegodomu.Przesiadywałamwwillidosłowniemiesiącami,ajedynym
magnesem,

którymniemógłnamiastowywabić,byłachęćobejrzeniawystawjubilerskich.Takie
eskapady

urządzałamoczywiścietylkowbiałydzień,ikończyłysięonezazwyczajpowiększeniem
moich

zbiorówonowonabytąperłę,pierścionekczykolię.Pozatymczytałamdośćwiele,
odpisywałam

nalistymoichpełnomocników,dysponowałamzyskamizodziedziczonychpomężu

przedsiębiorstw,słowem,

background image

zachowywałamsięprzezcałydzieńnormalnie,jakdomatorka,pracowitakapitalistka,ale
nigdy,

jakdziwaczka.Dopierowieczorem,kiedyznalazłamsięwsypialni,kiedyzasunęłam
żaluzjei

upewniłamsię,żewszystkiedrzwisądobrzezamknięte,rozpoczynałasięseriamoich
dziwactw,

którychjednakniktniebyłświadkiem.

Wówczasotwierałamstalowąkasę,wyjmowałamdrżącymirękamijedenklejnotpo
drugim,

stroiłamsięwnieiprzeglądałamwolbrzymimlustrze,awidokatłasowychpereł,
pieszczących

mojąbiałąskórę,widokbrylantów,rzucającychsnopyolśniewającychiskierwblaskach
silnych

żarówek,napawałmnieekstatycznąrozkoszą.

‒Słowem,mojaCissyzdziwaczałatrochę.

‒AchRebeko!Nietrochę,leczzupełnie!BrylantyiChińczycy‒tobyłydwabiegunydla

mnie.Bezpierwszychniewyobrażałamsobieżycia,drugichnienawidziłamzcałejduszy,

brzydziłamsięnimiiczułamfizycznąodrazędowszystkiego,cochińskie.

‒Dlategonietrzymałaśżółtejsłużby.

‒Pozajednymwyjątkiem.Byłnimszofer.Nazwiskajużniepamiętam,wiemtylko,że

wołałamgo:Czang.NiewidziałamnigdyChińczyka,któregowedługnaszychpojęć
możnaby

nazwaćjużnieprzystojnym,alechoćbymożliwym,niebrzydkim.LeczCzangbył
wcieleniem

brzydoty,potworem,naktóregoniemożnabyłospojrzećbezgrymasuodrazy.Tobył
potwór!

Mały,krępy,silny,okabłąkowatychnogach,orękachdługich,jakumałpy;gębęmiał
szeroką,

równocześniezaśprzeraźliwiechudą,skutkiemczegobrudnocytrynowaskórawydawała
siębyć

napiętąnaczaszce,wydawałasiępękaćpodnaporemsilniewystającychkości
policzkowych.

Dodajdotegoskośne,pozbawionerzęsoczy,spłaszczonynos,naznaczonypodłużną
blizną

podbródek,zepsutezębyiwymokłewiechyspadającychpionowowąsów,abędziesz
miałaobraz

Czanga,ztymzastrzeżeniem,żeoryginałbyłznaczniegorszyodwytworutwej

background image

wyobraźni.

‒Brrr

‒wzdrygnęłasięMrs.Langdon.

‒Czemuwięcniewydaliłaśtegopotwora?

‒Czemugoniewydaliłam?Samasięnieraznadtymzastanawiałamidoszłamdo

przekonania,żewidaćprzeznaczenietakchciało.BoCzangodegrałwybitnąrolęwmym
życiu,

dokonałniejakoprzełomui,gdybymgobyłazwolniłazesłużbyzarazwpoczątkach,

siedziałabymdotychczaswSzanghajujakoMrs.Hedge,bogatamizantropka,aw
rzeczywistości

zwariowanadziwaczka,którazrezygnowałazwszelkichuciechżycianarzeczjednej
głupiej

pasji.Czangbyłumniezatrudnionywcharakterzeszoferaprzezrokzgórąi,mówiąc

bezstronnie,niemiałamnigdy,aprawdopodobnieniebędęjużmiałataknadzwyczajnego

mechanika,jakon.

‒Ach,więcdlategogotrzymałaś.

‒Dlategogotolerowałam,aletrzymałamgogłówniepoto,bymócnanimwyładować

chociażbyczęśćswejnienawistnejpogardydlaChińczyków.Pomiatałamnim,
traktowałamgo

gorzej,niżparszywegopsa,pastwiłamsięnadnim.Opowiemcijedenepizod.Wysiadłszy

pewnegorazuzauta,zapomniałamulubionejparasolki.Czangwbiegłzamnądohallu,
wołając:

„Ladyzostawićto,ladyzapomnieć”.Zmierzyłamgomrożącemspojrzeniem:„Jakim
prawem

ośmieliłeśsięwejśćtutaj?Dlaczegogoniezatrzymałaś?”

‒zwróciłamsiędopokojówki:„Czy

niemówiłamcidziesięćrazy,żetympsomchińskimniewolnoprzekroczyćprogumego
domu?

Zakaręsamawyszorujeszcałyhall,aztąparasolkąwogień!”Wskośnychoczach
szofera

zamigotałyniesamowiteblaski,comnieucieszyłowięcej,niżnabycienowegoklejnotu.
„Odczuł

policzek”,pomyślałamzsatysfakcją,akiedypokojówkazapytałanieśmiało,czyniemoże

parasolkizatrzymaćdlasiebie,skorojajejjużniechcęnosić,dodałam:„Nie!Maszją
spalić,

background image

rozkazujęci.Jesteśbiałądziewczynąiniewolnocikalaćdłoniużywaniemprzedmiotu,
którego

dotknęłażółtałapa.Aty,cytrynowypsie,preczstądalbodzisiajstraciszposadę!”Ach,
czegóżja

niewymyśliłam,abygoponiżyć,podeptać,zmiażdżyć.

Musiałnocowaćnamieście,niewolnomubyłowejśćnawetdooficyn,zajętychprzez
służbę,

miałnakrycie,swojetalerze,naktórychdostawałjeśćw..garażu,niewolnomubyło
czyścić

samochoduinaczej,jakwrękawiczkach,imiałsurowozapowiedziane,żewyleci
natychmiast,

jeśligoktośzastanieprzywoziezgołymirękami.„Cóż,tymyślisz,żejabymusiadłana

poduszkach,którychdotknęłytwojełapy,tywstrętnypotworze?”

‒powiedziałammuprzycałej

służbie,choćdomyślałsięzpewnościąpowodówtegozarządzenia.

‒No,no…Nieprzypuszczałamnigdy,żetypotrafiszbyćtakazacięta‒zdziwiłasięMrs.

Langdon.

‒Och,Rebeko.To,cociopowiadam,toledwiekropelkawodywoceanie.Janieraz
całymi

godzinamiobmyślałamdlaniegonowezniewagi.

‒Aon?Jakontoprzyjmował?

‒Napozórzpokorąobitegopsa.Milczał,schylałgłowę,spełniałposłuszniekażdyrozkaz
i

tylkodziwnebłyskiwoczachświadczyły,żewjegosercuwrzebuntidzikażądza
odwetu.Lecz

terazpozostawmyCzangaiprzejedźmydoinnychosób.Jedynymczłowiekiem,który
mnie

odwiedzał,coprawda,dośćrzadko,byłrejentTimberworth.

‒Staryznajomy‒szepnąłemiporazpierwszyodkilkutygodniprzypomniałemsobie

sprawęowych100000dolarów,zapisanychmiprzezLottę.Timberworthpowinienjuż
byłcoś

napisaćwtejmaterii.

‒Tenpoczciwyprzyjaciel‒ciągnęłaCecily‒nieomieszkałskorzystaćzkażdej

sposobności,abymniezniechęcićdopustelniczegożycia,jakieprowadziłam.Pewnego

popołudniaprzyszedłdomniezpropozycją,bymodwiedziłaSmoota.„Przyjechaładoń
jego

background image

siostrzenica,MissLottaNardewitzzBerlina,ijejnarzeczony,bywająunichtakżedr
Thevetz

wnuczkąoraz,lastnotleast,jawewłasnejosobie.„Rozerwiesiępani,drogaMrs.
Hedge”,

mówiłizdołałmniewkońcuprzekonać.PoszłamznimipoznałamtamAndrzeja,który
był

właśnieowymnarzeczonymLotty,alejeślisądzisz,żezrobiłnamniejakieśwrażenie,że
mogła

mi

choćbyprzezmomentpowstaćtakamyślwgłowie,iżzapółrokugopoślubię,tosię
mylisz,

Rebeko.Powiedziałamcijużraz,żenajprzystojniejszynawetmężczyznabył,dlamnie
wówczas

czymśpośrednimpomiędzyładnymbrylantemaChińczykiem,toznaczytermometr
moichuczuć

wskazywałobojętnezero.Znaczniewiększąsympatiępoczułamdojegonarzeczonej.
Ach,trudno

byłozaisteniepolubićtejdziewczynyodpierwszegowejrzenia.Najlepszym
sprawdzianem,jak

zdołałamnieoczarować,niechbędzieto,żekiedymniezaprosiłanawielkibal,którymiał
się

niebawemodbyćwsalonachpałacuSmoota,przystałambezwahania.Przyrzekłamwziąć
udział

wtejzabawie,ja,któraodszeregulatnieopuszczałamdomuwieczornąporą.

‒Więcprzecieżzdecydowałaśsiępozostawićsweskarbybezopiekiprzezjednąnoc?

‒Pogodziłamjednozdrugim.Pojechałamnaówbal,zabierajączsobąswojeperłyi

brylanty.

‒Jakto?Wszystkie?!

‒Tylkobardziejwartościowe.Wyglądałam,byćmoże,jakwystawaujubilera,aletomnie

najmniejobchodziło.Niezależałomiprzecieżnatym,bysięjakiemuśmężczyźnie
spodobać.A

terazuważaj,bo,zaznajomiwszycięzgłównymibohateramimojegodramatu,przejdędo
samych

wypadków,któremogłysiędlamniezakończyćnadertragicznie,azrządzeniemlosów

zapoczątkowałynowąeręmojegożycia.

KrzesłoMrs.Langdonjęknęłożałośnie;podobnyodgłoswydająskrzypiącefotele
widowniw

background image

starymteatrze,kiedynasceniezdradzonymążłapieżonęinflagrantizkochankiem,a
żądna

silnychwrażeńpublicznośćpochylasięnaprzód,byniestracićanisylaby,ani
najdrobniejszego

gestuzgryaktorów.

‒BalmaskowyuTimotheusaSmootapozostawiłminiezatartewspomnienianacałeżycie
i

niewątpię,żenietylkomnie.Zabawawrzaławnajlepsze,kiedynaglezgasływszystkie
światła.

Podochocenigościesądziliwpierwszejchwili,żejesttoniespodzianka,objętawesołym

programem,toteżwewszystkichsalach

zaczęłyrozbrzmiewaćśmiechy,brawa,okrzykiiodgłosyrzeczywistychisymulowanych

całusów.Bardziejobłudnioburzalisięnatenfigiel,żądając,abynatychmiastwłączyć,ale
te

protestyznikływogólnejwrzawie

‒„Jeszcze,jeszcze!”

‒wołaławiększość.Szampańskinastrój

wciemnościachtrwałjużkilkaminut,kiedyktośzawołałgłośno,żenastąpiłokrótkie
spięcie.

„Doogrodu!”‒huknąłwodzirej‒„Niechtymczasemnaprawiąprzewody”.Przy
dźwiękach

orkiestrywysypaliśmysiędoparkucałązgrają,gdzierozweselonamłodzieżzaczęła
zrywaći

gasićporozwieszanenadrzewachlampiony.Ktośchciałzaimprowizowaćmowę.Nastała
ciszai

nagleprysłcałynastrój.Posłyszeliśmybowiemdalekieechawściekłejkanonady,apotem

odgłosypojedynczychdetonacjiiwystrzałówkarabinowych.„TowdzielnicySza-Pei”‒

obwieściłktośdrżącymgłosem.Zrozumieliśmyodrazugrozęsytuacji.Kiedyw
odległości50

kilometrówtoczyłasięzażartawalkaoposiadanieSzanghaju,agenciKantonuwywołali

zamieszkiwmieście,rzucilibombynaelektrownię,gotującstanowczycioswplecy
cofającejsię

izdezorganizowanejarmiiSzang-Tsu-Szanga.

‒TejnocypadłNankin?

‒Nie,Rebeko.Tonastąpiłopóźniej.Kiedyśmytakstali,słuchającześciśniętymisercami

background image

odgłosówtoczącychsięwalkulicznych,zaproponowałktośabypodejśćwstronęulicy,w

nadziei,żetambędziemożnasięczegośprędzejdowiedzieć.Ruszyliśmy.Droganasza
wiodła

obokdziedzińcapałacuSmootagdzieczekałynaszesamochody.Bialiszoferzyspali
przeważnie

lubgraliwkarty,leczżółci…tepsyprzeklętewybuchnęłyszyderczymśmiechemna
widok

naszychgrobowychmin,ajedenznichośmieliłsięwarknąćpoangielsku:„Niedługo
będzie

wamtujeszczecieplej”.‒Zadrżałam,poznawszygłosmojegoszofera.Tejnocy
postanowiłam

wyjechaćzSzanghajunastałeitowjaknajkrótszymczasie.

ZarazprzedpołudniempojechałamdoTimberwortha.Podpisałampełnomocnictwo,

upoważniającegodozlikwidowania

wszystkichmoichtamtejszychinteresów.Próbowałmnieodwieśćodzamiaru
sprzedawaniajeśli

jużniewilli,toprzynajmniejdobrzeprosperującychprzedsiębiorstw,twierdząc,iżgenerał

DuncanporadzisobiezKantończykamiipowrócądawne,dobreczasy,leczuparłamsięi

postawiłamnaswoim.Zaczęłysięgorączkoweprzygotowaniadowyjazdu,któregotermin
już

ustaliłam.AleprzedtemchciałamzałatwićswojeporachunkizCzangiem.Pewnegodnia
zaszłam

dogarażusama,abyniemiećświadków.Wyjęłamztorebkizwitekprzygotowanych
poprzednio

banknotówirzuciłamjeCzangowipodnogi,mówiąc:„Otopensjazadwamiesiące.
Wyrzucam

cię,azatepogróżki,któreśsięośmieliłwypowiedziećtam,wparkuMr.Smoota,
dostaniesz

osobnąnagrodę”.Ikiedysięschylił,bypozbieraćrozrzuconepieniądze,uderzyłamgo

dwukrotnieszpicrutąprzeztwarz.

Zrobiłtakiruch,jakgdybysięchciałrzucićnamnie.Odstąpiłamprzezorniekrokwstecz,

wyciągnęłambrowningiwymierzyłammuprostowłeb.„Precz,żółtypotworze!Jeśliw
ciągu

minutynieznajdzieszsięnaulicy,pociągnęzacyngiel”.Zahipnotyzowanywidokiem
złowrogiej

lufymegorewolweru,cofałsiękrokzakrokiemwstronębramy,ajegospojrzeniazionęły

background image

nieludzkąnienawiścią.„TyjeszczeCzangapoznać”

‒krzyknąłjużzulicyiznikłmizoczu.

‒Nazawsze?

‒Nie.Wykonałswągroźbę.

‒Boże!‒zawołałaMrs.Langdonzprzejęciemikrzesłojejskrzypnęłoznowu,aletym

razemznaczniemocniej.

‒Wprzeddzieńodjazdunapracowałamsię,jaknigdy.Osobiściedopilnowałampakowania

kufrów,odbyłamkilkugodzinnąkonferencjęzTimberworthem,pożegnałamsięz
kierownikami

moichprzedsiębiorstw,samaukładałamwspecjalnychwalizeczkachswojecennezbiory
biżuterii

ijużniepamiętam,cojeszczerobiłam,dość,żebrakłomiczasunazłożenie
nieodzownychwizyt

pożegnalnych.Skutektegoprzepracowaniabyłtaki,że,przybywszywieczoremdoswojej
sypialni,

zapomniałamozwykłejostrożności.

Pozamykałamwprawdziewszystkiedrzwi,niewyłączającbalkonowych,leczjednookno

pozostałootwarte.Niemyśl,żewówczesnychwarunkachpotrafiłabymzasnąćprzy
otwartym

oknie.Udającsięnaspoczynek,byłabymjezamknęłaniewątpliwie,alewtedyniemiałam

jeszczeczasunaspanie,azresztąniezamierzałampowtarzaćzwykłychdziwactwz

przymierzaniemklejnotówprzedlustrem.Biżuteriabyłajużspakowana,awalizeczki
znajdowały

sięwpancernejkasiezwyjątkiemdwóchwiększych,któremusiałamzbrakumiejsca
pozostawić

napodłodze,obokkufrówpodróżnych.Niemogęwięczbytniosięwinić,żetojednookno

pozostawiłamotwarte,zwłaszcza,żewieczórbyłniesłychanieparny.

‒Jużczuję,żenastąpicośstrasznego

‒domyślałasiępaniRebeka.

‒Zarazusłyszysz.Stanąwszywsypialni,podeszłamprzedewszystkimdotelefonu.

ZadzwoniłamdodomuSmoota.Onsambyłwprawdzienieobecny,leczjegonie
potrzebowałam

doszczęścia.Chodziłomiodrobnostkę,mianowicieopożyczenielimuzyny,któraby
mnierazem

znajcenniejszymiwalizkamiprzewiozładoportu.Niechciałambraćtaksówki,bonie

background image

lubię

jeździćwehikułami,wktórychrozwalałysięmożeprzedkilkuminutamijakiepodejrzane

indywidua;pozatymobawiałamsię,żemicośzginieprzywynoszeniudoautalubprzy

wnoszeniurzeczynaokręt.No,krótkomówiąc,wolałamjechaćwspaniałąlimuzyną
prywatną,

niżrozklekotanątaksówką.

‒Miałaśprzecieżwłasneauto

‒wtrąciłaprzyjaciółka.

‒Właśnie,żegojużniemiałam.Wtendzień,wktórymwyrzuciłamCzanga,znalazłsię

kupiecnamójsamochód.

‒Ach,tak.

‒Tak.DotelefonupodszedłAndrzej.Wyłuszczyłammumojąprośbę,nadmieniłam,że
przy

tejsposobnościzłożęimpożegnalnąwizytę,zapytałam,czywpodróżpoślubnąwyjadądo

Stanów,inagleurwałam,przerażona,wstrząśniętadogłębi.Cośzachrobotałonabalkonie,
apo

podłodzeprzemknąłcień,rzucony

przezkogoś,ktoprześlizgnąłsiępomiędzyźródłemświatła,którymbyłapotężnalatarnia
łukowa

naulicy,akońcemjasnejsmugi.Jeślisięuwzględniwysokośćlampy,właścicielcienia
musiałsię

znajdowaćchybanadrzewielub…nabalkonie!Uświadomiwszytosobie,naprzód
zdrętwiałam,a

potem,odłożywszysłuchawkę,rzuciłamsięwstronęsprężyny,którejlekkienaciśnięcie

wystarczyło,byżaluzjazjechałanadółizabarykadowałajedynewejściedomejforteczki.
Lecz

spóźniłamsięotrzysekundy.Jakiśkrępydrabprzesadziłparapetoknazmałpią
zręcznościąi

zagrodziłmidrogę.Spojrzałam,zesztywniałam,stałamsiękamiennymposągiem.Przede
mną

stałCzang…

‒Boże!

Mrs.Langdonkrzyknęłaztakimprzejęciem,jakgdybyonasamaprzeżywaławłaśnietę

strasznąchwilę.

‒Przedemnąstałmójwyrzuconyszofer‒powtórzyłaCecily.‒Niemogłamznieśćjego

background image

wzroku.Spuściłamoczynamomentiwzrokmójpadłnaczarnyguziczek,którego
naciśnięcie

mogłomnieprzedchwiląjeszczeuratować.Teraznieruszałamsięzmiejscaaninie
wołałamo

pomoc,wiedząc,żenicprzeztonieosiągnę,aprzeciwnie,rozzłoszczędrabaiprzyśpieszę
swój

koniec.Należałoraczejuśpićjegopodejrzliwość,zagadaćgojakoś,przysunąćsiębliżejw
stronę

łóżka,wyrwaćrewolwerspodpoduszkiiwtedypogadaćzniminaczej.Alezaledwiesię
cofnęłam

opółkroku,Czangruszyłdoataku.Mójchytryplanobronyrunąłwgruzy.Musiałam
walczyći

wołaćoratunek.„Precz,żółtypsie!”krzyknęłam,leczwtymmomenciechwyciłmnieza
gardłoi

pchnąłkorpusemztakąsiłą,żeupadłamnastojąceobokkrzesło,złamałamjeizwaliłam
sięna

kolanatużpodścianą.‒„TerazCzangpogadaćztobą,białasuko!”‒zasyczał.Moja
głowa

uderzyłakilkakrotniewmur.Naglerozległsięszczękspadającejżaluzji.Pomimocałej
grozy

sytuacjizaciekawiłomnietoiwnetrozwiązałamzagadkę.Uderzająctyłemgłowyo
ścianę,

natrafiłamnaguziczekmechanizmu.Takwięcżaluzjaspadładopieroteraz,odbierającmi

ostatniądeskęratunku,gdyżobecnieniemogłam

jużliczyćnato,żemojewołanieusłyszyjakiśprzechodzień.

‒Asłużba?

‒Służba,drogaRebeko,mieszkaławoficynachwilliibyłazajętapakowaniemswoich

rzeczy.Niktzatemniemógłmnieusłyszeć,oczymCzangwiedziałwidocznie,obeznany
z

rozkłademmieszkania.Łoskotspadającejżaluzjiprzeraziłgotrochę,aletylkonakrótko.

Zrozumiałnatychmiast,żewypadektenpogorszyłwyłączniemojepołożenie,niejego.
Obalił

mnienawznak,wtłoczyłmiwustajakiśbrudnyknebelizacząłzdzieraćzemniesuknię.
Nie

śpieszyłsięwcale,wiedząc,żemuniktnieprzeszkodzi.Darłmaterięwąskimipaskami,

rozkoszującsięszelestem,prutegojedwabiuisycącsięswązemstą.Przyciszonymgłosem

wypominałmidoznanezniewagi.Pamiętałjewszystkieznajdrobniejszymiszczegółami.

background image

‒„Ty

spalićparasol,tysiębrzydzić,żemojarękagodotykać,ateraztymibyćżona!”

‒syczałmiw

ucho.Niezostawiłnamnieanibielizny,anipończochnawet;wszystkopodarłwdrobne
strzępy.

Przygwożdżonadoczerwonegodywanu,wyczerpanabeznadziejnąwalką,bezbronna,
zdanana

jegołaskęiniełaskę,musiałamznosićjegochamskiepieszczoty.Jegoszorstkie,
niekształtne

dłonie,którychbymprzedtemniedotknęłazażadneskarby,błądziłyterazpocałymmoim
ciele,

jegoprzeraźliwiedługie,prawdziwiechińskiepaznokciedrapałymojąskórędokrwi,jego
suche,

spieczoneusta,cuchnącespróchniałymizębami,całowałymniepooczach,policzkach,po
szyi.

Odórpotu,benzyny,oliwy,tłuszczów,wstrętnyzapachnigdyniekąpanegociała,woń
próchnai

najgorszegogatunkutytoniu,wszystkoto,razemzmieszane,tworzyłojakiśohydny,
smrodliwy

konglomeratszatańskichperfum,którewdzierałysięprzeznozdrzaażdomózgu,
odbierającmi

resztkiprzytomnościumysłu.Knebelniedusiłmniewprawdzie,leczuniemożliwiał
wydanie

okrzyku,utrudniałoddech,aprzeztozmuszałmniedooddychaniawyłącznienosem,do

wciąganiawsiebietychzapachów,wywołującychnudności.

‒Straszne!…Straszne!…

‒Straszne,drogaprzyjaciółkoi…cudowne,niezrównane!

‒Cudowne,Cissy?Żartujeszchyba!

‒Bynajmniej.Spróbujsięwczućwmojepołożenie,azrozumiesz.Czypadłaśkiedyw
życiu

ofiarągwałtu?

‒Nie.Nigdy.Tojestwłaściwieraz…Broniłamsię,opierałam,ale…taktylko!

‒Więcgrałaśkomedię…Tolichaimitacjaprawdziwegogwałtu.Wierzajmi,Rebeko,
że…

‒Cicho!Cośstuknęło

‒wtrąciłaMrs.Langdon.

background image

Wstrzymałemnachwilęoddech.Niebyłempewny,czyperwersyjnepoglądyCecily
wywołały

umniejakiśodruch,nieostrożnywmejsytuacji,czyteżinnebyłoźródłoszelestu,który
obie

godnesiebieprzyjaciółkizmusiłdozamilknięciainiespokojnegonadsłuchiwania.

Gdzieśtrzasnęłydrzwi,azakilkasekundzastukaływpalarniciężkiekroki.

‒Kawęniosą

‒mruknęłamojażona.

‒Ataksięprzestraszyłam…

‒Przestraszyłaśsię?Czego?

‒Podwpływemtwegoopowiadaniawydałomisięnagle,żetojajestemtobą,ówczesną

Mrs.Hedge,iżetrzasnęłookno,przezktórezachwilęukażesiętenobrzydliwyCzang.

‒No,no,bujnafantazja‒pochwaliłaCecilyidodałażartobliwie:‒Mogłabyśdostarczać

pomysłówAndrzejowi.

‒Uprzejmiedziękuję,aleobejdziesię‒szepnąłemwmejkryjówce.JaiMrs.Langdon!

Ładnaspółkaliteracka!Anisłowa!

Znowuzabrzmiałgłosmejżony.

‒Bobwrolilokaja?Odkiedyto?

‒Mr.Dampierkazać,Bobsłuchać‒padłaodpowiedź,wyrzeczonaniskim,basowym

głosem.

‒Tuwypijemy?

‒Tu,Cissy..Ach,przerwanonamwnajciekawszymmomencie.

Mającprzedsobąpotężnąszafę,którazasłaniałamiwidokna

biurko,uprzyjemniałemsobieczasodgadywaniem,cosiędziejeobecniewmejpracowni.

„Terazpostawiłtacęnakrześleirozkładaserwetę,terazwziąłfiliżankę,terazodkorkował
butelkę

zlikierem”‒bawiłemsięwzgadywanego,orientującsięwedługszmerów,dźwięków
porcelany

itympodobnychodgłosów.Wreszciekrokilokajazadudniłynaodkrytejprzestrzeni
pomiędzy

dywanami.„Odszedł”

‒pomyślałem,atrafnośćmegosądupotwierdziłyzdaniaobuprzyjaciółek,

którychjęzykijużsnadźdostatecznieprzeztenczasodpoczęły.

background image

‒Cóżtozaatleta!Wspaniałytypzdrowiaisiłyfizycznej.Wiesz,Cissy,cocipowiem?

‒Wiem.Żetakiegokochankajeszczeniemiałaś.

‒Zgadłaś.Ach,żebytobyłniezwykłylokaj,aleczłowiekznaszejsfery..

‒westchnęłaz

głębokościserca.

‒Awiesz,cojaciterazpowiem?

‒No?

‒Że,gdybytakktośsłyszałnasządzisiejsząrozmowę,toodsądziłbynasodczci.„Takie

zepsucie,takazgniliznamoralna”,pomyślałby.

‒Imiałbyświętąrację

‒dodałemwmyśli.

‒Atymczasem‒ciągnęłaCecily‒niejesteśmyanitrochęgorszeodinnychkobietz

towarzystwa,tylkomniejobłudne.

‒Tak,tak…Alenaszczęściejesteśmysame.

‒Niezupełnie

‒pomyślałemzhumorem.

Odczasudoczasuzadzwoniłnożykodowoców,zadźwięczałafiliżaneczkai
rozbrzmiewały

podobneodgłosy,świadczące,żeprzyjaciółkiposilająsięwmilczeniuprzeddalszą
pogawędką.

Byłbymnieszczery,gdybymtwierdził,żeimnieślinkadoustnieszła,zwłaszcza,gdy
rozległo

sięcharakterystycznepstryknięciezapalniczki,anozdrzapochwyciływońdymuz
dobrego

papierosa.Niestety,byłemdlatychpańnieobecnyiniemogłemsobiepozwolićnatę

przyjemność.

‒Ateraz

‒przemówiłapierwszaMrs.Langdon

‒opowiedzmidalszyciągtwejprzygody.

‒Skończyłam,zdajemisię…

‒Właśnie,żenieskończyłaś.Zaczęłaśdopieroopowiadać,jakCzangcię…usiłował

zniewolić.

‒Jaktousiłował?Tostałosięfaktemdokonanym‒zaśmiałasięCecily,itencyniczny

background image

śmiechwżarłmisięwpamięćnazawsze,kopiącpomiędzynaminieprzebytąprzepaść.

‒Ach,tak.Tomusiałobyćstraszne.

‒Mówiłamcijuż,żebyłozarównostraszne,jakprzyjemne.Bopomyśl:ja,któranim

gardziłam,pomiatałam,ja,którauważałamgozacoświelegorszegoodparszywegopsa,
czy

kota,ja,któraspaliłamulubionąparasolkę,brzydzącsięjejdotknąć,ponieważjegodłoń
niosłają

przezchwilę,musiałambyćjegoniewolnicą.Niezamykałampowiek.Przeciwnie,szeroko

rozwartymioczamipatrzyłamzbliskawjegoszpetnątwarz,wyobrażającsobie,żeto
szatan,

demonzłaibrzydoty,duchciemności,któryprzyszedłwziąćodwetzanieskładaniemu

powinnychofiar.Wiedziałam,żeulegamprzemocy,żejestemzupełniebezsilna,leczta

świadomośćwłasnejbezsilności,słabości,niemocy,stanowiłanajwiększyurok.Tobył
pierwszy

czynnik.Adalej,niezapominaj,drogaprzyjaciółko,iżpomiędzywielkimbólema
ekstatyczną

rozkosząniemaprawieżadnejgranicy;jednorodzidrugieinawzajem.ZemstaCzanga
zadałami

strasznyból,niewznaczeniufizycznymoczywiście,bozewnętrzneprzejawyjego
brutalności

byłyniczymwobeccierpieńmejdumy.Pomyśl:ja,córkawładczejbiałejrasy,niewolnicą

Chińczyka,megodawnegosługi,mejofiary,naktórąwyładowywałamcałąswą
nienawiść,całą

pogardędojegoprzeklętejrasy!Mojanienawiśćdoniegodoszławowejchwilidotak

anormalnychwyżyn,żeiskutektegonapięciamusiałbyćanormalny,musiałzrodzićcoś

biegunowoprzeciwnego.Izrodził…pożądanie.

‒Pożądanie?!Tegojużnierozumiem.

‒Aprzecieżtotakieproste.Wystarczysobiewyobrazićskalęuczućniewpostaci

termometru,leczpokojowegobarometru.Tam,gdziemasznapisane:burza,napisz:
nienawiść,

potempójdą

kolejno:uraza,niechęć,antypatia,chłodnaobojętność,średniaobojętność,sympatia,duża

sympatia,przyjaźń,wreszciemiłość,którąjachętniejnazywampożądaniem.Pożądanie
graniczy

bezpośrednioznienawiściąiwnormalnychwarunkachmusiigiełkaprzebiecwszystkiete

background image

środkowestopnie,zanimzjednejostatecznościdotrzedodrugiej;leczwanormalnych
obiera

krótsządrogę.Brzmitomożeparadoksalnie,ależycieskładasięzparadoksów.Śmiertelni

wrogowiepozostanąnajczęściejwrogamidozgonu,leczprędzejstanąsięwwyjątkowym

wypadkuprzyjaciółmi,niżludźmi,sobienawzajemobojętnymi.Dlaczego?Boigiełka
wolała

obraćkrótsządrogęiprzebiecdwieskale,niżpołowętarczy.

‒MówoCzangu

‒ziewnęłaMrs.Langdon.

‒Nielubięabstrakcji.

‒Jakwolisz…Otóżprzedstawiłamcidrugizkoleiczynnik,atrzecimbyłotozapewne,że

napadCzangaprzerwałdługiletargmejzmysłowości.Wpierwszychlatachmego
wdowieństwa

bawiłamsiętrochę,leczpóźniej,opętanaprzezmaniękolekcjonerską,zerwałamzupełnie
kontakt

zeświatem,jakcitojużopowiadałam.Całelataniezaznałammęskiejpieszczoty,
odwykłamod

niej,awszelkieawanturkimiłosnebyłydlamniewówczasmglistym,bardzoodległym

wspomnieniem.Byłtoletarg,któryCzangprzerwał,abywywrzećzemstę,wjego
mniemaniu

najgorszą,nieprzypuszczając,żewyrządziłminieocenionąprzysługę,żeobudziłna
powrót

kobietęizwróciłjąświatu,odktóregosięodgrodziładziękiswejnierozumnejpasji.

‒Tojużprędzejrozumiem.

‒Wtakimrazieniezdziwicięmójodruch.Bo,czującwpewnymmomencie,żejedną
dłoń

mamwolną,wyrwałamzustknebeli…wpiłamsięustamiwjegosuchewargi,a
ramieniem

przygarnęłamgodosiebiezcałejsiły.Niestety,zostałamzrozumianajaknajgorzej

‒«Ty,biała

suka,Czanganieoszukać!”

‒wrzasnął,uwalniającsiębrutalniezmychobjęć.Naglezamarłamz

przerażenia,zapomniałam,żemamwolneustaimogękrzyczeć.

WrękuChińczykazabłysnąłnóż.Och!Rebeko!Widoktegonoża,tychżółtych,brudnych
palców

background image

zakończonychtrupiosinymipaznokciamifantastycznejdługości,pozostaniemiwpamięci
do

śmierci.Skądznalazłamsiłę,byunieśćgłowęipatrzeć,jaknapiętaskóranadmojąpiersią
pęka

podnaciskiemspiczastegoostrza,tegoniewiem.Zemdlałamnawidokkrwiizbólu,a
potemból

zbudziłmnieznówzomdlenia.Wmózgułopotałajednamyśl:

‒„Tośmierć!”Apotemstraciłam

czucienadługo.Kiedyznowuotworzyłamoczy,leżałamwbiałym,ślicznympokoju
szpitala.

‒AwięcCzangniechciałcięzabić…

‒Byćmoże,żeniechciał,żeuważałtakązemstęzabardziejwyrafinowaną,jeśliprzyjdę
do

siebieibędęrozpamiętywałatewypadki.Alepolicjabyłainnegozdania.

‒Mianowicie?

‒ŻeCzangsądził,iżmniezabił,aspłoszonyprzeznadbiegającychpolicjantów,niemiał
już

czasu„dokończyć”swejofiary.Abyśzrozumiała,jakpolicjamogłazjawićsiętakszybko
na

miejscuwypadku,muszęsięniecocofnąćwmymopowiadaniu.OcaliłmnieAndrzej.Bo,
gdyby

mnieCzangnawetniechciałdobijać,toumarłabymzpewnościązupływukrwi.Pięćran
tocoś

znaczy.

‒Pięćran?Abliznypozostały?

‒spytałatamtanieufnie.

‒Patrz!‒brzmiaładumnaodpowiedźimusiałjejtowarzyszyćwspaniałygest,którego

jednakniemogłemujrzeć…

OględzinypięciubliznorazzastosowanedookolicznościokrzykiMrs.Langdonzabrały
kilka

minutczasu,poczymCecilypodjęławątekswejopowieści:

‒Andrzejmnieocalił,Rebeko.Pamiętaszzapewne,żenapadCzangazaskoczyłmniew

trakcierozmowytelefonicznejzmoimobecnymmężem.Odłożywszysłuchawkę,
pobiegłamdo

okna,chcącjezasłonićżaluzją,leczspóźniłamsię,niestety,czy..naszczęście,jeśliwziąć
pod

background image

uwagędalszenastępstwategofaktu.OtóżAndrzejzachowałsiębardzorozsądnie.Inny
byłby

dzwoniłnapocztę,byłbysiędenerwowałnaBoguduchawinnetelefonistki

zarzekomeprzerwaniepołączenialeczon…słuchałuważnie.Usłyszałmójokrzyk:
„Precz,żółty

psie”,słyszałłoskotspadającejżaluzji,odgłosybezgłośnejwalki(wszakżeniemogłam
krzyknąć

porazdrugi,mającściśniętegardło),pochwyciłnawetdelikatnyszelestdartegowstrzępy

jedwabiu,jakmipóźniejopowiadałwszpitalu.Zrozumiałodrazu,żezaszłocoś
niezwykłego,że

napadniętomniewmieszkaniu,aujrzawszypodczaspamiętnegoprzyjęciauSmootamoją

bezcennąbiżuterię,osądził,żetonapadrabunkowy.Zatelefonowałnatychmiastdopolicji
i,nie

poprzestającnatym,pośpieszyłmiautemwrazcałymtowarzystwemnapomoc.Dzięki
temuw

niespełnapółgodzinypowypadku,wkażdymraziewbardzokrótkimczasie,przybyła
odsiecz.

Policjanciotoczyliwillęiogród,amójdzielnyAndrzejrazemzdwomaagentami
wyłamałdrzwi

domegobuduaruitamtędywtargnąłdosypialni.Czangzginąłodkulipolicjanta.

‒Zginął?

‒Tak.Wzaciśniętej,skrwawionejdłonitrzymałkurczowojednązmychbrylantowych
kolii.

‒Ukradłkolię?Fe…Zmścicielazłodziej!Ordynarnyzłodziej!

‒Byćmoże,iżchciałupozorowaćnapadrabunkowy.Bojeślibymuchodziłotylkoo

kradzież,topocoporozpruwałwszystkiemojekufry?Wyobrażamtosobieraczejwten
sposób,

że,chcącsfingowaćnapadrabunkowydlazmyleniapolicji,zacząłprućnożemjedną
walizępo

drugiej,anatknąwszysięnawalizeczkęzbiżuterią,nieomieszkałskorzystaćze
sposobności.

‒Tomożliwe.Noicodalej?

‒AndrzejprzywiózłzsobądoktoraTheveta,którypierwszyopatrzyłmojerany,na
szczęście

niegłębokieiniegroźne.Podtroskliwąopiekąlekarskąprzychodziłamwszpitaluszybko
do

zdrowia,atymczasemzaszływypadki,któremnieiAndrzejazbliżyłydosiebie.

background image

Timotheus

SmootzginąłbohaterskąśmierciąwNankinie.Niemniejtragicznykoniecspotkałjego

siostrzenicę.

PięknaLotta,napadniętaprzezfuriatów,którzywymordowalidozorcówzakładu
obłąkanych,

zmarłazprzestrachunaudarserca.BiednyAndrzej,złamanytymciosem,zacząłpalić
opiumw

takichilościach,żerozchorowałsiępoważnie.Lekarzepolecilimunatychmiastopuścić

Szanghaj,gdziewszystkoprzypominałomujegozłotowłosądziewczynę,aponieważja

opuściłamwłaśnieszpitaliwyjeżdżałamdoStanów,oddanomigopodopiekę.

‒PoczymprzywiozłaśgodoHedgeville…Aha!

‒Tak.Przyszedłszydosiebiepoowychstrasznychprzejściach,zabrałsięmójAndrzejdo

pisania,wykończył„NiebieskiWulkan”irozpocząłnowąpowieść,którejakcjarozgrywa
sięna

tletegorocznegowylewuMissisipi.Abymócwiernieopisaćprzeżyciaswoichbohaterów,
udał

siędoAleksandrii,potemdoKinsley,którątofarmępowódź,jakwieszzapewne,
zrównałaz

ziemią;przytejsposobnościnabawiłsięfebry,wreszciewyjechałdoNowegoOrleanu,
gdziew

jakiejśspeluncewywołałbajecznąawanturę,dałsięaresztowaćitakdalej,itakdalej…
Jeślici

jeszczedodam,że,zbierającwtensposóbwrażeniaimateriałdonowegoswojegoutworu,

narażałswojeżyciewięcej,niżzdziesięćrazy,tosamaprzyznasz,iżzawódliterackinie
jestani

takwygodny,anibezpieczny,jakbysiętomogłowydawaćlaikowi.

‒O,bardzoniebezpieczny‒zgodziłasięMrs.Langdoninaglewybuchnęłahomerycznym

śmiechem.

‒Zczegotysięwłaściwieśmiejesz?

‒spytałamojażona,ochłonąwszyzezdziwienia.

PaniRebekaspoważniałaodrazu:

‒Właściwieniepowinnamśmiaćsię,leczmiećdociebiegłębokąurazę

‒rzekła.

‒Urazę?Domnie?Oco?

‒Oto,żeniemaszdomniezaufaniaiczęstujeszmnie,jakpierwszegolepszego,

background image

naiwnymi

bajkami.

‒Jaktobajkami?

‒zapytałaCecilydośćniepewnie.

‒Ach,mojadroga,przecieżjawiemdoskonale,żeściesięz

Andrzejempogniewali,żeonstąduciekł,żeowozajściezpolicjąwNowymOrleanienie
było

wcalekomedią,żewykupiłaśgopoprostuzwięzienia,że,wychodzączamąż,znałaśjuż
wartość

jegoliterackichutworów,no,słowem,wiemprawiewszystko,jeśliniewszystko‒
obwieściła

triumfującymgłosem.

MojezdziwieniebyłoniemniejszeodzdumieniaCecily,któraprzezkilkaminut,nie
mogła

wydobyćgłosu,adwukrotnepstryknięciezapalniczkiświadczyłowymownieojej

zdenerwowaniu.

‒Odkogomasztemałoprawdopodobnewiadomości,mojadroga?‒spytaławreszcie

oschle.

Mrs.Langdonzaczęłasięsilićnaserdeczność:

‒Cissynajdroższa!Pocotenzimnyton,szorstki,wobecnajserdeczniejszejprzyjaciółki?

Wiesz,żekochamcię,jakrodzonąsiostrę,ażegrzeszętrochęciekawością…Boże
kochany,

którażznasniąniegrzeszy?

‒Niezagadujteraz…Chcęwiedzieć,ktorozsiewaomnie…onas‒poprawiłaszybko‒

takiebajki.Shafter?

‒Aleskądże?

‒Nieon?WięcadwokatPaddock.Aha,milczysz.Dobrze,nauczęjategokauzyperdę

rozumu!

‒Iskompromitujeszsięhaniebnie,boPaddockzrobiwielkieoczy,kiedywystąpiszwobec

niegozpodobnymipretensjami.

‒Niezawracajgłowy.TychinformacjimógłcidostarczyćtylkoShafterlubPaddock.

‒Czyli,żeniesązpalcawyssane.Nie,drogaCissy.Niezaprzeczambynajmniej,iż

ciągnęłamzajęzykjednegoidrugiego,aleinformatoremwłaściwymbyłktoinny.

‒Kto?

background image

‒Mojaprzenikliwość,Cissy.Wyciągnąwszycośniecośzobudżentelmenów,uzupełniłam
te

wiadomościzinnychźródeł,adziękiswejprzenikliwościrozwiązałamzagadkę,która
zabiłami

klinadogłowy.

‒Wolnowiedzieć,jakatozagadka?

‒Oczywiście,żewolno.Japrzedtobąniemamżadnychtajemnic,drogaprzyjaciółko.
Ową

zagadkę,dręczącąmnieodwieludni,byłopoprostuto,dlaczegoty,kobietaztakim
majątkiem,

wyszłaśzaczłowieka,który,międzynamimówiąc,niemaanicenta,którynie
przedstawia,lub

wyrażającsięściśle,nieprzedstawiałżadnejwartości,słowem,niebyłpartiądlaciebie.
Bo

przecież,oilebycichodziłoojegozaletyczystofizyczne,męskie,żetakpowiem,to
mogłaśgo

zrobićswoimkochankiem,alewiązaćsięznimnazawsze,robićofiaręzswejwolności,

swobodyitakdalejitakdalej,nie,Cissy,zanadtodobrzecięznałam,bymmogłasądzić,
żetwój

krokbyłzupełniebezinteresowny.Ekscentrycznośćtakżemaswojegranice.Tybyłaś
zwykle

dośćekscentryczna,leczwszelkietwojefantazje,kaprysy,zachciankiniewykraczały
nigdypoza

obrębgranicwyznaczonychprzezrozsądekitrzeźwewyrachowanie.Dowiedziawszysię
zatemo

przygotowaniach,nawiasemmówiąc,robionychwiściefilmowymtempie,
dowiedziawszysię

tedyoprzygotowaniachdoślubu,pomyślałamsobieodrazu:cośwtymjest,żemoja
sprytna

Cissydecydujesiępoślubićtego,wybaczmiszczerość,tegogolca,tegoniemal
wykolejeńca;coś

wtymjest,żejejtakspieszno.

‒Noiponitcedokłębka…

‒Więctaktobyło

‒wtrąciłaCecily.

‒Tak,kochanie.

‒Trzebaprzyznać,żemaszgłowęnakarku.

background image

Znającdobrzeulubioneruchyigestymejżony,byłempewny,żemówiąctesłowa,kręciła

głowąwswójcharakterystycznysposób,jakczyniłazawsze,dziwiącsięczemuś.Ja
niestetynie

mogłemgłośnozademonstrowaćswegopodziwunadprzenikliwościąantypatycznej
plotkarki,

aniswegoniezadowoleniaztegopowodu,żemusiałembyćmimowolnymświadkiem
takiej

rozmowy.Trudno.Wpadłemszpetnieitrzebabyłocierpiećdalejwmilczeniu,choć
rozmowa

dwóchprzyjaciółekzaczynaławkraczaćwybitnienatorybardzodrażliwedla…
przymusowego

słuchacza.

ZkoleizabrałagłosMrs.RebekaLangdon:

‒Ateraz,skorowiesz,żejawszystkowiem,zechciejmnieobjaśnić,dlaczegoto
uczyniłaś.

Niepotrzebujęcięchybazapewniać,żeto,copowieszmnie,tojakbywpadłowstudnię

bezdenną.

‒Pozwolęsobiemiećgrubewątpliwościcodotego

‒pomyślałemwduchuiuśmiechnąłem

sięironicznie,posłyszawszyodpowiedźmejżony:

‒Tak,Rebeko.Wiem,żejesteśdyskretna,idlategoniezatajęprzedtobąniczego.Ale,
żebyś

mniemogłazrozumiećnależycie,muszęsięznowucofnąćdowypadkówszanghajskich.

Westchnąłemsmętnienatakiedictum.Znowuwypadkiszanghajskie!Nieprędkosię

nagadacie,jakwidzę

‒mruczałemcichuteńko,wpadającwcorazgorszyhumor.

‒Kiedyleżałamwszpitalu‒zaczęła‒ikiedypozszyciuran,zadanychmiprzezCzanga,

zaczęłamszybkopowracaćdozdrowia,jednazpielęgniarekprzyniosłamipewnego
popołudnia

wszystkiewycinkizgazet,opisująceównapad,któregopadłamofiarą.Przeczytałam
wszystko

jednymtchem,potemdrugiraz,trzeci,dziesiąty,doznającprzytymdziwnego
zadowolenia.Do

wieczoraumiałamnapamięćniemalkażdywiersz,znałamkażdesłowo,powtarzałamje

półgłosem,jakdziecko,którekujelekcjęzadanąwszkole,akiedyprzymknęłamoczy,

background image

zwidywałymisięcałeszpalty,całetasiemcoweartykuły,którychjedynymtematembyła
moja

osoba.Nagle,czegoprzedtemnigdyniebywało,zaczęłamzazdrościćsławnym
politykom,

artystomfilmowym,czyscenicznym,generałom,tancerkom,wogóletymwszystkim,
których

nazwiskawymieniasiębardzoczęstowdziennikach.Mojemiliony,perły,brylanty
wydałymisię

wtymmomencieniczymwobecpopularnościtamtychludzi.Cóżztego,żeposiadałam

najpiękniejszeklejnotyświata,skoroniktotymniewiedział?Ogarnęłomnie

najniespodziewaniej,przemożnepragnienie,ażebyzostaćsławnąlub,wyrażającsięściśle,

popularną,byćnaustachwszystkich,spotykaćnakażdymkrokuswojenazwisko,swoją

podobiznę.

Zasypiająctegowieczora,sądziłam,żetoprzelotnykaprys,nietrwałazachcianka,zktórej

nazajutrzśmiaćsiębędęwesoło.Nocmiałambardzoniespokojną,zbudziłamsię
niezwykle

wcześnieizezdumieniemstwierdziłam,żewczorajszykaprysstałsięjużpasją,niemal
tak

potężną,jakdawnezamiłowaniedokolekcjonowanianajpiękniejszychokazówperełczy

brylantów.Poleciłamsobieprzynieśćzdomualbumzfotografiami,wybrałamnajlepsze
zdjęcia,

małotegojeszcze,kazałamprzywołaćdomejseparatkifotografaizdjąćsięwłóżku,po
czym

sporąpaczkęodbitekprzesłałamkilkuredakcjomzuprzejmymidopiskami,wktórych

domawiałamsiędelikatnieo…pamięć.Poważniejszepismaniedałyznakużycia,lecz

najpopularniejszydzienniktamtejszyprzysłałmiswegoreportera,któryzemnązrobił
wywiad.

Przyjęłammiłegogościazotwartymiramionami.Opowiedziałammuprzebiegzajścia,nic

naturalnieniewspominającotym,jakdręczyłamCzanga,aniodrastycznychszczegółach

dramatu,ugościłamgo,jaktylkomożnabyłonajlepiej,darowałammuswąmaleńką,złotą

papierośnicę„napamiątkęnaszejznajomości”ipożegnałamgowkońcuobiecującymi

spojrzeniami.

Skutekbyłnadzwyczajny.Nazajutrzranowpadłapielęgniarka,jakbomba,doseparatki,

potrząsającrozwiniętągazetą.„Niechpaniczyta,niechpaniprzeczyta”,mówiław
podnieceniu,a

background image

ja,choćwemniewszystkokipiało,wzięłamdziennikznajobojętniejsząminą.Lecznie

wytrwałamzbytdługowtejroli.Kiedyujrzałamswojąpodobiznę,kiedyzobaczyłam
nagłówek,

wydrukowanycalowymiliterami:„WywiadzMrs.CecilyHedge,ofiarąbestialskiego
napadu

Chińczyka”,podnimzaśtasiemcowyopismejrozmowyzreporterem,który,
odwdzięczającsię

zacennypodarek,nienazywałmnieinaczej,jak„urocza”lub„czarująca”,pociemniałomi
w

oczachzewzruszenia,potemzaczęłampłakać,śmiaćsię,krzyczeć,wariować,aż
przestraszona

takimwybuchempielęgniarkaodebrałamiprzemocągazetę.„Gdybymwiedziała,że
paniątotak

wzruszy..”

‒tłumaczyłosiętopoczciwecielę.

Możeszmiwierzyćlubnie,leczjacizaręczam,żegdybynietencudownywywiad,
byłabym

przyszładozdrowiaowielepóźniej.Nictaknieprzywracazdrowia,jakradosne
wzruszenie.

Dałamsięsfotografowaćponowniewróżnychpozycjach,zaprosiłamdoswejwillitego

reportera,darowałammuznówjakąśpamiątkęiwręczyłamnoweodbitki.Spryciarz
domyśliłsię

odrazu,ocochodzi,przyrzekłnowąwzmiankęwswoimdzienniku,ale…spotkałmnie
zawód.

Wnajbliższymnumerzeznalazłamtylkokróciuteńkąnotatkę:„Mrs.CecilyHedge,ofiara

zbrodniczegozamachu,októrympisaliśmyobszernieswegoczasu,opuściłalecznicęiw

najbliższychdniachwyjeżdżadoStanów”.Tylkotyle,małymdrukiem,bezżadnych
nagłówków,

bezfotografii.Aletużobok,wydrukowanecalowymiczcionkami,figurowałynazwiska
Czang-

Tso-Lina,CzangKaj-Szeka,generałaDuncana…Byłamwściekła.Pieniłamsięzezłości,

przeklinałamreportera,dziennik,wypowiedziałamtelefonicznieabonament,lecz,
ochłonąwszy,

przyszłamdoprzekonania,żeonimająrację.Niemogąprzecieżczęstowaćswoich
czytelników

ustawicznietąsamąsensacją.Więcco?Zostaćnastarośćgwiazdąfilmową,zdobywać
rekordyw

background image

którejkolwiekgałęzisportu,wywołaćjakiśskandaltowarzyski?Pierwszedwie
ewentualności

odpadały.„Zapóźno”‒pomyślałamzesmutkiem‒„askandal,pomijającdużeryzyko,
daje

tylkoprzejściowąpopularnośćiwgorszymgatunku”.Zatemzrezygnowaćztychambicjii
oddać

sięnapowrótkolekcjonerstwuklejnotów?Nie!Nigdy!

‒Zaczynamsiędomyślaćreszty

‒wtrąciłaMrs.Langdon,leczCecilyzirytowałatymrazem

domyślnośćprzyjaciółki.

‒Wobectegomożenieopowiadaćcidalszegociągu?Możesiętonudzi?

‒spytałacierpko.

‒Ależ,kochanie!Jakatyjesteśpopędliwa.Mówdalej.Słuchamcięzprawdziwą

przyjemnością.

‒Idlategomiustawicznieprzerywasz.

‒Będęwięcmilczała,jaktrusia.

‒Ciekawambardzo…Więcopowiadamdalej.PrzygotowaniadowyjazduzSzanghaju
zajęły

mityleczasu,żeniebyłosposobnościrozmyślaćnatemat,jakurzeczywistnićswojąnową
idée-

fixe,niemniejjednakniezapomniałamoniejipowiemciszczerze,żewielesobie
obiecywałam

popobyciewojczyźnie.Wszak,ktopragniedzisiajreklamy,popularności,światowego
rozgłosu,

tenjedziedoStanów.WSanFranciskozastałamlistodWalkera,donoszącyo
niebezpieczeństwie

niebywałejpowodzi.ZrezygnowałamwięczpobytuwKaliforniiiprzyjechałamtutaj,
przede

wszystkimdlatego,abyzobaczyćcośnaprawdęinteresującego,atakżewnadziei,że
nadarzysię

okazjado„wsławieniasię”,jaktoAndrzejnazywa.Bawiłamsięwfilantropkę.Tu
przygarnęłam

kilkuuchodźców,tamdałamnasierotypoofiarachpowodzipięćsetdolarów,ówdzie
tysiącna

podobniezbożnycel,aletewszystkiegestykalkulowałymisiębardzolicho.Cóżztego,
że

background image

jedno,czydrugieprowincjonalnepisemkozamieściłomojenazwiskowliściehojnych

ofiarodawców?Mojenazwiskoginęłowlitaniiinnychnazwisk,mójdarznikałwobec
darów

Rockefelleraijemupodobnych,którzymająpasjęszastaćpieniędzmiprzykażdej
sposobności,a

świadomośćtegorozdrażniałamnieniesłychanie,doprowadzałamniedowściekłości,do

rozpaczy.Nicdziwnego,żewtakichwarunkachmojeusposobieniestałosiętakprzykre,
że

pomiędzymnąaAndrzejemdoszłodoscysji,oczymcitenplotkarzShaftermusiał
naturalnie

opowiedzieć.

‒AleżCissy!Mówiłamcijuż,żenieShafter,tylko…

‒Znowumiprzerywasz.

‒Jużsiedzęcicho.

‒ShafterprzybyłdoHedgevillenadrugidzieńponagłymwyjeździeAndrzeja.Zastał
mnie

właśnieprzyprzeglądaniujegopapierów,któremiałammuzamiarodesłać,gdytylko
podami

swójadres.„Topopolsku?”‒zdziwiłsięShafter,zerkającnajedenzmanuskryptów.
Wówczas

strzeliłamidogłowymyśl,ażebygozapytać,cosądziowartościliterackiejtych
utworów.

Shafter,któryznajęzykpolski(mówiłcitakżezapewne,żejegomatka

byłaPolką),uwinąłsięzrobotąwciągujednejnocy,anazajutrzranoprzywitałmnietymi
słowy:

„Człowiek,którytopisał,drogaMrs.Hedge,posiadaolbrzymiąfantazję.Gdybyją
umiejętnie

wyeksploatować,gdybygozareklamowaćnanaszsposób,towciągutrzech,czterechlat
zrobi

większymajątekodtego,jakipaniposiada”.TakpowiedziałShafter.

Mojamałżonkaumilkłanachwilę.

Zwielkimtrudempowstrzymałemsięodwydaniaokrzykuzdumienia.

‒„Taksprawystoją”‒

monologowałemwduszy‒„Shafterzapoznałsięztreściąmychutworówjużwówczasi
dlatego

tynielękałaśsięmezaliansu,sprytnaCissy,poślubiająctakiegogolcaiwykolejeńca…A

background image

więc

przeczuciamnieniemyliły”.

AdalszesłowaCecilyuchyliłyresztęzasłony:

‒TakpowiedziałShafter

‒ciągnęładalej

‒leczjaznówjestemzbytostrożna,bypolegaćna

opiniijednegotylkoczłowieka.Przypomniałamsobie,żejeszczewSzanghajupoznałam

niejakiegopanaBrowna,głównegoreżyserawytwórni„StarFilm”.Zaraznapisałamdo
Mr.

Browna,proszącgoozaopiniowaniepowieściAndrzeja„NiebieskiWulkan”,którą
Shafterna

mojeżyczeniestreściłwprzekładzieangielskimnakilkustronicach.Rozumiesię,żenie
chodziło

miowartośćliterackąutworu,ojegostyl,język,dyspozycję,tylkoowalorykinowe,otę
fantazję

nadktórąsięShaftertakunosił.Mrs.Brownodpisałkrótko:„Pomysłniezły.Daję20000

dolarów”.Shaftertriumfował,ajaprzestałamsięwahać.Otonadarzałasięjedynaokazja.
Nie

mogącsamazostaćsławną,będężonąsławnegoczłowieka,jeślionzechcemniepoślubić.

Robiłamsobiegorzkiewymówki,żebyłamdlańtakaprzykrawostatnichczasach,że
swym

postępowaniemzmusiłamgodoucieczkizHedgeville.Drżałamnamyśl,żeonnie
zapomnimi

tego,apozatymwyłaniałysiędwieinnetrudności:pierwsze,różnicawieku,drugiezaś,
tożałoba

potamtej,poLottevonNardewitz.Czyonwogólebędziechciałsłuchaćomałżeństwiez
inną

kobietąwparęmiesięcypotragicznymzgonietamtej,którą

podobnokochałdoszaleństwa?Wmiarę,jakprzechodziłamwmyślitewszystkie
trudności,

rzedłamimina,anadziejestawałysięcorazbardziejiluzoryczne.Byłajeszczejedna
droga

wyjścia.SprowadzićAndrzejatutajzpowrotem,otoczyćgonajczulsząopieką,któraby
mu

pozwoliłazapomniećodawnychzgrzytachizwolnaprzygotowaćgruntdla
urzeczywistnienia

background image

swychzamiarów.Alezdrugiejstronylękałamsię,że„NiebieskiWulkan”straci
tymczasemswą

aktualnośćlubcogorsza,Shafter,czyinnyjakiśspryciarz,otworzymuoczy,poinformuje
go,

jakąwartośćmająjegoutworyitakdalej.„Wykolejeniec,biedak,przyjmiemoją
propozycję

wdzięcznie,leczliteratztakąprzyszłościąniebędziesobiewiązałżycianaproguswej

wspaniałejkarieryprzezmałżeństwozkobietąotylelatstarsząodsiebie”‒
rozumowałam,i

samaprzyznasz,żebyłotorozumowaniecałkiemlogiczne.Wtejciężkiejsytuacji,niemal
bez

wyjścia,przyszedłmizpomocąszczęśliwyzbiegokoliczności…

‒UwięzieniepanaAndrzeja…

‒wtrąciładomyślnaMrs.

Langdon,którasięwidocznielękała,żebyjejjęzyknieścierpłskutkiemtakdługiego

milczenia.

Aja?Jaczułemsiętak,jakgdybymiktośwylałwielekubłówzimnejwodynagłowęi
było

miwtejchwiliwszystkoprzeraźliwieobojętne.Nicmniejużzdziwićniemogło,nie
mogłamnie

jużspotkaćżądananiespodziankazestronyCecily,mej„wspaniałomyślnej”
wybawicielki,

opiekunkiimałżonki.

‒Tak,Rebeko.UwięzienieAndrzeja‒mówiła.‒PojechałamdoNowegoOrleanu

natychmiasttegosamegojeszczednia,kiedyznalazłamowąnotatkęwdzienniku.
Wskazanomi,

jakonajbardziejustosunkowanegoadwokata,Paddocka.Poleciłammuzbadaćsprawęjak

najsumienniej,akiedytouczynił,zapytałam,czysąszansewydobyciamego
poszukiwacza

przygódzprzykrychtarapatów,wjakiepopadł.‒„Trzebabypogadaćzeświadkami”

‒rzekł,

mrużącokoznacząco.Chciałammudaćdodyspozycjiwiększąsumę,lecznieprzystał…
„Jatego

robićniemogę,proszę

pani,alewskażępaniczłowieka,którypodejmiesiępośrednictwawnajgorszejaferze”.‒

Nawiasemmówiąc,tenjegopośredniktoskończonakanaliaipijawka,choćzdrugiej

background image

strony

umiechodzićzainteresamiswegozleceniodawcy.Wciąguczterechdnidoszłamdo

porozumieniazeświadkamiiprzyszłakolejnanajtrudniejszyorzech…

‒UzyskaniezgodyAndrzeja?

‒Właśnie.Namojeszczęściepobytwwięzieniudałsiębiedakowidobrzeweznaki,tak,
że

poszłoznaczniełatwiej,niżsamamyślałam.Uwolniłamgozakaucją,mamtakżewszelkie

widoki,żenarozprawiegouniewinniąiwszystkobędziedobrze.No,aresztęznasz.

‒Znam,alesąjeszczedwaciemnepunktywtejsprawie,któremimusiszwyjaśnić.Po

pierwsze:skorojużzrezygnowałaśzosobistychambicjiipostanowiłaśsięzadowolićrolą

małżonkisławnegoczłowieka,dlaczegowybrałaśwłaśniejego,dopieroinspe
popularnego

literata,októrymdotychczas,mówiącmiędzynami,niktnicniesłyszał.Przecieżkobietę
z

twoimmajątkiempoślubiłbychętnieniejedengłośnyaktorfilmowy,czyinnyartysta.

‒Czemujegowybrałam?Właśniedlatego,żeondopieromazdobyćsławę.Chcęznim

przejśćwszystkieetapyjegoprzyszłejkariery,poczynającodnajdrobniejszychsukcesów,
chcę

przeżyćznimrazemwszelkieemocje,atychprzyjemnościniedałobyminigdy
małżeństwoz

jakąśjużgotowągwiazdą.Rozumiesz?

‒Rozumiem‒zaśmiałasięMrs.Langdon.‒Chceszsobierozkoszrozłożyćnaratylub,

mówiącpoetyczniej,woliszsięupajaćdługo,choćwmałychdawkach,niżduszkiem
wychylić

pełenkielich.

‒Tak.Ajakijestdrugiciemnypunkt,któregonawetmojaprzenikliwaRebekanie
potrafiła

sobiesamawyjaśnić?

‒Drugimciemnympunktemjestdlamnieto,dlaczegoślubwaszbyłtakiskromny,
dlaczego

niewyzyskałaśtegofaktudlaswejautoreklamyidlarzuceniapierwszychcegiełekpod
gmach

przyszłejpopularnościswegomęża.Ażsięprosiłozamieścićwpismachwaszefotografie
i

obszernewzmiankio„najważniejszymwypadkukronikitowarzyskiej”.Shafterbyłbyciz

background image

pewnościąposzedłnarękę.Jużwidzęoczymaduszyartykułjegopióra,zaczynającysię
odsłów:

„WdniudzisiejszymodbyłsięślubMrs.CecilyHedge,wdowypoazjatyckimkrólu
tytoniowym

etc.etc…zeznanymliteratem,panem…”

‒Znanyliterat!‒przerwałaCecily.‒Otóżtowłaśnie!Ładniemiznany,kiedyniktonim

niesłyszał,niktżadnejjegoksiążkiniemiałwrękach.

‒Więctobyłoprzyczyną?

‒Międzyinnymi,tak…Alebyłytakżeinnepowody.

‒Domyślamsię.NiechciałaśwtajemniczaćAndrzeja,że,kiedyjeszczesiedziałw
więzieniu,

tydałaśjegoutworyprzeczytaćShafterowi,żeznałaśjużichwartośćliteracką,że
porozumiałaś

sięjużz„StarFilmem”.

‒Itotakże,alebyłojeszczecośważniejszego,copokrzyżowałomojeplany.

‒Cóżtakiego?

‒Raczej,któżtaki!Ano,Slim!

‒Slim?Cóżtozajeden?

‒Nieznasznajpopularniejszegoobecniewświecieczłowieka?Nazywasię:Charles

AugustusLindbergh,czylipopularnie:Slim.

‒Ach,on?Alecóżmajednowspólnegozdrugim?

‒Comawspólnego?‒wybuchnęłaCecily,podnoszącgłosnieomaldoskalikrzyku.‒

Bardzowiele,mojadroga!Wprawdziejegolotrozpocząłsię20maja,anaszślubodbył
się5

lipca,aleniezapominaj,żeprzeztenczasniemówiłosięaniniepisałooniczymwięcej,
jako

jegoprzelocieiotamtych…

‒ChamberliniByrd…

‒Właśnie.Itypytaszjeszcze,dlaczegoniezaczęłamreklamowaćmegomałżonkaw
takim

okresie,wktórymwszystkożyjepodznakiemlotówtransoceanicznych?Nie,droga
Rebeko.

Niech

sięwygadają,niechsięwypisząnatentemat,akiedynadejdziejesień,czylikoniecimprez

lotniczych,kiedynaekranachukażesięfilm„NiebieskiWulkan”,kiedynapółkach

background image

księgarskich

pojawisiępierwszapowieśćAndrzeja,oczywiściewprzekładzieangielskim,wtedyja,ja

przemówię.Wdziennikach(itoniewdzienniczkachprowincjonalnych,mojadroga)
pójdą

wywiadyikrytyki,rozumiesiękrytyki,pisanepodmoimdyktandem,w
najwytworniejszych

magazynachilustrowanychposypiąsięwzmiankionaszychegzotycznychpodróżach,
zdjęcia

naszegopałacu,jachtu,aut,willi,zdjęciaznaszychprzyjęć,balówitakdalej,ana
pierwszym

planiekażdejfotografiibędę…ja.DozimymójAndrzejbędzienaustachwszystkich,lecz

postaciąnajpopularniejszą,najbardziejznanąztysiącznychreprodukcji,najwięcejznaną
ze

swychtoalet,przyjęć,podróży,kaprysów,pomysłówekscentrycznychbędzie„urocza
małżonka

znakomitegoautora”czylijawewłasnejosobie.

‒Wierzęci‒dodałaMrs.Langdon.‒Wierzę,żetegodokażesz,boznamtwójzmysł

organizacyjnyiwiem,jakiposiadaszmajątek.Alewłaśniedlatego,żeprzywiązuję
niezmierną

wagędotychdwóchczynników,niemogęcisiępozwolićprzekonać,żebezAndrzejanie

byłabyśtegosamegoosiągnęła…Cośtamzobaczyła?

‒Spójrz…Tensamochód…

‒mówiłaCecilypowoli.

‒Cóżtamznowuzasamochódlichoprzyniosło?

‒pomyślałem,lękającsię,byztegofaktu

niewynikłoprzedłużeniemejniewoliwkryjówcezaszafąimapą.

‒Tensamochód‒ciągnęłamojażona‒skręciłzgościńca,awięcjedzietutaj.Czyjeżto

automożebyć?

‒E,totaksówka

‒dorzuciławzgardliwieMrs.Langdon.

Obakrzesłaskrzypnęły,zczegomogłemwnosić,żedrzewaparkuzasłoniłyjużzbliżający
się

samochódiżeprzyjaciółkimusiałyzrezygnowaćzdalszychobserwacji.Niejakim

potwierdzeniemsłusznościtegoprzypuszczeniabyłatreśćdalszejrozmowymejżonyz
Mrs.

background image

Langdon.

‒Jedenmężczyznatylko.Nietaksówkawięc,aleprywatnysamochód

‒rozumowałaCecily.

‒Shafternie,napewno.

‒AniPaddock.

‒No,oczywiście.Paddockgarbisięzawsze.Jeślimnie,mojedobreoczytymrazemnie

zwiodły,totwójdzisiejszygośćjestmłodymiprzystojnymmężczyzną.

‒Nieżartuj.Natakąodległośćwidzieć,czy…

‒Jamamwzrokdoskonały

‒chełpiłasiępaniRebeka.

Rozmowaniekleiłasięodtejchwiliibyłemświęcieprzekonany,żetylkokonwenans

powstrzymywałobieodpośpieszenianaparter,byzobaczyć,kogobogiprzyniosłydo

Hedgeville.

‒Idźcie,idźcie‒prosiłemjewmyśli‒waszababskaciekawośćwybawimnienareszciez

tejarcygłupiejsytuacji.

Upłynęłojeszczezpięćminutchyba,zanimwprzyległejpalarnirozległsięodgłos
wolnych,

majestatycznychkroków.

‒Założyłbymsię,żeDampier

‒mruknąłem,poznającchódstaregokamerdynera.

Niepomyliłemsięoczywiście.

‒Mr.JasperHendry

‒zameldowałuroczystymgłosem.

‒Mr.Hendry?‒zdziwiłasięmojażona.‒Gdzieżjajużsłyszałamtonazwisko?Zaraz,

zaraz…Tenpanchcesięwidziećzemną?

‒spytała.

‒Nie,zpanem.

‒Panwyjechałkonno,alepowinienpowrócićladachwila.

‒Czymamtooświadczyćtemupanu?

‒Tak.Albo…nie.PoprościeMr.Hedry’egodobłękitnegosalonu.Jazaraztamprzyjdę.

‒Dobrze,proszępani.

‒Powyjściukamerdyneranastałachwilaciszy,którąwyzyskałemdlaswoichdociekańna

temat,jakiinteresmógłmiećdomnieJasperHendry,gorącywielbicielpięknejJuanyde

background image

Quiñones.‒Możeonagowysłała?‒przemknęłomiprzezmyśl,aprzypomniawszysobie

natychmiast,żeCecilypostanowiławyjśćdo

gościawmoimzastępstwie,zacząłemwduszyciężkoprzeklinaćniefortunnykoncept
chowania

sięprzedantypatycznąpaniąRebeką.Przeztenidiotycznypomysłmusiałemsiedziećw

przygodnejkryjówce,musiałemsłuchaćpoufnychzwierzeńdwóchkobietiwkońcunie
mogłem

przyjąćgościa,którydomnieprzybył…możewposelstwieodniej,oduroczejJuany,
której

obraznawiedzałmnieterazcorazczęściejwmiarę,jakpisałemdrugąpowieść.„Jesteś

niesprawiedliwy”,szepnąłmijakiśgłoswsercu.„Konceptbyłniefortunny,lubraczej

humorystyczny,alegdybynieto,niedowiedziałbyśsię,byćmoże,nigdyotych
wszystkich

spiskachzatwoimiplecami,oroliShaftera,niewiedziałbyś,jakwyglądaCecilybez
obłudnej

maskitroskliwejopiekunki,wybawicielki,bezinteresownejsojuszniczki.Nienarzekaj
więc.

Więcejzyskałeś,niżstraciłeś”.

Cecilypowstałazkrzesła.

‒Bardzocięprzepraszam

‒rzekła.

‒Ależniepotrzebujeszsięusprawiedliwiać,Cissy.

‒Możeprzejdzieszsiępoparku?

‒Czydługomyślisztamzabawić?

‒O,nie…Spróbujęgotylkowybadać,zjakiminteresemprzybyłdoAndrzeja.Bo,jeśliz

poleceniaShaftera,jeślichodziojakiśliterackibiznes…

‒Totygolepiejzałatwiszodmęża.

‒Pochlebiamsobie,żetak.

‒Wtakimrazieniekażeszmizbytdługoczekać.

‒Postaramsięwrócićjaknajprędzej.

‒Wobectegojatutajzaczekam.

‒Abodajbyśsięudławiła!‒westchnąłemcicho.Upodobanie,jakimMrs.Landgon
darzyła

widoczniemojąpracownię,wychodziłomigardłem.

background image

‒Możeonatujeszczezechceprzenocować?

‒myślałemzrozpaczą.

‒Jeśliuważasz,żetutajprzyjemniej,niżwparku,tozostańsobie.Niemamnicprzeciwko

temu‒odparłamojażonaikilkanaściesekundpóźniejusłyszałemodgłosoddalających
się

kroków.

Pozostałemsamnasamz„przemiłą”Mrs.Langdon,ztymmałymdodatkiem,żeonanie

wiedziałaoczywiścieomejobecnościitawłaśnieokolicznośćczyniłaznośnymowosam
nasam,

którezaczęłosiędziwnieprzedłużać.Minęłopółgodziny,aCecilyniewracała,
zapomniawszy

widocznieonajszczerszejprzyjaciółce.PaniRebekauprzyjemniałasobieczasnuceniem

modnychpiosenek,przeraźliwiefałszywymświstaniem,wkońcuziewnęłarozgłośniei…

opuściłamojąpracownię.Niedowierzałemswemuszczęściu,nadsłuchującdługiczas,czy
nie

posłyszęznowujejkroków,ażprzekonawszysię,żeodeszłarzeczywiście,wylazłemz
swej

kryjówkii,uradowanyodzyskaniemswobodyruchów,zakląłemgłośno,zcałą
satysfakcją:

‒A

niechżetowszyscydiabli,psiakrew!…


Document Outline